You are on page 1of 187

Richelle Mead

„Akademia wampirów”

ROZDZIAŁ I
POCZUŁAM JEJ STRACH, ZANIM USŁYSZAŁAM, że krzyczy.
Koszmar, który ją dręczył, wtargnął do mojego snu.
Leżałam na plaży i jakiś zabójczo przystojny mężczyzna smarował mi plecy
olejkiem do opalania, kiedy nagle zaatakowały mnie obrazy kłębiące się w jej
głowie: ogień, krew, swąd dymu i wrak samochodu. Zaczęłam się dusić. Na
szczęście racjonalna cząstka umysłu podpowiedziała mi, że to nie jest m ó j sen.
Obudziłam się mokra od potu, z kosmykami ciemnych włosów przyklejonymi
do czoła.
Lissa rzucała się w pościeli na sąsiednim łóżku. Zerwałam się i podbiegłam do
niej.
- Liss! – Potrząsnęłam nią. – Obudź się.
Krzyk przerodził się w ciche pojękiwanie.
- Andre – szepnęła. – O Boże.
Pomogłam jej usiąść.
- To tylko sen, Liss. Zbudź się.
Zamrugała. Wracała do przytomności. Oddychała znacznie spokojniej.
Przysunęła się i oparła głowę na moim ramieniu. Przytuliłam ją i pogłaskałam po
włosach.
- Już dobrze – powiedziałam łagodnie. – Wszystko jest w porządku.
- Miałam ten sen.
- Wiem.
Siedziałyśmy w milczeniu przez kilka minut. Kiedy Liss nieco się uspokoiła,
sięgnęłam do stolika i zapaliłam lampkę nocną. Nie dawała wiele światła, ale nie
było nam potrzebne. Przyćmiony blask zwabił kota naszej współlokatorki, Oskara,
który wskoczył miękko na parapet otwartego okna.
Kocisko ominęło mnie szerokim łukiem. Jak większość zwierząt, nie lubił
dampirów. Wskoczył na łóżko i ocierał się o Lissę z cichym mruczeniem.
Zwierzaki nie stronią od morojów, a Lissę darzą szczególnym zaufaniem. Moja
przyjaciółka uśmiechnęła się i podrapała kota pod brodą. Czułam, że to ją odpręża.
- Kiedy było ostatnie karmienie? – spytałam, bo dopiero teraz zauważyłam, że
pobladła, a jej oczy otaczały szare cienie. Wyglądała krucho i bezbronnie.
W szkole było ostatnio mnóstwo roboty. Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy
dawałam jej krew.
- Byłaś zajęta. Nie chciałam…
- Daj spokój! – Usadowiłam się wygodniej. Nic dziwnego, że czuła się
osłabiona. Widząc, że się przysuwam, Oskar zeskoczył z łóżka i wrócił na parapet,
skąd mógł nas bezpiecznie obserwować. – Zróbmy to teraz. No, weź.
- Rose…
- Proszę cię. Poczujesz się lepiej.
Przechyliłam głowę i odgarnęłam włosy, odsłaniając szyję. Zawahała się, ale
wiedziałam, że ta oferta stanowi dla niej nieodpartą pokusę. Lissa była głodna.
Rozchyliła nieco wargi, ukazując kły, które starannie ukrywała, żyjąc między
ludźmi. Długie zęby nie pasowały do jej twarzy. Była śliczną, delikatną blondynką.
Bardziej przypominała anioła niż wampirzycę.
Kiedy się nachyliła, serce zabiło mi mocniej z lęku i podniecenia. Nie
akceptowałam tych uczuć, ale nie umiałam nad nimi zapanować. Uważałam je za
oznakę słabości charakteru.
Krzyknęłam z bólu, kiedy Lissa zatopiła kły w mojej szyi. Po chwili jednak
ogarnęło mnie cudowne uczucie błogości, lepsze niż alkohol czy narkotyki. Lepsze
niż seks – w każdym razie takie miałam wrażenie, bo pierwszy raz jeszcze był
przede mną. Odprężyłam się. Wszelkie obawy i wątpliwości zniknęły bez śladu.
Nie wiem, jak długo Lissa piła moją krew. Substancje w jej ślinie uruchomiły
wydzielanie endorfin w moim organizmie.
Straciłam poczucie rzeczywistości.
Nagle zorientowałam się z żalem, że już po wszystkim.
Minęła zaledwie minuta.
Lissa otarła usta ręką. Patrzyła na mnie.
- Dobrze się czujesz?
- Ja… Tak. – Położyłam się, czując zawroty głowy wywołane utratą krwi. –
Muszę się zdrzemnąć. Wszystko w porządku.
Przyglądała mi się uważnie zielonymi oczami w odcieniu jadeitu. Potem wstała.
- Przyniosę ci coś do jedzenia.
Usiłowałam zaprotestować, ale wyszła, zanim zdołałam cokolwiek powiedzieć.
Zawroty głowy ustąpiły, kiedy zerwała naszą bliskość, ale nadal silnie odczuwałam
to, co zrobiła przed chwilą. Uśmiechnęłam się błogo i spojrzałam na Oskara, który
wciąż siedział na parapecie.
- Nie wiesz, co tracisz – poinformowałam go.
Kot nie zwracał na mnie uwagi, czujnie obserwował ulicę za oknem. Najeżył
futro i poruszył nerwowo ogonem. Zaniepokojona postanowiłam sprawdzić, co tam
się dzieje. Spróbowałam się podnieść, ale znów zakręciło mi się w głowie.
Musiałam nieco odczekać. Kiedy wreszcie zdołałam wstać, dosłownie słaniałam się
na nogach. Doczłapałam do okna. Oskar zerknął z niechęcią i powrócił do
obserwacji.
Wychyliłam się, czując powiew ciepłego powietrza we włosach. Jesień tego
roku okazała się nietypowo łagodna dla Portland. Na ulicy panowała ciemność i
względna cisza. Była trzecia nad ranem, jedyna pora, gdy miasteczko studenckie
milkło, przynajmniej do pewnego stopnia. Dom, w którym od ośmiu miesięcy
wynajmowałyśmy pokój, stał w otoczeniu starych budynków, zupełnie
niepasujących do siebie. Latarnia po drugiej stronie ulicy migotała, jakby miała
zgasnąć lada chwila, a w jej słabym świetle ledwie dostrzegałam niewyraźne
kształty samochodów i sąsiednich kamienic. Nasze podwórko wypełniała czarna
gęstwina drzew i krzaków.
Zauważyłam tam jakiegoś mężczyznę. Patrzył na mnie.
Cofnęłam się w głąb pokoju. Ciemna postać skrywała się pod drzewem w
odległości mniej więcej dziesięciu metrów od naszego okna. Ten człowiek mógł z
łatwością obserwować, co działo się w mieszkaniu. Stał tak blisko, że trafiłabym w
niego czymkolwiek, gdybym chciała. Bez wątpienia widział, co robiłam z Lissą.
Intruz chował się w cieniu, więc nie widziałam jego twarzy, mimo że mam
sokoli wzrok. Zauważyłam tylko, że jest bardzo wysoki. Po chwili cofnął się i
zniknął w mroku po drugiej stronie podwórza. Tam ktoś jeszcze dołączył do niego
w ciemnościach. Wkrótce straciłam ich z oczu.
Kimkolwiek byli nocni goście, nie spodobali się Oskarowi. Kot nie tolerował
mojej obecności, ale zwykle pozytywnie reagował na ludzi. Denerwował się tylko
w obliczu bezpośredniego zagrożenia. Mężczyzna za oknem nie zrobił nic, co
mogło zaniepokoić zwierzę, a mimo to kocur okazywał wyraźny niepokój.
Podobnie reagował na mnie.
Nagle przeszedł mnie lodowaty dreszcz. Niezrozumiały lęk niemal zatarł błogie
uczucie po ukąszeniu Lissy. Schyliłam się po dżinsy leżące na podłodze i zaczęłam
się pośpiesznie ubierać. O mało nie straciłam równowagi. Chwyciłam nasze
płaszcze i portmonetki. Wsunęłam stopy w pierwszą parę butów, jakie wpadły mi
w oko, i wybiegłam z pokoju.
W zagraconej kuchni siedział przy stole Jeremy, jeden z naszych
współlokatorów. Podpierał czoło dłońmi, wpatrując się z rezygnacją w podręcznik
z matematyki. Lissa szperała w lodówce, szukając czegoś do jedzenia. Spojrzała na
mnie zdziwiona. Wyraźnie zaskoczyło ją moje wejście.
- Nie powinnaś wstawać.
- Musimy stąd wyjść, i to natychmiast.
Patrzyła na mnie szeroko rozwartymi oczami. Po krótkiej chwili pojawił się w
nich przebłysk zrozumienia.
- Czy… Naprawdę? Jesteś pewna?
Skinęłam głową. Nie umiałabym wyjaśnić, skąd to wiem. Nie miałam jednak
najmniejszych wątpliwości.
Jeremy przyglądał nam się z zainteresowaniem.
- Co się stało?
W tej chwili pomysł był gotowy.
- Weź od niego kluczyki, Liss.
Chłopak patrzył na nas, nie rozumiejąc, o czym mówimy.
- Co wy…
Lissa ruszyła w jego stronę stanowczym krokiem. Wiedziałam, że się boi, strach
przenikał mnie łączącą nas psychiczną pępowiną. Poczułam coś jeszcze. Lissa
wierzyła, że potrafię zapewnić nam bezpieczeństwo. W tamtej chwili, tak jak wiele
razy przedtem, mogłam tylko mieć nadzieję, że jej nie zawiodę.
Uśmiechając się do Jeremy’ego, spojrzała mu głęboko w oczy. Chłopak, z
początku zaskoczony, już po chwili poddał się urokowi. Wpatrywał się w Liss z
niekłamanym uwielbieniem.
- Potrzebujemy twojego samochodu – powiedziała łagodnie. – Gdzie masz
kluczyki?
Jeremy się uśmiechnął, a ja zadrżałam. Sama odporna na uroki, silnie
odczuwałam ich działanie na innych. Poza tym przez całe życie uczono mnie, że
nie wolno wpływać na ludzi w taki sposób. Tymczasem chłopak już sięgał do
kieszeni. Podał Liss pęk kluczy na grubym czerwonym łańcuchu.
- Dziękuję. – Lissa skinęła głową. – Gdzie zaparkowałeś?
- Na rogu ulicy – tłumaczył, patrząc na nią z rozmarzeniem. – Niedaleko
Browna. Cztery domy dalej.
- Dziękuję – powtórzyła, cofając się. – Wracaj do nauki i zapomnij o tej
rozmowie.
Jeremy posłusznie przytaknął. Pomyślałam, że skoczyłby w przepaść, gdyby go
o to poprosiła. Wszyscy ludzie są podatni na uroki, ale on wydawał się wyjątkowo
mało odporny. Tej nocy bardzo nam to pomogło.
- Prędzej – ponaglałam. – Musimy już iść.
Wyszłyśmy przed dom i podążyłyśmy we wskazanym przez chłopaka kierunku.
Wciąż kręciło mi się w głowie po ukąszeniu. Potykałam się, nie byłam w stanie iść
szybciej. Kilka razy o mało nie upadłam i Lissa musiała mnie podtrzymywać.
Nadal czułam jej strach. Usiłowałam go odpędzić, ale mną również targał niepokój.
- Rose… Co się stanie, jeśli nas złapią? – wyszeptała.
- Wykluczone – odparłam stanowczo. – Nie dopuszczę do tego.
- Mogą nas śledzić…
- Już raz tak było, a przecież nie udało im się nas schwytać. Pojedziemy
samochodem na stację i złapiemy pociąg do Los Angeles. Zgubią ślad.
Starałam się, żeby zabrzmiało to przekonująco. Zwykle potrafiłam ją uspokoić,
miałam w tym wprawę. Ciągła ucieczka przed istotami, wśród których
dorastałyśmy, stawiała nie lada wyzwania. Od dwóch lat bezustannie się
przemieszczałyśmy, przenosiłyśmy do kolejnych szkół w nadziei, że wreszcie uda
nam się którąś ukończyć. Właśnie rozpoczęłyśmy ostatni rok college’u i wydawało
się, że w tym miejscu jesteśmy bezpieczne, a wolność jest na wyciągnięcie ręki.
Lissa nie powiedziała nic więcej, więc chyba mi uwierzyła. To ja
podejmowałam decyzje i zmuszałam ją do działania. Często prowokowałam
brawurowe akcje. Lissa była rozsądniejsza, zwykle długo nad czymś myślała,
badała sytuację, zanim cokolwiek robiła. Obie metody miały wady i zalety, ale
tamtej nocy potrzebowałyśmy mojej brawury. Czas naglił.
Zaprzyjaźniłyśmy się w dzieciństwie, gdy chodziliśmy razem do przedszkola.
Wychowawczyni posadziła nas koło siebie i poleciła poprawnie napisać nasze
imiona i nazwiska – Wasylisa Drogomir i Rosemarie Hathaway. Uznałam, że
stanowczo zbyt wiele od nas wymaga. Zareagowałam gwałtownie. Cisnęłam
zeszytem w nauczycielkę i nazwałam ją faszystowską świnią. Nie wiedziałam, co
znaczą te słowa, ale wydały mi się niezwykle trafne. W każdym razie osiągnęłam
zamierzony skutek.
Od tamtej pory stałyśmy się nierozłączne.
- Słyszysz? – spytała nagle.
Miała wyostrzone zmysły, wychwyciła ten dźwięk kilka sekund wcześniej niż
ja. Ktoś nas gonił. Skrzywiłam się. Od samochodu dzieliło nas jeszcze około
pięćdziesięciu metrów.
- Biegiem! – rzuciłam, chwytając ją za ramię.
- Przecież nie możesz…
- Prędzej!
Zebrałam resztki sił. Ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Straciłam sporo krwi,
a w dodatku wciąż jeszcze nie ustał wpływ substancji z jej śliny. Zmuszałam
mięśnie do biegu. Bębniłam piętami o betonowy chodnik, trzymając się kurczowo
ramienia Lissy. W normalnych okolicznościach prześcignęłabym ją bez trudu, bo
na dodatek biegła boso, ale byłam tak osłabiona, że musiałam się na niej oprzeć.
Kroki zbliżały się i stawały coraz głośniejsze. Przed oczami tańczyły mi czarne
plamy. Widziałam już zieloną hondę Jeremy’ego. Boże, oby się nam udało…
Dobiegłyśmy do auta, gdy jakiś mężczyzna zagrodził nam drogę.
Zatrzymałyśmy się gwałtownie. Odciągnęłam Lissę, szarpiąc ją za ramię. To on,
człowiek, którego widziałam przez okno. Sporo od nas starszy, wyglądał na
dwadzieścia parę lat. Nie pomyliłam się co do jego wzrostu, mógł mierzyć jakieś
sto dziewięćdziesiąt centymetrów. W innych okolicznościach – gdyby nie zamknął
nam drogi ucieczki – pomyślałabym, że jest seksowny. Ciemne włosy związane z
tyłu i brązowe oczy, a do tego długi płaszcz, coś w rodzaju prochowca.
Jednak w tamtej chwili jego uroda nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Był
tylko przeszkodą, nie pozwalał nam wsiąść do samochodu i uciekać. Odgłosy
kroków za nami przycichły. Mają nas. Czułam, że zbliżają się ze wszystkich stron,
osaczają. Boże. Wysłali po nas co najmniej dwunastu strażników. Nawet królowa
nie ma takiej świty.
Wpadłam w panikę. Nie myślałam logicznie najmniej zareagowałam
instynktownie. Przysunęłam się do Lissy i zasłoniłam ją przed mężczyzną, który
dowodził całą bandą.
- Zostawcie ją – warknęłam. – Nie ważcie się jej tknąć.
Miał nieprzenikniony wyraz twarzy, ale wyciągnął do mnie ręce w
uspokajającym geście. Poczułam się jak zwierzę przed uśpieniem.
- Nie zrobię wam niczego złego – powiedział i postąpił krok naprzód.
Niedobrze.
Zaatakowałam. Skoczyłam na niego. Przerwałam trening dwa lata temu, po
naszej ucieczce. Nie przemyślałam tego ruchu, zdecydował impuls. Ale nie miałam
szans. Był doświadczonym strażnikiem, nie wysłali po nas nowicjuszy. A ja wciąż
słaniałam się na nogach, bliska omdlenia.
Był szybki. Zapomniałam już, jak sprawni są strażnicy, poruszają się zwinnie
jak kobry. Zwalił mnie z nóg jednym błyskawicznym gestem, jakim odpędza się
muchę. Straciłam równowagę. Nie sądzę, żeby chciał uderzyć tak mocno. Pewnie
zamierzał tylko odsunąć mnie z drogi, ale nie wiedział, w jakim jestem stanie.
Ziemia usunęła mi się spod nóg. Za chwilę walnę biodrem o twardy beton
chodnika. Będzie bolało. Bardzo.
Nie upadłam.
Strażnik złapał mnie w ostatniej chwili. Kiedy odzyskałam chwiejną
równowagę, zauważyłam, że uważnie mi się przygląda. Wpatrywał się w moją
szyję. Oszołomienie przytępiło mi zmysły i nie od razu zorientowałam się, na co
patrzy. Powoli uniosłam rękę i dotknęłam rany po ugryzieniu Lissy. Obejrzałam
palce i zobaczyłam na nich plamę ciemnej, gęstej krwi. Zawstydzona, potrząsnęłam
głową i zasłoniłam się włosami.
Ciemne oczy mężczyzny spoczywały jeszcze przez chwilę na mojej szyi. Potem
spojrzał mi w same źrenice. Wytrzymałam jego wzrok i wyszarpnęłam się z
uścisku. Pozwolił mi na to, chociaż wiedziałam, że ma dość siły, żeby trzymać
mnie tu przez całą noc. Walcząc z zawrotami głowy, przyprawiającymi o mdłości,
znów przysunęłam się do Lissy, zbierając się do kolejnego ataku. Chwyciła mnie
za rękę.
- Rose – powiedziała cicho. – Nie rób tego.
Jej słowa nie zrobiły na mnie wrażenia, ale nakazała mi spokój w myślach.
Przesłała mi polecenie przez łączącą nas mentalną pępowinę, a ja nie umiałam się
jej oprzeć. Nie używała czaru wpływu, nie mogłaby rzucić go na mnie. A jednak
musiałam jej usłuchać. Byłyśmy osaczone i bezbronne. Wiedziałam, że opór nie
ma sensu. Czułam, jak opuszcza mnie napięcie. Zostałam pokonana.
Strażnik zauważył, że skapitulowałam. Podszedł teraz do Lissy. Miał spokojną
twarz. Złożył jej zgrabny ukłon. Zaskoczyło mnie to, bo był naprawdę wysoki.
- Nazywam się Dymitr Bielikow – powiedział. Wychwyciłam w jego głosie
słaby rosyjski akcent. – Przybyłem, by odwieźć panią z powrotem do Akademii
Świętego Władimira, księżniczko.

Rozdział II

WCIĄŻ WŚCIEKŁA NA NIEGO, MUSIAŁAM jednak przyznać, że Dymitr


„Bielicośtam” wykazał wiele sprytu. Przyjechaliśmy na lotnisko i zajęliśmy
miejsca w prywatnym samolocie Akademii. Strażnik natychmiast zauważył, że coś
do siebie szepczemy, i kazał nas rozsadzić.
- Nie wolno im ze sobą rozmawiać – przestrzegł podwładnego, który prowadził
mnie na tył samolotu. – Nawet się nie obejrzysz, a opracują plan ucieczki.
Rzuciłam mu wyniosłe spojrzenie i odeszłam. Rzeczywiście rozważałyśmy taką
opcję.
Sytuacja nie wyglądała dobrze. Samolot wystartował i wzniósł się w górę, co
uniemożliwiało ewakuację. Nawet gdybym jakimś cudem zdołała unieszkodliwić
dziesięciu strażników, to i tak nie mogłybyśmy wysiąść. Na pewno zaopatrzyli się
w spadochrony, których ostatecznie mogłybyśmy użyć, ale lądowanie nastręczało
sporo trudności, bo lecieliśmy nad Górami Skalistymi.
Wiedziałam, że dostarczą nad do miejsca przeznaczenia, które znajdowało się w
lasach stanu Montana. Potem wymyślę jakiś sposób, żeby zwiać spod działania
czaru magicznych różdżek i kurateli armii strażników. Bagatela.
Lissa siedziała wprawdzie z przodu samolotu w towarzystwie Rosjanina, ale
wciąż czułam jej strach, pulsował mi w głowie jak potężny tłok. Bałam się o nią i
ten lęk potęgował uczucie wściekłości. Nie pozwolę, żeby trafiła z powrotem do
tego miejsca! Zastanawiałam się, czy Dymitr miałby wątpliwości, gdyby czuł i
wiedział to, co ja, ale machnęłam ręką. Na pewno nic go to nie obchodziło.
Lissa z trudem panowała nad wzburzeniem, odczuwałam te emocje tak
intensywnie, że ciałem i duszą niemal znalazłam się w jej skórze. Znałam to
uczucie, pojawiało się znienacka – przyjaciółka przyciągała mnie i „wsysała” w
siebie. Widziałam obok wysoką postać Dymitra, a ręką Lissy, moja ręka, trzymała
butelkę wody. Mężczyzna pochylił się, żeby coś podnieść, i zobaczyłam tatuaże na
jego szyi. Sześć maleńkich symboli molnija. Przypominały dwie błyskawice
krzyżujące się ze sobą w literę X. Każdy rysunek symbolizował jedną strzygę,
którą udało mu się zabić. Nad nimi widniał waż – godło strażników, znak
obietnicy.
Zamrugałam i skrzywiłam się, usiłując opuścić ciało Lissy. Obie nie
znosiłyśmy, kiedy przenikałam do jej wnętrza. Lissa uważał, że naruszam w ten
sposób jej prywatność, więc przestałam ją informować, kiedy to się działo. Żadna z
nas nie umiała nad tym zapanować. Siła tego przyciągania była istotnym
elementem więzi. Nie rozumiałyśmy, na czym polegał mechanizm. Słyszałyśmy
legendy o parapsychicznych związkach między strażnikami a ich morojami, ale
nikt nie opisał jeszcze fenomenu, który nas połączył. Same musiałyśmy go
zrozumieć.
Lot zbliżał się do końca, kiedy pojawił się Dymitr i zajął miejsce mojego
strażnika. Ostentacyjne odwróciłam głowę i zapatrzyłam się w okno.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.
- Naprawdę chciałaś walczyć z nami wszystkimi? – spytał wreszcie.
Nie odpowiedziałam.
- Twoja postawa… Chronisz ją bez względu na wszystko. To dowód wielkiej
odwagi – ciągnął. – Jesteś dzielna, choć nierozważna. Dlaczego tak postępujesz?
Zerknęłam na niego, odgarniając kosmyki włosów z twarzy.
- Ponieważ jestem jej opiekunką – odparłam i odwróciłam się z powrotem do
okna.
Po krótkiej chwili Dymitr wstał i wrócił na miejsce.
Po wylądowaniu nie miałyśmy innego wyboru, niż posłusznie dać się przewieźć
do celu podróży. Samochód stanął przed bramą i kierowca musiał odpowiedzieć na
pytania straży. Sprawdzali, czy nie jesteśmy strzygami pałającymi żądzą krwi. W
końcu pozwolono nam wysiąść i wejść na teren Akademii. Słońce chyliło się ku
zachodowi i wampiry życia powstawały ze snu. Miasteczko studenckie spowijały
cienie.
Odniosłam wrażenie, że to miejsce wcale się nie zmieniło, nadal panowała tu
ponura atmosfera z powieści gotyckich. Wampiry pielęgnują tradycję. Szkołę
założono znacznie później niż inne akademie na terenie Europy, ale
charakteryzowała się tym samym stylem. Wysokie budynki o strzelistych
wieżyczkach, ozdobione kamiennymi rzeźbami, przypominały stare kościoły. Kute
żelazne bramy prowadziły do niewielkich ogrodów. Tu i ówdzie widniały w murze
tajemnicze drzwi. Spędziłyśmy sporo czasu w typowych amerykańskich
miasteczkach studenckich i w tej chwili zaczynałam doceniać urodę miejsca, które
przypominało prawdziwy uniwersytet.
Znajdowaliśmy się teraz w drugim sektorze Akademii, którą podzielono na
szkołę wyższą i niższą. Oba gmachy zbudowano wokół kwadratowych
dziedzińców wyłożonych kamiennymi ścieżkami, biegnącymi wokół ogromnych
stuletnich drzew. Prowadzono nas na dziedziniec szkoły wyższej. Po jednej stronie
znajdowały się sale akademickie, a po drugiej uczniowskie dormitoria i sala
gimnastyczna. Kwatery morojów znajdowały się na przeciwległym końcu
kwadratu, vis-a-vis budynków administracji oraz szkoły niższej. Studenci niższych
lat mieszkali w sektorze pierwszym, nieco dalej na zachód.
Zabudowania wzniesiono na pustkowiu. Montana to przede wszystkim
niezmierzone przestrzenie, upstrzone gdzieniegdzie nielicznymi siedzibami
ludzkimi. Wciągnęłam w płuca zimne powietrze pachnące sosną i butwiejącymi
liśćmi. Wokół nas rosły wysokie, strzeliste lasy. W świetle dziennym majaczyły za
nimi grzbiety wysokich gór.
Tak dotarliśmy do głównego kwadratu szkoły wyższej. Zostawiając swojego
opiekuna, podbiegłam do Dymitra.
- Hej, towarzyszu.
Szedł dalej, nie patrząc na mnie.
- Teraz chcesz rozmawiać?
- Prowadzisz nas do Kirowej?
- Do pani dyrektor Kirowej – poprawił mnie.
Lissa idąca obok niego z drugiej strony rzuciła mi ostrzegawcze spojrzenie:
„Nie zaczynaj znowu”.
- Do pani dyrektor. Jak sobie życzysz. Pozostała zapewne tą samą starą
apodyktyczną su… - urwałam, bo w tej chwili minęliśmy wielkie drzwi
prowadzące do kafeterii. Westchnęłam. Czy ci ludzie naprawdę są aż tak okrutni?
Do gabinetu Kirowej prowadziło pewnie dziesięć różnych dróg, ale oni musieli
wybrać spacer przez stołówkę.
Była pora śniadania.
Kandydaci na strażników – dampiry jak ja oraz moroje pełnej krwi – siadywali
tu wspólnie, jedząc i plotkując z entuzjazmem o nowinkach akademickich. Teraz,
na nasz widok, wszyscy zamilkli. Setki par oczu lustrowały nas z uwagą.
Przyjrzałam się dawnym koleżankom z klasy, uśmiechając się przy tym
nonszalancko. Próbowała, wyczuć, czy cos się między nimi zmieniło. Nie. Nic na
to nie wskazywało. Ton nadawała Camille Conta, wciąż prymuska, jaką
zapamiętałam, ta sama podła suka, samozwańcza przywódczyni akademickiej elity
wampirów. Nieco z boku siedziała Nathalie, przyszywana kuzynka Lissy. Gapiła
się szeroko otwartymi oczami niewiniątka.
A po drugiej stronie sali… No, tu bardziej interesująco. Zauważyłam Aarona.
Biedny, biedny Aaron. Lissa złamała mu serce, odchodząc. Nic nie stracił ze
swojego uroku. Wydawał się nawet bardziej wzruszający. Wpatrywał się w nią z
uwielbieniem. Śledził każdy jej gest. Tak samo jej oddany. Zrobiło mi się smutno,
bo wiedziałam, że Lissa nic do niego nie czuła. Umawiała się z nim, bo wszyscy
tego oczekiwali, stanowili uroczą parę.
Zaciekawiła mnie jednak pewna zmiana. Aaron najwyraźniej znalazł
pocieszenie po ucieczce Lissy. Obok niego siedziała wampirzyca, trzymając go
kurczowo za rękę. Wyglądała na jedenaście lat, ale musiała być starsza, chyba że
chłopak zaczął gustować w dzieciach. Dziewczę miało krągłe policzki i złote
loczki, jak porcelanowa lalka. Mocno wkurzona lala ze złowieszczym błyskiem w
oku. Wpatrywała się w Lissę z taką nienawiścią, że nawet ja to odczułam. O co tu
chodzi, do diabła? Nie widziałam jej wcześniej. Pewnie była zazdrosna. Też bym
się wnerwiła, gdyby mój chłopak patrzył na inną w taki sposób.
Nasz marsz wstydu szczęśliwe dobiegł końca, chociaż kolejne pomieszczenie –
gabinet Kirowej – nie dawało nadziei, że będzie łatwiej. Stara wiedźma wyglądała
tak samo, jak ją zapamiętałam. Wysoka i szczupła, jak większość morojów, miała
spiczasty nos i siwe włosy. Kojarzyła mi się z sępem. Zdążyłam ją dobrze poznać,
spędziłam sporo czasu w jej gabinecie.
Nasza eskorta wycofała się, kiedy obie z Lissą nareszcie usiadłyśmy. Pozostali
tylko Alberta jako szefowa szkolnej straży i Dymitr. Oboje niewzruszenie spokojni
stanęli pod ścianą. Wyglądali naprawdę groźnie. Takiej postawy od nich
wymagano.
Kirowa utkwiła w nas gniewny wzrok i otworzyła usta, by rozpocząć tyradę.
Bez wątpienia zamierzała zmieszać nas z błotem. W tej samej chwili jednak
odezwał się głęboki, łagodny głos.
- Wasyliso.
Zdziwiło mnie, że w pokoju znajduje się ktoś jeszcze. Nie dostrzegłam go od
razu. Nieostrożność, biorąc pod uwagę, że miałam zostać strażniczką.
Wiktor Daszkow podniósł się z krzesła z widocznym wysiłkiem. Książę Wiktor
Daszkow. Lissa rzuciła mu się na szyję.
- Wujku – szepnęła, przywierając do wątłej postaci. Czułam, że zaraz się
rozpłacze.
Książę poklepał ją po plecach.
- Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo się cieszę, widząc cię całą i zdrową. –
Uśmiechnął się blado i spojrzał na mnie. – Ciebie również, Rose.
Skinęłam głową, starając się nie okazywać, że jego widok mną wstrząsnął.
Wiktor chorował od dawna, ale teraz wyglądał OKROPNIE. Był ojcem Nathalie,
miał zaledwie czterdzieści lat, a sprawiał wrażenie osiemdziesięcioletniego starca.
Blady, chwiał się na nogach, ręce mu drżały. Patrzyłam na niego ze ściśniętym
sercem. Tylu podłych, złych ludzi żyło na świecie, a to właśnie jego musiała
dotknąć ta straszna choroba. Umrze młodo i nie doczeka się korony.
Książę Daszkow nie był prawdziwym wujem Lissy, ale wśród morojów,
zwłaszcza arystokracji, panowała duża poufałość. Jako bliski przyjaciel rodziny
dokładał wszelkich starań, by zatroszczyć się o dziewczynę po śmierci jej
rodziców. Lubiłam go. Był pierwszą osobą, którą powitałam z radością w tym
ponurym miejscu.
Kirowa pozwoliła im się przywitać, a potem odprowadziła Lissę na krzesło.
Nadszedł czas na kazanie.
Tego dnia przeszła samą siebie w prawdziwym mistrzostwie wygłaszania tyrad.
Jestem przekonana, że wybrała pracę w administracji szkoły, bo to dawało jej
okazję do podobnych popisów. Nie zauważyłam u niej najmniejszych oznak
sympatii wobec uczniów. Kazanie składało się z typowych tematów – poczucie
odpowiedzialności, nieprzemyślane postępowanie, egoizm… Bla, bla, bla. Szybko
się wyłączyłam i zajęłam szczegółami planu ucieczki przez okno gabinetu
dyrektorki.
W pewnej chwili dotarło do mnie, co mówiła. Natychmiast nadstawiłam uszu.
- Pani, panno Hathway, złamała nasze najświętsze prawo: przysięgła pani
opiekować się morojami jako ich strażniczka. Zawiodła pani nasze zaufanie.
Postąpiła pani samolubnie, zabierając stąd księżniczkę. Strzygi tylko czekają, by
zniszczyć ród Drogomirów, a pani im w tym pomaga.
- Rose mnie nie uprowadziła. – Lissa przerwała jej, zanim zdążyłam
odpowiedzieć. Przemawiała spokojnym głosem, chociaż wiedziałam, jak silnie jest
wzburzona. – Sama chciałam odejść. Proszę jej nie winić.
Kirowa zmierzyła wzrokiem nas obie, przechadzając się po gabinecie z rękami
założonymi z tyłu.
- Panno Drogomir, zakładam, że to pani obmyśliła plan waszej ucieczki, a
jednak strażniczka powinna go uniemożliwić. Tymczasem zachowała się
nieodpowiedzialnie i nie powiadomiła nas o tych planach. Gdyby wypełniła swój
obowiązek, nie naraziłaby by pani na niebezpieczeństwo.
Tego było za wiele.
- Wypełniłam swój obowiązek! – warknęłam, zrywając się z krzesła. Dymitr i
Alberta patrzyli na mnie czujnie, ale nie podchodzili, widząc, że nie zamierzam
nikogo atakować. Na razie. – Zapewniłam jej bezpieczeństwo! Opiekowałam się
nią, kiedy was nie było – wskazałam gestem wszystkich obecnych. – Zabrałam stąd
Lissę, żeby ją chronić. Musiałam tak postąpić. Nikt nie zamierzał mi w tym pomóc.
Czułam, że Lissa próbuje mnie uspokoić. Przesyłała mi kojące myśli, żebym nie
dała się ponieść złości. Za późno.
Kirowa przyglądała mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Proszę wybaczyć, panno Hathway, ale nie dostrzegam logiki w pani
zachowaniu. Jak zamierzała pani chronić księżniczkę, skoro zabrała ją pani ze
strzeżonego miejsca, bezpiecznego dzięki działaniu czarów? A może jest coś, o
czym nie chce pani powiedzieć?
Przygryzłam wargę.
- Rozumiem. Cóż. Według mnie jedyny powód takiego zachowania to próba
uniknięcia odpowiedzialności za koszmarny wybryk, jakiego się pani dopuściła
przed ucieczką.
- Ależ nie!
- To wyjaśnienie ułatwi mi podjęcie decyzji. Księżniczka jest wampirem i musi
pozostać w Akademii dla własnego bezpieczeństwa. Wobec pani nie mamy jednak
żadnych zobowiązań, dlatego wydalimy panią ze szkoły w trybie
natychmiastowym.
Zaschło mi w gardle.
- Co takiego?
Lissa stanęła przy mnie.
- Nie możecie tego zrobić! Jest moją opiekunką.
- Nic podobnego. Jest zaledwie nowicjuszką.
- Moi rodzice…
- Wiem, czego życzyli sobie pani rodzice, niech Bóg ma ich w swojej opiece.
Jednak sytuacja się zmieniła. Panna Hathway nie zasługuje na rolę strażniczki.
Zostanie wydalona.
Wpatrywałam się w Kirową, nie wierząc własnym uszom.
- Dokąd zamierza mnie pani odesłać? Do matki do Nepalu? Do tej pory nie
zauważyła nawet mojej nieobecności. A może chcecie mnie oddać ojcu?
Zobaczyłam, że dyrektorka zmrużyła oczy na wzmiankę o nim. Kiedy
odezwałam się znowu, mój głos był tak lodowaty, że sama go nie poznawałam.
- Czyżbyście zamierzali zrobić ze mnie dziwkę sprzedającą swoją krew?
Spróbujcie, a przysięgam, że jeszcze dziś stąd uciekniemy.
- Panno Hathway! – syknęła stara wiedźma. – Pani się zapomina.
- Łączy je więź. – Niski, dźwięczny głos przeciął ciężką atmosferę w pokoju.
Wszyscy spojrzeliśmy na Dymitra. Wydawało mi się, że Kirowa zapomniała o jego
obecności – ale ja nie. Strażnik promieniował potężną energią. Nadal stał po ścianą
w pretensjonalnym prochowcu, w którym wyglądał jak kowboj. Patrzył na mnie,
nie na Lissę, przeszywającym wzrokiem. – Rose wie, co czuje Lissa. Nie mylę się,
prawda?
Spostrzegłam z satysfakcją, że Kirowa straciła rezon. Spoglądała na nas obie i
na Dymitra.
- Nie. To niemożliwe. Nie słyszeliśmy o taki wypadku od stuleci.
- Dla mnie to jest oczywiste – odparł strażnik. – Podejrzewałem to od chwili, w
której zacząłem je obserwować.
Wpatrywałam się w podłogę, Lissa też unikała wzroku Dymitra.
- To dar – mruknął Wiktor ze swojego kąta. – Niezwykle rzadki i cenny.
- W starych opowieściach mieli go najlepsi pośród strażników – wtrącił Dymitr.
Kirowa zdążyła się opanować.
- To bajki sprzed kilkuset lat – żachnęła się. – Nie sugerujecie chyba, żebyśmy
pozwolili jej zostać w Akademii po tym, co zrobiła?
Dymitr wzruszył ramionami.
- Wiem, że jest agresywna i nonszalancka, ale ma potencjał…
- Agresywna i nonszalancka? – nie wytrzymałam. – A kim ty, do diabła, jesteś,
że się wtrącasz w moje sprawy?
- Strażnik Bielikow jest od tej chwili opiekunem księżniczki – powiedziała
hardo Kirowa. – Zatwierdzam ten wybór.
- Wybór taniej siły roboczej do opieki nad Lissą?
Nie powinnam tego mówić. Zabrzmiało podle, szczególnie że większość
morojów i ich strażnicy to potomkowie emigrantów z Rosji i Rumunii. W tamtej
chwili jednak nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Sama wychowałam się
wprawdzie w Stanach, ale moi rodzice pochodzili z obcej ziemi. Mama była
dampirem, rudowłosą Szkotką z dziwacznym akcentem. Mówiono też o ojcu
wampirze, który przyjechał z Turcji. Tej kombinacji genów zawdzięczałam
migdałowy odcień skóry oraz rysy twarzy, które – moim zdaniem – sugerowały
pochodzenie z egzotycznego arystokratycznego rodu. Całości dopełniały duże,
ciemne oczy i włosy o barwie tak głębokiego brązu, że wydawały się niemal
czarne. Nie miałabym nic przeciwko rudym lokom, ale trzeba brać, co dają.
Dyrektorka wyrzuciła ramiona w górę w geście rozpaczy.
- Widzicie? Ona nie ma pojęcia, co to jest dyscyplina! Więzi psychiczne,
choćby nie wiem jak silne, i surowy potencjał nie mogą zastąpić szacunku.
Niezdyscyplinowany strażnik jest gorszy niż amator.
- Zatem proszę ją tego nauczyć. Niech przejdzie szkolenie jeszcze raz.
- Bzdura. Nie nadrobi zaległości.
- Przeciwnie – usiłowałam się wtrącić, ale nikt mnie nie słuchał.
- W takim razie proszę dla nie zorganizować dodatkowe zajęcia. – Dymitr nie
dawał za wygraną.
Spierali się długo, a my przyglądaliśmy się w milczeniu, jak na meczu ping-
ponga.
Wciąż czułam urazę, że Dymitr tak łatwo wywiódł mnie w pole, ale widziałam,
że teraz stara się nie dopuścić, by nas rozdzielono. Wolałam zostać w tym piekle,
niż żyć dalej bez Lissy. Obydwie nie traciłyśmy jeszcze nadziei.
- Ciekawe, kto podejmie się tego zadania – rzuciła zaczepnie Kirowa. – Może
ty?
Tego się nie spodziewał.
- Nie to chciałem…
Dyrektorka założyła ręce z zadowoloną miną.
- Tak myślałam.
Szala przechyliła się na drugą stronę i strażnik zmarszczył brwi. Zerknął na
Lissę, a potem przeniósł wzrok na mnie. Ciekawe, co zobaczył. Dwie przestraszone
dziewczyny wpatrujące się w niego błagalnym wzrokiem? A może tylko zwykłe
uciekinierki, łamiące święte prawa szkoły, by zagarnąć część dziedzictwa
księżniczki?
- Dobrze – powiedział w końcu. – Będę uczył Rose na dodatkowych lekcjach.
- I co? – rozzłościła się Kirowa. – Ujdzie jej to na sucho?
- Proszę ją ukarać – odparł Dymitr. – Straciliśmy wielu strażników. Nie
możemy sobie pozwolić na utratę kolejnego. Zwłaszcza dziewczyny.
Zadrżałam na myśl o tym, czego nie powiedział głośno. Przypomniałam sobą
własna agresywną uwagę o dziwkach sprzedających krew. Niewiele dziewcząt
dampirów było w tych czasach strażniczkami.
W tej chwili usłyszeliśmy głos Wiktora, który nadal siedział w kącie gabinetu.
- Zgadzam się ze strażnikiem Bielikowem. Nie powinniśmy odsyłać Rose.
Byłaby to niepowetowana strata. Dziewczyna ma talent.
Dyrektorka wyjrzała przez okno. Na zewnątrz panowały kompletne ciemności.
Życie Akademii toczyło się nocą. „Poranki” i „popołudnia” funkcjonowały tu
wyłącznie jako pojęcia umownie. Okna gmachu zacieniano, żeby nie wpuszczać
światła.
Kirowa odwróciła wreszcie głowę i napotkała spojrzenie Lissy.
- Proszę, pani dyrektor. Niech Rose zostanie z nami.
„Och, Lisso, bądź ostrożna” – pomyślałam. Wywieranie wpływu na inne
wampiry było niebezpieczne, zwłaszcza w obecności świadków. Zauważyłam
jednak, że robi to bardzo delikatnie, a potrzebowałyśmy pomocy. Na szczęście nikt
się nie zorientował.
Nie wiem, czy metoda Lissy poskutkowała, ale Kirowa dała wreszcie za
wygraną. Westchnęła.
- Jeśli panna Hathway ma zostać w Akademii, musi stosować się do
określonych reguł – zwróciła się do mnie. – Pani pobyt w szkole świętego
Władimira ma charakter warunkowy. Jedno wykroczenie i zostanie pani wydalona.
Ma pani obowiązek uczęszczać na wszystkie zajęcia dla nowicjuszy w pani grupie
wiekowej. Każdą wolną chwilę będzie pani poświęcała na dodatkowe szkolenie
pod okiem strażnika Bielikowa – przed normalnymi lekcjami i po nich. Nie wolno
pani brać udziału w życiu towarzyskim szkoły. Poza porami posiłków będzie pani
przebywała w dormitorium. Jeśli zauważę, że nie stosuje się pani do wyznaczonych
reguł, odeślę panią w trybie natychmiastowym.
Roześmiałam się z goryczą.
- Mam zakaz udziału w życiu towarzyskim? Nadal usiłuje nas pani rozdzielić? –
Skinęłam głową w kierunku Lissy. – Czyżby obawiała się pani, że znów
spróbujemy stąd uciec?
- Wolę się zabezpieczyć. Poza tym nie poniosła pani jeszcze kary za zniszczenie
szkolnego mienia. Mam obowiązek tego dopilnować – zacisnęła wargi. – Dostała
pani swoją szansę. To dowód wspaniałomyślności ze strony władz. Radzę mieć się
na baczności.
Już miałam powiedzieć, że jej wspaniałomyślność wręcz powala z nóg, ale
powstrzymało mnie spojrzenie Dymitra. Nie potrafiłam go rozszyfrować. Może
chciał dać sygnał, że we mnie wierzy. Albo że walka z dyrektorką jest dowodem
głupoty. Nie rozumiałam go.
Spuściłam wzrok po raz drugi w czasie tej rozmowy. Czułam, że Lissa
dodaje mi w myślach otuchy. Westchnęłam głęboko i uniosłam głowę.
- Dobrze – powiedziałam, patrząc na Kirową. – Przyjmuję pani warunki.

Rozdział III

KIROWA NIE ZAWAHAŁA SIĘ PRZED dodatkowym okrucieństwem i


natychmiast po spotkaniu odesłała nas na lekcje. Patrzyłam za odchodzącą Lissą.
Na szczęście nasza więź pozostała nienaruszona i będę przynajmniej wiedziała, co
ona czuje. Potem odprowadzono mnie na rozmowę ze szkolnym doradcą,
sędziwym morojem, którego doskonale pamiętałam z czasów poprzedzających
naszą ucieczkę. Staruszek dawno powinien przejść na emeryturę albo umrzeć.
Spotkanie trwało najwyżej pięć minut. Nie wspominał o naszym wyczynie.
Ograniczył się do zadania kilku pytań o przebieg nauki w Chicago i Portland.
Zajrzał do mojej teczki i pośpiesznie sporządził nowy program kursów. Wzięłam
go niechętnie i ruszyłam na pierwszą lekcję.

I Zaawansowane techniki walki dla strażników


II Teoria technik ochrony i osobistych opiekunów 3
III Trening sprawności fizycznej
IV Lekcje starych języków (dla nowicjuszy)

Lunch

V Behawioryzm i fizjologia zwierząt


VI Rachunki
VII Kultura morojów 4
VIII Sztuka słowiańska

Uff. Zapomniałam już, jak nudne są lekcje w Akademii. Nowicjusze i wampiry


mieli przed południem zajęcia w oddzielnych grupach, co oznaczało, że nie
zobaczę Lissy przed lunchem. Nie wiedziałam, czy w ogóle pozwolą nam
uczestniczyć we wspólnych zajęciach. Większość lekcji popołudniowych
obejmowała standardowe wykłady dla uczniów starszych klas, więc szanse były
spore. Wiedziałam, że kurs sztuki słowiańskiej należał do zajęć uzupełniających i
zwykle nie uczestniczyło w nich wielu chętnych. Liczyłam na to, że zapiszą tam
Lissę. Dymitr i Alberta odprowadzili mnie tymczasem na zajęcia do sali
gimnastycznej. Po drodze nie zwracali na mnie uwagi. Szłam posłusznie za nimi.
Krótko przycięte włosy Alberty pozwalały zobaczyć znak obietnicy na jej karku
oraz symbole molnija. Wiele strażniczek strzygło się podobnie. Sama nie miałam
jeszcze tatuaży, ale i tak nigdy nie pozwoliłabym obciąć sobie włosów.
Strażnicy nie rozmawiali ze sobą. Szli korytarzami szkoły z obojętnymi minami,
jakby nic szczególnego się nie wydarzyło. Dopiero na miejscu przekonałam się, że
w szkole wrzało na wieść o naszym powrocie. W jednej chwili wszystkie oczy
zwróciły się na mnie. Nie wiedziałam, czy powinnam się czuć jak gwiazda
filmowa, czy dziwoląg prezentowany w cyrku objazdowym?
Uznałam, że nie mogę dać się zastraszyć. Dawniej cieszyłyśmy się z Lissą
sporym szacunkiem wśród uczniów, więc postanowiłam o tym przypomnieć.
Uniosłam głowę i przyjrzałam się nowicjuszom, którzy wpatrywali się we mnie z
rozdziawionymi ustami. Szukałam znajomych twarzy. Większość stanowili
chłopcy. Poznałam jednego i nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
- Cześć, Mason, co się tak gapisz? Wyobrażasz sobie, jak wyglądam nago?
Radzę, żebyś odłożył tę przyjemność na kiedy indziej.
Kilka osób parsknęło śmiechem. Mason też prychnął, obdarzając mnie szerokim
uśmiechem. Miał niesforną rudą czuprynę i twarz upstrzoną piegami. Był
przystojny, ale niezbyt pociągający. Zawsze mnie rozśmieszał. Dawniej byliśmy
kumplami.
- Sam o tym decyduję, Hathway. Prowadzę dzisiejszą lekcję.
- Ach, tak? – odparowałam. – Hm. W takim razie możesz sobie wyobrażać, co
chcesz.
- Moim zdaniem zawsze miło byłoby oglądać cię nago – wtrącił ktoś z boku i
całkiem rozładował napięcie. Poznałam go. Eddie Castile też był moim kumplem.
Dymitr pokręcił głową i wyszedł, mamrocząc coś po rosyjsku. Nie zabrzmiało
to przychylnie. A ja poczułam się znowu jak uczennica pierwszej klasy. Znalazłam
się wśród swoich. Byli bardziej wyluzowani i nie przejmowali się hierarchią jak ci
z grupy morojów.
Otoczyli mnie kołem, a ja śmiałam się i witałam ze znajomymi, o których
zdążyłam już zapomnieć. Wypytywali mnie o wszystko: gdzie byłyśmy i co
robiłyśmy. Zrozumiałam, że przeszłyśmy z Lissą do szkolnej legendy. Nie mogłam
im wyjawić przyczyn naszej ucieczki, więc zaczęłam opowiadać nowinki i
ciekawostki ze świata. Na szczęście udało mi się odwrócić ich uwagę.
Spotkanie po latach zajęło nam kilka minut, ale nasze pogaduchy szybko
przerwał strażnik nadzorujący przebieg zajęć, który skarcił Masona za
lekceważenie obowiązków. Mój stary kumpel niespecjalnie się tym przejął, ale z
uśmiechem zadał wszystkim ćwiczenia na rozgrzewkę. Zaniepokoiłam się, bo w
większości ich nie znałam.
- Chodź, Hathway. – Mason ujął mnie pod ramię. – Będziemy ćwiczyć w parze.
Zaraz się przekonamy, co robiłaś przez cały ten czas.
Godzinę później znał już odpowiedź.
- Zarzuciłaś trening, co?
- Auu – jęknęłam, niezdolna powiedzieć nic więcej. Chłopak wyciągnął rękę i
pomógł mi podnieść się z maty, na której znokautował mnie jakieś pięćdziesiąt
razy w trakcie tej sesji.
- Nienawidzę cię – warknęłam, rozcierając obolałe udo. Jutro będę miała tam
potężny siniak.
- Nienawidziłabyś mnie bardziej, gdybym dawał ci fory.
Przyznałam mu rację i kulejąc, dołączyłam do innych, którzy chowali sprzęt do
ćwiczeń na miejsce.
- Całkiem dobrze się spisałaś.
- Bzdura. Przecież rozłożyłeś mnie na łopatki.
- Ależ tak. Nie było cię dwa lata, a mimo wycisku, jaki ci dałem, wciąż możesz
chodzić. Nieźle. – Mason szczerzył zęby w uśmiechu.
- Mówiłam już, że cię nienawidzę?
Posłał mi kolejny uśmiech, ale zaraz spoważniał.
- Nie zrozum mnie źle. Naprawdę dobrze sobie radzisz, chociaż do wiosny nie
możesz nawet marzyć o udziela w turniejach…
- Załatwili mi dodatkowe sesje – wyjaśniłam. W rzeczywistości nie miało to dla
mnie znaczenia. Zamierzałam zabrać stąd Lissę, zanim rozpoczną się zawody. –
Zdążę się przygotować.
- Z kim będziesz ćwiczyć?
- Z tym drągalem, Dymitrem.
Mason przystanął i przyglądał mi się z niedowierzaniem.
- Będziesz miała lekcje z Bielikowem?
- Tak, i co z tego?
- To, że ten facet jest BOGIEM.
- Nie przesadzasz? – spytałam z powątpieniem.
- Mówię serio. Trzyma dystans i straszny z niego mruk, jednak podczas walki…
Fiuuu. Narzekasz na mnie, ale kiedy on z tobą poćwiczy, nie wstaniesz z maty.
Fantastycznie. Poprawił mi nastrój.
Szturchnęłam go na pożegnanie i poszłam na drugą lekcję. Podstawy służby
ochroniarskiej musieli poznać wszyscy uczniowie starszych klas. Trafiłam na
zajęcia trzeciego roku, co oznaczało, że będę musiała sporo nadrobić. Miałam
nadzieję, że pomogą mi doświadczenia zdobyte w świecie zewnętrznym.
Naszym instruktorem był Stan Alto. Oficjalnie zwracaliśmy się do niego
„Strażniku Alto”, ale za plecami nazywaliśmy go po prostu Stanem. Był nieco
starszy od Dymitra, trochę od niego niższy i zazwyczaj wkurzony. Tego dnia
rozzłościł się bardziej niż zwykle, kiedy mnie zobaczył. Zaskoczyłam go. Przeszedł
przez salę i zatrzymał się przy mojej ławce.
- Co to ma być? Nikt mnie nie uprzedził o tej wizycie. Rose Hathway. Jestem
zaszczycony! Jakże wspaniałomyślnie zgodziła się pani przerwać napięty plan
zajęć i podzielić się z nami swoją wiedzą.
Poczułam, że pieką mnie policzki, opanowałam się po mistrzowsku i nie
warknęłam, żeby się odwalił. Sądzę, że właściwie odczytał wyraz mojej twarzy, bo
uśmiechnął się szerzej. Gestem nakazał mi wstać.
- Dalej, proszę. Nie chowaj się w kącie. Stań na środku i pomóż mi prowadzić
lekcję!
Zapadłam się głębiej w krzesło.
- Pan żartuje…
Alto już się nie uśmiechał.
- Nie, nie żartuję. Wyjdź na środek, Hathway.
Na sali panowała grobowa cisza. Alto był surowym instruktorem i większość
słuchaczy nie odważyła się nawet zaśmiać z mojego upokorzenia. Obiecałam sobie
w duchu, że nie dam mu satysfakcji. Wstałam i wyszłam na środek klasy. Uniosłam
głowę i obrzuciłam ich hardym spojrzeniem, odrzucając włosy za ramiona.
Zyskałam tym kilka współczujących uśmiechów. I wtedy zauważyłam, że mam
większą publiczność, niż sądziłam. Pod ścianą stało kilku strażników, między
innymi również Dymitr. Poza murami Akademii opiekunowie zajmowali się
zazwyczaj jedną osobą. Tutaj mieli obowiązek chronić kilku morojów naraz, a do
tego szkolili nowicjuszy. Pracowali na zmianę w charakterze ochroniarzy i często
zaglądali na wykłady.
- No, Hathway – rzucił wesoło Stan, podchodząc do mnie. – Opowiedz nam o
swojej technice obrony.
- O mojej technice?
- Ależ tak. Zakładam, że opracowałaś jakiś plan obrony, kiedy uprowadziłaś
stąd nieletnią księżniczkę, narażając ją na atak ze strony strzyg.
Znowu czułam się jak na kazaniu Kirowej, tyle że teraz przed większą
widownią.
- Nie spotkałyśmy strzyg – odparłam sztywno.
- To oczywiste – zadrwił. – Domyśliłem się tego, widząc cię żywą.
Chciałam krzyknąć, że dałabym sobie radę ze strzygami, ale po pierwszej walce
z Masonem było jasne, że nie miałabym szans.
Milczałam, a strażnik przechadzał się po Sali.
- Powiedz nam więc, w jaki sposób chroniłaś swoją podopieczną? Zakazałaś jej
wychodzić nocą?
- Początkowo tak – odparłam zgodnie z prawdą. – Po jakimś czasie poczułyśmy
się swobodniej, bo nikt nas nie zaczepiał.
- Początkowo… - powtórzył nienaturalnie wysokim tonem, przez co moja
odpowiedź wydała się idiotyczna. – Rozumiem, że w ciągu dnia spałaś, a nocą
trzymałaś straż.
- Niezupełnie.
- Jak to? To jedna z podstawowych reguł wymienionych w rozdziale o
jednoosobowej ochronie. Zaraz, nie możesz jej znać, bo nie było cię na zajęciach.
Znowu musiałam zdusić w sobie gniew.
- Obserwowałam teren, kiedy wychodziłyśmy – powiedziałam, żeby się
obronić.
- O! To już coś. Stosowałaś metodę obserwacji ćwiartka po ćwiartce Carnegiego
czy może technikę rotacyjną?
Nie odpowiedziałam.
- A. Rozumiem, że wybrałaś metodę Hathway, czyli „Rozejrzyj się, kiedy sobie
o tym przypomnisz”.
- Nie! – zawołałam z wściekłością. – Pilnowałam jej dobrze. Przecież żyje.
Alto podszedł blisko i nachylił się nade mną.
- Miałaś szczęście.
- Strzygi wcale nie czyhają na nas za każdym rogiem – odgryzłam się. – Świat
nie wygląda tak groźnie, jak nam mówicie. Jest dużo bezpieczniejszy.
- O jakim bezpieczeństwie mówisz? Prowadzimy wojnę ze strzygami! –
wrzasnął.
Stał tak blisko, że poczułam zapach kawy w jego oddechu.
- Każda z nich mogła was podejść bez trudu i zatopić kły w twoim ślicznym
karku, zanim zdążyłabyś się odwrócić. Wierz mi, że nie kosztowałby jej to wiele
wysiłku. Jesteś szybsza i silniejsza niż wampir czy człowiek, ale pozostajesz
niczym powtarzam, niczym w porównaniu ze strzygą. To mordercze bestie
obdarzone wielką mocą. Wiesz chociaż, skąd czerpię moc?
Nie pozwolę, żeby doprowadził mnie do płaczu. Odwróciłam wzrok i
usiłowałam skoncentrować się na czymś innym. Moje oczy spoczęły na Dymitrze i
jego towarzyszach. Przyglądali się mojej hańbie z kamiennymi twarzami.
- Z krwi wampirów – wyszeptałam.
- Co powiedziałaś? – pastwił się nade mną Stan. – Powtórz głośniej.
Odwróciłam się i spojrzałam na niego.
- Z krwi wampirów! To ona daje im moc.
Kiwnął głową z satysfakcją i cofnął się o kilka kroków.
- Tak. Żywią się krwią wampirów. Dzięki niej są silniejsze i trudniejsze do
pokonania. Zabijają także ludzi oraz dampiry, ale najbardziej łakną krwi morojów.
Szukają jej niestrudzenie. Przeszły na stronę mroku owładnięte pragnieniem
nieśmiertelności. Zrobią wszystko, żeby osiągnąć cel. Zdarza się, że zdesperowane
strzygi atakują morojów w miejscach publicznych. Całe watahy potrafią wtargnąć
do naszych uczelni. Znamy przypadki strzyg, które od tysięcy lat karmią się
pokoleniami wampirów. Są właściwie nie do pokonania. To z ich powodu liczba
morojów na świecie wciąż maleje. Nasi podopieczni nie mają dość siły do obrony.
Niektóre wampiry rezygnują z walki o życie i dobrowolnie przemieniają się w
strzygi. A kiedy ginie wampir…
- Ginie również dampir – dokończyłam.
- Cóż… - Stan zlizał kropelki śliny z warg. – Widzę, że jednak czegoś się
nauczyłaś. Zobaczymy, czy uzupełnisz zaległości i zakwalifikujesz się do treningu
działań polowych w następnym semestrze.
No nie. Wytrwałam do końca lekcji – szczęśliwie już w ławce – rozważając
jego ostatnie słowa. Działania polowe dla uczniów starszych klas stanowiły
najlepszą część edukacji w nowicjacie. Uczestnicy zostają zwolnieni z lekcji na
cały semestr. W zamian każdy dostaje pod opiekę moroja, którego musi pilnować i
chronić. Operację nadzorują dorośli strażnicy, od czasu do czasu pozorując atak lub
stwarzając różnego rodzaju zagrożenia. Postawa nowicjuszy w czasie tej próby jest
później oceniana i równie ważna, jak oceny z pozostałych przedmiotów. Wpływa
też na wybór wampira, którego dostanie pod opiekę po skończeniu szkoły.
A ja chciałam dostać tylko jedną wampirzycę.

Po dwóch lekcjach zasłużyłam na lunch. Szłam, kulejąc, w stronę kafeterii,


kiedy dogonił mnie Dymitr. Na mój gust nie miał w sobie niczego boskiego. Poza
urodą, rzecz jasna.
- Byłeś świadkiem tego, co się wydarzyło na lekcji u Stana – zaczęłam, nie
kłopocząc się z tytulaturą.
- Tak.
- Nie sądzisz, że potraktował mnie niesprawiedliwie?
- Może miał rację? Naprawdę myślisz, że byłaś odpowiednio przygotowana, by
opiekować się Wasylisą?
Wbiłam wzrok w ziemię.
- Dzięki mnie wciąż żyje – mruknęłam.
- A jak ci poszło na lekcjach walki? – pytanie było wyraźnie złośliwe. Nie
odpowiedziałam, nie było potrzeby. Po zajęciach ze Stanem miałam drugi trening
walki i nie wątpiłam, że Dymitr bacznie go śledził.
- Jeśli nie jesteś w stanie ich pokonać…
- Tak, wiem – warknęłam.
Zwolnił kroku, widząc, że wlokę się za nim cała obolała.
- Jesteś silna i szybka z natury. Musisz tylko regularnie ćwiczyć. Zrezygnowałaś
z treningów podczas nieobecności w szkole?
- Nie – wzruszyłam ramionami. – Próbowałam paru dyscyplin.
- Ale nie ćwiczyłaś w drużynie?
- Zabrakło mi czasu. Gdybym chciała trenować regularnie, zostałabym tutaj.
Spojrzał na mnie z irytacją.
- Bez odpowiednich kwalifikacji nie dostaniesz księżniczki pod opiekę. Nie
poradzisz sobie.
- Potrafię ją obronić – żachnęłam się.
- Nie ma gwarancji, że cię do niej przydzielą – ciągnął Dymitr niskim,
obojętnym głosem. Cóż, mój mentor nie był ciepłą, ujmującą osobą. – Nie chcemy
zmarnować łączącej was więzi, ale księżniczki musi strzec wykwalifikowana
strażniczka. Jeśli chcesz być przy niej, musisz na to zapracować. Dostałaś szansę,
możesz uczestniczyć w treningu i skorzystać z mojej pomocy. Decyzja należy do
ciebie. Jesteś idealną kandydatką na opiekunkę Wasylisy, pod warunkiem że
dowiedziesz swojej skuteczności. Mam nadzieję, że tak się stanie.
- Ma na imię Lissa – poprawiłam. Nie znosiła swojego imienia, wolała krótszą
wersję na amerykańską modłę.
Dymitr odszedł, a ja nieoczekiwanie poczułam przypływ otuchy.
Straciłam sporo czasu. Wszyscy już dawno pobiegli do jadalni, żeby skorzystać
z wolnego czasu i pogadać. Chciałam podążyć ich śladem, kiedy zatrzymało mnie
wołanie.
- Rose!
Odwróciłam się i zobaczyłam Wiktora Daszkowa. Stał pod ścianą, oparty o
lasce, i uśmiechał się do mnie. Ze stosownej odległości przyglądało nam się dwóch
jego strażników.
- Panie Dasz… Wasza Wysokość, witaj.
W ostatniej chwili połapałam się, że należy go tytułować. Zapomniałam o
wymogach hierarchii, kiedy żyłyśmy między ludźmi. Moroje wybierali swoich
władców spośród dwunastu królewskich rodów. Najstarszy członek rodziny nosił
tytuł „księcia” lub „księżnej”. Lissa była księżniczką jako ostatnia przedstawicielka
swojej rodziny.
- Jak minął pierwszy dzień w szkole? – zagadnął.
- Jeszcze się nie skończył – odparłam, usiłując przypomnieć sobie zasady
uprzejmej konwersacji. – Przyjechał pan na dłużej?
- Wyjeżdżam po południu. Chcę się jeszcze przywitać z Nathalie.
Dowiedziałem się przypadkiem o waszym powrocie i chciałem zamienić z tobą
parę słów.
Kiwnęłam głową, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Daszkow był przede
wszystkim przyjacielem Lissy.
- chciałem z tobą porozmawiać, bo… - zawahał się. – Rozumiem powagę
waszego wyczynu, ale uważam, że dyrektor Kirowa pominęła pewien istotny fakt.
Ty rzeczywiście dbałaś o Wasylisę. Jestem pod wrażeniem.
- Cóż, na szczęście nie przeżyłyśmy starcia ze strzygami – bąknęłam.
- Z pewnością jednak musiałyście pokonywać inne przeszkody.
- Tak. Szkoła wysłała za nami para-psy.
- Niezwykłe.
- Przesada. Nietrudno było wywieść je w pole.
Książę się roześmiał.
- Polowałem kiedyś z nimi. Są silne i inteligentne, nie tak łatwo je oszukać.
Miał rację. Para-psy należały do licznej grupy stworzeń magicznych, które
błąkają się po całym świecie. Ludzie nie wiedzą o ich istnieniu, nie uwierzyliby,
nawet gdyby je zobaczyli na własne oczy. Te bestie przemieszczają się stadami;
komunikują się dzięki mocom parapsychicznym i z tego powodu są śmiertelnym
zagrożeniem dla potencjalnych ofiar. Przypominają zmutowane wilki.
- A inne przygody?
Wzruszyłam ramionami.
- Drobne zdarzenia tu i ówdzie.
- Niezwykłe – powtórzył.
- Miałyśmy szczęście. Tymczasem okazało się, że mam poważne zaległości w
nauce – zabrzmiało to w stylu Stana Alto.
- Jesteś bystra, szybko je nadrobisz. Poza tym łączy was więź.
Odwróciłam wzrok. Moja zdolność „odczuwania” Lissy była długo skrywaną
tajemnicą. Nie mogłam przywyknąć, że została ujawniona.
- Znam wiele opowieści o strażnikach, którzy potrafili wyczuć
niebezpieczeństwo zagrażające ich podopiecznym – ciągnął Wiktor. – To moje
hobby. Poświęciłem sporo czasu badaniu tego niezwykłego zjawiska. To potężna
broń.
- Chyba tak – wzruszyłam ramionami. „Co za nudne hobby”, pomyślałam,
wyobrażając sobie księcia pochylonego na opasłymi tomami w jakiejś bibliotece
pokrytej pajęczyna i kurzem.
Wiktor przechylił głowię i przyjrzał mi się z ciekawością. Kirowa i reszta mieli
takie same miny, kiedy dowiedzieli się o naszej więzi. Traktowali nas jak króliki
doświadczalne.
- Mogę spytać, jakie to uczucie?
- Cóż… trudno określić. Po prostu wiem, co ona czuje. Przeżywam te same
emocje. Nie wysyłamy sobie informacji.
Nie powiedziałam mu, że zdarza mi się wchodzić do jej głowy. Wciąż nie
rozumiałam, jak to możliwe.
- Ale ta zdolność nie działa w drugą stronę? Wasylisa nie odbiera twoich uczuć?
Potrząsnęłam głową.
Na twarzy Daszkowa malowało się zdziwienie.
- Jak to się zaczęło?
- Nie mam pojęcia – odparłam, unikając jego spojrzenia. – Było to mniej więcej
dwa lata temu.
Zmarszczył brwi.
- Czyli wtedy, kiedy zdarzył się wypadek.
Kiwnęłam głową z niechęcią. Nie lubiłam poruszać tego tematu. Lissa
zachowała o nim najgorsze wspomnienia, które czasami mi przesyłała. Widok
miażdżonego pojazdu, uczucie gorąca, potem zimna i znowu gorąca. Lissa, który
krzyczy do mnie, budzi mnie w środku nocy. Woła rodziców oraz brata. Bez
skutku. Tylko ja zostałam przy życiu. Lekarze orzekli, że to prawdziwy cud.
Teoretycznie nie miałam szans, żeby uratować się z katastrofy.
Wiktor wyczuł, co przeżywam, i zmienił temat. Znów patrzył na mnie z
zaciekawieniem.
- trudno mi w to wszystko uwierzyć. Minęło dużo czasu. Pomyśl, jak
poprawiłaby się sytuacja morojów, gdyby więcej opiekunów posiadało twoje
zdolności. Zamierzam zbadać to zjawisko. Być może uda nam się opracować
metodę, która pozwoli innym rozwijać podobne umiejętności.
- Tak – bąknęłam, bo zaczynałam tracić cierpliwość. Lubiłam księcia, Nathalie
bardzo go przypominała, podzielała jego zamiłowanie do włóczęgi i przygód.
Jednak czas płynął i jeśli nie spotka Lissy podczas lunchu, możemy stracić okazję
do rozmowy w ciągu dnia.
- Zgodziłabyś się… - zaczął książę, ale przerwał mu gwałtowny atak kaszlu.
Cierpiał na zespół Sandowskiego, chorobę płuc, która musiała zakończyć się
śmiercią. Rzuciłam niespokojne spojrzenie na jego strażników. Jeden z nich
postąpił krok naprzód.
- Wasza Wysokość – odezwał się z szacunkiem. – Proszę wejść do środka. Jest
zimno.
Wiktor skinął głową.
- Tak, tak. Rose na pewno jest głodna – zwrócił się do mnie. – Dziękuję za tę
rozmowę. Nie wiesz, jak wiele dla mnie znaczy bezpieczeństwo Wasylisy. To
twoja zasługa. Obiecałem jej ojcu, że będę się nią opiekował, jeśli coś mu się
stanie. Po waszym zniknięciu czułem, że go zawiodłem.
Ścisnęło mnie w dołku na myśl, jak bardzo musiał się obwiniać po naszej
ucieczce. Na pewno się zamartwiał. Do tej chwili nie zastanawiałam się, co czuli
inni, kiedy odeszłyśmy.
Wymieniliśmy uprzejmości i wreszcie mogłam wrócić do szkoły. W środku
poczułam niepokój Lissy. Lekceważąc ból w nogach, przyśpieszyłam kroku, żeby
zdążyć do stołówki. Omal na nią nie wpadłam.
Nawet mnie nie zauważyła, podobnie jak ci, z którymi rozmawiała. Aaron i jego
laleczka. Przystanęłam i zaczęłam się przysłuchiwać. Dziewczyna nachyliła się do
Lissy, która wyglądała na oszołomioną.
- Na mój gust, to ciuch z wyprzedaży w jakimś garażu. Sądziłam, że panna
Dragomir zaprezentuje wyższą klasę – prychnęła pogardliwie przy słowie
Dragomir.
Szarpnęłam ją za ramię i odepchnęłam. Była tak lekka, że zachwiała się na
nogach i o mało nie upadła.
- Panna Dragomir prezentuje wystarczająco wysoką klasę – warknęłam. –
Dlatego nie będzie z tobą dłużej rozmawiać.

Rozdział IV

DZIĘKI BODU NASZA SPRZECZKA nie wzbudzała większego


zainteresowania. Podchwyciłam spojrzenia kilku osób.
- Co ty sobie myślisz? – Błękitne oczęta lalki płonęły wściekłością. Stała tak
blisko, że wreszcie mogłam się jej przyjrzeć. Równie smukła i wiotka jak
większość morojów wyróżniała się jednak niskim wzrostem i sprawiał wrażenie
znacznie młodszej. Patrząc na oszałamiającą czerwoną kieckę, pomyślałam, że
moje ciuchy są jak z lumpeksu. Tamta musiała ubierać się u projektantów.
Skrzyżowałam ręce na piersi.
- Zgubiłaś się, dziewczynko? Podstawówka znajduje się w zachodniej części
miasteczka.
Lalka oblała się rumieńcem.
- Nie waż się mnie tknąć. Nie zadzieraj ze mną, bo będziesz tego gorzko
żałować.
No, no, mała wyraźnie mnie prowokowała. Zauważyłam jednak, że Lissa
nieznacznie kręci głową, i to mnie powstrzymywało przed brawurowym
kontratakiem. Ograniczyłam się do krótkiej brutalnej prezentacji siły.
- Spróbuj nas zaczepić jeszcze raz, a złamię cię na pół. Jeśli mi nie wierzysz,
spytaj Dawn Yarrow, co zrobiłam jej z ręką w dziewiątej klasie. Wtedy zapewne
spałaś słodko w beciku.
Incydent z Dawn nie był chlubnym wyczynem. Naprawdę nie zamierzałam
połamać jej kości, kiedy popchnęłam ją na drzewo. Od tamte pory jednak zyskałam
reputacje groźnego przeciwnika. Wcześniej wszyscy wiedzieli już, że jestem
cwana. Historia z Dawn obrosła legendą. Lubiłam myśleć, że do dziś opowiada się
ją przy ogniskach, a w tej chwili zorientowałam się, że tak jest w istocie, bo buźka
lalki skwaśniała w sekundę.
W tej chwili zbliżył się do nas jeden z dyżurnych strażników, rzucając na naszą
grupkę podejrzliwe spojrzenie. Dziewczyna pociągnęła Aarona za ramię.
- Chodźmy stąd – powiedziała.
- Hej, Aaron! – zawołałam za nim. – Miło cię widzieć.
Chłopak pośpiesznie skinął mi głową i uśmiechnął się z przymusem. Ten sam
stary Aaron, wcale się nie zmienił. Zawsze miły i układny. Nie było w nim cienia
agresji.
Odwróciłam się do Lissy.
- Wszystko w porządku?
Przytaknęła.
- Nie wiesz przypadkiem, komu właśnie groziłam?
- Pojęcia nie mam – odpowiedziała jak zwykle cicho i spokojnie.
Chciałam ją poprowadzić w kierunku baru, ale potrzasnęła głową.
- Muszę pójść do karmicieli.
Zrobiło mi się nieswojo. Przyzwyczaiłam się już, że Lissa żywi się głównie
moją krwią, i powrót do starych zwyczajów mnie zaskoczył. Niemal poczułam się
urażona. Niesłusznie. Codzienne karmienie było dla wampirów czymś naturalnym,
Lissa musiała jednak zmienić zwyczaje na czas ucieczki. Obie ucierpiałyśmy z tego
powodu. Pozwalałam jej pić swoją krwi co drugi dzień i bardzo mnie to osłabiało,
ona zaś była głodna. Powinnam się cieszyć, że wszystko wróciło do normy.
Zmusiłam się do uśmiechu.
- Jasne.
Przeszłyśmy do pomieszczenia dla karmicieli obok kafeterii. Podzielono je na
niewielkie boksy, żeby zapewnić gościom odrobinę prywatności. W wejściu
powitała nas ciemnowłosa wampirzyca. Przerzuciła kilka stron w notesie, zapisało
coś i kiwnęła na Lissę, żeby poszła za nią. Zerknęły przy tym na mnie ze
zdziwieniem, ale nie zakazała mi wchodzić.
Poprowadziła nas do jednego z boksów, w którym siedziała krępa kobieta w
średnim wieku i przeglądała jakieś czasopismo. Na nasz widok podniosła głowę i
uśmiechnęła się. Dostrzegłam w jej oczach to samo rozmarzone spojrzenie, które
charakteryzowało większość karmicieli. Sprawiała wrażenie, jakby wpadła w trans,
chyba obsłużyła już wielu klientów tego dnia.
Rozpoznała Lissę i uśmiechnęła się szerzej.
- Witamy z powrotem, księżniczko.
Dyżurna opuściła nas, a Lissa usiadła na krześle obok karmicielki. Wyczułam
zakłopotanie, choć nieco inne niż moje. Dla niej również była to zmiana; nie robiła
tego od dawna. Ale kobieta nie wydawała się skrępowana. Zauważyłam, że jest
wręcz podniecona. Miała spojrzenie narkomana, który nie może się doczekać
swojej działki.
Ogarnęło mnie obrzydzenie. Odezwał się stary instynkt. Karmiciele byli
warunkiem przetrwania morojów. Stanowili grupę ochotników, ludzi, którzy żyjąc
na marginesie społeczeństwa, dobrowolnie oddawali się służbie tajemniczemu
światu wampirów. Otrzymywali w zamian luksusową opiekę. Wiedziałam jednak,
że w głębi duszy są zwykłymi narkomanami, uzależnionymi od śliny wampirów.
Moroje oraz ich opiekunowie nie pochwalali tego, mimo że karmiciele zapewniali
im przetrwanie. W przeciwnym razie wampiry musiałyby zdobywać pożywienie
siłą. Co za hipokryzja.
Kobieta przechyliła głowę, umożliwiając Lissie dostęp do szyi. Jej skóra nosiła
wieloletnie ślady po ukąszeniach. Sama karmiłam moją podopieczną tak rzadko, że
nie zostały trwałe ślady, drobne ranki na mojej skórze znikały zazwyczaj
następnego dnia.
Lissa nachyliła się i zatopiła kły w żywym ciele kobiety. Karmicielka
przymknęła oczy, wzdychając z rozkoszy. Przełknęłam ślinę, patrząc, jak Lissa
pije. Nie widziałam krwi, ale mogłam ją sobie wyobrazić. Poczułam jak wzbiera się
we mnie tęsknota. Byłam zazdrosna. Odwróciłam wzrok i wpatrzyłam się w
podłogę. Skarciłam się w myślach: „Co się z tobą dzieje? Skąd ta tęsknota? Robiłaś
to tylko raz na dwa dni. Nie mogłaś się uzależnić. Nie chcesz tego”.
A jednak tęskniłam i nic nie mogłam na to poradzić. Pragnęłam poczuć błogość
po ukąszeniu wampira.
Lissa skończyła i wróciłyśmy do jadalni. Zajęłam miejsce w kolejce po lunch.
Zostało nam zaledwie piętnaście minut przerwy, więc pospiesznie nakładałam
sobie jedzenia na talerz – frytki i małe, okrągłe kotleciki z drobiu. Lissa zadowoliła
się jogurtem. Moroje potrzebują pożywienia tak jak ludzie i dampiry, ale krew syci
ich apetyt.
- Jak było na lekcjach? – spytałam.
Wzruszyła ramionami. Nabrała kolorów i wydawała się ożywiona.
- Dobrze. Tylko wciąż się na mnie gapią. Pytają, gdzie się podziewałyśmy.
Szepczą po kątach.
- Ze mną jest podobnie – przyznałam. Dyżurny pozwolił nam zając miejsca przy
stolikach. Idąc, przyjrzałam jej się uważnie. – Dajesz sobie radę? Nie dokuczają ci
zbytnio?
- Nie, wszystko w porządku – powiedziała, ale poczułam, że jej emocje
zaprzeczają słowom. Wiedziała, że jestem świadoma jej uczuć, więc próbowała
zmienić temat. Podała mi swój plan zajęć. Przejrzałam go.

I Rosyjski 2
II Literatura amerykańska z okresu kolonialnego
III Podstawy kontroli nad żywiołami
IV Starożytna poezja

Lunch

V Fizjologia i behawioryzm zwierząt


VI Matematyka dla zaawansowanych
VII Kultura morojów 4
VIII Sztuka słowiańska

- Szkoda – zauważyłam. – Gdyby przydzielili cię do grupy matematyki dla


idiotów, spędzałybyśmy wspólnie całe popołudnia. – Zatrzymałam się. – Dlaczego
masz się uczyć kontroli nad żywiołami? To zajęcia dla drugiego roku.
Spojrzała na mnie.
- Starsi uczniowie zaliczają kursy dla zaawansowanych.
Zamilkłyśmy. Wszyscy moroje zagłębiali podstawy sztuk magicznych. To
odróżniało ich od strzyg, czyli martwych wampirów. Postrzegali magię jako dar.
Stanowiła część ich duszy, połączenie ze światem. Dawno temu jawnie używali
czarów, pomagając ludziom odwracać skutki klęsk naturalnych, gromadzić
pożywienie i wodę pitną. Obecnie nie musieli już tego robić. Zachowali jednak
zdolności magiczne we krwi. Płonęły w nich, budząc pragnienia powrotu do świata
i objęcia nad nim władzy. To dlatego powstawały szkoły, w których młode
wampiry uczyły się panować nad czarami i zgłębiać ich tajniki. Jednocześnie
trzeba było nauczyć się reguł rządzących od setek lat światem magii. Zasady te
były surowo przestrzegane po dziś dzień.
Każdy wampir wykazywał pewne uzdolnienia w kontrolowaniu wybranego
żywiołu. Każdy osiągał wiek równy naszemu, wybierał „specjalizację” w
panowaniu nad ziemią, wodą, ogniem lub powietrzem. Brak specjalizacji równał
się odmowie wejścia w okres dojrzewania. Lissa zaś… Cóż, Lissa nie
specjalizowała się w niczym.
- Zajęcia prowadzi nadal panna Carmack? Co mówiła?
- Twierdzi, że nie powinnam się przejmować, samo przejdzie.
- Mówiłaś jej o…
Lissa potrząsnęła głową.
- Nie. Oczywiście, że nie.
Nie rozmawiałyśmy o tym więcej. Jeden z wielu tematów, o których często
rozmawiałyśmy, ale rzadko mówiłyśmy. Znów podjęłyśmy spacer między
stolikami, zastanawiając się, gdzie usiąść. Zauważyłam kilka par oczu
przyglądających się nam z nieskrywaną ciekawością.
- Lissa! – usłyszałyśmy czyjś głos. Obejrzałam się i zobaczyłam Nathalie
machającą do nas. Wymieniłyśmy znaczące spojrzenia. W pewnym sensie kuzynka
Lissy, bo jej ojciec, Wiktor, pełnił rolę „przyszywanego” wuja, jakoś nie budziła
sympatii i zawsze wolałyśmy trzymać się od niej z daleka.
Teraz Lissa wzruszyła ramionami i skierowała się do stolika dziewczyny.
- Dlaczego nie?
Poszłam za nią niechętnie. Większość uczniów pochodzących z
arystokratycznych rodów pielęgnowała swój wysoki status w szkole. Nathalie
kompletnie nie była tym zainteresowana. Milutka, ale potwornie nudna i zbyt
prostolinijna, by angażować się w politykę, stała zawsze na uboczu, obojętna na
korzyści, jakie mogłaby czerpać ze swego pochodzenia. Jej znajomi przyjęli nas z
dystansem, ale dziewczyna przywitała nad bardzo serdecznie. Uściskała Lissę i
mnie. Miała takie same jadeitowo zielone oczy, ale czarne włosy odziedziczyła po
Wiktorze, który osiwiał niedawno z powodu choroby.
- Wróciłyście! Wiedziałam, że się odnajdziecie. Wszyscy mówili, że
odeszłyście na zawsze, ale ja nie wierzyłam. Czułam, że będziecie tęsknić.
Dlaczego uciekłyście? Opowiadano o tym niezwykłe historie. – Znów
wymieniłyśmy z Lissą spojrzenia, ale Nathalie paplała dalej. – Camille twierdziła,
że jedna z was zaszła w ciąże i wyjechałyście, żeby poddać się aborcji, ale
wiedziałam, że to nie może być prawda. Ktoś inny sugerował, że pojechałyście do
mamy Rose, ale wtedy pani Kirowa i tata nie martwiliby się o was. Czy wiesz, że
być może zamieszkamy w jednym pokoju? Rozmawiałam…
Usta jej się nie zamykały, ukazując przy tym lśniące kły. Słyszałam z
uprzejmym uśmiechem, nie wtrącając się do rozmowy, dopóki dziewczyna nie
poruszy żadnej niebezpiecznej kwestii.
- W jaki sposób zdobywałaś krew, Lisso?
Wszyscy jak na komendę podnieśli na nas wzrok. Nie straciła rezonu. Kłamstwo
przyszło mi bardzo łatwo.
- To nic trudnego. Wielu ludzi pragnie zostać karmicielami.
- Naprawdę? – spytała jedna z dziewcząt, wytrzeszczając oczy ze zdziwienia.
- Tak. Można ich spotkać na różnych imprezach. Szukają wrażeń, choć
najczęściej nie wiedzą, że wampir może im je zapewnić. Większość to narkomani,
włóczą się tu i ówdzie z nieprzytomnym wzrokiem, a potem nawet nie pamiętają,
co im się przydarzyło – w tym momencie zabrakło mi konceptu. Nie chciałam
zagłębiać się w szczegóły, więc wzruszyłam nonszalancko ramionami na znak, że
nie ma nic więcej do powiedzenia w tej kwestii. – Sprawa jest łatwiejsza niż ze
szkolnymi karmicielami.
Nathalie zadowoliła się tym wyjaśnieniem i zmieniła temat. Lissa spojrzała na
mnie z wdzięcznością.
Uspokoiłam się i wyłączyłam z rozmowy. Rozglądnęłam się po Sali, szukając
znajomych twarzy. Próbowałam się zorientować, kto z kim trzyma i jak rozkłada
się teraz układ sił w Akademii. Napotkałam wzrok Masona, który siedział z grupą
nowicjuszy. Uśmiechnęłam się do niego. Tuż obok zajęli miejsca przedstawiciele
arystokracji. Raz po raz wybuchali głośnym śmiechem. Zauważyła też Aarona w
towarzystwie dziewczyny.
- Nathalie – zagadnęłam, przerywając jej kolejny wywód. – Kim jest nowa
dziewczyna Aarona?
- Kto? Och, to Mia Rinaldi – odparła i dodała, widząc, że nic mi to nie mówi: -
Nie pamiętasz jej?
- A powinnam? Była tu przed naszym wyjazdem?
- Oczywiście – wyjaśniła Nathalie. – Jest tylko rok młodsza od nas.
Rzuciłam Lissie pytające spojrzenie, ale wzruszyła ramionami.
- Dlaczego jest na nas taka cięta? – wypytywałam. – Nawet jej nie znamy.
- Nie mam pojęcia. – Zamyśliła się. – Może jest zazdrosna. Przed waszym
wyjazdem żyła w cieniu. A potem szybko zyskała popularność. Nie pochodzi z
królewskiego rodu i dopiero związek z Aaronem…
- Dzięki, to mi wystarczy. – Nie pozwoliłam jej dokończyć. – Zresztą nieważne.
W tej chwili zobaczyłam przechodzącego obok naszego stolika Jessego Zeklosa.
Ach, prawie o nim zapomniałam. Lubiłam flirtować z nowicjuszami, ale Jeske
należał do innej kategorii. Jego nie sposób było oczarować dla zabawy. Od razu
ogarniało cię pragnienie, by znaleźć się z nim gdzieś na osobności. Moroj z
arystokratycznej rodziny. Tak seksowny, że powinien nosić plakietkę z napisem:
„Uwaga. Produkt łatwopalny”. Napotkał mój wzrok i się uśmiechnął.
- Witaj, Rose. Nadal łamiesz męskie serca?
- Chciałbyś spróbować swoich sił?
Uśmiechnął się szeroko.
- Chętnie. Jeśli starczy ci odwagi.
Odszedł, a ja patrzyłam za nim z uwielbieniem. Nathalie i jej znajomi
zaniemówili z wrażenia. Może nie jestem boginią taką jak Dymitr, ale w tej grupie
obie z Lissą uchodziłyśmy za osobistości. W każdym razie przed ucieczką.
- O Boże – jęknęła jedna z dziewcząt. – Przecież to Jesse.
- Rzeczywiście – potwierdziłam z uśmiechem. – We własnej osobie.
- Chciałabym wyglądać tak jak ty – westchnęła.
Wszystkie popatrzyły na mnie. Byłam wprawdzie w połowie wampirem, ale
wyglądałam jak człowiek. Podczas naszej włóczęgi idealnie asymilowałam się z
otoczeniem i przestałam myśleć o jakichkolwiek różnicach. Świadomość
odmienności powróciła dopiero tutaj, między smukłymi morojkami o drobnych
piersiach. Moje były większe, a wyraźnie zarysowane biodra sprawiały, że dla
męskiej części szkolnej społeczności znaczyłam o wiele więcej niż inne ładne
dziewczyny. Na dodatek pociągało ich ryzyko. Dampirzyce to egzotyka, inność,
której chcieliby posmakować.
Ciekawe, że cieszyłyśmy się tutaj wyjątkowym zainteresowaniem. W świecie
ludzi większą karierę zrobiłyby wampirzyce o wychudzonych figurach modelek.
Miały idealne sylwetki, niemal niemożliwe do osiągnięcia dla ludzi. I żadna z nich
nigdy nie osiągnie mojej figury. Cóż, zwykle chcemy mieć to, co mają inni.
Usiadłyśmy z Lissą w jednej ławce podczas popołudniowych zajęć, ale nie
rozmawiałyśmy wiele. Nadal budziłyśmy sensację, obserwowano nas jawnie albo
dyskretnie. Odkryłam jednak, że im bardziej się otwierałam, tym chętniej ze mną
rozmawiali. Powoli przypominano sobie, kim jesteśmy, i chociaż wciąż byłyśmy
dla nich intrygujące, nie czułam się już jak dziwoląg.
Właściwie to mnie sobie przypominali, bo tylko ja z nimi gawędziłam. Lissa
siedziała wyprostowana, patrząc prosto przed siebie. Przysłuchiwała się
rozmowom, ale brała w nich udziału. Przez cały czas czułam jej smutek i niepokój.
- Dobrze – powiedziałam wreszcie, kiedy skończyłyśmy lekcje. Wyszłyśmy na
dziedziniec, co oznaczało złamanie zakazu Kirowej. – Nie zostaniemy tutaj –
oświadczyłam, rozglądając się niespokojnie. – Znajdę sposób, żeby się stąd
wydostać.
- Myślisz, że nam się to uda po raz drugi? – spytała cicho.
- Oczywiście – odparłam pewnym tonem. Jak dobrze, że Lissa nie potrafi czytać
moich myśli. Pamiętałam przecież, jak ciężko było za pierwszym razem. Teraz
ucieczka wydawała się niemożliwa. Jednak nie traciłam nadziei.
- Ty na pewno coś wymyślisz. – Lissa uśmiechnęła się, jakby na wspomnienie
czegoś zabawnego. – Nie mam co do tego wątpliwości. Tyle tylko… - Westchnęła.
– Nie wiem, czy powinnyśmy próbować. Może trzeba się pogodzić z sytuacją.
Nie do wiary! Chyba się przesłyszałam?
- Co takiego? – Tylko tyle z siebie wydusiłam. Zaskoczenie było kompletne.
- Obserwowałam cię, Rose. Widziałam, jak rozmawiasz z nowicjuszami o
lekcjach i ćwiczeniach. Brakowało ci tego.
- To nie jest dla mnie aż tak ważne – sprzeciwiłam się. – Nie, jeśli… jeśli ty… -
zamilkłam.
Lissa mnie przejrzała. Rzeczywiście stęskniłam się za innymi dampirami, a
nawet za niektórymi morojami. Ale chodziło o coś jeszcze. Po powrocie
zrozumiałam, że brakuje mi doświadczenia. Miałam poważne zaległości.
- Może tak będzie lepiej – zastanawiała się. – Od chwili powrotu jestem
spokojniejsza. Nie czuję, żeby ktoś za mną chodził.
Nie odpowiedziałam. Zanim opuściłyśmy Akademię, Lissa podejrzewała, że
ktoś ją śledzi, czyha na nią. Nigdy nie zauważyłam, by tak się działo, choć raz
słyszałam, jak jedna z naszych nauczycielek mówiła to samo. Panna Karp była
piękną wampirzycą o gęstych kasztanowych włosach i wypukłych kościach
policzkowych. Posądzałam ją wówczas o paranoję.
- Nigdy nie wiadomo, kto obserwuje – mawiała, spacerując nerwowo po klasie i
zaciągając zasłony. – Mogą was śledzić. Trzeba dbać o bezpieczeństwo.
Zachowujcie ostrożność.
Podśmiewaliśmy się z niej trochę, jak wszyscy uczniowie kpiący ze swoich
ekscentrycznych nauczycieli. Nurtowała mnie jednak myśl, że Lissa zachowuje się
podobnie.
- Co się stało? – spytała teraz, zaniepokojona moim milczeniem.
- Mhm? Nic, myślę – westchnęłam, starając się ważyć moje pragnienia na równi
z jej potrzebami. – Możemy zostać, Liss… Mam jednak pewne warunki.
Roześmiała się.
- Rose stawia ultimatum.
- Mówię poważnie. – Rzadko odzywałam się w ten sposób. – Chcę, żebyś
trzymała się z daleka od arystokracji. Nie chodzi o Nathalie i jej znajomych. Mam
na myśli prawdziwych graczy. Camille. Carly. Wiesz, co to znaczy.
Rozbawienie Liss ustąpiło miejsca zaskoczeniu.
- Nie żartujesz?
- Nic a nic. Zresztą i tak za nimi nie przepadasz.
- W przeciwieństwie do ciebie – zakpiła.
- To nieprawda. Podobał mi się ich styl życia. Imprezy i tak dalej.
- Potrafisz z niego zrezygnować? – spytała z powątpieniem.
- Jasne. Dowiodłam tego w Portland.
- tam było inaczej. – Odwróciła wzrok i zapatrzyła się gdzieś daleko. – Tutaj…
Tutaj jestem częścią społeczności. Nie powinnam ich unikać.
- Nathalie jakoś sobie radzi.
- Ona nie dziedziczy tytułu królewskiego – odparowała. – Tymczasem ja już go
dostałam. Muszę tworzyć koneksje. Andre…
- Liss – jęknęłam. – Nie jesteś swoim bratem. – Nie mogłam uwierzyć, że wciąż
siebie z nim porównuje.
- On zawsze się angażował.
- Świetnie – warknęłam. – A teraz NIE ŻYJE.
Rysy twarzy Liss stwardniały.
- Czasem potrafisz być bardzo niemiła.
- To bez znaczenia. Chcesz, żeby było miło, proszę bardzo. Bez trudu
znajdziesz dziesiątki łagodnych owieczek, które wydrapią sobie oczy, żeby się
zbliżyć do księżniczki Dragomirówny. Przyjaźnisz się ze mną, bo wiesz, że mówię
ci prawdę w oczy. Oto ona: Andre zginął. Teraz ty jesteś dziedziczką i musisz
sobie z tym poradzić. Na razie oznacza to trzymanie się z dala od członków innych
rodzin królewskich. Musimy się przyczaić. Znaleźć drogę środka. Jeśli nawiążesz z
nimi kontakty, możesz…
- Postradać zmysły? – dokończyła.
Teraz ja odwróciłam wzrok.
- Nie to chciałam powiedzieć.
- W porządku – odezwała się po chwili. Westchnęła i dotknęła mojego
ramienia. – „Przyczaimy się”, jeśli tego chcesz. Będę blisko z Nathalie.
Szczerze mówiąc, sama nie paliłam się do tego planu. Lubiłam bywać na
imprezach, bawić się i pić do upadłego. Izolowano nas od takiego życia do chwili
wypadku, w którym zginęli rodzice Lissy oraz jej brat. Andre dziedziczył tytuł i
umiał wyrobić sobie odpowiednią pozycję. Przystojny, otwarty, a do tego pełen
wdzięku, potrafił oczarować każdego. Brylował w kręgach arystokracji. Po jego
śmierci Lissa uznała, że musi iść podobnym śladem.
Wciągnęła mnie do tego światka. Szybko zostałam zaakceptowana, bo nie
angażowałam się w ich rozgrywki. Ładna, bezpruderyjna dampirzyca, gotowa na
najdziksze wybryki. Szybko stała się mile widzianą osobliwością, kimś w rodzaju
maskotki.
Zupełnie inaczej niż Lissa. Drogomirowie byli jednym z dwunastu rodów
królewskich, odziedziczyła więc znaczącą pozycję w społeczności morojów i
młodzi arystokraci zabiegali o jej względy. Raz po raz usiłowano księżniczkę
przeciągnąć na swoją stronę. Intrygom nie było końca. Członkowie rodzin
królewskich stosowali przekupstwa, a poza tym nie mieliby skrupułów, by wbić
każdemu nóż w plecy. Nienawidzili się nawzajem. Dla innych, dampirów i
wampirów spoza kręgów arystokracji, byli kompletnie nieprzewidywalni.
Lissa nie umiała sobie poradzić z ich okrucieństwem. Była z natury otwarta i
życzliwa. Za to ją kochałam. Nie mogłam patrzeć, jak polityczne rozgrywki
toczące się w kręgach arystokracji coraz bardziej ją przygnębiały i przytłaczały. Po
wypadku zrobiła się bardzo wrażliwa i krucha. Uznałam, że wszystkie imprezy
świata razem wzięte nie są warte jej cierpienia.
- Dobrze – skapitulowałam. – Zobaczymy, jak się sprawy potoczą. Jeśli pojawią
się problemy, uciekamy stąd. Bez gadania.
Skinęła głową.
- Rose?
W tej chwili obie dostrzegłyśmy zarys sylwetki Dymitra. Miałam nadzieję, że
nie słyszał, o czym rozmawiamy.
- Twoje zajęcia już się zaczęły – poinformował mnie i ukłonił się Lissie. –
Wasza Wysokość.
Poszłam za nim, rozmyślając o przyjaciółce. Wątpiłam, czy podjęłyśmy słuszną
decyzję. Nie wyczuwałam w niej lęku, ale odbierałam intensywne emocje, z
którymi sobie nie radziła. Zmieszanie, tęsknotę, obawę, wyczekiwanie.
Na chwilę przed tym, kiedy to się stało, poczułam szarpnięcie. Doświadczyłam
podobnego uczucia w samolocie, kiedy dosłownie „wessała” mnie do swojej
głowy. Teraz wiedziałam i czułam, co robiła.
Ominęła powoli jadalnię i weszła do niewielkiej cerkwi, która pełniła funkcję
domu modlitewnego dla większości uczniów. Lissa zawsze regularnie uczęszczała
na nabożeństwa. W przeciwieństwie do mnie. Dawno temu zawarłam układ z
Bogiem. Obiecałam mu wiarę, pod warunkiem że pozwoli mi pospać dłużej w
niedzielne poranki.
Czułam, że Lissa nie poszła do kaplicy modlić się. Miała inny cel, którego nie
potrafiłam odgadnąć. Rozejrzała się. Cerkiew była pusta.
Minęła niewielkie drzwi za ołtarzem i zaczęła wspinać się po wąskich stopniach
prowadzących na ciemne i zakurzone poddasze. Słaby strumień światła sączył się
przez jedyne witrażowe okno, rzucając kolorowe błyski na podłogę.
Do tej pory nie wiedziałam, że Lissa ma tam swoje schronienie. Widać było, że
zna to miejsce doskonale. Zapewne przychodziła tu, kiedy potrzebowała ciszy i
samotności. W tym bezpiecznym otoczeniu opuszczało ją napięcie. Podeszła do
okna, usiadła na krześle stojącym przy parapecie i oparła głowę o framugę, chłonąc
spokój i światło.
W przeciwieństwie do strzyg, wampiry oglądały czasem słońce, choć w
ograniczonych dawkach. Siedząc tam, Lissa mogła cieszyć się promieniami,
bezpieczna za grubym, przyciemnionym szkłem witraża.
„Oddychaj, po prostu oddychaj – mówiła do siebie. – Będzie dobrze. Rosie się o
wszystko zatroszczy”.
Wierzyła w to głęboko i powoli się uspokajała.
Nagle w ciemnościach usłyszała niski głos.
- Możesz zostać w Akademii, ale nie wolno ci siadywać przy oknie.
Zerwała się z miejsca z bijącym sercem. Poczułam trwogę.
- Kto tu jest?
Zza sterty jakichś paczek wychynęła niewyraźna postać. Intruz uczynił krok
naprzód i wtedy go rozpoznała. Zmierzwiona czarna czupryna i bladoniebieskie
oczy. Ironiczny uśmieszek niezmiennie przyklejony do jego warg. Christian Ozera.
- Spokojnie – zaczął drwiąco. – Nie ugryzę cię. W każdym razie nie tak jak
myślisz – zachichotał, zadowolony z żartu.
Ale Lissa nie była ubawiona. Zupełnie zapomniała o jego ustaniu. Podobnie jak
ja.
W naszym świecie zachodziło wiele zmian, lecz kilka podstawowych prawd
pozostało niezmiennych. Wampiry były żywymi istotami, a strzygi funkcjonowały
poza życiem i śmiercią. Jedne okazywały się śmiertelne, drugie żyły wiecznie.
Wampiry rodziły się, strzygi powstawały.
Strzygą stawał się moroj, który ukąsił człowieka, dampira albo wampira.
Zdarzało się też, że skuszony obietnicą nieśmiertelności, dobrowolnie zmieniał się
strzygę. Wystarczyło, że zabił dawcę, pijąc jego krew. Taki czyn był traktowany
jako najcięższy grzech, mroczny i niewybaczalny. Zabijając, wampir występował
przeciw życiu i naturze. Ci, którzy wkraczali na tę ścieżkę, pozbawiali się kontaktu
z magią żywiołów, tracili swoją niezwykłą moc. Od tej chwili nie mogli już nigdy
oglądać słońca. Taki los spotkał rodziców Christiana. Zostali strzygami.

ROZDZIAŁ V
MATKA I OJCIEC CHRISTIANA PRZEMIENILI się w strzygi. Zostali
schwytani przez oddział straży i zabici. Jeśli wierzyć pogłoskom, mały Christian
był świadkiem ich śmierci. Sam nie stał się strzygą, ale mówiono, że im sprzyja.
Zawsze ubierał się na czarno i trzymał na uboczu.
Nie ufałam mu. Był świrem. Krzyknęłam bezgłośnie, nakazując Lissie, by
uciekła. Oczywiście nie usłyszała mnie. Nasza więź działała tylko w jedną stronę.
- Co tu robisz? – spytała.
- Podziwiam urodę wyjątkowego miejsca. Z tego krzesła widok jest naprawdę
imponujący. Mamy tu kufer pełen rękopisów błogosławionego szaleńca, świętego
Władimira. I spójrz na ten piękny stolik bez nóg.
- Jasne. – Lissa przewróciła oczami i ruszyła w stronę drzwi, ale zastąpił jej
drogę.
- A ty? – napierał. – Nie powiedziałaś, po co tu przychodzisz. Czyż nie czekają
na ciebie przyjęcia i istnienia, które możesz zniszczyć?
Po tych słowach Lissa odzyskała rezon.
- Proszę, proszę. Czyżbym brała udział w inicjacji? Kazano ci sprawdzić, czy
potrafisz wyprowadzić mnie z równowagi, i dowieść, że jesteś w porządku?
Wcześniej zaatakowała mnie jakaś panna, której nawet nie znam, a teraz musze
rozmawiać z tobą. Co mam zrobić, żebyście dali mi spokój?
- Ach, więc dlatego tu zaglądasz. Lubisz użalać się nad sobą.
- Nie mam nastroju do żartów. Zejdź mi z drogi.
Czułam, jak bardzo jest rozdrażniona. Christian nie pozwolił jej się wyciszyć.
Wzruszył ramionami i oparł się niedbale o ścianę.
- Wcale nie żartuję. Lubię patrzeć, jak ktoś płacze nad sobą. Chętnie się
przyłączę. Od czego zaczniemy? Może od tego, że cały dzień zajęło ci odzyskanie
dawnej popularności i powszechnego uwielbienia? Albo od strasznej konieczności
oczekiwania na nową dostawę najmodniejszych ciuchów od Hollistera? Nie martw
się, jeśli teraz wypiszesz zamówienie, może dostarczą je szybciej niż za parę
tygodni.
- Przepuść mnie. – Rozzłoszczona odepchnęła go na bok.
- Zaczekaj! – zawołał, kiedy stała już drzwiach. Jego głos był pozbawiony
zwykłego sarkazmu. – Jak… Jak tam jest?
- O czym mówisz?! – warknęła.
- o życiu poza murami Akademii.
Zawahała się. Jego pytanie wydawało się szczere.
- Wspaniale. Nikt nie wiedział, kim jestem. Nie odróżniałam się od innych. Nie
byłam wampirem ani księżniczką, tylko taka jak wszyscy. – Lissa spuściła głowę. –
Tutaj każdy myśli, że wie, kim jestem.
- Tak. Trudno jest zrzucić z siebie brzemię przeszłości – powiedział z goryczą.
Dopiero w tej chwili dotarło do niej – a za jej pośrednictwem także i do mnie –
jak ciężki był los Christiana. Mieszkańcy Akademii traktowali go jak powietrze.
Nikt z nim nie rozmawiał, nie mówiono na jego temat. Nieobecny i niewidoczny.
Zbrodnia rodziców rzucała cień na cały ród Ozerów.
W tamtej chwili jednak Lissa była poirytowana i nie zamierzała współczuć
Christianowi.
- Zaraz, czyżbyś użalał się nad sobą?
Chłopak roześmiał się z uznaniem.
- Dlatego zaglądam tu już od roku.
- Przykro mi – prychnęła. – Przychodziłam tu wcześniej. Decyduje prawo
pierwszeństwa.
- Albo zasiedzenia. Poza tym muszę pokazywać się w kaplicy, żeby wszyscy
wiedzieli, iż nie zostałem strzygą. Na razie. – W jego głosie znów zabrzmiała
gorycz.
- Widuję cię na nabożeństwach. Czy rzeczywiście tylko po to przychodzisz?
Chcesz zrobić dobre wrażenie?
Strzygi nigdy nie wstępowały na uświęconą ziemię. Były zatwardziałymi
grzesznikami.
- Pewnie – odparł. – A po cóż innego? Dla zbawienia duszy?
- Nieważne. – Lissa nie zamierzała z nim dyskutować. – Wychodzę.
- Zaczekaj – powtórzył. Wyraźnie chciał, żeby została. – Proponuję ci układ.
Możesz tu przychodzić, pod warunkiem że odpowiesz mi na jedno pytanie.
- Słucham? – spojrzała zdziwiona.
Christian nachylił się do niej.
- Słyszałem dziś niestworzone opowieści na twój temat. Wszyscy usiłują
zgadnąć, gdzie byłyście, co tam robiłyście i dlaczego wróciłyście. Powtarzają
sobie, co Rose powiedziała Mii i tak dalej. Zastanowiło mnie jednak, dlaczego
uwierzyli, że ludzie tak ochoczo oddawali ci swoją krew. Nikt nie zakwestionował
tych bzdur.
Lissa odwróciła wzrok. Czułam, jak płoną jej policzki.
- To nie są bzdury.
Chłopak roześmiał się cicho.
- Żyłem między ludźmi. Przenieśliśmy się tam z ciotką, kiedy rodzice… zginęli.
Wiem, że nie jest łatwo zdobywać krew.
Lissa milczała, a on znów wybuchnął śmiechem.
- Piłaś krew Rose, prawda? To ona cię dokarmiała.
W tej samej chwili ogarnął mnie paniczny strach. Poznał naszą tajemnicę. Do
tej pory wiedziała tylko Kirowa i strażnicy, którzy byli świadkami, ale zatrzymali
tę rewelację dla siebie.
- Cóż, to się nazywa prawdziwa przyjaźń – stwierdził.
- Nie wolno ci nikomu o tym gadać – nie wytrzymała.
Tylko tego nam było trzeba. Przypomniano mi niedawno, że karmiciele
uzależnili się od wampirów. Akceptowaliśmy taki stan rzeczy, ale nikt tego nie
pochwalał. Dla nas – szczególnie dla dampirów – przyzwolenie na to, by moroj
napił się naszej krwi, było czynem niegodnym. Ale za najbardziej poniżające i
wulgarne uznawano pozwolenie na ukąszenie w czasie stosunku.
Nie uprawiałyśmy seksu, ale dobrze wiedziałyśmy, co o nas pomyślą na wieść,
że ją karmiłam.
- Nie mów nikomu – powtórzyła Lissa.
Chłopak wetknął ręce w kieszenie płaszcza i przysiadł na pace.
- Komu niby miałbym powiedzieć? Weź sobie to miejsce przy oknie.
Zostawiam ci je dzisiaj. O ile już się mnie nie boisz.
Zawahała się patrzyła podejrzliwie. Christian wydawał się mrocznym, śliskim
indywiduum. Wydął wargi z obojętną miną, jakby mówił: „Guzik mnie to
obchodzi”. Nie przedstawiał jednak realnego zagrożenia. Nie wyglądał na strzygę.
Ostatecznie podeszła do okna i usiadła, nieświadomie rozcierając zmarznięte ręce.
Chłopak obserwował ją przez chwilę i nagle pomieszczenie się ociepliło.
Lissa spojrzała mu prosto w oczy i uśmiechnęła się, zaskoczona tym, że nie
zauważyła w nich wcześniej lodowatych błysków.
- Specjalizujesz się w żywiole ognia?
Kiwnął głową i przysunął sobie połamane krzesło.
- Dzięki temu możemy się pławić w luksusie.
W tej chwili straciłam wizję.
- Rose? Rose?
Zamrugałam i zobaczyłam twarz Dymitra. Nachylony, zaciskał palce na moich
ramionach. Zatrzymałam się; staliśmy w przejściu między zabudowaniami szkoły.
- Dobrze się czujesz?
- Tak… Byłam z Lissą. – Przyłożyłam rękę do czoła. Jeszcze nigdy nie
doznałam tak wyraźnej i długiej wizji. – W jej głowie.
- Jak to?
- Na tym między innymi polega nasza więź – wyjaśniłam niechętnie.
- Nic jej nie jest?
- Nie… - odparłam niepewnie. Czy rzeczywiście? Christian Ozera właśnie
zaproponował jej swoje towarzystwo. Niedobrze. Jedną rzeczą było
„przeczekanie”, a zupełnie inną – przejście na stronę ciemności. Wyczuwałam
wyraźnie, że Lissa, choć uspokojona, niemal zadowolona, wciąż jednak lekko się
denerwowała. – Nic jej nie grozi – zapewniłam, sama dodając sobie otuchy.
- Możesz iść dalej?
Twardy, opanowany wojownik, którego znałam, zniknął. Dymitr troszczył się o
mnie. Naprawdę się troszczył. Zaczęłam mięknąć pod jego spojrzeniem i
natychmiast skarciłam się w myślach. Nie powinnam tak reagować, nawet jeśli był
najprzystojniejszym facetem na świecie. Mason twierdził, że mój trener jest
bogiem i nie zadaje się ze zwykłymi śmiertelnikami. Bez wątpienia porzuciłby
mnie dość szybko. Cierpiałabym, to pewnie.
- Wszystko w porządku, nie mi nie jest.
Weszłam do szatni i przebrałam się w strój do ćwiczeń, z łaski pożyczony mi
przez kogoś, po całym dniu treningu w dżinsach i podkoszulce. Koszmar. Wciąż
martwiłam się o Lissę i jej niechcianego towarzysza w kaplicy, ale oddaliłam od
siebie te myśli, bo bardziej doskwierał mi ból mięśni, które za nic nie chciały się
poddać kolejnym ćwiczeniom.
Powiedziałam Dymitrowi, że mógłby mi choć raz odpuścić.
Roześmiał się, co odebrałam jako drwinę.
- Co w tym śmiesznego?
- Och… - Spoważniał. – Myślałem, że to żart.
- Wcale nie! Jestem na nogach od dwóch dni. Nie zaczynajmy treningu od razu.
Pozwól mi iść do łóżka – prosiłam. – Została tylko godzina do końca zajęć.
Strażnik zaplótł ręce na piersi i spojrzał na mnie z góry. Znów twardy i
nieustępliwy. Służbista. Trudna miłość.
- Jak się czujesz po kilku sesjach?
- Wszystko mnie boli.
- Jutro będzie gorzej.
- I co z tego?
- Postaraj się, dopóki jeszcze trzymasz się na nogach.
- Gdzie tu logika? – żachnęłam się.
Nie stawiałam jednak oporu, kiedy zaprowadził mnie do siłowni. Pokazał
ciężarki i ćwiczenia do wykonania, a potem legł w kącie z jakąś żałosną powieścią.
Wielki mi bóg.
Kiedy skończyłam, podszedł i pokazał mi kilka ćwiczeń rozluźniających.
- Jak to się stało, że zostałeś strażnikiem Lissy? – spytałam. – Kilka lat temu
jeszcze cię tu nie było. Przeszedł trening w naszej Akademii?
Nie odpowiedział od razu. Odniosłam wrażenie, że niechętnie mówił o sobie.
- Nie. Szkoliłem się na Syberii.
- No, no. To chyba jedyne miejsce na świecie, gdzie jest gorzej niż w Montanie.
W jego oczach pojawił się błysk, może rozbawienia, ale nie podchwycił żartu.
- Po ukończeniu szkoły służyłem lordowi Zeklosowi. Zginął niedawno – dodał
ponurym głosem. – Wtedy przydzielono mnie tutaj, bo Akademia potrzebowała
dodatkowej ochrony. Po powrocie księżniczki dano mi nad nią opiekę, ponieważ
nie miałem przydziału. To zresztą i tak bez znaczenia, o ile nie opuści szkoły.
Przypomniałam sobie, co powiedział wcześniej. O strzygach, które zabiły
kogoś, kim się opiekował.
- Czy ten twój lord zginął w twojej obecności?
- Nie. Opiekował się nim inny strażnik. Byłem wtedy daleko.
Umilkł, błądził myślami gdzie indziej. Moroje stawiali nam wysokie
wymagania, ale zdawali sobie sprawę z tego, że ich strażnicy są tylko ludźmi.
Dostawali wypłatę i urlopy, jak w każdej normalnej pracy. Zdarzali się strażnicy
wyjątkowo oddani służbie, jak moja matka, która ani razu nie brała urlopu.
Ślubowała, że nigdy nie opuści wampira. Patrzyłam na Dymitra i myślałam, że
pewnego dnia byś może stanie się taki jak ona. Jeśli wyjechał legalnie, nie mógł się
obwiniać o to, co spotkało jego podopiecznego. Jednak on miał wyrzuty sumienia.
Pomyślałam, że ja tez czułabym się winna, gdyby coś złego stało się Lissie.
- Hej – próbowałam go rozweselić. – Czy pomagałeś w opracowaniu planu
naszego powrotu? Byłam pod wrażeniem. Pokaz brutalnej siły i pełna skuteczność.
Dymitr uniósł brew. Fajnie. Też chciałabym tak umieć.
- To jest komplement?
- Akcja z twoim udziałem wypadła znacznie lepiej niż poprzednia.
- O czym ty mówisz?
- O Chicago. Nasłali na nas para-psy.
- Odnaleźliśmy was dopiero teraz, w Portland.
Usiadłam i skrzyżowałam nogi.
- Wcześniej nie wyobrażałam sobie nawet tych bestii. Ciekawe, kto je wysłał?
Reagują wyłącznie na polecenia morojów. Może po prostu nikt ci o tym nie
wspominał?
- Może – przyznał.
Nie umiałam ocenić, czy uwierzył.
Po sesji wróciłam do dormitorium dla nowicjuszy. Uczniowie z kręgu morojów
zajmowali budynki znajdujące się po drugiej stronie dziedzińca, bliżej jadalni. Tak
było wygodniej. Nowicjusze mieli krótszą drogę do sali gimnastycznej i terenu
treningowego. Rozdzielono nas również dlatego, że wampiry i pozostali uczniowie
prowadzili odmienny tryb życia. Ich dormitorium było właściwie pozbawione
okien. Nieliczne szyby pomalowano na ciemny kolor, żeby nie przepuszczały zbyt
dużo światła. Poza tym w przeznaczonej im części budynku znajdowały się
pomieszczenia dla karmicieli. Dormitorium dla nowicjuszy miało bardziej otwartą
zabudowę, docierało tu więcej słońca.
Dostałam pokój tylko dla siebie, ponieważ nowicjuszy było niewielu, a wśród
nich jeszcze mniej dziewcząt. W niewielkim pomieszczeniu, urządzonym bardzo
skromnie, stało podwójne łóżko i biurko z komputerem. Moje rzeczy osobiste,
spakowane w Portland i przysłane do Akademii, jeszcze w kartonach zalegały w
różnych punktach pokoju. Przeszukałam kilka paczek i znalazłam podkoszulek do
spania. Przy okazji odkryłam też plik zdjęć przedstawiających Lissę i mnie na
meczu futbolowym w Portland oraz wcześniejszą fotografię ze wspólnych wakacji
z jej rodziną, rok przed wypadkiem.
Usiadłam przy biurku i włączyłam komputer. Ktoś z obsługi technicznej
zostawił dla mnie instrukcję, jak zalogować się w sieci szkolnej. Zastosowałam się
do poleceń i z radością odkryłam, że zyskałyśmy z Lissą dodatkową możliwość
komunikowania. Nie wpadli na to. Byłam jednak zbyt zmęczona, żeby napisać do
przyjaciółki od razu. Już miałam się wylogować, kiedy zauważyłam, wiadomość.
Janine Hathway. List był krótki:

Cieszę się, że wróciłaś. To, co zrobiłaś, jest niewybaczalne.

- Też cię kocham, mamo – mruknęłam i wyłączyłam komputer. Dowlokłam się


do łóżka i zasnęłam, zanim głowa opadła mi na poduszkę. Rankiem okazało się, że
Dymitr miał rację. Bolały mnie wszystkie mięśnie. Leżałam w łóżku i rozważałam
warianty ewentualnej ucieczki. Przy okazji przypomniałam sobie swoją sromotną
porażkę i uznałam, że jedynym sposobem, by uniknąć schwytania następnym
razem, jest pozostanie tutaj i ćwiczenie dalej.
Ból utrudniał mi trening, ale udało mi się przetrwać poranną sesję z Dymitrem i
nie zemdleć.
Podczas lunchu odciągnęłam Lissę od stolika Nathalie i udzieliłam kazania
godnego Kirowej. Mówiłam oczywiście o Christianie i że powiedziała mu o
naszym układzie. Gdyby wiadomość się rozeszła, byłybyśmy towarzysko
skończone. Nie ufałam mu za grosz.
Lissę trapiły inne zmartwienia.
- Znowu siedziałaś w mojej głowie? – wykrzyknęła. – Jak długo?
- Nie zrobiłam tego specjalnie – broniłam się. – To się dzieje poza kontrolą.
Zresztą nie o to chodzi. Jak długo z nim rozmawiałaś?
- Niedługo. Było nawet zabawnie.
- Nie spotykaj się z nim więcej. Gdy inni się dowiedzą, ukrzyżują cię. –
Przyglądałam się jej bacznie. – Ty chyba nie jesteś nim zainteresowana?
Żachnęła się.
- Nie, skąd.
- To dobrze. Jeśli musisz się z kimś umawiać, to lepiej odbij Aarona tej lali.
Aaron był nudziarzem, ale w jego towarzystwie była bezpieczna, tak jak przy
Nathalie. Swoją drogą ciekawe, dlaczego nieszkodliwi ludzie zwykle są nudni.
Może tak już musi być.
Lissa parsknęła śmiechem.
- Mia wydrapałaby mi oczy.
- Poradzimy sobie z nią. Poza tym on zasługuje na kogoś, kto nie nosi
dziecięcych ubranek.
- Przestań, Rose. Nie wolno ci tak mówić.
- Ktoś musi, a ty się nie odważysz.
- Ona jest tylko rok młodsza od ciebie – roześmiała się. – Nie do wiary.
Naprawdę myślisz, że z nas dwóch to ja mogę narobić kłopotów?
Szłyśmy korytarzem w kierunku klasy, uśmiechając się do siebie. Przyglądałam
jej się z boku.
- Aaron jest całkiem przystojny, nie sądzisz?
Nie odwzajemniła mojego spojrzenia.
- Tak, całkiem, całkiem.
- No. Sama widzisz. Powinnaś się nim zająć.
- Niekoniecznie. Jesteśmy przyjaciółmi.
- Przyjaciółmi, którzy jeszcze niedawno wpychali sobie języki do gardła.
Przewróciła oczami.
- W porządku. – Przestałam się z nią droczyć. – Pozwolimy Aaronowi zostać w
przedszkolu. Ale pamiętaj, trzymaj się z daleka od Christiana. Jest niebezpieczny.
- Przesadzasz. Przecież nie jest strzygą.
- Ma na ciebie zły wpływ.
Znów się roześmiała.
- Sądzisz, że grozi mi przejście na ciemną stronę?
Nie czekała na odpowiedź, tylko pchnęła drzwi prowadzące do klasy.
Przystanęłam na chwilę, zaskoczona, że można drwić z tak poważnych spraw, a
potem ruszyłam jej śladem. I wtedy zobaczyłam na własne oczy, jak bawią się
królewicze. Kilku chłopców – ku uciesze chichoczących dziewcząt – dręczyło
wampira o raczej nędznym wyglądzie. Nie znałam go dobrze, ale wiedziałam, że
pochodzi z biednej rodziny. Kilku prześladowców używało magii powietrza,
porywając z jego biurka zapisane kartki i wywijając nimi w górze. Nieszczęśnik
usiłował je łapać.
Instynkt nakazywał mi zareagować. Mogłabym któremuś przyłożyć, ale
uznałam, że nie warto walczyć ze wszystkimi, którzy psują mi humor. Nie dałabym
rady. Poza tym Lissa nie powinna ściągać na siebie uwagi wpływowych
rówieśników. Przeszłam obok, obrzucając ich pogardliwym spojrzeniem. Nagle
ktoś złapał mnie za rękę. To był Jesse.
- Hej – rzuciłam z uśmiechem. Na szczęście nie brał udziału w torturach. – Ręce
precz od towaru.
Chłopak błysnął zębami, ale nie puszczał mnie.
- Rose, opowiedz Paulowi o tym, jak wywołałaś awanturę na lekcji panny Karp.
Spojrzałam na niego z rozbawieniem.
- Którą? Wszczynałam wiele awantur.
- Tę z krabem pustelnikiem i myszoskoczkiem.
Parsknęłam śmiechem.
- To był, zdaję się, chomik. Wpuściłam go do zbiornika dla kraba, a że oba
zwierzątka przebywały dostatecznie długo w mojej obecności, od razu zabrały się
do dzieła.
Paul, chłopak siedzący obok Jessego, zachichotał. Pewne przeniósł się do
Akademii w zeszłym roku, bo nie znał tej historii.
- Kto wygrał?
Zerknęłam pytająco na Jessego.
- Nie pamiętam, a ty?
- Ja też nie. Panna Karp była przerażona – obrócił się do Paula. – Stary, szkoda,
że jej nie poznałeś. Istna wariatka. Włóczyła się po szkole, kiedy wszyscy spali.
Uśmiechnęłam się na znak, że mnie to ubawiło, i wróciłam myślami do
nauczycielki. Zastanawiające, że wspomniałam ją już po raz drugi w ciągu dwóch
dni. Jesse miał rację. Rzeczywiście często błąkała się po szkolnych korytarzach.
Dziwaczna postać. Kiedyś natknęłam się na nią przypadkiem. Właśnie
wychodziłam przez okno, bo się z kimś umówiłam w czasie ciszy nocnej, kiedy nie
wolno nam opuszczać pokoi. Nauczyłam się jednak omijać reguły. Osiągnęłam w
tym dużą wprawę.
Tamtej nocy spadłam. Mój pokój znajdował się na pierwszym piętrze.
Uwiesiłam się na parapecie, ale ręka ześliznęła się i runęłam na dół. Wiedziałam,
że lada moment zderzę się z ziemią, więc desperacko wyciągnęłam dłonie, żeby się
czegoś chwycić. Podrapałam sobie skórę o ostry kamień wystający z muru, ale
nawet tego nie poczułam. Upadlam na trawę, uderzając plecami o glebę z taką siłą,
że zabrakło mi oddechu.
- Słabiutko, Rosemarie. Powinnaś zadbać o formę. Twoi trenerzy byliby
rozczarowani.
Odgarnęłam włosy i zobaczyłam pannę Karp. Nachylała się nade mną z
nieobecnym wyrazem twarzy. Jednocześnie poczułam przeszywający ból.
Podniosłam się z trudem. Szalona nauczycielka nie przedstawiała zagrożenia w
klasie pełnej uczniów, jednak znaleźć się z nią sam na sam – to było coś zupełnie
innego. Jej charakterystyczne nieprzytomne spojrzenie zawsze przyprawiało mnie o
gęsią skórkę. Ponadto mogła mnie odprowadzić do Kirowej, a to oznaczało
wielotygodniowy szlaban. Tymczasem panna Karp tylko się uśmiechnęła i ujęła
moje dłonie. Zauważyła ślady zadrapań. Ścisnęła mocniej, marszcząc brwi.
Poczułam łaskotanie, ogarnęło mnie nieznane przyjemnie uczucie, a w następnej
chwili zadrapania zniknęły. Zrobiło mi się gorąco. Nie widziałam śladów krwi, nie
czułam bólu w nogach ani w biodrze.
Cofnęłam ręce. Widziałam już wiele przykładów magii morojów, ale z czymś
takim nie zetknęłam się nigdy.
- Co to… Jak pani to zrobiła?
Znów posłała mi swój dziwny uśmiech.
- Wracaj do siebie, Rose. Dzieją się tu złe rzeczy. Nigdy nie wiadomo, kogo
masz za plecami.
Wciąż wpatrywałam się w swoje ręce.
- Ale…
Spojrzałam na nią i po raz pierwszy zauważyłam blizny na jej skroniach. Jakby
ktoś wbijał w nie gwoździe. Skrzywiła się.
- Nic im nie powiem, jeśli i ty dotrzymasz tajemnicy.
Wspomnienie się rozwiało. Wróciłam do rzeczywistości, bo Jesse w samo ucho
syczał mi teatralnym szeptem o planowanej imprezie.
- Musisz się urwać dziś w nocy. Umawiamy się w lesie o wpół do dziewiątej.
Mark zdobył trochę ziela.
Westchnęłam z żalem, który przesłonił wspomnienia o pannie Karp.
- Nie dam rady. Rusek nie spuszcza ze mnie oka.
Jesse puścił mnie, nie kryjąc rozczarowania. Przesunął ręką po brązowej
czuprynie. Żałowałam, że nocny wypad przechodzi mi koło nosa. Następnym
razem będę musiała to jakoś zorganizować.
- Może cię wypuści za dobre zachowanie? – zażartował.
Posłałam mu uwodzicielski – taką miałam nadzieję – uśmiech i zajęłam swoje
miejsce.
- Pewnie – rzuciłam przez ramię. – Jeśli choć raz uda mi się dobrze zachować.

Rozdział VI

SPOTKANIE LISSY I CHRISTIANA niepokoiło mnie, ale podsunęło też


pewien pomysł.
- Hej, Kirowa… To jest, pani dyrektor – zaczęłam następnego dnia, stając w
drzwiach gabinetu. Oczywiście nie umówiłam się wcześniej. Dyrektorka podniosła
wzrok znad papierów. Nie wyglądała na ucieszoną moim widokiem.
- Tak, panno Hathaway?
- Czy mój areszt domowy obejmuje również zakaz chodzenia do kaplicy?
- Słucham?
- Powiedziała pani, że poza godzinami lekcyjnymi mam siedzieć w swoim
pokoju. Czy mogę jednak uczestniczyć w niedzielnych nabożeństwach? Chyba
uwzględnia pani moje potrzeby religijne. – Liczyłam na to, ze zyskam w ten sposób
dodatkowy kontakt z Lissą.
Kirowa zsunęła okulary na czubek nosa.
- Nie zauważyłam u pani szczególnej religijności.
- Odnalazłam Jezusa podczas nieobecności w szkole.
- Pani matka jest chyba ateistką? – upewniła się.
- A ojciec prawdopodobnie muzułmaninem. Szukam własnej drogi. To chyba
nie jest zabronione?
Dyrektorka wydała z siebie cos w rodzaju parsknięcia.
- Nie, panno Hathaway, to nie jest zabronione. Zgadzam się. Może pani
uczestniczyć w nabożeństwach.

Radość z odniesienia zwycięstwa szybko się ulotniła, bo w cerkwi było


przeraźliwie nudno. Przekonałam się o tym już po kilku dniach. Na szczęście udało
mi się zająć miejsce obok Lissy i to był duży sukces. Podczas nabożeństwa
obserwowałam wszystkich zgromadzonych.
Praktyki religijne nie były obowiązkowe w Akademii, jednak większość
studentów pochodziła z Europy Wschodniej, zdominowanej przez prawosławie. Ich
gorliwe i regularne uczestnictwo w obrządkach, z własnej woli lub pod presją
rodziców, sprawiało, że w kaplicy gromadzili się niemal wszyscy.
Christian usiadł w drugim rzędzie zgodnie z zapowiedzią starał się wyglądać
bardzo pobożnie. Mimo niechęci do niego musiałam się uśmiechnąć. Dymitr zajął
miejsce z tyłu, ukryty w półcieniu. Nie przyjął komunii, tak jak i ja. Wydawał się
pogrążony w myślach, ale nie wiedziałam, czy w ogóle słuchał słów kapłana. Co
do mnie, to raz po raz traciłam zainteresowanie tym, co się działo przy ołtarzu.
- Podążanie ścieżką przeznaczoną przez Boga nie jest łatwe – usłyszałam
podczas kazania. – Nawet święty Władimir, patron naszej szkoły, musiał przejść
wiele prób. Był niezwykle uduchowioną osobą, skupiał wokół siebie licznych
słuchaczy. Pisma podają, że potrafił siłą swojej wiary uzdrowić chorych. A jednak
wielu nie umiało tego uszanować. Wyśmiewano go i nazywano zabłąkaną duszą.
Kapłan delikatnie sugerował, że Władimir był pomylony. Wszyscy o tym
wiedzieli. Patron Akademii był jednym z nielicznych świętych morojów, toteż jego
imię często padało podczas mszy. Znałam historię jego życia ze szczegółami.
Pomyślałam z niechęcią, że będę musiała wysłuchać jej jeszcze wiele razy.
- …i tak zakończyła się historia Anny noszącej pocałunek cienia.
Podniosłam głowę. Rozmyślając o tym i owym, zgubiłam wątek i nie
wiedziałam, o kim mowa. Dopiero te słowa przykuły moją uwagę. „Pocałunek
cienia”. Słyszałam o tym dawno temu i zachowałam w pamięci. Nadstawiłam uszu,
żeby dowiedzieć się więcej. Niestety, wielebny zmierzał już do końca
nabożeństwa.
Wszyscy wstali. Lissa zbierała się do wyjścia, ale ją zatrzymałam.
- Poczekaj na mnie. Zaraz wrócę.
Ruszyłam w stronę ołtarza, przepychając się w tłumie. Widziałam, że kapłan
rozmawia z kilkoma osobami. Niecierpliwiłam się, słuchając, jak Nathalie
wypytuje o możliwość służenia w kaplicy. Kiedy wreszcie odeszła, kiwając mi
głową na powitanie, stanęłam przed księdzem.
Wielebny uniósł brwi na mój widok.
- Witaj, Rose. Miło cię znowu widzieć.
- Tak… Wzajemnie – bąknęłam. – Słyszałam, jak kapłan mówił dziś o Annie i o
„pocałunku cienia”. Co to znaczy?
Kapłan zmarszczył brwi.
- Nie znam całej historii. Anna żyła dawno temu. W tamtych czasach często
obdarzano ludzi przydomkami, które uwypuklały na przykład cechy ich
osobowości. Być może była zapalczywa, waleczna.
Próbowałam ukryć rozczarowanie.
- Och. A kim była?
Kapłan spojrzał na mnie karcąco.
- Mówiłem o tym wielokrotnie.
- Musiałam to przeoczyć.
Dezaprobata wyraźnie przerodziła się w naganę.
- Poczekaj tutaj – polecił i zniknął za ołtarzem.
Tą samą drogą Lissa wymykała się na poddasze kaplicy. Chciałam się wycofać,
ale uznałam, że może mnie za to spotkać kara boska. Na szczęście wielebny nie
kazał długo na siebie czekać. Podał mi książkę zatytułowaną Święci moroje.
- Możesz o niej poczytać. A następnym razem, kiedy się spotkamy, przepytam
cię z tego, czego się dowiedziałaś.
Odchodziłam naburmuszona. Świetnie, nie ma co. Dostałam pracę domową z
religii.
Przy wejściu do kaplicy zobaczyłam Lissę, rozmawiała z Aaronem. Uśmiechała
się, ale czułam, że nie bawi się dobrze.
- Żartujesz! – wykrzyknęła.
Aaron pokręcił głową.
- Wcale nie.
Zauważyła mnie i odwróciła się.
- Nie uwierzysz, Rose. Znasz Abby I Xandera Badiców? Ich strażniczka
zamierza podać się do dymisji i wyjść za mąż za innego strażnika.
Wiadomość była prawdziwą sensacją. W Akademii wybuchnie skandal.
- Poważnie? I co, zamierzają razem uciec? – zerknęłam na Aarona, wyraźnie
onieśmielonego moim pojawieniem się. – Co na to Abby i Xander?
- Nic. Są trochę zażenowani. Uważają, że to głupie – nagle uświadomił sobie, z
kim rozmawia. – Wybacz, nie chciałem…
- W porządku. – Machnęłam ręką. – Też uważam, że to głupie.
Nie wierzyłam własny uszom. Chociaż nieraz buntowałam się i uwielbiałam
historie o łamaniu reguł w imię lepszej sprawy, tym razem jednak ktoś sprzeciwił
się żelaznym zasadom, które uważałam za słuszne, wierzyłam w nie.
Dampiry i morojów łączy szczególna zależność. Jesteśmy potomkami
wampirów i ludzi. Niestety, na skutek wady genetycznej nie możemy mieć dzieci z
innymi dampirami ani z ludźmi. Podobno taki jest los wszystkich mieszkańców, co
brzmi niezbyt pochlebnie. Dampiry mogą się rozmnażać wyłącznie z morojami
czystej krwi, a ich dzieci są wówczas dampirami, czyli po połowie ludźmi i
wampirami.
Ponieważ związek z morojem daje nam jedyną szansę posiadania potomstwa,
powinniśmy się trzymać blisko nich. Troska o przetrwanie wampirów leży w
naszym interesie. Bez nich byśmy wyginęli. Nie mamy wyboru, musimy chronić
wampiry przed atakami strzyg.
To dlatego stworzono system strażników opiekunów. Dampiry nie mają
wprawdzie zdolności magicznych, ale są wspaniałymi wojownikami. Geny
wampirów wyostrzają nasze zmysły, jesteśmy silniejsi i bardziej wytrwali niż
ludzie. Poza tym nie potrzebujemy krwi oraz możemy wychodzić na słońce.
Oczywiście nie dorównujemy siłą strzygom, ale dzięki solidnemu treningowi
potrafi zapewnić bezpieczeństwo naszym podopiecznym. Większość dampirów
uważa, że nie warto ryzykować życia, by zapewnić sobie potomstwo, a ponieważ
wampiry wola łączyć się w pary między sobą, rzadko zdarzają się długotrwałe
związki mieszane. Szczególnie morojki niechętnie wiążą się z dampirami. Za to
pośród mężczyzn panuje moda na przelotne romanse z dziewczynami takimi jak ja.
Potem zwyczajnie żenią się z wampirzycami czystej krwi. Często spotyka się
samotne matki z rodu dampirów, jednak nauczyłyśmy się sobie z tym radzić.
Wiele kobiet rezygnuje wówczas ze służby. Podejmują regularną pracę u
morojów albo u ludzi. Czasem decydują się na życie w komunach, chociaż nie
cieszą się one dobrą opinią. Jeśli wierzyć pogłoskom, mężczyźni z rodu morojów
chętnie odwiedzają podobne miejsca dla seksu i krwi, którą kobiety dampiry
pozwalają im pić podczas stosunku. Nazywają je dziwkami sprzedającymi krew.
Fakt, że prawie wszyscy strażnicy są mężczyznami, świadczy o tym, że
morojów jest więcej niż opiekunów. Większość pogodziła się już z bezdzietnością.
Ich zadaniem jest sprawowanie opieki nad wampirami, ale za to ich siostry i
kuzynki mogą rodzić dzieci.
Niektóre kobiety dampiry – należy do nich moja matka – wciąż uważają służbę
za swój święty obowiązek. Z tego powodu porzucają dzieci. Kiedy się urodziłam,
matka przekazała mnie rodzinie morojów na wychowanie. W naszej społeczności
edukację zaczyna się wcześniej niż w świecie ludzi, więc szkoła zastąpiła mi
rodziców, gdy skończyłam zaledwie cztery lata.
Decyzja matki i wychowanie w Akademii wpoiły mi przekonanie, że opieka nad
morojami jest moją życiową misją. Wierzyłam w to całym sercem i nigdy się nie
buntowałam przeciwko temu.
Historia o strażniczce Badiców oburzyła mnie. Porzuciła swoich
podopiecznych, żeby zbiec z innym strażnikiem, który również zrezygnował
dobrowolnie ze służby.
Nie będą mieli dzieci, a w dodatku pozostawili dwie rodziny bez opieki. Nie
rozumiałam ich decyzji. Przecież nikt nie miałby nic przeciwko romansowi. Ale
związek na wygnaniu? To marnotrawstwo i hańba.
Poplotkowaliśmy jeszcze chwilę o Badicach, a potem pożegnałyśmy Aarona.
Odchodząc, usłyszałam za plecami szum, jakby coś osuwało się z góry. Za późno
pojęłam, co się święci. Był początek października. Gruba warstwa śniegu, który
spadł w nocy i szybko topniał, zleciała z dachu prosto na nas. Okleiła mnie zimna,
mokra breja. Lissa oberwała mocniej, ale to ja krzyknęłam głośniej, czując na
karku lodowatą wodę. Obok nas też ktoś krzyczał, bo kawałki ściegu rozprysły się
dookoła.
- Nic ci nie jest? – spytałam Lissę. Stała bezradnie w mokrym płaszczu, jasne
platynowe kosmyki przylepiły się jej do twarzy.
- Nnnie – odparła, szczękając zębami.
Zdjęłam z siebie nieprzemakalny płaszcz i jej podałam.
- Zdejmij swój – poradziłam.
- A ty?
- Zrób, co mówię.
Posłyszała, więc rozluźniłam się nieco i wtedy usłyszałam śmiech. Aby uniknąć
widowiska, zasłoniłam Lissę jej mokrym okryciem, żeby spokojnie się przebrała.
- Szkoda, że tak rzadko chodzisz bez płaszcza, Rose – odezwał się Ralf Sarcozy,
przysadzisty, tłustawy wampir, którego nie znosiłam. – Świetnie wyglądasz w
przemoczonej bluzce. Po prostu miss mokrego podkoszulka.
- Ta bluzka jest tak brzydka, że powinno się ją spalić. Dostałaś od jakiegoś
kloszarda?
Podniosłam wzrok i zobaczyłam Mię przechodzącą obok w towarzystwie
Aarona. Dosłownie wisiała na nim. Blond loki upięła w kunsztowny węzeł. Na
nogach miała parę eleganckich czarnych pantofli na wysokich obcasach. Z
pewnością na mnie prezentowałyby się znacznie lepiej. W każdym razie w tych
butach wydawała się wyższa. Aaron, który stał wcześniej zaledwie parę kroków od
nas, cudem uniknął śnieżnej czapy. Widząc zadowoloną minę jego towarzyszki,
uznałam, że to zdarzenie nie było przypadkowe.
- Zapewne chciałabyś ją spalić osobiście? – spytałam beztrosko, bo
postanowiłam nie okazywać, jak bardzo zabolała mnie ta uwaga. Zdawałam sobie
sprawę z tego, że od dwóch lat zaniedbuję swój wygląd. – Zaraz… Przecież ogień
nie jest twoim żywiołem. Specjalizujesz się w wodzie, prawda? Cóż za zbieg
okoliczności, że śnieg spadł właśnie na nas.
Mia udawała obrażoną, ale blask w jej oczach podpowiedział mi, że złośliwa
satysfakcja nie pozwoli jej dobrze zagrać niewiniątka.
- Co to ma znaczyć?
- Dla mnie niewiele, ale Kirowa pewnie nie będzie zadowolona, kiedy się
dowie, że użyłaś magii przeciwko koleżance.
- Nie zaatakowałam was – zaperzyła się. – Nie mam z tym nic wspólnego. To
kara boska.
Kilka osób parsknęło śmiechem, ku wyraźnej uciesze blond laluni.
Wyobraziłam sobie, że odpowiadam: „Tobie też należy się kara” i wymierzam
jej cios, po którym Mia zatrzymuje się dopiero na ścianie kaplicy. Nie zrobiłam
tego jednak, bo Lissa szturchnęła mnie ostrzegawczo.
- Chodźmy stąd.
Odeszłyśmy w kierunku dormitoriów, słysząc za plecami śmiech i żarty na
temat naszego wyglądu, a także braku specjalizacji Lissy. Postanowiłam, że pora
unieszkodliwić Mię. Wkurzyła mnie jej podłość, ale przede wszystkim musiałam
chronić przyjaciółkę. Miała dosyć kłopotów. Pierwszy tydzień minął nienajgorzej,
dobrze, żeby tak zostało.
- Wiesz – zaczęłam – nabieram przekonania, że dobrze zrobisz, odbijając jej
Aarona. Ta lala zasłużyła na lekcję. A poza tym on wciąż ma bzika na twoim
punkcie.
- Nie zamierzam udzielać nikomu lekcji – odparła Lissa. – W dodatku sama nie
zbzikowałam na jego punkcie.
- Daj spokój. Przecież ona nas prowokuje, obmawia za plecami. Wczoraj
powiedziała głośno, że noszę dżinsy z Armii Zbawienia.
- Przecież to prawda.
- I co z tego? – prychnęłam wściekła. – Nie ma prawa ze mnie drwić, skoro
sama ubiera się w ciuchy z Targetu.
- To porządna firma. Lubię Target.
- Ja też. Nie o to chodzi. Popisuje się. Stella McCartney dla ubogich.
- To przestępstwo?
Zachowałam kamienną twarz.
- Oczywiście. Musisz się zemścić.
- Mówiłam ci już, że nie będę się na nikim mścić – Lissa spojrzała na mnie z
ukosa. – Ty też nie powinnaś.
Uśmiechnęłam się najniewinniej, jak umiałam. Kiedy różniły nas poglądy,
chwaliłam los, że nie potrafiła czytać w moich myślach.

- Więc kiedy rozpocznie się wielka bitwa? – Mason czekał przed dormitorium.
Wyglądał zabójczo. Oparty niedbale o ścianę, z założonymi rękami, przyglądał mi
się z uwagą.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
Oderwał się od ściany i wszedł za mną do pomieszczenia. Podał mi swój
płaszcz, widząc, że zostałam bez okrycia.
- Przyglądałem się waszej potyczce pod kaplicą. Nie masz szacunku dla Domu
Bożego?
Żachnęłam się.
- To ty nie masz szacunku za grosz, poganinie. Nie byłeś nawet na
nabożeństwie. A sprzeczka toczyła się na dworze.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
Skrzywiłam się w niby-uśmiechu i włożyłam płaszcz.
Przystanęliśmy we wspólnej części dormitorium, gdzie zazwyczaj spotykali się
chłopcy z dziewczętami oraz ich goście. Była niedziela, więc panował tu spory
harmider. Wymieniano się lekcjami zadanymi na następny dzień. Wypatrzyłam
mały pusty stolik i pociągnęłam Masona za ramię.
- Nie powinnaś siedzieć teraz w pokoju?
Opadłam na krzesło i rozejrzałam się niepewnie.
- Jest tak tłoczno, że nikt mnie nie zauważy. Nie mogę wytrzymać w czterech
ścianach. A minął zaledwie tydzień.
- Rozumiem cię. Brakowało nam cię wczorajszej nocy. Urządziliśmy sobie
ekstraimprezkę. Eddie była strasznie napalony.
- Nawet mi o tym nie wspominaj. Nie chcę słuchać o waszym fantastycznym
życiu towarzyskim – jęknęłam.
- Dobra. – Mason oparł łokieć na stole i zakrył ręką podbródek. – Opowiedz mi
o Mii. Spodziewam się, że kiedyś nie wytrzymasz i jej przyłożysz. Dawniej tak
sobie radziłaś z tymi, którzy cię wkurzyli.
- Zostałam zreformowana – odparłam, starając się wyglądać niewinnie i
skromnie. Zdaję się, że kiepsko to wypadło, bo mój towarzysz parsknął śmiechem.
– Poza tym naraziłabym się Kirowej. Przyjęła mnie na próbę. Nie mogę nawalić.
- Innymi słowy, musisz znaleźć sposób, żeby odegrać się na Mii i nie popaść w
kłopoty.
Poczułam, jak kąciki warg same unoszą mi się w uśmiechu.
- Wiesz, co w tobie lubię, Mason? Myślisz dokładnie tak samo jak ja.
- To dość przerażające – odparł sucho. – W dodatku być może wiem o niej coś,
o czym nie powinienem ci mówić…
Nachyliłam się bliżej.
- Trafione. Teraz musisz mi powiedzieć.
- Ależ to byłoby podłe. – Drażnił się ze mną. – Skąd pewność, że nie
wykorzystasz moich informacji na jej szkodę?
Zatrzepotałam rzęsami.
- Potrafisz mi się oprzeć?
Przyjrzał się uważnie.
- Nie. Nie potrafię. Otóż Mia nie pochodzi z królewskiego rodu.
Oparłam się z powrotem o krzesło.
- No wiesz. To żadna tajemnica. Wyliczałam z pamięci wszystkich członków
rodziny królewskiej, kiedy skończyłam dwa latka.
- Nie wiesz wszystkiego. Jej rodzice pracują dla jednego z lordów Drozdów.
Machnęłam ręką ze zniecierpliwieniem. Wiele wampirów znajdowało pracę w
świecie ludzi, ale zatrudniały się również u innych morojów. Nietrudno znaleźć
taką posadę.
- Oni tam sprzątają. Są służącymi. Ojciec Mii kosi trawę, a matka jest
pokojówką.
Szczerze mówiąc, szanowałam każdego, kto uczciwie pracował, niezależnie od
zakresu obowiązków. Na całym świecie ludzie wykonywali poślednie czynności,
żeby zarobić na życie. Przypomniało mi się jednak, że Mia ubiera się tylko w
ciuchy z Targetu. Wyraźnie próbowała uchodzić za kogoś innego. W ciągu
ostatniego tygodnia wielokrotnie przekonałam się o tym, jak rozpaczliwie pragnie
trzymać się elity.
- Nikt o tym nie wie – myślałam na głos.
- A ona nie chciałaby, żeby ktokolwiek poznał prawdę. Wiesz, jacy są
arystokraci – Mason urwał. – Z wyjątkiem Lissy, rzecz jasna. Gdyby się
dowiedzieli, Mia miałaby ciężkie życie.
- Skąd masz te informacje?
- Mój wujek jest strażnikiem u Drozdów.
- I tak długo dochowałeś tajemnicy?
- Dopóki się nie zjawiłaś. Zatem którą drogę obierzesz: szlachetną czy może tę
ciekawszą?
- Myślę, że zasługuje na łaskę…
- Panno Hathaway, nie powinna pani tu przebywać.
Zobaczyłam nad sobą jedną z matron, które pilnowały porządku w
dormitoriach. Spoglądała na mnie krytycznie.
Nie myliłam się, mówiąc, że byliśmy z Masonem ulepieni z tej samej gliny.
Potrafił zagadać każdego.
- Pracujemy nad wspólnym projektem na zajęcia z humanistyki. Musimy go
omówić.
Kobieta zmrużyła oczy.
- Nie wygląda mi to na pracę.
Sięgnęłam po książkę od księdza, którą wcześniej otworzyłam na pierwszej
lepszej stronie i położyłam na stoliku.
- Przeciwnie, pracujemy nad tym.
Opiekunka nie wyglądała na przekonaną.
- Daję wam godzinę. Przez ten czas będę obserwować, czy rzeczywiście
zajmujecie się nauką.
- Tak, proszę pani. – mason przybrał minę niewiniątka. – Oczywiście.
Odeszła, ale popatrywała na nas z daleka.
- Mój bohater – mruknęłam z aprobatą.
Mason zainteresował się książką.
- Co to jest?
- Dostałam ją od ojczulka. Zagadnęłam go o coś po nabożeństwie.
Spojrzał z niedowierzaniem.
- Daj spokój, przecież mieliśmy się uczyć. – Zaczęłam przeglądać hasła w
indeksie. – Szukam informacji o kobiecie o imieniu Anna.
Mason posłusznie przysunął bliżej swoje krzesło i pochylił się nad książką.
- Dobrze. Wobec tego bierzmy się do roboty.
Odnalazłam numer strony i natrafiłam na rozdział dotyczący świętego
Władimira. Przeglądaliśmy tekst, szukając wzmianki o Annie. Niestety, niewiele o
niej napisano. Autor zamieścił jednak krótki cytaty pochodzący z czasów
współczesnych świętemu:

Władimirowi niezmiennie towarzyszy Anna, córka Fiodora. Ich miłość jest tak
niewinna i czysta, jak miłość siostry i brata. Anna wielokroć ratowała go przed
napaścią strzyg, które usilnie starają się go unicestwić i zbrukać jego świętość. To
ona pociesza go w trudnych chwilach, kiedy brzemię ducha ciąży mu najbardziej, a
ciemne moce Szatana otaczają go i nadwątlają jego siły fizyczne. Anna wspiera go
wiernie, bowiem łączy ich szczególna więź od czasu, gdy w dzieciństwie uratował
jej życie. Bóg w miłości swojej zesłał błogosławionemu Władimirowi strażniczkę,
noszącą pocałunek cienia. Ona zna tajemnice jego serca i umysłu.

- Już wiesz – stwierdził Mason. – Była jego strażniczką.


- Ale wciąż nie wiem, co oznacza „pocałunek cienia”.
- Pewnie nic specjalnego.
Przeciwnie. Przeczytałam tekst ponownie, usiłując zrozumieć, co oznacza.
Mason przyglądał się z zaciekawieniem.
- Może łączył ich romans – zasugerował; wyraźnie chciał mi pomóc.
Roześmiałam się.
- Przecież on był święty.
- I co z tego? Sądzisz, że święci stronili od seksu? Ten kawałek o „bracie i
siostrze” mógłby wskazywać na taki układ. – Pokazał palcem odpowiedni ustęp. –
Widzisz? „Łączyła ich szczególna więź”. – Mrugnął do mnie. – Musisz czytać
między wierszami.
Więź, ciekawe, że użyto właśnie tego określenia. Nie podejrzewałam jednak, by
Anna i Władimir uprawiali namiętny seks.
- Nie o to chodzi. Po prostu byli sobie bliscy. To się zdarza, taka przyjaźń
między mężczyzną a kobietą – powiedziałam znacząco.
Mason spojrzał na mnie chłodno.
- Czyżby? My jesteśmy przyjaciółmi, a nie znam „tajemnic twego serca i
umysłu”. – Przybrał minę filozofa. – Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że serce
kobiety jest niezgłębioną tajemnicą…
- Cicho bądź. – Szturchnęłam go w ramię.
- Bowiem każda z was jest niezwykłą istotą – ciągnął w natchnieniu. –
Mężczyzna musiałby posiąść sztukę czytania w myślach, chcąc tę swoją wybraną
uszczęśliwić.
Zachichotałam i natychmiast zamilkłam, przestraszony, że zwracamy na siebie
uwagą.
- Naucz się czytać w moich myślach i przestań pajacować.
Wróciłam do książki. „Łączyła ich szczególna więź” oraz: „znała tajemnice jego
serca i umysłu”.
Nagle zrozumiałam. WIĘŹ. Jak moja z Lissą. Mogłabym się założyć o
wszystko, co miałam. Byłam wstrząśnięta. Słyszałam opowieści o Morozach
połączonych ze strażnikami ową tajemniczą więzią, ale po raz pierwszy
przeczytałam o konkretnych osobach, które tego doświadczyły. Mason zauważył
moje poruszenie.
- Co się stało? Wszystko w porządku?
Wzruszyłam ramionami.
- Tak.

Rozdział VII
MINĘŁO KILKA TYGODNI, ZAPOMNIAŁAM o Annie. Wciągnęło mnie
życie Akademii. Sensacja, jaką wzbudził nasz powrót, ucichła i wkrótce
wtopiłyśmy się w rutynę codziennych zajęć. Dnie upływały na wizytach w kaplicy,
wspólnych posiłkach z Lissą oraz ukradkowych spotkaniach z innymi. Nadal nie
pozwalano mi wychodzić z pokoju w czasie wolnym, ale od czasu do czasu
udawało mi się przyciągnąć uwagę chłopców. Pamiętałam o swojej przemowie do
Lissy, w której optowałam za „przetrwaniem w cieniu”, jednak chwilami wprost
nie mogłam wytrzymać. Lubię flirtować, nic na to nie poradzę. Zależy mi też na
sympatii otoczenia, więc zdarzało mi się wtrącać zabawne komentarze podczas
lekcji.
Zachowanie Lissy budziło zainteresowanie ze zgoła odmiennych powodów.
Dawniej zaangażowana w życie towarzyskie, teraz trzymała się na uboczu. Nasi
znajomi ostatecznie przyzwyczaili się do jej nowej roli. Uznali, że księżniczka
Dragomir dobrowolnie usunęła się z pola poczynań arystokratów. Zadowoliła się
kręgiem koleżanek Nathalie. Paplanina tej dziewczyny chwilami doprowadzała
mnie do rozpaczy, ale lubiłam ją. Była znacznie milsza niż pozostali członkowie
rodzin królewskich.
Poza tym, zgodnie z zapowiedzią dyrektorki, ćwiczyłam i trenowałam niemal
bez przerwy. Z czasem moje ciało przestało się buntować. Wzmocniłam mięśnie
oraz wytrzymałość na ból oraz wysiłek. Nadal dostawałam cięgi, lecz nie
odczuwałam skutków tak dotkliwie jak podczas pierwszych sesji. Martwiłam się
właściwie wyłącznie stanem mojej skóry, narażonej na zimno na zewnątrz. Na
szczęście Lissa dbała o mnie – podsuwała mi dobre kremy i balsamy, dzięki
którym nie zaczęłam się starzeć w przyśpieszonym tempie. Niestety, nie
znalazłyśmy remedium na odciski pokrywające moje dłonie i stopy.
Przyzwyczaiłam się też do treningów pod nadzorem Dymitra. Mason miał rację, że
strażnik unika towarzystwa. Rzadko widywałam go w otoczeniu innych
opiekunów, chociaż było jasne, że darzyli go szacunkiem. Im dłużej z nim
przebywałam, tym bardziej zaczynałam go doceniać, mimo że nie pojmowałam
jego metod. Dymitr nie był surowym instruktorem. Zwykle zaczynaliśmy od
ćwiczeń rozciągających na sali gimnastycznej, a potem kazał mi biegać po parku,
co było sporym wyzwaniem w jesiennym klimacie Montany. Któregoś dnia, jakieś
trzy tygodnie po powrocie do Akademii, weszłam rankiem do sali gimnastycznej i
zobaczyłam go rozciągniętego na macie z książką w rękach. Czytał ckliwą powieść
Louisa L’Amoura. A z odtwarzacza CD przyniesionego kiedyś na salę, by
uprzyjemniał ćwiczenia, płynęła piosenka When doves Cry Prince’a, która z całą
pewnością nie nastrajała pozytywnie. Nie powinnam się nawet przyznawać, że ją
znam. Zawdzięczałam to dawnej współlokatorce, która uwielbiała muzykę lat
osiemdziesiątych.
- Dymitr, proszę cię – jęknęłam, rzucając torbę na podłogę. – Rozumiem, że to
pewnie najnowszy hit w Europie Wschodniej, ale wolałabym posłuchać jakiegoś
kawałka, który powstał po moich narodzinach.
Nie poruszył się, tylko rzucił mi obojętne spojrzenie.
- To dla ciebie bez znaczenia. Ja słucham muzyki, a ty biegasz na dworze.
Wykrzywiłam się do niego, podchodząc do drążka, żeby się trochę porozciągać.
Trzeba jednak przyznać, że Dymitr miał dużo tolerancji dla moich zgryźliwych
komentarzy. O ile nie zaniedbywałam ćwiczeń, puszczał wszystkie moje uwagi
mimo uszu.
- Hej – odezwałam się, przechodząc do kolejnego ćwiczenia. – A właściwie
dlaczego każesz mi tyle biegać? Rozumiem, że w ten sposób wzmacniam
wytrzymałość, ale chciałabym też uczyć się walki bezpośredniej. Wciąż rozkładają
mnie na łopatki podczas zajęć grupowych.
- Może powinnaś śmielej uderzać – odparł sucho.
- Mówię poważnie.
- Trudno powiedzieć. – Odłożył książkę, lecz nie ruszył się z miejsca. – Moim
zadaniem jest przygotowanie cię do opieki nad księżniczką i walki ze stworami
ciemności, tak?
- Tak.
- Załóżmy, że znów uda ci się ją porwać i wybierzecie się na zakupy. W sklepie
atakuje was strzyga. Co robisz?
- Zależy, w jakim sklepie.
Dymitr rzucił ostrzegawcze spojrzenie.
- No dobrze. Wbiję w nią srebrne ostrze.
Strażnik usiadł, krzyżując nogi. Przyglądałam mu się z podziwem. Choć był taki
wysoki, poruszał się zwinnie jak kot.
- Co ty powiesz? – Uniósł czarne brwi. – Ciekawe, skąd weźmiesz srebrne
ostrze? I czy potrafiłabyś go użyć?
Niechętnie odwróciłam wzrok od jego pięknego ciała. Srebrne ostrza to
narzędzia magiczne, wykonane z pomocą żywiołów. Są straszliwą bronią.
Zatopienie ostrza w sercu strzygi powoduje jej natychmiastową śmierć. Ale
narzędzie to jest równie groźne dla wampirów, toteż nowicjuszy obejmuje
całkowity zakaz korzystania z niego. Moi koledzy z klasy dopiero teraz uczyli się
nim posługiwać. Co do mnie, to niedawno pozwolono mi rozpocząć naukę
strzelania, o ostrzu nie mogłam nawet marzyć. Na szczęście istniały dwa inne
sposoby likwidowania strzyg.
- W porządku, więc obetnę jej głowę.
- Pomijając fakt, że nie masz broni, jak zamierzasz przeprowadzić swój zamiar
w starciu ze strzygą, która przewyższa cię o głowę?
Wyprostowałam się, bo właśnie ćwiczyłam skłony.
- W takim razie pozostaje mi spalenie.
- Jakim cudem?
- Dobra, poddaję się. Wiem, że znasz odpowiedź, ale postanowiłeś się ze mną
droczyć. Jestem w centrum handlowy i spotykam strzygę. Co mam robić?
Spojrzał poważnie.
- Uciekać.
Siłą powstrzymałam się, żeby nie cisnąć w niego czymkolwiek.
Po rozgrzewce Dymitr oświadczył, że pobiega razem ze mną. Nie robił tego
wcześniej. Pomyślałam, że wspólny trening pozwoli mi zrozumieć, dlaczego miał
opinię zabójcy.
Wybiegliśmy na dwór. Był chłodny październikowy wieczór. Nie przywykłam
jeszcze do zmiany po powrocie do świata wampirów. Sądziłam, że ujrzę wczesny
poranek, ponieważ lekcje miały zacząć się za godzinę. Tymczasem słońce chyliło
się ku zachodowi, rozświetlając ośnieżone wierzchołki gór pomarańczową łuną.
Jesienne promienie nie dawały ciepła i wkrótce poczułam lodowate powietrze w
płucach. Łaknęłam tlenu. Nie rozmawialiśmy w biegu. Dymitr zwolnił, żeby
zrównać się ze mną.
Źle się z tym czułam; zależało mi na jego uznaniu. Przyśpieszyłam kroku,
zmuszając mięśnie i płuca do większego wysiłku. Przebiegliśmy dwanaście
okrążeń, czyli cztery i pół kilometra. Zostało jeszcze dwanaście. Kiedy zbliżaliśmy
się do przedostatniego okrążenia, minęła nas grupka nowicjuszy. Przygotowywali
się do treningu, na który i ja powinnam zdążyć. Mason wyszczerzył się w
uśmiechu:
- Gratuluję kondycji, Rose!
Pomachałam mu.
- Zwalniasz – warknął Dymitr, odwracając moją uwagę od chłopaków.
Zaniepokoił mnie jego surowy ton. – Łatwo cię rozproszyć. Nie możesz biec
szybciej?
Zawstydził mnie. Wydłużyłam krok, mimo wściekłego bólu mięśni. Moje ciało
krzyczało i urągało mi. Dokończyliśmy dwunaste okrążenie. Strażnik zerknął na
stoper. Okazało się, że pobiłam swój rekord o dwie minuty.
- Nieźle, co? – spytałam, kiedy wracaliśmy na salę, żeby zakończyć sesję
ćwiczeniami rozluźniającymi. – Wygląda na to, że zostawiłabym strzygę daleko w
tyle. Nie wiem tylko, czy Lissa poradziłaby sobie równie dobrze.
- Poradzi sobie, jeśli będziesz u jej boku.
Zaskoczył mnie. To pierwszy prawdziwy komplement, jaki usłyszałam od
rozpoczęcia wspólnych treningów. Patrzył na mnie tymi swoimi brązowymi,
błyszczącymi oczami z aprobatą i rozbawieniem.
Nagle, bez ostrzeżenia, eksplodował we mnie ostry, kąsający ból. Wwiercił się
w głowę. Ciął raz po raz, smagał. Widziałam zamazany obraz, którego nie
rozpoznawałam. Już nie byłam w sali gimnastycznej. Przerażona, zbiegałam w
popłochu po schodach. Podjęłam rozpaczliwą próbę ucieczki. Potrzebowałam…
mnie samej.
Odzyskałam ostrość widzenia, kiedy oderwałam się od Lissy i tego, co się
działo w jej głowie. Nie mówiąc nic Dymitrowi, ruszyłam pędem w stronę
internatu morojów. Jeszcze przed chwilą powłóczyłam nogami po długim treningu,
a teraz pędziłam przed siebie długimi sprężystymi susami. Słyszałam wołanie
Dymitra, ale nie mogłam mu odpowiedzieć. Wiedziałam, że mnie dogoni. Miałam
tylko jeden cel: dostać się do sypialni Lissy.
Dostrzegłam przed sobą zarys budynku o barwie kości słoniowej, kiedy
pojawiła się ona. Wybiegła na podwórze. Płakała. Zatrzymałam się gwałtownie,
miałam wrażenie, że płuca eksplodują mi z wysiłku.
- Co się stało? Co ci jest? – krzyczałam, chwytając ją za ramiona i zmuszając,
żeby spojrzała mi w oczy.
Lissa nie była w stanie odpowiedzieć. Rzuciła mi się na szyję i cicho łkała.
Przytuliłam ją, głaskałam po jedwabistych włosach, powtarzałam, że wszystko
będzie dobrze. W tamtej chwili nie interesowało mnie to, co jej się przydarzyło.
Była przy mnie, bezpieczna, tylko to miało znaczenie. Dymitr już stał przy nas,
czujny i gotowy do ataku. Wiedziałam, że teraz nic nam nie grozi.
Pół godziny później tłoczyliśmy się w pokoju Lissy: troje strażników, Kirowa i
matrona, opiekunka dormitorium. Po raz pierwszy znalazłam się u Lissy.
Ostatecznie udało jej się zamieszkać z Nathalie. Podzieliły pomieszczenie na dwie
wyraźnie kontrastujące części. Nathalie postarała się, żeby jej kawałek przestrzeni
był przytulny. Zawiesiła na ścianach obrazki, a łóżko przykryła ładną narzutą.
Lissa miała niewiele swoich rzeczy, podobnie jak ja, więc ta część pokoju
wydawała się pusta. Przykleiła tylko jedno zdjęcie, zrobione podczas ostatniej
imprezy z okazji święta Halloween. Pozowałyśmy przebrane za elfy, z
doczepionymi skrzydełkami, w błyszczącym makijażu. Fotka przywołała
wspomnienia dawnych czasów. Poczułam dotkliwy ból w piersi.
Wszyscy byli tak przejęci niedawnym wydarzeniem, że nie zwracali na mnie
uwagi. W holu zebrały się jakieś dziewczyny i głośno wypytywały o przyczynę
zamieszania. Nathalie przepychała się przez tłumek, zaniepokojona
niespodziewaną wizytą w jej pokoju. Weszła i gwałtownie zatrzymała się w
drzwiach.
Wpatrywaliśmy się w łóżko Lissy z przerażeniem i obrzydzeniem. Na poduszce
leżał lis. Miał czerwono-pomarańczowe futro z białą plamką. Wyglądał bezbronnie
i łagodnie jak pluszowa zabawka albo mały kociak, którego chętnie wzięłoby się na
ręce, żeby się do niego przytulić.
Zwierzę miało poderżnięte gardło.
Pod pyszczkiem zaczynała się różowa, galaretowa rana. Krew oblepiła futerko i
spłynęła na żółtą pościel, tworząc dużą, ciemną plamę. Oczy lisa zwrócone były do
góry, szeroko otwarte, jakby nie mógł uwierzyć w to, co się stało.
Zbierało mi się na mdłości, ale zmuszałam się, żeby nie odrywać wzroku od
ofiary. Nie mogłam sobie pozwolić na delikatność. Pewnego dnia będę musiała
zabić strzygę. Jeśli nie zniosę widoku martwego lisa, później nie dam sobie rady.
Niezły świr musiał to zrobić. Szkoda słów na takiego popaprańca. Lissa
wpatrywała się w zwierzątko z pobladłą twarzą. W pewnej chwili zrobiła kilka
kroków w jego stronę i mimowolnie wyciągnęła rękę, żeby go dotknąć. Zawsze
kochała zwierzęta i ten widok był dla niej aktem niezrozumiałego okrucieństwa.
Kiedy mieszkaliśmy wśród ludzi, często prosiła mnie, żebyśmy przygarnęła kota
lub psa. Odmawiałam, tłumacząc, że nie wiemy, kiedy będziemy musiały uciekać.
Poza tym zwierzaki mnie nie znosiły. Lissa zaczepiała więc wszystkie bezdomne
stworzenia albo zaprzyjaźniała się z pupilami naszych znajomych, takimi jak
Oskar.
Jednak nie odważyła się dotknąć martwego lisa. Widziałam, że chce mu pomóc,
pomagała wszystkim. Ujęłam ją za rękę i odsunęłam. Przypomniałam sobie naszą
rozmowę sprzed dwóch lat:
- Co to jest? Wrona?
- Nie, wrony są mniejsze. Chyba kruk.
- Jest martwy?
- Tak. Na pewno martwy. Nie dotykaj go.
Nie posłuchała mnie wtedy. Miałam nadzieję, że posłucha teraz.
- Żył jeszcze, kiedy weszłam – szeptała, zaciskając palce na moim ramieniu. –
Miał drgawki. Musiał strasznie cierpieć.
Poczułam, jak coś podchodzi mi do gardła. Nie mogłam teraz okazać słabości i
zwymiotować.
- Czy ty…?
- Nie. Chciałam… Zaczęłam…
- Więc zapomnij o tym – rzuciłam ostro. – Uznaj za idiotyczny wygłup. Zaraz
go stąd zabiorą i posprzątają pokój. Może nawet przydzielą ci inny.
Obróciła do mnie twarz, miała nieprzytomne spojrzenie.
- Rose… Pamiętasz… wtedy…
- Cicho! – Nie pozwoliłam jej dokończyć. – Zapomnij. To było coś innego.
- A jeśli ktoś widział? Jeśli wie?
Chwyciłam ją mocno za ramię i wbiłam paznokcie w ciało, żeby oprzytomniała.
- Nie. To nie jest to samo. Nie ma z tamtym nic wspólnego. Słyszysz? –
Czułam, że Dymitr i Nathalie nam się przyglądają. – Będzie dobrze. Wszystko
będzie dobrze.
Lissa kiwnęła głową, ale widziałam, że mi nie wierzy.
- Proszę to sprzątnąć – warknęła Kirowa do matrony. – Niech pani popyta, czy
są jacyś świadkowie.
Ktoś wreszcie zauważył moją obecność i polecono Dymitrowi, żeby mnie
wyprowadził, mimo że obie błagałyśmy, by pozwolili mi zostać. Towarzyszył mi
do dormitorium dla nowicjuszy. Nie odezwał się po drodze ani słowem.
- Ty coś wiesz – powiedział na koniec. – Coś się musiało wydarzyć wcześniej.
Właśnie to miałaś na myśli, przekonując dyrektorkę, że Lissie zagraża
niebezpieczeństwo.
- Nic nie wiem. Sądzę, że to wygłup jakiegoś czubka.
- Podejrzewasz kogoś? Może znasz powód?
Zastanowiłam się. Gdyby wydarzyło się to przed naszym odejściem z
Akademii, mogłabym podejrzewać każdego. Kiedy jesteś osobą popularną w
środowisku, musisz być przygotowana na to, że jedni będą cię kochali, a inni
nienawidzili. Ale teraz? Lissa trzymała się w cieniu. Jedyną osobą, która jej
nienawidziła, była Mia, ale przekonałam się już, że gustuje w potyczkach
słownych. Zresztą w jakim celu posuwałaby się do takiego okrucieństwa? Nie, to
do niej nie pasowało. Miała wiele innych możliwości, żeby odegrać się na Lissie.
- Nie – odparłam. – Nie mam pojęcia, kto to zrobił.
- Rose, jeśli coś wiesz, powinnaś mnie o tym poinformować. Jesteśmy po tej
samej stronie. Obojgu nam zależy na bezpieczeństwu Lissy. Sprawa jest poważna.
Odwróciłam się gwałtownie i wyładowałam całą złość za lisa.
- Wiem, że to nie żarty. Tymczasem każesz mi ćwiczyć przysiady, zamiast mnie
nauczyć technik walki i obrony! Naucz mnie walczyć, jeśli zależy ci na jej
bezpieczeństwie! Naucz mnie walczyć! Umiem na razie uciekać.
Do tej chwili nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo pragnę się uczyć.
Chciałam zasłużyć na to, by zostać opiekunką Lissy i zamierzałam dowieść im
wszystkim, że dam sobie radę. Widok martwego lisa sprawił, że poczułam się
bezradna. To nie było przyjemne uczucie. Musiałam coś zrobić, cokolwiek.
Dymitr zachował kamienny spokój. Kiedy skończyłam, popchnął mnie lekko w
stronę wejścia, jakby nie usłyszał.
- Idź już. Spóźnisz się na zajęcia.

Rozdział VIII
WCIĄŻ PALIŁA MNIE ZŁOŚĆ i tego dnia walczyłam ostrzej, lepiej niż
kiedykolwiek wcześniej. Szło mi tak dobrze, że zwyciężyłam w pierwszym starciu
z Shane’em Reyesem.
Rozłożyłam go na łopatki, a że się lubiliśmy, więc przyjął to ze spokojem i
nawet mnie pochwalił. Kilka osób przyglądało się z aprobatą.
- Widzę, że odzyskałaś dawną formę – zauważył Mason po treningu.
Poczułam delikatne muśnięcie na ramieniu.
- Jak się czuje Lissa?
Nie zdziwiłam się, że już wiedział. Plotki roznosiły się szybko. Czasem miałam
wrażenie, że wszystkich nas łączy telepatyczna więź.
- Dobrze. Uspokoiła się. – Nie zamierzałam mu tłumaczyć, skąd to wiem. Nasza
więź miała pozostać tajemnicą. – Mase, mówiłeś, że znasz Mię. Myślisz, że to jej
sprawka?
- Hej, aż tak dobrze jej nie znam. Ale nie sądzę, że to ona. Pamiętam, jak
histeryzowała w czasie sekcji żaby na biologii. Nie wyobrażam sobie, żeby
schwytała lisa, a co dopiero zabiła.
- Może ma przyjaciół, którzy zrobili to za nią?
Chłopak potrząsnął głową.
- Nie wydaje mi się. Nie należą do tych, którzy ubrudziliby sobie ręce. Ale kto
wie?
Lissa wciąż czuła się źle, kiedy spotkałam ją podczas lunchu. Jej nastrój
pogorszył się jeszcze, gdy Nathalie i jej paczka zaczęli rozprawiać o martwym
lisie. Dziewczyna przełamała obrzydzenie, bo dzięki takiej sensacji znalazła się w
centrum uwagi. Zaczęłam podejrzewać, że życie na uboczu jednak jej nie
odpowiadało.
- Leżał na łóżku – ciągnęła z ożywieniem, machając przy tym rękami. – Na
samym środku. Wszędzie było pełno krwi.
Twarz Lissy zrobiła się zielona jak jej sweter. Zabrałam ją od stolika, mimo że
nie skończyłam posiłku. Kiedy oddaliłyśmy się, pofolgowałam emocjom i puściłam
wiązankę przekleństw pod adresem Nathalie, która wyraźnie nie miała pojęcia o
takcie.
- Jest miła. – Lissa automatycznie zaczęła jej bronić. – Jeszcze niedawno
mówiłaś mi, że ją lubisz.
- Lubię, ale nie ma za grosz delikatności.
Przystanęłyśmy przed salą, w której odbywały się zajęcia z behawioryzmu
zwierząt. Zauważyłam, że wszyscy przyglądają nam się z ciekawością i szepczą
między sobą. Westchnęła ciężko.
- Jak sobie z tym radzisz?
Na twarzy Lissy pojawił się cień uśmiechu.
- Przecież mnie wyczuwasz?
- Tak, ale chciałam to usłyszeć od ciebie.
- Nie jest źle. Wolałabym jednak, żeby się tak nie gapili. Czuję się jak jakiś
okaz.
Znów wezbrała we mnie złość. Nie dość, że przeżyła szok, to teraz nie dawali
jej się z tego otrząsnąć.
- Ktoś ci sprawił przykrość? – spytałam, gotowa stanąć do walki.
- Rose, nie dasz rady wyeliminować wszystkich, którzy stwarzają problemy.
- Mia? – zgadywałam.
- Nie ona jedna – powiedziała ostrożnie. – Zresztą to nie ma znaczenia. Nie
rozumiem, jak to jest możliwe… Nie mogę przestać o tym myśleć.
- Musisz – powiedziałam stanowczo.
- Dlaczego udajesz, że nic się nie wydarzyło? Właśnie ty! Irytowała cię
paplanina Nathalie, a przecież sama nie zawsze potrafisz się kontrolować. Trudno
zarzucić ci powściągliwość.
- Nie mówmy o tym. Powinnyśmy zapomnieć. Minęło dużo czasu. Nie wiemy
nawet, co się wtedy stało.
Lissa wpatrywała się we mnie swoimi wielkimi zielonymi oczami, rozważając
kolejny argument.
- Cześć, Rose. – Nadszedł Jesse i musiałyśmy przerwać rozmowę. Starałam się
posłać mu najbardziej uwodzicielski uśmiech.
- Cześć.
Moroj skinął głową Lissie.
- Dziś wieczór będę w waszym dormitorium. Organizujemy grupową naukę.
Myślisz, że uda ci się… - W jednej chwili zapomniałam o problemach przyjaciółki.
Zapragnęłam jakiegoś szaleństwa. Zbyt wiele się wydarzyło tego dnia. Musiałam
odreagować.
- Jasne.
Uzgodniliśmy godzinę spotkania. Potem mieliśmy omówić „szczegóły”. Kiedy
odszedł, Lissa patrzyła z niedowierzaniem.
- Masz areszt domowy. Nie pozwolą ci z nim porozmawiać w miejscu
publicznym.
- Nie zamierzam z nim rozmawiać, tym bardziej publicznie. Zwiniemy się po
cichu.
- Czasem zupełnie cię nie rozumiem – jęknęła.
- Bo jesteś rozsądna, a ja szalona.

Na lekcji rozważałam, czy to nie sprawka Mii. Na anielskiej twarzyczce


malowało się wyraźne zadowolenie, ale ostatecznie to żaden dowód winy.
Obserwowałam ją wcześniej. Nie miałam wątpliwości, że cieszyły ją nasze
kłopoty, ale to słaba podstawa do tego, by twierdzić z całą pewnością, że maczała
palce w tym ostatnim wydarzeniu.
- Wilki, podobnie jak wiele gatunków zwierząt, wybierają spośród stada samca i
samicę alfa, którym okazują posłuszeństwo. Osobniki te są niemal zawsze
najsilniejsze pod względem fizycznym, chociaż obserwowano wielokrotnie, że
wygrywa ten, który ma większą siłę woli i mocniejszą osobowość. Kiedy
przywódca sprowokowany do walki zostanie pokonany, musi odejść, a wówczas
często staje się ofiarą napaści ze strony innych wilków.
Te słowa wyrwały mnie z zamyślenia. Zaczęłam uważnie słuchać wykładu
panny Meissner.
- Do walk w stadzie dochodzi najczęściej w okresach rui – ciągnęła ku wyraźnej
uciesze uczniów. – Prawo do kopulacji z samicą alfa ma jedynie samiec alfa. Jeśli
jednak jest już stary, może mu zagrozić młodszy, silniejszy osobnik. Próbuje
wykorzystać sytuację, choć nie zawsze udaje mu się przejąć władzę. Często nie
siła, a doświadczenie decyduje o zwycięstwie.
Pomyślałam z goryczą, że ten opis jak ulał pasuje do stosunków w Akademii.
Mia podniosła rękę.
- A jak to wygląda u lisów? Czy one też wyróżniają osobniki alfa?
Wszyscy wstrzymali oddech. Usłyszałam nerwowe śmiechy. Nikt nie mógł
uwierzyć, że Mia posunęła się tak daleko.
Panna Meissner spurpurowiała. Podejrzewałam, że był to rumieniec gniewu.
- Na dzisiejszej lekcji omawiamy zachowania wilków, panno Rinaldi.
Dziewczyna nie przejęła się wyraźną dezaprobatą w głosie nauczycielki. Kiedy
później pracowaliśmy parami, zerkała w naszą stronę i chichotała złośliwie.
Czułam przygnębienie Lissy. W jej umyśle pojawiły się obrazy martwego
zwierzęcia.
- Nie martw się – szepnęłam. – Znam sposób…
- Hej, dziewczyny – usłyszałyśmy nad głowami.
Przy naszym biurku przystanął Ralf Sarcozy z nieodłącznym głupawym
uśmieszkiem na twarzy. Przyszło mi do głowy, że wysłali go kumple.
- Przyznaj się – zaczął. – Zabiłaś tego lisa. Próbujesz przekonać Kirową, że
jesteś wariatką, bo w ten sposób może znowu uda ci się wyrwać ze szkoły.
- Pieprz się – rzuciłam.
- To propozycja?
- Z tego, co słyszałam, tobie nie warto nawet proponować – odgryzłam się.
- Fiuu. – Ralf podniósł brwi. – Zmieniłaś się. O ile pamiętam, dawniej
rozbierałaś się przed każdym, kto miał na to ochotę.
- Za to ty masz szansę zobaczyć gołe ciało wyłącznie w Internecie.
Ralf przekrzywił głowę i ostentacyjnie mierzył mnie wzrokiem.
- A niech mnie! To ciebie tam widziałem! – Spojrzał na Lissę, a potem znów na
mnie. – To ona ci kazała zabić lisa, prawda? Uprawiacie jakieś lesbijskie rytuały…
Auuu!
Ralf stanął w płomieniach. Palił się!
Zerwałam się i próbowałam wyciągnąć Lissę zza biurka. Upadłyśmy na
podłogę. Wszyscy krzyczeli, a Ralf najgłośniej. Panna Meissner pobiegła po
gaśnicę. Ale płomienie zgasły równie nieoczekiwanie, jak się pojawiły. Chłopak
nie przestawał wrzeszczeć i klepać się po całym ciele, choć nie był poparzony.
Jedynym śladem wydarzenia sprzed chwili był swąd spalenizny. Uczniowie
zamarli na kilka sekund. Powoli dochodziliśmy do siebie. Doskonale wiedzieliśmy,
że niektórzy moroje specjalizują się w panowaniu nad ogniem. Rozejrzałam się po
klasie i wytypowałam trzy osoby. Byli to Ralf, jego kumpel Jacob oraz Christian
Ozera.
Ralf z Jacobem odpadali, więc rozwiązanie nasuwało się samo. Christian
wybuchnął histerycznym śmiechem.
Twarz panny Meissner spurpurowiała.
- Panie Ozera! – krzyknęła. – Jak pan śmiał? Czy zdaje pan sobie sprawę…
Proszę natychmiast stawić się u pani dyrektor Kirowej!
Zupełnie nieporuszony, Christian wstał i zarzucił torbę na plecy. Wciąż się
uśmiechał.
- Tak jest, panno Meissner.
Wychodząc, minął Ralfa, który odsunął się od niego. Pozostali uczniowie
przyglądali się tej scenie z otwartymi ustami. Nauczycielka usiłowała powrócić do
przerwanych zajęć, ale okazało się że to niemożliwe. Wszyscy rozmawiali o
szokującym zdarzeniu. Zadziwiającym pod wieloma względami. Po pierwsze, nikt
nie znał zaklęcia, które wzniecało ogień i nie pozostawiało śladów pożaru ani
poparzeń. Po drugie, Christian zaatakował innego wampira. Moroje nigdy tego nie
robili. Uważali, że magia ma służyć ziemi, pomagać ludziom. Nie wolno było jej
używać do walki. Instruktorzy technik magicznych nie uczyli tego rodzaju praktyk.
Pewnie nawet ich nie znali. Najdziwniejsze zaś było to, że sprawcą zamieszania
okazał się Christian. Do tej pory nikt go nie zauważał. Cóż, teraz z pewnością
nastąpi zmiana.
Nagle okazało się, że ktoś zna techniki magiczne służące do ataku. Przyznaję, że
ucieszył mnie widok przerażonej gęby Ralfa, ale pomyślałam jednocześnie, że
Christian może być szalony.
- Liss – zaczęłam, kiedy wychodziłyśmy z klasy. – Proszę, powiedz, że się z
nim nie spotykasz.
Poczucie winy, które wyraźnie odebrałam przez łączącą nas więź, było
wystarczającą odpowiedzią.
- Lisso! – chwyciłam ją za ramię.
- Rzadko z nim rozmawiam – tłumaczyła się. – Christian jest w porządku.
- Słucham?! – Wszyscy patrzyli w naszym kierunku. Dotarło do mnie, że
krzyczę. – To wariat. Podpalił Ralfa. Ustaliłyśmy, że nie będziesz się z nim
zadawać.
- Ty ustaliłaś, Rose. Nie pytałaś mnie o zdanie. – Wychwyciłam w jej głosie
histeryczną nutkę, której już dawno nie słyszałam.
- Co się dzieje? Czy wy… No wiesz?
- Nie! – wrzasnęła na całe gardło. – Mówiłam ci. Boże! – Spojrzała na mnie z
niesmakiem. – Nie wszyscy myślą i postępują tak jak ty.
Cios był celny i bolesny. W tej samej chwili minęła nas Mia. Nie mogła
usłyszeć, o czym rozmawiamy, ale zwróciła uwagę na podniesione głosy.
Uśmiechnęła się szeroko.
- Kłopoty w raju?
- Poszukaj lepiej czegoś na uspokojenie i zamknij za sobą drzwi do piekła –
poradziłam jej słodko. Mia rozdziawiła usta, ale zaraz potem zacisnęła je ze złości.
Szłyśmy z Lissą w milczeniu. Nagle moja przyjaciółka parsknęła śmiechem.
Znów panowała między nami zgoda.
- Rose… - zaczęła pojednawczo.
- To niebezpieczny chłopak – weszłam jej w słowo. – Nie lubię go. Proszę cię,
bądź ostrożna.
Dotknęła mojego ramienia.
- Jestem. Nie zapominaj, że to mnie przypadła rola tej rozważnej. Ty miałaś być
szalona.
Miałam nadzieję, że tak pozostanie.
Dopiero po lekcjach znów ogarnęły mnie wątpliwości. Siedziałam w swoim
pokoju nad zadaniem domowym, kiedy poczułam niepokój. Coś działo się z Lissą.
Przerwałam pisanie i wpatrzyłam się w pustą przestrzeń. Próbowałam nawiązać z
nią łączność, żeby dowiedzieć się więcej. Najlepiej byłoby przenieść się do głowy
Lissy, ale umiałam tego zrobić na zawołanie.
Było jasne, że odbierałam ją najmocniej, gdy odczuwała silne emocje, tak silne,
że przenikały do mojej głowy. Zwykle musiałam się bardzo starać, żeby mną nie
zawładnęły. Budowałam mentalną ścianę między nami.
Teraz postanowiłam postąpić odwrotnie i zburzyć dzielący nas mur.
Uspokoiłam oddech i odsunęłam niepotrzebne myśli. Nastawiłam się na odbiór.
Chciałam się otworzyć i poczuć kontakt z Lissą.
Nigdy wcześniej tego nie próbowałam, nie mam cierpliwości do medytacji.
Jednak w tej chwili musiałam nawiązać z nią łączność. I, o dziwo, bez problemu
osiągnęłam stan głębokiego skupienia. I udało się.
Weszłam.

Rozdział IX
ZNOWU WŚLIZNĘŁAM SIĘ DO JEJ myśli; jeszcze raz doświadczałam
rzeczywistości, która ją otaczała. Lissa wchodziła po schodach prowadzących na
strych kaplicy. Ogarnął mnie lęk. Podobnie jak ostatnio, nikt jej nie widział. Dobry
Boże, pomyślałam, czy ten kapłan nie powinien strzec swojego przybytku?
Słońce właśnie wschodziło, rozświetlając wnętrze przez okienny witraż.
Zauważyłam cień postaci siedzącej na parapecie. To Christian.
- Spóźniłaś się – stwierdził na widok wchodzącej dziewczyny. – Czekam na
ciebie od dwóch godzin.
Lissa przysunęła sobie jedno z uszkodzonych krzeseł, otrzepując je z kurzu.
- Myślałam, że Kirowa zatrzyma cię dłużej.
Chłopak pokręcił głową.
- Szybko to załatwiła. Zostałem zawieszony w prawach ucznia na tydzień.
Nietrudno było mi się wymknąć – rozłożył ręce.
- Dostałeś bardzo łagodną karę.
W kryształowo niebieskich oczach Christiana zamigotały promyki słońca.
- Jesteś rozczarowana?
Lissa była wyraźnie wstrząśnięta jego reakcją.
- Podpaliłeś kolegę!
- Wcale nie. Widziałaś ślady poparzenia?
- Stanął w płomieniach!
- Umiem nad tym panować. Wiedziałem, że nic mu nie będzie.
- Nie powinieneś był – westchnęła.
Christian nachylił się do Lissy.
- Zrobiłem to dla ciebie.
- Dla mnie zaatakowałeś innego moroja?
- Oczywiście. Dręczył przecież ciebie i Rose. Widziałem, że twoja przyjaciółka
daje sobie z nim radę, ale uznałem, że przyda jej się wsparcie. Poza tym raz na
zawsze uciszyłem te aferę z lisem, o której wciąż plotkowali.
- Nie powinieneś był – powtórzyła, odwracając wzrok. Czułam, że nie wie, jak
zareagować. – Poza tym nie udawaj, że zrobiłeś to tylko dla mnie. Widziałam, że
świetnie się przy tym bawiłeś.
Rozbawienie na twarzy Christiana ustąpiło szczeremu zdziwieniu. Lissa nie
miała zdolności jasnowidzenia, ale zadziwiająco dobrze potrafiła odczytywać
cudze myśli.
- Stosowanie magii przeciwko drugiej osobie jest zabronione – dodała, widząc,
że jej słowa odniosły skutek. – A ty uwielbiasz przeciwstawiać się regułom.
Podnieca cię to.
- Reguły są głupie. Gdybyśmy zaczęli korzystać z magii w walce, strzygi nie
mogłyby mordować nas bezkarnie.
- Mylisz się – odparła stanowczo. – Magia jest darem. Powinna służyć
pokojowi.
- Tak się tylko mówi. Powtarzasz bezmyślnie regułki, którymi karmiono cię od
urodzenia. – Wstał i zaczął chodzić po niewielkim pomieszczeniu. – Nie zawsze
tak było. Dawniej stawaliśmy do walki u boku naszych strażników. Ale wówczas
ludzie zaczęli się nas bać. Wampiry uznały, że lepiej nie rzucać się w oczy.
Zaklęcia służące walce zostały zapomniane.
- To jak je odkryłeś?
Chłopak uśmiechnął się krzywo.
- Na szczęście niektórzy pamiętają.
- Mówisz o swojej rodzinie? O rodzicach?
Sposępniał.
- Nic o nich nie wiesz – warknął z pociemniałą twarzą.
Patrzył na nią twardo. Mógł budzić lęk, ale Lissa nie była strachliwa.
Przyglądała mu się uważnie i dostrzegła, jak bardzo czuje się zraniony.
- Masz rację – przyznała miękko. – Nic o nich nie wiem. Przepraszam.
Zaskoczyła po raz drugi. Nieczęsto zdarzało mu się słyszeć czyjeś przeprosiny.
Rzadko w ogóle ktoś się do niego odzywał, a już na pewno nikt go nie słuchał.
Zważywszy na okoliczności, chłopak szybko się pozbierał.
- Daj spokój – rzucił niedbale, ale ukląkł przy niej, dzięki czemu mogli patrzeć
sobie w oczy. Nieoczekiwanie znalazł się tak blisko, że Lissa wstrzymała oddech.
Na ustach Christiana tańczył dziwny uśmieszek. – Nie rozumiem, dlaczego właśnie
ty tak się oburzasz, słysząc o stosowaniu magii.
- Jak to? Co chcesz przez to powiedzieć?
- Udajesz niewiniątko i przyznaję, że nieźle ci to wychodzi, ale ja znam prawdę.
- Jaką prawdę? – spytała niepewnie, wyraźnie zakłopotana.
Christian nachylił się jeszcze bliżej.
- Wpływasz na innych. Robisz to świadomie i celowo przez cały czas.
- Wcale nie – żachnęła się.
- Oczywiście, że tak. Całą noc zastanawiałem się, jakim cudem udało wam się
żyć w świecie ludzi. Wynajmowałyście pokój i chodziłyście normalnie do szkoły.
Jak to możliwe, że nikt nie zażądał spotkania z waszymi rodzicami? I nagle
zrozumiałem. Musiałaś używać uroku. Podejrzewam, że ta umiejętność pomogła
wam uciec z Akademii.
- Wymyśliłeś sobie coś i sam w to wierzysz. Nie masz dowodów.
- Nie potrzebuję dowodów. Wystarczy mi obserwować.
- Obserwowałeś mnie? Szpiegowałeś, chcąc udowodnić, że wpływam na ludzi?
Chłopak wzruszył ramionami.
- Nie. Po prostu przyglądałem ci się dla przyjemności. Odkryłem to przy okazji.
Zauważyłem, co zrobiłaś, żeby odwlec termin oddania zadań z matematyki.
Powstrzymałaś też pannę Carmack, zanim kazała ci napisać kolejny test.
- I uznałeś, że użyłam w tym celu magii? A nie przyszło ci do głowy, że mam
dar przekonywania? – prowokowała go. Nie zdziwiłam się, ostatecznie Christian ją
przestraszył. Poruszała przy tym głową, trzepotała rzęsami… Gdybym jej nie znała,
pomyślałabym, że flirtuje. Ale przecież znałam… Czy rzeczywiście? Nie byłam
pewna.
Christian ciągnął rozmowę, nie zmieniają tonu, ale wyraz jego oczu mówił, że
zauważył roztańczone kosmyki wokół jej głowy. Widział wszystko, co dotyczyło
Lissy.
- Ludzie, z którymi rozmawiasz, mają zazwyczaj rozanielone miny. Nie tylko
ludzie, potrafisz wpływać również na morojów. Może nawet na dampiry. To obłęd.
Nie wiedziałem, że tak można. Zrobiłaś na mnie wrażenie. Jesteś zła, zmuszasz
innych, żeby robili to, czego chcesz.
Właściwie postawił jej zarzut, ale jego ton i postawa wyrażały gotowość do
podjęcia flirtu.
Lissa straciła rezon. Miał rację. Absolutną rację. Dzięki jej zdolnościom
udawało nam się poruszać swobodnie w świecie ludzi bez pomocy dorosłych.
Nawet bank dał się przekonać do wypłaty części pieniędzy ze spadku.
Zgodnie z naszymi regułami było to postępowanie równie naganne, jak
atakowanie innych za pomocą magii. Rozumiałam to. Zdolność manipulowania
ludźmi to potężne narzędzie walki. Często prowadzi do nadużyć. Dzieciom
morojów wpajano od najmłodszych lat, że wpływanie na innych jest wielkim
grzechem. Jednak, choć nikt ich nie uczył, wszystkie wampiry posiadały ten dar od
urodzenia. Lissa nie była wyjątkiem, a Christian to odkrył. Wiedział, że
dziewczyna potrafi wpływać na moroje i dampiry.
- Co z tym zrobisz? – spytała. – Wydasz mnie?
Pokręcił głową z uśmiechem.
- Nie. Za bardzo mnie to kręci.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Serce biło jak oszalałe,
zafascynowana zatrzymała wzrok na jego ustach.
- Rose uważa, że jesteś niebezpieczny – wypaliła w zdenerwowaniu. –
Podejrzewa, że to ty zabiłeś lisa.
Nie podobało mi się, że zostałam wciągnięta w tę dziwaczną rozmowę.
Wiedziałam, że w niektórych uczniach budzę lęk. Być może Christian również
należał do tej grupy.
Jednak wyraźne rozbawienie w jego głosie pozbawiło mnie złudzeń.
- Mówią, że jestem nieprzewidywalny, ale Rose bije mnie na głowę. W tej
sytuacji nikt pewnie nie ośmieli się do ciebie zbliżyć. Poza mną. – Chłopak
przykucnął i jego wargi znalazły się tuż przy jej policzku.
- Możesz być pewna, że nie zabiłem lisa, ale dowiem się, kto to zrobił. A co do
Ralfa: naprawdę nic mu się nie stało.
Jego rycerska galanteria nie uspokoiła Lissy. Była podniecona.
- Nie chcę, żebyś stawał w mojej obronie. Nie wiem, z kim mam do czynienia.
Christian chwycił ją za nadgarstki. Chciał coś powiedzieć, ale nagle urwał i
spojrzał w dół na jej ręce. Przesunął kciukami po ledwo wyczuwalnych bliznach.
Kiedy podniósł wzrok, odezwał się niezwykle łagodnie.
- Jednak coś przede mną ukrywasz.
Spuściła wzrok, a ja czułam, że targają nią sprzeczne uczucia.
- Nie możesz znać wszystkich moich sekretów – mruknęła.
Christian znów zerknął na jej ręce, a potem puścił je. Na jego twarzy igrał
uśmieszek.
- Masz rację.
Uspokoiła się. Dotąd sądziłam, że tylko ja potrafię tak na nią wpływać.
Wróciłam do pokoju. Usiadłam na podłodze, wpatrując się w podręcznik od
matematyki. Nie rozumiejąc, dlaczego to robię, zatrzasnęłam książkę i cisnęłam nią
o ścianę.

Resztę wieczoru poświęciłam na rozmyślania. Zbliżała się pora spotkania z


Jessem. Zeszłam po schodach i pomaszerowałam do kuchni, do której wolno mi
było wchodzić, pod warunkiem że nie zabawię tam długo. W obszernym holu dla
gości podchwyciłam jego spojrzenie.
- Na czwartym piętrze jest pokój, do którego nikt nie zagląda – szepnęłam,
mijając go. – Za łazienkami znajdziesz tylne schody. Spotkajmy się tam za pięć
minut. Zamek w drzwiach jest zepsuty.
Pomieszczenie okazało się ciemne, zakurzone i puste. Malejąca liczba
strażników w ciągu ostatnich lat sprawiła, że wiele pokoi w dormitorium
pozostawało niezamieszkanych. Smutny znak dla społeczności morojów, ale w tej
chwili bardzo przydatny.
Jesse usiadł na kanapie, a ja wyciągnęłam się na niej i położyłam stopy na jego
kolanach. Wciąż jeszcze czułam złość, że Lissa romansuje z Christianem, i
chciałam o tym zapomnieć.
- Naprawdę przyszedłeś się uczyć czy to tylko wymówka? – spytałam.
- Serio. Przygotowujemy projekt z Meredith. – Ton jego głosu sugerował, że nie
jest zachwycony.
- Ooo – drażniłam się z nim. – Czyżby współpraca z dampirem obrażała twoją
królewską godność? Czy powinnam wyjść?
Uśmiechnął się, ukazując rząd idealnie białych zębów i kły.
- Ty jesteś bardziej seksowna. Dobra jest czasem odmiana. – W jego głosie był
żar, który mnie podniecał, tak jak jego ręka przesuwająca się w górę po mojej
nodze. Ale najpierw musiałam wykonać swój plan. Nadszedł czas na odwet.
- Zauważyłam. Pozwalasz Mii przebywać w waszym towarzystwie, a przecież
nie należy do królewskiego rodu.
Jesse żartobliwie stuknął mnie palcem w łydkę.
- Mia jest z Aaronem. Poza tym mam wielu przyjaciół spoza kręgu arystokracji.
Także dampirów. Nie jestem snobem.
- A wiesz, że jej rodzice służą u Drozdów?
Ręka na mojej nodze znieruchomiała. Przesadziłam trochę, ale wiedziałam, że
Jesse uwielbia plotki.
- Poważnie?
- Tak, szorują podłogi.
- Hmm.
Ziarno spadło na podatną glebę. Donosik zrobił na nim wrażenie. Skryłam
uśmiech.
Usiadłam mu na kolanach, przyciągnęłam go do siebie i szybko zapomniałam o
Mii. Całował namiętnie, wciskając mnie w oparcie sofy. Poddałam się z
przyjemnością, pierwszy raz od kilku tygodni.
Całowaliśmy się długo i nie powstrzymałam go, gdy ściągał mi bluzkę.
- Nie będziemy się kochać – ostrzegłam między pocałunkami. Nie chciałam
stracić cnoty na zdezelowanej kanapie w brudnym pokoju.
Jesse znieruchomiał na chwilę, ale widać postanowił nie nalegać.
- Jak chcesz.
Nagle przywarł do mnie całym ciałem, nie przerywając namiętnych pieszczot.
Jego usta wędrowały po mojej szyi. Poczułam dotyk ostrych kłów i nie mogłam
powstrzymać głębokiego westchnienia.
Podniósł się i patrzył mocno zaskoczony. Wstrzymałam oddech na
wspomnienie rozkoszy, jaką dawało ukąszenie wampira. Czy teraz odczułabym
jeszcze większą przyjemność? W sekundę otrzeźwiałam. To było zakazane. Nawet
jeśli nie uprawialiśmy seksu, nie mogłam oddać mu krwi, byłabym zbrukana.
- Nie – ostrzegłam.
- Przecież tego chcesz – wydyszał w podnieceniu. – Czuję to.
- Nie chcę.
Jego oczy rozbłysły.
- Ależ tak. Czyżbyś robiła to wcześniej?
- Nie – warknęłam. – Oczywiście, że nie.
Widziałam, co mu się roi, zobaczyłam to w jego uwodzicielskich oczach. Jesse
lubił flirtować i chętnie powtarzał plotki, ale nie był głupi.
- Twoje zachowanie przeczy słowom. Podnieciłaś się, czując kły na szyi.
- Po prostu świetnie całujesz – powiedziałam niezupełnie zgodnie z prawdą. Za
mocno się ślinił. – Nie sądzisz, że wszyscy dawno by o tym wiedzieli?
- Nie musiałaś tego robić w Akademii. Zaczęłaś dopiero podczas ucieczki,
prawda? Karmiłaś Lissę.
- Bzdura – żachnęłam się.
Ale on już wiedział.
- Nie miałaś wyjścia, nie było karmicieli. Niesamowite.
- Owszem, byli – skłamałam. To samo wmówiłam Nathalie, z nadzieją, że taką
wersję przekaże dalej. Nikt poza Christianem nic nie podejrzewał. – Wielu ludzi
szuka podobnych okazji.
- Akurat. – Jesse uśmiechnął się i zbliżył usta do mojej szyi.
- Nie jestem dziwką sprzedającą krew – warknęłam, wyrywając się.
- Ale lubisz to. Wszystkie dampirzyce lubią. – Dotyk jego kłów drażnił moją
skórę. Rozkoszne uczucie.
By nie pogarszać sytuacji, zaczęłam się z nim droczyć.
- Przestań – poprosiłam łagodnie, przesuwając palcami po jego wargach. –
Mówiłam ci, że nie jestem taka. Ale jeśli nie wiesz, co zrobić z ustami, chętnie
podsunę ci parę pomysłów.
- Tak? Na przykład…? – nagabywał wyraźnie zaciekawiony.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi.
Odskoczyliśmy od siebie.
Byłam gotowa zmierzyć się z którymś uczniem albo nawet opiekunką
dormitorium. Nie spodziewałam się jednak Dymitra.
Wtargnął do środka, najwyraźniej pewien, że nas tu znajdzie. W tym krótkim,
przerażającym momencie zrozumiałam, dlaczego Mason nazywał go bogiem.
Napadł na nas jak burza. W mgnieniu oka chwycił Jessego za koszulę, unosząc go
w górę.
- Coś ty za jeden? – warknął.
- J… Jesse, proszę pana. Jesse Zeklos.
- Czy otrzymał pan pozwolenie na wizytę w tej części dormitorium, panie
Zeklos?
- Nie, proszę pana.
- Czy zna pan reguły dotyczące kontaktów damsko-męskich?
- Tak, proszę pana.
- Radzę więc brać nogi za pas, zanim oddam pana w ręce osoby władnej
wymierzyć panu stosowną karę. A jeśli jeszcze raz zobaczę taką sytuację – wskazał
kanapę, na której skuliłam się półrozebrana – sam wymierzę panu karę. Będzie
bolesna. Nie żartuję. Jasne?
Jesse głośno przełknął ślinę. W jego oczach malował się strach. Po brawurze ani
śladu. Stał pokornie oko w oko z wielkim, silnym i wściekły Rosjaninem.
- Tak jest!
- Już cię tu nie ma. – Dymitr puścił go i chłopak wybiegł z pokoju jeszcze
szybciej, niż strażnik się w nim znalazł.
Przyszła kolej na mnie. Dymitr obrócił się z niebezpiecznym błyskiem w oku.
Nie powiedział ani słowa, ale jego gniewne spojrzenie krzyczało głośno i wyraźnie.
I nagle wielka zmiana.
Patrzył, jakby widział mnie po raz pierwszy. Gdyby na jego miejscu stał inny
mężczyzna, pomyślałabym, że mnie pożąda. Strażnik nie spuszczał ze mnie
wzroku. Jego źrenice jak lasery przesuwały się po moim ciele. Miałam na sobie
tylko dżinsy i stanik. Czarny stanik. Doskonale wiedziałam, że niewiele dziewcząt
wygląda w bieliźnie równie dobrze. Nawet ktoś taki jak Dymitr, całkowicie oddany
służbie, musiał to docenić.
Zrobiło mi się gorąco. Jego spojrzenie działało na mnie silniej niż pocałunki
Jessego. Dymitr bywał gburowaty i niewrażliwy, ale miał w sobie żar i
niespotykaną siłę. Ciekawe, jak mógłby używać tych zalet w… łóżku. Nagle
zapragnęłam, żeby mnie dotknął… Cholera!
Co mi chodzi po głowie? Postradałam rozum? Zawstydzona, za wszelką cenę
próbowałam ukryć kosmate myśli.
- Podoba ci się to, co widzisz? – spytałam zaczepnie.
- Ubierz się.
Zacisnął usta. Cokolwiek przeżywał przed chwilą, ulotniło się bez śladu. Ta
zmiana mnie otrzeźwiła. Pośpiesznie włożyłam bluzkę. Nie sposób patrzeć mu w
oczy.
- Jak mnie znalazłeś? Pilnujesz, żebym znów nie uciekła?
- Milcz – warknął i się pochylił. Nasze twarze znalazły się na tym samym
poziomie. – Zauważył was woźny i od razu zgłosił. Masz pojęcia, jak głupio
postąpiłaś?
- Wiem, zostałam przecież przyjęta warunkowo.
- Nie tylko o to chodzi. Pakujesz się w niebezpieczne sytuacje.
- Bez przerwy się w nie pakuję, TOWARZYSZU. Jestem już duża. – Ogarniała
mnie złość. Nie lubiłam być traktowana jak dziecko.
- Nie nazywaj mnie tak. Nie wiesz, co to znaczy.
- Przeciwnie. W zeszłym roku pisałam pracę na temat Rosji i SSRR.
- ZSRR. Moroje chętnie zadają się z wampirzycami i równie chętnie się tym
chełpią.
- Co z tego?
- Jak to: „co”? – Spojrzał z niesmakiem. – Nie masz do siebie szacunku?
Pomyśl o Lissie. Będą cię traktować jak puszczalską. Potwierdzasz plotki o
dziewczynach twojej krwi. Pamiętaj, że to się odbije na księżniczce. Na mnie
również.
- Rozumiem. Więc o to chodzi. Zraniłam twoją męską dumę. Boisz się
nadszarpnięcia reputacji, tak?
- O reputację zadbałem dawno temu, Rose. Sam wyznaczam reguły. Ciekawe,
jak ty zapracujesz na swoją – jego głos znowu stwardniał. – Wracaj do pokoju.
Mam nadzieję, że po drodze nie rzucisz się w ramiona pierwszego napotkanego
wampira.
- W ten oto subtelny sposób nazywasz mnie dziwką?
- Różne historie krążą wśród studentów. Także na twój temat.
Zabolało. Chciałam krzyknąć, że to nie jego sprawa. Miałam prawo
dysponować sowim ciałem, ale powstrzymywały mnie gniew i rozczarowanie
wypisane na jego twarzy. Nie umiałam go rozszyfrować. Zniosłabym
„rozczarowanie” Kirowej, ale Dymitra…? Przypomniałam sobie, jaką dumę
poczułam, kiedy mnie pochwalił na treningu. A teraz straciłam jego zaufanie,
zostałam upokorzona. Zapewne o to mu chodziło.
Coś we mnie pękło, łzy napłynęły mi do oczu.
- Co w tym złego, że chcę się czasem zabawić? Skończyłam siedemnaście lat.
Mam prawo.
- Za niecały rok staniesz się odpowiedzialna za cudze życie. – W jego głosie
wciąż pobrzmiewała stanowczość, ale pojawiła się też łagodność. – Mogłabyś się
bawić, gdybyś była morojką albo zwykłym człowiekiem. Nikt nie zabraniałby ci
podobnych rozrywek.
- Ale w mojej sytuacji są zabronione.
Dymitr opuścił wzrok. Odpłynął myślami gdzieś daleko.
- Kiedy miałem siedemnaście lat, poznałem Iwana Zeklosa. Nie łączyła nas tak
silna więź jak twoja i Lissy, lecz zostaliśmy przyjaciółmi. Po skończeniu szkoły
poprosił, żebym został jego strażnikiem. Byłem najlepszy w klasie. Reagowałem
błyskawicznie, dostrzegałem najmniejsze zagrożenie. A jednak nie uchroniłem go.
Tak już bywa w życiu. Wystarczy krótka chwila nieuwagi… - Westchnął. – I jest
za późno.
Poczułam ściskanie w gardle na myśl, że chwila mojej nieuwagi mogłaby
kosztować Lissę życie.
- Jesse pochodzi z rodziny Zeklosów – wymamrotałam, bo uświadomiłam sobie,
że Dymitr właśnie wyrzucił krewnego swojego przyjaciela i podopiecznego.
- Wiem o tym.
- Zabolało cię to? Przypomina Iwana?
- Moje uczucia się nie liczą.
- A jednak to cię dręczy. – Miałam wrażenie, że rozumiem, co przeżywał.
Czułam, że cierpi, mimo że starał się to ukryć. – Myślisz o nim każdego dnia. Tak
jest, prawda? Tęsknisz za nim.
Zaskoczyłam go. Patrzył z niechęcią, jakbym odkryła wielką tajemnicę.
Sądziłam, że zadziera nosa i nie chce zadawać się z byle kim. Teraz przyszło mi do
głowy, że trzyma się na uboczu z obawy, by znów nie stracić kogoś bliskiego.
Śmierć Iwana zostawiła trwały ślad w jego duszy.
Czy Dymitr czuł się samotny?
Tymczasem strażnik wrócił do swojej zwykłej obojętności i powagi.
- To, co czuję, nie ma żadnego znaczenia. Oni są ważniejsi. Naszym zadaniem
jest ich chronić.
Pomyślałam o Lissie.
- Tak, to prawda.
Zapadła długa cisza.
- Wspominałaś, że chcesz uczyć się walki. Nadal ci na tym zależy?
- Tak. Oczywiście.
- Rose… Mógłbym cię nauczyć, ale musisz mnie przekonać, że jesteś
odpowiedzialna i poświęcisz się służbie. Nie wolno rozpraszać się w taki sposób. –
Wskazał kanapę. – Czy mogę ci zaufać?
Miałam ochotę się rozpłakać. Rozumiałam ogromną wagę tego pytania. Dymitr
miał jednak na mnie wielki wpływ. Nigdy wcześniej nie zależało mi na licznej
opinii, ale on stał się dla mnie kimś ważnym.
- Tak, słowo.
- Dobrze. Będę cię uczył. Musisz być silna. Wiem, że nie lubisz biegać, jednak
to konieczne. W szkole będą się starali przygotować was na atak ze strony strzyg,
ale w rzeczywistości są silniejsze i szybsze, niż tu mówią. Trudno to sobie
wyobrazić. Musisz biegać i dbać o kondycję. Jeśli więc zależy ci na lekcjach sztuki
walki, będziemy ćwiczyć dodatkowo. To zajmie dużo czasu. Nie zostanie go wiele
na odrabianie lekcji i rozrywki. Będziesz zmęczona.
Pomyślałam o Dymitrze i o Lissie.
- To bez znaczenia. Powiedz mi, czego oczekujesz, a zrobię wszystko.
Strażnik patrzył uważnie, jakby oceniał, czy można mi wierzyć. Wreszcie skinął
krótko głową.
- Zaczynamy od jutra.

Rozdział X
PRZEPRASZAM, PANIE PROFESORZE. Nie mogę się skoncentrować, bo
Rose i Lissa wciąż podają sobie jakieś karteczki. – Mia próbowała odwrócić uwagę
nauczyciela, bo nie umiała odpowiedzieć na pytanie.
Wyraźnie usiłowała nam zepsuć kolejny dzień. Nie zapomniano jeszcze o
historii z lisem, ale wszyscy rozprawiali o incydencie z Christianem i Ralfem w
rolach głównych. Nadal podejrzewałam, że Ozera świruje. To on mógł zabić
zwierzaka, żeby zrobić wrażenie na Lissie. Tymczasem jednak udało mu się
odwrócić od niej uwagę.
Pan Nagy słynął z tego, że lubił upokarzać studentów i czytać głośno ich
korespondencję przechwyconą podczas lekcji. Zobaczyłam, że sunie w naszą stronę
nieuchronnie niczym pocisk. Odebrał mi kartkę, a wszyscy wstrzymali oddech,
gotowi wysłuchać, co napisałyśmy. Zdusiłam w sobie jęk i przybrałam obojętną
minę. Siedząca obok mnie Lissa wyraźnie miała ochotę zapaść się pod ziemię.
- Proszę, proszę – mruknął nauczyciel, zagłębiając się w lekturze. – Żałuję, że
się tak nie rozpisujecie w wypracowaniach, które wam zadaję. Jedna z was
strasznie bazgrze, więc wybaczcie, jeśli coś źle przeczytam. – Odchrząknął. –
„Widziałam się wczoraj z J.”, wspomina osoba o fatalnym charakterze pisma. „Co
robiliście?”, odpowiada adresatka, stawiając co najmniej pięć znaków zapytania.
To zrozumiałe, wszak jeden znak zapytania, a nawet cztery, mógł okazać się
niewystarczający.
Klasa wybuchła śmiechem. Zauważyłam złośliwe spojrzenie Mii.
- „A jak myślisz?”, pisze ta pierwsza i dodaje: „Migdaliliśmy się w jednym z
pustych pokoi”. – Pan Nagy podniósł głowę i rozejrzał się po klasie, słysząc
niemilknące chichoty. Mówił z angielskim akcentem, co dodatkowo rozpalało
ogólną wesołość. – Czy mam rozumieć, że zwrot „migdalić się” jest współczesnym
określeniem uciech zmysłowych, w miejsce tradycyjnych i łagodniejszych
wyrażeń, na których się wychowałem?
Znowu chichot. Wstałam.
- Tak, proszę pana. Zgadza się.
Zbiorowa radość przybrała na sile.
- Dziękuję za wyjaśnienie, panno Hathaway. Na czym to ja skończyłem? A, tak,
oto kolejny zapisek: „Jak było?”. Tuż pod nim odpowiedź: „Dobrze”, a przy niej
uśmiechnięta buźka potwierdzająca oświadczenie. Cóż, chyba tajemniczemu J.
należą się słowa uznania. Czytam dalej: „Jak daleko się posunęliście?”. Uch, drogie
panie, mam nadzieję, że nie przekroczyłyście granicy dobrego smaku. „Niedaleko.
Nakryli nas”. W tym miejscu znów znajdujemy grafikę, tym razem bez uśmiechu,
zapewne dla uwypuklenia powagi sytuacji. „Kto?”. „Dymitr. Wyrzucił Jessego, a
mnie zmieszał z błotem”.
Wrzenie w klasie sięgnęło zenitu. Wiedzieli wszystko, o wiele za dużo.
- Panie Zeklos, czyżby to pan był owym tajemniczym „J.”, który zasłużył sobie
na uśmiech zadowolenia naszej gadatliwej korespondentki?
Jesse zrobił się czerwony jak burak, ale wyraźnie ucieszyła go pochwała
wygłoszona w obecności kumpli. Zapewne trzymał w tajemnicy naszą wczorajszą
randkę, bo Dymitr nastraszył go śmiertelnie.
- Cóż, zmarnowaliśmy dużo czasu i pewnie jeszcze go zmarnujecie na kolejnej
lekcji. Ale proszę sobie zapamiętać, że nie życzę sobie korespondencji na zajęciach
– zakończył pan Nagy, rzucając kartkę na ławkę Lissy. – Panno Hathaway, zdaje
się, że wyczerpała pani pulę kar, jakimi dysponuje Akademia. Postanowiłem, że
panna Dragomir zostanie dwa razy po lekcjach, w tym raz za panią.
Jesse odnalazł mnie podczas przerwy. Miał niepewną minę.
- Słuchaj, ta kartka… Wiesz, że nie miałem z tym nic wspólnego. Jeśli Bielikow
się dowie… Powiesz mu? Wyjaśnisz, że to nie moja wina?
- Jasne – przerwałam mu. – Nie martw się, nic ci nie zrobi.
Lissa przysłuchiwała się rozmowie, a potem patrzyła za odchodzącym.
Pomyślałam, z jaką łatwością Dymitr go przepłoszył. Jesse okazał się tchórzem.
- Wiesz – powiedziałam. – Nie wydaje mi się już taki seksowny.
Roześmiała się.
- Lepiej już idź, bo muszę umyć wszystkie ławki.
Ruszyłam w stronę dormitorium. Przechodząc obok grupki uczniów, rzuciłam i
tęskne spojrzenie. Niestety, nie wolno mi było nawet z nimi rozmawiać.
- Ależ to prawda. – Usłyszałam stanowczy głos Camille Conty. Była piękna,
lubiana i pochodziła ze znamienitego rodu. Przyjaźniły się z Lissą przed naszą
ucieczką (w pewnym sensie, bo trudno się zaprzyjaźnić dwóm arystokratkom
zmuszonym do nieustannej rywalizacji). – Słyszałam, że sprzątają toalety.
- O Boże – westchnęła jej koleżanka. – Na miejscu Mii spaliłabym się ze
wstydu.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Jesse zdążył już przekazać najnowsze plotki.
Niestety, kolejna zasłyszana uwaga znacznie nadwątliła moje poczucie przewagi.
- Podobno jeszcze żył. Leżał na jej łóżku i miał drgawki.
- Okropność. Dlaczego go tam zostawiły?
- Nie wiem. Po co w ogóle mordować zwierzę?
- Sądzisz, że Ralf ma rację? Zabiły lisa, żeby wyrzucono je ze szkoły?
Dziewczyny zauważyły mnie i natychmiast umilkły.
Minęłam je pospiesznie z nachmurzoną miną. Jeszcze żył. Jeszcze żył.
Nie pozwoliłam Lissie porównywać historii lisa z epizodem sprzed dwóch lat.
Nie chciałam wierzyć, że te zdarzenia coś łączy, ale przede wszystkim nie
chciałam, żeby ona w to uwierzyła.
Mimo to nie mogłam przestać myśleć o tamtym incydencie, nie tylko dlatego,
że wiązał się ze strasznymi wspomnieniami. Rzeczywiście przypominał historię z
martwym zwierzaczkiem w pokoju Lissy.
Minęły dwa lata od tamtego wieczoru, gdy urządziłyśmy sobie piknik w
pobliskim lesie. Uciekłyśmy z ostatniej lekcji. Wymieniłam się z Abby Babicą,
oferując jej cudne sandałki ozdobione kryształami górskimi za butelkę
brzoskwiniowego sznapsa. Przyznaję, że to był akt desperacji, ale w górach
Montany trzeba zadowolić się tym, co jest. Lissa z początku kręciła nosem na
pomysł urwania się z zajęć dla tak nędznej flaszki, ale w końcu dała się namówić.
Zawsze tak było.
Ze zwalonej kłody leżącej na zielonym mchu postanowiłyśmy zrobić siedzisko.
Połówka księżyca lśniła bladym światłem, ale wampirom wystarczało ono w
zupełności. Podawałyśmy sobie butelkę z rąk do rąk, a ja wypytywałam Lissę o
Aarona. Przyznała, że podczas minionego weekendu uprawiali seks. Zazdrościłam,
że jej pierwszej się udało.
- Jak było?
Wzruszyła ramionami i pociągnęła kolejny łyk.
- Czy ja wiem? Nic specjalnego.
- Jak to? Ziemia nie zadrżała, a gwiazdy nie spadły z nieba?
- Nic z tych rzeczy. – Parsknęła śmiechem.
Nie widziałam w tym powodu do śmiechu, ale zrozumiałam, że nie ma ochoty
rozmawiać. Mniej więcej w tym czasie zaczęła się tworzyć między nami więź i
zdarzało mi się odczuwać jej emocje. Uniosłam butelkę i popatrzyłam z
powątpieniem.
- Nie działa.
- Bo ma chyba zero alkoholu.
Usłyszałyśmy szelest z pobliskich zarośli. Poderwałam się i zasłoniłam Lissę.
- To na pewno jakieś zwierzę – odezwała się po chwili oczekiwania.
Zwierzęta także mogą być niebezpieczne. Strażnicy nie pozwalali strzygą
zbliżać się Akademii, ale dzikie stworzenia często wałęsały się po okolicy.
Niedźwiedzie. Kuguary.
- Chodźmy – powiedziałam. – Lepiej wracajmy do domu.
Nie odeszłyśmy daleko, gdy znów usłyszałam podejrzany hałas. Ktoś pojawił
się na ścieżce.
- Witam panie – zagadnęła nas panna Karp.
Zamarłyśmy. Wcześniej zareagowałam błyskawicznie, ale teraz refleks mnie
zawiódł i nie zdążyłam ukryć butelki za plecami.
Nauczycielka uśmiechnęła się krzywo i wyciągnęła rękę.
Oddałam jej flaszkę, którą wetknęła pod ramię. Potem zawróciła bez słowa, a
my potulnie ruszyłyśmy jej śladem. Wiedziałyśmy, że nie ujdzie nam to na sucho.
- Sądziłyście, że nikt nie zauważy zniknięcia połowy klasy? – spytała.
- Połowy klasy?
- Kilkoro uczniów postanowiło pójść na wagary. Pewnie z powodu ładnej
pogody. Opanowała ich wiosenna gorączka.
Szłyśmy kilka kroków za nią. Nie czułam się dobrze w towarzystwie panny
Karp, od czasu kiedy wyleczyła moje rany. Jej dziwne, paranoiczne zachowanie
wydawało mi się niebezpieczne. Ilekroć ją spotykałam, nie mogłam się oprzeć i
zerkałam na dziwne znaki na jej czole. Zazwyczaj zakrywała je gęstą, rudą
czupryną, ale czasem były widoczne. Zauważyłam, że przybywały nowe, a stare
znikały bez śladu.
Nagle, z prawej strony, usłyszałam trzepot skrzydeł. Zatrzymałyśmy się.
- To pewnie któryś z waszych kolegów – mruknęła nauczycielka, odwracając
się w stronę źródła dźwięku.
Podeszłyśmy bliżej. Na ziemi leżał wielki, czarny kruk. Ptaki, podobnie jak
większość zwierząt, nie budziły mojego zainteresowanie, ale nawet ja patrzyłam
teraz z podziwem na lśniące pióra i potężny dziób. Mógłby w sekundę wyłupić
komuś oczy, gdyby nie umierał. Ptak zadygotał po raz ostatni i znieruchomiał.
- Co to? Wrona? – spytałam.
- Jest zbyt duży – sprostowała panna Karp. – To kruk.
- Martwy? – dopytywała Lissa.
Przyjrzałam mu się bliżej.
- Tak. Bez wątpienia. Nie dotykaj go.
- Pewnie zaatakował go jakiś inny ptak – zauważyła nauczycielka. – Walczą o
terytorium i pożywienie.
Lissa uklękła, współczująco wpatrzona w kruka. Po niesławnej walce kraba z
chomikiem, którą sprowokowałam, całymi dniami prawiła mi kazania. Dla mnie to
była potyczka dwóch godnych siebie rywali. Dla niej akt niezrozumiałego
okrucieństwa.
Teraz patrzyła na martwego kruka jak zahipnotyzowana.
- Nie dotyka! – ostrzegłam. – Mógł być chory.
Ale ona wyciągnęła rękę, jakby mnie w ogóle nie słyszała.
Panna Karp stała obok z pobladłą twarzą. Przypominała zjawę. Lissa pogłaskała
lśniące piórka.
- Liss – powtórzyłam, ruszając w jej stronę. Chciałam ją odciągnąć, ale nagle
ogarnęły mnie dziwne uczucia słodyczy i wzruszenia. Uświadomiłam sobie, że
doświadczam pełni życia. To było tak intensywne, że zatrzymałam się mimo woli.
A wtedy kruk się poruszył.
Lissa wydała cichy okrzyk i cofnęła rękę. Obie wpatrywałyśmy się w ptaka
zdziwione.
Kruk zatrzepotał skrzydłami. Podniósł się, stanął na nóżkach, po czym odwrócił
w naszą stronę. Patrzył tylko na Lissę, miał bystre spojrzenie. Zbyt mądre jak na
ptaka. Nie spuszczał z niej wzroku przez dłuższą chwilę, a ja nie potrafiłam
odczytać tego, co czuła. Wreszcie ptak odwrócił wzrok, rozpostarł swoje mocne
skrzydła i wzleciał w powietrze.
Zapadła cisza, słyszałyśmy tylko szum liści poruszonych wiatrem.
- O mój Boże – westchnęła Lissa. – Co się stało?
- A skąd mam wiedzieć, do diabła? – odparłam opryskliwie, starając się ukryć
przerażenie.
Panna Karp chwyciła Lissę za ramię i zmusiła do patrzenia w oczy. Gdyby
próbowała zrobić coś złego, zaatakowałabym bez namysłu, mimo że nawet ja
szanowałam nauczycielski autorytet.
- Nic się nie stało – wycedziła panna Karp z naciskiem, rozglądając się
nerwowo. – Słyszycie? Nic. Nie wolno wam nikomu o tym powiedzieć. Obiecajcie
mi to. Przyrzeknijcie, że nigdy nie będziecie o tym rozmawiać.
Wymieniłyśmy zdziwione spojrzenia.
- Dobrze – bąknęła w końcu Lissa.
Panna Karp rozluźniła nieco uścisk.
- I nigdy więcej tego nie rób. Jeśli spróbujesz, dowiedzą się. Będą cię szukać. –
Odwróciła się do mnie. – Nie pozwól jej na to. Nigdy więcej.

Na dziedzińcu przed dormitorium ktoś mnie wołał.


- Hej, Rose! Sterczę tu od godziny.
Zapomniałam o pannie Karp i kruku. Zauważyłam, że Mason idzie w moją
stronę.
- Przepraszam – wymamrotałam. – Błądziłam myślami gdzie indziej. Jestem
zmęczona.
- Zapewne po nocnych igraszkach?
Rzuciłam mu karcące spojrzenie spod zmrużonych powiek.
- Zdziwiłbyś się.
- Nie wątpię. – Roześmiał się, ale nie wydawał się ubawiony. – Odnoszę
wrażenie, że Jesse nie zdał egzaminu.
- Daje sobie radę.
- Skoro tak mówisz. Osobiście uważam jednak, że masz kiepski gust.
Przystanęłam.
- To, zdaję się, że nie jest twoja sprawa.
Chłopak odwrócił wzrok ze złością.
- Teraz to już sprawa całej klasy.
- Nie ujawniłam tego celowo.
- I tak by się wydało. Jesse nie umie trzymać języka za zębami.
- Nie powiedziałby nikomu.
- Jasne – parsknął Mason. – Bo jest słodki i ma ważnych rodziców?
- Nie zachowuj się jak idiota – warknęłam. – Zresztą co cię to obchodzi? Jesteś
zazdrosny, że nie umówiłam się z tobą?
Chłopak zaczerwienił się aż po skraj rudych włosów.
- Po prostu nie lubię, jak cię biorą na języki. Nie podobają mi się te ich wredne
żarty. Uważają cię za dziwkę.
- Nic mnie to nie obchodzi.
- Tak. Jesteś twarda. Nikogo nie potrzebujesz.
Znów przystanęłam.
- Rzeczywiście. Jestem najlepszą nowicjuszką w tej cholernej budzie. Nie
musisz mnie bronić. Daruj sobie tę galanterię. I przestań mnie traktować jak
delikatny bibelot.
Odwróciłam się i ruszyłam w swoją stronę, ale szybko mnie dogonił. Niestety,
jestem niższa od niego, więc stawiam krótsze kroki.
- Słuchaj… Nie chciałem cię wkurzyć. Martwię się o ciebie.
Parsknęłam śmiechem.
- Mówię poważnie. Zaczekaj… - poprosił łagodnie. – Zrobiłem coś dla ciebie.
W pewnym sensie. Poszedłem wczoraj do biblioteki i szukałem informacji o
świętym Władimirze.
- Naprawdę?
- Tak, ale nie znalazłem wiele o Annie. Większość źródeł koncentruje się na
jego darze uzdrawiania i przywracania zmarłych do życia.
Ostatnie słowa uderzyły mnie jak obuchem.
- Czy… Znalazłeś coś więcej na ten temat? – wyjąkałam.
Mason pokręcił głową.
- Nie. Musiałabym poszperać w manuskryptach, ale nie ma ich w naszej
bibliotece.
- W czym?
Uśmiechnął się.
- Czy ty nic nie robisz poza prywatną korespondencją na lekcjach?
Rozmawialiśmy o tym wczoraj. Manuskrypty to rękopisy pochodzące z czasów
współczesnych osobie, której są poświęcone. Najlepiej byłoby znaleźć pisma
świętego albo kogoś, kto go znał osobiście.
- Mhm. Dobra. A tobie co się stało? Nagle zostałeś prymusem?
Szturchnął mnie w ramię.
- Po prostu uważam na lekcjach. Za to ty jesteś roztargniona i wiele możesz
przegapić. – Uśmiechnął się niepewnie. – Słuchaj… Nie chciałem tego powiedzieć.
No, wiesz…
Teraz dotarło do mnie, że był zwyczajnie zazdrosny. Widziałam to w jego
oczach. Jak to możliwe, że nie zauważyłam wcześniej? Był we mnie zakochany.
Rzeczywiście, wiele mogę przegapić.
- W porządku, Mase. Zapomnijmy o tym. – Porozumiewawczo puściłam oczko.
– I dziękuję, że znalazłeś dla mnie te informacje.
W odpowiedzi też mi przesłał serdeczny uśmiech, a ja weszłam do budynku,
smutna, że nie odwzajemniam jego uczuć.

Rozdział XI
BEDĄ CI POTRZEBNE JAKIEŚ FAJNE ciuchy? - spytała Lissa.
- Hm?
Zerknęłam na nią. Czekałyśmy na zajęcia ze sztuki słowiańskiej z panem
Nagym. Nadstawiałam ucha, bo Mm gorąco dementowała plotki rozgłaszane na
temat jej rodziców.
- Wcale nie są służącymi! – wykrzykiwała oburzona, ,ale szybko się opanowała.
– Zostali zatrudnieni w charakterze doradców. Rodzina Drozdowów nie jest w
stanie podjąć żadnej decyzji bez konsultacji z nimi.
Parsknęłam śmiechem, a Lissa pokręciła głową.
- Za bardzo cię to bawi.
- Ależ to fantastyczne. O co pytałaś? — grzebałam w torbie, szukając
błyszczyka do ust. Znalazłam, ale popsuło mi to humor. Błyszczyk prawie się
skończył, a w Akademii nie mogłabym kupić nowego.
- Pytałam, czy potrzebujesz stroju na wieczór – powtórzyła.
- Jasne, ale twoje ubrania na mnie nie pasują.
- I co zamierzasz?
Wzruszyłam ramionami.
— Będę improwizować, jak zawsze. Zresztą, nie zależy
mi tak bardzo. Cieszę się, że Kirowa w ogóle pozwoliła
mi wyjść.
Tego wieczoru zaplanowano imprezę z okazji pierwszego listopada. Dzień
Wszystkich Świętych. Minął miesiąc od naszego powrotu. Dziś mieli nas
odwiedzie członkowie rodziny królewskiej, z samą królową Tatianą. Szczerze
mówiąc, nie bardzo się tym przejęłam. Jej Wysokość bywała już w Akademii.
Wielka rzecz! Spędziłam sporo czasu między ludźmi, którzy wybierali swoich
przywódców, i straciłam bezwzględny szacunek oraz podziw dla sztywniackich
arystokratów z kręgu wampirów. Pozwolono mi pójść na imprezę, bo miała się
stawić cała szkoła. Dostałam więc szansę spotkania z ludźmi zamiast kolejnego
samotnego wieczoru pod kluczem. Warto poświęcić kilka godzin nudy podczas
oficjalnych przemów dla tej odrobiny rozrywki.
Po lekcjach nie czekałam na Lissę. Dymitr dotrzymał słowa i zapewniał mi
dodatkowe treningi. Chciałam mu pokazać, że jestem odpowiedzialna.
Spotykaliśmy się przed lekcjami i po szkole. Im uważniej obserwowałam go
podczas ćwiczeń, tym bardziej zgadzałam się z jego wizerunkiem niepokonanego
bóstwa. Sporo umiał — ostatecznie nie dostał sześciu znaków molnija za piękne
oczy. Chciałam poznać wszystkie arkana sztuki walki.
Tego dnia czekał już na sali gimnastycznej, ubrany tylko w podkoszulkę i luźne
spodnie od dresu. Przyjemna odmiana, bo zwykle przychodził w dżinsach.
Wyglądał świetnie. Naprawdę świetnie. „Przestań się na niego gapić", skarciłam
się w myślach.
Ustawił mnie naprzeciwko siebie i skrzyżował ręce.
- Jaki będzie twój pierwszy problem, jeśli spotkasz strzygę?
- Są nieśmiertelne.
- Pomyśl o czymś bardziej przyziemnym.
O co, u licha, mu chodziło?
- Może być większa i silniejsza ode mnie.
Większość strzyg, o ile wcześniej nie były ludźmi, odznaczała się wysokim
wzrostem, tak jak moroje. One były jednak silniejsze, miały lepszy refleks i
bardziej wyostrzone zmysły niż dampiry. To dlatego strażnicy byli poddawani tak
ciężkiemu i długiemu szkoleniu; musieliśmy im dorównać w walce. Dymitr skinął
głową.
- To utrudni ci zadanie, ale nie czyni go niemożliwym do wykonania. Możesz
nauczyć się wykorzystywać wzrost i wagę przeciwnika.-
Obrócił się i wykonał kilka manewrów, żeby pokazać mi, jak powinnam się
ruszać i jak wymierzać ciosy. Powtarzałam razem z nim sekwencję ruchów i
nareszcie odkryłam, dlaczego ciągle przegrywam w walkach podczas treningów
grupowych!-. Szybko opanowałam nową technikę i nie mogłam się doczekać, by ją
wypróbować na kolegach. Pod koniec sesji Dymitr pozwolił mi przetestować ją na
sobie.
- Dalej – zachęcił mnie – Spróbuj mnie uderzyć.
Nie trzeba było mi tego powtarzać dwa razy. Skoczy-łam naprzód, usiłując
wymierzyć mu solidny cios, ale za-blokował mnie i powalił na matę jednym
ruchem. Poczułam przeszywający ból, lecz nie zamierzałam poddawać się tak
łatwo. Zerwałam się na równe nogi, w nadziei, że go zaskoczę. Nie udało się.
Po kilku bezowocnych próbach podniosłam się i rozłożyłam ręce.
- W porządku. Co robię źle?
- Nic.
Nie byłam przekonana.
- Gdybym zaatakowała prawidłowo, już dawno leżałbyś na macie bez
przytomności.
- Niekoniecznie. Ruszasz się dobrze, ale nie zapominaj, że opanowałaś tę
technikę zaledwie przed godziną.
Tymczasem ja doskonalę ją od lat.
Potrząsnęłam głową i przewróciłam oczami. Nie znosiłam, kiedy przypominał
mi o swojej przewadze. Kiedyś przyznał się, że ma dwadzieścia cztery lata.
- Skoro tak twierdzisz, dziadku. Spróbujemy jeszcze raz?
- Czas się skończył. Nie powinnaś się przebrać?
Zerknęłam na zakurzony zegar na ścianie. Zbliżała się pora bankietu.
Wkurzyłam się. Przecież nie mam w co się ubrać na bal. Poczułam się jak
Kopciuszek.
- Tak, rzeczywiście — wymamrotałam, kombinując, co włożyć.
Dymitr szedł przodem. Nagle przyszło mi do głowy, że nie mogę zmarnować
takiej okazji. Jednym susem skoczyłam mu na plecy, dokładnie tak, jak mnie uczył.
Nie przewidział ataku.
A jednak wykonał błyskawiczny obrót, chwycił mnie w locie jak piórko i rzucił
na ziemię.
Jęknęłam pod ciężarem jego ciała.

— Przecież nie popełniłam błędu!


Strażnik unieruchomił moje nadgarstki. Jego oczy znalazły się na wysokości
moich. Nie dostrzegłam w nich zwykłej surowości i powagi. Był wyraźnie
ubawiony.
- Zdradził cię okrzyk wojenny. Następnym razem po-staraj się milczeć.
- I to wystarczy, żeby cię zaskoczyć?
Zastanowił się.
- Nie, raczej nie.
Westchnęłam głośno, ale rozczarowanie nie popsuło mi nastroju. Zaczęłam
dostrzegać korzyści płynące z treningu pod okiem tak wymagającego instruktora.
Dymitr był znacznie wyższy i silniejszy ode mnie. Jednak nie tylko jego siła
decydowała o przewadze. Był doskonale umięśniony i zwinny. Gdyby kiedyś udało
mi się go pokonać, dałabym sobie radę z każdym przeciwnikiem.
Wciąż trzymał mnie w uścisku. Czułam dotyk ciepłych palców na nadgarstkach.
Jego twarz znajdowała się zaledwie kilkanaście centymetrów od mojej. Opierał się
na mnie całym ciałem. Długie brązowe kosmyki włosów opadały mu na oczy. On
też poczuł tę wyjątkową bliskość. Wpatrywał się we mnie jak wtedy, w pustym
pokoju. Boże, jak on pachniał. Z trudem łapałam powie-trze, nie tylko dlatego że
przyciskał mnie do ziemi.
Oddałabym wszystko, żeby dowiedzieć się, co myślał. Tamtej nocy przyglądał
mi się z równą intensywnością. Nigdy nie patrzył w ten sposób podczas treningu.
To była praca. Jednak między ćwiczeniami bywał weselszy, a czasem odnosiłam
wrażenie, że spogląda na mnie z podziwem. Jeśli miałam dobry dzień, zdarzało mu
się uśmiechnąć. Prawdziwie, bez zwykłej ironii, gdy przekomarzaliśmy się albo
spieraliśmy. Nie przyznałabym się do tego przed nikim, nawet przed samą sobą,
lecz zdarzały się chwile, gdy żyłam tylko dla tych uśmiechów. Rozświetlały mu
twarz. Nie potrafię opisać, jak cudownie wtedy wyglądał.
Miałam nadzieję, że dobrze się maskuję. Chciałam powiedzieć coś, co
zabrzmiałoby profesjonalnie i rzeczowo.
- Masz może w zanadrzu jakiś nowy chwyt? – wypaliłam.
Usta mu zadrżały i przez chwilę sądziłam, że znów się uśmiechnie. Serce zabiło
mi mocniej. Ale on — z widocznym wysiłkiem – opanował się i na powrót
zamienił w surowego nauczyciela. Puścił mnie i wstał.
- Chodź, powinniśmy już iść.
Pozbierałam się i poszłam za nim. Nie obejrzał się. Idąc, kopnęłam się w
myślach za głupotę.
Usiłowałam poderwać mentora. Starszego mentora. Chyba straciłam rozum.
Dzieliła nas różnica siedmiu lat. Mógłby być moim... No dobra, trochę
przesadziłam. Jednak siedem lat to sporo. Kiedy się urodziłam, on już umiał pisać.
A gdy poszłam do szkoły, pewnie całował się już z dziewczynami. Biorąc pod
uwagę jego atrakcyjność, musiał mieć ich wiele.
Poza tym, szczególnie teraz, nie powinnam pakować się w kłopoty. Znalazłam
jakiś porządny sweter, wzięłam szybki prysznic i wyruszyłam na przyjęcie.
Wysokie mury Akademii, zdobne posągami i wieżyczkami, kryły zaskakująco
nowoczesne wnętrze. Dysponowaliśmy najnowszym sprzętem nagłaśniającym,
fluorescencyjnymi światłami oraz wszelkimi dostępnymi zdobyczami techniki.
Jadalnia przypominała typowe stołówki szkolne, jakich wiele oglądałam w
Portland oraz Chicago. Stały tu zwykłe prostokątne stoliki, ściany pokrywały
tapety o łagodnych barwach, a na uboczu, w niewielkim po-mieszczeniu,
serwowano nasze podejrzanej jakości posiłki. Ktoś wyraźnie starał się upiększyć to
surowe wnętrze, na ścianach zawieszono czarno-białe fotografie oprawione w
ramki. Trudno byłoby jednak uznać zdjęcia kwietnych bukietów i bezlistnych
drzew za dzieła sztuki. Tego wieczoru organizatorzy przeszli jednak samych siebie
i przemienili nudne pomieszczenie w wytworną salę jadalną. Ustawili wazony z
pysznymi karmazynowymi różami i delikatnymi białymi liliami. Zapalili świece, a
stoły nakryli lnianymi obrusami w kolorze krwistoczerwonym. Efekt był
oszałamiający. Trudno uwierzyć, że to ta sama stołówka, w której codziennie
jadałam kanapki z kurczakiem. Niewielka sala stała się miejscem godnym Jej
Królewskiej Mości.
Stoliki ustawiono w długich rzędach, tworząc pusty kwadrat pośrodku.
Zauważyłam karteczki z nazwiska-mi. Oczywiście nie posadzono mnie obok Lissy.
Miała miejsce wyznaczone pomiędzy morojami, a ja musiałam zadowolić się
pośledniejszą pozycją przyznaną nowicjuszom. Zauważyła mnie jednak od razu i
uśmiechnęła się serdecznie. Pożyczyła sukienkę od Nathalie — z błękitnego
jedwabiu, bez ramiączek — i wyglądała w niej zachwycająco. Chłodny kolor
idealnie podkreślał jej bladą cerę. Kto by pomyślał, że Nathalie ukrywała w szafie
takie cudo? W porównaniu z Lissą, prezentowałam się jeszcze biedniej.
Bankiety w Akademii wyglądają zawsze jednakowo. Centralne miejsce zajmuje
królewski stół, dzięki czemu wszyscy mogą przyglądać się z zachwytem
ucztowaniu całego dworu. Strażnicy stoją pod ścianami, sztywni i nieruchomi jak
posągi. Zauważyłam wśród nich Dymitra i poczułam motyle w brzuchu na
wspomnienie z sali gimnastycznej. Patrzył nieruchomo przed siebie, ale dobrze
wiedziałam, że rejestruje wszystko, co dzieje się wokół.
W drzwiach pojawił się orszak królowej Tatiany. Goście wstali z szacunkiem.
Rozpoznałam kilku jej dworzan, którzy byli rodzicami uczniów Akademii.
Dostrzegłam wśród nich Wiktora Daszkowa. Szedł powoli, mocno opierając się na
lasce. Ucieszył mnie jego widok, ale też zrobiło mi się przykro, bo książę wyraźnie
cierpiał z bólu.
Za grupą dworzan pojawiło się czterech strażników w pasiastych, czerwono-
czarnych galowych mundurach. Wszyscy, z wyjątkiem straży stojącej pod
ścianami, uklękli w idiotycznej demonstracji lojalności wobec władczyni.
Męczył mnie cały ten szum i splendor. Królowie morojów byli wybierani przez
odchodzącego władcę spośród członków rodów królewskich. Nie wolno im było
jednak wyznaczyć potomka swojego rodu. Wybór był później dyskutowany przez
radę złożoną z przedstawicieli arystokracji i w razie potrzeby mógł zostać
zakwestionowany. Rzadko się to jednak zdarzało.
Królowa Tatiana szła zaraz za strażą przednią, ubrana w czerwoną jedwabną
suknię i pasującą do niej marynarkę. Miała sześćdziesiąt parę lat i siwe włosy
uczesane na modłę Miss America, dzięki czemu fryzura przypominała tiarę.
Władczyni kroczyła dostojnie w asyście czterech strażników po bokach.

Minęła sekcję nowicjuszy, rozdając łaskawie skinienia głowy i uśmiechy.


Dampiry były wprawdzie w połowie ludźmi, nieślubnymi dziećmi morojów, ale
przechodziły wyczerpujący trening w służbie u swoich podopiecznych. Każdy z
nas mógł zginąć młodo, więc władczyni była obowiązana okazać nam swój
szacunek.
Dalej umieszczono stoły dla morojów. Królowa przy-stanęła tam i zamieniła
parę słów ze studentami. Wy-rańcy traktowali to jak wielki zaszczyt, a zarazem
znak, że ich rodzice znajdują się obecnie w łaskach dworu. Oczywiście najwięcej
uwagi Tatiana poświęciła uczniom z rodów królewskich. Nie mówiła przy tym
niczego ciekawego, ale zachowywała się bardzo uprzejmie.
- Wasylisa Dragomir.
Podniosłam głowę. Jednocześnie zalała mnie fala silnych emocji przez więź
łączącą mnie z Lissą. Złamałam zasady etykiety i przysunęłam się bliżej, żeby na
nią patrzeć. Wiedziałam, że nic mi nie grozi, bo wszyscy byli zaabsorbowani
pogawędką królowej i niedawno zbiegłej księżniczki.
- Słyszeliśmy o twoim powrocie. Cieszymy się, że odzyskaliśmy ostatnią
przedstawicielkę rodu Dragomirów. Odczuwamy głęboki żal po stracie twoich
rodziców i brata; byli najświetniejszymi z morojów, a ich śmierć przeżywamy jako
wielką tragedię.
Nigdy nie rozumiałam, dlaczego koronowane głowy mówią o sobie w liczbie
mnogiej, ale reszta była w po-rządku.
- Masz wyjątkowe imię — ciągnęła władczyni. — Nosiło je wiele bohaterek
rosyjskich baśni: Dzielna Wasylisa,
Piękna Wasylisa. Młode kobiety obdarzone wspaniałymi przymiotami
charakteru: siłą, inteligencją, zdyscyplinowaniem oraz cnotliwością. Osiągały wiele
i odnosiły zwycięstwa nad przeciwnikami.
Również twoje nazwisko budzi powszechny szacunek. Królowie i królowe z
rodu Dragomirów sprawowali rządy mądrze i sprawiedliwie. Wielu czyniło cuda.
Walczyli ze strzygami u boku swoich opiekunów. Z pewnością zasługiwali na
koronę. — Królowa odczekała chwilę, aby nadać odpowiednią wagę tym słowom.
Poczułam wyraźną zmianę nastroju na sali. Widziałam zaskoczenie i radość
Lissy. Po tym wydarzeniu mogła liczyć na większą przychylność środowiska. Jutro
na pewno zaczną zabiegać o jej względy.
- Tak – podjęła wątek Tatiana. – Odziedziczyłaś wspaniałe imię i nazwisko.
Symbolizują najszlachetniejsze przymioty i odwołują się do wielkich czynów
historycznych. – Znów zawiesiła głos. – Dowiodłaś jednak, że nazwisko nie
świadczy o osobie. Widać nie sposób przewidzieć indywidualnych wyborów i
dążeń.
Ostatnie słowa zabrzmiały jak smagnięcie bata, po czym królowa odwróciła się i
odeszła. Wszyscy byli wstrząśnięci. Przez ułamek sekundy rozważyłam możliwość
odpłacenia jej pięknym za nadobne. Wiedziałam jednak, że strażnicy powaliliby
mnie jednym ciosem na podłogę. Czekałam niecierpliwie końca obiadu, bo czułam,
że Lissa jest kompletnie załamana.
Po posiłku moja przyjaciółka natychmiast skierowała się do wyjścia. Ruszyłam
za nią, ale musiałam lawirować w tłumie rozgadanych gości.
Tymczasem Lissa wyszła na dziedziniec. Znajdował się tu ogród ocieniony
rzeźbionym drewnianym dachem, w którym rozmieszczono niewielkie otwory
przepuszczające smugi światła. Akurat tyle, by nie zaszkodziło morojom. Rosły tu
drzewa, teraz ogołocone z liści, a między nimi biegły dobrze utrzymane ścieżki
prowadzące do innych ogrodów, dziedzińców oraz na główny kwadratowy plac. W
jednym rogu wykopano staw, z którego zimą spuszczano wodę. Tuż obok stał
posąg świętego Władimira wyrzeźbiony w surowym kamieniu. Patron szkoły miał
długą szatę oraz imponującą brodę i wąsy.
Okrążyłam tę część ogrodu i przystanęłam zaskoczona, widząc, że wyprzedziła
mnie... Nathalie. W pierwszej chwili chciałam do nich podejść, ale się cofnęłam.
Nie powinnam szpiegować Lissy. Zwyciężyła jednak ciekawość, co też kuzynka
ma jej do powiedzenia.
- Nie powinna była tak cię potraktować – mówiła.
Wystrojona w żółtą sukienkę o fasonie podobnym do kreacji Lissy, nie
wyglądała dobrze. Brakowało jej wdzięku i odpowiedniej postawy. Do tego
fatalnie jej było w tym kolorze. Nie pasował do czarnych włosów upiętych z boku
w kok. – To niesprawiedliwe – ciągnęła.
- Nie przejmuj się.
- Trochę za późno – odparła Lissa, wpatrując się w kamienny chodnik.
- Nie miała racji.
- Miała! Moi rodzice... Andre... Znienawidziliby mnie za to, co zrobiłam.
- Na pewno nie. – Nathalie uspokajała ją łagodnie.
- Postąpiłam głupio. Nieodpowiedzialnie.
- Trudno. Popełniłaś błąd. Mnie się to zdarza bez przerwy. Ostatnio miałam
odrobić zadanie domowe i zamiast przeczytać rozdział dziesiąty, przeczytałam
jede... – urwała i, wykazując ogromną siłę woli, wróciła do tematu. – Ludzie się
zmieniają. Zauważyłaś, prawda? Nie jesteś taka sama jak wtedy. Ja też się
zmieniłam.
Ona akurat zupełnie się nie zmieniała, ale w tej chwili nie miało to dla mnie
znaczenia. Zachowała się w po-rządku.
- Poza tym – dodała – czy ta wasza ucieczka naprawdę była błędem? Przecież
nie opuściłabyś szkoły bez powodu. Coś się musiało stać. Prawda? Wiele
wycierpiałaś po śmierci rodziców i brata. Może właśnie postąpiłaś dobrze.
Lissa hamowała uśmiech. Było jasne dla nas obu, że dziewczyna usiłuje
wyciągnąć z niej prawdę o przyczynach naszej ucieczki. Ta sprawa interesowała
wszystkich. Niestety, zabrakło jej sprytu.
- Nie wiem, czy to było słuszne – odparła Lissa. – Myślę, że okazałam słabość'.
Andre nie uciekałby. Potrafił sobie poradzie w każdej sytuacji. Umiał rozmawiać z
ludźmi i wiedział, jak się zachować w kręgach arystokracji.
- Ty też umiesz.
- Możliwe, ale nie czuję się z tym dobrze. Lubię ludzi, ale widzę, jak często są
fałszywi. Nie podoba mi się to.
- Więc nie powinnaś sobie wyrzucać, że ci się z nimi nie układa – wtrąciła
rezolutnie Nathalie. – Sama też stoję na uboczu i jakoś sobie radzę. Nie jest źle.
Tatuś mówi, że nie zależy mu na dobrym kontakcie z innymi członkami rodów
królewskich. Chce, żebym była szczęśliwa.
- Właśnie — odezwałam się, wychodząc z ukrycia – i dlatego twój ojciec
powinien być królem zamiast tej suki. Pozbawiła go tronu.
Nathalie aż podskoczyła. Byłam przekonana, że jeśli w ogóle używa brzydkich
słów, to w najgorszym wypadku są to „choroba" i „a niech to".
- Byłam ciekawa, gdzie jesteś – wtrąciła Lissa.
Nathalie spoglądała na nas obie, nieco zakłopotana, że znalazła się między
dwiema najlepszymi przyjaciółkami. Nerwowym gestem poprawiła kosmyk
włosów za uchem.
- Pójdę poszukać tatusia. Spotkamy się w pokoju.
- Do zobaczenia – powiedziała Lissa. – I dziękuję.
Dziewczyna oddaliła się szybkim krokiem.
- Nie mogę uwierzyć, że naprawdę nazywa go „tatusiem".
Lissa rzuciła mi karcące spojrzenie.
- Daj jej spokój. Stara się być miła.
- Wiem. Słyszałam, co mówiła, i nie mogę odmówić jej słuszności, choćbym
chciała. – Myślałam o czymś innym. – Zabiję ją. Mam na myśli królową, nie
Nathalie.
Pieprzę strażników, dopadnę sukę. Nie ujdzie jej to na sucho.
- Boże, Rosę! Nie mów tak. Aresztują cię za zdradę.
Odpuść.
- Naprawdę tego chcesz? Po tym, jak cię potraktowała na oczach wszystkich?
Lissa nie odpowiedziała, unikała mojego wzroku. Ba-wiła się gałązkami
krzewu. Wydawała się całkiem bezbronna. Przestraszyłam się.
- Hej – podjęłam pojednawczo. – Nie przejmuj się.
Ta stara krowa nie wie, co mówi. Nie bierz sobie tego do serca i nie staraj się
naprawiać sytuacji.
Zerknęła na mnie.
- To się znowu stanie, prawda? – szepnęła. Jej palce obejmujące patyczek
drżały.
- Nic się nie stanie, jeśli na to nie pozwolisz – starałam się ukryć niepokój. –
Chyba nie...
- Nie. – Potrząsnęła głową. Miała w oczach łzy. – Nie chciałam. Przejęłam się
martwym lisem, jednak jakoś się otrząsnęłam. Odpowiada mi to, że trzymam się na
uboczu. Brakuje mi ciebie, ale poza tym jest w porządku.
Lubię... – przerwała, lecz usłyszałam, jak wymówiła niemal bezgłośnie –
Christiana.
- Wolałabym, żebyś go nie lubiła. Przykro mi. Czy mam ci znowu tłumaczyć,
dlaczego uważam Christiana za psychola i ofiarę losu?
- Znam twoją opinię na pamięć – mruknęła.
Zamierzałam jednak wyjaśnić jej to po raz kolejny, kiedy usłyszałam śmiech i
stukanie obcasów na wybetonowanej ścieżce. Mia szła w naszą stronę w asyście
koleżanek. Nie widziałam Aarona. Przygotowałam się do odparcia ataku.
Lissa wciąż nie otrząsnęła się po reprymendzie królowej. Czuła przygnębienie,
upokorzenie i wstyd, bo wszyscy słyszeli słowa władczyni, a w dodatku znów
uświadomiono jej, że rodzina nie wybaczyłaby ucieczki. Ponure rozmyślania
zawładnęły nią bez reszty. Lissa starała się tego nie okazywać, jednak mnie nie
mogła oszukać. Bałam się, że popełni jakieś głupstwo. Mia była ostatnią osobą,
której towarzystwa potrzebowałyśmy.
- Czego chcesz? – warknęłam.
Mia uśmiechnęła się złośliwie do Lissy, ignorując moją obecność.
- Ciekawa jestem, jakie to uczucie być kimś ważnym i wysoko postawionym.
Pewnie nie posiadasz się z radości, że królowa raczyła zwrócić na ciebie uwagę.
Usłyszałam chichoty za plecami. Podchodziły do nas kolejne osoby.
- Stoisz za blisko – uprzedziłam, zasłaniając sobą
Lissę. Mia cofnęła się, pewnie z obawy, że mogę złamać jej rękę. – Cóż,
królowa przynajmniej kojarzyła jej imię i nazwisko, w przeciwieństwie do twojego,
które pozostaje nieznane w kręgach arystokracji. Coś słyszałam o twoich
rodzicach.
Trafiłam w czuły punkt. Przecież dziewczyna za wszelką cenę chciała się
znaleźć wśród elity.
- Przynajmniej ich widuję – odparowała. – Wiem, kim są moi rodzice. Bóg
jeden wie, kim był twój ojciec, a matka jest wprawdzie uznaną strażniczką, ale nie
zauważyłam, by troszczyła się o jedynaczkę. Wszyscy wiedzą, że nigdy cię nie
odwiedza. Na pewno czuje ulgę, że się ciebie pozbyła. O ile w ogóle zauważyła ten
fakt.
Zabolało, ale zacisnęłam zęby.
- Moja matka rzeczywiście jest świetną strażniczką.
Często służy radą rodzinom królewskim i arystokracji.
Nie musi po nich sprzątać.
Jedna z dziewczyn parsknęła śmiechem. Mia już otwierała usta, żeby rzucić
jakiś kąśliwy tekst, bo na pewno zdążyła się przygotować do podobnych zarzutów,
gdy nagłe coś do niej dotarło.
- To twoja sprawka – wycedziła przez zęby. – Ktoś mi mówił, że Jesse
rozpuszcza plotki o moich rodzicach, a przecież nic o nich nie wiedział. To ty mu
nagadałaś tych bzdur w łóżku.
Teraz mnie porządnie wkurzyła.
- Nie spałam z Jessem.
Mia wskazała palcem Lissę i popatrzyła na mnie.
- Rozumiem. Ty jesteś od brudnej roboty, bo ona jest za słaba, by troszczyć się
o siebie. Ale nie zawsze będziesz w stanie ją obronić – rzuciła ostrzegawczym
tonem. – Sama też nie jesteś bezpieczna.
Czcze pogróżki. Pochyliłam się do niej i syknęłam złowieszczo:
- Czyżby? Spróbuj mnie dotknąć, a szybko się przekonasz. – Miałam nadzieję,
że mimo podłego nastroju nieźle ją nastraszyłam. Nie potrzebowałyśmy z Lissą
kolejnej ofiary pałającej żądzą zemsty. Mia stała mi na drodze. Miałam wielką
ochotę usunąć ją mocnym ciosem.
Nagle za jej plecami pojawił się Dymitr. Wyraźnie czegoś szukał, a może
kogoś. Na mój widok przyspieszył kroku i ruszył prosto w naszą stronę. Strażnicy
wyczuwają konflikt na kilometr. Sytuacja w ogrodzie była tak napięta, że nawet
dziecko zwietrzyłoby wrogie nastroje.
Dymitr stanął obok mnie i skrzyżował ręce na piersi.
- Wszystko w porządku?
- Jasne, strażniku Bielikow. – Uśmiechnęłam się do niego, chociaż byłam
wściekła. Czułam, że za chwilę wpadnę w furię. Ta idiotyczna sprzeczka tylko
pogorszyła nastrój Lissy. – Opowiadamy sobie anegdotki rodzinne. Słyszałeś o
rodzicach Mii? Fascynująca historia.
- Idziemy – rozkazała Mia swoim kumpelkom i wyprowadziła je z ogrodu. Po
kilku krokach odwróciła się jednak i rzuciła mi groźne spojrzenie. Wiedziałam, że
to jeszcze nie koniec. Będzie próbowała się na nas odegrać.
W porządku. Dalej, Mia.
- Mam cię odprowadzić do dormitorium – poinformował sucho Dymitr. –
Chyba nie zamierzałaś się z nią bić, co?
- Ależ skąd – zaprzeczyłam, wciąż wpatrując się w pustą bramę, za którą znikła
Mia. – Nie mam zwyczaju bić się publicznie.
- Rosę – jęknęła Lissa.
- Chodźmy już. Dobranoc, księżniczko. – Dymitr się odwrócił, ale nie ruszyłam
się z miejsca.
- Dasz sobie radę, Liss?
Kiwnęła głową.
- Nic mi nie jest.
Kłamała. Trudno uwierzyć, ale próbowała mnie oszukać. Nie potrzebowałam
więzi, żeby dostrzec łzy w jej oczach. Uświadomiłam sobie, że nie powinnyśmy
były tu wracać.
- Liss...
Posłała mi blady, smutny uśmiech i wskazała głową Dymitra.
- Mówiłam ci, nic mi nie jest. Musisz już iść.
Posłuchałam jej niechętnie i poczłapałam za strażnikiem.
- Zdaje się, że przyda ci się dodatkowe szkolenie z samokontroli – zauważył.
- Potrafię panować nad... Hej! - Stanęłam jak wryta na widok Christiana, który
minął nas obojętnie. Szedł tam, gdzie zostawiłam Lissę. Nie widziałam go na
bankiecie, ale skoro Kirowa puściła mnie, pewnie i on dostał amnestię na ten
wieczór. — Idziesz do Lissy? – spytałam zaczepnie, kierując na niego całą złość,
którą czułam do Mii.

Chłopak wepchnął ręce do kieszeni i rzucił mi chłodne spojrzenie.


- A jeśli tak, to co?
- Rosę, nie pora... – usiłował powstrzymać mnie Dymitr.
Ale ja myślałam inaczej. Lissa od tygodni ignorowała moje przestrogi dotyczące
Christiana. Najwyższy czas zakończyć ten bezsensowny flirt.
- Zostaw ją w spokoju. Pomieszało ci się w głowie z braku towarzystwa. Nie
widzisz, że ktoś cię nie chce?
Patrzył na mnie spode łba.
- Jesteś świrem i Lissa to widzi. Opowiadała mi o twoich dziwacznych
obsesjach, o tym, jak przesiadujesz na strychu. Nie wahałeś się podpalić Ralfa,
żeby zrobić na niej wrażenie. Ona uważa, że jesteś palantem, ale jest zbyt miła,
żeby ci to powiedzieć wprost.
Christian zbladł, a jego oczy płonęły ciemnym blaskiem.
- Rozumiem, że ty aż tak miła nie jesteś?
- Nie. Nie wtedy, kiedy mi kogoś żal.
- Dosyć. – Dymitr odsunął mnie na bok.
- Dzięki za pomoc – warknął Christian. Zapewne nienawidził mnie w tej chwili.
— Do usług – rzuciłam przez ramię.
Odeszliśmy spory kawałek, kiedy odwróciłam się i zerknęłam na niego
ukradkiem. Stał w tym samym miejscu, przed wejściem do ogrodu. Wpatrywał się
w ścieżkę, która prowadziła do Lissy. Miał nachmurzoną twarz. Po paru chwilach
odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę dormitorium dla morojów.
Rozdział XII
TAMTEJ NOCY DŁUGO NIE MOGŁAM zasnąć. Przewracałam się na łóżku,
aż wreszcie po godzinie wstałam, żeby spokojnie zastanowić się nad tym, co mnie
dręczy. Lissa. Przestraszona i przygnębiona. Straciła równowagę ducha.
Przywoływałam kolejne wydarzenia tego wieczoru, żeby ją lepiej zrozumieć.
Najpierw spotkało ją upokorzenie ze strony królowej. Potem Mii, a na koniec
prawdopodobnie też Christiana, który mógł z nią rozmawiać później.
Czułam jednak, że problem jest głębszy. Coś niedobrego działo się z Lissa.
Bardzo niedobrego.
Pośpiesznie narzuciłam coś na siebie, rozważając możliwości wyjścia.
Przydzielono mi pokój na drugim piętrze, przez okno nie dam rady, szczególnie, że
nie mam co liczyć na pomoc panny Karp. Nie mogłam też marzyć o wymknięciu
się przez główny hol. Pozostawały mi tylko „odpowiednie" kanały.
- Dokąd to, moja panno? – Usłyszałam glos opiekunki dyżurującej na moim
piętrze. Siedziała na końcu korytarza, tuż obok schodów. W ciągu dnia można się
było przemknąć, ale nocą dormitorium zamieniało się w Prawdziwe więzienie.
Skrzyżowałam ręce.
- Muszę się zobaczyć z Dym... ze strażnikiem Bielikowem.
- Jest późno.
- To pilne.
Kobieta zmierzyła mnie wzrokiem.
- Widzę, że nic ci nie jest.
- Będzie pani miała poważne kłopoty, jeśli wszyscy się dowiedzą, że nie
pozwoliła mi pani przekazać istotnych informacji.
- Słucham.
- To poufna wiadomość zastrzeżona dla uszu strażników.
Starałam się wyrażać twardo i nieustępliwie. Prze-konałam ją, bo wstała i
sięgnęła po telefon komórkowy. Wystukała numer. Miałam nadzieję, że dzwoni do
Dymitra, ale podejrzanie długo marudziła. Czekałyśmy kilka minut. Wreszcie
otworzyły się drzwi prowadzące na schody i zobaczyłam go. Był ubrany i
spokojny, chociaż wiedziałam, że wyciągnęłyśmy go z łóżka.
Wystarczyło mu jedno spojrzenie na mnie.
- Lissa?
Kiwnęłam głową.
Obrócił się bez słowa i zaczął zbiegać po schodach. Popędziłam za nim.
Przecięliśmy dziedziniec w absolutnym milczeniu i skierowaliśmy się prosto do
dormitorium dla morojów. Była „noc" dla wampirów, co oznaczało środek dnia dla
reszty świata. Popołudniowe słońce oświetlało nas chłodnym, złotym blaskiem.
Moje ludzkie geny powitały je z przyjemnością. Często biadoliłam, że wrażliwość
wampirów na światło słoneczne skazywała nas na życie w ciemnościach.
Opiekunka korytarza, przy którym znajdował się po-kój Lissy, poderwała się na
nasz widok, ale autorytet Dymitra nie pozwolił jej nas zatrzymać.
- Jest w łazience – powiedziałam. Kobieta chciała wejść za mną, lecz ją
powstrzymałam. – Wiem, że kiepsko się czuje. Pozwólcie mi z nią porozmawiać
sam na sam.
Dymitr się zawahał.
- Dobrze. Dajmy im minutę – zdecydował.
Otworzyłam drzwi.
- Liss?
Usłyszałam ciche łkanie. Minęłam pięć kabin. Tylko jedna była zamknięta.
Zapukałam cicho.
- Wpuść mnie – poprosiłam z nadzieją, że brzmiało to spokojnie i stanowczo.
Usłyszałam zgrzyt zamka, drzwi się otworzyły. Nie byłam przygotowana na taki
widok. Lissa stała przede mną cała we krwi.
Krzyknęłam. Omal nie zaczęłam wzywać pomocy. Jednak chyba to nie ona
krwawiła. Była umazana krwią, jakby wcześniej pobrudziła sobie ręce, a potem
dotykała twarzy. Osunęła się na podłogę, a ja przyklękłam przy niej.
- Nic ci nie jest? – szeptałam. – Co się stało?
Lissa potrząsnęła głową. Wpatrywałam się w jej zrozpaczoną twarz zalaną
łzami. Ujęłam ją za ręce.
- Wstań. Pomogę ci się umyć...
Znieruchomiałam, bo dopiero teraz zauważyłam, że jednak jest ranna. Jej
nadgarstki znaczyły proste, czerwone linie, na szczęście nie w miejscach, w
których prze-biegały główne żyły. Nie zamierzała się zabić. Napotka-łam jej
wzrok.
- Przepraszam... Nie chciałam... Proszę, nie mów im – rozpłakała się. –
Spanikowałam, kiedy to zobaczyłam – wskazała wzrokiem swoje ręce. – Nie
mogłam się powstrzymać. Byłam przygnębiona i...
- Już dobrze – powiedziałam automatycznie, zastanawiając się, co takiego
widziała. – Wyjdźmy stąd.
Rozległo się pukanie do drzwi. - Rosę?
- Chwileczkę! – zawołałam.
Podprowadziłam Lissę do umywalki i spłukałam krew. Znalazłam apteczkę i
pośpiesznie zabandażowałam jej ręce. Nie krwawiła mocno.
- Wchodzimy! – krzyknęła opiekunka.
Zdjęłam bluzę z kapturem i szybko podałam Lissie. Wciągała ją, kiedy weszli.
Strażnik znalazł się przy nas jednym susem, a ja uświadomiłam sobie, że
zapomniałam umyć jej twarz.
- Nie jestem ranna – wyjaśniła Lissa, widząc jego minę. – To krew... królika...
Dymitr obrzucił ją bacznym spojrzeniem. Miałam na-dzieję, że nie zauważy
opatrunków. Udało się.
- Jakiego królika? – spytał. Mnie również to zaniepokoiło. Lissa wskazała
drżącą ręką kosz na śmieci.
- Posprzątałam, żeby Nathalie niczego nie zauważyła.
Podeszliśmy do pojemnika i zajrzeliśmy do środka. Cofnęłam się, czując
mdłości. Nie wiem, jak Lissa rozpoznała królika. Widziałam tylko krew. Pełno
krwi i nasiąkniętych nią ręczników papierowych. Cuchnęło okropnie.
Dymitr podszedł do Lissy i pochylił się tak, że jego oczy znalazły się na
wysokości jej wzroku.
- Opowiedz mi o tym – poprosił, wręczając jej garść chusteczek higienicznych.
- Wróciłam przed godziną, a on już tam był. Leżał na podłodze. Rozerwany na
strzępy. Jakby... eksplodował – pociągnęła nosem. – Nie chciałam, żeby Nathalie
go zobaczyła. Przestraszyłaby się... Uprzątnęłam. A potem nie mogłam... Nie
mogłam stąd odejść. – Jej ramiona zadrżały i rozpłakała się bezradnie.
Domyśliłam się reszty, niedopowiedzianej Dymitrowi. Znalazła królika,
posprzątała i dopiero potem wpadła w panikę. To wtedy sięgnęła po żyletkę.
Właśnie tak zachowywała się w sytuacjach, z którymi sobie nie radziła.
- Nikomu nie wolno wchodzić do waszych pokoi! – wykrzyknęła opiekunka. –
Jak to się stało?
- Czy wiesz, kto to zrobił? – spytał łagodnie Dymitr.
Lissa sięgnęła do kieszeni pidżamy i wyciągnęła zmiętą kartkę. Papier znaczyły
plamy krwi tak gęste, że ledwie zdołałam odczytać litery:

Wiem, czym jesteś. Nie przetrwasz tutaj. Dopilnuję tego. Odejdź natychmiast.
To twoja jedyna szansa na przeżycie.

Matrona najwyraźniej podjęła już decyzję. Ruszyła do drzwi.


- Idę po Hellen – oświadczyła. Dopiero po chwili
uprzytomniłam sobie, że tak ma na imię Kirowa.

- Proszę jej powiedzieć, że będziemy w gabinecie lekarskim – rzucił Dymitr. Po


wyjściu kobiety ponownie zwrócił się do Lissy. – Powinnaś się położyć.
Nie drgnęła, więc objęłam ją ramieniem.
- Chodź, Liss. Wyprowadzę cię stąd.
Powoli oderwała stopę od ziemi i postawiła pierwszy krok. Pozwoliła się
zaprowadzić do gabinetu. Zazwyczaj było tam kilku lekarzy, ale o tej porze
zastaliśmy jedynie dyżurną pielęgniarkę. Zaproponowała, że obudzi doktora,
jednak Dymitr się sprzeciwił.
- Powinna tylko odpocząć.
Lissa wyciągnęła się na wąskiej kozetce. Wkrótce nadeszła Kirowa w asyście
kilkorga strażników. Zaczęli za-dawać pytania. Stanęłam przed nimi, zasłaniając
łóżko.
- Zostawcie ją! Nie widzicie, że nie chce o tym mówić? Dajcie jej się trochę
przespać.
- Panno Hathaway – upomniała mnie dyrektorka.
- Jak zwykle zachowuje się pani niestosownie. Ponadto nie ma pani prawa tu
przebywać.
Dymitr poprosił Kirową o kilka słów na osobności. Wyszli razem na korytarz.
Słyszałam jej gniewny szept i jego spokojne odpowiedzi. Kiedy wrócili, dyrektorka
oświadczyła surowo:
- Może pani zostać na krótko. Wyślemy ekipę sprzątającą do pani pokoju, panno
Dragomir. Przeprowadzimy też dokładne oględziny. Rano porozmawiamy sobie o
tym, co się wydarzyło.
- Nie budźcie Nathalie – szepnęła Lissa. – Nie trzeba jej straszyć. Posprzątałam
już pokój.
Kirowa wyraźnie miała wątpliwości. Wycofała się, ale dopiero gdy pielęgniarka
zaproponowała Lissie coś do jedzenia i picia. Zostałyśmy same. Położyłam się
obok i przytuliłam ją.
- Dopilnuję, żeby się nie dowiedzieli. – Z pewnością nie chciała, by ktoś
zobaczył ślady na nadgarstkach.
- Szkoda, że nie powiedziałaś mi wcześniej. Obiecałaś, że ze wszystkim
będziesz przychodzić do mnie.
- Nie miałam takiego zamiaru – tłumaczyła, patrząc przed siebie niewidzącym
wzrokiem. – Przysięgam. Byłam przygnębiona, ale sądziłam... Myślałam, że dam
sobie radę. Bardzo się starałam, Rosę, uwierz mi. Potem wróciłam do pokoju i...
Straciłam głowę. Jakby kielich się przepełnił, rozumiesz? Wiedziałam tylko jedno,
że trzeba posprzątać. Czułam, że muszę się spieszyć, zanim ktoś to zobaczy... Tam
było tyle krwi, tyle krwi... Myślałam, że... Sama nie wiem... Że zaraz wybuchnę.
Nie wytrzymałam. Musiałam jakoś to z siebie wyrzucić. Musiałam...
- W porządku, rozumiem. – Przerwałam jej.
Kłamałam. Nie rozumiałam, dlaczego się okalecza. Nie robiła tego często, a od
czasu wypadku wcale, ale za każdym razem byłam tym przerażona. Próbowała mi
tłumaczyć, czemu zadaje sobie ból. Mówiła, że nie chce umrzeć w ten sposób,
tylko szuka ulgi. Przeżywała intensywne emocje i umiała je rozładować tylko za
pomocą żyletki. To była jej metoda na odzyskanie kontroli nad sobą.
- Z jakiego powodu tak się dzieje? – płakała w poduszkę. – Czy wciąż muszę
być ofiarą?
- Nie jesteś ofiarą.
- Nikomu to się nie przydarza. Tylko ja muszę żyć z takim darem.
- Zastosowałaś magię?
Milczenie.
- Liss? Próbowałaś uzdrowić królika?
- Wyciągnęłam do niego rękę, chciałam się przekonać, czy potrafię, ale on był
cały we krwi... Nie mogłam się przełamać.
„Im częściej będzie stosowała magię, tym gorzej. Nie pozwól jej, Rosę".
Lissa miała rację. Moroje panowali nad wodą i ogniem, potrafili przenosić skały
i poruszyć ziemię. Żaden jednak nie miał daru uzdrawiania ani przywracania życia
zwierzętom. Poza panną Karp.
„Powstrzymaj ją, zanim się zorientują i ją zabiorą. Musisz ją zabrać pierwsza".
Cierpiałam, dźwigając naszą tajemnicę. Nie wiedziałam, co z nią zrobić. Nie
znosiłam uczucia bezradności, chciałam chronić Lissę przed jej darem i przed nią
samą. Musiałam ją ukryć przed NIMI.
- Trzeba stąd odejść – powiedziałam stanowczo. –
Nie mamy wyjścia.
- Rosę...
- Sytuacja się powtarza. Tym razem jest gorzej. Gorzej niż ostatnio.
- Przestraszyłaś się tego listu.
- Niczego się nie przestraszyłam. Po prostu tutaj nie jesteś bezpieczna.
Zatęskniłam za Portland. Tamtejsza okolica była wprawdzie brudna i bardziej
zatłoczona niż góry Montany, ale przynajmniej wiedziałam, czego się spodziewać.
W Akademii przeszłość i teraźniejszość prowadziły ze sobą wojnę. Szkoła, piękny
relikt przeszłości, zachwycający architekturą budynków i ogrodami, od środka
kruszyła się powoli pod naporem nowoczesności. Mieszkańcy nie widzieli jeszcze
tych zmian. Podobny proces do-tyczył społeczności morojów. Stare rody
arystokratyczne nadal dzierżyły władzę, ale w całej wspólnocie wyraźnie rosło
niezadowolenie. Dampiry pragnęły większej wolności. Część morojów, tak jak
Christian, chciała stanąć do otwartej walki ze strzygami. Tymczasem arystokraci
kurczowo trzymali się tradycji i usiłowali zapobiec zmianom. Podtrzymywali swój
mit nieustraszonych wampirów, niezniszczalnych jak żelazna brama odgradzająca
szkołę od reszty świata.
W murach Akademii zagnieździły się intrygi i kłamstwa. Szepty snuły się w
korytarzach, a prawda ukrywała po kątach. Ktoś nienawidził Lissy, ale kłamał w
żywe oczy, udając przyjaciela. Nie mogłam pozwolić, by ją zniszczył.
- Musisz się przespać.
- Nie zasnę.
- Ależ tak. Będę przy tobie. Nie zostawię cię samej.
Odczuwałam wyraźnie jej niepokój i lęk. Byłam przy niej, kiedy zmęczenie
nareszcie zwyciężyło i przymknęła oczy. Wsłuchiwałam się w jej spokojny oddech
i zaczęłam się odprężać.
Sobie na sen nie pozwoliłam. Minęła mniej więcej godzina, kiedy pojawiła się
pielęgniarka i kazała mi wyjść.
- Nie wyjdę – powiedziałam. – Obiecałam, że nie zostawię jej samej.
Kobieta była bardzo wysoka nawet jak na morojkę. Miała życzliwe oczy.
- Nie będzie sama. Posiedzę przy niej.
Obrzuciłam ją sceptycznym spojrzeniem. – Obiecuję.
Dopiero po powrocie do swojego pokoju poczułam, jak bardzo jestem
zmęczona. Wyczerpały mnie strach i czujność. Zapragnęłam prowadzić normalne
życie i mieć normalną przyjaciółkę. Odsunęłam tę myśl. Nikt nie jest normalny. A
ja nigdy nie miałam lepszej przyjaciółki niż Lissa. Po prostu czasem bywało
ciężko.
Spałam do późna i niechętnie zwlokłam się z łóżka, żeby pójść na zajęcia.
Bałam się, że już huczy od plotek o wczorajszym incydencie. Na szczęście okazało
się, że wszyscy wprawdzie rozmawiają o wczorajszym wieczorze, jednak sensacją
wciąż była sama wizyta królowej. Nie wiedzieli o króliku. Trudno uwierzyć, ale
zapomniałam prawie o przemowie Tatiany. Teraz wydawała się błahym
incydentem w zestawieniu z widokiem krwi na rękach Lissy.
Po kilku godzinach zauważyłam, że nikt już nie zwracał uwagi na Lissę. Baczną
obserwację przeniesiono na mnie. Postanowiłam ich ignorować i poszukać
przyjaciółki. Znalazłam ją w boksie dla karmicieli. Znów ogarnęło mnie to dziwne
uczucie, jak zawsze na widok jej ust przyssanych do szyi dawcy. Zauważyłam
czerwoną strużkę spływającą po jego białej skórze. Karmiciele, chociaż ludzie, byli
równie bladzi, jak wampiry. Tracili dużo krwi. Mężczyzna nie zauważył, co się
dzieje, pogrążony w błogim transie. Poczułam ukłucie zazdrości. — Dobrze się
czujesz? – spytałam Lissę, kiedy szłyśmy razem do klasy. Włożyła bluzkę z
długimi rękawami zasłaniającymi nadgarstki.
- Tak... Ale męczy mnie wspomnienie tego biednego królika... To było
okropne. Widzę go przed oczami i zadręczam się tym, co zrobiłam – mówiła,
zaciskając powieki. – Gadają o nas – dodała, otwierając oczy.
- Wiem. Nie zwracaj na nich uwagi.
- Nienawidzę tego – rzuciła ze złością. Fala ciemności ogarnęła ją i przeniknęła
do mojej głowy. Odczułam przykrość. Moja najlepsza przyjaciółka miała pogodne
usposobienie i dobre serce. Nie żywiła wrogich uczuć do nikogo. – Nie cierpię
plotek. Są głupie. Czy to możliwe, że oni wszyscy są takimi głupcami?
- Zignoruj ich – poradziłam. – Masz dość rozumu w głowie, żeby nie zadawać
się z takimi jak oni.
A jednak i mnie coraz trudniej przychodziło lekceważenie szeptów i
dwuznacznych spojrzeń. Podczas lekcji z teorii behawioryzmu zwierząt czułam się
wręcz osaczona. Panna Meissner zaczęła wykład o ewolucji i przetrwaniu
najsilniejszych osobników. Mówiła, że zwierzęta poszukują partnerów z
najlepszymi genami. Fascynujący temat, ale tego dnia nawet nauczycielka nie
mogła się skupić na prowadzeniu lekcji. W klasie wrzało.
- Coś się dzieje? – spytałam Lissę podczas przerwy.
- Nie wiem, czym się tak nakręcają.
- Ciekawe. Co więcej mogło się wydarzyć, poza tym że królowa upokorzyła
mnie na oczach wszystkich?
- Chciałabym to wiedzieć.
Bomba wybuchła na ostatniej lekcji. Pracowaliśmy nad wyznaczonym
zadaniem. Jakiś palant, którego ledwo znałam, głośno i wyraźnie rzucił mi
obsceniczną pro-pozycję. Odpowiedziałam mu grzecznie, co może zrobić ze swoją
ofertą.
Roześmiał mi się w twarz.
- Daj spokój, Rosę. Będę dla ciebie krwawił.
Rozległy się głośne śmiechy, a Mia rzuciła nam złośliwe spojrzenie.
- Błąd. To przecież Rosę lubi krwawić, prawda?
Teraz śmiali się już wszyscy. Zostałam spoliczkowana. Nachyliłam się do Lissy.
- Oni wiedzą.
- O czym?
- O nas. O tym, że... No wiesz, że cię karmiłam. Patrzyła z niedowierzaniem.
- Skąd się dowiedzieli?
- A jak myślisz? Twój „przyjaciel" im powiedział.
- Nie –zaprzeczyła stanowczo. – Christian by tego nie zrobił.
- Kto jeszcze o tym wiedział?
Widać było, że ufa mu bezgranicznie. Nie wiedziała jednak tego co ja. Nie
słyszała, jak odprawiłam go wczoraj wieczorem, a przecież nagadałam mu, że
Lissa go nienawidzi. Facet jest niezrównoważony. Mógł się zemścić, rozgłaszając
wszystkim naszą największą tajemnicę. Mógł również zabić nieszczęsnego królika.
Przecież Lissa znalazła go zaledwie parę godzin po naszej rozmowie.
Nie słuchałam jej protestów. Wstałam i przeszłam na drugą stronę, do ławki,
przy której siedział Christian. Jak zwykle sam. Lissa deptała mi po piętach. Nie
troszcząc się, czy ktoś na nas patrzy, nachyliłam się nad stołem i spojrzałam mu w
oczy z bliska.
- Zabiję cię.
Jego tęskne spojrzenie powędrowało najpierw do Lissy. Potem zwrócił oczy na
mnie.
- Z jakiego powodu? Pozwolono ci w ramach nagrody dla najlepszej
strażniczki?
- Daruj sobie wygłupy – ostrzegłam, obniżając głos.
- Zdradziłeś nas. Powiedziałeś wszystkim, że karmiłam Lissę.
- Zaprzecz! – zawołała Lissa z rozpaczą. – Powiedz, że się myli.
Christian oderwał ode mnie wzrok i popatrzył na nią. W tej samej chwili
poczułam tak potężną falę przyciągania między nimi, że omal mnie nie pochłonęła.
Spojrzenie Lissy wyrażało szczerą miłość. Wiedziałam, że chłopak czuł to samo,
ale ona tego nie dostrzegała. Wpatrywał się w nią niezwykle intensywnie.
- Możesz to przerwać – powiedział. – Nie musisz dłużej kłamać.
Zachwyt w oczach Lissy zgasł, ustępując miejsca głębokiemu rozczarowaniu.
- O czym ty mówisz...? O jakim kłamstwie?
— Wiesz dobrze.
Popatrzyła na niego z bólem. Nie miała pojęcia, co mu wczoraj nagadałam.
Christian uwierzył, że Lissa go nienawidzi.
- Przestań się użalać nad sobą i wyjaśnij nam, co się dzieje – warknęłam. –
Powiedziałeś im czy nie?
Spojrzał na mnie wyzywająco. -Nie.
- Nie wierzę ci.
- A ja tak — odezwała się Lissa.
- Trudno uwierzyć, że taki świr jak ja potrafi trzymać język za zębami, skoro
nawet wam to się nie udaje. Mam jednak lepsze rzeczy do roboty niż rozgłaszanie
plotek.
Szukasz winnego? Przyjrzyj się swojemu cherubinkowi o złotych lokach.
Powędrowałam wzrokiem we wskazanym kierunku. Jesse rozmawiał z tym
idiotą Ralfem i pękali ze śmiechu.
- Jesse nie wie o niczym – żachnęła się Lissa.
Christian nie spuszczał ze mnie wzroku.
- Przeciwnie. Wie o wszystkim, prawda, Rosę?
Poczułam gwałtowny skurcz żołądka. Tak. Jesse wiedział. Domyślił się tamtej
nocy.
- Nie podejrzewałam... Nie sądziłam, że się odważy.
Dymitr porządnie go nastraszył.
- Powiedziałaś mu?! – wykrzyknęła Lissa.
- Sam zgadł. — Ogarnęły mnie mdłości.
- Chyba nie musiał zgadywać – mruknął Christian.
Odwróciłam się do niego gwałtownie.
- Co to ma znaczyć?
- Jakbyś nie wiedziała.
- Przysięgam na Boga, Christian, że po lekcji osobiście skręcę ci kark.
- Ty rzeczywiście jesteś niezrównoważona – stwierdził wesoło, ale dalszy ciąg
brzmiał dużo poważniej. Krzywym uśmieszkiem maskował gniew, a kiedy się
odezwał, w jego głosie nie było śladu zdenerwowania.
- Jesse wytłumaczył wszystkim, co miałaś na myśli, pisząc kartkę do Lissy.
Objaśniał to bardzo szczegółowo.
- Rozumiem. Powiedział wam, że uprawialiśmy seks.
- Nie owijałam niczego w bawełnę. Christian skinął głową. Więc Jesse posłużył
się mną, żeby zyskać w oczach kumpli. W porządku. Jakoś to przeżyję. Dawno
przestałam się przejmować plotami. Niech sobie wszyscy myślą, że chodzę do
łóżka, z kim popadnie.
- Ralf też dodał swoje trzy grosze. Chwalił się, że ty i on...
Ralf? Żadna ilość alkoholu ani prochów nie mogła sprawić, bym pozwoliła mu
się tknąć.
- Co takiego? Miałabym spać z tym kretynem?
Christian przytaknął.
- A to dupek! Zaraz mu...
- To jeszcze nie wszystko.
- Jak to? Bzykałam się z całą drużyną koszykówki?
- Obaj twierdzili, że pozwoliłaś im pić swoją krew.
Zatkało mnie. Oddawanie krwi w czasie seksu uważano za czyn najbardziej
plugawy, jaki można było sobie wyobrazić. Co za koszmarne upokorzenie.
Poczułam się gorzej, niż gdyby nazwał mnie dziwką. Mogłam oddawać krew
Lissie, żeby przeżyła, ale coś takiego było milion razy gorsze. Tak postępowały
tylko totalne dziwki.
- To obłęd! – wykrzyknęła Lissa. – Ona nigdy...
Rose?
Nie słyszałam, co mówi. Znalazłam się w innym świecie, daleko od Jessego i
Ralfa. Patrzyli na mnie na poły ubawieni, na poły... Tak, zaniepokojeni. Nic
dziwnego, skoro łgali w żywe oczy.
Cała klasa zastygła w oczekiwaniu. Spodziewano się niezłego przedstawienia,
biorąc pod uwagę fakt, że by-łam podobno niezrównoważona emocjonalnie.
- Co ty wyprawiasz, do diabła? – spytałam niskim, niebezpiecznym głosem.
Jesse się przestraszył. Był wprawdzie wyższy ode mnie, ale oboje wiedzieliśmy,
które z nas zwycięży, jeśli wpadnę w furię. Za to Ralf nie stracił rezonu.
- Nie zrobiliśmy niczego, czego byś nie chciała – rzucił z okrutnym uśmiechem.
– Niech ci tylko nie przyjdzie do głowy nas atakować. Jeśli podniesiesz na nas
rękę, Kirowa odeśle cię tam, gdzie twoje miejsce – do grona dziwek handlujących
krwią.
Wszyscy wstrzymali oddech, czekając, co będzie da-lej. Nie wiem, jak to
możliwe, że pan Nagy nie zorientował się w sytuacji. Miałam ochotę solidnie im
przyłożyć, walnąć Jessego tak mocno, że to, co zrobił mu Dymitr, byłoby
klepaniem po plecach. Zamierzałam zetrzeć Ralfowi ten podły uśmiech z gęby.
Wiedziałam jednak, że jeśli tylko ich tknę, to Kirowa natychmiast wyrzuci mnie
ze szkoły. A wtedy Lissa zostanie sama. Wzięłam głęboki oddech i podjęłam jedną
z najtrudniejszych decyzji w moim życiu.
Odeszłam.
Reszta dnia upłynęła mi w paskudnym nastroju. Wycofując się z walki, dałam
przyzwolenie na to, by się ze mnie naśmiewali. Plotki i szepty rozbrzmiały z nową
siłą. Przyglądano mi się otwarcie i bezczelnie śmiano w twarz. Lissa próbowała ze
mną rozmawiać, chciała pocieszyć, ale ignorowałam nawet ją. Zachowywałam się
jak zombie, a zaraz po lekcjach pognałam prosto do sali gimnastycznej. Dymitr już
czekał. Obrzucił mnie zdziwionym spojrzeniem, ale nie zadawał pytań.
Rozpłakałam się dopiero w sypialni. Nie robiłam tego od lat. Kiedy się trochę
uspokoiłam, sięgnęłam po pidżamę i wtedy usłyszałam pukanie. W drzwiach stał
Dymitr. Przyjrzał mi się bacznie, a potem odwrócił wzrok. Zauważył, że płakałam.
Zrozumiałam, że plotki dotarły także do niego.
- Dobrze się czujesz?
- Moje samopoczucie nie ma znaczenia, sam mówiłeś. – Podniosłam wzrok. –
Co u Lissy? Pewnie jest jej ciężko.
Przez chwilę miał zabawną minę. Zaskoczyłam go tym pytaniem, nie sądził
widać, że w takiej chwili będę się martwiła o przyjaciółkę. Dał znak, żebym za nim
poszła, i poprowadził mnie na tylne schody, zazwyczaj zamknięte dla uczniów.
Tego wieczoru drzwi były otwarte i strażnik gestem zaprosił mnie do środka.
- Pięć minut – ostrzegł.
Zaciekawiona, przekroczyłam próg. Zobaczyłam Lissę. Powinnam była wyczuć
jej bliskość, ale zbyt zaabsorbowały mnie własne emocje. Objęła mnie bez sło¬wa i
trzymała w ramionach. Powstrzymywałam łzy. Kiedy odsunęłyśmy się od siebie,
patrzyła na mnie spokojnie, jasno.
- Przepraszam – powiedziała.
- To nie twoja wina. Zapomną.
Wyraźnie w to wątpiła. Podobnie jak ja.
- To JEST moja wina. Postanowiła zemścić się na mnie.
- Kto?
- Mia. Jesse i Ralf nie wpadliby na taki pomysł. Sama mówiłaś, że Jesse boi się
Dymitra i nie puści pary z ust.
Dlaczego czekał do tej pory? Upłynęło sporo czasu od tamtego wieczoru.
Gdyby chciał o tym rozpowiadać, zrobiłby to od razu. Za to Mia ma powody, żeby
się mścić.
Rozpuściłaś informacje o jej rodzicach. To jej sprawka.
Lissa miała rację. Jesse i Ralf byli tylko narzędziem. Mia opracowała sprytny
plan.
Za późno, żeby coś z tym zrobić – westchnęłam.
- Rose...
- Daj spokój, Liss. Było, minęło.
Przyglądała mi się w milczeniu.
- Dawno nie widziałam, jak płaczesz.
- Nie płakałam.
Czułam, że cierpi razem ze mną.
- Nie możemy pozwolić, żeby cię krzywdziła – upierała się.
Zaśmiałam się gorzko, zdziwiona własną bezradnością.
- Już to zrobiła. Zapowiedziała, że weźmie odwet, po którym nie będę w stanie
cię chronić. Dopięła swego. Kiedy pojawię się na lekcjach... –Zrobiło mi się
niedobrze.
Pomyślałam o przyjaciołach i o szacunku, jaki zdobyłam pomimo niskiego
pochodzenia. Wszystko przepadło. Po takim upokorzeniu nie można się podnieść.
Nie między morojami. Ktoś, kto raz został nazwany dziwką sprzedającą krew,
pozostanie nią do końca w ich oczach. Co gorsza, jakaś mroczna część mojej duszy
lubiła to, lubiła być żywicielem.
- Nie musisz mnie chronić – zapewniła Lissa.
Roześmiałam się.
- To moja praca. Kiedyś zostanę twoją strażniczką.
- Wiem, nie o to chodzi. Nie powinnaś cierpieć przeze mnie. A ty zawsze jesteś
blisko, wciąż starasz się mnie chronić. Pomogłaś mi uciec, a na zewnątrz
troszczyłaś się o nas obie. Nawet teraz, po powrocie, robisz wszystko dla mnie.
Jesteś obok, kiedy przeżywam ciężkie chwile, tak jak wczoraj. A ja jestem słaba.
Nie umiem być taka jak ty.
- To bez znaczenia. Przyjęłam rolę opiekunki dobrowolnie.
- I źle się to dla ciebie skończyło. Przecież to do mnie mają pretensje, chociaż
wciąż nie wiem, o co. Nieważne.
Nie pozwolę, byś cierpiała. Teraz ja będę chronić ciebie.
Usłyszałam w jej głosie determinację, cudowną pewność siebie, którą miała
przed wypadkiem. Jednocześnie wyczułam więcej — coś mrocznego, głęboko
skrywany gniew. Wiedziałam, że go w sobie nosi, i nie podobało mi się to.
Wiedziałam, że ten gniew jej szkodzi, a mnie zależało przede wszystkim na
bezpieczeństwie.
- Nie możesz mnie chronić, Lisso.
- Owszem, mogę – odparła stanowczo. – Jest coś, czego Mia pragnie bardziej
niż zemsty. Łaknie akceptacji. Zależy jej na towarzystwie arystokratów, chce być
uznawana za jedną z nich. A ja mogę jej to odebrać – Lissa się uśmiechnęła. –
Potrafię ich skłonić, by się od niej odwrócili.
- Jak chcesz to zrobić?
- Po prostu im to powiem. – Oczy jej rozbłysły.
Tego wieczoru miałam trudności z koncentracją, więc dopiero po chwili
pojęłam, do czego zmierza.
- Lisso... Nie. Nie wolno ci używać wpływu. Nie tutaj.
- Dlaczego miałabym nie korzystać ze swoich zdolności?
„Im częściej będzie tego używać, tym gorzej. Po-wstrzymaj ją, Rosę. Zrób to,
zanim się dowiedzą, a najlepiej zabierz ją stąd. Zabierz ją jak najdalej".
- Jeśli ktoś się zorientuje...
W tej chwili Dymitr wsunął głowę przez drzwi.
- Musisz już wracać, Rosę, zanim ktoś was nakryje.
Rzuciłam przerażone spojrzenie w stronę Lissy. Zbierała się do odejścia.
- Teraz ja się wszystkim zajmę, Rosę. Bądź spokojna.

Rozdział XIII
KONSEKWENCJE KŁAMSTW RALFA i Jessego okazały się tak okrutne, jak
przewidywałam. Przetrwałam ten okres tylko dlatego, że wymusiłam na sobie
ignorowanie wszystkich i wszystkiego, co działo się wokół. Dzięki temu nie
zwariowałam, ale przeżywałam piekło. Cały czas chciało mi się płakać. Straciłam
apetyt i miałam trudności z zasypianiem.
Bardziej jednak martwiłam się o Lissę. Dotrzymała obietnicy. Z początku szło
opornie, ale po jakimś czasie zauważyłam, że członkowie rodzin królewskich, jak
nigdy, przychodzą do niej, zagadują, zapraszają na wspólne spacery po ogrodzie.
Odpowiadała im niezmiennie uroczym uśmiechem i gawędziła jak z najlepszymi
przyjaciółmi.
Nie wiedziałam, jak to robi. Zapowiedziała, że użyje wpływu, by zmienić'
nastawienie środowiska i obrócić je przeciwko Mii. Nie zauważyłam jednak, żeby
nimi manipulowała. Oczywiście mogła pozyskać sympatię kręgów
arystokratycznych bez uciekania się do magii. Była bystra, zabawna i miła. Bez
trudu mogła sobie zjednać serdeczność otoczenia. A jednak coś mi mówiło, że
Lissa nie prowadzi czystej gry. W końcu zrozumiałam, jak się do tego zabrała.
Używała wpływu, gdy nie było mnie w pobliżu. Spędzałyśmy razem niewiele
czasu. Lissa wiedziała, że nie aprobuję jej sztuczek, więc stosowała je tylko wtedy,
kiedy byłam daleko.
Po kilku dniach dowiedziałam się wszystkiego. Postanowiłam, że muszę znów
wejść do jej głowy, tym razem świadomie. Zrobiłam to już przecież kiedyś i
czułam, że potrafię. W każdym razie tak sobie wmawiałam podczas lekcji Staną,
błądząc myślami gdzie indziej. Okazało się, że to nie takie łatwe. Byłam zbyt
spięta, żeby się odprężyć i otworzyć na jej myśli. Poza tym wybrałam chwilę, w
której Lissa czuła się spokojniejsza. Uporała się już z burzą uczuć.
Nie dawałam za wygraną i próbowałam powtórzyć operację, którą
przeprowadziłam, szpiegując Lissę i Christiana. Pogrążyłam się w medytacji.
Starałam się oddychać wolniej. Zamknęłam oczy. Miałam trudności ze skupieniem,
ale w końcu udało mi się przeniknąć do jej głowy. Od tej chwili zaczęłam
doświadczać rzeczywistości tak, jak ona jej doświadczała. Lissa miała właśnie
zajęcia z literatury amerykańskiej, ale podobnie jak większość uczniów, nie
zajmowała się zadanym tematem. Przysiadła obok Camille Conty w kącie sali i
rozmawiała z nią przyciszonym głosem.
- Ohyda – orzekła Camille, marszcząc ładną buzię. Miała na sobie niebieską
sukienkę z materiału przypominającego welwet, na tyle krótką, by nieprzyzwoicie
odsłaniała jej długie nogi. – Skoro to robiłyście, nic dziwnego, że się uzależniła i
pozwoliła na to Jessemu.
- Na nic mu nie pozwoliła – zaprzeczyła stanowczo Lissa. – Poza tym my nie
uprawiałyśmy seksu. Po prostu nie mogłam znaleźć karmiciela.
Lissa wpatrywała się intensywnie w twarz Camille. Uśmiechała się do niej.
- W końcu to nic wielkiego. Uważam, że wszyscy przesadzają.
Dziewczyna wyraźnie miała wątpliwości, jednak im dłużej patrzyła na Lissę,
tym bardziej traciła rezon. Jej oczy nabierały tępego wyrazu.
- Mam rację? – spytała Lissa głosem miękkim jak jedwab. – Przesadzają i tyle.
Camille znów się zmarszczyła, walcząc z wpływem Lissy. Nie mogłam
uwierzyć, że udawało jej się tak manipulować drugą osobą. Nawet Christian
twierdził, że nie można wpływać na inne wampiry. A jednak Camille, chociaż
obdarzona silną wolną, się poddała.
- Tak – przyznała powoli. – Chyba rzeczywiście przesadzają.
- A Jesse jest łgarzem – podsunęła Lissa.
Dziewczyna skinęła głową.
- To widać gołym okiem.
Czułam, że Lissa jest skoncentrowana do granic możliwości. Używanie wpływu
kosztowało ją wiele energii, a jeszcze nie dopięła swego.
- Co robicie dziś wieczorem?
- Umówiłam się z Carly w jej pokoju. Będziemy wkuwać do testu Matthesona.
- Zaproście mnie.
Camille się zastanowiła.
- Naprawdę chcesz się uczyć z nami?
- Jasne. – Lissa posłała jej promienny uśmiech.
W tej samej chwili Lissa zrezygnowała z magii. Zakręciło jej się w głowie.
Czuła się osłabiona. Camille rozejrzała się wokół ze zdziwieniem. Otrząsnęła się.
- To do zobaczenia po kolacji.
- Pa, pa – mruknęła Lissa, patrząc, jak dziewczyna odchodzi.
Kiedy została sama, uniosła ręce, żeby poprawić kucyk. Kilka kosmyków
wyśliznęło się i nagle poczuła na głowie parę innych rąk zaczesujących jej włosy.
Obróciła się i spojrzała prosto w lodowy błękit oczu Christiana. Pośpiesznie
odwróciła wzrok.
- Nie rób tego więcej! – wykrzyknęła, drżąc na myśl o tym, że to jego palce
dotykały jej głowy.
Uśmiechnął się krzywo i leniwie odgarnął grzywkę opadającą na twarz.
- To prośba czy rozkaz?
- Przestań. – Lissa rozglądała się niespokojnie, chcąc uniknąć jego spojrzenia, a
zarazem przekonać się, czy nikt na nich nie patrzy.
- O co chodzi? Boisz się, że twoi niewolnicy zobaczą nas razem?
- Są moimi przyjaciółmi – poprawiła go.
- Och, rzeczywiście. Zauważyłem, że Camille zrobiłaby dla ciebie wszystko,
prawda? Przyjaciółka do grobowej deski. – Christian skrzyżował ręce i pomimo
złości Lissa nie mogła nie zauważyć, że srebrny odcień koszuli podkreśla czerń
jego włosów i błękit oczu.
- Przynajmniej nie jest taka jak ty. Nie udaje przyjaźni po to, by w następnej
chwili mnie zignorować.
Po twarzy chłopaka przemknął cień niepewności. W ciągu tego tygodnia
nagromadziło się między nimi sporo napięcia i gniewu. Zaczęło się od tego, jak
nawy-myślałam mu po bankiecie. Uwierzył mi i przestał z nią rozmawiać. Ilekroć
Lissa usiłowała go zagadnąć, chłopak odprawiał ją szorstko. Zranił ją i teraz nie
zamierzała być miła. Sytuacja stawała się coraz trudniejsza. Patrząc na niego
oczami Lissy, widziałam, że Christian o niej myśli i wciąż jej pragnie. Jednak górę
brała urażona duma.
- Czyżby? – spytał niskim głosem, z nutką okrucieństwa. – Sądziłem, że tak
właśnie powinni się zachowywać członkowie rodów królewskich. Wygląda na to,
że doskonale sobie z nimi radzisz. A może to na mnie wywierasz wpływ. Mam
uwierzyć, że jesteś dwulicową suką, którą w rzeczywistości nie jesteś? Jakoś w to
wątpię.
Lissa zaczerwieniła się na dźwięk słowa „wpływ" i znów rozejrzała się dookoła.
Postanowiła nie dawać mu satysfakcji i przerwać niewygodną rozmowę. Rzuciła
mu wymowne spojrzenie i dołączyła do grupki arystokratów pracujących nad
zadaniem.
Wróciłam do siebie i ogarnęłam klasę nieobecnym wzrokiem, rozważając to, co
przeżyłam przed chwilą. Maleńka cząstka mnie zaczynała odczuwać współczucie
dla Christiana. Ta część była jednak na tyle mała, że łatwo przyszło mi ją
zlekceważyć.
Rankiem następnego dnia poszłam na spotkanie z Dymitrem. Wspólne treningi
stały się moim ulubionym zajęciem. Po pierwsze, dlatego że byłam w nim
zadurzona, a po drugie, że nie musiałam patrzeć na całą tę szkolną hałastrę.
Zaczęliśmy jak zwykle od joggingu. Dymitr biegł obok mnie i zachowywał się
niezwykle łagodnie. Może z obawy, że się załamię. Na pewno słyszał plotki, choć
nie wspomniał o nich ani słowem. Potem pokazywał mi różne formy ataku i
możliwość wykorzystania wszystkiego, co znajdę pod ręką, jako broni. Ku memu
zdumieniu, udało mi się wymierzyć mu kilka ciosów, chociaż koniec końców to ja
ucierpiałam bardziej. Siła uderzenia zwalała mnie z nóg, a on ani razu nawet się nie
zachwiał. Oczywiście nie poddawałam się i nacierałam na Dymitra z coraz większą
furią. Nie wiem, z kim naprawdę się zmagałam – z nim, Mią, Jessem czy Ralfem.
Może ze wszystkimi naraz.
Na koniec strażnik ogłosił przerwę. Pozbieraliśmy sprzęt i odnieśliśmy do
magazynu. W pewnej chwili zerknął na mnie i zaklął po rosyjsku.
- Twoje ręce. – Nigdy nie tłumaczył mi tego, co mówi w ojczystym języku, ale
nauczyłam się rozpoznawać niektóre słowa. – Gdzie podziałaś rękawiczki?
Spojrzałam na dłonie. Narażałam je od tygodni, a dzisiejszy trening zwieńczył
dzieło zniszczenia. Miałam czerwoną, szorstką skórę, popękaną gdzieniegdzie do
krwi. Pojawiły się też odciski.
- Nie mam rękawiczek. Nie były mi potrzebne w Portland.
Dymitr zaklął znowu i kazał mi usiąść na krześle. Po chwili wrócił z apteczką.
- Znajdziemy ci parę rękawic – burknął, wycierając krew wilgotną szmatką.
Przyglądałam się temu, co robił.
- To dopiero początek, prawda?
- O czym mówisz?
- Że niedługo będę wyglądała jak Alberta. Ona i inne strażniczki. Wszystkie
mają zniszczoną skórę. Walki i treningi na świeżym powietrzu bezlitośnie
pozbawiły je wdzięku – urwałam. – To życie je niszczy. Rujnuje ich urodę.
Dymitr zawahał się przez chwilę. Podniósł wzrok i omiótł uważnym
spojrzeniem moją twarz i ciało. Poczułam skurcz w klatce piersiowej. A niech to.
Muszę uporać się z tym uczuciem.
- Tobie się to nie przydarzy. Jesteś zbyt... – szukał właściwego słowa, a ja
usilnie starałam się dopomóc mu w myślach. „Boska. Oszałamiająco seksowna". W
końcu zrezygnował i powtórzył po prostu: – Tobie się to nie przydarzy.
Znów opuścił wzrok na moje ręce. Czy... Czy uważał, że jestem ładna?
Wiedziałam, jakie wrażenie robię na chłopcach w moim wieku, ale opinii Dymitra
w tej kwestii nie potrafiłam zgadnąć. Skurcz w klatce piersiowej przybrał na sile.
- To samo przydarzyło się mojej mamie. Kiedyś była piękna. W pewnym sensie
jest nadal. Ale nie tak jak wcześniej – powiedziałam i dodałam z goryczą: – dawno
jej nie widziałam. Podobno teraz wygląda zupełnie inaczej.
- Nie przepadasz za matką – stwierdził.
- Zauważyłeś?
- Prawie się nie znacie.
- Otóż to. Porzuciła mnie. Zostawiła w Akademii.
Dymitr opatrzył mi rany, a potem znalazł słoik z jakąś maścią i zaczął ją
wcierać w moją szorstką skórę. Pod wpływem dotyku jego palców całe napięcie
ulatywało gdzieś bez śladu. Mówił cicho i spokojnie.
- A jak miała postąpić? Chcesz zostać strażniczką. To dla ciebie ważne.
Myślisz, że ona tego nie wiedziała? Uważasz, że powinna była zrezygnować ze
służby i poświęcić się wychowywaniu ciebie, skoro i tak większość życia
spędzałabyś w Akademii?
Nie lubię, kiedy ktoś mi udowadnia, że nie mam racji.
- Sugerujesz, że jestem hipokrytką?
- Mówię tylko, żebyś nie oceniała matki zbyt surowo. Jest szanowanym
dampirem. To dzięki niej wkroczyłaś na tę drogę.
- Korona by jej z głowy nie spadła, gdyby mnie czasem odwiedziła –
mruknęłam. – Ale masz rację. Do pewnego stopnia. Pewnie mogłoby być gorzej.
Ostatecznie mogłam wylądować w komunie kobiet dampirów sprzedających krew.
Dymitr uniósł brwi.
- Właśnie w takiej komunie się wychowałem. Nie cierpiałem tak bardzo, jak
myślisz.
- Och... – Zrobiło mi się głupio. – Nie chciałam...
- W porządku. – Znów patrzył na moje ręce.
- Dobrze się czułeś wśród tych kobiet?
Kiwnął głową.
- Matka wychowywała mnie i moje dwie siostry. Od czasu, kiedy poszedłem do
szkoły, przestaliśmy się widywać tak często, ale nadal utrzymujemy kontakt. Wiele
rodzin mieszka w komunach. Wszyscy bardzo się kochają. Nie wierz plotkom.
Poczułam przypływ goryczy, więc odwróciłam głowę, żeby Dymitr tego nie
zauważył. Okazało się, że miał o wiele szczęśliwsze dzieciństwo pod opieką
zniesławionej matki i krewnych niż ja — córka szanowanej strażniczki. W każdym
razie znał swoją matkę.
- Tak, ale czy nie wydawało ci się to dziwne? Mam na myśli mężczyzn
morojów, którzy musieli was odwiedzać?
Jego palce delikatnie masowały mi dłonie.
- Czasami.
Wychwyciłam w jego głosie niebezpieczną nutę, ostrzeżenie, że nie powinnam
poruszać tego tematu.
- Przepraszam. Nie miałam zamiaru przywoływać złych wspomnień.
- Sądzę, że nie widziałabyś w tym niczego złego – odparł po chwili. Na jego
ustach pojawił się uśmiech. – Nie znasz swojego ojca, prawda?
Potrząsnęłam głową.
- Nie. Wiem tylko, że musiał mieć czadowe włosy.
Dymitr spojrzał mi w oczy.
- Tak. Z pewnością. – Pochylił się nad moimi rękami. – A ja swojego znałem.
- Naprawdę? Większość morojów nie zostaje... To znaczy, niektórzy tak, ale
zwykle...
- Ojciec lubił moją matkę. – Słowo „lubił" zabrzmiało ironicznie. – Często do
niej przychodził. Jest również ojcem moich sióstr. Jednak... Nie traktował matki
dobrze. Posuwał się do okropnych rzeczy.
- Takich jak... – Zawahałam się. Rozmawialiśmy o matce Dymitra. Nie
chciałam posunąć się za daleko.
- Zmuszał ją do oddawania krwi?
- Bił ją – odparł sucho. Zabandażował mi ręce, ale wciąż nie wypuszczał ich z
uścisku. Pewnie tego nawet nie zauważył. W przeciwieństwie do mnie. Miał duże,
ciepłe, smukłe dłonie. Gdyby urodził się w innym świecie, mógłby zostać pianistą.
- O Boże – szepnęłam. Poczułam się okropnie. Uścisnęłam czubki jego palców.
Odwzajemnił ten gest. – To straszne. A ona... Pozwalała mu na to?
- Tak... – Kąciki jego warg uniosły się w smutnym grymasie ni to uśmiechu, ni
goryczy. – Tylko ja nie mogłem się z tym pogodzić.
Ogarnęło mnie podniecenie.
- Powiedz, że go załatwiłeś. Pobiłeś drania.
- Tak – zaśmiał się szczerze.
Coś takiego! Okazał się jeszcze fajniejszy, niż sądziłam. Zaskoczył mnie.
- Podniosłeś rękę na ojca. Musieliście przeżywać okropne rzeczy. Ale…
Naprawdę jesteś bogiem.
Zamrugał.
- Co takiego?
- Nic. – Postanowiłam szybko zmienić temat. – Ile miałeś wtedy lat?
Wciąż nie mógł zrozumieć, co powiedziałam przed chwilą.
- Trzynaście.
Byłam pod wrażeniem.
- Rzuciłeś się na własnego ojca, kiedy miałeś trzynaście lat?
- Nie ma się czym chwalić. Byłem silniejszy, prawie dorównywałem mu
wzrostem. Nie mogłem pozwolić, by ją tak traktował. Musiał się nauczyć, że
królewska krew nie upoważnia do przemocy, nawet wobec dziwki sprzedającej
krew.
Nie mogłam uwierzyć, że powiedział coś takiego o swojej matce.
- Bardzo mi przykro.
- Nic się nie stało.
Zaczynałam rozumieć.
- To dlatego wkurzył cię Jesse? On też pochodzi z królewskiego rodu i usiłował
wykorzystać dziewczynę – dampira.
Dymitr odwrócił wzrok.
- Ta historia zdenerwowała mnie z wielu powodów. Złamałaś reguły i...
Nie dokończył, ale popatrzył mi w oczy tak głęboko, że zrobiło mi się gorąco.
Niestety, wspomnienie Jessego popsuło mi nastrój. Spuściłam głowę.
- Na pewno słyszałeś, co o mnie mówią...
- Wiem, że to nieprawda – przerwał mi.
Jego pewność zaskoczyła mnie i, nie wiem dlaczego, próbowałam ją podważyć.
- Skąd wiesz?
- Znam cię – odparł. – Poznałem twój charakter. Wiem, że będziesz świetną
strażniczką.
Fala ciepła powróciła.
- Miło, że ktoś we mnie wierzy. Reszta uważa, że jestem nieodpowiedzialna.
- Bzdura. Bardziej przejmujesz się losem Lissy niż swoim. — Dymitr kręcił
głową. – Nie mają racji. Wiesz, na czym polega odpowiedzialność, lepiej niż inni
strażnicy, nawet dużo starsi od ciebie. Zrobisz, co będzie trzeba, żeby ją ochronić.
- Nie jestem tego pewna.
Uniósł jedną brew w ten zachwycający, charaktery-styczny sposób.
- Nie chcę obcinać włosów – wyznałam i natychmiast pożałowałam.
Zachichotał ubawiony.
- Nie musisz ich obcinać. Nikt tego nie wymaga.
- Wszystkie strażniczki tak robią, żeby odsłonić tatuaże.
Niespodziewanie puścił moje dłonie i nachylił się nade mną. Powoli ujął
kosmyk moich włosów i owinął go na palcu. Nie poruszyłam się i przez tę krótką
chwilę świat stanął w miejscu. Dymitr się ocknął. Wyswobodził palec.
Zaskoczony? Zawstydzony?
- Nie obcinaj włosów – mruknął.
Odzyskałam mowę.
- Ale wtedy nikt nie zobaczy moich tatuaży.
Ruszył w stronę drzwi.
- Możesz je związywać – rzucił z uśmiechem.
Rozdział XIV
PRZEZ KILKA DNI ŚLEDZIŁAM LISSE, chociaż za każdym razem gnębiło
mnie poczucie winy. Wściekała się, gdy zdarzało mi się to przypadkiem, a teraz
robiłam to celowo. Obserwowałam, jak pozyskuje sympatię członków rodzin
królewskich. Nie mogła wywierać' wpływu na całą grupę, ale nie miała problemu
w kontaktach indywidualnych. Prawdę mówiąc, większość morojów nie
potrzebowała zachęty, żeby odnowić z nią przyjaźń. Nie byli aż tak płytcy, jak się z
pozoru wydawało. Lubili Lissę za to, jaka była. Minęło półtora miesiąca od
naszego powrotu, a wydawało się, że nigdy nie opuściła Akademii. Wciąż stała po
mojej stronie, broniła mojej reputacji i buntowała intrygantów przeciwko Jessemu i
Mii.
Pewnego ranka udało mi się przeniknąć do jej myśli, gdy ubierała się przed
wyjściem na śniadanie. Poświęciła co najmniej dwadzieścia minut na suszenie i
rozprostowywanie włosów. Dawno tego nie robiła. Nathalie przyglądała się jej z
zaciekawieniem ze swojego łóżka. Odezwała się, gdy Lissa nakładała makijaż.
- Idziemy dziś po lekcjach do Erin. Będziemy oglądać film. Przyłączysz się?
Często żartowałam sobie z Nathalie, bo uważałam, że jest nudziarą, ale Erin
była równie interesująca jak pusta ściana.
- Nie mogę. Obiecałam Camille, że pomogę jej rozjaśnić włosy Carly.
- Ostatnio spędzasz z nimi sporo czasu.
- Chyba tak. – Lissa przejechała tuszem po rzęsach.
- Myślałam, że ich nie lubisz.
- Zmieniłam zdanie.
- One naprawdę cię polubiły. Dawniej chętnie cię obgadywały, co nie dziwne,
bo przyjaźnią się z Mią, ale widzę, że teraz zmieniły front. Zauważyłam, że niczego
nie planują bez ciebie, a w dodatku zaczęły stawać w obronie Rose. To jakiś obłęd.
Nie chcę powiedzieć, że wierzę w głupie plotki na jej temat, ale żeby nastąpił taki
zwrot...
W paplaninie Nathalie zadźwięczała nutka podejrzliwości i Lissa czujnie ją
wychwyciła. Dziewczynie pewnie nie przyszłoby do głowy, że kuzynka używa
magicznego wpływu, ale temat był dość śliski.
- Wiesz? – Uśmiechnęła się swobodnie. – Chyba wpadnę potem do Erin.
Farbowanie włosów nie trwa długo.
Oferta zbiła Nathalie z pantałyku.
- Serio? Byłoby super. Erin skarżyła mi się ostatnio, że rzadko z nią
rozmawiasz, a ja jej powiedziałam... I tak dalej, i dalej.
Lissa bez najmniejszych zahamowań używała wpływu i odzyskiwała dawną
sympatię oraz popularność. Przyglądałam się temu w milczeniu. Zamartwiałam się,
chociaż złośliwe spojrzenia, a także plotki na mój temat wyraźnie przygasły.
- Igrasz z ogniem – szepnęłam jej do ucha któregoś razu w kaplicy. – Ktoś się
zacznie zastanawiać i zadawać pytania.
- Przesadzasz. Łaska pańska na pstrym koniu jeździ.
- Nie aż tak.
- A nie pomyślałaś, że to zasługa mojej czarującej osobowości?
- Zakładam taką możliwość. Pamiętaj jednak, że Christian z miejsca wyczuł
pismo nosem, a jego śladem mogą pójść inni.
Przerwałam, bo zauważyłam dwóch chłopaków patrzących w moją stronę.
Parsknęli głośnym śmiechem. Nawet nie zadali sobie trudu, żeby to ukryć.
Próbowałam ich zignorować w nadziei, że kapłan zacznie wreszcie odprawiać
nabożeństwo. Ale Lissa spojrzała na nich groźnie. Nie powiedziała ani słowa, lecz
wystarczył jej płomienny wzrok, żeby miny zrzedły im obu.
- Przeproście ją natychmiast – rozkazała. – I postarajcie się, żeby wam
uwierzyła.
W chwilę później chłopcy prawie klęczeli u moich stóp, błagając o
przebaczenie. Nie wierzyłam własnym oczom. Lissa użyła wpływu publicznie, i to
w kaplicy. Manipulowała dwiema osobami jednocześnie!
Winowajcy wkrótce wyczerpali zapas słów.
- Tylko na tyle was stać? — warknęła.
Źrenice rozszerzyły im się ze strachu. Za nic w świecie nie chcieli jej
rozgniewać.
- Liss – wtrąciłam pośpiesznie, dotykając jej ramienia. – Już dobrze. Przyjmuję
przeprosiny.
Wciąż spoglądała na nich srogo, ale wielkodusznie skinęła głową. Chłopcy
odetchnęli z ulgą.
No nie. Jeszcze nigdy tak bardzo nie cieszyłam się z rozpoczęcia nabożeństwa.
Czułam przez naszą więź, że przeżywa mroczną satysfakcję. To do niej nie
pasowało i wcale mi się nie podobało. Próbowałam oderwać myśli od tego, co się
wydarzyło, i zajęłam się obserwowaniem osób zgromadzonych w kaplicy.
Christian otwarcie przyglądał się Lissie. Był wyraźnie zaniepokojony. Pod-chwycił
moje spojrzenie i szybko odwrócił głowę.
Dymitr jak zwykle usiadł z tyłu i choć raz nie rozglądał się czujnie dokoła. Był
skupiony, pogrążony w modlitwie, na jego twarzy malował się niemal bolesny
wyraz. Wciąż nie rozumiałam, po co chodzi do kaplicy. Ten człowiek bez przerwy
zdawał się z kimś walczyć.
Tymczasem kapłan znowu mówił o świętym Władimirze.
- Obdarzony niezłomnym duchem, wiernie służył Bogu, który mu błogosławił.
Jego dotyk sprawiał, że chromi odzyskiwali władzę w nogach, a ociemniali wzrok.
Tam, którędy przechodził, rozkwitały kwiaty.
Moroje stanowczo powinni dorobić się więcej świętych. Uzdrawianie chromych
i ociemniałych?
Zdążyłam już zapomnieć o Władimirze. Mason wspominał, że potrafił
wskrzeszać zmarłych. Pomyślałam wtedy o Lissie. Potem miałam ważniejsze
sprawy na głowie niż rozmyślania o świętym i „pocałunku cienia". Jak mogłam to
przeoczyć? Nagle uświadomiłam sobie, że panna Karp była jedynym wampirem
poza Lissą posiadającym dar uzdrawiania. Oprócz nich był jeszcze Władimir.
- Tłumy gromadziły się wokół niego, kochali go, gotowi byli podążać drogą,
którą im wskazywał, pragnęli słuchać, jak naucza o Bogu...
Odwróciłam się i spojrzałam na Lissę. Rzuciła mi zdziwione spojrzenie.
- O co chodzi?
Nie zdążyłam wyjaśnić, bo zanim otworzyłam usta, zostałam wyprowadzona z
kaplicy. Wróciłam do swojego więzienia natychmiast po błogosławieństwie
kończącym nabożeństwo.
W pokoju od razu włączyłam Internet i zaczęłam szukać informacji o świętym
Władimirze. Nie znalazłam niczego ciekawego. Zaklęłam pod nosem. Mason
przerzucił wszystkie pozycje w bibliotece i też twierdził, że niewiele tego jest. Nie
widziałam rozwiązania. Jak dowiedzieć się czegokolwiek o tym starym świętym?
A może jednak istniał sposób. Co takiego mówił Christian podczas pierwszego
spotkania z Lissą?
„Tam leży stary kufer pełen rękopisów błogosławionego szaleńca, świętego
Władimira".
Stary magazyn na poddaszu kaplicy. To w nim znaj-dują się rękopisy. Christian
pokazał Lissie jakiś kufer. Muszę tam dotrzeć, ale jak? Nie mogę poprosić księdza.
Jak zareagowałby na wiadomość, że uczniowie wchodzą na strych? Christian
straciłby przeze mnie swój azyl. A może to jego trzeba poprosić o pomoc?
Była niedziela, nie zobaczę go do następnego dnia. Nie wiedziałam, czy w ogóle
uda mi się z nim porozmawiać na osobności.
Idąc później na trening, wstąpiłam do kuchni po ciastko zbożowe. Po drodze
minęłam dwóch nowicjuszy, Milesa i Anthony'ego. Miles gwizdnął na mój widok.
- Jak leci, Rose? Czujesz się samotna? Potrzebujesz towarzystwa?
Anthony się roześmiał.
- Nie mogę cię ugryźć, ale poza tym dam ci wszystko, czego pragniesz.
Musiałam przejść przez drzwi, które blokowali. Prze-pchnęłam się między nimi,
a wtedy Miles chwycił mnie w pasie i położył rękę na mojej pupie.
- Łapy precz od mojego tyłka, albo zmasakruję ci gębę – warknęłam i
odskoczyłam od niego. Niestety, wpadłam na Anthony'ego.
- Daj spokój – zaczął. – Sądzę, że dwóch facetów naraz nie stanowi dla ciebie
problemu. W tej chwili usłyszałam czyjś głos.
- Zabierajcie się stąd albo to ja uporam się z obydwoma za jednym zamachem.
To był Mason. Mój bohater.
- Już to widzę, Ashford – zaśmiał się Miles.
Był wyższy. Odsunęłam się, a on stanął przed Masonem. Anthony stracił
zainteresowanie moją osobą i czekał, czy dojdzie do bójki.
Powietrze zgęstniało od testosteronu, potrzebowałam maski gazowej.
- Ty też ją bzykasz? – zaciekawił się Miles. – I co, nie lubisz się dzielić?
- Jeszcze jedno słowo na jej temat, a ukręcę ci łeb.
- Dlaczego? Przecież to zwykła tania dziwka...
Mason dobrze wymierzył cios. Nie skręcił mu karku, nie widziałam też krwi, ale
Miles zwinął się z bólu. Chłopak wybałuszył oczy i runął na przeciwnika. Nagle
wszyscy zamarliśmy na skrzypnięcie drzwi w holu. Nowicjusze mieli surowy zakaz
wszczynania bójek.
- Nadchodzi straż. – Mason skrzywił się w uśmiechu. – Chcecie, żeby się
dowiedzieli o bójce z dziewczyną?
Miles i Anthony wymienili spojrzenia.
- Dobra – rzucił Anthony. – Idziemy. Nie mamy czasu.
Miles niechętnie ruszył za nim.
- Jeszcze cię dopadnę, Ashford.
Kiedy odeszli, zwróciłam się do Masona.
- Bójka z dziewczyną?
- Proszę bardzo.
- Nie potrzebowałam pomocy.
- Jasne. Poradziłabyś sobie.
- Po prostu mnie zaskoczyli. Szybko bym się pozbierała.
- Słuchaj, nie odgrywaj się na mnie za ich chamskie zaczepki.
- Nie lubię być traktowana jak... dziewczyna.
- Jesteś dziewczyną. A ja chciałem tylko pomóc.
Zerknęłam na niego i stwierdziłam, że mówi szczerze, bez złych zamiarów. Nie
powinnam się wyzłośliwiać. Miałam i bez tego wystarczająco wielu wrogów.
- No... dziękuję. Przepraszam, że na ciebie napadłam.
Pogadaliśmy chwilę i udało mi się wyciągnąć od niego najnowsze plotki
rozpowszechniane w szkole. Mason zauważył, że Lissa zyskała lepszą pozycję, ale
nie widział w tym niczego dziwnego. A ja dostrzegłam, że patrzy na mnie z
zachwytem. Zrobiło mi się smutno, bo nie odwzajemniałam jego uczuć. Nawet
poczułam się winna. Zastanawiałam się, jak by to było, gdybym zaczęła się z nim
umawiać. Mason był zabawny, miły i przystojny. Dobrze się dogadywaliśmy.
Dlaczego wciąż wdawałam się w głupie romanse z innymi chłopakami, skoro
miałam pod ręką idealnego kandydata, któremu na mnie zależało? Czemu nic do
niego nie czułam? Odpowiedź pojawiła się natychmiast. Nie mogłam zostać
dziewczyną Masona, ponieważ mężczyzna, którego pragnęłam trzymać w
ramionach i słuchać, jak szepcze mi do ucha prowokujące rzeczy, miał rosyjski
akcent.
Mason nadal wpatrywał się we mnie, nieświadomy myśli, które krążyły mi po
głowie. Widząc, jak bardzo jest zaangażowany, pomyślałam, że mogłabym to
wykorzystać. Z lekkim poczuciem winy zamieniłam rozmowę w niewinny flirt,
obserwując jednocześnie, jak chłopak się rozpromienia.
Oparłam się plecami o ścianę tuż obok niego, tak żeby nasze ramiona się
stykały, i posłałam mu leniwy uśmieszek.
- Wiesz, że nie podoba mi się twoje chojractwo, ale porządnie ich wystraszyłeś.
Przyznaję, że prawie było warto.
- Nie podoba ci się?
Przesunęłam palcami po jego ramieniu.
- Uważam, że to seksowne, ale mało praktyczne.
Roześmiał się.
- Nieprawda. – Ujął mnie za rękę i znacząco popatrzył w oczy. – Czasem fajnie
jest dać się uratować.
Myślę, że ci się to podobało, tylko nie chcesz się przyznać.
- A ja myślę, że podnieca cię ratowanie dziewic, tylko nie chcesz się przyznać.
- Nie masz pojęcia, co mnie podnieca. A ratowanie damulek takich jak ty jest
sprawą honoru – zapewnił górnolotnie.
Powstrzymałam się, żeby nie wymierzyć mu kuksańca za tę „damulkę".
- Udowodnij to. Zrób coś dla mnie zupełnie bezinteresownie.
- Proszę bardzo – zapewnił bez wahania. – Powiedz tylko co.
- Chciałabym, żebyś przekazał wiadomość Christianowi.
Zapał Masona wyraźnie ostygł.
- Komu? Nie mówisz poważnie.
- Owszem. Całkiem poważnie.
- Rose... Nie mogę z nim rozmawiać. Przecież wiesz.
- Sądziłam, że chciałeś mi pomóc. Twierdziłeś, że ratowanie „damulek" jest dla
ciebie kwestią honoru.
- Nie widzę związku.
Posłałam mu najgorętsze spojrzenie, na jakie było mnie stać. Zaczął topnieć.
- Co mam mu przekazać?
- Że potrzebuję rękopisów świętego Władimira. Tych, które leżą w skrzyni.
Chciałabym, żeby mi je przyniósł jak najszybciej. Powiedz, że to dla Lissy. I
przekaż mu, że skłamałam tamtego wieczoru po bankiecie... — zawahałam się. —
Przeproś go w moim imieniu.
- Nic z tego nie rozumiem.
- Nie musisz. Wystarczy, że spełnisz moją prośbę – znów przywdziałam
uśmiech królowej piękności.
Podziałało. Mason zapewnił mnie, że zrobi, co w jego mocy, i poszedł na lunch,
a ja ruszyłam w stronę sali gimnastycznej.

Rozdział XV
MASON DOTRZYMAŁ SŁOWA. ODNALAZŁ MNIE następnego dnia przed
lekcjami. Taszczył pudło pełne książek.
- Mam – wysapał. – Szybko, bierz je, zanim cię przyłapią na rozmowie ze mną.
O rany! Pudło było naprawdę ciężkie.
- Dostałeś je od Christiana?
- Tak. Udało mi się z nim porozmawiać w cztery oczy. Ma klasę, zauważyłaś?
- Rzeczywiście! – Nagrodziłam go zniewalającym uśmiechem. – Dzięki. To
wiele dla mnie znaczy.
Zatargałam inkunabuły do pokoju, świadoma, jakie zdziwienie musiałam
budzić. Nie było tajemnicą, że nie znoszę się uczyć. Tymczasem zamierzałam
poświęcić sporo czasu na ślęczenie nad zakurzonymi rękopisami z czternastego
wieku. Kiedy otworzyłam pierwszą księgę, odkryłam, że musiała być wielokrotnie
przepisywana. Stary manuskrypt nie przetrwałby do naszych czasów w tak dobrym
stanie.
Przeglądając kolejne tomy, zauważyłam, że można je podzielić na trzy
kategorie: te, które stworzono po śmierci świętego, odpisy powstałe za jego życia
oraz dziennik, który prowadził on sam. Co takiego mówił Mason o źródłach
pierwotnych i wtórnych? W każdym razie najbardziej zależało mi na drugiej i
trzeciej grupie.
Kopiści unowocześniali język, dzięki czemu nie mu-siałam łamać sobie głowy
nad staroangielskim. Zapewne pierwotnie były napisane po rosyjsku. Święty
Władimir żył w starym kraju.

Dziś uzdrowiłem matkę Sawy cierpiącą na dokuczliwe bóle żołądka.


Dolegliwości ustąpiły, ale Bóg uznał, że moje dzieło ma swoją cenę. Jestem
osłabiony, kręci mi się w głowie i miewam szalone myśli. Dziękuję Bogu za Annę
Pocałunek Cienia. Bez niej nie przetrwałbym.
Znowu ta Anna. I pocałunek cienia. Wciąż o niej wspomina. Władimir pisywał
głównie długie kazania, podobne do tych, których wysłuchiwałam w kaplicy.
Nudziarstwo, ale zdarzały się jednak fragmenty przypominające zwykły dziennik,
w którym odnotowywał wydarzenia. Jeśli pisał prawdę, miał pełne ręce roboty.
Wciąż kogoś uzdrawiał: chorych, rannych, nawet rośliny. Przywracał do życia
uschnięte zboże w czasach suszy. Czasem sprawiał, że kwiaty rozkwitały na jego
prośbę, takie miewał kaprysy.
Im dłużej czytałam, tym bardziej nabierałam przekonana, że Anna stała się dla
niego prawdziwym darem, bo Władimir był strasznie roztrzepany. Korzystanie z
danejmu mocy osłabiało go. Popadał w zmienne nastroje, przechodząc od ataków
gniewu do przygnębienia. Obwiniał o to demony, ale dla mnie było oczywiste, że
to depresja.
W którymś miejscu wyznał, że usiłował targnąć się na swe życie. Powstrzymała
go Anna.
W innej księdze, napisanej przez naocznego świadka, przeczytałam:

Wielu uważa, że moc świętego Władimira przekazywana wiernym jest


prawdziwym cudem. Moroje i dampiry gromadzą się wokół niego i słuchają jego
słów, szczęśliwi, że mogą z nim przebywać. Niektórzy powiadają, że to nie duch go
nawiedza, ale szaleństwo. Większość jednak wielbi świętego i gotowa jest zrobić
wszystko, o co poprosi. W taki oto sposób
Bóg naznacza swoich pomazańców i jeśli czasem nękają ich omamy albo
rozpacz, jest to niewielka ofiara za wielkie dobro i wpływ, jaki święty roztacza
wokół siebie.

Ta ocena przypominała słowa kapłana podczas kazań w szkolnej kaplicy,


zrozumiałam jednak, że święty był obdarzony czymś więcej niż tylko „charyzmą
przywódcy". Ludzie go uwielbiali, zrobiliby dla niego wszystko. Byłam
przekonana, że Władimir używał magii wpływu. W tamtych czasach nie cofała się
przed tym większość morojów, zakaz ustanowiono znacznie później. Nie wolno
było jedynie manipulować innymi wampirami ani dampirami. Trudno byłoby
zresztą tego dokonać, Lissa stanowiła wyjątek.
Zamknęłam książkę i oparłam się o łóżko. Władimir uzdrawiał rośliny i
zwierzęta. Używał wpływu na duże grupy ludzi. Wszystko wskazywało na to, że
nadmierne korzystanie z tej mocy wpędziło go w obłęd i depresję.
Jakby tego było mało, wszyscy nazywali jego strażniczkę „Pocałunkiem
Cienia". To określenie nie dawało mi spokoju od chwili, w której usłyszałam je po
raz pierwszy...

„Nosisz pocałunek cienia! Musisz się o nią troszczyć!".


Te słowa wykrzyczała panna Karp, zaciskając palce na rękawie mojej bluzki
i popychając mnie do Lissy. Wy-darzyło się to nocą przed dwoma laty, kiedy
poszłam do głównej sali w górnej części szkoły, żeby zwrócić książkę. Zbliżała się
pora ciszy nocnej i korytarze były puste. Usłyszałam głośny hałas, a zaraz potem
nadbiegła panna Karp. Była bardzo poruszona, miała półprzytomne spojrzenie.
Pchnęła mnie na ścianę i nie puszczała.
- Rozumiesz?
Znałam techniki walki i pewnie bez trudu mogłabym się wyswobodzić, ale
zastygłam w bezruchu pod wpływem szoku.
- Nie.
- Idą po mnie. Po nią też przyjdą.
- Po kogo?
- Po Lissę. Musisz ją chronić. Im częściej będzie tego używała, tym gorzej dla
niej. Powstrzymaj ją, Rosę. Powstrzymaj ją, zanim się dowiedzą, bo wtedy i ją
zabiorą. Musisz zabrać ją pierwsza.
- Ja... Nie rozumiem. Skąd mam ją zabrać? Z Akademii?
- Tak! Musicie uciekać. Łączy was więź. Wszystko zależy od ciebie. Zabierz ją
stąd.
W pierwszej chwili pomyślałam, że jest szalona. Nikt dobrowolnie nie
opuszczał Akademii. A jednak im dłużej trzymała mnie w uścisku, patrząc mi
prosto w oczy, tym bardziej traciłam zdolność rozumowania. Mąciła mi w głowie. I
nagle wydało mi się, że panna Karp ma absolutną rację. Tak. Musiałam zabrać stąd
Lissę, zabrać ją...
Usłyszałam tupot nóg w korytarzu i zza rogu wypadła na nas gromada
strażników. Nie znałam ich, przybyli z zewnątrz. Oderwali pannę Karp ode mnie,
mimo że zaciekle się broniła. Któryś zapytał, czy nic mi nie jest. Nie
odpowiedziałam. Nie mogłam oderwać wzroku od nauczycielki.
- Nie pozwól jej używać mocy! — krzyczała. — Ocal ją. Musisz ją ocalić przed
nią samą!
Później wytłumaczono mi, że panna Karp jest chora i została umieszczona tam,
gdzie będzie mogła dojść do siebie. Zapewniano, że jest bezpieczna i ma dobrą
opiekę. Wkrótce wyzdrowieje.
Ale tak się nie stało.
Wróciłam do rzeczywistości. Popatrzyłam na stos książek leżących przede mną
i usiłowałam poukładać sobie w głowie wszystkie informacje. Lissa. Panna Karp.
Święty Władimir.
Co powinnam zrobić?
Z rozmyślań wyrwało mnie pukanie do drzwi. Zdziwiłam się, bo nikt mnie nie
odwiedzał od chwili, w której zostałam zawieszona. Na korytarzu stał Mason.
- Dwa razy w ciągu dnia? – spytałam. – Jak ci się udało tu dostać?
Uśmiechnął się szeroko.
- Ktoś wrzucił zapaloną zapałkę do kosza na śmieci w łazience. Prawdziwe
nieszczęście. Strażnicy mają pełne ręce roboty. Chodź, porywam cię.
Pokręciłam głową. Podpalenie kosza na śmieci, żeby tylko mnie zobaczyć? No,
no. To samo zrobił wcześniej Christian.
- Przykro mi, ale teraz nie dam się uratować. Jeśli mnie złapią...
- Lissa mnie przysłała.
Zamilkłam i poszłam za nim. Mason zaprowadził mnie do dormitorium
morojów i jakimś cudem przeszmuglował do pokoju Lissy. Zastanawiałam się, czy
i tutaj nagle wybuchł pożar w łazience.
Impreza trwała w najlepsze. Lissa, Camille, Carly, Aaron oraz kilkoro
arystokratów bawiło się, słuchali głośnej muzyki i podawali sobie z rąk do rąk
butelkę whisky.
Nie zauważyłam Mii ani Jessego. Nathalie siedziała z boku, wyraźnie
zdezorientowana. Nie wiedziała, jak się zachować.
Lissa zachwiała się lekko, zdążyła już sporo wypić.
- Rose! – Obróciła się do Masona z uroczym uśmiechem. – Dostarczyłeś ją.
Chłopak ukłonił jej się w pas.
- Jestem na twoje rozkazy.
Miałam nadzieję, że się zgrywa, a nie jest dowodem działania wpływu Lissy,
która objęła mnie i przyciągnęła do kręgu.
- Przyłącz się do nas.
- Co świętujemy?
- Nie mam pojęcia. Twoją ucieczkę?
Kilka osób uniosło w górę plastikowe kubki, wznosząc toast na moją cześć.
Xander Badica napełnił dwa kubki i podał Masonowi oraz mnie. Przyjęłam drinka
z uśmiechem, chociaż wciąż czułam się tu nie na miejscu. Jeszcze niedawno
potraktowałabym imprezę jako okazję do świetnej zabawy i opróżniłabym kubek
jednym haustem. Teraz jednak miałam poważne sprawy na głowie. Nie spodobało
mi się, że arystokraci traktują Lissę jak jakąś boginię. W dodatku zdawali się nie
pamiętać, że zostałam oskarżona o oddawanie krwi podczas seksu.
Zauważyłam, że mimo uśmiechów i pozorów dobrej zabawy Lissa była głęboko
nieszczęśliwa.
- Skąd macie whisky? – spytałam.
- Od pana Nagya – wyjaśnił Aaron. Wszyscy wiedzieli, że pan Nagy pije na
umór po lekcjach. Chował alkohol po kątach, ale uczniowie zawsze potrafili go
znaleźć.
Lissa oparła się na ramieniu dawnego chłopaka.
- Aaron pomógł mi włamać się do jego pokoju i zabrać parę butelek ukrytych na
dnie szafy.
Wszyscy parsknęli śmiechem, zaś Aaron utkwił w Lissie pełne uwielbienia
spojrzenie. Pomyślałam, że wobec niego akurat nie musiała używać wpływu.
Wciąż za nią szalał. Nic się w tej kwestii nie zmieniło.
- Dlaczego nie pijesz? – szepnął mi do ucha Mason chwilę później.
Zerknęłam ze zdziwieniem na swój nietknięty kubek.
- Sama nie wiem. Myślę, że strażnicy nie powinni pić w obecności
podopiecznych.
- Jeszcze nie została twoją podopieczną! Nie jesteś strażniczką i to się jeszcze
długo nie zmieni. Skąd u ciebie ten nagły przypływ poczucia odpowiedzialności?
Nie uważałam, że przesadzam z czujnością. Przypomniało mi się, co mówił
Dymitr na temat równowagi miedzy zabawą a obowiązkiem. Intuicja
podpowiadała, że nic wolno mi oddawać się rozrywkom, w czasie kiedy Lissa jest
tak bezbronna. Wygramoliłam się z ciasnego miejsca między nią a Masonem i
przysiadłam obok Nathalie.
- Cześć, Nat, jesteś dziś bardzo milcząca.
Uniosła kubek. Był pełny, tak jak mój.
- Ty też.
Roześmiałam się cicho.
- Masz rację.
Przechyliła głowę i obserwowała Masona oraz pozostałych, jak badacz
oglądający ciekawe okazy. Od czasu mojego przybycia wypili jeszcze więcej i
wygłupiali się ponad wszelką miarę.
- Dziwne, prawda? Zwykle ty znajdowałaś się w centrum uwagi, a teraz Lissa
przejęła ster.
Zaskoczyła mnie.
- Chyba tak.
- Hej, Rose. – Xander omal nie rozlał drinka, podchodząc do mnie. – Opowiedz
nam, jak było.
- Co masz na myśli?
- Jak to jest, kiedy się kogoś karmi krwią?
Zapadła cisza. Czekali, co powiem.
- Ona tego nie robiła! – zawołała Lissa ostrzegawczym tonem. – Mówiłam
wam.
- Tak, tak, wiemy, o co naprawdę chodziło z Jessem i Ralfem. Ale karmiła cię
podczas ucieczki, prawda?
- Daj spokój! – syknęła Lissa. Wpływ oddziaływał najmocniej przy kontakcie
wzrokowym, a Xander patrzył na mnie.
— Nie potępiam cię, Rose. Nie miałyście innego wyjścia. Nie twierdzę, że
jesteś karmicielką. Chcę się tylko dowiedzieć, jak to jest. Danielle Szelsky
pozwoliła mi się kiedyś ukąsić. Mówiła potem, że nic nie czuła.
Dziewczyny głośno westchnęły. Picie krwi dampirów w połączeniu z seksem
było uważane za czyn haniebny; gdyby zdarzyło się między morojami,
oznaczałoby kanibalizm.
- Kłamiesz – zarzuciła mu Camille.
- Wcale nie. Ukąsiłem ją tylko raz. Nie czuła przy tym rozkoszy jak karmiciele.
A ty? – Xander objął mnie ramieniem. – Podobało ci się?
Lissa siedziała nieruchomo z pobladłą twarzą. Alkohol stłumił jej emocje, ale
wiedziałam, co czuje.
Przeniknęły do mnie jej mroczne, pełne lęku myśli, pod którymi krył się gniew.
Lissa – w przeciwieństwie do mnie – zwykle panowała nad sobą, jednak zdarzały
się sytuacje, kiedy traciła kontrolę. Przypomniałam sobie incydent, który miał
miejsce na imprezie, kilka tygodni po zniknięciu panny Karp.
Greg Daszków, daleki kuzyn Nathalie, urządzał przyjęcie w swoim pokoju. Jego
rodzice musieli mieć koneksje, bo chłopak dostał największy pokój, jakim
dysponowało dormitorium. Greg przyjaźnił się z bratem Lissy i entuzjastycznie
przejął po nim obowiązek wprowadzenia młodszej siostry na salony. Okazało się,
że jest również zainteresowany moją skromną osobą, i przez cały wieczór świetnie
się razem bawiliśmy. Zaproszenie ze strony starszego członka królewskiego rodu
było dla mnie wyróżnieniem.
Tamtej nocy sporo wypiłam, ale nie traciłam Lissy z oczu. Wiedziałam, że nie
przepada za tłumnymi imprezami. Na szczęście nikt tego nie zauważał, ponieważ
umiała robić dobre wrażenie i skrywać prawdziwe emocje. Alkohol mącił mi w
głowie i nie odbierałam jej uczuć tak wyraźnie jak zazwyczaj, ale nie
przejmowałam się tym, póki wydawało się, że dobrze sobie radzi.
Całowałam się z Gregiem, kiedy coś odwróciło jego uwagę. Podniósł głowę i
zerkał mi przez ramię. Siedzieliśmy na fotelu, ja na jego kolanach, więc
wychyliłam się, żeby zobaczyć, co go tak zainteresowało.
- Co się dzieje?
Greg pokręcił głową z rozbawieniem.
- Wade przyprowadził karmicielkę.
Zobaczyłam Wade'a Vodę stojącego przy wejściu.
Obejmował wiotką dziewczynę mniej więcej w moim wieku. Była ładna, z
falującymi jasnymi włosami i porcelanową cerą, bardzo bladą na skutek utraty
krwi. Podeszło do nich kilku morojów, których również karmiła. Śmiali się i
dotykali jej twarzy i włosów.
- Oddała dziś już za dużo krwi – zauważyłam, widząc jej bladość i
nieprzytomne spojrzenie.
Greg przesunął ręką po mojej szyi i obrócił mnie do siebie.
- Nie zrobią jej krzywdy.
Znów zaczęliśmy się całować, kiedy poczułam, że ktoś klepie mnie w ramię.
- Rose.
Zobaczyłam Lissę. Zaniepokoiłam się wyrazem jej twarzy, nie wiedziałam, co
czuje. Wszystkiemu winne było piwo. Zsunęłam się z kolan Grega.
- Dokąd to? – spytał.
- Zaraz wracam. – Odciągnęłam Lissę na bok, żałując, że nie jestem trzeźwa. —
Co się stało?
- Spójrz na nich.
Wskazała głową grupkę skupioną wokół karmicielki. Na jej szyi wyraźnie
odznaczały się małe czerwone ranki. Chłopcy urządzili sobie grupowe karmienie,
jeden po drugim. Wygłaszali przy tym niewybredne komentarze, a dziewczyna
była tak oszołomiona, że nie zwracała na to uwagi.
- Tak nie wolno – szepnęła Lissa.
- Jest karmicielką. Nikt im nie zabroni.
Spojrzała błagalnie.
- Nawet ty?
Opiekowałam się Lissą od dziecka, to mnie przypadła rola tej agresywnej. A
teraz stała przede mną zdenerwowana i przybita, z nadzieją, że coś zrobię. Nie
mogłam znieść jej wzroku. Kiwnęłam niepewnie głową i podeszłam do grupki
wampirów.
- Taki jesteś wygłodzony, że musisz upijać dziewczyny, żeby się zaspokoić,
Wade? – spytałam.
Chłopak podniósł głowę.
- A co? Skończyłaś z Gregiem i masz ochotę na coś więcej?
Oparłam ręce na biodrach, starając się wyglądać groźnie, choć, prawdę mówiąc,
po tej ilości alkoholu, jaką wypiłam, ogarniały mnie mdłości.
- Nie ma takiego narkotyku, po którym chciałabym się do ciebie zbliżyć –
oświadczyłam, a jego kumple ryknęli śmiechem. – Może powinieneś spróbować z
lampą. Jest doskonale obojętnym przedmiotem, więc nawet ciebie powinna
zadowolić. Zostaw ją. – Po tych słowach rechot stał się jeszcze głośniejszy.
- Pilnuj swego nosa – syknął Wade. – To tylko przekąska.
Traktowanie karmicieli jako pożywienia było gorsze niż nazywanie dampirzyc
dziwkami sprzedającymi krew.
- Tu nie jadłodajnia. Nikt nie chce na to patrzeć.
- Racja – odezwała się któraś ze starszych dziewczyn. – To ohydne.
Przytaknęło jej kilka innych dziewcząt. Wade rozejrzał się po pokoju, a potem
przeniósł ciężki wzrok na mnie.
- W porządku. Nie musicie na to patrzeć. Idziemy – szarpnął dziewczynę, która
wyszła za nim, słaniając się na nogach. Jęczała cicho.
- To wszystko, co mogłam zrobić – powiedziałam Lissie.
Wpatrywała się we mnie z przerażeniem.
- Teraz zabierze ją do swojego pokoju i kto wie, co jej jeszcze zrobi.
- Liss, mnie też się to nie podoba, ale przecież nie pobiegnę za nimi – potarłam
czoło. – Mogłabym go uderzyć, chociaż obawiam się, że prędzej zwymiotuję.
Twarz Liss pociemniała, przygryzła wargę.
- Nie wolno mu tego robić.
- Przykro mi.
Wróciłam do Grega z niejasnym poczuciem winy. Tak jak Lissę, mnie również
oburzało wykorzystywanie karmicielek. Niektórzy moroje uważali, że wszystko im
wolno, nawet w kontakcie z dampirkami. Wiedziałam jednak, że tego wieczoru nic
nie zdziałam. Tymczasem Greg obrócił mnie, żeby mieć lepszy dostęp do mojej
szyi. Dopiero po chwili zorientowałam się, że Liss zninęła. Oderwałam się od
Grega i rozglądałam po pokoju.
- Gdzie jest Lissa?
Wyciągnął do mnie rękę.
- Pewnie poszła do łazienki.
Nic nie czułam. Alkohol mnie otępił. Wyszłam na korytarz i westchnęłam z
ulgą, kiedy przycichła muzyka. Usłyszałam przytłumione odgłosy dochodzące z
pokoju w głębi korytarza. Drzwi były uchylone, pchnęłam je i zajrzałam do środka.
Karmicielka kuliła się ze strachu w kącie pokoju. Pośrodku stała Lissa z rękami
skrzyżowanymi na piersiach. Wyglądała strasznie. Wpatrywała się w Wade'a,
hipnotyzując go wzrokiem. Chłopak trzymał w rękach kij bejsbolowy, z którego
wyraźnie już zdążył zrobić użytek. Pomieszczenie było zdemolowane. Widziałam
roztrzaskane półki, sprzęt stereofoniczny, lustro...
- Wybij też okno – poradziła Lissa słodkim głosem.
- Zrób to. Co ci szkodzi?
Wade poruszał się jak w transie. Podszedł do wielkie-go okna z zamalowanymi
szybami. Przyglądałam mu się z przerażeniem, kucając, kiedy zamachnął się i
uderzył kijem w szkło. Rozprysło się na drobne kawałki, wpuszczając do ciemnego
pomieszczenia jasne promienie porannego słońca. Wadę zamrugał, kiedy go
oślepiło, ale nie uciekał.
- Lissa! – wykrzyknęłam. – Już dosyć. Każ mu przestać.
- Powinien był opamiętać się wcześniej.
Nie poznawałam jej. Jeszcze nigdy nie widziałam Lissy tak wzburzonej, nie
podejrzewałam, że jest w ogóle do tego zdolna. Wiedziałam, co robi. Od razu się
zorientowałam. Użyła wpływu. Jeszcze chwila i każe mu zrobić sobie samemu
krzywdę.
- Proszę cię, Lisso. Odpuść mu. Proszę.
Choć zamroczona alkoholem, poczułam jednak falę jej emocji. Były tak
intensywne, że mogły mnie zmiażdżyć. Mroczne. Gniewne. Bezlitosne. Nie
mogłam uwierzyć, że stoję przed cichą, słodką Lissą, jaką znałam od czasów
przedszkolnych. Prawie nie poznawałam przyjaciółki.
Przestraszyłam się.
- Przestań – powtórzyłam. – On nie jest tego wart. Puść go.
Nie patrzyła na mnie. Koncentrowała się wyłącznie na ofierze. Wadę powoli
podniósł kij i skierował go na siebie.
- Liss – błagałam. O Boże. Musiałam ją unieszkodliwić. – Nie rób tego.
- Powinien był się opamiętać – powtórzyła spokojnie. Kij znieruchomiał.
Jeszcze chwila i Wade wymierzy sobie cios prosto w głowę. – Nie wolno mu było
tego robić. Ludzie nie powinni tak traktować siebie nawzajem.
Nawet karmicieli.
- Spójrz – powiedziałam łagodnie. – Przeraziłaś ją.
Zerknęła na dziewczynę, która wciąż kuliła się w kącie ze strachu. Obejmowała
się ramionami. Miała wielkie niebieskie oczy. Słońce oświetlało jej twarz zalaną
łzami. Łkała, dygocząc z przerażenia.
Czułam, że Lissa, pozornie niewzruszona, toczy ze sobą walkę. Mimo
zaślepienia gniewem nie chciała krzywdzić Wade'a. Skrzywiła się i zacisnęła
powieki. Sięgnęła prawą ręką do lewego nadgarstka i wbiła weń palce, rozdrapując
skórę paznokciami. Ból otrzeźwił ją.
Przerwała urok. Kij bejsbolowy upadł na podłogę, a chłopak ocknął się i
rozglądał nieprzytomnie po pokoju. Ulżyło mi. W korytarzu rozległ się tupot
kroków. Zostawiłam drzwi otwarte i hałas zaniepokoił strażników. Kilku
opiekunów dormitorium wtargnęło do środka. Zatrzymali się przy wejściu na
widok zdemolowanego wnętrza.
- Co tu się stało?
Popatrzyliśmy na siebie. Wadę najwyraźniej nic nie rozumiał. Patrzył na ściany,
kij leżący na podłodze, a potem przeniósł wzrok na Lissę i na mnie.
- Ja nie wiem... Nie mogę... – Całą złość skupił na mnie. – To twoja wina! Nie
pozwalałaś nam się napić!
Strażnicy patrzyli pytająco i w jednej chwili podjęłam decyzję.
„Musisz ją chronić. Im częściej będzie używać mocy, tym gorzej dla niej.
Powstrzymaj ją, Rosę. Powstrzymaj, zanim się zorientują i zabiorą ją stąd. Musisz
zabrać ją pierwsza".
Przypomniało mi się błagalne spojrzenie panny Karp. Odwróciłam się i
popatrzyłam hardo na Wade'a. Wiedziałam, że nikt nie będzie kwestionował moich
słów, podobnie jak nie przyjdzie im do głowy podejrzewać Lissę.
- Cóż, gdybyś ją puścił – powiedziałam spokojnie – nie musiałabym tego robić.
„Ocal ją. Ocal ją przed nią samą".
Zrezygnowałam z alkoholu. Nie spuszczałam Lissy z oka. Dwa dni później,
kiedy groziło mi zawieszenie w prawach ucznia za „zniszczenie cudzej własności",
uciekłyśmy z Akademii.
Teraz, widząc jej gniewne spojrzenie utkwione w Xanderze, który wciąż mnie
obejmował, nie byłam pewna, jak daleko może się posunąć. Sytuacja za bardzo
przypominała tamte wydarzenia, żebym mogła pozwolić sobie na ryzyko.
- Tylko parę kropel – ciągnął Xander. – Nie wypiję dużo. Chcę się przekonać,
jak smakuje dampir. Nikt nie będzie oponował.
- Zostaw ją – warknęła Lissa.
Wyśliznęłam się spod jego ramienia i uśmiechnęłam beztrosko, usiłując obrócić
wszystko w żart.
- Daj spokój, Xander — powiedziałam. – Musiałam uderzyć ostatnio faceta,
który chciał tego samego, a jesteś o wiele ładniejszy od Jessego. Byłoby szkoda.
- Ładniejszy? – powtórzył. – Jestem diabelnie seksowny, a nie ładny.
Carly parsknęła śmiechem.
- Właśnie, że ładny. Todd mówił mi, że używasz francuskiego żelu do włosów.
Xander był tak pijany, że łatwo dał się podpuścić i teraz zapalczywie bronił
swojego honoru. Napięcie rozwiało się i znów wszyscy dobrze się bawili.
Popatrzyłyśmy na siebie z Lissą. Dostrzegłam w jej oczach ulgę. Uśmiechnęła
się do mnie i skinęła głową z wyrazem wdzięczności, a potem zajęła się Aaronem.

ROZDZIAŁ XVI
NASTĘPNEGO DNIA DOTARŁO DO MNIE, jak bardzo zmieniła się sytuacja
od czasu, gdy Jesse i Ralf zaczęli rozpuszczać plotki. Wciąż zdarzały się szeptanki
i chichoty na mój widok, ale za to przyjaciele Lissy okazywali mi wiele sympatii i
nawet od czasu do czasu stawali w mojej obronie.
W sumie budziłam coraz mniejsze zainteresowanie, ponieważ w szkole
wybuchła nowa sensacja.
Lissa i Aaron.
Mia dowiedziała się o nocnej imprezie i strasznie się wściekła, że Aaron nie
zabrał jej ze sobą. Napadła na niego i wykrzyczała, że jeśli nadal mają być razem,
ma natychmiast zerwać kontakt z Lissa. Aaron stwierdził, że ich związek nie ma
przyszłości, i odszedł.
Rzucił Mię jeszcze tego ranka.
Od tej pory nie rozstawał się z Lissa. Widywano ich przytulonych na
korytarzach i w kafeterii. Patrzyli sobie w oczy, roześmiani i rozgadani. Czułam
przez naszą więź, że Lissa jest nim średnio zainteresowana, chociaż wpatrywała się
w niego roziskrzonym wzrokiem, jakby był ósmym cudem świata. Biedak nie
wiedział, że dziewczyna robi to na pokaz. Sprawiał wrażenie, jakby chciał
zbudować świątynię u jej stóp.
A ja? Rozchorowałam się.
Moje dolegliwości niewiele jednak znaczyły w porównaniu z tym, co działo się
z Mią. Podczas lunchu usiadła jak najdalej od nas i patrzyła prosto przed siebie,
ignorując wszelkie próby pocieszania przez przyjaciółki. Na jej bladych,
pucołowatych policzkach wystąpiły rumieńce. Zauważyłam też czerwone obwódki
wokół oczu. Kiedy ją mijałam, nie rzuciła żadnej kąśliwej uwagi pod moim
adresem. Nawet nie spojrzała w moją stronę. Lissa odniosła miażdżące
zwycięstwo, a przecież to Mia odgrażała się, że nas zniszczy.
Jedyną osobą bardziej nieszczęśliwą od niej był Christian. W przeciwieństwie
do Mii bez przerwy przyglądał się szczęśliwej parze z jawną nienawiścią.
Oczywiście nikt poza mną tego nie zauważył.
Widząc, że Lissa i Aaron, całkowicie sobą zajęci, nie potrzebują niczyjego
towarzystwa, zjadłam szybko i poszłam do panny Carmack, nauczycielki
podstawowej wiedzy o żywiołach. Od dawna chciałam ją o coś spytać.
- Rose, co cię sprowadza? – zdziwiła się na mój widok, chociaż nie okazała
zniecierpliwienia ani złości, którą od jakiegoś czasu widziałam w oczach innych
nauczycieli.
- Chciałabym dowiedzieć się czegoś o... magii.
Uniosła brwi. Nowicjusze nie mieli zajęć z tej dziedziny.
- Proszę bardzo. A czego konkretnie?
- Wysłuchałam ostatnio kazania o świętym Władimirze. Ciekawa jestem, w
jakim żywiole się specjalizował.
Nauczycielka się zamyśliła.
- Dziwne. Jest tak sławną postacią, a nigdy się o tym nie wspomina. Nie
specjalizuję się w tej materii, ale w żadnej z opowieści na jego temat nie słyszałam,
żeby posługiwał się magią żywiołów. Może po prostu nikt o tym nie napisał.
- A uzdrawianie? — naciskałam. – Czy istnieje żywioł, który pozwala
uzdrawiać innych?
- Nic mi o tym nie wiadomo. – Uśmiechnęła się lekko. – Wyznawcy twierdzą,
że Władimir uzdrawiał dzięki mocy zesłanej mu przez Boga. We wszystkich
pismach powtarza się jedno określenie: że był „napełniony duchem".
- Czy jest możliwe, że nie miał żadnej specjalizacji?
Uśmiech panny Carmack zgasł.
- Rose, czy na pewno chodzi ci o świętego Władimira, czy raczej o Lissę?
- Niezupełnie... – wyjąkałam.
- Wiem, że jest jej ciężko, szczególnie że jej rówieśnicy wybrali już
specjalizacje. Ale musi okazać cierpliwość – tłumaczyła łagodnie. – To przyjdzie.
Zawsze przychodzi.
- Nie zawsze.
- W wyjątkowych przypadkach. Nie sądzę, by Lissa do nich należała. Wykazuje
wielkie zdolności w pracy ze wszystkimi czterema żywiołami. Po prostu jeszcze
żadnego nie wybrała. Zobaczysz, że któregoś dnia to się stanie.
Podsunęła mi pewien pomysł.
- Czy można specjalizować się w kilku żywiołach jednocześnie?
Nauczycielka roześmiała się i pokręciła głową.
- Nie. Mają zbyt wielką moc. Nikt nie potrafiłby nad nimi zapanować', nie
ryzykując utraty zmysłów.
Och. Świetnie.
- Dziękuję – zamierzałam już odejść', ale coś mi przyszło do głowy. – Pamięta
pani pannę Karp? W czym się specjalizowała?
Panna Carmack miała niepewną minę, jak wszyscy na wspomnienie byłej
nauczycielki.
- Właściwie...
- Tak?
- Prawie zapomniałam. Była jedną z tych nielicznych osób, które nie obrały
specjalizacji. Panowała nad wszystkimi czterema żywiołami w ograniczonym
stopniu.
Do końca lekcji nad tym rozmyślałam. Usiłowałam dopasować elementy
łamigłówki Lissa – Karp – Władimir. Nadal obserwowałam Lissę. Gromadziło się
wokół niej tak wiele osób, że nie zauważyła mojego milczenia. Co jakiś czas
spoglądała na mnie i uśmiechała się, ale widziałam, że jest zmęczona. Przez cały
dzień śmiała się i plotkowała z ludźmi, których towarzystwo ledwo tolerowała.
- Misja spełniona – oświadczyłam, kiedy spotkałyśmy się po zajęciach. –
Projekt Pranie Mózgu zakończony sukcesem. Siedziałyśmy na ławkach pośrodku
dziedzińca. Lissa machała nogami.
- Co masz na myśli?
- Dopięłaś swego. Sprawiłaś, że przestali mi dokuczać. Zniszczyłaś Mię.
Odebrałaś jej Aarona. Pobawisz się nim kilka tygodni, a potem rzucisz go i całe to
arystokratyczne towarzystwo. Będziesz szczęśliwa.
- Nie sądzisz, że już jestem szczęśliwa?
- Wiem, że tak nie jest. Imprezy to tylko rozrywka, nigdy za nimi nie
przepadałaś, a przecież nie znosisz udawania. Widziałam, jak bardzo wkurzył cię
Xander tamtej nocy.
- To pajac, ale poradziłam sobie z nim. Jeśli zrezygnuję z ich towarzystwa,
znowu zaczną nam dokuczać. Mia odzyska dawną pozycję. Teraz nie może nam
zagrozić.
- Nie warto się poświęcać za taką cenę.
- Nie jest aż tak wysoka. – Lissa usiłowała się bronić.
- Czyżby? – Nie dałam się zwieść. – Chcesz mi wmówić, że naprawdę jesteś
zakochana w Aaronie i nie możesz się doczekać, kiedy wylądujecie razem w
łóżku?
Popatrzyła na mnie z ukosa.
- Mówiłam ci, że potrafisz być naprawdę wredna?
- Chcę tylko powiedzieć, że masz za dużo kłopotów, by pakować się w kolejne.
Spalasz się, używając wpływu.
- Rose! – Rozejrzała się trwożnie. – Ciszej!
- Wiesz, że mam rację. Używasz wpływu tak często, że z pewnością odbije się
to na twoim zdrowiu.
- Chyba trochę przesadzasz.
- Przypomnij sobie pannę Karp.
Twarz Lissy stężała.
- Nie rozumiem?
- Jesteś taka sama jak ona.
- Wcale nie! – W zielonych oczach pojawił się gniew.
- Ona również miała dar uzdrawiania.
Trafiłam w dziesiątkę. Temat ciążył nam obu od dawna, a mimo to nigdy go nie
poruszałyśmy.
- To jeszcze nic nie znaczy.
- Naprawdę tak myślisz? A znasz kogoś poza nią, kto potrafi uzdrawiać albo
używać wpływu na dampiry i moroje?
- Ona nie używała wpływu – spierała się Lissa.
- Używała. Próbowała ze mną tamtej nocy, kiedy ją zabrano. Gdyby miała
więcej czasu, poddałabym się.
A może jednak pannie Karp udało się na mnie wpłynąć? Przecież zaledwie
miesiąc później uciekłyśmy z Akademii. Do tej pory sądziłam, że to był mój
pomysł, ale może podsunęła mi go panna Karp.
Lissa założyła ręce na piersi. Miała nieprzystępną minę, jednak czułam, że
zaczyna się wahać.
- Dobrze, i co z tego wynika? Powiedzmy, że mamy ten sam dar. Panna Karp
zwariowała, niekoniecznie z tego powodu. Zawsze była dziwaczką.
- Jest ktoś jeszcze – powiedziałam powoli. – Ktoś podobny do was obu.
Odkryłam to niedawno – zawiesiłam głos. – Wiesz, kim był święty Władimir.
Tama we mnie puściła. Opowiedziałam Lissie o wszystkim. O tym, że wszyscy
troje mieli dar uzdrawiania i niezwykłą siłę wpływania na innych. Widziałam, że
Lissa się krzywi, więc dodałam, że pozostała dwójka równie często popadała w
przygnębienie i zadawała sobie ból.
- Władimir próbował popełnić samobójstwo – ciągnęłam, unikając jej wzroku. –
Zauważyłam też blizny na skórze panny Karp, jakby sama drapała sobie twarz.
Zakrywała je włosami, ale widziałam rany stare i nowe.
- To nadal nic nie znaczy – upierała się Lissa. – Zwykły zbieg okoliczności.
Odniosłam wrażenie, że bardzo chce uwierzyć w to, co mówi, i częściowo
nawet jej się udało. Wiedziałam jednak, że czuje się osamotniona od bardzo,
bardzo dawna i rozpaczliwie pragnie odnaleźć kogoś podobnego do siebie. Moja
historia nie brzmiała zachęcająco, a mimo to dawała nadzieję.
- Czy rzeczywiście jest zbiegiem okoliczności, że żadne z nich nie
specjalizowało się w jednym żywiole?
Streściłam jej rozmowę z panną Carmack i przedstawiłam swoją teorię o
panowaniu nad wszystkimi żywiołami. Powtórzyłam też, co nauczycielka mówiła o
problemie wypalenia.
Kiedy skończyłam, Lissa otarła oczy, rozmazując makijaż. Uśmiechnęła się
blado.
- Nie wiem, co jest dziwniejsze: twoje słowa czy fakt, że zaczęłaś czytać.
Ucieszyłam się, że żartuje.
- Umiem czytać.
- Wiem. Ale Kod Leonarda da Vinci męczyłaś przez cały rok. — Parsknęła
śmiechem.
- To nie była moja wina! A poza tym nie zmieniaj tematu.
- W porządku – westchnęła. – Po prostu nie wiem, co o tym myśleć.
- Tu nie ma o czym myśleć. Musisz przestać sobie szkodzić. Pamiętasz naszą
umowę o trzymaniu się drogi środka? To ci służy.
Potrząsnęła głową.
- Nie mogę przestać. Jeszcze nie pora.
- Dlaczego? Przecież ci tłumaczyłam... – urwałam, bo nagle wszystko stało się
jasne. – Tobie nie chodzi tylko o Mię. Uważasz, że to twój obowiązek. Próbujesz
zająć miejsce Andre.
- Rodzice życzyliby sobie...
- Żebyś była szczęśliwa.
- To nie jest takie proste, Rosę. Nie mogę odrzucać tych ludzi. Należę do nich.
- Większość to zwykłe buce.
- Wielu z nich będzie kiedyś zajmowało najwyższe pozycje wśród morojów.
Andre zdawał sobie z tego sprawę. Nie był taki jak oni, ale zabiegał o ich
przychylność, bo wiedział, jakie to ważne.
Oparłam się o ławkę.
- Może na tym polega problem. „Ważny" jest dla nas czyjś rodowód i tylko na
tej podstawie pozwalamy mu o nas decydować. Może dlatego liczba morojów
maleje, a takie suki jak Tatiana noszą koronę. Powinniśmy zmienić system.
- Daj spokój, Rosę. Tak już jest. Odwieczna tradycja. Musimy się z tym
pogodzić.
Popatrzyłam na nią z ukosa.
- Mam dla ciebie propozycję – podjęła. – Martwisz się, że skończę jak panna
Karp i święty Władimir, prawda? Mówiła ci, że jeśli nie przestanę korzystać ze
swojej mocy, będę miała kłopoty. Załóżmy więc, że zrezygnuję z używania
wpływu, uzdrawiania, ze wszystkiego. Będziesz zadowolona?
Zmrużyłam oczy.
- Mogłabyś?
O niczym innym nie marzyłam. Wpadła w depresję wtedy, kiedy ujawnił się jej
dar, tuż po wypadku. Musiałam wierzyć, że jedno wiązało się z drugim,
szczególnie w świetle wydarzeń oraz pamiętnego ostrzeżenia panny Karp.
- Tak.
Jej twarz wyrażała absolutny spokój, tchnęła pewnością i powagą. Z jasnymi
włosami zaplecionymi w misterny francuski warkocz, w zamszowej marynarce
narzuconej na sukienkę wyglądała tak nobliwie, że mogłaby już teraz zając należne
jej miejsce w rządzie.
- Musiałabyś zrezygnować ze wszystkiego – przypomniałam. – Nie wolno ci
będzie uzdrawiać, nawet małych, słodkich zwierzątek. I koniec z mąceniem w
głowach arystokratów.
Lissa z powagą przytaknęła.
- Potrafię z tym skończyć. Czy dzięki temu będziesz spokojniejsza?
- Tak, ale naprawdę by mi ulżyło, gdybyś porzuciła bujne życie towarzyskie i
wróciła do Nathalie.
- Wiem, wiem. Ale na to jeszcze nie czas.
Wiedziałam, że nic nie wymuszę, jednak uspokoiła mnie trochę, zapewniając,
że powstrzyma się od używania wpływu.
- Świetnie – powiedziałam, wstając i podnosząc plecak. Byłam spóźniona na
trening. Nie po raz pierwszy.
- Baw się dalej, pod warunkiem, że zrezygnujesz z innych rzeczy – zawahałam
się. – A co do Aarona, to utarłaś już nosa Mii. Nie potrzebujesz go, żeby utrzymać
się w towarzystwie
- Dlaczego czuję, że przestałaś go lubić?
- Lubię go, mniej więcej tak samo jak ty. Uważam, że nie ma potrzeby się
podniecać towarzystwem ludzi, których tylko lubisz.
Lissa otworzyła szeroko oczy, udając zdziwienie.
- Czy to naprawdę ty, Rosę? Tak bardzo się zmieniłaś? A może pojawił się ktoś,
kogo polubiłaś szczególnie?
- Hej... – Poczułam się nieswojo. – Mówię to wyłącznie w trosce o ciebie. Poza
tym wcześniej nie zauważyłam, jakim nudziarzem jest Aaron.
Żachnęła się.
- Tobie wszyscy wydają się nudni.
- Nie Christian – wymknęło mi się. Lissa przestała się uśmiechać.
- To palant. Przestał ze mną rozmawiać bez żadnego powodu – założyła ręce na
piersi. – Myślałam, że go nie tolerujesz?
- Wydaje się interesujący.
Od niedawna podejrzewałam, że mogłam się pomylić co do Christiana. To
prawda, że się wygłupił, podpalając Ralfa. Jednak z drugiej strony był bystry i
zabawny – na swój sposób – i miał dobry wpływ na Lissę.
A ja wszystko zepsułam. Poniosła mnie złość i zazdrość, więc doprowadziłam
do ich rozstania. Gdybym nie zatrzymała go wtedy w ogrodzie, poszedłby do niej,
a Lissa być może nie wpadłaby w rozpacz i by się nie okaleczyła. Niewykluczone,
że trzymaliby się razem z dala od szkolnej polityki.
Widać los miał podobne skojarzenia, bo pięć minut potem na dziedzińcu
spotkałam Christiana. Nasze spojrzenia spotkały się na krótką chwilę. Chciałam
pójść dalej, ale się zatrzymałam. Wzięłam głęboki oddech.
- Zaczekaj... Christian! – zawołałam. Cholera, spóźnię się na trening. Dymitr
mnie zabije.
Chłopak obrócił się niedbale z rękami wciśniętymi w kieszenie długiego,
czarnego płaszcza. -No?
- Dzięki za książki. – Nie odpowiedział. – Te, które dałeś Masonowi.
- Och, myślałem, że chodzi ci o inne książki.
Mądrala.
- Nie chcesz wiedzieć, do czego były mi potrzebne?
- Twoja sprawa. Uznałem, że nudzisz się w areszcie domowym.
- Musiałabym umierać z nudów.
Nie rozbawił go mój dowcip.
- O co chodzi, Rosę? Mam coś do załatwienia.
Wiedziałam, że kłamie, ale nie chciałam się z nim droczyć.
- Chyba byłoby dobrze, gdybyś znów spotykał się z Lissą.
- Mówisz poważnie? – Przyglądał się podejrzliwie.
- Po tym, co mi powiedziałaś?
- Tak, ja. Mason ci nie wspominał?
Christian uniósł lekko górną wargę.
- Coś tam wspominał.
- Więc?
Spoważniał, widząc, że się nie zgrywam.
- Wysłałaś go, żeby mnie przeprosił w twoim imieniu. Powinnaś zrobić to sama.
- Ale z ciebie głupol – zauważyłam.
- Rzeczywiście. A ty jesteś kłamczuchą. Chcę zobaczyć, jak chowasz dumę w
kieszeni.
- Nic innego nie robię od dwóch tygodni! – jęknęłam.
Christian wzruszył ramionami i się odwrócił.
- Czekaj! – Złapałam go za ramię. – Dobrze, dobrze. Okłamałam cię. Lissa
nigdy nie mówiła o tobie niczego złego. Lubi cię. Wymyśliłam wszystko, bo to ja
cię nie lubię.
- A mimo to chcesz, żebym się z nią spotykał?
Nie mogłam uwierzyć, że to mówię
- Myślę... że jesteś... Służy jej kontakt z tobą.
Patrzyliśmy na siebie przez długą, trudną chwilę.
Christian przestał się uśmiechać. Niewiele rzeczy potrafiło go zaskoczyć, a
mnie się to udało.
- Przepraszam. Nie dosłyszałem. Możesz powtórzyć? – odezwał się w końcu.
Miałam ochotę go walnąć.
- Przestaniesz wreszcie? Chcę, żebyś do niej wrócił.
- Nie.
- Mówiłam ci, to było kłamstwo...
- Nie w tym rzecz. Chodzi o Lissę. Nie możemy się już spotykać. Znowu została
księżniczką — sączył słowa z jadem. — Nie potrafię się do niej zbliżyć. Za duży
tłok.
- Jesteś jednym z nich – powiedziałam bardziej do siebie niż do niego. Wciąż
zapominałam, że rodzina Ozerów była jednym z dwunastu rodów królewskich.
- Ale moi najbliżsi stali się strzygami.
- Ty się im sprzeciwiłeś. Zaraz! To dlatego Lissa tak do ciebie lgnie –
uświadomiłam sobie.
- Dlatego, że stanę się strzygą?
- Nie. Oboje straciliście rodziców. Byliście świadkami ich śmierci.
- Jej rodzice zginęli. Moi zostali zamordowani.
Zrobiło mi się głupio.
- Wiem, przepraszam. Musiałeś bardzo... Nie wyobrażam sobie, co przeżyłeś.
Kryształowo niebieskie oczy zaszły mgłą.
- Widziałem, jak Armia Śmierci wkracza do mojego domu.
- Masz na myśli swoich rodziców?
Potrząsnął głową.
- Strażników, którzy przyszli ich zabić. Moi rodzice mogli budzić lęk, to fakt,
ale wciąż wyglądali jak dawniej, może stali się tylko nieco bledsi. Dostrzegałem w
ich oczach czerwony błysk. Jednak zachowywali się i rozmawiali tak samo. Nie
wyczułem, że coś jest nie tak. Tylko moja ciotka wiedziała. Obroniła mnie, kiedy
po mnie przyszli.
- Ciebie też chcieli przemienić? – Zapomniałam o celu tej rozmowy, bo
wciągnęła mnie jego opowieść. – Byłeś bardzo mały.
- Myślę, że zamierzali z tym poczekać. Zresztą ciocia Tasza nigdy by im na to
nie pozwoliła. Przekonywali ją, usiłowali przeciągnąć na swoją stronę, nawet
zmusić. Walczyła z nimi, szamotała się i wtedy wtargnęła straż. — Christian
przeniósł wzrok na mnie. Uśmiechnął się smutno. – Armia Śmierci. Jesteś szalona,
Rose, a jeśli któregoś dnia staniesz się taka jak oni, to będziesz w stanie wyrządzić
wiele krzywd. Nawet ja nie odważę się z tobą zadzierać.
Poczułam się okropnie. Tyle wycierpiał, a ja odebrałam mu jedną z niewielu
dobrych rzeczy, jakie go spotkały.
- Przepraszam, że namieszałam między tobą a Lissą.
Postąpiłam głupio. Wiem, że Lissie zależało na waszych spotkaniach. Nadal jej
zależy. Gdybyś mógł...
- Mówiłem już, że to niemożliwe.
- Martwię się o nią. Zaangażowała się w te polityczne rozgrywki, żeby uporać
się z Mią. Robi to dla mnie.
- I co, nie jesteś jej wdzięczna? – Christian znów był sarkastyczny.
- Niepokoję się o nią. Lissa nie zna się na polityce.
Nie jest dobrym graczem, a nie chce mnie słuchać. Potrzebuję... wsparcia.
- To ona potrzebuje wsparcia. Nie patrz tak na mnie.
Zauważyłem, że Lissa dziwnie się zachowuje. I nie chodzi mi tylko o blizny na
nadgarstkach.
Podskoczyłam ze zdziwienia.
- Powiedziała ci? — Dlaczego nie? Mówiła mu o wszystkim.
- Nie musiała – odparł. – Mam oczy.
Musiałam wyglądać żałośnie, bo westchnął i przeczesał ręką włosy.
- Posłuchaj. Spróbuję z nią porozmawiać, kiedy nadarzy się okazja. Jeżeli
jednak naprawdę chcesz jej pomóc, powinnaś zwrócić się do kogoś innego. Może
do Kirowej albo twojego strażnika. Być może wiedzą więcej na ten temat i
będziesz mogła im zaufać.
- Lissie by się to nie spodobało – stwierdziłam. – Mam opory.
- Tak, wszyscy musimy czasem robić rzeczy, na które nie mamy ochoty. Takie
jest życie.
Wkurzył mnie.
- Co jest, prawisz mi kazanie?
Christian uśmiechnął się blado.
- Gdybyś nie była tak postrzelona, mógłbym cię polubić.
- Ciekawe. To samo pomyślałam o tobie.
Nie odpowiedział, ale uśmiechnął się serdecznie i odszedł.

ROZDZIAŁ XVII
KILKA DNI PÓŹNIEJ LISSA odnalazła mnie w kącie dziedzińca i przekazała
nowinę.
- Wujek Wiktor zabiera Nathalie na weekend. Idą na zakupy do Missouli.
Nathalie potrzebuje nowej sukienki na wieczorek taneczny. Mogę im towarzyszyć.
Nie odpowiedziałam.
- Nie cieszysz się?
- Tobie to dobrze. Ja nie mogę nawet marzyć o sklepach i balach.
- Nathalie może zaprosić jeszcze dwie osoby. Namówiłam ją, żeby zabrała
ciebie i Camille.
Uniosłam ręce.
- Dzięki, ale nie pozwalają mi nawet wyjść po lekcjach do biblioteki. Nie
wypuszczą mnie.
- Wujek potrafi przekonać dyrektorkę. Wiem, że Dymitr też się postara.
- Dymitr?
- Tak. Ma mi towarzyszyć poza szkołą. – Lissa uśmiechnęła się, przekonana, że
ożywiłam się na myśl o zakupach. – Pozwolono mi znów korzystać z konta
bankowego. Zaszalejemy. Jeśli kupisz sobie jakąś wy-strzałową kieckę, nie
zabronią ci pokazać się w niej na tańcach.
- To teraz będziemy chodziły na tańce? – spytałam.
- Nigdy tego nie robiłyśmy. Szkolny bal? Zupełnie nie mam ochoty.
- Co ty wygadujesz? Przecież wiesz, że wszyscy dookoła imprezują non stop.
Wymkniemy się bez trudu – westchnęła uszczęśliwiona. – Mia zzielenieje z
zazdrości.
Paplała dalej o sklepach, które odwiedzimy, i rzeczach, które sobie kupimy.
Przyznaję, że miałam wielką ochotę na nowe ciuchy, ale wątpiłam, by pozwolono
mi pojechać.
- Wiesz – ciągnęła z przejęciem – musisz zobaczyć pantofle, które pożyczyła mi
Camille. Nie wiedziałam, że mamy ten sam rozmiar stopy. Zaczekaj – otworzyła
plecak i zaczęła w nim grzebać.
Nagle krzyknęła i upuściła torbę. Książki i buty wypadły na ziemię. Obok nich
leżał martwy gołąb.
Był to jeden z tych jasnobrązowych żałobnych ptaków, które przysiadywały
rzędem na drutach wysokiego napięcia przy drodze i drzewach campusu. Nie
zdawałam sobie sprawy, że tak małe stworzenie może mieć tyle krwi. Nie
widziałam rany, ale ptak na pewno był już martwy.
Lissa wpatrywała się w niego, zakrywając usta dłonią.
- Co za draństwo! – zaklęłam. Bez wahania złapałam jakiś patyk i odsunęłam
gołębia. Potem zaczęłam pakować rzeczy Lissy do plecaka, starając się nie myśleć
o robakach, które już zaatakowały ciało. – Dlaczego to się wciąż dzieje, Liss?
Złapałam ją za ramiona i odsunęłam. Uklękła na ziemi i wyciągnęła rękę do
martwego ptaszka. Chyba nie zdawała sobie sprawy, co robi. Działała
instynktownie.
- Lissa – powtórzyłam, ściskając ją mocniej za ręce.
Nie chciała odejść od ptaka. – Nie rób tego.
- Mogę go ocalić.
- Mylisz się. Pamiętasz, co mi obiecałaś? Śmierć jest faktem. Pozwól mu odejść.
– Lissa była napięta jak struna. Zaczęłam ją błagać. – Proszę, Liss. Obiecałaś.
Miałaś skończyć z uzdrawianiem. Tak mówiłaś. Dałaś mi słowo.
Po jakimś czasie poczułam, że jej ręce wiotczeją. Oparła się o mnie.
- Nie mogę tego znieść, Rose. Nie potrafię.
W tej chwili pojawiła się Nathalie, nieświadoma dramatu rozgrywającego się na
dziedzińcu.
- Słuchajcie, czy... O Boże! – pisnęła na widok gołębia. – Co to jest?
Pomogłam Lissie wstać.
- Kolejny... psikus.
- Czy on... nie żyje? – Natalie skrzywiła się z obrzydzeniem.
- Tak – powiedziałam twardo.
Dziewczyna wyczuła, że coś nie gra. Przyjrzała nam się z uwagą.
- Co jeszcze się wydarzyło?
- Nic – podałam Lissie plecak. – Ktoś znów postanowił się zabawić. To chore.
Powiadomię Kirową. Trzeba posprzątać.
Nathalie zrobiła się zielona na twarzy i odwróciła wzrok.
- Dlaczego ludzie robią takie rzeczy? Okropność.
Lissa i ja wymieniłyśmy spojrzenia.
- Nie mam pojęcia – odparłam, ale idąc do gabinetu dyrektorki, zaczęłam się
jednak zastanawiać nad odpowiedzią.
Kiedy znalazłyśmy lisa, Lissa sugerowała, że podrzucił go ktoś, kto wiedział o
kruku. Nie uwierzyłam jej. Tamtej nocy byłyśmy same w lesie, a panna Karp na
pewno nikomu się nie zwierzyła. Ktoś jednak mógł nas widzieć. Być może teraz
wcale nie usiłował nastraszyć Lissy, tylko chciał się przekonać, czy rzeczywiście
posiada dar uzdrawiania. Co było napisane na kartce leżącej przy króliku? „Wiem,
czym jesteś". Nie wspomniałam Lissie o swoich podejrzeniach. Uznałam, że
wysłuchała już dostatecznie dużo moich teorii spiskowych. Poza tym, kiedy
zobaczyłyśmy się następnego dnia, nie myślała o gołębiu, przejęta dobrą
wiadomością: Kirowa udzieliła mi pozwolenia na udział w wycieczce. Perspektywa
wypadu na zakupy może rozproszyć mroczne myśli – nawet o martwym ptaku – i
ja także zapomniałam na chwilę o tym, co się wydarzyło.
W odpowiednim czasie dowiedziałam się, że moje zwolnienie zostało jednak
opatrzone wieloma warunkami.
- Pani dyrektor uważa, że dobrze się sprawujesz – oznajmił Dymitr.
- Poza incydentem na lekcji pana Nagya?
- Nie wini cię za to. W każdym razie nie ciebie jedną.
Przekonałem ją, że należy ci się chwila wytchnienia... oraz że mamy znakomitą
okazję sprawdzić twoje nowo nabyte umiejętności.
- Jak to?
Dymitr streścił mi program, kiedy szliśmy w stronę samochodu. Wiktor
Daszków wyglądał gorzej niż zwykle. Stał w otoczeniu strażników u boku
Nathalie, która prawie się na nim uwiesiła. Ojciec uśmiechał się i przytulał ją do
siebie. W pewnej chwili dostał gwałtownego ataku kaszlu. Dziewczyna patrzyła na
niego ze strachem.
Książę twierdził, że dobrze się czuje, i chociaż podziwiałam jego hart ducha,
uznałam, że naraża zdrowie, by towarzyszyć kilku nastolatkom w zakupach.
Wyruszyliśmy tuż po wschodzie słońca. Jechaliśmy dużą szkolną furgonetką do
Missouli, oddalonej o mniej więcej dwie godziny drogi od Akademii. Wielu
morojów mieszkało z dala od świata, ale byli i tacy, którzy zasymilowali się w
dużych miastach, przejmując ludzkie zwyczaje, dotyczące również pór dnia i nocy.
Tylna szyba furgonetki została zamalowana, tak że przepuszczała ograniczoną ilość
światła słonecznego.
Było nas dziewięcioro: Lissa, Wiktor, Nathalie, Camille, Dymitr, ja i trzech
strażników. Ben i Spiridon zawsze podróżowali z Daszkowem. Stan służył jako
opiekun w Akademii. To on tak mnie upokorzył pierwszego dnia po powrocie.
- Camille i Nathalie mają jeszcze przydzielonych opiekunów – wyjaśnił Dymitr.
– Znajdują się pod opieką strażników rodzinnych. Ponieważ są uczennicami
Akademii, zajmie się nimi Stan. Co do mnie, zostałem wyznaczony do ochrony
Lissy. Większość dziewcząt w jej wieku nie ma strażników, ale sytuacja
Księżniczki jest wyjątkowa.
Usiadłam z tyłu między Dymitrem a Spiridonem, którzy mieli przekazywać mi
swoją wiedzę w ramach „treningu”. Ben i Stan zajęli miejsca z przodu, podczas
gdy reszta rozlokowała się pośrodku furgonetki. Lissa po-grążyła się w rozmowie z
Wiktorem, który przekazywał jej najświeższe wiadomości. Camille, w dowód
dobrego wychowania, uśmiechała się grzecznie i kiwała głową. Nathalie nie
przejmowała się etykietą i ustawicznie próbowała odwrócić uwagę ojca od Lissy.
Bez skutku. Książę nauczył się już ignorować jej paplaninę.
- Powinna mieć dwóch strażników, tak jak wszyscy przedstawiciele rodzin
królewskich – zwróciłam się do Dymitra.
Odpowiedział Spiridon. Miał jasne, sterczące włosy i luzacki sposób bycia.
Mimo że nosił greckie imię, prze-ciągał wyrazy w sposób charakterystyczny dla
mieszkańców południa Stanów.
- Spokojna głowa. Lissa będzie miała wielu strażników. Dymitr już został jej
wyznaczony. Wieść niesie, że i ciebie spotka ten zaszczyt. Dlatego pozwolono ci
pojechać z nami.
- To część treningu – zgadłam.
- Będziecie partnerami.
Zapadła niezręczna cisza, której jednak nie zauważył nikt poza mną i moim
osobistym trenerem. Popatrzyliśmy na siebie.
- Służbowymi – wtrącił niepotrzebnie, jakby i on myślał o różnych formach
partnerstwa.
- Właśnie – zgodził się Spiridon.
Nieświadomy napięcia panującego między nami, tłumaczył mi, na czym polega
współpraca dwojga strażników. Były to podstawowe informacje, które znałam z
podręcznika, a wkrótce miałam wypróbować w praktyce. Morojom z wysokich
rodów przydzielano zwykle dwóch opiekunów. Jeśli miałam w przyszłości
pracować z Liss, dostałybyśmy jeszcze jednego strażnika. Pierwszy przebywał
zazwyczaj w pobliżu podopiecznego, podczas gdy drugi trzymał się z boku i
obserwował otoczenie.
Wyznaczone stanowiska nazywano po prostu bliższym i dalszym.
- Tobie przypadnie zapewne rola bliższej opiekunki – mówił Dymitr. – Jesteś
kobietą w wieku księżniczki, więc możesz jej towarzyszyć, nie wzbudzając
podejrzeń.
- Nie wolno mi spuszczać jej z oczu – dodałam. – Ciebie też nie.
Spiridon roześmiał się i szturchnął Dymitra.
- Prymuska. Dałeś jej sztylet?
- Nie. Nie jest gotowa.
- Byłabym, gdyby ktoś mnie nauczył go używać – sprzeciwiłam się.
Wiedziałam, że wszyscy strażnicy w furgonetce mają sztylety i broń.
- Umiejętność nie wystarczy – poprawił mnie Dymitr. – Najpierw musisz
nauczyć się walczyć, a potem zaakceptować myśl, że pozbawisz kogoś życia.
- Dlaczego muszę zabijać?
- Większość strzyg to wampiry, które dobrowolnie przeszły na ciemną stronę.
Zdarzają się wśród nich dawni moroje lub dampiry przemienione siłą. Ale to bez
znaczenia. Ważne jest to, że możesz spotkać kogoś znajomego. Potrafiłabyś zabić
kogoś, kogo znasz?
Ta wycieczka zdecydowanie traciła rozrywkowy charakter.
- Chyba tak. Nie miałabym innego wyjścia, prawda? Albo on, albo Lissa...
- Istnieje ryzyko, że się zawahasz – wyjaśniał Dymitr. – A wahanie może
kosztować cię życie. Oraz życie Lissy.
- Jak sobie z tym radzie'?
- Powtarzaj sobie, że to już nie są ci sami ludzie, których znałaś. Przemienili się
w mroczne i złe stwory. Musisz zmienić sposób myślenia i robić to, co do ciebie
należy. Gdyby któryś z nich zachował choć drobną cząstkę dawnej osobowości,
zapewne byłby ci wdzięczny.
- Wdzięczny, że pozbawię go życia?
- Czego byś pragnęła, gdyby przemieniono cię w strzygę? – spytał.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc umilkłam. Ale Dymitr nie dawał za
wygraną.
- W dodatku wbrew twojej woli? Czułabyś wtedy, że straciłaś zdolność
rozróżniania dobra i zła, a znany ci porządek świata legł w gruzach. Miałabyś
świadomość, że już zawsze – a stałabyś się wówczas nieśmiertelna – będziesz
zabijać niewinnych ludzi. Czego byś pragnęła?
W furgonetce zapadła niewygodna cisza. Patrzyłam na Dymitra, który zadawał
mi trudne pytania, i nagle zrozumiałam, dlaczego jest mi tak bliski. Nigdy
wcześniej nie spotkałam kogoś tak poważnie traktującego swoją służbę; on
rozumiał jej konsekwencje. I był atrakcyjny. Z pewnością nie istniał drugi taki jak
on wśród moich rówieśników. Mason nie potrafił zrozumieć, dla-czego nie mogę
się odprężyć i wypić drinka na imprezie.
Dymitr twierdził, że pojmuję odpowiedzialność, jaka na mnie spoczywa, o wiele
głębiej niż starsi strażnicy. Nie rozumiałam, dlaczego tak jest, ponieważ oni
powinni lepiej zdawać sobie sprawę z tego, czym jest śmierć i niebezpieczeństwo.
W tamtej chwili poczułam, że miał rację. W jakimś sensie uświadamiałam sobie, że
życie, śmierć, dobro i zło są ze sobą nierozerwalnie związane. On też to wiedział.
Byliśmy skazani na osamotnienie. Często przyjdzie nam rezygnować z
przyjemności. Nasze życie nie zawsze będzie wyglądało tak, jak byśmy sobie tego
życzyli. Ale na tym właśnie polegała służba. Rozumieliśmy to oboje. Powierzono
nam opiekę nad morojami i nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Musiałam
odpowiedzieć.
- Gdybym przemieniła się w strzygę, chciałabym, żeby ktoś mnie zabił.
- Ja też – odparł cicho. Wiedziałam, że przed chwilą uświadomił sobie to samo,
co ja. Wiele nas łączyło.
- Przypomina mi to historię Michaiła, który tropi Sonię — mruknął Wiktor w
zamyśleniu.
- Kim są Michaił i Sonia? – spytała Lissa.
Książę był zaskoczony.
- Sądziłem, że wiesz. Mówię o Soni Karp.
- Sonia Kar... Masz na myśli naszą pannę Karp? – Lissa spoglądała to na mnie,
to na wujka.
- Przemieniła się w strzygę – powiedziałam, unikając jej wzroku. –
Dobrowolnie.
Kiedyś i tak poznałaby prawdę. Do tej pory dochowałam tajemnicy i nie
ujawniłam sekretu nauczycielki. Był dla mnie ciągłym źródłem niepokoju.
Poznałam po wyrazie twarzy oraz po emocjach, które odbierałam przez więź, że
Lissa jest wstrząśnięta. Długo nie mogła dojść do siebie, bo jednocześnie
uświadomiła sobie, że przemilczałam ten fakt.
- Ale nie wiem, kim jest Michaił – spytałam.
- Michaił Tanner – wtrącił Spiridon.
- Strażnik Tanner? Służył w szkole, zanim uciekłyśmy – zmarszczyłam się. – A
dlaczego tropi pannę Karp?
- Żeby ją zabić – powiedział Dymitr matowym głosem. – Byli kochankami.
Nagle zobaczyłam problem w innym świetle. Przypadkowe zetknięcie z kimś
znajomym, kto przeszedł na ciemną stronę, było do przeżycia. Ale tropić kogoś,
kogo się kochało... Nie wiedziałam, czy byłoby mnie stać na taki czyn, nawet jeśli
uznałabym, że jest jedynym rozwiązaniem.
- Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym — odezwał się Wiktor łagodnym
głosem. – Nie pora na tak przygnębiające tematy.
W centrum handlowym poprawiły się nam nastroje. Przejęłam rolę strażniczki
Lissy i szłam za nią krok w krok. Chodziłyśmy po sklepach, oglądając najnowsze
kolekcje mody. Miło było znów znaleźć się wśród ludzi i beztrosko spędzać czas w
towarzystwie przyjaciółki. Zapomniałam na chwilę o mrocznych, chorych układach
panujących w Akademii. Przypomniałam sobie dawne czasy. Brakowało mi tej
beztroski. Tęskniłam za moją najlepszą przyjaciółką. Minęła dopiero połowa
listopada, a centrum handlowe już zostało przystrojone na Boże Narodzenie.
Stwierdziłam, że mam wymarzoną pracę. Żałowałam tylko, że nie dano mi
krótkofalówki. Mieli je wszyscy starsi strażnicy. Zgłosiłam prośbę Dymitrowi, ale
odparł, że więcej nauczę się bez pomocy urządzenia. Stwierdził, że jeśli poradzę
sobie samodzielnie, będę umiała chronić Lissę w każdej sytuacji.
Wiktor i Spiridon zostali z nami, a Dymitr i Ben oddalili się nieco, żeby nie
wzbudzać podejrzeń.
- Idealna dla ciebie – oświadczyła Lissa w salonie Macy, podając mi prostą
tunikę obramowaną koronką.
- Kupię ci ją.
Zerknęłam tęsknie na bluzkę, wyobrażając sobie, jak bym w niej wyglądała. W
następnej chwili jednak nawiązałam służbowy kontakt wzrokowy z Dymitrem i
potrząsnęłam głową.
- Zbliża się zima. Marzłabym.
- Nigdy ci to nie przeszkadzało.
Wzruszyła ramionami i odwiesiła tunikę. Obie z Camille mierzyły mnóstwo
ciuszków z nonszalancją, która przekonała obsługę, że cena nie stanowi dla nich
problemu. Lissa zapewniła mnie, że mogę sobie wybrać, co zechcę, na jej koszt.
Zawsze obdarowywałyśmy się hojnie, więc nie miałam skrupułów. Zaskoczyłam ją
jednak wyborem.
- Masz już trzy bawełniane bluzy i jedną z kapturem – stwierdziła, przeglądając
dżinsy z cekinami. – Pora coś zmienić.
- Nie zauważyłam, żebyś kupowała obcisłe topy dla odmiany.
- Nie są w moim stylu.
- Wielkie dzięki.
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Zaczęłaś nawet związywać włosy.
Miała rację. Posłuchałam rady Dymitra i upięłam włosy wysoko. Zyskałam tym
jego aprobujący uśmiech. Gdybym nosiła tatuaże molnija, teraz każdy mógłby je
dostrzec.
Lissa rozejrzała się, badając, czy nikt nas nie słyszy. Wyczułam, że jest
zasmucona.
- Wiedziałaś o pannie Karp.
- Tak. Dowiedziałam się mniej więcej miesiąc po jej zniknięciu.
Przerzuciła sobie parę ozdobnych dżinsów przez ramię. Nie patrzyła na mnie.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Nie musiałaś wiedzieć.
- Uznałaś, że to może mnie załamać?
Zachowałam kamienną twarz. Wróciłam myślami do wydarzeń sprzed dwóch
lat. Mijał drugi dzień od pamiętnej imprezy, kiedy to rzekomo zdemolowałam
pokój Wade'a. Akademię odwiedziła świta królowej. Pozwolono mi uczestniczyć w
bankiecie, ale przydzielono straż, żebym nie wywołała kolejnego „skandalu”.
Szłam korytarzem w asyście dwóch opiekunów i przysłuchiwałam się ich
rozmowie.
- Zabiła lekarza, który się nią zajmował, a podczas ucieczki omal nie pozbawiła
życia połowy pacjentów i personelu.
- Wiadomo, dokąd zbiegła?
- Nie. Szukają jej. Ale wiesz, jak to bywa.
- Nie spodziewałem się tego po niej. Wciąż nie mogę uwierzyć.
- Sonia zawsze miała bzika. Zauważyłeś, że stawała się coraz bardziej
agresywna? Była zdolna do wszystkiego.
Podniosłam głowę.
- Sonia? Mówicie o pannie Karp? – spytałam. – Zabiła kogoś?
Strażnicy wymienili spojrzenia. Jeden z nich popatrzył na mnie z powagą.
- Przemieniła się w strzygę, Rose.
Stanęłam jak wryta.
- Panna Karp? Nie... To niemożliwe.
- A jednak – wtrącił drugi. – Zachowaj tę wiadomość dla siebie. To wielka
tragedia. Nie powinno się o tym plotkować.
Do końca wieczoru rozmyślałam tylko o pannie Karp. Zwariowana
nauczycielka. Zabiła, żeby przemienić się w strzygę. Trudno w to uwierzyć.
Po przyjęciu udało mi się zejść z oczu strażnikom i porozmawiać chwilę z Lissą
na osobności. Nasza więź była już wówczas silna. Na odległość czułam, jak bardzo
cierpi.
- Co się stało? – spytałam. Stałyśmy w kącie korytarza obok sali bankietowej.
Miała pusty wzrok. Cierpiała na migrenę, a mnie udzielił się jej ból.
- Nie wiem... Dziwnie się czuję. Mam wrażenie, że ktoś za mną chodzi.
Powinnam być czujna?
Nie wiedziałam, jak zareagować. Nie wierzyłam, by ktoś ją śledził, ale
pamiętałam, że panna Karp mówiła to samo. Wciąż się czegoś bała.
- Pewnie ci się zdaje – rzuciłam lekko.
- Możliwe – zgodziła się. Nagle zmrużyła oczy. – Wade nie potrafi trzymać
języka za zębami. Wciąż o tobie mówi. Wygaduje niestworzone rzeczy na twój
temat.
Nie przejęłam się tym.
- Daj spokój. To palant.
- Nienawidzę go. – Zaskoczył mnie jej ostry ton. – Prowadzimy razem kwestę.
Codziennie muszę słuchać bzdur, jakie wygaduje, i patrzeć, jak podrywa wszystko,
co się rusza. Zostałaś ukarana niesprawiedliwie. Wade powinien za to zapłacić.
Zaschło mi w ustach.
- Nic się nie stało... Dam sobie radę. Uspokój się, Liss.
- Stało się – warknęła ze złością. – Chciałabym się na nim odegrać. Zranić go
tak, jak on zranił ciebie. – Założyła ręce do tyłu i zaczęła chodzić w tę i z
powrotem.
Czułam jej rosnący gniew. Gotowała się z nienawiści. Odbierałam to wyraźnie.
Przestraszyła mnie nie na żarty. Wiedziałam, że się zagubiła, straciła poczucie
równowagi, a jednocześnie rozpaczliwie chciała coś zrobić. Cokolwiek.
Przypomniałam sobie incydent z kijem bejsbolowym. Pomyślałam o pannie Karp.
„Przemieniła się w strzygę, Rose”.
Nigdy wcześniej tak się nie bałam. Nawet wtedy, kiedy zobaczyłam Lissę w
pokoju Wade'a. Nawet kiedy uzdrowiła kruka. W tamtej chwili nie dbałam o to, że
strażnicy mogą mnie złapać. Nie poznawałam swojej przyjaciółki. Nie wiedziałam,
do czego jest zdolna. Jeszcze rok temu uśmiałabym się serdecznie, gdyby ktoś
powiedział, że Liss może dobrowolnie przemienić się w strzygę. Wtedy jednak nie
uwierzyłabym, że może podciąć sobie żyły albo szukać odwetu.
Poczułam nagłe, że Lissa jest gotowa spełnić swoją groźbę.
Musiałam ją powstrzymać. „Ocal ją. Ocal ją przed nią samą".
- Idziemy – oświadczyłam, chwytając ją pod ramię i prowadząc do wyjścia. –
Nie możemy tu zostać.
- Dokąd chcesz iść? Do lasu? – pytała zaskoczona.
Nie odpowiedziałam. Zmiana w moim zachowaniu zrobiła na niej spore
wrażenie, bo umilkła i pozwoliła się wyprowadzić na zewnątrz. Szłam w stronę
parkingu, gdzie stały samochody gości. Zauważyłam dużego lincolna. Kierowca
właśnie zapalił silnik.
- Ktoś odjeżdża wcześniej – poinformowałam Lissę, wyglądając zza zarośli.
Rozejrzałam się. Nikt nas nie widział. – Przyjdą tu lada chwila.
Wreszcie zrozumiała.
- Rose, ty chcesz... Nie możemy opuścić Akademii.
Nie uda nam się wymknąć straży.
- Nie będziemy próbować – oświadczyłam. – On to zrobi za nas.
- Jakim cudem?
Wzięłam głęboki oddech. Normalnie nigdy bym jej o nic takiego nie poprosiła,
ale w tamtej chwili wydało mi się to mniejszym złem.
- Kazałaś Wade'owi robić różne rzeczy, prawda?
Skrzywiła się, ale kiwnęła głową.
- Teraz zrobisz to samo. Podejdziesz do szofera i powiesz mu, żeby nas ukrył w
bagażniku.
Lissa była wstrząśnięta i przerażona. Nic nie rozumiała, czuła tylko lęk. Ten
sam lęk, który dręczył ją od kilku tygodni. Przestraszyła się, kiedy uzdrowiła
kruka, bała się swoich nastrojów i tego, co zrobiła z Wade'em. Strach ją wyczerpał,
znajdowała się na granicy wytrzymałości i żadna z nas nie wiedziała, jak to się
skończy. Ale ufała mi. Wierzyła, że potrafię zapewnić jej bezpieczeństwo.
- Dobrze – powiedziała i ruszyła w stronę samochodu. W pewnej chwili
zatrzymała się i odwróciła do mnie.
- Dlaczego? Po co to robimy?
Pomyślałam o jej wielkim gniewie, o pragnieniu zemsty na Wadzie.
Przypomniałam sobie pannę Karp -śliczną i kruchą pannę Karp, która przemieniła
się w strzygę.
- Zaopiekuję się tobą – odparłam. – Nie musisz wiedzieć nic więcej.
Teraz, w centrum handlowym Missouli, zadała to samo pytanie, stojąc między
rzędami markowych ciuchów.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Nie było potrzeby – powtórzyłam.
Szłyśmy w stronę przebieralni, wciąż rozmawiając szeptem.
- Boisz się, że stracę głowę, prawda? Że przemienię się w strzygę?
- Nie. To wykluczone. Nigdy byś tego nie zrobiła.
- A gdybym postradała zmysły?
- Bzdura – udałam rozbawienie. – Wtedy pewnie ogoliłabyś głowę i
zamieszkała w towarzystwie trzydziestu kotów.
Spochmurniała, ale nie odezwała się już ani słowem. Przystanęłyśmy przed
przymierzalnią. Lissa zdjęła czarną sukienkę z wieszaka. Uśmiechnęła się lekko.
- Została stworzona dla ciebie. Nie chcę słyszeć, że jest niepraktyczna.
Tunikę uszyto z czarnej, jedwabistej tkaniny. Miała prosty krój, bez ramiączek.
Sięgałaby mi do kolan. Lekko rozchylona u dołu, idealnie przylegałaby do ciała.
Niesamowicie prowokująca. Istne wyzwanie dla przepisów szkolnych.
- Idealna dla mnie – przyznałam. Nie mogłam oderwać od niej oczu. Pragnęłam
jej niemal do bólu. Taka sukienka mogła zmienić świat. Mogła stworzyć nową
religię.
Lissa wybrała mój rozmiar.
- Przymierz.
Potrząsnęłam głową.
- Nie mogę. Naraziłabym cię na niebezpieczeństwo. Żadna kiecka nie jest warta
twojej śmierci.
- W takim razie kupimy ją bez przymiarki – stwierdziła i poszła do kasy.
W miarę upływu godzin odczuwałam coraz większe zmęczenie. Nieustanna
koncentracja i wzmożona czujność dawały mi się we znaki. Poczułam ulgę, kiedy
weszłyśmy na koniec do sklepu jubilerskiego.
- Znalazłam coś dla ciebie. – Lissa wskazała palcem biżuterię wystawioną w
szklanej gablocie. – Ten naszyjnik doskonale pasuje do nowej sukienki.
Spojrzałam. Wisiorek w kształcie róży ze złota i brylantów na delikatnym
złotym łańcuszku. Brylanty!
- Nie cierpię róż.
Lissa uwielbiała obdarowywać mnie rzeczami w kolorze różowym albo w
kształcie róży. Myślę, że bawiły ją moje reakcje. Jednak mina jej zrzedła, kiedy
zobaczyła cenę wisiorka.
- Proszę, proszę. Nawet ty umiesz czasem wyhamować – drażniłam się z nią. –
Widzę, że przeszła ci ochota na szalone zakupy.
Poczekałyśmy na Wiktora i Nathalie. Kupił jej chyba coś ładnego, bo
dziewczyna rozpływała się ze szczęścia. Ucieszyłam się. Wiedziałam, że brakuje
jej kontaktu z ojcem i jego uwagi. Miałam nadzieję, że nie szczędził pieniędzy, by
to wynagrodzić.
Wracaliśmy do domu w milczeniu. Byliśmy zmęczeni, bo konieczność robienia
zakupów w ciągu dnia zakłóciła naszą normalną porę snu. Siedziałam obok
Dymitra. Oparłam głowę na siedzeniu i ziewnęłam, świadoma, że dotykamy się
ramionami. Paliły nas ta bliskość i więź.
- Więc już nigdy nie będę przymierzała ciuchów w sklepie? – spytałam cicho,
żeby nikogo nie budzić. Wiktor i strażnicy nie spali, ale dziewczyny się
zdrzemnęły.
- Owszem, w czasie wolnym od służby.
- Nigdy nie potrzebowałam wolnego. Zawsze chcę być przy Lissie – znowu
ziewnęłam. – Widziałeś tę sukienkę?
- Widziałem.
- Podoba ci się?
Nie odpowiedział, więc uznałam, że tak. – Myślisz, że narażę na szwank swoją
reputację, jeśli wystąpię w niej na tańcach?
- Narobisz zamieszania w całej szkole – odparł tak cicho, że ledwie usłyszałam.
Uśmiechnęłam się i... zasnęłam.
Kiedy się obudziłam, leżałam z głową opartą na jego ramieniu. Długi płaszcz
Dymitra okrywał mnie niczym koc. Przyjechaliśmy na miejsce. Zdjęłam z siebie
nakrycie i wysiadłam tuż za strażnikiem, w pełni wypoczęta i szczęśliwa.
Żałowałam tylko, że moja wolność się koń-czy.
- Wracam do więzienia – westchnęłam, idąc obok Lissy do głównego budynku.
– Może udałabyś atak serca, żebym zyskała jeszcze trochę swobody?
- Najpierw weź swoje zakupy. – Podała mi torbę. Chwyciłam ją i zakręciłam się
w miejscu. – Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę cię w tej sukience.
- Ja też. Jeśli pozwolą mi pójść na te tańce. Kirowa wciąż się zastanawia, czy
zasłużyłam.
- Pokaż jej te nudne ciuchy, które kupiłaś. Wpadnie w śpiączkę. Mnie samej
chce się ziewać na ich widok.
Roześmiałam się, wskoczyłam na drewnianą ławkę i szłam po niej obok Lissy.
- Nie są takie złe.
- Nie wiem, co myśleć o tej nowej, odpowiedzialnej Rose.
Wskoczyłam na drugą ławkę.
- Nie jestem aż tak odpowiedzialna.
- Hej! – zawołał Spiridon. Szedł za nami razem z innymi. – Wciąż jesteś na
służbie. Co to za zabawy?
- Wcale się nie bawię! – odkrzyknęłam, słysząc śmiech w jego głosie. –
Przysięgam, że... Cholera!
Szłam po trzeciej ławce z rzędu, zbliżając się do koń-ca. Naprężyłam mięśnie,
gotowa zeskoczyć, lecz w tej samej chwili coś złapało mnie za nogę. Drewniane
sztachety ławki wyglądały solidnie, a jednak załamały się pode mną, jakby były z
papieru. Noga uwięzia, a ja przechyliłam się gwałtownie w bok i runęłam na
ziemię. Usłyszałam trzask i nie był to odgłos pękającego drewna. Poczułam
przeszywający ból. Potem zemdlałam.

Rozdział XVIII

OTWORZYŁAM OCZY I UJRZAŁAM SZPITALNĄ biel sufitu. Pokój


oświetlały blade promienie słoneczne filtrowane przez zaciemnione szyby w trosce
o bezpieczeństwo pacjentów morojów. Byłam lekko odurzona, ale nie czułam bólu.
- Rose.
Głos był jak dotyk jedwabiu na skórze. Delikatny. Głęboki. Odwróciłam głowę i
napotkałam spojrzenie ciemnych oczu Dymitra. Siedział przy moim łóżku, długie
brązowe włosy opadały luźno wokół jego twarzy.
- Cześć – wychrypiałam cicho.
- Jak się czujesz?
- Dziwnie. Jakbym była na rauszu.
- Doktor Olendzka podała ci środek przeciwbólowy. Kiepsko wyglądałaś, kiedy
cię tu przynieśliśmy.
- Nic nie pamiętam. Jak długo tu jestem?
- Kilka godzin.
- Nieźle się urządziłam – stwierdziłam, przypominając sobie fragmenty
zdarzenia. Ławka. Wykręcona kostka. Dalej pamiętałam już tylko uczucia gorąca i
zimna. Spróbowałam poruszyć palcami stopy. – Nie czuję bólu.
Dymitr potrząsnął głową.
- Nie miałaś poważnych obrażeń.
Znów usłyszałam w głowie trzask pękających kości.
- Jesteś pewien? Nienaturalnie wygięłam nogę. Musiałam ją złamać. – Usiadłam
na łóżku, żeby obejrzeć chorą kostkę. – Albo przynajmniej zwichnąć.
Dymitr nie pozwolił mi wstać.
- Ostrożnie. Zapewne będziesz wkrótce chodzić, ale na razie jesteś oszołomiona
po wypadku.
Usiadłam powoli na brzegu łóżka. Spojrzałam w dół. Ktoś podciągnął mi
nogawki dżinsów. Kostka była lekko zaczerwieniona, ale nie zauważyłam zadrapań
ani blizn.
- Miałam szczęście. Boże. Niewiele brakowało, a musiałabym zrezygnować z
treningów.
Strażnik się uśmiechnął.
- Wiem. Powtarzałaś to w kółko, kiedy cię tutaj niosłem. Byłaś bardzo
zmartwiona.
- Przyniosłeś mnie tutaj?
- Najpierw połamaliśmy ławkę i cię oswobodziliśmy.
Kurczę. Szkoda, że tego nie widziałam. Lepsza mogła być tylko wizja Dymitra
z nagim torsem trzymającego mnie w ramionach.
Nagle uświadomiłam sobie, co się wydarzyło.
- Zostałam pokonana przez ławkę! – jęknęłam.
- Słucham?
- Cały dzień nie spuszczałam oka z Lissy. Mówiliście, że dobrze się spisałam. A
na koniec poniosłam porażkę w starciu z ławką. – Czułam się beznadziejnie. –
Straszny wstyd. Na dodatek wszyscy to widzieli.
- To nie twoja wina – powiedział Dymitr. – Kto mógł przypuszczać, że ławka
jest przegniła. Wyglądała solidnie.
- A jednak. Powinnam była iść po chodniku jak normalni ludzie. Już słyszę, jak
się śmieją w szkole.
Strażnik uniósł kąciki ust.
- Może prezenty poprawią ci nastrój.
Wyprostowałam się na łóżku.
- Jakie prezenty?
Dymitr wręczył mi pudełko oraz kartkę.
- Ten jest od księcia Wiktora.
Byłam zaskoczona. Przeczytałam liścik, kilka słów skreślonych pośpiesznie.

Rose,
bardzo się cieszę, że nie odniosłaś poważnych obrażeń po upadku. Uważam, że
to prawdziwy cud. Jesteś uroczą osobą, a Wasylisa ma szczęście, że może na ciebie
liczyć.

- To miłe z jego strony – powiedziałam, otwierając pudełko. Zobaczyłam, co


jest w środku. – Ooo. Bardzo miłe.
Trzymałam w ręku wisiorek w kształcie róży, który Lissa chciała mi podarować,
ale zrezygnowała z powodu ceny. Uniosłam w górę lśniący łańcuszek i
pozwoliłam, żeby wysadzana brylantami róża kołysała się w powietrzu, błyskając
milionem gwiazd.
- To raczej nie jest zwykły prezent bez żadnej okazji – zauważyłam,
przypominając sobie, ile kosztował.
- Książę kupił go na pamiątkę twojego pierwszego dnia służby. Uważał, że
doskonale sobie poradziłaś. Spostrzegł, że oglądałyście ten naszyjnik u jubilera.
- Ooo – powtórzyłam, bo brakło mi słów. – Nie uważam, żebym tak świetnie się
spisała.
- A ja tak.
Uśmiechnęłam się i włożyłam wisiorek do pudełka.
- Wspominałeś o prezentach w liczbie mnogiej? Jest ich więcej?
Dymitr parsknął śmiechem, którego dźwięk otulił mnie jak pieszczota. Boże,
uwielbiałam, kiedy się śmiał.
- Ten jest ode mnie.
Wręczył mi małą, płaską torebkę. Zaciekawiona, otworzyłam ją natychmiast.
Był to błyszczyk do ust, dokładnie taki, jaki lubię. Wielokrotnie narzekałam, że mi
się skończył, ale nie sądziłam, że w ogóle słucha.
- Kiedy zdążyłeś go kupić? Obserwowałam cię przez cały czas.
- Sekret strażnika.
- Z jakiej okazji? Pierwszego dnia służby?
- Nie – powiedział po prostu. – Pomyślałem, że się ucieszysz.
Nie myśląc o tym, co robię, pochyliłam się i przytuliłam go.
- Dziękuję.
Zesztywniał zaskoczony. Też byłam zdziwiona swoją odwagą. A kiedy położył
mi dłonie na plecach, pomyślałam, że umrę.
- Cieszę się, że już ci lepiej – powiedział. Jego głos wydobywał się spomiędzy
moich włosów, jego usta znalazły się tuż nad moim uchem. – Kiedy widziałem, jak
upadłaś…
- Pomyślałeś, że jestem ofiarą losu.
- Nie to pomyślałem.
Odsunął się, żeby mnie widzieć, ale żadne z nas nie dodało nic więcej. Jego
oczy były tak ciemne i głębokie, że miałam ochotę w nich zanurkować.
Wpatrywała się w niego, poddając się ogarniającej fali ciepła, jakby płonął w nim
ogień. Delikatnie, powoli, jego długie palce dotknęły mojego policzka i przesunęły
się po twarzy. Zadrżałam. Dymitr ujął kosmyk moich włosów i owinął go sobie
wokół palca, tak jak wtedy na sali gimnastycznej.
Przełknęłam ślinę i zmusiłam się, by nie patrzeć na jego usta. Zastanowiłam się,
jak smakują jego pocałunki. Ty było ekscytujące, ale zarazem budziło lęk.
Idiotyczne. Całowałam się z wieloma chłopakami i nigdy tego nie roztrząsałam.
Dlaczego kolejny facet – co z tego, że starszy ode mnie – budził taki niepokój? A
jednak widok Dymitra nachylającego się nade mną, widok jego warg sprawił, że
zakręciło mi się w głowie.
Rozległo się ciche pukanie do drzwi, więc cofnęłam się w popłochu. Do pokoju
zajrzała doktor Olendzka.
- Usłyszałam wasze głosy. Jak się czujesz?
Podeszła do mnie i kazała się położyć. Delikatnie zbadała kostkę. Pokręciła
głową.
- Miałaś szczęście. Kiedy cię przynieśli, narobiłaś tyle hałasu, jakby co najmniej
urwało ci nogę. Musiałaś być w szoku. – Lekarka cofnęła się o krok. – Byłabym
spokojniejsza, gdybyś zrezygnowała z jutrzejszego treningu. Poza tym jesteś
zdrowa.
Zawstydziłam się trochę, że narobiłam zamieszania, ale odetchnęłam z ulgą.
Gdybym złamała albo zwichnęła nogę, nie mogłabym kontynuować szkolenia. A
przecież nie było czasu; zamierzałam podejść do egzaminów jeszcze tej wiosny.
Doktor Oledzka oświadczyła, że mogę wrócić do swojego pokoju, i wyszła.
Dymitr podszedł do krzesła, na którym leżały moje buty i płaszcz. Patrząc na
niego, poczułam, jak znów ogarnia mnie ciepło. Wróciły wszystkie emocje z tej
cudownej chwili, zanim weszła lekarka.
Przyglądał się, jak wkładam but.
- Masz anioła stróża.
- Nie wierzę w anioły. Wiem, że mogę polegać tylko na sobie.
- W takim razie masz zadziwiające ciało.
Spojrzałam na niego pytającą.
- Mam na myśli zdolności regeneracji. Słyszałem o wypadku…
Nie dopowiedział, jaki wypadek ma na myśli, ale przecież mógł mówić tylko o
jednym. Nie lubiłam o tym rozmawiać, lecz jemu mogłam opowiedzieć o
wszystkim.
- Wszyscy powtarzali, że nie miałam szans na przeżycie – powiedziałam. –
Siedziałam obok kierowcy, kiedy samochód uderzył w drzewo. Tylko Lissa była
bezpieczna. Mimo to obie wyszłyśmy z kraksy bez szwanku.
- A ty nie wierzysz w anioły ani cuda.
- Właśnie.
„Uważam, że to prawdziwy cud. Jesteś błogosławiona…”.
Przypomniałam sobie słowa Wiktora i zakręciło mi się w głowie. Czy to
możliwe, że jednak mam anioła stróża? Dymitr natychmiast wychwycił zmianę w
moim zachowaniu.
- Co się stało?
Spróbowałam się skupić na więzi, otrząsając się z otępienia spowodowanego
lekami uśmierzającymi ból. Zaczynałam odbierać, co czuje Lissa. Niepokój.
Przygnębienie.
- Gdzie jest Lissa? Była tutaj?
- Nie wiem, gdzie jest teraz. Nie można było jej odciągnąć, kiedy cię
przyniosłem. Siedziała przy łóżku do chwili, w której zjawiła się lekarka. Jej
obecność wyraźnie cię uspokajała.
Zamknęłam oczy, bo nagle zrobiło mi się słabo. Uspokajała mnie obecność
Lissy, bo uśmierzyła mój ból. Uzdrowiła mnie…
To samo zrobiła po wypadku.
Zrozumiałam wszystko. Nie powinnam była przeżyć. Wszyscy to powtarzali.
Kto wie, jakie obrażenia odniosłam? Wylew wewnętrzny. Złamania. Bez
znaczenia, bo Lissa mnie uzdrowiła. To dlatego nachylała się nade mną, kiedy
otworzyłam oczy. Straciła przytomność w drodze do szpitala. Długo nie mogła
dojść do siebie. A potem popadła w depresję. Wówczas wydawało się to normalne
po stracie rodziców oraz brata. Teraz zastanawiałam się, czy nie opadła z sił,
przywracając mi życie.
Znowu usiłowałam się skoncentrować i nawiązać z nią kontakt. Musiałam
wiedzieć, jak się czuje po kolejnej sesji uzdrawiania. Używanie daru wpływało na
jej samopoczucie, a podejrzewałam, że musiała się przy mnie nieźle napracować.
Działanie lęku ustępowało i wreszcie udało mi się podłączyć do Lissy niemal
bez wysiłku. Poczułam falę emocje o znacznie większej sile niż wtedy, gdy
przeniosłam się w świat jej sennych koszmarów. Jeszcze nigdy nie odbierałam
Lissy z taką mocą.
Ukryła się na poddaszu i płakała. Nie wiedziała, dlaczego jest jej tak smutno.
Powinna się cieszyć, bo udało jej się mnie uleczyć. Ale ogarnęła ją wielka słabość.
Spalała się, jakby traciła jakąś część siebie. Bała się, że będę wściekła, ponieważ
użyła daru. Nie mogła znieść myśli o powrocie do szkoły i udawaniu, że
odpowiada jej towarzystwo arystokratycznych przyjaciół, którzy byli
zainteresowani wyłącznie wydawaniem pieniędzy i krytykowaniem innych, mniej
atrakcyjnych oraz popularnych uczniów Akademii. Lissa nie miała najmniejszej
ochoty iść na bal z Aaronem, wpatrzonym w nią cielęcym wzrokiem. Nie chciała,
żeby ją dotykał. Traktowała go jak przyjaciela.
Były to zwykłe troski młodych dziewcząt, ale ona odczuwała je wyjątkowo
dotkliwie. Przejmowała się ponad miarę. Nie wiedziała, jak sobie z nimi poradzić.
- Dobrze się czujesz?
Lissa uniosła głowę i odgarnęła włosy przyklejone do mokrych policzków. W
drzwiach stał Christian. Nie słyszała, jak wchodził po schodach. Była zbyt
zaprzątnięta ponurymi myślami. Teraz ogarnęły ją tęsknota i gniew.
- Nic mi nie jest – warknęła, walcząc ze łzami. Nie chciała, żeby zobaczył jej
chwilę słabości.
Christian oparł się o ścianę i założył ręce na piersiach z nieodgadniętym
wyrazem twarzy.
- Czy… chcesz pogadać?
- Och… - zaśmiała się ostro. – Teraz chcesz rozmawiać? Prosiłam cię o to wiele
razy…
- To nie moja wina! Wszystko przez Rose… - urwał, a ja zamarłam.
Lissa wstała i podeszła do niego.
- Co to znaczy?
- Nic. – Christian przybrał obojętną minę. – Przejęzyczyłem się.
- Dlaczego „przez Rose”? – Podeszła bliżej. Mimo gniewu chłopak wciąż ją
pociągał. Nie umiała tego wytłumaczyć. I nagle zrozumiała. – Powiedziała ci coś,
prawda? Zakazała ci kontaktów ze mną?
Christian uparcie patrzył w ścianę.
- Rose miała rację. Pewnie narobiłbym ci kłopotów. Nie osiągnęłabyś celu.
- Co masz na myśli?
- A jak sądzisz? Boże. Ludzie umierają i zmartwychwstają na twój rozkaz,
Wasza Wysokość.
- Jesteś żałosny.
- Czyżby? Bez przerwy słyszę, jak o tobie mówią, rozprawiają o tym, co
zrobiłaś, o czym rozmyślasz i w co jesteś ubrana. Zabiegają o twoje względy,
zastanawiają się, kogo lubisz, a kogo nie znosisz. Zrobiłaś z nich swoje maskotki.
- Nie jest tak, jak myślisz. Poza tym nie mogłam postąpić inaczej. Musiałam
odegrać się na Mii…
Chłopak przewrócił oczami, unikał jej wzroku.
- Nawet nie wiesz, za co się mścisz.
Lissa rozgniewała się nie na żarty.
- Kazała Jeskemu i Ralfowi wygadywać te bzdury na temat Rose! Nie mogłam
pozwolić, żeby uszło jej to płazem.
- Rose jest twarda. Poradziłaby sobie.
- Nie widziałeś, jak cierpiała – odparła z uporem. – Płakała.
- I co z tego? Wszyscy czasem płaczą. Ty również.
- Ale nie ona.
Popatrzył z niedobrym uśmiechem.
- Nigdy nie spotkałem takiej pary jak wy. Tak bardzo się o siebie troszczycie.
Rozumiem Rose, ma poczucie misji. Ale ty zachowujesz się identycznie.
- Jest moją przyjaciółką.
- I to wszystko? Nigdy bym nie pomyślał – westchnął z namysłem, ale szybko
odzyskał ironiczny ton. – Więc chodziło o Mię. Odegrałaś się na niej. A dlaczego
nie zastanowiłaś się na przyczyną jej złośliwości?
Lissa zmarszczyła brwi.
- Była zazdrosna o mnie i Aarona.
- Niekoniecznie, księżniczko. Teoria zazdrości nie trzyma się kupy. Miała
Aarona. Nie musiała ci go odbijać. Wystarczałoby, żeby nadal robiła do niego
słodkie oczy, tak jak ty potrafisz, a zostałby przy niej – dodał sucho.
- W porządku. Więc o co chodzi? Dlaczego postanowiła zniszczyć mi życie?
Nic jej nie zrobiłam.
Christian nachylił się bliżej, świdrując ją spojrzeniem niebieskich oczu.
- To prawda. Nic jej nie zrobiłaś. W przeciwieństwie do twojego brata.
Lissa cofnęła się gwałtownie.
- Nic nie wiesz o moim bracie.
- Wiem, że sypiał z Mią.
- Przestań. Przestań kłamać.
- Nie kłamię. Przysięgam na Boga lub na cokolwiek chcesz. Często
rozmawiałam z nią w czasach, kiedy była zupełnie nowa w Akademii. Nie zyskała
wielkiej popularności, ale miała swój rozum. To bystra dziewczyna. Angażowała
się w organizowanie imprez dla członków rodów królewskich – wieczorki taneczne
i tym podobne. Rzadko brałem w nich udział. Tak poznała twojego brata i bardzo
się do siebie zbliżyli.
- To nieprawda. Wiedziałabym. Andre na pewno nie trzymał tego przede mną w
tajemnicy.
- Mylisz się. Nie powiedział nikomu. Mii również zakazał mówić o tym, że się
spotykają. Przekonał ją, że będzie to ich romantyczna tajemnica, ale w
rzeczywistości miał inny cel. Jego przyjaciele nie powinni się dowiedzieć, że
chodzi do łóżka z nowicjuszką, która w dodatku nie należy do rodziny królewskiej.
- Jestem pewna, że Mia wyssała to wszystko z palca – oburzyła się Lissa.
- A ja wiem, że mówiła prawdę, zwłaszcza że bardzo przy tym rozpaczała.
Andre znudził się nią już po kilku tygodniach. Oświadczył, że jest za młoda, a poza
tym on nie może się angażować w związek z kimś o takim jak jej pochodzeniu. Nie
wykazał nawet odrobiny delikatności podczas tej rozmowy. Nie zdobył się nawet
na banalne: „Zostańmy przyjaciółmi”.
Lissa przysunęła twarz do twarzy Christiana.
- Nie znałeś Andre! Nigdy by tak nie postąpił!
- To ty go nie znałaś. Jestem pewien, że tobie okazywał wiele czułości. Byłaś
jego ukochaną małą siostrzyczką. Za to w szkole, w towarzystwie kumpli,
zachowywał się skandalicznie, tak samo jak oni. Widziałem to, nic nie umknie
mojej uwadze. To łatwe, kiedy nikt cię nie dostrzega.
Lissa powstrzymała szloch. Nie wiedziała, czy wierzyć Christianowi.
- Więc z takiego powodu Mia mnie nienawidzi?
- Tak. Z powodu Andre. A także dlatego, że należysz do królewskiego rodu, a
ona czuje się przy was niepewnie. Bardzo się starała, żeby wpuścili ją do swojego
grona. Myślę, że przypadkowo związała się z twoim byłym chłopakiem, a twój
powrót tylko pogorszył sytuację. Odbiłaś jej Aarona i obie z Rose rozpuściłyście
plotki na temat jej rodziców. Z całą pewnością udało wam się sprawić, żeby Mia
cierpiała. Gratuluję.
Lissa poczuła lekkie wyrzuty sumienia.
- Wciąż wydaje mi się, że kłamiesz.
- Wiele można o mnie powiedzieć, ale nie to, że jestem kłamcą. To twoja
działka. I Rose.
- My wcale…
- Nie rozpowiadacie niestworzonych historii o rodzinach koleżanek? Nie
mówicie, że mnie nienawidzicie? Nie udajecie przyjaźni wobec ludzi, których
macie za głupców? Nie umawiacie się z facetami, których nawet nie lubicie?
- Lubię go.
- Czyżby?
- Co za różnica?
- Randkujesz z wielkim blond kretynem, a za plecami śmiejesz się z jego
głupich dowcipów.
Nieoczekiwanie pochylił się i ją pocałował. Był to namiętny, szybki, ale pełen
gniewu pocałunek. Chłopak wyraził nim całą wściekłość i pożądanie, które skrywał
od bardzo dawna. Jeszcze nigdy nikt tak jej nie całował, a Lissa poddała mu się, bo
sprawił więcej, niż mógł zrobić dla niej Aaron czy ktokolwiek inny.
Christian odsunął się lekko, ale jego twarz wciąż znajdowała się blisko jej
twarzy.
- Tak jest, kiedy kogoś naprawdę lubisz.
Lissa zadrżała w przypływie gniewu i pożądania.
- Nie lubię cię. Myślę, że oboje z Mią oczerniacie Andre. Aaron nigdy nie
powiedziałby czegoś podobnego.
- Twój chłopak wypowiada się wyłącznie monosylabami.
Odsunęła się od niego.
- Wynoś się. Zostaw mnie w spokoju.
Christian rozejrzał się z pocieszną miną.
- Nie możesz mnie wyrzucić. Podpisaliśmy umowę dzierżawy.
- Wynocha! – krzyknęła. – Nienawidzę cię!
Skłonił się nisko.
- Jak sobie życzysz, Wasza Wysokość. – Posłał jej pochmurne spojrzenie i
wyszedł.
Lissa opadła na kolana i pozwoliła płynąć łzom, które tak długo
powstrzymywała. Nie mogłam się połapać w tym, co czuła. Bóg jeden wiedział, ile
wycierpiałam z powodu Jessego i innych wydarzeń, ale nie przeżywałam tego tak
intensywnie jak ona. Emocje zawładnęły nią, kłębiły się w jej głowie. Myślała o
bracie, o nienawiści Mii, pocałunku Christiana oraz tym, że mnie uzdrowiła.
Pomyślałam, że taką gonitwę może przeżywać ktoś pogrążony w głębokiej
depresji. Albo w obłędzie.
Cierpiała bardzo, więc wybrała sprawdzony sposób, by znaleźć ujście dla tej
burzy. Otworzyła portmonetkę i wyjęła małą żyletkę, którą zawsze nosiła przy
sobie…
Nie byłam w stanie się od niej uwolnić. Rozcinała sobie skórę na lewej ręce, raz
koło razu, lina przy linii. Obserwowałam strużkę krwi spływającej na podłogę. Tak
jak zawsze, starała się nie podciąć żył. Rany były jednak głębsze niż zwykle. Czuła
pulsujący ból, ale dzięki niemu mogła oderwać myśli od tego, co ją dręczyło;
odzyskała poczucie kontroli.
Czerwone krople rozpryskiwały się na zakurzonej podłodze. Zakręciło jej się w
głowie. Ten widok fascynował ją. Przez całe życie brała krew od innych. Ode
mnie. Od karmicieli. Teraz patrzyła, jak z niej wycieka. Zachichotała nerwowo.
Być może w ten sposób chciała oddać to, co zabrała. A może po prostu chciała
zmarnować świętą krew Dragomirów, tak cenną dla wszystkich.
Siłą wtargnęłam do jej głowy i teraz nie mogłam się wymknąć. Owładnęły mną
jej emocje, były zbyt silne, zbyt intensywne. Musiałam od nich uciekać. Czułam to
każdą cząstką siebie. Powinnam ją ratować. Lissa była osłabiona po uzdrowieniu
mnie, a teraz mogła stracić za dużo krwi. Uznałam, że pora poprosić o pomoc.
Nareszcie zdołałam się wyrwać i wróciłam do kliniki. Dymitr trzymał mnie w
objęciach i delikatnie mną potrząsał. Obok stała zaniepokojona doktor Olendzka.
Przyjrzałam się strażnikowi. Był naprawdę przestraszony, bał się o mnie.
Christian sugerował, że powinnam poszukać pomocy dla Lissy. Porozmawiać z
kimś zaufanym. Zlekceważyłam go, bo sądziłam, że nie należy ufać nikomu poza
Lissą. Teraz, patrząc na Dymitra, zmieniłam zdanie.
- Lissa potrzebuje naszej pomocy – wychrypiałam.

Rozdział XIX

NIE WIEM, CO MNIE DO tego skłoniło. Tak długo skrywałam tajemnicę, bo


wierzyłam, że to jedyny sposób by chronić Lissę. Nie mogłam jednak milczeć
dłużej, wiedząc, że robi sobie krzywdę. Nie potrafiłam jej powstrzymać. Przyszło
mi do głowy, że zaczęła zadawać sobie ból przeze mnie. Po raz pierwszy zrobiła to
po wypadku, kiedy mnie uzdrowiła. Co by się stało, gdyby wówczas dała za
wygraną? Może i tak doszłabym do siebie, a ona byłaby teraz zdrowa i szczęśliwa.
Zostałam w klinice, a Dymitr poszedł po Albertę. Nie zastanawiał się ani chwili,
kiedy powiedziałam mu, gdzie jest Lissa. Poinformowałam go tylko, że grozi jej
niebezpieczeństwo. Po wyjściu strażnika wydarzenia przypominały sceny z
koszmarnego filmu, przesuwającego się w zwolnionym tempie. Minuty ciągnęły
się w nieskończoność. Czekałam.
Kiedy wreszcie przyniesiono nieprzytomną Lissę do kliniki, zrobiło się
zamieszanie i kazano mi odejść. Straciła dużo krwi. Natychmiast sprowadzono
karmiciela, ale wciąż była na wpół przytomna i nie mogła pić. Pozwolono mi z nią
porozmawiać dopiero późną nocą.
- Czy to prawda? – spytała. Leżała na łóżku. Zauważyłam bandaże na jej
nadgarstkach. Wiedziałam, że poddano ją transfuzji, ale wciąż była blada. –
Podobno dowiedzieli się od ciebie. Powiedziałaś im?
- Nie miałam wyboru – odparłam, bojąc się do niej zbliżyć. – Liss…
Okaleczyłaś się mocniej niż kiedykolwiek. Uzdrowiłaś mnie… Potem rozmawiałaś
z Christianem… Nie poradziłabyś sobie bez pomocy.
Zamknęła oczy.
- Christian. Wiedziałaś. Oczywiście. Przecież wiesz o mnie wszystko.
- Przykro mi. Chciałam tylko pomóc.
- Zapomniałaś, co mówiła panna Karp o konieczności zachowania tajemnicy?
- Miała na myśli co innego. Nie sądzę, by patrzyła spokojnie, jak zadajesz sobie
ból.
- Powiedziałaś im też inne rzeczy?
Pokręciłam głową.
- Jeszcze nie.
Rzuciła mi lodowate spojrzenie.
- „Jeszcze”? Więc zamierzasz to zrobić?
- Tak. Masz dar uzdrawiania, który cię zabija.
- Uzdrowiłam ciebie.
- Wylizałabym się. Miałam fachową opiekę. Nie warto było, Liss. Myślę, że
wiem, jak to się zaczęło… Kiedy uzdrowiłaś mnie po raz pierwszy…
Wyjawiłam jej swoje podejrzenia dotyczące wypadku, po którym odkryła swój
dar i jednocześnie wpadła w depresję. Stwierdziłam, że wówczas narodziła się
między nami więź, ale nie rozumiałam, dlaczego tak się stało.
- Nie wiem, co się dzieje. Jedno jest pewne: nie radzimy sobie. Potrzebujemy
pomocy.
- Zabiorą mnie – powiedziała bezbarwnym głosem. – Tak jak pannę Karp.
- Postarają się nam pomóc. Wszyscy bardzo się przejmują twoim stanem
zdrowia. Liss, robię to dla ciebie. Chcę, żebyś wydobrzała.
Odwróciła głowę.
- Idź już, Rose.
Posłuchałam.
Pozwolono jej wyjść następnego ranka pod warunkiem codziennych rozmów z
psychologiem. Od Dymitra wiedziałam, że lekarz zamierza przepisać Lissie środki
antydepresyjne. Nie zachwycało mnie to, jednak zaakceptowałam wszelkie próby
poprawienia jej nastroju.
Pech chciał, że tej nocy w klinice leżał jeden ze studentów drugiego roku, chory
na astmę. Widział, jak Dymitr i Alberta przyprowadzili Lissę. Nie zorientował się,
o co chodzi, ale rozpowiedział nowinę współlokatorom. Przy śniadaniu dowiedzieli
się inni uczniowie. W porze lunchu mówiła o tym cała szkoła.
Co gorsza, uważano, że Lissa nie odzywa się do mnie. Skutki odczułam
natychmiast. Przyjaciółka nie potępiła mnie publicznie, ale jej zachowanie
wystarczyło, żeby wszyscy odwrócili się do mnie plecami. Krążyłam po Akademii
niczym duch. Znajomi przyglądali mi się i od czasu do czasu ktoś zamienił ze mną
parę słów, ale nie mogłam liczyć na nic więcej. Wszyscy starali się zachowywać
tak, jak Lissa by sobie tego życzyła. Nie słyszałam złośliwych komentarzy na swój
temat – pewnie na wypadek gdyby zmieniła zdanie i pogodziła się ze mną. Nie
chcieli ryzykować. Dobiegło do mnie jednak parę razy: „dziwka sprzedająca krew”
skierowane pod moim adresem, kiedy wydawało im się, że nie słyszę.
Mason pozwoliłby mi przysiąść się do stolika, ale obawiałam się reakcji jego
kumpli. Nie chciałam stawiać go w trudnej sytuacji. Wybrałam stolik Nathalie.
- Słyszałam, że Lissa znów próbowała uciec, a ty ją zatrzymałaś – oświadczyła.
Więc nikt nie dowiedział się jeszcze, dlaczego trafiła do kliniki. Oby tak zostało.
Ciekawe, kto wpadł na pomysł z ucieczką?
- Po co miałaby uciekać?
- Nie wiem – Nathalie zniżyła głos. – A dlaczego uciekła za pierwszym razem?
Tak słyszałam.
Plotkowano przez cały dzień, również o przyczynie wizyty Lissy w klinice.
Zwykle pierwszym powodem, jaki przychodził wszystkim do głowy, była aborcja.
Znaleźli się też zwolennicy teorii, że Lissa odziedziczyła chorobę wuja, Wiktora
Daszkowa. Nikt nawet nie podejrzewał, co się naprawdę zdarzyło.
Po ostatniej lekcji chciałam ulotnić się jak najszybciej, ale Mia zaszła mi drogę.
- Czego chcesz? – warknęłam, nie ukrywając niechęci. – Nie mogę dziś wyjść
na podwórko, dziewczynko.
- Masz tupet, jak na kogoś, kto przestał istnieć.
- W przeciwieństwie do ciebie? – drwiłam. Pamiętałam, co mówił Christian i
nawet jej trochę współczuła, lecz wystarczyło jedno spojrzenie, żeby zmienić
zdanie. Może kiedyś była ofiarą, ale teraz przemieniła się w potwora. Lodowaty
błysk w oku i wredny uśmiech. Mia nie była już słaba i zrozpaczona. Nie załamała
się po tym, co zrobił jej Andre – wierzyłam, że źle ja potraktował – i nie dała się
pokonać Lissie. Przetrwała i postanowiła się zemścić.
- Pozbyła się ciebie, ale jesteś zbyt dumna, żeby to przyznać. – Niebieskie oczy
próbowały przewiercić mnie na wylot. – Nie chciałabyś się na niej odegrać?
- Kompletnie ci odbiło? Lissa jest moją najlepszą przyjaciółką. Przestań za mną
łazić.
- Nic na to nie wskazuje. Daj spokój, powiedz lepiej, dlaczego trafiła do kliniki.
To coś poważne, prawda? Jest w ciąży? Tak?
- Spływaj.
- Jeśli mi powiesz, każę Jeskemu i Ralfowi odwołać wszystko, co mówili o
tobie.
Przystanęłam i odwróciłam się, że popatrzeć jej w twarz. Przestraszyła się i
cofnęła kilka kroków. Pewnie przypomniała sobie, że już jej kiedyś groziłam.
- Nie muszą niczego odwoływać. Wiem, jak było naprawdę. A jeśli będzie
próbowała skłócić mnie z Lissą, wykrwawisz się na śmierć, bo własnoręcznie
rozszarpię ci gardło!
Mówiłam coraz głośnie. Ostatnie słowa prawie wykrzyczałam. Mia odsunęła
się, przestraszona nie na żarty.
- Jesteś wariatką. Nic dziwnego, że cię porzuciła – wzruszyła ramionami. –
Nieważne. I tak się dowiem.

Nadszedł weekend i szkolne tańce, na które nie zamierzałam się wybrać.


Zapowiadało się nieciekawie, a ja i tak wolałam nieoficjalne imprezki towarzyskie,
na które nie miałam szans się dostać bez Lissy. Postanowiłam zaszyć się w pokoju i
nadrobić szkolne zaległości bez większej nadziei na sukces. Czułam, że Lissa jest
niespokojna i podniecona. Niełatwo jej będzie spędzić całą noc u boku chłopaka,
który był jej obojętny.
Mniej więcej dziesięć minut po rozpoczęciu balu postanowiła posprzątać i
wziąć prysznic. Wracałam z łazienki, owijając głowę ręcznikiem, kiedy
zobaczyłam Masona. Stał pod moimi drzwiami. Nie wystroił się szczególnie, ale
przynajmniej nie włożył dżinsów. Zawsze to jakiś postęp.
- Nareszcie. Już miałem odejść.
- Znowu coś podpaliłeś? Chłopcom nie wolno przebywać w tej części budynku.
- Daj spokój. Kogo to obchodzi? – Miał rację. Strażnicy skutecznie chronili nas
przed strzygami, lecz nie potrafili utrzymać porządku w murach szkoły.
Spotykaliśmy się bez większych problemów.
- Wpuść mnie. Musisz się przebrać.
Nie zrozumiałam od razu.
- Nic z tego. Nigdzie się nie wybieram.
- Nie wygłupiaj się. – Mason wszedł za mną do pokoju. – Z powodu kłótni z
Lissą? Na pewno wkrótce się pogodzicie. Nie musisz tu siedzieć całą noc. Jeśli
wolisz trzymać się od niej z dala, Eddie zaprasza kilka osób do siebie.
Zwietrzyłam dobrą zabawę i zainteresowałam się jego propozycją.
- Nie będzie Lissy ani arystokratycznych przyjaciół. Tak?
Mason zdał sobie sprawę, że trafił w mój czuły punkt, i się uśmiechnął.
Patrząc mu w oczy, zobaczyła, jak bardzo mu na mnie zależy. I znów zaczęłam
się zastanawiać, dlaczego nie mogę mieć normalnego chłopaka. Czemu pragnę
seksownego starszego mentora, który ostatecznie pewnie mnie zwolni ze służby?
- Będą sami nowicjusze – ciągnął Mason. – Przygotowałem dla ciebie
niespodziankę.
- Butelkę? – Skoro Lissa postanowiła mnie ignorować, zniknął powód
zachowania trzeźwości.
- Nie. Zobaczysz na miejscu. Ubieraj się. Nie zamierzasz chyba wystąpić w tym
stroju?
Spojrzałam na swoje podarte dżinsy i koszulkę z napisem Oregon University.
Miał rację. Trzeba się przebrać.
Piętnaście minut później przecięliśmy dziedziniec, kierując się do sali
bankietowej. Śmialiśmy się z kolegi, który okazał się wyjątkową niezdarą podczas
treningu i wystąpił na tańcach z podbitym okiem. Szybki marsz po oblodzonym
dziedzińcu nie był łatwym zadaniem w pantoflach na wysokich obcasach. Mason
usłużnie podał mi ramię, ale przez całą drogę prawie ciągnął mnie za sobą. To nas
rozśmieszało jeszcze bardziej. Poweselałam i, mimo że nie otrząsnęłam się jeszcze
po kłótni z Lissą, uznałam to za dobry początek, by powrócić do równowagi.
Straciłam ją i jej przyjaciół, ale przecież miałam swoich. Pojawiła się szansa, że
tego wieczoru nieźle się urżnę, a chociaż kiepski to sposób na rozwiązanie
problemu, będę się dobrze bawić. Mogło być gorzej.
Nagle natknęliśmy się na Dymitra i Albertę.
Szli w przeciwnym kierunku, rozmawiając o sprawach służbowych. Alberta
uśmiechnęła się na nasz widok z pobłażaniem, jakie zwykle starsi okazują
rozchichotanym nastolatkom gotowym w każdej chwili popełnić głupstwo. Patrzyła
niemal z rozczuleniem. Bezczelna. Zatrzymaliśmy się gwałtownie. Mason chwycił
mnie za ramię, żebym nie upadła.
- Panie Ashford, panno Hathaway. Dlaczego tak późno?
Mason posłał jej anielski uśmiech, którym zniewalał nauczycielki.
- Mamy niewielkie spóźnienie, strażniczko Petrow. Pani wie, jak to jest z
dziewczętami. Mają bzika na punkcie swojego wyglądu. Pani szczególnie powinna
to zrozumieć.
Normalnie szturchnęłabym go w bok, ale nie mogłam oderwać oczu od
Dymitra. On też mi się przyglądał. Włożyłam czarną sukienkę, która leżała na mnie
idealnie. To cud, że Alberta nie skomentowała jej prowokacyjnego wyglądu.
Materiał ściśle przylegał do ciała, podkreślając kształtne piersi, jakimi nie mogłaby
się pochwalić żadna morojka. Na szyi zawiesiłam naszyjnik od Wiktora i podpięła
lekko włosy, pozwalając im opadać na plecy. Uczesałam się tak dla Dymitra –
wiedziałam, że lubi tą fryzurę. Nie włożyłam rajstop, bo zgodnie z modą nikt nie
zakładał rajstop do takich sukienek. Marzłam, ale trudno. Dla piorunującego efektu
mogłam zrobić wszystko.
Byłam pewna, że mój widok powali go na kolana, ale twarz Dymitra nie
zdradzała żadnych uczuć. Po prostu patrzył i tyle. Być może fakt, że nie odrywał
ode mnie wzroku, mówił sam za siebie. Na wszelki wypadek odsunęłam się od
Masona, któremu wkrótce skończył się zapas żartów i rozeszliśmy się w różne
strony.
W środku ogłuszyła nas muzyka. Salę oświetlały tylko lampki choinkowe i kula
dyskotekowa. Na parkiecie podrygiwali uczniowie głównie z młodszych klas. Nasi
rówieśnicy zajmowali grupkami miejsca pod ścianami, wypatrując pierwszej
okazji, żeby się wymknąć. Wszyscy znajdowaliśmy się pod czujną obserwacją
opiekunek, strażników i nauczycieli, którzy patrolowali salę i raz po raz rozdzielali
zbyt namiętnych tancerzy.
Zauważyłam Kirową w sukience bez rękawów i odwróciłam się do Masona.
- Jesteś pewien, że nie możemy łyknąć czegoś mocniejszego?
Parsknął śmiechem i pokręcił głową.
- Chodź, czas na twoją niespodziankę.
Pozwoliłam mu się prowadzić. Idąc przez salę, minęliśmy gromadkę
pierwszaków, stanowczo za młodych na TAKIE ruchy bioder. Ciekawe, gdzie teraz
były ich stateczne opiekunki? Nagle zorientowałam się, dokąd idziemy, i
przystanęłam gwałtownie.
- Nie – oświadczyłam, kiedy pociągnął mnie za rękę.
- Chodź, będzie fajnie.
- Prowadzisz mnie do Jessego i Ralfa. Za nic nie pokażę się w tym
towarzystwie, chyba że będę miała w ręku ostry przedmiot wycelowany między ich
nogi.
Mason nie poddawał się.
- Zobaczysz, jak wiele się zmieniło.
Niechętnie ruszyłam z miejsca. Moje najgorsze obawy potwierdziły się, bo kilka
par oczu obserwowało nas uważnie. Świetnie. Znowu się zaczyna.
Jesse i Ralf nie zauważyli naszego nadejścia. Kiedy odwrócili głowy, ich wzrok
padł na moje ciało i sukienkę. Zadziałał testosteron, gapili się pożądliwie. Wreszcie
dotarło do nich, z kim mają do czynienia, i spuścili wzrok, wyraźnie przestraszeni.
Spodobało mi się to. Mason puknął Jessego palcem w klatkę piersiową.
- No, Zeklos, powiedz jej.
Jesse milczał i Mason stuknął go jeszcze raz, mocniej.
- Gadaj.
- Rose – wymamrotał chłopak, unikając mojego wzroku. – Wiemy, że to
nieprawda. Nie zrobiłaś tego.
Omal się nie udławiłam śmiechem.
- Doprawdy? Niesamowite. Miło mi to słyszeć. Do tej pory byłam przekonana,
że mieliście rację. Dzięki Bogu wyprowadziliście mnie z błędu.
Obaj zwiesili głowy, a Mason spoważniał.
- Ona to wie – warknął. – Powiedz resztę.
Jesse westchnął.
- Mia kazała nam rozpowiadać o tobie te świństwa.
- I? – nacierał Mason.
- Chcemy cię przeprosić.
Mason zwrócił się do Ralfa.
- A co ty powiesz, drągalu?
Ten też nie patrzył mi w oczy. Wybełkotał coś pod nosem, co z trudem można
było wziąć za przeprosiny.
Mason osiągnął cel i wyraźnie poweselał.
- Nie słyszałaś jeszcze najlepszej części.
Zerknęłam na niego z ukosa.
- Teraz przewiniemy taśmę wstecz i wymażemy wszystko z pamięci?
- Nie, ale też będzie nieźle – znów szturchnął palcem Jessego. – Powiedz jej,
dlaczego to zrobiliście.
Jesse podniósł głowę i popatrzył z zakłopotaniem na Ralfa.
- Chłopcy – zaczął ostrzegawczo Mason. Widziałam, że świetnie się bawi. –
Zaczynacie wkurzać mnie i Hathaway. No jazda, mówcie prawdę.
Jesse wyraźnie uświadomił sobie, że gorzej już być nie może. Popatrzył mi w
oczy.
- Mia przespała się z nami. Z nami obydwoma.

Rozdział XX
OTWORZYŁAM USTA ZE ZDUMIENIA.
- Jak to? Zaraz… Masz na myśli seks?
Zaskoczenie odebrało mi rozum. Mason był zachwycony. Jesse wyglądał, jakby
chciał się zapaść pod ziemię.
- Oczywiście, że seks. Obiecała, że pójdzie z nami do łóżka, jeśli powiemy,
wiesz co.
Skrzywiłam się.
- Ale chyba nie robiliście tego jednocześnie?
- Nie! – Jesse zaprzeczył z niesmakiem. Sądząc po minie Ralfa, nie miałby nic
przeciw temu.
- Boże! – mruknęłam, odgarniając włosy z twarzy. – Nie mogę uwierzyć, że tak
bardzo nas nienawidzi.
- Hej – żachnął się Jesse. – Co to ma znaczyć? Nie jesteśmy znów tacy
odrażający. Ty i ja byliśmy bliscy…
- Niczego nie byliśmy bliscy.
Mason znów parsknął śmiechem. Nagle coś do mnie dotarło.
- Musiała to zrobić w czasie, kiedy jeszcze spotykała się z Aaronem.
Wszyscy trzej kiwnęli głowami.
- No, no.
Mia naprawdę musiała do nas czuć straszną nienawiść. Pożegnała się z rolą
skrzywdzonej dziewczyny i stała się socjopatyczną mścicielką. Dla chorobliwej
zemsty przespała się z tymi dwoma i zdradziła chłopaka, w którym zdawała się
zakochana po uszy.
Odeszliśmy ku wyraźnej uldze Jessego i Ralfa. Mason niedbale objął mnie
ramieniem.
- I co powiesz? Jestem wielki, prawda? Śmiało, możesz to przyznać. Nie obrażę
się.
Parsknęłam śmiechem.
- Jak się dowiedziałeś?
- Kilka osób było mi winnych przysługę. Niektórym zagroziłem. Pomocny
okazał się również fakt, że Mia nie może mi nic zrobić.
Przypomniałam sobie ostatnią rozmowę. Nie sądziłam, żeby była bezbronna, ale
nie powiedziałam tego głośno.
- W poniedziałek zaczną o tym rozpowiadać – ciągnął Mason. – Dali słowo. W
porze lunchu zatrzęsie się cała szkoła.
- Dlaczego nie teraz? – spytałam z niezadowoloną miną. – Przespali się z
dziewczyną, więc to ona ucierpi bardziej.
- Fakt. Ale chcieli z tym poczekać. Ty możesz od razu zabrać się do dzieła.
Zróbmy transparent.
Pomyślałam, ile razy Mia nazwała mnie suką oraz dziwką, i uznałam, że to
świetny pomysł.
- Mamy flamastry i papier…?
Urwałam, bo w tej samej chwili dostrzegłam Lissę. Stała w wianuszku
wielbicieli. Aaron obejmował ją w talii. Miała na sobie lśniącą bawełnianą tunikę
w odcieniu różu, którego nie umiałam nazwać. Jasne włosy upięła w kok
maleńkimi kryształowymi spinkami. Z daleka przypominało to koronę.
Księżniczka Wasylisa.
Znów ogarnęły mnie te same uczucia. Była niespokojna i nie bawiła się dobrze.
W ciemnym kącie po przeciwnej stronie sali przyczaił się Christian.
Obserwował ją. Jak cień.
- Daj spokój. – Mason zauważył, że się jej przyglądam. – Nie myśl o tym
dzisiaj.
- To nie takie proste.
- Popadasz w przygnębienie. A smutek nie pasuje do tej seksownej kiecki.
Chodź, widzę Eddiego.
Odciągnął mnie, ale zdążyłam po raz ostatni popatrzeć na Lissę. Spotkałyśmy
się wzrokiem. Poczułam jej żal.
Otrząsnęłam się jednak i zdołałam nawet uśmiechnąć, kiedy podeszliśmy do
grupki nowicjuszy. Od razu znaleźliśmy się w centrum uwagi, opowiadając o Mii.
Odzyskałam dobre imię i zarazem zemściłam się na niej. Przyznam, że to było
wspaniałe. Patrzyłam, jak nasi słuchacze rozchodzą się po sali i wieści o skandalu
zataczają coraz szersze kręgi. Nie musiałam czekać do poniedziałku. Wkrótce
przestałam o tym myśleć. Naprawdę dobrze się bawiłam. Odnalazłam się w dawnej
roli. Wygłupiałam się i flirtowałam, zadowolona, że mimo dłuższej przerwy nie
straciłam wprawy. Tymczasem zbliżała się pora, kiedy mieliśmy wymknąć się do
Eddiego. W pewnej chwili poczułam, że Lissa staje się coraz bardziej niespokojna.
Przerwałam rozmowę i odrwóciłam się, szukając jej wzrokiem.
Nadal brylowała jako główna gwiazda w swoim prywatnym układzie
słonecznym. Zauważyłam jednak, że Aaron nachyla się nad nią i szepcze coś do
ucha. Lissa uśmiechała się sztucznie. Była coraz bardziej zdenerwowana.
I nagle to się stało. Zobaczyłam, że Amia idzie w ich stronę. Cokolwiek miała
do powiedzenia, postanowiła nie zwlekać. Wielbiciele Lissy wpatrywali się w jej
drobną sylwetkę w różowej sukience. Mia gestykulowała gwałtownie,
wykrzywiając usta. Nie słyszałam słów, ale uczucia płynące od Lissy stawały się
coraz bardziej mroczne.
- Muszę tam iść – powiedziałam Masonowi.
Przyśpieszyłam kroku, prawie podbiegłam do Lissy, lecz usłyszałam tylko
końcówkę tyrady. Mia wrzeszczała, podchodząc coraz bliżej do ofiary. Widać
dotarły już do niej wieści o zdradzie Jessego i Ralfa.
- …Ty i ta twoja przyjaciółka. Suka. Powiem wszystkim, że jesteś wariatką.
Musieli cię zamknąć w klinice, bo dostałaś świra. Przyjmujesz leki. To dlatego
zniknęłyście razem z Rose. Nie chciałyście, żeby ktoś się dowiedział…
Niedobrze. Tak jak przy naszym pierwszym spotkaniu w stołówce, złapałam ją
za fraki i odciągnęłam.
- Cóż to?! – ryknęłam. - Znowu ty? Ostrzegałam, żebyś się do niej nie zbliżała.
Mia wyszczerzyła kły. Już dawno pozbyłam się współczucia dla niej. Była
niebezpieczna.
Przygarbiła się, gotowa do ataku. Jakimś cudem dowiedziała się o przyczynie
pobytu Lissy w klinice. To nie były domysły. Mówiła to, co widzieli strażnicy
obecni przy zdarzeniu, oraz to, co ja sama im opowiedziałam. Może udało jej się
zajrzeć do ich raportów albo zakradła się do kartoteki w gabinecie lekarskim.
Lissa też się domyśliła i wyraz jej twarzy całkowicie się zmienił. Nie była już
wyniosłą księżniczką, stała się bezbronną, wystraszoną dziewczynką. Podjęłam
decyzję w jednej chwili. Nie przejmowałam się obietnicą Kirowej, że odzyskam
wolność za dobre sprawowanie. Nie dbałam o imprezy. W tamtej chwili byłam
gotowa zniszczyć sobie życie.
Nie radzę sobie z kontrolowaniem impulsów.
Wymierzyłam Mii potężny cios. Uderzyłam ją mocniej niż Jessego. Usłyszałam
trzask pękającej kości, kiedy moja pięść zetknęła się z jej nosem. Polała się krew.
Ktoś krzyknął. Mia jęknęła i upadła na stojące z tyłu dziewczyny, które podniosły
wrzask w obawie o poplamienie sukienek. Rzuciłam się na nią i zdążyłam uderzyć
po raz drugi, zanim ktoś mnie odciągnął. Nie opierałam się tak jak wtedy, kiedy
wyprowadzono mnie z lekcji pana Nagya. Spodziewałam się interwencji.
Pozwoliłam, by strażnicy mnie chwycili, podczas gdy Kirowa usiłowała
przywrócić spokój na sali. Nie obchodziło mnie, co ze mną zrobią. Już nie. Mogli
mnie ukarać albo wyrzucić. Nie miało to najmniejszego znaczenia. Poradzę sobie.
Z daleka za tłumem przestraszonych uczniów dostrzegłam postać w różowej
sukience. Lissę. Moje wzburzenie przesłoniło mi na chwilę jej uczucia, ale zaraz
opadły mnie z wielką siłą. Załamanie. Rozpacz. Wszyscy poznali jej sekret.
Poukładają sobie fragmenty układanki. Będzie musiała stawić czoło sytuacji i nie
da sobie z tym rady.
Wiedziałam, że nie mogę nic zrobić, więc rozglądałam się, szukając
jakiejkolwiek pomocy. Dostrzegłam postać czającą się w ciemnościach.
- Christian! – wrzasnęłam. Chłopak wpatrywał się w odchodzącą Lissę, ale
odwrócił głowę na dźwięk swojego imienia. Strażniczka chwyciła mnie za ramię.
- Cicho bądź.
Zignorowałam ją.
- Biegnij za nią! – krzyknęłam do Christiana. – Szybko!
Nie poruszył się. Jęknęłam.
- Biegnij, idioto!
Znowu zostałam uciszona, ale coś w nim drgnęło. Zerwał się z miejsca i
popędził w kierunku, gdzie zniknęła Lissa. Tego wieczoru zostawili mnie w
spokoju. Wiedziałam, jakie piekło rozpęta się nazajutrz. Zawieszą mnie albo
wydalą z Akademii. Tymczasem Kirowa miała ręce poplamione krwią Mii i trudne
zadanie opanowania histerii na sali. Strażnicy odprowadzili mnie do pokoju i
zostawili pod opieką matrony, która ostrzegła, żebym nie próbowała uciekać, bo
będzie do mnie zaglądać co godzinę. Dwoje strażników objęło wartę przed
wejściem do dormitorium. Traktowali mnie jak groźną przestępczynie.
Pomyślałam, że zepsułam imprezę Eddiego; nie uda mu się przemycić nikogo do
pokoju.
Nie zważając na sukienkę, położyłam się na podłodze i zwinęłam w kłębek.
Skoncentrowałam się na Lissie. Uspokoiła się nieco. Nie otrząsnęła się jeszcze z
rozpaczy po incydencie na balu, ale Christian działał na nią kojąco. Nie
wiedziałam, czy pocieszał ją słowami, czy może czymś więcej, ale nie obchodziło
mnie to. Czuła się lepiej, więc nie zrobi żadnego głupstwa. Mogłam zająć się sobą.
Będę miała kłopoty. Rewelacje Mii i Jessego postawią całą szkołę do góry
nogami. Pewnie zostanę wydalona i zmuszona zamieszkać w komunie kobiet
dampirów. Pozostawała mi nadzieja, że przynajmniej Lissa uświadomi sobie, jak
bardzo Aaron ją nudzi, i wybierze Christiana. Z jednej strony tak pewnie byłoby
lepiej, ale z drugiej… Christian. Christian.
Stało mu się coś złego.
Wśliznęłam się na powrót do ciała Lissy i w tej samej chwili ogarnęło mnie
przerażenie. Otaczali ją. Kobiety i mężczyźni, którzy wyłonili się znikąd.
Wtargnęli na poddasze, gdzie siedziała z Christianem. Chłopak rzucił się na nich, z
jego palców wystrzeliły płomienie. Jeden z napastników uderzył go w głowę czymś
twardym i Christian upadł. Nie chciałam, żeby coś mu się stało, ale nie wolno mi
było marnować teraz energii na zajmowanie się nim. Bałam się o Lissę. Nie
mogłam pozwolić, żeby ją skrzywdzili. Musiałam ją ocalić, zabrać z tego miejsca.
Ale jak to zrobić? Dzieliła nas spora odległość, a ja nie mogłam nawet wyjść z jej
głowy, a co dopiero pobiec na strych.
Napastnicy osaczali Lissę coraz ciaśniejszymi kręgami, nazywali księżniczką i
zapewniali, że są strażnikami. Powtarzali, że nic jej nie grozi. Rzeczywiście
przypominali strażników. Na pewno byli dampirami. Poruszali się precyzyjnie, jak
doskonale wyszkoleni opiekunowie. Nie rozpoznałam w nich jednak strażników ze
szkoły. Lissa też ich nie znała. Gdyby mówili prawdę, nie zaatakowaliby
Christiana. Nie wiązaliby Lissie rąk i nie kneblowali jej ust.
Raptem jakaś siła wypchnęła mnie z jej głowy. Rozejrzałam się po pokoju.
Musiałam tam wrócić i dowiedzieć się, co się stało. Połączenie zazwyczaj
wygasało powoli, a tym razem miałam uczucie, jakby zostało przerwane. Coś
ściągnęło mnie z powrotem do pokoju. Nic z tego nie rozumiałam. Co to mogło
być? Zaraz…
W jednej chwili wszystko zniknęło.
Nie mogłam sobie przypomnieć, o czym myślałam. Ostatnie minuty zostały
wymazane z mojego umysłu. Gdzie byłam? Z Lissą? Co się z nią stało?
Wstałam i objęłam się ramionami. Bezskutecznie próbowałam sobie
przypomnieć, co się wydarzyło. Lissa. Coś niedobrego przytrafiło się Lissie.
„Idź do Dymitra – odezwał się głos w mojej głowie. – Nie zwlekaj”.
Oczywiście. Nagle zatęskniłam za nim ciałem i duszą. Czułam, że muszę do niego
biec. To okropne, że nie ma go przy mnie.
Sam powiedział, żebym go powiadomiła o wszelkich problemach związanych z
Lissą. Nie mogłam tylko sobie przypomnieć, co jej się stało… Nie szkodzi, Dymitr
będzie wiedział, co robić.
Nietrudno było przedostać się do skrzydła dormitorium, które zajmowali
strażnicy. Wartownicy pilnowali tylko, żebym nie wyszła na zewnątrz. Nie
wiedziałam, w którym pokoju mieszka Dymitr, lecz nieznana siła popychała mnie
we właściwym kierunku. Instynktownie podbiegłam do drzwi i zastukałam, jak
mogłam najgłośniej.
Otworzył po chwili. Brązowe źrenice rozszerzyły się na mój widok ze
zdziwienia.
- Rosie?
- Wpuść mnie. Chodzi o Lissę.
Usunął się, żeby zrobić mi przejście. Wyciągnęłam go z łóżka. Zauważyłam
zmiętą pościel w pokoju oświetlonym jedynie słabym światłem lampki nocnej.
Dymitr był w samych spodniach od pidżamy; nigdy jeszcze nie widziałam jego
nagiego torsu. Wyglądał bosko. Kosmyki ciemnych włosów opadały mu na brodę.
Były wilgotne, jakby mężczyzna właśnie wyszedł spod prysznica.
- Co się stało?
Dźwięk jego głosu poraził mnie i odebrał mi zdolność mówienia. Nie mogłam
oderwać od niego oczu. Ta sama siła, który przyciągnęła mnie do jego pokoju,
teraz popychała w jego ramiona. Zapragnęłam, żeby mnie dotykał, ta myśl
zawładnęła mną całkowicie. Tak bardzo mnie pociągał. Wpatrywałam się w niego
z zachwytem. Działo się coś dziwnego, ale nie chciałam się nad tym zastanawiać.
Nie w tej chwili, kiedy byliśmy razem. Przewyższał mnie o jakieś trzydzieści
centymetrów. Mogłabym go pocałować, gdyby się nachylił. Położyłam mu rękę na
piersi. Jak cudownie czuć pod palcami jego ciepłą, gładką skórę.
- Rose! – zawołał, cofając się o krok. – Co robisz?
- A jak myślisz?
Przysunęłam się bliżej. Potrzeba dotykania i całowania go zawładnęła mną bez
reszty.
- Jesteś pijana? – spytał, wystawiając rękę w ostrzegawczym geście.
- Niestety nie. – Nagle ogarnęła mnie niepewność. – Sądziłam, że chcesz… Nie
podobam ci się?
Od dawna czułam napięcie między nami, ale Dymitr ani razu nie powiedział mi,
że jestem ładna. Chwilami sądziłam, że mu się podobam, chociaż nigdy nie wyraził
tego wprost. Wielu chłopaków zapewniało mnie, że jestem dla nich uosobieniem
seksu, a ja chciałam to usłyszeć od tego jedynego mężczyzny, którego pragnęłam.
- Rose, nie wiem, co cię napadło, ale musisz natychmiast wracać do pokoju.
Kiedy znów spróbowałam się do niego zbliżyć, powstrzymał mnie, chwytając
mocno za nadgarstki. W tej samej chwili zadrżałam i zobaczyłam, że wyraz jego
twarzy się zmienił. Coś w nim drgnęło. Jakby zapomniał o ostrożności zapragnął
mnie równie mocno jak ja jego. Puścił moje ręce i przesunął dłońmi po ramionach.
Objął mnie mocno i spojrzał mi w oczy pociemniałym, głodnym wzrokiem.
Czułam, jak kładzie mi rękę na karku i wplata palce we włosy. Drugą ręką ujął
mnie pod brodę i uniósł lekko moją twarz, a potem nachylił się i musnął wargami
moje usta.
Zadrżałam.
- Uważasz, że jestem ładna?
Patrzył na mnie z powagą.
- Jesteś piękna.
- Piękna?
- Tak bardzo, że czasem mnie to boli.
Jego usta znów odnalazły moje, muskając je z początku delikatnie, a potem
coraz bardziej natarczywie, namiętnie. Pocałunki paliły jak ogień. Przesuwał ręce
coraz niżej po moich plecach, aż opadły na biodra. Zebrał palcami tkaninę sukienki
i pociągnął w górę. Topniałam pod jego dotykiem, oszołomiona pocałunkami.
Dymitr unosił sukienkę coraz wyżej, aż wreszcie ściągnął ją ze mnie przez głowę i
rzucił na podłogę.
- Szybko się jej pozbyłeś – sapnęłam. – Myślałam, że ci się podoba.
- Podoba mi się – oddychał równie ciężko, jak ja. – Bardzo.
A potem zaniósł mnie do łóżka.

Rozdział XXI

NIGDY NIE ROZEBRAŁAM SIĘ PRZED mężczyzną. Byłam przerażona i


podniecona zarazem. Położyliśmy się na łóżku i mocno przywarliśmy do siebie, nie
przerywając pocałunków. Jego ręce i usta zapanowały nad moim ciałem, a dotyk
cudownie palił skórę.
Marzyłam o tej chwili od dawna, a teraz z trudem mogłam uwierzyć, że dzieje
się naprawdę. Zachwycało mnie to, a bliskość jego ciała przyprawiała o dreszcze.
Dymitr patrzył, jakbym była najseksowniejszą, najwspanialszą dziewczyną na
świecie. Powtarzał moje imię po rosyjsku, mruczał jak modlitwę: Roza, Roza…
Wciąż słyszałam ów natarczywy głos, który kazał mi biec do jego pokoju. Ten
głos nie należał do mnie, a mimo to nie umiałam mu się przeciwstawić.
„Zostań z nim, zostań. Nie myśl o niczym. Skup się tylko na nim. Dotykaj go.
Zapomnij o wszystkim”.
Poddawałam się temu nakazowi bez oporu. Ogień płonący w oczach Dymitra
podpowiadał mi, że mój ukochany chce posunąć się dalej. Nie śpieszył się jednak,
pewnie zauważył moje zdenerwowanie. Pozostał w spodniach. W pewnej chwili
zmieniłam decyzję i znalazłam się nad nim, dotykałam włosami jego twarzy.
Dymitr przechylił lekko głowę, odsłaniając kark. Przesunęłam palcami po sześciu
ledwo widocznych tatuażach.
- Naprawdę zabiłeś sześć strzyg? – Skinął głową. – Fiuuu!
Przyciągnął mnie do siebie i pocałował w szyję. Poczułam drapanie jego zębów
na skórze, Nie przypominało to ukłucia wampira, ale było równie podniecające.
- Jestem pewien, że kiedyś mnie prześcigniesz.
- Masz poczucie winy?
- Hmm?
- Z powodu zabijania. W samochodzie mówiłeś, że tak należy postępować, ale
nadal dręczą cię wspomnienia. To dlatego chodzisz do kaplicy, prawda? Widuję cię
tam, a nie zauważyłam, żebyś uczestniczył w nabożeństwach.
Dymitr uśmiechnął się lekko, zaskoczony i rozbawiony, że odkryłam jego
sekret.
- Skąd ty to wszystko wiesz? Nie, nie czuję się winny… Czasem ogarnia mnie
smutek. Każdy z nich był kiedyś człowiekiem, dampirem albo morojem. To wielka
strata, chociaż, jak już mówiłem, nie mamy innego wyjścia. Musimy je zabijać.
Nieraz nawiedzają mnie wspomnienia i wtedy chodzę do kaplicy, żeby o tym
pomyśleć. Bywa, że udaje mi się odnaleźć tam spokój, ale nieczęsto. O wiele
spokojniejszy jestem przy tobie.
Znowu okrywał mnie pocałunkami, coraz bardziej niecierpliwie. Coraz bardziej
namiętnie. „O Boże – pomyślałam. – To się wreszcie stanie. Teraz. Czuję to”.
Zrozumiał, że podjęłam decyzję. Uśmiechał się, wsuwając mi ręce pod głowę i
rozpinając łańcuszek z wisiorkiem od Wiktora. Położył go na stoliku nocnym. W
tej samej chwili poczułam, jakby ktoś wymierzył mi policzek. Zamrugałam
powiekami ze zdziwienia. Dymitr musiał mieć podobne uczucia.
- Co się stało? – spytał.
- Nie wiem. – Odniosłam wrażenie, że budzę się z długiego, wielodniowego
snu. Musiałam sobie przypomnieć. Lissa. To miało związek z Lissą.
W mojej głowie zapanowała cisza. Nie czułam bólu ani oszołomienia… Głos,
który popychał mnie do Dymitra, ucichł. Nadal go pragnęłam. Wciąż wydawał mi
się pociągający, z brązowymi kosmykami włosów opadającymi wokół twarzy.
Byłam pewna, że nikt nie wzbudził we mnie tych uczuć. A jeszcze przed chwilą…
Dziwne.
Strażnik zmarszczył brwi. Widziałam, że stracił ochotę na seks. Zastanawiał się
nad czymś, a potem sięgnął po naszyjnik. W tej samej chwili znów ogarnęło go
pożądanie. Przesunął ręką po moim udzie, jego dotyk rozpalał mnie. Poczułam
ściskanie w dołku. Zaczęłam ciężko oddychać. Jego usta nachylały się coraz bliżej.
Nie wiem, jak udało mi się opanować.
- Lissa – wyszeptałam, zaciskając powieki. – Muszę ci coś powiedzieć o
Lissie… Nie mogę sobie przypomnieć co. Dziwnie się czuję.
- Ja też. – Dymitr oparł policzek na moim czole. – Coś tu nie gra… - Odsunął
się, a ja otworzyłam oczy. – To przez naszyjnik. Czy to ten sam, który podarował ci
książę Wiktor?
Skinęłam głową, widząc, z jakim trudem Dymitr usiłuje skupić myśli.
Westchnął głęboko i zabrał rękę z mojego uda.
- Co robisz? – prawie krzyknęłam. – Wracaj…
Dużo go to kosztowało. Wstał jednak i zabrał naszyjnik. Przez chwilę czułam,
jakby zabierał część mnie samej, ale to wrażenie szybko minęło. Powoli
odzyskiwałam zdolność myślenia.
Dymitr wciąż zmagał się z pożądaniem. Podszedł do okna i je otworzył. Do
pokoju wtargnęło zimne powietrze. Zmarzłam, więc zaczęłam rozcierać ramiona.
- Co chcesz zrobić?! – Nagle zrozumiałam. Wyskoczyłam z łóżka w chwili, gdy
naszyjnik zniknął za oknem. – Nie! Czy wiesz, ile…?
Błyskawicznie doszłam do siebie. Odczułam to bardzo boleśnie. Rozejrzałam
się po pokoju. Byłam u Dymitra. Naga. Spojrzałam na zmiętą pościel.
Kolejna myśl dotarła do mnie z jeszcze większą siłą.
- Lissa! – wrzasnęłam. Przypomniałam sobie. Powróciły intensywne emocje,
które od niej odebrałam. Jeszcze większy strach. Przerażenie. Te uczucia chciały
mnie wessać do jej ciała, ale musiałam stawić im opór. Jeszcze nie teraz.
Wysiłkiem woli zostałam tam, gdzie byłam. Połykając słowa w pośpiechu,
zrelacjonowałam Dymitrowi, co się wydarzyło.
Nie czekał, aż skończę. Natychmiast zaczął się ubierać, nakazując mi zrobić to
samo. Rzucił mi bluzę z nadrukiem zapisanym cyrylicą, którą wciągnęłam na skąpą
sukienkę.
Wyglądał jak gniewne bóstwo. Z trudem za nim nadążałam, zbiegając po
schodach. Przed kwaterą główną straży panowało spore zamieszanie. Ktoś kogoś
wołał, wydawano rozkazy. Weszłam za Dymitrem do środka. Zobaczyłam Kirową i
większość nauczycieli. Było też wielu strażników. Wszyscy mówili jednocześnie.
Przez cały czas odbierałam przerażenie Lissy; wiedziałam, że oddala się coraz
bardziej.
Krzyknęłam, żeby się pośpieszyli, ale nikt poza Dymitrem nie wierzył w moją
historię o napaści na Lissę. Na szczęście sprowadzono Christiana, który
potwierdził, że Lissa została porwana.
Przyprowadzili go dwaj strażnicy. Po krótkiej chwili zjawiła się doktor
Olendzka. Zbadała Christiana i zajęła się jego raną z tyłu głowy.
Pomyślałam, że teraz wreszcie coś zrobią.
- Wiesz, ile było strzyg? – spytał mnie jeden ze strażników.
- Jak one się tu dostały? – dziwił się ktoś inny.
Nic nie rozumiałam.
- To nie były strzygi!
Kilka par oczu zwróciło się w moją stronę.
- Tylko strzygi mogły ją porwać – żachnęła się Kirowa. – Musiałaś się pomylić
w swojej… wizji.
- Nie pomyliłam się. Jestem tego pewna. To byli strażnicy.
- Ma rację – wymamrotał Christian. Skrzywił się, kiedy lekarka dotknęła jego
głowy. – Strażnicy.
- To niemożliwe – wtrącił czyjś głos.
- Nie mówię o szkolnych opiekunach. – Rozcierałam czoło, starając się za
wszelką cenę zostać z nimi, mimo że Lissa przyciągała mnie coraz silniej.
Zirytowałam się. – Ruszycie się wreszcie? Są coraz dalej!
- Chcesz powiedzieć, że grupa wynajętych strażników wtargnęła na teren szkoły
i porwała Lissę? – To głosu dyrektorki sugerował, że podejrzewa mnie o wygłupy.
- Tak – wycedziłam przez zęby. – Oni…
Powoli, ostrożnie, przestałam się opierać i wniknęłam do ciała Lissy.
Znajdowałam się w samochodzie, bardzo kosztownym aucie z przyciemnionymi
szybami. W środku panował mrok, ale na zewnątrz było widno. Prowadził jeden ze
strażników, których widziałam na strychu kaplicy. Drugi siedział obok.
Rozpoznałam go. Był to Spiridon. Lissę posadzili z tyłu, związaną. Pilnował jej
trzeci strażnik, a z drugiej strony…
- Pracują dla Daszkowa – jęknęłam, powracając do Kirowej. – To jego
strażnicy.
- Dla księcia Wiktora Daszkowa? – prychnął jakiś strażnik. Jakby istniał inny
Wiktor Daszkow.
- Błagam – przycisnęłam ręce do głowy. – Zróbcie coś. Są już daleko. Jadą… -
zerknęłam pośpiesznie przez szybę. – Osiemdziesiątą trzecią. Kierują się na
południe.
- Są już na osiemdziesiątej trzeciej? To kiedy stąd wyjechali? Dlaczego
przyszliście dopiero teraz?
Spojrzałam błagalnie na Dymitra.
- Książę użył magii wpływu – powiedział spokojnie. – Posłużył się
naszyjnikiem, który podarował Rose. Zmusił ją, żeby mnie zaatakowała.
- Nikt nie używa magii wpływu – sprzeciwiła się Kirowa. – Zaginęła przed
wiekami.
- A jednak. Minęło sporo czasu, zanim zdążyłem ją obezwładnić i odebrać
naszyjnik – ciągnął Dymitr. Był niezwykle opanowany. Nikt nie śmiałby podważyć
jego słów.
Grupa strażników ruszyła nareszcie do akcji. Nie chcieli mnie zabrać, ale
Dymitr przekonał ich, że potrafię odnaleźć Lissę. Trzy patrole wsiadły do
eleganckich czarnych SUV-ów. Jechałam w pierwszym wozie na miejscu pasażera,
u boku Dymitra. Mijały minuty. Raz po raz zdawałam mu raporty.
- Wciąż jadą osiemdziesiątą trzecią… Niedługo skręcą. Nie przekraczają
dozwolonej prędkości. Nie życzą sobie spotkania z policją.
Dymitr kiwnął głową, nie patrząc na mnie. On nie przejmował się drogówką.
Zerknęłam na niego z ukosa, wspominając wydarzenia tego wieczoru. Oczami
wyobraźni widziałam, jak wtedy na mnie patrzył, czułam jego pocałunki.
Co to było? Iluzja? Sztuczka? Kiedy szliśmy do samochodu, powiedział mi, że
naszyjnik został zaczarowany. Zadziałał urok pożądania. Nigdy o nim nie
słyszałam. Dymitr nie chciał powiedzieć nic więcej. Stwierdził, że ten rodzaj magii
stosowali dawniej panujący nad żywiołem ziemi, ale w naszych czasach już nikt go
nie praktykuje.
- Skręcili – poinformowałam. – Nie widzę nazwy ulicy, ale rozpoznam to
miejsce.
Dymitr chrząknął na znak, że rozumie, a ja zapadłam się głębiej w siedzenie.
Jakie znaczenie miało to, co się wydarzyło między nami? Czy było dla niego tak
ważne jak dla mnie?
- Tędy – oznajmiłam piętnaście minut później, wskazując wyboistą, wysypaną
żwirem drogę, w którą skręcił samochód Wiktora. Nasz luksusowy SUV okazał się
niezawodny. Jechaliśmy w milczeniu, jedynym dźwiękiem był zgrzyt żwiru spod
opon. Wzbijaliśmy wokół wozu chmurę pyłu.
- Znowu skręcamy.
Znajdowaliśmy się już daleko od głównej drogi, cały czas na tropie
uciekinierów. Nareszcie samochód Wiktora się zatrzymał.
- Wysiedli przed małym domkiem – powiedziałam. – Wyprowadzają ją…
„Dlaczego to robicie? O co chodzi?”.
Lissa. Skulona i przerażona. Znów pochłonęła mnie intensywność jej uczuć.
- Chodź, dziecko. – Wiktor ruszył chwiejnym krokiem w stronę chaty, opierając
się na swojej lasce. Jeden ze strażników otworzył drzwi. Drugi popchnął Lissę do
środka i posadził na krześle przy niewielkim stoliku. Wewnątrz panował chłód.
Lissa marzła w różowej sukience. Wiktor usiadł naprzeciw niej. Chciała wstać, ale
strażnik skarcił ją wzrokiem. – Myślisz, że mógłbym cię skrzywdzić?
- Co zrobiliście Christianowi?! – krzyknęła, ignorując pytanie. – Nie żyje?
- Chłopiec Ozerów? Nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Nie spodziewaliśmy się
go zastać w twoim towarzystwie. Mieliśmy nadzieję, że będziesz sama. Wtedy
wszyscy uznaliby, że uciekłaś. Rozpuściliśmy już stosowne plotki.
My?
Przypomniałam sobie, kto rozpowiadał najwięcej nowin w tym tygodniu…
Nathalie.
- Co teraz będzie? – książę westchnął, rozkładając ręce. – Nie wiem. Wątpię,
czy ktoś kieruje podejrzenia na nas, nawet jeśli nie uwierzą w twoją ucieczkę.
Największe zagrożenie stwarza Rose. Zamierzaliśmy ją… unieszkodliwić. Władze
szkoły uznałyby wówczas, że ulotniła się razem z tobą. Niestety, przedstawienie,
które urządziła na tańcach, przekreśliło tę możliwość. Udało mi się jednak
skutecznie odwrócić jej uwagę…Myślę, że do jutra mamy ją z głowy. Potem się nią
zajmiemy.
Wiktor nie przewidział, że Dymitr rozszyfruje jego plan. Był przekonany, że nie
rozstaniemy się aż do rana.
- Dlaczego? – spytała Lissa. – Czemu to zrobiłeś?
Zielone oczy Daszkowa rozbłysły. Przypominał teraz jej ojca. Łączyło ich
dalekie pokrewieństwo, ale wszyscy Dragomirowie i Daszkowowie mieli ten sam
jadeitowo-zielony kolor źrenic.
- Doprawdy, dziwi mnie twoje pytanie, moja droga. Potrzebuję cię. Musisz mnie
uzdrowić.

Rozdział XXII

UZDROWIĆ CIEBIE?
Uzdrowić jego? Powtórzyłam po niej w myślach.
- Jesteś moją jedyną nadzieją – wyjaśnił cierpliwie. – Tylko ty możesz mnie
wyleczyć. Obserwowałem cię od lat i czekałem do chwili, kiedy zyskam pewność.
Lissa potrząsnęła głową.
- Nie mogę… Nie. Nie umiem tego dokonać.
- Masz potężną moc uzdrawiania. Nikt nie podejrzewa, jak potężną.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Daj spokój, Wasyliso. Wiem o kruku – Nathalie cię widziała. Śledziła cię.
Poza tym uzdrowiłaś Rose.
Nie było sensu zaprzeczać.
- To co innego. Rose nie była poważnie chora. A ty… Nie potrafię uleczyć
zespołu Sandowskiego.
- Nie była chora? – Wiktor się roześmiał. – Nie mówimy o jej kostce, choć
wiele dokonałaś w tym względzie. Mam na myśli tamten wypadek. Masz rację.
Rose nie była chora. Ona wtedy zginęła.
Książę zrobił pauzę dla lepszego efektu.
- To… Nie… Przeżyła – wyjąkała wreszcie Lissa.
- Nieprawda. Teraz żyje, ale wtedy… Przeczytałem wszystkie raporty z
wypadku. Nie mogła przeżyć. Odniosła zbyt wiele obrażeń. To ty przywróciłaś ją
do życia – westchnął na poły z zadumą, na poły ze znużeniem. – Od dawna
podejrzewałem, że możesz to zrobić. Przeprowadziłem kilka testów… Musiałem
się przekonać, czy potrafisz kontrolować swój dar…
Lissa zrozumiała i jęknęła.
- Te martwe zwierzęta. To ty.
- Z pomocą Nathalie.
- Jak mogłeś?
- Potrzebowałem niezbitych dowodów. Zostało mi kilka tygodni życia,
Wasyliso. Jeśli potrafisz wskrzeszać zmarłych, bez wątpienia poradzisz sobie z
zespołem Sandowskiego. Musiałem się przekonać, czy zdołasz uzdrowić mocą
swojej woli, a nie tylko w chwilach paniki.
- Dlaczego mnie porwałeś? – W oczach Lissy zabłysnął gniew. – Jesteś moim
krewnym. Skoro chciałeś, żebym ci pomogła… Jeśli uznałeś, że potrafię to
zrobić… - Ton jej głosu i uczucia powiedziały mi, że nie wierzy w swoje
zdolności. – Nie musiałeś mnie porywać. Mogłeś poprosić.
- Nie wystarczy mi jednorazowa pomoc. Poświęciłem sporo czasu, żeby się
dowiedzieć, kim jesteś. Dotarłem do najstarszych źródeł – rękopisów, których nie
znajdziesz w muzeach morojów. Kiedy przeczytałem o panującym duchu…
- O czym?
- O duchu. Mówię o twojej specjalizacji.
- Jeszcze jej nie wybrałam! Jesteś szalony.
- A skąd czerpiesz tę niezwykłą moc? Duch jest żywiołem, nad którym panuje
niewiele ludzi.
Lissa wciąż jeszcze była wzburzona porwaniem oraz wiadomością, że
przywróciła mi życie.
- Nie wierzę ci. Musiałabym usłyszeć o żywiole ducha. On nie istnieje!
- Został zapomniany. Dziś, kiedy pojawia się ktoś, kto włada tym żywiołem,
nikt sobie tego nie uświadamia. Wszyscy są przekonani, że taka osoba nie ma
żadnej specjalizacji.
- Słuchaj, jeśli chcesz mnie… - Nagle urwała. Była rozgniewana i
przestraszona, ale przez cały czas analizowała rewelacje Wiktora. Wreszcie
zrozumiała. – O Boże. Władimir i panna Karp.
Książę spojrzał na nią.
- Więc wiedziałaś o tym od początku.
- Nie! Przysięgam. Rose badała taką możliwość… Powiedziała, że byli tacy jak
ja… - Strach Lissy zmienił się w przerażenie. Wiadomość była szokująca.
- Rose miała rację. W księgach napisano, że Władimir był „przepełniony
duchem”. – Wiktor najwyraźniej uważał, że to zabawne. Widząc jego uśmieszek,
miałam ochotę mu przyłożyć.
- Sądziłam… - Lissa wciąż jeszcze miała nadzieję, że książę się myli.
Świadomość braku specjalizacji dawała większe poczucie bezpieczeństwa niż
możliwość panowania nad nieznanym żywiołem. – Myślałam, że chodzi o Ducha
Świętego.
- Wszyscy tak myślą, jednak popełniają błąd. To żywioł obecny w nas
wszystkich. Panowanie nad nim pozwala kontrolować pozostałe.
Więc nie byłam daleka od prawdy, kiedy podejrzewałam, że Lissa może się
specjalizować we wszystkich żywiołach.
Moja przyjaciółka bardzo się starała zachować spokój mimo szokujących
wiadomości.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Nieważne, czy potrafię władać duchem,
czy nie. Dlaczego mnie porwałeś?
- Przekonałaś się już, że duch może uzdrawiać dolegliwości i zranienia fizyczne.
Niestety jego działanie ma charakter doraźny. Kostka Rose. Rany po wypadku.
Choroby przewlekłe, także genetyczne, jak zespół Sandowskiego, wymagają
ciągłego uzdrawiania. W przeciwnym razie powracają. Tak jest w moim
przypadku. Jesteś mi potrzebna, Wasyliso. Musisz mi pomóc zwalczyć chorobę,
żebym mógł żyć dalej.
- Nadal nie wiem, dlaczego mnie porwałeś – upierała się Lissa. – Pomogłabym
ci, gdybyś mnie poprosił.
- Nie pozwoliliby. Władze szkoły. Rada. Kiedy dowiedzieliby się o twoich
zdolnościach, natychmiast zaczęliby rozprawiać o etyce. O kryteriach wyboru osób
potrzebujących twojej pomocy. Uznaliby, że nie możesz uzdrawiać, kogo chcesz.
Zarzuciliby ci, że próbujesz zastąpić Boga. Zapewne chcieliby również się
przekonać, czy ci to nie szkodzi.
Lissa zwiesiła głowę, myśląc o cenie, jaką już musiała zapłacić za używanie
swojego daru. Wiktor zauważył to i skinął głową.
- Tak. Nie zamierzam cię okłamywać. To będzie trudne. Skazuję cię na
kompletne wyczerpanie mentalne oraz fizyczne. Jednak nie mam wyboru. Przykro
mi. Oczywiście zapewnię ci karmicieli i wszelkie wygody.
Zerwała się z krzesła, ale strażnik natychmiast zmusił ją, żeby usiadła z
powrotem.
- Jak to sobie wyobrażasz? Mam być twoim więźniem? Prywatną pielęgniarką?
Wiktor powtórzył irytujący gest otwartą dłonią.
- Przykro mi. Nie mam wyboru.
W jednej chwili lęk ustąpił miejsca wściekłości. Lissa odezwała się niskim,
spokojnym głosem.
- Rzeczywiście. Ty nie masz wyboru. Mówimy o mnie.
- To również najlepsze wyjście dla ciebie. Wiesz, co się stało z twoimi
poprzednikami. Władimir pogrążył się w obłędzie. Sonia Karp zniknęła bez śladu.
Cierpisz nieustannie od czasu, kiedy zdarzył się tamten wypadek, ale nie tylko z
powodu straty najbliższych osób. Od tamtej pory używasz swojego ducha.
Wypadek obudził w tobie moc. Byłaś tak wstrząśnięta śmiercią Rose, że potrafiłaś
przywrócić ją do życia. W tej samej chwili uformowała się więź między wami. Nie
możesz tego cofnąć. Żywioł ducha jest bardzo potężny i niebezpieczny. Ci, którzy
specjalizuję się w żywiole ziemi, czerpią moc z ziemi. A duch? Jak myślisz, skąd
pochodzi jego moc?
Spojrzała na niego uważnie.
- Z ciebie samej, z twojego wnętrza. Jest cząstką twej istoty. Aby uzdrowić
kogoś, musisz oddać część siebie. Im częściej będziesz to robić, tym szybciej
stracisz siły. Na pewno już to odkryłaś. Widzę, jaka stałaś się krucha, jak łatwo cię
zranić.
- Nie jestem krucha – warknęła Lissa. – Nie popadnę w obłęd. Przestanę używać
ducha, zanim mój stan się pogorszy.
Książę się uśmiechnął.
- Przestaniesz używać? Równie łatwo mogłabyś przestać oddychać. Duch
kieruje się swoimi planami… Nie uwolnisz się od potrzeby pomagania innym i
uzdrawiania. To jest część twojej osobowości. Oparłaś się pokusie wskrzeszenia
zwierząt, ale nie dałaś rady w przypadku Rose. Nie potrafisz nawet zrezygnować z
używania wpływu, mocy ofiarowanej ci również przez ducha. Nie możesz tego
zmienić. Nie uciekniesz przed tym. Lepiej zostań tutaj, w odosobnieniu, z daleka
od napięć i stresu. W Akademii stracisz równowagę psychiczną albo będziesz
zmuszona do zażywania tabletek, które wprawdzie poprawią ci samopoczucie, ale
przytępią twoją moc.
Poczułam, jak Lissę ogarnia spokój i pewność. Nie widziałam jej takiej od lat.
- Kocham cię, wujku Wiktorze, ale to do mnie należy decyzja w tej sprawie. Nie
masz argumentów. Każesz mi poświęcić życie dla ciebie. To nieuczciwe.
- Zastanów się, czyje życie jest ważniejsze. Ja też cię kocham. Bardzo. Ale
społeczność morojów słabnie. Ciągłe napaści strzyg przerzedziły nasze szeregi.
Dawniej to my je tropiliśmy. Dziś Tatiana i arystokraci muszą ukrywać się przed
nimi. Ty i twoi rówieśnicy żyjecie w odosobnieniu. Dawniej szkolono nas do walki
u boku waszych opiekunów! Uczono was używać magii jako broni. Dziś jest
inaczej. Czekamy bezczynnie. Staliśmy się ofiarami. – Książę odwrócił wzrok.
Obie z Lissa zauważyłyśmy, jak bardzo jest zaangażowany. – Zmieniłbym to,
gdybym został królem. Rozpętałbym rewolucję, jakiej nie widzieli jeszcze moroje
ani strzygi. To ja powinienem odziedziczyć koronę Tatiany. Królowa zdecydowała
się przekazać mi władzę, zanim odkryto moją chorobę. Gdybym wyzdrowiał…
Gdybym został uzdrowiony, zająłbym należne mi miejsce…
Jego słowa dały Lissie do myślenia. Nigdy wcześniej nie zastanawiała się nad
sytuacją morojów i czy można ją zmienić. Jak by to było, gdyby stanęli znowu u
boku swoich strażników, by walczyć ze strzygami i złem? Przypomniała sobie, że
Christian mówił o używaniu magii jako broni. Tak, podzielała przekonania
Wiktora, lecz ani jej, ani mnie nie przyszło do głowy, żeby zgodzić się na takie
żądania.
- Przykro mi – szepnęła. – Współczuję ci, ale proszę, nie każ mi tego robić.
- Nie mam wyboru.
Popatrzyła mu prosto w oczy.
- Nie zgadzam się.
Wiktor schylił lekko głowę i wtedy z cienia wyłoniła się jakaś postać. Wampir.
Nie znałam go. Podszedł do Lissy z tyłu i rozwiązał jej ręce.
- To jest Kenneth. – Wiktor wyciągnął ręce do Lissy. – Proszę cię, Wasyliso,
weź mnie za ręcę i uzdrów mnie, tak jak uzdrowiłaś Rose.
Potrząsnęła głową.
- Nie.
Wiktor odezwał się teraz ostrzejszym głosem.
- Proszę. Potrafię cię do tego zmusić, ale wolałbym, żebyś zrobiła to
dobrowolnie.
Nie ugięła się jednak, a wtedy książę wykonał nieznaczny gest w stronę
Kennetha.
Poczułam ból.
Lissa krzyknęła. Krzyknęłam w tej samej chwili.
Dymitr drgnął i samochód lekko skręcił. Obrzucił mnie niespokojnym
spojrzeniem i próbował zjechać na pobocze.
- Nie, nie! Jedźmy dalej! – przycisnęłam palce do skroni. – Musimy ją znaleźć.
Siedząca z tyłu Alberta nachyliła się i położyła dłoń na moim ramieniu.
- Co się dzieje, Rose?
Oczy zaszły mi łzami.
- Torturują ją… powietrzem. Ten człowiek… Kenneth… wpycha powietrze do
jej głowy. Mam uczucie, że moja… jej czaszka… za chwilę eksploduje. –
Rozpłakałam się.
Dymitr obserwował mnie kątem oka, dociskając pedał gazu do dechy.
Kenneth nie poprzestał na stosowaniu presji. Teraz uniemożliwiał Lissie
normalne oddychanie. Na przemian wtłaczał jej powietrze do płuc i pozbawiał ją
możliwości zaczerpnięcia oddechu, tak że zaczynała się dusić. Za pierwszym
razem wytrzymała to z trudem. Za drugim była bliska załamania. Pomyślałam, że
już teraz zrobiłabym wszystko, czego chcieli.
Lissa uległa.
Oszołomiona i obolała, ujęła dłonie Wiktora. Nigdy wcześniej nie byłam w jej
głowie, kiedy używała magii. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. W pierwszej
chwili nic nie czułam. Wiedziałam tylko, że Lissa się koncentruje. A potem… Nie
wiem, jak to opisać. Otoczyły mnie kolory, światło, muzyka, życie, radość i miłość.
Odczuwałam wspaniałe rzeczy.
Lissa wezwała na pomoc te wszystkie cudowności i przesłała je Wiktorowi.
Czułam przepływ magii, czystej, jasnej i pięknej. To było życie. Jej życie.
Jednocześnie traciła siły. Kiedy moc połączonych duchem żywiołów przeniknęła
do ciała Wiktora, poczuł się znacznie lepiej.
Obserwowałam zaskakujące zmiany w jego wyglądzie. Skóra wygładziła się,
zmarszczki zniknęły. Rzadkie siwe włosy zgęstniały, odzyskując barwę lśniącej
czerni. W zielonych oczach rozbłysło światło.
Wiktor stał się mężczyzną, jakiego Lissa pamiętała z okresu dzieciństwa. Była
tak wyczerpana, że zemdlała.
Zrelacjonowałam w skrócie, co się wydarzyło. Dymitr słuchał z pociemniałą
twarzą, raz po raz wyrzucając z siebie przekleństwa, których nie rozumiałam, bo
mówił po rosyjsku. Kiedy dotarliśmy w pobliże domku, Alberta telefonem
komórkowym wezwała resztę ekipy. Nasz oddział składający się z dwunastu
strażników zaczął planować strategię. Wysłano kogoś na zwiady. Wkrótce
wiedzieliśmy już, ile osób znajduje się w środku i wokół domu. Widząc, że akcja
się rozpoczyna, wysiadłam z wozu, ale Dymitr mnie zatrzymał.
- Nie, Roza. Zostaniesz tutaj.
- Nie ma mowy. Muszę ją ratować.
Strażnik ujął mnie pod brodę i popatrzył mi w oczy.
- Już to zrobiłaś. Wykonałaś zadanie i dobrze się spisałaś. A teraz trzymaj się z
boku. Oboje z Lissą cię potrzebujemy.
Umilkłam tylko dlatego, że nie było sensu dłużej się z nim spierać. Dymitr
dołączył do reszty. Zaraz potem zniknęli mi z oczu między drzewami.
Westchnęłam ciężko i rozłożyłam fotel kopniakiem. Ogarnęło mnie potworne
zmęczenie. Słońce sączyło się przez zacienione szyby, ale dla mnie nastała pora
snu. Tak wiele się wydarzyło. Wyczerpana napięciem i cierpieniem Lissy, mogłam
lada chwila stracić przytomność, tak jak ona.
Ale Lissa się przebudziła.
Jej uczucia stopniowo obejmowały nade mną panowanie. Leżała na sofie w
domku. Musiał ją tam zanieść któryś z opiekunów Wiktora. Książę – zdrowy i
zadowolony z siebie – w kuchni ustalał plan działania ze strażnikami. Rozmawiali
przyciszonymi głosami.
Tylko jeden strażnik trzymał wartę przy śpiącej. Pomyślałam, że łatwo będzie
go zdjąć, kiedy wtargnie tam Dymitr z brygadą twardzieli. Lissa otworzyła powoli
oczy i obserwowała go przez chwilę, a potem odwróciła twarz do okna. Wciąż
kręciło jej się w głowie, ale zdołała usiąść na sofie. Strażnik obrzucił ją czujnym
spojrzeniem. Uśmiechnęła się do niego.
- Będziesz milczał, cokolwiek zrobię – powiedziała. – Nie zawołasz o pomoc
ani nie powiadomisz nikogo, że wyszłam. Dobrze?
Mężczyzna skinął posłusznie głową. Lissa przysunęła się do okna i otworzyła
je. Przez cały czas biła się z myślami. Sesja z Wiktorem osłabiła ją. Nie wiedziała,
gdzie jest i jak daleko uda jej się uciec, zanim ktoś zauważy, że zniknęła.
Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że jest to być może jedyna szansa ucieczki.
Nie zamierzała spędzić reszty życia samotnie w leśnej chatce.
W innej sytuacji pochwaliłabym ją za odwagę, ale nie teraz. Wiedziałam, że
nadciąga pomoc. Powinna zostać na miejscu. Niestety, nie mogła mnie usłyszeć.
Wyskoczyła przez okno, a ja zaklęłam głośno.
- Co? Co zobaczyłaś? – usłyszałam czyjś głos.
Zerwałam się z fotela i wyrżnęłam głową w sufit. Odwróciłam się i zobaczyłam
Christiana, który gramolił się spod sprzętu ułożonego w tyle samochodu.
- Co ty tu robisz?
- A jak myślisz? Zadekowałem się po cichu.
- Sądziłam, że miałeś wstrząs mózgu.
Chłopak wzruszył ramionami. Pomyślałam, że tworzyli wspaniałą parę. Oboje
byli zdolni popełnić szaleństwo, nie zważając na własne bezpieczeństwo i zdrowie.
Jednak gdyby Kirowa nie pozwoliła mi pojechać z Dymitrem, ja też ukryłabym się
w bagażniku.
- Co się dzieje? – Christian powtórzył pytanie. – Zobaczyłaś coś nowego?
Streściłam mu przebieg wypadków w domku i wysiadłam. Ruszył za mną bez
wahania.
- Ona nie wie, że jesteśmy w pobliżu. Muszę ją odnaleźć, zanim umrze z
wyczerpania.
- A strażnicy? Mam na myśli naszych opiekunów. Powiesz im, że uciekła?
Pokręciłam głową.
- Pewnie już są w środku. Muszę znaleźć Lissę.
Skręciła na prawo od domku. Mogłam pójść w tę stronę, ale wiedziałam, że nie
namierzę jej z tej odległości. Nieważne. Musiałam ją odnaleźć. Widząc wyraz
twarzy Christiana, nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
- Tak, wiem. Idziesz ze mną.

Rozdział XXIII

NIGDY WCZEŚNIEJ NIE PRZYCIĄGAŁA MNIE z tak wielką siłą. Nigdy też
nie przeżywałyśmy wspólnie równie dramatycznych wydarzeń. Biegłam przez las,
bez przerwy opierając się mocy jej myśli i uczuć. Mijaliśmy zarośla i
lawirowaliśmy między drzewami, coraz dalej i dalej od domku. Żałowałam, że nie
została w środku. Chętnie oglądałabym odsiecz jej oczami. Pomyślałam z
wdzięcznością, że Dymitr dobrze się spisał, zmuszając mnie do morderczych
treningów. Lissa poruszała się wolniej. Czułam, że się do niej zbliżamy, niedługo
będę w stanie ją namierzyć. Christian nie nadążał za mną. Zwolniłam nieco, ale po
chwili przyśpieszyłam ponownie.
Ponaglił mnie.
- Biegnij! – wysapał, machając ręką.
Kiedy zorientowałam się, że jestem blisko, zawołałam ją po imieniu. Miałam
nadzieję, że mnie usłyszy i zawróci, ale dobiegło mnie tylko wycie psów.
Para-psy. Oczywiście. Wiktor mówił, że z nimi poluje; potrafi kontrolować
bestie. Nagle zrozumiałam, dlaczego żaden ze szkolnych strażników nie przyznał
się do wysłania ich za nami do Chicago. Już wtedy była to sprawka Wiktora.
Chwilę później wybiegłam na polanę. Lissa stała oparta o drzewo, słaniała się
ze zmęczenia. Jej wygląd i samopoczucie sugerowały, że powinna stracić
przytomność dawno temu. Trzymała się resztką siły. Pobladła. Szeroko otwartymi
oczami wpatrywała się w cztery bestie, które podchodziły do niej coraz bliżej z
różnych stron. Było południe, słońce świeciło jasno. Uświadomiłam sobie, że Lissa
i Christian napotkali dodatkową przeszkodę.
- Hej! – wrzasnęłam na psy w nadziei, że uda mi się je odciągnąć. Z pewnością
Wiktor napuścił je na Lissę, ale obecność dampira mogła odwrócić ich uwagę. Nie
znosiły nas, podobnie jak inne zwierzęta.
Miałam rację. Zwróciły się w moją stronę, obnażając kły. Z ich gardeł wydobył
się gniewny warkot. Przypominały wilki, od których różniły się tylko brązową
maścią i ślepiami płonącymi pomarańczowym, złym blaskiem. Wiktor bez
wątpienia zakazał im skrzywdzić Lissę, ale nie dostały podobnych instrukcji
dotyczących mojej osoby.
Wilki. Przypomniałam sobie lekcję panny Meissner. Mówiła, że większość
konfrontacji rozstrzygają siłą woli. Spróbowałam przyjąć postawę alfy, ale nie dały
się nabrać. Przewyższały mnie rozmiarami, a w dodatku było ich więcej. Nie miały
powodu się mnie bać.
Postanowiłam udawać przed sobą, że uczestniczę w treningu z Dymitrem.
Podniosłam z ziemi konar o wadze i rozmiarach kija bejsbolowego i
przygotowałam się do obrony. Zaatakowały mnie dwa razy. Rzuciły się na mnie,
rozdzierając mi skórę pazurami i zatapiając w niej zęby. Trzymałam się
zadziwiająco dobrze, usiłując sobie przypomnieć instrukcję dotyczące walki z
większym i silniejszym przeciwnikiem. Nie chciałam zrobić im krzywdy. Za
bardzo przypominały psy. Ostatecznie zwyciężył we mnie jednak instynkt
przetrwania. Udało mi się obezwładnić jednego. Nie wiedziałam, czy go zabiłam,
czy tylko ogłuszyłam. Drugi nacierał na mnie z całą siłą. W ślepiach bestii płonęła
furia. Pozostałe wyglądały, jakby miały zaatakować lada chwila. I wtedy na polanie
pojawił się nowy przeciwnik. W pewnym sensie. Christian.
- Zmiataj stąd! – krzyknęłam, usiłując wyszarpnąć nogę, do której przywarł
zwierz. O mało nie straciłam równowagi. Wciąż miałam na sobie sukienkę, ale
zdążyłam pozbyć się obcasów.
Christian kochał Lissę i nie miał najmniejszego zamiaru się wycofać. Sięgnął po
inną gałąź i machnął się nią zwierzęciu przed nosem. Drewno zapłonęło i pies
cofnął się instynktownie. Był posłuszny rozkazom Wiktora, ale bał się ognia.
Czwarta bestia ominęła pochodnię szerokim łukiem, zachodząc Christiana od
tyłu. Cwany drań. W jednej chwili skoczył chłopakowi na plecy, wytrącając mu z
rąk płonącą gałąź. Ogień zaczął się rozprzestrzeniać. Oba psy rzuciły się na leżące
ciało. Zadałam ostateczny cios nieustępliwemu przeciwnikowi, czując przy tym
mdłości. Pozbierałam się jednak i ruszyłam do Christiana. Nie wiedziałam, czy
starczy mi siły, żeby pokonać pozostałe.
Ale nie musiałam już walczyć. Z pomocą przyszła Alberta, która
niespodziewanie wyłoniła się zza drzew. Wyciągnęła broń i zastrzeliła oba psy.
Broń palna była bezużyteczna w walce ze strzygami, ale zadziwiająco skuteczna w
innych sytuacjach. Zwierzęta znieruchomiały i padły na ziemię obok Christiana.
Christian…
Wszystkie trzy podeszłyśmy do niego. Lissa i ja prawie się doczołgałyśmy.
Musiałam odwrócić wzrok. Cudem się powstrzymałam, żeby nie zwymiotować.
Chłopak żył jeszcze, ale wiedziałam, że nie wytrzyma długo.
Lissa wpatrywała się w niego jak w transie. Wyciągnęła rękę, ale po chwili ją
opuściła.
- Nie mogę – powiedziała cicho. – Nie mam siły.
Alberta pochyliła się nad nią ze współczuciem.
Delikatnie, lecz stanowczo ujęła Lissę pod ramię.
- Chodźmy, księżniczko. Musimy cię stąd zabrać. Przyślemy po niego pomoc.
Po raz ostatni zmusiłam się, żeby popatrzeć na Christiana i poczuć, jak bardzo
Lissie na nim zależało.
- Liss – zaczęłam niepewnie. Spojrzała na mnie ze zdziwieniem, jakby do tej
pory nie uświadomiła sobie mojej nieobecności. Odgarnęłam włosy i bez słowa
podałam jej szyję.
Patrzyła na mnie przez chwilę, nie rozumiejąc, ale potem odgadła, co miałam na
myśli.
Kły, które okazywała czasem w uśmiechu, zatopiły się w mojej skórze.
Jęknęłam cicho. Nie uświadamiałam sobie, jak bardzo za tym tęskniłam.
Przyjemny ból rozlewał się po całym ciele, ogarnęła mnie rozkosz. Cudowne
uczucie błogości. Radość. Rozmarzenie.
Nie pamiętam, jak długo Lissa piła moją krew. Pewnie nie tak długo. Wiem, że
nigdy nie posunęłaby się za daleko, wiedząc, że przemieniłaby się wówczas w
strzygę. Kiedy skończyła, zachwiałam się i Alberta mnie przytrzymała. Kręciło mi
się w głowie. Patrzyłam, jak Lissa nachyla się nad Christianem i przykłada do
niego ręce. Słyszałam w oddali trzaskanie gałęzi
Nie było blasku świateł ani fajerwerków. Lissa uzdrowiła Christiana cicho i
niewidocznie. Mimo wywołanego ukąszeniem podwyższonego poziomu endorfin,
które przytępiły nieco moją zdolność odczuwania, pamiętałam, jak uzdrowiła
Wiktora wśród fantastycznych kolorów i dźwięków muzyki.
Stał się cud. Alberta westchnęła. Rany Christiana zasklepiały się na naszych
oczach. Przestał krwawić i zarumienił się, o ile wampiry w ogóle się rumienią.
Chłopak zamrugał powiekami i otworzył oczy. Żył. Zobaczył Lissę i uśmiechnął
się do niej. Miałam wrażenie, że oglądamy kreskówkę Disneya.
A potem chyba zemdlałam, bo nie pamiętam nic więcej.

Obudziłam się w szkolnej klinice, w której przeleżałam dwa dni, pojona i


karmiona słodyczami. Lissa siedziała przy mnie przez cały czas, więc stopniowo
poznawałam szczegóły jej porwania.
Musiałyśmy opowiedzieć Kirowej i kilkorgu wybranym przedstawicielom
władz Akademii o zdolnościach Lissy; o tym, jak uzdrowiła Wiktora, Christiana,
no i mnie. Wiadomość była szokująca, ale uznano, że powinna pozostać tajemnicą.
Nikomu nie przyszło do głowy zabierać Lissę, jak zabrano pannę Karp.
Większość uczniów dowiedziała się, że Wiktor Daszkow porwał księżniczkę
Dragomir. Nie mieli jednak pojęcia, dlaczego to zrobił. Część strażników straciła
życie podczas interwencji Dymitra. Była to niepowetowana strata; i bez niej
mieliśmy mało opiekunów. Wiktor przebywał pod strażą w Akademii, oczekując
na przybycie królewskiego regimentu, który miał go stąd eskortować do więzienia.
Aparat władzy morojów nie mógł się równać z rządami ludzi, ale mieli swój
system prawny i więzienia. Słyszałam o nich dosyć, aby nie chcieć o tym myśleć.
Z Nathalie sprawa okazała się trudniejsza. Konspirowała z ojcem. Podrzucała
Lissie martwe zwierzęta i bacznie ją obserwowała, zanim uciekłyśmy ze szkoły.
Podobnie jak Wiktor, specjalizowała się w żywiole ziemi i to ona zadbała o
spróchniałą deskę w ławce, na której złamałam nogę. Widziała, jak powstrzymałam
Lissę przed uzdrowieniem gołębia, i oboje z Wiktorem uznali, że trzeba mnie
unieszkodliwić. Nie widzieli innego sposobu, żeby dziewczyna znów zaczęła
używać magii. Nathalie czekała na dobrą okazję. Nie została jednak aresztowana.
Władze Akademii czekały na decyzję królowej w jej sprawie.
Było mi jej żal. Nathalie zawsze odstawała od innych, nie umiała zjednać sobie
przyjaźni. Każdy mógł nią manipulować, a zwłaszcza ojciec, którego kochała i
rozpaczliwie usiłowała pozyskać jego miłość. Dla niego zrobiłaby wszystko.
Słyszałam pogłoski, że nie chciała odejść spod drzwi aresztu, krzycząc i z płaczem
domagając się widzenia z Wiktorem. Ostatecznie odprowadzono ją siłą.
Lissa i ja znów byłyśmy nierozłączne, jakby nic się nie stało. Ona sama jednak
bardzo się zmieniła. Dramatyczne wydarzenia uświadomiły jej, co jest naprawdę
ważne. Zerwała z Aaronem. Jestem pewna, że zrobiła to delikatnie, ale chłopak
bardzo to przeżył. Rzuciła go już po raz drugi, a wiadomość o zdradzie poprzedniej
dziewczyny musiała zachwiać jego poczuciem wartości.
Lissa zaczęła otwarcie spotykać się z Christianem, mając w nosie, co powiedzą
inni. Widziałam ich w miejscach publicznych, jak trzymali się za ręce, i nie
mogłam się nadziwić. Christian też chyba nie do końca wierzył w swoje szczęście.
Reszta była oszołomiona. Do tej pory ledwo uświadamiano sobie jego obecność, a
teraz nie rozstawał się z kimś takim jak Lissa!
Za to moje życie miłosne nie prezentowało się różowo, o ile w ogóle można
nazwać to życiem miłosnym. Dymitr nie odwiedzał mnie w klinice, a nasze
treningi zostały zawieszone na czas nieokreślony. Spotkałam go dopiero czwartego
dnia po porwaniu Lissy. Wpadłam na niego w sali gimnastycznej. Byliśmy sami.
Wróciłam po torbę i znieruchomiałam na jego widok. Nie mogłam wydobyć z
siebie słowa. Dymitr zrobił ruch, jakby chciał mnie ominąć i wyjść, ale się
zatrzymał.
- Rose… - zaczął po chwili krępującego milczenia. – Musisz złożyć raport o
tym, co się wydarzyło między nami.
Długo czekałam na tę rozmowę, ale z pewnością nie tak ją sobie wyobrażałam.
- Nie mogę. Zwolnią cię albo ukarzą.
- Tak byłoby właściwie. Postąpiłem źle.
- Nie z własnej winy. Zadziałał urok.
- To bez znaczenia. Nie powinienem był. Zachowałem się jak głupiec.
Nie powinien? Głupiec? Przygryzłam wargę, czując, jak łzy napływają mi do
oczu. Postanowiłam nie okazywać wzruszenia.
- Nic wielkiego się nie stało.
- Przeciwnie! Wykorzystałem cię.
- Nie – sprzeciwiłam się stanowczo. – Nie wykorzystałeś mnie.
Musiało coś być w tych słowach czy tonie mojego głosu, bo Dymitr nagle
podniósł wzrok i popatrzył z powagą.
- Rose. Jestem o siedem lat starszy od ciebie. Za dziesięć lat to nie będzie miało
znaczenia, ale teraz stanowi ogromną różnicę. Jestem dorosłym mężczyzną, a ty
jeszcze dzieckiem.
Zabolało. Wolałabym, żeby mnie uderzył.
- Nie traktowałeś mnie jak dziecko, kiedy mnie pragnąłeś.
Dymitr posmutniał.
- Bo twoje ciało… Cóż, to nie czyni z ciebie dorosłej kobiety. Bardzo wiele nas
dzieli. Poznałem już świat, gromadziłem doświadczenia. Zabijałem, Rose.
Zabijałem ludzi, nie zwierzęta. A ty dopiero zaczynasz życie, w którym
najważniejsze do tej pory są lekcje, ciuchy i tańce.
- Myślisz, że tylko to mnie interesuje?
- Nie, oczywiście, że nie. Nie do końca. Ale stanowi ważną część twojego życia.
Rozwijasz się i starasz się zrozumieć, kim jesteś i co jest dla ciebie istotne. To
dobrze. Powinnaś się spotykać z chłopcami w twoim wieku.
Nie interesowali mnie „chłopcy”. Ale nie powiedziałam tego głośno. Nic nie
powiedziałam.
- Być może nie zdecydujesz się złożyć raportu w naszej sprawie, ale musisz
zrozumieć, że popełniliśmy błąd. Zapewniam cię, że to się więcej nie powtórzy –
dodał.
- Bo jesteś dla mnie za stary? Bo to nieodpowiedzialne?
Dymitr miał nieodgadnięty wyraz twarzy.
- Nie. Bo nie jestem tobą zainteresowany.
Zatkało mnie. Usłyszałam, co powiedział, jasno i wyraźnie. Wszystko, co
wydarzało się między nami tamtej nocy, co uważałam za piękne i ważne, w jednej
chwili obróciło się w pył.
- Zadział urok, nic więcej. Rozumiesz?
Byłam upokorzona i wściekła. Nie zamierzałam robić z siebie idiotki i spierać
się z nim ani go błagać. Wzruszyłam ramionami.
- Jasne.

Resztę dnia spędziłam w pokoju, rozpamiętując swoją krzywdę. Nie dałam się
wyciągnąć Lissie i Masonowi. Tkwiłam w swoim areszcie, chociaż Kirowa
postanowiła zwrócić mi wolność w nagrodę za brawurową akcję ratunkową.
Rankiem następnego dnia poszłam zobaczyć się z Wiktorem. Akademii
dysponowała porządnym aresztem, w którym nie brakowało krat. Pilnowało go
dwóch strażników. Musiałam posłużyć się wrodzonym wdziękiem, żeby pozwolili
mi wejść do celi. Nie wpuszczono tam nawet Nathalie. Na szczęście jeden ze
strażników brał udział w akcji i widział, co przeżywałam, kiedy tamci poddawali
Lissę torturom. Wytłumaczyłam mu, że muszę się dowiedzieć, co jej zrobili.
Skłamałam, ale w końcu udało się ich przekonać. Pozwolili mi wejść na pięć minut
i wycofali się dyskretnie w głąb korytarza, skąd mogli nas obserwować, ale nie
słyszeli, o czym rozmawiamy.
Nie mogłam uwierzyć, że kiedyś współczułam Wiktorowi. Widok jego
odmłodzonego, zdrowego ciała wprawił mnie we wściekłość. Książę siedział po
turecku na wąskim łóżku i czytał. Gdy weszłam, podniósł wzrok.
- Rose, co za miła niespodzianka. Nie przestajesz mnie zadziwiać. Nie sądziłem,
że wolno mi przyjmować gości.
Założyłam ręce na piersi, starając się przybrać nieugięty, oficjalny wyraz
twarzy.
- Chcę, żebyś zdjął urok. Skończ z tym.
- O czym mówisz?
- O uroku, który rzuciłeś na mnie i Dymitra.
- Przestał już działać. Wypalił się.
Pokręciłam głową.
- Nieprawda. Wciąż o nim myślę. Pragnę…
Urwałam, a Wiktor uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Moja droga, nie musiałem niczego wymyślać. Pragnęłaś go już dawniej.
- Nie z taką siłą.
- Nie świadomie. Ale zawsze cię pociągał. Dymitr czuł to samo do ciebie. W
przeciwnym razie nie udałoby mi się rzucić czaru, który polegał wyłącznie na
przełamaniu waszego oporu. Sprawiłem jedynie, że przestaliście kontrolować
swoje uczucia.
- Kłamiesz. Powiedział mi, że nic do mnie nie czuje.
- W takim razie kłamie. Nie mógłbym stworzyć tego, czego nie było. Szczerze
mówiąc, rozczarował mnie. Nie miał prawa się angażować. Tobie można wybaczyć
z powodu wieku. Ale Dymitr? Miał obowiązek kontrolować i ukrywać swoje
emocje. Tymczasem Nathalie bez trudu dostrzegła, co się święci. Powiedziała mi o
tym. Zacząłem go obserwować i wkrótce nabrałem pewności, że się nie pomyliła.
Zyskałem idealną okazję, żeby odsunąć was oboje. Zaczarowałem naszyjnik, ale
sami zrobiliście resztę.
- To jest chore. Jak mogłeś to zrobić? Jak mogłeś skrzywdzić Lissę?
- Nie mam wyrzutów sumienia. – Wiktor oparł się wygodnie o ścianę. –
Zrobiłbym to znowu, gdybym tylko dostał szansę. Możesz nie wierzyć, ale kocham
swój naród. Działam w imię dobra. Trudno odgadnąć, co będzie dalej. Brakuje nam
przywódcy z prawdziwego zdarzenia. Nikt nie jest wart korony morojów. – Książę
przekrzywił głowę i zastanawiał się przez chwilę. – Tylko Wasylisa mogłaby objąć
rządy, pod warunkiem że pokonałaby w sobie ducha i uwierzyła w swoją misję. To
smutne. Duch może wynieść kogoś na tron i jednocześnie pozbawić go mocy, by
się na nim utrzymać. Lęk, przygnębienie i niepewność nie pozwalają jej używać w
pełni daru, który otrzymała. Ale w żyłach księżniczki płynie krew Dragomirów. To
wiele znaczy. Poza tym ma ciebie, strażniczkę naznaczoną pocałunkiem cienia. Kto
wie? By może nas jeszcze zaskoczy.
- Pocałunek cienia? – Wiktor użył tych samych słów, którymi kiedyś zwróciła
się do mnie panna Karp.
- Zostałaś nim naznaczona w chwili, w której przeszłaś do Krainy Śmierci, a
potem z niej powróciłaś. Myślałaś, że takie doświadczenia nie pozostawia śladu w
duszy? O wiele głębiej odczuwasz teraz życie i świat, który cię otacza. Głębiej niż
ja, nawet jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy. Powinnaś była zostać po drugiej
stronie. Wasylisa otarła się o śmierć, kiedy cię sprowadziła i przywiązała cię do
siebie na zawsze. Znajdowałaś się w objęciach wiecznego mroku, Rose. To dlatego
tak bardzo chcesz żyć i doświadczać wszystkiego w pełni. Dlatego jesteś taka
nienasycona, gwałtowna. Ne potrafisz hamować uczuć, namiętności, gniewu. Te
cechy czynią cię kimś wyjątkowym. Jesteś niebezpieczna.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Odebrało mi mowę. Wiktor był wyraźnie
zadowolony z efektu swojej tyrady.
- Tak uformowała się wasza więź. Wasylisa nie wstrzymuje uczuć, posyła je w
świat. Większość ludzi jednak nie jest w stanie ich odebrać, o ile nie znajdą się pod
jej wpływem. Ale ty masz umysł wrażliwy na oddziaływanie sił
ponadzmysłowych. Szczególnie jeśli ona jest ich źródłem. – Książę westchnął, a ja
przypomniała sobie, że Władimir ocalił Annę przed śmiercią. Więc to tak powstała
ich więź. – Tak, nikt w tej śmiesznej Akademii nie zdaje sobie sprawy z tego,
jakim skarbem jesteście ty i Wasylisa. Gdybym nie musiał cię zabić, uczyniłbym
cię kiedyś moją królewską strażniczką.
- Nigdy nie zostałbyś królem. Twoje cudowne ozdrowienie musiałoby wzbudzić
podejrzenia. Nawet gdyby udał ci się ten numer z Lissą, Tatiana nie oddałaby ci
korony.
- Może masz rację, ale to nie ma znaczenia. Są różne sposoby przejmowania
władzy. Czasem zachodzi konieczność zastosowania nadzwyczajnych środków.
Myślisz, że Kenneth jest jedynym morojem, który mi służy? Największe rewolucje
zaczynają się w ciszy i w cieniu. – Popatrzył mi w oczy. – Pamiętaj o tym.
Usłyszałam jakiś hałas w głębi korytarzu i odwróciłam głowę. Strażnicy
zniknęli. Zdawało mi się, że słyszę cichy jęk, a potem stukot, jakby coś ciężkiego
spadło na podłogę. Zmarszczyłam brwi i wychyliłam się, żeby zobaczyć więcej.
Wiktor wstał.
- Nareszcie.
Poczułam strach, a zaraz potem ujrzałam Nathalie.
Byłam na nią zła, lecz w tamtej chwili naprawdę jej współczułam, więc
zmusiłam się do uśmiechu. Pomyślałam, że dziewczyna ma ostatnią szansę
zobaczyć się z ojcem, zanim go stąd zabiorą. Oboje dopuścili się strasznych rzeczy,
ale zasługiwali na to, żeby się pożegnać.
- Cześć – powiedziałam, widząc że idzie w naszą stronę. W tej samej chwili
dostrzegłam w jej ruchach coś nienaturalnego, co obudziło moją czujność. – Nie
sądziłam, że cię wpuszczą.
Ostatecznie ja także nie miałam prawa tu przebywać.
Nathalie podeszła i – nie przesadzam – dosłownie cisnęła mną o ścianę.
Uderzenie było tak mocne, że gwiazdy stanęły mi w oczach.
- Co…? – Przyłożyłam rękę do czoła i spróbowałam się podnieść.
Nie zwracała już na mnie uwagi, zajęta otwieraniem celi Wiktora. Miała klucze,
które wcześniej wisiały przytroczone do paska jednego ze strażników. Wstałam
chwiejnie i podeszłam do niej.
- Co robisz?
Odwróciła się do mnie i wtedy zobaczyłam czerwoną obwódkę wokół jej źrenic.
Była nienaturalnie blada, nawet jak na wampira. Dostrzegłam smugę krwi w kąciku
jej ust. Najwięcej jednak wyczytałam z jej spojrzenia. Było zimne i złe. Serce mi
zamarło. Zrozumiałam, że Nathalie nie przebywa już w świecie żywych. Stała się
strzygą.

Rozdział XXIV
UCZYŁAM SIĘ O STRZYGACH, ODBYŁAM solidny trening i wiedziałam,
jak się przed nimi bronić. Jednak ani jednej nie spotkałam. Widok był bardziej
przerażający, niż mogłam to sobie wyobrazić. Znów mnie zaatakowała, ale byłam
przygotowana. Zdążyłam zrobić unik. Rozważałam, jakie mam szanse.
Przypomniałam sobie rozmowę z Dymitrem w centrum handlowym. Nie dał mi
srebrnego sztyletu. Nie mogę odciąć jej głowy. Nie uda mi się jej spalić.
Najlepszym wyjściem wydawała się ucieczka, ale Nathalie zagrodziła mi drogę.
Byłam bezradna. Zaczęłam się cofać w głąb korytarza. Podążyła za mną.
Jeszcze nigdy nie poruszała się tak zwinnie i miękko.
Nagle skoczyła na mnie z niezwykłą szybkością, chwyciła mnie mocno za
ramiona i uderzyła moją głową o ścianę. Eksplozja bólu, a w ustach smak krwi.
Broniłam się rozpaczliwie, starając się zastosować jakąś technikę, ale okazałam się
równie nieskuteczna, jak w walce z Dymitrem.
- Moja droga – mruknął Wiktor. – Postaraj się jej nie zabić. Może nam się
kiedyś przydać.
Nathalie powstrzymała się, a ja wykorzystałam ten moment, żeby się cofnąć.
Patrzyła na mnie lodowatym wzrokiem.
- Spróbuję – powiedziała bez przekonania. – Idź już. Dogonię cię, kiedy tu
skończę.
- Nie wierzę! – krzyknęłam do Wiktora. – Przemieniłeś własną córkę w strzygę!
- To moja ostatnia szansa. Konieczna ofiara dla dobra większości. Nathalie
rozumie – odparł i odszedł.
- Czyżby? – Miałam nadzieję, że uda mi się wciągnąć ją w rozmowę, jak to
bywa w filmach. Jednocześnie próbowałam ukryć swoje przerażenie. – Rozumiesz?
Boże, Nathalie. Ty się przemieniłaś. Zrobiłaś to tylko dlatego, że ci kazał?
- Mój ojciec jest wyjątkowym człowiekiem – odparła. – Ocali morojów przed
zagładą.
- Oszalałaś?! – wykrzyknęłam. Cały czas cofałam się przed nią, aż poczułam za
plecami ścianę. Wbiłam w nią paznokcie, jakbym chciała przebić się na drugą
stronę. – Ty sama jesteś strzygą.
Wzruszyła ramionami. Przez krótką chwilę przypominała dawną Nathalie.
- Musiałam to zrobić, żeby go uwolnić. Jedna strzyga za życie wszystkich
morojów. Warto było, warto poświęcić słońce i magię.
- Przecież będziesz teraz zabijać morojów! Nie powstrzymasz się.
- Ojciec mi pomoże. A jeśli nie, będą musieli mnie zabić. – Znów chwyciła
mnie za ramiona. Zadrżałam, słysząc, jak obojętnie mówiła o swojej śmierci.
Widziałam, że nie zawaha się mnie zabić.
- To szaleństwo. Nie możesz go kochać tak bardzo. Nie możesz…
Nathalie znów cisnęła mną o ścianę. Upadając bezwładnie na podłogę,
pomyślałam, że tym razem się nie podniosę. Wiktor powiedział, żeby mnie
oszczędziła, ale jej spojrzenie mówiło, że postanowiła mnie zabić. Poczuła głód i
chciała się mną nasycić. Tak postępowały strzygi. Zrozumiałam, że nie powinnam
była z nią rozmawiać. Zawahałam się. Dymitr ostrzegał mnie przed tym.
Dymitr. Biegł korytarzem jak Śmierć w kowbojskim płaszczu.
Nathalie obróciła się na pięcie. Była szybka, bardzo szybka. Ale trafiła na
godnego przeciwnika. Dymitr uniknął zwinnie jej ciosu i natarł na nią.
Obserwowałam ich zafascynowana, jak okrążali się niczym tancerze w
śmiertelnym balecie. Nathalie była silniejsza, jednak nie miała doświadczenia.
Zyskała nadnaturalne zdolności, lecz nie nauczyła się jeszcze z nich korzystać.
Za to on był doskonale wyszkolony. Po kilku krótkich zwarciach wyciągnął
srebrne ostrze. Zalśniło w jego dłoni jak błyskawica i zatonęło w sercu Nathalie.
Wyszarpnął sztylet i cofnął się o krok, podczas gdy ciało strzygi bezwładnie
osunęło się na podłogę. Krzyknęła. Przez chwilę dygotała jeszcze, a potem
znieruchomiała.
Dymitr już był przy mnie. Nachylił się i delikatnie dźwignął z podłogi. A potem
niósł mnie w ramionach, jak wtedy, gdy złamałam nogę.
- Cześć, towarzyszu – mruknęłam sennie. – Miałeś rację co do strzyg. –
Ogarnęła mnie ciemność, powieki same mi opadały.
- Rose. Roza. Otwórz oczy! – Nigdy nie słyszałam takiego napięcia w jego
głosie, takiej determinacji. – Nie zasypiaj. Jeszcze nie.
Spojrzałam na niego. Wybiegł już z budynku i pędził w stronę kliniki.
- Czy on mówił prawdę?
- Kto?
- Wiktor… Powiedział, że nigdy by mu się to nie udało. Z naszyjnikiem. –
Znów ogarnęła mnie ciemność, ale Dymitr mnie ocucił.
- O czym ty mówisz?
- O uroku. Wiktor powiedział, że mnie pragnąłeś, że ci na mnie zależało. Inaczej
nie osiągnąłby celu. – Dymitr milczał. Próbowałam zacisnąć palce na jego koszuli,
ale zabrakło mi siły. – Powiedz. Naprawdę mnie pragnąłeś?
Strażnik odezwał się wreszcie nieswoim głosem.
- Tak, Roza. Pragnąłem cię. Nadal cię pragnę. Chciałbym, żebyśmy byli razem.
- Więc dlaczego mnie okłamałeś?
Popatrzył na mnie. Słyszałam już zbliżające się głosy i kroki.
- Bo to jest niemożliwe.
- Z powodu różnicy wieku? – spytałam. – Dlatego, że jesteś moim mentorem?
Czubkiem palca otarł łzę, która spływała mi po policzku.
- Również dlatego – powiedział. – Ale jest też inny powód. Pewnego dnia oboje
zostaniemy strażnikami Lissy. Moim obowiązkiem będzie ją chronić za wszelką
cenę. Gdyby zaatakowały nas strzygi, musiałbym zasłonić ją własnym ciałem.
- Wiem. Rozumiem to. – Przed oczami znów roztańczyły mi się czarne plamki.
Byłam bliska omdlenia.
- Nie w tym rzecz. Jeśli pozwolę sobie pokochać ciebie, nie będę chronił Lissy.
Bo to ciebie bym zasłonił.
W tej chwili podbiegli sanitariusze i mnie zabrali. Zaledwie dwa dni temu
zostałam wypisana z kliniki, a już trafiłam do niej ponownie. Po raz trzeci w ciągu
dwóch miesięcy od chwili naszego powrotu do Akademii. Na pewno ustanowiłam
rekord. Musiałam doznać wstrząsu mózgu, podejrzewano też krwotok wewnętrzny,
ale oczywiście nie znaleziono śladów obrażeń. Jeśli twoją przyjaciółką jest
uzdrowicielka, nie musisz się przejmować drobiazgami. Musiałam zostać w klinice
kilka dni, ale Lissa i jej nowy przyboczny, Christian, nie odstępowali mnie w
czasie wolnym od lekcji. Przynosili mi szkolne nowinki. Dymitr odkrył, że między
nami ukrywa się strzyga, kiedy znaleziono martwą ofiarę Nathalie: pana Nagya.
Zaskoczyło mnie, że zaatakowała właśnie jego. Jednak był już w starszym wieku,
więc pewnie i łatwiej mogła go pokonać. Straciliśmy nauczyciela sztuki
słowiańskiej. Strażnicy pilnujący Wiktora byli ranni, ale przeżyli. Nathalie tylko
ich ogłuszyła.
Wiktor został ujęty, zanim zdołał opuścić teren Akademii. Ucieszyło mnie to,
mimo że poświęcenie Nathalie poszło na marne. Słyszałam plotki, że książę nie
okazał lęku, kiedy przyszli po niego. Podobno wciąż się uśmiechał, jakby miał w
zanadrzu jeszcze jeden atut.
Życie w szkole wróciło do normy. Lissa przestała zadawać sobie ból. Lekarz
przepisał jej środki antydepresyjne, po których czuła się lepiej. Nie znam się na
tym. Zawsze myślałam, że pigułki czynią z nas uśmiechniętych półgłupków.
Tymczasem Lissa zachowywała się całkiem normalnie. Chyba jej pomagały.
Uspokoiło mnie to, bo wiedziałam, że czeka ją rozwiązanie innych problemów.
Musiała się uporać ze świadomością, co zrobił Andre. Uwierzyła wreszcie
Christianowi i dopuściła możliwość, że jej brat nie był świetlaną postacią. Trudno
było się z tym pogodzić. Ostatecznie odnalazła spokój i zaakceptowała fakt, że
Andre miał swoje dobre i złe strony, jak my wszyscy. Smuciło ją to, co zrobił Mii,
ale pamiętała, że był dobrym i kochającym bratem. Najważniejsze, że nie
odczuwała już potrzeby naśladowania go, by przypodobać się rodzinie. Stała się
sobą, co udowodniła, ujawniając swój związek z Christianem.
W szkole wrzało, ale Lissa zupełnie się tym nie przejmowała. Śmiała się,
widząc oburzone i niechętne spojrzenia młodych arystokratów, którzy nie mogli jej
darować, że spotyka się z potomkiem poniżonego rodu. Na szczęście nie wszyscy
reagowali tak samo. Znalazło się kilka osób, które zdążyły ją szczerze polubić, w
czasie gdy brylowała w królewskim kręgu. Nie działali pod jej wpływem. Podobały
im się otwartość i bezpretensjonalność Lissy praz fakt, że nie brała udziału w
dworskich intrygach.
Wielu członków rodzin królewskich ignorowało ją i obmawiało za plecami.
Najbardziej zaskoczyła mnie Mia, która mimo wielkiego upokorzenia odzyskała
dawną pozycję wśród nich. Jednak miałam rację. Nie udało się jej uciszyć na
długo. Od razu też zabrała się do planowania zemsty. Któregoś dnia przechodziłam
obok grupki jej przyjaciół. Usłyszałam, jak Mia peroruje głośno i wyraźnie.
- …doskonała para. Oboje pochodzą ze zniesławionych i odrzuconych rodów.
Zacisnęłam zęby i poszłam dalej, czując na sobie jej wzrok. Podeszłam do Lissy
i Christiana, zajętych sobą tak bardzo, że nie dostrzegali tego, co dzieje się wokół.
Pięknie razem wyglądali. Blondynka i czarnowłosy chłopiec o błękitnych oczach.
Trudno było oderwać od nich wzrok. Pomyślałam, że Mia ma rację. Ich rodziny
rzeczywiście zostały zniesławione. Tatiana publicznie upokorzyła Lissę i chociaż
nikt otwarcie nie winił Ozerów za to, co się stało z rodzicami Christiana, rodziny
królewskie odnosiły się do nich z rezerwą.
A poza tym Christian i Lissa istotnie stanowili idealną parę. Teraz spotkało ich
odrzucenie, ale dawniej członkowie ich rodu zajmowali najwyższe pozycje w
społeczności morojów. Od chwili, gdy zaczęli się otwarcie pokazywać razem, było
w nich coraz więcej godności. Pomyślałam, że niedługo będą mogli zająć miejsca
równie ich znakomitym przodkom. Christian nabierał ogłady, podczas gdy Lissa
uczyła się od niego nieugiętości w trwaniu przy swoich przekonaniach. Im dłużej
im się przyglądałam, tym wyraźnej zauważałam, jak dobrą energię i łagodną
pewność siebie wokół roztaczali.
Czułam, że wkrótce zajmą należne im miejsca.
Myślę, że nowa postawa Lissy oraz wrodzona życzliwość zaczęły zjednywać jej
przyjaciół. Nasze grono stopniowo się poszerzało. Pierwszy dołączył, rzecz jasna,
Mason, który nie ukrywał swoich uczuć do mnie. Lissa śmiała się, a ja nie bardzo
wiedziałam, co z nim zrobić. Chciałam się przekonać, jak to będzie mieć chłopaka
z prawdziwego zdarzenia, ale bardzo tęskniłam za Dymitrem.
A on zachowywał się jak doskonały mentor. Był dobrym trenerem, życzliwym,
stanowczym i wyrozumiałym. Nikt nie zorientowałby się, że łączyło nas coś
więcej. Czasem spotykaliśmy się wzrokiem i nic poza tym. Po moim pierwszym
wybuchu doszłam do wniosku, że miał rację. Był ode mnie starszy, a ja
pozostawałam uczennicą. Drugi powód, który wymienił, nigdy nie przyszedłby mi
do głowy. Uznałam, że jest zasadny. Związek dwojga strażników zagrażał
bezpieczeństwu moroja, którym się opiekowali. Nie mogliśmy ryzykować życia
Lissy dla spełnienia swoich pragnień. Dowiedlibyśmy, że nie różnimy się niczym
od zbiegłych opiekunów Badiców. Kiedyś wyznałam Dymitrowi, że moje uczucia
się nie liczą. Najważniejsza była Lissa.
Miałam nadzieję, że potrafię tego dowieść.
- Mam problem z uzdrawianiem – powiedziała Lissa.
- Hmm? -Siedziałyśmy w jej pokoju. Miałyśmy się uczyć, a ja wciąż nie
mogłam przestać myśleć o Dymitrze. Wyrzucałam Lissie, że ma przede mną
tajemnice, a nie opowiedziałam jej o strażniku ani o tym, że omal nie straciłam
dziewictwa. Nie mogłam się na to zdobyć.
Lissa odłożyła podręcznik do historii.
- Żałuję, że musiałam zrezygnować z uzdrawiania i używania wpływu. –
Skrzywiła się przy ostatnim słowie.
Dar uzdrawiania uznano za cudowną umiejętność, która wymagała
przeprowadzenia badań. Za to używanie wpływu spotkało się z surową reprymendą
Kirowej i panny Carmack.
- Jestem teraz szczęśliwa. Wiem, że powinnam wcześniej poprosić o pomoc.
Miałaś rację. Leki bardzo mi pomagają. Nie mogę jednak zapomnieć, co
powiedział Wiktor. Straciłam łączność z duchem. Nadal czuję jego obecność, ale
nie mogę go dotknąć.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Cieszyłam się ze zmian, jakie w niej zaszły.
Lissa przestała się lękać szaleństwa i odzyskała dawną pewność siebie. Znów była
taka, jaką ją znałam i kochałam. Pomyślałam, że kiedyś naprawdę mogłaby włożyć
koronę. Przypominała mi swoich rodziców i Andre. Inspirowali innych i wzbudzali
miłość otoczenia.
- To nie wszystko. Wiktor przewidział, że nie będę umiała zrezygnować z daru.
Nie mylił się. Boleję nad tym, że nie wolno mi używać magii. Chwilami jest mi
bardzo ciężko.
- Wiem – powiedziałam. Czułam, jak cierpi. Pigułki przytępiły jej zdolność
korzystania z magii, ale nie osłabiły naszej więźi.
- Wciąż myślę o rzeczach, jakich mogłabym dokonać, o tych, którym mogłabym
pomóc. – Popatrzyła na mnie z żalem.
- Przede wszystkim musisz pomóc sobie – oświadczyłam. – Nie chcę, żebyś
znów cierpiała. Nie pozwolę na to.
- Tak. Christian powtarza to samo… - Uśmiechnęła się z rozmarzeniem, jak
zawsze, kiedy o nim wspominała. Gdybym wiedziała, że oboje tak zgłupieją przez
tę miłość, nie starałabym się ich pogodzić. – Myślę, że macie rację. Lepiej jest
tęsknić za magią i zachować zdrowe zmysły, niż stosować ją, balansując na
krawędzi szaleństwa. Droga środka nie istnieje.
- Nie – przyznałam. – Nie w tej dziedzinie.
Nagle uderzyła mnie pewna myśl. Istniała droga środka. Przypomniałam sobie,
co mówiła Nathalie.
Warto było. Warto zrezygnować ze słońca i magii.
Magia.
Panna Karp nie przemieniła się w strzygę tylko dlatego, że oszalała. Gdyby
chciała zachować zdrowe zmysły, musiałaby się przemienić. Bycie strzygą
oznaczało odcięcie od magii.
Strzygi nie mogły z niej korzystać, nie czuły żalu, nie pragnęły więcej.
Spojrzałam na Lissę z niepokojem.
Co się stanie, jeśli na to wpadnie? Co zrobi?
Nie, żachnęłam się w myślach. Lissa nigdy by tak nie postąpiła. Była zbyt silna,
zbyt uczciwa. Dopóki będzie przyjmowała leki, nie podejmie tak drastycznej
decyzji.
Męczyło mnie to jednak i postanowiłam sprawdzić coś jeszcze. Następnego
ranka udałam się do kaplicy i czekałam w ławce na przyjście kapłana.
- Witaj, Rosemarie. – Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. – Czy mogę ci w czymś
pomóc?
Wstałam z szacunkiem.
- Chciałabym dowiedzieć się więcej o świętym Władimirze. Przeczytałam
książkę, którą ojciec mi podarował, i parę innych. – Wolałam nie wspominać o
rękopisach wykradzionych ze strychu. – Nie znalazłam nigdzie opisu jego śmierci.
Co się stało? Jak zakończył życie? Jako męczennik?
Kapłan uniósł krzaczaste brwi.
- Nie. Zmarł naturalnie w podeszłym wieku.
- Na pewno? Nie przemienił się w strzygę ani nie popełnił samobójstwa?
- Oczywiście, że nie. Skąd ci to przyszło do głowy?
- No… był święty i w ogóle, ale poza tym lekko obłąkany, prawda? Czytałam o
tym. Sądziłam, że coś mu się stało.
Kapłan spojrzał na mnie z powagą.
- To prawda, że Władimir zmagał się z demonami obłędu przez całe życie.
Chwilami naprawdę chciał umrzeć. Ale za każdym razem przełamywał słabość.
Nigdy nie pozwolił jej się pokonać.
Wpatrywałam się w niego oszołomiona. Władimir nie przyjmował leków i
nigdy nie zrezygnował z magii.
- Ale jak? Jak zdołał tego dokonać?
- Sądzę, że siłą woli. Poza tym… - urwał. – Miał Annę.
- Annę Pocałunek Cienia – mruknęłam. – Jego strażniczkę.
Kapłan skinął głową.
- Zawsze była przy nim. To ona podtrzymywała go w chwilach słabości.
Powtarzała mu, że musi być silny i nie poddawać się szaleństwu.
Wyszłam z kaplicy, nie mogąc się uspokoić. Myślałam o Annie. To ona
sprawiła, że Władimir trzymał się drogi środka. Pomagała mu czynić cuda i nie
płacić za to najwyższej ceny. Panna Karp nie miała tyle szczęścia. Nie stworzyła
więzi z żadnym strażnikiem. Nikt jej nie podtrzymał.
Lissa miała mnie.
Uśmiechając się, szłam przez dziedziniec. Już dawno nie czułam się tak dobrze.
Wiedziałam, że sobie poradzimy. Razem nam się uda.
Nagle dostrzegłam kątek oka ciemny kształt. Przeleciał obok mnie i przysiadł na
gałęzi drzewa. Zatrzymałam się. To był kruk, wielkie, groźne ptaszysko o lśniących
czarnych piórach.
Zrozumiałam, że nie był to jakiś kruk, ale ten, którego uzdrowiła Lissa. Żaden
ptak nie usiadłby blisko dampira. Nie przyglądałby się tak inteligentnym,
znajomym wzrokiem. Nie mogłam uwierzyć, że wciąż tu był. Przeszedł mnie
dreszcz, zaczęłam się cofać. I wtedy dotarło do mnie.
- Ty też jesteś z nią związany, prawda? – spytałam, świadoma, że gdyby ktoś
mnie teraz usłyszał, uznałby za wariatkę. – Sprowadziła cię z powrotem. Nosisz
pocałunek cienia.
Spodobało mi się to. Wyciągnęłam rękę w nadziei, że kruk przyfrunie do mnie i
nastąpi scena jak z filmu. Ale ptak popatrzył na mnie z politowaniem, a potem
rozpostarł skrzydła i tyle go widziałam.
Po chwili zniknął mi z oczu w nadciągającym zmierzchu. Obróciłam się i
poszłam szukać Lissy. Z daleka usłyszałam krakanie. Brzmiało jak śmiech.

You might also like