Professional Documents
Culture Documents
Nie tracić
nadziei!
Redakcja i opracowanie:
Fundacja „Nasza Przyszłość"
ISBN: 83-88531-22-0
Oddział w Szczecinku
ul. Klasztorna 16
78-400 Szczecinek
Lublin, 2.10.2002
4
NIE TRACIĆ NADZIEI!
5
Zastanawiając się nad przyszłością naszej Ojczyzny i na
szego Narodu, musimy sobie odpowiedzieć na pytanie: Czy mo
żemy mieć jeszcze jakąś nadzieję? Przepiękne, rozległe i żyzne
ziemie Polski, prawie 40-milionowe jej społeczeństwo - to coś
dobrego. Suwerenność państwa i tożsamość narodu są jednak za
grożone ze względu na ekspansję polityczno-ekonomiczną ob
cych ideologii i interesów. Znajdujemy się więc w trudnej sytu
acji. Przyszłość nasza jest niepewna, zaczynamy wątpić, czy co
kolwiek da się uratować. Czy można mieć nadzieję? Jaką?
Niewątpliwie, nadzieja dotycząca przyszłości Polski nie
może być budowana na życiu jednego człowieka czy na jednych
wyborach. Dobro Polski jest bowiem zbyt duże. Jeżeli ktoś my
śli, że przez fakt zostania posłem czy senatorem uratuje w tej
kadencji Polskę, to za bardzo nie wie, co myśli. Również prawi
cowy zarząd miasta nie uratuje Polski. Problem jest głębszy. Prze
ciwnik opanowując nasz kraj planuje i działa na wielką skalę, my
bronimy się tracąc z oczu całość i przyszłość. Całość - to nie jest
jedna osoba, przyszłość to nie jutro.
Przeciwnik działa w ten sposób, że podkopuje w nas na
dzieję w sensie psychologicznym, obiektywnym. Jeżeli bowiem
popatrzymy na elementy nadziei, wymienione przez św. Tomasza
z Akwinu, to widzimy, że Polska i Polacy ukazywani są dziś
w większości mediów i sfer politycznych w jak najgorszym świe
tle (zaścianek, ten kraj, ciemnogród, antysemici, faszyści etc).
Faktyczne dobro ukazy wane jest więc jako zło. Przyszłością Pol
ski ma być koniec Polski, czyli utrata niepodległości i tożsamości
(Europa Europejczyków). Przeciwnicy pokazują ostentacyjnie, jak
łatwo wszystko już wpadło w ich ręce i że niemożliwe jest przy
wrócenie ciągłości cywilizacyjnej Polski opartej na poszanowa
niu tradycji i wiary. Obiektywne powody nadziei ukazywane są
w takim świetle, żebyśmy popadli w rozpacz, zobojętnieli i prze
stali się bronić. A wówczas...
No właśnie, co będzie wówczas? Przeciwnik zna prawdziwą
cenę naszej ziemi, naszych dóbr kultury, naszego narodu. Będzie
nimi rozporządzał, ale tylko dla swoich interesów. Naród zosta-
6
nie potraktowany wyłącznie jako zasoby ludzkie, dobra kultury
zostaną wyprzedane i wywiezione, ziemię ktoś' ogrodzi i ustawi
napisy w językach obcych. Aby do tego doszło, trzeba ludzi po
zbawić nadziei, by stracili poczucie własnej wartości i własnej
siły, by popadli w rozpacz i zobojętnieli.
Pamiętajmy, nadzieja jest bardziej związana z męstwem niż
z pożądaniem. Należy w związku z tym mocniej nastawić się na
trudności, niż na radość posiadania. Przedmiotem nadziei jest
dobro trudne - bonum arduum. Dobro, jakim jest nasza Ojczy
zna, jest trudnym dobrem. Kto szuka łatwych przyjemności i szyb
kiego spełnienia marzeń, trafił na niewłaściwą drogę. Kto się pod
dał i zwątpił, niech uważa, bo Ojczyzna stoi na straży naszej god
ności, a mamy więcej do stracenia, niż nam się wydaje. Potrzeba
nam więc rozumu i męstwa, w tym dziś wyrażać się ma nasz
patriotyzm, pełen dojrzałej i koniecznej nadziei.
7
więcej od kondycji duchowej. Gdy myślimy więc o nadziei, jaką
mamy wiązać z młodym pokoleniem, to chodzi tu nie tylko
0 fizyczny wiek, ale również o kondycję duchową. Na tę ostatnią
składa się dobre wychowanie, dobre wykształcenie i życiowe ide
ały. Jeżeli chcemy, aby młode pokolenie było pokoleniem nadziei,
to musimy dobrze je wychować i wykształcić, ukazując taki cel
życia, który wyrasta ponad trudności i który do końca ma sens.
Żyjąc, musimy patrzeć za siebie, nie dlatego, że tam jest prze
szłość, ale właśnie dlatego, że tam jest przyszłość, za nami bo
wiem kroczą kolejne pokolenia. Nie możemy ich tracić z oczu.
Nadzieję stracimy wówczas, gdy zgubimy młode pokolenie.
A o to dziś wyjątkowo łatwo.
Nie wystarczy cieszyć się, że dziecko jest do nas wizualnie
podobne, nie wystarczy, aby dziecko fizycznie dorosło. Wycho
wanie człowieka polega na tym, że zaszczepiamy w nim pewne
idee, które mają być drogowskazem na całe życie. Jest to proces
1 rozciąga się latami. Chodzi o to, aby pod naszymi skrzydłami,
pod jednym dachem, nie wyrósł obcy człowiek, obcy w swojej
wrażliwości, w swoich poglądach i obyczajach, obcy w swojej
wierze. W naszej polskiej tradycji zwracano na to szczególną
uwagę. Rodzice pamiętali, że ich dziecko musi wyrosnąć na po
rządnego człowieka.
Oto fragment listu, który ocalał: „Konrad nam wyrasta ślicz
nie. Serce ma złote, a z sumieniem i umysłem łatwo będzie, gdy
mu takie pole przygotujesz. Często bywa ze mną w kościele
i prawie zawsze jałmużnę rozdaje. Gdy mu się sprzykrzy siedzieć
cicho, powiada: „Mamo miła! pozwól wyjść przed kościół; poga
dam sobie z ubogimi, bo ich bardzo kocham." I dalejże rozprawy
o Babuni rodzonej, o Tatuniu, a czasem o koniach, o niedźwie
dziach etc. ...Niejednego biedaka prawdziwie rozśmieszy i ucie
szy." Tak pisała w lipcu 1861 r. Ewa Korzeniowska do męża
1
8
Korzeniowski po powrocie z syberyjskiego zesłania, gdy już zo
stał tylko sam, przejawia nieustanną troskę o wychowanie syna.
Ta mys'l, mimo osobistej i narodowej tragedii, dodaje mu chęci
do życia. „... Szczerze, głęboko nie jestem przekonany, abym już
mógł zdać się na cokolwiek i komukolwiek. Jedyna wymówka to
wychowanie Konradka." „Sam bez mego wdania się pisuje,
2
2
ibid., s. 154.
3
ibid., s. 160.
9
zrażał się trudnościami. Wtedy jest nadzieją dla rodziców i dla
narodu, i to w każdych warunkach.
Rozpoczął się więc nowy rok. Będzie to z pewnością trud
ny rok, ale nie wolno się poddać pesymizmowi. Jest wiele dobra
do uratowania i do zrobienia, w nas samych i w naszym kraju.
Szybkie fakty
w
środków prania mózgu pojawia się intrygujący element. Stosuje
się go podczas hipnozy. Czytamy: „Podczas jednej ze szczegól
nie efektywnych technik hipnotycznych u wprowadzanej w trans
osoby celowo wywołuje się dezorientację. Nadmiar bodźców,
podobnie jak ich brak, także sprzyja zakłóceniu równowagi psy
chicznej i czyni nowicjusza bardziej podatnym na sugestie. Infor
macje o określonym ładunku emocjonalnym mogą być przekazy
wane adeptowi w takim tempie, że nie będzie zdolny ich sobie
przyswoić" (podkr. PJ.) A zatem „rozmrażaniu świadomości" słu
ży hipnoza, w jej trakcie ofiara bombardowana jest nadmiarem
informacji, napęczniałych od emocji, i niezwykle szybko przeka
zywanych, tak szybko, że ...tracimy orientację. Czytamy dalej:
„W rezultacie (adept) poczuje się przytłoczony. Umysł zobojęt
nieje wobec potoku zalewających go treści i zaprzestanie ich oce
niania. Nowicjusz może przypuszczać, że jest to jego spontanicz
na reakcja, podczas gdy naprawdę wszystko zostało zaplanowane
przez liderów." Szybkość - dezorientacja - zobojętnienie - za
5
łamanie.
Kiedy przyjrzymy się bliżej wielu serwisom informacyj
nym, to trudno nie dostrzec, iż stosują metody podobne do tych,
przy pomocy których sekta łamie psychikę nowo pozyskanego
adepta. Samo słowo „medium" - nomen omen - ma konotację
okultystyczną. Media, w różnym stopniu, wprowadzają odbior
ców w stan hipnozy, a więc stan odrealnienia, stan utraty kontak
tu z rzeczywistością (gr. HYPNOS - sen). Najbardziej hipnoty
zujące jest kino, gdy w czeluściach ciemności wyłania się nowy
świat, „prawdziwszy" od świata realnego. Hipnotyzerem jest te
lewizor, zwłaszcza jeśli w pokoju powyłączamy wszystkie świa
tła. Również radio może działać hipnotyzująco za pomocą odpo
wiednio modulowanego głosu. Zadaniem hipnozy jest oderwanie
naszych zmysłów od świata realnego, aby rozum bazował wy
łącznie na danych medialnych.
11
Wiadomo jednak, że człowiek ma oczy i uszy, za pomocą
których kontaktuje się z rzeczywistością, ma rodzinę, w ramach
której przekazywane jest w mniejszym lub większym stopniu dzie
dzictwo ojczystej kultury, zwyczajów, wiary. To wszystko kształ
tuje psychikę. Sekta, aby pozyskać ofiarę dla siebie, musi tę psy
chikę rozbić, musi zniszczyć obecny w człowieku pewien świat.
Niszczenie dokonuje się za pomocą rozdrażniania emocji, służą
temu złe informacje albo informacje, które uderzają w nasze naj
bardziej oczywiste i fundamentalne przekonania. Wystarczy po
kazać z bliska ofiarę wybuchu miny, okaleczone dziecko, kwilą
ce zwierzę, „ślub" pederastów, niemądrą wypowiedź przedstawi
ciela prawicy, aby wzburzyć emocje do tego stopnia, że odbiorca
mediów zaczyna wychodzić z siebie. Ale to nie wszystko, te „fak
ty" muszą być przekazane szybko, tak szybko, aby nie można
było ich uporządkować, przemyśleć i zrozumieć. Fakty muszą
gonić fakty, jeden za drugim. Gdy telewidz w pewnym momen
cie załamie ręce i powie: „świat zwariował!", to znaczy, że pierw
szy cel programu został osiągnięty - psychika odbiorcy mediów
się rozsypała.
Tymczasem, to nie świat zwariował, to odbiorca mediów
jest u progu zwariowania. I o to chodzi. Bo ci, którzy dobrze liczą
swoje monstrualne dochody i liczbę miejsc w nowym parlamen
cie i w różnego rodzaju spółkach czy radach nadzorczych, oni nie
zwariowali, oni zachowują zimną krew. Potrzebują jej dla osią
gnięcia swych celów, aby społeczeństwo straciło kontakt z rze
czywistością i poczucie swej własnej, polskiej tożsamości. Me
dia, których większość pozostaje w ich rękach, są głównym na
rzędziem wykorzystującym sekciarskie techniki rozbijania świa
domości.
Dlatego bądźmy ostrożni, narzućmy sobie medialną dietę,
nie połykajmy łapczywie wszystkiego, co płynie z mediów, bo
nie damy rady strawić, a nagromadzone gazy nas rozsadzą. Ko
rzystajmy z mediów selektywnie i wyłącznie z tych, które są wia
rygodne.
12
Jeszcze szybsze fakty
13
Technika manipulacji w mediach bazując na doświadcze
niach werbowania do sekty wykorzystuje oba te błędy. Rozmra
żanie świadomości polega na zarzuceniu ofiary szybkimi słowa
mi, które nie sposób jest ogarnąć i zrozumieć. Spiker-rozmrażacz
mówi tak szybko, że łączy ze sobą różne frazy dotyczące różnych
spraw, następuje całkowite zagmatwanie znaczeń. Słuchaczowi
wszystko miesza się w głowie. W tym momencie, bez patrzenia
w tekst, nikt nie przypomni podanej przeze mnie prognozy pogo
dy, pomieszają się kierunki świata, temperatura i wiatry. A cóż
mówić o sprawach bardziej skomplikowanych, jak sytuacja eko
nomiczna czy polityczna? Tego nikt już nie zrozumie, łącznie ze
spikerem, który tylko użycza swojego głosu. Mówienie szybkie
jest z punktu widzenia zarówno języka polskiego jak i funkcji
mowy ludzkiej jej wynaturzeniem, jej zwyrodnieniem, taka mowa
nie służy właściwemu celowi, jakim jest przekazanie myśli w spo
sób zrozumiały. Płynność zlewających się fraz utrudnia rozumie
nie, a tym samym ułatwia przemycanie treści, których wartość
- a zwłaszcza prawdziwość i słuszność - jest wątpliwa.
Po rozmrożeniu a następnie zamrożeniu psychiki ofiary
złapanej przez sektę, następuje proces utrwalania nowej tożsa
mości. W mediach, które idą śladami sekt, etap ten opiera się na
6
6
ibid., s. 28n.
14
która odcięła się od błędów przeszłości. Słuchacze i telewidzo
wie uczestniczący w tego typu sesjach pozwalają na zamrożenie
w nich nowej tożsamości, nowego człowieka, nieludzkiego czło
wieka przyszłości. Codzienna dawka rozmrażania i zamrażania
świadomości za pośrednictwem wielu mediów musi w końcu za
szkodzić, w pewnym momencie wielu z nas przestanie przypo
minać samych siebie, zapragnie zła, zgodzi się na zło i przejdzie
do złego czynu.
Połykamy serwisy informacyjne jednym tchem. Jeżeli jed
nak nie potrafimy zrozumieć, o co w nich chodzi, jeżeli nie po
wtórzymy tego, cośmy usłyszeli w sposób zrozumiały dla innych,
to można podejrzewać, że przynęta, jaką jest zaspakajanie naszej
ciekawości, zawiera haczyk, przy pomocy którego okaleczona być
może nasza psychika.
Chrońmy naszą piękną, polską mowę, mająca swoją frazę
i melodię, a których wielu medialnych barbarzyńców nie zna. Słu
chajmy tylko takich mediów, gdzie słowa nasze mogą wybrzmieć,
gdzie człowiek rozumie, co do niego ktoś mówi.
15
Na czym opiera się ta metoda „faktów przyszłych dokona
nych"? Przeciętny (masowy) klient lub wyborca tak naprawdę na
większos'ci spraw się nie zna. Nie zna się ani na elektronice, ani
na modzie, ani na polityce. W większości spraw musi jednak za
jąć stanowisko, musi coś kupić i musi kogoś wybrać. Droga do
wyrobienia sobie własnego zdania jest zbyt długa i zbyt żmudna.
Do własnej niewiedzy wstyd się przyznać. Co robić? Rozwiąza
nie podsuwają media, a zwłaszcza telewizja. Oto wybitni specja
liści polecają tę właśnie pastę do zębów, znane gwiazdy jeżdżą
taką marką samochodu, sławni politycy jeszcze nie są u władzy,
ale już przemawiają władczym tonem. Jak tu się przeciwstawić,
jak mieć własne zdanie, jeśli się go nie ma? Psychologia przy
szłych faktów dokonanych gładko wypełnia tę lukę.
Nowoczesny sprzedawca nie proponuje kupna, sprzedaw
ca odnosi się do klienta tak, jakby już kupił, pozostaje tylko kwe
stia domówienia: płacimy gotówką czy czekiem? Polityk nie pyta
wyborcy, na kogo zagłosuje, polityk traktuje wyborcę jak kogoś,
kto już zagłosował, pozostaje tylko kwestia wspólnego udziału
w korzyściach. Dziennikarz nie zastanawia się nad tym, czy Po
lacy chcą oddać własne państwo pod komisaryczny zarząd biuro
kracji brukselskiej, dziennikarz jest pewien, że chcą, jedyny pro
blem to ten, czy Polska nie odniesie z tego tytułu zbyt wielu ko
rzyści. Z perspektywy dzisiejszej propagandy widać, że na pew
no wygra SLD i że Polska znajdzie się w Unii Europejskiej. Prze
ciwko może być tylko mniejszość, która usytuowana jest poza
nawiasem życia politycznego i której nie można dopuszczać do
głosu.
Osoby biorące udział w tej wielkiej machinie propagando
wej nie mogą objawić nawet cienia wątpliwości. Lekkie choćby
zawahanie byłoby powodem niepokoju masowego odbiorcy, któ
ry następnie zacząłby się zastanawiać, zadawać pytania, szukać
innych możliwości. Natomiast stuprocentowa pewność siebie
dziennikarzy i polityków udziela się masom na szeroką skalę.Tak
musi być, tak będzie najlepiej, nie może być inaczej. Masowy,
pozbawiony samodzielności myślenia wyborca czuje się bezpiecz-
16
nie. Nie zost-nie zepchnięty na margines życia, będzie ze wszyst
kimi, będzie tam, gdzie jest lepiej. A ponadto nie musi nikomu
przyznawać się do swojej niewiedzy, co byłoby zbyt upokarzają
ce. Bez osobistego pytania masowy odbiorca otrzymuje odpo
wiedzi. Telewizja wytwarza atmosferę intymnego spotkania „tete
a tete", stad ma się wrażenie, że odpowiedzi są bardzo osobiste,
przeznaczone tylko dla mnie. Masowy odbiorca przyjmuje je do
serca, bo uniknął upokorzenia, a już wszystko wie i jest to jego
osobista wiedza. Zasianie wątpliwości byłoby zbyt przykre, po
nieważ bez wiedzy i odpowiednich narzędzi człowiek masowy
od razu staje nad przepaścią: z tyłu mgła, z przodu czeluść. A tu
miły redaktor, wszechwiedzący polityk, bardzo delikatnie i z ca
łym przekonaniem pokazują drogi wyjścia, dzięki czemu robi się
jasno, a pod nogami widać twardy grunt. Można śmiało wkraczać
w przyszłość.
Psychologia przyszłych faktów dokonanych skierowana jest
do masowego odbiorcy, który chce mieć nadzieję, a nie chce się
zastanawiać. Odpowiednie ukierunkowanie nadziei wyzwala po
tężną siłę, która przytłacza swą masowością i anonimowością.
W masie łatwo jest się ukryć - schować, by nie brać za nic odpo
wiedzialności. Ale masa musi mieć całkowitą pewność. Jest jak
statek, który przez nerwowe ruchy sterem, traci kompletnie orien
tację. Natomiast słodka pewność tego, co będzie, wyzwala silę,
która miażdży wszystkich przeciwników, zwłaszcza tych, którzy
działają w pojedynkę, którzy sieją wątpliwość. Z człowiekiem
masowym nie ma dyskusji, człowiek masowy odzyskał poczucie
własnej wartości dzięki temu, że bez wysiłku ma „swoje" zdanie.
Usłyszał je „osobiście" z telewizji, w zaciszu własnego mieszka
nia.
Siła psychologicznej skuteczności propagandy „faktów
przyszłych dokonanych" bazuje na zmonopolizowaniu masowych
mediów. Dlatego tak ważną rzeczą jest, aby odzyskiwać wpływ
na media, aby siać wątpliwości, aby zmuszać do odrobiny myśle
nia. Masowego odbiorcy nie przekonamy i szkoda czasu na prze
konywanie. Trzeba natomiast zasiewać wątpliwości - wówczas
17
istotnie osłabnie siła mas, wówczas z masy odrodzą się normalni,
myślący ludzie, z którymi będzie można dyskutować, a po dys
kusji - wybierać. Fakty dokonane mają miejsce tylko w przeszło
ści, przyszłość - jak na to wskazuje sama nazwa - dopiero się
dokona. Warto pamiętać nie tylko o logice zdań, ale i o logice
czasu: przyszłość nie jest ani teraźniejszością, ani przeszłością.
O tej przyszłości musimy decydować, przyszłość dopiero się do
kona.
Papież i Norwid
18
sens. Zazwyczaj człowiek szuka potwierdzenia na zewnątrz, ws'ród
publiczności czy uznanych autorytetów. Ale może się zdarzyć, że
środowisko jest obce albo wręcz jałowe. I co wtedy? Jak utrzy
mać niewzruszenie obrany kierunek? A jednak Norwid do końca
trzymał ster swojego ideowego przesłania, trzymał tak mocno, że
choć ziemski wymiar jego życia rozbił się o zbiorową mogiłę, tak
iż nawet szczątków nie można odnaleźć, to przecież duchem
wzniósł się ponad doczesność i to tak wysoko, że dziś do myśli
jego oficjalnie nawiązuje głowa Kościoła. Nie tylko nawiązuje,
ale oddaje hołd uznając w Nim jednego z największych poetów
i myślicieli chrześcijańskiej Europy. Uderzające jest to spotkanie
samotnika z osobą chyba najbardziej znaną w świecie - Cypriana
Kamila Norwida z Janem Pawłem I I .
Uderzające jest również, że Norwid był pisarzem, który
trafiał ze swoim przesłaniem do wrażliwego czytelnika w róż
nych okresach życia i w różnych warunkach kulturowych czy
politycznych. Papież przyznaje, jak wiele nadziei wlewał w Nie
go Norwid zarówno w czasach niemieckiej okupacji jak i ko
munistycznego totalitaryzmu. A i chyba dzisiaj postać ta musi
być wyjątkowo bliska, w innej porze lat i w innym już wieku, nie
mówiąc o piastowanej funkcji.
Aby odnaleźć blask kultury polskiej i wielkość postaci,
musimy jakże często wracać do przeszłości. Rzecz charaktery
styczna, ci ludzie zanurzeni w naszą kulturę i w nasze dzieje,
głośno mówili o nadziei i o przyszłości. Ten powrót w przeszłość
nie jest ucieczką od teraźniejszości, nie jest lękiem przed przy
szłością, jest szukaniem mocniejszego oparcia, aby nie poddać
się przeciwnościom, aby dostrzec siłę po stronie ideałów.
Jakże gorzkie, ale i oczyszczające są słowa skierowane pod
adresem Polaków. Nie dlatego, by czerpać przyjemność z krytyki
lub w celu pomniejszenia narodu, ale właśnie jako upomnienie
i przypomnienie tej miary wielkości, której nie możemy stracić
z oczu, aby człowieczeństwo w nas nie skarlało. I te słowa o Oj
czyźnie, gdzie najmilej jest umrzeć.
Dziś coraz mniej jest tekstów, do których człowiek wraca,
19
nosi je w sobie, a one dojrzewają. Ojciec Święty ukazał Norwida
dotykając dramatu naszego narodu, który zaczyna kompletnie się
gubić. Ze skarbca naszej kultury przywoływane są więc postacie
na miarę nie tylko Polski, ale świata. Aby one nas otrzeźwiły,
zmusiły do myślenia, do zastanowienia się nad tym, kim jeste
śmy jako Polacy i jako ludzie. Polak nie może być pozbawiony
najgłębszego wymiaru człowieczeństwa, jego narodowość nie
może być budowana z tektury. Polak musi umieć tworzyć naród
pojęty jako społeczność.
W jednym z listów Norwid pisał: „Oto jest s p o ł e c z
n o ś ć p o l s k a ! - społeczność narodu, który nie zaprzeczam,
i ż o tyle j a k o p a t r i o t y z m wielki jest, o ile j a k o
s p o ł e c z n o ś ć j e s t ż a d e n . Wszystko, c o patriotyzmu
i historycznego dotyczy uczucia, tak wielkie i wielmożne jest
w narodzie tym, iż zaiste, że kapelusz zdejmam przed uliczni-
kiem warszawskim - ale - ale wszystko to, czego nie od patrioty
zmu, czego nie od n a r o d o w e g o, ale czego od s p o ł e c z
n e g o uczucia wymaga się, to jest tak początkujące, małe
i prawie nikczemne, że strach wspominać o tym! ...Polska jest
ostatnie na g l o b i e s p o ł e c z e ń s t w o , a pierw
szy na planecie n a r ó d." (List d o Michaliny
z Dziekońskich Zaleskiej, 14.11.1862)
Minęło prawie 150 lat a diagnoza ta: piękny naród - żadne
społeczeństwo, aż bije po oczach swoją trafnością. Nie możemy
ruszyć z miejsca.
Ojciec Święty na zakończenie swego wystąpienia apelo
wał, aby „w jego prace wchodzili Polacy". Jest to zachęta nie
tylko do obcowania z dziełami Norwida, ale również do nadawa
nia oryginalnego, ludzkiego piętna wszystkiemu, co się robi.
Rodzi się pytanie i nadzieja, może w ten sposób ruszymy
wreszcie z martwego punktu historii?
20
22 lipca..
7
E. Carlton, Faces of Despotism, 1995, s. 229-240.
21
udowodnić tezę, że Słowianie mogą być tylko niewolnikami, skoro
zostawi się tylko niewolników.
Oczywiście, Hans Franek mówił o zjednoczonej Europie,
którą kierowaliby Niemcy, o Europie, która byłaby Europą
I I I Rzeszy.
Okrutne czasy hitleryzmu i nazizmu minęły. Ale nie minę
ły plany budowania jedności europejskiej. Obok wielu szumnych
i wielkich haseł są też realia, o których rzadko się mówi. Realia te
dotyczą miejsca Polaków w jednoczącej się Europie. Są to tema
ty delikatne, wstydliwe, a nawet upokarzające. Mało kto o nich
mówi. A przecież...
Przebywając w miastach Europy zachodniej, zwłaszcza
poza sezonem i nie jako turyści, spotkać możemy tysiące, dzie
siątki, a nawet setki tysięcy naszych rodaków. Szukają pracy, ja
kiejkolwiek pracy. Są to często ludzie ze średnim wykształce
niem, a nawet po wyższych studiach, ludzie młodzi, nasza przy
szłość. Niektórzy z nich wysiadują godzinami na skwerach i pla
cach, dźwięk ojczystego języka przykuwa ucho, by nagle pod
wpływem usłyszanych przekleństw go odepchnąć. Inni znajdują
pracę: sprzątają mieszkania, biura, restauracje, budują lub rozbie
rają domy, opiekują się dziećmi, chorymi, starszymi... Jest to czę
sto praca na czarno, bez opieki socjalnej, wielokrotnie niżej płat
na od pracy legalnej. Ale jest praca. W Polsce jest jej mniej,
a nawet gdy jest, to się nie opłaca, na Zachodzie można zarobić
więcej. Lekarka szybko przeliczy, że zarobi więcej jako pielę
gniarka niewykwalifikowana, pracując na czarno. Szybko przeli
czy wykwalifikowany nauczyciel, że na budowie zarobi więcej.
A cóż mówić o robotnikach i rolnikach? W inny sposób, innymi
metodami realizuje się ten sam, koszmarny scenariusz, o którym
mówił Franek. Miejsce Słowian w zjednoczonej Europie jest już
zarezerwowane, będą wykonywać najniższe prace i najsłabiej płat
ne. Będą chcieli takiej pracy, bo w ich ojczyźnie pracy w ogóle
nie będzie, albo będzie jeszcze niżej płatna. Zamiast ekstermina
cji inteligencji pojawi się drenaż mózgów: najzdolniejsi w naj
bardziej poszukiwanych zawodach, zamiast budować pomyślność
22
swoich rodaków we własnej Ojczyźnie, sprzedadzą swoje talenty
i swoją wiedzę obcym, inni zmienią zawód, czyli społecznie się
zdegradują nie wykorzystując w pełni swoich możliwości. Inteli
gencja polska, jakże osłabiona przez komunizm, nie będzie mo
gła się odrodzić. Przerażające są to plany, a przecież one już wcie
lane są w życie. Europejczycy!
W 1869 roku Norwid w liście do Joanny Kuczyńskiej wy
buchnął: „Pani mi pisze genetyczny frazes o Scytach i Azjatach.
Jestem przeciwny systematom spółczesnym, które głoszą: Euro
pę aux Europeens! [Europa dla Europejczyków!]. Według mnie,
proszę Pani, nigdy nie było Europejczyków, my wszyscy bowiem
przybyliśmy tu z Azji, z tej krainy, której zalążkowy obraz spo
czywa teraz w naszym umyśle niby marzenie o Raju. Ja pocho
dzę od Jafetowego wnuka, co przykowany był na szczycie Ka-
zbeku w Kaukazie - od dziada mego Prometheusa. Ja JEDEN
przeczę temu systemowi krwi i ras. Ja jeden - ale cóż robić! To
moje mniemanie takie. Moim zdaniem, Europa n i e j e s t
r a s ą , ale principiuml [zasadą!] - bo gdyby była rasą, byłaby
Azją!!!"
Europa jest zasadą, to znaczy opiera się na swoistej tożsa
mości cywilizacyjnej, a nie rasowej. Dopiero poprzez cywiliza
cję pojawia się narodowość, ukształtowana pod postacią jednej
z kultur. Rasowość jest ślepym zaułkiem. Dlaczego więc w jed
noczącej się Europie Słowianie traktowani są z lekceważeniem?
Dlaczego wyzyskuje się ich ojczyzny? Dlaczego dyskryminuje
poprzez pracę?
Dotychczasowa konstrukcja jedności europejskiej opiera
się nie na sprawiedliwości, ale na grze interesów, prowadzonych
za fasadą szczytnych haseł i fałszywych obietnic. Europa bez za
sad nie jest Europą, jest tylko subazjatyckim kontynentem.
23
Chciwa zazdrość
24
wych kosztów (garaż, ubezpieczenie, zabezpieczenie etc), które
mogą przekroczyć nawet sumę przeciętnych całorocznych zarob
ków. Jeżeli mało zarabiam, to jak sobie wyobrażam utrzymanie
takiego samochodu, który w każdej chwili pas'ć może łupem zło
dziei? Ktoś powie: „gdybym miał taki samochód, to bym go sprze
dał". Z tego jednak wynika, że wcale nie chce samochodu, ale
chce pieniędzy. Zazdrość prowadzi wówczas do chciwości.
Porównując to, co mam, z tym, co inni mają, mogę dojść
do przekonania, że to co posiadam, jest niewiele warte. Przestaję
cenić siebie, lekceważę swoją rodzinę, dom. W efekcie przestaję
dbać o swoje środowisko, które wówczas autentycznie zaczyna
pleśnieć. Z zazdrości rodzi się małoduszność.
A wreszcie zazdroszcząc zaczynam pragnąć rzeczy, które
nie tylko są mi niepotrzebne, są nie na moją miarę, ale leżą poza
moją naturą i są wręcz poza moim zasięgiem. W ten właśnie spo
sób wróbel zazdrości rybie ogona, a baletnica barytonowi mę
skiego głosu. Zazdrość zamienia się w zawiść.
Chciwość, małoduszność, zawiść - to tylko niektóre z przy
war i wad mających swoje źródło w zazdrości. Przydają one czło
wiekowi nieszczęść w większym stopniu niż prawdziwe i własne
nieszczęścia. Są formą samoudręczania, a gdy cudze sukcesy są
dla nas nieosiągalne, to jakby w zemście zaczynamy podkopy
wać szczęście innych. Człowiek zazdrosny szkodzi nie tylko so
bie, ale również otoczeniu. Idąc za fałszywą (bo nie własną) wizją
szczęścia, stara się niszczyć szczęście innych. Trudno wówczas
mówić o życzliwości, przyjaźni i narodowym solidaryzmie.
Wszystko przeżarte jest zazdrością, która ustawia jednych prze
ciwko drugim, gorzej niż nienawiść.
Jan Długosz pisał przed pięcioma wiekami, że jesteśmy
narodem wyjątkowo zazdrosnym. Uwagę tę należy odbierać nie
jako pogardliwą krytykę, ale jako życzliwą uwagę. Mamy takie
predyspozycje. Długosz zastanawiał się, czy to może kwestia kli
matu.
Zdając sobie sprawę, jak niszcząca jest zazdrość, warto
popatrzeć na siebie, czy czasem nie jesteśmy zazdrośni? Czy nie
25
dążymy do rzeczy dla nas bezsensownych? Czy nie chcemy cu
dzym chceniem? Czy nie cieszą nas nieszczęścia innych? To
wszystko jest zazdrość, która lubi się przepoczwarzać w mnó
stwo innych wad, zatruwających nasze życie. Cierpimy z uroje
nia, a nieszczęście urojone staje się silniejsze od nieszczęścia re
alnego. Ale nieszczęście urojone jest całkowicie zbędne!
Człowiek musi wiedzieć, czego naprawdę chce ze wzglę
du na sensowność swoich pragnień. Musi wiedzieć na co go stać,
do czego dążyć nie warto, a o czym w ogóle nie myśleć, aby się
niepotrzebnie nie rozdrażniać. Zmierzając ku odpowiednim dla
nas celom, mimo wpisanego w życie tragizmu, budujemy własne
szczęście. Wówczas też umiemy się cieszyć ze szczęścia innych,
od których bez wątpienia przyjdzie nieoczekiwana pomoc, gdy
sami znajdziemy się w trudnej sytuacji. Jak życzliwość otwiera
drogę przyjaźni, tak zazdrość - zawiści. Jedno tworzy, drugie -
niszczy. Uważajmy więc na zazdrość, sobie zaś okazujmy jak
najwięcej życzliwości. Tym bardziej, że czasy są trudne.
Zazdrość samochwalcza
26
i biedni, i bogaci zarażeni są zazdros'cią, która w dalszej perspek
tywie zatruwa życie wszystkim.
Powstaje wobec tego pytanie o kulturę posiadania. Po kul
turze osobistej kultura posiadania jest chyba jedną z najwyższych
umiejętności, świadczących o prawdziwej kulturze, jaką ktoś re
prezentuje. Nie wystarczy mieć. Ważne jest, jaką drogą coś zdo
bywamy. Chociaż podziwiać mogę piękny dom na skarpie z wi
dokiem na morze, to nie będę zazdrościł tego domu złodziejowi.
Im więcej złodziej ma, tym bardziej kłuje w oczy jego niepra
wość. Nie zazdroszczę mu domu, nawet jeśli do końca życia nikt
nie wytoczy mu procesu za złodziejstwo. Źle jest mieć to, co zo
stało zdobyte na drodze niemoralnej. Takiego posiadania nie na
leży zazdrościć, raczej należy je potępić.
Są rzeczy, które mam, bo zapracowałem na nie w sposób
uczciwy, zaradnością i pracą. Powstaje tu tysiące pytań, z których
wybierzmy kilka. Dom jest symbolem życia rodzinnego. Po to
przecież budujemy dom, aby w nim zamieszkać, a normalnym
środowiskiem życia człowieka jest rodzina. Można zbudować dom,
piękny dom, rozległy, z tarasami i ogrodem, ale będzie to pusty
dom, w którym nie ma rodziny. Czas poświęcony na pracę i na
zdobywanie funduszy był tak absorbujący, że w międzyczasie
rodzina się rozsypała, członkowie rodziny utracili duchowy kon
takt, stali się sobie obcy. Dom stał się zaprzeczeniem swojego
celu, zamiast zjednoczyć - rozbił rodzinę. Takiego domu nie ma
co zazdrościć.
Przed domem stoi kilka samochodów, wewnątrz każdy
z członków rodziny ogląda swój telewizor i słucha swoich płyt,
mają też Internet, a także telefony komórkowe. Nie spożywają
wspólnie posiłków, z rzadka się do siebie odzywają, na wakacje
wyjeżdżają oddzielnie. Wprawdzie są członkami rodziny, ale nie
mają rodziny. Im więcej przedmiotów, tym większa pustka. Czy
warto im zazdrościć? Nie warto.
Przed bardzo drogim pianinem elektrycznym (keyboardem)
siedzi dziecko, które po uruchomieniu muzycznego podkładu
w dowolnym rytmie i imitacji dowolnego instrumentu, wystuku-
27
je jednym palcem prostą melodyjkę. Po kilkunastu minutach, znu
dzone odchodzi, aby wyżywać się na grach komputerowych. Czy
warto zazdrościć takiego dzieciństwa? Raczej nie.
Kultura posiadania, to umiejętność odróżniania tego, co jest
środkiem, a co celem. Jeżeli dom jest dla rodziny, to musi ją sca
lać, a nie atomizować. W rodzinie najważniejszy jest rozwój oso
bowy człowieka, niezależnie od tego, czy ma on 2 latka czy lat
70. Między członkami rodziny musi zawiązywać się kontakt du
chowy, gdzie miłość wyraża się poprzez szacunek i przyjaźń. Kto
wystawia na pokaz przedmioty, aby inni zazdrościli, ten chce praw
dopodobnie pokryć pustkę i samotność, których nie ma co za
zdrościć, raczej należy się wystrzegać. Kulturową wartość nadaje
przedmiotom człowiek poprzez swój stosunek do nich. „Wiedzą"
0 tym kwiaty, które nie pod każdą ręką rosną, i których nie zmusi
się do rośnięcia. Kwiat plastykowy to symbol kupionego świata -
bez wartości, a wręcz kłamstwa.
Kultura posiadania musi mieć cel duchowy. Wówczas lu
dzie, którzy są „bogaci", mogą prawidłowo wzrastać. Natomiast
próbując drażnić innych swoim bogactwem, sami popadają
w zazdrość, cieszą się tym, co mają, jak zazdrośnicy, a nie dlate
go, że coś naprawdę warte jest posiadania czy dlatego, że chcą
coś mieć. Pojawia się perwersyjna zazdrość wobec samego siebie
1 swojej własności.
Z uwagi na postępujące ubóstwo ludzie zapominają, że
wiele rzeczy można osiągnąć bez bogactwa, że nawet bogactwo -
z uwagi na nadmiar - może być przeszkodą we właściwym roz
poznaniu celu i tego, co naprawdę warto mieć. Zamiast bardzo
drogiego keyboardu, na którym nie sposób uzyskać właściwą tech
nikę grania, można w pierwszych latach nauki zadowolić się uży
wanym pianinem, wielokrotnie tańszym. Zamiast drogiego hote
lu na Majorce, można spędzić wakacje z przyjaciółmi lub z ro
dziną na polskiej wiosce. Zamiast sztucznie pędzonych, drogich
winogron, można nazrywać jagód, żurawin, borówek, spacerując
po miłych, leśnych polanach. Rozkołysane pragnienia podsycone
zazdrością sprawiają, że tracimy wiele z tego, co leży w zasięgu
28
naszej ręki. Bogaci natomiast często stają się zakładnikami swo
ich spełnionych, choć nieprzemyślanych marzeń. Chcą, aby im
zazdrościć. Nie ma czego. Zazdrość jest złym doradcą. Wszyst
kiego mieć nie można. Co dobre dla kogoś, nie musi być dobre
dla mnie, co dobre teraz, może być złe później. Ceniąc prawdzi
we sukcesy innych, warto zachować skromność swoich pragnień,
aby cieszyć się dobrem, które jest nasze.
29
Głębia morska ma w sobie tajemnicę niewiadomej, przy
czepić się mogą bardzo różne ryby, których sam widok budzi zdu
mienie, a cóż mówić o ich rozmiarach. Co weźmie? Łapiemy
podrywając błysk do góry, by swobodnie mógł opadać. W górę,
i w dół. Nagle szarpnięcie. Ryba uderzyła, gdy błysk opadał. Jest
silna. 50 metrów poniżej łodzi, w głębi, gdzie zapewne panują
całkowite ciemnos'ci, połakomiła się na kawałek metalu. A teraz
walczy. Mocny kołowrotek, linka, wędzisko nie dają jej zbyt wielu
szans. Walczy, ale musi płynąć do góry. Wreszcie, po kilku minu
tach, jest. Dorsz. Jedna trzecia, to łeb, potężna paszcza i okrągłe
jak spodki oczy. Precyzyjne trafienie hakiem i ryba jest na pokła
dzie. Już nie ucieknie. Jeszcze przed chwilą była tam, w czelu
ściach morskich, czekając na ofiarę. Traf chciał, że zamigotał jej
błysk, a właściwie kawał metalu, połknęła i jakaś siła pociągnęła
ją do góry. Za następnym wyrzutem wzięła z dna inna ryba, po
dłużna, srebrzysta, o równie dużych oczach, to ryba-kurczak;
a potem była ryba niebieska, jakby ktoś oblał ją farbą i poplamił,
i jeszcze jakaś brązowa, podobna do okonia. A wreszcie brania
ustały. Podciągnęliśmy wędki wyżej, na pół wody, i wtedy ruszy
ły makrele, czepiały się po kilka naraz. O ile pozostałe ryby walczą
na wprost, próbując odpiąć się z haczyka, to makrele zataczają
koła, drgającymi ogonami. Wygląda to jak taniec albo wyścig,
tymczasem makrela musi być nieustannie w ruchu, nie może się
zatrzymać, bo zginie, dlatego nawet na haczyku zatacza taneczne
koła. Trafiliśmy na ławicę, będą brały bez przerwy. Dlatego koń
czymy połów. Mamy dość. Kuter zaterkotał, wracamy do domu,
a właściwie do małej chaty na wyspie, gdzie poza ptactwem
i owadami nikogo nie ma, nawet zajączka.
Patrzę na złowione ryby, jest w nich coś dzikiego, wyglą
dają inaczej niż ryby słodkowodne. Tam w dole toczy się walka.
To nie akwarium, to nie jezioro. Nie ma sielankowego nastroju.
Jedno pożera drugie, a wszystko przykrywa ciemność. To tylko
na filmach widać śliczny, kolorowy świat na dnie oceanu. Tu pa
nuje ciemność, chwila nieuwagi kosztuje życie, po tym, co pad
nie ofiarą, znika wszelki ślad. Zycie prze bezwzględnie naprzód.
30
Głodne mewy już się nad nami kręcą, niektóre krzyczą jak
dzieci, inne jak ścigany zwierz. Wiedzą, że i dla nich będzie wy
żerka, gdy odfiletowane resztki wpadną do wody. Kuter zbliża
się do brzegu, przezroczysta woda ukazuje barwne dno, widać
białe i różowe meduzy, śliczne rozgwiazdy i całe mnóstwo żyją
tek uwijających się wśród falujących roślin. Wysiadamy.
Wieczorem słońce chowa się za wysepki, ciemnieją wrzo
sy, po rybach nie został nawet ślad i mewy gdzieś odleciały, na
staje cisza. Jechałem kilka dni, płynąłem przez morze i fiordy,
aby teraz patrzeć w gasnący dzień na jednej z kamiennych wysp.
Gasną powoli wrażenia, wyobraźnia się uspokaja. Tam pod wodą,
w ciemnej czeluści, walka z pewnością trwa nadal. Tu jest spo
kojnie. Jak dziwnie brzmi polski pacierz. I rozmowy, które ni
czym refleksy słońca, przywołują w pamięci wydarzenia dnia, by
również powoli ustać. Dzień w Norwegii gaśnie długo, pora udać
się na spoczynek. Jutro znów wypłyniemy na wody, które ob
darzą nas nową tajemnicą. Choć ryby wcale nie muszą brać.
Koniec polityków
31
Opowiada} mi jeden z posłów rzecz niezwykłą, zdarzało
się bowiem, że w ciągu 1 dnia było ponad 200 głosowań! Trudno
sobie wyobrazić, aby normalny człowiek mógł w sposób prze
myślany i odpowiedzialny wyrażać swoje stanowisko w tylu spra
wach, z których każda zazwyczaj należy do innej sfery: kopalnie,
transport, administracja, szpitale, szkoły... A czas nie czeka, trze
ba podnosić rękę i naciskać guzik 200, 250 razy w ciągu dnia.
Sale sejmu i senatu nie mają okien, są wizualnie odcięte od
świata zewnętrznego. Brakuje świeżego powietrza, pracuje tylko
klimatyzacja. Wytwarza się jakiś przedziwny mikroklimat, jakaś
rzeczywistość sama w sobie, psychoza zgromadzonych polity
ków i ich reakcji: znudzenia, grymasu, śmiechu, pogardy, wście
kłości, sprytu i gry. I te niekończące się mowy, jedni seplenią,
inni stękają, jeszcze inni dukają, mamroczą, ale są i tacy, którzy
pieszczą uszy gładkością wypowiadanych słów. Słychać pomruk
niezadowolenia, a potem nagły, rubaszny wybuch śmiechu. Pora
przewietrzyć się w kuluarach. Kamery są tak ustawione, aby w i
dać było przede wszystkim czaszkę posła, jeżeli więc czyta, a nie
przemawia, to sprawia wrażenie uczniaka, który nie do końca ro
zumie, co mówi, że czyta cudzy tekst, bo na własny go nie stać.
Gdy minie pierwsze wrażenie, warto wziąć do ręki surowy steno
gram sejmowych dyskusji. Dopiero wówczas widać, do jakich
krętactw intelektualnych uciekają się ich autorzy, jak bełkotliwe
są często wypowiedzi. Ale cóż, przemawiają w imieniu Rzeczpo
spolitej.
Warto zaobserwować jak zmienia się dana osoba po wybo
rze. Przedtem był to kolega lub koleżanka: rozmowni, otwarci,
spontaniczni. I nagle wybór! Następuje zdecydowane usztywnie
nie, któremu towarzyszy przekonanie o swej niezwykłej warto
ści, a później to już amok: cały świat leży u stóp, a ja czekam na
hołdy. Niestety, wysokie stanowisko samoczynnie nie dodaje ro
zumu (wręcz przeciwnie), a co więcej poszerza zakres odpowie
dzialności o sprawy, na których się nie znamy. Stanowisko, i to
zwłaszcza posła lub senatora, gdzie o nominacji nie decydują za
wodowe kompetencje, lecz „wybór" uwikłany w gry partyjne,
32
rodzaj ordynacji, kampanię medialną, a również przypadek - to
powód do jak największej pokory spowodowanej lękiem przed
prawdziwą odpowiedzialnością za dobro lub zlo w wymiarze spo
łecznym, czyli takim, który dotyka milionów ludzi.
Miejsce w parlamencie, to finansowa gratka. Wiele mówi
się o ratowaniu Ojczyzny, ale nie jest to praca społeczna. Jest to
zawód i to dobrze płatny, nie licząc różnego rodzaju ulg. Kogoś,
kto zarabia kilkaset złotych miesięcznie, albo nawet mieści się
w średniej krajowej, dochody parlamentarzysty mogą autentycz
nie przyprawić o zawrót głowy. Wchodząc do parlamentu pełni
ideałów ludzie miękną pod wpływem finansowych faktów. Moż
na odnieść wrażenie, że system finansowania parlamentarzystów
(nie tylko w Polsce), ma jednak charakter swoistej, państwowej
łapówki. Trudno rzucić na szalę ideały, by wrócić do szarej rze
czywistości, gdzie trudno o pracę, a zresztą komu potrzebny jest
były poseł? Sytuacja wydaje się być patowa. Biedak będąc po
słem nie będzie przecież pracował za darmo.
Wśród wielu parlamentarnych dyletantów są też i zawo
dowcy. Wiedzą, co robią, dla kogo, za ile. Wiedzą, jak liczyć gło
sy, planują dalekosiężnie. Są groźni. Dysponują szeregiem kon
taktów i powiązań. Mają przełożenia na banki, na media, na ukła
dy międzynarodowe. Dysponują fachowym zapleczem. Nie cho
dzi im o to, aby na chwilę wyrwać się z biedy, aby na coś się
załapać. Chcą być u władzy do końca. Hałasują po to, by odwró
cić uwagę od spraw autentycznie ważnych. Tłumom rzucają na
pożarcie amatorów szybkiego sukcesu. Rozpoznają błyskawicz
nie słabości przeciwnika. Jeden chce być gwiazdą - pokazać go
często w telewizji, a potem skompromitować; drugi chce luksu
sów - dać mu kilkanaście rad nadzorczych, jakieś intratne stano
wiska i kontakty, a potem wplątać w jakąś aferę; trzeci ma różne
słabostki - dla niego oferta specjalna. Kończąca się kadencja par
lamentu ujawnia te wszystkie mechanizmy jak na dłoni.
Przed nami wybory. Są różne hasła i obietnice. Głosując
spróbujmy wziąć pod uwagę, jaki będzie koniec tych, na któiych
postawimy. A wybrańcom losu wypada życzyć dużo chłodnego
rozumu.
33
Polityka: nie tylko gra
34
ko jeden glos, który utonie w milionach, a nawet w dziesiątkach
milionów głosów, to jednak mój wybór jako decyzja ma swój
ciężar moralny. Głosujemy osobiście i w ukryciu, nikt nas są
downie nie będzie ścigał za to, co zrobimy z kartą wyborczą;
wszystko nieomal sprzyja temu, aby zrzucić z siebie ciężar mo
ralnej i społecznej odpowiedzialności. A jednak ta odpowiedzial
ność jest i to bardzo poważna. Właściwie wybory, to pewien spraw
dzian psychicznej dojrzałości. Brzmi to może dość górnolotnie,
niemniej jednak wybory to dziś jedyny sposób na wyłanianie
najważniejszych władz w państwie. Śnić się może nam wspania
ły król, który sam dobiera uczciwych i mądrych doradców, a wszy
scy zgodnie dniem i nocą troszczą się o poddanych. Ale dziś nie
ma króla. Nie poddani, ale już obywatele między sobą wybierają
władzę i to nie dożywotnio, ale na pewien tylko czas. Równocze
śnie sprawowanie władzy jest na tyle atrakcyjne, że wybrańcy
czym prędzej wykorzystują urząd do załatwiania swoich własnych
interesów. A po wyborach nie można ich odwołać. Wybór jest
rzeczywiście trudny, łatwo się zrazić i zniechęcić. Może w takim
razie w ogóle nie głosować? Obiektywnie rzecz biorąc nie ma
powodów do bojkotu wyborów. Kto chciał i umiał się zorganizo
wać, ten mógł zarejestrować komitet wyborczy. Bojkotując indy
widualnie wybory idzie się na pewną łatwiznę. Natomiast jeśli
miałby to być protest przeciwko demokracji i jej zasadom, bojkot
ten musiałby być w odpowiedniej skali zorganizowany i nagło
śniony. W innym wypadku jest to w skali społecznej nieskutecz
ne i nieczytelne. Należy przy tym pamiętać, że niezależnie od
tego, czy w wyborach weźmie udział 80% czy 20% społeczeń
stwa będą ważne, a ci, którzy wygrają, przejmą realną władzę.
Nieomal każdy z nas ma jakieś powody, czy to z racji oso
bistych czy społecznych, żeby zrazić się do polityków, którzy
dzięki wyborom trafili do Parlamentu. W wielu wypadkach jest
to wręcz gniew, ponieważ zawiedzione nadzieje są gorsze niż
deklarowana wrogość. Jako wyborcy czujemy się w matni, mamy
wrażenie, że każdy wybór, choć z różnych powodów, jest zły.
Pokusa nie pójścia do wyborów jest przeogromna. I jest to jak
35
najbardziej zrozumiałe. Ale przecież ktoś pójdzie do wyborów
i ktoś wygra władze, a ja - nie idąc do wyborów - pozbawiam się
wpływu na ostateczny wynik.
W wyborach prezydenckich wygrywa tylko jeden, wyniki
pozostałych kandydatów są tylko honorowe. W przypadku wy
borów parlamentarnych wyniki mogą mieć różne oblicza z uwagi
na podział mandatów. Jeżeli nie można działać ofensywnie z uwagi
na szczupłość albo rozbicie sił, to trzeba działać defensywnie, tak
żeby pewne ugrupowanie nie zdobyło absolutnej większości, aby
nawet stosunkowo nieliczne mandaty mogły skutecznie bloko
wać złe inicjatywy. Jest pewna arytmetyka działań parlamentu,
którą trzeba rozumieć. Jeżeli prowadzona jest prolewicowa pro
paganda sukcesu, to właśnie po to, aby lewica zdobyła absolutną
większość. Temu trzeba się przeciwstawić. Gdy nie pójdziemy
do wyborów, damy lewicy nie tylko zwycięstwo, ale tę tak groźną
absolutną większość. Idąc do wyborów mamy szansę na złama
nie takiej większości. W tych wyborach ma to podstawowe zna
czenie, ponieważ prawicowy elektorat, nie mając rozeznania
w różnych subtelnościach, już jest zdezorientowany wielością
ugrupowań, przynajmniej w nazwie, nielewicowych. Dobrze jest
wygrać, ale gdy wygrać nie można, trzeba jak najmniej przegrać
i patrzeć dalekosiężnie. Wybory to więcej niż gra, a wszyscy, czy
chcemy czy nie, ponosić będziemy ich skutki.
Nowy Jork
36
Bridge. O ile obraz Chicago z najwyższego wieżowca świata jest
dość monotonny: z jednej strony jezioro, z pozostałych stron cią
gnące się kilometrami parterowe domki, a poza tym taras wido
kowy jest cały oszklony - to na WTC taras był odkryty, można
więc było podziwiać zmieniającą się panoramę wielkiego miasta
odczuwając powiew dość silnego wiatru.
Rozglądając się wokół człowiek zadawał sobie najpierw
dziecinne pytanie, po co to wszystko takie duże? Jakaż energia
ludzka musiała być wyzwolona, żeby na tak niewielkim skraw
ku, w tak trudnych warunkach, zbudować tak potężne miasto.
Przyglądając się bliżej toczącemu się codziennie życiu spostrze
żemy, że Ameryka jest krajem ludzi, którzy pracują. Chodzi tu
przede wszystkim o rytm pracy i czas, jaki praca zajmuje. Otóż
praca wypełnia nieomal cały czas, jakim człowiek dysponuje.
Wedle naszych europejskich kategorii jest to za dużo, ale Amery
kanie lubią pracować. My przyzwyczajeni jesteśmy do czasu
wolnego, który traktujemy niejako odpoczynek po pracy, ale jako
aktywizujące nas zajęcie na równi z pracą. Ten wolny czas po
święcamy rodzinie, zainteresowaniom (wędkarstwo, turystyka) czy
lekturze. Amerykanów w całości pochłania praca, stąd czas wol
ny jest przede wszystkim odpoczynkiem. Człowiek, który nie ma
pracy, znajduje się w społecznej próżni. Musi pracować, aby się
z nim liczono i aby on sam miał poczucie własnej wartości. Skąd
bierze się taki kult pracy? Odpowiedź jest złożona. Najpierw warto
wskazać na genezę religijną. W Ameryce bardziej wpływowy od
katolicyzmu był protestantyzm, w ramach którego praca była trak
towana nie tylko jako konieczność, ale stała się wręcz przewod
nim motywem ludzkiego życia. Ponadto Ameryka jest krajem,
do którego biali ludzie przybywali dobrowolnie, stąd z większym
zapałem pokonywali trudności i z większym poświęceniem od
dawali się pracy. Kto nie chce być w jakimś kraju, a musi praco
wać, jego praca będzie pracą niewolniczą, wykonywaną niechęt
nie i bez godnych podziwu rezultatów. Praca przynosiła konkret
ne efekty, była nim moc zarobionych pieniędzy, nie groszy, ale
dolarów, za które można było utrzymać rodzinę i krok po kroku
37
się bogacić. W protestantyzmie bogactwo miało pozytywny wy
miar religijny, stąd między ludźmi wytwarzała się nie zazdrość,
ale rywalizacja. Zazdrość sprawia, że ten co nie ma, chce odebrać
temu, co ma, rywalizacja natomiast polega na tym, że ten co nie
ma, chciałby mieć więcej niż ten, co już ma. Drogę do sukcesu
wyznacza nie grabież, ale praca. Atmosfera w pracy, w której
jeden drugiemu nie zazdrości, to rzecz godna podziwu. W takich
warunkach ludzie chętnie, choć ciężko pracują, dorabiają się swojej
materialnej niezależności, zaś zbiorowy wysiłek przynosi wymier
ne efekty, które widać na zewnątrz...
Wiatr wiał coraz silniej. Powracało pytanie: dlaczego to
wszystko takie duże? Gdy rosła cena gruntów, zdecydowanie bar
dziej opłacało się piąć w górę, aż wreszcie rozwój technologii
sprawił, że domy osiągnęły dziesiątki pięter, by przekroczyć ma
giczną liczbę stu. Inaczej w Belgii czy Holandii, gdzie spotyka
my bardzo wąskie kamieniczki, ponieważ tu z kolei podatek pła
cono za szerokość domu względem ulicy. Stare kamienice są więc
wąskie, ale za to bardzo długie, wpijają się głęboko w podwórze
lub ogród. Stara Europa jest zadomowiona, proporcje są na miarę
człowieka, w zasięgu jego rąk, nóg i wzroku. Ludzie, należący do
niej duchem, nie przepracowują się, uważając, że poza pracą ważny
jest czas wolny, w którym też trzeba mieć siły. Kontemplowanie
obrazów, pójście na koncert, lektura, pisarstwo, to są zajęcia, któ
rym człowiek zmęczony nie podoła, zabraknie mu tak niezbędne
go zapału, nie mówiąc już o towarzyszącej przyjemności. W Eu
ropie jednak coraz mniej jest Starej Europy... Europa się amery-
kanizuje, miasta porastają drapaczami chmur, a ludzie coraz mniej
mają dla siebie czasu.
Z daleka widać dzielnicę Greenpoint. Tam mieszka bardzo
wielu Polaków, mężczyźni pracują najczęściej na budowach, ko
biety opiekują się dziećmi, ludźmi starszymi i chorymi, sprzątają.
W niedzielę tłumnie idą do kościoła św. Stanisława. Będąc w środ
ku mamy wrażenie, jak byśmy byli w Polsce, te same twarze, ta
sama atmosfera, te same słowa, aż trudno uwierzyć, że to Nowy
York, że to wymarzona Ameryka. Jak wielu bliskich im zazdro-
38
ści, że udało się dostać wizę, wyjechać za Ocean i pracować.
Z perspektywy polskiej nie widać ciemniejszych stron pobytu, do
których należy ciężka praca, rozłąka z bliskimi, tęsknota za kra
jem. O tym się raczej nie mówi, aby nie pobrudzić mitu, nie wy
palić marzeń.
Z Greenpointu było dobrze widać dolny Manhattan. Ale
jeszcze długo każde spojrzenie będzie kłuło w serce.
Logomachia
39
kalumnie to słowa, które występują w języku polskim, ale są to
słowa pochodzenia obcego, których prawdziwe znaczenie jest dla
większos'ci Polaków niezrozumiale.
Przeciętny odbiorca libertyńskich mediów wie, że słowa
takie jak: fundamentalista, nacjonalista, szowinista, znaczą coś
bardzo złego, zwłaszcza gdy wyjdą spod pióra znanego autoryte
tu (moralnego?), ale o co naprawdę chodzi, tego masowy odbior
ca raczej nie rozumie. Dlatego warto mimo wszystko wytłuma
czyć choćby poprawne znaczenie tych słów, aby przynajmniej
ludzie dobrej woli nie ulegali tak łatwo nieżyczliwej nam pro
pagandzie.
Większość wymienionych słów pochodzi z greki lub łaci
ny. Słowo „nacjonalista" pochodzi od słowa natio, które oznacza
naród. A więc nacjonalista to narodowiec. Miłość do własnego
narodu nie jest niczym złym, a nawet w tradycji zachodniej uzna
wana była za powinność. Miłość ta może być jednak czymś złym,
jeśli ktoś uważa, że tylko jego naród jest coś warty, a resztą po
gardza. Współcześnie znaczenie słowa „nacjonalizm" poszło
w tym drugim kierunku. Powstaje pytanie: Czy dziś Polacy uwa
żają, że są jedynym narodem na świecie, wywyższonym ponad
inne narody? Nic podobnego, raczej cierpią na kompleks niższo
ści. Polacy nie są więc nacjonalistami.
Słowo „fundamentalizm", choć pochodzi od łacińskiego
słowa fundamentum (podstawa), to jednak powstało dopiero
z początkiem XX wieku W tym czasie niektóre nurty protestanc
kie przeciwstawiając się zwłaszcza ewolucjonizmowi Darwina na
woływały, aby ludzie wierzący bronili kreacjonizmu i byli wierni
Biblii. I to byli właśnie fundamentaliści, którzy dostrzegali, jak
groźne może być nadużycie naukowych hipotez w walce z reli
gią-
W szerszym znaczeniu fundamentalizm oznacza typ cywi
lizacji, w której całe życie rodzinne, społeczne, polityczne ma
być w najdrobniejszych szczegółach zorganizowane wedle przepi
sów zawartych w Pismach uznanych za święte. Polacy ani w jed
nym, ani w drugim sensie nie są fundamentalistami, ani nie walczą
40
z Darwinem, ani nie szukają w Piśmie Świętym porad, jak należy
siadać przy stole. Pragną natomiast, aby instytucjonalnie nie ata
kowano Kościoła Katolickiego, a życie publiczne było podpo
rządkowane zasadom moralnym.
Słowo „szowinizm" pochodzi z francuskiego (chauvinisme,
imię własne Chauvin) i ma podobne znaczenie jak stare greckie
słowo „ksenofobia". Ksenos to obcy, &fobos to strach, a więc
szowinizm i ksenofobia to strach przed obcymi. Polacy są z natu
ry otwarci i gościnni, w dziejach grzeszyli raczej niezwykłą otwar
tością, wskutek czego Rzeczpospolita była państwem i domem
dla bardzo wielu narodów i wyznań. Strach przed obcymi zajrzał
w oczy Polakom, gdy państwo ich zostało rozebrane właśnie przez
obcych, którzy pozbawiali naszych praojców ziemi, własności,
zdrowia i życia. Doświadczenia rozbiorów, okupacji sowieckiej
i niemieckiej pokazały, że obcy może być wrogiem, a nie go
ściem, i dlatego trzeba być ostrożnym. Nie chodzi o to, żeby żywić
nienawiść do obcych, bo są obcymi, lecz chodzi o zabezpieczenie
praw własnego narodu, któremu obcy mogą zagrażać. W tym sen
sie za mało jest w nas tej ostrożności, jesteśmy ciągle zbyt naiwni
i zbyt ufni. Obcy, którzy spokojnie robią na nas interesy, w dal
szym ciągu nam imponują, jakby to były jakieś mityczne postacie
z legend zachodu, a często są to zwykli, pozbawieni zasad moral
nych geszefciarze.
Poprawnym słowem, które oddaje właściwie pojętą miłość
do ojczyzny - zachowując prawa innych narodów do miłowania
ich ojczyzn - przez co wyraża się również nasz do nich szacunek,
jest słowo „patriotyzm". Patriotyzm jest cnotą, jego brak jest wadą
i grzechem. Nikt nie może nam odebrać prawa do miłowania na
szej ojczyzny i narodu, który od wieków, z tą ojczyzną jest zwią
zany. Trzeba tylko rozumieć słowa i mieć duszę otwartą na pięk
no.
41
Rządy technokratów
42
nabierał znaczenia. Jako najważniejszy przedstawiciel technokracji
- mówił o sobie - która włas'nie bezmyślnie i bez żadnych hamul
ców, wszystkie swoje środki zaangażowała przeciwko ludzkości,
starałem się nie tylko przyznać, lecz także zrozumieć to, co się
stało. W swoim ostatnim słowie powiedziałem: „Dyktatura Hitle
ra była pierwszą dyktaturą państwa przemysłowego w dobie
współczesnej techniki..." 8
43
I
Ma to miejsce wówczas, gdy człowiek zatraca sumienie, przesta
je czytać obiektywne dobro i zło. Wtedy całą moc swego intelek
tu przeznacza na niszczenie. A dziś' technika jest przepotężnym
zwielokrotnieniem mocy intelektualnych. Co innego szaleniec,
który kogoś' pokaleczy nożem, co innego fortel wojenny, dzięki
któremu konnica rozbije piechotę, a co innego użycie broni ma
sowej zagłady. Jeżeli posługiwanie się techniką pozbawione jest
hamulców moralnych, to staje się narzędziem czynienia zła kwa
lifikującym ją do zbrodni nawet przeciwko ludzkości.
Bardziej niż szaleńców należy bać się dzisiaj technokra
tów. Uzbrojeni są nie tylko w technikę wojenną, ale również ad
ministracyjną, finansową, prawną, medialną, edukacyjną. Dzięki
temu mogą niszczyć i zniewalać miliony ludzi na całym świecie.
Zauroczeni skutecznością, zapominają o człowieku, że jest to oso
ba, a nie poligon doświadczalny.
Dziś szczególne znaczenie ma wychowywanie społeczeń
stwa od najmłodszych lat na ludzi. A takimi są nie dzięki nadmia
rowi inteligencji, ale przede wszystkim dzięki właściwie ukształ
towanemu sumieniu. Dziś trzeba ratować wrażliwość sumień, aby
w dorosłym życiu korzystać i z inteligencji, z umiejętności i tech
niki, tylko dla dobra, nigdy dla zła.
Katolicyzm i polityka
44
Wydawać by się więc mogło, że nic prostszego i nic lep
szego niż być politykiem katolickim, zwłaszcza w katolickim kra
ju. Niestety, doświadczenia ostatnich lat pokazują, że wcale to
nie jest proste.
Już na poziomie kampanii wyborczych widzimy, że wielu
kandydatów powołuje się na katolicyzm tylko po to, żeby zdobyć
głosy katolickiego elektoratu. Szczytne hasła, świątobliwe zdję
cia, pierwsze ławki w kościołach - są to często manewry pod
elektorat, który w skali masowej ocenia wedle zewnętrznych zna
ków. Zdarza się nawet, że zadeklarowani ateiści, przymilają się
do katolików, łącznie z ks. proboszczem, tylko po to, żeby zdo
być ich bardzo cenne głosy. Po wyborach związki te stają się bar
dzo luźne, a nawet wrogie. Kandydatów się szybko zapomina,
ale wokół religii powstaje i pozostaje nieprzyjemna atmosfera.
Z kolei osoby autentycznie związane z Kościołem, a więc zarów
no przed wyborami jak i po wyborach, narażone są na to, że pod
presją polityki zaczynają mięknąć. Dla coraz większej ilości wąt
pliwych spraw znajdują wytłumaczenie i na nie się godzą. Aż
przychodzi moment krytyczny, w którym przekroczona zostaje
granica przyzwoitości. A wówczas delikwent broni się mówiąc,
że przecież on jest katolikiem. I cóż z tego? Jeżeli w pracy poli
tycznej łamie zasady moralne, nie przestrzega Dekalogu, to po co
jeszcze powoływać się na religię? O ile wiara jest sprawą osobi
stego, wolnego sumienia, to ostentacyjne odwoływanie się do re
ligii po to, by zasłonić złe decyzje, jest chyba jakimś naduży
ciem. Czasami wręcz można zastanawiać się, czy używanie
w nazwach ugrupowań politycznych słów takich jak „katolickie"
czy „chrześcijańskie", nie jest tylko taką atrapą wyborczą albo
parasolem ochronnym. I że nie chodzi tu o katolicyzm w polity
ce, lecz o konkretne korzyści polityczne. Takie nadużycia sku
teczne na krótką metę, zbyt długo się przed okiem wyborców nie
ukryją. Cóż z tego, że jedno z dużych ugrupowań powoływało się
i na Katolicką Naukę Społeczną i na Kartę Praw Rodziny. Dziś
do parlamentu nie zdobyło ani jednego mandatu. Deklaracje to
stanowczo za mało, a im są mocniejsze, tym bardziej razi brak
45
ich urzeczywistniania lub wręcz działanie przeciwko nim. Wów
czas w następnych wyborach już nie pomoże „katolicyzm"...
wypisany na afiszach.
Kryzys zachodniej chadecji, czyli chrześcijańskiej demo
kracji, jest znakiem, że z różnych powodów, trudno jest być poli
tykiem, który w swoich działaniach publicznych potrafi łączyć
skuteczność z moralnością i wiarą. Ten kryzys w dużym stopniu
dotyczy również Polski. Widać to gołym okiem: w katolickim
kraju władzę przejęli socjaliści, których ideologia jest programo
wo anty religijna. Tak dzieje się w wielu krajach europejskich,
tyle że tam społeczeństwa zostały już w znacznej części zsekula-
ryzowane. Jak być politykiem katolickim w dzisiejszych czasach?
Niewątpliwie, najpierw trzeba sobie uświadomić propor
cje, a więc to K I M się jest oraz CO i KOGO chce się reprezento
wać. Jeżeli chce się reprezentować naród i chrześcijaństwo w dzia
łalności politycznej, to na pewno jako pojedynczy człowiek jest
się małym i słabym. Polityk katolicki potrzebuje pokory i to we
wnętrznej, a nie ostentacyjnie ukazywanej na zewnątrz. Po dru
gie, siły zorganizowanego w skali międzynarodowej zła pod po
stacią cywilizacji śmierci, są przeogromne. Dlatego polityk kato
licki nie powinien udawać odważnego, że wszystkiemu da radę,
raczej zaleca się więcej skromności. Po trzecie, zło skupione wokół
ideologii socjalistycznych, liberalnych i libertyńskich jest inteli
gentne, dysponuje rozległym zapleczem intelektualnym, dlatego
polityk katolicki powinien zobaczyć własną niewiedzę, wyszuki
wać ludzi mądrych i nie popadać w populizm, łudząc ludzi swoją
wszechwiedzą. Po czwarte, polityk katolicki musi wyczuwać stan,
w jakim znajduje się naród, aby jego działanie nie wisiało w próżni,
i aby narodu nie traktował jako adoratorów swej popularności.
Po piąte, zdając się na opiekę boską, polityk katolicki nie powi
nien zachowywać się tak, jak gdyby już znał wyroki boże, i wie
dział, kiedy nastąpią cuda. Polityk katolicki ma pokładać ufność
w Bogu, ale jego zadaniem jest nade wszystko zapobiegliwa
i roztropna praca dla dobra wspólnego. Z religii nie można robić
magii, zwłaszcza w polityce.
46
Choć polityka jest trudnym i gorzkim chlebem dla katoli
ków, to wyobraźmy sobie do czego prowadzić może polityka po
zbawiona zasad moralnych, taka, gdzie nie tylko można legalizo
wać zło, ale również gdzie wszyscy się na to zgadzają, a przynaj
mniej nikt nie protestuje. Dopiero wówczas człowiek zaczyna
odczuwać w całej grozie, co to znaczy znaleźć się w politycznej
i cywilizacyjnej klatce. Dlatego politycy identyfikujący się z dzie
dzictwem chrześcijańskim muszą mieć świadomość, że choć są
najczęściej w mniejszości, to jednak ich obecność i postawa ma
niezwykle doniosłe znaczenie dla często zagubionej większości.
Takiej postawy i takiej roli nie wolno im za żadną cenę zmarno
trawić. Tej roli muszą sprostać. Katolicyzm zobowiązuje, zwłasz
cza polityków.
47
bogactwa łatwo rzuca się w oczy. Ludzie bogaci są bowiem zu
chwali i wyniośli, niejako odmienieni pod wpływem posiadane
go bogactwa. Zachowują się, jakby posiadali wszelkie istniejące
dobra." A więc człowiek bogaty może mieć tak wysokie o sobie
mniemanie, iż gotów jest uważać, że ma nie tylko jakieś dobra
materialne, ale wszelkie dobra. Bo nawet jeśli czegoś jeszcze nie
ma, to jest przekonany, że za pieniądze może to sobie kupić. Bo
gactwo wzbudza poczucie wszechmocy." Czytamy dalej, że lu
dzie bogaci są „chełpliwi i prostaccy". Co to znaczy? Są chełpli
wi, czyli lubią się chwalić tym, co mają, tak aby inni im zazdro
ścili. Są prostaccy, bo myślą, że inni mają takie potrzeby jak oni,
a więc że wszyscy ludzie pragną tylko bogactwa, tak jakby na
świecie nie było rzeczy bardziej wartościowych. Dowiadujemy
się również, że ludzie bogaci „czują się powołani do rządzenia",
ponieważ wydaje się im, że skoro wiedzą, jak zdobyć majątek, to
tym samym wiedzą jak rządzić. Za zuchwałością idzie władczość.
Są butni, co przejawia się w złym traktowaniu innych, zwłaszcza
biednych. Nie stronią również od zmysłowych rozkoszy, chętnie
prowadzą niemoralny tryb życia.
Tak scharakteryzowani zostali ludzie bogaci, zaś nowobo-
gactwo jest „prostactwem bogactwa", a więc nowobogaccy róż
nią się od ludzi bogatych swoistym prymitywizmem. Dlatego autor
cytowanego tekstu nie waha się stwierdzić, że szczęście bogaczy
jest bezmyślne. Ten autor to Arystoteles, żył w IV w. przed Chr.
{Retoryka, I I , 16)
Kiedy dziś przyglądamy się ludziom bogatym, to widzi
my, że niewiele się zmieniło. Złe cechy tylko czekają, aby przy-
kleić się do człowieka, któremu bogactwo przysłania oczy, zaty
ka uszy i otępia duszę. A przecież nie wszystko można kupić za
pieniądze. Można kupić za łapówkę dyplom ukończenia studiów,
można kupić pracę magisterską, można kupić specjalistę, ale wła
snej wiedzy się nie kupi. Wiedzę zdobywa się latami i w pokorze.
Można kupić setki pracowników, można ich codziennie wymie
niać, jednych zwalniać, innych przyjmować, można mieć mnó
stwo znajomości i kontaktów, ale przyjaźni się nie kupi, prawdzi-
48
wej miłości też się nie kupi. Bogacz, choć otoczony mnóstwem
ludzi, w głębi duszy jest sam. Można umieścić nazwę swojej fir
my na tomiku wierszy, na fortepianie, na kościele, ale wewnętrz
nego piękna i świętości się nie kupi, za żadne skarby.
W szczególnie trudnej sytuacji są młodzi nowobogaccy.
Brak życiowego doświadczenia, wczesny sukces, wrażenie, że
świat legł właśnie u ich stóp i czeka na rozkazy - to wszystko
sprawia, że łatwo zatracić proporcje życia, które z latami nieubła
ganie przypomina, że wszystko mija, a przedmioty są puste i nud
ne, jeśli człowiek nie nada im znaczenia, co jest już wynikiem
kultury a nie konta w banku.
Ludzie majętni muszą w pierwszym rzędzie zatroszczyć
się o kulturę posiadania. Składa się na nią zarówno kultura we
wnętrzna: czyli jaki stosunek powinienem mieć do tego, co po
siadam, oraz kultura zewnętrzna: czy to, co posiadam, jest w do
brym guście; a wreszcie czy dostrzegam innych, którzy również
mają prawo do szczęścia. Natłok spraw przyziemnych związa
nych z prowadzeniem interesów wyjaławia wrażliwość i otępia
umysł. Trzeba w sposób szczególny ratować swoją kulturę du
chową, aby choć dostrzegać ją u innych.
Ludzie majętni są potrzebni. Dzięki posiadanym środkom
uczynić mogą wiele dobrego, pod warunkiem jednak, że nie pod
dadzą się chorobom nowobogackich, że nie pozwolą, aby ich cha
rakter był butny, chełpliwy i prostacki, że ich udziałem nie stanie
się szczęście bezmyślne, bo to jest chyba największa kara. Nie
cierpienie, ale bezmyślność jest karą najwyższą. Cierpienie bo
wiem ma wymiar ludzki i człowieka może uszlachetnić, bezmyśl
ność natomiast jest nieludzka, gdyż człowiek tym różni się od
całego świata przyrody, że pulsuje w nim myśl. Nie można za
cenę bogactwa zrezygnować z myśli, poddać się bezmyślnemu
szczęściu, by przypominać roślinę.
Granicę bogactwa wyznacza przyjaźń i miłość. Raz sprze
dane lub zdradzone już nie wrócą. Trudno stać się bogatym, ale
jeszcze trudniej być bogatym po ludzku.
49
Ameryka dziś
50
nak coś się stało. Ale na zewnątrz życie toczy się normalnym
torem, rozświetlone miasta, niezliczone kolumny samochodów,
mnóstwo ludzi. Ameryka wygląda jak dawniej.
A jednak nie. Coś się stało. Odprawa samolotu na Florydę
odbywa się na 3 godziny przed odlotem. W newralgicznych punk
tach lotniska stoją amerykańscy żołnierze w polowych mundu
rach z karabinami na ramionach. Pasażerowie przechodzą przez
kilka kontroli. Gdy trzeba, podnoszą ręce, aby ułatwić pracę oso
bie posługującej się detektorem do wykrywania metalu. Prawie
każdy bagaż musi być otwarty i poddany szczegółowym oględzi
nom. Wszystko to sprawia przygnębiające wrażenie. Czuć napię
cie. Gdy w samolocie otworzyły się z łoskotem ekrany telewizyj
ne, pasażerowie aż podskoczyli w siedzeniach. Strach ma wielkie
oczy.
Boca Raton, to jedno z wielu nabrzeżnych miejscowości
na Florydzie. Położone tuż nad Oceanem imponuje ilością hoteli,
rezydencji i pensjonatów. Dziś jest znane na całym świecie. Tam
bowiem do jednego z dziennikarzy wysłano pierwszy list zawie
rający trującego wąglika. Pachnąca zieleń palm i szum oceanu
wygłuszają strach. Sezon wprawdzie zaczyna się dopiero w grud
niu, ale plaże są zbyt puste, temperatura wody wynosi przecież
prawie 30°C i zachęca do odpoczynku. Na kongres naukowy,
w którym brałem udział, nie przybyła prawie połowa uczestni
ków. Ci, którzy przybyli, niezbyt chętnie rozmawiają o tym, co
się wydarzyło i co w dalszym ciągu się dzieje. Można odnieść
wrażenie, że wszyscy w równej mierze zdam jesteśmy na media
i bardzo trudno jest wyrobić sobie własne zdanie.
Powrót przez Nowy York, to zderzenie wspomnień z rze
czywistością. Nie ma już dwu potężnych wież World Trade Cen
ter. Teren dolnego Manhatanu, zwany „ground zero", gdzie stały
wieżowce, jest ogrodzony. Z dala widać unoszący się ciągle dym,
który gryzie w oczy. Jest wielce prawdopodobne, że ten dym,
niczym z podpalonego torfu, unosić się będzie jeszcze przez dłu
gi czas, bo przecież również w głąb szło wiele pięter, do których
niełatwo będzie się dostać. Tam były biura wypełnione sprzętami
51
ze sztucznego tworzywa, więc ciągle się żarzą. Pojawia się coraz
więcej turystów, policjanci i wojsko zagradzają drogę.
W uliczkach prowadzących do World Trade Center widać oko
liczne domy, zniszczone przez wstrząsy i ogień. Gdy nagle za
wiał wiatr, z dachów, gzymsów i parapetów zerwały się tumany
kurzu. Coś kłuje w twarz, jakieś błyszczące drobiny. Ludzie za
słaniają usta chusteczkami chowając się do pobliskich sklepów
i restauracji. Mimo oficjalnych zaprzeczeń, są podejrzenia, że to
jest jednak azbest, że w czasie budowy 12. piętra używano azbe
stu. Potwierdzają to Polacy, których często wykorzystuje się do
niebezpiecznych prac, dawniej przy budowie, dziś przy odgruzo
wywaniu. Trzeba uciekać, przebywanie w okolicach „ground zero"
może być niebezpieczne.
W świecie toczy się jakaś gra. Nie ma prostej odpowiedzi,
kto za kim stoi, kto kogo do czego używa, kto straszy, a kto ma
być zastraszony. Nie wiadomo, czy Ameryka rzeczywiście jest
jedynym supermocarstwem i kieruje światem, czy też Ameryką
ktoś pogrywa dla własnych celów, wykorzystując jej siłę, ale
i naiwność. Strach i naiwność, to pożywka dla wszechpotężnych
mediów, one nie należą do żadnego rządu, potrafią natomiast ter
roryzować całe społeczeństwa.
W samolocie powrotnym jest komplet, kto może, wraca do
kraju. Miło brzmi polska mowa, jeszcze milej myśl o domu oj
czystym, choć w pamięci pozostanie cudowna polska gościnność
naszych emigrantów.
W Polsce już jesień, w nocy są przymrozki, rankiem na
trawach leży szron. Niedługo będzie zima.
Autorytety i manipulacja
52
wać sobie sprawę ze swojej niewiedzy. Trzeba dużo wiedzieć,
żeby rozumieć, ile się nie wie. Taka świadomość świadczy o pew
nej równowadze umysłowej i kulturze osobistej.
Choć na wszystkim się nie znamy, to jednak ciekawość
nasza każe nam się dowiadywać o różne rzeczy. I wówczas po
trzebujemy nie tylko dowodu, ale nade wszystko potwierdzenia
ze strony specjalisty w jakiejś dziedzinie, czyli autorytetu. Nie
mamy czasu, ani możliwości, aby sprawdzać wszystkie informa
cje, jakie nas interesują. Dlatego opieramy się na autorytecie. Pro
fesor, minister, biskup, generał, reżyser - to są przykłady spo
łecznych autorytetów.
Poza zwykłą ciekawością są również momenty podejmo
wania publicznie doniosłych decyzji. Taką decyzją może być choć
by głosowanie w wyborach prezydenckich czy do parlamentu lub
odpowiedź na pytanie w jakimś referendum. Wówczas wiele osób
szuka wskazówek u autorytetów, które z uwagi na swój prestiż
społeczny zwane są również autorytetami moralnymi. Gdy gło
sujący szukają autorytetów, aby się poradzić, to z kolei kandyda
ci szukają autorytetów, aby się nimi podeprzeć, wzmocnić swoją
kandydaturę. Powstają liczne komitety wspierające kandydata,
w skład których wchodzą różne autorytety, np. muzyk, geograf,
aktor i piosenkarka. Osoby te pojawić się mogą w telewizyjnych
klipach wyborczych, oświadczając sympatycznym głosem, że je
stem ZA lub jestem PRZECIW. Dla głosujących wypowiedź taka
ma swój ciężar gatunkowy - uznany w jakimś kręgu autorytet
wpływa rzeczywiście na preferencje wyborcze szeregu osób.
Pojawiają się jednak poważne problemy. Specjalista tak
naprawdę jest autorytetem tylko w swojej specjalności. Istnieje
więc niebezpieczeństwo nadużycia swojej pozycji w odniesieniu
do spraw, w których ktoś nie jest autorytetem, bo nie jest specja
listą. Wprawdzie społeczny prestiż, choćby profesora, w dalszym
ciągu u nas się utrzymuje, niemniej jednak wynika on nade wszyst
ko z potężnego, wtórnego analfabetyzmu, dla którego wiedza jest
swego rodzaju magią, tajemnym kluczem do wszelkich umiejęt
ności. Również prestiż urzędnika państwowego, jakim jest mini-
53
ster, premier czy prezydent bierze się raczej z otoczenia i atmos
fery, jaka ich pracy towarzyszy: pałace, salony, obrazy, a nade
wszystko telewizyjne inscenizacje powitań, przemówień i poże
gnań - niż z autentycznej wiedzy, na którą politycy w drodze do
kariery nie zawsze mieli czas. Są też doskonali wirtuozi, którzy
.świetnie opanowali grę na jakimś instrumencie, ale przecież in
strument ten nie jest czarodziejskim fletem, który pozwoli po
znać przyszłość wybrańców losu.
Jak autorytety nie są specjalistami od wszystkiego, tak też
uznawanie ich za autorytety moralne dotyka kwestii niezwykle
drażliwej. Postępowanie człowieka narażone jest na tyle niebez
pieczeństw i pułapek objętych tajemnicą skutków grzechu pier
worodnego, że nie bez powodu starożytni ostrzegali przed uzna
niem za szczęśliwego kogoś, kto jeszcze żyje (w każdej chwili
może mu się powinąć noga), a Kościół kanonizuje nie żywych,
lecz zmarłych i to po przeprowadzeniu bardzo szczegółowego
procesu. Rzeczą bardzo ryzykowną jest pretendowanie do miana
autorytetu moralnego, chyba że ktoś chce iść śladami pewnego
skromnisia, który bez wahania orzekł, że w cnocie pokory nikt go
jeszcze nie prześcignął...
Próżność, by nie powiedzieć pycha, łechce podniebienie
niejednego specjalisty, który świadom swych umiejętności i swej
inteligencji, posiada zwykle, ludzkie pragnienie wypowiadania
się na różne tematy. Co innego jednak, gdy czyni to na użytek
prywatny, co innego jednak, gdy ma to charakter publiczny. Spe
cjaliści, choć bez wątpienia inteligentni, są często ludźmi bardzo
naiwnymi. Łatwo dają się użyć przez sprytnych niespecjalistów,
zwłaszcza ludzi biznesu i polityki. A przecież każdy specjalista
jako człowiek inteligentny powinien zwrócić uwagę na to, że
w wielu wypadkach łaskocze się jego próżność tylko po to, żeby
wypowiedział się na tematy, w których nie jest specjalistą. Szcze
gólnie zaś niebezpieczne są tematy bieżące i konkretne, a zwłasz
cza personalne, gdzie nie ma się pełnego rozeznania, bo brak do
kładnych informacji. Chcąc zabłysnąć, autorytet feruje wyroki,
nie wie, że został użyty do pewnych celów, o których nie musi
mieć pojęcia.
54
A cóż mówić o autorytetach, które zostały sztucznie wy-
lansowane przez media na doraźny użytek reklamy lub polityki,
które nie są specjalistami i posiadają niewielką wiedzę. Czy wie
le potrzeba, aby kamera sfilmowała amatora, który nie ma nic
wspólnego z medycyną, a który założył fartuch, wziął słuchawki
i autorytatywnie twierdził, że tabletki pomagają na ból głowy?
Czy wiele potrzeba, aby zabierać głos w debatach telewizyjnych
operując płynnie dziesięcioma wyrazami? To są rzeczy aż nadto
proste, a jednak skuteczne, ponieważ masowy odbiorca nie po
siada orientacji i daje sobą łatwo manipulować.
Potrzebujemy autorytetów, ale dziś', w dobie tak potężnego
rozwoju inżynierii społecznej, bywa, że trudniej rozpoznać praw
dziwy autorytet, niż samodzielnie zdobyć prawdziwą wiedzę.
Warto zdobyć się na osobisty wysiłek, jeśli coś naprawdę chcemy
poznać, nie warto natomiast poznawać byle czego i byle jak.
Kształcenie pokoleń
55
i płacz ma dla najbliższego otoczenia jakiś' zniewalający czar. Ta
kie małe dzieci reagują przede wszystkim na ciepło rodziców.
Potem z dzidziusia wykluwa się dziecko, które uczy się nie tylko
przez naśladowanie, ale poprzez zadawanie coraz większej ilości
pytań: A co to jest? A po co to jest? A co się z tym robi? A jak to
działa? Objawia też swoją wolę, to chce, a tamtego nie. Widać
wówczas wyraźnie, że wola w człowieku daje o sobie wcześniej
znać niż rozum, że dziecko bawi się swoją wolą jak magiczną
różdżką, niejednokrotnie wyprowadzając z równowagi najbliż
sze otoczenie.
W wieku 6 lub 7 lat człowiek wkracza do instytucji, której
na imię szkoła. Teraz dopiero rozpoczyna się poważna i systema
tyczna nauka. Rodzice oddają swoje dzieci w ręce nauczycieli,
którzy są dorośli i sami wcześniej musieli się odpowiednio kształ
cić. Nauka szkolna trwa latami.
Choć nie wszyscy uczą się tak długo jak tylko można, to
jednak warto zauważyć, jaka liczba lat wchodzi tu w grę. Dziś
szkoła podstawowa obejmuje 6 lat, kolejne 6 lat to gimnazjum
i liceum, razem 12 lat. Po maturze można podjąć studia, zazwy
czaj 5-letnie. Kto zdobył tytuł magistra, musiał uczyć się co naj
mniej 17 lat. Ale to jeszcze nie koniec. Po magisterium można
dalej się uczyć, robiąc doktorat. Trwa to przynajmniej 4 lata. Aby
być doktorem, trzeba uczyć się w sumie ponad 20 lat. To nie ko
niec. Po doktoracie są tacy, którzy uczą się dalej, by zdobyć habi
litację. Zajmuje to kolejne 5, czasem 10 lat, a nawet 15 lat. Kto
jest doktorem habilitowanym, poświęcił mniej więcej 30 lat swo
jego życia na naukę. Tyle bowiem trzeba czasu, aby zrozumieć
pewne dziedziny i zdobyć określone umiejętności.
Co więcej, im dłużej człowiek się kształci, tym bardziej
stać się może twórczy, a więc nie tylko coś poznaje, co już zosta
ło odkryte, ale sam może odkryć coś nowego, może coś nowego
wymyślić. Wykształcenie i tworzenie idą ze sobą w parze, świadczą
o jakiejś niezwykłej otwartości i prężności ludzkiego ducha. Jak
daleko w tyle zostaje za nami cały świat przyrody, jak bardzo jest
ograniczony, jak zamknięty i nietwórczy.
56
Jeżeli człowiek tak istotnie różni się od s'wiata przyrody, to
nie można człowieka zmarnować, nie może nasz rozum, wola,
wrażliwość leżeć odłogiem. Nie wszyscy muszą być naukowca
mi, ale na człowieku spoczywa obowiązek rozwoju. Jakie to przy
kre, gdy widzimy młodych ludzi, którzy przestają się rozwijać,
którzy wchodzą w dorosłość zbyt wcześnie. Patrząc na takich lu
dzi, widzimy w nich ciągle tę potencjalność do bycia kimś wię
cej, a oni już się zatrzymali. Pod wpływem środowiska, złych
rad, braku wyobraźni pozwalają na wydarcie sobie lotek i nie chcą
się uczyć. Ptak bez lotek podfrunie, ale już nie poleci. Młodość
jest czasem na kształcenie, a nie wiek dorosły. Z biegiem lat psy
chika nasza robi się twardsza, nauka przychodzi z większymi
oporami, obowiązki rodzinne i zawodowe nie pozostawiają też
na naukę zbyt wiele czasu. Trzeba się uczyć będąc młodym. To
jest ten najwłaściwszy czas. Tego czasu nie wolno zmarnotrawić.
Młody człowiek nie musi rozumieć, jakim skarbem w jego
rozwoju jest młodość. Muszą to jednak rozumieć ludzie dorośli,
którzy ponoszą odpowiedzialność za to, kim będzie następne poko
lenie. Za młode pokolenie odpowiedzialni są rodzice, których
ambicją powinno być zdobycie wykształcenia przez własne dzie
ci. Ale odpowiedzialne jest również państwo, ponieważ to ono
ustanawia zasady funkcjonowania ekonomii obejmującej możli
wość finansowania studiów przez rodziców. Państwo, w ramach
którego brak środków na kształcenie młodzieży, jest państwem
zwyrodniałym, państwem egoistycznym, w którym dorośli stra
cili poczucie społecznej odpowiedzialności za kolejne pokolenie.
Jak dzidziusia trzeba nakarmić i przewinąć, tak młodego czło
wieka trzeba kształcić i dokształcać, aby nie powstały umysłowe
i moralne odparzenia, których bardzo trudno jest później się po
zbyć.
Gdy jednak państwo poddawane jest różnego rodzaju eks
perymentom ideologicznym przez tych, którzy nie żyją narodem,
ale żyją z narodu, to troska o kształcenie spoczywa na całym na
rodzie polskim, tym, który mieszka w kraju i który wyjechał za
granicę. Warto zainteresować się ludźmi zdolnymi, ludźmi z bliż-
57
szej i dalszej rodziny, czy nie marnują czasu młodości, czy nie
należałoby im pomóc, właśnie w tym niepowtarzalnym okresie,
jakim jest młodość. Niech wyklują się na ludzi dorosłych, czyli
dojrzałych i mądrych.
Popatrzmy raz jeszcze na te fascynujące fazy ludzkiego
rozwoju. Stwórca ukazuje tu nieprzebrane możliwości Warto
wychodzić im naprzeciw, by nie marnować człowieka i nie mar
nować narodu.
9
Van Gogh and Gauguin. The Studio ofthe South, 22 września 2001- 13 stycznia 2002.
58
dzo daleko, to jednak obraz malarski broni się. Jest nie do sko
piowania.
Obrazy filmowe zaledwie przypominają oryginały. Nastę
puje bardzo poważne obcięcie skali barw, ich soczystos'ci, ich głębi,
ich różnorodności. Obraz filmowy jest wyjałowioną pocztówką,
obraz oryginalny wręcz żyje, mieni się, przemawia. Obraz filmo
wy jest dziełem masowym dla mas, obraz oryginalny zachowuje
swą unikalność dla każdego z oglądających. Dotyczy to zwłasz
cza takich obrazów, które są dziełem mistrzów barwy. Człowiek
patrząc na taki obraz aż nie może uwierzyć, że ktoś inny mógł
w zwykłej żółci słoneczników dostrzec aż tyle odcieni żółci i nie
tylko, a dla których trudno jest znaleźć odpowiednie nazwy. So
czystość i różnorodność barw, ich odcieni sprawia, że oko nasze
nie może od obrazu się oderwać. Chciałoby się patrzeć i patrzeć
bez końca. Obraz filmowy nudzi się po kilku sekundach, dlatego
musi nastąpić zmiana, obraz malarski wręcz odwrotnie, czas gra
na jego korzyść, staje się dla oczu coraz bardziej interesujący,
coraz bogatszy.
W sierpniu 1889 roku van Gogh, zamknięty w Zakładzie
Saint-Remy, pisze w liście do brata: „Wczoraj zacząłem trochę
pracować - motyw z mojego okna - żółte ściernisko, które orzą,
kontrast fioletowej zoranej ziemi i wiązek żółtej słomy, w tle
wzgórza." Nie widząc można sobie ten obraz wyobrazić, ale
10
"' V. van Gogh, Listy do brata, tłum. J. Guze, M. Chelkowski, Warszawa 1964, s. 532.
59
Praca idzie dość dobrze - walczę z obrazem rozpoczętym kilka
dni przed moją niedyspozycją, jest to żniwiarz, płótno całe żółte,
okropnie grubo malowane, ale motyw był piękny i prosty. Widzę
w tym żniwiarzu - niewyraźna postać, która w okropnym żarze
miota się jak diabeł, żeby dać sobie radę ze swoim zadaniem -
widzę w nim obraz śmierci, w tym sensie, że ludzkość jest zbo
żem, które się kosi. Jest to przeciwstawienie siewcy, którego
malowałem przedtem. Ale w tej śmierci nie ma nic smutnego,
wszystko dzieje się w pełnym świetle, w słońcu, które zatapia
pejzaż w delikatnym złotym blasku." 11
"ibid., s. 537.
60
jednak nie jesteś marszandem, który handluje ludźmi, i możesz
mieć swój udział, bo naprawdę postępujesz po ludzku, ale cóż
z tego?"' 2
Jesienny Paryż
12
ibid., s. 586.
61
sytetów, tam gromadzili się wokół dworu wybitni artys'ci, a Pola
ków pociągał świat kultury, by zdobyć wiedzę, doświadczenie
i pewien polor duszy. Warto więc przypomnieć, że z końcem paź
dziernika roku 1556 wyruszył z Padwy do Paryża Jan Kocha
nowski. Oprócz studiów chciał poznać najwybitniejszego wów
czas poetę europejskiego, którym był Pierre Ronsard. I spotkał
go. „Ronsardum vidi"... ujrzałem owego Ronsarda - pisał póź
niej - na lutni o j c z y s t e j wygrywającego pienia, i nie mniej
byłem zdumiony, jak gdybym słyszał Amfiona, na którego śpiew
kładły się mury tebańskie, lub Orefeusza i Linusa, z Feba zrodzo
nego: zdało mi się, iż rzeki zachwycone wstrzymały swój bieg,
skały zaś na głos niezwykły, puściły się w pląsy." Później kry
13
13
F. Hoesick, Jan Kochanowski, Kraków 1908, s. 122.
62
Do zbocza Montmartre przyklejony jest niewielki cmenta
rzyk. Dziś zaniedbany, niczym nasze cmentarze zwłaszcza w cza
sach komunizmu w Wilnie i we Lwowie. Odrapane grobowce,
połamane krzyże. A tymczasem znaleźć tu można groby wybit
nych kompozytorów, artystów, polityków, żołnierzy, jak: Jacques
Offenbach, Fernando Sor, Stendhal, Emile Zola, Edgar Degas,
Aleksander Dumas (syn), Heinrich Heine. Ale drży nam serce,
gdy widzimy polskie napisy. Są tu grobowce polskich generałów,
tragicznych bohaterów powstania listopadowego, którzy musieli
uchodzić z kraju. Prochy ich spoczęły tu na zawsze.
Ale jest też skromny, zniszczony przez wiatr, deszcz i mróz,
grób, na którym z trudem możemy odczytać nieomal ręką wykre
ślone imię i nazwisko: Juliusz Słowacki, poeta polski. Tutaj do
tarł w wędrówce, którą rozpoczął na polskich kresach, w ślicz
nym Krzemieńcu, wśród gór, lasów i rozsianych niczym majowe
kwiaty dworków. Był równy królom, ale za życia do ojczyzny nie
wrócił.
Rzecz niezwykła, że ci ludzie, którzy wywarli tak potężne
piętno na kolejnych pokoleniach Polaków, znali się osobiście:
Mickiewicz, Słowacki, Krasiński, Norwid. Rozmawiali ze sobą,
pisali do siebie, myśleli o sobie. I nie odeszli od nas. Ich dzieła
były zbyt potężne. Zostawili nam myśl, serce i język.
Paryż jesienią jest wyjątkowo polski. Trzeba mieć tylko
oczy szeroko otwarte i serce czule.
64
dziwę, czyli zgodne z rzeczywistością, jest ich jasność i wyraź-
ność, a nie autentyczna zgodność. Co więcej, gwarancją prawdy
miał być dobry Bóg, który nie chce nas wprowadzać w błąd.
Filozofowie chętnie przyjęli tezę Kartezjusza, że poznaje
my tylko idee a nie rzeczywistość, natomiast z dystansem pode
szli do poglądu o boskich gwarancjach, jako pobożnym życzeniu
nie mającym nic wspólnego z filozofią. Dzięki Kartezjuszowi f i
lozofia nowożytna i współczesna zerwały z rzeczywistością, otwie-
rając pole dla spekulacji i ideologii.
Filozofowie o tym wiedzą, ale czy wiedzą o tym przecięt
nie wykształceni ludzie? Niestety, nie. Dlatego też podatni są na
różnego rodzaju ideologiczne manipulacje. Największe jednak
ofiary ponoszą nie specjaliści, ale masowa widownia, odbiorcy
telewizji. Okazuje się bowiem, że właśnie telewizja zyskuje wia
rygodność dzięki stosowaniu efektów kartezjańskiego kryterium
prawdy w swoich programach. Albowiem sugestia prawdziwości
obrazu telewizyjnego polega głównie na jego JASNOŚCI i WY-
RAŹNOŚCI. W porównaniu z szarą rzeczywistością świat tele
wizji wygląda barwniej, żywiej i bardziej „prawdziwie". Każdy,
kto był w studio telewizyjnym, zaszokowany jest potężną ilością
świateł, które padają na uczestników programu z różnych stron
i z wielką mocą. Wszystko po to, aby uzyskać doskonałe efekty
jakościowe obrazu. Filmy amatorskie, kręcone przy pomocy do
mowych kamer video, są najczęściej źle oświetlone, wskutek tego
obraz jest płaski, ciemny i niewyraźny. Nawet jeśli jedna strona
obrazu jest jasna, to druga jest zbyt ciemna. Powstaje bałagan
wizualny, oglądanie filmów domowej produkcji staje się męczą
ce i nudne. Natomiast filmy profesjonalne zabiegają o właściwą
jasność i wyraźność, ponieważ w tym leży ich nie tylko siła przy
ciągająca, ale nade wszystko siła uwiarygodniająca. Jakże często
siedząc w gronie domowników i znajomych, nie możemy skupić
się na temacie i na sobie, jeśli włączony jest telewizor. Wzrok
mimowolnie ucieka w stronę szklanego ekranu. Postacie telewi
zyjne są tak intensywnie oświetlone i tak wyraziste w barwie
i kształcie, że stanowią dla oka znacznie silniejszy bodziec niż
65
siedzący obok nas realni ludzie. Ale właśnie, bodziec bodźcem,
jasność jasnością, wyraźność wyraźnością - ale żywymi i praw
dziwymi są ludzie, których mamy wokół siebie: mama, tata, dzia
dek, babcia, dziecko, sąsiad. To są prawdziwi ludzie, a nie telewi
zyjne obrazy. Aby stwierdzić, że tym obrazom odpowiada jakaś
rzeczywistość, musielibyśmy wejść do studia, popatrzeć na lam
py, na kamery, na rozwieszone dekoracje imitujące pokój lub sa
lon. Do tego studia, w którym siedzą realni ludzie, nie wejdzie
milion telewidzów, nie wejdzie nawet jedna osoba postronna, je
śli nie ma przepustki. Telewidz zauroczony obrazem jest zupełnie
odcięty od prawdziwej rzeczywistości. To, co bierze za kryterium
prawdy: jasność i wyraźność, jest generowane nie przez rzeczy
wistość, ale przez lampy, których nie widzi.
Warto o tym pamiętać, zanim włączymy telewizor szuka
jąc w nim prawdy, i zanim z pełnym przekonaniem powiemy: To
jest prawda, bo widzę to na własne oczy... w telewizji. Takie oczy
zapatrzone w telewizor nie są dobrymi świadkami.
Obraza uczuć?
66
modli, może przeżywać bardzo uczuciowo swoją wiarę, ale prze
cież uczucia są tylko wtórnym dodatkiem do wiary, która przede
wszystkim należy do aktów duchowych. Uczucia powstają na
skutek przeżyć zmysłowych, ich powód jest natury materialnej.
Smaczny posiłek daje uczucie błogości, uderzenie pięścią wy
wołuje ból. Nie tylko człowiek posiada uczucia, lecz również
zwierzęta. Pies merda ogonem na widok wracającego pana, war
czy na widok innego psa. Ale zwierzę nie posiada uczuć religij
nych, bo nie ma ducha. Przeakcentowanie uczuć w odniesieniu
do religii jest dziedzictwem XVIII-wiecznego materializmu, któ
ry dążył do tego, aby człowieka zrównać w reakcjach ze zwie
rzętami. A ponieważ w oświeceniu poznanie racjonalne zostało
zawężone tylko do poznania matematycznego, to religia uznana
została za coś irracjonalnego, coś nierozumnego, coś sprzeczne
go z rozumem, co może mieć miejsce tylko na poziomie niższym,
czyli irracjonalnych uczuć. I stąd dziś doszło do tego, że musimy
bronić religii poprzez obronę uczuć religijnych. Jak to wypacza
całą istotę religii!
Religia jest przecież więzią (religo, -are) między człowie
kiem i Bogiem. Święty Tomasz powie: „Religio importat ordi-
nem ad Deum, ad quem ordinat hominem", - religia zawiera
podporządkowanie człowieka Bogu, któremu człowiek jest pod
porządkowany. (S.Th. II-II, 81, lc) Bóg zaś jest absolutnie nie
materialny. Dlatego nasze odnoszenie się do Boga musi opierać
się przede wszystkim na tym, co w nas samych jest duchowe,
czyli na rozumie i na woli, te dwie władze są w nas niematerialne.
Punktem wyjścia religii nie mogą być uczucia, ale musi być nasz
duch. Sentymentalizm religijny może bardzo szybko zniweczyć
najgłębszy sens wiary. Dlatego broniąc religii musimy uważać,
aby nie wpaść w pułapkę sentymentalizmu, do której zapraszają
nas współcześni obrońcy tzw. praw człowieka.
Jeżeli sprowadzimy wiarę do uczuć, to nie tylko pojawia
się niebezpieczeństwo, że Pana Boga pojmiemy na sposób mate
rialny, ale również że Pan Bóg będzie li tylko naszym subiektyw
nym doznaniem. Stąd krótka droga do bałwochwalstwa i polite-
67
izmu - każdy ma swego osobistego bożka, którego po swojemu
odczuwa. Ale na szczcs'cie prawo chroni takie odczucia i można
się zwrócić do sądu w sprawie obrazy uczuć religijnych, a sąd
łaskawie rozpatrzy skargę. Cóż za pomieszanie porządków! Jaki
upadek cywilizacji zachodniej, w ramach której przecież i filozo
fia, i teologia tak precyzyjnie kwestię tę analizowały. Św. Tomasz
z Akwinu pisał: „Fides non est contra rationem, sed supra rado
nem, non destruens eam, sed concaptivans eam..." - wiara nie
jest przeciwko rozumowi, lecz jest ponad rozumem, nie niszczy
rozumu, lecz współdziała z nim... (I, prol. 3, 5m) Wiara więc jest
nie tylko czymś' wyższym od uczuć, ale również jest czymś wy
ższym od rozumu. Nie oznacza to jednak, że jest nieracjonalna,
wiara wykracza ponad rozum. Dzieje się tak dlatego, że Bóg jako
przedmiot wiary jest zbyt wielki dla człowieka, aby człowiek mógł
Boga zrozumieć. A cóż tu mówić o uczuciach w stosunku do Boga,
które wierząc możemy osobiście intensywnie przeżywać, ale któ
re przecież nie służą poznaniu Boga. Uczucia, choć są tak bardzo
ludzkie, znajdują się na najniższej skali przeżyć.
Profanacja obrazu Matki Bożej dotyka nie tyle naszych
uczuć, co nade wszystko wiary, opierającej się na Objawieniu,
a więc rozumie nadprzyrodzonym. Potrzeba było wielu wieków
racjonalnej refleksji, aby uchwycić ten niuans różnicujący rozum
od wiary, aby ludzki rozum nie popadł w pychę, a wiara nie zo
stała zredukowana do poziomu irracjonalnych uczuć. Niuans ten
doskonale rozpoznał św. Augustyn, rozwinął św. Albert Wielki
i św. Tomasz z Akwinu. Niestety, dzisiejsza niedouczona Europ-
ka, zachłyśnięta rozwojem komputerów, łatwością manipulowa
nia masami przy pomocy mediów, możliwością nadużywania pro
cedur demokratycznych, prezentuje coraz niższy poziom kultury
intelektualnej.
A trzeba umieć odróżnić zwierzę od człowieka, a człowie
ka od Boga, trzeba umieć odróżnić uczucia nie tylko od rozumu,
ale również od wiary. Święty obraz jest znakiem, który budzi na
sze uczucia, ale nade wszystko odnosi nas do tego, kogo jest zna
kiem. Tym samym profanacja obrazu, choć sprawia niewątpliwie
68
ból, to w jeszcze większym stopniu budzi sprzeciw samego rozu
mu, a wreszcie i wiary, która w profanacji dostrzega próbę obra
żenia samego Boga.
Dziś Europa potrzebuje więcej pokory i więcej autentycz
nej kultury, jeśli nadal ma być Europą.
14
Biblia w przekładzie księdza Jakuba Wujka z 1599 roku. Warszawa 1999.
69
Śmierć Pana Jezusa na krzyżu jest jedną z największych
tajemnic, która posiada swój głęboki wymiar teologiczny.
W monumentalnym dziele Summa theologica św. Tomasz z Akwi
nu, zadał wprost pytanie: „Utrum Christus pati debuerit in cru-
ce?" (Czy Chrystus musiał cierpieć na krzyżu?) Warto poznać
odpowiedź, jaką przedstawił ten wielki doktor Kościoła.
(S.Th., I I I , 46) Św. Tomasz, powołując się na Pismo Święte, jak
i na wypowiedzi innych doktorów Kościoła, wymienia kilka po
wodów takiej właśnie śmierci. Śmierć na krzyżu jest wzorem cnoty
dla człowieka, który wierząc w Boga nie tylko nie powinien bać
się śmierci, ale również nie powinien bać się rodzaju śmierć.
Śmierć na krzyżu jest śmiercią najstraszniejszą. Jak Chrystusa
takie cierpienie nie złamało, tak i każdy człowiek powinien zno
sić mężnie wszelkie cierpienia (św. Augustyn). Śmierć na krzyżu
(z drewna) była odpowiednim zadośćuczynieniem za grzech pierw
szych rodziców, którzy zjedli owoc z zakazanego drzewa. Chry
stus umarł nie w ukryciu w ziemi, ale wyniesiony ponad ziemię;
dzięki temu uświęcone zostało powietrze, a spływająca po krzy
żu krew uświęciła też Ziemię (św. Jan Chryzostom). Umierający
na podwyższeniu Chrystus przysposobił nas do tego, abyśmy mogli
wznieść się do nieba. Ramiona krzyża przecinające się w środku
symbolizują opatrzność, która równomiernie ogarnia cały świat
(Grzegorz z Nysy). W znaku krzyża zawarta jest symbolika naj
ważniejszych cnót. Krzyż rozciągając się na szerokość ukazuje
zakres dobrych uczynków, długość krzyża, rozpoczynająca się na
dole, przypomina o cnocie długomyślności, która winna być jak
krzyż mocno ugruntowana i trwała, wysokość krzyża natomiast
wskazuje na nadzieję, która zwrócona winna być ku Niebu
(św. Augustyn).
Krzyż nie jest więc ani dowolnym symbolem religijnym,
ani przypadkowym narzędziem Męki Pańskiej, ale jest mocno
wtopiony w całą teologię Zbawienia rozpościerającą się od grze
chu pierworodnego aż po Zmartwychwstanie. Chrześcijaństwo
istotnie i realnie związane jest z krzyżem.
Trzeba to rozumieć i o tym pamiętać, aby właściwie pod
chodzić do Świąt Wielkanocnych. Bo jak Bożemu Narodzeniu
70
próbuje się dzis' odebrać religijny wymiar, zamieniając Chrystusa
na Dziadka Mroza albo na dobrodusznego Mikołaja, tak i Wiel
kanoc jest traktowana jako Święto Wiosny, czy Dzień Kurczacz-
ka. Widać to choćby po tym, jak trudno kupić kartki świąteczne,
które zawierałyby rzeczywiście religijną symbolikę. A przecież
właśnie kartki świąteczne są w okresie Świąt takim masowym
medium - w milionowych nakładach kursują po świecie.
Musimy do naszego życia podchodzić poważnie. Są mo
menty, w których trzeba umieć się zastanawiać, trzeba umieć się
modlić, pozostać w ciszy, skupieniu i samotności. Cisza w Ko
ściele jest bardziej wymowna niż hałas całego rozwrzeszczanego
świata. Ten hałas nie ma innego celu, niż odebranie nam zdolno
ści do myślenia i modlitwy, a więc tego, dzięki czemu przypomi
namy sobie o naszej godności.
Męka i śmierć Chrystusa na krzyżu jest dla nas niewyczer
panym źródłem do myślenia i przeżywania naszego własnego losu.
Musimy pytać samych siebie: Czy jesteśmy wystarczająco mężni
wobec dotykających nas: trudności, bólu i cierpienia? Czy z uf
nością znosimy nasze troski? Czy jesteśmy dobroczyńcami? Czy
potrafimy patrzeć daleko w przyszłość, wytrwale i z nadzieją?
O tym wszystkim mówi krzyż, tego właśnie dotyczy Wielkanoc.
Psychoza sondaży
72
my wszyscy razem, 30 milionów telewidzów zgromadzonych
przed telewizorami: ZA 68%, PRZECIW 3%, nie ma zdania 8%.
Kto jeszcze nie pamięta, to powtórzymy jutro rano, a potem wie
czorem. I tak przez 2 lata.
Sondaże stały się częścią masowej psychozy uprawianej
przez telewizję. Przecież gdyby człowiek przez sekundę pomy
ślał, to dojrzałby najbardziej podstawowy i oczywisty fakt: je
stem wolny, nie jestem masą, zagłosuję na kogo zechcę i nic do
tego telewizji, nikt mnie do niczego nie zmusi, ani niczego nie
wmówi. Ja jestem wolny. Ja nie muszę udzielać odpowiedzi an
kieterom, nie muszę wierzyć w sondaże; zrobię, co zechcę, być
może co innego niż dziś bym zrobił.
Gdyby ludzie właśnie w takim momencie jak wybory umieli
czynić właściwy użytek ze swej wolności, gdyby nie dali się wo
dzić za nos telewizji i nie ulegali psychozie sondaży, to wyniki
wyborów mogłyby wywrócić do góry nogami cały ten zaplano
wany w szczegółach antypolski scenariusz. Ale trzeba umieć być
wolnym. Trzeba umieć używać rozumu i omijać pułapki socjo-
techniki. Rozum pozwala odróżnić nie tylko prawdę od fałszu,
ale również prawdę od pozoru. Lewicowi inżynierowie społeczni
wpychają milionowe masy w gęstą sieć rzeczywistości iluzorycz
nej, nieprawdziwej, by następnie kierować masami przy pomocy
jednego paluszka.
Naprawdę, trzeba się jakoś otrząsnąć i odzyskać kontakt
z rzeczywistością. To powinien uczynić każdy Polak, jeśli zależy
mu na własnym odpowiedzialnym życiu i na przyszłości Polski.
Jeżeli mam prawo wyboru, to muszę z tej wolności zrobić właści
wy użytek: mam wybierać dobrze i zgodnie z sumieniem, a nie
zgodnie z sondażem.
Nie wszyscy ulegają psychozie sondaży, głosują po swoje
mu. Wtedy realizowany jest drugi akt scenariusza manipulacji:
jeśli wyniki wyborów są różne od zaplanowanych, co po II woj
nie światowej ma najczęściej miejsce, to się je „poprawia", aby
były zgodne ze scenariuszem. Innymi słowy mówiąc, następuje
proces fałszowania wyników wyborów. I tu sondaże są nieoce-
75
nione, ponieważ one oswoiły wyborców z fałszywymi wynika
mi. Ludzie nie dziwią się wynikom wyborów, choć są sfałszowa
ne, ponieważ porównują je z wynikami sondaży. Małe odstęp
stwa sfałszowanych wyników od wcześniejszych sondaży mają
uwiarygodnić faktycznie wielkie przekręty wyborcze.
Demokracja to nie jest ustrój sam w sobie dobry czy zły.
Oparty na wolności, może być, tak jak wolność, dobrze lub źle
użyty. Demokracja współczesna otwiera wielkie pole dla nadużyć
za pozorną zgodą i wiedzą całego społeczeństwa. Aby ustrój ten
był sprawiedliwy, ludzie muszą umieć brać na siebie ciężar wol
ności - rozumnej i odpowiedzialnej, zarówno w sferze osobistej
jak i społecznej. Muszą też widzieć, kto i jak przy pomocy demo
kracji chce ich zniewolić, bo w łonie samej demokracji toczy się
nieustanna walka o wolność, zwłaszcza wolność do czynienia
dobra.
74
ma ta rocznica. A przecież warto wracać pamięcią do tak waż
nych wydarzeń ze względu na możliwość uchwycenia ducha naro
du, który wówczas był duchem wolnym. To zaś dla czasów wie
lokrotnie duchowo zniewolonych, takich jak czasy dzisiejsze, jest
konfrontacją bezcenną. Kto nie zamierza poddawać się presji fał
szerzy dziejów, ten tym bardziej powinien dokonywać tak cu
downych nawrotów.
Ciekawe spostrzeżenia na temat konstytucji zawarł Adam
Mickiewicz w wykładach paryskich. Zastanawiał się, na ile kon
stytucja była ciągłością ducha narodowego, a na ile ciąg ten prze
rywała. Mickiewicz uważał, że zapis o dziedziczności tronu na
ruszał głęboką więź, jaka istniała „między elekcją a bytem naro
du." Wybieralność króla przyczyniła się zarówno do powiększe
nia obszarów Rzeczpospolitej, jak i do dobrowolnego włączenia
doń tylu różnych narodów, które właśnie w Polsce postrzegały
siłę zdolną zapewnić im ład i pokój. Ziemie i narody Rzeczpo
spolitej były spojone mocą wolności wyboru władcy. Z tego tytu
łu zapis o dziedziczności tronu w Konstytucji 3 Maja wprowa
dzał swego rodzaju przymus, którego efektem było osłabienie
związku narodów niepolskich z Polską.
Niezwykle cenną była natomiast, z punktu widzenia aspi
racji ducha narodowego, idea nie samego równouprawnienia, co
równouprawnienia opartego na zasadzie równania w górę. Mic
kiewicz mówił: „Wszystko tam (w Konstytucji 3 Maja) jest okre
ślone: władza królewska, władza prawodawcza, sądownicza, sto
sunki między tymi władzami. Zjawia się tam jedna tylko idea nie
nowa, odnaleziona w skarbnicy starodawnych idei polskich: idea
zrównania wszystkich członków Rzeczypospolitej, dania im spo
sobów, by z czasem osiągnęli równość." Jakże ciekawe spostrze
żenie, tradycja polska oparta była na ideale równości mierzonej
wysoką miarą, demokracja miała być republiką a nie ochlokracją
(rządem najgorszych mas pospólstwa). Wieszcz kontynuował:
„Szlachta stawała się od wieku X V I I coraz bardziej zamkniętą
w sobie kastą. Teraz postrzeżono to niebezpieczeństwo: sejm nie
idąc na lep rozumowań X V I I I wieku, nie mając zamiaru równać
75
klas w dół, chciał, przeciwnie, nobilitować mieszczan i chłopów.
Konstytucja 3 Maja dawała królowi, hetmanom, a nawet samej
szlachcie jak największą łatwość nobilitowania mieszczan; we
dług ścisłych obliczeń można było przewidzieć, że wszyscy Po
lacy w ciągu lat pięćdziesięciu zostaliby szlachtą, to znaczy wszy
scy członkowie Rzeczpospolitej posiedliby też same prawa
i przywileje. Idei tej nie dobyto z żadnej teorii politycznej X V I I I
wieku." 15
15
Literatura słowiańska, kurs II, wykład X V I I .
76
okazały się dalekosiężne, odczuwamy je po dziś' dzień, bo po dzis'
dzień - jako naród - nie możemy się pozbierać.
Czy jednak nie pozostał w nas żaden ślad z tych dawnych
ideałów? Został. Nie zwracamy się do siebie WY, a do osoby
obcej nie mówimy TY, ale „Proszę Pani" i „Proszę Pana". Taki
drobiazg, a jaki piękny.
Święta i obyczaje
Człowiek nie jest czystym duchem, ale nie jest też tylko
ciałem. Człowiek żyje na sposób duchowo-cielesny. Dlatego musi
nieustannie szukać tej współmierności, która pozwala mu sprawy
duchowe, wyrażać w sposób materialny, a sprawom materialnym
nadawać oblicze duchowe. Na tym właśnie polega kultura bycia
człowiekiem.
W sposób bardzo namacalny różnicę, ale i poszukiwanie
współmierności między tym, co duchowe a tym, co materialne,
dostrzec można w okresie Świąt Bożego Narodzenia. Tematycz
nie związane są z przyjściem na świat zarazem Boga i Człowieka.
Jest to tajemnica, której do końca nie można zrozumieć i która
staje się jaśniejsza dzięki wierze. Równocześnie jednak co roku
obchodzimy te święta z dużym zewnętrznym splendorem: kartki
świąteczne, choinka, łamanie się opłatkiem, wieczerza wigilijna,
specyficzne dania, prezenty, kolędy, wolne miejsce dla niespo
dziewanego gościa, pasterka, szopka betlejemska, wzajemne od
wiedziny etc. Staramy się być wierni tradycji, nadając Bożemu
Narodzeniu swoiście polski charakter.
Ważne jest, aby tę tradycję pielęgnować. Albowiem różni
kombinatorzy czyhają na nas, aby zniekształcić nasze obyczaje i
zmienić sens świąt. Musimy więc najpierw dobrze przyjrzeć się
kartkom świątecznym, czy związane są z Bożym Narodzeniem,
czy też są to tylko zimowe pozdrowienia z malowniczą choinką
albo chatką. Należy zwłaszcza uważać na produkty firmowane
przez Wspólnotę Europejską, w skrócie CE, która wydaje kartki
77
świąteczne w milionowych nakładach, wysokiej jakości, tyle że
nie są to kartki Bożonarodzeniowe. Serdeczne pozdrowienia mo
żemy wysłać kiedy indziej, teraz natomiast chodzi o Boże Naro
dzenie.
Musimy również uważać, aby nie porwał nas szał zaku
pów. Prezenty pod choinkę są pewnym symbolem pamiętania
o sobie, są miłym gestem, zwłaszcza dla dzieci. Z drugiej jednak
strony nie mogą wyzwalać jakiejś chorobliwej łapczywości, któ
ra przyćmi sens wspólnej wieczerzy wigilijnej. Dzieci, zamiast
uczestniczyć w radosnej, ale i poważnej atmosferze, myślą tylko
0 tym, co dostaną. Dziś w dobie nadprodukcji różnego rodzaju
plastikowych zabawek łatwo o nadmiar i przesyt, które prowadzą
do apatii i nudy. Dzieci stają się ofiarami rywalizacji dorosłych o
to, który rodzic kupi coś lepszego, droższego. Nie ma bardziej
przykrego widoku, niż dziecko, które nie ma już sił cieszyć się
nadmiarem przedmiotów. Z drugiej strony musimy pamiętać, że
dla większości obcych firm i sklepów, a zwłaszcza zaś supermar
ketów, Boże Narodzenie, to przede wszystkim okazja do robienia
krociowych interesów. Nasz brak opanowania lub naiwność spo
tyka się z umiejętnym rozbudzaniem zachłanności przez specjali
stów od reklamy i marketingu. Wkraczając do supermarketu pod
dawani jesteśmy procedurom, które mają ułatwić wyciągnięcie
od nas jak największej ilości funduszy. Gra świateł, kolorowe
zawirowania, muzyka, promocje, niższe ceny, dwa w cenie jed
nego, a i sam natłok zaaferowanych ludzi - to wszystko tak silnie
działa na zmysły. Uważajmy więc na to przedświąteczne opęta
nie.
Święta Bożego Narodzenia mają charakter rodzinny. Obec
nie coraz rzadziej spotykamy się przy wspólnym stole. Warto taką
okazję wykorzystać, aby być razem. Wspólna modlitwa, wspólne
śpiewanie kolęd, wspomnienia, pamięć o tych, którzy odeszli, ale
1 także o tych, którzy przebywają poza domem, a nawet poza kra
jem. To jest nasze. To musimy chronić.
Szczególnie ważne jest, aby zdecydowanie ograniczyć oglą
danie telewizji, która wciągnie nas w obce sprawy i zniszczy cały
78
nastrój. Trzeba umieć być ze sobą, mamy naprawdę bardzo dużo
sobie do przekazania.
Boże Narodzenie to pasterka. Choć oczy już się kleją, choć
jesteśmy zmęczeni, choć możemy pójść do kościoła następnego
dnia, to jednak pasterka ma swój niepowtarzalny urok. W środku
nocy, gdy szczypie mróz, a być może i śnieg pobieli pola, chodni
ki i dachy, gdy widać rozgwieżdżone niebo, na którym króluje
Wielki Wóz i Orion, ludzie wychodzą ze swoich mieszkań, aby
przywitać Zbawiciela. Moment, w którym zabrzmią organy w rytm
jednej z pradawnych polskich kolęd, sprawia, że robi nam się
ciepło na sercu. Warto iść na pasterkę, aby ten moment przeżyć.
Obyczaj włącza nas w ciąg pokoleń, które na tej ziemi,
polskiej ziemi, żyły, pracowały i modliły się o zdrowie i szczę
ście, o pomyślność naszych rodzin i naszej ojczyzny. Pielęgnując
tradycję poświadczamy, że jesteśmy jednymi z nich, że należymy
do tego samego narodu i wyznajemy tę samą wiarę. I to właśnie
nas umacnia, to nadaje powagi naszemu istnieniu. Modlimy się,
śpiewamy i myślimy tak jak oni. Stanowimy jedność. Dlatego też
jest tak ważne, aby rodzice byli z dziećmi, a dziadkowie z wnu
kami, aby młode pokolenia włączały się w ten ciąg tradycji, aby
nie odpadły od narodu. Bo naród trwa i ma żyć ku przyszłości
jako naród polski.
Boże Narodzenie posiada sens nadprzyrodzony. My, jako
ludzie, czcimy je na naszą miarę, na nasz ludzki sposób, zawsze
niewystarczający, ale potrzebny. Baczmy jednak, aby nie zmienić
sensu świąt, aby to nie było święto zabawek lub święto karpia. To
są Święta Bożego Narodzenia.
Nasza ziemia
79
swojej ziemi, polskiej ziemi. Nawet w samolocie, ponad chmura
mi, gdy ziemi nie widać, wystarczy, że pilot powie: znajdujemy
się nad terytorium Polski, i już dzieje się coś niezwykłego. Jeste
śmy w domu, choć pozostała jeszcze godzina lotu. Mistyka po
wrotu do ojczystego kraju budzi się w każdym, kto potrafi się
wyciszyć, skupić, pomyśleć, kto nie zagubił wyobraźni i wrażli
wości. Budzi się za każdym razem, choćby nie wiadomo, jak czę
sto wyjeżdżał.
Już jesteśmy zmęczeni zimą. Niskie temperatury, krótkie
i pochmurne dni, wygaszają w nas energię i witalność. Żyjemy
w zbyt szybkim tempie, wbrew naturze, odbija się to na samopo
czuciu i na zdrowiu. Niestety, do wiosny ciągle daleko.
Władysław Reymont marzył kiedyś o wiośnie w słonecz
nej Italii. Myślał, że tam to dopiero musi być wiosna - primavera
- równie piękna jak morze, jak niebo, jak architektura. I zdarzyło
się, że zamieszkał niedaleko Neapolu, nad brzegiem Zatoki Sor-
rentyńskiej czekał na wiosnę. Wreszcie nadeszła. Wybiegł jej na
przeciw i . . . rozczarował się. W zatoce, na skałach, ledwie zieleni
ły się wąskie pasy traw. Obmurowane drogi były zimne i wilgot
ne. Nawet rozsnute po zboczach winnice dawały niewiele bladej
zieleni. Skały, woda i słońce, ale gdzie wiosna? „Była wątła zie
leń, kwiaty bez zapachu, przestrzenie bez głosów, odradzanie się
przyrody bez radości - a nigdzie krzyku triumfującego wiosny,
nigdzie zgiełku potężniejącego życia, prężenia soków, pożądania
się, nienawiści, miłości, zmartwychwstania i tych nieprzeliczo
nych głosów naszej wiosny - naszej ziemi." 16
80
Dawniej podróże trwały dłużej niż dziś, dłużej też trwało
przestawianie się naszej psychiki z jednego miejsca na drugie, ale
dzięki temu człowiek więcej widział i więcej odczuwał, miał czas
się przygotować, odpowiednio nastroić. Reymont kontynuuje:
„Byłem jakby wyrzucony z chaosu na samo dno ciszy. Przejście
było tak gwałtowne, że długą chwilę nie wiedziałem, co się ze
mną stało, byłem jeszcze przeniknięty krzykiem pociągów, hała
sem i ruchem tylodniowej jazdy szalonej... [...},Szaro było i tak
pusto, i tak cicho, że oprzytomniałem. Poszedłem w ten przed
świtowy mrok, w pola, na przełaj. Mgły jakby runami wełny po
krywały łąki, zboża jeszcze czarne stały cicho pochylone, w ro
sach całe, senne; szarozielonawa kurzawa świtu przysłaniała śpiącą
ziemię; pierwsze zorze rozsączyły się na wschodzie i mżyły opa
łowymi pyłami. Wszystko spało jeszcze." Cały Reymont, cała
Polska, cała wiosna. Opis ten można czytać bez końca. Kto tylko
miał okazję wyjść na drogę, na łąkę przed świtem, w czerwcu,
gdy pachną zboża, ten natychmiast wszystkimi zmysłami chło
nąć będzie polską wiosnę.
Cisza, ale nie na długo, bo świt już nadchodził. „Niebo
zaczęło się oddzielać na wschodzie od ziemi wąskim pasem opa
l i , przechodziło w róż i żarzyło się coraz bardziej, rozlewało, sta
wało się płynną purpurą, a potem olbrzymimi płomieniami rozla
ło się na horyzoncie. I na ziemi uczyniło się jaśniej, z głębin sza
rych zaczynały wyrzynać się zarysy jakichś kościołów, wież,
drzew, to aleja jakaś zarysowała się potężnym konturem, to wsie
odrywały się czarnymi plamami z głębin, to strumień wybłysnął
nagle z szarości lub szyba stawów zamigotała... [...] Budziła się
ziemia."
Przebudzenie wiosny na polskiej ziemi to coś więcej niż
pojawienie się kolejnej pory roku, to więcej niż zieleń, więcej niż
opal jutrzenki. Reymont jak mało który pisarz, dotyka najgłęb
szej tajemnicy przyrody, równać się tu może tylko z następcą
Homera - Hezjodem, który przeniknął jakąś przedziwną boskość
ziemi greckiej. Nasz pisarz wpił się w polską ziemię, w każdą jej
kruszynę, każde ziarno, które w niej pęcznieje, i każdy kłos, któ-
81
ry z niej wykwita. Czerpał bogactwo naszej ziemi pełnymi gar
ściami, każdym zmysłem, całym sobą. Pisał dalej: „Szedłem za
hipnotyzowany czarem tego wiosennego poranku. Zapomniałem
już o Włochach, zapomniałem o sobie, zapomniałem o wszyst
kim - żyłem cudem tej ziemi, miałem wiosnę w sercu i wszystkie
te barwy, drgnienia, śpiewy, zapachy, całe to przepotężne życie
przyrody tętniło we mnie, było mną i ja byłem nim..."
Musimy się umacniać poprzez niebo i ziemię, abyśmy nie
dali się wyrwać, wykorzenić. Aby nas nie osłabił strach i nie zwa
biła pokusa. Musimy żyć na polskiej ziemi, żyć jej cudem, naśla
dując zdolność do odradzania się. Zwłaszcza dziś jest to nam bar
dzo potrzebne; nasza ziemia daje nam siłę, dlatego musimy na
niej pozostać.
82
Z drugiej strony place takie pełnią bardzo ważną rolę podczas
wyjątkowych uroczystości.
Warszawa posiada niewiele placów na miarę stolicy,
a zwłaszcza stolicy europejskiej. Jednym z największych jest plac
im. Józefa Piłsudskiego. Jest to ten sam plac, przy którym znaj
duje się Grób Nieznanego Żołnierza oraz Teatr Wielki. Na tym
placu w roku 1979 Ojciec Święty spotkał się z mieszkańcami sto
licy i liczną rzeszą pielgrzymów z kraju i zza granicy. Tam wła
śnie padły pamiętne słowa, po których trwały niekończące się
oklaski, że nie można zrozumieć Polski bez Chrystusa. Na tym
placu odbyła się później uroczysta Msza żałobna za duszę
ś.p. Prymasa Tysiąclecia. W stanie wojennym przez wiele lat ano
nimowi mieszkańcy w miejscu, gdzie stal ołtarz papieski, układa
li z kwiatów krzyż.
Ówczesny plac Zwycięstwa, dziś plac Piłsudskiego, to miej
sce znaczące w dziejach naszego narodu. Od kilku już wieków
toczyła się tu walka o życie i o duszę Polaków. Niestety, nie wszy
scy Polacy, nie wszyscy warszawiacy o tym wiedzą. Warto więc
przypomnieć.
Początkowo plac zwał się Saskim, ponieważ stanowił część
dziedzińca pałacu Saskiego. W roku 1794 wojsko polskie i miesz
kańcy Warszawy starli się z wojskami carskimi. Po utracie nie
podległości na placu odbywały się musztry i parady wojskowe
pod dowództwem carskich namiestników. Rosjanie, aby zazna
czyć swoje zwycięstwo nad Polakami, wystawili w roku 1841
pomnik ku czci poległych oficerów rosyjskich w powstaniu listo
padowym. Później na tym samym miejscu wybudowano sobór
(w latach 1894-1912), który miał górować nad całym otoczeniem
dzięki 70-metrowej dzwonnicy. Rosjanie często w miastach pol
skich budowali potężne cerkwie, aby wizualnie ukazać ich wy
ższość nad kościołami katolickimi. Równocześnie był to znak
dominacji rosyjskiej nad Polską. Pałac Kultury im. Józefa Stalina
nawiązywał do tradycji carskiej, jest taką socjalistyczną cerkwią,
która wyrasta ponad całe miasto, którą zewsząd widać i która przy
pomina wszem i wobec, kto tu naprawdę rządzi.
83
Polacy, którzy w roku 1918 wywalczyli niepodległość,
doskonale zdawali sobie sprawę ze znaczenia symboliki władz
zaborczych. Dlatego już w roku 1921 dzwonnica została rozebra
na, a wkrótce potem również cała cerkiew (lata 1924-26). Plac
odzyskał polski charakter. Tylko wtajemniczeni wiedzą, że pa
pieski ołtarz z roku 1979 ustawiono w tym samym miejscu, gdzie
dawniej stał... sobór zaborców.
Przepiękny Pałac Saski został zburzony przez Niemców
w czasie II wojny światowej, zachowały się tylko fragment ko
lumnady - to Grób Nieznanego Żołnierza. Również Niemcy wy
sadzili w powietrze po upadku powstania warszawskiego baro
kowy Pałac Bruhla, dziś widać tam wciśnięty hotelik, nie mający
nic wspólnego ani z miejscem, ani z jego architekturą. Nad całym
placem góruje majestatyczny, jeden z największych i najpiękniej
szych teatrów - Teatr Wielki. W okolicach teatru Niemcy roz
strzelali setki Polaków. Jest to więc miejsce uświęcone krwią na
szych rodaków. Nic więc dziwnego, że gdy przed ponad rokiem
władze Warszawy postanowiły zorganizować sylwestrową fetę
przy Teatrze Wielkim, napłynęły protesty nie tylko z Warszawy
i z kraju, ale również od Polonii z całego świata. Po niechlubnej
nocy sylwestrowej został niesmak i świadomość, że w lożach
władz zasiadają barbarzyńcy.
A dziś? Trudno w to uwierzyć, ale już niedługo będziemy
cieszyć oko widokiem klasycystycznej i monumentalnej fasady
teatru. Placu Piłsudskiego nie pozostawiono w spokoju, przystą
piono do kolejnej zabudowy, zamiast na teatr patrzeć będziemy
na jakieś okropne, nowoczesne gmaszysko. Trwają właśnie wy
kopy, rozpoczął się proces dewastacji placu Piłsudskiego.
Ciekawe, kiedy kolejny biurowiec lub hotel zostanie po
stawiony na placu Zamkowym, potem na Rynku Starego Miasta,
może przed Katedrą św. Jana, może przed kościołem św. Anny?
Można odnieść wrażenie, że stolica Polski nie ma gospodarza,
nie ma odpowiedzialnego za kulturę przestrzenną konserwatora
zabytków. Kto ma pieniądze, buduje gdzie chce i jak chce. Go
rzej, że te budowle szpecić będą miasto co najmniej przez dzie
sięciolecia.
84
Poczucie ładu i piękna świadczy nie tylko o kulturze oso
bistej, ale i o kulturze społeczeństwa. Miasto zaniedbane i cha
otyczne odpycha ludzi, niszczy więzi społeczne i ciągłość poko
leń. Warto o tym pamiętać, planując rozwój miasta, które szczyci
się tym, że jest stolicą Polski.
Wieszcz Krasiński
85
lub jeden z wieszczów mieli na zawsze zniknąć ze świadomości
narodowej. Wieszcz nie jest s'wictym, zawsze można cos' takiego
znaleźć, co, odpowiednio powiększone, w oczach gawiedzi go
skompromituje. Naród staje się gawiedzią wówczas, gdy nie szu
ka ideałów, do których ma dążyć, ale szuka przede wszystkim
usprawiedliwienia dla swojej malos'ci. I wówczas potrzebuje na
swoje usprawiedliwienie upadku ludzi wielkich. Miejsce czci zaj
muje zawis'ć. Tę właśnie zawiść precyzyjnie wykorzystują pseu-
doautorytety pozostające na usługach obcej władzy czy obcych
interesów.
Zygmunt Krasiński postrzegał sytuację Polski przez pry
zmat ścierania się różnych cywilizacji. Pod tym względem był
z pewnością prekursorem Feliksa Konecznego. Krasiński nie był
ani wrogiem Rosjan, ani antypapistą, ani antysemitą. Takie łatki
mogą mu przylepiać ludzie, którzy nie znają, bądź nie rozumieją
jego twórczości. Krasiński był zbyt inteligentny, aby zadowolić
się powierzchownymi ocenami. Rozpoznawał mechanizmy dzia
łania zła wynikające z charakterystycznej dla jakiegoś społeczeń
stwa cywilizacji. I raczej się nie mylił. Wręcz przeciwnie, trafnie
przewidywał co będzie w przyszłości, co stanie się z Zachodem,
gdzie Polska szukać ma ratunku i dlaczego potrzebna jest światu.
Jeżeli z lektur szkolnych w Polsce dziś usuwa się Mickie
wicza, Krasińskiego, Sienkiewicza, Żeromskiego, to oznacza, że
Polacy mają tracić orientację i głębsze spojrzenia na samych sie
bie i swoje miejsce w Europie. Uderzenie w wieszczów na pozio
mie szkoły, a więc tam gdzie kształtowana jest świadomość całe
go młodego pokolenia Polaków, jest bardzo znaczące. Nie można
tego zlekceważyć, ktoś taką decyzję podejmuje po naradach
w gronie, które nie jest znane opinii publicznej. A gdy już mło
dzież odcięta jest od oryginałów, łatwo można przypuścić atak
prasowy na wieszcza, odwołując się do autorytetów, zasłużonych
jeszcze przy budowie PRL-u. Metoda jest bardzo prosta, pod wa
runkiem, że się ją rozumie i zna dzieła wieszczów.
Jaki stąd wniosek? Jesteś Polakiem, czytaj dzieła wiesz
czów. One zachowały nie tylko piękno, ale i aktualność, ponie-
86
waż nasza sytuacja cywilizacyjna się nie zmieniła. Różnica doty
czy tylko rekwizytów, ale nie istoty.
A oto fragmenty listu Zygmunta Krasińskiego do Cypriana
Kamila Norwida (17-19 I I I 1849 rok): „Każdy już nie tylko sie
bie kocha, ale czci siebie. Każdy przemienił się w ołtarz, na któ
rym sobą samym komunikuje sobie samemu, a wszystko w imię
demokracji i socjalizmu, czyli abnegacji tak szalenie daleko po
suniętej, że w urzeczywistnieniu każdego by osobnika przetwo
rzyła na machinę ślepo zazębioną o przyległą drugą, na cyfrę, na
zero!" Zwróćmy uwagę na to zestawienie pychy i abnegacji,
17
87
Gniazdo rodzinne
88
prywatnych, rodziny polskie były solidarne. Zdawano sobie spra
wę, że chodzi przede wszystkim o przetrwanie i zachowanie ro
dzinnego gniazda. Rodzinna ziemia, rodzinny dom, obejście, ogród
i sad - były symbolem niezależności, a wręcz budulcem prawdzi
wej niepodległości. Należało bronić gospodarstw, pomagać
w pracy na polu, dopłacać, byle tylko przetrwały. Latem i w święta
dzieci miały gdzie przyjechać, by spędzić wolny czas lub uroczy
stości w gronie rodzinnym. Dziś to wszystko odchodzi. Czego
nie udało się zniszczyć ideologii komunistycznej, coraz skutecz
niej udaje się liberalizmowi. Miejsce prawdziwego gospodarstwa
zajmują coraz częściej domki rekreacyjne, zamiast hektarów,
wystarczą ary. A kto weźmie hektary, kto będzie na nich praco
wał, w czyje ręce przejdzie ziemia?
Dziś rolnictwo nasze znajduje się w opłakanym stanie. Ale
nie łudźmy się, jest to wynik nie lenistwa Polaków, ale daleko
siężnej polityki międzynarodowej, której wyrazicielami są kolej
ne ekipy rządzące naszym krajem. Trudno wymagać od prostych
ludzi, aby ze wszystkim mogli sobie dać radę. Potrzebują pomo
cy ze strony państwa.
Gdy przed wojną Niemcom zależało na umocnieniu Prus,
bardzo silnie dofinansowywano rolnictwo; powstawały dobrze
zorganizowane gospodarstwa (Zob. M. Wańkowicz, Na tropach
smętka). Ale ówcześni gospodarze, Niemcy, mieli państwo za sobą,
a nie przeciwko sobie. Dziś jest inaczej. Komuś zależy, aby Pola
cy zadowolili się działeczkami, a ziemię zostawili odłogiem lub
sprzedali obcym. O tym należy wiedzieć, nie zrażać się, nie pod
dawać się zniechęceniu, nie brać przykładu ze złych wzorów.
Trzeba na nowo restytuować sens rodzinnego gniazda, któ
rym ma być gospodarstwo, aby nie opustoszało, aby miał kto na
nim pracować i nie czuł się samotnie, bez następców. Gospodar
stwo już przez sam fakt, że obejmuje ziemię, że daje samowystar
czalność, że skupia rozproszoną rodzinę, jest wielkim skarbem
nie tylko dla danej rodziny, ale i dla całego narodu. Dlatego trze
ba bronić gospodarstw, nie iść na łatwiznę i wygodnictwo, trzeba
być solidarnym w dźwiganiu często nawet biedy, ale na swoim.
89
W Polsce, która liczy prawie 40 milionów ludzi, w której są tak
bogate tradycje rolnicze, nie może być opuszczonych gospodarstw.
One muszą tętnić życiem. Tak jak praca rolnika musi być spo
łecznie doceniona, bo ma wymiar ogólnonarodowy, tak i rolnik
musi odzyskać poczucie własnej godności, dlatego że dziedziczy
najstarsze polskie zajęcie. A gdy państwo nie wywiązuje się ze
swych obowiązków, całe rodziny muszą pomyśleć, jak bronić
swoich gospodarstw, aby miał kto na nich pracować i aby z tego
powodu czuł się nie pokrzywdzony, ale dumny.
Gdy sytuacja jest trudna, a nawet sprawia wrażenie bezna
dziejnej, wtedy trzeba wznieść się na poziom myślenia daleko
siężnego. Dziś w takiej właśnie sytuacji się znajdujemy. Gospo
darstwa przetrwają, jeśli będą ludzie, którzy kochają ziemię, a fe
wszystkie domki i działeczki łatwo i szybko upadną, choćby wów
czas, gdy państwo obłoży je wysokimi podatkami. Nie ma idei,
aby bronić 10 akrów, ale obrona 10,20 hektarów rodzinnej ziemi,
ma głęboki sens. Na tej ziemi przez cały rok, a nie tylko w sezo
nie przez tydzień czy miesiąc, wzrastają pokolenia, ta ziemia je
żywi, tę ziemię uprawiają, na tę ziemię patrzą, jak przemienia się
cudownie wraz z porami roku.
Obyśmy jadąc przez Polskę nie musieli oglądać opuszczo
nych gospodarstw, niech tętnią życiem i będą dobrem dla jej miesz
kańców.
Czyj talent?
91
wszystko było jakże często dziełem ludzi utalentowanych. 18
Zob. B. Urbankowski, Czerwona msza czyli uśmiech szatana, Warszawa 1998, t. 1-2.
18
" Kongres Kultury Polskiej. 11-13 grudnia 1981, Warszawa 2000, s. 6 ln.
92
nadzorem władzy, to do roku 1956 nadzór ten byl całkowity. Prze
czytanie na głos wiersza spłodzonego przez wielu ówczesnych
poetów, również tych, których później nie wiedzieć czemu uwień
czono najwyższymi laurami jak choćby Nagroda Nobla, budzi
niesmak, a wręcz jakąś" duchową odrazę. Słabsi psychicznie twórcy
uwiarygodniali imperium zła, okłamywali społeczeństwo, zaprze-
dawali i sprzeniewierzali swój talent.
Nie chodzi o to, aby ich dzis' osądzać, bo to jest zbyt łatwe
i tanie, ale trzeba o tym pamiętać. Bo drobny wierszyk, na który
dzis' patrzymy z niedowierzaniem lub z litością, potrafił w swoim
czasie poruszyć wielkie sprężyny społeczne; dziś bez znaczenia,
skazany na zapomnienie, dawniej zły i wiarołomny okłamywał
miliony.
Piękną rzeczą jest talent, ale talent to nie wszystko. Trzeba
zań dziękować Bogu, pracować nad jego rozwojem, być wier
nym sobie i szczerze służyć ludziom.
Rozproszony Naród
93
ścią, o tyle na emigracji Polonusi w swej polskos'ci zostają tacy,
jakimi byli przed ćwierć-, a nawet półwieczem. Przebywając
z kimś', kto urodził się i wychował przed wojną, a do kraju ojczy
stego nigdy już nie wrócił, słyszymy język Polski przedwojennej,
Polski Wileńszczyzny, Polski Podola, Polski Wołynia. Obserwu
jemy sposób zachowania, odnoszenia się domowników do siebie,
do gości, tę jakże ujmująca grzeczność, serdeczność, ciepło. Słu
chać możemy barwnych opowieści, które wypełniają niejeden
wieczór. Przebywając wśród Polonii możemy wybierać pokole
nia, z którymi chcemy przebywać, różnorodność dialektów, które
chcemy słyszeć, możemy wybierać Polskę, jaką była.
Współczesnością Polaków na emigracji jest nowy dla nich
świat. Polska pozostaje taką, jaką mają w sercu, gdy ją opuszcza
l i . Równocześnie ta polskość jest na tyle silna, że potrafi przebić
się w następne pokolenia, dzieci i wnucząt. Potrzebne jest tylko
świadome i systematyczne zaangażowanie rodziców i dziadków,
częste rozmowy z dziećmi, nauka pacierza, wierszyków, piose
nek po polsku, nauka obyczajów religijnych i narodowych. Wów
czas dzieci, urodzone w Kanadzie, Niemczech czy Stanach Zjed
noczonych, mimo wielu trudności przechowają polskość, do któ
rej w wieku dorosłym będą z pewnością lgnęły, bo przecież kul
tura polska jest piękna.
Tzw. emigracja solidarnościowa, a więc ta z lat 80., jest
w trudnej sytuacji. Zawisła w kulturowej próżni. Z jednej bo
wiem strony ruch „Solidarności" wyrósł z ambicji niepodległo
ściowych i patriotycznych, a jednak sama emigracji solidarno
ściowa po początkowym okresie gorączkowego rozpolitykowa
nia popadła w polityczną apatię, a w końcu wylądowała w czy
stym ekonomi zmie, czyli robieniu interesów. Przedstawicielom
emigracji przedwojennej i wczesnopowojennej trudno jest odna
leźć wspólny język z młodą emigracją, która jest za mało patrio
tyczna, nie posiada wielkich ideałów, nie szanuje przeszłości.
Oczywiście są wyjątki. I wtedy dopiero widać, jak wielką rolę
odgrywa średnie pokolenie, które stanowić powinno żywy łącznik
między pokoleniem najmłodszym i najstarszym. Przykłady takie
94
znaleźć "nożna przede wszystkim w działalności harcerskiej, któ
ra w wielu kręgach emigracyjnych jest bardzo żywa.
Najbardziej charakterystycznymi elementami polskości jest
masowy udział w niedzielnej Mszy Św.. Niezależnie od tego, czy
jest to jeden z kościołów w Nowym Yorku, Chicago, Toronto,
Oslo, Monachium czy choćby kościół w dalekiej Wiktorii (na
wyspie Vancouver), atmosfera wszędzie jest taka sama, słychać
tę samą polską mowę, polskie modlitwy, polskie pieśni, widać
polskie zwyczaje; są osoby starsze i rodzice z dziećmi. Zamyka
jąc oczy można sobie wyobrazić, że wokół nie ma Manhatanu,
nie ma jeziora Michigan, nie ma Pacyfiku, że wokół jest tylko
Polska.
Niezwykle ciekawym zjawiskiem jest sobotnia szkoła pol
ska, która najczęściej funkcjonuje przy parafii albo przy jednym
z domów polonijnych. Pozbawiona rozszalałego ataku na polskość,
jaki obecny jest w samej Polsce, tradycyjna i spokojna, w więc
bez eksperymentów i reform, których celem jest odpolszczanie
polskich dzieci w Polsce, sobotnie szkoły polskie przyciągają cał
kiem dobrowolnie dzieci i rodziców ze względu na powab kultu
ry polskiej, której smak jest wyjątkowo atrakcyjny na obczyźnie.
Z jakąż radością przeczytać można wybrane urywki poświęcone
urodzie naszego języka, jakie znajdują się na wystawie zorgani
zowanej przez panią Anię, nauczycielkę polskiego, w sobotniej
szkole polskiej w jakże odległej Wiktorii na wyspie Vancouver,
która leży już na Pacyfiku. Posłuchajmy choć fragmentu:
95
O mowo polska,
ty czujny odzewie serdecznych żalów,
utrwalonych w śpiewie"
96
jest podobno potężna, zdolna za jednym zamachem pogruchotać
kos'ci. Wśród wielu opowieści o spotkaniach z niedźwiedziem,
jedna jest szczególnie pouczająca. Jak wiadomo, najgroźniejsze
jest napotkanie niedźwiedzicy z małymi. Takie małe niedźwiadki
muszą wyglądać rozkosznie i najbardziej przypominają pluszo
we zabawki, stąd wielu turystów chciałoby je dotknąć, pogłaskać,
a nawet wziąć na ręce. Niedoczekanie. Mama niedźwiedzica nie
zna się na żartach i na zabawkach, widząc potencjalne zagrożenie
dla swojego potomstwa, wpada we wściekłość, jest rozjuszona
i atakuje nieomal na oślep. Przy spotkaniu niedźwiedzicy z mały
mi trzeba bardzo uważać.
Ponieważ jednak ciekawość, a właściwie natrętność ludz
ka, nie zna granic, więc są „miłośnicy przyrody", którzy nie wy
chodząc z samochodów podjeżdżają blisko niedźwiedziej rodzi
ny, aby się lepiej przyjrzeć baraszkującym maluchom. Wówczas
zdarza się, że niedźwiedzica podbiega do samochodu, chwyta za
zderzak i w sekundzie go wyrywa. Wara od małych! Niedźwie
dzica z narażeniem swojego życia broni własnego potomstwa,
nie ufa człowiekowi, nie boi się samochodu, który mógłby ją sta
ranować. Chwyta za zderzak, potrząsa maszyną, nie ucieka, jest
na miejscu, walczy o bezpieczną przestrzeń dla niedźwiedziej
rodziny.
Ta scena przychodzi na myśl wówczas, gdy zastanawiamy
się nad naszymi dziećmi. Coraz częściej uderza, a wręcz poraża
beztroska rodziców. W końcu to są czyjeś dzieci, które oglądają
demoralizujące programy w telewizji, czytają na zewnątrz kolo
rowe, a w treści jakże brudne periodyki, idąc ulicą nie przebierają
w słowach. Ktoś ukazuje im takie złe wzory i zachęca do ich
naśladowania. A rodzice milczą, nie interesują się własnymi dzieć
mi, nie pytają, co się w ich duszach dzieje, nie upomną, nie dadzą
dobrego przykładu. Następuje nie tylko upadek kultury, ale
i zdrowego rozsądku, a wreszcie jakiegoś instynktu samozacho
wawczego. Chodzi przecież o własne dzieci, o tych, którzy mają
być naszymi potomkami i spadkobiercami. Jeżeli dopuścimy do
nich nie tyle turystów, co manipulatorów, a nawet złoczyńców
97
jakich lansują jako wzór dla młodzieży pozostające w swej więk
szości w rękach obcych media, to wówczas nie łudźmy się, że
ocalimy przed ich wpływem nasze dzieci. Nastały czasy, że o dobro
i przyszłość dziecka, aby nie zmarniało i nie zeszło na złą drogę,
trzeba po prostu walczyć. Trzeba być przytomnym, mieć czas
i rozum, a gdy trzeba - odwagę. Dziś sprawy nie toczą się same,
normalnym torem. Zarówno szkoła, jak i media mogą być tere
nem niebezpiecznych dla naszych dzieci eksperymentów. Mogą
dążyć do niszczenia sumień, do niszczenia naszej tradycji i naj
lepszych wzorów. Rodzice muszą tworzyć rodzinny, bezpieczny
krąg, w którym wyrasta młoda latorośl na ludzi, a nie zabawki.
Jest ciężar obowiązków i zakres odpowiedzialności, w ramach
których rodziców nikt nie zastąpi. Jest wiele centrów, które chcą
dzieci rodzicom wyrwać, by je otumanić i zdeprawować. Z tym
trzeba się liczyć i nie usprawiedliwiać niewiedzą. Fakty, a do nich
należy młodzież pokaleczona, mówią same za siebie. Młodzież
polska nie zasługuje na to, aby traciła fason i tak podziwianą od
wieków grzeczność i elegancję. Do tych wartości musimy w wy
chowaniu wracać, one najlepiej o nas Polakach świadczą.
Gdy w Górach Skalistych zapada zmierzch, skalne zbocza
wtapiają się w mrok. Tylko na niektórych wierzchołkach błysz
czy śnieg, zwłaszcza gdy na niebie iskrzą się miliony gwiazd.
Wyobraźnia próbuje odgadnąć ukryte życie przyrody, od której
wiele jeszcze można się nauczyć.
Wiosenne przesilenie
98
znika szybko, temperatura ros'nie, choć powietrze jest ciągle zdra
dliwie chłodne. Dopiero koło południa robi się cieplej. Zofia
Kossak Szczucka w poetyckich obrazkach zatytułowanych Rok
polski pisała o marcu: „Już ciepły wiosenny wiatr ociera ziemię
miękkimi skrzydłami. Powietrze upaja jak wino, roznosi młodych,
szkodzi starym. Zbyt tęgi trunek na zetlaly bukłak. Toteż stare
przysłowie powiada: Jeśli starzec przejdzie marzec, będzie
zdrów..." (Warszawa, IW PAX, 1997, s. 33.)
Bywają jednak dnie, gdy zima pokazuje, co potrafi. Zry
wają się potężne wichury, których siła łamie drzewa jak zapałki,
niebo zasnuwają stalowe chmury, które pędzą gdzieś' na os'lep.
Śnieg na przemian z gradem błyskawicznie zmienia pejzaż -
wydawać by się mogło, że cofają się pory roku, że na dobre po
wróciła zima. Ale nie, mija dzień, a czasem zaledwie kilka go
dzin, s'nieg znika, a na niebie znowu króluje słońce, które cierpli
wie toruje drogę wios'nie.
W ostatnich latach nie jest trudno przebić się wios'nie, bo
zimy nie są już tak ostre jak dawniej, gdy ziemię otulał gruby
kożuch s'niegu, a rzeki długo skute były lodem. Cóż to musiało
być za widowisko, gdy lody w końcu ruszały. Zofia Kossak pisa
ła: „Uwięzione rzeki puszczają i po nocy budzi śpiących huk pę
kającej pokrywy lodowej. Gdzie wczoraj jeszcze szła po lodzie
jezdna droga, dziś spiętrzone zwały kry prą z szelestem, wpełzają
jedne na drugie jak zmagające się płazy, wznoszą barykady
w poprzek rzeki. Spieniona woda przelewa się między nimi. Bruz
dami, drogami, z pól, ze wszystkich wzgórzy ciurkają strużynki
wody, łączą się, pędząc ku rzece. W zakrętach rzeki gromadzi się
żółta piana, pomost suchych trzcin i puste muszle małżów rzecz
nych. Bije z nich ostra woń mułu i ryb. Na łęgach już jęczą czaj
ki, górą ciągną klucze kaczek i gęsi. Zda się, że żegnano wczoraj
ptactwo odlatujące w mglistej pogodzie jesiennej, a ot, ledwoś
się człowieku obejrzał - zima minęła i nowe rodzi się lato."
Kto mieszka w miasteczku lub na wiosce, ten częściej ob
cuje z przyrodą i może wszystkimi zmysłami chłonąć jej piękno.
Natomiast ludność wielkich miast żyje w nieustannym hałasie,
99
a widok przesłania im gęsta zabudowa; człowiek przymyka oczy
i uszy, jest rozdrażniony szybkim tempem życia a równocześnie
jest też jakby otępiały, traci wrażliwość. A przecież wrażliwość
jest istotnym elementem naszego człowieczeństwa, nie jesteśmy
maszynami, które rano podłącza się do pracy, a wieczorem wyłą
cza. Trzeba dbać o wrażliwość, chronić przed stępieniem, rege
nerować, gdy słabnie. Wielką rolę odgrywa tu bezpośredni kon
takt z przyrodą. Co innego spacer nad brzegiem rzeki, której szum
pieści ucho, a oczy porywa widok rwących fal, ptactwa wodne
go, pęczniejących sokami drzew i krzewów, a wreszcie zielenie
jącej już gdzieniegdzie ziemi - a co innego oglądanie w telewizji
filmów przyrodniczych. Tworzą one tylko iluzję obcowania z przy
rodą, gdy faktycznie siedzimy zamknięci w czterech ścianach,
w dusznym i ciasnym pomieszczeniu, wpatrzeni w malutki ekran,
gdzie nie ma prawdziwej wody, prawdziwych ptaków, prawdzi
wych drzew, a tylko ich namiastki i to elektroniczne. Prawdziwy
oddech daje prawdziwa przyroda, nie musi być tak imponująca
jak Himalaje, tak tajemnicza jak Amazonka, wystarczy kawałek
polskiego lasu, po którym można spacerować wśród brzóz, świer
ków, dębów, olch i sosen, wystarczy polska łąka, na której kwit
nie najpierw żółty podbiał, a wkrótce stokrotki i kaczeńce, wy
starczy brzeg mazurskiego jeziora, gdy w przezroczystej wodzie
widać odbijające z dna zielone pędy trzcin.
Poprzez zauroczenie porami roku, niebem, lasem i wodą
nie tylko ożywiamy naszą wrażliwość, ale również nadajemy jej
charakter polski. Pochodząc od pokoleń stąd, z tej przyrody, gdy
umiejętnie z nią obcujemy, stajemy się Polakami, uczymy się
miłości nie do abstrakcyjnej Ojczyzny, ale do tej właśnie ziemi
ojczystej, tej ziemi, która ma swoje drzewa, swoje krzewy, swoje
kwiaty, swoje wody i swoje niebo. Odczuwamy to wyraźnie,
a nawet boleśnie, gdy opuszczamy rodzinną ziemię, by zamiesz
kać w innym kraju. Wówczas widzimy, że Ojczyzna to ziemia, że
choć mogą być piękniejsze łąki i wyższe góry w Ameryce lub
w Afryce, to takich jak nasze nie ma nigdzie na świecie, one są
jedyne i nam najbliższe. One należą do nas. My też, jako Polacy,
musimy do Ojczyzny należeć.
100
A teraz patrzmy, nadchodzi wiosna. I choć minie jeszcze
wiele dni, nim wszystko wokół się zazieleni, to przecież wiemy,
że wiosna nadejdzie, doda nam otuchy i sił. Pojawią się nowe
pomysły i nowe nadzieje.
Inni też?
zo/
znamy, wiele powodów odciągnąć nas może od słusznego dobra.
Niewiele trzeba, aby podjąć złą decyzję, która będzie szkodzić
nam lub innym, teraz lub później.
Kto traktuje swoje życie poważnie i wiele doświadczył,
ten zdaje sobie sprawę z ciężaru podejmowanych decyzji. Kto
natomiast życie bierze lekko, ten przede wszystkim lekceważy
konsekwencje podjętych decyzji. Taka postawa bliższa jest lu
dziom młodym. Ale są też ludzie dorośli, którzy nie wydorośleli,
patrzą na wszystko żartobliwie albo wręcz cynicznie. Podejmują
decyzje, ale bez odczuwania ciężaru odpowiedzialności. Są też
tacy, którzy ewidentnie lubią komuś szkodzić. Ludzie są bardzo
różni, często nieprzeniknieni. Człowiek, który podchodzi do życia
poważnie, okazuje przede wszystkim dobrą i prawą wolę.
Dylemat polega na tym, jak rozpoznać prawdziwe dobro? Czuje
my, jak w wielu wypadkach nie starcza nam sił poznawczych,
aby coś dokładnie rozszyfrować. A czas ucieka, decyzję trzeba
podjąć. Co wówczas robimy? Mamy do wyboru kilka możliwo
ści. Możemy kogoś, kto cieszy się autorytetem, zapytać, co by
nam radził w naszej sytuacji. Takim autorytetem mogą być rodzi
ce, dziadkowie, nauczyciele lub osoby duchowne. Jakże ważne
jest, aby mieć wokół siebie ludzi, którzy mogą nam życzliwie coś
doradzić. Są oni wprost bezcennym skarbem.
Inna możliwość, to podpatrzenie, jak robią inni. Tak dzieje
się najczęściej, ludzie naśladują jedni drugich. Sąsiad naśladuje
sąsiada, uczeń ucznia, pracownik pracownika, telewidz telewi
dza. Powstaje w końcu łańcuch reakcji masowych, który przybie
ra postać nieokreślonej masy. Na pytanie: Dlaczego tak postępu
jesz? nie pojawia się odpowiedź, bo to jest słuszne, bo tak uwa
żam, bo tak mi doradzono, ale: BO INNI TEŻ. Cały wolny czas
spędzam na oglądaniu telewizji, bo inni też; kupuję w supermar
ketach, bo inni też; czytam polskojęzyczną prasę, bo inni też;
pozwalam dzieciom na wszystko, bo inni też; lekceważę ojczy
znę, bo inni też; wypinam pierś do orderów, bo inni też. Takim
wytłumaczeniom nie ma końca: robię wszystko, co inni. A jeśli
robię to, co inni, to jestem w porządku. Czyżby?
102
A jeśli inni się mylą? Jeśli są sprytnie manipulowani? Jeśli
stracili poczucie honoru? A jeśli demoralizacja postąpiła tak da
leko, że wracają czasy Sodomy i Gomory, czy wówczas również
będziemy się usprawiedliwiać, że inni też? Przecież jeśli ci inni
źle postępują, to nie wolno ich naśladować, nie wolno się za nich
chować, nie wolno się do nich upodabniać. Oni nie mają żadnej
mocy, choćby ich były miliony, setki milionów, aby nas uspra
wiedliwić i aby zło zamienić na dobro. Zupełnie tak samo, jak nie
mają mocy, aby sprawić, że dwa plus trzy równa się sześć, choć
by wszyscy głosowali, że to jest sześć.
Za podejmowane decyzje każdy z nas jest odpowiedzialny
osobiście. Może się radzić, może naśladować innych, ale osta
tecznie sam w swoim sumieniu musi rozpoznać, co jest dobre,
a co złe. Człowiek sam bierze odpowiedzialność za swoje wybo
ry. Na tym polega wolność i na tym polega odpowiedzialność. To
jest trudne, ale jedynie ludzkie.
Polska wiosna
103
Z dnia na dzień robi się coraz zieleniej, coraz barwniej, ale nie za
szybko. Stare dęby, nauczone doświadczeniem majowych przy
mrozków, wypuszczą liście dopiero w czerwcu. Mamy bardzo
długą wiosnę, która cieszy oko i poprawia nastrój.
Zleciały już ptaki z odległych krain. Rozpoczęły się pierw
sze lęgi. Na niebie nie widać już kluczy żurawi, co najwyżej kilka
sztuk, które głośnym klangorem oznajmiają wszem i wobec, gdzie
jest ich teren. Znikły gdzieś myszołowy, które zazwyczaj kołują
wysoko na niebie albo czają się w koronie drzew. W lesie słychać
intensywną pracę dzięciołów - wystukują przeróżne melodie, jedne
rytmicznie i wolno, inne seriami jak z karabinów maszynowych.
Para czarnych kruków z lekko zakrzywionymi dziobami przemy
ka skrajem lasu, kracząc z rzadka grubym głosem. Natomiast sro
ki rozskrzeczały się na dobre, skaczą po gałęziach, płotach i zie
mi; niestety, wiele młodych piskląt padnie ich ofiarą. Pochowały
się zwierzęta, gdy jeszcze niedawno z okien pociągu widać było
sarny szczypiące oziminę, teraz co najwyżej zobaczyć można stroj
nego koguta bażanta.
A cóż musi się dziać w miejscach niedostępnych dla ludzi,
w rozlewiskach rzek, wśród niebezpiecznych bagien, w przepast
nych borach. Ile tam życia, ile tajemnic, ile cudów. Gdyby jesz
cze człowiek potrafił uszanować przyrodę, gdyby nie palił bez
myślnie łąk, gdyby nie łapał ryb w tarło, gdyby nie śmiecił, gdzie
tylko się da. " To wszystko jest nasze i dla nas. Czyż nie warto,
2
20
L. Kożuchowski, Wypalanie roślinności katastrofą środowiska przyrodniczego,
Toruń 1999/2000
104
dzone. Bydła na polach ilość niezmierzona; wsie bardzo liczne.
Miło tam patrzeć na bociany budujące swe gniazda na dachach
domów i znoszące wiele kawałków gałęzi na ich ustrojenie." Tak
opowiadał Karol Ogier w swoich opublikowanych najpierw po
łacinie pamiętnikach. Przytacza też ciekawe ludowe podanie
0 bocianach: „Mają one obyczaj taki, iż - gdy odlatują i młode
z sobą wywodzą - jedno w gnieździe, niby gospodarza, ostawiają.
Łaskawe zasię są wielce i nie straszą się obecnością ni psów, ni
ludzi. Przywiązane są niezmiernie tak do swego potomstwa, jak
1 do rodziców już słabych; unoszą ci bowiem ich ze sobą i żywią." 21
Wilki i owce
21
Cudzoziemcy o Polsce. Relacje i opinie, Kraków 1971, t. 1, s. 224.
105
ale zawierających niezwykle trafne i głębokie przemyślenia, ak
tualne po dziś dzień.
We wznowionym niedawno zbiorku pt. U podstaw kultury
katolickiej (IEN, Lublin 2002) znajduje się bardzo interesujący
artykuł O ton akcji katolickiej (z roku 1922). Dotyczy postawy
katolików w działalności społecznej i politycznej. Z jednej bo
wiem strony i dziś widzimy, jak trudno o skuteczność działania,
z drugiej zaś słyszymy zachętę, aby po prostu naśladować prze
ciwników, nie przebierając w środkach - wtedy będziemy sku
teczni. A tymczasem Ojciec Jacek Woroniecki przypomina słowa
św. Jana Chryzostoma: „Aby zwyciężyć wilki, musimy zostać
jagniętami - gdy zechcemy być wilkami, to tamte, wilki tego
świata, zawsze nas zjedzą." (s. 13 ln) Jakże inteligentne spostrze
żenie! Chodzi o to, że wilki tego świata działają nie bacząc na
ograniczenia moralne, bo mają wypalone bądź zagłuszone sumie
nie. Wilki tego świata nie przebierają w środkach, bezwzględnie
realizują swoje cele. Dla nich liczy się tylko skuteczność. Ta sku
teczność budzić musi zdumienie, a nawet podziw, tak jak zachwyca
widok lecącej eskadry samolotów odrzutowych. A przecież dla
tych, którzy padną ofiarą ataku, nie ma podziwu, jest tylko strach,
zniszczenie i śmierć.
Jak wobec tego przeciwstawiać się wilkom? Czy zamienić
się w wilki i toczyć z nimi bój jak równy z równym? Niestety, to
niemożliwe. Ojciec Woroniecki zauważa ciekawą rzecz. Pisze:
„Oto, jeśli nawet w walce ze światem pod wpływem roznamięt-
nienia, chwycimy się tego lub owego wilczego środka, to jednak
na użycie ich wszystkich sumienie chrześcijańskie nam nie po
zwoli; zawsze będzie nas ono krępować w używaniu wilczych
metod i w walce z prawdziwymi wilkami, których nic nie krępu
je, zawsze ulegniemy." Na tym polega cała tajemnica: wilki sto
sując wszelkie wilcze metody są lepiej uzbrojone od tych, którzy
sięgają po niektóre tylko z wilczych metod i to od czasu do czasu,
najczęściej pod wpływem braku opanowania. Rozum, a zwłasz
cza sumienie powstrzymują przed stosowaniem niemoralnych
środków. I dlatego koniec końców katolik, który chce być po tro-
106
sze wilkiem, musi przegrać z prawdziwym wilkiem, a ponadto
wygląda tragicznie lub przynajmniej tragikomicznie. Dlatego nie
warto naśladować przeciwników, jeśli stosują środki niemoralne.
One nie doprowadzają do celu, a tylko ośmieszą i zawstydzą podro
bionego wilka.
Co to w takim razie znaczy „być jagniętami"? Chodzi tu
0 prawdziwą moc wewnętrzną, moc ducha, która nie musi obja
wiać swej siły na zewnątrz pod postacią kłów i pazurów, która
tym bardziej nie musi uciekać się do niemoralnych metod. Ta
moc ducha - wyjaśnia Ojciec Jacek Woroniecki - przybiera po
stać miłości chrześcijańskiej, która nie ma nic wspólnego z czymś
ckliwym, słabym, anemicznym i słodko-łzawym, z czymś co pa
raliżuje działanie. Przeciwnie, miłość chrześcijańska, jest we
wnętrzną, nadprzyrodzoną mocą ducha, która potrafi prowadzić
do celu, mimo trudności i przeszkód. Wśród wielu cech tej miło
ści wyróżniają się dwie, pierwsza to życzliwość, druga to radość
1 pogoda. Okazuje się, że szczera życzliwość potrafi skruszyć
bariery wrogości wśród przeciwników, tworzy atmosferę, która
ułatwia osiągnięcie celu mimo wrażenia beznadziejności położe
nia. Konsekwentna i szczera życzliwość ma w sobie coś promien
nego i jest czymś wyższym niż odruchowa nienawiść, która na
wet w dobrej wierze zamyka drogę skutecznego działania.
Gdy chodzi zaś o drugą cechę, to warto i dziś pamiętać
słowa Ojca Jacka: „Zły humor, narzekanie, zniechęcenie, pesy
mizm są to rzeczy, które w żaden sposób z katolicyzmem nie dadzą
się pogodzić; na dnie ich tkwi zawsze brak ufności w Opatrzność
Bożą i podrażniona miłość własna." A zatem ludzie, którzy cią
gle narzekają i są niezadowoleni, zwłaszcza ci, którzy podjęli się
jakiegoś działania, tak naprawdę są pozbawionymi ufności ego
istami, to zaś niewiele ma wspólnego z kulturą prawdziwie chrze
ścijańską.
Jagnięta mogą czerpać ze skarbca niewyczerpanej miłości,
wilki - tylko z nienawiści. Choć te ostatnie osiągają wiele spekta
kularnych sukcesów, to jest to droga donikąd. Dlatego lepiej im
nie zazdrościć, a na pewno ich nie naśladować.
707
Choroba
108
człowieka, którą odbiera się najpierw jako coś przykrego i nie
chcianego, ukazuje unikalność tego właśnie człowieka. Człowiek
chory poprzez chorobę ostrzej postrzega samego siebie jako je
dynego w całym wszechświecie, którego istnienie nie może być
zredukowane ani do kogoś innego ani do abstrakcyjnej ludzko
ści. W naturalnym odruchu pragniemy pozbyć się bólu i chcemy
mieć nadzieję na wyzdrowienie. Ale jest też coś więcej, poprzez
chorobę, która najpierw odczuwana jest jako przykra i bolesna,
odkrywamy najgłębszą stronę naszego bytu, odkrywamy jedy-
ność, niepowtarzalność i kruchość istnienia. To zaś czyni nas
mądrzejszymi, ponieważ pozwala odkryć coś, co w normalnych
warunkach stanowi przedmiot zainteresowania nielicznej grupy
filozofów. Człowiek wstrząśnięty chorobą staje się mądrzejszy
od wielu zdrowych, którzy nie mają czasu na zastanowienie, któ
rzy często żyją wręcz bezmyślnie.
Człowiek chory staje się dla innych swoistym skarbem,
przypomina im, aby uważali na wir życia, który może ich porwać
i roztrzaskać o bezimienne skały; uświadamia im unikalność ich
własnego istnienia, ostrzega przed nieuchronną przemijalnością
życia biologicznego, przed którego utratą nie uchroni człowieka
ani przyroda, ani młodość. Inni poprzez rozpoznanie znaku, ja
kim jest dla nich człowiek chory, mogą tym bardziej żyć z wiarą
i ufnością, z zapałem i energią, ceniąc dar życia, ale nie zapomi
nając, że jako życie ludzkie musi mieć swój poważny sens.
Dzisiejsza cywilizacja konsumpcyjna, której opary coraz
bardziej nas zaduszają, niweluje istotę cierpienia, a ludzie chorzy
stają się niepotrzebni. Choroba albo ukazywana jest jako coś zbęd
nego i bezsensownego, albo też w ogóle usuwana jest sprzed oczu,
aby nie psuć młodym i zdrowym dobrego nastroju. W ten sposób
tracą nie tylko ludzie chorzy, którzy czuć się mogą opuszczeni i
niepotrzebni, a to dla człowieka może być gorsze od samej cho
roby, ale również tracą inni, którzy nie mają szansy na to, aby
zmądrzeć, aby popatrzeć na własne życie z rozsądkiem i powagą.
A cóż mówić o czysto ludzkiej współodpowiedzialności za siebie
w granicach nam dostępnych, zwłaszcza na gruncie rodzinnym,
109
gdzie każdy od kogoś zależy i zaciąga dług wdzięczności.
Tymczasem jakże często ludzie chorzy stanowią ten prze
dziwny zwornik rodziny. Bywa, że dopiero choroba jest okazją
do wzajemnego odwiedzenia się po latach, do przypomnienia so
bie wspólnych przeżyć, a także do wspólnego planowania przy
szłości. Ludzie chorzy potrafią scementować rodzinę, która wy
dawać by się mogło całkowicie już o sobie zapomniała.
Każdy chce być zdrowy, nikt o zdrowych zmysłach nie szu
ka choroby. Ale nasze życie jest pełne tajemnic, gdzie sama natu
ra nie jest ostateczną instancją tłumaczącą nam, kim jako ludzie
jesteśmy. Szereg wydarzeń czy doświadczeń, które z natury od
bierane są jako złe, może mieć dla człowieka pozytywne znacze
nie. Jednym z nich jest choroba i cierpienie. Nie da się ich z na
szego życia wymazać. Trzeba odważnie odczytać ich najgłębszy
sens.
Jak węże
110
moralnych. Chodzi tu o fragment Ewangelii według św. Mate
usza, w którym Chrystus zwraca się do apostołów, aby byli jak
węże. (Mt. 10, 16) Co to znaczy, jak węże? Mogłoby się wyda
wać, że chodzi tu o swoistą przebiegłość, spryt, a nawet śliskość.
Przecież wąż jest śliski i potrafi się przecisnąć przez najwęższe
szczeliny. Czy chodzi więc o to, abyśmy byli sprytni jak węże,
gdzie spryt oznacza inteligentną, ale nie zawsze moralną skutecz
ność? Jest to co najmniej wątpliwe. Trudno bowiem przypusz
czać, aby Chrystus zachęcał do czynów niemoralnych. Aby wła
ściwie zinterpretować słowa Chrystusa, nie można polegać na
własnej intuicji, trzeba sięgnąć do dzieł autorytetów, do pism oj
ców i doktorów Kościoła. Do nich należy z pewnością św. Augu
styn. W swojej rozprawie O nauce chrześcijańskiej (De doctrina
Christiana) podaje dwie interpretacje słów Chrystusa. Jeżeli bo
wiem nasze postępowanie ma być porównywalne do zachowania
węża, to najpierw należy zobaczyć, które z tych zachowań pasuje
do użytej metafory. Św. Augustyn jako pierwsze wskazuje, że
wąż, gotów jest wystawić całe ciało, byle tylko zachować głowę.
„Znaczy to - pisze - byśmy strzegli naszej Głowy, Chrystusa,
nadstawiając raczej własne ciało prześladowcom po to, żeby wia
ra nasza nie została w nas w pewnym sensie zabita, gdybyśmy dla
ratowania ciała naszego wyparli się Chrystusa." A zatem najcen
niejsza część, jaką jest dla węża głowa, odpowiada najcenniejszej
części dla chrześcijan, jaką jest sam Chrystus. Być jak wąż, to
znaczy nie bać się o ciało, lecz o głowę, by jej nie stracić, by nie
stracić wiary. Drugie znaczenie nawiązuje do zwyczaju węża, który
potrafi przeciskać się przez wąskie szczeliny, ale nie tylko po to,
aby gdzieś dotrzeć, lecz by ułatwić sobie zrzucenie skóry i za
mianę jej na nową, która dodaje nowych sił. Św. Augustyn wyja
śnia: „Ta jego przemiana zachęca nas do naśladowania jego spry
tu, byśmy zrzucili starego człowieka, aby zgodnie ze słowami
Apostoła przyoblec człowieka nowego, wyzbyć się dawnego we
dług słów Pana: „Wchodźcie przez ciasną bramę." (ks. I I , X V I ,
24.)
111
Spryt (astutia) o jakim mówi św. Augustyn, jest tak na
prawdę dalekowzroczną roztropnością (fronimos) i nie ma nic
wspólnego z niemoralną skutecznością. Przeciwnie, łączy się
z gotowością do cierpienia i znoszeniem wielu trudów po to, aby
zdobyć nowe siły i osiągnąć dalekosiężny cel.
Lektura Ojców Kościoła jest nie tylko pasjonująca, ale rów
nież pozwala zrozumieć wiele tajemnic, a także chroni przed do
wolną interpretacją pozornie oczywistych tekstów. Dziś na fali
subiektywizmu i kultu oryginalności bardzo łatwo ulegamy po
kusie własnych interpretacji i własnych pomysłów, które nie za
wsze są stosowne i właściwe. Rozumienie i poznanie prawdy czę
sto wymaga pokory, trzeba uznać własną niewiedzę, brak kompe
tencji i zwrócić się do tych, którzy mogą otworzyć nam oczy. Do
takich autorów należy św. Augustyn, którego dzieła to jedna
z najpiękniejszych pereł całej kultury chrześcijańskiej, zachod
niej i wschodniej.
112
I RADIO MARYJA
K A T O L I C K I GŁOS W T W O I M D O M U
ADRESY I TELEFONY
Radio Maryja
ul. Żwirki i Wigury 80, 87-100 Toruń Antena:
Sekretariat (0-prefiks-56) 610 81 00 dla słuchaczy z Polski płn. (0-prefiks-56) 655 23 55
Faks (0-prefiks-56) 610 81 51 dla słuchaczy z Polski płd. (0-prefiks-56) 655 23 56
dla słuchaczy za granicą: (+48) (56) 655 23 66
RADIO MARYJA W INTERNECIE
http:// www.radiomaryja.pl, e-mail: radio@radiomaryja.pl
KONTA
Radio Maryja utrzymuje się tylko z ofiar! Pomóż i ty, jeśli chcesz, aby istniało.
Konto złotówkowe:
-PKO BP ll/O Toruń nr 10205011 -16577-270-1
-Bank Pocztowy S.A. l/O Toruń nr 13201263-61580-27006-100-0/0
z dopiskiem: "Dar dla Radia Maryja w Toruniu" oraz w przypadku ofiarodawcy stałego,
koniecznie numer kodu tzn. trzy pierwsze litery nazwiska i cztery cyfry.
Konto w Niemczech:
Marianische Pilger GEM, konto nr 105300339, BLZ 793630 16
Raiffeisen Volksbank, Rhón - Grabfeld
Konto w USA:
RADIO MARYJA, PO.BOX 39565, CHICAGO IL 6063900565 (najlepiej czeki bankowe,
personalne albo tzw "Money Orders")
Konto w Kanadzie:
St. Stanislaus - St. Casimir's
Polish Parishes - Credit Union Limited,
40 John St. Oakville, Ont. L6K-1G8, nr konta: 84920
Za każdą złożoną ofiarę z całego serca Bóg zapłać!
Codziennie odprawiamy Mszę świętą i modlimy się w intencji Ofiarodawców.
Dyrektor Radia Maryja
o. Tadeusz Rydzyk CSsR