You are on page 1of 238

Elaine blath, Feainnewedd

Dearme aen acelme tedd


Eigean evelienn deiredh
Quen esse, va en esseth
Feainnewedd, elaine blath!
Kwiatuszek, koysanka i popularna dziecinna wyliczanka elfw

Spis treci
Rozdzia 1
Rozdzia 2
Rozdzia 3
Rozdzia 4
Rozdzia 5
Rozdzia 6
Rozdzia 7

Wicej Darmowych Ebookw na: www.FrikShare.pl

Zaprawd powiadam wam, oto nadchodzi wiek miecza i topora, wiek wilczej zamieci.
Nadchodzi Czas Biaego Zimna i Biaego wiata, Czas Szalestwa i Czas Pogardy, Tedd
Deiredh, Czas Koca. wiat umrze wrd mrozu, a odrodzi si wraz z nowym socem. Odrodzi
si ze Starszej Krwi, z Hen Ichaer, z zasianego ziarna. Ziarna, ktre nie wykiekuje, lecz
wybuchnie pomieniem.
Esstuath esse! Tak bdzie! Wypatrujcie znakw! Jakie to bd znaki, rzekn wam wprzd
spynie ziemia krwi Aen Seidhe, Krwi Elfw...
Aen Ithlinnespeath,
przepowiednia Ithlinne Aegli aep Aevenien

Rozdzia pierwszy
Miasto pono.
Wskie uliczki, wiodce ku fosie, ku pierwszemu tarasowi, ziay dymem i arem, pomienie
poeray ciasno skupione strzechy domostw, lizay mury zamku. Od zachodu, od strony bramy
portowej, narasta wrzask, odgosy zajadej walki, guche, wstrzsajce murem uderzenia taranu.
Napastnicy ogarnli ich niespodziewanie, przeamawszy barykad bronion przez nielicznych
onierzy, mieszczan z halabardami i kusznikw z cechu. Okryte czarnymi kropierzami konie
przeleciay nad zapor jak upiory, jasne, rozmigotane brzeszczoty siay mier wrd
uciekajcych obrocw.
Ciri poczua, jak wiozcy j na ku rycerz spina gwatownie konia. Usyszaa jego krzyk. Trzymaj
si, krzycza. Trzymaj si!
Inni rycerze w barwach Cintry wyprzedzili ich, w pdzie cili si z Nilfgaardczykami. Ciri widziaa
to przez moment, ktem oka szaleczy wir bkitnozotych i czarnych paszczy wrd szczku
stali, omotu kling o tarcze, renia koni...
Krzyk. Nie, nie krzyk. Wrzask.
Trzymaj si!
Strach. Kady wstrzs, kade szarpnicie, kady skok konia rwie do blu donie zacinite na
rzemieniu. Nogi w bolesnym przykurczu nie znajduj oparcia, oczy zawi od dymu. Obejmujce
j rami dusi, dawi, bolenie zgniata ebra. Dookoa narasta krzyk, taki, jakiego nie syszaa
nigdy dotd. Co trzeba zrobi czowiekowi, by tak krzycza?
Strach. Obezwadniajcy, paraliujcy, duszcy strach.
Znowu szczk elaza, chrap koni. Domy dookoa tacz, buchajce ogniem okna s nagle tam,
gdzie przed chwil bya botnista uliczka, zasana trupami, zawalona porzuconym dobytkiem

uciekinierw. Rycerz za jej plecami zanosi si dziwnym, chrapliwym kaszlem. Na wczepione w


rzemie rce bucha krew. Wrzask. wist strza.
Upadek, wstrzs, bolesne uderzenie o zbroj. Obok omoc kopyta, nad gow miga koski brzuch
i wystrzpiony poprg, drugi koski brzuch, rozwiany czarny kropierz. Stknicia, takie, jakie
wydaje drwal rbicy drzewo. Ale to nie drzewo, to elazo o elazo. Krzyk, zdawiony i guchy, tu
przy niej co wielkiego i czarnego wali si z pluskiem w boto, bryzga krwi. Opancerzona stopa
drga, miota si, orze ziemi olbrzymi ostrog.
Szarpnicie. Jaka sia podrywa j w gr, wciga na k sioda. Trzymaj si! Znowu trzscy pd,
szaleczy galop. Rce i nogi rozpaczliwie szukaj oparcia. Ko staje dba. Trzymaj si! ...Nie ma
oparcia. Nie ma... Nie ma... Jest krew. Ko pada. Nie mona odskoczy, nie mona wyszarpn
si, wyrwa z ucisku pokrytych kolczug ramion. Nie mona uciec przed krwi, lejc si na
gow, na kark.
Wstrzs, mlanicie bota, gwatowne zderzenie z ziemi, przeraajco nieruchom po dzikiej
jedzie. Przejmujcy chrap i wizg konia usiujcego unie zad. Dudnienie podkw, migajce
pciny i kopyta. Czarne paszcze i kropierze. Krzyk.
W uliczce ogie, ryczca czerwona ciana ognia. Na jej tle jedziec, wielki, wydaje si siga
gow ponad ponce dachy. Okryty czarnym kropierzem ko taczy, miota bem, ry.
Jedziec patrzy na ni. Ciri widzi bysk oczu w szparze wielkiego hemu, ozdobionego skrzydami
drapienego ptaka. Widzi odblask poaru na szerokiej klindze miecza trzymanego w nisko
opuszczonej doni.
Jedziec patrzy. Ciri nie moe si poruszy. Przeszkadzaj jej bezwadne rce zabitego, oplatajce
j w pasie. Unieruchamia j co cikiego i mokrego od krwi, co, co ley na jej udzie i
przygwada j do ziemi.
I unieruchamia j strach. Potworny, skrcajcy trzewia strach, ktry sprawia, e Ciri przestaje
sysze kwik rannego konia, ryk poaru, wrzaski mordowanych ludzi i oskot bbnw. Jedno, co
jest, co si liczy, co ma znaczenie, to strach. Strach, ktry przybra posta czarnego rycerza w
ozdobionym pirami hemie, zamarego na tle czerwonej ciany szalejcych pomieni.
Jedziec spina konia, skrzyda drapienego ptaka na jego hemie opoc, ptak zrywa si do lotu.
Do ataku na bezbronn, sparaliowan ze strachu ofiar. Ptak a moe rycerz krzyczy,
skrzeczy, strasznie, okrutnie, triumfalnie. Czarny ko, czarna zbroja, czarny rozwiany paszcz, a za
tym wszystkim ogie, morze ognia.
Strach.
Ptak skrzeczy. Skrzyda opoc, pira bij po twarzy. Strach!
Na pomoc. Dlaczego nikt mi nie pomaga. Jestem sama, jestem maa, jestem bezbronna, nie
mog si poruszy, nie mog nawet wydoby gosu ze skurczonego garda. Dlaczego nikt mi nie
przychodzi z pomoc?

Boj si!
Oczy ponce w szparze wielkiego uskrzydlonego hemu. Czarny paszcz przesania wszystko...
Ciri!
Obudzia si zlana potem, zdrtwiaa, a jej wasny krzyk, krzyk, ktry j zbudzi, wci dra,
wibrowa gdzie w rodku, pod mostkiem, pali wyschnit krta. Bolay rce zacinite na
derce, bolay plecy...
Ciri. Uspokj si.
Dookoa bya noc, ciemna i wietrzna, jednostajnie i melodyjnie szumica koronami sosen,
poskrzypujca pniami. Nie byo ju poaru i krzyku, bya tylko ta szumica koysanka. Obok
pulsowao wiatem i ciepem ognisko biwaku, pomie poyskiwa na klamrach uprzy, odbija
si czerwono na rkojeci i okuciach miecza opartego o lece na ziemi siodo. Nie byo innego
ognia i innego elaza. Rka dotykajca jej policzka pachniaa skr i popioem. Nie krwi.
Geralt...
To by tylko sen. Zy sen.
Ciri zadraa silnie, kurczc ramiona i nogi.
Sen. Tylko sen.
Ognisko zdyo ju przygasn, brzozowe polana s czerwone i przezroczyste, potrzaskuj,
tryskaj bkitnym pomieniem. Pomie owietla biae wosy i ostry profil mczyzny, ktry
otula j derk i kouchem.
Geralt, ja...
Jestem przy tobie. pij, Ciri. Musisz wypocz. Przed nami jeszcze daleka droga.
Sysz muzyk, pomylaa nagle. W tym szumie... jest muzyka. Muzyka lutni. I gosy. Ksiniczka
z Cintry... Dziecko przeznaczenia... Dziecko Starszej Krwi, krwi elfw. Geralt z Rivii, Biay Wilk, i
jego przeznaczenie. Nie, nie, to legenda. Wymys poety. Ona nie yje. Zabito j na ulicach miasta,
gdy uchodzia...
Trzymaj si... Trzymaj...
Geralt?
Co, Ciri?
Co on mi zrobi? Co si wtedy stao? Co on... mi zrobi?
Kto?

Rycerz... Czarny rycerz z pirami na hemie... Niczego nie pamitam. On krzycza... i patrzy na
mnie. Nie pamitam, co si stao. Tylko to, e si baam... Tak strasznie si baam...
Mczyzna pochyli si, pomie ogniska zalni w jego oczach. To byy dziwne oczy. Bardzo
dziwne. Dawniej Ciri lkaa si tych oczu, nie lubia w nie patrze. Ale to byo dawno. Bardzo
dawno.
Niczego nie pamitam szepna, szukajc jego rki, twardej i szorstkiej jak nie obrobione
drewno. Ten czarny rycerz...
To by sen. pij spokojnie. To ju nie wrci.
Ciri syszaa ju podobne zapewnienia, dawniej. Powtarzano jej to po wielokro, wiele, wiele razy
uspakajano j, zbudzon wrd nocy wasnym krzykiem. Ale teraz byo inaczej. Teraz wierzya.
Dlatego, e teraz mwi to Geralt z Rivii, Biay Wilk. Wiedmin. Ten, ktry by jej
przeznaczeniem. Ktremu ona bya przeznaczona. Wiedmin Geralt, ktry odnalaz j wrd
wojny, mierci i rozpaczy, zabra ze sob i obieca, e ju nigdy si nie rozstan.
Zasna, nie puszczajc jego doni.
*
Bard skoczy piewa. Pochyliwszy lekko gow, powtrzy na lutni motyw przewodni ballady,
delikatnie, cicho, o ton wyej od akompaniujcego mu ucznia.
Nikt si nie odezwa. Oprcz cichncej muzyki sycha byo wycznie szum lici i skrzyp konarw
olbrzymiego dbu. A potem nagle przecigle zabeczaa koza, uwizana na postronku do ktrego
z otaczajcych prastare drzewo wozw. Wwczas, jak gdyby na sygna, jeden ze zgromadzonych
w wielkie pkole suchaczy wsta. Odrzuciwszy na rami kobaltowo niebieski, szamerowany
zotem paszcz, skoni si sztywno i dystyngowanie.
Dziki ci, mistrzu Jaskrze powiedzia dwicznie, cho niegono. Niechaj to ja, Radcliffe z
Oxenfurtu, Mistrz Arkanw Magicznych, niechybnie jako wyraziciel opinii wszystkich tu
obecnych, wypowiem sowa podzikowania i uznania dla twej wielkiej sztuki i twego talentu.
Czarodziej powid wzrokiem po zebranych, ktrych byo dobrze powyej setki, usadowionych u
stp dbu w ciasnym pkolu, stojcych, siedzcych na wozach. Suchacze kiwali gowami,
szeptali. Kilka osb zaczo klaska, kilka innych pozdrowio piewaka uniesionymi domi.
Wzruszone niewiasty pocigay nosami i ocieray oczy, czym mogy, w zalenoci od stanu,
profesji i majtnoci: wieniaczki przedramieniem lub wierzchem doni, ony kupcw lnianymi
chustami, elfki i szlachcianki batystem, a trzy crki komesa Viliberta, ktry dla wystpu
synnego trubadura przerwa wraz z caym swym orszakiem polowanie z sokoami, smarkay
dononie i przejmujco w gustowne weniane szaliczki w kolorze zgniej zieleni.
Nie bdzie przesad cign czarodziej gdy powiem, e wzruszye nas do gbi, mistrzu
Jaskrze, e zmusie nas do zastanowienia i zadumy, poruszye nasze serca. Niech wolno mi
bdzie wyrazi ci nasz wdziczno i szacunek.

Trubadur wsta i skoni si, omiatajc kolana przypitym do fantazyjnego kapelusika czaplim
pirem. Ucze przerwa gr, wyszczerzy si i rwnie ukoni, ale mistrz Jaskier spojrza na niego
gronie i zaburcza pgosem. Chopiec spuci gow i wrci do cichego brzdkania na strunach
lutni.
Zebrani oywili si. Kupcy z karawan, poszeptawszy midzy sob, wytoczyli przed db pokany
antaek piwa. Czarodziej Radcliffe pogry si w cichej rozmowie z komesem Vilibertem. Crki
komesa przestay smarka i wpatryway si w Jaskra z uwielbieniem. Bard nie zauwaa tego,
pochonity wanie saniem umiechw, mrugni i byskw zbw w stron milczcej wyniole
grupy wdrownych elfw, a w szczeglnoci ku jednej z elfek, ciemnowosej i wielkookiej
piknoci w malekim gronostajowym toczku. Jaskier mia konkurentw posiadaczk wielkich
oczu i licznego toczka dostrzegli te i emablowali spojrzeniami jego suchacze rycerze, acy i
waganci. Elfka, wyranie rada z zainteresowania, skubaa koronkowe mankiety bluzki i trzepotaa
rzsami, ale towarzyszce elfy otaczay j ze wszystkich stron, nie skrywajc niechci wobec
zalotnikw.
Polana pod dbem Bleobherisem, miejsce czstych wiecw, postojw podrnych i spotka
wdrowcw, syna z tolerancji i otwartoci. Opiekujcy si wiekowym drzewem druidzi zwali
polan Miejscem przyjani i chtnie gocili tu kadego. Ale nawet przy okazjach wyjtkowych,
takich jak zakoczony wanie wystp sawnego na wiat cay trubadura, podrni trzymali si w
swych wasnych, do wyranie odizolowanych grupach. Elfy kupiy si do elfw. Krasnoludzcy
rzemielnicy grupowali si wraz ze swymi uzbrojonymi po zby pobratymcami, wynajtymi jako
ochrona karawan kupieckich, i tolerowali obok siebie co najwyej gnomw grnikw i farmerw
niziokw. Wszyscy nieludzie zgodnie zachowywali rezerw wobec ludzi. Ludzie odpowiadali
nieludziom podobn monet, ale wrd nich te bynajmniej nie obserwowao si integracji.
Szlachta spogldaa z pogard na kupcw i domokrcw, a odacy i najemnicy odsuwali si od
pasterzy w mierdzcych kouchach. Nieliczni czarodzieje i adepci izolowali si zupenie i
wszystkich dookoa sprawiedliwie obdarzali arogancj. To stanowia za zbita, ciemna, ponura i
milczca gromada chopw. Ci, przypominajc armi lasem wznoszcych si nad gowami grabi,
wide i cepw, ignorowali wszystko i wszystkich.
Wyjtek, jak zwykle, stanowiy dzieci. Zwolniona z nakazu ciszy obowizujcego w czasie
wystpu barda, smarkateria z dzikim wrzaskiem pomkna ku lasowi, by tam z zapaem odda
si grze, ktrej reguy byy nie do pojcia dla kogo, kto poegna si ju ze szczliwymi latami
dziecistwa. Mali ludzie, elfy, krasnoludki, nizioki, gnomy, pelfy, wierelfy i berbecie
zagadkowej proweniencji nie znay i nie uznaway podziaw rasowych i spoecznych. Na razie.
W samej rzeczy! zakrzykn jeden z obecnych na polanie rycerzy, chudy jak tyka drgal w
czerwonoczarnym wamsie, ozdobionym trzema kroczcymi lwami. Dobrze rzek pan
czarodziej! Pikne to byy ballady, na honor, moci Jaskier, jeli kiedy bdziecie w pobliu
ysorogu, kasztelu mego seniora, wstpcie, nie wahajcie si ani chwili. Ugocimy was jak
ksicia, co ja mwi, jak samego krla Vizimira! Kln si na mj miecz, syszaem ci ja wielu
minstreli, ale gdzie im si z wami rwna, mistrzu. Przyjmijcie od nas, urodzonych i pasowanych,
szacunek i hod dla waszego kunsztu!
Bezbdnie wyczuwajc waciwy moment, trubadur mrugn do ucznia. Chopiec odoy lutni i
podj z ziemi szkatueczk suc do zbierania wrd suchaczy bardziej wymiernych wyrazw
uznania. Zawaha si, powid wzrokiem po tumie, po czym odoy szkatueczk i chwyci

stojcy obok spory ceber. Mistrz Jaskier askawym umiechem zaaprobowa roztropno
modzieca.
Mistrzu! zawoaa postawna kobieta, siedzca na wozie z napisem Vera Loewenhaupt i
Synowie, wyadowanym wyrobami z wikliny. Synw nigdzie nie byo wida, zapewne zajci byli
marnotrawieniem zbitego przez matk majtku. Mistrzu Jaskrze, jake to tak? Zostawiacie nas
w niepewnoci? Przecie to nie koniec waszej ballady? Zapiewajcie nam o tym, co dalej byo!
Pieni i ballady skoni si artysta nie kocz si nigdy, o pani, bo poezja jest wieczna i
niemiertelna, nie zna ni pocztku, ni koca...
Ale co byo dalej? nie dawaa za wygran handlarka, szczodrze i brzkliwie sypic monety do
ceberka, podstawionego jej przez ucznia. Powiedzcie nam cho o tym, jeli nie macie yczenia
piewa. Nie pady w waszych pieniach adne imiona, ale przecie wiemy, e w wypiewany
przez was wiedmin to nie kto inny jak sawny Geralt z Rivii, a owa czarodziejka, do ktrej tene
paa gorc mioci, to nie mniej synna Yennefer. Za owe Dziecko Niespodzianka, przyrzeczone
i przeznaczone wiedminowi, to wszake Cirilla, nieszczsna ksiniczka ze zburzonej przez
najedcw Cintry. Czy nie tak?
Jaskier umiechn si wyniole i tajemniczo.
piewam o sprawach uniwersalnych, hojna dobrodziejko owiadczy. O emocjach
mogcych sta si udziaem kadego. Nie o konkretnych osobach.
Akurat! wrzasn kto z tumu. Kady wie, e piewki o wiedminie Geralcie traktoway!
Tak, tak! zapiszczay chrem crki komesa Viliberta, suszc mokre od ez szaliczki.
piewajcie jeszcze, mistrzu Jaskrze! Co byo dalej? Czy wiedmin i czarodziejka Yennefer odnaleli
si wreszcie? I czy si kochali? Czy byli szczliwi? Chcemy wiedzie! Mistrzu, mistrzu!
Ale tam! krzykn gardowo prowodyr grupy krasnoludw, trzsc potn, rud, sigajc
pasa brod. ajno to, ksiniczki, czarodziejki, przeznaczenie, mio i inne biaogowskie
bajdy. To to wszystko, z przeproszeniem pana poety, bujda, czyli wymys poetyczny, po to, by
adniej byo i wzruszajco. Ale wojenne dziea, jak rze i grabie Cintry, jak bitwy w Marnadalu i
Sodden, tocie nam dopiero piknie wypiewali, Jaskier! Ha, nie al srebrem sypn za tak
pie, radujc serce wojownika! I wida byo, e nie ecie ni krztyny, ja to mwi, Sheldon
Skaggs, a ja e od prawdy odrni umiem, bo jam pod Sodden by, jam przeciw nilfgaardzkim
najezdnikom sta tam z toporem w garci...
Ja, Donimir z Troy krzykn chudy rycerz z trzema lwami na wamsie byem w obu bitwach
o Sodden, alem was tam nie widzia, panie krasnoludzie!
Bocie pewnikiem taborw pilnowali! odpali Sheldon Skaggs. A ja byem w pierwszej linii,
tam, gdzie byo gorco!
Bacz, co mwisz, brodaczu! poczerwienia Donimir z Troy, podcigajc obciony mieczem
pas rycerski. I do kogo!

Sam bacz! krasnolud trzepn doni po zatknitym za pas toporze, odwrci si do swych
kompanw i wyszczerzy zby. Widzielicie go? Rycerz chdoony! Herbowy! Trzy lwy w tarczy!
Dwa sraj, a trzeci warczy!
Pokj, pokj! siwowosy druid w biaej szacie ostrym, wadczym gosem zaegna awantur.
Nie godzi si, moi panowie! Nie tu, nie pod konarami Bleobherisa, dbu starszego od wszystkich
sporw i zwad tego wiata! I nie w przytomnoci poety Jaskra, ktrego ballady winny uczy nas
mioci, nie ktni.
Susznie! popar druida niski, otyy kapan o twarzy byszczcej od potu. Patrzycie, a oczu nie
macie, suchacie, a uszy wasze guche. Bo mioci boej nie ma w was, bocie s jako puste
beczki...
Jeli ju o beczkach mowa zapiszcza dugonosy gnom z wozu ozdobionego napisem Artykuy
elazne, wyrb i sprzeda to wytoczcie jeszcze jedn, panowie cechowi! Poecie Jaskrowi ani
chybi w gardle zascho, a i nam z tego wzruszenia niezgorzej!
Zaprawd, jako puste beczki, powiadam wam! zaguszy gnoma kapan, nie zamierzajc da
si zbi z pantayku i przerywa kazania. Nic a nic z pana Jaskrowych ballad nie pojlicie,
niczegocie si nie nauczyli. Nie zrozumielicie, e ballady te o losie ludzkim mwiy, o tym,
emy w rkach bogw jeno zabawk, a krainy nasze boym s igrzyskiem. Ballady o
przeznaczeniu mwiy, o przeznaczeniu nas wszystkich, a legenda o wiedminie Geralcie i
ksiniczce Cirilli, cho rzucona na prawdziwe to owej wojny, to przecie tylko metafora,
wytwr wyobrani poety, ktry temu mia suy, bymy...
Bredzisz, wity mu! zawoaa z wysokoci swego wozu Vera Loewenhaupt. Jaka legenda?
Jaki wytwr wyobrani? Kto jak kto, ale ja Geralta z Rivii znam, widziaam go na wasne oczy, w
Wyzimie, gdzie crk krla Foltesta odczarowa. A pniej jeszcze spotkaam go na Kupieckim
Trakcie, gdzie na prob Gildii zabi srogiego gryfa, co na karawany napada, ktrym to
uczynkiem wielu dobrym ludziom ycie ocali. Nie, nie legenda to i nie bajka. Prawd, szczer
prawd wypiewa nam tu mistrz Jaskier.
Potwierdzam powiedziaa smuka wojowniczka z czarnymi wosami gadko zczesanymi do
tyu i splecionymi w gruby warkocz. Ja, Rayla z Lyrii, rwnie znam Geralta Biaego Wilka,
synnego pogromc potworw. Widywaam te nie raz i nie dwa czarodziejk Yennefer, bom
bywaa w Aedirn, w miecie Vengerbergu, gdzie owa ma sw siedzib. O tym, aby tych dwoje si
kochao, nic mi jednak nie wiadomo.
Ale musi to by prawda odezwaa si nagle melodyjnym gosem urodziwa elfka w
gronostajowym toczku. Tak pikna ballada o mioci nie moga by nieprawdziwa.
Nie moga! popary elfk crki komesa Viliberta i jak na komend otary oczy szaliczkami.
adn miar nie moga!
Moci czarodzieju! Vera Loewenhaupt zwrcia si do Radcliffea. Kochali si, czy nie? Wy z
pewnoci wiecie, jak to byo z nimi naprawd, z wiedminem i ow Yennefer. Uchylcie rbka
tajemnicy!

Jeli pie mwi, e si kochali umiechn si czarodziej to tak byo i mio ta przetrwa
wieki. Taka jest moc poezji.
Wie niesie wtrci nagle komes Vilibert e Yennefer z Vengerbergu polega na Soddeskim
Wzgrzu. Kilka tam polego czarodziejek...
Nieprawda to powiedzia Donimir z Troy. Nie masz na pomniku jej imienia. Moje to strony,
nie jeden raz na Wzgrzu byem i wykute na pomniku napisy czytaem. Trzy czarodziejki tam
polegy. Triss Merigold, Lytta Neyd, ktr zwano Koral... Hmm... Imi trzeciej wymsko mi si z
pamici...
Rycerz spojrza na czarodzieja Radcliffea, ale ten umiechn si tylko, nie powiedzia ani sowa.
A w wiedmin zawoa nagle Sheldon Skaggs ten Geralt, ktren ow Yennefer miowa, to
ju podobno ziemi gryzie. Syszaem, e utukli go gdzie na Zarzeczu. Ubija potwory, ubija, a
trafia kosa na kamie. Tak to ju jest, ludkowie, kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Kady
kiedy trafi na lepszego i poknie elazo.
Nie wierz smuka wojowniczka wykrzywia blade wargi, spluna siarczycie na ziemi, z
chrzstem skrzyowaa na piersi osonite kolcz siatk przedramiona. Nie wierz, by Geralt z
Rivii mg trafi na lepszego. Zdarzyo mi si widzie, jak ten wiedmin wada mieczem. Jest
wprost nieludzko szybki...
Dobrze powiedziane wtrci czarodziej Radcliffe. Nieludzko. Wiedmini s mutantami,
dlatego szybko ich reakcji...
Nie rozumiem, o czym mwicie, panie magiku wojowniczka jeszcze paskudniej wykrzywia
usta. Wasze sowa s zbyt uczone. Ja wiem jedno: aden szermierz, jakiego znaam lub znam,
nie moe rwna si z Geraltem z Rivii, Biaym Wilkiem. Dlatego nie wierz, by w mg zosta
pokonany w walce, jak utrzymuje pan krasnolud.
- Kady szermierz dupa, kiedy wrogw kupa - rzek sentencjonalnie Sheldon Skaggs. - Tak
mawiaj elfy.
- Elfy - owiadczy zimno wysoki, jasnowosy przedstawiciel Starszego Ludu, stojcy obok
licznego toczka - nie zwyky si tak ordynarnie wyraa.
- Nie! Nie! - zapiszczay zza zielonych szaliczkw crki komesa Viliberta. - Wiedmin Geralt nie
mg zgin! Wiedmin odnalaz przeznaczon mu Ciri, a potem czarodziejk Yennefer, i wszyscy
troje yli dugo i szczliwie! Prawda, mistrzu Jaskrze?
- To to ballada bya, cne panienki - ziewn spragniony piwa gnom, wytwrca artykuw
elaznych. - Gdzie si tu w balladzie prawdy doszukiwa? Prawda jedno, poezja drugie. Wemy
choby ow... Jak jej tam byo? Ciri? T Niespodziank synn. J to pan poeta cakiem z palca by
wyssa. Bywaem ci ja w Cintrze nie raz i wiem, e tamtejsi krl i krlowa w bezdzietnym stadle
yli, ani crki, ani syna nie mieli...
- e to! - krzykn rudy mczyzna w kurcie z foczej skry, z czoem przepasanym kraciast

chust. - Krlowa Calanthe, Lwica z Cintry, miaa crk, t woali Pavetta. Owa wraz z mem
zgina w czasie morskiej burzy, odmt morski ich pochon, obydwoje.
- Sami widzicie, e nie ! - wezway wszystkich na wiadkw artykuy elazne. - Pavetta, a nie
Ciri, zwaa si krlewna Cintry.
- Cirilla, zwana Ciri, bya wanie crk owej utopionej Pavetty - wyjani ryy. - Wnuczk
Calanthe. Nie krlewn bya, a ksiniczk Cintry. Ona to bya wanie owym przeznaczonym
wiedminowi Dzieckiem Niespodziank, j to, zanim jeszcze si rodzia, przyrzeka krlowa odda
wiedminowi, jak to pan Jaskier wypiewa. Ale wiedmin nie mg jej odnale i zabra, tu pan
poeta min si z prawd.
- Min, a jake - wtrci si do rozmowy ylasty modzian, mogcy, sdzc po stroju, by
czeladnikiem na wdrwce poprzedzajcej majstersztyk i egzaminy mistrzowskie. - Wiedmina
omino jego przeznaczenie. Cirilla zgina w czasie oblenia Cintry. Krlowa Calanthe, zanim
rzucia si z wiey, wasn rk zadaa ksiniczce mier, by ywa nie dostaa si w pazury
Nilfgaardu.
- Nie tak byo, wcale nie tak - zaprotestowa ryy. - Ksiniczk zabito w czasie rzezi, gdy
prbowaa umyka z miasta.
- Tak czy inaczej - krzykny artykuy elazne - nie odnalaz wiedmin owej Cirilli! Poeta zega!
- Ale piknie zega - powiedziaa elfka w toczku, przytulajc si do wysokiego elfa.
- Nie o poezj idzie, lecz o fakty! - zawoa czeladnik. - Powiadam, e ksiniczka zgina z rki
wasnej babki. Kady, kto by w Cintrze, moe to potwierdzi!
- A ja powiadam, e zabito j na ulicach, gdy uchodzia - owiadczy ryy. - Wiem. to, bo cho nie
pochodz z Cintry, byem w druynie jarla ze Skellige, ktry wspiera Cintr czasu wojny. Krl
Cintry, Eist Tuirseach, jak wszyscy wiedz, wanie z wysp Skellige si wywodzi, wujem by
jarlowi. A ja w druynie jarla walczyem w Mamadalu i w Cintrze, a potem, po klsce, pod
Sodden...
- Jeszcze jeden kombatant - warkn Sheldon Skaggs do stoczonych wok niego krasnoludw. Sami bohaterowie i wojownicy. Hej, ludkowie! Czy jest wrd was cho jeden, ktry nie wojowa
w Marnadalu lub pod Sodden?
- Kpina nie na miejscu, Skaggs - powiedzia karcco wysoki - elf, obejmujc ramieniem, pikno
w toczku w sposb majcy rozwia ewentualne wtpliwoci innych admiratorw. - Niech ci si
nie wydaje, e ty jeden walczye pod Sodden. Ja, eby daleko nie szuka, rwnie braem udzia
w tej bitwie.
- Ciekawe, po czyjej stronie - rzek do Radcliffe'a komes Vilibert, dobrze syszalnym szeptem,
ktry elf cakowicie zignorowa.
- Jak powszechnie wiadomo - cign, nawet nie spogldajc w stron komesa i czarodzieja grubo ponad sto tysicy wojownika stano w polu w drugiej bitwie o Sodden, z czego co

najmniej trzydzieci tysicy zostao zabitych lub okaleczonych. Podzikowanie naley si panu
Jaskrowi, e jedn ze swych ballad uwieczni ten synny, ale i straszny bj. I w sowach, i w
melodii tej pieni syszaem nie chwalb, lecz przestrog. Powtarzam, chwaa i niemiertelna
sawa panu poecie za ballad, ktra by moe pozwoli unikn w przyszoci powtrzenia si
tragedii, jak bya ta okrutna i niepotrzebna wojna.
- Zaiste - powiedzia komes Vilibert, patrzc na elfa wyzywajco. - Ciekawych rzeczy
doszukalicie si w balladzie, moci panie. Niepotrzebna wojna, powiadacie? Umkn tragedii
chcielibycie w przyszoci? Mamy rozumie, e gdyby Nilfgaard uderzy na nas ponownie,
doradzalibycie kapitulacj? Pokorne przyjcie nilfgaardzkiego jarzma?
- ycie to dar bezcenny i naley je chroni - rzek zimno elf. - Nic nie usprawiedliwia rzezi i
hekatomby, jakimi byy obie bitwy o Sodden, ta przegrana i ta wygrana. Obie kosztoway was,
ludzi, tysice istnie. Stracilicie niewyobraalny potencja...
- Elfie gadanie! - wybuchn Sheldon Skaggs. - Gupia gadka! To bya cena, ktr trzeba byo
zapaci po to, by inni mogli y godnie i w pokoju, zamiast da si Nilfgaardowi zaku w
kajdany, olepi, zagna pod bat do siarczanych min i solnych up. Ci, ktrzy polegli mierci
bohaterw, a ktrzy dziki Jaskrowi y bd wiecznie w naszej pamici, nauczyli nas, jak broni
wasnego domu. piewajcie wasze ballady, Jaskier, piewajcie je wszystkim. Nie pjdzie w las
nauka, a przyda si nam ona, zobaczycie! Bo nie dzi, to jutro Nilfgaard ruszy na nas znowu,
wspomnicie me sowa! Teraz oni li rany i odpoczywaj, ale bliski jest dzie, w ktrym znowu
zobaczymy ich czarne paszcze i pira na hemach!
- Czego oni od nas chc? - wrzasna Vera Loewenhaupt. - Dlaczego oni si na nas uwzili?
Dlaczego nie zostawi nas w spokoju, nie dadz y i pracowa? Czego oni chc, ci
Nilfgaardczycy?
- Chc naszej krwi! - rykn komes Vilibert.
- I naszej ziemi! - zawy kto z tumu chopw.
- I naszych bab! - zawtrowa Sheldon Skaggs, gronie ypic oczami.
Kilka osb parskno miechem, ale cicho i ukradkiem. Bo cho wielce zabawn bya sugestia, by
ktokolwiek poza krasnoludami mg poda wyjtkowo nieatrakcyjnych krasnoludek, nie by to
bezpieczny temat do kpin i artw, zwaszcza w obecnoci niskich, krpych i brodatych
jegomociw, ktrych topory i kordy miay brzydki zwyczaj niesamowicie szybko wyskakiwa
zza pasw. A krasnoludy, z niewiadomych powodw wicie przekonane, e cay wiat czyha
lubienie na ich ony i crki, byy pod tym wzgldem niebywale draliwe.
- To musiao kiedy przyj - owiadczy nagle siwy druid. - To musiao si sta. Zapomnielimy,
e nie jestemy na tym wiecie sami, e nie ppkiem tego wiata jestemy. Jak gupie, leniwe,
obarte karasie w zamulonym stawie nie wierzylimy w istnienie szczupakw. Dopucilimy, by
nasz wiat, jak w staw, zamuli si, zabagni i zgnunia. Rozejrzyjcie si dookoa - wszdzie
zbrodnia i grzech, chciwo, pogo za zyskiem, ktnia, niezgoda, upadek obyczajw, brak
szacunku dla wszelkich wartoci. Miast y tak, jak kae Natura, zaczlimy t Natur niszczy. I
co mamy? Powietrze zatrute smrodem dymarek, rzeki i ruczaje splugawione przez rzenie i

garbarnie, lasy cite bez opamitania... Ha, nawet na ywej korze witego Bleobherisa, spjrzcie
jeno, o, tu nad gow pana poety, wyrzezany kozikiem ohydny wyraz. Do tego jeszcze bdnie
wyrzezany, nie do, e wandal to by, to w dodatku nieuk, pisa nie umiejcy. Czemu si
dziwicie? To musiao si le skoczy...
- Tak, tak! - podchwyci gruby kapan. - Opamitajcie si, grzesznicy, pki jeszcze pora, bo gniew
bogw i pomsta nad wami! Pomnijcie na wieszczb Itliny, na prorocze sowa o karze bogw,
ktra spadnie na plemi zbrodniami zatrute! Pomnijcie: Nadejdzie Czas Pogardy, a drzewo straci
li, pk zwarzy si, zgnije owoc i zgorzknieje ziarno, a doliny rzek, miast wod, popyn lodem. I
przyjdzie Biae Zimno, a po nim Biae wiato, i wiat umrze wrd zamieci. Tak rzecze
wieszczka Itlina! A nim to si stanie, bd widome znaki i spadn plagi, bo pomnijcie, Nilfgaard to
kara boa! To bicz, ktrym Niemiertelni schostaj was, grzesznicy, bycie...
- Ech, zawrzyjcie gb, witobliwy! - zarycza Sheldon Skaggs, tupic cikimi buciorami. - Mgo
si robi od waszych zabobonw i banialukw! Flaki si przewracaj...
- Ostronie, Sheldon - przerwa mu z umiechem wysoki elf. - Nie drwij z cudzej religii. Ani to
adne, ani grzeczne, ani... bezpieczne.
- Z niczego nie drwi - zaprotestowa krasnolud. - Nie podaj w wtpliwo istnienia bstw, ale
oburza mnie, gdy kto miesza je do ziemskich spraw i mydli oczy przepowiedniami jakiej elfiej
wariatki. Nilfgaardczycy maj niby by narzdziem bogw? Bzdura! Signijcie, ludzie, pamici
wstecz, do czasw Dezmoda, Radowida, Sambuka, do czasw Abrada Starego Dba! Nie
pamitacie, bo yjecie krciuko niby jtka majowa, ale ja pamitam i wam przypomn, jak to
byo tu, na tych ziemiach, zaraz po tym, jakecie zeszli z waszych odzi na plae w ujciu Jarugi i
w Delcie Pontaru. Z czterech ldujcych statkw robiy si trzy krlestwa, a pniej silniejsi
poykali sabszych i tym sposobem roli, umacniali sw wadz. Podbijali innych, wchaniali ich, i
krlestwa rosy, staway si coraz wiksze i silniejsze. A teraz to samo robi Nilfgaard, bo to kraj
silny i zjednoczony, karny i zwarty. I jeli wy si podobnie nie zewrzecie, Nilfgaard poknie was,
icie jako szczuka karasia, jak to rzek w mdry druid!
- Niech jeno sprbuj! - Donimir z Troy wypi ozdobion trzema lwami pier i trzasn mieczem
w pochwie. - Zadalimy im bobu pod Sodden, moemy po raz wtry zada!
- Bardzocie zadufani - warkn Sheldon Skaggs. - Zapomnielicie widno, panie pasowany, e nim
doszo do drugiej rozprawy pod Sodden, Nilfgaard przetoczy si przez wasze ziemie jak elazny
walec, e trupami takich jak wy chwatw zasa pola od Mamadalu po Zarzecze. A zatrzymay
Nilfgaardczykw tako nie wam podobne, krzykliwe zuchy, ale zjednoczone w zgodzie siy
Temerii, Redami, Aedirn i Kaedwen. Zgoda i jedno, oto co ich zatrzymao!
- Nie tylko - rzek dwicznie, ale bardzo chodno Radcliffe. - Nie tylko to, panie Skaggs.
Krasnolud chrzkn gono, smarkn, zaszura butami, po czym skoni si lekko w stron
czarodzieja.
- Nikt nie ujmuje zasug waszym konfratrom - powiedzia. - Haba temu, kto nie uzna
bohaterstwa czarodziejw z Soddeskiego Wzgrza, bo dzielnie stawali, przelali za wspln
spraw krew, walnie przyczynili si do wiktorii. Nie zapomnia o nich Jaskier w swej balladzie, i

my te nie zapomnimy. Ale zwacie, e owi czarodzieje zjednoczeni i solidarni na Wzgrzu stanli,
uznali przywdztwo Vilgefortza z Roggeveen, jako i my, wojownicy Czterech Krlestw, uznalimy
komend Vizimira Redaskiego. Szkoda tylko, e jeno na czas wojny starczyo tej zgody i
solidarnoci. Bo nynie, gdy pokj, znowumy si podzielili. Vizimir z Foltestem dawi si wzajem
cem i prawem skadu, Demawend z Aedirn kci si z Henseltem o Pnocn Marchi, a Liga z
Hengfors i Thyssenidzi z Koviru maj wszystko gdzie. A i wrd czarodziejw, jak syszaem,
prno dzi szuka dawnej zgody. Nie ma wrd was zwartoci, nie ma karnoci, nie ma jednoci.
A w Nilfgaardzie jest!
- Nilfgaardem wada cesarz Emhyr var Emreis, tyran i jedynowadca, wymuszajcy
posuszestwo batem, strykiem i toporem! - zagrzmia komes Vilibert. - C to nam
proponujecie, panie krasnoludzie? W c to mamy si zewrze? W podobn tyrani? A ktry to
krl, ktre krlestwo miaoby, waszym zdaniem, podporzdkowa sobie pozostae? W czyim to
rku chcielibycie widzie bero i knut?
- A co mnie to obchodzi? - wzruszy ramionami Skaggs. - To wasze, ludzkie sprawy. Kogokolwiek
bycie zreszt krlem obrali, aden krasnolud nim nie zostanie.
- Ani elf, ani nawet pelf - doda wysoki przedstawiciel Starszego Ludu, wci obejmujc
pikno w toczku. - Nawet wierelfa uwaacie za co poledniejszego...
- Tu was boli - zamia si Vilibert. - W ten sam rg dmiecie, co i Nilfgaard, bo Nilfgaard te
krzyczy o rwnoci, obiecuje wam powrt do dawnych porzdkw, gdy tylko nas pokona i z tych
ziem wyenie. To taka jedno, taka rwno wam si marzy, o takiej gadacie, tak gosicie! Bo
Nilfgaard wam za to zotem paci! I nie dziwota, e si tak kochacie, bo to przecie elfia rasa, ci
Nilfgaardczycy...
- Bzdura - powiedzia zimno elf. - Pleciecie gupstwa, panie rycerzu. Rasizm zalepia was w
oczywisty sposb. Nilfgaardczycy s ludmi takimi samymi jak i wy.
- Wierutne to kamstwo! To potomkowie Czarnych Seidhe, kady to wie! W ich ytach pynie elfia
krew! Krew elfw!
- A w waszych yach co pynie? - elf umiechn si drwico. - Mieszamy nasz krew od pokole,
od stuleci, my i wy, wychodzi nam to wymienicie, nie wiem, na szczcie czy na nieszczcie.
Zaczlicie tpi mieszane zwizki niecae wier wieku temu, zreszt z marnym skutkiem. I
pokacie mi teraz czowieka bez domieszki Seidhe Ichaer, krwi Starszego Ludu.
Vilibert poczerwienia wyranie. Spsowiaa te Vera Loewenhaupt. Schyli gow i zakaszla
czarodziej Radcliffe. Co ciekawe, zarumienia si rwnie pikna elfka w gronostajowym toczku.
- Wszyscy jestemy dziemi Matki Ziemi - rozleg si w ciszy gos siwego druida. - Jestemy
dziemi Matki Natury. I cho matki naszej nie szanujemy, cho niekiedy przysparzamy jej
zmartwie i blu, cho amiemy jej serce, ona kocha nas, kocha nas wszystkich. Pamitajmy o
tym, zebrani tu, w Miejscu Przyjani. I nie spierajmy si, kto z nas by tu pierwszy, bo pierwsza
bya wyrzucona przez fale od, a z odzi wykiekowa Wielki Bleobheris, najstarszy z dbw.
Stojc pod konarami Bleobherisa, wrd jego odwiecznych korzeni, nie zapominajmy o naszych
wasnych, braterskich korzeniach, o ziemi, z ktrej te korzenie wyrastaj. Pamitajmy o sowach

pieni poety Jaskra...


- Wanie! - krzykna Vera Loewenhaupt. - A gdzie on jest?
- Zmy si - skonstatowa Sheldon Skaggs, patrzc na puste miejsce pod dbem. - Wzi pienidze
i zmy si bez poegnania. Icie po elfiemu!
- Po krasnoludzku! - zapiszczay artykuy elazne.
- Po ludzku - poprawi wysoki elf, a pikno w toczku opara gow o jego rami.
*
- Hej, grajku - powiedziaa Mama Lantieri, wkraczajc do izby bez pukania, pchajc przed sob
wo hiacyntw, potu, piwa i wdzonki. - Masz gocia. Wejdcie, dostojny panie.
Jaskier poprawi wosy, wyprostowa si w ogromnym rzebionym fotelu. Dwie siedzce na jego
kolanach dziewczyny zerway si szybciutko, zasoniy wdziki, nacigny rozchestane koszule.
Wstydliwo dziwek, pomyla poeta, icie niezy tytu dla ballady. Wsta, zapi pas i woy
kubrak, patrzc na stojcego w progu szlachcica.
- Zaiste - rzek - wszdzie umiecie mnie znale, chocia rzadko wybieracie stosowne po temu
pory. Na wasze szczcie jeszcze nie zdecydowaem, ktr z tych licznotek wol. A przy twoich
cenach, Lantieri, nie mog sobie pozwoli na obie.
Mama Lantieri umiechna si wyrozumiale, klasna w donie. Obie dziewczyny - biaoskra,
piegowata wyspiarka i ciemnowosa pelfka w popiechu opuciy izb.
Stojcy w progu mczyzna zdj paszcz, wrczy go Mamie wraz z maym, ale pkatym
mieszkiem.
- Wybaczcie, mistrzu - powiedzia, podchodzc i rozsiadajc si za stoem. - Wiem, e nie w por
was niepokoj. Ale tak nagle zniknlicie spod dbu... Nie dogoniem was na gocicu, jak
zamierzaem, nie od razu trafiem na wasz lad w miasteczku. Wierzajcie, nie zajm wam wiele
czasu...
- Zawsze tak mwicie i zawsze to bujda - przerwa bard. - Zostaw nas samych, Lantieri, dopilnuj,
by nam nie przeszkadzano. Sucham was, panie.
Mczyzna spojrza na niego badawczo. Mia ciemne, wilgotne, jak gdyby zazawione oczy, ostry
nos i nieadne, wskie wargi.
- Nie zwlekajc przystpi do rzeczy - owiadczy, odczekawszy, a za Mam zamkn si drzwi. Interesuj mnie wasze ballady, mistrzu. Dokadniej, pewne osoby, o ktrych piewacie. Zajmuj
mnie prawdziwe losy bohaterw waszych ballad. Wszake, jeli si nie myl, to prawdziwe losy
rzeczywistych osb byy inspiracj piknych utworw, ktrych wysuchaem pod dbem? Myl
o... O maej Cirilli z Cintry. O wnuczce krlowej Calanthe.

Jaskier spojrza w sufit, pobbni palcami po stole.


- Moci panie - powiedzia sucho. - Dziwne rzeczy was interesuj. O dziwne rzeczy pytacie. Co mi
si widzi, e nie jestecie tym, za kogo was wziem.
- A za kogo mnie wzilicie, jeli mog wiedzie?
- Nie wiem, czy moecie. Bdzie to zaleao od tego, czy przekaecie mi teraz pozdrowienia od
naszych wsplnych znajomych. Powinnicie to uczyni na wstpie, a zapomnielicie jako.
- Wcale nie zapomniaem - mczyzna sign za pazuch aksamitnego kaftana w kolorze sepii,
wydoby drugi mieszek, nieco wikszy ni ten, ktry wrczy rajfurce, rwnie jednak pkaty i
brzczcy przy zetkniciu z blatem stou. - My po prostu nie mamy wsplnych znajomych,
Jaskier. Ale czy ta sakiewka nie jest w stanie zagodzi owego mankamentu?
- C to zamierzacie kupi za ten chudziutki trzosik? - wyd wargi trubadur. - Cay bordel Mamy
Lantieri i otaczajce go grunta?
- Powiedzmy, e zamierzam wesprze sztuk. I artyst. Po to, by mc z artyst pogawdzi o
jego twrczoci.
- A tak miujecie sztuk, mj panie? A tak pilno wam do rozmowy z artyst, e prbujecie
wpycha mu pienidze jeszcze przed przedstawieniem si, amic tym samym elementarne
zasady grzecznoci?
- Na pocztku rozmowy - nieznajomy zmruy nieznacznie ciemne oczy - nie przeszkadzao wam
moje incognito.
- Ale teraz zaczo przeszkadza.
- Nie wstydz si mego miana - rzek mczyzna z leciutkim umieszkiem na wskich wargach. Nazywam si Rience. Nie znacie mnie, mistrzu Jaskier, i nie dziwota. Jestecie zbyt znani i
sawni, by mc zna wszystkich waszych wielbicieli. A kademu admiratorw! waszego talentu
wydaje si, e zna was, zna was tak dobrze, e pewna poufao jest jak najbardziej na miejscu.
Mnie to rwnie dotyczy, w caej rozcigoci. Wiem, e to bdne mniemanie, wybaczcie
askawie.
- Wybaczam askawie.
- Mog tedy liczy, e zechcecie odpowiedzie na kilka pyta...
- Nie, nie moecie - przerwa poeta, nadymajc si. - Teraz wy raczcie askawie wybaczy, ale ja
niechtnie dyskutuj o tematyce mych utworw, o inspiracjach, o postaciach, tak fikcyjnych,
jak i innych. Odziera to bowiem poezj z jej poetycznej warstwy i wiedzie ku trywialnoci.
- Czyby?
- Z ca pewnoci. Zwacie, e gdybym po odpiewaniu ballady o wesoej mynareczce ogosi,

e tak naprawd to chodzi o Zvirk, on mynarza Piskorza, i uzupeni to wiadomoci, e Zvirk


mona swobodnie chdoy co czwartek, bo w czwartki mynarz jedzi na jarmark, to ju nie
byaby poezja. To byoby albo kuplerstwo, albo ohydna potwarz.
- Rozumiem, rozumiem - powiedzia szybko Rience. - Ale chyba to zy przykad. Mnie przecie nie
interesuj niczyje grzechy ani grzeszki. Nikogo nie spotwarzycie, odpowiadajc na moje pytania.
Mnie potrzebna jest tylko jedna maa informacja: co si naprawd stao z Cirill, ksiniczk
Cintry? Mnstwo osb twierdzi, e Cirilla zgina podczas zdobywania miasta, s nawet naoczni
wiadkowie togo wydarzenia. Z waszej ballady wynikaoby za, e dziecko przeyo. Naprawd
ciekawi mnie, czy to wasza wyobrania, czy te rzeczywisty fakt? Prawda czy fasz?
- Ogromnie mnie cieszy wasze zaciekawienie - umiechn si szeroko Jaskier. - Umiejecie si,
panie jak wam tam, ale o to mi wanie chodzio, gdym t ballad ukada. Chciaem suchaczy
podnieci i rozbudzi ich ciekawo.
- Prawda czy fasz? - powtrzy zimno Rience.
- Gdybym to zdradzi, zniszczybym efekt mej pracy. egnaj, przyjacielu, Wykorzystae cay czas,
jaki mogem ci powici. A tam dwie moje inspiracje czekaj, niepewne, ktr wybior.
Rience milcza dugo, wcale nie zbierajc si do wyjcia. Patrzy na poet niesympatycznym,
wilgotnym wzrokiem, a poeta czu rosncy niepokj. Z dou, z sali oglnej zamtuza, dobiega
wesoy rejwach, punktowany niekiedy wysokim damskim chichotem. Jaskier odwrci gow,
niby to demonstrujc pogardliw wyszo, w rzeczywistoci jednak ocenia odlego dzielc
go od kta izby i od gobelinu przedstawiajcego nimf polewajc sobie cycki wod z dzbanka.
- Jaskier - przemwi wreszcie Rience, wkadajc rk do kieszeni sepiowego kaftana. Odpowiedz na moje pytania, bardzo prosz. Ja musz zna odpowied. To dla mnie niezmiernie
wane. A wierzaj mi, dla ciebie te, bo jeli odpowiesz po dobroci, to...
- To co?
Na wskie wargi Rience'a wypez paskudny grymas.
- To nie bd ci musia zmusza do mwienia.
- Suchaj no, obwiesiu - Jaskier wsta i uda, e robi gron min. - Brzydz si gwatem i
przemoc. Ale zaraz zawoam Mam Lantieri, a ona wezwie niejakiego Gruzi, ktry peni w tym
przybytku zaszczytn i odpowiedzialn funkcj wykidajy. To prawdziwy artysta w swoim fachu.
On kopnie ci w rzy, a ty wwczas przelecisz nad dachami tego grodu, tak piknie, e nieliczni o
tej porze przechodnie wezm ci za pegaza.
Rience wykona krtki gest, w jego doni co bysno.
- Jeste pewien - spyta - e zdysz zawoa?
Jaskier nie zamierza sprawdza, czy zdy. Czeka te nie zamierza. Zanim jeszcze motylkowy
sztylet zawirowa i zatrzasn si w doni Rience'a, dugim skokiem dopad kta izby, nurkn pod

arras z nimf, kopniakiem otworzy sekretne drzwi i na eb, na szyj run w d po krconych
schodach, zrcznie sterujc po wylizganych porczach. Rience rzuci si w pocig, ale poeta by
pewien swego - zna tajemne przejcie jak wasn kiesze, nie raz korzysta z niego, wiejc przed
wierzycielami, zazdrosnymi mami i skor do mordobicia konkurencja, ktrej czasem krad
rymy i nuty. Wiedzia, e na trzecim zakrcie namaca obrotowe drzwiczki, za ktrymi bdzie
drabina wiodca do piwnicy. By pewien, e przeladowca, jak wielu przed nim, nie zdy
wyhamowa, pobiegnie dalej i wdepnie na zapadni, po czym wylduje w chlewie. By pewien, e
potuczony, utytany w gwnie i poturbowany przez wieprze przeladowca zaniecha pocigu.
Jaskier myli si, jak zwykle gdy by czego pewien. Za jego plecami co nagle bysno
niebieskawo, a poeta poczu, e koczyny cierpn mu, martwiej i sztywniej. Nie zdoa zwolni
przy obrotowych drzwiczkach, nogi odmwiy mu posuszestwa. Wrzasn i potoczy si po
schodach, obijajc o ciany korytarzyka. Zapadnia otwara si pod nim z suchym trzaskiem,
trubadur run w d, w ciemno i smrd. Zanim jeszcze wyrn o twarde klepisko i straci
przytomno, przypomnia sobie, e Mama Lantieri napomykaa co o remoncie chlewa.
*
Oprzytomni go bl w skrpowanych przegubach i ramionach, okrutnie wyamywanych ze
staww. Chcia wrzasn, ale nie mg, mia wraenie, jak gdyby zalepiono mu glin jam ustn.
Klcza na klepisku, a skrzypicy powrz wlk go w gr za rce. Chcc uly ramionom
sprbowa si podnie, ale nogi rwnie mia skrpowane. Dawic si i duszc zdoa jednak
wsta, w czym wydatnie pomg mu sznur, cigncy go bezlitonie.
Rience sta przed nim, a jego ze, wilgotne oczy lniy w wietle latami, trzymanej przez
stojcego obok, blisko dwumetrowego nie ogolonego draba. Drugi drab, zapewne nie mniejszy,
by z tyu. Jaskier sysza jego oddech i czu smrd zastarzaego potu. Wanie ten drugi,
mierdzcy, cign powrz umocowany do przegubw poety i przerzucony przez belk stropu.
Stopy Jaskra oderway si od klepiska. Poeta wizgn przez nos, na nic wicej nie byo go sta.
- Do - rzek wreszcie Rience, prawie natychmiast, ale Jaskrowi wydao si, e miny wieki.
Dotkn ziemi, ale uklkn, pomimo najszczerszych chci, nie mg - napity sznur nadal
trzyma go wypronego jak struna.
Rience zbliy si. Na jego twarzy nie byo zna nawet ladu emocji, zazawione oczy nawet na
jot nie zmieniy wyrazu. Rwnie gos, jakim przemwi, by spokojny, cichy, wrcz lekko
znudzony.
- Ty parszywy wierszokleto. Ty wyskrobku. Ty mieciu. Ty zadufane w sobie zero. Mnie chciae
uciec? Mnie jeszcze nikt nie uciek. Nie dokoczylimy rozmowy, ty kabotynie, ty barani bie.
Pytaem ci o co, w znacznie przyjemniejszych warunkach. Teraz odpowiesz na moje pytania,
ale w warunkach znacznie mniej przyjemnych. Prawda, e odpowiesz?
Jaskier skwapliwie pokiwa gow. Rience dopiero teraz si umiechn. I da znak. Bard
zakwicza rozpaczliwie, czujc, jak powrz napina si, a wykrcone do tyu rce trzeszcz w
stawach.

- Nie moesz mwi - skonstatowa Rience, wci oblenie umiechnity. - A boli, prawda?
Wiedz, e podcigam ci na razie dla wasnej przyjemnoci, bo ja strasznie lubi przyglda si,
jak kogo boli. No, jeszcze troszk wyej.
Jaskier o mao nie udusi si wizgiem.
- Do - zakomenderowa wreszcie Rience, po czym zbliy si i chwyci poet za abot. Posuchaj, kogutku. Zdejm teraz zaklcie, by odzyska mow. Ale jeli sprbujesz podnie
ponad konieczno twj uroczy gos, to poaujesz.
Wykona doni gest, dotkn piercieniem policzka poety, a Jaskier poczu, e odzyskuje czucie w
uchwie, jzyku i podniebieniu.
- Teraz - kontynuowa cicho Rience - zadam ci kilka pyta, a ty bdziesz na nie odpowiada,
pynnie, szybko i wyczerpujco. A jeli si cho na chwil zawahasz lub zajkniesz, jeli dasz mi
najmniejszy powd, bym zwtpi w twoj prawdomwno, to... Spjrz w d.
Jaskier usucha. Z przeraeniem stwierdzi, e do wizw na jego kostkach przymocowany jest
krtki sznur, przytwierdzony drugim kocem do cebra penego wapna.
- Jeli ka podcign ci wyej - umiechn si okrutnie Rience - a wraz z tob to wiaderko,
to pewnie nie odzyskasz wadzy w rkach. Wtpi, by po czym takim by zdolny do gry na lutni.
Naprawd w to wtpi. Sdz wic, e bdziesz mwi. Mam racj?
Jaskier nie potwierdzi, bo ze strachu nie mg ani poruszy gow, ani wydoby gosu. Rience nie
sprawia wraenia, by zaleao mu na potwierdzeniu.
- Ja, ma si rozumie - oznajmi - bd natychmiast wiedzia, czy mwisz prawd, z miejsca
zorientuj si w kadym wybiegu, nie dam si zmyli poetyckimi sztuczkami ani mtn
erudycj. To dla mnie drobiazg, tak jak drobiazgiem byo sparaliowanie ci na schodach. Radz
wic, hultaju, wa kade sowo. No, szkoda czasu, zaczynamy. Jak wiesz, interesuje mnie
bohaterka jednej z twych piknych ballad, wnuczka krlowej Calanthe z Cintry. Ksiniczka
Cirilla, pieszczotliwie nazywana Ciri. Wedug relacji naocznych wiadkw osbka ta zgina w
czasie zdobywania miasta, dwa lata temu. Natomiast w balladzie obrazowo i wzruszajco
opisujesz jej spotkanie z owym dziwnym, nieledwie legendarnym osobnikiem, owym...
wiedminem, Geraltem czy Geraldem. Pomijajc poetyczne brednie o przeznaczeniu i wyrokach
losu,. z ballady wynika, e dzieciak wyszed cao z walk o Cintr. Czy to prawda?
- Nie wiem... - jkn Jaskier. - Na bogw, jestem tylko poet! Syszaem to i owo, a reszt...
- No?
- Reszt wymyliem. Wykonfabulowaem! Ja nic nie wiem! - zawy bard, widzc, e Rience daje
znak mierdzcemu i czujc, e sznur napina si mocniej. - Nie kami!
- Faktycznie - pokiwa gow Rience. - Nie kamiesz wprost, wyczubym. Ale co krcisz. Nie
wymyliby ballady ot tak, bez powodu. A owego Wiedmina przecie znasz. Nie raz widywano
ci w jego towarzystwie. No, gadaj, Jaskier, jeli ci stawy mie. Wszystko, co wiesz.

- Ta Ciri - wydysza poeta - bya wiedminowi przeznaczona. Tak zwane Dziecko Niespodzianka...
Syszelicie pewnie, to znana historia. Jej rodzice przyrzekli odda j wiedminowi...
- Rodzice mieliby odda dzieciaka temu szalonemu mutantowi? Temu patnemu mordercy?
esz, wierszokleto. Takie kawaki moesz piewa babom.
- Tak byo, przysigam na dusz mej matki - zaka Jaskier. - Wiem to z pewnego rda...
Wiedmin...
- Mw o dziewczynce. Wiedmin mnie na razie nie interesuje.
- Nie wiem nic o dziewczynce! Wiem tylko, e wiedmin jecha po ni do Cintry, gdy wybucha
wojna. Spotkaem go wtedy. Ode mnie dowiedzia si o rzezi, o mierci Calanthe... Pyta mnie o
to dziecko, o wnuczk krlowej... Ale przecie ja wiedziaem, e w Cintrze zginli wszyscy, z
ostatniego bastionu nie ocalaa ywa dusza...
- Gadaj. Mniej metafor. Wicej konkretw!
- Gdy wiedmin dowiedzia si o upadku Cintry i o rzezi, zaniecha podry. Obaj ucieklimy na
pnoc. Rozstaem si z nim w Hengfors, od tamtej pory go nie widziaem... A e w drodze mwi
troch o tej... Ciri, czy jak jej tam... i o przeznaczeniu... Wic uoyem t ballad. Wicej nie
wiem, przysigam!
Rience popatrzy na niego spode ba.
- A gdzie jest obecnie w wiedmin? - spyta. - Ten najemny zabjca potworw, poetyczny
rzenik, lubicy rozprawia o przeznaczeniu?
- Mwiem, po raz ostatni widziaem go...
- Wiem, co mwie - przerwa Rience. - Pilnie sucham tego, co mwisz. A ty pilnie suchaj
mnie. Odpowiadaj precyzyjnie na zadawane ci pytania. Pytanie brzmiao nastpujco: jeeli nikt
nie widzia Wiedmina Geralta czy Geralda od ponad roku, to gdzie w si ukrywa? Gdzie zwyk
si ukrywa?
- Nie wiem, gdzie to jest - powiedzia prdko trubadur. - Nie kami. Naprawd nie wiem...
- Za szybko. Jaskier, za szybko - Rience umiechn si zowrogo. - Za skwapliwie. Sprytny jeste,
ale nieostrony. Nie wiesz, powiadasz, gdzie to jest. Ale zao si, e wiesz, co to jest.
Jaskier zacisn zby. Ze zoci i rozpaczy.
- No? - Rience da znak mierdzcemu. - Gdzie ukrywa si wiedmin? Jak nazywa si to miejsce?
Poeta milcza. Sznur napi si, bolenie wykrci rce, stopy straciy kontakt z ziemi. Jaskier
zawy, urwanie i krtko, bo czarodziejski piercie Rience'a natychmiast go zakneblowa.
- Wyej, wyej - Rience opar rce o biodra. - Wiesz, Jaskier, mgbym magicznie wysondowa ci

mzg, ale to wyczerpujce. Poza tym lubi patrze, jak oczy z blu wya z orbit. A ty i tak
powiesz.
Jaskier wiedzia, e powie. Powrz przytwierdzony do jego kostek napi si, napeniony wapnem
ceber ze zgrzytem przesun si po klepisku.
- Panie - powiedzia nagle drugi drab, zasaniajc latarni opocz i wygldajc przez szpar w
drzwiach chlewika. - Kto tu idzie. Jaka dziewka chyba.
- Wiecie, co robi - sykn Rience. - Zga latarni.
mierdzcy puci lin, Jaskier zwali si bezwadnie na ziemi, ale tak, e widzia, jak ten od
latarni staje przy drzwiczkach, a mierdzcy, z dugim noem w rku, czai si z drugiej strony.
Przez szpary w deskach przewiecay wiata zamtuza, poeta sysza dobiegajce stamtd gwar i
piewy.
Drzwi chlewa skrzypny i otwary si, stana w nich niewysoka posta owinita paszczem, w
okrgej, ciasno przylegajcej do gowy czapeczce. Po chwili wahania niewiasta przekroczya
prg. mierdzcy przypad do niej, z rozmachem ci noem. I zwali si na klczki, bo n nie
napotka oporu, przeszed przez gardo postaci jak przez kb dymu. Bo posta faktycznie bya
kbem dymu, ktry ju zaczyna si rozwiewa. Ale nim zdy si rozwia, do chlewa wpada
druga posta, niewyrana, ciemna i zwinna jak asica. Jaskier zobaczy, jak ciskajc paszczem w
tego od latarni przeskoczya nad mierdzcym, widzia, jak co bysno w jej doni, usysza, jak
mierdzcy zakrztusi si i dziko zarzzi. Drugi drab wymota si z paszcza, skoczy, zamachn
si noem. Z doni ciemnej postaci wystrzelia z sykiem ognista byskawica, z upiornym
trzaskiem rozlaa si, jak ponca oliwa, po twarzy i piersi draba. Drab wrzasn przeraliwie,
chlew wypeni obrzydliwy odr palonego misa.
Wtedy zaatakowa Rience. Czar, ktry rzuci, rozjani ciemno niebieskim blaskiem, w ktrym
Jaskier zobaczy smuk kobiet w mskim stroju, dziwnie gestykulujc oboma rkami.
Zobaczy j na sekund, bo niebieska powiata znika raptownie wrd huku i olepiajcego
bysku, a Rience z rykiem wciekoci polecia do tyu, run na drewniane przegrody, amic je z
trzaskiem. Kobieta w mskim stroju skoczya za nim, w jej doni zamigota sztylet. Chlew
ponownie wypeni si blaskiem, tym razem zotym, bijcym ze wietlistego owalu, ktry nagle
pojawi si w powietrzu. Jaskier zobaczy, jak Rience zrywa si z klepiska i skacze w owal, niknc
momentalnie.
Owal straci blask, ale nim zgas cakowicie, kobieta zdya dobiec i krzykn niezrozumiale,
wycigajc rk. Co zatrzeszczao i zaszumiao, a gasncy owal zagotowa si na moment
huczcym ogniem. Z oddali, z bardzo daleka, do uszu Jaskra dobieg niewyrany dwik, gos
bardzo przypominajcy wrzask blu. Owal zgas zupenie, w chlewie znowu zapanowaa
ciemno. Poeta poczu, e znika sia kneblujca mu usta.
- Na pomoc! - zawy. - Ratunku!
- Nie drzyj si, Jaskier - powiedziaa kobieta, klkajc obok i rozcinajc mu wizy motylkowym
sztyletem Rience'a.

- Yennefer? To ty?
- Nie bdziesz chyba twierdzi, e zapomniae, jak wygldam. A i mj gos nie jest chyba obcy
twemu muzykalnemu uchu. Moesz wsta? Nie poamali ci koci?
Jaskier podnis si z trudem, zastka, roztar obolae ramiona.
- Co z nimi? - wskaza na lece na klepisku ciaa.
- Sprawdmy - czarodziejka szczkna zamykanym sztyletem. - Jeden powinien y. Miaabym
do niego kilka pyta.
- Ten - trubadur stan nad mierdzcym - chyba yje.
- Nie sdz - stwierdzia beznamitnie Yennefer. - Temu przeciam tchawic i ttnic szyjn.
Moe co w nim jeszcze szumi, ale ju niedugo poszumi.
Jaskier wzdrygn si.
- Poderna mu gardo?
- Gdybym z wrodzonej ostronoci nie wysaa przodem iluzji, to ja bym tu leaa. Obejrzyjmy
tego drugiego... Psiakrew. Popatrz, taki kawa chopa, a nie wytrzyma. Szkoda, szkoda...
- Rwnie nie yje?
- Nie wytrzyma szoku. Hmm... Troszk za mocno go podsmayam... Spjrz, nawet zby si
przywgliy... Co z tob, Jaskier? Bdziesz rzyga?
- Bd - odrzek niewyranie poeta, zginajc si i opierajc czoem o cian chlewa.
*
- To wszystko? - czarodziejka odstawia kubek, signa po roen z kurczakami. - Niczego nie
zegae? Niczego nie pomine?
- Niczego. Poza podzikowaniem. Dzikuj ci, Yennefer.
Spojrzaa mu w oczy, lekko kiwna gow, jej czarne lnice loki zafaloway, kaskad spyny z
ramienia. Zsuna pieczonego kurczaka na drewniany talerz i zacza go zrcznie rozdziela.
Posugiwaa si noem i widelcem.
Jaskier zna do tej pory tylko jedn osob potrafic rwnie zrcznie je kurczaka
widelcem. Teraz wiedzia ju, gdzie i od kogo Geralt si tego nauczy. Ha, pomyla, nie
mieszka z ni przez rok w jej domu w Vengerbergu, zanim od niej zwia, wpoia mu
dziwactwo. cign z rona drugiego kurczaka, bez namysu udar udko i zacz
demonstracyjnie trzymajc oburcz.
- Skd wiedziaa? - spyta. - W jaki sposb udao ci si przyj mi w por z odsiecz?

noem i
dziwota,
niejedno
ogryza,

- Byam pod Bleobherisem w czasie twojego wystpu.


- Nie widziaem ci.
- Nie chciaam by widziana. Pniej pojechaam za tob do miasteczka. Czekaam tu, w obery,
nie wypadao mi przecie i tam, dokd ty si udae, do owego przybytku wtpliwej rozkoszy, a
niewtpliwej rzeczki. Wreszcie jednak zniecierpliwiam si. Kryam po podwrku, gdy
wydao mi si, e sysz gosy dobiegajce z chlewika. Wyczuliam such, a wwczas okazao si,
e to wcale nie jaki sodomita, jak pocztkowo sdziam, lecz ty. Hola, gospodarzu! Jeszcze wina,
jeli aska!
- Su, wielmona pani! Ju lec!
- Tego samego, co poprzednio, bardzo prosz, ale tym razem bez wody. Wod toleruj tylko w
ani, w winie jest mi wstrtna.
- Su, su!
Yennefer odsuna talerz. Na kurczaku, jak zauway Jaskier, zostao jeszcze do misa na
niadanie dla karczmarza i jego rodziny. N i widelec byty bez wtpienia eleganckie i wytworne,
ale mao wydajne.
- Dzikuj ci - powtrzy - za ocalenie, Ten przekltnik Rience nie zostawiby mnie przy yciu.
Wydusiby ze mnie wszystko i zarn jak barana.
- Te tak sdz - nalaa wina sobie i jemu, uniosa kubek. - Wypijmy tedy za twoje ocalone
zdrowie, Jaskier.
- Za twoje, Yennefer - odsalutowa. - Za zdrowie, o ktre bd si od dzisiaj modli, ilekro trafi
si okazja. Jestem twoim dunikiem, pikna pani, spac ten dug w moich pieniach. Obal w
nich mit, jakoby czarodzieje nieczuli byli na cudz krzywd, jakoby nie kwapili si nie pomoc
postronnym, biednym, nieszczliwym miertelnikom.
- C - umiechna si, mruc lekko pikne fiokowe oczy. - Mit ma swe uzasadnienie, nie
powsta bez przyczyny. Ale ty nie jeste postronny, Jaskier. Znam ci przecie i lubi.
- Doprawdy? - poeta rwnie si umiechn. - Jak do tej pory zrcznie to ukrywaa. Spotkaem
si nawet z opini, e nie cierpisz mnie, cytuj, niczym morowej zarazy.
- Kiedy tak byo - czarodziejk spowaniaa nagle. - Potem zmieniam pogldy. Potem byam ci
wdziczna.
- Za co, jeli wolno spyta?
- Mniejsza z tym - powiedziaa, bawic si pustym kubkiem. - Wrmy do powaniejszych pyta.
Do tych, ktre zadawano ci w chlewie, wyamujc przy tym rce ze staww. Jak to byo
naprawd, Jaskier? Rzeczywicie nie widziae Geralta od czasu waszej ucieczki znad Jarugi?
Naprawd nie wiedziae o tym, e po zakoczeniu wojny wrci na Poudnie? e by ciko ranny,

tak ciko, e rozeszy si nawet pogoski o jego mierci? O niczym nie wiedziae?
- Nie. Nie wiedziaem. Przez dugi czas bawiem w Pont Vanis, na dworze Esterada Thyssena. A
potem u Niedamira w Hengfors...
- Nie wiedziae - czarodziejka pokiwaa gow, rozpia kaftanik. Na jej szyi, na czarnej
aksamitce, zalnia wysadzana brylantami gwiazda z obsydianu. - Nie wiedziae o tym, e po
wykurowaniu si z ran Geralt pojecha na Zarzecze? Nie domylasz si, kogo tam szuka?
- Tego si domylam. Ale czy znalaz, nie wiem.
- Nie wiesz - powtrzya. - Ty, ktry zwykle wiesz o wszystkim i o wszystkim piewasz. Nawet o
sprawach tak intymnych, jak czyje uczucia. Pod Bleobherisem posuchaam twoich ballad,
Jaskier. adnych kilka zwrotek powicie mojej osobie.
- Poezja - burkn, patrzc na kurczaka - ma swoje prawa. Nikt nie powinien czu si uraony...
- Wosy jak skrzydo kruka, niby nocna burza... - zacytowaa Yennefer z przesadn emfaz -... a
w oczach fioletowe drzemi byskawice... Czy tak to szo?
- Tak ci zapamitaem - umiechn si lekko poeta. - Ktokolwiek chciaby twierdzi, e to
skamany opis, niechaj pierwszy rzuci we mnie kamieniem.
- Nie wiem tylko - czarodziejka zacisna usta - kto upowani ci do opisywania moich organw
wewntrznych. Jak to byo? Serce jej niczym klejnot, co szyj jej zdobi, twarde jest niby
diament, jak diament nieczue, bardziej nili obsydian ostre, kaleczce... Sam to wymylie? A
moe...
Jej wargi drgny, skrzywiy si.
-... a moe nasuchae si czyich zwierze i alw?
- Hmm... - Jaskier chrzkn, odbieg od niebezpiecznego tematu. - Powiedz mi, Yennefer, kiedy
ty ostatni raz widziaa Geralta?
- Dawno.
- Po wojnie?
- Po wojnie... - gos Yennefer zmieni si nieznacznie. - Nie, po wojnie go nie widziaam. Przez
duszy czas... nie widziaam nikogo. No, ale do rzeczy, poeto. Jestem lekko zdziwiona faktem, e
o niczym nie wiesz i o niczym nie syszae, a pomimo to kto wanie ciebie wyciga na belce,
chcc zdoby informacje. Nie jeste tym zaniepokojony?
- Jestem.
- Posuchaj mnie - powiedziaa ostro, stuknwszy kubkiem o st. - Posuchaj uwanie. Wykrel t
ballad z twego repertuaru. Nie piewaj jej.

- Mwisz o...
- Wiesz doskonale, o czym mwi. piewaj o wojnie z Nilfgaardem. piewaj o Geralcie i o mnie,
ani nam tym zaszkodzisz, ani pomoesz, ani niczego nie poprawisz, ani nie pogorszysz. Ale o
Lwitku z Cintry nie piewaj.
Rozejrzaa si, sprawdzajc, czy ktry z nielicznych o tej porze goci zajazdu nie przysuchuje si,
odczekaa, a sprztajca dziewka odejdzie do kuchni.
- Staraj si te unika spotka sam na sam z ludmi, ktrych nie znasz - powiedziaa cicho. - Z
takimi, ktrzy zapominaj na wstpie pozdrowi ci od wsplnych znajomych. Rozumiesz?
Spojrza na ni, zaskoczony. Yennefer umiechna si.
- Pozdrowienia od Dijkstry, Jaskier.
Teraz bard pochliwie rozejrza si dookoa. Jego zdumienie musiao by wyrane, a mina
zabawna, bo czarodziejka pozwolia sobie na do szyderczy grymas.
- Przy okazji - szepna, przechylajc si przez st - Dijkstra prosi o raport. Wracasz z Verden, a
Dijkstr ciekawi, o czym to mwi si na dworze krla Ervylla. Prosi, by ci przekaza, e tym
razem raport ma by rzeczowy, szczegowy i pod adnym pozorem wierszowany. Proz, Jaskier.
Proz.
Poeta przekn lin, kiwn gow. Milcza, zastanawiajc si nad pytaniem. Ale czarodziejka
uprzedzia je.
- Nadchodz trudne czasy - powiedziaa cicho. - Trudne i niebezpieczne. Nadchodzi czas zmian.
Przykro byoby starze si w przekonaniu, e nie uczynio si niczego, by zmiany, ktre
nadchodz, byy zmianami na lepsze. Prawda?
Przytakn skinieniem gowy, odchrzkn.
- Yennefer?
- Sucham ci, poeto.
- Tamci w chlewie... Chciaoby si wiedzie, kim byli, czego chcieli, kto ich nasa. Zabia obu,
ale przecie plotka gosi, e potraficie wyciga informacje nawet z nieboszczykw.
- A tego, e nekromancja zakazana jest edyktem Kapituy, plotka nie gosi? Daj pokj. Jaskier. Te
zbiry i tak zapewne nie wiedziay wiele. Ten, ktry uciek... Hmm... Z nim jest inna sprawa.
- Rience. On by czarodziejem, prawda?
- Tak. Ale niezbyt wprawnym.
- Uciek ci jednak. Widziaem jakim sposobem. Teleportowa si, czy nie tak? Czy to o czym nie
wiadczy?

- Owszem, wiadczy. O tym, e kto mu pomg. Ten Rience nie mia ani do czasu, ani do si,
by otworzy owalny portal zawieszony w powietrzu. Taki teleport to nie w kij dmucha. Jasnym
jest, e kto inny go otworzy. Kto nieporwnanie mocniejszy. Dlatego baam si go ciga, nie
wiedzc, gdzie wylduj. Ale posaam w lad za nim do wysok temperatur. Bdzie
potrzebowa wielu zakl i eliksirw skutecznych przeciw poparzeniom, a i tak na jaki czas
bdzie naznaczony.
- Moe ci zainteresuje, e to by Nilfgaardczyk.
- Tak mylisz? - Yennefer wyprostowaa si, szybkim ruchem wyja z kieszeni motylkowy
sztylet, obrcia go w doni. - Nilfgaardzkie noe nosi teraz wiele osb. S wygodne i porczne,
mona je ukry nawet za dekoltem...
- Nie w nou rzecz. Wypytujc mnie, uy okrele bitwa o Cintr, zdobywanie miasta, czy co
w tym duchu. Nigdy nie syszaem, by kto tak nazywa te wydarzenia. Dla nas to zawsze bya
rze. Rze Cintry. Nikt nie mwi inaczej.
Czarodziejka uniosa do, przyjrzaa si paznokciom.
- Sprytnie, Jaskier. Masz czue ucho.
- Skrzywienie zawodowe.
- Ciekawe, ktry zawd masz na myli? - umiechna si zalotnie. - Ale dzikuj ci za t
informacj. Bya cenna.
- Niech to bdzie - odpowiedzia umiechem - mj wkad w zmiany na lepsze. Powiedz mi,
Yennefer, dlaczego Nilfgaard tak interesuje si Geraltem i dziewczynk z Cintry?
- Nie pchaj w to nosa - spowaniaa nagle. - Mwiam, masz zapomnie, e kiedykolwiek syszae
o wnuczce Calanthe.
- Owszem, mwia. Ale ja nie szukam tematu do ballady.
- Czego wic, u diaba, szukasz? Guza?
- Zamy - rzeki cicho, opierajc podbrdek na splecionych doniach, spojrza w oczy
czarodziejki. - Zamy, e Geralt faktycznie odnalaz i uratowa to dziecko. Zamy, e wreszcie
uwierzy w si przeznaczenia i zabra odnalezione dziecko ze sob. Dokd? Rience prbowa
wydusi to ze mnie torturami. A ty wiesz, Yennefer. Wiesz, gdzie wiedmin si zaszy.
- Wiem.
- I wiesz, jak tam dotrze?
- I to wiem.
- Nie uwaasz, e naleaoby go ostrzec? Uprzedzi, e jego i dziewczynki szukaj ludzie pokroju

tego Rience'a? Pojechabym tam, ale ja naprawd nie wiem, gdzie to jest... To miejsce, ktrego
nazwy wol nie wypowiada...
- Skonkluduj, Jaskier.
- Jeeli wiesz, gdzie Geralt jest, powinna jecha i ostrzec go. Jeste mu co winna, Yennefer. Co
ci przecie z nim czyo.
- Owszem - potwierdzia chodno. - Co mnie z nim czyo. Dlatego troch go znam. Nie lubi, by
narzuca mu si z pomoc. A jeli pomocy potrzebowa, szuka jej u osb, do ktrych mia
zaufanie. Od tamtych wydarze min ponad rok, a ja... nie miaam od niego adnych wieci. A
jeeli chodzi o dug, to jestem mu winna dokadnie tyle, ile on mnie. Nie mniej i nie wicej.
- Ja zatem tam pojad - unis gow. - Powiedz mi...
- Nie powiem - przerwaa. - Jeste spalony, Jaskier. Mog dopa ci znowu, im mniej wiesz, tym
lepiej. Znikaj std. Jed do Redanii, do Dijkstry i Filippy Eilhart, przyklej si do dworu Vizimira. I
jeszcze raz uprzedzam: zapomnij o Lwitku z Cintry. O Ciri. Udawaj, e nigdy nie syszae tego
imienia. Zrb, o co ci prosz. Nie chciaabym, by spotkao ci co zego. Za bardzo ci lubi, zbyt
wiele ci zawdziczam...
- Ju po raz wtry to powiedziaa. Co ty mi zawdziczasz, Yennefer?
Czarodziejka odwrcia gow, milczaa dugo.
- Jedzie z nim - powiedziaa wreszcie. - Dziki tobie nie by sam. Bye mu przyjacielem. Bye z
nim.
Bard spuci wzrok.
- Niewiele mia z tego - mrukn. - Niewiele skorzysta na tej przyjani. Mia z mojego powodu
gwnie kopoty. Wci musia wyciga mnie z jakiej kabay... Pomaga mi...
Przechylia si przez st, pooya mu rk na doni, cisna silnie, nie mwic sowa. W jej
oczach by al.
- Jed do Redanii - powtrzya po chwili. - Do Tretogoru. Tam bdziesz pod piecz Dijkstry i
Filippy. Nie prbuj odgrywa bohatera. Wpltae si w niebezpieczn afer, Jaskier.
- Zauwayem - skrzywi si, pomasowa bolce rami. - Wanie dlatego uwaam, e naley
ostrzec Geralta. Ty jedna wiesz, gdzie go szuka. Znasz drog. Domniemywam, e bywaa tam...
gociem...
Yennefer odwrcia si. Jaskier widzia, jak zacisna wargi, jak drgn misie na jej policzku.
- Owszem, zdarzao mi si niegdy - powiedziaa, a w jej gosie byo co nieuchwytnie dziwnego. Zdarzao mi si bywa tam gociem. Ale nigdy nieproszonym.

*
Wiatr zawy wciekle, zafalowa porastajcymi ruiny miotami traw, zaszumia w krzakach gogu
i wysokich pokrzywach. Chmury przetoczyy si przez krg ksiyca, na chwil rozjaniajc
zamczysko, zalewajc blad, rozfalowan od cieni powiat fos i resztki muru, ujawniajc
kopczyki czaszek szczerzcych poamane zby, patrzcych w nico czarnymi dziurami
oczodow. Ciri pisna cienko i ukrya gow pod paszczem Wiedmina.
Szturchnita pitami klacz ostronie przestpia stert cegie, wesza pod zaman arkad.
Podkowy, dzwonic o kamienne pyty, budziy wrd murw upiorne echa, tumione wyjcym
wichrem. Ciri dygotaa, wczepiwszy rce w grzyw.
- Boj si - szepna.
- Nie masz si czego ba - odpowiedzia wiedmin, kadc do na jej ramieniu. - Na caym
wiecie trudno o bezpieczniejsze miejsce. To jest Kaer Morhen, Wiedmiskie Siedliszcze. Tu by
kiedy pikny zamek. Dawno temu.
Nie odpowiedziaa, schylia nisko gow. Klacz Wiedmina, nazywana Potk, prychna z cicha,
jak gdyby i ona chciaa j uspokoi.
Zanurzyli si w ciemn otcha, w dugi, nie koczcy si czarny tunel wrd kolumn i arkad.
Potka stpaa pewnie i ochoczo, nie zwaajc na nieprzebite ciemnoci, rano podzwaniaa
podkowami po posadzce.
Przed nimi, w kocu tunelu, zapona nagle czerwonym wiatem prosta pionowa linia. Rosnc i
poszerzajc si, staa si drzwiami, zza ktrych bia powiata, migotliwy blask uczyw
zatknitych w elazne uchwyty na cianach. W drzwiach stana czarna, rozmazujca si w
blasku posta.
- Kto? - Ciri usyszaa zy, metaliczny gos, brzmicy jak szczeknicie psa. - Geralt?
- Tak, Eskel. To ja.
- Wchod.
Wiedmin zsiad, zdj Ciri z sioda, postawi na ziemi, wcisn w rczki toboek, ktry uchwycia
kurczowo oburcz, aujc, e jest zbyt may, by moga schowa si za nim caa.
- Zaczekaj tu z Eskelem - powiedzia. - Odprowadz Potk do stajni.
- Chod do wiata, may - warkn mczyzna zwany Eskelem. - Nie stj w ciemnociach.
Ciri spojrzaa w gr, na jego twarz, i z trudem stumia krzyk przestrachu. To nie by czowiek.
Chocia sta na dwch nogach, chocia pachnia potem i dymem, chocia nosi normalne ludzkie
odzienie, to nie by czowiek. aden czowiek, pomylaa, nie moe mie takiej twarzy.
- No, na co czekasz? - powtrzy Eskel.

Nie poruszya si. Z ciemnoci syszaa oddalajcy si stuk podkw Potki. Co, co byo mikkie i
piszczao, przebiego jej po nodze. Podskoczya.
- Nie stj w mroku, smyku, bo ci szczury pogryz cholewki.
Ciri, przytulajc toboek, postpia prdko w stron wiata. Szczury z piskiem pryskay jej spod
ng. Eskel schyli si, odebra jej zawinitko, zdj kapturek.
- Zaraza - mrukn. - Dziewczynka. Tego jeszcze brakowao.
Spojrzaa na niego, przestraszona. Eskel umiecha si.
Zobaczya, e to jednak czowiek, e ma cakiem normaln ludzk twarz, tyle e znieksztacon
dug, brzydk, pokrg blizn, biegnc od kcika ust przez cay policzek, a do ucha.
- Skoro tu ju jeste, witaj w Kaer Morhen - powiedzia. - Jak ci woaj?
- Ciri - odpowiedzia za ni Geralt, bezszelestnie wyaniajc si z mroku. Eskel odwrci si. Nagle,
szybko, bez sowa obaj wiedmini padli sobie w objcia, mocno, twardo opletli si ramionami. Na
jedn krtk chwil.
- yjesz, Wilku.
- yj.
- No, dobra - Eskel wyj uczywo z uchwytu. - Chodcie. Zamykamy wewntrzne wrota, bo
ciepo ucieka.
Poszli korytarzem. Szczury byy i tu, przemykay pod cianami, popiskiway z otchani ciemnych
bocznych przej, pierzchay przed chwiejnym krgiem wiata rzucanym przez pochodni. Ciri
dreptaa szybko, starajc si dotrzyma kroku mczyznom.
- Kto zimuje, Eskel? Oprcz Vesemira?
- Lambert i Coen.
Zeszli w d po schodach, stromych i liskich. W dole wida byo odblask wiata. Ciri usyszaa
gosy, poczua zapach dymu.
Halla bya ogromna, zalana wiatem z wielkiego paleniska huczcego pomieniami zasysanymi
w czelu komina. Jej rodek zajmowa ogromny, ciki st. Przy stole tym mogo zasi co
najmniej dziesiciu ludzi. Siedziao trzech. Trzech ludzi. Trzech wiedminw, poprawia si w
myli Ciri. Widziaa tylko sylwetki na tle aru paleniska.
- Witaj, Wilku. Czekalimy na ciebie.
- Witaj, Vesemir. Witajcie, chopaki. Dobrze by znowu w domu.
- Kog to do nas przywiode?

Geralt milcza przez chwil, potem pooy rk na ramieniu Ciri, popchn j leciutko do przodu.
Sza niezgrabnie, niepewnie, kulc si i garbic, pochylajc gow.
Boj si, pomylaa. Bardzo si boj. Gdy Geralt mnie odnalaz i zabra ze sob, mylaam, e
strach ju nie wrci, e to ju mino... I oto, zamiast w domu, jestem w tym strasznym,
ciemnym, zrujnowanym zamczysku, penym szczurw i koszmarnych ech... Stoj znowu przed
czerwon cian ognia. Widz grone czarne postacie, widz wpatrzone we mnie ze,
niesamowicie byszczce oczy...
- Kim jest to dziecko, Wilku? Kim jest ta dziewczynka?
- Jest moim... - Geralt zajkn si nagle. Poczua na ramionach jego mocne, twarde donie. I
nagle strach znikn. Przepad bez ladu. Czerwony huczcy ogie dawa ciepo. Tylko ciepo.
Czarne sylwetki byy sylwetkami przyjaci. Opiekunw. Byszczce oczy wyraay ciekawo.
Trosk. I niepokj...
Donie Geralta zacisny si na jej ramionach.
- Ona jest naszym przeznaczeniem.

Zaprawd, nie masz nic wstrtniejszego nad monstra owe, naturze przeciwne, wiedminami
zwane, bo s to pody plugawego czarostwa i diabelstwa. S to otry bez cnoty, sumienia i
skrupuu, istne stwory piekielne, do zabrania jeno zdatne. Nie masz dla takich jak oni miedzy
ludmi poczciwymi miejsca.
A owo Kaer Morhen, gdzie ci bezecni si gnied, gdzie ohydnych swych praktyk dokonuj,
starte by musi z powierzchni ziemi, a lad po nim sol i saletr posypany.
Anonim, Monstrum albo Wiedmina opisanie
Nietolerancja i zabobon zawsze byy wasnoci gupich midzy posplstwem i nigdy, jak
mniemam, z gruntu wykorzenione nie bd, bo rwnie wieczne s, jak sama gupota. Tam,
gdzie dzi pitrz si gry, bd kiedy morza, tam, gdzie dzi weni si morza, bd kiedy
pustynie. A gupota pozostanie gupot.
Nicodemus de Boot,
Medytacje o yciu, szczciu i pomylnoci

Rozdzia drugi
Triss Merigold chuchna w zmarznite rce, poruszya palcami i wymruczaa czarodziejsk
formu. Jej ko, buany waach, natychmiast zareagowa na zaklcie, parskn, prychn i
odwrci eb, patrzc na czarodziejk okiem zazawionym od zimna i wiatru.
- Masz dwa wyjcia, stary - powiedziaa Triss, nacigajc rkawice. - Albo przyzwyczaisz si do
magii, albo sprzedam ci chopom do puga.
Waach zastrzyg uszami, buchn par z nozdrzy i posusznie ruszy w d po lesistym zboczu.
Czarodziejka schylia si w siodle, unikajc smagni pokrytych szronem gazi.
Zaklcie podziaao szybko, przestaa czu ukucia zimna w okciach i na karku, zniko przykre
wraenie chodu, kace garbi si i wciga gow w ramiona. Czar, rozgrzewajc j, przymi
rwnie gd, od kilku godzin sscy odek. Triss poweselaa, rozsiada si wygodniej w kulbace i
z wikszym ni dotychczas skupieniem zacza obserwowa okolic.
Od momentu, w ktrym porzucia uczszczany szlak, kierunek wskazywaa jej szarobiaawa
ciana gr, onieone szczyty, poyskujce zotem w tych rzadkich chwilach, gdy soce
przebijao si przez chmury, najczciej rankiem i tu przed zachodem. Teraz, gdy bya ju bliej
grskiego acucha, musiaa bardziej uwaa. Tereny wok Kaer Morhen syny z dzikoci i
niedostpnoci, a szczerba w granitowej cianie, ktr naleao si kierowa, nie bya atwa do
odnalezienia dla niewprawnego oka. Wystarczyo skrci w jeden z licznych jarw lub wwozw,
by zgubi j, straci z oczu. Nawet ona, ktra znaa teren, znaa drog i wiedziaa, gdzie szuka
przeczy, nie moga pozwoli sobie na chwil dekoncentracji.
Las si skoczy. Przed czarodziejk rozcigaa si szeroka, wysana otoczakami dolina, sigajca

urwistych zboczy po stronie przeciwnej. rodkiem doliny pyna Gwenllech, Rzeka Biaych
Kamieni, burzc si pienicie wrd gazw i naniesionych prdem pni. Tu, w grnym biegu,
Gwenllech bya ju tylko pytkim, cho szerokim strumieniem. Tu mona byo sforsowa j bez
trudnoci. Niej, w Kaedwen, w biegu rodkowym, rzeka stanowia przeszkod nie do pokonania bya rwca i amaa si dnem gbokich przepaci.
Waach, wpdzony w wod, przyspieszy kroku, najwyraniej pragnc jak najszybciej dotrze do
przeciwlegego brzegu. Triss wstrzymaa go lekko - nurt by pytki, siga koniowi nieco ponad
nadpcia, ale zalegajce dno kamienie byy liskie, a prd ostry i wartki. Woda burzya si i
pienia wok ng wierzchowca.
Czarodziejka spojrzaa w niebo. Wzmagajcy si chd i wiatr mogy tu, w grach, zwiastowa
zamie, a perspektywa spdzenia kolejnej nocy w grocie lub skalnej rozpadlinie niezbyt j
pocigaa. Moga, gdyby musiaa, kontynuowa podr nawet wrd zamieci, moga
rozpoznawa drog telepatycznie, moga magicznie uniewraliwi si na zimno. Moga, gdyby
musiaa. Ale wolaa nie musie.
Szczciem Kaer Morhen byo ju blisko. Triss wpdzia waacha na paski piarg, na ogromn
pryzm kamieni, wymyt przez lodowce i strumyki, wjechaa w wski przesmyk wrd skalnych
blokw. ciany wwozu wznosiy si pionowo, zdaway si styka wysoko w grze, przedzielone
wsk kresk nieba. Zrobio si cieplej, bo wiatr wyjcy nad skaami nie dosiga jej ju, nie
smaga i nie ksa.
Przesmyk rozszerzy si, wwid do parowu, a potem w dolin, na wielk, okrg, wypenion
lasem nieck, rozcigajc si wrd zbatych gazw. Czarodziejka zlekcewaya agodne,
dostpne obrzea, wjechaa wprost w kniej, w gsty matecznik. Zesche gazie zatrzeszczay
pod kopytami. Waach, zmuszony do przestpowania przez zwalone pnie, zachrapa, zataczy,
zatupa. Triss cigna wodze, szarpna konia za kosmate ucho i rugna brzydko, zoliwie
nawizujc do jego kalectwa. Rumak, w rzeczy samej sprawiajc wraenie zawstydzonego,
poszed rwniej i raniej, sam wybierajc drog wrd gstwiny.
Wkrtce wydostali si na czystszy teren, wjechali w koryto strumienia, ledwie sczcego si
dnem parowu. Czarodziejka rozgldaa si bacznie. Wkrtce znalaza to, czego szukaa. Nad
jarem, wsparty na olbrzymich gazach, lea poziomo potny pie, ciemny, goy, pozieleniay od
mchu. Triss podjechaa bliej, chcc si upewni, e to rzeczywicie Szlak, a nie przypadkowe
drzewo, obalone przez wichur. Dostrzega jednak niewyran wsk ciek, niknc wrd lasu.
Nie moga si myli - to, by z pewnoci Szlak, otaczajca zamczysko Kaer Morhen najeona
przeszkodami drka, na ktrej wiedmini trenowali szybko biegu i kontrol oddechu. Drk
nazywano Szlakiem, ale Triss wiedziaa, e modzi wiedmini mieli dla niej sw wasn nazw:
Mordownia.
Przylgna do szyi konia, wolno przejechaa pod pniem. I wtedy usyszaa chrobot kamieni. I
szybkie, lekkie kroki biegncego czowieka.
Odwrcia si na kulbace, cigna wodze. Czekaa, a wiedmin wbiegnie na kod.
Wiedmin wbieg na kod, przemkn po niej jak strzaa, nie zwalniajc, nawet nie balansujc
ramionami, leciutko, zwinnie, pynnie, z niewiarygodn gracj. Mign tylko, zamajaczy, znikn

wrd drzew, nie potrciwszy ani jednej gazki. Triss westchna gono, z niedowierzaniem
krcc gow.
Bo wiedmin, sdzc z wzrostu i budowy, mia okoo dwunastu lat.
Czarodziejka uderzya buanka pitami, oddaa wodze i kusem ruszya w gr strumienia.
Wiedziaa, e Szlak przecina parw jeszcze raz, w miejscu okrelanym jako Gardziel. Chciaa
ponownie rzuci okiem na maego Wiedmina. Wiedziaa bowiem, e w Kaer Morhen nie
trenowano dzieciakw od blisko wier wieku.
Nie spieszya si zbytnio. cieynka Mordowni wia si i ptlia wrd boru, na jej pokonanie
wiedminek musia powici znacznie wicej czasu ni ona, jadca na skrt.
Zwleka jednak te nie moga. Za Gardziel Szlak skrca w lasy, wid prosto ku warowni. Gdyby
nie zdybaa chopca przy przepaci, moga go ju w ogle nie zobaczy.
Bywaa ju w Kaer Morhen kilkakrotnie i bya wiadoma faktu, e widziaa tam tylko to, co
wiedmini chcieli jej pokaza. Triss nie bya a tak naiwna, by nie wiedzie, e chcieli jej pokaza
znikom cz tego, co w Kaer Morhen mona byo zobaczy.
Po kilku minutach jazdy kamienistym korytem strumienia spostrzega Gardziel - uskok
utworzony nad jarem przez dwie wielkie omszae skay, poronite pokracznymi,
skarowaciaymi drzewkami. Pucia wodze. Buanek prychn i schyli eb ku wodzie ciurkajcej
wrd otoczakw.
Nie czekaa dugo. Sylwetka Wiedmina zamajaczya na skale, chopiec skoczy, nie zwalniajc
biegu. Czarodziejka usyszaa mikkie pacnicie ldowania, a w chwil pniej grzechot kamieni,
guchy odgos upadku i cichy krzyk. A raczej pisk.
Triss bez namysu zeskoczya z sioda, zrzucia z ramion futro i pomkna po zboczu, wcigajc si
w gr za korzenie i gazie drzew. Wdara si na ska z impetem, ale polizna na igliwiu i
pada na kolana obok skurczonej na kamieniach postaci. Wyrostek na jej widok poderwa si jak
spryna, cofn byskawicznie i zwinnie chwyci za miecz przerzucony przez plecy, ale potkn
si i klapn midzy jaowce i sosenki. Czarodziejka nie wstaa z klczek, patrzya na chopca,
otworzywszy usta ze zdumienia.
Bo to wcale nie by chopiec.
Spod popielatej, nierwno i nieadnie obcitej grzywki patrzyy ogromne szmaragdowozielone
oczy, dominujcy akcent w maej twarzyczce o wskim podbrdku i lekko zadartym nosku. W
oczach by przestrach.
- Nie bj si - powiedziaa niepewnie Triss.
Dziewczynka otworzya oczy jeszcze szerzej. Prawie nie dyszaa i nie wygldaa na spocon.
Jasnym byo, e przebiegaa ju na Mordowni niejeden dzie.
- Nic ci si nie stao?

Dziewczynka nie odpowiedziaa, zamiast tego wstaa sprycie, sykna z blu, przenoszc ciar
ciaa na lew nog, schylia si, pomasowaa kolano. Ubrana bya w co w rodzaju skrzanego
kostiumu, zszytego - a raczej skleconego w sposb, na ktrego widok kady szanujcy swe
rzemioso krawiec zawyby z rozpaczy i zgrozy. Jedynym, co w jej ekwipunku wygldao na w
miar nowe i dopasowane, byy wysokie do kolan buty, pasy i miecz. Dokadniej, mieczyk.
- Nie bj si - powtrzya Triss, nadal nie podnoszc si z kolan. - Usyszaam, jak upada,
wystraszyam si, dlatego tak tu gnaam...
- Poliznam si - mrukna dziewczynka.
- Niczego sobie nie uszkodzia?
- Nie. A ty?
Czarodziejka rozemiaa si, sprbowaa wsta, skrzywia si, zakla, przeszyta blem, ktry
odezwa si w kostce. Usiada, ostronie wyprostowaa stop, zakla znowu.
- Chod no tu, maa, pom mi si podnie.
- Nie jestem maa.
- Przyjmijmy. W takim razie kim ty jeste?
- Wiedmink!
- Ha! Zbli si wic i pom mi wsta, Wiedminko.
Dziewczynka nie ruszya si z miejsca. Przestpia z nogi na nog, doni w wenianej rkawiczce
bez palcw bawia si pasem miecza, spogldajc na Triss podejrzliwie.
- Bez obaw - umiechna si czarodziejka. - Nie jestem rozbjniczk ani nikim obcym. Nazywam
si Triss Merigold, jad do Kaer Morhen. Wiedmini znaj mnie. Nie wytrzeszczaj na mnie oczu.
Pochwalam twoj czujno, ale bd rozsdna. Czy dotarabym tu, nie znajc drogi? Czy spotkaa
kiedykolwiek na Szlaku ludzk istot?
Dziewczynka pokonaa wahanie, podesza bliej, wycigna rk. Triss wstaa, w niewielkim
stopniu korzystajc z pomocy. Bo nie o pomoc jej chodzio. Chciaa przyjrze si dziewczynce z
bliska. I dotkn jej.
Zieloniutkie oczy maej wiedminki nie zdradzay adnych objaww mutacji, rwnie dotyk maej
rczki nie wywoywa lekkiego przyjemnego mrowienia, tak charakterystycznego u
wiedminw. Szarowose dziecko, cho biegao ciek Mordowni z mieczem na plecach, nie byo
poddane Prbie Traw ani Zmianom, tego Triss bya pewna.
- Poka mi kolano, maa.
- Nie jestem maa.

- Przepraszam. Ale jakie imi zapewne masz?


- Mam. Jestem... Ciri.
- Mio mi. Pozwl bliej, Ciri.
- Nic mi nie jest.
- Chc zobaczy, jak wyglda nic. Ach, tak mylaam. Nic do zudzenia przypomina podarte
portki i skr zdart do ywego misa. Stj spokojnie i nie bj si.
- Nie boj si... Auuu!
Czarodziejka zachichotaa, potara o biodro do swdzc od zaklcia. Dziewczynka schylia si,
obejrzaa kolano.
- Ooo - powiedziaa. - Ju nie boli! I dziury nie ma... Czy to s czary?
- Zgada.
- Ty jeste czarownic?
- Znowu zgada. Cho przyznam, wol, by nazywano mnie czarodziejk. eby si nie myli,
moesz uywa mojego imienia. Triss. Po prostu Triss. Chod, Ciri. Na dole czeka mj ko,
pojedziemy razem do Kaer Morhen.
- Powinnam biec - Ciri pokrcia gow. - Niedobrze jest przerwa bieg, bo wtedy w miniach
robi si mleko. Geralt mwi...
- Geralt jest w warowni?
Ciri zaspia si, zacisna usta, ypna na czarodziejk spod popielatej grzywki. Triss
zachichotaa znowu.
- Dobrze - powiedziaa. - Nie bd pyta. Tajemnica to tajemnica, susznie czynisz, nie zdradzajc
jej osobie, ktrej prawie nie znasz. Chod. Na miejscu zobaczymy, kto jest w zamku, a kogo nie
ma. A miniami si nie przejmuj, wiem, jak poradzi sobie z kwasem mlekowym. O, oto i mj
wierzchowiec. Pomog ci...
Wycigna rk, ale Ciri nie potrzebowaa pomocy. Wskoczya na siodo zwinnie, lekko, prawie
bez odbicia. Waach targn si, zaskoczony, zatupa, ale dziewczynka szybko chwycia wodze,
uspokoia go.
- Z komi sobie radzisz, jak widz.
- Ze wszystkim sobie radz.
- Przesu si bliej ku - Triss woya stop w strzemi, uchwycia si grzywy. - Zrb troch
miejsca dla mnie. I nie wybij mi oka tym mieczem.

Trcony pit waach poszed stpa korytem strumienia. Przejechali kolejny jar, wdrapali si na
obe wzgrze. Stamtd wida ju byo przytulon do kamiennych obryww ruin Kaer Morhen czciowo zburzony trapez muru obronnego, resztki barbakanu i bramy, pkaty, tpy sup
dononu.
Waach prychn i szarpn bem, przechodzc fos po pozostaociach mostu. Triss cigna
wodze. Na niej samej zalegajce dno rowu zmurszae czaszki i kociotrupy nie robiy wraenia.
Widziaa je ju.
- Nie lubi tego - odezwaa si nagle dziewczynka. - To nie jest tak, jak powinno by. Umarych
powinno si zakopywa w ziemi. Pod kurhanem. Prawda?
- Prawda - potwierdzia spokojnie czarodziejka. - Ja te tak uwaam. Ale wiedmini traktuj to
cmentarzysko jako... przypomnienie.
- Przypomnienie czego?
- Kaer Morhen - Triss skierowaa konia ku potrzaskanym arkadom - zostao napadnite. Doszo tu
do krwawej bitwy, w ktrej zginli prawie wszyscy wiedmini, ocaleli tylko ci, ktrych
podwczas nie byo w warowni.
- Kto ich napad? I dlaczego?
- Nie wiem - skamaa. - To byo strasznie dawno temu, Ciri. Zapytaj o to wiedminw.
- Pytaam - burkna dziewczynka. - Ale nie chcieli mi powiedzie.
Rozumiem ich, pomylaa czarodziejka. Dziecku szkolonemu na Wiedmina, do tego dziewczynce
nie poddanej mutacyjnym zmianom nie mwi si o takich sprawach. Nie opowiada si takiemu
dziecku o masakrze. Nie przeraa si takiego dziecka perspektyw tego, e i ono moe kiedy
usysze o sobie sowa, ktre wywrzaskiwali wwczas maszerujcy na Kaer Morhen fanatycy.
Mutant. Potwr. Dziwolg. Przeklty przez bogw, przeciwny naturze twr. Nie, pomylaa, nie
dziwi si wiedminom, e nie opowiedzieli ci o tym, maa Ciri. I ja rwnie ci o tym nie
opowiem. Ja, maa Ciri, mam jeszcze wicej powodw, by milcze. Bo jestem czarodziejk, a bez
pomocy czarodziejw fanatycy nie zdobyliby wtedy zamku. A i w wstrtny paszkwil owo
szeroko kolportowane Monstrum, ktre wzburzyo fanatykw i popchno ich do zbrodni, te
podobno byo anonimowym dzieem jakiego czarodzieja. Ale ja, maa Ciri, nie uznaj zbiorowej
odpowiedzialnoci, nie czuj potrzeby ekspiacji z tytuu wydarzenia, ktre miao miejsce p
wieku przed moim urodzeniem. A szkielety, ktre maj by wiecznym przypomnieniem,
wreszcie zmurszej do cna, rozpadn si w py i pjd w niepami, ulec z wiatrem, ktry
nieustannie smaga zbocze...
- Oni nie chc tak lee - powiedziaa nagle Ciri. - Nie chc by symbolem, wyrzutem sumienia
ani ostrzeeniem. Ale nie chc te, by ich prochy rozwiewa wiatr.
Triss poderwaa gow, syszc zmian w gosie dziewczynki. Momentalnie wyczua magiczn
aur, pulsowanie i szum krwi w skroniach. Wyprya si, ale nie odezwaa ani sowem, bojc si
przerwa i zakci to, co si dziao.

- Zwyky kurhan - gos Ciri stawa si coraz bardziej nienaturalny, metaliczny, zimny i zy. Kupka ziemi, ktr poronie pokrzywa. mier ma oczy bkitne i zimne, a wysoko obelisku nie
ma znaczenia, nie maj te znaczenia napisy, jakie si na nim wykuje. Kt moe wiedzie o tym
lepiej od ciebie, Triss Merigold, czternastej ze Wzgrza?
Czarodziejka zmartwiaa. Widziaa, jak donie dziewczynki zaciskaj si na grzywie konia.
- Ty umara na Wzgrzu, Triss Merigold - przemwi znowu zy, obcy gos. - Po co tu
przyjechaa? Zawr, zawr natychmiast, a to dziecko, Dziecko Starszej Krwi, zabierz ze sob,
by odda je tym, do ktrych naley. Zrb to, Czternasta. Bo jeli tego nie zrobisz, umrzesz jeszcze
raz. Przyjdzie dzie, w ktrym Wzgrze upomni si o ciebie. Upomni si o ciebie zbiorowa mogia
i obelisk, na ktrym wykuto twoje imi.
Waach zara gono, potrzsajc bem. Ciri szarpna si nagle, wzdrygna.
- Co si stao? - spytaa Triss, starajc si panowa nad gosem.
Ciri odkaszlna, oburcz przeczesaa wosy, potara twarz.
- Nn... nic... - mrukna niepewnie. - Zmczona jestem, to dlatego... Dlatego usnam. Powinnam
biec...
Magiczna aura znika. Triss poczua raptown fal zimna ogarniajc cae ciao. Prbowaa
wmwi sobie, e to efekt gasncego wanie czaru ochronnego, ale wiedziaa, e to nieprawda.
Spojrzaa w gr, na kamienny blok zamczyska, wytrzeszczajcy na ni czarne puste oczodoy
zrujnowanych strzelnic. Przeszy j dreszcz.
Ko zadzwoni podkowami po pytach podwrca. Czarodziejka szybko zeskoczya z sioda, podaa
Ciri rk. Korzystajc z kontaktu doni, ostronie wysaa impuls magiczny. I zdumiaa si. Bo nie
poczua nic. adnej reakcji, adnej odpowiedzi. I adnego oporu. W dziewczynce, ktra przed
chwil zmobilizowaa niebywale siln aur, nie byo nawet ladu magii. Byo to teraz zwyke,
nieudolnie ostrzyone i le ubrane dziecko.
Ale dziecko to przed chwil nie byo zwykym dzieckiem.
Nie miaa czasu zastanawia si nad dziwnym zdarzeniem. Usyszaa zgrzyt okutych elazem
drzwi dobiegajcy z ciemnej czeluci korytarza, ziejcej za poobijanym portalem. Zsuna z
ramion futrzan peleryn, zdja lisi czapk, szybkim ruchem gowy rozrzucia wosy - swoj
dum i swj znak rozpoznawczy - dugie, poyskujce zotem, puszyste pukle o kolorze wieego
kasztana.
Ciri westchna z podziwu. Triss umiechna si, rada z efektu. Pikne, dugie i rozpuszczone
wosy byy rzadkoci, wyznacznikiem pozycji, statusu, znakiem kobiety wolnej, pani samej
siebie. Znakiem kobiety niezwykej - bo zwyke panny nosiy warkocze, zwyke matki
ukryway wosy pod czepcami lub zawiciami. Panie wysokiego rodu, wliczajc krlowe, trefiy
wosy i ukaday je. Wojowniczki strzygy si krtko. Tylko druidki i czarodziejki - i nierzdnice obnosiy si z naturalnymi grzywami, by podkreli niezaleno i swobod.

Wiedmini zjawili si jak zwykle niespodziewanie, jak zwykle bezszelestnie, jak zwykle nie
wiadomo skd. Stanli przed ni, wysocy, smukli, z rkami skrzyowanymi na piersiach, z
ciarem ciaa przeoonym na lew nog, w pozycji, z ktrej, jak wiedziaa, mogli zaatakowa w
uamku sekundy. Ciri stana obok nich, w identycznej pozycji. W swym karykaturalnym ubranku
wygldaa przezabawnie.
- Witamy w Kaer Morhen, Triss.
- Witaj, Geralt.
Zmieni si. Sprawia wraenie, jakby si postarza. Triss wiedziaa, e to biologicznie niemoliwe
- wiedmini starzeli si, owszem, ale w tempie zbyt wolnym, by zwyky miertelnik lub
czarodziejka tak moda jak ona mogli zauway zmiany. Ale wystarczyo jednego spojrzenia, by
poj, e mutacja moga powstrzymywa fizyczny proces starzenia. Psychicznego nie moga.
Posieczona zmarszczkami twarz Geralta bya tego najlepszym dowodem. Triss z uczuciem
gbokiej przykroci oderwaa wzrok od oczu biaowosego Wiedmina. Oczu, ktre ewidentnie
widziay zbyt wiele. Poza tym nie dostrzega w tych oczach nic z tego, na co liczya.
- Witaj - powtrzy. - Cieszymy si, e zechciaa przyjecha.
Obok Geralta sta Eskel, podobny do Wilka jak brat, jeli nie liczy koloru wosw i dugiej blizny
znieksztacajcej policzek. I najmodszy z wiedminw z Kaer Morhen, Lambert, jak zwykle z
nieadnym, kpicym grymasem na twarzy. Vesemira nie byo.
- Witamy i prosimy do rodka - powiedzia Eskel. - Zimno, a duje, jakby si kto powiesi. Ciri, a
ty dokd? Ciebie nie dotyczy to zaproszenie. Soce jeszcze wysoko, chocia go nie wida. Mona
jeszcze trenowa.
- Eje - potrzsna wosami czarodziejka. - Staniaa, widz, grzeczno w Wiedmiskim
Siedliszczu. Ciri powitaa mnie tu jako pierwsza, przyprowadzia do warowni. Powinna mi
towarzyszy...
- Ona si tu szkoli, Merigold - skrzywi si Lambert w parodii umiechu. Zawsze j tak nazywa:
Merigold, bez tytuu, bez imienia. Triss nienawidzia tego. - Jest uczniem, nie majordomusem.
Witanie goci, nawet tak miych jak ty, nie naley do jej obowizkw. Idziemy, Ciri.
Triss wzruszya lekko ramionami, udajc, e nie widzi zakopotanych spojrze Geralta i Eskela.
Zmilczaa. Nie chciaa wprowadza ich w jeszcze wiksze zakopotanie. A nade wszystko nie
chciaa, by zorientowali si, jak bardzo interesuje i fascynuje j dziewczynka.
- Odprowadz twojego konia - zaofiarowa si Geralt, sigajc po wodze. Triss ukradkiem
przesuna rk i donie ich zczyy si. Oczy te.
- Pjd z tob - powiedziaa swobodnie. - Mam w jukach kilka drobiazgw, ktre bd mi
potrzebne.
- Dostarczya mi nie tak dawno troch przykrych wrae - mrukn zaraz po tym, jak weszli do
stajni. - Na wasne oczy ogldaem twj imponujcy nagrobek. Obelisk upamitniajcy tw

bohatersk mier w bitwie o Sodden. Dopiero niedawno doszy mnie wieci, e to bya pomyka.
Nie mog poj, jak mona byo ci z kim pomyli, Triss.
- To duga historia - odpowiedziaa. - Opowiem ci przy sposobnoci. A przykre wraenia zechciej
mi wybaczy.
- Nie ma nic do wybaczania. Ostatnimi czasy mao miaem powodw do radoci, a t, ktrej
doznaem na wie, e yjesz, trudno porwna z jakkolwiek inn. Chyba tylko z t, jak czuj w
tej chwili, gdy patrz na ciebie.
Triss poczua, jak co w niej pka. Strach przed spotkaniem z biaowosym wiedminem przez
ca drog walczy w niej z nadziej na to spotkanie. A potem widok tej zmczonej, steranej
twarzy, te wszystkowidzce, chore oczy, sowa, zimne i wywaone, nienaturalnie spokojne, ale
przecie tak tchnce emocj...
Rzucia mu si na szyj, od razu, bez zastanowienia. Chwycia jego do, gwatownie wpakowaa
j sobie na kark, pod wosy. Mrowienie spyno jej po plecach, przeszyo tak rozkosz, e o mao
nie krzykna. By powstrzyma i stumi krzyk, znalaza ustami jego usta, przywara do nich.
Draa, przyciskajc si do niego silnie, budowaa i potgowaa w sobie podniecenie, zapominajc
si coraz bardziej.
Geralt si nie zapomnia.
- Triss... Prosz ci.
- Och, Geralt... Tak bardzo...
- Triss - odsun j delikatnie. - Nie jestemy sami... Id tu.
Spojrzaa na wejcie. Cienie nadchodzcych wiedminw dostrzega dopiero po chwili, ich kroki
usyszaa jeszcze pniej. C, jej such, ktry nawiasem mwic uwaaa za wyczulony, z
Wiedmiskim konkurowa nie mg.
- Triss, dziecinko!
- Vesemir!
Tak, Vesemir by naprawd stary. Kto wie, czy nie starszy ni Kaer Morhen. Ale szed ku niej
szybkim, energicznym i sprystym krokiem, jego ucisk by krzepki, a donie mocne.
- Ciesz si, e ci znw widz, dziadku.
- Pocauj mnie. Nie, nie w rk, maa czarownico. W rk bdziesz mnie caowa, gdy spoczn na
marach. Co pewnie nastpi niebawem. Och, Triss, dobrze, e przyjechaa... Kto mnie wyleczy,
jeli nie ty?
- Wyleczy, ciebie? Z czego? Chyba ze szczeniackich gestw! Zabierz rk z mego tyka, staruchu,
bo ci podpal to siwe brodzisko!

- Wybacz. Cigle zapominam, e wyrosa, e ju nie mog ci bra na kolana i poklepywa. Co


do mego zdrowia... Och, Triss, staro nie rado. W kociach amie mnie tak, e wy si chce.
Pomoesz staremu, dziecinko?
- Pomog - czarodziejka wyswobodzia si z niedwiedzich obj, spojrzaa na towarzyszcego
Vesemirowi Wiedmina. Ten by mody, wydawa si rwienikiem Lamberta. Nosi krtk
czarn brod, ktra nie krya jednak silnych zeszpece po ospie. Byo to do niecodzienne, bo
wiedmini byli zwykle wysoce uodpornieni na choroby zakane.
- Triss Merigold, Coen - przedstawi ich Geralt. - Coen spdza z nami pierwsz zim. Pochodzi z
pnocy, z Poviss.
Mody wiedmin ukoni si. Mia niezwykle jasne, tozielone tczwki, a pocite czerwonymi
niteczkami soczewki wskazyway na ciki, kopotliwy przebieg mutacji oczu.
- Chodmy, dziecinko - rzek Vesemir, biorc j pod rami. - Stajnia to nie miejsce do witania
goci. Ale nie mogem si doczeka.
Na podwrcu, w osonitym od wiatru zaomie murw, Ciri wiczya pod kierunkiem Lamberta.
Zrcznie balansujc na zawieszonej na acuchach belce, atakowaa mieczem skrzany worek,
opleciony rzemieniami tak, by imitowa korpus czowieka. Triss zatrzymaa si.
- le! - wrzeszcza Lambert. - Zbyt blisko podchodzisz! I nie rb na olep! Mwiem, samym
kocem miecza, na ttnic szyjn! Gdzie humanoid ma ttnic szyjn? Na czubku gowy? Co si z
tob dzieje? Skup si, ksiniczko!
Ha, pomylaa Triss. A wic to jednak prawda, nie legenda. To ona. Dobrze si domylaam.
Postanowia zaatakowa nie zwlekajc, nie pozwoli wiedminom na adne wybiegi.
- Synne Dziecko Niespodzianka? - powiedziaa, wskazujc Ciri. - Jak widz, wzilicie si ostro za
spenianie da losu i przeznaczenia? Chyba si wam jednak bajki popltay, chopcy. W bajkach,
ktre mnie opowiadano, pastereczki i sierotki zostaway ksiniczkami. A tu, jak widz, z
ksiniczki robi si wiedmink. Nie wydaje si wam, e to nieco miay plan?
Vesemir spojrza na Geralta. Biaowosy wiedmin milcza, twarz mia nieruchom, nawet
drgniciem powieki nie zareagowa na niem prob o wsparcie.
- To nie tak, jak mylisz - odchrzkn starzec. - Geralt przywiz j tu zeszej jesieni. Ona nie ma
nikogo, oprcz... Triss, jak tu nie wierzy w przeznaczenie, gdy...
- Co ma przeznaczenie do wymachiwania mieczem?
- Uczymy j miecza - odezwa si cicho Geralt, odwracajc si ku niej, patrzc prosto w oczy. Bo czego mamy j uczy? Nie umiemy niczego wicej. Przeznaczenie czy nie, Kaer Morhen to
teraz jej dom. Przynajmniej na jaki czas. Trening i fechtunek bawi j, utrzymuj w zdrowiu i
kondycji. Pozwalaj zapomnie o tragedii, ktr przeya. To jest teraz jej dom, Triss. Ona nie ma
innego.

- Mnstwo Cintryjczykw - czarodziejka wytrzymaa spojrzenie - zbiego po klsce do Verden, do


Brugge, do Temerii, na Wyspy Skellige. Wrd nich s wielmoe, baronowie, rycerze. Przyjaciele,
krewni... jak rwnie formalni... poddani tej dziewczynki.
- Przyjaciele i krewni nie szukali jej po wojnie. Nie odnaleli jej.
- Bo nie im bya przeznaczona? - umiechna si do niego, niezbyt szczerze, ale bardzo adnie.
Najadniej, jak umiaa. Nie chciaa, by mwi takim tonem.
Wiedmin wzruszy ramionami. Triss, ktra troch go znaa, natychmiast zmienia taktyk,
zrezygnowaa z argumentw.
Spojrzaa znowu na Ciri. Dziewczynka, zwinnie stpajc po rwnowani, wykonaa szybki
pobrt, cia lekko, odskakujc natychmiast. Uderzony manekin zakoysa si na linie.
- No, nareszcie! - krzykn Lambert. - Wreszcie poja! Cofnij si i jeszcze raz. Chc si upewni,
e to nie by przypadek!
- Ten miecz - Triss odwrcia si do wiedminw - wyglda na ostry. Belka wyglda na lisk i
niestabiln. A nauczyciel wyglda na idiot deprymujcego dziewczyn wrzaskiem. Nie
obawiacie si nieszczliwego wypadku? A moe liczycie, e to przeznaczenie uchroni przed nim
dziecko?
- Ciri blisko p roku wiczya bez miecza - rzek Coen. - Umie si porusza. A my uwaamy, bo...
- Bo to jest jej dom - dokoczy Geralt cicho, ale stanowczo. Bardzo stanowczo. Tonem
koczcym dyskusj.
- No wanie, w tym rzecz - odetchn gboko Vesemir. - Triss, musisz by zmczona. Godna?
- Nie zaprzecz - westchna, rezygnujc z owienia wzrokiem oczu Geralta. - Szczerze mwic,
lec z ng. Ostatni noc na szlaku spdziam w na wp rozwalonym pasterskim szaasie,
zagrzebana w somie i wirach. Uszczelniam ruder czarami, gdyby nie to, uwierkabym chyba.
Marz o czystej pocieli.
- Zjesz z nami wieczerz. Zaraz. A potem wypisz si porzdnie i wypoczniesz. Przygotowalimy
dla ciebie najlepsz komnat, t w wiey. I wstawilimy tam najlepsze oe, jakie byo w Kaer
Morhen.
- Dzikuj - Triss umiechna si lekko. W wiey, pomylaa. Dobrze, Vesemir. Dzi moe by w
wiey, jeli a tak zaley ci na pozorach. Mog spa w wiey, w najlepszym ku ze wszystkich
ek w Kaer Morhen. Cho wolaabym z Geraltem w najgorszym.
- Chodmy, Triss.
- Chodmy.
*

Wiatr postukiwa okiennic, porusza uszczelniajcymi okno resztkami zjedzonego przez mole
arrasu. Triss leaa w najlepszym ku w caym Kaer Morhen, wrd zupenych ciemnoci. Nie
moga zasn. I nie chodzio o to, e najlepsze ko z Kaer Morhen byo rozlatujcym si
zabytkiem. Triss mylaa intensywnie. A wszystkie poszce sen myli obracay si wokal jednego
podstawowego pytania.
Po co wezwano j do warowni? Kto to zrobi? Dlaczego? W jakim celu? Choroba Vesemira nie
moga by niczym innym, jak pretekstem. Vesemir by wiedminem. To, e by zarazem
wiekowym dziadem, nie zmieniao faktu, e zdrowia mogo mu pozazdroci wielu modych.
Gdyby jeszcze okazao si, e starca dziabna dem mantikora lub poksa wilkoak, Triss
uwierzyaby, e wezwano j do niego. Ale amanie w kociach? miechu warte. amanie w
kociach, niezbyt oryginaln dolegliwo w przeraajco zimnych murach Kaer Morhen, Vesemir
wykurowaby Wiedmiskim eliksirem albo jeszcze prociej: mocn ytni gorzak, stosowan
w rwnych proporcjach zewntrznie i wewntrznie. Nie potrzebowaby czarodziejki, jej zakl,
filtrw i amuletw.
Wic kto j wezwa? Geralt?
Triss rzucia si w pocieli, czujc fal ogarniajcego j ciepa. I podniecenia, potgowanego
zoci. Zakla cicho, kopna pierzyn, przewrcia si na bok. Staroytne oe zaskrzypiao,
zatrzeszczao w spojeniach. Nie panuj nad sob, pomylaa. Zachowuj si jak gupia
podfruwajka. Albo jeszcze gorzej - jak niedopieszczona stara panna. Nie potrafi nawet logicznie
myle.
Zakla znowu.
Oczywicie, e to nie Geralt. Bez emocji, maa, bez emocji, przypomnij sobie jego min, tam w
stajni. Widziaa ju takie miny, maa, widziaa, nie oszukuj si. Gupie, skruszone, zakopotane
miny mczyzn, ktrzy chc zapomnie, ktrzy auj, ktrzy nie chc pamita tego, co si
stao, nie chc wraca do tego, co byo. Na bogw, maa, nie oszukuj si, e tym razem jest
inaczej. Nigdy nie bywa inaczej. I ty o tym wiesz. Bo masz przecie nielich wpraw, maa.
Jeeli chodzio o ycie erotyczne, Triss Merigold miaa prawo uwaa si za typow czarodziejk.
Zaczo si od kwanego smaku zakazanego owocu, podniecajcego wobec surowych regu
akademii i zakazw mistrzyni, u ktrej praktykowaa. Potem przysza samodzielno, swoboda i
szalony promiskuityzm, zakoczony, jak to zwykle bywa, gorycz, rozczarowaniem i rezygnacj.
Nastpi dugi okres samotnoci i odkrycie, e do rozadowania stresw i napi najzupeniej
zbdny jest kto, kto chciaby uwaa si za jej pana i wadc zaraz po tym, jak przewrci si na
plecy i obetrze pot z czoa. e na uspokojenie nerww istniej sposoby mniej kopotliwe, ktre
ponadto nie brudz rcznikw krwi, nie puszczaj pod kodr wiatrw i nie domagaj si
niadania. Potem przyszed krtki i zabawny okres fascynacji wasn pci, zakoczony
wnioskiem, e brudzenie, wiatry i aroczno nie s bynajmniej wyczn domen mczyzn.
Wreszcie, jak wszystkie bez maa magiczki, Triss przestawia si na przygody z innymi
czarodziejami, sporadyczne i denerwujce swym zimnym, technicznym i nieledwie rytualnym
przebiegiem.
I wtedy pojawi si Geralt z Rivii. Wiodcy niespokojne ycie wiedmin, poczony dziwnym,
niespokojnym i burzliwym zwizkiem z Yennefer, jej serdeczn przyjacik.

Triss obserwowaa oboje i bya zazdrosna, cho wydawao si, e nie ma czego zazdroci.
Zwizek w oczywisty sposb unieszczliwia obydwoje, wid prosto ku wyniszczeniu, bola i
wbrew wszelkiej logice... trwa. Triss nie rozumiaa tego. I fascynowao j to. Fascynowao do
tego stopnia, e...
Uwioda Wiedmina, w niewielkim stopniu pomagajc sobie magi. Trafia na sprzyjajcy czas.
Na moment, gdy on i Yennefer po raz kolejny skoczyli sobie do oczu i rozstali si gwatownie.
Geralt potrzebowa ciepa i chcia zapomnie.
Nie, Triss nie pragna odebra go Yennefer. W gruncie rzeczy bardziej zaleao jej na przyjacice
ni na nim. Ale krtki zwizek z wiedminem nie rozczarowa jej. Znalaza to, czego szukaa emocj w postaci poczucia winy, lku i blu. Jego blu. Przeya t emocj, podniecia si ni i
nie moga o niej zapomnie, gdy si rozstali. A czym jest bl, zrozumiaa niedawno. W momencie,
gdy przemonie zapragna by z nim znowu. Na krtko, na chwil - ale by.
A teraz bya tak blisko...
Triss zwina do w kuak i walna nim w poduszk. Nie, pomylaa, nie. Nie bd gupia, maa.
Nie myl o tym. Myl o...
O Ciri? Czy to jest... Tak. To jest prawdziwy powd jej wizyty w Kaer Morhen. Popielatowosa
dziewczynka, z ktrej w Kaer Morhen chc zrobi Wiedmina. Prawdziw wiedmink. Mutantk.
Maszyn do zabijania, tak, jakimi s oni sami.
To jasne, pomylaa nagle, czujc znowu gwatowne podniecenie, tym razem jednak zupenie
innego rodzaju. To oczywiste. Chc zmutowa dzieciaka, podda go Prbie Traw i Zmianom, ale
nie wiedz, jak to zrobi. Ze starych yje wycznie Vesemir, a Vesemir by tylko nauczycielem
szermierki. Ukryte w podziemiach Kaer Morhen Laboratorium, zakurzone butle legendarnych
eliksirw, alembiki, piece i retorty... aden z nich nie wie, jak si tym posuy. Bo niewtpliwym
faktem jest, e mutagenne eliksiry opracowa w zamierzchych czasach jaki renegat czarodziej,
a nastpcy czarodzieja przez lata doskonalili je, przez lata magicznie kontrolowali proces Zmian,
ktrym poddawano dzieci. I w ktrym momencie acuch pk. Zabrako magicznej wiedzy i
zdolnoci. Wiedmini maj zioa i Trawy, maj Laboratorium. Znaj receptur. Ale nie maj
czarodzieja.
Kto wie, pomylaa, moe prbowali? Podawali dzieciom dekokty sporzdzone bez udziau magii?
Wzdrygna si na myl o tym, co mogo si wwczas dzia z tymi dziemi.
A teraz, pomylaa, chc zmutowa dziewczyn, ale nie umiej. A to moe oznacza... To moe
oznacza, e ja mog zosta poproszona o pomoc. A wwczas zobacz to, czego aden yjcy
czarodziej nie oglda, poznam to, czego aden z yjcych czarodziejw nie pozna. Synne Trawy i
zioa, utrzymywane w najgbszym sekrecie tajemnice wirusowych kultur, osawione zagadkowe
receptury...
I to ja zaaplikuj szarowosemu dziecku seri eliksirw, bd obserwowa mutacyjne Zmiany,
bd na wasne oczy widziaa, jak... Jak Szarowose dziecko umiera.

O, nie, Triss wzdrygna si ponownie. Nigdy. Nie za tak cen.


Zreszt, pomylaa, chyba znowu podniecam si za wczenie. Chyba jednak nie o to chodzi. Przy
wieczerzy rozmawialimy, plotkowalimy o tym i o owym. Kilka razy prbowaam naprowadzi
dyskurs na Dziecko Niespodziank, bez skutku. Zaraz zmieniali temat.
Obserwowaa ich. Vesemir by spity i zakopotany, Geralt niespokojny, Lambert i Eskel sztucznie
weseli i gadatliwi, Coen tak naturalny, e a nienaturalny. Szczera i otwarta bya wycznie Ciri,
rumiana od chodu, rozczochrana, szczliwa i diabelnie aroczna. Jedli piwn polewk, gst od
grzanek i sera, a Ciri zdziwia si, e nie podano grzybkw. Pili jabecznik, ale dziewczynka dostaa
wod, bya tym wyranie zaskoczona i zdegustowana.
Gdzie saata, wrzasna nagle, a Lambert skarci j ostro i nakaza zdj okcie ze stou.
Grzybki i saata. W grudniu?
Jasne, pomylaa Triss. Karmi j tymi legendarnymi jaskiniowymi saprofitami, nie znanym
nauce grskim zielskiem, poj synnymi naparami z tajemnych zi. Dziewczyna rozwija si
szybko, nabiera szataskiej, wiedmiskiej kondycji. W sposb naturalny, bez mutacji, bez ryzyka,
bez rewolucji hormonalnej. Ale czarodziejka tego nie moe wiedzie. Dla czarodziejki to sekret.
Niczego mi nie powiedz, niczego mi nie poka.
Widziaam, jak ta dziewczyna biega. Widziaam, jak taczya z mieczem na belce, zwinna i
szybka, pena tanecznej, icie kociej gracji, poruszajca si jak akrobatka.
Musz, pomylaa, koniecznie musz j zobaczy rozebran, stwierdzi, jak si rozwina pod
wpywem tego, czym j tu karmi. A gdyby si tak udao zwdzi i wywie std prbki
grzybkw i saaty? No, no...
A zaufanie? Kicham na wasze zaufanie, wiedmini. Na wiecie jest rak, jest czarna ospa, tec i
biaaczka, s alergie, jest zesp nagej mierci niemowlt. A wy wasze grzybki, z ktrych by
moe daoby si wydestylowa ratujce ycie leki, kryjecie przed wiatem. Trzymacie w
sekrecie nawet przede mn, ktrej deklarujecie przyja, szacunek i ufno. Nawet ja nie mog
zobaczy nie tylko Laboratorium, ale nawet pieprzonych grzybkw!
Po co wic mnie tu cignlicie? Mnie, czarodziejk?
Magia!
Triss zachichotaa. Ha, pomylaa, wiedmini, tu was mam! Ciri napdzia wam takiego samego
stracha, jak mnie. Odjechaa w sen na jawie, zacza wieszczy, prorokowa, roztacza aur,
ktr przecie wyczuwacie prawie tak dobrze jak ja. Odruchowo signa po co
psychokinetycznie albo si woli wygia cynow yk, wpatrujc si w ni przy obiedzie.
Odpowiadaa na pytania, ktre zadawalicie w myli, a moe i na takie, ktrych nawet w myli
balicie si zadawa. I oblecia was strach.
Zorientowalicie si, e wasza Niespodzianka jest bardziej niespodziewana, ni si wam
wydawao. Zorientowalicie si, e macie w Kaer Morhen rdo.

e nie poradzicie sobie bez czarodziejki.


A nie macie ani jednej zaprzyjanionej czarodziejki, ani jednej, ktrej moglibycie zaufa. Poza
mn i...
I poza Yennefer.
Wiatr zawy, zastuka okiennic, wzd arras. Triss Merigold przewrcia si na wznak, zacza w
zamyleniu gry paznokie kciuka.
Geralt nie zaprosi Yennefer. Zaprosi mnie. Czyby zatem...
Kto wie. Moe. Ale jeeli jest tak, jak myl, to dlaczego...
Dlaczego...
- Dlaczego nie przyszed tu do mnie? - krzykna cicho w ciemno, podniecona i za.
Odpowiedzia jej wiatr wyjcy wrd ruin.
*
Ranek by soneczny, ale diablo chodny. Triss obudzia si zzibnita, niewyspana, ale uspokojona
i zdecydowana. Zesza do halli jako ostatnia. Z satysfakcj odebraa hody spojrze nagradzajce
jej wysiki - zmienia podrny strj na efektown, acz prost sukni, umiejtnie uya
magicznych pachnideek i niemagicznych, ale bajecznie drogich kosmetykw. Zjada owsiank,
konwersujc z wiedminami na mao wane i banalne tematy.
- Znowu woda? - zaburczaa nagle Ciri, zagldajc do kubka. - Zby mi od wody cierpn! Soku
bym si napia! Tego niebieskiego!
- Nie garb si - powiedzia Lambert, zerkajc na Triss katem oka. - I nie wycieraj ust rkawem!
Kocz jedzenie, czas na trening. Dni s coraz krtsze.
- Geralt - Triss dokoczya owsianki. - Ciri wczoraj upada na Szlaku. Nic gronego, ale zawini ten
bazeski strj. To wszystko jest le dopasowane i utrudnia jej ruchy.
Vesemir chrzkn, odwrci wzrok. Aha, pomylaa czarodziejka, a wic to twoje dzieo, mistrzu
miecza. Fakt, kabacik Ciri wyglda tak, jakby skrojono go mieczem, a zszyto grotem strzay.
- Dni s, i owszem, coraz krtsze - podja, nie doczekawszy si komentarza. - Ale dzisiejszy
skrcimy jeszcze bardziej. Ciri, skoczya? Pozwl ze mn. Dokonamy niezbdnych poprawek w
twoim umundurowaniu.
- Ona biega w tym od roku, Merigold - rzek gniewnie Lambert. - I wszystko byo w porzdku,
dopki...
-... dopki nie zjawia si tu baba, ktra patrze nie moe na niegustown i niedopasowan
odzie? Masz racj, Lambert. Ale baba zjawia si i porzdek run, nadszed czas wielkich zmian.

Chod, Ciri.
Dziewczynka zawahaa si, spojrzaa na Geralta. Geralt przyzwalajco kiwn gow, umiechn
si. adnie. Tak jak potrafi umiecha si dawniej, wtedy, gdy...
Triss odwrcia wzrok. Ten umiech nie by dla niej.
*
Komnatka Ciri bya wiern kopi kwater wiedminw. Bya, tak jak i one, pozbawiona sprztw i
mebli. Nie byo tu praktycznie nic poza zbitym z desek kiem, stokiem i kufrem. ciany i drzwi
swych kwater wiedmini dekorowali skrami zwierza ubitego w czasie polowa - jeleni, rysi,
wilkw, nawet rosomakw. Na drzwiach komnatki Ciri wisiaa natomiast skra olbrzymiego
szczura ze wstrtnym uskowatym ogonem. Triss zwalczya w sobie ch, by zerwa mierdzce
paskudztwo i wyrzuci je przez okno.
Dziewczynka, stojc przy ku, patrzya na ni wyczekujco.
- Postaramy si - rzeka czarodziejka - troch lepiej spasowa ten twj... futera. Zawsze miaam
smykak do kroju i szycia, powinnam zatem poradzi sobie i z t kol skr. A ty, wiedminko,
miaa kiedy w rku ig? Nauczono ci czegokolwiek poza dziurawieniem mieczem worw z
sianem?
- Jak byam na Zarzeczu, w Kagen, to musiaam prz - mrukna niechtnie Ciri. - Szycia mi
nie dawali, bo tylko psuam len i marnowaam nici, wszystko trzeba byo pru. Okropecznie
nudne byo to przdzenie, eee!
- Fakt - zachichotaa Triss. - Trudno o co nudniejszego. Ja te nie cierpiaam prz.
- A musiaa? Ja musiaam, bo... Ale ty przecie jeste czarowni... Czarodziejk. Przecie moesz
wszystko wyczarowa! T pikn sukienk... wyczarowaa sobie?
- Nie - umiechna si Triss. - Ale i nie uszyam jej wasnorcznie. A tak zdolna nie jestem.
- A moje ubranie jak zrobisz? Wyczarujesz?
- Nie ma takiej koniecznoci. Wystarczy magiczna igieka, ktrej zaklciem dodamy odrobin
wigoru. A jeli bdzie trzeba...
Triss wolno przesuna doni po wyszarpanej dziurze na rkawie kurteczki, wymruczaa zaklcie,
aktywizujc jednoczenie amulet. Po dziurze nie zostao ladu. Ciri pisna z radoci.
- To czary! Bd miaa zaczarowan kurtk! Ha!
- Do czasu, gdy uszyj ci zwyk, ale porzdn. No, a teraz zdejmuj to wszystko, moja panno,
przebierz si w co innego. To chyba nie jest twoje jedyne ubranko?
Ciri pokrcia gow, uniosa wieko skrzyni, pokazaa wypowia lun sukienk, bury kaftanik,

lnian koszulk i wenian bluzk przypominajc pokutny wr.


- To moje - powiedziaa. - W tym tu przyjechaam. Ale teraz tego nie nosz. To babskie rzeczy.
- Rozumiem - skrzywia si drwico Triss. - Babskie czy nie, na razie musisz si w to przeodzia.
No, ywiej, rozbieraj si. Pozwl, pomog ci... Cholera! Co to jest? Ciri?
Ramiona dziewczynki pokryway wielkie, podbiege krwi siniaki. Wikszo z nich ju ka,
cz bya wiea.
- Co to jest, u diaba? - powtrzya gniewnie czarodziejka. - Kto ci tak poobija?
- Ta? - Ciri spojrzaa na ramiona, jak gdyby zaskoczona iloci sicw. - A, to... To wiatrak. Byam
za wolna.
- Jaki wiatrak, psiakrew?
- Wiatrak - powtrzya Ciri, unoszc na czarodziejk swe wielkie oczy. - To jest taki... No... Ucz
si na tym unikw w ataku. To ma takie apy z kijw i krci si, i macha tymi apami. Trzeba
bardzo szybko skaka i robi uniki. Lefreks trzeba mie. Jak si nie ma lefreksu, to wiatrak
walnie ci kijem. Na pocztku to mnie okropecznie ten wiatrak spra. Ale teraz...
- Zdejmij legginsy i koszulk. O, bogowie mili! Dziewczyno! Ty w ogle moesz chodzi? Biega?
Oba biodra i lewe udo byy czarnogranatowe od krwiakw i opuchlizn. Ciri drgna i sykna,
cofajc si przed doni czarodziejki. Triss zakla po krasnoludzku, nad wyraz szpetnie.
- To te wiatrak? - spytaa, starajc si zachowa spokj.
- To? Nie. O, to by wiatrak - Ciri obojtnie zademonstrowaa imponujcy siniak na piszczeli,
poniej lewego kolana. - A te inne... To wahado. Na wahadle wicz kroki z mieczem. Geralt
mwi, e jestem ju dobra na wahadle. Mwi, e mam ten, no... Zmys. Mam zmys.
- A jeli zabraknie zmysu - zgrzytna zbami Triss - wtedy, jak przypuszczam, wahado ci
walnie?
- No pewnie - przytakna dziewczynka, patrzc na ni i wyranie dziwic si jej niewiedzy. Walnie, i to jeszcze jak.
- A tu? Na boku? Co to byo? Kowalski mot?
Ciri zasyczaa z blu i zaczerwienia si.
- Spadam z grzebienia...
-... a grzebie ci waln - dokoczya Triss, z coraz wikszym trudem panujc nad sob. Ciri
parskna.
- Jak grzebie moe waln, kiedy jest wkopany w ziemi? Nie moe! Zwyczajnie spadam.

wiczyam piruet w skoku i mi nie wyszo. Od tego ten siniak. Bo uderzyam si o supek.
- I leaa dwa dni? Majc kopoty z oddychaniem? Ble?
- Wcale nie. Coen rozmasowa mnie i zaraz wsadzi znowu na grzebie. Tak trzeba, wiesz? Inaczej
zapiesz lk.
- Co?
- Zapiesz lk - powtrzya dumnie Ciri i odgarna z czoa popielat grzywk. - Nie wiesz? Nawet
gdy ci si co stanie, to trzeba zaraz znowu na przyrzd, bo inaczej bdziesz si ba, a jak si
bdziesz ba, to guzik ci wyjdzie wiczenie. Rezygnowa nie wolno. Geralt tak powiedzia.
- Musz zapamita t maksym - wycedzia czarodziejka. - Jak rwnie to, e pochodzi ona
wanie od Geralta. To nieza recepta na ycie, tylko nie jestem pewna, czy skutkuje w kadych
okolicznociach. Ale do atwo realizowa j cudzym kosztem. Tak wic rezygnowa nie wolno?
Choby walono ci i tuczono na tysic sposobw, ty masz wsta i wiczy dalej?
- No pewnie. Wiedmin nie boi si niczego.
- Doprawdy? A ty, Ciri? Niczego si nie boisz? Odpowiedz szczerze.
Dziewczynka odwrcia gow, przygryza warg.
- A nie powiesz nikomu?
- Nie powiem.
- Najbardziej to si boj dwch wahade. Dwch na raz. I wiatraka, ale tylko wtedy, gdy jest
puszczony na szybko. I jeszcze jest duga waga, na ni to ja cigle jeszcze musz z t, no... z
aseku... Asekurancj. Lambert mwi, e jestem ciumok i oferma, ale to wcale nieprawda.
Geralt mi powiedzia, e mam troch inaczej ciko, bo jestem dziewczyn. Musz po prostu
wicej wiczy, chyba e... Chciaam ci o co spyta. Mog?
- Moesz.
- Jeli si znasz na magii i na zaklciach... Jeli umiesz czarowa... Czy mogaby zrobi tak,
ebym bya chopakiem?
- Nie - odrzeka Triss lodowatym tonem. - Nie mogabym.
- Hmm... - zatroskaa si wyranie maa Wiedminka.
- A czy mogaby prznajmniej...
- Przynajmniej, co?
- Czy mogaby zrobi tak, ebym, nie musiaa... - Ciri oblaa si rumiecem. - Powiem ci na
ucho.

- Mw - Triss pochylia si. - Sucham.


Ciri, czerwieniejc jeszcze bardziej, zbliya twarz do kasztanowych wosw czarodziejki.
Triss wyprostowaa si gwatownie, a oczy jej zapony.
- Dzi? Teraz?
- Mhm.
- Jasna i pieprzona cholera! - wrzasna czarodziejka i kopna stoek tak, e z impetem wyrn o
drzwi, strcajc szczurz skr. - Zaraza, mr, franca i trd! Ja chyba pozabijam tych przekltych
durniw!
*
- Uspokj si, Merigold - powiedzia Lambert. - Podniecasz si niezdrowo i zupenie bez powodu.
- Nie pouczaj mnie! I przesta zwraca si do mnie per Merigold! A najlepiej bdzie, jeeli w
ogle zamilkniesz. Nie mwi do ciebie. Vesemir, Geralt, czy ktry z was widzia, jak potwornie
skatowane jest to dziecko? Ona nie ma na ciele jednego zdrowego miejsca!
- Dziecinko - powiedzia powanie Vesemir. - Nie daj si ponosi emocjom. Ty wychowaa si
inaczej, przygldaa si innemu wychowaniu dzieci. Ciri pochodzi z Poudnia, tam dziewczynki i
chopcw wychowuje si zupenie jednakowo, bez adnej rnicy, tak jak wrd elfw. Na kucyka
wsadzano j, gdy miaa pi lat, gdy miaa osiem, jedzia ju na polowania. wiczono j w uyciu
uku, oszczepu i miecza. Siniak to dla Ciri nie nowina...
- Nie opowiadajcie mi bzdur - uniosa si Triss. - Nie udawajcie gupich. To nie kucyk, to nie
przejadka ani kulig. To Kaer Morhen! Na tych waszych wiatrakach i wahadach, na waszej
Mordowni poamao koci i poskrcao karki dziesitki chopcw, twardych i zaprawionych
wczgw, podobnych wam, zbieranych po drogach i wyciganych z rynsztokw. ylastych,
niele dowiadczonych krtkim yciem urwipociw i hultajw. Jakie szans ma Ciri? Nawet
wychowana na Poudniu, nawet po elfiemu, nawet pod rk takiej herodbaby, jak Lwica
Calanthe, ta maa bya i cigle jest ksiniczk. Delikatna skra, drobna budowa, lekki kociec...
To dziewczynka! Co wy chcecie z niej zrobi? Wiedmina?
- Ta dziewczynka - odezwa si cicho i spokojnie Geralt - ta delikatna i drobna ksiniczka
przeya rze Cintry. Zdana tylko na siebie przekradaa si przez kohorty Nilfgaardu. Zdoaa
umkn przed grasujcymi po wsiach maruderami, ktrzy grabili i mordowali wszystko, co yo.
Przetrwaa dwa tygodnie w lasach Zarzecza, cakiem sama. Wdrowaa przez miesic z grup
uciekinierw, harujc ciko na rwni ze wszystkimi i na rwni ze wszystkimi godujc. Prawie
p roku pracowaa na roli i przy inwentarzu, przygarnita przez chopsk rodzin.
Wierz mi, Triss, ycie dowiadczyo j, zaprawio i zahartowao nie gorzej ni podobnych nam
hultajw, ciganych do Kaer Morhen z gocicw. Ciri nie jest sabsza od podobnych nam, nie
chcianych bkartw, podrzucanych wiedminom w karczmach jak kocita, w wiklinowych
koszykach. A jej pe? Jakie to ma znaczenie?

- Jeszcze pytasz? Jeszcze miesz o to pyta? - krzykna czarodziejka. - Jakie to ma znaczenie? A


takie, e dziewczyna, nie bdc podobna wam, ma wanie swoje dni! I wyjtkowo le to znosi! A
wy chcecie, by wypluwaa puca na Mordowni i na jakich cholernych wiatrakach!
Cho rozzoszczona, Triss doznaa rozkosznej satysfakcji na widok zbaraniaych min modych
wiedminw i obwisej nagle uchwy Vesemira.
- Nawet nie wiedzielicie - pokiwaa gow ze spokojnym ju, zatroskanym, agodnym wyrzutem.
- Opiekunowie od siedmiu boleci. Ona wstydzi si mwi wam o tym, bo nauczono j, e o takiej
przypadoci nie mwi si mczyznom. I wstydzi si saboci, blu, tego, e jest mniej sprawna.
Czy ktrykolwiek z was o tym pomyla? Zainteresowa si tym? Czy sprbowa domyli si, co
jej dolega? A moe ona po raz pierwszy w yciu krwawia tu u was, w Kaer Morhen? I pakaa po
nocach, nie znajdujc u nikogo wspczucia, pocieszenia, nawet zrozumienia? Czy ktry z was w
ogle o tym pomyla?
- Przesta, Triss - jkn cicho Geralt. - Wystarczy. Osigna to, co chciaa osign. A moe i
wicej, ni chciaa.
- Cholera by to wzia - zakl Coen. - Na adnych durniw wyszlimy, nie ma co. Ech, Vesemir, e
ty...
- Zamilcz - warkn stary wiedmin. - Nic nie mw.
W sposb najmniej oczekiwany zachowa si Eskel, ktry wsta, podszed do czarodziejki,
pochylajc si nisko uj jej do i pocaowa z szacunkiem. Szybko cofna rk. Nie dlatego, by
demonstrowa zo i rozdranienie, ale by przerwa przyjemn, przenikajc na wskro
wibracj, wywoan przez dotknicie Wiedmina. Eskel emanowa silnie. Silniej ni Geralt.
- Triss - powiedzia, z zakopotaniem trc paskudn szram na policzku. - Pom nam. Prosimy
ci o to. Pom nam, Triss.
Czarodziejka spojrzaa mu w oczy, zacisna usta.
- W czym? W czym mam wam pomc, Eskel?
Eskel znowu potar blizn, spojrza na Geralta. Biaowosy wiedmin pochyli gow, przysoni
oczy doni. Vesemir chrzkn gono.
W tym momencie skrzypny drzwi, do halli wesza Ciri. Chrzkanie Vesemira zmienio si w co
w rodzaju rzcego, gonego wdechu. Lambert otworzy usta. Triss stumia chichot.
Ciri, przystrzyona i uczesana, sza ku nim drobniutkimi kroczkami, ostronie podtrzymujc
ciemnoniebiesk sukienk, skrcon i dopasowan, ale noszc jeszcze lady woenia w jukach.
Na szyi dziewczynki lni drugi prezent od czarodziejki - czarna mijka z lakierowanej skry, z
rubinowym oczkiem i zot klamerk.
Ciri zatrzymaa si przed Vesemirem. Nie bardzo wiedzc, co pocz z rkami, zasadzia kciuki za
pasek.

- Nie mog dzisiaj trenowa - wyrecytowaa wolno i dobitnie, w zupenej ciszy - albowiem
jestem... Jestem...
Spojrzaa na czarodziejk. Triss mrugna do niej, krzywic si jak zadowolony z psoty urwis,
poruszya ustami, podpowiadajc wyuczon kwesti.
- Niedysponowana! - dokoczya Ciri gono i dumnie, zadzierajc nos niemal po powa.
Vesemir zachrzka znowu. Ale Eskel, kochany Eskel, nie straci gowy, jeszcze raz zachowa si
tak, jak naleao.
- Oczywicie - powiedzia swobodnie, umiechajc si. - To zrozumiae i oczywiste, e zawiesimy
wiczenia do czasu ustania niedyspozycji. Lekcje teoretyczne rwnie skrcimy, a gdyby czua
si le, to i te odoymy. Gdyby potrzebowaa medykamentw lub...
- Ja si tym zajm - wtrcia Trias, rwnie swobodnie.
- Aha... - Ciri dopiero teraz zarumienia si lekko, spojrzaa na starego Wiedmina. - Wuju
Vesemirze, poprosiam Triss... To znaczy pani Merigold, aby... Albowiem... No, eby tu z nami
zostaa. Duej. Dugo. Ale Triss powiedziaa, e ty musisz na to wyrazi zgod albowiem. Wuju
Vesemirze! Zgd si!
- Zgadzam si... - wycharcza Vesemir. - Oczywicie, e si zgadzam...
- Bardzo si cieszymy - Geralt dopiero teraz odj do od czoa. - Jest nam ogromnie mio, Triss.
Czarodziejka leciutko kiwna gow w jego stron i niewinnie strzepna rzsami, nawijajc na
palec kasztanowy lok. Geralt mia twarz jak z kamienia.
- Bardzo adnie i uprzejmie postpia, Ciri - powiedzia - proponujc pani Merigold dusz gocin
w Kaer Morhen. Jestem z ciebie dumny.
Ciri pokraniaa, umiechna si szeroko. Czarodziejka daa jej kolejny umwiony znak.
- A teraz - powiedziaa dziewczynka, jeszcze wyej zadzierajc nos - zostawiam was samych, bo
pewnie chcecie omwi z Triss rne wane sprawy. Pani Merigold, wuju Vesemirze, panowie...
egnam. Na razie.
Dygna wdzicznie, po czym wysza z halli, wolno i dostojnie stpajc po schodach.
- Cholera - przerwa cisz Lambert. - Pomyle, e nie wierzyem, e to naprawd ksiniczka.
- Pojlicie, gamonie? - Vesemir rozejrza si dookoa. - Jeeli rano zaoy sukienk... To eby mi
adnych wicze... Rozumiecie?
Eskel i Coen obdarzyli starca spojrzeniami cakowicie wypranymi z szacunku. Lambert parskn
otwarcie. Geralt patrzy na czarodziejk, a czarodziejka umiechaa si - Dzikuj ci - powiedzia.
- Dzikuj ci, Triss.

*
- Warunki? - zaniepokoi si wyranie Eskel. - Triss, przecie przyrzeklimy ju, e zagodzimy
trening Ciri. Jakie jeszcze warunki chcesz nam stawia?
- No, moe warunki to niezbyt adne okrelenie. Nazwijmy to wic radami. Udziel wam trzech
rad, a wy si do tych rad zastosujecie. Jeli, oczywista, zaley wam na tym, bym tu pozostaa i
pomoga wam w wychowaniu maej.
- Suchamy - rzek Geralt. - Mw, Triss.
- Przede wszystkim - zacza, umiechajc si zoliwie - naley urozmaici jadospis Ciri. A
zwaszcza ograniczy w nim sekretne grzybki i tajemn zielenin.
Geralt i Coen panowali nad twarzami znakomicie. Lambert i Eskel troch gorzej. Vesemir w
ogle nie panowa. C, pomylaa, patrzc na jego miesznie zakopotan min, za jego czasw
wiat by lepszy. To obuda bya przywar, ktrej naleao si wstydzi. Szczero wstydu nie
przynosia.
- Mniej wywarw z objtych tajemnic zi - cigna, starajc si nie chichota - a wicej
mleka. Macie tu kozy. Dojenie to adna sztuka, zobaczysz, Lambert, nauczysz si w mig.
- Triss - zacz Geralt - posuchaj...
- Nie, to ty posuchaj. Nie poddawalicie Ciri gwatownej mutacji, nie dotykalicie hormonw, nie
prbowalicie eliksirw i Traw. I to si wam chwali. To byo rozsdne, odpowiedzialne, ludzkie.
Nie skrzywdzilicie jej truciznami, wic tym bardziej nie wolno wam jej teraz okalecza.
- O czym ty mwisz?
- Grzybki, ktrych sekretu tak strzeecie - wyjania - faktycznie utrzymuj dziewczyn w
wietnej kondycji i wzmacniaj minie. Zioa zapewniaj idealn przemian materii i
przyspieszaj rozwj. Wszystko razem, wspomagane morderczym treningiem, powoduje jednak
pewne zmiany w budowie ciaa. W tkance tuszczowej. To jest kobieta. Jeli nie kaleczylicie jej
hormonalnie, nie kaleczcie fizycznie. Moe mie kiedy al do was, e tak bezwzgldnie
pozbawilicie j kobiecych... atrybutw. Pojmujecie, o czym mwi?
- A jake - mrukn Lambert, bezczelnie wpatrujc si w biust Triss, napinajcy materia sukni.
Eskel chrzkn i spiorunowa modego Wiedmina oczami.
- W tej chwili - spyta wolno Geralt, rwnie przelizgujc si wzrokiem po tym i owym - nie
stwierdzia w niej niczego nieodwracalnego, mam nadziej?
- Nie - umiechna si. - Na szczcie nie. Rozwija si zdrowo i normalnie, zbudowana jest jak
moda driada, przyjemnie popatrze. Ale zachowajcie umiar w stosowaniu przyspieszaczy, prosz
was o to.
- Zachowamy - przyrzek Vesemir. - Dzikujemy za przestrog, dziecinko. Co jeszcze? Mwia o

trzech... radach.
- Owszem. Oto druga: nie wolno dopuci, aby Ciri tu zdziczaa. Musi mie kontakt ze wiatem. Z
rwienikami. Musi otrzyma przyzwoite wyksztacenie i przygotowanie do normalnego ycia.
Na razie niech sobie macha mieczem. Wiedminki bez mutacji i tak z niej nie zrobicie, ale
wiedmiski trening jej nie zaszkodzi. Czasy s trudne i niebezpieczne, bdzie umiaa si broni,
gdyby musiaa. Jak elfka. Ale nie moecie pogrzeba jej tu ywcem, na tym odludziu. Musi wej
w normalne ycie.
- Jej normalne ycie spono razem z Cintr - mrukn Geralt. - Ale c, Triss, jak zwykle masz
racj. Ju pomylelimy o tym. Gdy nadejdzie wiosna, zawioz j do szkoy witynnej. Do
Nenneke, do Ellander.
- To bardzo dobry pomys i mdra decyzja. Nenneke to wyjtkowa kobieta, a chram bogini
Melitele to wyjtkowe miejsce. Bezpieczne, pewne, gwarantujce waciw dla dziewczynki
edukacj. Ciri ju wie?
- Wie. Awanturowaa si przez kilka dni, ale wreszcie przyja do wiadomoci. W tej chwili nawet
niecierpliwie wyglda wiosny, podniecaj perspektywa wyprawy do Temerii. Jest ciekawa
wiata.
- Jak ja w jej wieku - umiechna si Triss. - A to porwnanie niebezpiecznie zblia nas do
trzeciej rady. Najwaniejszej. I wy wiecie jakiej. Nie rbcie gupich min. Jestem czarodziejk,
zapomnielicie? Nie wiem, ile czasu wam zabrao rozpoznanie magicznych zdolnoci Ciri. Ja
potrzebowaam na to mniej ni p godziny. Po tym czasie wiedziaam ju, kim, raczej czym, ta
dziewczyna jest.
- A czym jest?
- rdem.
- Niemoliwe!
- Moliwe. Nawet pewne. Ciri jest rdem, ma zdolnoci medialne. Co wicej, s to zdolnoci
bardzo, bardzo niepokojce. I wy, kochani wiedmini, dobrze o tym wiecie. Wy te zdolnoci
zauwaylicie, was one te zaniepokoiy. Tylko i wycznie dlatego cignlicie mnie do Kaer
Morhen, prawda? Mam racj? Tylko i wycznie dlatego?
- Tak - potwierdzi po chwili milczenia Vesemir. Triss dyskretnie odetchna z ulg. Przez
moment obawiaa si, e tym, ktry potwierdzi, bdzie Geralt.
*
Nazajutrz spad pierwszy nieg, z pocztku drobny, ale wkrtce przeszed w zamie. Pada ca
noc, a rankiem mury Kaer Morhen utony w zaspach. O bieganiu na Mordowni nie mogo by
mowy, tym bardziej e Ciri wci nie czua si najlepiej. Triss podejrzewaa, e wiedmiskie
przyspieszacze mogy by przyczyn zaburze menstruacji. Pewnoci jednak mie nie moga, o
specyfikach tych nie wiedziaa praktycznie nic, a Ciri bya ponad wszelk wtpliwo jedyn

dziewczynk na wiecie, ktrej takowe dawano. Wiedminom nie powiedziaa o swych


podejrzeniach. Nie chciaa ich martwi ani denerwowa, wolaa zastosowa wasne sposoby.
Napoia Ciri eliksirami, zawizaa jej na talii pod sukienk sznureczek aktywnych jaspisw i
zabronia wysikw, w szczeglnoci za dzikiego uganiania si z mieczem za szczurami.
Ciri nudzia si, szwendaa sennie po zamczysku, wreszcie, z braku innej rozrywki, doczya do
Coena sprztajcego w stajni, oporzdzajcego konie i reperujcego uprz.
Geralt, ku wciekoci czarodziejki, przepad gdzie i pojawi si dopiero pod wieczr, dwigajc
ustrzelonego kozioka. Triss pomoga mu oprawi zdobycz. Cho potwornie brzydzia si
zapachem misa i krwi, chciaa by blisko Wiedmina. Blisko. Jak najbliej. Roso w niej zimne,
zawzite zdecydowanie. Nie miaa ochoty duej spa sama.
- Triss! - wrzasna nagle Ciri, zbiegajc z tupotem po schodach. - Czy mog dzisiaj u ciebie spa?
Triss, tak ci prosz, zgd si! Prosz ci, Triss!
nieg pada i pada. Rozjanio si, dopiero gdy nasta Midinvaerne, Dzie Zimowego Przesilenia...

Na trzeci dzie zmary wszystkie dzieci, kromie jednego, otroka lat zaledwie dziesiciu. Ten,
dotd miotany gwatownym obkaniem, wpad by nage w gbokie odurzenie. Oczy jego
miay wzrok szklany, chwyta bez ustanku rkami nakrycie albo wodzi niemi w powietrzu, jak
gdyby pira chcia apa. Oddech sta si gony i chrapliwy, pot zimny, klejki i smrodliwy
wystpi na skr. Tedy znowu mu eliksir podano do y i atak si powtrzy. Tym razem
nastpi krwotok z nosa, a kaszel przeszed w womit, po ktrym otrok cakiem by zwtla i sta
si bezwadny.
Symptomata nie wolniay przez dwa dni kolejne. Skra dziecicia, dotd oblana potem, staa
si sucha i rozpalona, puls utraci swoj peno i twardo, by jednakowo pomiernie mocny,
raczej powolny nili prdki. Ani raz jeden si ju nie ockn, ani nie zakrzycza wicej.
Wreszcie nadszed dzie sidmy. Otrok ocuci si jakoby ze snu i otworzy oczy, a oczy jego
byy jako te u mii...
Carla Demetia Crest,
Prba Traw i inne tajne wiedmiskie praktyki, wasnymi oczyma ogldane, manuskrypt do
wycznego wgldu Kapituy Czarodziejw.

Rozdzia trzeci
- Wasze obawy byy nieuzasadnione, najzupeniej bezpodstawne - skrzywia si Triss, opierajc
okcie o st. - Miny czasy, gdy czarodzieje polowali na rda i magicznie uzdolnione dzieci, gdy
przemoc lub podstpem wydzierali je rodzicom czy opiekunom. Naprawd sdzilicie, e
mogabym chcie odebra wam Ciri?
Lambert parskn, odwrci gow. Eskel i Vesemir spojrzeli na Geralta, ale Geralt milcza.
Patrzy w bok, bezustannie bawic si swym srebrnym Wiedmiskim medalionem,
przedstawiajcym gow wilka z wyszczerzonymi kami. Triss wiedziaa, e medalion reagowa
na magi. W tak noc, jak Midinvaerne, kiedy od magii a wibrowao powietrze, medaliony
wiedminw musiay drga bezustannie, musiay drani i niepokoi.
- Nie, dziecinko - powiedzia wreszcie Vesemir. - Wiemy, e nie zrobiaby tego. Ale przecie
wiemy i to, e musisz donie o niej Kapitule. Wiemy nie od dzi, na kadym czarodzieju i
czarodziejce ciy taki obowizek. Nie odbieracie ju uzdolnionych dzieci rodzicom i opiekunom.
Obserwujecie takie dzieci, by pniej, we waciwym momencie, zafascynowa je magi,
nakoni...
- Bez obaw - przerwaa zimno. - Nie powiem o Ciri nikomu. Kapitule te nie. Czemu tak na mnie
spogldacie?
- Dziwi nas atwo, z jak deklarujesz nam dochowanie sekretu - rzek spokojnie Eskel. Wybacz, Triss, nie chciaem ci urazi, ale co si stao z wasz legendarn lojalnoci wobec
Rady i Kapituy?

- Wiele si stao. Wojna zmienia wiele. A bitwa o Sodden jeszcze wicej. Nie chc was zanudza
polityk, a pewne problemy i sprawy s, wybaczcie, objte tajemnic, ktrej nie wolno mi
zdradzi. A co do lojalnoci... Jestem lojalna. Ale moecie mi wierzy, w tej sprawie mog by
lojalna zarwno wobec Kapituy, jak i was.
- Taka podwjna lojalno - Geralt po raz pierwszy tego wieczora spojrza jej w oczy - to
diabelnie trudna rzecz. Rzadko komu si to udaje, Triss.
Czarodziejka spojrzaa na Ciri. Dziewczynka siedziaa wraz z Coenem na niedwiedziej skrze w
odlegym kocu halli, oboje zajci gr w apki. Gra robia si monotonna, albowiem obydwoje
byli niewiarygodnie szybcy - adne w aden sposb nie mogo trafi drugiego. Najwyraniej im to
jednak nie przeszkadzao i nie psuo zabawy.
- Geralt - powiedziaa. - Gdy odnalaze Ciri tam, nad Jarug, zabrae j ze sob. Przywioze do
Kaer Morhen, ukrye przed wiatem, nie chcesz, by nawet bliscy temu dziecku ludzie wiedzieli,
e ono yje. Zrobie to, bo co, o czym nie wiem, przekonao ci, e przeznaczenie istnieje, e
wada nami, e prowadzi nas we wszystkim, co robimy. Ja te tak uwaam, zawsze tak
uwaaam. Jeeli przeznaczenie zechce, by Ciri zostaa czarodziejk, to ona ni zostanie. Kapitua
ani Rada nie musi o niej wiedzie, nie musi jej obserwowa ani namawia. Dochowujc wam
sekretu, wcale nie zdradz Kapituy. Ale, jak sami wiecie, jest tu pewien szkopu.
- eby to jeden - westchn Vesemir. - Mw, dziecinko.
- Dziewczyna ma zdolnoci magiczne, a tego nie mona zaniedba. To zbyt niebezpieczne.
- Pod jakim wzgldem?
- Niekontrolowane zdolnoci s grone. Dla rda i dla otoczenia. Otoczeniu rdo moe
zagrozi na wiele sposobw. Sobie tylko na jeden. Jest nim choroba umysowa. Najczciej
katatonia.
- Do kroset diabw - powiedzia po dugiej chwili milczenia Lambert. - Przysuchuj si wam i
myl, e kto tu ju zbzikowa, i tylko patrze, jak zagrozi otoczeniu. Przeznaczenie, rda,
czary, cuda, niewidy - Czy ty nie przesadzasz, Merigold? Czy to jest pierwszy dzieciak, ktrego
przywieziono do Warowni? Geralt nie znalaz adnego przeznaczenia, znalaz kolejne bezdomne i
osierocone dziecko. Nauczymy to dziecko miecza i wypucimy w wiat, jak inne. Owszem,
zgadza si, jeszcze nigdy dotd nie trenowalimy w Kaer Morhen dziewczyny. Mielimy z Ciri
problemy, robilimy bdy, dobrze, e je nam wytkna. Ale bez przesady. Ona nie jest a tak
oryginalna, by pada na kolana i wznosi oczy ku niebu. Mao kry po wiecie bab wojowniczek?
Gwarantuj ci, Merigold, Ciri wyjdzie std sprawna i zdrowa, silna i umiejca da sobie rad w
yciu. I rcz, bez katatonii czy innej padaczki. Chyba e wmwisz jej podobn chorob.
- Vesemir - Triss obrcia si na krzele. - Ka mu zamilkn, bo przeszkadza.
- Wymdrzasz si - rzek spokojnie Lambert - a nie o wszystkim jeszcze wiesz. Spjrz.
Wycign rk w kierunku paleniska, dziwacznie skadajc palce. W kominie zahuczao i zawyo,
pomie buchn gwatownie, ar zajania, sypn iskrami. Geralt, Vesemir i Eskel spojrzeli z

niepokojem na Ciri, ale dziewczynka nie zwrcia uwagi na spektakularny fajerwerk.


Triss skrzyowaa rce na piersi, spojrzaa na Lamberta wyzywajco.
- Znak Aard - stwierdzia spokojnie. - Chciae mi zaimponowa? Za pomoc takiego samego
gestu, wzmocnionego koncentracj, wysikiem woli i zaklciem, mog za chwil wyrzuci
polana przez komin, tak wysoko, e bdziesz myla, e to gwiazdy.
- Ty moesz - przyzna. - Ale Ciri nie. Nie jest w stanie zoy Znaku Aard. Ani jakiegokolwiek
innego. Prbowaa setki razy i nic. A sama wiesz, e do naszych Znakw wystarcza minimum
zdolnoci. A zatem Ciri nie ma nawet minimum. Jest absolutnie normalnym dzieckiem. Nie ma
najmniejszych zdolnoci magicznych, jest wrcz antytalentem. A ty nam tu opowiadasz o rdle,
prbujesz straszy...
- rdo - wyjania zimno - nie kontroluje swych umiejtnoci, nie panuje nad nimi. Jest
medium, czym w rodzaju przekanika. Bezwiednie kontaktuje si z energi, bezwiednie j
przetwarza. A gdy usiuje to kontrolowa, gdy wysila si, jak przy prbach skadania Znakw, nic
nie wychodzi. I nic nie wyjdzie nie tylko przy setkach, ale i przy tysicach prb. To typowe dla
rda. Ale pewnego dnia przychodzi moment, gdy rdo nie wysila si, nie wyta, myli o
niebieskich migdaach lub o kiebasie z kapust, gra w koci, zabawia si z kim w ku, dubie w
nosie... i nagle co si dzieje. Na przykad, dom staje w pomieniach. Niekiedy p miasta staje w
pomieniach.
- Przesadzasz, Merigold.
- Lambert - Geralt puci medalion, pooy donie na stole. - Po pierwsze, nie zwracaj si do Triss
per Merigold, wielokrotnie prosia ci, by tego nie robi. Po drugie, Triss nie przesadza. Ja na
wasne oczy widziaem w akcji mamuk Ciri, krlewn Pavett. Powiadam wam, byo na co
popatrze. Nie wiem, czy bya rdem, ale nikt jej nie podejrzewa o zdolnoci, dopki o may
wos nie obrcia w perzyn krlewskiego burgu w Cintrze.
- Naley wic przyj - rzek Eskel, zapalajc wiece w kolejnym lichtarzu - e Ciri jednak moe
by obciona genetycznie.
- Nie tylko moe - powiedzia Vesemir. - Ona jest obciona. Z jednej strony, Lambert ma racj.
Ciri nie jest zdolna skada Znakw. Z drugiej strony... Wszyscy widzielimy...
Zamilk, spojrza na Ciri, ktra radosnym piskiem kwitowaa wanie zdobycie przewagi w grze w
apki. Triss widziaa umieszek na twarzy Coena i nie miaa wtpliwoci, e pozwoli jej wygra.
- A wanie - powiedziaa drwico. - Wszyscy widzielicie. Co widzielicie? W jakich
okolicznociach to zobaczylicie? Nie wydaje si wam, chopcy, e nadszed czas na bardziej
szczere zwierzenia? Do diaba, powtarzam, dochowam sekretu. Macie moje sowo.
Lambert spojrza na Geralta, Geralt przyzwalajco skin gow. Modszy wiedmin wsta, zdj z
wysokiej pki du, czworoktn krysztaow karaf i mniejszy flakonik. Przela zawarto
flakonika do karafy, wstrzsn ni kilkakrotnie, nala przejrzystego pynu do stojcych na stole
pucharw.

- Napij si z nami, Triss.


- Czyby prawda bya a tak straszna - zadrwia - e na trzewo nie da si o niej mwi? e trzeba
si urn, by mc jej wysucha?
- Nie wymdrzaj si. yknij. atwiej zrozumiesz.
- A co to jest?
- Biaa mewa.
- Co?
- Lekki rodek - umiechn si Eskel - na mie sny.
- Psiakrew! Wiedmiski halucynogen? To od tego tak wam wiec oczy wieczorami!
- Biaa mewa jest bardzo agodna. To czarna jest halucynogenna.
- Jeeli w tym pynie jest magia, mnie nie wolno tego wzi do ust!
- Wycznie naturalne skadniki - uspokoi j Geralt, ale min, jak zauwaya, mia nietg.
Najwyraniej ba si pyta o skad eliksiru. - I rozcieczone du iloci wody. Nie
proponowalibymy ci czego, co mogoby zaszkodzi.
Musujcy pyn o dziwnym smaku uderzy zimnem w przeyk, rozla si ciepem po ciele.
Czarodziejka przesuna jzykiem po dzisach i podniebieniu. Nie umiaa rozpozna adnego
skadnika.
- Dalicie Ciri napi si tej... mewy - domylia si. - I wwczas...
- To by przypadek - przerwa jej szybko Geralt. - Pierwszego wieczora, zaraz po przyjedzie... Bya
spragniona, mewa staa na stole. Zanim zdylimy zareagowa, wypia duszkiem. I wpada w
trans.
- Najedlimy si strachu - przyzna Vesemir i westchn. - Oj, najedlimy, dziecinko. Po samo
gardo.
- Zacza mwi nieswoim gosem - stwierdzia spokojnie czarodziejka, patrzc w oczy
wiedminw, byszczce w wietle wiec. - Zacza mwi o rzeczach i sprawach, ktrych nie
moga zna. Zacza... prorokowa. Prawda? Co mwia?
- Gupstwa - powiedzia oschle Lambert. - Pozbawione sensu brednie.
- Nie wtpi - spojrzaa na niego - e wietnie si z tob wwczas porozumiaa. Brednie to twoja
specjalno, przekonuj si o tym, ilekro otworzysz usta. Uczy mi wic ask i nie otwieraj ich
przez czas jaki. Dobrze?
- Tym razem - rzek powanie Eskel, trc blizn na policzku - Lambert ma suszno, Triss.

Wtedy, po wypiciu mewy, Ciri faktycznie mwia tak, e nic z tego nie dao si zrozumie.
Wtedy, za pierwszym razem, to by bekot. Dopiero po...
Urwa. Triss pokrcia gow.
- Dopiero za drugim razem zacza mwi z sensem - domylia si. - A wic by i drugi raz.
Rwnie po narkotyku wypitym wskutek waszej nieuwagi?
- Triss - unis gow Geralt. - Nie czas na dowcipne zoliwoci. Nas to nie bawi. Nas to martwi i
niepokoi. Tak, by i drugi, by i trzeci raz. Ciri do pechowo upada przy wiczeniu. Stracia
przytomno. Gdy j odzyskaa, bya znowu w transie. I znowu bredzia. Znowu to nie by jej gos. I
znowu to byo niezrozumiae. Ale ja ju syszaem podobne gosy, podobny sposb mwienia. Tak
mwi te biedne, chore, obkane kobiety, zwane wyroczniami. Rozumiesz, co mam na myli?
- W peni. To by drugi raz. Przejd do trzeciego.
Geralt wytar przedramieniem czoo, nagle sperlone potem.
- Ciri czsto budzi si w nocy - podj. - Z krzykiem. Przesza wiele. Ona nie chce o tym mwi,
ale niewtpliwie widziaa w Cintrze i w Angrenie rzeczy, ktrych dziecko oglda nie powinno.
Obawiam si nawet, e... kto j skrzywdzi. To wraca w snach... Zwykle atwo j uspokoi,
usypia bez kopotw... Ale pewnego razu po przebudzeniu... ponownie bya w transie. Mwia
znowu obcym, nieprzyjemnym... Zym gosem. Mwia wyranie i z sensem. Prorokowaa.
Wieszczya. I wywieszczya nam...
- Co? Co, Geralt?
- mier - powiedzia agodnie Vesemir. - mier, dziecinko.
Triss spojrzaa na Ciri, piskliwie zarzucajc Coenowi oszustwo w grze. Coen obj j, wybuchn
miechem. Czarodziejka poja nagle, e nigdy, nigdy dotd nie syszaa, by ktry z wiedminw
si mia.
- Komu? - spytaa krtko, wci patrzc na Coena.
- Jemu - powiedzia Vesemir.
- I mnie - doda Geralt. I umiechn si.
- Po przebudzeniu...
- Niczego nie pamitaa. A my nie zadawalimy pyta.
- Susznie. Co do tego proroctwa... Byo konkretne? Szczegowe?
- Nie - Geralt spojrza jej prosto w oczy. - Zagmatwane. Nie pytaj o to, Triss. Nas nie martwi
tre wieszczb i majacze Ciri, ale to, co si z ni dzieje. Nie o siebie si boimy, lecz...
- Uwaaj - ostrzeg Vesemir. - Nie mw o tym przy niej.

Coen zbliy si do stou, niosc dziewczynk na barana.


- ycz wszystkim dobrej nocy, Ciri - powiedzia. - ycz dobrej nocy tym nocnym puszczykom. My
idziemy spa.
Pnoc blisko. Za chwil skoczy si Midinvaerne. Od jutra z kadym dniem wiosna bliej!
- Pi mi si chce - Ciri zsuna si z jego plecw, signa po puchar Eskela. Wiedmin zrcznie
odsun naczynie z zasigu jej rk, chwyci dzban z wod. Triss uniosa si szybko.
- Prosz - podaa dziewczynce swj w poowie peny kielich, ciskajc jednoczenie znaczco
rami Geralta i patrzc w oczy Vesemira. - Pij.
- Triss - szepn Eskel, patrzc na Ciri pijc apczywie. - Co ty robisz najlepszego? Przecie to...
- Ani sowa, prosz.
Nie czekali dugo na efekt. Ciri wyprya si nagle, krzykna cicho, umiechna szerokim
szczliwym umiechem. Zacisna powieki, rozpostara rce. Zamiaa si, zakrcia w piruecie,
zaplsaa na paluszkach. Lambert byskawicznym ruchem usun zydel stojcy na drodze, Coen
stan midzy taczc a paleniskiem komina.
Triss zerwaa si, wyszarpna zza dekoltu amulet, oprawny w srebro szafir na cienkim acuszku.
Mocno cisna go w pici.
- Dziecinko... - jkn Vesemir. - Co ty wyprawiasz?
- Wiem, co robi - powiedziaa ostro. - Dziewczyna wpada w trans, a ja nawi z ni kontakt
psychiczny. Wejd w ni. Mwiam wam, ona jest czym w rodzaju magicznego przekanika,
musz wiedzie, co przekazuje, jak i skd czerpie aur, jak j przetwarza. Dzi jest Midinvaerne,
korzystna noc dla takiego przedsiwzicia...
- Nie podoba mi si to - zmarszczy si Geralt. - Absolutnie mi si to nie podoba.
- Gdyby ktra z nas dostaa epilepsji - czarodziejka zlekcewaya jego sowa - wiecie, jak
postpi. Patyk w zby, przytrzyma, odczeka. Gowy do gry, chopcy. Robiam to nie raz.
Ciri przestaa plsa, osuna si na klczki, wycigna rce, opara gow o kolana. Triss
przycisna do skroni ciepy ju amulet, wyszeptaa formu zaklcia. Zamkna oczy, skupia
wol i wysaa impuls.
Morze zaszumiao, fale z hukiem uderzyy o skalisty brzeg, wysokimi gejzerami eksplodoway
wrd gazw. Machna skrzydami, owic sony wiatr. Nieopisanie szczliwa spikowaa w d,
dogonia stado towarzyszek, zaczepia pazurkami o grzbiety fal, wzbita si znowu w niebo, ronic
krople, szybowaa, miotana wichrem szumicym w lotkach i sterwkach. Sia sugestii,
pomylaa trzewo. To tylko sia sugestii. Mewa!
Triiiiss! Triiiss!

Ciri? Gdzie jeste?


Triiiss!
Krzyk mew cich. Czarodziejka wci czua na twarzy mokre rozbryzgi grzywaczy, ale pod ni
nie byo ju morza. A waciwie byo - ale byo to morze traw, bezkresna, sigajca horyzontu
rwnina. Triss z przeraeniem skonstatowaa, e to, co widzi, to panorama roztaczajca si ze
szczytu Wzgrza pod Sodden. Ale to nie byo Wzgrze. To nie mogo by Wzgrze.
Niebo pociemniao nagle, dookoa zakbio si od cieni. Widziaa dugi szereg niewyranych
postaci, wolno schodzcych po pochyoci. Syszaa szepty nakadajce si na siebie, zmieszane w
niepokojcy, niezrozumiay chr.
Ciri staa obok, odwrcona plecami. Wiatr rozwiewa jej popielate wosy.
Mgliste, niewyrane postacie wci przechodziy obok, nie koczcym si, dugim szeregiem.
Mijajc j, odwracay gowy. Triss stumia krzyk, patrzc na obojtne, spokojne twarze, na
niewidzce, martwe oczy. Wikszoci twarzy nie znaa, nie rozpoznawaa. Ale niektre tak.
Koral. Vanielle. Yoel. Raby Axel...
- Dlaczego mnie tu przywioda? - szepna. - Dlaczego?
Ciri odwrcia si. Uniosa rk, a czarodziejka zobaczya struk krwi ciekajc lini ycia do
wntrza doni, na przegub.
- To ra - powiedziaa spokojnie dziewczynka. - Ra z Shaerrawedd. Ukuam si. To nic. To
tylko krew. Krew elfw...
Niebo pociemniao jeszcze bardziej, a po chwili rozbyso ostrym, olepiajcym wiatem
byskawicy. Wszystko zamaro w ciszy i bezruchu. Triss zrobia krok, chcc przekona si, czy
bdzie w stanie to uczyni. Zatrzymaa si obok Ciri i zobaczya, e obie stoj na krawdzi
bezdennej przepaci, w ktrej kbi si czerwonawy, jak gdyby podwietlony dym. Blask kolejnej
bezgonej byskawicy ujawni nagle wiodce w gb otchani dugie marmurowe schody,
- Tak trzeba - powiedziaa drcym gosem Ciri. - Nie ma innej drogi. Tylko ta. Schodami w d.
Tak trzeba, bo... Va'esse deireadh aep eigean...
- Mw - szepna czarodziejka. - Mw, dziecko.
- Dziecko Starszej Krwi... Feainnewedd... Luned aep Hen Ichaer... Deithwen... Biay Pomie... Nie,
nie... Nie!
- Ciri!
- Czarny rycerz... z pirami na hemie... Co on mi zrobi? Co si wtedy stao? Baam si... Wci si
boj. To si nie skoczyo, to nigdy si nie skoczy. Lwitko musi umrze... Racja stanu... Nie...
Nie...

- Ciri!
- Nie! - dziewczynka wyprya si, zacisna powieki. - Nie, nie, nie chc! Nie dotykaj mnie!
Twarz Ciri zmienia si raptownie, staa, gos sta si metaliczny, zimny i zowrogi, dwiczaa
w nim za, okrutna drwina, - Przysza za ni a tutaj, Triss Merigold? A tutaj? Zasza za daleko.
Czternasta. Ostrzegaem ci.
- Kim jeste? - Triss wzdrygna si. Ale panowaa nad gosem.
- Dowiesz si, gdy nadejdzie czas.
- Dowiem si zaraz!
Czarodziejka uniosa rce, rozpostara je gwatownie, wkadajc wszystkie siy w Czar
Identyfikacji. Magiczna kurtyna pka, ale za ni bya druga... Trzecia... Czwarta...
Triss z jkiem osuna si na kolana. A rzeczywisto pkaa dalej, otwieray si kolejne drzwi,
dugi, nie koczcy si szereg prowadzcy w nico. W pustk.
- Pomylia si, Czternasta - zadrwi metaliczny, nieludzki gos. - Pomylia niebo z gwiazdami
odbitymi noc na powierzchni stawu.
- Nie dotykaj... Nie dotykaj tego dziecka!
- To nie jest dziecko.
Usta Ciri poruszay si, ale Triss widziaa, e oczy dziewczynki s martwe, zeszklone,
nieprzytomne.
- To nie jest dziecko - powtrzy gos. - To jest Pomie, Biay Pomie, od ktrego zajmie si i
sponie wiat. To jest Starsza Krew, Hen Ichaer. Krew elfw. Ziarno, ktre nie wykiekuje, lecz
wybuchnie pomieniem. Krew, ktra bdzie skalana... Gdy nadejdzie Tedd Deireadh, Czas Koca.
Va'esse deireadh aep eigean!
- Wieszczysz mier? - krzykna Triss. - Czy tylko to umiesz, wieszczy mier? Wszystkim? Im,
jej... Mnie?
- Tobie? Ty ju umara. Czternasta. Wszystko ju w tobie umaro.
- Na moc sfer - jkna czarodziejka, mobilizujc resztki si i wodzc doni w powietrzu. - Na
wod, ogie, ziemi i powietrze, zaklinam ci. Zaklinam ci na myl, na sen i na mier, na to, co
byo, na to, co jest, i na to, co nadejdzie. Zaklinam ci. Kim jeste? Mw!
Ciri odwrcia gow. Wizja prowadzcych w gb otchani schodw znika, rozpyna si, w jej
miejscu zjawio si szare oowiane morze, spienione, zbawanione amicymi si grzebieniami fal.
W cisz znowu wdar si krzyk mew.
- Le - powiedzia gos ustami dziewczynki. - Ju czas. Wracaj, skd przybya. Czternasta ze

Wzgrza. Le na skrzydach mewy i posuchaj krzyku innych mew. Posuchaj uwanie!


- Zaklinam ci...
- Nie moesz. Le, mewo!
I nagle znowu byo wiszczce wichrem, mokre i sone powietrze, i by lot, lot bez koca i
pocztku. Mewy krzyczay dziko. Krzyczay i rozkazyway.
Triss?
Ciri?
Zapomnij o nim! Nie torturuj go! Zapomnij! Zapomnij, Triss!
Zapomnij!
Triss! Triss! Triiiiss!!!
- Triss!
Otworzya oczy, miotna gow na poduszce, poruszya odrtwiaymi rkoma.
- Geralt?
- Jestem przy tobie. Jak si czujesz?
Rozejrzaa si. Bya w swojej komnacie, leaa na ku. Na najlepszym ku w caym Kaer
Morhen.
- Co z Ciri?
- pi.
- Jak dugo...
- Za dugo - przerwa. Nakry j kodr, obj. Gdy si pochyli, medalion z gow wilka zakoysa
si tu nad jej twarz. - To, co zrobia, to nie by najlepszy pomys, Triss.
- Wszystko jest w porzdku - zadraa w jego objciach. Nieprawda, pomylaa. Nic nie jest w
porzdku. Odwrcia twarz tak, by medalion jej nie dotyka. Teorii o waciwociach
wiedmiskich amuletw byo wiele, ale adna nie zalecaa czarodziejom dotykania ich podczas
dni i nocy Przesile.
- Czy... Czy mwiymy co w transie?
- Ty nic. Cay czas bya nieprzytomna. Ciri... Tu przed przebudzeniem... Powiedziaa... Va'esse
deireadh aep eigean.

- Zna Starsz Mow?


- Nie na tyle, by wypowiedzie pene zdanie.
- Zdanie znaczce: Co si koczy - czarodziejka przetara twarz doni. - Geralt, to powana
sprawa. Dziewczyna jest niebywale silnym medium. Nie wiem, z czym i z kim si kontaktuje, ale
sdz, e nie ma dla niej granic kontaktu. Co chce ni owadn. Co... co jest dla mnie za
potne. Boj si o ni. Kolejny trans... moe si skoczy chorob psychiczn. Ja nad tym nie
panuj, nie umiem zapanowa, nie potrafi... Gdyby to byo konieczne, nie potrafiabym
zablokowa, stumi jej zdolnoci, nie zdoaabym, gdyby nie byo innego wyjcia, permanentnie
ich zgasi. Musisz skorzysta z pomocy... innej czarodziejki. Zdolniejszej. Bardziej dowiadczonej.
Wiesz, o kim mwi.
- Wiem - odwrci gow, zacisn usta.
- Nie opieraj si. Nie bro. Domylam si, dlaczego nie zwrcie si do niej, lecz do mnie. Zwalcz
ambicj, pokonaj al i zawzito. To nie ma sensu, zadrczysz si. I ryzykujesz zdrowie i ycie
Ciri. To, co najprawdopodobniej stanie si z ni w kolejnym transie, moe by gorsze od Prby
Traw. Zwr si o pomoc do Yennefer, Geralt.
- A ty, Triss?
- Co, ja? - przekna z trudem. - Ja si nie licz. Zawiodam ci. Zawiodam ci... we wszystkim.
Byam... byam twoim bdem. Niczym wicej.
- Bdy - powiedzia z wysikiem - te si dla mnie licz. Nie wykrelam ich ani z ycia, ani z
pamici. I nigdy nie wini za nie innych. Liczysz si dla mnie, Triss, i zawsze bdziesz liczy. Nigdy
nie sprawia mi zawodu. Nigdy. Wierz mi.
Milczaa dugo.
- Zostan do wiosny - oznajmia wreszcie, walczc z dreniem gosu. - Bd przy Ciri... Bd
czuwa. Dzie i noc. Bd przy niej w dzie i w nocy. A wiosn... Wiosn zabierzemy j do
wityni Melitele w Ellander. To, co chce nad ni zapanowa, w wityni moe nie bdzie miao
do niej przystpu. A ty wwczas zwrcisz si o pomoc do Yennefer.
- Dobrze, Triss. Dzikuj ci.
- Geralt?
- Sucham.
- Ciri powiedziaa co jeszcze, prawda? Co, co tylko ty syszae. Powiedz mi, co to byo.
- Nie - zaprotestowa, a gos mu drgn. - Nie, Triss.
- Prosz ci.

- Ona nie mwia do mnie.


- Wiem. Mwia do mnie. Powiedz, prosz.
- Ju po przebudzeniu... Gdy j podniosem... Wyszeptaa: Zapomnij o nim. Nie torturuj go.
- Nie bd - powiedziaa cicho. - Ale zapomnie nie mog. Wybacz mi.
- To ja ciebie powinienem prosi o wybaczenie. I nie tylko ciebie.
- A tak j kochasz - stwierdzia, nie zapytaa.
- A tak - przyzna pgosem po dugiej chwili milczenia.
- Geralt.
- Sucham, Triss.
- Bd przy mnie dzi w nocy.
- Triss...
- Tylko bd.
- Dobrze.
*
Wkrtce po Midinvaerne nieg przesta! pada. Nasta mrz.
Triss bya przy Ciri w dzie i w nocy. Czuwaa. Roztaczaa opiek. Widzialn i niewidzialn.
Dziewczynka prawie co noc budzia si z krzykiem. Majaczya, trzymajc si za policzek, pakaa z
blu. Czarodziejka uspokajaa j zaklciami i eliksirami, usypiaa, tulc i koyszc w ramionach. A
potem sama dugo nie moga zasn, mylc o tym, co Ciri mwia przez sen i po przebudzeniu. I
czua rosncy strach. Va'esse deireadh aep eigean... Co si koczy...
Tak byo przez dziesi dni i nocy. I wreszcie przeszo. Skoczyo si, zniko bez ladu. Ciri
uspokoia si, spaa spokojnie, bez majacze, bez snw.
Ale Triss czuwaa nieustannie. Nie odstpowaa dziewczynki na krok. Roztaczaa opiek.
Widzialn i niewidzialn.
*
- Szybciej, Ciri! Wykrok, atak, odskok! Ppiruet, cios, odskok! Rwnowa, rwnowa lew rk,
bo spadniesz z grzebienia! I potuczesz sobie... kobiece atrybuty!
- Co?

- Nic. Nie jeste zmczona? Jeli chcesz, odpoczniemy.


- Nie, Lambert! Mog jeszcze. Nie jestem taka saba, nie myl sobie. Moe sprbuj skaka przez
co drugi supek?
- Ani mi si wa! Upadniesz, a wtedy Merigold urwie mi... gow.
- Nie upadn!
- Powiedziaem raz, powtarza nie bd. Bez popisw! Pewnie na nogach! I oddech, Ciri, oddech!
Sapiesz jak zdychajcy mamut!
- Nieprawda!
- Nie piszcz, wicz! Atak, odskok! Parada! Ppiruet! Parada, peny piruet! Pewniej na supkach, do
cholery! Nie chwiej si! Wykrok, cios! Szybciej! Ppiruet! Skacz i tnij! Tak jest! Bardzo dobrze!
- Naprawd? Naprawd byo dobrze, Lambert?
- Kto tak powiedzia?
- Ty! Przed chwil!
- Musiaem si przejzyczy. Atak! Ppiruet! Odskok! I jeszcze raz! Ciri, a gdzie bya parada? Ile
razy mam powtarza? Po odskoku zawsze ma nastpowa parada, wyrzut klingi chronicy gow
i kark! Zawsze!
- Nawet wtedy, gdy walcz tylko z jednym przeciwnikiem?
- Nigdy nie wiesz, z czym walczysz. Nigdy nie wiesz, co jest z tyu, za tob. Musisz si zawsze
zasania. Praca ng i miecz! To ma by odruch. Odruch, rozumiesz? Nie wolno ci o tym
zapomina. Zapomnisz w prawdziwej walce i ju po tobie. Jeszcze raz! No! Wanie tak! Widzisz,
jak adnie ci ustawia taka parada? Moesz z niej wyprowadzi kade uderzenie. Moesz z niej
ci w ty, jeli bdziesz musiaa. No, poka piruet i cios w ty.
- Haaa!
- Bardzo adnie. Wiesz ju, w czym rzecz? Dotaro do ciebie?
- Nie jestem gupia!
- Jeste dziewczyn. Dziewczyny rozumu nie maj.
- Ech, Lambert, gdyby to Triss usyszaa!
- Gdyby babcia miaa wsy, toby zostaa wojewod. No, wystarczy. Zejd. Odpoczniemy.
- Nie jestem zmczona!

- Ale ja jestem. Powiedziaem, odpoczynek. Zejd z grzebienia.


- Saltem?
- A jak by chciaa? Jak kura z grzdy? Jazda, skacz. Nie bj si, ubezpieczam ci.
- Haaaa!
- adnie. Jak na dziewczyn, bardzo adnie. Moesz ju zdj opask z oczu.
*
- Triss, moe ju dosy na dzisiaj? Co? Moe wemiemy sanki i pozjedamy z grki? Sonce wieci,
nieg skrzy si, a oczy bol! Pikna pogoda!
- Nie wychylaj si, bo wypadniesz z okna.
- Chodmy na sanki, Triss!
- Zaproponuj mi to w Starszej Mowie. Na tym zakoczymy lekcj. Odejd od okna, wr do
stou... Ciri, ile razy mam prosi? Od ten miecz, przesta nim wywija.
- Ta mj nowy miecz! Prawdziwy, wiedmiski! Zrobiony ze stali, ktra spada z nieba! Naprawd!
Geralt tak powiedzia, a on nie kamie nigdy, przecie wiesz!
- O, tak. Wiem.
- Musz si do tego miecza wprawia. Wuj Vesemir dopasowa go akurat do mojej wagi, wzrostu
i dugoci rki. Mam ukada do niego do i nadgarstek!
- Ukadaj sobie na zdrowie, ale na podwrku. Nie tu. No, sucham. Zdaje si, e chciaa mi
zaproponowa pjcie na sanki. W Starszej Mowie. Zaproponuj wic.
- Hmmm... Jak bd sanki?
- Sledd jako przedmiot. Aesledde, jako czynno.
- Aha... Ju wiem. Va'en aesledde, ell'ea?
- Nie kocz pytania w ten sposb, to niegrzeczna forma. Pytanie tworzy si intonacj.
- Ale dzieci z Wysp...
- Nie uczysz si argonu ze Skellige, lecz klasycznej Starszej Mowy.
- A po co ja si waciwie tej Mowy ucz, co?
- Po to, by j pozna. Tego, czego si nie zna, wypada si uczy. Ten, kto nie zna jzykw, jest
kalek.

- Wszyscy i tak mwi tylko wsplnym!


- Fakt. Ale niektrzy nie tylko. Zarczam ci, Ciri, e lepiej zalicza si do niektrych ni do
wszystkich. No, sucham. Penym zdaniem: Pogod mamy dzi pikn, pjdmy zatem na sanki.
- Elaine... Hmmm... Elaine tedd a'taeghane, a ya'en aesledde?
- Bardzo dobrze.
- Ha! No to chodmy na sanki.
- Pjdziemy. Ale pozwl mi dokoczy makijau.
- A dla kogo ty si tak malujesz, h?
- Dla siebie. Kobieta podkrela urod dla wasnego samopoczucia.
- Hmmm... Wiesz, co? Ja te co marnie si czuj. Nie miej si, Triss!
- Chod tu. Siadaj mi na kolana. Od miecz, prosiam! Dzikuj. Teraz we ten duy pdzelek,
popudruj twarz. Nie tyle, dziewczyno, nie tyle! Spjrz w zwierciado. Widzisz, jaka jeste adna?
- Nie widz adnej rnicy. Umaluj sobie oczy, dobrze? Z czego si miejesz? Ty zawsze malujesz
sobie oczy. Ja te chc!
- Dobrze. Masz, pocieniuj sobie tym powieki. Ciri, nie zamykaj obojga oczu, nic nie widzisz,
maesz si po caej buzi. We odrobink i tylko munij powieki. Munij, mwiam! Pozwl, troch
rozetr. Zamknij oczy. A teraz otwrz.
- Ooooo!
- Jest rnica? Odrobina cienia nie zaszkodzi nawet tak adnym oczom jak twoje. Elfki wiedziay,
co robi, wymylajc cienie do powiek.
- Elfki?
- Nie wiedziaa? Makija to wynalazek elfek. Wiele poytecznych rzeczy przejlimy od Starszego
Ludu. Cholernie mao dajc w zamian. Teraz we kredk, obrysuj cieniutko grn powiek, przy
samych rzsach. Ciri, co ty robisz?
- Nie miej si! Powieka mi dry! To dlatego!
- Rozchyl lekko usta, przestanie drga. Widzisz? Gotowe.
- Oooo!
- Chod, pjdziemy teraz, by nasz urod wprawi wiedminw w osupienie. Trudno o
przyjemniejszy widok. A potem wemiemy sanki i rozmaemy sobie makija w gbokich
zaspach.

- I umalujemy si znowu!
- Nie. Kaemy Lambertowi napali w ani i wykpiemy si.
- Znowu? Lambert mwi, e zuywamy za duo opau na te kpiele.
- Lambert cen me a'baeth aep arse.
- Co? Tego nie zrozumiaam...
- Z czasem opanujesz rwnie idiomy. Do wiosny mamy jeszcze duo czasu na nauk. A teraz...
Va'en aesledde, me elaine luned!
*
- To, na tej rycinie... Nie, psiajucha, nie na tej... Na tej. To jest, jak ju wiesz, ghul. Posuchajmy,
Ciri, czego nauczya si o ghulu... Ej, spjrz no na mnie! Co ty, u diaba starego, masz na
powiekach?
- Lepsze samopoczucie!
- Co? A, mniejsza z tym. No, sucham.
- Hmm... Ghul, wuju Vesemirze, to potwr, ktry poera trupy. Napotka go mona na
cmentarzyskach, w okolicach kurhanw, wszdzie, gdzie grzebie si zmarych. W nek...
nekropoliach. Na pobojowiskach, na polach bitew...
- Niebezpieczny jest wic tylko dla nieboszczykw, tak?
- Nie, nie tylko. ywych ghul rwnie napada. Jeli jest godny lub gdy wpadnie w sza. Jeli na
przykad jest bitwa... Duo polegych ludzi...
- Co ci jest, Ciri?
- Nic...
- Ciri, posuchaj. Zapomnij o tamtym. Tamto ju nie wrci.
- Ja widziaam... W Sodden i na Zarzeczu... Cae pola... Leeli tam, gryzy ich wilki i zdziczae psy.
Dziobay ich ptaki... Na pewno byy tam i ghule...
- Dlatego uczysz si teraz o ghulach, Ciri. To, co znane, przestaje by koszmarem. To, z czym
umie si walczy, nie jest ju a tak grone. Jak walczy si z ghulem Ciri?
- Srebrnym mieczem. Ghul jest wraliwy na srebro.
- Na co jeszcze?
- Na ostre wiato. I na ogie.

- A zatem mona z nim walczy za pomoc wiata i ognia?


- Mona, ale to niebezpieczne. Wiedmin nie uywa wiata ani ognia, bo to przeszkadza widzie.
Kade wiato powoduje cienie, a cienie utrudniaj orientacj. Trzeba zawsze walczy w
ciemnoci, przy wietle ksiyca albo gwiazd.
- Bardzo susznie. Dobrze zapamitaa, jeste pojtn dziewczynk. A teraz spjrz tu, na t
rycin.
- Eeeueeeuuueee...
- C, faktycznie nie jest to pikny skur... stwr. To graveir. Graveir to odmiana ghula. Jest do
ghula bardzo podobny, ale znacznie wikszy. Rni go te, jak widzisz, te trzy kociste grzebienie
na czaszce. Reszt ma jak kady trupojad. Zwr uwag. Pazury krtkie i tpe, przystosowane do
rozgrzebywania mogi, do rycia w ziemi. Mocne zby, ktrymi druzgocze koci i dugi, cienki
ozr, sucy do wylizywania z nich szpiku ulegego rozkadowi. Taki dobrze zamierdziay szpik to
dla graveira przysmak... Co ci jest?
- Nnnnic.
- Caa jeste blada. I zielona. Za mao jesz. niadanie jada?
- Thaaaak. Jhaaadam.
- O czym to ja... Aha. Bybym zapomnia. Zapamitaj, bo to wane. Graveiry, tak jak i ghule i jak
inne potwory z tej grupy, nie maj wasnej niszy ekologicznej. S reliktami okresu przenikania
sfer. Zabijajc je, nie narusza si ukadw i powiza, jakie panuj w przyrodzie, w naszej obecnej
sferze. W naszej obecnej sferze te potwory s obce i nie ma tu dla nich miejsca. Czy rozumiesz to,
Ciri?
- Rozumiem, wuju Vesemirze. Geralt mi to wyjani. Wszystko wiem. Nisza ekologiczna to...
- Dobrze, dobrze. Ja wiem, co to jest, jeli Geralt ci to objani, to nie musisz mi ju tego
recytowa. Wrmy do graveira. Graveiry wystpuj do rzadko, na szczcie, bo s to
cholernie niebezpieczne sukinsyny. Najmniejsze skaleczenie w walce z graveirem oznacza
zakaenie jardem trupim. Ktrym eliksirem leczy si zakaenie jadem trupim, Ciri?
- Wilg.
- Prawidowo. Ale lepiej unika zakaenia. Dlatego walczc z graveirem nie wolno zbliy si do
drania. Walczy si zawsze z dystansu, a cios zadaje si z doskoku.
- Hmm... A w ktre miejsce najlepiej go ciachn?
- Teraz przejdziemy wanie do tego. Spjrz...
*

- Jeszcze raz, Ciri. Przewiczymy to wolniutko, tak by moga opanowa kady ruch. Zobacz,
atakuj ci tercj, skadam si jak do sztychu... Dlaczego si cofasz?
- Bo wiem, e to finta! Moesz pj w szeroki sinister albo uderzy grn kwart. A ja si cofn i
sparuj kontrwypadem!
- Czyby? A jeli zrobi tak?
- Auuu!!! Miao by wolniutko! Co zrobiam le? Powiedz, Coen!
- Nic. Jestem po prostu wyszy i silniejszy.
- To nieuczciwe!
- Nie ma czego takiego jak uczciwa walka. W walce wykorzystuje si kad przewag i kad
sposobno, jaka si nadarza. Cofajc si, daa mi moliwo woenia w cios wikszej siy.
Zamiast si cofa, naleao zastosowa Ppiruet w lewo i sprbowa ci mnie z dou, kwart
dexter, pod brod, w policzek albo w gardo.
- Akurat by mi pozwoli! Zrobisz odwrotny piruet i signiesz mnie w lew stron szyi, zanim
zd zoy parad! Skd mam wiedzie, co zrobisz?
- Musisz wiedzie. I wiesz.
- Akurat!
- Ciri. To, co robimy, to walka. Jestem twoim przeciwnikiem. Chc i musz ci pokona, bo tu
idzie o moje ycie. Jestem od ciebie wyszy i silniejszy, bd wic szuka okazji do ciosw,
ktrymi zbij i przeami twoj parad, tak jak to przed chwil widziaa. Po co mi piruet?
Jestem ju w sinistrze, zobacz. C prostszego, jak uderzy sekund, pod pach, na wntrze
ramienia? Jeli rozetn ci ttnic, umrzesz w cigu kilku minut. Bro si!
- Haaaa!!!
- Bardzo dobrze. Pikna, szybka parada. Widzisz, jak przydaje si gimnastykowanie przegubu? A
teraz uwaaj - wielu szermierzy popenia bd w statycznej paradzie, zamiera na sekund, a
wtedy mona ich zaskoczy, uderzy - tak!
- Haa!!!
- Piknie! Ale odskakuj, natychmiast odskakuj, wchod w piruet! Mog mie sztylet w lewym
rku! Dobrze! Bardzo dobrze! A teraz, Ciri? Co zrobi teraz?
- Skd mam wiedzie?
- Obserwuj moje stopy! Jak mam rozoony ciar ciaa? Co mog zrobi z takiego ustawienia?
- Wszystko!

- Wiruj wic, wiruj, zmu mnie do rozwinicia! Bro si! Dobrze! Nie patrz na mj miecz,
mieczem mog ci zmyli! Bro si! Dobrze! I jeszcze raz! Dobrze! I jeszcze!
- Auuuu!!!
- Niedobrze.
- Uff... Co zrobiam le?
- Nic. Jestem po prostu szybszy. Zdejmij ochraniacze. Usidmy na chwil, odpocznijmy. Musisz
by zmczona, biegaa na Szlaku cay ranek.
- Nie jestem zmczona. Jestem godna.
- Cholera, ja te. A dzisiaj dyur Lamberta, on nie umie gotowa niczego prcz klusek... eby
chocia umia je dobrze gotowa...
- Coen?
- Aha?
- Cigle jestem za mao szybka...
- Jeste bardzo szybka.
- Czy bd kiedy tak szybka jak ty?
- Wtpi.
- Hmm... No tak. A czy ty... Kto jest najlepszym szermierzem na wiecie?
- Nie mam pojcia.
- Nigdy nie znae takiego?
- Znaem wielu, ktrzy si za takich uwaali.
- Ha! Kim byli? Jak si nazywali? Co potrafili?
- Wolnego, wolnego, dziewczyno. Nie znam odpowiedzi na te pytania. Czy to takie wane?
- Pewnie, e wane! Chciaabym wiedzie... kim tacy szermierze s. I gdzie tacy s.
- Gdzie s, to ja wiem.
- Ha! Wic gdzie?
- Na cmentarzach.

*
- Uwaaj, Ciri. Teraz podwiesimy trzecie wahado, z dwoma dajesz ju sobie rad. Kroki bdziesz
wykonywa tak samo jak przy dwch, zrobisz tylko jeden unik wicej. Gotowa?
- Tak.
- Skoncentruj si. Odpr. Wdech, wydech. Atakuj!
- Uch! Auuuuu... Psiakrew!
- Nie klnij, prosz. Mocno oberwaa?
- Nie, tylko mnie zawadzio... Co zrobiam le?
- Biega w zbyt rwnym rytmie, zbyt przyspieszya drugi Ppiruet, a zwd zrobia za szeroko.
W rezultacie wnioso ci wprost pod wahado.
- Och. Geralt, tam zupenie nie ma miejsca na unik i obrt! Za blisko siebie wisz!
- Jest mnstwo miejsca, gwarantuj. Ale odstpy s tak pomylane, by wymusi ruch
arytmiczny. To jest walka, Ciri, nie balet. W walce nie wolno porusza si w rytmie. Ruchem
musisz dekoncentrowa przeciwnika, myli go, zakca jego reakcje. Gotowa do nastpnej
prby?
- Gotowa. Rozbujaj te cholerne bale.
- Nie klnij. Odpr si. Atakuj!
- Ha! Ha! No i jak? Jak, Geralt? Nawet mnie nie musno!
- Ty rwnie nawet nie musna mieczem drugiego worka. Powtarzam, to walka, nie balet, nie
akrobacja... Co tam mamroczesz?
- Nic.
- Odpr si. Popraw banda na przegubie. Nie zaciskaj tak doni na rkojeci, to dekoncentruje,
zakca rwnowag. Oddychaj spokojnie. Gotowa?
- Tak.
- Jazda!
- Uuuuch!!! A eby ci... Geralt, tego si nie da zrobi! Jest za mao miejsca na zwd i zmian
nogi. A gdy uderzam z obu ng, bez zwodu...
- Widziaem, co si dzieje, gdy uderzasz bez zwodu. Boli ci?
- Nie. Nie bardzo...

- Usid tu przy mnie. Odpocznij.


- Nie jestem zmczona. Geralt, ja tego trzeciego wahada nie przeskocz, chobym odpoczywaa
przez dziesi lat. Szybciej nie mog...
- I nie musisz. Jeste wystarczajco szybka.
- Powiedz mi wic, jak to zrobi? Jednoczenie Ppiruet, unik i uderzenie?
- To bardzo proste. Nie uwaaa. Mwiem, zanim zacza - konieczny jest jeden unik wicej.
Unik. Dodatkowy ppiruet jest zbdny. Za drugim razem robia wszystko dobrze i przesza przez
wszystkie wahada.
- Ale nie trafiam worka, bo... Geralt, bez ppiruetu nie mog uderzy, bo si wytracam, nie
mam tego, no, jak to si nazywa...
- Impetu. To prawda. Nabierz wic impetu i energii. Ale nie poprzez piruet i zmian nogi, bo na to
nie wystarczy ci czasu. Uderz wahado mieczem.
- Wahado? Mam uderza worki!
- To walka, Ciri. Worki naladuj wraliwe miejsca twego przeciwnika, w nie musisz trafia.
Wahade, ktre imituj bro przeciwnika, musisz unika, musisz uchyla si przed nimi. Gdy
wahado ci dotknie, zostaa zraniona. W prawdziwej walce mogaby nie mc ju wsta.
Wahado nie moe ci dotkn. Ale ty moesz uderzy wahado... Czemu spuszczasz nos na
kwint?
- Ja... Ja nie dam rady sparowa wahada mieczem. Jestem za saba... Zawsze bd saba! Bo
jestem dziewczyn!
- Chod tu do mnie, dziewczyno. Wytrzyj nosek. I posuchaj uwanie. aden mocarz tego wiata,
aden waligra ani osiek nie zdoa sparowa ciosu zadanego ogonem oszluzga, kleszczami
gigaskorpiona lub pazurami gryfa. A taki wanie or imituj wahada. I nie prbuj nawet
parowa. Nie odbijasz wahada, lecz odbijasz siebie od niego. Przejmujesz jego energi, potrzebn
ci do zadania ciosu. Wystarczy lekkie, ale bardzo szybkie odbicie i natychmiastowy, rwnie
szybki cios z odwrotnego pobrotu. Przejmujesz impet przez odbicie si. Jasne?
- Mhm.
- Szybko, Ciri, nie sia. Sia jest niezbdna drwalowi, ktry zwala siekier drzewa w puszczy.
Dlatego i owszem, dziewczyny rzadko bywaj drwalami. Poja, w czym rzecz?
- Mhm. Rozhutaj wahada.
- Odpocznij przedtem.
- Nie jestem zmczona.

- Wiesz ju jak? Te same kroki, zwd...


- Wiem.
- Atakuj!
- Haaa! Ha!!! Haaaaa!!! Mam ci! Dostaam ci, gryfie! Geraaaalt! Widziae?
- Nie krzycz. Kontroluj oddech.
- Zrobiam to! Naprawd zrobiam! Udao mi si! Pochwal mnie, Geralt!
- Brawo, Ciri. Brawo, dziewczyno.
*
W poowie lutego nieg znik, zlizany ciepym wiatrem, ktry powia z poudnia, od przeczy.
*

O tym, co dzieje si na wiecie, wiedmini nie chcieli wiedzie.


Triss konsekwentnie i z uporem kierowaa w stron polityki dugie rozmowy, ktre wiedli
wieczorami w ciemn halli, rozwietlanej wybuchami ognia z wielkiego paleniska. Reakcje
wiedminw byy zawsze takie same. Geralt milcza, przykadajc do do czoa. Vesemir kiwa
gow, niekiedy wtrcajc komentarze, z ktrych nie wynikao nic ponad to, e za Jego czasw
wszystko byo lepsze, logiczniejsze, uczciwsze i zdrowsze. Eskel pozorowa grzeczno, nie skpi
umiechw i kontaktu oczu, zdarzao mu si nawet z rzadka zainteresowa jakim mao wanym
zagadnieniem lub spraw. Coen otwarcie ziewa i patrzy w powa, a Lambert nie kry
lekcewaenia.
Nie chcieli wiedzie o niczym, nie obchodziy ich dylematy, ktre spdzay z powiek sen krlom,
czarodziejom, wadykom i wodzom, problemy, od ktrych trzsy si i huczay rady, krgi i tingi.
Nie istniao dla nich nic, co dziao si za toncymi w niegach przeczami, za Gwenfiech niosc
kaway kry w oowianym nurcie. Istniao dla nich tylko Kaer Morhen, samotne, zagubione wrd
dzikich gr.
Tego wieczora Triss bya rozdraniona i niespokojna - by moe sprawi to wiatr wyjcy wrd
murw zamczyska. Tego wieczora wszyscy byli dziwnie podnieceni - wiedmini, wyjwszy
Geralta, stali si niecodziennie rozmowni. Rzecz jasna, mwili wycznie o jednym - o wionie. O
zbliajcym si wyjedzie na szlak. O tym, co szlak im przyniesie - o wampirach, wyvernach,
leszych, lykantropach i bazyliszkach.
Tym razem to Triss zacza ziewa i patrze w sufit. Tym razem to ona milczaa, do czasu, gdy
Eskel zwrci si do niej z pytaniem. Z pytaniem, ktrego oczekiwaa.

- A jak naprawd jest na Poudniu, nad Jarug? Warto kierowa si w tamte strony? Nie
chcielibymy wpakowa si w sam rodek jakiej awantury.
- Co nazywasz awantur?
- No, wiesz... - zajkn si. - Cigle nam opowiadasz o moliwoci nowej wojny... O cigych
walkach na pograniczu, o rebeliach na zajtych przez Nilfgaard ziemiach. Wspominaa, e mwi
si o tym, e Nilfgaardczycy mog ponownie przekroczy Jarug...
- A, co tam - powiedzia Lambert. - Tuk si, rn, siekaj nawzajem bez ustanku, od setek lat.
Nie ma si czym przejmowa. Ja ju zdecydowaem, ruszam wanie na dalekie Poudnie, do
Sodden, Mahakamu i Angrenu. Wiadomo, e tam, ktrdy szy wojska, zawsze mno si
straszyda. W takich miejscach zawsze najlepiej si zarabiao.
- Fakt - potwierdzi Coen. - Okolice si wyludniaj, po wsiach same baby, ktre nie umiej sobie
radzi... Kupa dzieci bez domu i opieki, szwendajcych si dookoa... atwy up przyciga
potwory.
- A panowie baronowie - doda Eskel - panowie komesi i starostowie maj gowy zaprztnite
wojn, nie starcza im czasu, by chroni poddanych. Musz wynajmowa nas. To wszystko
prawda. Ale z tego, co Triss nam opowiadaa przez cae wieczory wynika, e konflikt z
Nilfgaardem to powaniejsza sprawa, nie jaka tam lokalna wojenka. Czy tak, Triss?
- Nawet jeeli - powiedziaa zjadliwie czarodziejka - to chyba wam to na rk? Powana, krwawa
wojna sprawi, e bdzie wicej wyludnionych wsi, wicej owdowiaych bab, wrcz zatrzsienie
osieroconych dzieci...
- Nie rozumiem twego sarkazmu - Geralt odj do od czoa. - Naprawd nie rozumiem, Triss.
- Ani ja, dziecinko - unis gow Vesemir. - O co ci chodzi? O te wdowy i dzieci? Lambert i Coen
gadaj niefrasobliwie, jak to modziki, ale przecie nie sowa s wane. Przecie oni...
-... oni tych dzieci broni - przerwaa gniewnie. - Tak, wiem o tym. Przed wilkoakiem, ktry w
cigu roku zabija dwoje lub troje, podczas gdy nilfgaardzki podjazd moe w cigu godziny
wyrn i spali ca osad. Tak, wy bronicie sierot. Ja natomiast walcz o to, by sierot byo jak
najmniej. Walcz z przyczynami, nie ze skutkami. Dlatego jestem w radzie Foltesta z Temerii,
zasiadam tam razem z Fercartem i Keir Metz. Radzimy, jak nie dopuci do wojny, a gdyby do
niej doszo, jak si obroni. Bo wojna wisi nad nami jak sp, nieustannie. Dla was to awantura. Dla
mnie to gra, stawk w ktrej jest przetrwanie. Jestem w t gr zaangaowana, dlatego wasza
obojtno i niefrasobliwo boli mnie i obraa.
Geralt wyprostowa si, spojrza na ni.
- Jestemy wiedminami, Triss. Czy nie rozumiesz tego?
- Co tu jest do rozumienia? - czarodziejka potrzsna kasztanow grzyw. - Wszystko jest jasne i
klarowne. Wybralicie okrelony stosunek do otaczajcego was wiata. To, e za moment ten
wiat moe zacz wali si w gruzy, mieci si w tym wyborze. W moim si nie mieci. To nas

rni.
- Nie jestem pewien, czy tylko to.
- wiat wali si w gruzy - powtrzya. - Mona si temu bezczynnie przyglda. Mona temu
przeciwdziaa.
- Jak? - umiechn si drwico. - Emocjami?
Nie odpowiedziaa, odwrcia twarz w stron ognia huczcego w kominie.
- wiat wali si w gruzy - powtrzy Coen, kiwajc gow w udanej zadumie. - Ile razy ja ju to
syszaem.
- Ja te - wykrzywi si Lambert. - I nie dziwota, bo to ostatnio popularne powiedzonko. Tak
mwi krlowie, gdy okazuje si, e do krlowania niezbdna jest jednak odrobina rozumu. Tak
mawiaj kupcy, gdy chciwo i gupota doprowadzaj ich do bankructwa. Tak mwi
czarodzieje, gdy zaczynaj traci wpyw na polityk lub rda dochodw. A adresat wypowiedzi
powinien zaraz po niej oczekiwa jakiej propozycji. Skr wic wstp, Triss, i z nam
propozycj.
- Nigdy nie bawiy mnie utarczki sowne - czarodziejka zmierzya go zimnym spojrzeniem - ani
elokwentne popisy suce temu, by drwi z rozmwcy. Nie zamierzam uczestniczy w czym
podobnym. O co mi chodzi, wiecie a za dobrze. Chcecie chowa gowy w piasek, wasza sprawa.
Ale tobie, Geralt, dziwi si mocno.
- Triss - biaowosy wiedmin znowu spojrza jej prosto w oczy. - Czego ty ode mnie oczekujesz?
Aktywnego udziau w walce o ocalenie walcego si w gruzy wiata? Mam zacign si do
wojska i powstrzyma Nilfgaard? Powinienem, gdyby doszo do kolejnej bitwy o Sodden, stan z
tob na Wzgrzu, rami w rami, i bi si o wolno?
- Byabym dumna - rzeka cicho, opuszczajc gow. - Byabym dumna i szczliwa, mogc
walczy u twojego boku.
- Wierz. Ale ja nie jestem na to do szlachetny. I nie do mny. Ja nie nadaj si na onierza i
bohatera. Dojmujcy strach przed blem, przed kalectwem lub mierci nie jest jedynym
powodem. Nie mona zmusi onierza, by przesta si ba, ale mona go wyposay w
motywacj, ktra pomoe mu przeama strach. A ja takiej motywacji nie mam. Nie mog
mie. Jestem wiedminem. Sztucznie stworzonym mutantem. Zabijam potwory. Za pienidze.
Broni dzieci, gdy rodzice mi zapac. Jeli zapac mi nilfgaardzcy rodzice, bd broni
nilfgaardzkich dzieci. A jeli nawet wiat legnie w gruzach, co nie wydaje mi si
prawdopodobnym, bd zabija potwory na gruzach wiata dopty, dopki jaki potwr mnie nie
zabije. To jest mj los, moja motywacja, moje ycie i mj stosunek do wiata. I nie ja go
wybraem. Zrobiono to za mnie.
- Jeste rozgoryczony - stwierdzia, nerwowo szarpic pasemko wosw. - Albo udajesz
rozgoryczonego. Zapominasz, e ci znam, nie odgrywaj przede mn nieczuego mutanta,
pozbawionego serca, skrupuw i wasnej woli. A przyczyny rozgoryczenia odgaduj i rozumiem

je. Przepowiednia Ciri, prawda?


- Nie, nieprawda - odpowiedzia chodno. - Widz, e jednak mao mnie znasz. Boj si mierci jak
kady, ale z myl o niej oswoiem si ju bardzo dawno temu, nie mam zudze. To nie jest
ualanie si nad losem, Triss, to zwyka chodna kalkulacja. Statystyka. Jeszcze aden wiedmin
nie zmar ze staroci, w ku, dyktujc testament. aden. Ciri nie zaskoczya mnie ani nie
nastraszya. Wiem, e umr w jakiej mierdzcej padlin jamie, rozszarpany przez gryfa, lami
lub mantikor. Ale na wojnie nie chc umiera, bo to nie jest moja wojna.
- Dziwi ci si - odrzeka ostro. - Dziwi si, e tak mwisz, dziwi si twojemu brakowi
motywacji, jak zechciae uczenie okreli lekcewacy dystans i obojtno. TY bye w Sodden,
w Angrenie i na Zarzeczu. Wiesz, co stao si z Cintr, wiesz, co spotkao krlow Calanthe i
kilkanacie tysicy tamtejszych ludzi. Wiesz, przez jakie pieko przesza Ciri, wiesz, dlaczego ona
krzyczy po nocach. Ja rwnie to wiem, bo ja te tam byam. Ja rwnie boj si blu i mierci,
dzisiaj boj si jeszcze bardziej, ni wtedy, mam po temu powody. Co do motywacji, to wtedy
wydawao mi si, e mam jej rwnie mao co ty. Miay mnie, czarodziejk, obchodzi losy
Sodden, Brugge, Cintry czy innych krlestw? Kopoty mniej lub bardziej udolnych wadcw?
Interesy kupcw i baronw? Byam czarodziejk, te mogam powiedzie, e to nie moja wojna,
e mog na gruzach wiata miesza eliksiry dla Nilfgaardczykw. Ale stanam wtedy na
Wzgrzu, obok Vilgefortza, obok Artauda Terranovy, obok Fercarta, obok Enid Findabair i Filippy
Eilhart, obok twojej Yennefer. Obok tych, ktrych ju nie ma - Koral, Yoela, Vanielle.. i by taki
moment, e zapomniaam ze strachu wszystkich zakl oprcz jednego, za pomoc ktrego
mogam teleportowa si z tamtego strasznego miejsca do domu, do mojej malekiej wieyczki
w Mariborze. Bya taka chwila, e rzygaam z przeraenia, a Yennefer i Koral podtrzymyway
mnie za kark i wosy...
- Przesta. Przesta, prosz.
- Nie, Geralt. Nie przestan. Przecie chcesz wiedzie, co si stao tam, na Wzgrzu. Posuchaj
wic - by huk i pomie, byy wietliste groty i rozrywajce si kule ognia, by wrzask i oskot, a
ja nagle znalazam si na ziemi, na jakiej kupie zwglonych, dymicych szmat, i nagle
zrozumiaam, e ta kupa szmat to jest Yoel, a to obok, to co okropnego, ten kadub bez rk i
ng, ktry tak makabrycznie krzyczy, to jest Koral. I mylaam, e krew, w ktrej le, jest krwi
Koral. Ale to bya moja wasna. I wtedy zobaczyam, co mi zrobiono, i zaczam wy, wy jak
bity pies, jak krzywdzone dziecko... Zostaw mnie! Nie obawiaj si, nie rozpacz si. Nie jestem
ju dziewczynk z wieyczki w Mariborze. Psiakrew, ja jestem Triss Merigold, Czternasta Polega
spod Sodden. Pod obeliskiem na Wzgrzu jest czternacie grobw, ale tylko trzynacie cia.
Zdumiewa ci, e mogo doj do takiej pomyki? Nie domylasz si? Wikszo zwok bya w
trudnych do rozpoznania kawakach, nikt tego nie segregowa. ywych te trudno byo si
doliczy. Z tych, ktrzy dobrze mnie znali, przy yciu zostaa tylko Yennefer, a Yennefer bya
niewidoma. Inni znali mnie przelotnie, zawsze rozpoznawali po moich piknych wosach. A ja ich,
cholera jasna, ju nie miaam!
Geralt obj j mocniej. Ju nie prbowaa go odpycha.
- Nie poaowano nam najsilniejszych czarw - podja gucho - zakl, eliksirw, amuletw i
artefaktw. Niczego nie mogo zabrakn dla okaleczonych bohaterw ze Wzgrza. Wyleczono

nas, poatano, przywrcono dawny wygld, oddano wosy i wzrok. Prawie nie wida... ladw. Ale
ja ju nigdy nie zao wydekoltowanej sukni, Geralt. Nigdy.
- Wiedmini milczeli. Milczaa rwnie Ciri, ktra bezszelestnie wlizna si do hali i zatrzymaa
w progu, kurczc ramiona i splatajc rce na piersi.
- Dlatego - powiedziaa po chwili czarodziejka - nie mw mi o motywacji. Zanim stanlimy na
tym Wzgrzu, ci z Kapituy powiedzieli nam po prostu: Tak trzeba. Czyja to bya wojna? Czego
mymy tam bronili? Ziemi? Granic? Ludzi i ich chaup? Interesw krlw? Wpyww i dochodw
czarodziejw? adu przed Chaosem? Nie wiem. Ale bronilimy, bo tak byo trzeba. I jeli zajdzie
konieczno, stan na Wzgrzu jeszcze raz. Bo gdybym tego nie zrobia, to znaczyoby, e tamto
byo niepotrzebne i nadaremne.
- Ja stan obok ciebie! - krzykna cienko Ciri. - Zobaczysz, e stan! Zapac mi ci Nilfgaardczycy
za moj babk, za wszystko... Ja nie zapomniaam!
- Bd cicho - warkn Lambert. - Nie wtrcaj si do rozmw dorosych...
- Akurat! - tupna dziewczynka, a w jej oczach rozgorza zielony ogie. - Mylicie, e po co ja si
ucz walczy mieczem? Chc go zabi, jego, tego czarnego rycerza z Cintry, tego ze skrzydami
na hemie, za to, co mi zrobi, za to, e si baam! I zabij go! Dlatego si ucz!
- A zatem przestaniesz si uczy - powiedzia Geralt gosem zimniejszym ni mury Kaer Morhen. Dopki nie pojmiesz, czym jest miecz i czemu ma on suy w doni Wiedmina, nie wemiesz go
do rki. Nie uczysz si, by zabija i by zabit. Nie uczysz si zabija ze strachu i nienawici, ale
by mc ratowa ycie. Wasne i innych.
Dziewczynka zagryza wargi, drc z podniecenia i zoci.
- Zrozumiaa?
Ciri raptownie poderwaa gow.
- Nie.
- Nie zrozumiesz wic tego nigdy. Wyjd.
- Geralt, ja...
- Wyjd.
Ciri zakrcia si na picie, przez chwil staa niezdecydowanie, jak gdyby czekajc. Czekajc na
co, co nie mogo nastpi. Potem szybko pobiega po schodach. Usyszeli, jak hukny drzwi.
- Za ostro, Wilku - powiedzia Vesemir. - O wiele za ostro. I nie naleao tego robi w obecnoci
Triss. Wi emocjonalna...
- Nie mw mi o emocjach. Mam do gadania o emocjach!

- A dlaczego? - czarodziejka umiechna si drwico i zimno. - Dlaczego, Geralt? Ciri jest


normalna. Odczuwa normalnie, przyjmuje emocje naturalnie, bierze je takimi, jakimi w istocie
s. Ty, rzecz jasna, nie rozumiesz tego i dziwisz si. Zaskakuje ci to i drani. To, e kto moe
odczuwa normaln mio, normaln nienawi, normalny strach, bl i al, normaln rado i
normalny smutek. e wanie chd, dystans i obojtno uwaa za nienormalne. O tak, Geralt,
ciebie to drani, drani do tego stopnia, e zaczynasz myle o podziemiach Kaer Morhen, o
Laboratorium, o zakurzonych butlach, penych mutagennych trucizn...
- Triss! - krzykn Vesemir, patrzc na zbiela nagle twarz Geralta. Ale czarodziejka nie daa
sobie przerwa, mwia coraz szybciej, coraz goniej.
- Kogo ty chcesz oszuka, Geralt? Mnie? J? A moe siebie samego? Moe nie chcesz dopuci do
siebie prawdy, prawdy, ktr zna kady oprcz ciebie? Moe nie chcesz zaakceptowa faktu, e w
tobie emocji i ludzkich uczu nie zabiy eliksiry i Trawy! Ty je w sobie zabie! TY sam! Ale nie wa
si zabija ich w tym dziecku!
- Milcz! - krzykn, zrywajc si z krzesa. - Milcz, Merigold!
Odwrci si, bezbronnie opuci rce.
- Przepraszam - powiedzia cicho. - Wybacz mi, Triss.
Szybko ruszy ku schodom, ale czarodziejka zerwaa si byskawicznie, przypada do niego, obja.
- Nie wyjdziesz sam - szepna. - Nie pozwol, by by sam. Nie w tej chwili.
*
Od razu wiedzieli, dokd pobiega - wieczorem spad drobny, mokry nieg, zasa podwrzec
cienkim, nieskazitelnie biaym kobiercem. Na nim zobaczyli lady stp.
Ciri staa na samym szczycie zrujnowanego muru, nieruchoma jak posek. Miecz trzymaa
powyej prawego barku, z jelcem na wysokoci oka. Palce lewej doni lekko dotykay gowicy.
Na ich widok dziewczynka skoczya, zawirowaa w piruecie, ldujc mikko w identycznej, lecz
odwrconej, zwierciadlanej pozycji.
- Ciri - powiedzia wiedmin. - Zejd, prosz.
Wydawao si, e nie syszy. Nie poruszya si, nie drgna nawet. Triss widziaa jednak, jak
odblask ksiyca rzucony przez kling na jej twarz zalni srebrzycie na smugach ez.
- Nikt mi nie odbierze miecza! - krzykna. - Nikt! Nawet ty!
- Zejd - powtrzy Geralt.
Wyzywajco potrzsna gow, w nastpnej sekundzie skoczya znowu. Luna cega z chrobotem
osuna si spod jej stopy. Ciri zachwiaa si, usiowaa zapa rwnowag. Nie zdoaa.

Wiedmin skoczy.
Triss uniosa do, otwierajc usta do formuy lewitacji. Wiedziaa, e nie zdy. Wiedziaa, e
Geralt rwnie nie zdy, to nie byo moliwe.
Geralt zdy.
Przygio go do ziemi, rzucio na kolana i na bok. Upad. Ale nie wypuci Ciri.
Czarodziejka zbliya si wolno. Syszaa, jak dziewczynka szepce i pociga nosem. Geralt te
szepta. Nie rozrniaa sw. Ale rozumiaa ich znaczenie.
Ciepy wiatr zawy w szczelinach muru. Wiedmin unis gow.
- Wiosna - powiedzia cicho.
- Tak - potwierdzia, przeknwszy lin. - Na przeczach ley jeszcze nieg, ale w dolinach... W
dolinach ju jest wiosna. Wyjedamy, Geralt? Ty, ja i Ciri?
- Tak. Najwyszy czas.

W grze rzeki zobaczylimy ich miasta, tak delikatne, jakby utkane z porannej mgy, z ktrej
si wyaniay. Wydawao si nam, e znikn za chwil, e ulec z wiatrem, ktry marszczy
powierzchni wody. Byy tam paacyki, biae jak kwiaty nenufaru. Byy wieyczki, zdajce si
by uplecione z bluszczu, byy mosty, zwiewne jak paczce wierzby. I byy inne rzeczy, dla
ktrych nie znajdowalimy imion i nazw. A mielimy ju przecie imiona i nazwy dla
wszystkiego, co w tym nowym, odrodzonym wiecie widziay nasze oczy. Nagle, gdzie w
odlegych zaktkach pamici, odnajdywalimy nazwy dla smokw i gryfw, dla syren i nimf,
dla sylfid i driad. Dla biaych jednorocw, ktre o zmierzchu piy z rzeki, schylajc ku wodzie
swe smuke gowy. Wszystkiemu nadawalimy nazwy. I wszystko stawao si bliskie, znane,
nasze.
Oprcz nich. Oni, cho tak do nas podobni, byli obcy, tak bardzo obcy, e dugo nie umielimy
dla obcoci tej znale imienia.
Hen Gedymdeith,
Elfy i ludzie
Dobry elf, to martwy elf.
Marszaek Milan Raupenneck

Rozdzia czwarty
Nieszczcie postpio zgodnie z odwiecznym zwyczajem nieszcz i jastrzbi - wisiao nad nimi
czas jaki, ale wyczekao z atakiem do sposobnego momentu. Do czasu, gdy oddalili si od
nielicznych osad pooonych nad Gwenllech i Grn Buin, ominli Ard Carraigh i zagbili w
bezludny, pocity wwozami przedsionek puszczy.
Jak atakujcy jastrzb, nieszczcie nie chybio celu. Bezbdnie spado na ofiar, a ofiar staa si
Triss. Pocztkowo wygldao to paskudnie, ale niezbyt gronie, przypominao zwyky rozstrj
odka. Geralt i Ciri dyskretnie starali si nie zwraca uwagi na wymuszane przez dolegliwo
czarodziejki przymusowe postoje. Triss, blada jak mier, sperlona potem i bolenie
wykrzywiona, prbowaa kontynuowa jazd jeszcze przez kilka godzin, ale okoo poudnia, po
spdzeniu w przydronych zarolach nienormalnie dugiego czasu, nie bya ju w stanie dosi
konia. Ciri chciaa jej pomc, ale dao to kiepski efekt - czarodziejka nie zdoaa utrzyma si
grzywy, omskna po boku wierzchowca i zwalia na ziemi.
Podnieli j, uoyli na paszczu. Geralt bez sowa odtroczy juki, odszuka szkatuk z magicznymi
eliksirami, otworzy j i zakl. Wszystkie flakoniki byy identyczne, a tajemnicze znaki na
pieczciach nic mu nie mwiy.
- Ktry, Triss?
- aden - jkna, trzymajc si oburcz za brzuch. - Ja nie mog... Nie mog tego bra.

- Co? Dlaczego?
- Jestem uczulona...
- Ty? Czarodziejka?
- Mam alergi! - zakaa z bezsilnej zoci i rozpaczliwego gniewu. - Zawsze miaam! Nie toleruj
eliksirw! Lecz nimi innych, siebie mog leczy wycznie amuletami!
- A gdzie masz amulet?
- Nie wiem - zgrzytna zbami. - Musiaam zostawi w Kaer Morhen. Albo zgubi...
- Cholera. Co tu robi? Moe rzu na siebie zaklcie?
- Prbowaam. To wanie jest skutek. Przez te skurcze nie mog si skoncentrowa...
- Nie pacz.
- atwo ci mwi!
Wiedmin wsta, cign wasne juki z grzbietu Potki i zacz w nich grzeba. Triss zwina si w
kbek, paroksyzm blu skurczy jej twarz, wykrzywi usta.
- Ciri...
- Co, Triss?
- Ty czujesz si dobrze? adnych... sensacji?
Dziewczynka przeczco pokrcia gow.
- Moe to zatrucie? Co ja jadam? Wszyscy przecie jedlimy to samo... Geralt! Myjcie rce.
Dopilnuj, by Ciri mya rce...
- Le spokojnie. Wypij to.
- Co to jest?
- Zwyke zioa umierzajce. Magii w tym tyle, co kot napaka, zaszkodzi ci nie powinno. A
skurcze zagodzi.
- Geralt, skurcze... to nic. Ale jeeli dostan gorczki... To moe by... czerwonka. Albo paratyfus.
- Nie masz immunitetu?
Triss nie odpowiedziaa, odwrcia gow, zagryza wargi, skulia si jeszcze bardziej. Wiedmin
nie kontynuowa indagacji.

Pozwoliwszy jej nieco odpocz, wcignli czarodziejk na siodo Potki. Geralt usiad za ni,
podtrzymywa oburcz, a Ciri jadc bok w bok dzierya wodze, cignc jednoczenie waacha
Triss. Nie ujechali nawet mili. Czarodziejka leciaa przez rce, nie utrzymywaa si na ku. Nagle
zacza dygota w konwulsyjnych dreszczach, momentalnie zapona gorczk. Nieyt odka
nasili si.
Geralt udzi si nadziej, e to skutek alergicznej reakcji na ladow magi w jego
Wiedmiskim eliksirze. udzi si. Ale nie wierzy.
*
- Oj, panie - powiedzia setnik. - Nie trafilicie w dobry czas. Widzi mi si, e gorzej trafi nie
moglicie.
Setnik mia racj, Geralt nie mg ani zaprzeczy, ani polemizowa.
Strzegca mostu stranica, w ktrej zwykle przebywao trzech onierzy, stajenny, mytnik i co
najwyej kilku przejezdnych, tym razem roia si od ludzi. Wiedmin naliczy ponad trzydziestu
lekkozbrojnych w barwach Kaedwen i dobre p setki tarczownikw, obozujcych dookoa niskiej
palisady. Wikszo wylegiwaa si przy ogniskach, zgodnie ze star oniersk zasad goszc,
e pi si, kiedy mona, a wstaje si, gdy budz. Za otwartymi na ocie wrotami wida byo
krztanin - wewntrz stranicy te peno byo ludzi i koni. Na szczycie przekrzywionej wieyczki
obserwacyjnej penio wart dwch odakw z kuszami gotowymi do strzau. Na rozjedonym,
zrytym kopytami przedmociu stao sze chopskich wozw i dwa kupieckie furgony, w
zagrodzie za, smutno pochylajc by nad zagnojonym botem, tkwio kilkanacie odjarzmionych
wow.
- Napad by. Na stranic. Wczoraj w nocy - setnik uprzedzi pytanie. - Ledwiemy zdyli z
odsiecz, inaczej znalelibymy tu jeno spalon ziemi.
- Kto by napastnikiem? Rozbjnicy? Maruderzy?
odak pokrci gow, splun, popatrzy na Ciri i skurczon w siodle Triss.
- Wejdcie w grodek - powiedzia - bo za chwil czarodziejka zleci z kulbaki. Mamy tam ju paru
rannych, jedna wicej wikszej rnicy nie uczyni.
Na podwrzu, w otwartej, zadaszonej kleci, leao kilku ludzi w zakrwawionych bandaach. Nieco
dalej, midzy cian czstokou a drewnian studni z urawiem, Geralt dostrzeg sze
nieruchomych cia nakrytych workowym ptnem, spod ktrego wystaway jedynie stopy w
brudnych, zniszczonych butach.
- Zcie czarodziejk tam, przy rannych - odak wskaza na kle. - Ha, panie wiedmin, to pech
prawdziwy, e chora. Paru naszych oberwao w bitce, nie pogardzilibymy magiczn pomoc.
Jednemu, jakemy strza wycigali, osta w trzewiach grot, skapieje nam chopina do rana, jak
nic skapieje... A czarodziejka, ktra mogaby go zratowa, sama rzuca si w gorczce, od nas
pomocy wyglda. W zy czas, jak si rzeko, w zy czas...

Urwa widzc, e wiedmin nie odrywa wzroku od nakrytych ptnem cia.


- Dwch z tutejszej stry, dwch naszych i dwch... tamtych - powiedzia, cigajc skraj
zesztywniaej tkaniny. - Zobaczcie, jeli chcecie.
- Ciri, odejd.
- Te chc zobaczy! - dziewczynka wychylia si zza niego, patrzc na trupy z otwartymi ustami.
- Odejd, prosz. Zajmij si Triss.
Ciri fukna niechtnie, ale usuchaa. Geralt podszed bliej.
- Elfy - stwierdzi, nie kryjc zdumienia.
- Elfy - potwierdzi onierz. - Scoia'tael.
- Kto?
- Scoia'tael - powtrzy odak. - Lene bandy.
- Dziwna nazwa. To znaczy, jeli si nie myl, Wiewirki?
- Tak, panie. Wanie Wiewirki. Tak si sami zowi w elfim jzyku. Jedni mwi, e dlatego, e
czasem ogony wiewircze nosz u kopakw i czapek. Inni za, e to przez to, e w boru
mieszkaj, orzeszkami si karmi. Utrapienie z nimi coraz wiksze, powiadam wam.
Geralt pokrci gow. onierz nakry zwoki ptnem, wytar rce o kaftan.
- Chodcie - powiedzia. - Nie ma co tu sta, powiod was do komendanta. Chor zajmie si nasz
dziesitnik, jeli potrafi. Umie przypala i zszywa rany, nastawia koci, to moe i leki potrafi
beta, kto go wie, to ebski chop, gral. Chodcie, panie wiedmin.
W chacie mytnika, zadymionej i ciemnej, trwaa wanie oywiona, haaliwa dyskusja. Krtko
ostrzyony rycerz w kolczudze i tej tunice pokrzykiwa na dwch kupcw i wodarza, czemu z
do obojtn i ponur min przyglda si mytnik z zabandaowan gow.
- Powiedziaem, nie! - rycerz waln pici w rozklekotany st i wyprostowa si, poprawiajc
ryngraf na piersi. - Dopokd nie wrc podjazdy, nie ruszycie mi si std! Nie bdziecie pta si
po gocicach!
- Mus mi we dwa dni w Daevon by! - rozdar si wodarz, podsuwajc pod oczy rycerza krtki
nakarbowany kij z wypalonym znakiem. - Powd wiod! Jeli si spni, komornik gow mi
urwie! Poskar si u wojewody!
- A poskar, poskar - zadrwi rycerz. - A radz, wymo sobie pierwej portki som, bo wojewoda
tgo potrafi kopn. Ale na razie ja tu rozkazuj, bo wojewoda daleko, a twj komornik ajno dla
mnie. O, Unist! Kogo to prowadzisz, setniku? Jeszcze jeden kupiec?

- Nie - odpowiedzia setnik z ociganiem. - To wiedmin, panie. Jego miano jest Geralt z Rivii.
Ku zaskoczeniu Geralta rycerz umiechn si szeroko, podszed i wycign rk do powitania.
- Geralt z Rivii - powtrzy, wci umiechnity. - Syszaem o was, i to z nie byle jakich ust. Co
was tu sprowadza?
Geralt wyjani, co go sprowadza. Rycerz przesta si umiecha.
- Nie trafilicie w dobr por. Ani okolic. Mamy tu wojn, panie wiedminie. Po lasach kluczy
banda Scoia'tael, nie dalej jak wczoraj cilimy si z nimi. Czekam tu na posiki i zaczynamy
obaw.
- Wojujecie z elfami?
- Nie tylko z elfami. C to, wy, wiedmin, nie syszelicie o Wiewirkach?
- Nie. Nie syszaem.
- Gdzie tedy bytowalicie ostatnie dwa lata? Za morzami? Bo tu u nas, w Kaedwen, Scoia'tael
zadbali o to, by byo o nich gono, tak, postarali si o to niele. Pierwsze bandy pojawiy si,
ledwo wybucha wojna z Nilfgaardem. Skorzystay, przeklte nieludy, z naszych trudnoci. Mymy
bili si na poudniu, a oni na tyach zaczli wojn podjazdow. Liczyli na to, e Nilfgaard nas
zmiady, zaczli krzycze o kocu ludzkiego panowania, o powrocie dawnych porzdkw. Ludzi
do morza! Takie ich haso, pod takim morduj, pal i grabi!
- To wasza wina i wasze nynie zmartwienie - odezwa si ponuro wodarz, uderzajc po udzie
zacitym kijem, oznak swej funkcji. - Wasze, wielmow i pasowanych. Wycie to nieludzi
gnbili, y im nie dawali, to i macie teraz. A my tdy zawsze powody wodzilimy i nikt nam nie
zawadza. Wojsko nam potrzebne nie byo.
- Co prawda, to prawda - powiedzia jeden z milczcych do tej pory, siedzcych na awie kupcw.
- Nie groniejsze s Wiewirki od zbjcw, ktrzy grasowali tu po drogach. A za kogo elfy wziy
si najpierw? Wanie za zbjcw.
- A co mi za rnica, kto mnie strza zza krzaka przeszyje, zbj czy elf? - rzek nagle mytnik z
zabandaowan gow. - Strzecha, gdy mi j wrd nocy nad gow zapal, jednako gorzeje, co
jej za rnica, czyja rka trzymaa agiew. Powiadacie, panie kupiec, e nie gorsi Scoia'tael od
zbjcw? e powiadacie. Zbjcom szo o up, elfom o ludzk krew. Dukaty nie kady ma, a krew
w yach kady. Powiadacie, e to wielmonych zmartwienie, panie wodarz? Jeszcze wiksza to
e. A drwale, wystrzelani na wyrbie, smolarze, posieczeni na Bukach, chopi z podpalonych si,
czym oni zawinili nieludziom? yli, pracowali razem, po ssiedzku, a naraz strzaa w plecy... A ja?
W yciu adnego nieluda nie ukrzywdziem, a spjrzcie, eb wyszczerbiony krasnoludzkim
kordem. A gdyby nie wojacy, na ktrych szczekacie, leabym ju pod okciem darni...
- Wanie! - rycerz w tej tunice ponownie gruchn pici w st. - Chronimy wasz parszyw
skr, moci wodarzu, przed tymi, jak chcielicie, zgnbionymi elfami, ktrym, jak twierdzicie
nie dawalimy y. A ja wam co innego powiem - za bardzo ich rozzuchwalilimy. Tolerowalimy

ich, traktowalimy jak ludzi, jak rwnych, a oni teraz zadaj nam cios w plecy. Nilfgaard im paci
za to, gow dam, a dzikie elfy z gr zaopatruj w bro. Ale prawdziwe oparcie maj w tych, co
cigle yj pord nas - w elfach, pelfach, krasnoludach, gnomach i niziokach. To ci ich kryj,
karmi, dostarczaj ochotnikw...
- Nie wszyscy - odezwa si drugi z kupcw, szczupy, z delikatn twarz o szlachetnych, icie
niekupieckich rysach. - Wikszo nieludzi potpia Wiewirki, panie rycerzu, i nie chce mie z
nimi niczego wsplnego. Wikszo jest lojalna, a paci niekiedy za t lojalno wysok cen.
Przypomnijcie sobie burgrabi z Ban Ard. By pelfem, a nawoywa do pokoju i wsppracy.
Zgin od skrytobjczej strzay.
- Wystrzelonej zapewne przez ssiada, nizioka lub krasnoluda, ktry te udawa lojalnego - zakpi
rycerz. - Wedug mnie aden z nich nie jest lojalny! Kady z nich... Eje! A ty kto?
Geralt obejrza si. Tu za jego plecami staa Ciri, darzc wszystkich szmaragdowym spojrzeniem
swych ogromnych oczu. Jeeli szo o umiejtno bezszelestnego poruszania si, rzeczywicie
zrobia znaczne postpy.
- Ona jest ze mn - wyjani.
- Hmmm... - rycerz zmierzy Ciri wzrokiem, po czym odwrci si znowu w stron kupca o
szlachetnej twarzy, ewidentnie widzc w nim najpowaniejszego partnera do dyskusji. - Tak,
panie, nie mwcie mi o lojalnych nieludziach. Wszyscy oni s naszymi wrogami, przy czym jedni
lepiej, a drudzy gorzej udaj, e nie s. Nizioki, krasnoludy i gnomy yy wrd nas od stuleci,
wydawaoby si w jakiej takiej zgodzie. A wystarczyo, by elfy podniosy gowy, a ci inni te
zapali za bro i poszli w lasy. Powiadam wam, bdem byo tolerowanie wolnych elfw i driad,
ich puszcz i grskich enklaw. Mao im tego byo, teraz wrzeszcz: To nasz wiat, precz std,
przybdy.
Na bogw, pokaemy im, kto pjdzie precz, po kim tu ni sychu, ni duchu nie zostanie.
Przetrzepalimy skr Nilfgaardczykom, a teraz wemiemy si za bandy.
- Nieatwo dopa elfa w lesie - odezwa si wiedmin. - Nie szedbym te za gnomem czy
krasnoludem w gry. Jak liczne s te oddziay?
- Bandy - poprawi rycerz. - Bandy, panie wiedminie. Licz do dwudziestu gw, niekiedy wicej.
Oni tak zgraj nazywaj komando. To sowo z jzyka gnomw. A w tym, e dopa ich
nieatwo, prawicie, wida, ecie fachowiec. Uganianie si za nimi po lasach i komyszach nie
ma sensu. Jedyny sposb to odci ich od zaplecza, odizolowa, zagodzi. Wzi mocno za kark
tych nieludzi, ktrzy im pomagaj. Tych z miast i osiedli, z wiosek, z farm...
- Problem w tym - rzek kupiec o szlachetnych rysach - e wci nie wiadomo, kto z nieludzi im
pomaga, a kto nie.
- Trzeba wic wzi za kark wszystkich!
- Aha - kupiec umiechn si. - Rozumiem. Ju to gdzie syszaem. Za kark wszystkich i do
kopalni, do ogrodzonych obozw, do kamienioomw. Wszystkich. Niewinnych te. Kobiety,

dzieci. Czy tak?


Rycerz poderwa gow, trzasn doni o rkoje miecza.
- Wanie tak, nie inaczej! - powiedzia ostro. - Dzieci wam al, a samicie jak dziecko na tym
wiecie, mj panie. Zawieszenie broni z Nilfgaardem to rzecz krucha niby skorupka jajka, nie dzi,
to jutro wojna moe zacz si na nowo, a na wojnie rnie bywa. Gdyby nas pobili, to jak
mylicie, co si stanie? Powiem wam - wyjd wtedy elfie komanda z lasw, wyjd w sile i liczbie,
a ci lojalni natychmiast do nich docz. Te wasze lojalne krasnoludy, wasze przyjazne nizioki,
bd, mylicie, o pokoju wwczas mwi, o pojednaniu? Nie, panie. One flaki bd wypruwa, ich
to rkoma Nilfgaard rozprawi si z nami. I potopi nas w morzu, tak jak obiecuj. Nie, panie, nie
wolno si z nimi cacka. Albo oni, albo my. Trzeciej drogi nie ma!
Drzwi chaty skrzypny, stan w nich odak w zakrwawionym fartuchu.
- Wybaczcie, e przeszkadzam - chrzkn. - Ktren z waszmociw przywiz tu ow chor
niewiast?
- Ja - rzek wiedmin. - Co si stao?
- Pozwlcie ze mn.
Wyszli na podwrze.
- le z ni, panie - powiedzia onierz, wskazujc Triss. - Daem ci jej gorzaki z pieprzem i
saletr, ale nie pomogo. Nie bardzo...
Geralt nie skomentowa, bo i nie byo czego komentowa. Czarodziejka, zgita i skurczona,
skadaa wanie niezaprzeczalne wiadectwo, e gorzaka z pieprzem i saletra to nie to, co jej
odek mgby tolerowa.
- To moe jaka zaraza by - zmarszczy si odak. - Albo ta, jak jej tam... Zynteria. Gdyby si to
tak po ludziach rozlazo...
- To czarodziejka - zaprotestowa wiedmin. - Czarodziejki nie choruj...
- W samej rzeczy - wtrci cynicznie rycerz, ktry wyszed za nimi. - Wasza, jak widz, wrcz
tryska zdrowiem. Panie Geralt, posuchajcie mnie. Niewiecie potrzebna jest pomoc, a my
takowej udzieli nie moemy. Nie mog te, zrozumcie, ryzykowa epidemii wrd wojska.
- Rozumiem. Odjad natychmiast. Nie mam wyboru, musz zawrci w stron Daevon lub Ard
Carraigh.
- Nie ujedziecie daleko. Podjazdy maj rozkaz zatrzymywa wszystkich. Poza tym to
niebezpieczne. Scoia'tael uszli wanie w tamtym kierunku.
- Poradz sobie.

- Po tym, co o was syszaem - wykrzywi wargi rycerz - nie wtpi, e sobie poradzilibycie. Ale
zwacie, nie jestecie sami. Macie na karku ciko chor i tego smarkacza...
Ciri, prbujca wanie oczyci o szczebel drabiny umazany ajnem but, uniosa gow. Rycerz
chrzkn i spuci wzrok. Geralt umiechn si lekko. Przez ostatnie dwa lata Ciri prawie
zapomniaa o swym pochodzeniu i prawie cakowicie wyzbya si ksicych manier i pz, ale jej
spojrzenie, gdy chciaa, bardzo przypominao spojrzenie jej babki. Tak bardzo, e krlowa
Calanthe byaby zapewne dumna z wnuczki.
- Taak, o czym to ja... - zajkn si rycerz, w zakopotaniu szarpic pas. - Panie Geralt, wiem, co
wam trzeba uczyni. Jedcie za rzek, na poudnie. Docignijcie karawan, ktra idzie szlakiem.
Noc za pasem, karawana ani chybi na popas stanie, dopdzicie j przed witem.
- Co to za karawana?
- Nie wiem - rycerz wzruszy ramionami. - Ale to nie kupcy ani zwyky powd. Za duy porzdek,
wozy jednakowe, zakryte... Ani chybi komornicy krlewscy. Przepuciem ich przez most, bo id
szlakiem na poudnie, pewnie ku brodom na Likseli.
- Hmmm... - zastanowi si wiedmin, patrzc na Triss. - To by mi byo po drodze. Ale czy znajd
tam pomoc?
- Moe tak - powiedzia zimno rycerz. - A moe nie. Ale tu nie znajdziecie jej z pewnoci.
*
Nie usyszeli go ani nie dostrzegli, gdy podjeda, pogreni w rozmowie, siedzcy dookoa
ogniska, przewietlajcego trupio tym wiatem pachty ustawionych w krg wozw. Geralt
poderwa lekko klacz i zmusi j do gonego renia. Chcia uprzedzi biwakujc karawan,
chcia zagodzi zaskoczenie i zapobiec nerwowym ruchom. Z dowiadczenia wiedzia, e
mechanizmy spustowe kusz nie lubiy nerwowych ruchw.
Obozujcy zerwali si, pomimo ostrzeenia wykonujc liczne nerwowe ruchy. Wikszo,
zobaczy to od razu, bya krasnoludami. To go nieco uspokoio - krasnoludy, cho niezmiernie
popdliwe, zwyky w takich sytuacjach najpierw pyta, a dopiero potem strzela z kusz.
- Kto? - krzykn chrapliwie jeden z krasnoludw, szybkim, energicznym ruchem wywaajc
topr wbity w lecy obok ogniska pniak. - Kto idzie?
- Przyjaciel - wiedmin zsiad z konia.
- Ciekawe, czyj - warkn krasnolud. - Zbli si. Rce trzymaj tak, bymy je widzieli.
Geralt zbliy! si, trzymajc rce tak, by mg je dokadnie widzie nawet kto dotknity
zapaleniem spojwek lub kurz lepot.
- Bliej.

Usucha. Krasnolud opuci topr, przekrzywi lekko gow.


- Albo mnie wzrok myli - powiedzia - albo to wiedmin, zwany Geraltem z Rivii. Albo kto
cholernie do Geralta podobny.
Ogie strzeli nagle pomieniem, buchn zot jasnoci, wyoni z mroku twarze i postacie.
- Yarpen Zigrin - stwierdzi Geralt, zaskoczony. - Nikt inny, a Yarpen Zigrin we wasnej brodatej
osobie!
- Ha! - krasnolud zawin toporem, jakby bya to ozowa witka. Ostrze warkno w powietrzu i
wcio si w pie z guchym stukiem. - Alarm odwoany! To faktycznie przyjaciel!
Pozostali odpryli si wyranie, Geraltowi wydao si, e syszy gbokie, pene ulgi wydechy.
Krasnolud podszed, wycign rk. Jego ucisk mg miao pj w zawody z elaznymi
obcgami.
- Witaj, charakterniku - powiedzia. - Skdkolwiek przychodzisz i dokdkolwiek idziesz, witaj.
Chopaki! Sami tu! Pamitasz moich chopakw, wiedminie? To jest Yannick Brass, ten to Xavier
Moran, a to Paulie Dahlberg i jego brat Regan.
Geralt nie przypomina sobie adnego, wszyscy zreszt wygldali jednakowo, brodaci, krpi,
prawie kwadratowi w swych grubych, pikowanych kubrakach.
- Byo was szeciu - ucisn po kolei podawane mu twarde, skate prawice. - Jeli pamitam.
- Masz dobr pami - zamia si Yarpen Zigrin. - Bya nas szstka, a jake. Ale Lucas Corto
oeni si, osiad w Mahakamie i odpad od kompanii, pacan gupi. Jako nie trafi si nikt godny
na jego miejsce, jak do tej pory. A szkoda, szstka to liczba w sam raz, nie za duo, nie za mao.
Czy to cielaka zje, czy beczuk wychla, nie ma to jak szeciu...
- Jak widz - Geralt ruchem gowy wskaza reszt grupy stojc niezdecydowanie obok wozw jest was tu dostatecznie wielu, by da rad trzem cielakom, e o drobiu nie wspomn. C to za
kamrateri komenderujesz, Yarpen?
- Nie ja tu komenderuj. Pozwl, przedstawi ci. Wybaczcie, panie Wenck, em tego od razu nie
uczyni, ale ja i moje chopaki znamy Geralta z Rivii nie od dzisiaj, mamy za sob nieco
wsplnych wspomnie. Geralt, to jest pan komisarz Vilfrid Wenck, w subie krla Henselta z Ard
Carraigh, miociwie panujcego wadcy Kaedwen.
Vilfrid Wenck by wysoki, wyszy od Geralta, a krasnoluda przewysza dwukrotnie. Ubrany by w
zwyky prosty strj, jaki nosili wodarze, komornicy lub gocy konni, ale w jego ruchach bya
ostro, sztywno i pewno, ktr wiedmin zna i umia rozpozna bezbdnie, nawet w nocy,
nawet w skpym wietle ogniska. Tak poruszali si ludzie przyzwyczajeni do kolczugi i
obciajcego pas ora. Wenck by zawodowym onierzem, Geralt gotw by pj o zakad o
kad sum. Ucisn podan mu do, skoni si lekko.
- Siadajmy - Yarpen Zigrin wskaza na pie, w ktrym wci tkwi jego potny topr. - Mw, c

to porabiasz w tych okolicach, Geralt?


- Szukam pomocy. Podruj samotrze, z niewiast i podrostkiem. Niewiasta jest chora.
Powanie. Dogoniem was, by prosi o pomoc.
- Psiakrew, medyka tu nie mamy - krasnolud splun na ponce polana. - Gdzie ich zostawie?
- P stajania std, przy gocicu.
- Wskaesz drog. Hej, wy tam! Trzech do koni, sioda luzaki! Geralt, czy twoja chora niewiasta
utrzyma si w kulbace?
- Nie bardzo. Wanie dlatego musiaem j zostawi.
- Burk wzi, pacht i dwie erdzie z wozu! ywo!
Vilfrid Wenck, skrzyowawszy rce na piersi, chrzkn gono.
- Jestemy na szlaku - powiedzia ostro Yarpen Zigrin, nie patrzc na niego. - Na szlaku nie
odmawia si pomocy.
*
- Cholera - Yarpen odj do od czoa Triss. - Rozpalona jak piec. Nie podoba mi si to. A jeli to
dur albo czerwonka?
- To nie moe by dur ani czerwonka - zega z przekonaniem Geralt, otulajc chor derkami. Czarodzieje s uodpornieni na te choroby. To zatrucie pokarmowe, nic zaraliwego.
- Hmm... No, dobra. Id pokopa w torbach. Miaem kiedy dobry lek na sraczk, moe jeszcze
troch zostao.
- Ciri - mrukn wiedmin, podajc dziewczynce odtroczony od konia kouch. - Id spa, lecisz z
ng. Nie, nie na wz. Na wozie pooymy Triss. Ty po si obok ogniska.
- Nie - zaprotestowaa cicho, patrzc za oddalajcym si krasnoludem. - Poo si przy niej. Gdy
zobacz, e mnie od niej odsuwasz, nie uwierz ci. Bd myleli, e to zaraliwe, i wypdz nas,
tak jak ci ze stranicy.
- Geralt? - jkna nagle czarodziejka. - Gdzie... jestemy?
- Wrd przyjaci.
- Jestem tu - powiedziaa Ciri, gaszczc j po kasztanowych wosach. - Jestem przy tobie. Nic si
nie bj. Czujesz, jak tu ciepo? Ognisko si pali, a krasnolud zaraz przyniesie lekarstwo na... Na
odek.
- Geralt - zakaa Triss, usiujc wyplta si spod kocw. - adnych... adnych magicznych
eliksirw, pamitaj...

- Pamitam. Le spokojnie.
- Ja musz... Oooch...
Wiedmin schyli si bez sowa, unis czarodziejk razem z kokonem otulajcych j derek i
pomaszerowa w las, w ciemno. Ciri westchna.
Odwrcia si, syszc cikie stpania. Zza wozu wyszed krasnolud, dzierc pod pach spore
zawinitko. Pomie ogniska lni na ostrzu topora zasadzonego za pas, poyskiway te guzy
cikiego skrzanego kubraka.
- Gdzie chora? - burkn. - Na miotle uleciaa?
Ciri wskazaa w mrok.
- Jasne - kiwn gow. - Znam ten bl i paskudn przypado. Gdy byem modszy, zjadaem
wszystko, co udao mi si znale lub obezwadni, wic struem si nie raz i nie dwa. Kto to jest,
ta czarodziejka?
- Triss Merigold.
- Nie znam, nie syszaem. Rzadko si zreszt zadaj z Bractwem. No, ale wypada si przedstawi.
Mnie zw Yarpen Zigrin. A ciebie jak zw, gsko?
- Inaczej - warkna Ciri, a oczy jej bysny.
Krasnolud zarechota, wyszczerzy zby.
- Ach - ukoni si przesadnie. - Wybaczenia prosz. Nie rozpoznaem w mroku. To to adna
gska, a szlachetna panna. Padam do nek. Jak panna ma na imi, jeli to nie tajemnica?
- To nie tajemnica. Jestem Ciri.
- Ciri. Aha. A kim panna jest?
- A to - Ciri dumnie zadara nosek - to ju jest tajemnica.
Yarpen parskn ponownie.
- Jzorek city jak osa u panny, jak osa. Niechaj mi panna raczy wybaczy. Przyniosem
medykament i troch jedzenia. Czy panna przyjmie, czy te odprawi starego gbura, Yarpena
Zigrina?
- Przepraszam... - Ciri zreflektowaa si, pochylia gow. - Triss naprawd potrzebna jest pomoc,
panie... Zigrin. Jest bardzo chora. Dzikuj za lekarstwo.
- Nie ma za co - krasnolud znowu wyszczerzy zby, przyjanie klepn j po ramieniu. - Chod,
Ciri, pomoesz mi. Medykament trzeba przygotowa. Nakrcimy gaek wedle receptury mojej
babki. Tym gakom nie oprze si adna usadowiona we flakach zaraza.

Rozwin zawinitko, wydoby co na ksztat bryy torfu i may gliniany garnuszek. Ciri zbliya
si, zaciekawiona.
- Trzeba ci wiedzie, mia Ciri - rzek Yarpen - e moja babka znaa si na leczeniu jak nikt.
Niestety, uwaaa, e rdem wikszoci chorb jest nierbstwo, za nierbstwo najskuteczniej
leczy si kijem. Wzgldem mnie i mojego rodzestwa stosowaa taki lek gwnie zapobiegawczo.
Laa nas przy byle okazji albo i bez okazji. Wyjtkowa to bya jdza. A raz, gdy ni z tego, ni z
owego dala mi pajdk chleba ze smalcem i cukrem, to tak mnie tym zaskoczya, e z wraenia
upuciem t pajdk, smalcem w d. No a babka spraa mnie, stara wstrtna rura. A potem daa
mi drug pajdk, tyle e ju bez cukru.
- Moja babka - Ciri ze zrozumieniem pokiwaa gow - te mnie raz spraa. Rzg.
- Rzg? - zamia si krasnolud. - Moja wygrzmocia mnie raz trzonkiem od kilofa. No, ale do
wspomnie, trzeba krci gaki. Masz, rwij to i ugniataj w kulki.
- Co to jest? Lepi si i mae... Eueeuee... A jak mierdzi!
- To spleniay chleb ze ruty. Doskonay lek. Ugniataj kulki. Mniejsze, mniejsze, to dla
czarodziejki, nie dla krowy. Daj jedn. Dobra. Teraz obturlamy kulk w medykamencie.
- Eueeeueeee!
- Zamiardo? - krasnolud zbliy perkaty nos do glinianego garnuszka. - Niemoliwe. Miadony
czosnek z gorzk sol zamiardn nie ma prawa, choby sta sto lat.
- Obrzydliwo, eueuee. Triss tego nie zje!
- Zastosujemy metod mojej babki. Ty zaciniesz jej nos, a ja bd wpycha gaki.
- Yarpen - sykn Geralt, wyaniajc si nagle z ciemnoci z czarodziejk na rkach. - Uwaaj,
ebym ja tobie czego nie wepchn.
- To jest lekarstwo! - oburzy si krasnolud. - To pomaga! Ple, czosnek...
- Tak - jkna sabo Triss z gbi swego kokonu. - To prawda... Geralt, to mi rzeczywicie
powinno pomc...
- Widzisz? - Yarpen szturchn Ciri okciem, zadzierajc dumnie brod i wskazujc Triss ykajc
gaki z min mczenniczki. - Mdra czarownica. Wie, co dobre.
- Co mwisz, Triss? - wiedmin pochyli si. - Aha, rozumiem. Yarpen, masz moe arcydzigiel?
Albo szafran?
- Poszukam, popytam. Przyniosem wam wod i troch jedzenia...
- Dzikuj. Ale one obie potrzebuj przede wszystkim odpoczynku. Ciri, kad si.
- Zrobi jeszcze kompres dla Triss...

- Sam zrobi. Yarpen, chciabym pogada.


- Chod do ogniska. Odszpuntujemy antaek...
- Chc pogada z tob. Na wikszym audytorium mi nie zaley. Wprost przeciwnie.
- Jasne. Sucham.
- Co to za konwj?
Krasnolud unis na niego swe mae przenikliwe oczy.
- Krlewska suba - powiedzia wolno i dobitnie.
- Tego si domyliem - wiedmin wytrzyma spojrzenie. - Yarpen, ja nie pytam ze zdronej
ciekawoci.
- Wiem. O co ci chodzi, wiem rwnie. Ale to jest transport o znaczeniu... hmmm... Specjalnym.
- A c takiego transportujecie?
- Solone ryby - powiedzia swobodnie Yarpen, po czym ga dalej i nawet nie drgna mu
powieka. - Pasz, narzdzia, uprz, rne takie duperele dla wojska. Wenck jest kwatermistrzem
armii krlewskiej.
- Taki z niego kwatermistrz, jak ze mnie druid - umiechn si Geralt. - Ale to wasza sprawa, nie
zwykem wtyka nosa w cudze tajemnice. Widziae jednak, w jakim stanie jest Triss. Pozwl
nam si doczy, Yarpen, pozwl pooy j na jednym z wozw. Na kilka dni. Nie pytam, dokd
zmierzacie, bo przecie ten szlak wiedzie jak strzeli na poudnie, rozwidla si dopiero za Liksel, a
do Likseli jest dziesi dni drogi. Przez ten czas gorczka spadnie i Triss zdoa jecha wierzchem,
a jeli nawet nie, to zatrzymam si w grodzie za rzek. Zrozum, dziesi dni na wozie, porzdnie
nakryta, ciepa strawa... Prosz ci.
- Nie ja tu komenderuj, lecz Wenck.
- Nie wierz, by nie mia wpywu na niego. Nie w konwoju zoonym gwnie z krasnoludw. To
oczywiste, e musi liczy si z tob.
- Kim ta Triss jest dla ciebie?
- A jakie to ma znaczenie? W tej sytuacji?
- W tej sytuacji adnego. Pytaem wiedziony zdron ciekawoci, by mc pniej puci plotk
po oberach. Ale swoj drog, to ty masz potne cigoty do czarodziejek, Geralt.
Wiedmin umiechn si smutno.
- A dziewczyna? - Yarpen wskaza ruchem gowy Ciri wiercc si pod kouchem. - Twoja?

- Moja - odpowiedzia bez namysu. - Moja, Zigrin.


*
wit by szary, mokry, pachncy nocnym deszczem i porann mg. Ciri miaa wraenie, e spaa
tylko kilka chwil, e obudzono j, ledwo zdya zoy gow na pitrzcych si na wozie
workach.
Geralt ukada wanie obok niej Triss, przyniesion z kolejnej przymusowej wyprawy do lasu.
Pledy, ktrymi czarodziejka bya owinita, skrzyy si od rosy. Geralt mia podkrone oczy. Ciri
wiedziaa, e nawet ich nie zmruy - Triss gorczkowaa przez ca noc, cierpiaa bardzo.
- Obudziem ci? Przepraszam. pij, Ciri. Jeszcze wczenie.
- Co z Triss? Jak si czuje?
- Lepiej - zajczaa czarodziejka. - Lepiej, ale... Geralt, posuchaj... Chciaam ci...
- Tak? - wiedmin pochyli si, ale Triss ju spaa.
Wyprostowa si, przecign.
- Geralt - szepna Ciri. - Pozwol nam... pojecha na wozie?
- Zobaczymy - zagryz wargi. - Dopki moesz, pij. Odpoczywaj.
Zeskoczy z wozu. Ciri syszaa odgosy wiadczce o zwijaniu obozu - tupanie koni, brzk uprzy,
skrzyp dyszli, szczk orczykw, rozmowy i przeklestwa. A potem, blisko, chrapliwy gos Yarpena
Zigrina i spokojny wysokiego mczyzny, zwanego Wenckiem. I zimny gos Geralta. Uniosa si,
ostronie wyjrzaa zza pachty.
- Nie mam w tej sprawie kategorycznych zakazw - owiadczy Wenck.
- wietnie - powesela krasnolud. - Spraw mamy tedy zaatwion?
Komisarz unis lekko do, dajc znak, e jeszcze nie skoczy. Milcza jaki czas. Geralt i Yarpen
czekali cierpliwie.
- Niemniej - rzeki wreszcie Wenck - odpowiadam gow za to, by ten transport dotar do miejsca
przeznaczenia.
Umilk znowu. Tym razem nikt si nie wtrci. Nie ulegao kwestii, e rozmawiajc z komisarzem
naleao przywykn do dugich przerw midzy zdaniami.
- Aby dotar bezpiecznie - dokoczy po chwili. - I w oznaczonym terminie. A opieka nad chor
moe zwolni tempo marszu.
- Wyprzedzamy marszrut - upewni go Yarpen, odczekawszy nieco. - Z czasem jestemy do
przodu, panie Wenck, nie zawalimy terminu. A jeeli chodzi o bezpieczestwo... Wydaje mi si, e

wiedmin w kompanii nie zaszkodzi. Szlak wiedzie lasami, a do samej Likseli na prawo i lewo
dzik puszcza. A po puszczy, jak wie mesie, kr rne niedobre stworzenia.
- Istotnie - przytakn komisarz. Patrzc wiedminowi prosto w oczy, zdawa si way kade
sowo. - Pewne niedobre stworzenia, podjudzane przez inne niedobre stworzenia, mona ostatnio
napotka w kaedweskich lasach. Mog one zagrozi naszemu bezpieczestwu. Krl Henselt,
wiedzc o tym, wyposay mnie w prawo zacigania ochotnikw do zbrojnej eskorty. Panie
Geralt? To rozwizaoby wasz problem.
Wiedmin milcza dugo, duej ni trwaa caa przemowa Wencka, gsto przeplatana midzy
zdaniowymi pauzami.
- Nie - powiedzia wreszcie. - Nie, panie Wenck. Postawmy spraw jasno. Gotw jestem
odwdziczy si za pomoc udzielon pani Merigold, ale nie w takiej formie. Mog oporzdza
konie, nosi wod i drwa, nawet gotowa. Ale nie wstpi do krlewskiej suby w charakterze
najemnego odaka. Prosz nie liczy na mj miecz. Nie mam zamiaru zabija owych, jak si
zechcielicie wyrazi, niedobrych stworze na rozkaz innych stworze, ktrych wcale za lepsze
nie uwaam.
Ciri usyszaa, jak Yarpen Zigrin sykn gono i zakaszla w zwinity kuak. Wenck patrzy na
Wiedmina spokojnie.
- Rozumiem - owiadczy sucho. - Lubi jasne sytuacje. Dobrze wic. Panie Zigrin, prosz zadba,
by nie spado tempo marszu. Co do was, panie Geralt... Wiem, e okaecie si przydatni i
pomocni w sposb, jaki uznacie za stosowny. Uwaczaoby i wam, i mnie, gdybym wasz
przydatno traktowa jako zapat za pomoc udzielon cierpicej. Czy lepiej si dzisiaj czuje?
Wiedmin potwierdzi skinieniem gowy, jak wydao si Ciri, nieco gbszym i uprzejmiejszym ni
zwyke skinienie. Wenck nie zmieni wyrazu twarzy.
- Cieszy mnie to - powiedzia po zwykej pauzie. - Biorc pani Merigold na wz mego konwoju
przejmuj odpowiedzialno za jej zdrowie, wygod i bezpieczestwo. Panie Zigrin, prosz wyda
rozkaz wymarszu.
- Panie Wenck.
- Sucham, panie Geralt.
- Dzikuj.
Komisarz skin gow. Jak wydao si Ciri, nieco gbiej i uprzejmiej, ni wymagaa tego zwyka
zdawkowa uprzejmo.
Yarpen Zigrin przebieg wzdu kolumny, wydajc gromkie rozkazy i polecenia, po czym
wgramoli si na kozio, wrzasn i smagn konie lejcami. Wz szarpn i zaturkota po lenej
drodze. Wstrzs obudzi Triss, ale Ciri uspokoia j, zmienia kompres na czole. Turkotanie dziaao
usypiajco. Czarodziejka wkrtce zasna, Ciri rwnie zapada w drzemk.

Gdy obudzia si, soce byo ju wysoko. Wyjrzaa zza beczek i pakunkw. Wz, na ktrym
jechaa, by na czele konwoju. Nastpnym powozi krasnolud z czerwon chustk okrcon wok
szyi. Z rozmw, jakie krasnoludy wiody midzy sob, Ciri wiedziaa, e nazywa si Paulie
Dahlberg. Obok niego siedzia jego brat Regan. Widziaa rwnie Wencka jadcego konno w
asycie dwch komornikw.
Potka, klacz Geralta, przytroczona do wozu, powitaa j cichym reniem. Nie widziaa nigdzie
swego kasztana i buanka Triss. Zapewne byy z tyu, razem z luzakami konwoju.
Geralt siedzia na kole obok Yarpena. Rozmawiali cicho, popijajc piwo z ustawionego midzy
nimi antaka. Ciri nadstawia uszu, ale rycho znudzia si - dyskurs dotyczy polityki, a gwnie
planw i zamiarw krla Henselta i jakich sub specjalnych i specjalnych zada, polegajcych
na sekretnej pomocy dla zagroonego wojn ssiada, krla Demawenda z Aedirn. Geralt wyrazi
zaciekawienie, w jaki to sposb pi wozw solonych ryb bdzie w stanie zwikszy obronno
Aedirn. Yarpen, nie zwracajc uwagi na dwiczc w gosie Wiedmina drwin wyjani, e
niektre gatunki ryb s tak cenne, e kilka wozw wystarczy na opacenie rocznego odu
chorgwi pancernej, a kada nowa chorgiew pancerna to ju jest znaczna pomoc. Geralt zdziwi
si, dlaczego ta pomoc musi by a tak sekretna, na co krasnolud zareplikowa, e na tym
wanie sekret polega.
Triss rzucia si przez sen, strcia kompres i zagadaa niewyranie. Zadaa od niejakiego
Kevyna, by w trzyma rce przy sobie, a zaraz potem owiadczya, e przeznaczenia nie da si
unikn. Stwierdziwszy wreszcie, e wszyscy, absolutnie wszyscy s w jakim stopniu
mutantami, usna spokojnie.
Ciri rwnie poczua senno, ale oprzytomni j gromki rechot Yarpena, ktry wanie
przypomina Geraltowi dawne przygody. Chodzio o owy na zotego smoka, ktry miast da si
zowi, porachowa owcom koci, a szewca, zwanego Kozojedem, po prostu zjad. Ciri zacza
sucha z wikszym zainteresowaniem.
Geralt zapyta o losy Rbaczy, ale Yarpen tych losw nie zna. Yarpen z kolei zaciekawi si
kobiet o imieniu Yennefer, a Geralt zrobi si dziwnie maomwny. Krasnolud popi piwa i j
ali si, e owa Yennefer wci ywi do niego uraz, cho od tamtych czasw mino adnych
par lat.
- Natknem si na ni na jarmarku w Gors Velen - opowiada. - Ledwie mnie dostrzega,
parskna jak kocica i straszliwie obrazia moj nieboszczk mam. Wziem czym prdzej nogi
za pas, a ona krzykna w lad, e jeszcze mnie kiedy dopadnie i sprawi, e mi trawa z dupy
wyronie.
Ciri zachichotaa, wyobraajc sobie Yarpena z traw. Geralt burkn co o kobietach i ich
impulsywnych charakterach, krasnolud za uzna to za nader agodne okrelenie zoliwoci,
zawzitoci i mciwoci. Wiedmin tematu nie podj, a Ciri znw zapada w drzemk.
Tym razem obudziy j podniesione gosy. Dokadniej, gos Yarpena, ktry wrcz krzycza.
- A tak! A eby wiedzia! Tak postanowiem!

- Ciszej - rzek spokojnie wiedmin. - Na wozie ley chora kobieta. Zrozum, ja nie krytykuj
twoich decyzji ani postanowie...
- Nie, oczywicie - przerwa z przeksem krasnolud. - Ty tylko znaczco si umiechasz.
- Yarpen, ja ci po przyjacielsku ostrzegam. Takich, ktrzy siedz okrakiem na palisadzie, obie
strony nienawidz, w najlepszym za wypadku traktuj nieufnie.
- Ja nie siedz okrakiem. Deklaruj si jednoznacznie po jednej ze stron.
- Dla strony tej za zawsze pozostaniesz krasnoludem. Kim innym. Obcym. A dla strony
przeciwnej... - Urwa.
- No! - warkn Yarpen, odwracajc si. - No, zaczynaj, na co czekasz? Powiedz, em jest zdrajca i
pies na ludzkiej smyczy, gotowy za gar srebra i mich podej strawy da si poszczu na
pobratymcw, ktrzy powstali i walcz o wolno. No, dalej, wypluj to z siebie. Nie lubi
niedomwie.
- Nie, Yarpen - powiedzia cicho Geralt. - Nie. Nie bd niczego z siebie wypluwa.
- Ach, nie bdziesz? - krasnolud smagn konie. - Nie chce ci si? Wolisz patrze i umiecha si?
Do mnie ani sowa, tak? Ale Wenckowi moge to powiedzie! Prosz nie liczy na mj miecz.
Ach, jak wyniole, szlachetnie i dumnie! Do psiej rzyci z twoj wyniosoci! I z twoj pieprzon
dum!
- Chciaem by po prostu uczciwy. Nie chc wpltywa si w ten konflikt. Chc zachowa
neutralno.
- Nie da si! - wrzasn Yarpen. - Nie da si jej zachowa, rozumiesz? Nie, ty niczego nie
rozumiesz. Ach, zjedaj z mojego wozu, wsid na konia. Zejd mi z oczu, neutralny pyszaku.
Denerwujesz mnie.
Geralt odwrci si. Ciri wstrzymaa oddech w oczekiwaniu. Ale wiedmin nie powiedzia ani
sowa. Wsta i zeskoczy z wozu, szybko, mikko, zwinnie. Yarpen odczeka, a odtroczy klacz od
drabinki, po czym znowu smagn konie, warczc w brod jakie niezrozumiae, ale przeraajce
swym brzmieniem sowa.
Wstaa, by rwnie zeskoczy, odnale kasztana. Krasnolud obrci si, zmierzy j niechtnym
spojrzeniem.
- Z tob te tylko utrapienie, pannico - prychn gniewnie. - Potrzebne nam tu damy i
dzieweczki, cholera, nawet wysika si z koza nie mog, musz zaprzg zatrzymywa i w krzaki
azi!
Ciri opara pici o biodra, potrzsna popielat grzywk i zadara nos.
- Tak? - zapiaa, rozzoszczona. - Piwa mniej pijcie, panie Zigrin, to si wam bdzie rzadziej
chciao!

- ajno ci do mego piwa, smarkulo!


- Nie wrzeszczcie, Triss dopiero co zasna!
- To mj wz! Bd wrzeszcza, jeli taka moja wola!
- Pie!
- Co? Ach, ty bezczelna kozo!
- Pie!!!
- Ja ci zaraz poka pie... O, psiakrew! Tpprrr!!!
Krasnolud odchyli si mocno, cign lejce w ostatniej chwili, w momencie, gdy dwjka koni
ju zabieraa si do przestpienia tarasujcego drog pniaka. Yarpen wsta na kole, blunic po
ludzku i po krasnoludzku, gwidc i ryczc wstrzymywa zaprzg. Krasnoludy i ludzie,
zeskoczywszy z wozw podbiegli, pomogli sprowadzi konie na woln drog, cignc za
udzienice i szory.
- Przydrzemao si, co, Yarpen? - warkn, podchodzc, Paulie Dahlberg. - Cholera, gdyby na to
najecha, poszaby o, koa w diaby by potrzaskay. Co ty, u licha...
- Spieprzaj, Paulie! - rykn Yarpen Zigrin i ze zoci chlasn lejcami po koskich zadach.
- Mielicie szczcie - rzeka sodziutko Ciri, pakujc si na kozio obok krasnoluda. - Lepiej, jak
sami widzicie, mie na wozie wiedmink ni jecha samemu. W sam por was ostrzegam. A
gdybycie akurat sikali z koza i najechali na ten pie, no, no. Strach pomyle, co by si wam
wtedy mogo sta...
- Bdziesz ty cicho?
- Ju nic nie mwi. Ani sweczka.
Wytrzymaa nieca minut.
- Panie Zigrin?
- Nie jestem aden pan - krasnolud szturchn j okciem, wyszczerzy zby. - Jestem Yarpen.
Jasne? Powozimy wsplnie zaprzgiem, no nie?
- Jasne. Mog potrzyma lejce?
- Jasne. Zaraz, nie tak. Na na palec wskazujcy, przycinij kciukiem, o, w ten sposb. Lewy tak
samo. Nie szarp, nie cigaj za mocno.
- Tak dobrze?
- Dobrze.

- Yarpen?
- H?
- Co to znaczy zachowa neutralno?
- By obojtnym - mrukn niechtnie. - Nie pozwalaj lejcom zwisa. Lewy bardziej do siebie!
- Jak to, obojtnym? Obojtnym na co?
Krasnolud wychyli si mocno i splun pod wz.
- Gdyby Scoia'tael napadli nas, twj Geralt zamierza sta i spokojnie przyglda si, jak
podrzynaj nam garda. Ty prawdopodobnie bdziesz sta obok niego, bo bdzie to lekcja
pogldowa. Temat zaj: zachowanie si Wiedmina wobec konfliktu rozumnych ras.
- Nie rozumiem.
- Temu akurat nie dziwi si ani troch.
- Czy dlatego si z nim kcie i zocie si? Kto to s waciwie ci Scoia'tael? Te... Wiewirki?
- Ciri - Yarpen gwatownie poczochra brod. - To nie s sprawy na rozum maych niedorosych
dziewczynek.
- Oho, teraz na mnie si zocisz. Wcale nie jestem maa. Syszaam, co o Wiewirkach mwili
onierze w stranicy. Widziaam... Widziaam dwa zabite elfy. A rycerz mwi, e oni... te
zabijaj. I e s wrd nich nie tylko elfy. Krasnoludy te s.
- Wiem - rzek sucho Yarpen.
- A ty te jeste krasnolud.
- To kwestii nie ulega.
- Dlaczego wic boisz si Wiewirek? Podobno walcz tylko z ludmi.
- To nie jest takie proste - zaspi si. - Niestety.
Ciri milczaa dugo, gryzc doln warg i marszczc nos.
- Ju wiem - powiedziaa nagle. - Wiewirki walcz o wolno. A ty, cho krasnolud, jeste suba
specjalnie sekretna u krla Henselta na ludzkiej smyczy.
Yarpen parskn, otar nos rkawem i wychyli si z koza, sprawdzajc, czy Wenck nie podjecha
zbyt blisko. Ale komisarz by daleko, zajty rozmow z Geraltem.
- Such to ty masz, dziewczyno, jak wistak - umiechn si szeroko. - Jeste te nieco za bystra
jak na kogo, komu przeznaczone jest rodzi dzieci, warzy jado i prz. Wydaje ci si, e wiesz

wszystko? To dlatego, e jeste smarkata. Nie rb gupich min. Miny nie przydadz ci dorosoci, a
sprawiaj, e robisz si jeszcze brzydsza ni normalnie. Zrcznie, przyznaj, poja Scoia'tael,
spodobay ci si haseka. Wiesz, dlaczego ich tak dobrze rozumiesz? Bo Scoia'tael to te jest
smarkateria. To gwniarze, ktrzy nie rozumiej, e ich podpuszczono, e kto wykorzystuje ich
szczeniack gupot, karmic sloganami o wolnoci.
- Ale przecie oni naprawd walcz o wolno - Ciri uniosa gow, spojrzaa na krasnoluda
szeroko otwartymi zielonymi oczyma. - Tak jak driady w lesie Brokilon. Zabijaj ludzi, bo ludzie...
niektrzy ludzie ich krzywdz. Bo to kiedy by wasz kraj, krasnoludw i elfw, i tych... niziokw,
gnomw i innych... A teraz s tu ludzie, wic elfy...
- Elfy! - parskn Yarpen. - Jeeli chodzi o ciso, one akurat s tu takimi samymi przybdami
jak i wy, ludzie, cho przybyy na swoich biaych okrtach dobre tysic lat przed wami. Teraz to
na wyprzdki pchaj si z przyjani, teraz to jestemy bracia, teraz to zby szczerz, gadaj:
my, pobratymcy, my, Starsze Ludy. A dawniej, kur... Hm, hm... Dawniej to wiszczay nam
ich strzay koo uszu, gdymy...
- To pierwsze na wiecie byy krasnoludy?
- Gnomy, jeli idzie o ciso. I jeli idzie o t cz wiata. Bo wiat jest niewyobraalnie wielki,
Ciri.
- Wiem. Widziaam map...
- Nie moga widzie. Nikt jeszcze nie narysowa takiej mapy i wtpi, by prdko to nastpio.
Nikt nie wie, co jest tam, za Ognistymi Grami i Wielkim Morzem. Nawet elfy, chocia te chwal
si, e wszystko wiedz. Gwno wiedz, powiadam ci.
- Hmm... Ale teraz... Ludzi jest przecie duo wicej ni... Ni was.
- Bo mnoycie si jak krliki - zgrzytn zbami krasnolud. - Nic, tylko bycie si chdoyli, w
kko, bez wyboru, z kim popado i gdzie popado. A waszym kobietom wystarczy byle si na
mskich portkach, by im brzuch urs... Czego tak pokraniaa, mylaby kto: maczek polny?
Chciaa rozumie, tak czy nie? To i masz szczer prawd i wiern histori wiata, ktrym wada
ten, kto sprawniej rozupuje innym czaszki i w szybszym tempie nadmuchuje baby. A z wami,
ludmi, trudno konkurowa, zarwno w mordowaniu, jak i w chdoeniu...
- Yarpen - rzek zimno Geralt, podjedajc do nich na Potce. - Powcignij si nieco, jeli aska,
w doborze sw. A ty, Ciri, przesta zabawia si w wonic, zajrzyj do Triss, sprawd, czy si nie
obudzia i czy czego nie potrzebuje.
- Obudziam si ju dawno - odezwaa si sabym gosem czarodziejka z gbi wozu. - Ale nie
chciaam... przerywa tej ciekawej konwersacji. Nie przeszkadzaj, Geralt. Chciaabym...
dowiedzie si czego wicej o wpywie chdoenia na rozwj spoeczestw.
*
- Czy mog zagrza troch wody? Triss chce si umy.

- Grzej - zgodzi si Yarpen Zigrin. - Xavier, zdejmij roen z ognia, nasz zajczek ma ju do. Daj
kocioek, Ciri. O e ty, peny po brzegi! Sama przytaszczya ze strumienia taki ciar?
- Jestem silna.
Starszy z braci Dahlbergw parskn miechem.
- Nie sd wedle pozorw, Paulie - powiedzia powanie Yarpen, sprawnie rozdzielajc
upieczonego szaraka na porcje. - Tu si nie ma z czego mia. Szczuplaczek to, ale ja widz, e
krzepka i wytrzymaa z niej dziewusia. Ona jest jak skrzany pasek: niby cienki, a w rkach nie
rozerwiesz. A jakby si na nim powiesi, to te wytrzyma.
Nikt si nie zamia. Ciri przykucna obok rozwalonych wok ogniska krasnoludw. Tym razem
Yarpen Zigrin i czwrka jego chopakw rozpalia na biwaku wasne ognisko, bo zajcem,
ktrego ustrzeli Xavier Moran, nie zamierzali si dzieli. Dla nich samych jada starczyo na
jedno, gra dwa kapnicia szczk.
- Dorzucie do ognia - rzek Yarpen, oblizujc palce. - Woda szybciej si zagrzeje.
- Z t wod to gupota - zawyrokowa Regan Dahlberg, wypluwszy ko. - Mycie moe choremu
tylko zaszkodzi. Zdrowemu zreszt te. Pamitacie starego Schradera? ona mu si raz kazaa
umy i Schraderowi zmaro si wkrtce po tym.
- Bo go wcieky pies poksa.
- Jakby si nie umy, toby go pies nie poksa.
- Ja te myl - odezwaa si Ciri, sprawdzajc palcem temperatur wody w kocioku - e to
przesada my si codziennie. Ale Triss prosi, a raz si nawet popakaa... Wic Geralt i ja...
- Wiemy - kiwn gow starszy Dahlberg. - Ale e wiedmin... Z podziwu wyj nie mog. Hej,
Zigrin, gdyby ty mia bab, myby j i czesa? Nosiby j na rkach w krzaki, gdyby musiaa...
- Zamknij si, Paulie - przerwa mu Yarpen. - Nie mw nic na Wiedmina, bo to porzdny chop.
- Albo to ja mwi co? Dziwi si tylko...
- Triss - wtrcia zadziornie Ciri - wcale nie jest jego bab.
- Tym mocniej si dziwi.
- Tym wikszy z ciebie bawan, znaczy si - podsumowa Yarpen. - Ciri, odlej troch wody na
wrztek, naparzymy czarodziejce jeszcze szafranu z makownikiem. Dzisiaj chyba byo jej ju
lepiej, h?
- Chyba - mrukn Yannick Brass. - Musielimy zatrzymywa dla niej konwj tylko sze razy. Ja
wiem, e nie lza byo odmwi pomocy na szlaku, kiep ten, kto myli inaczej. A kto by odmwi,
ten arcykiep byby i pody skurwiel. Ale za dugo my w tych lasach tkwimy, za dugo, powiadam

wam. Kusimy los, cholera, zanadto my los kusimy, chopaki. Tu nie jest bezpiecznie. Scoia'tael...
- Wypluj to sowo, Yannick.
- Tfu, tfu. Yarpen, mnie bitka niestraszna, a krew nie pierwszyzna, ale... Gdyby przyszo bi si ze
swoimi... Psiama! Dlaczego to na nas wypado? Ten zasrany adunek powinna konwojowa
zasrana secina konnych, nie my! Niech diabli porw tych mdrali z Ard Carraigh, niech ich...
- Zamknij si, powiedziaem. Dawaj lepiej garnek z kasz. Zajczkiem, taka jego ma,
zaksilimy, a teraz trzeba co zje. Ciri, zjesz z nami?
- No pewnie.
Przez dusz chwil sycha byo wycznie mlaskanie, ciamkanie i chrobot zderzajcych si w
garnku drewnianych yek.
- Zaraza - powiedzia Paulie Dahlberg i bekn przecigle. - Jeszcze bym co zjad.
- Ja te - oznajmia Ciri i rwnie bekna, zachwycona bezpretensjonalnymi manierami
krasnoludw.
- Byle nie kaszy - rzek Xavier Moran. - W gbie mi ju rosn te jagy. Solone miso te mi
obrzydo.
- To si trawy naryj, jak masz taki delikatny smak.
- Albo brzoz okoruj zbami. Bobry tak robi i yj.
- Bobra tobym zjad.
- A ja ryb - rozmarzy si Paulie, z trzaskiem rozgryzajc dobyty zza pazuchy suchar. - Na ryb
mam chtk, mwi wam.
- To naapmy ryb.
- Gdzie? - warkn Yannick Brass. - W krzakach?
- W strumieniu.
- Te mi strumie. Na drugi brzeg naszcza mona. Jaka tam moe by ryba?
- S tam ryby - Ciri oblizaa yk i wsuna j do cholewki. - Widziaam, gdy chodziam po wod.
Ale to s jakie chore ryby. Maj wysypk. Czarne i czerwone plamy...
- Pstrgi! - rykn Paulie, plujc okruchami suchara. - Ano, chopaki, w dyrdy do strumienia!
Regan! cigaj portki! Zrobimy sak z twoich portek.
- Dlaczego z moich?

- cigaj, migiem, bo ci po karku nakad, gwniarzu! Mwia matka, e masz mnie sucha?
- Pospieszcie si, jeli chcecie rybaczy, bo zmierzch tu tu - powiedzia Yarpen. - Ciri, woda si
zagrzaa? Zostaw, zostaw, poparzysz si i usmolisz kotem. Wiem, e jeste silna, ale pozwl, ja
zanios.
Geralt czeka ju na nich, z daleka dostrzegli jego biae wosy midzy rozchylonymi pachtami
wozu. Krasnolud przela wod do cebrzyka.
- Potrzebujesz pomocy, wiedminie?
- Nie, dzikuj, Yarpen. Ciri mi pomoe.
Triss nie miaa ju wysokiej gorczki, ale bya potwornie osabiona. Geralt i Ciri nabrali ju
wprawy w rozbieraniu jej i myciu, nauczyli si te hamowa jej ambitne, ale niewykonalne na
razie zapdy do samodzielnoci. Szo im nad wyraz sprawnie - on trzyma czarodziejk w
ramionach, ona mya i wycieraa. Jedno tylko zaczynao Ciri dziwi i drani - Triss za mocno, jej
zdaniem, tulia si do Geralta. Tym razem prbowaa go nawet caowa.
Geralt ruchem gowy wskaza juki czarodziejki. Ciri poja w lot, bo to rwnie naleao do
rytuau - Triss zawsze domagaa si, by j czesa. Odnalaza grzebie, uklka obok. Triss,
pochylajc gow w jej stron, obja Wiedmina. Zdaniem Ciri, zdecydowanie zbyt mocno.
- Och, Geralt - zakaa. - Tak mi al... Tak bardzo auj, e to, co byo midzy nami...
- Triss, prosz ci.
-... to powinno sta si... teraz. Gdy wyzdrowiej... Byoby zupenie inaczej... Mogabym...
Mogabym nawet...
- Triss.
- Zazdroszcz Yennefer... Zazdroszcz jej ciebie...
- Ciri, wyjd.
- Ale...
- Wyjd, prosz.
Zeskoczya z wozu, wpadajc prosto na Yarpena, ktry czeka oparty o koo, gryzc w zamyleniu
dugie dbo trawy. Krasnolud obj j ramieniem. Nie musia przy tym schyla si jak Geralt.
Nie by od niej wcale wyszy.
- Nigdy nie popenij podobnej pomyki, maa wiedminko - mrukn, pokazujc oczami wz. Jeli kto objawi ci wspczucie, sympati i powicenie, jeli zadziwi ci prawoci charakteru,
ce to, ale nie pomyl tego z... czym innym.
- Nieadnie jest podsuchiwa.

- Wiem. I niebezpiecznie. Ledwo zdyem odskoczy, gdy wylaa mydliny z cebra. Chod,
zobaczymy, ile to pstrgw wpado w portki Regana.
- Yarpen?
- H?
- Lubi ci.
- Ja ciebie te, kozo.
- Ale ty jeste krasnolud. A ja nie.
- A co to ma... Aha. Scoia'tael. Chodzi ci o Wiewirki, tak? Nie daje ci to spokoju, co?
Ciri wyzwolia si spod cikiego ramienia.
- Tobie te nie daje - powiedziaa. - I innym te nie. Przecie widz.
Krasnolud milcza.
- Yarpen?
- Sucham.
- Kto ma suszno? Wiewirki czy wy? Geralt chce by... neutralny. Ty suysz krlowi
Henseltowi, cho jeste krasnoludem. A rycerz w stranicy krzycza, e wszyscy s naszymi
wrogami i e wszystkich trzeba... Wszystkich. Nawet dzieci. Dlaczego, Yarpen? Kto ma suszno?
- Nie wiem - powiedzia krasnolud z wysikiem. - Nie pojadem wszystkich rozumw. Robi to, co
uwaam za dobre. Wiewirki zapay za bro, poszy do lasu. Ludzi do morza, krzycz, nie
wiedzc, e nawet to chwytne haseko podpowiedzieli im nilfgaardzcy emisariusze. Nie
rozumiejc, e to haseko nie jest skierowane do nich, ale wanie do ludzi, e ma wzbudzi ludzk
nienawi, nie zapa bitewny modych elfw. Ja to zrozumiaem, dlatego to, co robi Scoia'tael,
uwaam za zbrodnicz gupot. C, moe za kilka lat okrzykn mnie za to zdrajc i
zaprzedacem, a ich bd nazywa bohaterami... Nasza historia, historia naszego wiata, zna
takie przypadki.
Zamilk, potarmosi brod. Ciri te milczaa.
- Elirena... - mrukn nagle. - Jeli Elirena bya bohaterk, jeli to, co zrobia, nazywa si
bohaterstwem, to trudno, niech mnie nazywaj zdrajc i tchrzem. Bo ja, Yarpen Zigrin, tchrz,
zdrajca i renegat, twierdz, e nie powinnimy si nawzajem zabija. Twierdz, e musimy y.
y tak, by pniej nie musie nikogo prosi o wybaczenie. Bohaterska Elirena... Ona musiaa.
Wybaczcie mi, bagaa, wybaczcie. Do stu diabw! Lepiej zgin ni y ze wiadomoci, e
zrobio si co, co wymaga wybaczenia.
Znowu zamilk. Ciri nie zadawaa pyta cisncych si jej na wargi. Instynktownie czua, e nie

powinna.
- Musimy y obok siebie - podj Yarpen. - My i wy, ludzie. Bo po prostu nie mamy innego
wyjcia. Od dwustu lat o tym wiemy, a od ponad stu pracujemy na to. Chcesz wiedzie, dlaczego
wstpiem na sub do Henselta, dlaczego podjem tak decyzj? Nie mog pozwoli, by praca
ta posza na marne. Sto lat z hakiem prbowalimy uoy si z ludmi. Nizioki, gnomy, my,
nawet elfy, bo nie mwi o rusakach, nimfach czy sylfidach, to zawsze byy dzikuski, nawet
wwczas, gdy was w ogle tu nie byo. Do stu diabw, trwao to sto lat, ale udao nam si jako
uoy to wsplne ycie, ycie obok siebie, razem, udao nam si po czci przekona ludzi, e
rnimy si od siebie bardzo mao...
- My si w ogle nie rnimy, Yarpen.
Krasnolud obrci si gwatownie.
- Wcale si nie rnimy - powtrzya Ciri. - Przecie ty mylisz i czujesz tak jak Geralt. I jak... jak
ja. Jemy to samo, z jednego kocioka. Pomagasz Triss i ja te. Ty miae babk i ja miaam
babk... Moj babk zabili Nilfgaardczycy. W Cintrze.
- A moj ludzie - powiedzia z wysikiem krasnolud. - W Brugge. W czasie pogromu.
*
- Jedcy! - zawoa jeden z ludzi Wencka jadcy w stray przedniej. - Jedcy od czoa!
Komisarz podkusowa do wozu Yarpena, Geralt zbliy si z drugiej strony.
- Do tyu, Ciri - powiedzia ostro. - Za z koza i do tyu. Bd przy Triss.
- Stamtd niczego nie wida!
- Nie dyskutuj! - warkn Yarpen. - Jazda do tyu, ale ju! I podaj mi nadziak. Ley pod kouchem.
- To? - Ciri uniosa ciki, paskudnie wygldajcy przedmiot, przypominajcy motek z ostrym,
lekko zakrzywionym hakiem na drugim kocu obucha.
- To - potwierdzi krasnolud. Wsun trzonek nadziaka do cholewy, a topr uoy na kolanach.
Wenck, pozornie spokojny, patrzy na gociniec, przysaniajc oczy doni.
- Lekka jazda z Ban Glean - oceni po chwili. - Tak zwana Bura Chorgiew, poznaj po paszczach i
bobrzych kopakach. Prosz zachowa spokj. Czujno rwnie. Paszcze i bobrze kopaki do
atwo zmieniaj wacicieli.
Jedcy zbliali si szybko. Byo ich okoo dziesiciu. Ciri widziaa, jak na wozie za nimi Paulie
Dahlberg kadzie na kolanach dwie napite kusze, a Regan nakrywa je opocz. Cichcem wylaza
spod pachty, kryjc si jednakowo za szerokimi plecami Yarpena. Triss sprbowaa unie si,
zakla, opada na posanie.

- Stj! - krzykn pierwszy z konnych, niewtpliwie dowdca. - Ktocie s? Skd i dokd jad?
- A kto pyta? - Wenck spokojnie wyprostowa si w siodle. - I jakim czoem?
- Wojsko krla Henselta, moci ciekawski! Pyta dziesitnik Zyvik, a nie zwyk on pyta
powtarza! Odpowiada tedy, a ywo! Ktocie s?
- Suba kwatermistrzowska krlewskiej armii.
- Kady moe tak rzec! Nie widz tu nikogo w krlewskich barwach!
- Zbli si, dziesitniku, i przyjrzyj uwanie temu piercieniowi.
- Co wy mi tu piercieniami byskacie? - wykrzywi si odak. - Co to ja wszystkie piercienie
znam, czy jak? Taki piercie kady moe mie. Te mi wany znak!
Yarpen Zigrin wsta na kole, podnis topr i szybkim ruchem podsun go onierzowi pod nos.
- A taki znak - warkn - znasz? Powchaj i zapamitaj zapach.
Dziesitnik szarpn wodze, obrci konia.
- Straszy mnie bdziecie? - rykn. - Mnie? Ja w krlewskiej subie jestem!
- I my te - rzek cicho Wenck. - I to zapewne duej ni ty. Nie ciskaj si, onierzu, dobrze ci
radz.
- Ja stra tu peni! Skd mam wiedzie, cocie za jedni?
- Widziae piercie - wycedzi komisarz. - A jeli znaku na klejnocie nie poznae, to
zastanawiam si, co ty za jeden. Na proporcu Burej Chorgwi jest takie samo godo, powiniene
wic je zna.
onierz zmitygowa si wyranie, na co zapewne w rwnej mierze miay wpyw spokojne sowa
Wencka, jak i ponure, zawzite gby wychylajcej si z furgonw eskorty.
- Hmm... - powiedzia, przesuwajc kopak w stron lewego ucha. - Dobrze. Ale jelicie
zaprawd ci, za ktrych si podajecie, nie bdziecie, tusz, mie nic przeciw, jeli spojrz, c to
na wozach wieziecie.
- Bdziemy - zmarszczy brwi Wenck. - I to nawet bardzo. Nic ci do naszego adunku, dziesitniku.
Nie pojmuj zreszt, czego chciaby w nim szuka.
- Nie pojmujecie - pokiwa gow onierz, opuszczajc rk w stron rkojeci miecza. - Tedy
powiem wam, panie. Handel ludmi zakazany jest, a nie brakuje otrw, co sprzedaj niewolnych
Nilfgaardowi. Jeli ludzi w dybach na wozach znajd, nie wmwicie mi, ecie u krla w subie.
Chobycie i tuzin piercieni pokazali.
- Dobrze - rzek sucho Wenck. - Jeli o niewolnikw chodzi, szukaj. Na to pozwalam.

odak podjecha stpa do rodkowego furgonu, przechyli si na kulbace, unis pacht.


- Co jest w tych beczkach?
- A co ma by? Niewolnicy? - zadrwi Yannick Brass, rozparty na kole.
- Pytam, co? Odpowiedzcie tedy!
- Solone ryby.
- A w skrzyniach owych? - wojak podjecha do nastpnego wozu, kopn w burt.
- Podkowy - odburkn Paulie Dahlberg. - A tam, w tyle, to s bawole skry.
- Widz - machn rk dziesitnik, cmokn na konia, podjecha na czoo, zajrza do wozu
Yarpena.
- A co to za niewiasta tam ley?
Triss Merigold umiechna si sabo, uniosa na okciu, wykonujc doni krtki, zawiy gest.
- Kto, ja? - spytaa cichutko. - Przecie ty mnie wcale nie widzisz.
onierz zamruga nerwowo, wzdrygn si lekko.
- Solone ryby - powiedzia z przekonaniem, opuszczajc pacht. - W porzdku. A ten dzieciak?
- Suszone grzyby - powiedziaa Ciri, patrzc na niego bezczelnie. onierz zamilk, zamar z
otwartymi ustami.
- e jak? - spyta po chwili, marszczc czoo. - Co?
- Zakoczye kontrol, wojaku? - zainteresowa si chodno Wenck, podjedajc z drugiej strony
furgonu. onierz z wysikiem oderwa wzrok od zielonych oczu Ciri.
- Zakoczyem. Jedcie, niech bogowie prowadz. Ale miejcie baczenie. Dwa dni temu nazad
Scoia'tael wyrnli w pie patrol konny przy Borsuczym Jarze. To byo silne, liczne komando.
Prawda, Borsuczy Jar daleko std, ale elf idzie lasem szybciej od wiatru. Dano nam rozkaz obaw
zamyka, ale zowisz to elfa? To wanie jakby wiatr chcie owi...
- Dobrze ju, nie ciekawimy - przerwa opryskliwie komisarz. - Czas nagli, przed nami droga
daleka.
- Bywajcie tedy. Hej, za mn!
- Syszae, Geralt? - warkn Yarpen Zigrin, patrzc w lad za odjedajcym patrolem. - S
cholerne Wiewiry w okolicy. Czuem to. Cay czas mam mrwki na plecach, jakby mi ju kto z
uku prosto w krzye mierzy. Nie, psiakrew, nie moemy tak jak do tej pory jecha na olep,
pogwizdujc, drzemic i popierdujc sennie. Musimy wiedzie, co przed nami. Posuchaj, mam

pomys.
Ciri ostro poderwaa kasztana, posza od razu w galop, nisko pochylajc si w siodle. Geralt,
pogrony w rozmowie z Wenckiem, wyprostowa si nagle.
- Nie wariuj! - zawoa. - Bez szalestw, dziewczyno! Chcesz kark skrci? I nie odjedaj za
daleko...
Wicej nie usyszaa, zbyt ostro wyrywaa do przodu. Robia to celowo, nie miaa ochoty
wysuchiwa codziennych poucze. Nie za szybko, nie za ostro, Ciri! Pah-pah. Nie oddalaj si! Pahpah-pah. Bd ostrona! Pah-pah! Zupenie jakbym bya dzieckiem, pomylaa. A ja mam prawie
trzynacie lat, szybkiego kasztanka i ostry miecz na plecach. I nie boj si niczego! I jest wiosna!
- Hej, uwaaj, tyek sobie odparzysz! - Yarpen Zigrin. Jeszcze jeden mdrala. Pah-pah! Dalej, dalej,
w galop, po wyboistej drodze, przez Zieloniutkie trawy i krzaczki, przez srebrne kaue, przez zoty
wilgotny piach, przez pierzaste paprocie. Sposzony daniel zmyka w las, wieci w podskokach
czarno-bia latarni zadu. Z drzew wzbijaj si ptaki - kolorowe sjki i ony, czarne wrzaskliwe
sroki o miesznych ogonach.
Pryska spod kopyt woda w kauach i rozpadlinach.
Dalej, jeszcze dalej! Ko, ktry zbyt dugo drepta niemrawo za wozem, niesie radonie i szybko,
szczliwy pdem, biegnie pynnie, minie graj midzy udami, wilgotna grzywa chlaszcze po
twarzy. Ko wyciga szyj, Ciri oddaje wodze. Dalej, koniku, nie czuj wdzida ni munsztuka,
dalej, w cwa, w cwa, ostro, ostro! Wiosna!
Zwolnia, obejrzaa si. No, nareszcie sama. Nareszcie daleko. Nikt ju nie skarci, nie upomni, nie
zwrci uwagi, nie zagrozi, e skocz si te przejadki. Nareszcie sama, wolna, swobodna i
niezalena.
Wolniej. Lekki kus. W kocu to nie przejadka dla samej rozrywki, ma si te pewne obowizki.
W kocu jest si teraz konnym podjazdem, patrolem, stra przedni. Ha, myli Ciri, rozgldajc
si, bezpieczestwo caego konwoju zaley teraz ode mnie. Wszyscy niecierpliwie czekaj, a
wrc i zamelduj: droga wolna i przejezdna, nikogo nie widziaam, nie ma ladw ani k, ani
kopyt.
Zamelduj, a wwczas chudy pan Wenck o zimnych bkitnych oczach kiwnie powanie gow,
Yarpen Zigrin wyszczerzy te koskie zby, Paulie Dahlberg krzyknie: Dobra jest, maa!, a
Geralt umiechnie si leciutko. Umiechnie si, chocia ostatnio umiecha si tak rzadko.
Ciri rozglda si, notuje w pamici. Dwie powalone brzzki - aden problem. Kupa gazi - nic,
wozy przejd. Wymyta deszczem rozpadlina - maa przeszkoda, koa pierwszego wozu rozjad j,
nastpne pjd koleinami. Wielka polana - dobre miejsce na popas...
lady? Jakie tu mog by lady. Nikogo tu nie ma. Jest las. S ptaki wrzeszczce wrd wieych
zielonych listkw. Brudnorudy lis przebiega bez popiechu przez drog... I wszystko pachnie
wiosn.

Szlak amie si w poowie wzgrza, ginie w piaszczystym wwozie, wchodzi pod krzywe sosenki,
czepiajce si zbocza. Ciri porzuca drog, wspina na stromizn, chcc z wysokoci rozejrze si
po okolicy. I by mc dotkn mokrych, pachncych lici...
Zsiada, zarzucia wodze na sk, wolno przesza si wrd porastajcych grk jaowcw. Po
drugiej stronie wzgrza widniaa otwarta przestrze, ziejca w gstwie lasu jak wygryziona
dziura - zapewne lad po poarze, ktry szala tu bardzo dawno temu, bo nigdzie nie czernio si
pogorzelisko, wszdzie byo zielono od niskich brzzek i jodeek. Szlak, jak okiem sign,
wydawa si wolny i przejezdny. I bezpieczny.
Czego oni si boj, pomylaa. Scoia'tael? A czego si tu ba? Ja si nie boj elfw. Niczego im nie
zrobiam. Elfy. Wiewirki. Scoia'tael.
Zanim Geralt rozkaza jej odej, Ciri zdya przyjrze si trupom w stranicy. Zapamitaa
zwaszcza jednego - z twarz zasonit zlepionymi zbrzowia krwi wosami, z szyj
nienaturalnie skrcon i wygit, cignita w staym, upiornym grymasie grna warga
odsaniaa zby, bardzo biae i bardzo drobne, nieludzkie...
Zapamitaa buty elfa, zniszczone i wytarte, dugie do kolan, u dou sznurowane, u gry zapinane
na liczne kute klamerki.
Elfy, ktre zabijaj ludzi, ktre same gin w walce. Geralt mwi, e trzeba zachowa
neutralno... A Yarpen, e trzeba postpowa tak, by nie musie prosi o wybaczenie...
Kopna kretowisko, w zamyleniu grzebaa obcasem w piasku.
Kto i komu, komu i co powinien wybacza? Wiewirki zabijaj ludzi. A Nilfgaard im za to paci.
Posuguje si nimi. Podega. Nilfgaard.
Ciri nie zapomniaa, cho bardzo chciaa zapomnie. O tym, co wydarzyo si w Cintrze. O
tuaczce, rozpaczy, strachu, godzie i blu. O marazmie i otpieniu, ktre przyszy pniej, duo
pniej, gdy odnaleli j i przygarnli druidzi z Zarzecza. Pamitaa to jak przez mg, a chciaa
przesta pamita.
Ale to wracao. Wracao w mylach, w snach. Cintr. Ttent koni i dzikie krzyki, trupy, poar... I
czarny rycerz w skrzydlatym hemie... A pniej... Chaty na Zarzeczu... Osmalony komin wrd
zgliszcz... Obok, przy nie tknitej studni, czarny kot licy straszn oparzelin na boku. Studnia...
uraw... Wiadro... Wiadro pene krwi.
Ciri przetara twarz, spojrzaa na do, zaskoczona. Do bya mokra. Dziewczynka pocigna
nosem, otara zy rkawem.
Neutralno? Obojtno? Chciao jej si krzycze. Wiedmin patrzcy obojtnie? Nie! Wiedmin
ma broni ludzi. Przed leszym, wampirem, wilkoakiem. I nie tylko. Ma ich broni przed kadym
zem. A ja na Zarzeczu widziaam, co to jest zo.
Wiedmin ma broni i ratowa. Broni mczyzn, by nie wieszano ich za rce na drzewach, nie
wbijano na pale. Broni jasnowosych dziewczyn, by nie rozkrzyowywano ich midzy wbitymi w

ziemi kokami. Broni dzieci, by ich nie zarzynano i nie wrzucano do studni. Na obron zasuguje
nawet kot poparzony w podpalonej stodole. Dlatego ja zostan Wiedmink, dlatego mam miecz,
by broni takich, jak ci z Sodden i Zarzecza, bo oni mieczy nie maj, nie znaj krokw,
pobrotw, unikw i piruetw, nikt ich nie nauczy, jak walczy, s bezbronni i bezsilni wobec
wilkoaka i nilfgaardzkiego marudera. Mnie ucz walki. Bym moga broni bezbronnych. I bd to
robi. Zawsze. Nigdy nie bd neutralna. Nigdy nie bd obojtna. Nigdy!
Nie wiedziaa, co j ostrzego - czy bya to naga cisza padajca na las jak zimny cie, czy te
ruch zowiony ktem oka. Ale zareagowaa byskawicznie, odruchowo - odruchem nabytym i
wyuczonym w borach Zarzecza, wtedy, gdy uchodzc z Cintry, cigaa si ze mierci. Pada na
ziemi, wczogaa pod krzak jaowca i zamara w bezruchu. Byle tylko ko nie zara, pomylaa.
Na przeciwlegym zboczu wwozu co poruszyo si znowu, dostrzega sylwetk majaczc,
rozmazujc si wrd listowia. Elf ostronie wyjrza z zaroli. Odrzuciwszy z gowy kaptur,
rozglda si przez chwil, nasuchiwa, potem bezszelestnie i szybko ruszy grani. W lad za nim
wychyno z gstwy jeszcze dwch. A potem ruszyli nastpni. Wielu. Dugim rzdem, gsiego.
Okoo poowy byo konno - ci jechali powoli, wyprostowani w siodach, spreni, czujni. Przez
chwil widziaa wszystkich wyranie i dokadnie, gdy w zupenej ciszy przesuwali si na tle nieba,
w jasnej wyrwie w cianie drzew, nim znikli, roztopili si w rozmigotanym cieniu kniei. Znikli bez
szmeru i szelestu, jak duchy. Nie tupn ani nie prychn aden ko, nie trzasna gazka pod
stop ani podkow. Nie brzkna bro, ktr byli obwieszeni.
Znikli, ale Ciri nie poruszya si, leaa przypaszczona do ziemi pod jaowcem, starajc si
oddycha jak najciszej. Wiedziaa, e moe j zdradzi sposzony ptak lub zwierz, a ptaka lub
zwierza mg sposzy kady szmer i kady ruch - nawet najmniejszy, najostroniejszy. Wstaa
dopiero wtedy, gdy las uspokoi si zupenie, a wrd drzew, midzy ktrymi zniky elfy,
zajazgotay sroki.
Wstaa po to tylko, by znale si w silnym uchwycie ramion. Czarna skrzana rkawica spada
na jej usta, stumia krzyk przestrachu.
- Bd cicho.
- Geralt?
- Cicho, mwiem.
- Widziae?
- Widziaem.
- To oni... - szepna. - Scoia'tael. Tak?
- Tak. Szybko, do koni. Patrz pod nogi.
Ostronie i cicho zjechali ze wzgrza, ale nie wrcili na trakt, zostali w gstwinie. Geralt
rozglda si czujnie, nie pozwoli jej na samodzieln jazd, nie odda wodzy kasztana, prowadzi
go sam.

- Ciri - powiedzia nagle. - Ani sowa o tym, comy widzieli. Ani Yarpenowi, ani Wenckowi.
Nikomu. Rozumiesz?
- Nie - burkna, opuszczajc gow. - Nie rozumiem. Dlaczego mam milcze? Przecie trzeba ich
ostrzec. Za kim my jestemy, Geralt? Przeciw komu? Kto jest naszym przyjacielem, a kto
wrogiem?
- Jutro odczymy si od konwoju - powiedzia po chwili milczenia. - Triss jest ju prawie zdrowa.
Poegnamy si i pojedziemy nasz wasn drog. Bdziemy mieli nasze wasne problemy, wasne
zmartwienia i wasne trudnoci. Wtedy, mam nadziej, przestaniesz wreszcie prbowa dzieli
mieszkacw naszego wiata na przyjaci i wrogw.
- Mamy by... neutralni? Obojtni, tak? A jeli napadn...
- Nie napadn.
- A jeli...
- Posuchaj mnie - odwrci si ku niej. - Jak sdzisz, dlaczego transport o tak duym znaczeniu,
adunek zota i srebra, sekretna pomoc krla Henselta dla Aedirn, eskortowany jest przez
krasnoludw, a nie przez ludzi? Ja ju wczoraj widziaem elfa, ktry obserwowa nas z drzewa.
Syszaem, jak przeszli w nocy obok obozu. Scoia'tael nie zaatakuj krasnoludw, Ciri.
- Ale s tu - mrukna. - S. krc si, otaczaj nas...
- Ja wiem, dlaczego oni tu s. Poka ci. Raptownie obrci konia, rzuci jej wodze. Trcia
kasztana pitami, ruszya szybciej, ale gestem rozkaza jej zosta z tyu. Przecili szlak, wjechali
znowu w kniej. Wiedmin prowadzi, Ciri jechaa ladem. Obydwoje milczeli. Dugo.
- Spjrz - Geralt wstrzyma konia. - Spjrz, Ciri.
- Co to jest? - westchna.
- Shaerrawedd.
Przed nimi, jak daleko pozwala widzie las, pitrzyy si gadko ociosane bloki granitu i marmuru
o stpionych, zaokrglonych przez wichry krawdziach, ozdobione wzorami wyugowanymi przez
deszcze, spkane, potrzaskane przez mrozy, porozsadzane korzeniami drzew. Wrd pni byskay
biel zamane kolumny, arkady, resztki fryzw oplecione bluszczem, otulone grub warstw
zielonego mchu.
- Tu by... zamek?
- Paac. Elfy nie budoway zamkw. Zsid. Konie nie poradz sobie wrd gruzw.
- Kto zniszczy to wszystko? Ludzie?
- Nie. Oni. Zanim odeszli.

- Dlaczego to zrobili?
- Wiedzieli, e ju tu nie wrc. To byo po drugim starciu midzy nimi a ludmi, ponad dwiecie
lat temu. Przedtem wycofujc si zostawiali miasta nie tknite. Ludzie budowali na elfich
fundamentach. Tak powstay Novigrad, Oxenfurt, Wyzima, Tretogor, Maribor, Cidaris. I Cintra.
- Cintra te?
Potwierdzi skinieniem gowy, nie odrywajc wzroku od ruin.
- Odeszli std - szepna Ciri - ale teraz wracaj. Dlaczego?
- eby popatrze.
- Na co?
Bez sowa pooy jej do na ramieniu, popchn lekko przed sob. Zeskoczyli z marmurowych
schodw, zeszli niej, przytrzymujc si sprystych leszczyn, kpami przebijajcych si z kadej
wyrwy, z kadej szczeliny w omszaych, spkanych pytach.
- Tu byo centrum paacu. Jego serce. Fontanna.
- Tu? - zdziwia si, patrzc na zbity gszcz olch i biae pnie brzz wrd nieksztatnych bry i
blokw. - Tutaj? Tutaj nic nie ma.
- Chod.
Strumie zasilajcy fontann musia czsto zmienia koryto, cierpliwie i nieustannie podmywa
marmurowe bloki i alabastrowe pyty, te za osuway si, tworzc tamy, znw kierujc nurt w
inn stron. W rezultacie cay teren pocity by pytkimi jarami. Gdzieniegdzie woda spywaa
kaskadami po resztkach budowli, omywajc je z lici, piachu i ciki - w tych miejscach
marmur, terakota i mozaika wci tryskay kolorem i wieoci, jak gdyby leay tu od trzech
dni, a nie dwch stuleci.
Geralt przeskoczy strumie, wszed pomidzy resztki kolumn. Ciri podya za nim. Zeskoczyli ze
zrujnowanych schodw, schylajc gowy weszli pod nie tknity uk arkady, na wp zagrzebanej
w wale ziemnym. Wiedmin zatrzyma si, wskaza rk. Ciri westchna gono.
Z barwnego od potuczonej terakoty rumowiska wyrasta wielki krzak r, obsypany dziesitkami
przepiknych biaoliliowych kwiatw. Na patkach poyskiway krople rosy, byszczce jak srebro.
Krzak oplata pdami du pyt z biaego kamienia. A z pyty spogldaa na nich smutna
urodziwa twarz, ktrej delikatnych i szlachetnych rysw nie zdoay zamaza i rozmy ulewy i
niegi. Twarz, ktrej nie zdoay zeszpeci duta grabiecw wydubujcych z paskorzeby zote
ornamenty, mozaik i szlachetne kamienie.
- Aelirenn - powiedzia Geralt po dugim milczeniu.
- Jest pikna - szepna Ciri, chwytajc go za rk.

Wiedmin jakby tego nie zauway. Patrzy na rzeb i by daleko, daleko, w innym wiecie i
czasie.
- Aelirenn - powtrzy po chwili. - Przez krasnoludw i ludzi nazywana Eliren. Poprowadzia ich
do walki dwiecie lat temu. Starszyzna elfw bya temu przeciwna. Wiedzieli, e nie maj szans.
e mog nie podnie si ju po klsce. Chcieli ratowa swj lud, chcieli przetrwa. Postanowili
zniszczy miasta, wycofa si w niedostpne, dzikie gry... i czeka. Elfy s dugowieczne, Ciri.
Wedug naszej miary czasu, prawie niemiertelne. Ludzie wydawali si im czym, co przeminie
jak susza, jak sroga zima, jak plaga szaraczy, po ktrych przychodzi deszcz, wiosna, nowy
urodzaj. Chcieli przeczeka. Przetrwa. Postanowili zniszczy miasta i paace. W tym i ich dum pikne Shaerrawedd. Chcieli przetrwa, ale Elirena... Elirena poderwaa modzie. Porwali za bro
i poszli za ni na ostatni rozpaczliwy bj. I zmasakrowano ich. Bezlitonie zmasakrowano.
Ciri milczaa, wpatrzona w pikne i martwe oblicze.
- Ginli z jej imieniem na ustach - podj cicho wiedmin. - Powtarzajc jej wezwanie, jej krzyk,
ginli za Shaerrawedd. Bo Shaerrawedd byo symbolem. Ginli za kamie i marmur... i za
Aelirenn. Tak jak im obiecaa, ginli godnie, bohatersko, z honorem. Ocalili honor, ale zgubili,
skazali na zagad wasn ras. Wasny lud. Pamitasz, co mwi ci Yarpen? Kto panuje nad
wiatem, a kto wymiera? Wyjani ci to grubiasko, ale prawdziwie. Elfy s dugowieczne, ale
wycznie ich modzie jest podna, tylko modzie moe mie potomstwo. A prawie caa elfia
modzie posza wwczas za Eliren. Za Aelirenn, za Bia R z Shaerrawedd. Stoimy wrd ruin
jej paacu, przy fontannie, ktrej plusku suchaa wieczorami. A to... to byy jej kwiaty.
Ciri milczaa. Geralt przycign j do siebie, obj.
- Czy teraz wiesz, dlaczego Scoia'tael byli tu, czy wiesz, na co chcieli popatrze? I czy rozumiesz,
e nie wolno dopuci, by elfia i krasnoludzka modzie ponownie daa si zmasakrowa? Czy
rozumiesz, e ani mnie, ani tobie nie wolno przyoy rki do tej masakry? Te re kwitn cay
rok. Powinny zdzicze, a s pikniejsze ni re z pielgnowanych ogrodw. Do Shaerrawedd, Ciri,
wci przychodz elfy. Rne elfy. Te zapalczywe i gupie, dla ktrych symbolem jest spkany
kamie. I te rozumne, dla ktrych symbolem s te niemiertelne, wiecznie odradzajce si
kwiaty. Elfy, ktre rozumiej, e jeli wyrwie si ten krzak i wypali ziemi, re z Shaerrawedd
nie rozkwitn ju nigdy. Czy rozumiesz to?
Kiwna gow.
- Czy rozumiesz teraz, czym jest neutralno, ktra tak ci porusza? By neutralnym to nie
znaczy by obojtnym i nieczuym. Nie trzeba zabija w sobie uczu. Wystarczy zabi w sobie
nienawi. Czy zrozumiaa?
- Tak - szepna. - Teraz zrozumiaam. Geralt, ja... chciaabym, wzi jedn... Jedn z tych r. Na
pamitk. Czy mog?
- We - powiedzia po chwili wahania. - We, aby pamita. Chodmy ju. Wracajmy do konwoju.
Ciri wpita r pod sznurowania kubraczka. Nagle krzykna cicho, uniosa rk. Struka krwi
spyna jej z palca do wntrza doni.

- Ukua si?
- Yarpen... - szepna dziewczynka, patrzc na krew, wypeniajc lini ycia. - Wenck... Paulie...
- Co?
- Triss! - krzykna przenikliwie nieswoim gosem, wzdrygna si silnie, przetara twarz
przedramieniem. - Prdko, Geralt! Musimy... na pomoc! W konie, Geralt!
- Ciri! Co z tob?
- Oni umieraj!
Galopowaa z uchem prawie przytulonym do szyi konia, popdzaa wierzchowca krzykiem i
uderzeniami pit. Piach lenej drogi pryska spod kopyt. Z oddali usyszaa wrzask, poczua dym.
Z przeciwka, tarasujc szlak, pdzia ku niej dwjka koni wlokcych za sob uprz, lejce i
uamany dyszel. Ciri nie wstrzymaa kasztana, przemkna obok w penym pdzie, patki piany
musny jej twarz. Z tyu usyszaa renie Potki i kltwy Geralta, ktry musia wyhamowa.
Wypada za zakrt drogi, na du polan. Karawana pona. Z zaroli jak ogniste ptaki leciay ku
wozom zapalone strzay, dziurawic pachty, wbijajc si w deski. Scoia'tael, haakujc i
wrzeszczc, rzucili si do ataku.
Ciri, nie zwaajc na dobiegajce z tyu krzyki Geralta, skierowaa konia prosto na dwa pierwsze,
wysforowane do przodu wozy. Jeden by przewrcony na bok, sta przy nim Yarpen Zigrin, z
toporem w jednym rku, z kusz w drugim. U jego stp, nieruchoma i bezwadna, w niebieskiej,
zadartej do poowy ud sukience leaa...
- Triiiiiiss!!! - Ciri wyprostowaa si w kulbace, walna konia pitami. Scoia'tael zwrcili si w jej
stron, koo uszu dziewczynki zawyy strzay. Zaszamotaa gow, nie zwalniajc galopu. Syszaa
krzyk Geralta rozkazujcego jej ucieka w las. Nie miaa zamiaru usucha. Schylia si,
pomkna wprost na szyjcych do niej ucznikw. Poczua nagle przenikliwy zapach biaej ry
przypitej do kubraczka.
- Triiiiiiss!!!
Elfy uskoczyy przed rozpdzonym koniem. Jednego zawadzia lekko strzemieniem. Usyszaa
ostry wist, rumak targn si, zakwicza, rzuci w bok. Ciri zobaczya strza wbit gboko
poniej kbu, tu przy jej udzie. Wyrwaa stopy ze strzemion, poderwaa si, przykucna w
siodle, odbia mocno i skoczya.
Spada mikko na pudo przewrconego furgonu, zabalansowaa rkami i skoczya znowu, ldujc
na ugitych nogach obok Yarpena, ryczcego i wywijajcego toporem.
Obok, na drugim wozie, walczy Paulie Dahlberg, a Regan, odchylony w ty, wparty nogami w
desk, z trudem utrzymywa zaprzg. Konie ray dziko, tupay, szarpay dyszlem w strachu przed
ogniem poerajcym pacht.

Rzucia si ku Triss lecej wrd rozsypanych beczek i skrzy, chwycia j za ubranie i zacza
wlec w stron przewrconego wozu. Czarodziejka jczaa, trzymajc si za gow nad uchem. Tu
obok Ciri zaomotay nagle kopyta, zachrapay konie - dwch elfw, wywijajc mieczami,
spychao ku niej ciskajcego si wciekle Yarpena.
Krasnolud wirowa jak fryga, zwinnie odbija toporem spadajce na niego ciosy. Ciri syszaa
kltwy, stknicia i jkliwy szczk metalu.
Od poncego konwoju odczy si nastpny zaprzg, gna w ich stron, wlokc za sob dym i
pomie, siejc zapalonymi szmatami. Wonica zwisa bezwadnie z koza, obok sta Yannick
Brass, z trudem utrzymujc rwnowag. Jedn rk dziery lejce, drug odcina si dwm elfom
galopujcym po obu stronach furgonu. Trzeci Scoia'tael, rwnajc si w pdzie z komi zaprzgu,
pakowa im w boki strza za strza.
- Skacz! - rykn Yarpen, przekrzykujc zgiek. - Skacz, Yannick!
Ciri zobaczya, jak do rozpdzonego wozu dopada w galopie Geralt, jak krtkim, oszczdnym
ciciem miecza zmiata z sioda jednego elfa, a Wenck, doskakujc z przeciwnej strony, rbie
drugiego, tego, ktry strzela do koni. Yannick rzuci lejce i zeskoczy - wprost pod konia
trzeciego Scoia'tael. Elf stan w strzemionach i ci go mieczem. Krasnolud upad. W tym
momencie poncy wz wwali si midzy walczcych, roztrci ich i rozproszy. Ciri w ostatniej
chwili zdya odcign Triss spod kopyt rozszalaych koni. Orczyca wyamaa si z trzaskiem,
furgon podskoczy, zgubi koo i wywrci si, rozsiewajc dookoa adunek i tlce si deski.
Ciri dowloka czarodziejk pod przewrcony wz Yarpena. Pomg jej w tym Paulie Dahlberg,
ktry nagle znalaz si obok, a obydwoje osoni Geralt, wpychajc Potk pomidzy nich a
szarujcych Scoia'tael. Wok wozu zakotowao si, Ciri syszaa szczk kling, krzyki, chrap koni,
stuk kopyt. Yarpen, Wenck i Geralt, otoczeni przez elfw ze wszystkich stron, walczyli jak
oszalae diaby.
Walczcych roztrci nagle zaprzg Regana mocujcego si na kole z pkatym niziokiem w
kabacie z rysiego futra. Nizioek siedzia na Reganie i usiowa zaku go dugim noem.
Yarpen zrcznie wskoczy na wz, zapa nizioka za kark i wykopa go za burt. Regan wrzasn
przeszywajco, chwyci lejce, smagn konie. Zaprzg szarpn, wz potoczy si, byskawicznie
nabra pdu.
- Koem, Regan! - zarycza Yarpen. - Koem! Dookoa!
Wz wykrci i ponownie run na elfw, roztrcajc ich. Jeden przyskoczy, chwyci prawego
lejcowego za udzienice, ale nie zdoa go utrzyma, pd wrzuci go pod kopyta i koa. Ciri
usyszaa makabryczny krzyk.
Drugi elf, galopujc obok, ci mieczem na odlew. Yarpen uchyli si, brzeszczot zadzwoni o
podtrzymujc pacht obrcz, pd przenis elfa do przodu. Krasnolud zgarbi si nagle, ostro
machn rk. Scoia'tael wrzasn i wypry si w siodle, run na ziemi. Midzy jego opatkami
tkwi nadziak.

- No, chodcie, skurwysyny!!! - rycza Yarpen, mynkujc toporem. - Ktry jeszcze? Go w koo,
Regan! W koo!
Regan, potrzsajc zakrwawion czupryn, kulc si na kole wrd wistu strza, wy jak
potpieniec i bezlitonie smaga konie. Zaprzg nikn po ciasnym krgu, tworzc ruchom,
buchajc pomieniem i dymem zapor wok przewrconego wozu, pod ktry Ciri zawloka
pprzytomn, potuczon czarodziejk.
Niedaleko nich taczy ko Wencka, myszaty ogier. Wenck garbi si, Ciri widziaa biae pira
strzay sterczcej mu z boku. Pomimo rany zrcznie odrbywa si dwm pieszym elfom
atakujcym go z obu stron. Na oczach Ciri druga strzaa ugodzia go w plecy. Komisarz run
piersi na kark konia, ale utrzyma si w siodle. Paulie Dahlberg skoczy mu na odsiecz.
Ciri zostaa sama.
Signa po miecz. Klinga, ktra podczas treningw wyskakiwaa zza plecw jak byskawica,
teraz za nic nie dawaa si wycign, opieraa si, grzza w pochwie jak w smole. Wrd
wrzcego dookoa wiru, wrd ruchw tak szybkich, e a rozmazujcych si w oczach, jej miecz
zdawa si nienaturalnie i obco powolny, wydawao si, e min wieki, zanim wysunie si
cakowicie. Ziemia trzsa si i dygotaa. Ciri nagle zorientowaa si, e to nie ziemia. e to jej
wasne kolana.
Paulie Dahlberg, szachujc toporem napierajcego na niego elfa, wlk po ziemi rannego
Wencka. Obok wozu przemkna Potka, na elfa wpad Geralt. Gdzie zgubi opask, biae wosy
powieway w pdzie. Szczkny miecze.
Drugi Scoia'tael, pieszy, wyskoczy zza wozu. Paulie porzuci Wencka, wyprostowa si, zawin
toporem. I zamar.
Przed nim sta krasnolud w czapce ozdobionej wiewirczym ogonem, z czarn brod zaplecion
w dwa warkocze. Paulie zawaha si.
Czarnobrody nie waha si ani sekundy. Uderzy oburcz. Ostrze topora warkno i spado, wcio
si w obojczyk z ohydnym chrupniciem. Paulie upad bez jku, momentalnie, wygldao to tak,
jakby sia ciosu zamaa pod nim oba kolana.
Ciri wrzasna.
Yarpen Zigrin zeskoczy z wozu. Czarnobrody krasnolud zawirowa, ci. Yarpen unikn ciosu
zwinnym pobrotowym unikiem, stkn i straszliwie uderzy! z dou, rozrbujc czarn brod,
krta, uchw i twarz - a po nos. Scoia'tael wygi si i run na wznak, broczc krwi, mcc
rkami i drc obcasami ziemi.
- Geraaaalt! - wrzasna Ciri, czujc za sob ruch. Czujc za sob mier.
By tylko niewyrany, zowiony w obrocie ksztat, ruch i bysk, ale dziewczynka zareagowaa
byskawicznie, ukon parad i zwodem, ktrych nauczono j w Kaer Morhen. Wychwycia cios,
ale staa zbyt niepewnie, bya zbyt wychylona w bok, by odebra impet. Sia uderzenia cisna

ni o pudo wozu. Miecz wylizn si z doni.


Stojca przed ni pikna dugonoga elfka w wysokich butach skrzywia si okrutnie, uniosa
miecz, potrzsajc wosami, rozsypanymi spod odrzuconego kaptura. Miecz bysn olepiajco,
bysny bransolety na przegubach Wiewirki.
Ciri nie bya w stanie si poruszy.
Ale nie. Miecz nie spad, nie uderzy. Bo elfka nie patrzya na ni, ale na bia r przypit do
kubraczka.
- Aelrienn! - krzykna Wiewirka gono, jak gdyby krzykiem tym chciaa przeama wahanie.
Ale nie zdya, - Geralt, odpychajc Ciri, szeroko chlasn j mieczem przez pier. Krew bryzna
na twarz i ubranie dziewczynki, czerwone plamki upstrzyy biae patki ry.
- Aelirenn... - zajczaa rozdzierajco elfka, osuwajc si na klczki. Zanim upada na twarz,
zdya krzykn jeszcze raz. Gono, przecigle, rozpaczliwie.
- Shaerraweeeeedd!!!
*
Rzeczywisto wrcia rwnie nagle, jak nagle znika. Poprzez wypeniajcy uszy jednostajny,
guchy szum Ciri zacza sysze gosy. Poprzez rozmigotan i mokr kurtyn ez zacza widzie
ywych i zabitych.
- Ciri - szepn klczcy przy niej Geralt. - Ocknij si.
- Bitwa... - jkna, siadajc. - Geralt, co...
- Ju po wszystkim. Dziki wojsku z Ban Glean, ktre przyszo nam z pomoc.
- Nie bye... - szepna, zamykajc oczy. - Nie bye neutralny...
- Nie byem. Ale ty yjesz. Triss yje.
- Co z ni?
- Uderzya si w gow, wypadajc z wozu, ktry Yarpen usiowa ocali. Ale ju jest sprawna.
Leczy rannych.
Ciri rozejrzaa si. Wrd dymu dopalajcych si furgonw migay sylwetki zbrojnych. A dookoa
leay skrzynie i beczki. Cz z nich bya rozbita, a zawarto rozsypana. Byy to zwyke, szare
polne kamienie. Popatrzya na nie ze zdumieniem.
- Pomoc dla Demawenda z Aedirn - zgrzytn zbami stojcy obok Yarpen Zigrin. - Pomoc
sekretna i niezwykle wana. Konwj o specjalnym znaczeniu!
- To bya puapka?

- Krasnolud odwrci si, spojrza na ni, na Geralta. Potem znw popatrzy na wysypujce si z
beczek kamienie, splun.
- Tak - potwierdzi. - Puapka.
- Na Wiewirki?
- Nie.
Zabitych uoono rwnym szeregiem. Leeli obok siebie nie rozdzieleni - elfy, ludzie i krasnoludy.
By wrd nich Yannick Brass. Bya ciemnowosa elfka w wysokich butach. I krasnolud z czarn,
byszczc od skrzepej krwi brod, zaplecion w warkoczyki. A obok nich...
- Paulie! - szlocha Regan Dahlberg, trzymajc gow brata na kolanach. - Paulie! Dlaczego?
Milczeli. Wszyscy. Nawet ci, ktrzy wiedzieli, dlaczego.
Regan obrci ku nim skrzywion, mokr od ez twarz.
- Co ja matce powiem? - zajcza. - Co ja jej powiem?
Milczeli.
Niedaleko, otoczony onierzami w czarno-zotych barwach Kaedwen, lea Wenck. Oddycha
ciko, a kady wydech wypycha mu na wargi krwawe baki. Obok klczaa Triss, nad nimi sta
rycerz w lnicej zbroi.
- No i co? - spyta rycerz. - Pani czarodziejko? Przeyje?
- Zrobiam, co mogam - Triss wstaa, zacisna usta. - Ale.
- Co?
- Uywali tego - pokazaa mu strzale o dziwnym grocie, uderzya ni w stojc obok beczk.
Czubek strzay rozdzieli si, rozpk na cztery kolczaste, haczykowate igy. Rycerz zakl.
- Fredegard... - odezwa si z wysikiem Wenck. - Fredegard, suchaj...
- Nie wolno ci mwi! - rzeka ostro Triss. - Ani rusza si! Zaklcie ledwo trzyma!
- Fredegard - powtrzy komisarz. Krwawa baka na jego wargach pka, na jej miejscu
natychmiast utworzya si druga. - Mylilimy si... Wszyscy si mylili. To nie Yarpen... Niesusznie
posdzalimy... Rcz za niego. Yarpen nie zdradzi... Nie zdra...
- Milcz! - krzykn rycerz. - Milcz, Vilfrid! Hej, ywo, dajcie tu nosze! Nosze!
- Ju nie trzeba - powiedziaa gucho czarodziejka, patrzc na wargi Wencka, na ktrych ju nie
tworzyy si baki. Ciri odwrcia si, przycisna twarz do boku Geralta.

Fredegard wyprostowa si. Yarpen Zigrin nie patrzy na niego. Patrzy na zabitych. Na Regana
Dahiberga wci klczcego nad bratem.
- To byo konieczne, panie Zigrin - powiedzia rycerz. - To jest wojna. By rozkaz. Musielimy mie
pewno...
Yarpen milcza. Rycerz spuci wzrok.
- Wybaczcie - szepn.
Krasnolud wolno obrci gow, spojrza na niego. Na Geralta. Na Ciri. Na wszystkich. Ludzi.
- Co wycie z nami zrobili? - spyta z gorycz. - Co wycie zrobili z nami? Co zrobilicie... z nas?
Nikt mu nie odpowiedzia.
Oczy dugonogiej elfki byy zeszklone i matowe. Na jej wykrzywionych wargach zastyg krzyk.
Geralt obj Ciri. Wolnym ruchem odpi od jej kubraczka bia, upstrzon ciemnymi plamkami
r, bez sowa rzuci kwiat na ciao Wiewirki.
- egnaj - szepna Ciri. - egnaj, Ro z Shaerrawedd. egnaj i...
- I wybacz nam - dokoczy wiedmin.

Wcz si po kraju, natrtni i bezczelni, sami mianujcy si zego tropicielami, wilkoakw


pogromcami i upiorw tpicielami, atwowiernym wydzierajc zapat, po ktrym to niecnym
zarobku ruszaj dalej, by w najbliszym miejscu podobnego szalbierstwa domierzyli.
Najatwiejszy przystp znajduj oni do chaty uczciwego, prostego i niewiadomego
wocianina, ktry wszelkie nieszczcia i le przypadki acno przypisuje czarom,
nienaturalnym stworom i potworom, dziaaniu panetnika albo zego ducha. Miast do bogw si
modli, miast do wityni bogat zanie ofiar, prostak taki podemu wiedminowi gotw
odda grosz ostatni, wierzc, i wiedmin, w odmieniec bezbony, zdoa dol jego odwrci i
nieszczciom zapobiec.
Anonim, Monstrum, albo Wiedmina opisanie
Nie mam nic przeciwko wiedminom. Niech sobie poluj na wampiry. Byleby tylko pacili
podatki.
Radowid III miay, krl Redanii
Pragniesz sprawiedliwoci, wynajmij Wiedmina.
Grafitti na murze Katedry Prawa Uniwersytetu w Oxemurcie

Rozdzia pity
- Mwie co?
Chopczyk pocign nosem i odsun z czoa za du aksamitn czapeczk z baancim pirkiem,
zawadiacko zwisajcym z boku.
- Jeste rycerzem? - powtrzy pytanie, patrzc na Geralta lepkami niebieskimi jak farbka.
- Nie - odpowiedzia wiedmin, zdziwiony, e mu si chce odpowiada. - Nie jestem.
- Ale masz miecz! Mj tatu jest rycerzem krla Foltesta. Te ma miecz. Wikszy ni twj!
Geralt opar okcie o reling i splun do wody wirujcej za ruf szkuty.
- Nosisz na plecach - nie rezygnowa smarkacz. Czapeczka ponownie obsuna mu si na oczy.
- Co?
- Miecz. Na plecach. Dlaczego masz na plecach miecz?
- Bo wioso mi ukradli.
Smarkacz rozdziawi si, kac podziwia imponujce szczerby po mlecznych zbach.

- Odsu si od burty - powiedzia wiedmin. - I zamknij usta, bo ci much nawpada.


Chopiec otworzy usta jeszcze szerzej.
- Siwy, a gupi! - warkna matka smarkacza, dostatnio odziana szlachcianka, odcigajc latorol
za bobrowy konierz paszczyka. - Chod tu, Everett! Tyle razy ci mwiam, by nie spoufala si z
posplstwem!
Geralt westchn, patrzc na zarysy wysp i kp wyaniajce si z porannej mgy. Szkuta,
niezgrabna jak w, wloka si we waciwym dla niej, to jest wim tempie, dyktowanym
leniwym nurtem Delty. Pasaerowie, w wikszoci kupcy i wieniacy, drzemali na bagaach.
Wiedmin ponownie rozwin zwj, wrci do listu Ciri.

... pi w duej sali, ktra nazywa si Dormitorium, a ko mam ogromnie due, powiadam Ci.
Jestem u rednich Dziewczt, dwanacie nas jest, ale ja si najwicej przyjani z Eurneid, Katje i
Iol Drug. Dzisiaj natomiast Jadam Ros a najgorzej e niekiedy trzeba Poci i wstawa
bardzo wczesnym witem. Wczeniej ni w Kaer Morhen. Reszt napisz jutro albowiem zaraz
bdziemy miay Mody. W Kaer Morhen nikt nigdy si nie modli, ciekawe, czemu tutaj trzeba.
Pewnie dlatego, e to witynia.
Geralt. Matka Nenneke przeczytaa i kazaa nie pisa Gupstw i wyranie bez bdw. I czego si
ucz i e czuj si dobrze i jestem zdrowa. Czuj si dobrze i jestem zdrowa niestety Godna, ale
Wkrutce Obiad. I kazaa jeszcze Matka Nenneke napisa, e modlitwa jeszcze nikomu nie
zaszkodzia, ani mnie ani tobie te z ca pewnoci.
Geralt, ponownie mam wolny czas, napisz wic, e si ucz. Czyta i pisa poprawne Runy.
Historia. Natura. Poezja i Proza, adnie si wysawia we Wsplnym Jzyku i w Starszej Mowie.
Najlepsza jestem w Starszej Mowie, umiem te pisa Starsze Runy. Napisz Ci co, to sam
zobaczysz. Elaine blath, Feainnewedd. To znaczyo: Pikny kwiatuszek, dziecko Soca. Widzisz
sam, e umiem. I jeszcze
Teraz mog znowu pisa, albowiem znalazam nowe piro albowiem tamto stare zamao si.
Matka Nenneke przeczytaa i chwalia mnie, e poprawnie. I e jestem posuszna kazaa napisa i
eby si nie martwi. Nie martw si, Geralt.
Znw mam czas, wic napisz, co si przydarzyo. Jak karmiymy indyczki, ja, Iola i Katje, to
wielki Jeden Indyk na nas napad, szyj mia czerwon i by Okropny Straszny. Najpierw napad na
Iol a pniej na mnie chcia napa, ale ja si nie baam, bo on by i tak mniejszy i wolniejszy ni
Wahado. Zrobiam zwd i piruet i walnam go dwa razy rzg, a Umkn. Matka Nenneke nie
pozwala mi tu nosi Mojego Miecza, szkoda, albowiem bym temu Indykowi pokazaa, czego si
nauczyam w Kaer Morhen. Ja ju wiem, e poprawnie Starszymi Runami naley pisa Caer
a'Muirehen i e to znaczy Warownia Starego Morza. To pewnie dlatego tam wszdzie s Muszle i
limaki oraz Ryby odcinite w kamieniach. A Cintra poprawnie pisze si Xin'trea. Za moje imi
pochodzi od Zireael, albowiem to znaczy Jaskka, a to znaczy, e...

- Czytacie sobie?
Unis gow.
- Czytam. A co? Stao si co? Kto co zauway?
- Nie, nic - odrzek szyper, wycierajc rce o skrzany kabat. - Spokj na wodzie. Ale mga jest, a
my ju blisko urawiej Kpy...
- Wiem. Pyn tdy ju szsty raz, Pluskolec, nie liczc powrotw. Zdyem pozna szlak. Mam
oczy otwarte, nie obawiaj si.
Szyper kiwn gow, odszed w stron dziobu, przestpujc pitrzce si wszdzie paki i toboki
podrnych. cinite na rdokrciu konie parskay i omotay podkowami o deski pokadu. Byli
na rodku nurtu, wrd gstej mgy. Szkuta oraa dziobem poacie nenufarw, rozgarniaa kpy.
Geralt wrci do lektury.

... to znaczy, e mam elfie imi. A przecie nie jestem elfka. Geralt, tutaj u nas te si mwi o
Wiewirkach. Czasem nawet wojsko przyjeda i wypytuje i mwi, e rannych elfw nie wolno
leczy. Ja nie pisnam nikomu ani sweczka o tym, co byo wiosn, nie bj si. I o tym, eby
wiczy, te pamitam, nie myl sobie. Chodz do parku i trenuj, gdy mam czas. Ale nie zawsze
albowiem musz te pracowa w kuchni albo w sadzie, jak wszystkie dziewczta. I nauki te
mamy okropnie duo. Ale to nic, bd si uczy. Ty przecie te uczye si w wityni, mwia
mi o tym Matka Nenneke. I powiedziaa jeszcze, e macha mieczem moe byle dure a
wiedminka musi by modra.

Geralt, obiecae, e przyjedziesz. Przyjed.

Twoja Ciri

PS Przyjed, przyjed.

PS II. Matka Nenneke kazaa napisa na koniec Chwaa Wielkiej Melitele, niech jej

bogosawiestwo i przychylno zawsze bd z Tob. I eby Ci si nic nie stao.


Ciri

Pojechabym do Ellander, pomyla, chowajc list. Ale to niebezpieczne. Mgbym naprowadzi


ich na lad... Z tymi listami te trzeba skoczy. Nenneke korzysta z poczty kapaskiej, ale
jednak... Cholera, to zbyt ryzykowne.
- Hmmm... Hmm...
- Co znowu, Pluskolec? urawi Kp ju minlimy.
- I chwali bogw, bez wypadku - westchn szyper. - Ha, panie Geralt, znowu spokojny bdzie
rejs, widz. Mga tylko patrze, jak si podniesie, a gdy soce wyjrzy, to ju po strachu.
Potworzysko przy socu si nie pokae.
- Wcale si tym nie zmartwi.
- Ja myl - umiechn si krzywo Pluskolec. - Kompania paci wam od rejsu. Czy si co
wydarzy, czy nie, grosz i tak w kabz wpada?
- Pytasz, jak by nie wiedzia. Co to, zawi przez ciebie przemawia? e zarabiam, stojc oparty o
burt i obserwujc czajki? A tobie za co pac? Za to samo. Za to, e jeste na pokadzie. Gdy
wszystko idzie gadko, to nie masz nic do roboty, szwendasz si od dziobu do rufy, szczerzysz zby
do pasaerek lub prbujesz nacign kupcw na wdk. Mnie te wynajto, bym by na
pokadzie. Na wszelki wypadek. Bezpieczny przewz, bo wiedmin w eskorcie. Koszt Wiedmina
wliczony w cen przewozu, prawda?
- Ano, pewnie, e prawda - westchn szyper. - Kompania nie straci. Znam ich dobrze. Pywam
dla nich po Delcie pity rok, od Piany do Novigradu, od Novigradu do Piany. No, to do pracy,
panie wiedmin. Wy opierajcie si o burt, ja id si przej od dziobu do rufy.
Mga zrzeda nieco. Geralt wyj z torby drugi list, ktry otrzyma niedawno od dziwnego
posaca. Czyta ten list ju okoo trzydziestu razy. List pachnia bzem i agrestem.

Miy przyjacielu...

Wiedmin zakl z cicha, patrzc na ostre, rwne, kanciaste, rysowane energicznymi


pocigniciami pira runy, bezbdnie oddajce nastrj piszcej. Ponownie poczu ogromn
ochot, by podj prb ugryzienia si ze zoci w tyek. Gdy przed miesicem pisa do

czarodziejki, przez dwie noce z rzdu zastanawia si, jak zacz. Wreszcie zdecydowa si na
Mia przyjaciko. I teraz mia za swoje.

Miy przyjacielu, ogromnie uradowa mnie Twj niespodziewany list, otrzymany niecae trzy lata
po naszym ostatnim spotkaniu. Rado moja bya tym wiksza, e o Twoim nagym i
gwatownym zgonie kryy rne plotki. Dobrze, e zdecydowae si zdementowa je, piszc do
mnie, dobrze te, e czynisz to tak rycho. Z Twego listu wynika, e wiode ycie spokojne,
rozkosznie nudne i wyprane z wszelkich ewenementw. W dzisiejszych czasach takie ycie to
prawdziwy przywilej, drogi przyjacielu, ciesz si, e udao Ci si go dostpi.
Wzruszya mnie naga troska o moje zdrowie, jak raczye przejawi, drogi przyjacielu. Spiesz z
wieci, e i owszem, czuj si ju dobrze, okres niedyspozycji mam ju za sob, uporaam si z
kopotami, opisem ktrych nie chc Ci nudzi.
Martwi mnie bardzo i niepokoi to, e niespodziewany prezent, jaki otrzymae od Losu, przysparza
Ci zmartwie. W przypuszczeniu, e wymaga to fachowej pomocy, masz absolutn suszno.
Cho opis trudnoci - co zrozumiale - jest enigmatyczny, jestem pewna, e znam rdo
problemu. I zgadzam si z pogldem, e absolutnie konieczna jest pomoc jeszcze jednej
czarodziejki. Czuj si zaszczycona tym, e jestem drug, do ktrej si zwracasz.
Czyme zasuyam na tak wysok pozycj na licie?
Bd spokojny, miy przyjacielu, a jeeli nosie si z zamiarem suplikowania o pomoc u
dodatkowych czarodziejek, zaniechaj tego, bo nie ma potrzeby. Wyruszam nie zwlekajc, jad
wprost do miejsca, ktre wskazae w zawoalowany, ale zrozumiay dla mnie sposb. Rzecz
jasna, wyruszam w penej tajemnicy i przy zachowaniu rodkw ostronoci. Na miejscu
zorientuj si w naturze kopotu i zrobi, co bdzie w mej mocy, aby uspokoi bijce rdo.
Postaram si przy tym nie wypa gorzej ni inne panie, do ktrych zanosie, zanosisz lub
zwyke zanosi supliki. Jestem wszak Tw mi przyjacik. Zbyt zaley mi na Twej cennej
przyjani, bym moga Ci zawie, drogi przyjacielu.
Jeli w cigu najbliszych kilku lat zapragnby napisa do mnie, nie wahaj si ani chwili. Listom
Twoim jestem niezmiennie rada.

Twoja przyjacika Yennefer

List pachnia bzem i agrestem.


Geralt zakl.
Z zadumy wyrwao go nagie poruszenie na pokadzie i koysanie szkuty, sygnalizujce zmian

kursu. Cz pasaerw obiega praw burt. Szyper Pluskolec wywrzaskiwa z dziobu komendy,
szkuta powoli i opornie skrcaa w stron temerskiego brzegu, schodzia z farwateru, ustpujc
miejsca dwm wyaniajcym si z mgy okrtom. Wiedmin spojrza ciekawie.
Jako pierwszy pyn wielki, dugi na co najmniej siedemdziesit sni trjmasztowy galeas,
powiewajcy amarantow flag ze srebrnym orem. Za nim, rytmicznie pracujc czterdziestoma
wiosami, suna mniejsza, smuka galera, ozdobiona znakiem zoto-czerwonej krokwi w czarnym
polu.
- Uch, ale smoki wielgachne - powiedzia Pluskolec, stajc obok Wiedmina. - Ale rzek orz, a
fala idzie.
- Ciekawe - mrukn Geralt. - Galeas pynie pod redask bander, a galera jest z Aedirn.
- Z Aedirn, a jake - potwierdzi szyper. - I nosi wimple namiestnika z Hagge. Ale zwacie, oba
statki maj ostrodenne kaduby, blisko dwa snie zanurzenia. Znaczy to, e do samego Hagge nie
pyn, bo nie przeszyby przez porohy i mielizny w grze rzeki. Pyn do Piany albo do Biaego
Mostu. A spjrzcie, na pokadach mrowie wojska. To nie kupcy. To wojenne korabie, panie Geralt.
- Na galeasie podruje kto wany. Rozpili namiot na pokadzie.
- Ano, tak nynie wielmoe podruj - kiwn gow Pluskolec, dubic w zbach odupan od
burty drzazg. - Rzek bezpieczniej. Po lasach grasuj elfie komanda, nie wiedzie, zza ktrego
drzewa smyknie strzaa. A na wodzie nie ma strachu. Elf, jak ten kot, wody nie lubi. W chaszczach
woli siedzie...
- To musi by kto naprawd wany. Namiot jest bogaty.
- Ano, moe to by. Kto wie, moe sam krl Vizimir rzek zaszczyci? Rny nard teraz
podruje... A jeli my ju przy tym, prosilicie w Pianie, bym ucha nadstawia, czy si kto wami
nie ciekawi, czy kto o was nie wypytuje. Ot tamta amaga, widzicie go?
- Nie pokazuj palcem, Pluskolec. Co to za jeden?
- A bo ja wiem? Sami spytajcie, przecie idzie ku nam. Baczcie, jak to si chwieje! A woda by
lustro, zaraza, gdyby troch powenio, pewnie na czworakach by laz, niezgua.
Niezgu okaza si niewysoki, chudy mczyzna W trudnym do okrelenia wieku, ubrany w
weniany obszerny i niezbyt czysty paszcz, spity kolist mosin brosz. Przetyczk od broszy,
wida zgubion, zastpowa krzywy gwd ze sklepan gwk. Mczyzna podszed, chrzkn,
zmruy krtkowzroczne oczy.
- Hmm... Czy mam przyjemno z Geraltem z Rivii, wiedminem?
- Tak, moci panie. Macie.
- Pozwlcie, e si przedstawi. Jestem Linus Pitt, magister bakaarz, wykadowca historii
naturalnej w Akademii Oxenfurckiej.

- Niezmiernie mi mio.
- Hmm... Powiedziano mi, e ochraniasz waszmo przewz na zlecenie Kompanii Malatiusa i
Grocka. Jakoby przed niebezpieczestwem napaci jakiego monstrum. Zastanawia mnie, o
jakie to monstrum moe chodzi?
- Sam si nad tym zastanawiam - wiedmin opar si o, burt, patrzc na majaczce we mgle
ciemne zarysy nadrzecznych gw na temerskim brzegu. - I dochodz do wniosku, e wynajto
mnie raczej na wypadek ataku komanda Scoia'tael, ktre podobno grasuje w okolicy. Podruj
bowiem midzy Pian a Novigradem po raz szsty, a agnica nie pokazaa si ani razu...
- agnica? To jaka ludowa nazwa. Wolabym, bycie posugiwali si nazewnictwem naukowym.
Hmm... agnica... Doprawdy nie wiem, ktry gatunek macie na myli...
- Mam na myli kostropate potworzysko, dugie na dwa snie, przypominajce obronity
glonami pniak, majce dziesi ap i szczki jak piy.
- Opis pozostawia wiele do yczenia pod wzgldem naukowej cisoci. Czyby szo o ktry z
gatunkw z rodziny Hyphydridae?
- Nie wykluczam tego - westchn Geralt. - agnica, z tego, co o niej wiem, pochodzi z
wyjtkowo parszywej rodziny, adna nazwa nie jest dla tej rodziny krzywdzca. Rzecz w tym,
moci bakaarzu, e podobno ktry z czonkw tego niesympatycznego rodu zaatakowa dwa
tygodnie temu szkut Kompanii. Tu, w Delcie, niedaleko miejsca, w ktrym si wanie
znajdujemy.
- Kto tak twierdzi - zamia si skrzekliwie Linus Pitt - ten jest nieukiem albo kamc. Nic
podobnego zdarzy si nie mogo. Znam bardzo dobrze faun Delty. Rodzina Hyphydridae w ogle
tu nie wystpuje. Ani inny a do tego stopnia niebezpieczny, drapieny gatunek. Znaczne zasolenie
i nietypowy skad chemiczny wody, zwaszcza w czasie przypywu...
- W czasie przypywu - przerwa Geralt - gdy fala pywowa przejdzie przez kanay Novigradu, w
Delcie w ogle nie ma wody w cisym znaczeniu tego sowa. Jest ciecz skadajca si z
odchodw, mydlin, oleju i zdechych szczurw.
- Niestety, niestety - zasmuci si magister bakaarz. - Degradacja rodowiska... Nie uwierzycie,
ale z ponad dwch tysicy gatunkw ryb, ktre yy w tej rzece jeszcze pidziesit lat temu,
zostao nie wicej ni dziewiset. To doprawdy przykre.
Obaj oparli si o reling i w milczeniu patrzyli na zielon mtn to. Przypyw ju si zaczyna, bo
woda mierdziaa coraz silniej. Pojawiy si pierwsze zdeche szczury.
- Wygin ze szcztem gowacz biaopetwy - przerwa milczenie Linus Pitt. - Znikn kefal,
wogw, kitara, wiun pasiasty, brzanka, kieb dugowsy, zbacz krlewski...
W odlegoci okoo dziesiciu sni od burty woda zakotowaa si. Przez moment obaj widzieli
ponad dwudziestofuntowy okaz krlewskiego zbacza, ktry pokn zdechego szczura i znikn w
gbinie, machnwszy wdzicznie petw ogonow.

- Co to byo? - wzdrygn si magister.


- Nie wiem - Geralt spojrza w niebo. - Moe pingwin?
Uczony rzuci na niego okiem, zaci wargi.
- Z pewnoci nie bya to jednak wasza legendarna agnica! Mwiono mi, e wiedmini dysponuj
znaczn wiedz o niektrych rzadkich gatunkach. A wy nie do, e powtarzacie plotki i bajdy,
to jeszcze prbujecie drwi ze mnie w prostacki sposb... Czy wy mnie w ogle suchacie?
- Mga si nie podniesie - rzeki cicho Geralt.
- H?
- Wiatr wci saby. Gdy wpyniemy w odnogi, midzy ostrowy, bdzie jeszcze sabszy. Bdzie
mglisto a do samego Novigradu.
- Ja nie pyn do Novigradu, wysiadam w Oxenfurcie - oznajmi sucho Pitt. - A mga? Nie jest a
tak gsta, by uniemoliwia nawigacj, jak mylicie?
Chopczyk w czapeczce z pirkiem przebieg obok nich, wychyli si mocno, prbujc patykiem
zowi obijajcego si o burt szczura. Geralt podszed, wyrwa mu patyk.
- Zmykaj std. Nie zbliaj si do burt!
- Maaaamaaaa!
- Everett! Chod tu natychmiast!
Magister bakaarz wyprostowa si, popatrzy na Wiedmina przenikliwie.
- Wy, zdaje si, prawdziwie wierzycie, e co nam zagraa?
- Panie Pitt - rzek Geralt najspokojniej jak umia. - Dwa tygodnie temu co cigno dwoje ludzi
z pokadu jednej ze szkut Kompanii. We mgle. Nie wiem, co to byo. Moe bya to wasza hyfydra,
czy jak jej tam. Moe by to kieb dugowsy. Ale ja myl, e to bya agnica.
Uczony wyd wargi.
- Przypuszczenia - owiadczy - winny opiera si na solidnych naukowych podstawach, nie na
pogoskach i plotkach. Mwiem wam, hyfydra, ktr uparcie nazywacie agnica, nie wystpuje
w wodach Delty. Zostaa wytpiona dobre p wieku temu, nawiasem mwic wskutek
dziaalnoci wam podobnych, gotowych natychmiast zabija wszystko, co nieadnie wyglda, bez
namysu, bez bada, bez obserwacji, bez zastanawiania si nad nisz ekologiczn.
Geralt mia przez chwil ochot szczerze powiedzie, gdzie ma agnic i jej nisz, ale rozmyli
si.
- Panie bakaarzu - rzek spokojnie. - Jedn ze cignitych z pokadu osb bya moda dziewczyna

w ciy. Chciaa schodzi w wodzie spuchnite stopy. Teoretycznie jej dziecko mogoby kiedy
zosta rektorem waszej uczelni. Co powiecie na takie podejcie do ekologii?
- To jest podejcie nienaukowe, emocjonalne i subiektywne. Natura rzdzi si wasnymi prawami
i cho s to prawa okrutne i bezwzgldne, nie ma co ich poprawia. To walka o byt! - magister
przechyli si przez reling i splun do wody. - A tpienia gatunkw, nawet drapienych, nie
mona niczym usprawiedliwi. Co na to powiecie?
- Powiem, e niebezpiecznie si tak wychyla. W okolicy moe by agnica. Chcecie sprawdzi
na wasnej skrze, w jaki sposb agnica walczy o byt?
Linus Pitt puci reling, odskoczy gwatownie. Poblad lekko, ale natychmiast odzyska
kontenans, ponownie wyd wargi.
- Zapewne wiele wiecie o owych fantastycznych agnicach, panie wiedminie?
- Bez wtpienia mniej ni wy. Moe wic skorzystamy z okazji? Owiecie mnie nieco, panie
bakaarzu, wycie troch wiedzy o drapienikach wodnych. Chtnie posucham, podr mniej
si bdzie duya.
- Drwicie ze mnie?
- Pod adnym pozorem. Naprawd chciabym uzupeni luki w wyksztaceniu.
- Hmmm... Jeli naprawd... Czemu nie. Posuchajcie zatem. Rodzina Hyphydridae, naleca do
rzdu Amphipoda, czyli Obunogw, obejmuje cztery znane nauce gatunki. Dwa z nich yj
wycznie w wodach tropikalnych. W naszym klimacie spotyka si natomiast, obecnie bardzo
rzadko, niewielk Hyphydra Longicauda, oraz osigajc nieco wiksze rozmiary Hyphydra
marginata. Biotopem obu gatunkw s wody stojce lub wolno pynce. S to rzeczywicie
gatunki drapiene, preferujce jako pokarm stworzenia ciepokrwiste... Macie co do dodania?
- Chwilowo nie. Sucham z zapartym tchem.
- Tak, hmm... W ksigach znale te mona wzmianki o podgatunku Pseudohyphydra, yjcym
w bagnistych wodach Angrenu. Jednak ostatnio uczony Bumbler z Aldersbergu dowid, e jest to
cakowicie odrbny gatunek z rodziny Mordidae, czyli Zagrycw. ywi si wycznie rybami i
maymi pazami. Zosta nazwany Ichtyouorax Bumbleri.
- Ma potwr szczcie - umiechn si wiedmin. - Ju po raz trzeci zosta nazwany.
- Jak to?
- Stwr, o ktrym mwicie, to yrytwa, w Starszej Mowie noszca nazw cinerea. A jeli uczony
Bumbler twierdzi, e ywi si wycznie rybami, to wnosz, e nigdy nie kpa si w jeziorku, w
ktrym yrytwy bytuj. Ale pod jednym wzgldem Bumbler ma racj: z agnic cinerea ma tyle
wsplnego, co ja z lisem. Obaj lubimy je kaczuszki.
- Jaka cinerea? - achn si bakaarz. - Cinerea to stwr mityczny! Doprawdy rozczarowuje mnie

wasza niewiedza. Zaiste, zaskoczony jestem...


- Wiem - przerwa Geralt. - Bardzo trac przy bliszym poznaniu. Niemniej pozwol sobie na kilka
dalszych poprawek do waszych teorii, panie Pitt. Ot agnice zawsze yy w Delcie i yj nadal.
Owszem, by taki czas, gdy wydawao si, e wyginy. ywiy si bowiem tymi maymi fokami...
- Karowatymi morwinami rzecznymi - poprawi magister. - Nie bdcie ignorantem. Nie
mylcie fok z...
-... ywiy si morwinami, a morwiny wytrzebiono, bo przypominay foki. Dostarczay foczego
futra i tuszczu. Pniej za w grze rzeki pokopano kanay, pobudowano tamy i przegrody. Prd
osab, Delta zamulia si i zarosa. A agnica ulega mutacji. Przystosowaa si.
- H?
- Ludzie odbudowali jej acuch pokarmowy. Dostarczyli ciepokrwistych stworze na miejsce
morwinw. Zaczto wozi przez Delt owce, bydo, nierogacizn. agnic w mig nauczyy si, e
kada pynca po Delcie szkuta, barka, tratwa lub komiga to jeden wielki pmisek z arciem.
- A mutacja? Mwilicie o mutacji!
- To pynne ajno - Geralt wskaza na zielon wod - zdaje si agnicy odpowiada. Wzmaga
wzrost. Cholera potrafi podobno by tak wielka, e bez wysiku ciga krow z tratwy.
cignicie z pokadu czowieka to dla niej fraszka. Zwaszcza z pokadw tych kryp, ktre
Kompania wykorzystuje do transportu pasaerw. Sami widzicie, jak to gboko siedzi w wodzie.
Bakaarz szybko cofn si od burty, najdalej, jak mg, jak pozwalay wzki i bagae.
- Syszaem plusk! - sapn, wpatrujc si w mg midzy kpami. - Panie wiedminie!
Syszaem...
- Spokojnie. Oprcz plusku sycha te skrzyp wiose w dulkach. To celnicy z redaskiego brzegu.
Zobaczycie, zaraz tu bd i zrobi zamieszanie, jakiego nie zdoayby zrobi trzy, a nawet cztery
agnice.
Pluskolec przebieg obok. Zakl plugawie, bo chopczyk w czapeczce z pirkiem zaplta mu si
pod nogi.
Pasaerowie i kupcy, wielce zdenerwowani, przegldali swe mienie i usiowali ukry przemyt.
Za ma chwil o burt stukna dua d, a na pokad szkuty wskoczyo czterech ruchliwych,
rozgniewanych i bardzo haaliwych osobnikw. Otoczyli szypra koem, pokrzyczeli gronie,
usilnie prbujc nada swym osobom i funkcjom pozory wanoci, po czym z entuzjazmem rzucili
si na baga i dobytek podrnych.
- Kontroluj jeszcze przed ldowaniem! - poskary si Pluskolec, podchodzc do Wiedmina i
magistra. - To bezprawie jest, no nie? Przecieemy jeszcze nie na redaskiej ziemi. Redania jest
na prawym brzegu, p mili std!

- Nie - zaprzeczy bakaarz. - Granica midzy Redania a Temeri przebiega rodkiem nurtu
Pontaru.
- A jak tu, kurwa, nurt wymierzy? Tu jest Delta! Kpy, achy i ostrowy cigiem zmieniaj
pooenie, farwater jest co dnia inny! Skaranie boskie! Hej! Gwniarzu! Zostaw ten bosak, bo ci
rzy posiniacz! Wielmona pani! Pilnujcie dzieciaka! Skaranie boskie!
- Everett! Zostaw to, bo si ubrudzisz!
- Co jest w tym kufrze? - wrzeszczeli celnicy. - Hej, rozwiza mi ten tob! Czyj ten wzek?
Waluta jest? Waluta, pytam? Temerski albo nilfgaardzki pienidz?
- Tak oto wyglda wojna celna - skomentowa rozgardiasz Linus Pitt, robic mdr min. Vizimir wymg na Novigradzie wprowadzenie prawa skadu. Foltest z Temerii odpowiedzia
retorsyjnym, bezwzgldnym prawem skadu w Wyzimie i Gors Velen. Mocno ugodzi tym
redaskich kupcw, wic Vizimir zaostrzy ca na temerskie wyroby. Chroni redask
gospodark. Temeria zalewana jest tanimi towarami pochodzcymi z nilfgaardzkich manufaktur.
Dlatego celnicy s tacy gorliwi. Gdyby nilfgaardzkie towary w nadmiarze przedostay si przez
granic, gospodarka Redanii mogaby run. Redania prawie nie ma manufaktur, a rzemielnicy
nie wytrzymaliby konkurencji.
- Krtko mwic - umiechn! si Geralt - Nilfgaard powoli zdobywa towarem i zotem to, czego
nie zdoby orem. Temeria nie broni si? Foltest nie wprowadzi blokady poudniowych granic?
- Jakim sposobem? Towar idzie przez Mahakam, przez Brugge, przez Verden, przez porty w
Cidaris. Dla kupcw liczy si za wycznie zysk, nie polityka. Gdyby krl Foltest zablokowa
granice, gildie kupieckie podniosyby straszne larum...
- Waluta jest? - warkn, podchodzc do nich, celnik o przekrwionych oczach i zaronitej gbie.
- Co do oclenia?
- Jestem uczonym!
- Bdcie sobie nawet ksiciem! Pytam, co wwozicie?
- Zostaw ich, Boratek - rzek przywdca grupy, wysoki i barczysty celnik z dugim czarnym
wsem. - Wiedmina nie poznajesz? Witaj, Geralt. To twj znajomy? Uczony? A wic do
Oxenfurtu, panie? I bez bagau?
- W rzeczy samej. Do Oxenfurtu. I bez bagau.
Celnik wycign z rkawa wielk chustk, wytar czoo, wsy i szyj.
- I jak dzisiaj, Geralt? - spyta. - Potwr nie objawi si?
- Nie. A ty, Olsen, widziae co moe?
- Ja nie mam czasu si rozglda. Ja pracuj.

- Mj tatu - owiadczy Eyerett, podkradszy si bezszelestnie - jest rycerzem krla Foltesta! I


ma jeszcze wiksze wsy!
- Zjedaj, ptaku - powiedzia do niego Olsen, po czym westchn ciko. - Masz moe troch
wdki, Geralt?
- Nie.
- Ale ja mam - zaskoczy wszystkich uczony m z Akademii, wycigajc z sakwy paski bukak.
- A ja mam zaksk - pochwali si Pluskolec, wyaniajc si jak spod ziemi. - Wdzone mitusy!
- A mj tatu...
- Zjedaj, gwniarzu.
Usiedli na zwojach lin w cieniu jednego ze stojcych na rdokrciu wozw, kolejno pocigajc z
bukaka i poerajc mitusy. Olsen musia ich na chwil opuci, bo wybucha awantura.
Krasnoludzki kupiec z Mahakamu da niszego wymiaru ca, prbujc wmwi celnikom, e
wwoone futra nie s futrami srebrnych lisw, lecz wyjtkowo wielkich kotw. Matka
wcibskiego i wszdobylskiego Eyeretta nie chciaa natomiast w ogle podda si kontroli,
piskliwie powoujc si na rang ma i przywileje szlacheckie.
Statek wolno sun szerokim przesmykiem wrd zakrzaczonych ostroww, wlokc przy burtach
warkocze zgarnianych nenufarw, greli i rdestnic. Wrd trzcin gronie buczay bki i
pogwizdyway wie. Czaple, stojc na jednej nodze, ze stoickim spokojem patrzyy w wod,
wiedzc, e nie ma si co gorczkowa - ryba prdzej czy pniej sama podpynie.
- I co, panie Geralt? - odezwa si Pluskolec, wylizujc mitusi skr. - Jeszcze jeden spokojny
rejs? Wiecie, co wam rzekn? Ten potwr gupi nie jest. On wie, ecie si na niego zasadzili. U
nas, we wiosce, bya, uwaacie, rzeczka, w niej ya wydra, ona zakradaa si na podwrko, kury
dusia. A taka bya cwana, e nie przylaza nigdy, jeli doma by ojciec albo ja z brami. Przyazia
jeno wtedy, gdy ostawa dziadunio, samiuteki jeden. A dziadunio nasz, uwaacie, na rozumie
troch sabowa i nogi mu paralusz odj. Wydra, psia jej ma, jakby wiedziaa o tym. No to
pewnego razu nasz tatko...
- Dziesi procent ad valorem! - rozdar si ze rdokrcia krasnoludzki kupiec, wywijajc skr
lisa. - Tyle si naley i wicej ni miedziaka nie zapac!
- To wam skunfiskuj wszystko! - rykn gniewnie Olsen. - I stray novigradzkiej donios, a
wtenczas do ciupy pjdziecie, razem z tym waszym Walorem! Boratek, inkasuj co do grosza! Hej,
zostawilicie co dla mnie? Nie wyopalicie do dna?
- Siadaj, Olsen - Geralt zrobi mu miejsce na linach.
- Nerwow masz prac, jak widz.
- Ach, mam ju tego wyej uszu - westchn celnik, po czym ykn z bukaka, wytar wsy. -

Rzucam to w zaraz, wracam do Aedirn. Ja jestem prawy Vengerberczyk, pocignem do


Redanii za siostr i szurzym, ale nynie wracam. Wiesz, Geralt, zamiaruj zacign si do wojska.
Podobnie krl Demawend ogosi zacig do wojsk specjalnych. P roku szkolenia w obozie, a
potem ju leci od, trzy razy wicej, nili tu dostaj, nawet jeli wliczy apwki. Przesolone te
mitusy.
- Syszaem o tym specjalnym wojsku - potwierdzi Pluskolec. - To na Wiewirki szykowane, bo z
elfimi komandami leguralne wojsko nie daje rady. Najchtniej, jakem sysza, zacigaj tam
pelfw. Ale ten obz, gdzie ich wojowania ucz, to podobnie istne pieko. Stamtd p na p
wychodz, jedni po od, drudzy na alnik, nogami do przodu.
- Tak trza - rzek celnik. - Wojsko specjalne, szyper, to nie byle szysz. To nie zasrani tarczownicy,
co to im starczy pokaza, ktrym kocem oszczep kole. Wojsko specjalne musi si umie bi, e
hej!
- Taki to wojownik srogi, Olsen? A Wiewirkw si nie bojasz? e ci rzy szypami nadziej?
- O wa! Te wiem, jak uk nacign. Wojowaem ju z Nilfgaardem, to co mi tam elfy.
- Powiadaj - wzdrygn si Pluskolec - e jak im kto ywcem w rce wpadnie, owym
Scoia'tael... To lepiej by mu byo si nie rodzi. Okrutnie zamcz.
- Ech, zamknby gb, szyper. Pleciesz by baba. Wojna to wojna. Raz ty wroga, wtry raz wrg
ciebie rypnie w zad. Nasi zapanych elfw te nie gaszcz, nie bj si.
- Taktyka terroru - Linus Pitt wyrzuci za burt gow i krgosup mitusa. - Przemoc rodzi
przemoc. Nienawi wrosa w serca... i zatrua krew pobratymcz...
- Czego? - skrzywi si Olsen. - Mwcie po ludzku!
- Cikie czasy nastay.
- Juci, prawda - przytakn Pluskolec. - Ani chybi bdzie wielka wojna. Krucy co dnia gsto po
niebie lataj, cierwo wida ju im pachnie. A wieszczka Itlina koniec wiata przepowiedziaa.
Biae wiato nastanie, zasi potem Biae Zimno. Albo na odwyrtk, zapomniaem, jak to szo. A
ludziska powiadaj, e byy te widome znaki na niebie...
- Ty na farwater patrz, szyper, miast w niebo, bo si na mielizny wpieprzy ten twj korab. Ha,
juemy na wysokoci Oxenfurtu. Spjrzcie jeno, ju Bary wida!
Mga przerzedzia si wyranie, tak e mogli widzie kpy i gi prawego brzegu i wznoszcy si
nad nimi fragment akweduktu.
- To jest, moi panowie, eksperymentalna oczyszczalnia ciekw - pochwali si magister
bakaarz, odmawiajc kolejki. - To wielki sukces nauki, wielkie osignicie Akademii.
Wyremontowalimy dawny elfi akwedukt, kanay i osadnik, neutralizujemy ju cieki caego
uniwersytetu, miasteczka, okolicznych wsi i farm. To, co nazywacie Bary, to jest wanie
osadnik. Ogromny sukces nauki...

- Gowy w d, gowy w d - ostrzeg Olsen, kryjc si za nadburciem. - oskiego roku, jak toto
wybucho, gwno doleciao a do urawiej Kpy.
Szkuta wpyna pomidzy wyspy, przysadzista wiea osadnika i akwedukt znikny we mgle.
Wszyscy odetchnli z ulg.
- Nie pyniesz wprost oxenfurck odnog, Pluskolec? - spyta Olsen.
- Wpierw zawijam do Grabowej Buchty. Po handlarzy ryb i kupcw z temerskiej strony.
- Hmm... - celnik podrapa si w szyj. - Do Buchty... Suchaj no, Geralt, nie masz ty przypadkiem
jakich zatargw z Temerczykami?
- A co? Kto o mnie wypytywa?
- Zgade. Jak widzisz, pamitam o twej probie, by baczy na takich, co si tob ciekawi. Ot,
wystaw sobie, dopytywaa si o ciebie temerska Stra, Donieli mi o tym tamtejsi celnicy, z
ktrymi mam sztam. Co tu mierdzi, Geralt.
- Woda? - przestraszy si Linus Pitt, ogldajc si pochliwie na akwedukt i ogromny sukces
nauki.
- Ten gwniarz? - Pluskolec wskaza na Everetta, wci krccego si w pobliu.
- Ja nie o tym - skrzywi si celnik. - Posuchaj, Geralt, temerscy celnicy powiadali, e owa Stra
zadawaa dziwne pytania. Oni wiedz, e pywasz na szkutach Malatiusa i Grocka. Pytali... czy
pywasz samojeden. Czy nie wozisz ze sob... Do diaba, tylko si nie miej! Szo im o jak
niedoros pannic, ktr jakoby widywano w twoim towarzystwie.
Pluskolec zarechota. Linus Pitt spojrza na Wiedmina wzrokiem penym niechci, takim, jakim
naley spoglda na biaowosych mczyzn, ktrymi prawo interesuje si z tytuu skonnoci do
niedorosych pannic.
- Dlatego te - odchrzkn Olsen - temerscy celnicy mniemali, e to najrychlej prywatka.
Osobiste porachunki, w ktre kto wciga Stra. Tak jakby... No, rodzina panienki albo
narzeczony. Celnicy podpytali wic ostronie, kto za tym stoi. I dowiedzieli si. Ot szlachcic to
jest, podobnie, wyszczekany jak kanclerz, niebiedny i nieskpy, kacy si nazywa... Rience,
czy jako tak. Na lewym policzku ma kran plam, jakby oparzelin. Znasz takiego?
Geralt wsta.
- Pluskolec - powiedzia. - Schodz z pokadu w Grabowej Buchcie.
- Jake to? A co z potworem?
- To wasze zmartwienie.
- Wzgldem zmartwienia - przerwa Olsen - to spjrz no na praw burt, Geralt. O wilku mowa.

Zza wyspy, z podnoszcej si szybko mgy, wyoni si barkas, na ktrego maszcie leniwie
powiewa czarny proporzec usiany srebrnymi liliami. Zaog stanowio kilku ludzi w szpiczastych
czapkach temerskiej Stray.
Geralt szybko sign do torby, wydoby oba listy - ten od Ciri i ten od Yennefer. Szybko podar je
na drobne strzpy i wyrzuci do rzeki. Celnik obserwowa go w milczeniu.
- Co ty wyrabiasz, mona wiedzie?
- Nie mona. Pluskolec, zaopiekuj si moim koniem.
- Ty chcesz... - zmarszczy si Olsen. - Ty zamierzasz...
- To moja rzecz, co zamierzam. Nie mieszaj si do tego, bo bdzie incydent. Pyn pod temerska
flag.
- Chdo ich flag - celnik przesun kord w bardziej dostpne miejsce na pasie, przetar
rkawem emaliowany ryngraf ze znakiem ora na czerwonym polu. - Jeli ja jestem na pokadzie
i czyni kontrol, to tu jest Redania. Nie pozwol...
- Olsen - przerwa wiedmin, chwytajc go za rkaw - Nie wtrcaj si, prosz. Tego z poparzon
twarz nie ma na barkasie. A ja musz wiedzie, kim on jest i czego chce. Musz si z nim
zobaczy.
- Pozwolisz, by ci w dyby wzili? Nie bd durny! Jeli to osobiste porachunki, zemsta na
prywatne zlecenie, to zaraz za ostrowiem, na Odmcie, polecisz za burt z kotwic u szyi.
Zobaczysz si, ale z rakami na dnie!
- To jest temerska Stra, nie bandyci.
- Tak? A spjrz tylko na ich gby! Ja zreszt zaraz bd wiedzia, kim oni po prawdzie s.
Zobaczysz.
Barkas, zbliywszy si szybko, dobi do burty szkuty. Jeden ze Stranikw rzuci lin, drugi zaczepi
bosak o reling.
- Jam jest szyprem! - Pluskolec zagrodzi drog trzem wskakujcym na pokad osobnikom. - To
statek Kompanii Malatiusa i Grocka! Czego tu...
Jeden z osobnikw, krpy i ysy, bezceremonialnie odepchn go ramieniem, grubym jak konar
dbu.
- Niejaki Gerald, zwany Geraldem z Rivii! - zagrzmia, mierc szypra wzrokiem. - Jest takowy na
pokadzie?
- Nie ma.
- To ja - wiedmin przestpi toboy i paki, zbliy si. - To ja jestem Geralt, zwany Geraltem. O co

chodzi?
- W imieniu prawa jestecie aresztowani - ysy powid wzrokiem po tumie podrnych. - Gdzie
dziewczyna?
- Jestem sam.
- esz!
- Zaraz, zaraz - Olsen wyoni si zza plecw Wiedmina, pooy mu rk na ramieniu. Spokojnie, bez krzykw. Spnilicie si, Temerczycy. On ju jest aresztowany i te w imieniu
prawa. Jam go capn. Za przemyt. Wedle rozkazu zabieram go do kordegardy w Oxenfurcie.
- e jak? - zmarszczy si ysy. - A dziewczyna?
- Nie ma tu i nie byo nijakiej dziewczyny.
Stranicy popatrzyli na siebie w niezdecydowanym milczeniu. Olsen umiechn si szeroko,
podkrci czarny ws.
- Wiecie, co uczynimy? - parskn. - Pycie z nami do Oxenfurtu, Temerczycy. My i wy ludzie
proci, jake si nam wyzna w prawie? A komendant oxenfurckiej kordegardy to czek niegupi i
byway, on nas rozsdzi. Przecie znacie naszego komendanta, nie? Bo on waszego, z Buchty, zna
wietnie. Wyoycie mu wasz spraw... Pokaecie nakaz i pieczcie... Bo wszake macie nakaz z
pieczciami jak trzeba, h?
ysy milcza, patrzc na celnika ponuro.
- Nie mam czasu ni ochoty do Oxenfurtu! - wrzasn nagle. - Zabieram ptaszka na nasz brzeg i
tyle! Stran, Vitek! Jazda, przepatrze mi szkut! Znale mi dziewuch, migiem!
- Zaraz, pomaleku - Olsen nie przej si wrzaskiem, cedzi sowa powoli i dobitnie. - Jestecie
po redaskiej stronie Delty, Temerczycy. Nie macie aby czego do oclenia? Albo jakiej
kontrabandy? Zaraz sprawdzimy. Poszukamy. A jeli co znajdziemy, to jednak bdziecie musieli
na chwil pofatygowa si do Oxenfurtu. A my, jeli chcemy, zawsze co znajdziemy. Chopy! Do
mnie!
- Mj tatu - zapia nagle Everett, zjawiajc si przy ysym nie wiedzie skd - jest rycerzem! Ma
jeszcze wikszy n!
ysy byskawicznie chwyci go za bobrowy konierz, poderwa z pokadu, strcajc czapeczk z
pirkiem. Otoczywszy go w pasie ramieniem, przyoy chopcu kordelas do garda.
- Cofn si! - rykn. - Cofn si, bo szyj urn smarkaczowi!
- Evereeeeett! - zawya szlachcianka.
- Ciekawe metody - rzek wolno wiedmin - stosuje temerska Stra. Zaiste, tak ciekawe, e

wierzy si nie chce, e to naprawd Stra.


- Zamknij gb! - wrzasn ysy, potrzsajc kwiczcym jak prosi Everettem. - Stran, Vitek,
bierzcie go! W pta i na barkas! A wy, cofn si! Gdzie jest dziewczyna, pytam? Dawa mi j, bo
jak nie, to zarn gwniarza!
- A zarnij - wycedzi Olsen, dajc znak swym celnikom i dobywajc korda. - Co to on, mj, czy
jak? A jak go ju zarniesz, to sobie pogadamy.
- Nie wtrcaj si! - Geralt rzuci miecz na pokad, powstrzyma gestem celnikw i eglarzy
Pluskolca. - Jestem wasz, panie e-straniku. Pu dzieciaka.
- Na barkas! - ysy, nie puszczajc Everetta, cofn si ku burcie, uchwyci liny. - Vitek, wi go! A
wy wszyscy do tyu! Jeli ktry si ruszy, szczeniak zdechnie!
- Zwariowae, Geralt? - warkn Olsen.
- Nie wtrcaj si!
- Everreeeett!!!
Temerski barkas zakoysa si nagle, odskoczy od szkuty. Woda eksplodowaa z gonym
pluskiem, wystrzeliy z niej dwie dugie, zielone, kostropate apy, najeone kolcami jak odna
modliszki. apy chwyciy Stranika z bosakiem i w mgnieniu oka wcigny go pod wod. ysy
zawy dziko, puci Everetta, uczepi si lin zwisajcych z burty barkasu. Eyerett chlupn w
wod, ktra ju zdya poczerwienie. Wszyscy - ci na szkucie i ci na barkasie - zaczli
wrzeszcze jak optani.
Geralt wyszarpn si dwm prbujcym go wiza Stranikom. Jednego trzasn pici w
podbrdek i wyrzuci za burt. Drugi zamachn si na niego elaznym hakiem, ale zmik i oklap
w ucisku Olsena, z kordem celnika wbitym po rkoje pod ebra.
Wiedmin przesadzi niski reling. Zanim gsta od wodorostw woda zamkna si nad jego gow,
usysza jeszcze krzyk Linusa Pitta, wykadowcy historii naturalnej w Akademii Oxenfurckiej.
- Co to jest? Co to za gatunek? Takich zwierzt nie ma!
Wynurzy si tu przy temerskim barkasie, cudem unikajc pchnicia ocieniem, ktrym chcia
go dziabn jeden z ludzi ysego. Stranik nie zdy uderzy ponownie, plusn w wod ze strza
w gardle. Geralt, chwytajc upuszczony ocie, odbi si nogami od burty, zanurkowa w kbicy
si wir, z rozmachem dgn co, majc nadziej, e to nie Everett.
- To niemoliwe! - sysza wrzaski bakaarza. - Takie zwierz istnie nie moe! A przynajmniej
istnie nie powinno!
Z tym ostatnim stwierdzeniem zgadzam si w peni, pomyla wiedmin, dziobic ocieniem
twardy, najeony wyrostkami pancerz agnicy. Trup temerskiego stranika podrygiwa
bezwadnie w sierpowatych szczkach potwora, smuy krwi. agnica machna ostro paskim

ogonem, zanurkowaa ku dnu, wzbijajc chmury muu.


Usysza cienki krzyk. Everett, kotujc wod jak may piesek, uchwyci si ng ysego,
usiujcego wspi si na barkas po zwisajcych z burty linach. Liny puciy, obaj, Stranik i
chopiec, z bulgotem zniknli pod powierzchni. Geralt rzuci si w ich stron, zanurkowa. To, e
prawie natychmiast trafi palcami na bobrowy konierz chopczyka, byo absolutnym
przypadkiem. Wyrwa Everetta z matni wodorostw, wypyn na wznak, mcc nogami
dopyn do szkuty.
- Tutaj, panie Geralt! Tutaj! - sysza zaguszajce si wzajemnie ryki i wrzaski. - Dawaj go! Lina!
ap lin! Zaraaazaaaa!!! Lina! Geraaaalt! Bosakiem, bosakiem! Moje dzieckooooo!!!
Kto wyszarpn chopca z jego ucisku, powlk w gr. W tym samym momencie kto zapa go
od tyu, waln w potylic, nakry sob i wepchn pod wod. Geralt wypuci ocie obrci si,
ucapi napastnika za pas. Drug rk chcia chwyci za wosy, ale nic z tego nie wyszo. To by
ten ysy.
Wynurzyli si obaj, tylko na chwil. Temerski barkas oddali si ju nieco od szkuty, Geralt i ysy,
spleceni w ucisku, byli porodku. ysy chwyci go za gardo, wiedmin wbi mu kciuk w oko.
Stranik wrzasn, puci go, odpyn. Geralt nie mg odpyn - co trzymao go za nog i
cigno w d, w gbi. Obok, niby korek, wyprysno na powierzchni przepoowione ciao.
Wiedzia ju, co go trzyma, zbdna mu bya informacja Linusa Pitta, drcego si z pokadu szkuty.
- To stawong! Rzd Amphipoda! Gromada Wielkoszczki!
Geralt wciekle zamci rkami po wodzie, usiujc wyszarpn nog z kleszczy agnicy,
cigncych go ku kapicym miarowo szczkom. Magister bakaarz znowu mia racj. Szczki nie
byy mae.
- ap lin! - rycza Olsen. - Lin ap!
Nad uchem Wiedmina wisn rzucony ocie, z trzaskiem wbijajc si w wynurzony, obronity
glonami pancerz potwora. Geralt chwyci trzonek, napar na, odepchn si z moc, podkurczy
woln nog i z rozmachem kopn agnic. Wyrwa si z kolczastych ap, zostawiajc w nich but,
sporo spodni i niemao skry. W powietrzu zawiszczay dalsze ocienie i harpuny, w wikszoci
chybiajc. agnica stulia apy, machna ogonem, z gracj zanurkowaa w zielon to.
Geralt chwyci lin, ktra spada mu wprost na twarz.
Bosak, bolenie ranic bok, zahaczy go za pas. Poczu szarpnicie, pojecha w gr, pochwycony
wieloma rkami przetoczy si przez reling i run na deski pokadu, ociekajc wod, szlamem,
zielskiem i krwi. Obok toczyli si pasaerowie, zaoga szkuty i celnicy. Krasnolud od lisich futer i
Olsen strzelali z ukw, wychyleni za nadburcie.
Everett, mokry i zielony od glonw, szczka zbami w objciach matki, ka i wyjania
wszystkim, e nie chcia.
- Panie Geralt! - wrzeszcza mu nad uchem Pluskolec. - yjecie aby?

- Psiakrew... - wiedmin wyplu wodorosty. - Za stary ju na to wszystko jestem... Za stary...


Obok krasnolud spuci ciciw, a Olsen rykn radonie.
- Prosto w kadun! Ua-ha-ha! Pikny strza, panie kunierz! Hej, Boratek, oddaj mu pienidze!
Zasuy tym strzaem na ulg celn!
- Stjcie... - wycharcza wiedmin, nadaremnie usiujc wsta. - Nie pozabijajcie wszystkich, do
diaba! Musz mie ktrego ywcem!
- Zostawilimy jednego - zapewni celnik. - Tego ysonia, co si ze mn przekomarza. Reszt
wystrzelalimy. A yso, o, tam pywa. Zaraz go wyowim. Dawajcie bosaki!
- Odkrycie! Wielkie odkrycie! - krzycza Linus Pitt, podskakujc przy burcie. - Cakiem nowy, nie
znany nauce gatunek! Absolutny unikat! Ach, jake jestem wam wdziczny, panie wiedminie!
Gatunek ten bdzie od dzi figurowa w ksigach jako... Jako Geraltia maxiliosa pitti!
- Panie bakaarzu - wystka Geralt. - Jeli naprawd chcecie okaza mi wdziczno... To
niechaj ta cholera nazywa si Everetia.
- Te piknie - zgodzi si uczony. - Ach, c za odkrycie! C za unikalny, wspaniay okaz!
Zapewne jedyny yjcy w Delcie...
- Nie - powiedzia nagle ponuro Pluskolec. - Nie jedyny. Patrzcie!
Przylegajcy do niedalekiej wysepki dywan greli drgn, zakoysa si gwatownie. Zobaczyli
fal, a potem wielkie, podune, przypominajce przegniy pie cielsko, szybko przebierajce
licznymi odnami i kapice szczkami. ysy obejrza si, zawy przeraliwie i popyn, burzc
wod rkami i nogami.
- C za okaz, c za okaz - notowa prdko Pitt, przejty do granic. - Chwytne odna gowowe,
cztery pary szczkonek... Silny wachlarz ogonowy... Ostre kleszcze...
ysy obejrza si ponownie, zawy jeszcze przeraliwiej. A Everetia maxiliosa pitti wycigna
chwytne odna gowowe i silniej machna wachlarzem ogonowym. ysy zakotowa wod w
rozpaczliwej i beznadziejnej prbie ucieczki.
- Niech mu woda lekk bdzie - powiedzia Olsen. Ale czapki nie zdj.
- Mj tatu - zaszczeka zbami Everett - umie pywa szybciej ni ten pan!
- Zabierzcie std dzieciaka - warkn wiedmin.
Potwr rozwar kleszcze, kapn szczkami. Linus Pitt zblad i odwrci si.
ysy wrzasn krtko, zachysn si i znikn pod powierzchni. Woda zattnia ciemn
czerwieni.
- Zaraza - Geralt usiad ciko na pokadzie. - Za stary ju na to jestem... Wybitnie za stary...

*
Co tu duo mwi - Jaskier wprost uwielbia miasteczko Oxenfurt. Teren uniwersytetu otoczony
by piercieniem muru, za dookoa muru by drugi piercie - wielki, gwarny, zdyszany, ruchliwy
i haaliwy piercie miasteczka. Drewnianego, kolorowego miasteczka Oxenfurt o ciasnych
uliczkach i szpiczastych dachach. Miasteczka Oxenfurt, ktre yo z Akademii, z akw,
wykadowcw, uczonych, badaczy i ich goci, ktre yo z nauki i wiedzy, z tego, co towarzyszy
procesowi poznania. Z odpadkw i odpryskw teorii w miasteczku Oxenfurt rodziy si bowiem
praktyka, interes i zysk.
Poeta jecha wolno botnist, zatoczon uliczk, mijajc warsztaty, pracownie, kramy, sklepy i
sklepiki, w ktrych dziki Akademii wytwarzano i sprzedawano dziesitki tysicy wyrobw i
wspaniaoci, niedostpnych w innych zaktkach wiata, ktrych wyprodukowanie byo w innych
zaktkach wiata uwaane za niemoliwe lub niecelowe. Mija gospody, obere, stragany, budki,
lady i przenone ruszty, od ktrych pyn smakowity zapach wymylnych, nieznanych w innych
zaktkach wiata potraw, przyrzdzonych na nieznane gdzie indziej sposoby, z dodatkami i
przyprawami, ktrych gdzie indziej nie znano i nie uywano. To by Oxenfurt, barwne, wesoe,
gwarne i pachnce miasteczko cudw, w jakie sprytni i peni inicjatywy ludzie potrafili zmienia
such i bezuyteczn teori, wyawian po trochu z uniwersytetu. Byo to te miasteczko
rozrywek, wiecznego festynu, staego wita i nieustajcego birbanctwa. Uliczki dniem i noc
rozbrzmieway muzyk, piewem, brzkiem kielichw i stukiem kufli, wiadomo bowiem, e nic
nie wzmaga pragnienia tak, jak proces przyswajania wiedzy. Pomimo i zarzdzenie rektora
zabraniao studentom i bakaarzom picia i hulania przed zapadniciem zmroku, w Oxenfurcie pito
i hulano ca dob, na okrgo, wiadomo bowiem, e jeli co moe wzmc pragnienie jeszcze
silniej ni proces przyswajania wiedzy, to tym czym jest pena lub czciowa prohibicja.
Jaskier cmokn na swego skarogniadego waacha, pojecha dalej, przebijajc si przez
wdrujcy uliczkami tum. Przekupnie, kramarze i wdrowni wydrwigrosze haaliwie
reklamowali towary i usugi, potgujc panujcy dookoa rozgardiasz.
- Kalmary! Pieczone kalmary!
- Ma na krosty! Tylko u mnie! Niezawodna, cudowna ma!
- Koty, owne, czarodziejskie koty! Posuchajcie tylko, dobrzy ludzie, jak miaucz!
- Amulety! Eliksiry! Miosne filtry, lubczyki i gwarantowane afrodyzjaki! Od jednej szczypty nawet
nieboszczyk wigoru nabierze! Komu, komu?
- Zby wyrywam, prawie bez blu! Tanio, tanio!
- Co to jest tanio? - zainteresowa si Jaskier, gryzc nabitego na patyk kalmara, twardego jak
zelwka.
- Dwa halerze za godzin!
Poeta wzdrygn si, szturchn waacha pit. Obejrza si ukradkiem. Dwaj osobnicy, idcy jego
tropem od ratusza, zatrzymali si przy balwierni i udawali, e interesuj ich ceny usug balwierza,

wypisane kred na desce. Jaskier nie da si oszuka. Wiedzia, co naprawd ich interesuje.
Pojecha dalej. Min wielki budynek zamtuza Pod Pczkiem Ry, gdzie, jak wiedzia,
oferowano wyrafinowane, nieznane lub niepopularne w innych zaktkach wiata usugi. Z chci,
by wstpi na godzink, jego rozsdek walczy czas jaki z jego charakterem. Rozsdek
zatriumfowa. Jaskier westchn i ruszy w kierunku Uniwersytetu, starajc si nie patrze w
stron szynkw, z ktrych dobiegay odgosy wesoej zabawy.
Tak, co tu duo mwi - trubadur kocha miasteczko Oxenfurt.
Obejrza si ponownie. Dwaj osobnicy nie skorzystali z usug balwierza, cho bezwzgldnie
powinni byli to uczyni. Obecnie stali przy sklepiku z instrumentami muzycznymi, udajc
zainteresowanie glinianymi okarynami. Sprzedawca wyazi ze skry, zachwala towar, liczc na
zarobek. Jaskier wiedzia, e nie ma na co liczy.
Skierowa konia ku Bramie Filozofw, gwnym wrotom Akademii. Szybko zaatwi formalnoci,
polegajce na wpisaniu si do ksigi goci i oddaniu waacha do stajni.
Za Bram Filozofw powita go inny wiat. Teren uczelni by wyczony ze zwykej miejskiej
zabudowy, nie by, jak miasteczko, placem zacitego boju o kady se powierzchni. Wszystko
byo tu niemal tak, jak zostawiy to elfy. Szerokie, wysypane kolorowym wirkiem aleje midzy
zgrabnymi, cieszcymi oko paacykami, aurowe parkany, murki, ywopoty, kanay, mostki,
klomby i zielone parki tylko w niewielu miejscach przytoczone zostay jaki wielkim, surowym
gmaszyskiem, dobudowanym w pniejszych, poelfich czasach. Wszdzie byo czysto, spokojnie i
dostojnie - zakazana bya tu wszelka forma handlu i patnej usugi, nie wspominajc o rozrywkach
czy uciechach ciaa.
Alejkami parku przechadzali si acy, zaczytani w ksigach i pergaminach. Inni, siedzcy na
aweczkach, trawnikach i klombach, przepowiadali sobie zadane lekcje, dyskutowali lub
dyskretnie grali w cetno i licho, w koza, w kup lub w inne wymagajce inteligencji gry.
Dostojnie i godnie spacerowali tu te profesorowie pogreni w rozmowach i dysputach. Krcili
si modsi bakaarze ze wzrokiem wlepionym w tyki studentek. Jaskier z radoci stwierdzi, e
od jego czasw nic si w Akademii nie zmienio.
Powia wiatr od Delty, niosc niky zapach morza i nieco silniejszy smrd siarkowodoru z
kierunku imponujcego gmachu Katedry Alchemii, grujcego nad kanaem.
Wrd krzeww przylegajcego do studenckich dormitoriw parku powierkiway szarote
dzwoce, a na topoli siedzia orangutan, zbiegy zapewne ze zwierzyca przy Katedrze Historii
Naturalnej.
Nie tracc czasu, poeta szybko pomaszerowa labiryntem alejek i ywopotw. Zna teren
uniwersytetu jak wasn kiesze, i nie dziwota - studiowa tu cztery lata, potem za przez rok
wykada w Katedrze Truwerstwa i Poezji. Posad wykadowcy zaproponowano mu, gdy zda
kocowe egzaminy z celujcym wynikiem, wprawiajc w osupienie profesorw, u ktrych w
czasie studiw zapracowa sobie na opini lenia, hulaki i idioty. Pniej za, gdy po kilku latach
wasania si po kraju z lutni jego sawa jako minstrela signa daleko i szeroko. Akademia

zacza usilnie zabiega o jego wizyty i gocinne wykady.


Jaskier z rzadka dawa si uprosi, albowiem zamiowanie do wczgi stale walczyo w nim z
upodobaniem do wygody, luksusu i staego dochodu. Jak rwnie, jasna rzecz, z sympati do
miasteczka Oxenfurt.
Obejrza si. Dwaj osobnicy, ktrzy nie nabyli okaryn, fujarek ani gli, kroczyli za nim w pewnym
oddaleniu, z uwag obserwujc czubki drzew i fasady budynkw.
Pogwizdujc niefrasobliwie, poeta zmieni kierunek marszu i skierowa si ku paacykowi
mieszczcemu Katedr Medycyny i Zielarstwa. Alejka wiodca ku Katedrze roia si od
studentek w charakterystycznych jasnozielonych szatach. Jaskier rozglda si uwanie, szukajc
znajomych twarzy.
- Shani!
Modziutka medyczka o ciemnorudych, przystrzyonych tu poniej uszu wosach podniosa gow
znad atlasu anatomii, wstaa z aweczki.
- Jaskier! - umiechna si, mruc wesoe piwne oczy. - Kop lat ci nie widziaam! Chod,
przedstawi ci przyjacikom. Uwielbiaj twoje wiersze...
- Pniej - mrukn bard. - Spjrz dyskretnie, Shani. Widzisz tych dwch?
- Szpicle - medyczka zmarszczya zadarty nosek, parskna, nie po raz pierwszy wprawiajc
Jaskra w podziw nad atwoci, z jak acy rozpoznawali wywiadowcw, szpiegw i konfidentw.
Awersja ywiona przez studentw do tajnych sub bya przysowiowa, cho niezbyt racjonalna.
Teren uniwersytetu by eksterytorialny i wity, a studenci i wykadowcy nietykalni - suby,
cho wszyy, nie omielay si dokucza i naprzykrza akademikom.
- Id za mn od rynku - rzek Jaskier, udajc, e obejmuje medyczk i zaleca si. - Zrobisz co dla
mnie, Shani?
- Zaley co - dziewczyna szarpna zgrabnym karkiem jak sposzona sarna. - Jeli znowu
wpakowae si w co gupiego...
- Nie, nie - uspokoi j szybko. - Chc tylko przekaza wiadomo, a sam nie mog z tym
gwnem, ktre przykleio mi si do obcasw...
- Zawoa chopcw? Wystarczy, e krzykn, a zaraz bdziesz mia szpicli z gowy.
- Daj spokj. Chcesz, by wybuchy zamieszki? Awantura o getto awkowe dla nieludzi ledwie si
skoczya, a tobie ju pilno do nowej? Poza tym brzydz si przemoc. Poradz sobie ze
szpiegami. Ty za, jeli moesz...
Zbliy usta do wosw dziewczyny, szepta przez chwil. Oczy Shani rozszerzyy si.
- Wiedmin? Prawdziwy wiedmin?

- Ciszej, na bogw. Zrobisz to, Shani?


- Jasne - medyczka umiechna si ochoczo. - Choby z samej ciekawoci zobaczenia z bliska
synnego...
- Ciszej, prosiem. Tylko pamitaj, nikomu ani sowa.
- Tajemnica lekarska - Shani umiechna si jeszcze liczniej, a Jaskier znowu nabra ochoty, by
wreszcie uoy ballad o dziewcztach takich jak ona - niezbyt adnych, a piknych, takich,
ktre niy si po nocach, podczas gdy te klasycznie urodziwe zapominao si po piciu minutach.
- Dzikuj, Shani.
- Drobiazg, Jaskier. Do rychego. Bywaj.
Obcaowawszy sobie naleycie policzki, bard i medyczka ruszyli szparko w przeciwnych
kierunkach - ona w stron Katedry, on w kierunku Parku Mylicieli.
Min nowoczesny ponury budynek Katedry Techniki, noszcy wrd akw nazw Deus ex
machina, skrci na Most Guildensterna. Nie uszed daleko. Za zakrtem alejki, przy klombie z
brzowym popiersiem Nicodemusa de Boot, pierwszego rektora Akademii, czekali obaj osobnicy.
Zwyczajem wszystkich szpicli wiata unikali patrzenia w oczy i jak wszyscy szpicle wiata mieli
pospolite i wyblake gby, ktrym usilnie starali si nada mdry wyraz, dziki czemu
przypominali umysowo chore mapy.
- Pozdrowienia od Dijkstry - powiedzia jeden ze szpiegw. - Idziemy.
- Nawzajem - odrzek bezczelnie bard. - Idcie.
Szpiedzy popatrzyli po sobie, po czym, nie ruszajc si z miejsca, wbili oczy w plugawe sowo,
ktre kto nabazgra wglem na cokole rektorskiego popiersia. Jaskier westchn.
- Tak mylaem - powiedzia, poprawiajc lutni na ramieniu. - Bd wic nieodwoalnie
zmuszony uda si dokd z szanownymi panami? Trudna rada. Chodmy zatem. Wy przodem, ja
z tyu. W tym konkretnym przypadku niechaj wiek ustpi urodzie honorowego miejsca w szyku.
Dijkstra, szef tajnych sub krla Vizimira Redaskiego, nie wyglda na szpiega. Daleko odbiega
zwaszcza od stereotypu, zgodnie z ktrym szpieg zawsze powinien by niski, chudy, szczurowaty,
yskajcy maymi przenikliwymi oczkami spod czarnego kaptura. Dijkstra, jak wiedzia Jaskier,
nigdy nie nosi kapturw i zdecydowanie przedkada jasne kolory stroju. Mierzy blisko siedem
stp, a way prawdopodobnie niewiele mniej ni dwa centnary. Kiedy krzyowa przedramiona
na piersi - a krzyowa z upodobaniem - wygldao to tak, jak gdyby dwa kaszaloty uwaliy si na
wielorybie. Jeeli szo o rysy twarzy, kolor wosw i karnacj, przypomina wieo
wyszorowanego wieprza. Jaskier zna bardzo mao osb, ktrych aparycja byaby rwnie mylca
co aparycja Dijkstry. Bo w wieprzowaty olbrzym, sprawiajcy wraenie wiecznie sennego,
rozlazego matoa, dysponowa niebywale ywym umysem. I nielichym autorytetem. Popularne
na dworze krla Vizimira powiedzonko gosio, e jeli Dijkstra twierdzi, e jest poudnie, a
dookoa panuj nieprzebite ciemnoci, naley zacz niepokoi si o losy soca.

Obecnie poeta mia jednak inne powody do niepokoju.


- Jaskier - rzek sennie Dijkstra, krzyujc kaszaloty na wielorybie. - Ty pao zakuta. Ty gupku
patentowany. Czy ty zawsze musisz popsu wszystko, czego by si tylko podj? Czy cho jeden
jedyny raz w yciu nie mgby zrobi czego tak, jak naley? Wiadomym jest mi, e
samodzielnie myle nie potrafisz. Wiadomym jest mi, e masz lat blisko czterdzieci, wygldasz
na blisko trzydzieci, wyobraasz sobie, e masz nieco ponad dwadziecia, a postpujesz tak,
jakby mia niecae dziesi. Bdc wiadomym powyszego, zwykle udzielam ci precyzyjnych
wskazwek. Mwi ci, co masz zrobi, kiedy masz co zrobi, i w jaki sposb. I regularnie odnosz
wraenie, e mwiem do ciany.
- Ja za - odpowiedzia poeta, pozorujc zuchwao - regularnie mam wraenie, e mwisz, by
gimnastykowa wargi i jzyk. Przejd zatem do konkretw, eliminujc z wypowiedzi figury
retoryczne i chybione krasomwstwo. O co ci tym razem chodzi?
Siedzieli przy duym dbowym stole wrd zastawionych ksigami i zawalonych rulonami
pergaminu regaw, na najwyszym pitrze rektoratu, w dzierawionych pomieszczeniach, ktre
Dijkstra dowcipnie nazywa Katedr Historii Najnowszej, a Jaskier Katedr Szpiegostwa
Porwnawczego i Dywersji Stosowanej. Byo ich, wliczajc poet, czworo - oprcz Dijkstry w
rozmowie uczestniczyy jeszcze dwie osoby. Jedn z tych osb by, jak zwykle, Ori Reuven,
sdziwy i wiecznie zakatarzony sekretarz szefa redaskich szpiegw. Druga osoba nie bya osob
zwyk.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi - odpowiedzia zimno Dijkstra. - Poniewa jednak udawanie idioty
bawi ci najwyraniej, nie bd ci zabawy psu i wytumacz w przystpnych sowach. A moe ty
chciaaby skorzysta z tego przywileju, Filippa?
Jaskier rzuci okiem na milczc do tej pory, czwart uczestniczc w spotkaniu osob. Filippa
Eilhart musiaa przyby do Oxenfurtu niedawno, wzgldnie zamierzaa zaraz wyjecha, nie miaa
bowiem na sobie sukni i nie nosia ani ulubionej biuterii z czarnych agatw, ani ostrego
makijau. Nosia krtk msk kurtk, legginsy i wysokie buty - strj, ktry poeta nazywa
polowym.
Ciemne wosy czarodziejki, zwykle rozpuszczone i noszone w malowniczym nieadzie, byy
sczesane do tyu i zwizane tasiemk na karku.
- Szkoda czasu - powiedziaa, unoszc regularne brwi. - Jaskier ma racj. Moemy darowa sobie
krasomwstwo i efekciarsk elokwencj prowadzc donikd, podczas gdy sprawa, ktr mamy
zaatwi, jest prosta i banalna.
- Och, tak - umiechn si Dijkstra. - Banalna. Niebezpieczny nilfgaardzki agent, ktry mgby
ju banalnie siedzie w moim najgbszym lochu w Tretogorze, banalnie zwia, banalnie
ostrzeony i sposzony banaln gupot panw Jaskra i Geralta. Widziaem ludzi, ktrzy wdrowali
na szafot za mniejsze banay. Dlaczego nie powiadomie mnie o waszej zasadzce. Jaskier? Czy nie
poleciem, by informowa mnie o wszystkich zamiarach Wiedmina?
- Nic nie wiedziaem o planach Geralta - skama z przekonaniem Jaskier. - O tym, e wyprawi
si do Temerii i Sodden, by szuka tego Rience'a, mwiem ci przecie. Powiadomiem ci

rwnie, e wrci. Byem pewien, e da za wygran. Rience dosownie rozpyn si w


powietrzu, wiedmin nie znalaz najmniejszego tropu, o tym, jeli sobie przypominasz, mwiem
ci take...
- gae - stwierdzi zimno szpieg. - Wiedmin znalaz lady Rience'a. W postaci trupw. Wtedy
postanowi zmieni taktyk. Zamiast ugania si za Rience'em, postanowi czeka, a Rience
znajdzie jego. Zacign si na szkuty Kompanii Malatiusa i Grocka, jako eskorta. Zrobi to z
rozmysem. Wiedzia, e Kompania szeroko to rozgosi, a wwczas Rience dowie si i co
przedsiwemie. I pan Rience przedsiwzi. Dziwny, nieuchwytny pan Rience. Bezczelny, pewny
siebie pan Rience, ktremu nawet nie chce si uywa aliasw ani faszywych imion. Pan Rience,
ktry na mil mierdzi dymem z nilfgaardzkiego komina. I czarodziejem renegatem. Prawda,
Filippa?
Czarodziejka nie potwierdzia ani nie zaprzeczya. Milczaa, patrzc na Jaskra badawczo i
przenikliwie. Poeta spuci wzrok, chrzkn niepewnie. Nie lubi takich spojrze.
Jaskier dzieli atrakcyjne kobiety, w tej liczbie i czarodziejki, na przemie, mie, niemie i bardzo
niemie. Przemie na propozycj pjcia do ka reagoway radosn zgod, mie wesoym
miechem. Niemie reagoway w sposb trudny do przewidzenia. Do bardzo niemiych trubadur
zalicza za te, wobec ktrych sama myl o zoeniu propozycji wywoywaa dziwne zimno na
plecach i drenie kolan.
Filippa Eilhart, cho bardzo atrakcyjna, bya zdecydowanie bardzo niemia.
Oprcz tego Filippa Eilhart bya wan osob w Radzie Czarodziejw i zaufan nadworn
magiczk krla Vizimira. Bya bardzo zdoln magiczk. Wie gosia, e bya jedn z niewielu,
ktre posiady sztuk polimorfii.
Wygldaa na trzydzieci lat. Prawdopodobnie miaa nie mniej ni trzysta.
Dijkstra, spltszy pulchne donie na brzuchu, krci mynka kciukami. Filippa nadal milczaa. Ori
Reuven kasa, pociga nosem i wierci si, bezustannie poprawiajc sw obszern tog. Toga
przypominaa profesorsk, ale nie wygldaa na otrzyman od senatu. Wygldaa na znalezion
na wysypisku mieci.
- Twj wiedmin - warkn nagle szpieg - nie doceni jednak pana Rience'a. Zastawi zasadzk, ale
wykazujc kompletny brak rozsdku zaoy, e Rience pofatyguje si do niego osobicie. Rience,
zgodnie z planem Wiedmina, mia czu si bezpieczny. Rience nie mg nigdzie wywszy
zasadzki, nigdzie nie mg wypatrze czatujcych na niego podkomendnych pana Dijkstry. Bo na
polecenie Wiedmina pan Jaskier nie pisn panu Dijkstrze o zaplanowanej puapce. A stosownie
do otrzymanych polece pan Jaskier obowizany by to uczyni. Pan Jaskier mia w tej sprawie
wyrane, jednoznaczne rozkazy, ktre uzna za celowe zlekceway.
- Nie jestem twoim podwadnym - nad si poeta. - I nie musz stosowa si do twoich polece
i rozkazw. Pomagam ci czasem, ale robi to z wasnej woli, z patriotycznego obowizku, by nie
pozostawa bezczynnym wobec nadchodzcych zmian...
- Szpiegujesz dla wszystkich, ktrzy ci pac - przerwa zimno Dijkstra. - Donosisz wszystkim,

ktrzy maj na ciebie haki. A ja mam na ciebie par niezych hakw, Jaskier. Wic si nie
stawiaj.
- Nie ulkn si szantau!
- A moe si zaoymy?
- Panowie - Filippa Eilhart uniosa do. - Wicej powagi, jeli mog prosi. Nie odbijajmy od
tematu.
- Susznie - szpieg rozpar si w fotelu. - Posuchaj, poeto. Co si stao, to si nie odstanie. Rience
zosta ostrzeony i powtrnie nabra si nie da. Ale nie mog dopuci, by co podobnego
przydarzyo si w przyszoci. Dlatego chc si zobaczy z wiedminem. Przyprowad go do mnie.
Przesta kluczy po miecie i prbowa gubi moich agentw. Id prosto do Geralta i sprowad
go tu, do Katedry. Musz z nim porozmawia. Osobicie i bez wiadkw. Bez haasu i rozgosu,
ktre powstayby, gdybym Wiedmina aresztowa. Przyprowad go do mnie, Jaskier. To
wszystko, czego od ciebie na razie wymagam.
- Geralt wyjecha - zega spokojnie bard. Dijkstra rzuci okiem na czarodziejk. Jaskier spry si
w oczekiwaniu sondujcego mzg impulsu, ale niczego nie poczu. Filippa patrzya na niego,
mruc oczy, ale nic nie wskazywao, by prbowaa czarami sprawdza prawdomwno.
- Zaczekam na jego powrt - westchn Dijkstra, udajc, e wierzy. - Sprawa, ktr do niego
mam, jest wana, dokonam wic zmian w moim rozkadzie zaj i zaczekam na Wiedmina. Gdy
wrci, przyprowad go. Im szybciej to nastpi, tym lepiej. Dla wielu osb bdzie lepiej.
- Mog by trudnoci - skrzywi si Jaskier - z przekonaniem Geralta, by zechcia tu przyj. On,
wystaw sobie, ywi niewytumaczalny wstrt do szpiegw. Cho zdaje si rozumie, e to praca
jak kada inna, brzydzi si tymi, ktrzy j wykonuj. Pobudki patriotyczne, zwyk mawia, to
jedno, ale do szpiegowskiego fachu zacigaj si wycznie skoczeni ajdacy i ostatnie...
- Dosy, dosy - Dijkstra niedbale machn rk. - Bez frazesw, prosz, frazesy mnie nudz. S
takie prostackie.
- Te tak uwaam - parskn trubadur. - Ale wiedmin to prostoduszny, prostolinijny w sdach
poczciwiec, gdzie mu tam do nas, wiatowcw. On po prostu gardzi szpiegami i za nic nie zechce
z tob rozmawia, a o tym, by zechcia pomaga tajnym subom, i mowy by nie moe. A haka
na niego nie masz.
- Mylisz si - powiedzia szpieg. - Mam. I to niejeden. Ale na razie wystarczy mi ta rozrba na
szkucie pod Grabow Bucht. Wiesz, kim byli ci, ktrzy weszli na pokad? To nie byli ludzie
Rience'a.
- Nic dla mnie nowego - rzek swobodnie poeta. - Jestem pewien, e byo to kilku otrw, jakich
nie brak w temerskiej Stray. Rience wypytywa o Wiedmina, prawdopodobnie za wieci o nim
obiecywa adne sumki. Byo jasne, e bardzo mu na wiedminie zaley. Kilku cwaniaczkw
sprbowao wic capn Geralta, zadoowa go w jakiej jamie, a potem sprzeda Rience'owi,
dyktujc warunki, wytargowawszy ile si da. Bo za sam informacj dostaliby mao albo wrcz

nic.
- Gratuluj domylnoci. Rzecz jasna, wiedminowi, nie tobie, ty by nigdy na to nie wpad. Ale
afera jest bardziej zoona, ni ci si wydaje. Ot moi konfratrzy, ludzie z tajnej suby krla
Foltesta, te, jak si okazuje, interesuj si panem Rience. Oni przejrzeli plan owych, jak si
wyrazie, cwaniaczkw. To oni weszli na szkut, oni chcieli capn Wiedmina. Moe jako
przynt na Rience'a, moe w innym celu. Wiedmin pod Grabow Bucht ukatrupi temerskich
agentw, Jaskier. Ich szef jest bardzo, bardzo zy. Mwisz, e Geralt wyjecha? Mam nadziej, e
nie do Temerii. Stamtd moe nie wrci.
- I to jest ten twj hak?
- A jake. Wanie to. Mog zaagodzi spraw z Temerczykami. Ale nie za darmo. Dokd
wyjecha wiedmin, Jaskier?
- Do Novigradu - zega trubadur bez namysu. - Pojecha szuka tam Rience'a.
- Bd, bd - umiechn si szpieg, udajc, e nie zauway kamstwa. - Widzisz, jednak szkoda,
e nie pokona wstrtu i nie skontaktowa si ze mn. Zaoszczdzibym mu fatygi. Rience'a nie
ma w Novigradzie. Za to temerskich agentw jest tam bez liku. Prawdopodobnie czekaj na
Wiedmina. Oni ju wpadli na to, co ja wiem od dawna. Na to mianowicie, e wiedmin Geralt z
Rivii, odpowiednio zapytany, moe odpowiedzie na mnstwo pyta. Pyta, ktre zaczynaj
zadawa sobie tajne suby wszystkich Czterech Krlestw. Ukad jest prosty: wiedmin przyjdzie
tu, do Katedry, i odpowie na te pytania mnie. I bdzie mia spokj. Ucisz Temerczykw i
zapewni mu bezpieczestwo.
- O jakie pytania chodzi? Moe ja mgbym na nie odpowiedzie?
- Nie rozmieszaj mnie, Jaskier.
- A jednak - odezwaa si nagle Filippa Eilhart - moe mgby? Moe zaoszczdziby nam czasu?
Nie zapominaj, Dijkstra, e nasz poeta siedzi w tej aferze po uszy, a jego tu mamy, Wiedmina
jeszcze nie. Gdzie jest dzieciak, z ktrym widziano Geralta w Kaedwen? Dziewczynka o szarych
wosach i zielonych oczach? Ta, o ktr Rience pyta ci wtedy w Temerii, gdy ci przydyba i
torturowa? Co, Jaskier? Co wiesz o tej dziewczynie? Gdzie wiedmin j ukry? Dokd pojechaa
Yennefer po otrzymaniu listu od Geralta? Gdzie ukrywa si Triss Merigold i jakie ma powody, by
si ukrywa?
Dijkstra nie poruszy si, ale po jego krtkim spojrzeniu na czarodziejk Jaskier zorientowa si, e
szpieg jest zaskoczony. Pytania, ktre zadaa Filippa, najwyraniej zostay zadane zbyt wczenie. I
niewaciwej osobie. Pytania sprawiay wraenie pochopnych i nieostronych.
Problem polega na tym, e Filipp Eilhart mona byo posdzi o wszystko - poza pochopnoci i
nieostronoci - Przykro mi - powiedzia wolno - ale na adne z tych pyta nie znam odpowiedzi.
Pomgbym wam, gdybym potrafi. Ale nie potrafi.
Filippa patrzya mu prosto w oczy.

- Jaskier - wycedzia. - Jeli wiesz, gdzie przebywa ta dziewczynka, powiedz nam to. Zarczam ci,
e i mnie, i Dijkstrze chodzi wycznie o jej bezpieczestwo. O bezpieczestwo, ktre jest
zagroone.
- Nie wtpi - skama poeta - e wanie o to wam chodzi. Ale ja naprawd nie wiem, o czym
mwicie. W yciu nie widziaem dzieciaka, ktry tak was interesuje. A Geralt...
- Geralt - przerwa Dijkstra - nie dopuci ci do konfidencji, nie pisn ci ani swka, cho nie
wtpi, e zarzucae go pytaniami. Ciekawe, czemu, jak mylisz. Jaskier? Czyby ten
prostoduszny i brzydzcy si szpiegami prostaczek wyczu, kim naprawd jeste? Daj mu spokj,
Filippa, szkoda czasu. On gwno wie, nie daj si zwie jego przemdrzaym minom i
wieloznacznym umieszkom. On moe nam pomc wycznie w jeden sposb. Gdy wiedmin
wynurzy si z ukrycia, skontaktuje si z nim, z nikim innym. Uwaa go, wystaw sobie, za
przyjaciela.
Jaskier wolno unis gow.
- Owszem - potwierdzi. - Uwaa mnie za takowego. I wystaw sobie, Dijkstra, e
niebezpodstawnie. Przyjmij to nareszcie do wiadomoci i wycignij wnioski. Wycigne? No to
teraz ju moesz sprbowa szantau.
- No, no - umiechn si szpieg. - Ale czuy na tym punkcie. Ale bez dsw, poeto. artowaem.
Szanta midzy nami kamratami? I mowy o tym by nie moe. A twojemu wiedminowi, wierzaj
mi, nie ycz le i nie myl szkodzi. Kto wie, moe si nawet z nim dogadam, ku oboplnej
korzyci? Ale eby do tego doprowadzi, musz si z nim spotka. Gdy si ujawni, przyprowad go
do mnie. Bardzo ci o to prosz, Jaskier. Bardzo ci prosz. Czy zrozumiae, jak bardzo?
Trubadur parskn.
- Zrozumiaem, jak bardzo.
- Chciabym wierzy, e to prawda. No, a teraz id ju. Ori, odprowad pana trubadura do wyjcia.
- Bywaj - Jaskier wsta. - ycz powodzenia w pracy i w yciu osobistym. Uszanowanie, Filippa.
Aha, Dijkstra! Agenci, ktrzy za mn a. Odwoaj ich.
- Oczywicie - zega szpieg. - Odwoam. Czyby mi nie wierzy?
- Skde - skama poeta. - Wierz ci.
Jaskier zabawi na terenie Akademii a do wieczora. Cay czas rozglda si pilnie, ale nie
zauway ledzcych go szpicli. I to wanie najbardziej go niepokoio.
W Katedrze Truwerstwa wysucha wykadu o poezji klasycznej. Nastpnie pospa sodko na
seminarium o poezji nowoczesnej. Obudzili go znajomi bakaarze, z ktrymi uda si do Katedry
Filozofii, by wzi udzia w dugotrwaej burzliwej dyspucie na temat Istota i pochodzenie ycia.
Zanim jeszcze si ciemnio, poowa dyskutantw bya pijana w dym, a reszta szykowaa si do
rkoczynw, przekrzykujc nawzajem i czynic trudny do opisania harmider. Wszystko to byo

poecie na rk.
Wymkn si niepostrzeenie na poddasze, wylaz lufcikiem, spuci po rynnie na dach biblioteki,
przeskoczy, omal nie amic ng, na dach prosektorium. Stamtd dosta si do ogrodu
przylegajcego do muru. Wrd gstych krzakw agrestu odnalaz dziur, ktr sam poszerza
jeszcze jako student. Za dziur byo ju miasteczko Oxenfurt.
Wtopi si w tum, potem szybko przemkn si bocznymi zaukami, kluczc jak cigany przez
ogary zajc. Gdy dotar do wozowni, czeka, ukryty w cieniu, dobre p godziny. Nie zauwaywszy
niczego podejrzanego, wlaz po drabinie na strzech, przeskoczy na dach domu znajomego
piwowara, Wolfganga Amadeusza Kozibrody. Czepiajc si omszaych dachwek, dobrn
wreszcie do okienka waciwej mansardy. W izdebce za okienkiem palia si oliwna lampka.
Stojc niepewnie na rynnie. Jaskier zastuka w oowiane ramki. Okno nie byo zamknite,
ustpio przy lekkim pchniciu.
- Geralt! Hej, Geralt!
- Jaskier? Zaczeka]... Nie wchod, prosz...
- Jak to, nie wchod? Co to znaczy, nie wchod? - poeta pchn okno. - Nie jeste sam, czy co? Czy
moe chdoysz akuratnie?
Nie doczekawszy si odpowiedzi i nie czekajc na ni, wgramoli si na parapet, strcajc lece
na nim jabka i cebule.
- Geralt... - sapn i natychmiast umilk. A potem zakl pgosem, patrzc na jasnozielony strj
medyczki lecy na pododze. Otworzy usta ze zdumienia i zakl jeszcze raz. Wszystkiego mg
si spodziewa. Ale tego nie.
- Shani... - pokrci gow. - A niech mnie...
- Bez komentarzy, bardzo prosz - wiedmin usiad na ku. A Shani zakrya si, podcigajc
przecierado a po zadarty nos.
- No, wejde - Geralt sign po spodnie. - Skoro wazisz oknem, to musi to by wana sprawa.
Bo jeli to nie jest wana sprawa, to zaraz ci tym oknem wyrzuc.
Jaskier zlaz z parapetu, strcajc reszt cebul. Usiad, przysunwszy sobie nog zydel. Wiedmin
podnis z podogi odzie Shani i wasn. Min mia nietg. Ubiera si w milczeniu. Medyczka,
kryjc si za jego plecami, mocowaa si z koszul. Poeta obserwowa j bezczelnie, w myli
szukajc porwna i rymw do zotawego w wietle kaganka koloru jej skry i ksztatu
malutkich piersi.
- O co chodzi, Jaskier? - wiedmin zapi klamry butw. - Gadaj.
- Pakuj si - odrzek sucho. - Musisz pilnie wyjecha.
- Jak pilnie?

- Niezwykle pilnie.
- Shani... - Geralt chrzkn. - Shani powiedziaa mi o szpiclach, ktrzy ci ledzili. Zgubie ich,
jak rozumiem?
- Niczego nie rozumiesz.
- Rience?
- Gorzej.
- W takim razie naprawd nie rozumiem... Zaraz. Redaczycy? Tretogor? Dijkstra?
- Zgade.
- To jeszcze nie powd...
- To ju powd - przerwa Jaskier. - Im ju nie chodzi o Rience'a, Geralt. Chodzi im o dziewczynk
i o Yennefer. Dijkstra chce wiedzie, gdzie one s. Zmusi ci, by mu to wyjawi. Teraz
rozumiesz?
- Teraz tak. Wiejemy zatem. Trzeba bdzie oknem?
- Bezwzgldnie. Shani? Dasz sobie rad?
Medyczka obcigna na sobie szat.
- To nie pierwsze okno w moim yciu.
- Byem tego pewien - poeta spojrza na ni uwanie, liczc, e zobaczy godny rymu i metafory
rumieniec. Przeliczy si. Wesoo w piwnych oczach i bezczelny umiech byy wszystkim, co
zobaczy.
Na parapet bezszelestnie spyna wielka szara sowa. Shani krzykna cicho. Geralt sign po
miecz.
- Nie wygupiaj si, Filippa - powiedzia Jaskier.
Sowa znika, w jej miejscu zjawia si Filippa Eilhart, niezgrabnie przykucnita. Czarodziejka
natychmiast wskoczya do izby, wygadzajc wosy i ubranie.
- Dobry wieczr - powiedziaa zimno. - Przedstaw mnie, Jaskier.
- Geralt z Rivii. Shani z Medycyny. A ta sowa, ktra tak sprytnie leciaa moim ladem, to wcale
nie sowa. To Filippa Eilhart z Rady Czarodziejw, obecnie w subie krla Vizimira, ozdoba dworu
w Tretogorze. Szkoda, e mamy tu tylko jedno krzeso.
- Wystarczy w zupenoci - czarodziejka rozsiada si na zwolnionym przez trubadura zydlu,
powioda po obecnych powczystym spojrzeniem, nieco duej zatrzymujc wzrok na Shani.

Medyczka, ku zdumieniu Jaskra, zarumienia si nagle.


- W zasadzie to, z czym przybywam, dotyczy wycznie Geralta z Rivii - zacza Filippa po
krtkiej chwili. - wiadoma jestem jednak, e wypraszanie std kogokolwiek byoby nietaktem,
a zatem...
- Mog wyj - powiedziaa niepewnie Shani.
- Nie moesz - mrukn Geralt. - Nikt nie moe, dopki sytuacja nie bdzie jasna. Czy nie tak, pani
Eilhart?
- Dla ciebie Filippa - umiechna si czarodziejka. - Odrzumy konwenanse. I nikt nie musi std
wychodzi, niczyje towarzystwo mi nie przeszkadza. Co najwyej zaskakuje, ale c, ycie to
nieprzerwane pasmo niespodzianek... jak mawia jedna z moich znajomych... Jak mawia nasza
wsplna znajoma, Geralt. Studiujesz medycyn, Shani? Ktry rok?
- Trzeci - burkna dziewczyna.
- Ach - Filippa Eilhart nie patrzya na ni, lecz na Wiedmina. - Siedemnacie lat, c za pikny
wiek. Yennefer wiele by daa, by znowu tyle mie. Jak sdzisz, Geralt? Zreszt zapytam j o to
przy sposobnoci.
Wiedmin umiechn si paskudnie.
- Nie wtpi, e zapytasz. Nie wtpi, e wzbogacisz pytanie komentarzem. Nie wtpi, e ubawi
ci to setnie. A teraz przejd do rzeczy, prosz.
- Susznie - kiwna gow czarodziejka, powaniejc. - Najwyszy czas. A czasu za duo nie masz.
Jaskier zapewne ju zdy ci przekaza, e Dijkstra nabra nagle ochoty na spotkanie z tob i na
rozmow majc na celu ustalenie miejsca pobytu pewnego dziewczcia. Dijkstra ma w tej
sprawie rozkazy od krla Vizimira, sdz wic, e bdzie bardzo nalega, by mu owo miejsce
wyjawi.
- Jasne. Dzikuj za ostrzeenie. Jedno tylko dziwi mnie troch. Mwisz, e Dijkstra dosta rozkazy
od krla. A ty nie otrzymaa adnych? W radzie Vizimira zasiadasz wszake na prominentnym
miejscu.
- Owszem - czarodziejka nie przeja si drwin. - Zasiadam. I powanie traktuj moje obowizki,
polegajce na tym, by ustrzega krla przed popenianiem omyek. Niekiedy, tak jak w tym
konkretnym przypadku, nie wolno mi mwi krlowi wprost, e popenia bd, i odradza
pochopne dziaanie. Po prostu musz mu uniemoliwi popenienie pomyki. Rozumiesz mnie?
Wiedmin potwierdzi skinieniem gowy. Jaskier zastanawia si, czy rzeczywicie rozumie.
Wiedzia bowiem, e Filippa gaa jak z nut.
- Widz wic - powiedzia wolno Geralt, dowodzc, e wietnie rozumie - e Rada Czarodziejw
rwnie interesuje si moj podopieczn. Czarodzieje pragn dowiedzie si, gdzie moja
podopieczna jest. I chc jej dopa, zanim zrobi to Vizimir lub ktokolwiek inny. Dlaczego, Filippa?

C takiego jest w mojej podopiecznej, czym wzbudza ona a takie zainteresowanie?


Oczy czarodziejki zwziy si.
- Nie wiesz? - sykna. - Tak mao wiesz o twojej podopiecznej? Nie chciaabym wyciga
pochopnych wnioskw, ale taka niewiedza zdaje si wskazywa, e twoje kwalifikacje jako
opiekuna s adne. Zaiste, dziwi mnie, e bdc a tak niewiadomy i nie doinformowany
zdecydowae si na opiek. Mao tego - zdecydowae si odebra prawo do opieki innym, tym,
ktrzy maj zarwno kwalifikacje, jak i prawo. I przy tym wszystkim pytasz, dlaczego. Uwaaj,
Geralt, by arogancja ci nie zgubia. Strze si. I strze tego dziecka, do licha! Strze dziewczyny
jak renicy oka! A jeli sam nie potrafisz, popro o to innych!
Jaskier przez chwil sdzi, e wiedmin napomknie o roli, ktrej podja si Yennefer. Nie
ryzykowa niczego, a wybiby Filippie argumenty. Ale Geralt milcza. Poeta domyli si
powodw. Filippa wiedziaa o wszystkim. Filippa ostrzegaa. A wiedmin rozumia ostrzeenie.
Skupi si na obserwacji ich oczu i twarzy, zastanawiajc si, czy co aby nie czyo tych dwojga
w przeszoci. Jaskier wiedzia, e podobne, dowodzce wzajemnej fascynacji pojedynki na sowa i
pswka, toczone przez Wiedmina z czarodziejkami, nader czsto koczyy si w ku. Ale
obserwacja, jak zwykle, nie daa nic. Na to, by dowiedzie si, czy Wiedmina co z kim czyo,
by tylko jeden sposb - trzeba byo w odpowiednim momencie wej przez okno.
- Opieka - podja po chwili czarodziejka - to wzicie na siebie odpowiedzialnoci za
bezpieczestwo istoty niezdolnej do samodzielnego zapewnienia sobie bezpieczestwa. Jeeli
narazisz twoj podopieczn... Jeeli spotka j nieszczcie, odpowiedzialno spadnie na ciebie,
Geralt. Tylko na ciebie.
- Wiem.
- Obawiam si, e wci za mao wiesz.
- A zatem owie mnie. Co powoduje, e nagle tyle osb chce uwolni mnie od ciaru
odpowiedzialnoci, pragnie przej moje obowizki i zaopiekowa si moj wychowank? Czego
chce od Ciri Rada Czarodziejw? Czego chc od niej Dijkstra i krl Vizimir, czego chc od niej
Temerczycy? Czego chce od niej niejaki Rience, ktry w Sodden i Temerii zamordowa ju trzy
osoby, ktre przed dwoma laty miay kontakt ze mn i z dziewczynk? Ktry omal nie
zamordowa Jaskra, prbujc zdoby o niej informacje? Kim jest ten Rience, Filippa?
- Nie wiem - powiedziaa czarodziejka. - Nie wiem, kim jest ten Rience. Ale podobnie jak ty,
bardzo chciaabym si dowiedzie.
- Czy ten Rience - odezwaa si niespodzianie Shani - ma na twarzy blizn po poparzeniu
trzeciego stopnia? Jeli tak, to ja wiem, kim on jest. I wiem, gdzie on jest.
Wrd milczenia, ktre zapado, o rynn za oknem zastukay pierwsze krople deszczu.

Zabjstwo jest zawsze zabjstwem, bez wzgldu na motywy i okolicznoci. Przeto ci, ktrzy
zabijaj lub przygotowuj zabjstwo, to przestpcy i zbrodniarze, bez wzgldu na to, kim s:
krlami, ksitami, marszakami czy sdziami. Nikt z tych, ktrzy obmylaj i zadaj przemoc,
nie ma prawa uwaa si za lepszego od zwykego zbrodniarza. Bo wszelka przemoc z natury
swojej nieuchronnie wiedzie do zbrodni.
Nicodemus de Boot,
Medytacje o yciu, szczciu i pomylnoci

Rozdzia szsty
- Nie popenijmy bdu - powiedzia krl Redami, Vizimir, wsuwajc upiercienione palce we
wosy na skroni. - Nie sta nas na bd ani na pomyk.
Zebrani milczeli. Demawend, wadca Aedirn, siedzia rozparty w fotelu, wpatrzony w kufel piwa
ustawiony na brzuchu. Foltest, pan Temerii, Pontaru, Mahakamu i Sodden, a od niedawna senior
protektor Brugge, demonstrowa wszystkim swj szlachetny profil, odwracajc gow w stron
okna. Po przeciwnej stronie stou zasiada Henselt, krl Kaedwen, biegajc po uczestnikach
narady maymi przenikliwymi oczami, byszczcymi w brodatej jak u rozbjnika fizjonomii.
Meve, krlowa Lyrii, bawia si w zadumie ogromnymi rubinami naszyjnika, od czasu do czasu
krzywic pikne pene wargi w wieloznacznym grymasie.
- Nie popenijmy bdu - powtrzy Vizimir. - Bo bd moe nas zbyt drogo kosztowa.
Skorzystajmy z cudzych dowiadcze. Kiedy piset lat temu nasi przodkowie wyldowali na
plaach, elfy te choway gowy w piasek. Wydzieralimy im kraj po kawaeczku, a one cofay si,
wci uwaajc, e to ju ostatnia granica, e dalej nie pjdziemy. Bdmy mdrzejsi! Bo teraz
nasza kolej. Teraz my jestemy elfami. Nilfgaard stoi nad Jarug, a ja tu sysz: Niech sobie stoi.
Sysz: Dalej nie pjd. Ale oni pjd, przekonacie si. Powtarzam, nie popenijmy bdu, ktry
popeniy elfy!
O szybki w oknach znowu zastukay krople deszczu, wiatr zawy upiornie. Krlowa Meve uniosa
gow. Zdawao jej si, e syszy krakanie krukw i wron. Ale by to tylko wiatr. Wiatr i deszcz.
- Nie porwnuj nas z elfami - powiedzia Henselt z Kaedwen. - Habisz nas takim porwnaniem.
Elfy nie umiay si bi, uchodziy przed naszymi przodkami, kryy si po grach i lasach. Elfy nie
zafundoway naszym przodkom Sodden. A mymy Nilfgaardczykom pokazali, co to znaczy zadrze
z nami. Nie strasz nas Nilfgaardem, Vizimir, nie siej propagandy. Nilfgaard, powiadasz, stoi nad
Jarug? A ja mwi, e Nilfgaard siedzi za rzek jak mysz pod miot. Bo pod Sodden
przetrcilimy im krgosup! Zamalimy ich militarnie, ale przede wszystkim moralnie. Nie
wiem, czy to prawda, e Emhyr var Emreis by wwczas przeciwny agresji na tak skal, e atak
na Cintr to bya robota jakiego wrogiego mu stronnictwa. Zakadam, e gdyby udao si nas
pokona, biby brawo, rozdawaby przywileje i nadania. Ale po Sodden nagle si okazao, e by
przeciw, a wszystkiemu winna jest samowola marszakw. I poleciay gowy. Szafoty spyny
krwi. To s pewne informacje, adne plotki. Osiem uroczystych egzekucji, duo wicej
skromniejszych kani. Kilka pozornie naturalnych, ale zagadkowych zgonw, sporo nagych

przej w stan spoczynku. Mwi wam, Emhyr wpad w sza i praktycznie wykoczy wasn
kadr dowdcz. Kto wic teraz poprowadzi ich armie? Setnicy?
- Nie, nie setnicy - rzek zimno Demawend z Aedirn. - Zrobi to modzi i zdolni oficerowie, ktrzy
dugo czekali na tak okazj, a ktrych Emhyr szkoli od dawna. Ci, ktrych starzy marszakowie
nie dopuszczali do dowodzenia, ktrym nie pozwalali awansowa. Modzi, zdolni dowdcy, o
ktrych ju si syszy. Ci, ktrzy zdawili powstania w Metumie i Nazairze, ktrzy w krtkim
czasie rozbili rebeliantw w Ebbing. Dowdcy, ktrzy doceniaj rol oskrzydlajcych manewrw,
dalekich rajdw kawalerii, byskawicznych przemarszw piechoty, desantw z morza. Stosujcy
taktyk druzgoccych uderze na wybranych kierunkach, uywajcy przy obleganiu twierdz
nowoczesnej techniki zamiast niepewnej magii. Nie wolno ich nie docenia. Oni rw si, by
przej Jarug i udowodni, e nauczyli si czego na bdach starych marszakw.
- Jeli si czego nauczyli - wzruszy ramionami Henselt - to nie przekrocz Jarugi. Ujcie rzeki na
granicy Cintry i Verden nadal kontroluje Ervyll i jego trzy twierdze: Nastrog, Rozrog i Bodrog.
Tych twierdz nie da si zdoby z marszu, adna nowoczesna technika tu nie pomoe. Nasze
skrzydo chroni te flota Ethaina z Cidaris, dziki niej panujemy nad wybrzeem. Take dziki
piratom ze Skellige. Jarl Grach an Craite, jak pamitacie, nie podpisa z Nilfgaardem zawieszenia
broni, regularnie ich ksa, napada i pali nadmorskie osady i forty w Prowincjach. Nilfgaardczycy
nadali mu przezwisko Tirth ys Muire, Dzik Morski. Strasz nim dzieci!
- Zastraszenie nilfgaardzkich dzieci - umiechn si krzywo Vizimir - nie zapewni nam
bezpieczestwa.
- Nie - zgodzi si Henselt. - Zapewni je nam co innego. To, e nie panujc nad ujciem rzeki i
wybrzeem, majc odsonit flank, Emhyr var Emreis nie bdzie w stanie zapewni
zaopatrzenia oddziaom, ktre zechciaby przerzuci na prawy brzeg Jarugi. Jakie byskawiczne
przemarsze, jakie rajdy kawalerii? miechu warte. W cigu trzech dni po sforsowaniu rzeki armia
utknie w miejscu. Poowa obiegnie twierdze, reszta rozlezie si, by grabi, szuka paszy i spyy. A
gdy ich synna kawaleria zje ju wikszo wasnych koni, zrobimy im drugie Sodden. Do diaba,
chciabym, by przekroczyli rzek! Ale nie bjcie si, nie przekrocz.
- Zamy - powiedziaa nagle Meve z Lyrii - e nie przekrocz Jarugi. Zamy, e Nilfgaard
bdzie po prostu czeka. Zastanwmy si jednak, komu to na rk, nam czy im? Kto moe sobie
pozwoli na bezczynne czekanie, a kto nie?
- Wanie! - podchwyci Vizimir. - Meve, jak zwykle, mwi mao, ale trafia w sedno. Emhyr ma
czas, panowie, a my go nie mamy. Czy nie widzicie, co si dzieje? Nilfgaard trzy lata temu
poruszy kamyk na zboczu gry i spokojnie czeka na lawin. Po prostu czeka, a ze zbocza sypi si
wci nowe kamyki. Bo ten pierwszy kamyczek wydawa si niektrym gazem, ktrego ruszy
nie sposb. A skoro okazao si, e wystarczy go trci, by polecia, znaleli si inni, ktrym
lawina po myli. Od Gr Sinych po Bremervoord kr po lasach elfie komanda, to ju nie maa
partyzantka, to wojna. Tylko patrze, jak rusz do boju wolne elfy z Dol Blathanna. W Mahakamie
burz si krasnoludy, driady z Brokilonu robi si coraz zuchwalsze. To wojna, wojna na wielk
skal. Wojna wewntrzna. Domowa. Nasza. A Nilfgaard czeka... Dla kogo czas pracuje, jak
mylicie? W komandach Scoia'tael bij si elfy trzydziesto - czterdziestoletnie. Ale one yj po
trzysta lat! One maj czas, my go nie mamy!

- Scoia'tael - przyzna Henselt - stali si istnym cierniem w tyku. Paraliuj mi handel i


transport, terroryzuj farmerw... Z tym trzeba skoczy!
- Jeli nieludzie chc wojny, to bd j mieli - wtrci Foltest z Temerii. - Byem zawsze
rzecznikiem pojednania i koegzystencji, ale jeli oni wol prb si, to sprbujemy, kto silniejszy.
Jestem gotw. W Temerii i Sodden podejmuj si wykoczy Wiewirki w cigu szeciu
miesicy. Te ziemie ju raz spyny krwi elfw, wytoczon przez naszych pradziadw. Uwaam
to za tragedi, ale wyjcia nie widz, tragedia si powtrzy. Elfy trzeba spacyfikowa.
- Twoje wojsko ruszy na elfy, jeli dasz im rozkaz - kiwn gow Demawend. - Ale czy ruszy na
ludzi? Na chopw, z ktrych rekrutujesz piechot? Na cechy? Na wolne miasta? Vizimir, mwic
o Scoia'tael, opisa tylko jeden kamyk z lawiny. Tak, tak, panowie, nie wytrzeszczajcie na mnie
oczu! Po wsiach i miasteczkach ju si zaczyna gada, e na podbitych przez Nilfgaard ziemiach
chopstwu, farmerom i rzemielnikom yje si lej, swobodniej i bogaciej, e gildie kupieckie
maj wiksze przywileje... Zalewaj nas towary z nilfgaardzkich manufaktur. W Brugge i Verden
ich moneta wypiera lokaln. Jeli bdziemy siedzie bezczynnie, to zginiemy, skceni, zapltani
w konflikty, uwikani w tumienie rebelii i rozruchw, uzaleniam powoli od nilfgaardzkiej potgi
ekonomicznej. Zginiemy, zadusimy si we wasnym dusznym zacianku, bo i to zrozumcie, e
Nilfgaard zamyka nam drog na Poudnie, a my musimy si rozwija, musimy by ekspansywni,
bo w przeciwnym razie dla naszych wnukw zabraknie tu miejsca!
Zebrani milczeli. Vizimir Redaski odetchn gboko, chwyci jeden ze stojcych na stole
pucharw, pi dugo. Milczenie przeduao si, deszcz tuk w okna, wicher wy i omota
okiennicami.
- Wszystkie niepokoje, o ktrych mowa - powiedzia wreszcie Henselt - to robota Nilfgaardu. To
emisariusze Emhyra podegaj nieludzi, szerz propagand i nawouj do rozruchw. To oni sypi
zotem i obiecuj przywileje cechom i gildiom, przyrzekaj baronom i diukom wysokie
stanowiska w prowincjach, ktre utworz w miejscu naszych krlestw. Nie wiem, jak u was, ale
w Kaedwen namnoyo si ni z tego, ni z owego kapanw, kaznodziejw, wrbitw i innych
zasranych mistykw, goszcych koniec wiata...
- U mnie jest to samo - potwierdzi Foltest. - Cholera, tyle lat by spokj. Od czasu gdy mj dziad
pokaza kapanom, gdzie jest ich miejsce, mocno przerzedziwszy ich szeregi, pozostali wzili si
za poyteczne zajcia. Studiowali ksigi i wpajali dzieciakom wiedz, leczyli chorych, troszczyli
si o ubogich, kalekich i bezdomnych. Nie mieszali si do polityki. A teraz nagle pobudzili si i w
wityniach wywrzaskuj brednie do motochu, a motoch sucha i nareszcie wie, czemu mu si
tak le powodzi. Toleruj to, bo jestem mniej porywczy ni mj dziad i mniej czuy na punkcie
mego krlewskiego autorytetu i godnoci. Co by to zreszt bya za godno i co za autorytet,
gdyby mg je podway kwik jakiego pomylonego fanatyka. Ale moja cierpliwo si koczy.
Ostatnio gwnym tematem kaza jest Wybawiciel, ktry nadejdzie z Poudnia. Z Poudnia,
uwaacie? Zza Jarugi!
- Biay Pomie - mrukn Demawend. - Nastanie Biae Zimno, a po nim Biae wiato. A potem
wiat si odrodzi, za spraw Biaego Pomienia i Biaej Krlowej... Te to syszaem. To
trawestacja przepowiedni Ithlinne aep Aeyenien, elfiej wyroczni. Kazaem zapa jednego klech,
ktry wykrzykiwa o tym na rynku w Vengerbergu, a kat przez duszy czas pyta go grzecznie,
ile to zota prorok wzi za to od Emhyra... Ale kaznodzieja tylko plt o Biaym Pomieniu i Biaej

Krlowej... do samego koca.


- Ostronie, Demawend - skrzywi si Vizimir. - Nie produkuj mczennikw, bo o to wanie
chodzi Emhyrowi. ap nilfgaardzkich agentw, ale kapanw ruszy nie wolno, konsekwencje
mog by nieobliczalne. Oni wci maj wpywy i powaanie wrd ludu. Do mamy kopotw z
Wiewirkami, by ryzykowa rozruchy w miastach lub wojny chopskie.
- Do diaba! - prychn Foltest. - Tego nie rbmy, tego nie ryzykujmy, tamtego nam nie wolno...
Czy po to si zebralimy, by mwi o tym, czego nie moemy uczyni? Czy po to cigne nas
tu, do Hagge, Demawend, bymy wypakiwali si i ualali nad nasz saboci i niemoc?
Zacznijmy wreszcie dziaa! Trzeba co zrobi! Trzeba przerwa to, co si dzieje!
- Proponuj to od pocztku - Vizimir wyprostowa si. Proponuj wanie dziaanie.
- Jakie?
- Co moemy zrobi?
Znowu zapado milczenie. Wiatr szumia, okiennice stukay o mur zamczyska.
- Dlaczego - odezwaa si nagle Meve - wszyscy patrzycie na mnie?
- Zachwycamy si twoj urod - zaburcza Henselt z gbi kufla.
- To te - przytakn Vizimir. - Meve, wszyscy wiemy, e potrafisz znale wyjcie z kadej
sytuacji. Masz kobiec intuicj, jeste mdr niewiast...
- Przesta mi kadzi - krlowa Lyrii splota donie na podoku, zapatrzya si na pociemniae
arrasy ze scenami myliwskimi. Ogary, wycignite w skokach, zadzieray pyski ku bokom
pierzchajcego biaego jednoroca. Nigdy w yciu nie widziaam ywego jednoroca, pomylaa
Meve. Nigdy. I chyba ju nigdy nie zobacz.
- Sytuacja, ktr mamy - powiedziaa po chwili, odrywajc wzrok od arrasu - przypomina mi
takie dugie zimowe wieczory na rivskim zamku. Co wtedy zawsze wisiao w powietrzu. Mj m
duma nad tym, jakby si tu dobra do kolejnej dworki. Marszaek kombinowa, jakby tu wszcz
wojn, w ktrej by zasyn. Czarodziej wyobraa sobie, e to on jest krlem. Subie nie chciao
si usugiwa, bazen by smutny, ponury i przeraliwie nudny, psy wyy z melancholii, a koty
spay, bimbajc na myszy ace po stole. Wszyscy na co czekali. Wszyscy patrzyli na mnie
spode ba. A ja... Ja im wtedy... Pokazywaam. Pokazywaam wszystkim, co potrafi, tak e a si
mury trzsy, a okoliczne niedwiedzie budziy si w gawrach. I gupie myli migiem ulatyway z
gw. Nagle wszyscy wiedzieli, kto tu rzdzi.
Nikt si nie odezwa. Wiatr zawy mocniej. Stranicy na murach okrzykiwali si od niechcenia.
Uderzenia kropel o szybki w oowianych ramkach okien przeszy w obdne staccato.
- Nilfgaard patrzy i czeka - cigna wolno Meve, bawic si naszyjnikiem. - Nilfgaard obserwuje.
Co wisi w powietrzu, w wielu gowach rodz si gupie myli. A zatem pokamy wszystkim co
potrafimy. Pokamy, kto tu jest naprawd krlem. Potrznijmy murami pogronego w

zimowym marazmie zamczyska!


- Wydusi Wiewirki - rzek szybko Henselt. - Rozpocz wielk wspln operacj wojskow.
Sprawi nieludziom krwaw ani. Niech Pontar, Gwenllech i Buina popyn krwi elfw od
rde do uj!
- Przytamsi karn ekspedycj wolne elfy z Dol Blathanna - doda, marszczc czoo, Demawend.
- Wprowadzi interwencyjne korpusy do Mahakamu. Pozwoli wreszcie Ervyllowi z Verden
dobra si do driad w Brokilonie. Tak, krwawa ania! A tych, co przeyj, do rezerwatw!
- Poszczu Cracha an Craite na nilfgaardzkie wybrzea - podchwyci Vizimir. - Wesprze go flot
Ethaina z Cidaris, niech wzniec poog od Jarugi po Ebbing! Demonstracja siy...
- Mao - pokrci gow Foltest. - To wszystko za mao. Trzeba... Wiem, czego trzeba.
- Mw wic!
- Cintra.
- Co?
- Odebra Nilfgaardczykom Cintr. Sforsujmy Jarug, uderzmy pierwsi. Teraz, gdy si nie
spodziewaj. Wyrzumy ich z powrotem za Marnadal.
- W jaki sposb? Dopiero co mwilimy, e dla wojsk Jarug jest nie do przejcia...
- Dla Nilfgaardu. Ale my rzek kontrolujemy. Mamy w garci ujcie, drogi zaopatrzenia, mamy
skrzydo chronione przez Skellige, Cidaris i twierdze w Verden. Dla Nilfgaardu przerzucenie przez
rzek czterdziestu, pidziesiciu tysicy ludzi to znaczny wysiek. My moemy przeprawi na
lewy brzeg znacznie wicej. Nie rozdziawiaj gby, Vizimir. Chciae czego, co przerwie
wyczekiwanie? Czego spektakularnego? Czego, co znowu uczyni z nas prawdziwych krlw?
Tym czym bdzie Cintra. Cintra nas skonsoliduje, bo Cintra to symbol. Przypomnijcie sobie
Sodden! Gdyby nie rze miasta i mczeska mier Calanthe, nie byoby wwczas takiego
zwycistwa. Siy byy rwne, nikt nie liczy, e ich tak zdruzgoczemy. Ale nasze wojska rzuciy si
im do garde jak wilki, jak wcieke psy, by mci Lwic z Cintry. A s i tacy, ktrych zaciekoci
nie zgasia krew wytoczona na soddeskim polu. Przypomnijcie sobie Cracha an Craite, Dzika z
Morza!
- To prawda - pokiwa gow Demawend. - Crach poprzysig Nilfgaardowi krwaw zemst. Za
Eista Tuirseach, zabitego w Marnadalu. I za Calanthe. Gdybymy uderzyli na lewy brzeg, Crach
wesprze nas ca si Skellige. Na bogw, to ma szans powodzenia! Popieram Foltesta! Nie
czekajmy, uderzmy pierwsi, wyzwlmy Cintr, wypdmy sukinsynw za przecze Amellu!
- Wolnego - warkn Henselt. - Nie spieszcie si tak, by targn lwa za wsy, bo to nie jest
jeszcze zdechy lew. To po pierwsze. Po drugie, jeli uderzymy pierwsi, ustawimy si w pozycji
agresorw. Zamiemy zawieszenie broni, ktre sami opatrzylimy pieczciami. Nie poprze nas
Niedamir i jego Liga, nie poprze nas Esterad Thyssen. Nie wiem, jak zachowa si Ethain z Cidaris.
Agresywnej wojnie przeciwstawi si nasze cechy, kupiectwo, szlachta... A przede wszystkim

czarodzieje. Nie zapominajcie o czarodziejach!


- Czarodzieje nie popr ataku na lewy brzeg - stwierdzi Vizimir. - Zawieszenie broni byo dzieem
Vilgefortza z Roggeveen. Wiadomo, e w jego planach zawieszenie miao stopniowo przerodzi si
w trway pokj. Vilgefortz nie poprze wojny. A Kapitua, moecie mi wierzy, zrobi to, co zechce
Vilgefortz. Po Sodden on jest pierwszy w Kapitule, niech inni magicy mwi, co chc, tam
pierwsze skrzypce gra Vilgefortz.
- Vilgefortz, Vilgefortz - achn si Foltest. - Za bardzo on nam urs, ten magik. Zaczyna mnie
drani liczenie si z planami Vilgefortza i Kapituy, planami, ktrych zreszt nie znam i nie
rozumiem. Ale jest i na to sposb, panowie. A gdyby to Nilfgaard dokona agresji? Na przykad w
Dol Angra? Na Aedirn i Lyri? Moglibymy jako to zaatwi... Zainscenizowa... Jaka maleka
prowokacja... Incydent graniczny, przez nich zawiniony? Dajmy na to, jaki atak na pograniczny
fort? Rzecz jasna, bdziemy przygotowani, zareagujemy zdecydowanie i z si, przy penej
akceptacji wszystkich, nawet Vilgefortza i caej reszty Kapituy Czarodziejskiej. I wtedy, gdy
Emhyr var Emreis odwrci wzrok od Sodden i Zarzecza, o swj kraj upomn si Cintryjczycy.
Emigranci i uciekinierzy, ktrzy organizuj si w Brugge pod wodz Vissegerda. Jest ich blisko
osiem tysicy ludzi pod broni. Czy moe by lepsze ostrze sulicy? Oni yj nadziej na odzyskanie
kraju, z ktrego musieli ucieka. Pal si do walki. S gotowi uderzy na lewy brzeg. Czekaj
tylko na haso.
- Na haso - potwierdzia Meve - i na obietnic, e si ich poprze. Bo z omioma tysicami ludzi
Emhyr poradzi sobie si granicznych garnizonw, nie bdzie nawet musia przerzuca posikw.
Vissegerd dobrze o tym wie, nie ruszy si, dopki nie bdzie mia pewnoci, e w lad za nim na
lewym brzegu wylduj twoje wojska, Foltest, wspierane przez korpusy redaskie. Ale przede
wszystkim Vissegerd czeka na Lwitko z Cintry. Podobno wnuczka krlowej ocalaa z rzezi. Kto
j rzekomo widzia wrd uciekinierw, ale pniej dziecko tajemniczo zniko. Emigranci
zawzicie jej poszukuj... Bo potrzebuj na odzyskany tron Cintry kogo z krlewskiej krwi. Z krwi
Calanthe.
- Bzdura - powiedzia zimno Foltest. - Miny ponad dwa lata. Jeli dzieciak nie odnalaz si do tej
pory, to znaczy, e nie yje. O tej legendzie moemy zapomnie. Nie ma ju Calanthe, nie ma
adnego Lwitka, nie ma krlewskiej krwi, ktrej naley si tron. Cintr... nie bdzie ju nigdy
tym, czym bya za ycia Lwicy. Rzecz jasna, emigrantom Vissegerda tego mwi nie naley.
- Polesz zatem cintryjskich partyzantw na mier? - zmruya oczy Meve. - W pierwszej linii?
Nie mwic im, e Cintr moe si odrodzi wycznie jako kraj wasalny, pod twoj
zwierzchnoci? Proponujesz nam wszystkim atak na Cintr... dla siebie? Podporzdkowae sobie
Sodden i Brugge, ostrzysz zby na Verden... I zapachniaa ci Cintra, tak?
- Przyznaj si, Foltest - warkn Henselt. - Czy Meve ma racj? To dlatego podegasz nas do tej
awantury?
- Dajcie pokj - wadca Temerii zmarszczy swe szlachetne oblicze, achn si gniewnie. - Nie
rbcie ze mnie zdobywcy, ktremu zamarzyo si imperium. O co wam chodzi? O Sodden i
Brugge? Ekkehard z Sodden by przyrodnim bratem mojej matki. Dziwi was, e po jego mierci
Wolne Stany przyniosy koron mnie, jego krewniakowi? Krew nie woda! A Venzlav z Brugge
zoy mi hod wasalny, ale bez przymusu! Zrobi to, by ochroni kraj! Bo w pogodny dzie widzi

byski nilfgaardzkich lanc na lewym brzegu Jarugi!


- My wanie mwimy o lewym brzegu - wycedzia krlowa Lyrii. - O brzegu, na ktry mamy
uderzy. A lewy brzeg to Cintra. Zniszczona, wypalona, zrujnowana, zdziesitkowana,
okupowana... ale cigle Cintra. Cintryjczycy nie przynios ci korony, Foltest, ani nie zo hodu.
Cintra nie zgodzi si by krajem wasalnym. Krew nie woda!
- Cintra, jeli j... Gdy j wyzwolimy, powinna sta si naszym wsplnym protektoratem - rzek
Demawend z Aedirn. - Cintra to ujcie Jarugi, zbyt wany punkt strategiczny, bymy mogli
pozwoli sobie na utrat kontroli nad nim.
- Musi to by kraj wolny - zaprotestowa Vizimir. - Wolny, niezawisy i silny. Kraj, ktry bdzie
elazn bram, przedmurzem Pnocy, a nie pasem spalonej ziemi, na ktrej nilfgaardzka konnica
bdzie moga nabiera rozpdu!
- Czy tak Cintr da si odbudowa? Bez Calanthe?
- Nie podniecaj si Foltest - wyda wargi Meve. - Mwiam ci ju, Cintryjczycy nigdy nie uznaj
protektoratu ani obcej krwi na tronie. Jeli sprbujesz narzuci im siebie jako seniora, to sytuacja
si odwrci. Vissegerd bdzie znowu organizowa oddziay do walki, tym razem jednak pod
skrzydami Emhyra. I pewnego dnia te oddziay rzuc si na nas, jako awangarda nilfgaardzkiego
szturmu. Jako ostrze sulicy, jak si niedawno obrazowo wyrazie.
- Foltest wie o tym - parskn Vizimir. - Dlatego tak usilnie poszukuje Lwitka, wnuczki Calanthe.
Nie rozumiecie? Krew nie woda, korona przez maestwo. Wystarczy, e odnajdzie dziewczyn i
zmusi do zampjcia...
- Zwariowae? - zachysn si krl Temerii. - Lwitko nie yje! Wcale nie poszukuj tej
dziewczynki, ale gdybym... Nawet mi w gowie nie postaa myl, by j do czegokolwiek
zmusza...
- Nie musiaby zmusza - przerwaa Meve, umiechajc si wdzicznie. - Wci jest z ciebie
kawa przystojnego mczyzny, krewniaku. A w Lwitku pynie krew Calanthe. Bardzo gorca
krew. Znaam Cali, gdy bya moda. Kiedy zobaczya chopa, to tak przebieraa nogami, e jakby
chrustu podetka, zajaby si ywym ogniem. Jej crka, Pavetta, matka Lwitka, bya kubek w
kubek. To pewnie i Lwitko daleko nie pado od jaboni. Troch zachodu, Foltest, a dziewczyna
nie opieraaby si dugo. Na to liczysz, przyznaj si?
- Pewnie, e na to liczy - zarechota Demawend. - Ale sprytny planik wykombinowa sobie nasz
krl! Uderzymy na lewy brzeg, ale zanim si obejrzymy, nasz Foltest odnajdzie i zdobdzie
dziewczce serduszko, bdzie mia modziutk onk, ktr posadzi na tronie Cintry, a tamtejszy
lud bdzie paka z radoci i popuszcza w gacie ze szczcia. Bd mieli przecie swoj krlow,
krew z krwi i ko z koci Calanthe. Bd mieli krlow... tyle e razem z krlem. Krlem
Foltestem.
- Ale wy brednie pleciecie! - wrzasn Foltest, czerwieniejc i blednc na przemian. - Co wam do
bw strzelio? W tym, co gadacie, nie ma odrobiny sensu!

- W tym jest mnstwo sensu - powiedzia sucho Vizimir. - Bo ja wiem, e tego dziecka kto
bardzo usilnie poszukuje. Kto, Foltest?
- To oczywiste! Vissegerd i Cintryjczycy!
- Nie, to nie oni. A przynajmniej nie tylko. Kto jeszcze. Kto, kogo drog znacz trupy. Kto, kto
nie cofa si przed szantaem, przekupstwem i torturami... Jeli ju przy tym jestemy, to czy
jegomo o nazwisku Rience jest w subie u ktrego z was? Ha, po minach widz, e albo nie
jest, albo nie przyznacie si, co na jedno wychodzi. Powtarzam: wnuczki Calanthe szukaj, szukaj
w sposb, ktry zastanawia. Kto jej szuka, pytam?
- Do czarta! - Foltest gruchn pici w st. - To nie ja! Ani mi w gowie nie postao, by si eni
z jakim dzieciakiem dla jakiego tam tronu! Przecie ja...
- Przecie ty od czterech lat yjesz potajemnie z baronow La Valette - umiechna si znowu
Meve. - Kochacie si jak dwa gobki, czekacie, by stary baron wreszcie wycign kopyta. Co
tak patrzysz? Wszyscy o tym wiemy. Za co, mylisz, pacimy szpiegom? Ale dla tronu Cintry,
krewniaku, niejeden krl gotw byby powici osobiste szczcie...
- Zaraz - Henselt podrapa si ze chrzstem w brod. - Niejeden krl, mwicie. To dajcie na
chwil spokj Foltestowi. S inni. Swego czasu Calanthe chciaa wyda wnuczk za syna Ervylla z
Verden. Ervyllowi te moe pachnie Cintr. I nie tylko jemu...
- Hmm... - mrukn Vizimir. - To prawda. Ervyll ma trzech synw... A co powiedzie o tu
obecnych, rwnie posiadajcych potomkw pci mskiej? H? Meve? Czy ty aby nie mydlisz nam
oczu?
- Mnie moecie wykluczy - krlowa Lyrii umiechna si jeszcze wdziczniej. - Po wiecie
kr, co prawda, dwie moje latorole... Owoce rozkosznego zapomnienia... O ile ich do tej pory
nie powieszono. Wtpi, by nagle zachciao si ktremu krlowa. Nie mieli do tego ani
predyspozycji, ani inklinacji. Obaj byli gupsi nawet od ich ojca, niech mu ziemia lekk bdzie.
Kto zna mego nieboszczyka ma, ten wie, co to oznacza.
- Fakt - przytakn! krl Redanii. - Ja go znaem. Synowie naprawd s gupsi? Cholera, sdziem,
e gupszym nie mona by... Wybacz, Meve...
- Drobiazg, Vizimir.
- Kto jeszcze ma synw?
- Ty, Henselt.
- Mj syn jest onaty!
- A od czego jest trucizna? Dla tronu Cintry, jak kto tu mdrze powiedzia, niejeden powiciby
osobiste szczcie. Opacaoby si!
- Wypraszam sobie takie insynuacje! I odczepcie si! Inni te maj synw!

- Niedamir z Hengfors ma dwch. A sam jest wdowcem. Niestarym. Nie zapominajcie te o


Esteradzie Thyssenie z Koviru.
- Wykluczybym ich - pokrci gow Vizimir. - Liga z Hengfors i Kovir planuj zwizki
dynastyczne midzy sob. Cintr i Poudnie ich nie interesuj. Hmm... Ale Ervyll z Verden... Ten
ma blisko.
- Jest kto, kto ma rwnie blisko - zauway nagle Demawend.
- Kto?
- Emhyr var Emreis. Nie jest onaty. I jest modszy ni ty, Foltest.
- Psiakrew - zmarszczy czoo krl Redanii. - Gdyby to bya prawda... Emhyr wychdoyby nas
bez oju! To jasne, lud i szlachta Cintry pjd zawsze za krwi Calanthe. Wyobraacie sobie, co by
si stao, gdyby Emhyr dopad Lwitka? Cholera, tego nam jeszcze brakuje! Krlowa Cintry i
cesarzowa Nilfgaardu!
- Cesarzowa! - parskn Henselt. - Doprawdy przesadzasz, Vizimir. Po co Emhyrowi dziewczynka,
po diaba mu oenek? Dla tronu Cintry? Emhyr ju ma Cintr! Podbi kraj i zrobi z niego
nilfgaardzka Prowincj! Siedzi na tronie cala rzyci i jeszcze ma do miejsca, by mc si
wierci!
- Po pierwsze - zauway Foltest - Emhyr dziery Cintr prawem, a raczej bezprawiem agresora.
Gdyby mia dziewczyn i oeni si z ni, mgby panowa legalnie. Rozumiesz? Nilfgaard
zwizany maestwem z krwi Calanthe to ju nie Nilfgaard najedca, na ktrego szczerzy zby
caa Pnoc. To Nilfgaard ssiad, z ktrym trzeba si liczy. Jak chciaby wypchn taki
Nilfgaard za Marnadal, za przecze Amellu? Atakujc krlestwo, na tronie ktrego legalnie
zasiada Lwitko, wnuczka Lwicy z Cintry? Zaraza! Nie wiem, kto szuka tego dzieciaka. Ja go nie
szukaem. Ale owiadczam wam, e teraz zaczn. Wci uwaam, e dziewczynka nie yje, ale
me wolno nam ryzykowa. Okazuje si, e to zbyt wana persona. Jeli przeya, musimy j
odnale!
- Czy od razu ustalimy, za kogo j wydamy, gdy odnajdziemy? - wykrzywi si Henselt. - Takich
spraw nie naleaoby pozostawia przypadkowi. Moglibymy, owszem, wrczy j bojowym
partyzantom Vissegerda jako sztandar, przywizan do dugiej tyczki, niech nios j przed
frontem, atakujc tamten brzeg. Ale jeli odzyskana Cintra ma posuy nam wszystkim... Chyba
wiecie, o co mi idzie? Jeli zaatakujemy Nilfgaard i odbijemy Cintr, mona bdzie posadzi
Lwitko na tronie. Ale Lwitko moe mie tylko jednego ma. Takiego, ktry dopilnuje naszych
interesw w ujciu Jarugi. Kto z obecnych na ochotnika?
- Ja nie - zadrwia Meve. - Rezygnuj z przywileju.
- A ja nie wykluczabym nieobecnych - rzek powanie Demawend. - Ani Ervylla, ani Niedamira,
ani Thyssenidw. A taki Vissegerd, wecie to pod rozwag, moe was zaskoczy i zrobi
niespodziewany uytek ze sztandaru przywizanego do dugiej tyczki. Syszelicie o maestwach
morganatycznych? Vissegerd jest stary i brzydki jak krowia kupa, ale napojone wywarami z
absenty i damiany Lwitko moe si w nim niespodzianie zakocha! Czy krl Vissegerd, panowie,

mieci si w naszych planach?


- Nie - mrukn Foltest. - W moich si nie mieci.
- Hmm... - zawaha si Vizimir. - W moich te nie. Vissegerd jest narzdziem, nie partnerem, i
tak, nie inn rol ma odegra w naszych planach ataku na Nilfgaard. Ponadto, jeli tym, ktry
tak zawzicie poszukuje Lwitka, jest jednak Emhyr var Emreis, ryzykowa nie moemy.
- Absolutnie nie moemy - potwierdzi Foltest. - Lwitko nie moe dosta si w rce Emhyra. Nie
moe wpa w niczyje... W niewaciwe rce... ywe.
- Dzieciobjstwo? - skrzywia si Meve. - Nieadne rozwizanie, panowie krlowie. Niegodne. I
chyba niepotrzebnie drastyczne. Najpierw znajdmy dziewczyn, bo jeszcze jej nie mamy. A gdy
j znajdziemy, dajcie j mnie. Potrzymam j ze dwa lata w jakim kasztelu w grach, wydam za
ktrego z moich rycerzy. Gdy j znowu zobaczycie, bdzie miaa ju dwjk dzieci i o, taki
brzuch.
- Czyli, jeli dobrze rachuj, co najmniej troje ewentualnych pniejszych pretendentw i
samozwacw? - pokiwa gow Vizimir. - Nie, Meve. To faktycznie niepikne, ale Lwitko, jeli
przeyo, teraz musi umrze. Racja stanu. Panowie?
Deszcz tuk o okna. Wrd wie zamczyska Hagge wy wicher.
Krlowie milczeli.
*
- Vizimir, Foltest, Demawend, Henselt i Meve - powtrzy marszaek. - Spotkali si na tajnej
naradzie w zamku Hagge nad Pontarem. Radzili potajemnie.
- C za symbolika - powiedzia, nie odwracajc si, szczupy, czarnowosy mczyzna w
osiowym kaftanie, poznaczonym odciskami od zbroi i plamami rdzy. - Przecie to wanie pod
Hagge, niespena czterdzieci lat temu, Virfuril pobi wojska Medella, umacniajc swoj wadz w
Dolinie Pontar i ustalajc dzisiejsze granice midzy Aedirn i Temeri. A dzi, prosz, Demawend,
syn Virfurila, zaprasza do Hagge Foltesta, syna Medella, do kompletu cigajc tam jeszcze
Vizimira z Tretogoru, Henselta z Ard Carraigh i weso wdwk Meve z Lyrii. Spotykaj si i radz
potajemnie. Domylasz si, nad czym radz, Coehoorn?
- Domylam - rzeki krtko marszaek. Nie powiedzia ani sowa wicej. Wiedzia, e odwrcony
plecami mczyzna nie znosi, by w jego obecnoci popisywa si elokwencj i komentowa
oczywiste fakty.
- Nie zaprosili Ethaina z Cidaris - mczyzna w osiowym kaftanie odwrci si, zaoy rce za
plecy, przeszed si wolno od okna do stou i z powrotem - ani Ervylla z Verden. Nie zaprosili
Esterada Thyssena ani Niedamira. To znaczy, e albo s bardzo pewni, albo bardzo niepewni. Nie
zaprosili nikogo z Kapituy Czarodziejskiej. To interesujce. I znamienne. Coehoorn, postaraj si,
aby czarodzieje dowiedzieli si o tej naradzie. Niech wiedz, e ich monarchowie nie traktuj ich
jak rwnych sobie. Wydaje mi si, e czarodzieje z Kapituy mieli w tym wzgldzie wtpliwoci.

Rozwiej im je.
- Rozkaz.
- S jakie nowe wieci od Rience'a?
- adnych.
Mczyzna zatrzyma si przy oknie, stal tam dugo, wpatrzony w moknce w deszczu wzgrza.
Coehoorn czeka, niespokojnie zwierajc i rozwierajc do zacinit na gowicy miecza.
Obawia si, e bdzie zmuszony do wysuchania dugiego monologu. Marszaek wiedzia, e
stojcy przy oknie mczyzna uwaa taki monolog za rozmow, a rozmawianie za zaszczyt i
dowd zaufania. Wiedzia o tym, ale nadal nie lubi wysuchiwa monologw.
- Jak znajdujesz ten kraj, namiestniku? Udao ci si polubi tw now Prowincj?
Drgn, zaskoczony. Nie spodziewa si tego pytania. Ale nad odpowiedzi nie zastanawia si
dugo. - Nieszczero i niezdecydowanie mogy go zbyt drogo kosztowa.
- Nie, wasza wysoko. Nie polubiem. Ten kraj jest taki... Ponury.
- By niegdy inny - odrzek mczyzna, nie odwracajc si. - I bdzie kiedy inny. Zobaczysz.
Zobaczysz jeszcze pikn, radosn Cintr, Coehoorn. Obiecuj ci. Ale nie smu si, nie bd ci tu
dugo trzyma. Kto inny obejmie namiestnictwo Prowincji. Ty bdziesz mi potrzebny w Dol Angra.
Wyruszysz natychmiast po zdawieniu rebelii. Potrzebny mi bdzie w Dol Angra kto
odpowiedzialny. Kto, kto nie da si sprowokowa. Wesoa wdwka z Lyrii albo Demawend...
Bd chcieli nas sprowokowa. Wemiesz w karby modych oficerw. Ochodzisz gorce gowy.
Dacie si sprowokowa wtedy, gdy wydam rozkaz. Nie wczeniej.
- Tak jest!
Z antyszambrw dobieg szczk broni i ostrg, podniesione gosy. Zapukano do drzwi. Mczyzna
w osiowym kaftanie odwrci si od okna, przyzwalajco kiwn gow. Marszaek skoni si
lekko, wyszed.
Mczyzna wrci do stou, usiad, schyli gow nad mapami. Patrzy na nie dugo, wreszcie opar
czoo na splecionych doniach. Ogromny brylant w jego piercieniu zaskrzy si w wietle wiec
tysicem ogni.
- Wasza wysoko? - Drzwi skrzypny lekko.
Mczyzna nie zmieni pozycji. Ale marszaek zauway, e donie mu drgny. Pozna to po bysku
brylantu.
Ostronie i cicho zamkn za sob drzwi.
- Wieci, Coehoorn? Moe od Rience'a?

- Nie, wasza wysoko. Ale dobre wieci. Rebelia w Prowincji stumiona. Rozbilimy
buntownikw. Tylko niewielu zdoao zbiec do Verden. Pojmalimy przywdc, diuka Windhalma
z Attre.
- Dobrze - rzek po chwili mczyzna, nadal nie unoszc wspartej na doniach gowy. - Windhalm
z Attre... Ka go ci. Nie... Nie ci. Straci w inny sposb. Spektakularnie, dugo i okrutnie. I
publicznie, ma si rozumie. Konieczny jest przykad grozy. Co takiego, co odstraszy innych.
Tylko prosz, Coehoorn, oszczd mi szczegw. W raportach nie musisz sili si na malownicze
opisy. Nie znajduj w tym przyjemnoci.
Marszaek skin gow, przekn lin. On te nie znajdowa w tym przyjemnoci. Absolutnie
adnej przyjemnoci. Zamierza przygotowanie i wykonanie kani zleci specjalistom. Nie mia
najmniejszego zamiaru pyta specjalistw o szczegy. A tym bardziej by przy tym obecny.
- Bdziesz obecny przy egzekucji - mczyzna unis gow, podnis ze stou list, zama
pieczcie. - Oficjalnie. Jako namiestnik prowincji Cintr. Zastpisz mnie. Ja nie mam zamiaru na
to patrze. To rozkaz, Coehoorn.
- Tak jest! - marszaek nawet si nie stara ukry zakopotania i niezadowolenia. Przed
mczyzn, ktry wyda rozkaz, nie wolno byo niczego ukrywa. I rzadko komu to si udawao.
Mczyzna rzuci okiem na otwarty Ust, prawie natychmiast cisn go w ogie, do kominka.
- Coehoorn.
- Tak, wasza wysoko?
- Nie bd czeka na raport Rience'a. Postaw na nogi magikw, niech przygotuj
telekomunikacj z punktem kontaktowym w Redanii. Niech przeka mj ustny rozkaz, ktry
ma natychmiast by skierowany do Rience'a. Tre rozkazu jest nastpujca: Rience ma si
przesta cacka, ma przesta bawi si z wiedminem. Bo to si moe le skoczy. Z
wiedminem bawi si nie wolno. Ja go znam, Coehoorn. On jest za sprytny, by naprowadzi
Rience'a na lad. Powtarzam, Rience ma natychmiast zorganizowa zamach, ma natychmiast
wyeliminowa Wiedmina z gry. Zabi. A potem znikn, przyczai si i czeka na rozkazy. A
gdyby wczeniej wpad na lad czarodziejki, ma j zostawi w spokoju. Yennefer nie moe spa
wos z gowy. Zapamitae, Coehoorn?
- Tak jest.
- Telekomunikacja ma by zaszyfrowana i solidnie zabezpieczona przed magicznym odczytaniem.
Uprzed o tym czarodziejw. Jeeli sknoc, jeeli osoby niepowoane dowiedz si o treci tego
rozkazu, obci ich odpowiedzialnoci.
- Tak jest - marszaek chrzkn, wyprostowa si.
- Co jeszcze, Coehoorn?
- Graf... Ju tu jest, wasza wysoko. Przyby zgodnie z rozkazem.

- Ju? - umiechn si mczyzna. - Podziwu godny popiech. Mam nadziej, e nie zajedzi tego
karosza, ktrego wszyscy mu tak zazdrocili. Niech wejdzie.
- Mam by obecny przy rozmowie, wasza wysoko?
- Oczywicie, e tak, namiestniku Cintry.
Wezwany z antyszambrw rycerz wszed do komnaty energicznym, mocnym, gromkim krokiem,
zgrzytajc czarn zbroj. Zatrzyma si, wyprostowa dumnie, odrzuci z ramienia mokry i
ubocony czarny paszcz, pooy do na rkojeci potnego miecza. Opar o biodro czarny hem
ozdobiony skrzydami drapienego ptaka. Coehoorn spojrza na twarz rycerza. Znalaz na niej
tward wojack dum i zuchwao. Nie znalaz niczego, co powinno si zobaczy na twarzy
czowieka, ktry ostatnie dwa lata spdzi w wiey, w miejscu, z ktrego, jak wszystko
wskazywao, wyj mg tylko na szafot. Marszaek umiechn si pod wsem. Wiedzia, e
pogarda mierci i szalecza odwaga modzikw braa si wycznie z braku wyobrani. Wiedzia o
tym doskonale. Sam kiedy by takim modzikiem.
Siedzcy za stoem mczyzna opar podbrdek na splecionych doniach, spojrza na rycerza
uwanie. Modzik wypry si jak struna.
- eby wszystko byo jasne - powiedzia do niego mczyzna zza stou - wiedz, e bd, ktry
popenie w tym miecie dwa lata temu, bynajmniej nie zosta ci wybaczony. Otrzymasz jeszcze
jedn szans. Dostaniesz jeszcze jeden rozkaz. Od tego, jak go wykonasz, zaleaa bdzie moja
decyzja co do twych dalszych losw.
Twarz modego rycerza nie drgna nawet, nie drgno te ani jedno pirko na skrzydach
zdobicych oparty o biodro hem.
- Nigdy nikogo nie oszukuj, nigdy nie daj nikomu zudnych nadziei - cign mczyzna. - Wiedz
tedy, e na ocalenie karku od katowskiego topora moesz mie niejakie widoki, jeli, rzecz jasna,
tym razem bdu nie popenisz. Na pene uaskawienie szans masz mae. Na moje wybaczenie i
puszczenie w niepami... adnych.
Mody rycerz w czarnej zbroi i tym razem nawet nie drgn, ale Coehoorn dostrzeg bysk jego
oczu. Nie wierzy mi, pomyla. Nie wierzy i udzi si. Popenia wielki bd.
- Nakazuj pen uwag - podj mczyzna zza stou. - Rwnie tobie, Coehoorn. Bo ciebie
rwnie bd dotyczyy rozkazy, ktre za chwil wydam. Za chwil. Musz bowiem zastanowi
si nad ich treci i brzmieniem.
Marszaek Menno Coehoorn, namiestnik Prowincji Cintr i przyszy gwnodowodzcy armi z Dol
Angra, poderwa gow, wypry si z rk na gowicy miecza. Tak sam postaw przybra
rycerz w czarnej zbroi, z hemem ozdobionym skrzydami drapienego ptaka. Czekali obaj. W
ciszy. Cierpliwie. Tak jak naleao czeka na rozkazy, nad treci i brzmieniem ktrych
zastanawia si imperator Nilfgaardu, Emhyr var Emreis, Deithwen Addan yn Carn aep Morvudd,
Biay Pomie Taczcy na Kurhanach Wrogw.
*

Ciri obudzia si.


Leaa, a raczej psiedziaa z gow wysoko opart na kilku poduszkach. Okady, ktre miaa na
czole, byy ju ciepe i tylko lekko wilgotne. Zrzucia je, nie mogc znie przykrego ciaru i
pieczenia skry. Oddychaa z trudem. Gardo miaa wyschnite, nos prawie cakowicie
zablokowany skrzepami krwi. Ale eliksiry i zaklcia podziaay - bl, ktry przed kilkoma
godzinami mi wzrok i rozsadza czaszk, znikn, ustpi, zostao po nim tylko tpe pulsowanie i
wraenie ucisku w skroniach.
Ostronie dotkna nosa wierzchem doni. Nie krwawia ju.
Ale miaam dziwny sen, pomylaa. Pierwszy sen od tylu dni. Pierwszy, w ktrym si nie baam.
Pierwszy, ktry nie dotyczy mnie. Byam... obserwatorem. Widziaam wszystko jak gdyby z gry,
z wysoka... Jak gdybym bya ptakiem... Nocnym ptakiem...
Sen, w ktrym widziaam Geralta.
W tym nie bya noc. I deszcz, ktry marszczy powierzchni kanau, szumia na gontach dachw,
na strzechach szop, lni na deskach pomostw i kadek, na pokadach odzi i barek... I by tam
Geralt. Nie sam. By z nim mczyzna w miesznym kapeluszu z pirkiem, oklapym od wilgoci. I
szczupa dziewczyna w zielonym paszczu z kapturem... Wszyscy troje wolno i ostronie szli po
mokrym pomocie... A ja widziaam ich z gry. Jak gdybym bya ptakiem. Nocnym ptakiem...
Geralt zatrzyma si. Daleko jeszcze, spyta. Nie, powiedziaa szczupa dziewczyna, otrzsajc z
wody zielony paszcz. Ju prawie jestemy na miejscu... Hej, Jaskier, nie zostawaj w tyle, bo
zgubisz si w tych zaukach... A gdzie, u licha, jest Filippa? Przed chwil j widziaem, leciaa
wzdu kanau... Ale parszywa pogoda... Idziemy. Prowad, Shani. A tak midzy nami, to skd ty
znasz tego znachora? Co ci z nim czy?
Sprzedaj mu czasem leki wyszabrowane z pracowni w uczelni. Co si tak gapisz? Ojczym z
trudem opaca moje czesne... Bywa, e potrzebuj grosza... A znachor, majc prawdziwe
lekarstwa, leczy ludzi... A przynajmniej ich nie truje... No, chodmy ju.
Dziwny sen, pomylaa Ciri. Szkoda, e si obudziam. Chciaabym zobaczy, co bdzie dalej...
Chciaabym wiedzie, co oni tam robi. Dokd id...
Z komnaty obok dobiegay gosy, gosy, ktre j obudziy. Matka Nenneke mwia szybko, bya
najwyraniej podniecona, zdenerwowana i gniewna. Zawioda moje zaufanie, mwia. Nie
powinnam bya na to zezwoli. Mogam si domyli, e twoja antypatia do niej doprowadzi do
nieszczcia. Nie powinnam bya pozwoli ci... Bo przecie ci znam. Jeste bezwzgldna, jeste
okrutna, a na domiar zego okazao si, e jeste te nieodpowiedzialna i nieostrona. Bezlitonie
katujesz to dziecko, zmuszasz do wysikw, ktrym ona nie jest w stanie sprosta. Nie masz
serca. Naprawd nie masz serca, Yennefer.
Ciri nadstawia uszu, chcc usysze odpowied czarodziejki, jej zimny, twardy i dwiczny gos.
Chcc usysze, jak zareaguje, jak zadrwi z arcykapanki, jak wymieje jej nadopiekuczo. Jak
powie to, co mwi zwykle - e by czarodziejk to nie przelewki, e to nie zajcie dla panienek
wypalonych z porcelany, dla wydmuszek z cienkiego szkieka. Ale Yennefer odpowiedziaa cicho.

Tak cicho, e dziewczynka nie bya w stanie nie tylko zrozumie, ale nawet rozrni
poszczeglnych sw.
Usn, pomylaa, ostronie i delikatnie obmacujc nos, wci tkliwy i obolay, zapchany zakrzep
krwi. Wrc do mojego snu. Zobacz, co robi Geralt, tam, w nocy, w deszczu, nad kanaem...

Yennefer trzymaa j za rk. Szy obie dugim ciemnym korytarzem, midzy kamiennymi
kolumnami, a moe posgami, Ciri nie moga rozezna ksztatw w gstym mroku. Ale w
ciemnociach kto by, kto kry si tam i obserwowa je, gdy szy. Syszaa szepty, ciche jak
szum wiatru.
Yennefer trzymaa j za rk, sza szybko i pewnie, pena zdecydowania, tak e Ciri ledwie moga
za ni nady. Przed nimi otwieray si drzwi. Kolejno. Jedne po drugich. Nieskoczenie wiele
drzwi o gigantycznych, cikich skrzydach otwierao si przed nimi bez szmeru.
Mrok gstnia. Przed sob Ciri zobaczya kolejne wrota. Yennefer nie zwolnia kroku, ale Ciri
wiedziaa nagle, e te drzwi nie otworz si same. I miaa nage przeraajc pewno, e tych
drzwi otworzy nie wolno. e nie wolno jej przez nie przej. e za tymi drzwiami co na ni
czeka...
Zatrzymaa si, sprbowaa szarpn, ale rka Yennefer bya mocna i nieugita, nieubaganie
wloka j do przodu. A Ciri zrozumiaa wreszcie, e zostaa zdradzona, oszukana, sprzedana. e
zawsze, od pierwszego spotkania, od pocztku, od pierwszego dnia bya tylko marionetk,
kukiek na patyczku. Szarpna si mocniej, wydara z ucisku. Mrok zafalowa jak dym, szepty
w ciemnociach cichy raptownie. Czarodziejka postpia krok do przodu, zatrzymaa si,
odwrcia, spojrzaa na ni.
Jeeli si boisz, zawr.
Nie wolno otworzy tych drzwi. Ty o tym wiesz.
Wiem.
A jednak prowadzisz mnie tam.
Jeeli si boisz, zawr. Jeszcze jest czas, by zawrci. Jeszcze nie jest za pno.
A ty?
Dla mnie jest.
Ciri obejrzaa si. Pomimo wszechobecnego mroku widziaa drzwi, ktre ju miny - dug,
dalek perspektyw. I stamtd, z daleka, z ciemnoci, usyszaa...

Stuk podkw. Skrzyp czarnej zbroi. I szum skrzyde drapienego ptaka. I gos. Cichy, wwiercajcy
si w czaszk gos...
Pomylia si. Pomylia niebo z gwiazdami odbitymi noc na powierzchni stawu.

Obudzia si. Raptownie poderwaa gow, strcajc okad, wiey, bo mokry i chodny. Bya
zlana potem, w skroniach znowu dzwoni i pulsowa tpy bl. Yennefer siedziaa przy niej na
ku. Gow miaa odwrcon, tak e Ciri nie widziaa jej twarzy. Widziaa tylko burz czarnych
wosw.
- Miaam sen... - szepna Ciri. - W tym nie...
- Wiem - powiedziaa czarodziejka dziwnym, nieswoim gosem. - Dlatego tu jestem. Jestem przy
tobie.
Za oknem, w ciemnociach, deszcz szumia na liciach drzew.

- Psiakrew - warkn Jaskier, strzsajc wod z namikego od deszczu ronda kapelusza. - To


istna forteca, nie dom. Czego ten znachor si boi, e tak si obwarowa?
dki i barki, przycumowane do nabrzea, koysay si leniwie na zmarszczonej od deszczu
wodzie, zderzay si z cichym stukiem, skrzypiay, podzwaniay acuchami.
- To dzielnica portowa - wyjania Shani. - Nie brak tu bandziorw i szumowin, lokalnych i
przyjezdnych. Do Myhrmana chodzi sporo ludzi, przynosz mu pienidze... Wszyscy o tym wiedz.
Jak i o tym, e mieszka sam. No wic si zabezpieczy. Dziwicie mu si?
- Ani troch - Geralt spojrza na domostwo wzniesione na palach wbitych w dno kanau jakie
pi sni od nabrzea. - Kombinuj, jak dosta si na ten ostrw, do tej nawodnej chatki. Chyba
bdzie trzeba cichcem, wypoyczy ktr z tych dek...
- Nie ma potrzeby - powiedziaa medyczka. - Tam jest zwodzony mostek.
- A jak przekonasz znachora, by go opuci? Poza tym s tam jeszcze drzwi, a taranu ze sob nie
wzilimy...
- Zostawcie to mnie.
Wielka szara sowa bez szmeru wyldowaa na porczy pomostu, strzepna skrzydami,
nastroszya si i zmienia w Filipp Eilhart, rwnie nastroszon i zmoknit.

- Co ja tu robi? - zamamrotaa gniewnie czarodziejka. - Co ja tu z wami robi, cholera? Balansuj


na mokrym drgu... I na krawdzi zdrady stanu. Jeeli Dijkstra dowie si, e wam pomagaam... I
do tego ta mawka! Nie cierpi lata, gdy pada. Czy to tu? To jest dom Myhrmana?
- Tak - potwierdzi Geralt. - Posuchaj, Shani. Sprbujemy...
Skupili si ciasno, zaczli szepta, skryci w ciemnociach pod okapem trzcinowego dachu szopy.
Z tawerny po przeciwlegej stronie kanau padaa na wod smuga wiata. Sycha byo piewy,
miechy i wrzaski. Na nabrzee wytoczyo si trzech flisakw. Dwch kcio si, szarpic i
popychajc nawzajem, bluzgajc w kko tymi samymi przeklestwami, do znudzenia. Trzeci,
oparty o pal, sika do kanau, gwidc przy tym faszywie.
Dong, odezwaa si metalicznie elazna blacha uwizana na rzemieniu do supka przy pomocie.
Dong.
Znachor Myhrman otworzy okienko, wyjrza. Latarnia, ktr trzyma w rku, tylko go olepiaa,
odstawi j wic.
- Co za czort tam dzwoni po nocy? - rykn wciekle. - Stuknij si w eb pusty, zasracu, bindasie
kolawy, gdy przysza na ci chtka stuka! Won, poszli precz, moczymordy, ale ju! Mam tu
kusz narychtowan! Chce ktry mie sze cali betu w dupie?
- Panie Myhrman! To ja, Shani!
- H? - znachor wychyli si mocniej. - Panienka Shani? Teraz, po nocy? Jake to tak?
- Opucie mostek, panie Myhrman! Przyniosam wam to, o co prosilicie!
- Akurat teraz, po moku? Nie moglicie w dzie, panienko?
- W dzie za duo tu oczu - szczupa sylwetka w zielonym paszczu zamajaczya na pomocie. Jeli si wyda, co dla was nosz, wyrzuc mnie z Akademii. Opucie mostek, nie bd sta na
deszczu, ciemki mi przemoky!
- Nie samicie, panienko - zauway podejrzliwie znachor. - Zwykle sami przychodzicie. Kto tam z
wami jest?
- Druh, ak jako i ja. Sama miaam po nocy i, do tej waszej zakazanej dzielnicy? Co to mi, cnota
niemia, czy jak? Wpucie mnie wreszcie, u kaduka!
Mruczc pod nosem, Myhrman zwolni blokad koowrotu, mostek ze skrzypem opuci si,
stukn o deski pomostu. Znachor podrepta do drzwi, odsun zasuwy i rygle. Nie odkadajc
napitej kuszy, wyjrza ostronie.
Nie dostrzeg leccej ku jego skroni pici w czarnej, najeonej srebrnymi wiekami rkawicy.
Ale cho noc bya ciemna, ksiyc w nowiu, a niebo chmurne, zobaczy nagle dziesi tysicy
olepiajco jaskrawych gwiazd.

Toublanc Michelet jeszcze raz przecign bruskiem po ostrzu miecza, sprawiajc wraenie, e
wykonywana czynno pochania go bez reszty.
- Mamy zatem zabi dla was jednego czowieka - odoy brusek, wytar gowni kawakiem
natuszczonej krliczej skry, krytycznie obejrza ostrze. - Zwyczajnego, ktry azi sobie samotnie
po ulicach Oxenfurtu, nie ma ani gwardii, ani eskorty, ani ochroniarzy. Nie ma nawet pachokw.
eby go dosta, nie bdziem musieli wdziera si do adnego kasztelu, ratusza, zamczystego
domu ani garnizonu... Czy tak, moci panie Rience? Waciwie was pojem?
Mczyzna z twarz zeszpecon przez blizn po oparzeniu przytakn skinieniem gowy, mruc
lekko ciemne wilgotne oczy o nieprzyjemnym wyrazie.
- Nadto - podj Toublanc - po zabiciu tego typa wcale nie bdziem zmuszeni tai si gdzie przez
najblisze pl roku, bo nikt nie bdzie nas ciga ni tropi. Nikt nie poszczuje na nas opoli ani
owcw nagrd. Nie podpadniem pod rodow wrd ani zemst. Inakszej mwic, panie Rience,
mamy ukatrupi dla was zwyczajnego, pospolitego, nic nie znaczcego frajera?
Mczyzna z blizn nie odpowiedzia. Toublanc spojrza na braci nieruchomo i sztywno siedzcych
na awie. Rizzi, Flavius i Lodovico milczeli jak zwykle. W zespole, jaki tworzyli, oni zabijali, od
gadania by Toublanc. Bo tylko Toublanc uczszcza do szkki witynnej. Zabija rwnie
wprawnie jak bracia, ale nadto umia czyta i pisa. I gada.
- I eby ubi takiego pospolitego frajera, panie Rience, nie wynajmujecie byle oprycha z portu,
ale nas, braci Micheletw? Za sto novigradzkich koron?
- Taka jest wasza zwyka stawka - wycedzi mczyzna z blizn. - Prawda?
- Nieprawda - zaprzeczy zimno Toublanc. - Bo my nie jestemy od zabijania pospolitych frajerw.
A jeeli ju... Panie Rience, frajer, ktrego chcecie widzie trupem, bdzie was kosztowa
dwiecie. Dwiecie nie obernitych, byszczcych koron z wybit cech novigradzkiej mennicy.
Wiecie, dlaczego? Bo w tej sprawie jest haczyk, moci panie. Nie musicie nam mwi, jaki
haczyk, obejdziem si. Ale zapacicie za. Dwiecie, rzekem. Przybijecie tak cen, to ju
moecie waszego niedruga uwaa za martwego. Nie zechcecie przybi, to poszukajcie kogo
innego do tej roboty.
W mierdzcej stchlizn i skisym winem piwnicy zapada cisza. Po klepisku bieg karaluch,
szybko przebierajc odnami. Flavius Michelet rozdepta go z trzaskiem, byskawicznym ruchem
nogi, prawie nie zmieniajc pozycji i zupenie nie zmieniajc wyrazu twarzy.
- Zgoda - powiedzia Rience. - Dostaniecie dwiecie. Idziemy.
Toublanc Michelet, zawodowy morderca od czternastego roku ycia, nawet drgnieniem powieki
nie zdradzi zaskoczenia, Nie liczy, e uda mu si wytargowa wicej ni sto dwadziecia, gra
sto pidziesit. Nabra nagle pewnoci, e zbyt nisko wyceni kryjcy si w tej robocie haczyk.

Znachor Myhrman ockn si na pododze swej wasnej izby. Lea na wznak, sptany jak baran.
Potylica bolaa go wciekle, pamita, e padajc wyrn gow o framug drzwi. Bolaa te
skro, w ktr go walnito. Nie mg si poruszy, bo pier ciko i niemiosiernie ugniata mu
wysoki but zapinany na klamry. Znachor, mruc oczy i marszczc twarz, spojrza w gr. But
nalea do wysokiego mczyzny o wosach biaych jak mleko. Myhrman nie widzia jego twarzy bya skryta w mroku, ktrego nie rozjaniaa stojca na stole latarnia.
- Darujcie yciem... - stkn. - Oszczdcie, zaklinam na bogw... Oddam pienidze... Wszystko
oddam... Poka, gdzie schowane...
- Gdzie jest Rience, Myhrman?
Znachor zatrzs si cay na dwik tego gosu. Nie nalea do strachliwych, byo niewiele rzeczy,
ktrych si ba. Ale w gosie biaowosego byy wszystkie te rzeczy. I jeszcze kilka innych na
dodatek.
Nadludzkim wysikiem woli opanowa lk pezajcy po trzewiach jak ohydny robak.
- H? - uda zdumienie. - Co? Kto? Jak powiadacie?
Mczyzna pochyli si i Myhrman zobaczy jego twarz. Zobaczy oczy. A na ten widok odek
obsun mu si a do odbytnicy.
- Nie kr, Myhrman, nie zamiataj ogonem - odezwa si z cienia znajomy gos Shani, medyczki z
uniwersytetu.
- Gdy byam u ciebie trzy dni temu, tu, na tym zydlu, za tym stoem, siedzia jegomo w
paszczu podbitym pimakami. Pi wino, a ty nigdy nikogo nie ugaszczasz, tylko najlepszych
przyjaci. Zaleca si do mnie, nachalnie namawia na tace pod Trzy Dzwoneczki. Nawet po
apach musiaam mu da, bo bra si do macania, pamitasz? A ty powiedziae: Ostawcie j,
panie Rience, nie poszcie mi jej, mus mi z akademikusami dobrze y i interesy krci. I
rechotalicie obydwaj, ty i twj pan Rience z poparzon facjat. Nie rnij wic teraz gupiego, bo
nie trafie na gupszych od siebie. Gadaj, pki grzecznie prosz.
Ach, ty aczko przemdrzaa, pomyla znachor. Ty gadzino zdradziecka, ty gamratko ruda, ju ja
ci znajd, ju ja ci odpac... Byem tylko si z tego wykaraska...
- Jaki Rience? - zaskowycza, wijc si, na prno prbujc uwolni spod gniotcego mu mostek
obcasa. - A skd mnie wiedzie, kto on i gdzie on? Tu rni przychodz, tacy i siacy, co to ja...
Biaowosy pochyli si jeszcze bardziej, wolno wycign sztylet z cholewy drugiego buta,
wzmocni nacisk pierwszego na pier znachora.
- Myhrman - powiedzia cicho. - Chcesz, wierz, nie chcesz, nie wierz. Ale jeli natychmiast nie

powiesz mi, gdzie jest Rience... Jeli mi natychmiast nie wyjawisz, w jaki sposb kontaktujesz si
z nim... To ja ci po kawaeczku skarmi wgorzom w kanale. Zaczn od uszu.
W gosie biaowosego byo co, co sprawio, e znachor Uwierzy natychmiast, w kade sowo.
Patrzy na kling sztyletu i wiedzia, e bya ostrzejsza od noy, ktrych sam uywa do
przecinania wrzodw i czyrakw. Zacz dygota tak, e oparty o jego pier but podskakiwa
nerwowo. Ale milcza. Musia milcze. Na razie. Bo gdyby Rience wrci i zapyta, dlaczego go
wyda, Myhrman powinien mc zademonstrowa dlaczego. Jedno ucho, pomyla, jedno ucho
musz wytrzyma. Potem powiem...
- Po co traci czas i babra si krwi? - rozleg si nagle z pmroku mikki kobiecy alt. - Po co
ryzykowa, e bdzie krci i kama? Pozwlcie mi wzi si za niego moim sposobem. Bdzie
gada tak szybko, e poksa sobie jzyk. Przytrzymajcie go.
Znachor zawy i targn si w ptach, ale biaowosy przygnit go kolanem do podogi, chwyci
za wosy i wykrci gow. Obok kto uklkn. Poczu zapach perfum i mokrych ptasich pir,
poczu dotyk palcw na skroni. Chcia wrzasn, ale gardo dawia mu trwoga - zdoa tylko
zaskrzecze.
- Ju chcesz krzycze? - zamrucza po kociemu mikki alt tu obok jego ucha. - Za wczenie,
Myhrman, za wczenie. Jeszcze nie zaczam. Ale zaraz zaczn. Jeeli ewolucja wytworzya na
twoim mzgu jakiekolwiek bruzdy, to ja ci je przeorz nieco gbiej. A wtedy zobaczysz, czym
moe by krzyk.

- A zatem - powiedzia Vilgefortz, wysuchawszy relacji - nasi krlowie zaczli myle


samodzielnie. Zaczli samodzielnie planowa, w zaskakujco szybki sposb ewoluujc od
mylenia na poziomie taktycznym do strategicznego? Ciekawe. Jeszcze niedawno, pod Sodden,
jedyne, co umieli, to by galop z dzikim wrzaskiem i wzniesionym mieczem na czele chorgwi,
nawet bez ogldania si, czy aby chorgiew nie zostaa w tyle lub nie galopuje w zupenie innym
kierunku. A dzi, prosz, na zamku w Hagge decyduj o losach wiata. Ciekawe. Ale, jeli mam
by szczery, spodziewaem si tego.
- Wiemy - przytakn Artaud Terranova. - I pamitamy, ostrzegae nas przed tym. Dlatego ci o
tym informujemy.
- Dzikuj za pami - umiechn si czarodziej, a Tissaia de Vries nabraa nagle pewnoci, e o
zakomunikowanych mu przed chwil faktach wiedzia od dawna. Nie odezwaa si ani sowem.
Siedzc wyprostowana w fotelu wyrwnaa koronkowe mankiety, lewy bowiem ukada si nieco
inaczej ni prawy. Poczua na sobie niechtny wzrok Terranovy i rozbawione spojrzenie
Vilgefortza. Wiedziaa, e jej legendarny pedantyzm denerwuje lub bawi wszystkich. Ale
absolutnie si tym nie przejmowaa.
- Co na to wszystko Kapitua?

- Najpierw - odrzek Terranova - chcielibymy usysze twoje zdanie, Vilgefortz.


- Najpierw - umiechn si czarodziej - zjedzmy co i wypijmy. Czasu mamy dosy, pozwlcie mi
wykaza si jako gospodarz. Widz, e jestecie przemarznici i zmczeni podr. Ile przesiadek
w teleportach, jeli wolno spyta?
- Trzy - wzruszya ramionami Tissaia de Vries.
- Ja miaem bliej - przecign si Artaud. - Wystarczyy mi dwie. Ale skomplikowane, przyznaj.
- Wszdzie taka paskudna pogoda?
- Wszdzie.
- Wzmocnijmy si zatem jadem i starym czerwonym winem z Cidaris. Lydia, czy mog ci
prosi?
Lydia van Bredevoort, asystentka i osobista sekretarka Vilgefortza, wyonia si zza kotary jak
zwiewna zjawa, umiechna si oczami do Tissai de Vries. Tissaia, panujc nad twarz,
odpowiedziaa miym umiechem i pochyleniem gowy. Artaud Terranova wsta, ukoni si z
rewerencj. On rwnie doskonale panowa nad twarz. Zna Lidi.
Dwie suce, uwijajc si i szeleszczc spdnicami, szybko wniosy na st zastaw, naczynia i
pmiski. Lydia van Bredevoort zapalia wiece w lichtarzach, delikatnie wyczarowywujc
maleki pomyk midzy kciukiem a palcem wskazujcym. Tissaia zobaczya na jej doni lad
farby olejnej. Zakonotowaa w pamici, by pniej, po wieczerzy, poprosi mod czarodziejk o
pokazanie nowego dziea. Lydia bya utalentowan malark.
Wieczerzali w milczeniu. Artaud Terranova nie aowa sobie, bez skrpowania siga do
pmiskw i chyba nieco zbyt czsto i bez zachty ze strony gospodarza szczka srebrn
przykryweczk karafy z czerwonym winem. Tissaia de Vries jada powoli, wicej uwagi ni jadu
powicajc uoeniu regularnej kompozycji z talerzy, sztucw i serwetki, ktre wci, jej
zdaniem, leay nierwno i raziy jej zamiowanie do porzdku i zmys estetyczny. Pia
powcigliwie. Vilgefortz jad i pi jeszcze powcigliwiej. Lydia, rzecz jasna, nie pia i nie jada w
ogle.
Pomyki wiec faloway dugimi czerwono-tymi wsami ognia. O witrae okien dzwoniy
krople deszczu.
- No! Vilgefortz - odezwa si wreszcie Terranova, grzebic widelcem w pmisku w poszukiwaniu
odpowiednio tustego kawaka dziczyzny. - Jakie jest twoje stanowisko wzgldem poczyna
naszych monarchw? Hen Gedymdeith i Francesca przysali nas tu, bo chc pozna twoje zdanie.
Mnie i Tissai te ono ciekawi. Kapitua chce w tej sprawie zaj zgodne stanowisko. A jeli
przyjdzie do dziaania, dziaa te chcemy zgodnie. Co zatem radzisz?
- Pochlebia mi wielce - Vilgefortz podzikowa gestem Lydii, chccej dooy mu brokuw na
talerz - e moje zdanie w tej sprawie ma by decydujce dla Kapituy.

- Tego nikt nie powiedzia - Artaud dola sobie znowu wina. - Decyzj i tak podejmiemy
kolegialnie, gdy Kapitua si zbierze. Ale niech kady przedtem ma sposobno si wypowiedzie,
bymy mieli rozeznanie w pogldach. Suchamy ci zatem.
Jeli skoczylimy wieczerza, przejdmy do pracowni, zaproponowaa telepatycznie Lydia,
umiechajc si oczami. Terranova spojrza na jej umiech i szybko wypi to, co mia w kielichu.
Do dna.
- Dobry pomys - Vilgefortz wytar palce w serwet. - Tam bdzie nam wygodniej, tam te mam
silniejsze zabezpieczenia przed magicznym podsuchem. Chodmy. Moesz zabra karafk, Artaud.
- Nie omieszkam. To mj ulubiony rocznik.
Przeszli do pracowni. Tissaia nie moga si powstrzyma, by nie rzuci okiem na warsztat
dwigajcy retorty, tygle, probwki, krysztay i niezliczone magiczne utensylia. Wszystkie byy
oboone kamuflujcym zaklciem, ale Tissaia de Vries bya Arcymistrzyni - nie istniaa zasona,
ktrej nie potrafia przenikn. A ciekawio j troch, czym mag ostatnio si zajmuje. W mig
zorientowaa si w konfiguracji niedawno uywanej aparatury. Suya do wykrywania miejsca
pobytu osb zaginionych i do psychowizji metod kryszta, metal, kamie. Czarodziej kogo
poszukiwa albo rozwizywa jaki teoretyczny logistyczny problem. Vilgefortz z Roggeveen znany
by z zamiowania do rozwizywania takich problemw.
Usiedli w rzebionych hebanowych karach. Lydia spojrzaa na Vilgefortza, zowia dany wzrokiem
znak i natychmiast wysza. Tissaia westchna niezauwaalnie.
Wszyscy wiedzieli, e Lydia van Bredevoort kocha Vilgefortza z Roggeveen, e kocha go od lat,
cich, zawzit, upart mioci. Czarodziej, ma si rozumie, rwnie o tym wiedzia, ale
udawa, e nie wie. Lydia uatwiaa mu spraw, bo nigdy nie zdradzia si przed nim ze swym
uczuciem - nigdy nie uczynia najmniejszego kroku ani gestu, nie daa znaku myl, a gdyby
nawet moga mwi, nie powiedziaaby sowa. Bya na to za dumna. Vilgefortz rwnie niczego
nie czyni, bo Lydii nie kocha. Mg, rzecz jasna, po prostu zrobi z niej swoj mionic i jeszcze
mocniej zwiza tym ze sob, a kto wie, moe nawet uszczliwi. Byli tacy, ktrzy mu to
doradzali. Ale Vilgefortz tego nie robi. By na to za dumny i za pryncypialny. Sytuacja bya wic
beznadziejna, ale stabilna, i to w oczywisty sposb satysfakcjonowao obydwoje.
- Tak wic - przerwa cisz mody czarodziej - Kapitua gowi si nad tym, co przedsiwzi
wzgldem inicjatyw i planw naszych krlw? Zupenie niepotrzebnie. Te plany naley po prostu
zignorowa.
- Sucham? - Artaud Terranova zamar z pucharem w lewej, a karafk w prawej rce. - Czy
dobrze zrozumiaem? Mamy by bezczynni? Mamy pozwoli...
- Ju pozwolilimy - przerwa Vilgefortz. - Bo nikt nas o pozwolenie nie pyta. I nikt nie zapyta.
Powtarzam, naley uda, e o niczym nie wiemy. To jedyne rozsdne zachowanie.
- To, co oni wymylili, grozi wojn, i to na wielk skal.
- To, co wymylili, jest nam znane dziki enigmatycznej i niepenej informacji, pochodzcej z

zagadkowego, bardzo niepewnego rda. Niepewnego do tego stopnia, e sowo dezinformacja


uparcie si nasuwa. A jeli nawet jest to prawda, to ich zamysy s jeszcze w fazie planu i dugo w
tej fazie pozostan. A jeeli poza t faz wyjd... C, wtedy dopasujemy si do sytuacji.
- Chciae powiedzie - wykrzywi si Terranova - e zataczymy tak, jak nam zagraj?
- Tak, Artaud - Vilgefortz spojrza na niego, a oczy mu bysny. - Zataczysz tak, jak ci zagraj.
Albo wyjdziesz z sali. Bo podium dla orkiestry jest za wysokie, by mg tam wej i kaza
muzykantom gra na inn nut. Zdaj sobie z tego wreszcie spraw. Jeeli sdzisz, e inne
rozwizanie jest moliwe, popeniasz bd. Mylisz niebo z gwiazdami odbitymi noc na
powierzchni stawu.
Kapitua zrobi to, co on rozkae, ukrywajc rozkaz pod pozorem rady, pomylaa Tissaia de Vries.
Jestemy wszyscy pionkami na jego szachownicy. Poszed w gr, wyrs, przymi nas swym
blaskiem, podporzdkowa sobie. Jestemy pionkami w jego grze. W grze, ktrej regu nie znamy.
Lewy mankiet znowu uoy si inaczej ni prawy. Czarodziejka poprawia go starannie.
- Plany krlw ju s w fazie realizacji - powiedziaa wolno. - W Kaedwen i w Aedirn rozpoczta
si ofensywa przeciwko Scoia'tael. Leje si krew elfiej modziey. Dochodzi do przeladowa i
pogromw nieludzi. Mwi si o ataku na wolne elfy z Dol Blathanna i Gr Sinych. To masowy
mord. Czy mamy przekaza Gedymdeithowi i Enid Findabair, e doradzasz bezczynne
przygldanie si? Udawanie, e niczego nie widzimy?
Vilgefortz obrci ku niej gow. Teraz zmienisz taktyk, pomylaa Tissaia. Jeste graczem,
rozpoznae suchem, jakie koci tocz si po stole. Zmienisz taktyk. Uderzysz w inn strun.
Vilgefortz nie spuszcza z niej wzroku.
- Masz racj - powiedzia krtko. - Masz racj, Tissaia. Wojna z Nilfgaardem to jedno, ale na
masakr nieludzi nie wolno patrze bezczynnie. Proponuj zwoa zjazd, powszechny zjazd,
wszystkich, do Mistrzw trzeciego stopnia wcznie, a wic take i tych, ktrzy po Sodden
zasiadaj w radach krlewskich. Na zjedzie przemwimy im do rozsdku i nakaemy
utemperowanie monarchw.
- Popieram ten projekt - powiedzia Terranova. - Zwoajmy zjazd, przypomnijmy im, komu w
pierwszym rzdzie winni s lojalno. Zwacie, e krlom doradzaj obecnie nawet niektrzy
czonkowie naszej Rady. Krlom wysuguj si Carduin, Filippa Eilhart, Fercart, Radclifie,
Yennefer...
Na dwik tego ostatniego imienia Vilgefortz drgn. Wewntrznie, ma si rozumie. Ale Tissaia
de Vries bya Arcymistrzyni. Tissaia wyczua myl, impuls przeskakujcy od warsztatu i
magicznej aparatury do dwch lecych na stole ksig. Obie ksigi byy niewidzialne, okryte
magi. Czarodziejka skoncentrowaa si, przebia zason.
Aen Ithlinnespeath, przepowiednia Ithlinne Aegli aep Aevenien, elfiej wyroczni. Przepowiednia
koca cywilizacji, proroctwo zagady, zniszczenia i powrotu barbarzystwa, majcych nadej
wraz z masami lodu suncymi od granicy wiecznej zmarzliny. A druga ksiga... Bardzo stara...

Zniszczona... Aen Hen Ichaer... Starsza Krew... Krew Elfw?


- Tissaia? Co ty na to?
- Popieram - czarodziejka poprawia piercie, ktry obrci si na palcu w niewaciw stron. Popieram projekt Vilgefortza. Zwoajmy zjazd. Najrychlej, jak mona.
Metal, kamie, kryszta, pomylaa. Szukasz Yennefer? Dlaczego? I co Yennefer ma wsplnego z
proroctwem Itliny? I ze Starsz Krwi Elfw? Co ty knujesz, Vilgefortz?
Przepraszam, powiedziaa telepatycznie Lydia van Bredevort, wchodzc bezszelestnie. Czarodziej
wsta.
- Wybaczcie - powiedzia - ale to pilne. Czekaem na ten list od wczoraj. To zajmie mi tylko
chwil.
Artaud ziewn, stumi beknicie, sign po karafk. Tissaia spojrzaa na Lydi. Lydia
umiechna si. Oczami. Nie moga inaczej.
Dolna poowa twarzy Lydii van Bredevort bya iluzj.
Przed czterema laty, na polecenie Vilgefortza, jej mistrza, Lydia wzia udzia w badaniach nad
waciwociami artefaktu odnalezionego wrd wykopalisk staroytnej nekropolii. Artefakt
okaza si oboony potn kltw. Uaktywni si tylko raz. Z piciu uczestniczcych w
eksperymencie czarodziejw trzech zgino na miejscu. Czwarty straci oczy, obie rce i oszala.
Lydia wywina si z poparzeniami, zmasakrowan uchw i mutacj krtani i garda, skutecznie
jak do tej pory opierajc si prbom regeneracji. Signito wic po siln iluzj, by ludzie nie
mdleli na widok twarzy Lydii. To bya bardzo silna, wprawnie naoona iluzja, trudna do
przeniknicia nawet dla Wybranych.
- Hmm... - Vilgefortz odoy list. - Dzikuj, Lydia.
Lydia umiechna si. Posaniec czeka na odpowied, powiedziaa.
- Nie bdzie odpowiedzi.
Rozumiem. Poleciam przygotowa komnaty dla goci.
- Dzikuj. Tissaia, Artaud, przepraszam was za t chwil zwoki. Kontynuujmy. Na czym
skoczylimy?
Na niczym, pomylaa Tissaia de Vries. Ale sucham ci uwanie. Bo kiedy wreszcie nawiesz do
spraw, ktre ci naprawd interesuj.
- Ach - zacz wolno Vilgefortz. - Ju wiem, o czym chciaem mwi. Chodzi mi o najmodszych
staem czonkw Rady. O Fercarta i Yennefer. Fercart, o ile wiem, jest zwizany z Foltestem z
Temerii, zasiada w radzie krlewskiej razem z Triss Merigold. A z kim zwizana jest Yennefer?
Mwie, Artaud, e naley do tych, ktrzy wysuguj si krlom.

- Artaud przesadzi - powiedziaa spokojnie Tissaia. - Yennefer mieszka w Vengerbergu, wic


Demawend niekiedy zwraca si do niej o pomoc, ale nie wsppracuj stale. Z pewnoci nie
mona twierdzi, e ona wysuguje si Demawendowi.
- Co z jej wzrokiem? Wszystko w porzdku, mam nadziej?
- Tak. Wszystko w porzdku.
- To dobrze. To bardzo dobrze. Niepokoiem si... Wiecie, chciaem si z ni skontaktowa, ale
okazao si, e wyjechaa. Nikt nie wiedzia dokd.
Kamie, metal, kryszta, pomylaa Tissaia de Vries. Wszystko, co nosi Yennefer, jest aktywne,
niewykrywalne psychowizj. T metod jej nie odnajdziesz, mj drogi. Jeli Yennefer nie yczy
sobie, by wiedziano, gdzie jest, nikt si tego nie dowie.
- Napisz do niej - powiedziaa spokojnie, wyrwnujc mankiety. - I przeka list zwykym
sposobem. Dojdzie niezawodnie. A Yennefer, gdziekolwiek jest, odpowie. Zawsze odpowiada.
- Yennefer - wtrci Artaud - czsto znika, niekiedy na cae miesice. Przyczyny bywaj raczej
trywialne...
Tissaia spojrzaa na niego, zaciskajc wargi. Czarodziej zamilk. Vilgefortz umiechn si lekko.
- Wanie - powiedzia. - Wanie o tym pomylaem. Swego czasu bya mocno zwizana z...
pewnym wiedminem. Geraltem, jeli si nie myl. Zdaje si, e to nie bya zwyka przelotna
miostka. Wydawao si, e Yennefer bya do mocno zaangaowana...
Tissaia de Vries wyprostowaa si, zacisna donie na porczach karta.
- Dlaczego o to pytasz? To sprawy osobiste. Nic nam do tego.
- Oczywicie - Vilgefortz spojrza na list rzucony na pulpit. - Nic nam do tego. Ale mn nie
powoduje niezdrowa ciekawo, lecz troska o emocjonalny stan czonka Rady. Zastanawia mnie
reakcja Yennefer na wie o mierci tego... Geralta. Mniemam, e umiaaby przej do porzdku
dziennego, pogodzi si, nie popadajc w depresj ani przesadn aob?
- Niewtpliwie umiaaby - powiedziaa zimno Tissaia. - Tym bardziej e takie wieci docieraj do
niej co jaki czas. I niezmiennie okazuj si plotkami.
- Tak jest - potwierdzi Terranova. - Ten cay Geralt, czy jak mu tam, umie sobie radzi. I czemu
si dziwi? To mutant, morderczy automat, zaprogramowany, by zabija i nie da si zabi. A co
do Yennefer, nie przesadzajmy z jej rzekomymi emocjami. Znamy j. Ona emocjom si nie
poddaje. Bawia si wiedminem, to wszystko. Fascynowaa j mier, z ktr ten typek stale
igra. A gdy si wreszcie doigra, sprawa si skoczy.
- Na razie - rzeka sucho Tissaia de Vries - wiedmin yje.
Vilgefortz umiechn si, znowu rzuci okiem na lecy przed nim list.

- Czyby? - powiedzia. - Nie sdz.


*
Geralt wzdrygn si lekko, przekn lin. Min ju pierwszy wstrzs po wypiciu eliksiru,
zaczynaa si faza dziaania, sygnalizowana lekkim, ale nieprzyjemnym zawrotem gowy,
towarzyszcym adaptacji wzroku do ciemnoci.
Adaptacja przebiegaa szybko. Mrok nocy jania, wszystko dookoa nabierao odcieni szaroci,
odcieni pocztkowo mglistych i niejasnych, stopniowo coraz silniej kontrastujcych, wyranych i
ostrych. W wychodzcej na nabrzee kanau uliczce, przed momentem ciemnej jak wntrze
beczki po smole, Geralt mg Ju dostrzec szczury wdrujce rynsztokiem, obwchujce kaue i
szpary w murach.
Jego such take wyczuli si pod wpywem wiedmiskiego dekoktu. Wymara pltanina
zaukw, w ktrej jeszcze przed chwil rozlega si wycznie szum deszczu w rynnach, zacza
y, ttni dwikami. Sysza wrzaski wojujcych kotw, szczekanie psw zza kanau, miechy i
okrzyki z szynkw i obery Oxenfurtu, wrzaski i piewy we flisackiej karczmie, odlegy, cichy trel
fletu grajcego skoczn melodyjk. Oyy ciemne upione domy - Geralt zacz odrnia
chrapanie picych ludzi, tupnicia wow w zagrodach, parskanie koni w stajniach. W ktrym z
domw w gbi uliczki rozbrzmieway zdawione, spazmatyczne jki kochajcej si kobiety.
Dwiki rosy, przybieray na sile. Rozrnia ju obsceniczne sowa birbanckich piosenek,
dowiedzia si imienia kochanka jczcej niewiasty. Znad kanau, z Myhrmanowego domostwa
na palach, dobiega rwcy si, nieskoordynowany bekot znachora, wprowadzonego
traktamentem Filippy Eilhart w stan kompletnego i zapewne permanentnego zidiocenia.
Zblia si wit. Deszcz przesta wreszcie pada, zrywa si wiatr, ktry przepdza chmury. Niebo
na wschodzie janiao wyranie.
Szczury w zauku zaniepokoiy si nagle, prysny w rne strony, skryy wrd skrzynek i mieci.
Wiedmin usysza kroki. Czterech lub piciu ludzi, na razie nie mg dokadniej okreli ilu.
Spojrza w gr, ale Filippy nie zobaczy.
Natychmiast zmieni taktyk. Jeli w zbliajcej si grupie by Rience, mia mae szans na
schwytanie go. Musiaby wpierw stoczy walk z eskort, a nie chcia tego. Raz, bo by pod
wpywem eliksiru, ci ludzie musieliby umrze. Dwa, bo Rience miaby wtedy czas, by zwia.
Kroki zbliay si. Geralt wyszed z cienia.
Z zauka wyoni si Rience. Wiedmin rozpozna czarownika momentalnie i instynktownie, cho
nigdy przedtem go nie widzia. Blizn po oparzeniu, prezent od Yennefer, maskowa cie rzucany
przez kaptur.
By sam. Jego eskorta nie ujawnia si, pozostaa w uliczce, ukryta. Geralt natychmiast zrozumia
dlaczego. Rience wiedzia, kto czeka na niego pod domem znachora. Rience spodziewa si
zasadzki, a jednak przyszed. Wiedmin poj dlaczego. I to zanim jeszcze usysza cichy zgrzyt

mieczw wysuwajcych si z pochew. Dobrze, pomyla. Jeli tego chcecie, dobrze.


- Przyjemnie si na ciebie poluje - powiedzia cicho Rience. - Nie trzeba ci szuka. Zjawiasz si
sam, tam, gdzie si ciebie chce mie.
- To samo mona powiedzie o tobie - odrzek spokojnie wiedmin. - Zjawie si tu. Chciaem ci
tu mie, i jeste.
- Musiae niele przydusi Myhrmana, by ci powiedzia o amulecie, by pokaza, gdzie jest ukryty.
I w jaki sposb go uaktywni, by wysa wiadomo. Ale tego, e ten amulet zawiadamia i
ostrzega zarazem, Myhrman nie wiedzia i nie mg powiedzie, nawet przypiekany na
czerwonych wglach. Rozdaem wiele takich amuletw. Wiedziaem, e prdzej czy pniej
trafisz na ktry z nich.
Zza rogu uliczki wyonio si czterech ludzi. Poruszali si wolno, zwinnie i bezszelestnie. Wci
trzymali si strefy mroku, a wydobyte miecze dzieryli tak, by nie zdradzi ich bysk kling.
Wiedmin, rzecz jasna, widzia ich wyranie. Ale nie zdradzi si z tym. Dobrze, mordercy,
pomyla. Jeli tego chcecie, bdziecie to mieli.
- Czekaem - cign Rience, nie ruszajc si z miejsca - i doczekaem si. Zamierzam wreszcie
uwolni ziemi od twojego ciaru, paskudny odmiecze.
- Ty zamierzasz? Przeceniasz si. Ty jeste tylko narzdziem. Zbirem wynajtym przez innych do
zaatwiania brudnych spraw. Kto ci wynaj, pachoku?
- Za duo chciaby wiedzie, mutancie. Nazywasz mnie pachokiem? A wiesz, czym ty jeste?
Kup ajna lec na drodze, ktr trzeba usun, bo kto nie chce pobrudzi sobie butw. Nie,
nie wyjawi ci, kim jest ten kto, chocia mgbym. Powiem ci natomiast co innego, by mia
nad czym rozmyla w drodze do pieka. Ja ju wiem, gdzie jest bkart, ktrego tak strzege. I
wiem, gdzie jest ta twoja wiedma, Yennefer. Ona nie obchodzi moich mocodawcw, ale ja
mam do tej dziwki osobist uraz. Gdy tylko skocz z tob, dobior si do niej. Sprawi, e
poauje sztuczek z ogniem. O tak, bdzie tego aowaa. Bardzo dugo.
- Nie naleao tego mwi - umiechn si paskudnie wiedmin, czujc ju eufori walki,
wywoan przez eliksir reagujcy z adrenalin. - Dopki tego nie powiedziae, miae szans na
przeycie. Teraz ju nie masz.
Silne drganie wiedmiskiego medalionu ostrzego go przed atakiem znienacka. Odskoczy,
byskawicznie dobywajc miecza, pokryt runami kling odbi i zniweczy wystrzelon w jego
kierunku gwatown, paraliujc fal magicznej energii. Rience cofn si, wznis rk do
gestu, ale w ostatniej chwili stchrzy. Nie prbujc drugiego zaklcia, pospiesznie zrejterowa w
gb zauka.
Wiedmin nie mg go ciga - rzucio si na niego tych czterech, ktrzy sdzili, e kryje ich cie.
Bysny miecze.
To byli zawodowcy. Caa czwrka. Dowiadczeni, wprawni, zgrani zawodowcy. Uderzyli na niego
parami, dwch z lewej, dwch z prawej. Parami - tak by jeden zawsze kry si za plecami

drugiego. Wiedmin wybra tych z lewej. Na wywoan eliksirem eufori naoya si wcieko.
Pierwszy zbir zaatakowa fint z dexteru, po to tylko, by odskoczy i da temu zza plecw okazj
do zdradzieckiego sztychu. Geralt zakrci si w piruecie, wymin ich i ci tego drugiego od
tyu, samym kocem miecza, przez potylic, kark i plecy. By zy, uderzy mocno. Krew fontann
trysna na mur.
Ten pierwszy wycofa si byskawicznie, robic miejsce dla nastpnej pary. Ci rozdzielili si w
ataku, tnc mieczami z dwch kierunkw, tak by tylko jedno cicie byo moliwe do sparowania
- drugie musiao trafi w cel. Geralt nie parowa, wirujc w piruecie wszed pomidzy nich. By si
nie zderzy, obaj musieli zakci zgrany rytm, wywiczone kroki. Jeden zdoa obrci si w
mikkim, kocim zwodzie, odskoczy zwinnie. Drugi nie zdy. Straci rwnowag, ustawi si
plecami. Wiedmin, wykrcajc si w odwrotny piruet, z rozmachem ci go w krzye. By zy.
Czu, jak wyostrzona wiedmiska klinga przecina krgosup. Przeraliwe wycie przetoczyo si
echem po uliczkach. Dwaj pozostali dopadli do niego natychmiast, zasypali uderzeniami, ktre
parowa z najwyszym trudem. Wszed w piruet, wyrwa si spod migoczcych brzeszczotw. Ale
miast oprze si plecami o mur i broni, zaatakowa.
Nie spodziewali si tego, nie zdyli odskoczy i rozdzieli si. Jeden skontrowa, ale wiedmin
min kontr, zawirowa, ci w ty, na olep, mierc na ruch powietrza. By zy. Celowa nisko,
na brzuch. Trafi. Usysza zdawiony krzyk, ale nie mia czasu si oglda. Ostatni ze zbirw by
ju przy nim, ju uderza szybkim paskudnym sinistrem, kwart. Geralt sparowa w ostatnim
momencie, statycznie, bez obrotu, kwart z dexteru. Zbir, korzystajc z przejtego impetu
parady, odwin si jak spryna i ci z pobrotu, szeroko i mocno. Za mocno. Geralt ju
wirowa. Klinga mordercy, znacznie cisza od klingi Wiedmina, przecia powietrze, zbir musia
pj za ciosem. Rozpd obrci go. Geralt wywin si z ppiruetu tu przy nim, bardzo blisko.
Zobaczy jego wykrzywion twarz, przeraone oczy. By zy. Uderzy. Krtko, ale silnie. I
niechybnie. Prosto w oczy.
Sysza przeraliwy krzyk Shani wyrywajcej si z ucisku Jaskra na mostku wiodcym do domku
znachora.
Rience, zrzuciwszy paszcz, cofa si w gb zauka, unoszc i wycigajc przed siebie obie rce, z
ktrych ju zaczynao si sczy magiczne wiato. Geralt cisn miecz oburcz i bez
zastanowienia puci si biegiem w jego kierunku. Czarownik nie wytrzyma nerwowo. Nie
dokoczywszy zaklcia, zacz ucieka, wrzeszczc niezrozumiale. Ale Geralt rozumia. Wiedzia,
e Rience wzywa pomocy. e baga o ratunek.
I ratunek przyszed. Uliczka zapona jaskrawym wiatem, na obtuczonej, poznaczonej
zaciekami cianie domu rozbysn ognisty owal teleportu. Rience rzuci si ku niemu. Geralt
skoczy. By bardzo zy.
Toublanc Michelet jkn, zwin si, ciskajc obiema rkami rozchlastany brzuch. Czu, jak
krew uchodzi z niego, pync wartko spomidzy palcw. Nie opodal lea Flavius. Jeszcze przed
chwil drga. Ale teraz ju znieruchomia. Toublanc zacisn powieki, po czym otworzy oczy. Ale
sowa siedzca obok Flaviusa najwyraniej nie bya halucynacj, bo nie znika. Jkn znowu i
odwrci gow.

Jaka dziewka, sdzc po gosie, bardzo moda, dara si przeraliwie.


- Pu mnie! Tam s ranni! Ja musz... Ja jestem medyczk, Jaskier! Pu mnie, syszysz?
- Nie pomoesz im - odpowiedzia guchym gosem ten nazwany Jaskrem. - Nie po Wiedmiskim
mieczu... Nawet tam nie podchod. Nie patrz... Bagam ci, Shani, nie patrz.
Toublanc poczu, e kto przy nim klka. Poczu zapach perfum i mokrych pir. Usysza cichy,
agodny, kojcy gos. Z trudnoci rozrnia sowa, przeszkadza denerwujcy krzyk i szloch
modej dziewki. Tej... medyczki. Ale jeli medyczka si dara, to kto klcza obok niego? Taublanc
jkn.
-... bdzie dobrze. Wszystko bdzie dobrze.
- Skur... wy... syn... - wystka. - Rience... Powiedzia nam... Zwyky frajer... A to... by wiedmin...
Ha... czyk... Ratun... ku... Moje... flaki...
- Cicho, cicho, syneczku. Uspokj si. Ju dobrze. Ju nie boli. Prawda, e ju nie boli? Powiedz mi,
kto was tu cign? Kto was skontaktowa z Rience'em? Kto go zarekomendowa? Kto was w to
wrobi? Powiedz mi to, prosz, syneczku. A wtedy wszystko bdzie dobrze. Zobaczysz, e bdzie
dobrze. Powiedz mi, prosz.
Toublanc poczu w ustach krew. Ale nie mia siy jej wyplu. Z policzkiem przycinitym do
mokrej ziemi otworzy usta, krew wypywaa sama.
Nie czu ju nic.
- Powiedz mi - powtarza agodny gos. - Powiedz, syneczku.
Toublanc Michelet, zawodowy morderca od czternastego roku ycia, zamkn oczy, umiechn
si krwawym umiechem. I wyszepta to, co wiedzia.
A gdy otworzy oczy, zobaczy sztylet o wziutkiej klindze, z malekim zotym jelcem.
- Nie bj si - powiedzia agodny gos, a ostrze sztyletu dotkno jego skroni. - Nie bdzie bolao.
Rzeczywicie nie bolao.
*
Dopad czarownika w ostatniej chwili, tu przed teleportem. Miecz odrzuci ju wczeniej, rce
mia wolne, wycignite w skoku palce wczepiy si w skraj paszcza. Rience straci rwnowag,
szarpnicie wygio go, zmusio do dreptania do tyu. Targn si wciekle, gwatownym ruchem
rozdar paszcz od klamry do klamry, uwolni si. Za pno.
Geralt odwrci go uderzeniem prawej pici w rami i natychmiast uderzy lew, w szyj pod
uchem. Rience zatoczy si, ale nie upad. Wiedmin dopad do niego w mikkim skoku i z moc
wbi kuak pod ebra. Czarownik stkn i obwis na pici, Geralt chwyci go za po kubraka,

zakrci nim i zwali na ziemi. Przygnieciony kolanem Rience wycign rk, otworzy usta do
zaklcia. Geralt zacisn pi i trzasn go z gry. Prosto w usta. Wargi pky jak porzeczki.
- Prezent od Yennefer ju masz - wycharcza. - Teraz dostaniesz mj.
Uderzy jeszcze raz. Gowa czarownika podskoczya, na czoo i policzki trysna krew. Geralt
zdziwi si lekko - nie czu blu, ale niewtpliwie oberwa w starciu. To bya jego krew. Nie
przej si, nie mia te czasu szuka rany i zajmowa si ni. Odwin pi i waln Rience'a
jeszcze raz. By zy.
- Kto ci nasa? Kto ci naj?
Rience splun na niego krwi. Wiedmin waln go raz jeszcze.
- Kto?
Ognisty owal teleportu zapon silniej, promieniujce z niego wiato zalao cay zauek.
Wiedmin poczu bijc z owalu moc, poczu j, zanim jeszcze jego medalion zacz gwatownie,
ostrzegawczo drga.
Rience te poczu pync z teleportu energi, przeczu nadchodzc pomoc. Krzykn, zatarga
si jak olbrzymia ryba. Geralt wpar mu kolana w pier, unis rk, skadajc palce do Znaku
Aard, wycelowa w gorejcy portal. To by bd.
Z portalu nikt nie wyszed. Wypromieniowaa z niego tylko moc, a moc wzi Rience.
Z wypronych palcw czarownika wyrosy szeciocalowe stalowe kolce. Wbiy si w pier i
rami Geralta ze syszalnym trzaskiem. Z kolcw eksplodowaa energia. Wiedmin rzuci si w
ty konwulsyjnym skokiem. Wstrzs by taki, e poczu i usysza, jak chrupi i ami mu si
zacinite z blu zby. Co najmniej dwa.
Rience sprbowa zerwa si, ale natychmiast run znowu na klczki, na kolanach postpi ku
teleportowi. Geralt, z trudem apic oddech, wycign sztylet z cholewy. Czarownik obejrza si,
poderwa, zatoczy. Wiedmin te si zatoczy, ale szybciej. Rience znowu si obejrza, wrzasn.
Geralt cisn sztylet w doni. By zy. Bardzo zy.
Co chwycio go z tyu, obezwadnio, unieruchomio. Medalion na szyi zapulsowal ostro, bl w
zranionym ramieniu zattni spazmatycznie.
Jakie dziesi krokw za nim staa Filippa Eilhart. Z jej uniesionych doni bio matowe wiato dwie smugi, dwa promienie. Oba dotykay jego plecw, ciskajc ramiona wietlistymi cgami.
Szarpn si, bezskutecznie. Nie mg ruszy si z miejsca. Mg tylko patrze, jak Rience
chwiejnym krokiem dociera do teleportu pulsujcego mleczn powiat.
Rience wolno, nie spieszc si, wkroczy w wiato teleportu, zapad si w nim jak nurek,
rozmaza si, znikn. W sekund po tym owal zgas, na chwil pograjc uliczk w nieprzebitej,
gstej, aksamitnej czerni.

Gdzie wrd zaukw darty si walczce koty. Geralt spojrza na kling miecza, ktry podnis,
idc w stron czarodziejki.
- Dlaczego, Filippa? Dlaczego to zrobia?
Czarodziejka cofna si o krok. Nadal trzymaa w doni sztylet, ktry przed momentem tkwi w
czaszce Toublanca Micheleta.
- Dlaczego pytasz? Przecie wiesz.
- Tak - potwierdzi. - Teraz ju wiem.
- Jeste ranny, Geralt. Nie czujesz blu, bo jeste odurzony Wiedmiskim eliksirem, ale spjrz,
jak krwawisz. Uspokoie si na tyle, bym moga bez obawy podej i zaj si tob? Do diaba,
nie patrz tak! I nie zbliaj si do mnie. Jeszcze krok, a bd zmuszona... Nie zbliaj si! Prosz! Nie
chc ci zrobi krzywdy, ale jeli si zbliysz...
- Filippa! - krzykn Jaskier, wci trzymajc paczc Shani. - Zwariowaa?
- Nie - powiedzia z wysikiem wiedmin. - Ona jest przy zdrowych zmysach. I doskonale wie, co
robi. Cay czas wiedziaa, co robi. Wykorzystaa nas. Zdradzia. Oszukaa...
- Uspokj si - powtrzya Filippa Eilhart. - Nie zrozumiesz tego i nie trzeba, by rozumia.
Musiaam zrobi to, co zrobiam. I nie nazywaj mnie zdrajczyni. Bo zrobiam to wanie dlatego,
by nie zdradzi sprawy wikszej, ni moesz sobie wyobrazi. Sprawy wielkiej i wanej, tak
wanej, e trzeba bez zastanowienia powica dla niej sprawy drobne, jeli staje si przed takim
wyborem. Geralt, do diaba, my tu gadamy, a ty stoisz w kauy krwi. Uspokj si i pozwl,
bymy zajy si tob, ja i Shani.
- Ona ma racj! - krzykn Jaskier. - Jeste ranny, do cholery! Trzeba ci opatrzy i wynosi si
std! Kci moecie si pniej!
- Ty i twoja wielka sprawa... - wiedmin, nie zwracajc uwagi na trubadura, chwiejnie postpi
do przodu. - Twoja wielka sprawa, Filippa, i twj wybr, to ranny, zasztyletowany z zimn krwi,
gdy ju powiedzia to, co chciaa wiedzie, a czego mnie dowiedzie si nie byo wolno. Twoja
wielka sprawa to Rience, ktremu pozwolia uciec, by przypadkiem nie wyjawi imienia swego
mocodawcy. By mg dalej mordowa. Twoja wielka sprawa to te trupy, ktrych nie musiao
by. Przepraszam, le si wyraziem. Nie trupy. Sprawy drobne!
- Wiedziaam, e tego nie zrozumiesz.
- Nie zrozumiem, owszem. Nigdy. Ale o co chodzi, wiem. Wasze wielkie sprawy, wasze wojny,
wasza walka o ratowanie wiata... Wasz cel, ktry uwica rodki... Nadstaw uszu, Filippa.
Syszysz te gosy, te wrzaski? To kocury walcz o wielk spraw. O niepodzielne panowanie nad
kup odpadkw. To nie przelewki, tam leje si krew i lec kaki. Tam trwa wojna. Ale mnie obie
te wojny, kocia i twoja, obchodz niewiarygodnie mao.
- Tak ci si tylko wydaje - zasyczaa czarodziejka. - To wszystko zacznie ci obchodzi, i to

wczeniej, ni przypuszczasz. Stoisz przed koniecznoci i wyborem. Wpltae si w


przeznaczenie, mj drogi, bardziej, ni sdzie. Mylae, e bierzesz pod opiek dziecko, ma
dziewczynk. Mylie si. Przygarne pomie, od ktrego w kadej chwili moe zapon wiat.
Nasz wiat. Twj, mj, innych. I bdziesz musia wybiera. Tak jak ja. Tak jak Triss Merigold. Tak
jak musiaa wybiera Yennefer. Bo Yennefer ju wybraa. Twoje przeznaczenie jest w jej rkach,
wiedminie. Sam je w te rce oddae.
Wiedmin zachwia si. Shani krzykna, wyrwaa si Jaskrowi. Geralt powstrzyma j gestem,
wyprostowa si, spojrza prosto w ciemne oczy Filippy Eilhart.
- Moje przeznaczenie - powiedzia z wysikiem. - Mj wybr... Powiem ci, Filippa, co ja wybraem.
Nie pozwol, bycie w wasze brudne machinacje wpltali Ciri. Ostrzegam. Ktokolwiek odway si
skrzywdzi Ciri, skoczy tak, jak ci czterej, ktrzy tu le. Nie bd przysiga ani zaklina si. Nie
mam na co. Ja po prostu ostrzegam. Zarzucaa mi, e jestem zym opiekunem, e nie umiem
broni tego dziecka. Bd broni. Tak jak umiem. Bd zabija. Bd zabija bez litoci...
- Wierz ci - powiedziaa z umiechem czarodziejka. - Wierz, e bdziesz. Ale nie dzi, Geralt. Nie
teraz. Bo za moment zemdlejesz z upywu krwi. Shani, jeste gotowa?

Nikt nie rodzi si czarodziejem. Zbyt mao nadal wiemy o genetyce i mechanizmach
dziedzicznoci. Zbyt mao czasu i rodkw powicamy na badania. Niestety, prb
dziedzicznego przekazywania zdolnoci magicznych dokonujemy stale, w sposb, e si tak
wyra, naturalny. A rezultaty tych pseudoeksperymentw nazbyt czsto widzi si w
rynsztokach miast i pod murami wity. Nazbyt wiele widzi si i napotyka debilek i
katatoniczek, linicych si i robicych pod siebie prorokw, wieszczek, wioskowych wyroczni
i cudotwrcw, kretynw z mzgami zdegenerowanymi przez odziedziczon, nie opanowan
Moc.
Ci debile i kretynki te mog mie potomstwo, mog przekazywa mu zdolnoci i
degenerowa si dalej. Czy ktokolwiek jest w stanie przewidzie i okreli, jak bdzie
wygldao, ostatnie ogniwo takiego acucha?
Wikszo z nas, czarodziejw, traci zdolnoci do prokreacji w wyniku zmian somatycznych i
zaburze funkcjonowania przysadki mzgowej. Niektrzy - a najczciej niektre - dostrajaj
si do magii zachowujc wydolno gonad. Mog poczyna i rodzi - i maj czelno uwaa to
za szczcie i bogosawiestwo. A ja powtarzam: nikt nie rodzi si czarodziejem. I nikt nie
powinien si nim rodzi! wiadoma wagi tego, co pisz, odpowiadam na pytanie, postawione
na Zjedzie w Cidaris. Odpowiadam z cala stanowczoci: kada z nas musi zdecydowa, czym
chce by - czarodziejk czy matk.
Domagam si, aby sterylizowa wszystkie adeptki. Bez wyjtku.
Tissaia de Vries, Zatrute rdo

Rozdzia sidmy
- Co wam powiem - odezwaa si nagle Iola Druga, opierajc koszyk z ziarnem o biodro. - Bdzie
wojna. Tak mwi ksicy wodarz, ktry przyjecha po sery.
- Wojna? - Ciri odgarna wosy z czoa. - Z kim? Z Nilfgaardem?
- Nie dosyszaam - przyznaa si adeptka. - Ale wodarz mwi, e nasz ksi dosta rozkazy od
samego krla Foltesta. Rozsya wici, a na wszystkich drogach a czarno od wojska. Ojej! Co to
bdzie?
- Jeli wojna - powiedziaa Eurneid - to z pewnoci z Nilfgaardem. Z kim innym? Znowu!
Bogowie, to okropne!
- Nie przesadzasz aby z t wojn, Iola? - Ciri sypna ziarna kurom i perliczkom cisncym si
dookoa ruchliwym, rozjazgotanym kbowiskiem. - Moe to tylko znowu obawa na Scoia'tael?
- Matka Nenneke o to samo pytaa wodarza - owiadczya Iola Druga. - A wodarz powiedzia, e
nie, e tym razem to nie o Wiewirki chodzi. Zamki i kasztele maj podobno przykazane, by
gromadzi zapasy na wypadek oblenia. A elfy przecie napadaj po lasach, nie oblegaj

zamkw! Wodarz pyta, czy witynia moe da wicej serw i innych rzeczy. Do zamkowych
zapasw. I domaga si gsich pir. Potrzeba duo gsich pir, powiedzia. Do strza. Do strzelania
z ukw, rozumiecie? O bogowie! Bdziemy miay mnstwo pracy! Zobaczycie! Bdziemy miay
pracy po uszy!
- Nie wszystkie - rzeka z przeksem Eurneid. - Niektre z nas nie pobrudz sobie rczek. Niektre
pracuj tylko dwa razy w tygodniu. Nie maj czasu na prac, bo jakoby ucz si sztuczek
czarnoksiskich. Ale tak naprawd to chyba zbijaj bki albo biegaj po parku i cinaj badyle
kijem. Wiesz, o kim mwi, Ciri, prawda?
- Ciri pewnie wyruszy na t wojn - zachichotaa Iola Druga. - Jest przecie podobno crk
rycerza! Wielk wojowniczk ze strasznym mieczem! Nareszcie bdzie moga cina gowy
zamiast pokrzyw!
- Nie, ona jest przecie mon czarownic! - zmarszczya nosek Eurneid. - Ona zamieni
wszystkich nieprzyjaci w myszy polne. Ciri! Poka nam jaki straszny czar. Zrb si niewidzialna
albo spraw, by marchew wczeniej urosa. Albo zrb co takiego, by kury karmiy si same. No,
nie daj si prosi! Rzu jakie zaklcie!
- Magia nie jest na pokaz - powiedziaa gniewnie Ciri. - Magia to nie jarmarczne sztuczki.
- Oczywicie, oczywicie - zamiaa si adeptka. - Nie na pokaz. Co, Iola? Zupenie jakbym
syszaa t jdz Yennefer!
- Ciri robi si do niej coraz bardziej podobna - ocenia Iola, demonstracyjnie pocigajc nosem. Nawet pachnie podobnie. Ha, to z pewnoci magiczne pachnideko, zrobione z dziwostrtu lub z
ambry. Uywasz magicznych pachnideek, Ciri?
- Nie! Uywam myda! Tego, czego wy tak rzadko uywacie!
- Oho - skrzywia si Eurneid. - Jaka uszczypliwa, jaka zoliwa! Jak si nadyma!
- Dawniej taka nie bya - napuszya si Iola Druga. - Zrobia si taka, od kiedy przestaje z t
wiedm. pi razem z ni, je razem z ni, na krok tej Yennefer nie odstpuje. Na lekcje w
wityni prawie w ogle przestaa przychodzi, a dla nas to ju ani chwilki czasu nie ma!
- A my ca prac za ni musimy robi! I w kuchni, i w ogrodzie! Zobacz, Iola, jakie ona ma
rczki! Jak krlewna!
- Tak to ju jest! - zapiaa Ciri. - Jedni maj troch rozumu, to dla nich ksiga! Inni maj pstro w
gowie, to dla nich miota!
- A ty na miotle tylko latasz, tak? Czarownica od siedmiu boleci!
- Gupia jeste!
- Sama gupia jeste!

- A wanie, e nie!
- A wanie, e tak! Chod, Iola, nie zwracaj na ni uwagi. Czarodziejki to nie dla nas kompania.
- Pewnie, e nie dla was! - wrzasna Ciri i cisna o ziemi koszyk z ziarnem. - Kury to dla was
kompania!
Adeptki, zadzierajc nosy, odeszy, otoczone rozgdakan gromad ptactwa.
Ciri zakla gono, powtarzajc ulubione powiedzonko Vesemira, ktrego znaczenie nie do koca
byo dla niej jasne. Potem dodaa jeszcze kilka sw zasyszanych od Yarpena Zigrina, ktrych
znaczenie byo dla niej cakowit zagadk. Kopniakiem rozgonia kwoki cisnce si do
rozsypanego ziarna. Podniosa koszyk, obrcia go w doniach, po czym zawirowaa w
Wiedmiskim piruecie i cisna nim jak dyskiem ponad trzcinowe dachy kurnikw. Okrcia si
na picie i pucia biegiem przez witynny park.
Biega lekko, wprawnie kontrolujc oddech, Przy co drugim mijanym drzewie wykonywaa
zwinny pobrotowy skok, markujc cicie wyimaginowanym mieczem, a zaraz po tym
wykonujc wyuczony unik i zwd. Zrcznie przesadzia pot, pewnie i mikko ldujc na ugitych
nogach.
- Jarre! - krzykna, zadzierajc gow w stron okienka ziejcego w kamiennej cianie wiey. Jarre, jeste tam? Hej! To ja!
- Ciri? - chopiec wychyli si. - Co tu robisz?
- Mog tam do ciebie wej?
- Teraz? Hmm... No, prosz... Prosz bardzo.
Wbiega po schodach jak burza, zaskakujc modego adepta w chwili, gdy odwrcony plecami
pospiesznie poprawia odzie i nakrywa pergaminami inne lece na stole pergaminy. Jarre
przeczesa wosy palcami, zachrzka i ukoni si niezrcznie. Ciri zasadzia kciuki za pasek,
potrzsna popielat grzywk.
- Co to za wojna, o ktrej wszyscy mwi? - wypalia. - Chc wiedzie!
- Prosz, usid.
Rozejrzaa si po komnacie. Stay w niej cztery wielkie stoy zawalone ksigami i zwojami.
Krzeso byo tylko jedno. Rwnie zawalone.
- Wojna? - bkn Jarre. - Tak, syszaem te pogoski... Interesuje ci to? Ciebie, dziew... Nie, nie
siadaj na stole, prosz, ledwo zdoaem uporzdkowa te dokumenty... Usid na krzele. Zaraz,
poczekaj, zdejm ksigi... Czy pani Yennefer wie, e tu jeste?
- Nie.

- Hmm... A matka Nenneke?


Ciri wykrzywia si. Wiedziaa, o co chodzi. Szesnastoletni Jarre by wychowankiem arcykapanki,
sposobionym przez ni na kapana i kronikarza. Mieszka w Ellander, gdzie pracowa jako
pisarczyk w sdzie grodzkim, ale w chramie Melitele przebywa czciej ni w miasteczku, cae
dnie, a niekiedy i noce, studiujc, przepisujc i iluminujc dziea z biblioteki witynnej. Ciri nigdy
nie dyszaa tego z ust Nenneke, ale wiadomym byo, e arcykapanka absolutnie nie yczy sobie,
by Jarre krci si koo modych adeptek. I odwrotnie. Adeptki zerkay jednakowo ostro na
chopaka i swobodnie paplay, rozpatrujc rne moliwoci, jakie nastrczaa czsta obecno
na terenie wityni czego, co nosio spodnie. Ciri dziwia si niepomiernie, bo Jarre stanowi
zaprzeczenie wszystkiego, co wedug niej powinien reprezentowa sob atrakcyjny mczyzna.
W Cintrze, jak pamitaa, atrakcyjny mczyzna siga gow poway, a barami od framugi do
framugi, kl jak krasnolud, rycza jak baw i na trzydzieci krokw mierdzia koniem, potem i
piwem, bez wzgldu na por dnia czy nocy. Mczyzn, ktrzy temu opisowi nie odpowiadali,
fraucymer krlowej Calanthe nie uznawa za godnych westchnie i plotek. Ciri napatrzya si te
na innych mczyzn - na mdrych i agodnych druidw z Angrenu, na postawnych i chmurnych
osadnikw z Sodden, na wiedminw z Kaer Morhen. Jarre by inny. By chudy jak patyk,
niezgrabny, nosi za due, zalatujce inkaustem i kurzem ubranie, mia wiecznie tuste wosy, a
na podbrdku, miast zarostu, siedem lub osiem dugich woskw, z czego okoo poowy wyrastao
z duej brodawki. Ciri zaiste nie rozumiaa, dlaczego tak j cignie do wiey Jarre. Lubia z nim
rozmawia, chopiec wiedzia sporo, mona si byo wiele od niego nauczy. Ale ostatnio, gdy
patrzy na ni, mia dziwny, rozmazany i lepki wzrok.
- No - zniecierpliwia si. - Powiesz mi wreszcie, czy nie?
- Nie ma o czym mwi. Nie bdzie adnej wojny. To wszystko pogoski.
- Aha - parskna. - A zatem ksi rozsya wici wycznie dla krotochwili? Wojsko maszeruje po
gocicach z nudw? Nie kr, Jarre. Bywasz w miasteczku i na zamku, z pewnoci co wiesz!
- Dlaczego nie spytasz o to pani Yennefer?
- Pani Yennefer ma waniejsze sprawy na gowie - fukna Ciri, ale zaraz zreflektowaa si,
umiechna mile i zatrzepotaa rzsami. - Och, Jarre, powiedz mi, prosz! Ty jeste taki mdry!
Potrafisz mwi tak piknie i uczenie, mogabym ci sucha godzinami! Prosz, Jarre!
Chopiec pokrania, a wzrok rozmali mu si i rozmaza. Ciri westchna ukradkiem.
- Hmm... - Jarre podrepta w miejscu, niepewnie poruszy rkoma, ewidentnie nie wiedzc, co z
nimi pocz.
- C ja mog ci powiedzie? Owszem, ludzie w miecie plotkuj, s podnieceni wypadkami w
Dol Angra... Ale wojny nie bdzie. Na pewno. Moesz mi wierzy.
- Pewnie, e mog - parskna. - Ale wolaabym wiedzie, na czym opiera si ta twoja pewno.
W radzie ksicia, jak wiem, nie zasiadasz. A jeli wczoraj mianowano ci wojewod, to pochwal
si. Zo ci gratulacje.

- Ja studiuj traktaty historyczne - poczerwienia Jarre - a z nich mona dowiedzie si wicej,


ni gdyby siedziao si w radzie. Czytaem Histori wojen, napisan przez marszaka Pelligrama,
Strategi diuka de Ruytera, Przewagi elearw redaskich Bronibora... A w obecnej sytuacji
politycznej wyznaj si na tyle, by mc wyciga wnioski przez analogi. Czy wiesz, co to jest
analogia?
- Jasne - zegaa Ciri, wyskubujc dbo trawy z klamry buta.
- Jeeli histori dawnych wojen - chopiec zapatrzy si w sufit - naoy na obecn geografi
polityczn, atwo oceni, e drobne incydenty graniczne, jak ten w Dol Angra, s przypadkowe i
bez znaczenia. Ty, jako adeptka magii, znasz wszake obecn geografi polityczn?
Ciri nie odpowiedziaa, w zamyleniu przerzucaa lece na stole pergaminy, przewrcia kilka
stron wielkiej, oprawnej w skr ksigi.
- Zostaw, nie dotykaj - zaniepokoi si Jarre. - To niezwykle cenne, unikalne dzieo.
- Nie zjem ci go.
- Rce masz brudne.
- Czyciejsze od twoich. Suchaj, masz tu jakie mapy?
- Mam, ale schowane w kufrze - powiedzia prdko chopak, ale na widok grymasu Ciri
westchn, zepchn ze skrzyni zwoje pergaminw, podnis wieko, uklkn i zacz grzeba w
zawartoci. Ciri, wiercc si na krzele i machajc nogami, nadal wertowaa ksig. Spomidzy
stronic wylizna si nagle luna karta z obrazkiem przedstawiajcym kobiet z wosami
utrefionymi w spiralne loczki, zupenie nag, splecion w ucisku z zupenie nagim, brodatym
mczyzn. Wysunwszy jzyk, dziewczynka dugo krcia rycin, nie mogc zorientowa si,
gdzie gra, a gdzie d. Dostrzega wreszcie najistotniejszy detal obrazka i rozchichotaa si.
Jarre, podchodzc z wielkim rulonem pod pach, poczerwienia silnie, bez sowa wyj jej rycin z
doni i ukry pod zalegajcymi st papierzyskami.
- Niezwykle cenne i unikalne dzieo - zadrwia. - To takie analogie studiujesz? Jest tam wicej
podobnych obrazkw? Ciekawe, ksiga nosi tytu Leczenie i uzdrawianie. Chciaabym wiedzie,
jakie to choroby leczy si w taki sposb.
- Umiesz czyta Pierwsze Runy? - zdziwi si chopiec, pochrzkujc z zakopotaniem. - Nie
wiedziaem...
- Jeszcze duo nie wiesz - zadara nos. - Co ty sobie mylisz? Ja nie jestem jak tam adeptk od
macania kur. Ja jestem... czarodziejk. No, poka wreszcie t map!
Uklkli oboje na pododze, przytrzymujc rkami i kolanami sztywny arkusz, uparcie prbujcy
zwin si znowu w rulon. Ciri przygniota wreszcie jeden z rogw nog krzesa, a Jarre przycisn
drugi cik ksig, zatytuowan ywot i czyny wielkiego krla Radowida.
- Hmm... Ale niewyrane to mapisko! Zupenie nie mog si w tym wyzna... Gdzie my

jestemy? Gdzie jest Ellander.


- Tu - wskaza palcem. - Tu jest Temeria, ten obszar. Tu jest Wyzima, stolica naszego krla
Foltesta. Tu, w Dolinie Pontar, ley ksistwo Ellander. A tutaj... Tak, tutaj jest nasza witynia.
- A co to za jezioro? Tu u nas nie ma adnych jezior.
- To nie jezioro. To kleks z inkaustu...
- Aha. A tu... Tu jest Cintra. Tak?
- Tak. Na poudnie od Zarzecza i Sodden. Tdy, o, pynie rzeka Jaruga, wpadajca do morza
wanie w Cintrze. Kraj ten, nie wiem, czy wiesz, jest obecnie opanowany przez
Nilfgaardczykw...
- Wiem - ucia, zaciskajc do w pi. - Bardzo dobrze wiem. A gdzie jest ten cay Nilfgaard?
Nie widz ta takiego kraju. Nie mieci si na tej twojej mapie, czy co? Daj wiksz!
- Hmm... - Jarre podrapa si w brodawk na podbrdku. - Takich map nie mam... Ale wiem, e
Nilfgaard to gdzie dalej, w kierunku poudniowym... O, mniej wicej tak. Chyba.
- A tak daleko? - zdziwia si Ciri, patrzc na miejsce na pododze, ktre wskazywa. - Przyszli a
stamtd? A po drodze zdobyli te inne kraje?
- Tak, to prawda. Podbili Metinn, Maecht, Nazair, Ebbing, wszystkie krlestwa na poudnie od
Gr Amell. Krlestwa te, jak rwnie Cintr i Grne Sodden, Nilfgaardczycy nazywaj teraz
Prowincjami. Ale Dolnego Sodden, Verden i Brugge nie udao im si opanowa. Tu, nad Jarug,
wojska Czterech Krlestw zatrzymay ich, pokonawszy w bitwie...
- Wiem, uczyam si historii - Ciri pacna w map otwart doni. - No, Jarre, mw o wojnie.
Klczymy na geografii politycznej. Wycigaj wnioski, przez analogi i przez co tylko chcesz.
Zamieniam si w such.
Chopiec pochrzka, pokrania, po czym j tumaczy, wskazujc waciwe rejony mapy
kocem gsiego pira.
- Obecnie granic midzy nami a opanowanym przez Nilfgaard Poudniem stanowi, jak widzisz,
rzeka Jarug. Jest to przeszkoda praktycznie nie do pokonania. Nie zamarza prawie nigdy, a w
deszczowe pory potrafi nie tyle wody, e koryto ma blisko mil szerokoci. Na dugim odcinku,
o, tutaj, pynie wrd urwistych, niedostpnych brzegw, wrd ska Mahakamu...
- Krainy krasnoludw i gnomw?
- Tak. A zatem Jarug mona sforsowa tylko tu, w biegu dolnym, w Sodden, i tu, w biegu
rodkowym, w dolinie Dol Angra...
- I wanie w Dol Angra by ten incy... Incydent?

- Zaczekaj. Tumacz ci wanie, e rzeki Jarugi adne armie nie s w tej chwili w stanie
sforsowa. Obie dostpne doliny, te, ktrymi od wiekw maszeroway armie, s bardzo silnie
obsadzone i bronione, tak przez nas, jak i przez Nilfgaard. Spjrz na map. Zobacz, ile tu twierdz.
Zauwa, tu jest Verden, tu Brugge, tutaj Wyspy Skellige...
- A to, co to jest? Ta wielka biaa plama?
Jarre przysun si bliej, poczua ciepo jego kolana.
- Las Brokilon - powiedzia. - To teren zakazany. Krlestwo lenych driad. Brokilon te chroni
nasz flank. Driady nie przepuszcz tamtdy nikogo. Nilfgaardczykw rwnie...
- Hmm... - Ciri schylia si nad map. - Tutaj jest Aedirn - ... I miasto Vengerberg... Jarre!
Natychmiast przesta!
Chopiec gwatownie cofn usta od jej wosw, zaczerwieni si jak piwonia.
- Nie ycz sobie, eby mi tak robi!
- Ciri, ja...
- Przyszam do ciebie w powanej sprawie, jak czarodziejka do uczonego - powiedziaa zimno i
godnie, tonem dokadnie imitujcym ton Yennefer. - Wic si zachowuj!
Uczony spsowia jeszcze silniej, a min mia tak gupi, e czarodziejka z trudem
powstrzymaa si od miechu, ponownie schylajc si nad map.
- Z caej tej twojej geografii - podjta - nic nie wynika jak dotd. Opowiadasz mi o rzece Jarudze,
a Nilfgaardczycy przecie ju raz przeszli na drugi brzeg. Co im teraz przeszkodzi?
- Wtedy - odchrzkn Jarre, ocierajc pot, ktry nagle wystpi mu na czoo - mieli przeciwko
sobie tylko Brugge, Sodden i Temeri. Teraz jestemy zjednoczeni sojuszem. Tak jak w bitwie pod
Sodden. Cztery Krlestwa. Temeria, Redania, Aedirn i Kaedwen....
- Kaedwen - powiedziaa dumnie Ciri. - Tak, wiem, na czym ten sojusz polega. Krl Henselt z
Kaedwen udziela sekretnej specjalnej pomocy krlowi Demawendowi z Aedirn. T pomoc wozi
si w beczkach. A gdy krl Demawend podejrzewa, e kto jest zdrajc, wkada do beczek
kamienie. Zastawia puapk...
Urwaa, przypomniawszy sobie, e Geralt zabroni jej opowiada o wydarzeniach w Kaedwen.
Jarre patrzy na ni podejrzliwie.
- Doprawdy? A skd ty moesz o tym wszystkim wiedzie?
- Czytaam o tym w ksidze napisanej przez marszaka Pelikana - parskna. - I w innych
analogiach. Opowiadaj o tym, co si stao w tej Dol Angra, czy jak ona si tam nazywa. A
najpierw poka mi, gdzie to jest.

- Tu. Dol Angra to szeroka dolina, droga wiodca z poudnia do krlestw Lyrii i Rivii, do Aedirn, a
dalej do Dol Blathanna i Kaedwen... A poprzez Dolin Pontar do nas, do Temerii.
- I co tam si stao?
- Doszo do walk. Podobno. Niewiele na ten temat wiem. Ale tak mwiono na zamku.
- Jeli doszo do walk - zmarszczya si Ciri - to ju jest wojna! Co ty mi wic tu opowiadasz?
- Nie po raz pierwszy doszo do walk - wyjani Jarre, ale dziewczynka widziaa, e by coraz mniej
pewny siebie. - Na granicy bardzo czsto dochodzi do incydentw. Ale one nie maj znaczenia.
- Niby dlaczego nie maj?
- Jest rwnowaga si. Ani my, ani Nilfgaardczycy nie moemy niczego uczyni. I adna ze stron
nie moe da przeciwnikowi casus belli...
- Da czego?
- Powodu do wojny. Rozumiesz? Dlatego incydenty zbrojne w Dol Angra to z pewnoci sprawy
przypadkowe, najpewniej napady rozbjnicze czy potyczki z przemytnikami... Pod adnym
pozorem nie mog to by akcje regularnych wojsk, ani naszych, ani nilfgaardzkich... Bo to byby
wanie casus belli...
- Aha. Suchaj, Jarre, a powiedz mi... Urwaa. Uniosa nagle gow, szybko dotkna palcami
skroni, zmarszczya si.
- Musz i - powiedziaa. - Pani Yennefer mnie wzywa.
- Moesz j sysze? - zaciekawi si chopiec. - Na odlego? W jaki sposb...
- Musz i - powtrzya, wstajc i otrzepujc kolana z kurzu. - Posuchaj, Jarre. Wyjedam z
pani Yennefer w bardzo wanych sprawach. Nie wiem, kiedy wrcimy. Uprzedzam, e chodzi o
sprawy sekretne, dotyczce wycznie czarodziejek, nie zadawaj wic adnych pyta.
Jarre rwnie wsta. Poprawi odzie, ala nadal nie wiedzia, co zrobi z rkoma. Wzrok rozmali
mu si w obrzydliwy sposb.
- Ciri...
- Co?
- Ja... ja...
- Nie wiem, o co ci chodzi - rzeka niecierpliwie, wytrzeszczajc na niego swe wielkie
szmaragdowe oczy. - Ty najwyraniej te tego nie wiesz. Id. Bywaj, Jarre.
- Do widzenia... Ciri. Szczliwej drogi. Bd... Bd o tobie myla...

Ciri westchna.
*
- Jestem, pani Yennefer!
Wpada do komnaty jak pocisk z katapulty, uderzone drzwi, otwierajc si, hukny o cian.
Stojcy na drodze zydel grozi poamaniem ng, ale Ciri przeskoczya go zwinnie, wykonaa peen
gracji ppiruet i pozorowane cicie mieczem, zamiaa si radonie z udanej sztuczki. Pomimo
szybkiego biegu nie dyszaa, oddychaa rwno i spokojnie. Kontrol oddechu miaa ju opanowan
do perfekcji.
- Jestem! - powtrzya.
- Nareszcie. Rozbieraj si i do balii. Prdziutko. Czarodziejka nie obejrzaa si, nie odwrcia od
stou, spogldaa na Ciri odbiciem w zwierciadle. Wolnymi ruchami czesaa swe wilgotne czarne
loki, rozprostowujce si pod naciskiem grzebienia, po to tylko, by za chwil znowu skrci si w
lnice fale.
Dziewczynka byskawicznie rozpia klamerki butw, zrzucia je, wyswobodzia si z odziey i z
pluskiem wyldowaa w balii. Chwyciwszy mydo, zacza energicznie szorowa przedramiona.
Yennefer siedziaa nieruchomo, patrzc w okno, bawia si grzebieniem. Ciri prychaa, bulgotaa i
plua, bo mydliny dostay si jej do ust. Potrzsna gow, zastanawiajc si, czy istnieje zaklcie
umoliwiajce mycie si bez wody, myda i straty czasu.
Czarodziejka odoya grzebie, ale nadal w zamyleniu patrzya w okno, na chmary krukw i
wron lecce na wschd wrd przeraliwego krakania. Na stole, obok zwierciada i imponujcej
baterii flakonw z kosmetykami, leao kilka listw. Ciri wiedziaa, e Yennefer czekaa na te listy
od dawna, e od ich otrzymania uzaleniaa termin opuszczenia wityni. Wbrew temu, co
powiedziaa Jarre, dziewczynka nie miaa pojcia, dokd i po co jad. A w tych listach...
Chlupocc dla niepoznaki lew rk, zoya palce prawej w gest, skoncentrowaa si na formule,
utkwia wzrok w listach i wysaa impuls.
- Ani mi si wa - powiedziaa Yennefer, nie odwracajc si.
- Mylaam... - chrzkna. - Mylaam, e ktry jest od Geralta...
- Gdyby tak byo, daabym ci go - czarodziejka obrcia si na krzele, usiada przodem do niej. Dugo jeszcze tego mycia?
- Skoczyam.
- Wsta, prosz.
Ciri usuchaa. Yennefer umiechna si lekko.

- Tak - powiedziaa. - Dziecistwo to ty ju masz za sob. Zaokrglia si tam, gdzie naleao.


Opu rce. Twoje okcie mnie nie interesuj. No, no, bez psw, bez faszywego wstydu. To
twoje ciao, najnaturalniejsza rzecz pod socem. To, e dojrzewasz, jest rwnie naturalne. Gdyby
twoje losy potoczyy si inaczej... Gdyby nie wojna, byaby ju od dawna on jakiego ksicia
lub krlewicza. Zdajesz sobie z tego spraw, prawda? Rozmawiaymy o sprawach dotyczcych
pci dostatecznie czsto i na tyle precyzyjnie, by wiedziaa, e jeste ju kobiet. Fizjologicznie,
ma si rozumie. Chyba nie zapomniaa, o czym rozmawiaymy?
- Nie. Nie zapomniaam.
- W czasie wizyt u Jarre, mam nadziej, te nie masz kopotw z pamici?
Ciri spucia oczy, ale tylko na chwil. Yennefer nie umiechna si.
- Wytrzyj si i chod tu do mnie - powiedziaa chodno. - Nie chlap, prosz.
Okrcona rcznikiem Ciri przysiada na zydelku przy kolanach czarodziejki. Yennefer czesaa jej
wosy, od czasu do czasu cinajc noycami jaki nieposuszny kosmyk.
- Za jeste na mnie? - spytaa dziewczynka z ociganiem. - Za to, e... byam w wiey?
- Nie. Ale Nenneke tego nie lubi. Wiesz o tym.
- Ale ja nic... Ten Jarre w ogle mnie nie obchodzi - Ciri zarumienia si lekko. - Ja tylko...
- Wanie - mrukna czarodziejka. - Ty tylko. Nie rb z siebie dziecka, bo ju nim nie jeste,
przypominam. Ten chopiec na twj widok lini si i zaczyna jka. Nie widzisz tego?
- To nie moja wina! Co mam zrobi?
Yennefer zaprzestaa czesania, zmierzya j gbokim fiokowym spojrzeniem.
- Nie baw si nim. Bo to pode.
- Wcale si nim nie bawi! Tylko z nim rozmawiam!
- Chciaabym wierzy - czarodziejka szczkna noycami, obcinajc kolejny kosmyk, za nic w
wiecie nie dajcy si uoy - e podczas tych rozmw pamitasz, o co ci prosiam.
- Pamitam, pamitam!
- Ta inteligentny i bystry chopak. Jedno, drugie nieopatrzne sowo moe go naprowadzi na
waciwy trop, na sprawy, o ktrych wiedzie nie powinien. O ktrych nikt nie powinien
wiedzie. Nikt, absolutnie nikt nie moe si dowiedzie, kim jeste.
- Pamitam - powtrzya Ciri. - Nikomu nie pisnam swka, moesz by pewna. Powiedz mi,
czy to dlatego musimy tak nagle wyjecha? Boisz si, e kto mg si dowiedzie, e tu jestem?
Dlatego?

- Nie. Z innych powodw.


- Czy dlatego... e moe by wojna? Wszyscy mwi o nowej wojnie! Wszyscy o tym mwi, pani
Yennefer.
- Owszem - potwierdzia chodno czarodziejka, szczkajc noycami nad uchem Ciri. - To temat z
grupy tak zwanych nieustajcych. Mwio si o wojnach, mwi o nich i bdzie si mwi. I nie
bez kozery - wojny byy i bd. Pochyl gow.
- Jarre mwi... e wojny z Nilfgaardem nie bdzie. Opowiada o jakich analogiach... Pokazywa
mi map. Sama ju nie wiem, co o tym sdzi. Nie wiem, co to s te analogie, to pewnie co
strasznie mdrego... Jarre czyta rne uczone ksigi i wymdrza si, ale ja myl...
- Ciekawi mnie, co mylisz, Ciri.
- W Cintrze... Wtedy... Pani Yennefer, moja babka bya duo mdrzejsza ni Jarre. Krl Eist te by
mdry, pywa po morzach, widzia wszystko, nawet narwala i morskiego wa, zao si, e i
analogi niejedn widzia. I co z tego? Nagle przyszli oni, Nilfgaardczycy...
Ciri uniosa gow, gos uwiz jej w krtani. Yennefer obja j, przytulia mocno.
- Niestety - powiedziaa cicho. - Niestety, masz racj, brzydulko. Gdyby umiejtno korzystania
z dowiadcze i wycigania wnioskw decydoway, dawno ju zapomnielibymy, czym jest
wojna. Ale tych, ktrzy do wojny d, nigdy nie powstrzymyway i nie powstrzymaj
dowiadczenia ani analogie.
- A wic jednak... Jednak to prawda. Bdzie wojna. Czy to dlatego musimy wyjecha?
- Nie mwmy o tym. Nie martwmy si na zapas.
Ciri pocigna nosem.
- Ja ju widziaam wojn - szepna. - Nie chc jej ju oglda. Nigdy. Nie chc znowu by sama.
Nie chc si ba. Nie chc znowu straci wszystkiego, jak wtedy. Nie chc straci Geralta... i
ciebie, pani Yennefer. Nie chc ci straci. Chc by z tob. I z nim. Zawsze.
- Bdziesz - gos czarodziejki drgn lekko. - I ja bd z tob, Ciri. Zawsze. Obiecuj ci.
Ciri znowu pocigna nosem. Yennefer kaszlna cicho, odoya noyce i grzebie, wstaa,
podesza do okna. Kruki wci krakay, lecc w kierunku gr.
- Gdy tu przyjechaam - odezwaa si nagle czarodziejka swym zwykym dwicznym, lekko
drwicym gosem. - Gdy spotkaymy si po raz pierwszy... Nie lubia mnie.
Ciri milczaa. Nasze pierwsze spotkanie, pomylaa. Pamitam. Byam z innym dziewcztami w
Grocie, Zarzyczka pokazywaa nam roliny i zioa. Wtedy wesza Iola Pierwsza, szepna co do
ucha Zarzyczce. Kapanka skrzywia si niechtnie. A Iola Pierwsza podesza do mnie z dziwn
min. Zbieraj si, Ciri, powiedziaa, id prdko do refektarza. Matka Nenneke ci wzywa. Kto

przyjecha.
Dziwne, znaczce spojrzenia, podniecenie w oczach. I szept. Yennefer. Czarodziejka Yennefer.
Prdzej, Ciri, pospiesz si. Matka Nenneke czeka. I ona czeka.
Od razu wiedziaam wtedy, pomylaa Ciri, e to ona. Bo widziaam j. Widziaam j poprzedniej
nocy. W moim nie.
Ona.
Nie znaam wtedy jej imienia. W moim nie milczaa. Patrzya na mnie tylko, a za ni w
ciemnoci widziaam zamknite drzwi...
Ciri westchna. Yennefer odwrcia si, obsydianowa gwiazda na jej szyi zaskrzya si tysicem
refleksw.
- Masz racj - przyznaa powanie dziewczynka, patrzc wprost we fiokowe oczy czarodziejki. Nie lubiam Ci.
*
- Ciri - powiedziaa Nenneke. - Podejd tu do nas. To jest pani Yennefer z Vengerbergu, Mistrzyni
Magii. Nie obawiaj si. Pani Yennefer wie, kim jeste. Mona jej zaufa.
Dziewczynka ukonia si, skadajc donie w peen szacunku gest. Czarodziejka, szeleszczc dug
czarn sukni, zbliya si, ujta j pod brod, do bezceremonialnie uniosa jej gow, obrcia
w lewo, w prawo. Ciri poczua zo i rodzcy si bunt - nie przywyka, by kto traktowa j w
taki sposb. A jednoczenie doznaa ukucia palcej zazdroci. Yennefer bya bardzo pikna. W
porwnaniu z delikatn, blad i raczej pospolit urod kapanek i adeptek, ktre Ciri ogldaa co
dnia, czarodziejka janiaa urod wiadom, wrcz demonstracyjn, zaakcentowan, podkrelon
w kadym szczegle. Jej kruczoczarne loki, kaskad opadajce na ramiona, lniy, odbijay
wiato jak pawie pira, wijc si i falujc przy kadym poruszeniu. Ciri zawstydzia si nagle,
zawstydzia swych podrapanych okci, spierzchnitych doni, poamanych paznokci, wosw
zbitych w szare strczki. Nagle przemonie zapragna mie to, co miaa Yennefer - pikn,
odsonit gboko szyj, a na niej liczn czarn aksamitk i liczn skrzc si gwiazd.
Wyrwnane, podkrelone wgielkiem brwi i dugie rzsy. Dumne usta. I te dwie okrgoci,
unoszce si przy kadym oddechu, opite czarn tkanin i bia koronk...
- A wic to jest synna Niespodzianka - czarodziejka lekko skrzywia wargi. - Spjrz no mi w oczy,
dziewczyno.
Ciri drgna i wtulia gow w ramiona. Nie, tego jednego nie zazdrocia Yennefer, tego jednego
nie pragna mie i nawet nie yczya sobie oglda. Tych oczu, fiokowych, gbokich jak
bezdenne jeziora, dziwacznie byszczcych, beznamitnych i zych. Strasznych.
Czarodziejka odwrcia si w stron tgiej arcykapanki. Gwiazda na jej szyi zapona refleksem
soca wpadajcego przez okna refektarza.

- Tak, Nenneke - powiedziaa. - Nie ma wtpliwoci. Wystarczy zajrze w te zielone oczta, by


wiedzie, e co w niej jest. Wysokie czoo, regularne uki brwiowe, adny rozstaw oczu. Cienkie
skrzydeka nosa. Dugie palce. Rzadki pigment wosw. Ewidentna krew elfw, cho nieduo w
niej tej krwi. Elfi pradziadek lub prababka. Trafiam?
- Nie znam jej rodowodu - odrzeka spokojnie arcykapanka. - Nie interesowao mnie to.
- Wysoka, jak na jej wiek - kontynuowaa czarodziejka, wci taksujc Ciri wzrokiem.
Dziewczynka gotowaa si ze zoci i zdenerwowania, walczya z przemonym pragnieniem, by
wrzasn wyzywajco, wrzasn, ile mocy w pucach, zatupa nogami i uciec do parku, po
drodze zwalajc wazon ze stou i trzaskajc drzwiami tak, by tynk posypa si z poway.
- Niele rozwinita - Yennefer nie spuszczaa z niej oczu. - Przechodzia w dziecistwie jakie
zakane choroby? Ha, o to pewne te jej nie pytaa. U ciebie nie chorowaa?
- Nie.
- Migreny? Omdlenia? Skonno do przezibie? Bolesne menstruacje?
- Nie. Tylko te sny.
- Wiem - Yennefer odgarna wosy z policzka. - Pisa o tym. Z jego listu wynikao, e w Kaer
Morhen nie prbowano z ni adnych... eksperymentw. Chciaabym wierzy, e to prawda.
- To prawda. Dawali jej wycznie naturalne stymulanty.
- Stymulanty nigdy nie s naturalne! - podniosa gos czarodziejka. - Nigdy! To wanie
stymulanty mogy nasili u niej objawy... Cholera, nie posdzaam go o a taki brak
odpowiedzialnoci!
- Uspokj si - Nenneke spojrzaa na ni zimno i nagle jako dziwnie bez szacunku. - Mwiam, to
byy naturalne, absolutnie bezpieczne rodki. Wybacz, kochana, ale w tej dziedzinie jestem
wikszym ni ty autorytetem. Wiem, e niezmiernie trudno przychodzi ci akceptowa czyj
autorytet, ale w tym przypadku jestem zmuszona ci go narzuci. I nie mwmy ju o tym.
- Jak chcesz - Yennefer zacisna usta. - No, chod, dziewczyno. Czasu za duo nie mamy,
grzechem byoby go traci.
Ciri z trudem opanowaa drenie rk, przekna lin, spojrzaa pytajco na Nenneke.
Arcykapanka miaa twarz powan i jakby zmartwion, a umiech, ktrym odpowiedziaa na
nieme pytanie, by brzydko sztuczny.
- Pjdziesz teraz z pani Yennefer - powiedziaa. - Przez pewien czas pani Yennefer bdzie twoj
opiekunk.
Ciri opucia gow, zacisna zby.
- Z pewnoci zdziwiona jeste - cigna Nenneke - e nagle bierze ci pod opiek Mistrzyni

Magii. Ale ty jeste rozsdn dziewczynk, Ciri. Domylasz si, co jest powodem. Odziedziczya
po przodkach pewne... waciwoci. Wiesz, o czym mwi. Przychodzia do mnie, wtedy, po tych
snach, po nocnych alarmach w dormitorium. Ja nie umiaam ci pomc. Ale pani Yennefer...
- Pani Yennefer - przerwaa czarodziejka - zrobi to, co naley. Idziemy, dziewczyno.
- Id - kiwna gow Nenneke, nadaremnie prbujc nada umiechowi choby pozory
naturalnoci. - Id, dziecko. Pamitaj, e mie za opiekuna kogo takiego, jak pani Yennefer, to
wielki zaszczyt. Nie przynie wstydu wityni i nam, twoim nauczycielkom. I bd posuszna.
Uciekn dzi w nocy, postanowia Ciri. Z powrotem do Kaer Morhen. Ukradn konia ze stajni i
tyle mnie bd widzieli. Uciekn!
- Akurat - powiedziaa pgosem czarodziejka.
- Sucham? - kapanka podniosa gow. - Co mwia?
- Nic, nic - umiechna si Yennefer. - Zdawao ci si. A moe to mnie si zdawao? Spjrz no na
twoj podopieczn, Nenneke. Za jak kotka. Iskry w oczach, tylko patrze, jak parsknie, a gdyby
umiaa pooy uszy, zrobiaby to. Wiedminka! Trzeba bdzie ostro wzi za karczek, spiowa
pazurki.
- Wicej wyrozumiaoci - rysy arcykapanki stwardniay wyranie. - Prosz, oka jej serce i
wyrozumiao. Ona naprawd nie jest t, za kogo j uwaasz.
- Co chcesz przez to powiedzie?
- Ona nie jest twoj rywalk, Yennefer.
Przez chwil mierzyy si wzrokiem, obie, czarodziejka i kapanka, a Ciri poczua drganie
powietrza, jak dziwn, straszn moc tejc midzy nimi. Trwao to uamek sekundy, po
czym moc znika, a Yennefer rozemiaa si, swobodnie i dwicznie.
- Zapomniaam - powiedziaa. - Zawsze po jego stronie, co, Nenneke? Zawsze pena troski o
niego. Jak matka, ktrej nigdy nie mia.
- A ty zawsze przeciw niemu - umiechna si kapanka. - Jak zwykle obdarzasz go siln emocj.
I bronisz si z caych si, by emocji tej nie nazwa przypadkiem waciwym imieniem.
Ciri znw poczua rosnc gdzie w dole brzucha wcieko, ttnic w skroniach przekor i
bunt. Przypomniaa sobie, ile razy i w jakich okolicznociach syszaa to imi. Yennefer. Imi,
ktre budzio niepokj, imi bdce symbolem jakiej gronej tajemnicy. Domylaa si, co to za
tajemnica.
Rozmawiaj przy mnie otwarcie, bez skrpowania, pomylaa, czujc, jak rce znowu zaczynaj
jej dygota ze zoci. Zupenie si mn me przejmuj. W ogle nie zwracaj uwagi. Jakbym bya
dzieckiem. Rozmawiaj o Geralcie przy mnie, w mojej obecnoci, a przecie nie wolno im, boja...
Ja jestem...

Kim?
- Ty za, Nenneke - odpara czarodziejka - jak zwykle zabawiasz si analizowaniem cudzych
emocji, na domiar zego inerpretujc je na wasn mod!
- I wtykam nos w cudze sprawy?
- Nie chciaam tego mwi - Yennefer potrzsna czarnymi lokami, a loki zalniy i zwiny si
jak we. - Dzikuj, e zrobia to za mnie. A teraz zmiemy temat, prosz. Bo ten, ktry
roztrzsamy, jest wyjtkowo gupi. A wstyd przed nasz mod adeptk. A co do wyrozumiaoci,
o ktr mnie prosia... Bd wyrozumiaa. Z okazywaniem serca mog by trudnoci, bo
przecie powszechnie uwaa si, e nie posiadam takiego organu. Ale jako sobie poradzimy.
Prawda, Niespodzianko?
Umiechna si do Ciri, a Ciri wbrew sobie, wbrew zoci i rozdranieniu, musiaa odpowiedzie
umiechem. Bo umiech czarodziejki by niespodziewanie miy, yczliwy, serdeczny. I bardzo,
bardzo pikny.
*
Wysuchaa przemowy Yennefer, demonstracyjnie odwrcona plecami, udajc, e ca uwag
powica trzmielowi buczcemu w kwiecie jednej z malw rosncych pod murem wityni.
- Nikt mnie o to nie pyta - burkna.
- O co nikt ci nie pyta?
Ciri zakrcia si w ppiruecie, ze zoci trzasna pici w malw. Trzmiel odlecia, buczc
gniewnie i zowrogo.
- Nikt mnie nie pyta, czy chc, by mnie uczya! Yennefer opara pici o biodra, oczy jej
bysny.
- C za zbieg okolicznoci - sykna. - Wyobra sobie, e mnie rwnie nikt nie pyta, czy mam
ochot ci uczy. Ochota nie ma tu zreszt nic do rzeczy. Ja nie bior do terminu byle kogo, a ty,
wbrew pozorom, moesz jeszcze okaza si byle kim. Proszono mnie, bym sprawdzia, jak to z
tob jest. Bym zbadaa, co w tobie siedzi i czym ci to grozi. A ja, cho nie bez oporw, wyraziam
zgod.
- Ale ja jeszcze na to nie wyraziam zgody! Czarodziejka uniosa rk, poruszya doni. Ciri
poczua, jak zattnio jej w skroniach, a w uszach zaszumiao, tak, jak przy przeykaniu liny, ale
znacznie silniej. Poczua senno i obezwadniajc sabo, zmczenie usztywniajce kark,
zmikczajce kolana.
Yennefer opucia do i sensacje ustay momentalnie.
- Posuchaj mnie uwanie, Niespodzianko - powiedziaa. - Mog ci bez trudu zauroczy,
zahipnotyzowa lub wprowadzi w trans. Mog ci sparaliowa, przemoc napoi eliksirem,

rozebra do naga, pooy na stole i bada przez kilka godzin, robic przerwy na posiki, a ty
bdziesz lee i patrze w sufit, nie bdc w stanie poruszy nawet gakami ocznymi.
Postpiabym tak z pierwsz lepsz smarkul. Z tob nie chc tak postpi, bo na pierwszy rzut
oka wida, e jeste dziewczyn inteligentn i dumn, e masz charakter. Nie chc ani ciebie, ani
siebie naraa na wstyd. Przed Geraltem. Bo to on mnie prosi, bym zbadaa twoje zdolnoci. Bym
pomoga ci poradzi sobie z nimi.
- Prosi ciebie? Dlaczego? Nic mi o tym nie mwi! Nie pyta mnie wcale...
- Wracasz do tego z uporem - przerwaa czarodziejka. - Nikt ci nie pyta o zdanie, nikt nie zada
sobie trudu, by sprawdza, czego chcesz, a czego nie chcesz. Czyby daa asumpt, by uwaano
ci za przekornego, upartego smarkacza, ktremu nie warto zadawa takich pyta? Ale ja
zaryzykuj, zadam ci pytanie, ktrego nikt ci nie zadawa. Czy poddasz si testom?
- A co to bdzie? Co to s te testy? I dlaczego...
- Tumaczyam ci ju. Jeli nie zrozumiaa, trudno. Nie mam zamiaru szlifowa twojej percepcji
ani pracowa nad inteligencj. Przetestowa mog rwnie dobrze rozumn, jak gupi.
- Nie jestem gupia! I wszystko zrozumiaam!
- Tym lepiej.
- Ale ja nie nadaj si na czarownic! Nie mam adnych zdolnoci! Nigdy nie bd czarownic i
nie chc by! Jestem przeznaczona Geral... Jestem przeznaczona na wiedmink! Przyjechaam
tu tylko na krtko! Niedugo wrc do Kaer Morhen...
- Uporczywie wpatrujesz si w mj dekolt - powiedziaa zimno Yennefer, mruc lekko fiokowe
oczy. - Widzisz w nim co niecodziennego, czy to tylko zwyka zazdro?
- Ta gwiazda... - mrukna Ciri. - Z czego ona jest? Te kamyczki si poruszaj i tak dziwnie
wiec...
- Pulsuj - umiechna si czarodziejka. - To s aktywne brylanty, zatopione w obsydianie.
Chcesz zobaczy z bliska? Dotkn?
- Tak... Nie! - Ciri cofna si, ze zoci potrzsna gow, chcc odpdzi od siebie lekki zapach
bzu i agrestu bijcy od Yennefer. - Nie chc! Po co mi to? Nie interesuje mnie! Nic a nic! Jestem
Wiedmink! Nie mam adnych zdolnoci do magii! Na czarownic si nie nadaj, to chyba jasne,
bo jestem... A w ogle...
Czarodziejka usiada na stojcej pod murem kamiennej aweczce i skupia si na obserwacji
paznokci.
-... a w ogle - dokoczya Ciri - to musz si zastanowi.
- Chod tu. Usid obok mnie.

Usuchaa.
- Musz mie czas do namysu - powiedziaa niepewnie.
- Susznie - Yennefer kiwna gow, nadal wpatrzona w paznokcie. - To powana sprawa.
Wymaga zastanowienia.
Obie milczay przez chwil. Spacerujce po parku adeptki zerkay na nie ciekawie, szeptay,
chichotay.
- No?
- Co... no?
- Namylia si?
Ciri zerwaa si na rwne nogi, prychna, tupna.
- Ja... ja... - sapna, z wciekoci nie mogc zapa tchu. - artujesz sobie ze mnie? Potrzebuj
czasu! Zastanowi si musz! Duej! Przez cay dzie... I noc!
Yennefer spojrzaa jej w oczy, a Ciri skurczya si pod tym spojrzeniem.
- Przysowie gosi - powiedziaa wolno czarodziejka - e noc przynosi rad. Ale w twoim
przypadku, Niespodzianko, noc moe przynie jedynie kolejny koszmar. Znowu obudzisz si
wrd krzyku i blu, zlana potem, znowu bdziesz si ba, ba tego, co widziaa, bdziesz si ba
tego, czego nie bdziesz sobie moga przypomnie. I nie bdzie ju snu tej nocy. Bdzie zgroza. Do
witu.
Dziewczynka zadraa, opucia gow.
- Niespodzianko - gos Yennefer zmieni si nieznacznie. - Zaufaj mi.
Rami czarodziejki byo ciepe. Czarny aksamit sukni a prosi si o dotknicie. Zapach bzu i
agrestu rozkosznie oszaamia. Ucisk uspokaja i koi, odpra, agodzi podniecenie, ucisza zo
i bunt.
- Poddasz si testom, Niespodzianko.
- Poddam - odpowiedziaa, rozumiejc, e wcale nie musiaa odpowiada. Bo to wcale nie byo
pytanie.
- Ja ju nie rozumiem nic a nic - powiedziaa Ciri. - Najpierw mwisz, e mam zdolnoci, bo mam
te sny. Ale chcesz robi prby i sprawdza... To jak to jest? Mam zdolnoci, czy nie mam?
- Na to pytanie odpowiedz testy.
- Testy, testy - wykrzywia si. - Nie mam adnych zdolnoci, mwi ci, gdybym miaa, tobym
chyba wiedziaa, no nie? No, ale... A gdybym, zupenym przypadkiem, miaa zdolnoci, co wtedy?

- S dwie moliwoci - zakomunikowaa obojtnie czarodziejka, otwierajc okno. - Zdolnoci


trzeba bdzie albo wygasi, albo nauczy ci panowa nad nimi. Jeli jeste uzdolniona i zechcesz
tego, sprbuj da ci nieco elementarnej wiedzy o magii.
- Co to znaczy elementarnej?
- Podstawowej.
Byy same w duej komnacie, ktr Nenneke przeznaczya dla czarodziejki, pooonej obok
biblioteki, w bocznym, nie uywanym skrzydle budynku. Ciri wiedziaa, e komnat t
udostpniano gociom. Wiedziaa, e Geralt, ilekro by w wityni, mieszka wanie tutaj.
- Bdziesz chciaa mnie uczy? - usiada na ku, przesuna doni po adamaszku kodry. Bdziesz chciaa mnie std zabra, tak? Nigdzie z tob nie pojad!
- Odjad wic sama - powiedziaa zimno Yennefer, rozwizujc rzemienie jukw. - I zarczam ci,
nie bd tskni. Mwiam przecie, edukowa bd ci tylko wwczas, gdy tego zechcesz. I
mog to robi tu, na miejscu.
- Jak dugo bdziesz mnie edu... Uczy?
- Jak dugo zechcesz - czarodziejka schylia si, otworzya komdk, wygarna z niej star
skrzan torb, pas, dwa obszyte futrem buty i gliniany, opleciony wiklin gsiorek. Ciri usyszaa,
jak klnie pod nosem, umiechajc si jednoczenie, zobaczya, jak chowa znaleziska z powrotem
do komdki. Domylia si, do kogo naleay. Kto je tam zostawi.
- Co to znaczy, jak dugo zechc? - spytaa. - Jeli mi si znudzi albo nie spodoba ta nauka...
- To zaprzestaniemy nauki. Wystarczy, jeli mi to powiesz. Albo okaesz.
- Oka? Jak?
- Gdybymy zdecydoway si na edukacj, bd daa absolutnego posuszestwa. Powtarzam:
absolutnego. Jeli zatem zbrzydnie ci nauka, wystarczy, e okaesz nieposuszestwo. Wtedy
natychmiast nauka si skoczy. Jasne?
Ciri kiwna gow, ypna na czarodziejk zielonym okiem.
- Po drugie - kontynuowaa Yennefer, rozpakowujc juki - bd wymagaa absolutnej szczeroci.
Nie wolno ci bdzie niczego przede mn ukrywa. Niczego. Jeli wic poczujesz, e masz dosy,
wystarczy zacz kama, udawa, pozorowa albo zamkn si w sobie. Jeeli ci, o co
zapytam, a ty nie odpowiesz szczerze, bdzie to rwnie oznaczao natychmiastowy koniec nauki.
Czy mnie zrozumiaa?
- Tak - mrukna Ciri. - A czy ta... szczero... Czy to dziaa w obie strony? Czy bd moga...
zadawa pytania tobie?
Yennefer spojrzaa na ni, a usta skrzywiy jej si dziwnie.

- Oczywicie - odpowiedziaa po chwili. - Rozumie si samo przez si. Na tym polega bdzie
nauka i opieka, ktr mam zamiar nad tob roztoczy. Szczero dziaa w obie strony. Moesz
zadawa mi pytania. W kadej chwili. A ja na nie odpowiem. Szczerze.
- Na kade pytanie?
- Na kade.
- Od tej chwili?
- Tak. Od tej chwili.
- Co jest pomidzy tob a Geraltem, pani Yennefer?
Ciri omal nie zemdlaa, przeraona wasn zuchwaoci, zmroona cisz, jaka zapada po pytaniu.
Czarodziejka powoli zbliya si do niej, pooya rce na ramionach, spojrzaa w oczy, z bliska,
gboko.
- Tsknota - odpowiedziaa powanie. - al. Nadzieja. I lk. Tak, wydaje si, e niczego nie
pominam. No, teraz moemy ju przystpi do testw, ty maa zielonooka mijko. Sprawdzimy,
czy si nadajesz. Chocia po twoim pytaniu zdziwiabym si bardzo, gdyby okazao si, e nie.
Idziemy, brzydulko.
Ciri achna si.
- Dlaczego mnie tak nazywasz?
Yennefer umiechna si kcikiem ust.
- Przyrzekam ci szczero.

Ciri wyprostowaa si, zdenerwowana, niecierpliwie zawiercia na krzele, twardym i


uwierajcym w tyek po kilku godzinach siedzenia.
- Nic z tego nie bdzie! - warkna, wycierajc o stoi ubrudzone wgielkiem palce. - Przecie
nic... Nic mi nie wychodzi! Nie nadaj si na czarownic! Wiedziaam o tym od samego pocztku,
ale nie chciaa mnie sucha! Nie zwracaa uwagi w ogle!
Yennefer uniosa brwi.
- Nie chciaam ci sucha, powiadasz? Interesujce. Zwykle powicam uwag kademu
wypowiedzianemu w mojej przytomnoci zdaniu i notuj je w pamici. Warunkiem jest, by w
zdaniu bya cho krztyna sensu.

- Cigle sobie kpisz - Ciri zgrzytna zbami. - A ja chciaam ci tylko powiedzie... No, o tych
zdolnociach. Bo widzisz, tam, w Kaer Morhen, w grach... Nie umiaam zrobi adnego
wiedmiskiego Znaku. Ani jednego!
- Wiem o tym.
- Wiesz?
- Wiem. Ale to o niczym nie wiadczy.
- Jak to? No... Ale to jeszcze nie wszystko!
- Sucham w napiciu.
- Ja si nie nadaj. Czy nie rozumiesz tego? Jestem... za moda.
- Byam modsza, kiedy zaczynaam.
- Ale pewnie nie bya...
- O co ci chodzi, dziewczyno? Przesta si jka! Chocia jedno pene zdanie, bardzo prosz.
- Bo... - Ciri opucia gow, zarumienia si. - Bo Iola, Myrrha, Eumeid i Katje, gdy jadymy
obiad, miay si ze mnie i powiedziay, e do mnie czary nie maj przystpu, a ja nie zrobi
adnej magii, bo... Bo jestem... dziewic, to znaczy...
- Wyobra sobie, e wiem, co to znaczy - przerwaa czarodziejka. - Pewnie znowu poczytasz to za
zoliw drwin, ale z przykroci komunikuj ci, e pleciesz bzdury. Wracajmy do testu.
- Jestem dziewic! - powtrzya Ciri zadziornie. - Po co te testy? Dziewica nie moe czarowa!
- Nie widz wyjcia - Yennefer odchylia si na oparcie krzesa. - Id wic i stra dziewictwo, jeli
a tak ci przeszkadza. Ja poczekam. Ale pospiesz si, jeli moesz.
- artujesz sobie ze mnie?
- Zauwaya? - czarodziejka umiechna si lekko. - Gratuluj. Zdaa wstpny test na bystro.
A teraz test waciwy. Wyt uwag, prosz. Spjrz: na tym obrazku s cztery sosenki. Kada ma
inn ilo gazek. Narysuj pit, tak, ktra pasuje do tych czterech, ktra powinna znale si
w tym pustym miejscu.
- Sosenki s gupie - zawyrokowaa Ciri, wysuwajc jzyk i rysujc wgielkiem lekko kolawe
drzewko. - I nudne! Nie rozumiem, co sosenki maj wsplnego z magi? Co? Pani Yennefer!
Obiecaa odpowiada na moje pytania!
- Niestety - westchna czarodziejka, biorc arkusz i krytycznie przygldajc si rysunkowi. Zdaje mi si, e przyjdzie mi aowa tej obietnicy. Co sosenki maj wsplnego z magi? Nic. Ale
narysowaa prawidowo i w czasie. Zaiste, jak na dziewic, bardzo dobrze.

- miejesz si ze mnie?
- Nie. Ja si rzadko miej. Musz mie naprawd istotny powd, by si mia. Skup si na
nowym arkuszu, Niespodzianko. Narysowane s na nim szeregi zoone z gwiazdek, kek,
krzyykw i trjktw, w kadym szeregu inna ilo kadego elementu. Zastanw si i
odpowiedz: ile gwiazdek powinno by w ostatnim rzdku?
- Gwiazdki s gupie!
- Ile, dziewczyno?
- Trzy!
Yennefer milczaa dugo, zapatrzona w sobie tylko wiadomy szczeg na rzebionych drzwiach
szafy. Zoliwy umieszek na ustach Ciri zacz powolutku znika, a wreszcie znikn cakiem, bez
ladu.
- Zapewne ciekawio ci - powiedziaa bardzo wolno czarodziejka, nie przestajc podziwia szafy
- co si stanie, gdy udzielisz mi bezsensownej i gupiej odpowiedzi. Mylaa moe, e nie zauwa,
bo twoje odpowiedzi wcale mnie nie interesuj? le mylaa. Sdzia moe, e po prostu
przyjm do wiadomoci, e jeste niemdra? le sdzia. A jeli znudzio ci si by testowana i
chciaa dla odmiany przetestowa mnie... No, to chyba ci si udao?
Tak czy inaczej, ten test jest zakoczony. Oddaj mi arkusz.
- Przepraszam, pani Yennefer - dziewczynka opucia gow. - Tam oczywicie powinna by...
jedna gwiazdka. Bardzo ci przepraszam. Prosz, nie gniewaj si na mnie.
- Spjrz na mnie, Ciri.
Uniosa oczy, zaskoczona. Bo czarodziejka po raz pierwszy zwrcia si do niej jej imieniem.
- Ciri - powiedziaa Yennefer. - Wiedz, e ja wbrew pozorom gniewam si rwnie rzadko, jak
miej. Nie rozgniewaa mnie. Ale przepraszajc, dowioda, e nie myliam si co do ciebie. A
teraz we nastpny arkusz. Jak widzisz, jest na nim pi domkw. Narysuj szsty domek...
- Znowu? Naprawd nie rozumiem, po co...
-... szsty domek - gos czarodziejki zmieni si niebezpiecznie, a oczy bysny fioletowym arem.
- Tu, w tym pustym miejscu. Nie ka mi powtarza, prosz.
*
Po jabuszkach, sosenkach, gwiazdkach, rybkach i domkach przysza kolej na labirynty, z ktrych
naleao bardzo szybko znale wyjcie, na faliste linie, na kleksy przypominajce rozgniecione
karaluchy, na inne dziwne obrazki i mozaiki, od ktrych oczy zezoway, a w gowie wirowao.
Potem bya byszczca kulka na sznurku, w ktr naleao dugo si wpatrywa. Wpatrywanie si
byo nudne jak flaki z olejem, Ciri regularnie przy tym usypiaa. Yennefer, o dziwo, wcale si tym

nie przejmowaa, cho kilka dni wczeniej nakrzyczaa na ni gronie za prb drzemki nad
jednym z karaluszych kleksw.
Od lczenia nad testami rozbolay j kark i plecy i bolay z dnia na dzie coraz dotkliwiej.
Zatsknia do ruchu i wieego powietrza i w ramach obowizku szczeroci zaraz powiedziaa o
tym Yennefer. Czarodziejka przyja to tak gadko, jakby czekaa na to od dawna.
Przez dwa kolejne dni obie biegay po parku, przeskakiway rowy i poty pod rozbawionymi lub
penymi politowania spojrzeniami kapanek i adeptek. Gimnastykoway si, wiczyy
rwnowag, chodzc po szczycie murku okalajcego sad i zabudowania gospodarcze. W
przeciwiestwie do treningw w Kaer Morhen, wiczeniom z Yennefer zawsze jednak
towarzyszya teoria. Czarodziejka uczya Ciri oddechu, sterujc ruchami piersi i przepony silnym
naciskiem doni. Tumaczya zasady ruchu, dziaanie mini i koci, demonstrowaa, jak
odpoczywa, odpra si i relaksowa.
Podczas jednego z takich relaksw, wycignita na trawie, wpatrzona w niebo, Ciri zadaa
nurtujce j pytanie.
- Pani Yennefer? Kiedy wreszcie zakoczymy te testy?
- A tak ci nu?
- Nie... Ale chciaabym ju wiedzie, czy nadaj si na czarodziejk.
- Nadajesz si.
- Ju to wiesz?
- Wiedziaam o tym od pocztku. Niewiele osb jest zdolnych dostrzec aktywno mojej gwiazdy.
Bardzo niewiele. Ty zauwaya to natychmiast.
- A testy?
- Zakoczone. Wiem ju o tobie to, co chciaam wiedzie.
- Ale niektre zadania... Nie bardzo mi wyszy. Sama mwia, e... Naprawd jeste pewna? Nie
mylisz si? Jeste pewna, e mam zdolnoci?
- Jestem pewna.
- Ale...
- Ciri - czarodziejka sprawiaa wraenie, e jest rozbawiona i zniecierpliwiona jednoczenie. - Od
momentu, gdy pooyymy si na ce, rozmawiam z tob nie uywajc gosu. To si nazywa
telepatia, zapamitaj. I jak zapewne zauwaya, nie utrudnia nam to konwersacji.
- Magia - Yennefer, wpatrzona w niebo nad wzgrzami, oparta rce na ku sioda - jest w opinii
niektrych ucielenieniem Chaosu. Jest kluczem zdolnym otworzy zakazane drzwi. Drzwi, za

ktrymi czai si koszmar, zgroza i niewyobraalna okropno, za ktrymi czyhaj wrogie,


destrukcyjne siy, moce czystego Za, mogce unicestwi nie tylko tego, kto drzwi uchyli, ale i
cay wiat. A poniewa nie brakuje takich, ktrzy przy owych drzwiach manipuluj, kiedy kto
popeni bd, a wwczas zagada wiata bdzie przesdzona i nieuchronna. Magia jest zatem
zemst i orem Chaosu. To, e po Koniunkcji Sfer ludzie nauczyli posugiwa si magi, jest
przeklestwem i zgub wiata. Zgub ludzkoci. I tak jest, Ciri. Ci, ktrzy uwaaj magi za Chaos,
nie myl si.
Kary ogier czarodziejki zara przecigle, trcony pitami, i ruszy wolno przez wrzosowisko. Ciri
popdzia konia, pojechaa ladem, zrwnaa si. Wrzosy sigay strzemion.
- Magia - podja po chwili Yennefer - jest w opinii niektrych sztuk. Sztuk wielk, elitarn,
zdoln tworzy rzeczy pikne i niezwyke. Magia to talent dany nielicznym wybracom. Inni,
talentu pozbawieni, mog jedynie patrze z podziwem i zazdroci na rezultaty pracy artystw,
mog podziwia stworzone dziea, czujc zarazem, e bez tych dzie i bez tego talentu wiat
byby uboszy. To, e po Koniunkcji Sfer niektrzy wybracy odkryli w sobie talent i magi, to, e
odnaleli w sobie Sztuk, jest bogosawiestwem pikna. I tak jest. Ci, ktrzy uwaaj magi za
sztuk, rwnie maj racj.
Na obym, goym wzgrzu, wystajcym z wrzosowisk jak grzbiet przyczajonego drapienika, lea
olbrzymi gaz, wsparty na kilku innych, mniejszych kamieniach. Czarodziejka skierowaa konia w
jego stron, nie przerywajc wykadu.
- S rwnie tacy, wedug ktrych magia jest nauk. By j opanowa, nie wystarczy talent i
wrodzone zdolnoci. Nieodzowne s lata pilnych studiw i wytonej pracy, konieczna jest
wytrwao i wewntrzna dyscyplina. Tak zdobyta magia to wiedza, to poznanie, ktrego granice
poszerzane s stale przez wiate i ywe umysy, przez dowiadczenie, eksperyment, praktyk.
Tak zdobyta magia to postp. To pug, krosno, myn wodny, dymarka, dwig i wielokrek. To
postp, rozwj, to odmiana. To cigy ruch. W gr. Ku lepszemu. Ku gwiazdom. To, e po
Koniunkcji Sfer odkrylimy magi, pozwoli nam kiedy dosign gwiazd. Zsid z konia, Ciri.
Yennefer zbliya si do monolitu, pooya do na chropawej powierzchni kamienia, ostronie
zgarna, z niego py i zesche listki.
- Ci, ktrzy uwaaj magi za nauk - podjta - rwnie maj racj. Zapamitaj to, Ciri. A teraz
podejd tu, do mnie.
Dziewczynka przekna lin, zbliya si. Czarodziejka obja j ramieniem.
- Zapamitaj - powtrzya. - Magia jest Chaosem, Sztuk i Nauk. Jest przeklestwem,
bogosawiestwem i postpem. Wszystko zaley od tego, kto si magi posuguje, jak i w jakim
celu. A magia jest wszdzie. Wszdzie wok nas. atwo dostpna. Wystarczy wycign rk.
Spjrz. Wycigam rk.
Kromlech zadra wyczuwalnie. Ciri usyszaa guchy, odlegy huk, dobiegajce z wntrza ziemi
dudnienie. Wrzosy zafaloway, spaszczone wichrem, ktry nagle run na wzgrze. Niebo
pociemniao gwatownie, zakryte chmurami pdzcymi z niesamowit prdkoci. Dziewczynka
poczua na twarzy krople deszczu. Zmruya oczy w ogniu byskawic, ktrymi nagle zapon

horyzont. Odruchowo przytulia si do czarodziejki, do jej czarnych pachncych bzem i agrestem


wosw.
- Ziemia, po ktrej stpamy. Ogie, ktry nie wygasa w jej wntrzu. Woda, z ktrej wyszo
wszelkie ycie i bez ktrej to ycie jest niemoliwe. Powietrze, ktrym oddychamy. Wystarczy
wycign rk, by nad mmi zapanowa, zmusi do ulegoci. Magia jest wszdzie. Jest w
powietrzu, w wodzie, w ziemi i w ogniu. I jest za drzwiami, ktre Koniunkcja Sfer przed nami
zamkna. Stamtd, zza zamknitych drzwi, magia niekiedy wyciga rk do nas. Po nas. Wiesz o
tym, prawda? Poczua ju dotknicie magii, dotyk rki zza zamknitych drzwi. Dotyk ten
przepeni ci strachem. Taki dotyk kadego przepenia strachem. Bo w kadym z nas jest Chaos i
ad, Dobro i Zo. Ale nad tym mona i trzeba panowa. Trzeba si tego nauczy. I ty nauczysz si
tego, Ciri. Po to przyprowadziam ci tu, do tego kamienia, ktry od niepamitnych czasw stoi
na przeciciu ttnicych moc y. Dotknij go.
Gaz dra, wibrowa, a wraz z nim drao i wibrowao cae wzgrze.
- Magia wyciga po ciebie rk, Ciri. Po ciebie, dziwna dziewczyno, Niespodzianko, Dziecko
Starszej Krwi, Krwi Elfw. Dziwna dziewczyno, wpleciona w Ruch i Odmian, w Zagad i
Odrodzenie. Przeznaczona i bdca przeznaczeniem. Magia wyciga po ciebie rk zza
zamknitych drzwi, po ciebie, malekie ziarenko piasku w trybach Zegara Losu. Wyciga po
ciebie swe szpony Chaos, ktry wci nie jest pewien, czy staniesz si jego narzdziem, czy te
przeszkod w jego planach. To, co Chaos pokazuje ci w snach, to jest wanie ta niepewno.
Chaos boi si ciebie. Dziecko Przeznaczenia. A chce sprawi, by to ty czua lk.
ysna byskawica, przecigle gruchn grom. Ciri draa z zimna i przeraenia.
- Chaos nie moe pokaza ci, czym naprawd jest. Pokazuje ci wic przyszo, pokazuje to, co si
zdarzy. Chce sprawi, by baa si nadchodzcych dni, by strach przed tym, co spotka ciebie i
twych bliskich, zacz tob kierowa, by owadn tob cakowicie. Dlatego Chaos zsya sny.
Pokaesz mi teraz, co widzisz w snach. I bdziesz si ba. A potem zapomnisz i zapanujesz nad
lkiem. Spjrz na moj gwiazd, Ciri. Nie odrywaj od niej oczu!
Bysno. Zagrzmiao.
- Mw! Rozkazuj ci!
Krew. Usta Yennefer, pocite i rozbite, poruszaj si bezgonie, brocz krwi. Biae skaty migaj
w galopie. Ko ry. Skok. Przepa, otcha. Krzyk. Lot, nie koczcy si lot. Otcha...
W gbi otchani dym. Schody prowadzce w d. Va'esse deireadh aep eigean.. Co si koczy...
Co? Elanie blath, Feainnewedd... Dziecko Starszej Krwi? Gos Yennefer wydaje si dobiega z
daleka, jest guchy, budzi echa wrd ociekajcych wilgoci kamiennych cian. Elaine blath...
- Mw!
Fiokowe oczy byszcz, pal si w wychudej, skurczonej, poczerniaej od mki twarzy,
przysonitej burz zmierzwionych, brudnych czarnych wosw. Ciemno. Wilgo. Smrd.
Przeraliwe zimno kamiennych cian. Zimno elaza na przegubach rk, na kostkach ng...

Otcha. Dym. Schody prowadzce w d. Schody, ktrymi trzeba zej. Trzeba, bo... Bo co si
koczy. Bo nadchodzi Tedd Deireadh, Czas Koca, Czas Wilczej Zamieci. Czas Biaego Zimna i
Biaego wiata...
Lwitko musi umrze! Racja stanu!
Idziemy, mwi Geralt. Schodami w d. Musimy. Tak trzeba. Innej drogi nie ma. Tylko schody. W
d! Jego usta nie poruszaj si. S sine. Krew, wszdzie krew... Cae schody we krwi... Byle si nie
polizn... Bo wiedmin potyka si tylko raz... Bysk klingi. Krzyk. mier. W d. Schodami w
d.
Dym. Ogie. Wcieky galop, omot kopyt. Dookoa poar. Trzymaj si! Trzymaj si, Lwitko z
Cintry!
Czarny ko ry, staje dba. Trzymaj si!
Czarny ko taczy. W szczelinie hemu ozdobionego skrzydami drapienego ptaka byszcz i
pon bezlitosne oczy.
Szeroki miecz, odbijajc blask poaru, spada ze wistem. Unik, Ciri! Zwd! Piruet, parada! Unik!
Unik! Za wolnooooo!!!
Uderzenie olepia byskiem oczy, wstrzsa caym ciaem, bl paraliuje na moment, otpia,
znieczula, a potem wybucha nagle z potworn si, wpija si w policzek okrutnymi ostrymi
kami, targa, przenika na wskro, promieniuje na szyj, na kark, na pier, na puca...
- Ciri!
Czua na plecach i tyle gowy chropawy, nieprzyjemnie nieruchomy chd kamienia. Nie
pamitaa, kiedy usiada. Yennefer klczaa obok. Delikatnie, lecz zdecydowanie rozprostowaa
jej palce, oderwaa do od policzka. Policzek ttni, pulsowa blem.
- Mamo... - jkna Ciri. - Mamo... Jak boli! Mamusiu...
Czarodziejka dotkna jej twarzy. Rk miaa zimn jak ld. Bl usta momentalnie.
- Widziaam... - szepna dziewczynka, zamykajc oczy. - To, co w snach... Czarnego rycerza...
Geralta... I jeszcze... Ciebie... Widziaam ciebie, pani Yennefer!
- Wiem.
- Widziaam ci... Widziaam, jak...
- Ju nigdy wicej. Nigdy nie bdziesz ju tego widzie. Nigdy nie bdziesz ju o tym ni. Dam ci
si, ktra odepchnie od ciebie te koszmary. Po to ci tu przyprowadziam, Ciri, by ci t si
pokaza. Od jutra zaczn ci j dawa.
Nastpiy trudne, pracowite dni, dni wytonej nauki, wyczerpujcej pracy. Yennefer bya

stanowcza, wymagajca, czsto surowa, niekiedy wadczo grona. Ale nudna nie bya nigdy.
Dawniej Ciri z trudem powstrzymywaa opadanie powiek w szkce witynnej, a zdarzao si jej i
zadrzema podczas lekcji, upionej monotonnym, agodnym gosem Nenneke, Ioli Pierwszej,
Zarzyczki lub innych kapanek-nauczycielek. Z Yennefer to byo niemoliwe. I nie tylko ze
wzgldu na tembr gosu czarodziejki, na uywane przez ni krtkie, ostro akcentowane zdania.
Najwaniejsza bya tre nauki. Nauki o magii. Nauki fascynujcej, podniecajcej, pochaniajcej.
Wikszo dnia Ciri spdzaa z Yennefer. Wracaa do dormitorium pn noc, padaa na ko jak
koda, zasypiaa natychmiast. Adeptki narzekay, e strasznie chrapie, prboway j budzi.
Bezskutecznie.
Ciri spaa twardo.
Bez snw.
*
- O bogowie - Yennefer westchna z rezygnacj, oburcz rozburzya czarne loki, opucia gow.
- Przecie to takie proste! Jeeli nie potrafisz opanowa tego gestu, to co bdzie z trudniejszymi?
Ciri odwrcia si, zaburczaa, fukna, roztara zesztywnia do. Czarodziejka westchna
ponownie.
- Spjrz jeszcze raz na rycin, zobacz, jak powinny by rozstawione palce. Zwr uwag na
objaniajce strzaki i runy okrelajce gest, jaki naley wykona.
- Patrzyam ju na ten rysunek tysic razy! Runy rozumiem! Vort, caelme. Ys, veloe. Od siebie,
wolno. W d, szybko. Do... o, tak?
- A may palec?
- Nie da si go tak ustawi, nie zginajc jednoczenie serdecznego!
- Daj mi rk.
- Auuu!
- Ciszej, Ciri, bo Nenneke znw tu przybiegnie, mylc, e obdzieram ci ywcem ze skry albo
sma w oleju. Nie zmieniaj ukadu palcw. A teraz wykonaj gest. Obrt, obrt nadgarstkiem!
Dobrze. Teraz strzepnij doni, rozlunij palce. I powtrz. No, nie! Czy wiesz, co zrobia? Gdyby w
ten sposb rzucia prawdziwe zaklcie, przez miesic nosiaby rk w upkach! Czy ty masz
donie z drewna?
- Mam rk wiczon do miecza! To przez to!
- Bzdura. Geralt cae ycie macha mieczem, a palce ma zrczne i... hmmm... bardzo delikatne.
Dalej, brzydulko, sprbuj jeszcze raz. No widzisz? Wystarczy chcie. Wystarczy si postara.
Jeszcze raz. Dobrze. Strzepnij doni. I jeszcze raz. Dobrze. Zmczya si?

- Troch...
- Pozwl, rozmasuj ci do i przedrami. Ciri, dlaczego nie uywasz maci, ktr ci daam? apki
masz chropawe jak kormoran... A to co jest? lad po piercionku, tak? Czy mi si zdaje, ale chyba
zabroniam ci nosi biuterii?
- Ale ja ten piercionek wygraam od Myrrhy w baczka! I nosiam go tylko p dnia...
- O p dnia za dugo. Nie no go wicej, prosz.
- Nie rozumiem, dlaczego nie wolno mi...
- Nie musisz rozumie - ucia czarodziejka, ale w jej gosie nie byo gniewu. - Prosz, by nie
nosia adnych ozdb tego typu. Chcesz, to wepnij sobie kwiat we wosy. Uple wianek. Ale
adnego metalu, adnego krysztau, adnego kamyka. To wane, Ciri. Gdy przyjdzie czas, wyjani
ci dlaczego. Na razie zaufaj mi i zastosuj si do mojej proby.
- Ty nosisz twoj gwiazd, kolczyki i piercienie! A mnie nie wolno? Czy to dlatego, e jestem...
dziewic?
- Brzydulko - Yennefer umiechna si, pogaskaa j po gowie. - Czy ty masz obsesj na tym
punkcie? Tumaczyam ci ju, to nie ma adnego znaczenia, jeste czy nie jeste. adnego. Jutro
umyj wosy, bo ju czas, widz.
- Pani Yennefer?
- Sucham.
- Czy mog... W ramach tej szczeroci, ktr mi obiecywaa... Czy mog ci o co zapyta?
- Moesz. Ale, na bogw, byle nie o dziewictwo, prosz. Ciri przygryza warg i milczaa dugo.
- Trudno - westchna Yennefer. - Niech bdzie. Pytaj.
- Bo widzisz... - Ciri zarumienia si, oblizaa wargi. - Dziewczta w dormitorium cigle plotkuj i
opowiadaj rne historie... O wicie Belleteyn i inne takie... A na mnie mwi, e smarkata
jestem i e jestem dziecko, bo ju czas... Pani Yennefer, jak to naprawd jest? Jak pozna, e ju
nadszed czas...
-... by mc pj z mczyzn do ka?
Ciri oblaa si rumiecem. Milczaa chwil, potem uniosa oczy i kiwna gow.
- To atwo stwierdzi - powiedziaa swobodnie Yennefer. - Jeeli zaczynasz si nad tym
zastanawia, to znak, e ten czas ju nadszed.
- A ja wcale nie chc!
- To nie jest obowizkowe. Nie chcesz, nie idziesz.

- Aha - Ciri znw przygryza warg. - A ten... No... Mczyzna... Jak pozna, e to ten waciwy, z
ktrym....
-... mona pj do ka?
- Mhm.
- Jeeli w ogle ma si wybr - czarodziejka skrzywia wargi w umiechu - a nie ma si duej
wprawy, w pierwszej kolejnoci ocenia si nie mczyzn, ale ko.
Szmaragdowe oczy Ciri nabray ksztatu i rozmiaru spodkw.
- Jak to... ko?
- Wanie tak. Tych, ktrzy ek w ogle nie maj, eliminujesz z miejsca. Spord pozostaych
eliminujesz posiadaczy ek brudnych i niechlujnych. A gdy pozostan ju tylko tacy, ktrzy maj
ka czyste i schludne, wybierasz tego, ktry najbardziej ci si podoba. Niestety, sposb nie jest
stuprocentowo pewny. Mona si cholernie pomyli.
- artujesz?
- Nie. Nie artuj. Ciri, od jutra bdziesz spa tu, ze mn. Przenie tu twoje rzeczy. W
dormitorium adeptek, jak sysz, marnuje si na paplanin za duo czasu, ktry winien by
przeznaczony na odpoczynek i sen.
*
Po opanowaniu podstawowych ukadw doni, ruchw i gestw Ciri zacza si uczy zakl i ich
formu. Formuy byy atwiejsze. Zapisane w Starszej Mowie, ktr dziewczynka posugiwaa si
perfekcyjnie, atwo zapaday w pami. Z konieczn przy ich wypowiadaniu, niekiedy do
skomplikowan intonacj rwnie nie miaa problemw. Yennefer bya wyranie zadowolona, z
dnia na dzie robia si coraz milsza i sympatyczniejsza. Coraz czciej, robic przerwy w nauce,
obie plotkoway o byle czym, artoway, obie nawet zaczy znajdowa rozrywk w delikatnym
podkpiwaniu z Nenneke, ktra czsto wizytowaa wykady i wiczenia, zjeona i napuszona jak
kwoka, gotowa bra Ciri pod opiekucze skrzyda, broni i ratowa przed wyimaginowan
surowoci czarodziejki i nieludzkimi torturami edukacji.
Posuszna poleceniu, Ciri przeprowadzia si do komnaty Yennefer. Teraz byy ju razem nie tylko
w dzie, ale i w nocy. Niekiedy nauka rwnie odbywaa si noc - niektrych gestw, formu i
zakl nie wolno byo uywa w wietle dnia.
Czarodziejka, zadowolona z postpw dziewczynki, zwolnia tempo edukacji. Miay wicej
wolnego czasu. Wieczory spdzay na czytaniu ksig, razem lub oddzielnie. Ciri przebrna przez
Dialogi o naturze magii Stammelforda, Mocarstwa ywiow Giambattisty, przez Magi
naturaln Richerta i Moncka. Wertowaa te - bo przeczyta ich w caoci nie zdoaa - takie
dziea, jak wiat niewidzialny Jana Bekkera czy Tajemnica tajemnic Agnes z Glanville. Zagldaa
do pradawnego pokego Kodeksu z Mirthe i do Ard Aercane, a nawet do synnej, strasznej Dhu
Dwimmermorc, penej budzcych groz grawiur.

Sigaa te po inne, nie dotyczce magii ksiki. Czytywaa Histori wiata i Traktat o yciu. Nie
omijaa i lejszych pozycji ze witynnej biblioteki. Z wypiekami na twarzy pochona Igraszki
markiza La Creahme i Krlewskiej damy Anny Tiller. Czytaa Niedole miowania i Czas ksiyca,
zbiory poezji synnego trubadura Jaskra. Popakaa si przy subtelnych, tchncych tajemnic
balladach Essi Daven, zebranych w maym, licznie oprawionym tomiku, noszcym tytu Bkitna
pera.
Czsto korzystaa z przywileju i zadawaa pytania. I otrzymywaa odpowiedzi. Coraz czciej
przychodzio jej jednak stawa si samej adresatk pyta. Yennefer pocztkowo zdaway si w
ogle nie interesowa jej losy, ani dziecistwo w Cintrze, ani pniejsze, wojenne wydarzenia. Ale
potem pytania staway si coraz konkretniejsze. Ciri musiaa odpowiada - czynia to bardzo
niechtnie, bo kade pytanie czarodziejki otwierao w jej pamici drzwi, ktrych obiecaa sobie
nigdy nie otwiera, ktre pragna pozostawi zamknitymi raz na zawsze. Od czasu spotkania z
Geraltem w Sodden uwaaa, e rozpocza inne ycie, e tamto, w Cintrze, zostao ostatecznie
i nieodwoalnie wymazane. Wiedmini w Kaer Morhen nigdy o nic nie pytali, a przed przyjazdem
do wityni Geralt wrcz wymg na niej, by sowem nie zdradzia przed nikim, kim bya.
Nenneke, ktra oczywicie wiedziaa o wszystkim, zadbaa o to, by dla innych kapanek i adeptek
Ciri bya najzwyklejsz w wiecie nielubn crk rycerza i wieniaczki, dzieckiem, dla ktrego
nie byo miejsca ani w kasztelu ojca, ani w matczynej chaupinie. Poowa adeptek w wityni
Melitele bya wanie takimi dziemi.
A Yennefer te znaa tajemnic. Bya t, ktrej mona zaufa. Yennefer pytaa. O tamto. O
Cintr.
- Jak wydostaa si z miasta, Ciri? W jaki sposb udao ci si wymkn Nilfgaardczykom?
Tego Ciri nie pamitaa. Wszystko urywao si, gubio w mroku i dymie. Przypominaa sobie
oblenie, poegnanie z krlow Calanthe, jej babk, pamitaa baronw i rycerzy, przemoc
odcigajcych j od oa, na ktrym spoczywaa ranna, umierajca Lwica z Cintry. Pamitaa
szalecz ucieczk przez ponce uliczki, krwawy bj i upadek z konia. Pamitaa czarnego
jedca w hemie ozdobionym skrzydami drapienego ptaka.
I nic wicej.
- Nie pamitam. Naprawd nie pamitam, pani Yennefer.
Yennefer nie nalegaa. Zadawaa inne pytania. Robia to delikatnie i taktownie, a Ciri stawaa si
coraz swobodniejsza. Wreszcie zacza mwi sama. Nie czekajc na pytania, opowiadaa o
swych latach dziecicych w Cintrze i na Wyspach Skellige. O tym, jak dowiedziaa si o Prawie
Niespodzianki i o tym, e wyrok losu uczyni j przeznaczeniem Geralta z Rivii, Wiedmina o
biaych wosach. Opowiedziaa o wojnie. O tuaczce po lasach Zarzecza, o pobycie wrd druidw
z Angrenu i o czasie spdzonym na wsi. O tym, jak Geralt j tam odnalaz i zabra do Kaer
Morhen, do Wiedmiskiego Siedliszcza, otwierajc nowy rozdzia w jej krtkim yciu.
Ktrego wieczora, nie pytana, z wasnej inicjatywy, swobodnie, wesoo i mocno ubarwiajc,
opowiedziaa czarodziejce o swym pierwszym spotkaniu z wiedminem, w Lesie Brokilon, wrd
driad, ktre j porway i chciay przemoc zatrzyma, przerobi na jedn ze swoich.

- Ha! - powiedziaa Yennefer, wysuchawszy opowieci. - Daabym wiele, by mc to zobaczy.


Mwi o Geralcie. Staram sobie wyobrazi jego min, wwczas, w Brokilonie, gdy zobaczy, jak
to Niespodziank zrobio mu przeznaczenie! Bo chyba musia mie cudown min, gdy dowiedzia
si, kim jeste?
Ciri zachichotaa, w jej szmaragdowych oczach zapaliy si diabelskie ogniki.
- Oj, tak! - parskna. - Mia min! Jeszcze jak! Chcesz zobaczy? Poka ci. Spjrz na mnie!
Yennefer wybuchna miechem.
Ten miech, pomylaa Ciri, patrzc na lecce na wschd chmary czarnych ptakw. Ten miech,
wsplny i szczery, zbliy nas naprawd, j i mnie. Zrozumiaymy, i ona, i ja, e moemy si
wsplnie mia, rozmawiajc o nim. O Geralcie. Nagle staymy si sobie bliskie, chocia dobrze
wiedziaam, e Geralt czy nas i dzieli jednoczenie, i e zawsze tak bdzie.
Zbliy nas ten wsplny miech.
I to, co stao si dwa dni pniej. W lesie, na wzgrzach. Pokazywaa mi wtedy, jak odnajdywa...
*
- Nie rozumiem, dlaczego mam szuka tych... Znowu zapomniaam, jak to si nazywa...
- Intersekcje - podpowiedziaa Yennefer, wyskubujc rzepy, ktre wczepiy si jej w rkaw
podczas przeprawy przez zarola. - Pokazuj ci, jak je wykrywa, bo s to miejsca, z ktrych
mona czerpa moc.
- Przecie ja ju umiem czerpa moc! A sama uczya mnie, e moc jest wszdzie. Po co wic
azimy po krzakach? W wityni jest przecie peno energii!
- Owszem, jest jej tam niemao. Dlatego wanie wybudowano j tam, a nie gdzie indziej. I
dlatego te na terenie wityni wydaje ci si, e czerpanie jest takie atwe.
- Nogi mnie ju bol! Usidmy na chwil, dobrze?
- Dobrze, brzydulko.
- Pani Yennefer?
- Sucham.
- Dlaczego zawsze czerpiemy moc z y wodnych? Przecie energia magiczna jest wszdzie. Jest
w ziemi, prawda? W powietrzu, w ogniu?
- Prawda.
- A ziemia... O, wszdzie tu dookoa peno ziemi. Pod nogami. I wszdzie jest powietrze! A jeli
zechcemy ognia, to przecie wystarczy rozpali ognisko i...

- Jeste jeszcze za saba, by wycign energi z ziemi. Za mao jeszcze wiesz, by udao ci si
wydoby co z powietrza. A ogniem absolutnie zabraniam ci si bawi! Mwiam ju, pod adnym
pozorem nie wolno ci dotyka energii ognia!
- Nie krzycz. Pamitam.
Siedziay w milczeniu na suchym zwalonym pniu, suchajc wiatru szumicego w koronach
drzew, suchajc dzicioa, ktry zajadle tuktuka gdzie w pobliu. Ciri bya godna, a lina
gstniaa jej z pragnienia, lecz wiedziaa, e skargi nie dadz nic. Dawniej, przed miesicem,
Yennefer reagowaa na takie ale suchym wykadem o sztuce panowania nad prymitywnymi
instynktami, pniej ju tylko zbywaa je lekcewacym milczeniem. Protesty miay rwnie
mao sensu i daway rwnie mao skutku, jak dsy o nazywanie brzydulk.
Czarodziejka wyskubaa z rkawa ostatni rzep. Zaraz o co zapyta, pomylaa Ciri, sysz, jak
myli. Znowu zapyta o co, czego nie pamitam. Albo o co, czego nie chc pamita. Nie, to nie
ma sensu. Nie odpowiem. Tamto to przeszo, do przeszoci nie ma powrotu. Sama kiedy tak
powiedziaa...
- Opowiedz mi o twoich rodzicach, Ciri.
- Nie pamitam ich, pani Yennefer...
- Przypomnij sobie. Prosz ci o to.
- Taty naprawd nie pamitam... - powiedziaa cicho, ulegajc rozkazowi. - Tylko... Prawie
wcale. Mam... Mam tak. Miaa dugie wosy, o, takie... I zawsze bya smutna... Pamitam... Nie,
niczego nie pamitam...
- Przypomnij sobie, prosz.
- Nie pamitam!
- Spjrz na moj gwiazd.

Wrzeszczay mewy pikujce w d, midzy odzie rybakw, gdzie apay odpadki i wyrzucany ze
skrzy rybi drobiazg. Wiatr lekko opota opuszczonymi aglami drakkarw, nad przystani snu
si dawiony mawk dym. Do portu wpyway triremy z Cintry, lniy zote lwy na bkitnych
proporcach. Wuj Crach, ktry sta obok i trzyma na jej ramieniu do wielk jak niedwiedzia
apa, uklkn nagle na jedno kolano. Ustawieni w szeregi wojownicy rytmicznie uderzali
mieczami o tarcze.
Po pomocie sza ku nim krlowa Calanthe. Jej babka. Ta, ktr na Wyspach Skellige nazywano
oficjalnie Ard Rhena, Najwysza Krlowa. Ale wuj Crach an Craite, Jarl Skellige, wci klczc z
opuszczon gow, powita Lwic z Cintry tytuem mniej oficjalnym, ale uznawanym przez

wyspiarzy za peniejszy czci.


- Bd pozdrowiona, Modron.
- Ksiniczko - powiedziaa Calanthe gosem zimnym i wadczym, w ogle nie patrzc na jarla. Chod do mnie. Chod tu do mnie, Ciri.
Do babki bya silna i twarda jak do mczyzny, piercienie na niej lodowato zimne.
- Gdzie Eist?
- Krl... - zajkn si Crach. - Jest na morzu, Modron. Szuka szcztkw... I cia. Od wczoraj...
- Dlaczego im na to zezwoli? - krzykna krlowa. - Jak mg do tego dopuci? Jak ty moge do
tego dopuci, Crach? Jeste jarlem Skellige! aden drakkar nie ma prawa wyj w morze bez
twojego zezwolenia! Dlaczego zezwolie, Crach?
Wuj jeszcze niej opuci rud gow.
- Konie! - powiedziaa Calanthe. - Jedziemy do fortu. A jutro o wicie odpywam. Zabieram
ksiniczk do Cintry. Nigdy nie pozwol jej tu wrci. A ty... Ty masz wobec mnie cholerny dug,
Crach. Kiedy zadam, by go spaci.
- Wiem, Modron.
- Jeli ja nie zdoam si upomnie, zrobi to ona - Calanthe spojrzaa na Ciri. - Jej spacisz twj
dug, jarlu. Wiesz, w jaki sposb.
Crach an Craite wsta, wyprostowa si, rysy jego ogorzaej twarzy stwardniay. Szybkim ruchem
wycign z pochwy pozbawiony ozdb, prosty stalowy miecz, obnay lewe przedrami,
poznaczone zgrubiaymi biaymi szramami.
- Bez teatralnych gestw - parskna krlowa. - Oszczdzaj krew. Powiedziaam: kiedy.
Pamitaj!
- Aen me Glaeddyv, zvaere a'Bloedgeas, Ard Rhena, Lionors aep Xintra! - Crach an Craite, Jarl
Wysp Skellige, unis rce, potrzsn mieczem. Wojownicy ryknli ochryple, walnli broni o
tarcze.
- Przysig przyjam. Prowad do fortu, jarlu. Ciri pamitaa powrt krla Eista, jego
skamienia, poblad twarz. I milczenie krlowej. Pamitaa ponur, straszn uczt, na ktrej
dzikie, brodate morskie wilki ze Skellige powoli upijay si wrd przeraajcej ciszy. Pamitaa
szepty. Geas Muire... Geas Muire!
Pamitaa strugi ciemnego piwa wylewanego na posadzk, rogi roztrzaskiwane o kamienne
ciany halli w wybuchach rozpaczliwego, bezsilnego, bezsensownego gniewu. Geas Muire!
Pavetta!

Pavetta, krlewna Cintry, i jej m, ksi Duny. Rodzice Ciri. Przepadli. Zginli. Zabio ich Geas
Muire, Przeklestwo Morza. Pochon ich sztorm, ktrego nikt nie przewidzia. Sztorm, ktrego
miao nie by...
Ciri odwrcia gow, by Yennefer nie dostrzega ez wypeniajcych jej oczy. Po co to wszystko,
pomylaa. Po co te pytania, te wspomnienia? Do przeszoci nie ma powrotu. Nie mam ju
nikogo z nich. Ani taty, ani mamy, ani babki, tej, ktra bya Ard Rhen, Lwic z Cintry. Wuj Crach
an Craite te pewnie zgin. Nie mam ju nikogo i jestem kim innym. Nie ma powrotu...
Czarodziejka milczaa, zamylona.
- Czy wtedy zaczy si twoje sny? - spytaa nagle.
- Nie - zastanowia si Ciri. - Nie, nie wtedy. Dopiero pniej.
- Kiedy?
Dziewczynka zmarszczya nos.
- Latem... Poprzednim... Bo nastpnego lata bya ju wojna...
- Aha. To znaczy, e sny zaczy si po spotkaniu z Geraltem w Brokilonie?
Kiwna gow. Nie odpowiem na nastpne pytanie, postanowia. Ale Yennefer nie zadaa
pytania. Wstaa szybko, spojrzaa na soce.
- No, do tego siedzenia, brzydulko. Robi si pno. Szukamy dalej. Rka luno przed siebie, nie
napraj palcw. Naprzd.
- Dokd mam i? W ktr stron?
- To obojtne.
- yy s wszdzie?
- Prawie. Nauczysz si, jak je wykrywa, znajdowa w terenie, rozpoznawa takie punkty. Znacz
je usche drzewa, skarlae rolinki, miejsca omijane przez wszystkie zwierzta. Oprcz kotw.
- Kotw?
- Koty lubi spa i odpoczywa na intersekcjach. Wiele kry opowieci o magicznych
zwierztach, ale tak naprawd kot, oprcz smoka, jest jedynym stworzeniem umiejcym
chon moc. Nikt nie wie, po co kot j chonie i jak wykorzystuje... Co si stao?
- Oooo... Tam, w tamtym kierunku! Chyba co tam jest! Za tamtym drzewem!
- Ciri, nie fantazjuj. Intersekcje wyczuwa si, stojc nad nimi... Hmmm... Ciekawe.
Powiedziaabym, niezwyke. Naprawd wyczuwasz cig?

- Naprawd!
- Chodmy wic. Ciekawe, ciekawe... No, lokalizuj. Poka gdzie.
- Tu! W tym miejscu!
- Brawo. Znakomicie. Czujesz lekkie skurcze palca serdecznego? Widzisz, jak wygina si w d?
Zapamitaj, to jest sygna.
- Czy mog zaczerpn?
- Zaczekaj, sprawdz.
- Pani Yennefer? Jak to jest, z tym czerpaniem? Jeli nabior w siebie mocy, to jej przecie moe
zabrakn tam, w dole. Czy tak wolno? Matka Nenneke uczya nas, e niczego nie wolno zabiera
ot tak, dla kaprysu. Nawet wini naley zostawi na drzewach, dla ptakw i eby po prostu
opady.
Yennefer obja j, lekko pocaowaa we wosy na skroni.
- Chciaabym - mrukna - eby to, co powiedziaa, usyszeli inni. Vilgefortz, Francesca,
Terranova... Ci, ktrzy uwaaj, e maj do mocy wyczne prawa i mog z niej korzysta bez
ogranicze. Chciaabym, eby posuchali maej mdrej brzydulki ze wityni Melitele. Nie obawiaj
si, Ciri. Dobrze, e o tym mylisz, ale wierz mi, mocy jest do. Nie zabraknie jej. To tak, jakby
w wielkim sadzie zerwaa jedn jedyn wisienk.
- Czy ju mog czerpa?
- Zaczekaj. Oho, to diabelnie silne gniazdo. Potnie ttni! Uwaaj, brzydulko. Czerp ostronie i
bardzo, bardzo powoli.
- Ja si nie boj! Pah-pah! Ja jestem Wiedmink! Ha! Czuj j! Czuj... Oooooch! Pani... Ye...
nnnne... feeeeeer...
- Cholera! Ostrzegaam! Mwiam! Gowa do gry! Do gry, mwi! Masz, przy to do nosa, bo
caa zachlapiesz si krwi! Spokojnie, spokojnie, malutka, tylko mi nie mdlej. Jestem przy tobie.
Jestem przy tobie... creczko. Trzymaj chustk. Zaraz wyczaruj ld...
*
O te troch krwi z nosa bya wielka awantura. Yennefer i Nenneke nie rozmawiay ze sob przez
tydzie.
Przez tydzie Ciri leniuchowaa, czytaa ksigi i nudzia si, bo czarodziejka zawiesia nauk.
Dziewczynka nie widywaa jej caymi dniami - Yennefer przepadaa gdzie o wicie, wracaa
wieczorem, patrzya na ni dziwnie i bya dziwnie maomwna.
Po tygodniu Ciri miaa do. Wieczorem, gdy czarodziejka wrcia, podesza do niej bez sowa,

przytulia si mocno.
Yennefer milczaa. Bardzo dugo. Nie musiaa mwi. Jej palce, zacinite na ramionach
dziewczynki, mwiy za ni.
Nazajutrz arcykapanka i czarodziejka pogodziy si, odbywszy dug, kilkugodzinn rozmow.
I wtedy, ku ogromnej radoci Ciri, wszystko wrcio do normy.
- Patrz mi w oczy, Ciri. Mae wiateko. Formua, prosz!
- Aine verseos!
- Dobrze. Popatrz na moj rk. Taki sam gest i rozpu wiateko w powietrzu.
- Aine aen aenye!
- Znakomicie. A jaki gest naley teraz uczyni? Tak, wanie taki. Bardzo dobrze. Wzmocnij gest i
zaczerpnij. Wicej, wicej, nie przerywaj!
- Ooooch...
- Plecy prosto! Rce wzdu tuowia! Donie luno, adnych niepotrzebnych ruchw palcami,
kady ruch moe zmultiplifikowa efekt, chcesz, by wybuch tu poar? Wzmocnij, na co czekasz?
- Ooch, nie... Nie mog...
- Odpr si i przesta trz! Czerp! Co ty robisz? No, teraz lepiej... Nie osabiaj woli! Za szybko,
hyperwentylujesz! Niepotrzebnie rozgrzewasz! Wolniej, brzydulko, spokojniej. Wiem, e to
nieprzyjemne. Przyzwyczaisz si.
- Boli mnie... W brzuchu... O, tu...
- Jeste kobiet, to typowa reakcja. Z czasem si uodpornisz. Ale eby nabra odpornoci, musisz
wiczy bez blokady przeciwblowej. To naprawd konieczne, Ciri. Niczego si nie bj, ja
czuwam, ekranuj ci. Nic ci si nie moe sta. Ale bl musisz znie. Oddychaj spokojnie.
Skoncentruj si. Gest, prosz. Doskonale. I bierz si, czerp, wcigaj... Dobrze, dobrze... Jeszcze
troch...
- O... O... Ooooch!
- No widzisz? Potrafisz, jeli chcesz. Teraz obserwuj moj do. Uwanie. Wykonaj taki sam gest.
Palce! Palce, Ciri! Patrz na moj do, nie na sufit! Teraz dobrze, tak, bardzo dobrze. Zwi. A teraz
odwr, zrewersuj gest i wydaj moc w postaci silniejszego wiata.
- Jiiii... Jiiiiik... yyyy...
- Przesta jcze! Opanuj si! To skurcz! To zaraz ustpi! Szerzej palce, wyga, oddaj, oddaj to z
siebie! Wolniej, cholera, bo znowu polec ci naczynia krwionone!

- Jiiiiyyyyk!
- Za gwatownie, brzydulko, wci za gwatownie. Wiem, moc wyrywa si na zewntrz, ale
musisz si nauczy j kontrolowa. Nie wolno ci dopuszcza do takich wybuchw jak przed
chwil. Gdybym ci nie izolowaa, narobiaby tu nielichego zamieszania. No, jeszcze raz.
Zaczynamy od samego pocztku. Gest i formua.
- Nie! Ju nie! Ju nie mog!
- Oddychaj powoli, przesta si trz. Tym razem to zwyka histeria, nie oszukasz mnie. Opanuj
si, skoncentruj i zaczynaj.
- Nie, prosz, pani Yennefer... Boli mnie... Niedobrze mi...
- Tylko bez ez, Ciri. Nie ma paskudniejszego widoku ni paczca czarodziejka. Nic nie budzi
wikszego politowania. Zapamitaj to sobie. Nigdy o tym nie zapominaj. Jeszcze raz, od
pocztku. Zaklcie i gest. Nie, nie, tym razem bez naladowania. Zrobisz to sama. No, wysil
pami!
- Aine verseos... Aine aen aenye... Oooooch!
- le! Za szybko!
*
Magia, jak elazny grot z zadziorem, utkwia w niej. Zrania gboko. Bolaa. Bolaa tym dziwnym
rodzajem blu, ktry dziwnie kojarzy si z rozkosz.
Dla odprenia znowu biegay po parku. Yennefer wymoga na Nenneke wydanie z depozytu
miecza Ciri, umoliwia dziewczynce wiczenie krokw, unikw i atakw, oczywicie tak, by inne
kapanki i adeptki tego nie widziay. Ale magia bya wszechobecna. Ciri uczya si, jak prostymi
zaklciami i koncentracj woli rozpra minie, zwalcza skurcze, kontrolowa adrenalin,
panowa nad bdnikiem i nerwem bdnym, jak zwalnia lub przyspiesza ttno, jak na krtkie
chwile uniezalenia si od tlenu.
Czarodziejka wiedziaa niespodziewanie wiele o mieczu i Wiedmiskim tacu. Wiedziaa
mnstwo o sekretach Kaer Morhen, niewtpliwie bywaa w Warowni. Znaa Vesemira i Eskela.
Lamberta i Coena nie znaa.
Yennefer bywaa w Kaer Morhen. Ciri domylaa si przyczyn, dla ktrych podczas rozmw o
Warowni oczy czarodziejki nabieray ciepa, traciy zy poblask i zimn, obojtn, mdr gbi.
Gdyby sowa te pasoway do osoby Yennefer, Ciri nazwaaby j wtedy rozmarzon, zasuchan we
wspomnienia.
Ciri domylaa si przyczyn.
By temat, ktrego poruszania dziewczynka instynktownie i starannie unikaa. Ale ktrego razu
rozpdzia si i wygadaa. O Triss Merigold. Yennefer, pozornie od niechcenia, pozornie obojtnie,

pozornie banalnymi, dawkowanymi pytaniami wycigna z niej reszt. Oczy miaa twarde i
nieprzeniknione.
Ciri domylaa si przyczyn. I o dziwo, nie czua ju rozdranienia.
Magia uspokajaa.
*
- Tak zwany Znak Aard, Ciri, to bardzo proste zaklcie z grupy czarw psychokinetycznych,
polegajce na pchniciu energii w danym kierunku. Sia pchnicia zaley od koncentracji woli
rzucajcego i wydanej mocy. Moe by znaczna. Wiedmini zaadaptowali to zaklcie, korzystajc
z faktu, e nie wymaga ono znajomoci magicznej formuy - wystarcza koncentracja i gest.
Dlatego nazwali to Znakiem. Skd wzili nazw, nie wiem, by moe ze Starszej Mowy, sowo
ard znaczy, jak wiesz, gra, grny lub najwyszy. Jeeli tak, to nazwa jest bardzo mylca,
bo trudno o atwiejszy czar psychokinetyczny. My, rzecz jasna, nie bdziemy marnowa czasu i
energii na co tak prymitywnego, jak wiedmiski Znak. Bdziemy wiczy prawdziw
psychokinez. Przewiczymy to... O, na tym koszu, ktry ley pod jaboni. Skoncentruj si.
- Ju.
- Szybko si koncentrujesz. Przypominam: kontroluj wydawanie mocy. Wyda moesz tylko tyle,
ile wzia. Jeli wydasz choby odrobin wicej, robisz to kosztem wasnego organizmu. Taki
wysiek moe pozbawi ci przytomnoci, a w kracowym przypadku nawet zabi. Jeli
natomiast wydasz wszystko, co wzia, tracisz moliwo powtrzenia, bdziesz musiaa czerpa
jeszcze raz, a wiesz, e to nieatwe i bolesne.
- Ooo, wiem!
- Nie wolno ci osabi koncentracji i pozwoli, by energia wyrywaa si z ciebie sama. Moja
Mistrzyni zwyka bya mawia, e wydawanie mocy musi odbywa si tak, jakby puszczaa bka
na sali balowej: delikatnie, oszczdnie i pod kontrol. I tak, by postronni nie poapali si, e to ty.
Rozumiesz?
- Rozumiem!
- Wyprostuj si. Przesta chichota. Przypominam, zaklcia to sprawa powana. Rzuca si je w
postawie penej gracji, ale i dumnej. Gesty wykonuje si pynnie, ale powcigliwie. Z godnoci.
Nie robi si gupich min, nie krzywi, nie wysuwa jzyka. Operujesz si natury, oka naturze
szacunek.
- Dobrze, pani Yennefer.
- Uwaaj, tym razem nie ekranuj ci. Jeste samodzieln czarodziejk. To twj debiut,
brzydulko. Widziaa tamten gsiorek wina na komodzie? Jeli twj debiut wypadnie dobrze,
twoja mistrzyni wypije go dzi wieczorem.
- Sama?

- Uczniom zezwala si na picie wina dopiero po wyzwoleniu na czeladnikw. Musisz zaczeka.


Jeste pojtna, wic jeszcze jakie dziesi lat, nie duej. No, zaczynamy. Skadaj palce. A lewa
rka? Nie machaj ni! Opu luno lub oprzyj o biodro. Palce! Dobrze. No, wydaj.
- Aaach...
- Nie prosiam, by wydawaa dwiki. Wydaj energi. W ciszy.
- Haa, ha! Podskoczy! Koszyk podskoczy! Widziaa?
- Zaledwie drgn. Ciri, oszczdnie nie znaczy sabo. Psychokinezy uywa si w okrelonym celu.
Nawet wiedmini stosuj Znak Aard, by zwali przeciwnika z ng. Energia, ktr wydaa, nie
strciaby przeciwnikowi kapelusza. Jeszcze raz, troch mocniej. miao!
- Ha! Ale pofrun! Teraz byo dobrze? Prawda? Pani Yennefer?
- Hmmm... Pobiegniesz potem do kuchni i zwdzisz troch sera do naszego wina... Byo prawie
dobrze. Prawie. Jeszcze mocniej, brzydulko, nie bj si. Poderwij kosz z ziemi i porzdnie walnij
nim w cian tamtej szopki, tak eby pierze poleciao. Nie garb si! Gowa do gry! Z gracj, ale
dumnie! miao, miao! O, jasna cholera!
- Ojej... Przepraszam, pani Yennefer... Chyba... wydaam troch za duo...
- Odrobink. Nie denerwuj si. Chod tu do mnie. No, malutka.
- A... A szopka?
- To si zdarza. Nie ma si czym przejmowa. Debiut, generalnie rzecz biorc, naley oceni
pozytywnie. A szopka? To nie bya wcale pikna szopka. Nie sdz, eby komu bardzo brakowao
jej w krajobrazie. Hola, moje panie! Spokojnie, spokojnie, po co ten gwat i szum, nic si nie stao!
Bez nerww, Nenneke! Nic si nie stao, powtarzam. Trzeba po prostu uprztn te deski.
Przydadz si na opa!
*
Podczas ciepych, bezwietrznych popoudni powietrze gstniao od zapachu kwiatw i traw,
ttnio spokojem i cisz, przerywan brzczeniem pszcz i wielkich ukw. W takie popoudnia
Yennefer wynosia do ogrodu wiklinowy fotel Nenneke, siadaa w nim, daleko wycigajc przed
siebie nogi. Czasami studiowaa ksigi, czasami czytaa listy, ktre otrzymywaa za
porednictwem dziwnych posacw, przewanie ptakw. Niekiedy tylko siedziaa zapatrzona w
dal. Jedn rk burzya w zamyleniu swe czarne lnice loki, drug gaskaa po gowie Ciri
siedzc na trawie, przytulon do ciepego, twardego uda czarodziejki.
- Pani Yennefer?
- Jestem tu, brzydulko.
- Powiedz mi, czy za pomoc magii mona zrobi wszystko?

- Nie.
- Ale mona wiele, prawda?
- Prawda - czarodziejka zamkna na chwil oczy, dotkna palcami powiek. - Bardzo wiele.
- Co naprawd wielkiego... Co strasznego! Bardzo strasznego?
- Niekiedy bardziej, ni by si chciao.
- Hmm... A czy ja... Kiedy ja bd umiaa zrobi co takiego?
- Nie wiem. Moe nigdy. Oby nigdy nie musiaa. Cisza. Milczenie. Gorco. Zapach kwiatw i zi.
- Pani Yennefer?
- Co znowu, brzydulko?
- Ile miaa lat, gdy zostaa czarodziejk?
- Hmm... Gdy zdaam wstpne egzaminy? Trzynacie.
- Ha! To tak, jak ja teraz! A ile... Ile miaa lat, gdy... Nie, o to nie zapytam...
- Szesnacie.
- Aha... - Ciri zarumienia si lekko, udaa nage zainteresowanie chmur o dziwnym ksztacie,
wiszc wysoko nad wieami wityni. - A ile miaa lat... gdy poznaa Geralta?
- Wicej, brzydulko. Troch wicej.
- Wci nazywasz mnie brzydulk! Wiesz, jak bardzo tego nie lubi. Dlaczego to robisz?
- Bo jestem zoliwa. Czarodziejki zawsze s zoliwe.
- A ja nie chc... nie chc by brzydulk. Chc by adna. Naprawd adna, tak jak ty, pani
Yennefer. Czy dziki magii bd moga by kiedy tak pikna jak ty?
- Ty... Na szczcie nie musisz... Nie potrzebujesz do tego magii. Sama nie wiesz, jakie to
szczcie.
- Ale ja chc by naprawd adna!
- Jeste naprawd adna. Naprawd adna brzydulka. Moja adna brzydulka...
- Och, pani Yennefer!
- Ciri, posiniaczysz mi udo.

- Pani Yennefer?
- Sucham.
- Na co ty tak patrzysz?
- Na tamto drzewo. To lipa.
- A co w niej jest takiego ciekawego?
- Nic. Po prostu ciesz oczy jej widokiem. Ciesz si, e... mog j widzie.
- Nie rozumiem.
- To dobrze.
Cisza. Milczenie. Parno.
- Pani Yennefer!
- Co znowu?
- Pajk idzie w kierunku twojej nogi! Spjrz, jaki obrzydliwy!
- Pajk jak pajk.
- Zabij go!
- Nie chce mi si schyla.
- To zabij go zaklciem!
- Na terenie wityni Melitele? eby Nenneke wypdzia nas obie na zbity eb? Nie, dzikuj. A
teraz bd cicho. Chc pomyle.
- A nad czym ty tak rozmylasz? Hmm. Ju dobrze, ju milcz.
- Nie posiadam si z radoci. Ju si obawiaam, e zadasz mi ktre z twoich niezrwnanych
pyta.
- Czemu nie? Lubi twoje niezrwnane odpowiedzi!
- Robisz si bezczelna, brzydulko.
- Jestem czarodziejk. Czarodziejki s zoliwe i bezczelne.
Milczenie. Cisza. W powietrzu bezruch. Parno jak przed burz. I cisza, tym razem przerwana
odlegym krakaniem krukw i wron.

- Coraz ich wicej - Ciri zadara gow. - Lec i lec... Jak jesieni... Paskudne ptaszyska...
Kapanki mwi, e to zy znak... Omen, albo jako tak. Co to jest omen, pani Yennefer?
- Przeczytaj w Dhu Dwimmermorc. Jest tam cay rozdzia na ten temat.
Milczenie.
- Pani Yennefer...
- Do licha. Co znowu?
- Czemu Geralt tak dugo... Czemu nie przyjeda?
- Pewnie o tobie zapomnia, brzydulko. Znalaz sobie adniejsz dziewczynk.
- Och, nie! Wiem, e nie zapomnia! Nie mg! Wiem to, wiem to na pewno, pani Yennefer!
- Dobrze, e to wiesz. Szczliwa z ciebie brzydulka.
*
- Nie lubiam ci - powtrzya.
Yennefer nie spojrzaa na ni, nada staa obrcona plecami, przy oknie, patrzc w stron
czerniejcych na wschodzie wzgrz. Nad wzgrzami niebo ciemniao od stad krukw i wron.
Zaraz spyta, dlaczego jej nie lubiam, pomylaa Ciri. Nie, jest za mdra na takie pytanie. Sucho
zwrci uwag na form gramatyczn i zapyta, od kiedy zaczam stosowa czas przeszy. A ja
powiem jej to. Bd rwnie oscha jak ona, sparodiuj jej ton, niech wie, e te umiem udawa
zimn, nieczu i obojtn, wstydzc si uczu i emocji. Wszystko jej powiem. Chc, musz jej
wszystko powiedzie. Chc, by o wszystkim wiedziaa, zanim jeszcze opucimy wityni
Melitele. Zanim wyjedziemy, by nareszcie spotka si z tym, do ktrego tskni. Z tym, do
ktrego ona tskni. Z tym, ktry pewnie tskni do nas obu. Chc jej powiedzie, e...
Powiem jej to. Wystarczy, e zapyta.
Czarodziejka odwrcia si od okna, umiechna. Nie zapytaa o nic.
*
Wyjechay nazajutrz, wczesnym rankiem. Obie w mskich strojach podrnych, w paszczach, w
czapkach i kapturach kryjcych wosy. Obie uzbrojone.
egnaa ich tylko Nenneke. Dugo i cicho rozmawiaa z Yennefer, potem obie, czarodziejka i
kapanka, mocno, po msku ucisny sobie donie. Ciri, trzymajc wodze swej jabkowitej klaczy,
chciaa poegna si w taki sam sposb, ale Nenneke nie pozwolia na to. Obja j, przytulia,
pocaowaa. Miaa zy w oczach. Ciri te.
- No - rzeka wreszcie kapanka, ocierajc oko rkawem szaty. - Jedcie ju. Niech Wielka

Melitele strzee was w drodze, moje kochane. Ale bogini ma na gowie mnstwo spraw, wic
same te si strzecie. Pilnuj jej, Yennefer. Chro jej jak renicy oka.
- Mam nadziej - umiechna si nieznacznie czarodziejka - e zdoam chroni j lepiej.
Po niebie, w kierunku Doliny Pontaru, leciay stada wron, kraczc dononie. Nenneke nie patrzya
na nie.
- Uwaajcie na siebie - powtrzya. - Nadchodz ze czasy. Moe okaza si, e Ithlinne aep
Aevenien wiedziaa, co przepowiada. Nadchodzi Czas Miecza i Topora. Czas Pogardy i Wilczej
Zamieci. Uwaaj na ni, Yennefer. Nie pozwl nikomu jej skrzywdzi.
- Wrc tu. Matko - powiedziaa Ciri, wskoczywszy na siodo. - Wrc tu na pewno! Niedugo! Nie
wiedziaa, jak bardzo si mylia.

You might also like