Professional Documents
Culture Documents
„Akademia wampirów”
ROZDZIAŁ I
POCZUŁAM JEJ STRACH, ZANIM USŁYSZAŁAM, że krzyczy.
Koszmar, który ją dręczył, wtargnął do mojego snu.
Leżałam na plaży i jakiś zabójczo przystojny mężczyzna smarował mi plecy
olejkiem do opalania, kiedy nagle zaatakowały mnie obrazy kłębiące się w jej
głowie: ogień, krew, swąd dymu i wrak samochodu. Zaczęłam się dusić. Na
szczęście racjonalna cząstka umysłu podpowiedziała mi, że to nie jest m ó j sen.
Obudziłam się mokra od potu, z kosmykami ciemnych włosów przyklejonymi
do czoła.
Lissa rzucała się w pościeli na sąsiednim łóżku. Zerwałam się i podbiegłam do
niej.
- Liss! – Potrząsnęłam nią. – Obudź się.
Krzyk przerodził się w ciche pojękiwanie.
- Andre – szepnęła. – O Boże.
Pomogłam jej usiąść.
- To tylko sen, Liss. Zbudź się.
Zamrugała. Wracała do przytomności. Oddychała znacznie spokojniej.
Przysunęła się i oparła głowę na moim ramieniu. Przytuliłam ją i pogłaskałam po
włosach.
- Już dobrze – powiedziałam łagodnie. – Wszystko jest w porządku.
- Miałam ten sen.
- Wiem.
Siedziałyśmy w milczeniu przez kilka minut. Kiedy Liss nieco się uspokoiła,
sięgnęłam do stolika i zapaliłam lampkę nocną. Nie dawała wiele światła, ale nie
było nam potrzebne. Przyćmiony blask zwabił kota naszej współlokatorki, Oskara,
który wskoczył miękko na parapet otwartego okna.
Kocisko ominęło mnie szerokim łukiem. Jak większość zwierząt, nie lubił
dampirów. Wskoczył na łóżko i ocierał się o Lissę z cichym mruczeniem.
Zwierzaki nie stronią od morojów, a Lissę darzą szczególnym zaufaniem. Moja
przyjaciółka uśmiechnęła się i podrapała kota pod brodą. Czułam, że to ją odpręża.
- Kiedy było ostatnie karmienie? – spytałam, bo dopiero teraz zauważyłam, że
pobladła, a jej oczy otaczały szare cienie. Wyglądała krucho i bezbronnie.
W szkole było ostatnio mnóstwo roboty. Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy
dawałam jej krew.
- Byłaś zajęta. Nie chciałam…
- Daj spokój! – Usadowiłam się wygodniej. Nic dziwnego, że czuła się
osłabiona. Widząc, że się przysuwam, Oskar zeskoczył z łóżka i wrócił na parapet,
skąd mógł nas bezpiecznie obserwować. – Zróbmy to teraz. No, weź.
- Rose…
- Proszę cię. Poczujesz się lepiej.
Przechyliłam głowę i odgarnęłam włosy, odsłaniając szyję. Zawahała się, ale
wiedziałam, że ta oferta stanowi dla niej nieodpartą pokusę. Lissa była głodna.
Rozchyliła nieco wargi, ukazując kły, które starannie ukrywała, żyjąc między
ludźmi. Długie zęby nie pasowały do jej twarzy. Była śliczną, delikatną blondynką.
Bardziej przypominała anioła niż wampirzycę.
Kiedy się nachyliła, serce zabiło mi mocniej z lęku i podniecenia. Nie
akceptowałam tych uczuć, ale nie umiałam nad nimi zapanować. Uważałam je za
oznakę słabości charakteru.
Krzyknęłam z bólu, kiedy Lissa zatopiła kły w mojej szyi. Po chwili jednak
ogarnęło mnie cudowne uczucie błogości, lepsze niż alkohol czy narkotyki. Lepsze
niż seks – w każdym razie takie miałam wrażenie, bo pierwszy raz jeszcze był
przede mną. Odprężyłam się. Wszelkie obawy i wątpliwości zniknęły bez śladu.
Nie wiem, jak długo Lissa piła moją krew. Substancje w jej ślinie uruchomiły
wydzielanie endorfin w moim organizmie.
Straciłam poczucie rzeczywistości.
Nagle zorientowałam się z żalem, że już po wszystkim.
Minęła zaledwie minuta.
Lissa otarła usta ręką. Patrzyła na mnie.
- Dobrze się czujesz?
- Ja… Tak. – Położyłam się, czując zawroty głowy wywołane utratą krwi. –
Muszę się zdrzemnąć. Wszystko w porządku.
Przyglądała mi się uważnie zielonymi oczami w odcieniu jadeitu. Potem wstała.
- Przyniosę ci coś do jedzenia.
Usiłowałam zaprotestować, ale wyszła, zanim zdołałam cokolwiek powiedzieć.
Zawroty głowy ustąpiły, kiedy zerwała naszą bliskość, ale nadal silnie odczuwałam
to, co zrobiła przed chwilą. Uśmiechnęłam się błogo i spojrzałam na Oskara, który
wciąż siedział na parapecie.
- Nie wiesz, co tracisz – poinformowałam go.
Kot nie zwracał na mnie uwagi, czujnie obserwował ulicę za oknem. Najeżył
futro i poruszył nerwowo ogonem. Zaniepokojona postanowiłam sprawdzić, co tam
się dzieje. Spróbowałam się podnieść, ale znów zakręciło mi się w głowie.
Musiałam nieco odczekać. Kiedy wreszcie zdołałam wstać, dosłownie słaniałam się
na nogach. Doczłapałam do okna. Oskar zerknął z niechęcią i powrócił do
obserwacji.
Wychyliłam się, czując powiew ciepłego powietrza we włosach. Jesień tego
roku okazała się nietypowo łagodna dla Portland. Na ulicy panowała ciemność i
względna cisza. Była trzecia nad ranem, jedyna pora, gdy miasteczko studenckie
milkło, przynajmniej do pewnego stopnia. Dom, w którym od ośmiu miesięcy
wynajmowałyśmy pokój, stał w otoczeniu starych budynków, zupełnie
niepasujących do siebie. Latarnia po drugiej stronie ulicy migotała, jakby miała
zgasnąć lada chwila, a w jej słabym świetle ledwie dostrzegałam niewyraźne
kształty samochodów i sąsiednich kamienic. Nasze podwórko wypełniała czarna
gęstwina drzew i krzaków.
Zauważyłam tam jakiegoś mężczyznę. Patrzył na mnie.
Cofnęłam się w głąb pokoju. Ciemna postać skrywała się pod drzewem w
odległości mniej więcej dziesięciu metrów od naszego okna. Ten człowiek mógł z
łatwością obserwować, co działo się w mieszkaniu. Stał tak blisko, że trafiłabym w
niego czymkolwiek, gdybym chciała. Bez wątpienia widział, co robiłam z Lissą.
Intruz chował się w cieniu, więc nie widziałam jego twarzy, mimo że mam
sokoli wzrok. Zauważyłam tylko, że jest bardzo wysoki. Po chwili cofnął się i
zniknął w mroku po drugiej stronie podwórza. Tam ktoś jeszcze dołączył do niego
w ciemnościach. Wkrótce straciłam ich z oczu.
Kimkolwiek byli nocni goście, nie spodobali się Oskarowi. Kot nie tolerował
mojej obecności, ale zwykle pozytywnie reagował na ludzi. Denerwował się tylko
w obliczu bezpośredniego zagrożenia. Mężczyzna za oknem nie zrobił nic, co
mogło zaniepokoić zwierzę, a mimo to kocur okazywał wyraźny niepokój.
Podobnie reagował na mnie.
Nagle przeszedł mnie lodowaty dreszcz. Niezrozumiały lęk niemal zatarł błogie
uczucie po ukąszeniu Lissy. Schyliłam się po dżinsy leżące na podłodze i zaczęłam
się pośpiesznie ubierać. O mało nie straciłam równowagi. Chwyciłam nasze
płaszcze i portmonetki. Wsunęłam stopy w pierwszą parę butów, jakie wpadły mi
w oko, i wybiegłam z pokoju.
W zagraconej kuchni siedział przy stole Jeremy, jeden z naszych
współlokatorów. Podpierał czoło dłońmi, wpatrując się z rezygnacją w podręcznik
z matematyki. Lissa szperała w lodówce, szukając czegoś do jedzenia. Spojrzała na
mnie zdziwiona. Wyraźnie zaskoczyło ją moje wejście.
- Nie powinnaś wstawać.
- Musimy stąd wyjść, i to natychmiast.
Patrzyła na mnie szeroko rozwartymi oczami. Po krótkiej chwili pojawił się w
nich przebłysk zrozumienia.
- Czy… Naprawdę? Jesteś pewna?
Skinęłam głową. Nie umiałabym wyjaśnić, skąd to wiem. Nie miałam jednak
najmniejszych wątpliwości.
Jeremy przyglądał nam się z zainteresowaniem.
- Co się stało?
W tej chwili pomysł był gotowy.
- Weź od niego kluczyki, Liss.
Chłopak patrzył na nas, nie rozumiejąc, o czym mówimy.
- Co wy…
Lissa ruszyła w jego stronę stanowczym krokiem. Wiedziałam, że się boi, strach
przenikał mnie łączącą nas psychiczną pępowiną. Poczułam coś jeszcze. Lissa
wierzyła, że potrafię zapewnić nam bezpieczeństwo. W tamtej chwili, tak jak wiele
razy przedtem, mogłam tylko mieć nadzieję, że jej nie zawiodę.
Uśmiechając się do Jeremy’ego, spojrzała mu głęboko w oczy. Chłopak, z
początku zaskoczony, już po chwili poddał się urokowi. Wpatrywał się w Liss z
niekłamanym uwielbieniem.
- Potrzebujemy twojego samochodu – powiedziała łagodnie. – Gdzie masz
kluczyki?
Jeremy się uśmiechnął, a ja zadrżałam. Sama odporna na uroki, silnie
odczuwałam ich działanie na innych. Poza tym przez całe życie uczono mnie, że
nie wolno wpływać na ludzi w taki sposób. Tymczasem chłopak już sięgał do
kieszeni. Podał Liss pęk kluczy na grubym czerwonym łańcuchu.
- Dziękuję. – Lissa skinęła głową. – Gdzie zaparkowałeś?
- Na rogu ulicy – tłumaczył, patrząc na nią z rozmarzeniem. – Niedaleko
Browna. Cztery domy dalej.
- Dziękuję – powtórzyła, cofając się. – Wracaj do nauki i zapomnij o tej
rozmowie.
Jeremy posłusznie przytaknął. Pomyślałam, że skoczyłby w przepaść, gdyby go
o to poprosiła. Wszyscy ludzie są podatni na uroki, ale on wydawał się wyjątkowo
mało odporny. Tej nocy bardzo nam to pomogło.
- Prędzej – ponaglałam. – Musimy już iść.
Wyszłyśmy przed dom i podążyłyśmy we wskazanym przez chłopaka kierunku.
Wciąż kręciło mi się w głowie po ukąszeniu. Potykałam się, nie byłam w stanie iść
szybciej. Kilka razy o mało nie upadłam i Lissa musiała mnie podtrzymywać.
Nadal czułam jej strach. Usiłowałam go odpędzić, ale mną również targał niepokój.
- Rose… Co się stanie, jeśli nas złapią? – wyszeptała.
- Wykluczone – odparłam stanowczo. – Nie dopuszczę do tego.
- Mogą nas śledzić…
- Już raz tak było, a przecież nie udało im się nas schwytać. Pojedziemy
samochodem na stację i złapiemy pociąg do Los Angeles. Zgubią ślad.
Starałam się, żeby zabrzmiało to przekonująco. Zwykle potrafiłam ją uspokoić,
miałam w tym wprawę. Ciągła ucieczka przed istotami, wśród których
dorastałyśmy, stawiała nie lada wyzwania. Od dwóch lat bezustannie się
przemieszczałyśmy, przenosiłyśmy do kolejnych szkół w nadziei, że wreszcie uda
nam się którąś ukończyć. Właśnie rozpoczęłyśmy ostatni rok college’u i wydawało
się, że w tym miejscu jesteśmy bezpieczne, a wolność jest na wyciągnięcie ręki.
Lissa nie powiedziała nic więcej, więc chyba mi uwierzyła. To ja
podejmowałam decyzje i zmuszałam ją do działania. Często prowokowałam
brawurowe akcje. Lissa była rozsądniejsza, zwykle długo nad czymś myślała,
badała sytuację, zanim cokolwiek robiła. Obie metody miały wady i zalety, ale
tamtej nocy potrzebowałyśmy mojej brawury. Czas naglił.
Zaprzyjaźniłyśmy się w dzieciństwie, gdy chodziliśmy razem do przedszkola.
Wychowawczyni posadziła nas koło siebie i poleciła poprawnie napisać nasze
imiona i nazwiska – Wasylisa Drogomir i Rosemarie Hathaway. Uznałam, że
stanowczo zbyt wiele od nas wymaga. Zareagowałam gwałtownie. Cisnęłam
zeszytem w nauczycielkę i nazwałam ją faszystowską świnią. Nie wiedziałam, co
znaczą te słowa, ale wydały mi się niezwykle trafne. W każdym razie osiągnęłam
zamierzony skutek.
Od tamtej pory stałyśmy się nierozłączne.
- Słyszysz? – spytała nagle.
Miała wyostrzone zmysły, wychwyciła ten dźwięk kilka sekund wcześniej niż
ja. Ktoś nas gonił. Skrzywiłam się. Od samochodu dzieliło nas jeszcze około
pięćdziesięciu metrów.
- Biegiem! – rzuciłam, chwytając ją za ramię.
- Przecież nie możesz…
- Prędzej!
Zebrałam resztki sił. Ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Straciłam sporo krwi,
a w dodatku wciąż jeszcze nie ustał wpływ substancji z jej śliny. Zmuszałam
mięśnie do biegu. Bębniłam piętami o betonowy chodnik, trzymając się kurczowo
ramienia Lissy. W normalnych okolicznościach prześcignęłabym ją bez trudu, bo
na dodatek biegła boso, ale byłam tak osłabiona, że musiałam się na niej oprzeć.
Kroki zbliżały się i stawały coraz głośniejsze. Przed oczami tańczyły mi czarne
plamy. Widziałam już zieloną hondę Jeremy’ego. Boże, oby się nam udało…
Dobiegłyśmy do auta, gdy jakiś mężczyzna zagrodził nam drogę.
Zatrzymałyśmy się gwałtownie. Odciągnęłam Lissę, szarpiąc ją za ramię. To on,
człowiek, którego widziałam przez okno. Sporo od nas starszy, wyglądał na
dwadzieścia parę lat. Nie pomyliłam się co do jego wzrostu, mógł mierzyć jakieś
sto dziewięćdziesiąt centymetrów. W innych okolicznościach – gdyby nie zamknął
nam drogi ucieczki – pomyślałabym, że jest seksowny. Ciemne włosy związane z
tyłu i brązowe oczy, a do tego długi płaszcz, coś w rodzaju prochowca.
Jednak w tamtej chwili jego uroda nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Był
tylko przeszkodą, nie pozwalał nam wsiąść do samochodu i uciekać. Odgłosy
kroków za nami przycichły. Mają nas. Czułam, że zbliżają się ze wszystkich stron,
osaczają. Boże. Wysłali po nas co najmniej dwunastu strażników. Nawet królowa
nie ma takiej świty.
Wpadłam w panikę. Nie myślałam logicznie najmniej zareagowałam
instynktownie. Przysunęłam się do Lissy i zasłoniłam ją przed mężczyzną, który
dowodził całą bandą.
- Zostawcie ją – warknęłam. – Nie ważcie się jej tknąć.
Miał nieprzenikniony wyraz twarzy, ale wyciągnął do mnie ręce w
uspokajającym geście. Poczułam się jak zwierzę przed uśpieniem.
- Nie zrobię wam niczego złego – powiedział i postąpił krok naprzód.
Niedobrze.
Zaatakowałam. Skoczyłam na niego. Przerwałam trening dwa lata temu, po
naszej ucieczce. Nie przemyślałam tego ruchu, zdecydował impuls. Ale nie miałam
szans. Był doświadczonym strażnikiem, nie wysłali po nas nowicjuszy. A ja wciąż
słaniałam się na nogach, bliska omdlenia.
Był szybki. Zapomniałam już, jak sprawni są strażnicy, poruszają się zwinnie
jak kobry. Zwalił mnie z nóg jednym błyskawicznym gestem, jakim odpędza się
muchę. Straciłam równowagę. Nie sądzę, żeby chciał uderzyć tak mocno. Pewnie
zamierzał tylko odsunąć mnie z drogi, ale nie wiedział, w jakim jestem stanie.
Ziemia usunęła mi się spod nóg. Za chwilę walnę biodrem o twardy beton
chodnika. Będzie bolało. Bardzo.
Nie upadłam.
Strażnik złapał mnie w ostatniej chwili. Kiedy odzyskałam chwiejną
równowagę, zauważyłam, że uważnie mi się przygląda. Wpatrywał się w moją
szyję. Oszołomienie przytępiło mi zmysły i nie od razu zorientowałam się, na co
patrzy. Powoli uniosłam rękę i dotknęłam rany po ugryzieniu Lissy. Obejrzałam
palce i zobaczyłam na nich plamę ciemnej, gęstej krwi. Zawstydzona, potrząsnęłam
głową i zasłoniłam się włosami.
Ciemne oczy mężczyzny spoczywały jeszcze przez chwilę na mojej szyi. Potem
spojrzał mi w same źrenice. Wytrzymałam jego wzrok i wyszarpnęłam się z
uścisku. Pozwolił mi na to, chociaż wiedziałam, że ma dość siły, żeby trzymać
mnie tu przez całą noc. Walcząc z zawrotami głowy, przyprawiającymi o mdłości,
znów przysunęłam się do Lissy, zbierając się do kolejnego ataku. Chwyciła mnie
za rękę.
- Rose – powiedziała cicho. – Nie rób tego.
Jej słowa nie zrobiły na mnie wrażenia, ale nakazała mi spokój w myślach.
Przesłała mi polecenie przez łączącą nas mentalną pępowinę, a ja nie umiałam się
jej oprzeć. Nie używała czaru wpływu, nie mogłaby rzucić go na mnie. A jednak
musiałam jej usłuchać. Byłyśmy osaczone i bezbronne. Wiedziałam, że opór nie
ma sensu. Czułam, jak opuszcza mnie napięcie. Zostałam pokonana.
Strażnik zauważył, że skapitulowałam. Podszedł teraz do Lissy. Miał spokojną
twarz. Złożył jej zgrabny ukłon. Zaskoczyło mnie to, bo był naprawdę wysoki.
- Nazywam się Dymitr Bielikow – powiedział. Wychwyciłam w jego głosie
słaby rosyjski akcent. – Przybyłem, by odwieźć panią z powrotem do Akademii
Świętego Władimira, księżniczko.
Rozdział II
Rozdział III
Lunch
Rozdział IV
I Rosyjski 2
II Literatura amerykańska z okresu kolonialnego
III Podstawy kontroli nad żywiołami
IV Starożytna poezja
Lunch
ROZDZIAŁ V
MATKA I OJCIEC CHRISTIANA PRZEMIENILI się w strzygi. Zostali
schwytani przez oddział straży i zabici. Jeśli wierzyć pogłoskom, mały Christian
był świadkiem ich śmierci. Sam nie stał się strzygą, ale mówiono, że im sprzyja.
Zawsze ubierał się na czarno i trzymał na uboczu.
Nie ufałam mu. Był świrem. Krzyknęłam bezgłośnie, nakazując Lissie, by
uciekła. Oczywiście nie usłyszała mnie. Nasza więź działała tylko w jedną stronę.
- Co tu robisz? – spytała.
- Podziwiam urodę wyjątkowego miejsca. Z tego krzesła widok jest naprawdę
imponujący. Mamy tu kufer pełen rękopisów błogosławionego szaleńca, świętego
Władimira. I spójrz na ten piękny stolik bez nóg.
- Jasne. – Lissa przewróciła oczami i ruszyła w stronę drzwi, ale zastąpił jej
drogę.
- A ty? – napierał. – Nie powiedziałaś, po co tu przychodzisz. Czyż nie czekają
na ciebie przyjęcia i istnienia, które możesz zniszczyć?
Po tych słowach Lissa odzyskała rezon.
- Proszę, proszę. Czyżbym brała udział w inicjacji? Kazano ci sprawdzić, czy
potrafisz wyprowadzić mnie z równowagi, i dowieść, że jesteś w porządku?
Wcześniej zaatakowała mnie jakaś panna, której nawet nie znam, a teraz musze
rozmawiać z tobą. Co mam zrobić, żebyście dali mi spokój?
- Ach, więc dlatego tu zaglądasz. Lubisz użalać się nad sobą.
- Nie mam nastroju do żartów. Zejdź mi z drogi.
Czułam, jak bardzo jest rozdrażniona. Christian nie pozwolił jej się wyciszyć.
Wzruszył ramionami i oparł się niedbale o ścianę.
- Wcale nie żartuję. Lubię patrzeć, jak ktoś płacze nad sobą. Chętnie się
przyłączę. Od czego zaczniemy? Może od tego, że cały dzień zajęło ci odzyskanie
dawnej popularności i powszechnego uwielbienia? Albo od strasznej konieczności
oczekiwania na nową dostawę najmodniejszych ciuchów od Hollistera? Nie martw
się, jeśli teraz wypiszesz zamówienie, może dostarczą je szybciej niż za parę
tygodni.
- Przepuść mnie. – Rozzłoszczona odepchnęła go na bok.
- Zaczekaj! – zawołał, kiedy stała już drzwiach. Jego głos był pozbawiony
zwykłego sarkazmu. – Jak… Jak tam jest?
- O czym mówisz?! – warknęła.
- o życiu poza murami Akademii.
Zawahała się. Jego pytanie wydawało się szczere.
- Wspaniale. Nikt nie wiedział, kim jestem. Nie odróżniałam się od innych. Nie
byłam wampirem ani księżniczką, tylko taka jak wszyscy. – Lissa spuściła głowę. –
Tutaj każdy myśli, że wie, kim jestem.
- Tak. Trudno jest zrzucić z siebie brzemię przeszłości – powiedział z goryczą.
Dopiero w tej chwili dotarło do niej – a za jej pośrednictwem także i do mnie –
jak ciężki był los Christiana. Mieszkańcy Akademii traktowali go jak powietrze.
Nikt z nim nie rozmawiał, nie mówiono na jego temat. Nieobecny i niewidoczny.
Zbrodnia rodziców rzucała cień na cały ród Ozerów.
W tamtej chwili jednak Lissa była poirytowana i nie zamierzała współczuć
Christianowi.
- Zaraz, czyżbyś użalał się nad sobą?
Chłopak roześmiał się z uznaniem.
- Dlatego zaglądam tu już od roku.
- Przykro mi – prychnęła. – Przychodziłam tu wcześniej. Decyduje prawo
pierwszeństwa.
- Albo zasiedzenia. Poza tym muszę pokazywać się w kaplicy, żeby wszyscy
wiedzieli, iż nie zostałem strzygą. Na razie. – W jego głosie znów zabrzmiała
gorycz.
- Widuję cię na nabożeństwach. Czy rzeczywiście tylko po to przychodzisz?
Chcesz zrobić dobre wrażenie?
Strzygi nigdy nie wstępowały na uświęconą ziemię. Były zatwardziałymi
grzesznikami.
- Pewnie – odparł. – A po cóż innego? Dla zbawienia duszy?
- Nieważne. – Lissa nie zamierzała z nim dyskutować. – Wychodzę.
- Zaczekaj – powtórzył. Wyraźnie chciał, żeby została. – Proponuję ci układ.
Możesz tu przychodzić, pod warunkiem że odpowiesz mi na jedno pytanie.
- Słucham? – spojrzała zdziwiona.
Christian nachylił się do niej.
- Słyszałem dziś niestworzone opowieści na twój temat. Wszyscy usiłują
zgadnąć, gdzie byłyście, co tam robiłyście i dlaczego wróciłyście. Powtarzają
sobie, co Rose powiedziała Mii i tak dalej. Zastanowiło mnie jednak, dlaczego
uwierzyli, że ludzie tak ochoczo oddawali ci swoją krew. Nikt nie zakwestionował
tych bzdur.
Lissa odwróciła wzrok. Czułam, jak płoną jej policzki.
- To nie są bzdury.
Chłopak roześmiał się cicho.
- Żyłem między ludźmi. Przenieśliśmy się tam z ciotką, kiedy rodzice… zginęli.
Wiem, że nie jest łatwo zdobywać krew.
Lissa milczała, a on znów wybuchnął śmiechem.
- Piłaś krew Rose, prawda? To ona cię dokarmiała.
W tej samej chwili ogarnął mnie paniczny strach. Poznał naszą tajemnicę. Do
tej pory wiedziała tylko Kirowa i strażnicy, którzy byli świadkami, ale zatrzymali
tę rewelację dla siebie.
- Cóż, to się nazywa prawdziwa przyjaźń – stwierdził.
- Nie wolno ci nikomu o tym gadać – nie wytrzymała.
Tylko tego nam było trzeba. Przypomniano mi niedawno, że karmiciele
uzależnili się od wampirów. Akceptowaliśmy taki stan rzeczy, ale nikt tego nie
pochwalał. Dla nas – szczególnie dla dampirów – przyzwolenie na to, by moroj
napił się naszej krwi, było czynem niegodnym. Ale za najbardziej poniżające i
wulgarne uznawano pozwolenie na ukąszenie w czasie stosunku.
Nie uprawiałyśmy seksu, ale dobrze wiedziałyśmy, co o nas pomyślą na wieść,
że ją karmiłam.
- Nie mów nikomu – powtórzyła Lissa.
Chłopak wetknął ręce w kieszenie płaszcza i przysiadł na pace.
- Komu niby miałbym powiedzieć? Weź sobie to miejsce przy oknie.
Zostawiam ci je dzisiaj. O ile już się mnie nie boisz.
Zawahała się patrzyła podejrzliwie. Christian wydawał się mrocznym, śliskim
indywiduum. Wydął wargi z obojętną miną, jakby mówił: „Guzik mnie to
obchodzi”. Nie przedstawiał jednak realnego zagrożenia. Nie wyglądał na strzygę.
Ostatecznie podeszła do okna i usiadła, nieświadomie rozcierając zmarznięte ręce.
Chłopak obserwował ją przez chwilę i nagle pomieszczenie się ociepliło.
Lissa spojrzała mu prosto w oczy i uśmiechnęła się, zaskoczona tym, że nie
zauważyła w nich wcześniej lodowatych błysków.
- Specjalizujesz się w żywiole ognia?
Kiwnął głową i przysunął sobie połamane krzesło.
- Dzięki temu możemy się pławić w luksusie.
W tej chwili straciłam wizję.
- Rose? Rose?
Zamrugałam i zobaczyłam twarz Dymitra. Nachylony, zaciskał palce na moich
ramionach. Zatrzymałam się; staliśmy w przejściu między zabudowaniami szkoły.
- Dobrze się czujesz?
- Tak… Byłam z Lissą. – Przyłożyłam rękę do czoła. Jeszcze nigdy nie
doznałam tak wyraźnej i długiej wizji. – W jej głowie.
- Jak to?
- Na tym między innymi polega nasza więź – wyjaśniłam niechętnie.
- Nic jej nie jest?
- Nie… - odparłam niepewnie. Czy rzeczywiście? Christian Ozera właśnie
zaproponował jej swoje towarzystwo. Niedobrze. Jedną rzeczą było
„przeczekanie”, a zupełnie inną – przejście na stronę ciemności. Wyczuwałam
wyraźnie, że Lissa, choć uspokojona, niemal zadowolona, wciąż jednak lekko się
denerwowała. – Nic jej nie grozi – zapewniłam, sama dodając sobie otuchy.
- Możesz iść dalej?
Twardy, opanowany wojownik, którego znałam, zniknął. Dymitr troszczył się o
mnie. Naprawdę się troszczył. Zaczęłam mięknąć pod jego spojrzeniem i
natychmiast skarciłam się w myślach. Nie powinnam tak reagować, nawet jeśli był
najprzystojniejszym facetem na świecie. Mason twierdził, że mój trener jest
bogiem i nie zadaje się ze zwykłymi śmiertelnikami. Bez wątpienia porzuciłby
mnie dość szybko. Cierpiałabym, to pewnie.
- Wszystko w porządku, nie mi nie jest.
Weszłam do szatni i przebrałam się w strój do ćwiczeń, z łaski pożyczony mi
przez kogoś, po całym dniu treningu w dżinsach i podkoszulce. Koszmar. Wciąż
martwiłam się o Lissę i jej niechcianego towarzysza w kaplicy, ale oddaliłam od
siebie te myśli, bo bardziej doskwierał mi ból mięśni, które za nic nie chciały się
poddać kolejnym ćwiczeniom.
Powiedziałam Dymitrowi, że mógłby mi choć raz odpuścić.
Roześmiał się, co odebrałam jako drwinę.
- Co w tym śmiesznego?
- Och… - Spoważniał. – Myślałem, że to żart.
- Wcale nie! Jestem na nogach od dwóch dni. Nie zaczynajmy treningu od razu.
Pozwól mi iść do łóżka – prosiłam. – Została tylko godzina do końca zajęć.
Strażnik zaplótł ręce na piersi i spojrzał na mnie z góry. Znów twardy i
nieustępliwy. Służbista. Trudna miłość.
- Jak się czujesz po kilku sesjach?
- Wszystko mnie boli.
- Jutro będzie gorzej.
- I co z tego?
- Postaraj się, dopóki jeszcze trzymasz się na nogach.
- Gdzie tu logika? – żachnęłam się.
Nie stawiałam jednak oporu, kiedy zaprowadził mnie do siłowni. Pokazał
ciężarki i ćwiczenia do wykonania, a potem legł w kącie z jakąś żałosną powieścią.
Wielki mi bóg.
Kiedy skończyłam, podszedł i pokazał mi kilka ćwiczeń rozluźniających.
- Jak to się stało, że zostałeś strażnikiem Lissy? – spytałam. – Kilka lat temu
jeszcze cię tu nie było. Przeszedł trening w naszej Akademii?
Nie odpowiedział od razu. Odniosłam wrażenie, że niechętnie mówił o sobie.
- Nie. Szkoliłem się na Syberii.
- No, no. To chyba jedyne miejsce na świecie, gdzie jest gorzej niż w Montanie.
W jego oczach pojawił się błysk, może rozbawienia, ale nie podchwycił żartu.
- Po ukończeniu szkoły służyłem lordowi Zeklosowi. Zginął niedawno – dodał
ponurym głosem. – Wtedy przydzielono mnie tutaj, bo Akademia potrzebowała
dodatkowej ochrony. Po powrocie księżniczki dano mi nad nią opiekę, ponieważ
nie miałem przydziału. To zresztą i tak bez znaczenia, o ile nie opuści szkoły.
Przypomniałam sobie, co powiedział wcześniej. O strzygach, które zabiły
kogoś, kim się opiekował.
- Czy ten twój lord zginął w twojej obecności?
- Nie. Opiekował się nim inny strażnik. Byłem wtedy daleko.
Umilkł, błądził myślami gdzie indziej. Moroje stawiali nam wysokie
wymagania, ale zdawali sobie sprawę z tego, że ich strażnicy są tylko ludźmi.
Dostawali wypłatę i urlopy, jak w każdej normalnej pracy. Zdarzali się strażnicy
wyjątkowo oddani służbie, jak moja matka, która ani razu nie brała urlopu.
Ślubowała, że nigdy nie opuści wampira. Patrzyłam na Dymitra i myślałam, że
pewnego dnia byś może stanie się taki jak ona. Jeśli wyjechał legalnie, nie mógł się
obwiniać o to, co spotkało jego podopiecznego. Jednak on miał wyrzuty sumienia.
Pomyślałam, że ja tez czułabym się winna, gdyby coś złego stało się Lissie.
- Hej – próbowałam go rozweselić. – Czy pomagałeś w opracowaniu planu
naszego powrotu? Byłam pod wrażeniem. Pokaz brutalnej siły i pełna skuteczność.
Dymitr uniósł brew. Fajnie. Też chciałabym tak umieć.
- To jest komplement?
- Akcja z twoim udziałem wypadła znacznie lepiej niż poprzednia.
- O czym ty mówisz?
- O Chicago. Nasłali na nas para-psy.
- Odnaleźliśmy was dopiero teraz, w Portland.
Usiadłam i skrzyżowałam nogi.
- Wcześniej nie wyobrażałam sobie nawet tych bestii. Ciekawe, kto je wysłał?
Reagują wyłącznie na polecenia morojów. Może po prostu nikt ci o tym nie
wspominał?
- Może – przyznał.
Nie umiałam ocenić, czy uwierzył.
Po sesji wróciłam do dormitorium dla nowicjuszy. Uczniowie z kręgu morojów
zajmowali budynki znajdujące się po drugiej stronie dziedzińca, bliżej jadalni. Tak
było wygodniej. Nowicjusze mieli krótszą drogę do sali gimnastycznej i terenu
treningowego. Rozdzielono nas również dlatego, że wampiry i pozostali uczniowie
prowadzili odmienny tryb życia. Ich dormitorium było właściwie pozbawione
okien. Nieliczne szyby pomalowano na ciemny kolor, żeby nie przepuszczały zbyt
dużo światła. Poza tym w przeznaczonej im części budynku znajdowały się
pomieszczenia dla karmicieli. Dormitorium dla nowicjuszy miało bardziej otwartą
zabudowę, docierało tu więcej słońca.
Dostałam pokój tylko dla siebie, ponieważ nowicjuszy było niewielu, a wśród
nich jeszcze mniej dziewcząt. W niewielkim pomieszczeniu, urządzonym bardzo
skromnie, stało podwójne łóżko i biurko z komputerem. Moje rzeczy osobiste,
spakowane w Portland i przysłane do Akademii, jeszcze w kartonach zalegały w
różnych punktach pokoju. Przeszukałam kilka paczek i znalazłam podkoszulek do
spania. Przy okazji odkryłam też plik zdjęć przedstawiających Lissę i mnie na
meczu futbolowym w Portland oraz wcześniejszą fotografię ze wspólnych wakacji
z jej rodziną, rok przed wypadkiem.
Usiadłam przy biurku i włączyłam komputer. Ktoś z obsługi technicznej
zostawił dla mnie instrukcję, jak zalogować się w sieci szkolnej. Zastosowałam się
do poleceń i z radością odkryłam, że zyskałyśmy z Lissą dodatkową możliwość
komunikowania. Nie wpadli na to. Byłam jednak zbyt zmęczona, żeby napisać do
przyjaciółki od razu. Już miałam się wylogować, kiedy zauważyłam, wiadomość.
Janine Hathway. List był krótki:
Rozdział VI
- Więc kiedy rozpocznie się wielka bitwa? – Mason czekał przed dormitorium.
Wyglądał zabójczo. Oparty niedbale o ścianę, z założonymi rękami, przyglądał mi
się z uwagą.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
Oderwał się od ściany i wszedł za mną do pomieszczenia. Podał mi swój
płaszcz, widząc, że zostałam bez okrycia.
- Przyglądałem się waszej potyczce pod kaplicą. Nie masz szacunku dla Domu
Bożego?
Żachnęłam się.
- To ty nie masz szacunku za grosz, poganinie. Nie byłeś nawet na
nabożeństwie. A sprzeczka toczyła się na dworze.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
Skrzywiłam się w niby-uśmiechu i włożyłam płaszcz.
Przystanęliśmy we wspólnej części dormitorium, gdzie zazwyczaj spotykali się
chłopcy z dziewczętami oraz ich goście. Była niedziela, więc panował tu spory
harmider. Wymieniano się lekcjami zadanymi na następny dzień. Wypatrzyłam
mały pusty stolik i pociągnęłam Masona za ramię.
- Nie powinnaś siedzieć teraz w pokoju?
Opadłam na krzesło i rozejrzałam się niepewnie.
- Jest tak tłoczno, że nikt mnie nie zauważy. Nie mogę wytrzymać w czterech
ścianach. A minął zaledwie tydzień.
- Rozumiem cię. Brakowało nam cię wczorajszej nocy. Urządziliśmy sobie
ekstraimprezkę. Eddie była strasznie napalony.
- Nawet mi o tym nie wspominaj. Nie chcę słuchać o waszym fantastycznym
życiu towarzyskim – jęknęłam.
- Dobra. – Mason oparł łokieć na stole i zakrył ręką podbródek. – Opowiedz mi
o Mii. Spodziewam się, że kiedyś nie wytrzymasz i jej przyłożysz. Dawniej tak
sobie radziłaś z tymi, którzy cię wkurzyli.
- Zostałam zreformowana – odparłam, starając się wyglądać niewinnie i
skromnie. Zdaję się, że kiepsko to wypadło, bo mój towarzysz parsknął śmiechem.
– Poza tym naraziłabym się Kirowej. Przyjęła mnie na próbę. Nie mogę nawalić.
- Innymi słowy, musisz znaleźć sposób, żeby odegrać się na Mii i nie popaść w
kłopoty.
Poczułam, jak kąciki warg same unoszą mi się w uśmiechu.
- Wiesz, co w tobie lubię, Mason? Myślisz dokładnie tak samo jak ja.
- To dość przerażające – odparł sucho. – W dodatku być może wiem o niej coś,
o czym nie powinienem ci mówić…
Nachyliłam się bliżej.
- Trafione. Teraz musisz mi powiedzieć.
- Ależ to byłoby podłe. – Drażnił się ze mną. – Skąd pewność, że nie
wykorzystasz moich informacji na jej szkodę?
Zatrzepotałam rzęsami.
- Potrafisz mi się oprzeć?
Przyjrzał się uważnie.
- Nie. Nie potrafię. Otóż Mia nie pochodzi z królewskiego rodu.
Oparłam się z powrotem o krzesło.
- No wiesz. To żadna tajemnica. Wyliczałam z pamięci wszystkich członków
rodziny królewskiej, kiedy skończyłam dwa latka.
- Nie wiesz wszystkiego. Jej rodzice pracują dla jednego z lordów Drozdów.
Machnęłam ręką ze zniecierpliwieniem. Wiele wampirów znajdowało pracę w
świecie ludzi, ale zatrudniały się również u innych morojów. Nietrudno znaleźć
taką posadę.
- Oni tam sprzątają. Są służącymi. Ojciec Mii kosi trawę, a matka jest
pokojówką.
Szczerze mówiąc, szanowałam każdego, kto uczciwie pracował, niezależnie od
zakresu obowiązków. Na całym świecie ludzie wykonywali poślednie czynności,
żeby zarobić na życie. Przypomniało mi się jednak, że Mia ubiera się tylko w
ciuchy z Targetu. Wyraźnie próbowała uchodzić za kogoś innego. W ciągu
ostatniego tygodnia wielokrotnie przekonałam się o tym, jak rozpaczliwie pragnie
trzymać się elity.
- Nikt o tym nie wie – myślałam na głos.
- A ona nie chciałaby, żeby ktokolwiek poznał prawdę. Wiesz, jacy są
arystokraci – Mason urwał. – Z wyjątkiem Lissy, rzecz jasna. Gdyby się
dowiedzieli, Mia miałaby ciężkie życie.
- Skąd masz te informacje?
- Mój wujek jest strażnikiem u Drozdów.
- I tak długo dochowałeś tajemnicy?
- Dopóki się nie zjawiłaś. Zatem którą drogę obierzesz: szlachetną czy może tę
ciekawszą?
- Myślę, że zasługuje na łaskę…
- Panno Hathaway, nie powinna pani tu przebywać.
Zobaczyłam nad sobą jedną z matron, które pilnowały porządku w
dormitoriach. Spoglądała na mnie krytycznie.
Nie myliłam się, mówiąc, że byliśmy z Masonem ulepieni z tej samej gliny.
Potrafił zagadać każdego.
- Pracujemy nad wspólnym projektem na zajęcia z humanistyki. Musimy go
omówić.
Kobieta zmrużyła oczy.
- Nie wygląda mi to na pracę.
Sięgnęłam po książkę od księdza, którą wcześniej otworzyłam na pierwszej
lepszej stronie i położyłam na stoliku.
- Przeciwnie, pracujemy nad tym.
Opiekunka nie wyglądała na przekonaną.
- Daję wam godzinę. Przez ten czas będę obserwować, czy rzeczywiście
zajmujecie się nauką.
- Tak, proszę pani. – mason przybrał minę niewiniątka. – Oczywiście.
Odeszła, ale popatrywała na nas z daleka.
- Mój bohater – mruknęłam z aprobatą.
Mason zainteresował się książką.
- Co to jest?
- Dostałam ją od ojczulka. Zagadnęłam go o coś po nabożeństwie.
Spojrzał z niedowierzaniem.
- Daj spokój, przecież mieliśmy się uczyć. – Zaczęłam przeglądać hasła w
indeksie. – Szukam informacji o kobiecie o imieniu Anna.
Mason posłusznie przysunął bliżej swoje krzesło i pochylił się nad książką.
- Dobrze. Wobec tego bierzmy się do roboty.
Odnalazłam numer strony i natrafiłam na rozdział dotyczący świętego
Władimira. Przeglądaliśmy tekst, szukając wzmianki o Annie. Niestety, niewiele o
niej napisano. Autor zamieścił jednak krótki cytaty pochodzący z czasów
współczesnych świętemu:
Władimirowi niezmiennie towarzyszy Anna, córka Fiodora. Ich miłość jest tak
niewinna i czysta, jak miłość siostry i brata. Anna wielokroć ratowała go przed
napaścią strzyg, które usilnie starają się go unicestwić i zbrukać jego świętość. To
ona pociesza go w trudnych chwilach, kiedy brzemię ducha ciąży mu najbardziej, a
ciemne moce Szatana otaczają go i nadwątlają jego siły fizyczne. Anna wspiera go
wiernie, bowiem łączy ich szczególna więź od czasu, gdy w dzieciństwie uratował
jej życie. Bóg w miłości swojej zesłał błogosławionemu Władimirowi strażniczkę,
noszącą pocałunek cienia. Ona zna tajemnice jego serca i umysłu.
Rozdział VII
MINĘŁO KILKA TYGODNI, ZAPOMNIAŁAM o Annie. Wciągnęło mnie
życie Akademii. Sensacja, jaką wzbudził nasz powrót, ucichła i wkrótce
wtopiłyśmy się w rutynę codziennych zajęć. Dnie upływały na wizytach w kaplicy,
wspólnych posiłkach z Lissą oraz ukradkowych spotkaniach z innymi. Nadal nie
pozwalano mi wychodzić z pokoju w czasie wolnym, ale od czasu do czasu
udawało mi się przyciągnąć uwagę chłopców. Pamiętałam o swojej przemowie do
Lissy, w której optowałam za „przetrwaniem w cieniu”, jednak chwilami wprost
nie mogłam wytrzymać. Lubię flirtować, nic na to nie poradzę. Zależy mi też na
sympatii otoczenia, więc zdarzało mi się wtrącać zabawne komentarze podczas
lekcji.
Zachowanie Lissy budziło zainteresowanie ze zgoła odmiennych powodów.
Dawniej zaangażowana w życie towarzyskie, teraz trzymała się na uboczu. Nasi
znajomi ostatecznie przyzwyczaili się do jej nowej roli. Uznali, że księżniczka
Dragomir dobrowolnie usunęła się z pola poczynań arystokratów. Zadowoliła się
kręgiem koleżanek Nathalie. Paplanina tej dziewczyny chwilami doprowadzała
mnie do rozpaczy, ale lubiłam ją. Była znacznie milsza niż pozostali członkowie
rodzin królewskich.
Poza tym, zgodnie z zapowiedzią dyrektorki, ćwiczyłam i trenowałam niemal
bez przerwy. Z czasem moje ciało przestało się buntować. Wzmocniłam mięśnie
oraz wytrzymałość na ból oraz wysiłek. Nadal dostawałam cięgi, lecz nie
odczuwałam skutków tak dotkliwie jak podczas pierwszych sesji. Martwiłam się
właściwie wyłącznie stanem mojej skóry, narażonej na zimno na zewnątrz. Na
szczęście Lissa dbała o mnie – podsuwała mi dobre kremy i balsamy, dzięki
którym nie zaczęłam się starzeć w przyśpieszonym tempie. Niestety, nie
znalazłyśmy remedium na odciski pokrywające moje dłonie i stopy.
Przyzwyczaiłam się też do treningów pod nadzorem Dymitra. Mason miał rację, że
strażnik unika towarzystwa. Rzadko widywałam go w otoczeniu innych
opiekunów, chociaż było jasne, że darzyli go szacunkiem. Im dłużej z nim
przebywałam, tym bardziej zaczynałam go doceniać, mimo że nie pojmowałam
jego metod. Dymitr nie był surowym instruktorem. Zwykle zaczynaliśmy od
ćwiczeń rozciągających na sali gimnastycznej, a potem kazał mi biegać po parku,
co było sporym wyzwaniem w jesiennym klimacie Montany. Któregoś dnia, jakieś
trzy tygodnie po powrocie do Akademii, weszłam rankiem do sali gimnastycznej i
zobaczyłam go rozciągniętego na macie z książką w rękach. Czytał ckliwą powieść
Louisa L’Amoura. A z odtwarzacza CD przyniesionego kiedyś na salę, by
uprzyjemniał ćwiczenia, płynęła piosenka When doves Cry Prince’a, która z całą
pewnością nie nastrajała pozytywnie. Nie powinnam się nawet przyznawać, że ją
znam. Zawdzięczałam to dawnej współlokatorce, która uwielbiała muzykę lat
osiemdziesiątych.
- Dymitr, proszę cię – jęknęłam, rzucając torbę na podłogę. – Rozumiem, że to
pewnie najnowszy hit w Europie Wschodniej, ale wolałabym posłuchać jakiegoś
kawałka, który powstał po moich narodzinach.
Nie poruszył się, tylko rzucił mi obojętne spojrzenie.
- To dla ciebie bez znaczenia. Ja słucham muzyki, a ty biegasz na dworze.
Wykrzywiłam się do niego, podchodząc do drążka, żeby się trochę porozciągać.
Trzeba jednak przyznać, że Dymitr miał dużo tolerancji dla moich zgryźliwych
komentarzy. O ile nie zaniedbywałam ćwiczeń, puszczał wszystkie moje uwagi
mimo uszu.
- Hej – odezwałam się, przechodząc do kolejnego ćwiczenia. – A właściwie
dlaczego każesz mi tyle biegać? Rozumiem, że w ten sposób wzmacniam
wytrzymałość, ale chciałabym też uczyć się walki bezpośredniej. Wciąż rozkładają
mnie na łopatki podczas zajęć grupowych.
- Może powinnaś śmielej uderzać – odparł sucho.
- Mówię poważnie.
- Trudno powiedzieć. – Odłożył książkę, lecz nie ruszył się z miejsca. – Moim
zadaniem jest przygotowanie cię do opieki nad księżniczką i walki ze stworami
ciemności, tak?
- Tak.
- Załóżmy, że znów uda ci się ją porwać i wybierzecie się na zakupy. W sklepie
atakuje was strzyga. Co robisz?
- Zależy, w jakim sklepie.
Dymitr rzucił ostrzegawcze spojrzenie.
- No dobrze. Wbiję w nią srebrne ostrze.
Strażnik usiadł, krzyżując nogi. Przyglądałam mu się z podziwem. Choć był taki
wysoki, poruszał się zwinnie jak kot.
- Co ty powiesz? – Uniósł czarne brwi. – Ciekawe, skąd weźmiesz srebrne
ostrze? I czy potrafiłabyś go użyć?
Niechętnie odwróciłam wzrok od jego pięknego ciała. Srebrne ostrza to
narzędzia magiczne, wykonane z pomocą żywiołów. Są straszliwą bronią.
Zatopienie ostrza w sercu strzygi powoduje jej natychmiastową śmierć. Ale
narzędzie to jest równie groźne dla wampirów, toteż nowicjuszy obejmuje
całkowity zakaz korzystania z niego. Moi koledzy z klasy dopiero teraz uczyli się
nim posługiwać. Co do mnie, to niedawno pozwolono mi rozpocząć naukę
strzelania, o ostrzu nie mogłam nawet marzyć. Na szczęście istniały dwa inne
sposoby likwidowania strzyg.
- W porządku, więc obetnę jej głowę.
- Pomijając fakt, że nie masz broni, jak zamierzasz przeprowadzić swój zamiar
w starciu ze strzygą, która przewyższa cię o głowę?
Wyprostowałam się, bo właśnie ćwiczyłam skłony.
- W takim razie pozostaje mi spalenie.
- Jakim cudem?
- Dobra, poddaję się. Wiem, że znasz odpowiedź, ale postanowiłeś się ze mną
droczyć. Jestem w centrum handlowy i spotykam strzygę. Co mam robić?
Spojrzał poważnie.
- Uciekać.
Siłą powstrzymałam się, żeby nie cisnąć w niego czymkolwiek.
Po rozgrzewce Dymitr oświadczył, że pobiega razem ze mną. Nie robił tego
wcześniej. Pomyślałam, że wspólny trening pozwoli mi zrozumieć, dlaczego miał
opinię zabójcy.
Wybiegliśmy na dwór. Był chłodny październikowy wieczór. Nie przywykłam
jeszcze do zmiany po powrocie do świata wampirów. Sądziłam, że ujrzę wczesny
poranek, ponieważ lekcje miały zacząć się za godzinę. Tymczasem słońce chyliło
się ku zachodowi, rozświetlając ośnieżone wierzchołki gór pomarańczową łuną.
Jesienne promienie nie dawały ciepła i wkrótce poczułam lodowate powietrze w
płucach. Łaknęłam tlenu. Nie rozmawialiśmy w biegu. Dymitr zwolnił, żeby
zrównać się ze mną.
Źle się z tym czułam; zależało mi na jego uznaniu. Przyśpieszyłam kroku,
zmuszając mięśnie i płuca do większego wysiłku. Przebiegliśmy dwanaście
okrążeń, czyli cztery i pół kilometra. Zostało jeszcze dwanaście. Kiedy zbliżaliśmy
się do przedostatniego okrążenia, minęła nas grupka nowicjuszy. Przygotowywali
się do treningu, na który i ja powinnam zdążyć. Mason wyszczerzył się w
uśmiechu:
- Gratuluję kondycji, Rose!
Pomachałam mu.
- Zwalniasz – warknął Dymitr, odwracając moją uwagę od chłopaków.
Zaniepokoił mnie jego surowy ton. – Łatwo cię rozproszyć. Nie możesz biec
szybciej?
Zawstydził mnie. Wydłużyłam krok, mimo wściekłego bólu mięśni. Moje ciało
krzyczało i urągało mi. Dokończyliśmy dwunaste okrążenie. Strażnik zerknął na
stoper. Okazało się, że pobiłam swój rekord o dwie minuty.
- Nieźle, co? – spytałam, kiedy wracaliśmy na salę, żeby zakończyć sesję
ćwiczeniami rozluźniającymi. – Wygląda na to, że zostawiłabym strzygę daleko w
tyle. Nie wiem tylko, czy Lissa poradziłaby sobie równie dobrze.
- Poradzi sobie, jeśli będziesz u jej boku.
Zaskoczył mnie. To pierwszy prawdziwy komplement, jaki usłyszałam od
rozpoczęcia wspólnych treningów. Patrzył na mnie tymi swoimi brązowymi,
błyszczącymi oczami z aprobatą i rozbawieniem.
Nagle, bez ostrzeżenia, eksplodował we mnie ostry, kąsający ból. Wwiercił się
w głowę. Ciął raz po raz, smagał. Widziałam zamazany obraz, którego nie
rozpoznawałam. Już nie byłam w sali gimnastycznej. Przerażona, zbiegałam w
popłochu po schodach. Podjęłam rozpaczliwą próbę ucieczki. Potrzebowałam…
mnie samej.
Odzyskałam ostrość widzenia, kiedy oderwałam się od Lissy i tego, co się
działo w jej głowie. Nie mówiąc nic Dymitrowi, ruszyłam pędem w stronę
internatu morojów. Jeszcze przed chwilą powłóczyłam nogami po długim treningu,
a teraz pędziłam przed siebie długimi sprężystymi susami. Słyszałam wołanie
Dymitra, ale nie mogłam mu odpowiedzieć. Wiedziałam, że mnie dogoni. Miałam
tylko jeden cel: dostać się do sypialni Lissy.
Dostrzegłam przed sobą zarys budynku o barwie kości słoniowej, kiedy
pojawiła się ona. Wybiegła na podwórze. Płakała. Zatrzymałam się gwałtownie,
miałam wrażenie, że płuca eksplodują mi z wysiłku.
- Co się stało? Co ci jest? – krzyczałam, chwytając ją za ramiona i zmuszając,
żeby spojrzała mi w oczy.
Lissa nie była w stanie odpowiedzieć. Rzuciła mi się na szyję i cicho łkała.
Przytuliłam ją, głaskałam po jedwabistych włosach, powtarzałam, że wszystko
będzie dobrze. W tamtej chwili nie interesowało mnie to, co jej się przydarzyło.
Była przy mnie, bezpieczna, tylko to miało znaczenie. Dymitr już stał przy nas,
czujny i gotowy do ataku. Wiedziałam, że teraz nic nam nie grozi.
Pół godziny później tłoczyliśmy się w pokoju Lissy: troje strażników, Kirowa i
matrona, opiekunka dormitorium. Po raz pierwszy znalazłam się u Lissy.
Ostatecznie udało jej się zamieszkać z Nathalie. Podzieliły pomieszczenie na dwie
wyraźnie kontrastujące części. Nathalie postarała się, żeby jej kawałek przestrzeni
był przytulny. Zawiesiła na ścianach obrazki, a łóżko przykryła ładną narzutą.
Lissa miała niewiele swoich rzeczy, podobnie jak ja, więc ta część pokoju
wydawała się pusta. Przykleiła tylko jedno zdjęcie, zrobione podczas ostatniej
imprezy z okazji święta Halloween. Pozowałyśmy przebrane za elfy, z
doczepionymi skrzydełkami, w błyszczącym makijażu. Fotka przywołała
wspomnienia dawnych czasów. Poczułam dotkliwy ból w piersi.
Wszyscy byli tak przejęci niedawnym wydarzeniem, że nie zwracali na mnie
uwagi. W holu zebrały się jakieś dziewczyny i głośno wypytywały o przyczynę
zamieszania. Nathalie przepychała się przez tłumek, zaniepokojona
niespodziewaną wizytą w jej pokoju. Weszła i gwałtownie zatrzymała się w
drzwiach.
Wpatrywaliśmy się w łóżko Lissy z przerażeniem i obrzydzeniem. Na poduszce
leżał lis. Miał czerwono-pomarańczowe futro z białą plamką. Wyglądał bezbronnie
i łagodnie jak pluszowa zabawka albo mały kociak, którego chętnie wzięłoby się na
ręce, żeby się do niego przytulić.
Zwierzę miało poderżnięte gardło.
Pod pyszczkiem zaczynała się różowa, galaretowa rana. Krew oblepiła futerko i
spłynęła na żółtą pościel, tworząc dużą, ciemną plamę. Oczy lisa zwrócone były do
góry, szeroko otwarte, jakby nie mógł uwierzyć w to, co się stało.
Zbierało mi się na mdłości, ale zmuszałam się, żeby nie odrywać wzroku od
ofiary. Nie mogłam sobie pozwolić na delikatność. Pewnego dnia będę musiała
zabić strzygę. Jeśli nie zniosę widoku martwego lisa, później nie dam sobie rady.
Niezły świr musiał to zrobić. Szkoda słów na takiego popaprańca. Lissa
wpatrywała się w zwierzątko z pobladłą twarzą. W pewnej chwili zrobiła kilka
kroków w jego stronę i mimowolnie wyciągnęła rękę, żeby go dotknąć. Zawsze
kochała zwierzęta i ten widok był dla niej aktem niezrozumiałego okrucieństwa.
Kiedy mieszkaliśmy wśród ludzi, często prosiła mnie, żebyśmy przygarnęła kota
lub psa. Odmawiałam, tłumacząc, że nie wiemy, kiedy będziemy musiały uciekać.
Poza tym zwierzaki mnie nie znosiły. Lissa zaczepiała więc wszystkie bezdomne
stworzenia albo zaprzyjaźniała się z pupilami naszych znajomych, takimi jak
Oskar.
Jednak nie odważyła się dotknąć martwego lisa. Widziałam, że chce mu pomóc,
pomagała wszystkim. Ujęłam ją za rękę i odsunęłam. Przypomniałam sobie naszą
rozmowę sprzed dwóch lat:
- Co to jest? Wrona?
- Nie, wrony są mniejsze. Chyba kruk.
- Jest martwy?
- Tak. Na pewno martwy. Nie dotykaj go.
Nie posłuchała mnie wtedy. Miałam nadzieję, że posłucha teraz.
- Żył jeszcze, kiedy weszłam – szeptała, zaciskając palce na moim ramieniu. –
Miał drgawki. Musiał strasznie cierpieć.
Poczułam, jak coś podchodzi mi do gardła. Nie mogłam teraz okazać słabości i
zwymiotować.
- Czy ty…?
- Nie. Chciałam… Zaczęłam…
- Więc zapomnij o tym – rzuciłam ostro. – Uznaj za idiotyczny wygłup. Zaraz
go stąd zabiorą i posprzątają pokój. Może nawet przydzielą ci inny.
Obróciła do mnie twarz, miała nieprzytomne spojrzenie.
- Rose… Pamiętasz… wtedy…
- Cicho! – Nie pozwoliłam jej dokończyć. – Zapomnij. To było coś innego.
- A jeśli ktoś widział? Jeśli wie?
Chwyciłam ją mocno za ramię i wbiłam paznokcie w ciało, żeby oprzytomniała.
- Nie. To nie jest to samo. Nie ma z tamtym nic wspólnego. Słyszysz? –
Czułam, że Dymitr i Nathalie nam się przyglądają. – Będzie dobrze. Wszystko
będzie dobrze.
Lissa kiwnęła głową, ale widziałam, że mi nie wierzy.
- Proszę to sprzątnąć – warknęła Kirowa do matrony. – Niech pani popyta, czy
są jacyś świadkowie.
Ktoś wreszcie zauważył moją obecność i polecono Dymitrowi, żeby mnie
wyprowadził, mimo że obie błagałyśmy, by pozwolili mi zostać. Towarzyszył mi
do dormitorium dla nowicjuszy. Nie odezwał się po drodze ani słowem.
- Ty coś wiesz – powiedział na koniec. – Coś się musiało wydarzyć wcześniej.
Właśnie to miałaś na myśli, przekonując dyrektorkę, że Lissie zagraża
niebezpieczeństwo.
- Nic nie wiem. Sądzę, że to wygłup jakiegoś czubka.
- Podejrzewasz kogoś? Może znasz powód?
Zastanowiłam się. Gdyby wydarzyło się to przed naszym odejściem z
Akademii, mogłabym podejrzewać każdego. Kiedy jesteś osobą popularną w
środowisku, musisz być przygotowana na to, że jedni będą cię kochali, a inni
nienawidzili. Ale teraz? Lissa trzymała się w cieniu. Jedyną osobą, która jej
nienawidziła, była Mia, ale przekonałam się już, że gustuje w potyczkach
słownych. Zresztą w jakim celu posuwałaby się do takiego okrucieństwa? Nie, to
do niej nie pasowało. Miała wiele innych możliwości, żeby odegrać się na Lissie.
- Nie – odparłam. – Nie mam pojęcia, kto to zrobił.
- Rose, jeśli coś wiesz, powinnaś mnie o tym poinformować. Jesteśmy po tej
samej stronie. Obojgu nam zależy na bezpieczeństwu Lissy. Sprawa jest poważna.
Odwróciłam się gwałtownie i wyładowałam całą złość za lisa.
- Wiem, że to nie żarty. Tymczasem każesz mi ćwiczyć przysiady, zamiast mnie
nauczyć technik walki i obrony! Naucz mnie walczyć, jeśli zależy ci na jej
bezpieczeństwie! Naucz mnie walczyć! Umiem na razie uciekać.
Do tej chwili nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo pragnę się uczyć.
Chciałam zasłużyć na to, by zostać opiekunką Lissy i zamierzałam dowieść im
wszystkim, że dam sobie radę. Widok martwego lisa sprawił, że poczułam się
bezradna. To nie było przyjemne uczucie. Musiałam coś zrobić, cokolwiek.
Dymitr zachował kamienny spokój. Kiedy skończyłam, popchnął mnie lekko w
stronę wejścia, jakby nie usłyszał.
- Idź już. Spóźnisz się na zajęcia.
Rozdział VIII
WCIĄŻ PALIŁA MNIE ZŁOŚĆ i tego dnia walczyłam ostrzej, lepiej niż
kiedykolwiek wcześniej. Szło mi tak dobrze, że zwyciężyłam w pierwszym starciu
z Shane’em Reyesem.
Rozłożyłam go na łopatki, a że się lubiliśmy, więc przyjął to ze spokojem i
nawet mnie pochwalił. Kilka osób przyglądało się z aprobatą.
- Widzę, że odzyskałaś dawną formę – zauważył Mason po treningu.
Poczułam delikatne muśnięcie na ramieniu.
- Jak się czuje Lissa?
Nie zdziwiłam się, że już wiedział. Plotki roznosiły się szybko. Czasem miałam
wrażenie, że wszystkich nas łączy telepatyczna więź.
- Dobrze. Uspokoiła się. – Nie zamierzałam mu tłumaczyć, skąd to wiem. Nasza
więź miała pozostać tajemnicą. – Mase, mówiłeś, że znasz Mię. Myślisz, że to jej
sprawka?
- Hej, aż tak dobrze jej nie znam. Ale nie sądzę, że to ona. Pamiętam, jak
histeryzowała w czasie sekcji żaby na biologii. Nie wyobrażam sobie, żeby
schwytała lisa, a co dopiero zabiła.
- Może ma przyjaciół, którzy zrobili to za nią?
Chłopak potrząsnął głową.
- Nie wydaje mi się. Nie należą do tych, którzy ubrudziliby sobie ręce. Ale kto
wie?
Lissa wciąż czuła się źle, kiedy spotkałam ją podczas lunchu. Jej nastrój
pogorszył się jeszcze, gdy Nathalie i jej paczka zaczęli rozprawiać o martwym
lisie. Dziewczyna przełamała obrzydzenie, bo dzięki takiej sensacji znalazła się w
centrum uwagi. Zaczęłam podejrzewać, że życie na uboczu jednak jej nie
odpowiadało.
- Leżał na łóżku – ciągnęła z ożywieniem, machając przy tym rękami. – Na
samym środku. Wszędzie było pełno krwi.
Twarz Lissy zrobiła się zielona jak jej sweter. Zabrałam ją od stolika, mimo że
nie skończyłam posiłku. Kiedy oddaliłyśmy się, pofolgowałam emocjom i puściłam
wiązankę przekleństw pod adresem Nathalie, która wyraźnie nie miała pojęcia o
takcie.
- Jest miła. – Lissa automatycznie zaczęła jej bronić. – Jeszcze niedawno
mówiłaś mi, że ją lubisz.
- Lubię, ale nie ma za grosz delikatności.
Przystanęłyśmy przed salą, w której odbywały się zajęcia z behawioryzmu
zwierząt. Zauważyłam, że wszyscy przyglądają nam się z ciekawością i szepczą
między sobą. Westchnęła ciężko.
- Jak sobie z tym radzisz?
Na twarzy Lissy pojawił się cień uśmiechu.
- Przecież mnie wyczuwasz?
- Tak, ale chciałam to usłyszeć od ciebie.
- Nie jest źle. Wolałabym jednak, żeby się tak nie gapili. Czuję się jak jakiś
okaz.
Znów wezbrała we mnie złość. Nie dość, że przeżyła szok, to teraz nie dawali
jej się z tego otrząsnąć.
- Ktoś ci sprawił przykrość? – spytałam, gotowa stanąć do walki.
- Rose, nie dasz rady wyeliminować wszystkich, którzy stwarzają problemy.
- Mia? – zgadywałam.
- Nie ona jedna – powiedziała ostrożnie. – Zresztą to nie ma znaczenia. Nie
rozumiem, jak to jest możliwe… Nie mogę przestać o tym myśleć.
- Musisz – powiedziałam stanowczo.
- Dlaczego udajesz, że nic się nie wydarzyło? Właśnie ty! Irytowała cię
paplanina Nathalie, a przecież sama nie zawsze potrafisz się kontrolować. Trudno
zarzucić ci powściągliwość.
- Nie mówmy o tym. Powinnyśmy zapomnieć. Minęło dużo czasu. Nie wiemy
nawet, co się wtedy stało.
Lissa wpatrywała się we mnie swoimi wielkimi zielonymi oczami, rozważając
kolejny argument.
- Cześć, Rose. – Nadszedł Jesse i musiałyśmy przerwać rozmowę. Starałam się
posłać mu najbardziej uwodzicielski uśmiech.
- Cześć.
Moroj skinął głową Lissie.
- Dziś wieczór będę w waszym dormitorium. Organizujemy grupową naukę.
Myślisz, że uda ci się… - W jednej chwili zapomniałam o problemach przyjaciółki.
Zapragnęłam jakiegoś szaleństwa. Zbyt wiele się wydarzyło tego dnia. Musiałam
odreagować.
- Jasne.
Uzgodniliśmy godzinę spotkania. Potem mieliśmy omówić „szczegóły”. Kiedy
odszedł, Lissa patrzyła z niedowierzaniem.
- Masz areszt domowy. Nie pozwolą ci z nim porozmawiać w miejscu
publicznym.
- Nie zamierzam z nim rozmawiać, tym bardziej publicznie. Zwiniemy się po
cichu.
- Czasem zupełnie cię nie rozumiem – jęknęła.
- Bo jesteś rozsądna, a ja szalona.
Rozdział IX
ZNOWU WŚLIZNĘŁAM SIĘ DO JEJ myśli; jeszcze raz doświadczałam
rzeczywistości, która ją otaczała. Lissa wchodziła po schodach prowadzących na
strych kaplicy. Ogarnął mnie lęk. Podobnie jak ostatnio, nikt jej nie widział. Dobry
Boże, pomyślałam, czy ten kapłan nie powinien strzec swojego przybytku?
Słońce właśnie wschodziło, rozświetlając wnętrze przez okienny witraż.
Zauważyłam cień postaci siedzącej na parapecie. To Christian.
- Spóźniłaś się – stwierdził na widok wchodzącej dziewczyny. – Czekam na
ciebie od dwóch godzin.
Lissa przysunęła sobie jedno z uszkodzonych krzeseł, otrzepując je z kurzu.
- Myślałam, że Kirowa zatrzyma cię dłużej.
Chłopak pokręcił głową.
- Szybko to załatwiła. Zostałem zawieszony w prawach ucznia na tydzień.
Nietrudno było mi się wymknąć – rozłożył ręce.
- Dostałeś bardzo łagodną karę.
W kryształowo niebieskich oczach Christiana zamigotały promyki słońca.
- Jesteś rozczarowana?
Lissa była wyraźnie wstrząśnięta jego reakcją.
- Podpaliłeś kolegę!
- Wcale nie. Widziałaś ślady poparzenia?
- Stanął w płomieniach!
- Umiem nad tym panować. Wiedziałem, że nic mu nie będzie.
- Nie powinieneś był – westchnęła.
Christian nachylił się do Lissy.
- Zrobiłem to dla ciebie.
- Dla mnie zaatakowałeś innego moroja?
- Oczywiście. Dręczył przecież ciebie i Rose. Widziałem, że twoja przyjaciółka
daje sobie z nim radę, ale uznałem, że przyda jej się wsparcie. Poza tym raz na
zawsze uciszyłem te aferę z lisem, o której wciąż plotkowali.
- Nie powinieneś był – powtórzyła, odwracając wzrok. Czułam, że nie wie, jak
zareagować. – Poza tym nie udawaj, że zrobiłeś to tylko dla mnie. Widziałam, że
świetnie się przy tym bawiłeś.
Rozbawienie na twarzy Christiana ustąpiło szczeremu zdziwieniu. Lissa nie
miała zdolności jasnowidzenia, ale zadziwiająco dobrze potrafiła odczytywać
cudze myśli.
- Stosowanie magii przeciwko drugiej osobie jest zabronione – dodała, widząc,
że jej słowa odniosły skutek. – A ty uwielbiasz przeciwstawiać się regułom.
Podnieca cię to.
- Reguły są głupie. Gdybyśmy zaczęli korzystać z magii w walce, strzygi nie
mogłyby mordować nas bezkarnie.
- Mylisz się – odparła stanowczo. – Magia jest darem. Powinna służyć
pokojowi.
- Tak się tylko mówi. Powtarzasz bezmyślnie regułki, którymi karmiono cię od
urodzenia. – Wstał i zaczął chodzić po niewielkim pomieszczeniu. – Nie zawsze
tak było. Dawniej stawaliśmy do walki u boku naszych strażników. Ale wówczas
ludzie zaczęli się nas bać. Wampiry uznały, że lepiej nie rzucać się w oczy.
Zaklęcia służące walce zostały zapomniane.
- To jak je odkryłeś?
Chłopak uśmiechnął się krzywo.
- Na szczęście niektórzy pamiętają.
- Mówisz o swojej rodzinie? O rodzicach?
Sposępniał.
- Nic o nich nie wiesz – warknął z pociemniałą twarzą.
Patrzył na nią twardo. Mógł budzić lęk, ale Lissa nie była strachliwa.
Przyglądała mu się uważnie i dostrzegła, jak bardzo czuje się zraniony.
- Masz rację – przyznała miękko. – Nic o nich nie wiem. Przepraszam.
Zaskoczyła po raz drugi. Nieczęsto zdarzało mu się słyszeć czyjeś przeprosiny.
Rzadko w ogóle ktoś się do niego odzywał, a już na pewno nikt go nie słuchał.
Zważywszy na okoliczności, chłopak szybko się pozbierał.
- Daj spokój – rzucił niedbale, ale ukląkł przy niej, dzięki czemu mogli patrzeć
sobie w oczy. Nieoczekiwanie znalazł się tak blisko, że Lissa wstrzymała oddech.
Na ustach Christiana tańczył dziwny uśmieszek. – Nie rozumiem, dlaczego właśnie
ty tak się oburzasz, słysząc o stosowaniu magii.
- Jak to? Co chcesz przez to powiedzieć?
- Udajesz niewiniątko i przyznaję, że nieźle ci to wychodzi, ale ja znam prawdę.
- Jaką prawdę? – spytała niepewnie, wyraźnie zakłopotana.
Christian nachylił się jeszcze bliżej.
- Wpływasz na innych. Robisz to świadomie i celowo przez cały czas.
- Wcale nie – żachnęła się.
- Oczywiście, że tak. Całą noc zastanawiałem się, jakim cudem udało wam się
żyć w świecie ludzi. Wynajmowałyście pokój i chodziłyście normalnie do szkoły.
Jak to możliwe, że nikt nie zażądał spotkania z waszymi rodzicami? I nagle
zrozumiałem. Musiałaś używać uroku. Podejrzewam, że ta umiejętność pomogła
wam uciec z Akademii.
- Wymyśliłeś sobie coś i sam w to wierzysz. Nie masz dowodów.
- Nie potrzebuję dowodów. Wystarczy mi obserwować.
- Obserwowałeś mnie? Szpiegowałeś, chcąc udowodnić, że wpływam na ludzi?
Chłopak wzruszył ramionami.
- Nie. Po prostu przyglądałem ci się dla przyjemności. Odkryłem to przy okazji.
Zauważyłem, co zrobiłaś, żeby odwlec termin oddania zadań z matematyki.
Powstrzymałaś też pannę Carmack, zanim kazała ci napisać kolejny test.
- I uznałeś, że użyłam w tym celu magii? A nie przyszło ci do głowy, że mam
dar przekonywania? – prowokowała go. Nie zdziwiłam się, ostatecznie Christian ją
przestraszył. Poruszała przy tym głową, trzepotała rzęsami… Gdybym jej nie znała,
pomyślałabym, że flirtuje. Ale przecież znałam… Czy rzeczywiście? Nie byłam
pewna.
Christian ciągnął rozmowę, nie zmieniają tonu, ale wyraz jego oczu mówił, że
zauważył roztańczone kosmyki wokół jej głowy. Widział wszystko, co dotyczyło
Lissy.
- Ludzie, z którymi rozmawiasz, mają zazwyczaj rozanielone miny. Nie tylko
ludzie, potrafisz wpływać również na morojów. Może nawet na dampiry. To obłęd.
Nie wiedziałem, że tak można. Zrobiłaś na mnie wrażenie. Jesteś zła, zmuszasz
innych, żeby robili to, czego chcesz.
Właściwie postawił jej zarzut, ale jego ton i postawa wyrażały gotowość do
podjęcia flirtu.
Lissa straciła rezon. Miał rację. Absolutną rację. Dzięki jej zdolnościom
udawało nam się poruszać swobodnie w świecie ludzi bez pomocy dorosłych.
Nawet bank dał się przekonać do wypłaty części pieniędzy ze spadku.
Zgodnie z naszymi regułami było to postępowanie równie naganne, jak
atakowanie innych za pomocą magii. Rozumiałam to. Zdolność manipulowania
ludźmi to potężne narzędzie walki. Często prowadzi do nadużyć. Dzieciom
morojów wpajano od najmłodszych lat, że wpływanie na innych jest wielkim
grzechem. Jednak, choć nikt ich nie uczył, wszystkie wampiry posiadały ten dar od
urodzenia. Lissa nie była wyjątkiem, a Christian to odkrył. Wiedział, że
dziewczyna potrafi wpływać na moroje i dampiry.
- Co z tym zrobisz? – spytała. – Wydasz mnie?
Pokręcił głową z uśmiechem.
- Nie. Za bardzo mnie to kręci.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Serce biło jak oszalałe,
zafascynowana zatrzymała wzrok na jego ustach.
- Rose uważa, że jesteś niebezpieczny – wypaliła w zdenerwowaniu. –
Podejrzewa, że to ty zabiłeś lisa.
Nie podobało mi się, że zostałam wciągnięta w tę dziwaczną rozmowę.
Wiedziałam, że w niektórych uczniach budzę lęk. Być może Christian również
należał do tej grupy.
Jednak wyraźne rozbawienie w jego głosie pozbawiło mnie złudzeń.
- Mówią, że jestem nieprzewidywalny, ale Rose bije mnie na głowę. W tej
sytuacji nikt pewnie nie ośmieli się do ciebie zbliżyć. Poza mną. – Chłopak
przykucnął i jego wargi znalazły się tuż przy jej policzku.
- Możesz być pewna, że nie zabiłem lisa, ale dowiem się, kto to zrobił. A co do
Ralfa: naprawdę nic mu się nie stało.
Jego rycerska galanteria nie uspokoiła Lissy. Była podniecona.
- Nie chcę, żebyś stawał w mojej obronie. Nie wiem, z kim mam do czynienia.
Christian chwycił ją za nadgarstki. Chciał coś powiedzieć, ale nagle urwał i
spojrzał w dół na jej ręce. Przesunął kciukami po ledwo wyczuwalnych bliznach.
Kiedy podniósł wzrok, odezwał się niezwykle łagodnie.
- Jednak coś przede mną ukrywasz.
Spuściła wzrok, a ja czułam, że targają nią sprzeczne uczucia.
- Nie możesz znać wszystkich moich sekretów – mruknęła.
Christian znów zerknął na jej ręce, a potem puścił je. Na jego twarzy igrał
uśmieszek.
- Masz rację.
Uspokoiła się. Dotąd sądziłam, że tylko ja potrafię tak na nią wpływać.
Wróciłam do pokoju. Usiadłam na podłodze, wpatrując się w podręcznik od
matematyki. Nie rozumiejąc, dlaczego to robię, zatrzasnęłam książkę i cisnęłam nią
o ścianę.
Rozdział X
PRZEPRASZAM, PANIE PROFESORZE. Nie mogę się skoncentrować, bo
Rose i Lissa wciąż podają sobie jakieś karteczki. – Mia próbowała odwrócić uwagę
nauczyciela, bo nie umiała odpowiedzieć na pytanie.
Wyraźnie usiłowała nam zepsuć kolejny dzień. Nie zapomniano jeszcze o
historii z lisem, ale wszyscy rozprawiali o incydencie z Christianem i Ralfem w
rolach głównych. Nadal podejrzewałam, że Ozera świruje. To on mógł zabić
zwierzaka, żeby zrobić wrażenie na Lissie. Tymczasem jednak udało mu się
odwrócić od niej uwagę.
Pan Nagy słynął z tego, że lubił upokarzać studentów i czytać głośno ich
korespondencję przechwyconą podczas lekcji. Zobaczyłam, że sunie w naszą stronę
nieuchronnie niczym pocisk. Odebrał mi kartkę, a wszyscy wstrzymali oddech,
gotowi wysłuchać, co napisałyśmy. Zdusiłam w sobie jęk i przybrałam obojętną
minę. Siedząca obok mnie Lissa wyraźnie miała ochotę zapaść się pod ziemię.
- Proszę, proszę – mruknął nauczyciel, zagłębiając się w lekturze. – Żałuję, że
się tak nie rozpisujecie w wypracowaniach, które wam zadaję. Jedna z was
strasznie bazgrze, więc wybaczcie, jeśli coś źle przeczytam. – Odchrząknął. –
„Widziałam się wczoraj z J.”, wspomina osoba o fatalnym charakterze pisma. „Co
robiliście?”, odpowiada adresatka, stawiając co najmniej pięć znaków zapytania.
To zrozumiałe, wszak jeden znak zapytania, a nawet cztery, mógł okazać się
niewystarczający.
Klasa wybuchła śmiechem. Zauważyłam złośliwe spojrzenie Mii.
- „A jak myślisz?”, pisze ta pierwsza i dodaje: „Migdaliliśmy się w jednym z
pustych pokoi”. – Pan Nagy podniósł głowę i rozejrzał się po klasie, słysząc
niemilknące chichoty. Mówił z angielskim akcentem, co dodatkowo rozpalało
ogólną wesołość. – Czy mam rozumieć, że zwrot „migdalić się” jest współczesnym
określeniem uciech zmysłowych, w miejsce tradycyjnych i łagodniejszych
wyrażeń, na których się wychowałem?
Znowu chichot. Wstałam.
- Tak, proszę pana. Zgadza się.
Zbiorowa radość przybrała na sile.
- Dziękuję za wyjaśnienie, panno Hathaway. Na czym to ja skończyłem? A, tak,
oto kolejny zapisek: „Jak było?”. Tuż pod nim odpowiedź: „Dobrze”, a przy niej
uśmiechnięta buźka potwierdzająca oświadczenie. Cóż, chyba tajemniczemu J.
należą się słowa uznania. Czytam dalej: „Jak daleko się posunęliście?”. Uch, drogie
panie, mam nadzieję, że nie przekroczyłyście granicy dobrego smaku. „Niedaleko.
Nakryli nas”. W tym miejscu znów znajdujemy grafikę, tym razem bez uśmiechu,
zapewne dla uwypuklenia powagi sytuacji. „Kto?”. „Dymitr. Wyrzucił Jessego, a
mnie zmieszał z błotem”.
Wrzenie w klasie sięgnęło zenitu. Wiedzieli wszystko, o wiele za dużo.
- Panie Zeklos, czyżby to pan był owym tajemniczym „J.”, który zasłużył sobie
na uśmiech zadowolenia naszej gadatliwej korespondentki?
Jesse zrobił się czerwony jak burak, ale wyraźnie ucieszyła go pochwała
wygłoszona w obecności kumpli. Zapewne trzymał w tajemnicy naszą wczorajszą
randkę, bo Dymitr nastraszył go śmiertelnie.
- Cóż, zmarnowaliśmy dużo czasu i pewnie jeszcze go zmarnujecie na kolejnej
lekcji. Ale proszę sobie zapamiętać, że nie życzę sobie korespondencji na zajęciach
– zakończył pan Nagy, rzucając kartkę na ławkę Lissy. – Panno Hathaway, zdaje
się, że wyczerpała pani pulę kar, jakimi dysponuje Akademia. Postanowiłem, że
panna Dragomir zostanie dwa razy po lekcjach, w tym raz za panią.
Jesse odnalazł mnie podczas przerwy. Miał niepewną minę.
- Słuchaj, ta kartka… Wiesz, że nie miałem z tym nic wspólnego. Jeśli Bielikow
się dowie… Powiesz mu? Wyjaśnisz, że to nie moja wina?
- Jasne – przerwałam mu. – Nie martw się, nic ci nie zrobi.
Lissa przysłuchiwała się rozmowie, a potem patrzyła za odchodzącym.
Pomyślałam, z jaką łatwością Dymitr go przepłoszył. Jesse okazał się tchórzem.
- Wiesz – powiedziałam. – Nie wydaje mi się już taki seksowny.
Roześmiała się.
- Lepiej już idź, bo muszę umyć wszystkie ławki.
Ruszyłam w stronę dormitorium. Przechodząc obok grupki uczniów, rzuciłam i
tęskne spojrzenie. Niestety, nie wolno mi było nawet z nimi rozmawiać.
- Ależ to prawda. – Usłyszałam stanowczy głos Camille Conty. Była piękna,
lubiana i pochodziła ze znamienitego rodu. Przyjaźniły się z Lissą przed naszą
ucieczką (w pewnym sensie, bo trudno się zaprzyjaźnić dwóm arystokratkom
zmuszonym do nieustannej rywalizacji). – Słyszałam, że sprzątają toalety.
- O Boże – westchnęła jej koleżanka. – Na miejscu Mii spaliłabym się ze
wstydu.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Jesse zdążył już przekazać najnowsze plotki.
Niestety, kolejna zasłyszana uwaga znacznie nadwątliła moje poczucie przewagi.
- Podobno jeszcze żył. Leżał na jej łóżku i miał drgawki.
- Okropność. Dlaczego go tam zostawiły?
- Nie wiem. Po co w ogóle mordować zwierzę?
- Sądzisz, że Ralf ma rację? Zabiły lisa, żeby wyrzucono je ze szkoły?
Dziewczyny zauważyły mnie i natychmiast umilkły.
Minęłam je pospiesznie z nachmurzoną miną. Jeszcze żył. Jeszcze żył.
Nie pozwoliłam Lissie porównywać historii lisa z epizodem sprzed dwóch lat.
Nie chciałam wierzyć, że te zdarzenia coś łączy, ale przede wszystkim nie
chciałam, żeby ona w to uwierzyła.
Mimo to nie mogłam przestać myśleć o tamtym incydencie, nie tylko dlatego,
że wiązał się ze strasznymi wspomnieniami. Rzeczywiście przypominał historię z
martwym zwierzaczkiem w pokoju Lissy.
Minęły dwa lata od tamtego wieczoru, gdy urządziłyśmy sobie piknik w
pobliskim lesie. Uciekłyśmy z ostatniej lekcji. Wymieniłam się z Abby Babicą,
oferując jej cudne sandałki ozdobione kryształami górskimi za butelkę
brzoskwiniowego sznapsa. Przyznaję, że to był akt desperacji, ale w górach
Montany trzeba zadowolić się tym, co jest. Lissa z początku kręciła nosem na
pomysł urwania się z zajęć dla tak nędznej flaszki, ale w końcu dała się namówić.
Zawsze tak było.
Ze zwalonej kłody leżącej na zielonym mchu postanowiłyśmy zrobić siedzisko.
Połówka księżyca lśniła bladym światłem, ale wampirom wystarczało ono w
zupełności. Podawałyśmy sobie butelkę z rąk do rąk, a ja wypytywałam Lissę o
Aarona. Przyznała, że podczas minionego weekendu uprawiali seks. Zazdrościłam,
że jej pierwszej się udało.
- Jak było?
Wzruszyła ramionami i pociągnęła kolejny łyk.
- Czy ja wiem? Nic specjalnego.
- Jak to? Ziemia nie zadrżała, a gwiazdy nie spadły z nieba?
- Nic z tych rzeczy. – Parsknęła śmiechem.
Nie widziałam w tym powodu do śmiechu, ale zrozumiałam, że nie ma ochoty
rozmawiać. Mniej więcej w tym czasie zaczęła się tworzyć między nami więź i
zdarzało mi się odczuwać jej emocje. Uniosłam butelkę i popatrzyłam z
powątpieniem.
- Nie działa.
- Bo ma chyba zero alkoholu.
Usłyszałyśmy szelest z pobliskich zarośli. Poderwałam się i zasłoniłam Lissę.
- To na pewno jakieś zwierzę – odezwała się po chwili oczekiwania.
Zwierzęta także mogą być niebezpieczne. Strażnicy nie pozwalali strzygą
zbliżać się Akademii, ale dzikie stworzenia często wałęsały się po okolicy.
Niedźwiedzie. Kuguary.
- Chodźmy – powiedziałam. – Lepiej wracajmy do domu.
Nie odeszłyśmy daleko, gdy znów usłyszałam podejrzany hałas. Ktoś pojawił
się na ścieżce.
- Witam panie – zagadnęła nas panna Karp.
Zamarłyśmy. Wcześniej zareagowałam błyskawicznie, ale teraz refleks mnie
zawiódł i nie zdążyłam ukryć butelki za plecami.
Nauczycielka uśmiechnęła się krzywo i wyciągnęła rękę.
Oddałam jej flaszkę, którą wetknęła pod ramię. Potem zawróciła bez słowa, a
my potulnie ruszyłyśmy jej śladem. Wiedziałyśmy, że nie ujdzie nam to na sucho.
- Sądziłyście, że nikt nie zauważy zniknięcia połowy klasy? – spytała.
- Połowy klasy?
- Kilkoro uczniów postanowiło pójść na wagary. Pewnie z powodu ładnej
pogody. Opanowała ich wiosenna gorączka.
Szłyśmy kilka kroków za nią. Nie czułam się dobrze w towarzystwie panny
Karp, od czasu kiedy wyleczyła moje rany. Jej dziwne, paranoiczne zachowanie
wydawało mi się niebezpieczne. Ilekroć ją spotykałam, nie mogłam się oprzeć i
zerkałam na dziwne znaki na jej czole. Zazwyczaj zakrywała je gęstą, rudą
czupryną, ale czasem były widoczne. Zauważyłam, że przybywały nowe, a stare
znikały bez śladu.
Nagle, z prawej strony, usłyszałam trzepot skrzydeł. Zatrzymałyśmy się.
- To pewnie któryś z waszych kolegów – mruknęła nauczycielka, odwracając
się w stronę źródła dźwięku.
Podeszłyśmy bliżej. Na ziemi leżał wielki, czarny kruk. Ptaki, podobnie jak
większość zwierząt, nie budziły mojego zainteresowanie, ale nawet ja patrzyłam
teraz z podziwem na lśniące pióra i potężny dziób. Mógłby w sekundę wyłupić
komuś oczy, gdyby nie umierał. Ptak zadygotał po raz ostatni i znieruchomiał.
- Co to? Wrona? – spytałam.
- Jest zbyt duży – sprostowała panna Karp. – To kruk.
- Martwy? – dopytywała Lissa.
Przyjrzałam mu się bliżej.
- Tak. Bez wątpienia. Nie dotykaj go.
- Pewnie zaatakował go jakiś inny ptak – zauważyła nauczycielka. – Walczą o
terytorium i pożywienie.
Lissa uklękła, współczująco wpatrzona w kruka. Po niesławnej walce kraba z
chomikiem, którą sprowokowałam, całymi dniami prawiła mi kazania. Dla mnie to
była potyczka dwóch godnych siebie rywali. Dla niej akt niezrozumiałego
okrucieństwa.
Teraz patrzyła na martwego kruka jak zahipnotyzowana.
- Nie dotyka! – ostrzegłam. – Mógł być chory.
Ale ona wyciągnęła rękę, jakby mnie w ogóle nie słyszała.
Panna Karp stała obok z pobladłą twarzą. Przypominała zjawę. Lissa pogłaskała
lśniące piórka.
- Liss – powtórzyłam, ruszając w jej stronę. Chciałam ją odciągnąć, ale nagle
ogarnęły mnie dziwne uczucia słodyczy i wzruszenia. Uświadomiłam sobie, że
doświadczam pełni życia. To było tak intensywne, że zatrzymałam się mimo woli.
A wtedy kruk się poruszył.
Lissa wydała cichy okrzyk i cofnęła rękę. Obie wpatrywałyśmy się w ptaka
zdziwione.
Kruk zatrzepotał skrzydłami. Podniósł się, stanął na nóżkach, po czym odwrócił
w naszą stronę. Patrzył tylko na Lissę, miał bystre spojrzenie. Zbyt mądre jak na
ptaka. Nie spuszczał z niej wzroku przez dłuższą chwilę, a ja nie potrafiłam
odczytać tego, co czuła. Wreszcie ptak odwrócił wzrok, rozpostarł swoje mocne
skrzydła i wzleciał w powietrze.
Zapadła cisza, słyszałyśmy tylko szum liści poruszonych wiatrem.
- O mój Boże – westchnęła Lissa. – Co się stało?
- A skąd mam wiedzieć, do diabła? – odparłam opryskliwie, starając się ukryć
przerażenie.
Panna Karp chwyciła Lissę za ramię i zmusiła do patrzenia w oczy. Gdyby
próbowała zrobić coś złego, zaatakowałabym bez namysłu, mimo że nawet ja
szanowałam nauczycielski autorytet.
- Nic się nie stało – wycedziła panna Karp z naciskiem, rozglądając się
nerwowo. – Słyszycie? Nic. Nie wolno wam nikomu o tym powiedzieć. Obiecajcie
mi to. Przyrzeknijcie, że nigdy nie będziecie o tym rozmawiać.
Wymieniłyśmy zdziwione spojrzenia.
- Dobrze – bąknęła w końcu Lissa.
Panna Karp rozluźniła nieco uścisk.
- I nigdy więcej tego nie rób. Jeśli spróbujesz, dowiedzą się. Będą cię szukać. –
Odwróciła się do mnie. – Nie pozwól jej na to. Nigdy więcej.
Rozdział XI
BEDĄ CI POTRZEBNE JAKIEŚ FAJNE ciuchy? - spytała Lissa.
- Hm?
Zerknęłam na nią. Czekałyśmy na zajęcia ze sztuki słowiańskiej z panem
Nagym. Nadstawiałam ucha, bo Mm gorąco dementowała plotki rozgłaszane na
temat jej rodziców.
- Wcale nie są służącymi! – wykrzykiwała oburzona, ,ale szybko się opanowała.
– Zostali zatrudnieni w charakterze doradców. Rodzina Drozdowów nie jest w
stanie podjąć żadnej decyzji bez konsultacji z nimi.
Parsknęłam śmiechem, a Lissa pokręciła głową.
- Za bardzo cię to bawi.
- Ależ to fantastyczne. O co pytałaś? — grzebałam w torbie, szukając
błyszczyka do ust. Znalazłam, ale popsuło mi to humor. Błyszczyk prawie się
skończył, a w Akademii nie mogłabym kupić nowego.
- Pytałam, czy potrzebujesz stroju na wieczór – powtórzyła.
- Jasne, ale twoje ubrania na mnie nie pasują.
- I co zamierzasz?
Wzruszyłam ramionami.
— Będę improwizować, jak zawsze. Zresztą, nie zależy
mi tak bardzo. Cieszę się, że Kirowa w ogóle pozwoliła
mi wyjść.
Tego wieczoru zaplanowano imprezę z okazji pierwszego listopada. Dzień
Wszystkich Świętych. Minął miesiąc od naszego powrotu. Dziś mieli nas
odwiedzie członkowie rodziny królewskiej, z samą królową Tatianą. Szczerze
mówiąc, nie bardzo się tym przejęłam. Jej Wysokość bywała już w Akademii.
Wielka rzecz! Spędziłam sporo czasu między ludźmi, którzy wybierali swoich
przywódców, i straciłam bezwzględny szacunek oraz podziw dla sztywniackich
arystokratów z kręgu wampirów. Pozwolono mi pójść na imprezę, bo miała się
stawić cała szkoła. Dostałam więc szansę spotkania z ludźmi zamiast kolejnego
samotnego wieczoru pod kluczem. Warto poświęcić kilka godzin nudy podczas
oficjalnych przemów dla tej odrobiny rozrywki.
Po lekcjach nie czekałam na Lissę. Dymitr dotrzymał słowa i zapewniał mi
dodatkowe treningi. Chciałam mu pokazać, że jestem odpowiedzialna.
Spotykaliśmy się przed lekcjami i po szkole. Im uważniej obserwowałam go
podczas ćwiczeń, tym bardziej zgadzałam się z jego wizerunkiem niepokonanego
bóstwa. Sporo umiał — ostatecznie nie dostał sześciu znaków molnija za piękne
oczy. Chciałam poznać wszystkie arkana sztuki walki.
Tego dnia czekał już na sali gimnastycznej, ubrany tylko w podkoszulkę i luźne
spodnie od dresu. Przyjemna odmiana, bo zwykle przychodził w dżinsach.
Wyglądał świetnie. Naprawdę świetnie. „Przestań się na niego gapić", skarciłam
się w myślach.
Ustawił mnie naprzeciwko siebie i skrzyżował ręce.
- Jaki będzie twój pierwszy problem, jeśli spotkasz strzygę?
- Są nieśmiertelne.
- Pomyśl o czymś bardziej przyziemnym.
O co, u licha, mu chodziło?
- Może być większa i silniejsza ode mnie.
Większość strzyg, o ile wcześniej nie były ludźmi, odznaczała się wysokim
wzrostem, tak jak moroje. One były jednak silniejsze, miały lepszy refleks i
bardziej wyostrzone zmysły niż dampiry. To dlatego strażnicy byli poddawani tak
ciężkiemu i długiemu szkoleniu; musieliśmy im dorównać w walce. Dymitr skinął
głową.
- To utrudni ci zadanie, ale nie czyni go niemożliwym do wykonania. Możesz
nauczyć się wykorzystywać wzrost i wagę przeciwnika.-
Obrócił się i wykonał kilka manewrów, żeby pokazać mi, jak powinnam się
ruszać i jak wymierzać ciosy. Powtarzałam razem z nim sekwencję ruchów i
nareszcie odkryłam, dlaczego ciągle przegrywam w walkach podczas treningów
grupowych!-. Szybko opanowałam nową technikę i nie mogłam się doczekać, by ją
wypróbować na kolegach. Pod koniec sesji Dymitr pozwolił mi przetestować ją na
sobie.
- Dalej – zachęcił mnie – Spróbuj mnie uderzyć.
Nie trzeba było mi tego powtarzać dwa razy. Skoczy-łam naprzód, usiłując
wymierzyć mu solidny cios, ale za-blokował mnie i powalił na matę jednym
ruchem. Poczułam przeszywający ból, lecz nie zamierzałam poddawać się tak
łatwo. Zerwałam się na równe nogi, w nadziei, że go zaskoczę. Nie udało się.
Po kilku bezowocnych próbach podniosłam się i rozłożyłam ręce.
- W porządku. Co robię źle?
- Nic.
Nie byłam przekonana.
- Gdybym zaatakowała prawidłowo, już dawno leżałbyś na macie bez
przytomności.
- Niekoniecznie. Ruszasz się dobrze, ale nie zapominaj, że opanowałaś tę
technikę zaledwie przed godziną.
Tymczasem ja doskonalę ją od lat.
Potrząsnęłam głową i przewróciłam oczami. Nie znosiłam, kiedy przypominał
mi o swojej przewadze. Kiedyś przyznał się, że ma dwadzieścia cztery lata.
- Skoro tak twierdzisz, dziadku. Spróbujemy jeszcze raz?
- Czas się skończył. Nie powinnaś się przebrać?
Zerknęłam na zakurzony zegar na ścianie. Zbliżała się pora bankietu.
Wkurzyłam się. Przecież nie mam w co się ubrać na bal. Poczułam się jak
Kopciuszek.
- Tak, rzeczywiście — wymamrotałam, kombinując, co włożyć.
Dymitr szedł przodem. Nagle przyszło mi do głowy, że nie mogę zmarnować
takiej okazji. Jednym susem skoczyłam mu na plecy, dokładnie tak, jak mnie uczył.
Nie przewidział ataku.
A jednak wykonał błyskawiczny obrót, chwycił mnie w locie jak piórko i rzucił
na ziemię.
Jęknęłam pod ciężarem jego ciała.
Wiem, czym jesteś. Nie przetrwasz tutaj. Dopilnuję tego. Odejdź natychmiast.
To twoja jedyna szansa na przeżycie.
Rozdział XIII
KONSEKWENCJE KŁAMSTW RALFA i Jessego okazały się tak okrutne, jak
przewidywałam. Przetrwałam ten okres tylko dlatego, że wymusiłam na sobie
ignorowanie wszystkich i wszystkiego, co działo się wokół. Dzięki temu nie
zwariowałam, ale przeżywałam piekło. Cały czas chciało mi się płakać. Straciłam
apetyt i miałam trudności z zasypianiem.
Bardziej jednak martwiłam się o Lissę. Dotrzymała obietnicy. Z początku szło
opornie, ale po jakimś czasie zauważyłam, że członkowie rodzin królewskich, jak
nigdy, przychodzą do niej, zagadują, zapraszają na wspólne spacery po ogrodzie.
Odpowiadała im niezmiennie uroczym uśmiechem i gawędziła jak z najlepszymi
przyjaciółmi.
Nie wiedziałam, jak to robi. Zapowiedziała, że użyje wpływu, by zmienić'
nastawienie środowiska i obrócić je przeciwko Mii. Nie zauważyłam jednak, żeby
nimi manipulowała. Oczywiście mogła pozyskać sympatię kręgów
arystokratycznych bez uciekania się do magii. Była bystra, zabawna i miła. Bez
trudu mogła sobie zjednać serdeczność otoczenia. A jednak coś mi mówiło, że
Lissa nie prowadzi czystej gry. W końcu zrozumiałam, jak się do tego zabrała.
Używała wpływu, gdy nie było mnie w pobliżu. Spędzałyśmy razem niewiele
czasu. Lissa wiedziała, że nie aprobuję jej sztuczek, więc stosowała je tylko wtedy,
kiedy byłam daleko.
Po kilku dniach dowiedziałam się wszystkiego. Postanowiłam, że muszę znów
wejść do jej głowy, tym razem świadomie. Zrobiłam to już przecież kiedyś i
czułam, że potrafię. W każdym razie tak sobie wmawiałam podczas lekcji Staną,
błądząc myślami gdzie indziej. Okazało się, że to nie takie łatwe. Byłam zbyt
spięta, żeby się odprężyć i otworzyć na jej myśli. Poza tym wybrałam chwilę, w
której Lissa czuła się spokojniejsza. Uporała się już z burzą uczuć.
Nie dawałam za wygraną i próbowałam powtórzyć operację, którą
przeprowadziłam, szpiegując Lissę i Christiana. Pogrążyłam się w medytacji.
Starałam się oddychać wolniej. Zamknęłam oczy. Miałam trudności ze skupieniem,
ale w końcu udało mi się przeniknąć do jej głowy. Od tej chwili zaczęłam
doświadczać rzeczywistości tak, jak ona jej doświadczała. Lissa miała właśnie
zajęcia z literatury amerykańskiej, ale podobnie jak większość uczniów, nie
zajmowała się zadanym tematem. Przysiadła obok Camille Conty w kącie sali i
rozmawiała z nią przyciszonym głosem.
- Ohyda – orzekła Camille, marszcząc ładną buzię. Miała na sobie niebieską
sukienkę z materiału przypominającego welwet, na tyle krótką, by nieprzyzwoicie
odsłaniała jej długie nogi. – Skoro to robiłyście, nic dziwnego, że się uzależniła i
pozwoliła na to Jessemu.
- Na nic mu nie pozwoliła – zaprzeczyła stanowczo Lissa. – Poza tym my nie
uprawiałyśmy seksu. Po prostu nie mogłam znaleźć karmiciela.
Lissa wpatrywała się intensywnie w twarz Camille. Uśmiechała się do niej.
- W końcu to nic wielkiego. Uważam, że wszyscy przesadzają.
Dziewczyna wyraźnie miała wątpliwości, jednak im dłużej patrzyła na Lissę,
tym bardziej traciła rezon. Jej oczy nabierały tępego wyrazu.
- Mam rację? – spytała Lissa głosem miękkim jak jedwab. – Przesadzają i tyle.
Camille znów się zmarszczyła, walcząc z wpływem Lissy. Nie mogłam
uwierzyć, że udawało jej się tak manipulować drugą osobą. Nawet Christian
twierdził, że nie można wpływać na inne wampiry. A jednak Camille, chociaż
obdarzona silną wolną, się poddała.
- Tak – przyznała powoli. – Chyba rzeczywiście przesadzają.
- A Jesse jest łgarzem – podsunęła Lissa.
Dziewczyna skinęła głową.
- To widać gołym okiem.
Czułam, że Lissa jest skoncentrowana do granic możliwości. Używanie wpływu
kosztowało ją wiele energii, a jeszcze nie dopięła swego.
- Co robicie dziś wieczorem?
- Umówiłam się z Carly w jej pokoju. Będziemy wkuwać do testu Matthesona.
- Zaproście mnie.
Camille się zastanowiła.
- Naprawdę chcesz się uczyć z nami?
- Jasne. – Lissa posłała jej promienny uśmiech.
W tej samej chwili Lissa zrezygnowała z magii. Zakręciło jej się w głowie.
Czuła się osłabiona. Camille rozejrzała się wokół ze zdziwieniem. Otrząsnęła się.
- To do zobaczenia po kolacji.
- Pa, pa – mruknęła Lissa, patrząc, jak dziewczyna odchodzi.
Kiedy została sama, uniosła ręce, żeby poprawić kucyk. Kilka kosmyków
wyśliznęło się i nagle poczuła na głowie parę innych rąk zaczesujących jej włosy.
Obróciła się i spojrzała prosto w lodowy błękit oczu Christiana. Pośpiesznie
odwróciła wzrok.
- Nie rób tego więcej! – wykrzyknęła, drżąc na myśl o tym, że to jego palce
dotykały jej głowy.
Uśmiechnął się krzywo i leniwie odgarnął grzywkę opadającą na twarz.
- To prośba czy rozkaz?
- Przestań. – Lissa rozglądała się niespokojnie, chcąc uniknąć jego spojrzenia, a
zarazem przekonać się, czy nikt na nich nie patrzy.
- O co chodzi? Boisz się, że twoi niewolnicy zobaczą nas razem?
- Są moimi przyjaciółmi – poprawiła go.
- Och, rzeczywiście. Zauważyłem, że Camille zrobiłaby dla ciebie wszystko,
prawda? Przyjaciółka do grobowej deski. – Christian skrzyżował ręce i pomimo
złości Lissa nie mogła nie zauważyć, że srebrny odcień koszuli podkreśla czerń
jego włosów i błękit oczu.
- Przynajmniej nie jest taka jak ty. Nie udaje przyjaźni po to, by w następnej
chwili mnie zignorować.
Po twarzy chłopaka przemknął cień niepewności. W ciągu tego tygodnia
nagromadziło się między nimi sporo napięcia i gniewu. Zaczęło się od tego, jak
nawy-myślałam mu po bankiecie. Uwierzył mi i przestał z nią rozmawiać. Ilekroć
Lissa usiłowała go zagadnąć, chłopak odprawiał ją szorstko. Zranił ją i teraz nie
zamierzała być miła. Sytuacja stawała się coraz trudniejsza. Patrząc na niego
oczami Lissy, widziałam, że Christian o niej myśli i wciąż jej pragnie. Jednak górę
brała urażona duma.
- Czyżby? – spytał niskim głosem, z nutką okrucieństwa. – Sądziłem, że tak
właśnie powinni się zachowywać członkowie rodów królewskich. Wygląda na to,
że doskonale sobie z nimi radzisz. A może to na mnie wywierasz wpływ. Mam
uwierzyć, że jesteś dwulicową suką, którą w rzeczywistości nie jesteś? Jakoś w to
wątpię.
Lissa zaczerwieniła się na dźwięk słowa „wpływ" i znów rozejrzała się dookoła.
Postanowiła nie dawać mu satysfakcji i przerwać niewygodną rozmowę. Rzuciła
mu wymowne spojrzenie i dołączyła do grupki arystokratów pracujących nad
zadaniem.
Wróciłam do siebie i ogarnęłam klasę nieobecnym wzrokiem, rozważając to, co
przeżyłam przed chwilą. Maleńka cząstka mnie zaczynała odczuwać współczucie
dla Christiana. Ta część była jednak na tyle mała, że łatwo przyszło mi ją
zlekceważyć.
Rankiem następnego dnia poszłam na spotkanie z Dymitrem. Wspólne treningi
stały się moim ulubionym zajęciem. Po pierwsze, dlatego że byłam w nim
zadurzona, a po drugie, że nie musiałam patrzeć na całą tę szkolną hałastrę.
Zaczęliśmy jak zwykle od joggingu. Dymitr biegł obok mnie i zachowywał się
niezwykle łagodnie. Może z obawy, że się załamię. Na pewno słyszał plotki, choć
nie wspomniał o nich ani słowem. Potem pokazywał mi różne formy ataku i
możliwość wykorzystania wszystkiego, co znajdę pod ręką, jako broni. Ku memu
zdumieniu, udało mi się wymierzyć mu kilka ciosów, chociaż koniec końców to ja
ucierpiałam bardziej. Siła uderzenia zwalała mnie z nóg, a on ani razu nawet się nie
zachwiał. Oczywiście nie poddawałam się i nacierałam na Dymitra z coraz większą
furią. Nie wiem, z kim naprawdę się zmagałam – z nim, Mią, Jessem czy Ralfem.
Może ze wszystkimi naraz.
Na koniec strażnik ogłosił przerwę. Pozbieraliśmy sprzęt i odnieśliśmy do
magazynu. W pewnej chwili zerknął na mnie i zaklął po rosyjsku.
- Twoje ręce. – Nigdy nie tłumaczył mi tego, co mówi w ojczystym języku, ale
nauczyłam się rozpoznawać niektóre słowa. – Gdzie podziałaś rękawiczki?
Spojrzałam na dłonie. Narażałam je od tygodni, a dzisiejszy trening zwieńczył
dzieło zniszczenia. Miałam czerwoną, szorstką skórę, popękaną gdzieniegdzie do
krwi. Pojawiły się też odciski.
- Nie mam rękawiczek. Nie były mi potrzebne w Portland.
Dymitr zaklął znowu i kazał mi usiąść na krześle. Po chwili wrócił z apteczką.
- Znajdziemy ci parę rękawic – burknął, wycierając krew wilgotną szmatką.
Przyglądałam się temu, co robił.
- To dopiero początek, prawda?
- O czym mówisz?
- Że niedługo będę wyglądała jak Alberta. Ona i inne strażniczki. Wszystkie
mają zniszczoną skórę. Walki i treningi na świeżym powietrzu bezlitośnie
pozbawiły je wdzięku – urwałam. – To życie je niszczy. Rujnuje ich urodę.
Dymitr zawahał się przez chwilę. Podniósł wzrok i omiótł uważnym
spojrzeniem moją twarz i ciało. Poczułam skurcz w klatce piersiowej. A niech to.
Muszę uporać się z tym uczuciem.
- Tobie się to nie przydarzy. Jesteś zbyt... – szukał właściwego słowa, a ja
usilnie starałam się dopomóc mu w myślach. „Boska. Oszałamiająco seksowna". W
końcu zrezygnował i powtórzył po prostu: – Tobie się to nie przydarzy.
Znów opuścił wzrok na moje ręce. Czy... Czy uważał, że jestem ładna?
Wiedziałam, jakie wrażenie robię na chłopcach w moim wieku, ale opinii Dymitra
w tej kwestii nie potrafiłam zgadnąć. Skurcz w klatce piersiowej przybrał na sile.
- To samo przydarzyło się mojej mamie. Kiedyś była piękna. W pewnym sensie
jest nadal. Ale nie tak jak wcześniej – powiedziałam i dodałam z goryczą: – dawno
jej nie widziałam. Podobno teraz wygląda zupełnie inaczej.
- Nie przepadasz za matką – stwierdził.
- Zauważyłeś?
- Prawie się nie znacie.
- Otóż to. Porzuciła mnie. Zostawiła w Akademii.
Dymitr opatrzył mi rany, a potem znalazł słoik z jakąś maścią i zaczął ją
wcierać w moją szorstką skórę. Pod wpływem dotyku jego palców całe napięcie
ulatywało gdzieś bez śladu. Mówił cicho i spokojnie.
- A jak miała postąpić? Chcesz zostać strażniczką. To dla ciebie ważne.
Myślisz, że ona tego nie wiedziała? Uważasz, że powinna była zrezygnować ze
służby i poświęcić się wychowywaniu ciebie, skoro i tak większość życia
spędzałabyś w Akademii?
Nie lubię, kiedy ktoś mi udowadnia, że nie mam racji.
- Sugerujesz, że jestem hipokrytką?
- Mówię tylko, żebyś nie oceniała matki zbyt surowo. Jest szanowanym
dampirem. To dzięki niej wkroczyłaś na tę drogę.
- Korona by jej z głowy nie spadła, gdyby mnie czasem odwiedziła –
mruknęłam. – Ale masz rację. Do pewnego stopnia. Pewnie mogłoby być gorzej.
Ostatecznie mogłam wylądować w komunie kobiet dampirów sprzedających krew.
Dymitr uniósł brwi.
- Właśnie w takiej komunie się wychowałem. Nie cierpiałem tak bardzo, jak
myślisz.
- Och... – Zrobiło mi się głupio. – Nie chciałam...
- W porządku. – Znów patrzył na moje ręce.
- Dobrze się czułeś wśród tych kobiet?
Kiwnął głową.
- Matka wychowywała mnie i moje dwie siostry. Od czasu, kiedy poszedłem do
szkoły, przestaliśmy się widywać tak często, ale nadal utrzymujemy kontakt. Wiele
rodzin mieszka w komunach. Wszyscy bardzo się kochają. Nie wierz plotkom.
Poczułam przypływ goryczy, więc odwróciłam głowę, żeby Dymitr tego nie
zauważył. Okazało się, że miał o wiele szczęśliwsze dzieciństwo pod opieką
zniesławionej matki i krewnych niż ja — córka szanowanej strażniczki. W każdym
razie znał swoją matkę.
- Tak, ale czy nie wydawało ci się to dziwne? Mam na myśli mężczyzn
morojów, którzy musieli was odwiedzać?
Jego palce delikatnie masowały mi dłonie.
- Czasami.
Wychwyciłam w jego głosie niebezpieczną nutę, ostrzeżenie, że nie powinnam
poruszać tego tematu.
- Przepraszam. Nie miałam zamiaru przywoływać złych wspomnień.
- Sądzę, że nie widziałabyś w tym niczego złego – odparł po chwili. Na jego
ustach pojawił się uśmiech. – Nie znasz swojego ojca, prawda?
Potrząsnęłam głową.
- Nie. Wiem tylko, że musiał mieć czadowe włosy.
Dymitr spojrzał mi w oczy.
- Tak. Z pewnością. – Pochylił się nad moimi rękami. – A ja swojego znałem.
- Naprawdę? Większość morojów nie zostaje... To znaczy, niektórzy tak, ale
zwykle...
- Ojciec lubił moją matkę. – Słowo „lubił" zabrzmiało ironicznie. – Często do
niej przychodził. Jest również ojcem moich sióstr. Jednak... Nie traktował matki
dobrze. Posuwał się do okropnych rzeczy.
- Takich jak... – Zawahałam się. Rozmawialiśmy o matce Dymitra. Nie
chciałam posunąć się za daleko.
- Zmuszał ją do oddawania krwi?
- Bił ją – odparł sucho. Zabandażował mi ręce, ale wciąż nie wypuszczał ich z
uścisku. Pewnie tego nawet nie zauważył. W przeciwieństwie do mnie. Miał duże,
ciepłe, smukłe dłonie. Gdyby urodził się w innym świecie, mógłby zostać pianistą.
- O Boże – szepnęłam. Poczułam się okropnie. Uścisnęłam czubki jego palców.
Odwzajemnił ten gest. – To straszne. A ona... Pozwalała mu na to?
- Tak... – Kąciki jego warg uniosły się w smutnym grymasie ni to uśmiechu, ni
goryczy. – Tylko ja nie mogłem się z tym pogodzić.
Ogarnęło mnie podniecenie.
- Powiedz, że go załatwiłeś. Pobiłeś drania.
- Tak – zaśmiał się szczerze.
Coś takiego! Okazał się jeszcze fajniejszy, niż sądziłam. Zaskoczył mnie.
- Podniosłeś rękę na ojca. Musieliście przeżywać okropne rzeczy. Ale…
Naprawdę jesteś bogiem.
Zamrugał.
- Co takiego?
- Nic. – Postanowiłam szybko zmienić temat. – Ile miałeś wtedy lat?
Wciąż nie mógł zrozumieć, co powiedziałam przed chwilą.
- Trzynaście.
Byłam pod wrażeniem.
- Rzuciłeś się na własnego ojca, kiedy miałeś trzynaście lat?
- Nie ma się czym chwalić. Byłem silniejszy, prawie dorównywałem mu
wzrostem. Nie mogłem pozwolić, by ją tak traktował. Musiał się nauczyć, że
królewska krew nie upoważnia do przemocy, nawet wobec dziwki sprzedającej
krew.
Nie mogłam uwierzyć, że powiedział coś takiego o swojej matce.
- Bardzo mi przykro.
- Nic się nie stało.
Zaczynałam rozumieć.
- To dlatego wkurzył cię Jesse? On też pochodzi z królewskiego rodu i usiłował
wykorzystać dziewczynę – dampira.
Dymitr odwrócił wzrok.
- Ta historia zdenerwowała mnie z wielu powodów. Złamałaś reguły i...
Nie dokończył, ale popatrzył mi w oczy tak głęboko, że zrobiło mi się gorąco.
Niestety, wspomnienie Jessego popsuło mi nastrój. Spuściłam głowę.
- Na pewno słyszałeś, co o mnie mówią...
- Wiem, że to nieprawda – przerwał mi.
Jego pewność zaskoczyła mnie i, nie wiem dlaczego, próbowałam ją podważyć.
- Skąd wiesz?
- Znam cię – odparł. – Poznałem twój charakter. Wiem, że będziesz świetną
strażniczką.
Fala ciepła powróciła.
- Miło, że ktoś we mnie wierzy. Reszta uważa, że jestem nieodpowiedzialna.
- Bzdura. Bardziej przejmujesz się losem Lissy niż swoim. — Dymitr kręcił
głową. – Nie mają racji. Wiesz, na czym polega odpowiedzialność, lepiej niż inni
strażnicy, nawet dużo starsi od ciebie. Zrobisz, co będzie trzeba, żeby ją ochronić.
- Nie jestem tego pewna.
Uniósł jedną brew w ten zachwycający, charaktery-styczny sposób.
- Nie chcę obcinać włosów – wyznałam i natychmiast pożałowałam.
Zachichotał ubawiony.
- Nie musisz ich obcinać. Nikt tego nie wymaga.
- Wszystkie strażniczki tak robią, żeby odsłonić tatuaże.
Niespodziewanie puścił moje dłonie i nachylił się nade mną. Powoli ujął
kosmyk moich włosów i owinął go na palcu. Nie poruszyłam się i przez tę krótką
chwilę świat stanął w miejscu. Dymitr się ocknął. Wyswobodził palec.
Zaskoczony? Zawstydzony?
- Nie obcinaj włosów – mruknął.
Odzyskałam mowę.
- Ale wtedy nikt nie zobaczy moich tatuaży.
Ruszył w stronę drzwi.
- Możesz je związywać – rzucił z uśmiechem.
Rozdział XIV
PRZEZ KILKA DNI ŚLEDZIŁAM LISSE, chociaż za każdym razem gnębiło
mnie poczucie winy. Wściekała się, gdy zdarzało mi się to przypadkiem, a teraz
robiłam to celowo. Obserwowałam, jak pozyskuje sympatię członków rodzin
królewskich. Nie mogła wywierać' wpływu na całą grupę, ale nie miała problemu
w kontaktach indywidualnych. Prawdę mówiąc, większość morojów nie
potrzebowała zachęty, żeby odnowić z nią przyjaźń. Nie byli aż tak płytcy, jak się z
pozoru wydawało. Lubili Lissę za to, jaka była. Minęło półtora miesiąca od
naszego powrotu, a wydawało się, że nigdy nie opuściła Akademii. Wciąż stała po
mojej stronie, broniła mojej reputacji i buntowała intrygantów przeciwko Jessemu i
Mii.
Pewnego ranka udało mi się przeniknąć do jej myśli, gdy ubierała się przed
wyjściem na śniadanie. Poświęciła co najmniej dwadzieścia minut na suszenie i
rozprostowywanie włosów. Dawno tego nie robiła. Nathalie przyglądała się jej z
zaciekawieniem ze swojego łóżka. Odezwała się, gdy Lissa nakładała makijaż.
- Idziemy dziś po lekcjach do Erin. Będziemy oglądać film. Przyłączysz się?
Często żartowałam sobie z Nathalie, bo uważałam, że jest nudziarą, ale Erin
była równie interesująca jak pusta ściana.
- Nie mogę. Obiecałam Camille, że pomogę jej rozjaśnić włosy Carly.
- Ostatnio spędzasz z nimi sporo czasu.
- Chyba tak. – Lissa przejechała tuszem po rzęsach.
- Myślałam, że ich nie lubisz.
- Zmieniłam zdanie.
- One naprawdę cię polubiły. Dawniej chętnie cię obgadywały, co nie dziwne,
bo przyjaźnią się z Mią, ale widzę, że teraz zmieniły front. Zauważyłam, że niczego
nie planują bez ciebie, a w dodatku zaczęły stawać w obronie Rose. To jakiś obłęd.
Nie chcę powiedzieć, że wierzę w głupie plotki na jej temat, ale żeby nastąpił taki
zwrot...
W paplaninie Nathalie zadźwięczała nutka podejrzliwości i Lissa czujnie ją
wychwyciła. Dziewczynie pewnie nie przyszłoby do głowy, że kuzynka używa
magicznego wpływu, ale temat był dość śliski.
- Wiesz? – Uśmiechnęła się swobodnie. – Chyba wpadnę potem do Erin.
Farbowanie włosów nie trwa długo.
Oferta zbiła Nathalie z pantałyku.
- Serio? Byłoby super. Erin skarżyła mi się ostatnio, że rzadko z nią
rozmawiasz, a ja jej powiedziałam... I tak dalej, i dalej.
Lissa bez najmniejszych zahamowań używała wpływu i odzyskiwała dawną
sympatię oraz popularność. Przyglądałam się temu w milczeniu. Zamartwiałam się,
chociaż złośliwe spojrzenia, a także plotki na mój temat wyraźnie przygasły.
- Igrasz z ogniem – szepnęłam jej do ucha któregoś razu w kaplicy. – Ktoś się
zacznie zastanawiać i zadawać pytania.
- Przesadzasz. Łaska pańska na pstrym koniu jeździ.
- Nie aż tak.
- A nie pomyślałaś, że to zasługa mojej czarującej osobowości?
- Zakładam taką możliwość. Pamiętaj jednak, że Christian z miejsca wyczuł
pismo nosem, a jego śladem mogą pójść inni.
Przerwałam, bo zauważyłam dwóch chłopaków patrzących w moją stronę.
Parsknęli głośnym śmiechem. Nawet nie zadali sobie trudu, żeby to ukryć.
Próbowałam ich zignorować w nadziei, że kapłan zacznie wreszcie odprawiać
nabożeństwo. Ale Lissa spojrzała na nich groźnie. Nie powiedziała ani słowa, lecz
wystarczył jej płomienny wzrok, żeby miny zrzedły im obu.
- Przeproście ją natychmiast – rozkazała. – I postarajcie się, żeby wam
uwierzyła.
W chwilę później chłopcy prawie klęczeli u moich stóp, błagając o
przebaczenie. Nie wierzyłam własnym oczom. Lissa użyła wpływu publicznie, i to
w kaplicy. Manipulowała dwiema osobami jednocześnie!
Winowajcy wkrótce wyczerpali zapas słów.
- Tylko na tyle was stać? — warknęła.
Źrenice rozszerzyły im się ze strachu. Za nic w świecie nie chcieli jej
rozgniewać.
- Liss – wtrąciłam pośpiesznie, dotykając jej ramienia. – Już dobrze. Przyjmuję
przeprosiny.
Wciąż spoglądała na nich srogo, ale wielkodusznie skinęła głową. Chłopcy
odetchnęli z ulgą.
No nie. Jeszcze nigdy tak bardzo nie cieszyłam się z rozpoczęcia nabożeństwa.
Czułam przez naszą więź, że przeżywa mroczną satysfakcję. To do niej nie
pasowało i wcale mi się nie podobało. Próbowałam oderwać myśli od tego, co się
wydarzyło, i zajęłam się obserwowaniem osób zgromadzonych w kaplicy.
Christian otwarcie przyglądał się Lissie. Był wyraźnie zaniepokojony. Pod-chwycił
moje spojrzenie i szybko odwrócił głowę.
Dymitr jak zwykle usiadł z tyłu i choć raz nie rozglądał się czujnie dokoła. Był
skupiony, pogrążony w modlitwie, na jego twarzy malował się niemal bolesny
wyraz. Wciąż nie rozumiałam, po co chodzi do kaplicy. Ten człowiek bez przerwy
zdawał się z kimś walczyć.
Tymczasem kapłan znowu mówił o świętym Władimirze.
- Obdarzony niezłomnym duchem, wiernie służył Bogu, który mu błogosławił.
Jego dotyk sprawiał, że chromi odzyskiwali władzę w nogach, a ociemniali wzrok.
Tam, którędy przechodził, rozkwitały kwiaty.
Moroje stanowczo powinni dorobić się więcej świętych. Uzdrawianie chromych
i ociemniałych?
Zdążyłam już zapomnieć o Władimirze. Mason wspominał, że potrafił
wskrzeszać zmarłych. Pomyślałam wtedy o Lissie. Potem miałam ważniejsze
sprawy na głowie niż rozmyślania o świętym i „pocałunku cienia". Jak mogłam to
przeoczyć? Nagle uświadomiłam sobie, że panna Karp była jedynym wampirem
poza Lissą posiadającym dar uzdrawiania. Oprócz nich był jeszcze Władimir.
- Tłumy gromadziły się wokół niego, kochali go, gotowi byli podążać drogą,
którą im wskazywał, pragnęli słuchać, jak naucza o Bogu...
Odwróciłam się i spojrzałam na Lissę. Rzuciła mi zdziwione spojrzenie.
- O co chodzi?
Nie zdążyłam wyjaśnić, bo zanim otworzyłam usta, zostałam wyprowadzona z
kaplicy. Wróciłam do swojego więzienia natychmiast po błogosławieństwie
kończącym nabożeństwo.
W pokoju od razu włączyłam Internet i zaczęłam szukać informacji o świętym
Władimirze. Nie znalazłam niczego ciekawego. Zaklęłam pod nosem. Mason
przerzucił wszystkie pozycje w bibliotece i też twierdził, że niewiele tego jest. Nie
widziałam rozwiązania. Jak dowiedzieć się czegokolwiek o tym starym świętym?
A może jednak istniał sposób. Co takiego mówił Christian podczas pierwszego
spotkania z Lissą?
„Tam leży stary kufer pełen rękopisów błogosławionego szaleńca, świętego
Władimira".
Stary magazyn na poddaszu kaplicy. To w nim znaj-dują się rękopisy. Christian
pokazał Lissie jakiś kufer. Muszę tam dotrzeć, ale jak? Nie mogę poprosić księdza.
Jak zareagowałby na wiadomość, że uczniowie wchodzą na strych? Christian
straciłby przeze mnie swój azyl. A może to jego trzeba poprosić o pomoc?
Była niedziela, nie zobaczę go do następnego dnia. Nie wiedziałam, czy w ogóle
uda mi się z nim porozmawiać na osobności.
Idąc później na trening, wstąpiłam do kuchni po ciastko zbożowe. Po drodze
minęłam dwóch nowicjuszy, Milesa i Anthony'ego. Miles gwizdnął na mój widok.
- Jak leci, Rose? Czujesz się samotna? Potrzebujesz towarzystwa?
Anthony się roześmiał.
- Nie mogę cię ugryźć, ale poza tym dam ci wszystko, czego pragniesz.
Musiałam przejść przez drzwi, które blokowali. Prze-pchnęłam się między nimi,
a wtedy Miles chwycił mnie w pasie i położył rękę na mojej pupie.
- Łapy precz od mojego tyłka, albo zmasakruję ci gębę – warknęłam i
odskoczyłam od niego. Niestety, wpadłam na Anthony'ego.
- Daj spokój – zaczął. – Sądzę, że dwóch facetów naraz nie stanowi dla ciebie
problemu. W tej chwili usłyszałam czyjś głos.
- Zabierajcie się stąd albo to ja uporam się z obydwoma za jednym zamachem.
To był Mason. Mój bohater.
- Już to widzę, Ashford – zaśmiał się Miles.
Był wyższy. Odsunęłam się, a on stanął przed Masonem. Anthony stracił
zainteresowanie moją osobą i czekał, czy dojdzie do bójki.
Powietrze zgęstniało od testosteronu, potrzebowałam maski gazowej.
- Ty też ją bzykasz? – zaciekawił się Miles. – I co, nie lubisz się dzielić?
- Jeszcze jedno słowo na jej temat, a ukręcę ci łeb.
- Dlaczego? Przecież to zwykła tania dziwka...
Mason dobrze wymierzył cios. Nie skręcił mu karku, nie widziałam też krwi, ale
Miles zwinął się z bólu. Chłopak wybałuszył oczy i runął na przeciwnika. Nagle
wszyscy zamarliśmy na skrzypnięcie drzwi w holu. Nowicjusze mieli surowy zakaz
wszczynania bójek.
- Nadchodzi straż. – Mason skrzywił się w uśmiechu. – Chcecie, żeby się
dowiedzieli o bójce z dziewczyną?
Miles i Anthony wymienili spojrzenia.
- Dobra – rzucił Anthony. – Idziemy. Nie mamy czasu.
Miles niechętnie ruszył za nim.
- Jeszcze cię dopadnę, Ashford.
Kiedy odeszli, zwróciłam się do Masona.
- Bójka z dziewczyną?
- Proszę bardzo.
- Nie potrzebowałam pomocy.
- Jasne. Poradziłabyś sobie.
- Po prostu mnie zaskoczyli. Szybko bym się pozbierała.
- Słuchaj, nie odgrywaj się na mnie za ich chamskie zaczepki.
- Nie lubię być traktowana jak... dziewczyna.
- Jesteś dziewczyną. A ja chciałem tylko pomóc.
Zerknęłam na niego i stwierdziłam, że mówi szczerze, bez złych zamiarów. Nie
powinnam się wyzłośliwiać. Miałam i bez tego wystarczająco wielu wrogów.
- No... dziękuję. Przepraszam, że na ciebie napadłam.
Pogadaliśmy chwilę i udało mi się wyciągnąć od niego najnowsze plotki
rozpowszechniane w szkole. Mason zauważył, że Lissa zyskała lepszą pozycję, ale
nie widział w tym niczego dziwnego. A ja dostrzegłam, że patrzy na mnie z
zachwytem. Zrobiło mi się smutno, bo nie odwzajemniałam jego uczuć. Nawet
poczułam się winna. Zastanawiałam się, jak by to było, gdybym zaczęła się z nim
umawiać. Mason był zabawny, miły i przystojny. Dobrze się dogadywaliśmy.
Dlaczego wciąż wdawałam się w głupie romanse z innymi chłopakami, skoro
miałam pod ręką idealnego kandydata, któremu na mnie zależało? Czemu nic do
niego nie czułam? Odpowiedź pojawiła się natychmiast. Nie mogłam zostać
dziewczyną Masona, ponieważ mężczyzna, którego pragnęłam trzymać w
ramionach i słuchać, jak szepcze mi do ucha prowokujące rzeczy, miał rosyjski
akcent.
Mason nadal wpatrywał się we mnie, nieświadomy myśli, które krążyły mi po
głowie. Widząc, jak bardzo jest zaangażowany, pomyślałam, że mogłabym to
wykorzystać. Z lekkim poczuciem winy zamieniłam rozmowę w niewinny flirt,
obserwując jednocześnie, jak chłopak się rozpromienia.
Oparłam się plecami o ścianę tuż obok niego, tak żeby nasze ramiona się
stykały, i posłałam mu leniwy uśmieszek.
- Wiesz, że nie podoba mi się twoje chojractwo, ale porządnie ich wystraszyłeś.
Przyznaję, że prawie było warto.
- Nie podoba ci się?
Przesunęłam palcami po jego ramieniu.
- Uważam, że to seksowne, ale mało praktyczne.
Roześmiał się.
- Nieprawda. – Ujął mnie za rękę i znacząco popatrzył w oczy. – Czasem fajnie
jest dać się uratować.
Myślę, że ci się to podobało, tylko nie chcesz się przyznać.
- A ja myślę, że podnieca cię ratowanie dziewic, tylko nie chcesz się przyznać.
- Nie masz pojęcia, co mnie podnieca. A ratowanie damulek takich jak ty jest
sprawą honoru – zapewnił górnolotnie.
Powstrzymałam się, żeby nie wymierzyć mu kuksańca za tę „damulkę".
- Udowodnij to. Zrób coś dla mnie zupełnie bezinteresownie.
- Proszę bardzo – zapewnił bez wahania. – Powiedz tylko co.
- Chciałabym, żebyś przekazał wiadomość Christianowi.
Zapał Masona wyraźnie ostygł.
- Komu? Nie mówisz poważnie.
- Owszem. Całkiem poważnie.
- Rose... Nie mogę z nim rozmawiać. Przecież wiesz.
- Sądziłam, że chciałeś mi pomóc. Twierdziłeś, że ratowanie „damulek" jest dla
ciebie kwestią honoru.
- Nie widzę związku.
Posłałam mu najgorętsze spojrzenie, na jakie było mnie stać. Zaczął topnieć.
- Co mam mu przekazać?
- Że potrzebuję rękopisów świętego Władimira. Tych, które leżą w skrzyni.
Chciałabym, żeby mi je przyniósł jak najszybciej. Powiedz, że to dla Lissy. I
przekaż mu, że skłamałam tamtego wieczoru po bankiecie... — zawahałam się. —
Przeproś go w moim imieniu.
- Nic z tego nie rozumiem.
- Nie musisz. Wystarczy, że spełnisz moją prośbę – znów przywdziałam
uśmiech królowej piękności.
Podziałało. Mason zapewnił mnie, że zrobi, co w jego mocy, i poszedł na lunch,
a ja ruszyłam w stronę sali gimnastycznej.
Rozdział XV
MASON DOTRZYMAŁ SŁOWA. ODNALAZŁ MNIE następnego dnia przed
lekcjami. Taszczył pudło pełne książek.
- Mam – wysapał. – Szybko, bierz je, zanim cię przyłapią na rozmowie ze mną.
O rany! Pudło było naprawdę ciężkie.
- Dostałeś je od Christiana?
- Tak. Udało mi się z nim porozmawiać w cztery oczy. Ma klasę, zauważyłaś?
- Rzeczywiście! – Nagrodziłam go zniewalającym uśmiechem. – Dzięki. To
wiele dla mnie znaczy.
Zatargałam inkunabuły do pokoju, świadoma, jakie zdziwienie musiałam
budzić. Nie było tajemnicą, że nie znoszę się uczyć. Tymczasem zamierzałam
poświęcić sporo czasu na ślęczenie nad zakurzonymi rękopisami z czternastego
wieku. Kiedy otworzyłam pierwszą księgę, odkryłam, że musiała być wielokrotnie
przepisywana. Stary manuskrypt nie przetrwałby do naszych czasów w tak dobrym
stanie.
Przeglądając kolejne tomy, zauważyłam, że można je podzielić na trzy
kategorie: te, które stworzono po śmierci świętego, odpisy powstałe za jego życia
oraz dziennik, który prowadził on sam. Co takiego mówił Mason o źródłach
pierwotnych i wtórnych? W każdym razie najbardziej zależało mi na drugiej i
trzeciej grupie.
Kopiści unowocześniali język, dzięki czemu nie mu-siałam łamać sobie głowy
nad staroangielskim. Zapewne pierwotnie były napisane po rosyjsku. Święty
Władimir żył w starym kraju.
ROZDZIAŁ XVI
NASTĘPNEGO DNIA DOTARŁO DO MNIE, jak bardzo zmieniła się sytuacja
od czasu, gdy Jesse i Ralf zaczęli rozpuszczać plotki. Wciąż zdarzały się szeptanki
i chichoty na mój widok, ale za to przyjaciele Lissy okazywali mi wiele sympatii i
nawet od czasu do czasu stawali w mojej obronie.
W sumie budziłam coraz mniejsze zainteresowanie, ponieważ w szkole
wybuchła nowa sensacja.
Lissa i Aaron.
Mia dowiedziała się o nocnej imprezie i strasznie się wściekła, że Aaron nie
zabrał jej ze sobą. Napadła na niego i wykrzyczała, że jeśli nadal mają być razem,
ma natychmiast zerwać kontakt z Lissa. Aaron stwierdził, że ich związek nie ma
przyszłości, i odszedł.
Rzucił Mię jeszcze tego ranka.
Od tej pory nie rozstawał się z Lissa. Widywano ich przytulonych na
korytarzach i w kafeterii. Patrzyli sobie w oczy, roześmiani i rozgadani. Czułam
przez naszą więź, że Lissa jest nim średnio zainteresowana, chociaż wpatrywała się
w niego roziskrzonym wzrokiem, jakby był ósmym cudem świata. Biedak nie
wiedział, że dziewczyna robi to na pokaz. Sprawiał wrażenie, jakby chciał
zbudować świątynię u jej stóp.
A ja? Rozchorowałam się.
Moje dolegliwości niewiele jednak znaczyły w porównaniu z tym, co działo się
z Mią. Podczas lunchu usiadła jak najdalej od nas i patrzyła prosto przed siebie,
ignorując wszelkie próby pocieszania przez przyjaciółki. Na jej bladych,
pucołowatych policzkach wystąpiły rumieńce. Zauważyłam też czerwone obwódki
wokół oczu. Kiedy ją mijałam, nie rzuciła żadnej kąśliwej uwagi pod moim
adresem. Nawet nie spojrzała w moją stronę. Lissa odniosła miażdżące
zwycięstwo, a przecież to Mia odgrażała się, że nas zniszczy.
Jedyną osobą bardziej nieszczęśliwą od niej był Christian. W przeciwieństwie
do Mii bez przerwy przyglądał się szczęśliwej parze z jawną nienawiścią.
Oczywiście nikt poza mną tego nie zauważył.
Widząc, że Lissa i Aaron, całkowicie sobą zajęci, nie potrzebują niczyjego
towarzystwa, zjadłam szybko i poszłam do panny Carmack, nauczycielki
podstawowej wiedzy o żywiołach. Od dawna chciałam ją o coś spytać.
- Rose, co cię sprowadza? – zdziwiła się na mój widok, chociaż nie okazała
zniecierpliwienia ani złości, którą od jakiegoś czasu widziałam w oczach innych
nauczycieli.
- Chciałabym dowiedzieć się czegoś o... magii.
Uniosła brwi. Nowicjusze nie mieli zajęć z tej dziedziny.
- Proszę bardzo. A czego konkretnie?
- Wysłuchałam ostatnio kazania o świętym Władimirze. Ciekawa jestem, w
jakim żywiole się specjalizował.
Nauczycielka się zamyśliła.
- Dziwne. Jest tak sławną postacią, a nigdy się o tym nie wspomina. Nie
specjalizuję się w tej materii, ale w żadnej z opowieści na jego temat nie słyszałam,
żeby posługiwał się magią żywiołów. Może po prostu nikt o tym nie napisał.
- A uzdrawianie? — naciskałam. – Czy istnieje żywioł, który pozwala
uzdrawiać innych?
- Nic mi o tym nie wiadomo. – Uśmiechnęła się lekko. – Wyznawcy twierdzą,
że Władimir uzdrawiał dzięki mocy zesłanej mu przez Boga. We wszystkich
pismach powtarza się jedno określenie: że był „napełniony duchem".
- Czy jest możliwe, że nie miał żadnej specjalizacji?
Uśmiech panny Carmack zgasł.
- Rose, czy na pewno chodzi ci o świętego Władimira, czy raczej o Lissę?
- Niezupełnie... – wyjąkałam.
- Wiem, że jest jej ciężko, szczególnie że jej rówieśnicy wybrali już
specjalizacje. Ale musi okazać cierpliwość – tłumaczyła łagodnie. – To przyjdzie.
Zawsze przychodzi.
- Nie zawsze.
- W wyjątkowych przypadkach. Nie sądzę, by Lissa do nich należała. Wykazuje
wielkie zdolności w pracy ze wszystkimi czterema żywiołami. Po prostu jeszcze
żadnego nie wybrała. Zobaczysz, że któregoś dnia to się stanie.
Podsunęła mi pewien pomysł.
- Czy można specjalizować się w kilku żywiołach jednocześnie?
Nauczycielka roześmiała się i pokręciła głową.
- Nie. Mają zbyt wielką moc. Nikt nie potrafiłby nad nimi zapanować', nie
ryzykując utraty zmysłów.
Och. Świetnie.
- Dziękuję – zamierzałam już odejść', ale coś mi przyszło do głowy. – Pamięta
pani pannę Karp? W czym się specjalizowała?
Panna Carmack miała niepewną minę, jak wszyscy na wspomnienie byłej
nauczycielki.
- Właściwie...
- Tak?
- Prawie zapomniałam. Była jedną z tych nielicznych osób, które nie obrały
specjalizacji. Panowała nad wszystkimi czterema żywiołami w ograniczonym
stopniu.
Do końca lekcji nad tym rozmyślałam. Usiłowałam dopasować elementy
łamigłówki Lissa – Karp – Władimir. Nadal obserwowałam Lissę. Gromadziło się
wokół niej tak wiele osób, że nie zauważyła mojego milczenia. Co jakiś czas
spoglądała na mnie i uśmiechała się, ale widziałam, że jest zmęczona. Przez cały
dzień śmiała się i plotkowała z ludźmi, których towarzystwo ledwo tolerowała.
- Misja spełniona – oświadczyłam, kiedy spotkałyśmy się po zajęciach. –
Projekt Pranie Mózgu zakończony sukcesem. Siedziałyśmy na ławkach pośrodku
dziedzińca. Lissa machała nogami.
- Co masz na myśli?
- Dopięłaś swego. Sprawiłaś, że przestali mi dokuczać. Zniszczyłaś Mię.
Odebrałaś jej Aarona. Pobawisz się nim kilka tygodni, a potem rzucisz go i całe to
arystokratyczne towarzystwo. Będziesz szczęśliwa.
- Nie sądzisz, że już jestem szczęśliwa?
- Wiem, że tak nie jest. Imprezy to tylko rozrywka, nigdy za nimi nie
przepadałaś, a przecież nie znosisz udawania. Widziałam, jak bardzo wkurzył cię
Xander tamtej nocy.
- To pajac, ale poradziłam sobie z nim. Jeśli zrezygnuję z ich towarzystwa,
znowu zaczną nam dokuczać. Mia odzyska dawną pozycję. Teraz nie może nam
zagrozić.
- Nie warto się poświęcać za taką cenę.
- Nie jest aż tak wysoka. – Lissa usiłowała się bronić.
- Czyżby? – Nie dałam się zwieść. – Chcesz mi wmówić, że naprawdę jesteś
zakochana w Aaronie i nie możesz się doczekać, kiedy wylądujecie razem w
łóżku?
Popatrzyła na mnie z ukosa.
- Mówiłam ci, że potrafisz być naprawdę wredna?
- Chcę tylko powiedzieć, że masz za dużo kłopotów, by pakować się w kolejne.
Spalasz się, używając wpływu.
- Rose! – Rozejrzała się trwożnie. – Ciszej!
- Wiesz, że mam rację. Używasz wpływu tak często, że z pewnością odbije się
to na twoim zdrowiu.
- Chyba trochę przesadzasz.
- Przypomnij sobie pannę Karp.
Twarz Lissy stężała.
- Nie rozumiem?
- Jesteś taka sama jak ona.
- Wcale nie! – W zielonych oczach pojawił się gniew.
- Ona również miała dar uzdrawiania.
Trafiłam w dziesiątkę. Temat ciążył nam obu od dawna, a mimo to nigdy go nie
poruszałyśmy.
- To jeszcze nic nie znaczy.
- Naprawdę tak myślisz? A znasz kogoś poza nią, kto potrafi uzdrawiać albo
używać wpływu na dampiry i moroje?
- Ona nie używała wpływu – spierała się Lissa.
- Używała. Próbowała ze mną tamtej nocy, kiedy ją zabrano. Gdyby miała
więcej czasu, poddałabym się.
A może jednak pannie Karp udało się na mnie wpłynąć? Przecież zaledwie
miesiąc później uciekłyśmy z Akademii. Do tej pory sądziłam, że to był mój
pomysł, ale może podsunęła mi go panna Karp.
Lissa założyła ręce na piersi. Miała nieprzystępną minę, jednak czułam, że
zaczyna się wahać.
- Dobrze, i co z tego wynika? Powiedzmy, że mamy ten sam dar. Panna Karp
zwariowała, niekoniecznie z tego powodu. Zawsze była dziwaczką.
- Jest ktoś jeszcze – powiedziałam powoli. – Ktoś podobny do was obu.
Odkryłam to niedawno – zawiesiłam głos. – Wiesz, kim był święty Władimir.
Tama we mnie puściła. Opowiedziałam Lissie o wszystkim. O tym, że wszyscy
troje mieli dar uzdrawiania i niezwykłą siłę wpływania na innych. Widziałam, że
Lissa się krzywi, więc dodałam, że pozostała dwójka równie często popadała w
przygnębienie i zadawała sobie ból.
- Władimir próbował popełnić samobójstwo – ciągnęłam, unikając jej wzroku. –
Zauważyłam też blizny na skórze panny Karp, jakby sama drapała sobie twarz.
Zakrywała je włosami, ale widziałam rany stare i nowe.
- To nadal nic nie znaczy – upierała się Lissa. – Zwykły zbieg okoliczności.
Odniosłam wrażenie, że bardzo chce uwierzyć w to, co mówi, i częściowo
nawet jej się udało. Wiedziałam jednak, że czuje się osamotniona od bardzo,
bardzo dawna i rozpaczliwie pragnie odnaleźć kogoś podobnego do siebie. Moja
historia nie brzmiała zachęcająco, a mimo to dawała nadzieję.
- Czy rzeczywiście jest zbiegiem okoliczności, że żadne z nich nie
specjalizowało się w jednym żywiole?
Streściłam jej rozmowę z panną Carmack i przedstawiłam swoją teorię o
panowaniu nad wszystkimi żywiołami. Powtórzyłam też, co nauczycielka mówiła o
problemie wypalenia.
Kiedy skończyłam, Lissa otarła oczy, rozmazując makijaż. Uśmiechnęła się
blado.
- Nie wiem, co jest dziwniejsze: twoje słowa czy fakt, że zaczęłaś czytać.
Ucieszyłam się, że żartuje.
- Umiem czytać.
- Wiem. Ale Kod Leonarda da Vinci męczyłaś przez cały rok. — Parsknęła
śmiechem.
- To nie była moja wina! A poza tym nie zmieniaj tematu.
- W porządku – westchnęła. – Po prostu nie wiem, co o tym myśleć.
- Tu nie ma o czym myśleć. Musisz przestać sobie szkodzić. Pamiętasz naszą
umowę o trzymaniu się drogi środka? To ci służy.
Potrząsnęła głową.
- Nie mogę przestać. Jeszcze nie pora.
- Dlaczego? Przecież ci tłumaczyłam... – urwałam, bo nagle wszystko stało się
jasne. – Tobie nie chodzi tylko o Mię. Uważasz, że to twój obowiązek. Próbujesz
zająć miejsce Andre.
- Rodzice życzyliby sobie...
- Żebyś była szczęśliwa.
- To nie jest takie proste, Rosę. Nie mogę odrzucać tych ludzi. Należę do nich.
- Większość to zwykłe buce.
- Wielu z nich będzie kiedyś zajmowało najwyższe pozycje wśród morojów.
Andre zdawał sobie z tego sprawę. Nie był taki jak oni, ale zabiegał o ich
przychylność, bo wiedział, jakie to ważne.
Oparłam się o ławkę.
- Może na tym polega problem. „Ważny" jest dla nas czyjś rodowód i tylko na
tej podstawie pozwalamy mu o nas decydować. Może dlatego liczba morojów
maleje, a takie suki jak Tatiana noszą koronę. Powinniśmy zmienić system.
- Daj spokój, Rosę. Tak już jest. Odwieczna tradycja. Musimy się z tym
pogodzić.
Popatrzyłam na nią z ukosa.
- Mam dla ciebie propozycję – podjęła. – Martwisz się, że skończę jak panna
Karp i święty Władimir, prawda? Mówiła ci, że jeśli nie przestanę korzystać ze
swojej mocy, będę miała kłopoty. Załóżmy więc, że zrezygnuję z używania
wpływu, uzdrawiania, ze wszystkiego. Będziesz zadowolona?
Zmrużyłam oczy.
- Mogłabyś?
O niczym innym nie marzyłam. Wpadła w depresję wtedy, kiedy ujawnił się jej
dar, tuż po wypadku. Musiałam wierzyć, że jedno wiązało się z drugim,
szczególnie w świetle wydarzeń oraz pamiętnego ostrzeżenia panny Karp.
- Tak.
Jej twarz wyrażała absolutny spokój, tchnęła pewnością i powagą. Z jasnymi
włosami zaplecionymi w misterny francuski warkocz, w zamszowej marynarce
narzuconej na sukienkę wyglądała tak nobliwie, że mogłaby już teraz zając należne
jej miejsce w rządzie.
- Musiałabyś zrezygnować ze wszystkiego – przypomniałam. – Nie wolno ci
będzie uzdrawiać, nawet małych, słodkich zwierzątek. I koniec z mąceniem w
głowach arystokratów.
Lissa z powagą przytaknęła.
- Potrafię z tym skończyć. Czy dzięki temu będziesz spokojniejsza?
- Tak, ale naprawdę by mi ulżyło, gdybyś porzuciła bujne życie towarzyskie i
wróciła do Nathalie.
- Wiem, wiem. Ale na to jeszcze nie czas.
Wiedziałam, że nic nie wymuszę, jednak uspokoiła mnie trochę, zapewniając,
że powstrzyma się od używania wpływu.
- Świetnie – powiedziałam, wstając i podnosząc plecak. Byłam spóźniona na
trening. Nie po raz pierwszy.
- Baw się dalej, pod warunkiem, że zrezygnujesz z innych rzeczy – zawahałam
się. – A co do Aarona, to utarłaś już nosa Mii. Nie potrzebujesz go, żeby utrzymać
się w towarzystwie
- Dlaczego czuję, że przestałaś go lubić?
- Lubię go, mniej więcej tak samo jak ty. Uważam, że nie ma potrzeby się
podniecać towarzystwem ludzi, których tylko lubisz.
Lissa otworzyła szeroko oczy, udając zdziwienie.
- Czy to naprawdę ty, Rosę? Tak bardzo się zmieniłaś? A może pojawił się ktoś,
kogo polubiłaś szczególnie?
- Hej... – Poczułam się nieswojo. – Mówię to wyłącznie w trosce o ciebie. Poza
tym wcześniej nie zauważyłam, jakim nudziarzem jest Aaron.
Żachnęła się.
- Tobie wszyscy wydają się nudni.
- Nie Christian – wymknęło mi się. Lissa przestała się uśmiechać.
- To palant. Przestał ze mną rozmawiać bez żadnego powodu – założyła ręce na
piersi. – Myślałam, że go nie tolerujesz?
- Wydaje się interesujący.
Od niedawna podejrzewałam, że mogłam się pomylić co do Christiana. To
prawda, że się wygłupił, podpalając Ralfa. Jednak z drugiej strony był bystry i
zabawny – na swój sposób – i miał dobry wpływ na Lissę.
A ja wszystko zepsułam. Poniosła mnie złość i zazdrość, więc doprowadziłam
do ich rozstania. Gdybym nie zatrzymała go wtedy w ogrodzie, poszedłby do niej,
a Lissa być może nie wpadłaby w rozpacz i by się nie okaleczyła. Niewykluczone,
że trzymaliby się razem z dala od szkolnej polityki.
Widać los miał podobne skojarzenia, bo pięć minut potem na dziedzińcu
spotkałam Christiana. Nasze spojrzenia spotkały się na krótką chwilę. Chciałam
pójść dalej, ale się zatrzymałam. Wzięłam głęboki oddech.
- Zaczekaj... Christian! – zawołałam. Cholera, spóźnię się na trening. Dymitr
mnie zabije.
Chłopak obrócił się niedbale z rękami wciśniętymi w kieszenie długiego,
czarnego płaszcza. -No?
- Dzięki za książki. – Nie odpowiedział. – Te, które dałeś Masonowi.
- Och, myślałem, że chodzi ci o inne książki.
Mądrala.
- Nie chcesz wiedzieć, do czego były mi potrzebne?
- Twoja sprawa. Uznałem, że nudzisz się w areszcie domowym.
- Musiałabym umierać z nudów.
Nie rozbawił go mój dowcip.
- O co chodzi, Rosę? Mam coś do załatwienia.
Wiedziałam, że kłamie, ale nie chciałam się z nim droczyć.
- Chyba byłoby dobrze, gdybyś znów spotykał się z Lissą.
- Mówisz poważnie? – Przyglądał się podejrzliwie.
- Po tym, co mi powiedziałaś?
- Tak, ja. Mason ci nie wspominał?
Christian uniósł lekko górną wargę.
- Coś tam wspominał.
- Więc?
Spoważniał, widząc, że się nie zgrywam.
- Wysłałaś go, żeby mnie przeprosił w twoim imieniu. Powinnaś zrobić to sama.
- Ale z ciebie głupol – zauważyłam.
- Rzeczywiście. A ty jesteś kłamczuchą. Chcę zobaczyć, jak chowasz dumę w
kieszeni.
- Nic innego nie robię od dwóch tygodni! – jęknęłam.
Christian wzruszył ramionami i się odwrócił.
- Czekaj! – Złapałam go za ramię. – Dobrze, dobrze. Okłamałam cię. Lissa
nigdy nie mówiła o tobie niczego złego. Lubi cię. Wymyśliłam wszystko, bo to ja
cię nie lubię.
- A mimo to chcesz, żebym się z nią spotykał?
Nie mogłam uwierzyć, że to mówię
- Myślę... że jesteś... Służy jej kontakt z tobą.
Patrzyliśmy na siebie przez długą, trudną chwilę.
Christian przestał się uśmiechać. Niewiele rzeczy potrafiło go zaskoczyć, a
mnie się to udało.
- Przepraszam. Nie dosłyszałem. Możesz powtórzyć? – odezwał się w końcu.
Miałam ochotę go walnąć.
- Przestaniesz wreszcie? Chcę, żebyś do niej wrócił.
- Nie.
- Mówiłam ci, to było kłamstwo...
- Nie w tym rzecz. Chodzi o Lissę. Nie możemy się już spotykać. Znowu została
księżniczką — sączył słowa z jadem. — Nie potrafię się do niej zbliżyć. Za duży
tłok.
- Jesteś jednym z nich – powiedziałam bardziej do siebie niż do niego. Wciąż
zapominałam, że rodzina Ozerów była jednym z dwunastu rodów królewskich.
- Ale moi najbliżsi stali się strzygami.
- Ty się im sprzeciwiłeś. Zaraz! To dlatego Lissa tak do ciebie lgnie –
uświadomiłam sobie.
- Dlatego, że stanę się strzygą?
- Nie. Oboje straciliście rodziców. Byliście świadkami ich śmierci.
- Jej rodzice zginęli. Moi zostali zamordowani.
Zrobiło mi się głupio.
- Wiem, przepraszam. Musiałeś bardzo... Nie wyobrażam sobie, co przeżyłeś.
Kryształowo niebieskie oczy zaszły mgłą.
- Widziałem, jak Armia Śmierci wkracza do mojego domu.
- Masz na myśli swoich rodziców?
Potrząsnął głową.
- Strażników, którzy przyszli ich zabić. Moi rodzice mogli budzić lęk, to fakt,
ale wciąż wyglądali jak dawniej, może stali się tylko nieco bledsi. Dostrzegałem w
ich oczach czerwony błysk. Jednak zachowywali się i rozmawiali tak samo. Nie
wyczułem, że coś jest nie tak. Tylko moja ciotka wiedziała. Obroniła mnie, kiedy
po mnie przyszli.
- Ciebie też chcieli przemienić? – Zapomniałam o celu tej rozmowy, bo
wciągnęła mnie jego opowieść. – Byłeś bardzo mały.
- Myślę, że zamierzali z tym poczekać. Zresztą ciocia Tasza nigdy by im na to
nie pozwoliła. Przekonywali ją, usiłowali przeciągnąć na swoją stronę, nawet
zmusić. Walczyła z nimi, szamotała się i wtedy wtargnęła straż. — Christian
przeniósł wzrok na mnie. Uśmiechnął się smutno. – Armia Śmierci. Jesteś szalona,
Rose, a jeśli któregoś dnia staniesz się taka jak oni, to będziesz w stanie wyrządzić
wiele krzywd. Nawet ja nie odważę się z tobą zadzierać.
Poczułam się okropnie. Tyle wycierpiał, a ja odebrałam mu jedną z niewielu
dobrych rzeczy, jakie go spotkały.
- Przepraszam, że namieszałam między tobą a Lissą.
Postąpiłam głupio. Wiem, że Lissie zależało na waszych spotkaniach. Nadal jej
zależy. Gdybyś mógł...
- Mówiłem już, że to niemożliwe.
- Martwię się o nią. Zaangażowała się w te polityczne rozgrywki, żeby uporać
się z Mią. Robi to dla mnie.
- I co, nie jesteś jej wdzięczna? – Christian znów był sarkastyczny.
- Niepokoję się o nią. Lissa nie zna się na polityce.
Nie jest dobrym graczem, a nie chce mnie słuchać. Potrzebuję... wsparcia.
- To ona potrzebuje wsparcia. Nie patrz tak na mnie.
Zauważyłem, że Lissa dziwnie się zachowuje. I nie chodzi mi tylko o blizny na
nadgarstkach.
Podskoczyłam ze zdziwienia.
- Powiedziała ci? — Dlaczego nie? Mówiła mu o wszystkim.
- Nie musiała – odparł. – Mam oczy.
Musiałam wyglądać żałośnie, bo westchnął i przeczesał ręką włosy.
- Posłuchaj. Spróbuję z nią porozmawiać, kiedy nadarzy się okazja. Jeżeli
jednak naprawdę chcesz jej pomóc, powinnaś zwrócić się do kogoś innego. Może
do Kirowej albo twojego strażnika. Być może wiedzą więcej na ten temat i
będziesz mogła im zaufać.
- Lissie by się to nie spodobało – stwierdziłam. – Mam opory.
- Tak, wszyscy musimy czasem robić rzeczy, na które nie mamy ochoty. Takie
jest życie.
Wkurzył mnie.
- Co jest, prawisz mi kazanie?
Christian uśmiechnął się blado.
- Gdybyś nie była tak postrzelona, mógłbym cię polubić.
- Ciekawe. To samo pomyślałam o tobie.
Nie odpowiedział, ale uśmiechnął się serdecznie i odszedł.
ROZDZIAŁ XVII
KILKA DNI PÓŹNIEJ LISSA odnalazła mnie w kącie dziedzińca i przekazała
nowinę.
- Wujek Wiktor zabiera Nathalie na weekend. Idą na zakupy do Missouli.
Nathalie potrzebuje nowej sukienki na wieczorek taneczny. Mogę im towarzyszyć.
Nie odpowiedziałam.
- Nie cieszysz się?
- Tobie to dobrze. Ja nie mogę nawet marzyć o sklepach i balach.
- Nathalie może zaprosić jeszcze dwie osoby. Namówiłam ją, żeby zabrała
ciebie i Camille.
Uniosłam ręce.
- Dzięki, ale nie pozwalają mi nawet wyjść po lekcjach do biblioteki. Nie
wypuszczą mnie.
- Wujek potrafi przekonać dyrektorkę. Wiem, że Dymitr też się postara.
- Dymitr?
- Tak. Ma mi towarzyszyć poza szkołą. – Lissa uśmiechnęła się, przekonana, że
ożywiłam się na myśl o zakupach. – Pozwolono mi znów korzystać z konta
bankowego. Zaszalejemy. Jeśli kupisz sobie jakąś wy-strzałową kieckę, nie
zabronią ci pokazać się w niej na tańcach.
- To teraz będziemy chodziły na tańce? – spytałam.
- Nigdy tego nie robiłyśmy. Szkolny bal? Zupełnie nie mam ochoty.
- Co ty wygadujesz? Przecież wiesz, że wszyscy dookoła imprezują non stop.
Wymkniemy się bez trudu – westchnęła uszczęśliwiona. – Mia zzielenieje z
zazdrości.
Paplała dalej o sklepach, które odwiedzimy, i rzeczach, które sobie kupimy.
Przyznaję, że miałam wielką ochotę na nowe ciuchy, ale wątpiłam, by pozwolono
mi pojechać.
- Wiesz – ciągnęła z przejęciem – musisz zobaczyć pantofle, które pożyczyła mi
Camille. Nie wiedziałam, że mamy ten sam rozmiar stopy. Zaczekaj – otworzyła
plecak i zaczęła w nim grzebać.
Nagle krzyknęła i upuściła torbę. Książki i buty wypadły na ziemię. Obok nich
leżał martwy gołąb.
Był to jeden z tych jasnobrązowych żałobnych ptaków, które przysiadywały
rzędem na drutach wysokiego napięcia przy drodze i drzewach campusu. Nie
zdawałam sobie sprawy, że tak małe stworzenie może mieć tyle krwi. Nie
widziałam rany, ale ptak na pewno był już martwy.
Lissa wpatrywała się w niego, zakrywając usta dłonią.
- Co za draństwo! – zaklęłam. Bez wahania złapałam jakiś patyk i odsunęłam
gołębia. Potem zaczęłam pakować rzeczy Lissy do plecaka, starając się nie myśleć
o robakach, które już zaatakowały ciało. – Dlaczego to się wciąż dzieje, Liss?
Złapałam ją za ramiona i odsunęłam. Uklękła na ziemi i wyciągnęła rękę do
martwego ptaszka. Chyba nie zdawała sobie sprawy, co robi. Działała
instynktownie.
- Lissa – powtórzyłam, ściskając ją mocniej za ręce.
Nie chciała odejść od ptaka. – Nie rób tego.
- Mogę go ocalić.
- Mylisz się. Pamiętasz, co mi obiecałaś? Śmierć jest faktem. Pozwól mu odejść.
– Lissa była napięta jak struna. Zaczęłam ją błagać. – Proszę, Liss. Obiecałaś.
Miałaś skończyć z uzdrawianiem. Tak mówiłaś. Dałaś mi słowo.
Po jakimś czasie poczułam, że jej ręce wiotczeją. Oparła się o mnie.
- Nie mogę tego znieść, Rose. Nie potrafię.
W tej chwili pojawiła się Nathalie, nieświadoma dramatu rozgrywającego się na
dziedzińcu.
- Słuchajcie, czy... O Boże! – pisnęła na widok gołębia. – Co to jest?
Pomogłam Lissie wstać.
- Kolejny... psikus.
- Czy on... nie żyje? – Natalie skrzywiła się z obrzydzeniem.
- Tak – powiedziałam twardo.
Dziewczyna wyczuła, że coś nie gra. Przyjrzała nam się z uwagą.
- Co jeszcze się wydarzyło?
- Nic – podałam Lissie plecak. – Ktoś znów postanowił się zabawić. To chore.
Powiadomię Kirową. Trzeba posprzątać.
Nathalie zrobiła się zielona na twarzy i odwróciła wzrok.
- Dlaczego ludzie robią takie rzeczy? Okropność.
Lissa i ja wymieniłyśmy spojrzenia.
- Nie mam pojęcia – odparłam, ale idąc do gabinetu dyrektorki, zaczęłam się
jednak zastanawiać nad odpowiedzią.
Kiedy znalazłyśmy lisa, Lissa sugerowała, że podrzucił go ktoś, kto wiedział o
kruku. Nie uwierzyłam jej. Tamtej nocy byłyśmy same w lesie, a panna Karp na
pewno nikomu się nie zwierzyła. Ktoś jednak mógł nas widzieć. Być może teraz
wcale nie usiłował nastraszyć Lissy, tylko chciał się przekonać, czy rzeczywiście
posiada dar uzdrawiania. Co było napisane na kartce leżącej przy króliku? „Wiem,
czym jesteś". Nie wspomniałam Lissie o swoich podejrzeniach. Uznałam, że
wysłuchała już dostatecznie dużo moich teorii spiskowych. Poza tym, kiedy
zobaczyłyśmy się następnego dnia, nie myślała o gołębiu, przejęta dobrą
wiadomością: Kirowa udzieliła mi pozwolenia na udział w wycieczce. Perspektywa
wypadu na zakupy może rozproszyć mroczne myśli – nawet o martwym ptaku – i
ja także zapomniałam na chwilę o tym, co się wydarzyło.
W odpowiednim czasie dowiedziałam się, że moje zwolnienie zostało jednak
opatrzone wieloma warunkami.
- Pani dyrektor uważa, że dobrze się sprawujesz – oznajmił Dymitr.
- Poza incydentem na lekcji pana Nagya?
- Nie wini cię za to. W każdym razie nie ciebie jedną.
Przekonałem ją, że należy ci się chwila wytchnienia... oraz że mamy znakomitą
okazję sprawdzić twoje nowo nabyte umiejętności.
- Jak to?
Dymitr streścił mi program, kiedy szliśmy w stronę samochodu. Wiktor
Daszków wyglądał gorzej niż zwykle. Stał w otoczeniu strażników u boku
Nathalie, która prawie się na nim uwiesiła. Ojciec uśmiechał się i przytulał ją do
siebie. W pewnej chwili dostał gwałtownego ataku kaszlu. Dziewczyna patrzyła na
niego ze strachem.
Książę twierdził, że dobrze się czuje, i chociaż podziwiałam jego hart ducha,
uznałam, że naraża zdrowie, by towarzyszyć kilku nastolatkom w zakupach.
Wyruszyliśmy tuż po wschodzie słońca. Jechaliśmy dużą szkolną furgonetką do
Missouli, oddalonej o mniej więcej dwie godziny drogi od Akademii. Wielu
morojów mieszkało z dala od świata, ale byli i tacy, którzy zasymilowali się w
dużych miastach, przejmując ludzkie zwyczaje, dotyczące również pór dnia i nocy.
Tylna szyba furgonetki została zamalowana, tak że przepuszczała ograniczoną ilość
światła słonecznego.
Było nas dziewięcioro: Lissa, Wiktor, Nathalie, Camille, Dymitr, ja i trzech
strażników. Ben i Spiridon zawsze podróżowali z Daszkowem. Stan służył jako
opiekun w Akademii. To on tak mnie upokorzył pierwszego dnia po powrocie.
- Camille i Nathalie mają jeszcze przydzielonych opiekunów – wyjaśnił Dymitr.
– Znajdują się pod opieką strażników rodzinnych. Ponieważ są uczennicami
Akademii, zajmie się nimi Stan. Co do mnie, zostałem wyznaczony do ochrony
Lissy. Większość dziewcząt w jej wieku nie ma strażników, ale sytuacja
Księżniczki jest wyjątkowa.
Usiadłam z tyłu między Dymitrem a Spiridonem, którzy mieli przekazywać mi
swoją wiedzę w ramach „treningu”. Ben i Stan zajęli miejsca z przodu, podczas
gdy reszta rozlokowała się pośrodku furgonetki. Lissa po-grążyła się w rozmowie z
Wiktorem, który przekazywał jej najświeższe wiadomości. Camille, w dowód
dobrego wychowania, uśmiechała się grzecznie i kiwała głową. Nathalie nie
przejmowała się etykietą i ustawicznie próbowała odwrócić uwagę ojca od Lissy.
Bez skutku. Książę nauczył się już ignorować jej paplaninę.
- Powinna mieć dwóch strażników, tak jak wszyscy przedstawiciele rodzin
królewskich – zwróciłam się do Dymitra.
Odpowiedział Spiridon. Miał jasne, sterczące włosy i luzacki sposób bycia.
Mimo że nosił greckie imię, prze-ciągał wyrazy w sposób charakterystyczny dla
mieszkańców południa Stanów.
- Spokojna głowa. Lissa będzie miała wielu strażników. Dymitr już został jej
wyznaczony. Wieść niesie, że i ciebie spotka ten zaszczyt. Dlatego pozwolono ci
pojechać z nami.
- To część treningu – zgadłam.
- Będziecie partnerami.
Zapadła niezręczna cisza, której jednak nie zauważył nikt poza mną i moim
osobistym trenerem. Popatrzyliśmy na siebie.
- Służbowymi – wtrącił niepotrzebnie, jakby i on myślał o różnych formach
partnerstwa.
- Właśnie – zgodził się Spiridon.
Nieświadomy napięcia panującego między nami, tłumaczył mi, na czym polega
współpraca dwojga strażników. Były to podstawowe informacje, które znałam z
podręcznika, a wkrótce miałam wypróbować w praktyce. Morojom z wysokich
rodów przydzielano zwykle dwóch opiekunów. Jeśli miałam w przyszłości
pracować z Liss, dostałybyśmy jeszcze jednego strażnika. Pierwszy przebywał
zazwyczaj w pobliżu podopiecznego, podczas gdy drugi trzymał się z boku i
obserwował otoczenie.
Wyznaczone stanowiska nazywano po prostu bliższym i dalszym.
- Tobie przypadnie zapewne rola bliższej opiekunki – mówił Dymitr. – Jesteś
kobietą w wieku księżniczki, więc możesz jej towarzyszyć, nie wzbudzając
podejrzeń.
- Nie wolno mi spuszczać jej z oczu – dodałam. – Ciebie też nie.
Spiridon roześmiał się i szturchnął Dymitra.
- Prymuska. Dałeś jej sztylet?
- Nie. Nie jest gotowa.
- Byłabym, gdyby ktoś mnie nauczył go używać – sprzeciwiłam się.
Wiedziałam, że wszyscy strażnicy w furgonetce mają sztylety i broń.
- Umiejętność nie wystarczy – poprawił mnie Dymitr. – Najpierw musisz
nauczyć się walczyć, a potem zaakceptować myśl, że pozbawisz kogoś życia.
- Dlaczego muszę zabijać?
- Większość strzyg to wampiry, które dobrowolnie przeszły na ciemną stronę.
Zdarzają się wśród nich dawni moroje lub dampiry przemienione siłą. Ale to bez
znaczenia. Ważne jest to, że możesz spotkać kogoś znajomego. Potrafiłabyś zabić
kogoś, kogo znasz?
Ta wycieczka zdecydowanie traciła rozrywkowy charakter.
- Chyba tak. Nie miałabym innego wyjścia, prawda? Albo on, albo Lissa...
- Istnieje ryzyko, że się zawahasz – wyjaśniał Dymitr. – A wahanie może
kosztować cię życie. Oraz życie Lissy.
- Jak sobie z tym radzie'?
- Powtarzaj sobie, że to już nie są ci sami ludzie, których znałaś. Przemienili się
w mroczne i złe stwory. Musisz zmienić sposób myślenia i robić to, co do ciebie
należy. Gdyby któryś z nich zachował choć drobną cząstkę dawnej osobowości,
zapewne byłby ci wdzięczny.
- Wdzięczny, że pozbawię go życia?
- Czego byś pragnęła, gdyby przemieniono cię w strzygę? – spytał.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc umilkłam. Ale Dymitr nie dawał za
wygraną.
- W dodatku wbrew twojej woli? Czułabyś wtedy, że straciłaś zdolność
rozróżniania dobra i zła, a znany ci porządek świata legł w gruzach. Miałabyś
świadomość, że już zawsze – a stałabyś się wówczas nieśmiertelna – będziesz
zabijać niewinnych ludzi. Czego byś pragnęła?
W furgonetce zapadła niewygodna cisza. Patrzyłam na Dymitra, który zadawał
mi trudne pytania, i nagle zrozumiałam, dlaczego jest mi tak bliski. Nigdy
wcześniej nie spotkałam kogoś tak poważnie traktującego swoją służbę; on
rozumiał jej konsekwencje. I był atrakcyjny. Z pewnością nie istniał drugi taki jak
on wśród moich rówieśników. Mason nie potrafił zrozumieć, dla-czego nie mogę
się odprężyć i wypić drinka na imprezie.
Dymitr twierdził, że pojmuję odpowiedzialność, jaka na mnie spoczywa, o wiele
głębiej niż starsi strażnicy. Nie rozumiałam, dlaczego tak jest, ponieważ oni
powinni lepiej zdawać sobie sprawę z tego, czym jest śmierć i niebezpieczeństwo.
W tamtej chwili poczułam, że miał rację. W jakimś sensie uświadamiałam sobie, że
życie, śmierć, dobro i zło są ze sobą nierozerwalnie związane. On też to wiedział.
Byliśmy skazani na osamotnienie. Często przyjdzie nam rezygnować z
przyjemności. Nasze życie nie zawsze będzie wyglądało tak, jak byśmy sobie tego
życzyli. Ale na tym właśnie polegała służba. Rozumieliśmy to oboje. Powierzono
nam opiekę nad morojami i nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Musiałam
odpowiedzieć.
- Gdybym przemieniła się w strzygę, chciałabym, żeby ktoś mnie zabił.
- Ja też – odparł cicho. Wiedziałam, że przed chwilą uświadomił sobie to samo,
co ja. Wiele nas łączyło.
- Przypomina mi to historię Michaiła, który tropi Sonię — mruknął Wiktor w
zamyśleniu.
- Kim są Michaił i Sonia? – spytała Lissa.
Książę był zaskoczony.
- Sądziłem, że wiesz. Mówię o Soni Karp.
- Sonia Kar... Masz na myśli naszą pannę Karp? – Lissa spoglądała to na mnie,
to na wujka.
- Przemieniła się w strzygę – powiedziałam, unikając jej wzroku. –
Dobrowolnie.
Kiedyś i tak poznałaby prawdę. Do tej pory dochowałam tajemnicy i nie
ujawniłam sekretu nauczycielki. Był dla mnie ciągłym źródłem niepokoju.
Poznałam po wyrazie twarzy oraz po emocjach, które odbierałam przez więź, że
Lissa jest wstrząśnięta. Długo nie mogła dojść do siebie, bo jednocześnie
uświadomiła sobie, że przemilczałam ten fakt.
- Ale nie wiem, kim jest Michaił – spytałam.
- Michaił Tanner – wtrącił Spiridon.
- Strażnik Tanner? Służył w szkole, zanim uciekłyśmy – zmarszczyłam się. – A
dlaczego tropi pannę Karp?
- Żeby ją zabić – powiedział Dymitr matowym głosem. – Byli kochankami.
Nagle zobaczyłam problem w innym świetle. Przypadkowe zetknięcie z kimś
znajomym, kto przeszedł na ciemną stronę, było do przeżycia. Ale tropić kogoś,
kogo się kochało... Nie wiedziałam, czy byłoby mnie stać na taki czyn, nawet jeśli
uznałabym, że jest jedynym rozwiązaniem.
- Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym — odezwał się Wiktor łagodnym
głosem. – Nie pora na tak przygnębiające tematy.
W centrum handlowym poprawiły się nam nastroje. Przejęłam rolę strażniczki
Lissy i szłam za nią krok w krok. Chodziłyśmy po sklepach, oglądając najnowsze
kolekcje mody. Miło było znów znaleźć się wśród ludzi i beztrosko spędzać czas w
towarzystwie przyjaciółki. Zapomniałam na chwilę o mrocznych, chorych układach
panujących w Akademii. Przypomniałam sobie dawne czasy. Brakowało mi tej
beztroski. Tęskniłam za moją najlepszą przyjaciółką. Minęła dopiero połowa
listopada, a centrum handlowe już zostało przystrojone na Boże Narodzenie.
Stwierdziłam, że mam wymarzoną pracę. Żałowałam tylko, że nie dano mi
krótkofalówki. Mieli je wszyscy starsi strażnicy. Zgłosiłam prośbę Dymitrowi, ale
odparł, że więcej nauczę się bez pomocy urządzenia. Stwierdził, że jeśli poradzę
sobie samodzielnie, będę umiała chronić Lissę w każdej sytuacji.
Wiktor i Spiridon zostali z nami, a Dymitr i Ben oddalili się nieco, żeby nie
wzbudzać podejrzeń.
- Idealna dla ciebie – oświadczyła Lissa w salonie Macy, podając mi prostą
tunikę obramowaną koronką.
- Kupię ci ją.
Zerknęłam tęsknie na bluzkę, wyobrażając sobie, jak bym w niej wyglądała. W
następnej chwili jednak nawiązałam służbowy kontakt wzrokowy z Dymitrem i
potrząsnęłam głową.
- Zbliża się zima. Marzłabym.
- Nigdy ci to nie przeszkadzało.
Wzruszyła ramionami i odwiesiła tunikę. Obie z Camille mierzyły mnóstwo
ciuszków z nonszalancją, która przekonała obsługę, że cena nie stanowi dla nich
problemu. Lissa zapewniła mnie, że mogę sobie wybrać, co zechcę, na jej koszt.
Zawsze obdarowywałyśmy się hojnie, więc nie miałam skrupułów. Zaskoczyłam ją
jednak wyborem.
- Masz już trzy bawełniane bluzy i jedną z kapturem – stwierdziła, przeglądając
dżinsy z cekinami. – Pora coś zmienić.
- Nie zauważyłam, żebyś kupowała obcisłe topy dla odmiany.
- Nie są w moim stylu.
- Wielkie dzięki.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Zaczęłaś nawet związywać włosy.
Miała rację. Posłuchałam rady Dymitra i upięłam włosy wysoko. Zyskałam tym
jego aprobujący uśmiech. Gdybym nosiła tatuaże molnija, teraz każdy mógłby je
dostrzec.
Lissa rozejrzała się, badając, czy nikt nas nie słyszy. Wyczułam, że jest
zasmucona.
- Wiedziałaś o pannie Karp.
- Tak. Dowiedziałam się mniej więcej miesiąc po jej zniknięciu.
Przerzuciła sobie parę ozdobnych dżinsów przez ramię. Nie patrzyła na mnie.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Nie musiałaś wiedzieć.
- Uznałaś, że to może mnie załamać?
Zachowałam kamienną twarz. Wróciłam myślami do wydarzeń sprzed dwóch
lat. Mijał drugi dzień od pamiętnej imprezy, kiedy to rzekomo zdemolowałam
pokój Wade'a. Akademię odwiedziła świta królowej. Pozwolono mi uczestniczyć w
bankiecie, ale przydzielono straż, żebym nie wywołała kolejnego „skandalu”.
Szłam korytarzem w asyście dwóch opiekunów i przysłuchiwałam się ich
rozmowie.
- Zabiła lekarza, który się nią zajmował, a podczas ucieczki omal nie pozbawiła
życia połowy pacjentów i personelu.
- Wiadomo, dokąd zbiegła?
- Nie. Szukają jej. Ale wiesz, jak to bywa.
- Nie spodziewałem się tego po niej. Wciąż nie mogę uwierzyć.
- Sonia zawsze miała bzika. Zauważyłeś, że stawała się coraz bardziej
agresywna? Była zdolna do wszystkiego.
Podniosłam głowę.
- Sonia? Mówicie o pannie Karp? – spytałam. – Zabiła kogoś?
Strażnicy wymienili spojrzenia. Jeden z nich popatrzył na mnie z powagą.
- Przemieniła się w strzygę, Rose.
Stanęłam jak wryta.
- Panna Karp? Nie... To niemożliwe.
- A jednak – wtrącił drugi. – Zachowaj tę wiadomość dla siebie. To wielka
tragedia. Nie powinno się o tym plotkować.
Do końca wieczoru rozmyślałam tylko o pannie Karp. Zwariowana
nauczycielka. Zabiła, żeby przemienić się w strzygę. Trudno w to uwierzyć.
Po przyjęciu udało mi się zejść z oczu strażnikom i porozmawiać chwilę z Lissą
na osobności. Nasza więź była już wówczas silna. Na odległość czułam, jak bardzo
cierpi.
- Co się stało? – spytałam. Stałyśmy w kącie korytarza obok sali bankietowej.
Miała pusty wzrok. Cierpiała na migrenę, a mnie udzielił się jej ból.
- Nie wiem... Dziwnie się czuję. Mam wrażenie, że ktoś za mną chodzi.
Powinnam być czujna?
Nie wiedziałam, jak zareagować. Nie wierzyłam, by ktoś ją śledził, ale
pamiętałam, że panna Karp mówiła to samo. Wciąż się czegoś bała.
- Pewnie ci się zdaje – rzuciłam lekko.
- Możliwe – zgodziła się. Nagle zmrużyła oczy. – Wade nie potrafi trzymać
języka za zębami. Wciąż o tobie mówi. Wygaduje niestworzone rzeczy na twój
temat.
Nie przejęłam się tym.
- Daj spokój. To palant.
- Nienawidzę go. – Zaskoczył mnie jej ostry ton. – Prowadzimy razem kwestę.
Codziennie muszę słuchać bzdur, jakie wygaduje, i patrzeć, jak podrywa wszystko,
co się rusza. Zostałaś ukarana niesprawiedliwie. Wade powinien za to zapłacić.
Zaschło mi w ustach.
- Nic się nie stało... Dam sobie radę. Uspokój się, Liss.
- Stało się – warknęła ze złością. – Chciałabym się na nim odegrać. Zranić go
tak, jak on zranił ciebie. – Założyła ręce do tyłu i zaczęła chodzić w tę i z
powrotem.
Czułam jej rosnący gniew. Gotowała się z nienawiści. Odbierałam to wyraźnie.
Przestraszyła mnie nie na żarty. Wiedziałam, że się zagubiła, straciła poczucie
równowagi, a jednocześnie rozpaczliwie chciała coś zrobić. Cokolwiek.
Przypomniałam sobie incydent z kijem bejsbolowym. Pomyślałam o pannie Karp.
„Przemieniła się w strzygę, Rose”.
Nigdy wcześniej tak się nie bałam. Nawet wtedy, kiedy zobaczyłam Lissę w
pokoju Wade'a. Nawet kiedy uzdrowiła kruka. W tamtej chwili nie dbałam o to, że
strażnicy mogą mnie złapać. Nie poznawałam swojej przyjaciółki. Nie wiedziałam,
do czego jest zdolna. Jeszcze rok temu uśmiałabym się serdecznie, gdyby ktoś
powiedział, że Liss może dobrowolnie przemienić się w strzygę. Wtedy jednak nie
uwierzyłabym, że może podciąć sobie żyły albo szukać odwetu.
Poczułam nagłe, że Lissa jest gotowa spełnić swoją groźbę.
Musiałam ją powstrzymać. „Ocal ją. Ocal ją przed nią samą".
- Idziemy – oświadczyłam, chwytając ją pod ramię i prowadząc do wyjścia. –
Nie możemy tu zostać.
- Dokąd chcesz iść? Do lasu? – pytała zaskoczona.
Nie odpowiedziałam. Zmiana w moim zachowaniu zrobiła na niej spore
wrażenie, bo umilkła i pozwoliła się wyprowadzić na zewnątrz. Szłam w stronę
parkingu, gdzie stały samochody gości. Zauważyłam dużego lincolna. Kierowca
właśnie zapalił silnik.
- Ktoś odjeżdża wcześniej – poinformowałam Lissę, wyglądając zza zarośli.
Rozejrzałam się. Nikt nas nie widział. – Przyjdą tu lada chwila.
Wreszcie zrozumiała.
- Rose, ty chcesz... Nie możemy opuścić Akademii.
Nie uda nam się wymknąć straży.
- Nie będziemy próbować – oświadczyłam. – On to zrobi za nas.
- Jakim cudem?
Wzięłam głęboki oddech. Normalnie nigdy bym jej o nic takiego nie poprosiła,
ale w tamtej chwili wydało mi się to mniejszym złem.
- Kazałaś Wade'owi robić różne rzeczy, prawda?
Skrzywiła się, ale kiwnęła głową.
- Teraz zrobisz to samo. Podejdziesz do szofera i powiesz mu, żeby nas ukrył w
bagażniku.
Lissa była wstrząśnięta i przerażona. Nic nie rozumiała, czuła tylko lęk. Ten
sam lęk, który dręczył ją od kilku tygodni. Przestraszyła się, kiedy uzdrowiła
kruka, bała się swoich nastrojów i tego, co zrobiła z Wade'em. Strach ją wyczerpał,
znajdowała się na granicy wytrzymałości i żadna z nas nie wiedziała, jak to się
skończy. Ale ufała mi. Wierzyła, że potrafię zapewnić jej bezpieczeństwo.
- Dobrze – powiedziała i ruszyła w stronę samochodu. W pewnej chwili
zatrzymała się i odwróciła do mnie.
- Dlaczego? Po co to robimy?
Pomyślałam o jej wielkim gniewie, o pragnieniu zemsty na Wadzie.
Przypomniałam sobie pannę Karp -śliczną i kruchą pannę Karp, która przemieniła
się w strzygę.
- Zaopiekuję się tobą – odparłam. – Nie musisz wiedzieć nic więcej.
Teraz, w centrum handlowym Missouli, zadała to samo pytanie, stojąc między
rzędami markowych ciuchów.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Nie było potrzeby – powtórzyłam.
Szłyśmy w stronę przebieralni, wciąż rozmawiając szeptem.
- Boisz się, że stracę głowę, prawda? Że przemienię się w strzygę?
- Nie. To wykluczone. Nigdy byś tego nie zrobiła.
- A gdybym postradała zmysły?
- Bzdura – udałam rozbawienie. – Wtedy pewnie ogoliłabyś głowę i
zamieszkała w towarzystwie trzydziestu kotów.
Spochmurniała, ale nie odezwała się już ani słowem. Przystanęłyśmy przed
przymierzalnią. Lissa zdjęła czarną sukienkę z wieszaka. Uśmiechnęła się lekko.
- Została stworzona dla ciebie. Nie chcę słyszeć, że jest niepraktyczna.
Tunikę uszyto z czarnej, jedwabistej tkaniny. Miała prosty krój, bez ramiączek.
Sięgałaby mi do kolan. Lekko rozchylona u dołu, idealnie przylegałaby do ciała.
Niesamowicie prowokująca. Istne wyzwanie dla przepisów szkolnych.
- Idealna dla mnie – przyznałam. Nie mogłam oderwać od niej oczu. Pragnęłam
jej niemal do bólu. Taka sukienka mogła zmienić świat. Mogła stworzyć nową
religię.
Lissa wybrała mój rozmiar.
- Przymierz.
Potrząsnęłam głową.
- Nie mogę. Naraziłabym cię na niebezpieczeństwo. Żadna kiecka nie jest warta
twojej śmierci.
- W takim razie kupimy ją bez przymiarki – stwierdziła i poszła do kasy.
W miarę upływu godzin odczuwałam coraz większe zmęczenie. Nieustanna
koncentracja i wzmożona czujność dawały mi się we znaki. Poczułam ulgę, kiedy
weszłyśmy na koniec do sklepu jubilerskiego.
- Znalazłam coś dla ciebie. – Lissa wskazała palcem biżuterię wystawioną w
szklanej gablocie. – Ten naszyjnik doskonale pasuje do nowej sukienki.
Spojrzałam. Wisiorek w kształcie róży ze złota i brylantów na delikatnym
złotym łańcuszku. Brylanty!
- Nie cierpię róż.
Lissa uwielbiała obdarowywać mnie rzeczami w kolorze różowym albo w
kształcie róży. Myślę, że bawiły ją moje reakcje. Jednak mina jej zrzedła, kiedy
zobaczyła cenę wisiorka.
- Proszę, proszę. Nawet ty umiesz czasem wyhamować – drażniłam się z nią. –
Widzę, że przeszła ci ochota na szalone zakupy.
Poczekałyśmy na Wiktora i Nathalie. Kupił jej chyba coś ładnego, bo
dziewczyna rozpływała się ze szczęścia. Ucieszyłam się. Wiedziałam, że brakuje
jej kontaktu z ojcem i jego uwagi. Miałam nadzieję, że nie szczędził pieniędzy, by
to wynagrodzić.
Wracaliśmy do domu w milczeniu. Byliśmy zmęczeni, bo konieczność robienia
zakupów w ciągu dnia zakłóciła naszą normalną porę snu. Siedziałam obok
Dymitra. Oparłam głowę na siedzeniu i ziewnęłam, świadoma, że dotykamy się
ramionami. Paliły nas ta bliskość i więź.
- Więc już nigdy nie będę przymierzała ciuchów w sklepie? – spytałam cicho,
żeby nikogo nie budzić. Wiktor i strażnicy nie spali, ale dziewczyny się
zdrzemnęły.
- Owszem, w czasie wolnym od służby.
- Nigdy nie potrzebowałam wolnego. Zawsze chcę być przy Lissie – znowu
ziewnęłam. – Widziałeś tę sukienkę?
- Widziałem.
- Podoba ci się?
Nie odpowiedział, więc uznałam, że tak. – Myślisz, że narażę na szwank swoją
reputację, jeśli wystąpię w niej na tańcach?
- Narobisz zamieszania w całej szkole – odparł tak cicho, że ledwie usłyszałam.
Uśmiechnęłam się i... zasnęłam.
Kiedy się obudziłam, leżałam z głową opartą na jego ramieniu. Długi płaszcz
Dymitra okrywał mnie niczym koc. Przyjechaliśmy na miejsce. Zdjęłam z siebie
nakrycie i wysiadłam tuż za strażnikiem, w pełni wypoczęta i szczęśliwa.
Żałowałam tylko, że moja wolność się koń-czy.
- Wracam do więzienia – westchnęłam, idąc obok Lissy do głównego budynku.
– Może udałabyś atak serca, żebym zyskała jeszcze trochę swobody?
- Najpierw weź swoje zakupy. – Podała mi torbę. Chwyciłam ją i zakręciłam się
w miejscu. – Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę cię w tej sukience.
- Ja też. Jeśli pozwolą mi pójść na te tańce. Kirowa wciąż się zastanawia, czy
zasłużyłam.
- Pokaż jej te nudne ciuchy, które kupiłaś. Wpadnie w śpiączkę. Mnie samej
chce się ziewać na ich widok.
Roześmiałam się, wskoczyłam na drewnianą ławkę i szłam po niej obok Lissy.
- Nie są takie złe.
- Nie wiem, co myśleć o tej nowej, odpowiedzialnej Rose.
Wskoczyłam na drugą ławkę.
- Nie jestem aż tak odpowiedzialna.
- Hej! – zawołał Spiridon. Szedł za nami razem z innymi. – Wciąż jesteś na
służbie. Co to za zabawy?
- Wcale się nie bawię! – odkrzyknęłam, słysząc śmiech w jego głosie. –
Przysięgam, że... Cholera!
Szłam po trzeciej ławce z rzędu, zbliżając się do koń-ca. Naprężyłam mięśnie,
gotowa zeskoczyć, lecz w tej samej chwili coś złapało mnie za nogę. Drewniane
sztachety ławki wyglądały solidnie, a jednak załamały się pode mną, jakby były z
papieru. Noga uwięzia, a ja przechyliłam się gwałtownie w bok i runęłam na
ziemię. Usłyszałam trzask i nie był to odgłos pękającego drewna. Poczułam
przeszywający ból. Potem zemdlałam.
Rozdział XVIII
Rose,
bardzo się cieszę, że nie odniosłaś poważnych obrażeń po upadku. Uważam, że
to prawdziwy cud. Jesteś uroczą osobą, a Wasylisa ma szczęście, że może na ciebie
liczyć.
Rozdział XIX
Rozdział XX
OTWORZYŁAM USTA ZE ZDUMIENIA.
- Jak to? Zaraz… Masz na myśli seks?
Zaskoczenie odebrało mi rozum. Mason był zachwycony. Jesse wyglądał, jakby
chciał się zapaść pod ziemię.
- Oczywiście, że seks. Obiecała, że pójdzie z nami do łóżka, jeśli powiemy,
wiesz co.
Skrzywiłam się.
- Ale chyba nie robiliście tego jednocześnie?
- Nie! – Jesse zaprzeczył z niesmakiem. Sądząc po minie Ralfa, nie miałby nic
przeciw temu.
- Boże! – mruknęłam, odgarniając włosy z twarzy. – Nie mogę uwierzyć, że tak
bardzo nas nienawidzi.
- Hej – żachnął się Jesse. – Co to ma znaczyć? Nie jesteśmy znów tacy
odrażający. Ty i ja byliśmy bliscy…
- Niczego nie byliśmy bliscy.
Mason znów parsknął śmiechem. Nagle coś do mnie dotarło.
- Musiała to zrobić w czasie, kiedy jeszcze spotykała się z Aaronem.
Wszyscy trzej kiwnęli głowami.
- No, no.
Mia naprawdę musiała do nas czuć straszną nienawiść. Pożegnała się z rolą
skrzywdzonej dziewczyny i stała się socjopatyczną mścicielką. Dla chorobliwej
zemsty przespała się z tymi dwoma i zdradziła chłopaka, w którym zdawała się
zakochana po uszy.
Odeszliśmy ku wyraźnej uldze Jessego i Ralfa. Mason niedbale objął mnie
ramieniem.
- I co powiesz? Jestem wielki, prawda? Śmiało, możesz to przyznać. Nie obrażę
się.
Parsknęłam śmiechem.
- Jak się dowiedziałeś?
- Kilka osób było mi winnych przysługę. Niektórym zagroziłem. Pomocny
okazał się również fakt, że Mia nie może mi nic zrobić.
Przypomniałam sobie ostatnią rozmowę. Nie sądziłam, żeby była bezbronna, ale
nie powiedziałam tego głośno.
- W poniedziałek zaczną o tym rozpowiadać – ciągnął Mason. – Dali słowo. W
porze lunchu zatrzęsie się cała szkoła.
- Dlaczego nie teraz? – spytałam z niezadowoloną miną. – Przespali się z
dziewczyną, więc to ona ucierpi bardziej.
- Fakt. Ale chcieli z tym poczekać. Ty możesz od razu zabrać się do dzieła.
Zróbmy transparent.
Pomyślałam, ile razy Mia nazwała mnie suką oraz dziwką, i uznałam, że to
świetny pomysł.
- Mamy flamastry i papier…?
Urwałam, bo w tej samej chwili dostrzegłam Lissę. Stała w wianuszku
wielbicieli. Aaron obejmował ją w talii. Miała na sobie lśniącą bawełnianą tunikę
w odcieniu różu, którego nie umiałam nazwać. Jasne włosy upięła w kok
maleńkimi kryształowymi spinkami. Z daleka przypominało to koronę.
Księżniczka Wasylisa.
Znów ogarnęły mnie te same uczucia. Była niespokojna i nie bawiła się dobrze.
W ciemnym kącie po przeciwnej stronie sali przyczaił się Christian.
Obserwował ją. Jak cień.
- Daj spokój. – Mason zauważył, że się jej przyglądam. – Nie myśl o tym
dzisiaj.
- To nie takie proste.
- Popadasz w przygnębienie. A smutek nie pasuje do tej seksownej kiecki.
Chodź, widzę Eddiego.
Odciągnął mnie, ale zdążyłam po raz ostatni popatrzeć na Lissę. Spotkałyśmy
się wzrokiem. Poczułam jej żal.
Otrząsnęłam się jednak i zdołałam nawet uśmiechnąć, kiedy podeszliśmy do
grupki nowicjuszy. Od razu znaleźliśmy się w centrum uwagi, opowiadając o Mii.
Odzyskałam dobre imię i zarazem zemściłam się na niej. Przyznam, że to było
wspaniałe. Patrzyłam, jak nasi słuchacze rozchodzą się po sali i wieści o skandalu
zataczają coraz szersze kręgi. Nie musiałam czekać do poniedziałku. Wkrótce
przestałam o tym myśleć. Naprawdę dobrze się bawiłam. Odnalazłam się w dawnej
roli. Wygłupiałam się i flirtowałam, zadowolona, że mimo dłuższej przerwy nie
straciłam wprawy. Tymczasem zbliżała się pora, kiedy mieliśmy wymknąć się do
Eddiego. W pewnej chwili poczułam, że Lissa staje się coraz bardziej niespokojna.
Przerwałam rozmowę i odrwóciłam się, szukając jej wzrokiem.
Nadal brylowała jako główna gwiazda w swoim prywatnym układzie
słonecznym. Zauważyłam jednak, że Aaron nachyla się nad nią i szepcze coś do
ucha. Lissa uśmiechała się sztucznie. Była coraz bardziej zdenerwowana.
I nagle to się stało. Zobaczyłam, że Amia idzie w ich stronę. Cokolwiek miała
do powiedzenia, postanowiła nie zwlekać. Wielbiciele Lissy wpatrywali się w jej
drobną sylwetkę w różowej sukience. Mia gestykulowała gwałtownie,
wykrzywiając usta. Nie słyszałam słów, ale uczucia płynące od Lissy stawały się
coraz bardziej mroczne.
- Muszę tam iść – powiedziałam Masonowi.
Przyśpieszyłam kroku, prawie podbiegłam do Lissy, lecz usłyszałam tylko
końcówkę tyrady. Mia wrzeszczała, podchodząc coraz bliżej do ofiary. Widać
dotarły już do niej wieści o zdradzie Jessego i Ralfa.
- …Ty i ta twoja przyjaciółka. Suka. Powiem wszystkim, że jesteś wariatką.
Musieli cię zamknąć w klinice, bo dostałaś świra. Przyjmujesz leki. To dlatego
zniknęłyście razem z Rose. Nie chciałyście, żeby ktoś się dowiedział…
Niedobrze. Tak jak przy naszym pierwszym spotkaniu w stołówce, złapałam ją
za fraki i odciągnęłam.
- Cóż to?! – ryknęłam. - Znowu ty? Ostrzegałam, żebyś się do niej nie zbliżała.
Mia wyszczerzyła kły. Już dawno pozbyłam się współczucia dla niej. Była
niebezpieczna.
Przygarbiła się, gotowa do ataku. Jakimś cudem dowiedziała się o przyczynie
pobytu Lissy w klinice. To nie były domysły. Mówiła to, co widzieli strażnicy
obecni przy zdarzeniu, oraz to, co ja sama im opowiedziałam. Może udało jej się
zajrzeć do ich raportów albo zakradła się do kartoteki w gabinecie lekarskim.
Lissa też się domyśliła i wyraz jej twarzy całkowicie się zmienił. Nie była już
wyniosłą księżniczką, stała się bezbronną, wystraszoną dziewczynką. Podjęłam
decyzję w jednej chwili. Nie przejmowałam się obietnicą Kirowej, że odzyskam
wolność za dobre sprawowanie. Nie dbałam o imprezy. W tamtej chwili byłam
gotowa zniszczyć sobie życie.
Nie radzę sobie z kontrolowaniem impulsów.
Wymierzyłam Mii potężny cios. Uderzyłam ją mocniej niż Jessego. Usłyszałam
trzask pękającej kości, kiedy moja pięść zetknęła się z jej nosem. Polała się krew.
Ktoś krzyknął. Mia jęknęła i upadła na stojące z tyłu dziewczyny, które podniosły
wrzask w obawie o poplamienie sukienek. Rzuciłam się na nią i zdążyłam uderzyć
po raz drugi, zanim ktoś mnie odciągnął. Nie opierałam się tak jak wtedy, kiedy
wyprowadzono mnie z lekcji pana Nagya. Spodziewałam się interwencji.
Pozwoliłam, by strażnicy mnie chwycili, podczas gdy Kirowa usiłowała
przywrócić spokój na sali. Nie obchodziło mnie, co ze mną zrobią. Już nie. Mogli
mnie ukarać albo wyrzucić. Nie miało to najmniejszego znaczenia. Poradzę sobie.
Z daleka za tłumem przestraszonych uczniów dostrzegłam postać w różowej
sukience. Lissę. Moje wzburzenie przesłoniło mi na chwilę jej uczucia, ale zaraz
opadły mnie z wielką siłą. Załamanie. Rozpacz. Wszyscy poznali jej sekret.
Poukładają sobie fragmenty układanki. Będzie musiała stawić czoło sytuacji i nie
da sobie z tym rady.
Wiedziałam, że nie mogę nic zrobić, więc rozglądałam się, szukając
jakiejkolwiek pomocy. Dostrzegłam postać czającą się w ciemnościach.
- Christian! – wrzasnęłam. Chłopak wpatrywał się w odchodzącą Lissę, ale
odwrócił głowę na dźwięk swojego imienia. Strażniczka chwyciła mnie za ramię.
- Cicho bądź.
Zignorowałam ją.
- Biegnij za nią! – krzyknęłam do Christiana. – Szybko!
Nie poruszył się. Jęknęłam.
- Biegnij, idioto!
Znowu zostałam uciszona, ale coś w nim drgnęło. Zerwał się z miejsca i
popędził w kierunku, gdzie zniknęła Lissa. Tego wieczoru zostawili mnie w
spokoju. Wiedziałam, jakie piekło rozpęta się nazajutrz. Zawieszą mnie albo
wydalą z Akademii. Tymczasem Kirowa miała ręce poplamione krwią Mii i trudne
zadanie opanowania histerii na sali. Strażnicy odprowadzili mnie do pokoju i
zostawili pod opieką matrony, która ostrzegła, żebym nie próbowała uciekać, bo
będzie do mnie zaglądać co godzinę. Dwoje strażników objęło wartę przed
wejściem do dormitorium. Traktowali mnie jak groźną przestępczynie.
Pomyślałam, że zepsułam imprezę Eddiego; nie uda mu się przemycić nikogo do
pokoju.
Nie zważając na sukienkę, położyłam się na podłodze i zwinęłam w kłębek.
Skoncentrowałam się na Lissie. Uspokoiła się nieco. Nie otrząsnęła się jeszcze z
rozpaczy po incydencie na balu, ale Christian działał na nią kojąco. Nie
wiedziałam, czy pocieszał ją słowami, czy może czymś więcej, ale nie obchodziło
mnie to. Czuła się lepiej, więc nie zrobi żadnego głupstwa. Mogłam zająć się sobą.
Będę miała kłopoty. Rewelacje Mii i Jessego postawią całą szkołę do góry
nogami. Pewnie zostanę wydalona i zmuszona zamieszkać w komunie kobiet
dampirów. Pozostawała mi nadzieja, że przynajmniej Lissa uświadomi sobie, jak
bardzo Aaron ją nudzi, i wybierze Christiana. Z jednej strony tak pewnie byłoby
lepiej, ale z drugiej… Christian. Christian.
Stało mu się coś złego.
Wśliznęłam się na powrót do ciała Lissy i w tej samej chwili ogarnęło mnie
przerażenie. Otaczali ją. Kobiety i mężczyźni, którzy wyłonili się znikąd.
Wtargnęli na poddasze, gdzie siedziała z Christianem. Chłopak rzucił się na nich, z
jego palców wystrzeliły płomienie. Jeden z napastników uderzył go w głowę czymś
twardym i Christian upadł. Nie chciałam, żeby coś mu się stało, ale nie wolno mi
było marnować teraz energii na zajmowanie się nim. Bałam się o Lissę. Nie
mogłam pozwolić, żeby ją skrzywdzili. Musiałam ją ocalić, zabrać z tego miejsca.
Ale jak to zrobić? Dzieliła nas spora odległość, a ja nie mogłam nawet wyjść z jej
głowy, a co dopiero pobiec na strych.
Napastnicy osaczali Lissę coraz ciaśniejszymi kręgami, nazywali księżniczką i
zapewniali, że są strażnikami. Powtarzali, że nic jej nie grozi. Rzeczywiście
przypominali strażników. Na pewno byli dampirami. Poruszali się precyzyjnie, jak
doskonale wyszkoleni opiekunowie. Nie rozpoznałam w nich jednak strażników ze
szkoły. Lissa też ich nie znała. Gdyby mówili prawdę, nie zaatakowaliby
Christiana. Nie wiązaliby Lissie rąk i nie kneblowali jej ust.
Raptem jakaś siła wypchnęła mnie z jej głowy. Rozejrzałam się po pokoju.
Musiałam tam wrócić i dowiedzieć się, co się stało. Połączenie zazwyczaj
wygasało powoli, a tym razem miałam uczucie, jakby zostało przerwane. Coś
ściągnęło mnie z powrotem do pokoju. Nic z tego nie rozumiałam. Co to mogło
być? Zaraz…
W jednej chwili wszystko zniknęło.
Nie mogłam sobie przypomnieć, o czym myślałam. Ostatnie minuty zostały
wymazane z mojego umysłu. Gdzie byłam? Z Lissą? Co się z nią stało?
Wstałam i objęłam się ramionami. Bezskutecznie próbowałam sobie
przypomnieć, co się wydarzyło. Lissa. Coś niedobrego przytrafiło się Lissie.
„Idź do Dymitra – odezwał się głos w mojej głowie. – Nie zwlekaj”.
Oczywiście. Nagle zatęskniłam za nim ciałem i duszą. Czułam, że muszę do niego
biec. To okropne, że nie ma go przy mnie.
Sam powiedział, żebym go powiadomiła o wszelkich problemach związanych z
Lissą. Nie mogłam tylko sobie przypomnieć, co jej się stało… Nie szkodzi, Dymitr
będzie wiedział, co robić.
Nietrudno było przedostać się do skrzydła dormitorium, które zajmowali
strażnicy. Wartownicy pilnowali tylko, żebym nie wyszła na zewnątrz. Nie
wiedziałam, w którym pokoju mieszka Dymitr, lecz nieznana siła popychała mnie
we właściwym kierunku. Instynktownie podbiegłam do drzwi i zastukałam, jak
mogłam najgłośniej.
Otworzył po chwili. Brązowe źrenice rozszerzyły się na mój widok ze
zdziwienia.
- Rosie?
- Wpuść mnie. Chodzi o Lissę.
Usunął się, żeby zrobić mi przejście. Wyciągnęłam go z łóżka. Zauważyłam
zmiętą pościel w pokoju oświetlonym jedynie słabym światłem lampki nocnej.
Dymitr był w samych spodniach od pidżamy; nigdy jeszcze nie widziałam jego
nagiego torsu. Wyglądał bosko. Kosmyki ciemnych włosów opadały mu na brodę.
Były wilgotne, jakby mężczyzna właśnie wyszedł spod prysznica.
- Co się stało?
Dźwięk jego głosu poraził mnie i odebrał mi zdolność mówienia. Nie mogłam
oderwać od niego oczu. Ta sama siła, który przyciągnęła mnie do jego pokoju,
teraz popychała w jego ramiona. Zapragnęłam, żeby mnie dotykał, ta myśl
zawładnęła mną całkowicie. Tak bardzo mnie pociągał. Wpatrywałam się w niego
z zachwytem. Działo się coś dziwnego, ale nie chciałam się nad tym zastanawiać.
Nie w tej chwili, kiedy byliśmy razem. Przewyższał mnie o jakieś trzydzieści
centymetrów. Mogłabym go pocałować, gdyby się nachylił. Położyłam mu rękę na
piersi. Jak cudownie czuć pod palcami jego ciepłą, gładką skórę.
- Rose! – zawołał, cofając się o krok. – Co robisz?
- A jak myślisz?
Przysunęłam się bliżej. Potrzeba dotykania i całowania go zawładnęła mną bez
reszty.
- Jesteś pijana? – spytał, wystawiając rękę w ostrzegawczym geście.
- Niestety nie. – Nagle ogarnęła mnie niepewność. – Sądziłam, że chcesz… Nie
podobam ci się?
Od dawna czułam napięcie między nami, ale Dymitr ani razu nie powiedział mi,
że jestem ładna. Chwilami sądziłam, że mu się podobam, chociaż nigdy nie wyraził
tego wprost. Wielu chłopaków zapewniało mnie, że jestem dla nich uosobieniem
seksu, a ja chciałam to usłyszeć od tego jedynego mężczyzny, którego pragnęłam.
- Rose, nie wiem, co cię napadło, ale musisz natychmiast wracać do pokoju.
Kiedy znów spróbowałam się do niego zbliżyć, powstrzymał mnie, chwytając
mocno za nadgarstki. W tej samej chwili zadrżałam i zobaczyłam, że wyraz jego
twarzy się zmienił. Coś w nim drgnęło. Jakby zapomniał o ostrożności zapragnął
mnie równie mocno jak ja jego. Puścił moje ręce i przesunął dłońmi po ramionach.
Objął mnie mocno i spojrzał mi w oczy pociemniałym, głodnym wzrokiem.
Czułam, jak kładzie mi rękę na karku i wplata palce we włosy. Drugą ręką ujął
mnie pod brodę i uniósł lekko moją twarz, a potem nachylił się i musnął wargami
moje usta.
Zadrżałam.
- Uważasz, że jestem ładna?
Patrzył na mnie z powagą.
- Jesteś piękna.
- Piękna?
- Tak bardzo, że czasem mnie to boli.
Jego usta znów odnalazły moje, muskając je z początku delikatnie, a potem
coraz bardziej natarczywie, namiętnie. Pocałunki paliły jak ogień. Przesuwał ręce
coraz niżej po moich plecach, aż opadły na biodra. Zebrał palcami tkaninę sukienki
i pociągnął w górę. Topniałam pod jego dotykiem, oszołomiona pocałunkami.
Dymitr unosił sukienkę coraz wyżej, aż wreszcie ściągnął ją ze mnie przez głowę i
rzucił na podłogę.
- Szybko się jej pozbyłeś – sapnęłam. – Myślałam, że ci się podoba.
- Podoba mi się – oddychał równie ciężko, jak ja. – Bardzo.
A potem zaniósł mnie do łóżka.
Rozdział XXI
Rozdział XXII
UZDROWIĆ CIEBIE?
Uzdrowić jego? Powtórzyłam po niej w myślach.
- Jesteś moją jedyną nadzieją – wyjaśnił cierpliwie. – Tylko ty możesz mnie
wyleczyć. Obserwowałem cię od lat i czekałem do chwili, kiedy zyskam pewność.
Lissa potrząsnęła głową.
- Nie mogę… Nie. Nie umiem tego dokonać.
- Masz potężną moc uzdrawiania. Nikt nie podejrzewa, jak potężną.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Daj spokój, Wasyliso. Wiem o kruku – Nathalie cię widziała. Śledziła cię.
Poza tym uzdrowiłaś Rose.
Nie było sensu zaprzeczać.
- To co innego. Rose nie była poważnie chora. A ty… Nie potrafię uleczyć
zespołu Sandowskiego.
- Nie była chora? – Wiktor się roześmiał. – Nie mówimy o jej kostce, choć
wiele dokonałaś w tym względzie. Mam na myśli tamten wypadek. Masz rację.
Rose nie była chora. Ona wtedy zginęła.
Książę zrobił pauzę dla lepszego efektu.
- To… Nie… Przeżyła – wyjąkała wreszcie Lissa.
- Nieprawda. Teraz żyje, ale wtedy… Przeczytałem wszystkie raporty z
wypadku. Nie mogła przeżyć. Odniosła zbyt wiele obrażeń. To ty przywróciłaś ją
do życia – westchnął na poły z zadumą, na poły ze znużeniem. – Od dawna
podejrzewałem, że możesz to zrobić. Przeprowadziłem kilka testów… Musiałem
się przekonać, czy potrafisz kontrolować swój dar…
Lissa zrozumiała i jęknęła.
- Te martwe zwierzęta. To ty.
- Z pomocą Nathalie.
- Jak mogłeś?
- Potrzebowałem niezbitych dowodów. Zostało mi kilka tygodni życia,
Wasyliso. Jeśli potrafisz wskrzeszać zmarłych, bez wątpienia poradzisz sobie z
zespołem Sandowskiego. Musiałem się przekonać, czy zdołasz uzdrowić mocą
swojej woli, a nie tylko w chwilach paniki.
- Dlaczego mnie porwałeś? – W oczach Lissy zabłysnął gniew. – Jesteś moim
krewnym. Skoro chciałeś, żebym ci pomogła… Jeśli uznałeś, że potrafię to
zrobić… - Ton jej głosu i uczucia powiedziały mi, że nie wierzy w swoje
zdolności. – Nie musiałeś mnie porywać. Mogłeś poprosić.
- Nie wystarczy mi jednorazowa pomoc. Poświęciłem sporo czasu, żeby się
dowiedzieć, kim jesteś. Dotarłem do najstarszych źródeł – rękopisów, których nie
znajdziesz w muzeach morojów. Kiedy przeczytałem o panującym duchu…
- O czym?
- O duchu. Mówię o twojej specjalizacji.
- Jeszcze jej nie wybrałam! Jesteś szalony.
- A skąd czerpiesz tę niezwykłą moc? Duch jest żywiołem, nad którym panuje
niewiele ludzi.
Lissa wciąż jeszcze była wzburzona porwaniem oraz wiadomością, że
przywróciła mi życie.
- Nie wierzę ci. Musiałabym usłyszeć o żywiole ducha. On nie istnieje!
- Został zapomniany. Dziś, kiedy pojawia się ktoś, kto włada tym żywiołem,
nikt sobie tego nie uświadamia. Wszyscy są przekonani, że taka osoba nie ma
żadnej specjalizacji.
- Słuchaj, jeśli chcesz mnie… - Nagle urwała. Była rozgniewana i
przestraszona, ale przez cały czas analizowała rewelacje Wiktora. Wreszcie
zrozumiała. – O Boże. Władimir i panna Karp.
Książę spojrzał na nią.
- Więc wiedziałaś o tym od początku.
- Nie! Przysięgam. Rose badała taką możliwość… Powiedziała, że byli tacy jak
ja… - Strach Lissy zmienił się w przerażenie. Wiadomość była szokująca.
- Rose miała rację. W księgach napisano, że Władimir był „przepełniony
duchem”. – Wiktor najwyraźniej uważał, że to zabawne. Widząc jego uśmieszek,
miałam ochotę mu przyłożyć.
- Sądziłam… - Lissa wciąż jeszcze miała nadzieję, że książę się myli.
Świadomość braku specjalizacji dawała większe poczucie bezpieczeństwa niż
możliwość panowania nad nieznanym żywiołem. – Myślałam, że chodzi o Ducha
Świętego.
- Wszyscy tak myślą, jednak popełniają błąd. To żywioł obecny w nas
wszystkich. Panowanie nad nim pozwala kontrolować pozostałe.
Więc nie byłam daleka od prawdy, kiedy podejrzewałam, że Lissa może się
specjalizować we wszystkich żywiołach.
Moja przyjaciółka bardzo się starała zachować spokój mimo szokujących
wiadomości.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Nieważne, czy potrafię władać duchem,
czy nie. Dlaczego mnie porwałeś?
- Przekonałaś się już, że duch może uzdrawiać dolegliwości i zranienia fizyczne.
Niestety jego działanie ma charakter doraźny. Kostka Rose. Rany po wypadku.
Choroby przewlekłe, także genetyczne, jak zespół Sandowskiego, wymagają
ciągłego uzdrawiania. W przeciwnym razie powracają. Tak jest w moim
przypadku. Jesteś mi potrzebna, Wasyliso. Musisz mi pomóc zwalczyć chorobę,
żebym mógł żyć dalej.
- Nadal nie wiem, dlaczego mnie porwałeś – upierała się Lissa. – Pomogłabym
ci, gdybyś mnie poprosił.
- Nie pozwoliliby. Władze szkoły. Rada. Kiedy dowiedzieliby się o twoich
zdolnościach, natychmiast zaczęliby rozprawiać o etyce. O kryteriach wyboru osób
potrzebujących twojej pomocy. Uznaliby, że nie możesz uzdrawiać, kogo chcesz.
Zarzuciliby ci, że próbujesz zastąpić Boga. Zapewne chcieliby również się
przekonać, czy ci to nie szkodzi.
Lissa zwiesiła głowę, myśląc o cenie, jaką już musiała zapłacić za używanie
swojego daru. Wiktor zauważył to i skinął głową.
- Tak. Nie zamierzam cię okłamywać. To będzie trudne. Skazuję cię na
kompletne wyczerpanie mentalne oraz fizyczne. Jednak nie mam wyboru. Przykro
mi. Oczywiście zapewnię ci karmicieli i wszelkie wygody.
Zerwała się z krzesła, ale strażnik natychmiast zmusił ją, żeby usiadła z
powrotem.
- Jak to sobie wyobrażasz? Mam być twoim więźniem? Prywatną pielęgniarką?
Wiktor powtórzył irytujący gest otwartą dłonią.
- Przykro mi. Nie mam wyboru.
W jednej chwili lęk ustąpił miejsca wściekłości. Lissa odezwała się niskim,
spokojnym głosem.
- Rzeczywiście. Ty nie masz wyboru. Mówimy o mnie.
- To również najlepsze wyjście dla ciebie. Wiesz, co się stało z twoimi
poprzednikami. Władimir pogrążył się w obłędzie. Sonia Karp zniknęła bez śladu.
Cierpisz nieustannie od czasu, kiedy zdarzył się tamten wypadek, ale nie tylko z
powodu straty najbliższych osób. Od tamtej pory używasz swojego ducha.
Wypadek obudził w tobie moc. Byłaś tak wstrząśnięta śmiercią Rose, że potrafiłaś
przywrócić ją do życia. W tej samej chwili uformowała się więź między wami. Nie
możesz tego cofnąć. Żywioł ducha jest bardzo potężny i niebezpieczny. Ci, którzy
specjalizuję się w żywiole ziemi, czerpią moc z ziemi. A duch? Jak myślisz, skąd
pochodzi jego moc?
Spojrzała na niego uważnie.
- Z ciebie samej, z twojego wnętrza. Jest cząstką twej istoty. Aby uzdrowić
kogoś, musisz oddać część siebie. Im częściej będziesz to robić, tym szybciej
stracisz siły. Na pewno już to odkryłaś. Widzę, jaka stałaś się krucha, jak łatwo cię
zranić.
- Nie jestem krucha – warknęła Lissa. – Nie popadnę w obłęd. Przestanę używać
ducha, zanim mój stan się pogorszy.
Książę się uśmiechnął.
- Przestaniesz używać? Równie łatwo mogłabyś przestać oddychać. Duch
kieruje się swoimi planami… Nie uwolnisz się od potrzeby pomagania innym i
uzdrawiania. To jest część twojej osobowości. Oparłaś się pokusie wskrzeszenia
zwierząt, ale nie dałaś rady w przypadku Rose. Nie potrafisz nawet zrezygnować z
używania wpływu, mocy ofiarowanej ci również przez ducha. Nie możesz tego
zmienić. Nie uciekniesz przed tym. Lepiej zostań tutaj, w odosobnieniu, z daleka
od napięć i stresu. W Akademii stracisz równowagę psychiczną albo będziesz
zmuszona do zażywania tabletek, które wprawdzie poprawią ci samopoczucie, ale
przytępią twoją moc.
Poczułam, jak Lissę ogarnia spokój i pewność. Nie widziałam jej takiej od lat.
- Kocham cię, wujku Wiktorze, ale to do mnie należy decyzja w tej sprawie. Nie
masz argumentów. Każesz mi poświęcić życie dla ciebie. To nieuczciwe.
- Zastanów się, czyje życie jest ważniejsze. Ja też cię kocham. Bardzo. Ale
społeczność morojów słabnie. Ciągłe napaści strzyg przerzedziły nasze szeregi.
Dawniej to my je tropiliśmy. Dziś Tatiana i arystokraci muszą ukrywać się przed
nimi. Ty i twoi rówieśnicy żyjecie w odosobnieniu. Dawniej szkolono nas do walki
u boku waszych opiekunów! Uczono was używać magii jako broni. Dziś jest
inaczej. Czekamy bezczynnie. Staliśmy się ofiarami. – Książę odwrócił wzrok.
Obie z Lissa zauważyłyśmy, jak bardzo jest zaangażowany. – Zmieniłbym to,
gdybym został królem. Rozpętałbym rewolucję, jakiej nie widzieli jeszcze moroje
ani strzygi. To ja powinienem odziedziczyć koronę Tatiany. Królowa zdecydowała
się przekazać mi władzę, zanim odkryto moją chorobę. Gdybym wyzdrowiał…
Gdybym został uzdrowiony, zająłbym należne mi miejsce…
Jego słowa dały Lissie do myślenia. Nigdy wcześniej nie zastanawiała się nad
sytuacją morojów i czy można ją zmienić. Jak by to było, gdyby stanęli znowu u
boku swoich strażników, by walczyć ze strzygami i złem? Przypomniała sobie, że
Christian mówił o używaniu magii jako broni. Tak, podzielała przekonania
Wiktora, lecz ani jej, ani mnie nie przyszło do głowy, żeby zgodzić się na takie
żądania.
- Przykro mi – szepnęła. – Współczuję ci, ale proszę, nie każ mi tego robić.
- Nie mam wyboru.
Popatrzyła mu prosto w oczy.
- Nie zgadzam się.
Wiktor schylił lekko głowę i wtedy z cienia wyłoniła się jakaś postać. Wampir.
Nie znałam go. Podszedł do Lissy z tyłu i rozwiązał jej ręce.
- To jest Kenneth. – Wiktor wyciągnął ręce do Lissy. – Proszę cię, Wasyliso,
weź mnie za ręcę i uzdrów mnie, tak jak uzdrowiłaś Rose.
Potrząsnęła głową.
- Nie.
Wiktor odezwał się teraz ostrzejszym głosem.
- Proszę. Potrafię cię do tego zmusić, ale wolałbym, żebyś zrobiła to
dobrowolnie.
Nie ugięła się jednak, a wtedy książę wykonał nieznaczny gest w stronę
Kennetha.
Poczułam ból.
Lissa krzyknęła. Krzyknęłam w tej samej chwili.
Dymitr drgnął i samochód lekko skręcił. Obrzucił mnie niespokojnym
spojrzeniem i próbował zjechać na pobocze.
- Nie, nie! Jedźmy dalej! – przycisnęłam palce do skroni. – Musimy ją znaleźć.
Siedząca z tyłu Alberta nachyliła się i położyła dłoń na moim ramieniu.
- Co się dzieje, Rose?
Oczy zaszły mi łzami.
- Torturują ją… powietrzem. Ten człowiek… Kenneth… wpycha powietrze do
jej głowy. Mam uczucie, że moja… jej czaszka… za chwilę eksploduje. –
Rozpłakałam się.
Dymitr obserwował mnie kątem oka, dociskając pedał gazu do dechy.
Kenneth nie poprzestał na stosowaniu presji. Teraz uniemożliwiał Lissie
normalne oddychanie. Na przemian wtłaczał jej powietrze do płuc i pozbawiał ją
możliwości zaczerpnięcia oddechu, tak że zaczynała się dusić. Za pierwszym
razem wytrzymała to z trudem. Za drugim była bliska załamania. Pomyślałam, że
już teraz zrobiłabym wszystko, czego chcieli.
Lissa uległa.
Oszołomiona i obolała, ujęła dłonie Wiktora. Nigdy wcześniej nie byłam w jej
głowie, kiedy używała magii. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. W pierwszej
chwili nic nie czułam. Wiedziałam tylko, że Lissa się koncentruje. A potem… Nie
wiem, jak to opisać. Otoczyły mnie kolory, światło, muzyka, życie, radość i miłość.
Odczuwałam wspaniałe rzeczy.
Lissa wezwała na pomoc te wszystkie cudowności i przesłała je Wiktorowi.
Czułam przepływ magii, czystej, jasnej i pięknej. To było życie. Jej życie.
Jednocześnie traciła siły. Kiedy moc połączonych duchem żywiołów przeniknęła
do ciała Wiktora, poczuł się znacznie lepiej.
Obserwowałam zaskakujące zmiany w jego wyglądzie. Skóra wygładziła się,
zmarszczki zniknęły. Rzadkie siwe włosy zgęstniały, odzyskując barwę lśniącej
czerni. W zielonych oczach rozbłysło światło.
Wiktor stał się mężczyzną, jakiego Lissa pamiętała z okresu dzieciństwa. Była
tak wyczerpana, że zemdlała.
Zrelacjonowałam w skrócie, co się wydarzyło. Dymitr słuchał z pociemniałą
twarzą, raz po raz wyrzucając z siebie przekleństwa, których nie rozumiałam, bo
mówił po rosyjsku. Kiedy dotarliśmy w pobliże domku, Alberta telefonem
komórkowym wezwała resztę ekipy. Nasz oddział składający się z dwunastu
strażników zaczął planować strategię. Wysłano kogoś na zwiady. Wkrótce
wiedzieliśmy już, ile osób znajduje się w środku i wokół domu. Widząc, że akcja
się rozpoczyna, wysiadłam z wozu, ale Dymitr mnie zatrzymał.
- Nie, Roza. Zostaniesz tutaj.
- Nie ma mowy. Muszę ją ratować.
Strażnik ujął mnie pod brodę i popatrzył mi w oczy.
- Już to zrobiłaś. Wykonałaś zadanie i dobrze się spisałaś. A teraz trzymaj się z
boku. Oboje z Lissą cię potrzebujemy.
Umilkłam tylko dlatego, że nie było sensu dłużej się z nim spierać. Dymitr
dołączył do reszty. Zaraz potem zniknęli mi z oczu między drzewami.
Westchnęłam ciężko i rozłożyłam fotel kopniakiem. Ogarnęło mnie potworne
zmęczenie. Słońce sączyło się przez zacienione szyby, ale dla mnie nastała pora
snu. Tak wiele się wydarzyło. Wyczerpana napięciem i cierpieniem Lissy, mogłam
lada chwila stracić przytomność, tak jak ona.
Ale Lissa się przebudziła.
Jej uczucia stopniowo obejmowały nade mną panowanie. Leżała na sofie w
domku. Musiał ją tam zanieść któryś z opiekunów Wiktora. Książę – zdrowy i
zadowolony z siebie – w kuchni ustalał plan działania ze strażnikami. Rozmawiali
przyciszonymi głosami.
Tylko jeden strażnik trzymał wartę przy śpiącej. Pomyślałam, że łatwo będzie
go zdjąć, kiedy wtargnie tam Dymitr z brygadą twardzieli. Lissa otworzyła powoli
oczy i obserwowała go przez chwilę, a potem odwróciła twarz do okna. Wciąż
kręciło jej się w głowie, ale zdołała usiąść na sofie. Strażnik obrzucił ją czujnym
spojrzeniem. Uśmiechnęła się do niego.
- Będziesz milczał, cokolwiek zrobię – powiedziała. – Nie zawołasz o pomoc
ani nie powiadomisz nikogo, że wyszłam. Dobrze?
Mężczyzna skinął posłusznie głową. Lissa przysunęła się do okna i otworzyła
je. Przez cały czas biła się z myślami. Sesja z Wiktorem osłabiła ją. Nie wiedziała,
gdzie jest i jak daleko uda jej się uciec, zanim ktoś zauważy, że zniknęła.
Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że jest to być może jedyna szansa ucieczki.
Nie zamierzała spędzić reszty życia samotnie w leśnej chatce.
W innej sytuacji pochwaliłabym ją za odwagę, ale nie teraz. Wiedziałam, że
nadciąga pomoc. Powinna zostać na miejscu. Niestety, nie mogła mnie usłyszeć.
Wyskoczyła przez okno, a ja zaklęłam głośno.
- Co? Co zobaczyłaś? – usłyszałam czyjś głos.
Zerwałam się z fotela i wyrżnęłam głową w sufit. Odwróciłam się i zobaczyłam
Christiana, który gramolił się spod sprzętu ułożonego w tyle samochodu.
- Co ty tu robisz?
- A jak myślisz? Zadekowałem się po cichu.
- Sądziłam, że miałeś wstrząs mózgu.
Chłopak wzruszył ramionami. Pomyślałam, że tworzyli wspaniałą parę. Oboje
byli zdolni popełnić szaleństwo, nie zważając na własne bezpieczeństwo i zdrowie.
Jednak gdyby Kirowa nie pozwoliła mi pojechać z Dymitrem, ja też ukryłabym się
w bagażniku.
- Co się dzieje? – Christian powtórzył pytanie. – Zobaczyłaś coś nowego?
Streściłam mu przebieg wypadków w domku i wysiadłam. Ruszył za mną bez
wahania.
- Ona nie wie, że jesteśmy w pobliżu. Muszę ją odnaleźć, zanim umrze z
wyczerpania.
- A strażnicy? Mam na myśli naszych opiekunów. Powiesz im, że uciekła?
Pokręciłam głową.
- Pewnie już są w środku. Muszę znaleźć Lissę.
Skręciła na prawo od domku. Mogłam pójść w tę stronę, ale wiedziałam, że nie
namierzę jej z tej odległości. Nieważne. Musiałam ją odnaleźć. Widząc wyraz
twarzy Christiana, nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
- Tak, wiem. Idziesz ze mną.
Rozdział XXIII
NIGDY WCZEŚNIEJ NIE PRZYCIĄGAŁA MNIE z tak wielką siłą. Nigdy też
nie przeżywałyśmy wspólnie równie dramatycznych wydarzeń. Biegłam przez las,
bez przerwy opierając się mocy jej myśli i uczuć. Mijaliśmy zarośla i
lawirowaliśmy między drzewami, coraz dalej i dalej od domku. Żałowałam, że nie
została w środku. Chętnie oglądałabym odsiecz jej oczami. Pomyślałam z
wdzięcznością, że Dymitr dobrze się spisał, zmuszając mnie do morderczych
treningów. Lissa poruszała się wolniej. Czułam, że się do niej zbliżamy, niedługo
będę w stanie ją namierzyć. Christian nie nadążał za mną. Zwolniłam nieco, ale po
chwili przyśpieszyłam ponownie.
Ponaglił mnie.
- Biegnij! – wysapał, machając ręką.
Kiedy zorientowałam się, że jestem blisko, zawołałam ją po imieniu. Miałam
nadzieję, że mnie usłyszy i zawróci, ale dobiegło mnie tylko wycie psów.
Para-psy. Oczywiście. Wiktor mówił, że z nimi poluje; potrafi kontrolować
bestie. Nagle zrozumiałam, dlaczego żaden ze szkolnych strażników nie przyznał
się do wysłania ich za nami do Chicago. Już wtedy była to sprawka Wiktora.
Chwilę później wybiegłam na polanę. Lissa stała oparta o drzewo, słaniała się
ze zmęczenia. Jej wygląd i samopoczucie sugerowały, że powinna stracić
przytomność dawno temu. Trzymała się resztką siły. Pobladła. Szeroko otwartymi
oczami wpatrywała się w cztery bestie, które podchodziły do niej coraz bliżej z
różnych stron. Było południe, słońce świeciło jasno. Uświadomiłam sobie, że Lissa
i Christian napotkali dodatkową przeszkodę.
- Hej! – wrzasnęłam na psy w nadziei, że uda mi się je odciągnąć. Z pewnością
Wiktor napuścił je na Lissę, ale obecność dampira mogła odwrócić ich uwagę. Nie
znosiły nas, podobnie jak inne zwierzęta.
Miałam rację. Zwróciły się w moją stronę, obnażając kły. Z ich gardeł wydobył
się gniewny warkot. Przypominały wilki, od których różniły się tylko brązową
maścią i ślepiami płonącymi pomarańczowym, złym blaskiem. Wiktor bez
wątpienia zakazał im skrzywdzić Lissę, ale nie dostały podobnych instrukcji
dotyczących mojej osoby.
Wilki. Przypomniałam sobie lekcję panny Meissner. Mówiła, że większość
konfrontacji rozstrzygają siłą woli. Spróbowałam przyjąć postawę alfy, ale nie dały
się nabrać. Przewyższały mnie rozmiarami, a w dodatku było ich więcej. Nie miały
powodu się mnie bać.
Postanowiłam udawać przed sobą, że uczestniczę w treningu z Dymitrem.
Podniosłam z ziemi konar o wadze i rozmiarach kija bejsbolowego i
przygotowałam się do obrony. Zaatakowały mnie dwa razy. Rzuciły się na mnie,
rozdzierając mi skórę pazurami i zatapiając w niej zęby. Trzymałam się
zadziwiająco dobrze, usiłując sobie przypomnieć instrukcję dotyczące walki z
większym i silniejszym przeciwnikiem. Nie chciałam zrobić im krzywdy. Za
bardzo przypominały psy. Ostatecznie zwyciężył we mnie jednak instynkt
przetrwania. Udało mi się obezwładnić jednego. Nie wiedziałam, czy go zabiłam,
czy tylko ogłuszyłam. Drugi nacierał na mnie z całą siłą. W ślepiach bestii płonęła
furia. Pozostałe wyglądały, jakby miały zaatakować lada chwila. I wtedy na polanie
pojawił się nowy przeciwnik. W pewnym sensie. Christian.
- Zmiataj stąd! – krzyknęłam, usiłując wyszarpnąć nogę, do której przywarł
zwierz. O mało nie straciłam równowagi. Wciąż miałam na sobie sukienkę, ale
zdążyłam pozbyć się obcasów.
Christian kochał Lissę i nie miał najmniejszego zamiaru się wycofać. Sięgnął po
inną gałąź i machnął się nią zwierzęciu przed nosem. Drewno zapłonęło i pies
cofnął się instynktownie. Był posłuszny rozkazom Wiktora, ale bał się ognia.
Czwarta bestia ominęła pochodnię szerokim łukiem, zachodząc Christiana od
tyłu. Cwany drań. W jednej chwili skoczył chłopakowi na plecy, wytrącając mu z
rąk płonącą gałąź. Ogień zaczął się rozprzestrzeniać. Oba psy rzuciły się na leżące
ciało. Zadałam ostateczny cios nieustępliwemu przeciwnikowi, czując przy tym
mdłości. Pozbierałam się jednak i ruszyłam do Christiana. Nie wiedziałam, czy
starczy mi siły, żeby pokonać pozostałe.
Ale nie musiałam już walczyć. Z pomocą przyszła Alberta, która
niespodziewanie wyłoniła się zza drzew. Wyciągnęła broń i zastrzeliła oba psy.
Broń palna była bezużyteczna w walce ze strzygami, ale zadziwiająco skuteczna w
innych sytuacjach. Zwierzęta znieruchomiały i padły na ziemię obok Christiana.
Christian…
Wszystkie trzy podeszłyśmy do niego. Lissa i ja prawie się doczołgałyśmy.
Musiałam odwrócić wzrok. Cudem się powstrzymałam, żeby nie zwymiotować.
Chłopak żył jeszcze, ale wiedziałam, że nie wytrzyma długo.
Lissa wpatrywała się w niego jak w transie. Wyciągnęła rękę, ale po chwili ją
opuściła.
- Nie mogę – powiedziała cicho. – Nie mam siły.
Alberta pochyliła się nad nią ze współczuciem.
Delikatnie, lecz stanowczo ujęła Lissę pod ramię.
- Chodźmy, księżniczko. Musimy cię stąd zabrać. Przyślemy po niego pomoc.
Po raz ostatni zmusiłam się, żeby popatrzeć na Christiana i poczuć, jak bardzo
Lissie na nim zależało.
- Liss – zaczęłam niepewnie. Spojrzała na mnie ze zdziwieniem, jakby do tej
pory nie uświadomiła sobie mojej nieobecności. Odgarnęłam włosy i bez słowa
podałam jej szyję.
Patrzyła na mnie przez chwilę, nie rozumiejąc, ale potem odgadła, co miałam na
myśli.
Kły, które okazywała czasem w uśmiechu, zatopiły się w mojej skórze.
Jęknęłam cicho. Nie uświadamiałam sobie, jak bardzo za tym tęskniłam.
Przyjemny ból rozlewał się po całym ciele, ogarnęła mnie rozkosz. Cudowne
uczucie błogości. Radość. Rozmarzenie.
Nie pamiętam, jak długo Lissa piła moją krew. Pewnie nie tak długo. Wiem, że
nigdy nie posunęłaby się za daleko, wiedząc, że przemieniłaby się wówczas w
strzygę. Kiedy skończyła, zachwiałam się i Alberta mnie przytrzymała. Kręciło mi
się w głowie. Patrzyłam, jak Lissa nachyla się nad Christianem i przykłada do
niego ręce. Słyszałam w oddali trzaskanie gałęzi
Nie było blasku świateł ani fajerwerków. Lissa uzdrowiła Christiana cicho i
niewidocznie. Mimo wywołanego ukąszeniem podwyższonego poziomu endorfin,
które przytępiły nieco moją zdolność odczuwania, pamiętałam, jak uzdrowiła
Wiktora wśród fantastycznych kolorów i dźwięków muzyki.
Stał się cud. Alberta westchnęła. Rany Christiana zasklepiały się na naszych
oczach. Przestał krwawić i zarumienił się, o ile wampiry w ogóle się rumienią.
Chłopak zamrugał powiekami i otworzył oczy. Żył. Zobaczył Lissę i uśmiechnął
się do niej. Miałam wrażenie, że oglądamy kreskówkę Disneya.
A potem chyba zemdlałam, bo nie pamiętam nic więcej.
Resztę dnia spędziłam w pokoju, rozpamiętując swoją krzywdę. Nie dałam się
wyciągnąć Lissie i Masonowi. Tkwiłam w swoim areszcie, chociaż Kirowa
postanowiła zwrócić mi wolność w nagrodę za brawurową akcję ratunkową.
Rankiem następnego dnia poszłam zobaczyć się z Wiktorem. Akademii
dysponowała porządnym aresztem, w którym nie brakowało krat. Pilnowało go
dwóch strażników. Musiałam posłużyć się wrodzonym wdziękiem, żeby pozwolili
mi wejść do celi. Nie wpuszczono tam nawet Nathalie. Na szczęście jeden ze
strażników brał udział w akcji i widział, co przeżywałam, kiedy tamci poddawali
Lissę torturom. Wytłumaczyłam mu, że muszę się dowiedzieć, co jej zrobili.
Skłamałam, ale w końcu udało się ich przekonać. Pozwolili mi wejść na pięć minut
i wycofali się dyskretnie w głąb korytarza, skąd mogli nas obserwować, ale nie
słyszeli, o czym rozmawiamy.
Nie mogłam uwierzyć, że kiedyś współczułam Wiktorowi. Widok jego
odmłodzonego, zdrowego ciała wprawił mnie we wściekłość. Książę siedział po
turecku na wąskim łóżku i czytał. Gdy weszłam, podniósł wzrok.
- Rose, co za miła niespodzianka. Nie przestajesz mnie zadziwiać. Nie sądziłem,
że wolno mi przyjmować gości.
Założyłam ręce na piersi, starając się przybrać nieugięty, oficjalny wyraz
twarzy.
- Chcę, żebyś zdjął urok. Skończ z tym.
- O czym mówisz?
- O uroku, który rzuciłeś na mnie i Dymitra.
- Przestał już działać. Wypalił się.
Pokręciłam głową.
- Nieprawda. Wciąż o nim myślę. Pragnę…
Urwałam, a Wiktor uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Moja droga, nie musiałem niczego wymyślać. Pragnęłaś go już dawniej.
- Nie z taką siłą.
- Nie świadomie. Ale zawsze cię pociągał. Dymitr czuł to samo do ciebie. W
przeciwnym razie nie udałoby mi się rzucić czaru, który polegał wyłącznie na
przełamaniu waszego oporu. Sprawiłem jedynie, że przestaliście kontrolować
swoje uczucia.
- Kłamiesz. Powiedział mi, że nic do mnie nie czuje.
- W takim razie kłamie. Nie mógłbym stworzyć tego, czego nie było. Szczerze
mówiąc, rozczarował mnie. Nie miał prawa się angażować. Tobie można wybaczyć
z powodu wieku. Ale Dymitr? Miał obowiązek kontrolować i ukrywać swoje
emocje. Tymczasem Nathalie bez trudu dostrzegła, co się święci. Powiedziała mi o
tym. Zacząłem go obserwować i wkrótce nabrałem pewności, że się nie pomyliła.
Zyskałem idealną okazję, żeby odsunąć was oboje. Zaczarowałem naszyjnik, ale
sami zrobiliście resztę.
- To jest chore. Jak mogłeś to zrobić? Jak mogłeś skrzywdzić Lissę?
- Nie mam wyrzutów sumienia. – Wiktor oparł się wygodnie o ścianę. –
Zrobiłbym to znowu, gdybym tylko dostał szansę. Możesz nie wierzyć, ale kocham
swój naród. Działam w imię dobra. Trudno odgadnąć, co będzie dalej. Brakuje nam
przywódcy z prawdziwego zdarzenia. Nikt nie jest wart korony morojów. – Książę
przekrzywił głowę i zastanawiał się przez chwilę. – Tylko Wasylisa mogłaby objąć
rządy, pod warunkiem że pokonałaby w sobie ducha i uwierzyła w swoją misję. To
smutne. Duch może wynieść kogoś na tron i jednocześnie pozbawić go mocy, by
się na nim utrzymać. Lęk, przygnębienie i niepewność nie pozwalają jej używać w
pełni daru, który otrzymała. Ale w żyłach księżniczki płynie krew Dragomirów. To
wiele znaczy. Poza tym ma ciebie, strażniczkę naznaczoną pocałunkiem cienia. Kto
wie? By może nas jeszcze zaskoczy.
- Pocałunek cienia? – Wiktor użył tych samych słów, którymi kiedyś zwróciła
się do mnie panna Karp.
- Zostałaś nim naznaczona w chwili, w której przeszłaś do Krainy Śmierci, a
potem z niej powróciłaś. Myślałaś, że takie doświadczenia nie pozostawia śladu w
duszy? O wiele głębiej odczuwasz teraz życie i świat, który cię otacza. Głębiej niż
ja, nawet jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy. Powinnaś była zostać po drugiej
stronie. Wasylisa otarła się o śmierć, kiedy cię sprowadziła i przywiązała cię do
siebie na zawsze. Znajdowałaś się w objęciach wiecznego mroku, Rose. To dlatego
tak bardzo chcesz żyć i doświadczać wszystkiego w pełni. Dlatego jesteś taka
nienasycona, gwałtowna. Ne potrafisz hamować uczuć, namiętności, gniewu. Te
cechy czynią cię kimś wyjątkowym. Jesteś niebezpieczna.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Odebrało mi mowę. Wiktor był wyraźnie
zadowolony z efektu swojej tyrady.
- Tak uformowała się wasza więź. Wasylisa nie wstrzymuje uczuć, posyła je w
świat. Większość ludzi jednak nie jest w stanie ich odebrać, o ile nie znajdą się pod
jej wpływem. Ale ty masz umysł wrażliwy na oddziaływanie sił
ponadzmysłowych. Szczególnie jeśli ona jest ich źródłem. – Książę westchnął, a ja
przypomniała sobie, że Władimir ocalił Annę przed śmiercią. Więc to tak powstała
ich więź. – Tak, nikt w tej śmiesznej Akademii nie zdaje sobie sprawy z tego,
jakim skarbem jesteście ty i Wasylisa. Gdybym nie musiał cię zabić, uczyniłbym
cię kiedyś moją królewską strażniczką.
- Nigdy nie zostałbyś królem. Twoje cudowne ozdrowienie musiałoby wzbudzić
podejrzenia. Nawet gdyby udał ci się ten numer z Lissą, Tatiana nie oddałaby ci
korony.
- Może masz rację, ale to nie ma znaczenia. Są różne sposoby przejmowania
władzy. Czasem zachodzi konieczność zastosowania nadzwyczajnych środków.
Myślisz, że Kenneth jest jedynym morojem, który mi służy? Największe rewolucje
zaczynają się w ciszy i w cieniu. – Popatrzył mi w oczy. – Pamiętaj o tym.
Usłyszałam jakiś hałas w głębi korytarzu i odwróciłam głowę. Strażnicy
zniknęli. Zdawało mi się, że słyszę cichy jęk, a potem stukot, jakby coś ciężkiego
spadło na podłogę. Zmarszczyłam brwi i wychyliłam się, żeby zobaczyć więcej.
Wiktor wstał.
- Nareszcie.
Poczułam strach, a zaraz potem ujrzałam Nathalie.
Byłam na nią zła, lecz w tamtej chwili naprawdę jej współczułam, więc
zmusiłam się do uśmiechu. Pomyślałam, że dziewczyna ma ostatnią szansę
zobaczyć się z ojcem, zanim go stąd zabiorą. Oboje dopuścili się strasznych rzeczy,
ale zasługiwali na to, żeby się pożegnać.
- Cześć – powiedziałam, widząc że idzie w naszą stronę. W tej samej chwili
dostrzegłam w jej ruchach coś nienaturalnego, co obudziło moją czujność. – Nie
sądziłam, że cię wpuszczą.
Ostatecznie ja także nie miałam prawa tu przebywać.
Nathalie podeszła i – nie przesadzam – dosłownie cisnęła mną o ścianę.
Uderzenie było tak mocne, że gwiazdy stanęły mi w oczach.
- Co…? – Przyłożyłam rękę do czoła i spróbowałam się podnieść.
Nie zwracała już na mnie uwagi, zajęta otwieraniem celi Wiktora. Miała klucze,
które wcześniej wisiały przytroczone do paska jednego ze strażników. Wstałam
chwiejnie i podeszłam do niej.
- Co robisz?
Odwróciła się do mnie i wtedy zobaczyłam czerwoną obwódkę wokół jej źrenic.
Była nienaturalnie blada, nawet jak na wampira. Dostrzegłam smugę krwi w kąciku
jej ust. Najwięcej jednak wyczytałam z jej spojrzenia. Było zimne i złe. Serce mi
zamarło. Zrozumiałam, że Nathalie nie przebywa już w świecie żywych. Stała się
strzygą.
Rozdział XXIV
UCZYŁAM SIĘ O STRZYGACH, ODBYŁAM solidny trening i wiedziałam,
jak się przed nimi bronić. Jednak ani jednej nie spotkałam. Widok był bardziej
przerażający, niż mogłam to sobie wyobrazić. Znów mnie zaatakowała, ale byłam
przygotowana. Zdążyłam zrobić unik. Rozważałam, jakie mam szanse.
Przypomniałam sobie rozmowę z Dymitrem w centrum handlowym. Nie dał mi
srebrnego sztyletu. Nie mogę odciąć jej głowy. Nie uda mi się jej spalić.
Najlepszym wyjściem wydawała się ucieczka, ale Nathalie zagrodziła mi drogę.
Byłam bezradna. Zaczęłam się cofać w głąb korytarza. Podążyła za mną.
Jeszcze nigdy nie poruszała się tak zwinnie i miękko.
Nagle skoczyła na mnie z niezwykłą szybkością, chwyciła mnie mocno za
ramiona i uderzyła moją głową o ścianę. Eksplozja bólu, a w ustach smak krwi.
Broniłam się rozpaczliwie, starając się zastosować jakąś technikę, ale okazałam się
równie nieskuteczna, jak w walce z Dymitrem.
- Moja droga – mruknął Wiktor. – Postaraj się jej nie zabić. Może nam się
kiedyś przydać.
Nathalie powstrzymała się, a ja wykorzystałam ten moment, żeby się cofnąć.
Patrzyła na mnie lodowatym wzrokiem.
- Spróbuję – powiedziała bez przekonania. – Idź już. Dogonię cię, kiedy tu
skończę.
- Nie wierzę! – krzyknęłam do Wiktora. – Przemieniłeś własną córkę w strzygę!
- To moja ostatnia szansa. Konieczna ofiara dla dobra większości. Nathalie
rozumie – odparł i odszedł.
- Czyżby? – Miałam nadzieję, że uda mi się wciągnąć ją w rozmowę, jak to
bywa w filmach. Jednocześnie próbowałam ukryć swoje przerażenie. – Rozumiesz?
Boże, Nathalie. Ty się przemieniłaś. Zrobiłaś to tylko dlatego, że ci kazał?
- Mój ojciec jest wyjątkowym człowiekiem – odparła. – Ocali morojów przed
zagładą.
- Oszalałaś?! – wykrzyknęłam. Cały czas cofałam się przed nią, aż poczułam za
plecami ścianę. Wbiłam w nią paznokcie, jakbym chciała przebić się na drugą
stronę. – Ty sama jesteś strzygą.
Wzruszyła ramionami. Przez krótką chwilę przypominała dawną Nathalie.
- Musiałam to zrobić, żeby go uwolnić. Jedna strzyga za życie wszystkich
morojów. Warto było, warto poświęcić słońce i magię.
- Przecież będziesz teraz zabijać morojów! Nie powstrzymasz się.
- Ojciec mi pomoże. A jeśli nie, będą musieli mnie zabić. – Znów chwyciła
mnie za ramiona. Zadrżałam, słysząc, jak obojętnie mówiła o swojej śmierci.
Widziałam, że nie zawaha się mnie zabić.
- To szaleństwo. Nie możesz go kochać tak bardzo. Nie możesz…
Nathalie znów cisnęła mną o ścianę. Upadając bezwładnie na podłogę,
pomyślałam, że tym razem się nie podniosę. Wiktor powiedział, żeby mnie
oszczędziła, ale jej spojrzenie mówiło, że postanowiła mnie zabić. Poczuła głód i
chciała się mną nasycić. Tak postępowały strzygi. Zrozumiałam, że nie powinnam
była z nią rozmawiać. Zawahałam się. Dymitr ostrzegał mnie przed tym.
Dymitr. Biegł korytarzem jak Śmierć w kowbojskim płaszczu.
Nathalie obróciła się na pięcie. Była szybka, bardzo szybka. Ale trafiła na
godnego przeciwnika. Dymitr uniknął zwinnie jej ciosu i natarł na nią.
Obserwowałam ich zafascynowana, jak okrążali się niczym tancerze w
śmiertelnym balecie. Nathalie była silniejsza, jednak nie miała doświadczenia.
Zyskała nadnaturalne zdolności, lecz nie nauczyła się jeszcze z nich korzystać.
Za to on był doskonale wyszkolony. Po kilku krótkich zwarciach wyciągnął
srebrne ostrze. Zalśniło w jego dłoni jak błyskawica i zatonęło w sercu Nathalie.
Wyszarpnął sztylet i cofnął się o krok, podczas gdy ciało strzygi bezwładnie
osunęło się na podłogę. Krzyknęła. Przez chwilę dygotała jeszcze, a potem
znieruchomiała.
Dymitr już był przy mnie. Nachylił się i delikatnie dźwignął z podłogi. A potem
niósł mnie w ramionach, jak wtedy, gdy złamałam nogę.
- Cześć, towarzyszu – mruknęłam sennie. – Miałeś rację co do strzyg. –
Ogarnęła mnie ciemność, powieki same mi opadały.
- Rose. Roza. Otwórz oczy! – Nigdy nie słyszałam takiego napięcia w jego
głosie, takiej determinacji. – Nie zasypiaj. Jeszcze nie.
Spojrzałam na niego. Wybiegł już z budynku i pędził w stronę kliniki.
- Czy on mówił prawdę?
- Kto?
- Wiktor… Powiedział, że nigdy by mu się to nie udało. Z naszyjnikiem. –
Znów ogarnęła mnie ciemność, ale Dymitr mnie ocucił.
- O czym ty mówisz?
- O uroku. Wiktor powiedział, że mnie pragnąłeś, że ci na mnie zależało. Inaczej
nie osiągnąłby celu. – Dymitr milczał. Próbowałam zacisnąć palce na jego koszuli,
ale zabrakło mi siły. – Powiedz. Naprawdę mnie pragnąłeś?
Strażnik odezwał się wreszcie nieswoim głosem.
- Tak, Roza. Pragnąłem cię. Nadal cię pragnę. Chciałbym, żebyśmy byli razem.
- Więc dlaczego mnie okłamałeś?
Popatrzył na mnie. Słyszałam już zbliżające się głosy i kroki.
- Bo to jest niemożliwe.
- Z powodu różnicy wieku? – spytałam. – Dlatego, że jesteś moim mentorem?
Czubkiem palca otarł łzę, która spływała mi po policzku.
- Również dlatego – powiedział. – Ale jest też inny powód. Pewnego dnia oboje
zostaniemy strażnikami Lissy. Moim obowiązkiem będzie ją chronić za wszelką
cenę. Gdyby zaatakowały nas strzygi, musiałbym zasłonić ją własnym ciałem.
- Wiem. Rozumiem to. – Przed oczami znów roztańczyły mi się czarne plamki.
Byłam bliska omdlenia.
- Nie w tym rzecz. Jeśli pozwolę sobie pokochać ciebie, nie będę chronił Lissy.
Bo to ciebie bym zasłonił.
W tej chwili podbiegli sanitariusze i mnie zabrali. Zaledwie dwa dni temu
zostałam wypisana z kliniki, a już trafiłam do niej ponownie. Po raz trzeci w ciągu
dwóch miesięcy od chwili naszego powrotu do Akademii. Na pewno ustanowiłam
rekord. Musiałam doznać wstrząsu mózgu, podejrzewano też krwotok wewnętrzny,
ale oczywiście nie znaleziono śladów obrażeń. Jeśli twoją przyjaciółką jest
uzdrowicielka, nie musisz się przejmować drobiazgami. Musiałam zostać w klinice
kilka dni, ale Lissa i jej nowy przyboczny, Christian, nie odstępowali mnie w
czasie wolnym od lekcji. Przynosili mi szkolne nowinki. Dymitr odkrył, że między
nami ukrywa się strzyga, kiedy znaleziono martwą ofiarę Nathalie: pana Nagya.
Zaskoczyło mnie, że zaatakowała właśnie jego. Jednak był już w starszym wieku,
więc pewnie i łatwiej mogła go pokonać. Straciliśmy nauczyciela sztuki
słowiańskiej. Strażnicy pilnujący Wiktora byli ranni, ale przeżyli. Nathalie tylko
ich ogłuszyła.
Wiktor został ujęty, zanim zdołał opuścić teren Akademii. Ucieszyło mnie to,
mimo że poświęcenie Nathalie poszło na marne. Słyszałam plotki, że książę nie
okazał lęku, kiedy przyszli po niego. Podobno wciąż się uśmiechał, jakby miał w
zanadrzu jeszcze jeden atut.
Życie w szkole wróciło do normy. Lissa przestała zadawać sobie ból. Lekarz
przepisał jej środki antydepresyjne, po których czuła się lepiej. Nie znam się na
tym. Zawsze myślałam, że pigułki czynią z nas uśmiechniętych półgłupków.
Tymczasem Lissa zachowywała się całkiem normalnie. Chyba jej pomagały.
Uspokoiło mnie to, bo wiedziałam, że czeka ją rozwiązanie innych problemów.
Musiała się uporać ze świadomością, co zrobił Andre. Uwierzyła wreszcie
Christianowi i dopuściła możliwość, że jej brat nie był świetlaną postacią. Trudno
było się z tym pogodzić. Ostatecznie odnalazła spokój i zaakceptowała fakt, że
Andre miał swoje dobre i złe strony, jak my wszyscy. Smuciło ją to, co zrobił Mii,
ale pamiętała, że był dobrym i kochającym bratem. Najważniejsze, że nie
odczuwała już potrzeby naśladowania go, by przypodobać się rodzinie. Stała się
sobą, co udowodniła, ujawniając swój związek z Christianem.
W szkole wrzało, ale Lissa zupełnie się tym nie przejmowała. Śmiała się,
widząc oburzone i niechętne spojrzenia młodych arystokratów, którzy nie mogli jej
darować, że spotyka się z potomkiem poniżonego rodu. Na szczęście nie wszyscy
reagowali tak samo. Znalazło się kilka osób, które zdążyły ją szczerze polubić, w
czasie gdy brylowała w królewskim kręgu. Nie działali pod jej wpływem. Podobały
im się otwartość i bezpretensjonalność Lissy praz fakt, że nie brała udziału w
dworskich intrygach.
Wielu członków rodzin królewskich ignorowało ją i obmawiało za plecami.
Najbardziej zaskoczyła mnie Mia, która mimo wielkiego upokorzenia odzyskała
dawną pozycję wśród nich. Jednak miałam rację. Nie udało się jej uciszyć na
długo. Od razu też zabrała się do planowania zemsty. Któregoś dnia przechodziłam
obok grupki jej przyjaciół. Usłyszałam, jak Mia peroruje głośno i wyraźnie.
- …doskonała para. Oboje pochodzą ze zniesławionych i odrzuconych rodów.
Zacisnęłam zęby i poszłam dalej, czując na sobie jej wzrok. Podeszłam do Lissy
i Christiana, zajętych sobą tak bardzo, że nie dostrzegali tego, co dzieje się wokół.
Pięknie razem wyglądali. Blondynka i czarnowłosy chłopiec o błękitnych oczach.
Trudno było oderwać od nich wzrok. Pomyślałam, że Mia ma rację. Ich rodziny
rzeczywiście zostały zniesławione. Tatiana publicznie upokorzyła Lissę i chociaż
nikt otwarcie nie winił Ozerów za to, co się stało z rodzicami Christiana, rodziny
królewskie odnosiły się do nich z rezerwą.
A poza tym Christian i Lissa istotnie stanowili idealną parę. Teraz spotkało ich
odrzucenie, ale dawniej członkowie ich rodu zajmowali najwyższe pozycje w
społeczności morojów. Od chwili, gdy zaczęli się otwarcie pokazywać razem, było
w nich coraz więcej godności. Pomyślałam, że niedługo będą mogli zająć miejsca
równie ich znakomitym przodkom. Christian nabierał ogłady, podczas gdy Lissa
uczyła się od niego nieugiętości w trwaniu przy swoich przekonaniach. Im dłużej
im się przyglądałam, tym wyraźnej zauważałam, jak dobrą energię i łagodną
pewność siebie wokół roztaczali.
Czułam, że wkrótce zajmą należne im miejsca.
Myślę, że nowa postawa Lissy oraz wrodzona życzliwość zaczęły zjednywać jej
przyjaciół. Nasze grono stopniowo się poszerzało. Pierwszy dołączył, rzecz jasna,
Mason, który nie ukrywał swoich uczuć do mnie. Lissa śmiała się, a ja nie bardzo
wiedziałam, co z nim zrobić. Chciałam się przekonać, jak to będzie mieć chłopaka
z prawdziwego zdarzenia, ale bardzo tęskniłam za Dymitrem.
A on zachowywał się jak doskonały mentor. Był dobrym trenerem, życzliwym,
stanowczym i wyrozumiałym. Nikt nie zorientowałby się, że łączyło nas coś
więcej. Czasem spotykaliśmy się wzrokiem i nic poza tym. Po moim pierwszym
wybuchu doszłam do wniosku, że miał rację. Był ode mnie starszy, a ja
pozostawałam uczennicą. Drugi powód, który wymienił, nigdy nie przyszedłby mi
do głowy. Uznałam, że jest zasadny. Związek dwojga strażników zagrażał
bezpieczeństwu moroja, którym się opiekowali. Nie mogliśmy ryzykować życia
Lissy dla spełnienia swoich pragnień. Dowiedlibyśmy, że nie różnimy się niczym
od zbiegłych opiekunów Badiców. Kiedyś wyznałam Dymitrowi, że moje uczucia
się nie liczą. Najważniejsza była Lissa.
Miałam nadzieję, że potrafię tego dowieść.
- Mam problem z uzdrawianiem – powiedziała Lissa.
- Hmm? -Siedziałyśmy w jej pokoju. Miałyśmy się uczyć, a ja wciąż nie
mogłam przestać myśleć o Dymitrze. Wyrzucałam Lissie, że ma przede mną
tajemnice, a nie opowiedziałam jej o strażniku ani o tym, że omal nie straciłam
dziewictwa. Nie mogłam się na to zdobyć.
Lissa odłożyła podręcznik do historii.
- Żałuję, że musiałam zrezygnować z uzdrawiania i używania wpływu. –
Skrzywiła się przy ostatnim słowie.
Dar uzdrawiania uznano za cudowną umiejętność, która wymagała
przeprowadzenia badań. Za to używanie wpływu spotkało się z surową reprymendą
Kirowej i panny Carmack.
- Jestem teraz szczęśliwa. Wiem, że powinnam wcześniej poprosić o pomoc.
Miałaś rację. Leki bardzo mi pomagają. Nie mogę jednak zapomnieć, co
powiedział Wiktor. Straciłam łączność z duchem. Nadal czuję jego obecność, ale
nie mogę go dotknąć.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Cieszyłam się ze zmian, jakie w niej zaszły.
Lissa przestała się lękać szaleństwa i odzyskała dawną pewność siebie. Znów była
taka, jaką ją znałam i kochałam. Pomyślałam, że kiedyś naprawdę mogłaby włożyć
koronę. Przypominała mi swoich rodziców i Andre. Inspirowali innych i wzbudzali
miłość otoczenia.
- To nie wszystko. Wiktor przewidział, że nie będę umiała zrezygnować z daru.
Nie mylił się. Boleję nad tym, że nie wolno mi używać magii. Chwilami jest mi
bardzo ciężko.
- Wiem – powiedziałam. Czułam, jak cierpi. Pigułki przytępiły jej zdolność
korzystania z magii, ale nie osłabiły naszej więźi.
- Wciąż myślę o rzeczach, jakich mogłabym dokonać, o tych, którym mogłabym
pomóc. – Popatrzyła na mnie z żalem.
- Przede wszystkim musisz pomóc sobie – oświadczyłam. – Nie chcę, żebyś
znów cierpiała. Nie pozwolę na to.
- Tak. Christian powtarza to samo… - Uśmiechnęła się z rozmarzeniem, jak
zawsze, kiedy o nim wspominała. Gdybym wiedziała, że oboje tak zgłupieją przez
tę miłość, nie starałabym się ich pogodzić. – Myślę, że macie rację. Lepiej jest
tęsknić za magią i zachować zdrowe zmysły, niż stosować ją, balansując na
krawędzi szaleństwa. Droga środka nie istnieje.
- Nie – przyznałam. – Nie w tej dziedzinie.
Nagle uderzyła mnie pewna myśl. Istniała droga środka. Przypomniałam sobie,
co mówiła Nathalie.
Warto było. Warto zrezygnować ze słońca i magii.
Magia.
Panna Karp nie przemieniła się w strzygę tylko dlatego, że oszalała. Gdyby
chciała zachować zdrowe zmysły, musiałaby się przemienić. Bycie strzygą
oznaczało odcięcie od magii.
Strzygi nie mogły z niej korzystać, nie czuły żalu, nie pragnęły więcej.
Spojrzałam na Lissę z niepokojem.
Co się stanie, jeśli na to wpadnie? Co zrobi?
Nie, żachnęłam się w myślach. Lissa nigdy by tak nie postąpiła. Była zbyt silna,
zbyt uczciwa. Dopóki będzie przyjmowała leki, nie podejmie tak drastycznej
decyzji.
Męczyło mnie to jednak i postanowiłam sprawdzić coś jeszcze. Następnego
ranka udałam się do kaplicy i czekałam w ławce na przyjście kapłana.
- Witaj, Rosemarie. – Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. – Czy mogę ci w czymś
pomóc?
Wstałam z szacunkiem.
- Chciałabym dowiedzieć się więcej o świętym Władimirze. Przeczytałam
książkę, którą ojciec mi podarował, i parę innych. – Wolałam nie wspominać o
rękopisach wykradzionych ze strychu. – Nie znalazłam nigdzie opisu jego śmierci.
Co się stało? Jak zakończył życie? Jako męczennik?
Kapłan uniósł krzaczaste brwi.
- Nie. Zmarł naturalnie w podeszłym wieku.
- Na pewno? Nie przemienił się w strzygę ani nie popełnił samobójstwa?
- Oczywiście, że nie. Skąd ci to przyszło do głowy?
- No… był święty i w ogóle, ale poza tym lekko obłąkany, prawda? Czytałam o
tym. Sądziłam, że coś mu się stało.
Kapłan spojrzał na mnie z powagą.
- To prawda, że Władimir zmagał się z demonami obłędu przez całe życie.
Chwilami naprawdę chciał umrzeć. Ale za każdym razem przełamywał słabość.
Nigdy nie pozwolił jej się pokonać.
Wpatrywałam się w niego oszołomiona. Władimir nie przyjmował leków i
nigdy nie zrezygnował z magii.
- Ale jak? Jak zdołał tego dokonać?
- Sądzę, że siłą woli. Poza tym… - urwał. – Miał Annę.
- Annę Pocałunek Cienia – mruknęłam. – Jego strażniczkę.
Kapłan skinął głową.
- Zawsze była przy nim. To ona podtrzymywała go w chwilach słabości.
Powtarzała mu, że musi być silny i nie poddawać się szaleństwu.
Wyszłam z kaplicy, nie mogąc się uspokoić. Myślałam o Annie. To ona
sprawiła, że Władimir trzymał się drogi środka. Pomagała mu czynić cuda i nie
płacić za to najwyższej ceny. Panna Karp nie miała tyle szczęścia. Nie stworzyła
więzi z żadnym strażnikiem. Nikt jej nie podtrzymał.
Lissa miała mnie.
Uśmiechając się, szłam przez dziedziniec. Już dawno nie czułam się tak dobrze.
Wiedziałam, że sobie poradzimy. Razem nam się uda.
Nagle dostrzegłam kątek oka ciemny kształt. Przeleciał obok mnie i przysiadł na
gałęzi drzewa. Zatrzymałam się. To był kruk, wielkie, groźne ptaszysko o lśniących
czarnych piórach.
Zrozumiałam, że nie był to jakiś kruk, ale ten, którego uzdrowiła Lissa. Żaden
ptak nie usiadłby blisko dampira. Nie przyglądałby się tak inteligentnym,
znajomym wzrokiem. Nie mogłam uwierzyć, że wciąż tu był. Przeszedł mnie
dreszcz, zaczęłam się cofać. I wtedy dotarło do mnie.
- Ty też jesteś z nią związany, prawda? – spytałam, świadoma, że gdyby ktoś
mnie teraz usłyszał, uznałby za wariatkę. – Sprowadziła cię z powrotem. Nosisz
pocałunek cienia.
Spodobało mi się to. Wyciągnęłam rękę w nadziei, że kruk przyfrunie do mnie i
nastąpi scena jak z filmu. Ale ptak popatrzył na mnie z politowaniem, a potem
rozpostarł skrzydła i tyle go widziałam.
Po chwili zniknął mi z oczu w nadciągającym zmierzchu. Obróciłam się i
poszłam szukać Lissy. Z daleka usłyszałam krakanie. Brzmiało jak śmiech.