Professional Documents
Culture Documents
MIASTO KOCI
Tom I trylogii Dary Anioa
1
PANDEMONIUM
- Chyba jaja sobie ze mnie robisz - rzuci bramkarz, zaplatajc rce na potnej piersi.
Spojrza z gry na chopca w czerwonej kurtce zapinanej na suwak i pokrci ogolon gow.
- Nie moesz tego wnie.
Mniej wicej pidziesitka nastolatkw stojcych przed Pandemonium pochylia si i
nadstawia uszu. Na wejcie do klubu, zwaszcza w niedziel, dugo si czekao, a w kolejce
zwykle dziao si niewiele. Bramkarze byli ostrzy i od razu wyapywali kadego, kto
wyglda tak, jakby mia spowodowa kopoty.
Pitnastoletnia Clary Fray czekajca w kolejce ze swoim najlepszym przyjacielem
Simonem przesuna si odrobin do przodu razem ze wszystkimi, w nadziei na rozrywk.
- Daj spokj, czowieku. - Chopak podnis nad gow jaki przedmiot. Byo to co w
rodzaju drewnianej paki zaostrzonej na jednym kocu. - To cz mojego kostiumu.
Wykidajo unis brew.
- Co to jest?
Chopak umiechn si szeroko. Zdaniem Clary wyglda cakiem normalnie jak na
bywalca Pandemonium. Wosy ufarbowane na odblaskowy niebieski kolor sterczay mu
wok gowy jak macki wystraszonej omiornicy, ale nie mia adnych wymylnych tatuay,
wielkich metalowych sztabek w uszach ani wiekw w wargach.
- Jestem pogromc wampirw. - Zgi pak z tak atwoci, jakby to byo dbo
trawy. - Widzisz? To atrapa. Z gumy piankowej.
Jego due oczy wydaway si troch za bardzo zielone, byy koloru pynu przeciw
zamarzaniu albo wiosennej trawy. Bramkarz wzruszy ramionami, nagle znudzony.
- Dobra, wchod.
Chopak przelizn si obok niego szybko i zwinnie jak wgorz. Clary podoba si
jego sposb chodzenia, lekkie koysanie ramion, potrzsanie wosami. Na takich jak on jej
matka miaa okrelenie: niefrasobliwy.
- Pomylaa, e jest niezy? - zapyta z rezygnacj w gosie Simon. - Tak? Clary
dgna go okciem w ebra, ale nic nie odpowiedziaa.
***
W rodku byo peno dymu z suchego lodu. Kolorowe wiata taczyy po parkiecie,
zmieniajc klub w wielobarwn bajkow krain bkitw, jadowitych zieleni, gorcych rw
i zota.
Chopak w czerwonej kurtce, z leniwym umiechem bkajcym si po wargach,
pogaska dugi miecz o klindze ostrej jak brzytwa. To byo takie atwe - troch czaru
rzuconego na ostrze, eby wygldao nieszkodliwie. Kolejny czar na oczy i w chwili, kiedy
bramkarz na niego spojrza, wejcie mia pewne. Oczywicie poradziby sobie bez tych
sztuczek, ale one te byy elementem zabawy: zwodzenie Przyziemnych, robienie
wszystkiego otwarcie na ich oczach, rajcowanie si pustym wyrazem ich twarzy.
Chopak przesun wzrokiem po parkiecie, na ktrym w wirujcych supach dymu to
znikay, to pojawiy si szczupe nogi odziane w jedwabie albo czarne skry. Dziewczyny
potrzsay w tacu dugimi wosami, chopcy krcili biodrami, naga skra lnia od potu. A
bia od nich witalno, fale energii przyprawiajce go o zawrt gowy. Pogardliwie skrzywi
usta. Oni nawet nie wiedzieli, jakimi s szczciarzami. Nie mieli pojcia, jak to jest
wegetowa w martwym wiecie, gdzie soce wisi na niebie jak wypalony wgielek. Ich ycie
pono jasno jak pomie wiecy... i rwnie atwo byo je zgasi.
Zacisn do na rkojeci miecza i wszed na parkiet. W tym momencie od tumu
taczcych odczya si dziewczyna i ruszya w jego stron. Zmierzy j wzrokiem. Bya
pikna jak na czowieka - miaa dugie wosy koloru czarnego atramentu i oczy jak dwa
wgle. Bya ubrana w sigajc do ziemi bia sukni z koronkowymi rkawami, z rodzaju
tych, ktre kobiety nosiy, kiedy wiat by modszy. Na szyi miaa cienki srebrny acuszek, a
na nim ciemnoczerwony wisiorek wielkoci dziecicej pici. Wystarczyo, e zmruy oczy,
by stwierdzi, e jest cenny. Kiedy dziewczyna si do niego zbliya, napyna mu do ust
linka. Energia yciowa pulsowaa w niej jak krew tryskajca z otwartej rany. Mijajc go,
umiechna si i rzucia mu prowokujce spojrzenie. Odwrci si i ruszy za ni, czujc na
wargach przedsmak jej mierci.
To zawsze byo atwe. Ju czu moc jej ycia krc mu w yach. Ludzie to gupcy.
Mieli co tak cennego, a w ogle tego nie strzegli. Oddawali swj skarb za pienidze, za
paczuszki z proszkiem, za czarujcy umiech obcego. Dziewczyna wygldaa jak blady duch
suncy przez kolorowy dym. Gdy dotara do ciany, odwrcia si do niego z umiechem i
uniosa sukni. Miaa pod ni botki sigajce do poowy ud.
Podszed do niej powoli. Blisko dziewczyny wywoaa mrowienie na jego skrze. Z
odlegoci kilku krokw ju nie bya taka doskonaa. Zobaczy rozmazany tusz pod oczami,
pot sklejajcy woski na karku. Poczu jej miertelno, sodki odr zgnilizny. Mam ci,
pomyla.
Jej usta wykrzywi chodny umiech. Przesuna si w bok, a on zobaczy za ni
Cios w pier pozbawi go tchu, jakby by ludzk istot. Zatoczy si do tyu. Raptem w jej
rce pojawi si bat; zalni zoto, kiedy nim strzelia, i owin si wok jego kostek. Gdy
poderwaa go w gr gwatownym szarpniciem, z impetem run na ziemi. Zacz si wi,
kiedy znienawidzony metal wgryz si mu gboko w skr. Dziewczyna si zamiaa, stojc
nad nim, a on pomyla oszoomiony, e powinien by to przewidzie. adna miertelniczka
nie woyaby takiej sukni. Isabelle ubieraa si w ten sposb, eby zasoni ciao... cae ciao.
Mocno szarpna bicz, zaciskajc ptl. Umiechna si jadowicie.
- Jest wasz, chopcy.
Z tyu rozbrzmia cichy miech. Kto dwign go z podogi i cisn na jeden z
betonowych supw. Wykrcono mu rce do tyu i zwizano je drutem. Za plecami czu
wilgotny kamie. Podczas gdy prbowa si uwolni, kto obszed kolumn i stan przed
nim: chopak, mody jak Isabelle i rwnie adny. Jego oczy jarzyy si jak kawaki bursztynu.
- Jest was wicej? - zapyta.
Niebieskowosy poczu, e pod mocno zacinitymi ptami zbiera si krew. Jego
nadgarstki byy od niej liskie.
- Wicej?
- Daj spokj. - Kiedy jasnooki chopak unis rce, czarne rkawy zsuny si,
ukazujc runy namalowane atramentem na nadgarstkach, na grzbietach doni i w ich wntrzu.
- Wiesz, kim jestem.
- Nocnym owc! - wysycza.
Twarz jego przeladowcy rozjania si w szerokim umiechu.
- Mamy ci.
Clary pchna drzwi prowadzce do magazynu i wesza do rodka. Przez chwil
mylaa, e pomieszczenie jest puste. Jedyne okna znajdoway si wysoko i byy
zakratowane; sczy si przez nie stumiony uliczny haas, klaksony samochodw, pisk
hamulcw. Wewntrz cuchno star farb, na grubej warstwie kurzu pokrywajcej podog
odznaczay si rozmazane lady butw. Nikogo tu nie ma, stwierdzia, rozgldajc si ze
zdziwieniem. W skadziku byo zimno, mimo sierpniowego upau panujcego na zewntrz.
Clary poczua, e pot na jej plecach zamienia si w ld. Zrobia krok do przodu i zapltaa si
w kable elektryczne. Schylia si, eby uwolni teniswk z wnykw... i nagle usyszaa
gosy: dziewczcy miech, ostr odpowied chopaka.
Kiedy si wyprostowaa, zobaczya ich, jakby raptem zmaterializowali si midzy
jednym a drugim mrugniciem powieki. Bya tam dziewczyna w dugiej biaej sukni, z
czarnymi wosami opadajcymi na plecy, niczym wilgotne wodorosty, i dwaj chopcy: wysoki
i ciemnowosy jak ona oraz drugi, niszy od niego, ktrego wosy lniy jak zoto w nikym
wietle wpadajcym przez zakratowane okna. Blondyn sta z rkami w kieszeniach
naprzeciwko niebieskowosego punka przywizanego do betonowej kolumny czym, co
wygldao na strun od fortepianu. Uwiziony chopak mia twarz cignit blem i
strachem.
Z sercem dudnicym w piersi Clary schowaa si za najbliszy sup i wyjrzaa zza
niego ostronie. Jasnowosy chodzi w t i z powrotem przed jecem, z rkami
skrzyowanymi na piersi.
- No wic? Nadal mi nie powiedziae, czy s tu jacy inni z twojego rodzaju. Twojego
rodzaju? O czym on mwi, zdziwia si Clary. Moe trafiam w sam rodek wojny gangw.
- Nie wiem, o co ci chodzi. - Gos jeca by zbolay, ale ton opryskliwy.
- On ma na myli inne demony - po raz pierwszy odezwa si czarnowosy. - Wiesz, co
to s demony, prawda?
Chopak przywizany do kolumny poruszy ustami i odwrci gow.
- Demony - powiedzia blondyn, przecigajc samogoski i krelc to sowo palcem w
powietrzu. - Wedug religijnej definicji s to mieszkacy pieka, sudzy szatana, ale w
rozumieniu Clave to kady zy duch, ktry pochodzi spoza naszego wymiaru...
- Wystarczy, Jace - przerwaa mu dziewczyna.
- Isabelle ma racj - popar j wyszy chopak. - Nikt tutaj nie potrzebuje lekcji
semantyki... czy demonologii.
To wariaci, pomylaa Clary.
Blondyn unis z umiechem gow. W tym gecie byo co gwatownego i dzikiego,
co przypomniao Clary filmy dokumentalne o lwach, ktre ogldaa na Discovery Channel. Te
wielkie koty w taki sam sposb unosiy by i wszyy w powietrzu, szukajc zdobyczy.
- Isabelle i Alec twierdz, e za duo mwi - stwierdzi chopak o imieniu Jace. - Ty
te tak uwaasz?
Niebieskowosy nie odpowiedzia, ale nadal porusza ustami.
- Mgbym podzieli si z wami pewn informacj - przemwi w kocu. - Wiem,
gdzie jest Valentine.
Jasnowosy spojrza na koleg. Alec wzruszy ramionami.
- Valentine gryzie ziemi, a ty prbujesz z nami pogrywa - stwierdzi Jace.
- Zabij go, Jace - powiedziaa Isabelle, potrzsajc wosami. - On nic nam nie powie.
Blondyn unis rk, a Clary zobaczya bysk noa. Bro bya niezwyka - miaa
kling przezroczyst jak kryszta i ostr jak odamek szka, a rkoje wysadzan czerwonymi
kamieniami.
Jeniec gwatownie zaczerpn tchu.
- Valentine wrci! - krzykn, szarpic si w wizach. - Wiedz o tym wszystkie
Piekielne wiaty, ja to wiem i mog wam powiedzie, gdzie on jest...
W lodowatych oczach Jacea nagle zabysa wcieko.
- Na Anioa, kiedy tylko apiemy ktrego z was, dranie, kady twierdzi, e wie, gdzie
jest Valentine. My rwnie wiemy, gdzie on jest. W piekle. A ty... - gdy Jace obrci n w
rce, jego brzeg zamigota jak pomie - zaraz do niego doczysz.
Tego byo ju za wiele dla Clary. Wysza zza kolumny i krzykna:
- Przesta! Nie moesz tego zrobi.
Chopak odwrci si gwatownie, tak zaskoczony, e n wypad mu z rki i z
brzkiem uderzy o betonow posadzk. Isabelle i Alec te si obejrzeli, z identycznym
wyrazem - osupienia na twarzach. Niebieskowosy zawis w ptach, kompletnie
zdezorientowany.
Pierwszy doszed do siebie Alec.
- Co to jest? - zapyta, patrzc na swoich towarzyszy, jakby oni mogli wiedzie, skd
si wzi intruz.
- Dziewczyna - odpar Jace, ktry ju zdy odzyska panowanie nad sob. - Na
pewno widywae je wczeniej. Twoja siostra te ni jest. - Zrobi krok w stron Clary,
marszczc brwi, jakby nie mg uwierzy wasnym oczom. - Ziemska dziewczyna - stwierdzi
tonem odkrywcy. - I widzi nas.
- Oczywicie, e was widz - obruszya si Clary. - Nie jestem lepa.
- Owszem, jeste, tylko o tym nie wiesz. - Blondyn schyli si po n, a potem rzuci
szorstko: - Lepiej si std wyno, jeli masz do oleju w gowie.
- Nigdzie nie id - owiadczya Clary. - Jeli to zrobi, zabijecie go. - Wskazaa na
jeca.
- To prawda - przyzna Jace, obracajc n midzy palcami. - A co ci obchodzi, czy
go zabijemy, czy nie? - Bo... bo... - zacza si jka Clary. - Nie mona sobie tak po prostu
chodzi i zabija ludzi.
- Masz racj. Nie mona zabija ludzi. - Spojrza na jeca, ktry mia zamknite oczy,
jakby zemdla. - Ale to nie jest ludzka istota, dziewczyno. Moe wyglda i mwi jak
czowiek, moe nawet krwawi jak czowiek, ale jest potworem.
- Jace, wystarczy - rzucia ostrzegawczo Isabelle.
- Zwariowalicie - stwierdzia Clary. - Ju wezwaam policj. Bdzie tu lada chwila.
- Ona kamie - odezwa si Alec, ale na jego twarzy malowao si powtpiewanie. Jace...
Nie dokoczy, bo w tym momencie jeniec wyda z siebie przenikliwy, zawodzcy
okrzyk, zerwa pta, ktrymi by przywizany do kolumny, i rzuci si na blondyna.
Upadli razem i potoczyli si po pododze. Niebieskowosy zacz szarpa swojego
przeladowc rkami, ktre lniy, jakby byy zakoczone metalem. Clary rzucia si do
ucieczki, ale jej stopy zapltay si w zwoje kabli. Runa na ziemi z takim impetem, e
zaparo jej dech. Usyszaa krzyk dziewczyny, a kiedy si podniosa, zobaczya, e jeniec
siedzi na piersi Jacea. Krew lnia na jego ostrych jak brzytwy pazurach.
Isabelle z batem w rce i Alec ju biegli w ich stron. Niebieskowosy ci
przeciwnika szponami, a kiedy ten unis rk, eby si zasoni, pazury rozoray j do krwi.
Punk zaatakowa ponownie... i wtedy jego plecy smagn bicz. Chopak krzykn i upad na
bok.
Jace, szybki jak bat Isabelle, wykona obrt i wbi n w pier jeca. Spod rkojeci
trysna ciemna ciecz. Chopak wygi si w uk, zacz si pry i charcze. Jace wsta z
podogi; jego czarna koszula bya teraz miejscami jeszcze czarniejsza, mokra od krwi.
Spojrza z odraz na drgajce ciao, schyli si i wyrwa n z rany, liski od czarnej posoki.
Ranny otworzy oczy, wbi poncy wzrok w swojego pogromc i wysycza:
- Niech wic tak bdzie. Wyklci dopadn was wszystkich.
Wydawao si, e Jace zawarcza w odpowiedzi. Demon przewrci oczami i wpad w
konwulsje. Jego ciao zaczo si kurczy, zapada w sobie, stawao si coraz mniejsze, a w
kocu znikno.
Clary uwolnia si od kabli, wstaa z podogi i ruszya tyem do wyjcia. Nikt nie
zwraca na ni uwagi. Alec podszed do Jacea, wzi go za rami i podcign mu rkaw,
eby przyjrze si ranie. Clary odwrcia si powoli... i zobaczya, e na jej drodze stoi
Isabelle ze zotym batem w rce; widniay na nim ciemne plamy. Dziewczyna wykonaa
szeroki zamach i szarpna mocno, kiedy koniec bicza owin si wok nadgarstka
uciekinierki. Clary sykna z blu.
- Gupia maa Przyziemna - wycedzia Isabelle. - Przez ciebie Jace mg zgin.
- On jest wariatem - odparowaa Clary, prbujc si uwolni. Bat gbiej wpi si w jej
skr. - Wszyscy jestecie szaleni. Za kogo si uwaacie? Za samozwaczych zabjcw?
Policja...
- Policja zwykle nie wykazuje zainteresowania, jeli nie ma ciaa - zauway Jace.
Trzymajc si za rk, szed w ich stron, lawirujc midzy kablami. Alec poda za
2
SEKRETY I KAMSTWA
Ciemny ksi siedzia na czarnym rumaku, za nim powiewaa sobolowa peleryna.
Zoty diadem spina jego zote loki, przystojna twarz bya ogarnita szaem bitwy, a
- A jego rka wyglda jak bakaan - mrukna ze zoci Clary.
Rysunek po prostu jej nie wychodzi. Z westchnieniem wydara kolejn kartk ze
szkicownika, zmia j i cisna w pomaraczow cian sypialni. Podoga ju bya zasana
kulkami papieru - wyrany znak e twrcze soki nie pyn w niej tak, jak by sobie yczya. Po
raz tysiczny aowaa, e nie jest taka jak matka. Wszystko co Jocelyn rysowaa, malowaa
albo szkicowaa, zawsze byo pikne i najwyraniej osignite bez wysiku.
Clary zdja suchawki, przerywajc w poowie piosenk Stepping Razor, i
pomasowaa bolce skronie. Dopiero wtedy usyszaa gony, przenikliwy dwik telefony
rozbrzmiewajcy w caym mieszkaniu. Rzucia szkicownik na ko i pobiega do salonu,
gdzie na stoliku przy drzwiach sta czerwony aparat w stylu retro.
- Czy to Clarissa Fray? - Gos po drugiej stronie linii brzmia znajomo, ale nie odrazy
go rozpoznaa.
Clary nerwowo zacza nawija kabel na palec.
- Taaak?
- Cze, jestem jednym z tych chuliganw z noami, ktrych spotkaa zeszej nocy w
Pandemonium. Obawiam si, e zrobiem na tobie ze wraenie, i mam nadziej, e dasz mi
szans, eby to naprawi
- Simon! - Clary odsuna suchawk od ucha, kiedy przyjaciel wybuchn miechem.
- To wcale nie jest zabawne!
- Oczywicie, e jest. Po prostu tego nie dostrzegasz.
- Gupek. - Clary z westchnieniem opara si o cian. - Nie miaby si, gdyby tu
by, kiedy wczoraj wrciam.
- Dlaczego?
- Moja mama. Niebya zadowolona, e wrcilimy tak pno. Wkurzya si. Byo
nieprzyjemnie.
- A czy to nasza wina, e by taki ruch! - Zaprotestowa Simon. Jako najmodszy z
trjki dzieci czujnie reagowa na wszelk rodzinn niesprawiedliwo.
- Tak jasne, ale ona nie widzi tego w taki sposb. Rozczarowaam j, zawiodam,
sprawiam, e si niepokoia, bla, bla, bla. Jestem zmor jej ycia. - Z lekkimi wyrzutami
sumienia Clary naladowaa sposb mwienia matki.
- Wic masz szlaban? - domyli si Simon.
Mwi do gono. Clary syszaa w tle gwar gosw, kilka przekrzykujcych si
osb. Skrzywia si, syszc donony brzk talerzy.
- Jeszcze nie wiem. Mama i Luke wyszki rano. Jeszcze nie wrcia. A tak przy okazji,
gdzie jeste? U Erica?
- Tak. Wanie skoczylimy wiczy. Eric czyta dzisiaj swoj poezj w Java Jones. Simon mwi o kawiarni niedaleko mieszkania Clary, w ktrej nieraz wieczorami grano yw
muzyk. - Cay zesp idzie, eby da mu wsparcie. Przyjdziesz?
- Jasne. - Clary si zawahaa, szarpic nerwowo kabel telefonu. - Zaczekaj. Jednaj nie.
- Zamknijcie si, chopaki, dobra?! - wrzasn Simon. Sdzc po tym jak sabo go
syszaa, Clary domylia si, e trzyma suchawk z dala od ust. Chwil pniej spyta
zaniepokojonym tonem: - To miao znaczy: tak czy nie ?
- Nie wiem. - Clary przygryza warg. - Mama nadal jest na mnie za za wczorajsz
noc. Wolaabym nie wkurza jej jeszcze bardziej, nawet proszc o co. Jeli ma wpakowa si
w kopoty, nie chc, eby to si stao z powodu gwnianych wierszy Erica.
- Daj spokj, nie s takie ze. - Eric by najbliszym ssiadem Simona, znali si od
dziecka. Nie przyjanili si tak ze sob jak Simon i Clary, ale w pierwszej klasie liceum
stworzyli zesp rockowy z jeszcze dwoma kolegami, Mattem i Kirkiem, i co tydzie wiczyli
w garau rodzicw Erica. - Poza tym, to nie jest znw taka wielka proba. Chodzi o wieczr
poetycki w kawiarni tuz za rogiem. Nie zapraszam ci przecie na adn orgi w Hoboken.
Twoja mama te moe przyj, jeli chce.
- Orgia w Hoboken!
Po tym okrzyku, prawdopodobnie Erica, oguszajco zabrzczay talerze. Clary
wyobrazia sobie matk suchajc jego poezji i zadraa w duchu.
- Nie wiem. Jeli wszyscy si tu zjawicie, nie bdzie zachwycona.
- Wic przyjd po ciebie sam i z reszt spotkamy si ju na miejscu. Twoja mama nie
bdzie miaa nic przeciwko temu. Ona mnie kocha.
Clary musiaa si rozemia.
- To wiadectwo jej wtpliwego gustu, jeli pytasz mnie o zdanie.
- Nikt ci nie pyta. - Simon rozczy si wrd wrzaskw swoich kumpli. Clary
odwiesia suchawk i rozejrzaa si po salonie. Byo w nim peno dowodw artystycznych
cigot matki : od rcznie robionych aksamitnych poduszek rozrzuconych po ciemnoczerwonej
sofie po ciany obwieszone obrazami w ramach, gwnie pejzaami, ktre przedstawiay krte
ulice rdmiecia Manhattanu owietlone zotym wiatem, zimowe sceny z Prospect Park,
szare sadzawki pokryte koronkow warstw biaego lodu.
Na pce nad kominkiem stao zdjcie ojca Clary oprawione w ramki. Zamylonego
jasnowosego mczyzny w wojskowym mundurze, z widocznymi ladami zmarszczek
mimicznych w kcikach oczu. By onierzem sucym za granic. Jocelyn trzymaa kilka
jego medali w maej szkatuce stojcej przy ku. To tym, jak Jonathan Clark wpad
samochodem na drzewo niedaleko Albany i zmar jeszcze przed narodzinami crki, by dla
Clary jedyn pamitk po ojcu.
Po jego mierci Jocelyn wrcia do panieskiego nazwiska. Nigdy nie mwia o mu,
ale na nocnej szafce trzyma szkatuk z wygrawerowanymi inicjaami J.C. Oprcz medali
byo w niej par fotografii, obrczka lubna i pojedynczy pukiel jasnych wosw. Czasami
Jocelyn otwieraa pudeko, bardzo delikatnie braa w rk lok, trzymaa go przez chwil i
chowaa z powrotem.
Chrobot klucza obracajcego si w zamku drzwi wejciowych wyrwa Clary z
zamylenia. Popiesznie rzucia si na sof i udawaa, e jest pogrona w lekturze jednej z
ksiek w mikkich, ktrych stos matka zostawia na stole.
Jocelyn uwaaa czytanie za uwicony sposb spdzania czasu i zwykle nie
przerywaa crce nawet po to, eby na ni nakrzycze.
Drzwi otworzy si z impetem i do mieszkania wszed tyczkowaty mczyzna
obadowany wielkimi prostoktami tektury. Kiedy je rzuci na podog, Clary zobaczya, e s
to kartonowe puda zoone na pasko. Luke wyprostowa si i odwrci do niej z umiechem.
- Cze, wuj cze, Luke - powiedziaa Clary.
Jaki rok temu poprosi j, eby przestaa mwi do niego wujku, bo czuje si przez to
staro albo jak bohater Chaty wuja Toma. Poza tym przypomnia jej delikatnie, e nie jest jej
krewnym, tylko bliskim przyjacielem matki, ktry zna j od chwili narodzin.
- Gdzie mama?
- Parkuje samochd - odpar Luke, przecigajc si z westchnieniem. By w swoim
zwykym stroju: starych dinsach i flanelowej koszuli. Na nosie mia przekrzywione okulary
w zotych oprawkach. - Przypomnij mi jeszcze raz, dlaczego w tym budynku nie ma windy?
- Bo jest stary, ale ma dusz - odpara natychmiast Clary, na co Luke zareagowa
szeroki umiechem. - Po co te puda?
Umiech znik z twarzy Lukea.
- Twoja matka chc zapakowa par rzeczy - wyjani unikajc jej wzroku. - Jakich
o tym, jak poznaa mojego tat. Nie ma nawet zdj lubnych. Zupenie, jakby jej ycie
zaczo si, kiedy mnie urodzia. I zawsze tak odpowiada, gdy ja pytam.
- Och jakie to sodkie. - Simon skrzywi si.
- Wcale nie. Raczej dziwne. Dziwne jest, e nic nie wiem o moich dziadkach. To
znaczy, wiem, e rodzice mojego taty nie byli dla niej zbyt mili, ale czy rzeczywicie mogli
by tak li? Co to za ludzie, ktrzy nie chc pozna nawet wasnej wnuczki?
- Moe ona ich nienawidzi? - Podsun Simon. - Moe byli agresywni albo co w tym
rodzaju? Skd ma te blizny.
Clary wytrzeszczya oczy.
- Co ma?
Simon przekn wielki ks burrito.
- Takie mae cienkie blizny. Na plecach i ramionach. Jak wiesz, widziaem twoj
mam w kostiumie kpielowy.
- Nigdy nie zauwayam adnych blizn - owiadczya Clary stanowczym tonem. Chyba co ci si przywidziao.
Simon popatrzy na ni i ju mia cos powiedzie, ale zabrzczaa jej komrka. Clary
wyowia j z torby, spojrzaa na numer wywietlony na ekranie i spochmurniaa.
- To mama.
- Widz po twojej minie. Porozmawiasz z ni?
- Nie teraz - odpara Clary. Kiedy telefon przesta dzwoni i wczya si poczta
gosowa, poczua znajome wyrzuty sumienia. - Nie chc si z ni kci.
- Zawsze moesz zosta u mnie - zaproponowa Simon. - Jak dugo chcesz.
- Najpierw zobaczymy czy ju si troch uspokoia.
Cho Jocelyn silia si na lekki ton, w jej gosie sycha byo napicie: Kochanie,
przepraszam, e tak nagle wyskoczyam z planami wakacyjnymi. Przyjd do domu to
porozmawiamy.
Clary nie odsuchaa wiadomoci do koca, tylko wyczya telefon. Czua si jeszcze
bardziej winna, ale jednoczenie nadal bya za na matk.
- Chce pogada.
- A ty chcesz z ni rozmawia?
- Sama nie wiem. - Clary przesuna doni po powiekach. - Naprawd wybierasz si
na ten wieczr poetycki?
- Obiecaem, e przyjd. Clary wstaa od stolika.
- Wic pjd z tob. Zadzwoni do niej, jak si skoczy.
3
NOCNY OWCA
Kiedy dotarli ju do Java Jones, Eric ju sta na scenie. Z mocno zacinitymi
powiekami koyszc si w przd i ty przed mikrofonem. Na t okazj ufarbowa kocwki
wosw na rowo. Siedzcy za nim Matt nierytmicznie bbni na djembe i wyglda na
napanego.
- To bdzie koszmar - szepna Clary, chwycia Simona za rk i pocigna do drzwi .
- Jeszcze moemy uciec.
Simon zdecydowanie pokrci gow.
- Jestem czowiekiem honoru i dotrzymuje sowa. - Wyprostowa si. - Przynios ci
kaw, jeli znajdziesz dla nas miejsce. Jeszcze co chcesz?
- Tylko kaw. Czarn jak moja dusza. Simon ruszy w stron baru, mamroczc pod
nosem, e jest duo, duo lepiej ni si spodziewa. Clary posza szuka wolnych miejsc.
Jak na poniedziaek, w barze kawowym panowa tok. Wikszo sfatygowanych
kanap i foteli bya zajta przez nastolatkw cieszcych si wolnym wieczorem. W kocu
Clary znalaza niezajt dwuosobow kanap w ciemnym kcie w gbi Sali. Obok siedziaa
tylko jasnowosa dziewczyna w pomaraczowym topie, zajta swoim iPodem .
Dobrze, pomylaa Clary. Eric nas tutaj nie znajdzie, eby si zapyta jak nam si
podobaa jego poezja.
Blondynka pochylia si i dotkna jej ramienia.
- Przepraszam. Clary spojrzaa na ni zaskoczona.
- To twj chopak? - zapytaa dziewczyna. Clary podya za jej wzrokiem, gotowa
odpowiedzie : Nie, nie znam go, ale zorientowaa si, e nieznajoma pyta o Simona, ktry
wanie szed w ich stron. Mia bardzo skupion min, bo stara si nie rozla ani kropli z
dwch styropianowych kubkw.
- Eee, nie, to mj przyjaciel.
Dziewczyna si rozpromienia.
- Milutki. Ma dziewczyn ?
Clary wahaa si o sekund za dugo.
- Nie.
Blondynka spojrzaa na ni podejrzliwie. - Jest gejem? Przed odpowiedzi uratowao
j przybycie Simona. Dziewczyna usiada prosto, kiedy postawi kaw na stoliku i opad na
si,
bo
bawi
mnie
wasze
deklaracje
mioci,
zwaszcza
- Moe i jestem zabjc, ale przynajmniej o tym wiem - odpar Jace. - czy ty moesz
powiedzie to samo o sobie?
- Jestem zwyk, ludzk istot, jak sam stwierdzie. Kto to jest Hodge?
- Mj nauczyciel. Na twoim miejscu nie nazywabym si tak pochopnie kim
zwyczajnym. - nachyli si do niej. - Poka mi praw do.
- Praw do? Jace skin gow.
- Jeli to zrobi, zostawisz mnie w spokoju?
- Oczywicie. - W jego gosie brzmiao rozbawienie. Clary niechtnie wycigna
rk. W nikym wietle sczcym si przez okna jej rka bya wyjtkowo blada i w dodatku
piegowata. Clary poczua si naga, jakby zdja koszulk i pokazaa mu piersi. Jace uj jej
do i obejrza uwanie.
- Nic. - W jego gosie niemal byo sycha rozczarowanie. - Jeste leworczna? - Nie.
Dlaczego? Puci jej rk i wzruszy ramionami.
- Wikszo dzieci Nocnych owcw dostaje w bardzo modym wieku Znak na
prawej doni. Albo na lewej, jeli s leworczni jak ja. To trway Znak, ktry zapewnia im
szczeglny talent do posugiwania si broni.
Pokaza jej grzbiet swojej lewej doni. Zdaniem Clary, wygldaa cakiem normalnie.
- Nic nie widz.
- Odpr umys - powiedzia Jace. - Zaczekaj, a obraz do ciebie dotrze. To tak, jakby
czekaa, jak co wynurzy si na powierzchni wody.
- Jeste stuknity - stwierdzia Clary, ale odprya si i zacza wpatrywa si w rk
Jacea.
Widziaa cienkie kreski na kostkach, dugie paliczki palcw I nagle, jak sowa na
sygnalizacji ulicznej Nie przechodzi , na wierzchu doni pojawi si czarny wzr podobny
do oka. Clary mrugna i rysunek znikn.
- Tatua? Jace umiechn si z zadowoleniem i cofn rk.
- Czuem, e dasz rad. To nie tatua, tylko Znak. Runy wypalone na skrze.
- Dziki nim lepiej wadacie broni? - Clary trudno byo w to uwierzy, chocia moe
nie trudniej ni w istnienie zombie.
- Rne znaki pen rne funkcj. Niektre s trwae, ale wikszo znika w trakcie
uywania.
- Wic dlatego twoje ramiona nie s dzisiaj cae pokryte atramentem? - zapytaa Clary.
- Nawet kiedy si skupi?
- Tak. - Jace wyglda na zadowolonego. - Wiedziaem, e masz Wzrok. Co najmniej. -
Jace. Ale on wcale jej nie ciga; zauek by pusty. Przez chwil niepewnie wpatrywaa si w
mrok. adnego ruchu. W kocu okrcia si na picie i pobiega do domu.
4
POERACZ
Noc bya upalna, bieg do domu przypomina pywanie w gorcej zupie. Na rogu
swojego kwartau Clary trafia na czerwone wiata. Podskakiwaa niecierpliwie na chodniku,
podczas gdy samochody migay przez skrzyowanie. Prbowaa znowu zadzwoni do domu,
ale Jace nie kama. Okazao si, e to naprawd nie jest komrka. Przynajmniej nie
wygldaa jak telefony, ktre Clary widziaa do tej pory. Na przyciskach sensora widniay nie
cyfry, ale jakie dziwne symbole. I nie byo adnego ekranu.
Zbliajc si do domu, Clary zobaczya, e okna na drugim pitrze s owietlone.
Mama jest na grze, pomylaa. Wszystko w porzdku. Ale odek si jej cisn, kiedy
wesza do holu. Panoway w nim ciemnoci ; do tej pory nikt nie wymieni przepalonej
arwki. Wydawao si, e w mroku przemykaj jakie cienie. Z dusz na ramieniu Clary
ruszya do schodw.
- Dokd si wybierasz? Odwrcia si gwatownie.
- Co Jej oczy jeszcze nie zdyy przyzwyczai si do ciemnoci, ale dostrzega
zarys duego fotela pod zamknitymi drzwiami mieszkania Madame Dorothei. Siedzca w
nim starsza kobieta wygldaa jak wielka poducha. Clary widziaa tylko okrgy zarys
upudrowanej twarzy, biay koronkowy wachlarz w rce, ziejc dziur ust, kiedy si
odzywaa.
- Twoja matka narobia strasznego haasu - poskarya si Dorothei - Co ona
wyprawia? Przesuwa meble?
- Nie sdz
- I lampa na klatce si przepalia, zauwaya? - Ssiadka postukaa wachlarzem w
porcz fotela. - Twoja matka nie moe powiedzie swojemu chopakowi, eby wymieni
arwk?
- Luke nie jest
- wietlik te trzeba by umy. Jest brudny. Nic dziwnego, e w holu jest ciemno jak w
piwnicy.
Luke nie jest gospodarzem domu, chciaa powiedzie Clary, ale ugryza si w jzyk.
To byo typowe dla ich starszej ssiadki. Gdy raz zmusia Lukea, eby przyszed i wymieni
arwk, potem zacza go prosi o setki innych rzeczy - zrobienie zakupw, przepchanie
rury. Kiedy kazaa mu porba siekier star kanap, eby byo j mona wynie z
tchu. Miaa wraenie, e zaraz popkaj jej ebra. Rami miaa unieruchomione midzy sob
a stworem. W doni ciskaa sensor. Zacza si wierci, prbujc uwolni rk.
- Valentine si nie dowie. Nic nie mwi o dziewczynie. Valentine nie bdzie zy. Bezwargie usta zadray, paszcza si otworzya powoli, fala cuchncego gorcego oddechu
buchna jej prosto w twarz.
Clary w kocu udao si oswobodzi rk. Z dzikim wrzaskiem uderzya potwora.
Chciaa roznie go na strzpy, olepi. Niemal zapomniaa o sensorze. Kiedy gad rzuci si
na ni z rozdziawion paszcz, wbia mu sensor midzy zby i poczua gorc lin na
nadgarstku. rce krople rozlay si po nagiej skrze jej twarzy i szyi. Jakby z oddali
usyszaa wasny krzyk.
Napastnik wyglda na zaskoczonego. Szarpa si gwatownie z sensorem midzy
zbami. Zawarcza gniewnie i odrzuci gow do tyu. Clary zobaczya ruch jego przeyku.
Bd nastpna pomylaa w panice. Bd
Nagle stwr wpad w drgawki, stoczy si z niej na plecy i zacz wierzga w
powietrzu licznymi nogami. Clary prawie dotara do drzwi, kiedy usyszaa wist powietrza
koo jej ucha. Prbowaa si uchyli, ale by za pno. Jaki przedmiot trafi j w ty czaszki.
Upada do przodu. W ciemno.
***
wiato kuo j przez powieki, niebieskie, biae, czerwone. Wysoki zawodzcy
dwik przypomina krzyk przeraonego dziecka. Clary zakrztusia si i otworzya oczy.
Leaa na zimnej, wilgotnej trawie. Nad sob miaa nocne niebo, cynowy blask
gwiazd przymiewa wiata miasta. Obok niej klcza Jace. Srebrne bransolety na jego
nadgarstkach rzucay iskry, kiedy rwa na paski kawaek ptna.
- Nie ruszaj si. Clary miaa wraenie, e od tego zawodzenia zaraz pkn jej bbenki
w uszach.
Obrcia gow w bok i za kar jej plecy przeszy silny bl. Leaa na trawie za
wypielgnowanymi rami Jocelyn. Listowie czciowo zasaniao jej ulic, gdzie przy
chodniku sta radiowz z wczonym kogutem, byskajcym niebiesko - biaym wiatem.
Wok niego ju zebra si may tumek ssiadw. Drzwi samochodu otworzyy si i wysiedli
z niego dwaj policjanci w niebieskich mundurach.
Policja, pomylaa Clary. Sprbowaa usi i znowu si zakrztusia. Zacza
konwulsyjnie ora palcami w wilgotnej trawie.
- Mwiem ci eby si nie ruszaa - sykn Jace. - Poeracz ugryz ci w kark. By
pmartwy wic nie mia duo jadu, ale musimy zabra ci do Instytutu. Le nieruchomo.
mocno. Poczua piekcy dotyk na skrze,a kiedy j puci ujrzaa atramentowy, czarny
symbol tu pod zagbieniem nadgarstka, taki sam jak te, ktre pokryway jego ciao. Wzr
by utworzony z nakadajcych si na siebie krgw.
- Co to ma by?
- To ci na chwil ukryje - powiedzia Jace i wsun za pasek przedmiot, ktry Clary z
pocztku wzia za n. Bya to duga, fosforyzujca rurka gruboci palca wskazujcego,
zwajca si ku czubkowi. - Moja stela.
Clary nie pytaa co to jest. Bya skupiona na tym, eby nie upa. Ziemia unosia si i
opadaa pod jej nogami.
- Jace - wyszeptaa i osuna si na niego. Zapa ja z tak atwoci, jakby codziennie
ratowa mdlejce dziewczyny. Moe i tak byo. Wzi j na rce i powiedzia jej co do ucha,
co brzmiao jak przymierze. Clary odchylia gow i spojrzaa na niego, ale zobaczya tylko
gwiazdy wirujce na ciemnym niebie. A potem wszystko ogarna ciemno i nawet ramiona
Jacea nie mogy uchroni jej przed upadkiem.
5
CLAVE I PRZYMIERZE
- Mylisz, e si obudzi? To ju trzy dni.
- Trzeba da jej czas. Trucizna demona to mocna rzecz, a ona jest przyziemn. Nie ma
runw, eby doday jej siy tak jak nam.
- Przyziemni strasznie atwo umieraj, nie uwaasz?
- Isabelle, wiesz e mwienie o mierci w pokoju chorego przynosi pecha.
Trzy dni. Myli Clary biegy powoli jak gsta krew albo mid. Musz si obudzi.
Ale nie mog.
Sny nawiedzaj j jeden po drugim, rzeka obrazw niosa j jak li miotany przez
prd. Widziaa matk w szpitalnym ku, jej oczy wygldajce jak sice na biaej twarzy.
Widziaa Lukea na grze koci. Jacea z biaymi skrzydami wyrastajcymi z plecw,
Isabelle, nag i oplecion batem niczym spiral ze zotych piercieni, Simona z krzyami
wypalonymi na doniach. Anioy spadajce z nieba. Ponce w locie.
- Mwiam ci, e to ta dziewczyna.
- Wiem. Kruszyna z niej, prawda? Jace mwi, e zapia Poeracza.
- Tak. Mylaem, e jest wrk, kiedy zobaczyem j pierwszy raz. Ale nie jest
wystarczajco adna, eby ni by.
- C, nikt nie wyglda dobrze, gdy ma w yach trucizn demona. Hodge zamierza
wezwa Braci?
- Mam nadzieje, e nie, Alec. Przyprawiaj mnie o dreszcze. Kady, kto si tak
okalecza
- My te si okaleczamy.
- Tak, ale nie na stae i nie zawsz to boli
- Jeli jeste w odpowiednim wieku. A jeli ju o tym mowa, to gdzie jest Jace?
Uratowa j, prawda? Mona by pomyle, e bdzie zainteresowany jej zdrowiem.
- Hodge mwi, e nie odwiedzi jej odk j tu przynis. Chyba rzeczywicie nie
obchodzi go jej stan.
- Czasami zastanawiam si, czy Patrz! Poruszya si!
- Chyba jednak bdzie ya. Powiem Hodgeowi.
Clary czua si tak, jakby kto zaszy jej powieki. Kiedy je rozchylia i zamrugaa po
raz pierwszy od trzech dni, wydawao si jej, e si rozrywaj.
Nad sob ujrzaa czyste niebieskie niebo, biae pierzaste chmury i pulchne anioki ze
zotymi wstkami na nadgarstkach. Umaram? Czy rzeczywicie tak wyglda niebo?
Zamkna oczy i po chwili otworzya je znowu. Tym razem zrozumiaa, e patrzy na
sklepiony drewniany sufit, pomalowany w rokokowe motywy obokw i cherubinw.
Z trudem dwigna si na okciach. Bolao j wszystko, zwaszcza kark. Rozejrzaa
si, stwierdzia, e ley na jednym z wielu ek, ustawionych w dugim rzdzie. Wszystkie
miay metalowe wezgowia i pcienn pociel. Obok niej na maym stoliku sta biay
dzbanek i kubek. Koronkowe zasonki w oknach odcinay wiato, ale z zewntrz dobiega
saby, wszechobecny szum nowojorskiej ulicy.
- A wic narocie si obudzia. Hodge bdzie zadowolony. Wszyscy mylelimy, e
umrzesz we nie.
Clary si odwrcia. Na ssiednim ku przysiada Isabelle. Kruczoczarne wosy
miaa zaplecione w dwa grube warkocze sigajce poniej pasa. Bia sukienk zastpiy
dinsy i niebieski obcisy top, ale na szyi nadal jarzy si czerwony wisiorek. Ciemne spiralne
tatuae znikny. Jej skra bya teraz nieskazitelna i kremowa jak mietana.
- Przykro mi, e was rozczarowaam. - Gos Clary zgrzyta jak papier cierny. - Czy to
jest Instytut?
Isabelle przewrcia oczami.
- Jest co, czego Jace ci nie powiedzia? Clary zakaszlaa.
- To Instytut, prawda?
- Tak. Jeste w izbie chorych, jeli si jeszcze tego nie domylia. Nagy kujcy bl
sprawi, e Clary chwycia si za brzuch i wcigna z sykiem powietrze.
Isabelle spojrzaa na ni przestraszona.
- Dobrze si czujesz? Bl osab, ale Clary poczua pieczenie w gardle i dziwne
zawroty gowy.
- Mj odek.
- A, racja. Prawie zapomniaam. Hodge mwi, eby ci to da jak si obudzisz. Isabelle signa po ceramiczny dzbanek, nalaa troch jego zawartoci do kubka podaa go
Clary. By wypeniony mtnym pynem, ktry lekko parowa. Pachnia intensywnie zioami i
czym jeszcze. - Nie jada nic od trzech dni. To pewnie dlatego jest ci niedobrze.
Clary ostronie pociga yk. Napj by pyszny, gsty, z przyjemnym malanym
posmakiem.
- Co to jest?
Isabelle wzruszya ramionami. Jedna z herbatek zioowych Hodgea. Zawsze dziaaj.
- Wstaa z ka i przecigna si jak kot. - a tak przy okazji jestem Isabelle Lightwood.
Mieszkam tutaj.
- Znam twoje imi, Ja nazywam si Clary Fray. Jace mnie tu przynis? Isabelle
pokiwaa gow. Hodge by wcieky. Zabrudzia krwi cay dywan w holu. Gdyby moi
rodzice tu byli.
Jace na pewno dostaby szlaban. - Zmierzya j uwanym spojrzeniem. - Twierdzi, e
sama zabia demona Poeracza.
W umyle Clary pojawi si obraz monstrum z paskudn paszcz. Zadraa i mocniej
cisna kubek.
- Chyba tak.
- Ale przecie jeste Przyziemn.
- Zadziwiajce, co? - Clary przez chwil rozkoszowaa si wyranie le maskowanym
zdumieniem na twarzy dziewczyny. - Gdzie Jace?
Isabelle wzruszya ramionami.
- Gdzie. Powinnam komu powiedzie, e si obudzia. Hodge bdzie chcia z tob
porozmawia.
- Hodge to nauczyciel Jacea, tak?
- Hodge uczy nas wszystkich. Tam jest azienka. - Isabella pokazaa rk. - Na
wieszaku do rcznikw zostawiam kilka swoich starych ciuchw, gdyby chciaa si
przebra.
Clary pocigna kolejny yk z kubka i stwierdzia, e jest pusty. Ju nie bya godna i
nie miaa zawrotw gowy. Czua ulg. Odstawia naczynie na stolik i otulia si kodr.
- Co si stao z moimi ubraniami?
- Byy cae we krwi i trucinie. Jace je spali.
- Naprawd? Powiedz mi, czy on zawsze jest taki nieuprzejmy, czy zachowuje si tak
tylko wobec zwykych ludzi?
- Jest niegrzeczny wobec wszystkich - odpara Isabelle nonszalanckim tonem. - I
wanie dlatego jest taki diabelnie sexy. Nie mwic, e zabi wicej demonw ni ktokolwiek
inny w jego wieku.
- Nie jest twoim bratem?
Isabelle wybucha gonym miechem.
- Jace? Moim bratem? Nie. Skd ci to przyszo do gowy?
- Przecie mieszka tu z tob. Zgadza si?
- Tak, ale
- Dlaczego nie ze swoimi rodzicami? Przez krtk chwil Isabelle miaa niepewn
min.
- Bo nie yj. Clary otworzya usta ze zdumienia.
- Zginli w wypadku? - Nie. - Isabelle odgarna za ucho ciemny kosmyk. - Matka
umara przy jego narodzinach. Ojciec zosta zamordowany, kiedy Jace mia dziesi lat. On
wszystko widzia.
- Och! - zawoaa Clary. Isabelle ruszya do drzwi.
- Posuchaj, lepiej powiadomi wszystkich, e si obudzia. Od trzech dni czekaj, a
otworzysz oczy. A, w azience jest mydo. Moe chcesz si troch obmy? Cuchniesz.
Clary spiorunowaa j wzrokiem.
- Dziki.
- Bardzo prosz.
Ubranie Isabelle wygldao na niej miesznie. Clary musiaa kilka razy podwija
nogawki dinsw, zanim przestaa si o nie potyka. Gboki wycity dekolt topu tylko
podkrela brak tego, co Eric nazywa zderzakami.
Clary umya si w maej azience, korzystajc z twardego lawendowego myda.
Wytara si biaym rcznikiem do rk. Wilgotne wosy okalay jej twarz pachncymi splotami.
Zerkna na swoje odbicie w lustrze. Wysoko na lewym policzku miaa siniaka, wargi byy
suche i spuchnite.
Musz zadzwoni do Lukea, pomylaa. Na pewno jest gdzie tutaj telefon. Moe
pozwol jej z niego skorzysta, kiedy ju porozmawia z Hodgeem.
Swoje teniswki znalaza ustawione rwno w nogach szpitalnego ka. Do
sznurowade byy przyczepione klucze. Clary woya buty, wzia gboki wdech i posza
szuka Isabelle.
Po wyjciu z Sali rozejrzaa si zaskoczona. Pusty korytarz wyglda jak te, ktrymi
czasem uciekaa w snach - by mroczny i nie widziaa jego koca. Na cianach w rnych
odlegociach wisiay szklane kinkiety w ksztacie r, powietrze pachniao kurzem i
woskiem ze wiec.
W oddali usyszaa saby,delikatny dwik, jakby dzwoneczkw poruszajcych si na
wietrze. Ruszya wolno przed siebie, sunc rk po cianie. Burgundowi i jasnoszara
wiktoriaska tapeta wyblaka ze staroci. Po obu stronach cigny si zamknite drzwi.
Dwik, za ktrym sza stawa si coraz goniejszy. Wkrtce zorientowaa si, e to
kto gra na fortepianie - po amatorsku, ale z niezaprzeczalnym talentem. Nie potrafia jednak
rozpozna melodii.
- Poznaa pikn Isabelle? Alec to jej starszy brat. Najmodszy, Max, jest teraz z
rodzicami za granic.
- Na wakacjach?
- Niezupenie. - Jace si zawaha. - Mona ich uzna za dyplomatw, a Instytut za co
w rodzaju ambasady. Teraz przebywaj w rodzinnym kraju Nocnych owcw. Bior udzia w
bardzo delikatnych negocjacjach pokojowych. Wzili ze sob Maksa, bo jest jeszcze may.
- Rodzinny kraj Nocnych owcw? - Clary wirowao w gowie. - Jak si nazywa?
- Idris.
- Nigdy o nim nie syszaam.
- Nic dziwnego. - W jego gosie znowu zabrzmiao irytujce poczucie wyszoci. Przyziemnie nic o nim nie wiedz. Jego granic strzeg czary ochronne. Gdyby prbowaa je
przekroczy i wej do Idris, po prostu zostaa by w mgnieniu oka przeniesiona od jednej
granicy do drugiej. Nawet nie wiedziaaby, co si stao.
- Wic nie ma go na mapach?
- Nie na mapach Przyziemnych. Na swj uytek moesz uwaa go za may kraj
midzy Niemcami a Francj.
- Ale midzy Niemcami a Francj nie ma nic, no moe z wyjtkiem kawaka
Szwajcarii.
- Wanie.
- Domylam si, e tam bye. To znaczy w Idrisie.
- Dorastaem tam. - Gos Jacea by neutralny, ale ton sugerowa, e kolejne pytanie na
ten temat bdzie niemile widziane. - Wikszo z nas si tam wychowaa. Oczywicie Nocni
owcy s na caym wiecie. Musimy by wszdzie, bo wszdzie grasuj demony. Ale dla
Nocnych owcw domem zawsze bdzie Idris.
- Jak Mekka albo Jerozolima - powiedziaa w zadumie Clary. - Wic wychowujecie si
w Idris a potem, kiedy dorastacie
- Wysyaj nas tam, gdzie jestemy potrzebni. - odpar krtko Jace. - Niektrzy jak
Isabelle czy Alec, dorastaj z daleka od kraju rodzinnego, tam gdzie mieszkaj ich rodzice.
Poniewa tutaj s wszystkie zasoby i kadry Instytutu i Hodge - Urwa. Oto biblioteka.
Pod drzwiami w ksztacie uku lea zwinity w kbek bkitny pers o tych oczach.
Kiedy si zbliyli, unis gow i zamiaucza.
- Cze, Church. - Jace pogaska jego grzbiet bos stop. Kot zmruy oczy.
- Zaczekaj - powiedziaa Clary. - Alec, Isabelle i Max to jedyni Nocni owcy w twoim
wieku, ktrych znasz?
ogarny j wyrzuty sumienia i przeraenie. - Pewnie szaleje z niepokoju, miny ju trzy dni.
Jest tutaj telefon? Mog do niego zadzwoni?
Jace si zawaha. Spojrza na Hodgea. Nauczyciel skin gow i odsun si od
biurka. Za nim sta globus z mosidzu, zupenie niepodobny do tych, ktre do tej pory
widziaa. Obok niego zobaczya staromodny czarny telefon ze srebrn tarcz. Gdy sigaa po
suchawk i przyoya j do ucha, znajomy sygna podziaa na ni kojco. Luke odebra po
trzecim sygnale.
- Halo?
- Luke! To ja, Clary.
- Clary. - Usyszaa ulg w jego gosie. I jeszcze co, czego nie potrafia
zidentyfikowa. - Nic ci nie jest?
- Wszystko w porzdku. Przepraszam, e wczeniej nie zadzwoniam. Moja mama
- wiem. Bya tu policja.
- Wic nie miae od niej wiadomoci. - Rozwiaa si resztka nadziei, e matka ucieka
z domu i gdzie si ukrya. Byo wykluczony, eby nie skontaktowaa si z Lukiem. - Co
powiedziaa policja? - Na wspomnienie funkcjonariuszki ze szkieletow doni Clary
zadraa.
- Tylko to, e Jocelyn zagina. Gdzie jeste?
- W miecie. Nie wiem gdzie dokadnie. Z przyjacimi. Ale zgubiam portfel. Jeli
masz troch gotwki, mogabym wzi takswk i przyjecha do ciebie
- Nie - uci krtko Luke. Clary w ostatniej chwili przytrzymaa suchawk, ktra
zacza si wylizgiwa z jej spoconej doni.
- Co?
- Nie - powtrzy Luke. - To zbyt niebezpieczne. Nie moesz tu przyjecha.
- Moglibymy
- Posuchaj. - Ton gosu Lukea by ostry. - Nie wiem, w co wpltaa si twoja matka,
ale nie ma z tym nic wsplnego. Lepiej zosta tam, gdzie jeste.
- Ale ja nie chc tu zosta. - Zorientowaa si,e mwi paczliwym gosem dziecka. Nie znasz tych ludzi. Ty
- Nie jestem twoim ojcem, Clary. Ju ci to mwiem. zy zapieky j w oczy.
- Przepraszam. Ja tylko
- Nie pro mnie wicej o adne przysugi - zapowiedzia Luke. - Mam wasne kopoty.
Nie chc zajmowa si jeszcze twoimi. - Rozczy si bez poegnania.
Clary staa oszoomiona i gapia si na telefon. Jednostajny sygna brzcza jej w uchu
jak natrtna osa. Wykrcia ponownie numer Lukea, ale nie odebra. W kocu wczya si
poczta gosowa. Clary rzucia suchawk. Rce jej si trzsy.
Jace obserwowa j, oparty o porcz fotela Aleca.
- Domylam si, e nie by szczliwy, kiedy ci usysza? Clary miaa wraenie, e jej
serce skurczyo si do rozmiarw orzecha. Czua may twardy kamyk w piersi.
Nie bd paka, pomylaa. Nie przed tymi ludmi.
- Chciabym porozmawia z Clary - oznajmi Hodge. - Sam na sam - doda widzc
min Jacea.
- Dobrze - rzuci Alec wstajc z fotela.
- To niesprawiedliwe - sprzeciwi si Jace. - Ja j znalazem. Ja j uratowaem jej
ycie! Chcesz, ebym zosta, prawda? - zwrci si do Clary.
Ucieka wzrokiem i nic nie odpowiedziaa, ze strachu, e si zaraz rozpacze. Jakby z
oddali usyszaa miech Aleca.
- Kto by z tob wytrzyma tyle czasu?
- Nie bd mieszna. - W gosie Jacea zabrzmiao rozczarowanie. - Zreszt jak
chcesz.
Bdziemy w magazynie broni.
Wychodzc z biblioteki, z trzaskiem zamkn drzwi. Clary pieky oczy, jak zawsze,
kiedy zbyt dugo prbowaa si pohamowa pacz. Hodge wyglda jak szara rozmazana
plama.
- Usid - powiedzia. - Tutaj, na kanapie. Clary opada z wdzicznoci na mikkie
poduszki. Policzki miaa mokre. Wytara je rk.
- Zwykle nie pacz. Zaraz mi przejdzie.
- Ludzie zwykle pacz nie wtedy, kiedy s przestraszeni albo zdenerwowani, tylko
wtedy, gdy s sfrustrowani. Twoja frustracja jest zrozumiaa. Przeywasz cikie chwile.
- Cikie? - Clary wytara oczy rbkiem koszulki Isabelle. - A eby pan wiedzia.
Hodge przycign sobie krzeso zza biurka i usiad naprzeciwko niej. Oczy mia szare
jak wosy i tweedowa marynarka, ale bia z nich dobro.
- Przynie ci co do picia? - zapyta - Herbaty?
- Nie chc herbaty - odpara Clary. - Chc odnale mam. A potem dowiedzie si,
kto j porwa, i go zabi.
- Niestety, na razie nie ma mowy o srogiej zemcie, wic moe by herbata albo nic.
Clary opucia mokr koszulk i zapytaa:
- Wic co mam zrobi?
6
WYKLTY
Magazyn broni wyglda tak, jak powinien wyglda, sdzc po nazwie. Na cianach
wyoonych metalem wisiay wszelkiego rodzaju miecze, sztylety, piki, bagnety, paki, bicze,
maczugi, haki i uki. Na hakach wisiay mikkie skrzane koczany pene strza, a take worki
z butami, ochraniaczami na nogi, nadgarstki i ramiona. Pomieszczenie pachniao metale,
skr i past do polerowania stali. Alec i Jace, ju nie boso, siedzieli przy dugim stole
porodku Sali i pochylali gowy nad jakimi przedmiotem, ktry lea midzy nimi. Kiedy
Clary zamkna za sob drzwi, Jace podnis wzrok.
- Gdzie Hodge? - zapyta.
- Pisze do Cichych Braci.
- Brr! - Alec si wzdrygn. Clary wolno zbliya si do stou, czujc na sobie jego
wzrok.
- Co robicie?
- Wykaczamy bro. - Jace odsun si na bok, eby moga zobaczy, co ley na
blacie: trzy cienkie prty ze zmatowiaego srebra. Nie wyglday na ostre ani szczeglnie
niebezpieczne. - Sanvi, Sansanvi i Semangelaf. Serafickie noe.
- Nie wygldaj na noe. Jak je zrobilicie? Sztuczkami magicznymi? Na twarzy Aleca
pojawi si wyraz zgrozy, jakby poprosia go, eby woy tutu i wykona piruet.
- Zabawna rzecz, e wszyscy Przyziemni maj obsesj na punkcie magii - zauway
Jace. - Szczeglnie e nie wiedz, co to sowo nawet oznacza.
- Ja wiem - burkna Clary.
- Tylko tak ci si wydaje. Magia to mroczna, elementarna sia, a nie rdki sypice
iskry, krysztaowe kule i zote rybki.
- Nie mwiam o zotych rybkach, ty Jace przerwa jej, machajc rk.
- To, e nazywasz elektrycznego wgorza gumow kaczk, nie oznacza, e zrobisz z
niego maskotk, prawda? I niech Bg pomoe nieszcznikowi, ktry zechce si wykpa z
kaczuszk.
- Pleciesz bzdury - stwierdzia Clary.
- Wcale nie - odpar z godnoci Jace.
- Owszem - do nieoczekiwanie popar go Alec. - Posuchaj, my nie uprawiamy
magii, jasne? Tylko tyle musisz wiedzie na ten temat.
Clary chciaa na niego warkn, ale si powstrzymaa. Alec wyranie jej nie lubi - nie
byo sensu robi sobie z niego wroga. Zwrcia si do Jacea.
- Hodge powiedzia, e mog i do domu. Jace omal nie upuci serafickiego miecza,
ktry trzyma w rce.
- Co takiego?
- eby przejrze rzeczy mojej matki - dodaa szybko Clary. - Jeli ze mn pjdziesz.
- Jace - zacz Alec, ale przyjaciel go zignorowa.
- Jeli naprawd chcecie udowodni, e moja mama albo tata byli Nocnymi owcami,
trzeba przeszuka jej rzeczy. A raczej to, co z nich zostao.
- W krliczej norze. - Jace umiechn si krzywo. - Dobry pomys. Jeli zbierzemy si
teraz, bdziemy mieli jeszcze trzy, cztery godziny dziennego wiata.
- Chcecie, ebym poszed z wami? - zapyta Alec, kiedy Jace i Clary ruszyli do drzwi.
Ju podnosi si z krzesa z wyczekiwaniem w oczach.
- Nie. - Jace nawet si nie odwrci. - Wszystko w porzdku, poradzimy sobie.
Spojrzenie, ktre Alec posa Clary, byo jadowite jak trucizna. Z ulg zamkna za sob
drzwi.
Musiaa prawie truchta, eby nady za dugimi krokami Jacea prowadzcego j
korytarzem.
- Masz klucz do domu?
Clary spojrzaa na swoje sznurwki.
- Tak.
- To dobrze. Co prawda, moglibymy si wama, ale lepiej nie alarmowa stranikw,
jeli jacy tam s.
- Skoro tak twierdzisz. Korytarz rozszerzy si w wyoone marmurem Foyer z czarn
metalow bram osadzon w jednej ze cian. Dopiero kiedy Jace wcisn guzik, Clary
zorientowaa si, e to winda. Jadc im na spotkanie, trzeszczaa i jczaa.
- Jace?
- Tak?
- Skd wiedziae, e mam w sobie krew Nocnych owcw? Po czym poznae?
Winda zatrzymaa si z przeraliwym zgrzytem. Gdy Jace odsun drzwi, Clary ujrzaa
wntrze wygldajce jak klatka dla ptakw, cae z czarnego metalu i zoconych ozdobnych
detali.
- Zgadywaem - odpar Jace, zamykajc za nimi drzwi. - Uznaem, e to najbardziej
prawdopodobne wyjanienie.
nie
dostrzega
adnych
ladw
zniszcze.
Skpana
przyjemnym
popoudniowym blasku kamienica jakby janiaa. Przy krzewach r pod oknami Madame
Dorothei leniwie bzyczay pszczoy.
- Wyglda tak samo jak zawsze - stwierdzia Clary.
- Na zewntrz. - Jace sign do kieszeni i wyj z niej metalowo - plastikowe
urzdzenie, ktre wczeniej Clary mylnie wzia za komrk.
- Wic to jest Sensor? Jak dziaa?
- Jak radio. Wyapuje czstotliwo, ale pochodzc z cakiem innego rda.
- Demoniczne fale ultrakrtkie?
- Co w tym rodzaju. - Jace ruszy w stron domu, trzymajc Sensor w wycignitej
doni. Zmarszczy brwi, kiedy urzdzenie zabrzczao na szczycie schodw. - Odbiera
ladow aktywno, ale moe to pozostao po tamtej nocy? Nic nie wskazuje na obecno
demonw. Sygna jest zbyt saby.
Clary wypucia powietrze z puc. Nawet nie zdawaa sobie sprawy, e wstrzymuje
oddech.
- To dobrze. Schylia si po klucze. Kiedy si wyprostowaa, zobaczya zadrapania na
drzwiach wejciowych. Ostatnim razem byo chyba zbyt ciemno, eby moga je zobaczy.
Dugie i rwnolege, wyglday jak lady pazurw, ktre gboko rozoray drewno. Jace
dotkn jej ramienia.
- Ja wejd pierwszy - powiedzia. Clary zamierzaa owiadczy, e nie musi si za nim
ukrywa, ale sowa nie chciay wyj z jej ust. Czua na jzyku smak strachu, jak wtedy gdy
pierwszy raz zobaczya poeracza. Ostry i metaliczny, jakby polizaa star monet.
Jace pchn drzwi jedn rk, a drug,w ktrej trzyma sensor, pokaza, eby sza za
nim. W holu Clary zamrugaa, eby przyzwyczai oczy do pmroku. arwka nadal si nie
palia, wietlik by tak brudny, e cakowicie odcina wiato, na wyszczerbionej posadzce
kady si gste cienie. Przez szczelin pod zamknitymi drzwiami mieszania Madame
Dorothei nie przescza si aden blask. Przez chwil Clary zastanawiaa si czy ssiadce nic
si nie stao.
Jace przesun doni po balustradzie. Gdy zabra rk, okazao si, e jest mokra,
poplamiona czym co w nikym wietle wygldao na ciemnoczerwony pyn.
- Krew.
- Moe moja. - Gos Clary zabrzmia piskliwie. - Z tamtej nocy.
- Do tej pory dawno by skrzepa - orzek Jace. - Chodmy. Ruszy w gr po schodach.
Clary trzymaa si blisko niego. Na podecie byo ciemno, tak e wyprbowaa trzy klucze,
zanim w kocu wsuna do zamka waciwy. Pochylony nad ni Jace obserwowa j ze
zniecierpliwieniem.
- Nie chuchaj mi w kark - sykna. Rce jej dray. W kocu drzwi otworzyy si z
cichym szczkiem.
Jace odcign j do tyu.
- Ja wejd pierwszy. Po krtkiej chwili wahania Clary odsuna si, eby go
przepuci. Z mieszkania wiao chodem. W pokoju byo wrcz zimno i Clary dostaa gsiej
skrki, idc za Jaceem krtkim korytarzem.
Pokj dzienny okaza si pusty. Zupenie pusty - tak jak wtedy gdy si wprowadziy.
ciany i podoga byy nagie, meble znikny, cignito nawet zasony z okien. Tylko ledwo
widoczne janiejsze kwadraty wskazyway miejsce gdzie wczeniej wisiay obrazy Jocelyn.
Clary odwrcia si - jak we nie - i posza do kuchni. Jace ruszy za ni marszczc brwi.
Z kuchni te wszystko zabrano: lodwk, krzesa, st. Szafki kuchenne stay otwarte
- Ktrej?
- W kurtce po prawej. Wyjmij seraficki miecz i podaj mi go. Sta nieruchomo, a Clary
nerwowo wsuna do do jego kieszeni. Bya tak blisko, e czua jego zapach: potu, myda i
krwi. Ciepy oddech askota j w kark. Nie patrzc na niego, szybko wycigna bro.
- Dziki. - Jace przesun szybko palcami po rkojeci, wypowiadajc nazw: - Sanvi.
- Tak jak poprzednio, srebrna rurka zmienia si w gronie wygldajcy sztylet, ktry wieci
wasnym blaskiem. - Nie patrz.
Stan nad gigantem, unis bro nad gow i opuci gwatownie. Z garda giganta
trysna krew, obryzgaa buty Jacea.
Clary spodziewaa si, e olbrzym skurczy si i zniknie jak chopak w Pandemonium,
ale tak si nie stao. Powietrze przesyca zapach krwi: ciki, metaliczny. Jace wyda z siebie
taki odgos, jakby si zakrztusi. By biay jak ptno. Clary nie potrafia stwierdzi, czy z
blu, czy obrzydzenia.
- Mwiem ci, eby nie patrzya.
- Mylaam, e on zniknie. Wrci do swojego wymiaru Sam tak mwie.
- Powiedziaem, e tak si dzieje z demonami, kiedy umieraj. - Krzywic si, Jace
cign kurtk, obnaajc lew rami. - To nie by demon.
Praw rk wyj zza paska gadki przedmiot w ksztacie rdki, ktrego par dni
wczeniej uy do zrobienia krgw na jej nadgarstku. Na ten widok Clary poczua pieczenie
na przedramieniu. Dostrzegszy jej min, Jace umiechn si blado.
- To jest stela. - Dotkn ni znajdujcego si na obojczyku atramentowego wzoru w
ksztacie osobliwej gwiazdy, ktrej dwa ramiona wystaway poza reszt znaku i nie byy z
nim poczone. - A oto, co si dzieje, kiedy Nocni owcy zostan ranni.
Kocem steli nakreli linie czc dwa ramiona gwiazdy. Kiedy opuci rk znak
zawieci, jakby zosta pokryty fosforujcym atramentem. Na oczach Clary zagbi si w
ciele niczym ciki przedmiot tonie w wodzie. Zosta po nim niky lad: blada, cienka, ledwo
widoczna blizna.
W umyle Clary pojawi si niewyrany obraz jak ze snu: Jocelyn w kostiumie
kpielowym, jej opatki i krgosup pokryte wskimi bliznami. Wiedziaa, e plecy matki tak
nie wygldaj. Mimo to wizja nie dawaa jej spokoju.
Jace westchn gboko; wyraz blu i napicia znik z jego twarzy. Porusza rk w
gr i w d, najpierw wolno i ostronie, potem energicznie. Zacisn pi. Najwyraniej ze
zaman rk byo ju wszystko w porzdku.
- Zdumiewajce - powiedziaa Clary - Jakim cudem ?
- To by iratze, leczcy Znak - wyjani Jace. - Aktywuje go dokoczenie stel. Wsun rdk z powrotem za pasek i woy kurtk. Czubkiem buta trci trupa. - Bdziemy
musieli zda relacj Hodgeowi. Chyba si wkurzy - doda, jakby myl o reakcji nauczyciela
sprawiaa mu satysfakcj.
Clary pomylaa, e Jace po prostu naley do osb, ktre lubi, kiedy co si dzieje.
- Dlaczego miaby si wkurzy? - spytaa. - Ten stwr to nie demon i dlatego Sensor
go nie wykry, zgadza si?
Jace kiwn gow.
- Widzisz blizny na jego twarzy?
- Tak.
- Zostay zrobione stel. Tak jak ta. - Poklepa rdk wetknit za pasek. - Pytaa,
co si dzieje, kiedy wycina si Znaki na kim, kto nie ma wrd przodkw Nocnego owcy.
Jeden Znak wystarczy, eby spali delikwenta, a wiele, w dodatku potnych? Wyrytych na
skrze cakiem zwyczajnej osoby bez kropli krwi Nocnych owcw w yach? Sama widzisz.
- Wskaza brod na trupa. - Runy s piekielnie bolesne. Naznaczeni wariuj, cierpienie
pozbawia ich rozumu. Staj si gwatownymi, bezmylnymi zabjcami. Nie pi, nie jedz,
jeli si ich do tego nie zmusi, i zwykle szybko umieraj. Runy daj wielk si i mog by
wykorzystane w dobrym celu, ale mona uy ich te do czego zego. Wyklci s li.
Clary popatrzaa na niego z przeraeniem.
- Ale dlaczego kto miaby sobie co takiego robi?
- Nikt sam sobie tego nie robi. Inni mu to robi. Czarownik albo jaki Podziemny,
ktry zszed na z drog. Wyklci s lojalni wobec tego, ktry ich naznaczy i bezwzgldni,
jako zabjcy. Potrafi te wykonywa proste rozkazy. To tak, jakby mie armi niewolnikw.
- Przekroczy martwego olbrzyma i obejrza si na Clary przez rami. - Wracamy na gr.
- Ale tam nic nie ma.
- Moe by ich wicej - powiedzia Jace takim tonem, jakby mia nadzieje, e tak
wanie jest. - Ty zaczekaj tutaj. - Ruszy po schodach.
- Nie robiabym tego na twoim miejscu - rozleg si w holu znajomy gos. - Tam, skd
przyszed pierwszy, jest ich wicej.
Jace, ktry by ju prawie na szczycie schodw, odwrci si zaskoczony. Clary
zrobia to samo, cho od razu wiedziaa, kto to mwi. Ten akcent by nie do podrobienia.
- Madame Dorothie?
Stara kobieta skina gow. Staa w drzwiach swojego mieszkania, ubrana w co, co
wygldao jak namiot z fioletowego jedwabiu. Na jej nadgarstkach o szyi lniy zote acuch.
zmierzya ich gronym wzrokiem. - Ale jeli wygadasz si Nocny owco,e ci pomogam,
obudzisz si jutro rano z wami zamiast wosw i dodatkow par rk.
- To mogoby by nieze. Ta dodatkowa para rk - stwierdzi Jace. - przydatna w
walce.
- Nie jeli bdzie wyrastaa z twojego - Dorothea umiechna si do niego - karku.
- O, rany! - mrukn Jace.
- Wanie,o, rany, mody Waylandzie. - Madame Dorothea wmaszerowaa do
mieszkania. Fioletowa szata powiewaa za ni jak kolorowa flaga.
Clary spojrzaa na Jacea.
- Wayland?
- Tak mam na nazwisko. - Jace wyglda na poruszonego. - Nie powiem, eby mi si
podobao to, e ona je zna.
Clary popatrzya za ssiadk. wiata w mieszkaniu byy wyczone. Ju od wejcia
bucha ze rodka ciki zapach kadzida, mieszajcy si nieprzyjemnie z odorem krwi.
- Mimo wszystko uwaam, e moemy z ni porozmawia. Co mamy do stracenia.
- Gdy spdzisz troch wicej czasu w naszym wiecie, drugi raz mnie nie zapytasz odpar Jace.
7
DRZWI DO PITEGO WYMIARU
Mieszkanie Madame Dorothei mio podobny rozkad co mieszkanie Clary, ale
gospodyni inaczej wykorzystaa przestrze. Pokj cuchncy kadzidem by cay obwieszony
koralikowymi zasonami i astrologicznymi plakatami. Jeden przedstawiajcy znaki zodiaku,
inny przewodnik po magicznych chiskich symbolach, jeszcze inny do z rozprostowanymi
palcami z dokadnie opisan kad lini. aciski napis umieszczony nad rk gosi: In
Minibus Fortuna. Wzdu ciany najbliej drzwi biegy wskie pki z ksikami.
Jedna z koralikowych zason zagrzechotaa, kiedy Madame Dorothei wsadzia przez
ni gow do przedpokoju.
- Interesuje was chiromancja? - zapytaa widzc spojrzenie Clary. - Czy tylko
wszysz?
- Ani jedno, ani drugie. Naprawd potrafi pani przepowiada przyszo?
- Moja matka miaa wielki talent. Widziaa przyszo czowieka w jego doni albo w
liciach na dnie filianki herbaty. Nauczya mnie paru sztuczek. - Gospodyni przeniosa
wzrok na Nocnego owc. - A skoro ju mowa o herbacie, chciaby si napi, mody
czowieku?
- Czego? - burkn wyranie podenerwowany Jace.
- Herbaty. Uspokaja odek i pomaga si skupi. To cudowny napj.
- Ja poprosz - powiedziaa Clary. Wanie sobie uwiadomia, e mino duo czasu
odkd co jada lub pi. Czua si tak, jakby od chwili przebudzenia funkcjonowaa na
czystej adrenalinie.
Jace te si ugi.
- Dobrze pod warunkiem, e to nie bdzie earl grey - powiedzia marszczc nos. Nienawidz bergamotki.
Madame Dorothea zachichotaa i znikna za koralikow zasonk. Clary uniosa brew.
- Nienawidzisz bergamotki? Jace podszed do puki i zacz odczytywa tytuy
ksiek.
- Przeszkadza ci to ?
- Chyba jeste jedynym facetem w moim wieku, ktry nie tylko wie co to jest
bergamotka,ale wie rwnie, e mona j odnale w earl grayu.
- C, nie jestem taki jak inni faceci - stwierdzi z wynios min Jace. - Poza tym -
miejscu
wielkiej
mocy
magicznej.
Jace
wyglda
na
8
WYBRANA BRO
Bya zbyt zaskoczona, eby krzycze. Najgorsze okazao si uczucie spadania; serce i
odek podeszy jej do garda. Rozoya rce, prbujc czego si zapa, eby tylko
spowolni pd.
Jej donie zamkny si na konarach . Zerwaa z nich licie i z impetem gruchna na
ziemi, uderzajc biodrem i ramieniem w tward gleb .Przekrcia si na plecy i zaczerpna
tchu . Ju zaczynaa siada, kiedy kto na niej wyldowa .
Przygnieciona, upada na wznak. Czyje czoo zderzyo si z jej czoem, kolana z
kolanami . Wyplua z ust nieswoje wosy i prbowaa wydosta si z pltaniny rk i ng,
uwolni si spod ciaru, ktry grozi jej zmiadeniem .
- Au! - z oburzeniem sykn jej do ucha Jace. - Uderzya mnie okciem. - Ty na mnie
spade. Jace podpar si rkoma i spojrza na ni agodnie. Clary widziaa nad jego gow
bkitne niebo, par gazi, naroniki domu wyoone szarymi deskami.
- Nie zostawia mi duo wyboru, nie sdzisz? Po tym, jak postanowia radonie
skoczy prze z Bram, jakby w biegu wsiadaa do pocigu .Masz szczcie, e nie wyrzucio
nas do East River .
- Nie musiae skaka za mn .
- Owszem, musiaem. Jeste zbyt niedowiadczona, eby beze mnie poradzi sobie w
niebezpieczestwie .
- To sodkie. Moe ci wybacz.
- Wybaczysz mi ? Co?
- To, e kazae mi si zamkn.
Jace zmruy oczy.
- Ja nie no dobrze, wyrwa ni si, alt ty
- Mniejsza o to. - Zacza jej drtwie rka przygnieciona ciaem. Przekrcia si na
bok, eby j uwolni, i zobaczya ogrodzenie z siatki drucianej i wikszy fragment szarego
domu, zadziwiajco znajomego.
Zamara.
- Wiem, gdzie jestemy.
- Co?
- To dom Lukea. - Clary usiada odpychajc Jacea. Jace wsta z gracj i poda jej
powiedzia mi, e jeste u jakich krewnych, a przecie wiem, e nie masz rodziny.
Pomylaem, e czym ci wkurzyem.
- A co niby takiego zrobie? - Clary signa po jego rk, ale j zabra.
- Nie wiem - powiedzia. - Co. Jace, nadal ogldajc paznokcie, zamia si pod
nosem.
- Jeste moim najlepszym przyjacielem - zapewnia Clary. - Nie byam na ciebie
wcieka.
- Jasne - rzuci Simon kwanym tonem. - I nawet nie raczya do mnie zadzwoni i
oznajmi, e zamieszkaa z farbowanym, podrabianym fanem gotyku, ktrego poznaa w
Pandemonium. A ja przez ostatnie trzy dni zastanawiaem si, czy jeszcze yjesz.
- Z nikim nie zamieszkaam - owiadczya Clary, zadowolona, e jest ciemno, co
poczerwieniaa na twarzy.
- Tak na marginesie, moje wosy to naturalny blond - wtrci Jace.
- Wic co robia przez ostatnie trzy dni? - zapyta Simon z podejrzliwoci w oczach.
- Naprawd masz cioteczn babk Matyld, ktra ma ptasi gryp, a ty musiaa si ni
opiekowa?
- Tak powiedzia Luke?
- Nie. Powiedzia,e pojechaa z wizyt do chorej krewnej i na wsi twoja komrka
pewnie nie ma zasigu. I tak mu nie uwierzyem. Kiedy przegoni mnie z frontowego ganku,
obszedem dom i zajrzaem przez kuchenne okno. Zobaczyem, e pakuje swj worek
marynarski, jakby wybiera si na weekend. Wanie wtedy postanowiem si tu pokrci i
mie oko na wszystko.
- Dlaczego? Bo si pakowa?
- Zaadowa do niej mnstwo broni. - Simon star krew z policzka rkawem
bawenianej koszuli. - Noe, par sztyletw, a nawet miecz. Zabawne, e niektre klingi
wyglday, jakby wieciy. - Przenis wzrok z Clary na Jacea i z powrotem. Ton jego gosu
by ostry jak brzytwa. - Teraz powiesz, e mi si przywidziao?
- Nic podobnego. - Clary spojrzaa na Jacea. Ostatnie promienie zachodzcego soca
odbijay si w jego oczach, wydobywajc z nich zote iskry. - Zamierzam powiedzie mu
prawd.
- Wiem.
- Powstrzymasz mnie? Jace spojrza na stel, ktr trzyma w rce.
- Ja zoyem przysig Przymierzu. Ciebie nic nie wie. Clary obrcia si do
Simona i wzia gboki wdech.
- Zatem suchaj.
Soce cakiem schowao si za horyzontem i ganek pogry si w ciemnoci, zanim
Clary skoczya mwi. Simon sucha jej dugich wyjanie niemal z beznamitnym
wyrazem twarzy. Skrzywi si jedynie raz kiedy dosza do incydentu z poeraczem. Gdy
wreszcie umilka w gardle miaa zupenie sucho. Nagle zamarzya o szklance wody.
- Jakie pytania? Simon unis rk.
- Nawet kilka. Clary westchna ze znueniem.
- Dobra, zaczynaj.
- On jest Powtrz, prosz, jak oni si nazywaj. - Simon wskaza na Jacea.
- Nocnym owc. - przypomniaa Clary.
- Pogromc demonw - wyjani Jace. - Zabijamy je. To wcale nie jest takie
skomplikowane.
Simon wrci spojrzeniem do Clary.
- Naprawd? - Zmruy oczy, jakby si spodziewa usysze, e nic z tego nie jest
prawd i w rzeczywistoci Jace jest zbiegym niebezpiecznym szalecem, z ktrym Clary
postanowia si zaprzyjani ze wzgldw humanitarnych.
- Naprawd. Na twarzy Simona pojawi si wyraz napicia.
- I wampiry istniej? Wilkoaki, czarownicy i tak dalej? Clary przygryza warg.
- Tak syszaam.
- Tych rwnie zabijasz? - spyta Simon, zwracajc si do Jacea, ktry ju schowa
stel do kieszeni i teraz przyglda si nienagannie wypielgnowanym paznokciom, szukajc
jakiego defektu.
- Tylko kiedy s niegrzeczni. Przez chwil Simon siedzia i patrzy na swoje stopy.
Clary zacza si zastanawia, czy obcienie go tego rodzaju rewelacjami nie byo zym
pomysem. Jej przyjaciel mia duo bardziej racjonalny umys ni inni ludzie, ktrych znaa.
Mg nie znie takiej wiedzy, wiadomoci, e istnieje co, na co nie ma logicznego
wyjanienia. Nachylia si do niego z niepokojem. W tym momencie Simon unis gow i
powiedzia:
- To wszystko jest super. Jace wyglda na rwnie zaskoczonego co Clary.
- Super? Simon entuzjastycznie pokiwa gow, a podskoczyy ciemne loki na jego
czole.
- Zdecydowanie. To zupenie jak Dungeons & Dragons, tyle e w realu. Jace
popatrza na niego, jakby mia przed sob dziwaczny rodzaj owada.
- Co takiego?
Clary zobaczya Znak na drzwiach. Gdy wchodzili do rodka, ju zdy zblakn. Znaleli
si w maym magazynie o nagich cianach obacych z farby. Wszdzie stay kartonowe
puda z napisami zrobionymi markerem: Beletrystyka, Poezja, Kuchnia, Podre, Romans.
- Mieszkanie jest tam. - Clary ruszya w gb pomieszczenia.
- Zaczekaj. - Jace chwyci j za rami. Spojrzaa na niego z niepokojem.
- Co nie w porzdku?
- Nie wiem. - Ruszy midzy dwoma wysokimi stosami pude i po chwili zagwizda. Moesz tu podej i na co spojrze.
Clary rozejrzaa si niepewnie. Mrok rozpraszaa jedynie wpadajca przez okno
powiata lampy zapalonej na ganku.
- Ale ciemno W tym momencie pomieszczenie zalao jasne wiato. Simon
zamruga i odwrci gow.
- Au! Jace zachichota. Sta z uniesion rk na zapiecztowanym pudle. Blask
przescza si przez palce jego zamknitej rki.
- Czarodziejskie wiato - powiedzia. Simon mrukn co pod nosem. Tymczasem
Clary ju sza midzy pudami w stron Jacea. Czarodziejskie wiato rzucao niesamowit
powiat na jego twarz.
- Spjrz na to - powiedzia, wskazujc na cian. Z pocztku Clary mylaa, e chodzi
mu o co, co wygldao jak para ozdobnych kinkietw. Dopiero po chwili stwierdzia, e s to
metalowe obrcze przymocowane do krtkich acuchw, osadzonych na cianie.
- To s - Kajdanki - powiedzia Simon zatrzymujc si obok niej. - To jest
- Tylko nie mw pokrcone. - Clary rzucia mu ostrzegawcze spojrzenie. Rozmawiamy o Lukeu.
Jace przesun palcem po wntrzu jednej z metalowych ptli. Kiedy j cofn, palec
mia pokryty czerwonobrzowym pynem.
- Krew. I zobaczcie. - Wskaza na cian, w ktrej osadzone byy acuchy. Wok
nich tynk wyranie odchodzi od muru. - Kto prbowa je wyrwa. Sdzc po ladach,
bardzo si stara.
Serce Clary zaczo bi mocniej.
- Mylisz, e Lukeowi co si stao? Jace opuci czarodziejskie wiato.
- Lepiej to sprawdmy. Drzwi od mieszkania nie byy zamknite na klucz.
Zaprowadzi ich do salonu Lukea, wypenionego ksikami, mimo setek ich zgromadzonych
w magazynie. Na sigajcych do sufitu pkach byy poustawiane w dwch rzdach. Gwnie
poezja i beletrystyka, ale rwnie mnstwo fantastyki.
- Myl, e on jest gdzie niedaleko - stwierdzi Simon stojc w progu maej kuchni. Ekspres wczony, kawa jeszcze gorca.
Clary rozejrzaa si po mieszkaniu. W zlewie stay naczynia. Kurtki Lukea wisiay w
szafie. Posza dalej korytarzem i otworzya drzwi maej sypialni. Wygldaa tak samo jak
zwykle : ko z szar narzut, paskie poduszki, biurko zasane drobniakami. Kiedy tu
wchodzili, bya pewna, ze zastan to miejsce wywrcone do gry nogami, Lukea zwizanego
i rannego albo jeszcze gorzej. Teraz nie wiedziaa, co ma myle.
Przecia korytarz i zajrzaa do maego pokoju gocinnego, w ktrym czsto zostawaa
na noc, kiedy mama wyjedaa z miasta w interesach. Siedzieli wtedy do pna i ogldali
stare horrory w czarno - biaym niecym telewizorze. Trzymaa nawet tutaj zapakowany
plecak z zapasowymi rzeczami, eby nie nosi ich cigle tam i z powrotem.
Uklka i wycigna go teraz z pod ka za oliwkowozielone paski. By pokryty
znaczkami, z ktrych wikszo dostaa od Simona. W rodku byo troch zoonych ubra,
bielizna, szczotka do wosw, a nawet szampon. Dziki Bogu, pomylaa. Za due, a teraz w
dodatku poplamione traw i przepocone ciuchy Isabelle zmienia na wasne sprane sztruksy,
mikkie i wygodne oraz niebieski top z nadrukiem w postaci chiskich znakw. Ubrania
Isabelle wcisna do plecaka zarzucia go na rami i wysza z sypialni. Mio by mie znowu
co wasnego.
Jacea i Simona znalaza w gabinecie, rwnie penym ksiek. Akurat przegldali
zawarto worka marynarskiego, ktry lea na biurku. Rzeczywicie okaza si peen broni.
Oprcz noy w pochwach by tam zwinity bat i co, co wygldao jak metalowy piercie o
brzegach ostrych jak brzytwa.
- To chakram - wyjani Jace, podnoszc wzrok kiedy Clary wesza do pokoju. - Bro
Sikhw. Obracasz nim na palcu wskazujcym i puszczasz. S rzadkie i trudne w uyciu.
Dziwne, e Luke co takiego ma. Kiedy bya to ulubiona bro Hodgea. A przynajmniej on
tak twierdzi.
- Luke zbiera rne rzeczy, no wiesz, dziea sztuki - powiedziaa Clary, wskazujc na
pk za biurkiem, zastawion figurkami z brzu i rosyjskimi ikonami. Najbardziej podoba
si jej posek hinduskiej bogini zniszczenia Kali, ktra z mieczem i odcit gow w rku
taczya z zamknitymi oczami. Obok biurka sta antyczny chiski parawan z rowego
palisandru. - adne rzeczy.
Jace ostronie odoy chakram na bok. Z worka wysypao si troch odziey.
- A tak przy okazji to chyba twoje. Spord ubra wycign fotografi w drewnianych
ramkach, z dugim pionowym pkniciem na szkle. Odchodzia od niego caa sie maych rys
mog
podpowiedzie wam stosowny tytu. Ale jeli chcecie wiedzie, gdzie si podzia Kielich
Anioa
- Podzia si to chyba niewaciwe okrelenie - stwierdzi Pangborn. - Lepszym
byoby zosta ukryty. Ukryty przez Jocelyn.
- Chyba tak - zgodzi si Luke. - Wic jeszcze wam nie powiedziaa, gdzie jest
Kielich?
- Jeszcze nie odzyskaa przytomnoci - odpar Pangborn, rozkadajc rce. - Valentine
jest rozczarowany. Nie mg si doczeka spotkania z ni.
- Jocelyn raczej nie podzielaa jego sentymentw - mrukn Luke. Pangborn
zarechota.
- Zazdrosny? Nadal co do niej czujesz, Graymark? Palce Clary zaczy tak mocno
dre, e musiaa sple donie. Jocelyn? Czy to moliwe, e mwi o mojej matce?
- Nigdy nie ywiem wobec niej adnych szczeglnych uczu - owiadczy Luke. Dwoje Nocnych owcw na wygnaniu. atwo zrozumie, e poczy nas wsplny los. Ale
nie zamierzam krzyowa planw Valentine'a wobec niej, jeli on si o to martwi.
- Nie powiedziabym, e si martwi - rzek Pangborn. - Raczej jest ciekawy. Wszyscy
zastanawialimy si, czy jeszcze yjesz. W ludzkiej postaci.
Luke unis brew.
- I?
- Wygldasz cakiem dobrze - przyzna Pangborn z niechci. Odstawi posek Kali
na pk. - Byo te dziecko, prawda? Dziewczynka?
Luke zrobi zaskoczon min.
- Co?
- Nie udawaj gupiego - warkn Pangborn. - Wiemy, e ta suka ma crk. Znalelimy
jej zdjcia w mieszkaniu, sypialni
- Mylaem, e pytacie o moje dziecko - przerwa mu gadko Luke. - Tak Jocelyn
miaa crk. Clariss. Przypuszczam, e dziewczyna ucieka. Valentine was przysa ebycie
j znaleli?
- Nie nas - odpar Pangborn - Ale szuka jej.
- Moglibymy przetrzsn ten dom - wtrci Blackwell.
- Nie radzibym - ostrzeg Luke, wstajc z biurka. W jego spojrzeniu bya zimna
groba, ale wyraz twarzy si nie zmieni. - Dlaczego sdzicie, e ona nadal yje? Mylaem,
e Valentine wysa Poeracza do ich mieszkania. Wystarczy odrobina jego trucizny i po
wikszoci ludzi nie zostaje nawet lad.
- Znalelimy tam tylko martwego Poeracza - zdradzi Pangborn - To wzbudzio
podejrzenia Valentinea.
- Wszystko wzbudza jego podejrzenia - zauway Luke. - Moe Jocelyn zabia
Poeracza? Z pewnoci jest do tego zdolna.
Blackwell odchrzkn.
- Moe. Luke wzruszy ramionami.
- Posuchajcie, nie mam pojcia gdzie jest dziewczyna, ale przypuszczam, e nie yje.
W przeciwnym razie ju dawno by si pojawia. Tak czy inaczej, nie stanowi wielkiego
zagroenia. Ma pitnacie lat, nigdy nie syszaa o Valentinie i nie wierzy w demony.
Pangborn si zamia.
- Szczciara.
- Ju nie - powiedzia Luke. Blackwell unis brwi.
- Jeste zy, Lucjan.
- Nie zy, tylko poirytowany. Nie zamierzam krzyowa planw Valentineowi,
rozumiecie? Nie jestem gupcem.
- Naprawd. Dobrze, e w kocu zacze ceni wasn skr, Lucian. Nie zawsze
bye taki pragmatyczny.
- Wiesz, e wymienilibymy Jocelyn na Kielich? - zagadn Pangborn. - Bezpiecznie
9
KRG I BRACTWO
Clary zbliya si do Jacea, eby dotkn jego ramienia i jako go pocieszy. Co
powiedzie. Cokolwiek. Co si mwi komu, kto wanie ujrza zabjcw wasnego ojca? Te
rozterki okazay si bezsensowne. Jace odtrci jej rk, jakby go oparzya.
- Powinnimy i - stwierdzi, ruszajc do wyjcia. Clary i Simon popieszyli za nim. Nie wiadomo, kiedy moe wrci Luke.
Wydostali si tylnymi drzwiami, a potem Jace zamkn je za nimi, uywajc steli.
Ruszyli cich ulic. Ksiyc wisia nad miastem jak medalion, rzucajc perowe refleksy na
wod East River . Daleki szum samochodw jadcych mostem Williamsburg przypomina
przytumiony opot skrzyde.
- Czy kto raczy mnie poinformowa, dokd idziemy? - zapyta Simon.
- Do metra - odpar spokojnie Jace.
- Chyba artujesz? Zabjcy demonw jed metrem?
- Tak jest szybciej ni samochodem.
- Spodziewaem si czego bardziej odlotowego. Na przykad furgonetki z napisem
mier demonom na boku albo
Jace nawet nie zada sobie trudu, eby mu przerwa. Clary zerkna na niego z ukosa.
Kiedy Jocelyn bya naprawd na ni za albo w jednym z tych swoich nastrojw, kiedy czym
si zamartwiaa, przybieraa mask przeraajcego spokoju, jak nazywaa go Clary;
kojarzy si jej ze zwodniczo grub warstw lodu tu przed pkniciem pod jej ciarem. Jace
by tak przeraajco spokojny. Mia twarz bez wyrazu, ale w bursztynowych oczach pon
ar.
- Simon, wystarczy - powiedziaa. Przyjaciel rzuci jej spojrzenie, jakby pyta: Po
czyjej ty jeste stronie?. Clary do zignorowaa. Nadal obserwowaa Jacea, kiedy skrcili w
Kent Avenue. W blasku latarni jego wosy tworzyy wok jego gowy niesamowit aureol.
Clary mylaa o porywaczach matki. W pewnym sensie bya zadowolona, e to ci sami
ludzie,ktrzy przed laty zabili ojca Jacea, bo teraz musia jej pomc odnale Jocelyn, chcia
tego czy nie. Nie mg zostawi jej samej.
- Mieszkasz tutaj? - Simon gapi si na star katedr z wybitymi szybami i tymi
policyjnymi tamami na drzwiach. - Przecie to koci.
Jace sign pod koszul i cign z szyi acuszek. Wisia na nim mosiny klucz,
ktry wyglda tak, jakby pasowa do starego kufra odkrytego na strychu. Kiedy wczeniej
wychodzili z Instytutu, Jace nie zamyka drzwi, tylko je zatrzasn.
- Uwaamy, e dobrze jest mieszka na powiconej ziemi.
- Rozumiem, ale, bez obrazy, to straszna rudera - zauway Simon, patrzc z
powtpiewaniem na pot z kutego elaza otaczajcy budynek, na mieci walajce si wok
schodw.
Clary wyobrazia sobie, e bierze jedn z nasyconych terpentyn szmat Jocelyn i
wyciera obraz, ktry miaa przed oczami, zmywajc czar jak star farb.
I udao si. Spod faszywej fasady zacz przewitywa prawdziwy, niczym wiato
przez ciemne szko. Clary zobaczya wysokie iglice katedry, lnice okna z szybami w
oowiowych ramach, mosin tablic z nazw instytutu przymocowan do kamiennej ciany
przy drzwiach wejciowych. Dopiero po duszej chwili, niemal z alem pozwolia tej wizji
znikn.
- To czar, Simon - powiedziaa. - W rzeczywistoci wszystko wyglda inaczej.
- Jeli takie jest twoje pojcie o czarze, to chyba jeszcze si zastanowi czy pozwol
siebie zmieni.
Jace woy klucz do zamka i obejrza si przez rami na Simona.
- Nie jestem pewien, czy zdajesz sobie spraw z zaszczytu, jakiego zaraz dostpisz.
Bdziesz pierwszym Przyziemnym, ktry wejdzie do Instytutu.
- Prawdopodobnie wszystkich innych odstrasza zapach.
- Nie zwracaj na niego uwagi - powiedziaa Clary i szturchna przyjaciela okciem. On zawsze mwi to, co mu przyjdzie do gowy. Bez adnych filtrw.
- Filtry s do papierosw i kawy - mrukn Simon pod nosem, przekraczajc prg. Przydaoby mi si teraz jedno i drugie.
Clary te nagle zatsknia za kaw, kiedy szli w gr kamiennymi schodami. Na
kadym stopniu by wyryty Hieroglif, a ona zaczynaa niektre z nich rozpoznawa. Mczy
j niczym zasyszane gdzie sowa w obcym jzyku. Miaa wraenie, e gdyby bardziej si
skupia, mogaby doszuka si w nich sensu.
Wsiedli w wind i w milczeniu pojechali na gr. Clary nadal mylaa o kawie, o
wielkich kubkach z du iloci mleka, jakie codziennie rano szykowaa matka. Czasem Luke
przynosi torb sodkich rogalikw z piekarni. Na myl o nim Clary poczua ciskanie w
odku. Stracia apetyt.
Winda zatrzymaa si z sykiem i po chwili znaleli si w znajomym przedpokoju. Jace
zdj kurtk, rzuci j na krzeso i zagwizda cicho. Po chwili bezszelestnie zjawi si pers.
- Wcale nie. Poza tym wy nigdy nie jecie tego, co ugotuj. Przepis na zup dostaam
od rusaki z Chelsea Market. Zapewniaa, e jest pyszna
- Gdyby umiaa gotowa, moe bym jad - wymamrota Jace. Isabelle zamara z
uniesion yk.
- Co powiedziae? Jace ruszy do lodwki.
- e zamierzam poszuka czego do przekszenia.
- Wanie tak mi si wydawao. - Isabelle znowu zaja si mieszaniem zupy. Simon
nadal si na ni gapi. Clary, z niewiadomych powodw wcieka, rzucia plecak na podog i
posza za Jaceem do lodwki.
- Nie mog uwierzy, e jesz - sykna.
- A co powinienem robi? - zapyta z irytujcym spokojem. W lodwce byo peno
kartonw mleka, ktrych data wanoci mina kilka tygodni temu i plastikowych
pojemnikw z napisami zrobionymi czerwonym atramentem: Hodge. Nie rusza.
- O rany zupenie jak stuknity wsplokator - zauwaya Clary z rozbawieniem.
- Hodge? On po prostu lubi porzdek. - Jace wyj i otworzy jeden z pojemnikw. Mmm. Spaghetti.
- Nie psuj sobie apetytu! - krzykna Isabelle.
- Wanie nie zamierzam - odpar Jace. Kopniakiem zamykajc lodwk i wyjmujc z
szuflady widelec. - Chcesz troch?
Clary potrzsna gow.
- Oczywicie, e nie, skoro zjada wszystkie kanapki - powiedzia z penymi ustami.
- Nie byo ich wcale duo - Clary zerkna na Simona, ktremu najwyraniej udao si
wcign Isabelle w rozmow. - Moemy teraz poszuka Hodgea?
- Zdaje si, e masz ochot std uciec? - zauway Jace.
- Nie chcesz mu opowiedzie, co widzielimy?
- Jeszcze si nie zdecydowaem. - Jace odstawi pojemnik i w zamyleniu zlizywa sos
z palcw. - Ale skoro tak bardzo chcesz i
- Chc.
- Dobrze. Wydawa si niesamowicie spokojny, nie przeraajco spokojny jak w
drodze do Instytutu, ale duo bardziej opanowany, ni powinien by. Clary zastanawiaa si,
jak czsto pozwala dostrzec prawdziwe ja za t fasad, tward i lnic jak lakier na
japoskich szkatukach jej matki.
- Gdzie idziecie? - Simon popatrzy na nich, kiedy ju byli przy drzwiach. Ciemne
kosmyki opady mu na oczy.
10
MIASTO KOCI
Zapada pena zaskoczenia cisza, a potem Clary i Jace zaczli mwi jednoczenie.
- Valentine mia on? By onaty? Mylaem
- To niemoliwe! Moja matka nigdy by Ona miaa tylko jednego ma! Mojego
ojca! Hodge ze znueniem unis rce.
- Dzieci
- Nie jestem dzieckiem - obruszya si Clary. - I nie chc tego wicej sucha.
- Clary. agodno w gosie Hodgea a zabolaa Clary. Dziewczyna odwrcia si
powoli i spojrzaa na niego. Pomylaa, e to dziwne, e z tymi siwymi wosami i bliznami na
twarzy wyglda duo starzej ni jej matka. A jednak kiedy oboje byli modymi ludmi,
razem wstpili do Krgu, znali Valentinea.
- Moja matka by nie - Ju nie bya pewna, czy dobrze zna Jocelyn. Matka staa si
dla niej obc osob, kamczuch ukrywajc sekrety. Czego by nie zrobia?
- Twoja matka opucia Krg - powiedzia Hodge. Nie ruszy w jej stron, tylko
patrzy na ni ptasim nieruchomym wzrokiem. - Gdy si zorientowaa, jak ekstremalne stay
si pogldy Valentinea, gdy ju wiedzielimy do czego si szykuje, wielu z nas odeszo.
Lucian pierwszy. To by cios dla Valentinea. Przyjanili si. - Hodge pokrci gow. - Potem
Michael Wayland. Twj ojciec, Jace.
Jace unis brew, ale si nie odezwa.
- Inni pozostali lojalni. Pangborn, Blackwell, Lightwoodowie
- Lightwoodowie? Masz na myli Roberta i Maryse? - Jace wyglda na
wstrznitego. - A ty? Kiedy ty odesze?
- Nie odeszam - odpar cicho Hodge. - Oni te nie. Za bardzo balimy si tego, co on
moe zrobi. Po Powstaniu lojalici tacy jak Pangborn i Blackwell uciekli. My zostalimy i
wsppracowalimy z Clave. Podalimy im nazwiska. Pomoglimy wytropi zbiegw. Dziki
temu moglimy liczy na agodniejsz kar.
- agodniejsz? Hodge dostrzeg szybkie spojrzenie Jacea.
- Mylisz o przeklestwie, ktre mnie tutaj trzyma, prawda? Zawsze zakadae, e to
czar zemsty rzucony przez gniewnego demona albo czarownika. Pozwalaem ci tak myle.
Ale to nie jest prawda. Kltwa zostaa rzucona przez Clave.
- Za przynaleno do krgu? - zapyta Jace z wyrazem zdumienia na twarzy.
- Fakt, e nie taki byby mj pierwszy krok - zgodzi si Jace. - Najpierw sodycze i
kwiaty, potem list z przeprosinami, a dopiero pniej hordy arocznych demonw. W takiej
wanie kolejnoci.
- Moe wczeniej posa jej sodycze i kwiaty - powiedziaa Isabelle. - Nie wiemy.
- Isabelle, ten czowiek cign na Idris lawin zniszczenia, jakiej ten kraj nigdy nie
widzia, wysa Nocnych owcw przeciwko Podziemnym i sprawi, e ulice Szklanego
Miasta spyny krwi - cierpliwie wyjani Hodge.
- Zo jest ekscytujce - rzucia Isabelle Simon przybra gron min, ale speszy si,
kiedy zobaczy, e Clary na niego patrzy.
- Wic dlaczego Valentine tak bardzo pragnie tego Kielicha i dlaczego sdzi, e mama
Clary go ma? - zapyta.
- Mwi pan, e Valentine chce stworzy armi Nocnych owcw - zwrcia si Clary
do Hodgea. - Mona w tym celu uy Kielicha?
- Tak.
- Valentine po prostu podejdzie do jakiego gocia na ulicy i zmieni go w Nocnego
owc, korzystajc z Kielicha? - Simon pochyli si. - Na mnie tez by podziaao?
Hodge zmierzy go dugim spojrzeniem.
- Moliwe - odpar w kocu. - Ale najprawdopodobniej jeste ju za stary. Kielich
dziaa na dzieci. Na dorosych nie bdzie mia adnego wpywu albo od razu go zabije.
- Armia dzieci.
- Dzieci szybko rosn - zauway Jace. - Za kilka lat stayby si si, ktrej trzeba by
stawi czoo.
- Zmieni band dzieciakw w wojownikw - Simon si zamyli. - Sam nie wiem
syszaem o gorszych rzeczach. Nie rozumiem, po co tyle zachodu, eby ukry przed nim
Kielich.
- Pomijajc taki drobiazg, e Valentine bez wtpienia wykorzystaby swoj armi,
eby zaatakowa Clave. Problem polega na tym, e nielicznych da si zmieni w Nefilim wyjani Hodge. - Wikszo ludzi nie przeya by transformacji. Kandydatw trzeba
najpierw dokadnie sprawdzi, wybra obdarzonych najwiksz si i wytrzymaoci. Ale
Valentine nie zawracaby sobie tym gowy. Uyby Kielicha wobec kadego dziecka, ktre
wpado by mu w rce, i sformuowa armi z dwudziestu procent ocalaych.
Alec patrzy na nauczyciela z takim samym przeraeniem, jak Clary.
- Skd wiesz, e by to zrobi? - spyta.
- Bo taki mia plan, kiedy by w Krgu. Twierdzi, e to jedyny sposb, eby stworzy
- Hodge ma racj - odezwa si Alec. Patrzc na Jacea z trosk, a nie, jak wikszo
ludzi, ze strachem. - Valentine jest niebezpieczny. Wiem, e jeste dobrym Nocnym owc,
pewnie najlepszym w naszym wieku, ale on jest najlepszy ze wszystkich, jacy kiedykolwiek
istnieli. Pokonanie go wymagao cikiej walki.
- Waciwie nie zosta pokonany - wtrcia Isabelle. - Przynajmniej na to wyglda.
- Ale ze wzgldu na Porozumienia nie ma tu nikogo oprcz nas - zauway Jace. - Jeli
czego nie zrobimy
- Zrobimy - zapewni Hodge. - Jeszcze dzi wyl wiadomo do Clave. Jeli tak
zdecyduj, moe nawet jutro pojawi si tu oddzia Nefilim. Ty ju swoje zrobie. Oni zajm
si reszt.
- Nie podoba mi si to - owiadczy Jace. Jego oczy nadal si jarzyy.
- Nie musi ci si podoba - powiedzia Alec. - Wystarczy, e si zamkniesz i nie
zrobisz nic gupiego.
- A co z moj matk? - zapytaa Clary. - Ona nie moe czeka, a zjawi si jaki
przedstawiciel Clave. Valentine j przetrzymuje tak powiedzia Pangborn i Blackwell, i moe
j - Nie potrafia wykrztusi sowa torturowa, ale wiedziaa, e nie tylko ona o tym
myli. Nagle wszyscy przy stole zaczli unika jej spojrzenia.
Z wyjtkiem Simona.
- Skrzywdzi - dokoczy za ni. - Ale tamci wspomnieli rwnie, e jest
nieprzytomna i e Valentine nie jest zadowolony z tego powodu. Zdaje si, e czeka, a ona
si obudzi.
- Na jej miejscu pozostaabym nieprzytomna - wymamrotaa cicho Isabelle.
- Ale to moe sta si w kadej chwili. - Clary podniosa gos. - Sdziam, e Clave
przysigo broni ludzi. Czy ju dawno nie powinni przyby tutaj Nocni owcy? Nie powinni
jej szuka?
- Byoby atwiej, gdyby mieli cho najmniejsze pojcie, gdzie szuka - warkn Alec.
- Ale my mamy - rzek Jace.
- Tak? - Clary spojrzaa na niego zaskoczona. - Gdzie?
- Tutaj. - Jace pochyli si i dotkn palcami jej skroni, tak delikatnie, e na twarz
Clary wypez rumieniec. - Wszystko, co potrzebujemy wiedzie, jest w twojej gowie, pod
tymi adnymi rudymi lokami.
Clary odruchowo dotkna wosw.
- Nie sdz
- Wic co zamierzasz zrobi? - spyta Simon ostrym tonem. - Otworzy jej gow,
spojrzaa na Clary i umiechna si do niej, pokazujc biae zby, ostre jak u wampira.
- Witajcie w szklanym miecie - rozleg si gos, ktry nie nalea do Simona.
Clary zobaczya, e jej przyjaciel znikn, a ona teraz taczya z Jaceem, ubranym w
czarn koszul z tak cienkiej baweny, e przewityway przez ni ciemne Znaki. Na szyi mia
brzowy acuch, a jego oczy i wosy wyglday na bardziej zote ni zwykle. Przyszo jej do
gowy, eby namalowa jego portret lekko zmatowion zot farb, tak jak na rosyjskich
ikonach.
- Gdzie Simon? - zapytaa, kiedy okryli fontanny szampana. Dostrzega Isabelle i
Aleca, oboje w krlewskich bkitach. Trzymali si za rce jak Hansel i Goetel w ciemnym
lesie.
- To miejsce dla ywych - odpar Jace. Jego donie byy zimne. Czua je wyraniej ni
rce Simona.
Zmruya oczy.
- Co masz na myli? Jace nachyli si, muskajc wargami jej ucho. Jego usta wcale nie
byy zimne.
- Obud si, Clary - wyszepta. - Obud si, obud si.
Zerwaa si i usiada na ku, dyszc. Wosy miaa przyklejone do karku, mokrego od
zimnego potu. Nadgarstki byy uwiezione w mocnym ucisku. Prbowaa je wyrwa, ale
wtedy zobaczya, kto je trzyma. - Jace?
- Tak. - Siedzia na brzegu ka rozchestany i zaspany, z zapuchnitymi oczami i
potarganymi wosami.
- Pu mnie.
- Przepraszam. - Uwolni jej rce. - Prbowaa mnie uderzy, kiedy wymwiem
twoje imi.
- Chyba jestem podenerwowana. - Rozejrzaa si po malej sypialni z ciemnymi
meblami. Po sabym wietle wpadajcym przez uchylone okno poznaa, e wanie wita. Jej
plecak stal oparty o cian. - Jak si tutaj znalazam? Nie pamitam...
- Znalazem ci pic na pododze w holu. - Jace mwi z rozbawieniem w gosie. Hodge pomg mi ci zanie do ka. Pomylaem, e bdzie ci wygodniej w pokoju
gocinnym ni w izbie chorych.
- O rany, nic nie pamitam. - Przeczesaa rkami skotunione wosy, odgarniajc je z
oczu. - A tak przy okazji, ktra godzina?
- Koo pitej.
- Rano? - Clary wytrzeszczya oczy. - Lepiej podaj dobry powd, dla ktrego mnie
obudzie.
- A co miaa dobry sen?
Clary nadal syszaa muzyk w uszach, czua cikie klejnoty muskajce jej policzki.
- Nie pamitam. Jace wsta.
- Przyby jeden z Cichych Braci, eby si z tob zobaczy, Hodge przysa mnie,
ebym ci obudzi. Waciwie zaproponowa, e sam to zrobi, ale poniewa jest pita rano,
uznaem, e bdziesz mniej zrzdliwa, jeli zobaczysz po przebudzeniu kogo miego.
- To znaczy ciebie?
- A kog by innego?
- Przecie nie zgodziam si na spotkanie z Cichym Bratem - przypomniaa burkliwie
Clary.
- Chcesz odnale matk czy nie? Clary spiorunowaa go wzrokiem.
- Musisz tylko zobaczy si z bratem Jeremiaszem. To wszystko. Moe nawet go
polubisz. Ma wietne poczucie humoru jak na faceta, ktry nigdy nic nie mwi.
Clary opara gow na rkach.
- Wyjd - warkna. - Musz si ubra. Gdy tylko zamkn za sob, drzwi, wstaa z
ka. Cho dopiero witao, w pokoju ju czuo si wilgotny upa. Clary przymkna okno i
posza do azienki. W ustach miaa smak tektury. Pi minut pniej wsuna stopy w zielone
teniswki, woya obcite dinsy i czarny T - shirt. Ach, gdyby tak moga zamieni swoje
chude, piegowate nogi na smuke i gadkie Isabelle Niestety moga sobie tylko pomarzy.
Zebraa wosy w koski ogon i wysza na korytarz. Jace czeka na ni, pod drzwiami. Przy
jego nogach krci si niespokojnie i pomrukiwa Chuch.
- Co mu jest? - zapytaa Clary.
- Cisi bracia przyprawiaj, go o niepokj.
- Zdaje si, ze nie tylko jego.
Jace umiechn si sabo. Gdy ruszyli ciemnym korytarzem, kot miaukn, ale nie
poszed za nimi. Dobrze chocia, e grube kamienne mury katedry zachoway troch nocnego
chodu. Kiedy dotarli pod drzwi biblioteki, Clary ze zdziwieniem, e wszystkie lampy s,
wyczone. Pokj rozjaniaa jedynie Mleczna powiata, ktra wpadaa przez wysokie okna
osadzone w sklepieniu. Hodge siedzia za ogromnym biurkiem. Mia na sobie garnitur, a jego
wosy wyglday na srebrne w nikym blasku wczesnego poranka. Przez chwil Clary
mylaa, e Jace zrobi jej kawa i e nauczyciel jest sam. Potem zobaczya, e z pmroku
wyania si jaka posta, i uwiadomia sobie, e to, co z pocztku wzia za cie, jest
wysokim mczyzn w cikiej szacie, drugiej do ziemi. Twarz nieznajomego zasania
obszerny kaptur. Samo okrycie byo koloru pergaminu, z biegncymi wzdu rbka i rkaww
misternymi runicznymi wzorami, ktre wyglday jak namalowane zakrzep krwi.
Clary zjeyy si woski na przedramionach i karku, powodujc niemal bolesne
mrowienie.
- To jest brat Jeremiasz z Cichego Miasta - przemwi Hodge.
Gdy mczyzna ruszy w jej stron, szata zafalowaa wok jego chudej postaci. Clary
dopiero po chwili zrozumiaa, co jest dziwnego w jego sposobie poruszania si. Idc, nie robi
najmniejszego haasu. Nie byo sycha adnych krokw, cikie okrycie gowy nie wydawao
nawet lekkiego haasu. Clary przyszo do gowy, ze ma do czynienia z duchem, ale kiedy
zatrzyma si przed ni, poczua dziwn sodk wo kadzida i krwi, zapach ywej istoty.
- A to, Jeremiaszu, jest dziewczyna, o ktrej ci pisaem. - Hodge wsta zza biurka. Clarissa Fray.
Zakapturzona gowa odwrcia si wolno w jej stron. Clary poczua zimno w
koniuszkach palcw.
- Cze - bkna cicho.
Nie usyszaa adnej odpowiedzi.
- Doszedem do wniosku, e miae racj, Jace - rzek Hodge.
- Bo miaem. Jak zwykle.
Nauczyciel zignorowa zaczepk i mwi dalej:
- W nocy wysaem list do Clave, ale wspomnienia Clary nale do niej i tylko ona
moe postanowi, co z nimi zrobi. Jeli chce pomocy Cichych Braci, niech sama o tym
zadecyduje.
Clary milczaa. Dorothea stwierdzia, e w jej umyle jest blokada, za ktr co si
kryje. Oczywicie chciaa wiedzie, co to jest. Ale stojca przed ni mroczna posta bya
taka... milczca. Cisza pyna od niej niczym fala, czarna i gsta jak atrament. Mrozia j do
szpiku koci.
Brat Jeremiasz nadal mia twarz zwrcon w jej stron, ale pod kapturem byo wida
tylko ciemno. To jest crka Jocelyn?
Clary a si cofna i gono zaczerpna tchu. Sowa rozbrzmiay w jej gowie, jakby
sama je pomylaa... Ale przecie tego nie zrobia.
- Tak - odpar Hodge i doda szybko: - Ale jej ojciec by Przyziemnym. To nie ma
znaczenia, rzek Jeremiasz. Krew Clave jest dominujca.
- Wymieni pan imi mojej matki. - Clary na prno usiowaa dostrzec co pod
kapturem. - Zna j pan?
Jace zerkn na niego z ukosa. W jego spojrzeniu byo rozbawienie, ale rwnie pewien
niepokj. Clary te przyjrzaa si pojazdowi, starajc si dojrze, jak wyglda naprawd pod
oson czaru. Zobaczya powz Kopciuszka, ale nie rowy, zoty i niebieski jak wielkanocne
jajko tylko czarny jak aksamit, o ciemno zabarwionych oknach. Koa i skrzane wykoczenia
rwnie byy czarne.
Na metalowej awce wonicy siedzia brat Jeremiasz, trzymajc wodze domi
odzianymi w rkawiczki. Jego twarz pozostawaa ukryta pod kapturem pergaminowej szaty.
Dwa konie zaprzone do powozu, czarne jak smoa, parskay i niecierpliwie grzebay
kopytami.
- Wsiadaj - ponagli Jace.
Clary nadal staa na chodniku z rozdziawionymi ustami, wic chwyci j za rami i
niemal wepchn do rodka. Sam wskoczy tu za ni i nim zdy zamkn drzwi, pojazd
ruszy. Jace opad na siedzenie wycieane byszczcym pluszem, zmierzy i mrokiem i
powiedzia:
- Osobista eskorta do Miasta Koci nie jest powodem do krcenia nosem.
- Wcale nie krciam nosem. Po prostu byam zaskoczona Nie spodziewaam si... to
znaczy, mylaam, e to samochd.
- Wyluzuj i ciesz si jazd nowiutkim powozem - poradzi Jace.
Clary wywrcia oczami i bez sowa zacza wyglda przez okno. Mona by sdzi,
e powz konny nie bdzie mia szans na ulicach Manhattanu, ale, o dziwo, poruszali sic po
rdmieciu atwo i bezszelestnie wrd haaliwych autobusw, takswek i SUV - w
tarasujcych alej. Gdy ta takswka nagle zmienia przed nimi pas zajedajc im drog,
Clary stumia okrzyk i napia minie... ale konie skoczyy w gr. Powz unis si nad
ziemi, cicho poeglowa tu nad przeszkod, koyszc si lekko, i spyn na druga stron.
Gdy dotkn koami jezdni, Clary obejrzaa si i zobaczya, e kierowca spokojnie pali
papierosa i gapi si przed siebie, niczego niewiadomy.
- Zawsze uwaaam, e takswkarze nie zwracaj, uwagi na ruch uliczny, ale to jest
zupenie niedorzeczne - stwierdzia sabym gosem.
- Po prostu teraz potrafisz przejrze czar... - odpar Jace. - Tylko wtedy, kiedy si
skupi - powiedziaa Clary. - Troch boli mnie od tego gowa.
- Zao si, e to z powodu blokady mzgu. Bracia si tym zajm,.
- I co wtedy?
- Wtedy bdziesz widzie wiat taki, jaki jest... nieskoczony - odpar Jace z
ironicznym umiechem.
- Chc wymierzy sprawiedliwo - odpar Jace. - Nie wiedziaem, kto zabi mojego
ojca. Teraz wiem i mam szans zrobi to co do mnie naley i wszystko naprawi.
Clary nie rozumiaa, w jaki sposb zamordowanie czowieka moe cokolwiek
naprawi, ale wyczua, e nie ma sensu dzieli si tym spostrzeeniem.
- Ale przecie wiedziae, kto go zabi - przypomniaa. - Sam mwie, e to tamci
dwaj...
Jace nawet na ni nie spojrza, wic umilka. Jechali teraz przez Astor Place. Piesi
poruszali si jak muchy w smole, wrcz przytoczeni cikim powietrzem. Kilka grup
bezdomnych dzieciakw ebrao pod du rzeb z brzu, trzymajc przed sob kartonowe
tablice z prob o pienidze. Clary zauwaya dziewczyn w jej wieku, z gadko wygolon
gow, opart o brzowoskrego chopca z dredami i twarz ozdobion kilkunastoma
kkami. Kiedy powz toczy si obok nich, chopak odwrci gow, a w jego oczach Clary
dostrzega bysk. Jedno z nich wygldao, jakby byo pozbawione renicy.
- Miaem dziesi lat - odezwa si nagle Jace. Twarz mia bez wyrazu, jak zwykle,
kiedy rozmawiali o jego ojcu. - Mieszkalimy w wiejskiej rezydencji. Ojciec zawsze
twierdzi, e z dala od ludzi jest najbezpieczniej. Usyszaem, jak zbliaj si podjazdem, i
popdziem do niego, eby go o tym uprzedzi. Kaza mi si ukry, wic to zrobiem. Pod
schodami. Potem zobaczyem mczyzn. Byli z nimi inni, ale nie ludzie, tylko Wyklci.
Zapali mojego ojca i podernli mu gardo. Krew dopyna a do moich butw. Nie
poruszyem si.
Mina chwila, zanim Clary zrozumiaa, o czym mwi Jace, i kolejna, zanim
odzyskaa gos.
- Tak mi przykro, Jace.
Jego oczy byszczay w ciemnoci.
- Nie rozumiem, dlaczego Przyziemni zawsze przepraszaj za to, czemu nie s winni.
- Ja nie przepraszam. To wyraz... wspczucia. Przykro mi, e jeste nieszczliwy.
- Nie jestem nieszczliwy. Tylko ludzie pozbawieni celu s, nieszczliwi. Ja mam
cel.
- Masz na myli zabijanie demonw czy zemst za mier ojca?
- Jedno i drugie.
- Czy twj ojciec naprawd by chcia, eby zamordowa tych ludzi? Tylko z zemsty?
- Nocny owca, ktry zabija swojego brata, jest gorszy ej demona i wanie tak trzeba
go potraktowa - owiadczy Jace, jakby recytowa tekst z podrcznika.
- Ale czy wszystkie demony s, ze? - zapytaa Clary. - Bo jeli nie wszystkie wampiry
Sucha trawa chrzcia pod nogami, marmurowe ciany po obu stronach byy gadkie,
z wyrytymi nazwiskami i datami.
Dopiero po chwili Clary zorientowaa si, e to s, nagrobki. Po jej plecach przebieg
zimny dreszcz. A gdzie ciaa? W murach, pogrzebane na stojco, jakby ludzi zamurowano
ywcem?
Z wraenia zapomniaa ledzi drog. Kiedy zderzya si z czym bez wtpienia
ywym, krzykna gono. To by Jace.
- Nie wrzeszcz tak. Obudzisz umarych. Clary spojrzaa na niego, marszczc brwi.
- Dlaczego si zatrzymalimy?
Jace wskaza na brata Jeremiasza, ktry sta przed posgiem troch wyszym od niego,
umieszczonym na omszaej podstawie. By to anio wyrzebiony z marmuru tak gadkiego, e
niemal przezroczystego. Twarz mia gniewn, pikn, i smutn,. W dugich biaych doniach
trzyma kielich o krawdzi wysadzanej marmurkowanymi klejnotami. Na widok rzeby
odyo w pamici Clary jakie niemie wspomnienie. Na postumencie wyryta bya data
1234, a wok niej sowa Nephilim: Facilis Averni
- To ma by Kielich Aniow? - zapytaa Clary. Jace skin gow.
- I motto Nefilim, Nocnych owcw.
- Co ono oznacza?
Zby Jacea zabysy w mroku.
- Nocni owcy, W Czerni Wygldacie Lepiej Ni Wdowy Naszych Wrogw od
1234.
- Jace... To znaczy atwe jest zejcie do piekie, powiedzia Jeremiasz.
- Mile i radosne - skomentowaa Clary, ale mimo upau po jej skrze przebieg
dreszcz.
- To taki may art Braci - doda Jace. - Sama zobaczysz. Tymczasem brat Jeremiasz
wycign lekko wiecc stel z wewntrznej kieszeni szary i przesun jej kocem po
runicznym wzorze wyrytym na postumencie rzeby. Usta kamiennego anioa otworzyy si
nagle w niemym krzyku, a w trawie u stp Cichego Brata pojawia si dziura. Wygldaa jak
wieo wykopany grb.
Clary powoli zbliya si do krawdzi otworu i zajrzaa w gb. Zobaczya granitowe
stopnie o brzegach wygadzonych przez lata uywania. Owietlay je pochodnie, ponce
gorc zieleni i lodowatym bkitem, osadzone w rwnych odstpach. Sam d gin w
ciemnociach.
Jace ruszy po schodach pewnym krokiem, jakby znalaz si w, co prawda niezbyt
Pierwszy kontakt by cichy jak szept, delikatny jak municie spadajcego licia.
Podaj Radzie swoje nazwisko. Clarissa Fray.
Do pierwszego doczyy inne. Kim jeste?
Jestem Clary. Moja matka to Jocelyn Fray. Mieszkam przy 807 Berkeley Place na
Brooklynie. Mam pitnacie lat. Nazwisko mojego ojca to... I nagle, jakby pstrykn
przecznik w jej mzgu, na wewntrznej stronie zacinitych powiek zaczy si przesuwa
obrazy. Matka cignie j za rk, biegnc ciemn ulic midzy stertami brudnego niegu.
Grone, oowiane niebo, rzdy czarnych drzew o nagich gaziach. Pusty prostokt wykopany
w ziemi, prosta trumna opuszczana do dou. Z prochu powstae, w proch si obrcisz.
Jocelyn otulona patchworkowi kodr, ze zami spywajcymi po policzkach, szybko
zamyka szkatuk i chowa j pod poduszk, kiedy Clary wchodzi do pokoju. Na wieczku s
wyryte inicjay: J.C.
Obrazy napyway coraz szybciej, jak w ksieczce z rysunkami, ktre wygldaj,
jakby si poruszay, kiedy przewraca si stronice. Clary kuca na szczycie schodw, patrzy w
d na wski korytarz. Luke z zielonym workiem marynarskim przy nogach, Jocelyn stoi
przed nim i krci gow. Dlaczego teraz, Lucian? Mylaam, ze nie yjesz.... Clary
zamrugaa. Luke wyglda inaczej, prawie jak obcy czowiek, z brod, z dugimi spltanymi
wosami. Potem widok zasoniy jej gazie. Bawia si w parku, wrd czerwonych kwiatw
migay zielone wrki, cienkie jak zapaki. Zachwycona signa po jedn z nich, a wtedy
matka porwaa j na rce z okrzykiem przeraenia. Pniej znowu bya zima i czarna ulica.
Biegy skulone pod parasolem, Jocelyn cigna j midzy wielkimi zaspami niegu. Pord
bieli zamajaczyy granitowe drzwi. Nad nimi widniao wyryte sowo: WSPANIAY.
Przedsionek pachncy elazem i topniejcym niegiem. Palce miaa zdrtwiae z zimna. Kto
uj j pod brod i unis jej twarz.
Zobaczya napis na cianie. W oczy rzuciy si jej dwa wyrazy: MAGNUS BANE.
Nagy bl przeszy jej prawe rami. Krzykna, obrazy znikny, a ona pomkna w
gr i wystrzelia na powierzchni wiadomoci jak po skoku do wody. Policzek miaa
przycinity do czego zimnego. Otworzya oczy i zobaczya srebrne gwiazdy. Zamrugaa
kilka razy, zanim sobie uwiadomia, e ley na marmurowej pododze, z kolanami
podcignitymi do piersi. Kiedy si poruszya, znowu poczua silny bl w rce. Usiada
ostronie. Miaa zdart do krwi skr na lewym okciu; musiaa na niego upa. Rozejrzaa
si zdezorientowana i zobaczya, e Jace na ni patrzy nieporuszony, ale wok jego ust wida
napicie.
Magnus Bane. Te sowa co oznaczay, ale co? Zanim zdya zada to pytanie na
- Bracie Jeremiaszu, bye bardzo milczcy przez cay czas. Z pewnoci, masz jakie
przemylenia, ktrymi chciaby si z nami podzieli? Polecono mi wyprowadzi was z
Cichego Miasta, i to wszystko, odrzek archiwista.
Clary nie bya pewna, czy jej si nie zdawao, ale w jego gosie usyszaa lekko
uraony ton.
- Zawsze moglibymy sami si odprowadzi - podsun z nadziej, Jace. - Sdz, e
pamitam drog...
Cuda Cichego Miasta nie s dla oczu niewtajemniczonych, rzek Jeremiasz i odwrci
si do nich plecami, bezszelestnie zamiatajc szat,.
Tdy.
Kiedy wyszli na powierzchni, Clary gboko zaczerpna gstego powietrza,
rozkoszujc si odorem miejskiego smogu, brudu i ludzkoci. Jace rozejrza si w zamyleniu.
- Bdzie pada - stwierdzi.
Clary spojrzaa na szare niebo. Mia racj.
- Wracamy do Instytutu powozem?
Jace przenis wzrok z nieruchomego jak posg brata Jeremiasza na pojazd majaczcy
jak czarny cie pod ukiem prowadzcym na ulic. Potem umiechn si szeroko.
- Nie ma mowy. Nienawidz karet. Wemy takswk.
11
MAGNUS BANE
Jace pochyli si i zabbni w szyb oddzielajc ich od kierowcy.
- W lewo! Skrcaj w lewo! Mwiem, eby jecha Broadwayem, zakuy bie!
Takswkarz tak gwatownie szarpn kierownic, ze Clary wpada na Jacea i krzykna
zaskoczona.
- A dlaczego mamy jecha Broadwayem? - spytaa.
- Umieram z godu - owiadczy Jace. - A w domu nie ma nic oprcz resztek
chiszczyzny. - Wyj telefon z kieszeni i zacz wybiera numer. - Alec! Pobudka! - Przez
chwil sucha zirytowanego mamrotania rozmwcy. - Spotkajmy si w Taki na niadaniu.
Tak, syszae. Na niadaniu. Co? To tylko kilka przecznic. Zbieraj si.
Rozczy si i schowa komrk do jednej z licznych kieszeni, akurat kiedy
zatrzymali si przy krawniku. Da kierowcy zwitek banknotw i wypchn Clary z
takswki. Stanwszy na chodniku, przecign si jak kot i szeroko rozoy rce.
- Witaj w najlepszej restauracji w Nowym Jorku.
Trudno byo w to uwierzy, patrzc na niski ceglany budynek, zapadnity porodku
jak nieudany suflet. Sfatygowany neon z nazw restauracji wisia krzywo i migota. Fasada
nie miaa okien. Przed wskimi drzwiami stali dwaj mczyni w dugich paszczach i
nasunitych na czoo filcowych kapeluszach.
- Wyglda mi to na wiezienie - stwierdzia Clary.
- W wiezieniu nie mona zamwi spaghetti fra diavolo, i to takiego, e palce liza.
Przynajmniej tak sdz.
- Nie chc spaghetti. Chc wiedzie, co to jest Magnus Bane.
- Nie co, tylko kto. To nazwisko.
- Znasz go?
- To czarownik - wyjani Jace. - Jedyny czarownik, ktry potrafiby zaoy na twj
umys tak blokad. No, moe jeszcze ktry z Cichych Braci, ale najwyraniej nie zrobi
tego aden i nich.
- Znasz go czy o nim syszae? - zapytaa Clary, ktr szybko zmczy rzeczowy ton
Jacea.
- Nazwisko wydaje si znajome...
- Hej! - To by Alec. Wyglda, jakby dopiero zwlk si z ka i wcign dinsy na
Clary usiada pod sam cian, tak e czua zimne cegy przycinite do ramienia.
Simon zaj miejsce obok Isabelle i posa przyjacice lekko zakopotany umiech. Clary go
nie odwzajemnia.
- Musisz go koniecznie sprbowa.
Clary nie bya pewna, czy Isabelle mwi do niej, czy do Simona, wic nie
odpowiedziaa. W twarz askotay j wosy Isabelle o zapachu wanilii. Clary zebrao si na
kichanie.
Nienawidzia waniliowych perfum. Nigdy nie rozumiaa, dlaczego niektre
dziewczyny chc pachnie jak deser.
- Jak poszo w Miecie Koci? - zapytaa Isabelle, otwierajc menu. - Dowiedzielicie
si, co siedzi w gowie Clary?
- Mamy nazwisko - zacz Jace. - Magnus...
- Zamknij si - sykn Alec i uderzy go kart da po ramieniu.
- Jezu! - Jace z uraon min pomasowa rami. - W czym problem?
- Wiesz, e tu a si roi od Podziemnych, wic postaraj si zachowa szczegy
naszego ledztwa w sekrecie.
- ledztwa? - Isabelle si rozemiaa. - Zostalimy detektywami? Moe powinnimy
wszyscy wybra sobie pseudonimy.
- Dobry pomys - uzna Jace. - Ja bd baronem Hotschaft von Hugenstein. Alec
wyplu wod z powrotem do szklanki. W tym momencie zjawia si kelnerka, eby przyj
zamwienie. Z bliska okazaa si adn blondynk o niepokojcych oczach: jednolicie
niebieskich, bez biaek i renic.
- Ju wybralicie?
Jace umiechn si szeroko.
- To co zwykle.
Kelnerka odwzajemnia umiech, pokazujc ostre, mae zby.
- Ja te - powiedzia Alec, ale na niego dziewczyna nawet nie spojrzaa. Isabelle
zamwia koktajl owocowy, Simon kaw, a Clary, po chwili wahania, zdecydowaa si na
du, kaw i naleniki kokosowe. Kelnerka mrugna do niej niebieskim okiem i pobiega do
kuchni.
- Ona te jest ifrytem? zapytaa Clary, odprowadzajc j, wzrokiem.
- Kaelie? - upewni si Jace. - Nie. Chyba pelfem.
- Ma oczy nimfy - zauwaya Isabelle.
- Naprawd nie wiecie, kim ona jest? - zdziwi si Simon. Jace pokrci gow,.
- Szanuje jej prywatno. - Trci okciem Aleca. - hej wypu mnie na chwil.
Przyjaciel odsun si z ponur, min,. Jace podszed do Kaelie, ktra staa oparta o
bar i przez drzwi rozmawiaa z kucharzem. Clary widziaa tylko jego gow w wysokim
biaym czepku. Przez otwory wycite z bokw wystaway dugie, kosmate uszy.
Kiedy Jace obj Kaelie, przytulia sic do niego i umiechna. Ciekawe, co mia na
myli, mwic o poszanowaniu jej prywatnoci.
Isabelle wywrcia oczami.
- Naprawd nie powinien spoufala si z kelnerkami. Alec spojrza na siostr.
- Chyba nie mylisz, e on tak na serio? To znaczy, e j lubi. Isabelle wzruszya
ramionami.
- To Podziemna - powiedziaa krtko, jakby ten fakt wszystko wyjania.
- Nie rozumiem - odezwaa si Clary. Dziewczyna spojrzaa na ni bez
zainteresowania.
- Czego nie rozumiesz?
- Tej caej historii z Podziemnymi. Nie polujecie na nich, bo nie s demonami, ale nie
s rwnie ludmi. Wampiry zabijaj, pij krew...
- Tylko ze wampiry wysysaj krew z ywych ludzi - wtrci Alec. - A te moemy
zabija.
- A czym s wilkoaki? Przeronitymi szczeniakami?
- One zabijaj demony - wyjania Isabelle. - Wiec jeli nie sprawiaj nam kopotw,
my te zostawiamy je w spokoju.
To tak, jak pozwala y pajkom, bo zjadaj komary, pomylaa Clary.
- Wic Podziemni s dostatecznie dobrzy, eby y, dostatecznie dobrzy, eby
przygotowywa wam jedzenie, dostatecznie dobrzy, eby z nimi flirtowa... ale tak naprawd
niewystarczajco dobrzy? To znaczy, nie tak dobrzy jak ludzie.
Isabelle i Alec spojrzeli na ni z takimi minami, jakby mwia w urdu.
- S inni ni ludzie - podsumowa Alec.
- Lepsi od Przyziemnych? - zapyta Simon.
- Nie - odpara Isabelle zdecydowanym tonem. - Mona zmieni Przyziemnego w
Nocnego owc. My te od nich pochodzimy. Ale nie da si przyj Podziemnego do Clave.
Nie wytrzymuj, mocy runw.
- Wic s, sabi? - spytaa Clary.
- Tego bym nie powiedzia. - Jace wsun si z powrotem na swoje miejsce obok
Aleca. Wosy mia zmierzwione, na jego policzku zosta lad szminki. - Przynajmniej, jeli
powiedzie, e widziaa prawdziwe miasto, dopki nie zobaczysz szklanych wie Alicante.
Jest pikniejsze, ni potrafisz sobie wyobrazi. - Jego gosie pobrzmieway tsknota i bl.
Clary nagle przypomniaa sobie swj niedawny sen.
- Czy w Szklanym Miecie odbyway si kiedy... tace? Hodge zamruga, jakby
obudzi si ze snu.
- Co tydzie. Ja nigdy tam nie chodziem, ale twoja matka tak. I Valentine.
- Zamia si cicho. - Byem raczej typem naukowca. Cae dnie spdzaem w
bibliotece w Alicante. Ksiki, ktre tu widzisz, to tylko niewielka cz skarbw, jakie si w
niej znajduj,. Mylaem, e wstpi do Bractwa, ale po tym, co zrobiem, oczywicie mnie
nie chcieli.
- Przykro mi - bkna Clary. Jej umys nadal wypeniay obrazy ze snu. Czy tam,
gdzie taczyli, staa fontanna z syren,? Czy Valentine by ubrany na biao, tak e moja matka
nawet przez koszul widziaa Znaki na jego skrze?
- Mog je zatrzyma? - spytaa, wskazujc na zdjcie. Po twarzy Hodgea przemkn
cie wahania.
- Wolabym, eby nie pokazywaa go Jaceowi - powiedzia. - I bez fotografii
zmarego ojca ma wystarczajco duo problemw.
- Oczywicie. - Clary przycisna zdjcie do piersi. - Dzikuj.
- Nie ma za co. - Hodge spojrza na ni pytajco. - Przysza do biblioteki, eby si ze
mn zobaczy czy w jakim innym celu?
- Zastanawiaam si, czy nie mia pan wiadomoci od Clave. O Kielichu. I... mojej
mamie.
- Dostaem dzi rano krtk odpowied.
- Przysyaj ludzi? Nocnych owcw? - Clary syszaa niecierpliwo we wasnym
gosie.
- Tak.
- Wic dlaczego jeszcze ich tu nie ma?
- Istnieje obawa, e Instytut jest obserwowany przez Valentinea. Im mniej on wie tym
lepiej. - Na widok jej aosnej miny Hodge westchn. - Przykro mi, e nie mog powiedzie
nic wicej, Clarisso. Nie ciesz si zaufaniem Clave, nawet teraz. Niewiele mi mwi.
Szkoda, e nie mog ci pomc. Bl w jego gosie powstrzyma j przed naciskaniem o wicej
informacji.
- Moe pan - powiedziaa. - Mam kopoty z zasypianiem. Wci za duo myl.
Gdyby pan...
- Ach, ten niespokojny umys. - Jego gos by peen wspczucia. - Mog co ci da.
Zaczekaj tutaj.
***
Mikstura, ktr, przynis jej Hodge, pachniaa przyjemnie jaowcem i limi. Clary
wchaa j, idc korytarzem. Niestety, buteleczka nadal bya otwarta, kiedy Clary wesza do
sypialni i zobaczya Jacea rozcignitego na ku i przegldajcego jej szkicownik. Z
okrzykiem zdumienia wypucia fiolk z rki. Jasnozielona zawarto rozlaa si po
drewnianej pododze.
- O, rany - mrukn Jace, siadajc. - Mam nadziej, e to nie byo nic wanego.
- Tylko wywar nasenny - odpara gniewnie Clary, dotykajc buteleczki czubkiem
teniswki. - A teraz ju go nie ma.
- Gdyby by tutaj Simon, ululaby ci do snu.
Clary nie bya w nastroju eby broni przyjaciela. Opada na ko i wzia do reki
szkicownik.
- Zwykle nie pozwalam ludziom go oglda.
- Dlaczego? - Jace by rozchestany, jakby przed chwil spa. - Jeste cakiem niez
artystk. Momentami doskona.
- Moe dlatego, e to jest jak... pamitnik. Z t rnic, e nie wyraam myli
sowami, tylko obrazami, wic s tu same rysunki. Ale nadal to prywatna wasno.
Jace zrobi uraon min.
- Dziennik bez adnego rysunku mojej podobizny? A gdzie gorce fantazje? Okadki
romansw? Gdzie...
- wszystkie dziewczyny, ktre poznajesz, zakochuj si w tobie? - zapytaa cicho
Clary.
Pytanie spucio z niego powietrze jak szpilka przekuwaj balon.
- To nie jest mio - odpar Jace po chwili. - Przynajmniej...
- Sprbuj nie by czarujcy przez cay czas - poradzia mu Clary. - To moe przynie
wszystkim ulg.
Jace spojrza na swoje rce. Cho mode i niepomarszczone, byy, podobnie jak donie
Hodgea, usiane drobnymi biaymi bliznami.
- Opowiedzie ci bajk na dobranoc? Clary zmierzya go wzrokiem.
- Mwisz powanie?
- Zawsze jestem powany.
Przyszo jej do gowy, e by moe z powodu wyczerpania oboje zachowuj si troch
nienormalnie. Ale Jace nie wyglda na zmczonego. Raczej na smutnego. Clary odoya
szkicownik na szark nocn, i wycigna si na boku, kadc gow na poduszk.
- Dobrze.
- Zamknij oczy.
Posuchaa go bez protestu. Blask lampki nocnej zataczy na jej powiekach jak mae
gwiezdne rozbyski.
- By sobie kiedy chopiec ... - zacz Jace. Clary natychmiast mu przerwaa:
- Nocny owca?
- Oczywicie. - W jego gosie pojawi si ton rozbawienia, ale zaraz znikn. - Kiedy
chopiec mia sze lat, ojciec da mu sokoa do polowa. Sokoy to drapieniki, zabijaj
inne ptaki, powiedzia. Nocni owcy nieba. Sok nie lubi chopca, chopiec nie lubi
sokoa. Jego ostry dzib przyprawia go o niepokj, a jasne oczy wci go obserwoway. Gdy
tylko chopiec si do zblia, ptak atakowa go dziobem i pazurami. Przez wiele tygodni jego
nadgarstki i rce wci krwawiy. Nie wiedzia, e ojciec wybra sokoa, ktry przez ponad
rok y na wolnoci, i dlatego oswojenie go byo prawie niemoliwe. Ale chopiec prbowa,
bo ojciec kaza mu wytrenowa sokoa, a on chcia zadowoli ojca. Przebywa z sokoem cay
czas, nie dawa mu spa, wci do niego mwic albo nawet grajc muzyk, bo zmczonego
ptaka atwiej oswoi. Nauczy si uywa sprztu: rkawicy, pt, kaptura, rzemienia, ktrym
przywizywa sobie sokoa do nadgarstka. Powinien trzyma go w ciemnoci, ale nie potrafi
si do tego zmusi. Zamiast tego siada tam, gdzie ptak mg go widzie, dotyka go i gaska
po skrzydach, eby zdoby jego zaufanie. Karmi go z reki, ale z pocztku ptak nie chcia
je. Pniej jad tak apczywie, e kaleczy mu dziobem donie. Ale chopiec by
zadowolony, bo zrobili postpy. Chodzio mu o to, eby ptak dobrze go pozna, nawet jeli
rani go do krwi. Chopiec zacz dostrzega, e sok jest pikny, e jego smuke skrzyda s
stworzone do szybkiego lotu, e jest silny i szybki, dziki i agodny. Kiedy nurkowa ku ziemi,
porusza si jak wiato. Gdy nauczy si kry i wraca na jego nadgarstek, chopiec omal
nie krzycza z radoci. Czasami ptak wskakiwa mu na rami i wsadza dzib w jego wosy.
Chopiec wiedzia, ze nie jest tylko oswojony, ale i doskonale wytrenowany, poszed do ojca i
pokaza mu, czego dokona. Spodziewa si pochway, ale ojciec wzi ptaka, teraz
oswojonego i ufnego, i skrci mu kark.
Mwiem ci, e masz uczyni go posusznym, powiedzia i rzuci bezwadne ciao
na ziemi. A ty nauczye go kocha. Sokoy nie maj by kochanymi, domowymi pupilami.
S dzikie, gwatowne i okrutne. Ten ptak nie zosta wytresowany, tylko zamany. Pniej,
kiedy chopiec zosta sam, paka nad przyjacielem, a w kocu ojciec przysa sug po
martwego ptaka i kaza go pogrzeba. Chopiec juz nigdy wicej nie paka i nigdy nie
zapomnia tego, czego si nauczy: e kocha to niszczy i e by kochanym to znaczy zosta
zniszczonym.
Clary, ktra leaa nieruchomo i prawie nie oddychaa, przekrcia si na plecy i
otworzya oczy.
- To okropna historia - powiedziaa z oburzeniem. Jace podcign kolana pod brod.
- Naprawd? - spyta w zadumie.
- To historia o drczeniu dziecka. Ojciec chopca to potwr. Powinnam si domyli,
e wanie co takiego Nocni owcy uwaaj, za bajk do poduszki. Wszystko, co powoduje
nocne koszmary...
- Czasami Znaki przyprawiaj, o nocne koszmary - powiedzia Jace. - Jeli si je zrobi
w zbyt modym wieku. - Spojrza na ni, w zamyleniu. Blask pnego popoudnia sczy si
przez zasony, zmieniajc jego twarz w studium kontrastw.
Chiaroscuro, pomylaa Clary, wiatocie.
- To dobra historia, jeli si nad tym zastanowi. Ojciec po prostu stara si uczyni
chopca silniejszym. Nieugitym - doda Jace.
- Ale musisz nauczy si troch nagina - stwierdzia Clary i ziewna. Mimo e
historia j, poruszya, melodia gosu Jacea sprawia, e ogarna j, senno.
- Bo inaczej si zamiesz.
- Nie, jeli jeste dostatecznie silna - odpar z przekonaniem Jace. Wycign rk i
musn wierzchem doni jej policzek. Clary poczua, e jej oczy same si zamykaj,. Miaa
wraenie, e jej koci zrobiy si mikkie, a ona sama zaraz si rozpynie i zniknie. Zapadajc
w sen, usyszaa w gowie echo sw: Dawa mi wszystko, co chciaem. Konie, bro, ksiki
nawet sokoa do polowa.
Prbowaa co powiedzie, ale sen chwycij w sida i pocign w otcha.
***
Obudzi j natarczywy gos.
- Wstawaj!
Clary powoli rozwara sklejone powieki. Poczua askotanie na twarzy. Czyje wosy.
Usiada gwatownie i uderzya w co twardego.
- Au! Uderzya mnie!
To bya Isabelle. Zapali lamp stojc przy ku i z uraz popatrzya na Clary,
masujc czoo. Jej sylwetka wygldaa jakby lnia. Isabelle miaa na sobie dug srebrn
spdnic i cekinowy top, jej paznokcie byy pomalowane byszczcym lakierem, pasma
srebrnych koralikw wplecione we wosy. Wygldaa jak bogini ksiyca. Clary natychmiast
j znienawidzia.
- Nikt ci nie kaza tak si nade mn, pochyla. Wystraszya mnie miertelnie.
- Clary te rozmasowaa obolae miejsce tu nad brwi,. - Czego chcesz? Isabelle
pokazaa na ciemne nocne niebo.
- Dochodzi Pnoc. Musimy i na przyjcie, a ty jeszcze nie jeste gotowa.
- Zamierzaam ubra si w te rzeczy. - Clary wskazaa na dinsy i T - shirt. - Czy to
jaki problem?
- Czy to jest problem? - Isabelle wyglda jak miaa zemdle. - Oczywicie, e to jest
problem! aden Podziemny nie woyby takich ciuchw. Poza tym idziemy na przyjcie.
Bdziesz si wyrnia z tumu w takim... swobodnym stroju. - Najwyraniej chciaa uy
duo gorszego okrelenia.
- Nie wiedziaam, e mamy si wystroi - powiedziaa kwano Clary. - Nie wziam za
sob adnych wyjciowych ubra.
- Bdziesz musiaa poyczy moje.
- O, nie - Clary pomylaa o za duej koszulce i spodniach, ktre musiaa kilka razy
podwin. - To znaczy, nie mog, naprawd.
Umiech Isabelle by rwnie lnicy jak jej paznokcie.
- nalegam.
***
- Naprawd wolaabym woy swoje rzeczy - stwierdzia Clary, wiercc si, kiedy
Isabelle ustawia j przed duym lustrem w swojej sypialni.
- Nie moesz. Wygldasz w nich na osiem lat, a co gorsza zupenie jak Przyziemna.
Clary buntowniczo zacisna szczk.
- Nic z twoich ciuchw nie bdzie na mnie pasowa.
- Zobaczymy.
Clary obserwowaa w lustrze Isabelle buszujc w garderobie. Jej pokj wyglda tak,
jakby w rodku eksplodowaa kula dyskotekowa. Na czarnych cianach byy namalowane
odblaskowe zote krgi. Wszdzie walay si ubrania: na pododze, na rozbebeszonym ku,
na porczach krzese. Wyleway si z duej szafy stojcej pod jedna ze cian. Toaletka z
lustrem obwiedzionym rowym futerkiem bya zamiecona cekinami, byszczykami,
soiczkami z rem i pudrem.
- adny pokj - powiedziaa Clary, mylc z tsknot o swoich pomaraczowych
cianach.
- Otwrz oczy.
Clary spenia polecenie.
- Mog ci o co zapyta?
- Jasne. - Isabelle z wpraw operowaa kredk.
- Alec jest gejem?
Isabelle drgna, kredka zsuna si po czole Clary, rysujc dug, czarn, kresk od
kcika oka do linii wosw.
- Cholera!
- Nic si nie stao...
- Owszem. - Isabelle mwia tak, jakby bya bliska paczu. Zacza grzeba wrd
kosmetykw walajcych si po blacie toaletki. W kocu znalaza wacik i podaa go Clary. Masz, wytrzyj si. - Usiada na brzegu ka, pobrzkujc bransoletkami na kostkach, i
spojrzaa na ni, przez zason wosw. - Jak si domylia?
- Absolutnie nie moesz nikomu powiedzie.
- Nawet Jaceowi?
- Zwaszcza Jaceowi!
- Dobrze - powiedziaa oschym gosem Clary. - Nie zdawaam sobie sprawy, e to
taka straszna rzecz.
- Byaby straszna dla moich rodzicw. Wydziedziczyliby go i wyrzucili z Clave...
- Nie mona by gejem i Nocnym owc,?
- Nie ma adnej obowizujcej reguy. Ale ludzie tego nie lubi,. No, moe ci w
naszym wieku w troch mniejszym stopniu... Chyba - dodaa niepewnie, a Clary uwiadomia
sobie, jak niewielu rwienikw tak naprawd zna Isabelle.
- Inaczej jest ze starszym pokoleniem. Normalnie si o tym nie mwi.
- Aha - bkna Clary, aujc, e w ogle poruszya ten temat.
- Kocham mojego brata - powiedziaa cicho Isabelle. - Zrobiabym dla niego
wszystko. Ale w tej kwestii nic nie mog zrobi...
- Dobrze, e przynajmniej ma ciebie - niezrcznie pocieszya j, Clary i pomylaa o
tym, e Jace uwaa mio za niszczycielsk, si. - Naprawd mylisz, e Jaceowi by si to
nie spodobao?
- Nie wiem. - Isabelle najwyraniej miaa do tej rozmowy. - Ale to nie moja decyzja.
- Chyba nie - przyznaa Clary.
Nachylia si do lustra, eby wacikiem zebra nadmiar tuszu i omal nie upucia go ze
zdziwienia. Co Isabelle z ni, zrobia? Jej koci policzkowe byy wyranie zarysowane, oczy
domowych.
Jace natomiast wyglda jak chopak, ktry przychodzi do czyjego domu, eby go
spali dla zabawy.
- Podoba mi si twoja sukienka - powiedzia, odsuwajc si od ciany. Jego spojrzenie
przesuno si po niej leniwie. - Ale wymaga czego ekstra.
- Nagle stae si ekspertem od mody? - odparowaa Clary, ale jej gos zabrzmia
niepewnie. Jace sta tak blisko niej, e czua jego ciepo i saby zapach spalenizny po wieo
zrobionych Znakach.
Wyj co z kieszeni kurtki i jej poda. By to dugi, cienki sztylet w skrzanej
pochwie, o rkojeci wysadzanej pojedynczym czerwonym kamieniem w ksztacie ry.
Clary potrzsna gow.
- Nawet nie wiedziaabym, jak tego uy...
Jace wcisn jej sztylet do rki i zamkn wok niego jej palce.
- Nauczysz si. Masz to we krwi. Clary powoli opucia rk.
- Dobrze.
- Mogabym da ci futera zapinany na udzie - zaproponowaa Isabelle. - Mam ich
mnstwo.
- Oczywicie, e nie - odezwa si Simon. Clary posaa mu zirytowane spojrzenie.
- Dziki, ale to nie w moim stylu. - Wsuna n do zewntrznej kieszeni plecaka. Gdy
zapia zamek i podniosa wzrok zobaczya, e Jace patrzy na ni spod przymruonych
powiek.
- I jeszcze ostatnia rzecz - powiedzia.
Wycign spink z jej wosw, tak e opady ciep, cik fal na jej szyje. Uczucie
askotania na nagiej skrze byo nowe, ale dziwnie przyjemne. - Tak jest duo lepiej stwierdzi, a Clary pomylaa, e jego gos rwnie brzmi troch niepewnie.
12
PRZYJCIE
Kierujc si wskazwkami umieszczonymi na zaproszeniu, dotarli do przemysowej
okolicy Brooklynu, gdzie wzdu ulic stay fabryki i magazyny. Niektre, jak zauwaya
Clary, przerobiono na lofty i galerie, ale mimo to ponure, przysadziste budynki z zaledwie
kilkoma zakratowanymi oknami wyglday zowrogo i niegocinnie.
Od metra szli na piechot. Prowadzia ich Isabelle za pomoc Sensora, ktry
najwyraniej mia wbudowane co w rodzaju systemu nawigacyjnego. Simon, ktry uwielbia
gadety, by nim zafascynowany. Clary celowo wloka si za nimi, kiedy przecinali
zapuszczony park o niestrzyonej trawie, pokej od letniego upau. Po prawej stronie na tle
nocnego, bezgwiezdnego nieba rysoway si czarne iglice kocioa.
- Pospiesz si - sykn jej do ucha poirytowany Jace, ktry specjalnie zwolni, eby i
obok niej. - Nie chc wci oglda si za siebie i sprawdza, czy nic ci si nie stao.
- Wic si nie ogldaj.
- Ostatnim razem, kiedy zostawiem ci sam, napad ci demon - przypomnia Jace.
- Z pewnoci nie chciaabym zepsu tak miego nocnego spaceru swoj nag
mierci.
- Jest cienka granica midzy sarkazmem a otwart wrogoci, a ty zdaje si, j
przekroczya kroczya - stwierdzi Jace. - O co chodzi? Clary przygryza warg.
- Dzi rano grzebali mi w mzgu dziwni, odpychajcy faceci. Teraz id na spotkanie z
dziwnym, odpychajcym gociem, ktry pierwszy grzeba w moim mzgu. A jeli nie
spodoba mi si to, co znajdzie?
- Dlaczego sadzisz, e ci si nie spodoba? Clary odgarna wosy ze spoconej skory.
- Nienawidz, kiedy odpowiadasz pytaniem na pytanie.
- Wcale nie. Uwaasz, e to czarujce. Tak czy inaczej, nie wolaaby zna prawdy?
- Nie. To znaczy, moe. Nie wiem. - Westchna. - A ty?
- To jest ta ulica! - zawoaa Isabelle, ktra wyprzedzia ich o wier kwartau. Szli
wsk alej ze starymi magazynami po obu stronach. Wiele szczegw wskazywao na to, e
teraz urzdzono w nich zwyke mieszkania - skrzynki na kwiaty w oknach, firanki
powiewajce na wilgotnym nocnym wietrze, plastikowe mietniki na podjazdach. Clary
rozgldaa si w skupieniu, ale nie potrafia stwierdzi, czy wanie t ulice widziaa podczas
seansu w Miecie Koci. W jej wizji bya prawie zasypana niegiem.
Ruszmy si wreszcie.
Jace spojrza na Clary.
- To ten budynek? - zapyta, wskazujc na czerwony ceglany magazyn. Clary
odetchna gboko.
- Chyba tak - powiedziaa niepewnie. - Wszystkie wyglda, j tak samo. - Jest tylko
jeden sposb, eby si dowiedzie - owiadczya Isabelle i zdecydowanym krokiem zacza
wchodzi po schodach.
Reszta podya za ni i stoczya si w ciasnym, cuchncym przedsionku. Goa
arwka wiszca na sznurku owietlaa due drzwi obite metalem i domofon z rzdem
dzwonkw od mieszka. Tylko na jednym widniao nazwisko: Bane.
Isabelle wcisna guzik. Nie doczekawszy si adnej reakcji, nacisna go znowu. Ju
miaa sprbowa trzeci raz, kiedy Alec j za nadgarstek.
- Nie bd niegrzeczna.
Siostra spiorunowaa go wzrokiem. - Alec...
W tym momencie drzwi si otworzyy i w progu stan szczupy mczyzna. Zmierzy
ich zaciekawionym wzrokiem. Isabelle pierwsza odzyskaa rezon i posaa mu promienny
umiech.
- Magnus? Magnus Bane?
- To ja.
Mczyzna stojcy w drzwiach by wysoki i chudy jak tyczka, mia gste czarne wosy
skrcone w szpikulce tworzce koron wok gowy. Ksztat przymruonych oczu i zoty
odcie opalonej skry wiadczyy o sporej domieszce azjatyckiej krwi Ubrany w dinsy i
czarn, koszul ozdobion, dziesitkami metalowych klamerek, mia usta pomalowane na
granatowo, a oczy obwiedzione grafitowym brokatem, tak e wyglda jak w masce szopa
pracza. Przeczesa najeone wosy upiercienion, rk, i w zadumie przyjrza si
przybyszom.
- Dzieci Nefilim - rzek w kocu. - No, no. Nie pamitam, ebym was zaprasza.
Isabelle wyja niebiesk, kartk i pomachaa ni, jak bia.
- Mam zaproszenie, a to s, moi przyjaciele. - Krlewskim gestem wskazaa reszt
grupy.
Magnus wyj jej papier z rki i spojrza na niego, krzywic usta.
- Musiaem by pijany - stwierdzi z niesmakiem i szerzej otworzy drzwi. Wchodcie. Tylko nie prbujcie mordowa moich goci.
Jace zmierzy go wzrokiem.
si umiecha.
- To tylko bajki opowiadane przez stare wiedmy - rzuci lekcewaco Bane. Jego
kocie oczy byszczay. - I wanie z powodu chcielicie zepsu mi przyjcie? eby zniszczy
par motorw?
- Nie. - Jace przybra rzeczowy ton. - Musimy z tob porozmawia. Najlepiej gdzie
na osobnoci.
Magnus unis brew.
Cholera, pomylaa Clary, kolejny.
- Mam kopoty z Clave?
- Nie - uspokoi go Jace.
- Prawdopodobnie nie - dorzuci Alec. - Au! - Spiorunowa wzrokiem przyjaciela,
ktry kopn go w kostk.
- Nie - powtrzy Jace - Moemy rozmawia pod pieczci Przymierza. Jeli nam
pomoesz, wszystko, co powiesz, stanie si poufne.
- A jeli nie pomog? Jace szeroko rozoy rce. Runy wytatuowane na jego doniach
byy czarne i wyrane.
- Moe nic. A moe wizyta z Cichego Miasta.
- Niezy wybr mi oferujesz, may Nocny owco. - Gos czarownika by sodki jak
mid wylany na kawaki lodu.
- To nie jest aden wybr - przyzna Jace.
- Wanie to miaem na myli.
***
W sypialni Magnusa panowaa orgia kolorw: kanarkowo - ta pociel i kapa na
materacu rozoonym na pododze, jaskrawo niebieska toaletka zastawiona wiksz liczb
soiczkw z cieniami i podkadami ni u Isabelle. Tczowe aksamitne zasony na oknach
sigajcych od podogi do sufitu, dywan z poskrcanej weny.
- adne mieszkanie - pochwali Jace, odsuwajc cik zason. - Chyba si opaca
by Wysokim Czarownikiem Brooklynu?
- Opaca - przyzna Magnus. - Ale kiepsko z pakietem socjalnym. Nie obejmuje opieki
dentystycznej. - Zamkn za sob drzwi i opar si o nie, krzyujc rce na piersi. T - shirt
podjecha w gr, odsaniajc pasek paskiego, zotego brzucha bez ppka. - No, wic, co tam
knujecie w swoich maych podstpnych ebkach?
- Waciwie to nie oni, tylko ja chciaam z panem porozmawia - odezwaa si Clary,
uprzedzajc Jacea.
13
WSPOMNIENIE BIELI
- Moja matka mi to zrobia? - Zaskoczenie i oburzenie nie zabrzmiay przekonujco
nawet w jej wasnych uszach. Rozejrzawszy si, dostrzega wspczucie w oczach Jacea. I
Aleca. Nawet on si domyli i byo mu jej al. - Dlaczego?
- Nie wiem. - Magnus rozoy dugie biae rce. - Moja praca nie polega na
zadawaniu pyta. Robi to, za co mi pac.
- W ramach Przymierza - doda Jace gosem mikkim jak kocie futro. Bane skoni
gow.
- Oczywicie.
- Wiec dla Przymierza gwat na umyle jest w porzdku? - zapytaa z gorycz Clary.
Kiedy nikt nie odpowiedzia, opada na ko Magnusa. - To si stao tylko raz? Miaam
zapomnie co szczeglnego? Co to byo?
Magnus podszed do okna nerwowym krokiem.
- Chyba nie rozumiesz. Kiedy pierwszy raz ci zobaczyem, miaa jakie dwa latka.
Wygldaem przez okno - gdy stukn palcem w szyb, posypa si z niej kurz i patki farby - i
zobaczyem jak biegnie ulic, trzymajc co zawinitego w koc.
Zdziwiem si, kiedy stana pod moimi drzwiami. Wygldaa tak zwyczajnie, tak
modo. - Blask ksiyca obrysowa jego jastrzbi profil srebrem. - Odwina koc. W rodku
bya ty. Postawia ci na pododze, a ty zacza biega, bra do rczek rne rzeczy, szarpa
mojego kota za ogon, a kiedy ci podrapa, rozwrzeszczaa si jak upir, wic zapytaem
twoj matk, czy nie jeste pkrwi banshee. Nie rozemiaa si. - Magnus umilk. Wszyscy
suchali go z uwag, nawet Alec. - Powiedziaa, e jest Nocnym owc,. Nie byo sensu
kama w tej sprawie. Widziaem Znaki Przymierza, cho zblaky z czasem i wyglday jak
srebrne blizny na jej skrze. - Potar brokatowy makija wok oczu. - Miaa nadziej, e
urodzia si ze lepym Wewntrznym Okiem. Niektrych Nocnych owcw trzeba uczy
dostrzegania wiata Cieni. Ale tamtego popoudnia przyapaa ci, jak drania si ze
skrzatem, ktry utkn w ywopocie. I wtedy zrozumiaa, e widzisz. Dlatego przysza do
mnie, eby zapyta, czy mona pozbawi ci Wzroku. - Clary gwatownie wcigna
powietrze, ale Bane spokojnie mwi dalej. - Wytumaczyem jej, e okaleczenie tej czci
twojego mzgu moe ci zaszkodzi, a nawet doprowadzi do szalestwa. Nie pakaa. Nie
naleaa do kobiet, ktre szlochaj na zawoanie. Spytaa mnie, czy jest inny sposb, a ja
odpowiedziaem, e mgbym sprawi, eby zapominaa istoty ze wiata Cieni w tej samej
chwili, w ktrej je zobaczysz. Zastrzegem jedynie, e musi do mnie przychodzi co dwa lata,
kiedy czar zacznie sabn.
- I przychodzia? - spytaa cicho Clary. Magnus skin gow.
- Widywaem ci co dwa lata od tamtego pierwszego razu. Obserwowaem, jak
roniesz. Bya jedynym dzieckiem, ktre widziaem w rnych etapach dorastania. Ludzie
raczej niechtnie dopuszczaj czarownikw poblie swoich dzieci.
- Wiec od razu poznae Clary, gdy tylko stanlimy w drzwiach - stwierdzi Jace. Musiae.
- Oczywicie, e tak. - W gosie Magnusa zabrzmiao rozdranienie. - i to by dla mnie
szok. Ale jak ty by si zachowa na moim miejscu? Ona mnie nie znaa. Nie powinna zna.
Sam fakt, e si tutaj zjawia, oznacza, e czar przesta dziaa. I rzeczywicie termin
kolejnej wizyty wypada miesic temu. Po powrocie z Tanzanii podjechaem nawet pod twj
dom, ale Jocelyn mi powiedziaa, e ucieka po ktni. Obiecaa, e zadzwoni do mnie, kiedy
wrcisz, ale tego nie zrobia. - Wzruszy ramionami.
Na ciele Clary wystpia gsia skrka. Wspomnienie podziaao na ni jak zimny
prysznic. Staa z Simonem w holu swojego domu i prbowaa sobie uwiadomi, co takiego
dostrzega ktem oka. Wydawao mi si, e widziaam kota Dorothei, ale to chyba byo
zudzenie. Tylko, e jej ssiadka nie miaa kota.
- By pan tam wtedy - powiedzia. - Widziaam, jak pan wychodzi z mieszkania
Dorothei. Pamitam paskie oczy.
Magnus wyglda, jakby chcia zamrucze.
- To prawda, e zapadam w pami - przyzna z dum, ale zaraz pokrci gow. - Nie
powinna mnie pamita. Gdy tyko ci zobaczyem, rzuciem czar potny jak mur. Miaa
si o niego rozbi, e uyj psychologicznej terminologii.
Kiedy wpadasz na psychiczny mur, nabawiasz si psykanych siniakw?
- Jeli zdejmie pan ze mnie czar, bd moga przypomnie sobie wszystko, co
zapomniaam? - spytaa. - Odzyskam wszystkie wspomnienia, ktre mi pan ukrad?
- Nie mog go zdj. - Bane by zmieszany.
- Co? - rzuci Jace z wciekoci,. - Dlaczego? Clave wymaga... Magnus popatrzy na
niego zimno.
- Nie lubi, kiedy mi si mwi, co mam robi, may nocny owco. Jaceowi wyranie
nie spodobao si okrelenie may, ale nie zdy si odgry, bo uprzedzi go Alec pytajc
cicho:
jzyku, ktrego Clary nie znaa. Jego sowa brzmiay jak trzask pomieni.
- W porzdku. Posuchaj, nie mog odkrci tego, co zrobiem, ale mog da ci co
innego. Niewielk cz tego, co byoby twoje, gdyby zostaa wychowana jako Nefilim.
Podszed do szafy z ksikami i wyj z niej ciki wolumin oprawiony w pleniejcy
zielony aksamit. Gdy zacz go kartkowa, posypa si kurz i skrawki sczerniaej tkaniny.
Stronice byy cienkie, z niemal przezroczystego pergaminu o barwie skorupki jaja. Widniay
na nich pojedyncze czarne runy. Na ten widok Jace unis brwi i zapyta:
- Czy to egzemplarz Szarej Ksigi?
Magnus nie odpowiedzia, tylko gorczkowo przewraca kartki.
- Hodge ma jeden - odezwa si Alec. - Kiedy mi go pokaza.
- Nie jest szara tylko zielona - stwierdzia Clary.
- Gdyby istniaa taka choroba jak nieuleczalny liberalizm, umaraby w dziecistwie powiedzia Jace, strzepujc kurz z parapetu. - Chodzi o Gramarye, co oznacza magiczn
ukryt mdro. S w niej skopiowane wszystkie runy, ktre anio Razjel zapia w
oryginalnej Ksidze Przymierza. Nie ma wielu egzemplarzy, bo kady musi by specjalnie
zrobiony. Niektre runy s tak potne, e wypalaj zwyke kartki. Alec by pod wraeniem.
- Nie wiedziaem.
Jace usiad na parapecie i zwiesi nogi nad podog.
- Nie wszyscy przesypiaj lekcje historii. - Ja nie...
- Owszem, tak. W dodatku linisz si na biurko.
- Zamknij si - rzuci Magnus, ale powiedzia to agodnym tonem. Podszed do Clary i
ostronie pooy gruby tom na jej kolanach. - Kiedy otworz ksig, przyjrzyj si
zaznaczonej stronicy. Patrz na ni, a poczujesz, e co si zmienia w twoim umyle.
- Bdzie bolao? - zapytaa Clary z niepokojem.
- Wiedza zawsze boli - odpar Bane i wyprostowa si, zostawiajc ksik na jej
kolanach.
Clary spojrzaa na czyst bia kartk z czarnym Znakiem. Wyglda jak spirala ze
skrzydami, ale kiedy przekrzywia gow, zamieni si w lask oplecion winorol.
Zmieniajcy si wzr askota jej umys jak pirko muskajce wraliwa skr. Miaa
ochot zamkn oczy, ale trzymaa je otwarte, a j zapieky, a obraz zacz si rozmazywa. I
raptem usyszaa i poczua klikniecie w gowie, jakby w zamku obrci si klucz.
Znak nagle si wyostrzy, a w gowie Clary pojawia si myl: pamitaj. Odczytaaby
Znak, gdyby by sowem, ale oprcz tego jednego mia jeszcze wiele innych znacze.
Zawierao si w nim pierwsze dziecice wspomnienie wiata wpadajcego midzy
askawo.
- Migdali si? - powtrzya Clary, jakby nigdy nie syszaa wczeniej tego sowa.
- askawo? - zawtrowa jej Jace ze zwykej przekory. Magnus warkn krtkie
sowo, ktre zabrzmiao jak wynocha.
Gdy wreszcie go posuchali, Bane wyszed za nimi, ale najpierw zamkn na klucz
drzwi sypialni. Clary stwierdzia, e odgosy dobiegajce z przyjcia brzmi jako inaczej.
Moe po prostu zmienia si jej percepcja. Wszystko wydawao si wyraniejsze, kontury
byy ostre i krystalicznie czyste. Zobaczya, e na ma scen porodku pokoju wchodzi grupa
muzykw w powiewnych strojach w gbokich odcieniach fioletu, zota i zieleni. Ich wysokie
gosy byy dwiczne i eteryczne.
- Nienawidz elfowych bandw - powiedzia Magnus, kiedy muzycy zaczli
wykonywa nastpn zniewalajc pie o melodii delikatnej i przezroczystej jak kryszta
grski. - Potrafi gra tylko rzewne kawaki.
Jace si rozemia.
- Gdzie jest Isabelle? - spyta, rozgldajc si po pokoju.
Clary ogarn niepokj i wyrzuty sumienia. Cakiem zapomniaa o Simonie. Obrcia
si, wypatrujc znajomych chudych plecw i szopy ciemnych wosw.
- Nigdzie go nie widz. To znaczy, ich.
- Jest. - Alec dostrzeg siostr i pomacha do niej z wyrazem ulgi na twarzy. - Tam.
Uwaajcie na phouk.
- Na phouk? - powtrzy Jace, zerkajc na chudego mczyzn o brzowej skrze, w
zielonej kraciastej kamizelce, ktry zmierzy wzrokiem Isabelle, gdy przechodzia obok.
- Uszczypn mnie, kiedy go wczeniej mijaem - wyjani Alec. - W intymne miejsce.
- Niechtnie ci to uwiadamiam, ale skoro interesuje si twoimi intymnymi miejscami,
prawdopodobnie nie interesuje go twoja siostra.
- Niekoniecznie - odezwa si Magnus. - Faerie nie s wybredne. Jace wykrzywi usta,
patrzc na czarownika, i warkn niegrzecznie:
- Jeszcze tu jeste?
Zanim Bane zdy odpowiedzie, dotara do nich Isabelle, z rowymi wypiekami
twarzy i mocno zionca alkoholem.
- Jace! Alec! Gdzie bylicie? Wszdzie was szukaam...
- Gdzie Simon? - przerwaa jej Clary. Isabelle si zachwiaa.
- Jest szczurem - owiadczya ponurym tonem.
- Co ci zrobi? - Alec by peen braterskiej troski. - Dotyka ci? Jeli czego
prbowa...
- Nie, to nie to - zirytowaa si Isabelle. - On jest szczurem.
- Upia si - stwierdzi Jace i odwrci si zdegustowany.
- Wcale nie - zaprzeczya z oburzeniem Isabelle. - No, moe troch, ale nie w tym
rzecz. Chodzi o to, ze Simon wypi jeden z tych niebieskich drinkw. Mwiam mu, eby tego
nie robi, ale nie chcia sucha i zmieni si w szczura.
- W szczura? - powtrzya Clary z niedowierzaniem. - Chyba nie masz na myli...
- Mam na myli szczura - obstawaa przy swoim Isabelle. - Maego. Brzowego. Z
ysym ogonem.
- Clave si to nie spodoba - zaniepokoi si Alec. - Zamiana Przyziemnych w szczury
na pewno jest wbrew Prawu.
- Technicznie rzecz biorc, to nie ona go zmienia - zauway Jace. - Najgorsze, o co
mona j oskary, to zaniedbanie.
- A kogo obchodzi gupie Prawo?! - krzykna Clary, apic Isabelle za nadgarstek. Mj najlepszy przyjaciel jest gryzoniem!
- Au! - Isabelle prbowaa si uwolni. - Pu mnie!
- Nie, dopki mi nie powiesz, gdzie on jest. - Clary jeszcze nie miaa tak wielkiej
ochoty kogo uderzy, jak teraz Isabelle. - Nie mog uwierzy, e po prostu go zostawia.
Pewnie jest przeraony...
- Jeli kto go nie nadepn - wtrci Jace.
- Nie zostawiam go, uciek pod bar - zaprotestowaa Isabelle, pokazujc palcem.
Pu! Zgnieciesz mi bransoletk.
- Jdza! - rzucia Clary z wciekoci i mocno odepchna rk zaskoczonej Isabelle.
Nie zaczekaa na jej reakcj, tylko pobiega do baru. Opada na kolana i zajrzaa w
ciemno. W mroku cuchncym pleni dostrzega jedynie par byszczcych, badawczych
oczu.
- Simon? - szepna zdawionym gosem. - To ty?
Szczur odrobin przesun si do przodu. Jego wsy dray. Clary widziaa mae
okrge uszy, przylegajce pasko do gowy i ostry czubek nosa.
Zwalczya mdoci; nigdy nie lubia tych duych, tawych zbw skorych do
gryzienia. aowaa, e Simon nie zmieni si w chomika.
- To ja. Clary. Wszystko w porzdku?
Za ni pojawili si Nocni owcy. Isabelle wygldaa teraz bardziej na zirytowan ni
blisk ez i skruszon.
Tum by tak gsty, e Clary trzymaa plecak przed sob, opiekuczo obejmujc go
rkami. Nagle kto uderzy j mocno w rami. Krzykna i odsuna si w bok. Poczua czyj
do na plecaku. Obejrzaa si i zobaczya wampira z kolczykiem, ktry umiecha si do niej
szeroko.
- Hej, licznotko. Co masz w torbie?
- Wod wicon, - odpowiedzia za ni, Jace, ktry zjawi si u jej boku niczym dinn
wyskakujcy z butelki. Sarkastyczny, arogancki jasnowosy dinn.
- O, Nocny owca. Przeraajce. - Wampir mrugn i wtopi si w tum.
- Wampiry to straszne primadonny - westchn Magnus stojcy w drzwiach. - Szczerze
mwic, sam nie wiem, dlaczego wydaje te przyjcia.
- Z powodu kota - przypomniaa mu Clary. Bane si oywi.
- Racja. Prezes Miau zasuguje na kade powicenie. - Spojrza na podajc za ni
eskort Nocnych owcw. - Wychodzicie?
Jace skin gow.
- Nie chcemy naduywa twojej gocinnoci.
- Jakiej gocinnoci? Powiedziabym, e mio byo was pozna, ale to nieprawda.
Oczywicie wszyscy jestecie czarujcy, a jeli chodzi o ciebie... - Mrugn do Aleca
brokatowym okiem. - Zadzwonisz do mnie? Wyranie zdumiony Alec zarumieni si i co
wymamrota. Pewnie staby w progu ca noc, gdyby Jace nie zapa go za okie i nie
wycign za drzwi. Isabelle podya za nimi. Clary ju miaa pj w ich lady, kiedy
poczua lekkie klepnicie w rami. To by Magnus.
- Mam dla ciebie wiadomo - oznajmi. - Od twojej matki, uderzy j. Clary bya tak
zaskoczona, e omal nie upucia plecaka.
- Od mojej matki? To znaczy prosia, eby pan mi co przekaza?
- Niezupenie. - Kocie oczy Magnusa, przecite pionowymi renicami niczym
zielonozota ciana rysami, po raz pierwszy tej nocy byy powane. - Ale znaem j tak, jak ty
nie znaa. Zrobia to, co zrobia, eby trzyma ci z dala od wiata, ktrego nienawidzia.
Wszystkie jej dziaania, ucieczka, ukrywanie si, kamstwa, jak je nazwaa, byy po to, eby
zapewni ci bezpieczestwo. Nie marnuj jej powicenia, ryzykujc ycie. Ona by tego nie
chciaa.
- Nie chciaaby, ebym j ratowaa?
- Nie, jeli oznaczaoby to naraenie si na niebezpieczestwo.
- Ale ja jestem jedyn osob, ktr obchodzi to, co si z ni stanie...
- Nie jedyn. Clary zamrugaa.
spojrzaa na brata.
- Mam przyjaci - odpar Alec i obejrza si przez rami.
Spojrza na Jacea, ale on tego nie zauway. Szed ze spuszczon gow, zatopiony w
mylach.
Pod wpywem impulsu Clary signa do plecaka i... zmarszczya brwi. By otwarty.
Odtworzya w pamici ostatnie chwile przyjcia. Z ca, pewnoci zasuna zamek
byskawiczny. Z dudnicym sercem rozchylia teraz plecak i zajrzaa do rodka.
Przypomniaa sobie, jak kiedy skradziono jej portmonetk w metrze. W pewnym
momencie otworzya torb i zobaczya, e jest pusta. Z wraenia zascho jej w ustach.
Upuciam j gdzie? Zgubiam? Tak czy inaczej nie byo jej. Teraz byo podobnie, ale tysic
razy gorzej. Odsuna na bok ubrania i szkicownik, gorczkowo zacza grzeba w plecaku,
a paznokciami zgarna piasek z dna. Nic.
Zatrzymaa si w p kroku Jace, ktry szed tu przed ni, obejrza si ze
zniecierpliwion min. Alec i Isabelle byli ju przecznic dalej.
- Co si stao? - spyta, a ona wyczua, e zaraz rzuci jak sarkastyczn uwag.
Musia jednak dostrzec wyraz jej twarzy, bo tego nie zrobi. - Clary?
- Znikn - wyszeptaa. - Simon. By w plecaku...
- Sam wyszed?
Nie byo to nierozsdne pytanie, ale Clary, zmczona i ogarnita panik, zareagowaa
nierozsdnie.
- Oczywicie, e nie! - krzykna. - Mylisz, e chciaby zgin pod koami
samochodu albo zosta zapany przez kota...
- Clary...
- Zamknij si! - wrzasna i zamierzya si na niego plecakiem. - To ty powiedziae,
eby nie zawraca sobie gowy odczarowaniem...
Jace zrcznie uchyli si przed ciosem. Wyj plecak z jej rki i obejrza go uwanie.
- Zamek jest rozerwany - stwierdzi. - Z zewntrz. Kto otworzy go si. Krcc
gow, Clary zdoaa jedynie wyszepta:
- Ja nie...
- Wiem - powiedzia Jace agodnym gosem. Potem przyoy zoone donie do ust i
zawoa: - Alec! Isabelle! Idcie! Dogonimy was!
Dwie postacie, znajdujce si ju daleko w przodzie, przystany. Alec si zawaha, ale
siostra zapaa go za rami i pocigna w stron wejcia do metra. Jace wzi Clary za
ramiona i obrci delikatnie. Pozwolia mu si zaprowadzi z powrotem pod dom Magnusa;
- Na Diamond Street jest koci katolicki. Wystarczy? Jace kiwn gow i zabra
nog.
- To...
Drzwi si zatrzasny. Clary oddychaa ciko jak po biegu i gapia si na nie, dopki
Jace nie wzi jej za rami, nie sprowadzi ze schodw i nie pocign w noc.
14
HOTEL DUMORT
W nocy koci przy Diamond Street wyglda widmowo. Jego gotyckie ukowate
okna odbijay blask ksiyca jak srebrne lustra. Pot i kutego elaza otaczajcy budowle by
pomalowany na matow czer. Clary szarpna bram, ale wisiaa na niej solidna kdka.
- Zamknite - powiedziaa, zerkajc przez rami na Jacea. Jace wyj stel.
- Pu mnie.
Podczas gdy majstrowa przy zamku, Clary obserwowaa jego szczupe plecy, gr
mini pod krtkimi rkawami baweniane koszulki. Blask ksiyca zmieni barw jego
wosw - ze zotych na srebrne.
Kdka z brzkiem upada na ziemi, przedstawiaa sob teraz poskrcany kawaek
metalu. Jace wyglda na zadowolonego z siebie.
- Jak zwykle jestem w tym zadziwiajco dobry - powiedzia. Clary nagle ogarna
irytacja.
- Kiedy skoczy si cz wieczoru powicona samochwalstwu, moe pjdziemy
uratowa mojego przyjaciela przed wykrwawieniem si na mier?
- Wykrwawieniem - powtrzy Jace. - Wielkie sowo.
- A ty jeste wielkim...
- Cii, nie przeklinaj w kociele.
- Jeszcze nie jestemy w kociele - mrukna Clary, idc za nim kamienn ciek do
podwjnych frontowych drzwi.
Z najwyszego punktu bogato zdobionego kamiennego uku spoglda w d
rzebiony anio. Ostro zakoczone iglice rysoway si na tle nocnego nieba. Clary
uwiadomia sobie, e to jest ten sam koci, ktry dostrzega z parku McCarrena. Przygryza
warg.
- Nie wydaje ci si, e wyamywanie zamka w drzwiach wityni, jest niewaciwe? zapytaa.
Twarz Jacea by spokojna.
- Wcale tego nie zrobimy - powiedzia, chowajc stele do kieszeni. Pooy szczup
brzow do z koronkowym wzorem z delikatnych biaych blizn tu nad zasuw. - W imi
Clave prosz o wejcie do tego witego miejsca. W imi Bitwy, Ktra Nigdy Si Nie
Koczy, prosz o prawo do uycia waszej broni. W imi anioa Razjela, prosz o
japoskich oni. Wikszo systemu wierze godzi si z ich istnieniem i jednoczenie z nimi
walczy w taki czy inny sposb.
Nocni owcy nie s zwizani z jedn religi, dlatego wszystkie pomagaj nam w
naszej walce. Mgbym rwnie dobrze zwrci si o pomoc do ydowskiej synagogi,
wityni szintoistycznej albo... A, jest.
Clary uklka obok niego i na jednym z oczyszczonych z kurzu omioktnych kamieni
zobaczya wyryty Znak. Rozpoznaa p rwnie atwo, jakby czytaa sowo po angielsku.
Oznacza Nefilim.
Jace wyj stel i dotkn ni kamienia. Pyta odsuna si ze zgrzytem. W ukrytym
pod ni ciemnym schowku znajdowao si dugie drewniane pudeko. Jace unis jego wieko i
z satysfakcj przyjrza si starannie uoonym przedmiotom.
- Co to jest? - zapytaa Clary.
- Fiolki ze wicon wod, bogosawione noe, stalowe i srebrne miecze - odpar
Jace, kadc bro na posadzce obok siebie. - Drut z elektrum, niezbyt przydatny w tej chwili,
ale dobrze jest mie co na wszelki wypadek, srebrne kule, czary ochronne, krucyfiksy,
gwiazdy Dawida...
- Jezu! - mrukna Clary.
- Wtpi, czy zmieciby si tu.
- Jace! - Co?
- Nie wiem, ale tego rodzaju arty w takim miejscu wydaj si niestosowne. Jace
wzruszy ramionami.
- Waciwie nie jestem wierzcy. Clary spojrzaa na niego zaskoczona.
- Naprawd?
Jace pokiwa gow przygldajc si fiolce z przezroczystym pynem. Wosy opady
mu na twarz, ale ich nie odgarn. Clary wierzbiy rce, eby zrobi to za niego.
- Mylaa, e jestem religijny?
- C... - Clary si zawahaa. - Skoro s demony, musi by rwnie...
- Co musi by? - Jace schowa buteleczk do kieszeni. - A, masz na myli, e jeli jest
to... - spojrza na podog - musi istnie i to. - Wskaza sufit.
- To chyba logiczne, nie?
Jace wyj z puda miecz i obejrza jego rkoje.
- Wiesz, co ci powiem? Zabijam demony przez jedn trzeci mojego ycia. Odesaem
ich chyba z piset do jakiego piekielnego wymiaru, z ktrego wypezy. Przez cay ten czas
nie widziaem ani jednego anioa. I nigdy nie syszaem o kim, kto by widzia.
- Ale przecie to anio stworzy Nocnych owcw - przypomniaa Clary. - Tak mwi
Hodge.
- adna historyjka. - Jace spojrza na ni zmruonymi kocimi oczami. - Mj ojciec
wierzy w Boga. Ja nie.
- Wcale?
Clary nie bya pewna, dlaczego go naciska, skoro sama nigdy nie zastanawiaa si nad
tym, czy ona wierzy w Boga i anioy, i zapytana, odpowiedziaaby, e nie.
Korcio j, jednak, eby skruszy t skorup cynizmu, ktr, otacza si Jace, i zmusi
go do przyznania si, e w co wierzy, co czuje, na czym mu zaley.
- Ujm to w ten sposb. - Jace wsun dwa noe za pasek. Sabe wiato wpadajce
przez witraowe okna malowao jego twarz w kolorowe plamy. - Mj ojciec wierzy w
sprawiedliwego Boga. Deus volt, brzmiaa jego dewiza, poniewa tak chce Bg. Byo to
motto krzyowcw. Oni te szli do boju, na mier, jak mj ojciec. A kiedy zobaczyem, jak
ley martwy w kauy wasnej krwi, nie przestaem wierzy w Boga, tylko w to, e nas kocha.
Moe jaki istnieje, a moe nie, ale nie sdz, eby to miao znaczenie. Tak czy inaczej,
jestemy zdani na siebie.
***
Byli jedynymi pasaerami w wagonie kolejki jadcej w gr Manhattanu. Clary
siedziaa w milczeniu i rozmylaa o Simonie. Jace od czasu do czasu zerka na ni, jakby
chcia co powiedzie, ale po chwili znowu zapada w nietypowe dla niego milczenie.
Kiedy wysiedli z metra, ulice byy opustoszae, powietrze cikie, o posmaku metalu,
pralnie, zakady usugowe i mae sklepy spoywcze ukryte za drzwiami z blachy falistej. Po
godzinnych poszukiwaniach w kocu znaleli hotel w bocznej uliczce odchodzcej od Sto
Szesnastej. Wczeniej mijali go dwa razy, sdzc, e to kolejny opuszczony dom mieszkalny,
zanim Clary zauwaya przekrzywiony szyld, czciowo zasonity przez karowate drzewo.
Napis powinien brzmie Hotel Dumont, ale kto zamalowa N i zastpi j liter R.
- Hotel Dumort - przeczyta Jace. - Urocze.
Clary uczya si francuskiego tylko przez dwa lata, ale to wystarczyo, eby
zrozumiaa art.
- Du mort, mierci.
Jace pokiwa gow. By czujny, jak kot, ktry dostrzeg mysz chowajc si pod
kanap.
- Ale to nie moe by hotel - stwierdzia Clary. - Okna s zabite deskami, drzwi
zamurowane... - Umilka, widzc jego spojrzenie. - Racja. Wampiry. Tylko jak dostaj si do
rodka?
- Wlatuj - odpar Jace, wskazujc grne pietra budynku.
Kiedy musia by to elegancki, wrcz luksusowy hotel. Kamienn fasad zdobiy
misterne rzebione zawijasy ifkur - de - lis, teraz, po latach kontaktu ze skaonym powietrzem
i kwanymi deszczami, poszarzae i zniszczone.
- My nie latamy - zauwaya Clary.
- Istotnie - zgodzi si Jace. - My wyamujemy zamki i wchodzimy. - Ruszy przez
ulic w stron hotelu.
- Latanie wydaje si bardziej zabawne - stwierdzia Clary, biegnc za nim.
- W tej chwili wszystko wydaje si bardziej zabawne.
Clary nie wiedziaa, czy Jace powiedzia to serio. Wyczuwaa w nim podniecenie
myliwego. Wcale nie wyglda na tak niezadowolonego, jak twierdzi. Zabi wicej
demonw, ni ktokolwiek w jego wieku. Trudno tego dokona, wzbraniajc si przed walk.
Podmuch gorcego wiatru poruszy licie na rachitycznym drzewie rosncym przed
hotelem, zgarn mieci z popkanych chodnikw, cisn je do rynsztokw. Okolica bya
dziwnie wymara. Na Manhattanie zwykle mona kogo spotka na ulicach, nawet o czwartej
nad ranem.
Kilka ulicznych latarni nie palio si, ale stojca najbliej hotelu rzucaa niky ty
blask na ciek z pyt prowadzc do dawnych frontowych drzwi.
- Trzymaj si z dala od wiata - powiedzia Jace, chwytajc j za rkaw. - Mog
obserwowa nas z okien. I nie patrz w gr.
Ostrzeg j za pno, bo Clary zdya ju spojrze na wybite okna na najwyszych
pitrach. Przez chwil zdawao jej si, e w jednym widzi jaki ruch, biay ksztat, ktry mg
by twarz albo rk zacigajc cik stor...
- Chod. - Jace pocign j za sob w cie murw.
Clary czua napicie w miniach plecw, przyspieszony puls w nadgarstkach, gony
szum krwi w uszach. Sabe odgosy ruchu ulicznego wydaway si bardzo odlege. Jedynym
dwikiem by chrzest jej butw na zamieconym chodniku. aowaa, e nie potrafi chodzi
bezszelestnie jak Nocny owca. Moe kiedy poprosi Jacea, eby j tego nauczy.
Za rogiem budynku wliznli si w alejk, ktra zapewne kiedy suya jako droga
dojazdowa dla dostawcw. Bya wska, pena mieci: spleniaych kanonowych pude,
szklanych i plastikowych butelek, rozrzuconych patykw, ktre Clary wzia w pierwszej
chwili za wykaaczki, ale z bliska stwierdzia, e przypominaj...
- Koci - powiedzia Jace beznamitnym gosem - Psie, kocie. Nie przygldaj si za
bardzo. Chodzenie po mietniku wampirw rzadko bywa przyjemne. Clary zwalczya odruch
wymiotny.
- C, przynajmniej wiemy, e jestemy we waciwym miejscu - skwitowaa lekkim
tonem. I jakby w nagrod, dostrzega przelotny bysk szacunku w oczach Jacea.
- O, tak, jestemy we waciwym miejscu - potwierdzi Teraz musimy tylko wymyli,
jak dosta si do rodka.
Okna na parterze i pierwszym pitrze zamurowano. Nie byo wida adnych drzwi ani
schodw przeciwpoarowych.
- Musieli jako odbiera dostawy, skoro kiedy dziaa tu hotel. - Jace zastanawia si
na gos. - Przecie nie wnosili ich przez frontowe drzwi, a zreszt, nie ma tam miejsca, eby
mogy zatrzymywa si ciarwki. Musi wic gdzie by tu inne wejcie.
Clary pomylaa o maych sklepikach spoywczych w pobliu jej domu na
Brooklynie.
Kiedy wczenie rano sza do szkoy, widziaa, jak odbieraj, dostawy.
Waciciele koreaskich delikatesw otwierali metalowe klapy osadzone w chodniku
przed frontowymi drzwiami, eby wnie puda z papierowymi rcznikami i jedzeniem dla
kotw do magazynu znajdujcego si w piwnicy.
- Zao si, e w ziemi s, drzwi. Pewnie zagrzebane pod tymi wszystkimi mieciami.
Jace skin gow,.
- Te mi to przyszo do gowy. - Westchn ciko. - Chya bdziemy musieli co z
nimi zrobi. Moemy zacz od tego kontenera. - Bez entuzjazmu wskaza na duy mietnik.
- Wolaby stan twarz, w twarz z hord, demonw? - spytaa Clary.
- Przynajmniej nie roiyby si od robactwa. A w kadym razie, wikszo. Kiedy w
kanaach pod Grand Central tropiem pewnego demona...
- Nie! - Clary ostrzegawczo uniosa rk. - Teraz nie jestem w nastroju.
- Chyba pierwszy raz sysz co takiego od dziewczyny.
- Trzymaj si mnie, a nie bdzie ostatni. Kcik ust Jacea drgn.
- No dobrze, to jest nie pora na jaowe przekomarzania. Musimy odholowa ten
mietnik. - Podszed do kontenera. - Zap za drugi uchwyt. Przewrcimy go.
- Narobimy za duo haasu - sprzeciwia si Clary, ale stana z boku wielkiego
pojemnika. By to typowy miejski mietnik w kolorze ciemnozielonym, upstrzony dziwnymi
plamami. Cuchn jeszcze bardziej ni inne. Od gstego, sodkawego odoru zrobio jej si
niedobrze. - Lepiej go popchnijmy.
- Posuchaj...
zelizgna si prosto w jego ramiona, sukienka podsuna si jej w gr, a jego do musna
jej udo. Prawie natychmiast j puci.
- Wszystko w porzdku? - zapyta. Clary szybko obcigna sukienk.
- Tak.
Jace wyj zza pasa wieccy anielski miecz i rozejrza si w jego blasku. Stali w
pytkim, niskim wntrzu o popkanej betonowej posadzce. Z widocznej midzy rysami ziemi
wyrastay czarne pncza i pezy po cianach. Otwr bez drzwi prowadzi do nastpnego
pomieszczenia.
Syszc za sob haas, Clary odwrcia si gwatownie. Zaledwie kilka stp od niej
wyldowa na ugitych nogach Raphael. Wyprostowa si i umiechn. Jace zrobi wciek
min.
- Mwiem ci...
- Syszaem. - Chopak niedbale machn rk. - I co mi teraz zrobisz? Nie mog
wrci t sam drog, a wy nie moecie mnie tutaj zostawi, eby martwi mnie znaleli,
prawda?
Wyglda na zmczonego. Clary zauwaya sice pod jego oczami.
- Musimy i tdy, w stron schodw. - Raphael pokaza rk,. - Oni s, na wyszych
pitrach hotelu. Zobaczycie.
Min Jacea i przeszed przez wski otwr. Jace popatrzy za nim, krcc gow.
- Naprawd zaczynam nienawidzi Przyziemnych - stwierdzi.
***
Dolne pitro hotelu byo labiryntem korytarzy prowadzcych do pustych magazynw,
opuszczonej pralni, w ktrej spleniae rczniki pitrzyy si w zbutwiaych wiklinowych
koszach, i do upiornej kuchni z rzdami blatw z nierdzewnej stali cigncymi si w
ciemno. Wikszo schodw biegncych na gr znikna. Nie rozpady si ze staroci,
tylko zostay zniszczone. Pod cianami leay stosy desek z resztkami niegdy luksusowych
perskich dywanw, ktre teraz wyglday jak wykwity pleni. Clary nie moga si nadziwi,
co wampiry maj przeciwko schodom? W kocu znaleli jedne nieuszkodzone, ukryte za
pralni. Najwyraniej w czasach przed windami korzystay z nich pokojwki, eby wnosi na
gr pociel. Stopnie pokrywaa gruba warstwa kurzu podobna do drobnego szarego niegu.
Clary od razu zacza kaszle.
- Cii - sykn Raphael. - Usysz ci. Jestemy blisko miejsca, gdzie pi.
- Skd wiesz? - zapytaa szeptem. W ogle nie powinno go tutaj by. Jakie mia prawo
robi jej wykady?
- Czuj to. - Chopak wyglda na rwnie przeraonego jak ona. - A ty? Clary
pokrcia gow. Jedyne, co czua, to dziwny chd panujcy w hotelu. Po duszcym upale
nocy przenika j do koci.
Na szczycie schodw znajdoway si drzwi z napisem Lobby, ledwo widocznym
pod wieloletni warstw brudu. Kiedy Jace je pchn, posypaa si z nich rdza. Clary
wstrzymaa oddech...
Due foyer okazao si puste. Spod gnijcej wykadziny sterczay rozupane deski
podogowe. Z niegdy centralnego punktu holu, imponujcych, krconych schodw ze
zoconymi balustradami, wyoonych grubym dywanem w kolorach zota i szkaratu, zostay
teraz jedynie grne stopnie prowadzce w ciemno. Reszta koczya si w powietrzu tu nad
ich gowami. Widok by rwnie surrealistyczny jak na abstrakcyjnych obrazach Magrittea
ktre uwielbiaa Jocelyn. Ten mgby mie tytu Schody donikd, pomylaa Clary.
- Co wampiry maj przeciwko schodom? - Jej gos zabrzmia sucho jak pokrywajcy
wszystko wok kurz.
- Nic - odpar Jace. - Po prostu nie widz potrzeby ich uywania.
- Pokazuj, w ten sposb, e to miejsce naley do nich. - Raphael wydawa si niemal
podekscytowany. Jego oczy byszczay.
Jace ypn na niego z ukosa.
- Widziae kiedy wampira? - zapyta. Raphael spojrza na niego z roztargnieniem.
- Wiem, jak wygldaj,. S, bledsze i chudsze ni ludzie, ale bardzo silne. Chodz,
cicho jak koty i atakuj, z szybkoci, wa. S, pikne i straszne, jak ten hotel.
- Uwaasz, e jest pikny? - zdziwia si Clary.
- Nadal wida, jak tu byo kiedy, dawno temu. Ten hotel przypomina star, kobiet,
ktrej czas zabra urod. Trzeba sobie wyobrazi, jak te schody wyglday przed laty, z
gazowymi lampami przy stopniach, poncymi jak wietliki w ciemnoci balkonami penymi
ludzi. Nie tak jak teraz, kiedy s... - Urwa, szukajc odpowiedniego sowa.
- Skrcone - podsun drwico Jace.
Raphael zrobi tak min, jakby nagle wyrwano go zamylenia. Zamia si krtko i
odwrci.
- A tak przy okazji, gdzie one s? - zapytaa Clary. - To znaczy, wampiry.
- Pewnie na grze - odpar Jace. - Lubi by wysoko, kiedy pi. Jak nietoperze. A
niedugo bdzie wita.
Niczym marionetki przyczepione do sznurkw, Clary i Raphael jednoczenie unieli
gowy. Zobaczyli jedynie sufit pokryty freskami, spkany i miejscami czarny, jakby osmalony
przez pomienie. Widoczne po ich lewej stronie ukowate przejcie wiodo w ciemno. Po
obu jego bokach stay kolumny ozdobione rzebionymi motywami lici i kwiatw. Zanim
Raphael opuci gow, Clary dostrzega w zagbieniu jego szyi blizn, bardzo biaa na tle
brzowe, skry.
- Myl, e powinnimy wrci do schodw subowych - wyszeptaa. - Tutaj czuj
si jak na widelcu.
Jace skin gow.
- Zdajesz sobie spraw, e kiedy tam dotrzemy, bdziesz musiaa zawoa Simona i
mie nadziej, e ci usyszy?
Clary bya ciekawa, czy na jej twarzy odmalowa si strach.
- Ja...
Przewal jej krzyk mrocy krew w yach. Clary odwrcia si gwatownie.
Raphael znikn, ale na warstwie kurzu, w miejscu gdzie musia przej... albo zosta
przecignity, nie byo ladw stp. Clary odruchowo wycigna rk do Jacea, lecz on ju
bieg i stron ukowatego przejcia i cieni, ktre za nim majaczyy. Nie widziaa go, ale
podya za skaczcym czarodziejskim wiatem jak wdrowiec, ktry idzie przez bagna
prowadzony przez zdradliwe bdne ogniki.
Za ukiem znajdowaa si dawna sala balowa. Zniszczona podoga z biaego marmuru
bya tak popkana, e przypominaa morze dryfujcego arktycznego lodu. Wzdu cian
biegy pkoliste balkony o zardzewiaych porczach. Midzy nimi wisiay lustra w zotych
ramach, kade zwieczone zocon, gow, kupidyna. W wilgotnym powietrzu unosiy si
pajczyny, niczym stare lubne welony.
Raphael sta po rodku pokoju, z rkami zwieszonymi po bokach. Clary podbiega do
niego i pytaa bez tchu:
- Wszystko w porzdku? Chopak wolno pokiwa gow.
- Wydawao mi si, e zobaczyem ruch w ciemnoci. Ale chyba mi si przywidziao.
- Postanowilimy wrci do schodw dla suby - oznajmi Jace. - na tym pitrze nic
nie ma.
Raphael pokiwa gow.
- Dobry pomys.
Ruszy do drzwi, nie patrzc, czy id za nim. Zrobi tylko kilka krokw, kiedy Jace
zawoa cicho:
- Raphael!
Kiedy si odwrci, Jace rzuci noem.
Chopak zareagowa byskawicznie, ale nie do szybko. Ostrze trafio w cel, sia
uderzenia cia go z ng i run na murow posadzk. W sabym blasku czarodziejskiego
wiata jego krew miaa czarny kolor.
- Jace! - Clary patrzya na niego z niedowierzaniem, wstrznita. Mwi, e
nienawidzi Przyziemnych, ale nigdy...
Kiedy prbowaa przyj z pomoc rannemu, Jace odepchn j na bok, rzuci si na
chopaka i chwyci n sterczcy z jego piersi. Ale tym razem Raphael by szybszy. Zapa
n i krzykn, kiedy jego do dotkna rkojeci w ksztacie krzya. Umazana krwi bro
upada z brzkiem na podog. Jace zapa jedn rka Raphaela za koszul, w drugiej ciska
Sanvi. Klinga rozjarzya si tak silnym blaskiem, e Clary zobaczya kolory: krlewski bkit
uszczcych si tapet, zote plamki na marmurowej posadzce, czerwon plam
rozprzestrzeniajc si na piersi rannego. Raphael si rozemia, byskajc ostrymi, biaymi
siekaczami.
- Chybie - rzuci drwico. - Nie trafie mnie w serce.
- Poruszye si w ostatniej chwili - zauway Jace. - To bya bardzo nietaktowne.
Raphael zmarszczy brwi i splun. Clary cofna si o krok, patrzc na niego z coraz
wikszym przeraeniem.
- Kiedy si domylie? - Jego hiszpaski akcent znikn bez ladu.
- W zauku - odpar Jace. - Ale chciaem, eby wprowadzi nas do hotelu. Gdybymy
wkroczyli tam bezprawnie, nie chronioby nas Przymierze. Uczciwa gra. Kiedy nie
zaatakowae nas od razu, pomylaem, e moe si myliem. Potem zobaczyem blizn na
twojej szyi. - Odsun si troch, nadal trzymajc ostrze przy gardle Raphaela. - Kiedy
wczeniej zauwayem acuszek, przyszo mi do gowy, e wyglda jak te, na ktrych wiesza
si krzyyk. I robie to, kiedy szede z wizyt do rodziny tak? lad po maym oparzeniu to
drobiazg, skoro wasze rany tak szybko si goj?
Raphael si rozemia.
- I tyle ci wystarczyo? Moja blizna?
- Kiedy znikne z foyer, nie zostawie ladw na kurzu. I wtedy ju miaem
pewno.
- To nic twj brat przyszed tutaj szuka potworw, prawda? - odezwaa si Clary. - To
bye ty.
- Oboje jestecie bardzo bystrzy - stwierdzi Raphael. - Ale niewystarczajco.
Spjrzcie w gr. - Wskaza na sufit.
Jace odepchn jego rk, nie spuszczajc z niego wzroku.
- Clary? Co widzisz?
Clary wolno uniosa gow. odek mia cinity ze strachu.
Trzeba sobie wyobrazi, jak te schody wyglday przed laty, z gazowymi lampami
przy stopniach, poncymi jak wietliki w ciemnoci balkonami penymi ludzi. Teraz
balkony te byy pene, tyle e wampirw o miertelnie bladych twarzach i czerwonych
ustach rozcignitych w umiechu rozbawienia.
Jace nadal patrzy na Raphaela.
- Wezwae ich, tak?
Raphael umiechn si szeroko. Krew ju przestaa pyn z rany na jego piersi.
- A czy to ma znaczenie? Jest ich za duo, nawet dla ciebie Wayland. Jace nie
odpowiedzia. Nie poruszy si, ale oddycha szybko. Clary niemal czua jego pragnienie,
eby zabi wampira, wbi mu n w serce i raz na zawsze zetrze z twarzy jego ironiczny
umieszek.
- Nie zabijaj go, Jace - rzucia ostrzegawczo.
- Dlaczego?
- Moe wykorzystamy go jako zakadnika. Oczy Jacea si rozszerzyy.
- Zakadnika? Byo ich coraz wicej, wypeniali ukowate przejcie, poruszali si cicho
jak Bracia z Miasta Koci. Tylko e Bracia nie mieli bladej skry ani rk zakoczonych
pazurami... Clary zwilya suche usta.
- Wiem, co robi. Postaw go na nogi, Jace. Jace spojrza na ni, i wzruszy ramionami.
- Dobrze.
- To nie jest zabawne - warkn Raphael.
- Dlatego nikt si nic mieje. - Jace wsta i szarpniciem postawi go na nogi i
odwrci plecami do siebie, przystawiajc czubek noa do jego opatki. - Mog przebi ci
serce rwnie od tyu. Na twoim miejscu nawet bym nie drgn.
Clary odwrcia si w stron nadchodzcych ciemnych postaci. Wycigna rk przed
siebie.
- Zatrzymajcie si, bo inaczej to ostrze znajdzie si w sercu Raphaela - powiedziaa.
Przez tum przebieg cichy szmer, ktry mgby by szeptem albo miechem.
- Stjcie! - powtrzya Clary. W tym samym momencie Jace prawdopodobnie dgn
lekko wampira, bo Raphael krzykn z zaskoczenia i blu.
Jeden z wampirw powstrzyma gestem rki swoich towarzyszy. Clary rozpoznaa w
nim chudego blondyna z kolczykami, ktrego widziaa na przyjciu u Magnusa.
- Ona mwi powanie - powiedzia. - To Nocni owcy.
Jaka wampirzyca przepchna si przez tum i stana u jego boku: adna Azjatka o
niebieskich wosach, w spdnicy ze srebrnej folii. Clary bya ciekawa, czy w ogle s jakie
brzydkie albo grube wampiry. Moe ci krwiopijcy woleli nie powiksza swojego grona o
nieatrakcyjnych ludzi? A moe brzydcy ludzie po prostu nie chcieli y wiecznie.
- Nocni owcy wtargnli na nasze terytorium i dlatego nie chroni ich Przymierze owiadczya dziewczyna. - Zabijmy ich. Oni zabili do naszych.
- Kto z was jest przywdc? - spyta Jace wadczym tonem. - Niech wystpi. Azjatka
obnaya ostre zby.
- Nie uywaj wobec nas jzyka Clave, Nocny owco. Przychodzc tutaj, naruszye
wasze cenne Przymierze. Prawo nie bdzie ci chroni.
- Wystarczy Lily! - rzuci blondyn ostrym tonem. - Naszej pani tutaj nie ma. Jest w
Idrisie.
- Kto musi wami rzdzi w jej imieniu - zauway Jace.
W Sali zapada cisza. Wampiry stojce na balkonach wychyliy si przez porcze, eby
sysze, co si dzieje.
- Kieruje nami Raphael - rzek w kocu jasnowosy wampir. Azjatka sykna z
dezaprobat.
- Jacob...
- Proponuje wymian? - pospiesznie wtrcia Clary, uprzedzajc tyrad Lily. - Na
pewno ju wiecie, e wrcilicie dzisiaj z przyjcia w wikszym gronie, ni na nie
przyszlicie. Jest teraz z wami mj przyjaciel Simon.
Jacob unis brwi.
- Twj przyjaciel jest wampirem?
- Ani wampirem, ani Nocnym owc - odpara Clary, widzc, e Lily mruy jasne
oczy. - Jest zwykym czowiekiem.
- Nie zabieralimy do domu adnych ludzi z przyjcia Magnusa. To byoby naruszenie
Przymierza.
- Zmieni si w szczura - wyjania Clary. - Maego brzowego szczura. Kto pewnie
pomyla, e to oswojone zwierztko albo...
Urwaa w p zdania. Wszyscy patrzyli na ni jak na wariatk. Ogarna j rozpacz.
- Przekonajmy si, czy dobrze zrozumiaam - powiedziaa Lily. - Proponujesz
wymieni Raphaela na szczura?
Clary spojrzaa bezradnie na Jacea. Jego wzrok mwi: To by twj pomys. Rad
sobie sama.
midzy nami faszywego pokoju, tylko wojna. adne prawo nie powstrzyma mnie przed
wydarciem ci serca na ulicy, Nocny owco...
Tego byo za wiele dla Clary. Rzucia si na ratunek przyjacielowi. Odepchna Lily i
wyrwaa szczura z rk Elliotta. Simon wdrapa si jej po ramieniu, rozpaczliwie wczepiajc
si pazurkami w rkaw.
- Ju dobrze - wyszeptaa. - Wszystko w porzdku.
Rzucia si do ucieczki, ale poczua, e kto apie j za kurtk. Prbowaa uwolni si
z rk Lily, szczupych, kocistych, o czarnych paznokciach, ale jej wysiki byy mao
skuteczne z powodu strachu, e upuci Simona, ktry trzyma si jej rkawa pazurkami i
zbami.
- Puszczaj! - krzykna, kopic wampirzyc.
Czubek jej buta trafi w cel, bo Lily wrzasna z blu i wciekoci, a nastpnie
uderzya przeciwniczk w twarz z tak si, e jej gowa odskoczya do tyu.
Clary zachwiaa si i omal nie upada. Usyszaa, jak Jace wykrzykuje jej imi.
Odwrcia si i zobaczya, e puci Raphaela i pdzi w jej stron. Prbowaa do niego
podbiec, ale Jacob chwyci j za ramiona, wbijajc w nie palce. Krzykna, ale jej gos zosta
zaguszony przez ryk, kiedy Jace wycign z kurtki szklan fiolk i chlusn na nich jej
zawartoci. Clary poczua chodn wilgo na policzku i usyszaa wrzask Jacoba, kiedy jego
skra zacza dymi po zetkniciu ze wicon wod. Wampir puci Clary, wyjc jak
zwierz. Lily zawoaa jego imi i skoczya mu na pomoc. W tym caym pandemonium Clary
poczua, e kto chwyta j za nadgarstek. Prbowaa si wyrwa.
- Przesta, idiotko, to ja - wysapa jej do ucha Jace.
W tym momencie Clary dostrzega majaczc za nim znajom posta.
Krzykna ostrzegawczo, a Jace zrobi unik i obrt w chwili, gdy Raphael skoczy na
niego z obnaonymi zbami, szybki jak kot. Kami zahaczy o koszul Nocnego owcy przy
ramieniu i rozerwa materia wzdu. Jace si zachwia, a wampir przywar do niego jak pajk,
kapic zbami tu przy jego gardle.
Clary gorczkowo szukaa w plecaku sztyletu...
May brzowy szczur przebieg pod jej nogami i skoczy napastnika. Raphael
krzykn, kiedy Simon zawis na jego przedramieniu. I zbami wbitymi gboko w ciao.
Wampir puci Nocnego owc i zatoczy si do tyu. Krew trysna z jego rki, z ust polecia
stek hiszpaskich przeklestw. Jace rozdziawi usta ze zdumienia.
- Sukin...
Tymczasem Raphael zapa rwnowag, oderwa szczura od swojej rki i cisn go na
15
W OPAACH
Wilki przyczaiy si do skoku, warczc, i oszoomione wampiry zaczy si cofa.
Tylko Raphel zosta na miejscu. Trzyma si za zranione rami, koszul mia brudn i
poplamion krwi.
- Los Ninos de la luna - wysycza.
Nawet Clary, mimo sabej znajomoci hiszpaskiego, zrozumiaa, co powiedzia
przywdca wampirw. Dzieci Ksiyca, wilkoaki.
- Mylaam, e oni si nienawidz - szepna do Jacea - Wampiry i wilkoaki.
- Owszem. Nigdy nie wdzieraj si nawzajem do swoich kryjwek. Nigdy. Przymierze
tego zabrania. - Mwi niemal z oburzeniem. - Co musiao si wydarzy. To le. Bardzo le.
- Czy moe by gorzej, ni byo?
- Szykuje si wojna - odpar Jace.
- Jak miecie tutaj wchodzi? - rykn Raphael. Twarz mia szkaratn z gniewu.
Najwikszy z wilkoakw, ctkowany szary potwr z zbami jak u rekina, zachichota.
Kiedy ruszy do przodu, midzy jednym krokiem a drugim unis si jak wezbrana fala i
zmieni posta. Teraz by wysokim, mocno uminionym mczyzn o dugich wosach
skrconych w siwe sploty przypominajce powrozy. Mia na sobie dinsy i grub skrzan
kurtk, ale jego szczupa, ogorzaa twarz zachowaa w sobie co wilczego.
- Nie przyszlimy, eby walczy - powiedzia. - Przyszlimy po dziewczyn.
- Raphael wyglda jednoczenie na wciekego i zdumionego.
- Po kogo?
- Po ludzk dziewczyn. - Wilkoak sztywno wycign przed siebie rk, pokazujc
na Clary.
Ona te bya zbyt zaskoczona, eby si ruszy, Simon, wierccy si dotd w jej
doniach, znieruchomia. Stojcy za ni Jace wymamrota pod nosem przeklestwo.
- Nie mwia, e znasz jakie wilkoaki. - Sili si na beznamitny ton, ale Clary
wyczua, e jest rwnie zdziwiony jak ona.
- Nie znam - odszepna.
- To le - skwitowa Jace.
- Ju to mwie.
- Czasami warto co powtrzy.
rk.
- Trzymaj si mnie.
Simon wyda dwik, ktry zabrzmia jak prychniecie, ale Jace chyba go nie usysza.
Stopnie biegy spiral przez ca wysoko budynku. Mijali kolejne podesty, ale adnych
drzwi. Gdy dotarli na czwarte pitro, stumiona eksplozja wstrzsna ca klatka schodow. Z
dou wzbia si chmura kurzu.
- Sforsowali drzwi - stwierdzi Jace ponuro. - Cholera,.. Mylaem, e wytrzymaj
duej.
- Biegniemy? - zapytaa Clary.
- Teraz tak.
Gdy popdzili w gr, schody uginay si pod ich ciarem, a gwodzie przelatyway
obok nich jak pociski. Na pitym podecie Clary usyszaa cichy tupot wilczych ap daleko w
dole. A moe to bya tylko wyobrania? Wiedziaa, e jeszcze nie maj gorcego oddechu na
karku, ale warczenie i wycie stawao si goniejsze, bardzo prawdziwe i przeraajce.
Na szste ppitro prawie wskoczyli. Clary dyszaa. Oddech pali j w pucach, ale na
widok drzwi wydaa cichy okrzyk raki. Byy cikie, stalowe, nabite nitami i zablokowane
ceg. Nawet nie zdya si zastanowi, dlaczego s uchylone, bo Jace otworzy je
kopniakiem, pocign j na drug stron i zatrzasn je za nimi. Dziki Bogu, pomylaa
Clary, syszc kliknicie zamka.
Rozejrzaa si. Nad sob miaa nocne niebo usiane gwiazdami jak garciami
diamentw. Nie byo czarne, tylko granatowe, tu przed witem. Stali na nagim upkowym
dachu zwieczonym ceglanymi kominami. Na jednym jego kocu sta na podwyszeniu stary
zbiornik wody, pokryty grub warstw brudu, na drugim leaa gra gratw przyrzuconych
cikim brezentem.
- Tdy pewnie wchodz i wychodz - stwierdzi Jace, ogldajc na drzwi. Clary
widziaa go teraz wyranie w bladym wietle przedwitu. Wywoane napiciem zmarszczki
wok oczu wyglday jak pytkie nacicia. Krew na ubraniu, gwnie Raphela, bya czarna. A raczej wlatuj.
- Moe s tu gdzie schody poarowe - podsuna Clary. Ruszya ostronie na skraj
dachu. Nigdy nie lubia wysokoci, wic na widok ulicy znajdujcej si dziesi piter niej
cisn jej si odek. Krta metalowa drabinka, nadal przyczepiona do kamiennej fasady
hotelu, okazaa si zomem nieuywanym od lat.
- Albo nie.
Obejrzaa si na drzwi osadzone w podobnej do kabiny budowli wznoszcej si na
rodku dachu. Cae si trzsy, gaka a podskakiwaa. Mogy wytrzyma zaledwie par
minut, moe mniej.
Jace przytkn donie do oczu. Pot cieka mu za koszul. Wilgotne powietrze wrcz
ich przytaczao. Clary aowaa, e nie pada. Deszcz rozbiby t bak upau jak nabrzmiay
pcherz.
- Myl, Wayland, myl... - mamrota Jace.
W gbi umysu Clary zacz si formowa jaki ksztat. Pod powiekami zataczy
Znak: dwa trjkty skierowane w d, poczone pojedyncz kresk - jak para skrzyde...
- To jest to - wyszepta Jace, upuszczajc rce. Wyglda na rozgorczkowanego, jego
nakrapiane zotem oczy byszczay.
- Nie mog uwierzy, e wczeniej na to nie wpadem. - Popdzi na drugi koniec
dachu, ale po kilku krokach zatrzyma si i obejrza.
- Chod, Clary.
Przez chwil staa oszoomiona, ale przepdzia z gowy migoczce obrazy i ruszya za
nim. Tymczasem Jace ju cign za rg brezentowej pachty. Spod niej wyoniy si nie
rupiecie tylko lnicy chrom, wytaczana skra, byszczcy lakier.
- Motocykle?
Jace przerzuci nog przez siodeko wielkiego, czerwonego harleya ze zotymi
pomieniami na zbiorniku paliwa i na zderzakach. Zerkn na ni przez rami.
- Wskakuj.
Clary wytrzeszczya oczy.
- artujesz? Umiesz w ogle tym jedzi? Masz kluczyki?
- Nie potrzebuj kluczykw - odpar Jace. - One s zasilane demoniczn energi Wsiadasz czy wolisz jecha sama?
Clary usiada za nim na siodeku. Gdzie w gbi umysu cichy gos szepta jej, e to
bardzo zy pomys.
- Dobrze, a teraz mnie obejmij - powiedzia Jace.
Poczua, e twarde minie jego brzucha napinaj si, kiedy si pochyli i woy
czubek steli do stacyjki. Ku zdumieniu Clary motocykl obudzi si z pomrukiem do ycia.
Ukryty w jej kieszeni Simon zapiszcza gono.
- Wszystko w porzdku - uspokoia go. - Jace! - krzykna ponad warkotem silnika. Co robisz? Odkrzykn co, co zabrzmiao jak:
- Wczam ssanie!
- Pospiesz si!
wirowaa pod ni jak szalona, tworzc rozmazany krajobraz wiate i cieni. Oddalali si od
parku, lecc na wschd w stron autostrady, ktra wia si po prawej stronie miasta.
Clary czua drtwienie w rkach, ucisk w piersi. Widok rzeczywicie by pikny:
wysoki las wie ze srebra i szka, szary poyskujcy pas East River, ktra wcinaa si midzy
Manhattan a przedmiecia jak blizna. Jej wosy rozwiewa zimny wiatr, przyjemnie chodzi
skr po wielu dniach upau i lepkiego powietrza. Ale do tej pory jeszcze nigdy nie leciaa
samolotem, wic przeraaa j pusta przestrze dzielca ich od ziemi. Nie moga si
powstrzyma przed mrueniem oczu, kiedy mknli nad rzek. Przed Mostem Queensboro
Jace zawrci na poudnie, w d wyspy. Niebo zaczynao janie, w oddali Clary widziaa
skrzcy si uk Mostu Brooklyskiego, a za nim na horyzoncie zarys Statuy Wolnoci.
- Wszystko w porzdku?! - zawoa Jace.
Clary nie odpowiedziaa, tylko jeszcze mocniej obja go w pasie. Jace zatoczy koo i
polecia w stron mostu. Clary widziaa gwiazdy midzy linami. Po mocie jecha z turkotem
pocig, wiozcy zaspanych pasaerw. Ona te czsto jedzia t lini. Nagle poczua zawroty
gowy. Mocno zacisna powieki, walczc z mdociami.
- Clary?! Dobrze si czujesz?
Potrzsna gow, nie otwierajc oczu, samotna w ciemnoci, na wietrze, z mocno
dudnicym sercem. Raptem co ostrego Podrapao j w pier. Nie zareagowaa w pierwszej
chwili, ale drapanie stawao si coraz bardziej natarczywe. Rozchylia powiek j zobaczya,
e szczur wystawi epek z kieszeni i niecierpliwie szarpie pazurkami jej kurtk.
- Wszystko w porzdku, Simon - powiedziaa z wysikiem nie patrzc w d. - To by
tylko most...
Simon drapn j znowu i wskaza apk na nabrzee Brooklynu znajdujce si po ich
lewej stronie. Oszoomiona spojrzaa w tamt stron i ponad lini magazynw i fabryk
zobaczya ty skrawek soca, niczym brzeg zotej monety.
- Tak, bardzo adny wschd soca - powiedziaa, zamykajc oczy.
Jace cay zesztywnia, jakby zosta postrzelony.
- Wschd soca?! - wrzasn i gwatownie skrci w prawo.
Clary otworzya oczy i stwierdzia, e pdz ku wodzie, ktra ju zaczynaa przybiera
migotliw niebieskaw barw w porannym brzasku. Przysuna si do Jacea, uwaajc, eby
nie zgnie Simona.
- Co ci si nic podoba we wschodzie soca?
- Przecie ci mwiem! Te motory jed na demonicznej energii! - Zwolni tak
bardzo, e lecieli teraz na poziomie rzeki, prawie lizgali si po jej powierzchni, koami
16
SPADAJCE ANIOY
Hodge by wcieky. Kiedy Clary i chopcy weszli do Instytutu kutykajcy, cali
brudni i zakrwawieni, czeka na nich, w holu, a za nim czaili si Isabelle i Alec. Na ich widok
od razu zacz wygasza kazanie, ktrego nie powstydziaby si Jocelyn. Nie omieszka im
wypomnie, e go okamali, i owiadczy, e nigdy wicej nie zaufa Jaceowi. Do przemowy
dorzuci rwnie kilka uwag o amaniu Prawa, wyrzuceniu z Clave, habie dla starego rodu
Waylandw. Na koniec przeszy Jacea wzrokiem.
- Swoj samowol narazie innych na niebezpieczestwo. Tego incydentu nie
pozwol ci zby wzruszeniem ramion!
- Nie mog niczego zby wzruszeniem ramion - powiedzia Jace. - Mam jedno
zwichnite.
- Nie udz si, e fizyczny bl bdzie dla ciebie nauczk - rzek z ponur furi Hodge.
- Po prostu nastpne dni spdzisz w izbie chorych, a Alec i Isabelle bd ci obskakiwa.
Pewnie ci si to spodoba.
Nauczyciel mia racj, ale nie we wszystkim: Jace i Simon wyldowali w izbie
chorych, ale opiekowaa si nimi tylko Isabelle.
Clary - ktra posza si umy - zjawia si kilka godzin pniej. Hodge opatrzy jej
opuchnite stuczone rami, a dwadziecia minut pod prysznicem zmyo drobinki asfaltu z jej
skry, lecz nadal bya obolaa.
Kiedy zamkna za sob drzwi, Alec, ktry siedzia na parapecie i wyglda jak
chmura gradowa, ypn na ni spode ba.
- A, to ty.
Zignorowaa go.
- Hodge powiedzia, e niedugo przyjdzie, i ma nadziej, e uda si wam podtrzyma
tlce si w was iskierki ycia, zanim tu dotrze - powiedziaa do Simona i Jacea. - Albo co w
tym stylu.
- Wolabym, eby si pospieszy - burkn Jace. Siedzia na ku w brudnym ubraniu,
oparty o puchate poduszki.
- Dlaczego? - zapytaa Clary. - Co ci boli?
- Nie. Mam wysoki prg blu. Nawet nie tyle prg, ile due i gustownie urzdzone
foyer. Ale atwo si nudz. - Mrugn do niej. - Pamitasz, jak mi obiecaa w hotelu, e jeli
- Oczywicie - powiedzia - ale zawsze mylaem, ze tak ju jest miedzy nami. Wiesz.
Clary odwrcia si twarz do niego.
- Co masz na myli? - spytaa zdziwiona. Simon by wyranie zaskoczony, e musi
wyjania tak oczywiste rzeczy.
- Mam na myli to, e zawsze ja potrzebowaem ciebie bardziej ni ty mnie.
- To nieprawda - zaprotestowaa Clary.
- Prawda - powiedzia Simon z irytujcym spokojem, - ty nigdy nikogo tak naprawd
nie potrzebowaa, Clary. bya taka... niezalena. W zupenoci wystarczay ci owki i
wymylone wiaty. Czsto musiaem powtarza co sze albo siedem razy, zanim
odpowiedziaa, tak bya daleko. Odwracaa si do mnie z takim zabawnym umiechem, a
wtedy ja wiedziaem, e cakiem o mnie zapomniaa i wanie sobie przypomniaa o moim
istnieniu. Ale nigdy nie byem na ciebie wcieky. Poowa twojej uwagi jest lepsza ni caa
kogo innego.
Clary uja jego rk. Czua puls pod skr.
- Kochaam w yciu tylko trzy osoby - owiadczya. - Mam, Lukea i ciebie. I
straciam wszystkich oprcz ciebie. Nawet nie myl o tym, e nie jeste dla mnie wany.
- Moja mama mwi, e czowiekowi wystarcz tylko trzy osoby, na ktrych moe
polega, eby osign samorealizacj. - Simon mwi lekkim tonem, ale gos mu si ama. Twierdzi, e cakiem dobrze si realizujesz.
Clary umiechna si do niego smutno.
- Czy twoja mama ma jeszcze jakie inne przemylenia na mj temat?
- Tak. - Odwzajemni jej umiech. - Ale nie zamierzam ci ich powtrzy.
- To nic w porzdku mie sekrety!
- A kto powiedzia, e wiat jest w porzdku?
W kocu pooyli si obok siebie jak w dziecistwie: rami przy ramieniu, noga Clary
przerzucona przez nog Simona. Palce jej stp sigay tu poniej jego kolana. Lec na
plecach patrzyli w sufit i rozmawiali. Ten zwyczaj pozosta im, kiedy sufit w pokoju Clary by
ozdobiony gwiazdami namalowanymi fosforyzujc farb. Podczas gdy Jace pachnia
mydem i limet, jej przyjaciel roztacza wo parkingu przed supermarketem, ale Clary to nie
przeszkadzao.
- Ciekawe, e artowaem z Isabelle na temat wampirw tu przed tym. jak to
wszystko si stao. - Simon nawin na palec kosmyk jej wosw. - Po prostu prbowaem j
rozmieszy wiesz. Co przeraa ydowskie wampiry? Srebrne gwiazdy Dawida? Siekana
wtrbka? Czeki na osiemnacie dolarw?.
czy istnieje jaki metaetyczny cel egzystencji, c, od wiekw stanowi to wielk zagadk.
Prosty ontologiczny redukcjonizm jest bdnym podejciem, ale..
- Id do ka. - Clary signa do gaki. Jace wlizn si zrcznie miedzy ni a drzwi.
- Jestem tutaj, bo Hodge przypomnia mi, e s twoje urodziny - powiedzia. Clary
sapna z irytacj.
- Dopiero jutro.
- Nie ma powodu, ebymy nie mogli zacz witowa ju teraz. Zmierzya go
wzrokiem.
- Unikasz Aleca i Isabelle. Pokiwa gow.
- Oboje prbuj sprowokowa mnie do ktni.
- Z tego samego powodu?
- Nie mam pojcia. - Zerkn czujnie w jedn i w drug stron korytarza. - Wszyscy
chc ze mn rozmawia. Hodge te. Wszyscy z wyjtkiem ciebie. Zao si, e ty nie chcesz
ze mn rozmawia.
- Istotnie - potwierdzia Clary. - Chc je. Umieram z godu. Jace wyj rk zza
plecw. Trzyma w niej zmit papierow torb.
- Wykradem troch jedzenia z kuchni, kiedy Isabelle nie patrzya.
Clary si umiechna.
- Piknik? Jest troch za pno na Central Park, nie sdzisz?
Roi si w nim od... Jace machn rk.
- Skrzatw. Wiem.
- Zamierzaam powiedzie: rabusiw. Cho al mi rabusia, ktry pjdzie za tob.
- To mdra postawa i pochwalam ci za ni - rzek Jace z zadowoleniem. - Ale nie
mylaem o Central Parku. Co powiesz na oraneri?
- Teraz? W nocy? Nie bdzie ciemno? Jace umiechn si tajemniczo.
- Chod, poka ci.
17
KWIAT PNOCY
Wielkie puste pokoje, ktre mijali w drodze na dach, wyglday jak opuszczone
sceniczne dekoracje. Meble zakryte biaymi pokrowcami majaczyy w pmroku niczym gry
lodowe we mg.
Kiedy Jace otworzy drzwi oranerii, Clary uderzyy pomieszane zapachy: intensywna
wo ziemi, silniejszy, mydlany aromat kwiatw rozwijajcych si noc - powoju biaego,
anielskich trb, dziwaczka i paru innych, ktrych nie rozpoznawaa, jak na przykada rolina o
tych kwiatach w ksztacie gwiazdy. Przez szklane drzwi widziaa wiata Manhattanu
janiejce jak zimne klejnoty.
- O rany! - Obrcia si powoli, chonc widok. - Jak tu piknie w nocy.
Jace umiechn si szeroko.
I mamy to miejsce tylko dla siebie. Alec i Isabelle go nie cierpi. S alergikami.
Clary zadraa, cho wcale nic byo zimno.
- Co to za kwiaty ?
Jace wzruszy ramionami i usiad ostronie obok lnicego zielonego krzewu
obsypanego ciasno zwinitymi pczkami.
- Nie mam pojcia. Mylisz, e interesuje mnie klasyfikacja botaniczna?
Nie zamierzam zosta archiwist. Nie musz wiedzie wszystkiego.
- Wystarczy, eby umia zabija?
Spojrza na ni i si umiechn. Gdyby nie ten diaboliczny grymas, wygldaby jak
jasnowosy anio z obrazu Rembrandta.
- Wanie. - Wyj z torby pakunek owinity w serwetk i poda go Clary. - W dodatku
robi marne kanapki z serem. Sprbuj.
Clary umiechna si niechtnie i usiada naprzeciwko niego. Kamienna podoga
oranerii przyjemnie chodzia jej goe nogi po wielu dniach niesabncego upau. Z
papierowej torby Jace wyj jeszcze jabka, tabliczk czekolady z owocami i orzechami,
butelk wody.
- Nieza zdobycz - zauwaya Clary.
Kanapki z serem byy ciepe i wilgotne, ale smakoway dobrze. Z jednej z
niezliczonych kieszeni kurtki Jace wyowi n z kocian rczk, obra jabka, a nastpnie
poci je na staranne semki.
- Ja ci pocaowaam?
- Nie martw si, dla mnie rwnie nie byo to takie pamitne przeycie - odparowa
zoliwie. Clary patrzya, jak Jace odchodzi, i miaa ochot si rozpaka. Jednoczenie
korcio j, eby go dogoni i kopn w kostk Wiedzc jednak, e jedno i drugie zachowanie
sprawio satysfakcje, nie zrobia nic, tylko ze znueniem wesza do swojej sypialni.
Simon sta na rodku pokoju i wyglda na zagubionego. Clary usyszaa w gowie
zjadliwy gos Jacea: Pogaszcz go po gowie i powiedz mu, e nadal jest twoim jedynym,
wyjtkowym, najwspanialszym facecikiem.
Zrobia krok w jego stron, ale zatrzymaa si, kiedy zobaczya, co Simon trzyma w
rce. Jej szkicownik, otwarty na ostatnich rysunkach, miedzy innymi postaci Jacca z
anielskimi skrzydami.
- adne - powiedzia. - Wida opaciy si lekcje u Tisch.
Normalnie Clary zbesztaaby go za to, e bez pozwolenia zajrza do jej szkicownika,
ale teraz nic bya odpowiednia pora na robienie wyrzutw.
- Simon, posuchaj...
- Zdaj sobie spraw, e odmaszerowanie z ponur min do twojej sypialni nic byo
najzrczniejszym posuniciem, ale musiaem zabra moje rzeczy - przerwa jej chodno,
rzucajc szkicownik na ko.
- Dokd si wybierasz? - spytaa Clary.
- Do domu. Za dugo ju tutaj siedz. To nie jest miejsce dla takich miertelnikw jak
ja. Clary westchna.
- Przepraszam, w porzdku? Nie zamierzaam go pocaowa. Po prostu stao si.
Wiem, e go nie lubisz.
- Mylisz si - owiadczy Simon jeszcze bardziej oschym tonem. - Nie lubi wody
sodowej bez gazu. Nie lubi gwnianych boysbandw. Nie lubi tkwi w korkach. Nie lubi
prac domowych z matmy. A Jacea nienawidz. Dostrzegasz rnic?
Uratowa ci ycie - przypomniaa Clary, czujc si jak oszustka - Jace poszed do
hotelu Dumort tylko dlatego, e obawia si kopotw, w razie gdyby ona daa si zabi.
- Tak czy inaczej to dupek - rzuci Simon lekcewaco. - Mylaem, e jeste
mdrzejsza.
Clary w kocu si rozgniewaa.
- I kto to mwi? Czy to nie ty zamierzae zaprosi do Fall Fling dziewczyn z
najbardziej rozkoysanym ciaem. - Staraa si naladowa leniwy ton Erica. - Co z tego, e
Jace czasami bywa palantem? Nie jeste moim bratem ani tat, nie musisz go lubi. Nigdy nie
lubiam adnej z twoich dziewczyn, ale przynajmniej miaam tyle przyzwoitoci, eby
zachowa to dla siebie.
- To co innego - wycedzi Simon przez zby.
- Dlaczego?
- Bo widz, jak na niego patrzysz! A ja nigdy nie patrzyem w ten sposb na adn z
tych dziewczyn! To po prostu byo co w rodzaju wicze praktycznych przed...
- Przed czym? - Clary zdawaa sobie spraw, e zachowuje si okropnie, e caa ta
sytuacja jest okropna, bo nigdy wczeniej nie kcili si o sprawy powaniejsze ni to, kto w
domku na drzewie wyjad ostatnie ciastko z pudeka, ale nie moga si powstrzyma. Dopki nie zjawia si Isabelle? Nie mog uwierzy, e wygaszasz mi kazania na temat
Jacea, a sam robisz z siebie kompletnego idiot z jej powodu! - Jej gos przeszed w krzyk.
- Prbowaem wzbudzi w tobie zazdro! - wrzasn Simon. Rce mia zacinite w
pici i opuszczone. - Jeste taka gupia, Clary, e nic nie widzisz?
Gapia si na niego oszoomiona. Co on mia na myli?
- Prbowae wzbudzi we mnie zazdro? Dlaczego miaby to robi? Natychmiast
zauwaya, e bya to najgorsza rzecz, o jak moga go zapyta.
- Bo jestem w tobie zakochany od dziesiciu lat - wyzna Simon z gorycz, ktra
wstrzsna Clary. - I stwierdziem, e chyba pora si dowiedzie, czy czujesz do mnie to
samo. Domylam si jednak, e nie.
Clary poczua si tak, jakby kopn j w brzuch. Zabrako jej tchu. Patrzya na niego
wytrzeszczonymi oczami, prbujc znale jaka odpowied. Jakkolwiek.
- Nic nie musisz mwi - uprzedzi ja Simon ostrym tonem i ruszy do drzwi.
Clary staa jak sparaliowana. Nie moga si ruszy, eby go zatrzyma, cho tego
chciaa. Nie moga wydoby z siebie gosu. Zreszt co miaaby mu powiedzie? Ja te ci
kocham? Przecie go nie kochaa.
Simon zatrzyma si z rk na klamce i odwrci do niej. Jego oczy za okularami
wyglday bardziej na zmczone ni rozgniewane.
- Naprawd chcesz wiedzie, co jeszcze moja mama mwia o tobie?
Clary potrzsna gow. Simon chyba tego nie zauway.
- Powiedziaa, e zamiesz mi serce.
Wyszed i zamkn za sob drzwi. Clary zostaa sama.
Gdy sobie poszed, opada na ko i signa po szkicownik. Przycisna go do piersi.
Nie miaa ochoty rysowa. Pragna jedynie poczu znajome zapachy: atramentu, papieru,
kredek.
Przemkno jej przez myl, eby pobiec za Simonem, sprbowa go dogoni. Ale co
miaaby mu powiedzie? Co moga powiedzie? Jeste taka gupia, Clary, e nic nie
widzisz?
Przypomniaa sobie rne sytuacje, arty Erica i innych na ich temat, rozmowy, ktre
cichy, kiedy wchodzia do pokoju. Jace wiedzia od pocztku, miaem si z was, bo bawi
mnie deklaracje mioci, zwaszcza nieodwzajemnionej. Wtedy nie miaa pojcia, o co mu
chodzi, a teraz nareszcie zrozumiaa.
Owiadczya wczeniej Simonowi, e kocha tylko trzy osoby: matk, Lukea i jego.
Zastanawiaa si, czy to naprawd moliwe, eby w cigu jednego tygodnia straci
wszystkich, ktrych si kochao. Czy co takiego w ogle da si przey? A jednak przez ten
krtki czas spdzony na dachu z Jaceem zapomniaa o matce. Zapomniaa o Lukeu.
Zapomniaa o Simonie. I czua si szczliwa. Najgorsze wanie byo to, e czua si
szczliwa.
Moe utrata Simona jest kar za moje samolubstwo, za to, e byam szczliwa,
choby tylko przez chwile, podczas gdy nadal nie wiem, gdzie jest moja mama, pomylaa.
Tak czy inaczej, to, co si stao, nie miao znaczenia. Jace mg wietnie caowa, ale wcale
mu na niej nie zaleao. Sam to powiedzia.
Opucia szkicownik na kolana. Simon mia racj - dobrze narysowaa Jacea.
Uchwycia tward lini jego ust, niepasujce do nich smutne oczy. Skrzyda wyglday tak
naturalnie, e gdyby ich dotkna, na pewno okazayby si mikkie. Bezwiednie przesuna
doni po kartce, bdzc mylami...
Gwatownie zabraa rk i wytrzeszczya oczy. Jej palce nie dotykay suchego papieru,
tylko delikatnych pir. Pomkna wzrokiem ku runom, ktre nabazgraa w rogu strony.
Janiay podobnie jak te, ktre Jace kreli stel.
Jej serce zaczo wybija szybki, ostry rytm. Skoro runy potrafiy oywi rysunek,
moe...
Nie odrywajc wzroku od szkicownika, na lepo signa po owki. Bez tchu
odwrcia kartk i na nowej, czystej pospiesznie zacza rysowa pierwsz rzecz, ktra
przysza jej do gowy: kubek do kawy stojcy na nocnej szafce przy ku. Przypomniawszy
sobie lekcje martwej natury, wiernie oddaa wszystkie szczegy: poplamiony brzeg,
pknicie na uchwycie, Gdy skoczya, signa po naczynie i postawia je na papierze.
Potem, bardzo ostronie, zacza kreli obok niego runy. Jej poczynaniami kierowaa sia,
ktrej ona sama nie rozumiaa.
18
KIELICH ANIOA
Jace lea na ku i symulowa, e pi - na wasny uytek, niczyj inny - kiedy
bbnienie do drzwi w kocu zmusio go do reakcji. Dwign si z trudem, krzywic si i
posykujc. Cho w oranerii udawa, e czuje si wietnie, po przygodach ostatniej nocy by
cay obolay.
Wiedzia, kto to jest, zanim otworzy drzwi. Moe Simonowi znowu udao si zmieni
w szczura? Tym razem mg sobie zosta cholernym gryzoniem na zawsze, bo Jace Wayland
nie zamierza nic zrobi w tej sprawie.
Trzymaa w rkach szkicownik. Kosmyki jasnych wosw wymykay si z jej
warkoczy. Jace opar si o futryn, nie zwaajc na przypyw adrenaliny spowodowany jej
widokiem. Nie po raz pierwszy zastanawia si, dlaczego Clary tak na niego dziaa. Isabelle
uywaa swojej urody tak samo jak bata, natomiast Clary nie zdawaa sobie sprawy, e jest
pikna. Moe wanie dlatego.
Przychodzi mu do gowy tylko jeden powd jej wizyty, cho nie mia sensu po tym,
co Jace jej powiedzia. Sowa byy broni, nauczy go tego ojciec, a on chcia zrani Clary
bardziej ni jakkolwiek inn dziewczyn. Waciwie nigdy wczeniej nie chcia adnej
zrani. Zwykle po prostu ich pragn, a potem wola, eby zostawiy go samego.
- Nie mw mi, e Simon zmieni si w ocelota, a ja mam go ratowa, zanim Isabelle
przerobi go na etol - powiedzia, przecigajc sowa w sposb, ktrego Clary nie znosia. Niestety, bdziesz musiaa zaczeka do rana. Teraz nie przyjmuj zlece. - Wskaza na swoj
piam z dziur na rkawie. - Widzisz. Pajacyk.
Clary jakby go nie suchaa.
- Jace, to wane.
- Nie mw. To nagy przypadek. Potrzebujesz nagiego modela. C, nie jestem w
nastroju. Moesz poprosi Hodgea - doda po namyle. - Syszaem, e zrobi wszystko za...
- Jace! - przerwaa mu, podnoszc gos. - Zamknij si na sekund i wysuchaj mnie,
dobrze?
Wzia gboki wdech i z niepewn min spojrzaa mu w oczy, a w nim wezbrao
nieznane mu do tej pory pragnienie, eby j obj i powiedzie, e wszystko jest w porzdku.
Nie zrobi tego. Z dowiadczenia wiedzia, e rzadko wszystko jest porzdku.
- Jace - zacza tak cicho, e musia si pochyli, eby usysze dalsze sowa. - Chyba
- Co masz na myli?
- Gdyby go znaleli, moe zostawiliby j w spokoju. Jeli chodzio im tylko o
Kielich...
- I tak by j zabili, Clary. Ci sami ludzie, ktrzy zamordowali mojego ojca. Jeli ona
jeszcze yje, to tylko dlatego e nie znaleli Kielicha. Ciesz si, e jest tak dobrze schowany.
*****
- Naprawd nie rozumiem, co to ma z nami wsplnego - stwierdzi Alec, mruc
zaspane oczy.
Jace obudzi o wicie reszt mieszkacw Instytutu i zacign ich do biblioteki, eby
opracowa strategi bitwy. Alec by jeszcze w piamie, Isabelle w rowym peniuarze.
Hodge pi kaw z wyszczerbionego niebieskiego kubka. Tylko Jace wyglda na naprawd
rozbudzonego.
- Mylaem, e poszukiwania Kielicha s teraz w rkach Clave - doda Alec.
- Lepiej, jeli zajmiemy si tym sami - owiadczy niecierpliwym tonem Jace. - Hodge
i ja ju omwilimy t spraw i wanie tak postanowilimy.
- Dobrze. - Isabelle wetkna za ucho warkocz przewizany row wstk. - Ja
jestem gotowa.
- A ja nie - burkn Alec. - W miecie s teraz agenci Clave i szukaj Kielicha.
Przekacie im informacj i niech zrobi, co do nich naley.
- To nie takie proste - powiedzia Jace.
- Jest proste. - Alec zmarszczy brwi. - To nie ma nic wsplnego z nami, tylko z
twoim... uzalenieniem od niebezpieczestwa.
Wyranie zirytowany Jace pokrci gow.
- Nie rozumiem, dlaczego si ze mn kcisz.
Bo nie
chce,
eby co
ci
si stao, pomylaa
Clary, zdumiona
jego
zwrcimy Kielich Anioa do Idrisu. Nasze nazwiska nigdy nie zostan zapomniane.
- Nie zaley mi na chwale - odpar Alec, nie spuszczajc wzroku z twarzy Jacea. Zaley mi na tym, eby nie robi nic gupiego.
- Jednak w tym wypadku Jace ma racj - odezwa si Hodge. - Jeli Clave pjdzie do
Sanktuarium, bdzie katastrofa. Dorothea ucieknie z Kielichem i pewnie nigdy go nie
znajdziemy. Nie, Jocelyn wyranie chciaa, eby jedyn osob, ktra bdzie w stanie znale
Kielich, bya Clary.
- Wic niech idzie sama - skwitowa Alec.
Nawet Isabelle wydaa lekki okrzyk zaskoczenia. Jace, ktry opiera si rkami o
biurko, wyprostowa si i spojrza chodno na Aleca. Tylko on moe wyglda wyniole w
piamie, pomylaa Clary.
- Jeli boisz si Wykltych, zosta w domu - powiedzia cicho.
Alec zblad.
- Nie boj si.
- W takim razie nie ma problemu, prawda? - Jace rozejrza si po pokoju. - Dziaamy
wszyscy razem.
Alec wymamrota co pod nosem, a Isabelle energicznie pokiwaa gow.
- Jasne. Bdzie zabawnie.
- Nic nie wiem o zabawie, ale oczywicie wchodz w to - owiadczya Clary.
- Jeli obawiasz si, e to niebezpieczne, nie musisz i - wtrci pospiesznie Hodge. Moemy zawiadomi Clave...
- Nie - przerwaa mu Clary, zaskakujc sam siebie. - Moja mama chciaa, ebym to ja
znalaza Kielich, a nie Valentine czy oni. - To nie przed potworami si ukrywaa,
powiedzia Magnus. - Przynajmniej tyle mog zrobi.
Hodge umiechn si do niej.
- Na pewno wiedziaa, e tak powiesz.
- Tak czy inaczej, nie martw si - powiedziaa Isabelle.
Wszystko bdzie dobrze. Poradzimy sobie z paroma Wykltymi. S szaleni, ale
niezbyt bystrzy.
- I duo atwiej si z nimi rozprawi ni z demonami - doda Jace. - Nie s tacy
podstpni. Aha, bdziemy potrzebowali samochodu. Najlepiej duego.
- Po co? - zapytaa Isabelle. - Nigdy wczeniej go nie potrzebowalimy.
- Nigdy nie bylimy odpowiedzialni za niezwykle cenny przedmiot - wyjani Jace. Nie chc przewozi go metrem.
zwizku z Porozumieniami, a z reszt i tak upieraliby si, eby pojecha z nami. Albo to, albo
nic.
Przez chwil patrzya mu w oczy. Byo w nich wyzwanie i co jeszcze. Jakby si
domaga, eby wyjania mu powody swojej niechci. Z ponur min podesza do biurka i
wyja mu z rki suchawk.
Nie miaa nawet czasu pomyle. Numer Simona znaa rwnie dobrze jak wasny.
Przygotowaa si na rozmow z jego matk albo siostr, ale po drugim sygnale odebra on
sam.
- Halo?
- Simon?
Cisza.
Jace obserwowa j uwanie. Clary zamkna oczy, prbujc udawa, e go tu nie ma.
- To ja - powiedziaa. - Clary.
- Wiem - burkn Simon. - Spaem.
- Tak, jest wczenie. Przepraszam. - Zacza nawija kabel telefonu na palec. - Musz
prosi ci o przysug.
Po duszej chwili milczenia Simon rozemia si ponuro.
- artujesz.
- Nie artuj. Wiemy, gdzie jest Kielich Anioa, i zamierzamy po niego i. Rzecz w
tym, e potrzebujemy samochodu.
Simon znowu si zamia.
- Przepraszam. Mwisz mi, e twoi zabjcy demonw chc, eby kto ich podrzuci na
nastpny pojedynek z siami ciemnoci, jak ujaby to moja mama?
- Waciwie pomylaam, e mgby zapyta Erica, czy nie poyczyby nam
furgonetki.
- Clary, jeli sdzisz, e...
- Jeli znajdziemy Kielich Anioa, odzyskam mam. To jedyny powd, dla ktrego
Valentine jej jeszcze nie zabi ani nie uwolni.
Simon wypuci ze wistem powietrze.
- Mylisz, e tak atwo bdzie dobi targu? Nie wiem, Clary.
- Ja te nie. Wiem tylko, e to jest szansa.
- Ten przedmiot ma wielk moc, prawda? W D&D zwykle lepiej nie igra z
potnymi obiektami, dopki si nie wie, co potrafi.
- Nie zamierzam z nim igra. Ja tylko wykorzystam go, eby odzyska mam.
Clary wyjrzaa przez okno. Grube krople deszczu bbniy o szyby. Niebo byo
jednolicie szare.
- A co oni maj ze sob wsplnego?
- Tam, gdzie jest nieodwzajemnione uczucie, wystpuje nierwnowaga si - odpar
Hodge. - Mona j atwo wykorzysta, ale nie jest to mdre postpowanie. Mioci czsto
towarzyszy nienawi. One mog istnie obok siebie.
- Simon mnie nie nienawidzi.
- Moe z czasem znienawidzi, jeli uzna, e go wykorzystujesz. - Hodge unis rk,
nie dopuszczajc jej do gosu. - Wiem, e nie zamierzasz, ale w pewnych sytuacjach
konieczno bierze gr nad subtelnoci uczu. I wanie obecna sytuacja przywioda mi na
myl inn. Nadal masz to zdjcie, ktre ci daem?
Clary pokrcia gow.
- Nie przy sobie. Jest w moim pokoju. Mog po nie pj...
- Nie. - Hodge pogaska hebanowe pira Hugona. - Kiedy twoja matka bya moda,
miaa przyjaciela, tak jak ty Simona. Byli sobie bliscy jak rodzestwo. Prawd mwic,
czsto brano ich za brata i siostr. W miar jak dorastali, stawao si jasne dla wszystkich, e
on j kocha, ale ona tego nie dostrzegaa. Zawsze nazywaa go przyjacielem.
Clary wytrzeszczya oczy.
- Ma pan na myli Lukea?
- Tak. Lucian zawsze myla, e on i Jocelyn bd razem. Kiedy poznaa i pokochaa
Valentinea, nie mg tego znie. Po ich lubie opuci Krg i znikn... Pozwoli nam
myle, e nie yje.
- Nigdy nic nie mwi... nawet o tym nie napomkn - wykrztusia Clary. - Przez te
wszystkie lata mg j zapyta...
- Wiedzia, jaka bdzie odpowied. - Hodge spojrza na wietlik zalany deszczem. Lucian nie nalea do ludzi, ktrzy si oszukuj. Zadowala si tym, e jest blisko niej. Moe
liczy na to, e z czasem jej uczucia si zmieni.
- Ale jeli j kocha, dlaczego owiadczy tamtym ludziom, e nie obchodzi go, co si
z ni stanie? Dlaczego nie chcia, eby mu powiedzieli, gdzie ona jest?
- Jak ju wspomniaem, tam, gdzie jest mio, jest rwnie nienawi. Jocelyn mocno
go zrania przed laty. Mimo to on zawsze trwa przy niej jak wierny pies, nigdy nie robi jej
wyrzutw, nie oskara, nie wyznawa jej swoich uczu. Moe teraz dostrzeg okazj, eby
odwrci sytuacj. Zrani j tak, jak on zosta zraniony.
- Luke by tego nie zrobi. - Mimo wszystko Clary dobrze pamitaa jego lodowaty ton,
kiedy mwi, eby wicej nie prosia go o przysugi. Widziaa twardy wyraz jego oczu, gdy
patrzy na ludzi Valentinea. To nie by Luke, ktrego znaa, przy ktrym dorastaa. Tamten
dawny nigdy nie chciaby ukara jej matki za to, e nie kochaa go dostatecznie albo we
waciwy sposb. - Ale ona go kochaa. - Clary wyrazia na gos swoje myli, nie zdajc sobie
z tego sprawy. - Tylko e inaczej, ni on j. To nie wystarczy?
- Moe on tak nie uwaa.
- Co si stanie, kiedy odzyskamy Kielich? - zapytaa Clary. - Jak powiadomimy
Valentinea, e go mamy?
- Hugo go znajdzie.
Deszcz nadal stuka w okna. Clary zadraa.
Id po kurtk - oznajmia, wstajc z siedziska Zielono - row bluz z kapturem
znalaza na dnie plecaka. Kiedy j wyjmowaa, dostrzega midzy rzeczami zdjcie Krgu.
Jocelyn i Valentinea. Przygldaa mu si przez dusz chwil a potem schowaa je z
powrotem do worka.
Kiedy wrcia do biblioteki, wszyscy ju tam byli: Hodge, ktry siedzia czujnie za
biurkiem z Hugonem na ramieniu.
Jace cay ubrany na czarno, Isabelle w butach do deptania demonw i ze zotym
biczem, Alec z koczanem strza przewieszonym przez rami i skrzan oson na prawej
rce, sigajc od nadgarstka do okcia. Wszyscy oprcz Hodgea mieli zrobione wiee runy,
spiralne wzory na kadym nagim skrawku skry. Jace mia podwinity lewy rkaw, opiera
brod na obojczyku i w skupieniu malowa omioktny Znak na grnej czci ramienia.
Alec mu si przyglda.
- Kiepsko ci idzie - stwierdzi w kocu. - Pozwl, e ja to zrobi.
- Jestem leworczny - przypomnia Jace agodnym tonem i odda mu stel.
Na twarzy Aleca odmalowaa si ulga, jakby do tej pory nie by pewien, czy
wybaczono mu niedawne zachowanie.
- To podstawowy iratze - powiedzia Jace, a kiedy przyjaciel pochyli si nad jego
ramieniem i zacz starannie kreli Znak uzdrawiajcy, skrzywi si, przymkn oczy i
zacisn pi, a jego minie napiy si jak postronki. - Na Anioa, Alec...
- Staram si by delikatny. - Po chwili Alec puci rk Jacea i odsun si, eby
podziwia swoje dzieo. - Zrobione.
- Dziki. - Jace chyba wyczu obecno Clary, bo odwrci gow i spojrza na ni,
mruc oczy.
- Wygldacie na gotowych - stwierdzia, kiedy zarumieniony Alec odsun si od
- Wanie. - Simon pokiwa gow. Za szyb Clary widziaa wilgotn mg nad East
River, spowijajc nabrzee szarymi oparami. Woda chostana przez silny wiatr bya
spieniona i miaa kolor oowiu. - To dlatego, kiedy na filmach najwiksze otry si
pozdrawiaj, nic nie mwi, tylko kiwaj gowami - Skinicie oznacza jestem sukinsynem i
widz, e ty te jeste sukinsynem, ale nic nie mwi, bo s jak Wolverine i Magneto, i
wyjanienia zakciyby ich wibracje.
- Nie mam pojcia, o czym mwisz - odezwa si Jace z tylnego siedzenia.
- To dobrze - powiedziaa Clary.
Nagrodzi j ledwo widoczny umiech Simona, ktry wanie skrci na Most
Manhattaski, kierujc si w stron Brooklynu i domu Clary.
Nim dotarli na miejsce, w kocu przestao pada. Promienie soca przebiy si przez
resztki mgy i zaczy osusza kaue stojce na chodnikach.
Nocni owcy kazali Simonowi i Clary zaczeka w samochodzie, a sami poszli
sprawdzi, jak to uj Jace, poziomy demonicznej aktywnoci.
Simon odprowadza ich wzrokiem, gdy szli w stron domu podjazdem wysadzanym
rami.
- Poziomy demonicznej aktywnoci? Maj urzdzenie, ktre mierzy, czy demony
znajdujce si w rodku wicz power jog?
- Nie. - Clary odrzucia z gowy mokry kaptur, eby poczu soce na wosach. Sensor mwi im, jak potne s demony... jeli w ogle tam jakie s.
Przyjaciel by pod wraeniem.
- Sprytne urzdzenie.
- Simon, jeli chodzi o ostatni noc...
Przerwa jej, unoszc rk.
- Nie musimy o tym rozmawia. Ja bym tak wola.
- Pozwl mi powiedzie tylko jedno. Wiem, e oczekiwae ode mnie innej reakcji na
swoje wyznanie.
- To prawda. Zawsze miaem nadziej, e kiedy wreszcie powiem dziewczynie
kocham ci, ona odpowie wiem, jak Leia Hanowi w Powrocie Jedi.
- To gupie - wyrwao si Clary.
Simon spiorunowa j wzrokiem.
- Przepraszam - bkna Clary. - Posuchaj, Simon, ja...
- Nie. To ty posuchaj. Przyjrzyj mi si. Potrafisz to zrobi?
Spojrzaa w ciemne oczy z janiejszymi plamkami przy zewntrznym brzegu
tczwki, na znajome, troch nierwne brwi, dugie rzsy, ciemne wosy i niepewny umiech,
zgrabne donie muzyka. Wszystko to byo czci Simona, a on by czci jej. Czy gdyby
musiaa powiedzie prawd, przysigaby, e nie miaa pojcia, e on j kocha? A moe po
prostu chodzio o to, e nie wiedziaaby, jak si wtedy zachowa?
Westchna.
- Zobaczy, co kryje si pod czarem, to atwizna. O wiele trudniej jest przejrze ludzi.
- Wszyscy widzimy to, co chcemy widzie - stwierdzi cicho Simon.
- Nie Jace. - Clary pomylaa o jego jasnych, obojtnych oczach.
- On bardziej ni ktokolwiek.
Clary zmarszczya brwi.
- Co...
- Wszystko w porzdku - odezwa si za ni Jace. - Obeszlimy cay dom i nic. Niska
aktywno. Prawdopodobnie s tylko Wyklci, a oni pewnie nas nie zaatakuj, dopki nie
sprbujemy dosta si do mieszkania na grze.
- Jeli to zrobi, bdziemy gotowi - dodaa Isabelle z drapienym umiechem.
Alec wyj z furgonetki ciki brezentowy worek i rzuci go na chodnik.
- Skopmy tyki demonom! - wykrzykn wojowniczo.
Jace spojrza na niego z lekkim zdziwieniem.
- Dobrze si czujesz?
- wietnie. - Nie patrzc na niego, Alec zostawi uk i koczan, a zamiast nich wybra
sobie drewnian pak. Pod jego dotykiem wysuny si z niej dwa lnice ostrza. - Tak lepiej.
Siostra spojrzaa na niego z konsternacj.
- A uk...
- Wiem, co robi, Isabelle - przerwa jej Alec.
uk lea na tylnym siedzeniu i lni w blasku soca. Simon sign po niego, ale
cofn rk, kiedy mijaa go rozemiana grupka modych kobiet pchajcych wzki w stron
parku. Nie zauwayy trjki uzbrojonych po zby nastolatkw przycupnitych przy tej
furgonetce.
- Jak to si stao, e was widz? - zapyta Simon. - Co z tym waszym czarem
niewidzialnoci?
- Widzisz nas, bo znasz prawd - wyjani Jace.
- Tak. Chyba tak.
Kiedy go poprosili, eby zosta przy samochodzie, zaprotestowa sabo, ale Jace
wytumaczy mu, jakie to wane, eby przy chodniku czeka na nich pojazd na jaowym
biegu.
- wiato soneczne jest zabjcze dla demonw, ale nie robi krzywdy Wykltym. Co,
jeli bd nas ciga? Albo samochd zostanie odholowany?
Ostatnim, co Clary zobaczya, kiedy si odwrcia, eby mu pomacha z frontowego
ganku, byy jego dugie nogi oparte o desk rozdzielcz, podczas gdy on grzeba w kolekcji
pyt Erica. Wydaa ciche westchnienie ulgi. Przynajmniej Simon by bezpieczny.
Gdy tylko weszli do holu, poczua silny, trudny do okrelenia odr. Byo to poczenie
smrodu zepsutych jaj, zgniego misa i wodorostw gnijcych na rozpalonej play. Isabelle
zmarszczya nos, a Alec zrobi si zielony na twarzy, natomiast Jace wyglda, jakby wdycha
rzadki zapach perfum.
- Byy tu demony - stwierdzi z nieskrywan radoci. - Niedawno.
Clary spojrzaa na niego z niepokojem.
- Ale ju ich nie ma...
- Nie. Wyczulibymy je. - Skin gow w stron drzwi Dorothei. Byy zamknite i nie
sczya si spod nich nawet odrobina wiata. - Moe bdzie musiaa odpowiedzie na par
pyta, kiedy Clave si dowie, e przyjmowaa u siebie demony.
- Wtpi, czy Clave bdzie zadowolone z naszej akcji - powiedziaa Isabelle. - W
rezultacie ona pewnie wyjdzie na tym wszystkim lepiej ni my.
- Nie bd si czepia, jeli na koniec przyniesiemy im Kielich. - Alec wodzi
wzrokiem po przestronnym foyer, krtej klatce schodowej, poplamionych cianach. Zwaszcza gdy przy okazji zabijemy paru Wykltych.
Jace pokrci gow.
- S w mieszkaniu na grze. Przypuszczam, e nie bd nas niepokoi, dopki nie
sprbujemy si tam dosta.
Isabelle zdmuchna kosmyk wosw z twarzy i spojrzaa na Clary, marszczc brwi.
- Na co czekasz?
- Clary mimo woli zerkna na Jacea, a on umiechn si do niej. Ruszaj wyczytaa
z jego oczu.
Clary ostronie zbliya si do mieszkania Dorothei. wietlik pokrywaa gruba
warstwa brudu, arwki przy wejciu nadal nikt nie wymieni, tak e ciemny hol rozjaniao
jedyne czarodziejskie wiato Jacea. Powietrze byo gorce i duszne: wok Clary pojawiay
si cienie, niczym magiczne, szybko rosnce roliny w koszmarnym lesie. Zapukaa do
ssiadki, najpierw delikatnie potem mocniej.
Drzwi si otworzyy i do holu wylao si zote wiato. W progu staa Madame
19
ABBADON
Clary nie bya pewna, czego si spodziewa - okrzykw radoci, moe gorcych
oklaskw. Zamiast tego usyszaa cisz. Przerwa j dopiero Jace, mwic:
- Mylaem, e bdzie wikszy.
Clary spojrzaa na Kielich, ktry trzymaa w rce. By wielkoci zwykego kieliszka
do wina, tylko duo ciszy. Szumiaa w nim moc, niczym krew pynca w yach.
- Jest w sam raz - stwierdzia z uraz.
- Tak, ale spodziewaem si czego, no wiesz... - rzuci protekcjonalnie i nakreli
rkami ksztat mniej wicej wielkoci kota.
- To Kielich Anioa, a nie Muszla Klozetowa Anioa - odezwaa si Isabelle. Skoczylimy? Moemy i?
Dorothea przekrzywia gow. Jej widrujce oczy rozbysy- Jest uszkodzony! - wykrzykna. - Jak to si stao?
- Uszkodzony? - Clary ze zdziwieniem spojrzaa na Kielich. Jej zdaniem wyglda
normalnie.
- Poka mi go - zadaa czarownica i zrobia krok w stron Clary, wycigajc rce po
Kielich.
Clary cofna si odruchowo i nagle midzy nimi wyrs Jace. Trzyma do w pobliu
rkojeci miecza zatknitego za pasek.
- Bez obrazy, ale oprcz nas nikt nie moe dotkn Kielicha Anioa - owiadczy
spokojnie. Dorothea przez chwil mierzya go wzrokiem, a potem jej oczy znowu przybray
dziwnie pusty wyraz.
- Nie spieszmy si - powiedziaa. - Valentine byby niezadowolony, gdyby co si stao
Kielichowi.
Z cichym wistem Jace wysun miecz zza paska i unis go, zatrzymujc tu pod
brod Dorothei.
- Nie wiem, co tu si dzieje, ale my wychodzimy - oznajmi.
Oczy czarownicy rozbysy.
- Oczywicie, Nocny owco. - Zacza si cofa do ciany z kotar. - Chciaby
skorzysta z Bramy?
Czubek miecza zachwia si, a na twarzy Jace'a pojawi si wyraz konsternacji.
- Ona posuya tylko jako naczynie. Otworzya Bram, a ja j opanowaem. Jej mier
bya szybka. - Przenis wzrok na Kielich. - Twoja taka nie bdzie.
Ruszy w stron Clary, ale na drodze stan mu Jace z janiejcym mieczem w jednej
rce i serafickim noem w drugiej. Alec obserwowa go blady z przeraenia.
- Na Anioa. - Jace zmierzy potwora wzrokiem od stp do gw. - Wiedziaem, e
Wielkie Demony s brzydkie, ale nikt mnie nie ostrzeg przed ich zapachem.
Abbadon zasycza, ukazujc dwa rzdy wyszczerbionych zbw ostrych jak szko.
- Nie jestem pewien co do tego wiatru i wyjcej ciemnoci, bo odr bardziej mi si
kojarzy z wysypiskiem mieci - cign Jace. - Na pewno nie pochodzisz ze Staten Island?
Gdy demon rzuci si na niego, Nocny owca zamachn si ostrzami ruchem szybkim
jak byskawica. Oba zagbi si w najbardziej misistej czci Abbadona: w brzuchu. Stwor
zawy i uderzy go, odrzucajc w bok jak kocur karccy niesfornego kociaka. Jace przetoczy
si po pododze i natychmiast wsta, ale najwyraniej by ranny, bo trzyma si za rami.
Isabelle to wystarczyo. Skoczya do przodu i zdzielia demona biczem. Na jego szarej
skrze pojawio si gbokie nacicie, ktre zaraz nabrzmiao krwi. Abbadon zignorowa
dziewczyn i ruszy ku Jace'owi.
Zdrow rk Jace wycign drugi seraficki n. Co do niego szepn i ostrze
zajaniao. Nocny owca wyglda jak dziecko przy grujcym nad nim monstrum, ale
umiecha si szeroko, nawet kiedy demon zaatakowa ponownie. Isabelle krzykna i
zdzielia napastnika biczem. Krew trysna z rany gstym strumieniem
Demon machn rk ostr jak brzytwa. Jace zatoczy si do tyu, ale nie odnis
adnej rany, bo midzy nim a przeciwnikiem wyrs smuky, czarny, uzbrojony cie. Alec!
Abbadon rykn. Paka z ostrzami wbia si w jego pier. Stwr unis z guchym
warkniciem kociste pazury. Potnym ciosem po-derwa Aleca z ziemi i cisn nim w
odleg cian. Chopak uderzy w ni z nieprzyjemnym trzaskiem i osun si na podog.
Isabelle zawoaa jego imi. Alec si nie poruszy. Nocna owczyni rzucia si w jego
stron, ale w tym momencie demon odwrci si i uderzy j z rozmachem. Dziewczyna
upada kaszlc krwi, a kiedy zacza si podnosi, Abbadon zdzieli j ponownie. Tym razem
znieruchomiaa.
Nastpnie demon ruszy w stron Clary.
Jace sta zmartwiay i patrzy na bezwadne ciao Aleca jak hipnotyzowany. Clary
krzykna, kiedy Abbadon si do niej zbliy. Zacza si cofa w gr po schodach,
potykajc si na nierwnych stopniach. Stela palia jej skr. Gdyby tylko miaa przy sobie
bro, jakkolwiek...
***
Popdzili Flatbush i wpadli na most, jadc rwno z pocigiem linii Q, ktry z hukiem
toczy si nad niebiesk wod. Soce odbijajce si od roziskrzonej rzeki razio Clary w
oczy. Trzymaa si kurczowo siedzenia, kiedy Simon skrci w ostry zjazd z mostu z
szybkoci pidziesiciu mil na godzin.
Mylaa o okropnych rzeczach, ktre powiedziaa Alecowi, o tym, jak rzuci si na
Abbadona, o wyrazie triumfu na jego twarzy. Kiedy odwrcia gow, zobaczya, e Jace
klczy obok przyjaciela, a krew rannego wsika w koc. Pomylaa o maym chopcu z
martwym sokoem. Kocha to niszczy.
Gdy znowu spojrzaa przed siebie, miaa w gardle tward gul. Zobaczya Isabelle w
le ustawionym lusterku wstecznym. Otulaa brata kocem. Gdy podniosa wzrok, napotkaa
spojrzenie Clary.
- Daleko jeszcze?
- Jakie dziesi minut. Simon jedzie najszybciej, jak moe.
- Wiem - powiedziaa Isabelle. - Simon, to, co zrobie, byo niesamowite. Tak
byskawicznie zareagowae. Nie przypuszczaam e Przyziemny moe wpa na taki pomys.
Simon nie wyglda na speszonego pochwaami. Wzrok mia utkwiony w jezdni przed
sob.
- Masz na myli przestrzelenie wietlika? Przyszo mi to do gowy, kiedy weszlicie do
rodka. Mwilicie, e demony nie znosz bezporedniego wiata sonecznego. Potem samo
dziaanie zajo mi chwil. Poza tym, jeli si nie wiedziao, e w dachu jest wietlik, mona
go byo nawet nie zauway.
Ja o nim wiedziaam, pomylaa Clary. Powinnam bya dziaa. Nawet jeli nie miaam
uku, mogam czym rzuci albo powiedzie o nim Jace'owi.
Poczua si beznadziejna, bezuyteczna. Prawda bya taka, e w decydujcym
momencie wpada w przeraenie. Zbyt wielkie, eby moga jasno myle. Teraz ogarn j
palcy wstyd.
- Dobra robota - rzuci krtko Jace.
Simon zmruy oczy.
- Moesz mi powiedzie, skd si tam wzi ten demon? - zapyta.
- To bya Madame Dorothea - powiedziaa Clary. - Tak jakby.
- Nigdy nie grzeszya urod, ale nie pamitam, eby wwygldaa a tak le.
- Ciekawe, co o tobie pomyli, kiedy si ocknie. Zdrada zawsze jest brzydka, ale
zdrada dziecka... dwa razy gorsza, nie uwaasz?
Nie skrzywdzisz go - wyszepta Hodge. - Przysige, e nie zrobisz mu krzywdy.
- Nigdy tego nie przysigaem - uci Valentine. Odsun si od biurka i ruszy w
stron Hodge'a, a ten zacz si cofa jak mae zwierztko schwytane w puapk. Mia
nieszczliw min.
- A co by zrobi, gdybym powiedzia, e zamierzam go skrzywdzi? Walczyby ze
mn? Zatrzyma Kielich? Nawet gdyby udao ci si mnie zabi, Clave nigdy nie zdjoby z
ciebie kltwy. Ukrywaby si tutaj do mierci, tak przeraony, e baby si szerzej otworzy
okno. Co by odda, eby ju wicej si nie ba? Co by odda, eby znowu znale si w
domu?
Clary oderwaa od nich wzrok. Ju nie moga znie wyrazu twarzy Hodge'a.
- Obiecaj, e nie zrobisz mu krzywdy, a dam ci Kielich - rzek zdawionym gosem
nauczyciel.
- Nie - odpar Valentine jeszcze ciszej. - I tak mi go dasz. -Wycign rk.
Hodge zamkn oczy. Przez chwil jego twarz wygldaa jak marmurowe oblicze
jednego z aniow podtrzymujcych biurko: zbolaa, powana, przytoczona straszliwym
ciarem. Potem zakl aonie i poda naczynie Valentine'owi. Jego do trzsa si jak li
na silnym wietrze.
- Dzikuj. - Valentine wzi od niego Kielich i przyjrza mu si w zadumie. - Zdaje
si, e wyszczerbie brzeg.
Hodge milcza. Twarz mia szar. Valentine schyli si i wzi Jace'a na rce. Podnis
go bez wysiku. Gdy Clary zobaczya, jak nienagannie skrojona marynarka napina si na jego
ramionach i plecach, uwiadomia sobie, e jest potnym mczyzn, z torsem jak pie dbu.
Jace, bezwadny w jego ramionach, wyglda przy nim jak dziecko.
- Wkrtce bdzie razem z ojcem - powiedzia Valentine, patrzc na blad twarz
chopca. - Tam gdzie jego miejsce.
Hodge drgn. Valentine odwrci si i ruszy w stron kurtyny z drgajcego
powietrza, przez ktr wszed. Zostawi bram otwart. Jej blask razi oczy, jakby silne soce
odbijao si od powierzchni lustra.
Hodge wycign bagalnie rk.
- Zaczekaj! krzykn. A co z twoj obietnic? Przyrzeke, e zdejmiesz ze mnie
kltw.
- To prawda przyzna Valentine. Zatrzyma si i spojrza twardo na Hodgea.
20
ZCZURZY ZAUEK
Hodge patrzy za nim, dyszc ciko i zaciskajc pici. Lew do mia ubrudzon
ciemnym pynem, ktry wysczy si z jego piersi. Na twarzy rado mieszaa si z
nienawici do samego siebie.
- Hodge! - Clary zabbnia w niewidzialn cian, ktra ich rozdzielaa. Bl przeszy jej
rami, ale by niczym w porwnaniu z pieczeniem w piersi. Miaa wraenie, e serce jej zaraz
wyskoczy. Jace, Jace, Jace! Imi dwiczao w jej gowie, jakby si domagao, eby je
wykrzycze. - Hodge, wypu mnie!
Nauczyciel odwrci si i pokrci gow.
- Nie mog - powiedzia, wycierajc nienagannie czyst chusteczk poplamion rk. W
jego gosie brzmia szczery al. -Prbowaaby mnie zabi.
- Nie. Obiecuj.
- Nie zostaa wychowana jako Nocny owca, wic twoje obietnice nic nie znacz. Brzeg chusteczki dymi, jakby zosta umoczony w kwasie, a do nadal bya czarna. Hodge
zrezygnowa z prb doczyszczenia jej.
- Nie syszae go?! - krzykna Clary z rozpacz. On zabije Jacea.
- Nic takiego nie powiedzia. - Hodge sta teraz przy biurku.
Otworzy szuflad i wycign z niej kawaek papieru. Z kieszeni marynarki wyj
piro i postuka nim o blat, eby napyn atrament. Clary wytrzeszczya oczy. Zamierza
napisa list ?
- Valentine powiedzia, e Jace wkrtce bdzie z ojcem. Ojciec Jacea nie yje. Co innego
mg mie na myli?
Hodge nie podnis wzroku znad kartki, na ktrej co bazgra
- To skomplikowane. Nie zrozumiesz.
- Rozumiem wystarczajco duo. - Gorycz omal nie wypalia jej jzyka. - Wiem, e Jace ci
ufa, a ty wydae go czowiekowi, ktry nienawidzi jego ojca i pewnie nienawidzi Jacea.
Zrobi to, bo jeste zbyt tchrzliwy, eby y z przeklestwem, na ktre sobie zasuye.
Hodge gwatownie unis gow.
- Tak mylisz?
- Tyle wiem.
Nauczyciel odoy piro i potrzsn gow. Wyglda na zmczonego i starego, duo
starszego od Valentine'a, cho byli w tym samym wieku.
- Znasz tylko par oderwanych od siebie szczegw, Clary. I lepiej, eby tak pozostao.
- Starannie zoy kartk i cisn j w ogie. Papier zapon jasn zieleni i chwil pniej
znikn.
- Co robisz? - zapytaa Clary.
- Wysyam wiadomo. - Hodge odwrci si od kominka. Sta blisko, oddzielony od
niej jedynie niewidzialn barier. Clary przycisna palce do ciany, aujc, e nie moe ich
wepchn mu w oczy... cho byy rwnie smutne jak oczy Valentine'a. - Jeste moda.
Przeszo nic dla ciebie nie znaczy nie jest nawet inn krain, jak dla starych, ani
koszmarem, jak dla winnych. Clave naoyo na mnie kltw, bo pomagaem Valentinowi.
Ale nie byem
rwnie winni jak ja? Albo Waylandowie? Lecz tylko ja zostaem skazany na ycie w
zamkniciu.
Nie mog nawet wystawie rki przez okno.
- To nie moja wina - powiedziaa Clary. - Ani Jace'a. Dlaczego postanowie ukara go
za to, co Clave zrobio tobie? Mog zrozumie oddanie Valentine'owi Kielicha, ale Jacea? On
go zabije, tak jak zabi jego ojca...
- Valentine nie zabi ojca Jacea - przerwa jej Hodge. Z piersi Clary wyrwa si szloch.
-Nie wierz ci! Wszystko, co mwisz, to same kamstwa! Przez cay czas nas
okamywae!
-Ach, ten moralny absolutyzm modych, ktry nie dopuszcza adnych okolicznoci
agodzcych. - Hodge westchn. -Nie rozumiesz, Clary, e na swj sposb staram si by
dobrym czowiekiem?
Potrzsna gow.
-To nie dziaa w taki sposb. Dobre uczynki nie rwnowa zych. Ale... - Przygryza
warg. - Gdyby mi powiedzia, gdzie jest Valentine...
- Nie - prawie wyszepta. - Mwi si, e Nefilim to potomno ludzi i aniow. Cae to
anielskie dziedzictwo oznacza jedynie dusz drog do upadku. - Dotkn palcami
niewidzialnej powierzchni. - Nie zostaa wychowana jako jedna z nas. Nie udziau w tym
yciu penym blizn i zabijania. W kadej moesz odej. Opuci Instytut i nigdy nie wrci.
Clary pokrcia gow.
***
Gdy drzwi zamkny si za Hodge'em, Clary zostaa sama w kompletnej ciszy. Syszaa
tylko swj chrapliwy oddech i drapanie palcw po nieustpliwej magicznej barierze
oddzielajcej j od wyjcia. Zrobia to, czego wczeniej sobie zabronia, i rzucia si na
cian. Potem jeszcze raz i jeszcze, a rozbolay j oba boki i ogarno wyczerpanie. Osuna
si na podog, z trudem hamujc zy.
Gdzie po drugiej stronie niewidzialnego muru umiera Alec, a Isabelle czekaa, a
Hodge przyjdzie i go uratuje. Gdzie tam Valentine cuci Jace'a, potrzsajc nim mocno.
Gdzie tam z kad chwil malay szanse jej matki. A ona bya tutaj - uwiziona,
bezuyteczna i bezradna jak dziecko.
Raptem usiada prosto. Przypomniaa sobie, jak u Madame Dorothei Jace wcisn jej w
rk stel. Oddaamu j? Wstrzymujc oddech, pomacaa lew kiesze bluzy. Bya pusta.
Powoli wsuna do do prawej. Spocone palce trafiy na kaczki brudu, a potem dotkny
czego twardego, gadkiego i zaokrglonego. Steli.
Z dudnicym sercem zerwaa si na rwne nogi i lew rk namacaa magiczny mur.
Potem zebraa si na odwag i wysuna przed siebie stel, a trafia jej czubkiem w barier.
W jej umyle ju formowa si obraz. W mulistej wodzie pyna w gr ryba, wzr usek
stawa si coraz wyraniejszy, w miar jak zbliaa si ku powierzchni. Najpierw ostronie,
potem z wiksz pewnoci siebie Clary przesuna stel po cianie. W powietrzu przed ni
zawisy janiejce biaoszare linie.
Gdy poczua, e Znak jest ukoczony, opucia rk, oddychajc ciko. Przez chwil
wszystko byo nieruchome i ciche. Znak razi j w oczy jak jaskrawy neon. Potem usyszaa
dwik, oguszajcy oskot, jakby obok niej spadaa lawina kamieni. Znak, ktry narysowaa,
sczernia i rozsypa jak popi. Podoga zatrzsa si pod jej nogami, chwil pniej wszystko
ucicho, a ona zrozumiaa, e jest wolna.
Podbiega do okna i rozsuna zasony. Zapada zmrok, ulica w dole bya skpana w
czerwono-fioletowej powiacie. Chodnikiem szed Hodge. Jego siwa gowa podskakiwaa nad
tumem.
Clary nagle sobie przypomniaa, e broni Hodge'a jest chakram. Uchylia si, zanim
zobaczya jasny metalowy krek metalu leccy w stron jej gowy. Ze wistem min jej
twarz o cal i wbi si w elazne schody przeciwpoarowe po lewej stronie.
Gdy Clary uniosa wzrok, zobaczya, e Hodge patrzy na ni, trzymajc w prawej rce
drugi dysk.
- Jeszcze moesz uciec - powiedzia.
Instynktownie zasonia si rkami, cho logika podpowiadaj jej, e chakram potnie je
na kawaki.
- Hodge...
Obok niej migno co duego i ciemnego. Usyszaa krzyk Hodge'a. Kiedy stworzenie
stano midzy ni a napastnikiem, zobaczya je wyraniej. By to wilk o dugoci szeciu
stp i kruczoczarnej sierci z pojedynczym szarym pasmem.
Hodge, nadal ciskajcy w rce metalowy dysk, mia twarz bia jak ptno.
-Ty - wykrztusi. - Mylaem, e ucieke...
Clary ze zdziwieniem stwierdzia, e Hodge mwi do wilka.
Zwierz obnayo ky i wywiesio czerwony jzyk. Z jego oczu ziaa nienawi, czysta
ludzka nienawi.
- Przyszede po mnie czy po dziewczyn? - zapyta nauczyciel. Na jego czole perli si
pot, ale rka bya pewna.
Wilk ruszy w jego stron, warczc gucho.
-Jest jeszcze czas - rzuci pospiesznie Hodge. - Valentine przyjmie ci z powrotem...
Wilk zawy i skoczy na niego. Clary zobaczya bysk srebra i usyszaa nieprzyjemny
odgos, kiedy chakram wbi si w bok zwierzcia. Wilk opad na tylne apy. Z jego sierci, w
miejscu gdzie stercza dysk, cieka krew, ale mimo to ponownie zaatakowa czowieka.
Hodge krzykn raz i upad, gdy potne szczki zacisny si na jego ramieniu. W
powietrze trysna fontann krew, jak farba z przebitej puszki, i spryskaa czerwieni
cementow cian.
Wilk unis gow znad bezwadnego ciaa i spojrza na dziew czyn. Jego zby
ociekay szkaratem.
Clary nie miaa w pucach do powietrza, eby wyda z siebie jakikolwiek dwik.
Pucia si biegiem w stron znajomych neonowych wiate ulicy, do bezpiecznego, realnego
wiata. Usyszaa za sob warczenie, poczua gorcy oddech na nagich ydkach. Przyspieszya
resztkami si...
Wilcze szczki zacisny si na jej nodze, szarpny j w ty. Zanim uderzya gow w
twardy chodnik i pogrya si w ciemnoci, odkrya, e jednak ma do powietrza w pucach,
eby krzycze.
***
Obudzi j dwik kapicej wody. Powoli otworzya oczy. Niewiele zobaczya. Leaa
na szerokiej pryczy w maym, obskurnym pomieszczeniu. Na rozchwianym stole opartym o
brudn cian sta tani mosiny wiecznik z grub czerwon wiec, jedynym owietleniem
izby. Sufit by popkany i zagrzybiony, wilgo sczya si przez rysy w kamieniu. Clary
odnosia niejasne wraenie, e czego tutaj brakuje, ale nad wszystkimi jej odczuciami
dominowa silny zapach mokrego psa.
Usiada i natychmiast tego poaowaa. Bl przeszy jej gow jak rozarzony szpikulec
i zaraz potem ogarna j fala mdoci. Dobrze, e nic nie miaa w odku.
Nad prycz, na gwodziu wbitym midzy dwa kamienie wisiao lustro. Gdy Clary w nie
spojrzaa, przerazia si. Nic dziwnego, e twarz j bolaa. Od kcika prawego oka biegy do
brzegu ust dugie rwnolege zadrapania. Prawy policzek by pokryty krwi, podobnie jak
szyja, cay przd koszuli i bluza.
Nagle Clary ze strachem chwycia si za kiesze i odetchna z ulg, kiedy namacaa stel.
Twtedy uwiadomia sobie, co dziwnego jest w tym pomieszaniu. Ca jedn cian
stanowia gruba elazna krata sigajca od sufitu do podogi. To bya wizienna cela.
Gdy Clary chwiejnie wstaa z pryczy, poczua silne zawroty gowy. Chwycia si stou,
eby nie upa. Nie zemdlej, przykazaa sobie twardo.
W tym momencie usyszaa kroki na zewntrz celi. Kto nadchodzi korytarzem. Clary
opara si o st.
Mczyzna nis lamp. Clary widziaa tylko jego sylwetk: wysoki wzrost, szerokie
ramiona, zmierzwione wosy. Dopiero kiedy otworzy drzwi i wszed do rodka, zobaczya,
kto to jest.
Wyglda tak samo jak zawsze: wytarte dinsy, koszula z denimu, buty robocze,
nierwno ostrzyone wosy, okulary. Ran, ktr ostatnim razem zauwaya na boku jego
szyi, pokrywaa wieo zagojona, lnica skra.
Luke.
Tego byo dla niej za wiele. Skutki wyczerpania, braku snu i jedzenia, utraty krwi i
przeraenie dopady j nagle jak wezbrana fala. Poczua, e kolana si pod ni uginaj, i
osuna si na ziemi.
Luke przyskoczy do niej jednym susem. Porusza si tak szybko, e nie zdya run
na podog, bo zapa j i podnis jak wtedy, gdy bya ma dziewczynk. Posadzi j na
pryczy i cofn si, patrzc na ni z niepokojem.
- Clary? - Wycign do niej rk. - Dobrze si czujesz? Odsuna si i uniosa rce,
eby si przed nim zasoni.
- Nie dotykaj mnie.
Przez jego twarz przemkn wyraz gbokiego blu Ze eniem przesun doni po
czole.
- Chyba na to zasuyem.
- Owszem.
W oczach Luke'a odmalowaa si troska.
- Nie oczekuj, e mi zaufasz...
- To dobrze, bo nie zamierzam ci zaufa.
- Clary... - Zacz spacerowa po celi. - To, co zrobiem Nie spodziewam si, e
zrozumiesz. Wiem, e uwaasz e ci opuciem...
- Opucie. Powiedziae, e mam wicej do ciebie nie dzwoni. Nigdy nie zaleao ci na
mojej matce. Kamae we wszystkim.
- Nie. Nie we wszystkim.
- Naprawd nazywasz si Luk Garroway? Jego ramiona opady.
- Nie - odpar i spuci wzrok. Na przodzie niebieskiej koszuli rozprzestrzeniaa si
ciemnoczerwona plama.
Clary usiada prosto.
- To krew? - Na chwil zapomniaa, e ma by wcieka.
- Tak - odpar Luk, trzymajc si za bok. - Rana musiaa si otworzy, kiedy ci
podniosem.
- Jaka rana?
- Dyski Hodgea nadal s ostre, cho rka nie ta, co kiedy. Moliwe, e mam
uszkodzone ebro.
- Hodge? Kiedy...?
Spojrza na ni, a ona nagle przypomniaa sobie wilka w zauku, caego czarnego z
wyjtkiem jednego szarego pasa na boku. I przypomniaa sobie wbijajcy si w niego dysk.
Zrozumiala.
- Jeste wilkoakiem.
Luke zabra rk z koszuli. Jego palce byy czerwone. Tak - potwierdzi lakonicznie.
Podszed do ciany i zapuka w ni energicznie trzy razy. Nastpnie odwrci si do niej.Jestem.
- Zabie Hodgea - stwierdzia Clary.
- Nie - Pokrci gow. - Niele go poraniem, ale kiedy wrciem po ciao, ju go nie
byo.
- Rozszarpae mu rami. Widziaam.
-Tak, ale moe warto nadmieni, e prbowa ci zabi. Zrobi krzywd jeszcze komu?
Clary zagryza warg. Poczua sonawy smak, ale to krwawia rana po ataku Hugo.
-Jace'owi - wyszeptaa. - Hodge pozbawi go przytomnoci i odda... Valentine'owi.
-Valentine owi? - powtrzy Luke zaskoczony. - Wiedziaem, e da mu Kielich Anioa,
ale nie miaem pojcia...
- Skd wiedziae? - zaatakowaa go Clary, ale potem sobie przypomniaa. - Syszae,
jak rozmawiaam z nim w zauku. Zanim na niego skoczye.
- Skoczyem na niego, jak si wyrazia, bo wanie zamierza odci ci gow powiedzia Luke i spojrza na drzwi celi.
Sta w nich wysoki mczyzna, a za nim drobna kobieta, tak niska, e wygldaa jak
dziecko. Oboje byli w zwyczajnych ubraniach: dinsach i bawenianych koszulach, oboje
mieli takie - rozczochrane wosy, z tym e kobieta jasne, a mczyzna siwo-czarne, borsucze,
i oboje takie same modo-stare twarze, bez zmarszczek, ale ze znuonymi oczami.
- Clary poznaj mojego drugiego i trzeciego, Gretel i Alarica.
Mczyzna skoni masywn gow.
- Ju si poznalimy.
Clary wytrzeszczya oczy.
-Tak?
- W hotelu Dumort - przypomnia Alaric. - Wbia mi n w ebra.
Clary cofna si pod cian. -Ja... och, przepraszam.
powiedzia, gdzie jest Kielich, powiedziae mu, e ona si dla ciebie nie liczy. Luke
wpatrywa si w cian.
- Nie wiedziaem, gdzie jest Kielich. Jocelyn mi nie powiedziaa.
- Moge si targowa...
- Valentine si nie targuje. Nigdy. Jeli nie ma przewagi, nawet nie siada do stou. Jest
peen determinacji i cakowicie pozbawiony wspczucia. Cho moe kiedy kocha twoj
matk, nie zawahaby si jej zabi. Nie, nie zamierzaem ukada si z Valentine'em.
-Wic postanowie zostawi j na pastw losu? - rzucie z wciekoci Clary. - Jeste
przywdc caego stada wilkoakw i tak po prostu uznae, e ona wcale nie potrzebuje
twojej pomocy? Wiesz co, byo mi le, kiedy mylaam, e ty te jeste Nocnym owc i
odwrcie si do niej plecami z powodu jakiej gupiej przysigi czy czego w tym rodzaju,
ale teraz wiem, e jeste po prostu olizym Podziemnym, ktrego nie obchodzi, e przez te
wszystkie lata traktowaa ci jak przyjaciela, jak rwnego sobie. I teraz tak jej odpacie!
- Posuchaj siebie - powiedzia Luk cicho. - Mwisz jak Lightwood.
Clary zmruya oczy.
- Znasz Aleca i Isabelle?
- Miaem na myli ich rodzicw, ktrych znaem bardzo dobrze, kiedy wszyscy bylimy
Nocnymi owcami.
Clary rozdziawia usta ze zdumienia.
- Wiem, e naleae do Krgu, ale jakim cudem nie odkryli, e jeste wilkoakiem? Nie
wiedzieli?
- Nie, bo nie urodziem si wilkoakiem. Staem si nim. I ju wiem, e jeli chc ci
przekona, musisz usysze ca historie. To duga opowie, ale myl, e mamy czas.
Cz trzecia
Upadek kusi
Upadek kusi, tak jak kusio wchodzenie na szczyt".
- William Carlos Williams
Upadek
21
OPOWIE WILKOAKA
Prawda jest taka, e znaem twoj matk od dziecka. Dorastalimy w Idrisie. To pikny
kraj, a ja zawsze aowaem, e nigdy go nie widziaa. Pokochaaby strzeliste sosny, czarn
ziemi i lodowate, krystaliczne rzeki. Jest tam sie maych miasteczek i stolica Alicante, gdzie
spotyka si Clave. Nazywaj j Szklanym Miastem, bo jego wiee s z tego samego materiau
odpychajcego demony co nasze stele. W blasku soca lni jak szko.
Kiedy Jocelyn i ja osignlimy stosowny wiek, wysano nas do szkoy w Alicante. Tam
poznaem Valentine'a.
Starszy ode mnie o rok, by zdecydowanie najbardziej popularnym chopcem w szkole:
przystojny, bystry, bogaty, zaangaowany i do tego wietny wojownik. Ja byem nikim - ani
bogaty, ani byskotliwy, ze zwyczajnej wiejskiej rodziny. W dodatku nauka kosztowaa mnie
duo wysiku. Jocelyn bya urodzonym Nocnym owc, ja nie. Nie tolerowaem najsabszego
Znaku, nie potrafiem przyswoi najprostszych technik. Czasami mylaem, eby uciec i
wrci do domu, okrywajc si wstydem. Albo nawet zosta Przyziemnym. aosne.
To Valentine mnie uratowa. Przyszed do mojego pokoju. Nawet nie sdziem, e zna
moje imi. Zaproponowa, e mnie wyszkoli. Powiedzia, e wie, e mam kopoty, ale
dostrzeg we mnie zadatki na dobrego Nocnego owc. Pod jego okiem poprawiem si,
zdaem egzaminy, dostaem pierwsze Znaki, zabiem pierwszego demona.
Wielbiem go. Uwaaem, e soce wstaje i zachodzi dla Valentine'a Morgensterna.
Oczywicie nie byem jedynym nieudacznikiem, ktrego uratowa. Byli inni. Hodge
Starkweather, ktry radzi sobie lepiej z ksikami ni z ludmi; Maryse Trueblood, ktrej
brat oeni si z Przyziemn; Robet Lightwood, ktrego przeraay Znaki. Valentine wzi ich
wszystkich pod swoje skrzyda. Mylaem wtedy, e to z dobroci, teraz nie jestem taki
pewien. Teraz sdz, e zyskiwa sobie wyznawcw, ktrzy otaczali go kultem.
Valentine mia obsesj na punkcie idei, e w kadym pokoleniu jest coraz mniej
Nocnych owcw, e jestemy wymierajcym gatunkiem. Twierdzi, e gdyby tylko Clave
mogo swobodniej uywa Kielicha Razjela, powikszyyby si nasze szeregi. Nauczyciele
uwaali to podejcie za witokradztwo. Nikt nie moe wybiera, czy zostanie Nocnym
owc, czy nie. Valentine pyta nonszalancko, dlaczego wszystkich ludzi nie uczyni
Nocnymi owcami? Dlaczego nie obdarowa ich zdolnoci widzenia wiata Cieni? Dlaczego
samolubnie zachowywa moc dla siebie?
Kiedy nauczyciele odpowiadali, e wikszo ludzi nie przeyaby transformacji,
Valentine zarzuca im, e kami, bo prbuj zatrzyma moc Nefilim dla nielicznej elity. Tak
wtedy mwi-Teraz myl, e pewnie uwaa ofiary za dopuszczalny skutek uboczny. W
kadym razie, przekona nasz ma grupk, e ma racje - Utworzylimy Krg, a naszym
celem byo ratowanie rasy Nocnych owcw, przed wymarciem.
Oczywicie w wieku siedemnastu lat jeszcze nie wiedzielimy, jak to zrobi, ale
bylimy pewni, e w kocu dokonamy czego wielkiego.
A potem nadesza noc, kiedy ojciec Valentine'a zosta zabity w czasie rutynowego
napadu na obz wilkoakw. Kiedy Valentine wrci do szkoy po pogrzebie, nosi czerwone
Znaki aoby. Zmieni si rwnie pod innymi wzgldami. Coraz czciej zdarzay mu si
ataki wciekoci graniczcej z okruciestwem. Przypisaem to nowe zachowanie smutkowi i
jeszcze bardziej staraem si go zadowoli. Nigdy nie reagowaem na jego gniew gniewem.
Miaem jedynie chore poczucie, e go rozczarowaem.
Jedyn osob, ktra potrafia agodzi jego wybuchy, bya twoja matka. Zawsze
trzymaa si troch z boku naszej grupy, czasami drwico nazywaa nas fanklubem
Valentine'a. To si zmienio, kiedy umar jego ojciec. Cierpienie Valentine'a wzbudzio w niej
wspczucie. Zakochali si w sobie.
Ja te go kochaem. By moim najbliszym przyjacielem, wic cieszyem si, e jest z
Jocelyn. Po ukoczeniu szkoy pobrali si i wyjechali do jego rodzinnej posiadoci. Ja te
wrciem do domu, ale Krg nadal istnia. Powsta jako co w rodzaju szkolnej przygody, ale
rozrs si i umocni, a Valentine wraz z nim. Jego ideay rwnie si zmieniy. Krg nadal
gono domaga si Kielicha Anioa, ale od mierci ojca Valentine sta si jawnym
zwolennikiem wojny przeciwko wszystkim Podziemnym, nie tylko tym, ktrzy naruszyli
Porozumienia. Ten wiat jest dla ludzi", argumentowa, a nie dla pdemonw. Demonom
nigdy nie mona w peni zaufa".
Nie podoba mi si nowy kierunek Krgu, ale trwaem w nim, po czci dlatego e
nadal nie potrafiem zawie Valentine'a, a po czci dlatego e prosia mnie o to Jocelyn. Te
miaa nadziej, e zdoam wprowadzi umiarkowanie do Krgu, ale okazao si to
niemoliwe. Nie dao si utemperowa Valentine'a, a Robert i Maryse Lightwoodowie,
maestwo, byli rwnie zajadli. Tylko Michaela Waylanda drczyy wtpliwoci, tak jak
mnie, ale mimo naszej niechci trzymalimy si razem. Jako grupa niestrudzenie polowalimy
na Podziemnych, szukaj tych, ktrzy popenili choby najmniejsze wykroczenie. Valentine
nigdy nie zabi istoty, ktra nie naruszya Porozumie, ale robi inne rzeczy. Widziaem, jak
przymocowa srebrne monty do oczu dziewczynki wilkoaka i olepi j, eby zmusi do
wyjawienia, gdzie jest jej brat. Widziaem... ale nie musisz tego wysuchiwa. Nie.
Przepraszam.
Pniej Jocelyn zasza w ci. W dniu, kiedy mi o tym po-wiedziaa, wyznaa rwnie,
e zacza si ba swojego ma. Jego zachowanie stao si dziwne, nieobliczalne. Na cae
noce znika w piwnicach posiadoci. Czasami syszaa krzyki przez ciany...
Poszedem do niego. Rozemia si i zby jej obawy jako kaprysy i urojenia kobiety
spodziewajcej si pierwszego dziecka. Zaprosi mnie na nocne polowanie. Wci staralimy
si zlikwidowa gniazdo wilkoakw, ktrzy zabili przed laty jego ojca Bylimy parabatai,
doskonaym zespoem myliwych zoonym z dwch wojownikw, ktrzy oddaliby za siebie
nawzajem ycie w razie potrzeby. Tak wic kiedy Valentine powiedzia mi, e bdzie tej nocy
strzeg moich plecw, uwierzyem mu. Nie zauwayem wilka, dopki na mnie nie skoczy.
Pamitam, jak jego zby wbiy si w moje rami, i nic wicej. Kiedy si obudziem, leaem z
obandaowan rk w domu Valentine'a. Jocelf te tam bya.
Nie wszystkie ugryzienia wilkoakw powoduj likantropi. Rana si zagoia,ale
nastpne tygodnie byy udrk czekania na peni ksiyca. Gdyby Clave wiedziao,
zamknoby mnie w celi obserwacyjnej. Ale Valentine i Jocelyn milczeli. Trzy tygodnie
pniej ksiyc wsta peny i jasny, a ja zaczem si zmienia. Pierwsza Przemiana zawsze
jest najcisza. Pamitam oszoomienie, agoni, ciemno i przebudzenie kilka godzin pniej
na ce wiele mil od miasta. Byem umazany krwi, u moich stp leao rozszarpane ciao
jakiego maego lenego zwierzcia.
Wrciem do rezydencji, a oni powitali mnie w drzwiach. Jocelyn rzucia si mi na
szyj, szlochajc, ale Valentine j odcign. Staem w progu zakrwawiony i drcy. Ledwo
mogem myle. W ustach miaem jeszcze smak surowego misa. Nie wiem, czego si
spodziewaem, ale sdz, e powinienem by wiedzie.
Valentine zwlk mnie ze schodw i zacign do lasu. Owiadczy, e sam powinien
mnie zabi, ale nie potrafi si do tego zmusi. Da mi sztylet, ktry kiedy nalea do jego
ojca. Kaza mi postpi honorowo i samemu zakoczy ycie. Pocaowa n, a potem mi go
wrczy. Wrci do rezydencji i zaryglowa drzwi.
Biegem przez ca noc, czasami jako czowiek, czasami jako wilk, a przekroczyem
granic. Wpadem w rodek obozowiska wilkoakw, wymachujc sztyletem, i zadaem
walki z likantropem, ktry mnie ugryz i zmieni w jednego z nich. miejc si wskazali mi
przywdc klanu. Stan przede mn, z rkami i zbami nadal zakrwawionymi po polowaniu.
Nigdy nie byem dobry w walce jeden na jednego. Na swoj bro wybraem uk.
Miaem wietny wzrok i celne oko. Bezporednich star nigdy nie lubiem. To Valentine
wprawi si w walce w wrcz. Ale wtedy chciaem jedynie umrze i zabra ze sob
stworzenie, ktre mnie zniszczyo. Pewnie mylaa e jeli zdoam pomci siebie i
jednoczenie zabij wilki, ktre zamordoway jego ojca, Valentine bdzie mnie opakiwa.
Kiedy ze sob walczylimy, czasem jako ludzie, czasem jako wilki zobaczyem, e przywdca
jest zaskoczony moj gwatownoci. Kiedy noc przesza w dzie, zacz odczuwa
zmczenie, ale moja wcieko nie saba. Gdy soce zaczo chyli si ku zachodowi,
wbiem sztylet w jego szyj. Umar, obryzgujc mnie krwi.
Spodziewaem si, e stado rzuci si na mnie i rozszarpie. Ale oni uklkli u moich stp i
obnayli garda w poddaczym gecie. Wilki maj takie prawo, e ten, kto zabije przywdc,
zajmuje jego miejsce. Tak wic, zamiast mierci i zemsty, znalazem nowe ycie.
Zostawiem za sob swoje stare ja i prawie zapomniaem, jak to jest by Nocnym
owc. Ale nie zapomniaem Jocelyn. Myl o niej stale mi towarzyszya. Baem si o ni,
wiedziaem jednak, e jeli zbli si do rezydencji, Krg bdzie mnie ciga do skutku.
W kocu ona przysza do mnie. Spaem w obozie, kiedy obudzi mnie mj drugi i
powiedzia, e czeka na mnie moda kobieta, Nocny owca. Od razu wiedziaem, kto to jest.
Widziaem dezaprobat w jego oczach, kiedy pdziem jej na spotkanie. Wszyscy oczywicie
wiedzieli, e kiedy byem Nocnym owc, ale uwaano to za wstydliwy sekret, o ktrym
nigdy si nie mwio. Valentine by si umia.
Czekaa na mnie tu za obozem. Ju nie bya w ciy. Twarz miaa blad i
wymizerowan. Powiedziaa, e urodzia dziecko, chopczyka, i daa mu imiona Jonathan
Christopher. Rozpakaa si na mj widok. Bya za, e jej nie zawiadomiem, e yj,
Valentine powiedzia Krgowi, e odebraem sobie ycie, ale ona mu nie uwierzya.
Wiedziaa, e nigdy czego takiego bym nie zrobi. Uwaaem, e jej wiara we mnie jest
nieuzasadniona, ale czuem tak ulg na jej widok, e nie zaprzeczyem.
Spytaem, jak mnie znalaza. Powiedziaa, e w Alicante kr lotki o wilkoaku, ktry
kiedy by Nocnym owc. Valentine te je sysza, wic przysza mnie ostrzec. Wkrtce
potem on te si zjawi, ale ukryem si przed nim, jak to potrafi wilkoaki, wic odszed bez
przelewu krwi.
Potem zaczem w tajemnicy spotyka si z Jocelyn. To by rok Porozumie i w caym
Podziemnym wiecie a huczao od plotek o planach Valentine'a, eby zerwa negocjacje.
Syszaem, e zaarcie spiera si z Clave w kwestii Przymierza, ale bez rezultatu. Tak wic
Krg w wielkim sekrecie uoy nowy plan. Sprzymierzyli si z demonami, najwikszymi
wrogami Nocnych owcw, eby przemyci bro do Wielkiej Sali Anioa, gdzie miay zosta
podpisane Porozumienia. Przy pomocy pewnego demona Valentine ukrad Kielich Anioa, a
na jego miejscu zostawi kopi. Miny miesice, zanim Clave si zorientowao, e Kielich
znikn, ale wtedy byo ju za pno.
Joceylyn prbowaa si dowiedzie, co Valentine zamierza zrobi z Kielichem, ale bez
powodzenia. Wiedziaa jedynie, e Krg planuje napa na nieuzbrojonych Podziemnych i
wymordowa ich w sali obrad. Po takiej rzezi oczywicie nie doszoby do zawarcia
Przymierza.
Mimo chaosu byy to, o dziwo, szczliwe dni. Jocelyn i ja w tajemnicy wysyalimy
wiadomoci do skrzatw, czarownikw, a nawet do odwiecznych wrogw wilczego rodu,
wampirw, eby ostrzec ich o planach Valentine'a. Dziaalimy razem, wilkoaki i Nefilim. W
dniu Porozumie obserwowaem z kryjwki, jak Morgensternowie opuszczaj rezydencj.
Pamitam, jak Jocelyn nachylia si i pocaowaa jasn gwk synka. Pamitam, jak soce
lnio na jej wosach. Pamitam jej umiech.
Pojechali do Alicante powozem. Podyem za nimi na czterech apach, a stado biego
ze mn. Wielka Sala Anioa bya pena Clave i Podziemnych. Kiedy przyniesiono
Porozumienie, do podpisu, Valentine wsta, a Krg razem z nim. Wycignli bro. W sali
zapanowa chaos, i wtedy Jocelyn podbiega do wielkich podwjnych drzwi i otworzya je
szeroko.
Moje stado wpado do sali pierwsze, wypeniajc noc wyciem. Po nas zjawili si
rycerze faerie ze szklan broni i skrconymi rogami. Po nich przybyy Nocne Dzieci z
obnaonymi kami, czarownicy wadajcy ogniem i elazem. Kiedy tum w panice uciek z
ratusza, rzucilimy si na czonkw Krgu.
Sala Anioa jeszcze nigdy nie widziaa takiego rozlewu krwi. Nie atakowalimy tych
Nocnych owcw, ktrzy nie naleeli do Krgu. Jocelyn oznaczya ich czarem. Ale wielu
zgino, a za kilku ja czuj si odpowiedzialny. Oczywicie pniej obwiniono nas o znacznie
wicej ofiar. Jeli chodzi o Krg, okaza si duo liczniejszy, ni przypuszczaem. Gdy starli
si z Podziemnymi, zaczem przedziera si przez mas walczcych w stron Valentine'a.
Mylaem tylko o tym, e to ja go zabij, e ja bd mia t zasug. Znalazem go w kocu
przy wielkim posgu Anioa, jak zakrwawionym sztyletem rozprawia si z jednym z rycerzy.
Kiedy mnie zobaczy, umiechn si dziko i drapienie.
-Wilkoak, ktry walczy mieczem i sztyletem, to rwnie nienaturalny widok jak pies,
ktre je noem i widelcem - powiedzia.
- Znasz ten miecz, znasz ten sztylet - odparem. -I wiesz, kim teraz jestem, jeli musisz
si do mnie zwraca, uywaj mojego imienia.
- Nie znam imion poowy ludzi - rzek Valentine. - Kiedy miaem przyjaciela,
czowieka honoru, ktry zadaby sobie mier zanim jego krew zostaa skaona. Teraz stoi
przede mn bezimienne monstrum z jego twarz. - Unis bro i krzykn. - Powinienem by
ci zabi, kiedy miaem okazj!
Rzuci si na mnie, a ja odparowaem cios. Zaczlimy walczy na podium, podczas
gdy wok nas szalaa bitwa i kolejno padali czonkowie Krgu. Zobaczyem, e
Lightwoodowie rzucaj bro i uciekaj. Hodge czmychn na samym pocztku. I wtedy
ujrzaem Jocelyn pdzc do schodw w moj stron. Na jej twarzy malowa si strach.
- Valentine, przesta! - krzykna. - To Luke, twj przyjaciel, prawie twj brat...
Valentine chwyci j z warkniciem i przycign przed siebie. Przystawi sztylet do jej
garda. Rzuciem bro. Nie chciaem ryzykowa, e zrobi jej krzywd. Zobaczy to w moich
oczach.
- Zawsze jej pragne - wysycza. - A teraz we dwoje uknulicie zdrad. Poaujecie
tego, co zrobilicie.
Po tych sowach zerwa medalionik z szyi Jocelyn i rzuci nim we mnie. Srebrny
acuszek smagn mnie jak poncy bat. Krzyknem i upadem do tyu. W tym momencie
Valentine znikn w cisku, cignc Jocelyn ze sob. Pobiegem za nim, poparzony,
krwawicy, ale by dla mnie zbyt szybki. Wycina sobie ciek w kbowisku walczcych,
depta martwych.
Wytoczyem si na blask ksiyca. Sala pona, niebo byo rozjarzone od ognia.
Widziaem zielone trawniki, ktre cigny si po ciemn rzek i biegnc wzdu niej drog,
ludzi uciekajcych w noc. W kocu Joscelyn nad brzegiem rzeki. Valentine znikn, a ona
baa si o Jonathmana, bardzo chciaa wrci do domu. Znalelimy konia, Jocelyn na niego
wsiada i odjechaa. Ja przybraem wilcz posta i pobiegem za ni.
Wilki s szybkie, ale wypoczty ko szybszy. Zostaem daleko w tyle. Jocelyn przybya
do rezydencji przede mn.
Kiedy zbliyem si do domu, od razu wiedziaem, e stao si co strasznego. Tutaj te
w powietrzu wisia ciki swd spalenizny i jeszcze jaki inny zapach, gsty i sodki, odr
demonicznych czarw. Staem si znowu czowiekiem i pokutykaem dugim podjazdem, w
jasnym w wietle ksiyca jak rzeka srebra prowadzca do... - ruin. Rezydencja obrcia si w
popi, nocny wiatr rozsiewa go po trawnikach, przez co cae byy pokryte biaym pyem.
Zasuy tylko fundamenty ktre wyglday jak spalone koci, tu okno, tam pochylony komin,
ale sam dom, cegy i zaprawa, bezcenne ksiki i staroytne gobeliny, przekazywane
kolejnym pokoleniom Nocnych owcw, wszystko to poszo z dymem, ktry teraz snu si na
tle tarczy ksiyca.
Valentine zniszczy dom demonicznym ogniem. aden inny nie ponie takim arem ani
nie pozostawia po sobie tak niewiele.
Ruszyem do tlcych si zgliszcz. Znalazem Jocelyn klczc na resztkach frontowych
schodw, poczerniaych od ognia. Leay tam koci. Zwglone i czarne, ale z pewnoci
ludzkie, ze strzpami ubra, fragmentami biuterii, ktrej nie strawi poar. Do szkieletu
matki Jocelyn nadal przywieray czerwone i zote nici, stopiony sztylet przyklei si do
szkieletowej rki jej ojca. Wrd kolejnego stosu prochw byszcza srebrny amulet
Valentine'a z insygniami Krgu nadal poncymi biaym arem. A wrd tych szcztkw
leay rozrzucone drobne koci dziecka.
- Poaujecie tego, co zrobilicie, zapowiedzia Valentine. I kiedy klczaem obok
Jocelyn na spalonych stopniach, zrozumiaem, e mia racj - aowaem i auj do dzisiaj.
Tamtej nocy wrcilimy do miasta, gdzie nadal szalay poary i panowa chaos, a potem
ruszylimy przez ciemny kraj. Min tydzie zanim Jocelyn si odezwaa. Zabraem j z
Idrisu. Ucieklimy do Parya. - Nie mielimy pienidzy, ale ona odmwia pjcia do
Instytutu z prob o pomoc. Skoczyam z Nocnymi owcami", owiadczya. Skoczya ze
wiatem Cieni.
Siedziaem w maym tanim pokoju hotelowym, ktry wynajlimy i prbowaem
przemwi jej do rozsdku, ale na prno. Bya uparta. W kocu wyjania mi powd swojej
determinacji. Od paru tygodni wiedziaa, e znowu jest w ciy. Postanowia rozpocz nowe
ycie, tylko ona i dziecko. Nie chciaa, eby cho szept o Clave czy Przymierzu zatru jej
przyszo. Pokazaa mi amulet, ktry zabraa ze stosu koci. Sprzedaa go na pchlim targu w
Clignancourt, a za uzyskane pienidze kupia bilet na samolot. Nie chciaa mi zdradzi, dokd
si wybiera. Im dalej od Idrisu, tym lepiej", powiedziaa.
Odcicie si od przeszoci oznaczao, e Jocelyn zostawia rwnie mnie, wic
spieraem si z ni, ale bezskutecznie. Wiedziaem, e nawet gdyby nie spodziewaa si
dziecka, i tak zaczaby zupenie nowe ycie, a poniewa wybr zwykego wiata by lepszy
ni mier, w kocu niechtnie zgodziem si na jej plan. Poegnaem j na lotnisku. Ostatnie
sowa, ktre powiedziaa Jocelyn w obskurnej hali odlotw, zmroziy mnie do szpiku koici:
Valentine nie zgin".
Gdy odleciaa, wrciem do swojego stada, ale nie znalazem spokoju. Serce ciska mi
bl, zawsze budziem si z jej imieniem na ustach. Nie byem ju takim przywdc jak
By to pejza, ktry od razu rozpoznaem, widok z okna jej rodowej posiadoci: zielone
trawniki cignce si do linii drzew, za ktrymi biega niewidoczna droga. Rozpoznaem jej
styl, pocignicia pdzla, wszystko. Zastukaem do drzwi galerii, ale bya zamknita. Jeszcze
raz przyjrzaem si obrazowi i tym razem zobaczyem podpis. I tak poznaem jej nowe
nazwisko: Jocelyn Fray.
Wieczorem j odszukaem. Mieszkaa na pitym pitrze w domu bez windy w dzielnicy
artystw East Village. Wszedem po brudnych, sabo owietlonych schodach, z sercem w
gardle i zapukaem do jej drzwi. Otworzya je maa dziewczynka z ciemnorudymi
warkoczami i badawczymi oczami. A potem zobaczyem za ni Jocelyn z rkami
poplamionymi farb i twarz tak sam jak wtedy, gdy bylimy dziemi...
Reszt tej historii znasz.
22
Ruiny Renwick
Kiedy skoczy mwi, w celi przez dusz chwil panowaa cisza. Jedynym
dwikiem byo ciche kapanie wody ciekajcej po kamiennych cianach. Milczenie w kocu
przerwa Luk:
-Powiedz co, Clary.
-Co mam powiedzie? Westchn.
-Moe, e rozumiesz?
Clary czua krew pulsujc w uszach. Miaa wraenie, e jej ycie zostao zbudowane
na warstewce lodu cienkiej jak papier, teraz ten ld zaczyna pka, a jej grozio, e wpadnie
w lodowat ciemno. W czarny nurt, ktry unosi wszystkie sekrety matki, zapomniane
szcztki wraku jej ycia.
Spojrzaa na Luke'a. Jego posta wydawaa jej si niewyrana, zamazana, jakby Clary
patrzya na niego przez brudn szyb.
-Mj ojciec - powiedziaa. - To zdjcie, ktre mama zawsze trzymaa na pce nad
kominkiem...
-To nie by twj ojciec - przerwa jej Luke.
- Czy on w ogle istnia? - Clary podniosa gos. - Czy w ogle by jaki John Clark,
czy jego rwnie moja matka wymylia?
- John Clark istnia, ale nie by twoim ojcem, tylko synem trjki waszych ssiadw,
kiedy mieszkaycie w East Village, zgin w wypadku samochodowym, tak jak mwia ci
matka, ale ona go nie znaa. Miaa jego zdjcie, bo ssiedzi zlecili jej namalowanie portretu
syna w mundurze wojskowym. Daa im portret, ale fotografi zatrzymaa i udawaa, e
uwieczniony na jej mczyzna to twj ojciec. Chyba uwaaa, e tak bdzie atwiej. Gdyby
utrzymywaa, e uciek albo zagin, chciaaby go odszuka. Martwy czowiek...
-Nie zaprzeczy kamstwom - dokoczya za niego Clary z gorycz. - Nie uwaaa, e
to ze wmawia mi przez te wszystkie lata, e mj ojciec nie yje, podczas gdy prawdziwym
jest...
Luke milcza, pozwalajc, eby sama dokoczya zdanie, eby sama domylia si
rzeczy nie do pomylenia.
-Valentine. - Jej gos zadra. - To chcesz mi powiedzie, tak? e Valentine jest moim
ojcem?
Luke kiwn gow. Jego mocno splecione palce byy jedyn oznak napicia.
- Tak.
-O, Boe! - Clary zerwaa si na rwne nogi. Nie moga duej usiedzie w bezruchu.
Podesza do krat celi. - To niemoliwe. To po prostu niemoliwe.
-Clary, prosz, nie denerwuj si...
-Nie denerwuj si? Oznajmiasz mi, e moim tatusiem jest czowiek z gruntu zy, i
chcesz, ebym si nie denerwowaa?
-Na pocztku nie by zy - powiedzia Luke niemal przepraszajcym tonem.
-Och, bagam. Oczywicie, e by zy. Wszystko, co wygadywa o czystoci ludzkiej
rasy i nieskaonej krwi... Zupenie jak ci koszmarni gocie od white power. A wy dwoje
bylicie gotowi i za nim w ogie.
-To nie ja zaledwie par minut temu mwiem o olizych" Podziemnych - zauway
spokojnie Luke. - Albo o tym, e nie mona im ufa.
-To nie to samo! - krzykna Clary przez zy. - Miaam brata. I dziadkw. Nie yj?
Luke kiwn gow, patrzc na swoje due rce spoczywajce na kolanach.
- Nie yj.
- Jonathan - wyszeptaa Clary. - Byby starszy ode mnie? O rok?
Luke nie odpowiedzia.
- Zawsze chciaam mie brata.
- Nie zadrczaj si - rzek Luke ze wspczuciem. - Chyba potrafisz zrozumie,
dlaczego twoja marka trzymaa to wszystko przed tob w sekrecie, prawda? Co by ci to dao,
gdyby wiedziaa, co stracia jeszcze przed swoimi narodzinami?
- Ta szkatuka z inicjaami J.C. - Umys Clary pracowa gorczkowo. - Jonathan
Christopher. Mama zawsze nad ni pakaa. By w niej pukiel wosw mojego brata, a nie
ojca.
- Tak.
- A mwic Clary to nie Jonathan", miae na myli mojego brata. Mama bya wobec
mnie nadopiekucza, bo ju stracia jedno dziecko.
Zanim Luke zdy odpowiedzie, zakratowane drzwi otworzyy si ze szczkiem i do
celi wesza Gretel. Apteczka, ktr Clary wyobraaa sobie jako twarde plastikowe pudeko z
czerwonym krzyem na wierzchu, okazaa si du drewnian tac pen zwinitych banday,
parujcych misek z niezidenty- fikowanymi pynami i zi o ostrym cytrynowym zapachu.
Gretel postawia j obok pryczy i gestem kazaa pacjentce usi. Clary zrobia to niechtnie.
- Do Instytutu wszed przez Bram. Magnus mwi, e w Nowym Jorku s tylko dwie.
Jedna u Dorothei, a druga u Renwicka. Ta u Dorothei zostaa zniszczona, a poza tym jako
sobie nie wyobraam, eby tam si ukrywa, wic...
-Renwick? - Na twarzy Luke'a odmalowao si zdziwienie. - To nie jest nazwisko
Nocnego owcy.
-A jeli Renwick to nie osoba, tylko miejsce? - podsuna Clary. - Restauracja, hotel
czy co w tym rodzaju.
Oczy Luke'a nagle si rozszerzyy. Spojrza na Gretel, ktra wanie sza do niego z
apteczk, i wyda polecenie:
-Przynie mi ksik telefoniczn.
Kobieta zatrzymaa si w p kroku i popatrzya na niego z nagan, trzymajc w
wycignitych rkach tac.
-Ale paskie rany...
- Zapomnij o moich ranach i id po ksik telefoniczn - warkn Luke. - Jestemy na
komisariacie policji. Musi tu gdzie by.
Gretel postawia tac na ziemi i wymaszerowaa z celi z rozdranieniem na twarzy.
Luke spojrza na Clary ponad okularami ktre jak zwykle zsuny mu si na koniec nosa. Dobry pomys.
Clary nie odpowiedziaa. odek miaa cinity w twardy supe, tak e nawet
oddychanie sprawiao jej trudno. Gdzie w zakamarkach umysu zacza jej wita jaka
myl, ale odepchna j zdecydowanie. Nie moga sobie pozwoli na marnowanie energii na
co innego ni najwaniejsza sprawa.
Gretel wrcia z t ksik o zawilgoconych stronicach i podaa j przywdcy,
nadal uraona. Luke zacz przeglda j na stojco, podczas gdy kobieta wilk zaja si
smarowaniem jego boku kleistymi maciami, a potem bandaowaniem.
-W ksice telefonicznej jest siedmiu Renwickw - oznajmi Luke. - adnych
restauracji, hoteli czy innych tego rodzaju miejsc. - Podsun okulary na grzbiet nosa, ale
zaraz znowu si zsuny. - To nie Nocni owcy. Wydaje mi si nieprawdopodobne, eby
Valentine urzdzi sobie kwater gwn w domu Przyziemnego albo Podziemnego. Cho
moe...
-Masz telefon? - przerwaa mu Clary.
-Nie przy sobie. - Luke ypn na Gretel sponad ksiki telefonicznej. - Mogaby
przynie mi telefon?
Kobieta prychna z oburzeniem, cisna zakrwawione szmaty na podog i po raz
drugi wymaszerowaa z celi. Luke odoy ksik na stolik, wzi banda i zacz nim owija
pionowe cicie na ebrach.
-Przepraszam - powiedzia, kiedy zauway spojrzenie Clary. - Wiem, e to brzydki
widok.
- Jeli zapiemy Valentine'a, moemy go zabi? - spytaa znienacka Clary.
Luke omal nie upuci bandaa.
- Co?
- Clary zacza si bawi nitk sterczc z kieszeni dinsw.
- Zabi mojego starszego brata. Zabi moich dziadkw. Tak czy nie? Luke obcign
koszul.
-I mylisz, e jego mier wymae tamte zbrodnie? e przywrci im ycie?
Zanim Clary zdya odpowiedzie, wrcia Gretel. Z mczeskim wyrazem twarzy
podaa Luke'owi toporn, starowieck komrk. Ciekawe, kto paci rachunki za telefon,
pomylaa Clary i wycigna rk.
- Pozwolisz, e zadzwoni? Luke si zawaha.
- Clary...
- W sprawie Renwicka. To zajmie tylko chwil.
Luke niechtnie poda jej telefon. Clary wybraa numer i odwrcia si bokiem, eby
mie cho zudzenie prywatnoci. Simon odebra po trzecim sygnale.
- Halo?
- To ja.
- Nic ci nie jest? - Jego gos wzrs o oktaw.
- Wszystko w porzdku. Dlaczego pytasz? Syszae co od Isabelle?
- Nie. Co miabym usysze od Isabelle? Co si stao? Chodzi o Aleca?
- Nie. Clary nie chciaa kama, e z Aleckiem jest wszystko dobrze. Nie chodzi o
niego. Chc tylko, eby czego poszuka w necie.
Simon prychn.
- artujesz. Nie maj tam komputera? Wiesz co, lepiej nie odpowiadaj. Clary
usyszaa dwik otwieranych drzwi i gone miauknicie, kiedy kot zosta przepdzony ze
swojego ulubionego miejsca na klawiaturze. Moga dokadnie wyobrazi sobie, jak Simon
siada przed komputerem i zaczyna miga palcami po klawiaturze. Co mam znale?
- Podaa mu nazwisko. Przez cay czas czua na sobie zaniepokojony wzrok Lukea. W
taki sam sposb patrzy na ni, kiedy w wieku jedenastu lat miaa gryp z wysok gorczk.
Przynosi jej wtedy kostki lodu do ssania i czyta na gos ulubione ksiki z podziaem na
role.
- Masz racj powiedzia Simon, wyrywajc j z zamylenia. To jest miejsce. Albo
przynajmniej byo. Teraz jest opuszczone.
Clary mocniej cisna telefon w spoconej doni.
- Mw.
- Znany zakad psychiatryczny, wizienie dla dunikw i szpital zbudowany na
wyspie Roosevelta w dziewitnastym wieku przeczyta
Simon Budynek
wygryzionymi przez korniki, spkane pytki podogowe z wypisanym na nim mottem policji
nowojorskiej: Fidelis ad Mortem.
- Wierni do mierci - przetumaczy Luke, idc za jej spojrzeniem.
- Niech zgadn - powiedziaa Clary. - W rodku to opuszczony komisariat policji, z
zewntrz Przyziemni widz przeznaczony do rozbirki budynek mieszkalny, niezabudowan
dziak albo...
-Chisk restauracj. Bez stolikw w rodku, tylko dania na wynos.
-Chisk restauracj? - powtrzya z niedowierzaniem Clary. Luke wzruszy
ramionami.
-C, jestemy w Chinatown. Rzeczywicie mieci si tu kiedy komisariat.
-Ludzie pewnie si dziwi, e nie ma numeru telefonu dla zamawiajcych.
Luke umiechn si szeroko.
- Jest. Po prostu nie odbieramy go zbyt czsto. Czasami, jeli szczeniaki s znudzone,
dostarczaj komu wieprzowin mu shu.
-artujesz.
-Wcale nie. Napiwki si przydaj. - Otworzy frontowe drzwi, wpuszczajc do rodka
strumie blasku sonecznego.
Nadal niepewna, czy Luke nie artuje, Clary podya za nim Baxter Street do
miejsca, gdzie sta zaparkowany jego samochd. W pickupie panowa kojco znajomy zapach
wirw, starego papieru i myda, na lusterku wstecznym dyndaa para wyblakych koci do
gry ze zotego pluszu, ktre sama mu podarowaa, kiedy miaa dziesi lat, bo podobne
wisiay w Sokole Millennium. Na pododze walay si papierki po gumie do ucia i puste
kubki po kawie. Clary usiada na miejscu dla pasaera i z westchnieniem opara gow o
zagwek. Bya straszliwiej zmczona.
Luk zamkn za ni drzwi i powiedzia:
- Zosta tutaj.
Sam poszed porozmawia z Gretel i Alarikiem, ktrzy stali na stopniach dawnego
komisariatu i czekali cierpliwie. Clary zabawiaa si, mruc i otwierajc oczy, przez co obraz
by ostry albo zamazany, albo znika i si pojawia. Raz widziaa stary komisariat policji,
chwil potem zniszczony front restauracji z markiz i szyldem Jadeitowy Wilk - Chiska
Kuchnia".
Luk wskazywa swoim zastpcom d ulicy. Jego pickup sta pierwszy w dugim
szeregu furgonetek, motocykli, jeepw; by tam nawet stary szkolny autobus, ktry wyglda
jak wrak. Rzd pojazdw cign si wzdu caej przecznicy i znika za rogiem. Konwj
wilkoakw. Clary zastanawiaa si, w jaki sposb wyebrali, poyczyli, ukradli albo
zarekwirowali tyle samochodw w tak krtkim czasie. Dobrze przynajmniej, e nie musieli
wszyscy jecha tramwajem powietrznym.
Luk wzi bia papierow torb od Gretel, skin gow i wrci do pickupa. Wcisn
si za kierownic i wrczy jej pakunek.
- Pod twoj opiek.
Clary zerkna na niego podejrzliwie.
- Co to jest? Bro?
Ramiona Luk a zatrzsy si od tumionego miechu.
- Bueczki z wieprzowin gotowane na parze - powiedzia, wyjedajc na ulic. - I
kawa.
Kiedy ruszyli na pnoc, Clary otworzya torb. Zaburczao jej w odku. Rozerwaa
buk i apczywie ugryza pierwszy ks, rozkoszujc si sonym smakiem wieprzowiny i
mikkoci biaego ciasta. Popia duym ykiem bardzo sodkiej kawy i podaa bueczk
Lukeowi.
-Chcesz?
-Jasne.
Prawie jak za dawnych czasw, pomylaa, kiedy skrcili w Canal Street. Wtedy
kupowali gorce pczki w piekarni Golden Carriage i zjadali poow w drodze do domu przez
Most Manhattaski.
-Wic opowiedz mi, jak rol odgrywa w tej historii Jace -zagai Luke.
Clary omal si nie udawia nastpnym ksem. Pospiesznie signa po kaw. - Co?
-Masz jakie pojcie, czego moe od niego chcie Valentine?
- Nie.
Luke zmruy oczy w zachodzcym socu.
-Mylaem, e Jace to jedno z dzieci Lightwoodw?
-Nie. - Clary signa po trzeci bueczk. - On nazywa si Wayland. Jego ojciec to...
-Michael Wayland? Clary kiwna gow.
- Valentine go zabi, kiedy Jace mia dziesi lat. To znaczy, Michaela.
-To do niego podobne.
Clary usyszaa w gosie Lukea jak dziwn nut. Zerkna na niego z ukosa. Czyby
jej nie uwierzy?
-Jace widzia, jak jego ojciec umiera - dodaa, jakby chciaa go ostatecznie przekona.
-To straszne. Biedny, pokrcony dzieciak.
przedni szyb, nad czubkami butw, widziaa ksiyc wschodzcy nad mostem.
-Teraz ju masz - skwitowaa.
***
Szpital na poudniowym kracu wyspy Roosvelta by w nocy podwietlony. Jego
upiorna sylwetka odcinaa si wyranie na tle ciemnej rzeki i rozjarzonego Manhattanu. Luke
i Clary milczeli, kiedy wyoona pytami droga, ktr wjechali na wysp, zmienia si w
wirow, a na koniec w gruntow. Dalej wioda wzdu wysokiego ogrodzenia z siatki,
zwieczonego zwojami drutu kolczastego niczym odwitnymi girlandami.
Kiedy droga zrobia si zbyt wyboista, eby mogli ni dalej jecha, Luke zatrzyma
samochd i zgasi wiata. Spojrza na Clary.
-Jest jaka szansa, e zaczekasz tu na mnie, jeli ci o to poprosz?
Clary pokrcia gow.
-W samochodzie niekoniecznie musi by bezpieczniej. Kto wie, co patroluje
terytorium Valentine'a?
Luke zamia si cicho.
-Terytorium? Posuchaj siebie.
Wysiad z pickupa i przeszed na jej stron. Moga sama wyskoczy, ale byo jej mio,
e zachowywa si jak kiedy, gdy bya za maa, eby wysi samodzielnie.
Trafia stopami na ubit ziemi, wzbijajc tumany kurzu. Samochody, ktre jechay za
nimi, zatrzymyway si kolejno, tworzc co w rodzaju krgu wok pickupa Luke'a. Ich
reflektory przesuny si w polu widzenia Clary, owietlajc siatk i zmieniajc jej kolor na
biaosrebrny. Sam szpital by ruin skpan w ostrym wietle, ktre jeszcze uwypuklao jego
opakany stan: mury z blankami, bez dachw, sterczce z nierwnej ziemi jak poamane zby,
kamienne gzymsy poronite zielonym dywanem bluszczu.
-To rudera - stwierdzia cicho Clary z cieniem lku w gosie. - Nie rozumiem, jak
Valentine mgby si tu ukrywa.
Luke spojrza na budowl.
-To silny czar - powiedzia. - Sprbuj dostrzec, co jest pod wiatem.
W tym momencie podszed do nich Alaric. Lekki wiatr rozchyla jego bluz z denimu,
ukazujc pier pokryt bliznami. Wilkoaki idce za nim wyglday jak cakiem zwyczajni
ludzie.
Gdyby zobaczya ich gdzie razem, mogaby pomyle, e to grupa znajomych.
Dostrzegaa w nich pewne podobiestwo: miao spojrzenia, pewne siebie miny. Mogaby
uzna ich za farmerw, poniewa byli ogorzali od soca, szczupli i bardziej ylaci ni
przecitni mieszkacy miasta. Moliwe rwnie, e wziaby ich za gang motocyklowy. Tak
czy inaczej, wcale nie wygldali jak potwory.
Zebrali si na szybk narad przy pickupie Luke'a, jak druyna futbolowa. Clary
poczua si wykluczona. Odwrcia si i spojrzaa na szpital. Tym razem prbowaa dojrze,
co kryje si pod owietlon fasad, tak jak czasami prbuje si zobaczy, co jest pod cienk
warstw farby. Jak zwykle pomogo zastanowienie si, jak sama by to namalowaa. wiata
przygasy, a ona ujrzaa poronity dbami trawnik, a na jego kocu bogato zdobion
neogotyck budowl, wyrastajc ponad drzewami, jak nadbudwka wielkiego statku. Okna
na niszych pitrach byy ciemne i zasonite okiennicami, ale przez ukowate okna trzeciego
pitra wylewa si blask, co wygldao jak rzd ognisk poncych wzdu grzbietu odlegego
pasma grskiego. Frontowe drzwi osania wysunity do przodu ciki kamienny ganek.
-Widzisz? - To by Luk, ktry podszed do niej cicho, z gracj... c... wilka.
Clary nadal patrzya na budynek.
- Wyglda bardziej jak zamek ni szpital.
Luk wzi j za ramiona i obrci twarz do siebie.
-Clary, posuchaj mnie. - Jego ucisk by bolenie mocny. - Chc, eby trzymaa si
blisko mnie. Id, kiedy ja zaczn i. Chwy si mojego rkawa, jeli musisz. Inni bd nas
otacza i chroni, ale jeli znajdziesz si poza krgiem, nie dadz rady ci strzec. Doprowadz
nas do drzwi. - Zabra rce z jej ramion a kiedy si odsun, Clary zobaczya metaliczny bysk
pod jego kurtk. Nie zdawaa sobie sprawy, e Luk nosi bro, ale potem przypomniaa sobie,
co powiedzia Simon o zawartoci starego worka marynarskiego. - Obiecujesz, e zrobisz, co
ci ka?
- Obiecuj.
Pot by prawdziwy, a nie wyczarowany. Alaric potrzsn nim na prb, a potem
leniwie unis rk. Spod paznokci wyrosy mu dugie pazury. Chlasn nimi siatk, tnc
metal na wstki. Opady na ziemi jak klocki tinkertoy.
Nastpnie Alaric pokaza innym, eby przechodzili. Wlali si do rodka pynnie jak
fala. Luk chwyci Clary za rami i pchn j przed sob, a sam ruszy za ni.
Gdy za potem spojrzeli w stron szpitala, zobaczyli, e na ganku zbieraj si ciemne
postacie i schodz po schodach.
Alaric unis gow i zacz wszy.
-W powietrzu wisi zapach mierci.
nie stao. Luk zawoa Alarica ochrypym gosem. Mocno trzyma j za rami, wic nawet
nie moga sign po sztylet zatknity za pasek. Nie zdya krzykn, eby j puci, kiedy
midzy nimi przeleciaa srebrna byskawica. To bya Gretel. Wyldowaa przednimi apami na
piersi napastnika i powalia go na ziemi. Z jej garda wydoby si wcieky skowyt, ale
Wyklty by silniejszy. Odrzuci j na bok jak szmacian lalk i zerwa si z trawy.
Clary poczua, e kto podnosi j z ziemi. Krzykna, ale to by Alaric, w czciowo
wilczej postaci, z ostrymi pazurami zamiast palcw u rk. Mimo to trzyma j delikatnie.
-Zabierz j std! - krzykn Luke. - Zanie j do drzwi!
-Luke! - Clary wykrcia si w ramionach Alarica.
-Nie patrz - warkn wilkoak.
Ale ona spojrzaa. I zobaczya, e Luke biegnie na ratunek Gretel. Niestety, byo ju za
pno. Wyklty podnis n z trawy mokrej od krwi i wbi go w plecy wilczycy kilka razy,
podczas gdy ona drapaa ziemi pazurami i prbowaa walczy. W kocu znieruchomiaa, a
wiato w jej srebrzystych oczach zgaso. Luke z dzikim okrzykiem wbi miecz w gardo
Wykltego...
-Mwiem ci, eby nie patrzya - skarci j Alaric i obrci si tak, e zasoni jej
widok swoj potn sylwetk. Pobieg do schodw, stukajc pazurami po granicie.
- Alaric... - zacza Clary. -Tak?
- Przepraszam, e rzuciam w ciebie noem.
- Nie przepraszaj. To by celny rzut.
Clary prbowaa co dojrze za jego plecami.
- Gdzie Luke? -Tutaj.
Alaric si odwrci. Luke wchodzi po stopniach, chowajc miecz do pochwy
przytroczonej do boku i zakrytej kurtk. Ostrze byo czarne i kleiste.
Wilkoak postawi Clary na ganku, a ona od razu si odwrcia. W kotowaninie cia i
lnicej broni nigdzie nie moga dojrze Gretel ani Wykltego, ktry j zabi. Poczua, e ma
mokr twarz. Dotkna jej woln rk, eby sprawdzi, czy nie jest ranna, ale stwierdzia, e
to nie krew, tylko zy. Luke popatrzy na ni z lekkim zdziwieniem.
-Ona bya zwyk Podziemn - powiedzia.
-Nie mw tak. - Oczy Clary zapony gniewem
- Rozumiem - mrukn Luke i zwrci si do zastpcy: - Dzikuj, e si ni
zaopiekowae. Dalej pjdziemy...
-Id z wami - owiadczy Alaric, zaciskajc rce o dugich paznokciach. Przemiana w
czowieka ju prawie si dokonaa, ale jego oczy i ky nadal pozostay wilcze.
Blackwell zachichota.
-Jace? Nigdy nie syszaem o kim takim. Mgbym poprosi Pangborna, eby
wypuci Jocelyn, ale wolabym nie. Zawsze bya dla mnie wredna. Uwaaa si za lepsz od
nas z tym swoim wygldem i pochodzeniem. Po prostu dobrze urodzona suka, nic wicej.
Wysza za niego tylko po to, eby go od nas odcign...
- Jeste rozczarowany, e sam si z ni nie oenie, Blackwell? - odparowa Luke, ale
Clary usyszaa w jego gosie zimn wcieko.
-Blackwell zrobi krok w jego stron, purpurowy na twarzy
Luk byskawicznym ruchem porwa skalpel lecy na stoku przy ku i cisn nim
przez pokj. N dwa odwrci si w powietrzu i wbi w gardo Blackwella. Ten zakrztusi
si, przewrci oczami i opad na kolana, trzymajc si za szyj - spomidzy jego palcw
trysn szkaratny pyn. Ranny otworzy usta, jakby chcia co powiedzie, ale wydostaa si z
nich tylko cienka struka krwi. Rce zsuny mu si z garda, a on sam pad na ziemi jak
cite drzewo.
-Nieprzyjemny widok - powiedzia Pangborn, z niesmakiem patrzc na ciao
towarzysza.
Krew rozlaa si po pododze, tworzc czerwon kau. Luk wzi Clary za rami i
szepn jej co do ucha, ale ona usyszaa jedynie stumione dzwonienie w gowie.
Przypomniay si jej sowa wiersza z lekcji angielskiego, e kiedy si widziao pierwsz
mier, nastpne si nie licz. Poeta nie wiedzia, o czym mwi.
Luk j puci.
- Klucze, Pangborn - rzuci krtko.
Nocny owca szturchn trupa butem i unis wzrok. Wyglda na zirytowanego.
-Bo co? Rzucisz we mnie strzykawk? Na stoliku by tylko jeden n. - Sign za
siebie i wycign dugi, gronie wygldajcy miecz. - Obawiam si, e jeli chcesz kluczy,
bdziesz musia sam po nie przyj. Nie dlatego, e Jocelyn Morgenstern obchodzi mnie w
taki czy inny sposb, ale dlatego, e od lat nie mog si doczeka, eby ci zabi.
Ostatnie sowo sprawio mu wyran przyjemno. Ruszy przez pokj. Ostrze
zabyso w blasku ksiyca. Clary zobaczya, e Luk wyciga do niej rk - dziwnie
wyduon, z paznokciami jak mae sztylety - i uwiadomia sobie dwie rzeczy: e jest bliski
Przemiany i e wczeniej wyszepta jej do ucha jedno sowo.
Uciekaj".
Pobiega. Okrya zygzakiem Pangborna, ktry ledwo na ni spojrza, omina ciao
Blackwella i z dudnicym sercem wypada na korytarz, zanim transformacja Luk'a dobiega
koca. Nie obejrzaa si, ale usyszaa wycie, dugie i przeszywajce, szczk metalu o metal,
gony brzk tukcego si szka. Moe przewrcili nocny stolik? - pomylaa.
Popdzia do sali z broni, prosto do siekiery, ktr wczeniej wypatrzya. Toporek
okaza si tak mocno przytwierdzony do ciany, e nawet nie drgn, cho Clary cigna z
caej siy. Sprbowaa zdj miecz, potem pak z ukrytymi ostrzami, a w kocu nawet may
sztylet, ale jej wysiki zday si na nic. Wreszcie, z poamanymi paznokciami i krwawicymi
palcami, musiaa si podda. W tym pokoju dziaaa magia, nie runiczna, tylko dzika,
mroczna, tajemnicza moc.
Clary wysza z sali. Na tym pitrze nie byo nic, co mogoby si jej przyda.
Pokutykaa korytarzem - zaczynaa odczuwa bolesne zmczenie w nogach i ramionach - i
dotara do podestu. W gr czy w d? Przypomniaa sobie, e parter jest pusty i
nieowietlony. Oczywicie miaa w kieszeni magiczny kamie, ale wzdragaa si przed
samotnym wejciem do tych mrocznych pomieszcze. Na wyszych pitrach dostrzega
wiato, a poza tym wydawao si jej, e widzi jaki ruch.
Ruszya w gr. Bolay j stopy, nogi, cae ciao. Rany zostay opatrzone i
zabandaowane, ale i tak j pieky. Czua pulsowanie w miejscach, gdzie Hugo rozora jej
policzek, w ustach miaa gorzki, metaliczny smak.
Dotara na ostatni podest, lekko zaokrglony jak dzib statku i rwnie cichy jak nisze
pitra budynku. Nie docieray tutaj odgosy walki toczcej si na zewntrz. Przed ni cign
si kolejny dugi korytarz, z takimi samymi licznymi drzwiami, ale niektre byy otwarte i
wylewao si z nich wiato. Ruszya przed siebie, instynktownie kierujc si ku ostatnim
drzwiom po lewej stronie. Ostronie zajrzaa do rodka.
W pierwszej chwili pomieszczenie skojarzyo si jej z wystaw w Metropolitan
Museum, gdzie rekonstruowano pokoje z rnych okresw historycznych. Miaa wraenie,
jakby cofna si w przeszo. ciany wyoone drewnem lniy, jakby zostay niedawno
polakierowane, podobnie jak dugi st jadalny zastawiony delikatn porcelan. Naprzeciwko
drzwi, midzy dwoma olejnymi portretami, wisiao lustro w ozdobnej, zoconej ramie.
Wszystko byszczao w blasku pochodni: talerze na stole, pmiski z jedzeniem, kieliszki z
rnitego szka w ksztacie lilii, obrusy tak biae, e a olepiay. Dwa due okna byy
zasonite cikimi aksamitnymi storami. Przy jednym z nich sta Jace, tak nieruchomo, e
Clary z pocztku wzia go za posg. Lew rk odchyla zason. W ciemnej szybie odbijay
si dziesitki wiec rozstawionych w pokoju, niczym robaczki witojaskie uwizione w
szkle.
- Jace! - Usyszaa wasny gos, jakby dochodzi z oddali; brzmiao w nim zdumienie,
-Nie!
-Ale, Jace... - Spojrzaa na niego z niedowierzaniem.
-Clary, to jest mj ojciec - powiedzia twardo.
23
Valentine
- Widz, e zjawiem si nie w por - stwierdzi Valentine gosem suchym jak pustynny
wiatr. - Synu, zechciaby mi wyjani, kto to jest? Jedno z dzieci Lightwoodw?
- Nie. - Jace mwi znuonym, nieszczliwym gosem, ale nie puci jej nadgarstka. To jest Clary, Clarissa Fray. Moja przyjacika. Ona...
Czarne oczy Valentine'a zmierzyy j od rozczochranej gowy po wytarte teniswki.
Zatrzymay si na sztylecie, ktry nadal ciskaa w rce. Po jego twarzy przemkn
nieokrelony wyraz: po czci rozbawienia, po czci irytacji.
- Skd masz ten n, moda damo?
- Jace mi go da - odpara chodno Clary.
- Oczywicie, e tak - rzek Valentine agodnym tonem. -Mog go zobaczy?
-Nie!
Clary zrobia krok do tyu, jakby si baa, e Valentine si na ni rzuci. Poczua, e n
gadko wysuwa si z jej palcw. Jace spojrza na ni z przepraszajc min.
- Jace! - krzykna, wyraajc w tym jednym sowie cay bl zdrady.
- Nadal nie rozumiesz, Clary - stwierdzi Jace. Podszed do Valentine'a i wrczy mu
sztylet z unionoci, od ktrej zrobio si jej niedobrze. - Prosz, ojcze.
Valentine wzi n i obejrza go dokadnie.
- To kinda, czerkieska bro. Kiedy by drugi do pary. -Obrci bro w rce i podsun
j pod oczy Jace'owi. - Widzisz, tu na ostrzu jest wyryta gwiazda Morgensternw. Jestem
zdziwiony, e Lightwoodowie tego nie zauwayli.
- Nigdy im go nie pokazaem - wyjani Jace. - Szanowali moj prywatno. Nie
myszkowali w moich rzeczach.
- Oczywicie, e nie. - Valentine odda kinda Jace'owi. -Myleli, e jeste synem
Waylanda.
Jace wsun sztylet za pasek.
- Ja te - powiedzia cicho.
W tym momencie Clary zrozumiaa, e Jace nie artuje ani nie prowadzi jakiej chorej
gry. On naprawd uwaa Valentine'a za swojego odzyskanego ojca.
Ogarna j zimna rozpacz. Jace gniewny, Jace wrogi, Jace wcieky - z tym potrafiaby
sobie poradzi. Ale ten nowy Jace: kruchy, janiejcy blaskiem swojej wspaniaoci, by jej
cakowicie obcy.
Valentine spojrza na ni ponad pow gow Jace'a. Jego spojrzenie byo chodne i
jednoczenie rozbawione.
- Moe usidziemy? - zaproponowa. Clary z przekor skrzyowaa rce na piersi. -Nie.
- Jak chcesz. - Valentine zaj miejsce u szczytu stou. Po chwili Jace te usiad obok na
p oprnionej butelki wina.
- Ale usyszysz par rzeczy, ktre sprawi, e bdziesz potrzebowaa krzesa.
- Powiem, jeli tak si stanie - odburkna Clary.
- Dobrze. - Valentine odchyli si na oparcie i splt rce za gow.
Konierzyk jego koszuli rozchyli si, odsaniajc obojczyki pokryte bliznami. Takimi
samymi jak u jego syna, jak u wszystkich Nefilim. Zycie pene blizn i zabijania", powiedzia
Hodge.
- Clary... - zacz Valentine, jakby smakowa dwik jej imienia. - Skrt od Clarissy? Ja
nie wybrabym takiego imienia. - Wykrzywi usta.
On wie, e jestem jego crk, pomylaa Clary. Skd wie. Ale si do tego nie
przyznaje. Dlaczego?
Z powodu Jace'a, uwiadomia sobie. Jace pomylaby... nie potrafia sobie wyobrazi,
co by pomyla. Valentine widzia, jak si obejmuj, kiedy wszed do pokoju. Musia zdawa
sobie spraw, e ma w zanadrzu nowin o niszczycielskiej sile. Gdzie za tymi
niezgbionymi czarnymi oczami bystry umys pracowa szybko, zastanawiajc si, jak
najlepiej wykorzysta t wiedz.
Clary rzucia kolejne bagalne spojrzenie Jace'owi, ale on patrzy na stojcy przy jego
lewej rce kieliszek, do poowy napeniony ciemnoczerwonym pynem. Jego pier szybko
unosia si i opadaa. By bardziej zdenerwowany, ni to okazywa.
- Nie obchodzi mnie, jakie by wybra - odparowaa Clary.
- Z pewnoci - rzuci Valentine, pochylajc si.
- Nie jeste ojcem Jace'a. Prbujesz nas oszuka. Jego ojcem by Michael Wayland.
Lightwoodowie to wiedz. Wszyscy to wiedz.
- Lightwoodowie byli le poinformowani - oznajmi Valentine. - Naprawd wierzyli, e
Jace jest synem ich przyjaciela Michaela. Podobnie jak Clave. Nawet Cisi Bracia nie wiedz,
kim on naprawd jest. Cho wkrtce si dowiedz.
Smuke palce Jace'a zacisny si konwulsyjnie na nce kieliszka. Clary przez chwil
mylaa, e szko zaraz pknie.
- Moja matka yje?
- Tak - powiedzia Valentine. - yje. pi w jednym z pokoi na dole. - I zanim Jace
zdy si odezwa, doda szybko: - Joscelyn jest twoj matk, Jonathanie. A Clary... Clary
jest twoj siostr.
***
Jace gwatownie cofn rk. Kieliszek si przewrci, spieniony szkaratny pyn rozla
si po biaym obrusie.
- Jonathanie - powiedzia Valentine.
Twarz Jace'a przybraa chorobliwy bladozielony kolor. -To nieprawda, pomyka, to nie
moe by prawda... - powtarza.
Valentine patrzy na niego spokojnie.
- To powd do radoci - rzek cichym, zamylonym gosem. -Tak ja uwaam. Wczoraj
bye sierot, Jonathanie. A teraz masz ojca, matk i siostr, o istnieniu ktrej nie miae
pojcia.
- To niemoliwe - upiera si Jace. - Clary nie jest moj siostr. Gdyby ni bya...
- Wtedy co? - zapyta Valentine.
Jace nie odpowiedzia, ale wyraz jego zzieleniaej twarzy do gbi poruszy Clary.
Obesza st i uklka obok krzesa, na ktrym siedzia. Signa po jego do.
- Jace...
Odsun si od niej gwatownie. cisn w garci mokry obrus. - Nie.
Nienawi do Valentine'a palia Clary w gardle jak nieprzelane zy. Trzyma prawd w
tajemnicy, a nie mwic tego, co wiedzia - e jest jego crk - uczyni j wsplniczk
swojego milczenia. A teraz, kiedy ta prawda spada na nich jak ciki gaz, siedzia rozparty
na krzele i obserwowa rezultaty z chodnym zainteresowaniem. Jak Jace mg nie
dostrzega jego okruciestwa?
- Powiedz mi, e to nieprawda - poprosi Jace, wpatrujc si w obrus.
Clary przekna lin. - Nie mog.
- Wic teraz przyznajesz, e przez cay czas mwiem prawd? - zapyta Valentine.
- Nie - warkna Clary, nie patrzc na niego. - Mwisz kamstwa z odrobin prawdy, to
wszystko.
- To staje si mczce - stwierdzi Valentine. - Jeli chcesz zna prawd, Clarisso, ona
wanie taka jest. Syszaa o Powstaniu i dlatego uwaasz mnie za otra. Mam racj?
Clary nie odpowiedziaa. Patrzya na Jace'a, ktry wyglda, jakby zaraz mia
zwymiotowa. Valentine cign bezlitonie:
- To proste, naprawd. Historia, ktr poznaa, jest prawdziwa w niektrych
fragmentach, ale w innych nie. To kamstwa wymieszane z odrobin prawdy, jak sama
stwierdzia. Faktem jest, e Michael Wayland nigdy nie by ojcem Jace'a. Zgin w czasie
Powstania, a ja przybraem jego nazwisko, kiedy uciekem ze Szklanego Miasta z moim
synem. To byo cakiem atwe. Wayland nie mia rodziny, a jego najblisi przyjaciele,
Lighrwoodowie, zostali skazani na wygnanie. On sam popadby w nieask za udzia w
Powstaniu, wic prowadziem ycie na uboczu, do spokojne, sam z Jace'em w posiadoci
Waylandw. Czytaem ksiki. Wychowywaem syna. I czekaem. W zamy-leniu przesun
palcami po brzegu kieliszka. By leworczny.
Jak Jace. - Po dziesiciu latach dostaem list. Nadawca pisa e zna moj prawdziw
tosamo i jeli nie podejm pewnych krokw, ujawni j. Nie wiedziaem, od kogo jest list,
ale to nie miao znaczenia. Nie zamierzaem speni da autora. Poza tym wiedziaem, e
nie uwolni si od szantaysty i ju nigdy nie bd bezpieczny, dopki nie zostan uznany za
zmarego. Tak wic po raz drugi wyreyserowaem swoj mier, z pomoc Blackwella i
Pangborna, a Jace'a przysaem tutaj, pod opiek Lightwoodw.
- I pozwolie mu myle, e nie yjesz? Przez te wszystkie lata utrzymywae go w
przekonaniu, e jest sierot? To pode.
- Nie - odezwa si Jace, zasaniajc twarz rkami. Mwi przez palce, stumionym
gosem. - Nie, Clary.
Valentine popatrzy na syna z umiechem, ktrego Jace nie widzia.
- Tak, bo Jonathan musia sdzi, e nie yj. Musia myle, e jest synem Michaela
Waylanda, inaczej Lightwoodowie nie opiekowaliby si nim tak, jak to robili. To wobec
Michaeala mieli dug, a nie wobec mnie. Kochali go ze wzgldu na Michaela, a nie ze
wzgldu na mnie.
- Moe kochali go dla niego samego - wtrcia Clary.
- Chwalebna, aczkolwiek sentymentalna interpretacja - skomentowa Valentine. Niestety, mao prawdopodobna. Nie znasz Lightwoodw tak, jak ja kiedy znaem. - Chyba
nie zauway, e Jace drgn, a jeli nawet, to zignorowa reakcj syna. - Tak czy inaczej, to
nieistotne. Lightwoodowie mieli chroni Jace'a, a nie zastpowa mu rodzin. On ma rodzin.
Ma ojca.
Jace odj rce od twarzy i wykrztusi:
- Moja matka...
- Ucieka po Powstaniu. Ja byem czowiekiem skompromitowanym. Clave by mnie
cigao, gdyby wiedziao, e yj. Jocelyn wolaa nie mie ze mn nic wsplnego, wic
ucieka. -W jego gosie zabrzmia bl. Udaje, pomylaa Clary z gorycz. Podstpna kreatura.
- Nie wiedziaem, e bya wtedy w ciy. Z Clary. - Umiechn si lekko, powoli wodzc
palcem po kieliszku. - Ale, jak powiadaj ludzie, krew cignie do krwi. Los w kocu
doprowadzi do naszego spotkania. Rodzina znowu jest w komplecie. Moemy skorzysta z
Bramy. - Spojrza na Jace'a. - Wrci do Idrisu. Do rodowej posiadoci.
Jace zadra, ale kiwn gow, nadal wpatrujc si tpo w swoje rce.
- Bdziemy tam razem. Tak jak powinnimy.
Cudowna perspektywa, pomylaa Clary. Ty, twoja ona w piczce, syn bez kontaktu z
otoczeniem po przeytym wstrzsie i crka, ktra szczerze ci nienawidzi. Nie wspominajc o
tym, e dwjka twoich dzieci by moe jest w sobie zakochana. Tak, to wyglda na idealne
rodzinne pojednanie. Ale na gos powiedziaa tylko:
- Nigdzie z tob nie jad, moja matka te.
- On ma racj, Clary - odezwa si Jace ochryple. Rozprostowa donie. Koniuszki
palcw mia czerwone. - To jedyne miejsce, do ktrego moemy si uda i tam wszystko
naprawi.
- Chyba nie mwisz powanie.
Z dou dobieg potny huk, jakby zawalia si ciana szpitala. Luke, pomylaa Clary,
zrywajc si z krzesa.
Jace, cho nadal zielony na twarzy, zareagowa automatycznie. Poderwa si, sigajc
rk do pasa.
- Ojcze, oni...
- S w drodze. - Valentine wsta od stou.
Clary usyszaa kroki. Chwil pniej drzwi si otworzyy i w progu stan Luke. Na
jego widok z trudem stumia okrzyk. By cay umazany krwi, dinsy i koszula si od niej
lepiy. Doln poow twarzy i rce a po nadgarstki mia czerwone. Clary nie wiedziaa, ile z
tej krwi, jeszcze niezakrzepej, jest jego. Wykrzykna imi Luke'a i rzucia si przez pokj.
Omal nie potkna si w biegu, ale w kocu przypada do niego, chwytajc za przd koszuli,
zupenie jak wtedy, gdy miaa osiem lat.
Na chwil uj w do ty jej gowy i przytuli Clary do siebie w niedwiedzim ucisku,
a potem odsun agodnie.
- Jestem cay we krwi - powiedzia. - Nie martw si, nie jest moja.
- Wic czyja? - zapyta Valentine.
Clary si odwrcia. Luke opiekuczo obejmowa j ramieniem. Valentine obserwowa
ich oboje spod przymruonych powiek. Jace obszed st i z wahaniem stan za ojcem. Clary
nie pamitaa, eby wczeniej kiedykolwiek si waha.
- Pangborna - odpar krtko Luke.
Valentine przesun doni po twarzy, jakby przykra nowina sprawia mu bl.
- Rozszarpae mu gardo zbami?
- Waciwie zabiem go tym - odpar Luke, woln rk sigajc po dugi sztylet, ktry
wczeniej wbi w szyj Wykltego. Na rkojeci iskrzyy si niebieskie kamienie. - Pamitasz
go?
Valentine spojrza na n i zacisn zby. -Tak.
Clary zastanawiaa si, czy pamita rwnie ich wczeniejsz rozmow. To kinda,
czerkieska bro. Kiedy by drugi do pary"
- Dae mi go siedemnacie lat temu i kazae odebra sobie nim ycie - przypomnia
Luke, ciskajc w rce bro o klindze duszej ni mia w kinda z czerwon rkojeci,
zatknity za pasek Jace'a. Byo to co pomidzy sztyletem a mieczem, o czubku ostrym jak
iga. - I omal tego nie zrobiem.
- Spodziewasz si, e zaprzecz? - W gosie Valentine'a byo sycha wspomnienie
dawnego smutku. - Prbowaem uratowa ci przed samym sob, Lucian. Popeniem wielki
bd. Gdybym mia si, eby ci zabi, mgby umrze jako czowiek.
- Tak jak ty? - W tym momencie Clary zobaczya w nim dawnego, dobrze znanego jej
Luke'a, ktry zawsze wiedzia, kiedy kamaa albo udawaa, i karci j, kiedy zachowywaa
si arogancko. W jego gosie usyszaa rozgoryczenie, e dawna mio do Valentine'a
zmienia si w nienawi. - Czowiek, ktry przykuwa acuchami do ka nieprzytomn
on, w nadziei e pniej torturami wydobdzie z niej informacje? To jest twoje mstwo?
Rysy Valentine'a wykrzywi grymas gniewu, ale zaraz znikn i jego twarz znowu bya
gadka.
- Nie torturowaem jej - owiadczy. - Jest przykuta dla wasnego bezpieczestwa.
- A przed czym j chronisz? - zapyta Luke. - Jedyne, co jej zagraa, to ty. Cae ycie
uciekaa przed tob.
- Kochaem j - rzek Valentine. - Nigdy bym jej nie skrzywdzi. To ty nastawie j
przeciwko mnie.
Luke si rozemia.
- Nie musiaem nastawia jej przeciwko tobie. Sama nauczya si ciebie nienawidzi.
- To kamstwo! - rykn Valentine, nagle rozwcieczony. Doby miecza z pochwy
wiszcej przy pasie i wymierzy go w serce Luke'a. Klinga bya paska i matowo czarna,
ozdobiona wzorem ze srebrnych gwiazd.
Jace zrobi krok w jego stron.
- Ojcze...
- Milcz, Jonathanie! - krzykn Valentine, ale byo ju za pno.
Wstrznity Luke przenis wzrok na Jace'a.
- Jonathan? - wyszepta.
- Nie nazywaj mnie tak - warkn Jace, krzywic usta. Jego zote oczy pony. - Sam
ci zabij, jeli bdziesz tak si do mnie zwraca.
Luke nie odrywa od niego oczu, jakby zapomnia o ostrzu wycelowanym w jego serce.
- Twoja matka byaby dumna - powiedzia tak cicho, e nawet Clary stojca obok niego
musiaa wyty such.
- Ja nie mam matki - owiadczy Jace. Jego rce dray. - Kobieta, ktra mnie urodzia,
odesza, nim zdyem zapamita jej twarz. Byem dla niej nikim, wic ona te jest dla mnie
nikim.
- To nie twoja matka ci zostawia - rzek Luke i przenis wzrok na Valentine'a. Sdziem, e nawet ty nie jeste zdolny do tego, eby wykorzysta wasne dziecko jako
przynt. Wida si myliem.
- Wystarczy. - Ton Valentine'a by niedbay, ale krya si w nim gwatowno i groba. Pu moj crk, bo zabij ci tu i teraz.
- Nie jestem twoj crk! - wtrcia si Clary z nienawici w gosie.
Luke odsun j na bok tak mocno, e omal nie upada, i rzuci szorstko:
- Uciekaj std! Id tam, gdzie jest bezpiecznie.
- Nie zostawi ci!
- Mwi powanie. Znikaj! - Luke ju unosi sztylet. - To nie jest twoja walka.
Clary ruszya w stron drzwi. Moe uda si jej pobiec po pomoc, po Alarica...?
Nagle wyrs przed ni Jace, blokujc drog do wyjcia. Clary ju zapomniaa, jak
szybko on umie si porusza. I cicho jak kot.
- Oszalaa? - sykn. - Wywayli frontowe drzwi. To miejsce roi si od Wykltych.
Clary go odepchna.
- Wypu mnie...
Jace zamkn j w elaznym ucisku.
- eby ci rozerwali na strzpy? Nie ma mowy.
Z tyu zadwiczaa stal. Clary wyrwaa si Jace'owi i zobaczya, e Valentine
zaatakowa Luke'a, a ten byskawicznie odparowa cios. Teraz obaj taczyli z wycignitymi
mieczami, zadajc pchnicia i robic uniki.
- O Boe, pozabijaj si - wyszeptaa. Oczy Jace'a byy niemal czarne.
- Nie rozumiesz - powiedzia. - Tak wanie trzeba... Urwa i z sykiem wcign
powietrze, kiedy Luke pokona gard przeciwnika i zada mu cios w rami. Trysna krew,
plamic bia koszul. Valentine odrzuci gow do tyu i zamia si gono.
- Niezy sztych - skomentowa. - Nie sdziem, e jeste taki zdolny, Lucian.
Luke sta prosto, trzymajc przed sob ostrze w taki sposb, e Clary nie widziaa jego
twarzy.
- Sam mnie go nauczye.
- Ale to byo lata temu - przypomnia Valentine gosem mikkim jak jedwab. - Od
tamtej pory raczej nie potrzebowae noa, skoro miae do dyspozycji ky i pazury, co?
- Tym atwiej bdzie mi wyrwa ci serce. Valentine potrzsn gow.
- Wyrwae mi serce lata temu - powiedzia. Clary nie potrafia stwierdzi, czy smutek
w jego gosie jest prawdziwy, czy udawany. - Kiedy mnie zdradzie i opucie. - Luke zrobi
wypad, ale Valentine byskawicznie odskoczy do tyu. Jak na do postawnego mczyzn
porusza si zadziwiajco lekko. - To ty nastawie moj on przeciwko swoim. Przyszede
do niej, kiedy bya najsabsza, z t swoj bezradnoci i budzcym lito pragnieniem. Ja
byem daleko, a ona mylaa, e ci kocha. Bya gupia.
U Jace'a, ktry sta obok niej, Clary wyczua napicie niczym w iskrzcym si kablu
elektrycznym.
- Valentine mwi o twojej matce - powiedziaa cicho.
- Porzucia mnie - prychn Jace. - Te mi matka.
- Mylaa, e nie yjesz. Skd to wiem? Bo trzymaa szkatuk w swojej sypialni. Byy
na niej inicjay J.C.
- Co podobnego! Wielu ludzi ma szkatuki. Przechowuj w nich rne rzeczy.
Syszaem, e to najnowsza moda.
- W tamtej by kosmyk twoich wosw. Dziecicy pukiel. I zdjcie. Wyjmowaa je co
roku i pakaa. Strasznie, z gbi serca...
Jace zacisn pi.
- Przesta - rzuci przez zby.
- Co mam przesta? Mwi ci prawd? Bya pewna, e umare. Nigdy by ci nie
zostawia, gdyby wiedziaa, e yjesz. Sam mylae, e twj ojciec nie yje...
- Widziaem, jak umiera! Nie byo tak, e od kogo o tym usyszaem i postanowiem
uwierzy!
- Znalaza osmalone dziecice koci - cigna Clary. - W ruinach swojego domu.
Razem ze szcztkami swoich rodzicw.
W kocu Jace na ni spojrza. Clary zobaczya niedowierzanie w jego oczach, a na
twarzy wysiek, kiedy rozpaczliwie prbowa zachowa resztki zudze. Prawie tak, jakby
patrzya przez czar, widziaa, jak kruszy si jego wiara w ojca, ktr nosi niczym
przezroczyst zbroj, chronic go przed prawd. Pomylaa, e gdzie w tej zbroi jest saby
punkt i jeli uda si jej znale waciwe sowa, moe j rozbije.
- To mieszne - powiedzia. - Przecie ja nie zginem. Nie byo tam adnych koci.
- Byy.
- Wic to by czar - stwierdzi szorstko Jace.
- Zapytaj ojca, co si stao z jego teciami - podsuna Clary i signa do jego rki. Spytaj go, czy ich szkielety te wyczarowa...
- Zamknij si! - Jace straci panowanie nad sob. Twarz mia bia jak ptno.
Clary zobaczya, e Luke patrzy w ich stron, zaskoczony wybuchem Jacea. Przeciwnik
wykorzysta t chwil nieuwagi i wbi miecz w jego pier, tu pod obojczykiem.
Luke szeroko otworzy oczy, raczej ze zdumienia ni blu, a Valentine szarpniciem
wycign ostrze z rany, zakrwawione a po rkoje. Z dzikim miechem zaatakowa
ponownie i tym razem wytrci bro z doni rannego. Gdy bro upada z brzkiem na
podog, kopn j pod st. Luke osun si na ziemi.
- Nie ruszaj si, Jonathanie - rozkaza Valentine. Jace zamar z rk w kieszeni. Clarisso, ten czowiek jest wrogiem naszej rodziny, wrogiem Clave. - Jego gos by gadki jak
naoliwiona stal. - Jestemy owcami, a to czasami oznacza konieczno zabijania. Z
pewnoci to rozumiesz.
- owcami demonw - powiedziaa Clary. - Zabjcami demonw. Nie mordercami. To
rnica.
- On jest demonem, Clarisso - rzek Valentine tym samym mikkim gosem. - Demonem
z ludzk twarz. Wiem, jak podstpne bywaj takie potwory. Pamitaj, ju raz go oszczdziem.
- Potwory? - powtrzya Clary. Pomylaa o Luke'u, ktry buja j na hutawce, kiedy
miaa pi lat, coraz wyej i wyej. Luke'u, ktry na uroczystoci zakoczenia szkoy redniej
robi jej zdjcia jak dumny ojciec. Luke'u, ktry sortowa puda z ksikami przychodzce do
jego sklepu, szuka czego, co mogoby si jej spodoba, i odkada to na bok. Luke'u, ktry
podnosi j, eby zerwaa sobie jabko z drzewa rosncego przy jego wiejskim domku.
Luke'u, ktrego miejsce prbowa zaj ten mczyzna. - On nie jest potworem - owiadczya
stalowym gosem. - Ani morderc. Ty nim jeste.
- Clary! - To by Jace.
Zignorowaa go, nie odrywajc wzroku od czarnych, zimnych oczu ojca.
- Zamordowae rodzicw swojej ony, nie w bitwie, tylko z zimn krwi. I zao si,
e zabie rwnie Michaela Waylanda i jego synka. Dorzucie ich koci do szcztkw moich
dziadkw, eby mama mylaa, e ty i Jace nie yjecie. Woye naszyjnik na szyj Michaela
Waylanda, zanim go spalie, eby wszyscy wzili jego koci za twoje. Po caej tej twojej
gadce o nieskaonej krwi Clave, nie obchodzia ci wcale ich krew ani niewinno, kiedy ich
zabijae, prawda? Na zimno zarne starych ludzi i dziecko. I to wanie jest potworne.
Kolejny spazm wciekoci wykrzywi rysy Valentine'a.
- Wystarczy! - rykn, unoszc czarny miecz. W tym gosie krya si caa prawda o nim.
Furia, ktra napdzaa go przez cae ycie. Nieustajcy, piekielny gniew. - Jonathanie! Zabierz
swoj siostr z mojej drogi, bo, na Anioa, sam j usun, eby zabi potwora, ktrego broni!
Jace waha si przez krtk chwil. Potem unis gow.
- Oczywicie, ojcze - powiedzia i ruszy przez pokj w stron Clary. Chwyci j
brutalnie za rami, poderwa do gry i odcign od Luke'a.
- Jace - wyszeptaa przeraona Clary.
- Nie. - Jego palce bolenie wpijay si w jej ciao. Pachnia winem, metalem i potem. Nic do mnie nie mw.
- Ale...
- Kazaem ci milcze. - Potrzsn ni mocno.
Clary spojrzaa na Valentine'a, ktry sta triumfalnie nad pokonanym przeciwnikiem. Z
pogard trci go czubkiem buta. Luke wyda stumiony jk.
- Zostaw go! - krzykna Clary, prbujc wyrwa si Jace'owi. Niestety, by duo
silniejszy od niej.
- Przesta! - sykn jej do ucha. - Tylko pogarszasz swoj sytuacj. Lepiej nie patrz.
- Tak jak ty? - odparowaa rwnie cicho. - Zamykasz oczy i udajesz, e nic si nie
dzieje. Mylisz, e to wszystko nieprawda. Powiniene by mdrzejszy...
- Clary, przesta. - Jego ton uciszy j na krtk chwil. Brzmiaa w nim rozpacz.
Valentine si zamia.
- Gdybym pomyla, eby wzi ze sob miecz z prawdziwego srebra, mgbym
rozprawi si z tob jak naley, Lucian.
Luke warkn co, czego Clary nie dosyszaa. Miaa nadziej, e co bardzo
niegrzecznego. Prbowaa si wykrci Jace'owi. Polizna si i niechybnie by upada, gdyby
jej nie podtrzyma. Obj j, ale nie tak, jak kiedy sobie wyobraaa.
- Przynajmniej pozwl mi wsta - powiedzia Luke. - Pozwl mi umrze na stojco.
Valentine spojrza na niego z gry i wzruszy ramionami.
- Moesz umrze na plecach albo na kolanach - odparowa. - Tylko czowiek zasuguje
na to, eby umrze, stojc, a ty nie jeste czowiekiem.
- Nie! - krzykna Clary, kiedy Luke zacz z trudem dwiga si do pozycji klczcej.
- Dlaczego pogarszasz spraw? - rzuci Jace ochrypym szeptem, penym napicia. Mwiem ci, eby nie patrzya Clary dyszaa z wyczerpania i blu.
- Dlaczego koniecznie musisz okamywa samego siebie?
- Nie okamuj! - Jego ucisk sta si brutalniejszy, cho nie prbowaa si wyrwa. - Po
prostu chc tego, co byo dobre w moim yciu: ojca, rodziny. Nie mog znowu go straci.
Luke teraz klcza wyprostowany, a kiedy Valentine unis zakrwawiony miecz,
zamkn oczy i wyszepta jakie sowa. By moe modlitwy, Clary tego nie wiedziaa.
Wykrcia si w ramionach Jace'a, eby spojrze mu w twarz. Jego szczki byy zacinite,
wargi wyglday jak cienka kreska, ale oczy...
Krucha zbroja pkaa. Potrzebny by jeszcze ostatni cios.
Czubek miecza dotkn jego garda. Clary patrzya na nich obu z fascynacj i
przeraeniem.
- Jestem bardzo dobrze wyszkolonym dzieckiem - ostrzeg Jace. - Sam mnie nauczye
sztuki zabijania. Wystarczy, e porusz dwoma palcami, a podern ci gardo. Na pewno
zdajesz sobie z tego spraw.
- Rzeczywicie odebrae dobre wyszkolenie - przyzna Valentine. Cho mwi
lekcewacym tonem, nie wykona najmniejszego ruchu. - Ale nie mgby mnie zabi.
Zawsze miae mikkie serce.
- Moe on by nie potrafi, ale ja owszem. Lulce, mimo e blady i zakrwawiony,
stan na nogi o wasnych siach. - I nie jestem pewien, czy zdoaby mnie powstrzyma.
Spojrzenie poncych oczu Valentine'a przesuno si na niego i zaraz wrcio do syna.
Jace nawet nie drgn, kiedy Luke si odezwa. Sta jak posg, z nieruchomym mieczem w
rce.
- Syszysz, jak ten potwr mi grozi, Jonathanie - urgliwym tonem rzuci Valentine. Jeste po jego stronie?
- On ma racj - powiedzia Jace agodnie. Nie jestem pewien, czy umiabym go
powstrzyma, gdyby chcia zrobi ci krzywd. Wilkoaki szybko dochodz do siebie.
Valentine wykrzywi usta.
- A wic, tak jak twoja matka, wolisz t kreatur, tego pdemona od wasnej rodziny?
Po raz pierwszy miecz zadra lekko w rce Jace'a.
- Opucie mnie, kiedy byem dzieckiem. Pozwolie mi myle, e nie yjesz, i
odesae, ebym mieszka z obcymi. Nigdy mi nie powiedziae, e mam matk i siostr.
Zostawie mnie samego! - Ostatnie sowa wykrzycza.
- Zrobiem to dla twojego bezpieczestwa - obruszy si Valentine.
- Gdyby zaleao ci na nim, gdyby obchodzia ci wasna krew, nie zabijaby jego
dziadkw - wtrcia z furi Clary. - Zamordowae niewinnych ludzi.
- Niewinnych? - warkn Valentine. - Na wojnie nie ma niewinnych! Stanli po stronie
Jocelyn! Przeciwko mnie! Pozwoliliby, eby odebraa mi syna!
Luke wcign ze wistem powietrze.
- Wiedziae, e zamierza ci opuci - powiedzia. - Jeszcze przed Powstaniem
wiedziae, e zamierza uciec?
- Oczywicie, e wiedziaem! - rykn Valentine. Straci panowanie nad sob. Wida
byo, e gotuje si z wciekoci. yy na jego szyi nabrzmiay, donie zacisny si w pici. -
Moi dziadkowie...
- Nawet ich nie znae - przypomnia Valentine. - Nie udawaj alu, ktrego nie czujesz.
Czubek miecza zadra. Luke pooy do na ramieniu Jace'a.
- Spokojnie.
Jace nie spojrza na niego, tylko oddycha jak po cikim biegu. Clary widziaa pot
perlcy si na jego czole, wosy przyklejone do skroni. Na grzbietach doni uwydatniy si
yy. On go zabije, pomylaa. Zabije Valentine'a.
Zrobia krok do przodu i rzeka pospiesznie:
- Musimy mie Kielich, bo wiesz, co on z nim zrobi. Jace obliza wyschnite wargi.
- Gdzie jest Kielich, ojcze?
- W Idrisie - odpar Valentine beznamitnie. - Czyli tam, gdzie nigdy go nie znajdziesz.
Rka Jace'a draa.
- Powiedz...
- Daj mi miecz, Jonathanie. - Luke mwi opanowanym, niemal uprzejmym tonem.
- Co? - Gos Jace'a zabrzmia tak, jakby dobiega z dna studni.
Clary zrobia kolejny krok i ponaglia go:
- Daj Luke'owi miecz. Jace pokrci gow.
- Nie mog.
Clary podesza dostatecznie blisko, eby go dotkn.
- Moesz - powiedziaa agodnie. - Prosz.
Nie patrzy na ni. Spojrzenie mia utkwione w ojcu. Chwila przeduaa si w
nieskoczono. Wreszcie Jace skin gow. Nie opuci miecza, ale pozwoli, eby Luke
stan obok niego i pooy rk na jego doni ciskajcej rkoje.
- Moesz teraz puci, Jonathanie. - Widzc min Clary, Luke szybko si poprawi: Jace.
Wydawao si, e Jace nie zwrci uwagi na ten drobiazg. Wypuci miecz z rki i
cofn si o krok. Na twarz wrciy mu kolory, tak e miaa teraz barw kitu, a na wargach
bya krew w miejscu, gdzie je zagryz. Clary bardzo chciaa go dotkn, obj, ale wiedziaa,
e nigdy jej na to nie pozwoli.
- Mam propozycj - odezwa si Valentine zadziwiajco spokojnym tonem.
- Niech zgadn - powiedzia Luke. - Nie zabijaj mnie", tak? Valentine rozemia si bez
cienia wesooci.
- Nie poniybym si do bagania o ycie - owiadczy. -To dobrze - odpar Luke,
dotykajc jego brody czubkiem miecza. - Nie zamierzam ci zabija, pki mnie do tego nie
zmusisz, Valentine. Szczeglnie na oczach twoich dzieci. Chc tylko dosta Kielich.
Haas dobiegajcy z dou sta si goniejszy. Clary odniosa wraenie, e kto zblia si
do drzwi.
- Luke...
- Sysz.
- Kielich jest w Idrisie - powtrzy Valentine, przenoszc wzrok za plecy Luke'a.
- Jeli to prawda, musiae skorzysta z Bramy, eby go tam ukry. Pjdziemy po niego
razem. - Luke si poci. Oczy mia niespokojne. Na korytarzu co si dziao, najpierw
dobiegy stamtd krzyki, a potem donony oskot. - Clary, zosta z bratem. Kiedy my
przejdziemy przez Bram, zrbcie to samo, eby przenie si w bezpieczne miejsce.
- Nigdzie si std nie rusz - owiadczy Jace. Co uderzyo w drzwi.
-
Luk krzykn co w nieznanym jej jzyku. Zastpca przyczai si, jakby zamierza na
niego skoczy. I wtedy Clary zobaczya, e Valentine siga do pasa. Dostrzegszy bysk
czerwonych kamieni, przypomniaa sobie, e on nadal ma przy sobie sztylet Jace'a.
Usyszaa gos woajcy imi Luke'a, pomylaa, e to jej wasny, ale kiedy poczua, e
gardo ma jak zaklejone, uwiadomia sobie, e to krzykn Jace.
Kiedy sztylet wylecia z doni Valentine'a i, obracajc si w powietrzu, pofrun przez
pokj niczym srebrny motyl, Luke odwrci si jak w zwolnionym tempie, unis miecz... W
tym momencie co wielkiego i powo-szarego rzucio si midzy niego a przeciwnika. Clary
usyszaa wycie, narastajce i urwane w poowie, a potem brzk stali uderzajcej w podog.
Gwatownie zaczerpna tchu i rzucia si do biegu, ale zatrzyma j Jace.
Wilk pad u stp Luke'a. Z jego ciaa tryskaa krew. apami z trudem sign do
rkojeci noa sterczcego mu z piersi. Valentine si rozemia.
- Oto, jak odpacasz za niezachwian wierno, ktr tak tanio sobie kupie, Lucian zadrwi. - Pozwalasz im umiera za ciebie. - Cofa si, nie spuszczajc go z oczu.
Luke, z poblad twarz, spojrza na niego, a nastpnie na Alarica. Potem bez sowa
potrzsn gow i opad na kolana przy rannym wilkoaku. Jace, nadal trzymajc Clary za
ramiona, rzuci stanowczym tonem:
- Zosta tutaj. Syszysz?
I ruszy za ojcem, ktry, niewiadomo dlaczego, pobieg w stron przeciwlegej ciany.
Zamierza wyskoczy przez okno? Clary widziaa jego odbicie w duym lustrze w zoconych
ramach i wyraz twarzy - co w rodzaju ulgi zmieszanej z pogard. Ogarna j mordercza
wcieko.
- Niech mnie diabli, jeli bd tu stercze - wymamrotaa i popdzia w lad za Jace'em.
Zatrzymaa si tylko po to, eby podnie kinda z niebiesk rkojeci, ktry lea pod
stoem, gdzie kopn go Valentine. Bro pasowaa do jej rki, dodawaa pewnoci siebie.
Clary odrzucia przewrcone krzeso i zbliya si do lustra.
Twardy blask bijcy od serafickiego noa i padajcy z dou na twarz Jace'a podkrela
ciemne krgi pod jego oczyma i zapadnite policzki. Valentine odwrci si i stan plecami
do lustra, w ktrym odbija si cay pokj. Clary zobaczya w nim, e Luke odkada miecz i
delikatnie wyciga z piersi Alarica kinda z czerwon rkojeci. Na ten widok zrobio si jej
niedobrze. Mocniej cisna bro.
-Jace... - zacza.
Nie obejrza si, cho oczywicie widzia j w lustrze.
Clary spodziewaa si, e bdzie kl, krzycza albo zorzeczy ojcu, ale on czeka w
milczeniu, a deszcz si skoczy. Wtedy uklk i ostronie wzi do rki jeden z wikszych
kawakw i obrci go w rkach.
Clary kucna obok niego, odkadajc n, ktrego ciar ju nie dodawa jej otuchy.
- Nic nie moge zrobi - powiedziaa.
- Owszem, mogem. - Jace patrzy na szcztki lustra. Jego drobinki mia nawet na
wosach. - Mogem go zabi. - Pokaza jej odamek, ktry trzyma w rce. - Spjrz.
W kawaku szka zachowa si obraz Idrisu: skrawek bkitnego nieba, cie zielonych
lici. Clary westchna. - Jace...
- Wszystko w porzdku?
Clary podniosa wzrok. Nad nimi sta Luke. By bez broni i mia pod oczami sine krgi.
- Nic nam nie jest - powiedziaa. Za nim dostrzega lec na pododze nieruchom
posta, do poowy zakryt dugim paszczem Valentine'a. Spod materiau wystawaa rka
zakoczona pazurami. - Alaric?
- Nie yje. - Cho Luke ledwo zna swojego zastpc, w jego gosie brzmia bl.
Clary wiedziaa, e nigdy go nie opuci przetaczajcy ciar winy. Oto, jak
odpacasz za niezachwian wierno, ktr tak tanio sobie kupie, Lucian. Pozwalasz im
umiera za ciebie".
- Mj ojciec uciek - oznajmi Jace pospnym tonem. -Z Kielichem. Sami mu go
dalimy. Zawiodem.
Luke wycign rk i strzepn szko z jego wosw. Nadal mia wysunite pazury,
palce poplamione krwi, ale Jace nie uchyli si przed jego dotykiem. Nic nie odpowiedzia.
- To nie twoja wina - rzek Luke i popatrzy na Clary. Jego spojrzenie mwio: Twj
brat ci potrzebuje, zosta z nim".
Gdy Clary kiwna gow, Luke podszed do okna, otworzy je szeroko i co zawoa do
wilkw. Do pokoju wpad silny podmuch, od ktrego zaskwierczay wiece.
Clary uklka obok Jace'a.
- Wszystko w porzdku - powiedziaa z wahaniem, cho sytuacja wcale nie wygldaa
dobrze. Pooya do na jego ramieniu. Tkanina koszuli bya szorstka pod palcami i wilgotna
od potu, ale jej dotyk odbieraa jako dziwnie kojcy. - Znalelimy moj mam. Mamy ciebie.
Mamy wszystko, co si liczy.
- On mia racj. To dlatego nie mogem si zmusi, eby przej przez Bram wyszepta Jace. - Nie mgbym tego zrobi. Nie mgbym go zabi.
- Jace w odpowiedzi wymamrota co cicho pod nosem. Clary nie usyszaa jego sw,
ale ostronie wyja odamek z jego doni, skaleczonej w dwch miejscach i krwawicej.
Odoya go na podog i uja rk brata.
- Szczerze mwic, Jace, nie masz lepszych pomysw ni bawienie si rozbitym
szkem? - zaartowaa.
- Jace wyda z siebie odgos podobny do zduszonego miechu, a potem wycign rce i
wzi j w ramiona. Clary bya wiadoma, e Luk obserwuje ich od okna, ale przezornie
zamkna oczy i ukrya twarz na ramieniu Jace'a. Pachnia sol i krwi. I dopiero kiedy jego
usta znalazy si przy jej uchu, zrozumiaa, co wczeniej wyszepta. Najprostsz ze
wszystkich litanii: jej imi.
Epilog
Szczyt kusi
Korytarz szpitalny by olepiajco biay. Po wielu dniach przebywania w blasku
pochodni, lamp gazowych i niesamowitego czarodziejskiego wiata, w jaskrawym
elektrycznym owietleniu wszystko wydawao si blade, mde i nienaturalne. Kiedy Clary
podpisywaa si w rejestracji, zauwaya, e pielgniarka ma dziwnie t skr. Moe jest
demonem?- pomylaa, oddajc jej wypeniony formularz.
- Ostatnie drzwi na kocu korytarza- poinformowaa j z miym umiechem kobieta.
Albo ja wariuj.
- Wiem- powiedziaa Clary.- Byam tu wczoraj. I przedwczoraj i jeszcze dzie
wczeniej.
Zblia si wieczr, na korytarzu nie byo toku. Stary mczyzna w szlafroku szura
kapciami po wykadzinie, cignc za sob przenon butl z tlenem. Dwch lekarzy w
zielonych chirurgicznych kitlach nioso styropianowe kubki z kaw, parujce w chodnym
powietrzu. W szpitalu klimatyzacja dziaaa pen par, cho na zewntrz ju czuo si jesie.
Drzwi na kocu korytarza byy otwarte. Clary zajrzaa do rodka, nie chcc budzic
Luke'a, jeli drzema na krzele przy ku, tak jak poprzednio dwa razy, kiedy tu
przychodzia. Teraz nie spa, tylko rozmawia z wysokim mczyzn w szacie koloru
pergaminu. Kiedy Cichy Brat si odwrci, jakby wyczu jej obecno, zobaczya, e to
Jeremiasz.
- Co si dzieje?- spytaa, krzyujc rce na piersi.
Z trzydniowym zarostem, w okularach podsunitych na czubek gowy, Luke wyglda
na bardzo zmczonego. Pod lun flanelow koszul odznaczay si bandae, ktrymi nadal
mia owinit klatk piersiow.
- Brat Jeremiasz wanie wychodzi.- powiedzia.
Cichy Brat zarzuci kaptur na gow i ruszy do drzwi, ale Clary stana mu na drodze.
- Nie, wic?- rzucia wyzywajco.- Pomoecie mojej matce, czy nie?
Jeremiasz przysun sie bliej, a Clary poczua zimno pynce os jego ciaa niczym
para od gry lodowej. "Nie moesz ratowa innych, dopki nie uratujesz siebie", rozleg si
gos w jej gowie.
- Te mdroci z ciasteczek z wrb maj dug brod- skwitowaa Clary.- Co jest
mojej mamie? Wiecie? Czy Cisi Bracia mog jej pomc tak, jak pomogli Alecowi?
Nikomu nie pomoglimy, odpar Jeremiasz. Nie jest naszym zadaniem pomaganie tym,
ktrzy sami odczyli sie od Clave.
Po tym owiadczeniu Jeremiasz omin j i wyszed na korytarz. Clary odprowadzia
go wzrokiem i stwierdzia, e nikt nie zwraca na niego uwagi. Kiedy przymruya oczy,
zobaczy otaczajc go migotliw aur czaru. Bya ciekawa, co widz inni. Kolejnego
pacjenta? Spieszcego si doktora w chirurgicznym kitlu? Smutnego odwiedzajcego?
- Mwi prawd- odezwa si za ni Luke.- ie wyleczy Aleca. Zrobi to Magnus Bane.
A Jeremiasz nie wie, co jest twojej matce.
- Ja wiem- oznajmia Clary, wracajc do sali.
Wolno podesza do ka. Miaa trudnoci z powizaniem tej drobnej biaej postaci,
oplecionej sieci rurek podczonych do licznych urzdze, z yw, pomiennowos matk.
Oczywicie jej wosy nadal byy rude, rozrzucone po poduszce jak miedziany szal, ale skra
miaa tak barw jak u woskowej picej krlewny z muzeum Madame Tassuda. Pier Jocelyn
opadaa i unosia si tylko dziki skomplikowanej aparaturze.
Clary uja w donie szczup rk matki, tak jak poprzedniego dnia i jeszcze dzie
wczeniej. Czua puls w nadgarstku, rwnomierny i mocny. Ona chce si obudzi, pomylaa.
Wiem, e chce.
- Oczywicie, e chce- odezwa sie Luke, a Clary ze zdziwieniem uwiadomia sobie,
e wypowiedziaa te sowa na gos.- Ma dla kogo wyzdrowie, cho nie o wszystkich wie.
Clary delikatnie pooya do matki na pocieli.
- Masz na myli Jace'a.
- Oczywicie, e mam na myli Jace'a. Opakiwaa go przez siedemnacie lat. Gdybym
mg jej powiedzie, e ju duej nie musi si smuci...- Gos mu si zaama.
- Podobno ludzie w piczce sysz, co si do nich mwi- powiedziaa Clary Co
prawda, lekarze twierdzili, to nie jest zwyka piczka spowodowana urazem,
niedotlenieniem, zawaem czy udarem. Byo tak, jakby pacjentka po prostu zasna i nie
moga si obudzi.
- Wiem- rzek Luke.- Rozmawiam z ni. Prawie bez przerwy.- Umiechn sie ze
znueniem.- Mwiem jej, jaja bya dzielna. e moe by z ciebie dumna. Ze swojej crkiwojowniczki.
W gardle Clary wyrosa nagle bolesna gula. Przekna lin, odwracajc wzrok od
Luke'a i wygldajc przez okno. Zobaczya jedynie pusty ceglany mur budynku stojcego
naprzeciwko. adnych adnych widokw, drzew, czy rzeki.
- Zrobiam zakupy, o ktre prosie- powiedziaa.- Maso orzechowe, mleko, patki i
- Czy to byo dziwne?- spyta Simon, silc si na obojtny ton.- Telefon od Jace'a po
tym, jak sie dowiedziaa...
- Tak?- Gos Clary zabrzmia ostro. Odkd czego si dowiedziaam? e jest zabjc
transwestyt, ktry lubi mczy koty?
- Nic dziwnego, e jego kot wszystkich nienawidzi.
- Och, zamknij si, Simon- rzucia Clary z rozdranieniem.- Wiem, co masz na myli.
Nie, to nie byo dziwne. Midzy nami przecie do niczego nie doszo.
- Do niczego?
- Do niczego- powtrzya twardo Clary, wygldajc przez okno, eby nie dostrzeg
rumiecw na jej policzkach. Wanie mijali rzd restauracji, midzy innymi Taki, jasno
owietlon w zapadajcym zmierzchu.
Skrci za rg w chwili, kiedy soce znikao za budynkiem Instytutu, zalewajc ulic
w dole perow powiat, ktr tylko oni mogli zobaczy. Simon zatrzyma sie przed
drzwiami i wyczy silnik.
- Chcesz, ebym poszed z tob?
Clary si zawahaa.
- Nie. Powinnam zrobi to sama.
Wyraz rozczarowania, ktry pojawi si na jego twarzy, szybko znikn. Simon bardzo
wydorola przez ostatnie dwa tygodnie, dosza do wniosku Clary. Podobnie jak ona. I dobrze,
bo nie chciaaby go straci. By czci niej, podobnie jak talent do rysowania, zakurzone
powietrze Brooklynu, miech matki i krew Nocnego owcy w jej yach.
- Bdziesz pniej potrzebowaa podwzki?- zapyta.
Pokrcia gow.
- Luke da mi pienidze na takswk. A jutro po mnie przyjedziesz? Moglibymy
zrobi popcorn i obejrze par odcinkw "Trigun". Przydaaby mi si odrobina psychoterapii.
Simon pokiwa gow.
- Brzmi niele.
Nachyli si musn ustami jej policzek. By to pocaunek lekki jak li, ale po plecach
Clary przebieg dreszcz. Spojrzaa na przyjaciela.
- Mylisz, e to by przypadek?- zapytaa.
- Co by przypadkiem?
- e trafilimy do Pandemonium tej samej nocy, kiedy Jace i pozostali zjawili si tam
w pocigu za demonem? Dzie przed tym, jak Valentine porwa moj matk?
- Nie wierz w przypadki- owiadczy Simon.
- Ja te nie.
- Ale musze przyzna, e to by fortunny zbieg okolicznoci- stwierdzi Simon.
- Fortunny Zbieg Okolicznoci- powtrzya Clary.- Nieza nazwa dla zespou.
- Lepsza ni wikszo tych, ktre my wymylilimy- zgodzi si Simon.
- Jasne, e tak.
Clary wyskoczya z furgonetki i zatrzasna za sob drzwi. Kiedy biega ciek z pyt
poprzerastanych traw, usyszaa trbienie. Nie odwracajc si, pomachaa Simonowi.
Wntrze katedry byo chodne i ciemne, pachniao deszczem i wilgotnym papierem.
Jej kroki odbijay si gonym echem od kamiennych cian i posadzek. Clary pomylaa o
kociele na Brooklynie, do ktrego posza z Jace'em. Moe Bg istnieje, a moe nie. Tak czy
inaczej, jestemy zdani na siebie.
Kiedy zasuny si za ni drzwi windy, zerkna na swoje odbicie w lustrze.
Wikszo siniakw i skalecze ju znikna bez ladu. Clary zastanawiaa si, czy Jace
widzia j kiedy tak wymuskana jak dzisiaj. Idc z wizyt do szpitala, ubraa si w czarn
plisowan spdnic i staromodn bluzk z marynarskim konierzem, wargi pocigna
rowym byszczykiem. Teraz uznaa, e wyglda na osiem lat.
Zreszt i tak to, co Jace pomyli sobie o jej wygldzie, teraz czy kiedykolwiek, nie
miao znaczenia. Zastanawiaa si, czy midzy nimi bdzie kiedy tak, jak midzy Simonem a
jego siostr: mieszanina znudzenia, irytacji i mioci. Nie moga sobie tego wyobrazi.
Zanim drzwi windy si otworzyy, usyszaa gone miauczenie.
- Hej, Church- powiedziaa, klkajc przy szarym kocurze wycignitym na
pododze.- Gdzie s wszyscy?
Church, ktry w pierwszej chwili sprawia wraenie, e chce, by Clary pogaskaa go
po brzuchu, teraz zawarcza gronie.
Clary poddaa si z westchnieniem.
- Szurnity kot. Gdzie...
- Clary!- Isabelle wypada na korytarz w dugiej czerwonej spdnicy i z wosami
upitymi na czubku gowy.- Jak dobrze cie widzie!
Porwaa w objcia Clary i uciskaa j, omal nie przewracajc.
- Isabelle, ja te si ciesz, e cie widz- wykrztusia Clary.
- Tak si o ciebie martwiam. Kiedy poszlicie z Hodg'em do biblioteki, a ja zostaam z
Alekiem, usyszaam eksplozj. Gdy tam pobiegam, zobaczyam, e was nie ma, a w rodku
jest straszny baagan. Wszdzie bya krew i jeszcze co czarnego i lepkiego.- Zadraa.- Co to
byo?
zwrci sie do Clary:- Jace siedzi w oranerii, jeli chcesz si z nim zobaczy. zaprowadz
ci.
- Tak?
- Jasne. Dlaczego nie?
Clary zerkna na Isabelle, a ona ponownie wzruszya ramionami. Najwyraniej Alec
nie podzieli si z siostr swoimi planami.
- Idcie. Ja i tak mam co do zrobienia.- Machna na nich rk.- Sio!
Ruszyli korytarzem. Alec szed szybko mimo kuli. Clary musiaa truchta, eby
dotrzyma mu kroku.
- Mam krtkie nogi- zaprotestowaa w kocu.
- Przepraszam- bkn skruszony i zwolni.- Posuchaj... To, co mwia... co
dotyczyo mnie i Jace'a, a ja na ciebie nawrzeszczaem...
- Pamitam.
- Kiedy powiedziaa, e to dlatego, ... no wiesz...- Jka si, nie wiedzc, jak
sformuowa zdanie. Sprbowa jeszcze raz.- Kiedy powiedziaa, e jestem...
- Alec, przesta.
- Jasne. Niewane.- Zacisn usta.- Nie chcesz o tym rozmawia.
- Nie o to chodzi. Po prostu czuj sie okropnie z powodu tego, co powiedziaam. To
byo straszne. I nieprawdziwe...
- Wanie, e prawdziwe. Kade sowo.
- Co nie oznacza, e zachowaam sie w porzdku. Nie wszystko, co jest prawd, zaraz
trzeba ogosi. To byo pode z mojej strony. A jeli chodzi o demony, Jace wcale nie
wypomina, e adnego nie zabie, tylko ci chwali. Mwi, e zawsze chronisz jego i
Isabelle. Potrafi by dupkiem, ale...- Juz miaa na kocu jzyka "kocha ci", ale si
powstrzymaa.- Nigdy nie powiedzia o tobie zego sowa. Przysigam.
- Nie musisz przysiga. Ja ju wiem.- Mwi spokojnie, nawet z pewnoci siebie,
ktrej nigdy wczeniej u niego nie zauwayam. Popatrzya na niego zaskoczona.- Wiem, e
Abbadona te nie zabiem, ale doceniam, e tak mi powiedziaa.
Clary zamiaa si niepewnie.
- Doceniasz, e ci okamaam?
- Zrobia to z dobrego serca. To duo znaczy po tym jak ci potraktowaem.
- Myl, e Jace niele by si na mnie wkurzy z powodu kamstwa, gdyby nie to, e
wtedy martwi sie o ciebie. Ale jeszcze bardziej by si wciek, gdyby wiedzia o tamtej
naszej rozmowie.
- Mam pomys.- Kciki ust Aleca sie uniosy.- Nie mwmy mu. Moe Jace potrafi
obci gowe demonowi Du'sien z odlegoci pidziesiciu stp, majc do dyspozycji tylko
korkocig i gumk recepturk, ale czasami myl, e nie za bardzo zna si na ludziach.
- Chyba tak- zgodzia si Clary z umiechem.
Dotarli do podstawy spiralnych schodw prowadzcych na dach.
- Nie mog wejc na gr.- Alec postuka kul o stopie. Rozleg si metaliczny
dwik.
- W porzdku. Sama trafi.
Alec zrobi ruch, jakby chcia si odwrci, ale potem zmierzy j spojrzeniem.
- Powinienem si domyli, e jeste siostr Jace'a. Oboje macie talenty artystyczne.
Clary zatrzymaa si z nog na najniszym stopniu. Bya zaskoczona.
- Jace potrafi rysowa?
- Nie.- Kiedy Alec sie usmiechn, jego niebieskie oczy si rozjarzyy, a Clary
zrozumiaa, dlaczego tak si spodoba Magnusowi.- Tylko artowaem. On nie potrafi
narysowa prostej kreski.
Pokutyka o kuli, chichoczc. Clary patrzya za nim z rozbawieniem. Moga
przyzwyczai si do Aleca, ktry stroi sobie arty z Jace'a, nawet jeli jego poczucie humoru
byo doc dziwne.
Oraneria wygldaa tak, jak Clary j zapamietaa, cho teraz niebo nad szklanym
dachem byo szafirowe. O d czystego, mydlanego zapachu rozjasnio sie jej w gowie.
Oddychajc gboko ruszya przez gstwin gazi i lici.
Jace siedzia na marmurowej awce stojcej na rodku oranerii. Z pochylon gow,
leniwie obraca co w rkach. Kiedy zanurkowaa pod gazi, podnis wzrok i szybko
zamkn tajemniczy przedmiot w doni.
- Clary. Co tutaj robisz?
- Przyszam si z tob zobaczy. Chciaam wiedzie, co u ciebie.
- W porzdku.
Mia na sobie dinsy i biay T-shirt. Sice na ciele wyglday jak ciemne plamy na
biaym miszu jabka. Oczywicie, pomylaa Clary, prawdziwe rany sa wewntrz.
- Co to jest?- spytaa, wskazujc na zacinit pi Jace'a.
Rozchyli palce. Na jego doni lea kawaek srebrnego lustra o nierwnych brzegach,
zabarwionych na niebiesko i zielono.
- Fragment Bramy.
Clary usiada obok niego na awce.
Nikogo, kto wtrciby sie do mojego ycia tylko dlatego, e mi je da.- Jego twarz wygldaa
jak wyciosana z kamienia.- Ju tak si nie czuj.
Clary wyrzucia ogoocon z lici gazk.
- Dlaczego?
- Z twojego powodu. Gdyby nie ty, poszedbym z ojcem przez Bram. Gdyby nie ty,
poszedbym za nim nawet teraz.
Clary spojrzaa na zamiecony staw. Czua ucisk w gardle.
- Mylaam, e ci denerwuj.
- Tak dugo byem wolny, e o niepokj przyprawiaa mnie myl o jakikolwiek
uwizaniu. Ale ty sprawia, e zaley mi na tym, by znw miec swoje miejsce.
- Chc, eby gdzie ze mn poszed- powiedziaa nagle Clary.
Jace zerkn na ni z ukosa. Na widok zotych wosw opadajcych mu na oczy Clary
raptem zrobio si smutno.
- Gdzie?
- Miaam nadziej, e pjdziesz ze mn do szpitala.
- Wiedziaem.- Zmruy oczy.- Clary, ta kobieta...
- To rwniez twoja matka, Jace.
- Wiem. Ale jest dla mnie obca. Zawsze miaem tylko jednego rodzica, a on odszed.
To gorsze, ni gdyby umar.
- Wiem. I zdaj sobie spraw, e nie ma sensu ci mwi, jak wspania, cudown,
zdumiewajc osob jest moja mama i miaby szczcie, gdyby ja pozna. Nie prosz cie
o to ze wzgldu na ciebie, tylko dla siebie. Myl, e gdyby usyszaa twj gos...
- Wtedy co?
- Moe by sie obudzia.- Clary spojrzaa mu w oczy.
Jace wytrzyma jej wzrok, a potem wykrzywi usta w troch bladym, ale szczerym
umiechu.
- Dobrze. Pjd z tob.- Wsta z awki.- Nie musisz mwi dobrych rzeczy o twojej
matce. Ja ju to wiem.
- Tak?
Wzruszy lekko ramionami.
- To ona ci wychowaa, prawda?- Spojrza na szklany dach.- Soce ju prawie
zaszo.
Clary te wsta.
- Powinnimy rusza do szpitala.- I po namyle dodaa:- Zapac za takswk. Luke
da mi troch gotwki.
- Nie bdzie potrzebna.- Umiech Jace'a sta si szerszy.- Chod. Musz ci co
pokaza.
***
- Wszystko w dole jest dokadnie takie samo, jak byo- odpar, skrcajc w stron East
River i Mostu Brooklyskiego.- To ty jeste inna.
Clary kurczowo zacisna rce na jego pasku, kiedy zanurkowali ku rzece.
- Jace!
- Nie bj si.- Mwi irytujco rozbawionym tonem.- Wiem, co robi. Nie utopimy si.
Clary zmruya oczy przed porywistym wiatrem.
- Sprawdzasz, czy Alec mia racj? e te motocykle mog jedzi pod wod?
- Nie.- Jace ostronie wyrwna lot tu nad powierzchni rzeki.- Myl, e to bajki.
- Wszystkie bajki sa prawdziwe.
Nie usyszaa jego miechu, tylko poczua wibrowanie klatki piersiowej przenoszce
si na koniuszki jej palcw. Trzymaa si mocno, kiedy Jace zatoczy koo i przyspieszy tak,
e wystrzelili w gr jak ptak uwolniony z klatki. odek podszed Clary do garda, kiedy
srebrna rzeka oddalia si byskawicznie,a tu pod jej stopami przesuny si pylony mostu,
jednak tym razem oczy miaa otwarte, eby wszystko dobrze widzie.