Professional Documents
Culture Documents
Spis treci
Rozdzia 1
Rozdzia 2
Rozdzia 3
Rozdzia 4
Rozdzia 5
Rozdzia 6
Rozdzia 7
Zaprawd powiadam wam, oto nadchodzi wiek miecza i topora, wiek wilczej zamieci.
Nadchodzi Czas Biaego Zimna i Biaego wiata, Czas Szalestwa i Czas Pogardy, Tedd
Deiredh, Czas Koca. wiat umrze wrd mrozu, a odrodzi si wraz z nowym socem. Odrodzi
si ze Starszej Krwi, z Hen Ichaer, z zasianego ziarna. Ziarna, ktre nie wykiekuje, lecz
wybuchnie pomieniem.
Esstuath esse! Tak bdzie! Wypatrujcie znakw! Jakie to bd znaki, rzekn wam wprzd
spynie ziemia krwi Aen Seidhe, Krwi Elfw...
Aen Ithlinnespeath,
przepowiednia Ithlinne Aegli aep Aevenien
Rozdzia pierwszy
Miasto pono.
Wskie uliczki, wiodce ku fosie, ku pierwszemu tarasowi, ziay dymem i arem, pomienie
poeray ciasno skupione strzechy domostw, lizay mury zamku. Od zachodu, od strony bramy
portowej, narasta wrzask, odgosy zajadej walki, guche, wstrzsajce murem uderzenia taranu.
Napastnicy ogarnli ich niespodziewanie, przeamawszy barykad bronion przez nielicznych
onierzy, mieszczan z halabardami i kusznikw z cechu. Okryte czarnymi kropierzami konie
przeleciay nad zapor jak upiory, jasne, rozmigotane brzeszczoty siay mier wrd
uciekajcych obrocw.
Ciri poczua, jak wiozcy j na ku rycerz spina gwatownie konia. Usyszaa jego krzyk. Trzymaj
si, krzycza. Trzymaj si!
Inni rycerze w barwach Cintry wyprzedzili ich, w pdzie cili si z Nilfgaardczykami. Ciri widziaa
to przez moment, ktem oka szaleczy wir bkitnozotych i czarnych paszczy wrd szczku
stali, omotu kling o tarcze, renia koni...
Krzyk. Nie, nie krzyk. Wrzask.
Trzymaj si!
Strach. Kady wstrzs, kade szarpnicie, kady skok konia rwie do blu donie zacinite na
rzemieniu. Nogi w bolesnym przykurczu nie znajduj oparcia, oczy zawi od dymu. Obejmujce
j rami dusi, dawi, bolenie zgniata ebra. Dookoa narasta krzyk, taki, jakiego nie syszaa
nigdy dotd. Co trzeba zrobi czowiekowi, by tak krzycza?
Strach. Obezwadniajcy, paraliujcy, duszcy strach.
Znowu szczk elaza, chrap koni. Domy dookoa tacz, buchajce ogniem okna s nagle tam,
gdzie przed chwil bya botnista uliczka, zasana trupami, zawalona porzuconym dobytkiem
Boj si!
Oczy ponce w szparze wielkiego uskrzydlonego hemu. Czarny paszcz przesania wszystko...
Ciri!
Obudzia si zlana potem, zdrtwiaa, a jej wasny krzyk, krzyk, ktry j zbudzi, wci dra,
wibrowa gdzie w rodku, pod mostkiem, pali wyschnit krta. Bolay rce zacinite na
derce, bolay plecy...
Ciri. Uspokj si.
Dookoa bya noc, ciemna i wietrzna, jednostajnie i melodyjnie szumica koronami sosen,
poskrzypujca pniami. Nie byo ju poaru i krzyku, bya tylko ta szumica koysanka. Obok
pulsowao wiatem i ciepem ognisko biwaku, pomie poyskiwa na klamrach uprzy, odbija
si czerwono na rkojeci i okuciach miecza opartego o lece na ziemi siodo. Nie byo innego
ognia i innego elaza. Rka dotykajca jej policzka pachniaa skr i popioem. Nie krwi.
Geralt...
To by tylko sen. Zy sen.
Ciri zadraa silnie, kurczc ramiona i nogi.
Sen. Tylko sen.
Ognisko zdyo ju przygasn, brzozowe polana s czerwone i przezroczyste, potrzaskuj,
tryskaj bkitnym pomieniem. Pomie owietla biae wosy i ostry profil mczyzny, ktry
otula j derk i kouchem.
Geralt, ja...
Jestem przy tobie. pij, Ciri. Musisz wypocz. Przed nami jeszcze daleka droga.
Sysz muzyk, pomylaa nagle. W tym szumie... jest muzyka. Muzyka lutni. I gosy. Ksiniczka
z Cintry... Dziecko przeznaczenia... Dziecko Starszej Krwi, krwi elfw. Geralt z Rivii, Biay Wilk, i
jego przeznaczenie. Nie, nie, to legenda. Wymys poety. Ona nie yje. Zabito j na ulicach miasta,
gdy uchodzia...
Trzymaj si... Trzymaj...
Geralt?
Co, Ciri?
Co on mi zrobi? Co si wtedy stao? Co on... mi zrobi?
Kto?
Rycerz... Czarny rycerz z pirami na hemie... Niczego nie pamitam. On krzycza... i patrzy na
mnie. Nie pamitam, co si stao. Tylko to, e si baam... Tak strasznie si baam...
Mczyzna pochyli si, pomie ogniska zalni w jego oczach. To byy dziwne oczy. Bardzo
dziwne. Dawniej Ciri lkaa si tych oczu, nie lubia w nie patrze. Ale to byo dawno. Bardzo
dawno.
Niczego nie pamitam szepna, szukajc jego rki, twardej i szorstkiej jak nie obrobione
drewno. Ten czarny rycerz...
To by sen. pij spokojnie. To ju nie wrci.
Ciri syszaa ju podobne zapewnienia, dawniej. Powtarzano jej to po wielokro, wiele, wiele razy
uspakajano j, zbudzon wrd nocy wasnym krzykiem. Ale teraz byo inaczej. Teraz wierzya.
Dlatego, e teraz mwi to Geralt z Rivii, Biay Wilk. Wiedmin. Ten, ktry by jej
przeznaczeniem. Ktremu ona bya przeznaczona. Wiedmin Geralt, ktry odnalaz j wrd
wojny, mierci i rozpaczy, zabra ze sob i obieca, e ju nigdy si nie rozstan.
Zasna, nie puszczajc jego doni.
*
Bard skoczy piewa. Pochyliwszy lekko gow, powtrzy na lutni motyw przewodni ballady,
delikatnie, cicho, o ton wyej od akompaniujcego mu ucznia.
Nikt si nie odezwa. Oprcz cichncej muzyki sycha byo wycznie szum lici i skrzyp konarw
olbrzymiego dbu. A potem nagle przecigle zabeczaa koza, uwizana na postronku do ktrego
z otaczajcych prastare drzewo wozw. Wwczas, jak gdyby na sygna, jeden ze zgromadzonych
w wielkie pkole suchaczy wsta. Odrzuciwszy na rami kobaltowo niebieski, szamerowany
zotem paszcz, skoni si sztywno i dystyngowanie.
Dziki ci, mistrzu Jaskrze powiedzia dwicznie, cho niegono. Niechaj to ja, Radcliffe z
Oxenfurtu, Mistrz Arkanw Magicznych, niechybnie jako wyraziciel opinii wszystkich tu
obecnych, wypowiem sowa podzikowania i uznania dla twej wielkiej sztuki i twego talentu.
Czarodziej powid wzrokiem po zebranych, ktrych byo dobrze powyej setki, usadowionych u
stp dbu w ciasnym pkolu, stojcych, siedzcych na wozach. Suchacze kiwali gowami,
szeptali. Kilka osb zaczo klaska, kilka innych pozdrowio piewaka uniesionymi domi.
Wzruszone niewiasty pocigay nosami i ocieray oczy, czym mogy, w zalenoci od stanu,
profesji i majtnoci: wieniaczki przedramieniem lub wierzchem doni, ony kupcw lnianymi
chustami, elfki i szlachcianki batystem, a trzy crki komesa Viliberta, ktry dla wystpu
synnego trubadura przerwa wraz z caym swym orszakiem polowanie z sokoami, smarkay
dononie i przejmujco w gustowne weniane szaliczki w kolorze zgniej zieleni.
Nie bdzie przesad cign czarodziej gdy powiem, e wzruszye nas do gbi, mistrzu
Jaskrze, e zmusie nas do zastanowienia i zadumy, poruszye nasze serca. Niech wolno mi
bdzie wyrazi ci nasz wdziczno i szacunek.
Trubadur wsta i skoni si, omiatajc kolana przypitym do fantazyjnego kapelusika czaplim
pirem. Ucze przerwa gr, wyszczerzy si i rwnie ukoni, ale mistrz Jaskier spojrza na niego
gronie i zaburcza pgosem. Chopiec spuci gow i wrci do cichego brzdkania na strunach
lutni.
Zebrani oywili si. Kupcy z karawan, poszeptawszy midzy sob, wytoczyli przed db pokany
antaek piwa. Czarodziej Radcliffe pogry si w cichej rozmowie z komesem Vilibertem. Crki
komesa przestay smarka i wpatryway si w Jaskra z uwielbieniem. Bard nie zauwaa tego,
pochonity wanie saniem umiechw, mrugni i byskw zbw w stron milczcej wyniole
grupy wdrownych elfw, a w szczeglnoci ku jednej z elfek, ciemnowosej i wielkookiej
piknoci w malekim gronostajowym toczku. Jaskier mia konkurentw posiadaczk wielkich
oczu i licznego toczka dostrzegli te i emablowali spojrzeniami jego suchacze rycerze, acy i
waganci. Elfka, wyranie rada z zainteresowania, skubaa koronkowe mankiety bluzki i trzepotaa
rzsami, ale towarzyszce elfy otaczay j ze wszystkich stron, nie skrywajc niechci wobec
zalotnikw.
Polana pod dbem Bleobherisem, miejsce czstych wiecw, postojw podrnych i spotka
wdrowcw, syna z tolerancji i otwartoci. Opiekujcy si wiekowym drzewem druidzi zwali
polan Miejscem przyjani i chtnie gocili tu kadego. Ale nawet przy okazjach wyjtkowych,
takich jak zakoczony wanie wystp sawnego na wiat cay trubadura, podrni trzymali si w
swych wasnych, do wyranie odizolowanych grupach. Elfy kupiy si do elfw. Krasnoludzcy
rzemielnicy grupowali si wraz ze swymi uzbrojonymi po zby pobratymcami, wynajtymi jako
ochrona karawan kupieckich, i tolerowali obok siebie co najwyej gnomw grnikw i farmerw
niziokw. Wszyscy nieludzie zgodnie zachowywali rezerw wobec ludzi. Ludzie odpowiadali
nieludziom podobn monet, ale wrd nich te bynajmniej nie obserwowao si integracji.
Szlachta spogldaa z pogard na kupcw i domokrcw, a odacy i najemnicy odsuwali si od
pasterzy w mierdzcych kouchach. Nieliczni czarodzieje i adepci izolowali si zupenie i
wszystkich dookoa sprawiedliwie obdarzali arogancj. To stanowia za zbita, ciemna, ponura i
milczca gromada chopw. Ci, przypominajc armi lasem wznoszcych si nad gowami grabi,
wide i cepw, ignorowali wszystko i wszystkich.
Wyjtek, jak zwykle, stanowiy dzieci. Zwolniona z nakazu ciszy obowizujcego w czasie
wystpu barda, smarkateria z dzikim wrzaskiem pomkna ku lasowi, by tam z zapaem odda
si grze, ktrej reguy byy nie do pojcia dla kogo, kto poegna si ju ze szczliwymi latami
dziecistwa. Mali ludzie, elfy, krasnoludki, nizioki, gnomy, pelfy, wierelfy i berbecie
zagadkowej proweniencji nie znay i nie uznaway podziaw rasowych i spoecznych. Na razie.
W samej rzeczy! zakrzykn jeden z obecnych na polanie rycerzy, chudy jak tyka drgal w
czerwonoczarnym wamsie, ozdobionym trzema kroczcymi lwami. Dobrze rzek pan
czarodziej! Pikne to byy ballady, na honor, moci Jaskier, jeli kiedy bdziecie w pobliu
ysorogu, kasztelu mego seniora, wstpcie, nie wahajcie si ani chwili. Ugocimy was jak
ksicia, co ja mwi, jak samego krla Vizimira! Kln si na mj miecz, syszaem ci ja wielu
minstreli, ale gdzie im si z wami rwna, mistrzu. Przyjmijcie od nas, urodzonych i pasowanych,
szacunek i hod dla waszego kunsztu!
Bezbdnie wyczuwajc waciwy moment, trubadur mrugn do ucznia. Chopiec odoy lutni i
podj z ziemi szkatueczk suc do zbierania wrd suchaczy bardziej wymiernych wyrazw
uznania. Zawaha si, powid wzrokiem po tumie, po czym odoy szkatueczk i chwyci
stojcy obok spory ceber. Mistrz Jaskier askawym umiechem zaaprobowa roztropno
modzieca.
Mistrzu! zawoaa postawna kobieta, siedzca na wozie z napisem Vera Loewenhaupt i
Synowie, wyadowanym wyrobami z wikliny. Synw nigdzie nie byo wida, zapewne zajci byli
marnotrawieniem zbitego przez matk majtku. Mistrzu Jaskrze, jake to tak? Zostawiacie nas
w niepewnoci? Przecie to nie koniec waszej ballady? Zapiewajcie nam o tym, co dalej byo!
Pieni i ballady skoni si artysta nie kocz si nigdy, o pani, bo poezja jest wieczna i
niemiertelna, nie zna ni pocztku, ni koca...
Ale co byo dalej? nie dawaa za wygran handlarka, szczodrze i brzkliwie sypic monety do
ceberka, podstawionego jej przez ucznia. Powiedzcie nam cho o tym, jeli nie macie yczenia
piewa. Nie pady w waszych pieniach adne imiona, ale przecie wiemy, e w wypiewany
przez was wiedmin to nie kto inny jak sawny Geralt z Rivii, a owa czarodziejka, do ktrej tene
paa gorc mioci, to nie mniej synna Yennefer. Za owe Dziecko Niespodzianka, przyrzeczone
i przeznaczone wiedminowi, to wszake Cirilla, nieszczsna ksiniczka ze zburzonej przez
najedcw Cintry. Czy nie tak?
Jaskier umiechn si wyniole i tajemniczo.
piewam o sprawach uniwersalnych, hojna dobrodziejko owiadczy. O emocjach
mogcych sta si udziaem kadego. Nie o konkretnych osobach.
Akurat! wrzasn kto z tumu. Kady wie, e piewki o wiedminie Geralcie traktoway!
Tak, tak! zapiszczay chrem crki komesa Viliberta, suszc mokre od ez szaliczki.
piewajcie jeszcze, mistrzu Jaskrze! Co byo dalej? Czy wiedmin i czarodziejka Yennefer odnaleli
si wreszcie? I czy si kochali? Czy byli szczliwi? Chcemy wiedzie! Mistrzu, mistrzu!
Ale tam! krzykn gardowo prowodyr grupy krasnoludw, trzsc potn, rud, sigajc
pasa brod. ajno to, ksiniczki, czarodziejki, przeznaczenie, mio i inne biaogowskie
bajdy. To to wszystko, z przeproszeniem pana poety, bujda, czyli wymys poetyczny, po to, by
adniej byo i wzruszajco. Ale wojenne dziea, jak rze i grabie Cintry, jak bitwy w Marnadalu i
Sodden, tocie nam dopiero piknie wypiewali, Jaskier! Ha, nie al srebrem sypn za tak
pie, radujc serce wojownika! I wida byo, e nie ecie ni krztyny, ja to mwi, Sheldon
Skaggs, a ja e od prawdy odrni umiem, bo jam pod Sodden by, jam przeciw nilfgaardzkim
najezdnikom sta tam z toporem w garci...
Ja, Donimir z Troy krzykn chudy rycerz z trzema lwami na wamsie byem w obu bitwach
o Sodden, alem was tam nie widzia, panie krasnoludzie!
Bocie pewnikiem taborw pilnowali! odpali Sheldon Skaggs. A ja byem w pierwszej linii,
tam, gdzie byo gorco!
Bacz, co mwisz, brodaczu! poczerwienia Donimir z Troy, podcigajc obciony mieczem
pas rycerski. I do kogo!
Sam bacz! krasnolud trzepn doni po zatknitym za pas toporze, odwrci si do swych
kompanw i wyszczerzy zby. Widzielicie go? Rycerz chdoony! Herbowy! Trzy lwy w tarczy!
Dwa sraj, a trzeci warczy!
Pokj, pokj! siwowosy druid w biaej szacie ostrym, wadczym gosem zaegna awantur.
Nie godzi si, moi panowie! Nie tu, nie pod konarami Bleobherisa, dbu starszego od wszystkich
sporw i zwad tego wiata! I nie w przytomnoci poety Jaskra, ktrego ballady winny uczy nas
mioci, nie ktni.
Susznie! popar druida niski, otyy kapan o twarzy byszczcej od potu. Patrzycie, a oczu nie
macie, suchacie, a uszy wasze guche. Bo mioci boej nie ma w was, bocie s jako puste
beczki...
Jeli ju o beczkach mowa zapiszcza dugonosy gnom z wozu ozdobionego napisem Artykuy
elazne, wyrb i sprzeda to wytoczcie jeszcze jedn, panowie cechowi! Poecie Jaskrowi ani
chybi w gardle zascho, a i nam z tego wzruszenia niezgorzej!
Zaprawd, jako puste beczki, powiadam wam! zaguszy gnoma kapan, nie zamierzajc da
si zbi z pantayku i przerywa kazania. Nic a nic z pana Jaskrowych ballad nie pojlicie,
niczegocie si nie nauczyli. Nie zrozumielicie, e ballady te o losie ludzkim mwiy, o tym,
emy w rkach bogw jeno zabawk, a krainy nasze boym s igrzyskiem. Ballady o
przeznaczeniu mwiy, o przeznaczeniu nas wszystkich, a legenda o wiedminie Geralcie i
ksiniczce Cirilli, cho rzucona na prawdziwe to owej wojny, to przecie tylko metafora,
wytwr wyobrani poety, ktry temu mia suy, bymy...
Bredzisz, wity mu! zawoaa z wysokoci swego wozu Vera Loewenhaupt. Jaka legenda?
Jaki wytwr wyobrani? Kto jak kto, ale ja Geralta z Rivii znam, widziaam go na wasne oczy, w
Wyzimie, gdzie crk krla Foltesta odczarowa. A pniej jeszcze spotkaam go na Kupieckim
Trakcie, gdzie na prob Gildii zabi srogiego gryfa, co na karawany napada, ktrym to
uczynkiem wielu dobrym ludziom ycie ocali. Nie, nie legenda to i nie bajka. Prawd, szczer
prawd wypiewa nam tu mistrz Jaskier.
Potwierdzam powiedziaa smuka wojowniczka z czarnymi wosami gadko zczesanymi do
tyu i splecionymi w gruby warkocz. Ja, Rayla z Lyrii, rwnie znam Geralta Biaego Wilka,
synnego pogromc potworw. Widywaam te nie raz i nie dwa czarodziejk Yennefer, bom
bywaa w Aedirn, w miecie Vengerbergu, gdzie owa ma sw siedzib. O tym, aby tych dwoje si
kochao, nic mi jednak nie wiadomo.
Ale musi to by prawda odezwaa si nagle melodyjnym gosem urodziwa elfka w
gronostajowym toczku. Tak pikna ballada o mioci nie moga by nieprawdziwa.
Nie moga! popary elfk crki komesa Viliberta i jak na komend otary oczy szaliczkami.
adn miar nie moga!
Moci czarodzieju! Vera Loewenhaupt zwrcia si do Radcliffea. Kochali si, czy nie? Wy z
pewnoci wiecie, jak to byo z nimi naprawd, z wiedminem i ow Yennefer. Uchylcie rbka
tajemnicy!
Jeli pie mwi, e si kochali umiechn si czarodziej to tak byo i mio ta przetrwa
wieki. Taka jest moc poezji.
Wie niesie wtrci nagle komes Vilibert e Yennefer z Vengerbergu polega na Soddeskim
Wzgrzu. Kilka tam polego czarodziejek...
Nieprawda to powiedzia Donimir z Troy. Nie masz na pomniku jej imienia. Moje to strony,
nie jeden raz na Wzgrzu byem i wykute na pomniku napisy czytaem. Trzy czarodziejki tam
polegy. Triss Merigold, Lytta Neyd, ktr zwano Koral... Hmm... Imi trzeciej wymsko mi si z
pamici...
Rycerz spojrza na czarodzieja Radcliffea, ale ten umiechn si tylko, nie powiedzia ani sowa.
A w wiedmin zawoa nagle Sheldon Skaggs ten Geralt, ktren ow Yennefer miowa, to
ju podobno ziemi gryzie. Syszaem, e utukli go gdzie na Zarzeczu. Ubija potwory, ubija, a
trafia kosa na kamie. Tak to ju jest, ludkowie, kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Kady
kiedy trafi na lepszego i poknie elazo.
Nie wierz smuka wojowniczka wykrzywia blade wargi, spluna siarczycie na ziemi, z
chrzstem skrzyowaa na piersi osonite kolcz siatk przedramiona. Nie wierz, by Geralt z
Rivii mg trafi na lepszego. Zdarzyo mi si widzie, jak ten wiedmin wada mieczem. Jest
wprost nieludzko szybki...
Dobrze powiedziane wtrci czarodziej Radcliffe. Nieludzko. Wiedmini s mutantami,
dlatego szybko ich reakcji...
Nie rozumiem, o czym mwicie, panie magiku wojowniczka jeszcze paskudniej wykrzywia
usta. Wasze sowa s zbyt uczone. Ja wiem jedno: aden szermierz, jakiego znaam lub znam,
nie moe rwna si z Geraltem z Rivii, Biaym Wilkiem. Dlatego nie wierz, by w mg zosta
pokonany w walce, jak utrzymuje pan krasnolud.
- Kady szermierz dupa, kiedy wrogw kupa - rzek sentencjonalnie Sheldon Skaggs. - Tak
mawiaj elfy.
- Elfy - owiadczy zimno wysoki, jasnowosy przedstawiciel Starszego Ludu, stojcy obok
licznego toczka - nie zwyky si tak ordynarnie wyraa.
- Nie! Nie! - zapiszczay zza zielonych szaliczkw crki komesa Viliberta. - Wiedmin Geralt nie
mg zgin! Wiedmin odnalaz przeznaczon mu Ciri, a potem czarodziejk Yennefer, i wszyscy
troje yli dugo i szczliwie! Prawda, mistrzu Jaskrze?
- To to ballada bya, cne panienki - ziewn spragniony piwa gnom, wytwrca artykuw
elaznych. - Gdzie si tu w balladzie prawdy doszukiwa? Prawda jedno, poezja drugie. Wemy
choby ow... Jak jej tam byo? Ciri? T Niespodziank synn. J to pan poeta cakiem z palca by
wyssa. Bywaem ci ja w Cintrze nie raz i wiem, e tamtejsi krl i krlowa w bezdzietnym stadle
yli, ani crki, ani syna nie mieli...
- e to! - krzykn rudy mczyzna w kurcie z foczej skry, z czoem przepasanym kraciast
chust. - Krlowa Calanthe, Lwica z Cintry, miaa crk, t woali Pavetta. Owa wraz z mem
zgina w czasie morskiej burzy, odmt morski ich pochon, obydwoje.
- Sami widzicie, e nie ! - wezway wszystkich na wiadkw artykuy elazne. - Pavetta, a nie
Ciri, zwaa si krlewna Cintry.
- Cirilla, zwana Ciri, bya wanie crk owej utopionej Pavetty - wyjani ryy. - Wnuczk
Calanthe. Nie krlewn bya, a ksiniczk Cintry. Ona to bya wanie owym przeznaczonym
wiedminowi Dzieckiem Niespodziank, j to, zanim jeszcze si rodzia, przyrzeka krlowa odda
wiedminowi, jak to pan Jaskier wypiewa. Ale wiedmin nie mg jej odnale i zabra, tu pan
poeta min si z prawd.
- Min, a jake - wtrci si do rozmowy ylasty modzian, mogcy, sdzc po stroju, by
czeladnikiem na wdrwce poprzedzajcej majstersztyk i egzaminy mistrzowskie. - Wiedmina
omino jego przeznaczenie. Cirilla zgina w czasie oblenia Cintry. Krlowa Calanthe, zanim
rzucia si z wiey, wasn rk zadaa ksiniczce mier, by ywa nie dostaa si w pazury
Nilfgaardu.
- Nie tak byo, wcale nie tak - zaprotestowa ryy. - Ksiniczk zabito w czasie rzezi, gdy
prbowaa umyka z miasta.
- Tak czy inaczej - krzykny artykuy elazne - nie odnalaz wiedmin owej Cirilli! Poeta zega!
- Ale piknie zega - powiedziaa elfka w toczku, przytulajc si do wysokiego elfa.
- Nie o poezj idzie, lecz o fakty! - zawoa czeladnik. - Powiadam, e ksiniczka zgina z rki
wasnej babki. Kady, kto by w Cintrze, moe to potwierdzi!
- A ja powiadam, e zabito j na ulicach, gdy uchodzia - owiadczy ryy. - Wiem. to, bo cho nie
pochodz z Cintry, byem w druynie jarla ze Skellige, ktry wspiera Cintr czasu wojny. Krl
Cintry, Eist Tuirseach, jak wszyscy wiedz, wanie z wysp Skellige si wywodzi, wujem by
jarlowi. A ja w druynie jarla walczyem w Mamadalu i w Cintrze, a potem, po klsce, pod
Sodden...
- Jeszcze jeden kombatant - warkn Sheldon Skaggs do stoczonych wok niego krasnoludw. Sami bohaterowie i wojownicy. Hej, ludkowie! Czy jest wrd was cho jeden, ktry nie wojowa
w Marnadalu lub pod Sodden?
- Kpina nie na miejscu, Skaggs - powiedzia karcco wysoki - elf, obejmujc ramieniem, pikno
w toczku w sposb majcy rozwia ewentualne wtpliwoci innych admiratorw. - Niech ci si
nie wydaje, e ty jeden walczye pod Sodden. Ja, eby daleko nie szuka, rwnie braem udzia
w tej bitwie.
- Ciekawe, po czyjej stronie - rzek do Radcliffe'a komes Vilibert, dobrze syszalnym szeptem,
ktry elf cakowicie zignorowa.
- Jak powszechnie wiadomo - cign, nawet nie spogldajc w stron komesa i czarodzieja grubo ponad sto tysicy wojownika stano w polu w drugiej bitwie o Sodden, z czego co
najmniej trzydzieci tysicy zostao zabitych lub okaleczonych. Podzikowanie naley si panu
Jaskrowi, e jedn ze swych ballad uwieczni ten synny, ale i straszny bj. I w sowach, i w
melodii tej pieni syszaem nie chwalb, lecz przestrog. Powtarzam, chwaa i niemiertelna
sawa panu poecie za ballad, ktra by moe pozwoli unikn w przyszoci powtrzenia si
tragedii, jak bya ta okrutna i niepotrzebna wojna.
- Zaiste - powiedzia komes Vilibert, patrzc na elfa wyzywajco. - Ciekawych rzeczy
doszukalicie si w balladzie, moci panie. Niepotrzebna wojna, powiadacie? Umkn tragedii
chcielibycie w przyszoci? Mamy rozumie, e gdyby Nilfgaard uderzy na nas ponownie,
doradzalibycie kapitulacj? Pokorne przyjcie nilfgaardzkiego jarzma?
- ycie to dar bezcenny i naley je chroni - rzek zimno elf. - Nic nie usprawiedliwia rzezi i
hekatomby, jakimi byy obie bitwy o Sodden, ta przegrana i ta wygrana. Obie kosztoway was,
ludzi, tysice istnie. Stracilicie niewyobraalny potencja...
- Elfie gadanie! - wybuchn Sheldon Skaggs. - Gupia gadka! To bya cena, ktr trzeba byo
zapaci po to, by inni mogli y godnie i w pokoju, zamiast da si Nilfgaardowi zaku w
kajdany, olepi, zagna pod bat do siarczanych min i solnych up. Ci, ktrzy polegli mierci
bohaterw, a ktrzy dziki Jaskrowi y bd wiecznie w naszej pamici, nauczyli nas, jak broni
wasnego domu. piewajcie wasze ballady, Jaskier, piewajcie je wszystkim. Nie pjdzie w las
nauka, a przyda si nam ona, zobaczycie! Bo nie dzi, to jutro Nilfgaard ruszy na nas znowu,
wspomnicie me sowa! Teraz oni li rany i odpoczywaj, ale bliski jest dzie, w ktrym znowu
zobaczymy ich czarne paszcze i pira na hemach!
- Czego oni od nas chc? - wrzasna Vera Loewenhaupt. - Dlaczego oni si na nas uwzili?
Dlaczego nie zostawi nas w spokoju, nie dadz y i pracowa? Czego oni chc, ci
Nilfgaardczycy?
- Chc naszej krwi! - rykn komes Vilibert.
- I naszej ziemi! - zawy kto z tumu chopw.
- I naszych bab! - zawtrowa Sheldon Skaggs, gronie ypic oczami.
Kilka osb parskno miechem, ale cicho i ukradkiem. Bo cho wielce zabawn bya sugestia, by
ktokolwiek poza krasnoludami mg poda wyjtkowo nieatrakcyjnych krasnoludek, nie by to
bezpieczny temat do kpin i artw, zwaszcza w obecnoci niskich, krpych i brodatych
jegomociw, ktrych topory i kordy miay brzydki zwyczaj niesamowicie szybko wyskakiwa
zza pasw. A krasnoludy, z niewiadomych powodw wicie przekonane, e cay wiat czyha
lubienie na ich ony i crki, byy pod tym wzgldem niebywale draliwe.
- To musiao kiedy przyj - owiadczy nagle siwy druid. - To musiao si sta. Zapomnielimy,
e nie jestemy na tym wiecie sami, e nie ppkiem tego wiata jestemy. Jak gupie, leniwe,
obarte karasie w zamulonym stawie nie wierzylimy w istnienie szczupakw. Dopucilimy, by
nasz wiat, jak w staw, zamuli si, zabagni i zgnunia. Rozejrzyjcie si dookoa - wszdzie
zbrodnia i grzech, chciwo, pogo za zyskiem, ktnia, niezgoda, upadek obyczajw, brak
szacunku dla wszelkich wartoci. Miast y tak, jak kae Natura, zaczlimy t Natur niszczy. I
co mamy? Powietrze zatrute smrodem dymarek, rzeki i ruczaje splugawione przez rzenie i
garbarnie, lasy cite bez opamitania... Ha, nawet na ywej korze witego Bleobherisa, spjrzcie
jeno, o, tu nad gow pana poety, wyrzezany kozikiem ohydny wyraz. Do tego jeszcze bdnie
wyrzezany, nie do, e wandal to by, to w dodatku nieuk, pisa nie umiejcy. Czemu si
dziwicie? To musiao si le skoczy...
- Tak, tak! - podchwyci gruby kapan. - Opamitajcie si, grzesznicy, pki jeszcze pora, bo gniew
bogw i pomsta nad wami! Pomnijcie na wieszczb Itliny, na prorocze sowa o karze bogw,
ktra spadnie na plemi zbrodniami zatrute! Pomnijcie: Nadejdzie Czas Pogardy, a drzewo straci
li, pk zwarzy si, zgnije owoc i zgorzknieje ziarno, a doliny rzek, miast wod, popyn lodem. I
przyjdzie Biae Zimno, a po nim Biae wiato, i wiat umrze wrd zamieci. Tak rzecze
wieszczka Itlina! A nim to si stanie, bd widome znaki i spadn plagi, bo pomnijcie, Nilfgaard to
kara boa! To bicz, ktrym Niemiertelni schostaj was, grzesznicy, bycie...
- Ech, zawrzyjcie gb, witobliwy! - zarycza Sheldon Skaggs, tupic cikimi buciorami. - Mgo
si robi od waszych zabobonw i banialukw! Flaki si przewracaj...
- Ostronie, Sheldon - przerwa mu z umiechem wysoki elf. - Nie drwij z cudzej religii. Ani to
adne, ani grzeczne, ani... bezpieczne.
- Z niczego nie drwi - zaprotestowa krasnolud. - Nie podaj w wtpliwo istnienia bstw, ale
oburza mnie, gdy kto miesza je do ziemskich spraw i mydli oczy przepowiedniami jakiej elfiej
wariatki. Nilfgaardczycy maj niby by narzdziem bogw? Bzdura! Signijcie, ludzie, pamici
wstecz, do czasw Dezmoda, Radowida, Sambuka, do czasw Abrada Starego Dba! Nie
pamitacie, bo yjecie krciuko niby jtka majowa, ale ja pamitam i wam przypomn, jak to
byo tu, na tych ziemiach, zaraz po tym, jakecie zeszli z waszych odzi na plae w ujciu Jarugi i
w Delcie Pontaru. Z czterech ldujcych statkw robiy si trzy krlestwa, a pniej silniejsi
poykali sabszych i tym sposobem roli, umacniali sw wadz. Podbijali innych, wchaniali ich, i
krlestwa rosy, staway si coraz wiksze i silniejsze. A teraz to samo robi Nilfgaard, bo to kraj
silny i zjednoczony, karny i zwarty. I jeli wy si podobnie nie zewrzecie, Nilfgaard poknie was,
icie jako szczuka karasia, jak to rzek w mdry druid!
- Niech jeno sprbuj! - Donimir z Troy wypi ozdobion trzema lwami pier i trzasn mieczem
w pochwie. - Zadalimy im bobu pod Sodden, moemy po raz wtry zada!
- Bardzocie zadufani - warkn Sheldon Skaggs. - Zapomnielicie widno, panie pasowany, e nim
doszo do drugiej rozprawy pod Sodden, Nilfgaard przetoczy si przez wasze ziemie jak elazny
walec, e trupami takich jak wy chwatw zasa pola od Mamadalu po Zarzecze. A zatrzymay
Nilfgaardczykw tako nie wam podobne, krzykliwe zuchy, ale zjednoczone w zgodzie siy
Temerii, Redami, Aedirn i Kaedwen. Zgoda i jedno, oto co ich zatrzymao!
- Nie tylko - rzek dwicznie, ale bardzo chodno Radcliffe. - Nie tylko to, panie Skaggs.
Krasnolud chrzkn gono, smarkn, zaszura butami, po czym skoni si lekko w stron
czarodzieja.
- Nikt nie ujmuje zasug waszym konfratrom - powiedzia. - Haba temu, kto nie uzna
bohaterstwa czarodziejw z Soddeskiego Wzgrza, bo dzielnie stawali, przelali za wspln
spraw krew, walnie przyczynili si do wiktorii. Nie zapomnia o nich Jaskier w swej balladzie, i
my te nie zapomnimy. Ale zwacie, e owi czarodzieje zjednoczeni i solidarni na Wzgrzu stanli,
uznali przywdztwo Vilgefortza z Roggeveen, jako i my, wojownicy Czterech Krlestw, uznalimy
komend Vizimira Redaskiego. Szkoda tylko, e jeno na czas wojny starczyo tej zgody i
solidarnoci. Bo nynie, gdy pokj, znowumy si podzielili. Vizimir z Foltestem dawi si wzajem
cem i prawem skadu, Demawend z Aedirn kci si z Henseltem o Pnocn Marchi, a Liga z
Hengfors i Thyssenidzi z Koviru maj wszystko gdzie. A i wrd czarodziejw, jak syszaem,
prno dzi szuka dawnej zgody. Nie ma wrd was zwartoci, nie ma karnoci, nie ma jednoci.
A w Nilfgaardzie jest!
- Nilfgaardem wada cesarz Emhyr var Emreis, tyran i jedynowadca, wymuszajcy
posuszestwo batem, strykiem i toporem! - zagrzmia komes Vilibert. - C to nam
proponujecie, panie krasnoludzie? W c to mamy si zewrze? W podobn tyrani? A ktry to
krl, ktre krlestwo miaoby, waszym zdaniem, podporzdkowa sobie pozostae? W czyim to
rku chcielibycie widzie bero i knut?
- A co mnie to obchodzi? - wzruszy ramionami Skaggs. - To wasze, ludzkie sprawy. Kogokolwiek
bycie zreszt krlem obrali, aden krasnolud nim nie zostanie.
- Ani elf, ani nawet pelf - doda wysoki przedstawiciel Starszego Ludu, wci obejmujc
pikno w toczku. - Nawet wierelfa uwaacie za co poledniejszego...
- Tu was boli - zamia si Vilibert. - W ten sam rg dmiecie, co i Nilfgaard, bo Nilfgaard te
krzyczy o rwnoci, obiecuje wam powrt do dawnych porzdkw, gdy tylko nas pokona i z tych
ziem wyenie. To taka jedno, taka rwno wam si marzy, o takiej gadacie, tak gosicie! Bo
Nilfgaard wam za to zotem paci! I nie dziwota, e si tak kochacie, bo to przecie elfia rasa, ci
Nilfgaardczycy...
- Bzdura - powiedzia zimno elf. - Pleciecie gupstwa, panie rycerzu. Rasizm zalepia was w
oczywisty sposb. Nilfgaardczycy s ludmi takimi samymi jak i wy.
- Wierutne to kamstwo! To potomkowie Czarnych Seidhe, kady to wie! W ich ytach pynie elfia
krew! Krew elfw!
- A w waszych yach co pynie? - elf umiechn si drwico. - Mieszamy nasz krew od pokole,
od stuleci, my i wy, wychodzi nam to wymienicie, nie wiem, na szczcie czy na nieszczcie.
Zaczlicie tpi mieszane zwizki niecae wier wieku temu, zreszt z marnym skutkiem. I
pokacie mi teraz czowieka bez domieszki Seidhe Ichaer, krwi Starszego Ludu.
Vilibert poczerwienia wyranie. Spsowiaa te Vera Loewenhaupt. Schyli gow i zakaszla
czarodziej Radcliffe. Co ciekawe, zarumienia si rwnie pikna elfka w gronostajowym toczku.
- Wszyscy jestemy dziemi Matki Ziemi - rozleg si w ciszy gos siwego druida. - Jestemy
dziemi Matki Natury. I cho matki naszej nie szanujemy, cho niekiedy przysparzamy jej
zmartwie i blu, cho amiemy jej serce, ona kocha nas, kocha nas wszystkich. Pamitajmy o
tym, zebrani tu, w Miejscu Przyjani. I nie spierajmy si, kto z nas by tu pierwszy, bo pierwsza
bya wyrzucona przez fale od, a z odzi wykiekowa Wielki Bleobheris, najstarszy z dbw.
Stojc pod konarami Bleobherisa, wrd jego odwiecznych korzeni, nie zapominajmy o naszych
wasnych, braterskich korzeniach, o ziemi, z ktrej te korzenie wyrastaj. Pamitajmy o sowach
arras z nimf, kopniakiem otworzy sekretne drzwi i na eb, na szyj run w d po krconych
schodach, zrcznie sterujc po wylizganych porczach. Rience rzuci si w pocig, ale poeta by
pewien swego - zna tajemne przejcie jak wasn kiesze, nie raz korzysta z niego, wiejc przed
wierzycielami, zazdrosnymi mami i skor do mordobicia konkurencja, ktrej czasem krad
rymy i nuty. Wiedzia, e na trzecim zakrcie namaca obrotowe drzwiczki, za ktrymi bdzie
drabina wiodca do piwnicy. By pewien, e przeladowca, jak wielu przed nim, nie zdy
wyhamowa, pobiegnie dalej i wdepnie na zapadni, po czym wylduje w chlewie. By pewien, e
potuczony, utytany w gwnie i poturbowany przez wieprze przeladowca zaniecha pocigu.
Jaskier myli si, jak zwykle gdy by czego pewien. Za jego plecami co nagle bysno
niebieskawo, a poeta poczu, e koczyny cierpn mu, martwiej i sztywniej. Nie zdoa zwolni
przy obrotowych drzwiczkach, nogi odmwiy mu posuszestwa. Wrzasn i potoczy si po
schodach, obijajc o ciany korytarzyka. Zapadnia otwara si pod nim z suchym trzaskiem,
trubadur run w d, w ciemno i smrd. Zanim jeszcze wyrn o twarde klepisko i straci
przytomno, przypomnia sobie, e Mama Lantieri napomykaa co o remoncie chlewa.
*
Oprzytomni go bl w skrpowanych przegubach i ramionach, okrutnie wyamywanych ze
staww. Chcia wrzasn, ale nie mg, mia wraenie, jak gdyby zalepiono mu glin jam ustn.
Klcza na klepisku, a skrzypicy powrz wlk go w gr za rce. Chcc uly ramionom
sprbowa si podnie, ale nogi rwnie mia skrpowane. Dawic si i duszc zdoa jednak
wsta, w czym wydatnie pomg mu sznur, cigncy go bezlitonie.
Rience sta przed nim, a jego ze, wilgotne oczy lniy w wietle latami, trzymanej przez
stojcego obok, blisko dwumetrowego nie ogolonego draba. Drugi drab, zapewne nie mniejszy,
by z tyu. Jaskier sysza jego oddech i czu smrd zastarzaego potu. Wanie ten drugi,
mierdzcy, cign powrz umocowany do przegubw poety i przerzucony przez belk stropu.
Stopy Jaskra oderway si od klepiska. Poeta wizgn przez nos, na nic wicej nie byo go sta.
- Do - rzek wreszcie Rience, prawie natychmiast, ale Jaskrowi wydao si, e miny wieki.
Dotkn ziemi, ale uklkn, pomimo najszczerszych chci, nie mg - napity sznur nadal
trzyma go wypronego jak struna.
Rience zbliy si. Na jego twarzy nie byo zna nawet ladu emocji, zazawione oczy nawet na
jot nie zmieniy wyrazu. Rwnie gos, jakim przemwi, by spokojny, cichy, wrcz lekko
znudzony.
- Ty parszywy wierszokleto. Ty wyskrobku. Ty mieciu. Ty zadufane w sobie zero. Mnie chciae
uciec? Mnie jeszcze nikt nie uciek. Nie dokoczylimy rozmowy, ty kabotynie, ty barani bie.
Pytaem ci o co, w znacznie przyjemniejszych warunkach. Teraz odpowiesz na moje pytania,
ale w warunkach znacznie mniej przyjemnych. Prawda, e odpowiesz?
Jaskier skwapliwie pokiwa gow. Rience dopiero teraz si umiechn. I da znak. Bard
zakwicza rozpaczliwie, czujc, jak powrz napina si, a wykrcone do tyu rce trzeszcz w
stawach.
- Nie moesz mwi - skonstatowa Rience, wci oblenie umiechnity. - A boli, prawda?
Wiedz, e podcigam ci na razie dla wasnej przyjemnoci, bo ja strasznie lubi przyglda si,
jak kogo boli. No, jeszcze troszk wyej.
Jaskier o mao nie udusi si wizgiem.
- Do - zakomenderowa wreszcie Rience, po czym zbliy si i chwyci poet za abot. Posuchaj, kogutku. Zdejm teraz zaklcie, by odzyska mow. Ale jeli sprbujesz podnie
ponad konieczno twj uroczy gos, to poaujesz.
Wykona doni gest, dotkn piercieniem policzka poety, a Jaskier poczu, e odzyskuje czucie w
uchwie, jzyku i podniebieniu.
- Teraz - kontynuowa cicho Rience - zadam ci kilka pyta, a ty bdziesz na nie odpowiada,
pynnie, szybko i wyczerpujco. A jeli si cho na chwil zawahasz lub zajkniesz, jeli dasz mi
najmniejszy powd, bym zwtpi w twoj prawdomwno, to... Spjrz w d.
Jaskier usucha. Z przeraeniem stwierdzi, e do wizw na jego kostkach przymocowany jest
krtki sznur, przytwierdzony drugim kocem do cebra penego wapna.
- Jeli ka podcign ci wyej - umiechn si okrutnie Rience - a wraz z tob to wiaderko,
to pewnie nie odzyskasz wadzy w rkach. Wtpi, by po czym takim by zdolny do gry na lutni.
Naprawd w to wtpi. Sdz wic, e bdziesz mwi. Mam racj?
Jaskier nie potwierdzi, bo ze strachu nie mg ani poruszy gow, ani wydoby gosu. Rience nie
sprawia wraenia, by zaleao mu na potwierdzeniu.
- Ja, ma si rozumie - oznajmi - bd natychmiast wiedzia, czy mwisz prawd, z miejsca
zorientuj si w kadym wybiegu, nie dam si zmyli poetyckimi sztuczkami ani mtn
erudycj. To dla mnie drobiazg, tak jak drobiazgiem byo sparaliowanie ci na schodach. Radz
wic, hultaju, wa kade sowo. No, szkoda czasu, zaczynamy. Jak wiesz, interesuje mnie
bohaterka jednej z twych piknych ballad, wnuczka krlowej Calanthe z Cintry. Ksiniczka
Cirilla, pieszczotliwie nazywana Ciri. Wedug relacji naocznych wiadkw osbka ta zgina w
czasie zdobywania miasta, dwa lata temu. Natomiast w balladzie obrazowo i wzruszajco
opisujesz jej spotkanie z owym dziwnym, nieledwie legendarnym osobnikiem, owym...
wiedminem, Geraltem czy Geraldem. Pomijajc poetyczne brednie o przeznaczeniu i wyrokach
losu,. z ballady wynika, e dzieciak wyszed cao z walk o Cintr. Czy to prawda?
- Nie wiem... - jkn Jaskier. - Na bogw, jestem tylko poet! Syszaem to i owo, a reszt...
- No?
- Reszt wymyliem. Wykonfabulowaem! Ja nic nie wiem! - zawy bard, widzc, e Rience daje
znak mierdzcemu i czujc, e sznur napina si mocniej. - Nie kami!
- Faktycznie - pokiwa gow Rience. - Nie kamiesz wprost, wyczubym. Ale co krcisz. Nie
wymyliby ballady ot tak, bez powodu. A owego Wiedmina przecie znasz. Nie raz widywano
ci w jego towarzystwie. No, gadaj, Jaskier, jeli ci stawy mie. Wszystko, co wiesz.
- Ta Ciri - wydysza poeta - bya wiedminowi przeznaczona. Tak zwane Dziecko Niespodzianka...
Syszelicie pewnie, to znana historia. Jej rodzice przyrzekli odda j wiedminowi...
- Rodzice mieliby odda dzieciaka temu szalonemu mutantowi? Temu patnemu mordercy?
esz, wierszokleto. Takie kawaki moesz piewa babom.
- Tak byo, przysigam na dusz mej matki - zaka Jaskier. - Wiem to z pewnego rda...
Wiedmin...
- Mw o dziewczynce. Wiedmin mnie na razie nie interesuje.
- Nie wiem nic o dziewczynce! Wiem tylko, e wiedmin jecha po ni do Cintry, gdy wybucha
wojna. Spotkaem go wtedy. Ode mnie dowiedzia si o rzezi, o mierci Calanthe... Pyta mnie o
to dziecko, o wnuczk krlowej... Ale przecie ja wiedziaem, e w Cintrze zginli wszyscy, z
ostatniego bastionu nie ocalaa ywa dusza...
- Gadaj. Mniej metafor. Wicej konkretw!
- Gdy wiedmin dowiedzia si o upadku Cintry i o rzezi, zaniecha podry. Obaj ucieklimy na
pnoc. Rozstaem si z nim w Hengfors, od tamtej pory go nie widziaem... A e w drodze mwi
troch o tej... Ciri, czy jak jej tam... i o przeznaczeniu... Wic uoyem t ballad. Wicej nie
wiem, przysigam!
Rience popatrzy na niego spode ba.
- A gdzie jest obecnie w wiedmin? - spyta. - Ten najemny zabjca potworw, poetyczny
rzenik, lubicy rozprawia o przeznaczeniu?
- Mwiem, po raz ostatni widziaem go...
- Wiem, co mwie - przerwa Rience. - Pilnie sucham tego, co mwisz. A ty pilnie suchaj
mnie. Odpowiadaj precyzyjnie na zadawane ci pytania. Pytanie brzmiao nastpujco: jeeli nikt
nie widzia Wiedmina Geralta czy Geralda od ponad roku, to gdzie w si ukrywa? Gdzie zwyk
si ukrywa?
- Nie wiem, gdzie to jest - powiedzia prdko trubadur. - Nie kami. Naprawd nie wiem...
- Za szybko. Jaskier, za szybko - Rience umiechn si zowrogo. - Za skwapliwie. Sprytny jeste,
ale nieostrony. Nie wiesz, powiadasz, gdzie to jest. Ale zao si, e wiesz, co to jest.
Jaskier zacisn zby. Ze zoci i rozpaczy.
- No? - Rience da znak mierdzcemu. - Gdzie ukrywa si wiedmin? Jak nazywa si to miejsce?
Poeta milcza. Sznur napi si, bolenie wykrci rce, stopy straciy kontakt z ziemi. Jaskier
zawy, urwanie i krtko, bo czarodziejski piercie Rience'a natychmiast go zakneblowa.
- Wyej, wyej - Rience opar rce o biodra. - Wiesz, Jaskier, mgbym magicznie wysondowa ci
mzg, ale to wyczerpujce. Poza tym lubi patrze, jak oczy z blu wya z orbit. A ty i tak
powiesz.
Jaskier wiedzia, e powie. Powrz przytwierdzony do jego kostek napi si, napeniony wapnem
ceber ze zgrzytem przesun si po klepisku.
- Panie - powiedzia nagle drugi drab, zasaniajc latarni opocz i wygldajc przez szpar w
drzwiach chlewika. - Kto tu idzie. Jaka dziewka chyba.
- Wiecie, co robi - sykn Rience. - Zga latarni.
mierdzcy puci lin, Jaskier zwali si bezwadnie na ziemi, ale tak, e widzia, jak ten od
latarni staje przy drzwiczkach, a mierdzcy, z dugim noem w rku, czai si z drugiej strony.
Przez szpary w deskach przewiecay wiata zamtuza, poeta sysza dobiegajce stamtd gwar i
piewy.
Drzwi chlewa skrzypny i otwary si, stana w nich niewysoka posta owinita paszczem, w
okrgej, ciasno przylegajcej do gowy czapeczce. Po chwili wahania niewiasta przekroczya
prg. mierdzcy przypad do niej, z rozmachem ci noem. I zwali si na klczki, bo n nie
napotka oporu, przeszed przez gardo postaci jak przez kb dymu. Bo posta faktycznie bya
kbem dymu, ktry ju zaczyna si rozwiewa. Ale nim zdy si rozwia, do chlewa wpada
druga posta, niewyrana, ciemna i zwinna jak asica. Jaskier zobaczy, jak ciskajc paszczem w
tego od latarni przeskoczya nad mierdzcym, widzia, jak co bysno w jej doni, usysza, jak
mierdzcy zakrztusi si i dziko zarzzi. Drugi drab wymota si z paszcza, skoczy, zamachn
si noem. Z doni ciemnej postaci wystrzelia z sykiem ognista byskawica, z upiornym
trzaskiem rozlaa si, jak ponca oliwa, po twarzy i piersi draba. Drab wrzasn przeraliwie,
chlew wypeni obrzydliwy odr palonego misa.
Wtedy zaatakowa Rience. Czar, ktry rzuci, rozjani ciemno niebieskim blaskiem, w ktrym
Jaskier zobaczy smuk kobiet w mskim stroju, dziwnie gestykulujc oboma rkami.
Zobaczy j na sekund, bo niebieska powiata znika raptownie wrd huku i olepiajcego
bysku, a Rience z rykiem wciekoci polecia do tyu, run na drewniane przegrody, amic je z
trzaskiem. Kobieta w mskim stroju skoczya za nim, w jej doni zamigota sztylet. Chlew
ponownie wypeni si blaskiem, tym razem zotym, bijcym ze wietlistego owalu, ktry nagle
pojawi si w powietrzu. Jaskier zobaczy, jak Rience zrywa si z klepiska i skacze w owal, niknc
momentalnie.
Owal straci blask, ale nim zgas cakowicie, kobieta zdya dobiec i krzykn niezrozumiale,
wycigajc rk. Co zatrzeszczao i zaszumiao, a gasncy owal zagotowa si na moment
huczcym ogniem. Z oddali, z bardzo daleka, do uszu Jaskra dobieg niewyrany dwik, gos
bardzo przypominajcy wrzask blu. Owal zgas zupenie, w chlewie znowu zapanowaa
ciemno. Poeta poczu, e znika sia kneblujca mu usta.
- Na pomoc! - zawy. - Ratunku!
- Nie drzyj si, Jaskier - powiedziaa kobieta, klkajc obok i rozcinajc mu wizy motylkowym
sztyletem Rience'a.
- Yennefer? To ty?
- Nie bdziesz chyba twierdzi, e zapomniae, jak wygldam. A i mj gos nie jest chyba obcy
twemu muzykalnemu uchu. Moesz wsta? Nie poamali ci koci?
Jaskier podnis si z trudem, zastka, roztar obolae ramiona.
- Co z nimi? - wskaza na lece na klepisku ciaa.
- Sprawdmy - czarodziejka szczkna zamykanym sztyletem. - Jeden powinien y. Miaabym
do niego kilka pyta.
- Ten - trubadur stan nad mierdzcym - chyba yje.
- Nie sdz - stwierdzia beznamitnie Yennefer. - Temu przeciam tchawic i ttnic szyjn.
Moe co w nim jeszcze szumi, ale ju niedugo poszumi.
Jaskier wzdrygn si.
- Poderna mu gardo?
- Gdybym z wrodzonej ostronoci nie wysaa przodem iluzji, to ja bym tu leaa. Obejrzyjmy
tego drugiego... Psiakrew. Popatrz, taki kawa chopa, a nie wytrzyma. Szkoda, szkoda...
- Rwnie nie yje?
- Nie wytrzyma szoku. Hmm... Troszk za mocno go podsmayam... Spjrz, nawet zby si
przywgliy... Co z tob, Jaskier? Bdziesz rzyga?
- Bd - odrzek niewyranie poeta, zginajc si i opierajc czoem o cian chlewa.
*
- To wszystko? - czarodziejka odstawia kubek, signa po roen z kurczakami. - Niczego nie
zegae? Niczego nie pomine?
- Niczego. Poza podzikowaniem. Dzikuj ci, Yennefer.
Spojrzaa mu w oczy, lekko kiwna gow, jej czarne lnice loki zafaloway, kaskad spyny z
ramienia. Zsuna pieczonego kurczaka na drewniany talerz i zacza go zrcznie rozdziela.
Posugiwaa si noem i widelcem.
Jaskier zna do tej pory tylko jedn osob potrafic rwnie zrcznie je kurczaka
widelcem. Teraz wiedzia ju, gdzie i od kogo Geralt si tego nauczy. Ha, pomyla, nie
mieszka z ni przez rok w jej domu w Vengerbergu, zanim od niej zwia, wpoia mu
dziwactwo. cign z rona drugiego kurczaka, bez namysu udar udko i zacz
demonstracyjnie trzymajc oburcz.
- Skd wiedziaa? - spyta. - W jaki sposb udao ci si przyj mi w por z odsiecz?
noem i
dziwota,
niejedno
ogryza,
tak ciko, e rozeszy si nawet pogoski o jego mierci? O niczym nie wiedziae?
- Nie. Nie wiedziaem. Przez dugi czas bawiem w Pont Vanis, na dworze Esterada Thyssena. A
potem u Niedamira w Hengfors...
- Nie wiedziae - czarodziejka pokiwaa gow, rozpia kaftanik. Na jej szyi, na czarnej
aksamitce, zalnia wysadzana brylantami gwiazda z obsydianu. - Nie wiedziae o tym, e po
wykurowaniu si z ran Geralt pojecha na Zarzecze? Nie domylasz si, kogo tam szuka?
- Tego si domylam. Ale czy znalaz, nie wiem.
- Nie wiesz - powtrzya. - Ty, ktry zwykle wiesz o wszystkim i o wszystkim piewasz. Nawet o
sprawach tak intymnych, jak czyje uczucia. Pod Bleobherisem posuchaam twoich ballad,
Jaskier. adnych kilka zwrotek powicie mojej osobie.
- Poezja - burkn, patrzc na kurczaka - ma swoje prawa. Nikt nie powinien czu si uraony...
- Wosy jak skrzydo kruka, niby nocna burza... - zacytowaa Yennefer z przesadn emfaz -... a
w oczach fioletowe drzemi byskawice... Czy tak to szo?
- Tak ci zapamitaem - umiechn si lekko poeta. - Ktokolwiek chciaby twierdzi, e to
skamany opis, niechaj pierwszy rzuci we mnie kamieniem.
- Nie wiem tylko - czarodziejka zacisna usta - kto upowani ci do opisywania moich organw
wewntrznych. Jak to byo? Serce jej niczym klejnot, co szyj jej zdobi, twarde jest niby
diament, jak diament nieczue, bardziej nili obsydian ostre, kaleczce... Sam to wymylie? A
moe...
Jej wargi drgny, skrzywiy si.
-... a moe nasuchae si czyich zwierze i alw?
- Hmm... - Jaskier chrzkn, odbieg od niebezpiecznego tematu. - Powiedz mi, Yennefer, kiedy
ty ostatni raz widziaa Geralta?
- Dawno.
- Po wojnie?
- Po wojnie... - gos Yennefer zmieni si nieznacznie. - Nie, po wojnie go nie widziaam. Przez
duszy czas... nie widziaam nikogo. No, ale do rzeczy, poeto. Jestem lekko zdziwiona faktem, e
o niczym nie wiesz i o niczym nie syszae, a pomimo to kto wanie ciebie wyciga na belce,
chcc zdoby informacje. Nie jeste tym zaniepokojony?
- Jestem.
- Posuchaj mnie - powiedziaa ostro, stuknwszy kubkiem o st. - Posuchaj uwanie. Wykrel t
ballad z twego repertuaru. Nie piewaj jej.
- Mwisz o...
- Wiesz doskonale, o czym mwi. piewaj o wojnie z Nilfgaardem. piewaj o Geralcie i o mnie,
ani nam tym zaszkodzisz, ani pomoesz, ani niczego nie poprawisz, ani nie pogorszysz. Ale o
Lwitku z Cintry nie piewaj.
Rozejrzaa si, sprawdzajc, czy ktry z nielicznych o tej porze goci zajazdu nie przysuchuje si,
odczekaa, a sprztajca dziewka odejdzie do kuchni.
- Staraj si te unika spotka sam na sam z ludmi, ktrych nie znasz - powiedziaa cicho. - Z
takimi, ktrzy zapominaj na wstpie pozdrowi ci od wsplnych znajomych. Rozumiesz?
Spojrza na ni, zaskoczony. Yennefer umiechna si.
- Pozdrowienia od Dijkstry, Jaskier.
Teraz bard pochliwie rozejrza si dookoa. Jego zdumienie musiao by wyrane, a mina
zabawna, bo czarodziejka pozwolia sobie na do szyderczy grymas.
- Przy okazji - szepna, przechylajc si przez st - Dijkstra prosi o raport. Wracasz z Verden, a
Dijkstr ciekawi, o czym to mwi si na dworze krla Ervylla. Prosi, by ci przekaza, e tym
razem raport ma by rzeczowy, szczegowy i pod adnym pozorem wierszowany. Proz, Jaskier.
Proz.
Poeta przekn lin, kiwn gow. Milcza, zastanawiajc si nad pytaniem. Ale czarodziejka
uprzedzia je.
- Nadchodz trudne czasy - powiedziaa cicho. - Trudne i niebezpieczne. Nadchodzi czas zmian.
Przykro byoby starze si w przekonaniu, e nie uczynio si niczego, by zmiany, ktre
nadchodz, byy zmianami na lepsze. Prawda?
Przytakn skinieniem gowy, odchrzkn.
- Yennefer?
- Sucham ci, poeto.
- Tamci w chlewie... Chciaoby si wiedzie, kim byli, czego chcieli, kto ich nasa. Zabia obu,
ale przecie plotka gosi, e potraficie wyciga informacje nawet z nieboszczykw.
- A tego, e nekromancja zakazana jest edyktem Kapituy, plotka nie gosi? Daj pokj. Jaskier. Te
zbiry i tak zapewne nie wiedziay wiele. Ten, ktry uciek... Hmm... Z nim jest inna sprawa.
- Rience. On by czarodziejem, prawda?
- Tak. Ale niezbyt wprawnym.
- Uciek ci jednak. Widziaem jakim sposobem. Teleportowa si, czy nie tak? Czy to o czym nie
wiadczy?
- Owszem, wiadczy. O tym, e kto mu pomg. Ten Rience nie mia ani do czasu, ani do si,
by otworzy owalny portal zawieszony w powietrzu. Taki teleport to nie w kij dmucha. Jasnym
jest, e kto inny go otworzy. Kto nieporwnanie mocniejszy. Dlatego baam si go ciga, nie
wiedzc, gdzie wylduj. Ale posaam w lad za nim do wysok temperatur. Bdzie
potrzebowa wielu zakl i eliksirw skutecznych przeciw poparzeniom, a i tak na jaki czas
bdzie naznaczony.
- Moe ci zainteresuje, e to by Nilfgaardczyk.
- Tak mylisz? - Yennefer wyprostowaa si, szybkim ruchem wyja z kieszeni motylkowy
sztylet, obrcia go w doni. - Nilfgaardzkie noe nosi teraz wiele osb. S wygodne i porczne,
mona je ukry nawet za dekoltem...
- Nie w nou rzecz. Wypytujc mnie, uy okrele bitwa o Cintr, zdobywanie miasta, czy co
w tym duchu. Nigdy nie syszaem, by kto tak nazywa te wydarzenia. Dla nas to zawsze bya
rze. Rze Cintry. Nikt nie mwi inaczej.
Czarodziejka uniosa do, przyjrzaa si paznokciom.
- Sprytnie, Jaskier. Masz czue ucho.
- Skrzywienie zawodowe.
- Ciekawe, ktry zawd masz na myli? - umiechna si zalotnie. - Ale dzikuj ci za t
informacj. Bya cenna.
- Niech to bdzie - odpowiedzia umiechem - mj wkad w zmiany na lepsze. Powiedz mi,
Yennefer, dlaczego Nilfgaard tak interesuje si Geraltem i dziewczynk z Cintry?
- Nie pchaj w to nosa - spowaniaa nagle. - Mwiam, masz zapomnie, e kiedykolwiek syszae
o wnuczce Calanthe.
- Owszem, mwia. Ale ja nie szukam tematu do ballady.
- Czego wic, u diaba, szukasz? Guza?
- Zamy - rzeki cicho, opierajc podbrdek na splecionych doniach, spojrza w oczy
czarodziejki. - Zamy, e Geralt faktycznie odnalaz i uratowa to dziecko. Zamy, e wreszcie
uwierzy w si przeznaczenia i zabra odnalezione dziecko ze sob. Dokd? Rience prbowa
wydusi to ze mnie torturami. A ty wiesz, Yennefer. Wiesz, gdzie wiedmin si zaszy.
- Wiem.
- I wiesz, jak tam dotrze?
- I to wiem.
- Nie uwaasz, e naleaoby go ostrzec? Uprzedzi, e jego i dziewczynki szukaj ludzie pokroju
tego Rience'a? Pojechabym tam, ale ja naprawd nie wiem, gdzie to jest... To miejsce, ktrego
nazwy wol nie wypowiada...
- Skonkluduj, Jaskier.
- Jeeli wiesz, gdzie Geralt jest, powinna jecha i ostrzec go. Jeste mu co winna, Yennefer. Co
ci przecie z nim czyo.
- Owszem - potwierdzia chodno. - Co mnie z nim czyo. Dlatego troch go znam. Nie lubi, by
narzuca mu si z pomoc. A jeli pomocy potrzebowa, szuka jej u osb, do ktrych mia
zaufanie. Od tamtych wydarze min ponad rok, a ja... nie miaam od niego adnych wieci. A
jeeli chodzi o dug, to jestem mu winna dokadnie tyle, ile on mnie. Nie mniej i nie wicej.
- Ja zatem tam pojad - unis gow. - Powiedz mi...
- Nie powiem - przerwaa. - Jeste spalony, Jaskier. Mog dopa ci znowu, im mniej wiesz, tym
lepiej. Znikaj std. Jed do Redanii, do Dijkstry i Filippy Eilhart, przyklej si do dworu Vizimira. I
jeszcze raz uprzedzam: zapomnij o Lwitku z Cintry. O Ciri. Udawaj, e nigdy nie syszae tego
imienia. Zrb, o co ci prosz. Nie chciaabym, by spotkao ci co zego. Za bardzo ci lubi, zbyt
wiele ci zawdziczam...
- Ju po raz wtry to powiedziaa. Co ty mi zawdziczasz, Yennefer?
Czarodziejka odwrcia gow, milczaa dugo.
- Jedzie z nim - powiedziaa wreszcie. - Dziki tobie nie by sam. Bye mu przyjacielem. Bye z
nim.
Bard spuci wzrok.
- Niewiele mia z tego - mrukn. - Niewiele skorzysta na tej przyjani. Mia z mojego powodu
gwnie kopoty. Wci musia wyciga mnie z jakiej kabay... Pomaga mi...
Przechylia si przez st, pooya mu rk na doni, cisna silnie, nie mwic sowa. W jej
oczach by al.
- Jed do Redanii - powtrzya po chwili. - Do Tretogoru. Tam bdziesz pod piecz Dijkstry i
Filippy. Nie prbuj odgrywa bohatera. Wpltae si w niebezpieczn afer, Jaskier.
- Zauwayem - skrzywi si, pomasowa bolce rami. - Wanie dlatego uwaam, e naley
ostrzec Geralta. Ty jedna wiesz, gdzie go szuka. Znasz drog. Domniemywam, e bywaa tam...
gociem...
Yennefer odwrcia si. Jaskier widzia, jak zacisna wargi, jak drgn misie na jej policzku.
- Owszem, zdarzao mi si niegdy - powiedziaa, a w jej gosie byo co nieuchwytnie dziwnego. Zdarzao mi si bywa tam gociem. Ale nigdy nieproszonym.
*
Wiatr zawy wciekle, zafalowa porastajcymi ruiny miotami traw, zaszumia w krzakach gogu
i wysokich pokrzywach. Chmury przetoczyy si przez krg ksiyca, na chwil rozjaniajc
zamczysko, zalewajc blad, rozfalowan od cieni powiat fos i resztki muru, ujawniajc
kopczyki czaszek szczerzcych poamane zby, patrzcych w nico czarnymi dziurami
oczodow. Ciri pisna cienko i ukrya gow pod paszczem Wiedmina.
Szturchnita pitami klacz ostronie przestpia stert cegie, wesza pod zaman arkad.
Podkowy, dzwonic o kamienne pyty, budziy wrd murw upiorne echa, tumione wyjcym
wichrem. Ciri dygotaa, wczepiwszy rce w grzyw.
- Boj si - szepna.
- Nie masz si czego ba - odpowiedzia wiedmin, kadc do na jej ramieniu. - Na caym
wiecie trudno o bezpieczniejsze miejsce. To jest Kaer Morhen, Wiedmiskie Siedliszcze. Tu by
kiedy pikny zamek. Dawno temu.
Nie odpowiedziaa, schylia nisko gow. Klacz Wiedmina, nazywana Potk, prychna z cicha,
jak gdyby i ona chciaa j uspokoi.
Zanurzyli si w ciemn otcha, w dugi, nie koczcy si czarny tunel wrd kolumn i arkad.
Potka stpaa pewnie i ochoczo, nie zwaajc na nieprzebite ciemnoci, rano podzwaniaa
podkowami po posadzce.
Przed nimi, w kocu tunelu, zapona nagle czerwonym wiatem prosta pionowa linia. Rosnc i
poszerzajc si, staa si drzwiami, zza ktrych bia powiata, migotliwy blask uczyw
zatknitych w elazne uchwyty na cianach. W drzwiach stana czarna, rozmazujca si w
blasku posta.
- Kto? - Ciri usyszaa zy, metaliczny gos, brzmicy jak szczeknicie psa. - Geralt?
- Tak, Eskel. To ja.
- Wchod.
Wiedmin zsiad, zdj Ciri z sioda, postawi na ziemi, wcisn w rczki toboek, ktry uchwycia
kurczowo oburcz, aujc, e jest zbyt may, by moga schowa si za nim caa.
- Zaczekaj tu z Eskelem - powiedzia. - Odprowadz Potk do stajni.
- Chod do wiata, may - warkn mczyzna zwany Eskelem. - Nie stj w ciemnociach.
Ciri spojrzaa w gr, na jego twarz, i z trudem stumia krzyk przestrachu. To nie by czowiek.
Chocia sta na dwch nogach, chocia pachnia potem i dymem, chocia nosi normalne ludzkie
odzienie, to nie by czowiek. aden czowiek, pomylaa, nie moe mie takiej twarzy.
- No, na co czekasz? - powtrzy Eskel.
Nie poruszya si. Z ciemnoci syszaa oddalajcy si stuk podkw Potki. Co, co byo mikkie i
piszczao, przebiego jej po nodze. Podskoczya.
- Nie stj w mroku, smyku, bo ci szczury pogryz cholewki.
Ciri, przytulajc toboek, postpia prdko w stron wiata. Szczury z piskiem pryskay jej spod
ng. Eskel schyli si, odebra jej zawinitko, zdj kapturek.
- Zaraza - mrukn. - Dziewczynka. Tego jeszcze brakowao.
Spojrzaa na niego, przestraszona. Eskel umiecha si.
Zobaczya, e to jednak czowiek, e ma cakiem normaln ludzk twarz, tyle e znieksztacon
dug, brzydk, pokrg blizn, biegnc od kcika ust przez cay policzek, a do ucha.
- Skoro tu ju jeste, witaj w Kaer Morhen - powiedzia. - Jak ci woaj?
- Ciri - odpowiedzia za ni Geralt, bezszelestnie wyaniajc si z mroku. Eskel odwrci si. Nagle,
szybko, bez sowa obaj wiedmini padli sobie w objcia, mocno, twardo opletli si ramionami. Na
jedn krtk chwil.
- yjesz, Wilku.
- yj.
- No, dobra - Eskel wyj uczywo z uchwytu. - Chodcie. Zamykamy wewntrzne wrota, bo
ciepo ucieka.
Poszli korytarzem. Szczury byy i tu, przemykay pod cianami, popiskiway z otchani ciemnych
bocznych przej, pierzchay przed chwiejnym krgiem wiata rzucanym przez pochodni. Ciri
dreptaa szybko, starajc si dotrzyma kroku mczyznom.
- Kto zimuje, Eskel? Oprcz Vesemira?
- Lambert i Coen.
Zeszli w d po schodach, stromych i liskich. W dole wida byo odblask wiata. Ciri usyszaa
gosy, poczua zapach dymu.
Halla bya ogromna, zalana wiatem z wielkiego paleniska huczcego pomieniami zasysanymi
w czelu komina. Jej rodek zajmowa ogromny, ciki st. Przy stole tym mogo zasi co
najmniej dziesiciu ludzi. Siedziao trzech. Trzech ludzi. Trzech wiedminw, poprawia si w
myli Ciri. Widziaa tylko sylwetki na tle aru paleniska.
- Witaj, Wilku. Czekalimy na ciebie.
- Witaj, Vesemir. Witajcie, chopaki. Dobrze by znowu w domu.
- Kog to do nas przywiode?
Geralt milcza przez chwil, potem pooy rk na ramieniu Ciri, popchn j leciutko do przodu.
Sza niezgrabnie, niepewnie, kulc si i garbic, pochylajc gow.
Boj si, pomylaa. Bardzo si boj. Gdy Geralt mnie odnalaz i zabra ze sob, mylaam, e
strach ju nie wrci, e to ju mino... I oto, zamiast w domu, jestem w tym strasznym,
ciemnym, zrujnowanym zamczysku, penym szczurw i koszmarnych ech... Stoj znowu przed
czerwon cian ognia. Widz grone czarne postacie, widz wpatrzone we mnie ze,
niesamowicie byszczce oczy...
- Kim jest to dziecko, Wilku? Kim jest ta dziewczynka?
- Jest moim... - Geralt zajkn si nagle. Poczua na ramionach jego mocne, twarde donie. I
nagle strach znikn. Przepad bez ladu. Czerwony huczcy ogie dawa ciepo. Tylko ciepo.
Czarne sylwetki byy sylwetkami przyjaci. Opiekunw. Byszczce oczy wyraay ciekawo.
Trosk. I niepokj...
Donie Geralta zacisny si na jej ramionach.
- Ona jest naszym przeznaczeniem.
Zaprawd, nie masz nic wstrtniejszego nad monstra owe, naturze przeciwne, wiedminami
zwane, bo s to pody plugawego czarostwa i diabelstwa. S to otry bez cnoty, sumienia i
skrupuu, istne stwory piekielne, do zabrania jeno zdatne. Nie masz dla takich jak oni miedzy
ludmi poczciwymi miejsca.
A owo Kaer Morhen, gdzie ci bezecni si gnied, gdzie ohydnych swych praktyk dokonuj,
starte by musi z powierzchni ziemi, a lad po nim sol i saletr posypany.
Anonim, Monstrum albo Wiedmina opisanie
Nietolerancja i zabobon zawsze byy wasnoci gupich midzy posplstwem i nigdy, jak
mniemam, z gruntu wykorzenione nie bd, bo rwnie wieczne s, jak sama gupota. Tam,
gdzie dzi pitrz si gry, bd kiedy morza, tam, gdzie dzi weni si morza, bd kiedy
pustynie. A gupota pozostanie gupot.
Nicodemus de Boot,
Medytacje o yciu, szczciu i pomylnoci
Rozdzia drugi
Triss Merigold chuchna w zmarznite rce, poruszya palcami i wymruczaa czarodziejsk
formu. Jej ko, buany waach, natychmiast zareagowa na zaklcie, parskn, prychn i
odwrci eb, patrzc na czarodziejk okiem zazawionym od zimna i wiatru.
- Masz dwa wyjcia, stary - powiedziaa Triss, nacigajc rkawice. - Albo przyzwyczaisz si do
magii, albo sprzedam ci chopom do puga.
Waach zastrzyg uszami, buchn par z nozdrzy i posusznie ruszy w d po lesistym zboczu.
Czarodziejka schylia si w siodle, unikajc smagni pokrytych szronem gazi.
Zaklcie podziaao szybko, przestaa czu ukucia zimna w okciach i na karku, zniko przykre
wraenie chodu, kace garbi si i wciga gow w ramiona. Czar, rozgrzewajc j, przymi
rwnie gd, od kilku godzin sscy odek. Triss poweselaa, rozsiada si wygodniej w kulbace i
z wikszym ni dotychczas skupieniem zacza obserwowa okolic.
Od momentu, w ktrym porzucia uczszczany szlak, kierunek wskazywaa jej szarobiaawa
ciana gr, onieone szczyty, poyskujce zotem w tych rzadkich chwilach, gdy soce
przebijao si przez chmury, najczciej rankiem i tu przed zachodem. Teraz, gdy bya ju bliej
grskiego acucha, musiaa bardziej uwaa. Tereny wok Kaer Morhen syny z dzikoci i
niedostpnoci, a szczerba w granitowej cianie, ktr naleao si kierowa, nie bya atwa do
odnalezienia dla niewprawnego oka. Wystarczyo skrci w jeden z licznych jarw lub wwozw,
by zgubi j, straci z oczu. Nawet ona, ktra znaa teren, znaa drog i wiedziaa, gdzie szuka
przeczy, nie moga pozwoli sobie na chwil dekoncentracji.
Las si skoczy. Przed czarodziejk rozcigaa si szeroka, wysana otoczakami dolina, sigajca
urwistych zboczy po stronie przeciwnej. rodkiem doliny pyna Gwenllech, Rzeka Biaych
Kamieni, burzc si pienicie wrd gazw i naniesionych prdem pni. Tu, w grnym biegu,
Gwenllech bya ju tylko pytkim, cho szerokim strumieniem. Tu mona byo sforsowa j bez
trudnoci. Niej, w Kaedwen, w biegu rodkowym, rzeka stanowia przeszkod nie do pokonania bya rwca i amaa si dnem gbokich przepaci.
Waach, wpdzony w wod, przyspieszy kroku, najwyraniej pragnc jak najszybciej dotrze do
przeciwlegego brzegu. Triss wstrzymaa go lekko - nurt by pytki, siga koniowi nieco ponad
nadpcia, ale zalegajce dno kamienie byy liskie, a prd ostry i wartki. Woda burzya si i
pienia wok ng wierzchowca.
Czarodziejka spojrzaa w niebo. Wzmagajcy si chd i wiatr mogy tu, w grach, zwiastowa
zamie, a perspektywa spdzenia kolejnej nocy w grocie lub skalnej rozpadlinie niezbyt j
pocigaa. Moga, gdyby musiaa, kontynuowa podr nawet wrd zamieci, moga
rozpoznawa drog telepatycznie, moga magicznie uniewraliwi si na zimno. Moga, gdyby
musiaa. Ale wolaa nie musie.
Szczciem Kaer Morhen byo ju blisko. Triss wpdzia waacha na paski piarg, na ogromn
pryzm kamieni, wymyt przez lodowce i strumyki, wjechaa w wski przesmyk wrd skalnych
blokw. ciany wwozu wznosiy si pionowo, zdaway si styka wysoko w grze, przedzielone
wsk kresk nieba. Zrobio si cieplej, bo wiatr wyjcy nad skaami nie dosiga jej ju, nie
smaga i nie ksa.
Przesmyk rozszerzy si, wwid do parowu, a potem w dolin, na wielk, okrg, wypenion
lasem nieck, rozcigajc si wrd zbatych gazw. Czarodziejka zlekcewaya agodne,
dostpne obrzea, wjechaa wprost w kniej, w gsty matecznik. Zesche gazie zatrzeszczay
pod kopytami. Waach, zmuszony do przestpowania przez zwalone pnie, zachrapa, zataczy,
zatupa. Triss cigna wodze, szarpna konia za kosmate ucho i rugna brzydko, zoliwie
nawizujc do jego kalectwa. Rumak, w rzeczy samej sprawiajc wraenie zawstydzonego,
poszed rwniej i raniej, sam wybierajc drog wrd gstwiny.
Wkrtce wydostali si na czystszy teren, wjechali w koryto strumienia, ledwie sczcego si
dnem parowu. Czarodziejka rozgldaa si bacznie. Wkrtce znalaza to, czego szukaa. Nad
jarem, wsparty na olbrzymich gazach, lea poziomo potny pie, ciemny, goy, pozieleniay od
mchu. Triss podjechaa bliej, chcc si upewni, e to rzeczywicie Szlak, a nie przypadkowe
drzewo, obalone przez wichur. Dostrzega jednak niewyran wsk ciek, niknc wrd lasu.
Nie moga si myli - to, by z pewnoci Szlak, otaczajca zamczysko Kaer Morhen najeona
przeszkodami drka, na ktrej wiedmini trenowali szybko biegu i kontrol oddechu. Drk
nazywano Szlakiem, ale Triss wiedziaa, e modzi wiedmini mieli dla niej sw wasn nazw:
Mordownia.
Przylgna do szyi konia, wolno przejechaa pod pniem. I wtedy usyszaa chrobot kamieni. I
szybkie, lekkie kroki biegncego czowieka.
Odwrcia si na kulbace, cigna wodze. Czekaa, a wiedmin wbiegnie na kod.
Wiedmin wbieg na kod, przemkn po niej jak strzaa, nie zwalniajc, nawet nie balansujc
ramionami, leciutko, zwinnie, pynnie, z niewiarygodn gracj. Mign tylko, zamajaczy, znikn
wrd drzew, nie potrciwszy ani jednej gazki. Triss westchna gono, z niedowierzaniem
krcc gow.
Bo wiedmin, sdzc z wzrostu i budowy, mia okoo dwunastu lat.
Czarodziejka uderzya buanka pitami, oddaa wodze i kusem ruszya w gr strumienia.
Wiedziaa, e Szlak przecina parw jeszcze raz, w miejscu okrelanym jako Gardziel. Chciaa
ponownie rzuci okiem na maego Wiedmina. Wiedziaa bowiem, e w Kaer Morhen nie
trenowano dzieciakw od blisko wier wieku.
Nie spieszya si zbytnio. cieynka Mordowni wia si i ptlia wrd boru, na jej pokonanie
wiedminek musia powici znacznie wicej czasu ni ona, jadca na skrt.
Zwleka jednak te nie moga. Za Gardziel Szlak skrca w lasy, wid prosto ku warowni. Gdyby
nie zdybaa chopca przy przepaci, moga go ju w ogle nie zobaczy.
Bywaa ju w Kaer Morhen kilkakrotnie i bya wiadoma faktu, e widziaa tam tylko to, co
wiedmini chcieli jej pokaza. Triss nie bya a tak naiwna, by nie wiedzie, e chcieli jej pokaza
znikom cz tego, co w Kaer Morhen mona byo zobaczy.
Po kilku minutach jazdy kamienistym korytem strumienia spostrzega Gardziel - uskok
utworzony nad jarem przez dwie wielkie omszae skay, poronite pokracznymi,
skarowaciaymi drzewkami. Pucia wodze. Buanek prychn i schyli eb ku wodzie ciurkajcej
wrd otoczakw.
Nie czekaa dugo. Sylwetka Wiedmina zamajaczya na skale, chopiec skoczy, nie zwalniajc
biegu. Czarodziejka usyszaa mikkie pacnicie ldowania, a w chwil pniej grzechot kamieni,
guchy odgos upadku i cichy krzyk. A raczej pisk.
Triss bez namysu zeskoczya z sioda, zrzucia z ramion futro i pomkna po zboczu, wcigajc si
w gr za korzenie i gazie drzew. Wdara si na ska z impetem, ale polizna na igliwiu i
pada na kolana obok skurczonej na kamieniach postaci. Wyrostek na jej widok poderwa si jak
spryna, cofn byskawicznie i zwinnie chwyci za miecz przerzucony przez plecy, ale potkn
si i klapn midzy jaowce i sosenki. Czarodziejka nie wstaa z klczek, patrzya na chopca,
otworzywszy usta ze zdumienia.
Bo to wcale nie by chopiec.
Spod popielatej, nierwno i nieadnie obcitej grzywki patrzyy ogromne szmaragdowozielone
oczy, dominujcy akcent w maej twarzyczce o wskim podbrdku i lekko zadartym nosku. W
oczach by przestrach.
- Nie bj si - powiedziaa niepewnie Triss.
Dziewczynka otworzya oczy jeszcze szerzej. Prawie nie dyszaa i nie wygldaa na spocon.
Jasnym byo, e przebiegaa ju na Mordowni niejeden dzie.
- Nic ci si nie stao?
Dziewczynka nie odpowiedziaa, zamiast tego wstaa sprycie, sykna z blu, przenoszc ciar
ciaa na lew nog, schylia si, pomasowaa kolano. Ubrana bya w co w rodzaju skrzanego
kostiumu, zszytego - a raczej skleconego w sposb, na ktrego widok kady szanujcy swe
rzemioso krawiec zawyby z rozpaczy i zgrozy. Jedynym, co w jej ekwipunku wygldao na w
miar nowe i dopasowane, byy wysokie do kolan buty, pasy i miecz. Dokadniej, mieczyk.
- Nie bj si - powtrzya Triss, nadal nie podnoszc si z kolan. - Usyszaam, jak upada,
wystraszyam si, dlatego tak tu gnaam...
- Poliznam si - mrukna dziewczynka.
- Niczego sobie nie uszkodzia?
- Nie. A ty?
Czarodziejka rozemiaa si, sprbowaa wsta, skrzywia si, zakla, przeszyta blem, ktry
odezwa si w kostce. Usiada, ostronie wyprostowaa stop, zakla znowu.
- Chod no tu, maa, pom mi si podnie.
- Nie jestem maa.
- Przyjmijmy. W takim razie kim ty jeste?
- Wiedmink!
- Ha! Zbli si wic i pom mi wsta, Wiedminko.
Dziewczynka nie ruszya si z miejsca. Przestpia z nogi na nog, doni w wenianej rkawiczce
bez palcw bawia si pasem miecza, spogldajc na Triss podejrzliwie.
- Bez obaw - umiechna si czarodziejka. - Nie jestem rozbjniczk ani nikim obcym. Nazywam
si Triss Merigold, jad do Kaer Morhen. Wiedmini znaj mnie. Nie wytrzeszczaj na mnie oczu.
Pochwalam twoj czujno, ale bd rozsdna. Czy dotarabym tu, nie znajc drogi? Czy spotkaa
kiedykolwiek na Szlaku ludzk istot?
Dziewczynka pokonaa wahanie, podesza bliej, wycigna rk. Triss wstaa, w niewielkim
stopniu korzystajc z pomocy. Bo nie o pomoc jej chodzio. Chciaa przyjrze si dziewczynce z
bliska. I dotkn jej.
Zieloniutkie oczy maej wiedminki nie zdradzay adnych objaww mutacji, rwnie dotyk maej
rczki nie wywoywa lekkiego przyjemnego mrowienia, tak charakterystycznego u
wiedminw. Szarowose dziecko, cho biegao ciek Mordowni z mieczem na plecach, nie byo
poddane Prbie Traw ani Zmianom, tego Triss bya pewna.
- Poka mi kolano, maa.
- Nie jestem maa.
Trcony pit waach poszed stpa korytem strumienia. Przejechali kolejny jar, wdrapali si na
obe wzgrze. Stamtd wida ju byo przytulon do kamiennych obryww ruin Kaer Morhen czciowo zburzony trapez muru obronnego, resztki barbakanu i bramy, pkaty, tpy sup
dononu.
Waach prychn i szarpn bem, przechodzc fos po pozostaociach mostu. Triss cigna
wodze. Na niej samej zalegajce dno rowu zmurszae czaszki i kociotrupy nie robiy wraenia.
Widziaa je ju.
- Nie lubi tego - odezwaa si nagle dziewczynka. - To nie jest tak, jak powinno by. Umarych
powinno si zakopywa w ziemi. Pod kurhanem. Prawda?
- Prawda - potwierdzia spokojnie czarodziejka. - Ja te tak uwaam. Ale wiedmini traktuj to
cmentarzysko jako... przypomnienie.
- Przypomnienie czego?
- Kaer Morhen - Triss skierowaa konia ku potrzaskanym arkadom - zostao napadnite. Doszo tu
do krwawej bitwy, w ktrej zginli prawie wszyscy wiedmini, ocaleli tylko ci, ktrych
podwczas nie byo w warowni.
- Kto ich napad? I dlaczego?
- Nie wiem - skamaa. - To byo strasznie dawno temu, Ciri. Zapytaj o to wiedminw.
- Pytaam - burkna dziewczynka. - Ale nie chcieli mi powiedzie.
Rozumiem ich, pomylaa czarodziejka. Dziecku szkolonemu na Wiedmina, do tego dziewczynce
nie poddanej mutacyjnym zmianom nie mwi si o takich sprawach. Nie opowiada si takiemu
dziecku o masakrze. Nie przeraa si takiego dziecka perspektyw tego, e i ono moe kiedy
usysze o sobie sowa, ktre wywrzaskiwali wwczas maszerujcy na Kaer Morhen fanatycy.
Mutant. Potwr. Dziwolg. Przeklty przez bogw, przeciwny naturze twr. Nie, pomylaa, nie
dziwi si wiedminom, e nie opowiedzieli ci o tym, maa Ciri. I ja rwnie ci o tym nie
opowiem. Ja, maa Ciri, mam jeszcze wicej powodw, by milcze. Bo jestem czarodziejk, a bez
pomocy czarodziejw fanatycy nie zdobyliby wtedy zamku. A i w wstrtny paszkwil owo
szeroko kolportowane Monstrum, ktre wzburzyo fanatykw i popchno ich do zbrodni, te
podobno byo anonimowym dzieem jakiego czarodzieja. Ale ja, maa Ciri, nie uznaj zbiorowej
odpowiedzialnoci, nie czuj potrzeby ekspiacji z tytuu wydarzenia, ktre miao miejsce p
wieku przed moim urodzeniem. A szkielety, ktre maj by wiecznym przypomnieniem,
wreszcie zmurszej do cna, rozpadn si w py i pjd w niepami, ulec z wiatrem, ktry
nieustannie smaga zbocze...
- Oni nie chc tak lee - powiedziaa nagle Ciri. - Nie chc by symbolem, wyrzutem sumienia
ani ostrzeeniem. Ale nie chc te, by ich prochy rozwiewa wiatr.
Triss poderwaa gow, syszc zmian w gosie dziewczynki. Momentalnie wyczua magiczn
aur, pulsowanie i szum krwi w skroniach. Wyprya si, ale nie odezwaa ani sowem, bojc si
przerwa i zakci to, co si dziao.
- Zwyky kurhan - gos Ciri stawa si coraz bardziej nienaturalny, metaliczny, zimny i zy. Kupka ziemi, ktr poronie pokrzywa. mier ma oczy bkitne i zimne, a wysoko obelisku nie
ma znaczenia, nie maj te znaczenia napisy, jakie si na nim wykuje. Kt moe wiedzie o tym
lepiej od ciebie, Triss Merigold, czternastej ze Wzgrza?
Czarodziejka zmartwiaa. Widziaa, jak donie dziewczynki zaciskaj si na grzywie konia.
- Ty umara na Wzgrzu, Triss Merigold - przemwi znowu zy, obcy gos. - Po co tu
przyjechaa? Zawr, zawr natychmiast, a to dziecko, Dziecko Starszej Krwi, zabierz ze sob,
by odda je tym, do ktrych naley. Zrb to, Czternasta. Bo jeli tego nie zrobisz, umrzesz jeszcze
raz. Przyjdzie dzie, w ktrym Wzgrze upomni si o ciebie. Upomni si o ciebie zbiorowa mogia
i obelisk, na ktrym wykuto twoje imi.
Waach zara gono, potrzsajc bem. Ciri szarpna si nagle, wzdrygna.
- Co si stao? - spytaa Triss, starajc si panowa nad gosem.
Ciri odkaszlna, oburcz przeczesaa wosy, potara twarz.
- Nn... nic... - mrukna niepewnie. - Zmczona jestem, to dlatego... Dlatego usnam. Powinnam
biec...
Magiczna aura znika. Triss poczua raptown fal zimna ogarniajc cae ciao. Prbowaa
wmwi sobie, e to efekt gasncego wanie czaru ochronnego, ale wiedziaa, e to nieprawda.
Spojrzaa w gr, na kamienny blok zamczyska, wytrzeszczajcy na ni czarne puste oczodoy
zrujnowanych strzelnic. Przeszy j dreszcz.
Ko zadzwoni podkowami po pytach podwrca. Czarodziejka szybko zeskoczya z sioda, podaa
Ciri rk. Korzystajc z kontaktu doni, ostronie wysaa impuls magiczny. I zdumiaa si. Bo nie
poczua nic. adnej reakcji, adnej odpowiedzi. I adnego oporu. W dziewczynce, ktra przed
chwil zmobilizowaa niebywale siln aur, nie byo nawet ladu magii. Byo to teraz zwyke,
nieudolnie ostrzyone i le ubrane dziecko.
Ale dziecko to przed chwil nie byo zwykym dzieckiem.
Nie miaa czasu zastanawia si nad dziwnym zdarzeniem. Usyszaa zgrzyt okutych elazem
drzwi dobiegajcy z ciemnej czeluci korytarza, ziejcej za poobijanym portalem. Zsuna z
ramion futrzan peleryn, zdja lisi czapk, szybkim ruchem gowy rozrzucia wosy - swoj
dum i swj znak rozpoznawczy - dugie, poyskujce zotem, puszyste pukle o kolorze wieego
kasztana.
Ciri westchna z podziwu. Triss umiechna si, rada z efektu. Pikne, dugie i rozpuszczone
wosy byy rzadkoci, wyznacznikiem pozycji, statusu, znakiem kobiety wolnej, pani samej
siebie. Znakiem kobiety niezwykej - bo zwyke panny nosiy warkocze, zwyke matki
ukryway wosy pod czepcami lub zawiciami. Panie wysokiego rodu, wliczajc krlowe, trefiy
wosy i ukaday je. Wojowniczki strzygy si krtko. Tylko druidki i czarodziejki - i nierzdnice obnosiy si z naturalnymi grzywami, by podkreli niezaleno i swobod.
Wiedmini zjawili si jak zwykle niespodziewanie, jak zwykle bezszelestnie, jak zwykle nie
wiadomo skd. Stanli przed ni, wysocy, smukli, z rkami skrzyowanymi na piersiach, z
ciarem ciaa przeoonym na lew nog, w pozycji, z ktrej, jak wiedziaa, mogli zaatakowa w
uamku sekundy. Ciri stana obok nich, w identycznej pozycji. W swym karykaturalnym ubranku
wygldaa przezabawnie.
- Witamy w Kaer Morhen, Triss.
- Witaj, Geralt.
Zmieni si. Sprawia wraenie, jakby si postarza. Triss wiedziaa, e to biologicznie niemoliwe
- wiedmini starzeli si, owszem, ale w tempie zbyt wolnym, by zwyky miertelnik lub
czarodziejka tak moda jak ona mogli zauway zmiany. Ale wystarczyo jednego spojrzenia, by
poj, e mutacja moga powstrzymywa fizyczny proces starzenia. Psychicznego nie moga.
Posieczona zmarszczkami twarz Geralta bya tego najlepszym dowodem. Triss z uczuciem
gbokiej przykroci oderwaa wzrok od oczu biaowosego Wiedmina. Oczu, ktre ewidentnie
widziay zbyt wiele. Poza tym nie dostrzega w tych oczach nic z tego, na co liczya.
- Witaj - powtrzy. - Cieszymy si, e zechciaa przyjecha.
Obok Geralta sta Eskel, podobny do Wilka jak brat, jeli nie liczy koloru wosw i dugiej blizny
znieksztacajcej policzek. I najmodszy z wiedminw z Kaer Morhen, Lambert, jak zwykle z
nieadnym, kpicym grymasem na twarzy. Vesemira nie byo.
- Witamy i prosimy do rodka - powiedzia Eskel. - Zimno, a duje, jakby si kto powiesi. Ciri, a
ty dokd? Ciebie nie dotyczy to zaproszenie. Soce jeszcze wysoko, chocia go nie wida. Mona
jeszcze trenowa.
- Eje - potrzsna wosami czarodziejka. - Staniaa, widz, grzeczno w Wiedmiskim
Siedliszczu. Ciri powitaa mnie tu jako pierwsza, przyprowadzia do warowni. Powinna mi
towarzyszy...
- Ona si tu szkoli, Merigold - skrzywi si Lambert w parodii umiechu. Zawsze j tak nazywa:
Merigold, bez tytuu, bez imienia. Triss nienawidzia tego. - Jest uczniem, nie majordomusem.
Witanie goci, nawet tak miych jak ty, nie naley do jej obowizkw. Idziemy, Ciri.
Triss wzruszya lekko ramionami, udajc, e nie widzi zakopotanych spojrze Geralta i Eskela.
Zmilczaa. Nie chciaa wprowadza ich w jeszcze wiksze zakopotanie. A nade wszystko nie
chciaa, by zorientowali si, jak bardzo interesuje i fascynuje j dziewczynka.
- Odprowadz twojego konia - zaofiarowa si Geralt, sigajc po wodze. Triss ukradkiem
przesuna rk i donie ich zczyy si. Oczy te.
- Pjd z tob - powiedziaa swobodnie. - Mam w jukach kilka drobiazgw, ktre bd mi
potrzebne.
- Dostarczya mi nie tak dawno troch przykrych wrae - mrukn zaraz po tym, jak weszli do
stajni. - Na wasne oczy ogldaem twj imponujcy nagrobek. Obelisk upamitniajcy tw
bohatersk mier w bitwie o Sodden. Dopiero niedawno doszy mnie wieci, e to bya pomyka.
Nie mog poj, jak mona byo ci z kim pomyli, Triss.
- To duga historia - odpowiedziaa. - Opowiem ci przy sposobnoci. A przykre wraenia zechciej
mi wybaczy.
- Nie ma nic do wybaczania. Ostatnimi czasy mao miaem powodw do radoci, a t, ktrej
doznaem na wie, e yjesz, trudno porwna z jakkolwiek inn. Chyba tylko z t, jak czuj w
tej chwili, gdy patrz na ciebie.
Triss poczua, jak co w niej pka. Strach przed spotkaniem z biaowosym wiedminem przez
ca drog walczy w niej z nadziej na to spotkanie. A potem widok tej zmczonej, steranej
twarzy, te wszystkowidzce, chore oczy, sowa, zimne i wywaone, nienaturalnie spokojne, ale
przecie tak tchnce emocj...
Rzucia mu si na szyj, od razu, bez zastanowienia. Chwycia jego do, gwatownie wpakowaa
j sobie na kark, pod wosy. Mrowienie spyno jej po plecach, przeszyo tak rozkosz, e o mao
nie krzykna. By powstrzyma i stumi krzyk, znalaza ustami jego usta, przywara do nich.
Draa, przyciskajc si do niego silnie, budowaa i potgowaa w sobie podniecenie, zapominajc
si coraz bardziej.
Geralt si nie zapomnia.
- Triss... Prosz ci.
- Och, Geralt... Tak bardzo...
- Triss - odsun j delikatnie. - Nie jestemy sami... Id tu.
Spojrzaa na wejcie. Cienie nadchodzcych wiedminw dostrzega dopiero po chwili, ich kroki
usyszaa jeszcze pniej. C, jej such, ktry nawiasem mwic uwaaa za wyczulony, z
Wiedmiskim konkurowa nie mg.
- Triss, dziecinko!
- Vesemir!
Tak, Vesemir by naprawd stary. Kto wie, czy nie starszy ni Kaer Morhen. Ale szed ku niej
szybkim, energicznym i sprystym krokiem, jego ucisk by krzepki, a donie mocne.
- Ciesz si, e ci znw widz, dziadku.
- Pocauj mnie. Nie, nie w rk, maa czarownico. W rk bdziesz mnie caowa, gdy spoczn na
marach. Co pewnie nastpi niebawem. Och, Triss, dobrze, e przyjechaa... Kto mnie wyleczy,
jeli nie ty?
- Wyleczy, ciebie? Z czego? Chyba ze szczeniackich gestw! Zabierz rk z mego tyka, staruchu,
bo ci podpal to siwe brodzisko!
Wiatr postukiwa okiennic, porusza uszczelniajcymi okno resztkami zjedzonego przez mole
arrasu. Triss leaa w najlepszym ku w caym Kaer Morhen, wrd zupenych ciemnoci. Nie
moga zasn. I nie chodzio o to, e najlepsze ko z Kaer Morhen byo rozlatujcym si
zabytkiem. Triss mylaa intensywnie. A wszystkie poszce sen myli obracay si wokal jednego
podstawowego pytania.
Po co wezwano j do warowni? Kto to zrobi? Dlaczego? W jakim celu? Choroba Vesemira nie
moga by niczym innym, jak pretekstem. Vesemir by wiedminem. To, e by zarazem
wiekowym dziadem, nie zmieniao faktu, e zdrowia mogo mu pozazdroci wielu modych.
Gdyby jeszcze okazao si, e starca dziabna dem mantikora lub poksa wilkoak, Triss
uwierzyaby, e wezwano j do niego. Ale amanie w kociach? miechu warte. amanie w
kociach, niezbyt oryginaln dolegliwo w przeraajco zimnych murach Kaer Morhen, Vesemir
wykurowaby Wiedmiskim eliksirem albo jeszcze prociej: mocn ytni gorzak, stosowan
w rwnych proporcjach zewntrznie i wewntrznie. Nie potrzebowaby czarodziejki, jej zakl,
filtrw i amuletw.
Wic kto j wezwa? Geralt?
Triss rzucia si w pocieli, czujc fal ogarniajcego j ciepa. I podniecenia, potgowanego
zoci. Zakla cicho, kopna pierzyn, przewrcia si na bok. Staroytne oe zaskrzypiao,
zatrzeszczao w spojeniach. Nie panuj nad sob, pomylaa. Zachowuj si jak gupia
podfruwajka. Albo jeszcze gorzej - jak niedopieszczona stara panna. Nie potrafi nawet logicznie
myle.
Zakla znowu.
Oczywicie, e to nie Geralt. Bez emocji, maa, bez emocji, przypomnij sobie jego min, tam w
stajni. Widziaa ju takie miny, maa, widziaa, nie oszukuj si. Gupie, skruszone, zakopotane
miny mczyzn, ktrzy chc zapomnie, ktrzy auj, ktrzy nie chc pamita tego, co si
stao, nie chc wraca do tego, co byo. Na bogw, maa, nie oszukuj si, e tym razem jest
inaczej. Nigdy nie bywa inaczej. I ty o tym wiesz. Bo masz przecie nielich wpraw, maa.
Jeeli chodzio o ycie erotyczne, Triss Merigold miaa prawo uwaa si za typow czarodziejk.
Zaczo si od kwanego smaku zakazanego owocu, podniecajcego wobec surowych regu
akademii i zakazw mistrzyni, u ktrej praktykowaa. Potem przysza samodzielno, swoboda i
szalony promiskuityzm, zakoczony, jak to zwykle bywa, gorycz, rozczarowaniem i rezygnacj.
Nastpi dugi okres samotnoci i odkrycie, e do rozadowania stresw i napi najzupeniej
zbdny jest kto, kto chciaby uwaa si za jej pana i wadc zaraz po tym, jak przewrci si na
plecy i obetrze pot z czoa. e na uspokojenie nerww istniej sposoby mniej kopotliwe, ktre
ponadto nie brudz rcznikw krwi, nie puszczaj pod kodr wiatrw i nie domagaj si
niadania. Potem przyszed krtki i zabawny okres fascynacji wasn pci, zakoczony
wnioskiem, e brudzenie, wiatry i aroczno nie s bynajmniej wyczn domen mczyzn.
Wreszcie, jak wszystkie bez maa magiczki, Triss przestawia si na przygody z innymi
czarodziejami, sporadyczne i denerwujce swym zimnym, technicznym i nieledwie rytualnym
przebiegiem.
I wtedy pojawi si Geralt z Rivii. Wiodcy niespokojne ycie wiedmin, poczony dziwnym,
niespokojnym i burzliwym zwizkiem z Yennefer, jej serdeczn przyjacik.
Triss obserwowaa oboje i bya zazdrosna, cho wydawao si, e nie ma czego zazdroci.
Zwizek w oczywisty sposb unieszczliwia obydwoje, wid prosto ku wyniszczeniu, bola i
wbrew wszelkiej logice... trwa. Triss nie rozumiaa tego. I fascynowao j to. Fascynowao do
tego stopnia, e...
Uwioda Wiedmina, w niewielkim stopniu pomagajc sobie magi. Trafia na sprzyjajcy czas.
Na moment, gdy on i Yennefer po raz kolejny skoczyli sobie do oczu i rozstali si gwatownie.
Geralt potrzebowa ciepa i chcia zapomnie.
Nie, Triss nie pragna odebra go Yennefer. W gruncie rzeczy bardziej zaleao jej na przyjacice
ni na nim. Ale krtki zwizek z wiedminem nie rozczarowa jej. Znalaza to, czego szukaa emocj w postaci poczucia winy, lku i blu. Jego blu. Przeya t emocj, podniecia si ni i
nie moga o niej zapomnie, gdy si rozstali. A czym jest bl, zrozumiaa niedawno. W momencie,
gdy przemonie zapragna by z nim znowu. Na krtko, na chwil - ale by.
A teraz bya tak blisko...
Triss zwina do w kuak i walna nim w poduszk. Nie, pomylaa, nie. Nie bd gupia, maa.
Nie myl o tym. Myl o...
O Ciri? Czy to jest... Tak. To jest prawdziwy powd jej wizyty w Kaer Morhen. Popielatowosa
dziewczynka, z ktrej w Kaer Morhen chc zrobi Wiedmina. Prawdziw wiedmink. Mutantk.
Maszyn do zabijania, tak, jakimi s oni sami.
To jasne, pomylaa nagle, czujc znowu gwatowne podniecenie, tym razem jednak zupenie
innego rodzaju. To oczywiste. Chc zmutowa dzieciaka, podda go Prbie Traw i Zmianom, ale
nie wiedz, jak to zrobi. Ze starych yje wycznie Vesemir, a Vesemir by tylko nauczycielem
szermierki. Ukryte w podziemiach Kaer Morhen Laboratorium, zakurzone butle legendarnych
eliksirw, alembiki, piece i retorty... aden z nich nie wie, jak si tym posuy. Bo niewtpliwym
faktem jest, e mutagenne eliksiry opracowa w zamierzchych czasach jaki renegat czarodziej,
a nastpcy czarodzieja przez lata doskonalili je, przez lata magicznie kontrolowali proces Zmian,
ktrym poddawano dzieci. I w ktrym momencie acuch pk. Zabrako magicznej wiedzy i
zdolnoci. Wiedmini maj zioa i Trawy, maj Laboratorium. Znaj receptur. Ale nie maj
czarodzieja.
Kto wie, pomylaa, moe prbowali? Podawali dzieciom dekokty sporzdzone bez udziau magii?
Wzdrygna si na myl o tym, co mogo si wwczas dzia z tymi dziemi.
A teraz, pomylaa, chc zmutowa dziewczyn, ale nie umiej. A to moe oznacza... To moe
oznacza, e ja mog zosta poproszona o pomoc. A wwczas zobacz to, czego aden yjcy
czarodziej nie oglda, poznam to, czego aden z yjcych czarodziejw nie pozna. Synne Trawy i
zioa, utrzymywane w najgbszym sekrecie tajemnice wirusowych kultur, osawione zagadkowe
receptury...
I to ja zaaplikuj szarowosemu dziecku seri eliksirw, bd obserwowa mutacyjne Zmiany,
bd na wasne oczy widziaa, jak... Jak Szarowose dziecko umiera.
Chod, Ciri.
Dziewczynka zawahaa si, spojrzaa na Geralta. Geralt przyzwalajco kiwn gow, umiechn
si. adnie. Tak jak potrafi umiecha si dawniej, wtedy, gdy...
Triss odwrcia wzrok. Ten umiech nie by dla niej.
*
Komnatka Ciri bya wiern kopi kwater wiedminw. Bya, tak jak i one, pozbawiona sprztw i
mebli. Nie byo tu praktycznie nic poza zbitym z desek kiem, stokiem i kufrem. ciany i drzwi
swych kwater wiedmini dekorowali skrami zwierza ubitego w czasie polowa - jeleni, rysi,
wilkw, nawet rosomakw. Na drzwiach komnatki Ciri wisiaa natomiast skra olbrzymiego
szczura ze wstrtnym uskowatym ogonem. Triss zwalczya w sobie ch, by zerwa mierdzce
paskudztwo i wyrzuci je przez okno.
Dziewczynka, stojc przy ku, patrzya na ni wyczekujco.
- Postaramy si - rzeka czarodziejka - troch lepiej spasowa ten twj... futera. Zawsze miaam
smykak do kroju i szycia, powinnam zatem poradzi sobie i z t kol skr. A ty, wiedminko,
miaa kiedy w rku ig? Nauczono ci czegokolwiek poza dziurawieniem mieczem worw z
sianem?
- Jak byam na Zarzeczu, w Kagen, to musiaam prz - mrukna niechtnie Ciri. - Szycia mi
nie dawali, bo tylko psuam len i marnowaam nici, wszystko trzeba byo pru. Okropecznie
nudne byo to przdzenie, eee!
- Fakt - zachichotaa Triss. - Trudno o co nudniejszego. Ja te nie cierpiaam prz.
- A musiaa? Ja musiaam, bo... Ale ty przecie jeste czarowni... Czarodziejk. Przecie moesz
wszystko wyczarowa! T pikn sukienk... wyczarowaa sobie?
- Nie - umiechna si Triss. - Ale i nie uszyam jej wasnorcznie. A tak zdolna nie jestem.
- A moje ubranie jak zrobisz? Wyczarujesz?
- Nie ma takiej koniecznoci. Wystarczy magiczna igieka, ktrej zaklciem dodamy odrobin
wigoru. A jeli bdzie trzeba...
Triss wolno przesuna doni po wyszarpanej dziurze na rkawie kurteczki, wymruczaa zaklcie,
aktywizujc jednoczenie amulet. Po dziurze nie zostao ladu. Ciri pisna z radoci.
- To czary! Bd miaa zaczarowan kurtk! Ha!
- Do czasu, gdy uszyj ci zwyk, ale porzdn. No, a teraz zdejmuj to wszystko, moja panno,
przebierz si w co innego. To chyba nie jest twoje jedyne ubranko?
Ciri pokrcia gow, uniosa wieko skrzyni, pokazaa wypowia lun sukienk, bury kaftanik,
wiczyam piruet w skoku i mi nie wyszo. Od tego ten siniak. Bo uderzyam si o supek.
- I leaa dwa dni? Majc kopoty z oddychaniem? Ble?
- Wcale nie. Coen rozmasowa mnie i zaraz wsadzi znowu na grzebie. Tak trzeba, wiesz? Inaczej
zapiesz lk.
- Co?
- Zapiesz lk - powtrzya dumnie Ciri i odgarna z czoa popielat grzywk. - Nie wiesz? Nawet
gdy ci si co stanie, to trzeba zaraz znowu na przyrzd, bo inaczej bdziesz si ba, a jak si
bdziesz ba, to guzik ci wyjdzie wiczenie. Rezygnowa nie wolno. Geralt tak powiedzia.
- Musz zapamita t maksym - wycedzia czarodziejka. - Jak rwnie to, e pochodzi ona
wanie od Geralta. To nieza recepta na ycie, tylko nie jestem pewna, czy skutkuje w kadych
okolicznociach. Ale do atwo realizowa j cudzym kosztem. Tak wic rezygnowa nie wolno?
Choby walono ci i tuczono na tysic sposobw, ty masz wsta i wiczy dalej?
- No pewnie. Wiedmin nie boi si niczego.
- Doprawdy? A ty, Ciri? Niczego si nie boisz? Odpowiedz szczerze.
Dziewczynka odwrcia gow, przygryza warg.
- A nie powiesz nikomu?
- Nie powiem.
- Najbardziej to si boj dwch wahade. Dwch na raz. I wiatraka, ale tylko wtedy, gdy jest
puszczony na szybko. I jeszcze jest duga waga, na ni to ja cigle jeszcze musz z t, no... z
aseku... Asekurancj. Lambert mwi, e jestem ciumok i oferma, ale to wcale nieprawda.
Geralt mi powiedzia, e mam troch inaczej ciko, bo jestem dziewczyn. Musz po prostu
wicej wiczy, chyba e... Chciaam ci o co spyta. Mog?
- Moesz.
- Jeli si znasz na magii i na zaklciach... Jeli umiesz czarowa... Czy mogaby zrobi tak,
ebym bya chopakiem?
- Nie - odrzeka Triss lodowatym tonem. - Nie mogabym.
- Hmm... - zatroskaa si wyranie maa Wiedminka.
- A czy mogaby prznajmniej...
- Przynajmniej, co?
- Czy mogaby zrobi tak, ebym, nie musiaa... - Ciri oblaa si rumiecem. - Powiem ci na
ucho.
- Nie mog dzisiaj trenowa - wyrecytowaa wolno i dobitnie, w zupenej ciszy - albowiem
jestem... Jestem...
Spojrzaa na czarodziejk. Triss mrugna do niej, krzywic si jak zadowolony z psoty urwis,
poruszya ustami, podpowiadajc wyuczon kwesti.
- Niedysponowana! - dokoczya Ciri gono i dumnie, zadzierajc nos niemal po powa.
Vesemir zachrzka znowu. Ale Eskel, kochany Eskel, nie straci gowy, jeszcze raz zachowa si
tak, jak naleao.
- Oczywicie - powiedzia swobodnie, umiechajc si. - To zrozumiae i oczywiste, e zawiesimy
wiczenia do czasu ustania niedyspozycji. Lekcje teoretyczne rwnie skrcimy, a gdyby czua
si le, to i te odoymy. Gdyby potrzebowaa medykamentw lub...
- Ja si tym zajm - wtrcia Trias, rwnie swobodnie.
- Aha... - Ciri dopiero teraz zarumienia si lekko, spojrzaa na starego Wiedmina. - Wuju
Vesemirze, poprosiam Triss... To znaczy pani Merigold, aby... Albowiem... No, eby tu z nami
zostaa. Duej. Dugo. Ale Triss powiedziaa, e ty musisz na to wyrazi zgod albowiem. Wuju
Vesemirze! Zgd si!
- Zgadzam si... - wycharcza Vesemir. - Oczywicie, e si zgadzam...
- Bardzo si cieszymy - Geralt dopiero teraz odj do od czoa. - Jest nam ogromnie mio, Triss.
Czarodziejka leciutko kiwna gow w jego stron i niewinnie strzepna rzsami, nawijajc na
palec kasztanowy lok. Geralt mia twarz jak z kamienia.
- Bardzo adnie i uprzejmie postpia, Ciri - powiedzia - proponujc pani Merigold dusz gocin
w Kaer Morhen. Jestem z ciebie dumny.
Ciri pokraniaa, umiechna si szeroko. Czarodziejka daa jej kolejny umwiony znak.
- A teraz - powiedziaa dziewczynka, jeszcze wyej zadzierajc nos - zostawiam was samych, bo
pewnie chcecie omwi z Triss rne wane sprawy. Pani Merigold, wuju Vesemirze, panowie...
egnam. Na razie.
Dygna wdzicznie, po czym wysza z halli, wolno i dostojnie stpajc po schodach.
- Cholera - przerwa cisz Lambert. - Pomyle, e nie wierzyem, e to naprawd ksiniczka.
- Pojlicie, gamonie? - Vesemir rozejrza si dookoa. - Jeeli rano zaoy sukienk... To eby mi
adnych wicze... Rozumiecie?
Eskel i Coen obdarzyli starca spojrzeniami cakowicie wypranymi z szacunku. Lambert parskn
otwarcie. Geralt patrzy na czarodziejk, a czarodziejka umiechaa si - Dzikuj ci - powiedzia.
- Dzikuj ci, Triss.
*
- Warunki? - zaniepokoi si wyranie Eskel. - Triss, przecie przyrzeklimy ju, e zagodzimy
trening Ciri. Jakie jeszcze warunki chcesz nam stawia?
- No, moe warunki to niezbyt adne okrelenie. Nazwijmy to wic radami. Udziel wam trzech
rad, a wy si do tych rad zastosujecie. Jeli, oczywista, zaley wam na tym, bym tu pozostaa i
pomoga wam w wychowaniu maej.
- Suchamy - rzek Geralt. - Mw, Triss.
- Przede wszystkim - zacza, umiechajc si zoliwie - naley urozmaici jadospis Ciri. A
zwaszcza ograniczy w nim sekretne grzybki i tajemn zielenin.
Geralt i Coen panowali nad twarzami znakomicie. Lambert i Eskel troch gorzej. Vesemir w
ogle nie panowa. C, pomylaa, patrzc na jego miesznie zakopotan min, za jego czasw
wiat by lepszy. To obuda bya przywar, ktrej naleao si wstydzi. Szczero wstydu nie
przynosia.
- Mniej wywarw z objtych tajemnic zi - cigna, starajc si nie chichota - a wicej
mleka. Macie tu kozy. Dojenie to adna sztuka, zobaczysz, Lambert, nauczysz si w mig.
- Triss - zacz Geralt - posuchaj...
- Nie, to ty posuchaj. Nie poddawalicie Ciri gwatownej mutacji, nie dotykalicie hormonw, nie
prbowalicie eliksirw i Traw. I to si wam chwali. To byo rozsdne, odpowiedzialne, ludzkie.
Nie skrzywdzilicie jej truciznami, wic tym bardziej nie wolno wam jej teraz okalecza.
- O czym ty mwisz?
- Grzybki, ktrych sekretu tak strzeecie - wyjania - faktycznie utrzymuj dziewczyn w
wietnej kondycji i wzmacniaj minie. Zioa zapewniaj idealn przemian materii i
przyspieszaj rozwj. Wszystko razem, wspomagane morderczym treningiem, powoduje jednak
pewne zmiany w budowie ciaa. W tkance tuszczowej. To jest kobieta. Jeli nie kaleczylicie jej
hormonalnie, nie kaleczcie fizycznie. Moe mie kiedy al do was, e tak bezwzgldnie
pozbawilicie j kobiecych... atrybutw. Pojmujecie, o czym mwi?
- A jake - mrukn Lambert, bezczelnie wpatrujc si w biust Triss, napinajcy materia sukni.
Eskel chrzkn i spiorunowa modego Wiedmina oczami.
- W tej chwili - spyta wolno Geralt, rwnie przelizgujc si wzrokiem po tym i owym - nie
stwierdzia w niej niczego nieodwracalnego, mam nadziej?
- Nie - umiechna si. - Na szczcie nie. Rozwija si zdrowo i normalnie, zbudowana jest jak
moda driada, przyjemnie popatrze. Ale zachowajcie umiar w stosowaniu przyspieszaczy, prosz
was o to.
- Zachowamy - przyrzek Vesemir. - Dzikujemy za przestrog, dziecinko. Co jeszcze? Mwia o
trzech... radach.
- Owszem. Oto druga: nie wolno dopuci, aby Ciri tu zdziczaa. Musi mie kontakt ze wiatem. Z
rwienikami. Musi otrzyma przyzwoite wyksztacenie i przygotowanie do normalnego ycia.
Na razie niech sobie macha mieczem. Wiedminki bez mutacji i tak z niej nie zrobicie, ale
wiedmiski trening jej nie zaszkodzi. Czasy s trudne i niebezpieczne, bdzie umiaa si broni,
gdyby musiaa. Jak elfka. Ale nie moecie pogrzeba jej tu ywcem, na tym odludziu. Musi wej
w normalne ycie.
- Jej normalne ycie spono razem z Cintr - mrukn Geralt. - Ale c, Triss, jak zwykle masz
racj. Ju pomylelimy o tym. Gdy nadejdzie wiosna, zawioz j do szkoy witynnej. Do
Nenneke, do Ellander.
- To bardzo dobry pomys i mdra decyzja. Nenneke to wyjtkowa kobieta, a chram bogini
Melitele to wyjtkowe miejsce. Bezpieczne, pewne, gwarantujce waciw dla dziewczynki
edukacj. Ciri ju wie?
- Wie. Awanturowaa si przez kilka dni, ale wreszcie przyja do wiadomoci. W tej chwili nawet
niecierpliwie wyglda wiosny, podniecaj perspektywa wyprawy do Temerii. Jest ciekawa
wiata.
- Jak ja w jej wieku - umiechna si Triss. - A to porwnanie niebezpiecznie zblia nas do
trzeciej rady. Najwaniejszej. I wy wiecie jakiej. Nie rbcie gupich min. Jestem czarodziejk,
zapomnielicie? Nie wiem, ile czasu wam zabrao rozpoznanie magicznych zdolnoci Ciri. Ja
potrzebowaam na to mniej ni p godziny. Po tym czasie wiedziaam ju, kim, raczej czym, ta
dziewczyna jest.
- A czym jest?
- rdem.
- Niemoliwe!
- Moliwe. Nawet pewne. Ciri jest rdem, ma zdolnoci medialne. Co wicej, s to zdolnoci
bardzo, bardzo niepokojce. I wy, kochani wiedmini, dobrze o tym wiecie. Wy te zdolnoci
zauwaylicie, was one te zaniepokoiy. Tylko i wycznie dlatego cignlicie mnie do Kaer
Morhen, prawda? Mam racj? Tylko i wycznie dlatego?
- Tak - potwierdzi po chwili milczenia Vesemir. Triss dyskretnie odetchna z ulg. Przez
moment obawiaa si, e tym, ktry potwierdzi, bdzie Geralt.
*
Nazajutrz spad pierwszy nieg, z pocztku drobny, ale wkrtce przeszed w zamie. Pada ca
noc, a rankiem mury Kaer Morhen utony w zaspach. O bieganiu na Mordowni nie mogo by
mowy, tym bardziej e Ciri wci nie czua si najlepiej. Triss podejrzewaa, e wiedmiskie
przyspieszacze mogy by przyczyn zaburze menstruacji. Pewnoci jednak mie nie moga, o
specyfikach tych nie wiedziaa praktycznie nic, a Ciri bya ponad wszelk wtpliwo jedyn
Na trzeci dzie zmary wszystkie dzieci, kromie jednego, otroka lat zaledwie dziesiciu. Ten,
dotd miotany gwatownym obkaniem, wpad by nage w gbokie odurzenie. Oczy jego
miay wzrok szklany, chwyta bez ustanku rkami nakrycie albo wodzi niemi w powietrzu, jak
gdyby pira chcia apa. Oddech sta si gony i chrapliwy, pot zimny, klejki i smrodliwy
wystpi na skr. Tedy znowu mu eliksir podano do y i atak si powtrzy. Tym razem
nastpi krwotok z nosa, a kaszel przeszed w womit, po ktrym otrok cakiem by zwtla i sta
si bezwadny.
Symptomata nie wolniay przez dwa dni kolejne. Skra dziecicia, dotd oblana potem, staa
si sucha i rozpalona, puls utraci swoj peno i twardo, by jednakowo pomiernie mocny,
raczej powolny nili prdki. Ani raz jeden si ju nie ockn, ani nie zakrzycza wicej.
Wreszcie nadszed dzie sidmy. Otrok ocuci si jakoby ze snu i otworzy oczy, a oczy jego
byy jako te u mii...
Carla Demetia Crest,
Prba Traw i inne tajne wiedmiskie praktyki, wasnymi oczyma ogldane, manuskrypt do
wycznego wgldu Kapituy Czarodziejw.
Rozdzia trzeci
- Wasze obawy byy nieuzasadnione, najzupeniej bezpodstawne - skrzywia si Triss, opierajc
okcie o st. - Miny czasy, gdy czarodzieje polowali na rda i magicznie uzdolnione dzieci, gdy
przemoc lub podstpem wydzierali je rodzicom czy opiekunom. Naprawd sdzilicie, e
mogabym chcie odebra wam Ciri?
Lambert parskn, odwrci gow. Eskel i Vesemir spojrzeli na Geralta, ale Geralt milcza.
Patrzy w bok, bezustannie bawic si swym srebrnym Wiedmiskim medalionem,
przedstawiajcym gow wilka z wyszczerzonymi kami. Triss wiedziaa, e medalion reagowa
na magi. W tak noc, jak Midinvaerne, kiedy od magii a wibrowao powietrze, medaliony
wiedminw musiay drga bezustannie, musiay drani i niepokoi.
- Nie, dziecinko - powiedzia wreszcie Vesemir. - Wiemy, e nie zrobiaby tego. Ale przecie
wiemy i to, e musisz donie o niej Kapitule. Wiemy nie od dzi, na kadym czarodzieju i
czarodziejce ciy taki obowizek. Nie odbieracie ju uzdolnionych dzieci rodzicom i opiekunom.
Obserwujecie takie dzieci, by pniej, we waciwym momencie, zafascynowa je magi,
nakoni...
- Bez obaw - przerwaa zimno. - Nie powiem o Ciri nikomu. Kapitule te nie. Czemu tak na mnie
spogldacie?
- Dziwi nas atwo, z jak deklarujesz nam dochowanie sekretu - rzek spokojnie Eskel. Wybacz, Triss, nie chciaem ci urazi, ale co si stao z wasz legendarn lojalnoci wobec
Rady i Kapituy?
- Wiele si stao. Wojna zmienia wiele. A bitwa o Sodden jeszcze wicej. Nie chc was zanudza
polityk, a pewne problemy i sprawy s, wybaczcie, objte tajemnic, ktrej nie wolno mi
zdradzi. A co do lojalnoci... Jestem lojalna. Ale moecie mi wierzy, w tej sprawie mog by
lojalna zarwno wobec Kapituy, jak i was.
- Taka podwjna lojalno - Geralt po raz pierwszy tego wieczora spojrza jej w oczy - to
diabelnie trudna rzecz. Rzadko komu si to udaje, Triss.
Czarodziejka spojrzaa na Ciri. Dziewczynka siedziaa wraz z Coenem na niedwiedziej skrze w
odlegym kocu halli, oboje zajci gr w apki. Gra robia si monotonna, albowiem obydwoje
byli niewiarygodnie szybcy - adne w aden sposb nie mogo trafi drugiego. Najwyraniej im to
jednak nie przeszkadzao i nie psuo zabawy.
- Geralt - powiedziaa. - Gdy odnalaze Ciri tam, nad Jarug, zabrae j ze sob. Przywioze do
Kaer Morhen, ukrye przed wiatem, nie chcesz, by nawet bliscy temu dziecku ludzie wiedzieli,
e ono yje. Zrobie to, bo co, o czym nie wiem, przekonao ci, e przeznaczenie istnieje, e
wada nami, e prowadzi nas we wszystkim, co robimy. Ja te tak uwaam, zawsze tak
uwaaam. Jeeli przeznaczenie zechce, by Ciri zostaa czarodziejk, to ona ni zostanie. Kapitua
ani Rada nie musi o niej wiedzie, nie musi jej obserwowa ani namawia. Dochowujc wam
sekretu, wcale nie zdradz Kapituy. Ale, jak sami wiecie, jest tu pewien szkopu.
- eby to jeden - westchn Vesemir. - Mw, dziecinko.
- Dziewczyna ma zdolnoci magiczne, a tego nie mona zaniedba. To zbyt niebezpieczne.
- Pod jakim wzgldem?
- Niekontrolowane zdolnoci s grone. Dla rda i dla otoczenia. Otoczeniu rdo moe
zagrozi na wiele sposobw. Sobie tylko na jeden. Jest nim choroba umysowa. Najczciej
katatonia.
- Do kroset diabw - powiedzia po dugiej chwili milczenia Lambert. - Przysuchuj si wam i
myl, e kto tu ju zbzikowa, i tylko patrze, jak zagrozi otoczeniu. Przeznaczenie, rda,
czary, cuda, niewidy - Czy ty nie przesadzasz, Merigold? Czy to jest pierwszy dzieciak, ktrego
przywieziono do Warowni? Geralt nie znalaz adnego przeznaczenia, znalaz kolejne bezdomne i
osierocone dziecko. Nauczymy to dziecko miecza i wypucimy w wiat, jak inne. Owszem,
zgadza si, jeszcze nigdy dotd nie trenowalimy w Kaer Morhen dziewczyny. Mielimy z Ciri
problemy, robilimy bdy, dobrze, e je nam wytkna. Ale bez przesady. Ona nie jest a tak
oryginalna, by pada na kolana i wznosi oczy ku niebu. Mao kry po wiecie bab wojowniczek?
Gwarantuj ci, Merigold, Ciri wyjdzie std sprawna i zdrowa, silna i umiejca da sobie rad w
yciu. I rcz, bez katatonii czy innej padaczki. Chyba e wmwisz jej podobn chorob.
- Vesemir - Triss obrcia si na krzele. - Ka mu zamilkn, bo przeszkadza.
- Wymdrzasz si - rzek spokojnie Lambert - a nie o wszystkim jeszcze wiesz. Spjrz.
Wycign rk w kierunku paleniska, dziwacznie skadajc palce. W kominie zahuczao i zawyo,
pomie buchn gwatownie, ar zajania, sypn iskrami. Geralt, Vesemir i Eskel spojrzeli z
Wtedy, po wypiciu mewy, Ciri faktycznie mwia tak, e nic z tego nie dao si zrozumie.
Wtedy, za pierwszym razem, to by bekot. Dopiero po...
Urwa. Triss pokrcia gow.
- Dopiero za drugim razem zacza mwi z sensem - domylia si. - A wic by i drugi raz.
Rwnie po narkotyku wypitym wskutek waszej nieuwagi?
- Triss - unis gow Geralt. - Nie czas na dowcipne zoliwoci. Nas to nie bawi. Nas to martwi i
niepokoi. Tak, by i drugi, by i trzeci raz. Ciri do pechowo upada przy wiczeniu. Stracia
przytomno. Gdy j odzyskaa, bya znowu w transie. I znowu bredzia. Znowu to nie by jej gos. I
znowu to byo niezrozumiae. Ale ja ju syszaem podobne gosy, podobny sposb mwienia. Tak
mwi te biedne, chore, obkane kobiety, zwane wyroczniami. Rozumiesz, co mam na myli?
- W peni. To by drugi raz. Przejd do trzeciego.
Geralt wytar przedramieniem czoo, nagle sperlone potem.
- Ciri czsto budzi si w nocy - podj. - Z krzykiem. Przesza wiele. Ona nie chce o tym mwi,
ale niewtpliwie widziaa w Cintrze i w Angrenie rzeczy, ktrych dziecko oglda nie powinno.
Obawiam si nawet, e... kto j skrzywdzi. To wraca w snach... Zwykle atwo j uspokoi,
usypia bez kopotw... Ale pewnego razu po przebudzeniu... ponownie bya w transie. Mwia
znowu obcym, nieprzyjemnym... Zym gosem. Mwia wyranie i z sensem. Prorokowaa.
Wieszczya. I wywieszczya nam...
- Co? Co, Geralt?
- mier - powiedzia agodnie Vesemir. - mier, dziecinko.
Triss spojrzaa na Ciri, piskliwie zarzucajc Coenowi oszustwo w grze. Coen obj j, wybuchn
miechem. Czarodziejka poja nagle, e nigdy, nigdy dotd nie syszaa, by ktry z wiedminw
si mia.
- Komu? - spytaa krtko, wci patrzc na Coena.
- Jemu - powiedzia Vesemir.
- I mnie - doda Geralt. I umiechn si.
- Po przebudzeniu...
- Niczego nie pamitaa. A my nie zadawalimy pyta.
- Susznie. Co do tego proroctwa... Byo konkretne? Szczegowe?
- Nie - Geralt spojrza jej prosto w oczy. - Zagmatwane. Nie pytaj o to, Triss. Nas nie martwi
tre wieszczb i majacze Ciri, ale to, co si z ni dzieje. Nie o siebie si boimy, lecz...
- Uwaaj - ostrzeg Vesemir. - Nie mw o tym przy niej.
- Ciri!
- Nie! - dziewczynka wyprya si, zacisna powieki. - Nie, nie, nie chc! Nie dotykaj mnie!
Twarz Ciri zmienia si raptownie, staa, gos sta si metaliczny, zimny i zowrogi, dwiczaa
w nim za, okrutna drwina, - Przysza za ni a tutaj, Triss Merigold? A tutaj? Zasza za daleko.
Czternasta. Ostrzegaem ci.
- Kim jeste? - Triss wzdrygna si. Ale panowaa nad gosem.
- Dowiesz si, gdy nadejdzie czas.
- Dowiem si zaraz!
Czarodziejka uniosa rce, rozpostara je gwatownie, wkadajc wszystkie siy w Czar
Identyfikacji. Magiczna kurtyna pka, ale za ni bya druga... Trzecia... Czwarta...
Triss z jkiem osuna si na kolana. A rzeczywisto pkaa dalej, otwieray si kolejne drzwi,
dugi, nie koczcy si szereg prowadzcy w nico. W pustk.
- Pomylia si, Czternasta - zadrwi metaliczny, nieludzki gos. - Pomylia niebo z gwiazdami
odbitymi noc na powierzchni stawu.
- Nie dotykaj... Nie dotykaj tego dziecka!
- To nie jest dziecko.
Usta Ciri poruszay si, ale Triss widziaa, e oczy dziewczynki s martwe, zeszklone,
nieprzytomne.
- To nie jest dziecko - powtrzy gos. - To jest Pomie, Biay Pomie, od ktrego zajmie si i
sponie wiat. To jest Starsza Krew, Hen Ichaer. Krew elfw. Ziarno, ktre nie wykiekuje, lecz
wybuchnie pomieniem. Krew, ktra bdzie skalana... Gdy nadejdzie Tedd Deireadh, Czas Koca.
Va'esse deireadh aep eigean!
- Wieszczysz mier? - krzykna Triss. - Czy tylko to umiesz, wieszczy mier? Wszystkim? Im,
jej... Mnie?
- Tobie? Ty ju umara. Czternasta. Wszystko ju w tobie umaro.
- Na moc sfer - jkna czarodziejka, mobilizujc resztki si i wodzc doni w powietrzu. - Na
wod, ogie, ziemi i powietrze, zaklinam ci. Zaklinam ci na myl, na sen i na mier, na to, co
byo, na to, co jest, i na to, co nadejdzie. Zaklinam ci. Kim jeste? Mw!
Ciri odwrcia gow. Wizja prowadzcych w gb otchani schodw znika, rozpyna si, w jej
miejscu zjawio si szare oowiane morze, spienione, zbawanione amicymi si grzebieniami fal.
W cisz znowu wdar si krzyk mew.
- Le - powiedzia gos ustami dziewczynki. - Ju czas. Wracaj, skd przybya. Czternasta ze
- I umalujemy si znowu!
- Nie. Kaemy Lambertowi napali w ani i wykpiemy si.
- Znowu? Lambert mwi, e zuywamy za duo opau na te kpiele.
- Lambert cen me a'baeth aep arse.
- Co? Tego nie zrozumiaam...
- Z czasem opanujesz rwnie idiomy. Do wiosny mamy jeszcze duo czasu na nauk. A teraz...
Va'en aesledde, me elaine luned!
*
- To, na tej rycinie... Nie, psiajucha, nie na tej... Na tej. To jest, jak ju wiesz, ghul. Posuchajmy,
Ciri, czego nauczya si o ghulu... Ej, spjrz no na mnie! Co ty, u diaba starego, masz na
powiekach?
- Lepsze samopoczucie!
- Co? A, mniejsza z tym. No, sucham.
- Hmm... Ghul, wuju Vesemirze, to potwr, ktry poera trupy. Napotka go mona na
cmentarzyskach, w okolicach kurhanw, wszdzie, gdzie grzebie si zmarych. W nek...
nekropoliach. Na pobojowiskach, na polach bitew...
- Niebezpieczny jest wic tylko dla nieboszczykw, tak?
- Nie, nie tylko. ywych ghul rwnie napada. Jeli jest godny lub gdy wpadnie w sza. Jeli na
przykad jest bitwa... Duo polegych ludzi...
- Co ci jest, Ciri?
- Nic...
- Ciri, posuchaj. Zapomnij o tamtym. Tamto ju nie wrci.
- Ja widziaam... W Sodden i na Zarzeczu... Cae pola... Leeli tam, gryzy ich wilki i zdziczae psy.
Dziobay ich ptaki... Na pewno byy tam i ghule...
- Dlatego uczysz si teraz o ghulach, Ciri. To, co znane, przestaje by koszmarem. To, z czym
umie si walczy, nie jest ju a tak grone. Jak walczy si z ghulem Ciri?
- Srebrnym mieczem. Ghul jest wraliwy na srebro.
- Na co jeszcze?
- Na ostre wiato. I na ogie.
- Jeszcze raz, Ciri. Przewiczymy to wolniutko, tak by moga opanowa kady ruch. Zobacz,
atakuj ci tercj, skadam si jak do sztychu... Dlaczego si cofasz?
- Bo wiem, e to finta! Moesz pj w szeroki sinister albo uderzy grn kwart. A ja si cofn i
sparuj kontrwypadem!
- Czyby? A jeli zrobi tak?
- Auuu!!! Miao by wolniutko! Co zrobiam le? Powiedz, Coen!
- Nic. Jestem po prostu wyszy i silniejszy.
- To nieuczciwe!
- Nie ma czego takiego jak uczciwa walka. W walce wykorzystuje si kad przewag i kad
sposobno, jaka si nadarza. Cofajc si, daa mi moliwo woenia w cios wikszej siy.
Zamiast si cofa, naleao zastosowa Ppiruet w lewo i sprbowa ci mnie z dou, kwart
dexter, pod brod, w policzek albo w gardo.
- Akurat by mi pozwoli! Zrobisz odwrotny piruet i signiesz mnie w lew stron szyi, zanim
zd zoy parad! Skd mam wiedzie, co zrobisz?
- Musisz wiedzie. I wiesz.
- Akurat!
- Ciri. To, co robimy, to walka. Jestem twoim przeciwnikiem. Chc i musz ci pokona, bo tu
idzie o moje ycie. Jestem od ciebie wyszy i silniejszy, bd wic szuka okazji do ciosw,
ktrymi zbij i przeami twoj parad, tak jak to przed chwil widziaa. Po co mi piruet?
Jestem ju w sinistrze, zobacz. C prostszego, jak uderzy sekund, pod pach, na wntrze
ramienia? Jeli rozetn ci ttnic, umrzesz w cigu kilku minut. Bro si!
- Haaaa!!!
- Bardzo dobrze. Pikna, szybka parada. Widzisz, jak przydaje si gimnastykowanie przegubu? A
teraz uwaaj - wielu szermierzy popenia bd w statycznej paradzie, zamiera na sekund, a
wtedy mona ich zaskoczy, uderzy - tak!
- Haa!!!
- Piknie! Ale odskakuj, natychmiast odskakuj, wchod w piruet! Mog mie sztylet w lewym
rku! Dobrze! Bardzo dobrze! A teraz, Ciri? Co zrobi teraz?
- Skd mam wiedzie?
- Obserwuj moje stopy! Jak mam rozoony ciar ciaa? Co mog zrobi z takiego ustawienia?
- Wszystko!
- Wiruj wic, wiruj, zmu mnie do rozwinicia! Bro si! Dobrze! Nie patrz na mj miecz,
mieczem mog ci zmyli! Bro si! Dobrze! I jeszcze raz! Dobrze! I jeszcze!
- Auuuu!!!
- Niedobrze.
- Uff... Co zrobiam le?
- Nic. Jestem po prostu szybszy. Zdejmij ochraniacze. Usidmy na chwil, odpocznijmy. Musisz
by zmczona, biegaa na Szlaku cay ranek.
- Nie jestem zmczona. Jestem godna.
- Cholera, ja te. A dzisiaj dyur Lamberta, on nie umie gotowa niczego prcz klusek... eby
chocia umia je dobrze gotowa...
- Coen?
- Aha?
- Cigle jestem za mao szybka...
- Jeste bardzo szybka.
- Czy bd kiedy tak szybka jak ty?
- Wtpi.
- Hmm... No tak. A czy ty... Kto jest najlepszym szermierzem na wiecie?
- Nie mam pojcia.
- Nigdy nie znae takiego?
- Znaem wielu, ktrzy si za takich uwaali.
- Ha! Kim byli? Jak si nazywali? Co potrafili?
- Wolnego, wolnego, dziewczyno. Nie znam odpowiedzi na te pytania. Czy to takie wane?
- Pewnie, e wane! Chciaabym wiedzie... kim tacy szermierze s. I gdzie tacy s.
- Gdzie s, to ja wiem.
- Ha! Wic gdzie?
- Na cmentarzach.
*
- Uwaaj, Ciri. Teraz podwiesimy trzecie wahado, z dwoma dajesz ju sobie rad. Kroki bdziesz
wykonywa tak samo jak przy dwch, zrobisz tylko jeden unik wicej. Gotowa?
- Tak.
- Skoncentruj si. Odpr. Wdech, wydech. Atakuj!
- Uch! Auuuuu... Psiakrew!
- Nie klnij, prosz. Mocno oberwaa?
- Nie, tylko mnie zawadzio... Co zrobiam le?
- Biega w zbyt rwnym rytmie, zbyt przyspieszya drugi Ppiruet, a zwd zrobia za szeroko.
W rezultacie wnioso ci wprost pod wahado.
- Och. Geralt, tam zupenie nie ma miejsca na unik i obrt! Za blisko siebie wisz!
- Jest mnstwo miejsca, gwarantuj. Ale odstpy s tak pomylane, by wymusi ruch
arytmiczny. To jest walka, Ciri, nie balet. W walce nie wolno porusza si w rytmie. Ruchem
musisz dekoncentrowa przeciwnika, myli go, zakca jego reakcje. Gotowa do nastpnej
prby?
- Gotowa. Rozbujaj te cholerne bale.
- Nie klnij. Odpr si. Atakuj!
- Ha! Ha! No i jak? Jak, Geralt? Nawet mnie nie musno!
- Ty rwnie nawet nie musna mieczem drugiego worka. Powtarzam, to walka, nie balet, nie
akrobacja... Co tam mamroczesz?
- Nic.
- Odpr si. Popraw banda na przegubie. Nie zaciskaj tak doni na rkojeci, to dekoncentruje,
zakca rwnowag. Oddychaj spokojnie. Gotowa?
- Tak.
- Jazda!
- Uuuuch!!! A eby ci... Geralt, tego si nie da zrobi! Jest za mao miejsca na zwd i zmian
nogi. A gdy uderzam z obu ng, bez zwodu...
- Widziaem, co si dzieje, gdy uderzasz bez zwodu. Boli ci?
- Nie. Nie bardzo...
- A jak naprawd jest na Poudniu, nad Jarug? Warto kierowa si w tamte strony? Nie
chcielibymy wpakowa si w sam rodek jakiej awantury.
- Co nazywasz awantur?
- No, wiesz... - zajkn si. - Cigle nam opowiadasz o moliwoci nowej wojny... O cigych
walkach na pograniczu, o rebeliach na zajtych przez Nilfgaard ziemiach. Wspominaa, e mwi
si o tym, e Nilfgaardczycy mog ponownie przekroczy Jarug...
- A, co tam - powiedzia Lambert. - Tuk si, rn, siekaj nawzajem bez ustanku, od setek lat.
Nie ma si czym przejmowa. Ja ju zdecydowaem, ruszam wanie na dalekie Poudnie, do
Sodden, Mahakamu i Angrenu. Wiadomo, e tam, ktrdy szy wojska, zawsze mno si
straszyda. W takich miejscach zawsze najlepiej si zarabiao.
- Fakt - potwierdzi Coen. - Okolice si wyludniaj, po wsiach same baby, ktre nie umiej sobie
radzi... Kupa dzieci bez domu i opieki, szwendajcych si dookoa... atwy up przyciga
potwory.
- A panowie baronowie - doda Eskel - panowie komesi i starostowie maj gowy zaprztnite
wojn, nie starcza im czasu, by chroni poddanych. Musz wynajmowa nas. To wszystko
prawda. Ale z tego, co Triss nam opowiadaa przez cae wieczory wynika, e konflikt z
Nilfgaardem to powaniejsza sprawa, nie jaka tam lokalna wojenka. Czy tak, Triss?
- Nawet jeeli - powiedziaa zjadliwie czarodziejka - to chyba wam to na rk? Powana, krwawa
wojna sprawi, e bdzie wicej wyludnionych wsi, wicej owdowiaych bab, wrcz zatrzsienie
osieroconych dzieci...
- Nie rozumiem twego sarkazmu - Geralt odj do od czoa. - Naprawd nie rozumiem, Triss.
- Ani ja, dziecinko - unis gow Vesemir. - O co ci chodzi? O te wdowy i dzieci? Lambert i Coen
gadaj niefrasobliwie, jak to modziki, ale przecie nie sowa s wane. Przecie oni...
-... oni tych dzieci broni - przerwaa gniewnie. - Tak, wiem o tym. Przed wilkoakiem, ktry w
cigu roku zabija dwoje lub troje, podczas gdy nilfgaardzki podjazd moe w cigu godziny
wyrn i spali ca osad. Tak, wy bronicie sierot. Ja natomiast walcz o to, by sierot byo jak
najmniej. Walcz z przyczynami, nie ze skutkami. Dlatego jestem w radzie Foltesta z Temerii,
zasiadam tam razem z Fercartem i Keir Metz. Radzimy, jak nie dopuci do wojny, a gdyby do
niej doszo, jak si obroni. Bo wojna wisi nad nami jak sp, nieustannie. Dla was to awantura. Dla
mnie to gra, stawk w ktrej jest przetrwanie. Jestem w t gr zaangaowana, dlatego wasza
obojtno i niefrasobliwo boli mnie i obraa.
Geralt wyprostowa si, spojrza na ni.
- Jestemy wiedminami, Triss. Czy nie rozumiesz tego?
- Co tu jest do rozumienia? - czarodziejka potrzsna kasztanow grzyw. - Wszystko jest jasne i
klarowne. Wybralicie okrelony stosunek do otaczajcego was wiata. To, e za moment ten
wiat moe zacz wali si w gruzy, mieci si w tym wyborze. W moim si nie mieci. To nas
rni.
- Nie jestem pewien, czy tylko to.
- wiat wali si w gruzy - powtrzya. - Mona si temu bezczynnie przyglda. Mona temu
przeciwdziaa.
- Jak? - umiechn si drwico. - Emocjami?
Nie odpowiedziaa, odwrcia twarz w stron ognia huczcego w kominie.
- wiat wali si w gruzy - powtrzy Coen, kiwajc gow w udanej zadumie. - Ile razy ja ju to
syszaem.
- Ja te - wykrzywi si Lambert. - I nie dziwota, bo to ostatnio popularne powiedzonko. Tak
mwi krlowie, gdy okazuje si, e do krlowania niezbdna jest jednak odrobina rozumu. Tak
mawiaj kupcy, gdy chciwo i gupota doprowadzaj ich do bankructwa. Tak mwi
czarodzieje, gdy zaczynaj traci wpyw na polityk lub rda dochodw. A adresat wypowiedzi
powinien zaraz po niej oczekiwa jakiej propozycji. Skr wic wstp, Triss, i z nam
propozycj.
- Nigdy nie bawiy mnie utarczki sowne - czarodziejka zmierzya go zimnym spojrzeniem - ani
elokwentne popisy suce temu, by drwi z rozmwcy. Nie zamierzam uczestniczy w czym
podobnym. O co mi chodzi, wiecie a za dobrze. Chcecie chowa gowy w piasek, wasza sprawa.
Ale tobie, Geralt, dziwi si mocno.
- Triss - biaowosy wiedmin znowu spojrza jej prosto w oczy. - Czego ty ode mnie oczekujesz?
Aktywnego udziau w walce o ocalenie walcego si w gruzy wiata? Mam zacign si do
wojska i powstrzyma Nilfgaard? Powinienem, gdyby doszo do kolejnej bitwy o Sodden, stan z
tob na Wzgrzu, rami w rami, i bi si o wolno?
- Byabym dumna - rzeka cicho, opuszczajc gow. - Byabym dumna i szczliwa, mogc
walczy u twojego boku.
- Wierz. Ale ja nie jestem na to do szlachetny. I nie do mny. Ja nie nadaj si na onierza i
bohatera. Dojmujcy strach przed blem, przed kalectwem lub mierci nie jest jedynym
powodem. Nie mona zmusi onierza, by przesta si ba, ale mona go wyposay w
motywacj, ktra pomoe mu przeama strach. A ja takiej motywacji nie mam. Nie mog
mie. Jestem wiedminem. Sztucznie stworzonym mutantem. Zabijam potwory. Za pienidze.
Broni dzieci, gdy rodzice mi zapac. Jeli zapac mi nilfgaardzcy rodzice, bd broni
nilfgaardzkich dzieci. A jeli nawet wiat legnie w gruzach, co nie wydaje mi si
prawdopodobnym, bd zabija potwory na gruzach wiata dopty, dopki jaki potwr mnie nie
zabije. To jest mj los, moja motywacja, moje ycie i mj stosunek do wiata. I nie ja go
wybraem. Zrobiono to za mnie.
- Jeste rozgoryczony - stwierdzia, nerwowo szarpic pasemko wosw. - Albo udajesz
rozgoryczonego. Zapominasz, e ci znam, nie odgrywaj przede mn nieczuego mutanta,
pozbawionego serca, skrupuw i wasnej woli. A przyczyny rozgoryczenia odgaduj i rozumiem
nas, poatano, przywrcono dawny wygld, oddano wosy i wzrok. Prawie nie wida... ladw. Ale
ja ju nigdy nie zao wydekoltowanej sukni, Geralt. Nigdy.
- Wiedmini milczeli. Milczaa rwnie Ciri, ktra bezszelestnie wlizna si do hali i zatrzymaa
w progu, kurczc ramiona i splatajc rce na piersi.
- Dlatego - powiedziaa po chwili czarodziejka - nie mw mi o motywacji. Zanim stanlimy na
tym Wzgrzu, ci z Kapituy powiedzieli nam po prostu: Tak trzeba. Czyja to bya wojna? Czego
mymy tam bronili? Ziemi? Granic? Ludzi i ich chaup? Interesw krlw? Wpyww i dochodw
czarodziejw? adu przed Chaosem? Nie wiem. Ale bronilimy, bo tak byo trzeba. I jeli zajdzie
konieczno, stan na Wzgrzu jeszcze raz. Bo gdybym tego nie zrobia, to znaczyoby, e tamto
byo niepotrzebne i nadaremne.
- Ja stan obok ciebie! - krzykna cienko Ciri. - Zobaczysz, e stan! Zapac mi ci Nilfgaardczycy
za moj babk, za wszystko... Ja nie zapomniaam!
- Bd cicho - warkn Lambert. - Nie wtrcaj si do rozmw dorosych...
- Akurat! - tupna dziewczynka, a w jej oczach rozgorza zielony ogie. - Mylicie, e po co ja si
ucz walczy mieczem? Chc go zabi, jego, tego czarnego rycerza z Cintry, tego ze skrzydami
na hemie, za to, co mi zrobi, za to, e si baam! I zabij go! Dlatego si ucz!
- A zatem przestaniesz si uczy - powiedzia Geralt gosem zimniejszym ni mury Kaer Morhen. Dopki nie pojmiesz, czym jest miecz i czemu ma on suy w doni Wiedmina, nie wemiesz go
do rki. Nie uczysz si, by zabija i by zabit. Nie uczysz si zabija ze strachu i nienawici, ale
by mc ratowa ycie. Wasne i innych.
Dziewczynka zagryza wargi, drc z podniecenia i zoci.
- Zrozumiaa?
Ciri raptownie poderwaa gow.
- Nie.
- Nie zrozumiesz wic tego nigdy. Wyjd.
- Geralt, ja...
- Wyjd.
Ciri zakrcia si na picie, przez chwil staa niezdecydowanie, jak gdyby czekajc. Czekajc na
co, co nie mogo nastpi. Potem szybko pobiega po schodach. Usyszeli, jak hukny drzwi.
- Za ostro, Wilku - powiedzia Vesemir. - O wiele za ostro. I nie naleao tego robi w obecnoci
Triss. Wi emocjonalna...
- Nie mw mi o emocjach. Mam do gadania o emocjach!
Wiedmin skoczy.
Triss uniosa do, otwierajc usta do formuy lewitacji. Wiedziaa, e nie zdy. Wiedziaa, e
Geralt rwnie nie zdy, to nie byo moliwe.
Geralt zdy.
Przygio go do ziemi, rzucio na kolana i na bok. Upad. Ale nie wypuci Ciri.
Czarodziejka zbliya si wolno. Syszaa, jak dziewczynka szepce i pociga nosem. Geralt te
szepta. Nie rozrniaa sw. Ale rozumiaa ich znaczenie.
Ciepy wiatr zawy w szczelinach muru. Wiedmin unis gow.
- Wiosna - powiedzia cicho.
- Tak - potwierdzia, przeknwszy lin. - Na przeczach ley jeszcze nieg, ale w dolinach... W
dolinach ju jest wiosna. Wyjedamy, Geralt? Ty, ja i Ciri?
- Tak. Najwyszy czas.
W grze rzeki zobaczylimy ich miasta, tak delikatne, jakby utkane z porannej mgy, z ktrej
si wyaniay. Wydawao si nam, e znikn za chwil, e ulec z wiatrem, ktry marszczy
powierzchni wody. Byy tam paacyki, biae jak kwiaty nenufaru. Byy wieyczki, zdajce si
by uplecione z bluszczu, byy mosty, zwiewne jak paczce wierzby. I byy inne rzeczy, dla
ktrych nie znajdowalimy imion i nazw. A mielimy ju przecie imiona i nazwy dla
wszystkiego, co w tym nowym, odrodzonym wiecie widziay nasze oczy. Nagle, gdzie w
odlegych zaktkach pamici, odnajdywalimy nazwy dla smokw i gryfw, dla syren i nimf,
dla sylfid i driad. Dla biaych jednorocw, ktre o zmierzchu piy z rzeki, schylajc ku wodzie
swe smuke gowy. Wszystkiemu nadawalimy nazwy. I wszystko stawao si bliskie, znane,
nasze.
Oprcz nich. Oni, cho tak do nas podobni, byli obcy, tak bardzo obcy, e dugo nie umielimy
dla obcoci tej znale imienia.
Hen Gedymdeith,
Elfy i ludzie
Dobry elf, to martwy elf.
Marszaek Milan Raupenneck
Rozdzia czwarty
Nieszczcie postpio zgodnie z odwiecznym zwyczajem nieszcz i jastrzbi - wisiao nad nimi
czas jaki, ale wyczekao z atakiem do sposobnego momentu. Do czasu, gdy oddalili si od
nielicznych osad pooonych nad Gwenllech i Grn Buin, ominli Ard Carraigh i zagbili w
bezludny, pocity wwozami przedsionek puszczy.
Jak atakujcy jastrzb, nieszczcie nie chybio celu. Bezbdnie spado na ofiar, a ofiar staa si
Triss. Pocztkowo wygldao to paskudnie, ale niezbyt gronie, przypominao zwyky rozstrj
odka. Geralt i Ciri dyskretnie starali si nie zwraca uwagi na wymuszane przez dolegliwo
czarodziejki przymusowe postoje. Triss, blada jak mier, sperlona potem i bolenie
wykrzywiona, prbowaa kontynuowa jazd jeszcze przez kilka godzin, ale okoo poudnia, po
spdzeniu w przydronych zarolach nienormalnie dugiego czasu, nie bya ju w stanie dosi
konia. Ciri chciaa jej pomc, ale dao to kiepski efekt - czarodziejka nie zdoaa utrzyma si
grzywy, omskna po boku wierzchowca i zwalia na ziemi.
Podnieli j, uoyli na paszczu. Geralt bez sowa odtroczy juki, odszuka szkatuk z magicznymi
eliksirami, otworzy j i zakl. Wszystkie flakoniki byy identyczne, a tajemnicze znaki na
pieczciach nic mu nie mwiy.
- Ktry, Triss?
- aden - jkna, trzymajc si oburcz za brzuch. - Ja nie mog... Nie mog tego bra.
- Co? Dlaczego?
- Jestem uczulona...
- Ty? Czarodziejka?
- Mam alergi! - zakaa z bezsilnej zoci i rozpaczliwego gniewu. - Zawsze miaam! Nie toleruj
eliksirw! Lecz nimi innych, siebie mog leczy wycznie amuletami!
- A gdzie masz amulet?
- Nie wiem - zgrzytna zbami. - Musiaam zostawi w Kaer Morhen. Albo zgubi...
- Cholera. Co tu robi? Moe rzu na siebie zaklcie?
- Prbowaam. To wanie jest skutek. Przez te skurcze nie mog si skoncentrowa...
- Nie pacz.
- atwo ci mwi!
Wiedmin wsta, cign wasne juki z grzbietu Potki i zacz w nich grzeba. Triss zwina si w
kbek, paroksyzm blu skurczy jej twarz, wykrzywi usta.
- Ciri...
- Co, Triss?
- Ty czujesz si dobrze? adnych... sensacji?
Dziewczynka przeczco pokrcia gow.
- Moe to zatrucie? Co ja jadam? Wszyscy przecie jedlimy to samo... Geralt! Myjcie rce.
Dopilnuj, by Ciri mya rce...
- Le spokojnie. Wypij to.
- Co to jest?
- Zwyke zioa umierzajce. Magii w tym tyle, co kot napaka, zaszkodzi ci nie powinno. A
skurcze zagodzi.
- Geralt, skurcze... to nic. Ale jeeli dostan gorczki... To moe by... czerwonka. Albo paratyfus.
- Nie masz immunitetu?
Triss nie odpowiedziaa, odwrcia gow, zagryza wargi, skulia si jeszcze bardziej. Wiedmin
nie kontynuowa indagacji.
Pozwoliwszy jej nieco odpocz, wcignli czarodziejk na siodo Potki. Geralt usiad za ni,
podtrzymywa oburcz, a Ciri jadc bok w bok dzierya wodze, cignc jednoczenie waacha
Triss. Nie ujechali nawet mili. Czarodziejka leciaa przez rce, nie utrzymywaa si na ku. Nagle
zacza dygota w konwulsyjnych dreszczach, momentalnie zapona gorczk. Nieyt odka
nasili si.
Geralt udzi si nadziej, e to skutek alergicznej reakcji na ladow magi w jego
Wiedmiskim eliksirze. udzi si. Ale nie wierzy.
*
- Oj, panie - powiedzia setnik. - Nie trafilicie w dobry czas. Widzi mi si, e gorzej trafi nie
moglicie.
Setnik mia racj, Geralt nie mg ani zaprzeczy, ani polemizowa.
Strzegca mostu stranica, w ktrej zwykle przebywao trzech onierzy, stajenny, mytnik i co
najwyej kilku przejezdnych, tym razem roia si od ludzi. Wiedmin naliczy ponad trzydziestu
lekkozbrojnych w barwach Kaedwen i dobre p setki tarczownikw, obozujcych dookoa niskiej
palisady. Wikszo wylegiwaa si przy ogniskach, zgodnie ze star oniersk zasad goszc,
e pi si, kiedy mona, a wstaje si, gdy budz. Za otwartymi na ocie wrotami wida byo
krztanin - wewntrz stranicy te peno byo ludzi i koni. Na szczycie przekrzywionej wieyczki
obserwacyjnej penio wart dwch odakw z kuszami gotowymi do strzau. Na rozjedonym,
zrytym kopytami przedmociu stao sze chopskich wozw i dwa kupieckie furgony, w
zagrodzie za, smutno pochylajc by nad zagnojonym botem, tkwio kilkanacie odjarzmionych
wow.
- Napad by. Na stranic. Wczoraj w nocy - setnik uprzedzi pytanie. - Ledwiemy zdyli z
odsiecz, inaczej znalelibymy tu jeno spalon ziemi.
- Kto by napastnikiem? Rozbjnicy? Maruderzy?
odak pokrci gow, splun, popatrzy na Ciri i skurczon w siodle Triss.
- Wejdcie w grodek - powiedzia - bo za chwil czarodziejka zleci z kulbaki. Mamy tam ju paru
rannych, jedna wicej wikszej rnicy nie uczyni.
Na podwrzu, w otwartej, zadaszonej kleci, leao kilku ludzi w zakrwawionych bandaach. Nieco
dalej, midzy cian czstokou a drewnian studni z urawiem, Geralt dostrzeg sze
nieruchomych cia nakrytych workowym ptnem, spod ktrego wystaway jedynie stopy w
brudnych, zniszczonych butach.
- Zcie czarodziejk tam, przy rannych - odak wskaza na kle. - Ha, panie wiedmin, to pech
prawdziwy, e chora. Paru naszych oberwao w bitce, nie pogardzilibymy magiczn pomoc.
Jednemu, jakemy strza wycigali, osta w trzewiach grot, skapieje nam chopina do rana, jak
nic skapieje... A czarodziejka, ktra mogaby go zratowa, sama rzuca si w gorczce, od nas
pomocy wyglda. W zy czas, jak si rzeko, w zy czas...
- Nie - odpowiedzia setnik z ociganiem. - To wiedmin, panie. Jego miano jest Geralt z Rivii.
Ku zaskoczeniu Geralta rycerz umiechn si szeroko, podszed i wycign rk do powitania.
- Geralt z Rivii - powtrzy, wci umiechnity. - Syszaem o was, i to z nie byle jakich ust. Co
was tu sprowadza?
Geralt wyjani, co go sprowadza. Rycerz przesta si umiecha.
- Nie trafilicie w dobr por. Ani okolic. Mamy tu wojn, panie wiedminie. Po lasach kluczy
banda Scoia'tael, nie dalej jak wczoraj cilimy si z nimi. Czekam tu na posiki i zaczynamy
obaw.
- Wojujecie z elfami?
- Nie tylko z elfami. C to, wy, wiedmin, nie syszelicie o Wiewirkach?
- Nie. Nie syszaem.
- Gdzie tedy bytowalicie ostatnie dwa lata? Za morzami? Bo tu u nas, w Kaedwen, Scoia'tael
zadbali o to, by byo o nich gono, tak, postarali si o to niele. Pierwsze bandy pojawiy si,
ledwo wybucha wojna z Nilfgaardem. Skorzystay, przeklte nieludy, z naszych trudnoci. Mymy
bili si na poudniu, a oni na tyach zaczli wojn podjazdow. Liczyli na to, e Nilfgaard nas
zmiady, zaczli krzycze o kocu ludzkiego panowania, o powrocie dawnych porzdkw. Ludzi
do morza! Takie ich haso, pod takim morduj, pal i grabi!
- To wasza wina i wasze nynie zmartwienie - odezwa si ponuro wodarz, uderzajc po udzie
zacitym kijem, oznak swej funkcji. - Wasze, wielmow i pasowanych. Wycie to nieludzi
gnbili, y im nie dawali, to i macie teraz. A my tdy zawsze powody wodzilimy i nikt nam nie
zawadza. Wojsko nam potrzebne nie byo.
- Co prawda, to prawda - powiedzia jeden z milczcych do tej pory, siedzcych na awie kupcw.
- Nie groniejsze s Wiewirki od zbjcw, ktrzy grasowali tu po drogach. A za kogo elfy wziy
si najpierw? Wanie za zbjcw.
- A co mi za rnica, kto mnie strza zza krzaka przeszyje, zbj czy elf? - rzek nagle mytnik z
zabandaowan gow. - Strzecha, gdy mi j wrd nocy nad gow zapal, jednako gorzeje, co
jej za rnica, czyja rka trzymaa agiew. Powiadacie, panie kupiec, e nie gorsi Scoia'tael od
zbjcw? e powiadacie. Zbjcom szo o up, elfom o ludzk krew. Dukaty nie kady ma, a krew
w yach kady. Powiadacie, e to wielmonych zmartwienie, panie wodarz? Jeszcze wiksza to
e. A drwale, wystrzelani na wyrbie, smolarze, posieczeni na Bukach, chopi z podpalonych si,
czym oni zawinili nieludziom? yli, pracowali razem, po ssiedzku, a naraz strzaa w plecy... A ja?
W yciu adnego nieluda nie ukrzywdziem, a spjrzcie, eb wyszczerbiony krasnoludzkim
kordem. A gdyby nie wojacy, na ktrych szczekacie, leabym ju pod okciem darni...
- Wanie! - rycerz w tej tunice ponownie gruchn pici w st. - Chronimy wasz parszyw
skr, moci wodarzu, przed tymi, jak chcielicie, zgnbionymi elfami, ktrym, jak twierdzicie
nie dawalimy y. A ja wam co innego powiem - za bardzo ich rozzuchwalilimy. Tolerowalimy
ich, traktowalimy jak ludzi, jak rwnych, a oni teraz zadaj nam cios w plecy. Nilfgaard im paci
za to, gow dam, a dzikie elfy z gr zaopatruj w bro. Ale prawdziwe oparcie maj w tych, co
cigle yj pord nas - w elfach, pelfach, krasnoludach, gnomach i niziokach. To ci ich kryj,
karmi, dostarczaj ochotnikw...
- Nie wszyscy - odezwa si drugi z kupcw, szczupy, z delikatn twarz o szlachetnych, icie
niekupieckich rysach. - Wikszo nieludzi potpia Wiewirki, panie rycerzu, i nie chce mie z
nimi niczego wsplnego. Wikszo jest lojalna, a paci niekiedy za t lojalno wysok cen.
Przypomnijcie sobie burgrabi z Ban Ard. By pelfem, a nawoywa do pokoju i wsppracy.
Zgin od skrytobjczej strzay.
- Wystrzelonej zapewne przez ssiada, nizioka lub krasnoluda, ktry te udawa lojalnego - zakpi
rycerz. - Wedug mnie aden z nich nie jest lojalny! Kady z nich... Eje! A ty kto?
Geralt obejrza si. Tu za jego plecami staa Ciri, darzc wszystkich szmaragdowym spojrzeniem
swych ogromnych oczu. Jeeli szo o umiejtno bezszelestnego poruszania si, rzeczywicie
zrobia znaczne postpy.
- Ona jest ze mn - wyjani.
- Hmmm... - rycerz zmierzy Ciri wzrokiem, po czym odwrci si znowu w stron kupca o
szlachetnej twarzy, ewidentnie widzc w nim najpowaniejszego partnera do dyskusji. - Tak,
panie, nie mwcie mi o lojalnych nieludziach. Wszyscy oni s naszymi wrogami, przy czym jedni
lepiej, a drudzy gorzej udaj, e nie s. Nizioki, krasnoludy i gnomy yy wrd nas od stuleci,
wydawaoby si w jakiej takiej zgodzie. A wystarczyo, by elfy podniosy gowy, a ci inni te
zapali za bro i poszli w lasy. Powiadam wam, bdem byo tolerowanie wolnych elfw i driad,
ich puszcz i grskich enklaw. Mao im tego byo, teraz wrzeszcz: To nasz wiat, precz std,
przybdy.
Na bogw, pokaemy im, kto pjdzie precz, po kim tu ni sychu, ni duchu nie zostanie.
Przetrzepalimy skr Nilfgaardczykom, a teraz wemiemy si za bandy.
- Nieatwo dopa elfa w lesie - odezwa si wiedmin. - Nie szedbym te za gnomem czy
krasnoludem w gry. Jak liczne s te oddziay?
- Bandy - poprawi rycerz. - Bandy, panie wiedminie. Licz do dwudziestu gw, niekiedy wicej.
Oni tak zgraj nazywaj komando. To sowo z jzyka gnomw. A w tym, e dopa ich
nieatwo, prawicie, wida, ecie fachowiec. Uganianie si za nimi po lasach i komyszach nie
ma sensu. Jedyny sposb to odci ich od zaplecza, odizolowa, zagodzi. Wzi mocno za kark
tych nieludzi, ktrzy im pomagaj. Tych z miast i osiedli, z wiosek, z farm...
- Problem w tym - rzek kupiec o szlachetnych rysach - e wci nie wiadomo, kto z nieludzi im
pomaga, a kto nie.
- Trzeba wic wzi za kark wszystkich!
- Aha - kupiec umiechn si. - Rozumiem. Ju to gdzie syszaem. Za kark wszystkich i do
kopalni, do ogrodzonych obozw, do kamienioomw. Wszystkich. Niewinnych te. Kobiety,
- Po tym, co o was syszaem - wykrzywi wargi rycerz - nie wtpi, e sobie poradzilibycie. Ale
zwacie, nie jestecie sami. Macie na karku ciko chor i tego smarkacza...
Ciri, prbujca wanie oczyci o szczebel drabiny umazany ajnem but, uniosa gow. Rycerz
chrzkn i spuci wzrok. Geralt umiechn si lekko. Przez ostatnie dwa lata Ciri prawie
zapomniaa o swym pochodzeniu i prawie cakowicie wyzbya si ksicych manier i pz, ale jej
spojrzenie, gdy chciaa, bardzo przypominao spojrzenie jej babki. Tak bardzo, e krlowa
Calanthe byaby zapewne dumna z wnuczki.
- Taak, o czym to ja... - zajkn si rycerz, w zakopotaniu szarpic pas. - Panie Geralt, wiem, co
wam trzeba uczyni. Jedcie za rzek, na poudnie. Docignijcie karawan, ktra idzie szlakiem.
Noc za pasem, karawana ani chybi na popas stanie, dopdzicie j przed witem.
- Co to za karawana?
- Nie wiem - rycerz wzruszy ramionami. - Ale to nie kupcy ani zwyky powd. Za duy porzdek,
wozy jednakowe, zakryte... Ani chybi komornicy krlewscy. Przepuciem ich przez most, bo id
szlakiem na poudnie, pewnie ku brodom na Likseli.
- Hmmm... - zastanowi si wiedmin, patrzc na Triss. - To by mi byo po drodze. Ale czy znajd
tam pomoc?
- Moe tak - powiedzia zimno rycerz. - A moe nie. Ale tu nie znajdziecie jej z pewnoci.
*
Nie usyszeli go ani nie dostrzegli, gdy podjeda, pogreni w rozmowie, siedzcy dookoa
ogniska, przewietlajcego trupio tym wiatem pachty ustawionych w krg wozw. Geralt
poderwa lekko klacz i zmusi j do gonego renia. Chcia uprzedzi biwakujc karawan,
chcia zagodzi zaskoczenie i zapobiec nerwowym ruchom. Z dowiadczenia wiedzia, e
mechanizmy spustowe kusz nie lubiy nerwowych ruchw.
Obozujcy zerwali si, pomimo ostrzeenia wykonujc liczne nerwowe ruchy. Wikszo,
zobaczy to od razu, bya krasnoludami. To go nieco uspokoio - krasnoludy, cho niezmiernie
popdliwe, zwyky w takich sytuacjach najpierw pyta, a dopiero potem strzela z kusz.
- Kto? - krzykn chrapliwie jeden z krasnoludw, szybkim, energicznym ruchem wywaajc
topr wbity w lecy obok ogniska pniak. - Kto idzie?
- Przyjaciel - wiedmin zsiad z konia.
- Ciekawe, czyj - warkn krasnolud. - Zbli si. Rce trzymaj tak, bymy je widzieli.
Geralt zbliy! si, trzymajc rce tak, by mg je dokadnie widzie nawet kto dotknity
zapaleniem spojwek lub kurz lepot.
- Bliej.
- Pamitam. Le spokojnie.
- Ja musz... Oooch...
Wiedmin schyli si bez sowa, unis czarodziejk razem z kokonem otulajcych j derek i
pomaszerowa w las, w ciemno. Ciri westchna.
Odwrcia si, syszc cikie stpania. Zza wozu wyszed krasnolud, dzierc pod pach spore
zawinitko. Pomie ogniska lni na ostrzu topora zasadzonego za pas, poyskiway te guzy
cikiego skrzanego kubraka.
- Gdzie chora? - burkn. - Na miotle uleciaa?
Ciri wskazaa w mrok.
- Jasne - kiwn gow. - Znam ten bl i paskudn przypado. Gdy byem modszy, zjadaem
wszystko, co udao mi si znale lub obezwadni, wic struem si nie raz i nie dwa. Kto to jest,
ta czarodziejka?
- Triss Merigold.
- Nie znam, nie syszaem. Rzadko si zreszt zadaj z Bractwem. No, ale wypada si przedstawi.
Mnie zw Yarpen Zigrin. A ciebie jak zw, gsko?
- Inaczej - warkna Ciri, a oczy jej bysny.
Krasnolud zarechota, wyszczerzy zby.
- Ach - ukoni si przesadnie. - Wybaczenia prosz. Nie rozpoznaem w mroku. To to adna
gska, a szlachetna panna. Padam do nek. Jak panna ma na imi, jeli to nie tajemnica?
- To nie tajemnica. Jestem Ciri.
- Ciri. Aha. A kim panna jest?
- A to - Ciri dumnie zadara nosek - to ju jest tajemnica.
Yarpen parskn ponownie.
- Jzorek city jak osa u panny, jak osa. Niechaj mi panna raczy wybaczy. Przyniosem
medykament i troch jedzenia. Czy panna przyjmie, czy te odprawi starego gbura, Yarpena
Zigrina?
- Przepraszam... - Ciri zreflektowaa si, pochylia gow. - Triss naprawd potrzebna jest pomoc,
panie... Zigrin. Jest bardzo chora. Dzikuj za lekarstwo.
- Nie ma za co - krasnolud znowu wyszczerzy zby, przyjanie klepn j po ramieniu. - Chod,
Ciri, pomoesz mi. Medykament trzeba przygotowa. Nakrcimy gaek wedle receptury mojej
babki. Tym gakom nie oprze si adna usadowiona we flakach zaraza.
Rozwin zawinitko, wydoby co na ksztat bryy torfu i may gliniany garnuszek. Ciri zbliya
si, zaciekawiona.
- Trzeba ci wiedzie, mia Ciri - rzek Yarpen - e moja babka znaa si na leczeniu jak nikt.
Niestety, uwaaa, e rdem wikszoci chorb jest nierbstwo, za nierbstwo najskuteczniej
leczy si kijem. Wzgldem mnie i mojego rodzestwa stosowaa taki lek gwnie zapobiegawczo.
Laa nas przy byle okazji albo i bez okazji. Wyjtkowa to bya jdza. A raz, gdy ni z tego, ni z
owego dala mi pajdk chleba ze smalcem i cukrem, to tak mnie tym zaskoczya, e z wraenia
upuciem t pajdk, smalcem w d. No a babka spraa mnie, stara wstrtna rura. A potem daa
mi drug pajdk, tyle e ju bez cukru.
- Moja babka - Ciri ze zrozumieniem pokiwaa gow - te mnie raz spraa. Rzg.
- Rzg? - zamia si krasnolud. - Moja wygrzmocia mnie raz trzonkiem od kilofa. No, ale do
wspomnie, trzeba krci gaki. Masz, rwij to i ugniataj w kulki.
- Co to jest? Lepi si i mae... Eueeuee... A jak mierdzi!
- To spleniay chleb ze ruty. Doskonay lek. Ugniataj kulki. Mniejsze, mniejsze, to dla
czarodziejki, nie dla krowy. Daj jedn. Dobra. Teraz obturlamy kulk w medykamencie.
- Eueeeueeee!
- Zamiardo? - krasnolud zbliy perkaty nos do glinianego garnuszka. - Niemoliwe. Miadony
czosnek z gorzk sol zamiardn nie ma prawa, choby sta sto lat.
- Obrzydliwo, eueuee. Triss tego nie zje!
- Zastosujemy metod mojej babki. Ty zaciniesz jej nos, a ja bd wpycha gaki.
- Yarpen - sykn Geralt, wyaniajc si nagle z ciemnoci z czarodziejk na rkach. - Uwaaj,
ebym ja tobie czego nie wepchn.
- To jest lekarstwo! - oburzy si krasnolud. - To pomaga! Ple, czosnek...
- Tak - jkna sabo Triss z gbi swego kokonu. - To prawda... Geralt, to mi rzeczywicie
powinno pomc...
- Widzisz? - Yarpen szturchn Ciri okciem, zadzierajc dumnie brod i wskazujc Triss ykajc
gaki z min mczenniczki. - Mdra czarownica. Wie, co dobre.
- Co mwisz, Triss? - wiedmin pochyli si. - Aha, rozumiem. Yarpen, masz moe arcydzigiel?
Albo szafran?
- Poszukam, popytam. Przyniosem wam wod i troch jedzenia...
- Dzikuj. Ale one obie potrzebuj przede wszystkim odpoczynku. Ciri, kad si.
- Zrobi jeszcze kompres dla Triss...
wiedmin w kompanii nie zaszkodzi. Szlak wiedzie lasami, a do samej Likseli na prawo i lewo
dzik puszcza. A po puszczy, jak wie mesie, kr rne niedobre stworzenia.
- Istotnie - przytakn komisarz. Patrzc wiedminowi prosto w oczy, zdawa si way kade
sowo. - Pewne niedobre stworzenia, podjudzane przez inne niedobre stworzenia, mona ostatnio
napotka w kaedweskich lasach. Mog one zagrozi naszemu bezpieczestwu. Krl Henselt,
wiedzc o tym, wyposay mnie w prawo zacigania ochotnikw do zbrojnej eskorty. Panie
Geralt? To rozwizaoby wasz problem.
Wiedmin milcza dugo, duej ni trwaa caa przemowa Wencka, gsto przeplatana midzy
zdaniowymi pauzami.
- Nie - powiedzia wreszcie. - Nie, panie Wenck. Postawmy spraw jasno. Gotw jestem
odwdziczy si za pomoc udzielon pani Merigold, ale nie w takiej formie. Mog oporzdza
konie, nosi wod i drwa, nawet gotowa. Ale nie wstpi do krlewskiej suby w charakterze
najemnego odaka. Prosz nie liczy na mj miecz. Nie mam zamiaru zabija owych, jak si
zechcielicie wyrazi, niedobrych stworze na rozkaz innych stworze, ktrych wcale za lepsze
nie uwaam.
Ciri usyszaa, jak Yarpen Zigrin sykn gono i zakaszla w zwinity kuak. Wenck patrzy na
Wiedmina spokojnie.
- Rozumiem - owiadczy sucho. - Lubi jasne sytuacje. Dobrze wic. Panie Zigrin, prosz zadba,
by nie spado tempo marszu. Co do was, panie Geralt... Wiem, e okaecie si przydatni i
pomocni w sposb, jaki uznacie za stosowny. Uwaczaoby i wam, i mnie, gdybym wasz
przydatno traktowa jako zapat za pomoc udzielon cierpicej. Czy lepiej si dzisiaj czuje?
Wiedmin potwierdzi skinieniem gowy, jak wydao si Ciri, nieco gbszym i uprzejmiejszym ni
zwyke skinienie. Wenck nie zmieni wyrazu twarzy.
- Cieszy mnie to - powiedzia po zwykej pauzie. - Biorc pani Merigold na wz mego konwoju
przejmuj odpowiedzialno za jej zdrowie, wygod i bezpieczestwo. Panie Zigrin, prosz wyda
rozkaz wymarszu.
- Panie Wenck.
- Sucham, panie Geralt.
- Dzikuj.
Komisarz skin gow. Jak wydao si Ciri, nieco gbiej i uprzejmiej, ni wymagaa tego zwyka
zdawkowa uprzejmo.
Yarpen Zigrin przebieg wzdu kolumny, wydajc gromkie rozkazy i polecenia, po czym
wgramoli si na kozio, wrzasn i smagn konie lejcami. Wz szarpn i zaturkota po lenej
drodze. Wstrzs obudzi Triss, ale Ciri uspokoia j, zmienia kompres na czole. Turkotanie dziaao
usypiajco. Czarodziejka wkrtce zasna, Ciri rwnie zapada w drzemk.
Gdy obudzia si, soce byo ju wysoko. Wyjrzaa zza beczek i pakunkw. Wz, na ktrym
jechaa, by na czele konwoju. Nastpnym powozi krasnolud z czerwon chustk okrcon wok
szyi. Z rozmw, jakie krasnoludy wiody midzy sob, Ciri wiedziaa, e nazywa si Paulie
Dahlberg. Obok niego siedzia jego brat Regan. Widziaa rwnie Wencka jadcego konno w
asycie dwch komornikw.
Potka, klacz Geralta, przytroczona do wozu, powitaa j cichym reniem. Nie widziaa nigdzie
swego kasztana i buanka Triss. Zapewne byy z tyu, razem z luzakami konwoju.
Geralt siedzia na kole obok Yarpena. Rozmawiali cicho, popijajc piwo z ustawionego midzy
nimi antaka. Ciri nadstawia uszu, ale rycho znudzia si - dyskurs dotyczy polityki, a gwnie
planw i zamiarw krla Henselta i jakich sub specjalnych i specjalnych zada, polegajcych
na sekretnej pomocy dla zagroonego wojn ssiada, krla Demawenda z Aedirn. Geralt wyrazi
zaciekawienie, w jaki to sposb pi wozw solonych ryb bdzie w stanie zwikszy obronno
Aedirn. Yarpen, nie zwracajc uwagi na dwiczc w gosie Wiedmina drwin wyjani, e
niektre gatunki ryb s tak cenne, e kilka wozw wystarczy na opacenie rocznego odu
chorgwi pancernej, a kada nowa chorgiew pancerna to ju jest znaczna pomoc. Geralt zdziwi
si, dlaczego ta pomoc musi by a tak sekretna, na co krasnolud zareplikowa, e na tym
wanie sekret polega.
Triss rzucia si przez sen, strcia kompres i zagadaa niewyranie. Zadaa od niejakiego
Kevyna, by w trzyma rce przy sobie, a zaraz potem owiadczya, e przeznaczenia nie da si
unikn. Stwierdziwszy wreszcie, e wszyscy, absolutnie wszyscy s w jakim stopniu
mutantami, usna spokojnie.
Ciri rwnie poczua senno, ale oprzytomni j gromki rechot Yarpena, ktry wanie
przypomina Geraltowi dawne przygody. Chodzio o owy na zotego smoka, ktry miast da si
zowi, porachowa owcom koci, a szewca, zwanego Kozojedem, po prostu zjad. Ciri zacza
sucha z wikszym zainteresowaniem.
Geralt zapyta o losy Rbaczy, ale Yarpen tych losw nie zna. Yarpen z kolei zaciekawi si
kobiet o imieniu Yennefer, a Geralt zrobi si dziwnie maomwny. Krasnolud popi piwa i j
ali si, e owa Yennefer wci ywi do niego uraz, cho od tamtych czasw mino adnych
par lat.
- Natknem si na ni na jarmarku w Gors Velen - opowiada. - Ledwie mnie dostrzega,
parskna jak kocica i straszliwie obrazia moj nieboszczk mam. Wziem czym prdzej nogi
za pas, a ona krzykna w lad, e jeszcze mnie kiedy dopadnie i sprawi, e mi trawa z dupy
wyronie.
Ciri zachichotaa, wyobraajc sobie Yarpena z traw. Geralt burkn co o kobietach i ich
impulsywnych charakterach, krasnolud za uzna to za nader agodne okrelenie zoliwoci,
zawzitoci i mciwoci. Wiedmin tematu nie podj, a Ciri znw zapada w drzemk.
Tym razem obudziy j podniesione gosy. Dokadniej, gos Yarpena, ktry wrcz krzycza.
- A tak! A eby wiedzia! Tak postanowiem!
- Ciszej - rzek spokojnie wiedmin. - Na wozie ley chora kobieta. Zrozum, ja nie krytykuj
twoich decyzji ani postanowie...
- Nie, oczywicie - przerwa z przeksem krasnolud. - Ty tylko znaczco si umiechasz.
- Yarpen, ja ci po przyjacielsku ostrzegam. Takich, ktrzy siedz okrakiem na palisadzie, obie
strony nienawidz, w najlepszym za wypadku traktuj nieufnie.
- Ja nie siedz okrakiem. Deklaruj si jednoznacznie po jednej ze stron.
- Dla strony tej za zawsze pozostaniesz krasnoludem. Kim innym. Obcym. A dla strony
przeciwnej... - Urwa.
- No! - warkn Yarpen, odwracajc si. - No, zaczynaj, na co czekasz? Powiedz, em jest zdrajca i
pies na ludzkiej smyczy, gotowy za gar srebra i mich podej strawy da si poszczu na
pobratymcw, ktrzy powstali i walcz o wolno. No, dalej, wypluj to z siebie. Nie lubi
niedomwie.
- Nie, Yarpen - powiedzia cicho Geralt. - Nie. Nie bd niczego z siebie wypluwa.
- Ach, nie bdziesz? - krasnolud smagn konie. - Nie chce ci si? Wolisz patrze i umiecha si?
Do mnie ani sowa, tak? Ale Wenckowi moge to powiedzie! Prosz nie liczy na mj miecz.
Ach, jak wyniole, szlachetnie i dumnie! Do psiej rzyci z twoj wyniosoci! I z twoj pieprzon
dum!
- Chciaem by po prostu uczciwy. Nie chc wpltywa si w ten konflikt. Chc zachowa
neutralno.
- Nie da si! - wrzasn Yarpen. - Nie da si jej zachowa, rozumiesz? Nie, ty niczego nie
rozumiesz. Ach, zjedaj z mojego wozu, wsid na konia. Zejd mi z oczu, neutralny pyszaku.
Denerwujesz mnie.
Geralt odwrci si. Ciri wstrzymaa oddech w oczekiwaniu. Ale wiedmin nie powiedzia ani
sowa. Wsta i zeskoczy z wozu, szybko, mikko, zwinnie. Yarpen odczeka, a odtroczy klacz od
drabinki, po czym znowu smagn konie, warczc w brod jakie niezrozumiae, ale przeraajce
swym brzmieniem sowa.
Wstaa, by rwnie zeskoczy, odnale kasztana. Krasnolud obrci si, zmierzy j niechtnym
spojrzeniem.
- Z tob te tylko utrapienie, pannico - prychn gniewnie. - Potrzebne nam tu damy i
dzieweczki, cholera, nawet wysika si z koza nie mog, musz zaprzg zatrzymywa i w krzaki
azi!
Ciri opara pici o biodra, potrzsna popielat grzywk i zadara nos.
- Tak? - zapiaa, rozzoszczona. - Piwa mniej pijcie, panie Zigrin, to si wam bdzie rzadziej
chciao!
- Yarpen?
- H?
- Co to znaczy zachowa neutralno?
- By obojtnym - mrukn niechtnie. - Nie pozwalaj lejcom zwisa. Lewy bardziej do siebie!
- Jak to, obojtnym? Obojtnym na co?
Krasnolud wychyli si mocno i splun pod wz.
- Gdyby Scoia'tael napadli nas, twj Geralt zamierza sta i spokojnie przyglda si, jak
podrzynaj nam garda. Ty prawdopodobnie bdziesz sta obok niego, bo bdzie to lekcja
pogldowa. Temat zaj: zachowanie si Wiedmina wobec konfliktu rozumnych ras.
- Nie rozumiem.
- Temu akurat nie dziwi si ani troch.
- Czy dlatego si z nim kcie i zocie si? Kto to s waciwie ci Scoia'tael? Te... Wiewirki?
- Ciri - Yarpen gwatownie poczochra brod. - To nie s sprawy na rozum maych niedorosych
dziewczynek.
- Oho, teraz na mnie si zocisz. Wcale nie jestem maa. Syszaam, co o Wiewirkach mwili
onierze w stranicy. Widziaam... Widziaam dwa zabite elfy. A rycerz mwi, e oni... te
zabijaj. I e s wrd nich nie tylko elfy. Krasnoludy te s.
- Wiem - rzek sucho Yarpen.
- A ty te jeste krasnolud.
- To kwestii nie ulega.
- Dlaczego wic boisz si Wiewirek? Podobno walcz tylko z ludmi.
- To nie jest takie proste - zaspi si. - Niestety.
Ciri milczaa dugo, gryzc doln warg i marszczc nos.
- Ju wiem - powiedziaa nagle. - Wiewirki walcz o wolno. A ty, cho krasnolud, jeste suba
specjalnie sekretna u krla Henselta na ludzkiej smyczy.
Yarpen parskn, otar nos rkawem i wychyli si z koza, sprawdzajc, czy Wenck nie podjecha
zbyt blisko. Ale komisarz by daleko, zajty rozmow z Geraltem.
- Such to ty masz, dziewczyno, jak wistak - umiechn si szeroko. - Jeste te nieco za bystra
jak na kogo, komu przeznaczone jest rodzi dzieci, warzy jado i prz. Wydaje ci si, e wiesz
wszystko? To dlatego, e jeste smarkata. Nie rb gupich min. Miny nie przydadz ci dorosoci, a
sprawiaj, e robisz si jeszcze brzydsza ni normalnie. Zrcznie, przyznaj, poja Scoia'tael,
spodobay ci si haseka. Wiesz, dlaczego ich tak dobrze rozumiesz? Bo Scoia'tael to te jest
smarkateria. To gwniarze, ktrzy nie rozumiej, e ich podpuszczono, e kto wykorzystuje ich
szczeniack gupot, karmic sloganami o wolnoci.
- Ale przecie oni naprawd walcz o wolno - Ciri uniosa gow, spojrzaa na krasnoluda
szeroko otwartymi zielonymi oczyma. - Tak jak driady w lesie Brokilon. Zabijaj ludzi, bo ludzie...
niektrzy ludzie ich krzywdz. Bo to kiedy by wasz kraj, krasnoludw i elfw, i tych... niziokw,
gnomw i innych... A teraz s tu ludzie, wic elfy...
- Elfy! - parskn Yarpen. - Jeeli chodzi o ciso, one akurat s tu takimi samymi przybdami
jak i wy, ludzie, cho przybyy na swoich biaych okrtach dobre tysic lat przed wami. Teraz to
na wyprzdki pchaj si z przyjani, teraz to jestemy bracia, teraz to zby szczerz, gadaj:
my, pobratymcy, my, Starsze Ludy. A dawniej, kur... Hm, hm... Dawniej to wiszczay nam
ich strzay koo uszu, gdymy...
- To pierwsze na wiecie byy krasnoludy?
- Gnomy, jeli idzie o ciso. I jeli idzie o t cz wiata. Bo wiat jest niewyobraalnie wielki,
Ciri.
- Wiem. Widziaam map...
- Nie moga widzie. Nikt jeszcze nie narysowa takiej mapy i wtpi, by prdko to nastpio.
Nikt nie wie, co jest tam, za Ognistymi Grami i Wielkim Morzem. Nawet elfy, chocia te chwal
si, e wszystko wiedz. Gwno wiedz, powiadam ci.
- Hmm... Ale teraz... Ludzi jest przecie duo wicej ni... Ni was.
- Bo mnoycie si jak krliki - zgrzytn zbami krasnolud. - Nic, tylko bycie si chdoyli, w
kko, bez wyboru, z kim popado i gdzie popado. A waszym kobietom wystarczy byle si na
mskich portkach, by im brzuch urs... Czego tak pokraniaa, mylaby kto: maczek polny?
Chciaa rozumie, tak czy nie? To i masz szczer prawd i wiern histori wiata, ktrym wada
ten, kto sprawniej rozupuje innym czaszki i w szybszym tempie nadmuchuje baby. A z wami,
ludmi, trudno konkurowa, zarwno w mordowaniu, jak i w chdoeniu...
- Yarpen - rzek zimno Geralt, podjedajc do nich na Potce. - Powcignij si nieco, jeli aska,
w doborze sw. A ty, Ciri, przesta zabawia si w wonic, zajrzyj do Triss, sprawd, czy si nie
obudzia i czy czego nie potrzebuje.
- Obudziam si ju dawno - odezwaa si sabym gosem czarodziejka z gbi wozu. - Ale nie
chciaam... przerywa tej ciekawej konwersacji. Nie przeszkadzaj, Geralt. Chciaabym...
dowiedzie si czego wicej o wpywie chdoenia na rozwj spoeczestw.
*
- Czy mog zagrza troch wody? Triss chce si umy.
- Grzej - zgodzi si Yarpen Zigrin. - Xavier, zdejmij roen z ognia, nasz zajczek ma ju do. Daj
kocioek, Ciri. O e ty, peny po brzegi! Sama przytaszczya ze strumienia taki ciar?
- Jestem silna.
Starszy z braci Dahlbergw parskn miechem.
- Nie sd wedle pozorw, Paulie - powiedzia powanie Yarpen, sprawnie rozdzielajc
upieczonego szaraka na porcje. - Tu si nie ma z czego mia. Szczuplaczek to, ale ja widz, e
krzepka i wytrzymaa z niej dziewusia. Ona jest jak skrzany pasek: niby cienki, a w rkach nie
rozerwiesz. A jakby si na nim powiesi, to te wytrzyma.
Nikt si nie zamia. Ciri przykucna obok rozwalonych wok ogniska krasnoludw. Tym razem
Yarpen Zigrin i czwrka jego chopakw rozpalia na biwaku wasne ognisko, bo zajcem,
ktrego ustrzeli Xavier Moran, nie zamierzali si dzieli. Dla nich samych jada starczyo na
jedno, gra dwa kapnicia szczk.
- Dorzucie do ognia - rzek Yarpen, oblizujc palce. - Woda szybciej si zagrzeje.
- Z t wod to gupota - zawyrokowa Regan Dahlberg, wypluwszy ko. - Mycie moe choremu
tylko zaszkodzi. Zdrowemu zreszt te. Pamitacie starego Schradera? ona mu si raz kazaa
umy i Schraderowi zmaro si wkrtce po tym.
- Bo go wcieky pies poksa.
- Jakby si nie umy, toby go pies nie poksa.
- Ja te myl - odezwaa si Ciri, sprawdzajc palcem temperatur wody w kocioku - e to
przesada my si codziennie. Ale Triss prosi, a raz si nawet popakaa... Wic Geralt i ja...
- Wiemy - kiwn gow starszy Dahlberg. - Ale e wiedmin... Z podziwu wyj nie mog. Hej,
Zigrin, gdyby ty mia bab, myby j i czesa? Nosiby j na rkach w krzaki, gdyby musiaa...
- Zamknij si, Paulie - przerwa mu Yarpen. - Nie mw nic na Wiedmina, bo to porzdny chop.
- Albo to ja mwi co? Dziwi si tylko...
- Triss - wtrcia zadziornie Ciri - wcale nie jest jego bab.
- Tym mocniej si dziwi.
- Tym wikszy z ciebie bawan, znaczy si - podsumowa Yarpen. - Ciri, odlej troch wody na
wrztek, naparzymy czarodziejce jeszcze szafranu z makownikiem. Dzisiaj chyba byo jej ju
lepiej, h?
- Chyba - mrukn Yannick Brass. - Musielimy zatrzymywa dla niej konwj tylko sze razy. Ja
wiem, e nie lza byo odmwi pomocy na szlaku, kiep ten, kto myli inaczej. A kto by odmwi,
ten arcykiep byby i pody skurwiel. Ale za dugo my w tych lasach tkwimy, za dugo, powiadam
wam. Kusimy los, cholera, zanadto my los kusimy, chopaki. Tu nie jest bezpiecznie. Scoia'tael...
- Wypluj to sowo, Yannick.
- Tfu, tfu. Yarpen, mnie bitka niestraszna, a krew nie pierwszyzna, ale... Gdyby przyszo bi si ze
swoimi... Psiama! Dlaczego to na nas wypado? Ten zasrany adunek powinna konwojowa
zasrana secina konnych, nie my! Niech diabli porw tych mdrali z Ard Carraigh, niech ich...
- Zamknij si, powiedziaem. Dawaj lepiej garnek z kasz. Zajczkiem, taka jego ma,
zaksilimy, a teraz trzeba co zje. Ciri, zjesz z nami?
- No pewnie.
Przez dusz chwil sycha byo wycznie mlaskanie, ciamkanie i chrobot zderzajcych si w
garnku drewnianych yek.
- Zaraza - powiedzia Paulie Dahlberg i bekn przecigle. - Jeszcze bym co zjad.
- Ja te - oznajmia Ciri i rwnie bekna, zachwycona bezpretensjonalnymi manierami
krasnoludw.
- Byle nie kaszy - rzek Xavier Moran. - W gbie mi ju rosn te jagy. Solone miso te mi
obrzydo.
- To si trawy naryj, jak masz taki delikatny smak.
- Albo brzoz okoruj zbami. Bobry tak robi i yj.
- Bobra tobym zjad.
- A ja ryb - rozmarzy si Paulie, z trzaskiem rozgryzajc dobyty zza pazuchy suchar. - Na ryb
mam chtk, mwi wam.
- To naapmy ryb.
- Gdzie? - warkn Yannick Brass. - W krzakach?
- W strumieniu.
- Te mi strumie. Na drugi brzeg naszcza mona. Jaka tam moe by ryba?
- S tam ryby - Ciri oblizaa yk i wsuna j do cholewki. - Widziaam, gdy chodziam po wod.
Ale to s jakie chore ryby. Maj wysypk. Czarne i czerwone plamy...
- Pstrgi! - rykn Paulie, plujc okruchami suchara. - Ano, chopaki, w dyrdy do strumienia!
Regan! cigaj portki! Zrobimy sak z twoich portek.
- Dlaczego z moich?
- cigaj, migiem, bo ci po karku nakad, gwniarzu! Mwia matka, e masz mnie sucha?
- Pospieszcie si, jeli chcecie rybaczy, bo zmierzch tu tu - powiedzia Yarpen. - Ciri, woda si
zagrzaa? Zostaw, zostaw, poparzysz si i usmolisz kotem. Wiem, e jeste silna, ale pozwl, ja
zanios.
Geralt czeka ju na nich, z daleka dostrzegli jego biae wosy midzy rozchylonymi pachtami
wozu. Krasnolud przela wod do cebrzyka.
- Potrzebujesz pomocy, wiedminie?
- Nie, dzikuj, Yarpen. Ciri mi pomoe.
Triss nie miaa ju wysokiej gorczki, ale bya potwornie osabiona. Geralt i Ciri nabrali ju
wprawy w rozbieraniu jej i myciu, nauczyli si te hamowa jej ambitne, ale niewykonalne na
razie zapdy do samodzielnoci. Szo im nad wyraz sprawnie - on trzyma czarodziejk w
ramionach, ona mya i wycieraa. Jedno tylko zaczynao Ciri dziwi i drani - Triss za mocno, jej
zdaniem, tulia si do Geralta. Tym razem prbowaa go nawet caowa.
Geralt ruchem gowy wskaza juki czarodziejki. Ciri poja w lot, bo to rwnie naleao do
rytuau - Triss zawsze domagaa si, by j czesa. Odnalaza grzebie, uklka obok. Triss,
pochylajc gow w jej stron, obja Wiedmina. Zdaniem Ciri, zdecydowanie zbyt mocno.
- Och, Geralt - zakaa. - Tak mi al... Tak bardzo auj, e to, co byo midzy nami...
- Triss, prosz ci.
-... to powinno sta si... teraz. Gdy wyzdrowiej... Byoby zupenie inaczej... Mogabym...
Mogabym nawet...
- Triss.
- Zazdroszcz Yennefer... Zazdroszcz jej ciebie...
- Ciri, wyjd.
- Ale...
- Wyjd, prosz.
Zeskoczya z wozu, wpadajc prosto na Yarpena, ktry czeka oparty o koo, gryzc w zamyleniu
dugie dbo trawy. Krasnolud obj j ramieniem. Nie musia przy tym schyla si jak Geralt.
Nie by od niej wcale wyszy.
- Nigdy nie popenij podobnej pomyki, maa wiedminko - mrukn, pokazujc oczami wz. Jeli kto objawi ci wspczucie, sympati i powicenie, jeli zadziwi ci prawoci charakteru,
ce to, ale nie pomyl tego z... czym innym.
- Nieadnie jest podsuchiwa.
- Wiem. I niebezpiecznie. Ledwo zdyem odskoczy, gdy wylaa mydliny z cebra. Chod,
zobaczymy, ile to pstrgw wpado w portki Regana.
- Yarpen?
- H?
- Lubi ci.
- Ja ciebie te, kozo.
- Ale ty jeste krasnolud. A ja nie.
- A co to ma... Aha. Scoia'tael. Chodzi ci o Wiewirki, tak? Nie daje ci to spokoju, co?
Ciri wyzwolia si spod cikiego ramienia.
- Tobie te nie daje - powiedziaa. - I innym te nie. Przecie widz.
Krasnolud milcza.
- Yarpen?
- Sucham.
- Kto ma suszno? Wiewirki czy wy? Geralt chce by... neutralny. Ty suysz krlowi
Henseltowi, cho jeste krasnoludem. A rycerz w stranicy krzycza, e wszyscy s naszymi
wrogami i e wszystkich trzeba... Wszystkich. Nawet dzieci. Dlaczego, Yarpen? Kto ma suszno?
- Nie wiem - powiedzia krasnolud z wysikiem. - Nie pojadem wszystkich rozumw. Robi to, co
uwaam za dobre. Wiewirki zapay za bro, poszy do lasu. Ludzi do morza, krzycz, nie
wiedzc, e nawet to chwytne haseko podpowiedzieli im nilfgaardzcy emisariusze. Nie
rozumiejc, e to haseko nie jest skierowane do nich, ale wanie do ludzi, e ma wzbudzi ludzk
nienawi, nie zapa bitewny modych elfw. Ja to zrozumiaem, dlatego to, co robi Scoia'tael,
uwaam za zbrodnicz gupot. C, moe za kilka lat okrzykn mnie za to zdrajc i
zaprzedacem, a ich bd nazywa bohaterami... Nasza historia, historia naszego wiata, zna
takie przypadki.
Zamilk, potarmosi brod. Ciri te milczaa.
- Elirena... - mrukn nagle. - Jeli Elirena bya bohaterk, jeli to, co zrobia, nazywa si
bohaterstwem, to trudno, niech mnie nazywaj zdrajc i tchrzem. Bo ja, Yarpen Zigrin, tchrz,
zdrajca i renegat, twierdz, e nie powinnimy si nawzajem zabija. Twierdz, e musimy y.
y tak, by pniej nie musie nikogo prosi o wybaczenie. Bohaterska Elirena... Ona musiaa.
Wybaczcie mi, bagaa, wybaczcie. Do stu diabw! Lepiej zgin ni y ze wiadomoci, e
zrobio si co, co wymaga wybaczenia.
Znowu zamilk. Ciri nie zadawaa pyta cisncych si jej na wargi. Instynktownie czua, e nie
powinna.
- Musimy y obok siebie - podj Yarpen. - My i wy, ludzie. Bo po prostu nie mamy innego
wyjcia. Od dwustu lat o tym wiemy, a od ponad stu pracujemy na to. Chcesz wiedzie, dlaczego
wstpiem na sub do Henselta, dlaczego podjem tak decyzj? Nie mog pozwoli, by praca
ta posza na marne. Sto lat z hakiem prbowalimy uoy si z ludmi. Nizioki, gnomy, my,
nawet elfy, bo nie mwi o rusakach, nimfach czy sylfidach, to zawsze byy dzikuski, nawet
wwczas, gdy was w ogle tu nie byo. Do stu diabw, trwao to sto lat, ale udao nam si jako
uoy to wsplne ycie, ycie obok siebie, razem, udao nam si po czci przekona ludzi, e
rnimy si od siebie bardzo mao...
- My si w ogle nie rnimy, Yarpen.
Krasnolud obrci si gwatownie.
- Wcale si nie rnimy - powtrzya Ciri. - Przecie ty mylisz i czujesz tak jak Geralt. I jak... jak
ja. Jemy to samo, z jednego kocioka. Pomagasz Triss i ja te. Ty miae babk i ja miaam
babk... Moj babk zabili Nilfgaardczycy. W Cintrze.
- A moj ludzie - powiedzia z wysikiem krasnolud. - W Brugge. W czasie pogromu.
*
- Jedcy! - zawoa jeden z ludzi Wencka jadcy w stray przedniej. - Jedcy od czoa!
Komisarz podkusowa do wozu Yarpena, Geralt zbliy si z drugiej strony.
- Do tyu, Ciri - powiedzia ostro. - Za z koza i do tyu. Bd przy Triss.
- Stamtd niczego nie wida!
- Nie dyskutuj! - warkn Yarpen. - Jazda do tyu, ale ju! I podaj mi nadziak. Ley pod kouchem.
- To? - Ciri uniosa ciki, paskudnie wygldajcy przedmiot, przypominajcy motek z ostrym,
lekko zakrzywionym hakiem na drugim kocu obucha.
- To - potwierdzi krasnolud. Wsun trzonek nadziaka do cholewy, a topr uoy na kolanach.
Wenck, pozornie spokojny, patrzy na gociniec, przysaniajc oczy doni.
- Lekka jazda z Ban Glean - oceni po chwili. - Tak zwana Bura Chorgiew, poznaj po paszczach i
bobrzych kopakach. Prosz zachowa spokj. Czujno rwnie. Paszcze i bobrze kopaki do
atwo zmieniaj wacicieli.
Jedcy zbliali si szybko. Byo ich okoo dziesiciu. Ciri widziaa, jak na wozie za nimi Paulie
Dahlberg kadzie na kolanach dwie napite kusze, a Regan nakrywa je opocz. Cichcem wylaza
spod pachty, kryjc si jednakowo za szerokimi plecami Yarpena. Triss sprbowaa unie si,
zakla, opada na posanie.
- Stj! - krzykn pierwszy z konnych, niewtpliwie dowdca. - Ktocie s? Skd i dokd jad?
- A kto pyta? - Wenck spokojnie wyprostowa si w siodle. - I jakim czoem?
- Wojsko krla Henselta, moci ciekawski! Pyta dziesitnik Zyvik, a nie zwyk on pyta
powtarza! Odpowiada tedy, a ywo! Ktocie s?
- Suba kwatermistrzowska krlewskiej armii.
- Kady moe tak rzec! Nie widz tu nikogo w krlewskich barwach!
- Zbli si, dziesitniku, i przyjrzyj uwanie temu piercieniowi.
- Co wy mi tu piercieniami byskacie? - wykrzywi si odak. - Co to ja wszystkie piercienie
znam, czy jak? Taki piercie kady moe mie. Te mi wany znak!
Yarpen Zigrin wsta na kole, podnis topr i szybkim ruchem podsun go onierzowi pod nos.
- A taki znak - warkn - znasz? Powchaj i zapamitaj zapach.
Dziesitnik szarpn wodze, obrci konia.
- Straszy mnie bdziecie? - rykn. - Mnie? Ja w krlewskiej subie jestem!
- I my te - rzek cicho Wenck. - I to zapewne duej ni ty. Nie ciskaj si, onierzu, dobrze ci
radz.
- Ja stra tu peni! Skd mam wiedzie, cocie za jedni?
- Widziae piercie - wycedzi komisarz. - A jeli znaku na klejnocie nie poznae, to
zastanawiam si, co ty za jeden. Na proporcu Burej Chorgwi jest takie samo godo, powiniene
wic je zna.
onierz zmitygowa si wyranie, na co zapewne w rwnej mierze miay wpyw spokojne sowa
Wencka, jak i ponure, zawzite gby wychylajcej si z furgonw eskorty.
- Hmm... - powiedzia, przesuwajc kopak w stron lewego ucha. - Dobrze. Ale jelicie
zaprawd ci, za ktrych si podajecie, nie bdziecie, tusz, mie nic przeciw, jeli spojrz, c to
na wozach wieziecie.
- Bdziemy - zmarszczy brwi Wenck. - I to nawet bardzo. Nic ci do naszego adunku, dziesitniku.
Nie pojmuj zreszt, czego chciaby w nim szuka.
- Nie pojmujecie - pokiwa gow onierz, opuszczajc rk w stron rkojeci miecza. - Tedy
powiem wam, panie. Handel ludmi zakazany jest, a nie brakuje otrw, co sprzedaj niewolnych
Nilfgaardowi. Jeli ludzi w dybach na wozach znajd, nie wmwicie mi, ecie u krla w subie.
Chobycie i tuzin piercieni pokazali.
- Dobrze - rzek sucho Wenck. - Jeli o niewolnikw chodzi, szukaj. Na to pozwalam.
pomys.
Ciri ostro poderwaa kasztana, posza od razu w galop, nisko pochylajc si w siodle. Geralt,
pogrony w rozmowie z Wenckiem, wyprostowa si nagle.
- Nie wariuj! - zawoa. - Bez szalestw, dziewczyno! Chcesz kark skrci? I nie odjedaj za
daleko...
Wicej nie usyszaa, zbyt ostro wyrywaa do przodu. Robia to celowo, nie miaa ochoty
wysuchiwa codziennych poucze. Nie za szybko, nie za ostro, Ciri! Pah-pah. Nie oddalaj si! Pahpah-pah. Bd ostrona! Pah-pah! Zupenie jakbym bya dzieckiem, pomylaa. A ja mam prawie
trzynacie lat, szybkiego kasztanka i ostry miecz na plecach. I nie boj si niczego! I jest wiosna!
- Hej, uwaaj, tyek sobie odparzysz! - Yarpen Zigrin. Jeszcze jeden mdrala. Pah-pah! Dalej, dalej,
w galop, po wyboistej drodze, przez Zieloniutkie trawy i krzaczki, przez srebrne kaue, przez zoty
wilgotny piach, przez pierzaste paprocie. Sposzony daniel zmyka w las, wieci w podskokach
czarno-bia latarni zadu. Z drzew wzbijaj si ptaki - kolorowe sjki i ony, czarne wrzaskliwe
sroki o miesznych ogonach.
Pryska spod kopyt woda w kauach i rozpadlinach.
Dalej, jeszcze dalej! Ko, ktry zbyt dugo drepta niemrawo za wozem, niesie radonie i szybko,
szczliwy pdem, biegnie pynnie, minie graj midzy udami, wilgotna grzywa chlaszcze po
twarzy. Ko wyciga szyj, Ciri oddaje wodze. Dalej, koniku, nie czuj wdzida ni munsztuka,
dalej, w cwa, w cwa, ostro, ostro! Wiosna!
Zwolnia, obejrzaa si. No, nareszcie sama. Nareszcie daleko. Nikt ju nie skarci, nie upomni, nie
zwrci uwagi, nie zagrozi, e skocz si te przejadki. Nareszcie sama, wolna, swobodna i
niezalena.
Wolniej. Lekki kus. W kocu to nie przejadka dla samej rozrywki, ma si te pewne obowizki.
W kocu jest si teraz konnym podjazdem, patrolem, stra przedni. Ha, myli Ciri, rozgldajc
si, bezpieczestwo caego konwoju zaley teraz ode mnie. Wszyscy niecierpliwie czekaj, a
wrc i zamelduj: droga wolna i przejezdna, nikogo nie widziaam, nie ma ladw ani k, ani
kopyt.
Zamelduj, a wwczas chudy pan Wenck o zimnych bkitnych oczach kiwnie powanie gow,
Yarpen Zigrin wyszczerzy te koskie zby, Paulie Dahlberg krzyknie: Dobra jest, maa!, a
Geralt umiechnie si leciutko. Umiechnie si, chocia ostatnio umiecha si tak rzadko.
Ciri rozglda si, notuje w pamici. Dwie powalone brzzki - aden problem. Kupa gazi - nic,
wozy przejd. Wymyta deszczem rozpadlina - maa przeszkoda, koa pierwszego wozu rozjad j,
nastpne pjd koleinami. Wielka polana - dobre miejsce na popas...
lady? Jakie tu mog by lady. Nikogo tu nie ma. Jest las. S ptaki wrzeszczce wrd wieych
zielonych listkw. Brudnorudy lis przebiega bez popiechu przez drog... I wszystko pachnie
wiosn.
Szlak amie si w poowie wzgrza, ginie w piaszczystym wwozie, wchodzi pod krzywe sosenki,
czepiajce si zbocza. Ciri porzuca drog, wspina na stromizn, chcc z wysokoci rozejrze si
po okolicy. I by mc dotkn mokrych, pachncych lici...
Zsiada, zarzucia wodze na sk, wolno przesza si wrd porastajcych grk jaowcw. Po
drugiej stronie wzgrza widniaa otwarta przestrze, ziejca w gstwie lasu jak wygryziona
dziura - zapewne lad po poarze, ktry szala tu bardzo dawno temu, bo nigdzie nie czernio si
pogorzelisko, wszdzie byo zielono od niskich brzzek i jodeek. Szlak, jak okiem sign,
wydawa si wolny i przejezdny. I bezpieczny.
Czego oni si boj, pomylaa. Scoia'tael? A czego si tu ba? Ja si nie boj elfw. Niczego im nie
zrobiam. Elfy. Wiewirki. Scoia'tael.
Zanim Geralt rozkaza jej odej, Ciri zdya przyjrze si trupom w stranicy. Zapamitaa
zwaszcza jednego - z twarz zasonit zlepionymi zbrzowia krwi wosami, z szyj
nienaturalnie skrcon i wygit, cignita w staym, upiornym grymasie grna warga
odsaniaa zby, bardzo biae i bardzo drobne, nieludzkie...
Zapamitaa buty elfa, zniszczone i wytarte, dugie do kolan, u dou sznurowane, u gry zapinane
na liczne kute klamerki.
Elfy, ktre zabijaj ludzi, ktre same gin w walce. Geralt mwi, e trzeba zachowa
neutralno... A Yarpen, e trzeba postpowa tak, by nie musie prosi o wybaczenie...
Kopna kretowisko, w zamyleniu grzebaa obcasem w piasku.
Kto i komu, komu i co powinien wybacza? Wiewirki zabijaj ludzi. A Nilfgaard im za to paci.
Posuguje si nimi. Podega. Nilfgaard.
Ciri nie zapomniaa, cho bardzo chciaa zapomnie. O tym, co wydarzyo si w Cintrze. O
tuaczce, rozpaczy, strachu, godzie i blu. O marazmie i otpieniu, ktre przyszy pniej, duo
pniej, gdy odnaleli j i przygarnli druidzi z Zarzecza. Pamitaa to jak przez mg, a chciaa
przesta pamita.
Ale to wracao. Wracao w mylach, w snach. Cintr. Ttent koni i dzikie krzyki, trupy, poar... I
czarny rycerz w skrzydlatym hemie... A pniej... Chaty na Zarzeczu... Osmalony komin wrd
zgliszcz... Obok, przy nie tknitej studni, czarny kot licy straszn oparzelin na boku. Studnia...
uraw... Wiadro... Wiadro pene krwi.
Ciri przetara twarz, spojrzaa na do, zaskoczona. Do bya mokra. Dziewczynka pocigna
nosem, otara zy rkawem.
Neutralno? Obojtno? Chciao jej si krzycze. Wiedmin patrzcy obojtnie? Nie! Wiedmin
ma broni ludzi. Przed leszym, wampirem, wilkoakiem. I nie tylko. Ma ich broni przed kadym
zem. A ja na Zarzeczu widziaam, co to jest zo.
Wiedmin ma broni i ratowa. Broni mczyzn, by nie wieszano ich za rce na drzewach, nie
wbijano na pale. Broni jasnowosych dziewczyn, by nie rozkrzyowywano ich midzy wbitymi w
ziemi kokami. Broni dzieci, by ich nie zarzynano i nie wrzucano do studni. Na obron zasuguje
nawet kot poparzony w podpalonej stodole. Dlatego ja zostan Wiedmink, dlatego mam miecz,
by broni takich, jak ci z Sodden i Zarzecza, bo oni mieczy nie maj, nie znaj krokw,
pobrotw, unikw i piruetw, nikt ich nie nauczy, jak walczy, s bezbronni i bezsilni wobec
wilkoaka i nilfgaardzkiego marudera. Mnie ucz walki. Bym moga broni bezbronnych. I bd to
robi. Zawsze. Nigdy nie bd neutralna. Nigdy nie bd obojtna. Nigdy!
Nie wiedziaa, co j ostrzego - czy bya to naga cisza padajca na las jak zimny cie, czy te
ruch zowiony ktem oka. Ale zareagowaa byskawicznie, odruchowo - odruchem nabytym i
wyuczonym w borach Zarzecza, wtedy, gdy uchodzc z Cintry, cigaa si ze mierci. Pada na
ziemi, wczogaa pod krzak jaowca i zamara w bezruchu. Byle tylko ko nie zara, pomylaa.
Na przeciwlegym zboczu wwozu co poruszyo si znowu, dostrzega sylwetk majaczc,
rozmazujc si wrd listowia. Elf ostronie wyjrza z zaroli. Odrzuciwszy z gowy kaptur,
rozglda si przez chwil, nasuchiwa, potem bezszelestnie i szybko ruszy grani. W lad za nim
wychyno z gstwy jeszcze dwch. A potem ruszyli nastpni. Wielu. Dugim rzdem, gsiego.
Okoo poowy byo konno - ci jechali powoli, wyprostowani w siodach, spreni, czujni. Przez
chwil widziaa wszystkich wyranie i dokadnie, gdy w zupenej ciszy przesuwali si na tle nieba,
w jasnej wyrwie w cianie drzew, nim znikli, roztopili si w rozmigotanym cieniu kniei. Znikli bez
szmeru i szelestu, jak duchy. Nie tupn ani nie prychn aden ko, nie trzasna gazka pod
stop ani podkow. Nie brzkna bro, ktr byli obwieszeni.
Znikli, ale Ciri nie poruszya si, leaa przypaszczona do ziemi pod jaowcem, starajc si
oddycha jak najciszej. Wiedziaa, e moe j zdradzi sposzony ptak lub zwierz, a ptaka lub
zwierza mg sposzy kady szmer i kady ruch - nawet najmniejszy, najostroniejszy. Wstaa
dopiero wtedy, gdy las uspokoi si zupenie, a wrd drzew, midzy ktrymi zniky elfy,
zajazgotay sroki.
Wstaa po to tylko, by znale si w silnym uchwycie ramion. Czarna skrzana rkawica spada
na jej usta, stumia krzyk przestrachu.
- Bd cicho.
- Geralt?
- Cicho, mwiem.
- Widziae?
- Widziaem.
- To oni... - szepna. - Scoia'tael. Tak?
- Tak. Szybko, do koni. Patrz pod nogi.
Ostronie i cicho zjechali ze wzgrza, ale nie wrcili na trakt, zostali w gstwinie. Geralt
rozglda si czujnie, nie pozwoli jej na samodzieln jazd, nie odda wodzy kasztana, prowadzi
go sam.
- Ciri - powiedzia nagle. - Ani sowa o tym, comy widzieli. Ani Yarpenowi, ani Wenckowi.
Nikomu. Rozumiesz?
- Nie - burkna, opuszczajc gow. - Nie rozumiem. Dlaczego mam milcze? Przecie trzeba ich
ostrzec. Za kim my jestemy, Geralt? Przeciw komu? Kto jest naszym przyjacielem, a kto
wrogiem?
- Jutro odczymy si od konwoju - powiedzia po chwili milczenia. - Triss jest ju prawie zdrowa.
Poegnamy si i pojedziemy nasz wasn drog. Bdziemy mieli nasze wasne problemy, wasne
zmartwienia i wasne trudnoci. Wtedy, mam nadziej, przestaniesz wreszcie prbowa dzieli
mieszkacw naszego wiata na przyjaci i wrogw.
- Mamy by... neutralni? Obojtni, tak? A jeli napadn...
- Nie napadn.
- A jeli...
- Posuchaj mnie - odwrci si ku niej. - Jak sdzisz, dlaczego transport o tak duym znaczeniu,
adunek zota i srebra, sekretna pomoc krla Henselta dla Aedirn, eskortowany jest przez
krasnoludw, a nie przez ludzi? Ja ju wczoraj widziaem elfa, ktry obserwowa nas z drzewa.
Syszaem, jak przeszli w nocy obok obozu. Scoia'tael nie zaatakuj krasnoludw, Ciri.
- Ale s tu - mrukna. - S. krc si, otaczaj nas...
- Ja wiem, dlaczego oni tu s. Poka ci. Raptownie obrci konia, rzuci jej wodze. Trcia
kasztana pitami, ruszya szybciej, ale gestem rozkaza jej zosta z tyu. Przecili szlak, wjechali
znowu w kniej. Wiedmin prowadzi, Ciri jechaa ladem. Obydwoje milczeli. Dugo.
- Spjrz - Geralt wstrzyma konia. - Spjrz, Ciri.
- Co to jest? - westchna.
- Shaerrawedd.
Przed nimi, jak daleko pozwala widzie las, pitrzyy si gadko ociosane bloki granitu i marmuru
o stpionych, zaokrglonych przez wichry krawdziach, ozdobione wzorami wyugowanymi przez
deszcze, spkane, potrzaskane przez mrozy, porozsadzane korzeniami drzew. Wrd pni byskay
biel zamane kolumny, arkady, resztki fryzw oplecione bluszczem, otulone grub warstw
zielonego mchu.
- Tu by... zamek?
- Paac. Elfy nie budoway zamkw. Zsid. Konie nie poradz sobie wrd gruzw.
- Kto zniszczy to wszystko? Ludzie?
- Nie. Oni. Zanim odeszli.
- Dlaczego to zrobili?
- Wiedzieli, e ju tu nie wrc. To byo po drugim starciu midzy nimi a ludmi, ponad dwiecie
lat temu. Przedtem wycofujc si zostawiali miasta nie tknite. Ludzie budowali na elfich
fundamentach. Tak powstay Novigrad, Oxenfurt, Wyzima, Tretogor, Maribor, Cidaris. I Cintra.
- Cintra te?
Potwierdzi skinieniem gowy, nie odrywajc wzroku od ruin.
- Odeszli std - szepna Ciri - ale teraz wracaj. Dlaczego?
- eby popatrze.
- Na co?
Bez sowa pooy jej do na ramieniu, popchn lekko przed sob. Zeskoczyli z marmurowych
schodw, zeszli niej, przytrzymujc si sprystych leszczyn, kpami przebijajcych si z kadej
wyrwy, z kadej szczeliny w omszaych, spkanych pytach.
- Tu byo centrum paacu. Jego serce. Fontanna.
- Tu? - zdziwia si, patrzc na zbity gszcz olch i biae pnie brzz wrd nieksztatnych bry i
blokw. - Tutaj? Tutaj nic nie ma.
- Chod.
Strumie zasilajcy fontann musia czsto zmienia koryto, cierpliwie i nieustannie podmywa
marmurowe bloki i alabastrowe pyty, te za osuway si, tworzc tamy, znw kierujc nurt w
inn stron. W rezultacie cay teren pocity by pytkimi jarami. Gdzieniegdzie woda spywaa
kaskadami po resztkach budowli, omywajc je z lici, piachu i ciki - w tych miejscach
marmur, terakota i mozaika wci tryskay kolorem i wieoci, jak gdyby leay tu od trzech
dni, a nie dwch stuleci.
Geralt przeskoczy strumie, wszed pomidzy resztki kolumn. Ciri podya za nim. Zeskoczyli ze
zrujnowanych schodw, schylajc gowy weszli pod nie tknity uk arkady, na wp zagrzebanej
w wale ziemnym. Wiedmin zatrzyma si, wskaza rk. Ciri westchna gono.
Z barwnego od potuczonej terakoty rumowiska wyrasta wielki krzak r, obsypany dziesitkami
przepiknych biaoliliowych kwiatw. Na patkach poyskiway krople rosy, byszczce jak srebro.
Krzak oplata pdami du pyt z biaego kamienia. A z pyty spogldaa na nich smutna
urodziwa twarz, ktrej delikatnych i szlachetnych rysw nie zdoay zamaza i rozmy ulewy i
niegi. Twarz, ktrej nie zdoay zeszpeci duta grabiecw wydubujcych z paskorzeby zote
ornamenty, mozaik i szlachetne kamienie.
- Aelirenn - powiedzia Geralt po dugim milczeniu.
- Jest pikna - szepna Ciri, chwytajc go za rk.
Wiedmin jakby tego nie zauway. Patrzy na rzeb i by daleko, daleko, w innym wiecie i
czasie.
- Aelirenn - powtrzy po chwili. - Przez krasnoludw i ludzi nazywana Eliren. Poprowadzia ich
do walki dwiecie lat temu. Starszyzna elfw bya temu przeciwna. Wiedzieli, e nie maj szans.
e mog nie podnie si ju po klsce. Chcieli ratowa swj lud, chcieli przetrwa. Postanowili
zniszczy miasta, wycofa si w niedostpne, dzikie gry... i czeka. Elfy s dugowieczne, Ciri.
Wedug naszej miary czasu, prawie niemiertelne. Ludzie wydawali si im czym, co przeminie
jak susza, jak sroga zima, jak plaga szaraczy, po ktrych przychodzi deszcz, wiosna, nowy
urodzaj. Chcieli przeczeka. Przetrwa. Postanowili zniszczy miasta i paace. W tym i ich dum pikne Shaerrawedd. Chcieli przetrwa, ale Elirena... Elirena poderwaa modzie. Porwali za bro
i poszli za ni na ostatni rozpaczliwy bj. I zmasakrowano ich. Bezlitonie zmasakrowano.
Ciri milczaa, wpatrzona w pikne i martwe oblicze.
- Ginli z jej imieniem na ustach - podj cicho wiedmin. - Powtarzajc jej wezwanie, jej krzyk,
ginli za Shaerrawedd. Bo Shaerrawedd byo symbolem. Ginli za kamie i marmur... i za
Aelirenn. Tak jak im obiecaa, ginli godnie, bohatersko, z honorem. Ocalili honor, ale zgubili,
skazali na zagad wasn ras. Wasny lud. Pamitasz, co mwi ci Yarpen? Kto panuje nad
wiatem, a kto wymiera? Wyjani ci to grubiasko, ale prawdziwie. Elfy s dugowieczne, ale
wycznie ich modzie jest podna, tylko modzie moe mie potomstwo. A prawie caa elfia
modzie posza wwczas za Eliren. Za Aelirenn, za Bia R z Shaerrawedd. Stoimy wrd ruin
jej paacu, przy fontannie, ktrej plusku suchaa wieczorami. A to... to byy jej kwiaty.
Ciri milczaa. Geralt przycign j do siebie, obj.
- Czy teraz wiesz, dlaczego Scoia'tael byli tu, czy wiesz, na co chcieli popatrze? I czy rozumiesz,
e nie wolno dopuci, by elfia i krasnoludzka modzie ponownie daa si zmasakrowa? Czy
rozumiesz, e ani mnie, ani tobie nie wolno przyoy rki do tej masakry? Te re kwitn cay
rok. Powinny zdzicze, a s pikniejsze ni re z pielgnowanych ogrodw. Do Shaerrawedd, Ciri,
wci przychodz elfy. Rne elfy. Te zapalczywe i gupie, dla ktrych symbolem jest spkany
kamie. I te rozumne, dla ktrych symbolem s te niemiertelne, wiecznie odradzajce si
kwiaty. Elfy, ktre rozumiej, e jeli wyrwie si ten krzak i wypali ziemi, re z Shaerrawedd
nie rozkwitn ju nigdy. Czy rozumiesz to?
Kiwna gow.
- Czy rozumiesz teraz, czym jest neutralno, ktra tak ci porusza? By neutralnym to nie
znaczy by obojtnym i nieczuym. Nie trzeba zabija w sobie uczu. Wystarczy zabi w sobie
nienawi. Czy zrozumiaa?
- Tak - szepna. - Teraz zrozumiaam. Geralt, ja... chciaabym, wzi jedn... Jedn z tych r. Na
pamitk. Czy mog?
- We - powiedzia po chwili wahania. - We, aby pamita. Chodmy ju. Wracajmy do konwoju.
Ciri wpita r pod sznurowania kubraczka. Nagle krzykna cicho, uniosa rk. Struka krwi
spyna jej z palca do wntrza doni.
- Ukua si?
- Yarpen... - szepna dziewczynka, patrzc na krew, wypeniajc lini ycia. - Wenck... Paulie...
- Co?
- Triss! - krzykna przenikliwie nieswoim gosem, wzdrygna si silnie, przetara twarz
przedramieniem. - Prdko, Geralt! Musimy... na pomoc! W konie, Geralt!
- Ciri! Co z tob?
- Oni umieraj!
Galopowaa z uchem prawie przytulonym do szyi konia, popdzaa wierzchowca krzykiem i
uderzeniami pit. Piach lenej drogi pryska spod kopyt. Z oddali usyszaa wrzask, poczua dym.
Z przeciwka, tarasujc szlak, pdzia ku niej dwjka koni wlokcych za sob uprz, lejce i
uamany dyszel. Ciri nie wstrzymaa kasztana, przemkna obok w penym pdzie, patki piany
musny jej twarz. Z tyu usyszaa renie Potki i kltwy Geralta, ktry musia wyhamowa.
Wypada za zakrt drogi, na du polan. Karawana pona. Z zaroli jak ogniste ptaki leciay ku
wozom zapalone strzay, dziurawic pachty, wbijajc si w deski. Scoia'tael, haakujc i
wrzeszczc, rzucili si do ataku.
Ciri, nie zwaajc na dobiegajce z tyu krzyki Geralta, skierowaa konia prosto na dwa pierwsze,
wysforowane do przodu wozy. Jeden by przewrcony na bok, sta przy nim Yarpen Zigrin, z
toporem w jednym rku, z kusz w drugim. U jego stp, nieruchoma i bezwadna, w niebieskiej,
zadartej do poowy ud sukience leaa...
- Triiiiiiss!!! - Ciri wyprostowaa si w kulbace, walna konia pitami. Scoia'tael zwrcili si w jej
stron, koo uszu dziewczynki zawyy strzay. Zaszamotaa gow, nie zwalniajc galopu. Syszaa
krzyk Geralta rozkazujcego jej ucieka w las. Nie miaa zamiaru usucha. Schylia si,
pomkna wprost na szyjcych do niej ucznikw. Poczua nagle przenikliwy zapach biaej ry
przypitej do kubraczka.
- Triiiiiiss!!!
Elfy uskoczyy przed rozpdzonym koniem. Jednego zawadzia lekko strzemieniem. Usyszaa
ostry wist, rumak targn si, zakwicza, rzuci w bok. Ciri zobaczya strza wbit gboko
poniej kbu, tu przy jej udzie. Wyrwaa stopy ze strzemion, poderwaa si, przykucna w
siodle, odbia mocno i skoczya.
Spada mikko na pudo przewrconego furgonu, zabalansowaa rkami i skoczya znowu, ldujc
na ugitych nogach obok Yarpena, ryczcego i wywijajcego toporem.
Obok, na drugim wozie, walczy Paulie Dahlberg, a Regan, odchylony w ty, wparty nogami w
desk, z trudem utrzymywa zaprzg. Konie ray dziko, tupay, szarpay dyszlem w strachu przed
ogniem poerajcym pacht.
Rzucia si ku Triss lecej wrd rozsypanych beczek i skrzy, chwycia j za ubranie i zacza
wlec w stron przewrconego wozu. Czarodziejka jczaa, trzymajc si za gow nad uchem. Tu
obok Ciri zaomotay nagle kopyta, zachrapay konie - dwch elfw, wywijajc mieczami,
spychao ku niej ciskajcego si wciekle Yarpena.
Krasnolud wirowa jak fryga, zwinnie odbija toporem spadajce na niego ciosy. Ciri syszaa
kltwy, stknicia i jkliwy szczk metalu.
Od poncego konwoju odczy si nastpny zaprzg, gna w ich stron, wlokc za sob dym i
pomie, siejc zapalonymi szmatami. Wonica zwisa bezwadnie z koza, obok sta Yannick
Brass, z trudem utrzymujc rwnowag. Jedn rk dziery lejce, drug odcina si dwm elfom
galopujcym po obu stronach furgonu. Trzeci Scoia'tael, rwnajc si w pdzie z komi zaprzgu,
pakowa im w boki strza za strza.
- Skacz! - rykn Yarpen, przekrzykujc zgiek. - Skacz, Yannick!
Ciri zobaczya, jak do rozpdzonego wozu dopada w galopie Geralt, jak krtkim, oszczdnym
ciciem miecza zmiata z sioda jednego elfa, a Wenck, doskakujc z przeciwnej strony, rbie
drugiego, tego, ktry strzela do koni. Yannick rzuci lejce i zeskoczy - wprost pod konia
trzeciego Scoia'tael. Elf stan w strzemionach i ci go mieczem. Krasnolud upad. W tym
momencie poncy wz wwali si midzy walczcych, roztrci ich i rozproszy. Ciri w ostatniej
chwili zdya odcign Triss spod kopyt rozszalaych koni. Orczyca wyamaa si z trzaskiem,
furgon podskoczy, zgubi koo i wywrci si, rozsiewajc dookoa adunek i tlce si deski.
Ciri dowloka czarodziejk pod przewrcony wz Yarpena. Pomg jej w tym Paulie Dahlberg,
ktry nagle znalaz si obok, a obydwoje osoni Geralt, wpychajc Potk pomidzy nich a
szarujcych Scoia'tael. Wok wozu zakotowao si, Ciri syszaa szczk kling, krzyki, chrap koni,
stuk kopyt. Yarpen, Wenck i Geralt, otoczeni przez elfw ze wszystkich stron, walczyli jak
oszalae diaby.
Walczcych roztrci nagle zaprzg Regana mocujcego si na kole z pkatym niziokiem w
kabacie z rysiego futra. Nizioek siedzia na Reganie i usiowa zaku go dugim noem.
Yarpen zrcznie wskoczy na wz, zapa nizioka za kark i wykopa go za burt. Regan wrzasn
przeszywajco, chwyci lejce, smagn konie. Zaprzg szarpn, wz potoczy si, byskawicznie
nabra pdu.
- Koem, Regan! - zarycza Yarpen. - Koem! Dookoa!
Wz wykrci i ponownie run na elfw, roztrcajc ich. Jeden przyskoczy, chwyci prawego
lejcowego za udzienice, ale nie zdoa go utrzyma, pd wrzuci go pod kopyta i koa. Ciri
usyszaa makabryczny krzyk.
Drugi elf, galopujc obok, ci mieczem na odlew. Yarpen uchyli si, brzeszczot zadzwoni o
podtrzymujc pacht obrcz, pd przenis elfa do przodu. Krasnolud zgarbi si nagle, ostro
machn rk. Scoia'tael wrzasn i wypry si w siodle, run na ziemi. Midzy jego opatkami
tkwi nadziak.
- No, chodcie, skurwysyny!!! - rycza Yarpen, mynkujc toporem. - Ktry jeszcze? Go w koo,
Regan! W koo!
Regan, potrzsajc zakrwawion czupryn, kulc si na kole wrd wistu strza, wy jak
potpieniec i bezlitonie smaga konie. Zaprzg nikn po ciasnym krgu, tworzc ruchom,
buchajc pomieniem i dymem zapor wok przewrconego wozu, pod ktry Ciri zawloka
pprzytomn, potuczon czarodziejk.
Niedaleko nich taczy ko Wencka, myszaty ogier. Wenck garbi si, Ciri widziaa biae pira
strzay sterczcej mu z boku. Pomimo rany zrcznie odrbywa si dwm pieszym elfom
atakujcym go z obu stron. Na oczach Ciri druga strzaa ugodzia go w plecy. Komisarz run
piersi na kark konia, ale utrzyma si w siodle. Paulie Dahlberg skoczy mu na odsiecz.
Ciri zostaa sama.
Signa po miecz. Klinga, ktra podczas treningw wyskakiwaa zza plecw jak byskawica,
teraz za nic nie dawaa si wycign, opieraa si, grzza w pochwie jak w smole. Wrd
wrzcego dookoa wiru, wrd ruchw tak szybkich, e a rozmazujcych si w oczach, jej miecz
zdawa si nienaturalnie i obco powolny, wydawao si, e min wieki, zanim wysunie si
cakowicie. Ziemia trzsa si i dygotaa. Ciri nagle zorientowaa si, e to nie ziemia. e to jej
wasne kolana.
Paulie Dahlberg, szachujc toporem napierajcego na niego elfa, wlk po ziemi rannego
Wencka. Obok wozu przemkna Potka, na elfa wpad Geralt. Gdzie zgubi opask, biae wosy
powieway w pdzie. Szczkny miecze.
Drugi Scoia'tael, pieszy, wyskoczy zza wozu. Paulie porzuci Wencka, wyprostowa si, zawin
toporem. I zamar.
Przed nim sta krasnolud w czapce ozdobionej wiewirczym ogonem, z czarn brod zaplecion
w dwa warkocze. Paulie zawaha si.
Czarnobrody nie waha si ani sekundy. Uderzy oburcz. Ostrze topora warkno i spado, wcio
si w obojczyk z ohydnym chrupniciem. Paulie upad bez jku, momentalnie, wygldao to tak,
jakby sia ciosu zamaa pod nim oba kolana.
Ciri wrzasna.
Yarpen Zigrin zeskoczy z wozu. Czarnobrody krasnolud zawirowa, ci. Yarpen unikn ciosu
zwinnym pobrotowym unikiem, stkn i straszliwie uderzy! z dou, rozrbujc czarn brod,
krta, uchw i twarz - a po nos. Scoia'tael wygi si i run na wznak, broczc krwi, mcc
rkami i drc obcasami ziemi.
- Geraaaalt! - wrzasna Ciri, czujc za sob ruch. Czujc za sob mier.
By tylko niewyrany, zowiony w obrocie ksztat, ruch i bysk, ale dziewczynka zareagowaa
byskawicznie, ukon parad i zwodem, ktrych nauczono j w Kaer Morhen. Wychwycia cios,
ale staa zbyt niepewnie, bya zbyt wychylona w bok, by odebra impet. Sia uderzenia cisna
- Krasnolud odwrci si, spojrza na ni, na Geralta. Potem znw popatrzy na wysypujce si z
beczek kamienie, splun.
- Tak - potwierdzi. - Puapka.
- Na Wiewirki?
- Nie.
Zabitych uoono rwnym szeregiem. Leeli obok siebie nie rozdzieleni - elfy, ludzie i krasnoludy.
By wrd nich Yannick Brass. Bya ciemnowosa elfka w wysokich butach. I krasnolud z czarn,
byszczc od skrzepej krwi brod, zaplecion w warkoczyki. A obok nich...
- Paulie! - szlocha Regan Dahlberg, trzymajc gow brata na kolanach. - Paulie! Dlaczego?
Milczeli. Wszyscy. Nawet ci, ktrzy wiedzieli, dlaczego.
Regan obrci ku nim skrzywion, mokr od ez twarz.
- Co ja matce powiem? - zajcza. - Co ja jej powiem?
Milczeli.
Niedaleko, otoczony onierzami w czarno-zotych barwach Kaedwen, lea Wenck. Oddycha
ciko, a kady wydech wypycha mu na wargi krwawe baki. Obok klczaa Triss, nad nimi sta
rycerz w lnicej zbroi.
- No i co? - spyta rycerz. - Pani czarodziejko? Przeyje?
- Zrobiam, co mogam - Triss wstaa, zacisna usta. - Ale.
- Co?
- Uywali tego - pokazaa mu strzale o dziwnym grocie, uderzya ni w stojc obok beczk.
Czubek strzay rozdzieli si, rozpk na cztery kolczaste, haczykowate igy. Rycerz zakl.
- Fredegard... - odezwa si z wysikiem Wenck. - Fredegard, suchaj...
- Nie wolno ci mwi! - rzeka ostro Triss. - Ani rusza si! Zaklcie ledwo trzyma!
- Fredegard - powtrzy komisarz. Krwawa baka na jego wargach pka, na jej miejscu
natychmiast utworzya si druga. - Mylilimy si... Wszyscy si mylili. To nie Yarpen... Niesusznie
posdzalimy... Rcz za niego. Yarpen nie zdradzi... Nie zdra...
- Milcz! - krzykn rycerz. - Milcz, Vilfrid! Hej, ywo, dajcie tu nosze! Nosze!
- Ju nie trzeba - powiedziaa gucho czarodziejka, patrzc na wargi Wencka, na ktrych ju nie
tworzyy si baki. Ciri odwrcia si, przycisna twarz do boku Geralta.
Fredegard wyprostowa si. Yarpen Zigrin nie patrzy na niego. Patrzy na zabitych. Na Regana
Dahiberga wci klczcego nad bratem.
- To byo konieczne, panie Zigrin - powiedzia rycerz. - To jest wojna. By rozkaz. Musielimy mie
pewno...
Yarpen milcza. Rycerz spuci wzrok.
- Wybaczcie - szepn.
Krasnolud wolno obrci gow, spojrza na niego. Na Geralta. Na Ciri. Na wszystkich. Ludzi.
- Co wycie z nami zrobili? - spyta z gorycz. - Co wycie zrobili z nami? Co zrobilicie... z nas?
Nikt mu nie odpowiedzia.
Oczy dugonogiej elfki byy zeszklone i matowe. Na jej wykrzywionych wargach zastyg krzyk.
Geralt obj Ciri. Wolnym ruchem odpi od jej kubraczka bia, upstrzon ciemnymi plamkami
r, bez sowa rzuci kwiat na ciao Wiewirki.
- egnaj - szepna Ciri. - egnaj, Ro z Shaerrawedd. egnaj i...
- I wybacz nam - dokoczy wiedmin.
Rozdzia pity
- Mwie co?
Chopczyk pocign nosem i odsun z czoa za du aksamitn czapeczk z baancim pirkiem,
zawadiacko zwisajcym z boku.
- Jeste rycerzem? - powtrzy pytanie, patrzc na Geralta lepkami niebieskimi jak farbka.
- Nie - odpowiedzia wiedmin, zdziwiony, e mu si chce odpowiada. - Nie jestem.
- Ale masz miecz! Mj tatu jest rycerzem krla Foltesta. Te ma miecz. Wikszy ni twj!
Geralt opar okcie o reling i splun do wody wirujcej za ruf szkuty.
- Nosisz na plecach - nie rezygnowa smarkacz. Czapeczka ponownie obsuna mu si na oczy.
- Co?
- Miecz. Na plecach. Dlaczego masz na plecach miecz?
- Bo wioso mi ukradli.
Smarkacz rozdziawi si, kac podziwia imponujce szczerby po mlecznych zbach.
... pi w duej sali, ktra nazywa si Dormitorium, a ko mam ogromnie due, powiadam Ci.
Jestem u rednich Dziewczt, dwanacie nas jest, ale ja si najwicej przyjani z Eurneid, Katje i
Iol Drug. Dzisiaj natomiast Jadam Ros a najgorzej e niekiedy trzeba Poci i wstawa
bardzo wczesnym witem. Wczeniej ni w Kaer Morhen. Reszt napisz jutro albowiem zaraz
bdziemy miay Mody. W Kaer Morhen nikt nigdy si nie modli, ciekawe, czemu tutaj trzeba.
Pewnie dlatego, e to witynia.
Geralt. Matka Nenneke przeczytaa i kazaa nie pisa Gupstw i wyranie bez bdw. I czego si
ucz i e czuj si dobrze i jestem zdrowa. Czuj si dobrze i jestem zdrowa niestety Godna, ale
Wkrutce Obiad. I kazaa jeszcze Matka Nenneke napisa, e modlitwa jeszcze nikomu nie
zaszkodzia, ani mnie ani tobie te z ca pewnoci.
Geralt, ponownie mam wolny czas, napisz wic, e si ucz. Czyta i pisa poprawne Runy.
Historia. Natura. Poezja i Proza, adnie si wysawia we Wsplnym Jzyku i w Starszej Mowie.
Najlepsza jestem w Starszej Mowie, umiem te pisa Starsze Runy. Napisz Ci co, to sam
zobaczysz. Elaine blath, Feainnewedd. To znaczyo: Pikny kwiatuszek, dziecko Soca. Widzisz
sam, e umiem. I jeszcze
Teraz mog znowu pisa, albowiem znalazam nowe piro albowiem tamto stare zamao si.
Matka Nenneke przeczytaa i chwalia mnie, e poprawnie. I e jestem posuszna kazaa napisa i
eby si nie martwi. Nie martw si, Geralt.
Znw mam czas, wic napisz, co si przydarzyo. Jak karmiymy indyczki, ja, Iola i Katje, to
wielki Jeden Indyk na nas napad, szyj mia czerwon i by Okropny Straszny. Najpierw napad na
Iol a pniej na mnie chcia napa, ale ja si nie baam, bo on by i tak mniejszy i wolniejszy ni
Wahado. Zrobiam zwd i piruet i walnam go dwa razy rzg, a Umkn. Matka Nenneke nie
pozwala mi tu nosi Mojego Miecza, szkoda, albowiem bym temu Indykowi pokazaa, czego si
nauczyam w Kaer Morhen. Ja ju wiem, e poprawnie Starszymi Runami naley pisa Caer
a'Muirehen i e to znaczy Warownia Starego Morza. To pewnie dlatego tam wszdzie s Muszle i
limaki oraz Ryby odcinite w kamieniach. A Cintra poprawnie pisze si Xin'trea. Za moje imi
pochodzi od Zireael, albowiem to znaczy Jaskka, a to znaczy, e...
- Czytacie sobie?
Unis gow.
- Czytam. A co? Stao si co? Kto co zauway?
- Nie, nic - odrzek szyper, wycierajc rce o skrzany kabat. - Spokj na wodzie. Ale mga jest, a
my ju blisko urawiej Kpy...
- Wiem. Pyn tdy ju szsty raz, Pluskolec, nie liczc powrotw. Zdyem pozna szlak. Mam
oczy otwarte, nie obawiaj si.
Szyper kiwn gow, odszed w stron dziobu, przestpujc pitrzce si wszdzie paki i toboki
podrnych. cinite na rdokrciu konie parskay i omotay podkowami o deski pokadu. Byli
na rodku nurtu, wrd gstej mgy. Szkuta oraa dziobem poacie nenufarw, rozgarniaa kpy.
Geralt wrci do lektury.
... to znaczy, e mam elfie imi. A przecie nie jestem elfka. Geralt, tutaj u nas te si mwi o
Wiewirkach. Czasem nawet wojsko przyjeda i wypytuje i mwi, e rannych elfw nie wolno
leczy. Ja nie pisnam nikomu ani sweczka o tym, co byo wiosn, nie bj si. I o tym, eby
wiczy, te pamitam, nie myl sobie. Chodz do parku i trenuj, gdy mam czas. Ale nie zawsze
albowiem musz te pracowa w kuchni albo w sadzie, jak wszystkie dziewczta. I nauki te
mamy okropnie duo. Ale to nic, bd si uczy. Ty przecie te uczye si w wityni, mwia
mi o tym Matka Nenneke. I powiedziaa jeszcze, e macha mieczem moe byle dure a
wiedminka musi by modra.
Twoja Ciri
PS Przyjed, przyjed.
PS II. Matka Nenneke kazaa napisa na koniec Chwaa Wielkiej Melitele, niech jej
Miy przyjacielu...
czarodziejki, przez dwie noce z rzdu zastanawia si, jak zacz. Wreszcie zdecydowa si na
Mia przyjaciko. I teraz mia za swoje.
Miy przyjacielu, ogromnie uradowa mnie Twj niespodziewany list, otrzymany niecae trzy lata
po naszym ostatnim spotkaniu. Rado moja bya tym wiksza, e o Twoim nagym i
gwatownym zgonie kryy rne plotki. Dobrze, e zdecydowae si zdementowa je, piszc do
mnie, dobrze te, e czynisz to tak rycho. Z Twego listu wynika, e wiode ycie spokojne,
rozkosznie nudne i wyprane z wszelkich ewenementw. W dzisiejszych czasach takie ycie to
prawdziwy przywilej, drogi przyjacielu, ciesz si, e udao Ci si go dostpi.
Wzruszya mnie naga troska o moje zdrowie, jak raczye przejawi, drogi przyjacielu. Spiesz z
wieci, e i owszem, czuj si ju dobrze, okres niedyspozycji mam ju za sob, uporaam si z
kopotami, opisem ktrych nie chc Ci nudzi.
Martwi mnie bardzo i niepokoi to, e niespodziewany prezent, jaki otrzymae od Losu, przysparza
Ci zmartwie. W przypuszczeniu, e wymaga to fachowej pomocy, masz absolutn suszno.
Cho opis trudnoci - co zrozumiale - jest enigmatyczny, jestem pewna, e znam rdo
problemu. I zgadzam si z pogldem, e absolutnie konieczna jest pomoc jeszcze jednej
czarodziejki. Czuj si zaszczycona tym, e jestem drug, do ktrej si zwracasz.
Czyme zasuyam na tak wysok pozycj na licie?
Bd spokojny, miy przyjacielu, a jeeli nosie si z zamiarem suplikowania o pomoc u
dodatkowych czarodziejek, zaniechaj tego, bo nie ma potrzeby. Wyruszam nie zwlekajc, jad
wprost do miejsca, ktre wskazae w zawoalowany, ale zrozumiay dla mnie sposb. Rzecz
jasna, wyruszam w penej tajemnicy i przy zachowaniu rodkw ostronoci. Na miejscu
zorientuj si w naturze kopotu i zrobi, co bdzie w mej mocy, aby uspokoi bijce rdo.
Postaram si przy tym nie wypa gorzej ni inne panie, do ktrych zanosie, zanosisz lub
zwyke zanosi supliki. Jestem wszak Tw mi przyjacik. Zbyt zaley mi na Twej cennej
przyjani, bym moga Ci zawie, drogi przyjacielu.
Jeli w cigu najbliszych kilku lat zapragnby napisa do mnie, nie wahaj si ani chwili. Listom
Twoim jestem niezmiennie rada.
kursu. Cz pasaerw obiega praw burt. Szyper Pluskolec wywrzaskiwa z dziobu komendy,
szkuta powoli i opornie skrcaa w stron temerskiego brzegu, schodzia z farwateru, ustpujc
miejsca dwm wyaniajcym si z mgy okrtom. Wiedmin spojrza ciekawie.
Jako pierwszy pyn wielki, dugi na co najmniej siedemdziesit sni trjmasztowy galeas,
powiewajcy amarantow flag ze srebrnym orem. Za nim, rytmicznie pracujc czterdziestoma
wiosami, suna mniejsza, smuka galera, ozdobiona znakiem zoto-czerwonej krokwi w czarnym
polu.
- Uch, ale smoki wielgachne - powiedzia Pluskolec, stajc obok Wiedmina. - Ale rzek orz, a
fala idzie.
- Ciekawe - mrukn Geralt. - Galeas pynie pod redask bander, a galera jest z Aedirn.
- Z Aedirn, a jake - potwierdzi szyper. - I nosi wimple namiestnika z Hagge. Ale zwacie, oba
statki maj ostrodenne kaduby, blisko dwa snie zanurzenia. Znaczy to, e do samego Hagge nie
pyn, bo nie przeszyby przez porohy i mielizny w grze rzeki. Pyn do Piany albo do Biaego
Mostu. A spjrzcie, na pokadach mrowie wojska. To nie kupcy. To wojenne korabie, panie Geralt.
- Na galeasie podruje kto wany. Rozpili namiot na pokadzie.
- Ano, tak nynie wielmoe podruj - kiwn gow Pluskolec, dubic w zbach odupan od
burty drzazg. - Rzek bezpieczniej. Po lasach grasuj elfie komanda, nie wiedzie, zza ktrego
drzewa smyknie strzaa. A na wodzie nie ma strachu. Elf, jak ten kot, wody nie lubi. W chaszczach
woli siedzie...
- To musi by kto naprawd wany. Namiot jest bogaty.
- Ano, moe to by. Kto wie, moe sam krl Vizimir rzek zaszczyci? Rny nard teraz
podruje... A jeli my ju przy tym, prosilicie w Pianie, bym ucha nadstawia, czy si kto wami
nie ciekawi, czy kto o was nie wypytuje. Ot tamta amaga, widzicie go?
- Nie pokazuj palcem, Pluskolec. Co to za jeden?
- A bo ja wiem? Sami spytajcie, przecie idzie ku nam. Baczcie, jak to si chwieje! A woda by
lustro, zaraza, gdyby troch powenio, pewnie na czworakach by laz, niezgua.
Niezgu okaza si niewysoki, chudy mczyzna W trudnym do okrelenia wieku, ubrany w
weniany obszerny i niezbyt czysty paszcz, spity kolist mosin brosz. Przetyczk od broszy,
wida zgubion, zastpowa krzywy gwd ze sklepan gwk. Mczyzna podszed, chrzkn,
zmruy krtkowzroczne oczy.
- Hmm... Czy mam przyjemno z Geraltem z Rivii, wiedminem?
- Tak, moci panie. Macie.
- Pozwlcie, e si przedstawi. Jestem Linus Pitt, magister bakaarz, wykadowca historii
naturalnej w Akademii Oxenfurckiej.
- Niezmiernie mi mio.
- Hmm... Powiedziano mi, e ochraniasz waszmo przewz na zlecenie Kompanii Malatiusa i
Grocka. Jakoby przed niebezpieczestwem napaci jakiego monstrum. Zastanawia mnie, o
jakie to monstrum moe chodzi?
- Sam si nad tym zastanawiam - wiedmin opar si o, burt, patrzc na majaczce we mgle
ciemne zarysy nadrzecznych gw na temerskim brzegu. - I dochodz do wniosku, e wynajto
mnie raczej na wypadek ataku komanda Scoia'tael, ktre podobno grasuje w okolicy. Podruj
bowiem midzy Pian a Novigradem po raz szsty, a agnica nie pokazaa si ani razu...
- agnica? To jaka ludowa nazwa. Wolabym, bycie posugiwali si nazewnictwem naukowym.
Hmm... agnica... Doprawdy nie wiem, ktry gatunek macie na myli...
- Mam na myli kostropate potworzysko, dugie na dwa snie, przypominajce obronity
glonami pniak, majce dziesi ap i szczki jak piy.
- Opis pozostawia wiele do yczenia pod wzgldem naukowej cisoci. Czyby szo o ktry z
gatunkw z rodziny Hyphydridae?
- Nie wykluczam tego - westchn Geralt. - agnica, z tego, co o niej wiem, pochodzi z
wyjtkowo parszywej rodziny, adna nazwa nie jest dla tej rodziny krzywdzca. Rzecz w tym,
moci bakaarzu, e podobno ktry z czonkw tego niesympatycznego rodu zaatakowa dwa
tygodnie temu szkut Kompanii. Tu, w Delcie, niedaleko miejsca, w ktrym si wanie
znajdujemy.
- Kto tak twierdzi - zamia si skrzekliwie Linus Pitt - ten jest nieukiem albo kamc. Nic
podobnego zdarzy si nie mogo. Znam bardzo dobrze faun Delty. Rodzina Hyphydridae w ogle
tu nie wystpuje. Ani inny a do tego stopnia niebezpieczny, drapieny gatunek. Znaczne zasolenie
i nietypowy skad chemiczny wody, zwaszcza w czasie przypywu...
- W czasie przypywu - przerwa Geralt - gdy fala pywowa przejdzie przez kanay Novigradu, w
Delcie w ogle nie ma wody w cisym znaczeniu tego sowa. Jest ciecz skadajca si z
odchodw, mydlin, oleju i zdechych szczurw.
- Niestety, niestety - zasmuci si magister bakaarz. - Degradacja rodowiska... Nie uwierzycie,
ale z ponad dwch tysicy gatunkw ryb, ktre yy w tej rzece jeszcze pidziesit lat temu,
zostao nie wicej ni dziewiset. To doprawdy przykre.
Obaj oparli si o reling i w milczeniu patrzyli na zielon mtn to. Przypyw ju si zaczyna, bo
woda mierdziaa coraz silniej. Pojawiy si pierwsze zdeche szczury.
- Wygin ze szcztem gowacz biaopetwy - przerwa milczenie Linus Pitt. - Znikn kefal,
wogw, kitara, wiun pasiasty, brzanka, kieb dugowsy, zbacz krlewski...
W odlegoci okoo dziesiciu sni od burty woda zakotowaa si. Przez moment obaj widzieli
ponad dwudziestofuntowy okaz krlewskiego zbacza, ktry pokn zdechego szczura i znikn w
gbinie, machnwszy wdzicznie petw ogonow.
w ciy. Chciaa schodzi w wodzie spuchnite stopy. Teoretycznie jej dziecko mogoby kiedy
zosta rektorem waszej uczelni. Co powiecie na takie podejcie do ekologii?
- To jest podejcie nienaukowe, emocjonalne i subiektywne. Natura rzdzi si wasnymi prawami
i cho s to prawa okrutne i bezwzgldne, nie ma co ich poprawia. To walka o byt! - magister
przechyli si przez reling i splun do wody. - A tpienia gatunkw, nawet drapienych, nie
mona niczym usprawiedliwi. Co na to powiecie?
- Powiem, e niebezpiecznie si tak wychyla. W okolicy moe by agnica. Chcecie sprawdzi
na wasnej skrze, w jaki sposb agnica walczy o byt?
Linus Pitt puci reling, odskoczy gwatownie. Poblad lekko, ale natychmiast odzyska
kontenans, ponownie wyd wargi.
- Zapewne wiele wiecie o owych fantastycznych agnicach, panie wiedminie?
- Bez wtpienia mniej ni wy. Moe wic skorzystamy z okazji? Owiecie mnie nieco, panie
bakaarzu, wycie troch wiedzy o drapienikach wodnych. Chtnie posucham, podr mniej
si bdzie duya.
- Drwicie ze mnie?
- Pod adnym pozorem. Naprawd chciabym uzupeni luki w wyksztaceniu.
- Hmmm... Jeli naprawd... Czemu nie. Posuchajcie zatem. Rodzina Hyphydridae, naleca do
rzdu Amphipoda, czyli Obunogw, obejmuje cztery znane nauce gatunki. Dwa z nich yj
wycznie w wodach tropikalnych. W naszym klimacie spotyka si natomiast, obecnie bardzo
rzadko, niewielk Hyphydra Longicauda, oraz osigajc nieco wiksze rozmiary Hyphydra
marginata. Biotopem obu gatunkw s wody stojce lub wolno pynce. S to rzeczywicie
gatunki drapiene, preferujce jako pokarm stworzenia ciepokrwiste... Macie co do dodania?
- Chwilowo nie. Sucham z zapartym tchem.
- Tak, hmm... W ksigach znale te mona wzmianki o podgatunku Pseudohyphydra, yjcym
w bagnistych wodach Angrenu. Jednak ostatnio uczony Bumbler z Aldersbergu dowid, e jest to
cakowicie odrbny gatunek z rodziny Mordidae, czyli Zagrycw. ywi si wycznie rybami i
maymi pazami. Zosta nazwany Ichtyouorax Bumbleri.
- Ma potwr szczcie - umiechn si wiedmin. - Ju po raz trzeci zosta nazwany.
- Jak to?
- Stwr, o ktrym mwicie, to yrytwa, w Starszej Mowie noszca nazw cinerea. A jeli uczony
Bumbler twierdzi, e ywi si wycznie rybami, to wnosz, e nigdy nie kpa si w jeziorku, w
ktrym yrytwy bytuj. Ale pod jednym wzgldem Bumbler ma racj: z agnic cinerea ma tyle
wsplnego, co ja z lisem. Obaj lubimy je kaczuszki.
- Jaka cinerea? - achn si bakaarz. - Cinerea to stwr mityczny! Doprawdy rozczarowuje mnie
- Nie - zaprzeczy bakaarz. - Granica midzy Redania a Temeri przebiega rodkiem nurtu
Pontaru.
- A jak tu, kurwa, nurt wymierzy? Tu jest Delta! Kpy, achy i ostrowy cigiem zmieniaj
pooenie, farwater jest co dnia inny! Skaranie boskie! Hej! Gwniarzu! Zostaw ten bosak, bo ci
rzy posiniacz! Wielmona pani! Pilnujcie dzieciaka! Skaranie boskie!
- Everett! Zostaw to, bo si ubrudzisz!
- Co jest w tym kufrze? - wrzeszczeli celnicy. - Hej, rozwiza mi ten tob! Czyj ten wzek?
Waluta jest? Waluta, pytam? Temerski albo nilfgaardzki pienidz?
- Tak oto wyglda wojna celna - skomentowa rozgardiasz Linus Pitt, robic mdr min. Vizimir wymg na Novigradzie wprowadzenie prawa skadu. Foltest z Temerii odpowiedzia
retorsyjnym, bezwzgldnym prawem skadu w Wyzimie i Gors Velen. Mocno ugodzi tym
redaskich kupcw, wic Vizimir zaostrzy ca na temerskie wyroby. Chroni redask
gospodark. Temeria zalewana jest tanimi towarami pochodzcymi z nilfgaardzkich manufaktur.
Dlatego celnicy s tacy gorliwi. Gdyby nilfgaardzkie towary w nadmiarze przedostay si przez
granic, gospodarka Redanii mogaby run. Redania prawie nie ma manufaktur, a rzemielnicy
nie wytrzymaliby konkurencji.
- Krtko mwic - umiechn! si Geralt - Nilfgaard powoli zdobywa towarem i zotem to, czego
nie zdoby orem. Temeria nie broni si? Foltest nie wprowadzi blokady poudniowych granic?
- Jakim sposobem? Towar idzie przez Mahakam, przez Brugge, przez Verden, przez porty w
Cidaris. Dla kupcw liczy si za wycznie zysk, nie polityka. Gdyby krl Foltest zablokowa
granice, gildie kupieckie podniosyby straszne larum...
- Waluta jest? - warkn, podchodzc do nich, celnik o przekrwionych oczach i zaronitej gbie.
- Co do oclenia?
- Jestem uczonym!
- Bdcie sobie nawet ksiciem! Pytam, co wwozicie?
- Zostaw ich, Boratek - rzek przywdca grupy, wysoki i barczysty celnik z dugim czarnym
wsem. - Wiedmina nie poznajesz? Witaj, Geralt. To twj znajomy? Uczony? A wic do
Oxenfurtu, panie? I bez bagau?
- W rzeczy samej. Do Oxenfurtu. I bez bagau.
Celnik wycign z rkawa wielk chustk, wytar czoo, wsy i szyj.
- I jak dzisiaj, Geralt? - spyta. - Potwr nie objawi si?
- Nie. A ty, Olsen, widziae co moe?
- Ja nie mam czasu si rozglda. Ja pracuj.
- Gowy w d, gowy w d - ostrzeg Olsen, kryjc si za nadburciem. - oskiego roku, jak toto
wybucho, gwno doleciao a do urawiej Kpy.
Szkuta wpyna pomidzy wyspy, przysadzista wiea osadnika i akwedukt znikny we mgle.
Wszyscy odetchnli z ulg.
- Nie pyniesz wprost oxenfurck odnog, Pluskolec? - spyta Olsen.
- Wpierw zawijam do Grabowej Buchty. Po handlarzy ryb i kupcw z temerskiej strony.
- Hmm... - celnik podrapa si w szyj. - Do Buchty... Suchaj no, Geralt, nie masz ty przypadkiem
jakich zatargw z Temerczykami?
- A co? Kto o mnie wypytywa?
- Zgade. Jak widzisz, pamitam o twej probie, by baczy na takich, co si tob ciekawi. Ot,
wystaw sobie, dopytywaa si o ciebie temerska Stra, Donieli mi o tym tamtejsi celnicy, z
ktrymi mam sztam. Co tu mierdzi, Geralt.
- Woda? - przestraszy si Linus Pitt, ogldajc si pochliwie na akwedukt i ogromny sukces
nauki.
- Ten gwniarz? - Pluskolec wskaza na Everetta, wci krccego si w pobliu.
- Ja nie o tym - skrzywi si celnik. - Posuchaj, Geralt, temerscy celnicy powiadali, e owa Stra
zadawaa dziwne pytania. Oni wiedz, e pywasz na szkutach Malatiusa i Grocka. Pytali... czy
pywasz samojeden. Czy nie wozisz ze sob... Do diaba, tylko si nie miej! Szo im o jak
niedoros pannic, ktr jakoby widywano w twoim towarzystwie.
Pluskolec zarechota. Linus Pitt spojrza na Wiedmina wzrokiem penym niechci, takim, jakim
naley spoglda na biaowosych mczyzn, ktrymi prawo interesuje si z tytuu skonnoci do
niedorosych pannic.
- Dlatego te - odchrzkn Olsen - temerscy celnicy mniemali, e to najrychlej prywatka.
Osobiste porachunki, w ktre kto wciga Stra. Tak jakby... No, rodzina panienki albo
narzeczony. Celnicy podpytali wic ostronie, kto za tym stoi. I dowiedzieli si. Ot szlachcic to
jest, podobnie, wyszczekany jak kanclerz, niebiedny i nieskpy, kacy si nazywa... Rience,
czy jako tak. Na lewym policzku ma kran plam, jakby oparzelin. Znasz takiego?
Geralt wsta.
- Pluskolec - powiedzia. - Schodz z pokadu w Grabowej Buchcie.
- Jake to? A co z potworem?
- To wasze zmartwienie.
- Wzgldem zmartwienia - przerwa Olsen - to spjrz no na praw burt, Geralt. O wilku mowa.
Zza wyspy, z podnoszcej si szybko mgy, wyoni si barkas, na ktrego maszcie leniwie
powiewa czarny proporzec usiany srebrnymi liliami. Zaog stanowio kilku ludzi w szpiczastych
czapkach temerskiej Stray.
Geralt szybko sign do torby, wydoby oba listy - ten od Ciri i ten od Yennefer. Szybko podar je
na drobne strzpy i wyrzuci do rzeki. Celnik obserwowa go w milczeniu.
- Co ty wyrabiasz, mona wiedzie?
- Nie mona. Pluskolec, zaopiekuj si moim koniem.
- Ty chcesz... - zmarszczy si Olsen. - Ty zamierzasz...
- To moja rzecz, co zamierzam. Nie mieszaj si do tego, bo bdzie incydent. Pyn pod temerska
flag.
- Chdo ich flag - celnik przesun kord w bardziej dostpne miejsce na pasie, przetar
rkawem emaliowany ryngraf ze znakiem ora na czerwonym polu. - Jeli ja jestem na pokadzie
i czyni kontrol, to tu jest Redania. Nie pozwol...
- Olsen - przerwa wiedmin, chwytajc go za rkaw - Nie wtrcaj si, prosz. Tego z poparzon
twarz nie ma na barkasie. A ja musz wiedzie, kim on jest i czego chce. Musz si z nim
zobaczy.
- Pozwolisz, by ci w dyby wzili? Nie bd durny! Jeli to osobiste porachunki, zemsta na
prywatne zlecenie, to zaraz za ostrowiem, na Odmcie, polecisz za burt z kotwic u szyi.
Zobaczysz si, ale z rakami na dnie!
- To jest temerska Stra, nie bandyci.
- Tak? A spjrz tylko na ich gby! Ja zreszt zaraz bd wiedzia, kim oni po prawdzie s.
Zobaczysz.
Barkas, zbliywszy si szybko, dobi do burty szkuty. Jeden ze Stranikw rzuci lin, drugi zaczepi
bosak o reling.
- Jam jest szyprem! - Pluskolec zagrodzi drog trzem wskakujcym na pokad osobnikom. - To
statek Kompanii Malatiusa i Grocka! Czego tu...
Jeden z osobnikw, krpy i ysy, bezceremonialnie odepchn go ramieniem, grubym jak konar
dbu.
- Niejaki Gerald, zwany Geraldem z Rivii! - zagrzmia, mierc szypra wzrokiem. - Jest takowy na
pokadzie?
- Nie ma.
- To ja - wiedmin przestpi toboy i paki, zbliy si. - To ja jestem Geralt, zwany Geraltem. O co
chodzi?
- W imieniu prawa jestecie aresztowani - ysy powid wzrokiem po tumie podrnych. - Gdzie
dziewczyna?
- Jestem sam.
- esz!
- Zaraz, zaraz - Olsen wyoni si zza plecw Wiedmina, pooy mu rk na ramieniu. Spokojnie, bez krzykw. Spnilicie si, Temerczycy. On ju jest aresztowany i te w imieniu
prawa. Jam go capn. Za przemyt. Wedle rozkazu zabieram go do kordegardy w Oxenfurcie.
- e jak? - zmarszczy si ysy. - A dziewczyna?
- Nie ma tu i nie byo nijakiej dziewczyny.
Stranicy popatrzyli na siebie w niezdecydowanym milczeniu. Olsen umiechn si szeroko,
podkrci czarny ws.
- Wiecie, co uczynimy? - parskn. - Pycie z nami do Oxenfurtu, Temerczycy. My i wy ludzie
proci, jake si nam wyzna w prawie? A komendant oxenfurckiej kordegardy to czek niegupi i
byway, on nas rozsdzi. Przecie znacie naszego komendanta, nie? Bo on waszego, z Buchty, zna
wietnie. Wyoycie mu wasz spraw... Pokaecie nakaz i pieczcie... Bo wszake macie nakaz z
pieczciami jak trzeba, h?
ysy milcza, patrzc na celnika ponuro.
- Nie mam czasu ni ochoty do Oxenfurtu! - wrzasn nagle. - Zabieram ptaszka na nasz brzeg i
tyle! Stran, Vitek! Jazda, przepatrze mi szkut! Znale mi dziewuch, migiem!
- Zaraz, pomaleku - Olsen nie przej si wrzaskiem, cedzi sowa powoli i dobitnie. - Jestecie
po redaskiej stronie Delty, Temerczycy. Nie macie aby czego do oclenia? Albo jakiej
kontrabandy? Zaraz sprawdzimy. Poszukamy. A jeli co znajdziemy, to jednak bdziecie musieli
na chwil pofatygowa si do Oxenfurtu. A my, jeli chcemy, zawsze co znajdziemy. Chopy! Do
mnie!
- Mj tatu - zapia nagle Everett, zjawiajc si przy ysym nie wiedzie skd - jest rycerzem! Ma
jeszcze wikszy n!
ysy byskawicznie chwyci go za bobrowy konierz, poderwa z pokadu, strcajc czapeczk z
pirkiem. Otoczywszy go w pasie ramieniem, przyoy chopcu kordelas do garda.
- Cofn si! - rykn. - Cofn si, bo szyj urn smarkaczowi!
- Evereeeeett! - zawya szlachcianka.
- Ciekawe metody - rzek wolno wiedmin - stosuje temerska Stra. Zaiste, tak ciekawe, e
*
Co tu duo mwi - Jaskier wprost uwielbia miasteczko Oxenfurt. Teren uniwersytetu otoczony
by piercieniem muru, za dookoa muru by drugi piercie - wielki, gwarny, zdyszany, ruchliwy
i haaliwy piercie miasteczka. Drewnianego, kolorowego miasteczka Oxenfurt o ciasnych
uliczkach i szpiczastych dachach. Miasteczka Oxenfurt, ktre yo z Akademii, z akw,
wykadowcw, uczonych, badaczy i ich goci, ktre yo z nauki i wiedzy, z tego, co towarzyszy
procesowi poznania. Z odpadkw i odpryskw teorii w miasteczku Oxenfurt rodziy si bowiem
praktyka, interes i zysk.
Poeta jecha wolno botnist, zatoczon uliczk, mijajc warsztaty, pracownie, kramy, sklepy i
sklepiki, w ktrych dziki Akademii wytwarzano i sprzedawano dziesitki tysicy wyrobw i
wspaniaoci, niedostpnych w innych zaktkach wiata, ktrych wyprodukowanie byo w innych
zaktkach wiata uwaane za niemoliwe lub niecelowe. Mija gospody, obere, stragany, budki,
lady i przenone ruszty, od ktrych pyn smakowity zapach wymylnych, nieznanych w innych
zaktkach wiata potraw, przyrzdzonych na nieznane gdzie indziej sposoby, z dodatkami i
przyprawami, ktrych gdzie indziej nie znano i nie uywano. To by Oxenfurt, barwne, wesoe,
gwarne i pachnce miasteczko cudw, w jakie sprytni i peni inicjatywy ludzie potrafili zmienia
such i bezuyteczn teori, wyawian po trochu z uniwersytetu. Byo to te miasteczko
rozrywek, wiecznego festynu, staego wita i nieustajcego birbanctwa. Uliczki dniem i noc
rozbrzmieway muzyk, piewem, brzkiem kielichw i stukiem kufli, wiadomo bowiem, e nic
nie wzmaga pragnienia tak, jak proces przyswajania wiedzy. Pomimo i zarzdzenie rektora
zabraniao studentom i bakaarzom picia i hulania przed zapadniciem zmroku, w Oxenfurcie pito
i hulano ca dob, na okrgo, wiadomo bowiem, e jeli co moe wzmc pragnienie jeszcze
silniej ni proces przyswajania wiedzy, to tym czym jest pena lub czciowa prohibicja.
Jaskier cmokn na swego skarogniadego waacha, pojecha dalej, przebijajc si przez
wdrujcy uliczkami tum. Przekupnie, kramarze i wdrowni wydrwigrosze haaliwie
reklamowali towary i usugi, potgujc panujcy dookoa rozgardiasz.
- Kalmary! Pieczone kalmary!
- Ma na krosty! Tylko u mnie! Niezawodna, cudowna ma!
- Koty, owne, czarodziejskie koty! Posuchajcie tylko, dobrzy ludzie, jak miaucz!
- Amulety! Eliksiry! Miosne filtry, lubczyki i gwarantowane afrodyzjaki! Od jednej szczypty nawet
nieboszczyk wigoru nabierze! Komu, komu?
- Zby wyrywam, prawie bez blu! Tanio, tanio!
- Co to jest tanio? - zainteresowa si Jaskier, gryzc nabitego na patyk kalmara, twardego jak
zelwka.
- Dwa halerze za godzin!
Poeta wzdrygn si, szturchn waacha pit. Obejrza si ukradkiem. Dwaj osobnicy, idcy jego
tropem od ratusza, zatrzymali si przy balwierni i udawali, e interesuj ich ceny usug balwierza,
wypisane kred na desce. Jaskier nie da si oszuka. Wiedzia, co naprawd ich interesuje.
Pojecha dalej. Min wielki budynek zamtuza Pod Pczkiem Ry, gdzie, jak wiedzia,
oferowano wyrafinowane, nieznane lub niepopularne w innych zaktkach wiata usugi. Z chci,
by wstpi na godzink, jego rozsdek walczy czas jaki z jego charakterem. Rozsdek
zatriumfowa. Jaskier westchn i ruszy w kierunku Uniwersytetu, starajc si nie patrze w
stron szynkw, z ktrych dobiegay odgosy wesoej zabawy.
Tak, co tu duo mwi - trubadur kocha miasteczko Oxenfurt.
Obejrza si ponownie. Dwaj osobnicy nie skorzystali z usug balwierza, cho bezwzgldnie
powinni byli to uczyni. Obecnie stali przy sklepiku z instrumentami muzycznymi, udajc
zainteresowanie glinianymi okarynami. Sprzedawca wyazi ze skry, zachwala towar, liczc na
zarobek. Jaskier wiedzia, e nie ma na co liczy.
Skierowa konia ku Bramie Filozofw, gwnym wrotom Akademii. Szybko zaatwi formalnoci,
polegajce na wpisaniu si do ksigi goci i oddaniu waacha do stajni.
Za Bram Filozofw powita go inny wiat. Teren uczelni by wyczony ze zwykej miejskiej
zabudowy, nie by, jak miasteczko, placem zacitego boju o kady se powierzchni. Wszystko
byo tu niemal tak, jak zostawiy to elfy. Szerokie, wysypane kolorowym wirkiem aleje midzy
zgrabnymi, cieszcymi oko paacykami, aurowe parkany, murki, ywopoty, kanay, mostki,
klomby i zielone parki tylko w niewielu miejscach przytoczone zostay jaki wielkim, surowym
gmaszyskiem, dobudowanym w pniejszych, poelfich czasach. Wszdzie byo czysto, spokojnie i
dostojnie - zakazana bya tu wszelka forma handlu i patnej usugi, nie wspominajc o rozrywkach
czy uciechach ciaa.
Alejkami parku przechadzali si acy, zaczytani w ksigach i pergaminach. Inni, siedzcy na
aweczkach, trawnikach i klombach, przepowiadali sobie zadane lekcje, dyskutowali lub
dyskretnie grali w cetno i licho, w koza, w kup lub w inne wymagajce inteligencji gry.
Dostojnie i godnie spacerowali tu te profesorowie pogreni w rozmowach i dysputach. Krcili
si modsi bakaarze ze wzrokiem wlepionym w tyki studentek. Jaskier z radoci stwierdzi, e
od jego czasw nic si w Akademii nie zmienio.
Powia wiatr od Delty, niosc niky zapach morza i nieco silniejszy smrd siarkowodoru z
kierunku imponujcego gmachu Katedry Alchemii, grujcego nad kanaem.
Wrd krzeww przylegajcego do studenckich dormitoriw parku powierkiway szarote
dzwoce, a na topoli siedzia orangutan, zbiegy zapewne ze zwierzyca przy Katedrze Historii
Naturalnej.
Nie tracc czasu, poeta szybko pomaszerowa labiryntem alejek i ywopotw. Zna teren
uniwersytetu jak wasn kiesze, i nie dziwota - studiowa tu cztery lata, potem za przez rok
wykada w Katedrze Truwerstwa i Poezji. Posad wykadowcy zaproponowano mu, gdy zda
kocowe egzaminy z celujcym wynikiem, wprawiajc w osupienie profesorw, u ktrych w
czasie studiw zapracowa sobie na opini lenia, hulaki i idioty. Pniej za, gdy po kilku latach
wasania si po kraju z lutni jego sawa jako minstrela signa daleko i szeroko. Akademia
ktrzy maj na ciebie haki. A ja mam na ciebie par niezych hakw, Jaskier. Wic si nie
stawiaj.
- Nie ulkn si szantau!
- A moe si zaoymy?
- Panowie - Filippa Eilhart uniosa do. - Wicej powagi, jeli mog prosi. Nie odbijajmy od
tematu.
- Susznie - szpieg rozpar si w fotelu. - Posuchaj, poeto. Co si stao, to si nie odstanie. Rience
zosta ostrzeony i powtrnie nabra si nie da. Ale nie mog dopuci, by co podobnego
przydarzyo si w przyszoci. Dlatego chc si zobaczy z wiedminem. Przyprowad go do mnie.
Przesta kluczy po miecie i prbowa gubi moich agentw. Id prosto do Geralta i sprowad
go tu, do Katedry. Musz z nim porozmawia. Osobicie i bez wiadkw. Bez haasu i rozgosu,
ktre powstayby, gdybym Wiedmina aresztowa. Przyprowad go do mnie, Jaskier. To
wszystko, czego od ciebie na razie wymagam.
- Geralt wyjecha - zega spokojnie bard. Dijkstra rzuci okiem na czarodziejk. Jaskier spry si
w oczekiwaniu sondujcego mzg impulsu, ale niczego nie poczu. Filippa patrzya na niego,
mruc oczy, ale nic nie wskazywao, by prbowaa czarami sprawdza prawdomwno.
- Zaczekam na jego powrt - westchn Dijkstra, udajc, e wierzy. - Sprawa, ktr do niego
mam, jest wana, dokonam wic zmian w moim rozkadzie zaj i zaczekam na Wiedmina. Gdy
wrci, przyprowad go. Im szybciej to nastpi, tym lepiej. Dla wielu osb bdzie lepiej.
- Mog by trudnoci - skrzywi si Jaskier - z przekonaniem Geralta, by zechcia tu przyj. On,
wystaw sobie, ywi niewytumaczalny wstrt do szpiegw. Cho zdaje si rozumie, e to praca
jak kada inna, brzydzi si tymi, ktrzy j wykonuj. Pobudki patriotyczne, zwyk mawia, to
jedno, ale do szpiegowskiego fachu zacigaj si wycznie skoczeni ajdacy i ostatnie...
- Dosy, dosy - Dijkstra niedbale machn rk. - Bez frazesw, prosz, frazesy mnie nudz. S
takie prostackie.
- Te tak uwaam - parskn trubadur. - Ale wiedmin to prostoduszny, prostolinijny w sdach
poczciwiec, gdzie mu tam do nas, wiatowcw. On po prostu gardzi szpiegami i za nic nie zechce
z tob rozmawia, a o tym, by zechcia pomaga tajnym subom, i mowy by nie moe. A haka
na niego nie masz.
- Mylisz si - powiedzia szpieg. - Mam. I to niejeden. Ale na razie wystarczy mi ta rozrba na
szkucie pod Grabow Bucht. Wiesz, kim byli ci, ktrzy weszli na pokad? To nie byli ludzie
Rience'a.
- Nic dla mnie nowego - rzek swobodnie poeta. - Jestem pewien, e byo to kilku otrw, jakich
nie brak w temerskiej Stray. Rience wypytywa o Wiedmina, prawdopodobnie za wieci o nim
obiecywa adne sumki. Byo jasne, e bardzo mu na wiedminie zaley. Kilku cwaniaczkw
sprbowao wic capn Geralta, zadoowa go w jakiej jamie, a potem sprzeda Rience'owi,
dyktujc warunki, wytargowawszy ile si da. Bo za sam informacj dostaliby mao albo wrcz
nic.
- Gratuluj domylnoci. Rzecz jasna, wiedminowi, nie tobie, ty by nigdy na to nie wpad. Ale
afera jest bardziej zoona, ni ci si wydaje. Ot moi konfratrzy, ludzie z tajnej suby krla
Foltesta, te, jak si okazuje, interesuj si panem Rience. Oni przejrzeli plan owych, jak si
wyrazie, cwaniaczkw. To oni weszli na szkut, oni chcieli capn Wiedmina. Moe jako
przynt na Rience'a, moe w innym celu. Wiedmin pod Grabow Bucht ukatrupi temerskich
agentw, Jaskier. Ich szef jest bardzo, bardzo zy. Mwisz, e Geralt wyjecha? Mam nadziej, e
nie do Temerii. Stamtd moe nie wrci.
- I to jest ten twj hak?
- A jake. Wanie to. Mog zaagodzi spraw z Temerczykami. Ale nie za darmo. Dokd
wyjecha wiedmin, Jaskier?
- Do Novigradu - zega trubadur bez namysu. - Pojecha szuka tam Rience'a.
- Bd, bd - umiechn si szpieg, udajc, e nie zauway kamstwa. - Widzisz, jednak szkoda,
e nie pokona wstrtu i nie skontaktowa si ze mn. Zaoszczdzibym mu fatygi. Rience'a nie
ma w Novigradzie. Za to temerskich agentw jest tam bez liku. Prawdopodobnie czekaj na
Wiedmina. Oni ju wpadli na to, co ja wiem od dawna. Na to mianowicie, e wiedmin Geralt z
Rivii, odpowiednio zapytany, moe odpowiedzie na mnstwo pyta. Pyta, ktre zaczynaj
zadawa sobie tajne suby wszystkich Czterech Krlestw. Ukad jest prosty: wiedmin przyjdzie
tu, do Katedry, i odpowie na te pytania mnie. I bdzie mia spokj. Ucisz Temerczykw i
zapewni mu bezpieczestwo.
- O jakie pytania chodzi? Moe ja mgbym na nie odpowiedzie?
- Nie rozmieszaj mnie, Jaskier.
- A jednak - odezwaa si nagle Filippa Eilhart - moe mgby? Moe zaoszczdziby nam czasu?
Nie zapominaj, Dijkstra, e nasz poeta siedzi w tej aferze po uszy, a jego tu mamy, Wiedmina
jeszcze nie. Gdzie jest dzieciak, z ktrym widziano Geralta w Kaedwen? Dziewczynka o szarych
wosach i zielonych oczach? Ta, o ktr Rience pyta ci wtedy w Temerii, gdy ci przydyba i
torturowa? Co, Jaskier? Co wiesz o tej dziewczynie? Gdzie wiedmin j ukry? Dokd pojechaa
Yennefer po otrzymaniu listu od Geralta? Gdzie ukrywa si Triss Merigold i jakie ma powody, by
si ukrywa?
Dijkstra nie poruszy si, ale po jego krtkim spojrzeniu na czarodziejk Jaskier zorientowa si, e
szpieg jest zaskoczony. Pytania, ktre zadaa Filippa, najwyraniej zostay zadane zbyt wczenie. I
niewaciwej osobie. Pytania sprawiay wraenie pochopnych i nieostronych.
Problem polega na tym, e Filipp Eilhart mona byo posdzi o wszystko - poza pochopnoci i
nieostronoci - Przykro mi - powiedzia wolno - ale na adne z tych pyta nie znam odpowiedzi.
Pomgbym wam, gdybym potrafi. Ale nie potrafi.
Filippa patrzya mu prosto w oczy.
- Jaskier - wycedzia. - Jeli wiesz, gdzie przebywa ta dziewczynka, powiedz nam to. Zarczam ci,
e i mnie, i Dijkstrze chodzi wycznie o jej bezpieczestwo. O bezpieczestwo, ktre jest
zagroone.
- Nie wtpi - skama poeta - e wanie o to wam chodzi. Ale ja naprawd nie wiem, o czym
mwicie. W yciu nie widziaem dzieciaka, ktry tak was interesuje. A Geralt...
- Geralt - przerwa Dijkstra - nie dopuci ci do konfidencji, nie pisn ci ani swka, cho nie
wtpi, e zarzucae go pytaniami. Ciekawe, czemu, jak mylisz. Jaskier? Czyby ten
prostoduszny i brzydzcy si szpiegami prostaczek wyczu, kim naprawd jeste? Daj mu spokj,
Filippa, szkoda czasu. On gwno wie, nie daj si zwie jego przemdrzaym minom i
wieloznacznym umieszkom. On moe nam pomc wycznie w jeden sposb. Gdy wiedmin
wynurzy si z ukrycia, skontaktuje si z nim, z nikim innym. Uwaa go, wystaw sobie, za
przyjaciela.
Jaskier wolno unis gow.
- Owszem - potwierdzi. - Uwaa mnie za takowego. I wystaw sobie, Dijkstra, e
niebezpodstawnie. Przyjmij to nareszcie do wiadomoci i wycignij wnioski. Wycigne? No to
teraz ju moesz sprbowa szantau.
- No, no - umiechn si szpieg. - Ale czuy na tym punkcie. Ale bez dsw, poeto. artowaem.
Szanta midzy nami kamratami? I mowy o tym by nie moe. A twojemu wiedminowi, wierzaj
mi, nie ycz le i nie myl szkodzi. Kto wie, moe si nawet z nim dogadam, ku oboplnej
korzyci? Ale eby do tego doprowadzi, musz si z nim spotka. Gdy si ujawni, przyprowad go
do mnie. Bardzo ci o to prosz, Jaskier. Bardzo ci prosz. Czy zrozumiae, jak bardzo?
Trubadur parskn.
- Zrozumiaem, jak bardzo.
- Chciabym wierzy, e to prawda. No, a teraz id ju. Ori, odprowad pana trubadura do wyjcia.
- Bywaj - Jaskier wsta. - ycz powodzenia w pracy i w yciu osobistym. Uszanowanie, Filippa.
Aha, Dijkstra! Agenci, ktrzy za mn a. Odwoaj ich.
- Oczywicie - zega szpieg. - Odwoam. Czyby mi nie wierzy?
- Skde - skama poeta. - Wierz ci.
Jaskier zabawi na terenie Akademii a do wieczora. Cay czas rozglda si pilnie, ale nie
zauway ledzcych go szpicli. I to wanie najbardziej go niepokoio.
W Katedrze Truwerstwa wysucha wykadu o poezji klasycznej. Nastpnie pospa sodko na
seminarium o poezji nowoczesnej. Obudzili go znajomi bakaarze, z ktrymi uda si do Katedry
Filozofii, by wzi udzia w dugotrwaej burzliwej dyspucie na temat Istota i pochodzenie ycia.
Zanim jeszcze si ciemnio, poowa dyskutantw bya pijana w dym, a reszta szykowaa si do
rkoczynw, przekrzykujc nawzajem i czynic trudny do opisania harmider. Wszystko to byo
poecie na rk.
Wymkn si niepostrzeenie na poddasze, wylaz lufcikiem, spuci po rynnie na dach biblioteki,
przeskoczy, omal nie amic ng, na dach prosektorium. Stamtd dosta si do ogrodu
przylegajcego do muru. Wrd gstych krzakw agrestu odnalaz dziur, ktr sam poszerza
jeszcze jako student. Za dziur byo ju miasteczko Oxenfurt.
Wtopi si w tum, potem szybko przemkn si bocznymi zaukami, kluczc jak cigany przez
ogary zajc. Gdy dotar do wozowni, czeka, ukryty w cieniu, dobre p godziny. Nie zauwaywszy
niczego podejrzanego, wlaz po drabinie na strzech, przeskoczy na dach domu znajomego
piwowara, Wolfganga Amadeusza Kozibrody. Czepiajc si omszaych dachwek, dobrn
wreszcie do okienka waciwej mansardy. W izdebce za okienkiem palia si oliwna lampka.
Stojc niepewnie na rynnie. Jaskier zastuka w oowiane ramki. Okno nie byo zamknite,
ustpio przy lekkim pchniciu.
- Geralt! Hej, Geralt!
- Jaskier? Zaczeka]... Nie wchod, prosz...
- Jak to, nie wchod? Co to znaczy, nie wchod? - poeta pchn okno. - Nie jeste sam, czy co? Czy
moe chdoysz akuratnie?
Nie doczekawszy si odpowiedzi i nie czekajc na ni, wgramoli si na parapet, strcajc lece
na nim jabka i cebule.
- Geralt... - sapn i natychmiast umilk. A potem zakl pgosem, patrzc na jasnozielony strj
medyczki lecy na pododze. Otworzy usta ze zdumienia i zakl jeszcze raz. Wszystkiego mg
si spodziewa. Ale tego nie.
- Shani... - pokrci gow. - A niech mnie...
- Bez komentarzy, bardzo prosz - wiedmin usiad na ku. A Shani zakrya si, podcigajc
przecierado a po zadarty nos.
- No, wejde - Geralt sign po spodnie. - Skoro wazisz oknem, to musi to by wana sprawa.
Bo jeli to nie jest wana sprawa, to zaraz ci tym oknem wyrzuc.
Jaskier zlaz z parapetu, strcajc reszt cebul. Usiad, przysunwszy sobie nog zydel. Wiedmin
podnis z podogi odzie Shani i wasn. Min mia nietg. Ubiera si w milczeniu. Medyczka,
kryjc si za jego plecami, mocowaa si z koszul. Poeta obserwowa j bezczelnie, w myli
szukajc porwna i rymw do zotawego w wietle kaganka koloru jej skry i ksztatu
malutkich piersi.
- O co chodzi, Jaskier? - wiedmin zapi klamry butw. - Gadaj.
- Pakuj si - odrzek sucho. - Musisz pilnie wyjecha.
- Jak pilnie?
- Niezwykle pilnie.
- Shani... - Geralt chrzkn. - Shani powiedziaa mi o szpiclach, ktrzy ci ledzili. Zgubie ich,
jak rozumiem?
- Niczego nie rozumiesz.
- Rience?
- Gorzej.
- W takim razie naprawd nie rozumiem... Zaraz. Redaczycy? Tretogor? Dijkstra?
- Zgade.
- To jeszcze nie powd...
- To ju powd - przerwa Jaskier. - Im ju nie chodzi o Rience'a, Geralt. Chodzi im o dziewczynk
i o Yennefer. Dijkstra chce wiedzie, gdzie one s. Zmusi ci, by mu to wyjawi. Teraz
rozumiesz?
- Teraz tak. Wiejemy zatem. Trzeba bdzie oknem?
- Bezwzgldnie. Shani? Dasz sobie rad?
Medyczka obcigna na sobie szat.
- To nie pierwsze okno w moim yciu.
- Byem tego pewien - poeta spojrza na ni uwanie, liczc, e zobaczy godny rymu i metafory
rumieniec. Przeliczy si. Wesoo w piwnych oczach i bezczelny umiech byy wszystkim, co
zobaczy.
Na parapet bezszelestnie spyna wielka szara sowa. Shani krzykna cicho. Geralt sign po
miecz.
- Nie wygupiaj si, Filippa - powiedzia Jaskier.
Sowa znika, w jej miejscu zjawia si Filippa Eilhart, niezgrabnie przykucnita. Czarodziejka
natychmiast wskoczya do izby, wygadzajc wosy i ubranie.
- Dobry wieczr - powiedziaa zimno. - Przedstaw mnie, Jaskier.
- Geralt z Rivii. Shani z Medycyny. A ta sowa, ktra tak sprytnie leciaa moim ladem, to wcale
nie sowa. To Filippa Eilhart z Rady Czarodziejw, obecnie w subie krla Vizimira, ozdoba dworu
w Tretogorze. Szkoda, e mamy tu tylko jedno krzeso.
- Wystarczy w zupenoci - czarodziejka rozsiada si na zwolnionym przez trubadura zydlu,
powioda po obecnych powczystym spojrzeniem, nieco duej zatrzymujc wzrok na Shani.
Zabjstwo jest zawsze zabjstwem, bez wzgldu na motywy i okolicznoci. Przeto ci, ktrzy
zabijaj lub przygotowuj zabjstwo, to przestpcy i zbrodniarze, bez wzgldu na to, kim s:
krlami, ksitami, marszakami czy sdziami. Nikt z tych, ktrzy obmylaj i zadaj przemoc,
nie ma prawa uwaa si za lepszego od zwykego zbrodniarza. Bo wszelka przemoc z natury
swojej nieuchronnie wiedzie do zbrodni.
Nicodemus de Boot,
Medytacje o yciu, szczciu i pomylnoci
Rozdzia szsty
- Nie popenijmy bdu - powiedzia krl Redami, Vizimir, wsuwajc upiercienione palce we
wosy na skroni. - Nie sta nas na bd ani na pomyk.
Zebrani milczeli. Demawend, wadca Aedirn, siedzia rozparty w fotelu, wpatrzony w kufel piwa
ustawiony na brzuchu. Foltest, pan Temerii, Pontaru, Mahakamu i Sodden, a od niedawna senior
protektor Brugge, demonstrowa wszystkim swj szlachetny profil, odwracajc gow w stron
okna. Po przeciwnej stronie stou zasiada Henselt, krl Kaedwen, biegajc po uczestnikach
narady maymi przenikliwymi oczami, byszczcymi w brodatej jak u rozbjnika fizjonomii.
Meve, krlowa Lyrii, bawia si w zadumie ogromnymi rubinami naszyjnika, od czasu do czasu
krzywic pikne pene wargi w wieloznacznym grymasie.
- Nie popenijmy bdu - powtrzy Vizimir. - Bo bd moe nas zbyt drogo kosztowa.
Skorzystajmy z cudzych dowiadcze. Kiedy piset lat temu nasi przodkowie wyldowali na
plaach, elfy te choway gowy w piasek. Wydzieralimy im kraj po kawaeczku, a one cofay si,
wci uwaajc, e to ju ostatnia granica, e dalej nie pjdziemy. Bdmy mdrzejsi! Bo teraz
nasza kolej. Teraz my jestemy elfami. Nilfgaard stoi nad Jarug, a ja tu sysz: Niech sobie stoi.
Sysz: Dalej nie pjd. Ale oni pjd, przekonacie si. Powtarzam, nie popenijmy bdu, ktry
popeniy elfy!
O szybki w oknach znowu zastukay krople deszczu, wiatr zawy upiornie. Krlowa Meve uniosa
gow. Zdawao jej si, e syszy krakanie krukw i wron. Ale by to tylko wiatr. Wiatr i deszcz.
- Nie porwnuj nas z elfami - powiedzia Henselt z Kaedwen. - Habisz nas takim porwnaniem.
Elfy nie umiay si bi, uchodziy przed naszymi przodkami, kryy si po grach i lasach. Elfy nie
zafundoway naszym przodkom Sodden. A mymy Nilfgaardczykom pokazali, co to znaczy zadrze
z nami. Nie strasz nas Nilfgaardem, Vizimir, nie siej propagandy. Nilfgaard, powiadasz, stoi nad
Jarug? A ja mwi, e Nilfgaard siedzi za rzek jak mysz pod miot. Bo pod Sodden
przetrcilimy im krgosup! Zamalimy ich militarnie, ale przede wszystkim moralnie. Nie
wiem, czy to prawda, e Emhyr var Emreis by wwczas przeciwny agresji na tak skal, e atak
na Cintr to bya robota jakiego wrogiego mu stronnictwa. Zakadam, e gdyby udao si nas
pokona, biby brawo, rozdawaby przywileje i nadania. Ale po Sodden nagle si okazao, e by
przeciw, a wszystkiemu winna jest samowola marszakw. I poleciay gowy. Szafoty spyny
krwi. To s pewne informacje, adne plotki. Osiem uroczystych egzekucji, duo wicej
skromniejszych kani. Kilka pozornie naturalnych, ale zagadkowych zgonw, sporo nagych
przej w stan spoczynku. Mwi wam, Emhyr wpad w sza i praktycznie wykoczy wasn
kadr dowdcz. Kto wic teraz poprowadzi ich armie? Setnicy?
- Nie, nie setnicy - rzek zimno Demawend z Aedirn. - Zrobi to modzi i zdolni oficerowie, ktrzy
dugo czekali na tak okazj, a ktrych Emhyr szkoli od dawna. Ci, ktrych starzy marszakowie
nie dopuszczali do dowodzenia, ktrym nie pozwalali awansowa. Modzi, zdolni dowdcy, o
ktrych ju si syszy. Ci, ktrzy zdawili powstania w Metumie i Nazairze, ktrzy w krtkim
czasie rozbili rebeliantw w Ebbing. Dowdcy, ktrzy doceniaj rol oskrzydlajcych manewrw,
dalekich rajdw kawalerii, byskawicznych przemarszw piechoty, desantw z morza. Stosujcy
taktyk druzgoccych uderze na wybranych kierunkach, uywajcy przy obleganiu twierdz
nowoczesnej techniki zamiast niepewnej magii. Nie wolno ich nie docenia. Oni rw si, by
przej Jarug i udowodni, e nauczyli si czego na bdach starych marszakw.
- Jeli si czego nauczyli - wzruszy ramionami Henselt - to nie przekrocz Jarugi. Ujcie rzeki na
granicy Cintry i Verden nadal kontroluje Ervyll i jego trzy twierdze: Nastrog, Rozrog i Bodrog.
Tych twierdz nie da si zdoby z marszu, adna nowoczesna technika tu nie pomoe. Nasze
skrzydo chroni te flota Ethaina z Cidaris, dziki niej panujemy nad wybrzeem. Take dziki
piratom ze Skellige. Jarl Grach an Craite, jak pamitacie, nie podpisa z Nilfgaardem zawieszenia
broni, regularnie ich ksa, napada i pali nadmorskie osady i forty w Prowincjach. Nilfgaardczycy
nadali mu przezwisko Tirth ys Muire, Dzik Morski. Strasz nim dzieci!
- Zastraszenie nilfgaardzkich dzieci - umiechn si krzywo Vizimir - nie zapewni nam
bezpieczestwa.
- Nie - zgodzi si Henselt. - Zapewni je nam co innego. To, e nie panujc nad ujciem rzeki i
wybrzeem, majc odsonit flank, Emhyr var Emreis nie bdzie w stanie zapewni
zaopatrzenia oddziaom, ktre zechciaby przerzuci na prawy brzeg Jarugi. Jakie byskawiczne
przemarsze, jakie rajdy kawalerii? miechu warte. W cigu trzech dni po sforsowaniu rzeki armia
utknie w miejscu. Poowa obiegnie twierdze, reszta rozlezie si, by grabi, szuka paszy i spyy. A
gdy ich synna kawaleria zje ju wikszo wasnych koni, zrobimy im drugie Sodden. Do diaba,
chciabym, by przekroczyli rzek! Ale nie bjcie si, nie przekrocz.
- Zamy - powiedziaa nagle Meve z Lyrii - e nie przekrocz Jarugi. Zamy, e Nilfgaard
bdzie po prostu czeka. Zastanwmy si jednak, komu to na rk, nam czy im? Kto moe sobie
pozwoli na bezczynne czekanie, a kto nie?
- Wanie! - podchwyci Vizimir. - Meve, jak zwykle, mwi mao, ale trafia w sedno. Emhyr ma
czas, panowie, a my go nie mamy. Czy nie widzicie, co si dzieje? Nilfgaard trzy lata temu
poruszy kamyk na zboczu gry i spokojnie czeka na lawin. Po prostu czeka, a ze zbocza sypi si
wci nowe kamyki. Bo ten pierwszy kamyczek wydawa si niektrym gazem, ktrego ruszy
nie sposb. A skoro okazao si, e wystarczy go trci, by polecia, znaleli si inni, ktrym
lawina po myli. Od Gr Sinych po Bremervoord kr po lasach elfie komanda, to ju nie maa
partyzantka, to wojna. Tylko patrze, jak rusz do boju wolne elfy z Dol Blathanna. W Mahakamie
burz si krasnoludy, driady z Brokilonu robi si coraz zuchwalsze. To wojna, wojna na wielk
skal. Wojna wewntrzna. Domowa. Nasza. A Nilfgaard czeka... Dla kogo czas pracuje, jak
mylicie? W komandach Scoia'tael bij si elfy trzydziesto - czterdziestoletnie. Ale one yj po
trzysta lat! One maj czas, my go nie mamy!
- W tym jest mnstwo sensu - powiedzia sucho Vizimir. - Bo ja wiem, e tego dziecka kto
bardzo usilnie poszukuje. Kto, Foltest?
- To oczywiste! Vissegerd i Cintryjczycy!
- Nie, to nie oni. A przynajmniej nie tylko. Kto jeszcze. Kto, kogo drog znacz trupy. Kto, kto
nie cofa si przed szantaem, przekupstwem i torturami... Jeli ju przy tym jestemy, to czy
jegomo o nazwisku Rience jest w subie u ktrego z was? Ha, po minach widz, e albo nie
jest, albo nie przyznacie si, co na jedno wychodzi. Powtarzam: wnuczki Calanthe szukaj, szukaj
w sposb, ktry zastanawia. Kto jej szuka, pytam?
- Do czarta! - Foltest gruchn pici w st. - To nie ja! Ani mi w gowie nie postao, by si eni
z jakim dzieciakiem dla jakiego tam tronu! Przecie ja...
- Przecie ty od czterech lat yjesz potajemnie z baronow La Valette - umiechna si znowu
Meve. - Kochacie si jak dwa gobki, czekacie, by stary baron wreszcie wycign kopyta. Co
tak patrzysz? Wszyscy o tym wiemy. Za co, mylisz, pacimy szpiegom? Ale dla tronu Cintry,
krewniaku, niejeden krl gotw byby powici osobiste szczcie...
- Zaraz - Henselt podrapa si ze chrzstem w brod. - Niejeden krl, mwicie. To dajcie na
chwil spokj Foltestowi. S inni. Swego czasu Calanthe chciaa wyda wnuczk za syna Ervylla z
Verden. Ervyllowi te moe pachnie Cintr. I nie tylko jemu...
- Hmm... - mrukn Vizimir. - To prawda. Ervyll ma trzech synw... A co powiedzie o tu
obecnych, rwnie posiadajcych potomkw pci mskiej? H? Meve? Czy ty aby nie mydlisz nam
oczu?
- Mnie moecie wykluczy - krlowa Lyrii umiechna si jeszcze wdziczniej. - Po wiecie
kr, co prawda, dwie moje latorole... Owoce rozkosznego zapomnienia... O ile ich do tej pory
nie powieszono. Wtpi, by nagle zachciao si ktremu krlowa. Nie mieli do tego ani
predyspozycji, ani inklinacji. Obaj byli gupsi nawet od ich ojca, niech mu ziemia lekk bdzie.
Kto zna mego nieboszczyka ma, ten wie, co to oznacza.
- Fakt - przytakn! krl Redanii. - Ja go znaem. Synowie naprawd s gupsi? Cholera, sdziem,
e gupszym nie mona by... Wybacz, Meve...
- Drobiazg, Vizimir.
- Kto jeszcze ma synw?
- Ty, Henselt.
- Mj syn jest onaty!
- A od czego jest trucizna? Dla tronu Cintry, jak kto tu mdrze powiedzia, niejeden powiciby
osobiste szczcie. Opacaoby si!
- Wypraszam sobie takie insynuacje! I odczepcie si! Inni te maj synw!
Rozwiej im je.
- Rozkaz.
- S jakie nowe wieci od Rience'a?
- adnych.
Mczyzna zatrzyma si przy oknie, stal tam dugo, wpatrzony w moknce w deszczu wzgrza.
Coehoorn czeka, niespokojnie zwierajc i rozwierajc do zacinit na gowicy miecza.
Obawia si, e bdzie zmuszony do wysuchania dugiego monologu. Marszaek wiedzia, e
stojcy przy oknie mczyzna uwaa taki monolog za rozmow, a rozmawianie za zaszczyt i
dowd zaufania. Wiedzia o tym, ale nadal nie lubi wysuchiwa monologw.
- Jak znajdujesz ten kraj, namiestniku? Udao ci si polubi tw now Prowincj?
Drgn, zaskoczony. Nie spodziewa si tego pytania. Ale nad odpowiedzi nie zastanawia si
dugo. - Nieszczero i niezdecydowanie mogy go zbyt drogo kosztowa.
- Nie, wasza wysoko. Nie polubiem. Ten kraj jest taki... Ponury.
- By niegdy inny - odrzek mczyzna, nie odwracajc si. - I bdzie kiedy inny. Zobaczysz.
Zobaczysz jeszcze pikn, radosn Cintr, Coehoorn. Obiecuj ci. Ale nie smu si, nie bd ci tu
dugo trzyma. Kto inny obejmie namiestnictwo Prowincji. Ty bdziesz mi potrzebny w Dol Angra.
Wyruszysz natychmiast po zdawieniu rebelii. Potrzebny mi bdzie w Dol Angra kto
odpowiedzialny. Kto, kto nie da si sprowokowa. Wesoa wdwka z Lyrii albo Demawend...
Bd chcieli nas sprowokowa. Wemiesz w karby modych oficerw. Ochodzisz gorce gowy.
Dacie si sprowokowa wtedy, gdy wydam rozkaz. Nie wczeniej.
- Tak jest!
Z antyszambrw dobieg szczk broni i ostrg, podniesione gosy. Zapukano do drzwi. Mczyzna
w osiowym kaftanie odwrci si od okna, przyzwalajco kiwn gow. Marszaek skoni si
lekko, wyszed.
Mczyzna wrci do stou, usiad, schyli gow nad mapami. Patrzy na nie dugo, wreszcie opar
czoo na splecionych doniach. Ogromny brylant w jego piercieniu zaskrzy si w wietle wiec
tysicem ogni.
- Wasza wysoko? - Drzwi skrzypny lekko.
Mczyzna nie zmieni pozycji. Ale marszaek zauway, e donie mu drgny. Pozna to po bysku
brylantu.
Ostronie i cicho zamkn za sob drzwi.
- Wieci, Coehoorn? Moe od Rience'a?
- Nie, wasza wysoko. Ale dobre wieci. Rebelia w Prowincji stumiona. Rozbilimy
buntownikw. Tylko niewielu zdoao zbiec do Verden. Pojmalimy przywdc, diuka Windhalma
z Attre.
- Dobrze - rzek po chwili mczyzna, nadal nie unoszc wspartej na doniach gowy. - Windhalm
z Attre... Ka go ci. Nie... Nie ci. Straci w inny sposb. Spektakularnie, dugo i okrutnie. I
publicznie, ma si rozumie. Konieczny jest przykad grozy. Co takiego, co odstraszy innych.
Tylko prosz, Coehoorn, oszczd mi szczegw. W raportach nie musisz sili si na malownicze
opisy. Nie znajduj w tym przyjemnoci.
Marszaek skin gow, przekn lin. On te nie znajdowa w tym przyjemnoci. Absolutnie
adnej przyjemnoci. Zamierza przygotowanie i wykonanie kani zleci specjalistom. Nie mia
najmniejszego zamiaru pyta specjalistw o szczegy. A tym bardziej by przy tym obecny.
- Bdziesz obecny przy egzekucji - mczyzna unis gow, podnis ze stou list, zama
pieczcie. - Oficjalnie. Jako namiestnik prowincji Cintr. Zastpisz mnie. Ja nie mam zamiaru na
to patrze. To rozkaz, Coehoorn.
- Tak jest! - marszaek nawet si nie stara ukry zakopotania i niezadowolenia. Przed
mczyzn, ktry wyda rozkaz, nie wolno byo niczego ukrywa. I rzadko komu to si udawao.
Mczyzna rzuci okiem na otwarty Ust, prawie natychmiast cisn go w ogie, do kominka.
- Coehoorn.
- Tak, wasza wysoko?
- Nie bd czeka na raport Rience'a. Postaw na nogi magikw, niech przygotuj
telekomunikacj z punktem kontaktowym w Redanii. Niech przeka mj ustny rozkaz, ktry
ma natychmiast by skierowany do Rience'a. Tre rozkazu jest nastpujca: Rience ma si
przesta cacka, ma przesta bawi si z wiedminem. Bo to si moe le skoczy. Z
wiedminem bawi si nie wolno. Ja go znam, Coehoorn. On jest za sprytny, by naprowadzi
Rience'a na lad. Powtarzam, Rience ma natychmiast zorganizowa zamach, ma natychmiast
wyeliminowa Wiedmina z gry. Zabi. A potem znikn, przyczai si i czeka na rozkazy. A
gdyby wczeniej wpad na lad czarodziejki, ma j zostawi w spokoju. Yennefer nie moe spa
wos z gowy. Zapamitae, Coehoorn?
- Tak jest.
- Telekomunikacja ma by zaszyfrowana i solidnie zabezpieczona przed magicznym odczytaniem.
Uprzed o tym czarodziejw. Jeeli sknoc, jeeli osoby niepowoane dowiedz si o treci tego
rozkazu, obci ich odpowiedzialnoci.
- Tak jest - marszaek chrzkn, wyprostowa si.
- Co jeszcze, Coehoorn?
- Graf... Ju tu jest, wasza wysoko. Przyby zgodnie z rozkazem.
- Ju? - umiechn si mczyzna. - Podziwu godny popiech. Mam nadziej, e nie zajedzi tego
karosza, ktrego wszyscy mu tak zazdrocili. Niech wejdzie.
- Mam by obecny przy rozmowie, wasza wysoko?
- Oczywicie, e tak, namiestniku Cintry.
Wezwany z antyszambrw rycerz wszed do komnaty energicznym, mocnym, gromkim krokiem,
zgrzytajc czarn zbroj. Zatrzyma si, wyprostowa dumnie, odrzuci z ramienia mokry i
ubocony czarny paszcz, pooy do na rkojeci potnego miecza. Opar o biodro czarny hem
ozdobiony skrzydami drapienego ptaka. Coehoorn spojrza na twarz rycerza. Znalaz na niej
tward wojack dum i zuchwao. Nie znalaz niczego, co powinno si zobaczy na twarzy
czowieka, ktry ostatnie dwa lata spdzi w wiey, w miejscu, z ktrego, jak wszystko
wskazywao, wyj mg tylko na szafot. Marszaek umiechn si pod wsem. Wiedzia, e
pogarda mierci i szalecza odwaga modzikw braa si wycznie z braku wyobrani. Wiedzia o
tym doskonale. Sam kiedy by takim modzikiem.
Siedzcy za stoem mczyzna opar podbrdek na splecionych doniach, spojrza na rycerza
uwanie. Modzik wypry si jak struna.
- eby wszystko byo jasne - powiedzia do niego mczyzna zza stou - wiedz, e bd, ktry
popenie w tym miecie dwa lata temu, bynajmniej nie zosta ci wybaczony. Otrzymasz jeszcze
jedn szans. Dostaniesz jeszcze jeden rozkaz. Od tego, jak go wykonasz, zaleaa bdzie moja
decyzja co do twych dalszych losw.
Twarz modego rycerza nie drgna nawet, nie drgno te ani jedno pirko na skrzydach
zdobicych oparty o biodro hem.
- Nigdy nikogo nie oszukuj, nigdy nie daj nikomu zudnych nadziei - cign mczyzna. - Wiedz
tedy, e na ocalenie karku od katowskiego topora moesz mie niejakie widoki, jeli, rzecz jasna,
tym razem bdu nie popenisz. Na pene uaskawienie szans masz mae. Na moje wybaczenie i
puszczenie w niepami... adnych.
Mody rycerz w czarnej zbroi i tym razem nawet nie drgn, ale Coehoorn dostrzeg bysk jego
oczu. Nie wierzy mi, pomyla. Nie wierzy i udzi si. Popenia wielki bd.
- Nakazuj pen uwag - podj mczyzna zza stou. - Rwnie tobie, Coehoorn. Bo ciebie
rwnie bd dotyczyy rozkazy, ktre za chwil wydam. Za chwil. Musz bowiem zastanowi
si nad ich treci i brzmieniem.
Marszaek Menno Coehoorn, namiestnik Prowincji Cintr i przyszy gwnodowodzcy armi z Dol
Angra, poderwa gow, wypry si z rk na gowicy miecza. Tak sam postaw przybra
rycerz w czarnej zbroi, z hemem ozdobionym skrzydami drapienego ptaka. Czekali obaj. W
ciszy. Cierpliwie. Tak jak naleao czeka na rozkazy, nad treci i brzmieniem ktrych
zastanawia si imperator Nilfgaardu, Emhyr var Emreis, Deithwen Addan yn Carn aep Morvudd,
Biay Pomie Taczcy na Kurhanach Wrogw.
*
Tak cicho, e dziewczynka nie bya w stanie nie tylko zrozumie, ale nawet rozrni
poszczeglnych sw.
Usn, pomylaa, ostronie i delikatnie obmacujc nos, wci tkliwy i obolay, zapchany zakrzep
krwi. Wrc do mojego snu. Zobacz, co robi Geralt, tam, w nocy, w deszczu, nad kanaem...
Yennefer trzymaa j za rk. Szy obie dugim ciemnym korytarzem, midzy kamiennymi
kolumnami, a moe posgami, Ciri nie moga rozezna ksztatw w gstym mroku. Ale w
ciemnociach kto by, kto kry si tam i obserwowa je, gdy szy. Syszaa szepty, ciche jak
szum wiatru.
Yennefer trzymaa j za rk, sza szybko i pewnie, pena zdecydowania, tak e Ciri ledwie moga
za ni nady. Przed nimi otwieray si drzwi. Kolejno. Jedne po drugich. Nieskoczenie wiele
drzwi o gigantycznych, cikich skrzydach otwierao si przed nimi bez szmeru.
Mrok gstnia. Przed sob Ciri zobaczya kolejne wrota. Yennefer nie zwolnia kroku, ale Ciri
wiedziaa nagle, e te drzwi nie otworz si same. I miaa nage przeraajc pewno, e tych
drzwi otworzy nie wolno. e nie wolno jej przez nie przej. e za tymi drzwiami co na ni
czeka...
Zatrzymaa si, sprbowaa szarpn, ale rka Yennefer bya mocna i nieugita, nieubaganie
wloka j do przodu. A Ciri zrozumiaa wreszcie, e zostaa zdradzona, oszukana, sprzedana. e
zawsze, od pierwszego spotkania, od pocztku, od pierwszego dnia bya tylko marionetk,
kukiek na patyczku. Szarpna si mocniej, wydara z ucisku. Mrok zafalowa jak dym, szepty
w ciemnociach cichy raptownie. Czarodziejka postpia krok do przodu, zatrzymaa si,
odwrcia, spojrzaa na ni.
Jeeli si boisz, zawr.
Nie wolno otworzy tych drzwi. Ty o tym wiesz.
Wiem.
A jednak prowadzisz mnie tam.
Jeeli si boisz, zawr. Jeszcze jest czas, by zawrci. Jeszcze nie jest za pno.
A ty?
Dla mnie jest.
Ciri obejrzaa si. Pomimo wszechobecnego mroku widziaa drzwi, ktre ju miny - dug,
dalek perspektyw. I stamtd, z daleka, z ciemnoci, usyszaa...
Stuk podkw. Skrzyp czarnej zbroi. I szum skrzyde drapienego ptaka. I gos. Cichy, wwiercajcy
si w czaszk gos...
Pomylia si. Pomylia niebo z gwiazdami odbitymi noc na powierzchni stawu.
Obudzia si. Raptownie poderwaa gow, strcajc okad, wiey, bo mokry i chodny. Bya
zlana potem, w skroniach znowu dzwoni i pulsowa tpy bl. Yennefer siedziaa przy niej na
ku. Gow miaa odwrcon, tak e Ciri nie widziaa jej twarzy. Widziaa tylko burz czarnych
wosw.
- Miaam sen... - szepna Ciri. - W tym nie...
- Wiem - powiedziaa czarodziejka dziwnym, nieswoim gosem. - Dlatego tu jestem. Jestem przy
tobie.
Za oknem, w ciemnociach, deszcz szumia na liciach drzew.
Toublanc Michelet jeszcze raz przecign bruskiem po ostrzu miecza, sprawiajc wraenie, e
wykonywana czynno pochania go bez reszty.
- Mamy zatem zabi dla was jednego czowieka - odoy brusek, wytar gowni kawakiem
natuszczonej krliczej skry, krytycznie obejrza ostrze. - Zwyczajnego, ktry azi sobie samotnie
po ulicach Oxenfurtu, nie ma ani gwardii, ani eskorty, ani ochroniarzy. Nie ma nawet pachokw.
eby go dosta, nie bdziem musieli wdziera si do adnego kasztelu, ratusza, zamczystego
domu ani garnizonu... Czy tak, moci panie Rience? Waciwie was pojem?
Mczyzna z twarz zeszpecon przez blizn po oparzeniu przytakn skinieniem gowy, mruc
lekko ciemne wilgotne oczy o nieprzyjemnym wyrazie.
- Nadto - podj Toublanc - po zabiciu tego typa wcale nie bdziem zmuszeni tai si gdzie przez
najblisze pl roku, bo nikt nie bdzie nas ciga ni tropi. Nikt nie poszczuje na nas opoli ani
owcw nagrd. Nie podpadniem pod rodow wrd ani zemst. Inakszej mwic, panie Rience,
mamy ukatrupi dla was zwyczajnego, pospolitego, nic nie znaczcego frajera?
Mczyzna z blizn nie odpowiedzia. Toublanc spojrza na braci nieruchomo i sztywno siedzcych
na awie. Rizzi, Flavius i Lodovico milczeli jak zwykle. W zespole, jaki tworzyli, oni zabijali, od
gadania by Toublanc. Bo tylko Toublanc uczszcza do szkki witynnej. Zabija rwnie
wprawnie jak bracia, ale nadto umia czyta i pisa. I gada.
- I eby ubi takiego pospolitego frajera, panie Rience, nie wynajmujecie byle oprycha z portu,
ale nas, braci Micheletw? Za sto novigradzkich koron?
- Taka jest wasza zwyka stawka - wycedzi mczyzna z blizn. - Prawda?
- Nieprawda - zaprzeczy zimno Toublanc. - Bo my nie jestemy od zabijania pospolitych frajerw.
A jeeli ju... Panie Rience, frajer, ktrego chcecie widzie trupem, bdzie was kosztowa
dwiecie. Dwiecie nie obernitych, byszczcych koron z wybit cech novigradzkiej mennicy.
Wiecie, dlaczego? Bo w tej sprawie jest haczyk, moci panie. Nie musicie nam mwi, jaki
haczyk, obejdziem si. Ale zapacicie za. Dwiecie, rzekem. Przybijecie tak cen, to ju
moecie waszego niedruga uwaa za martwego. Nie zechcecie przybi, to poszukajcie kogo
innego do tej roboty.
W mierdzcej stchlizn i skisym winem piwnicy zapada cisza. Po klepisku bieg karaluch,
szybko przebierajc odnami. Flavius Michelet rozdepta go z trzaskiem, byskawicznym ruchem
nogi, prawie nie zmieniajc pozycji i zupenie nie zmieniajc wyrazu twarzy.
- Zgoda - powiedzia Rience. - Dostaniecie dwiecie. Idziemy.
Toublanc Michelet, zawodowy morderca od czternastego roku ycia, nawet drgnieniem powieki
nie zdradzi zaskoczenia, Nie liczy, e uda mu si wytargowa wicej ni sto dwadziecia, gra
sto pidziesit. Nabra nagle pewnoci, e zbyt nisko wyceni kryjcy si w tej robocie haczyk.
Znachor Myhrman ockn si na pododze swej wasnej izby. Lea na wznak, sptany jak baran.
Potylica bolaa go wciekle, pamita, e padajc wyrn gow o framug drzwi. Bolaa te
skro, w ktr go walnito. Nie mg si poruszy, bo pier ciko i niemiosiernie ugniata mu
wysoki but zapinany na klamry. Znachor, mruc oczy i marszczc twarz, spojrza w gr. But
nalea do wysokiego mczyzny o wosach biaych jak mleko. Myhrman nie widzia jego twarzy bya skryta w mroku, ktrego nie rozjaniaa stojca na stole latarnia.
- Darujcie yciem... - stkn. - Oszczdcie, zaklinam na bogw... Oddam pienidze... Wszystko
oddam... Poka, gdzie schowane...
- Gdzie jest Rience, Myhrman?
Znachor zatrzs si cay na dwik tego gosu. Nie nalea do strachliwych, byo niewiele rzeczy,
ktrych si ba. Ale w gosie biaowosego byy wszystkie te rzeczy. I jeszcze kilka innych na
dodatek.
Nadludzkim wysikiem woli opanowa lk pezajcy po trzewiach jak ohydny robak.
- H? - uda zdumienie. - Co? Kto? Jak powiadacie?
Mczyzna pochyli si i Myhrman zobaczy jego twarz. Zobaczy oczy. A na ten widok odek
obsun mu si a do odbytnicy.
- Nie kr, Myhrman, nie zamiataj ogonem - odezwa si z cienia znajomy gos Shani, medyczki z
uniwersytetu.
- Gdy byam u ciebie trzy dni temu, tu, na tym zydlu, za tym stoem, siedzia jegomo w
paszczu podbitym pimakami. Pi wino, a ty nigdy nikogo nie ugaszczasz, tylko najlepszych
przyjaci. Zaleca si do mnie, nachalnie namawia na tace pod Trzy Dzwoneczki. Nawet po
apach musiaam mu da, bo bra si do macania, pamitasz? A ty powiedziae: Ostawcie j,
panie Rience, nie poszcie mi jej, mus mi z akademikusami dobrze y i interesy krci. I
rechotalicie obydwaj, ty i twj pan Rience z poparzon facjat. Nie rnij wic teraz gupiego, bo
nie trafie na gupszych od siebie. Gadaj, pki grzecznie prosz.
Ach, ty aczko przemdrzaa, pomyla znachor. Ty gadzino zdradziecka, ty gamratko ruda, ju ja
ci znajd, ju ja ci odpac... Byem tylko si z tego wykaraska...
- Jaki Rience? - zaskowycza, wijc si, na prno prbujc uwolni spod gniotcego mu mostek
obcasa. - A skd mnie wiedzie, kto on i gdzie on? Tu rni przychodz, tacy i siacy, co to ja...
Biaowosy pochyli si jeszcze bardziej, wolno wycign sztylet z cholewy drugiego buta,
wzmocni nacisk pierwszego na pier znachora.
- Myhrman - powiedzia cicho. - Chcesz, wierz, nie chcesz, nie wierz. Ale jeli natychmiast nie
powiesz mi, gdzie jest Rience... Jeli mi natychmiast nie wyjawisz, w jaki sposb kontaktujesz si
z nim... To ja ci po kawaeczku skarmi wgorzom w kanale. Zaczn od uszu.
W gosie biaowosego byo co, co sprawio, e znachor Uwierzy natychmiast, w kade sowo.
Patrzy na kling sztyletu i wiedzia, e bya ostrzejsza od noy, ktrych sam uywa do
przecinania wrzodw i czyrakw. Zacz dygota tak, e oparty o jego pier but podskakiwa
nerwowo. Ale milcza. Musia milcze. Na razie. Bo gdyby Rience wrci i zapyta, dlaczego go
wyda, Myhrman powinien mc zademonstrowa dlaczego. Jedno ucho, pomyla, jedno ucho
musz wytrzyma. Potem powiem...
- Po co traci czas i babra si krwi? - rozleg si nagle z pmroku mikki kobiecy alt. - Po co
ryzykowa, e bdzie krci i kama? Pozwlcie mi wzi si za niego moim sposobem. Bdzie
gada tak szybko, e poksa sobie jzyk. Przytrzymajcie go.
Znachor zawy i targn si w ptach, ale biaowosy przygnit go kolanem do podogi, chwyci
za wosy i wykrci gow. Obok kto uklkn. Poczu zapach perfum i mokrych ptasich pir,
poczu dotyk palcw na skroni. Chcia wrzasn, ale gardo dawia mu trwoga - zdoa tylko
zaskrzecze.
- Ju chcesz krzycze? - zamrucza po kociemu mikki alt tu obok jego ucha. - Za wczenie,
Myhrman, za wczenie. Jeszcze nie zaczam. Ale zaraz zaczn. Jeeli ewolucja wytworzya na
twoim mzgu jakiekolwiek bruzdy, to ja ci je przeorz nieco gbiej. A wtedy zobaczysz, czym
moe by krzyk.
- Tego nikt nie powiedzia - Artaud dola sobie znowu wina. - Decyzj i tak podejmiemy
kolegialnie, gdy Kapitua si zbierze. Ale niech kady przedtem ma sposobno si wypowiedzie,
bymy mieli rozeznanie w pogldach. Suchamy ci zatem.
Jeli skoczylimy wieczerza, przejdmy do pracowni, zaproponowaa telepatycznie Lydia,
umiechajc si oczami. Terranova spojrza na jej umiech i szybko wypi to, co mia w kielichu.
Do dna.
- Dobry pomys - Vilgefortz wytar palce w serwet. - Tam bdzie nam wygodniej, tam te mam
silniejsze zabezpieczenia przed magicznym podsuchem. Chodmy. Moesz zabra karafk, Artaud.
- Nie omieszkam. To mj ulubiony rocznik.
Przeszli do pracowni. Tissaia nie moga si powstrzyma, by nie rzuci okiem na warsztat
dwigajcy retorty, tygle, probwki, krysztay i niezliczone magiczne utensylia. Wszystkie byy
oboone kamuflujcym zaklciem, ale Tissaia de Vries bya Arcymistrzyni - nie istniaa zasona,
ktrej nie potrafia przenikn. A ciekawio j troch, czym mag ostatnio si zajmuje. W mig
zorientowaa si w konfiguracji niedawno uywanej aparatury. Suya do wykrywania miejsca
pobytu osb zaginionych i do psychowizji metod kryszta, metal, kamie. Czarodziej kogo
poszukiwa albo rozwizywa jaki teoretyczny logistyczny problem. Vilgefortz z Roggeveen znany
by z zamiowania do rozwizywania takich problemw.
Usiedli w rzebionych hebanowych karach. Lydia spojrzaa na Vilgefortza, zowia dany wzrokiem
znak i natychmiast wysza. Tissaia westchna niezauwaalnie.
Wszyscy wiedzieli, e Lydia van Bredevoort kocha Vilgefortza z Roggeveen, e kocha go od lat,
cich, zawzit, upart mioci. Czarodziej, ma si rozumie, rwnie o tym wiedzia, ale
udawa, e nie wie. Lydia uatwiaa mu spraw, bo nigdy nie zdradzia si przed nim ze swym
uczuciem - nigdy nie uczynia najmniejszego kroku ani gestu, nie daa znaku myl, a gdyby
nawet moga mwi, nie powiedziaaby sowa. Bya na to za dumna. Vilgefortz rwnie niczego
nie czyni, bo Lydii nie kocha. Mg, rzecz jasna, po prostu zrobi z niej swoj mionic i jeszcze
mocniej zwiza tym ze sob, a kto wie, moe nawet uszczliwi. Byli tacy, ktrzy mu to
doradzali. Ale Vilgefortz tego nie robi. By na to za dumny i za pryncypialny. Sytuacja bya wic
beznadziejna, ale stabilna, i to w oczywisty sposb satysfakcjonowao obydwoje.
- Tak wic - przerwa cisz mody czarodziej - Kapitua gowi si nad tym, co przedsiwzi
wzgldem inicjatyw i planw naszych krlw? Zupenie niepotrzebnie. Te plany naley po prostu
zignorowa.
- Sucham? - Artaud Terranova zamar z pucharem w lewej, a karafk w prawej rce. - Czy
dobrze zrozumiaem? Mamy by bezczynni? Mamy pozwoli...
- Ju pozwolilimy - przerwa Vilgefortz. - Bo nikt nas o pozwolenie nie pyta. I nikt nie zapyta.
Powtarzam, naley uda, e o niczym nie wiemy. To jedyne rozsdne zachowanie.
- To, co oni wymylili, grozi wojn, i to na wielk skal.
- To, co wymylili, jest nam znane dziki enigmatycznej i niepenej informacji, pochodzcej z
drugiego. Wiedmin wybra tych z lewej. Na wywoan eliksirem eufori naoya si wcieko.
Pierwszy zbir zaatakowa fint z dexteru, po to tylko, by odskoczy i da temu zza plecw okazj
do zdradzieckiego sztychu. Geralt zakrci si w piruecie, wymin ich i ci tego drugiego od
tyu, samym kocem miecza, przez potylic, kark i plecy. By zy, uderzy mocno. Krew fontann
trysna na mur.
Ten pierwszy wycofa si byskawicznie, robic miejsce dla nastpnej pary. Ci rozdzielili si w
ataku, tnc mieczami z dwch kierunkw, tak by tylko jedno cicie byo moliwe do sparowania
- drugie musiao trafi w cel. Geralt nie parowa, wirujc w piruecie wszed pomidzy nich. By si
nie zderzy, obaj musieli zakci zgrany rytm, wywiczone kroki. Jeden zdoa obrci si w
mikkim, kocim zwodzie, odskoczy zwinnie. Drugi nie zdy. Straci rwnowag, ustawi si
plecami. Wiedmin, wykrcajc si w odwrotny piruet, z rozmachem ci go w krzye. By zy.
Czu, jak wyostrzona wiedmiska klinga przecina krgosup. Przeraliwe wycie przetoczyo si
echem po uliczkach. Dwaj pozostali dopadli do niego natychmiast, zasypali uderzeniami, ktre
parowa z najwyszym trudem. Wszed w piruet, wyrwa si spod migoczcych brzeszczotw. Ale
miast oprze si plecami o mur i broni, zaatakowa.
Nie spodziewali si tego, nie zdyli odskoczy i rozdzieli si. Jeden skontrowa, ale wiedmin
min kontr, zawirowa, ci w ty, na olep, mierc na ruch powietrza. By zy. Celowa nisko,
na brzuch. Trafi. Usysza zdawiony krzyk, ale nie mia czasu si oglda. Ostatni ze zbirw by
ju przy nim, ju uderza szybkim paskudnym sinistrem, kwart. Geralt sparowa w ostatnim
momencie, statycznie, bez obrotu, kwart z dexteru. Zbir, korzystajc z przejtego impetu
parady, odwin si jak spryna i ci z pobrotu, szeroko i mocno. Za mocno. Geralt ju
wirowa. Klinga mordercy, znacznie cisza od klingi Wiedmina, przecia powietrze, zbir musia
pj za ciosem. Rozpd obrci go. Geralt wywin si z ppiruetu tu przy nim, bardzo blisko.
Zobaczy jego wykrzywion twarz, przeraone oczy. By zy. Uderzy. Krtko, ale silnie. I
niechybnie. Prosto w oczy.
Sysza przeraliwy krzyk Shani wyrywajcej si z ucisku Jaskra na mostku wiodcym do domku
znachora.
Rience, zrzuciwszy paszcz, cofa si w gb zauka, unoszc i wycigajc przed siebie obie rce, z
ktrych ju zaczynao si sczy magiczne wiato. Geralt cisn miecz oburcz i bez
zastanowienia puci si biegiem w jego kierunku. Czarownik nie wytrzyma nerwowo. Nie
dokoczywszy zaklcia, zacz ucieka, wrzeszczc niezrozumiale. Ale Geralt rozumia. Wiedzia,
e Rience wzywa pomocy. e baga o ratunek.
I ratunek przyszed. Uliczka zapona jaskrawym wiatem, na obtuczonej, poznaczonej
zaciekami cianie domu rozbysn ognisty owal teleportu. Rience rzuci si ku niemu. Geralt
skoczy. By bardzo zy.
Toublanc Michelet jkn, zwin si, ciskajc obiema rkami rozchlastany brzuch. Czu, jak
krew uchodzi z niego, pync wartko spomidzy palcw. Nie opodal lea Flavius. Jeszcze przed
chwil drga. Ale teraz ju znieruchomia. Toublanc zacisn powieki, po czym otworzy oczy. Ale
sowa siedzca obok Flaviusa najwyraniej nie bya halucynacj, bo nie znika. Jkn znowu i
odwrci gow.
zakrci nim i zwali na ziemi. Przygnieciony kolanem Rience wycign rk, otworzy usta do
zaklcia. Geralt zacisn pi i trzasn go z gry. Prosto w usta. Wargi pky jak porzeczki.
- Prezent od Yennefer ju masz - wycharcza. - Teraz dostaniesz mj.
Uderzy jeszcze raz. Gowa czarownika podskoczya, na czoo i policzki trysna krew. Geralt
zdziwi si lekko - nie czu blu, ale niewtpliwie oberwa w starciu. To bya jego krew. Nie
przej si, nie mia te czasu szuka rany i zajmowa si ni. Odwin pi i waln Rience'a
jeszcze raz. By zy.
- Kto ci nasa? Kto ci naj?
Rience splun na niego krwi. Wiedmin waln go raz jeszcze.
- Kto?
Ognisty owal teleportu zapon silniej, promieniujce z niego wiato zalao cay zauek.
Wiedmin poczu bijc z owalu moc, poczu j, zanim jeszcze jego medalion zacz gwatownie,
ostrzegawczo drga.
Rience te poczu pync z teleportu energi, przeczu nadchodzc pomoc. Krzykn, zatarga
si jak olbrzymia ryba. Geralt wpar mu kolana w pier, unis rk, skadajc palce do Znaku
Aard, wycelowa w gorejcy portal. To by bd.
Z portalu nikt nie wyszed. Wypromieniowaa z niego tylko moc, a moc wzi Rience.
Z wypronych palcw czarownika wyrosy szeciocalowe stalowe kolce. Wbiy si w pier i
rami Geralta ze syszalnym trzaskiem. Z kolcw eksplodowaa energia. Wiedmin rzuci si w
ty konwulsyjnym skokiem. Wstrzs by taki, e poczu i usysza, jak chrupi i ami mu si
zacinite z blu zby. Co najmniej dwa.
Rience sprbowa zerwa si, ale natychmiast run znowu na klczki, na kolanach postpi ku
teleportowi. Geralt, z trudem apic oddech, wycign sztylet z cholewy. Czarownik obejrza si,
poderwa, zatoczy. Wiedmin te si zatoczy, ale szybciej. Rience znowu si obejrza, wrzasn.
Geralt cisn sztylet w doni. By zy. Bardzo zy.
Co chwycio go z tyu, obezwadnio, unieruchomio. Medalion na szyi zapulsowal ostro, bl w
zranionym ramieniu zattni spazmatycznie.
Jakie dziesi krokw za nim staa Filippa Eilhart. Z jej uniesionych doni bio matowe wiato dwie smugi, dwa promienie. Oba dotykay jego plecw, ciskajc ramiona wietlistymi cgami.
Szarpn si, bezskutecznie. Nie mg ruszy si z miejsca. Mg tylko patrze, jak Rience
chwiejnym krokiem dociera do teleportu pulsujcego mleczn powiat.
Rience wolno, nie spieszc si, wkroczy w wiato teleportu, zapad si w nim jak nurek,
rozmaza si, znikn. W sekund po tym owal zgas, na chwil pograjc uliczk w nieprzebitej,
gstej, aksamitnej czerni.
Gdzie wrd zaukw darty si walczce koty. Geralt spojrza na kling miecza, ktry podnis,
idc w stron czarodziejki.
- Dlaczego, Filippa? Dlaczego to zrobia?
Czarodziejka cofna si o krok. Nadal trzymaa w doni sztylet, ktry przed momentem tkwi w
czaszce Toublanca Micheleta.
- Dlaczego pytasz? Przecie wiesz.
- Tak - potwierdzi. - Teraz ju wiem.
- Jeste ranny, Geralt. Nie czujesz blu, bo jeste odurzony Wiedmiskim eliksirem, ale spjrz,
jak krwawisz. Uspokoie si na tyle, bym moga bez obawy podej i zaj si tob? Do diaba,
nie patrz tak! I nie zbliaj si do mnie. Jeszcze krok, a bd zmuszona... Nie zbliaj si! Prosz! Nie
chc ci zrobi krzywdy, ale jeli si zbliysz...
- Filippa! - krzykn Jaskier, wci trzymajc paczc Shani. - Zwariowaa?
- Nie - powiedzia z wysikiem wiedmin. - Ona jest przy zdrowych zmysach. I doskonale wie, co
robi. Cay czas wiedziaa, co robi. Wykorzystaa nas. Zdradzia. Oszukaa...
- Uspokj si - powtrzya Filippa Eilhart. - Nie zrozumiesz tego i nie trzeba, by rozumia.
Musiaam zrobi to, co zrobiam. I nie nazywaj mnie zdrajczyni. Bo zrobiam to wanie dlatego,
by nie zdradzi sprawy wikszej, ni moesz sobie wyobrazi. Sprawy wielkiej i wanej, tak
wanej, e trzeba bez zastanowienia powica dla niej sprawy drobne, jeli staje si przed takim
wyborem. Geralt, do diaba, my tu gadamy, a ty stoisz w kauy krwi. Uspokj si i pozwl,
bymy zajy si tob, ja i Shani.
- Ona ma racj! - krzykn Jaskier. - Jeste ranny, do cholery! Trzeba ci opatrzy i wynosi si
std! Kci moecie si pniej!
- Ty i twoja wielka sprawa... - wiedmin, nie zwracajc uwagi na trubadura, chwiejnie postpi
do przodu. - Twoja wielka sprawa, Filippa, i twj wybr, to ranny, zasztyletowany z zimn krwi,
gdy ju powiedzia to, co chciaa wiedzie, a czego mnie dowiedzie si nie byo wolno. Twoja
wielka sprawa to Rience, ktremu pozwolia uciec, by przypadkiem nie wyjawi imienia swego
mocodawcy. By mg dalej mordowa. Twoja wielka sprawa to te trupy, ktrych nie musiao
by. Przepraszam, le si wyraziem. Nie trupy. Sprawy drobne!
- Wiedziaam, e tego nie zrozumiesz.
- Nie zrozumiem, owszem. Nigdy. Ale o co chodzi, wiem. Wasze wielkie sprawy, wasze wojny,
wasza walka o ratowanie wiata... Wasz cel, ktry uwica rodki... Nadstaw uszu, Filippa.
Syszysz te gosy, te wrzaski? To kocury walcz o wielk spraw. O niepodzielne panowanie nad
kup odpadkw. To nie przelewki, tam leje si krew i lec kaki. Tam trwa wojna. Ale mnie obie
te wojny, kocia i twoja, obchodz niewiarygodnie mao.
- Tak ci si tylko wydaje - zasyczaa czarodziejka. - To wszystko zacznie ci obchodzi, i to
Nikt nie rodzi si czarodziejem. Zbyt mao nadal wiemy o genetyce i mechanizmach
dziedzicznoci. Zbyt mao czasu i rodkw powicamy na badania. Niestety, prb
dziedzicznego przekazywania zdolnoci magicznych dokonujemy stale, w sposb, e si tak
wyra, naturalny. A rezultaty tych pseudoeksperymentw nazbyt czsto widzi si w
rynsztokach miast i pod murami wity. Nazbyt wiele widzi si i napotyka debilek i
katatoniczek, linicych si i robicych pod siebie prorokw, wieszczek, wioskowych wyroczni
i cudotwrcw, kretynw z mzgami zdegenerowanymi przez odziedziczon, nie opanowan
Moc.
Ci debile i kretynki te mog mie potomstwo, mog przekazywa mu zdolnoci i
degenerowa si dalej. Czy ktokolwiek jest w stanie przewidzie i okreli, jak bdzie
wygldao, ostatnie ogniwo takiego acucha?
Wikszo z nas, czarodziejw, traci zdolnoci do prokreacji w wyniku zmian somatycznych i
zaburze funkcjonowania przysadki mzgowej. Niektrzy - a najczciej niektre - dostrajaj
si do magii zachowujc wydolno gonad. Mog poczyna i rodzi - i maj czelno uwaa to
za szczcie i bogosawiestwo. A ja powtarzam: nikt nie rodzi si czarodziejem. I nikt nie
powinien si nim rodzi! wiadoma wagi tego, co pisz, odpowiadam na pytanie, postawione
na Zjedzie w Cidaris. Odpowiadam z cala stanowczoci: kada z nas musi zdecydowa, czym
chce by - czarodziejk czy matk.
Domagam si, aby sterylizowa wszystkie adeptki. Bez wyjtku.
Tissaia de Vries, Zatrute rdo
Rozdzia sidmy
- Co wam powiem - odezwaa si nagle Iola Druga, opierajc koszyk z ziarnem o biodro. - Bdzie
wojna. Tak mwi ksicy wodarz, ktry przyjecha po sery.
- Wojna? - Ciri odgarna wosy z czoa. - Z kim? Z Nilfgaardem?
- Nie dosyszaam - przyznaa si adeptka. - Ale wodarz mwi, e nasz ksi dosta rozkazy od
samego krla Foltesta. Rozsya wici, a na wszystkich drogach a czarno od wojska. Ojej! Co to
bdzie?
- Jeli wojna - powiedziaa Eurneid - to z pewnoci z Nilfgaardem. Z kim innym? Znowu!
Bogowie, to okropne!
- Nie przesadzasz aby z t wojn, Iola? - Ciri sypna ziarna kurom i perliczkom cisncym si
dookoa ruchliwym, rozjazgotanym kbowiskiem. - Moe to tylko znowu obawa na Scoia'tael?
- Matka Nenneke o to samo pytaa wodarza - owiadczya Iola Druga. - A wodarz powiedzia, e
nie, e tym razem to nie o Wiewirki chodzi. Zamki i kasztele maj podobno przykazane, by
gromadzi zapasy na wypadek oblenia. A elfy przecie napadaj po lasach, nie oblegaj
zamkw! Wodarz pyta, czy witynia moe da wicej serw i innych rzeczy. Do zamkowych
zapasw. I domaga si gsich pir. Potrzeba duo gsich pir, powiedzia. Do strza. Do strzelania
z ukw, rozumiecie? O bogowie! Bdziemy miay mnstwo pracy! Zobaczycie! Bdziemy miay
pracy po uszy!
- Nie wszystkie - rzeka z przeksem Eurneid. - Niektre z nas nie pobrudz sobie rczek. Niektre
pracuj tylko dwa razy w tygodniu. Nie maj czasu na prac, bo jakoby ucz si sztuczek
czarnoksiskich. Ale tak naprawd to chyba zbijaj bki albo biegaj po parku i cinaj badyle
kijem. Wiesz, o kim mwi, Ciri, prawda?
- Ciri pewnie wyruszy na t wojn - zachichotaa Iola Druga. - Jest przecie podobno crk
rycerza! Wielk wojowniczk ze strasznym mieczem! Nareszcie bdzie moga cina gowy
zamiast pokrzyw!
- Nie, ona jest przecie mon czarownic! - zmarszczya nosek Eurneid. - Ona zamieni
wszystkich nieprzyjaci w myszy polne. Ciri! Poka nam jaki straszny czar. Zrb si niewidzialna
albo spraw, by marchew wczeniej urosa. Albo zrb co takiego, by kury karmiy si same. No,
nie daj si prosi! Rzu jakie zaklcie!
- Magia nie jest na pokaz - powiedziaa gniewnie Ciri. - Magia to nie jarmarczne sztuczki.
- Oczywicie, oczywicie - zamiaa si adeptka. - Nie na pokaz. Co, Iola? Zupenie jakbym
syszaa t jdz Yennefer!
- Ciri robi si do niej coraz bardziej podobna - ocenia Iola, demonstracyjnie pocigajc nosem. Nawet pachnie podobnie. Ha, to z pewnoci magiczne pachnideko, zrobione z dziwostrtu lub z
ambry. Uywasz magicznych pachnideek, Ciri?
- Nie! Uywam myda! Tego, czego wy tak rzadko uywacie!
- Oho - skrzywia si Eurneid. - Jaka uszczypliwa, jaka zoliwa! Jak si nadyma!
- Dawniej taka nie bya - napuszya si Iola Druga. - Zrobia si taka, od kiedy przestaje z t
wiedm. pi razem z ni, je razem z ni, na krok tej Yennefer nie odstpuje. Na lekcje w
wityni prawie w ogle przestaa przychodzi, a dla nas to ju ani chwilki czasu nie ma!
- A my ca prac za ni musimy robi! I w kuchni, i w ogrodzie! Zobacz, Iola, jakie ona ma
rczki! Jak krlewna!
- Tak to ju jest! - zapiaa Ciri. - Jedni maj troch rozumu, to dla nich ksiga! Inni maj pstro w
gowie, to dla nich miota!
- A ty na miotle tylko latasz, tak? Czarownica od siedmiu boleci!
- Gupia jeste!
- Sama gupia jeste!
- A wanie, e nie!
- A wanie, e tak! Chod, Iola, nie zwracaj na ni uwagi. Czarodziejki to nie dla nas kompania.
- Pewnie, e nie dla was! - wrzasna Ciri i cisna o ziemi koszyk z ziarnem. - Kury to dla was
kompania!
Adeptki, zadzierajc nosy, odeszy, otoczone rozgdakan gromad ptactwa.
Ciri zakla gono, powtarzajc ulubione powiedzonko Vesemira, ktrego znaczenie nie do koca
byo dla niej jasne. Potem dodaa jeszcze kilka sw zasyszanych od Yarpena Zigrina, ktrych
znaczenie byo dla niej cakowit zagadk. Kopniakiem rozgonia kwoki cisnce si do
rozsypanego ziarna. Podniosa koszyk, obrcia go w doniach, po czym zawirowaa w
Wiedmiskim piruecie i cisna nim jak dyskiem ponad trzcinowe dachy kurnikw. Okrcia si
na picie i pucia biegiem przez witynny park.
Biega lekko, wprawnie kontrolujc oddech, Przy co drugim mijanym drzewie wykonywaa
zwinny pobrotowy skok, markujc cicie wyimaginowanym mieczem, a zaraz po tym
wykonujc wyuczony unik i zwd. Zrcznie przesadzia pot, pewnie i mikko ldujc na ugitych
nogach.
- Jarre! - krzykna, zadzierajc gow w stron okienka ziejcego w kamiennej cianie wiey. Jarre, jeste tam? Hej! To ja!
- Ciri? - chopiec wychyli si. - Co tu robisz?
- Mog tam do ciebie wej?
- Teraz? Hmm... No, prosz... Prosz bardzo.
Wbiega po schodach jak burza, zaskakujc modego adepta w chwili, gdy odwrcony plecami
pospiesznie poprawia odzie i nakrywa pergaminami inne lece na stole pergaminy. Jarre
przeczesa wosy palcami, zachrzka i ukoni si niezrcznie. Ciri zasadzia kciuki za pasek,
potrzsna popielat grzywk.
- Co to za wojna, o ktrej wszyscy mwi? - wypalia. - Chc wiedzie!
- Prosz, usid.
Rozejrzaa si po komnacie. Stay w niej cztery wielkie stoy zawalone ksigami i zwojami.
Krzeso byo tylko jedno. Rwnie zawalone.
- Wojna? - bkn Jarre. - Tak, syszaem te pogoski... Interesuje ci to? Ciebie, dziew... Nie, nie
siadaj na stole, prosz, ledwo zdoaem uporzdkowa te dokumenty... Usid na krzele. Zaraz,
poczekaj, zdejm ksigi... Czy pani Yennefer wie, e tu jeste?
- Nie.
- Zaczekaj. Tumacz ci wanie, e rzeki Jarugi adne armie nie s w tej chwili w stanie
sforsowa. Obie dostpne doliny, te, ktrymi od wiekw maszeroway armie, s bardzo silnie
obsadzone i bronione, tak przez nas, jak i przez Nilfgaard. Spjrz na map. Zobacz, ile tu twierdz.
Zauwa, tu jest Verden, tu Brugge, tutaj Wyspy Skellige...
- A to, co to jest? Ta wielka biaa plama?
Jarre przysun si bliej, poczua ciepo jego kolana.
- Las Brokilon - powiedzia. - To teren zakazany. Krlestwo lenych driad. Brokilon te chroni
nasz flank. Driady nie przepuszcz tamtdy nikogo. Nilfgaardczykw rwnie...
- Hmm... - Ciri schylia si nad map. - Tutaj jest Aedirn - ... I miasto Vengerberg... Jarre!
Natychmiast przesta!
Chopiec gwatownie cofn usta od jej wosw, zaczerwieni si jak piwonia.
- Nie ycz sobie, eby mi tak robi!
- Ciri, ja...
- Przyszam do ciebie w powanej sprawie, jak czarodziejka do uczonego - powiedziaa zimno i
godnie, tonem dokadnie imitujcym ton Yennefer. - Wic si zachowuj!
Uczony spsowia jeszcze silniej, a min mia tak gupi, e czarodziejka z trudem
powstrzymaa si od miechu, ponownie schylajc si nad map.
- Z caej tej twojej geografii - podjta - nic nie wynika jak dotd. Opowiadasz mi o rzece Jarudze,
a Nilfgaardczycy przecie ju raz przeszli na drugi brzeg. Co im teraz przeszkodzi?
- Wtedy - odchrzkn Jarre, ocierajc pot, ktry nagle wystpi mu na czoo - mieli przeciwko
sobie tylko Brugge, Sodden i Temeri. Teraz jestemy zjednoczeni sojuszem. Tak jak w bitwie pod
Sodden. Cztery Krlestwa. Temeria, Redania, Aedirn i Kaedwen....
- Kaedwen - powiedziaa dumnie Ciri. - Tak, wiem, na czym ten sojusz polega. Krl Henselt z
Kaedwen udziela sekretnej specjalnej pomocy krlowi Demawendowi z Aedirn. T pomoc wozi
si w beczkach. A gdy krl Demawend podejrzewa, e kto jest zdrajc, wkada do beczek
kamienie. Zastawia puapk...
Urwaa, przypomniawszy sobie, e Geralt zabroni jej opowiada o wydarzeniach w Kaedwen.
Jarre patrzy na ni podejrzliwie.
- Doprawdy? A skd ty moesz o tym wszystkim wiedzie?
- Czytaam o tym w ksidze napisanej przez marszaka Pelikana - parskna. - I w innych
analogiach. Opowiadaj o tym, co si stao w tej Dol Angra, czy jak ona si tam nazywa. A
najpierw poka mi, gdzie to jest.
- Tu. Dol Angra to szeroka dolina, droga wiodca z poudnia do krlestw Lyrii i Rivii, do Aedirn, a
dalej do Dol Blathanna i Kaedwen... A poprzez Dolin Pontar do nas, do Temerii.
- I co tam si stao?
- Doszo do walk. Podobno. Niewiele na ten temat wiem. Ale tak mwiono na zamku.
- Jeli doszo do walk - zmarszczya si Ciri - to ju jest wojna! Co ty mi wic tu opowiadasz?
- Nie po raz pierwszy doszo do walk - wyjani Jarre, ale dziewczynka widziaa, e by coraz mniej
pewny siebie. - Na granicy bardzo czsto dochodzi do incydentw. Ale one nie maj znaczenia.
- Niby dlaczego nie maj?
- Jest rwnowaga si. Ani my, ani Nilfgaardczycy nie moemy niczego uczyni. I adna ze stron
nie moe da przeciwnikowi casus belli...
- Da czego?
- Powodu do wojny. Rozumiesz? Dlatego incydenty zbrojne w Dol Angra to z pewnoci sprawy
przypadkowe, najpewniej napady rozbjnicze czy potyczki z przemytnikami... Pod adnym
pozorem nie mog to by akcje regularnych wojsk, ani naszych, ani nilfgaardzkich... Bo to byby
wanie casus belli...
- Aha. Suchaj, Jarre, a powiedz mi... Urwaa. Uniosa nagle gow, szybko dotkna palcami
skroni, zmarszczya si.
- Musz i - powiedziaa. - Pani Yennefer mnie wzywa.
- Moesz j sysze? - zaciekawi si chopiec. - Na odlego? W jaki sposb...
- Musz i - powtrzya, wstajc i otrzepujc kolana z kurzu. - Posuchaj, Jarre. Wyjedam z
pani Yennefer w bardzo wanych sprawach. Nie wiem, kiedy wrcimy. Uprzedzam, e chodzi o
sprawy sekretne, dotyczce wycznie czarodziejek, nie zadawaj wic adnych pyta.
Jarre rwnie wsta. Poprawi odzie, ala nadal nie wiedzia, co zrobi z rkoma. Wzrok rozmali
mu si w obrzydliwy sposb.
- Ciri...
- Co?
- Ja... ja...
- Nie wiem, o co ci chodzi - rzeka niecierpliwie, wytrzeszczajc na niego swe wielkie
szmaragdowe oczy. - Ty najwyraniej te tego nie wiesz. Id. Bywaj, Jarre.
- Do widzenia... Ciri. Szczliwej drogi. Bd... Bd o tobie myla...
Ciri westchna.
*
- Jestem, pani Yennefer!
Wpada do komnaty jak pocisk z katapulty, uderzone drzwi, otwierajc si, hukny o cian.
Stojcy na drodze zydel grozi poamaniem ng, ale Ciri przeskoczya go zwinnie, wykonaa peen
gracji ppiruet i pozorowane cicie mieczem, zamiaa si radonie z udanej sztuczki. Pomimo
szybkiego biegu nie dyszaa, oddychaa rwno i spokojnie. Kontrol oddechu miaa ju opanowan
do perfekcji.
- Jestem! - powtrzya.
- Nareszcie. Rozbieraj si i do balii. Prdziutko. Czarodziejka nie obejrzaa si, nie odwrcia od
stou, spogldaa na Ciri odbiciem w zwierciadle. Wolnymi ruchami czesaa swe wilgotne czarne
loki, rozprostowujce si pod naciskiem grzebienia, po to tylko, by za chwil znowu skrci si w
lnice fale.
Dziewczynka byskawicznie rozpia klamerki butw, zrzucia je, wyswobodzia si z odziey i z
pluskiem wyldowaa w balii. Chwyciwszy mydo, zacza energicznie szorowa przedramiona.
Yennefer siedziaa nieruchomo, patrzc w okno, bawia si grzebieniem. Ciri prychaa, bulgotaa i
plua, bo mydliny dostay si jej do ust. Potrzsna gow, zastanawiajc si, czy istnieje zaklcie
umoliwiajce mycie si bez wody, myda i straty czasu.
Czarodziejka odoya grzebie, ale nadal w zamyleniu patrzya w okno, na chmary krukw i
wron lecce na wschd wrd przeraliwego krakania. Na stole, obok zwierciada i imponujcej
baterii flakonw z kosmetykami, leao kilka listw. Ciri wiedziaa, e Yennefer czekaa na te listy
od dawna, e od ich otrzymania uzaleniaa termin opuszczenia wityni. Wbrew temu, co
powiedziaa Jarre, dziewczynka nie miaa pojcia, dokd i po co jad. A w tych listach...
Chlupocc dla niepoznaki lew rk, zoya palce prawej w gest, skoncentrowaa si na formule,
utkwia wzrok w listach i wysaa impuls.
- Ani mi si wa - powiedziaa Yennefer, nie odwracajc si.
- Mylaam... - chrzkna. - Mylaam, e ktry jest od Geralta...
- Gdyby tak byo, daabym ci go - czarodziejka obrcia si na krzele, usiada przodem do niej. Dugo jeszcze tego mycia?
- Skoczyam.
- Wsta, prosz.
Ciri usuchaa. Yennefer umiechna si lekko.
przyjecha.
Dziwne, znaczce spojrzenia, podniecenie w oczach. I szept. Yennefer. Czarodziejka Yennefer.
Prdzej, Ciri, pospiesz si. Matka Nenneke czeka. I ona czeka.
Od razu wiedziaam wtedy, pomylaa Ciri, e to ona. Bo widziaam j. Widziaam j poprzedniej
nocy. W moim nie.
Ona.
Nie znaam wtedy jej imienia. W moim nie milczaa. Patrzya na mnie tylko, a za ni w
ciemnoci widziaam zamknite drzwi...
Ciri westchna. Yennefer odwrcia si, obsydianowa gwiazda na jej szyi zaskrzya si tysicem
refleksw.
- Masz racj - przyznaa powanie dziewczynka, patrzc wprost we fiokowe oczy czarodziejki. Nie lubiam Ci.
*
- Ciri - powiedziaa Nenneke. - Podejd tu do nas. To jest pani Yennefer z Vengerbergu, Mistrzyni
Magii. Nie obawiaj si. Pani Yennefer wie, kim jeste. Mona jej zaufa.
Dziewczynka ukonia si, skadajc donie w peen szacunku gest. Czarodziejka, szeleszczc dug
czarn sukni, zbliya si, ujta j pod brod, do bezceremonialnie uniosa jej gow, obrcia
w lewo, w prawo. Ciri poczua zo i rodzcy si bunt - nie przywyka, by kto traktowa j w
taki sposb. A jednoczenie doznaa ukucia palcej zazdroci. Yennefer bya bardzo pikna. W
porwnaniu z delikatn, blad i raczej pospolit urod kapanek i adeptek, ktre Ciri ogldaa co
dnia, czarodziejka janiaa urod wiadom, wrcz demonstracyjn, zaakcentowan, podkrelon
w kadym szczegle. Jej kruczoczarne loki, kaskad opadajce na ramiona, lniy, odbijay
wiato jak pawie pira, wijc si i falujc przy kadym poruszeniu. Ciri zawstydzia si nagle,
zawstydzia swych podrapanych okci, spierzchnitych doni, poamanych paznokci, wosw
zbitych w szare strczki. Nagle przemonie zapragna mie to, co miaa Yennefer - pikn,
odsonit gboko szyj, a na niej liczn czarn aksamitk i liczn skrzc si gwiazd.
Wyrwnane, podkrelone wgielkiem brwi i dugie rzsy. Dumne usta. I te dwie okrgoci,
unoszce si przy kadym oddechu, opite czarn tkanin i bia koronk...
- A wic to jest synna Niespodzianka - czarodziejka lekko skrzywia wargi. - Spjrz no mi w oczy,
dziewczyno.
Ciri drgna i wtulia gow w ramiona. Nie, tego jednego nie zazdrocia Yennefer, tego jednego
nie pragna mie i nawet nie yczya sobie oglda. Tych oczu, fiokowych, gbokich jak
bezdenne jeziora, dziwacznie byszczcych, beznamitnych i zych. Strasznych.
Czarodziejka odwrcia si w stron tgiej arcykapanki. Gwiazda na jej szyi zapona refleksem
soca wpadajcego przez okna refektarza.
Magii. Ale ty jeste rozsdn dziewczynk, Ciri. Domylasz si, co jest powodem. Odziedziczya
po przodkach pewne... waciwoci. Wiesz, o czym mwi. Przychodzia do mnie, wtedy, po tych
snach, po nocnych alarmach w dormitorium. Ja nie umiaam ci pomc. Ale pani Yennefer...
- Pani Yennefer - przerwaa czarodziejka - zrobi to, co naley. Idziemy, dziewczyno.
- Id - kiwna gow Nenneke, nadaremnie prbujc nada umiechowi choby pozory
naturalnoci. - Id, dziecko. Pamitaj, e mie za opiekuna kogo takiego, jak pani Yennefer, to
wielki zaszczyt. Nie przynie wstydu wityni i nam, twoim nauczycielkom. I bd posuszna.
Uciekn dzi w nocy, postanowia Ciri. Z powrotem do Kaer Morhen. Ukradn konia ze stajni i
tyle mnie bd widzieli. Uciekn!
- Akurat - powiedziaa pgosem czarodziejka.
- Sucham? - kapanka podniosa gow. - Co mwia?
- Nic, nic - umiechna si Yennefer. - Zdawao ci si. A moe to mnie si zdawao? Spjrz no na
twoj podopieczn, Nenneke. Za jak kotka. Iskry w oczach, tylko patrze, jak parsknie, a gdyby
umiaa pooy uszy, zrobiaby to. Wiedminka! Trzeba bdzie ostro wzi za karczek, spiowa
pazurki.
- Wicej wyrozumiaoci - rysy arcykapanki stwardniay wyranie. - Prosz, oka jej serce i
wyrozumiao. Ona naprawd nie jest t, za kogo j uwaasz.
- Co chcesz przez to powiedzie?
- Ona nie jest twoj rywalk, Yennefer.
Przez chwil mierzyy si wzrokiem, obie, czarodziejka i kapanka, a Ciri poczua drganie
powietrza, jak dziwn, straszn moc tejc midzy nimi. Trwao to uamek sekundy, po
czym moc znika, a Yennefer rozemiaa si, swobodnie i dwicznie.
- Zapomniaam - powiedziaa. - Zawsze po jego stronie, co, Nenneke? Zawsze pena troski o
niego. Jak matka, ktrej nigdy nie mia.
- A ty zawsze przeciw niemu - umiechna si kapanka. - Jak zwykle obdarzasz go siln emocj.
I bronisz si z caych si, by emocji tej nie nazwa przypadkiem waciwym imieniem.
Ciri znw poczua rosnc gdzie w dole brzucha wcieko, ttnic w skroniach przekor i
bunt. Przypomniaa sobie, ile razy i w jakich okolicznociach syszaa to imi. Yennefer. Imi,
ktre budzio niepokj, imi bdce symbolem jakiej gronej tajemnicy. Domylaa si, co to za
tajemnica.
Rozmawiaj przy mnie otwarcie, bez skrpowania, pomylaa, czujc, jak rce znowu zaczynaj
jej dygota ze zoci. Zupenie si mn me przejmuj. W ogle nie zwracaj uwagi. Jakbym bya
dzieckiem. Rozmawiaj o Geralcie przy mnie, w mojej obecnoci, a przecie nie wolno im, boja...
Ja jestem...
Kim?
- Ty za, Nenneke - odpara czarodziejka - jak zwykle zabawiasz si analizowaniem cudzych
emocji, na domiar zego inerpretujc je na wasn mod!
- I wtykam nos w cudze sprawy?
- Nie chciaam tego mwi - Yennefer potrzsna czarnymi lokami, a loki zalniy i zwiny si
jak we. - Dzikuj, e zrobia to za mnie. A teraz zmiemy temat, prosz. Bo ten, ktry
roztrzsamy, jest wyjtkowo gupi. A wstyd przed nasz mod adeptk. A co do wyrozumiaoci,
o ktr mnie prosia... Bd wyrozumiaa. Z okazywaniem serca mog by trudnoci, bo
przecie powszechnie uwaa si, e nie posiadam takiego organu. Ale jako sobie poradzimy.
Prawda, Niespodzianko?
Umiechna si do Ciri, a Ciri wbrew sobie, wbrew zoci i rozdranieniu, musiaa odpowiedzie
umiechem. Bo umiech czarodziejki by niespodziewanie miy, yczliwy, serdeczny. I bardzo,
bardzo pikny.
*
Wysuchaa przemowy Yennefer, demonstracyjnie odwrcona plecami, udajc, e ca uwag
powica trzmielowi buczcemu w kwiecie jednej z malw rosncych pod murem wityni.
- Nikt mnie o to nie pyta - burkna.
- O co nikt ci nie pyta?
Ciri zakrcia si w ppiruecie, ze zoci trzasna pici w malw. Trzmiel odlecia, buczc
gniewnie i zowrogo.
- Nikt mnie nie pyta, czy chc, by mnie uczya! Yennefer opara pici o biodra, oczy jej
bysny.
- C za zbieg okolicznoci - sykna. - Wyobra sobie, e mnie rwnie nikt nie pyta, czy mam
ochot ci uczy. Ochota nie ma tu zreszt nic do rzeczy. Ja nie bior do terminu byle kogo, a ty,
wbrew pozorom, moesz jeszcze okaza si byle kim. Proszono mnie, bym sprawdzia, jak to z
tob jest. Bym zbadaa, co w tobie siedzi i czym ci to grozi. A ja, cho nie bez oporw, wyraziam
zgod.
- Ale ja jeszcze na to nie wyraziam zgody! Czarodziejka uniosa rk, poruszya doni. Ciri
poczua, jak zattnio jej w skroniach, a w uszach zaszumiao, tak, jak przy przeykaniu liny, ale
znacznie silniej. Poczua senno i obezwadniajc sabo, zmczenie usztywniajce kark,
zmikczajce kolana.
Yennefer opucia do i sensacje ustay momentalnie.
- Posuchaj mnie uwanie, Niespodzianko - powiedziaa. - Mog ci bez trudu zauroczy,
zahipnotyzowa lub wprowadzi w trans. Mog ci sparaliowa, przemoc napoi eliksirem,
rozebra do naga, pooy na stole i bada przez kilka godzin, robic przerwy na posiki, a ty
bdziesz lee i patrze w sufit, nie bdc w stanie poruszy nawet gakami ocznymi.
Postpiabym tak z pierwsz lepsz smarkul. Z tob nie chc tak postpi, bo na pierwszy rzut
oka wida, e jeste dziewczyn inteligentn i dumn, e masz charakter. Nie chc ani ciebie, ani
siebie naraa na wstyd. Przed Geraltem. Bo to on mnie prosi, bym zbadaa twoje zdolnoci. Bym
pomoga ci poradzi sobie z nimi.
- Prosi ciebie? Dlaczego? Nic mi o tym nie mwi! Nie pyta mnie wcale...
- Wracasz do tego z uporem - przerwaa czarodziejka. - Nikt ci nie pyta o zdanie, nikt nie zada
sobie trudu, by sprawdza, czego chcesz, a czego nie chcesz. Czyby daa asumpt, by uwaano
ci za przekornego, upartego smarkacza, ktremu nie warto zadawa takich pyta? Ale ja
zaryzykuj, zadam ci pytanie, ktrego nikt ci nie zadawa. Czy poddasz si testom?
- A co to bdzie? Co to s te testy? I dlaczego...
- Tumaczyam ci ju. Jeli nie zrozumiaa, trudno. Nie mam zamiaru szlifowa twojej percepcji
ani pracowa nad inteligencj. Przetestowa mog rwnie dobrze rozumn, jak gupi.
- Nie jestem gupia! I wszystko zrozumiaam!
- Tym lepiej.
- Ale ja nie nadaj si na czarownic! Nie mam adnych zdolnoci! Nigdy nie bd czarownic i
nie chc by! Jestem przeznaczona Geral... Jestem przeznaczona na wiedmink! Przyjechaam
tu tylko na krtko! Niedugo wrc do Kaer Morhen...
- Uporczywie wpatrujesz si w mj dekolt - powiedziaa zimno Yennefer, mruc lekko fiokowe
oczy. - Widzisz w nim co niecodziennego, czy to tylko zwyka zazdro?
- Ta gwiazda... - mrukna Ciri. - Z czego ona jest? Te kamyczki si poruszaj i tak dziwnie
wiec...
- Pulsuj - umiechna si czarodziejka. - To s aktywne brylanty, zatopione w obsydianie.
Chcesz zobaczy z bliska? Dotkn?
- Tak... Nie! - Ciri cofna si, ze zoci potrzsna gow, chcc odpdzi od siebie lekki zapach
bzu i agrestu bijcy od Yennefer. - Nie chc! Po co mi to? Nie interesuje mnie! Nic a nic! Jestem
Wiedmink! Nie mam adnych zdolnoci do magii! Na czarownic si nie nadaj, to chyba jasne,
bo jestem... A w ogle...
Czarodziejka usiada na stojcej pod murem kamiennej aweczce i skupia si na obserwacji
paznokci.
-... a w ogle - dokoczya Ciri - to musz si zastanowi.
- Chod tu. Usid obok mnie.
Usuchaa.
- Musz mie czas do namysu - powiedziaa niepewnie.
- Susznie - Yennefer kiwna gow, nadal wpatrzona w paznokcie. - To powana sprawa.
Wymaga zastanowienia.
Obie milczay przez chwil. Spacerujce po parku adeptki zerkay na nie ciekawie, szeptay,
chichotay.
- No?
- Co... no?
- Namylia si?
Ciri zerwaa si na rwne nogi, prychna, tupna.
- Ja... ja... - sapna, z wciekoci nie mogc zapa tchu. - artujesz sobie ze mnie? Potrzebuj
czasu! Zastanowi si musz! Duej! Przez cay dzie... I noc!
Yennefer spojrzaa jej w oczy, a Ciri skurczya si pod tym spojrzeniem.
- Przysowie gosi - powiedziaa wolno czarodziejka - e noc przynosi rad. Ale w twoim
przypadku, Niespodzianko, noc moe przynie jedynie kolejny koszmar. Znowu obudzisz si
wrd krzyku i blu, zlana potem, znowu bdziesz si ba, ba tego, co widziaa, bdziesz si ba
tego, czego nie bdziesz sobie moga przypomnie. I nie bdzie ju snu tej nocy. Bdzie zgroza. Do
witu.
Dziewczynka zadraa, opucia gow.
- Niespodzianko - gos Yennefer zmieni si nieznacznie. - Zaufaj mi.
Rami czarodziejki byo ciepe. Czarny aksamit sukni a prosi si o dotknicie. Zapach bzu i
agrestu rozkosznie oszaamia. Ucisk uspokaja i koi, odpra, agodzi podniecenie, ucisza zo
i bunt.
- Poddasz si testom, Niespodzianko.
- Poddam - odpowiedziaa, rozumiejc, e wcale nie musiaa odpowiada. Bo to wcale nie byo
pytanie.
- Ja ju nie rozumiem nic a nic - powiedziaa Ciri. - Najpierw mwisz, e mam zdolnoci, bo mam
te sny. Ale chcesz robi prby i sprawdza... To jak to jest? Mam zdolnoci, czy nie mam?
- Na to pytanie odpowiedz testy.
- Testy, testy - wykrzywia si. - Nie mam adnych zdolnoci, mwi ci, gdybym miaa, tobym
chyba wiedziaa, no nie? No, ale... A gdybym, zupenym przypadkiem, miaa zdolnoci, co wtedy?
- Oczywicie - odpowiedziaa po chwili. - Rozumie si samo przez si. Na tym polega bdzie
nauka i opieka, ktr mam zamiar nad tob roztoczy. Szczero dziaa w obie strony. Moesz
zadawa mi pytania. W kadej chwili. A ja na nie odpowiem. Szczerze.
- Na kade pytanie?
- Na kade.
- Od tej chwili?
- Tak. Od tej chwili.
- Co jest pomidzy tob a Geraltem, pani Yennefer?
Ciri omal nie zemdlaa, przeraona wasn zuchwaoci, zmroona cisz, jaka zapada po pytaniu.
Czarodziejka powoli zbliya si do niej, pooya rce na ramionach, spojrzaa w oczy, z bliska,
gboko.
- Tsknota - odpowiedziaa powanie. - al. Nadzieja. I lk. Tak, wydaje si, e niczego nie
pominam. No, teraz moemy ju przystpi do testw, ty maa zielonooka mijko. Sprawdzimy,
czy si nadajesz. Chocia po twoim pytaniu zdziwiabym si bardzo, gdyby okazao si, e nie.
Idziemy, brzydulko.
Ciri achna si.
- Dlaczego mnie tak nazywasz?
Yennefer umiechna si kcikiem ust.
- Przyrzekam ci szczero.
- Cigle sobie kpisz - Ciri zgrzytna zbami. - A ja chciaam ci tylko powiedzie... No, o tych
zdolnociach. Bo widzisz, tam, w Kaer Morhen, w grach... Nie umiaam zrobi adnego
wiedmiskiego Znaku. Ani jednego!
- Wiem o tym.
- Wiesz?
- Wiem. Ale to o niczym nie wiadczy.
- Jak to? No... Ale to jeszcze nie wszystko!
- Sucham w napiciu.
- Ja si nie nadaj. Czy nie rozumiesz tego? Jestem... za moda.
- Byam modsza, kiedy zaczynaam.
- Ale pewnie nie bya...
- O co ci chodzi, dziewczyno? Przesta si jka! Chocia jedno pene zdanie, bardzo prosz.
- Bo... - Ciri opucia gow, zarumienia si. - Bo Iola, Myrrha, Eumeid i Katje, gdy jadymy
obiad, miay si ze mnie i powiedziay, e do mnie czary nie maj przystpu, a ja nie zrobi
adnej magii, bo... Bo jestem... dziewic, to znaczy...
- Wyobra sobie, e wiem, co to znaczy - przerwaa czarodziejka. - Pewnie znowu poczytasz to za
zoliw drwin, ale z przykroci komunikuj ci, e pleciesz bzdury. Wracajmy do testu.
- Jestem dziewic! - powtrzya Ciri zadziornie. - Po co te testy? Dziewica nie moe czarowa!
- Nie widz wyjcia - Yennefer odchylia si na oparcie krzesa. - Id wic i stra dziewictwo, jeli
a tak ci przeszkadza. Ja poczekam. Ale pospiesz si, jeli moesz.
- artujesz sobie ze mnie?
- Zauwaya? - czarodziejka umiechna si lekko. - Gratuluj. Zdaa wstpny test na bystro.
A teraz test waciwy. Wyt uwag, prosz. Spjrz: na tym obrazku s cztery sosenki. Kada ma
inn ilo gazek. Narysuj pit, tak, ktra pasuje do tych czterech, ktra powinna znale si
w tym pustym miejscu.
- Sosenki s gupie - zawyrokowaa Ciri, wysuwajc jzyk i rysujc wgielkiem lekko kolawe
drzewko. - I nudne! Nie rozumiem, co sosenki maj wsplnego z magi? Co? Pani Yennefer!
Obiecaa odpowiada na moje pytania!
- Niestety - westchna czarodziejka, biorc arkusz i krytycznie przygldajc si rysunkowi. Zdaje mi si, e przyjdzie mi aowa tej obietnicy. Co sosenki maj wsplnego z magi? Nic. Ale
narysowaa prawidowo i w czasie. Zaiste, jak na dziewic, bardzo dobrze.
- miejesz si ze mnie?
- Nie. Ja si rzadko miej. Musz mie naprawd istotny powd, by si mia. Skup si na
nowym arkuszu, Niespodzianko. Narysowane s na nim szeregi zoone z gwiazdek, kek,
krzyykw i trjktw, w kadym szeregu inna ilo kadego elementu. Zastanw si i
odpowiedz: ile gwiazdek powinno by w ostatnim rzdku?
- Gwiazdki s gupie!
- Ile, dziewczyno?
- Trzy!
Yennefer milczaa dugo, zapatrzona w sobie tylko wiadomy szczeg na rzebionych drzwiach
szafy. Zoliwy umieszek na ustach Ciri zacz powolutku znika, a wreszcie znikn cakiem, bez
ladu.
- Zapewne ciekawio ci - powiedziaa bardzo wolno czarodziejka, nie przestajc podziwia szafy
- co si stanie, gdy udzielisz mi bezsensownej i gupiej odpowiedzi. Mylaa moe, e nie zauwa,
bo twoje odpowiedzi wcale mnie nie interesuj? le mylaa. Sdzia moe, e po prostu
przyjm do wiadomoci, e jeste niemdra? le sdzia. A jeli znudzio ci si by testowana i
chciaa dla odmiany przetestowa mnie... No, to chyba ci si udao?
Tak czy inaczej, ten test jest zakoczony. Oddaj mi arkusz.
- Przepraszam, pani Yennefer - dziewczynka opucia gow. - Tam oczywicie powinna by...
jedna gwiazdka. Bardzo ci przepraszam. Prosz, nie gniewaj si na mnie.
- Spjrz na mnie, Ciri.
Uniosa oczy, zaskoczona. Bo czarodziejka po raz pierwszy zwrcia si do niej jej imieniem.
- Ciri - powiedziaa Yennefer. - Wiedz, e ja wbrew pozorom gniewam si rwnie rzadko, jak
miej. Nie rozgniewaa mnie. Ale przepraszajc, dowioda, e nie myliam si co do ciebie. A
teraz we nastpny arkusz. Jak widzisz, jest na nim pi domkw. Narysuj szsty domek...
- Znowu? Naprawd nie rozumiem, po co...
-... szsty domek - gos czarodziejki zmieni si niebezpiecznie, a oczy bysny fioletowym arem.
- Tu, w tym pustym miejscu. Nie ka mi powtarza, prosz.
*
Po jabuszkach, sosenkach, gwiazdkach, rybkach i domkach przysza kolej na labirynty, z ktrych
naleao bardzo szybko znale wyjcie, na faliste linie, na kleksy przypominajce rozgniecione
karaluchy, na inne dziwne obrazki i mozaiki, od ktrych oczy zezoway, a w gowie wirowao.
Potem bya byszczca kulka na sznurku, w ktr naleao dugo si wpatrywa. Wpatrywanie si
byo nudne jak flaki z olejem, Ciri regularnie przy tym usypiaa. Yennefer, o dziwo, wcale si tym
nie przejmowaa, cho kilka dni wczeniej nakrzyczaa na ni gronie za prb drzemki nad
jednym z karaluszych kleksw.
Od lczenia nad testami rozbolay j kark i plecy i bolay z dnia na dzie coraz dotkliwiej.
Zatsknia do ruchu i wieego powietrza i w ramach obowizku szczeroci zaraz powiedziaa o
tym Yennefer. Czarodziejka przyja to tak gadko, jakby czekaa na to od dawna.
Przez dwa kolejne dni obie biegay po parku, przeskakiway rowy i poty pod rozbawionymi lub
penymi politowania spojrzeniami kapanek i adeptek. Gimnastykoway si, wiczyy
rwnowag, chodzc po szczycie murku okalajcego sad i zabudowania gospodarcze. W
przeciwiestwie do treningw w Kaer Morhen, wiczeniom z Yennefer zawsze jednak
towarzyszya teoria. Czarodziejka uczya Ciri oddechu, sterujc ruchami piersi i przepony silnym
naciskiem doni. Tumaczya zasady ruchu, dziaanie mini i koci, demonstrowaa, jak
odpoczywa, odpra si i relaksowa.
Podczas jednego z takich relaksw, wycignita na trawie, wpatrzona w niebo, Ciri zadaa
nurtujce j pytanie.
- Pani Yennefer? Kiedy wreszcie zakoczymy te testy?
- A tak ci nu?
- Nie... Ale chciaabym ju wiedzie, czy nadaj si na czarodziejk.
- Nadajesz si.
- Ju to wiesz?
- Wiedziaam o tym od pocztku. Niewiele osb jest zdolnych dostrzec aktywno mojej gwiazdy.
Bardzo niewiele. Ty zauwaya to natychmiast.
- A testy?
- Zakoczone. Wiem ju o tobie to, co chciaam wiedzie.
- Ale niektre zadania... Nie bardzo mi wyszy. Sama mwia, e... Naprawd jeste pewna? Nie
mylisz si? Jeste pewna, e mam zdolnoci?
- Jestem pewna.
- Ale...
- Ciri - czarodziejka sprawiaa wraenie, e jest rozbawiona i zniecierpliwiona jednoczenie. - Od
momentu, gdy pooyymy si na ce, rozmawiam z tob nie uywajc gosu. To si nazywa
telepatia, zapamitaj. I jak zapewne zauwaya, nie utrudnia nam to konwersacji.
- Magia - Yennefer, wpatrzona w niebo nad wzgrzami, oparta rce na ku sioda - jest w opinii
niektrych ucielenieniem Chaosu. Jest kluczem zdolnym otworzy zakazane drzwi. Drzwi, za
Otcha. Dym. Schody prowadzce w d. Schody, ktrymi trzeba zej. Trzeba, bo... Bo co si
koczy. Bo nadchodzi Tedd Deireadh, Czas Koca, Czas Wilczej Zamieci. Czas Biaego Zimna i
Biaego wiata...
Lwitko musi umrze! Racja stanu!
Idziemy, mwi Geralt. Schodami w d. Musimy. Tak trzeba. Innej drogi nie ma. Tylko schody. W
d! Jego usta nie poruszaj si. S sine. Krew, wszdzie krew... Cae schody we krwi... Byle si nie
polizn... Bo wiedmin potyka si tylko raz... Bysk klingi. Krzyk. mier. W d. Schodami w
d.
Dym. Ogie. Wcieky galop, omot kopyt. Dookoa poar. Trzymaj si! Trzymaj si, Lwitko z
Cintry!
Czarny ko ry, staje dba. Trzymaj si!
Czarny ko taczy. W szczelinie hemu ozdobionego skrzydami drapienego ptaka byszcz i
pon bezlitosne oczy.
Szeroki miecz, odbijajc blask poaru, spada ze wistem. Unik, Ciri! Zwd! Piruet, parada! Unik!
Unik! Za wolnooooo!!!
Uderzenie olepia byskiem oczy, wstrzsa caym ciaem, bl paraliuje na moment, otpia,
znieczula, a potem wybucha nagle z potworn si, wpija si w policzek okrutnymi ostrymi
kami, targa, przenika na wskro, promieniuje na szyj, na kark, na pier, na puca...
- Ciri!
Czua na plecach i tyle gowy chropawy, nieprzyjemnie nieruchomy chd kamienia. Nie
pamitaa, kiedy usiada. Yennefer klczaa obok. Delikatnie, lecz zdecydowanie rozprostowaa
jej palce, oderwaa do od policzka. Policzek ttni, pulsowa blem.
- Mamo... - jkna Ciri. - Mamo... Jak boli! Mamusiu...
Czarodziejka dotkna jej twarzy. Rk miaa zimn jak ld. Bl usta momentalnie.
- Widziaam... - szepna dziewczynka, zamykajc oczy. - To, co w snach... Czarnego rycerza...
Geralta... I jeszcze... Ciebie... Widziaam ciebie, pani Yennefer!
- Wiem.
- Widziaam ci... Widziaam, jak...
- Ju nigdy wicej. Nigdy nie bdziesz ju tego widzie. Nigdy nie bdziesz ju o tym ni. Dam ci
si, ktra odepchnie od ciebie te koszmary. Po to ci tu przyprowadziam, Ciri, by ci t si
pokaza. Od jutra zaczn ci j dawa.
Nastpiy trudne, pracowite dni, dni wytonej nauki, wyczerpujcej pracy. Yennefer bya
stanowcza, wymagajca, czsto surowa, niekiedy wadczo grona. Ale nudna nie bya nigdy.
Dawniej Ciri z trudem powstrzymywaa opadanie powiek w szkce witynnej, a zdarzao si jej i
zadrzema podczas lekcji, upionej monotonnym, agodnym gosem Nenneke, Ioli Pierwszej,
Zarzyczki lub innych kapanek-nauczycielek. Z Yennefer to byo niemoliwe. I nie tylko ze
wzgldu na tembr gosu czarodziejki, na uywane przez ni krtkie, ostro akcentowane zdania.
Najwaniejsza bya tre nauki. Nauki o magii. Nauki fascynujcej, podniecajcej, pochaniajcej.
Wikszo dnia Ciri spdzaa z Yennefer. Wracaa do dormitorium pn noc, padaa na ko jak
koda, zasypiaa natychmiast. Adeptki narzekay, e strasznie chrapie, prboway j budzi.
Bezskutecznie.
Ciri spaa twardo.
Bez snw.
*
- O bogowie - Yennefer westchna z rezygnacj, oburcz rozburzya czarne loki, opucia gow.
- Przecie to takie proste! Jeeli nie potrafisz opanowa tego gestu, to co bdzie z trudniejszymi?
Ciri odwrcia si, zaburczaa, fukna, roztara zesztywnia do. Czarodziejka westchna
ponownie.
- Spjrz jeszcze raz na rycin, zobacz, jak powinny by rozstawione palce. Zwr uwag na
objaniajce strzaki i runy okrelajce gest, jaki naley wykona.
- Patrzyam ju na ten rysunek tysic razy! Runy rozumiem! Vort, caelme. Ys, veloe. Od siebie,
wolno. W d, szybko. Do... o, tak?
- A may palec?
- Nie da si go tak ustawi, nie zginajc jednoczenie serdecznego!
- Daj mi rk.
- Auuu!
- Ciszej, Ciri, bo Nenneke znw tu przybiegnie, mylc, e obdzieram ci ywcem ze skry albo
sma w oleju. Nie zmieniaj ukadu palcw. A teraz wykonaj gest. Obrt, obrt nadgarstkiem!
Dobrze. Teraz strzepnij doni, rozlunij palce. I powtrz. No, nie! Czy wiesz, co zrobia? Gdyby w
ten sposb rzucia prawdziwe zaklcie, przez miesic nosiaby rk w upkach! Czy ty masz
donie z drewna?
- Mam rk wiczon do miecza! To przez to!
- Bzdura. Geralt cae ycie macha mieczem, a palce ma zrczne i... hmmm... bardzo delikatne.
Dalej, brzydulko, sprbuj jeszcze raz. No widzisz? Wystarczy chcie. Wystarczy si postara.
Jeszcze raz. Dobrze. Strzepnij doni. I jeszcze raz. Dobrze. Zmczya si?
- Troch...
- Pozwl, rozmasuj ci do i przedrami. Ciri, dlaczego nie uywasz maci, ktr ci daam? apki
masz chropawe jak kormoran... A to co jest? lad po piercionku, tak? Czy mi si zdaje, ale chyba
zabroniam ci nosi biuterii?
- Ale ja ten piercionek wygraam od Myrrhy w baczka! I nosiam go tylko p dnia...
- O p dnia za dugo. Nie no go wicej, prosz.
- Nie rozumiem, dlaczego nie wolno mi...
- Nie musisz rozumie - ucia czarodziejka, ale w jej gosie nie byo gniewu. - Prosz, by nie
nosia adnych ozdb tego typu. Chcesz, to wepnij sobie kwiat we wosy. Uple wianek. Ale
adnego metalu, adnego krysztau, adnego kamyka. To wane, Ciri. Gdy przyjdzie czas, wyjani
ci dlaczego. Na razie zaufaj mi i zastosuj si do mojej proby.
- Ty nosisz twoj gwiazd, kolczyki i piercienie! A mnie nie wolno? Czy to dlatego, e jestem...
dziewic?
- Brzydulko - Yennefer umiechna si, pogaskaa j po gowie. - Czy ty masz obsesj na tym
punkcie? Tumaczyam ci ju, to nie ma adnego znaczenia, jeste czy nie jeste. adnego. Jutro
umyj wosy, bo ju czas, widz.
- Pani Yennefer?
- Sucham.
- Czy mog... W ramach tej szczeroci, ktr mi obiecywaa... Czy mog ci o co zapyta?
- Moesz. Ale, na bogw, byle nie o dziewictwo, prosz. Ciri przygryza warg i milczaa dugo.
- Trudno - westchna Yennefer. - Niech bdzie. Pytaj.
- Bo widzisz... - Ciri zarumienia si, oblizaa wargi. - Dziewczta w dormitorium cigle plotkuj i
opowiadaj rne historie... O wicie Belleteyn i inne takie... A na mnie mwi, e smarkata
jestem i e jestem dziecko, bo ju czas... Pani Yennefer, jak to naprawd jest? Jak pozna, e ju
nadszed czas...
-... by mc pj z mczyzn do ka?
Ciri oblaa si rumiecem. Milczaa chwil, potem uniosa oczy i kiwna gow.
- To atwo stwierdzi - powiedziaa swobodnie Yennefer. - Jeeli zaczynasz si nad tym
zastanawia, to znak, e ten czas ju nadszed.
- A ja wcale nie chc!
- To nie jest obowizkowe. Nie chcesz, nie idziesz.
- Aha - Ciri znw przygryza warg. - A ten... No... Mczyzna... Jak pozna, e to ten waciwy, z
ktrym....
-... mona pj do ka?
- Mhm.
- Jeeli w ogle ma si wybr - czarodziejka skrzywia wargi w umiechu - a nie ma si duej
wprawy, w pierwszej kolejnoci ocenia si nie mczyzn, ale ko.
Szmaragdowe oczy Ciri nabray ksztatu i rozmiaru spodkw.
- Jak to... ko?
- Wanie tak. Tych, ktrzy ek w ogle nie maj, eliminujesz z miejsca. Spord pozostaych
eliminujesz posiadaczy ek brudnych i niechlujnych. A gdy pozostan ju tylko tacy, ktrzy maj
ka czyste i schludne, wybierasz tego, ktry najbardziej ci si podoba. Niestety, sposb nie jest
stuprocentowo pewny. Mona si cholernie pomyli.
- artujesz?
- Nie. Nie artuj. Ciri, od jutra bdziesz spa tu, ze mn. Przenie tu twoje rzeczy. W
dormitorium adeptek, jak sysz, marnuje si na paplanin za duo czasu, ktry winien by
przeznaczony na odpoczynek i sen.
*
Po opanowaniu podstawowych ukadw doni, ruchw i gestw Ciri zacza si uczy zakl i ich
formu. Formuy byy atwiejsze. Zapisane w Starszej Mowie, ktr dziewczynka posugiwaa si
perfekcyjnie, atwo zapaday w pami. Z konieczn przy ich wypowiadaniu, niekiedy do
skomplikowan intonacj rwnie nie miaa problemw. Yennefer bya wyranie zadowolona, z
dnia na dzie robia si coraz milsza i sympatyczniejsza. Coraz czciej, robic przerwy w nauce,
obie plotkoway o byle czym, artoway, obie nawet zaczy znajdowa rozrywk w delikatnym
podkpiwaniu z Nenneke, ktra czsto wizytowaa wykady i wiczenia, zjeona i napuszona jak
kwoka, gotowa bra Ciri pod opiekucze skrzyda, broni i ratowa przed wyimaginowan
surowoci czarodziejki i nieludzkimi torturami edukacji.
Posuszna poleceniu, Ciri przeprowadzia si do komnaty Yennefer. Teraz byy ju razem nie tylko
w dzie, ale i w nocy. Niekiedy nauka rwnie odbywaa si noc - niektrych gestw, formu i
zakl nie wolno byo uywa w wietle dnia.
Czarodziejka, zadowolona z postpw dziewczynki, zwolnia tempo edukacji. Miay wicej
wolnego czasu. Wieczory spdzay na czytaniu ksig, razem lub oddzielnie. Ciri przebrna przez
Dialogi o naturze magii Stammelforda, Mocarstwa ywiow Giambattisty, przez Magi
naturaln Richerta i Moncka. Wertowaa te - bo przeczyta ich w caoci nie zdoaa - takie
dziea, jak wiat niewidzialny Jana Bekkera czy Tajemnica tajemnic Agnes z Glanville. Zagldaa
do pradawnego pokego Kodeksu z Mirthe i do Ard Aercane, a nawet do synnej, strasznej Dhu
Dwimmermorc, penej budzcych groz grawiur.
Sigaa te po inne, nie dotyczce magii ksiki. Czytywaa Histori wiata i Traktat o yciu. Nie
omijaa i lejszych pozycji ze witynnej biblioteki. Z wypiekami na twarzy pochona Igraszki
markiza La Creahme i Krlewskiej damy Anny Tiller. Czytaa Niedole miowania i Czas ksiyca,
zbiory poezji synnego trubadura Jaskra. Popakaa si przy subtelnych, tchncych tajemnic
balladach Essi Daven, zebranych w maym, licznie oprawionym tomiku, noszcym tytu Bkitna
pera.
Czsto korzystaa z przywileju i zadawaa pytania. I otrzymywaa odpowiedzi. Coraz czciej
przychodzio jej jednak stawa si samej adresatk pyta. Yennefer pocztkowo zdaway si w
ogle nie interesowa jej losy, ani dziecistwo w Cintrze, ani pniejsze, wojenne wydarzenia. Ale
potem pytania staway si coraz konkretniejsze. Ciri musiaa odpowiada - czynia to bardzo
niechtnie, bo kade pytanie czarodziejki otwierao w jej pamici drzwi, ktrych obiecaa sobie
nigdy nie otwiera, ktre pragna pozostawi zamknitymi raz na zawsze. Od czasu spotkania z
Geraltem w Sodden uwaaa, e rozpocza inne ycie, e tamto, w Cintrze, zostao ostatecznie
i nieodwoalnie wymazane. Wiedmini w Kaer Morhen nigdy o nic nie pytali, a przed przyjazdem
do wityni Geralt wrcz wymg na niej, by sowem nie zdradzia przed nikim, kim bya.
Nenneke, ktra oczywicie wiedziaa o wszystkim, zadbaa o to, by dla innych kapanek i adeptek
Ciri bya najzwyklejsz w wiecie nielubn crk rycerza i wieniaczki, dzieckiem, dla ktrego
nie byo miejsca ani w kasztelu ojca, ani w matczynej chaupinie. Poowa adeptek w wityni
Melitele bya wanie takimi dziemi.
A Yennefer te znaa tajemnic. Bya t, ktrej mona zaufa. Yennefer pytaa. O tamto. O
Cintr.
- Jak wydostaa si z miasta, Ciri? W jaki sposb udao ci si wymkn Nilfgaardczykom?
Tego Ciri nie pamitaa. Wszystko urywao si, gubio w mroku i dymie. Przypominaa sobie
oblenie, poegnanie z krlow Calanthe, jej babk, pamitaa baronw i rycerzy, przemoc
odcigajcych j od oa, na ktrym spoczywaa ranna, umierajca Lwica z Cintry. Pamitaa
szalecz ucieczk przez ponce uliczki, krwawy bj i upadek z konia. Pamitaa czarnego
jedca w hemie ozdobionym skrzydami drapienego ptaka.
I nic wicej.
- Nie pamitam. Naprawd nie pamitam, pani Yennefer.
Yennefer nie nalegaa. Zadawaa inne pytania. Robia to delikatnie i taktownie, a Ciri stawaa si
coraz swobodniejsza. Wreszcie zacza mwi sama. Nie czekajc na pytania, opowiadaa o
swych latach dziecicych w Cintrze i na Wyspach Skellige. O tym, jak dowiedziaa si o Prawie
Niespodzianki i o tym, e wyrok losu uczyni j przeznaczeniem Geralta z Rivii, Wiedmina o
biaych wosach. Opowiedziaa o wojnie. O tuaczce po lasach Zarzecza, o pobycie wrd druidw
z Angrenu i o czasie spdzonym na wsi. O tym, jak Geralt j tam odnalaz i zabra do Kaer
Morhen, do Wiedmiskiego Siedliszcza, otwierajc nowy rozdzia w jej krtkim yciu.
Ktrego wieczora, nie pytana, z wasnej inicjatywy, swobodnie, wesoo i mocno ubarwiajc,
opowiedziaa czarodziejce o swym pierwszym spotkaniu z wiedminem, w Lesie Brokilon, wrd
driad, ktre j porway i chciay przemoc zatrzyma, przerobi na jedn ze swoich.
- Jeste jeszcze za saba, by wycign energi z ziemi. Za mao jeszcze wiesz, by udao ci si
wydoby co z powietrza. A ogniem absolutnie zabraniam ci si bawi! Mwiam ju, pod adnym
pozorem nie wolno ci dotyka energii ognia!
- Nie krzycz. Pamitam.
Siedziay w milczeniu na suchym zwalonym pniu, suchajc wiatru szumicego w koronach
drzew, suchajc dzicioa, ktry zajadle tuktuka gdzie w pobliu. Ciri bya godna, a lina
gstniaa jej z pragnienia, lecz wiedziaa, e skargi nie dadz nic. Dawniej, przed miesicem,
Yennefer reagowaa na takie ale suchym wykadem o sztuce panowania nad prymitywnymi
instynktami, pniej ju tylko zbywaa je lekcewacym milczeniem. Protesty miay rwnie
mao sensu i daway rwnie mao skutku, jak dsy o nazywanie brzydulk.
Czarodziejka wyskubaa z rkawa ostatni rzep. Zaraz o co zapyta, pomylaa Ciri, sysz, jak
myli. Znowu zapyta o co, czego nie pamitam. Albo o co, czego nie chc pamita. Nie, to nie
ma sensu. Nie odpowiem. Tamto to przeszo, do przeszoci nie ma powrotu. Sama kiedy tak
powiedziaa...
- Opowiedz mi o twoich rodzicach, Ciri.
- Nie pamitam ich, pani Yennefer...
- Przypomnij sobie. Prosz ci o to.
- Taty naprawd nie pamitam... - powiedziaa cicho, ulegajc rozkazowi. - Tylko... Prawie
wcale. Mam... Mam tak. Miaa dugie wosy, o, takie... I zawsze bya smutna... Pamitam... Nie,
niczego nie pamitam...
- Przypomnij sobie, prosz.
- Nie pamitam!
- Spjrz na moj gwiazd.
Wrzeszczay mewy pikujce w d, midzy odzie rybakw, gdzie apay odpadki i wyrzucany ze
skrzy rybi drobiazg. Wiatr lekko opota opuszczonymi aglami drakkarw, nad przystani snu
si dawiony mawk dym. Do portu wpyway triremy z Cintry, lniy zote lwy na bkitnych
proporcach. Wuj Crach, ktry sta obok i trzyma na jej ramieniu do wielk jak niedwiedzia
apa, uklkn nagle na jedno kolano. Ustawieni w szeregi wojownicy rytmicznie uderzali
mieczami o tarcze.
Po pomocie sza ku nim krlowa Calanthe. Jej babka. Ta, ktr na Wyspach Skellige nazywano
oficjalnie Ard Rhena, Najwysza Krlowa. Ale wuj Crach an Craite, Jarl Skellige, wci klczc z
opuszczon gow, powita Lwic z Cintry tytuem mniej oficjalnym, ale uznawanym przez
Pavetta, krlewna Cintry, i jej m, ksi Duny. Rodzice Ciri. Przepadli. Zginli. Zabio ich Geas
Muire, Przeklestwo Morza. Pochon ich sztorm, ktrego nikt nie przewidzia. Sztorm, ktrego
miao nie by...
Ciri odwrcia gow, by Yennefer nie dostrzega ez wypeniajcych jej oczy. Po co to wszystko,
pomylaa. Po co te pytania, te wspomnienia? Do przeszoci nie ma powrotu. Nie mam ju
nikogo z nich. Ani taty, ani mamy, ani babki, tej, ktra bya Ard Rhen, Lwic z Cintry. Wuj Crach
an Craite te pewnie zgin. Nie mam ju nikogo i jestem kim innym. Nie ma powrotu...
Czarodziejka milczaa, zamylona.
- Czy wtedy zaczy si twoje sny? - spytaa nagle.
- Nie - zastanowia si Ciri. - Nie, nie wtedy. Dopiero pniej.
- Kiedy?
Dziewczynka zmarszczya nos.
- Latem... Poprzednim... Bo nastpnego lata bya ju wojna...
- Aha. To znaczy, e sny zaczy si po spotkaniu z Geraltem w Brokilonie?
Kiwna gow. Nie odpowiem na nastpne pytanie, postanowia. Ale Yennefer nie zadaa
pytania. Wstaa szybko, spojrzaa na soce.
- No, do tego siedzenia, brzydulko. Robi si pno. Szukamy dalej. Rka luno przed siebie, nie
napraj palcw. Naprzd.
- Dokd mam i? W ktr stron?
- To obojtne.
- yy s wszdzie?
- Prawie. Nauczysz si, jak je wykrywa, znajdowa w terenie, rozpoznawa takie punkty. Znacz
je usche drzewa, skarlae rolinki, miejsca omijane przez wszystkie zwierzta. Oprcz kotw.
- Kotw?
- Koty lubi spa i odpoczywa na intersekcjach. Wiele kry opowieci o magicznych
zwierztach, ale tak naprawd kot, oprcz smoka, jest jedynym stworzeniem umiejcym
chon moc. Nikt nie wie, po co kot j chonie i jak wykorzystuje... Co si stao?
- Oooo... Tam, w tamtym kierunku! Chyba co tam jest! Za tamtym drzewem!
- Ciri, nie fantazjuj. Intersekcje wyczuwa si, stojc nad nimi... Hmmm... Ciekawe.
Powiedziaabym, niezwyke. Naprawd wyczuwasz cig?
- Naprawd!
- Chodmy wic. Ciekawe, ciekawe... No, lokalizuj. Poka gdzie.
- Tu! W tym miejscu!
- Brawo. Znakomicie. Czujesz lekkie skurcze palca serdecznego? Widzisz, jak wygina si w d?
Zapamitaj, to jest sygna.
- Czy mog zaczerpn?
- Zaczekaj, sprawdz.
- Pani Yennefer? Jak to jest, z tym czerpaniem? Jeli nabior w siebie mocy, to jej przecie moe
zabrakn tam, w dole. Czy tak wolno? Matka Nenneke uczya nas, e niczego nie wolno zabiera
ot tak, dla kaprysu. Nawet wini naley zostawi na drzewach, dla ptakw i eby po prostu
opady.
Yennefer obja j, lekko pocaowaa we wosy na skroni.
- Chciaabym - mrukna - eby to, co powiedziaa, usyszeli inni. Vilgefortz, Francesca,
Terranova... Ci, ktrzy uwaaj, e maj do mocy wyczne prawa i mog z niej korzysta bez
ogranicze. Chciaabym, eby posuchali maej mdrej brzydulki ze wityni Melitele. Nie obawiaj
si, Ciri. Dobrze, e o tym mylisz, ale wierz mi, mocy jest do. Nie zabraknie jej. To tak, jakby
w wielkim sadzie zerwaa jedn jedyn wisienk.
- Czy ju mog czerpa?
- Zaczekaj. Oho, to diabelnie silne gniazdo. Potnie ttni! Uwaaj, brzydulko. Czerp ostronie i
bardzo, bardzo powoli.
- Ja si nie boj! Pah-pah! Ja jestem Wiedmink! Ha! Czuj j! Czuj... Oooooch! Pani... Ye...
nnnne... feeeeeer...
- Cholera! Ostrzegaam! Mwiam! Gowa do gry! Do gry, mwi! Masz, przy to do nosa, bo
caa zachlapiesz si krwi! Spokojnie, spokojnie, malutka, tylko mi nie mdlej. Jestem przy tobie.
Jestem przy tobie... creczko. Trzymaj chustk. Zaraz wyczaruj ld...
*
O te troch krwi z nosa bya wielka awantura. Yennefer i Nenneke nie rozmawiay ze sob przez
tydzie.
Przez tydzie Ciri leniuchowaa, czytaa ksigi i nudzia si, bo czarodziejka zawiesia nauk.
Dziewczynka nie widywaa jej caymi dniami - Yennefer przepadaa gdzie o wicie, wracaa
wieczorem, patrzya na ni dziwnie i bya dziwnie maomwna.
Po tygodniu Ciri miaa do. Wieczorem, gdy czarodziejka wrcia, podesza do niej bez sowa,
przytulia si mocno.
Yennefer milczaa. Bardzo dugo. Nie musiaa mwi. Jej palce, zacinite na ramionach
dziewczynki, mwiy za ni.
Nazajutrz arcykapanka i czarodziejka pogodziy si, odbywszy dug, kilkugodzinn rozmow.
I wtedy, ku ogromnej radoci Ciri, wszystko wrcio do normy.
- Patrz mi w oczy, Ciri. Mae wiateko. Formua, prosz!
- Aine verseos!
- Dobrze. Popatrz na moj rk. Taki sam gest i rozpu wiateko w powietrzu.
- Aine aen aenye!
- Znakomicie. A jaki gest naley teraz uczyni? Tak, wanie taki. Bardzo dobrze. Wzmocnij gest i
zaczerpnij. Wicej, wicej, nie przerywaj!
- Ooooch...
- Plecy prosto! Rce wzdu tuowia! Donie luno, adnych niepotrzebnych ruchw palcami,
kady ruch moe zmultiplifikowa efekt, chcesz, by wybuch tu poar? Wzmocnij, na co czekasz?
- Ooch, nie... Nie mog...
- Odpr si i przesta trz! Czerp! Co ty robisz? No, teraz lepiej... Nie osabiaj woli! Za szybko,
hyperwentylujesz! Niepotrzebnie rozgrzewasz! Wolniej, brzydulko, spokojniej. Wiem, e to
nieprzyjemne. Przyzwyczaisz si.
- Boli mnie... W brzuchu... O, tu...
- Jeste kobiet, to typowa reakcja. Z czasem si uodpornisz. Ale eby nabra odpornoci, musisz
wiczy bez blokady przeciwblowej. To naprawd konieczne, Ciri. Niczego si nie bj, ja
czuwam, ekranuj ci. Nic ci si nie moe sta. Ale bl musisz znie. Oddychaj spokojnie.
Skoncentruj si. Gest, prosz. Doskonale. I bierz si, czerp, wcigaj... Dobrze, dobrze... Jeszcze
troch...
- O... O... Ooooch!
- No widzisz? Potrafisz, jeli chcesz. Teraz obserwuj moj do. Uwanie. Wykonaj taki sam gest.
Palce! Palce, Ciri! Patrz na moj do, nie na sufit! Teraz dobrze, tak, bardzo dobrze. Zwi. A teraz
odwr, zrewersuj gest i wydaj moc w postaci silniejszego wiata.
- Jiiii... Jiiiiik... yyyy...
- Przesta jcze! Opanuj si! To skurcz! To zaraz ustpi! Szerzej palce, wyga, oddaj, oddaj to z
siebie! Wolniej, cholera, bo znowu polec ci naczynia krwionone!
- Jiiiiyyyyk!
- Za gwatownie, brzydulko, wci za gwatownie. Wiem, moc wyrywa si na zewntrz, ale
musisz si nauczy j kontrolowa. Nie wolno ci dopuszcza do takich wybuchw jak przed
chwil. Gdybym ci nie izolowaa, narobiaby tu nielichego zamieszania. No, jeszcze raz.
Zaczynamy od samego pocztku. Gest i formua.
- Nie! Ju nie! Ju nie mog!
- Oddychaj powoli, przesta si trz. Tym razem to zwyka histeria, nie oszukasz mnie. Opanuj
si, skoncentruj i zaczynaj.
- Nie, prosz, pani Yennefer... Boli mnie... Niedobrze mi...
- Tylko bez ez, Ciri. Nie ma paskudniejszego widoku ni paczca czarodziejka. Nic nie budzi
wikszego politowania. Zapamitaj to sobie. Nigdy o tym nie zapominaj. Jeszcze raz, od
pocztku. Zaklcie i gest. Nie, nie, tym razem bez naladowania. Zrobisz to sama. No, wysil
pami!
- Aine verseos... Aine aen aenye... Oooooch!
- le! Za szybko!
*
Magia, jak elazny grot z zadziorem, utkwia w niej. Zrania gboko. Bolaa. Bolaa tym dziwnym
rodzajem blu, ktry dziwnie kojarzy si z rozkosz.
Dla odprenia znowu biegay po parku. Yennefer wymoga na Nenneke wydanie z depozytu
miecza Ciri, umoliwia dziewczynce wiczenie krokw, unikw i atakw, oczywicie tak, by inne
kapanki i adeptki tego nie widziay. Ale magia bya wszechobecna. Ciri uczya si, jak prostymi
zaklciami i koncentracj woli rozpra minie, zwalcza skurcze, kontrolowa adrenalin,
panowa nad bdnikiem i nerwem bdnym, jak zwalnia lub przyspiesza ttno, jak na krtkie
chwile uniezalenia si od tlenu.
Czarodziejka wiedziaa niespodziewanie wiele o mieczu i Wiedmiskim tacu. Wiedziaa
mnstwo o sekretach Kaer Morhen, niewtpliwie bywaa w Warowni. Znaa Vesemira i Eskela.
Lamberta i Coena nie znaa.
Yennefer bywaa w Kaer Morhen. Ciri domylaa si przyczyn, dla ktrych podczas rozmw o
Warowni oczy czarodziejki nabieray ciepa, traciy zy poblask i zimn, obojtn, mdr gbi.
Gdyby sowa te pasoway do osoby Yennefer, Ciri nazwaaby j wtedy rozmarzon, zasuchan we
wspomnienia.
Ciri domylaa si przyczyn.
By temat, ktrego poruszania dziewczynka instynktownie i starannie unikaa. Ale ktrego razu
rozpdzia si i wygadaa. O Triss Merigold. Yennefer, pozornie od niechcenia, pozornie obojtnie,
pozornie banalnymi, dawkowanymi pytaniami wycigna z niej reszt. Oczy miaa twarde i
nieprzeniknione.
Ciri domylaa si przyczyn. I o dziwo, nie czua ju rozdranienia.
Magia uspokajaa.
*
- Tak zwany Znak Aard, Ciri, to bardzo proste zaklcie z grupy czarw psychokinetycznych,
polegajce na pchniciu energii w danym kierunku. Sia pchnicia zaley od koncentracji woli
rzucajcego i wydanej mocy. Moe by znaczna. Wiedmini zaadaptowali to zaklcie, korzystajc
z faktu, e nie wymaga ono znajomoci magicznej formuy - wystarcza koncentracja i gest.
Dlatego nazwali to Znakiem. Skd wzili nazw, nie wiem, by moe ze Starszej Mowy, sowo
ard znaczy, jak wiesz, gra, grny lub najwyszy. Jeeli tak, to nazwa jest bardzo mylca,
bo trudno o atwiejszy czar psychokinetyczny. My, rzecz jasna, nie bdziemy marnowa czasu i
energii na co tak prymitywnego, jak wiedmiski Znak. Bdziemy wiczy prawdziw
psychokinez. Przewiczymy to... O, na tym koszu, ktry ley pod jaboni. Skoncentruj si.
- Ju.
- Szybko si koncentrujesz. Przypominam: kontroluj wydawanie mocy. Wyda moesz tylko tyle,
ile wzia. Jeli wydasz choby odrobin wicej, robisz to kosztem wasnego organizmu. Taki
wysiek moe pozbawi ci przytomnoci, a w kracowym przypadku nawet zabi. Jeli
natomiast wydasz wszystko, co wzia, tracisz moliwo powtrzenia, bdziesz musiaa czerpa
jeszcze raz, a wiesz, e to nieatwe i bolesne.
- Ooo, wiem!
- Nie wolno ci osabi koncentracji i pozwoli, by energia wyrywaa si z ciebie sama. Moja
Mistrzyni zwyka bya mawia, e wydawanie mocy musi odbywa si tak, jakby puszczaa bka
na sali balowej: delikatnie, oszczdnie i pod kontrol. I tak, by postronni nie poapali si, e to ty.
Rozumiesz?
- Rozumiem!
- Wyprostuj si. Przesta chichota. Przypominam, zaklcia to sprawa powana. Rzuca si je w
postawie penej gracji, ale i dumnej. Gesty wykonuje si pynnie, ale powcigliwie. Z godnoci.
Nie robi si gupich min, nie krzywi, nie wysuwa jzyka. Operujesz si natury, oka naturze
szacunek.
- Dobrze, pani Yennefer.
- Uwaaj, tym razem nie ekranuj ci. Jeste samodzieln czarodziejk. To twj debiut,
brzydulko. Widziaa tamten gsiorek wina na komodzie? Jeli twj debiut wypadnie dobrze,
twoja mistrzyni wypije go dzi wieczorem.
- Sama?
- Nie.
- Ale mona wiele, prawda?
- Prawda - czarodziejka zamkna na chwil oczy, dotkna palcami powiek. - Bardzo wiele.
- Co naprawd wielkiego... Co strasznego! Bardzo strasznego?
- Niekiedy bardziej, ni by si chciao.
- Hmm... A czy ja... Kiedy ja bd umiaa zrobi co takiego?
- Nie wiem. Moe nigdy. Oby nigdy nie musiaa. Cisza. Milczenie. Gorco. Zapach kwiatw i zi.
- Pani Yennefer?
- Co znowu, brzydulko?
- Ile miaa lat, gdy zostaa czarodziejk?
- Hmm... Gdy zdaam wstpne egzaminy? Trzynacie.
- Ha! To tak, jak ja teraz! A ile... Ile miaa lat, gdy... Nie, o to nie zapytam...
- Szesnacie.
- Aha... - Ciri zarumienia si lekko, udaa nage zainteresowanie chmur o dziwnym ksztacie,
wiszc wysoko nad wieami wityni. - A ile miaa lat... gdy poznaa Geralta?
- Wicej, brzydulko. Troch wicej.
- Wci nazywasz mnie brzydulk! Wiesz, jak bardzo tego nie lubi. Dlaczego to robisz?
- Bo jestem zoliwa. Czarodziejki zawsze s zoliwe.
- A ja nie chc... nie chc by brzydulk. Chc by adna. Naprawd adna, tak jak ty, pani
Yennefer. Czy dziki magii bd moga by kiedy tak pikna jak ty?
- Ty... Na szczcie nie musisz... Nie potrzebujesz do tego magii. Sama nie wiesz, jakie to
szczcie.
- Ale ja chc by naprawd adna!
- Jeste naprawd adna. Naprawd adna brzydulka. Moja adna brzydulka...
- Och, pani Yennefer!
- Ciri, posiniaczysz mi udo.
- Pani Yennefer?
- Sucham.
- Na co ty tak patrzysz?
- Na tamto drzewo. To lipa.
- A co w niej jest takiego ciekawego?
- Nic. Po prostu ciesz oczy jej widokiem. Ciesz si, e... mog j widzie.
- Nie rozumiem.
- To dobrze.
Cisza. Milczenie. Parno.
- Pani Yennefer!
- Co znowu?
- Pajk idzie w kierunku twojej nogi! Spjrz, jaki obrzydliwy!
- Pajk jak pajk.
- Zabij go!
- Nie chce mi si schyla.
- To zabij go zaklciem!
- Na terenie wityni Melitele? eby Nenneke wypdzia nas obie na zbity eb? Nie, dzikuj. A
teraz bd cicho. Chc pomyle.
- A nad czym ty tak rozmylasz? Hmm. Ju dobrze, ju milcz.
- Nie posiadam si z radoci. Ju si obawiaam, e zadasz mi ktre z twoich niezrwnanych
pyta.
- Czemu nie? Lubi twoje niezrwnane odpowiedzi!
- Robisz si bezczelna, brzydulko.
- Jestem czarodziejk. Czarodziejki s zoliwe i bezczelne.
Milczenie. Cisza. W powietrzu bezruch. Parno jak przed burz. I cisza, tym razem przerwana
odlegym krakaniem krukw i wron.
- Coraz ich wicej - Ciri zadara gow. - Lec i lec... Jak jesieni... Paskudne ptaszyska...
Kapanki mwi, e to zy znak... Omen, albo jako tak. Co to jest omen, pani Yennefer?
- Przeczytaj w Dhu Dwimmermorc. Jest tam cay rozdzia na ten temat.
Milczenie.
- Pani Yennefer...
- Do licha. Co znowu?
- Czemu Geralt tak dugo... Czemu nie przyjeda?
- Pewnie o tobie zapomnia, brzydulko. Znalaz sobie adniejsz dziewczynk.
- Och, nie! Wiem, e nie zapomnia! Nie mg! Wiem to, wiem to na pewno, pani Yennefer!
- Dobrze, e to wiesz. Szczliwa z ciebie brzydulka.
*
- Nie lubiam ci - powtrzya.
Yennefer nie spojrzaa na ni, nada staa obrcona plecami, przy oknie, patrzc w stron
czerniejcych na wschodzie wzgrz. Nad wzgrzami niebo ciemniao od stad krukw i wron.
Zaraz spyta, dlaczego jej nie lubiam, pomylaa Ciri. Nie, jest za mdra na takie pytanie. Sucho
zwrci uwag na form gramatyczn i zapyta, od kiedy zaczam stosowa czas przeszy. A ja
powiem jej to. Bd rwnie oscha jak ona, sparodiuj jej ton, niech wie, e te umiem udawa
zimn, nieczu i obojtn, wstydzc si uczu i emocji. Wszystko jej powiem. Chc, musz jej
wszystko powiedzie. Chc, by o wszystkim wiedziaa, zanim jeszcze opucimy wityni
Melitele. Zanim wyjedziemy, by nareszcie spotka si z tym, do ktrego tskni. Z tym, do
ktrego ona tskni. Z tym, ktry pewnie tskni do nas obu. Chc jej powiedzie, e...
Powiem jej to. Wystarczy, e zapyta.
Czarodziejka odwrcia si od okna, umiechna. Nie zapytaa o nic.
*
Wyjechay nazajutrz, wczesnym rankiem. Obie w mskich strojach podrnych, w paszczach, w
czapkach i kapturach kryjcych wosy. Obie uzbrojone.
egnaa ich tylko Nenneke. Dugo i cicho rozmawiaa z Yennefer, potem obie, czarodziejka i
kapanka, mocno, po msku ucisny sobie donie. Ciri, trzymajc wodze swej jabkowitej klaczy,
chciaa poegna si w taki sam sposb, ale Nenneke nie pozwolia na to. Obja j, przytulia,
pocaowaa. Miaa zy w oczach. Ciri te.
- No - rzeka wreszcie kapanka, ocierajc oko rkawem szaty. - Jedcie ju. Niech Wielka
Melitele strzee was w drodze, moje kochane. Ale bogini ma na gowie mnstwo spraw, wic
same te si strzecie. Pilnuj jej, Yennefer. Chro jej jak renicy oka.
- Mam nadziej - umiechna si nieznacznie czarodziejka - e zdoam chroni j lepiej.
Po niebie, w kierunku Doliny Pontaru, leciay stada wron, kraczc dononie. Nenneke nie patrzya
na nie.
- Uwaajcie na siebie - powtrzya. - Nadchodz ze czasy. Moe okaza si, e Ithlinne aep
Aevenien wiedziaa, co przepowiada. Nadchodzi Czas Miecza i Topora. Czas Pogardy i Wilczej
Zamieci. Uwaaj na ni, Yennefer. Nie pozwl nikomu jej skrzywdzi.
- Wrc tu. Matko - powiedziaa Ciri, wskoczywszy na siodo. - Wrc tu na pewno! Niedugo! Nie
wiedziaa, jak bardzo si mylia.