You are on page 1of 451

Asher Bridget (Baggott Julianna)

Nowa ziemia
wiat po wybuchu
Tom 1

PROLOG

Mniej wicej tydzie po Wybuchu - trudno byo okreli dokadny czas w grze rozleg si guchy warkot. Niebo uginao si pod zwaami czarnych
chmur, a powietrze byo gste od popiow i pyu, tote nie moglimy si
zorientowa, czy to nadlecia samolot lub inny statek powietrzny. Wydaje mi
si, e przez moment widziaem matowy bysk metalowego kaduba jakiego
zniajcego si pojazdu, jednak zaraz znikn. Nie moglimy te jeszcze
dostrzec Kopuy. W oddali na wzgrzu majaczya jedynie przydymiona
pkuista powiata. Przypominaa owietlony pomponik i zdawaa si
swobodnie unosi nad ziemi.
Warkot oznacza jak powietrzn misj. Zastanawialimy si, czy spadn
kolejne bomby. Ale jaki to by miao sens? Wszystko ju zostao zniszczone starte z powierzchni ziemi lub strawione przez ogie - i pozostay tylko ciemne
kaue po czarnych deszczach. Niektrzy pili t wod i potem umierali.
Bolenie dokuczay nam blizny, otwarte rany i zamania. Ci, ktrzy
przeyli, wlekli si, kulejc i utykajc, niczym procesja mierci, w nadziei, e
znajd jakie miejsce, ktre nie ucierpiao od bomb. Bylimy zrezygnowani i
nie dbalimy o to, by skry si przed ewentualnym nalotem. By moe niektrzy
z nas udzili si, e oto nadchodzi pomoc humanitarna. Moliwe, e ja te tak
mylaem.
Kto jeszcze zdoa, wstawa chwiejnie z rumowiska. Ja nie mogem straciem praw nog poniej kolana, a do miaem ca w pcherzach od
ciskania kawaka rury, na ktrej wspieraem si jak na lasce. Ty, Pressio,
miaa zaledwie siedem lat i bya drobna jak na swj wiek. Wci jeszcze
bola ci obtarty nadgarstek, a twarz palia od oparze, ale poruszaas si
zwinnie. Wspia si na stert gruzu, eby znale si bliej rda tego

dwiku, ktry przyciga ci, gdy by zniewalajcy i dochodzi z nieba.


Wtedy cae niebo wypenio kbowisko pojedynczych trzepoczcych
bezcielesnych skrzydeek.
Skrawki papieru.
Spaday i osiaday wok ciebie na ziemi niczym olbrzymie niene
patki, jakie dzieci urycinaj ze zoonych kartek i przylepiaj do szyb w klasie tyle e te ju poszarzay od zanieczyszczonego powietrza i niesionych wiatrem
popiow.
Podniosa jeden wistek, podobnie jak inni, ktrzy zdoali, a wreszcie
zebrano wszystkie.
Podaa mi t karteczk, a ja odczytaem nagos:
Nasi bracia i siostry, wiemy, e tu jestecie. Pewnego dnia wyjdziemy z
Kopuy i przyczymy si do Was w pokoju. A na razie przygldamy si Wam
yczliwie z oddali.
Jak Bg - wyszeptaem. - Czuwaj nad nami jak dobrotliwe oko Boej
Opatrznoci. Nie tylko ja tak pomylaem. Na twarzach wielu ludzi malowa
si trwony podziw, cho inni wygldali na wciekych. Jednak wszyscy
zastyglimy bez ruchu, oszoomieni i zszokowani. Zastanawialimy si, czy
tamci zaprosz niektrych z nas do wkroczenia przez bramy Kopuy, czy moe
odmwi nam do niej wstpu.
W rzeczywistoci min lata i oni o nas zapomn.
Jednak wtedy, na pocztku, te skrawki papieru wydaway si nam
drogocenne jak banknoty. Nasza nadzieja nie przetrwaa dugo. Zbyt wiele
przecierpielimy.
Po przeczytaniu zoyem kartk i powiedziaem: Przechowam to dla
ciebie, dobrze?.
Nie wiem, czy mnie zrozumiaa. Nadal milczaa i wydawaa si
nieobecna, a twoja twarz z szeroko rozwartymi oczami bya pusta jak twarz
twojej lalki. Zamiast skin gow, pokiwaa gow lalki, ktra ju na zawsze

staa si czci ciebie. Kiedy jej oczy mrugny, ty rwnie zamrugaa.


I tak byo przez dugi czas.
PRESSIA SZAFKI
PRESSIA LEAA W SZAFCE. Wanie tu bdzie spaa, kiedy za dwa
tygodnie skoczy szesnacie lat. Mocno opieraa si plecami o pociemnia
sklejk; w nieruchomym, dusznym powietrzu unosiy si drobiny popiou. Aby
przey, bdzie musiaa zachowywa si grzecznie i cicho, a nocami ukrywa
si, gdy OPR patroluje ulice.
Pchna okciem drzwi szafki i ujrzaa swojego dziadka siedzcego na
krzele przy wyjciu. Wiatraczek w jego gardle terkota cicho; kiedy dziadek
wdycha powietrze, mae plastikowe opatki obracay si w jedn stron, a w
przeciwn - gdy je wydycha. Pressia tak przywyka do tego wiatraczka, e
caymi miesicami w ogle go nie zauwaaa, ale potem przychodzia chwila
taka jak teraz, kiedy czua si oderwana od swego ycia i wszystko j dziwio.
- Uwaasz, e moesz sypia w rodku? - zapyta. - Podoba ci si tam?
Nie cierpiaa tej szafki, ale nie chciaa go urazi.
- Czuj si tu przytulnie, jak grzebie w futerale - odpowiedziaa.
Mieszkali w magazynie na zapleczu spalonego zakadu fryzjerskiego. W
tym niewielkim pomieszczeniu byy tylko dwa krzesa, st i dwa sienniki na
pododze - na jednym sypia teraz dziadek, a drugi by jej dawnym posaniem;
na haku wbitym w sufit wisiaa sklecona przez ni klatka dla ptakw. Tylne
drzwi magazynu wychodziy na ma ulic. W czasach zwanych obecnie
Przedtem w szafce trzymano przybory fryzjerskie - pudeka z czarnymi
grzebieniami, flaszki niebieskiego pynu po goleniu Barbasol, pojemniki z
kremem do golenia, starannie zoone rczniki i mae biae fartuszki, ktre
zawizywano klientom wok szyi. Pressia bya pewna, i przyni si jej, e jest
niebieskim pynem Barbasol uwizionym w butelce.
Dziadek si rozkasa i jego twarz spurpurowiaa, a wiatraczek zawirowa

jak szalony. Pressia wygramolia si z szafki, szybko podesza do dziadka i


mocno uderzya go w plecy. Z powodu tego kaszlu ludzie przestali tu
przychodzi i korzysta z jego usug - w czasach Przedtem by przedsibior
pogrzebowym, a pniej zasyn jako krawiec cia stosujcy do ywych
umiejtnoci, jakie zdoby, zajmujc si zmarymi. Pressia dawniej pomagaa
mu

przemywa

rany

alkoholem

ukada

instrumenty,

czasem

przytrzymywaa wyrywajce si chore dziecko. Obecnie jednak ludzie sdzili,


e jest zaraony.
- Dobrze si czujesz? - spytaa.
Powoli odzyska oddech i kiwn gow.
- wietnie - odpowiedzia.
Podnis z podogi ceg i pooy j na kikucie nogi, tu nad wtopionym
we kbem drutw. Cega bya jego jedynym rodkiem obrony przed OPR.
- Ta sypialnia to najlepsze, co mamy - rzek. - Przekonasz si.
Pressia wiedziaa, e powinna by mu bardziej wdziczna. Zbudowa t
kryjwk przed kilkoma miesicami. Szafki stay wzdu caej tylnej ciany, za
ktr mieci si waciwy dawny zakad fryzjerski. Uleg on niemal
cakowitemu zniszczeniu, a wikszo z tego, co ocalao, znalaza si pod goym
niebem, gdy eksplozja zdmuchna wielki kawa dachu. Dziadek powyjmowa
z szafek szuflady i pki i umieci na tylnej cianie faszywy panel, ktry
dziaa jak klapa. W razie zagroenia Pressia moga go pchn i umkn do
lokalu zakadu fryzjerskiego. Tylko dokd miaaby dalej pj? Dziadek pokaza
jej star rur irygacyjn, w ktrej bdzie moga si ukry, gdyby onierze OPR
zaczli przetrzsa magazyn i odkryli pust szafk. Jej dziadek powie wtedy, e
wnuczka odesza przed kilkoma tygodniami, prawdopodobnie na zawsze, a do
tej pory moe ju nawet nie yje. Wmawia sobie, e mu uwierz, e ona bdzie
moga wrci, a OPR zostawi ich potem w spokoju. Oboje wiedzieli jednak, e
to nieprawdopodobne.
Znaa kilkoro starszych dzieci, ktre zdoay uciec: chopca oimieniu

Gorse i jego modsz siostr Fandr - z ktr si przyjania, zanim oboje


odeszli przed kilkoma laty - oraz chopaka bez dolnej szczki i dwoje
dzieciakw zapowiadajcych, e si pobior, gdy ju znajd si daleko std.
Opowiadano sobie o podziemiach, ktrymi te dzieci wydostay si z miasta,
miny Stopione Ziemie iMartwe Ziemie i dotary do miejsca, gdzie podobno
yj inni ocalali, cae cywilizacje. Kto wie? Lecz byy to tylko plotki, kamstwa
goszone w dobrej wierze, ku pokrzepieniu. Te dzieciaki po prostu znikny i
nikt wicej ich nie widzia.
- Myl, e bd miaa czas do tego przywykn, ca wieczno, liczc
od dzi za dwa tygodnie - powiedziaa.
Kiedy skoczy szesnacie lat, zostanie zamknita w tym pomieszczeniu
na zapleczu i bdzie spaa w szafce. Dziadek wci powtarza, e nie pozwoli jej
std wyj.
Opuszczenie tego miejsca byoby dla ciebie zbyt niebezpieczne - mwi.
- Moje serce by tego nie wytrzymao.
Obydwoje syszeli pogoski o tym, co grozi, jeli w swoje szesnaste
urodziny nie stawisz si w gwnej kwaterze OPR. Przyjd po ciebie i wywlok
ci z ka. Zgarn ci wdrujcego samotnie przez rumowiska. Zabior ci bez
wzgldu na to, komu zapacisz i ile - co nie znaczy, e jej dziadka sta byo na
to, by komukolwiek da apwk.
Wezm ci, jeli si do nich nie zgosisz. To nie tylko plotka, lecz
prawda. Powiada si, e wywo ludzi do zewntrznego obszaru, gdzie oduczaj
ich czyta - jeli kto w ogle wczeniej posiad t umiejtno tak jak Pressia.
Dziadek nauczy j liter i pokaza jej Przesanie: Nasi bracia i siostry, wiemy, e
tu jestecie... (Nikt ju teraz nie wspomina o Przesaniu, a dziadek gdzie
schowa t kartk). Kr plotki, e potem ucz ich zabijania, uywajc do tego
ywych celw - i e albo si tego nauczysz, albo jeli jeste zbyt znieksztacony
przez eksplozje, sam skoczysz jako ywy cel.
Jak si obchodzi szesnaste urodziny w Kopule? Pressia przypuszczaa, e

tak jak Przedtem - tort, prezenty opakowane w kolorowy papier oraz wiszce
sztuczne zwierztka wypchane cukierkami, ktre uderza si kijkiem.
- Czy mog skoczy na targ? - zapytaa. - Ju prawie skoczyy si nam
korzonki.
Umiaa dobrze gotowa pewne rodzaje korzonkw, ktre stanowiy ich
gwne poywienie. A poza tym chciaa si przewietrzy.
Dziadek popatrzy na ni z niepokojem.
- Mojego imienia nie ma nawet jeszcze na wywieszonej licie przypomniaa mu.
Oficjaln list tych, ktrzy musz si zgosi do OPR, rozlepia si w
caym miecie - imiona i daty urodzin w dwch rwnych kolumnach, zgodne z
danymi zebranymi przez OPR. Ta grupa powstaa zaraz po Wybuchu - wwczas
skrt oznacza Operacj Poszukiwawczo-Ratownicz - i zajmowaa si
odbudowywaniem zniszczonych przychodni lekarskich, sporzdzaniem spisw
ocalaych i zabitych, a pniej formowaniem niewielkich oddziaw milicji w
celu utrzymania porzdku. Lecz pierwszych przywdcw obalono i OPR staa
si Organizacj Przenajwitszej Rewolucji, a jej liderzy rzdzili za pomoc
zastraszania i zamierzali pewnego dnia zdoby Kopu.
Obecnie

OPR

ustanowia

obowizek

rejestrowania

wszystkich

noworodkw pod grob kary dla ich rodzicw. Urzdzaa te naloty na losowo
wybrane domy. Ludzie przemieszczali si tak czsto, e OPR nie bya nigdy w
stanie ustali miejsc ich pobytu. Nie istniao ju nic takiego jak adresy znikny, zostay zniszczone wraz z nazwami ulic. Poniewa Pressii nie byo na
owej licie, zagroenie wci nie wydawao si jej realne. Miaa nadziej, e jej
nazwisko nigdy si tam nie pojawi. Moe znajdowao si w jakiej stercie akt,
ktra zagina. Moe zapomniano ojej istnieniu.
- Poza tym - dodaa - musimy zrobi zapasy.
Zamierzaa zgromadzi tyle jedzenia, ile zdoa, zanim dziadek zastpi j
w wyprawach na targ. Zawsze bya lepsza od niego w handlu wymiennym i

martwia si, jak on sobie z tym poradzi.


- No, dobrze - zgodzi si niechtnie. - Kepperness wci jest nam winien
za to, e zszyem szyj jego synkowi.
- Kepperness... - powtrzya.
Kepperness ju jaki czas temu spaci ten dug. Czasami dziadek
pamita tylko to, co chcia. Pressia podesza do parapetu pod stuczonym
oknem, gdzie stay w rzdzie zwierztka, ktre zrobia z kawakw metalu,
starych monet, guzikw, zawiasw, k zbatych i innych znalezionych rzeczy mae nakrcane zabawki: skaczce kurczaki, migajce gsienice, w z maym
kapicym dziobem. Najbardziej lubia motyle, ktrych wykonaa a p tuzina.
Miay szkielety z zbw starych czarnych grzebieni fryzjerskich i skrzyda z
kawakw biaych fartuszkw. Kiedy si je nakrcio, machay tymi skrzydami,
ale nigdy nie udao si jej sprawi, aby pofruny.
Wzia do rki jednego motyla i nakrcia go. Jego skrzyda zadrgay,
wzbijajc kilka drobin pyu. Unoszcy si w powietrzu py to cakiem
niebrzydkie zjawisko. W gruncie rzeczy moe by nawet adny - rozwietlony
wir. Mimo woli dostrzega w tym pikno. Jego ulotne przejawy znajdowaa
wszdzie, nawet w szpetocie. Cikie chmury spowijajce niebo, niekiedy
otoczone granatow obwdk; rosa, ktra wci jeszcze unosi si par z ziemi i
skrapla si na odamkach sczerniaego szka.
Dziadek wyglda przez uchylone drzwi na uliczk, wic ukradkiem
wsuna motyla do torby. Uywaa tych zabawek do wymiany, odkd ludzie
przestali do niego przychodzi, eby zszywa im rany.
- Jestemy szczciarzami, e mamy to miejsce, a teraz take drog
ucieczki - odezwa si. - Od pocztku dopisywao nam szczcie. Dziki niemu
dotarem na lotnisko na tyle wczenie, by zapa ciebie i twoj matk w strefie
odbioru bagay. A gdybym si nie dowiedzia, e na autostradzie s korki?
Gdybym wyjecha za pno? Twoja matka bya taka moda i pikna - doda.
- Wiem, wiem - westchna Pressia, starajc si ukry zniecierpliwienie,

cho syszaa to ju wiele razy, do znudzenia.


Mwi o dniu Wybuchu sprzed ponad dziewiciu lat, kiedy bya ma
siedmioletni dziewczynk. Jej ojciec przebywa wwczas poza miastem w
interesach. Jasnowosy architekt i dobry rozgrywajcy, chocia stawia stopy do
rodka, jak mawia o nim jej dziadek. Futbol to by sport rzdzcy si jasnymi
reguami, rozgrywany na trawiastym polu przez zawodnikw w hemach
zapinanych pod brod i z udziaem funkcjonariuszy rzucajcych kolorowe
chusteczki.
- Co z tego, e mj ojciec by rozgrywajcym, ktry stawia stopy do
rodka, skoro go nie pamitam? - rzeka z gorycz. - Jakie to ma dla mnie
znaczenie, e miaam pikn matk, jeli nie mog przywoa z pamici jej
obrazu?
- Nie mw tak - odpar dziadek. - Oczywicie, e pamitasz ich
obydwoje!
Nie umiaa odrni historii opowiadanych jej przez dziadka od
prawdziwych wspomnie. Na przykad strefa odbioru bagay. Dziadek wci
wyjania: torby na kkach, wielka ruchoma tama, ochroniarze krcy jak psy
pasterskie. Ale czy to jest wspomnienie? Powiedzia jej, e matk trafi gwny
impet pkajcej szklanej tafli okna i zgina na miejscu. Ale czy Pressia napraw_ d to pamitaa, czy tylko sobie wyobrazia? Matka bya Japonk, co
tumaczyo lnice czarne wosy i migdaowe oczy crki, a take jej gadk
jdrn skr - z wyjtkiem jaskrawo rowej pkolistej oparzeliny wok
lewego oka. Pressia miaa cer usian jasnymi piegami odziedziczonymi po
rodzinie ze strony ojca. Dziadek, jak twierdzi, wywodzi si ze Szkotw i
Irlandczykw, lecz nic jej to nie mwio. Japonka, Szkot, Irlandczyk? Z tego, co
byo wiadomo, miasto, do ktrego jej ojciec wyjecha wtedy w interesach, jak
rwnie reszta wiata zostay zrwnane z ziemi, unicestwione. Nie ma ju
Japoczykw, Szkotw ani Irlandczykw.
To lotnisko nosio nazw BWI - mawia z emfaz dziadek. - A my

wydostalimy si stamtd, podajc za innymi, ktrzy przeyli. Wleklimy si,


szukajc jakiego bezpiecznego miejsca. W kocu zatrzymalimy si w tym
miecie. Niewiele z niego zostao, ale jednak nie ulego cakowitemu
zniszczeniu, poniewa leao w pobliu Kopuy. Mieszkamy kawaek na zachd
od Baltimore i na pnoc od DC.
Te nazwy te nic dla Pressii nie znaczyy. BWI, DC to tylko litery.
Dziewczyn najbardziej drczyo to, e skoro nigdy nie pozna swoich
rodzicw, nie zdoa te pozna siebie. Czasami czua si oderwana od wiata,
jakby unosia si w powietrzu - maleki wirujcy pyek.
- Nie pamitasz Myszki Miki? - zapyta dziadek. Chyba najbardziej
irytowao go wanie to, e nie potrafia sobie przypomnie Myszki Miki i
wycieczki do Disneylandu, z ktrej wtedy niedawno wrcili. - Miaa wielkie
uszy i biae rkawiczki.
Pressia podesza do klatki Freedlea zrobionej ze szprych starego roweru,
z podog i maymi podnoszonymi drzwiczkami z cienkich kawakw blachy. W
rodku na drku siedzia Freedle - mechaniczna skrzydlata cykada. Wetkna
palec midzy cienkie prty i pogadzia filigranowe skrzydeka. Mieli go, odkd
sigaa pamici. By stary i zardzewiay, ale nadal czasem trzepota skrzydami.
To jej jedyne domowe stworzenie. W dziecistwie nazwaa go Freedle,
poniewa kiedy puszczali go, aby fruwa wok pokoju, wola piskliwie co
jakby: Freedle! Freedle!. Przez wszystkie te lata konserwowaa jego ruchome
elementy oliw, ktrej dawniej fryzjerzy uywali do czyszczenia elektrycznych
golarek.
- Pamitam Freedlea - powiedziaa. - Ale adnej przeronitej myszy w
biaych rkawiczkach.
Obiecywaa sobie, e ktrego dnia okamie dziadka w tej kwestii, aby da
ju temu spokj.
A co pamitaa z Wybuchu? Jaskrawe wiato - jakby wielu soc,
jednych na drugich. I to, e trzymaa w rku lalk. Czy nie bya ju na to za

dua? Ta lalka miaa tuw z brzowej tkaniny oraz gumowe rce, nogi i gow.
Eksplozjom na lotnisku towarzyszy ostry bysk, ktry na moment olepi
Pressi, zanim wiat wybuchn i czciowo si stopi. Ludzkie ycia zlay si ze
sob, a gowa lalki staa si doni Pressii. I teraz oczywicie dziewczyna dobrze
znaa t gow, bdc czci jej ciaa - oczy mrugajce przy kadym
poruszeniu, czarne plastikowe rzsy, otwr w plastikowych ustach, do ktrego
powinna pasowa plastikowa buteleczka. Gumowa gowa zamiast pici Pressii.
Przesuna drug, zdrow rk po gowie lalki. Przez gumow powok
wyczuwaa wewntrz gruzowate koci palcw, krawdzie i guzy kykci - swoj
utracon do, ktra stopia si z gum czaszki lalki. W tej okaleczonej doni
dowiadczaa tpego, niewyranego wraenia dotyku zdrowej rki. Wanie w
taki sposb pamitaa czasy Przedtem - jak niewtpliwe, ale lekkie i ledwo
wyczuwalne pobudzenie nerww. Lalka zamkna oczy; otwr wydatnych ust
by pobrudzony pyem i popioem, jakby te oddychaa tym zanieczyszczonym
powietrzem. Pressia wyja z kieszeni wenian skarpetk i nacigna na gow
lalki. Zawsze zakrywaa jej gow, kiedy wychodzia na zewntrz.
Gdyby zwlekaa z wyjciem, dziadek zaczby opowiada, co dziao si z
tymi, ktrzy przeyli Wybuch - o krwawych bitwach we wntrznociach
olbrzymich supermarketw, o poparzonych i zdeformowanych ludziach
walczcych o kuchenki turystyczne i noe myliwskie.
- Musz i, zanim zamkn stragany - owiadczya.
I zanim na ulice wyjd nocne patrole OPR. Podesza do dziadka
siedzcego na krzele i pocaowaa go w szorstki policzek.
- Ale tylko na targ. adnego grzebania w mieciach - napomnia j, a
potem pochyli gow i zakaszla w rkaw koszuli.
Pressia jednak zamierzaa pomyszkowa w mieciach. Uwielbiaa
wyszukiwa odpadki, z ktrych robia swoje zwierztka.
- Dobrze - powiedziaa ugodowo.
Dziadek wci ciska w rku ceg. Dziewczyn uderzyo nagle, jak

bardzo ten gest jest rozpaczliwy i aosny, niczym przyznanie si do saboci. T


ceg mgby oguszy pierwszego onierza OPR, ale ju nie drugiego ani
trzeciego. Oni zawsze przychodzili grupami. Chciaa powiedzie na gos to, co
obydwoje dobrze wiedzieli: To si nie uda. Moga si ukrywa w tym pokoju i
sypia w szafce. Moga odsun faszywy panel i umkn, ilekro usyszy w
bocznej uliczce warkot ciarwki OPR. Ale w istocie nie miaa dokd pj.
- Wr szybko - rzek.
- Wrc - obiecaa, a potem dodaa, by poprawi mu humor: - Masz racj.
Jestemy szczciarzami.
Lecz naprawd wcale tak nie mylaa. Szczciarzami s mieszkacy
Kopuy. Uprawiaj swoje sporty w hemach zapinanych pod brod, jedz torty,
trzymaj si razem i nigdy nie czuj si jak drobiny wirujcego pyu.
- Pamitaj, moja droga - powiedzia i wiatraczek w jego gardle zafurkota.
W momencie Wybuchu trzyma w rku may wentylatorek na baterie zdarzao si tak podczas letnich upaw - a teraz ten wiatraczek pozostanie w
nim ju na zawsze. Czasami dziadek ma przez to trudnoci z oddychaniem, gdy
mechanizm obrotowy zatar si od popiou i liny. Kiedy to umierci jej
dziadka - py przeniknie do puc, a wiatraczek przestanie terkota i
znieruchomieje.
Pressia podesza do drzwi wychodzcych na boczn uliczk i otworzya
je. Usyszaa niemal ptasi wrzask, a potem co pokrytego ciemnym futrem
czmychno na poblisk kup kamieni. Zobaczya wpatrujce si w ni wilgotne
oko. Stworzenie warkno, rozoyo cikie skrzyda i wzleciao ku szaremu
niebu.
Niekiedy Pressii wydawao si, e syszy w grze warkot silnika jakiego
powietrznego statku. Przyapywaa si na tym, e t obserwuje niebo, szukajc
skrawkw papieru, ktre niegdy je wypeniy - och, tak wanie opisa to
dziadek: jako bezlik maych skrzydeek! Moe pewnego dnia nadejdzie kolejne
Przesanie.

Nic nie trwa wiecznie, pomylaa. Przeczuwaa, e wkrtce jej ycie


nieodwracalnie si zmieni.
Wychodzc na uliczk, zerkna za siebie i pochwycia spojrzenie
dziadka. Patrzy na ni tak, jak mu si to czasem zdarzao - jakby ju znikna
na zawsze, a on wiczy si w smutku.
V
PARTRIDGE MUMIE
PARTRIDGE SIEDZIA na lekcji historii powszechnej, prowadzonej
przez Glassingsa, usiujc si skupi. System wentylacyjny powinien ju wzmc
prac, dostosowujc si do wikszej liczby osb w sali. Obecno tylu uczniw wszystkich

tych

haaliwych

chopcw,

emanujcych

energi

niczym

wysokoprne silniki - moe sprawi, i w klasie zrobi si duszno i gorco, jeli


w por si temu nie zapobiegnie. Na szczcie stolik Partridgea stal pod
niewielkim wentylatorem w suficie i chopiec tkwi jakby w kolumnie
chodnego powietrza.
Glassings wykada o staroytnych cywilizacjach. Wakowa ten temat ju
bity miesic. cian zapeniay zdjcia Bryn Celli Ddu, Newgrange, Dowth i
Knowth, Durrington Walls i Maeshowe - neolitycznych kopcw pochodzcych
mniej wicej z trzeciego tysiclecia przed nasz er. Glassings nazywa je
prototypami Kopuy. Mylicie, e my pierwsi wynalelimy Kopu? mawia.
Jasne, pomyla Partridge, ludy pierwotne, kopce, grobowce, bla, bla, bla.
Glassings sta przed uczniami w swojej przyciasnej marynarce, z wyszytym w
odpowiednim miejscu emblematem akademii, i ciemnogranatowym krawacie,
zawsze zawizanym zbyt ciasno. Partridge wolaby usysze co o niedawnej
historii, ale na to nigdy by nie zezwolono. Uczniowie wiedzieli tylko tyle, ile im
powiedziano: Stany Zjednoczone nie uderzyy pierwsze, ale zareagoway,
dziaajc w obronie wasnej. Kolejne eksplozje spowodoway niemal cakowite

zniszczenie planety. Kopua bya eksperymentalnym projektem, w ktrym


badano moliwo prowadzenia ycia nienaruszajcego rwnowagi rodowiska
naturalnego. W obliczu eksplozji nuklearnych i uycia broni bakteriologicznej
podjto w niej stosowne rodki ostronoci i obecnie ten obszar jest
prawdopodobnie jedynym miejscem na wiecie, w ktrym ocaleli ludzie mieszkacy Kopuy oraz niedobitki w jej okolicach rzdzone przez chwiejn
dyktatur wojskow. Lokatorzy Kopuy czuwaj nad tymi nieszcznikami i
pewnego dnia, gdy ziemia si odrodzi, powrc, by zaopiekowa si nimi i
zacz od nowa. Ujmuje si to tak prosto, jednak Partridge wiedzia, e sytuacja
jest znacznie bardziej zoona, i by pewien, i sam Glassings miaby w tej
kwestii wiele do powiedzenia.
Niekiedy Glassings zapamitywa si w swoim wykadzie, odchodzi od
notatek na pulpicie, rozpina guziki marynarki i ogarnia wzrokiem klas,
zatrzymujc przez chwil spojrzenie na kadym z chopcw - jakby chcia, aby
gbiej zrozumieli jego sowa, aby zaczerpnli nauk z tego, co im mwi o
zamierzchych czasach, i zastosowali j do dnia dzisiejszego. Partridge
pragnby to uczyni i mia wraenie, e niemal mgby, gdyby tylko uzyska
troch wicej informacji.
Podnis gow i wystawi twarz na powiew chodnego powietrza. Nagle
przypomnia sobie, jak matka podawaa na st posiek dla niego i brata szklanki mleka z bbelkami przywartymi do cianek, tuste sosy pieczeniowe,
ciepe buki o mikkich wntrzach. Parujce potrawy, ktrymi mona si byo
naprawd naje. Obecnie yka specjalnie opracowane piguki zapewniajce
optymalny stan zdrowia. Czasami obraca je w ustach; pamita, e nawet
pastylki, ktre dawniej dawano jemu i bratu, byy w ksztacie zwierztek, miay
cierpko-sodki smak i przyklejay si do zbw. Po chwili to wspomnienie si
ulotnio.
Te przelotne wspomnienia byy przenikliwe i bolesne. Ostatnio

nachodziy go niespodziewanie jak nage ciosy - niepohamowane zderzenia


teraniejszoci z przeszoci. Nasiliy si jeszcze, odkd ojciec zwikszy liczb
sesji kodowania aplikowanych Par-tridgeowi. Owe sesje to dziwaczne
poczenie lekw wstrzykiwanych do krwiobiegu i napromieniania. Lecz
najgorsze, e jest si wtedy uwizionym w formie stanowicej rodzaj odlewu
sylwetki, aby podczas danej sesji tylko okrelone czci ciaa i mzgu zostay
wystawione na dziaanie promieniowania. Formy mumii. Tak kilku przyjaci
Partridgea zaczo nazywa te powoki po niedawnej lekcji Glassingsa o
staroytnych cywilizacjach, w ktrych praktykowano zawijanie zwok zmarych.
Przed sesj kodowania uczniw ustawiano w rzdzie, a nastpnie przewoono
kolejno do gabinetw w centrum medycznym. Tam kady chopiec rozbiera si
i wciska do rozgrzanej formy mumii, a po skoczonym zabiegu znw wkada
swj mundurek i by przywoony z powrotem do akademii. Technicy uprzedzili
uczniw, e w trakcie przystosowywania si ich organizmw do nowych
umiejtnoci mog si u nich sporadycznie pojawi zawroty gowy i nage utraty
rwnowagi. Te objawy ustpi, gdy dojdzie do ugruntowania nabytych siy i
szybkoci. Chopcy przywykli do tego i pogodzili si z kilkumiesiczn przerw
w grach sportowych spowodowan przejciowym upoledzeniem koordynacji
ruchowej. Chwiali si, potykali i upadali jak dudzy na ziemi. W tym okresie
mzg rwnie by rozkojarzony - i std dziwne nage przypywy wspomnie.
- Pikne barbarzystwo - powiedzia teraz Glassings o jednej ze
staroytnych kultur. - Szacunek dla zmarych.
By to jeden z tych momentw, gdy nauczyciel nie czyta z notatek.
Wpatrzy si w swoje donie, ktrymi wspiera si o blat biurka. Nie powinien
czyni takich dygresji - okrelenie pikne barbarzystwo mogoby zosta
niewaciwie zrozumiane, a on mgby straci prac. Lecz szybko si opamita
i poleci caej klasie, by odczytaa chrem z telepromptera: Usankcjonowane
sposoby pozbywania si cia zmarych i gromadzenia ich rzeczy osobistych w
Archiwum Utraconych Bliskich.... Partridge przyczy si do reszty.

Kilka minut pniej Glassings opowiada o roli upraw zb w


staroytnych cywilizacjach.
Zb? - zastanawia si Partridge. - Naprawd? Zb?
W tym momencie zapukano do drzwi. Zaskoczony nauczyciel podnis
wzrok. Wszyscy uczniowie zesztywnieli. Pukanie rozlego si ponownie.
- Przepraszam, chopcy - rzuci Glassings.
Wygadzi notatki i zerkn na mae, czarne, widrujce oko jednej z
kamer umieszczonej w kcie sali. Partridge zastanawia si, czy urzdnicy
Kopuy przechwycili uwag o piknym barbarzystwie? Czy mogo si to sta
tak szybko? Czy zaraz wywlok Glas-singsa z klasy na oczach uczniw?
Nauczyciel wyszed na korytarz. Po chwili dobiego stamtd przytumione
mamrotanie kilku gosw.
Arvin Weed, klasowy geniusz siedzcy przed Partridgeem, odwrci si
do niego i posa mu pytajce spojrzenie, jakby sdzi, e kolega musi wiedzie,
co si dzieje. Partridge wzruszy ramionami. Czsto mylano, e wie wicej ni
inni. By synem Elleryego Willuksa. Ludzie uwaali, e nawet komu tak
wysoko postawionemu musi si od czasu do czasu co wypsn. Mylili si.
Tacie Part-ridgea nigdy nic si nie wypsno. Midzy innymi wanie dlatego
osign w Kopule tak eksponowan pozycj. A poniewa Partridge mieszka w
szkolnym internacie, rzadko rozmawia z ojcem nawet przez telefon, a jeszcze
rzadziej go widywa. By jednym z tych uczniw, ktrzy przebywali tu przez
cay rok, podobnie jak wczeniej jego brat Sedge, ktry ukoczy akademi
przed nim.
Glassings wrci do klasy.
- Partridge, zbierz swoje rzeczy - poleci.
- Co? Ja? - wyjka chopiec.
- Popiesz si.
Partridge poczu w odku nerwowy skurcz. Wepchn notatnik do
plecaka i wsta. Wok niego chopcy zaczli szepta - Vic Wellingsly, Algrin

Firth, bliniacy Elmsford. Ktry z nich rzuci jaki art - Partridge wychwyci
swoje imi, ale nic wicej - i wszyscy parsknli miechem. Ci chopcy trzymali
si razem i tworzyli tak zwan Pak. Po zakoczeniu szkolenia trafi do nowej
elitarnej jednostki wojskowej o nazwie Oddzia Specjalny. S wybracami.
Nigdzie tego nie napisano, ale rozumiao si samo przez si.
Glassings kaza klasie si uciszy.
Arvin Weed kiwn gow Partridgeowi, jakby yczc mu powodzenia.
Partridge podszed do drzwi.
- Mog pniej zabra notatki? - zapyta.
- Oczywicie - odrzek Glassings i klepn go w plecy. - Wszystko w
porzdku.
Z pozoru, na uytek klasy, mwi o notatkach, lecz patrzy na chopca
znaczco, jakby mia na myli co wicej, i Partridge poj, e nauczyciel stara
si go uspokoi. Cokolwiek si wydarzy - wszystko bdzie dobrze.
Na korytarzu na Partridgea czekao dwch stranikw.
- Dokd idziemy? - spyta.
Obydwaj byli wysocy i muskularni. Ten odrobin szerszy w ramionach
odpowiedzia:
- Twj ojciec chce si z tob zobaczy.
Partridgea nagle przenikn chd. Donie mu zwilgotniay, wic je
roztar. Nie ma ochoty spotka si z ojcem; nigdy nie mia.
- Mj stary? - rzuci, starajc si, by zabrzmiao to beztrosko. - Maa
pogawdka ojca z synem?
Stranicy poprowadzili go lnicymi korytarzami, obok olejnych
portretw dwch dyrektorw szkoy - jednego wylanego, drugiego nowego; obaj
mieli ziemist cer i srogi, martwy wygld - a potem na d, do piwnic
akademii, gdzie przebiega linia kolejki wahadowej. Czekali w milczeniu w
przestronnych podziemiach. Wanie t kolejk wozi si chopcw do centrum
medycznego, gdzie trzy dni w tygodniu pracuje ojciec Partridgea. Kilka piter

orodka przeznaczono dla chorych i cile odizolowano od i. reszty. W Kopule


choroby traktuje si nadzwyczaj powanie. Zaraza mogaby umierci ich
wszystkich, tote nawet osoby z niewielk gorczk wysya si na krtkotrwa
kwarantann. Partridge kilka razy przebywa na tym oddziale i lea w maym i
nudnym sterylnym pokoiku.
A umierajcy? Ich nikt nie odwiedza. Umieszcza si ich na wydzielonym
pitrze.
Chopiec zastanowi si, czego ojciec od niego chce. Nie nalea do Paki i
nie wybrano go do adnego elitarnego korpusu. Ta rola przypada Sedgeowi.
Kiedy Partridge wstpi do akademii, nie by pewien, czy jest znany ze wzgldu
na swego ojca, czy brata. Niewane. Nie dorwna reputacji ani jednego, ani
drugiego. Nie wygra adnych zawodw sportowych, a we wszystkich meczach,
niezalenie od dyscypliny, gwnie grzeje awk rezerwowych. Nie odznacza si
wystarczajc inteligencj, by dosta si do innego programu treningowego rozrostu mzgu. Ten program jest zarezerwowany dla bystrzakw, jak Arvin
Weed, Heath Win-ston czy Gar Dreslin. On zawsze dostawa przecitne stopnie.
Najwyraniej jest kim polednim podobnie jak wikszo pozostaych
chopcw, ktrych poddaje si kodowaniu, by zwikszy ich oglne zdolnoci i
w ten sposb poprawi jako populacji.
Czy ojciec chce tylko skontrolowa postpy swojego przecitnego syna?
A moe nagle zapragn nawiza wi ze swym potomkiem? Czy w ogle bd
mieli o czym rozmawia? Partridge usiowa sobie przypomnie, kiedy ostatnio
spdzili razem czas na jakiej rozrywce. Raz, po mierci Sedgea, ojciec zabra
go na kryty basen akademii. Partridge pamita tylko, e ojciec by wspaniaym
pywakiem i mkn w wodzie jak wydra morska, a kiedy wynurzy si, by
nabra powietrza, a potem wyciera si rcznikiem, Partridge po raz pierwszy,
odkd siga pamici, zobaczy jego nag klatk piersiow. Czy kiedykolwiek
wczeniej widzia go choby na wp ubranego? Na piersi ojca po lewej stronie,
nad sercem, widniao sze niewielkich blizn. Nie pochodziy z wypadku - byy

zbyt rwne i symetryczne.


-*
Kolejka si zatrzymaa i Partridgea ogarno przelotne pragnienie, eby
czmychn. Wiedzia jednak, e wwczas stranicy poraziliby go adunkiem
elektrycznym. Miaby na plecach i ramionach wypalon czerwon prg.
Oczywicie, powiadomiono by ojca i sytuacja jeszcze by si pogorszya. Poza
tym, dlaczego w ogle miaby ucieka? I dokd? Biegaby w kko? Przecie to
jest Kopua.
Zajechali przed wejcie centrum medycznego. Stranicy okazali swoje
odznaki. Wpisali Partridgea na list i zeskanowali jego siatkwk oka, a
nastpnie przez wykrywacze metali wprowadzili go do rodka i powiedli
krtymi korytarzami pod drzwi gabinetu ojca.
Zanim stranik zdy zapuka, otworzya im kobieta technik. Za ni
Partridge spostrzeg ojca prowadzcego wykad dla kilkorga innych technikw.
Wszyscy spogldali na rzd ekranw na cianie, na ktrych widniay w
powikszeniu podwjne spirale kodujcych acuchw DNA.
- Dzikuj - rzucia kobieta do stranikw i wskazaa chopcu niewielki
skrzany fotel obok olbrzymiego biurka jego ojca, ktre stao pod cian
przeciwleg do tej z ekranami.
- Tak to wyglda - powiedzia ojciec do suchaczy. - Zakcenie w
kodowaniu zachowa spowodowane oporem.
Technicy wpatrzyli si przeraonym, rozbieganym wzrokiem w ojca
Partridgea, ktry nadal ignorowa obecno syna. Dla chopca nie byo to nic
nowego. Przywyk do tego, e ojciec nie zwraca na niego uwagi.
Rozejrza si po gabinecie i zauway oprawione w ramki kserokopie
pierwotnych planw Kopuy, wiszce na cianie nad biurkiem.
Znw zacz si zastanawia, dlaczego go tu sprowadzono. Czy ojciec
chcia si przed nim popisa i czego mu dowie? Jakby Partridge nie wiedzia,
e Ellery Willux jest bystry i wzbudza respekt, a nawet strach.

- Wszystkie pozostae rodzaje kodowania przebiegaj u niego


prawidowo. Skd wic wziy si problemy w kodowaniu
? zachowa? - zwrci si Willux do technikw. - Czy kto z was zna
odpowied?
Partridge zabbni palcami w porcz fotela i zerkn na siwe pasma we
wosach ojca, ktry z irytacj potrzsa gow i wyglda na rozgniewanego.
Partridge widywa u niego takie wybuchy gniewu od czasu pogrzebu brata.
Sedge zmar po tym, jak ukoczono jego kodowanie i dosta si do Oddziau
Specjalnego - nowego elitarnego korpusu zoonego z zaledwie szeciu
niedawnych absolwentw akademii. Ojciec nazwa t mier tragedi, jakby
nadanie odpowiedniej nazwy pozwalao mu si z ni pogodzi.
Technicy popatrzyli po sobie i odpowiedzieli:
- Nie, prosz pana. Jeszcze nie.
Ojciec ze zmarszczonymi brwiami i poczerwieniaym misistym nosem
spojrza gniewnie na ekran, a potem na Partridgea, jakby dopiero teraz go
zauway. Machniciem rki odprawi technikw, ktrzy popiesznie wymknli
si za drzwi. Partridgea ciekawio, czy czuj ulg za kadym razem, gdy
schodz z oczu jego ojcu bdcemu w takim podym nastroju. Czy w gbi
duszy nienawidz jego starego? Wcale by si nie dziwi.
- Jak leci? - zagadn ojca, nerwowo skubic pasek plecaka.
- Zastanawiasz si pewnie, dlaczego ci wezwaem?
Chopiec wzruszy ramionami.
- Chcesz zoy mi spnione yczenia urodzinowe?
Ukoczy siedemnacie lat przed prawie dziesicioma miesicami.
- yczenia urodzinowe? - powtrzy ojciec. - Nie dostae prezentu, ktry
ci wysaem?
- Zaraz, co to byo? - mrukn Partridge, drapic si w policzek.
Po chwili sobie przypomnia. Dosta w prezencie bardzo drogie wieczne
piro ze wiecc arweczk na kocu. eby mg uczy si do pna i

przecign kolegw z klasy - napisa ojciec w doczonym do prezentu


krtkim liciku. Czy ojciec pamita, co mu podarowa? Zapewne nie. Czy w
ogle sam skreli te sowa? Partridge nie zna jego charakteru pisma. Kiedy by
may, zwyke to matka pisaa zagadkowe liciki, by pomc im odgadn, gdzie
ukrya prezenty. Powiedziaa mu, e ten zwyczaj zapocztkowa jego ojciec, gdy
pierwszy raz umwi si z ni na randk: krtkie rymowane zagadki i podarki.
Partridge to zapamita, poniewa uderzyo go, e rodzice kiedy jednak si
kochali, chocia pniej przestali. Ojciec nigdy nawet nie zjawia si na jego
urodzinach.
- Powd, dla ktrego ci wezwaem, nie ma adnego zwizku z twoimi
urodzinami - rzek ojciec.
- Wobec tego przypuszczam, e chodzi o ojcowskie zainteresowanie
moimi postpami w szkole. Zaraz zapytasz: Czy nauczye si czego
wanego?.
Ojciec westchn. Prawdopodobnie nikt inny nie odzywa si do niego w
ten sposb.
- Czy nauczye si czego wanego? - spyta.
- Wydaje si, e nie my pierwsi wynalelimy kopuy. Istniay ju w
czasach prehistorycznych - kopce Newgrange, Knowth, Mae-showe i inne.
Ojciec rozsiad si wygodnie w skrzanym fotelu. Zaskrzypiay spryny.
- Pamitam, jak pierwszy raz zobaczyem zdjcie kurhanu Mae-showe.
Byem dzieciakiem, miaem moe czternacie lat. Znalazem je w ksice o
prehistorycznych osadach. - Przerwa i kolistym ruchem potar palcami skronie.
- To by ich sposb na zyskanie niemiertelnoci - zbudowa co, co bdzie
trwa. Rodzaj dziedzictwa. Utkwio mi to w pamici.
- Sdziem, e dziedzictwem mczyzny s jego dzieci.
Ellery Willux spojrza na syna ostro, jakby ten dopiero teraz pojawi si w
gabinecie.
- Tak, masz racj. I wanie z tego powodu ci wezwaem. Wystpi u

ciebie pewien opr wobec niektrych aspektw twojego kodowania.


Formy mumii. Co poszo niezgodnie z planem.
- Jakich aspektw mojego kodowania?
- Umys i ciao Sedgea przyjmoway kodowanie atwo i bez wysiku rzek ojciec. - A ty genetycznie jeste do niego bardzo podobny, ale...
- Jakich aspektw? - powtrzy Partridge.
- O dziwo, kodowania zachowa. W sferze aspektw fizycznych - siy,
szybkoci, zwinnoci - wszystko przebiega prawidowo. Odczuwasz jakie
dolegliwoci? Umysowe albo cielesne? Zaburzenia rwnowagi? Niezwyke
myli lub wspomnienia?
Wspomnienia, tak. Ostatnio czciej rozmyla o matce, ale nie chcia
wyzna tego ojcu.
- Poczuem przenikliwe zimno - odrzek - w momencie, gdy usyszaem,
e mnie wezwae. Przejmujce zimno w caym ciele.
- Interesujce - skomentowa ojciec i by moe przez uamek sekundy
poczu si dotknity t uwag.
Partridge wskaza obrazki w ramkach na cianie.
- Pierwotne fotokopie? Wczeniej ich tu nie byo.
- Prezent z okazji dwudziestolecia mojej suby - wyjani ojciec.
- To bardzo mio - powiedzia Partridge. - Podoba mi si twoje dzieo
architektoniczne.
- Ono nas ocalio.
- Nas? - mrukn chopiec pod nosem.
Pozostali ju tylko oni dwaj - rodzina, ktra skurczya si do nkanej
kopotami pary - ojciec i syn. I wtedy, jakby to wynikao wprost z poprzedniego
wtku rozmowy, ojciec zacz wypytywa go o zachowanie matki przed
Wybuchem, w tygodniach poprzedzajcych jej mier, o t pamitn wypraw
na pla, ktr odbya jedynie z Partridgeem.
- Czy matka zmusia ci do poknicia jakich piguek?

Za umieszczonym na cianie monitorem komputerowym prawdopodobnie


siedz jacy ludzie. Ekran jest wygaszony, pusty i przypomina lustro weneckie.
A moe nikogo tam nie ma. Moe ojciec machniciem rki ich take odesa.
Jednak z pewnoci ta rozmowa jest rejestrowana. Musi by. Z kadego kta
gabinetu przypatruje si im czujne oko kamery.
- Nie pamitam. Byem wtedy may - odpowiedzia Partridge.
W istocie przypomnia sobie niebieskie piguki. Miay wyleczy go z
grypy, jednak wydawao si, e jeszcze j zaostrzyy. Trzs si pod kocami,
nkany dreszczami gorczki.
- Zabraa ci na pla. Pamitasz to, prawda? Tu przedtem. Twj brat nie
chcia z wami pj. Mia mecz piki. Brali udzia w mistrzostwach.
- Sedge przepada za baseballem. Uwielbia mnstwo rzeczy.
- Nie chodzi teraz o twojego brata - rzuci ojciec.
Z trudem przychodzio mu wymwienie jego imienia. Od czasu mierci
Sedgea Partridge liczy, ile razy ojciec wypowiedzia imi brata - i wyszo mu
tylko kilka takich przypadkw. Matka zgina w dniu Wybuchu, prbujc
pomc ocalaym ludziom dosta si do Kopuy. Ojciec pocztkowo nazywa j
wit i mczennic, a potem stopniowo niemal zupenie przesta o niej
wspomina. Partridge pamita, jak kiedy powiedzia: Oni na ni nie
zasugiwali. Pocignli j za sob w przepa. Niegdy ojciec nazywa
ocalaych naszymi mniejszymi brami i siostrami. Przywdcw Kopuy, w
tym siebie, okrela mianem yczliwych nadzorcw. Tego rodzaju
sformuowania wci pojawiay si niekiedy w publicznych przemwieniach,
lecz w codziennych rozmowach nazywano ocalaych ludzi yjcych poza
Kopu nieszcznikami. Partridge wiele razy sysza, jak ojciec uywa tego
okrelenia. A on sam musia przyzna, i czsto przepeniaa go nienawi do
owych nieszcznikw, ktrzy zginli, pocigajc za sob jego matk. Jednak
ostatnio podczas lekcji Glassingsa z dziejw wiata mimo woli zastanawia si,
co si naprawd wydarzyo. Glassings sugerowa, e historia jest czym

plastycznym, co mona zmienia. Po co? Aby opowiedzie przyjemniejsz


historyjk.
Tymczasem ojciec mwi dalej:
- Chodzi o twoj matk - o to, e dawaa ci jakie piguki i zmuszaa ci,
eby je pokn.
- Nie pamitam. Miaem wtedy osiem lat. Rany, czego ode mnie chcesz?
Nawet mwic to, Partridge przypomina sobie jednak poparzenia
soneczne, jakich oboje doznali, chocia byo pochmurno, i e kiedy mieli
mdoci i wymiotowali, matka opowiadaa mu przed snem bajk o abdziej
onie z czarnymi nogami. Czsto przywoywa z pamici obraz matki - jej
krcone wosy, mikkie donie o kostkach drobnych jak koci ptaka. Bya te
krtka piosenka o abdziej onie. Miaa melodi, rymowane sowa i
towarzyszce im gesty. Matka mwia: Kiedy zapiewam ci t histori, mocno
chwy ten naszyjnik. Chopiec ciska go kurczowo w pistce. Krawdzie
rozpostartych abdzich skrzyde wisiorka byy ostre, ale nie rozlunia chwytu.
Pewnego razu opowiedzia t bajk Sedgeowi. To byo w Kopule, w
dniu, gdy ogarna go dojmujca tsknota za matk. Brat orzek, e to
dziewczyska bajeczka dla dzieci, ktre wierz we wrki. Doronij wreszcie,
Partridge. Ona umara i ju jej nie ma. Nie widzisz tego? Jeste lepy?.
Teraz ojciec naciska na niego:
- Zamierzamy przeprowadzi na tobie jeszcze wicej bada. Mnstwo
bada. Zostaniesz pokuty tyloma igami, e poczujesz si jak poduszeczka do
szpilek.
Poduszeczka do szpilek - jedno z tych okrele, ktre ju nic nie
znacz. Poduszka na szpilki? Czy to rodzaj groby? Tak to zabrzmiao.
- Pomogoby nam, gdyby opowiedzia, co si wtedy zdarzyo.
- Nie mog. Chciabym, ale naprawd nie pamitam.
- Posuchaj, synu. - Partridge nie lubi, gdy ojciec wymawia sowo syn
takim tonem, jakby to bya nagana. - Musisz wyty pami. Twoja matka...

Ojciec urwa. W jego oczach widniao znuenie. Wargi mia wyschnite.


Wydawao si, jakby rozmawia z kim innym. Mwi oficjalnym tonem,
jakiego uywa przez telefon. Halo, tu Willux. Skrzyowa ramiona na piersi.
Przez moment twarz mu obwisa.
- Nie pamitam. Miaem wtedy osiem lat. Rany, czego ode mnie chcesz?
Nawet mwic to, Partridge przypomina sobie jednak poparzenia
soneczne, jakich oboje doznali, chocia byo pochmurno, i e kiedy mieli
mdoci i wymiotowali, matka opowiadaa mu przed snem bajk o abdziej
onie z czarnymi nogami. Czsto przywoywa z pamici obraz matki - jej
krcone wosy, mikkie donie o kostkach drobnych jak koci ptaka. Bya te
krtka piosenka o abdziej onie. Miaa melodi, rymowane sowa i
towarzyszce im gesty. Matka mwia: Kiedy zapiewam ci t histori, mocno
chwy ten naszyjnik. Chopiec ciska go kurczowo w pistce. Krawdzie
rozpostartych abdzich skrzyde wisiorka byy ostre, ale nie rozlunia chwytu.
Pewnego razu opowiedzia t bajk Sedgeowi. To byo w Kopule, w
dniu, gdy ogarna go dojmujca tsknota za matk. Brat orzek, e to
dziewczyska bajeczka dla dzieci, ktre wierz we wrki. Doronij wreszcie,
Partridge. Ona umara i ju jej nie ma. Nie widzisz tego? Jeste lepy?.
Teraz ojciec naciska na niego:
- Zamierzamy przeprowadzi na tobie jeszcze wicej bada. Mnstwo
bada. Zostaniesz pokuty tyloma igami, e poczujesz si jak poduszeczka do
szpilek.
Poduszeczka do szpilek - jedno z tych okrele, ktre ju nic nie
znacz. Poduszka na szpilki? Czy to rodzaj groby? Tak to zabrzmiao.
- Pomogoby nam, gdyby opowiedzia, co si wtedy zdarzyo.
- Nie mog. Chciabym, ale naprawd nie pamitam.
- Posuchaj, synu. - Partridge nie lubi, gdy ojciec wymawia sowo syn
takim tonem, jakby to bya nagana. - Musisz wyty pami. Twoja matka...
Ojciec urwa. W jego oczach widniao znuenie. Wargi mia wyschnite.

Wydawao si, jakby rozmawia z kim innym. Mwi oficjalnym tonem,


jakiego uywa przez telefon. Halo, tu Willux. Skrzyowa ramiona na piersi.
Przez moment twarz mu obwisa i wyglda, jakby przypomnia sobie co
przykrego. Znw potrzsn gow. Nawet jego donie dray z gniewu.
- Twoja matka zawsze sprawia kopoty - dokoczy.
Wymienili spojrzenia. Partridge nie odezwa si ani sowem, lecz w
duchu wci powtarza: Zawsze sprawia kopoty. Zawsze sprawia. To nie by
czas przeszy. Nie mwi si w ten sposb o kim, kto nie yje.
Ojciec si opanowa.
- Ona miaa le w gowie. - Potar domi uda, a potem nachyli si ku
Partridgeowi. - Zdenerwowaem ci - powiedzia.
To rwnie byo dziwne. Nigdy nie mwi o emocjach.
- Nic mi nie jest.
Willux wsta.
- Sprowadmy tu kogo, eby zrobi nam zdjcie. Kiedy ostatnio nas
razem sfotografowano? - zapyta. Prawdopodobnie na pogrzebie Sedgea,
pomyla Partridge. - Bdziesz je mia w akademiku, eby nie tskni za
domem.
- Nie tskni za domem - powiedzia chopiec.
W Kopule nigdy nie czu si u siebie w domu, wic jak mgby za nim
tskni?
Jednak ojciec wezwa techniczk - kobiet z gruzowatym nosem i rwno
obcit grzywk - i poleci jej, eby przyniosa aparat fotograficzny.
Potem obydwaj stanli obok siebie przed niedawno zawieszonymi
fotokopiami, sztywno wyprostowani jak onierze. Bysn flesz.
PRESSIA GRZEBANIE W MIECIACH
JU Z ODLEGOCI PRZECZNICY Pressia poczua zapachy
targowiska - zepsutego misa i ryb, zgniych owocw, spalenizny i dymu.

Dostrzega przemykajce cienie handlarzy domokrcw i rozpoznaa ich po


rodzajach kaszlu. Czasami w ten sposb mona zmierzy odlego mierci. S
rne odmiany kaszlu. Kaszel grze-choczcy sucho; kaszel zaczynajcy si i
koczcy chrapliwym wistem; mczcy kaszel, ktry nie moe si skoczy;
kaszel z wykrztuszaniem flegmy; kaszel zakoczony stkniciem - ten jest
najgorszy, jak powiedzia jej dziadek. Oznacza, e w pucach zebra si pyn, i
zapowiada mier od zakaenia, utonicie od wewntrz. Dziadek w dzie kaszle
sucho, ale nocami przez sen jego kaszel koczy si zowrogim stkniciem.
Trzymaa si rodka alejki. Mijajc przybudwki, usyszaa rodzinn
ktni: gony ryk mczyzny, odgos walenia czym metalowym o cian.
Kobieta wrzasna i rozleg si pacz dziecka.
Dochodzc do targowiska, Pressia zobaczya, e handlarze ju zamykaj
swoje stoiska - budy o zardzewiaych dachach i cianach z metalowych szyldw
przywleczonych z autostrady. Zasaniali stragany przemokymi kawakami
dykty, adowali towary na rozklekotane rczne wzki, przykrywali stoy
podartymi plandekami.
Pressia mina zbit w krg szepczc grupk. Dobiegay stamtd
poszeptywania, od czasu do czasu wybuch miechu i znowu szepty. Migny jej
twarze poctkowane wirami metalu, byszczcymi odamkami szka,
pomarszczonymi bliznami. Rka jednej z kobiet wydawaa si zaplombowana
skrzanym paskiem, ktry otoczy jej nadgarstek jak bransoletka w miejscu,
gdzie wtopi si w ciao.
Ujrzaa gromadk dzieciakw niewiele modszych od siebie. Dwie
bliniaczki z pogruchotanymi zardzewiaymi protezami ng, widocznymi tu
poniej skraju ich spdniczek, krciy sznurem dla trzeciej dziewczynki z jedn
rk wystrugan z drewna, skaczcej pomidzy nimi. Wszystkie recytoway:
Spal Czystego i wdychaj popi, Potem zrb szalik zjegojlakw. Z
wosw skakank sobie sple, A z koci mydo moesz mie. Umyty, umyty, raz
i dwa. Umyty, umyty, Czysty to ja.

Czyci to nazwa tych w Kopule. Dzieciaki maj fioa na punkcie


Czystych. Wymieniaj ich we wszystkich dziecicych rymowankach, zwykle
jako martwych. Pressia zna na pami ten wierszyk. Skakaa w jego rytm, kiedy
bya maa, i gupio pragna mie to mydo. Ciekawe, czy te dziewczynki te o
nim marz? Jak to jest - by Czystym? Pozby si blizn, mie znowu do, a nie
lalk?
By tam te chopiec z oczami rozstawionymi zbyt szeroko, niemal po
bokach gowy jak u konia. Doglda ognia poncego w metalowej beczce, nad
ktrym trzyma nabite na dwa rony zwglone kawaki misa - mae stworzenia
wielkoci gryzoni. Te dzieciaki w momencie Wybuchu byy niemowltami; s
odporne i wytrzymae. Dzieci urodzone przed Wybuchem to Przedki, a te
urodzone po Wybuchu - Poki. Poki powinny by Czystymi, lecz tak si nie
dzieje. Mutacje spowodowane przez eksplozje z czasu Wybuchu zagniedziy
si gboko w genach tych, ktrzy ocaleli. Niemowlta nie rodz si Czyste. S
zmutowane i nosz lady deformacji swoich rodzicw. Podobnie rzecz ma si ze
zwierztami. Zamiast zacz od nowa, gatunki staj si coraz bardziej popltane
i stanowi mieszanin rasy ludzkiej, zwierzt, ziemi i martwych przedmiotw.
Istniao jednake inne wane rozrnienie, stosowane przez osoby w
wieku Pressii - na tych, ktrzy pamitaj ycie sprzed Wybuchu, i tych, ktrzy
go nie pamitaj. Czasami przy pierwszym spotkaniu dzieciaki rozpoczynay gr
w Pamitam i wymieniay si wspomnieniami niczym gotwk. Stopie
intymnoci tych wspomnie wiadczy o tym, jak dalece chciae si otworzy
na dan osob, i stanowi rodzaj waluty zaufania. Tymi, ktrzy byli zbyt modzi,
aby pamita, pogardzano, a jednoczenie im zazdroszczono - okropne
poczenie. Pressia przyapywaa si na udawaniu, e pamita wicej ni w
rzeczywistoci; poyczaa sobie wspomnienia innych ludzi i mieszaa je ze
swoimi. To j martwio. Obawiaa si, e moe tak bardzo oprze si na cudzych
wspomnieniach, i jej wasne stan si niewiarygodne. Postanowia, e musi
trzyma si mocno tych nielicznych, ktre nale do niej.

Obrzucia spojrzeniem dzieciaki. Blask ognia rzuca dziwaczne cienie,


rozbyskiwa w odamkach metalu i szka tkwicych w ich twarzach, owietla
jaskrawe szramy, oparzeliny i guzowate bli-znowce. Jedna z dziewczynek ktr Pressia rozpoznaa, lecz nie potrafia dopasowa do niej imienia podniosa na ni wzrok i powiedziaa:
- Chcesz kawaki Czystego? S spieczone jak chipsy.
- Nie - odpara Pressia goniej, ni zamierzaa.
Dzieciaki si rozemiay - wszystkie oprcz chopca pilnujcego ognia.
Obrci roen; jego drobne palce poruszay si delikatnie, jakby obsugiwa jaki
nakrcany przyrzd lub silnik. Mia na imi Mikel. Rni si od pozostaych
dzieci. Byo w nim co twardego jak stal. Pressia odgadywaa, e wiele razy
widzia mier, a jego rodzice od dawna nie yj.

- Jeste pewna, Pressio? - rzek z powag. - Tylko kawaeczek, zanim


zabior ci na zawsze.
Mikel bywa zoliwy, chocia zazwyczaj nie wobec niej, gdy bya od
niego starsza. Dlatego jego sowa j zaskoczyy.
- Mio, e zaproponowae, ale lepiej ju pjd.
Popatrzy na ni ze smutn min. Moe chcia, aby wrzasna, e nigdy jej
nie zabior. Tak czy inaczej, wspczua mu. Jego okruciestwo zawsze
sprawiao, i wydawa si bezbronny - wbrew wraeniu, jakie chciaby
wywrze.
Spostrzega Keppernessa - czowieka, o ktrym wspomnia dziadek. Od
jakiego czasu nie natykaa si na niego. By w wieku, w jakim wyobraaa
sobie swojego ojca. Wrzuca puste skrzynki do rcznego wzka. Rkawy mia
podwinite i ukazywa ramiona z wbitymi odamkami szka, chude, lecz ylaste
i muskularne. Spojrza na ni, a potem odwrci wzrok. W jego koszyku zostao
jeszcze kilka czarnych bulw. Pressia pochylia gow, by ukry blizny na
policzku.

- Jak si ma paski synek? Czy szyja ju cakiem mu si zagoia? spytaa w nadziei, e mczyzna uzna, i jest im jeszcze co winien.
Kepperness wsta, przecign si, a twarz wykrzywi mu grymas. W
jednym z jego oczu lnia zocistopomaraczowa bona - katarakta po wypaleniu
promieniowaniem, co nie byo niczym niezwykym.
- Jeste dzieciakiem tego krawca cia, tak? Wnuczk? W tym wieku ju
nie powinna si tu krci.
- Wcale nie - odpara obronnym tonem. - Mam dopiero pitnacie lat.
Udaa, e kuli si przed wiatrem, cho w rzeczywistoci usiowaa wyda
si mniejsza i modsza.
- Czyby? - rzuci. Urwa i wpatrzy si w ni. Skupia spojrzenie na jego
zdrowym oku, jedynym, ktrym mg widzie. - Ryzykowaem ycie dla tych
bulw. Wykopaem je tu obok lasu nalecego do OPR. Zostao mi tylko kilka.
- No c, mam tu co jedynego w swoim rodzaju. Co, na co sta tylko
prawdziwego bogacza. Wie pan, to nie dla byle kogo.
- Co to takiego?
- Motyl - odpowiedziaa.
- Motyl? - parskn. - Niewiele ich zostao.
To prawda, motyle spotykao si niezwykle rzadko. Jednak w cigu
ostatniego roku Pressia widziaa kilka nowych - drobne oznaki odrodzenia.
- To zabawka - wyjania.
- Zabawka? - powtrzy. Dzieci nie mieway ju prawdziwych zabawek.
Bawiy si wiskimi pcherzami i podartymi wczkowymi lalkami. - Niech no
spojrz.
Potrzsna gow.
- Nie ma sensu si przyglda, skoro pana na ni nie sta.
- Pozwl mi tylko zerkn.
Westchna, udajc wahanie, a potem wyja motyla i podniosa w gr.
- Bliej - poleci mczyzna.

Teraz zobaczya, e eksplozje wypaliy mu obydwoje oczu; jedno o wiele


bardziej ni drugie. Powiedziaa:
- Zao si, e w dziecistwie mia pan prawdziwe zabawki.
Kiwn gow i spyta:
- Co on potrafi?
Nakrcia motyla i woya do wzka. Zatrzepota skrzydami.
- Ciekawa jestem, jak to byo dorasta w czasach paskiego dziecistwa?
Wszystkie te Gwiazdki i urodziny.
- Jako dziecko wierzyem w magi. Moesz to sobie wyobrazi? - rzek,
przechylajc gow na bok i wpatrujc si w zabawk. - Ile?
- Zazwyczaj bior bardzo duo. To pamitka z minionych czasw. Ale od
pana wezm tylko t reszt korzeni. Wicej nam nie trzeba.
Poda jej koszyk, a ona zwina korzonki i woya do worka, a potem
wrczya mu motyla.
- Dam go mojemu synkowi - owiadczy Kepperness. - On ju dugo nie
pocignie. - Pressia ju si odwrcia, eby odej. Usyszaa tykanie
nakrcanego mechanizmu, a potem trzepot skrzyde. - To go troch rozweseli.
Nie, pomylaa. Id dalej. O nic nie pytaj. Ale pamitaa jego synka. Miy
dzieciak. I twardy. Nie paka, kiedy jej dziadek zszywa mu szyj, chocia nie
byo adnych rodkw przeciwblowych.
- Czy stao mu si co jeszcze?
- Zaatakowa go Py. Chopiec polowa poza miastem, w pobliu pl, w
okolicach pustyni. Zobaczy oko mrugajce z ziemi, a potem Py wcign go w
piasek. Bya z nim matka i uratowaa go. Jednak zosta pogryziony i dosta
zakaenia krwi.
Pyy to ludzie, ktrzy stopili si z ziemi, a w miecie - ze zrujnowanymi
budynkami. Wikszo z nich zmara zaraz po Wybuchu, poniewa nie mogli w
aden sposb zdoby poywienia bd nie mieli ust albo mieli, ale bez ukadu
trawiennego. Niektrzy przetrwali, gdy stali si bardziej skaami ni ludmi,

inni za okazali si uyteczni, wspdziaajc z Bestiami, czyli tymi, ktrzy


stopili si ze zwierztami. Kiedy Pressia szpera w gruzach, ma si na bacznoci
przed Pyami, ktre mog zapa j za nog i cign w d. Nigdy nie bya
poza miastem, w miejscu, gdzie napadnito tego chopca. Wanie tam niektrzy
stopili si z gruntem. Syszaa, e w Martwych Ziemiach Pyy mrugaj z
pokrytego popioem piasku. Pono mnstwo ocalaych, ktrzy jeszcze przed
Wybuchem sdzili, e dostrzegaj nadchodzcy koniec wiata, i przenieli si do
lasw, zostao wchonitych przez drzewa.
Syszaa te, e mier w wyniku pogryzienia jest straszna. Czasami ranne
dziecko toczy pian z ust i kurczowo chwyta si wszystkiego.
- Sama nie wiem - rzeka z wahaniem. - Moe niech pan zatrzyma te
bulwy i motyla.
- Nie - odpar Kepperness, wkadajc zabawk do wewntrznej grnej
kieszeni paszcza. - Widziaem niedawno twojego dziadka. Z nim te jest
kiepsko, prawda? Kady z nas ma kogo takiego. Umowa to umowa.
Pressia nie wiedziaa, co powiedzie. On mia racj. Kademu umar albo
umiera kto bliski. Skina gow.
- Dobrze - odrzeka. - Przykro mi.
Mczyzna znw zacz zaadowywa wzek i potrzsn gow.
- Wszystkim nam jest przykro.
Rozwin pacht materiau i przykry ni swoje towary. Kiedy nie
patrzy, dziewczyna odwrcia swj worek do gry dnem i par bulw wturlao
si z powrotem do kosza.
Odesza szybko. Wiedziaa, e nie mogaby zje tych wszystkich bulw,
majc wiadomo, e synek Keppernessa umiera, i e policzya mczynie
wicej, ni zwykle dostawaa za swoj prac.
Teraz bdzie jednak musiaa pogrzeba w mieciach. Kepper-ness si nie
myli - jej dziadek nie czuje si dobrze i ju dugo nie poyje. A co si z nim
stanie, jeli j zabior albo bdzie musiaa wkrtce uciec? Powinna zrobi jak

najwicej zwierztek, eby dziadek mg je wymieni najedzenie i przetrwa.


Sza dalej. Kiedy dotara do koca targowiska, zatrzymaa si. Tutaj na
niskim ceglanym murze nalepiono now list OPR, ktra trzepotaa na zimnym
wietrze. Kilku handlarzy pchao ulic wzki; ich klekot rozbrzmiewa gonym
echem. Zaczekaa, a si oddal, a potem podesza do listy Rozprostowaa i
przycisna papier. Druk by drobny. Musiaa przysun si bliej. Popiesznie
przebiega wzrokiem kartk.
I wtedy to zobaczya.
Nazwisko PRESSIA BELZE i swoj dat urodzin.
Powioda czubkiem palca po wypukych literach.
Teraz ju nie moga temu zaprzeczy. Nie bdzie adnych zagubionych
akt zawierajcych dane o niej. Znalaza si na licie. Naprawd.
Cofna si i potkna o jakie ukraszone cegy Potem skrcia w pierwsz
napotkan uliczk.
Zacza marzn. Powietrze byo przenikliwie zimne i wilgotne.
Podcigna w gr swj spodni sweter, eby zakry szyj, a rkaw
wierzchniego swetra nacigna na pi z gow lalki, nadal zakryt skarpetk.
Wetkna j pod pach, a potem skrzyowaa ramiona na piersi. To jej stay
odruch, kiedy przebywaa poza domem midzy ludmi i bya zdenerwowana.
Niemal przynosi jej pociech.
Pord ruin po obydwu stronach ulicy znajdowao si kilka budynkw,
ktrych szkielety ocalay. Wewntrz ludzie urzdzili sobie prowizoryczne
mieszkania. Mina dom, ktry cakowicie si zawali. W takich najlepiej si
szpera. Wczeniej znajdowaa w gruzach pikne przedmioty - drut, monety,
metalowe klamerki, klucze. Lecz rumowiska s niebezpieczne. Mona si tam
natkn na Pyy bardziej przypominajce ludzi i na kilka czekoksztatnych
Bestii, ktre wykopuj sobie kryjwki w gruzach, grzej si przy dymicych
ogniskach i piek na nich to, co upoluj. Wyobrazia sobie synka Keppernessa w
Martwych Ziemiach, oko w piasku u jego stp - a potem rk wysuwajc si

byskawicznie znikd i cigajc go w d. Bya sama. Jeli co j chwyci i


przewrci, zostanie poarta do ostatniej kosteczki.
Nie dostrzega adnej smugi dymu, wic wdrapaa si na chwiejn stert
kamieni. Ostronie wybieraa drog, wypatrujc byskw metalu i maych
kawaeczkw drutu. Wiedziaa, e stert ju dokadnie przetrznito, ale udao
si jej znale co, co kiedy mogo by strun od gitary, kilka kawakw
stopionego plastiku wygldajcych na elementy starej gry planszowej i cienk
metalow rurk.
Moe zdoa zrobi co wyjtkowego dla dziadka - prezent wart tego, by
go zachowa. Nie chciaa myle o sowie pamitka, gdy przypominao jej,
e by moe wkrtce opuci dziadka, ale tkwio ono w jej umyle. Pamitka.
Kiedy wracaa do domu przez targ, wszystkie stragany byy ju
zamknite. Spniaa si i teraz powinna si ju popieszy. Dziadek zacznie si
o ni niepokoi. Za targowiskiem znw zauwaya tego chopca z szeroko
rozstawionymi oczami, Mikela. Piek nastpne zwierztko - tym razem cakiem
mae, wielkoci myszy, ledwie warte zachodu.
Obok niego siedzia may chopczyk. Kiedy wycign rk, chcc
dotkn misa, Mikel powiedzia:
- Nie rb tego, bo si oparzysz!
Pchn chopczyka na ziemi. Malec by bosy, a zamiast palcw u ng
mia tylko guzowate wyrostki. Upadajc, star sobie kolano. Na widok krwi
wrzasn i pobieg do osmalonych drzwi. Wyszy z nich trzy stopione ze sob
kobiety, okryte w talii pltanin ubra. Czci twarzy kadej z nich byszczay i
wydaway si sztywne, jakby wtopi si w nie plastik. Takie osoby nazywano
Gruponami. Jedna z kobiet miaa pochye ramiona i skrzywiony krgosup. Byo
tam wida wiele rk - niektre blade i usiane piegami, inne ciemne. Kobieta
znajdujca si porodku chwycia chopczyka za rami i powiedziaa:
- Zamknij si. No, ju cicho. Zamknij si.
Ta z krzywym krgosupem, ktra wydawaa si najmniej stopiona z

pozostaymi, jakby tylko na doczepk, wrzasna na Pres-si:


- Ty mu to zrobia?! Ty?
- Nawet go nie dotknam - zaprzeczya dziewczyna i mocniej nacigna
rkaw swetra.
- Pora, eby ju wrci do domu - rzeka kobieta do malca. Rozejrzaa si
bacznie, jakby wyczua w powietrzu niebezpieczestwo. -1 to natychmiast.
Wywin si z jej chwytu i pogna ulic w kierunku pustego targowiska,
paczc teraz jeszcze goniej.
Kobieta z krzywym krgosupem zerkna na niego przez rami, a potem
uniosa kocist gruzowat pi i pogrozia Pressii.
- Widzisz, co narobia?
Nagle dziewczyna usyszaa za plecami krzyk Mikela:
- Bestia! Bestia!
Odwrcia si i ujrzaa drapien Besti, ktra bardziej przypominaa
zwierz ni czowieka. Bya pokryta futrem, lecz wzdu jej eber tkwiy
odamki szka. Biega na czworakach, kulejc, a potem zatrzymaa si i
przysiada na zadzie, niemal osigajc wysoko dorosego mczyzny. Miaa
szponiaste apy, ale zamiast zwierzcego pyska row, niemal bezwos ludzk
twarz z dug wsk szczk i wielkimi zbami. Jej klatk piersiow, ktra
szybko wznosia si i opadaa, opasywa wtopiony acuch.
Mikel wdrapa si na beczk po oleju, a stamtd wskoczy na metalowy
dach domu. Stojce w progu Grupony wpady do rodka i zakryy drzwi
drewnian pyt. Nawet nie zawoay zagubionego chopczyka, ktry nadal bieg
samotnie w gb ulicy.
Dziewczyna wiedziaa, e Bestia dopadnie najpierw dziecka. Byo mae i
stanowio atwy up. Lecz oczywicie Bestia moga zaatakowa ich oboje.
Niewtpliwie bya wystarczajco wielka i silna.
Pressia chwycia mocno swj worek i pucia si pdem, wymachujc
ramionami i szybko przebierajc nogami. Bya dobr biegaczk i zawsze

poruszaa si lekko. By moe odziedziczya to po ojcu, futbolowym


rozgrywajcym. Buty miaa przetarte na pitach, wic biegnc, wyczuwaa przez
cienkie skarpetki nierwnoci gruntu.
Po zamkniciu targu puste ulice wydaway si jej obce. Bestia gnaa za
ni wielkimi susami. Pressia i ten chopczyk byli teraz na ulicy sami. Malec
widocznie wyczu niebezpieczestwo. Odwrci si i wybauszy oczy ze
strachu. Potkn si, upad i przeraony nie mg wsta. Dziewczyna z mniejszej
odlegoci dostrzega sinawy lad po oparzeniu przy oku, przypominajcy
ykowany marmur.
Podbiega do chopca.
- Chod! - zawoaa. Chwycia go pod ramiona i podniosa w gr. Majc
tylko jedn rk sprawn, potrzebowaa jego wsppracy. - Zap mnie mocno! polecia.
Rozejrzaa si panicznie wokoo, szukajc czego, na co mona by si
wspi. Bestia ju ich doganiaa. Po obydwu stronach ulicy byy jedynie
rumowiska, ale przed sob dziewczyna zobaczya budynek zrujnowany tylko
czciowo. Dostrzega krat w metalowych drzwiach do sklepu, ktre dawniej
miay oszklon pyt, jak i eber tkwiy odamki szka. Biega na czworakach,
kulejc, a potem zatrzymaa si i przysiada na zadzie, niemal osigajc
wysoko dorosego mczyzny. Miaa szponiaste apy, ale zamiast zwierzcego
pyska row, niemal bezwos ludzk twarz z dug wsk szczk i wielkimi
zbami. Jej klatk piersiow, ktra szybko wznosia si i opadaa, opasywa
wtopiony acuch.
Mikel wdrapa si na beczk po oleju, a stamtd wskoczy na metalowy
dach domu. Stojce w progu Grupony wpady do rodka i zakryy drzwi
drewnian pyt. Nawet nie zawoay zagubionego chopczyka, ktry nadal bieg
samotnie w gb ulicy.
Dziewczyna wiedziaa, e Bestia dopadnie najpierw dziecka. Byo mae i
stanowio atwy up. Lecz oczywicie Bestia moga zaatakowa ich oboje.

Niewtpliwie bya wystarczajco wielka i silna.


Pressia chwycia mocno swj worek i pucia si pdem, wymachujc
ramionami i szybko przebierajc nogami. Bya dobr biegaczk i zawsze
poruszaa si lekko. By moe odziedziczya to po ojcu, futbolowym
rozgrywajcym. Buty miaa przetarte na pitach, wic biegnc, wyczuwaa przez
cienkie skarpetki nierwnoci gruntu.
Po zamkniciu targu puste ulice wydaway si jej obce. Bestia gnaa za
ni wielkimi susami. Pressia i ten chopczyk byli teraz na ulicy sami. Malec
widocznie wyczu niebezpieczestwo. Odwrci si i wybauszy oczy ze
strachu. Potkn si, upad i przeraony nie mg wsta. Dziewczyna z mniejszej
odlegoci dostrzega sinawy lad po oparzeniu przy oku, przypominajcy
ykowany marmur.
Podbiega do chopca.
- Chod! - zawoaa. Chwycia go pod ramiona i podniosa w gr. Majc
tylko jedn rk sprawn, potrzebowaa jego wsppracy. - Zap mnie mocno! polecia.
Rozejrzaa si panicznie wokoo, szukajc czego, na co mona by si
wspi. Bestia ju ich doganiaa. Po obydwu stronach ulicy byy jedynie
rumowiska, ale przed sob dziewczyna zobaczya budynek zrujnowany tylko
czciowo. Dostrzega krat w metalowych drzwiach do sklepu, ktre dawniej
miay oszklon pyt, jak w zakadzie fryzjerskim. Przypomniaa sobie, jak
dziadek opowiada jej, e kiedy mieci si tam lombard, i wyjani, e po
Wybuchu ludzie spldrowali go w pierwszej kolejnoci, gdy byy tam
rewolwery i zoto - chocia to drugie ostatecznie stracio jakkolwiek warto.
Drzwi byy lekko uchylone.
Dzieciak wrzeszcza teraz gono i przenikliwie i okaza si ciszy, ni
przypuszczaa. Obejmowa j kurczowo za szyj, dawic oddech. Bestia bya
ju tak blisko, e Pressia syszaa jej zdyszane sapanie.
Dziewczyna podbiega do okratowanych drzwi, pchna je, wpada do

rodka i zatrzasna je za sob, wci trzymajc na rkach dziecko. Szczkn


automatyczny zamek.
Znaleli si w maym nieumeblowanym pokoju; na pododze leao tylko
kilka siennikw. Pressia zakrya doni usta krzyczcemu chopcu.
- Cicho - polecia. - Bd cicho!
Wycofaa si do tylnej ciany i usiada z malcem na kolanach w ciemnym
kcie.
Bestia byskawicznie dopada do drzwi, ujadajc i drapic pazurami w
krat. Pomimo ludzkiej twarzy i oczu nie umiaa mwi i nie miaa doni. Drzwi
zabrzczay gono. Poirytowana Bestia przykucna i warkna. A potem
odwrcia gow, powszya w powietrzu i odbiega, zwabiona jakim nowym
zapachem.
Chopczyk z caej siy ugryz Pressi w rk.
- Au! - jkna i potara do o spodnie. - Dlaczego to zrobie?
Spojrza na ni szeroko rozwartymi oczami. Sam wydawa si tym
zaskoczony.
- Oczekiwaam raczej podzikowania - powiedziaa.
Z drugiego koca pokoju dobieg omot. Pressia jkna cicho i odwrcia
si. Chopczyk te spojrza w tamt stron.
Gwatownie otwarto klap w pododze i z otworu wyoniy si gowa i
ramiona mczyzny gramolcego si z pomieszczenia poniej. Mia
zmierzwione wosy i ciemne powane oczy. By troch starszy od Pressii.
- Przysza tu na zebranie czy co? - zapyta.
Chopczyk znw wrzasn, jakby tylko to potrafi. Nic dziwnego, e tamta
kobieta kazaa mu si zamkn, pomylaa Pressia. Krzykacz z niego. A potem
podbieg do okratowanych drzwi.
- Nie wychod na zewntrz! - zawoaa.
Lecz chopiec by szybszy. Otworzy zamek, wybieg na dwr i pogna
przed siebie.

- Kto to by? - zapyta mczyzna.


- Nawet go nie znaam - odrzeka, wstajc.
Spostrzega teraz, e mczyzna stoi na rozklekotanej skadanej drabince
prowadzcej do piwnicy penej ludzi.
- Za to ja znam ciebie. Jeste wnuczk krawca cia.
Zauwaya dwie blizny z boku jego twarzy - by moe po ranach zszytych
przez jej dziadka. Zorientowaa si, e nie s stare, najwyej sprzed roku czy
dwch lat.
- Nie przypominam sobie, ebym ci spotkaa.
- Nie spotkalimy si - wyjani. - Poza tym byem wtedy troch
pokiereszowany. - Wskaza na swoj twarz. - Moga mnie nie rozpozna. Aleja
pamitam, e ci tam widziaem.
Spojrza na ni tak, e si zaczerwienia. Wydawao si jej, e jest w nim
co znajomego - moe tylko ciemny blask jego oczu. Spodobaa si jej jego
twarz twardziela, ktry przetrwa, ostro zarysowana szczka z dwiema
poszarpanymi szramami. We wzroku mczyzny byo co, co nadawao mu
wygld zarazem rozgniewanego i miego.
- Przysza na zebranie? Wanie zaczynamy. Mamy jedzenie.
To by ostatni wypad Pressii na zewntrz przed ukoczeniem szesnastu
lat. Jej nazwisko znalazo si na licie. Serce wci jeszcze mocno walio jej w
piersi. Uratowaa tamtego chopczyka. Czua si dzielna. I konaa z godu. Z
przyjemnoci usyszaa o jedzeniu. Moe bdzie go tyle, e uda si jej
niepostrzeenie zwdzi troch dla dziadka.
Niedaleko rozlego si wycie. Bestia wci krya w pobliu.
- Tak - odpowiedziaa Pressia. - Przyszam na zebranie. Nieznajomy
niemal si umiechn, ale zaraz spowania.
Nie by z tych, ktrym umiech przychodzi atwo. Odwrci si i krzykn
do ludzi na dole:
- Jeszcze jedna! Zrbcie miejsce!

Pressia zauwaya trzepoczcy ruch na jego plecach pod niebiesk


koszul, ktra zmarszczya si jak powierzchnia wody.
Teraz go sobie przypomniaa - chopaka z ptakami w plecach.
PARTRIDGE METALOWE PUDEKO
WSZYSCY CHOPCY Z PROWADZONEJ przez Glassingsa klasy
historii powszechnej zachowywali si cicho, co byo dziwne, gdy zazwyczaj
wycieczki edukacyjne wyzwalay w nich najgorsze instynkty Jedynie tupot ich
ng rozbrzmiewa echem pord rzdw ustawionych alfabetycznie metalowych
pude. Nawet Glassings, ktry zawsze mia co do powiedzenia, teraz
zaniemwi. Twarz mia napit i zaczerwienion, jakby co w sobie dusi. Zal
czy nadziej? Partridge nie potrafi tego rozstrzygn. Nauczyciel poczapa w
bok i znikn w gbi jednego z bocznych korytarzy.
Powietrze w Kopule jest zawsze suche, sterylne i neutralne. Jednak w
Archiwum Utraconych Bliskich wyczuwao si w nim nike napicie, jakby byo
naelektryzowane. Partridge nie umia tego dokadnie okreli. Oczywicie,
powtarza sobie, to niemoliwe, aby zgromadzone tutaj rzeczy po zmarych
rniy si ukadem moleku od jakichkolwiek innych przedmiotw, lecz
wydawao si niemal, i tak wanie jest.
A moe przyczyna wcale nie tkwi w tych rzeczach po zmarych ani w
powietrzu. Moe to chopcy z akademii s spici, gdy kady wypatruje
okrelonego nazwiska. Kady z nich straci kogo podczas Wybuchu, tak samo
jak Partridge. Jeli z caego ycia takiej zmarej osoby zachowa si jaki
przedmiot, zosta umieszczony w metalowym pudeku, opatrzony etykietk i
uoony w porzdku alfabetycznym, uwiziony tutaj na zawsze - po co? Aby
zosta uhonorowanym? A niektrzy chopcy stracili take bliskich zmarych ju
po Wybuchu, w Kopule. Partridge te mia kogo takiego. Jednak gdy tracisz
kogo w Kopule, przyjmujesz to spokojniej. Taka mier nie budzi wielkich
emocji. W obliczu globalnej zagady, jak mona si zbytnio przejmowa

jednostkow mierci? Zreszt powane choroby zdarzaj si rzadko lub raczej,


mwic cilej, s dobrze ukrywane.
Przez lata Glassings wielokrotnie zabiega o moliwo zorganizowania
tej wycieczki edukacyjnej. W kocu uzyska zgod i oto znaleli si tutaj. Z
umieszczonych pod sufitem niewidocznych gonikw rozbrzmia nagrany gos
lektorki:
- Kadej zmarej osobie przydziela si jedno mae metalowe pudeko na
jej rzeczy osobiste. Ciaa s poddawane kremacji, gdy liczy si kady
centymetr przestrzeni. Musimy ogranicza do minimum wszelkie pozostaoci.
Ten wymg bdzie obowizywa, dopki ziemia znw nie zacznie si nadawa
do zamieszkania i odzyskamy nalene nam miejsce jako prawowici waciciele i
odtwrcy naturalnego rodowiska.
- Moemy otwiera pudeka?! - zawoa Arvin Weed. - Znalazem moj
cioci.
- Ciotka Weed! - krzykn kpico ktry z chopcw.
- Tak - odrzek z roztargnieniem Glassings, wyranie zaabsorbowany
wasnymi poszukiwaniami. - Nie co dzie macie dostp do tego miejsca.
Zachowujcie si z szacunkiem. Niczego nie dotykajcie.
To oznaczao, e jeli Glassings odnajdzie metalowe pudeko, ktrego
szuka, otworzy je. Dotychczas Partridge zakada, e nie bdzie im wolno
niczego otwiera i e zobaczy tylko rzdy metalowych skrzyneczek. Teraz serce
mocniej zabio mu w piersi. Ruszy szybszym krokiem, aby zdy, zanim
nauczyciel zmieni zdanie, zanim zjawi si ktry ze starszych wykadowcw i
zabroni im tego. Prawie puci si biegiem. Zakrcio mu si w gowie. Chyba
ju wszyscy chopcy biegli, lizgajc si na zakrtach i chwiejc si wskutek
wpywu kodowania zakcajcego ich zmys rwnowagi.
Minwszy dugie rzdy pude, Partridge dotar do koca alfabetu: Willux.
Odnalaz nazwisko swego starszego brata - SEDGE WATSON WILLUX - oraz
wypisane drobnym drukiem daty jego urodzin i mierci, ostateczne i

nieodwoalne. Powid palcami po napisie. Atrament jeszcze nie wyblak jak na


niektrych innych pudekach. Sedge zmar zaledwie przed rokiem. W pewnym
sensie Partridgeowi wydawao si to bardzo dawno, a zarazem mia wraenie,
jakby brat wci tutaj by i zasza jaka pomyka urzdnicza. Przypomnia sobie,
kiedy ostatni raz go widzia. Byo to podczas uroczystej inauguracyjnej kolacji.
Sedge i piciu innych wieo upieczonych absolwentw akademii zostali
pierwszymi czonkami nowo utworzonego elitarnego korpusu. Sedge mia na
sobie mundur. Kodowanie modego mczyzny zakoczyo si penym
sukcesem. By wyszy, szerszy w ramionach, o mocniej zarysowanej szczce.
Upomnia Partridgea, e jest zbyt chudy. Musisz je dwa razy wicej
batonw proteinowych - powiedzia. Przez chwil przyglda si Partridgeowi
i spyta: Pamitasz historyjki, ktre mi dawniej opowiadae? Te bajki?.
Chopiec potrzsn gow. Niekiedy wci jeszcze o nich myl - wyzna
Sedge ze miechem, a potem, zanim odszed, obj brata i szepn mu do ucha:
Moe tobie si to nie przydarzy. Wwczas Partridge uzna t uwag za
zoliw - jakby nie by w wystarczajcym stopniu mczyzn, by mc
ukoczy szkolenie. Lecz po tym, jak Sedgea znaleziono martwego, zacz
myle, e moe to byo szczere yczenie.
Nie wiedzia, co stao si z pozostaymi picioma chopcami wcielonymi
tamtego dnia do elitarnego oddziau. Sysza plotk, e przechodz intensywny
trening i ich rodzice dostaj od nich tylko listy. Przypuszcza, e ci rodzice si
nie skar. Z pewnoci s zadowoleni z tego, e ich dzieci wci yj.
Uj uchwyt pudeka, lecz z jakiego powodu nie mg zdoby si na to,
by je otworzy. Sedge nie yje. Pod jego nazwiskiem widnia napis drobnym
drukiem: PRZYCZYNA MIERCI: RANA POSTRZAOWA ZADANA
WASNORCZNIE. W przeciwiestwie do czasw sprzed zamieszkania w
Kopule tutaj samobjstwo nie naznaczao mrocznym pitnem. Zgromadzone
zasoby powinny trafia do osb zdrowych i wykazujcych siln wol ycia.
Umierajcy nie otrzymywali wiele, gdy byoby to niepraktyczne. Pewnego dnia

- miejmy nadziej, i niezbyt odlegego - wszyscy mieszkacy Kopuy powrc


do zewntrznego wiata - Nowego Raju, jak niektrzy go nazywali - i musz
wtedy by twardzi i wytrzymali. Samobjstwo Sedgea to tragedia, gdy by
mody i silny, lecz sam akt odebrania sobie ycia nie wiadczy o skazie
charakteru i zasugiwa na podziw - albo przynajmniej wmwiono to
Partridgeowi - poniewa Sedge dostrzeg w sobie uomno i powici siebie
dla dobra ogu. Partridge nienawidzi takiego rozumowania. Pragn
powiedzie wszystkim, ktrzy je prezentowali: Mj brat nie yje. By zarazem
morderc i ofiar. Nigdy go nie odzyskamy.
Nie chcia oglda tego, do czego zredukowano jego brata. Zawartoci
metalowego pudeka. Nie mgby tego znie.
Obok stao pudeko matki z napisem ARIBELLA CORDING WILLUX.
Partridge by zaskoczony, e w ogle pozwolono jej tutaj zaistnie. Inaczej ni
w przypadku Sedgea zamierza zachowa wszelkie wspomnienia po niej, jakie
zdoa odnale - bez wzgldu na to, czy zmieciy si w tym pudeku, czy nie.
Chwyci ma metalow rczk, zdj pudeko i zanis je do wskiego stolika
midzy rzdami. Podnis wieczko. Nigdy nie zadawa ojcu zbyt wielu pyta o
matk, gdy wyczuwa, e wprawia go tym w zakopotanie. W rodku znalaz
kartk urodzinow z wizerunkiem balonikw, bez koperty, z yczeniami od
matki dla niego na dziewite urodziny - chocia wtedy jeszcze nie skoczy
dziewiciu lat - mae metalowe puzderko oraz zdjcie przedstawiajce jego i
matk na play. Uderzyo go, jak realne s te przedmioty. Musiaa wnie je do
Kopuy przed Wybuchem. Kademu zezwolono na wniesienie kilku drobiazgw
o szczeglnym znaczeniu. Oczywicie, ojciec mwi, e to tylko na wypadek
zagroenia, do ktrego prawdopodobnie nigdy nie dojdzie. Te rzeczy z pudeka
matka widocznie przyniosa ze sob.
Ona kiedy naprawd istniaa. Partridge pomyla o kwestiach, o ktre
niedawno wypytywa go ojciec. Czy matka ingerowaa wjego kodowanie? Czy
dawaa mu piguki? Czy wiedziaa wicej, ni ojciec sdzi?

Otworzy kartk urodzinow i odczyta rcznie wypisane yczenia:


Zawsze zmierzaj ku wiatu. Podaj za swoj dusz. Ona moe mie skrzyda.
Jeste moj gwiazd przewodni jak ta, ktra wzesza na wschodzie i prowadzia
trzech krlw. Szczliwych dziewitych urodzin, Partridgeu! Kocham Ci,
Mama.
Czy wiedziaa, e nie bdzie jej przy nim wjego dziewite urodziny? Czy
zawczasu to obmylia? Usiowa usysze te sowa wypowiadane gosem jego
matki. Czy w taki sposb mwia o urodzinach? Czy naprawd by jej gwiazd
przewodni? Dotkn liter nakrelonych z tak si, e wyczu wyobienia, jakie
jej piro zrobio w papierze. Wyj mae metalowe puzderko i spostrzeg
niewielki nakrcany mechanizm na spodzie, obok zawiasw wieczka. Otworzy
je i rozbrzmiao kilka brzkliwych dwikw. Pozytywka. Popiesznie
zatrzasn wieczko, majc nadziej, i wszyscy pozostali s zbyt pochonici
wasnymi znaleziskami, by to zauway.
Pod pozytywk znalaz ukryty acuszek ze zotym wisiorkiem w
ksztacie abdzia z okiem z jasnoniebieskiego szlachetnego kamienia. Podnis
naszyjnik i wisiorek zawirowa. Jeeli matka kiedy istniaa, to moe nadal
yje? Znw usysza ojca mwicego: Twoja matka zawsze sprawia kopoty.
Zawsze sprawia.
Wiedzia, e musi przedosta si na drug stron. Jeli matka yje - jeli
jest choby cie nadziei - musi sprbowa j odnale.
Spojrza w obie strony korytarza. Pusto. Wyj z pudeka kolejno
wszystkie te mae przedmioty i woy je szybko do rnych kieszeni marynarki.
Nastpnie wsun pudeko z powrotem w odpowiedni przegrdk. Rozleg si
dwik metalu uderzajcego o metal, a potem cichy trzask.
PRESSIA ZEBRANIE
SALA ZEBRA BYA MAA I CIASNA. Miecio si w niej zaledwie
tuzin osb - i to na stojco. Kiedy Pressia zesza po drabince, wszyscy

przesunli si i westchnli, zirytowani, e zabiera im miejsce. Przypuszczaa, i


w istocie s li, poniewa zjawia si jeszcze jedna gba, z ktr bd musieli
podzieli si jedzeniem. W pomieszczeniu pachniao octem winnym. Nigdy nie
prbowaa kwaszonej kapusty, ale dziadek opisa jej t potraw i zastanawiaa
si, czy wanie to bd teraz je. Dziadek mwi, e to niemieckie danie.
Mczyzna, ktry niedawno wyoni si spod podogi, przesun si pod
tyln cian. Pressia musiaa przecisn si obok zgromadzonych, by mc mu
si lepiej przyjrze. By barczysty i muskularny. Jego niebieska koszula bya
rozdarta w kilku miejscach, a rkawy przetary si na okciach. Tam gdzie
brakowao guzikw, zrobi w materiale dziurki i zwiza je sznurkiem.
Przypomniaa sobie, jak pierwszy raz go zobaczya. Wracaa alejk do
domu po caym dniu grzebania w mieciach i z okna dobiegy j gosy.
Przystana i zajrzaa do rodka. Ujrzaa tego chopca - dwa lata modszego ni
obecnie, ale ju wtedy ylastego i silnego - lecego na boku na stole, podczas
gdy jej dziadek zszywa mu twarz. Widziaa t scen niewyranie przez
rozprynit szyb, mimo to dostrzega niewielkie ptaszki - trzepoczce
skrzydeka, zmierzwione szare pirka, mae pomaraczowe nki wcinite pod
pokryty meszkiem brzuszek - tkwice w jego plecach. Po chwili chopiec usiad
i woy koszul. Pressia podesza do drzwi i przystana poza zasigiem
wzroku. Chopak nie mia pienidzy. Powiedzia, e jako zapat moe
przynie bro. Dziadek odrzek, eby j sobie zatrzyma. Ty musisz si
broni. Poza tym - doda - kiedy staniesz si silniejszy, a ja bd tylko coraz
starszy i sabszy. Wol, eby by mi winien przysug. Nie lubi by
komukolwiek co winien - odpar chopiec. Szkoda - rzek dziadek - gdy
wanie tego potrzebuj.
Wwczas chopak wyszed z pokoju. Skrci za rg domu i wpad na
stojc tam Pressi. Zatoczya si do tyu, a on chwyci j za rk i podtrzyma za rk z gow lalki zamiast doni. Zauway to i powiedzia: Przepraszam,
bardzo mi przykro. Byo mu przykro, e omal nie przewrci Pressii, czy z

powodu jej deformacji? W porzdku - odpowiedziaa. Czua si jednak


zakopotana, gdy prawdopodobnie domyli si, e go szpiegowaa.
A teraz sta tutaj - chopak, ktry nie lubi mie wobec nikogo dugu
wdzicznoci, ale by winien przysug jej dziadkowi. Chopak z ptakami w
plecach.
Rozpocz zebranie sowami:
- Doczya do nas nowa.
Wskaza na Pressi. Zgromadzeni odwrcili si i spojrzeli na ni. Jak
wszyscy inni mieli szramy, oparzeliny i wielkie czerwone gru-zowate pasma
zablinionej tkanki przypominajce sznury. W jednej twarzy z podbrdka zwisa
pat skrconej skry, tak szorstkiej i pomarszczonej, e przypominaa kor
drzewa. Pressia rozpoznaa tylko jedn osob - Gorsea, ktry znikn przed
kilkoma laty ze swoj ma siostrzyczk Fandr. Rozejrzaa si, szukajc
wzrokiem Fandry, ktra miaa pikne zociste wosy i uschnit lew rk.
Dawniej czsto artoway, e idealnie si uzupeniaj - Fandra ma sprawn
praw rk, a Pressia lew. Lecz nigdzie nie dostrzega przyjaciki. Gorse
napotka jej spojrzenie i odwrci wzrok. Jego widok przyprawi Pressi o
zawrt gowy. Moe ta sekretna podziemna siatka, o ktrej sobie opowiadano,
nie tylko istnieje, lecz naprawd dziaa. Wiedziaa teraz, e przynajmniej jedna
zaginiona osoba przeya, a wszyscy w tym pomieszczeniu wygldali na
starszych od niej. Czy to jest ta tajna organizacja? Czy chopak z ptakami w
plecach stoi na jej czele?
I co oni widz, kiedy si jej tak przypatruj? Spucia gow na pier, aby
ukry pkolist blizn na twarzy, i nacigna rkaw swetra na gow lalki.
Skina gow zgromadzonym, majc nadziej, e za chwil przestan si jej
przyglda.
- Jak si nazywasz? - spyta chopak z ptakami w plecach.
- Pressia - odpowiedziaa i natychmiast tego poaowaa.
Powinna bya poda zmylone imi. Nie wiedziaa, kim s ci ludzie.

Poja teraz jasno, e popenia bd. Zapragna std wyj, lecz poczua si
schwytana w puapk.
- Pressia - wymamrota pod nosem, jakby wyprbowywa to imi. - No,
dobrze - zwrci si do grupy. - Zaczynajmy.
Jaki chopiec w tumie podnis rk. Twarz mia w stanie czciowego
rozkadu od zakae w miejscach, gdzie kawaek metalu w policzku, niegdy
bdcy lnicym chromem, lecz teraz poctkowany plamami rdzy, styka si z
pomarszczon cignit skr. Fady skry byy zaognione. Jeli chopak nie
zdobdzie maci z antybiotykiem, moe od tego umrze. Na targu na niektrych
straganach sprzedaje si czasem lekarstwa, ale nie zawsze i s drogie.
- Kiedy pozwolisz nam zajrze do szafki? - zapyta.
- Jak zawsze, gdy skocz, Halpern. Dobrze o tym wiesz.
Halpern rozejrza si zmieszany i rozdrapa sobie strup na policzku.
Pressia dopiero teraz zauwaya nocn szafk przysunit do ciany.
Ciekawe, czy wanie tam trzymaj jedzenie?
Dostrzega w grupie dziewczyny. Jedna miaa druty w szyi. Rka innej
stopia si na stae z uchwytem kierownicy roweru; metal od-piowano i stercza
z jej nadgarstka jak wystajca ko. Pressia bya zaskoczona, e dziewczyny nie
ukrywaj tych deformacji. Pierwsza mogaby nosi szal, a druga skarpetk na
doni jak Pressia. Lecz twarze obydwu miay wyraz twardy, stanowczy, niemal
dumny.
- Do wiadomoci tych z was, ktrzy po raz pierwszy uczestnicz w
zebraniu - rzek chopak w ptakami w plecach, spogldajc na Pressi. - Jestem
jednym z martwych. - To oznaczao, e zosta zaliczony do grona osb, ktre
zginy w wyniku Wybuchu. To oznaczao rwnie, e OPR go nie poszukuje.
W sumie to korzystne. - Moi rodzice byli obydwoje profesorami i zmarli jeszcze
przed Wybuchem. Wyznawali niebezpieczne idee. Mam strzpy ksiki, nad
ktr wsplnie pracowali. Wanie z niej pochodzi olbrzymia wikszo moich
informacji. Po mierci rodzicw wysano mnie do ciotki i wuja. Mieszkaem u

nich, gdy zaczy si eksplozje. Oni nie przeyli. Daem sobie rad sam,
poniewa miaem ju prawie dziewi lat. Nazywam si Bradwell, a to jest
Historia Cieni.
Bradwell. Przypomniaa sobie teraz, e syszaa plotki o nim. To
zwolennik teorii spiskowych, gardujcy w okolicach Gruzowisk. Pono
kwestionowa wiele idei dotyczcych Wybuchu i Kopuy - zwaszcza tych
wyznawanych przez czcicieli Kopuy, ktrzy mylnie przypisuj jej atrybut
boskoci i uwaaj j za yczliwe, cho odlege bstwo. Mimo i Pressia nie
bya czcicielk Kopuy, z miejsca znienawidzia tego osobnika, opierajc si na
swoich wyobraeniach o nim. Komu s potrzebne teorie spiskowe? Wszystko
skoczone. Kropka. yjemy tutaj. Po co porywa si z motyk na soce?
Gdy teraz zobaczya na wasne oczy, jak zacz przemawia,
przechadzajc si z rkami w kieszeniach, poczua do niego jeszcze wiksz
nienawi. To zadufany paranoik. Wygasza swoje teorie na temat
funkcjonariuszy Kopuy, twierdzc, i ma dowd na to, e spowodowali totalne
zniszczenie, aby zmie z powierzchni ziemi wszystkich oprcz drobnej czstki
wiatowej populacji, podczas gdy sami byli bezpieczni w Kopule, i e
zaprojektowano j wanie do tego celu, a nie jako prototyp miejsca chronicego
przed wybuchem epidemii wirusa, katastrof ekologiczn czy atakiem
atomowym ze strony innych pastw. Jej konstruktorzy chcieli, aby w Kopule
przeya jedynie elita, i zamierzali czeka, a Ziemia sama si odrodzi, a
wwczas powrc na ni i zaczn od nowa.
- Czy zastanawialicie si kiedykolwiek, dlaczego po Wybuchu nie
nastpia pena nuklearna zima? Ot dlatego, e zaplanowano to tak, by jej
unikn. Uyto koktajlu bomb oraz nisko i wysoko orbitujcych satelitw
bojowych,

dysponujcych

systemem

spotgowanego

promieniowania

neutronowego i emiterami wzmocnionych impulsw elektromagnetycznych. Nastpnie Bradwell omwi rnic midzy bombami

atomowymi i

nuklearnymi, ktre rwnie wykorzystano w tym koktajlu, oraz opisa impulsy

przeznaczone do zniszczenia wszelkich rodkw cznoci. - A skd si wziy


Pyy? Bomby uszkodziy struktury molekularne. Jednym z celw bya
dystrybucja nanotechnologii, majca na celu przypieszenie odrodzenia si
Ziemi. Owa nanotechnolo-gia sprzyjaa spontanicznemu czeniu si moleku, a
wspomagana przez DNA - ktry jest nonikiem informacji, ale take doskonale
pobudza spontaniczne czenie si komrek - spotgowaa proces naszego
zrastania si z materi oywion i nieoywion. Gdy ta nanotechnologia
uderzya w ludzi uwizionych pord gruzw lub w wypalonej ziemi, pomoga
im si zregenerowa. Chocia ci nieszcznicy nie mogli si w peni
oswobodzi, ludzkie komrki Pyw wzmocniy si i nauczyy si, jak
przetrwa.
Wyjania jeden spisek po drugim, czc je ze sob tak szybko, e
Pressia ledwo nadaa ze zrozumieniem caej tej przemowy, lecz nie bya
pewna, czy w ogle powinna rozumie te teorie. Ten wykad nie by
przeznaczony dla nowicjuszy, tylko dla gromadki ju nawrconych.
Przytakiwali kiwniciami gw, jakby suchali bajki na dobranoc. Znali ju na
pami te sowa, tak aby mogli przekaza je innym. Pressia wyrecytowaa w
myli Przesanie: Nasi bracia i siostry, wiemy, e tu jestecie. Pewnego dnia
wyjdziemy z Kopuy i przyczymy si do Was w pokoju. A na razie
przygldamy si Wam yczliwie z oddali. A potem uczynia znak krzya, ktry
jej ojciec nazywa irlandzkim. Moe Kopua nie jest dobrotliwym okiem Boga,
jak sdzi tak wielu, ale Przesanie z pewnoci nie pochodzi od adnej zej
mocy. Grzechem mieszkacw Kopuy jest to, e przeyli. Nie moga ich za to
wini, gdy sama popenia ten sam grzech.
Nagle uderzya j myl, e skoro usyszaa o Bradwellu, to OPR te musi
wiedzie o jego istnieniu. Przeszy j dreszcz paniki. Przebywanie tutaj jest dla
niej niebezpieczne. Bradwell ma ju prawie osiemnacie lat i chocia zaliczono
go do zmarych, niewtpliwie jest dla OPR gwnym celem poszukiwa. Z jego
przemowy

jasno

wynikao

kilka

rzeczy.

Nienawidzi

Organizacji

Przenajwitszej Rewolucji, ktr uwaa za nieudoln, sab, przeart przez


chciwo i nikczemno, niezdoln do zniszczenia Kopuy ani dokonania
jakichkolwiek realnych zmian. To tylko jeszcze jeden zdeprawowany tyran powiedzia. Pogard Bradwella budzia zwaszcza cakowita nieprzejrzysto tej
organizacji. Nikt nie zna nazwisk najwyszych rang funkcjonariuszy OPR.
Pozwalaj oni, by odacy wykonywali za nich brudn robot na ulicach.
Gdyby ktokolwiek usysza go mwicego takie rzeczy, zostaby zabity prawdopodobnie publicznie rozstrzelany. Wszystkich ich uznano by za wrogw
OPR i skazano na mier. Zapragna std wyj - ale jak?, Drabink
prowadzc do klapy w suficie zoono. Pressia musiaaby wywoa awantur i
wytumaczy si ze swojego zachowania. Ale co jest gorsze? A jeli OPR
urzdzi nalot na to miejsce i znajdzie j pord tych ludzi?
Zarazem desperacko pragna si dowiedzie, co jest w szafce. Ten
chopak o imieniu Halpern najwyraniej zamierza si do niej dobra. Musz w
niej by cenne rzeczy. I gdzie jest jedzenie? Przede wszystkim za chciaa, eby
Bradwell przesta gada. Mwi o kwestiach, o ktrych nikt inny nawet nie
wspomina: prdach wstpujcych i zstpujcych, ktre zwalay domy,
ognistych cyklonach, gadziej skrze konajcych, zwglonych ciaach, oleistych
czarnych deszczach, stosach, na ktrych palono trupy, ludziach zmarych wiele
dni pniej - zaczynao si od krwotokw z nosa, a potem gnili od rodka.
Prbowaa si woli zmusi go, eby si zamkn. Prosz, przesta! Przesta!
Natychmiast!.
Przemawiajc, zerka na ni i przesun si ku bocznej cianie piwnicy.
Zezowa gronie, usiujc sprawi wraenie twardziela, ale gdy ogarn go
gniew - mwi teraz o ruchu politycznym zwanym Powrt do Uprzejmoci,
kontrolowanym przez nacjonalistyczne ugrupowanie wojskowe o nazwie
Sprawiedliwa Czerwona Fala; wszystko to byo czci planu prowadzcego do
Wybuchu: rzdzenie w imi strachu, olbrzymie wizienia, sanatoria dla chorych,
obozy dla dysydentw, ktrych rozrzucone szcztki wida byo wszdzie po

opuszczeniu ogrodzonych i strzeonych podmiejskich dzielnic - w oczach


stany mu zy. Pressia domylaa si, e on nigdy nie pacze, ale ma wraliw
osobowo. W pewnym momencie powiedzia:
- Wszystko to byo wstrtne. - A potem sarkastycznie szturchn palcem
doek w policzku i doda: - Wiecie, Bg was kocha, poniewa jestecie bogaci!
Czy naprawd ycie tak wtedy wygldao? Ojciec Pressii by ksigowym.
Matka zabraa j do Disneylandu. Mieszkali na przedmieciu i mieli niewielki
ogrdek. Dziadek narysowa jej to wszystko. Jej rodzice nie byli profesorami
wyznajcymi niebezpieczne idee. Wic po czyjej stronie byli? Znw zrobia
krok do tyu w kierunku drabinki.
- Musimy wspomina to, czego pamita nie chcemy - cign Bradwell. Musimy przekazywa nasze opowieci. Moi rodzice ju nie yli; zostali
zastrzeleni w swoich kach. Powiedziano mi, e zabili ich jacy rabusie, ale
nawet wtedy wiedziaem, e to nieprawda.
Teraz mwi, jakby rozmawia tylko z ni, jakby bya jedyn osob w tej
sali. Wbi w ni spojrzenie, ktre j zatrzymao. Miaa dziwne wraenie, jakby
zostaa przykuta do ziemi, na ktrej nie ma ani odrobiny popiou. Opowiada jej
swoj histori - swoje Pamitam.
Po tragicznej mierci rodzicw wysano go do ciotki i wuja
mieszkajcych na przedmieciach. Wujowi obiecano trzy miejsca w Kopule i
poinstruowano go, ktrdy ma tam dotrze, gdy zawyj syreny alarmowe specjalnie wytyczon tras wijc si pord barykad. Mia nawet bilety.
Zapaci za nie mnstwo pienidzy. On i ciotka zaadowali do samochodu wod
butelkowan i gotwk.
To si stao w sobotnie popoudnie. Bradwell zawdrowa daleko od
domu. W tamtym czasie odbywa liczne wycieczki. Nie pamita wiele - jedynie
jaskrawy bysk i ar przepywajcy przez jego ciao, jakby krew w nim
zapona. Cie ptakw wzlatujcych w niebo za jego plecami... I w gruncie
rzeczy wanie to zobaczya Pressia dwa lata temu, kiedy zszywano go na stole.

Skrzyda trzepoczce pod jego koszul.


Dozna cikich oparze; ciao mia cae w pcherzach, a gdzieniegdzie
skr spalon do ywego misa. Ptasie dzioby wbiy si w niego jak sztylety.
Zdoa wrci do domu wujostwa pord tlcego si ognia, powietrza
gstego od popiow, krzykw ludzi uwizionych w rumowiskach. Inni ludzie
snuli si pokrwawieni, ze stopion skr. Wuj w ostatnim czasie czsto
pracowa przy samochodzie, upewniajc si, e pojazd jest w idealnym stanie,
gotowy do przebycia drogi wok barykad. Kiedy nastpi Wybuch, lea pod
autem i stopi si z silnikiem. Ciotka zostaa poparzona, bardzo cierpiaa i
martwia si o Bradwella, o jego plecy z wbitymi ptakami. Ale poprosia: Nie
zostawiaj nas. Wszdzie unosi si odr mierci, spalonych wosw i skry.
Niebo byo szare, zasnute chmurami popiow.
- wiecio soce, ale py tak zami niebo, e w rodku dnia wydawao
si, i zapad zmierzch - rzek Bradwell.
Czy Pressia to pamitaa? Chciaa pamita. Po tym jak zapony liczne
soca, jedne na drugich, na wiele dni zapanoway ciemnoci.
Bradwell zosta z ciotk w garau, ktry by rozpalony niemal do
czerwonoci i rozchwierutany, lecz dziwnym trafem si nie zawali. Na
pododze walay si zwglone skrzynki, sztuczna choinka, szufle i narzdzia.
Wuj by umierajcy, ale usiowa wytumaczy onie, jak ma go uwolni. Mwi
co o przecinakach do sworzni i podwieszanym bloku, ktry mona by
przymocowa m syreny alarmowe - specjalnie wytyczon tras wijc si
pord barykad. Mia nawet bilety. Zapaci za nie mnstwo pienidzy. On i
ciotka zaadowali do samochodu wod butelkowan i gotwk.
To si stao w sobotnie popoudnie. Bradwell zawdrowa daleko od
domu. W tamtym czasie odbywa liczne wycieczki. Nie pamita wiele - jedynie
jaskrawy bysk i ar przepywajcy przez jego ciao, jakby krew w nim
zapona. Cie ptakw wzlatujcych w niebo za jego plecami... I w gruncie
rzeczy wanie to zobaczya Pressia dwa lata temu, kiedy zszywano go na stole.

Skrzyda trzepoczce pod jego koszul.


Dozna cikich oparze; ciao mia cae w pcherzach, a gdzieniegdzie
skr spalon do ywego misa. Ptasie dzioby wbiy si w niego jak sztylety.
Zdoa wrci do domu wujostwa pord tlcego si ognia, powietrza
gstego od popiow, krzykw ludzi uwizionych w rumowiskach. Inni ludzie
snuli si pokrwawieni, ze stopion skr. Wuj w ostatnim czasie czsto
pracowa przy samochodzie, upewniajc si, e pojazd jest w idealnym stanie,
gotowy do przebycia drogi wok barykad. Kiedy nastpi Wybuch, lea pod
autem i stopi si z silnikiem. Ciotka zostaa poparzona, bardzo cierpiaa i
martwia si o Bradwella, o jego plecy z wbitymi ptakami. Ale poprosia: Nie
zostawiaj nas. Wszdzie unosi si odr mierci, spalonych wosw i skry.
Niebo byo szare, zasnute chmurami popiow.
- wiecio soce, ale py tak zami niebo, e w rodku dnia wydawao
si, i zapad zmierzch - rzek Bradwell.
Czy Pressia to pamitaa? Chciaa pamita. Po tym jak zapony liczne
soca, jedne na drugich, na wiele dni zapanoway ciemnoci.
Bradwell zosta z ciotk w garau, ktry by rozpalony niemal do
czerwonoci i rozchwierutany, lecz dziwnym trafem si nie zawali. Na
pododze walay si zwglone skrzynki, sztuczna choinka, szufle i narzdzia.
Wuj by umierajcy, ale usiowa wytumaczy onie, jak ma go uwolni. Mwi
co o przecinakach do sworzni i podwieszanym bloku, ktry mona by
przymocowa u sufitu. Ale do kogo miaa si zwrci o pomoc? Wszyscy
zniknli, nie yli, konali albo byli uwizieni pod gruzami. Prbowaa nakarmi
ma, lecz nie chcia je.
Bradwell znalaz na zwglonym trawniku martwego kota. Woy go do
pudeka i nadaremnie usiowa przywrci zwierz do ycia. Ciotka ochrypa i
brako jej tchu; w tym czasie prawdopodobnie popada ju w lekki obd.
Oszoomiona i saba, opatrywaa swoje oparzenia i rany, przygldajc si, jak jej
m powoli umiera.

Bradwell zamilk na chwil i wbi wzrok w podog, po czym znw


spojrza na Pressi. Powiedzia:
- A potem pewnego dnia zacz j baga szeptem: Wcz silnik. Wcz
go.
W sali panowaa cisza i nikt si nie porusza.
Bradwell mwi dalej:
- Trzymaa w rku kluczyki i krzykna do mnie, ebym wyszed z
garau. A ja usuchaem.
Pressii zakrcio si w gowie. Wspara si rk o cementow cian, eby
nie upa. Podniosa wzrok na Bradwella. Dlaczego im o tym wszystkim
opowiada? To obrzydliwe. Gra w Pamitam polega na obdarowywaniu ludzi
drobnymi miymi wspomnieniami, z rodzaju tych, jakie Pressia lubia
kolekcjonowa i w jakie pragna uwierzy. Ale dlaczego to? Co dobrego
przyjdzie komukolwiek z poznania takiej historii?
Rozejrzaa si po innych zgromadzonych w sali. Nie wydawali si
podziela jej gniewu. Jeli ich twarze w ogle co wyraay, to spokj.
Niektrzy mieli zamknite oczy, jakby chcieli wyobrazi sobie t scen. To
ostatnia rzecz, na jakiej Pressii by zaleao, ale jednak widziaa to wszystko stado ptakw, martwego kota, mczyzn uwizionego pod samochodem.
Bradwell kontynuowa:
- Przekrcia kluczyk w stacyjce. Silnik terkota przez kilka chwil. Kiedy
nie wysza po mnie, wszedem do rodka. Zobaczyem krew i blad twarz wuja.
Ciotka kulia si w kcie garau. Spakowaem do plecaka wod w butelkach,
woyem pienidze do foliowej torebki i przykleiem j tam do brzucha. I
wrciem do domu rodzicw, spalonego na wgiel. Znalazem tam t nocn
szafk, ktr ukrywali przede mn w pokoju zamykanym na klucz. Powlokem
j ze sob z powrotem w mroczny wiat i nauczyem si, jak przetrwa.
Spojrzenie jego czarnych oczu przemkno po zebranych.
- Kady z nas ma do opowiedzenia tego rodzaju histori. To oni nam to

zrobili. Nie byo adnego zewntrznego agresora. Chcieli tej apokalipsy. Chcieli
koca wiata. I doprowadzili do niego. Wszystko byo zaplanowane - kto
dostanie si do Kopuy, a kto nie. Istniaa lista wybracw. Nas na niej nie byo.
Zostawili nas tutaj na mier. Chc nas unicestwi, wymaza przeszo - ale nie
pozwolimy im na to!
Na tym zakoczy. Nie byo adnych oklaskw. Bradwell tylko odwrci
si i otworzy zamek szafki.
W milczeniu ustawili si w rzdzie i kolejno podchodzili z szacunkiem i
zagldali do rodka. Niektrzy sigali i wyjmowali kartki - kolorowe i czarnobiae. Pressia nie moga si zorientowa, co to za papiery. Pragna zobaczy, co
jest w szafce, ale ze strachu serce walio jej w piersi. Musi std wyj.
Spostrzega, e Gorse rozmawia w kcie z kilkoma osobami. Wspaniale, e on
yje, ale nie chciaa wiedzie, co si stao z Fandr. Musi si std wydosta.
Przesza na ty sali i rozstawia chwiejn drabink. Zacza po niej wchodzi,
lecz na dole pojawi si Bradwell.
- Nie przysza na zebranie, prawda?
- Oczywicie, e tak.
- Nie miaa pojcia, o co w nim chodzi.
- Musz i - rzeka. - Jest pniej, ni mylaam. Obiecaam wrci i...
- Jeli wiedziaa o zebraniu, to co jest w szafce?
- Papiery, sam wiesz.
Uj w palce wystrzpiony mankiet jej spodni i pocign lekko.
- Chod zobaczy.
Spojrzaa w gr na klap.
- Zamek zamyka si automatycznie, gdy zatrzanie si klap, z jednej i z
drugiej strony - wyjani. - Tak czy owak, musisz zaczeka, a Halpern j
otworzy. On ma jedyny klucz.
Wycign rk, oferujc pomoc, ale Pressia zignorowaa ten gest i sama
zesza na d.

- Nie mam wiele czasu - owiadczya.


- To wietnie.,
Nie byo ju kolejki. Ludzie trzymali w rkach kartki i dyskutowali o nich
w maych grupkach. Wrd nich by te Gorse. Spojrza na ni. Skina mu
gow, a on odpowiedzia tym samym. Zdecydowaa, e musi z nim
porozmawia. Sta obok szafki. Pragna zajrze do rodka. Podesza do niego.
- Witaj, Pressio - rzek.
Bradwell stan za ni.
- Wy si znacie? - spyta.
- Znalimy si - odpar Gorse.
- Znikne i wci yjesz - powiedziaa Pressia, nie potrafic ukry
zdumienia.
- Pressio - rzek Gorse. - Nie mw o mnie nikomu. Nikomu.
- Nie powiem - przyrzeka. - A co z...?
- Nie - przerwa jej i zrozumiaa, e Fandra nie yje.
Odkd oboje zniknli, sdzia, e dziewczyna umara, ale nie zdawaa
sobie sprawy, i widok <iorsea napeni j a tak nadziej, e Fandra moe
jednak przeya i bdzie moga znw si z ni spotka.
- Przykro mi - powiedziaa.
Potrzsn gow i zmieni temat.
- Szafka - rzek. - Podejd i rzu okiem.
Zrobia krok w jej kierunku. Po obu stronach toczyli si ludzie. Pressi
przebieg dreszcz. Zajrzaa do rodka. Szafk wypeniay tekturowe teczki
pobrudzone popioem. Jedna miaa nalepk MAPY, inna - RKOPIS. Teczka
leca na wierzchu bya otwarta; znajdoway si w niej strzpy magazynw
ilustrowanych, gazet i paczek. Pressia nie wycigna rki. Z pocztku nie bya
w stanie i* ich dotkn. Uklka i uchwycia si brzegu szafki. Byy tam zdjcia
ludzi tak uradowanych tym, i stracili na wadze, e owijali sobie brzuchy
centymetrami

krawieckimi;

psw

okularach

przeciwsonecznych

papierowych kapeluszach; samochodw z wielkimi czerwonymi kokardami na


dachach. Umiechnite trzmiele, gwarantujemy zwrot pienidzy, mae puchate
pudeeczka z biuteri w rodku. Zdjcia byy zniszczone i podarte. Niektre
miay wypalone dziury i osmalone brzegi. Niektre poszarzay od popiou. Lecz
nadal byy pikne.
Wanie tak wszystko wtedy wygldao, pomylaa Pressia. To w niczym
nie przypomina rzeczy, o jakich przed chwil opowiada im Bradwell. Tak byo.
S zdjcia. Namacalny dowd.
Wycigna rk i dotkna jednego. Ludzie na zdjciu siedzieli w kinie w
okularach z barwnymi szkami. Patrzyli w ekran, miali si i jedli co z maych
kolorowych kubekw.
- Nazywano to 3-D. Patrzyo si na paski ekran kinowy, ale kiedy
woye te okulary, wiat wyskakiwa z tego ekranu na ciebie, jak w
prawdziwym yciu - wyjani Bradwell.
Podnis zdjcie i poda Pressii. Uja je w drce donie.
- Nie pamitaam takich szczegw. Myl, e to cudowne. - Popatrzya
na Bradwella. - Skoro masz te zdjcia, to dlaczego opowiadasz nam zupenie co
innego? Spjrz tylko na nie.
- Poniewa to, co mwi, jest prawd. Histori Cieni. A te zdjcia kami.
Potrzsna gow.
- Mw sobie, co chcesz, a ja i tak wiem, jak byo. Jestem pewna, e wiat
wyglda tak jak na tych zdjciach.
Bradwell si rozemia.
- Nie namiewaj si ze mnie! - rzucia.
- Znam ludzi takich jak ty.
- Co takiego? - zawoaa. - Nic o mnie nie wiesz!
- Jeste z rodzaju tych, ktrzy chc, aby wrcio wszystko to, co byo
dawniej, Przedtem. Ale nie moesz tak oglda si wstecz. Pewnie nawet
uwielbiasz Kopu. Tam jest tak mio i przytulnie.

Wygldao na to, e j ruga.


- Nie ogldam si wstecz. To ty jeste nauczycielem historii!
- Przygldam si przeszoci po to, abymy nie popenili ponownie tych
samych bdw.
- Nigdy nie bdziemy mie takich luksusw - powiedziaa. - A moe
wanie to planujesz, wygaszajc te swoje lekcyjki? Szukasz sposobu, eby
przenikn do OPR i zniszczy Kopu? - Cisna mu w pier zdjcie i podesza
do Halperna. - Otwrz klap - polecia mu.
Spojrza na ni zdziwiony.
- A co? Jest zamknita?
Dziewczyna zmierzya wzrokiem Bradwella.
- Uwaasz, e to zabawne?
- Nie chciaem, eby odesza - rzek. - Czy to le?
Podesza szybko do drabinki, a Bradwell pody za ni.
- Masz, we to - powiedzia i poda jej ma zoon karteczk.
- Co to jest?
- Skoczya ju szesnacie lat?
- Jeszcze nie.
- Tam bdziesz moga mnie znale. We j na wszelki wypadek. Moe ci
si przyda.
- Co takiego? Na wypadek gdybym chciaa usysze jeszcze kilka
wykadw? - rzucia ironicznie. - A w ogle to gdzie jest to jedzenie?
- Halpern! - zawoa Bradwell. - Gdzie jedzenie?
- Daj spokj - powiedziaa Pressia i cigna drabink.
Jednak gdy postawia stop na pierwszym szczeblu, Bradwell wycign
rk i wsun jej do kieszeni t zoon kartk.
- Nie zaszkodzi, jeli j wemiesz.
- Wiesz, ty te naleysz do okrelonego rodzaju ludzi - rzeka Pressia.
- Do jakiego?

Nie wiedziaa, co powiedzie. Nigdy dotd nie spotkaa nikogo takiego


jak on. Ptaki wjego plecach wydaway si niespokojne. Ich skrzydeka dray
pod koszul. W zamyleniu wpatrywa si intensywnie w Pressi.
- Jeste bystrym chopcem - rzeka. - Moesz sam si tego domyli.
Gdy wchodzia po drabince, odezwa si:
- Przed chwil powiedziaa mi co miego. Zdajesz sobie z tego spraw?
To by komplement. Przymilasz si do mnie, prawda?
To tylko jeszcze bardziej j rozgniewao.
- Mam nadziej, e ju nigdy wicej ci nie spotkam - odrzeka. - Czy to
dla ciebie wystarczajco mie?
Wspia si ju na tyle wysoko, e moga pchn klap, ktra otworzya
si gwatownie i zaskrzypiaa, trc o drewno podogi. Wszyscy w pomieszczeniu
znieruchomieli i spojrzeli w gr na Pressi.
A ona z jakiego dziwnego powodu spodziewaa si, e gdy popatrzy na
pokj nad gow, ujrzy kanap z haftowanym wzorem w kwiatki, jasne okna z
firankami wydtymi przez wiatr, rodzin opasan centymetrami krawieckimi,
jedzc

lnicego

od

tuszczu

indyka,

umiechnitego

psa

przeciwsonecznych okularach, a na zewntrz samochd z kokard - i moe


nawet Fandr, yw i czeszc grzebieniem swe pikne zociste wosy.
Wiedziaa, e nigdy nie zapomni tych zdj, ktre przed chwil ogldaa.
Pozostan w jej pamici na zawsze. A take Bradwell, z potarganymi wosami,
podwjn blizn i wszystkim, co mwi. Przymilaa si do niego? O to j
oskary? Jakie to mogo mie znaczenie teraz, gdy usyszaa, e Wybuch
zaplanowano, a ich pozostawiono na mier.
Nie zobaczya adnej kanapy, firanek, rodziny, psa ani kokardy.
By tylko pokj z zakurzonymi siennikami i okratowanymi drzwiami.
P
PARTRIDGE TYKACZ

SILAS HASTINGS, WSPLOKATOR Partridgea, podszed do


lusterka przymocowanego do wewntrznej strony drzwi szafy i wkle-pa sobie w
policzki pyn po goleniu.
- Nie rb z tego jednej z tych rzeczy, ktre musisz cyzelowa a do
ostatniej chwili. Do diaba, to zabawa taneczna - powiedzia do Partridgea.
Hastings by schludnym chopcem, o wiele za wysokim, o kocistych
koczynach, i zawsze wyglda na zbyt chudego. Partridge nawet go lubi. To
dobry wsplokator, staranny i pilny - ale mia jedn wad: zbytnio si
wszystkim przejmowa. A poza tym czasami bywa upierdliwy.
Napicia midzy nimi wynikay z tego, e Partridge unika Ha-stingsa,
twierdzc, i musi si wicej uczy, i uskarajc si na presj ze strony ojca. W
rzeczywistoci usiowa zyska czas dla siebie - podczas gdy Hastings rzuca
obrczami lub obija si w salonie, w czym dawniej Partridge mu towarzyszy by mc studiowa fotokopie z fotografii, ktr zrobiono jemu i ojcu w gabinecie
i ktr pniej ojciec przysa mu do skrzynki pocztowej w akademii. Czasami
nakrca pozytywk i sucha jej. Wygrywaa melodi piosenki o abdziej
onie, ktr matka niegdy mu piewaa, a potem nauczya go jej podczas tamtej
wycieczki na pla. Czy to mg by zbieg okolicznoci? Partridge przeczuwa,
e kryje si w tym co wicej. Wanie to mia nadziej robi za kilka minut,
kiedy Hastings ju wyjdzie: sucha melodii pozytywki i bada fotokopie,
podczas gdy wszyscy inni chopcy bd na tacach.
Chwilowo gra na zwok. Wci jeszcze by owinity rcznikiem i mia
wilgotne wosy po wziciu prysznica. Rozoy na ku swoje ubrania. Jaki
czas temu powikszy to zdjcie siebie i ojca, by mc dostrzec detale fotokopii
wiszcej za nimi na cianie. Zlokalizowa system filtracji powietrza, wentylatory
wbudowane w tunele w szeciometrowych odstpach. Nocami, po wygaszeniu
wiate, owietla fotokopie sab arweczk umieszczon na kocu wiecznego
pira, ktre ojciec sprezentowa mu na urodziny. W kocu do czego si
przydao.

Spawia Hastingsa take dlatego, e ojciec zrealizowa swoj grob.


Zgodnie z jego zapowiedzi Partridge przechodzi wiele bada, mnstwo bada
i sta si poduszeczk do szpilek. Poj teraz, co znaczy to okrelenie - by cay
pokuty. Badano jego krew, komrki, DNA. Ojciec zaplanowa test tak
inwazyjny, e Partrid-gea trzeba bdzie upi - w jego rami zostanie wbita
kolejna iga, przymocowana tam i wprowadzona do sztucznej przetoki; iga
poczona z przezroczyst torebk zawierajc co, co go zamroczy.
- Przyjd pniej - powiedzia do Hastingsa. - Id ju.
- Przyjrzae si tym ludkom? - spyta Hastings. Wychyli si przez okno
wychodzce na trawnik, ktry oddziela akademiki dziewczt i chopcw. Weed laserowym pirem wysya wiadomoci jakiej dziewczynie. Wyobraasz
sobie tego idiot umawiajcego si z jak idiotk za pomoc komunikatw
laserowych?
Partridge zerkn na trawnik. Zobaczy mae, ostre ruchome zygzaki
krelone na trawie czerwonym wietlnym punktem. Spojrza w gr na
owietlone okna eskiego akademika. Kto tam potrafi odczyta te znaki. To
zadziwiajce, jak inwencj musieli si wykazywa chopcy, by zyska szans
porozmawiania z dziewczynami.
- Kady musi mie do czego dryg - rzek.
Hastings nie mia drygu do dziewczyn, tote nie powinien ocenia Weeda,
i zdawa sobie z tego spraw.
- Wiesz - odezwa si - boli mnie, e nie moesz nawet wyskoczy na
zabaw ze mn, twoim compadre. Zabijasz mnie po trochu.
- Co takiego? - spyta Partridge, prbujc udawa gupiego.
- Moe by tak powiedzia mi prawd, co?
- Jak prawd?
- Spawiasz mnie, poniewa mnie nienawidzisz. Po prostu to powiedz.
Nie przejm si tym.
Hastings syn z tego, e przyrzeka nie przejmowa si zniewagami, a

potem jednak zawsze si przejmowa.


Partridge postanowi wyjawi mu cz prawdy, tylko odrobin, aby go
uagodzi.
- Posuchaj, mam ostatnio mnstwo kopotw. Mj tata zamierza mnie
zmusi do specjalnej sesji w formie mumii. Przez cay czas pod narkoz.
Przyjaciel lekko zblad i dotkn oparcia swego krzesa.
- Hastings - powiedzia Partridge. - Chodzi o mnie, nie o ciebie. Nie
przejmuj si tym tak bardzo.
- Nie, nie. - Hastings gwatownym ruchem odgarn wosy z oczu, co
czyni zawsze, gdy by zdenerwowany. - Po prostu... no wiesz, syszaem plotki
o takich sesjach. Niektrzy chopcy mwi, e w ten sposb wszczepia si
podsuch.
- Wiem - odrzek Partridge. - Mog umieci ci w oczach soczewki
kamer, a do uszu woy urzdzenia nagrywajce i potem poprzez ciebie
szpieguj wszystkich, a ty nawet o tym nie wiesz.
- To nie s zwyke pluskwy na czipach, eby nerwowi rodzice zawsze
wiedzieli, gdzie si podziewaj ich dzieci. To najnowoczeniejsza technologia.
Wszystko, co widzisz i syszysz, jest monitorowane na kolorowych ekranach o
wysokiej rozdzielczoci.
- Ze mn tak si nie stanie, Hastings. Nikt nie zrobi szpiega z syna
Elleryego Willuksa.
:*
- A jeli to co gorszego? - powiedzia Hastings. - A jeli wstawi ci
tykacza?
Tykacz to rzekomo bomba, ktr mona wszczepi do gowy kademu.
Jest zdalnie sterowana. Jeeli nagle staniesz si zagroeniem, po prostu pstrykn
wcznik. Partridge nie wierzy w istnienie tykaczy.
- To tylko legenda, Hastings. Nie ma niczego takiego.
- Wic co chc ci zrobi?

- Chodzi im tylko o analizy biologiczne.


- Do tego nie musz dawa ci narkozy. DNA, krew, siki. Czego wicej
mogliby chcie?
Partridge wiedzia, czego od niego chc. Pragn zmieni jego kodowanie
zachowa, ale z jakiego powodu to im si nie udaje. A ma to zwizek z jego
matk. I tak powiedzia Hastingsowi wicej, ni zamierza. Przede wszystkim
nie moe nikomu wyjawi, e planuje wyjcie na zewntrz. Wiedzia, jak si
wydosta z Kopuy. Zebra informacje i wykona obliczenia. Wyjdzie przez
przewody systemu filtracji powietrza. Potrzebowa tylko jeszcze jednej rzeczy:
noa - i dzisiejszego wieczoru zamierza go zdoby.
- Nie panikuj, Hastings. Poradz sobie. Zawsze sobie radz, prawda?
- Czowieku, chyba nie chcesz dosta tykacza, co? Na pewno nie chcesz.
- Suchaj, ju si wystroie. Nie martw si o mnie. Id i baw si dobrze.
Jak sam powiedziae: Do diaba, to zabawa taneczna.
- No, ju dobrze - rzek Hastings i ruszy do drzwi, stawiajc dugimi
nogami wielkie kroki. - Ale nie ka mi tam czeka samemu przez ca
wieczno, dobra?
- Przyjd szybciej, jeli przestaniesz zawraca mi gow.
Hastings zasalutowa koledze i wyszed, zatrzaskujc za sob drzwi.
Partridge usiad ciko na materacu. Hastings to idiota, powiedzia do
siebie, lecz to nie pomogo. Przyjaciel wkurzy go gadk o tykaczu. Dlaczego
funkcjonariusze Kopuy mieliby chcie wykoczy wasnych onierzy? Mg
powiedzie Hastingsowi, eby na siebie uwaa. Jego kodowanie zachowa
prawdopodobnie ju nieco zmodyfikowano. By moe nawet to jeden z
powodw tego, e Hastings nie chcia si spni na zabaw. W Kopule ceni si
punktualno.
Partridge nie potrafi sobie wyobrazi, jak by si poczu, gdyby zacz si
zachowywa choby troch inaczej ni zwykle. To po prostu jak dorastanie.
Uzyskiwanie dojrzaoci. Wanie tak rodzice myl o kodowaniu zachowa -

przynajmniej u chopcw. Dziewczyn nie poddaje si kodowaniu; ma to


zwizek

z ich delikatnymi

organami

rozrodczymi

chyba e

nie

zakwalifikowano ich do rozmnaania. Jeli nie bd rodzi dzieci, wwczas


mona rozpocz proces spotgowania funkcji ich mzgw.
Partridge nie chcia si zmieni. Pragn mie pewno, e wszystko, co
robi, jest powodowane przez niego - nawet bdy. Tak czy inaczej, musi si std
wydosta, zanim znajd sposb pomajstrowania w jego kodowaniu zachowa w przeciwnym razie ju nigdy tego nie uczyni: sam siebie powstrzyma lub moe
nawet straci na zawsze ch opuszczenia Kopuy. Ale co jest na zewntrz?
Wiedzia jedynie, e to obszar peen nieszcznikw, z ktrych wikszo
okazaa si zbyt gupia lub uparta, by wej do Kopuy. Pozostali byli umysowo
chorzy, zagroeni infekcjami wirusowymi albo przejawiali zbrodnicze instynkty
- i zostali ju wczeniej umieszczeni w odpowiednich zakadach opieki.
Sytuacja wygldaa wtedy okropnie; spoeczestwo znajdowao si w stanie
rozkadu. Obecnie wikszo nieszcznikw, ktrzy zdoali przey, to
potwory zdeformowane tak, e ju nie przypominaj ludzi, uwstecz-nione do
stadium pierwotnych prymitywnych form ycia. Na lekcji pokazano im zdjcia zastyge fotosy pochodzce z poszarzaych od popiou filmw dokumentalnych.
Czy zdoa przetrwa tam na zewntrz w mierciononym rodowisku
naturalnym, pord agresywnych nieszcznikw? A moliwe, e gdy opuci
Kopu, nikt go nie bdzie szuka. Nikomu nie wolno std wychodzi pod
adnym pozorem - nawet na rekonesans. Czy podejmuje samobjcz misj?
Ju za pno. Podj decyzj. Teraz nie moe pozwoli, by ktokolwiek
odwid go od tego zamiaru - ani Hastings, ani on sam. Usysza kliknicie
systemu wentylacyjnego i spojrza na zegarek. Wsta i po krtkiej drabince
wspi si na swoje grne posanie pitrowego ka. Wycign may notes
wetknity pomidzy materac i ram. Otworzy go, zanotowa czas, a potem
zamkn i wepchn z powrotem na miejsce.
Obecnie, gdziekolwiek si znajdowa - czy lea w swojej formie mumii,

poddawany napromienianiu, czy czeka, a pobior od niego kolejn fiolk krwi,


czy by w klasie na lekcji lub w nocy w swoim pokoju w akademiku - stale
ledzi charakterystyczny odgos pracy wirnikw wentylacyjnych: guchy
warkot rozbrzmiewajcy w ustalonych odstpach czasu i wprawiajcy w drgania
ca Kopu. Potem robi zapiski w notesie, w ktrym powinien prowadzi
rejestr swoich szkolnych zaj oraz sesji kodowania. Dawniej ledwie zauwaa
te dwiki. Teraz, gdy ju zacz zwraca na nie uwag, potrafi czasami
przewidzie ciche kliknicie tu przedtem, nim silniki ruszyy. Wiedzia ju, e
przewody systemu filtracji powietrza prowadz na zewntrz Kopuy i e wirniki
wyczaj si w okrelonych porach na trzy minuty i czterdzieci dwie sekundy.
Wyjdzie na zewntrz, poniewa by moe yje tam jego matka. Twoja
matka zawsze sprawia kopoty. Tak powiedzia ojciec, a odkd Partridge ukrad
jej rzeczy z Archiwum Utraconych Bliskich, wydawaa mu si jeszcze bardziej
realna. Jeli istnieje jakakolwiek szansa, e matka przebywa poza Kopu, musi
sprbowa j odnale.
Ubra si szybko w spodnie i koszul, a potem woy i zawiza krawat.
Wosy mia ostrzyone tak krtko, e nie potrzeboway grzebienia. W tej chwili
musi si skoncentrowa na jednej osobie - na ydzie Mertz.
YDA CIASTECZKO
KIEDY YDA POMAGAA dekorowa sal jadalni serpentynami i
gwiazdkami ze zotej folii przyklejanymi do sufitu, nie bya jeszcze umwiona
na randk. Z kilkoma osobami, z ktrymi chtnie by si spotkaa, ale jedynie w
przypadku Partridgea naprawd pragna, aby j zaprosi. Kiedy to uczyni przy
niewielkich metalowych trybunach boiska sportowego, wykorzystujc rzadk
okazj, gdy nie pilnowa jej ktry z nauczycieli, yda pomylaa: Czy nie
byoby mio, gdyby owiewa nas chodny wiatr, a po niebie przetaczay si
chmury, jak w prawdziwy jesienny dzie?. Lecz oczywicie nie powiedziaa
tego. Odrzeka tylko: Tak, bardzo chtnie si z tob spotkam! To wspaniay

pomys!. I wsadzia rce w kieszenie, poniewa baa si, e Partridge mgby


sprbowa wzi j za rk, a w tym akurat momencie donie si jej spociy.
Kiedy si zgodzia, chopak rozejrza si, jakby chcia si upewni, e nikt
ich nie podsucha, jakby gotw by odwoa swoje sowa. Ale powiedzia: A
wic dobrze. Spotkamy si w jadalni.
I oto teraz siedzieli przy ssiednich okrgych stolikach. Partridge
wyglda doskonale. Ilekro spoglda na ni swymi szarymi oczami, w jej sercu
co wzbierao, jakby miao eksplodowa. W istocie prawie na ni nie patrzy,
chocia siedzieli obok siebie.
Przez umieszczone pod sufitem goniki nadawano muzyk - wszystkie
najstarsze

kawaki

zaaprobowanej

listy.

Obecnie

rozbrzmiewaa

melancholijna, lecz poniekd odraajca piosenka o kim, kto ledzi kady krok
i oddech innej osoby. Sprawia, e yda poczua si troch paranoicznie,
nadmiernie kontrolowana, a take zaenowana gbokoci dekoltu swojej
sukienki.
Wsplokator Partridgea sta oparty o przeciwleg cian i gawdzi z
jak dziewczyn. Podnis wzrok i spostrzeg Partridgea, ktry skin mu
gow. Hastings umiechn si gupkowato i odwrci si do swojej partnerki.
- On si nazywa Hastings, prawda? - upewnia si yda.
Prbowaa nawiza rozmow na jego temat, by moe po to, aby da do
zrozumienia, e ona i Partridge mogliby usi bliej siebie i szepta.
- To may cud - rzek Partridge. - On nie ma wrodzonego podejcia do
dam.
yda pomylaa, e Partridge by moe ma wrodzone podejcie do dam,
lecz z jakiego powodu nie uywa swego czaru wobec niej.
Poniewa bya to szczeglna okazja, ich piguki odywcze - pociski, jak
nazywali je chopcy z akademii - zastpiono okrgymi ciasteczkami uoonymi
na maych niebieskich talerzach na wszystkich stolikach. yda przygldaa si,
jak Partridge, posugujc si widelcem, wpycha sobie do ust mnstwo tych

ciasteczek. Wyobrazia sobie, e chopiec musi si czu, jakby dusi si


jedzeniem - co jest niezbyt miym doznaniem. Sama powoli skubaa swoje
ciastko, rozkoszowaa si nim, pragnc przeduy t przyjemno.
Sprbowaa ponownie wszcz rozmow. Tym razem mwia o swoich
lekcjach plastyki, ktre naleay do jej ulubionych.
- Mojego ptaka z drutu wybrano na nastpn wystaw prac uczniw w
Sali Zaoycieli. Czy uczszczasz na zajcia plastyczne? Syszaam, e
chopcom nie pozwala si na zajmowanie sztuk, tylko rzeczami majcymi
praktyczne zastosowania, takimi jak nauka. Czy to prawda?
- Ucz si historii sztuki. Pozwala si nam zdoby troch kultury. Ale
rzeczywicie, na co moe si przyda umiejtno robienia ptakw z drutu? rzek szorstko.
Rozsiad si wygodnie na krzele i skrzyowa ramiona na piersi.
- Co si stao? Czy powiedziaam co nie tak? - spytaa yda.
Wydawa si ni zniesmaczony, wic po co w ogle si z ni umwi?
- To ju teraz nie ma znaczenia - odrzek, jakby rzeczywicie co palna i
chcia j za to ukara.
Wbia widelec w swoje ciastko.
- Posuchaj - rzeka - nie wiem, jaki masz problem, ale jeli dzieje si co
zego, powiedz mi o tym.
- Czy wanie tym si zajmujesz? Wyszukujesz ludzi z problemami?
owisz nowych pacjentw dla swojej matki?
Matka ydy pracowaa w orodku rehabilitacji, do ktrego wysyano
uczniw majcych problemy z adaptacj psychiczn. Niektrzy po jakim czasie
wracali stamtd, lecz wikszo znikaa na zawsze.
yd urazio to oskarenie.
- Nie wiem, dlaczego si tak zachowujesz. Mylaam, e jeste
sympatyczny.
Nie chciaa zerwa si i zostawi go samego, lecz wiedziaa, e teraz musi

to zrobi. Powiedziaa mu, e jest niesympatyczny, wic nie miaa innego


wyjcia. Cisna serwetk i odesza do wazy z ponczem. Nie obejrzaa si na
niego.
PARTRIDGE N
ZANIM YDA ODESZA, Partridge czu si winny, ale kiedy to zrobia,
poczu ulg. To bya cz jego planu. Potrzebowa klucza, ktry miaa w
torebce. Zachowywa si jak dra, majc nadziej, e dziewczyna uraona
wybiegnie z sali, zostawiajc torebk. Kilka razy omal jej nie przeprosi. Takie
pode zachowanie okazao si trudniejsze, ni przypuszcza. A ona bya
adniejsza, ni zapamita - miaa may zadarty nosek, piegi i niebieskie oczy - i
to go zaskoczyo. Przecie nie dlatego zaprosi j na randk.
Przysun si do stolika, ukradkiem cign pk kluczy z rzemyka w
torebce ydy i wsadzi je do kieszeni marynarki. Gwatownie odsun swoje
krzeso, jakby rozgniewany ich ktni, i wyszed, niby to do azienki, a potem
ruszy szybko korytarzem.
- Partridge! - zawoa Glassings, ubrany w garnitur i muszk.
- Wystroi si pan - powiedzia chopiec, starajc si zachowywa jak
najzwyczajniej. Lubi Glassingsa.
- Przyprowadziem partnerk.
- Naprawd?
- Tak trudno w to uwierzy? - spyta Glassings z artobliw min.
- Z t muszk wszystko jest moliwe - rzek Partridge.
Glassings by jedynym nauczycielem, z ktrym mg w ten sposb
artowa - moe w ogle jedynym dorosym. A gdyby to on by moim ojcem? przemkno mu przez gow. - Wwczas powiedziabym mu prawd.
Naprawd, chcia mu wszystko wyzna. Jutro o tej porze ju go tu nie bdzie.
- Bdzie pan taczy dzi wieczorem? - zapyta Glassingsa, unikajc jego
wzroku.

- Oczywicie. Dobrze si czujesz?


- wietnie! - odpowiedzia Partridge, nie bardzo wiedzc, czym mg si
zdradzi. - Po prostu jestem zdenerwowany. W gruncie rzeczy nie umiem
taczy.
- W tym nie mog ci pomc. Mam dwie lewe nogi - owiadczy Glassings
i rozmowa utkna niezrcznie w martwym punkcie. Potem nauczyciel uda, e
poprawia mu krawat i konierzyk. - Wiem, co si dzieje, i aprobuj to.
- Wie pan, co si dzieje? - powtrzy Partridge, starajc si nada gosowi
obojtny ton.
Mczyzna spojrza na niego.
- Daj spokj, Partridge. Wiem, co jest grane.
Chopiec poczu mdoci. Czyby to byo a tak widoczne? Kto jeszcze
wie o jego planach?
- Zwdzie te rzeczy z metalowego pudeka matki w Archiwum
Utraconych Bliskich. - Twarz Glassingsa zagodniaa. Umiechn si ciepo. To cakiem naturalne. Pragniesz odzyska jej czstk. Ja rwnie wziem sobie
co z jednego z pudeek.
Partridge wbi wzrok w swoje buty. Rzeczy jego matki. A wic o to
chodzio Glassingsowi. Zaszura nogami i powiedzia:
- Przepraszam. Nie chciaem tak postpi. To by odruch.
- Nikomu o tym nie powiem - rzek cicho nauczyciel. - Suchaj, jeli
kiedykolwiek bdziesz chcia pogada, wpadnij do mnie.
Chopiec kiwn gow.
- Nie jeste sam - dorzuci Glassings szeptem.
- Dziki - odrzek Partridge.
Wwczas nauczyciel nachyli si do niego i powiedzia:
- Nie zaszkodzioby, gdyby skumplowa si z Arvinem We-edem. On
pracuje nad czym w laboratorium i czyni wielkie postpy Bystry chopak,
czeka go prawdziwa kariera. Nie chc wybiera ci przyjaci, ale to fajny go.

- Pomyl o tym.
Glassings klepn go lekko w rami i odszed. Partridge sta jeszcze przez
chwil. Czu si wytrcony z rwnowagi, cho waciwie nie mia powodu. To
by faszywy alarm. Powiedzia sobie, e musi si skupi. Uda, e co zgubi.
Pomaca kieszenie marynarki - gdzie ukry klucze - i spodni, a potem potrzsn
gow. Czy ktokolwiek w ogle zwrci na niego uwag? Skrci w pierwszy
pogrony w pmroku korytarz prowadzcy do akademika. Lecz gdy znalaz
si za rogiem, skrci ponownie do drzwi Sali Zaoycieli. Wycign pk
kluczy ydy, wybra najwikszy i woy go w zamek.
Sala Zaoycieli bya gwnym pomieszczeniem wystawienniczym.
Aktualnie miecia ekspozycj artykuw gospodarstwa domowego. Partridge
wyj piro z arweczk, zawieci j i omit promieniem lece w pudeku
metalowe yki do odmierzania objtoci, niewielki biay minutnik i talerze z
misternie zdobionymi brzegami. T wystaw zarzdzaa yda. Wanie dlatego
j wybra. Byo to z jego strony przemylane posunicie majce na celu
zdobycie kluczy - co brzmiao gorzej, ni w rzeczywistoci si przedstawiao.
Przypomnia sobie, e nikt nie jest doskonay. Nawet yda. Dlaczego si
zgodzia? Prawdopodobnie dlatego, e on jest synem Elleryego Willuksa.
Mcio to wszystkie jego relacje interpersonalne. Dorastajc w Kopule,
Partridge nigdy nie mg by pewien, czy ludzie lubi go dla niego samego, czy
przez wzgld na jego ojca.
wiato arweczki wydobyo z mroku rzd ostrych byskw. Gablota z
noami. Podszed tam szybko. Dotkn zamka i unis w gr pk kluczy ydy.
Zabrzczay w ciemnociach. Wskutek kodowania sysza ten dwik zbyt
wyranie,

niczym

wysokie

przenikliwe

dwiczenie

dzwoneczkw.

Wyprbowa kolejno klucze, a wreszcie jeden wsun si w zamek. Partridge


przekrci go, a gdy rozleg si cichy szczk, podnis szklan pokryw.
I wtedy usysza gos ydy:
- Co ty tu robisz?

Zerkn za siebie i ujrza niewyrany zarys jej sukienki.


- Nic - odpowiedzia.
Dotkna kontaktu i zapalia elektryczne kinkiety na cianie, skierowane
tak, by rzucay przymiony blask. Ich wiato odbio si wjej oczach.
- Czy powinnam to wiedzie?
- Raczej nie.
Spojrzaa ponad jego ramieniem na drzwi.
- Odwrc wzrok i policz do dwudziestu - owiadczya.
Patrzya chopcu w oczy, jakby co mu wyznawaa. On te nagle
zapragn wyzna jej prawd. W tym momencie wygldaa piknie - wska talia
ciasno opita sukienk, byszczce oczy, may czerwony uk ust. W jednej
chwili zaufa jej - tak nieoczekiwanie, e sam nie potrafi tego zrozumie.
Skin gow, a wtedy dziewczyna odwrcia si i zacza odlicza.
Dno szklanej gabloty byo wycielone mikkim aksamitnym materiaem.
N mia drewnian rczk. Partridge przesun palcami po ostrzu - bardziej
tpym, niby sobie yczy. Bdzie jednak musiao wystarczy.
Wetkn n za pasek i ukry go pod swetrem. Zamkn gablot i
podszed do drzwi.
- Chodmy - rzek do ydy.
Przygldaa mu si przez chwil w przymionym wietle. Zastanowi si,
czy go o co spyta. Nie zrobia tego. Wycigna rk i pstrykna wcznik. W
sali zapada ciemno. Poda jej pk kluczy i przy tym ich donie si musny.
Wyszli razem i yda zamkna za nimi drzwi na klucz.
- Zachowujmy si zwyczajnie, jak wszyscy, eby nie wzbudzi podejrze
- powiedzia, gdy szli korytarzem.
Skina gow.
- Dobrze.
Uj j za rk. Wanie tak robi wszyscy - trzymaj si za rce.
Kiedy ponownie znaleli si w udekorowanej sali jadalnej, poczu si tam

obco. Jest tutaj tylko chwilowo. Nie zabawi dugo. Opuszcza to miejsce. Jego
ycie cakowicie si zmieni.
Oboje weszli na rodek parkietu tanecznego - pod przytwierdzone do
sufitu sztuczne zote gwiazdy - gdzie koysay si inne pary. Dziewczyna
zarzucia mu rce na szyj, a on obj j w talii, dotykajc mikkiego jedwabiu
sukienki. By wyszy od ydy, wic pochyli ku niej gow. Wosy dziewczyny
pachniay miodem, a skr miaa ciep, moe zarumienion. Kiedy piosenka si
skoczya, chcia zej z parkietu, ale znieruchomia, gdy znaleli si twarz w
twarz. yda wspia si na palce i pocaowaa go. Miaa mikkie soczyste wargi.
Partridge poczu wo kwiatowych perfum. Odwzajemni pocaunek i
nieznacznie przesun donie w gr jej talii.
A potem, jakby dopiero teraz zdaa sobie spraw, e s w sali penej ludzi,
dziewczyna odsuna si od niego i rozejrzaa si szybko.
Glassings opycha si ciastkami z talerzyka. Panna Pearl krya przy
wejciu.
- Ju pno - rzeka yda.
- Jeszcze jeden taniec?
Skina gow.
Tym razem uj jej rk i przycign do swojego ramienia. Przechyli
gow na bok, eby dotykaa jej gowy. Zamkn oczy, gdy nie chcia
zapamita tego, co widzi, lecz to, co czuje.
PRESSIA PREZENTY
RANKIEM W DZIE SWYCH szesnastych urodzin Pressia obudzia si
po nocy przespanej niespokojnie w szafce. W gowie rozbrzmiewa jej gos
Bradwella, ktry pyta j, czy ma ju szesnacie lat. Teraz rzeczywicie miaa.
Wci pamitaa ksztat wypukych liter jej nazwiska na urzdowej licie,
ktrych dotkna czubkiem palca.
Mogaby zosta przez cay dzie w tym ciemnym wntrzu szafki.

Mogaby zamkn oczy i udawa, e jest drobin popiou, ulatujc wysoko w


niebo, i e tylko spoglda w d na t dziewczyn w szafce. Sprbowaa to sobie
wyobrazi, ale przeszkodzi jej rwany kaszel dziadka, powrcia wic do swego
ciaa - krgosupa opartego o drewnian ciank, zgarbionych ramion,
wetknitej pod brod pici z gow lalki.
To jej urodziny. Nie da si tego unikn.
Pressia wygramolia si z szafki. Dziadek siedzia przy stole.
- Dzie dobry! - przywita j.
Przed nim leay dwie paczuszki. Jedna bya po prostu niewielkim
wzgrkiem, przykrytym kwadratowym arkusikiem papieru i zwieczonym
kwiatkiem - tym dzwonkiem zszarzaym od popiou. Druga to rulonik
owinity szmatk i zwizany sznurkiem na kokardk.
Pressia mina prezenty, podesza do klatki Freedea i wetkna palce do
rodka. Mechaniczna cykada zatrzepotaa metalowymi skrzydami, ktre
zahaczay o prty klatki.
- Nie powiniene dawa mi prezentw.
- Oczywicie, e powinienem - odrzek dziadek.
Nie chciaa urodzin ani podarkw.
- Niczego nie potrzebuj - owiadczya.
- Pressio - szepn - powinnimy witowa wszystko, co moemy.
- Ale nie to - odpara. - Nie te urodziny.
- Ten prezent jest ode mnie - powiedzia dziadek, wskazujc na stosik
udekorowany kwiatem. - A ten drugi znalazem dzi rano pod drzwiami.
- Pod drzwiami? - powtrzya zdziwiona.
Kady, kto zechcia, mg si dowiedzie o jej urodzinach. Data bya
wydrukowana na licie rozlepionej w caym miecie. Pressia jednak nie miaa
wielu przyjaci. Kiedy osoba, ktra przeya Wybuch, zblia si do szesnastego
roku ycia, znajomoci si urywaj. Kady wie, e od tej pory musi radzi sobie
sam. W tygodniach poprzedzajcych ucieczk Gorsea i Fandry dziewczynka

odnosia si do Pressii chodno i zerwaa ich kontakty, zanim musiaa si


poegna. W owym czasie Pressia nie pojmowaa jej zachowania, lecz teraz je
rozumiaa.
Dziadek odwin rulonik i oboje zobaczyli napis na gaganku. Pressia
podesza do stou i usiada po przeciwnej stronie. Odczytaa: Dla ciebie, Pressio.
I podpis: Bradwell.
- Bradwell? - zapyta dziadek. - Znam go. Kiedy go zszywaem. Skd
wie, kim jeste?
- Nie wie - odpara.
Dlaczego miaby dawa mi prezent? - zastanawiaa si. Uwaa mnie tylko
za przedstawicielk okrelonego typu ludzi - tych, ktrzy pragn, aby wrcio
wszystko, co byo kiedy, Przedtem, i ktrzy uwielbiaj Kopu. Co w tym
zego? Czy nie tego chciaby kady normalny czowiek? Poczua w piersi ar
gniewu. Wyobrazia sobie twarz Bradwella - dwie blizny, oparzelin, to, jak Izy
stany w jego oczach i jak je potem zmruy, by znw wyglda na twardziela.
Zignorowaa prezent od niego i przysuna do siebie ten od dziadka.
- auj - powiedzia - e to nie jest co piknego. Zasugujesz na pikne
rzeczy.
- Nie szkodzi - odrzeka.
- No dalej, otwrz.
Nachylia si nad stoem, uja papier i uniosa go teatralnym gestem.
Uwielbiaa dostawa prezenty, cho wstydzia si do tego przyzna.
Ujrzaa par butw - grub skr rozcignit nad podeszwami z
wygadzonego drewna.
- Saboty - powiedzia dziadek. - Wymylili je Holendrzy, tak jak wiatraki.
- Mylaam, e wynaleli myny do ziarna - rzeka. - I do produkcji
papieru. Czy wiatraki to myny do mielenia wiatru?
- Miay ksztat podobny do latarni morskich - powiedzia i wyjani jej,
czym byy latarnie morskie. Dorasta w pobliu statkw. - Ale na wierzchoku

zamiast wiate miay wirniki do zamieniania wiatru w energi. Dawno temu


uywalimy ich mnstwo.
Kto chciaby mieli wiatr? - zastanawiaa si. I kto nazwaby buty
sabotami? Jakby miay jaki zwizek z sabotowaniem.
- Przymierz je - zaproponowa dziadek.
Postawia saboty na pododze i wsuna stopy w wyobione kawaki
drewna. Skra bya jeszcze sztywna, a gdy dziewczyna wstaa, zauwaya, e
drewniane koturny czyni j wysz. Nie chciaa by wysza. Pragna by
niska i wyglda na ma dziewczynk. Dziadek zamieni jej stare buty na nowe,
ktre chyba nigdy si nie zedr. Czy uwaa, e oni wkrtce po ni przyjd? Czy
sdzi, e Pressia ucieknie im w tych butach? Dokd? Na Gruzowiska? Do
Stopionych Ziem albo Martwych Ziem? Co ley za nimi? Kr plotki o
przewrconych wagonach kolejowych, szynach, tunelach wykutych w skale,
olbrzymich fabrykach, parkach rozrywki - nie tylko Disneya - ogrodach
zoologicznych, muzeach i stadionach. Dawniej istniay mosty; jeden z nich
przerzucono kiedy nad rzek, ktra pono pynie na zachd std. Czy to
wszystko znikno?
- Kiedy skoczya dwa lata, na twoim przyjciu urodzinowym by kucyk
- oznajmi dziadek.
- Kucyk? - powtrzya.
Poczapaa w tych cikich butach, czujc si, jakby sama bya podkuta.
Miaa na sobie weniane spodnie, sweter i skarpetki. Wena na jej ubranie
pochodzia z owiec hodowanych poza miastem, w rejonie, gdzie rosn mae
spachetki ostrej trawy i kpy drzew, graniczcym z terenem OPR. Ludzie
poluj tam na nowe gatunki zwierzt - skrzydlate i pokryte futrem stworzenia,
ktre wykopuj pazurami bulwy i korzonki, a take poeraj si nawzajem.
Niektre z tych owiec waciwie ledwie przypominaj owce. Jednak nawet te
zdeformowane, o ostrych poskrcanych rogach, nienadajce si do jedzenia,
maj dobr wen. S tacy, ktrzy z nich yj.

- Dlaczego kucyk? Gdzie mona trzyma kucyka? - spytaa.


- Chodzi dookoa po podwrku i dzieci na nim jedziy - wyjani
dziadek.
Pierwszy raz usyszaa o kucyku, chocia dziadek opowiada jej o
urodzinowych przyjciach - tortach lodowych, pi?atas, wodnych balonach. Skd
si to wszystko brao?
- Moi rodzice wynajli kucyka, eby chodzi dookoa i wozi dzieci?
Prawie nie pamitaa rodzicw. Najmniejsza wzmianka o nich budzia w
niej nienasycon tsknot.
Dziadek przytakn. Wyglda teraz na znuonego i bardzo starego.
- Czasami ciesz si, e nie musieli oglda tego, co stao si ze wiatem.
Pressia nic nie odpowiedziaa, lecz jego sowa gboko j dotkny.
Chciaa, eby rodzice byli tu z ni. Staraa si zachowa w pamici pewne
zdarzenia ze swego obecnego ycia, tak na wszelki wypadek, eby mc je
kiedy im opowiedzie - chocia wiedziaa, e obydwoje nie yj. Nawet teraz
pomylaa, e opowie im o dzisiejszym dniu, sabotach i rozmowie o wiatrakach.
A jeli kiedykolwiek znw ich spotka - cho to niemoliwe - zada im mnstwo
pyta, a oni na wszystkie odpowiedz. Zapyta ich te o kucyka. Pragna, aby j
widzieli i czuwali nad ni - tak jak w niektrych religiach wierzy si w niebo i
niemiertelne dusze. Niekiedy niemal czua, e ktre z nich j obserwuje - nie
bya pewna: matka czy ojciec? Nikomu by si do tego nie przyznaa, ale
przynosio jej to pociech.
- A ten drugi prezent od Bradwella? - zapyta dziadek tonem na poy
kpicym, a na poy podejrzliwym, jakiego nigdy dotd u niego nie syszaa.
- To prawdopodobnie co gupiego albo zoliwego. On potrafi by
zoliwy.
- Nie otworzysz?
Waciwie nie chciaa, ale wtedy myl o tym prezencie jeszcze bardziej by
j drczya. Pragnc mie to ju z gowy, rozwizaa kokardk i sznurek zsun

si na blat stou. Zaniosa go do klatki Fre-edlea. Freedle lubi si bawi maymi


przedmiotami - a przynajmniej lubi, kiedy by modszy.
- Masz - powiedziaa.
Freedle utkwi wzrok w sznurku i machn skrzydami.
Pressia wrcia do stou, usiada i rozwina gaganek.
W rodku byo zdjcie wycite z czasopisma - to, ktre znalaza w nocnej
szafce i ktre tak j oczarowao: ludzie siedzcy w kinie w okularach z
kolorowymi szkami i jedzcy co z maych barwnych kartonowych kubekw;
to, ktre z niewytumaczalnego powodu przyprawio j o drenie rk; to, na
ktre patrzya, gdy Bradwell powiedzia jej, e zna ludzi jej pokroju. Serce
podskoczyo Pressii w piersi. Na moment zabrako jej tchu. Czy to jaki okrutny
art? Czy on si z niej nabija?
Musiaa si opanowa. To tylko kawaek papieru, powiedziaa sobie.
Ale to nie by zwyky papier. Istnia ju wtedy, gdy miaa jeszcze matk i
ojca i jedzia dookoa na kucyku po swoim podwrzu. Dotkna policzka
jednego z tych ludzi na zdjciu miejcych si w kinie. Bradwell jednak mia
racj. Ona naley do ludzi tego rodzaju. Czy wanie dlatego da jej ten prezent?
C, dobrze. Chciaa czego, co nigdy si nie speni: aby Przedtem wrcio.
Dlaczego miaaby nie zazdroci ludziom w Kopule? Dlaczego miaaby nie
pragn znale si gdziekolwiek, byle nie tutaj? Bardzo chciaaby siedzie w
kinie w okularach 3-D z pikn matk i ojcem ksigowym i je z kolorowych
wiaderek. Chciaaby mie psa w papierowym kapeluszu, samochd z kokard i
centymetr krawiecki. Czy to takie ze?
- Kina - rzek dziadek. - Spjrz na te trjwymiarowe okulary. Pamitam,
e ogldaem takie filmy, kiedy byem mody.
- To zdjcie wyglda tak prawdziwie - powiedziaa Pressia. - Czy nie
byoby mio, gdyby...
Dziadek jej przerwa:
- To wiat, w ktrym ylimy.,

- Wiem - odrzeka i popatrzya na zardzewiaego Freedlea w klatce.


Wstaa i odesza od zdjcia na stole. Spojrzaa na rzd maych zwierztek
na parapecie. Po raz pierwszy uderzyo j, e wygldaj tak dziecinnie. Ma ju
szesnacie lat. Czego si spodziewa po tych zabawkach? Potem popatrzya na
fotografi z czasopisma - okulary 3-D, aksamitne fotele. W porwnaniu z tym
lnicym wiatem jej mae motyle wydaway si niepozorne i nijakie; aosne
ndzne namiastki zabawek. Podniosa jednego z ostatnio zrobionych. Nakrcia
go, a on z gonym terkotem nieporadnie zatrzepota skrzydami. Odoya
motyla na parapet, a potem uniosa sw jedyn zdrow do i przycisna j
lekko do pknitej szyby okna.
PARTRIDGE 3 MINUTY I 42 SEKUNDY
PO WYCIECZCE EDUKACYJNEJ do Archiwum Utraconych Bliskich
Partridge przez pewien czas nie wiedzia, w jaki sposb dostanie si do
przewodw wentylacyjnych. Potem jednak uwiadomi sobie, e jedno z miejsc
dostpu znajduje si w centrum kodowania, do ktrego wszyscy chopcy z
akademii z jego roku udawali si na cotygodniowe sesje, odbywane w formach
mumii.
Wtedy opracowa plan dziaania.
Na dwik porannego dzwonka ustawi si w szeregu z plecakiem na
ramionach. Mia w nim rzeczy matki oraz pojemnik piguek soyteksu, kilka
butelek wody i n ukradziony z wystawy artykuw gospodarstwa domowego.
Ubra si w kurtk z kapturem i szalik, chocia byo do ciepo.
Chopcw jak zwykle zawieziono wahadow kolejk. Partridge trzyma
si z dala od Paki. W gruncie rzeczy nigdy nie mia w akademii wielu
przyjaci. Hastings stanowi wyjtek od tej reguy. Gdy Partridge wstpi do
akademii, by a nazbyt sawny - z powodu ojca i starszego brata. Ale potem
Sedge popeni samobjstwo i sawa Partridgea przybraa cakiem odmienny
charakter. Koledzy przestali z nim rozmawia i odnosili si do niego z

wyniosym wspczuciem.
Teraz poczapa obok Paki i usiad midzy Hastingsem, ktry zazwyczaj
przez ca drog spa, a Arvinem Weedem, poniewa ten zawsze studiowa w
swoim kieszonkowym komputerze wielkie pliki prac naukowych z dziedzin,
ktrych nauczyciel przedmiotw cisych nie przerobi z nimi i prawdopodobnie
nigdy nie przerobi: nanotechnologii, biomedycyny, neurobiologii. Jeli
wcigno si go w rozmow, mamrota o samogenerujcych si komrkach,
plastycznoci synaps i blaszkach starczych w mzgu. Poniewa Arvin spdza
wikszo czasu w szkolnym laboratorium fizycznym - pracuje nad czym i
czyni wielkie postpy, jak uj to Glassings, fajny go, czeka go prawdziwa
kariera - by prawie niewidzialny, nawet kiedy miao si go tu przed oczami.
Podczas gdy Arvin klika w pliki, Hastings zwin marynark, robic z niej
prowizoryczn poduszk.
Jednak obecno Partridgea nie usza uwagi kolegw. Vic Wel-lingsly,
jeden z Paki, krzykn przez ca dugo wagonu:
- Hej, Partridge, podobno dadz ci dzi narkoz! Dostaniesz tykacza czy
co?
Partridge spojrza na Hastingsa. Hastings wybauszy oczy, odwrci
wzrok i rzuci Wellingslyowi wcieke spojrzenie.
- Co? - rzek Wellingsly. - Miaem nic nie mwi? Przecie wszyscy o
tym wiedz.
- Przepraszam - mrukn Hastings do Partridgea, nerwowo odgarniajc
wosy z oczu.
Pragn zosta czonkiem Paki, wic nic dziwnego, e przehand-lowa t
informacj w zamian za odrobin uznania. Niemniej jednak jego postpek
wkurzy Partridgea.
- A wic? - odezwa si znw Wellingsly. - Tyk, tyk, tyk?
Partridge potrzsn gow.
- Tylko zwyka sesja. Nic wielkiego.

- Wyobracie sobie Partridgea z tykaczem - powiedzia jeden z


bliniakw Elmsford. - Nacisn guzik tylko po to, eby skrci jego mki.
Zabjstwo z litoci, jak eutanazja.
Caa Paka wybuchna miechem.
Arvin podnis wzrok znad lektury i przez moment wygldao, jakby
zamierza stan w obronie Partridgea. Zaraz jednak zgarbi si i znw zacz
czyta. Hastings zamkn oczy i udawa, e pi.
Drugi bliniak Elmsford zawoa:
- Jego gowa rozprynie si jak melon!
- Na sukienk ydy Mertz - dorzuci Vic. - Bardzo mi przykro, ydo.
Widocznie ten Partridge si podnieci.
- Nie mieszajcie do tego ydy! - powiedzia Partridge tonem bardziej
gniewnym, ni zamierza.
- Bo co? - odparowa Vic. - Wiesz, e z przyjemnoci skopi ci tyek.
- Naprawd? - rzek Partridge i wszyscy zrozumieli, co mia na myli.
Chcesz pobi syna Elleryego Willuksa? Czy to byoby rozsdne?. By
wcieky, e to powiedzia. Po prostu mu si wyrwao. Nienawidzi bycia synem
Elleryego Willuksa. Chronio go to, ale zarazem czynio obiektem zaczepek.
Vic nie odpowiedzia. W wagonie zapada cisza. Partridge zastanawia
si, czy bd wspomina ten incydent, gdy ju opuci Kopu albo zginie zalenie od rozwoju wypadkw. Musi si przedosta przez olbrzymie opaty
wentylatorw, ktre mog go posieka na plasterki jak melona. Co wtedy o nim
pomyl? Ze zgin jak tchrz, prbujc uciec? Ze by psychicznie upoledzony,
jak Sedge?
Wyjrza przez okno wagonu, za ktrym szybko przemyka krajobraz boiska, kamienne mury akademii, wysokie domy, kompleksy handlowe,
biurowce, a w oddali pracujce na polach automatyczne kombajny. Potem
wjechali w ciemny tunel. Wyobrazi sobie obkanych nieszcznikw
rzucajcych si na niego z pazurami, zatrut ziemi i wod, ruiny. Nie umrze

tam, prawda? To ryzyko, ktre musi wiadomie podj. Nie mg pozosta tutaj,
wiedzc, e matka by moe yje gdzie tam na zewntrz, a jego odmieni tak
gruntownie, i nigdy nawet sobie tego nie uwiadomi.
W
W wagonie zrobio si ciemno cho oko wykol i dopiero po chwili
automatycznie zapony lampy. Zawieziono ich prosto do centrum kodowania.
Zgrzytny hamulce i chopcami troch rzucio, lecz zaraz odzyskali rwnowag
i wstali z awek.
W milczeniu przeszli korytarzami. Niektrzy poegnali si zgaszonym
tonem.
Zanim Hastings si oddali, Partridge chwyci go za rami i rzek z
wyrzutem:
- Suchaj, nie moesz tak postpowa.
- Przepraszam - odpar Hastings. - Nie powinienem by mu o tym mwi.
To plotkarz.
- Nie chodzi o mnie, tylko o ciebie. Pewnego dnia bdziesz musia stawi
im czoo.
- Moe - mrukn Hastings.
- Na pewno. I wiem, e sobie poradzisz - powiedzia Partridge.
Mia wyrzuty sumienia, e zostawia Hastingsa. Wiedzia, e przyjaciel
bez niego bdzie si czu nieco zagubiony. Nie chcia, eby Hastings
przypadkiem doczy do Paki, gdy bd tam nim pomiata i wymiewa si z
niego.
- By moe nie przyjd dzi wieczorem na kolacj. Bd si uczy oznajmi. - Id z Arvinem Weedem i usid przy jego stoliku.
- Dyktujesz mi, z kim mam si kumplowa?
- Po prostu to zrb, dobrze? I pamitaj, e ci to powiedziaem.
- Dziwacznie si zachowujesz.
- Wcale nie.

Podeszo do nich dwch stranikw i poprowadzili ich w przeciwnych


kierunkach.
- Do zobaczenia, dziwaku - rzek Hastings.
- Cze - rzuci Partridge.
Zaprowadzono go do maego biaego pokoiku bez okien. Forma mumii
leaa na stole lekarskim. By to idealnie gadki odlew z tyln czci odchylan
na zawiasach, tak aby Partridge mg si wcisn do rodka. W grze i z boku
znajdowaa si aparatura: mechaniczne manipulatory, szczypce, rurki prniowe
- wszystko lnice chromem i wieo wypolerowane. W kcie biurko z
komputerem i fotel na kkach. Na blacie biurka sta wazon ze sztucznym
kwiatem. Partridge zastanawia si, czy ten kwiat ma przypomina o domu, czy
o przyrodzie. Zwykle w Kopule nie bawiono si w takie sentymenty.,
Nagle ogarny go wtpliwoci. Nie musi wciela w ycie swego planu.
Nikt si nie dowie, e zrezygnowa. Bdzie mg zje kolacj z Hastingsem i
poprosi yd, eby pomoga mu zwrci n. Przypomnia sobie, jak przesun
domi w gr jej wskiej talii opitej jedwabn sukienk, gdy si caowali.
Zapragn znw poczu miodow wo jej wosw.
Kto prawdopodobnie ju zauway zniknicie noa - ktry z nauczycieli
albo wony. By moe yd przesuchuj teraz w gabinecie dyrektora szkoy.
Jeli go zapi, ojciec wpadnie w furi. A jego mog usun z akademii i wysa
do orodka rehabilitacji, gdzie zajmie si nim kto taki jak pani Mertz, matka
ydy. A yda? Ona te moe mie kopoty, jeli go zapi. Bdzie musiaa im
powiedzie, w jaki sposb dosta si na wystaw artykuw gospodarstwa
domowego i ukrad n.
Mgby si zwierzy Glassingsowi. Ale jak nauczyciel by zareagowa?
Zaprowadziby go midzy regay biblioteki i porozmawialiby cicho, by moe
piszc niektre zdania cienkimi owkami na maych kwadratowych
karteczkach do notatek. Glassings spociby si, jak mu si to czasem zdarza;
wyciera wtedy kroplisty pot z czoa pod cofajc si lini wosw. Niewtpliwie

poradziby mu, eby si przyczai i nic nikomu nie mwi.


Forma mumii czekaa na Partridgea - idealny odlew jego ciaa.
Zaskoczyo go, jak jest wysoki. Jeszcze kilka lat temu by najniszy w klasie i
pkaty. Ale teraz odlew wydawa mu si tak dugi i wski, jakby nalea do
kogo innego, starszego, kogo takiego jak Sedge. Gdyby Sedge nadal y, czy
Partridge byby od niego wyszy? Nigdy si tego nie dowie.
Chcia zrezygnowa, lecz byo ju za pno.
Mia

tylko

kilka

minut,

zanim

zjawi

si

technik.

Kanaami

wentylacyjnymi pyno chodne powietrze. Odsun od biurka z komputerem


fotel na kkach i ustawi go pod wylotem kanau. Stan na fotelu, liczc, e
zdoa zachowa rwnowag. Odkrci ruby kraty wentylacyjnej i pchn j.
Szybko uchwyci si metalowej ramy, a potem odkopn fotel z powrotem w
kierunku biurka i wcign si na gr do ciemnego wylotu kanau. Na
czworakach umieci krat z powrotem. Na dusz met nikogo nie zwiedzie,
ale moe zyska w ten sposb przynajmniej kilka minut.
W kanale byo ciemniej, ni si spodziewa. I goniej. System
wentylacyjny by wczony i ciany wibroway szaleczo. Partridge zacz si
czoga najszybciej, jak potrafi, chcc dotrze do pierwszego zestawu filtrw,
zanim urzdzenia przestan pracowa. Od tej chwili bdzie mia trzy minuty i
czterdzieci dwie sekundy na przedostanie si przez pierwszy filtr i rzd
olbrzymich wentylatorw, a potem jeszcze przez drug zapor filtrw. Wtedy
bdzie musia wyci sobie w siatce ochronnej drog wyjcia do zewntrznego
wiata - to znaczy, o ile zdy w por i nie poszatkuj go opaty wirnikw.
Majc w pamici plany z fotokopii, wypez z bocznej odnogi do
olbrzymiego gwnego kanau filtracyjnego. Gdy wsta wyprostowany, gow
ledwie muska sufit tunelu. Metalowe ciany byy idealnie owalne i przyszo mu
na myl sowo kocio. Nie by jednak pewien, co ono oznacza, z wyjtkiem
tego, i kojarzyo mu si z kotem.
Tu przed nim drog zagradza pierwszy zestaw filtrw, napitych mocno

i przypominajcych grub kotar. Zaskoczy go ich kolor, rowy jak jzyk,


oraz to, e wszystko tutaj byo jaskrawo owietlone. Zastanawia si po co. Dla
wygody ekip konserwujcych system wentylacyjny?
Wycign n kuchenny i przesun palcami po ostrzu. Pomyla o
ydzie, liczcej powoli do dwudziestu w mrocznej sali wystawowej. Zacz
przepiowywa filtry. Wkna byy twarde, z przebiegajcymi przez nie grubymi
pasmami, przypominajcymi cigna w misie. Siatka filtrw zwiotczaa, a jej
drobiny wiroway w powietrzu. Ten widok nasun Partridgeowi inne mgliste
wspomnienie z dziecistwa, ktrego jednak nie potrafi sprecyzowa. Co jakby
nieg?
Sysza kiedy, e takie drobniutkie wkienka s ostre, mog dosta si
do puc i wywoa zakaenie. Nie wiedzia, czy to prawda. Przesta ju wierzy
we wszystko, co przedstawiano w Kopule jako niezbite fakty. Jednak nie chcia
niepotrzebnie ryzykowa. Wyj szalik i obwiza sobie twarz, zakrywajc usta.
Wyci w filtrach ju wystarczajco duy otwr, wic przecisn si
przeze, obsypujc sobie kurtk z kapturem rowym pyem. Przed sob ujrza
szereg gigantycznych wentylatorw. Ich ostre opaty byy nieruchome. Podbieg
do pierwszego wirnika i da nura w wsk trjktn szczelin midzy opatami,
nie dotykajc ich. Polizgn si na wypolerowanej pododze i upad na biodro z
gonym hukiem, ktry rozbrzmia echem w tunelu. Ten brak koordynacji
ruchowej by skutkiem kodowania. Wsta szybko i zacz si przedostawa
przez kolejne wentylatory, odnajdujc waciwy rytm. Czy technik ju si
zorientowa, e forma mumii Partridgea jest pusta? Czy ju zaalarmowano
Oddzia Specjalny? Wiedzia, e gdy rozejdzie si wie o zaginiciu jedynego
yjcego syna Elleryego Willuksa, natychmiast rozpoczn si intensywne
poszukiwania.
Przebiega teraz jeszcze szybciej od jednego wirnika do nastpnego, jakby
pokonywa tor przeszkd. Przypomnia sobie podwrko - moe swoje podwrko
z dziecistwa, a moe jakie inne. By tam trawnik ze dbami, ktre mona

byo wyrywa z ziemi, i drzewa z chropowat kor - a nawet pies. Jego starszy
brat i wysoka dziewczyna wytyczyli tras ze sznurkami, przez ktre trzeba byo
przeskakiwa, i z pik, ktr na kocu wrzucao si do kosza. W skrzynkach
stay napoje z cienkimi somkami wygitymi z jednej strony, by atwiej si przez
nie pio.
Nagle chopakowi zakrcio si w gowie. Zachwia si i przytrzyma
opaty wirnika. Jej ostra krawd rozcia mu do i krew skapna na podog.
Tylko kilka razy w yciu krwawi - na przykad u dentysty, gdy maszyn do
borowania ustawiono na zbyt szybkie obroty i wyplu row pienist lin.
Teraz w oczach mu si zamio i przez moment widzia tylko biay wietlny
punkt, ale po chwili odzyska wzrok.
Zerkn na zegarek. Pozostay mu trzydzieci dwie sekundy, a mia do
pokonania jeszcze jedenacie wirnikw. Przeszya go myl, e moe mu si nie
uda. Moe zgin posiekany na plasterki, a poniewa poprzecina filtry, silny
strumie powietrza wdmuch-nie do rodka krew i kawaki ciaa wraz z maymi
wkienkami siatki. Jego krew obryzga na czerwono ludzi w Kopule.
Operatorzy bd musieli wyczy system wentylacyjny, a kilka osb trzeba
bdzie przenie do tymczasowych pomieszcze mieszkalnych. Zaczn kry
rozmaite plotki. Prawda zostanie jednak starannie zatajona. Nie wspomni si ani
sowem o kopotach z filtracj powietrza, aby zapobiec domysom, i to
nieszcznicy si zbuntowali i przypucili atak bakteriologiczny. Mieszkacy
Kopuy mogliby nawet doj do wniosku, e OPR, ten nieudolny reim
wojskowy, rozpta wojn. Wybuchaby olbrzymia panika. Funkcjonariusze
Kopuy przedstawi zatem inne wyjanienie, a jeli chodzi o zniknicie
Partridgea, zmyl jak historyjk, oby tak, ktra nie przyniesie mu ujmy.
Ellery Willux, jego ojciec, otrzyma listy kondolencyjne. Nie bdzie
prawdziwego pogrzebu, podobnie jak wczeniej w przypadku jego brata. Nikt
nie chce oglda martwego ciaa, nie ma tu miejsca na adne pikne
barbarzystwo. Biedny stary Willux zostanie cakiem sam, bez ony i obydwu

synw, i bdzie mia trzy pudeka w Archiwum Utraconych Bliskich.


Partridge chwiejnie pobieg naprzd, lizgajc si na gadkiej pododze, i
rzuci si przez nastpn szczelin midzy opatami. Usysza odlege tykanie.
Silnik. Skoczy przez przedostatni wirnik i puci si sprintem. Na kocu tunelu
ujrza drugi zestaw rowych filtrw. Pragn wydosta si na zewntrz. Pragn
znw poczu to wszystko - wiatr i soce. Pragn odnale swoj dawn ulic i
dom. Wiedzia, e ju ich nie ma, e znikny, zmiecione z powierzchni ziemi,
ale i tak chcia zobaczy to miejsce. Jego organizm stawi opr kodowaniu
zachowa. Dlaczego? Jaki to ma zwizek z matk? Znalaz w pudeku jej rzeczy
i wszystko si zmienio. Mia je wszystkie - wisiorek w ksztacie abdzia na
zotym acuszku, kartk urodzinow, metalow pozytywk - schowane w
plastikowej torebce, ktr przyklei do plecw. Czu je przy sobie.
Skrajny wirnik szczkn; opaty drgny i poruszyy si o centymetr.
Partridge w ostatniej chwili zanurkowa pomidzy nimi. Za jego plecami
wentylator rykn i zacz wciga powietrze do wntrza Kopuy, niczym w
gbokim niekoczcym si wdechu. Potny prd powietrza powlk chopca
wstecz. Partridgeowi przemkno przez gow, e tak samo dziaa jego pami
cignca go w przeszo. Upad na podog, ale zapar si obcasami i zacz
powoli, mozolnie odczogiwa si od wirujcych opat. Wczya si jego
zakodowana sia i poczu przypyw energii. W kocu dotar do filtrw.
Wycign rk, przeci je kuchennym noem i z wysikiem popezn naprzd,
pokonujc pd wichru. Kilka rowych wkien oderwao si i pofruno obok
niego ku wentylatorom, a jemu przyszo na myl sowo konfetti.
PRESSIA PUKANIE
PRESSIA DO PNA W NOCY pracowaa nad swoim maymi
zwierztkami. Dziadek spa w fotelu przy tylnych drzwiach, z ceg na udzie.
Odkd zaj si handlem wymiennym, Pressia musiaa robi wicej zwierztek
w zamian za mniejszy zysk. Czasami dziadek by zbyt saby, by w ogle pj

na targ, i obydwoje czuli si bezuyteczni, czego nie cierpieli. Obecnie upyw


czasu by wyznaczany przez gd. Podczas tych pnych nocnych godzin
Pressia zaczynaa sobie uwiadamia, e moe powoli umrze w tej ciasnej
klitce, marniejc i stopniowo tracc siy w pokrytej popioem szafce. Popatrzya
na dziadka, na jego odrutowany kikut nogi, zamknite powieki, paty oparzelin,
mozolnie wznoszc si i opadajc klatk piersiow; wsuchaa si w cichy
wist w jego zapchanych popioem pucach i terkot wiatraczka w gardle. Nawet
we nie mia napit twarz.
Na stole przed ni lea prezent od Bradwella - zdjcie z ilustrowanego
czasopisma. Czasami ogarniaaj nienawi do tych ludzi w ich okularach 3-D wstrtnego przypomnienia tego, czego nigdy nie bdzie miaa - lecz nie potrafia
odoy tej fotografii.
Od kiedy dostaa ten prezent, nachodzio j jeszcze wicej wspomnie w
przelotnych byskach: mae akwarium z rybkami migajcymi tam i z
powrotem; dotyk mikkiego frdzla z wenianej przdzy przy notesiku matki;
rura kaloryfera pod stoem, ktra chyba cicho terkotaa. Pamitaa, jak ojciec
nosi j na barana pod kwitncymi drzewami, jak usna przykryta jego
paszczem i przeniesiono j z samochodu do jej eczka. Pamitaa, jak czesaa
matk drucian szczotk do wosw, a z gonika podrcznego komputera
dobiegaa piosenka - kobieta piewaa koysank odziewczynie na werandzie,
ktr kto baga, eby wzia go za rk i pojechaa z nim do Ziemi Obiecanej.
Tylko kobiecy gos, bez adnych instrumentw. To musiaa by ulubiona
koysanka matki, gdy puszczaa j co noc przed zaniciem Pressii. W owym
czasie dziewczynk nudzia ta piosenka, ale teraz daaby wszystko, by mc
znw j usysze. Matka pachniaa mydem zioowym, wieo isodko. Zapach
ojca by mocniejszy - co jakby kawa. Fotografia ludzi w kinie z jakiego
powodu pobudzia jej wspomnienia i Pressi ogarniaa taka dojmujca tsknota
za rodzicami, e czasami brako jej tchu. Mimo i w ogle ich nie pamitaa,
doznawaa wraenia bliskoci matki - jej mikkiego ciepego ciaa, jedwabistych

wosw, sodkiej woni - i przypominaa sobie, e kiedy ojciec otula j swoim


paszczem, czua si bezpieczna jak w kokonie.
Wanie o tym rozmylaa, przytwierdzajc skrzyda do szkieletu motyla,
gdy zapukano do drzwi - pojedyncze ostre stuknicie kostkami palcw. Nie
syszaa wczeniej warkotu silnika ciarwki OPR. Kto to mg by?
Dziadek spa, chrapic gono. Pressia wstaa i na palcach podesza do
stou, co w sabotach wcale nie byo atwe. Czy ci Holendrzy, ktrzy je
wynaleli, nigdy nie mieli powodw, by si cicho skrada? Potrzsna dziadka
za rami.
- Kto puka - szepna.
Zbudzi si przestraszony w momencie, gdy w ich maym pokoiku znw
rozlego si stukanie.
- Wejd do szafki - poleci jej.
Ustalili, e gdy kto zjawi si pod ich drzwiami, Pressia ukryje si w
szafce, a jeli dziadek wystuka lask rytm zwrotu golenie i strzyenie na raz,
powinna uciec przez faszywy panel. Przypuszczaa, e te sowa maj jaki
zwizek z zakadami fryzjerskimi i by moe dlatego dziadek wybra je na
sygna.
Podesza szybko do szafki i wgramolia si do rodka. Zamkna
drzwiczki, lecz zostawia wsk szczelin, by mc si przyglda.
Dziadek ostronie pokutyka do drewnianych drzwi i zerkn przez ma
dziurk, ktr w nich wywierci.
- Kto tam? - spyta.
Odpowiedzia mu kobiecy gos.
Pressia nie rozrnia sw, ale widocznie uspokoiy dziadka. Otworzy
drzwi i kobieta wesza szybko, zdyszana, a on zatrzasn je za ni.
Pressia widziaa j w przelotnych migniciach - rdz na wtopionych w jej
policzek kkach zbatych, bysk metalowej opaski na oku. Kobieta bya chuda,
niska, o wskich ramionach. Przyciskaa do okcia zakrwawion szmatk.

Sza

mierci!

rzeka

wzburzona

do

dziadka

Pressii.

Niezapowiedziany! Poprzedni by niecay miesic temu! Teraz ledwo zdoaam


uciec!
Sza mierci? To dziwne. OPR zwykle ogaszaa go wczeniej.
Pozwalano wtedy onierzom na dwadziecia cztery godziny sformowa bandy,
ktre mordoway ludzi i znosiy ich ciaa do krgu wyznaczonego na
nieprzyjacielskim polu. Trupy przeliczano na punkty i grupa, ktra zgromadzia
ich najwicej, wygrywaa. OPR traktowaa to jako metod eliminowania z
populacji sabych osobnikw. Szay mierci organizowano mniej wicej dwa
razy w roku, ale jeden ju si odby. To wanie wtedy dziadek rozebra szafki i
zrobi z nich faszywy panel, gdy tupica gono i wyjca dzicz zaguszaa
odgosy jego pracy. Nigdy dotd nie byo dwch Szaw mierci tak krtko
jeden po drugim i adnego niezapowiedzianego. Dlatego Pressia przypuszczaa,
e ta kobieta zwariowaa lub moe wpada w szok.
- Jest pani pewna co do tego Szau mierci? - zapyta dziadek. - Nie
syszaem adnych pieww.
- A skd miaabym t ran? To si zaczo w pobliu Gruzowisk i kieruje
si na zachd, wci przybierajc na sile. Uciekam tutaj zamiast do swojego
domu.
Kobieta zjawia si, eby zszyto jej ran, ale dziadekju od dawna tego
nie robi. Bdzie musia odszuka swoje narzdzia w gbi szafki i odkurzy je.
Powiedziaa:
- Boe, co za dzie! Najpierw wszystkie te plotki, a teraz jeszcze Sza
mierci!
Usiada przy stole i popatrzya na zwierztka Pressii. Zauwaya zdjcie i
lekko dotkna go palcem. Pressia zastanawiaa si, czy o nie zapyta.
Poaowaa, e nie zdja fotografii ze stou, zanim wesza do szafki.
- Sysza pan ostatnie plotki, prawda? - spytaa kobieta.
- Nie wychodziem dzisiaj z domu - odpar.

Usiad naprzeciwko i popatrzy na jej otwart ran.


- O niczym pan nie sysza?
Dziadek potrzsn gow i zacz czyci instrumenty wacikiem
nasczonym alkoholem.
- Pojawi si Czysty - rzeka, zniajc gos. - Chopak bez adnych blizn,
szram ani wtopie. Powiadaj, e jest prawie dorosy - wysoki i chudy, z krtko
ostrzyonymi wosami.
- Niemoliwe - orzek dziadek.
Pressia te tak sdzia. Ludzie lubi zmyla rne rzeczy o Czystych.
Syszaa to nie pierwszy raz. A tamte poprzednie pogoski nigdy si nie
potwierdziy.
- Zauwaono go na Suchych Ziemiach - powiedziaa kobieta. - A potem
znikn.
Dziadek wybuchn miechem, ktry przerodzi si w kaszel. Odwrci
gow i kasa, a si zadysza.
- Poradzi pan sobie z tym zszyciem rany? - spytaa. - Choruje pan na
puca?
- Nic mi nie jest. To ten wiatraczek w gardle. Zbiera zbyt duo pyu i
musz go wykrztusi.
- Tak czy owak, nieadnie tak si wymiewa.
Dziadek zacz zszywa ran i kobieta si skrzywia.
- Ile ju razy syszelimy podobn gadanin? - rzek.
- Tym razem to co innego - powiedziaa z moc. - Widziay go nie jakie
pijane Grupony, lecz trzy rne osoby. Kada go spostrzega, a potem o tym
zawiadomia. Powiedziay, e ich nie zauway, a one nie zbliyy si do niego,
poniewa wyczuy, e jest wity.
- To tylko gromada plotkarzy, nic wicej.
Na chwil umilkli, gdy dziadek szy ran. Twarz kobiety staa i kka
zbate znieruchomiay. Dziadek wytar krew. Pracowa szybko. Oczyci ran

alkoholem i zabandaowa j.
- Skoczone - oznajmi.
Kobieta spucia rkaw sukienki. Jako zapat daa mu ma puszk
misa, a potem wyja z torebki jaskrawoczerwony owoc z grub skrk, prawie
jak w pomaraczy.
- Pikny, prawda? - rzeka i wrczya go dziadkowi.
- Mio si z pani robi interesy - owiadczy.
Milczaa przez chwil, po czym odezwaa si:
- Moe mi pan wierzy albo nie. Ale prosz posucha: jeli to Czysty,
ktry wyszed z Kopuy, to wie pan co?
- Nie wiem - odrzek. - Co? Niech mi pani powie.
- Jeli jest wyjcie, to znaczy, e musi by te wejcie - powiedziaa.
Pressi przebieg nagle zimny dreszcz. Potem kobieta uniosa palec do ucha. Syszy pan? - spytaa.
I teraz Pressia te to usyszaa - odlegy piew Szau mierci. A jeli ta
kobieta nie jest szalona? Pressia zapragna, aby pogoska o Czystym okazaa
si prawd. Wiedziaa, e takie plotki bywaj uyteczne, gdy czasami
zawieraj rzeteln informacj. Jednak przewanie byy to tylko bajdy i
kamstwa. To najgorszy rodzaj plotek - takie, ktre kusz ci i daj ci zudn
nadziej.
- Jeli jest wyjcie - powtrzya kobieta, tym razem bardzo powoli i
spokojnie - to znaczy, e musi by te wejcie.
- Nigdy si tam nie dostaniemy - burkn dziadek.
- Czysty - rzeka. - Czysty jest tutaj, pord nas!
I wtedy usyszeli hurgot ciarwki na ulicy. Umilkli i zamarli bez ruchu.
Na zewntrz pies zaszczeka gronie. Rozleg si strza i zapanowaa
cisza. Pressia rozpoznaa po szczekaniu psa, ktrego kiedy tak skatowano, e
potrafi tylko kuli si ze strachu albo rzuca si na ludzi. Zawsze mu
wspczua i czasami karmia go maymi kawakami misa - jednak nie z rki,

gdy nie mona mu byo cakowicie ufa.


Wstrzymaa oddech. Cisz zakcao niskie dudnienie silnika ciarwki
stojcej na ulicy. Rano okae si, e kto znikn.
Dziadek zastuka lask w podog golenie i strzyenie na raz. Pressia
jednak nie bya gotowa do ucieczki. Nie chciaa zostawia dziadka. Podszed
szybko do fotela. Podnis ceg i trzyma j w rce.
Kobieta przycisna doni ran, zbliya si do okna i wyjrzaa.
- OPR - szepna przeraona.
Dziadek popatrzy na Pressi przez wsk szpar w drzwiach szafki. Ich
spojrzenia si spotkay. Oczy mia szeroko otwarte i oddycha szybko. Wyglda
na zdezorientowanego i bezradnego.
Przejta lkiem Pressia zastanowia si, co si z nim stanie po tym, jak
ona ucieknie. Moe ci z OPR przyszli po kogo innego? - pomylaa. Moe po
chopca o imieniu Arturo albo po te bliniaczki mieszkajce w przybudwce. To
nie znaczy, e naprawd chciaa, aby chodzio o bliniaczki czy Artura. Jak
mogaby yczy komukolwiek wizyty OPR?
Nie potrafia ruszy si z miejsca.
Z uliczki dobieg j stumiony krzyk i szuranie butw na chodniku.
Nie tutaj - szepna do siebie. - Prosz, nie tutaj!. Czekaa na zgrzyt
sprzga i warkot odjedajcej ciarwki, lecz silnik wci terkota na
jaowym biegu.
Dziadek znw zastuka gumowym kocem laski, tym razem mocniej:
golenie i strzyenie na raz!.
Pressia musiaa ucieka. Przedtem narysowaa palcem w kurzu
pokrywajcym drzwi szafki krg, dwoje oczu i umiechnite usta. Chciaa w ten
sposb oznajmi: Wkrtce wrc. Czy dziadek zauway to i zrozumie? A jeli
ona nie wrci wkrtce do domu? Jeli szczcie opucio j na zawsze?
Wzia gboki wdech i pici z gow lalki pchna faszywy panel.
Ugi si nieco, a potem ustpi i upad z trzaskiem na zakurzon podog

zakadu fryzjerskiego. Wntrze szafki zalao wiato.


Serce walio jej w piersi jak mot. Rozejrzaa si po ocienionym
pomieszczeniu. Wybuch zerwa wikszo dachu i w grze wida byo ciemne
nocne niebo. Wyszedszy z ciasnego wntrza szafki na t otwart przestrze,
Pressia poczua si krucha i bezbronna.
W zakadzie fryzjerskim zosta tylko jeden obrotowy fotel z pedaem do
podwyszania i obniania. Lada przed nim te bya nietknita. W szklanym
soju wypenionym mtn i cuchnc niebiesk ciecz pyway trzy grzebienie,
jakby zawieszone w czasie.
Wesza szybko w cie pod cian i przelizna si wzdu niej, mijajc
szereg strzaskanych luster. Dobieg j warkot drugiej ciarwki. Dziwne, e
przyjechao ich wicej. Ukucna i wstrzymaa oddech. Usyszaa radio w
ciarwce grajce brzkliwie nieznan jej starowieck piosenk z ryczc
gitar elektryczn i monotonnie pulsujcym basem. Mwiono, e gdy zabieraj
ludzi, wi im rce z tyu i zalepiaj usta tam. Ale czy wczaj radio, kiedy
odjedaj? Z jakiego powodu wanie to wydao si jej najokropniejsze.
Przykucna jeszcze niej, wci starajc si nie oddycha. Czy
przyjechali tylko po ni - jedna ciarwka blokujca alejk, a druga na
ssiedniej rwnolegej ulicy? Wszystkie lustra byy rozbite, z wyjtkiem
rcznego lusterka na ladzie. Kiedy zapytaa dziadka o te lusterka, a on
odpowiedzia, e uywano ich, by pokaza klientom ty ich gw. Nie
pojmowaa, kto i po co miaby chcie oglda ty swojej gowy.
Z miejsca, w ktrym przycupna, znw zobaczya na pnocy Kopu na
szczycie wzgrza. Bya to skrzca si jaskrawo kula, usiana wielkimi czarnymi
lufami broni - byszczca twierdza zwieczona krzyem, ktry lni nawet w
tym zasnutym popioami powietrzu. Pomylaa o tym Czystym, ktrego
podobno widziano na Suchych Ziemiach - wysokim i szczupym, z krtkimi
wosami. To z pewnoci tylko plotka. To nie moe by prawda. Kto chciaby
opuci Kopu i zjawi si tutaj, eby zosta zabitym?

Ciarwka ruszya powoli. Sal omioto wiato reflektorw- szperaczy. Pressia si nie poruszya.
Blask reflektora owietli trjktny odamek lustra i przez chwil widziaa
wpatrujce si w ni wasne oczy o migdaowym ksztacie, jak u jej japoskiej
matki - takiej modej i piknej - i piegi po ojcu na nosie. A potem t pkolist
oparzelin przy oku.
Jeli odejdzie, co si stanie z Freedleem? Pewnego dnia Freedle si
popsuje.
Promie reflektora przesun si dalej i z hurgotem przejechaa
ciarwka z wymalowanym z boku czarnym szponem i napisem OPR.
Pressia ani drgna, dopki warkot silnika i dwiki piosenki z radia nie
rozpyny si w nocnej ciszy. Pierwsza ciarwka wci staa w alejce.
Dziewczyn dobiegy krzyki, ale nie usyszaa gosu dziadka.
Wyjrzaa przez wielkie otwory po wybitych szybach. Byo ciemno i
zimno. Na ulicy nie widziaa ywej duszy. Znw przemkna w cieniu ciany do
frontowych drzwi zrujnowanego zakadu fryzjerskiego. Lea tam pknity i
powgniatany dziwny zardzewiay walec pomalowany w bladoczerwone i
niebieskie spiralne paski. Dziadek mwi, e takie przedmioty przytwierdzano
na frontonie kadego zakadu fryzjerskiego i e stanowiy symbol czego.
Pressia wysza za drzwi, trzymajc si blisko popkanej ciany.
Jaki miaa plan? Ukry si. W odlegoci trzech przecznic biega
olbrzymia stara rura irygacyjna, ktr dziadek jej kiedy pokaza. Pressia
pomylaa, e bdzie tam bezpieczna. Ale czy obecnie gdziekolwiek mona czu
si bezpiecznie?
Bradwell, pomylaa. Podziemna siatka. Miaa mapk z zaznaczon tras
do niego, ktr wsun jej zoon do kieszeni. By moe by w domu i
przygotowywa nastpny wykad o Historii Cieni. A gdyby tak zjawia si u
niego i podzikowaa za prezent, udajc, e potraktowaa go jako przejaw
uprzejmoci, a nie zoliwego okruciestwa? Czy Bradwell przyjmie j pod swj

dach? By dunikiem jej dziadka, ktry zszy mu twarz, ale Pressia za nic nie
chciaa prosi go o rewan za tamt przysug. Nigdy. Niemniej jednak
postanowia, e sprbuje do niego dotrze.
Na pododze przy drzwiach lea may osmalony dzwoneczek. Zdziwio j
to. Podniosa go, ale brakowao w nim serca, wic nie wyda adnego dwiku.
Mimo to uznaa, e kiedy moe jej si przyda.
Trzymaa dzwonek tak kurczowo, e jego brzeg odcisn si we wntrzu
jej doni.
Cieni. A gdyby tak zjawia si u niego i podzikowaa za prezent, udajc,
e potraktowaa go jako przejaw uprzejmoci, a nie zoliwego okruciestwa?
Czy Bradwell przyjmie j pod swj dach? By dunikiem jej dziadka, ktry
zszy mu twarz, ale Pressia za nic nie chciaa prosi go o rewan za tamt
przysug. Nigdy. Niemniej jednak postanowia, e sprbuje do niego dotrze.
Na pododze przy drzwiach lea may osmalony dzwoneczek. Zdziwio j
to. Podniosa go, ale brakowao w nim serca, wic nie wyda adnego dwiku.
Mimo to uznaa, e kiedy moe jej si przyda.
Trzymaa dzwonek tak kurczowo, e jego brzeg odcisn si we wntrzu
jej doni.
PARTRIDGE KOPYTO
PARTRIDGE USYSZA OWCE, jeszcze zanim je zobaczy - buszujce
gdzie przed nim w krzakach lenych jeyn i beczce aonie. Ich pobekiwanie
nasuno mu wspomnienie Vica Wellingslya miejcego si z niego w wagonie
wahadowej kolejki. Ale tamto wydarzyo si w innym wiecie. Zaszo soce i
zrobio si zimno. Partridge znajdowa si teraz na peryferiach miasta, pord
zwglonych zgliszcz. Czu zapach dymu ognisk, sysza odlege gosy i od czasu
do czasu czyj krzyk. Niekiedy w grze rozlega si opot skrzyde.
Dotar tutaj, przemierzywszy piaszczyste poacie. Wypi tam cay zapas
wody i dwukrotnie wydawao mu si, e widzi mrugajce w ziemi pojedyncze

oko, ktre jednak szybko si schowao. Halucynacja? Nie by tego pewien.


Teraz okry skraj lasu. Jeli ziemia tutaj jest ywa, to drzewa rwnie
mog by grone. Przypuszcza, e gdzie tu musi mieszka kilku
nieszcznikw. Pomyla o matce - witej, jak dawniej nazywa j ojciec - i
nieszcznikach, ktrych pono uratowaa. Jeeli ona nadal yje, to czy oni te
przeyli?
Wielki i tusty czarny ptak zanurkowa tu obok jego gowy. Partridge
zobaczy jego ostry zakrzywiony dzib, rozwierajce si i kurczce szpony.
Przyglda mu si zaskoczony, dopki ptak nie odfrun i nie znikn pord
drzew. Pomyla o drucianym ptaku ydy w klatce i ogarny go poczucie winy
i lk. Gdzie jest teraz yda? Przeczuwa, e grozi jej niebezpieczestwo i jej
ycie dramatycznie si zmienio. Czy oni tylko j przesuchaj, a potem
zostawi w spokoju? W gruncie rzeczy nie miaa im nic do powiedzenia.
Wiedziaa tylko, e ukrad n. Oni zapewne pomyl, e dziewczyna co
ukrywa, e wie wicej, ni wyjawia. Czy kto widzia, jak si caowali? Jeli
tak, to yda wyda si im wspwinn jego ucieczki. Przypomnia sobie ten
pocaunek. To wspomnienie wci do niego powracao, sodkie i czue. yda
pachniaa kwiatami i miodem.
Owce

wyoniy

si

spord

drzew,

kutykajc

na

malekich

pogruchotanych kopytkach. Przykucn w zarolach, by si im przyjrze.


Powdroway do szczeliny w spkanej wypalonej ziemi, w ktrej zebraa si
kaua deszczwki. Ich jzyki poruszay si szybko; wyglday na ostre i
byszczay jak brzytwy. Zwierzta miay futra wilgotne i sfilcowane. Patrzyy
bdnym wzrokiem, a ich rogi - u niektrych byo ich zbyt wiele, by mc je
policzy, u innych wyrastay rzdem na grzbiecie - wyglday groteskowo.
Niekiedy przypominay pncza winoroli - byy spiralnie splecione ze sob i
zakrzywione w bok. U jednej owcy zawiny si do tyu niczym grzywa i wrosy
w krgosup, cakowicie unieruchamiajc gow.
Chocia zwierzta wyglday przeraajco, Partridge by im wdziczny,

gdy dziki nim dowiedzia si, e woda z kauy nadaje si do picia. Co jaki
czas dostawa gwatownych atakw kaszlu - moe od wdychania ostrych
wkien albo drobnego piasku? Postanowi, e zaczeka, a owce odejd, a wtedy
ponownie napeni wod swoje butelki.
Okazao si jednak, e te owce nie s zdziczae i nie wcz si samopas.
Z lasu wytoczy si na pakowatych nogach pasterz z kikutem rki. W drugiej
dziery ostro zakoczony kij i szorstko przywoywa owce. Twarz szpeciy mu
oparzeliny, a jedno oko mia zapadnite. Nosi cikie zabocone buty. Zagoni
owce, brutalnie okadajc je i szturchajc kijem; wydawa przy tym gardowe
dwiki. W pewnym momencie niechccy upuci kij i schyli si, eby go
podnie. Odwrci przy tym gow - twarz mia pomarszczon od oparze i
obrzkw - spostrzeg Partridgea i skrzywi si.
- Ty - burkn. - Kradniesz? Miso czy wen?
Partridge zakry twarz szalikiem, nacign kaptur i potrzsn gow.
- Potrzebuj tylko wody - wyjani i wskaza kau.
- Wypij j, a zgnije ci odek - powiedzia mczyzna. Jego zby zalniy
jak czarne pery. - Chod. Mam wod.
Zawrci owce do lasu; wida byo teraz ich szare poladki. Partridge
poszed za nim. Drzewa w lesie wci byy osmalone, lecz tu i wdzie wyrastay
ju kpy zieleni. Po niedugim czasie dotarli do zagrody otoczonej potem z
metalowej siatki na supkach. Pasterz zagoni owce do rodka. Niektre
wierzgay; wtedy smaga je po pyskach, a one pobekiway aonie. Zagroda
bya tak maa, e owce toczyy si w niej, tworzc jakby gsty weniany dywan.
- Co to za zapach? - spyta chopiec.
- Gnj, siki, zgnilizna, zbutwiaa wena. I troch odoru mierci - wyjani
pasterz. - Mam mocn wdk. Ale to ci bdzie kosztowa.
- Chc tylko wody - owiadczy Partridge.
Od jego oddechu szalik zwilgotnia. Wyj z plecaka butelk i poda
mczynie.

Pasterz przez chwil wpatrywa si w butelk i Partridge zacz si


zastanawia, czy co go w niej zaniepokoio. Mczyzna pokutyka do
przybudwki. Otworzy spaczone drzwi uwalane botem i chopiec przelotnie
dostrzeg wiszce na cianie lnice rowe tusze jakich zwierzt obdartych ze
skry. Poniewa miay odrbane gowy, nie potrafi ich rozpozna - cho i
widok gw niekoniecznie by mu pomg.
Poczu ukucie w rami. Pacn doni i ujrza okrytego pancerzem uka z
grubymi szczypcami. Sprbowa zrzuci go pstrykniciem, ale uk wczepi si
mocno. Wzi wic owada w palce i oderwa od skry.
Mczyzna wrci z butelk napenion wod.
- Skd jeste? - zapyta.
- Z miasta - odpowiedzia Partridge. - Musz ju wraca.
- Z ktrej czci miasta? - docieka pastuch.
Jego zapadnite oko mrugao wolniej ni zdrowe. Partridge przenosi
spojrzenie z jednego na drugie.
- Z przedmiecia - odrzek i odwrci si, by odej. - Dzikuj za wod.
- Niedawno straciem on - oznajmi mczyzna. - Chorowaa i zmara.
Potrzebuj pomocnika. Sam nie podoam tej pracy.
Partridge popatrzy na owce w zagrodzie. Jedna grzebaa w ziemi
kopytkiem w ksztacie opatki, zardzewiaym i wgniecionym.
- Nie mog - odpar.
- Nie jeste normalny, co?
Chopiec znieruchomia.
- Musz wraca.
- Gdzie twoje blizny? Co si w ciebie wtopio? Niczego na tobie nie
widz.
Mczyzna podnis kij i zamierzy si nim. Partridge teraz wyranie
widzia zaognione szramy na jego twarzy.
- Nie ruszaj si - powiedzia wolno pastuch, czajc si do skoku.

Partridge odwrci si i puci si biegiem. Wczya si zakodowana


zwinno; jego nogi i rce poruszay si szybko i miarowo jak toki. Wybieg z
lasu t sam drog, ktr poprzednio przebyli. Nagle potkn si o rozmik
kod i upad na ziemi obok kauy deszczwki, z ktrej niedawno piy owce.
Obejrza si wstecz i zorientowa si, e to wcale nie koda, tylko pk trzcin niektre zielone, inne rdzawobrzowe. Przypomniay mu si kombajny
pracujce na polach w pobliu akademii. Nasuchiwa, czy nie zblia si pasterz,
ale nie dobieg go aden odgos krokw. Podszed do trzcin i zobaczy, e s
zwizane byszczcym drutem. Wpatrywa si w nie, a dostrzeg pomidzy
nimi co lnicego wilgoci. Sign tam drcymi rkami. Poczu mdlcy
sodki zapach. Rozgarn trzciny - rozmoke, prawie gumowate - i odsoni
ludzk twarz. Jeden policzek by biaawoszary, a drugi ciemnoczerwony, jakby
przypieczony; usta fioletowe od niedokrwienia i niedotlenienia. To bya ona
pasterza - ta, ktra chorowaa i niedawno zmara. Oto jak j pogrzeba.
To, co Partridge wczeniej ujrza, wilgotne i nieruchome, byo jej okiem,
lnicym ciemn zieleni.
YDA REHABILITACJA
W BIAYM WYCIEANYM pokoju panowa zib. To przypomniao
ydzie, e dawniej, przed Wybuchem, wewntrz duych zamraarek byy mae
pojemniki. Obecnie, kiedy ludzie ywi si gwnie pigukami soyteksu, uywa
si tylko niewielkich lodwek. Ale wanie w maym pojemniku wielkiej
zamraarki matka trzymaa kiedy okrge gwki saaty. Czy byy zbyt
delikatne, eby znie temperatur panujc we wntrzu gwnej zamraarki?
Pomylaa o rozkloszowanych pomarszczonych brzegach zewntrznych lici
saaty, wygldajcych jak rbek wirujcej spdniczki.
Matka odwiedzia j tutaj nieoficjalnie dwukrotnie. Podczas tych wizyt
yda wyczuwaa jej tumiony gniew. Matka gawdzia o ssiadach i kuchennym
ogrdku, ale raz powiedziaa: Czy zdajesz sobie spraw, jak wiele bdzie nas

kosztowao twoje postpowanie? Obecnie nikt nie potrafi spojrze mi w oczy.


Jednak pod koniec obydwu wizyt uciskaa j popiesznie i szorstko.
Dzi miaa si zjawi oficjalnie, by dokona oceny stanu psychicznego
ydy. Wejdzie ubrana jak pozostali w biay kitel, trzymajc przed sob
podrczny komputer niczym tarcz zakrywajc jej ciasno opity biust. yda
wiedziaa, e pod stanikiem i tustymi piersiami serce jej matki bije jak szalone.
Kwadratowy pokoik by may i wyposaony tylko w ko, sedes i
maleki zlew. Na jednej cianie migotao faszywe okno. Przypomniaa sobie,
e matka kilka lat temu wywalczya t popraw warunkw pobytu pacjentw.
Zainicjowaa dyskusj o tej kwestii na zebraniu zarzdu. Na podstawie
przeprowadzonych bada kto ustali kiedy, e wiato soneczne pomaga w
leczeniu osb chorych umysowo. Oczywicie prawdziwe okno byo
wykluczone. Zgodzono si wic na kompromisowe rozwizanie. wiato w
faszywym oknie zmieniao si zgodnie ze wskazaniami okrato-wanego zegara
na cianie. yda nie ufaa zegarowi ani widokowi za oknem. Przypuszczaa, e
podczas jej snu manipuluje si czasem. Bieg zbyt szybko. By moe zreszt to
wraenie byo skutkiem podawanych jej rodkw nasennych. Im duej
przebywaa w zamkniciu, tym jej zaburzenia psychiczne oceniano jako coraz
powaniejsze i zmniejszya si szansa na zwolnienie jej z orodka rehabilitacji.
Dawali jej piguki rwnie rano, na obudzenie, oraz inne na uspokojenie,
chocia zapewniaa, e nie jest zdenerwowana. Ale czy rzeczywicie tak byo?
Jeli wzi pod uwag okolicznoci, to jej nerwy wydaway si w nie
najgorszym stanie... przynajmniej na razie.
Bez wzgldu na to, czy std wyjdzie, czy nie, jej reputacja nieodwracalnie
ucierpi. Nikt ju nie zechce jej polubi. A nawet gdyby znalaz si kandydat na
ma, nie pozwol jej mie dzieci. Po prostu nie nadawaa si do reprodukcji
materiau genetycznego!
Sztuczne wiato soca zamigotao, jakby za faszywym oknem
przefruno stado ptakw. Czy to te naleao do programu? Dlaczego w ogle

pomylaa o ptakach? W Kopule byo ich tak niewiele. Od czasu do czasu ktry
ucieka z ptaszarni, lecz zdarzao si to rzadko. Czy skojarzenie z ptakami
pochodzio z jej wyobrani? Z gbokich zakamarkw pamici?
Jak dotd najwikszego zmartwienia, nie liczc drczcych atakw
paniki, przysporzyy jej wosy. W orodku ostrzyono j krtko. Obliczya, e
min co najmniej trzy lata, zanim wosy odrosn do poprzedniej dugoci. Znaa
kilka dziewczyn, ktre wrciy
* * z rehabilitacji, i wszystkie pocztkowo nosiy peruki. Miay twarze
stae ze strachu, e ich stan ponownie si pogorszy, a lnienie ich sztucznych
wosw sprawiao, i wydaway si przybyszami z kosmosu, i stanowio jeszcze
jeden powd, by si ich lka. yda nosia teraz na gowie bia chust - w tym
samym kolorze co jednoczciowy kombinezon z grubej baweny, zbyt obszerny
i wiszcy na niej z przodu; by tylko jeden rozmiar, ktry przydzielano
wszystkim pensjonariuszom orodka. Wizaa t chust na karku i w tym
miejscu j swdzia. Wsuna palce pod wze i podrapaa si.
Pomylaa o Partridgeu, o dotyku jego doni, gdy trzymali si za rce,
wracajc korytarzem na tace. Czasami przypominaa sobie o nim nagle i
zamierao jej serce. Znalaza si tu z jego powodu. Wszystkie pytania, jakie jej
zadawano, dotyczyy tamtej ich nocy. Naprawd prawie go nie znaa. Moga
powtarza to bez koca, a i tak nikt jej nie wierzy. Powiedziaa to teraz w ciszy
swojej celi: Prawie go nie znam. Nawet sama sobie nie uwierzya. Czy on
yje? Sdzia, e jej ciao w jaki niewytumaczalny sposb przeczuoby jego
mier.
O trzeciej rozlego si pukanie i zanim zdya zareagowa, drzwi si
otworzyy. Wszed zesp - dwie lekarki i jej matka. yda zerkna na ni,
oczekujc porozumiewawczego gestu. Ale twarz matki bya nieruchoma jak
powierzchnia sztucznej sadzawki w akademii. Pani Mertz nie spojrzaa na crk
- utkwia wzrok w cianie za ni, a potem popatrzya na podog, zlew i znw na
cian.

- Jak si czujesz? - zapytaa dziewczyn wysza i smuklejsza lekarka.,


- wietnie - odrzeka yda. - adne to okno.
Jej matka niemal niedostrzegalnie si wzdrygna.
- Podoba ci si? - spytaa smuka lekarka. - Traktujemy je jako istotne
ulepszenie.
- Zadamy ci jeszcze kilka krtkich pyta - odezwaa si druga. Bya
przysadzista i sucho cedzia sowa. - Powiedziano nam, ebymy wnikny w
istot twojego zwizku z Ripkardem Willuksem.
- Twoim chopakiem Partridgeem - wyjania smuka lekarka, jakby
yda nie rozpoznaa jego nazwiska.
- Tylko kilka pyta - zapewnia matka. - To nie potrwa dugo.
Czyby dawaa jej do zrozumienia, eby odpowiadaa rwnie krtko?
- Nie wiem, gdzie jest Partridge - owiadczya yda. - Wci to
wszystkim powtarzam.
Wypytywano j ju kilkakrotnie, za kadym razem nieco ostrzej.
- Zdajesz sobie spraw, e sam Ellery Willux jest bardzo zainteresowany
tym incydentem - rzeka smuka lekarka. yda zauwaya, e t kobiet
ekscytuje ju samo wymwienie tego nazwiska. - Chodzi przecie o jego syna.
- Mogaby pomc w odnalezieniu chopca - dodaa matka pogodnym
tonem, jakby dajc do zrozumienia, e to ocalioby wi midzy ni i crk.
Zuda okna znw zamigotaa niczym od cienia skrzyda - a moe
przyczyn byy zakcenia, usterka programu? Mogaby pomc w
odnalezieniu chopca. Czy on zagin? Opuci Kopu? Uciek jak ptak z
ptaszarni? Jak jej ptak z drutu, ktrego by moe wystawiono teraz w Sali
Zaoycieli zamiast zabytkowych minut-nikw do jajek, fartuchw i noy. A
moe jej drucianego ptaka odrzucono, poniewa ju nie bya studentk
akademii?
- Owiadczya, e pokazaa mu wystaw artykuw gospodarstwa
domowego po godzinach jej otwarcia, w taki sam sposb, jak by to zrobia,

oprowadzajc wycieczk w cigu dnia - przypomniaa przysadzista lekarka.


- Ale czy to jest caa prawda? Chopiec i dziewczyna wymknli si do
ciemnej sali, eby potaczy przy dwikach muzyki - rzeka smuka lekarka. Wszyscy bylimy kiedy modzi - dodaa i mrugna do ydy.
yda nauczya si ju odpowiada pytaniem na pytanie, wic rzucia:
- Co pani ma na myli?
- Czy on ci pocaowa? - zapytaa wprost smuka lekarka.
Na policzki dziewczyny wypyn gorcy rumieniec. Partridge jej nie
pocaowa, tylko ona jego.
- Czy si obejmowalicie?
Pamitaa lekki dotyk doni chopca na talii, szelest materiau sukienki.
Przetaczyli dwie piosenki. Widziao ich mnstwo osb. Dyur na zabawie
penili pan Glassings i panna Pearl. Partridge podczas taca pochyli gow i
poczua na szyi jego oddech. Za paskiem mia n zakryty marynark. Tak,
pocaunek. Czy kto to zauway? Kiedy szli do jej akademika, trzymali si za
rce. Widziao to wielu ludzi. Czy kto wyjrza przez okno? Czy tamt ciek
spaceroway te inne pary?
- Bez wzgldu na to, czy ci si to spodoba, czy nie - odezwaa si
przysadzista lekarka - zapytam, czy sdzisz, e on moe darzy ci gbszym
uczuciem?
W oczach ydy zakrciy si zy. Nie, pomylaa, on nic do mnie nie czu.
Umwi si z ni tylko dlatego, e byo to dla niego dogodne. Od
pocztku zachowywa si opryskliwie. Pniej sta si uprzejmy, poniewa
pozwolia, aby usza mu na sucho kradzie noa z gablotki wystawowej. Do
czego uy tego noa? Nikt jej tego nie powie. A taczy z ni, poniewa chcia,
eby wygldali zwyczajnie, nie wyrniali si i nie zwracali uwagi. Czy oni si
niepokoj, e mg zgin? Czy sdz, e opuci Kopu i zabi si jak jego
brat? Popatrzya bagalnie na matk. Co powinnam zrobi?.
- Czy on ci kocha? - powtrzya przysadzista lekarka.

Matka kiwna gow. W gruncie rzeczy to nawet nie byo kiwnicie,


raczej lekkie drgnienie gowy, jakby usiowaa powstrzyma kaszel. yda otara
oczy. Matka dawaa jej znak, aby odpowiedziaa twierdzco, aby oznajmia im,
e Partridge j kocha. Czy to uczynioby j cenniejsz? Miaa dla nich jak
warto, tylko jeli on yje. Jeeli sdz, e j kocha, to moe si ni posu.
Jako wysan-niczk? Poredniczk? Przynt?
cisna domi kolana, marszczc materia kombinezonu, po czym go
wygadzia.
- Tak - odrzeka, spuszczajc wzrok. - Kocha mnie. - Przez chwil
udawaa sama przed sob, e to prawda, a potem powtrzya goniej: Powiedzia mi to. Tamtej nocy wyzna, e mnie kocha.
Okno znw zamigotao. A moe tylko jej si przywidziao?
PRESSIA BUT
ZMIERZAJC DO DOMU Bradwella, Pressia przesza przez ulic i
ruszya alejk biegnc rwnolegle do placu targowego. Z oddali dobiegay j
piewy Szau mierci. W przeszoci czasami wmawiaa sobie, e to piewy na
przyjciu weselnym. Dlaczego nie? Wznosiy si i opaday i brzmiay tak
uroczycie, e mogyby by witowaniem mioci. Dziadek opowiada jej o
weselu rodzicw - biaych namiotach, obrusach, pitrowym torcie.
Ale teraz nie potrafia si udzi. Usiowaa ustali, skd dochodz, i
dosza do wniosku, e ze Stopionych Ziem, gdzie niegdy znajdoway si
strzeone podmiejskie osiedla. Znaa ludzi, ktrzy tam dorastali, i w grze w
Pamitam usyszaa od nich o tych osiedlach: szeregi identycznych domw,
cicho szemrzce zraszacze, na podwrkach place zabaw z plastikowych
elementw. Wanie dlatego nazywano ten rejon Stopionymi Ziemiami: kade
podwrze pokryway wielkie gruzy stopionego kolorowego plastiku, ktre
kiedy byy zjedalniami, hutawkami i krytymi piaskownicami w ksztacie
wi.

Prbowaa wywnioskowa ze piewu, jaka to banda. Niektre byy


bardziej bestialskie od innych. W gruncie rzeczy nigdy nie nauczya si
rozrnia tych pieww. Dziadek nadawa im nazwy rozmaitych ptasich tryli.
Pressia nie wiedziaa, czy te piewy dopiero si rozpoczynaj, czy ju dobiegaj
koca na nieprzyjacielskim polu. Na szczcie rozbrzmieway daleko, w
poudniowej czci Stopionych Ziem - ona za kierowaa si w inn stron.
Teraz, gdy wsuchaa si uwaniej, uznaa, i mog dochodzi z jeszcze
wikszej odlegoci. By moe a z rejonu dawnych wizie, zakadw dla
obkanych i sanatoriw - pltaniny stopionej stali, gruzu i drutu kolczastego.
Istniaa dziecica piosenka o tym obszarze:
Wszystkie martwe domy runy.
Wszystkie martwe domy runy.
Chore dusze w kko si bkaj.
Uwaaj! Pod ziemi ci wcigaj.
Sama nigdy nie widziaa tych zwalonych budynkw. Nigdy nie zapucia
si a tak daleko.
Na ulicach nie napotkaa ywej duszy. Byo zimno, ciemno i wilgotno.
Pressia podcigna w gr gruby sweter, otulajc szyj, a zakryt skarpetk
pi z gow lalki wetkna pod rami i szybko wesza w nastpn alejk.
Wci miaa przy sobie ten guchy dzwonek, schowany gboko w kieszeni
swetra.
Oprcz pieww Szau mierci nasuchiwaa te Gruponw. Niepokj
spowodowany niemonoci oddalenia si choby na chwil od siebie wygania
je nocami na ulice. Niektre Grupony wykorzystyway sw zbiorow si, by
tropi i rabowa ludzi - co nie znaczy, e Pressia i dziadek mieli kiedy
cokolwiek cennego, co mona by im zabra. Nasuchiwaa take warkotu
ciarwek OPR. Wanie z ich powodu omijaa wiksze ulice i wybieraa
najwsze alejki.
Przesza przez kolejn, a potem, czujc przypyw adrenaliny, zacza biec.

Nie moga si powstrzyma. Ulice byy tak upiornie ciche - z wyjtkiem


odlegego piewu - e zapragna zaguszy t cisz odgosem pulsowania krwi
w uszach. Wbiega w nastpn alejk, lecz usyszaa silnik ciarwki OPR,
wic zawrcia i ruszya w kierunku przeciwnym do tego, z ktrego dochodziy
piewy.
Przemierzaa kolejne alejki; dwa razy migna jej ciarwka i wtedy
musiaa skrci.
Dotara do Gruzowisk i przystana w cieniu ruiny ceglanego domu,
jednego z szeregu zburzonych budynkw. Musiaa zdecydowa, czy ma okry
Gruzowiska, co zajmie jej co najmniej godzin, czy przez nie przej. Ten rejon
stanowi niegdy centrum miasta, gsto zabudowane wieowcami, z ulicami
penymi ciarwek i samochodw osobowych, sieci metra i tumami ludzi
przechodzcych na wiatach przez skrzyowania.
Obecnie byy tutaj gry zwalonych kamieni. Bestie wykopay w nich
jamy i niewielkie groty. Pressia widziaa tu i wdzie smugi dymu unoszce si
ze szczelin.
To Bestie grzay si przy ogniskach.
Nie miaa jednak zbyt wiele czasu na zastanawianie si, jak tras
wybra, gdy nagle rozleg si ryk silnika i ciarwka OPR zahamowaa
gwatownie przed ssiednim budynkiem. Pressia powoli przesuna si za rg
domu i wpara si plecami w ceglan cian.
Drzwi od strony pasaera otworzyy si i na ziemi zeskoczy mczyzna
w zielonym mundurze OPR. Mia tylko jedn nog. Druga nogawka spodni bya
podwinita, a w miejscu kolana widniaa ko szyjna psa oraz jego pokryta
futrem czaszka z wyupiastymi oczami i zbatym pyskiem. Nie sposb byo si
zorientowa, czy noga tego czowieka stanowi cz krgosupa zwierzcia. Psu
brakowao tylnej apy i ogona, ale bieg, zastpujc mczynie koczyn.
Nauczyli si kutyka razem szybkim nierwnym krokiem. Mczyzna obszed
ty ciarwki i otworzy drzwi, z ktrych wyskoczyo jeszcze dwch

uzbrojonych w karabiny onierzy OPR w czarnych butach.


- Ostatni przystanek! - zawoa kierowca.
Pressia nie widziaa jego twarzy, ale zdawao si jej, e dostrzega tam
dwch ludzi z gowami jedna przy drugiej - albo moe jedna
& za drug. Czy kierowca to Grupon? Usyszaa, jak inny gos powtrzy
niczym echo:
- Ostatni przystanek.
Czy ten gos pochodzi z drugiej gowy?
Serce jej walio. Oddychaa szybko i pytko.
Trzej mczyni wpadli do budynku.
- OPR, otwiera!-wrzasnjeden z nich.
Potem usyszaa tupot ich butw w caym domu.
Kierowca wczy radio i Pressia zastanowia si, czy to ta sama
ciarwka, ktra wczeniej tej nocy zajechaa na ich alejk.
W gbi ulicy rozbrzmiao kilka gosw. Zobaczya jak posta w kurtce
z kapturem, z twarz zasonit szalikiem. Byo zbyt ciemno, by moga dostrzec
wicej. Posta zawoaa:
- Przestacie! Zostawcie mnie w spokoju!
Stumiony przez szalik gos brzmia chopico. Ten chopak wyglda
jednak na wicej ni szesnacie lat. onierze OPR zgarn go, gdy tylko si na
nich natknie.
Potem zobaczya, e z bocznej uliczki wyoniy si Grupony. To, co
kiedy byo siedmioma czy omioma ludmi, tworzyo teraz jedno olbrzymie
ciao z licznymi rkami i nogami, poznaczone byszczcym chromem. Na ich
twarzach - poparzonych, odrutowanych, niekiedy stopionych dwie w jedn malowa si podliwy wyraz. Po tym, jak si zataczay i zbaczay z drogi,
Pressia poznaa, e s pijane.
onierz siedzcy za kierownic ciarwki zerkn we wsteczne lusterko,
a potem obojtnie wyj z kieszeni scyzoryk i zacz sobie czyci paznokcie.

- Daj nam to, co masz! - powiedzia jeden z Gruponw.


- Oddaj to! - dorzuci drugi.
- Nie mog - odpowiedzia gos spod kaptura. - Zreszt to drobiazg. Na
nic si wam nie przyda.
- Wic daj nam to! - powtrzy ktry Grupon.
Jedna z rk wysuna si szybko i pchna zakapturzonego chopca. Upad
na ziemi, a z rki wylizgna mu si torba i wyldowaa okoo metra dalej.
Wanie o ni chodzio Gruponom.
>
-I
Jeli nie byo w niej nic wanego, powinien im j odda. Grupony
potrafi by brutalne, zwaszcza odurzone alkoholem.
Chopak w kapturze sign po torb tak byskawicznie i zwinnie, e jego
rka wydaa si strza, ktra wypuszczona z ciaa potem znw si cofna. Ta
natychmiastowa reakcja zdezorientowaa Grupony. Kilka chciao si cofn,
lecz inne im nie pozwoliy.
Chopak wsta tak nienaturalnie szybko, e zatoczy si do tyu, jakby z
braku koordynacji ruchowej. Gdy straci rwnowag, jeden z Gruponw kopn
go w brzuch, a potem do akcji wkroczyy pozostae - jedno olbrzymie ciao.
Mogy zabi tego chopca, a Pressia znienawidzia go za to, e nie odda
im torby. Mocno zacisna powieki i zdecydowaa, e nie bdzie si w to
miesza. Niech on zginie. Co j to obchodzi?
Jednak otworzya oczy i spojrzaa na ulic. Po drugiej stronie zobaczya
beczk po ropie. onierz za kierownic ciarwki pogwizdywa do wtru
piosenki z radia i w dalszym cigu duba scyzorykiem za paznokciami. Pressia
zdja swj ciki but - sa-bot z drewnian podeszw - i cisna nim w beczk
najmocniej, jak zdoaa. Wymierzya dobrze i trafia w sam rodek. Beczka
zadwiczaa dononie, cho gucho.
Grupony podniosy wzrok; ich tpe twarze zmci strach i zmieszanie.

Czy to Bestia z Gruzowisk? A moe zaczajona do ataku banda Szau mierci z


OPR? Ju kiedy wpady w zasadzk - Pressia poznaa to po sposobie, w jaki
byskawicznie si rozejrzay. I oczywicie, same take chwytay ludzi w
puapki.
To odwrcenie uwagi Gruponw dao chopakowi w kapturze
wystarczajco duo czasu. Znowu dwign si na nogi, tym razem wolniej i
rozwaniej, i pogna w gr wzgrza, jak najdalej od nich. Nawet utykajc, bieg
niezwykle szybko.
Z jakiego powodu, ktrego Pressia nie potrafia poj, pobieg prosto do
ciarwki, wpez pod ni i znieruchomia.
Grupony popatrzyy w gb ulicy. By moe dopiero teraz spostrzegy
ciarwk. Wyday kilka stkni i zawrciy chykiem tam, skd przyszy.
Pressia chciaa wrzasn na chopaka w kapturze. Odwrcia uwag
Gruponw, by go uratowa, nie baczc na obecno odakw z OPR, a on
wczoga si pod ich ciarwk?!
onierze z tupotem wybiegli z domu.
- Pusty! - krzykn do kierowcy ten z psem zamiast nogi.
Wszyscy trzej wgramolili si na ty ciarwki. Szofer odoy n i
kiwn gow. Druga gowa wysuna si i podskoczya nad jego ramieniem.
Doda gazu, wrzuci bieg i odjecha.
Pressia przez tyln szyb ciarwki spostrzega twarz - na wp ukryt w
mroku, upstrzon odamkami metalu, z ustami zalepionymi tam. Kto
nieznajomy-jeszcze dzieciak, jak ona. Nie mogc si powstrzyma, zrobia krok
w jego kierunku i wysza z cienia.
Teraz, kiedy ciarwka odjechaa, chopak w kapturze lea odsonity
na jezdni. Podnis wzrok i zobaczy j. Przy tym jego kaptur zsun si i ujrzaa
krtko ostrzyon gow. By wysoki i szczupy, z twarz blad i gadk, bez
adnych szram, blizn ani oparzelin. Z szyi zwisa a do ziemi dugi skrcony
szalik. Chopiec chwyci torb i szalik, wsta szybko i rozejrza si, oszoomiony

i zdezorientowany. A potem zachwia si nagle, jakby zakrcio mu si w


gowie, i zatoczy do tyu, w kierunku rynsztoka. Upad, z guchym trzaskiem
uderzajc ciemieniem o cement.
Czysty - zabrzmia w umyle Pressii gos tamtej starej kobiety. - Czysty
jest tutaj, pord nas.
PARTRIDGE CZASZKA
TERAZ, TUTAJ, BEZ TCHU. Gwiazdy wyglday jak mae byszczce
dziurki - niemal zagubione w ciemnym od pyu powietrzu - ale nie byy
dziurkami. To nie sufit jadalni w Kopule udekorowany przed zabaw taneczn.
Niebo nad gow jest nieskoczone, niezmierzone.
Dom? Dziecistwo?
Nie.
Dom by duy, przestronny i widny. Wysokie sufity. Biel na bieli. W
odlegych pokojach zawsze mrucza odkurzacz. Kobieta w spodniach od dresu
jedzia nim po futrzanych podogach. Obca kobieta, nie jego matka. Ale matka
bya zawsze w pobliu. Przechadzaa si po domu. Mwic, zamaszycie
gestykulowaa. Wygldaa przez okna. Przeklinaa. Mwia: Nie powtarzaj
ojcu. Mwia: Pamitaj, niech to zostanie tylko midzy nami. Tworzya
sekrety wewntrz sekretw. Mwia: Posuchaj, opowiem ci znw t histori.
Opowie bya zawsze ta sama. O abdziej onie, ktra zanim zostaa
on, bya abdzic i uratowaa od utonicia modego mczyzn. On by zym
ksiciem. Ukrad jej skrzyda i zmusi j, by go polubia. Potem zosta zym
krlem.
Dlaczego by zy?.
Krl myla, e jest dobry, ale by zy.
By te dobry ksi. Mieszka w innym kraju. abdzia ona nie
wiedziaa jeszcze wtedy o jego istnieniu.
Urodzia zemu krlowi dwch synw.

Czy jeden by dobry, a drugi zy?.


Nie, ale byli rni. Jeden wda si w ojca, by silny i ambitny. Drugi by
podobny do matki.
To znaczy jaki?.
Nie wiem.
Suchaj dalej, to wane.
Czy ten chopiec - ten podobny do niej - mia skrzyda?.
Nie. Ale zy krl woy skrzyda ony do wiadra i spuci je do starej,
suchej, ciemnej studni, a chopiec podobny do abdziej ony usysza szelest w
tej studni i pewnej nocy zszed na d i znalaz skrzyda matki. Ona je woya,
zabraa tego chopca, ktrego moga zabra - tego podobnego do niej, ktry si
jej nie sprzeciwia - i odleciaa.
Partridge pamita, e matka opowiadaa mu t histori na play. Miaa
ramiona owinite rcznikiem, ktry trzepota na jej plecach jak skrzyda.
Przy tej play mieci si ich drugi dom. Wanie tam zrobiono zdjcie,
ktre znalaz w szufladzie matki w Archiwum Utraco-. nych Bliskich. Nie
jedzili tam w zimie z wyjtkiem tego jednego razu. Soce mimo wszystko
musiao wtedy przygrzewa, gdy pamita, e mia skr poparzon jego
promieniami i spkane usta. Oboje chorowali na gryp. Nie wirusow, gdy
wtedy wysano by ich do orodka, tylko zwyk gryp odkow. Matka wyja
z szafy na bielizn niebieski koc i owina go nim. Ona te bya chora. Oboje
spali na kanapach i wymiotowali do maych plastikowych wiaderek. Matka
przykadaa mu do czoa wilgotn szmatk. I opowiadaa o abdziej onie, o
chopcu i nowej krainie, w ktrej znaleli dobrego krla.
Czy mj ojciec jest zym krlem?.
To tylko opowie. Ale posuchaj - przyrzeknij mi, e nigdy jej nie
zapomnisz. I nie powtarzaj jej ojcu. On nie lubi takich opowiastek.
Partridge nie mg unie gowy. Mia wraenie, e przybito go do ziemi,
a w jego mzgu kbiy si wspomnienia. A potem nagle si rozwiay. W gowie

mu huczao i czu z tyu czaszki przeszywajcy, zimny bl. W uszach sysza


pulsowanie krwi tak gone jak hurgot automatycznego kombajnu pracujcego
na polach za akademi. Zwyk przyglda si tym kombajnom z pojedynczego
mansardowego okna na kocu korytarza w akademiku, kiedy Hastings
wyjeda do domu na weekendy. yda - czy ona tam teraz jest? Czy sucha
haasujcych kombajnw? Czy pamita, e go pocaowaa? On pamita. Ten
pocaunek zaskoczy Partridgea. Odwzajemni go, a wtedy ona cofna si
zmieszana.
Na skrze czu powiew wiatru. To byo prawdziwe powietrze. Wiatr
smaga jego gow, mierzwi krtko ostrzyone wosy. Powietrze kbio si
gronie,

jakby

mieszane

przez

niewidzialny

wentylator.

Pomyla

byszczcych opatach wirnika obracajcych si szybko w jego gowie. Jak si


tutaj dosta?
*
PRESSIA SZARE OCZY
CZYSTY PODNIS SI CHWIEJNIE i stan porodku ulicy. Przez
chwil si rozglda. Popatrzy na szereg wypalonych, pustych ruin, na
Gruzowiska z pasmami dymu unoszcymi si w gr w nocnym powietrzu, a
potem znw na spalone budynki. Spojrza w niebo, jakby prbowa z ukadu
gwiazd ustali, gdzie si znalaz. W kocu zarzuci na rami pasek torby i
ponownie owin sobie szalikiem szyj i d twarzy. Raz jeszcze zerkn na
Gruzowiska i ruszy w ich kierunku.
Pressia szczelniej nasuna wenian skarpet na pi z gow lalki,
obcigna rkawy swetra i wysza z alejki.
- Nie - powiedziaa. - Nigdy nie zdoasz tam doj.
Odwrci si gwatownie. Zobaczy j i na jego twarzy odmalowaa si
wyrana ulga, e to nie Grupony, Bestia ani nawet onierz OPR - cho Pressia
wtpia, by zna te nazwy. Zreszt, czego mona si byo ba tam, skd

pochodzi? Czy w ogle zna strach? Czy obawia si tortw urodzinowych,


psw w okularach przeciwsonecznych i nowych samochodw ozdobionych
wielkimi czerwonymi kokardami?
Mial gadk czyst twarz i jasnoszare oczy. Pressia nie moga uwierzy,
e patrzy na Czystego - prawdziwego ywego Czystego.
Spal Czystego i wdychaj popi, Potem zrb szalik z jego jlakw. Z
wosw skakank sobie sple, A z kosa mydo moesz mie.
Wanie te sowa przyszy jej do gowy Dzieci stale piewaj t piosenk,
lecz adne nigdy nawet nie pomylao, e zobaczy prawdziwego Czystego.
Nigdy Pressia poczua w piersi co lekkiego, zwiewnego i uskrzydlonego,
zamknitego za jej ebrami jak Freedle w swojej klatce, jak zrobiony przez ni
motyl w jej worku.
- Prbuj si dosta na Lombard Street - oznajmi chopiec nieco
zdyszany. Pressia zastanowia si, na czym polega odmienno jego gosu. Jest
czystszy, sodszy? Czy to gos kogo, kto od lat nie wdycha popiow? Mwic cilej, Lombard Street 1050. Szereg wielkich domw z kutymi
elaznymi bramami.
- Nie naley pozostawa tak na widoku - rzeka do niego Pressia. - To
niebezpieczne.
- Zauwayem. - Zrobi krok ku niej, a potem si zatrzyma. Jedn stron
twarzy mia nieco pobrudzon popioem. - Nie wiem, czy mog ci zaufa.
To bya usprawiedliwiona uwaga. O mao nie zosta skatowany na mier
przez Grupony i prawdopodobnie by troch zdenerwowany.
Wysuna stop, t bos.
- Cisnam moim butem, eby odwrci uwag Gruponw, ktre za
chwil by ci zabiy. Ju raz uratowaam ci ycie.
Spojrza w gb ulicy, w kierunku miejsca, gdzie zosta zaatakowany.
Potem podszed do Pressii.
- Dzikuj - powiedzia.

Umiechn si. Zby mia rwne i niezwykle biae, jakby przez cae
ycie pi wiee mleko. Z bliska jego twarz wydawaa si jeszcze bardziej
olniewajco doskonaa. Pressia nie potrafia okreli wieku chopca. Sprawia
wraenie starszego od niej, lecz zarazem w pewnym sensie wyglda bardzo
modo. Nie chciaa, by zauway, e si na niego gapi, wic spucia gow i
wbia wzrok w ziemi.
- Oni rozszarpaliby mnie na kawaki - rzek. - Mam nadzieje, e jestem
wart twojego zgubionego buta.
- Mam nadziej, e nie zgin - powiedziaa, odwracajc si nieco od
niego, eby nie zobaczy oparzonej strony jej twarzy.
Podcign pasek torby na ramieniu.
- Pomog ci znale twj but, jeli ty pomoesz mi znale Lombard
Street.
- Nieatwo tutaj odszuka ulic. Nie uywamy ich nazw.
- Gdzie rzucia but? W ktr stron? - zapyta, zawracajc w kierunku
ulicy.
- Mniejsza z tym - powiedziaa, chocia zaleao jej na tym bucie, moe
ju ostatnim prezencie od dziadka.
Usyszaa ciarwk na wschodzie, a potem drug po przeciwnej stronie.
I jeszcze jedn, cakiem niedaleko - a moe to byo echo? Tak czy owak, nie
powinien sta tak na widoku.
- Daj sobie spokj - rzeka.
On jednak by ju znowu na rodku ulicy.
- W ktr stron? - powtrzy i rozoy szeroko rce, wskazujc
przeciwne kierunki, jakby chcia si sta ywym celem.
- W beczk po ropie - odpowiedziaa, usiujc go ponagli.
Odwrci si, spostrzeg beczk i podbieg do niej. Obszed j z jednej
strony i schyli si, a gdy znw si wyprostowa, trzyma w rku jej but. Unis
go nad gow, jak zdobyt nagrod.

- Przesta - szepna, pragnc, by jak najszybciej ukry si w cieniu ruin.


Podbieg i przyklkn przed ni.
- Prosz - rzek. - Daj mi swoj stop.
- W porzdku, sama sobie poradz - odpowiedziaa.
Zaczerwienia si. Bya zakopotana i wcieka na niego. Co on sobie
myli? Jest Czystym, ktry cae ycie przey atwo i bezpiecznie. Czy uwaaj
za mae dziecko, ktre nie potrafi si samo ubra? Pochylia si, wyrwaa mu z
rki but i woya na nog.
-$
- Co ty na to? Pomogem ci znale but, wic pom mi odszuka ulic
Lombard Street czy te to, co z niej zostao.
Teraz si przestraszya. To z ca pewnoci Czysty, dlatego przebywanie
z nim jest niebezpieczne. Wie o nim szybko si rozejdzie; nie da si tego
zatai. Kiedy ludzie si dowiedz, e zjawi si Czysty, on niewtpliwie stanie
si celem - bez wzgldu na to, czy bdzie rozpociera ramiona, czy nie.
Niektrzy ludzie wpadn we wcieko i postanowi zoy go w krwawej
ofierze. Symbolizuje wszystkich bogatych szczciarzy z Kopuy, ktrzy
zostawili ich na cierpienie i mier. Inni zechc go schwyta i dosta za niego
okup. A OPR bdzie chciaa pojma tego chopca, aby wydoby od niego tajne
informacje lub uy go jako przynty.
Pressia rwnie miaa swoje powody. Jeli jest wyjcie, to musi by te
wejcie. Tak powiedziaa tamta stara kobieta i moe to prawda. Pressia
wiedziaa, e chopiec mgby si okaza uyteczny. By moe zaoferuje jej
wywarcie nacisku na OPR? Mogaby wtedy odstpi od obowizku doniesienia
na niego do centrali tej organizacji. A skoro ju o tym mowa, mogaby take
wynegocjowa pomoc medyczn dla dziadka.
Obcigna rkawy swetra. Kopua z pewnoci wyle ludzi na jego
poszukiwanie. A jeli bd chcieli, eby wrci?
- Czy masz w sobie jaki czip? - spytaa.

Potar kark.
- Nie - odpar. - Nie wszczepiono mi adnego w dziecistwie. Jestem
czysty jak w dniu narodzin. Moesz spojrze, jeli chcesz.
Po wszczepieniu implantu zawsze pozostaje niewielki guzek.
Przeczco potrzsna gow.
- A ty? - zapyta.
- Jest ju zepsuty. To martwy czip - odrzeka. Zawsze nosia wosy na tyle
dugie, by zakryway niewielk blizn. - Zreszt teraz one i tak nie dziaaj.
Kiedy wszyscy dobrzy rodzice wszczepiali je swoim dzieciom.
- Chcesz powiedzie, e moi nie byli dobrymi rodzicami? - zapyta na
poy artobliwie.
- Co ty na to? Pomogem ci znale but, wic pom mi odszuka ulic
Lombard Street czy te to, co z niej zostao.
Teraz si przestraszya. To z ca pewnoci Czysty, dlatego przebywanie
z nim jest niebezpieczne. Wie o nim szybko si rozejdzie; nie da si tego
zatai. Kiedy ludzie si dowiedz, e zjawi si Czysty, on niewtpliwie stanie
si celem - bez wzgldu na to, czy bdzie rozpociera ramiona, czy nie.
Niektrzy ludzie wpadn we wcieko i postanowi zoy go w krwawej
ofierze. Symbolizuje wszystkich bogatych szczciarzy z Kopuy, ktrzy
zostawili ich na cierpienie i mier. Inni zechc go schwyta i dosta za niego
okup. A OPR bdzie chciaa pojma tego chopca, aby wydoby od niego tajne
informacje lub uy go jako przynty.
Pressia rwnie miaa swoje powody. Jeli jest wyjcie, to musi by te
wejcie. Tak powiedziaa tamta stara kobieta i moe to prawda. Pressia
wiedziaa, e chopiec mgby si okaza uyteczny. By moe zaoferuje jej
wywarcie nacisku na OPR? Mogaby wtedy odstpi od obowizku doniesienia
na niego do centrali tej organizacji. A skoro ju o tym mowa, mogaby take
wynegocjowa pomoc medyczn dla dziadka.
Obcigna rkawy swetra. Kopua z pewnoci wyle ludzi na jego

poszukiwanie. A jeli bd chcieli, eby wrci?


- Czy masz w sobie jaki czip? - spytaa.
Potar kark.
- Nie - odpar. - Nie wszczepiono mi adnego w dziecistwie. Jestem
czysty jak w dniu narodzin. Moesz spojrze, jeli chcesz.
Po wszczepieniu implantu zawsze pozostaje niewielki guzek.
Przeczco potrzsna gow.
- A ty? - zapyta.
- Jest ju zepsuty. To martwy czip - odrzeka. Zawsze nosia wosy na tyle
dugie, by zakryway niewielk blizn. - Zreszt teraz one i tak nie dziaaj.
Kiedy wszyscy dobrzy rodzice wszczepiali je swoim dzieciom.
- Chcesz powiedzie, e moi nie byli dobrymi rodzicami? - zapyta na
poy artobliwie.
- Nie znam twoich rodzicw.
- No wic nie mam czipa, skoro chciaa wiedzie. Pomoesz mi czy nie?
- rzuci nieco poirytowanym tonem.
Nie bya pewna, co go rozgniewao, ale ucieszya si, e potrafi go
wyprowadzi z rwnowagi. To dawao jej nad nim lekk przewag.
Skina gow.
- Bd nam potrzebne stare plany miasta. Znam kogo, kto je ma. Wanie
do niego szam. Mog ci tam zabra. Moe on zdoa ci pomc.
- To wietnie. Ktrdy? - spyta, po czym odwrci si i ruszy w stron
ulicy.
Zapaa go za kurtk.
- Zaczekaj - powiedziaa. - Nie pjd z tob, jak bdziesz tak wyglda.
- Jak?
Popatrzya na niego z niedowierzaniem.
- Za bardzo rzucasz si w oczy.
Wsadzi rce w kieszenie.

- A tak si wyrniam?
- Oczywicie.
Milcza przez chwil. Oboje stali nieruchomo.
- Co mnie zaatakowao? - zapyta.
- Grupon. Wielki. Kady tutaj jest w jaki sposb zdeformowany,
stopiony z czym, wic nie jestemy tacy jak przedtem.
- A ty?
Odwrcia wzrok i odpowiedziaa na inne pytanie:
- Ludzie czsto maj skr naszpikowan rozmaitymi odpryskami. Szko
czasem kuje, zalenie od tego, jak utkwio. Plastik moe stwardnie i utrudnia
poruszanie si. Metal rdzewieje.
- Jak u Blaszanego Bohatera - powiedzia Czysty.
- U kogo?
- To posta z ksiki i starego filmu - wyjani.
- Nie mamy tu takich rzeczy Niewiele ocalao.
- Racja - przytakn. - A co to za piewy?
Usiowaa je ignorowa, ale susznie zwrci na nie uwag. Wiatr nis z
oddali piew Szau mierci. Wzruszya ramionami i odrzeka:
- Moe gocie piewaj na jakim weselu.
Nie bya pewna, dlaczego tak odpowiedziaa. Czy ludzie dawniej piewali
na weselach? Na przykad podczas kocielnego lubu jej rodzicw i weselnego
przyjcia w biaym namiocie? Czy w Kopule nadal piewaj?
- Bdziesz te musia uwaa na ciarwki OPR.
Umiechn si.
- Co ci tak bawi?
- Po prostu to, e oni naprawd istniej. W Kopule mwiono o OPR.
Wiemy, e zaczynali jako Operacja Poszukiwawczo-Ra-townicza, obywatelska
milicja, a potem stali si czym w rodzaju faszystowskiej dyktatury.
Organizacj... jak ona si teraz nazywa?

- Przenajwitszej Rewolucji - powiedziaa bezbarwnym tonem. Miaa


wraenie, e Czysty si z niej nabija.
- Racja! - zawoa. - Wanie!
- Mylisz, e to takie zabawne? - rzucia. - Oni ci zamorduj. Bd ci
torturowa, a potem wsadz ci luf do garda i ci zastrzel. Rozumiesz?
Wydawao si, e przyj to do wiadomoci. Potem powiedzia:
- Przypuszczam, e mnie nienawidzisz. Nie mog ci za to wini.
Historycznie rzecz biorc...
Pressia potrzsna gow.
- Prosz, oszczd mi tych zbiorowych przeprosin. Niepotrzebne mi twoje
poczucie winy. Ty si tam dostae. Ja nie. Kropka.
Wsadzia rk do kieszeni i wyczua tward krawd dzwonka.
Zastanawiaa si, czy nie doda czego nieco agodniejszego, eby ukoi
wyrzuty sumienia chopca - czego w rodzaju: Kiedy to si stao, bylimy tylko
dziemi. Co moglimy zrobi? Co ktokolwiek mg zrobi?. Jednak ostatecznie
zrezygnowaa. Jego poczucie winy dawao jej nad nim pewn przewag. Poza
tym mia powody, by czu si winny. Jak dosta si do Kopuy? Dziki jakiemu
przywilejowi? Zrozumiaa wystarczajco duo z teorii spiskowych Bradwella,
by wiedzie, e podejmowano wwczas paskudne decyzje. Dlaczego nie
miaaby troch obwinia tego Czystego?
- Bdziesz musia nosi kaptur na gowie i szalik na twarzy - uprzedzia
go.
- Postaram si nie wyrnia. - Szybko owin sobie szalik wok szyi,
zakrywajc twarz, i nacign kaptur. - Teraz dobrze? - spyta.
Waciwie nie cakiem. Byo co w jego szarych oczach, co czynio go
odmiennym. Prawdopodobnie nic nie mg na to poradzi. Czy kady na
pierwszy rzut oka nie zorientuje si, e to Czysty? Ona z pewnoci by si
zorientowaa. By peen nadziei jak nikt tutaj, ale wyczuwaa w nim take
gboki smutek. W pewnym sensie wcale nie wyglda na Czystego.

- Nie chodzi tylko o twoj twarz - powiedziaa.


- A o co?
Potrzsna gow, tak aby wosy zakryy jej blizny na policzku.
- O nic - odrzeka. A potem bez namysu spytaa wprost: - Dlaczego tu
przybye?
- Dom - powiedzia. - Prbuj odnale drog do domu.
Z jakiego powodu to rozwcieczyo Pressi. Podcigna sweter pod
brod.
- Do domu? - powtrzya. - Tutaj, na zewntrz Kopuy, na Lombard
Street?
- Wanie.
Przecie on kiedy opuci to miejsce. Zostawi swj dom. Nie zasuguje
na to, by go odzyska. Postanowia jednak wicej tego nie roztrzsa.
- Musimy pj na skrty przez Gruzowiska. Nie mamy wyboru oznajmia Czystemu, starajc si na niego nie patrze. Mocniej nacigna
skarpetk i rkaw swetra. - Moemy natkn si na Bestie i Pyy, ktre sprbuj
nas zabi, ale przynajmniej unikniemy ulic, gdzie moglibymy wpa prosto w
rce tych, ktrzy bd chcieli ci schwyta. Poza tym tdyjest szybciej.
- Schwyta mnie?
- Ludzie ju wiedz, e tu jeste. Pogoski o tobie kr po caej okolicy.
Ajeli ktry z tych Gruponw nie by za bardzo pijany i przyjrza si twojej
twarzy, wwczas rozniesie wie jeszcze dalej. Bdziemy musieli porusza si
szybko i cicho, eby nikogo nie zaalarmowa. Musimy te...
- Jak si nazywasz? - przerwa jej.
- Ja?
Wystawi do prosto przed siebie, celujc w ni jak pistoletem, z
kciukiem uniesionym w gr.
- Co ty robisz? - spytaa.
- Co takiego? - Znw wysun do niej do. - Przedstawiam si. Nazywaj

mnie Partridge.
- Ja jestem Pressia - powiedziaa i trzepna go w rk. - Przesta tak we
mnie celowa.
Wydawa si zmieszany i wsadzi rk w jedn z kieszeni kurtki z
kapturem.
- Jeli w tej torbie masz co cennego, lepiej trzymaj j przez cay czas
ukryt pod kurtk - poradzia mu i ruszya szybkim krokiem w kierunku
Gruzowisk, a on pody tu za ni. Poinstruowaa go: - Trzymaj si z dala od
wznoszcych si supw dymw. Stpaj lekko. Niektrzy mwi, e Pyy
potrafi wyczuwa drenie gruntu. Jeli ci chwyc, nie krzycz. Nawet nie
pinij. Bd stale oglda si do tyu na ciebie.
Pokonywanie Gruzowisk byo prawdziw sztuk. Trzeba i lekko,
przenosi szybko ciar ciaa z jednej nogi na drug, jednak nie przechylajc si
nadmiernie na boki. Pressia opanowaa te umiejtnoci przez lata szperania w
gruzach i wiedziaa, jak rozluni kolana i stawia stopy elastycznie, tak aby
zachowa rwnowag.
Posza przez skay, syszc tu za sob jego kroki. Wci wypatrywaa
oczu kryjcych si pord kamieni. Nie moga zbytnio si na tym koncentrowa,
bo musiaa nieustannie wybiera drog pord dymicego ognia i zerka przez
rami na Partridgea. Nasuchiwaa te warkotu ciarwek OPR. Nie chciaa po
dotarciu na drug stron Gruzowisk znale si w wietle ich reflektorw.
Uwiadomia sobie, e wanie dlatego jest dla niego cenna. Oto jej
warto. Bya jego przewodniczk i nie chciaa wyjawi mu zbyt wiele,
poniewa pragna, aby by zdany na ni, potrzebowa jej, a moe nawet sta si
jej dunikiem. Chciaa, by poczu, e jest jej co winien.
Robia wic to wszystko - posuwaa si naprzd, wypatrywaa Pyw,
unikaa dymu i ogldaa si do tyu na chopca - a jednoczenie rozmylaa o
Bradwellu. Co on sobie o niej pomyli, gdy przyprowadzi mu do domu
Czystego? Czy to mu zaimponuje? Wtpliwe. Nie wyglda na kogo, komu

atwo zaimponowa. A jednak wiedziaa, e powici si bez reszty odkrywaniu


tajemnic przeszoci. Liczya na to, e Bradwell ma stare plany miasta i wie, jak
zastosowa je do ruin, w ktre ono si obrcio. Na co przydadz si nazwy ulic
w miecie, w ktrym prawie wszystko znikno, w tym take wikszo ulic?
Wanie o tym rozmylaa, kiedy usyszaa za plecami krzyk. Odwrcia
si i zobaczya, e Czysty ley na ziemi; jedna jego noga ju znika, wcignita
w rumowisko.
- Pressio! - wrzasn.
Wszdzie wok nich rozlegy si gardowe pomruki Bestii.
- Dlaczego krzykne? - zawoaa do niego. Zdaa sobie spraw, e ona
teraz te krzyczy, lecz nie moga si pohamowa. - Mwiam ci, eby tego nie
robi!
Rozejrzaa si po Gruzowiskach. Z dymicych dziur wysuny si gowy.
Bestie ju zwietrzyy zdobycz i wszystkie chciay wzi udzia w uczcie. Nieco
dalej czaiy si rwnie inne wyrzut-ki. Stworzenia tak zdeformowane, spalone
lub okaleczone, e nikt ju nie potrafi ich rozpozna. Zatraciy elementarne
ludzkie cechy, a yjc samotnie, stay si okrutnymi potworami.
Pressia zacza ciska kamieniami w gow jednej z Bestii, potem
nastpnej. Schoway si, lecz po chwili znw si pokazay.
- On jest silniejszy od ciebie! - zawoaa do Czystego. - Nie prbuj mu si
opiera. Musisz da si wcign pod ziemi i tam go pokona. We w kad
rk kamie, a potem kopnij tego stwora! Bd ci osania!
Miaa nadziej, e Czysty zdoa go pokona, cho wtpia, czy nauczono
go tego w Kopule. Przed czym mieliby si tam broni? Jeli on nie potrafi
walczy, nie bdzie moga zej w d, by mu pomc. Kto wtedy odeprze atak
Bestii? Zgromadz si w wielki wygodniay tum, ktry tylko bdzie czeka, by
zabi j i Partridgea, gdy oboje wychyn z jamy - o ile w ogle uda im si
stamtd wydosta.
Chopiec popatrzy na ni oczami wytrzeszczonymi ze strachu.

- Zrb to! - ponaglia go.


Potrzsn gow.
- Nie zejd w d walczy na jego warunkach - odpar.
- Nie masz wyboru!
Wtedy Partridge wczepi si palcami w skay i zacz powoli podciga
si naprzd, centymetr po centymetrze. W pewnym momencie uchwyci si
lunego kamienia, ktry ustpi, a stwr - prawdopodobnie Py - szarpn go;
wygldao to tak, jakby chopiec zelizgn si ze szczebla drabiny. Lecz
Partridge drug rk zapa si innego gazu i chocia Py trzyma go za jedn
nog, kopn stwora drug. Potem zgi rce, z brutaln si przycign
uwizion nog do piersi i wywlk Pya z jamy. Pressia nigdy nie widziaa
niczego podobnego i nie sdzia nawet, e to w ogle moliwe.
Ten przysadzisty Py o wydatnym torsie by garbatym stworzeniem,
okrytym twardym pancerzem ze stopionych kamieni. Mia grubo ciosan twarz
z mtnymi oczami i maym otworem zamiast ust. By wielkoci niewielkiego
niedwiedzia. Nawyky do ciemnoci i ciasnych podziemnych korytarzy,
wycignity

na

powierzchni

wydawa

si

nieco

zdezorientowany

oszoomiony. Po chwili jednak dostrzeg Partridgea i popezn ku niemu.


Pressia ciskaa w Bestie kamie za kamieniem, aby wiedziay, e ona i Partridge
nie s tylko bezwolnymi ofiarami, ktre Bestie wkrtce rozszarpi jak spy
Obydwoje bd walczy. Trafia dwie Bestie - jedna z koci gow miaukna i
ucieka do jamy; druga, pokryta futrem i potnie uminiona, wygia si w uk
i zrej terowaa pod stert gruzu.
Partridge bardzo szybko grzeba w plecaku.
Dlaczego jego rce poruszaj si tak byskawicznie? - pomylaa Pressia.
- Jak to moliwe? A jednoczenie jest taki niezdarny. Gdyby zwolni, mgby
atwiej znale to, czego szuka. Gorczkowo szpera w torbie, co dao Pyowi
czas, by przysi na zadzie i skoczy. Stwr zwali si swym kamiennym
ciarem Partridgeowi na pier, wbijajc go w skay za plecami. Wydusi mu

powietrze z puc i oszoomionemu chopcu zabrako tchu. Pressia jednak


zobaczya, e Partridge wycign w kocu z torby n z drewnian rkojeci.
Wci rzucaa kamieniami w Bestie, ktre zacieniay krg wok nich.
- Poszukaj w nim czego ludzkiego! - zawoaa do Partridgea. - Moesz
go zabi tylko, jeli znajdziesz w nim yw pulsujc cz.
Py przypar chopca do ska i unis toporny eb, chcc zgru-chota nim
jego czaszk. Czysty odepchn go z zaskakujc si i stwr upad ciko na
plecy - kamie uderzajcy o kamie - odsaniajc wski pasek goej
bladorowej skry na piersi. Lea bezradnie na grzbiecie niczym uk, mcc
w powietrzu krtkimi rkami i nogami, w ktrych tkwiy liczne kamyki.
Czysty zaatakowa byskawicznie. Dgn stwora w rowy brzuch,
wbijajc n gboko pomidzy kamienne pyty. Py wyda guchy jk,
rozbrzmiewajcy echem wewntrz jego kamiennej skorupy. Z rany wycieka
ciemnoszara krew. Czysty piowa ostrzem w przd i w ty, jakby wcina si w
bochenek chleba, a potem wyszarpn n i otar o gaz.
Wiatr ponis wstrtny odr juchy stwora. Przestraszone Bestie wycofay
si popiesznie do swoich dymicych dziur.
Pressia dyszaa ciko. Partridge, umazany kurzem i sadz, wpatrywa si
w Pya pustym wzrokiem; n dra w jego rce. Z nosa kapaa mu krew. Wytar
j grzbietem doni i popatrzy na czerwon smug, ktra na niej zostaa.
- Partridge - szepna Pressia. Jego imi zabrzmiao w jej ustach dziwnie,
nazbyt intymnie. Jednak powtrzya je: - Partridge, nic ci nie jest?
Znw nacign kaptur na gow. Usiad na kamieniach, usiujc zapa
oddech, i obj torb ramionami.
- Przepraszam - rzek.
- Za co? - spytaa.
- Krzyknem, chocia ostrzegaa mnie, ebym tego nie robi. - Potar
kciukiem sadz na drugiej doni, a potem wpatrzy si w ni. - Brud - powiedzia
dziwnie spokojnym tonem.

- O co chodzi? - spytaa.
- Moja rka jest brudna.
PRESSIA WIATR
PO DRUGIEJ STRONIE GRUZOWISK Pressia wyja zoon mapk,
ktr Bradwell na zebraniu wsun jej do kieszeni, i studiowaa j przez
moment. Znajdowali si zaledwie pi przecznic od jego domu. Trzymali si
bocznych uliczek i alejek. Wszdzie panowaa cisza. Pressia nie syszaa
adnych ciarwek; ucich nawet piew Szau mierci. W pewnej chwili
zapakao jakie niemowl, lecz po chwili si uspokoio.
Partridge uwanie przyglda si wszystkiemu. Pressia nie pojmowaa, co
go tak interesuje. Byy tu tylko wypalone szkielety domw, roztrzaskane szko,
stopiony plastik, osmalony metal i wystajce z popiou ostre krawdzie
rozmaitych odpadkw.
Chopiec wycign rk w gr, jakby prbowa zapa patki niegu.
- Co to jest ta rzecz w powietrzu? - spyta.
- Jaka rzecz?
- Ta szara.
- Ach, to - powiedziaa Pressia. Ona ju nawet tego nie zauwaaa.
Przywyka, e stale wiruje w powietrzu, osiadajc cienk warstewk na
wszystkim, co wystarczajco dugo pozostawao nieruchome. - Popi wyjania. - Ma wiele nazw: czarny nieg, jedwabna podszewka ziemi - jak
torebka wywrcona na drug stron. Niektrzy nazywaj go czarn mierci.
Kiedy kbi si, a potem osiada, mwi o nim czasem: bogosawiestwo
popiow.
- Bogosawiestwo? - powtrzy Partridge. - W Kopule bardzo czsto
uywamy tego sowa.
- Przypuszczam, e macie ku temu mnstwo powodw - wyrwao si
Pressii i natychmiast zdaa sobie spraw z tego, e to nie bya mia uwaga.

- Kilka - przyzna.
- No c, s w nim sadza, kurz i resztki pozostae po eksplozjach - rzeka.
- Niedobrze jest to wdycha.
- Masz racj - przytakn i podcign szalik, zasaniajc usta i nos. Oddychasz nim, a ono potem zanieczyszcza ci puca. Czytaem o tym.
- Istniej ksiki o nas? - spytaa.
Rozsierdzia j myl, e ten wiat jest dla mieszkacw Kopuy
przedmiotem studiw i opowieci, a nie rzeczywistym miejscem penym ludzi
usiujcych przetrwa.
Skin gow.
- Troch cyfrowej dokumentacji.
- Ale skd moecie wiedzie, jak tutaj naprawd jest, jeli wszyscy
siedzicie w Kopule? Czy stanowimy przedmiot waszych bada naukowych?
- Nie dla mnie - rzek tonem usprawiedliwienia. - Ja nie prowadz takich
bada. Zajmuj si tym ludzie z kierownictwa. Maj nowoczesne kamery
rejestrujce materia filmowy dla celw bezpieczestwa. Unoszcy si w
powietrzu popi sprawia, e obraz jest do niewyrany. Z niektrych filmw
wybiera si fotosy. S te relacje o tym, jak okropnie przedstawia si sytuacja
tutaj i jakimi jestemy szczciarzami.
- Szczcie jest czym wzgldnym - powiedziaa Pressia.
Na razie przygldamy si Wam yczliwie z oddali.
Tak gosio Przesanie. A wic to mieli na myli.
- Teraz widz, e waciwie nie udaje si im naprawd uchwyci tego
wiata. Na przykad to zapylone powietrze. - Zatoczy rk wokoo. - I to, jak
osiada ci na skrze. Samo powietrze jest zimne. I wiatr. W gruncie rzeczy nikt w
Kopule nie potrafi wyjani powstawania wiatru. Tego, e czasem pojawia si
tak nagle i kuje ci lekko w twarz. I sprawia, e py wiruje w powietrzu. Oni nie
umiej wytumaczy ani zrozumie wszystkich tych zjawisk.
- U was nie ma wiatru?

- To Kopua. Zamknite kontrolowane rodowisko.


Pressia rozejrzaa si i przez chwil rozmylaa o wietrze. Uwiadomia
sobie, e sadza i py - resztki czego spalonego, rozerwanego lub zburzonego rni si od siebie i odmiennie zachowuj si na wietrze. Wczeniej waciwie
nigdy nie zwracaa na to uwagi, ale teraz powiedziaa:
- Sadza unosi si w gr z niemal kadym powiewem wiatru, natomiast
py jest ciszy i w kocu zawsze opada w d.
- Wanie tego rodzaju kwestii oni nie potrafi ogarn - rzek Partridge.
Dziewczyna milczaa przez chwil, a potem spytaa:
- Chcesz zagra w Pamitam?
- Co to takiego?
- Nie gracie w to w Kopule?
- To jaka gra?
- Zgodna z jej nazw. Kiedy spotykasz kogo po raz pierwszy i zaczynasz
poznawa, pytasz go, co zapamita z okresu Przedtem. Czasami tylko tyle
moesz z niego wydoby, zwaszcza ze starych ludzi. Ale wanie oni najlepiej
graj w t gr. Mj dziadek pamita mnstwo rzeczy.
Sama Pressia nie bya w tej grze najlepsza. Wprawdzie jej wspomnienia
byy jaskrawe, barwne, ywe, czasem wrcz dotykalne, jednak nie umiaa ich w
peni wyrazi. Marzya o tym, by pewnego dnia zagra w Pamitam z matk i
ojcem. Oni wypeniliby luki pomidzy oderwanymi wspomnieniami - maym
akwarium z rybkami, frdzlem przy notesiku, rur kaloryfera, parad, drucian
szczotk, skr matki pachnc zioowym mydem, paszczem ojca, uchem
Pressii przy jego sercu, matk szczotkujc wosy i piewajc z komputera
koysank o dziewczynie na werandzie i chopcu bagajcym, eby z nim
wyjechaa. Czy ta dziewczyna kiedykolwiek odwaya si wyjecha?
Pressia zapragna zagra w t gr z Partridgeem. Co mogli zapamita
Czyci? Czy ich wspomnienia s wyraniejsze, mniej zmcone przez t wersj
wiata, w ktrej sama ya?

Chopiec si rozemia.
- Nigdy by nam nie pozwolono gra w co takiego. Przeszo przemina
i byoby nietaktem j przywoywa. Tak robi tylko mae dzieci - powiedzia i
doda szybko: - Nie chciaem ci urazi. Po prostu tak to u nas wyglda.
Jednak Pressia naprawd poczua si uraona.
- Przeszo to wszystko, co tutaj mamy - rzeka, nieco przypieszajc
kroku.
Pomylaa o przemowie Bradwella. Chc nas unicestwi, wymaza
przeszo, ale nie pozwolimy im na to. Wanie tak dziaa zapominanie.
Wyma przeszo, nigdy o niej nie mw.
Partridge rwnie przypieszy, dogoni Pressi i chwyci za okie rki z
gow lalki. Gwatownie przycisna j do ciaa.
- Co ty wyprawiasz? - rzucia. - Nigdy nie ap ludzi w ten sposb.
- Chc zagra w t gr - owiadczy. - Wanie po to tu przybyem: eby
pozna przeszo.
Popatrzy jej prosto w oczy, a potem przemkn spojrzeniem do boku jej
twarzy, gdzie widniaa pokrga oparzelina.
Pochylia gow, eby wosy zasoniy jej twarz.
- U nas wanie to jest nietaktowne - powiedziaa.
- Co?
- Gapienie si na ludzi. Nikt z nas nie chce, eby mu si przygldano.
- Ja nie zamierzaem... - Odwrci wzrok. - Przepraszam.
*
Pressia nie odpowiedziaa. Pocieszyo j to, i Partridge wyczu, e
sprawi jej przykro i e powinien to jako zaagodzi. Dobrze te, e
potrzebowa jej wskazwek w zakresie regu obowizujcych w tutejszym
spoeczestwie. Staraa si moliwie jak najbardziej go od siebie uzaleni.
Przez jaki czas szli bez sowa. Karaa go milczeniem, ale potem
zdecydowaa, e powinna okaza mu te wielkoduszno, aby mc zapyta go o

co, co j nurtowao.
- No dobrze - rzeka, postanawiajc zmyla. - Kiedy kupilimy nowy
samochd z olbrzymi czerwon kokard na dachu. I przypominam sobie
Myszk Miki w biaych rkawiczkach.
- Co takiego? - zapyta. - Ach, racja!
- A pamitasz psy w okularach przeciwsonecznych? Byy zabawne,
prawda?
-

Nie

przypominam

sobie

adnych

psw

noszcych

okulary

przeciwsoneczne - odpar.
- Och - westchna. - Teraz twoja kolej.
- No c, matka czsto opowiadaa mi histori o abdziej onie i zym
krlu, ktry skrad jej skrzyda. Mylaem, e mj ojciec jest tym zym krlem.
- A by zym krlem?
- To tylko bajka, nic wicej. Moim rodzicom nie ukadao si ze sob, a ja
widziaem to i posuyem si dziecic logik. To nie miao adnego sensu. Ale
bardzo lubiem t opowie. I przypuszczam, e kochaem matk. Kochabym j
niezalenie od tego, co by mi mwia. Dzieci kochaj swoich rodzicw - nawet
tych, ktrzy na to nie zasuguj. Tak to ju jest.
Jego wspomnienie byo szczere i prawdziwe. Pressia poczua si
zakopotana, e nie zagraa uczciwie. Sprbowaa jeszcze raz:
- Kiedy byam maa, rodzice wynajli kucyka na moje przyjcie
urodzinowe.
- Zeby dzieci mogy na nim jedzi?
- Chyba tak.
- To mie. Kucyk... Lubia kucyki?
- Nie wiem.
Zastanawiaa si, czy ta gra co jej daa. Czy on ufa jej bardziej teraz, gdy
wymienili si wspomnieniami? Postanowia to sprawdzi.
- Ten Pyl, ktrego zabie... Kiedy wywloke go z jamy i rzucie si na

niego, wydawao si to czym niezwykym. I niemoliwym - dodaa. Czekaa na


jego odpowied, lecz Partridge spuci gow na pier i milcza. - Wczeniej
ucieke Gruponom szybciej, ni ludzie potrafi biec.
Potrzsn gow.
- Akademia - rzek. - Przeszedem tam odpowiedni trening.
- Trening?
- Waciwie to byo kodowanie, ale niepene. Okazao si, e nie jestem
typowym okazem.
Chyba nie mia ochoty o tym rozmawia, a Pressia nie chciaa go
naciska. Pozwolia, aby rozmowa si urwaa. Szli dalej w milczeniu i w kocu
dotarli do niewielkiej zburzonej witryny sklepowej.
- To tutaj - oznajmia.
- Co jest tutaj? - spyta Partridge.
Poprowadzia go wok sterty gruzu do szerokich metalowych tylnych
drzwi sklepu.
- Mieszkanie Bradwella - szepna. - Powinnam ci uprzedzi, e on jest z
czym stopiony.
- Z czym?
- Z ptakami - odrzeka.
- Z ptakami?
- Maje w plecach.
Spojrza na ni niepewnie, zaskoczony, a jej si spodobao, e wprawia
go w zakopotanie.
Zapukaa, stosujc si do instrukcji z kartki od Bradwella - jedno mocne
stuknicie, potem dwa lekkie, pauza i znw mocne uderzenie kykciami.
Usyszaa za drzwiami haas, po czym Bradwell zapuka od wewntrz w taki
sam sposb - krtkie stuknicia.
- On tu mieszka? - spyta Partridge. - Czy to miejsce w ogle nadaje si
do zamieszkania?

Pressia zastukaa jeszcze dwa razy.


- Zaczekaj tutaj - polecia chopcu i wskazaa na ocienion cian. - Nie
chc, eby twj widok go zdenerwowa.
- Czy on si atwo denerwuje?
- Po prostu si odsu.
Partridge wycofa si w cie.
Rozlego si skrobanie. Bradwell otworzy zamek i odrobin uchyli
drzwi.
- Jest rodek nocy - szepn. Sprawia wraenie wyrwanego ze snu. - Kim
jeste i czego, u diaba, chcesz?
- To ja, Pressia.
Drzwi otworzyy si szerzej. Bradwell wyda si jej wyszy i bardziej
barczysty, ni go zapamitaa. Kto, kto zdoa przey w tym wiecie, powinien
waciwie by gibki i ylasty, szczupy od ywienia si byle czym. Jednak
Bradwell, aby przetrwa, musia nabra muskulatury. Jego policzek przecinay
dwie poszarpane blizny, lad po oparzeniu, jednak to oczy Bradwella przykuy
uwag Pressii. Gdy w nie spojrzaa, zaparo jej dech w piersi. Byy czarne i
patrzyy twardo, jednak na widok dziewczyny zagodniay, jakby Bradwell
potrafi by bardziej czuy, ni sdzia.
- Pressia? - rzek. - Mylaem, e nie chcesz mnie ju nigdy wicej
widzie.
Odwrcia od niego poparzony policzek i poczua, e zaczerwienia si
zakopotana - ale waciwie czym? Dlaczego? Usyszaa za nim trzepot skrzyde
ptakw tkwicych wjego plecach.
- Po co tu przysza?
- Chciaam ci podzikowa za prezent.
- Teraz?
- Nie - przyznaa. - To nie dlatego przyszam. Pomylaam, e powiem ci
to teraz, kiedy tu jeste. To znaczy, kiedy ja jestem u ciebie - paplaa, nie

potrafic przesta. - I przyprowadziam kogo - dodaa. - To pilne.


- Kogo?
- Kogo potrzebujcego pomocy - powiedziaa i dorzucia szybko: - Nie
chodzi o mnie, lecz o kogo innego.
Jednak gdyby nie natkna si na tego Czystego, te staaby teraz na
progu mieszkania Bradwella, bagajc, byj uratowa. Pomylaa z ulg, e na
szczcie nie przysza tu sama, dla siebie. Na moment zapada cisza. Czy
Bradwell cofnie si i zamknie drzwi? Czy rozwaa, jak ma postpi?
- Jakiego rodzaju pomocy? - zapyta.
- To wane. Inaczej nie byoby mnie tutaj.
Partridge wyszed z cienia.
- Ona jest tu z mojego powodu - oznajmi.
Bradwell rzuci okiem na niego, potem na Pressi.
- Wejdcie - powiedzia. - Szybko.
- Co to za miejsce? - zapyta Partridge, rozgldajc si wokoo.
- Sklep Misny Elliot Marker i Synowie, zaoony w roku 1933 - wyjani
Bradwell. - Po Wybuchu znalazem niewielki szyld z brzu. Wtedy ludzie
ukadali tutaj rzdami trupy, przykrywali je plandekami i zawijali w dywany,
aby pniej je zidentyfikowano. udzili si, e lada chwila zaczn dziaa
rzdowe suby, wezm si do usuwania szkd i przywracania porzdku. Parter
- gdzie kiedy byy lady i szklane gabloty, pomieszczenie do porcjowania misa,
chodnia i gabinet - uleg cakowitemu zniszczeniu, ale w nocy odgarnem gruz
od tylnych drzwi, majc nadziej, e prowadz do piwnicy. I tak rzeczywicie
byo. Miso si zepsuo, ale w sklepie rzeniczym jest mnstwo broni.
Wzrok Pressii przyzwyczai si do ciemnoci. Znajdowaa si w
dziwacznej klatce z rzemieniami i acuchami oraz pochylni do piwnicy.
Partridge sta za ni. Wycign rk i dotkn acucha.
- A co to jest?
- Przyrzd do oguszania - wyjani Bradwell. - Zwierzta wnoszono

przez tylne drzwi; kopyta miay zwizane rzemieniami poczonymi z prtem


biegncym wzdu szyn. Oguszano je i zawieszano ich cikie ciaa do gry
nogami, a potem spuszczano w d i oprawiano. - Trci pochylni cikim
butem i rzek do Pressii: - Ciesz si, e nie bya dawniej jawk.
Dziewczyna usiada na pododze klatki, przysuna si do skraju pochylni
i zjechaa na d. Partridge poszed w jej lady, a potem oboje ruszyli za
Bradwellem wzdu ocalaej bocznej ciany piwnicy, w kierunku bladej smugi
wiata padajcego z chodni w drugim kocu pomieszczenia.
- Na dole zwierzta wykrwawiano w kadziach z wrztkiem - powiedzia
Bradwell. - Nastpnie za pomoc systemu wcigarek przesuwano je po szynie
wzdu stanowisk do oprawiania, gdzie obdzierano je ze skry i wiartowano.
- Czy ty zawsze wygaszasz wykady? - wymamrotaa pod nosem Pressia.
- Co takiego? - spyta Bradwell.
- Nic.
Strop

by

nienaruszony,

nagimi

szynami

prowadzcymi

do

przechowalni misa - maego pomieszczenia o rozmiarach trzy metry na pi, z


metalowymi cianami i sufitem, po ktrym take biegy szyny.
- Zdjem z nich wikszo olbrzymich hakw sucych do wieszania
tusz - oznajmi Bradwell.
Kilka jednak pozostao. Na dwch wisiay dziwaczne stworzenia, chyba
mieszace. Byy obdarte ze skry. Bradwell usun te wszystkie czci ciaa z
wtopionymi kawakami metalu bd szka - jednemu brakowao koczyny,
drugiemu amputowano ogon. Teraz, gdy zostay obdarte do krostowatego misa,
trudno byo si zorientowa, do jakiego gatunku naleay. W kcie pokoju staa
druciana klatka domowej roboty z dwoma stworzeniami podobnymi do
szczurw.
- Gdzie je zapae? - spytaa Pressia.
- W nieczynnych kanaach ciekowych. Kilka mniejszych rur ocalao pod
gruzami i przemykaj nimi rozmaite mae szkodniki.

W pewnych miejscach przewody kanalizacyjne si kocz, a niektre


cakiem pky. Wystarczy zaczai si u wylotu ktrej z tych wskich rur, a
prdzej czy pniej zapie si niewielkie zwierz.
- W tej klatce maj za mao miejsca do ruchu - zauwaya Pressia i
pomylaa o Freedleu.
- Nie maj si rusza, tylko uty.
Stworzenia skrobay pazurkami w cementow podog.
Wzdu cian stay regay z pkami, a pomidzy nimi znajdoway si
pionowe rzdy kolejnych hakw - tak ostrych, e gdyby powiesi na ktrym
kapelusz, zostaby przebity na wylot. Partridge przyjrza si uwanie tym
hakom, a Bradwell rzek do niego:
- Tylko si nie ekscytuj i nie zacznij gwatownie gestykulowa, bo si na
nie nadziejesz.
W przechowalni misa waciwie nie byo wentylacji, z wyjtkiem
prowizorycznego wycigu nad piecem kuchennym.
- Sklep jest podczony do sieci elektrycznej o sabym napiciu, ktrej
OPR uywa do owietlenia miasta - wyjani Bradwell.
Porodku na suficie wisiaa pojedyncza arwka.
Stay tu te, przykryte wenianymi kocami, dwa stare fotele, ktre
Bradwell prawdopodobnie znalaz gdzie na ulicy. Jeden wtopi si sam w
siebie, drugiemu brakowao jednej porczy i oparcia. Z obydwu wyazia
piankowa wycika, ktr Bradwell bezskutecznie usiowa wepchn z
powrotem. Byy zestawione razem i zapewne na nich spa. Mia niewielki zapas
misa w puszkach kupionego na targu i troch dzikich jagd rosncych na
kolczastych krzakach w lesie.
Pressia zastanawiaa si, czy go zaskoczya, zjawiajc si tak
niespodziewanie. Sprzta teraz popiesznie - schowa rondel, wepchn pod
fotel zapasow par butw. Czy by zakopotany? Zdenerwowany?
Spostrzega pod jedn ze cian tamt nocn szafk. Zapragna otworzy

j i pomyszkowa w rodku. Na szafce lea poradnik szlachtowania, oprawiania


i przechowywania wszelkich rodzajw mis.
- Witam w moim uroczym domu - rzek Bradwell.
Najwyraniej wci nie przyjrza si dokadnie Partridgeowi i nie
wiedzia, i ma do czynienia z Czystym z krwi i koci. Partridge nadal mia
kaptur nacignity na gow i twarz zakryt szalikiem. Mocno przyciska torb,
ktr za rad Pressii ukry pod kurtk. Dziewczyn ogarn niepokj.
Przypomniaa sobie, e Bradwell nienawidzi mieszkacw Kopuy. Martwia
si, czy podja waciw decyzj. Jak on zareaguje? A jeli uzna Partridgea za
wroga?
Tymczasem gospodarz rozsun fotele.
- Siadajcie - zachci Pressi i Partridgea.
Oboje usiedli w zapadnitych fotelach. Bradwell przysun sobie nocn
szaik: i przysiad na niej. Ujrzaa koszul na jego plecach wypchan przez
ptaki. Wspczua mu. Te ptaki s teraz czci niego, tak jak w jej przypadku
gowa lalki. Wczyy si w funkcjonowanie jego organizmu i bd yy, dopki
on yje. Jeli ktry ma zranione skrzydo, czy Bradwell to czuje? Raz, w wieku
dwunastu lat, sprbowaa odci t gow lalki. Mylaa, e zdoa si jej pozby.
Tylko w pierwszej chwili jej rk przeszy ostry bl. Pniej, gdy zagbia
brzytw w karku lalki w miejscu, gdzie czy si z jej nadgarstkiem, nic nie
poczua. Lecz jasnoczerwona krew trysna tak gwatownie, e Pressia si
przestraszya. Przycisna do rany szmatk, ktra jednak szybko przesika
krwi. Musiaa powiedzie o wszystkim dziadkowi. Zareagowa byskawicznie;
przyday si jego umiejtnoci waciciela zakadu pogrzebowego. Zszy ran
rwno i pozostaa tylko niewielka blizna.
Pressia usiada wygodniej i chocia skarpetka zakrywaa pi z gow
lalki, to na wszelki wypadek nacigna jeszcze na ni rkaw swetra. Czysty
uznaby to za mieszne, by moe te za oznak saboci. A co pomylaby
Bradwell?

Zerkna na Partridgea i zorientowaa si, e zauway trzepot pod


koszul Bradwella. Nic nie powiedzia, jednak pewnie by zszokowany.
Wszystko tutaj wydaje mu si obce. Pressia miaa wiele lat, by do tego
przywykn, a on przebywa w tym wiecie najwyej od paru dni.
- Powiesz mi wreszcie, kto to jest? - zagadn Bradwell.
- Nazywa si Partridge - rzeka i polecia chopcu: - Zdejmij kaptur i
szalik.
Zawaha si.
- Nie obawiaj si. Bradwell jest po naszej stronie - uspokoia goAle czy
naprawd? - pomylaa. Miaa nadziej, i przekona Bradwella, e to prawda.
Partridge cign kaptur i odwin szalik. Bradwell wpatrzy si w jego
twarz - pobrudzon pyem, ale bez blizn.
- Poka rce - rzuci.
- Nie mam adnej broni - zapewni go chopiec. - Oprcz zabytkowego
noa.
- Nie o to chodzi - rzek Bradwell. Twarz mia spokojn, z wyjtkiem
oczu. Spoglda na Partridgea ostro, jakby zamierza wycelowa w niego
rewolwer. - Chc je obejrze.
Chopiec podcign rkawy, ukazujc nieskaziteln skr. W tym
widoku byo co niepokojcego i Pressia poczua odraz, chocia nie bya
pewna dlaczego. Czy to zazdro i nienawi? Czy pogardzaa Partridgeem z
powodu jego skry? Jednak nie moga zaprzeczy, e mia pikn mietankow
cer.
Bradwell skinieniem gowy wskaza na nogi Partridgea. Chopiec
pochyli si i podcign najpierw jedn nogawk, potem drug.
Bradwell wsta i skrzyowa ramiona na piersi. Wyranie wzburzony,
potar oparzelin na karku i przeszed si wokoo po przechowalni misa,
omijajc mieszace wiszce na hakach. Spojrza na Pressi.
- Przyprowadzia mi Czystego?

Przytakna.
- Wiedziaem, e jeste inna ni wszyscy, ale...
- Sdziam, e nale do okrelonego rodzaju ludzi - przerwaa mu.
- Pocztkowo tak mylaem, ale zbesztaa mnie za to.
- Wcale ci nie zbesztaam - zaprzeczya.
- Owszem.
- Nie, nieprawda. Powiedziaam ci tylko, e nie zgadzam si ze sposobem,
w jaki mnie zaklasyfikowae. Czy za kadym razem, gdy kto wyraa opini
odmienn od twojej, uwaasz, e ci beszta?
- Nie. Chodzi jedynie o to, e...
- A potem przysyasz mu zoliwy prezent urodzinowy, aby da do
zrozumienia, co o nim mylisz?
- Mylaem, e spodobao ci si to zdjcie. Chciaem by miy.
Milczaa przez chwil.
- Och, no c, wobec tego dzikuj.
- Ju przedtem mi podzikowaa, ale jak rozumiem, byo to ironiczne.
- Moe troch nieszczere.
- Hm, przepraszam - odezwa si Partridge.
- Racja - rzek Bradwell, lecz potem znw odwrci si do Pressii. Przyprowadzia do mnie Czystego. Czy to te ma by rodzaj zoliwego
prezentu?
- Nie wiedziaam, dokd moglibymy pj.
- Czysty? - powtrzy Bradwell z niedowierzaniem. - Czy on w ogle wie
cokolwiek o tym, co si wydarzyo? O Wybuchu?
- Moe sam ci odpowiedzie - rzeka.
Bradwell wbi wzrok w chopca. Moe si go obawia. A moe nim
pogardza.
- A wic? - rzuci.
- Wiem to, co mi mwiono - powiedzia Partridge. - Ale znam te nieco

prawdy.
- Jakiej prawdy? - spyta Bradwell.
- Wiem, e nie naley wierzy we wszystko, co si usyszy. - Rozpi
kurtk

wycign

skrzan

torb.

Powiedziano

mi,

przed

bombardowaniem sytuacja tutaj wygldaa okropnie i e zanim jeszcze


zostalimy zaatakowani przez wroga, zaproszono do Kopuy wszystkich, ale
niektrzy odmwili wejcia. Byli to ludzie agresywni, uparci, chorowici,
ubodzy, niewyksztaceni. Ojciec powiedzia mi, e moja matka usiowaa
uratowa kilku tych nieszcznikw.
- Nieszcznikw? - powtrzy gniewnie Bradwell.
- Zaczekaj - powstrzymaa go Pressia. - Zachowajmy spokj.
- On mwi o nas! - rzek z oburzeniem.
- Mwi o tym, czego mnie nauczono, a nie o tym, w co wierz owiadczy Partridge.
Na chwil zapada cisza. Bradwell wbi wzrok w Pressi. Przygotowaa
si, by odeprze jego atak, ale zrezygnowa i machn rk.
- Dlaczego nie mwicie o nas po prostu bracia i siostry? Tak wanie
nazwalicie nas w Przesaniu. Bracia i siostry, jedna wielka szczliwa rodzina.
- W jakim przesaniu? - spyta Partridge.
- Nie syszae o Przesaniu? - zdziwia si Pressia.
Potrzsn gow.
- Mam mu je zacytowa? - spyta j Bradwell.
- Dajmy sobie z tym spokj - powiedziaa.
Jednak Bradwell odchrzkn i wyrecytowa tekst Przesania: - Nasi
bracia i siostry, wiemy, e tu jestecie. Pewnego dnia wyjdziemy z Kopuy i
przyczymy si do Was w pokoju. A na razie przygldamy si Wam yczliwie
z oddali.
- Kiedy je ogoszono? - zapyta Partridge.
- Kilka tygodni po Wybuchu - odpowiedziaa Pressia, a potem zwrcia

si do Bradwella: - Niech mwi dalej.


Partridge zerkn na Bradwella, ktry si nie odezwa, i podj:
- Mieszkalimy w tym miecie na Lombard Street. Kiedy rozleg si
alarm wzywajcy do Kopuy, moja matka bya na zewntrz, pomagajc tym...
innym ludziom... prbujc ich poinstruowa. Mj brat i ja przypadkiem
przebywalimy ju wtedy w Kopule, na wycieczce. Ona nie zdya dotrze tam
w por. Umara jak wita.
- Nie byo adnego alarmu - burkn Bradwell.
Pressia popatrzya na niego ostro. m- Oczywicie, e by.
- Nie byo alarmu. Uwierz mi.
Dziewczyna pamitaa ostrzeenie o korkach na autostradach, lecz
jedynie z relacji dziadka. Spogldaa to na Partridgea, to na Bradwella.
- Wiem tylko, e byo mao czasu, ale ogoszono alarm. Ludzie rzucili si
do Kopuy. Wybucha panika i wiele osb zgino.
- Wiele osb zgino - powtrzy Bradwell. - Mwisz tak, jakby to by
zwyky przypadek.
- Co moglimy zrobi? Usiowalimy chroni siebie - powiedzia
Partridge tonem usprawiedliwienia. - Nie moglimy uratowa wszystkich.
- Nie, nigdy tego nie planowano.
Przez chwil w pokoju panowaa gucha cisza, zakcana jedynie
skrobaniem pazurkw szczuropodobnych stworze w klatce.
- Wszystko to byo znacznie bardziej skomplikowane, ni mylisz - rzek
Bradwell do Partridgea.
- To nie pora na wykad - zaoponowaa Pressia. - Pozwlmy mu mwi.
- Wykad? - powtrzy Bradwell.
- Nie musisz by taki... - dziewczyna urwaa, szukajc odpowiedniego
okrelenia.
- Pedantyczny? - podsun Bradwell.

Nie wiedziaa, co znaczy to sowo, ale nie spodoba jej si jego zadufany
ton.
- Co w tym rodzaju - odrzeka. - Niech mwi.
- Na razie jestem spokojny i opanowany, ale na pewno nie pedantyczny powiedzia Bradwell. - Co jeszcze? - zapyta Pres-si. - Moe chciaaby
dokona wiwisekcji mojej osobowoci? A co powiesz na operacj na otwartym
sercu? Mam kilka instrumentw.
Pressia rozemiaa si i rozsiada si wygodniej. Z jakiego nie cakiem
dla niej jasnego powodu uznaa to za zabawne. Bradwell by taki apodyktyczny i
pewny siebie, a jednak udao jej si zale mu za skr.
- Co ci tak mieszy? - spyta, rozkadajc rce.
- Nie wiem - odpara. - Chyba to, e jeste niemal legendarnym
bohaterem, ktry zdoa tyle przetrwa, ale to jest tylko... Wydaje si, e tak
atwo... wytrci ci z rwnowagi.
- Wcale nie jestem wytrcony z rwnowagi! - zaprzeczy Bradwell i
spojrza na Partridgea.
- Wygldasz na nieco wytrconego z rwnowagi - potwierdzi chopiec.
Bradwell znw usiad na nocnej szafce, kilka razy odetchn gboko,
zamkn oczy, a potem je otworzy.
- Widzicie? Jestem cakowicie opanowany.
- Co jeszcze, Partridge? Mw dalej - zachcia Pressia.
Chopiec potar smugi brudu na doniach. Nadal trzyma na kolanach
skrzan torb. Otworzy zamek i wyj niewielk ksieczk oprawn w skr.
- Kilka tygodni temu natrafiem na rzeczy mojej matki - oznajmi. Poczuem si, jakbym odkry wiat cakiem odmienny od tego, o ktrym mnie
uczono. Jej rzeczy... one wci istniay. Trudno to wytumaczy... A teraz, kiedy
znalazem si tutaj, pojmuj, e to brzydota czyni pikne rzeczy piknymi.
Pressia wiedziaa, co mia na myli: jedno nie moe istnie bez drugiego.
Polubia Partridgea. By szczery i otwarty, cho nie musia, i dlatego mu

zaufaa.
-

Dlaczego

tu

przybye?

zapyta

Bradwell,

wracajc

do

najistotniejszego wtku,
- Po tym jak znalazem jej rzeczy, wci dalej szperaem. Mj ojciec...
Partridge urwa na moment i spochmurnia. Pressia nie potrafia odczyta
wyrazu jego twarzy. Moe on kocha ojca, a moe go nienawidzi. Trudno orzec.
By moe jego ojciec jest takim rodzicem, ktrego si kocha, mimo i na to nie
zasuguje.
- By jednym z liderw programu exodusu do Kopuy - podj opowie
Partridge opanowanym beznamitnym tonem. - Wci jest tam znaczc
postaci. Naukowcem i inynierem.
Bradwell nachyli si ku niemu.
- Jak si nazywa twj ojciec?
- Ellery Willux.
Bradwell rozemia si i potrzsn gow.
- Willuksowie - rzek z przeksem.
- Znasz jego rodzicw? - zapytaa Pressia.
- Moe gdzie syszaem to nazwisko - odrzek z sarkazmem.
- Co masz na myli? - spyta Partridge.
- Najwspanialsi i Najbystrzejsi - powiedzia Bradwell. - Spjrz tylko na
siebie. Pochodzisz z dobrej rodziny.
- Skd znasz moj rodzin?
- Pewnie to tylko zwyky zbieg okolicznoci, e kiedy uderzyy eksplozje,
Kopua ju istniaa i jedni dostali si do niej, a inni nie. Nie sdzisz, e za tym
wszystkim kry si jaki plan i...
- Przesta - powiedziaa cicho Pressia. To spotkanie musi przebiec
spokojnie. Nie moga ryzykowa, e Bradwell straci panowanie nad sob.
Odwrcia si do Partridgea. - Jak si stamtd wydostae?
- Kto oprawi w ramki kilka fotokopii oryginalnych planw Kopuy i da

je mojemu ojcu w prezencie na dwudziestolecie suby Przestudiowaem je system oczyszczania powietrza i system wentylacyjny. W rodku mona
usysze prac systemu wentylacyjnego - gbokie basowe dudnienie
wprawiajce w wibracje ca Kopu. Zaczem prowadzi dziennik. - Unis w
gr notes w skrzanej oprawie. - Zapisywaem w nim, kiedy system si wcza
i wycza. Potem wpadem na pomys, jak mog wlizn si do gwnego
kanau, i pojem, e pewnego dnia o okrelonej porze prawdopodobnie zdoam
przedosta si przez wirniki systemu cyrkulacji powietrza, kiedy bd
wyczone na trzy minuty i czterdzieci dwie sekundy I e na kocu natrafi na
barier z przepuszczajcych powietrze wkien, ktre bd mg przeci, i
wydostan si na zewntrz. Tak zrobiem. Pod koniec musiaem walczy z
potnym prdem powietrza, ktry wciga mnie z powrotem, ale ostatecznie
nie zostaem posiekany przez opaty wentylatorw.
.>
Bradwell wpatrzy si w niego przenikliwie.
- Tak po prostu wyszede. I nikogo w Kopule to nie obeszo? Nikt nie
szuka ci tu, na zewntrz?
Partridge wzruszy ramionami.
- Do tej pory pewnie ju nastawili kamery, eby mnie namierzyy, ale one
nigdy nie dziaay zbyt dobrze. Zreszt, kto wie, czy w ogle przyjd tu po mnie.
Nikomu nie wolno opuszcza Kopuy - pod adnym pozorem. Nawet wyprawy
zwiadowcze s zabronione.
- Ale twj ojciec... - odezwaa si Pressia. - Chodzi mi o to, e jeli jest
tak wan figur... Czy nie wyl ludzi na poszukiwanie ciebie?
- Z ojcem nie czy mnie silna wi. Poza tym wczeniej nigdy tego nie
robiono. Dotychczas nikt nie wydosta si na zewntrz. Nikt nawet tego nie
chcia - w kadym razie nie tak mocno jak ja.
Bradwell potrzsn gow.
- Co jeszcze jest w tej kopercie?

- Rzeczy osobiste - odrzek Partridge. - Typowe kobiece drobiazgi.


Biuteria, pozytywka i list.
- Chtnie rzucibym na nie okiem - owiadczy Bradwell. - Mog si
okaza interesujce.
Chopiec umilk. Pressia zorientowaa si, e Partridge nie ufa
Bradwellowi. Podnis kopert z rzeczami swojej matki i woy j z powrotem
do skrzanej torby.
- Tam nie ma niczego wartego uwagi.
- Dlatego chciae si tu dosta - eby odnale swoj matk, t wit?
- rzuci Bradwell.
Partridge zignorowa jego ironiczny ton.
- Kiedy zobaczyem jej rzeczy, zaczem powtpiewa we wszystko, co
mi mwiono. Powiedziano mi, e ona nie yje, wic w to te zwtpiem.
- A jeli ona rzeczywicie nie yje? - rzek Bradwell.
- Miaem wiele czasu, eby przywykn do tej myli - odpar Partridge ze
stoickim spokojem.
- Tak jak my - powiedzia Bradwell. - Wikszo ludzi tutaj stracia
bardzo wielu swoich bliskich.
Nie wiedzia o mierci rodzicw Pressii, ale by przekonany, e
dziewczyna przeya tego rodzaju tragedi. Kady z tych, ktrzy ocaleli,
dowiadczy czego podobnego. Partridge rwnie nie wiedzia nic o niej ani o
tym, kogo utracia, a ona nie miaa ochoty teraz mu tego wyjawia.
- Partridge musi znale ulic Lombard. Mieszka tam z rodzicami. Moe
przynajmniej od tego zacz - rzeka do Bradwella. - Potrzebuje starego planu
miasta.
- Dlaczego miabym mu pomc?
- Moe on bdzie mg pomc nam.
- Nie potrzebujemy jego pomocy.
Partridge si nie odzywa. Bradwell usiad wygodniej i zmierzy

spojrzeniem ich oboje. Pressia nachylia si ku niemu.


- Moe ty nie potrzebujesz, aleja tak - owiadczya.
- Czego od niego oczekujesz?
- Wsparcia. Chodzi o OPR. Moe mogabym znikn z ich listy. A mj
dziadek jest chory. Mam na wiecie tylko jego. Jeli nie uzyska pomocy
medycznej, jestem pewna, e...
Urwaa, czujc narastajc panik. Jakby ju samo wypowiedzenie na
gos jej obaw - e dziadek umrze, ona za zostanie przewieziona do siedziby
OPR, gdzie z powodu jej kalekiej doni uznaj j za bezuyteczn - mogo je
urzeczywistni. W ustach poczua sucho. Wydawao si, e nie zdoa tego
wymwi, ale wyrzucia z siebie te sowa:
- Jestem pewna, e sobie nie poradzimy.
Bradwell ze zoci kopn szafk. Przestraszone ptaki na jego plecach,
nie mogc odfrun, zaczy szaleczo bi skrzydami pod koszul. Kiedy
spojrza na Pressi, zrozumiaa, e si podda. By moe nawet uczyni to ze
wzgldu na ni.
Nie potrzebowaa jego wspczucia. Nie znosia litoci. Powiedziaa
szybko:
- Potrzebujemy tylko planu miasta. Damy sobie rad.
**
Bradwell z powtpiewaniem potrzsn gow.
- Nic si nam nie stanie - zapewnia go.
- Ty moe sobie poradzisz, ale on nie. Nie przywyk do tutejszych
warunkw. Byoby szkoda, gdyby Grupony rozwaliy eb temu idealnemu
Czystemu.
- Dziki za to wotum zaufania - odezwa si Partridge.
- Jaka to ulica? - spyta Bradwell.
- Lombard - odrzek chopiec. - Lombard Street 1050.
- Jeeli ona jeszcze istnieje, zaprowadz ci tam. A potem moe

powiniene wrci do domu i tatusia.


Rozzoszczony Partridge pochyli si naprzd.
- Nie potrzebuj adnej...
- Wemiemy plan - przerwaa mu Pressia. - Jeli moesz zaprowadzi nas
na Lombard Street, to wietnie.
Bradwell popatrzy na Partridgea, czekajc, by dokoczy zdanie.
Chopiec jednak widocznie poj, e Pressia ma racj. Powinni skorzysta z
wszelkiej moliwej pomocy.
- Tak - mrukn. - Byoby wspaniale, gdyby nas tam zaprowadzi. Nie
prosimy o nic wicej.
- W porzdku - rzek Bradwell. - Ale to nie bdzie atwe. Jeeli na tej
ulicy nie stay jakie wane due budynki, nigdy jej nie znajdziemy. A jeli
przebiegaa w pobliu rdmiecia, jest teraz czci Gruzowisk. Nie mog
niczego zagwarantowa.
Przykucn i otworzy nocn szafk. Przez kilka chwil ostronie
przekada w niej papiery, po czym wyj podarty plan miasta, przetarty i
wystrzpiony w miejscach zoenia.
- Lombard Street - powiedzia.
Rozoy plan na pododze. Partridge i Pressia uklkli obok. Powid
palcem wzdu siatki wsprzdnych z boku, a potem wskaza kwadrat 2E.
- Znalaze? - spytaa dziewczyna i nagle poczua nadziej, e ten dom
wci stoi.
Wyobrazia sobie, wbrew zdrowemu rozsdkowi, e ulica wyglda jak
dawniej: rwny szereg duych domw z biaymi kamiennymi schodkami,
ozdobnymi drzwiami i oknami z firankami, za ktrymi wida pikne pokoje;
rowery przykute do frontowych bram, ludzie wyprowadzajcy psy na spacer i
pchajcy wzki dziecice. Nie wiedziaa, czy kiedykolwiek wczeniej pozwolia
sobie na tak nadziej. By moe miao to zwizek z Czystym, jakby jego
ufno bya zaraliwa.

Bradwell zatrzyma palec na punkcie przecicia linii.


- Czy zawsze tak dopisuje ci szczcie? - zapyta Partridgea.
- Co? Znalaze j?
- Wiem, gdzie jest ta ulica - oznajmi Bradwell.
Wsta i wyszed z przechowalni misa do ssiedniego wikszego
pomieszczenia. Uklkn przy zwalonej cianie i odsun kilka cegie,
odsaniajc skrytk pen broni - hakw, noy i tasakw rzeniczych. Wyj
kilka sztuk i przynis z powrotem do chodni. Wrczy jeden n Partridgeowi
i jeden Pressii. Dziewczyna z przyjemnoci poczua w rce ciar noa,
chocia wolaa nie myle, do czego uywano go w sklepie rzeniczym - ani do
czego pniej suy Bradwellowi.
- Na wszelki wypadek - wyjani i wsun inny n oraz hak w ptle
wszyte w podszewk swojej kurtki. Potem unis w gr przedmiot
przypominajcy rewolwer. - Znalazem take mnstwo tych paralizatorw. Z
pocztku pomylaem, e to pompki do rowerw. Zamiast pociskw maj nabj
z adunkiem elektrycznym. Oguszano nimi krowy i winie, przytykajc je do
gowy zwierzcia. S doskonae do walki wrcz. Przydadz si, jeli zaatakuj
nas Grupony.
- Mog go obejrze? - poprosi Partridge.
Bradwell poda mu paralizator, a chopiec uj go delikatnie, jakby to byo
mae zwierztko.
- Pierwszy raz posuyem si nim wanie przeciwko Gru-ponom owiadczy Bradwell. - Wycignem t bro zza paska i pord pltaniny cia
namacaem jedn z czaszek. Pocignem za spust i gowa przeciwnika
natychmiast zwiotczaa. Grupony musiay odczu nagy szok mierci poprzez
ich wsplne komrki
_ ciaa. Wycofay si i zaczy powoli kry dookoa, jakby usioway
pozby si trupa, ktrego gowa zwisaa i koysaa si bezwadnie. Wtedy
uciekem.

- Nie wiem, czy zdobyabym si na co takiego - wyznaa Pressia,


spogldajc na trzymany w rkach n.
- Kwestia ycia lub mierci - rzek Partridge. - Myl, e na pewno by to
zrobia.
- Moe nie potrafi oprawi krowy - odezwa si Bradwell - ale poznaem
te narzdzia nie gorzej od kadego rzenika - jako bro umoliwiajc
przetrwanie.
Pressia wetkna n w szlufk paska spodni. Wolaaby go uy do cicia
drutu i wykonywania maych nakrcanych zabawek ni do zabijania
kogokolwiek.
- Dokd pjdziemy? - spytaa.
- Do kocioa - odrzek Bradwell. - Zachowaa si jego krypta. - Przerwa
i wpatrzy si w cian przechowalni misa, jakby przenika j wzrokiem. Czasami tam chodz.
- eby si modli? - spytaa Pressia. - Wierzysz w Boga?
- Nie - odpar. - To po prostu bezpieczne miejsce. Solidna budowla o
grubych cianach.
Pressia nie bya pewna, co sama myli o Bogu. Wiedziaa jedynie, e
wikszo ludzi wok niej odrzucia ide religii i wiary, chocia niektrzy
nadal odprawiali obrzdy religijne na swj wasny sposb, a inni bdnie
uwaali Kopu za wersj raju.
- Syszaam pogoski o ludziach, ktrzy zbieraj si razem, pal wiece i
co spisuj. Czy oni si tam spotykaj?
- Tak sdz - odrzek Bradwell, skadajc plan miasta. - Znajduj lady po
nich - wosk i drobne ofiary.
- Nigdy nie ywiam nadziei, e mogabym uzyska cokolwiek dziki
modlitwom - owiadczya Pressia.
Bradwell chwyci paszcz wiszcy na metalowej szynie nad jego gow.
- Oni wanie o to si modl. O nadziej.

EL CAPITAN
KARABINY i TKANINA MARKIZY WYTARA SI i pozostay
jedynie aluminiowe prty przytwierdzone rubami do ciany szpitala. El Capitan
popatrzy w gr przez osmalony metalowy szkielet markizy na szare niebo.
Pressia Belze - to trudne nazwisko. Dlaczego Ingership dosta nagle obsesji na
punkcie ocalaej dziewczyny Pressii Belze? El Capitanowi nie podobao si to
nazwisko - sposb, w jaki przecigle brzczao mu w ustach. Zrezygnowa z
szukania jej. Uzna, e wczenie si po ulicach nie naley do jego obowizkw,
wic przed godzin wrci do kwatery gwnej i ponownie wysa swoich ludzi.
Teraz zastanawia si, czy nie zapaci sono za t decyzj. Czy ci idioci potrafi
bez niego odnale t dziewczyn? Szczerze w to wtpi.
Krzykn do radiotelefonu:
- Macie j? Odbir.
Aparat milcza.
- Syszycie mnie? Odbir.
Nadal cisza.
- Znowu guchy - mrukn El Capitan.
A jego brat Helmud wymamrota:
- Znowu guchy.
Helmud mia tylko siedemnacie lat, dwa lata mniej od El Capitana, i
zawsze by od niego drobniejszy. Kiedy zaczy si eksplozje, El Capitan i
Helmud byli w wieku odpowiednio dziesiciu i omiu lat. I wanie wtedy
Helmud wtopi si w plecy El Capitana. Wyglda to tak, jakby El Capitan stale
nosi go na barana. Helmud ma wasny tuw, ale reszta wnikna w ciao brata guzowate koci i minie ud tworz gruby pas obejmujcy dolny odcinek
plecw El Capitana. Jechali razem motocyklem terenowym - Helmud na tylnym
siodeku, trzymajc si starszego brata - gdy eksplodowaa najbielsza biel i
uderzy w nich podmuch aru. El Capitan wczeniej sam wyremontowa silnik

motocykla. Teraz chude ramiona Helmuda oplataj jego gruby kark.


Radiotelefon zatrzeszcza i oy. El Capitan usysza dwiki radia
ciarwki i wysilony ryk silnika, jakby pojazd pokonywa wzgrze. W kocu
przez haas przebi si gos funkcjonariusza:
- Nie. Alej zapiemy. Niech mi pan zaufa. Odbir.
Zaufa ci? - pomyla El Capitan. Wepchn radiotelefon do kabury i
zerkn do tyu na brata.
- Nikomu nie ufam. Nawet tobie.
- Nawet tobie - powtrzy szeptem Helmud.
Jednak El Capitan zawsze musia ufa Helmudowi. Od bardzo dawna
mieli tylko siebie. W gruncie rzeczy nigdy naprawd nie poznali ojca, a kiedy El
Capitan mia dziewi lat, matka zmara na gryp wirusow w szpitalu - takim
jak ten, przed ktrym teraz sta.
Wrzasn przez radiotelefon:
- Jeli jej nie zapiecie, Ingership dobierze si nam do dupy. Nie
schrzacie tego. Odbir.
Byo ju pno. Ksiyc zasnuwaa szara mga. El Capitan rozway
pjcie do kuchni, eby zobaczy, czy Vedra jeszcze pracuje. Lubi patrze na
ni uwijajc si pord kbw pary ze zmywarki do naczy. Mgby jej kaza,
aby zrobia mu kanapk. By przecie najwyszym rang funkcjonariuszem
tutaj, w kwaterze gwnej. Wiedzia jednak, jak to pjdzie z Vedr. Pogawdz,
gdy bdzie kroia miso. Rce miaa obtarte od cikiej pracy. Odsaniaa tylko
te rce, ale starannie zakrywaa reszt ciaa pokrytego bliznami i czerwonymi
oparzelinami. Bdzie z nim rozmawiaa agodnym gosem, ale w kocu jej
spojrzenie przelizgnie si ukradkiem ku twarzy jego brata, ktra zawsze tam
jest, zawsze gapi si tpo nad jego ramieniem. Nienawidzi, jak ludzie w trakcie
rozmowy z nim nie mog si powstrzyma i zerkaj na Helmuda, na t durn
kuk podrygujc na jego plecach. Narastaa w nim wcieko - tak ostra i
gwatowna, e mgby straci panowanie nad sob i wybuchn. Czasami w

nocy, nasuchujc spokojnego gbokiego oddechu brata, wyobraa sobie, e


przewraca si na plecy i dusi go na dobre. Wiedzia jednak, e gdyby Helmud
umar, on te umrze. Byli zanadto zronici ze sob, by jeden zdoa przey
mier drugiego. Niekiedy ta mier wydawaa si tak nieuchronna, e El Capitan nie mg si ju jej doczeka.
Zdecydowa, e zamiast spotka si z Vedr w oparach kuchni, pjdzie do
lasu - a raczej do tego, co z niego zostao i co teraz powoli odrasta - i sprawdzi
swoje potrzaski. Przez dwa dni z rzdu byy okradane. Niewtpliwie co si w
nie apao, ale potem zjawiao si co innego i poerao jego zdobycz.
Wyszed na tyy kwatery gwnej. Na jaowym piaszczystym polu
znajdoway si fortyfikacje z drewnianych desek i kawakw metalu oraz
kamienny mur zwieczony kolczastym drutem. Dalej stay ruiny domw. W
jednym zachowa si rzd kolumn; dwie z nich nie podtrzymyway ju niczego
oprcz zasnutego sadzami nieba. Nade wszystko uwielbia wanie niebo.
Dawno temu, w dziecistwie, chcia zosta pilotem wojskowym. Niegdy
wiedzia wszystko o lataniu; mia zbir ksiek z tej dziedziny i star
symulacyjn lotnicz gr wideo, w ktrej przelata treningowo wiele godzin. Nie
wiedzia za to nic o swoim ojcu, z wyjtkiem tego, e suy w siach
powietrznych jako pilot myliwca i zosta zwolniony z powodu zaburze
psychicznych. By cholernym wariatem - mawiaa o nim matka. - Cae
szczcie, e od nas odszed. Odszed dokd? El Capitan nie mia pojcia. Ale
wiedzia, e pod pewnymi wzgldami jest podobny do ojca - te pragnie lata i
jest szalony. Przeyciem najbardziej zblionym do lotu bya ta pamitna jazda
motocyklem terenowym, gdy podskoczy na wyboju, a potem wyfrun w
powietrze. El Capitan nie lubi o tym myle.
Nie zosta pilotem, ale jest policjantem i odpowiada za selekcj nowych
rekrutw. Decyduje o tym, ktrzy nadaj si do szkolenia, a ktrzy nie.
Zdatnych kieruje do placwek deedukacyjnych, gdzie ogaaca si nieco ich
psychik, aby skwapliwiej wykonywali rozkazy i nie byli skonni do wzniecania

zamtu. Sabych zabija, a nielicznych spord nich przetrzymuje w starej


zagrodzie dla byda na terenach kwatery gwnej. Raporty ze swoich dziaa
wysya bezporednio do Ingershipa przez jego osobistych kurierw.
Czasami Ingership przysya El Capitanowi ywno, aby karmi ni
najsabszych rekrutw - skrcone kolby kukurydzy, blade pomidory, w ktrych
byo wicej pyu ni miszu, nieokrelony gatunek misa. El Capitan
relacjonowa pniej Ingershipowi, po czym wymiotuj, a po czym nie. Nie
pyta, skd pochodz te produkty. Sam rwnie przeprowadza na najsabszych
rekrutach eksperymenty dla wasnych celw - dawa im do jedzenia lene
jagody, smardze, zioa, ktre miay by bazyli lub mit, lecz ich nie
przypominay. Niekiedy wtli rekruci chorowali, czasem umierali. Zdarzao si
jednak, e zjedzenie czego im nie szkodzio, a wtedy El Capitan zbiera to i
dzieli si z Helmudem.
Od czasu do czasu Ingership poleca rozegra Gr, czyli wypuci
jednego z wtych rekrutw, aby El Capitan mg ciga go jak chorego jelenia.
El Capitan wmawia sobie, e w gruncie rzeczy jest to wobec nich akt aski. Po
co kaza im cierpie w zagrodzie? Lepiej j zlikwidowa. W istocie wanie tak
chciaby rozwiza ten problem. Gra przypominaa mu, jak w dziecistwie
polowa na wiewirki w lesie w pobliu swego domu - jednak nie wygldao to
tak samo. Nic obecnie nie byo takie jak kiedy. Ingership ju od jakiego czasu
nie zleci Gry i El Capitan mia nadziej, e zapomnia o niej i nigdy wicej jej
nie zarzdzi. Ingership sta si ostatnio nieobliczalny. Nie dalej jak wczoraj
sformowa wasny zesp Szau mierci, ktry mia atakowa wszystkich bez
ostrzeenia.
Zmierzajc w kierunku lasu, El Capitan min zamknit zagrod wielkoci siedem na siedem metrw, otoczon siatk drucian, z cementow
podog. Rekruci toczyli si cinici w jednym kcie. Dreli i jczeli, dopki
nie usyszeli odgosu jego krokw. Wwczas zaczli ucisza si nawzajem i
szybko umilkli. Widzia ich dziwacznie poskrcane czonki, lnienie wtopionych

kawakw rozmaitych metali, byski szka. Waciwie niewiele pozostao w nich


z ludzi, kiedy im si uwaniej przyjrze, uwiadomi sobie lecz mimo to
odwrci wzrok, kiedy tamtdy przechodzi.
- Gdyby nie aska Boga, Helmud, mgby te si tam znale powiedzia.
- Mgby te si tam znale - powtrzy brat.
- Zamknij si, Helmud.
- Zamknij si.
Nie wiedzia, dlaczego Ingership tak si podekscytowa spraw tej nowej
rekrutki Pressii Belze. Ingership chcia, eby t dziewczyn zaraz po jej
przybyciu awansowano na oficera. El Capitan mia oczekiwa zwizanych z ni
nadzwyczajnych rozkazw dotyczcych specjalnej misji, a na razie powinien
umieci j w zagrodzie. El Capitan nie by pewien, co to dokadnie znaczy
ani ile on sam powinien wiedzie. Na przykad, czy powinien wiedzie, e tak
naprawd jest tylko urzdnikiem redniego szczebla? Czy powinien wiedzie, e
dowodzona przez niego milicja - trzy okrgi po pi tysicy ludzi w kadym
oraz jeszcze trzy tysice poddawanych deedukacji - niezalenie od tego, jak
bdzie liczna i silna, nigdy nie zdoa opanowa Kopuy? Kopua jest potnie
uzbrojona i nie do zdobycia. Czy Ingership wie, e El Capitan straci zapa?
Porzuci ju myli o tym, e pewnego dnia otworzy ogie do swoich Czystych
braci i sistr. Obecnie stara si jedynie przetrwa.
Syn wanie ze zdolnoci przetrwania. Radzi sobie sam, odkd w
wieku dziewiciu lat straci matk, i jeszcze w dodatku musia opiekowa si
modszym bratem. Mieszkali obydwaj w fortecy, ktr zbudowa w lesie
otaczajcym ich dawny dom. Zdobywa pienidze, jak tylko potrafi, ubijajc
rozmaite interesy, i zgromadzi mnstwo broni i amunicji, w tym rwnie t
pozostawion przez ojca.
- Pamitasz wszystkie nasze karabiny? - rzek do Helmuda, przedzierajc
si midzy drzewami; z tyu za nim majaczya kwatera gwna.

Czasami El Capitana ogarniaa gboka nostalgia za tymi karabinami.


- Karabiny - powiedzia Helmud.
Przed Wybuchem w tych lasach yo wielu twardych outsiderw. Pewien
ssiad, stary czowiek, ktry bra udzia w jednej albo nawet dwch wojnach,
nauczy go, jak ukrywa bro i amunicj. El Capitan zastosowa si do
wszystkich zalece Starego Zande-ra. Kupi rur z PCW 40 - polichlorku winylu
- o rednicy pitnastu centymetrw, z zalepkami na kocach, oraz troch
rozpuszczalnika do PCW. Potem pewnego popoudnia pod koniec zimy on i
Helmud w ich domu rozoyli na czci swoje karabiny. El Capitan pamita, e
nieg z deszczem zacina w okna i stuka o szyby. Obaj bracia natarli czci
karabinw smarem antykorozyjnym, przez co zarwno bro, jak i ich rce
nabray matowego poysku. Helmud poci na kawaki aluminiowan foli
Mylar i zawin! w nie lufy, osady, mechanizmy sprynowe spustw, osony,
magazynki, celowniki, podprki i kilka tysicy pociskw kalibru.223 razem z
pakietami wysuszajcego elu silikonowego. To ostatnie byo pomysem El
Capitana. Znalaz te pakiety w szafie matki, w pudach ze starymi pantoflami na
wysokich obcasach. Helmud szczelnie zamkn torebki, zgrzewajc ich
krawdzie elazkiem. Zapakowali je prniowo, posugujc si odkurzaczem
Shop-Vac, poyczonym od Zandera.
Spakowali sze maych puszek trichloroetanu, przeznaczonych do
pniejszego odtuszczenia broni, a take wyciory, szmatki, rozpuszczalnik
Hoppes nr 9, rusznikarski olej antykorozyjny, smar, komplet gwintownikw i
wyszmelcowany poradnik posiadacza broni. Nastpnie okleili to wszystko tam
montersk.
Woyli torebki z amunicj, czciami karabinw i przyborami do rury.
Szczelnie zamknli zalepki i wtedy Helmud zaproponowa:
- Powinnimy wymalowa na niej nasze inicjay.
- Mylisz? - rzuci El Capitan.
I tak zrobili. Sdzili wwczas, e mog zgin, zanim odko-pi rur, wic

jeli w ogle kto j kiedy znajdzie, zdobd ulotn pomiertn saw. Helmud
grubym czarnym markerem napisa na niej H.E.C., skrt od Helmud Elmore
Croll. Jeli za chodzi oEl Capitana, byo to przezwisko, ktre nadaa mu matka
przed pjciem do szpitala. Powiedziaa: Do mojego powrotu ty bdziesz
dowodzi, El Capitan. Ale nigdy nie wrcia. Tak wic napisa swoje inicjay
E.C.C. - El Capitan Croll - godzc si, by jego prawdziwe imi umaro na
zawsze.
Zander poyczy im przyrzd do wkopywania pali, ktrym pogbili jam
po korzeniach zwalonego dbu. Zakopali rur pionowo, aby trudniej j byo
znale za pomoc wykrywacza metali. El Capitan wyrysowa mapk,
odliczajc kroki, poniewa tak poradzi Stary Zander, na wypadek gdyby
wybuch zmit z powierzchni ziemi wszystkie punkty orientacyjne. El Capitan
uwaa, e Zander jest szalony, ale postpi zgodnie z jego sugesti. Pniej
nigdy ju go nie spotka ani nawet nie szuka.
Po Wybuchu El Capitan sdzi, e Helmud umrze na jego plecach, sam
te czu si kiepsko. By poparzony, cay w pcherzach izakrwawiony. Wrci
jednak do lasu w pobliu ich domu, znalaz metalow cz opaty i odliczy z
pamici kroki. Plan ju dawno zagin. Zacz kopa, trzymajc ostrze opaty w
rkach i majc na plecach umierajcego brata.
Kiedy odnalaz karabiny, pomyla, eby strzeli w gow Hel-mudowi, a
potem sobie i skoczy z tym wszystkim. Czu jednak przez swoje ebra bicie
serca brata i to nie pozwolio mu pocign za spust.
Przetrwali wanie dziki tym karabinom. Nie tyle uywajc ich - chocia
w pierwszych miesicach El Capitan musia zabija ludzi, eby przey - ile
przede wszystkim wykorzystujc je jako argument, by zdoby znaczc pozycj
w OPR. Wtedy ju Operacja Poszukiwawczo-Ratownicza przeksztacia si w
Organizacj Przenajwitszej Rewolucji i poszukiwaa modych zapalonych
rekrutw, niemajcych nic do stracenia. Poza tym przyczenie si do OPR
oznaczao, e on i Helmud nie bd godowa.

Las tutaj wci by wypalony, a drzewa zwalone i osmalone. Niektre


przetrway Wybuch, lecz straciy gazie; konary innych, wygite na stae w d
przez podmuch eksplozji, chyliy si ku ziemi, zamiast wystrzela w niebo,
jakby drzewa usioway si nimi podeprze. Poszycie si odrodzio, walczc o
dostp do zamionego popioami soca. Spomidzy korzeni drzew z wolna
wyrastao ciernisko - dziwaczne nowe krzewy, do ktrych El Capitan nie
potrafi przywykn. Miay mae trujce jagody, a ich licie czasami byy
pokryte uskami. Raz natrafi na wyrastajcy spod spalonego klonu niski krzak o
liciach pokrytych puchowym futrem. Nie meszkiem, lecz prawdziwym futrem.
Przechodzi od jednej puapki do drugiej, zapuszczajc si coraz gbiej w
las. Wszystkie zostay obrabowane. Nie dostrzeg nawet plamki krwi - za to
widzia skry i koci, niektre pknite i wyssane do czysta ze szpiku. By
jednak bardziej skonsternowany ni wcieky To nie miao sensu. Nie potrafi
sobie wyobrazi adnego stworzenia, ktre zrobioby to tak starannie, i to go
irytowao.
Gdy znalaz si kilka metrw od ostatniej puapki, dobieg go haas niskie basowe buczenie. Przystan:
- Syszae? - spyta brata, cho w gruncie rzeczy byo to mwienie do
siebie.
Buczenie stopniowo ucicho, jakby co oddalao si z wielk prdkoci.
Czy to by odgos silnika? Wydawa si na to zbyt czysty i zbyt szybko zanik.
El Capitan podszed do ostatniej puapki i zobaczy martw zdzicza
kur, tust i oskuban do czysta. Ale nie tkwia w potrzasku, ktry zreszt by
rozwarty, tylko leaa obok. Najwyraniej kto zabi j, ukrcajc jej eb.
Wygldao to tak, jakby bya prezentem dla El Capitana. Szturchn j
bambusowym kijem, a potem podnis i ujrza uoone pod ni, niczym w
jakim dziwacznym arcie, trzy brzowe jajka, jedno z nich nakrapiane.
Podnis jajo i zway na doni. Widocznie kto w ten sposb prbuje si
z nim skontaktowa.

Kiedy ostatni raz widzia jajko, a co dopiero trzyma je w rku? Pewnie


jeszcze przed Wybuchem, gdy matka bya w domu i kupowaa jaja w
styropianowych pojemnikach.
Te jajka i kura wyday si mu osobliwym cudem i z jakiego powodu
przypomnia sobie, jak odkopywa tamt rur z polichlorku winylu. To byo
niczym wyciganie dugiej biaej koci z ziemi, ktra w dotyku wydawaa si
jeszcze pulchna i mikka. Znalaz wtedy uomek swojej rcznej piy. Wytar
rur z bota i odpiowa zalepki. Caa zawarto wysuna si z niej, takjak obaj
planowali - z t rnic, e brat by stopiony z jego plecami. El Capitan
wiedzia, e Helmud nie umrze i e ju zawsze bdzie musia dwiga na
grzbiecie to brzemi.
Niekiedy przypomina sobie odgos zelizgiwania si broni wewntrz rury
z PCW, ciar torebek z folii Mylar, ostre trzaski, gdy skada karabiny, jeden
po drugim - i czu, e kocha Helmuda rwnie mocno, jak go nienawidzi. Mia
wraenie, e nie poradziby sobie bez niego. Ciar brata uczyni go silniejszym.
Buczenie powrcio i El Capitan przykucn nisko, a potem pooy si
pasko w zarolach. Brat na jego plecach chyba cicho szlocha. Czasami Helmud
paka bez powodu.
- Zamknij si - szepn El Capitan. - Zamknij si, Helmud. Wszystko w
porzdku. Zamknij si.
I wtedy ujrza te stworzenia - ludzkie, a zarazem nieludzkie - poruszajce
si szybko midzy drzewami. dla El Capitana. Szturchn j bambusowym
kijem, a potem podnis i ujrza uoone pod ni, niczym w jakim dziwacznym
arcie, trzy brzowe jajka, jedno z nich nakrapiane.
Podnis jajo i zway na doni. Widocznie kto w ten sposb prbuje si
z nim skontaktowa.
Kiedy ostatni raz widzia jajko, a co dopiero trzyma je w rku? Pewnie
jeszcze przed Wybuchem, gdy matka bya w domu i kupowaa jaja w
styropianowych pojemnikach.

Te jajka i kura wyday si mu osobliwym cudem i z jakiego powodu


przypomnia sobie, jak odkopywa tamt rur z polichlorku winylu. To byo
niczym wyciganie dugiej biaej koci z ziemi, ktra w dotyku wydawaa si
jeszcze pulchna i mikka. Znalaz wtedy uomek swojej rcznej piy. Wytar
rur z bota i odpiowal zalepki. Caa zawarto wysuna si z niej, takjak obaj
planowali - z t rnic, e brat by stopiony z jego plecami. El Capitan
wiedzia, e Helmud nie umrze i e ju zawsze bdzie musia dwiga na
grzbiecie to brzemi.
Niekiedy przypomina sobie odgos zelizgiwania si broni wewntrz rury
z PCW, ciar torebek z folii Mylar, ostre trzaski, gdy skada karabiny, jeden
po drugim - i czu, e kocha Helmuda rwnie mocno, jak go nienawidzi. Mia
wraenie, e nie poradziby sobie bez niego. Ciar brata uczyni go silniejszym.
Buczenie powrcio i El Capitan przykucn nisko, a potem pooy si
pasko w zarolach. Brat na jego plecach chyba cicho szlocha. Czasami Helmud
paka bez powodu.
- Zamknij si - szepn El Capitan. - Zamknij si, Helmud. Wszystko w
porzdku. Zamknij si.
I wtedy ujrza te stworzenia - ludzkie, a zarazem nieludzkie - poruszajce
si szybko midzy drzewami.
PARTRIDGE PIEWY
NA ULICY BRADWELL RUSZY naprzd dugim, szybkim krokiem.
Pressia podaa za nim, a na kocu szed Partridge. Bradwell ani razu nie
obejrza si na Partridgea, natomiast Pressia zerkaa na niego przez rami.
Chopiec zastanawia si, co ona o nim myli. Czy jest dla niej tylko pionkiem,
ktrym zamierza si posuy? Czy rzeczywicie, jak powiedziaa, zaley jej
wycznie na tym, by znikn z tej listy OPR, cokolwiek to znaczy, i zapewni
opiek swojemu dziadkowi? Jeli tak, to w porzdku. Ona pomoe jemu, a on jej
- jeli zdoa. Poza tym dowioda, e ma dobre serce. Uratowaa mu ycie, zanim

jeszcze dowiedziaa si, kim on jest i co moe dla niej zrobi. Ufa tej
dziewczynie, a to najwaniejsze.
Wiedzia te, e Bradwell go nienawidzi i ma mu za ze przywilej
mieszkania w Kopule. Partridge wcale si temu nie dziwi. ywi jedynie
nadziej, e Bradwell nie darzy go a tak nienawici, by pozwoli, aby jak to
uj, Grupony rozwaliy mu eb. Byoby to nawet zabawne, gdyby nie realno
owego zagroenia.
Bradwell przystan i spojrza w gb alei, aby si upewni, e jest pusta.
Powia zimniejszy wiatr. Partridge szczelniej opatuli si swoj kurtk.
- Wic tak tu jest w zimie, co? - zagadn do Pressii.
- Nie - odpara. - W zimie jest zimno.
- Ale przecie teraz wanie jest zimno - zaoponowa.
- To jeszcze nie jest prawdziwy zimowy mrz.
- Chciabym zobaczy ca t okolic przykryt niegiem - owiadczy.
- nieg jest czarny. Zanim spadnie na ziemi, ju jest zanieczyszczony.
Bradwell zawrci.
- Oni s zbyt blisko - zawyrokowa. Partridge nie mia pojcia,
0kim mwi. - Musimy zej pod ziemi. Tdy.
- Pod ziemi? - powtrzy zaskoczony chopiec.
Nie lubi podziemi. Nawet w piwnicy biblioteki akademii atwo si gubi,
pozbawiony punktw orientacyjnych, soca, ksiyca, gwiazd. Jednak tutaj
jednym ze staych punktw odniesienia bya sama Kopua, janiejsza od
wszystkiego innego na niebie. Jej lnicy krzy zdawa si wskazywa wprost
na niebiosa - chocia Partridge podobnie jak Pressia mia mglisty i nieokrelony
stosunek do religii.
- Skoro on kae zej pod ziemi, widocznie to najlepsza droga powiedziaa Pressia.
Bradwell wskaza kwadratowy otwr kanau ciekowego w rynsztoku.
Jego metalowa kratka dawno znikna, prawdopodobnie skradziona. Wsun tam

najpierw nogi, a potem opuci si na d. Dziewczyna wlizgna si za nim. Jej


buty zastukay gono o cement. Partridge zszed ostatni. Na dole panoway
mrok iwilgo. Byo tyle kau, e nawet nie prbowa ich omija. Musieli po
prostu przej przez nie, rozbryzgujc wod. Co jaki czas widzia cienie
czmychajcych stworze, sysza piski i wiergoty.
- Ale mwic powanie - odezwa si - dlaczego zeszlimy tu na d?
- Syszae piewy, prawda? - rzuci Bradwell.
- Owszem - odrzek Partridge. - Co jest zego w przyjciu weselnym?
Bradwell

przystan,

odwrci

si

popatrzy

na

niego

spod

przymruonych powiek.
- W przyjciu weselnym?
Chopiec spojrza na Pressi.
- Mwia, e...
- Chyba rzeczywicie mu powiedziaam, e te piewy dobiegaj z
jakiego wesela - rzeka do Bradwella.
- Dlaczego go okamaa? - zapyta.
- Nie wiem. Moe chciaam, eby to bya prawda. Moe nale do takiego
rodzaju ludzi - wyjania, a potem zwrcia si do Partridgea: - To nie wesele,
tylko rodzaj gry. Sport w wersji OPR.
- Ach, czyli nic gronego - rzek. - My w Kopule take uprawiamy
rozmaite sporty. Byem pomocnikiem w odmianie gry zespoowej, ktr
dawniej nazywano futbolem.
- To jest krwawy sport, noszcy nazw Sza mierci, wykorzystywany
przez OPR do usuwania ze spoeczestwa sabszych jednostek. W gruncie
rzeczy to jedyna tutejsza dyscyplina sportowa, o ile w ogle mona j nazwa
sportem - wyjani Bradwell, znw ruszajc szybko naprzd. - Zdobywa si w
niej punkty za zabijanie ludzi.
- Lepiej zej im z drogi - powiedziaa Pressia, a potem, sama nie wiedzc
dlaczego (moe aby wywrze wraenie na Partridgeu), dodaa: - Ty byby wart

dziesi punktw.
- Tylko dziesi? - spyta chopiec.
- Waciwie dziesi to komplement - rzuci Bradwell przez rami.
- No c, w takim razie wielkie dziki - powiedzia Partridge.
- Gdyby odkryli, e jeste Czystym, kto wie, co by z tob zrobili - rzeka
Pressia.
Przez jaki czas szli w milczeniu. Partridge rozmyla o tym, co niedawno
powiedzia do niego Bradwell w przechowalni misa. Tak po prostu wyszede.
I nikogo w Kopule to nie obeszo? Nikt nie szuka ci tu, na zewntrz?. Z
pewnoci go szukaj. I przesuchuj chopcw z akademii, ktrzy jako ostatni
go widzieli, a moe take jego nauczycieli; kadego, komu mgby si zwierzy.
Przede wszystkim yd. Zastanawia si, co jej zrobili.
A tutaj w podziemiach s cuchnce kaue, wilgo i nieruchome zatche
powietrze. Nie skary si, ale to wszystko wytrcao go z rwnowagi. Tote
poczu ulg, gdy Bradwell oznajmi:
- Lombard Street. Powinna by dokadnie nad nami. Gotowy?
- Oczywicie - odpowiedzia Partridge.
- Zaczekaj - rzeka do niego Pressia. - Nie spodziewaj si zbyt wiele.
Czy wyglda na a tak naiwnego?
- Poradz sobie.
- Nie rb sobie wielkich nadziei - powiedziaa.
Obrzucia go spojrzeniem, ktrego nie potrafi rozszyfrowa. Czy mu
wspczuje? Czy jest troch zagniewana? A moe martwi si o niego?
- Nie robi sobie wielkich nadziei - odrzek.
Wiedzia, e kamie. Pragn co znale - jeli nie matk, to przynajmniej
jaki lad, ktry mgby go do niej zaprowadzi. Jeeli nie znajdzie niczego, nie
bdzie mia ju dokd pj. Ucieknie na olep, bez adnej drogi powrotu.
Bradwell poradzi mu, eby wrci do domu w Kopule i do taty. Lecz to
niemoliwe, prawda? Czy mgby powrci na lekcje Glassingsa z historii

powszechnej? Czy on i yda mogliby umawia si na randki, krelc laserowym


pirem Arvina ustalone wietlne wzory na trawniku akademii? Czy dano by mu
narkoz i odmieniono go na zawsze? Czy staby si poduszeczk do szpilek?
Czy umieszczono by wjego ciele urzdzenie podsuchowe? Wszczepiono by mu
do mzgu tykacza?
O brzeg otworu kanau ciekowego opieraa si zardzewiaa drabinka, ale
Partridge podskoczy, chwyci si cementowej krawdzi nad gow i podcign
w gr, jak zrobi wczeniej w tunelu Kopuy prowadzcym do przewodw
systemu klimatyzacji. Wydawao mu si, e od tamtej chwili miny ju lata.
Na powierzchni w tym rejonie dawniej cign si rzd domw, lecz
obecnie pozostay tylko ruiny, gruz i wypalone skorupy budynkw. Osmalona
latarnia uliczna leaa na ziemi jak drzewo zwalone przez piorun. Obok stay
szkielety dwch samochodw, ogoocone ze wszystkiego, co mogoby si
przyda. Na rogu dostrzeg iglic wiey kocioa, o ktrym wspomnia
Bradwell. Sam koci run i iglica upada na niego. Sterczaa teraz
przechylona na bok; nie wskazywaa ju niebios, jak krzy na Kopule.
- Jestemy na miejscu. To ulica Lombard - oznajmi Bradwell pozornie
beznamitnym tonem, jednak Partridge niemal na pewno usysza w jego gosie
nut radoci albo przynajmniej satysfakcji.
Poryw wiatru wzbi w gr chmur popiou, ale Partridge nie zakry
twarzy. Postpi kilka krokw w gb ulicy. Poczu si zdezorientowany i
zagubiony. Ogarn spojrzeniem ruiny i zgliszcza. Co spodziewa si tu znale?
Resztki przeszoci? Odkurzacz? Telefon? Jaki lad rodzinnego domu? Matk
czytajc ksik na leaku i czekajc na niego ze wie lemoniad?
Pressia dotkna jego ramienia.
- Przykro mi - powiedziaa cicho.
Spojrza na ni.
- Musz znale dom numer 1050 - owiadczy. Mia wraenie, e
wczy si w nim rodzaj autopilota. - Przy Lombard Street.

- Chyba artujesz? - prychn Bradwell. - Nie ma adnego domu numer


1050 przy Lombard Street, poniewa w ogle nie ma ju tej ulicy. Nie widzisz
tego? Znikna!
- Musz znale dom numer 1050 przy Lombard Street - powtrzy z
uporem Partridge. - Nie rozumiesz?
- Owszem, rozumiem - rzek Bradwell. - Zjawie si tutaj, w tym
zbombardowanym miecie, zadajesz si ze zdeformowanymi nieszcznikami
i mylisz, e zasuye sobie na to, by odnale matk - tak po prostu. Uwaasz,
i masz do tego prawo, poniewa cierpiae. Ale jak dugo? Pitnacie minut?
Partridge spoglda na niego niewzruszenie, ale oddycha ciko.
- Odnajd dom 1050 przy Lombard Street. W kocu po to tu przybyem.
Ruszy naprzd ciemn ulic. Usysza, jak Pressia powiedziaa:
- Bradwell.
- Syszysz te gosy? - rzek do niego Bradwell. piewy Szau mierci nie
milky. Partridge nie potrafi oceni, z jakiej odlegoci dobiegaj. Zdaway si
rozbrzmiewa echem w caym miecie. - Masz niewiele czasu!
Zapewne niebawem wstanie wit. Pressia dogonia Partridgea. Przystan
przed ruin domu, ktry straci pitro. Dziury po oknach zasonito
przywizanymi pachtami brezentu. Dochodzi zza nich cichy piew.
- Musimy si popieszy - powiedziaa.
- Tam kto jest - ostrzeg.
- Mwi serio - rzeka. - Mamy mao czasu.
Zrzuci z ramion plecak, rozsun jego suwak i wyj fotografi w
plastikowej torebce.
- Co to? - spytaa dziewczyna.
- Zdjcie mojej matki - wyjani. - Zapytam, czy ten kto, kto tu
mieszkaj pamita.
Podszed do framugi, w ktrej drzwi zastpowaa pyta ze sklejki oparta
od rodka.

- Nie rb tego - ostrzega go Pressia. - Nigdy nie wiadomo, na kogo si


trafi.
- Musz - odrzek.
Potrzsna gow.
- Wobec tego przynajmniej zaso twarz.
Owin twarz szalikiem i nacign kaptur na gow, tak e wida mu
byo tylko oczy. piew za drzwiami by teraz goniejszy; piskliwy, chrypicy
gos zawodzi kulaw melodi.
Partridge zastuka w sklejk. piew si urwa i rozleg si rumor, co jak
grzechotanie rondli, a potem zapada cisza.
- Hej! - zawoa Partridge. - Przepraszam, e przeszkadzam, ale chciabym
o co zapyta.
adnej odpowiedzi.
- Miaem nadziej, e czego si tu dowiem.
- Daj spokj - powiedziaa Pressia. - Chodmy std.
- Nie - odpar szeptem, chocia piew Szau mierci rozbrzmiewa teraz
bliej ni poprzednio. - Id, jeli chcesz. To moja jedyna szansa. Ostatnia, jaka
mi pozostaa.
- No, dobrze - ustpia. - Ale si popiesz.
- Szukam kogo! - krzykn. Haas na chwil ucich. Chopiec zerkn za
siebie na Bradwella, ktry ponaglajco pstrykn palcami. - Naprawd
potrzebuj pomocy. To wane. Szukam mojej matki.
Znw rozleg si grzechot, a potem starczy kobiecy gos zawoa:
- Jak si nazywasz?
- Partridge - powiedzia, nachylajc si ku zakrytemu brezentem oknu. Partridge Willux.
- Willux? - powtrzya zaskoczona kobieta.
Wygldao na to, e jego nazwisko wszdzie wywiera wraenie.
- Mieszkalimy przy Lombard Street 1050 - doda. - Mam zdjcie.

Zza plandeki wyonia si szponiasta do, metaliczna i pokryta rdz.


Chopiec obawia si, e straci jedyn fotografi matki, mimo to poda j
nieznajomej. Chwycia zdjcie i cofna rk.
Ju wita, uwiadomi sobie. Nad horyzontem wstawao soce.
Potem brezentowa pachta uniosa si bardzo powoli, ukazujc twarz
starej kobiety - blad i pokryt odamkami szka. Kobieta bez sowa zwrcia
zdjcie Partridgeowi. Jej oczy miay dziwny nieobecny wyraz, a na twarzy
malowaa si udrka.
- Czy pani j znaa? - zapyta chopiec.
Stara kobieta szybko popatrzya w obydwie strony ulicy. Spostrzega
stojcego w cieniu Bradwella i cofna si, nieco opuszczajc plandek. Utkwia
wzrok w Partridgeu.
- Chc zobaczy twoj twarz - zadaa.
Zerkn na Pressi. Dziewczyna pokrcia gow.
- Powiem ci co - cigna kobieta. - Ale najpierw musz zobaczy twoj
twarz.
- Dlaczego? - spytaa Pressia, podchodzc bliej. - Niech pani powie mu,
co wie. To dla niego wane.
Kobieta potrzsna gow.
- Musz zobaczy jego twarz.
Chopiec zsun szalik. Stara kobieta popatrzya na niego i kiwna gow.
- Tak mylaam.
- Jak to? - zapyta.
Nie odpowiedziaa, tylko znw potrzsna gow.
- Obiecaa pani udzieli mi informacji, jeli poka twarz. Ja dotrzymaem
swojej czci umowy.
- Jeste do niej podobny - oznajmia.
- Do mojej matki?
Przytakna.

piewy rozbrzmieway teraz goniej. Pressia pocigna Partridgea za


rkaw.
- Musimyju i.
- Czy ona yje? - zapyta.
Stara kobieta wzruszya ramionami.
Bradwell ponaglajco gwizdn przez zby. Nie byo czasu do stracenia.
Partridge usysza tupot ng czonkw bandy Szau mierci na pobliskich
ulicach; ich gosy wznosiy si i opaday chralnie, wprawiajc w drenie
powietrze.
- Czy widziaa j pani po Wybuchu? - spyta.
Stara kobieta przymkna oczy i wymamrotaa co pod nosem.
Pressia szarpna chopca za kurtk.
- Musimy i! Natychmiast!
- Co pani mwi? - zawoa do kobiety. - Widziaa j pani czy nie? Czy
ona przeya Wybuch?
Wreszcie staruszka podniosa gow i rzeka:
- On jej zama serce.
Potem znw zamkna oczy i zacza gono piewa drcym
udrczonym gosem - jakby prbowaa zaguszy wszystkie odgosy wok
siebie.
PRESSIA SARKOFAG
PRESSIA PDZIA NAJSZYBCIEJ, jak umiaa. Bradwell bieg na
przodzie; pod jego koszul na plecach szeleciy skrzyda ptakw. Partridge gna
obok niej, a jego kurtka opotaa na wietrze. Dziewczyna wiedziaa, e mgby
biec szybciej dziki specjalistycznemu treningowi w akademii, chocia nie by
typowym okazem. Uznaa to jednak za dobry znak, e trzyma si blisko niej.
Moe dotaro do niego wreszcie, jak bardzo jej potrzebuje. W uliczkach
gromkim echem rozbrzmiewa piew Szau mierci, przerywany od czasu do

czasu wysokim przenikliwym krzykiem.


- Wracamy pod ziemi? - zawoaa do Bradwella.
- Nie! - odkrzykn. - Oni s take w tunelu.
Obejrzaa si przez rami i zobaczya przywdc tej druyny. By bez
koszuli, nagi do pasa. Ponabijane metalem ramiona i klatka piersiowa umazane
krwi, twarz pomarszczona i lnica od potu. Jedn rk mia uschnit i
przykurczon do piersi, lecz druga bya potnie uminiona, a do kykci doni
przytwierdzi tam klejc odamki szka. Mg by jednym z onierzy OPR,
ktrych Pressia widywaa patrolujcych ulice, jednak nie rozpoznaa go. Bieg
na czele pogoni; pozostali rozproszyli si za nim wachlarzem, tworzc lun
grup. Na kocu bieg funkcjonariusz, ktry decydowa, kiedy sformowa
wok ofiary zacieniajcy si krg. Pressia widziaa kiedy matk z
niemowlciem, zaatakowan podczas Szau mierci. Sama ukrya si wtedy w
przewrconej starej skrzynce na listy, ktr ju dawno temu otwarto i
wybebeszono. Teraz przypomniaa sobie, e czonkowie bandy skatowali tamt
kobiet na mier i triumfalnie unieli jej ciao w gr, a niemowlciem rzucali
jak pik.
Pressia potkna si o krawnik i upada ciko. Zdara sobie do i
poczua ostry bl w pici z gow lalki. Partridge zatrzyma si i zobaczya tu
przed sob jego buty. Usiowaa zerwa si na nogi, ale popenia bd,
ogldajc si ponownie za siebie, i przerazi j widok jaskrawoczerwonej krwi i
lnicych cia onierzy druyny Szau mierci. Znw si zatoczya.
- Tdy! - krzykn z przodu Bradwell.
Nie wiedzia, e Pressia si przewrcia. Przeskoczy przez niski
popkany kamienny murek w pobliu zwalonej iglicy.
Dziewczyna widziaa zbliajc si pogo. Przywdca wbija w ni
wzrok.
A potem dwignito j i poczua na twarzy powiew wiatru. Skarpetka na
jej pici zaczepia o co i zsuna si, odsaniajc gow lalki. Partridge ponis

Pressi i usyszaa, jak mwi:


- Spokojnie, jestemy ju blisko. Zaraz tam dotrzemy.
Nie chciaa, by uratowa j Czysty.
- Nie - odpara. - Nic mi nie jest. Pu mnie.
Nie odpowiedzia, tylko chwyci j mocniej. Wiedziaa, e jeli j upuci,
zostanie schwytana przez band Szau mierci, a jednak uderzya go w ebra
pici z gow lalki.
- Mwi ci, pu mnie!
Spanikowana ujrzaa, e Bradwell podnis z ziemi skrzydo bramy z
kutego elaza, odsaniajc otwr ze schodami prowadzcymi w d. Zamkna
oczy, gdy Partridge obj j jeszcze mocniej i zbieg, przeskakujc po kilka
stopni.
Gdy tylko znaleli si na dole, pchna go w pier, a on postawi j na
ziemi. Bez skarpetki zakrywajcej pi z gow lalki czua si obnaona.
Obcigna rkaw swetra najbardziej, jak zdoaa, i usiada. W panujcych
ciemnociach trudno byo cokolwiek dostrzec.
- Przepraszam - odezwa si Partridge. - Musiaem ci podnie, bo
inaczej...
- Nie przepraszaj - rzucia, pocierajc ebra w miejscu, gdzie mocno j
cisn. - Uratowae mnie. Nie ka mi si czu tak, jakbym musiaa ci to
wybaczy - powiedziaa, bo na nic wicej nie potrafia si zdoby.
Siedzieli wszyscy troje na pododze - Pressia midzy obydwoma
chopakami - oparci plecami o zimn cian, skuleni bez ruchu w kcie, z dala
od schodw. Dziewczyna nie moga uwierzy, e Partridge j podnis. Kiedy
ostatni raz kto j nosi? Pamitaa, jak ojciec otula j paszczem i bra na rce.
Zatsknia za nim, za bezpieczestwem i ciepem, jakie jej dawa.
Pomieszczenie byo ciasne i wilgotne. Z wolna jej wzrok przywyk do
mroku i spostrzega, e nie s tu sami. Pod przeciwleg cian znajdowaa si
kamienna figura - posg dziewczyny siedzcej na dugiej i wskiej cementowej

podstawie przypominajcej trumn, za szyb z pleksiglasu, pknit, ale


szczeln. Do szyby przytwierdzono tabliczk z wygrawerowanym napisem,
jednak z tej odlegoci Pressia nie moga go odczyta. Wyrzebiona dziewczyna
miaa dugie, luno opadajce wosy, odgarnite z twarzy, i prost dug sukni.
Pikne drobne donie trzymaa splecione na kolanach. Sprawiaa wraenie
samotnej, oderwanej od wiata. Wjej oczach malowa si gboki smutek, jakby
utracia ukochanych bliskich, ale jednoczenie wydawaa si wyczekiwa
czego z nadziej.
piew Szau mierci sta si goniejszy, a tupot ng narasta. Pressia
jeszcze mocniej nacigna rkaw swetra na pi z gow lalki. Partridge to
zauway. Zdawao si, e chce j spyta, co ukrywa. To nie bya odpowiednia
pora na wypytywanie. Druyna Szau mierci znalaza si nad nimi i omotaa
buciorami tak gono i ciko, e od sufitu odkruszay si kawaki cementu.
Bradwell mia racj: ludzie przychodzili si tutaj modli. Na krawdzi
cementowej podstawy rzeby, obok tafli pleksiglasu, Pressia dostrzega stopiony
wosk starych wiec, ktry czciowo ciek na podog z kafelkw. Dziewczyna
z posgu siedziaa na wasnej trumnie; widok tej dugiej skrzyni przypomnia
Pressii szafk, w ktrej ostatnio sypiaa. Zastanawiaa si, czy kiedykolwiek
wrci do tamtego pokoju na zapleczu zakadu fryzjerskiego i do dziadka. Czy on
wci na ni czeka, trzymajc na kolanach ceg?
Odgos krokw sta si niemal oguszajcy. Sufit zadra i w d poleciay
lune kamyki, gips i grudki ziemi. Raptem Pressia przestraszya si, e strop
zawali si na nich. Wszyscy troje osonili gowy rkami. Partridge ju wczeniej
woy zdjcie z powrotem do plastikowej torebki i teraz siedzia na plecaku,
jakby chcia go ochroni.
- Zginiemy tu pogrzebani ywcem! - krzykna Pressia.
- Prawdziwa ironia losu - powiedzia Bradwell. - Zosta za ycia
pogrzebanym w grobowej krypcie.
- To nie jest zabawne - rzucia.

- Wcale nie staraem si by zabawny - zaznaczy.


- Nie chciabym umrze - owiadczy Partridge. - Nie teraz, kiedy si
dowiedziaem, e moja matka przeya...
Dziewczyna uniosa gow i spojrzaa na niego poprzez kurtyn
spadajcej ziemi. Czy on tak myli? Skd ma pewno, e jego matka yje?
Tamta stara kobieta powiedziaa przecie tylko, e matce Partridgea kto
zama serce. Zdaniem Pressii to nic nie znaczyo. Wstrzymaa na chwil
oddech, pragnc, by ucich tupot ng nad ich gowami, lecz tak si nie stao.
Mocno obja ramionami kolana i zacisna powieki.
Tum na grze zacz wiwatowa. Rozlegy si gone radosne wrzaski i
bojowe okrzyki.
- Zapali kogo - orzeka Pressia.
- To dobrze - uzna Bradwell. - To ich zadowoli. Szybko rusz dalej, by
zanie trupa na pole.
- Dobrze? - powtrzy z niedowierzaniem Partridge. - Jak mona nazwa
co takiego dobrym?
- Dobro nie oznacza tego, co ci si zdaje - zripostowa Bradwell.
piewy oddalay si i cichy. Pressia popatrzya na kamienn trumn.
- Czy wewntrz s czyje zwoki? - zapytaa.
- To sarkofag - wyjani Bradwell.
- Co takiego? - spyta Partridge.
- Sarkofag - powtrzy Bradwell. - Innymi sowy: tak. W rodku znajduje
si ciao zmarej osoby lub jego cz.
- Jestemy w grobowcu? - upewni si Partridge.
Bradwell skin gow.
- W grobowej krypcie.
Partridge wci trzyma w doni fotografi w plastikowej torebce. Pressia
wycigna do niego rk.
- Mog zobaczy?

Poda jej zdjcie.


- Jak to? - odezwa si z oburzeniem Bradwell. - Ja nie mog tego
obejrze, a ona moe?
Partridge z umiechem wzruszy ramionami. Zdjcie przedstawiao jego
w wieku mniej wicej omiu lat. Sta na play, ciskajc za rk matk i
trzymajc wiaderko. Wia silny wiatr i spieniona woda oceanu omywaa im
stopy. Jego matka bya pikna - miaa drobne piegi i cudowny umiech. Tamta
stara kobieta si nie mylia - Partridge rzeczywicie by podobny do matki, mia
tak sam promienn twarz. Pressia pomylaa, e matki zawsze bd dla niej
kim obcym, jak kraina, ktrej nigdy nie odwiedzi.
- Jak ona ma na imi? - zapytaa chopca.
- Aribella Willux... to znaczy, z domu Cording.
Zwrcia mu torebk ze zdjciem, ale potrzsn gow.
- Bradwell te moe obejrze - powiedzia.
- Ja? - rzuci Bradwell. - Sdziem, e nie jestem godny dostpi tego
zaszczytu.
- By moe dostrzeesz co, czego ja nie zauwayem.
- Niby co?
- Jak wskazwk czy co w tym rodzaju - wyjani Partridge.
Pressia podaa zdjcie Bradwellowi, a on przyjrza mu si uwanie.
- Pamitam tamt wypraw - owiadczy Partridge. - Pojechalimy tylko
we dwoje. Mama dostaa od swojej matki domek niedaleko play. Byo do
zimno i skoczyo si na tym, e oboje zachorowalimy na gryp odkow.
Parzya dla nas gorzk herbat, a ja wymiotowaem do wiadra stojcego przy
moim ku.
- Poszpera w plecaku i wyj kopert z rzeczami matki. - Prosz.
Obejrzyjcie to, moe rzuci si wam w oczy co istotnego. Sam nie wiem...
Moglibycie przeczyta t kartk urodzinow. S tu te jeszcze pozytywka i
naszyjnik.

Bradwell odda Partridgeowi zdjcie, wzi od niego kopert i zajrza do


rodka. Wyj pozytywk i otworzy. Zabrzmiaa krtka melodyjka.
- Nie znam tej piosenki - powiedzia Bradwell.
- Wiem, e uznacie to za dziwaczne, ale naprawd jestem przekonany, e
matka sama j skomponowaa - wyzna Partridge.
- Chocia skd wziaby pozytywk odgrywajc melodi, ktr
stworzya?
- To zwyka prosta pozytywka i chyba mona by wykona j samemu powiedziaa Pressia. Wycigna rk. - Pozwl mi obejrze.
Bradwell poda jej szkatuk. Zajrzaa do rodka i zobaczya niewielkie
metalowe trzpienie uderzajce w mae wypustki na obracajcej si metalowej
szpuli.
- Mogabym zrobi co takiego, gdybym miaa odpowiednie narzdzia owiadczya i kilkakrotnie zamkna i otworzya wieczko pozytywki, badajc
mechanizm stopujcy.
Tymczasem Bradwell podnis zoty acuszek i owin go sobie wok
palcw Wisiorek w ksztacie abdzia zawirowa. Pressia pomylaa, e zosta
wykonany ze szczerego zota. abd mia smuk szyj i ogromne oko z
jasnoniebieskiego szlachetnego kamienia wielkoci szklanej kulki do gry,
widoczne z obu stron wisiorka. Klejnot byl doskonay, bez skazy... czysty.
Dziewczyna nie moga oderwa od niego wzroku. W gruncie rzeczy nigdy nie
widziaa niczego, co przetrwaoby Wybuch - oprcz Partridgea. Bkitne oko
abdzia wywierao na ni niemal hipnotyczny wpyw.
Bradwell schowa naszyjnik do koperty. Spojrza na Pressi i jego twarz
na moment zagodniaa. Wydawao si, e chce jej co powiedzie, lecz
zrezygnowa i znw przybra kamienn nieprzeniknion min.
- Zaprowadz was na Lombard Street - oznajmi. - Tylko tyle wam
obiecaem. - Wsta, lecz nie mg si cakiem wyprostowa w tym niskim i
ciasnym pomieszczeniu. - Ludzie dziwi si, e majc dziewi lat, przetrwaem

bez niczyjej pomocy. A ja przeyem wanie dlatego, e byem sam. Kiedy


zaczniesz angaowa si w sprawy innych, oni staj si dla ciebie ciarem. Wy
dwoje bdziecie musieli radzi sobie sami.
- Uroczy wiatopogld - rzucia zgryliwie Pressia. - Bardzo szlachetny i
peen yczliwoci.
- Gdyby miaa troch oleju w gowie, te by zostawia tego Czystego rzek. - Przez szlachetno i yczliwo moesz zgin.
- Dam sobie rad - zwrci si do niej Partridge. - Nikt nie musi
prowadzi mnie za rk.
Pojmowaa, e on nie moe znie niepewnoci co do losu swej matki i
musi pozna prawd. Ale co maj teraz zrobi? Poczua podmuch powietrza i do
niewielkiej krypty przez otwr nad ich gowami wpady drobiny popiou,
owietlone promieniami soca. Wstawa ranek i zrobio si na tyle widno, e
Pressia moga odczyta cz napisu na tabliczce. WITA WI... - reszta
imienia bya zatarta - URODZONA W... JEJ OJCIEC BY... PATRONKA...
PRZEORYSZA... MAE DZIECI... TRZY CUDA... GRULICA... Tylko tyle
dao si odcyfrowa. Rodzice Pressii wzili lub w kociele, a przyjcie weselne
odbyo si na dworze w biaych namiotach. Spostrzega lecy na powalanym
woskiem brzegu sarkofagu uschnity kwiatek, kruchy ze staroci. Czyby
drobna ofiara?
- Chyba zabrnlimy w lep uliczk - powiedziaa.
- Niezupenie - zaoponowa Partridge. - Dowiedziaem si, e matka
przeya Wybuch.
- Skd to wiesz? - spytaa Pressia.
- Tak powiedziaa tamta stara kobieta. Sama syszaa.
- Powiedziaa tylko, e kto zama jej serce - ucilia Pressia. - To
niewiele znaczy.
- Mj ojciec naprawd zama jej serce. Zostawi j tutaj na niemal pewn
mier. Gdyby zgina podczas Wybuchu, nie zdyaby mie zamanego serca.

Ale miaa. On zama jej serce, a tamta kobieta o tym wie. Wie, e mj ojciec j
porzuci, a mnie i mojego brata zabra ze sob do Kopuy. Wanie to miaa na
myli, mwic, e zama serce mojej matce. Moe ona bya wit, jednak nie
umara jako wita - rzek z przekonaniem Partridge.
Wsun zdjcie do plastikowej torebki i woy j do koperty, ktr
nastpnie schowa w wewntrznej kieszeni plecaka.
- Nawet jeli przeya podmuch eksplozji, nadal pozostaje wiele
wtpliwoci - odezwa si Bradwell. - Moga nie przetrwa tego, co nastpio
pniej. Niewiele osb przetrwao.
- Moesz uwaa to za gupie, ale ja myl, e ona yje - owiadczy
Partridge.
- Twj ojciec uratowa ciebie i twojego brata, ale jej nie? - spyta
Bradwell.
Partridge skin gow.
- Zama serce nie tylko jej, lecz rwnie mnie - rzek. Pozwoli temu
wyznaniu wybrzmie tylko przez chwil, po czym doda szybko: - Chc wrci
do tamtej starej kobiety. Ona wie wicej, ni mi powiedziaa.
- Na zewntrz ju si rozwidnio - powiedziaa Pressia. - Musimy
zachowa ostrono. Pozwl, e najpierw ja rzuc okiem.
- Ja pjd - zaproponowa Partridge.
- Nie - zdecydowa Bradwell. - Ja wyjd i zobacz, jakie spustoszenia
poczyni Sza mierci.
- Powiedziaam, e najpierw ja si rozejrz - rzeka z uporem Pressia.
Wstaa i strzepna py z wosw i ubrania. Pragna nadal by uyteczna
i przekona Partridgea, e jest mu potrzebna. Nie zrezygnowaa ze swych
planw wobec niego.
- To zbyt niebezpieczne! - zaprotestowa.
Chwyci dziewczyn za nadgarstek, aby j powstrzyma. Podcign przy
tym rkaw jej swetra, odsaniajc ty gowy lalki. To go zaskoczyo, ale nie

puci rki Pressii, tylko zajrza jej w oczy.


Odwrcia przegub, pokazujc mu twarz lalki zastpujcej jej do.
- To od podmuchu eksplozji - wyjania. - Chciae si dowiedzie, co to
takiego, wic teraz ju wiesz.
- Rozumiem - rzek chopiec.
- Nosimy z dum nasze blizny, poniewa przeylimy - oznajmi
Bradwell.
Pressia wiedziaa, e Bradwell chciaby wierzy w swoje sowa, ale nie
byy prawdziwe - przynajmniej nie w jej przypadku.
- Wyjd na gr i zbadam sytuacj - powtrzya. - Nic mi si nie stanie.
Partridge kiwn gow i puci j.
Wesza po kamiennych stopniach w wiato poranka, kryjc si w cieniu
ruin kocioa. Przykucna za czciowo zwalonym murem i wyjrzaa na ulic.
Kilka osb stao w lunym krgu na jezdni przed domem starej kobiety. Z
otworu okiennego wyrwano brezentow pacht, a z framugi drzwi znikna
pyta ze sklejki. Po chwili ludzie oddalili si powoli, powczc nogami.
A na ziemi widniaa kaua krwi, w ktrej byszczay odamki szka.
W oczach Pressii zakrciy si zy, ale si nie rozpakaa. Pomylaa od
razu, e ta kobieta nie powinna bya tak piewa. Czy nie wiedziaa, e
naleao umilkn? Wspczucie Pressii zmienio si w pogard. Pojmowaa, i
to le, i nienawidzia siebie za to, lecz nic nie moga na to poradzi. mier tej
kobiety musi sta si nauczk dla pozostaych. To wszystko.
Odwrcia si.
I wtedy jej rami cinito stalowym chwytem. Usyszaa stk-nicie i
zdyszany oddech, a potem kto chwyci j wp, podnis i puci si biegiem. Z
pocztku pomylaa, e to Partridge albo kto z druyny Szau mierci. Po
chwili jednak usyszaa warkot silnika i domylia si, e to OPR. Signa po
n od Bradwella. Uja rkoje i wycigna go zza paska, ale do o jednym z
palcw z ciemnego metalu tak mocno cisna jej przegub, e dziewczyna

wypucia n. Upad z brzkiem na chodnik.


Pressia usiowaa wrzasn, lecz do z metalowym palcem zatkaa jej
usta, tumic krzyk. Jak tamten chopczyk, ktry ugryz j w rk w pokoju nad
sal zebra, Pressia wbia zby w misist cz doni napastnika, w miejscu,
gdzie skra jest mikka. Zakl tak gwatownie i gono, a zawibrowaa jego
klatka piersiowa, ale tylko jeszcze mocniej chwyci dziewczyn. Poczua w
ustach rdzawy i sony smak jego krwi. Wygia grzbiet i kopna napastnika w
plecy, jednoczenie usiujc uderzy go pici z gow lalki. Czy Bradwell i
Partridge zorientowali si, e j porwano? Czy przyjd jej z pomoc?
Pressia prbowaa oplu przeladowc. Poczua na wosach powiew
wiatru i usyszaa ryk silnika. Spojrzaa w gr i zobaczya ty ciarwki.
Jednak j dopadli. Wiedziaa, e jest nieodwoalnie zgubiona.
PARTRIDGE USTA
PO UPYWIE KILKU MINUT Partridge wszed na szczyt kamiennych
schodw krypty, aby sprawdzi, co si dzieje z Pressi. Co j tak dugo
zatrzymao? Wokoo byo pusto; tylko na ziemi zauway kau wieej krwi
ze lnicymi odamkami szka.
Trzymajc si rozpostartymi rkami obydwu porczy schodw, odwrci
si do Bradwella.
- Dokd ona posza? - zapyta.
- Co ty mwisz? - Bradwell wbieg na gr, przeskakujc po trzy stopnie
naraz, i przepchn si obok Partridgea. - Co ty, u diaba, mwisz? - Rozejrza
si i zawoa: - Pressia!
- Pressia! - Partridge rwnie krzykn, chocia wiedzia, e nie powinni
haasowa, gdy to mogo zwrci na nich uwag.
Bradwell podbieg do plamy krwi. Partridge pody za nim, czujc w
odku skurcz lku. Nie wiedzia, co ma robi.
- Mylisz, e to jej krew? - spyta.

- Na powierzchni ju zaczyna krzepn. T krew rozlano wczeniej zawyrokowa Bradwell, rozgldajc si gorczkowo.
- Ona znikna - rzek zrozpaczony Partridge. - Pressia naprawd
znikna!
Bradwell rozejrza si na wszystkie strony.
*
- Przesta tak mwi! - rzuci. - Zajrzyj do domu tej starej kobiety. Ja
wejd wyej, skd bd mia lepszy widok.
Powietrze zasnuy szare kby popiou i Partridge przez chwil poczu si
zdezorientowany. Potem dostrzeg frontowe drzwi domu starej kobiety. To
wanie od niej dowiedzia si niedawno, e jego matka przeya Wybuch. A
teraz znikna Pressia. To jego wina. Podbieg do budynku. Wejcia nie
zasaniaa ju pyta ze sklejki. Przecisn si przez wski otwr drzwiowy.
- Pressia! - krzykn.
Stara kobieta nie miaa adnych mebli. Pod dziur w dachu znajdowao
si palenisko, w ciemnym kcie walao si kilka korzonkw, a porodku na
pododze lea kb szmat uformowany w ksztat niemowlcia; jego
ciemnobrzowe usta przypominay zaschnit krew.
Usysza, e Bradwell woa na zewntrz:
- Pressia!
adnej odpowiedzi.
Partridge wybieg z domu na ulic.
- Nie majej? - Nie tyle pyta, ile domaga si odpowiedzi. Bradwell
wydawa si orientowa we wszystkim, wic powinien wiedzie, co si stao z
Pressi. - Czyj porwano?
Bradwell odwrci si i rbn go pici w odek, a chopcu odebrao
oddech. Partridge upad na kolano. Jedn do przyciska do brzucha, a kostkami
drugiej opiera si o gaz.
- Co, u diaba? - wychrypia bez tchu.

- Twoja matka nie yje! Syszysz? - wrzasn Bradwell. - Zjawie si


tutaj i dasz, ebymy ryzykowali ycie dla nieyjcej od dawna kobiety?
- Przepraszam - wymamrota Partridge. - Ja nie chciaem...
- Mylisz, e tylko ty jeden kogo stracie i chcesz odnale swj dom? Bradwell by wcieky. yy nabrzmiay mu na skroniach, a ptaki pod koszul
na plecach roiy si z dziwacznym szelestem. - Wracaj do swojej przytulnej
Kopuy i trzymaj si ustalonego planu - po prostu przygldaj si nam yczliwie
z oddali.
Partridge nie wstawa, gdy wci usiowa zapa oddech. Zasuy na to,
by go uderzono. Co on narobi? Przez niego Pressia znikna.
- Przepraszam - powtrzy. - Nie wiem, co innego mog powiedzie.
Bradwell kaza mu si zamkn.
- Przepraszam...
- Narazia ycie dla ciebie - powiedzia z wyrzutem Bradwell.
- Tak, wiem - przyzna Partridge.
Pojmowa, e Bradwell nie moe cierpie nawet jego widoku.
Bradwell chwyci go za ramiona i szarpniciem podnis na nogi.
Partridge poczu nagle przypyw gniewu i odruchowo pchn go w pier. Zrobi
to mocniej i gwatowniej, ni zamierza, i omal nie przewrci Bradwella na
ziemi.
- Nie chciaem, eby znikna - owiadczy.
- Gdyby si tu nie zjawi, nic by si jej nie stao.
- Wiem.
- Przyprowadziem ci tutaj, tak jak chciae - rzek Bradwell. - A teraz
jeste mi co winien. I jej. Mamy zadanie do wykonania. Nie chodzi ju o twoj
matk, lecz o Pressi. Musimy j odnale.
- My? - spyta Partridge. - Przecie przed chwil wygosie pikn
przemow o tym, e przetrwae dlatego, e zawsze ye sam i nigdy nie
angaowae si w sprawy innych.

- Pomog ci odszuka matk tylko wtedy, gdy najpierw odnajdziemy


Pressi. Kropka.
Partridge zawaha si, cho z tego powodu poczu dla siebie pogard.
Moe Bradwell mia racj wtedy w krypcie. Moe lepiej wdrowa samotnie.
Moe to najlepszy sposb, by przetrwa. Ale czy on poradziby sobie sam?
Dokd miaby pj? Pomyla o Pressii. Rzucia butem w beczk po ropie, eby
odwrci od niego uwag Gruponw. Bez niej prawdopodobnie ju by nie y.
Moe wic wanie tak powinien postpi. Moe to jego przeznaczenie.
- Oczywicie, musimy odnale Pressi - powiedzia. - Poniewa wanie
to naley zrobi.
- Porwano j z jakiego powodu.
- Jak to?
- Mwie, e w jaki sposb odkrye drog ucieczki z Kopuy? - zapyta
Bradwell. - Fotokopia? Tak powiedziae?
- Jedna z oryginalnych fotokopii - potwierdzi Partridge. - Prezent dla
ojca.
- Niech zgadn. Dosta je niedawno, prawda?
- Tak, na dwudziestolecie suby. A co?
- Cholerna fotokopia, oprawiona w ramki i powieszona na cholernej
cianie!
- Co w tym zego? - zapyta Partridge, lecz ju zacz si domyla, do
czego zmierza Bradwell. Doda wic szybko: - Sam odkryem system
wentylacyjny i zmierzyem czas pauz w jego pracy - trzy minuty i czterdzieci
dwie sekundy.
- Czy nie przyszo ci do gowy, e chciano, aby zauway t fotokopi?
- Nie, to wcale nie byo tak. Ojciec nigdy by nawet nie podejrzewa, e
kiedykolwiek sprbuj ucieczki. - Partridge potrzsn gow. - Nie znasz go.
- Czyby?
- Nie ma o mnie zbyt wysokiego mniemania.

- Rzeczywicie, to do aosne, e musieli a oprawi t przeklt


fotokopi i powiesi ci j na cianie przed nosem!
- Zamknij si! - wrzasn Partridge.
- Mam racj, wiesz o tym. Czujesz je - to mae palce ziarenko w twoim
mzgu. Wszystko zaczyna do siebie pasowa i ukada si w sensown cao,
nieprawda?
Partridge z uporem zacisn szczki, ale w jego gowie myli kbiy si
gorczkowo. To prawda. Ostatnio, gdy tylko czego zechcia, natychmiast
pojawiaa si okazja, by mg to osign. Glassings od lat wystpowa z prob
o moliwo zorganizowania dla klasy wycieczki edukacyjnej do Archiwum
Utraconych Bliskich i oto nagle cakiem niespodziewanie wyraono zgod.
Bradwell zapyta go cicho, starajc si zachowa spokojny ton:
- Wjaki sposb trafie na Pressi?
- Nie wiem. Powiedziaa, e krya si przed ciarwkami OPR. Byy
wszdzie.
- OPR - powtrzy Bradwell. - Obydwoje zachowalicie si jak barany,
ktre zagnano tam, dokd chciano.
- Zagnali nas ludzie z OPR? Sdzisz, e oni wykonuj polecenia Kopuy?
Nie s buntownikami?
- Powinienem by wczeniej si tego domyli. Prawdopodobnie
zaplanowano te Sza mierci. piewy druyn miay was zapdzi w ustalone
miejsce. - Bradwell chodzi tam i z powrotem, ze zoci kopic kamyki. Mylae, e przywdcy Kopuy pozwol ci ot, tak sobie, si ulotni? Oni to
wszystko przygotowali. Twj tatu si tym zaj.
- To nieprawda - powiedzia cicho Partridge. - Omal nie zginem
poszatkowany przez opaty wentylatorw.
- Ale jednak nie zgine - zauway Bradwell.
- W jaki sposb namierzyliby Pressi? Powiedziaa mi, e jej czip nie
dziaa.

- Mylia si.
- Ale czego oni od niej chc?
- Musz przejrze wszystkie twoje rzeczy i usysze o wszystkim, co
wiesz - oznajmi Bradwell. - Chc pozna ca zawarto twojej gowy. Tylko
tyle jeste dla mnie wart, rozumiesz?
Partridge przytakn.
- Dobrze. Zrobi, co w mojej mocy, eby ci pomc.
YDA PASKI
ZE SWOJEGO POKOJU YDA moga dostrzec twarze innych dziewczt
wygldajce przez mae prostoktne okienka, umieszczone w lewych grnych
rogach ich drzwi. Ona przebywaa tu najduej. Inne twarze w tym skrzydle
budynku pojawiay si, byy widoczne przez jeden dzie, a potem znikay.
Gdzie? yda tego nie wiedziaa. Straniczki nazyway to przeniesieniem. Kiedy
przynosiy jedzenie na tacach podzielonych na przegrdki, napomykay o jej
przeniesieniu. Dziwiy si, e pobyt ydy tutaj tak bardzo si przeciga. Niemal
artobliwie pytay: Dlaczego wci tu jeste?. Bya to dla nich zagadka, ale
nie pozwalano im na zadawanie zbyt wielu pyta. Niektre wiedziay o jej
powizaniu z Partridgeem. Kilka znionym gosem zagadno o niego. Jedna
spytaa: Do czego zamierza uy tego noa?. Jakiego noa? odpowiedziaa pytaniem yda.
Te twarze dziewczt, na pozr bezcielesne, unoszce si w prostoktnych
okienkach innych cel, stanowiy dla ydy jedyn dostpn miar upywu czasu.
Pojawi si nowa dziewczyna; potem jej miejsce zajmie nastpna. Niekiedy
zabierano je na terapi i niektre wracay stamtd, a niektre nie. Ich ogolone
gowy lniy; oczy i nosy miay czerwone i zapuchnite od paczu. Dziewczyny
patrzyy na ni i widziay kogo odmiennego od siebie - kogo, kto nie jest
zagubiony, tylko zosta tu uziemiony Wpatryway si w ni bagalnie. Niektre
prboway zadawa jej pytania za pomoc gestw doni, lecz nawizanie

porozumienia t drog byo prawie niemoliwe. Straniczki patroloway


korytarze i uderzay w drzwi krtkimi palkami. Zanim jzyk gestw zdoa si
rozwin, dziewczyny znikay.
Jednak dzi jedna ze straniczek zjawia si w jej celi poza por
roznoszenia posikw. Przekrcia klucz w zamku, otworzya drzwi i oznajmia:
- Idziesz na zawodow.
- Zawodow co? - spytaa yda.
- Terapi - wyjania straniczka. - Bdziesz splataa mat do siedzenia.
- Dobrze - rzeka yda. - Ale czy potrzebuj tutaj maty do siedzenia?
- Czy ktokolwiek potrzebuje takiej maty? - zapytaa retorycznie
straniczka, a potem umiechna si i szepna: - To dobry znak. Kto na grze
robi si wobec ciebie agodniejszy.
yda zastanowia si, czy to jej matka uya swych kontaktw. Czy to
pocztek prawdziwej rehabilitacji? Czy kto uzna, e uda si j wyleczy i
przywrci jej zdrowie, cho w rzeczywistoci nigdy nie bya chora?
Korytarz wyda si ydzie innym wiatem. Przygldaa si pododze z
kafelkw o rwnych gadkich fugach, szykownemu mundurowi straniczki,
paralizatorowi dyndajcemu na biodrze u jej paska, rcznej froterce w szafie
dozorcy.
W jednym z maych prostoktnych okienek drzwi celi pojawia si twarz
dziewczyny spogldajcej dzikim, bdnym wzrokiem, a potem innej,
zachowujcej si spokojnie. yda natychmiast je zaklasyfikowaa: pierwsza
jeszcze nie dostaa lekw, druga ju je bierze. yda obecnie tylko udawaa, e
poyka swoje tabletki. Po wyjciu straniczki wypluwaa je i miadya na
proszek.
Straniczka zajrzaa do duego notatnika i przystana w pobliu celi
ydy, by otworzy inne drzwi. W rodku przebywaa nowa dziewczyna. yda
nie rozpoznaa jej twarzy, gdy nowicjuszka nie pojawia si jeszcze w swym
okienku. Dziewczyna miaa szerokie biodra i wsk tali. Gow ogolono jej

niedawno, bowiem zadranicie od brzytwy byy jeszcze wiee. yda poznaa


po brwiach dziewczyny, e jest ruda.
- Wstawaj! - krzykna straniczka do rudowosej. - Idziemy.
Dziewczyna zerkna na ni i na yd. Wzia z kolan bia chust i
zaoya na gow, wic koce z tyu, po czym posza za nimi.
Zaprowadzono je do pokoju z trzema dugimi stoami i awami. yda
zobaczya teraz cae postacie innych dziewczyn, a nie tylko ich twarze. Ten
widok j zaskoczy, jakby zapomniaa, e one w ogle maj ciaa. Rozpoznaa
kilka dziewczt, ktre widywaa w okienkach w cigu minionych dni. Podobnie
jak ona miay na gowach chusty. Wszystkie byy ubrane w identyczne biae
jednoczciowe kombinezony. Dlaczego biae, zastanowia si yda, skoro tak
atwo wida na nich plamy? A potem uwiadomia sobie, e ustpi jej lk przed
poplamieniem si. Przynalea do jej dawnego ycia; tutaj go nie odczuwaa. O
wiele bardziej dojmujcy by strach przed uwizieniem na zawsze.
Zgodnie z tym, co powiedziaa straniczka, dziewczyny wyplatay maty.
Niczym dzieci na obozie czyy rnokolorowe plastikowe paski, tworzc z
nich kraciaste wzory.
Straniczka kazaa ydzie i rudowosej usi. yda zaja miejsce obok
dziewczyny na kocu rzdu. Rudowosa usiada naprzeciwko niej, wzia paski tylko czerwone i biae - i zacza je szybko splata, pochylajc gow nad
robot.
Dziewczyna obok ydy podniosa wzrok i popatrzya na ni
ciemnobrzowymi oczami, jakby j rozpoznaa, a potem spucia gow i
wrcia do pracy. yda jej nie znaa. Wszystkie siedzce w rzdzie dziewczyny
kolejno odwracay si i zerkay na yd. Kada, przyjrzawszy si jej, trcaa
okciem ssiadk, niczym w reakcji acuchowej.
yda bya sawna, lecz te dziewczyny najwidoczniej wiedziay wicej od
niej o powodach owej sawy.
Straniczki przeszy w kt sali, opary si o cian i gawdziy midzy

sob. yda popatrzya na nie, a potem podniosa gar plastikowych paskw i


zacza je nerwowo splata. Przez dusz chwil w pomieszczeniu panowaa
cisza, a wreszcie ssiadka ydy szepna:
- Wci tutaj jeste.
Miaa na myli t sal czy w ogle orodek rehabilitacji? yda nie
zareagowaa. Co miaaby odpowiedzie? Oczywicie, e wci tutaj bya - w
obydwu znaczeniach.
- Wszystkie mylaymy, e ju ci std zabrano - szeptaa dalej
dziewczyna.
- Zabrano?
- Aby zmusi ci do mwienia.
- Ja nic nie wiem - odrzeka yda, a gdy dziewczyna spojrzaa na ni z
niedowierzaniem, spytaa: - Czy wiadomo, dokd on si uda? Co si z nim
stao?
- Ty powinna to wiedzie.
- Ale nie wiem.
Dziewczyna si rozemiaa. yda postanowia zignorowa jej reakcj.
Tymczasem rudowosa zacza nuci przy pracy dziecic piosenk, ktr
niegdy piewaa ydzie matka: Migocz, migocz, mata gwiazdko... Bya to
jedna z tych okropnych natrtnych melodii, ktre kiedy ju si do ciebie
przyczepi, w kko brzcz ci w gowie i nie mona si ich pozby - zwaszcza
gdy jest si uwizionym w pojedynczej celi. Co takiego moe doprowadzi
czowieka do obdu. yda przypuszczaa, e rudowos przeladuje ta piosenka.
Miaa nadziej, e jej si to nie udzieli. Rudowosa przerwaa na chwil i
spojrzaa na yd, jakby chciaa jej co powiedzie. Jednak nie odwaya si
odezwa i znw zacza nuci.
yda miaa jej ju troch dosy. Odwrcia si do dziewczyny o
brzowych oczach, ktra miaa si z niej.
- Co ci tak bawi? - zapytaa.

- Naprawd nie wiesz?


yda potrzsna gow.
Straniczki przeszy w kt sali, opary si o cian i gawdziy midzy
sob. yda popatrzya na nie, a potem podniosa gar plastikowych paskw i
zacza je nerwowo splata. Przez dusz chwil w pomieszczeniu panowaa
cisza, a wreszcie ssiadka ydy szepna:
- Wci tutaj jeste.
Miaa na myli t sal czy w ogle orodek rehabilitacji? yda nie
zareagowaa. Co miaaby odpowiedzie? Oczywicie, e wci tutaj bya - w
obydwu znaczeniach.
- Wszystkie mylaymy, e ju ci std zabrano - szeptaa dalej
dziewczyna.
- Zabrano?
- Aby zmusi ci do mwienia.
- Ja nic nie wiem - odrzeka yda, a gdy dziewczyna spojrzaa na ni z
niedowierzaniem, spytaa: - Czy wiadomo, dokd on si uda? Co si z nim
stao?
- Ty powinna to wiedzie.
- Ale nie wiem.
Dziewczyna si rozemiaa. yda postanowia zignorowa jej reakcj.
Tymczasem rudowosa zacza nuci przy pracy dziecic piosenk, ktr
niegdy piewaa ydzie matka: Migocz, migocz, maa gwiazdko... Bya to
jedna z tych okropnych natrtnych melodii, ktre kiedy ju si do ciebie
przyczepi, w kko brzcz ci w gowie i nie mona si ich pozby - zwaszcza
gdy jest si uwizionym w pojedynczej celi. Co takiego moe doprowadzi
czowieka do obdu. yda przypuszczaa, e rudowos przeladuje ta piosenka.
Miaa nadziej, e jej si to nie udzieli. Rudowosa przerwaa na chwil i
spojrzaa na yd, jakby chciaa jej co powiedzie. Jednak nie odwaya si
odezwa i znw zacza nuci.

yda miaa jej ju troch dosy. Odwrcia si do dziewczyny o


brzowych oczach, ktra miaa si z niej.
- Co ci tak bawi? - zapytaa.
- Naprawd nie wiesz?
yda potrzsna gow.
_
- Mwi, e on wyszed na zewntrz - oznajmia brzowooka.
- Na zewntrz?
- Poza Kopu.
yda dalej splataa plastikowe paski. Na zewntrz, poza Kopu?
Dlaczego miaby wyj poza Kopu? Dlaczego ktokolwiek miaby to zrobi?
Ci, ktrzy ocaleli na zewntrz, s niegodziwi, obkani, brutalni, zdeformowani i
waciwie przestali ju by ludmi. Syszaa setki straszliwych mrocznych
opowieci o dziewcztach, ktre przeyy, zachowujc przynajmniej cz
ludzkich cech - i zostay zgwacone lub poarte ywcem. Co oni zrobi
Partridgeowi? Wypatrosz go, ugotuj i zjedz.
yda ze zdenerwowania i niepokoju ledwie moga oddycha. Rozejrzaa
si po twarzach wszystkich tych dziewczyn pochylonych nad splatanymi
matami. Jedna z dziewczt spojrzaa na ni. Bya blada i stale umiechnita.
yda podejrzewaa, e ten jej umiech to skutek podawanych lekw. Bo z
jakiego innego powodu ktokolwiek miaby si tutaj umiecha?
Rudowosa z gonym planiciem odoya mat na st. Przestaa nuci i
wbia wzrok w yd, jakby chciaa zwrci na siebie jej uwag, a moe nawet
zyska aprobat. Mata bya prosta - biaa, z biegncym przez rodek czerwonym
paskiem. Rudowosa popatrzya badawczo na yd, jakby mwic: Widzisz?
Spjrz, co zrobiam. Siedzca obok ydy dziewczyna z brzowymi oczami
szepna do niej:
- On ju prawdopodobnie nie yje. Kto zdoaby przetrwa tam, na
zewntrz? By tylko zwykym uczniem akademii. Mj chopak powiedzia, e

on nawet nie przeszed penego kodowania.


Partridge. yda miaa wraenie, i w ogle opuci t planet. Ale miaby
nie y? Nadal bya przekonana, e wyczuaby, gdyby umar. Poczuaby si w
rodku martwa, a tak nie byo. Przypomniaa sobie, jak obejmowa j w tacu,
ich pocaunek, i serce zatrzepotao jej w piersi jak zawsze, gdy o nim mylaa.
Nie doznaaby tego, gdyby ju nie y. Czuaby strach, al i rozpacz. A
tymczasem wci przepeniaa j nadzieja.
- Jemu by si udao - szepna do ssiadki. - Zdoaby przey.
Dziewczyna znw si rozemiaa.
- Zamknij si! - rzucia do niej yda szorstkim szeptem, a potem
odwrcia si do rudowosej i powiedziaa jej to samo: - Zamknij si!
Rudowosa znieruchomiaa. Pozostae dziewczyny uniosy gowy.
Straniczki spojrzay na ich st.
- Pracujcie, dziewczta! - rzeka jedna z nich. - To dla was dobre.
Trzymajcie si tego.
yda popatrzya na kolorowe paski. Widziaa je niewyranie, rozmazane,
gdy w oczach zakrciy si jej zy. Otara je grzbietem doni. Nie chciaa, by
ktokolwiek zobaczy, e pacze. Trzymaj si tego, powiedziaa sobie w duchu.
Trzymaj si tego.
PRESSIA WYBIELACZ
BYO TU INACZEJ, NI PRESSIA si spodziewaa. To miejsce
bardziej przypominao stary szpital ni baz wojskow. Wo rodka
antyseptycznego przenikaa powietrze, ktre wydawao si zbyt czyste, niemal
jakby oczyszczono je wybielaczem. W pokoju stao pi polowych ek.
Lece na nich dzieciaki na jej widok nie podniosy si ani nawet nie poruszyy,
lecz nie spay Miay na sobie wykrochmalone zielone mundury i zdaway si na
co czeka. Jedno miao sztywn rk pokryt czerwonym aluminium. Gowa
drugiego zostaa chyba zmiadona przez jaki gaz. Jeszcze inne chowao si

pod kocem. Pressia zdawaa sobie spraw, e ona te nie jest zbyt adna - z
twarz w bliznach i pici stopion z gow lalki. Wci miaa usta zalepione
tam, a rce zwizane z tyu, i bya w codziennym ubraniu, tote dzieciaki
poznay, e jest tutaj nowa. Gdyby moga, sprbowaaby je zapyta, na co
czekaj, ale czy naprawd chciaa to wiedzie?
Staraa si pozostawa bez ruchu jak one. Usiowaa si domyli, co si
wydarzyo po tym, jak Bradwell i Partridge ju si zorientowali, e znikna.
Pragna wierzy, e pocz swoje siy, odnajd j i sprbuj uwolni.
Wiedziaa jednak, e to niemoliwe. W gruncie rzeczy aden z nich nawet jej
nie zna. Partridge wpad
> na ni przypadkiem; jest pochonity wasn spraw. Pressia powrcia
myl w przeszo i zacza si zastanawia, czy Bradwell w ogle j lubi, czy
te widzi w niej tylko przedstawicielk pewnego okrelonego typu ludzi. Zreszt
to bez znaczenia. Powiedzia przecie, e przetrwa, poniewa nie angaowa si
w problemy innych. Czy w odwrotnej sytuacji staraaby si go uratowa? Nie
musiaa zbyt dugo zastanawia si nad odpowiedzi. Ten straszny wiat wydaje
si lepszy, gdy yje na nim Bradwell. On wrcz tryska energi, rozwietla go
wewntrzny pomie i jest gotowy walczy - nawet jeli nie o ni, to przecie
ma w sobie si, ktrej wszyscy tutaj na zewntrz tak bardzo potrzebuj.
Pomylaa o jego podwjnej blinie i gniewnym trzepocie ptakw na
plecach. Przeszya j naga, ostra tsknota za Bradwellem. Nie moga
zaprzeczy swemu pragnieniu, aby on rwnie za ni zatskni i podj walk,
by j odnale. Nienawidzia tego narastajcego w niej uczucia, chciaaby je
odegna, lecz nie byo jej posuszne. Poja okropn prawd, e ju zawsze
bdzie nosia w sobie t bolesn tsknot. Wiedziaa, e Bradwell nie zacznie jej
szuka. Zreszt on i Partridge zanadto si nienawidz, by mc nadal znosi
nawzajem swoje towarzystwo. Kiedy jej zabrako, prawdopodobnie poegnali
si szybko i kady poszed swoj drog. Bya teraz zdana tylko na siebie.
Przydzielone jej twarde ko polowe byo starannie zasane, co nasuno

Pressii myl, e gdzie w pobliu musi si czai pielgniarka. Czsto


wyobraaa sobie szpital podobny do tego, w ktrym si urodzia - taki, w
ktrym operacyjnie uwolniono by jej rk od gowy lalki, a dziadkowi usunito
wiatraczek z garda. Teraz oczami wyobrani ujrzaa siebie i dziadka na
ssiednich szpitalnych kach, wspartych o wypchane poduszki. Lec na
boku, moga co najwyej skuba weniany koc zdrow rk skrpowan na
plecach. Od czasu do czasu rozmylaa o Bogu i prbowaa modli si do
witej Wi, lecz czynia to bez przekonania i modlitwa odpywaa od niej.
Nagle wiata zamigotay. Gdzie na zewntrz rozlegy si odgosy
strzelaniny.
Straniczka na korytarzu podesza do drzwi i zajrzaa do rodka. W
rkach trzymaa karabin - a waciwie piastowaa go w ramionach; wygldao to,
jakby sza uoy niemowl z powrotem do snu, jakby gdzie tutaj w pobliu
mieci si oddzia porodowy. Bya ubrana w zielony mundur OPR, a na
ramieniu miaa opask z wizerunkiem czarnego szponu.
Pressia wkrtce bdzie musiaa wytumaczy si, dlaczego si ukrywaa.
Wiedziaa, e OPR nie lubi tych, ktrzy nie zgaszaj si do nich sami i ktrych
trzeba tropi i apa. Jej opr przynajmniej dowid, e jest twarda. Miaa
nadziej, i uda si jej wyjani, e zamierzaa si ujawni, ale musiaa
opiekowa si dziadkiem. To bdzie z jej strony oznaka lojalnoci. Oni daj
lojalnoci. Musi powiedzie wszystko, co tylko zdoa wymyli, by ocali ycie.
Widywaa ju wczeniej przeraajce sceny, jak onierze OPR
wywlekaj ludzi z domw i wrzucaj do bud ciarwek na oczach ich dzieci i
caych rodzin. Widziaa, jak rozstrzeliwuj ludzi na ulicach. Zastanowia si, jak
zgina Fandra, lecz natychmiast zabronia sobie o tym myle. Musi zapomnie
o mierci Fandry.
Straniczka wesza do sali. Odwrciy si ku niej wszystkie twarze,
napite i oszoomione. Czy wanie na jej przyjcie czekano? Nie tulia ju w
ramionach karabinu. Wskazaa na Pressi.

- Ty jeste Pressia Belze? - rzucia.


Pressia chtnie usiadaby i odpowiedziaa twierdzco, ale nie moga.
Majc usta zakneblowane tam i lec skulona na boku, zdoaa jedynie kiwn
gow.
Straniczka podesza, chwycia dziewczyn za rami i szarpniciem
postawia na nogi. Wychodzc za ni z pokoju, Pressia zerkna za siebie na
pozostae dzieciaki. adne z nich nie patrzyo jej w oczy, z wyjtkiem jednego
chopca. Spostrzega teraz, e to kaleka - jedna z nogawek jego spodni bya
pusta. Wiedziaa, e chopak nie nada si na onierza, a by moe take nie na
ywy cel. Nawet jeli ten zrujnowany budynek by w przeszoci szpitalem, to
obecnie ju nim nie jest, i moliwe, e uywaj tu wybielacza, aby zamaskowa
wo mierci. Pressia chciaaby umiechn si do kaleki, eby cho troch
podnie go na duchu, ale miaa usta zalepione tam, wic on i tak si nie
dowie ojej odruchu yczliwoci.
Straniczka bya krpa i barczysta. Skr miaa tak poparzon i spalon,
e na jej twarzy, szyi i rkach widniay jaskraworo-we paty. Pressi
zaciekawio, czy pokrywaj cae jej ciao. Kobieta zatykaa dziur w policzku
star monet. Sza tu obok Pressii i dziewczyna przeczua lub moe
przewidziaa, e szturchnie j w ebra kolb karabinu. Kiedy zgia si wp,
straniczka warkna z nienawici, jakby rzucaa przeklestwo:
- Pressia Belze.
Idc korytarzem, mijay otwarte drzwi, a w kadym pokoju na kach
polowych leay czekajce dzieciaki. W ciszy sycha byo tylko ciche
mamrotania, skrzypienie spryn i szuranie butw.
Pressia zorientowaa si teraz, e budynek jest stary - podogi z kafelkw,
gzymsy, starowieckie drzwi, wysokie sufity. Przeszy obie przez co w rodzaju
holu z wytartym ozdobnym chodnikiem i rzdem wysokich okien. Szyby ju
dawno znikny i w pomieszczeniu hula wiatr, wydymajc podarte strzpy
cienkich zason, zszarzaych od popiou. Niegdy miecia si tu poczekalnia, w

ktrej ludzie czekali na krewnych wwoonych na wzkach inwalidzkich, by


moe na osoby z zaburzeniami psychicznymi lub chore umysowo.
Takie domy wczeniej miay wiele nazw - zakady dla obkanych,
sanatoria, orodki rehabilitacji - ale potem i tak wszystkie przerobiono na
wizienia.
Za oknami Pressia dostrzega zbit z desek przybudwk, kamienny mur
zwieczony drutem kolczastym, a jeszcze dalej biae kolumny, ktre ju niczego
nie podtrzymyway, tylko sterczay smutno w niebo.
Straniczka zatrzymaa si przed jakimi drzwiami i zapukaa.
Mski gos, szorstki i ospay, zawoa:
- Wej!
Straniczka otworzya drzwi i raz jeszcze pchna Pressi kolb karabinu.
- Pressia Belze - warkna ponownie, a poniewa dziewczyna nie
usyszaa od niej niczego innego, zastanowia si, czy ta kobieta potrafi
powiedzie co ponadto.
W pokoju za biurkiem siedzia mczyzna - a waciwie dwch
mczyzn. Jeden by potny i muskularny. Wydawa si znacznie starszy od
Pressii, lecz mia tyle blizn i oparzelin, e trudno byo okreli jego wiek.
Wyglda staro, a zarazem modo, tak naprawd mg by zaledwie nieco
starszy od niej, tylko bardziej sterany yciem. Drugi, niszy, wydawa si jej
rwienikiem, lecz jednoczenie sprawia wraenie osobliwie bezczasowego z
powodu bezmylnej pustki w oczach. Wikszy mczyzna nosi szary uniform,
chyba oficerski. Jad z puszki maego pieczonego kurczaka z zachowan gow.
Mczyzna wtopiony w jego plecy by drobny. Chudymi ramionami
obejmowa gruby kark tamtego i przywiera cherlaw piersi do jego szerokich
plecw. Pressia przypomniaa sobie kierowc ciarwki i drug gow, ktra
zdawaa si unosi za nim. Moe to ci sami.
Potny mczyzna poleci straniczce:
- Zdejmij jej z ust t tam. Ona musi mwi.

Palce mia umazane tuszczem kurczaka, paznokcie brudne, ale


byszczce.
Kobieta brutalnym szarpniciem zerwaa tam. Pressia oblizaa wargi i
poczua smak krwi.
- Moesz ju i - rzuci wielki mczyzna do straniczki.
Wysza, zamykajc drzwi delikatniej, ni Pressia si spodziewaa.
Szczkny cicho.
- A wic - rzek mczyzna - ja jestem El Capitan. To kwatera gwna. Ja
tu dowodz.
Wty osobnik na jego plecach wymamrota:
- Ja tu dowodz.
El Capitan go zignorowa. Wzi kawaek ciemnego misa i wsun
midzy misiste wargi. Pressia uwiadomia sobie, e jest potwornie godna.
- Gdzie ci znaleli? - zapyta j El Capitan.
Unis mniejszy kawaek misa, sign przez rami i wetkn go prosto
do ust czowieka na swoich plecach, niemal jak ptak karmicy piskl.
- Byam na zewntrz.
Spojrza na ni.
- Ach, tak?
Skina gow.
- Dlaczego sama si nie zgosia? - spyta. - Lubisz polowania?
- Mj dziadek jest chory.
- Wiesz, ilu ludzi usprawiedliwia si, e maj w domu chorego?
- Przypuszczam, e mnstwo ludzi ma choroby w rodzinie 0ile w ogle maj rodziny.
El Capitan przechyli gow na bok. Pressia nie bya pewna, co wyraa
jego mina. Znw zacz je kurczaka. - Nadchodzi rewolucja, wic mam pytanie: czy umiesz zabija? - El
Capitan powiedzia to obojtnie i beznamitnie, jakby odczytywa tekst z

broszury dla rekrutw.


Prawd mwic, gd sprawi, e Pressia zapragna mordowa ludzi. Ta
wstrtna myl przemkna jej przez gow.
- Mogabym si nauczy zabija - owiadczya.
Na szczcie rce miaa wci zwizane z tyu i nie widzia jej pici z
gow lalki.
- Pewnego dnia rozprawimy si z nimi. - Gos mu zagodnia. - Tego tylko
pragn. Zanim umr, chciabym zabi jednego Czystego. Tylko jednego. Westchn i kostkami palcw potar blat biurka. - A co z twoim dziadkiem? zapyta.
- W tej chwili nic nie mog dla niego zrobi - powiedziaa.
Uderzyo j, e to prawda, i poczua ulg. Natychmiast odezway si te
wyrzuty sumienia. Dziadek ma tylko puszk misa it dziwn czerwon
pomaracz, ktre otrzyma od tamtej zranionej kobiety - oraz ostatni rzd
wykonanych przez ni figurek zwierzt, ktre mgby wymieni najedzenie.
- Rozumiem, czym s obowizki rodzinne - oznajmi El Capitan. Helmud... - wskaza czowieka na swoich plecach - jest moim bratem. Zabibym
go, ale to mj krewny.
- Zabibym go, ale to mj krewny - powtrzy Helmud i zoy ramiona
pod szyj jak robak.
El Capitan wyrwa kurze udko i podnis, tak aby Helmud mg je
ugry. Trzyma je w grze tylko przez chwil, po czym szybko wyszarpn z
powrotem i rzek do Pressii:
- Jeste drobna, jakby nigdy nie jada prawdziwego misa. Nie
poradziaby sobie. Instynkt mi podpowiada, e mogaby by uyteczna, ale
tylko wasnym kosztem.
Pressia poczua w odku lodowat kul strachu. Pomylaa o tamtym
kalekim chopcu bez nogi. Moe ona wcale tak bardzo si od niego nie rni.
Mczyzna pochyli si naprzd, lizgajc si okciami po blacie.

- Podejmowanie takich decyzji to moja praca. Mylisz, e j lubi?


Nie bya pewna - lubi czy nie.
Odwrci si i krzykn na Helmuda:
- Ty, przesta tam!
Helmud popatrzy w gr wytrzeszczonymi oczami.
- Stale skrobie mnie nerwowo paluchami. Skrob, skrob, skrob. Helmud,
pewnego dnia doprowadzisz mnie do obdu tym swoim nerwowym drapaniem.
Syszysz mnie?
- Syszysz mnie? - powtrzy jego brat jak echo.
El Capitan ze sterty kartonowych teczek wycign jedn.
- Dziwna rzecz. W twoich dokumentach napisano, e zostaa przyjta do
suby w stopniu oficera. Pisz, e powinnimy pozostawi twoj edukacj
nietknit, a ja mam wprowadzi ci w szkolenie.
- Naprawd? - spytaa Pressia. Uznaa to za zy znak. Czy oni wiedz o jej
powizaniu z Czystym? Z jakiego innego powodu miaaby zosta w ten sposb
wyrniona? - Szkolenie oficerskie?
- Wikszo naszych rekrutw przyjaby tak wiadomo z wikszym
entuzjazmem - zauway El Capitan. Potar zatuszczone wargi i otworzy lece
na biurku pudeko cygar. - Prawd mwic, uwaam, e masz cholerne
szczcie. - Zapali cygaro i otoczy si chmur dymu. - Masz szczcie! powtrzy.
Twarz brata bya teraz ukryta za gow El Capitana, ale Pressia wci
moga usysze jego gos.
- Masz szczcie - wyszepta Helmud. - Masz szczcie.
PARTRIDGE HISTORIA CIENI
ZNALELI SI Z POWROTEM w rzeni u Bradwella. W przechowalni
unosi si zapach-wdzonego misa. Podczas gdy Partridge przebiera si wjego
rzeczy, Bradwell odsmay na kuchni resztki tustego mieszaca.

- Jedz. Musimy nabra si - zachci Partridgea.


Partridge jednak nie mia apetytu. W ubraniu Bradwella poczu si
dziwnie. Koszula bya zbyt obszerna, spodnie za krtkie, a buty tak wielkie, e
stopy mu si w nich lizgay. Zapewni, e nie wszczepiono mu czipa, lecz
Bradwell by przekonany, i umieszczono na nim pluskw, i zapowiedzia
Partridgeowi, e bdzie musia spali wszystkie swoje ubrania i rzeczy po
matce. Partridge nie by pewien, czy si na to zdobdzie. Teraz w ubraniu
Bradwella sam sobie wydawa si kim obcym.
Bradwell rozoy na pododze wszystkie papiery, ktre jak sdzi, mog
mu pomc w uzyskaniu szerszego ogldu sytuacji - wydruki mejli od ojca i
matki, oryginaln japosk dokumentacj, rczne notatki, fragment rkopisu
ksiki rodzicw Teraz doda do tego rzeczy matki Partridgea. Dziwnie byo
widzie to wszystko porozkadane jak elementy pochodzce z wielu rnych
puzzli. W jaki sposb zdoaj dopasowa je tak, by utworzyy cao? To
niemoliwe. Ale Bradwell wydawa si podekscytowany rysujcymi si
perspektywami. Pochon ju posiek i teraz kry wok tych dowodw
rzeczowych. Skrzyda ptakw na jego plecach ani na moment nie pozostaway
nieruchome.
Partridge skupi uwag na wycitych z czasopism kilku zdjciach
przedstawiajcych jego ojca przy mikrofonie na mwnicy. Na niektrych ojciec
pochyla si naprzd, przyciskajc jedn do do krawata w pozie faszywej
pokory, ktr Partridge gardzi. Na wielu innych gazetowych fotkach ojciec
trzyma si na uboczu, w tle.
- W gruncie rzeczy nawet go nie rozpoznaj - owiadczy Partridge. - Nie
wiem, jaki on naprawd by.
- Twj ojciec? - rzek Bradwell. - To czowiek, ktry rzuca zwize
sentencje, chwytliwe slogany i skada mnstwo mglistych obietnic. Midzy
innymi by mistrzem oglnikw.
Partridge podnis jeden z zakurzonych wycinkw i wpatrzy si w blad

twarz ojca, jego wskie wargi, oczy zawsze odwrcone od obiektywu aparatu.
- To kamca. Wie wicej, ni jest skonny wyjawi.
- Zao si, e wie wszystko - rzek Bradwell.
- Co to znaczy wszystko?
- Zna ca histori wstecz a do drugiej wojny wiatowej.
- Drugiej wojny wiatowej? - powtrzy zdziwiony Partridge.
- Moi rodzice j badali - oznajmi Bradwell. - Otten Bradwell i Silva
Bernt. Zostali wybrani w modym wieku, tak jak twj tata - modzi kandydaci
do grona Najwspanialszych i Najbystrzejszych. W przypadkowo dobrane
popoudnia w ostatnim roku nauki wycignito oboje z ich licew - ktre
dzielia odlego paru stanw - i zaproszono na lunch do Red Lobster.
- Red Lobster?
- To sie restauracji. Prawdopodobnie stanowia element procedury. Kto
przeprowadzi stosowne badania i uzna, e te restauracje doskonale nadaj si
do zwabienia modych kandydatw pochodzcych ze skromnie uposaonych
rodzin. Twojego tat zapewne te zabrano do Red Lobster, kiedy by w liceum.
Partridge nie potrafi sobie wyobrazi swego ojca jako licealisty.
Wykluczone. On zawsze by stary. Ju si taki urodzi.
- W przeciwiestwie do twojego ojca moi rodzice odrzucili t propozycj.
Czsto artowali potem, e restauracja Red Lobster nie zrobia wraenia na
adnym z nich. Okazali si na ni odporni.
Partridgeowi nie podobao si, e Bradwell przedstawia jego ojca jako
czowieka sabego. Nie podoba mu si te sposb, wjaki wymawia nazwisko
Ellery Willux.
- Skd si o tym wszystkim dowiedziae? - spyta z powtpiewaniem.
- Moi rodzice wiedzieli, co si wici. Mieli sekretny skarbiec z
podwjnie wzmocnionymi cianami wyoonymi stalowymi pytami. Po mierci
ciotki i wuja wrciem do rodzinnego domu i okazao si, e zosta doszcztnie
spalony. Bez trudu odgadem czte-rocyfrow kombinacj szyfru - osiem-jeden-

zero-pi. To numer domu w Filadelfii, w ktrym rodzice dawniej mieszkali i w


ktrym przyszedem na wiat. Zabraem stamtd t nocn szafk i cho nie byo
to atwe, wlokem j ze sob wszdzie, w kocu trafia tutaj.
- By moe rzeczy mojej matki nie maj adnego znaczenia - rzek
Partridge. - Ale gdy tylko po raz pierwszy wziem je do rk, poczuem, e s
wane - e stanowi rodzaj dowodu i mog doprowadzi mnie do niej. Moe to
gupie.
Bradwell dotkn wietnie zachowanej maej metalowej pozytywki,
musn palcem obrazek balonikw na kartce urodzinowej - tak delikatnie, jakby
te przedmioty byy rodzajem relikwii, pomyla Partridge. Jednak za nic by mu
nie powiedzia o tym skojarzeniu. Wiedzia, i Bradwell nie mgby znie
myli, e ktokolwiek miaby traktowa z szacunkiem rzeczy pochodzce z
Kopuy.
- Nie widziaem adnych takich przedmiotw od Wybuchu - owiadczy
Bradwell - chyba e zwglone, osmalone, czciowo zniszczone lub spopielone.
Te tutaj musiay znale si w Kopule jeszcze przed Wybuchem. - Dotkn
zotego wisiorka w ksztacie abdzia z niebieskim okiem i gadkich brzekw
kartki urodzinowej. - Chryste! - rzuci w nagym przypywie gniewu. - Jak to
jest by takim doskonaym, co, Partridge? Bez adnych blizn, oparzelin ani
ptakw? By jak czysta tablica?
Pytanie rozzocio Partridgea.
- To, i mieszkaem w Kopule, nie oznacza, e nigdy nie cierpiaem.
Oczywicie nie da si tego porwna z twoimi cierpieniami. Chcesz dosta za to
nagrod? Medal z napisem: Za zajcie pierwszego miejsca w cierpieniu?
Wygrae, Bradwell. Jeste zadowolony? Wygrae.
- Tu nie chodzi o nas.
- Wic przesta mwi tak, jakby jednak chodzio.
- Musimy oczyci nasze umysy z najbardziej oczywistych i
narzucajcych si zaoe. Mamy widzie nie to, co jest nam przedstawiane,

lecz to, co si tu naprawd dzieje - i kryjce si za tym cienie. Histori Cieni.


- Susznie - odrzek Partridge, cho wci by poirytowany i nie mia
pojcia, jak mgby oczyci swj umys.
- Ile miae lat podczas Wybuchu? - spyta go Bradwell.
- Osiem i p.
- Ta kartka jest na twoje dziewite urodziny.
- Wiem. Ojciec nigdy mi jej nie da.
- Twoja matka wiedziaa, e nie bdzie jej wtedy przy tobie - e albo
zginie...
- Albo nadal bdzie przebywa poza Kopu.
- Dlaczego przygotowaa kartk tylko na jedne urodziny, a nie na
wszystkie nastpne?
- Moe to dowd na to, e ona wci yje. Sdzia, i wrci do mnie na
moje dziesite urodziny.
- Albo moe twj ojciec zachowa tylko t jedn kartk - zasugerowa
Bradwell, po czym cign: - Jeeli rzeczy twojej matki znalazy si w Kopule
jeszcze przed Wybuchem, czy to znaczy, e wprowadzilicie si do Kopuy,
zanim zacza si ta apokalipsa?
- Pozwolono nam zabra jedynie kilka osobistych przedmiotw - nie
dlatego, e wiedzielimy o nadchodzcych eksplozjach, ale na wszelki wypadek.
- Na ile wczeniej przed Wybuchem?
- Kiedy rozpoczy si eksplozje, zwiedzalimy Kopu. Ogldalimy
nasze przysze mae mieszkanie. Schowaem pudeeczko z moimi rzeczami gupoty: gra wideo i pluszowe zwierztko, ktre wygraem w automacie i
sdziem, e przynosi mi szczcie - pod pitrowe ko.
- A wic gdy wnosilicie swoje drobiazgi, matka musiaa wiedzie, e by
moe nie bdzie jej przy tobie.
- Tak przypuszczam.
- Willux mg celowo ukra kilka przedmiotw, zanim porzuci tutaj

swoj on. Jeli tak, to te przedmioty s cenne. Czy podoy je, poniewa
podejrzewa, i s wane, tylko nie wiedzia dlaczego? Czy chcia, aby je
znalaz, i mia nadziej, e wzbudz w tobie jakie skojarzenia? - Bradwell
nakrci pozytywk i j otworzy. - A ta melodia?
- O co ci chodzi?
- Czy z czym ci si kojarzy?
- Jak ju ci mwiem, to dziecica piosenka. Myl, e matka sama j
uoya.
Bradwell podnis naszyjnik za zoty acuszek i przyglda si, jak
abd obraca si z szeroko rozpostartymi skrzydami.
Partridge wyczuwa kipic w Bradwellu energi.
- Masz jaki pomys? - zapyta go. - Jaki plan?
Nad ich gowami zerwa si wiatr i z haasem rozrzuca mieci na ulicy.
Bradwell popatrzy w gr, a potem na naszyjnik, ktry trzyma owinity wok
palcw.
- Wiesz, co by nam pomogo? - odezwa si. - Informacje o twojej matce.
- Wtpi, czy potrafi cokolwiek o niej powiedzie. Prawie jej nie znaem.
- Co o niej wiesz?
- Bya bystra i adna. Poznaa mojego ojca, bdc bardzo moda - rzek
Partridge.
Podnis kartk urodzinow i przesun palcami po wypukym obrazku
przedstawiajcym barwne baloniki.
- Czy twoi rodzice byli szczliwym maestwem?
- To do osobista sprawa, nie uwaasz?
- Kady szczeg jest istotny.
- Myl, e pocztkowo byli szczliwi, ale nie pamitam, aby
kiedykolwiek miali si razem albo caowali ze sob. W naszym domu... nie
wiem, jak to powiedzie... panowaa zawsze sztywna atmosfera. Rodzice
odnosili si do siebie bardzo oficjalnie. Zachowywali dziwacznie poprawne

maniery. Myl, e pod koniec ona go znienawidzia.


- Dlaczego tak sdzisz?
Partridge si zawaha.
- Nie wiem. Rodzice czasami nienawidz si nawzajem...
- Czym zajmowaa si twoja matka?
- Bya lingwistk - odrzek Partridge. - Znaa mnstwo jzykw. Ojciec
mawia, e matka wada te biegle mow gestw. Niezalenie od tego, w jakim
jzyku mwia, zawsze wymachiwaa przy tym rkami. - Przeci domi
powietrze. - Kiedy byem may, podobno zabraa mnie ze sob na rok do Azji.
Zaproponowano jej tam prac. Pragna wrci do swojego zawodu. Miaem
wtedy mniej wicej roczek.
- To dziwne, nieprawda? Zostawi ma i drugie dziecko, wyjecha na
rok do pracy w Azji i zabiera ze sob niemowl?
- Mj starszy brat chodzi ju wtedy do przedszkola.
- Mimo wszystko...
- Tak, myl, e to dziwne. - Partridge usadowi si wygodnie w jednym z
foteli. Zastanawia si, czy Bradwell go prowokuje. - Waciwie nie wiem, co
jest dziwne, a co normalne.
- Gdzie jest teraz twj brat?
- Nie yje - odpowiedzia szybko, jakby to mogo zagodzi bl w jego
sercu.
Bradwell milcza przez chwil.
- Przykro mi - rzek.
Zabrzmiao to jak przeprosiny za mnstwo rzeczy - w tym take za
przewiadczenie, e ycie Partridgea byo usane rami.
Jednak Partridge nie wykorzysta tej chwilowo uzyskanej przewagi nad
Bradwellem, chocia wiedzia, e mgby to zrobi. Rzuci tylko:
- W porzdku.
- Jak on umar?

Partridge rozejrza si. Powid wzrokiem po metalowych cianach,


martwych zwierztach wiszcych w grze na hakach, nocnej szafce.
- Popeni samobjstwo.
- W Kopule? - zapyta z niedowierzaniem Bradwell. - Jak ktokolwiek, kto
mia tyle szczcia, e mieszka w Kopule, mg si zabi?
- W gruncie rzeczy to wcale nie jest nic niezwykego. Obecnie
samobjstwa nie s tak surowo potpiane jak dawniej. Niewielu ludzi umiera od
chorb, a obowizuje teoria o ograniczonych zasobach, wic targnicie si na
swoje ycie wprawdzie nadal jest czym strasznym, ale nie uwaa si go za
przejaw egoizmu. W niektrych przypadkach traktuje si to niemal jak czyn
szlachetny.
- Teoria o ograniczonych zasobach? - powtrzy Bradwell. - Zaplanowali
t apokalips, poniewa chcieli, eby ziemia przetrwaa i sama si
zregenerowaa, tak aby, gdy ju zuyj swoje ograniczone zasoby, mogli
ponownie wykorzysta ca planet. C za uroczy plan!
- Naprawd w to wierzysz?
- Ja to wiem.
- A ja wiem tylko, e mj brat by fajnym gociem i ludzie go podziwiali.
By naprawd wartociowym, dobrym czowiekiem, lepszym ode mnie. S
gorsze rzeczy ni samobjstwo. Tyle ci powiem.
- Na przykad jakie?
- Po co te wszystkie pytania? Mamy jaki plan?
Bradwell wycign zza paska niewielki n. Pooy wisiorek z
abdziem na nocnej szafce i uklkn przed ni.
- Co robisz? - zapyta Partridge.
Bradwell unis rkoje noa i szybkim ruchem uderzy ni w wisiorek.
Brzuch abdzia pk na p.
Partridge bez namysu rzuci si na Bradwella i przewrci go na ziemi.
Przygwodzi jego rk z noem; chwyci te drugi przegub i przycisn go do

szyi Bradwella.
- Co ty zrobie?! - wrzasn. - To by wisiorek mojej matki! Wiesz, ile on
dla mnie znaczy?
Bradwell napi minie szyi i zdoa wydusi:
- Mam gdzie to, ile on dla ciebie znaczy.
Partridge pchn go, a potem puci. Bradwell usiad i roztar szyj.
Partridge podnis obie czci abdzia. Szyja, oko z drogiego kamienia i otwr
do nawlekania wisiorka na acuszek pozostay nienaruszone. Tylko brzuch pk
i ukazao si puste wntrze. Partridge przyjrza si uwaniej.
- To nie jest zwyky wisiorek, prawda? - odezwa si Bradwell. Siedzia
na pododze, opierajc si plecami o metalow cian. - Zosta wydrony w
rodku. Mam racj?
- Dlaczego, u diaba, to zrobie?
- Musiaem. Czy wewntrz co jest?
Partridge podnis wisiorek i ujrza nieznane znaki, ktrych nie potrafi
odcyfrowa.
- Nie wiem - odpowiedzia. - Jaki napis w obcym jzyku. Nie umiem go
odczyta.
Bradwell wycign rk.
- Mog zobaczy?
Partridge niechtnie pooy mu na doni obydwie czci wisiorka.
Bradwell oglda je uwanie, podnoszc je do goej arwki wiszcej porodku
pokoju.
- Wiesz, co tu jest napisane? - spyta niecierpliwie Partridge.
- Przez wiele lat uczyem si japoskiego. Mj ojciec biegle wada tym
jzykiem, a prowadzone przez niego badania wymagay licznych przekadw. Ja
nie umiem mwi po japosku, ale troch potrafi czyta - owiadczy
Bradwell. Partridge przysun si do niego pod wiato arwki. - Te tutaj powiedzia Bradwell, wskazujc dwa pierwsze znaki - oznaczaj: mj. -

Przesun palec do nastpnej grupy 7x-y^X.-Ato sowo rozpoznabym wszdzie.


Pierwsze, jakie sprawdziem w sowniku. Znaczy: feniks.
-Mj feniks? - zdziwi si Partridge. - To bez sensu. Mj ojciec nie zna
japoskiego. Poza tym nigdy nie syszaem, eby zwraca si pieszczotliwie do
mojej matki, uywajc nazw zwierzt. To nie wjego stylu.
- Moe ten naszyjnik nie jest od niego? - podsun Bradwell.
- Co znaczy mj feniks? - spyta Partridge.
- Nie wiem, od kogo twoja matka dostaa ten naszyjnik, ale zawiera on
pewien przekaz. To pokazuje, e ona i ten, kto jej go da, wiedzieli bardzo duo
- rzek Bradwell. - Moe nawet twoja matka wiedziaa wszystko.
- Wszystko? Co masz na myli?
- Operacj Feniks - wyjani Bradwell. - To nazwa caego tego projektu.
- Wybuchu?
- Armageddonu. Nowego Edenu. Ukochanego dziecka twojego ojca.
Nowa cywilizacja powstanie z popiow jak feniks. Pomysowa nazwa, prawda?
- rzek Bradwell.
Wsta i zakasa. Szyj wci mia zaczerwienion i Partridge poczu
lekkie wyrzuty sumienia z powodu tego, e go dusi. Bradwell wrczy mu
metalowe wiadro, uywane dawniej prawdopodobnie do przechowywania
zwierzcych flakw.
- W tutaj swoje ubranie i rzeczy twojej mamy - poleci. - Musimy je
spali. Zniszczy wszystkie lady.
Oszoomiony Partridge poda Bradwellowi niewielki kb ubra oraz
plecak, chocia ju wczeniej wyj z niego wszystkie przedmioty pozostae po
matce.
- A gdybym dokadnie sprawdzi jej rzeczy? - zapyta. - Jestem pewien, e
s czyste.
Obmaca wypuky obrazek na froncie kartki urodzinowej w poszukiwaniu
czipw. Wyczu may twardy guzek. Zwily jzykiem palce, potar

powierzchni kartki i odsoni maleki czip - mikroskopijny czujnik, cienki jak


skrawek papieru, lecz zrobiony z twardego biaego plastiku.
- Cholera - zakl. - Czy to w ogle prawdziwa kartka urodzinowa? Czy
naprawd napisaa j moja matka? - Szybkim krokiem obszed pokj. Glassings dosta zgod na zorganizowanie tej wycieczki. Mj nauczyciel historii
powszechnej - wyjani. - By moe chcieli, ebym ukrad te rzeczy. Moe
wiedzieli, e to zrobi, i podrzucili mi je.
- Ta kartka moe by autentyczna. Czip dodano pniej. - Bradwell
wycign rk i Partridge upuci mu go na do. - Wylemy ich na polowanie.
Przyklei czip do kawaka drutu jak ywic epoksydow wasnego
wyrobu o ostrym zapachu, ktr przechowywa w soiku. Nastpnie otworzy
klatk z dwoma szczuropodobnymi stworzeniami. Wyj jednookiego szczura i
przycisn do piersi. Zwierz wyrywao si, podczas gdy Bradwell owija mu
tuw drutem i skrci koce, by si nie zsun. Potem zanis szczura do
studzienki kanalizacyjnej, odsun pokryw i wrzuci go do rodka. Partridge
usysza, jak szczur upad na podog i umkn.
Bradwell pola ubrania w metalowym wiadrze jakim pynem
ointensywnej woni. Partridge wzi do rki pozytywk i po raz ostatni j
nakrci.
Bradwell podpali rzeczy w wiadrze. Buchn ogie.
Kiedy melodyjka wybrzmiaa, Partridge poda mu pozytywk iBradwell
wrzuci j do wiadra. Stali, przygldajc si pomieniom.
- Gdzie zdjcie? - zapyta Bradwell.
- Ono te? Koniecznie?
Bradwell skin gow.
Partridge nie wyj zdjcia z ochronnej plastikowej torebki. Nie potrafi
zdoby si na to, by raz jeszcze na nie spojrze. Pociesza si, e obraz matki na
zawsze wry si w jego pami. Unis fotografi nad wiadro i upuci j, a gdy
spadaa, odwrci wzrok. Nie chcia widzie, jak pomienie pochaniaj twarz

jego matki.
Potem podnis cz wisiorka z nienaruszon zawieszk przytwierdzon
do acuszka - cz z niebieskim drogim kamieniem.
- A jeli Pressia tu wrci? - rzek. - Chc, aby wiedziaa, e jej szukamy,
e nie zostawilimy jej na pastw losu. Moglibymy zostawi jej powk tego
wisiorka. Wemiemy t z napisem, a zostawimy t z niebieskim kamieniem.
Bradwell podszed do miejsca, w ktrym trzyma schowan bro.
Uklkn, usun cegy i wyj noe, tasaki rzenicze, haki i paralizator.
- Nie wiem, czy to dobry pomys - powiedzia.
- Nie potrafi tego spali - owiadczy Partridge. - Po prostu nie potrafi.
Bradwell sortowa bro.
- Dobrze. Zatrzymaj jedn poow, a drug zostaw. Teraz najwaniejsze,
ebymy si popieszyli. Im wicej czasu stracimy, tym mniejsz mamy szans
na odnalezienie Pressii.
Woy n rzenicki w ptl w kurtce, a hak wetkn w szlufk paska.
- Dokd idziemy? - spyta Partridge.
- Znam tylko jedn osob, ktra na pewno nie jest kontrolowana przez
Kopu - powiedzia Bradwell. - Ta kobieta mieszka na bezkresnych Stopionych
Ziemiach. Ona ma wadz i tylko jej moemy zaufa.
- Jeli te Stopione Ziemie s takie rozlege, to jak j znajdziemy? - zapyta
Partridge.
- To si odbywa inaczej - odrzek Bradwell i wrczy mu hak rzenicki
oraz n. - To nie myj odnajdziemy, tylko ona nas.
PRESSIA GRA
TERAZ TO PRESSIA SIEDZIAA na skraju ka polowego i czekaa.
Na co? Nie wiedziaa. Miaa ju wasny zielony mundur, ktry wietnie na niej
lea. Kiedy sza, mankiety zaprasowanych w kant nogawek stosownie ocieray
si z cichym szelestem o cikie, sztywne buty. Poruszya palcami stp w

ciepych wenianych skarpetkach. Nie tsknia za sabotami. Nigdy nie


powiedziaaby o tym dziadkowi, ale uwielbiaa to nowe mocne obuwie, w
ktrym tak doskonale si czua.
Musiaa z zakopotaniem przyzna, e satysfakcj sprawia jej cae
ubranie, ciepe i dopasowane. Dziadek opowiada, e rodzice zrobili jej zdjcie
pierwszego dnia w przedszkolu; miaa na sobie przedszkolny mundurek i staa
obok drzewa na podwrzu. Teraz w wojskowym uniformie czua si pewnie i
bezpiecznie. Bya czci armii; miaa wsparcie. I gardzia sob za
niezaprzeczaln przyjemno naleenia do wsplnoty. Pressia naprawd
nienawidzia OPR, lecz jej mrocznym sekretem, ktrego nigdy nie wyjawi
nikomu, zwaszcza Bradwellowi, byo to, e pokochaa ten mundur.
,Co gorsza, opaska na ramieniu dawaa jej magiczn wadz nad innymi
dzieciakami w sali. By na niej wyhaftowany emblemat w ksztacie czarnego
szponu,

symbolu

OPR

taki

sam,

jaki

widnia

na ciarwkach,

obwieszczeniach i wszystkich urzdowych dokumentach. Ten szpon oznacza


wadz. Dzieciaki gapiy si w oszoomieniu na pmblemat i na jej pi z gow
lalki, jakby te dwie rzeczy wykluczay si nawzajem. Ubolewaa, e mundur
uniemoliwia jej ukrycie okaleczonej doni. Jego rkawy sigay dokadnie do
nadgarstkw. Jednak czarny szpon na opasce dawa jej takie poczucie siy i
pewnoci siebie, e niemal wcale nie przejmowaa si t odsonit gow lalki.
Prawd mwic, odczuwaa niewytumaczaln ch, by szepn tym
dzieciakom, e gdyby te miay pici z gow lalki, im rwnie by si
poszczcio i dostayby opaski na rami z wizerunkiem czarnego szponu. Ta jej
reakcja bya przedziwn mieszanin dumy i wstydu.
Inn spraw, ktra j zawstydzaa, byo to, i tak dobrze jada. Wczorajsz
kolacj i dzisiejsze wczesne niadanie przyniesiono jej na tacach. W obydwu
przypadkach bya to zupa - ciemny tusty bulion, w ktrym pywao kilka
kawakw misa i plasterki cebuli. Do tego dwie pitki chleba, gruby trjktny
kawaek sera i szklanka wieego mleka. Gdzie tu trzymaj mleczn krow.

Zjedzenie tych posikw wstrzsno ni, gdy oznaczao kapitulacj, zdrad


wszystkiego, w co wierzya. Jednak jeli zamierza si std wydosta, musi si
wzmocni. W ten sposb si usprawiedliwiaa - przynajmniej przed sob.
Pozostae dzieciaki dostaway tylko chleb, cienki plasterek sera i kubek
mtnej wody. Przyglday si jej podejrzliwie i z zazdroci.
Rekruci nie odzywali si ani sowem. Pressia domylaa si, e
zabroniono im rozmw pod grob kary. Ciekawe, czyj obowizuj inne
reguy? Pierwszy raz w yciu czua, e dopisao jej szczcie. Masz
szczcie!. Tak powiedzia El Capitan. Masz szczcie!. Wiedziaa jednak,
e nie moe ufa temu szczciu. Nie moe ufa nikomu i niczemu. Jej
przywileje maj zwizek z Czystym. To jedyne racjonalne wytumaczenie,
prawda? W przeciwnym razie zostaaby ywym celem i prawdopodobnie ju by
zgina. Lecz nie byo dla niej jasne, czego konkretnie od niej oczekuj.
Straniczka zajrzaa do pokoju i posza dalej. Pressia nabraa odwagi i
przerwaa cisz.
- Na co czekamy? - spytaa.
- Na rozkazy - odpowiedzia szeptem kaleki chopiec bez nogi.
Pressia nie wiedziaa, skd uzyska t informacj, ale zabrzmiao to
przekonujco. Ona czekaa na rozpoczcie swojego szkolenia. Oficerskiego
szkolenia.
W drzwiach pojawia si straniczka i rzucia nazwisko Dreslyn Martus.
Jeden z chopcw wsta z ka i poszed za ni.
Ju nie wrci.
Ten dzie wlk si niemiosiernie. Od czasu do czasu Pressia rozmylaa
o dziadku. Zastanawiaa si, czy zjad w dziwny owoc, ktrym tamta stara
kobieta zapacia mu za zszycie jej rany. I czy naoliwi tryby Freedlea?
Pomylaa o swoich motylach na parapecie. Czy dziadek wymieni je na targu
najedzenie? Ile mu ich jeszcze zostao?
Usiowaa wyobrazi sobie Bradwella na nastpnym zebraniu. Czy w

ogle o niej pomyli? Czy bdzie si martwi o to, co si z ni stao? Ajeli


ktrego dnia ona jako oficer OPR natknie si na jedno z tych tajnych zebra?
Bdzie miaa okazj wyda Bradwella w odwecie za to, e nie prbowa jej
odszuka. Oczywicie go wypuci. Bradwell bdzie jej zawdzicza wolno.
Najprawdopodobniej jednak ju nigdy wicej si nie spotkaj.
Wsuchiwaa si w odgosy odlegej strzelaniny i bezskutecznie
prbowaa odnale w niej jak prawidowo.
Rzecz jasna, mylaa te o jedzeniu. Miaa nadziej, e nadal bdzie tak
dobrze karmiona. Z zakopotaniem uwiadomia sobie, jak bardzo pragnie, aby o
ni dbano. Gdyby zdoaa utrzyma si tutaj, mogaby zosta oficerem i
zapewni opiek dziadkowi. Mogaby go ocali, jeli najpierw uda si jej ocali
siebie.
W drzwiach znw stana straniczka.
- Pressia Belze - powiedziaa.
Pressia wstaa i podya za ni. Tym razem wszyscy w sali przygldali
si, jak wychodzia.
Na korytarzu straniczka rzeka do niej:
- Zostaa zaproszona do wzicia udziau w Grze.
- Co to za gra? - spytaa Pressia.
Straniczka spojrzaa na ni tak, jakby chciaa szturchn j kolb
karabinu jak zwykego rekruta. Pressia jednak miaa zosta oficerem. Nosia
przecie na ramieniu opask ze szponem.
- Nie jestem pewna - odrzeka straniczka i Pressia zdaa sobie spraw, e
ta kobieta powiedziaa prawd - nie wiedziaa, czym jest Gra, poniewa nigdy
jej do niej nie zaproszono.
Straniczka powioda j korytarzem i wyprowadzia na dwr przez tylne
drzwi. Pressi owion chodny powiew. By ranek. Zaskoczyo j, e stracia
rachub czasu.
Zbocze wzgrza porasta las, zwglony i ogoocony przez Wybuch.

Potrafia wyobrazi sobie widmowy obraz tego lasu takiego, jaki by niegdy wysze drzewa, migajce w powietrzu ptaki, szumice licie.
- Musiao tu by piknie Przedtem - powiedziaa.
- Co takiego? - rzucia straniczka.
Pressi ogarno zakopotanie. Poaowaa, e wypowiedziaa t uwag na
gos.
- Nic - odrzeka.
- Tam, w dole - oznajmia straniczka. - Widzisz go?
Pressia spostrzega El Capitana stojcego w cieniu drzew. Ze swoim
bratem Helmudem na plecach wyglda z tej odlegoci jak garbus. W pmroku
jarzy si koniuszek jego cygara. Mia przewieszony przez pier karabin, ktrego
rzemie opasywa take Helmuda.
Odwrcia si do straniczki.
- To tam odbywa si Gra?
Czy spodziewaa si jakiej gry karcianej? Dziadek opisa jej gr w bilard
- rnokolorowe kule, odbicia od bandy, uzy w rogach stou, kije bilardowe.
- Tak, tam.
Pressia nie lubia lasw i lenego poszycia.
~ i- Jak si nazywa ta gra? - spytaa.
- Po prostu Gra - odrzeka straniczka.
Dziewczynie nie spodoba si jej ton, ale stumia niepokj.
- Bardzo pomysowe. To jak nazwanie ulubionej suni Suni - zakpia.
Kobieta przez chwil mierzya j obojtnym wzrokiem, a potem podaa
jej kurtk, ktr trzymaa przewieszon przez rami.
- To dla mnie? - upewnia si Pressia.
- W j.
- Dzikuj.
Straniczka nie odpowiedziaa. Wesza z powrotem do budynku i

zatrzasna za sob drzwi.


Pressii ogromnie spodobaa si ta puchata kurtka. Otulia si ni i poczua
si jak wewntrz ciepego wyronitego bochenka chleba. Przez gruby materia
nic nie przenikao - ani zimno, ani gwatowne porywy wiatru. Naprawd
powinno si docenia takie drobiazgi, proste przyjemnoci. W tym momencie
tylko to si liczyo. Czasami trzeba po prostu by wdzicznym za co takiego
jak ciepa kurtka. Kiedy ostatni raz miaa takie porzdne ubranie? Rozumiaa, e
moe tutaj zgin. Wiedziaa, e ta gadka ojej awansie na oficera to brednie.
atwo moe si okaza, i w tej Grze to ona bdzie cigana. Pomylaa jednak,
e przynajmniej umrze w ciepej kurtce.
Zacza schodzi zboczem, zastanawiajc si, jak powinna si zwraca do
czekajcego w dole mczyzny. Czy ma do niego mwi El Capitan? Dziwny
przydomek. Czy sam go wymyli? Jeli nazwie go El Capitanem, czy to nie
wyda si wymuszone lub, co gorsza, nieszczere? Nie chciaa, aby pomyla, e
si z niego nabija. Prdzej czy pniej on si zorientuje, e nic jej nie czy z
Czystym. Natkna si na niego na ulicy, a potem zaprowadzia go do jego
dawnego domu, ktry okaza si stert gruzu. To wszystko. Pressia miaa jednak
nadziej, e do czasu, gdy El Capitan odkryje prawd, zdoa go sobie pozyska o ile w tej sytuacji to moe w czymkolwiek pomc. W kocu zdecydowaa, e w
ogle nie bdzie zwraca si do niego po imieniu.
Zesza ze stoku i przystana na chwil u stp wzgrza, nie wiedziaa
bowiem, jak ma zacz rozmow. El Capitan wypuci kb dymu z cygara, a
jego brat gapi si na ni szeroko rozstawionymi oczami.
El Capitan wyglda na zniesmaczonego i ju znuonego, pomimo
wczesnej pory. Popatrzy na Pressi ktem oka i z rezygnacj potrzsn gow,
jakby powtpiewa w sens tego przedsiwzicia, lecz nie zamierza dyskutowa
z rozkazami. Poda Pressii drugi karabin.
- Przypuszczam, e nie umiesz strzela.
Dziewczyna uja karabin tak, jakby to by instrument muzyczny albo

szpadel. Nigdy wczeniej nie widziaa broni palnej z tak bliska, nie mwic ju
o trzymaniu jej w rkach.
- Nigdy nie miaam tej przyjemnoci - odrzeka.
- Tak si to robi - powiedzia, bezceremonialnie odbierajc jej karabin.
Pokaza dziewczynie, jak go trzyma i mierzy przez przyrzdy
celownicze, a potem zwrci jej bro.
Chwycia zdrow doni za spust, a potem zbalansowaa dusz cz
karabinu, opierajc go na pici z gow lalki.
Na ten widok El Capitan na chwil umilk. Przywyk jednak do
najrozmaitszych

deformacji.

Poza

tym

niewtpliwie

sam

te

musia

wysuchiwa licznych komentarzy, bdc kim, kto nosi na plecach swego brata.
Spyta wic tylko:
- Potrafisz przynajmniej zgi t rk w nadgarstku, aby uzyska stabilny
chwyt?
Oczywicie, Pressia potrafia to zrobi. Nauczya si tego przez lata
kalectwa.
Wwczas El Capitan szturchn j lekko w okie, korygujc jej postaw.
Przez moment miaa wraenie, e odnosi si do niej niemal jak starszy brat.
Mimo woli przypomniaa sobie, jak kiedy dziadek uczy j zamachu
wyimaginowanym kijem golfowym, obejmujc j ramionami i splatajc palce z
jej palcami. Opowiada jej, e zielone trawiaste pola golfowe cigny si bez
koca, a do czubkw kijw przytwierdzano czasem mae kapelusiki ozdobione
puchatymi pieczkami. agodne zachowanie El Capitana nie trwao dugo.
Spojrza na ni i rzek ostro:
- Nie rozumiem tego.
Cisn niedopaek cygara i rozgnit go obcasem buta.
- Czego? - spytaa.
- Dlaczego akurat ty?
Wzruszya ramionami, a on popatrzy na ni podejrzliwie, zakasa i

splun na ziemi.
- Teraz nie bdziesz strzela. Nie chcemy ujawni naszej pozycji. Tylko
wicz - poleci. - Zanim pocigniesz za cyngiel, we gboki wdech, a potem
wypu jedynie poow powietrza i wtedy wystrzel.
- Wystrzel - szepn jego brat, co przestraszyo Pressi, bo prawie ju o
nim zapomniaa.
Wymierzya i przypomniaa sobie o oddechu. Wcigna powietrze,
zatrzymaa je, wyobrazia sobie huk wystrzau i wypucia je z puc.
- Nie zapomnij o tym - rzek El Capitan i pchn luf jej karabinu w d. I nie celuj we mnie, gdy bdziemy szli.
Pressia pomylaa o Helmudzie. Czy El Capitan nie powinien mwi o
sobie w liczbie mnogiej? Tylko nie celuj w nas - prawda?
Klepn j w plecy.
- Id za mn.
Jego brat powtrzy szeptem:
- Id za mn.
- Ale co to za Gra? - zapytaa Pressia.
- Nie ma sztywnych regu. To rodzaj zabawy w berka. cigasz swojego
przeciwnika, a potem zamiast wyeliminowa klepniciem, zastrzelisz go.
- Co bdziemy tropi?
- Kogo bdziemy tropi - poprawi j.
Pressia usiowaa myle wycznie o kurtce - o tym, e czuje si w niej
jak w ciepym bochnie chleba.
- A wic kogo?
- Nowicjusza. Kogo takiego jak ty. Tylko e on nie mia tyle szczcia co
Pressia Belze.
Pressii nie podobao si, e El Capitan wci powtarza, jakie to ona ma
szczcie. Jakby z niej drwi. Zerkna na Helmuda.
- Czy ten nowicjusz jest uzbrojony? - spytaa.

- Nie. Takie byy rozkazy Zaczynam z tob od poziomu A - wyjani El


Capitan. - Potraktuj to jako cz twojego szkolenia oficerskiego.
Szli w d wzgrza ciek wydeptan midzy drzewami.
- Kto wyda te rozkazy? - zapytaa i natychmiast przestraszya si, e to z
jej strony zbytnia miao.
Pressia wmawiaa sobie, e oficer powinien by miay.
- Ingership - odrzek El Capitan. - Miaem nadziej, e ju zapomnia o
Grze. Od jakiego czasu jej nie ogasza. Ale rozkaz to rozkaz.
A gdyby on nie nakaza zastrzeli tego nowicjusza, tylko zdecydowaby
si puci go wolno? - pomylaa Pressia. Czy zawsze trzeba wykonywa
rozkazy? Moe wanie dlatego wysano j na szkolenie oficerskie. Ma si
nauczy, e nie naley zadawa tego rodzaju pyta.
Usyszaa za plecami jaki odgos. Czy to ten nowy, ktrego ma
zastrzeli? El Capitan si nie odwrci, wic ona te tego nie zrobia. Nie chciaa
zabija tego nowicjusza, kogo takiego jak ona, komu jednak nie dopisao
szczcie. Wiedziaa, e jej szczcie nie bdzie trwao wiecznie. To tylko
pomyka. Wkrtce kto, moe ten Ingership, wezwie ktrego z podwadnych i
oznajmi, e sprowadzili niewaciw dziewczyn. Nie chodzio nam o Belze,
tylko o kogo innego - powie. A wwczas ona znw znajdzie si w tym lesie,
tym razem tropiona przez El Capitana i jakiego innego kandydata
przechodzcego szkolenie oficerskie, ktry nigdy wczeniej nie strzela z
karabinu.
Pressia nie przepadaa za grami i nie bya w nich dobra. aowaa, e nie
ma przy niej Bradwella. Czy on zabiby tropionego nowicjusza? Nie. Z
pewnoci znalazby sposb, by si przeciwstawi, postpi waciwie, zoy
stosowne owiadczenie. Ona tylko stara si przey. Nie ma w tym nic zego. W
gruncie rzeczy niemal pragna, by mg j teraz zobaczy, ale jedynie jako
obraz dziewczyny z karabinem w lesie. Przynajmniej sprawiaa wraenie, e
potrafi sama si o siebie zatroszczy.

Po pewnym czasie El Capitan przystan.


- Syszysz to?
Pressia usyszaa niky szelest, ale to tylko wiatr porusza limi.
Spojrzaa w prawo i zobaczya jak posta, ktra pokutykaa od jednego
drzewa do drugiego, a potem znikna jej z oczu. W gowie Pressii rozbrzmiao
zawoanie z jej dziecicych zabaw w chowanego: Wychodcie! Wychodcie,
gdziekolwiek jestecie!. Te sowa napeniy j nerwowym lkiem. W myli
namawiaa tego kogo, aby pozosta w ukryciu: Nie wychod. Nie wychod.
El Capitan poszed w przeciwnym kierunku, w zarola. Wskaza luf
karabinu co na ziemi.
- Spjrz - powiedzia.
Zbliya si i ujrzaa wijce si rudawe futerko, a potem byszczce oczy,
may wiski ryjek z szorstkimi wsikami oraz tuw podobny do lisa. Zwierz
zapao si w niewielki stalowy potrzask.
- Co to jest?
- Jaki mieszaniec. Jednak do rzadko spotykany, zmutowany
genetycznie. Kolejne generacje zwierzt pojawiaj si czciej ni nasze,
ludzkie, tote szybciej przekazuj sobie dziedziczne cechy. Spjrz tutaj. - Trci
lnicy

metalicznie

pazur

zwierzcia.

Przeywaj

okazy

najlepiej

przystosowane.
- Najlepiej przystosowane - powtrzy Helmud.
- Takie jak my, racja? - El Capitan spojrza na ni.
Oczekiwa, e przytaknie, wic ochoczo potwierdzia.
- To wanie z czasem stanie si z naszym DNA - rzek El Capitan. Niektrzy z nas wydadz na wiat hybrydowe potomstwo obdarzone cechami,
ktre uczyni nasz gatunek silniejszym, a reszta wymrze. Ten tutaj jeszcze
nadaje si do jedzenia.
- Zastrzelisz go? - spytaa.

- To psuje smak misa, wic nie rb tego, jeli nie musisz.


Rozejrza si i podnis spory kamie. Trzyma go przez chwil nad
gow zwierzcia, a potem waln, miadc mu czaszk. Zwierzak szarpn si,
zacisn metalowy pazur, a po chwili oczy mu zmtniay i si zeszkliy.
Na widok takiej brutalnoci Pressi zemdlio, ale nic po sobie nie
pokazaa. El Capitan nie spuszcza z niej wzroku. Wygldao na to, e ocenia jej
odporno.
- Par tygodni temu zapaem szczura wielkoci psa, z ogonem z
elaznego acucha. Tutaj wszystko jest chore i pojawiaj si rnego rodzaju
deformacje.
- Deformacje - powtrzy Helmud.
Pressia bya wstrznita. Donie jej dray. Aby to ukry, mocno
chwycia karabin.
- Dlaczego mnie tu zaprosie? Tylko po to, ebym wzia udzia w Grze?
- Obecnie wszystko jest gr - odrzek El Capitan, otwierajc potrzask. Przegrywasz i jeste martwa. Wygrana oznacza po prostu, e grasz nadal.
Czasami chciabym przegra. Jestem znuony. Zmczyo mnie to wszystko, i
tyle. Wiesz, co mam na myli?
Wiedziaa, ale zaskoczyo j, e wypowiedzia to na gos - co tak
szczerego i ujawniajcego jego sabo. Wspomniaa, jak kiedy przecia sobie
nadgarstek. Prbowaa uwolni si od gowy lalki czy po prostu miaa ju dosy
ycia? Zastanowia si przez chwil, czy El Capitan j sprawdza. Moe powinna
mu odpowiedzie, e nie ma pojcia, o czym mwi, e jest twarda i nadaje si
na oficera. Jednak patrzy na ni tak, e nie potrafia skama. Skina gow.
- Tak, wiem.
El Capitan podszed do martwego zwierzcia, podnis je, wyj z
kieszeni kurtki pcienny worek i wrzuci zwierz do rodka. Worek
natychmiast przesikn jaskrawoczerwon krwi.
- Po raz pierwszy od tygodnia znalazem w potrzasku caego zwierzaka.

- Jak to?
- Co dobiera si do moich puapek i poera wszystko, co si w nie zapie,
zanim zd wyj zdobycz.
- Jak mylisz, co to takiego?
El Capitan stop w bucie ponownie nastawi potrzask. Potem rzuci przez
rami do brata:
- Moemy jej zaufa? Moemy zaufa tej Pressii Belze?
- Belze, Belze - powtrzy z podnieceniem Helmud, lecz dla Pressii
zabrzmiao to jak bolce, bolce.
- Posuchaj - rzek El Capitan. - Jestem skonny podzieli si z tob
misem. Moemy mie wasn wyerk, ty i ja. Nie musimy by zdani na ten
szajs, ktry codziennie nam podaj. - Wbi wzrok w Pressi. - Ten kurczak,
ktrego jadem par dni temu, wyglda cakiem niele, prawda?
Kiwna gow.
- Ale moje jedzenie nie jest ze. Lepsze ni innych - powiedziaa.
- Inni gwno wiedz - rzuci. - I nigdy niczego si nie dowiedz. Ale ty...
- urwa i powid spojrzeniem po lesie.
- Co ja?
- Trzymaj si blisko mnie - poleci. - Sysz ich. Czasami poruszaj si
byskawicznie jak kolibry. Syszysz?
Dziewczyna wytya such, starajc si usysze cokolwiek. Nie
wychod. Nie wychod, gdziekolwiek jeste.
- Czego mam sucha?
- Powietrze staje si naelektryzowane, gdy s w pobliu.
El Capitan pochyli si i powoli, bezszelestnie ruszy naprzd. Pressia
podya za nim. Bya teraz zadowolona z ciaru trzymanego w rce karabinu i
z tego, e to nie jest tylko kij golfowy. Szkoda, e dziadek nie nauczy jej raczej
posugiwania si broni zamiast rozmaitymi rodzajami wyimaginowanych kijw
do golfa.

El Capitan przykucn w krzakach i skin na Pressi, eby doczya do


niego.
- Spjrz na to.
Ujrzaa pole, na ktrym niegdy sta dom. Teraz wznosia si tam tylko
olbrzymia gra gruzu. Obok dostrzega wielk bry plastiku - przypuszczalnie
pozostao po dziecicym placu zabaw. Bya tam te ogromna metalowa
zacinita pi i jakby wtopiona w ni elazna drabinka. Pressia nie potrafia
odgadn, co to takiego.
- A wic tam s - powiedzia El Capitan.
Wydawa si dziwnie spokojny i nieruchomy, jakby sparaliowany.
Pressia zobaczya po drugiej stronie pola jakie sylwetki przemykajce
szybko w cieniu drzew. adna nie przypominaa kulejcej postaci, ktra
wczeniej krya si za drzewami. Te byy wielkie i tworzyy grup poruszajc
si w zorganizowany sposb. Spostrzega najpierw dwie sylwetki, a potem
jeszcze trzeci. Wyoniy si z lasu i wtedy zorientowaa si, e to modzi
mczyni z szerokimi twarzami. Nosili obcise ciemnopopielate kombinezony
maskujce, ktre odsaniay tylko rce. Ich nieskazitelnie gadka bezwosa skra
zdawaa si lni. Do muskularnych ramion mieli przytwierdzone - a moe
przyronite - karabiny z grubego czarnego metalu. Przechylali gowy na bok,
jakby nasuchiwali czego z oddali, i wszyli w powietrzu. Cae ich ciaa byy
potnie uminione. Dwaj z nich mieli wydatne torsy, a trzeci - niezwykle
grube uda. Wszyscy byli krtko ostrzyeni. Poruszali si z ogromn prdkoci,
pozostawiajc za sob w zimnym powietrzu oboczki pary oddechw, a gdy
zwalniali, szli sprystym krokiem, niemal z wdzikiem. Mieli olbrzymie donie
- nie, szpony - lecz wygldali na ludzi. W zwykych okolicznociach Pressia by
si przerazia, ale wobec dziwacznej elegancji tych stworze i niewzruszonego
spokoju El Capitana nie czua strachu.
- Widziaem ju kiedy tych trzech - owiadczy. - Moe chc osaczy
swoj ofiar.

- Kim oni s? - szepna Pressia.


- Nie musisz mwi szeptem. Wiedz, e tu jestemy. Gdyby chcieli nas
zabi, ju by to zrobili.
Pressia przygldaa si, jak jeden z tych modych mczyzn wskoczy na
bry plastiku i wpatrzy si w dal, jakby potrafi sign wzrokiem na odlego
wielu kilometrw.
- Skd oni pochodz? - zapytaa.
Stworzenia poruszyy si niespokojnie. El Capitan wydawa si
podekscytowany niemal jak may chopiec. Po raz pierwszy wyglda prawie na
jej rwienika. Powiedzia:
- Miaem nadziej, e si poka, ale nie byem tego pewien. Teraz ty te
ich widziaa, wic ju nie jestem sam.
Pressia pomylaa o bracie na jego plecach i rzeka w duchu: Nigdy nie
jeste sam.
- Szukaj czego albo kogo. - El Capitan odwrci si do niej. - Moe co
o tym wiesz?
Potrzsna gow.
- Interesujce, e pojawili si rwnoczenie z tob.
- Nie wiem, o czym mwisz. W yciu nie widziaam niczego podobnego
do nich. - Przypomniaa sobie Czystego stojcego porodku ulicy, dokadnie tak,
jak go opisywano. Czy to wanie jego szukaj te stwory? - Nie wiem nawet,
czym oni s.
- Kto opanowa umiejtno pobierania wszystkich podanych cech od
zwierzt lub przedmiotw, a nastpnie czenia ich albo stapiania z ludmi powiedzia El Capitan. - Hipermzg w hiperciele.
- Kopua? - spytaa Pressia.
- Tak, Kopua. Kt inny? Ale ci tutaj wiedz o naszej obecnoci, wic
dlaczego nas nie zabili? Jestemy ich wrogami, prawda? Albo przynajmniej
nadajemy si do zjedzenia.

- Nadajemy si do zjedzenia - powtrzy brat.


Pressia obserwowaa nage przypieszenia ruchw stworw, syszaa
dziwaczne brzczenie. El Capitan mia racj - w powietrzu wibrowao
elektryczne napicie.
- Widzisz tego tam? - Wskaza na osobnika, ktry zdawa si patrze
prosto na nich. - Ostatnim razem te mi si tak przyglda. Sprawia wraenie
bardziej ludzkiego ni pozostali. Widzisz?
Pressia nie bya tego taka pewna. Wszystkie stwory wydaway si jej tak
obce, e z trudem dostrzegaa w nich ludzkie cechy.
- Chyba tak - odrzeka niepewnie.
- Stopili ich z paroma niezymi zabawkami, co? - odezwa si El Capitan.
- To supernowoczesne karabiny i nie zdziwioby mnie, gdyby zawieray kilka
komputerowych czipw. Inteligentna bro. Ale uyto te zwierzt. Bez wzgldu
na to, z jakimi gatunkami ich poczono, w istocie sami stali si zwierztami.
Moe stopiono ich ze bikami i niedwiedziami. Moe take z jastrzbiami ze
wzgldu na ich wzrok. Moliwe nawet, e dostali echolokacyjne sonary jak u
nietoperzy. Widzisz, jak krc gowami? - rzek. - Tak czy owak, stali si
krwioerczy.
- Krwioerczy - szepn Helmud.
Na to sowo trzy stwory jak na komend odwrciy si jednoczenie i
wpatrzyy si w ukrytych w krzakach Pressi, El Capitana i jego brata.
- Nie ruszaj si - poleci jej El Capitan.
Dziewczyna nie miaa nawet odetchn. Zamkna oczy i mylaa o
kurtce - o tym, jak jest w niej ciepo. Przemkno jej przez gow: Jeli umr
tutaj, to przynajmniej....
Po chwili uwag stworw przyku inny dwik i pobiegy w jego
kierunku. Gdy pdziy midzy drzewami, rozlego si gone brzczenie.
Potem powietrze znieruchomiao.
Pressia odwrcia si do El Capitana.

- Dlaczego mi to pokazae?
Wsta i wbi wzrok w swoje buty.
- Ingership wyda nadzwyczajne rozkazy dotyczce ciebie.
- Kim waciwie jest ten Ingership?
El Capitan zamia si chrapliwie.
- To czowiek, ktry ma plan dziaania. - Popatrzy na Pressi spod
przymruonych powiek. - Nigdy dotd nie otrzymaem takich rozkazw - eby
wzi jakie chuchro i zrobi z niego oficera, tak po prostu. W dodatku to
dziewczyna. Ingership chce si osobicie z tob spotka. A potem zjawiy si te
stwory. To ma jaki zwizek z tob - powiedzia oskarycielskim tonem.
- Ale ja nie mam pojcia, jaki to mogoby mie zwizek ze mn. Jestem
nikim. Nieszcznikiem, jak wszyscy.
- Co wiesz albo co masz. Oni z jakiego powodu ci potrzebuj.
Wszystko to si ze sob wie - rzek, gestykulujc gwatownie. - Nie wiem
tylko, w jaki sposb. Nie jest to przypadek, prawda?
- Nie wiem - Pressia wzruszya ramionami. - Myl, e to
prawdopodobnie wanie jedynie cig przypadkw.
- Mimo wszystko lepiej, jeli bd teraz dla ciebie miy - owiadczy El
Capitan. - Dla wasnego dobra.
- Dla wasnego dobra - powtrzy Helmud.
El Capitan zerkn przez rami na brata, ktry siedzia mu na plecach z
gow przechylon na bok.
W tym momencie gdzie w pobliu rozleg si gony szczk, a potem
krzyk i odgos szamotania si.
- Co si nam zapao - oznajmi El Capitan.
Pressia na chwil zamkna oczy, a potem posza za nim z powrotem do
potrzasku.
Na ziemi lea kaleki chopiec z jej pokoju - jedyny, ktry spojrza na ni,
gdy po raz pierwszy si tam zjawia. Widocznie si czoga, gdy w potrzask

dostaa si grna poowa jego ciaa. Metalowe zby wbiy mu si w ebra. Przez
cienk kurtk sczya si krew. Odwrci si, spojrza na Pressi i zakasa
krwi.
- No c, to nie jest prawdziwe wyzwanie - oznajmi El Capitan. - Ale
mogaby go zastrzeli dla wprawy.
Chopiec patrzy na Pressi. Twarz wykrzywia mu grymas blu. cigna
szyi mia napite i sine.
Pressia si nie odezwaa. Drcymi rkami uniosa karabin.
- Cofnij si o kilka krokw - poradzi El Capitan. - eby moga chocia
troch pocelowa.
Cofna si, on rwnie. Znw uniosa karabin i spojrzaa przez przyrzdy
celownicze. Odetchna gboko, a potem wypucia z puc tylko poow
powietrza i wstrzymaa oddech. Zanim pocigna za spust, uwiadomia sobie,
e mogaby przesun luf broni w gr i w prawo i zabi El Capitana oraz jego
brata. Jeli ma tylko ten jeden strza, wanie tak powinna go wykorzysta. Bya
tego pewna, tak jak zawsze bya pewna najwaniejszych spraw w swoim yciu.
Mogaby wystrzeli i uciec.
Zmruya lewe oko i wycelowaa. Miaa na muszce gow chopca.
Spokojnie, tak jak nauczy j El Capitan, nabraa w puca powietrze i wypucia
poow, ale nie strzelia.
Powiedziaa:
- Nie mog go zabi.
- Dlaczego? Przecie masz go tu przed sob.
- Nie jestem morderczyni - owiadczya. - Moglibymy zanie go z
powrotem, eby kto go opatrzy. Macie tu lekarzy, prawda?
- Ale to nie naley do Gry - zaoponowa El Capitan.
- Jeli musisz zabi kogo w ramach Gry, moesz zastrzeli mnie. Ja nie
potrafi go zabi. On nigdy nie zrobi mi niczego zego.
El Capitan przesun do przodu swj karabin wiszcy na rzemieniu.

Wetkn kolb pod rami. Przez moment Pressia mylaa, e przyj jej
propozycj. Zabije j. Serce jej zaomotao, zaguszajc wszystkie inne dwiki.
Zacisna powieki.
Wwczas kulawy chopiec lecy na ziemi wymamrota ustami penymi
krwi:
- Zrb to!
Pressia otworzya oczy. El Capitan mierzy do chopca. Pomylaa, eby
pchn tego mczyzn, rzuci si na niego, lecz wiedziaa, e nie da rady.
Zreszt ten chopiec chcia umrze. Wpatrywa si bagalnie w El Capitana i
poprosi go, eby to zrobi. Pressia patrzya wic, jak klatka piersiowa
mczyzny uniosa si i opada, a w poowie wydechu pocign za spust.
Gowa chopca uderzya o ziemi. Nie mia ju twarzy, a jego ciao
zwiotczao.
A Pressia znw zacza oddycha.
PARTRIDGE KLATKA
ABY DOTRZE DO STOPIONYCH ZIEM, Partridge i Bradwell musieli
przedosta si przez zrujnowane miasto, a gdyby zboczyli do domu Pressii, nie
nadoyliby zbytnio drogi.
- Chc sprawdzi, co z jej dziadkiem - oznajmi Bradwell. - Wiem, gdzie
ona mieszka.
Partridge by tak opatulony, e nie wida byo ani skrawka jego skry.
Bradwell poleci mu te, eby si zgarbi i powczy nog. W zwykych
okolicznociach wybieraliby boczne uliczki i podziemne kanay, lecz teraz nie
byo na to czasu.
Przepychali si przez zatoczone targowisko. Bradwell wyjani, e im
wikszy cisk i rozgardiasz, tym atwiej si ukry. Wszdzie napotykali ludzi,
ktry wydawali si czciowo zrobotyzowa-ni. Partridge widzia odsonite koa
zbate i druty, kawaki skry z wtopionym szkem i plastikiem. Widzia grzbiet

doni, w ktrym byszczaa blacha ze starej puszki po napoju gazowanym, klatk


piersiow z biaego metalu dawnej obudowy jakiego urzdzenia - moe pralki?
Widzia narol z boku gowy, suchawk wronit w ucho, do stopion z
klawiatur komputera. Kto szed o lasce, poniewa mia zmartwia nog, ktr
toczy przed sob na w-zeczku. Czasami chopiec dostrzega tylko przedrami
poronite futrem lub rk tak skrcon i cienk, e przypominaa zwierzc
ap.
Najbardziej jednak dziwi go widok dzieci. W Kopule nie byo ich wiele.
Zniechcano rodzicw do posiadania licznego potomstwa, a niektrym
maestwom w ogle nie pozwalano mie dzieci, o ile istniao zagroenie
wystpienia wad genetycznych.
- Przesta si tak gapi - sykn do niego Bradwell.
- Nie przywykem do widoku tylu dzieci.
- U was one tylko zuywaj zasoby, tak?
- Brzmi okropnie, kiedy tak to ujmujesz.
- Patrz prosto przed siebie.
- To trudniejsze, niby si wydawao.
Przeszli jeszcze kawaek i Partridge, chcc odwrci swoj uwag od
dzieci, zapyta:
- Skd wiesz, gdzie mieszka Pressia? Czsto u niej bywae?
- Poznaem j mniej wicej tydzie przed jej szesnastymi urodzinami, a
pniej podrzuciem jej prezent.
Partridge by ciekaw, co tutaj ofiarowuje si w prezencie. Poza tym chcia
zobaczy mieszkanie Pressii. Mia wyrzuty sumienia, e niczym turysta pragnie
pozna miejscowe codzienne ycie, ale nic nie mg na to poradzi. Chcia
zorientowa si w biegu spraw w tym wiecie.
- Co jej dae?
- Nic, co mogoby mie dla ciebie jakiekolwiek znaczenie - powiedzia
Bradwell. - Mieszkanie Pressii i jej dziadka jest ju niedaleko.

Partridge zaczyna si przyzwyczaja do sposobu bycia Bradwella i


wiedzia, e chcia on przez to powiedzie: Zamknij si i przesta zadawa
pytania.
Szli teraz wsk alej, w ktrej unosi si zapach zwierzt i zgnilizny.
Tutejsze siedziby zbudowano na gruzach zwalonych domw. Niektre
byy zaledwie pytami sklejki opartymi o kamienie.
- To tutaj - oznajmi Bradwell.
Podszed do okna, ktre zapewne niedawno wybito; z framugi wci
sterczay mae odamki szka. Obydwaj zajrzeli do niewielkiego pomieszczenia,
ktrego skpe umeblowanie stanowiy st, przewrcone krzeso oraz kb szmat
na pododze, by moe sucy za posanie. Wzdu tylnej ciany stay szafki,
wszystkie szeroko otwarte. Na wewntrznych drzwiach Partridge zobaczy
tabliczk: WSTP TYLKO DLA PERSONELU.
- Co tu si dawniej miecio? - zapyta.
- Zakad fryzjerski - wyjani Bradwell. - Ale zosta zniszczony przez
eksplozje. Ocalao jedynie zaplecze.
Partridge spostrzeg lec na ziemi klatk dla ptakw. Z jednej strony
miaa wgniecione prty. Pod sufitem wisia pusty hak.
- To miejsce wyglda na opuszczone - zauway.
- Niedobrze - orzek Bradwell.
Podszed do drzwi i delikatnie zapuka. Nie byy cakiem zamknite, wic
stukanie sprawio, e otworzyy si powoli.
- Hej! - zawoa Partridge. - Jest tu kto?
- Zabrano go - oznajmi Bradwell, obchodzc pokj.
Otworzy i zamkn jedn z szafek, rzuci okiem na st. Potem zobaczy
co zawieszonego na cianie i podszed bliej.
- Moe tylko gdzie wyszed - zasugerowa Partridge, stajc obok niego.
Bradwell nie odpowiedzia. Wpatrywa si w wiszcy na cianie obrazek
w kolawej drewnianej ramce.

- Ludzie siedzcy w kinie w okularach przeciwsonecznych? - spyta


Partridge, zdejmujc obrazek z niewielkiego haczyka, eby mu si lepiej
przyjrze.
- To okulary 3-D - wyjani Bradwell. - Ona uwielbiaa ten obrazek. Nie
wiem, dlaczego.
- Czy to wanie jest prezent od ciebie?
Bradwell skin gow. Wydawa si wstrznity.
Partridge odwrci obrazek. Po drugiej stronie zobaczy inny kawaek
papieru - tak stary, pognieciony i powalany szarym popioem, e ledwie zdoa
odczyta wypisane na nim sowa: Nasi bracia i siostry, wiemy, e tu jestecie.
Pewnego dnia wyjdziemy z Kopuy i przyczymy si do Was w pokoju. A na
razie przygldamy si Wam yczliwie z oddali. Spojrza pytajco na Bradwella.
- To Przesanie - rzek Bradwell. - Orygina.
Partridgea przenikn chodny dreszcz. To jego ojciec zadecydowa o
rozpowszechnieniu tego Przesania. Od pocztku stanowio cz planu.
Chopiec powiesi ramk z powrotem na haczyku, czujc, e odek podjeda
mu do garda.
- Zabrali go - powtrzy Bradwell.
Podszed do parapetu zasanego odamkami szka oraz poamanymi
kawakami metalu i drutu, czasem z przyczepionymi skrawkami materiau.
Podnis co i trzyma w zczonych doniach.
- Co to takiego? - zapyta Partridge.
- Jedno ze zwierztek Pressii - odrzek Bradwell. - Ona je produkuje. Jej
dziadek pokaza mi kilka.
Partridge rozpozna motyla z szarymi skrzydami i maym nakrcanym
mechanizmem przymocowanym do drucianego szkieletu.
- Wymieniaa je na targu najedzenie. By moe dziadek usiowa je
ocali. Doszo tu do walki - mwi dalej Bradwell.
Mia racj. Partridge dostrzega teraz lady tej walki: rozbite okno, klatka

dla ptakw zrzucona z haka, przewrcone krzeso.


- Ocalao tylko to jedno.
Partridge podszed do lecej na ziemi klatki, podnis j za niewielki
piercie u gry i powiesi z powrotem na haku.
- Cokolwiek w niej byo, znikno - rzek Bradwell.
- Moe to lepiej - uzna Partridge. - Niech fruwa na wolnoci.
- Tak sdzisz? - spyta Bradwell.
W istocie Partridge nie by pewien, czy lepiej przebywa w klatce, czy
by wolnym w tym strasznym wiecie. Powinien umie to rozstrzygn. Czyby
w gbi duszy pragn wrci do Kopuy?
YDA PALCE
YDA WYGLDAA PRZEZ MAE prostoktne okienko w drzwiach
celi. Co innego mogaby tu robi? Siedzie na macie, ktra ma bezadnie
dobrane pstrokate kolory, pomieszanie z popltaniem? yda schowaa j pod
posanie, gdy nie moga znie jej widoku.
Faszywe okno na cianie wypeni blask pnego popoudnia. wiato
migotao, jakby przenikao przez drce licie. Czy identyczny obraz jest
rzucany na ciany wszystkich cel? Co w wygldzie tego okna sprawiao, e
yda czua si obiektem rozbudowanej manipulacji. Odcita od wszelkich
zewntrznych widokw, miaa wraenie, e w tym orodku kontroluj nawet
soce. Dla mieszkacw Kopuy soce stanowio jedyn realn miar
upywajcych dni i nocy. Bez niego czua si jeszcze bardziej zagubiona.
Jej pokj znajdowa si na kocu korytarza. yda widziaa std
prostoktne okienka w drzwiach cel po obydwu stronach. Wszystkie byy teraz
puste. By moe niektre dziewczyny przebyway na sesjach terapeutycznych.
Kilka dziewczt zaprowadzono na wsplny posiek. Reszta zapewne leaa na
kach, krya po swoich celach lub rozmylaa o wasnych faszywych
oknach na cianie.

Po chwili kto pojawi si w okienku na kocu szeregu drzwi. Rudowosa.


Twarz miaa obwis i blad, brwi tak jasne, e niemal niewidoczne. Rzucaa na
yd puste, nieobecne spojrzenie. W jej oczach malowa si ten sam peen
niepokoju dziwny wyczekujcy wyraz, ktry yda dostrzega wczeniej podczas
wyplatania mat.
Miaa wyrzuty sumienia, e kazaa jej wtedy zamilkn. Przecie ta
dziewczyna tylko sobie nucia, aby zabi czas. Co w tym zego? Postanowia jej
to teraz wynagrodzi. Podniosa rk i pomachaa przyjanie.
Rudowosa te uniosa do, ale przycisna palce do szyby okienka.
Przytykaa je kolejno do szka w okrelonym rytmie, zaczynajc od maego
palca. yda uznaa, e ta dziewczyna jest obkana. Poniewa jednak nie miaa
nic innego do roboty, dalej si jej przygldaa. May palec, serdeczny i pauza.
rodkowy, wskazujcy. Pauza. Potem szybko kciuk, may, serdeczny.
rodkowy, wskazujcy i pauza. Kciuk, may i pauza. Potem znw szybko
serdeczny, rodkowy, wskazujcy, kciuk, may. Nastpnie w seriach po trzy:
serdeczny, rodkowy, wskazujcy, pauza; kciuk, may, serdeczny, pauza;
rodkowy, wskazujcy, kciuk, pauza; may, serdeczny, rodkowy. Dopiero
wtedy yda zorientowaa si, e to piosenka - ale nie melodia wygrywana na
klawiszach wyimaginowanego fortepianu, tylko jej wystukiwany rytm.
I rozpoznaa t piosenk. To ta okropna Migocz, migocz, maa
gwiazdko... ktra przyczepia si do ciebie i doprowadza ci do szau.
Zniesmaczona, odwrcia si od okna i opierajc si plecami o cian, osuna
si na podog.
A jeli tak ju bdzie do koca jej ycia? Jeeli nigdy nie nadejdzie
rozkaz o przeniesieniu? Spojrzaa na faszywe okno. Czyby zapad w nim
zmierzch? Czy z czasem nauczy si na pami co do minuty wszystkich
przemian tej zudy soca, od brzasku do nocy?
Podpeza do materaca i wycigna mat spod posania. Rozplota
plastikowe paski. Postanowia, e przerobi j na adniejsz. Tak, zajmie si tym.

To pomoe ukoi jej niepokj. Posortowaa paski wedug kolorw i usiowaa


wymyli jaki wzr, ktry by j zadowoli. Chtnie wplotaby w t mat
wiadomo. Uratujcie mnie - napisaaby. - Nie jestem wariatk. Wydostacie
mnie std!
Ale czy ktokolwiek by to przeczyta? Musiaaby unie mat do okienka
w nadziei, e ktra z dziewczyn zauway wiadomo. I wtedy znw pomylaa
o rudowosej. A jeli ona nie jest szalona? Jeli ta piosenka zawiera jakie
przesanie?
Przebiega w myli jej sowa. wie nad wiatem tak wysoko Jak diament
na niebie. Zacza splata plastikowe paski - niebieskie, fioletowe, czerwone,
zielone - tworzc obmylony wzr. Melodia przyczepia si do niej i wci od
nowa rozbrzmiewaa w jej gowie, bezsensowna, pozbawiona sw. A potem
palce ydy splatajce barwne paski odnalazy rytm i sowa powrciy. Lecz nie
byo to ju Migocz, migocz, maa gwiazdko... tylko wypiewywany alfabet.
Nigdy dotd yda nie zauwaya, e te dwie piosenki maj t sam melodi.
A, B, C, D, E, F, G... Litery, jzyk.
Wstaa gwatownie i reszta paskw spada na podog. Podbiega do okna
i zobaczya blad twarz rudowosej czekajcej na ni.
yda przycisna palce do szyby. Wystukaa rytm melodii, przebiegajc
przez alfabet, i zatrzymaa si na literze W, a potem zaczynaa od pocztku,
dochodzc kolejno do I, T, A i J.
Rudowosa umiechna si i teraz to ona pomachaa doni.
Zapada zmrok i zaczynao si robi zbyt ciemno. yda narysowaa na
szybie znak zapytania. Co ta dziewczyna chce jej przekaza? Co to za
wiadomo?
Rudowosa wystukaa: J-e-s-t n-a-s w-i-e-l-u. Z-d-o--a-m-y.
Pojawia si straniczka. Obydwie dziewczyny szybko odeszy od
okienek. yda pooya si na materacu, przykrya si kocem i zacza udawa,
e pi. Zdoamy co? - zastanawiaa si. - Co?

Nasuchiwaa, a odgos krokw straniczki ucich w gbi korytarza, a


wtedy wrcia do okienka. Z pocztku nie ujrzaa rudowosej, lecz po kilku
chwilach jej twarz ponownie pojawia si w szybce drzwi celi.
Dziewczyna znw zacza wystukiwa: z-w-. Zwia? - zastanawiaa si
yda. Czy uda si zwia z tego wizienia? Czyby to byo przesanie nadziei dla
wszystkich, ktrzy tkwi tutaj, przekonani, i s na zawsze zgubieni.
Nie. Rudowosa nadawaa dalej. Wystukaa: y-c-i---y-. Zdoamy
zwyciy? Kogo?
yda najszybciej, jak potrafia, wystukaa: s-t-r-a--n-i-k--w, a potem
znw nakrelia palcem na szkle znak zapytania.
Rudowosa popatrzya na ni z kamienn twarz i gwatownie potrzsna
gow. Nie, nie, nie.
yda narysowaa na szybie kolejny znak zapytania. Wic kogo? Musiaa
si tego dowiedzie.
W pokoju zrobio si niemal zupenie ciemno. yda ledwie moga
dostrzec palce rudowosej w okienku. Dziewczyna wystukaa: K-o-p-u--.
yda gapia si na ni oszoomiona. Nie pojmowaa. Przytkna palec do
szyby i jeszcze raz nakrelia znak zapytania.
Rudowosa wystukaa: P-o-w-i-e-d-z m-u.
PARTRIDGE STRZAKI
WIZIENIA, ZAKADY DLA OBKANYCH, sanatoria - wszystkie
one runy, jeden kolos po drugim, a w ich miejscu sterczay teraz tylko
wypalone stalowe szkielety. Domy na strzeonych osiedlach spony lub
zostay cakowicie zrwnane z ziemi przez eksplozje. Trwalsze okazay si
plastikowe drabinki, statki pirackie i miniaturowe zamki z dziecicych placw
zabaw. Zmieniy si w wielkie bezksztatne kolorowe bryy i tkwiy na
zwglonych, niemal cakowicie zniwelowanych terenach pokrytych gruzem i
popioem, niczym abstrakcyjne rzeby, ktrych zdjcia Partridge oglda na

lekcjach historii sztuki. Nauczyciel pan Welch nazywa tamte rzeby


instalacjami artystycznymi. A teraz, z jakiego dziwnego powodu, widok tych
stopionych plastikowych bry sprawi Partridgeowi przyjemno. Chopiec
wyobrazi sobie Welcha, ktry pod pewnymi wzgldami stanowi pomniejszon
wersj Glassingsa, nauczyciela historii powszechnej. Czasami Welch stawa
przed projektorem, by objani jaki obraz, i wtedy aparat rzuca rozmazane
barwne wietlne plamy na jego wt posta, zapadnit klatk piersiow i
lnic ys gow. By jednym z jurorw, ktrzy wybrali na wystaw ptaka
ydy. Partridge przypuszcza, e ju nigdy wicej nie zobaczy Welcha,
Glassingsa ani ydy i wykonanego przez ni ptaka. A Pressi?
Bradwell stal przed nim z doni na rkojeci noa w kieszeni kurtki.
Partridge dosta od niego hak i n rzenicki, a oprcz tego mia stary n z
wystawy artykuw gospodarstwa domowego w Kopule. Mimo to czu si w
tym wiecie bezbronny i troch zagubiony Wpyw kodowania rozprzestrzenia
si w jego ciele. Czasami owo oddziaywanie narastao w nim gwatownie,
prbujc przej kontrol nad jego miniami, wwierci si w koci, przepali
synapsy. Nie potrafi opisa tego doznania - gstnienia krwi w yach, wraenia,
e wyronie w nim co obcego. Dziki niebieskim pigukom, ktre matka podaa
mu wtedy na play, zyska odporno na kodowanie zachowa, ale pozostaa
cz kodowania rodkami chemicznymi wywieraa wpyw na jego mzg. Czy
mg ufa wasnemu umysowi? W tej chwili czu si otumaniony i niezdolny
do skupienia uwagi.
- Kim jest ta godna zaufania kobieta, ktrej szukamy?
- Trudno powiedzie - odrzek Bradwell.
- Czyju j kiedy spotkae?
- Nie, ale syszaem pogoski na jej temat.
- Pogoski?
- Tak. Ona jest nasz jedyn nadziej. To znaczy, o ile wczeniej nie
zabij nas jej ochroniarze.

- Jej ochroniarze mog nas zabi?


- Nie byliby ochroniarzami, gdyby jej nie chronili.
- Cholera - zakl Partridge. - Przyprowadzie mnie tutaj, opierajc si
tylko na pogoskach?
Bradwell gwatownie odwrci si do niego.
- Wyjanijmy sobie jedno. To ty mnie tu sprowadzie, szukajc Pressii,
ktra zreszt zagina przez ciebie.
- Przepraszam - rzek chopiec.
Bradwell znw ruszy naprzd, a Partridge pody za nim.
- Zreszt to waciwie nie s pogoski, raczej co w rodzaju legendy. Masz
lepszy pomys? - rzuci zaczepnie Bradwell.
Wiedzia doskonale, e Partridge nie ma adnych lepszych pomysw ani
w ogle jakichkolwiek, gdy jest tu obcy.
Czasami Partridge wyobraa sobie, e to si nie dzieje naprawd - e nie
jest wiadkiem katastrofy, lecz jedynie oglda jej przedstawienie na scenie.
Pamita wycieczk z ca klas do muzeum. W rnych miejscach budynku
aktorzy prezentowali krtkie scenki ukazujce, jak wyglda wiat przed
Powrotem do Uprzejmoci. Kady pokaz by powicony konkretnej kwestii:
sytuacji przed wybudowaniem imponujcej sieci wizie; przed rozpoczciem
odpowiedniego leczenia farmakologicznego dzieci sprawiajcych trudnoci
wychowawcze; czasom, gdy feminizm nie sprzyja rozwojowi kobiecoci; gdy
media odnosiy si wrogo do rzdu, zamiast pracowa na rzecz zwikszenia
powszechnej pomylnoci; gdy nie potrafiono jeszcze skutecznie identyfikowa
i izolowa ludzi wyznajcych niebezpieczne idee, a wadza musiaa prosi o
pozwolenie, aby mc chroni dobrych obywateli przed zymi; czasom, zanim
wok osiedli wyrosy ogrodzenia z systemami alarmowymi, a do pilnowania
bram zatrudniono przyjaznych strw, znajcych z nazwiska wszystkich
mieszkacw.
W tamten upalny dzie na rozlegym trawniku przed muzeum odegrano

bunty, jakie wybuchy w niektrych miastach przeciwko ruchowi Powrt do


Uprzejmoci i wprowadzanemu przeze ustawodawstwu. Owe rozruchy
zaczynay si zazwyczaj od politycznych demonstracji, a potem przeradzay si
w gwatowne zamieszki. Jednak rzd przy pomocy wojska z atwoci je
stumi, a potem opanowa sytuacj dziki wasnej milicji noszcej nazw
Sprawiedliwa Czerwona Fala. Podczas pokazu w muzeum odtworzono z
gonikw oguszajce odgosy strzelaniny z broni maszynowej i wycie syren
alarmowych. Pniej koledzy z klasy Partridgea w sklepie z pamitkami
kupowali sobie megafony, niezwykle realistyczne kopie rcznych granatw i
emblematy milicji Sprawiedliwa Czerwona Fala. Partridge bardzo chcia mie
nalepk z opoczc flag amerykask i wypisanymi na niej sowami:
POWRT DO UPRZEJMOCI - NAJLEPSZY RODZAJ WOLNOCI oraz
pod spodem: ZACHOWAJ CZUJNO! Matka jednak nie daa mu pienidzy
na takie pamitki, co go zreszt nie zdziwio.
Oczywicie teraz ju wiedzia, e takie organizowane przez muzeum
pokazy stanowiy element propagandy Mimo to przez chwil wmawia sobie, e
wanie tym s Stopione Ziemie - muzealn ekspozycj majc odtworzy
minione autentyczne realia.
- Pamitasz, jak byo tutaj przed Wybuchem? - spyta Bradwella.
- Przez pewien czas mieszkaem tu u cioci i wujka.
Partridge, ktrego matka nie chciaa wyprowadzi si z miasta, zna takie
strzeone osiedla jedynie z odwiedzin w domach swych kolegw. Pamita
odgos automatycznie otwieranych i zamykanych bram - niskie brzczenie
elektrycznoci, zgrzyt przekadni zbatych, gony metaliczny szczk rygli.
Mimo i domy w tych ogrodzonych osiedlach stay stoczone ciasno jeden obok
drugiego - kady mia tylko wski spachetek trawy o matowym chemicznym
poysku - to w gruncie rzeczy wydaway si opuszczone.
- Wci masz w pamici obrazy z tamtego okresu? - zapyta Bradwella.
- Tak, ale tylko takie, ktre wolabym zapomnie.

- Czy bye tutaj, kiedy zaczy si eksplozje?


Bradwell przeczco pokrci gow.
- Powdrowaem daleko od tej okolicy Byem dzieckiem, ktre zawsze
ulatniao si z miejsc, w ktrych powinno przebywa.
- Wikszoci dzieci nie pozwalano opuszcza ich domw i trzymano je z
dala od miejsc publicznych - rzek Partridge. - Tak byo ze mn.
Dzieciom nie mona byo ufa, gdy paplay i powtarzay jak papugi
zasyszane sowa rodzicw. Matka powiedziaa kiedy Part-ridgeowi: Jeli
kto zapyta ci o moj opini na jaki temat, odpowiedz, e nic o tym nie
wiesz. Nigdy nie pozwalaa mu na zbyt dugie wizyty u kolegw. Poza tym
nieustannie istniaa obawa zaraenia si gron infekcj wirusow. rodowisko
naturalne byo zanieczyszczone. Woda z sieci wodocigowej czsto nie
nadawaa si do picia. Zapasy ywnoci ulegy skaeniu. Z niektrych rejonw
musiano ewakuowa ich mieszkacw. Na lekcjach w akademii mwiono
Partridgeowi, e nawet gdyby nie doszo do ataku bombowego i Wybuchu, to i
tak naleaoby stworzy Kopu. Jej zbudowanie okazao si aktem proroczym.
Wybuch... Czy to moliwe, e jego ojciec od samego pocztku bra udzia w
przygotowaniu tej akcji? W Kopule ojciec rzadko wspomina o Wybuchu, ale
gdy ju o nim mwi, traktowa go niemal jak klsk ywioow. Kilka razy
Partridge sysza go mwicego: To by boski wyrok. I Bg okaza si dla nas
miosierny oraz: Dziki ci, Panie, e obdarzye nas sw ask.
Partridge pamita, e pewnego razu odwiedzi z mam na tym osiedlu
swojego koleg i nie zastali jego matki. Ciekawe, czy ruiny tamtego domu
zachoway si gdzie na tym olbrzymim rumowisku.
- Pani Fareling - powiedzia, przypomniawszy sobie jej nazwisko.
- Co? - spyta Bradwell.
- Tak si nazywaa matka mojego przyjaciela. Czasami podwozilimy si
nawzajem. Moja mama j lubia. Pani Fareling miaa syna w moim wieku Tyndala. Kiedy zjawilimy si na dziecicym przyjciu w ich domu na

strzeonym osiedlu, lecz nie zastalimy pani Fareling. Drzwi otworzya nam
inna kobieta. Oznajmia, e jest pracownic pastwow i tymczasowo opiekuje
si Tyndalem, podczas gdy pan Fareling poszukuje kogo, kto zastpi w domu
jego on.
- I co zrobia twoja matka? - zapyta Bradwell.
- Spytaa, co si stao, a kobieta odpowiedziaa, e pani Fareling przestaa
chodzi na zebrania KF, a potem take do kocioa.
- Kobiece Feministki - rzek Bradwell.
- Czy twoja matka do nich naleaa?
- Oczywicie, e nie. Nie wyznawaa konserwatywnych idei. Uwaaa je
za brednie podobnie jak hasa w rodzaju: Czy nie jestemy wspaniae takie,
jakie jestemy? Urocze, kobiece, agodne.
- Moja matka te gardzia tym ruchem. Kcia si o to z moim tat owiadczy Partridge. Matki wszystkich jego kolegw m naleay do KF.
Zawsze maloway usta, co wygldao adnie, chocia czasem szminka plamia
im zby.
- Co si stao z pani Fareling? - zapyta Bradwell.
- Nie wiem - odrzek Partridge.
Tamta kobieta oznajmia, e niektrzy wracaj z orodkw rehabilitacji
po odbyciu terapii. Zaoferowaa doradztwo psychologiczne. Czasami moemy
pomc osobie dotknitej nag utrat kogo bliskiego. Jednak matka
Partridgea odmwia. Pamita, e prowadzc go do samochodu, mocno
ciskaa jego rami, jakby to on zrobi co zego.
- W drodze powrotnej do domu powiedziaa mi, e gmachy wizie,
orodkw rehabilitacji i sanatoriw wybudowano takie wysokie po to, aby
wszyscy wiedzieli, i jedyna rnica polega na tym, e jedni mieszkaj
wewntrz nich, a reszta w ich cieniu.
Zapad zmierzch i cienie poczerniay. Wszdzie w pobliu mogy czai
si Bestie. Okryli kilka stopionych plastikowych dziecicych drabinek i

przekroczyli wstg zmiadonego ogrodzenia.


- Jak twoi rodzice zdoali odkry cokolwiek, jeli w tych restauracjach
Red Lobster odmwili wstpienia do Najwspanialszych i Najbystrzejszych? dopytywa Partridge. - Przecie znaleli si wwczas poza gwnym nurtem.
- Dopisao im szczcie - odrzek Bradwell. - Chocia gdy teraz o tym
myl, nie jestem pewien, czy to istotnie byo szczcie, czy moe pech. Mj
tata uzyska stypendium na badanie obrzdw w odlegej japoskiej wiosce
rybackiej i jedna z tamtejszych rodzin daa mu nagranie wideo przedstawiajce
kobiet, ktra przeya wybuch bomby atomowej w Hiroszimie, ale zostaa
osobliwie zdeformowana. Eksplozja stopia jej rk z zegarkiem kieszonkowym.
Ukrywano t kobiet, poniewa byli te inni ludzie, ktrzy stopili si w
dziwaczny sposb ze zwierztami, ziemi lub ze sob - a wadze wywiozy ich
wszystkich i ju nigdy nie wrcili.
- W Kopule zachca si nas do studiowania staroytnych cywilizacji.
Rysunki na cianach jaski, skorupy wyrobw garncarskich, czasami mumie tego rodzaju rzeczy. To znacznie atwiejsze.
- Zapewne - zgodzi si Bradwell i spojrzeniem wyrazi Part-ridgeowi
aprobat dla jego wyznania. - C, podobnie jak wielu historykw mj ojciec
nie uwaa, i Japonia skapitulowaa wycznie z powodu strat w ludziach
wskutek wybuchu bomby atomowej. Wczeniej w trakcie tej wojny Japoczycy
dowiedli swej nieustraszonoci i gotowoci do oddania ycia za ojczyzn. Moi
rodzice zastanawiali si, czy przyczyn kapitulacji nie by lk japoskiego
cesarza przed tymi potwornymi skutkami zrzucenia bomby. Japoczycy
stanowili bardzo jednorodn i zamknit spoeczno. By moe cesarz obawia
si nie tyle mierci swych poddanych, ile raczej tego, e zostan zdeformowani i
ulegn rozmaitym straszliwym mutacjom. Japoskich generaw zmuszono do
podpisania kapitulacji, a wszystkich ludzi, ktrzy wskutek wybuchu bomb
atomowych doznali owych odraajcych okalecze, wywieziono i poddano
badaniom. Dziki wprowadzonej przez MacAr-thura cenzurze informacji o

skutkach eksplozji atomowych, relacji naocznych wiadkw, przekazw


ustnych, a nawet obserwacji naukowych - co w praktyce oznaczao zamknicie
ust Japoczykom - udao si zatuszowa prawd o tych okropiestwach, a take
o mutacjach.
Podeszli do ocalaej bramy. Bradwell wspi si na ni pierwszy, a
Partridge poszed w jego lady. Gdy zeskoczyli na ziemi, ujrzeli rozcigajcy
si przed nimi kolejny obszar peen wypalonych ruin i stopionych bry plastiku.
- A co na to Stany Zjednoczone? - zapyta Partridge.
- Naprawd chcesz si dowiedzie? Mnie powiedziano, e jestem nazbyt
dociekliwy i drobiazgowy.
- Chc si dowiedzie - potwierdzi Partridge.
-

Stanach

Zjednoczonych

wiedziano

tych

straszliwych

niezamierzonych skutkach zrzucenia bomb atomowych i bardzo szybko


powstay nowe gazie nauki - ukochane dzieci twojego ojca. Zainicjowano
badania nad wzmocnieniem odpornoci na promieniowanie radioaktywne i
uzyskaniem kontroli nad jego oddziaywaniami. Zamiast przypadkowych
niezamierzonych stopw rzd Stanw Zjednoczonych chcia zyska moliwo
dokonywania celowych pocze w celu stworzenia nowych supergatunkw.
- Kodowanie. Przez pewien czas poddawano mnie kodowaniu, ale
ograniczono je, gdy si zorientowano, e nie jestem typowym okazem owiadczy Partridge. By z tego dumny, chocia nad nikim si nie wywysza.
Po prostu stwierdza fakt.
- Naprawd?
- W przeciwiestwie do mojego brata Sedgea - wyjani Partridge. - Ale
w jaki sposb twoi rodzice zdobyli potrzebne informacje?
- Arthur Walrond, jeden z genetykw, przyjani si z moj matk Silv
Bernt. Walrond prowadzi bujne ycie towarzyskie, jedzi sportowym
samochodem z opuszczanym dachem, nie potrafi utrzyma jzyka za zbami i
czsto dowiadcza poczucia winy. W ktry weekend podczas wizyty u moich

rodzicw upi si i uly swemu sumieniu, wyjawiajc kilka sekretw


dotyczcych tych nowych dyscyplin naukowych. Rzecz jasna, te dane doskonale
pasoway do teorii moich rodzicw. Odtd Walrond zacz dostarcza im
kolejne informacje. - Bradwell przerwa i rozejrza si po okolicy penej
zwglonych ruin wypalonych budynkw, a potem potar czoo. Wyglda na
znuonego.
- Co si stao? - spyta go Partridge.
- Nic. Przypomniaem sobie, jak przekona moich rodzicw, eby kupili
mi psa. Ten nieszczsny chopiec jest jedynym dzieckiem pracoholicznych
rodzicw Podarujcie mu jakiego kundelka!. Walrond by pulchny, niski i
krzywonogi, lecz umia gadko nawija, jedzi fajnym samochodem i, o dziwo,
mia ogromne powodzenie u kobiet. Jednak w gruncie rzeczy nie by stworzony
do ycia, jakie wid. Zdawa sobie spraw, w jaki sposb mog zosta
wykorzystane efekty jego pracy naukowej. Rzd zwyk uywa zwrotu
nieograniczone moliwoci, ale Walrond zawsze dodawa: zniszczenia. By
lekkomylny. Kiedy wadze odkryy, e zdradza tajemnice pastwowe,
ostrzeono go i dano mu troch czasu na popenienie samobjstwa, zanim wjego
domu zjawi si policja, aby go aresztowa. I on usunie to zrobi.
Przedawkowa lekarstwa. - Bradwell westchn. - Nazwaem tego psa Art od
imienia Arthura Walronda. Po mierci rodzicw musiaem go zostawi. Moja
ciotka bya uczulona na psy. Kochaem tego gupiego kundla.
Bradwell urwa i spojrza na Partridgea.
- To twj ojciec kaza zabi moich rodzicw. Pewnie nawet osobicie
wyda to polecenie. Jeszcze przed Wybuchem zastrzelono ich w czasie snu, z
bliska, uywajc tumikw. Spaem wtedy w swoim ku, a kiedy si
obudziem, znalazem ich martwych.
- Bradwell - rzek Partridge i wycign do niego rk.
Bradwell jednak si cofn.
- Wiesz, Partridge, co czasami myl? - powiedzia. Gdzie niedaleko

rozbrzmiay zwierzce gosy - wycie i ptasie krakanie. - Myl, e ju wtedy


umieralimy od straszliwych chorb. Sanatoria byy przepenione. Wizienia
zamieniano w orodki opieki nad zaraonymi. Woda bya ju skaona rop. A
nawet gdybymy nie zginli od tego wszystkiego, to ludzie w miastach mieli
mnstwo broni i wci wybuchay bunty. W spoeczestwie dominowao
banalne poczucie alu i nieznone brzemi tanich, ckliwych uczu. Dusilimy
si od zanieczyszcze i promieniowania. Nasze zwglone puca umieray.
Pozostawieni samym sobie popenialimy samobjstwa, strzelajc do siebie z
pistoletw, lub ponlimy ywcem. Gdyby nie Wybuch, byoby coraz gorzej i
w kocu zatuklibymy si nawzajem na mier. Oni tylko to przyspieszyli, nic
wicej, prawda?
- W gruncie rzeczy wcale tak nie mylisz.
- Nie - przyzna Bradwell. - Gdy jestem w nieco bardziej optymistycznym
nastroju, myl, e udaoby si nam powstrzyma ten proces i uzdrowi
sytuacj. Walczyo o to wielu ludzi, takich jak moi rodzice. Tylko zabrako im
czasu.
- Istotnie mona to uzna za przejaw optymizmu.
- Ciesz si, e zostaem wychowany przez wrogw publicznych.
Wyrosem na ostronego i wycofanego. Po Wybuchu nie pognaem do
supermarketw jak wszyscy inni. Wiedziaem te, e nie nadejdzie adna
pomoc. Wanie tego wszyscy si spodziewali - e zjawi si wojsko i zacznie
rozdawa wod i koce oraz zapewni niezbdn opiek. Usyszaem od rodzicw
wystarczajco duo, by nauczy si nikomu nie ufa. Lepiej trafi do rejestru
zmarych. Tak wic nie yj. To wcale nie takie ze.
- Trudniej umrze, kiedy ju jest si martwym.
- Wiesz, co mnie stale nurtuje?
- Co?t?
- Pord rzeczy rodzicw znalazem notatk od Walronda, ktr nabazgra
niewtpliwie, kiedy by pijany Chodzi o to, e mogliby uratowa wszystkich, ale

tego nie zrobi. To wci nie daje mi spokoju. I jest jeszcze ten artyku w
gazecie, w ktrym kto zapyta Wil-luksa o odporno Kopuy na
promieniowanie, a on odpowiedzia: Odporno na promieniowanie stworzya
nieograniczone moliwoci dla nas wszystkich.
- Ale tak nie byo. Nie dla wszystkich.
- Twj ojciec pragn niemal cakowitego zniszczenia wiata, aby mc
zacz wszystko od nowa. Czy ciga si z tymi, ktrzy wyprzedzali go w tym,
nad czym pracowa? A moe z tymi, ktrzy byli bliscy odkrycia metody
zapewnienia odpornoci na promieniowanie wszystkim ludziom? Czy by jak
ten wynalazca zbroi, ktry gdy ju wszyscy nosili pancerze, musia wynale
kusz? Czy wda si w niekoczcy si acuch eskalacji - bro, obrona, lepsza
bro, lepsza obrona, i tak dalej?
- Nie wiem. Teraz wydaje mi si kim obcym - odrzek Partridge.
Przez chwil aowa, e jego ojciec nie umar. Pomyla, e ojciec nie
jest tylko zdolny do za. On dziaa w imi za. Dlaczego? - zastanowi si.
- Przykro mi z powodu twoich rodzicw - powiedzia.
Wszdzie wokoo widzia bezmiar zniszcze. Zszokowany, uwiadomi
sobie ogrom tej katastrofy. A potem potkn si o co i zachwia si.
Odzyskawszy rwnowag, schyli si i podnis metalowy przedmiot z
trzema szprychami rozchodzcymi si promienicie od ostrego czubka, pokryty
botem i popioem. Bradwell zawrci i przyjrza si uwanie.
- Czy to strzaka? - zapyta Partridge. - Pamitam, e podobnymi rzucano
do celu, ale adna nie bya tak wielka.
- To strzaki ogrodowe - wyjani Bradwell.
Partridge usysza ten dwik, jeszcze zanim cokolwiek zobaczy - furkot
przypominajcy brzczenie. Odepchn Bradwella na bok. Obydwaj upadli
ciko, od impetu niemal tracc oddech, gdy kolejna strzaa rbna z guchym
odgosem w ziemi za nimi. Bradwell wsta chwiejnie.
- Tdy! - krzykn.

Pucili si pdem w kierunku stopionej czerwono-niebieskiej bryy


plastiku i przycupnli za ni.
Strzay nadlatyway szybko, furkoczc i uderzajc z omotem w grunt.
Dwie wbiy si po drugiej stronie bryy, a potem zapada cisza.
Partridge rozejrza si po terenie pokrytym stopionym plastikiem.
Spostrzeg budynek podparty cegami i mur wzmocniony bryami plastiku
przywleczonymi z innych podwrek.
- Dom - powiedzia. - A przed nim niski pot.
Przypomnia sobie parkany z furtkami zamykanymi na zasuwki, przez
ktre wybiegay zadbane podwrkowe psy uganiajce si po trawnikach. Ten
pot skada si gwnie z kijw wetknitych w ziemi, a na szczycie kadego z
nich co wisiao. Pocztkowo nie rozpozna tych dziwnych przedmiotw, ale
potem dostrzeg zaokrglon klatk piersiow z poczerniaych szerokich eber;
niektre byy poamane, a kilku brakowao. Na ssiednim kiju osadzono du
ludzk czaszk, pknit i niekompletn. Przed ruinami domu wisiay dwie inne,
owietlone od rodka wiecami, niczym latarnie z wydronych dy. Halloween.
Partridge pamita, e wkada wtedy na gow pudeko wycite tak, eby
wyglda jak robot. Stopione Ziemie syny z obchodw wit - widm
rozwieszanych na drzewach i witych Mikoajw ustawianych na dachach
domw. Zobaczy teren przypominajcy ogrd - zaoran ziemi ze sterczcymi
z niej kijkami, ktre jednak okazay si kolejnymi komi. Rozmieszczono je
jak ozdoby - koci rk uoono w ksztat kwiatw. W minionym wiecie te
przedmioty - parkan, latarnie z dy, ogrody - oznaczay dom. Obecnie ju nie.
- Co to takiego? - rzuci zaskoczony Bradwell.
- Kiepska sprawa. Ktokolwiek tu mieszka, szczyci si swymi zabjstwami
- orzek Partridge. Kolejna strzaa uderzya w plastik. -1 dobrze celuje. Czy to ci
ochroniarze, o ktrych mwie?
- Moliwe - powiedzia Bradwell. - Jeli tak, poddamy si. Pozwolimy, by
nas pojmano i zaprowadzono do tej kobiety. Ale eby si przekona, czy to

rzeczywicie

oni,

musz

ich

zobaczy.

Potrzebuj

lepszego

punktu

obserwacyjnego. Pobiegn do tamtej stopionej bryy - owiadczy, wskazujc


rk przed siebie.
- Postaraj si, eby ci nie trafili.
- Ile jeszcze mog mie tych strza?
- Wol nie myle, czego uyj, kiedy ich zabraknie - rzek Partridge,
potrzsajc gow.
Bradwell puci si sprintem. Wjego kierunku poleciay strzay. Krzykn,
zatoczy si i zapa za lewy okie. Trafiono go w rami. Jednak bieg dalej i po
chwili skoczy za nastpn bry.
Partridge wystartowa, zanim Bradwell zdy go powstrzyma. Popdzi
i zahamowa obok Bradwella, ktrego rkaw kurtki ju przesik krwi. Sign
do strzay tkwicej w ramieniu towarzysza.
- Nie! - krzykn Bradwell i od turla si na bok.
- Trzeba j wyj - powiedzia Partridge. - Co z tob, boisz si odrobiny
blu? - Chwyci Bradwella za okie. - Uwin si z tym szybko, ani si
obejrzysz.
- Zaczekaj - rzek Bradwell. - Zrb to, kiedy doliczysz do trzech.
- Dobrze - zgodzi si Partridge. Pochyli si nad Bradwellem,
przygwodzi jego rk do ziemi i uj wbit gboko strza. - Raz, dwa... Wycign j, rozrywajc przy okazji rkaw kurtki.
- Cholera! - wrzasn Bradwell. Z rany trysna krew. - Dlaczego nie
doliczye do trzech?
Rewan, pomyla Partridge. Odruchowa ch, by odpaci Brad-wellowi
za to, e odnosi si do niego tak pogardliwie i e go uderzy, kiedy Pressia
zagina. Niemal znienawidzi Bradwella, lecz by moe tylko dlatego, e
Bradwell wpierw znienawidzi jego.
- Trzeba przewiza t ran - zawyrokowa.
- Niech to szlag! - zakl Bradwell, przyciskajc okie do eber.

- Zdejmij kurtk - poleci Partridge i pomg mu j cign. Oderwa


rkaw w rozdartym miejscu i zawiza go mocno wok muskuu. - Szkoda, e
nie przyjrzaem im si lepiej.
- Och, wiesz co? Myl, e teraz bdziesz mia okazj - rzeki Bradwell,
wskazujc przed siebie.
Partridge odwrci si szybko i ujrza tu przy ziemi par oczu. Dziecko
zerkao zza nogi kogo wikszego, noszcego rynsztunek bojowy - metalowe
napierniki zrobione z ostrzy kosiarki i hem. Na jednym ramieniu tej kobiety
wi si dugi warkocz. Miaa duo broni, z ktrej zdoa rozpozna jedynie
acuch od roweru, wiertark i pi acuchow.
- Nie jest le - skomentowa. - Tylko ona i dziecko, a nas jest dwch.
- Zaczekaj - rzuci Bradwell.
Za t kobiet w milczeniu pojawiy si inne. Wikszo z nich z dziemi trzymanymi na rkach albo stojcymi obok. Te kobiety rwnie byy uzbrojone
- w noe kuchenne, dwuzbne grillo-we widelce, rony, grace. W ich twarzach
tkwiy okruchy szka i pytek ceramicznych, odamki luster, kawaki metalu,
pyt chodnikowych i plastiku. Wiele kobiet miao biuteri wtopion w
nadgarstki, szyje i patki uszu. Widocznie stale rozdrapyway skr, aby nie
zarosa tych ozdb, o czym wiadczyy drobne ciemnoczerwone strupki.
- Czy odnalaza nas ta grupa, o ktr ci chodzio? - zapyta Partridge.
- Owszem - odrzek Bradwell. - Tak sdz.
- To chyba panie domu - szepn Partridge.
- Z dziemi - doda Bradwell.
- Dlaczego te dzieci nie urosy?
- Nie mogy. Ich wzrost hamuj ciaa matek.
Partridge nie mg uwierzy, e ludzie, ktrzy dawniej zamieszkiwali te
domy, zdoali przey. Zawsze byli przecitnymi czonkami spoeczestwa,
niczym si nie wyrniali i brakowao im odwagi, by mie wasne pogldy. A ci
spord nich, ktrzy si na to

odwayli - na przykad pani Fareling - zniknli. Czy to s te matki i


dzieci, ktre kiedy mieszkay w strzeonych ogrodzonych osiedlach i
uwielbiay place zabaw z plastiku?
- Czy one chc zatuc nas na mier przy parkingu? - zapyta.
Gdy gromada kobiet podesza bliej, zauway, e dzieci nie towarzysz
swoim matkom, lecz s do nich przytwierdzone. Kobieta, ktr zobaczy
pierwsz, sza, utykajc. Dziecko, na pierwszy rzut oka trzymajce si jej nogi,
w rzeczywistoci byo stopione z t koczyn. Chopczyk by beznogi i mia
tylko jedn rk, a jego tuw i gowa sterczay z grnej czci uda matki. W
szyi innej kobiety tkwia niczym wole cebulkowata gwka niemowlcia z
zerkajcymi z ciekawoci oczkami.
Miay ponure miny i pochylay si nieco, jakby szykoway si do ataku.
Partridge mocniej zawiza szalik, by lepiej zakry swoj pozbawion
blizn twarz.
- Ju na to za pno - rzek Bradwell. - Podnie rce do gry i umiechaj
si.
Obydwaj, nadal klczc, unieli rce nad gow i Bradwell powiedzia:
- Poddajemy si. Przybylimy tu spotka si z Wasz Dobr Matk.
Potrzebujemy jej pomocy.
Jaka kobieta z dzieckiem wronitym w biodro wystpia naprzd i
popchna wzek spacerowy z przymocowanym z przodu noem prosto na
Partridgea. Inna, uzbrojona w wielki ostry sekator, podesza do Bradwella i z
zaskakujc si kopna go w klatk piersiow. Przysuna lnicy sekator do
jego twarzy, szczkajc nim. By wtopiony w jej do, ale drug rk moga nim
ciacha. Postawia bos stop na piersi Bradwella i szeroko rozwara sekator,
trzymajc go nad jego gardem.
Partridge poczu, e szarpnito mu rk do tyu. Wycign hak do misa i
odwrci si byskawicznie, wywijajc nim nad gow zdeformowanej
dziewczynki. W rodek plecw tego dziecka bya wronita rka matki.

Potykajc si, zaatakowa kobiet, ale chybi. Kopna go w brzuch, rozoraa mu


policzek kuchennym noem, a potem przytkna ostrze do jego serca.
Jej creczka si rozemiaa.
Partridge poj, e te kobiety i wtopione w nie dzieci s brutalne i
zaprawione w walce niczym onierze. Dysponujc si pochodzc z
kodowania, mgby stawi czoo kilku z nich naraz, ale zda sobie teraz spraw,
e jest ich ponad setka. Ich cienie si poruszyy. Inne kobiety podeszy szybko i
odebray chopcom ich noe, haki oraz wieo zdobyte strzay.
Kobieta z noem kuchennym chwycia Partridgea za rami tak mocno, e
poczu, jakby w ciao wbiy mu si rzdy ostrych zbw. Silnym szarpniciem
podniosa go na nogi. Popatrzy na swoj blad do, teraz umazan krwi, a
potem zerkn na rk kobiety lnic od odamkw lustra. Wycigna zza
paska star, czarn poszewk na poduszk. Inna kobieta, stojca za nim,
wykrcia mu rce do tyu i zwizaa je tak mocno, e jego okcie niemal
dotykay plecw. Rzuci okiem na Bradwella, ktry te ju sta i by krpowany.
Ostatni rzecz, jak zobaczy Partridge, zanim nacignito mu na gow
poszewk, by zoty krzyyk na cienkim acuszku tkwicy w pokrytej
oparzelinami klatce piersiowej. Potem ogarna go ciemno, w ktrej sysza
tylko swj wilgotny oddech, stumiony przez czarny kaptur.
Przypomnia sobie ocean. Czy matka owina go kiedy na play w koc?
Czy sysza opot materiau na wietrze, zaguszajcy nieustanny ryk fal? Co si
teraz stao z oceanem?

Widzia jego zdjcia, czarno-biae wydruki

komputerowe, na ktrych ocean by wzburzony i rozkoysany. Wydruk ani


adna inna nieruchoma fotografia jednak nie oddadz jego istoty. Zamkn oczy
i wyobrazi sobie, e ma gow schowan pod kocem, e ocean nie ley gdzie
daleko, a matka jest tu przy nim. Mia nadziej, e uda mu si przey, e nie
umrze.
Usysza krzyk jakiego dziecka, ostry jak wrzask mewy.

PRESSIA ARABOWIE
POOW KOCISTEJ TWARZY Ingershipa pokrywaa metalowa
pytka, a w miejscu stawu uchwy tkwi ruchomy zawias - wstawiony przez
prawdziwego fachowca, ktry zna si na rzeczy, a nie przez jakiego krawca
cia, jak jej dziadek. Nie, to byo dzieo kogo majcego rzetelne umiejtnoci i
odpowiednie

instrumenty.

Zawias

umoliwia

Ingershipowi

mwienie,

przeuwanie i przeykanie. Mimo to mczyzna wypowiada sowa sztywno i z


wysikiem. Pytka wbia si pod brod i sigaa w gr twarzy tak daleko, e nie
sposb byo rozrni, w ktrym miejscu koczy si metal, a zaczyna si skra
pokrywajca jego czaszk, zwaszcza e Ingership nosi wojskow czapk.
Druga strona jego gowy bya gadko wygolona i rowa. Ten widok przerazi
Pressi, gdy przypomnia jej strza z karabinu, drgnicie ciaa tamtego
kalekiego chopca i to, jak jego gowa uderzya o ziemi. Nie bya
morderczyni, ale pozwolia, by El Capitan go zastrzeli. Owszem, ten chopiec i
tak by umar. Poprosia El Capitana, eby j wyrczy i go zabi. mier bya dla
niego wybawieniem. Lecz ta wiadomo nie pomagaa i Pressi drczyo
poczucie winy.
Siedziaa naprzeciwko Ingershipa na tylnym siedzeniu niewiarygodnie
lnicego czarnego sedana. Soce byo w zenicie. El Capitanowi polecono
poprowadzi j trzy mile do starej zrujnowanej wiey cinie, ktrej
cebulkowaty wierzchoek pk i poczernia od ognia. Tam mia czeka na nich
samochd. I kiedy przybyli, pojazd ju sta - nieskazitelnie czysty, jak z bajki.
Boczna szyba opucia si z cichym brzczeniem, ukazujc twarz Ingershipa.
- Wsiadajcie - rzuci.
Pressia podya za El Capitanem, ktry obszed samochd i otworzy
drzwi z drugiej strony. Wlizna si pierwsza do rodka, a El Capitan wsiad za
ni i zatrzasn drzwi. Z karabinem na ramieniu i Helmudem na plecach musia
przygarbi si, eby si zmieci. Helmud by zwalisty i w aucie zrobio si

ciasno. Ingership zmierzy go zimnym spojrzeniem, niemal jakby chcia


powiedzie El Capitanowi, eby zdj brata z plecw. Pressia wyobrazia go
sobie mwicego: Czy moemy woy twj baga do baganika?.
Zamiast tego rzuci:
- Wysiadaj.
- Kto? Ja? - spyta El Capitan.
- Ja? - powtrzy jak echo Helmud.
Ingership kiwn gow.
- Zaczekasz tutaj. Kierowca przywiezie j z powrotem.
Pressia nie chciaa, eby El Capitan wysiad. Nie chciaa zosta sama z
Ingershipem. Jego mechaniczny sposb mwienia i upiorne opanowanie budziy
w niej lk.
El Capitan otworzy drzwi, wysiad, zatrzasn je, a potem zastuka w
okno.
- Nacinij guzik-poleci jej Ingership.
Pressia wcisna przycisk na wewntrznej klamce i poczua w
koniuszkach palcw wibracje. Szyba zjechaa w d i znikna w drzwiach.
- Jak dugo was nie bdzie? - zapyta El Capitan.
Pressia zobaczya, e potar palcem spust karabinu.
- Zaczekaj tu na ni - rzek Ingership i kaza kierowcy jecha.
Samochd z szarpniciem ruszy, wzbijajc kb pyu, i po chwili ju
mknli naprzd. Pressia nie przypominaa sobie, by kiedykolwiek jechaa
samochodem - z wyjtkiem niedawnej jazdy ciarwk OPR, gdy miaa
skrpowane rce, a usta zalepione tam. Czy w ogle zachowaa gdzie w
zakamarkach pamici wspomnienie takiego przeycia? Baa si, e zelizgnie
si z siedzenia. Przez otwarte okno wpada wiatr, a wraz z nim popi.
- Zasu szyb! - rzuci gono Ingership.
Przesuna przecznik w drug stron i szyba podjechaa w gr.
Zacz sipi drobny deszczyk. Sedan by tak idealnie wypolerowany, e

lnice krople wody osiaday na jego karoserii. Pressi ciekawio, skd pochodzi
ten samochd, taki elegancki i nieskazitelnie utrzymany. Czy przetrwa w
jakim specjalnie wzmocnionym garau?
Szofer - muskularny mczyzna, ciskajcy kierownic tustymi domi obserwowa ich we wstecznym lusterku. Mia ciemn cer, z wyjtkiem
gbokich jaskraworowych oparzelin. Wjechali na resztki zniszczonej
autostrady. Jezdni w zasadzie oczyszczono z gruzu, niemniej jednak musieli
zwolni. Okolica bya opustoszaa. Ju dawno zostawili za sob spalone
wizienia, orodki rehabilitacji i sanatoria. Droga zrobia si wyboista i
zaronita chwastami. Z pooenia soca Pressia zorientowaa si, e zmierzaj
na pnocny wschd. Od czasu do czasu mijali pozbawione tablic supy
billboardw, stopione ruiny barw, stacji benzynowych i moteli oraz
wypatroszone tiry i wypalone wraki mniejszych ciarwek, porzucone na
poboczu

przypominajce

osmalone

cielska

martwych

wielorybw.

Gdzieniegdzie widziao si napisy uoone ze mieci przywleczonych z


gruzowisk, na przykad: TAM PIEKO, GDZIE SERCE TWOJE lub bardziej
dosadnie: DO DIABA Z TYM WSZYSTKIM!
A potem krajobraz sta si jeszcze bardziej nagi i pusty, jechali na Martwe
Ziemie. To uwiadomio Pressii, jakie miaa szczcie. Tutaj pozostaa tylko
spalona ziemia, by moe rozpocierajca si bez koca we wszystkich
kierunkach. Droga si skoczya, a jedyn rolinno stanowiy suche karowate
krzaki.
Jednak nawet ten rejon nie by cakiem wymary. Niekiedy powierzchnia
gruntu marszczya si, co wiadczyo, e bdz pod ni Pyy - stworzenia, ktre
stay si czci ziemi.
Widok Martwych Ziem rozstroi ich wszystkich i w samochodzie
zapanowaa napita cisza, jakby w jego wntrzu nagle wzroso cinienie
powietrza. Raptem tu przed nimi wyoni si Py - wielki i podobny do
niedwiedzia, lecz utworzony z ziemi i popiou. Kierowca skrci gwatownie i

omin go.
Ingership siedzia sztywno i nieruchomo. Dawa do zrozumienia, e nie
zamierza rozmawia o niczym istotnym - przynajmniej jeszcze nie teraz.
- Nigdy nie bya poza miastem, co? - zagadn Pressi, ktrej wydao si
to wstpem do chaotycznej jaowej pogawdki.
- Nie.
- Lepiej, e nie ma z nami El Capitana. On nie jest jeszcze gotowy. Nie
mw mu, co tutaj zobaczya. Tylko by si nadsa. Ale tobie si tu spodoba,
Belze. Myl, e docenisz to, co zrobilimy z tym terenem. Jadasz ostrygi?
- Ostrygi? - powtrzya Pressia. - Takie z morza?
- Mam nadziej, e je lubisz. S w menu.
- Skd je zdobywasz?
- Mam swoje kontakty - odrzek Ingership. - Ostrygi na powce muszli.
To danie, w ktrym trzeba si rozsmakowa.
Rozsmakowa si? Pressia nie bya pewna, co mia na myli, ale
spodobao jej si to. Bardzo chciaaby jada co na tyle regularnie i dugo, by
mc si w tym rozsmakowa. Z rozkosz rozsmakowaaby si w jednej
potrawie, a potem w drugiej i jeszcze nastpnej, dopki nie poznaaby penego
zestawu smakw. Ale nie. Przypomniaa sobie, e nie moe ani na jot zaufa
tym ludziom. Ostatni bastion - czy to tam biciem zamierzaj wydoby z niej
potrzebne informacje?
Ponad godzin przejechali w milczeniu. Pyy przelizgiway si przed
mask samochodu jak we. Kierowca rozjeda je z chrzstem opon. Pressia
nie miaa pojcia, ile jeszcze potrwa ta jazda.
Ca noc? Kilka dni? Jak daleko rozcigaj si Martwe Ziemie? Czy w
ogle maj kres? W ktrkolwiek stron si skierujesz, zawsze w kocu si na
nie natkniesz. Nikomu nigdy nie udao si przeby ich i powrci - a
przynajmniej Pressia nic o tym nie wiedziaa. Syszaa, e tutejsze Pyy s
groniejsze ni te z Gruzowisk - szybsze i bardziej wygodniae. Niewiele jedz

i nie s obcione kamieniami. Jeli Ingership zamierza wycign z niej


informacje torturami, to czy potem porzuci j w tych Martwych Ziemiach na
pewn mier?
Wreszcie na horyzoncie przed nimi wyrs jaki ksztat. Wzgrze? Kiedy
podjechali bliej, Pressia zorientowaa si, e porasta je zielona rolinno. U
stp wzniesienia samochd skrci ostro w prawo. Grunt pod koami sta si
twardszy i znw przypomina ubit drog. Za zakrtem dziewczyna popatrzya
w d na dolin - tereny uprawne otoczone przez wypalone obszary Martwych
Ziem. W dolinie widniay pola poronite bujn rolinnoci. Nie byy to
wprawdzie koysane wiatrem any pszenicy, tylko co ciemniejszego, ciszego,
upstrzonego maymi tymi kwiatkami. Dalej cigny si rzdy suchych odyg
podpartych palikami oraz innych rolin uginajcych si pod ciarem
niezidentyfikowanych fioletowawych owocw. Pord nich Pressia dostrzega
rekrutw w zielonych mundurach. Niektrzy toczyli mae plastikowe cysterny
na kkach i spryskiwali roliny. Inni chyba zbierali prbki. Kutykali i wlekli
si noga za nog, a ich oszpecona bliznami skra bya odsonita i wystawiona
na dziaanie zamglonego soca.
Na pastwiskach pasy si due zwierzta, bardziej kudate ni krowy i o
duszych pyskach, ale bez rogw. Przechadzay si powoli i chwiejnie w
pobliu szklarni. Krta droga prowadzia do strzelistego tego budynku, a tu
obok niej staa stodoa pomalowana na jaskrawy czerwony kolor. Wszystko tutaj
wygldao tak, jakby nigdy nie wydarzy si aden kataklizm. Ten widok by tak
zdumiewajcy, e Pressia ledwie moga uwierzy wasnym oczom. Znaa takie
sceny z wycinkw prasowych Bradwella, a jeli sign dalej w przeszo, to
take z wasnych wspomnie.
Jej dziadek w dziecistwie mia styczno z farmerami. Rolnictwo
rozwino si stosunkowo niedawno, jeli wzi pod uwag cay okres istnienia
gatunku homo sapiens - powiedzia jej. - Jeli zdoamy odtworzy je na nowo czyli produkowa wicej ywnoci, ni potrzebujemy - przywrcimy nasz

dawny sposb ycia. Ziemia jednak bya spalona i jaowa, nasiona zmutoway,
a wiato soca wci jeszcze zasnuway py i sadze. Ludzie radzili sobie lepiej
z maymi przydomowymi ogrdkami, dogldajc ze swoich okien rozwoju
rolin od nasion do wydania owocw - takich, ktre ich nie umierciy. Nawet w
nocy pilnowali, eby nikt ich nie ukrad. I woleli polowa na zmutowane
mieszace, ni je hodowa. Konieczno karmienia i dogldania zwierzt
stanowia zbyt wielkie obcienie dla ludzi, ktrzy sami z trudem usiowali
przey. Kada kolejna generacja zwierzt ujawniaa wasne odmienne wady
genetyczne. Po zjedzeniu jakiego stworzenia moge si rozchorowa, a po
zjedzeniu jego brata ju nie. Zanim spoyo si jakie zwierz, lepiej byo
zobaczy je ywym i na wasne oczy przekona si, e naprawd jest zdrowe.
- Jest tu mnstwo ywnoci - powiedziaa Pressia. - Jak zapewniacie
wystarczajc ilo wiata sonecznego?
- Pomajstrowalimy troch przy kodzie genetycznym. Badalimy, ile
soca potrzebuje dana rolina i czy moemy zmniejszy to zapotrzebowanie. W
szklarniach stosujemy lustrzane paszczyzny oraz urzdzenia, ktre magazynuj
wiato soneczne i kieruj je precyzyjnie na licie rolin.
- A co ze wie wod?
- Wykorzystalimy podobny pomys.
- Co to waciwie za uprawy?
- Hybrydy.
- Wiecie, ilu ludzi moglibycie nakarmi ca t ywnoci?
Mia to by z jej strony wyraz podziwu, lecz Ingership uzna te sowa za
uzasadnione pytanie.
- Gdyby wszystko byo jadalne, moglibymy rozszerzy uprawy i
wyywi jedn sm populacji.
- Nie mona je tych rolin?
- Odnielimy kilka sukcesw, jakkolwiek do mizernych. Pojawiy si
pewne korzystne mutacje - cho zazwyczaj nie w wyniku naszych

zaplanowanych dziaa.
- Jedna sma populacji zjadaby to wszystko bez wzgldu na to, czy jest
jadalne, czy nie - rzeka Pressia.
- Och, nie! Nie miaem na myli jednej smej populacji nieszcznikw.
Chodzi o jedn sm mieszkacw Kopuy - o zaspokojenie ich potrzeb
ywnociowych, a w przyszoci wyywienie ich, kiedy ju do nas powrc.
Kopua? Ale przecie Ingership naley do OPR. Jest zwierzchnikiem El
Capitana. A OPR planuje zdobycie Kopuy i formuje w tym celu armi.
- A co z OPR? - zapytaa.
Ingership spojrza na ni i umiechn si poow twarzy.
- Wkrtce wszystko si wyjani.
- Czy El Capitan wie o tym?
- Wie, cho nie zdaje sobie z tego sprawy. Moe powiedz mu, e
mieszkam tutaj w namiocie jak dawni Arabowie na pustyni.
Nie potrafia si zorientowa - artowa czy mwi powanie?
- Arabowie - powtrzya jak echo, jakby przeja rol Hel-muda.
Pomylaa o przyjciu weselnym rodzicw, o opisanych przez dziadka
biaych namiotach, biaych obrusach i biaym torcie.
- W namiocie, rozumiesz? To rozkaz. - Gos Ingershipa przybra nagle
stalowe brzmienie, jakby nie tylko jego twarz, lecz take krta bya czciowo z
metalu.
- Rozumiem - odrzeka szybko Pressia.
Na kilka chwil zapada cisza, a potem Ingership powiedzia:
- W wolnym czasie majstruj przy rzeczach z przeszoci. Prbuj
odtworzy rodzaje ywnoci, ktre utracilimy. Wci jeszcze nie s cakiem
doskonae, ale ju bardzo tego bliskie. - Westchn gboko i doda: - Odrobina
starowieckiego komfortu tutaj, w tej dziczy.
Starowieckiego komfortu? Pressia nawet nie prbowaa zrozumie, co to
mogoby znaczy.

- Gdzie zdobywasz ostrygi? - spytaa.


- Ach - rzek Ingership i mrugn. - To mj may sekret. Musz trzyma
jakiego asa w rkawie!
Pressia nie pojmowaa, dlaczego miaby trzyma cokolwiek w rkawach.
Kierowca zatrzyma samochd przed szerokimi schodami prowadzcymi
na werand i Pressia przypomniaa sobie sowa tej koysanki, ktr tak bardzo
lubia jej matka - o dziewczynie taczcej samotnie na werandzie.
Z domu wysza na ich powitanie kobieta. Miaa na sobie ja-skrawot
sukienk, harmonizujc z kolorem elewacji budynku, i z pocztku jej skra
wydaa si Pressii nieskazitelnie biaa, niemal lnica.
Czy ta kobieta jest Czyst?
Dopiero po chwili dziewczyna zorientowaa si, e to nie skra, tylko
rodzaj trykotu z cienkiego, rozcigliwego, byszczcego materiau, podobnego
do poczochy. cznie z rkawiczkami na doniach, zakrywa kady centymetr
ciaa kobiety. W tkaninie na twarzy widniay niewielkie starannie obrbione
otwory na oczy i usta - a gdy nieznajoma si zbliya, Pressia dostrzega nawet
mae dziurki na nozdrza. Kobieta, podobnie jak Ingership, bya chuda jak
szczapa; jej kanciaste ramiona przypominay kociste guzy Ingership wysiad z
samochodu, a Pressia za nim.
Jego ona zawoaa:
- Cudownie! Cudownie, e udao ci si przyjecha!
Gdy to mwia, materia na jej twarzy ani odrobin si nie przesun. By
idealnie dopasowany do znajdujcych si pod nim mini - nie marszczy si
przy ustach ani nie spaszcza nosa. Kobieta nosia nieco potargan blond
peruk, zakrywajc jej uszy i spit z tyu szerok klamr. Nie zaryzykowaa
zejcia po schodach, tylko przystana, mocno trzymajc si porczy, aby nie
straci rwnowagi.
Pressia wesza za Ingershipem po stopniach i stana na werandzie.
Mczyzna pocaowa on w policzek - a raczej w pokrywajcy go liski

materia.
- To moja urocza oneczka! - powiedzia.
Kobieta wydawaa si nieco wstrznita widokiem Pressii, jakby nie
przywyka do ogldania osb, ktre przetrway Wybuch. Wygia jedn z kostek
ng w spiczastych pantofelkach.
Pressia ukrya za plecami pi z gow lalki.
- Mio mi pani pozna - rzeka uprzejmym tonem.
- Tak - odpowiedziaa ona Ingershipa.
- Ostrygi na powce muszli? - zapyta j.
- Schodzone i gotowe do zjedzenia - odpowiedziaa z umiechem;
tkanina na jej twarzy pozostaa gadka i napita.
PRESSIA OSTRYGI
GDY TYLKO WESZLI DO DOMU, ona Ingershipa zatrzasna drzwi.
Nastpnie wcisna guzik w cianie i wzdu krawdzi drzwi automatycznie
wysuny si gumowe uszczelki. Zeby nie wpuszcza do rodka pyu? zastanowia si Pressia. Jeli tak, to doskonale speniay swoj funkcj.
Pomalowane na kremowo ciany lniy nieskaziteln czystoci podobnie jak
idealnie

wypolerowany

drewniany

parkiet.

Na

cianie

wisia

obraz

przedstawiajcy ten wanie dom pord wzgrz pokrytych niegiem; wszystko


skrzyo si olniewajc biel, jakby popi w ogle nie istnia.
- Witamy w naszym skromnym domku - powiedzia Ingership, a potem
powid palcem po pasie biaego drewna, biegncym wzdu cian mniej wicej
na wysokoci bioder.
Nastpnie unis ten palec, nieco pobrudzony popioem. Nie zada sobie
nawet trudu, by wprawi w ruch metalowy zawias swojej szczki, tylko
wycedzi do ony przez zacinite zby:
- Lepki?
Kobieta wygldaa na udrczon. Jej gowa lekko drgna.

- Lepki! - zawiergotaa.
Pressia nigdy nie widziaa tak eleganckiego wntrza. Dywan z
wyhaftowanymi jaskrawoniebieskimi kwiatami, ozdobnie rzebiona gwka
porczy u stp schodw, zocisty sufit. Skrcili do jadalni, w ktrej sta st
przykryty czerwonym obrusem, a na nim zastawa i lnice sztuce. Na cianach
rwnie widniay kwiatowe wzory. Pod sufitem wisiaa olbrzymia lampa z
byszczcego szka - nie z odamkw, lecz o misternie wycitym ksztacie.
Pressia nie potrafia sobie przypomnie nazwy takiego owietlenia. Syszaa, jak
dziadek uy jej, kiedy bawia si z Freedleem, a on postanowi umieci w
jego klatce wiec, ktra adnie owietlia z gry ich pokj.
Mimo woli pomylaa o Bradwellu. Co powiedziaby na t ostentacyjn
demonstracj zamonoci? Niewtpliwie nazwaby j obrzydliw. Wiecie, Bg
kocha was, poniewa jestecie bogaci!. Wyobrazia go sobie wykpiwajcego to
wntrze. Wiedziaa, e sama te powinna czu niesmak. Kto z czystym
sumieniem mgby tutaj mieszka, wiedzc, w jakich warunkach yj wszyscy
inni ludzie? Lecz to by dom... pikny dom. Pressia zapragna w nim
zamieszka. Podziwiaa lnice, zaokrglone drewniane oparcia krzese,
aksamitne kotary, ozdobne srebrne sztuce. Gdzie na pitrze z pewnoci s
wanna i wysokie mikkie oe. Czuaby si tu bezpiecznie, przytulnie,
spokojnie. Czy snucie marze o tego rodzaju yciu naprawd jest takie ze?
Oczami wyobrani ujrzaa surow min Bradwella mwicego: Tak, w rzeczy
samej, jest ze. Potem przypomniaa sobie, e to ju bez znaczenia, co Bradwell
o niej pomyli. Prawdopodobnie nigdy wicej go nie spotka. Na t myl znw
poczua w piersi bl. aowaa, e tak reaguje. Wolaaby si tym nie
przejmowa.
Na stole leaa wielka szara koperta z wyranie wypisanym czarnym
atramentem nazwiskiem: PRESSIA BELZE. Z jakiego powodu ta koperta
wydaa si jej zowieszcza. Zamiast si tym martwi, skupia uwag na jedzeniu.
Pmisek ziaren kukurydzy lnicych od oliwy i co, co zapewne byo ostrygami

na powce muszli: jasnobrzowe kulki uoone w lnicej wodzie na szorstkich


biaych muszelkach. I jajka - cae biae jajka w skorupkach oraz obrane i
przecite na p, z tkiem citym, lecz nadal wilgotnym. Czy to s te rzeczy z
przeszoci, przy ktrych majstruje Ingership? Te wci jeszcze nie cakiem
doskonae potrawy? Pressii wydaway w peni doskonae.
St zastawiono dla szeciu osb. Pressi ciekawio, czy zjawi si kto
jeszcze. Ingership zaj miejsce u szczytu stou, a ona - ktrej imienia Pressia
nigdy nie poznaa - odsuna sobie krzeso po jego lewej rce.
- Usid, prosz - rzeka do Pressii.
Kiedy Pressia siadaa, kobieta pomoga jej, przysuwajc krzeso, jakby
dziewczyna nie potrafia sama sobie poradzi. Pressia ukrya gow lalki pod
blatem stou.
- Napj cytrynowy? - zaproponowaa ona Ingershipa.
Pressia wiedziaa, co to s cytryny, ale nigdy nie pia napoju
cytrynowego. Mczyzna, nie patrzc na ni, skin gow.
- Tak, poprosz. Dzikuj - wymamrotaa.
Upyno ju tyle czasu, odkd uczono j zasad dobrego wychowania, nie
bya pewna, czy odpowiedziaa waciwie. Kiedy bya maa, dziadek stara si
wpoi jej dobre maniery, poniewa on sam tak wanie zosta wychowany. Jego
matka mwia mu: To na wypadek, gdyby kiedy mia spoy posiek z
prezydentem - jakby bez prezydenta dobre maniery nie miay racji bytu.
Zona Ingershipa podesza do stou, niosc byszczcy metalowy dzbanek,
tak schodzony, e na jego powierzchni skroplia si wilgo. Napenia
wszystkim szklanki. Napj cytrynowy by jaskra-woty. Pressia bardzo
chciaa go wypi, ale czekaa. Postanowia, e we wszystkim bdzie naladowa
Ingershipa. Moe dziki temu on bardziej j polubi, gdy uzna, e pod pewnymi
wzgldami jest do niego podobna. W rzsicie owietlonym pokoju metalowa
pytka w jego twarzy lnia jak chrom. Ciekawe, czy Ingership poleruje j co
wieczr?

Podnis bia lnian serwetk, rozwin j niedbaym strzepniciem i


wetkn sobie pod brod. Pressia zrobia to samo, posugujc si jedn rk.
Ingership zsun w d rondo wojskowej czapki. Pressia nie miaa czapki, wic
przygadzia doni wosy.
Kiedy jego ona podniosa pmisek ostryg, unis dwa palce, a ona
pooya mu na talerzu dwie ostrygi. Pressia skopiowaa jego zachowanie.
Podobnie postpia przy yce ziaren kukurydzy w oliwie, a potem przy trzech
jajkach. Wwczas kobieta powiedziaa:
- Mam nadziej, e jedzenie wam smakuje!
- Dzikuj, kochanie - odrzek Ingership. Z dum spojrza na on i
umiechn si. Odpowiedziaa mu umiechem. - Pres-sio, moja ona naleaa
do Kobiecych Feministek w czasach naszej modoci... no wiesz, zanim...
- Ach, tak? - rzeka Pressia, chocia nazwa Kobiece Feministki nic jej
nie mwia.
- Zasiadaa w zarzdzie, a zaoycielk tej organizacji bya jej matka.
- To bardzo mio - wybkaa cicho Pressia.
- Pressia z pewnoci zdaje sobie spraw z trudnoci - powiedzia
Ingership. - Bdzie musiaa pogodzi swj status oficera ze sw kobiecoci.
- Oboje jestemy zwolennikami gruntownego wyksztacenia kobiet owiadczya jego ona. - Popieramy ich osignicia i dokonania, ale dlaczego
miayby one pozostawa w sprzecznoci z prostymi kobiecymi zaletami: urod,
wdzikiem oraz oddaniem dla domu i rodziny? Czy my, kobiety, koniecznie
mamy wymachiwa aktwkami i upodabnia si do mczyzn?
Pressia popatrzya na Ingershipa, nie wiedziaa, co odpowiedzie. Czy
jego ona recytowaa jaki dawny tekst reklamowy? Przecie obecnie nikt nie
ma moliwoci zdobycia jakiegokolwiek wyksztacenia. Zycie domowe i
rodzina? I co to jest aktwka?
- Mj Boe, nie wdawajmy si w polityk - rzek Ingership.
Jego ona popatrzya na napity materia na koniuszkach palcw,

skubna go i powiedziaa:
- Tak, masz racj. Bardzo przepraszam.
Rzucia mu niepewny umiech, potrzsna gow i ruszya szybko w
kierunku pomieszczenia, ktre przypuszczalnie byo kuchni.
- Zaczekaj - powstrzyma j m. - Przecie Pressia jest dziewczyn i by
moe chciaaby zobaczy prawdziw kuchni w caej jej odzyskanej krasie. Co
ty na to, Pressio?
Pressia si zawahaa. Prawd mwic, nie miaa ochoty opuszcza
Ingershipa. Sta si dla niej wzorem waciwego zachowania. Nie moga jednak
odrzuci tej propozycji. Byoby to nieuprzejme. Dziewczta i kuchnie. Poczua
si zdegustowana, ale odpowiedziaa:
- Tak, oczywicie! Kuchnia!
Zona Ingershipa sprawiaa wraenie zdenerwowanej. Trudno byo
cokolwiek wyczyta z jej zakrytej twarzy, ale nadal nerwowo skubaa jedn
doni tkanin na czubkach palcw drugiej.
- Tak, tak - odrzeka. - To bdzie dla mnie przyjemno.
Pressia wstaa, pooya serwetk na krzele, a potem przysuna je do
stou i wysza za on Ingershipa przez wahadowe drzwi.
Kuchnia okazaa si nadzwyczaj przestronna. Nad dugim wskim
centralnym stoem wisiaa wielka lampa. Blaty kuchenne byy proste, starannie
utrzymane i wieo wytarte.
- Zlew. A to zmywarka - powiedziaa kobieta i wskazaa wielk lnic
czarn skrzyni pod lad. - Lodwka - rzeka, pokazujc wielkie pudo z
dwiema przegrdkami - du doln i ma grn.
Pressia podchodzia do kadego sprztu i mwia:
- Bardzo adne.
Zona Ingershipa podesza do zlewu, a gdy Pressia stana obok niej,
przesuna metalow rczk z kulk na kocu i z kranu trysn strumie wody.
Wtedy szepna:

- Nie martw si, nie nara ci na niebezpieczestwo. Mam pewien plan.


Zrobi wszystko, co w mojej mocy.
- Na niebezpieczestwo? - powtrzya zaskoczona Pressia.
- Czy on ci nie powiedzia, dlaczego si tutaj znalaza?
Pressia przeczco pokrcia gow.
- Masz - powiedziaa kobieta i podaa jej bia kartk z czerwon lini
porodku... jasnoczerwon, jak wiea krew. - Mog ci pomc, ale ty musisz
pomc uratowa mnie.
- Nie rozumiem - wyszeptaa dziewczyna, spogldajc na kartk.
- We j - polecia ona Ingershipa i wcisna jej kartk w do. - We.
Pressia wzia kartk i schowaa j gboko do kieszeni spodni. A wtedy
kobieta odwrcia si od kranu.
- Wanie tak to dziaa! Rury i tak dalej!
Dziewczyna spojrzaa na ni zakopotana.
- Zapraszam! - powiedziaa ona Ingershipa.
- Dzikuj - wybkaa Pressia, lecz zabrzmiao to raczej jak pytanie.
Kobieta poprowadzia j z kuchni z powrotem do jadalni. Pressia znw
usiada przy stole.
- To pikna kuchnia - powiedziaa, wci zdezorientowana.
- Nieprawda? - rzek Ingership.
Jego ona skonia si lekko i ponownie znikna w kuchni. Po chwili
dobieg stamtd grzechot garnkw.
- Przepraszam - rzuci ze miechem Ingership. - Ona wie, e nie powinna
rozmawia o polityce.
Pressia usyszaa haas przy drzwiach wejciowych i zerkna w tamtym
kierunku. Ujrzaa mod kobiet ubran w trykot bardzo podobny do tego, jaki
nosia ona Ingershipa, tyle e nie tak nieskazitelnie utrzymany i czysty. Oprcz
tego miaa na sobie ciemnoszar sukienk i teniswki. W rkach trzymaa
wiadro i gbk i spokojnie zmywaa ciany, a zwaszcza miejsce, ktre

Ingership uzna za lepkie od brudu.


Mczyzna wzi powk jajka i woy do ust. Pressia natychmiast
zrobia t samo. Przez chwil trzymaa jajko w ustach, przesuwajc jzykiem po
jego liskiej powierzchni, a potem przeua je. tko byo posolone.
Smakowao niebiasko.
Ingership odezwa si:
- Z pewnoci zastanawiasz si - co zreszt jest cakiem zrozumiae - jak
to wszystko jest moliwe. Ten dom, ta stodoa, te potrawy.
Szerokim gestem ogarn otoczenie. Palce mia zaskakujco drobne i
delikatne.
Pressia popiesznie przekna reszt jajka i umiechna si zacinitymi
wargami, majc policzki wci jeszcze wypchane jedzeniem.
- No c, Pressio Belze, zdradz ci may sekret. A oto on: moja ona i ja
jestemy cznikami midzy tym wiatem a Kopu. Rozjemcami. Wiesz, kim s
rozjemcy? - Nie czekajc na jej odpowied, mwi dalej: - Jestemy kim w
rodzaju porednikw. Budujemy mosty porozumienia. Wiesz, przed Wybuchem
sytuacja wygldaa beznadziejnie. Czonkowie Sprawiedliwej Czerwonej Fali
czynili olbrzymie wysiki i jestem im gboko wdziczny za powoanie ruchu
Powrt do Uprzejmoci. Ale trzeba byo z czego zrezygnowa. Inni uderzali
pierwsi; nawet Judasz by czci Boego planu. Wiesz, o czym mwi? Byli
tacy, ktrzy opowiedzieli si za uprzejmoci, i tacy, ktrzy nigdy by tego nie
zrobili. Musimy ufa, e Wybuch w pewnym sensie przyczyni si do powstania
wikszego dobra. Niektrzy byli ju gotowi, a inni nie zasugiwali na wejcie do
Kopuy. Kopua jest dobra. Przyglda si nam jak dobrotliwe oko Boga, a teraz
da czego ode mnie i od ciebie. I my to zrobimy. - Spojrza ostro na Pressi. Wiem, co sobie mylisz. Uwaasz, e wedug wielkiego Boego planu nie
zasuyem na wejcie do Kopuy. Tak, byem grzesznikiem. Ty te bya
grzeszna. Ale to nie znaczy, e musimy nadal tkwi w grzechu.
Pressia nie wiedziaa, na czym najpierw ma skupi uwag. Ingership jest

cznikiem, ktry wierzy, e eksplozje byy kar za grzechy. Mieszkacy


Kopuy chcieliby, aby ci, ktrzy ocaleli, wanie tak sdzili - aby uwaali, e
zasuyli na wszystko, co ich spotkao. Nienawidzia Ingershipa, ale gwnie
dlatego, e mia wadz. Gosi niebezpieczne idee, opowiada o Bogu i grzechu,
aby wzmocni pozycj ludzi obdarzonych potg, poniewa pragn zdoby
jeszcze wicej wadzy. Bradwell prawdopodobnie zapaby Ingershipa za gardo
i wgnitby jego metalow twarz, walc ni o cian, a potem wygosiby mu
wykad z historii. Pressia nie miaa takiej moliwoci. Siedziaa przy stole i
zerkaa na szar kopert. Czy wanie do tego zmierza Ingership? Do wrczenia
jej tej koperty? Pragnaby mie to ju za sob. Czy ludzie z Kopuy czego od
niej chc? A co si z ni stanie, jeli im odmwi? Przekna ostatni kawaek
jajka. Kiwna gow, jakby zgadzaa si z Ingershipem, lecz w rzeczywistoci
mylaa o tych jajkach. Sprbowaa wszystkich rodzajw i poznaa ich smak.
Ingership podnis do ust ostryg, przechyli j jak malek filiank
herbaty i pokn w caoci. Potem spojrza na Pressi, jakby j prowokowa - a
moe to by test?
- Prawdziwy przysmak - powiedzia.
Pressia te wzia z talerza ostryg. Poczua szorstk krawd muszli w
palcach, a potem na dolnej wardze. Przechylia muszl i ostryga zelizgna si
jej do garda, a nastpnie do przeyku. Stao si to tak szybko, e dziewczyna nie
zdya nawet poczu jej smaku. Na jzyku pozosta tylko niky posmak sonej
wody.
- Wymienite, prawda? - rzuci Ingership.
Pressia umiechna si i skina gow.
Mczyzna triumfalnie klepn doni w blat stou.
- Tak, tak - rzek. - Mc przez chwil poczu w ustach smak dawnego
wiata to najwiksza przyjemno, jaka nam pozostaa. - Z wewntrznej kieszeni
marynarki wyj niewielkie zdjcie. Pooy je na stole i przysun do Pressii. Czy wiesz, gdzie jestemy?

Fotografia przedstawiaa Ingershipa i jego on w kcie jakiego biaego


pokoju. Obok nich sta mczyzna w kombinezonie chronicym przed
skaeniami. Za maym, szklanym wizjerem hemu na jego twarzy wida byo
umiech. Ingership ciska mu rk w grubej rkawicy, a w drugiej doni trzyma
jak tabliczk. Na jego wymizerowanej twarzy z byszczc metalow pytk, a
take na obliczu ony wcinitej w lnicy trykot z materiau przypominajcego
poczoch widniay groteskowe umiechy. Obydwoje byli ubrani na biao. Czy
to zdjcie zrobiono w Kopule? Czy wanie tak wyglda ycie tam? Pressia
poczua sensacje w odku. Czy to z powodu tego zdjcia? A moe zbyt szybko
jada?
Pchna fotografi przez st w kierunku Ingershipa. Poczua, e po
plecach spywa jej struka potu. Wypia yk lemoniady. To najwspanialszy
napj, jakiego kiedykolwiek kosztowaa - zarazem kwany i sodki. Dotkna
jzykiem podniebienia. Rozkoszowaa si tym smakiem.
- To uroczysto pochwalna w Kopule - wyjani Ingership. Podnis
zdjcie i popatrzy na nie. - W istocie odbya si w czym w rodzaju
przedpokoju. Gdy wracalimy, musielimy przej przez szereg hermetycznie
zamykanych komr.
- Czy oni tam przez cay czas nosz takie kombinezony?
- Och, nie! yj w wiecie, w jakim my dawniej ylimy - z t rnic, e
ten jest bezpieczny, w peni kontrolowany i... i czysty.
- Schowa zdjcie z powrotem do wewntrznej kieszeni marynarki i
poklepa j czule. - Mieszkacy Kopuy mog w bardzo ograniczonym zakresie
mie dzieci. W przyszoci zamierzaj ponownie zaludni Ziemi. I potrzebuj
ludzi do przeprowadzania bada i przygotowa, a take takich, ktrzy bd ich
zabezpiecza oraz - to kluczowa, fundamentalna kwestia, Pressio Belze - broni.
- Broni ich?
- Tak, broni - potwierdzi Ingership. - Wanie dlatego si tutaj znalaza.
- Zerkn przez rami, chcc si przekona, czy tamta kobieta w szarej sukience

wci jeszcze zmywa ciany Zmywaa. Pstrykn palcami, a ona szybko


podniosa wiadro i znikna w gbi korytarza. - Widzisz, z Kopuy uciek
pewien Czysty. Spodziewali si jego ucieczki i przygotowywali si do tego, by
go wypuci. Nie chc zatrzymywa tam nikogo wbrew jego woli. Ale jeli mia
opuci Kopu, chcieli sprawowa nad nim pen kontrol. Wszczepi mu
implanty do uszu, aby go sysze, na wypadek gdyby potrzebowa pomocy oraz do soczewek oczu, by widzie to samo co on i w przypadku zagroenia
mc sprowadzi go z powrotem do domu.
Pressia wspomniaa, jak po raz pierwszy ujrzaa Partridgea - jego blad
twarz, chud tyczkowat posta, krtko ostrzyone wosy. Wyglda tak, jak
gosiy plotki. Wiedziaa, e wyjanienia Ingershipa mijaj si z prawd, ale nie
potrafiaby wskaza, w czym konkretnie.
- Kim jest ten Czysty? - spytaa. Chciaa sprawdzi, ile Ingership wie albo
przynajmniej ile jest skonny jej powiedzie. - I dlaczego zadali sobie w
zwizku z nim a tyle trudu?
- Mylisz jak oficer, Pressio. To mi si podoba. Czysty jest synem do
wanej figury. I uciek troch wczeniej, ni si spodziewali - zanim zdyli
podda go narkozie i wszczepi mu te implanty dla jego wasnego
bezpieczestwa.
- Ale dlaczego? - spytaa. - Dlaczego miaby chcie opuci Kopu?
- Wczeniej nikt nigdy tego nie zrobi. Ale ten Czysty, Ripkard Crick
Willux - znany te jako Partridge - mia dobry powd. Szuka swojej matki.
- Jego matka jest jedn z tych osb, ktre ocalay?
- Tak, niestety, naley do tych nieszcznikw. Bya grzeszna, jak my
wszyscy tutaj. - Ingership pokn nastpn ostryg. - To dziwna historia. Ludzie
z Kopuy dopiero niedawno dowiedzieli si, e przeya Wybuch, i obecnie
uwaaj, i znajduje si w jakiej kryjwce - zmylnej, lecz niewielkiej. Sdz,
e przebywa tam wbrew swej woli, e jest wiziona. Siy zbrojne Kopuy staraj
si zlokalizowa t kryjwk za pomoc swoich nowoczesnych tajnych

urzdze obserwacyjnych. Chc wydosta j stamtd bezpiecznie, zanim


kryjwka zostanie zniszczona. Nie chcemy te, aby w trakcie owej operacji ten
Czysty ucierpia. A poniewa nie zosta zaopatrzony w urzdzenia podsuchowe,
potrzebujemy kogo, kto bdzie mu towarzyszy, kierowa nim, chroni go i
broni.
- Mnie?
- Tak, ciebie. Ludzie z Kopuy chc, eby odnalaza tego Czystego i
pozostaa przy nim.
- Dlaczego ja?
- Tego nie wiem. Piastuj w Kopule bardzo wysok funkcj, jednak nie
mam dostpu do wszystkich informacji. Wiesz co o tym chopcu? Miaa z nim
jaki kontakt?
Pressia znw poczua nerwowy skurcz w odku. Nie bya pewna, czy
powinna skama, czy powiedzie prawd. Uwiadomia sobie, e jej mina ju
moga j zdradzi. Nie potrafia przekonujco kama.
- Chyba nie - odpara.
- C, szkoda - rzek Ingership.
Szkoda, e nie kontaktowaa si z Partridgeem czy e zataia informacje?
Nie wiedziaa, ktr z tych dwch moliwoci mia na myli.
- Uwaacie, e jego matka naprawd yje? - spytaa z nadziej.
Mogaby si do czego przyda i pomc uratowa matk Partridgea. W
tym Ingership rzeczywicie mia racj.
- Jestemy tego pewni.
- Kim s my? Wci mwisz w liczbie mnogiej.
- Oczywicie mam na myli Kopu. Nas. Ale to okrelenie moe
dotyczy rwnie ciebie, Pressio. - Zabbni palcami po blacie stou. - Rzecz
jasna, bdziemy musieli ci przygotowa. Dysponujemy tutaj odpowiednimi
rodkami. Oczywicie, wszystko odbdzie si w sposb cywilizowany. Moja
ona ju szykuje eter. - Nachyli si ku Pressii. - Czujesz jego zapach?

Dziewczyna wcigna w nozdrza powietrze i poczua mdlc sodk


wo. Zdoaa tylko sabo kiwn gow, gdy nagle ogarny j mdoci.
Poczua gorco w odku i piersi. W rkach i nogach zapon ar. Eter?
- Co jest nie w porzdku - powiedziaa.
Bya teraz oszoomiona. Mimo woli pomylaa o tamtym kalekim chopcu
w lesie. Cho to nie miao sensu, zastanawiaa si, czy zasuya na t kar,
pozwalajc mu umrze. Czy wanie to spotyka tych, ktrzy biernie przygldaj
si morderstwu?
- Czujesz to? - zapyta Ingership. - Czujesz, jak to przenika twoje ciao?
Spojrzaa na niego. Widziaa jego twarz niewyranie, rozmazan.
- Chciaem, aby zaznaa tej przyjemnoci, zanim rozpoczniesz swoj
misj - mwi dalej. - To may prezent ode mnie. Ofiara.
Czy ona Ingershipa przygotowywaa eter, by j upi? Pressia miaa w
kieszeni t dziwn kartk - bia z czerwonym paskiem... smug wieej krwi?
- Jedzenie? - wymamrotaa sabym gosem, nie bdc pewna, co miao
by tym prezentem.
- Nie mamy wiele czasu. Ja te to czuj. - Szybkim gwatownym ruchem
zatar rce. - Jeszcze jedno zdjcie.
Tym razem sign do zewntrznej kieszeni marynarki, tu nad biodrem.
Poda Pressii fotografi.
Musiaa zmruy oczy, by mc w ogle cokolwiek zobaczy. Na zdjciu
by jej dziadek. Lea w ku pod biaym kocem. Nos zakrywao mu jakie
urzdzenie do oddychania. Dostrzega te wiatraczek w jego gardle - rozmazany
wir w cieniu szczki. Dziadek umiecha si do obiektywu. Twarz mia spokojn
i wyglda modziej ni kiedykolwiek, odkd sigaa pamici.
- Dobrze si nim opiekuj - oznajmi Ingership.
- Gdzie on jest?
- Oczywicie w Kopule!
- W Kopule?

Czy to moliwe? Widziaa kwiaty w wazonie na nocnym stoliku przy


ku. Prawdziwe kwiaty? Pachnce? Serce podskoczyo jej w piersi. Dziadek
oddycha. Wiatraczek w jego gardle wciga czyste powietrze.
- On jest nasz polis bezpieczestwa - gwarancj, e bdziesz
odpowiednio zmotywowana, by wykona swoje zadanie. Rozumiesz?
- Mj dziadek - powiedziaa Pressia.
Jeli ona nie zrobi tego, co jej ka, kto go zamorduje. Przesuna doni
po pici z gow lalki, ktr chowaa pod stoem. Nasza j kolejna fala
zawrotw gowy. Pomylaa o swoim domu. I o Freedleu. Jeeli zabrano
dziadka, to co si stao z Freedleem?
- Podczas wykonywania swej misji przydzielimy ci ochron. Oddzia
Specjalny bdzie stale w pobliu. Niewidoczny, ale gotowy do akcji.
- Oddzia Specjalny?
- Tak, ju ich widziaa. Nieprawda? Powiadomili ju Kopu, e ty i El
Capitan ich zauwaylicie. Niesamowite okazy. Bardziej zwierzce ni ludzkie,
jednak cakowicie pod kontrol.
- W lesie, tamte nadludzkie stwory... z Kopuy? Oddzia Specjalny...
Zjedzone przez ni potrawy byy tymi rzeczami z przeszoci, przy
ktrych majstruje Ingership. Teraz poja, co mia na myli, kiedy mwi, e s
wci nie cakiem doskonae. Ale ju bardzo tego bliskie - jak to uj. Bardzo bliskie. To jedzenie j zatruo.
Wsuna do pod krawd swojego talerza i chwycia trzonek noa
stoowego. Musi si std wydosta. Wstaa, ukrywajc n za udem. Przez
chwil wszystko wok niej wirowao, a nastpnie si zakoysao. Usiowaa
rozrni litery jej nazwiska wypisanego na szarej kopercie. W tej kopercie z
pewnoci s rozkazy dla niej.
- Kochanie! - zawoa Ingership do ony. - Odczuwamy ju skutki! Nasz
go...
odek podjecha Pressii do garda. Rozejrzaa si po pokoju, a potem

popatrzya na twarz Ingershipa, w ktrej ywe ciao si zapado. Pojawia si


jego ona w swej byszczcej drugiej skrze, lecz teraz usta zakrywaa jej
zielona maska. Na doniach w rkawiczkach miaa drugie rkawice, z
bladozielonego lateksu. Nagle Pressii wydao si, e podoga pod jej stopami si
poruszya.
Ingership wycign do niej rk. Wysuna przed siebie n i
wymierzya ostrze w jego brzuch.
- Wypu mnie std - powiedziaa.
Moe zdoa zrani go na tyle, e zdy dotrze do drzwi.
- To nie jest uprzejme zachowanie, Pressio! - rzek. - Nie jest ani troch
uprzejme!
Rzucia si na niego, lecz stracia rwnowag, a gdy chcia j zapa,
rozcia mu noem rk. Niemal natychmiast popyna krew, plamic mu
koszul jaskraw czerwieni.
Podbiega do drzwi, upuszczajc po drodze n, by mc chwyci klamk
zdrow rk. Klamka tylko cicho trzasna i nie ustpia.
Pressia poczua mdoci i zawroty gowy. Upada na kolana i
zwymiotowaa. Przeturlaa si na bok, przyciskajc do piersi gow lalki.
Ingership stan nad ni. Spojrzaa w gr w jego twarz owietlon przez
wiszc u sufitu lamp z rnitego szka. Jak si nazywa taka lampa? Jak?
- Zachciem ci, eby sprbowaa wszystkich potraw - wycedzi. - Ale
nie obiecaem, e zdoasz je w sobie utrzyma. Powiedz mi, e nie byo warto!
Powiedz!
Nie mia teraz na gowie wojskowej czapki i Pressia zobaczya
dziwacznie pomarszczon skr jego twarzy w miejscu, gdzie stykaa si z
metalem. Zachwia si, jego rka krwawia, a potem zatoczy si i przez chwil
Pressia baa si, e przewrci si na ni. On jednak wycign rk do ony i
chwyci j za chude rami pokryte materiaem przypominajcym poczoch.
- Zaprowad mnie do wiadra! Pon, kochanie! Czuj ar we wszystkich

czonkach. Pon jasnym pomieniem! Pon!


I wtedy Pressia przypomniaa sobie t nazw.
- yrandol - powiedziaa.
Pikne sowo. Jak moga je zapomnie? Gdy znw zobaczy si z
dziadkiem, szepnie mu je do ucha.
yrandol, yrandol, yrandol.
EL CAPITAN CZAPKA
EL CAPITAN STA OPARTY o jeden z grubych zaokrglonych rogw
zrujnowanej wiey cinie i wypatrywa Pyw tak dugo, a zapad zmrok.
Czasami sysza szmery pord piaskw. Prbowa ustrzeli Pyy, lecz byo zbyt
ciemno, a one poruszay si zbyt szybko, by mg je trafi. Zdaje si, e
odstrasza! je sam huk wystrzaw.
By godny i przemarznity. Nogi spuchy mu od przechadzania si z
bratem na plecach. Helmud spal i wydawa si niewiarygodnie ciki. Zacz
chrapa, a wtedy El Capitan pochyli si naprzd, po czym cofn si
gwatownie, wbijajc brata w cian wiey cinie z hartowanej stali. Helmud
sapn, jkn, a potem zawodzi, dopki El Capitan nie kaza mu si zamkn.
El Capitan nie potrafi okreli, ile czasu mino od odjazdu Pressii. Jego
zegarek stan. Nawizaby czno telefoniczn, ale radiotelefon by! guchy.
Kiedy w kocu zobaczy czarny samochd pozostawiajcy za sob
piropusz pyu, poczu raczej gniew ni ulg. Wz jecha powoli, zakosami
przez Martwe Ziemie. To musiao by celowe. Czy kierowca robi! takie ostre
skrty z obawy przed pojawieniem si Pyw? Trudno powiedzie.
W kocu pojazd si zatrzyma. By obsypany ciemnym piaskiem, a opony
oblepiaa skorupa zaschnitego bota. Czyby przejedali przez jakie yzne
grunty? El Capitan wsta, a Helmud znw zacz lamentowa.
- Przesta, Helmud - rzuci El Capitan i potrzsn nim na swoich plecach.
Szyja brata trzasna cicho, jednak nie skrci sobie karku. Po prostu czasem

wydawaa taki odgos.


Kierowca nie opuci szyby. El Capitan podszed do auta i otworzy tylne
drzwi. Wewntrz nie dostrzeg Ingershipa, co nie byo niczym dziwnym, gdy
jego wizyty trway zawsze krtko. Pressia opieraa si o przeciwlege okno.
Nogi miaa skrzyowane i zasaniaa doni oczy. W mdym wietle lampki w
suficie samochodu El Capitan spostrzeg, e jest posiniaczona i obolaa.
Wgramoli si do rodka i mocno zatrzasn drzwi. Na siedzeniu pomidzy nimi
leaa rozpiecztowana szara koperta, pognieciona i wymitoszona, z
wypisanym na niej nazwiskiem Pressii.
- Wracamy do bazy, tak? - zapyta szofera.
- To zaley Teraz wypeniam rozkazy Belze.
- Co? Belze?
- Tak poleci Ingership.
El Capitan przez wiele lat zabiega o awans, a teraz wadz przeja
Pressia Belze? Po zaledwie jednej kolacji z Ingershipem?
- Ingership kaza ci sucha rozkazw Pressii, a nie moich? Chryste!
- Zgadza si, sir.
El Capitan przeazi na przednie siedzenie i rzek, zniajc gos:
- Ona wyglda okropnie.
- Ale nie umara - odpar kierowca.
El Capitan rozpar si w fotelu.
- Pressio - powiedzia cicho.
Dziewczyna odwrcia si i spojrzaa na niego spod zmruonych powiek.
Oczy miaa zaczerwienione i zapuchnite.
- Dobrze si czujesz? - zapyta.
Kiwna gow.
- Ingership mieszka w namiocie, jak dawni Arabowie.
- Naprawd? - spyta El Capitan.
- Naprawd? - powtrzy Helmud.

Pressia wyjrzaa przez okno, a potem dyskretnie uniosa pi z gow


lalki i zakoysaa ni na boki, jakby potrzsaa przeczco t gow. Czy lalka
mwia za ni? Dziewczyna popatrzya pytajco na El Capitana, jak gdyby
chciaa si przekona, czy poj ten gest. Przypuszcza, e nie ufaa kierowcy i
nie chciaa, by podsucha cokolwiek z ich rozmowy.
Skin gow i rzuci na prb:
- Czy dobrze si bawia? Zakosztowaa troch luksusu?
- Byo cudownie - odrzeka i znw potrzsna gow lalki.
El Capitan zrozumia, e wydarzyo si co zego.
- Czy tu s rozkazy dla ciebie? - zapyta, dotykajc koperty.
- Tak.
- A czyja mam odegra w twojej misji jak rol?
- Chc, eby mi towarzyszy.
Kierowca odezwa si:
- Czekam na twoje rozkazy, Belze. Dokd mam jecha?
- Nie podoba mi si twj ton - rzek do niego El Capitan.
Mia ochot waln go w eb, ale zrezygnowa. Nie chcia zdenerwowa
Pressii.
- Nie musi ci si podoba - odszczekn si kierowca.
Dziewczyna podniosa kopert za brzeek i wysypaa jej zawarto:
pojedyncz kartk z list rozkazw, fotografi starca lecego spokojnie na
szpitalnym ku i jakie mae podrczne urzdzenie. El Capitan od wiekw nie
widzia sprawnego komputera, tylko same zepsute: martwe czarne ekrany,
stopiony plastik, kilka klawiatur i czci utkwione w ludzkich ciaach.
- Pulsujcy punkt oznacza osob, ktr mamy odszuka - powiedziaa
Pressia do El Capitana. - Mczyzna, osiemnacie lat.
El Capitan podnis urzdzenie. Tak ju przywyk do swojego
radiotelefonu, e ten komputerek wyda mu si czym obcym. Zgrabny, z niemal
oleicie lnicym ekranem, ukazujcym teren jak gdyby z lotu ptaka. I istotnie,

po ekranie przesuwaa si niebieska pulsujca kropka. El Capitan dotkn jej i


ekran nagle rozkwit przed nim w powikszony obraz rejonu wok
migoczcego punktu. Pojawi si napis: DWUDZIESTA CZWARTA ULICA,
CHENEY AVENUE, BANK PRZEMYSOWO-HANDLOWY. Czyjego
matka, wymieniajc kiedy skrt BPH, nie miaa na myli wanie tego banku?
Czy wanie w nim miaa konto? Przypomnia sobie lizaki w wielkim szklanym
soju z hermetyczn zakrtk i wijc si kolejk ludzi ograniczon sznurami z
aksamitu. Ulice nie s teraz tym, czym byy kiedy. Ekran pokazywa
prawdziwy obraz zrujnowanego miasta, na ktry naoono dawny plan ulic.
- Wiem gdzie to jest - powiedzia. - Ten pulsujcy punkt.
- Tak? - rzeka Pressia.
Poszuka na ekranie targowiska, ktre niedawno otwarto w tamtej
okolicy, lecz go nie znalaz.
- Ten obraz nie zosta uaktualniony - zawyrokowa.
- Nie cakiem - przyznaa.
- Znasz czowieka oznaczonego tym pulsujcym punktem?
- To Czysty. Uciek z Kopuy przez przewody filtracji powietrza.
El Capitan chcia zabi jakiego Czystego. Byo to proste pragnienie,
rwnie zwyczajne i przemone jak gd.
- A co zrobimy z tym Czystym, gdy ju go znajdziemy? Uyjemy go jako
celu wiczebnego?
- Posuymy si nim, by odszuka jego matk. - Pressia zmruya oczy i
popatrzya na odlegy horyzont. - A na koniec przekaemy tego Czystego i
matk Ingershipowi.
- A on dokona ich publicznej egzekucji?
- Nie. Odele ich z powrotem.
- Odele z powrotem?
- Tak.
Z powrotem do Kopuy. El Capitan uwiadomi sobie, e Ingership

wsppracuje z Kopu. Mia wraenie, e wiedzia o tym ju od jakiego czasu,


tylko nie przyznawa si do tego przed samym sob. Oczywicie, pomyla. To
oznacza, e OPR naprawd wcale nie istnieje. Przypomnia sobie, jak szuka
zakopanych karabinw, majc na plecach konajcego brata, ktrego krew
gorczkowo ttnia mu w yach, gdy stara si odnale punkty orientacyjne.
wiat zosta unicestwiony, zrwnany z ziemi. Jego matka ju wwczas nie ya
- spoczywaa na szpitalnym cmentarzu. Czu si wtedy strasznie zagubiony Ale
przetrwa to wszystko, przypomnia sobie teraz popiesznie. Powiedzia:
- Mio mi widzie, e Ingership zyska twoj lojalno i zaufanie.
- Cakowicie - potwierdzia Pressia, nadal wygldajc przez okno
samochodu.
El Capitan wpatrywa si w gow lalki, ktra uniosa si odrobin i
zakoysaa si w lewo i w prawo. Potem Pressia odwrcia si od okna i
spojrzaa mu w oczy.
- Mam nadziej, e on moe by pewien rwnie twojej lojalnoci i
zaufania?
Czy kierowca podsuchiwa, a potem donosi? To bez znaczenia. El
Capitan nie odpowiedzia. Nie mg nawet skin gow. Jeli ma pj na dno,
to nie w ten sposb. W jego piersi narasta pomie gniewu. Helmud by
niespokojny, jakby gniew brata udzieli mu si poprzez ich wspln krew. Tkwi
na plecach El Capitana i nerwowo przebiera palcami, niczym starsza pani
robica na drutach weniane botki dla niemowlaka.
- Dokd mam jecha? - powtrzy szofer.
- Dowiesz si w swoim czasie! - wrzasna Pressia.
El Capitan by z niej dumny i zauway z ulg, e jej blade policzki nieco
porowiay. Znw popatrzy na podrczny komputerek.
- Masz jaki plan? - zapyta.
Skina gow lalki, a potem powiedziaa na uytek kierowcy:
- Podymy za tym niebieskim punktem.

El Capitan dotkn palcem zdjcia i przysun je do siebie po siedzeniu


samochodu.
- To kto, kogo znasz?
- Mj dziadek.
- Niele si nim tam opiekuj.
- Tak.
Maj jej dziadka jako zakadnika. A wic tak to rozegrali. Podnis kartk
z rozkazami i przebieg j wzrokiem. Polecono im odszuka tego Czystego,
zdoby jego zaufanie i dotrze razem z nim do celu, czyli do jego matki, a
potem przekaza j Oddziaowi Specjalnemu, ktry wezw przez radiotelefon.
- Oddzia Specjalny? - spyta.
- Te stwory, ktre okradaj twoje potrzaski - wyjania Pressia.
El Capitan usiowa to wszystko zrozumie. Wci od nowa odczytywa
rozkazy. Maj za wszelk cen zabezpieczy siedzib, w ktrej znajd matk
Czystego, i wszystkie znajdujce si tam przedmioty - zwaszcza wszelkie
piguki, kapsuki i fiolki. Wszystko, co wyglda na lekarstwa. Belze dowodzi, a
on ma jej towarzyszy i pomaga. Poczu si saby i schwytany w puapk, jak
tamci rekruci w zagrodach. Zacisn pici, czujc te ucisk w piersi.
- Wiesz, dokd mamy si uda? - spyta.
Skina gow.
- Wypeni te rozkazy tylko pod warunkiem, e naprawd wiesz, na czym
polega twoje zadanie - owiadczy.
- Jak powiedzia Ingership: Kopua jest dobra. Przyglda si nam jak
dobrotliwe oko Boga, a teraz da czego ode mnie i od ciebie. I my to
zrobimy.
El Capitan nie mg si powstrzyma i wybuchn miechem.
- A zatem przez wszystkie te lata patrzyem na to w niewaciwy sposb.
Ha! To byo gupie z mojej strony, co? Kopua wcale nie jest za. Zawsze
uwaalimy jej mieszkacw za wrogw i mylelimy, e pewnego dnia

bdziemy musieli z nimi walczy. Prawda, Helmud?


Helmud si nie odezwa. Pressia patrzya prosto przed siebie przez
przedni szyb.
- Nie, nie bdziemy z nimi walczy - rzeka.
Lecz El Capitan obserwowa pomarszczon gow lalki. Dziewczyna
pokiwaa ni. Tak, bd walczy. Rbna pici w skrzane siedzenie.
- W porzdku - rzuci El Capitan. Jedno byo jasne: musz si pozby
kierowcy. - Moe by si troch przewietrzya? - zaproponowa. Nigdy dotd
nie sysza siebie mwicego takim spokojnym agodnym tonem. - Powinna
rozprostowa nogi. Przejd si kawaek.
Pressia patrzya na niego przez chwil, a potem skina gow. Wysiada z
samochodu, wspierajc si o drzwi, eby nie upa, i z wysikiem stana
wyprostowana. Przycisna zdrow rk do czoa, jakby zakrcio si jej w
gowie. Potem zatrzasna drzwi. El Capitan przyglda si, jak znikna za
rogiem zrujnowanej wiey cinie.
- Co jest, do diaba? - rzuci kierowca, odwracajc si w fotelu.
Podekscytowany Helmud zacz koysa si na plecach brata.
- Diaba, diaba, diaba - szepta.
El Capitan wiedzia, e to ostrzeenie. Helmud usiowa powiedzie
kierowcy, eby si uspokoi. Tamten jednak dalej gardowa:
- Belze ma zadanie do wykonania. Czy prbujesz jej w tym przeszkodzi?
Powinienem na ciebie donie. Ingership bdzie...
El Capitan zamachn si i rbn szofera pici w krta. Gowa
mczyzny uderzya w szyb. El Capitan wysiad z samochodu, obciony
brzemieniem Helmuda. W kilku szybkich krokach okry auto, otworzy drzwi
od strony kierowcy i wywlk go na zewntrz za klapy marynarki. Zatoczyli si
obaj. El Capitan rbn kierowc gow z byka, a potem rzuci go na ziemi w
wiata reflektorw pojazdu. Czoo Helmuda uderzyo o ty czaszki brata. El
Capitan kopn kierowc w ebra, a potem obszed jego skulone ciao i dooy

jeszcze kopniaka w nerki. Chwyci kolb rewolweru, chcc go zastrzeli, ale


rozmyli si i postanowi zostawi mczyzn tutaj, na Martwych Ziemiach, na
pastw losu.
Szofer wi si na ziemi i kaszla krwi, ktra plamia piasek. El Capitan
poklepa mask wozu. Przypomnia sobie swj motocykl i to, e jazda na nim
niemal przypominaa latanie. Usiad w fotelu kierowcy, potar desk rozdzielcz
i chwyci obiema rkami kierownic. Niegdy wiedzia wszystko o pilotowaniu
samolotw, ale wiedzia te, e nigdy nie poleci. Moe prowadzenie samochodu
okae si cho troch do tego podobne.
Elektrycznym przyciskiem opuci szyb i gwizdn przez zby.
- Pressia! - zawoa.
Dziewczyna znw si pojawia; wygldao na to, e odzyskaa nieco si.
- Usid w fotelu pasaera - poleci. - Kierowca jest troch
niedysponowany. Ja poprowadz.
Pressia wsiada i zatrzasna drzwi, nie zadajc adnych pyta. Powietrze
wewntrz samochodu wydawao si naelektryzowa-ne. El Capitan wrzuci
wsteczny bieg, wcisn peda gazu i wycofa wz, a potem ruszy naprzd,
skrcajc kierownic, by omin lecego na ziemi szofera. Opony wizgny i
zapay przyczepno. Samochd szarpn i potoczy si z niskim dudnieniem
silnika - El Capitan poczu w ebrach jego wibracje - zostawiajc za sob wijc
si wstg kurzu w miejscu, gdzie natychmiast pojawiy si Pyy. El Capitan
dostrzeg je we wstecznym lusterku, owietlone tylnymi wiatami auta. Jeden z
Pyw o niemal zwierzcym wygldzie, zwabiony widokiem krwi kierowcy
lecego bezwadnie na kotujcym si piasku, rzuci si na niego i odkopn
jego czapk, ktra potoczya si po Martwych Ziemiach.
PARTRIDGE MATKI
CZARNA POSZEWKA PODUSZKI, ktr nacignito Partridgeowi na
gow, bya lekko rozdarta na szwie. Dziki temu chopcu od czasu do czasu

udawao si zerkn na otoczenie, lecz to za mao, by mg si zorientowa,


gdzie si znajduje. Wiedzia tylko tyle, e on i Bradwell s prowadzeni przez
ciko uzbrojone kobiety z wtopionymi w nie dziemi. Te kobiety byy ylaste i
muskularne, miay tuste poladki i pochylone mocne grzbiety. Idca na czele
trzymaa w grze star lamp turystyczn, przymocowan tam montersk do
kija. Lampa koysaa si, rzucajc cienie na nich wszystkich. Partridge
spostrzeg, e kobiety z dziemi wronitymi w tuowia szy szybko i
energicznie, wielkimi krokami; natomiast te, ktrym dzieci przyrosy do ng,
kutykay i wloky si ciko i chwiejnie, z wyranym wysikiem. Niektre za
nie miay dzieci i w porwnaniu z pozostaymi wydaway si niepene,
ogoocone, jakby zredukowane do pomniejszonej wersji samych siebie.
Ptaki w plecach Bradwella si nie poruszay; widocznie wyczuway jego
strach. Moliwe zreszt, e on ju przywyk do takich niebezpiecznych sytuacji i
wcale si nie ba. Moe to jedna z zalet bycia martwym. A moe ptaki po prostu
wiedziay, kiedy maj zachowa spokj.
Co jaki czas Bradwell pyta, dokd id, lecz nie otrzymywa adnej
odpowiedzi.
Kobiety milczay. Kiedy ich dzieci zaczynay trajkota lub kwili, matki
uciszay je albo wycigay co z kieszeni i wtykay im do ust. Przez dziur w
poszewce Partridge tylko przelotnie widzia te dzieci, gapice si w gr z nogi
matki, przywarte do jej biodra lub uwieszone do ramienia. Miay jasne oczy i
pochliwie si umiechay. Stale kasay, ale nie tak chrapliwie jak dzieciaki na
targowisku.
Zorientowa si, e kobiety wyprowadzaj ich z ogrodzonego osiedla,
coraz dalej od bry stopionego plastiku. Na ziemi leao tu wicej gruzu,
bdcego niegdy cementem i asfaltem, z czego wywnioskowa, i kieruj si ku
jakiemu dawnemu centrum handlowemu. Przekrci gow tak, eby rozdarcie
w poszewce znalazo si przed jego oczami. Oprcz tej kobiety z lamp
turystyczn zobaczy drug, ktra trzymaa w rku latark i przywiecaa ni

sobie, idc szybko pord stert gruzu i mieci. Ujrza resztk markizy kina z
literami W, , G oraz O, i przypomnia sobie wgorze elektryczne. Czy to byy
ryby, czy we? Innych sklepw nie dao si rozpozna, gdy ogoocono je ze
wszystkiego, co miao jakkolwiek warto. Zabrano nawet odamki szka i
metalu. Pozostao jedynie kilka pytek ceramicznych na suficie, a potem
promie latarki sign gboko w cie i owietli ocala cudem rur
jarzeniwki.
Echo ich krokw ucicho. Widocznie zmierzali w kierunku wielkiego
budynku o grubych cianach. Bradwell domyli si, e to jeden z tych
zrujnowanych olbrzymich gmachw przemysowych, w ktrych dawniej
trzymano winiw, ludzi takich jak pani Fareling, wywiezionych z ich domw,
albo chorych umierajcych od infekcji wirusowych. Weszli ca grup do tej
rudery.
Jedna z kobiet oznajmia:
- To przez trzy lata by mj dom. Oddzia kobiet, sala numer 1284.
Jedzenie stawiano pod drzwiami, a po wieczornych modlitwach gaszono
wiata.
Partridge przekrci gow pod kapturem, aby zobaczy, kto to
powiedzia. Bya to jedna z kobiet bez dzieci.
- Ja miaam tylko jedn modlitw - szepna inna. - Ocal nas, ocal nas,
ocal nas.
Przez dugi czas nikt si nie odzywa. Maszerowali dalej, a ktra
kobieta oznajmia:
- Schodzimy w d.
W tym samym momencie Partridge straci grunt pod nogami. Po chwili
natrafi na twardy stopie, a potem zszed po schodach.
- Bradwell, wci tu jeste? - zapyta.
- Jestem.
- Zamknijcie si! - odezwa si dziecicy gos.

Zeszli do pomieszczenia, ktre musiao by wielk piwnic. Powietrze


szybko zrobio si zimne i wilgotne. Byo tu cicho i duszno. Partridgea pchnito
na kolana. Rce nadal mia zwizane z tyu, ale zerwano mu z gowy kaptur.
Dobrze byo odetchn pen piersi i mc si rozejrze. Wok nich
zgromadzio si kilkanacie kobiet, wci w penym uzbrojeniu, niektre z
dziemi, a niektre bez nich.
Bradwell, rwnie ju bez kaptura, klcza obok niego, czerwony ze
zoci i oszoomiony.
Partridge przycisn brod do piersi, starajc si ukry swoj
nieoszpecon bliznami twarz.
- Taki by twj plan? - szepn do Bradwella.
- Myl, e jestemy ju blisko.
- Naprawd? - rzuci Partridge. - Blisko czego? mierci?
Piwnica bya olbrzymia, z rodzaju tych, jakie znajduj si pod wielkimi
gmachami, na przykad sanatoriami. Jej rodek by pusty, ale pod cianami
leay sterty zwyczajnych przedmiotw, teraz pogitych, zardzewiaych i
wypalonych: wielkie koa, opaty, kule do krgli, motki, a take zoone ka
polowe, elazne rury i metalowe wiadra na kkach z mopami.
Stana przed nimi kobieta trzymajca w ramionach jasnowose dziecko,
dwu - lub trzyletnie; jedn rk miaa stopion z jego gwk, co wygldao,
jakby obejmowaa je troskliwie. W drugiej rce dzierya kij bejsbolowy z
przytwierdzonym na kocu ostrzem siekiery. Powiedziaa:
- mierci, co robilicie na ziemiach Naszej Dobrej Matki?
Partridge z wci pochylon gow zerkn na Bradwella, a ten
odpowiedzia:
- Podjlimy si pewnego zadania, ale nie powiodo si nam. Dlatego
potrzebujemy pomocy waszej Dobrej Matki. Chodzi o dziewczyn o imieniu
Pressia. Ma szesnacie lat. Sdzimy, e pojmao j OPR, ale nie jestemy tego
pewni.

- To nic niezwykego, mierci. OPR zgarnia ludzi w wieku szesnastu lat rzeka kobieta i westchna ze znueniem.
- Ale to nie jest zwyka sytuacja, poniewa on jest niezwyky - powiedzia
Bradwell i spojrza na Partridgea, ktry odwrci wzrok. - Poka im swoj
twarz.
Partridge popatrzy na niego osupiay. Czy ma tutaj zosta zoony w
ofierze jako Czysty? Czy taki by plan Bradwella?
Potrzsn gow.
- Nie - odrzek. - Co ty wyprawiasz?
- Poka im swoj twarz! - powtrzy Bradwell.
Partridge nie mia wyjcia. Kobiety czekay. Podnis gow. Kobiety i
ich dzieci podeszy bliej i wpatryway si w niego z rozdziawionymi ustami.
- Zdejmij koszul - polecia jedna z nich.
- Tam moja skra wyglda tak samo - powiedzia.
- Zrb to.
Chopiec rozpi kilka grnych guzikw i cign koszul przez gow.
- On jest Czysty - rzeka.
- Wanie - przytakn Bradwell.
Odezwaa si kobieta z jasnowosym dzieckiem:
- Nasza Dobra Matka bdzie zadowolona. Syszaa pogoski o Czystym.
Bdzie chciaa go zatrzyma. Co chcesz w zamian za niego?
- Mn nie mona handlowa - zaprotestowa Partridge.
- Czy on naley do ciebie i moesz go sprzeda? - spytaa Bradwella
kobieta.
- Niezupenie, ale jestem pewien, e znajdziemy rozwizanie.
- Moe ona zadowoli si kawakiem niego - rzeka kobieta do Bradwella.
- Jakim kawakiem? - zawoa Partridge. - Chryste!
- Przypuszczamy, e matka tego Czystego wci yje. On chce j
odnale.-

- To rwnie moe zainteresowa Nasz Dobr Matk.


- A czy tymczasem mogybycie rozesa do wszystkich matek
wiadomo o zaginiciu Pressii? - spyta Bradwell. - Ona ma czarne wosy,
czarne migdaowe oczy i gow lalki zamiast doni. Jest drobna, ma pkolist
blizn wok prawego oka i oparzeliny na poowie twarzy.
Gdy Bradwell opisywa Pressi, Partridge zastanawia si, czy on darzy t
dziewczyn uczuciem. Czyj lubi, czy tylko czuje si za ni odpowiedzialny?
Nigdy co prawda nie przyszo mu do gowy, e Bradwell mgby si w kim
zakocha, ale to moliwe. On jest tylko czowiekiem. Przez moment niemal
lubi Bradwella i mia wraenie, e mogliby si ze sob dogada, lecz potem
przypomnia sobie, e Bradwell zaoferowa tym obcym kobietom kawaek
niego.
Kobieta kiwna gow.
- Rozel wiadomo.
PRESSIA SZPRYCHA
PRESSIA NIE BYA PEWNA, co si jej przydarzyo w tamtym
wiejskim domu. Stracia przytomno na pododze w pobliu frontowych drzwi,
a ockna si na tylnym siedzeniu samochodu pdzcego przez Martwe Ziemie.
Nic wicej nie wiedziaa. Czy odurzono j eterem? Czyj upiono, eby zrobi
jej pukanie odka, poniewa zostaa otruta? Ale dlaczego Ingership miaby j
otru? Moe dlatego, e najwyraniej jest obkany, podobnie jak jego ona. Jak
inaczej wyjani to, e ta kobieta obiecaa, i nie narazi jej na
niebezpieczestwo, ajednoczenie podaa jej trucizn?
Pressia miaa bolesn ran z tyu czaszki, jakby uderzya gow o podog
- by moe podczas szamotaniny z Ingershipem. Tyle pamitaa. A teraz co jaki
czas gr i ty jej gowy przeszywa ostry bl, niczym poraenie prdem
elektrycznym. Czua si fatalnie. Wci dokuczay jej mdoci i zgaga. Widziaa
niewyranie, jakby wzrok zasnuway jej gste kby mgy. Za kadym razem,

gdy mrugaa, przed jej oczami rozkwitay pki widmowych kwiatw, by po


chwili znikn. Such miaa przytpiony, jakby syszaa wszystko przez
filiank przytknit do ciany. Na domiar zego porywisty wiatr wzbija kby
pyu, ktry jeszcze bardziej utrudnia jej widzenie i zatyka uszy.
A teraz jeszcze znikn ten kierowca. Nie ma co oglda si wstecz! Bya
zdana tylko na El Capitana i Helmuda. Mczyzna prowadzi samochd szybko
przez Martwe Ziemie. Od czasu do czasu w promieniach reflektorw pojawiay
si Pyy, a El Capitan je rozjeda. Ich ciaa rozpaday si na popi, ziemi i
kamienie.
Pressia wyja z koperty urzdzenie namierzajce. Pulsujcy punkt
przemieszcza si przez rejon Gruzowisk po idealnie prostej linii i ze zbyt
wielk prdkoci jak na poruszanie si po nierwnym terenie. Przypomniaa
sobie, i Bradwell mwi jej, e apie stworzenia podobne do szczurw, czatujc
u wylotw rur, ktre ocalay nietknite pod gruzami. Rury s tak wskie, e
mieszcz si w nich tylko te mae szkodniki. Widocznie Bradwell i Partridge
znaleli czip, przyczepili go do jednego z tych szczuropodobnych gryzoni i
pucili zwierz wolno.
- Musimy pojecha do domu Bradwella w pobliu Gruzowisk powiedziaa. - To tam ostatni raz widziaam tego Czystego.
- Znasz go?
- Owszem, znam.
- Czemu wczeniej mi tego nie powiedziaa?
- A dlaczego miaabym ci powiedzie?
- Ha - burkn El Capitan i popatrzy na Pressi, jakby uzna, e musi na
nowo przemyle swoj opini o niej.
- Ha - odezwa si Helmud i te na ni zerkn.
Spostrzega teraz, e Helmud niecierpliwie skrobie palcami kark brata. El
Capitan wstrzsn ramionami i mrukn:
- Przesta.

- Przesta - odpowiedzia Helmud.


- Nie moesz zabi Czystego, kiedy go znajdziemy - rzeka Pressia. - Nie
wszyscy oni s li. Ten Czysty, ktrego szukamy, w gruncie rzeczy jest
poczciwy. Ma dobre serce. Szuka swojej matki. To mnie ujo.
- Mnie te - wyzna El Capitan.
Pressi zaskoczy agodny ton jego gosu, w ktrym pobrzmieway
smutek i poczucie osamotnienia.
- Mnie te - powtrzy Helmud.
- Nie moemy przejecha przez miasto tym samochodem - powiedzia El
Capitan. - Zanadto rzuca si w oczy.
- Wiem, gdzie jest mieszkanie Bradwella - oznajmia Pressia. - Pjd tam.
- Jeste teraz za saba na piesze wdrwki - orzek El Capitan. - Poza tym
jedno z nas musi zosta przy samochodzie. Nie chc, eby t pikn maszyn
zniszczyy Pyy.
- Dobrze - zgodzia si Pressia. - Narysuj ci plan.
Po chwili El Capitan podjecha do billboardu, ktry run podczas
Wybuchu, ale teraz sta oparty o stragan i suy jako przybudwka garau. El
Capitan zaparkowa tam samochd.
W pobliu lea zwalony dach, niegdy chronicy rzd dystrybutorw
paliwa. Obydwoje skulili si za nim w nadziei, e osoni ich od niesionego
wiatrem pyu. Obok wala si emblemat z literami B i P wpisanymi w zielony
okrg. Niegdy co oznacza, ale Pressia nie bya pewna co.
Znalaza w ziemi metalow szprych, by moe od koa motocykla.
Nigdy nie umiaa dobrze rysowa, ale potrafia rozoy na czci zegarek
dziadka, a potem z powrotem go zoy, naprawi wewntrzne mechanizmy
Freedlea i stworzy swoj ma mechaniczn menaeri - gsienic, wia,
szereg motyli - poniewa bya dokadna i precyzyjna. Miaa cich nadziej, e ta
dbao oszczegy teraz si jej przyda.
W wietle reflektorw samochodu narysowaa map na pokrytej popioem

ziemi; najpierw widok miasta z lotu ptaka. Wskazaa skraj Gruzowisk i


zaznaczya liter X miejsce, gdzie znajdowa si dawny sklep misny, ktry
obecnie by mieszkaniem Bradwella.
Kiedy El Capitan owiadczy, e to zapamita, stara map izacza
szkicowa plan wntrza sklepu - w tym take chodni, w ktrej El Capitan
znajdzie pozostawione przez nich rzeczy i dodatkow bro. Musiaa mu zaufa,
cho nie bya pewna, czy zdoa. Naprawd szczerze go nienawidzia. Jednak pod
zewntrzn powok gwatownoci i okruciestwa dostrzegaa kogo, kto
pragnie sta si dobry. Przecie w gruncie rzeczy nie chcia bra udziau w
Grze. Czy w innym wiecie mgby by lepszym czowiekiem? Moe oni
wszyscy mogliby by lepsi, ni s. Moe wanie to jest najwikszym darem,
jaki moe zaoferowa Kopua: kiedy mieszkasz w miejscu wystarczajco
bezpiecznym i wygodnym, moesz udawa, e zawsze podejmowaby
najlepsze decyzje, nawet w skrajnie rozpaczliwej sytuacji. Okropny sposb, w
jaki El Capitan traktuje Helmuda, mona postrzega jako form ukrywania
mioci do brata, ktrej nie potrafi okaza. El Capitan ma tylko Helmuda i w
gbi duszy jest wobec niego gboko lojalny. Nieobliczalny i wybuchowy, ale
lojalny. To ju co. Zastanawiaa si, w jaki sposb straci rodzicw i czy myli
o nich rwnie czsto jak ona o swoich rodzicach i dziadku. El Capitan jest te
brutalny i bezwzgldny - a tych cech brakuje Pressii. Czy zdawa sobie spraw,
e gdy porzuca szofera na Martwych Ziemiach, skaza go na poarcie ywcem
przez Pyy? Pressia nie bya tego pewna. Wmawiaa sobie, i jest szansa, e
szofer przey.
El Capitan wsta.
- Chodmy - rzek. - Ju skapowaem.
- Ju skapowaem - powtrzy Helmud.
El Capitan zdj z ramienia karabin i poda jej.
- Nie wychod z samochodu bez wzgldu na to, co si bdzie dziao. I
strzelaj do wszystkiego, co si rusza.

- Tak zrobi - przyrzeka, cho nie bya pewna, czy si na to zdobdzie.


Usiada w fotelu kierowcy i zatrzasna drzwi.
- Jeli bdziesz musiaa odjecha, nie wahaj si - powiedzia. - Kluczyk
jest w stacyjce. Ja sobie poradz.
- Poradz - rzek Helmud.
- Nie umiem prowadzi.
- W kadym razie lepiej mie kluczyki, ni ich nie mie. - El Capitan
delikatnie pooy do na masce. - Bd ostrona.
Najwyraniej pokocha ten samochd.
- Nigdzie nie pojad - odpara Pressia. Uwaaa, e jest to winna El
Capitanowi. Kto inny pomgby jej tak jak on? Nie poradziaby sobie bez niego.
- Przecie ty mnie tutaj przywioze.
Potrzsn gow.
- Myl o sobie, dobrze? - Spojrza w kierunku pospnych konturw
zrujnowanego miasta. - Pjd za tym pasem gruzo-watego gruntu - rzek. Znam go. Zaprowadzi mnie w poblie Gruzowisk. A potem skorzystam z niego,
eby odnale drog powrotn.
Pressia przygldaa si, jak odchodzi, lecz szybko stracia go z oczu. T
cz Martwych Ziem pokrywaa gruba warstwa popiou. Kbi si i wirowa
po tym paskim terenie oszpeconym niezliczonymi grudami stopionego asfaltu wiadectwem, i niegdy przebiegaa tdy autostrada. Dostrzega jeszcze
Helmuda, ktry odwrci si do niej i pomacha dug, chud rk. A potem w
cigu kilku chwil obydwaj rozpynli si w mrocznej zamglonej dali. Pressia
musiaa zgasi reflektory samochodu i zapada ciemno.
EL CAPITAN CHODNIA
EL CAPITAN ZJECHA Z UBOJNI w d po pochylni, mijajc kadzie,
pki i sufit z szynami. Sign rk w gr i chwyci hak.
- Chryste - rzek do Helmuda - to miejsce jest idealne.

- Idealne - powiedzia Helmud.


- Tutaj zdoalibymy przetrwa sami. Wiesz o tym?
- Wiesz o tym?
- Ten Bradwell to pieprzony szczciarz - mrukn El Capitan.
- Pieprzony szczciarz - powtrzy Helmud.
Dotarli tu szybciej, ni El Capitan si spodziewa. Na ulicach panowa
spokj. Kilkoro ludzi, na ktrych si natkn, schowao si przed nim
popiesznie w ciemnych otworach po drzwiach albo umkno w boczne uliczki.
Wystarcza sam widok munduru.
Nadal stara si porusza najszybciej, jak mg. Przyznawa, e kocha ten
cholerny samochd. Jednym z powodw, dla ktrych pobi kierowc, bya ch
pogazowania. A wic tak, chcia jak najprdzej wrci do tego wozu, ale chcia
te, eby Pressia bya w nim bezpieczna. Jeli po powrocie jej nie zastanie lub
znajdzie tylko poszarpane martwe ciao, nie by pewien, czy to zniesie. W tej
dziewczynie co byo. Pressia ma dobre serce. Ju od dawna nie spotka nikogo
takiego jak ona - albo moe przesta szuka?
To dziwne uczucie - mie kogo, kto czeka. Kryy legendarne
opowieci o kochankach, ktrzy podczas Wybuchu powicali dla siebie ycie.
O ludziach, ktrzy jak El Capitan spodziewali si eksplozji. Przygotowywali
plany ucieczki, mieli zgromadzone zapasy i ustalone miejsca spotka. Jednak
kochankowie nie odnajdywali si i jedno czekao na drugie. By moe zgodnie z
planem mieli czeka tylko przez pewien czas - p godziny, czterdzieci minut a potem przenie si w bezpieczniejszy rejon. Lecz ci kochankowie zawsze
czekali zbyt dugo, ca wieczno. Czekali, a niebo zmienio si w rozarzony
czerwony popi. El Capitan sysza kiedy, jak kto piewa o nich piosenk, i
nigdy jej nie zapomnia. To byo dziwne. Ten czowiek sta po prostu na ulicy i
piewa.
Stoj na peronie dworca, pocigi ju nie przyjedaj. Patrz, jak snuj si
kby pary i na ziemi osiadaj. Moja kochanka wzlatuje w niebo, z umiechem

zerka na zegarek. Wie, e bd na ni czeka duej ni przez ycie cae. A


potem wiatr j porywa i niesie gdzie hen, za grami. A ja tu tkwi; wiatr
rozwiewa popi i miesza go z moimi zami. Popi i zy, popi i zy zestal si
w twardy kamie.
. Bd sta tu i czeka wiecznie, pki nie zmieni si w kamie.
El Capitan by wtedy modszy i dowodzi ulicznym patrolem. Ktry z
onierzy zawoa: Chryste, zastrzel go wreszcie!. Ale El Capitan odrzek:
Nie. Pozwlmy mu piewa. Nigdy nie zapomnia tej piosenki.
Teraz wszed do chodni i zobaczy szczuropodobne stworzenie w klatce,
tak jak Pressia zaznaczya na planie. Byo tuste i pomyla, e mgby je ukra.
W powietrzu unosi si intensywny zapach spalonego misa. Helmud zacz
wydawa mlaszczce odgosy, jakby woa do tego zwierzcia.
- Mmmniam - zawodzi.
- Tak, tak, mmmniam. Ale nie moemy si rozprasza.
Kopot polega na tym, e El Capitan nie wiedzia, czego waciwie
szuka. Czego niepasujcego do tego miejsca? To nieatwe, skoro nigdy
wczeniej tu nie by. Ogarn spojrzeniem dwa twarde fotele, nocn szafk,
metalowe ciany, szyny i hak. Byo tam te metalowe wiadro ze spalonymi
ubraniami. Podnis je i pogrzeba w rodku. Znalaz osmalone spodnie i
koszul, zwglone resztki plecaka oraz mae metalowe pudeko. Wzi je do rki
i otworzy, a wtedy wydao kilka dziwnych brzkliwych dwikw, po czym
zamilko. Wsun je do kieszeni na wypadek, gdyby okazao si czym wanym.
Zanurkowa pod hakiem do nocnej szafki. Helmud znw zacz mlaska
do maego stworzenia w klatce.
- Zamknij si, Helmud! - rzuci El Capitan.
Brat rzuca si, usiujc dobra si do zwierzcia w klatce, wskutek czego
El Capitan straci rwnowag i opad na kolano.
- Do cholery, Helmud! Co ty, u diaba, wyprawiasz?
Wwczas poczu, e w kolano wbi mu si ostry kamyk. Wsta.

Na ziemi lea wisiorek - pknity ptak z okiem z niebieskiego drogiego


kamienia, nanizany na zoty acuszek. El Capitan mia nadziej, e Pressia
bdzie wiedziaa, co to takiego.
Podnis naszyjnik i schowa go do kieszeni. Podbieg do wnki w
cianie, ktr Pressia zaznaczya na planie. Nie znalaz tam a tyle broni, ile
zapowiadaa. To mogo oznacza, e Bradwell i Czysty s dobrze uzbrojeni.
Wsadzi rk do rodka i przesun palcami po ostrzu noa. Potem chwyci co,
co musiao by paralizatorem. Wyj go i woy za pazuch. Ostatni raz
odetchn gboko, wdychajc wo pieczonego misa, i wyszed z chodni.
PARTRIDGE DWADZIECIA
- CHCIAE ODDA MNIE tym kobietom, jakbym by twoj
wasnoci - rzek z wyrzutem Partridge do Bradwella.
Siedzieli obok siebie na siennikach na pododze niewielkiego pokoju, w
ktrym podobnie jak w tamtej piwnicy pod cianami leay sterty dziwacznych
przedmiotw, dlatego wydawa si on jeszcze mniejszy. Wygldao to tak, jakby
matki ogoociy Stopione Ziemie ze wszystkiego, co mogo mie jakkolwiek
warto, i zgromadziy tutaj.
- Nie chciaem ci im odda, tylko wymieni. To zupenie co innego.
- Tak czy owak, wpadbym w ich rce.
- Ale odwiodem je od tego pomysu, prawda? - rzek Bradwell.
Zdj kurtk. Rana na jego barku bya opuchnita, ale ju przestaa
krwawi. Zwin kurtk i pooy si na boku, podkadajc j sobie pod gow
jak poduszk.
- Jasne, zadowol si kawakiem mnie na pamitk. Wspaniale! Co ty, u
diaba, kombinujesz?
- Pressia ci ocalia i sam powiedziae, e jeste jej winien ycie.
- Nie wiedziaem, e potraktujesz to dosownie! To tylko takie wyraenie,
uywane tam, skd pochodz.

- To luksus, na ktry moesz sobie pozwoli w Kopule, ale nie tutaj. Tu


kadego dnia chodzi o ycie lub mier.
- Bd walczy - owiadczy Partridge. - To silniejsze ode mnie, kwestia
instynktu. Nikt nie dostanie kawaka mnie bez walki.
- Nie radzibym ci zadziera z tym tumem uzbrojonych kobiet, ale
zrobisz, jak uwaasz - rzek Bradwell.
Uderzy pici w zwinit kurtk, jakby ubija poduszk, i zamkn oczy.
Po kilku chwilach ju spa, oddychajc ciko.
Partridge take prbowa usn. Zwin si w kbek na sienniku i
przymkn powieki, ale przeszkadzao mu nieregularne chrapanie Bradwella.
Przypuszcza, e Bradwell potrafi zasypia nawet w najgorszych warunkach.
On natomiast zawsze budzi si przy najmniejszym szmerze - odgosie krokw
ktrego z nauczycieli kontrolujcego sypialni czy kogo przechodzcego
pn por przez trawnik albo tykaniu systemu klimatyzacji.
Zapad w niespokojn drzemk, lecz zaraz znw si ockn, powracajc
do rzeczywistoci - Bradwella, zaginicia Pressii, nocnej szafki, martwej starej
kobiety, Szau mierci, matek. Wspomnia yd, jej twarz w pmroku sali
wystawy artykuw gospodarstwa domowego, jej gos odliczajcy: raz, dwa
trzy. Na parkiecie tanecznym pocaowaa go delikatnie w usta, a on
odwzajemni jej pocaunek. Potem si odsuna, lecz spojrzaa na niego tak,
jakby chciaa zapamita na zawsze jego rysy, jakby wiedziaa, e widzi go po
raz ostatni - po czym odwrcia si i ucieka. Obrci si na materacu, przez
moment cakowicie rozbudzony. Gdzie ona teraz jest? Po chwili jego umys
znw spowia zasona snu i przynio mu si, e jest niemowlciem. Matka
trzyma go w ramionach, szybujc na skrzydach przez zimne, mroczne
przestworza. Sysza szelest pir, opot skrzyde - a moe to byy ptaki
Bradwella? I jest ciemno, poniewa to noc, czy dlatego, e w powietrzu unosi
si gsty dym?
W tych ciemnociach rozbrzmiewa gos: szesnacie, siedemnacie,

osiemnacie.... yda odliczaa do dwudziestu w mrocznej sali wystawowej,


ktra teraz pena bya dymu. Partridge, nie zwaajc na to, gadzi palcami
ostrze noa. A yda powiedziaa: Dwadziecia.
PRESSIA ZIEMIA
PRESSIA STARAA SI OBSERWOWA zmiany wygldu okolicy:
falowanie drobnego, ciemnego piasku, tworzenie si w nim lejw i fad.
Samochd by na wp ukryty pod zwalonym billboardem; kluczyk tkwi w
stacyjce. Wci odczuwaa otumaniajce dziaanie eteru. Zapada w drzemk,
ale po chwili obudzia si i poderwaa przestraszona.
Zdrow rk mocno ciskaa karabin. Zastanawiaa si, czy to
przytpienie wzroku i suchu sprawio, e wyostrzy si jej wch. Stale czua
wo zgnilizny. Przypomniaa sobie biae, wilgotne jajka z kolacji u Ingershipa i
ostrygi. Znw ogarny j mdoci i poczua zawroty gowy, wic szybko
zacisna powieki, by cho czciowo je opanowa.
Kiedy miaa zamknite oczy, wjej umyle pojawi si obraz Bradwella i
Partridgea, jedzcych obiad przy stole w wielkiej sali jadalnej. Teraz, gdy ju
zobaczya wiejski dom Ingershipa, takie sceny wydaway jej si moliwe, ale
wci mao prawdopodobne i z pewnoci nie dotyczyy ich dwch. Wyobrazia
sobie twarz Bradwella, jego oczy, usta. Patrzy na ni, jakby chcia jej co
powiedzie.
Otworzya oczy. Ju prawie witao. Na wschodzie z wolna wstawaa
blada powiata.
Usyszaa jaki szelest - osypujcego si piasku? Jeli pojawi si Py,
zabije go. Bdzie musiaa. Czy to le zabi co, co chce zabi ciebie?
Zamglonym

wzrokiem

zobaczya

niewyranie

kilka

strzpw

rozerwanych opon i szkielet furgonetki dostawczej pokryty ciemnobrzow


rdz. W oddali, w miejscu gdzie horyzont styka si z szar powok nieba,
majaczy wirujcy piasek. Gdzie tam by wiejski dom, Ingership i jego ona o

skrze ukrytej pod tkanin przypominajc poczoch.


Pressia odwrcia si i ogarna spojrzeniem zarysy zrujnowanego miasta,
wypatrujc, czy nie wyoni si stamtd sylwetka El Capitana. Jej gowa lalki,
poszarzaa od popiou, wpatrywaa si w ni wyczekujco, jakby czego od niej
chciaa. Kiedy Pressia bya maa, czsto przemawiaa do niej i uwaaa, e lalka
j rozumie. Tutaj nie byo nikogo, kto mgby zobaczy t gow lalki. Nie byo
nawet Kopuy, tego dobrotliwego oka Boga. Bg to Bg. Sprbowaa przywoa
z pamici obraz krypty i piknego posgu za pknit szyb z pleksiglasu.
- wita Wi - wyszeptaa, jakby to by pocztek modlitwy.
O co chciaa si modli? O to, eby mc sobie przypomnie ktr z
opowieci dziadka, zamiast myle o tamtym zastrzelonym chopcu i o kierowcy
zjadanym ywcem przez Pyy, ktre teraz j te mog pore.
Wtedy z zakamarkw pamici rzeczywicie wypyna opowie dziadka
o woskim wicie, ktre odbywao si kadego lata. O filiankach herbaty tak
olbrzymich, e mona byo w nich siedzie i obraca si w kko; a take o
grach, w ktrych miao si szans wygra zot rybk w plastikowej torebce
wypenionej wod. Kiedy okrao si te wydte plastikowe torebki, rybki
zdaway si zmienia wielko - robiy si wiksze, potem mniejsze, a potem
znowu wiksze.
Kb piasku zawirowa w podmuchu wiatru i Pressii si to nie spodobao.
Zamrugaa odruchowo, eby lepiej widzie, lecz przez to wzrok tylko jeszcze
bardziej si jej zamgli. Ten wir wydawa si niezaleny od poryww wiatru. A
potem zobaczya par oczu. Krzyk uwiz jej w gardle. Nacisna guzik na
wewntrznej klamce drzwi, eby opuci szyb. adnej reakcji. Zorientowaa
si, e musi najpierw uruchomi silnik. Chwycia kluczyk i przekrcia go w
stacyjce. Rozlego si tylko kilka guchych trzaskw. Wcisna kluczyk mocniej,
a wtedy silnik oy i cay samochd zawibrowa od nagej erupcji energii. Ten
Py wci kbi si i przelewa. Ponownie wcisna guzik i szyba zjechaa w
d. Do rodka wpad podmuch wiatru, gsty od popiou. Uniosa karabin i

odbezpieczya go. Rce si jej trzsy. Zawahaa si, a potem sprbowaa


wycelowa.
Py pad na ziemi. Znw znikn, lecz nadal gdzie si czai. Pressia
zastyga bez ruchu. We wntrzu samochodu wiroway smugi popiou. Bya
gotowa do otwarcia ognia, jednak nigdy wczeniej nie strzelaa z broni palnej.
Nie jest oficerem, tylko szesnastoletni dziewczyn. Nawet gdyby udao si jej
wypeni polecenie Kopuy, to co stanie si z Partridgeem? Co si stanie z El
Capitanem i Hel-mudem? A jej dziadek? Wyobrazia go sobie lecego w
szpitalnym ku, jego umiech, rozmazany wir migie wiatraczka tkwicego
mu w gardle. Czy w jego oczach widnia cie niepokoju? Czy dziadek j przed
czym ostrzega?
Co dzieje si z tob w tym wiecie, gdy ju przestae by uyteczny?
Znaa odpowied na to pytanie.
- Przebacz mi - wyszeptaa, przekonana, e zawioda swojego dziadka.
Oczami wyobrani ujrzaa wit Wi, jej delikatne rysy. To bya modlitwa. Przebacz mi.
Wtedy Pressia poczua, e co mocno szarpno za karabin. Pocigna
bro do siebie, by jej nie straci. Potem pojawiy si rce. Byy silne, utworzone
z ziemi, nieludzkie, szponiaste. Chwyciy j za ramiona i zaczy wywleka z
samochodu. Staraa si nie wypuci karabinu, ale w tej pozycji nie moga ju
wystrzeli. Wobec tego z caej siy uderzya Pya kolb w pier.
Wiedziaa, e najbezpieczniejsza bdzie w samochodzie. Nie moga da
si z niego wywlec, lecz rce Pya wci cigny j nieubaganie. Signa do
tyu pici z gow lalki i zahaczya ni o kierownic, lecz wtedy wyrwano jej
karabin.
Py przycign j tu do siebie. Poczua ostr wo zgnilizny zmieszan z
zapachem rdzy. Stwr szarpa ni, usiujc oderwa jej pi od kierownicy, a
jednoczenie wywleka jej gow i tuw przez okno. Zapara si nogami.
Spojrzaa w gr ponad ramieniem Pya i zobaczya, e wa piasku za

jego plecami przybiera ksztat krgosupa z przytwierdzonymi do niego ebrami.


Py by silniejszy od niej. Pressia nie zdoaa duej zapiera si nogami.
Obydwoje polecieli do tyu i upadli na piasek. Stwr wypuci j z ucisku.
Przyskoczya do karabinu, podniosa go, przeturlaa si na brzuch i strzelia. Py
rozprysn si na kawaeczki, ktre opady na ziemi.
Wtedy ruszy na ni wa piasku z krgosupem. Poderwaa si na nogi i
wycelowaa w niego, ale przelizn si pod ni, niczym rekin pod dk.
Odwrcia si i zobaczya, e grunt faluje jak morze podczas sztormu. To
wiroway i wstaway nastpne Pyy.
Jeden z nich, na lewo od niej, by wielkoci wilka. Inny wystrzeli w gr
gejzerem siedmiometrowej wysokoci. Odwrcia si i strzelia, odwrcia si z
powrotem i znw strzelia, siejc spustoszenie wrd pojawiajcych si Pyw.
Potem zacza si cofa, by dotrze do samochodu i schroni si w nim.
Gdzie jest El Capitan? Czy pody niewaciwym pasem gru-zowatego
gruntu?
Inny Py, te wielkoci wilka, skoczy na ni i j przewrci. Pressia
upada ciko na twardo ubit ziemi. Nie mia pyska, lecz mimo to jej szyj i
twarz owion gorcy oddech stwora. Rbna go kolb karabinu w miejsce,
gdzie jak przypuszczaa, mg mie ebra. Py stkn.
Dziewczyna rzucia si do ucieczki.
Piaskowy wa z krgosupem nie mia zamiaru zrezygnowa, zawirowa
nad Pressi, wytrcajc jej z rki karabin i wyduszajc powietrze z puc. Bro
upada pod nogi tamtego wilczego Pya.
I wwczas Pressia usyszaa krzyk El Capitan?
Piaskowy wa stan dba. W powietrzu zawirowa n, przecinajc go
niemal na p. Wa zwiotcza i upad, a potem w ziemi wbi si rzenicki n.
Pressia z ulg ujrzaa El Capitana.
- Zrobiem sobie wycieczk do sklepu rzeniczego - oznajmi.
Teraz Pyy pojawiy si ju wszdzie. Z Helmudem ciskajcym si na

plecach El Capitan ci innym noem trzy skrcone supy piasku i umierci je


szybko, zagbiajc ostrze w ich ciaa. Zycie - jeli w ogle jeszcze pozostao w
tych stworach - uszo z nich z sykiem, a resztki piasku i popiou obsypay
Martwe Ziemie.
Pressia zabijaa Pyy strzaami z karabinu najszybciej, jak potrafia. El
Capitan co do niej krzycza, ale z powodu wci przytpionego suchu i huku
wystrzaw nie moga rozrni sw.
Nastpny Py rzuci si na ni i przygwodzi j do ziemi, a potem
chwyci j mocno wp. Kopna go kolanem i rbna pici w tuw, ale
wtedy zapa j za szyj i zacz dusi. Napia minie szyi, upucia karabin i
usiowaa wyrwa si z jego ucisku. Nie moga oddycha. Nagle pojawi si El
Capitan i jedn rk zapa Pya za gardo. W drugiej trzyma paralizator.
Przytkn go do czego, co wygldao na gow stwora, i nacisn spust. Py
upad.
Pressia z trudem apaa powietrze. El Capitan chwyci j za rk i wcisn
jej w do jaki may, twardy przedmiot.
- We to - powiedzia, a gdy nie moga wydoby gosu, doda: - Moe jest
co warte.
Zaatakowa ich kolejny Py. El Capitan chwyci karabin i strzeli. Jaki
inny Py umkn z sykiem.
Pressia spojrzaa na wisiorek na acuszku i natychmiast go rozpoznaa.
To dowd, e po jej zaginiciu Bradwell przyprowadzi Partridgea do sklepu
rzeniczego. By moe wic nadal s razem.
Ale dlaczego wisiorek jest zamany? Co si stao z drug powk?
Pressia spojrzaa w gr; roiy si tam Pyy. Nagle poczua, e co zapao
j w pasie. Z caych si zacza wierzga. Kade kopnicie rozpylao smug
piasku i popiou. Drapaa paznokciami i walia pici, ale czua, e wci jest
powoli cigana w d jakby przez sam godn ziemi. Sprbowaa si wyrwa
i ujrzaa wyaniajc si w oddali ca armi Pyw. Czy ten Py wcignie j pod

ziemi i pore? Pressi przeszy strach przed uduszeniem. Nie chciaa zosta
pogrzebana ywcem.
wiat w jej oczach drga, trzs si i falowa. Wci walczya, ale
odczuwaa skutki niedawnego zatrucia i narkozy i bya obolaa od licznych
ciosw. Czua si osabiona, godna i spragniona. Jej wzrok ju wczeniej by
zamglony, a teraz pociemniao jej w oczach.
Resztk si zawoaa El Capitana. Odkrzykn do niej i poprzez kby
popiou, wzbite przez jej szamotanin, ujrzaa go z Helmu-dem na plecach
walczcego z Pyami. Nadal trzyma si na nogach, lecz nacierao na niego
coraz wicej Pyw. Sta w pobliu samochodu; widziaa czarne lnienie
karoserii. Potem Pyy cisny go w bok auta i upad na ziemi. Pomylaa, e
oboje tutaj zgin.
Machna rkami i kopna butami w ciao Pya. Mocno zacisna
powieki i pomylaa o niebieskim oku abdzia. Nagle cay wiat sta si
niebieski i teraz bl w uszach i pulsowanie krwi w jej szyi byy niebieskie, i El
Capitan by niebieski, i samochd, i Pyy. Odwrcia si ku szarym wzgrzom obecnie te niebieskim - szukajc wzrokiem twarzy matki i ojca. Wiedziaa, e
to szalestwo. Oni ju nie yj. Jednak jej umys przed mierci akn
pociechy. Domu. Gdzie jest dom?
Ziemia wcigaa Pressi w siebie. Dziewczyna czua w caym ciele
wibrowanie niskich pomrukw Pyw. Otworzya oczy i zobaczya Martwe
Ziemie, ktre wyday si jej teraz jeszcze bardziej martwe - tylko popi, mier
i brudny piasek.
Cigle walczya, uderzaa pici, w ktrej ciskaa wisiorek, lecz ju nie
wyrzdzaa Pyom adnej szkody. Bya zanadto wyczerpana. Zgubia kopert z
rozkazami i urzdzenie namierzajce. Zdjcie jej dziadka - ujrzaa je teraz
oczami duszy. Ono te zgino, jakby w ogle nigdy nie istniao. Gdzie on teraz
jest? Co si stao z Freedleem? Czy kiedykolwiek jeszcze ich zobaczy? Czy El
Capitan i Helmud ju nie yj? Czy to moliwe, e udao im si dotrze do

samochodu?
Odwrcia si w kierunku dudnicego dwiku przekonana, e to, co
zobaczy, bdzie ostatnim widokiem w jej yciu. Gony omot krokw. Mtna
chmura popiou, a potem lnica twarz dziecka w objciach matki. Pressia miaa
wraenie, e oglda utracon wizj swojej matki i samej siebie jako maej
dziewczynki - jakby jej matka nie zostaa rozerwana na kawaki przez
rozprynit szklan tafl okna.
- Pressio - powiedziaa matka. - Uchwy si mnie!
Pojawia si rka.
A potem Pressia widziaa ju tylko jakby przez malek dziurk, ktr po
chwili wypenia czer.
PRESSIA OFIARA
PRESSIA OBUDZIA SI z policzkiem wspartym na czym twardym.
W gowie pulsowa jej tpy bl. Ujrzaa opon z wytartym bienikiem. Nie bya
to opona smukego czarnego samochodu. Pressia znajdowaa si w pokoju, a
opona naleaa do jednego z maych kek przy silniku z ostrzami. Kosiarka do
trawy? Zastanawiaa si, czy ni, czy moe to jaki rodzaj ycia pozagrobowego.
Piwnica, w ktrej przechowuje si sprzt ogrodowy? I to ma by ycie
pozagrobowe?
Sprbowaa usi.
Wszdzie wok niej rozlegy si szepty. Jeden zabrzmia gdzie blisko.
- Zaczekaj. - Gos by kobiecy. - Nie spiesz si.
Pressia opada z powrotem i pooya si na boku. Przypomniaa sobie
Pyy. El Capitana strzelajcego z karabinu. Matk i dziecko. Zamkna oczy.
- El Capitan i Helmud - powiedziaa.
- Ci dwaj mczyni w samochodzie? To twoi przyjaciele?
- Czy oni nie yj?
- Przyszymy tam po ciebie, nie po nich. Ich ycie lub mier niewiele

nas obchodz.
- Gdzie ja jestem? - spytaa Pressia.
Rozejrzaa si i zobaczya twarze kobiet i dzieci - wirujce wok niej,
jakby krcia si w jednej z tych wielkich filianek, o ktrych opowiada jej
dziadek. Dzieci byy wronite w ciaa matek. Przyjrzaa si jednemu, potem
drugiemu.
- Jeste tutaj. U Naszej Dobrej Matki.
Matka? Ona nie ma matki. W pokoju byo zimno i wilgotno. Zadraa.
Wok niej przesuway si ciaa, a za nimi dostrzega sterty pude, stopione
plastikowe zabawki, rzd powgniatanych metalowych skrzynek na listy i na
wp stopiony rowerek na trzech kkach.
Podniosa si z wysikiem. Jaka kobieta uja j za okie i pomoga jej
uklkn. Trzymaa w ramionach jasnowose dziecko w wieku dwch, moe
trzech lat. Jedn rk miaa wtopion w gwk dziecka, co sprawiao wraenie
zastygego opiekuczego gestu.
- To Nasza Dobra Matka - powiedziaa, wskazujc prosto przed siebie. Poko si jej.
Pressia podniosa wzrok i ujrzaa kobiet siedzc na zwykym
drewnianym krzele wzmocnionym plastikow link. Kobieta miaa pospolit
twarz, drobn i delikatn, pokryt mozaik odamkw szka, ktre poyskiwao
w blasku jedynej lampy. Jej blada skra niemal cakowicie zarosa na szyi sznur
pere, przez co wyglday one jak szereg idealnie okrgych guzw
nowotworowych. Nosia dug spdnic i cienk zwiewn bluzk, przez ktr
przewitywa kontur olbrzymiego metalowego krzya. Ten krzy tkwi w jej
brzuchu i klatce piersiowej, siga a do szyi i rozpycha jej barki, zmuszajc j,
by siedziaa sztywno wyprostowana. Bya uzbrojona w zwyky pogrzebacz z
kutego elaza, lecy w poprzek jej kolan.
Pressia pochylia gow w ukonie i pozostaa tak, czekajc, a Nasza
Dobra Matka powie, e ju wystarczy. U stp kobiety spostrzega starannie

uoon bro Bradwella. To oznaczao, e on moe gdzie tu by i e jest w to


wszystko zamieszany. Czyby po jej znikniciu prbowa j odszuka? A co z
Partridgeem? Serce mocno zabio w jej piersi. Przez chwil zalaa j fala
nadziei, dopki nie uwiadomia sobie, i ta leca bro moe oznacza rwnie
to, e Bradwella rozbrojono albo nawet zraniono lub zastrzelono.
Czy celowo zostawili ten naszyjnik z wisiorkiem, aby go znalaza? Czy
odeszli?
Naszyjnik. Gdzie on teraz jest?
Krew uderzya Pressii do gowy i dziewczyna poczua zaburzenia
rwnowagi. Nie poruszya si jednak. Czekaa, a kobieta z pogrzebaczem si
odezwie, i tak si stao.
- Wsta - polecia. - Chcesz wiedzie, podobnie jak wszyscy, skd ten
krzy? Czy byam zakonnic? Osob pobon? Pogron w modlitwach? Jak to
si stao?
Pressia potrzsna gow. Jej umys nie siga jeszcze a tak daleko. Czy
ta kobieta mwia o krzyu w swojej piersi?
- To nie moja sprawa - powiedziaa.
- Nasze opowieci s wszystkim, co mamy - rzeka Nasza Dobra Matka. Pozwalaj nam przetrwa. Przekazujemy je sobie nawzajem. Nasze opowieci
s cenne. Rozumiesz?
To przypomniao Pressii, jak pierwszy raz syszaa Bradwella mwicego
w piwnicy o zachowywaniu pamici o przeszoci. Bradwell... Nie potrafia
sobie nawet wyobrazi, co by poczua na wie, e on nie yje. Nasza Dobra
Matka wpatrywaa si w ni. Zadaa jej pytanie, ale Pressia nie pamitaa jakie.
Mimo to skina gow. Czy to waciwa odpowied?
- Przeka ci moj histori jako podarunek. Staam przy oknie z metalow
framug - powiedziaa Nasza Dobra Matka i powioda palcem przez materia
bluzki wzdu zarysu metalowego krzya tkwicego w jej mostku. - Staam z
uniesion gow i wpatrywaam si w rozedrgane niebo, z jedn doni

przycinit do szyby. - Uniosa rk inkrustowan odamkami szka. - Potrafisz


sobie wyobrazi, e byam o wos od mierci?
Pressia kiwna gow. Jej matk zabi deszcz szklanych odamkw.
- Bro - powiedziaa, wskazujc na podog.
- To dary od tego mierci, ktry przyprowadzi nam Czystego. Ten
Czysty te jest mierci. Wszyscy mczyni to dla nas mierci. Z pewnoci to
wiesz.
Czy to znaczy, e Bradwell i Partridge s ywi, czy martwi? Czy te
kobiety zabijaj wszystkich napotkanych mczyzn? Czy dlatego nazywaj ich
mierciami?
Za plecami Pressii rozleg si haas. Odwrcia si.
Do pokoju wpychano Partridgea i Bradwella. Wci yli i byli tutaj.
Nadal oddychali, a ich serca wci biy. Pressia poczua tak wielk ulg, e
niemal si rozpakaa.
- Na kolana, mierci! Na kolana przed Nasz Dobr Matk! - zawoay
kobiety.
Partridge i Bradwell uklkli po obu stronach Pressii. Wygldali na
znuonych. Wzrok mieli mtny, ubrania znoszone i powalane popioem. Jednak
Bradwell si umiechn, a oczy mu rozbysy. By szczliwy, e j widzi. To
ogrzao serce Pressii i sprowadzio rumieniec na jej policzki.
- Pressio - wyszepta Partridge. - Odnaleziono ci!
Nie zostaa pojmana, tylko odnaleziona? Czyby oni obaj przez cay czas
jej szukali? Dotd bya pewna, e drogi Partridgea i Bradwella si rozeszy. Ze
jeden kontynuowa poszukiwanie matki, a drugi odci si od wszystkiego.
Przecie Bradwellowi dotychczas udawao si przetrwa wanie dziki temu, e
nie zawraca sobie gowy sprawami innych ludzi. Dlaczego teraz stara si j
odnale?
Nasza Dobra Matka klasna w donie, a wszystkie kobiety oraz dzieci
skoniy si i wycofay za drzwi, a potem na gr po schodach. Pozostaa tylko

jedna, ta ze szczotk podobn do dzidy. Stana przy drzwiach na stray.


- Mylaymy, e ci twoi dwaj mierci nale do druyny Szau mierci rzeka Nasza Dobra Matka do Pressii. - Nie bierzemy udziau w tym sporcie, ale
kiedy oni czasem wtargn na nasz teren, zabijamy tylu, ilu zdoamy, zanim si
rozpierzchn - powiedziaa i uja drobn doni rczk pogrzebacza.
- Ciesz si, e ich nie zabiycie - rzeka Pressia.
To napenio j nadziej, e El Capitan i Helmud rwnie zdoali przey.
Przynajmniej jest na to szansa.
- Ja take si ciesz. Oni wypeniaj pewne zadanie. - Nasza Dobra Matka
wstaa niezdarnie; z metalow listw framugi okna wtopion w rodek jej klatki
piersiowej musiaa przy wstawaniu wspiera si rkami o porcze krzesa.
Ruszya naprzd sztywnym krokiem. - Udzieliymy im pomocy po czci
dlatego, e jeste kobiet. Zawsze staramy si pomaga naszym siostrzycom.
Ale chodzi te o co wicej. O co majcego zwizek z odszukaniem matki tego
Czystego. - Zacza powoli kry po pokoju. - Kady Czysty jest dla mnie
cenny - owiadczya. - Ma warto przynajmniej sentymentaln. - Skina gow
na straniczk przy drzwiach. Kobieta podesza do Partridgea i wymierzya w
jego szyj szpic szczotki-dzidy. - Wydaje mi si, e to nie jest zwyke
poszukiwanie i e nawet ten Czysty nie jest zwyczajnym Czystym. Kim jeste? zwrcia si do Partridgea. - Kim s twoi ludzie?
Partridge wybauszy oczy na Bradwella. Pressia wiedziaa, o czym on
myli. Rozwaa, czy ma wspomnie o swoim ojcu. Czy to ocali mu ycie? A
moe jeszcze bardziej go pogry?
Bradwell skin gow, lecz Partridge zdawa si nie ufa tej zachcie.
Pressi ciekawio, co zaszo midzy nimi dwoma po jej znikniciu. Partridge,
nie poruszajc gow, zerkn na Pressi. Przekn nerwowo; dzida wci
mierzya w jego grdyk.
- Jestem Ripkard Willux. Nazywaj mnie Partridge.
Nasza Dobra Matka umiechna si i pokrcia gow.

- No, prosz - powiedziaa i odwrcia si do Pressii. - Widzisz, e on nie


jest szczery? Zataja informacje, nieprawda? Sam dobrze o tym wie. mierci tak
robi. Nie potrafi by uczciwi.
- Niczego nie zatajam - zaoponowa Partridge.
- mierciom nie wolno bez pozwolenia odzywa si do Naszej Dobrej
Matki! - krzykna straniczka i mocno uderzya go w plecy szczotk-dzid.
Nasza Dobra Matka mwia teraz wycznie do Pressii:
- Gdy rozpoczy si eksplozje, wiele z nas znalazo si tutaj samotnie w
swoich

domach

lub

zostao

uwizionych

samochodach.

Niektre

zaciekawione wybiegy na podwrza, by zobaczy niebo, albo tak jak ja


podeszy do okien. Tuliymy do piersi nasze dzieci - te, ktre udao si nam
przywoa do siebie. A te spord nas, ktre zamknito w wizieniach,
umieray. Nas wszystkie zostawiono tu na mier. To my opiekowaymy si
konajcymi. Owijaymy ciaa zmarych. Pogrzebaymy nasze dzieci, a kiedy
zmaro ich zbyt wiele, bymy mogy je pochowa, wznosiymy stosy, na
ktrych paliymy ich zwoki. Wszystko to sprowadziy na nas te mierci.
Dawniej nazywaymy ich ojcami, mami albo panami. Znaymy ich
najmroczniejsze wystpki. Gdy szamotaymy si, uderzajc w okiennice
naszych domw jak ptaki uwizione w klatkach, lub waliymy gowami w
ciany wiziennych cel, przygldaymy si tym mczyznom. Tylko my
wiedziaymy, jak bardzo nienawidz samych siebie, jak wstydz si swojej
saboci, egoizmu, odrazy. I jak obrcili t nienawi najpierw przeciwko nam i swoim dzieciom - a potem przeciwko caemu wiatu. - Znw usiada na
krzele. - Zostawili nas na mier i teraz ju zawsze bdziemy musiay dwiga
nasze dzieci, ktre nigdy nie dorosn. Naszym brzemieniem jest nasza mio.
W pokoju zapada cisza. Pressia zastanawiaa si przez chwil, co stao
si z dzieckiem lub moe dziemi Naszej Dobrej Matki. Wygldao na to, e
adne si w ni nie wtopio - tylko ten metalowy krzy i odamki szyb. Czy ciaa
jej dzieci spony na stosach?

- Co si z tob dziao, po tym jak znikna? - zapytaa j Nasza Dobra


Matka.
- Schwytali mnie onierze OPR i poddali szkoleniu oficerskiemu. Z
pocztku nie wiedziaam po co. Potem zawieziono mnie na ich najdalej
wysunit placwk, do wiejskiego domu. Pewien wysoki urzdnik i jego ona
mieszkaj tam i pracuj na rzecz Kopuy. Zajmuj si uprawami rolnymi.
- Ich plony s niejadalne - odrzeka Nasza Dobra Matka. - Wiemy o tym,
bo dotarymy tam, a nawet dalej. Obserwujemy ich.
- Schwytali mojego dziadka. Przebywa w Kopule - przypuszczam, e jako
zakadnik. Zlecono mi sprowadzenie tego Czystego i jego matki do Ingershipa.
Gdzie tutaj w pobliu znajduje si Oddzia Specjalny zoony z dzikich
superstworw. To wanie im mamy przekaza Partridgea i jego matk.
- Oddzia Specjalny? Poza Kopu? - spyta Partridge.
- Powiedziano nam, e kiedy znajdziemy twoj matk, mamy u niej
szuka wszystkiego, co przypomina lekarstwa - rzeka do niego Pressia. Uwaaj, e ona ukrywa si w jakim bunkrze.
- Jeli ludzie z Kopuy sdz, e ona jest tutaj, to dobry znak, prawda? powiedzia Partridge.
- Musimy odnale j przed nimi - odezwa si Bradwell. - Mamy
konkurencj.
- Moja matka i ja nie moemy wrci do Kopuy. Nigdy nie bdziemy
mogli.
- Moemy ci pomc - rzeka Nasza Dobra Matka. - Nie zwykam
rozmawia ze mierciami, ale teraz musz. To tylko kwestia zapaty.
Odnalelimy t dziewczyn, a jeli chcesz wydosta si ywy ze Stopionych
Ziem, by odszuka matk, to prawdopodobnie bdziesz potrzebowa naszej
ochrony.
Pressia popatrzya na Bradwella. Czy to prawda, e bd potrzebowali
pomocy tych matek? Skin gow, a wtedy powiedziaa:

- Nie sdz, ebymy mieli cokolwiek wartociowego, czym moglibymy


wam zapaci.
Kobieta spojrzaa w d na zgromadzon bro.
- Gdzie to zdobylicie?
- W sklepie rzeniczym - odpowiedzia Bradwell.
- Jeste rzenikiem?
- Nie. Znalazem ten sklep niedugo po Wybuchu, kiedy byem dzieckiem.
- Czy chcecie t bro jako zapat? - spytaa Pressia.
Nasza Dobra Matka spojrzaa na ni i umiechna si.
- Mamy wszelk bro, jakiej moe potrzebowa dziewczyna. Wycigna rk. - Daj mi ktr do potrzymania.
Pressia schylia si, podniosa jeden z noy i z ukonem podaa go jej,
rkojeci naprzd.
- Czy bya do koca ze swoj matk? - spytaa j Nasza Dobra Matka.
- Tak.
- Utrata zawsze jest utrat - rzeka kobieta, dotykajc ostrza. - Rozumie
si to albo nie.
- Wic jakiej zapaty oczekujesz? - zapytaa Pressia.
Nasza Dobra Matka pochylia si i zwrcia si do Partridgea:
- Obserwowaymy ci ju od jakiego czasu, zanim moje kobiety
wkroczyy do akcji. Zdajesz sobie spraw, ile razy moge do tej pory zosta
zabity i na jak wiele rnych sposobw?
Chopiec pokrci gow.
- Jeli chcesz odnale swoj matk, bdziesz potrzebowa naszej pomocy
- mwia dalej. - Problem w tym, czy zechcesz ponie ofiar dla tego celu.
Partridge popatrzy na Bradwella i Pressi.
- Sam musisz zdecydowa - rzek Bradwell agodnym tonem.
Nasza Dobra Matka wycelowaa ostrze noa w Partridgea.
- Oto, jak ja to widz. Jeste tu ju wystarczajco dugo, prawda?

- Wystarczajco dugo na co? - spyta.


- Aby przesta by Czystym.
- Nie wiem, o co ci chodzi - odpowiedzia.
Pressia pomylaa o bliznach, oparzelinach, szramach, wtopie-niach, a
potem, spogldajc na n, o amputacjach.
- Czysto to cikie brzemi - powiedziaa Nasza Dobra Matka. - To
wanie odkryymy. Kiedy ju nie jeste Czystym, kiedy nie musisz ju duej
chroni swojej czystoci, uwalniasz si od niej.
Partridge gwatownie potrzsn gow.
- To brzemi mi nie przeszkadza.
- Chciaabym, aby moja zapata staa si zarazem darem dla ciebie. Mog
pooy kres twojej czystoci. Nigdy w peni tego nie zrozumiesz, ale mog
przynajmniej w niewielkim stopniu uczyni ci jednym z nas - zakoczya i
umiechna si do niego.
Partridge wycign rk do Pressii.
- Powiedz jej, e to niepotrzebne. Moemy obmyli inny rodzaj zapaty.
Jestem synem Elleryego Willuksa. To si moe przyda, prawda? Czy mog
std dodzwoni si bezporednio do niego?
- Nie jeste ju w Kopule - przypomniaa mu Nasza Dobra Matka.
- Nie, moemy wymyli co innego - rzeka do niej Pressia.
Kobieta potrzsna gow.
Bradwell odezwa si cichym spokojnym gosem:
- O czym waciwie mwimy?
- O czym tylko symbolicznym - odrzeka Nasza Dobra Matka.
- Co masz na myli? - spyta. - Palec?
Pressii zamaro serce. adnej wicej krwi, adnych utrat, rzeka w duchu.
Nie!
- May palec - powiedziaa Nasza Dobra Matka, trzymajc oburcz
rkoje noa. Spojrzaa na Partridgea. - Kobiety mog ci przytrzyma.

Pressi ogarna zgroza. Miaa wraenie, e w jej klatce piersiowej jakie


zwierz drapie pazurami, chcc si wydosta. Wyobraaa sobie, co czuje
Partridge. Rzuci jej rozpaczliwe spojrzenie. Jedynie Bradwell zdawa si
pojmowa, e nie ma innego wyjcia.
- To podarunek - powiedzia. - Zniesiesz to atwo. Tylko may palec.
- Nie chc adnego podarunku - odpar Partridge. - Jestem wdziczny za
to, co ju mam. Ciesz si, e odnalazycie Pressi. To wystarczajcy prezent.
Pressia chciaa zaproponowa Naszej Dobrej Matce, eby amputowaa
co jej, ale wiedziaa, e tylko j tym rozwcieczy. Ta kobieta nienawidzi
wszystkich mczyzn i nazywa ich miercia-mi. Bdzie gardzi Pressi za
jakikolwiek akt powicenia dla nich. A potem pomylaa: Czy on jednak nie
powinien zapaci?
W kocu chodzi o jego matk. Przyby tutaj, eby j odszuka, wic
czego si spodziewa?
- Jeli tego nie zrobisz, odel nas bez adnej ochrony - odezwa si
Bradwell. - Nigdy nie znajdziemy twojej matki, poniewa zginiemy.
Partridge by blady i przeraony. Oddycha ciko.
Pressia spojrzaa na niego i powiedziaa wprost:
- Umrzemy.
Chopiec wpatrzy si w swoj do. Potem spojrza na Bradwella. Ju
narazi na niebezpieczestwo ycie jego i Pressii. Ta ofiara to najmniejsze, co
mg zrobi, i zdawa si o tym wiedzie. Podszed do Naszej Dobrej Matki i
pooy rk na stole.
- Przytrzymaj mi j - rzek do Bradwella. - Tak, ebym jej nie wyrwa.
Bradwell chwyci go za przegub tak mocno, e zbielay mu kykcie.
Partridge cisn palce razem, wystawiajc tylko may.
Kobieta przytkna czubek noa do blatu tu obok maego palca
Partridgea. Potem uniosa n i jednym szybkim ruchem cia ostrzem
dokadnie w rodkowy staw palca. Rozleg si cichy trzask i Pressia jkna.

To stao si tak szybko, e Partridge nawet nie krzykn. Gapi si na


swoj do, na pync krew, ktra utworzya ju ma kau, na odcit
poow swojego maego palca. Przez moment musia czu dziwne odrtwienie,
gdy jego twarz bya pozbawiona wyrazu. Po chwili jednak wykrzywi j
grymas, gdy napyna fala blu. Chopiec podnis wzrok na sufit.
Nasza Dobra Matka podaa Bradwellowi szmatk i skrzan opask.
- Zawi go mocno, a potem przycinij. I trzymaj w grze.
Bradwell owin opask palec Partridgea. Przez chwil trzyma go w
zacinitej pici, a potem przycisn zakrwawion szmatk do piersi chopca.
Bukiet. Tak wanie pomylaa o tym Pressia - czerwone re, takie jakie
widziaa w jednym ze starych ilustrowanych czasopism Bradwella.
Nasza Dobra Matka podniosa ze stou odcit powk palca i trzymaa
j w stulonej doni.
- Zabierz go z powrotem do waszego pokoju - zwrcia si do Bradwella.
- Kobiety czekaj za drzwiami, eby was odprowadzi.
- Jest jeszcze jedna kwestia - rzek.
- Co takiego? - spytaa.
- Czip w szyi Pressii. On dziaa.
- Nie, nie dziaa - zaprzeczya dziewczyna.
- Owszem, dziaa - powtrzy stanowczo.
- aden z naszych czipw nie dziaa. Kto miaby si interesowa nami,
bkajcymi si tu bez celu?
- Z jakiego powodu zagnano tutaj was oboje, ciebie i Partridgea. Teraz
jest to dla mnie oczywiste - rzek Bradwell do Pressii, a potem odwrci si do
Naszej Dobrej Matki i spyta: - Czy s tu jacy lekarze albo pielgniarki? Kto z
wyksztaceniem medycznym?
Kobieta obesza Pressi i stana za jej plecami. Uja gar wosw
dziewczyny i podniosa je, odsaniajc szyj. Dotkna starej biaawej
gruzowatej blizny na karku. Pressia poczua zimny dreszcz przebiegajcy w d

krgosupa. Nie chciaa, eby ktokolwiek rozcina jej szyj. Nasza Dobra Matka
powiedziaa rzeczowym tonem:
- Bdziesz potrzebowa noa, alkoholu i czystych szmatek. Polec, by ci
to wszystko dostarczono. Zrobisz to sam, mierci.
- Nie - rzeka Pressia do Bradwella. - Powiedz jej, e odmawiasz.
Bradwell popatrzy na swoje donie i potrzsn gow.
- Ten czip jest w jej szyi. To niebezpieczny zabieg.
- Jeste dobrym rzenikiem - powiedziaa Nasza Dobra Matka.
- Waciwie wcale nie jestem rzenikiem.
- Dasz sobie rad.
- Dlaczego jeste tego taka pewna?
- Poniewa jeli popenisz bd, zabij ci. I zrobi to z przyjemnoci.
To nie pocieszyo Pressii. Bradwell wyglda teraz na jeszcze bardziej
roztrzsionego. Potar podwjn blizn na policzku.
- No dalej, bierz si do roboty - przynaglia go Nasza Dobra Matka.
Kobieta ze szczotk-dzid zaprowadzia ich do drzwi. Pod Part-ridgeem
troch uginay si nogi, a Pressia te nie sza zbyt pewnie. Kobieta otworzya
drzwi. Pressia, zanim wysza, obejrzaa si na Nasz Dobr Matk, ktra tulia
jedn swoj rk w drugiej i z przechylon na bok gow wpatrywaa si w swj
lewy biceps. Dziewczyna podya za jej spojrzeniem i spostrzega, e cienki
materia rkawa jej bluzki miarowo zapada si i wzdyma. Tylko tyle zostao z
jej dziecka - sine wargi i ciemny otwr ust niemowlcia, wtopione w jej rami,
nadal ywe i oddychajce.
PRESSIA BAJKA
ZAPROWADZONO ICH DO MAEGO pokoiku z dwoma siennikami
na pododze. Straniczka zamkna za nimi drzwi na klucz. Partridge osun si
po cianie na posanie. Okaleczon do przyciska do piersi.
Pressia nie moga usi. W gowie jej dzwonio. Ma pozwoli wyj

sobie czip komu, kto nie jest nawet rzenikiem?!


- Nie mog uwierzy, e mylisz, i zdoasz usun czip z mojej szyi powiedziaa do Bradwella. - Nie uda ci si. Nie bdziesz nawet wiedzia, jak si
do tego zabra.
- Oni przez cay czas wiedz, gdzie jeste. Czy wanie tego chcesz? Tak
bardzo uwielbiasz Kopu, e wcale bym si nie zdziwi, gdyby chciaa zosta
marionetk jej mieszkacw.
- Oszalae? Nie jestem ich marionetk. Masz paranoj!
- Oszalaem na tyle, by ci szuka.
- Nie prosiam ci o jakiekolwiek przysugi.
- Ale poprosi mnie o to twj dziadek, a ja teraz speniem jego prob.
Pressia miaa wraenie, jakby nagle uszo z niej powietrze. Czy tylko z
tego powodu Bradwell jej szuka? Poniewa by winien przysug jej dziadkowi
za zszycie mu policzka?
- Wobec tego uznaj, e ju spacie swj dug. Nigdy nie chciaam by
dla nikogo ciarem.
- Nie to miaem na myli - zaoponowa Bradwell.
- Cicho! - zawoa Partridge. - Zamknijcie si!
Siedzia na sienniku, blady i roztrzsiony.
- Przykro mi z powodu twojego palca - rzeka do niego Pressia.
- Kade z nas co powicio - powiedzia Bradwell. - Teraz przysza
kolej na niego.
- Jakie to mie - rzucia zjadliwie Pressia. W tej chwili nienawidzia
Bradwella. Odnalaz j, poniewa spaca dug wdzicznoci. Wycznie
dlatego. Czy musia oznajmi jej to tak obcesowo? - Naprawd bardzo nam
wspczujesz.
- Dziwnie widzie ci w mundurze OPR - powiedzia. - Spjrz na te
opaski na ramieniu. Jeste ju oficerem? To dopiero s mili ludzie. Naprawd
peni wspczucia!

- Uprowadzono mnie, a potem zmuszono do noszenia tego munduru wyjania. - Mylisz, e mi si to podoba?
Nie zabrzmiao to przekonujco, poniewa Pressii w istocie podoba si
ten mundur i Bradwell przypuszczalnie o tym wiedzia.
- Przestacie - odezwa si Partridge. - Bradwell ma racj, Pressio. Oni
zapdzili nas tutaj, ebymy siebie odnaleli. Kto wie, od jak dawna wiedz,
gdzie jestemy? Pytanie tylko, dlaczego wybrali akurat ciebie.
Pressia usiada obok niego.
- Nie mam pojcia - powiedziaa. - To bez sensu. Nie rozumiem tego.
- W tym, co mwia Nasza Dobra Matka, zaciekawia mnie jedna rzecz rzek Bradwell. Ukucn i przyjrza si Partridgeowi. - Ty co ukrywasz. Nie
jeste szczery.
- Co ukrywam? - rzuci! Partridge. - Powiedziaem wam wszystko. A
przed chwil zgodziem si, eby odcito mi palec. Moe by tak si ode mnie
odczepi?
Pressia przypomniaa sobie o naszyjniku z wisiorkiem. Sprawdzia
kieszenie i w jednej z nich namacaa twardy kontur abdzia, krawdzie jego
skrzyde. Czy zanim zemdlaa, zdya go tam schowa? A moe kto znalaz go
w jej zacinitej pici i woy jej do kieszeni? Poczua ulg, e wci ma ten
wisiorek. Wyja go i pooya na otwartej doni.
- Czy wy dwaj zostawilicie to dla mnie? Jako znak?
Partridge przytakn skinieniem gowy.
- Znalaza go.
Przypomniaa sobie, jak graa z Partridgeem w Pamitam, wymieniajc
si z nim wspomnieniami. Opowiedziaa mu o urodzinowym kucyku, a on
opowiedzia jej o bajce na dobranoc o zym krlu i abdziej onie. abdzia
ona - jak ten wisiorek z abdziem z niebieskim okiem. Pressia popatrzya na
Bradwella.
- Moe nie chodzi o to, e on co zataja. Tylko po prostu nie wie, co jest

wane.
- A co jest wane? - spyta Bradwell. - Ogromnie chciabym si tego
dowiedzie.
- O co chodzi z t abdzi on? - rzeka do Partridgea. - Opowiedz mi
t histori.
Partridge nie opowiada nikomu historii o abdziej onie, od kiedy po
Wybuchu sprbowa raz opowiedzie j swemu bratu Sedgeowi. Wtedy wci
pamita miech matki, lecz z czasem atmosfera w Kopule staa si tak jaowa i
monotonna, e mia wraenie, jakby zapachy, smaki, a nawet wspomnienia
pochona pustka w jego gowie. Wszystkie lady po matce, Aribelli Cording
Willux, powoli znikay. Wiedzia to. Ju zaledwie tydzie po Wybuchu
Partridge zacz zapomina dwik jej gosu. Teraz by pewien, e gdyby tylko
mg go usysze - choby jedn nut - wszystko natychmiast by do niego
powrcio.
- Opowiem wam t histori - rzek i zacz snu opowie, ktr przez lata
powtarza tylko sobie: - abdzia ona bya wczeniej abdzic, ktra
uratowaa modego mczyzn od utonicia, a on skrad jej skrzyda. By
modym ksiciem. Zym ksiciem.
Zmusi j, eby go polubia. A potem zosta zym krlem. Sdzi, e jest
dobry, ale si myli. By te dobry krl. Zy w innej krainie. abdzia ona nie
wiedziaa jeszcze o jego istnieniu. Daa zemu krlowi dwch synw. Jeden by
taki jak ojciec: silny i ambitny. Drugi by podobny do niej.
Partridge poczu niepokj i chocia by jeszcze osabiony, wsta i zacz
kry po pomieszczeniu, ledwie wiadomy tego, co robi. Dotyka zdrow rk
rnych rzeczy - uchwytu taczek, rowka i pkni w cementowej cianie. Potem
przystan i poprosi Pressi o naszyjnik. Trzyma go w doni, tak jak prosia go
o to matka, gdy opowiadaa mu t histori. Wyczuwa palcami ostre krawdzie
abdzich skrzyde. Mwi dalej:
- Zy krl woy skrzyda abdziej ony do wiadra i spuci je do

ciemnej, starej wyschnitej studni. A synek, ktry by podobny do matki,


usysza kiedy szelest w gbi tej studni. Pewnej nocy zszed na dno i znalaz
skrzyda matki. Naoya je, zabraa tego chopca, ktrego moga - tego
podobnego do niej, ktry si jej nie opiera - i odleciaa.
Wtedy Partridge znw przerwa. Krcio mu si w gowie.
- Co si stao? - spytaa Pressia.
- Mw dalej - ponagli go Bradwell.
- On potrzebuje czasu, eby sobie przypomnie - rzeka.
Nie chodzio jednak o to, e zawioda go pami. Nie. Doskonale
pamita t histori. Zamilk, poniewa niemal poczu obecno matki.
Przekazanie tej opowieci przywoao czstk jej. Partridge przerwa, aby mc
wchon t czstk - a potem si ulotnia. W takich chwilach potrafi sobie
przypomnie, jak to jest by maym chopcem. Pamita swoje chopice
ramiona i wawe nogi. Pamita supeki niebieskiego koca, pod ktrym siedzieli
oboje w domku przy play, dotyk wisiorka z abdziem w zacinitej pici,
niczym duego ostrego zba.
- abdzia ona staa si skrzydlatym posacem. Zabraa ze sob jednego
z synkw do krainy dobrego krla. Opowiedziaa temu dobremu krlowi o
snutych przez zego krla planach podbicia jego ziem i o tym, i zamierza on
spuci z grskich szczytw ognist kul, ktra zniszczy wszystko na swojej
drodze. Wszyscy poddani dobrego krla zgin w owej kuli ognia, a ta nowa
ziemia - oczyszczona przez ogie - przypadnie zemu krlowi.
- Dobry krl zakocha si w abdziej onie - cign Partridge. - Nie
zmusza jej, by pozbya si swych skrzyde. Tutaj, przy nim, moga by zarwno
dziewczyn, jak i abdzic. I dlatego go pokochaa. Obdarowaa go crk rwnie pikn jak ona sama. A on wybudowa wielki staw, aby ugasi ognist
kul, kiedy bdzie si staczaa ze szczytu gry. Ale poniewa dobrego krla bez
reszty pochaniaa mio do abdziej ony, nie zdy jeszcze napeni stawu
wod, gdy nadcign ogie.

Partridge le si poczu. Serce tuko mu si w piersi i nie mg zapa


tchu, lecz mimo to stara si spokojnie mwi dalej. Rozumia, e ta historia ma
jaki ukryty sens. Dlaczego nie opowiedzia im o play i pigukach? Przecie
wiedzia, co to wszystko znaczy, prawda? Matka miaa zwyczaj zadawa jemu i
bratu rymowane zagadki, zawierajce wskazwki, gdzie znajd ukryte przez ni
ich urodzinowe prezenty. Ten zwyczaj zapocztkowa ojciec, kiedy jeszcze
oboje spotykali si na randkach i byli w sobie zakochani. Rodzina lubia
zagadki. Co oznacza ta?
- Gdy z gr stoczy si ogie, abdzia ona postanowia zapewni
bezpieczestwo obojgu swoim dzieciom. Zaniosa je do krainy zego krla.
Creczk - ktrej nikt tutaj nie zna - powierzya na wychowanie pewnej
bezpodnej kobiecie. A synka woya z powrotem do jego dziecicego
eczka, gdy wiedziaa, e zawsze bdzie traktowany jak ksi. I wtedy
nadesza pora, by odleciaa i zwizaa si z dobrym krlem - poniewa zy krl
by j zabi. Gdy powoli i niechtnie odchodzia od synka, wycign rczki
ubrudzone sadz od ognia i zapa j za nogi. Nie chcia jej puci, dopki nie
przyrzeknie, e nie odfrunie. Ukryj si pod ziemi - baga j - aby moga
zawsze mnie strzec. Zgodzia si. Powiedziaa: Zostawi dla ciebie lady,
eby mg mnie odnale. Wiele, wiele ladw. Wszystkie bd prowadzi do
mnie. Podysz za nimi, kiedy doroniesz. Zrzucia skrzyda i wpeza do
wntrza ziemi. I wanie z powodu tych powalanych sadz doni chopca
wszystkie abdzie maj czarne nogi.
Jego matka bya wita.
Lubi t wersj wydarze.
Matka umara jak wita - tyle tylko e teraz wiedzia ju, i w
rzeczywistoci przeya. Dowiedzia si tego ze sposobu, w jaki ojciec o niej
wspomnia: Twoja matka zawsze sprawia kopo-ty. I ze sw tej starej
kobiety, ktr zabito pniej podczas Szau mierci: On jej zama serce.
abd z wisiorka nie jest tylko abdziem.

To zapiecztowany medalion z napisem: Mj feniks.


Powtrzy:
- Woya synka z powrotem do jego dziecicego eczka, gdy
wiedziaa, e zawsze bdzie traktowany jak ksi.
Czym byy te mae niebieskie piguki? Dlaczego zmusia go, eby je
yka, mimo i by pewien, e poczuje si po nich jeszcze gorzej? Pamita, jak
krzycza: Nie chc ju wicej adnych piguek! Prosz, nie!. Ona jednak nie
ustpia. Oboje musieli zaywa je co trzy godziny; budzia go nawet w rodku
nocy. Dlaczego miaaby dawa mu piguki, ktre uczyni go odpornym na
kodowanie? Czy chciaa go ocali? Czy wiedziaa, e pewnego dnia bdzie mia
szans sta si udoskonalon wersj siebie - czci supergatunku - i chciaa
uczyni go do tego niezdatnym? W jaki sposb te piguki zapewniy mu
odporno na modyfikacje wjego kodowaniu zachowa? Dlaczego tylko na tym
polegao ich dziaanie? Jeli nie bya wit, to kim? Zdrajczyni?
- Wanie dlatego abdzia ona ma czarne stopy? - powtrzy, lecz tym
razem zabrzmiao to jak pytanie.
Pressia nie bya pewna, czy uchwycia sens usyszanej opowieci. To
tylko bajka, nic wicej. Czy powinna doszukiwa si w niej czego wicej? Nie.
Ta historia jest bez znaczenia.
Partridge popatrzy na Bradwella.
- Wiesz co o mojej matce - domyli si.
- Aribella Cording Willux - rzek Bradwell, jakby troch zdumiony
samym brzmieniem tego nazwiska.
- Po prostu to powiedz! - krzykn Partridge.
- Co mam powiedzie? - spyta Bradwell i Pressia zorientowaa si, e
Partridge ma racj.
To nie on, lecz Bradwell co zataja, jak ujaby to Nasza Dobra Matka.
- Ty co wiesz - rzeka do Bradwella. - Zechcesz nam to wyjawi? Czy
moe mamy ci baga?

Bradwell pokrci gow.


- Istnieje japoska ba o abdzicy z czarnymi nogami. Wychowywa
mnie specjalista od tych kwestii. Ale ta stara bajka jest inna. Nie ma w niej
adnego drugiego krla ani trzeciego dziecka - piknej creczki. Nie ma
adnych ognistych kul staczajcych si ze szczytu gry. A na kocu abdzica
odlatuje na swoich skrzydach, a nie chowa si pod ziemi.
- I co z tego? - spyta Partridge.
- To, e to nie jest tylko opowiastka na dobranoc. Twoja matka
przekazywaa ci w ten sposb zakodowan wiadomo. Powiniene j
rozszyfrowa.
Pressia poczua mrowienie skry pod gow lalki. Potara j zdrow rk,
by ukoi nerwy. Pragna si dowiedzie, co oznacza ta historia, a zarazem
obawiaa si tego. Dlaczego? Nie bya pewna.
- Nie rozumiem, o co w tym chodzi - odrzek Partridge.
Pressia jednak wyczuwaa w tej historii co gbokiego. To bya opowie
o rozstaniu i utracie.
- Ale rozumiesz - powiedzia Bradwell beznamitnym tonem.
Pressia przypomniaa sobie, co Partridge mwi jej kiedy o tej bajce.
- Uwaae, e to twj ojciec jest tym zym krlem, ktry ukrad jej
skrzyda - sam tak powiedziae.
Gowa jej ciya, a serce walio jak szalone. Zdawaa sobie spraw, e to
jeszcze nie wszystko, jedynie pierwsza warstwa tej opowieci.
- Sdziem, e matka lubia t histori z powodw osobistych - rzek
Partridge. - Relacje midzy moimi rodzicami nie byy dobre.
- I co? - rzuci Bradwell.
- Ty mi to powiedz - odrzek Partridge. - Sprawiasz wraenie, jakby ju
to wszystko rozgryz, jak zwykle.
- Miaa dwch synw - powiedzia szybko Bradwell. - Potem zabraa ci
do Japonii, kiedy bye jeszcze niemowlciem. Tam zakochaa si w dobrym

krlu i miaa z nim dziecko. Kto by tym dobrym krlem? Tego nie wiem. Ale
by potny i mia tajne informacje.
Pressia zerkna na Partridgea. Chopiec by sztywny i spity - ze strachu
czy z gniewu? Bradwell za wydawa si podekscytowany - a moe nawet
zaniepokojony - tym, co przed chwil usysza. Spojrza na Pressi, potem na
Partridgea, a potem znw na ni. Powinna wiedzie, o czym on myli. Ale nie
wiedziaa. Dlaczego jest taki rozgorczkowany?
- No dalej, Pressio - rzek Bradwell niemal bagalnie. - Nie jeste ju tylko
ma dziewczynk, wstydzc si gowy lalki. Ty ju rozumiesz. Ju wiesz.
- Ma dziewczynk? Mylaam, e nale do okrelonego rodzaju ludzi
czy moe raczej jestem dugiem, ktry musiae spaci. - Dotkna lalki. - Nie
potrzebuj, eby mi mwi, kim jestem.
Wypowiadajc te sowa, pomylaa, e moe jednak pod pewnymi
wzgldami cigle jest ma dziewczynk. Zaledwie kilka dni temu zamierzaa
spdzi cae ycie w szafce na zapleczu zakadu fryzjerskiego. Chciaa si
ukry, y w wiecie wycinkw z ilustrowanych czasopism i marzy o czasach
Przedtem i Kopule.
- Nigdy nie naleaa do okrelonego rodzaju ludzi ani nie bya dugiem.
Wysuchaj mnie.
- Lepiej trzymaj si tej historii - rzeka.
- Tak, powiedz nam, co naprawd o tym sdzisz - popar j Partridge.
- Dobrze - zgodzi si Bradwell. - Oto moja hipoteza. Mczyzna, z
ktrym twoja matka miaa dziecko, by wtajemniczony we wszystko, czym
zajmowali si Japoczycy, we wszystkie zagadnienia, ktre usiowali rozwiza.
Odporno na promieniowanie. Twoja matka dostarczaa mu informacji. W
peni akceptuj jej decyzj. Przypuszczam, i niektrzy z tych Japoczykw byli
naprawd uczciwymi ludmi. Moi rodzice rwnie stali po tej samej stronie
barykady. - Zamilk na moment. - Ledwie pamitam twarze rodzicw - wyzna.
Spojrza na Partridgea. - Dlaczego nie przeszede dalszego kodowania?

Dlaczego nie bye typowym okazem?


- Prbowano poddawa mnie dalszemu kodowaniu. Okazaem si
odporny. Nie przyjmowaem go - owiadczy Partridge matowym tonem.
- Jak twj tatu na to zareagowa?
- Nie nazywaj go tak!
- Zao si, e wpad w sza.
- Posuchaj, nienawidz mojego ojca najbardziej na wiecie. Jestem jego
synem i mog nienawidzi go tak jak nikt inny.
W pokoju zapada cisza. Potem Partridge podj:
- Nienawidz protekcjonalnoci mojego ojca i jego chodnej rezerwy.
Nienawidz tego, e nigdy nie widziaem, by mia si gono albo paka.
Nienawidz jego hipokryzji. Nienawidz tego, e jego gowa stale lekko si
trzsie, jakby nieustannie mnie gani. Nienawidz sposobu, w jaki na mnie
patrzy, jakbym by bezwartociowym mieciem. Pytasz, czy by uszczliwiony,
e mj organizm odrzuca kodowanie? Nie, nie by.
- Poniewa? - orzek Bradwell.
- Poniewa uwaa, e moja matka ma z tym co wsplnego.
- Nie docenia jej - powiedzia Bradwell. - Myl, e wiedziaa wszystko o
Operacji Feniks - podobnie jak czowiek, ktry da jej ten wisiorek. w
czowiek pieszczotliwie nazwa twoj matk Feniksem, by moe po to, aby
cho w czci odebra tej nazwie aur grozy. Aribella Willux musiaa wiedzie,
co planuj twj ojciec i jego ludzie - masowe zniszczenia, przetrwanie Kopuy, a
w kocu, gdy ziemia ju wystarczajco si zregeneruje, ujawnienie
wyhodowanych przez niego supergatunkw. I moe powiadomia drug stron,
co on knuje. abdzia ona stata si skrzydlatym posacem, prawda? Prbowali
powstrzyma realizacj tego planu, ocali cho troch ludzi. W pewnym
momencie poja, e zabraknie im czasu... Nie sdz, by Willuksa obchodzio,
czy przeya, czy nie - przecie raz ju zostawi j na pewn mier. Czy auje,
e jej nie zabi? Czy chodzi mu wycznie o zemst? Czy postanowi posuy

si swym jedynym synem, by si upewni, e jego ona nie yje? A moe to, i
przetrwaa, oznacza, e ona co wie, ma jak informacj, na ktrej mu zaley.
- Ty go nie znasz - zaoponowa Partridge, ale tak cicho, e zabrzmiao to
jak kapitulacja.
Bradwell wbi wzrok w podog i potrzsn gow.
- Spjrz, co nam tutaj zrobi. To my moemy go nienawidzi tak, jak ty
nie potrafisz.
Pressia popatrzya na pi z gow lalki - przypomnienie o dziecistwie,
ktrego nigdy naprawd nie miaa.
- Co to ma wsplnego ze mn? - spytaa.
Nie potrafia jasno myle. W gowie jej dudnio. Zdawaa sobie spraw,
e jej ycie lada moment si zmieni, ale nie wiedziaa jak. Gapia si na
plastikowe frdzle rzs lalki, na may otwr jej ust. Oblaa si rumiecem.
Kada z otaczajcych j osb co wie, tylko nie chce tego powiedzie. Czy ona
sama ju si tego nie dowiedziaa? Wszystko byo tutaj, w tej opowiastce na
dobranoc, ale nie potrafia tego dostrzec.
- Dlaczego OPR i Kopua chciay, ebym to ja odnalaza Partridgea?
Skd w ogle wiedzieli o moim istnieniu?
Partridge take wpatrzy si w podog. Czy on take ju si w tym
poapa? By moe jest bystrzejszy, ni sdzi Bradwell.
- Ty jeste t ma dziewczynk z bajki - powiedzia do niej Bradwell. Ty jeste dzieckiem dobrego krla.
Pressia spojrzaa przenikliwie na Partridgea.
- Ty i Partridge... - szepn Bradwell.
- Jeste moim przyrodnim bratem? - spytaa Partridgea. - Moja matka i
twoja matka...
- To ta sama osoba - dokoczy.
Pressia syszaa teraz tylko bicie swego serca. Jej matka to abdzia ona.
I by moe yje.

PRESSIA CZIP
PRESSIA POTRAFIA TERAZ MYLE wycznie o tym, co by
moe nigdy nie byo prawdziwe - o caym swoim dziecistwie zmylonym przez
jej dziadka. Czy on w ogle by jej dziadkiem? Olbrzymia mysz w biaych
rkawiczkach w Disneylandzie, kucyk na jej przyjciu urodzinowym, jazda w
wielkiej filiance, zota rybka na woskim wicie, kocielny lub rodzicw i
przyjcie weselne pod biaym namiotem. Czy cokolwiek z tego byo prawd?
Jednak pamitaa t rybk. To nie bya jedna z historyjek, ktre dziadek
wtoczy w jej pami. Nie. Zota rybka w plastikowej torebce, wygrana na
woskim wicie, naprawd istniaa. Istniay te akwarium, frdzel w notesiku i
perkoczca rura kaloryfera pod stoem. Ojciec naprawd otuli j paszczem,
naprawd siedziaa mu na ramionach i nurkowaa pod gaziami drzewa
obsypanymi kwitncym kwieciem. Wiedziaa, e to by jej ojciec. Ale czy ta
pachnca sodko kobieta, ktrej wosy czesaa szczotk, to jej matka? A moe
jej matk bya ta, ktra piewaa w przenonym magnetofonie piosenk o
dziewczynie na werandzie i chopcu, ktry chcia, eby z nim ucieka? Czy to
jest jej matka? Czy wanie dlatego to nagraa, e nie moga by przy crce?
Dlatego e musiaa wrci do swojej oficjalnej rodziny i prawowitego syna?
Kto musia sumiennie odtwarza Pressii t piosenk, nawet gdy ju si ni
znudzia. Jaka bezpodna kobieta, jak nazwa j Partridge w bajce o abdziej
onie.
Te rzeczy nie byy zmylone. To dziao si naprawd. W jej gowie wci
rozbrzmiewa piosenka o Ziemi Obiecanej, zawodzcej gitarze i o tym, e
chopiec chce potajemnie wywie dziewczyn swym samochodem.
Rozleg si zgrzyt klucza w zamku, drzwi si otworzyy i wesza ta sama
kobieta ze szczotk-dzid. Przyniosa alkohol w wielkiej butelce, stert starannie
zoonych gagankw, banda, inn skrzan opask, podobn do tej uytej do
zatamowania krwotoku z kikuta maego palca Partridgea, i jeszcze jaki

przedmiot zawinity w szmatk - prawdopodobnie n. Bradwell odebra od niej


wszystkie te rzeczy i kobieta wysza, ponownie ze szczkiem zamykajc drzwi
na klucz. Pressia na moment zamkna oczy, usiujc przygotowa si na to, co
zaraz nastpi.
- Nie masz nic przeciwko temu? - zapyta j Bradwell.
- Wolaabym, eby to zrobi kto inny. Nie chc ju od ciebie wicej
adnych przysug.
- Pressio, nie szukaem ci z powodu twojego dziadka. Tak mi si tylko
wyrwao, nie wiem dlaczego. Ale to nie wszystko...
- Miejmy to ju za sob - przerwaa mu.
Nie miaa teraz ochoty wysuchiwa kolejnych historyjek, a zwaszcza
prb usprawiedliwie Bradwella.
Pooya si na pododze na brzuchu, podkadajc sobie pod gow kurtk
OPR. Jedn z kieszeni nadal wypycha guchy dzwonek, ktry zabraa z zakadu
fryzjerskiego. Cakiem o nim zapomniaa i teraz ucieszya si, e wci go ma przypomnienie tego, jak daleko zawdrowaa. Wetkna pod policzek gow
lalki, zamkna oczy i poczua zapach podogi: ziemia, przypalony kurz i nike
lady oleju. Bradwell odgarn jej wosy na jedn stron, odsaniajc kark.
Dotyk jego palcw j zaskoczy - by taki delikatny, niemal jak municie
pirkiem.
Bradwell wci mwi:
- Nie martw si. Bd ostrony.
- Przesta gada - rzucia. - Po prostu to zrb.
- Chryste, zamierzasz uy tego? - krzykn Partridge i Pressia wyobrazia
sobie wszystkie rzenickie noe Bradwella. - Czy ju zdezynfekowae go
alkoholem? - zapyta i westchn. - Musi by idealnie czysty!
Czy wanie tak zachowuj e si starszy brat? - pomylaa Pressia. - Krci
si w pobliu i jest nadmiernie opiekuczy?
- Nie zasaniaj mi wiata - rzek do niego Bradwell.

- Wierz mi, wcale nie zamierzam si przyglda.


Usyszaa, e Partridge odszed pod cian, lecz poniewa pokj by may,
nadal syszaa w pobliu szuranie jego butw. Przypuszczaa, e on te rozmyla
o tym wszystkim. To, co usysza, zmienio przecie wizerunek jego matki. Czy
wita moe mie romans i nielubne dziecko z innym mczyzn? Pressia
zastanawiaa si, jak on sobie z tym poradzi. W tej chwili atwiej jej byo myle
o nim ni o sobie, ale te rozwaania wizay si te z jej wasn sytuacj.
Dlaczego dziadek nie powiedzia jej prawdy? Dlaczego przez te wszystkie lataj
okamywa? Zadawaa sobie te pytania, jednak w gruncie rzeczy znaa
odpowied. Prawdopodobnie znalaz j jako ma dziewczynk i zaopiekowa
si ni.
Jeeli ona i Partridge maj t sam matk, a chopiec jest biay, to matka
te musi by biaa. Jej matka, ktra pojechaa do Japonii i zostaa zdrajczyni,
szpiegiem sprzedajcym tajne informacje? Jej matka jest kobiet ze zdjcia na
play i zarazem t z ekranu podrcznego komputerka, piewajc jej koysank.
Czy nagraa j, poniewa wiedziaa, e porzuci swoj crk? Zdjcie
przedstawia jej matk z wosami rozwiewanymi przez wiatr, twarz spalon
socem i umiechem, ktry wydaje si zarazem szczliwy i smutny. Kim
zatem jest kobieta, ktr Pressia zapamitaa jako swoj matk - moda pikna
Japonka, ktra zgina na lotnisku?
Jej ojciec, ten dobry krl z bajki, musia wic by Japoczykiem. Wobec
tego kim jest mody mczyzna, ktrego uwaaa za swojego ojca? Mczyzna z
jasnymi wosami, ktry stawia stopy
do rodka, mimo to gra w liceum w futbol na wytyczonych liniami
boiskach - jak opisywa go dziadek. Czy to by jego utracony ukochany syn?
Postanowia, e musi opowiedzie o tym wszystkim swojej prawdziwej
matce, jeli kiedykolwiek j spotka... jeli ona naprawd yje. Opowiedzie jej
cae swoje ycie a do chwili, gdy znw j ujrzaa. To pragnienie byo w niej
zawsze i nie zmienio si, tylko e teraz miaa nadziej - realn nadziej - e by

moe pewnego dnia naprawd spotka si ze swoj matk.


Ale czy moe wierzy, e jej matka yje? Dziadek jest jedynym
czowiekiem na wiecie, ktremu kiedykolwiek naprawd ufaa, a jednak przez
tyle lat j okamywa. Jeli nie moe ufa jemu, to komu?
Bradwell przemy kark Pressii alkoholem. Czy to by spirytus do
dezynfekcji, czy wdka? Pyn by zimny i przyprawi j o gsi skrk.
- Czipy to kiepski pomys - rzek Bradwell. - Moi rodzice wyznawali
teorie spiskowe, dlatego nigdy si nie zgodzili, eby wszczepiono mi czipa. Nie
chcieli, aby megarzd zna zawsze miejsce pobytu kadego czowieka. To
nadmiar wadzy. Przez taki czip stajesz si atwym celem.
- Zaczekaj - szepna. Nie bya jeszcze gotowa.
Bradwell usiad wygodniej. Pressia podniosa si na klczki.
- Co si stao? - spyta.
- Partridge - powiedziaa cicho.
- Tak? - szepn chopiec.
Nie bya pewna, o co chce go zapyta. W gowie kbio si jej mnstwo
pyta.
- O co chodzi? - zapyta Partridge. - Odpowiem na kade twoje pytanie.
Kade.
Jego gos wyda si Pressii bezcielesny, jakby chopiec by tylko
nierealnym snem albo jej wspomnieniem. Partridge zachowa wspomnienia o
swojej matce. Czy ona sama bya zbyt moda, by cokolwiek zapamita?
Przypomniaa sobie, e jej dziadek mawia:
Wspomnienia s jak woda. Obecnie wydawao si to prawdziwsze ni
kiedykolwiek. Albo moe Pressia niczego nie pamita, poniewa matka zbyt
krtko istniaa w jej yciu? Czyjej matka bya t abdzi on, ktra oddaa j
kobiecie niemogcej mie wasnych dzieci?
- Czy mnie pamitasz? - zapytaa Partridgea. - Czy w dziecistwie
kiedykolwiek si spotkalimy?

Przez chwil Partridge nie odpowiada. Moe te pogry si we


wspomnieniach albo rozwaa, czy ma wymyli na jej uytek jak bajeczk,
tak jak zrobi to jej dziadek. Czy nie chcia jej przypomnie utraconego
dziecistwa, jak powinien uczyni brat? Ona by to dla niego zrobia. Wreszcie
odrzek:
- Nie, nie pamitam ci. - Lecz zaraz doda: - Ale to o niczym nie
wiadczy. Oboje bylimy mali.
- Czy pamitasz swoj matk w ciy?
Potrzsn gow i przegarn doni wosy.
- Nie.
Pressia chciaa zada bratu mnstwo pyta. Jak pachniaa moja matka?
Jak brzmia jej gos? Czy jestem do niej podobna? Czy si od niej rni? Czy
ona by mnie pokochaa? Czy w ogle kiedykolwiek mnie kochaa, czy po prostu
si mnie pozbya?
- Jak mam na imi? - wyszeptaa. - Nie nazywam si Pressia. Zostaam
osierocona. Dziadek prawdopodobnie w ogle mnie nie zna. Nosi nazwisko
Belze. Ale to nie moje nazwisko. Willux te nie.
- Nie wiem, jak masz na imi - przyzna Partridge.
- W ogle nie mam imienia.
Odezwa si Bradwell:
- Dano ci imi. Kto je zna. Dowiemy si, jak ono brzmi.
- Sedge - powiedzia Partridge i jego oczy napeniy si zami. - Szkoda,
e go nie poznaa. Polubiby ci.
Sedge by jego zmarym bratem. Jej zmarym przyrodnim bratem. wiat
jest szalony - daje i zaraz odbiera.
- Przykro mi - rzeka.
- W porzdku - powiedzia Partridge.
Pressia waciwie nie moga tskni za Sedgeem, jednak zatsknia.
Miaa jeszcze jednego brata, jeszcze jedn wi ze wiatem. I ta wi znikna.

Odchrzkna. Nie chciaa si rozpaka. Teraz musi by twarda.


- Dlaczego nie wszczepiono ci czipa, Partridge? - zapytaa. - Czy ci nie
nadzoruj?
- Bradwell mia racj, mwic o atwym celu. Mj ojciec powiedzia, e
aden jego syn nigdy nie bdzie atwym celem.
- Umiecili w kartce urodzinowej proste urzdzenie namierzajce wyjani Bradwell. - Moe byy te inne. Spalilimy jego rzeczy.
- Ale to urzdzenie przyczepilicie do jednego ze szczuropo-dobnych
stworze - rzeka Pressia.
- Jak si o tym dowiedziaa?
- Domyliam si - odrzeka krtko. Chciaa ju mie ten ryzykowny
zabieg za sob. Nie ma sensu go odwleka. Znw pooya si na brzuchu. Jestem gotowa.
Bradwell pochyli si nad ni. Czy chcia jej co szepn? Przewrcia si
na bok i opara policzek na doni. Lecz on nic nie powiedzia, tylko odgarn jej
wosy za ucho. Ten gest by lekki jak municie. Nie przypuszczaa, e wielkie
donie Bradwella potrafi by takie delikatne. Wci jeszcze by chopcem,
ktry od dziecistwa musia radzi sobie sam - twardym, silnym i gniewnym,
ale take czuym. I nerwowym, co poznawaa po szelecie ptasich skrzyde na
jego plecach.
- Nie chc tego robi, Pressio - wyzna. - auj, e musz.
- W porzdku - odrzeka szeptem. - Usu ten czip. - Po jej policzku
spyna za. - Usu go.
Bradwell znw przemy jej kark alkoholem, a potem poczua na skrze
dotyk jego palcw. Rce mu dray. Po chwili widocznie zdoa si opanowa,
gdy uj j za szyj i znieruchomia.
- Partridge, bd potrzebowa twojej pomocy - powiedzia, a gdy chopiec
podszed do niego, poleci: - Przytrzymaj tutaj. Mocno.
Przez moment Partridge si waha, a potem poczua, e przytrzyma rk

jej gow.
- Mocniej - rzuci Bradwell. - Musisz j unieruchomi.
Donie Partridgea objy gow dziewczyny jak imado. Bradwell
przycisn kolanem jej plecy. Potem znw poczua jego donie. Tym razem
mocno wcisn kciuk i pozostae palce w jej kark, a nastpnie noem ostrym jak
skalpel przeci w tym miejscu ciao.
Pressia wrzasna gosem, jakiego nigdy dotd u siebie nie syszaa. Miaa
wraenie, e bl jest zwierzciem, ktre ksaj od wewntrz. N sign
gbiej. Teraz nie moga ju krzycze, gdy stracia oddech. Odruchowo
usiowaa zrzuci Bradwella ze swoich plecw. Chocia czua, e zwierz blu
zaczyna bra nad ni gr i sprawia, i pod jego wpywem sama zaczyna
zmienia si w zwierz, wiedziaa, e nie wolno jej poruszy gow.
- Przesta - rzek Partridge.
Nie bya pewna, czy mwi do niej, czy do Bradwella. Czyby co poszo
le? Gdyby Bradwell popeni bd, mgby spowodowa parali caego jej
ciaa. Wszyscy troje zdawali sobie z tego spraw. Poczua, e z obu stron jej
szyi ciekaj strumyczki krwi. Oddychaa teraz szybko i urywanie. Widziaa, jak
krew spywa na podog i zaczyna tworzy ma ciemnoczerwon kau.
Przygotowaa si na kolejne ukszenie blu. Na wskro przenikno j gorco.
Wspomniaa

ar

Wybuchu,

napywajcy

niekoczcymi

si

falami.

Przypomniaa sobie, e wwczas przez chwil poczua si opuszczona - samotne


dziecko pord ogromu wiata. Czy naprawd to pamitaa? A moe pamitaa
tylko, e usiowaa to zapamita? Widziaa umierajc mod pikn Japonk,
swoj matk. A teraz ta kobieta umara ponownie, poniewa okazao si, e
wcale nie bya jej matk, tylko obc osob, ktrej twarz rozpyna si w nico.
Pressia czua, e jej skra si topi. Leaa pord martwych cia, bagay i
przewrconych metalowych wzkw na kkach. W powietrzu unosi si gsty
py i znw uderzya fala aru. A potem poczua, e czyja do ujmuje j za
rk. Zamkna oczy, otworzya je i znw zamkna. W dziecistwie miaa

zabawk - dwuokularowy stereoskop z guzikiem. Gdy si go naciskao, pojawia


si nowy obraz. Teraz otwieraa oczy, zamykaa i ponownie otwieraa, w
nadziei, e scena przed ni si zmieni.
Wci jednak widziaa tylko brudn podog, czua bl i znowu patrzya
na brudn podog.
- Partridge, czy nasza matka piewaa koysanki? - spytaa.
- Tak, piewaa - odrzek.
To ju byo co. Punkt, od ktrego mona zacz.
PRESSIA WSCHD
PRESSIA MIAA KARK OWINITY cienk szmatk, wilgotn od krwi,
przytrzymywan przez skrzan opask, ktra obejmowaa jej szyj jak
naszyjnik obroa. Dziewczyna dodatkowo uciskaa bolc ran przez to, e
siedziaa na materacu i opieraa kark o cian.
Biay czip, starannie wytarty z krwi, lea na pododze jak wyrwany zb.
Jeszcze przed chwil tkwi gboko w ciele Pressii, a teraz si go pozbya.
Jednak z jakiego powodu nie czua si oswobodzona, lecz miaa wraenie,
jakby stracia kolejn wi czc j z kim w wiecie - kim, kto j
kontrolowa - i aowaa tego, chocia wiedziaa, e taki nadzr w niczym nie
przypomina czuej rodzicielskiej troski.
Bradwell kry wciekle wok niej. Ptasie skrzyda na jego plecach
dray niespokojnie. Wycign z kta kosiark do trawy, po czym wepchn j z
powrotem na miejsce. Podnis rydel ogrodniczy, a potem wlepi wzrok w
ziemi.
Partridge usiad na materacu obok Pressii.
- Co on wyprawia? - zagadn, wskazujc Bradwella.
- Jest podenerwowany - odrzeka. - Lepiej zostawi go w spokoju.
- A jak ty si czujesz? - spyta j. V >
Uniosa pi z gow lalki. Lalka otworzya oczy. Nawet jej powieki

pokrywa popi, a rzsy byy pozlepiane. May otwr w ustach uoonych w


ksztat litery O zatka brud. Pressia zdrow rk przetara plastikow gow lalki
i wyczua pod spodem swoj utracon do. Wanie w taki sposb jawia si jej
teraz matka - jako mglista obecno przewitujca spod powierzchni wiata.
- Dopki si nie poruszam...
Nawet nie dokoczya odpowiedzi. Bya za na Partridgea. Dlaczego?
Czy mu zazdrocia? W przeciwiestwie do niej zachowa wspomnienia o ich
matce. I dosta si do Kopuy, a ona nie.
- Jest taki niepozorny - powiedzia Partridge, wskazujc czip na pododze.
- Tyle kopotw przez taki drobiazg. - Zamilk na chwil. - Nie wiedziaem o
tym - wyszepta. - Dowiedziaem si dopiero teraz, tak jak ty. Nie ukrywabym
przed tob czego takiego.
Pressia nie moga nawet na niego patrze.
- Po prostu chciaem ci to wyjani - dorzuci.
Kiwna gow i natychmiast ostry bl przeszy jej szyj, docierajc a do
tyu czaszki.
- Co teraz o niej mylisz? - spytaa.
- Sam nie wiem.
- Nadal uwaasz j za wit? Oszukiwaa twojego ojca. Urodzia
nielubne dziecko, bkarta - powiedziaa Pressia.
Nigdy dotd nie mylaa o sobie jako o bkarcie. Z jakiego powodu to
si jej spodobao. Tkwia w tym sia.
- Kiedy zdecydowaem si przyby tutaj, nie oczekiwaem prostych
odpowiedzi - owiadczy Partridge. - Ciesz si, e jeste.
- Dziki - odrzeka z umiechem.
- Dziwne jest to, e mj ojciec niewtpliwie wiedzia o tobie. Obserwowa
ci przez wszystkie te lata, wic musia si dowiedzie, e jeste nielubn crk
jego ony. Ciekawe, jak to przyj?
- Zao si, e nie by zachwycony.

Pressia zdrow rk zgniota czip. W oczach stany jej zy. Pomylaa o


sowie matka, nasuwajcym wspomnienie koysanek, i o sowie ojciec,
kojarzcym si z ciepym paszczem. Ona sama bya czerwonym punktem na
ekranie, pulsujcym jak bijce serce. Tak, wadcy Kopuy wiedzieli o jej
istnieniu. ledzili j, by moe przez cae jej ycie. Moliwe jednak, e rodzice
te jej strzegli.
Bradwell zapyta nagle Partridgea:
- Czy twoja matka chodzia do kocioa?
- Chodzilimy tam co niedziela, jak wszyscy.
Pressia przypomniaa sobie sowo rejestr. Bradwell uy go na zebraniu
podczas swego miniwykadu, kiedy mwi o zwizkach Kocioa z pastwem.
Wiernych wpisywano do rejestru, a ich wizyty w kociele byy odnotowywane.
- Nie wszyscy - rzek Bradwell. - Niektrzy odmwili uczszczania do
kocioa po tym, jak kontrol nad nim przejo pastwo. Takich ludzi zabijano w
ich kach.
- Dlaczego o to zapytae? - zwrcia si do niego Pressia.
Bradwell znw usiad.
- Poniewa tekst napisany przez ni na kartce urodzinowej zawiera
odniesienia religijne - odpowiedzia. - Jak to szo, Partridge?
- Zawsze zmierzaj ku wiatu. Podaj za swoj dusz. Ona moe mie
skrzyda. Jeste moj gwiazd przewodni jak ta, ktra wzesza na wschodzie i
prowadzia trzech krlw.
- Gwiazda na wschodzie i trzej krlowie wystpuj w Biblii - rzeka
Pressia.
Jej dziadek zna na pami cae ustpy z Biblii, gdy czsto recytowano je
na pogrzebach.
- Czy takie religijne nawizania byy typowe dla twojej matki? - spyta
Bradwell chopca.
- Nie wiem. Wierzya w Boga, ale twierdzia, e odrzuca usankcjonowan

przez wadze religi chrzecijask wanie dlatego, e jest chrzecijank.


Mwia, e rzd ukrad jej kraj i Boga. Kiedy powiedziaa do ojca: I ciebie.
Oni ukradli mi te ciebie. - Partridge mia tak min, jakby dopiero teraz to
sobie przypomnia. Usiad wygodniej. - Dziwne, e przez cay czas miaem w
gowie to wspomnienie. Niemal sysz, jak matka mwi te sowa.
Pressia poaowaa, e nie zachowaa w pamici adnych sw matki,
nawet brzmienia jej gosu. Potem pomylaa, e jeli to matka piewaa jej
koysank, to przynajmniej pamita jej tekst.
- Wic moe ta religijna aluzja bya szczera - rzek Bradwell do
Partridgea.
- Ajeli tak, to co?
- Nic. To bez znaczenia.
- Jeeli bya szczera, to ma znaczenie - zaoponowaa Pressia.
- Dla nas w tej chwili jest bezuyteczna - powiedzia stanowczo Bradwell.
- Twoja matka chciaa, aby zapamita pewne rzeczy - znaki, zaszyfrowane
przesiania, naszyjnik. Dlatego miaem nadziej, e ten tekst z kartki
urodzinowej doprowadzi nas do niej. By moe bya to tylko forma jej
poegnania si z tob i udzielenia ci rady na cae ycie.
Przez moment wszyscy troje milczeli. Pressia odwrcia si i opara
plecami o zimn cian. Jeli to bya rada jej matki, co w takim razie oznaczaa?
Podaj za swoj dusz. Ona moe mie skrzyda. Zawsze zmierzaj ku
wiatu. Pressia wyobrazia sobie swoj dusz ze skrzydami. Wyobrazia sobie,
e sucha jej gosu. Ale dokd ta dusza by j zaprowadzia? Nie istniao adne
miejsce, do ktrego mogliby pj. Wokoo rozcigay si Stopione Ziemie i
Martwe Ziemie. I nie byo adnego czystego, jasnego wiata. Wszystko
spowijaa pospna zasona drobnego popiou. Pressia wyobrazia sobie, e wiatr
wydyma t zason, jakby bya welonem ukrywajcym twarz matki i
poruszanym jej oddechem. Ajeli matka naprawd przetrwaa Wybuch i yje
gdzie tutaj? Jak mona naprowadza kogo za pomoc pozostawianych

znakw, gdy wiadomo, e za chwil wszystkie znikn starte z powierzchni


ziemi?
- Jeste moj gwiazd przewodni jak ta, ktra wzesza na wschodzie i
prowadzia trzech krlw - powtrzy Partridge. - Mylicie, e mama chciaa,
abymy udali si na wschd?
Bradwell wyj z wewntrznej kieszeni kurtki plan miasta - ten sam,
ktrym niedawno posuyli si, by odnale Lombard Street - i rozoy go na
pododze. Kopua znajdowaa si na pnocy, otoczona przez jaowe grunty,
przechodzce na obrzeach miasta w odrastajcy las. Stopione Ziemie
wyglday na planie jak skupiska ogrodzonych osiedli, okalajcych miasto od
wschodu, poudnia i zachodu. Za tym piercieniem rozcigay si Martwe
Ziemie.
- Ten usiany wzgrzami obszar na wschodzie by dawniej narodowym
rezerwatem przyrody - wyjani Bradwell.
- A w bani abdzia ona ukrywa si pod ziemi. Moe matka mieszka w
podziemnym bunkrze gdzie pord tych wzgrz - dodaa Pressia.
- Zatem jutro ruszymy na wschd - zdecydowa Partridge.
- A moe popenimy miertelny bd - ostrzega Pressia.
- Nie podoba mi si sowo miertelny - owiadczy Partridge.
- Nic innego nam nie pozostao - zawyrokowa Bradwell.
Pressia spojrzaa na niego i dostrzega wjego ciemnobrzowych oczach
jasnozociste plamki. Wczeniej ich nie zauwaya. Byy pikne - wyglday jak
mid.
-Nam? - powtrzya. - Ju spacie swj dug, prawda?
- Nadal w tym tkwi - oznajmi.
- Wycznie z wasnego wyboru.
- A wic dobrze, to mj wybr. Mam swoje egoistyczne powody Czy
takie wyjanienie ci zadowala?
Pressia wzruszya ramionami. Bradwell upuci naszyjnik na jej do,

dotykajc przy tym palcw dziewczyny.


- Powinna go nosi - powiedzia.
- Nie - odpara. - Nie naley do mnie.
- Ale teraz jest twj - rzek Partridge. - Matka by tego chciaa. Jeste jej
crk.
Crka. To sowo zabrzmiao w uszach Pressii obco.
- Chcesz go woy? - spyta Bradwell.
- Tak - powiedziaa.
Bradwell rozpi delikatny zameczek. Pressia obrcia si i odgarna w
gr wosy, uwaajc na opatrunek. Chopak sign nad jej gow, trzymajc
oburcz naszyjnik, i zapi go.
- Wyglda adnie - oceni.
Pressia musna palcem wisiorek.
- Nie pamitam, ebym kiedykolwiek nosia prawdziwy naszyjnik.
Wisiorek spoczywa w zagbieniu midzy jej obojczykami, poniej
skrzanej opaski podtrzymujcej banda na karku, lnic bkitem abdziego
oka ze szlachetnego kamienia. Ten naszyjnik nalea dawniej do matki Pressii,
dotyka jej skry. Dziewczyna pomylaa, e by moe by prezentem od jej
ojca. Czy kiedykolwiek dowie si czego o swoim ojcu?
- Teraz dostrzegam j w tobie - owiadczy Partridge. - W gestach i
sposobie, w jaki przechylasz gow na bok.
- Naprawd? - spytaa.
Myl, e mogaby by podobna do matki, nieoczekiwanie ogromniej
uszczliwia.
- A teraz take w twoim umiechu - doda.
- Szkoda, e dziadek nie moe zobaczy tego naszyjnika - rzeka do
obydwu chopcw.
Przypomniaa sobie, jak wrczajc jej saboty, wyrazi al, e nie moe jej
ofiarowa pikniejszego prezentu, na ktry zasuguje.

I teraz go miaa - may okruch pikna.


PRESSIA TOKI
PARTRIDGE USN PIERWSZY, lec na plecach i trzymajc
okaleczon do na piersi nad sercem. Pressia leaa na drugim sienniku, a
Bradwell na pododze. Upar si przy tym, lecz teraz syszaa, jak si wierci,
usiujc uoy si wygodniej.
- Wystarczy - rzeka. - Nie mog spa, kiedy bez przerwy si tak krcisz.
Zrobi ci miejsce na moim posaniu.
- Nie, dziki. Poradz sobie.
- Och, a wic chcesz nadal wywiadcza mi przysugi i jeszcze w dodatku
zosta mczennikiem? O to ci chodzi?
- Nie szukaem ci tylko dlatego, e byem co winien twojemu
dziadkowi. Prbowaem powiedzie ci to wczeniej, ale nie chciaa mnie
wysucha.
- Teraz sysz tylko, e zamierzasz spa na pododze, a ja mam czu si z
tego powodu winna.
- No, dobrze - mrukn.
Podnis si i pooy obok Pressii. Nie mg lee na plecach takjak ona
- z powodu swoich ptakw, ktre szykoway si do snu. Skuli si na boku,
odwrcony ku niej. Przez chwil Pressia niemal wyobrazia sobie, e le w
pogodn noc na ce pod gwiazdami. W pokoju panowaa cisza, lecz Pressia nie
moga zasn.
- Bradwell - szepna. - Zagrajmy w Pamitam.
- Znasz moj histori. Opowiedziaem j na zebraniu.
- Wic wymyl co innego. Cokolwiek. Mw, chc sysze czyj gos.
W rzeczywistoci chciaa usysze wanie jego gos. Chocia Bradwell
potrafi j rozzoci, teraz jego gos brzmia gboko i kojco. Uwiadomia
sobie, e pragnie usysze go mwicego, poniewa - bez wzgldu na to, czy si

z nim zgadza, czy nie - wie, e Bradwell zawsze jest szczery i e moe zaufa
jego sowom.
Dlatego zaskoczyo j to, co teraz powiedzia.
- Raz ci okamaem.
- Tak?
- Wtedy w krypcie - wyjani. - Znalazem j, kiedy byem maym
chopcem, jeszcze zanim natrafiem na sklep rzeniczy. Sypiaem tam w
czasach, gdy wszdzie naokoo ludzie umierali. Modliem si do witej Wi i
przeyem. Dlatego wci tam wracam.
- Jeste jednym z tych, ktrzy modl si o nadziej? - spytaa.
- Tak-przyzna.
- To nie byo wielkie kamstwo - orzeka Pressia.
- Nie, nie byo.
- Czy te modlitwy podziaay? Zyskae nadziej?
Mocno potar szczk.
- Od kiedy ci spotkaem, wydaje mi si, e mam w sobie wicej nadziei.
Poczua wzbierajc w piersi fal gorca, ale nie bya pewna, co mia na
myli. Czy chcia powiedzie, e jego nadzieja ma jaki zwizek z ni? Czy
teraz, kiedy ju przyzna si, e j okama, wyznawa, e j lubi? A moe
chodzio mu o co innego? O to, e pod jej wpywem ujrza sprawy w innym
wietle?
- Ale nie o to mnie poprosia - rzek. - Chciaa usysze moje
wspomnienie.
- Nie szkodzi.
- Czy teraz ju uniesz?
- Nie.
- A wic zgoda, jakie wspomnienie. Czy musi by szczliwe?
- Nie - odpara. - Wol prawd od szczcia.
- Dobrze. - Zastanawia si przez chwil. - Kiedy ciotka kazaa mi wyj z

garau, usuchaem jej. Na dworze wsadziem martwego kota do skrzynki. A


potem usyszaem warkot uruchamianego silnika - i pojedynczy krzyk. Tak
dawniej zwyk krzycze mj ojciec, kiedy zdar sobie skr z kostek doni albo
nadwery plecy. Teraz wmawiaem sobie, e to jego krzyk. Zamknem oczy i
wyobraziem sobie, e ojciec wychodzi spod samochodu, majc w piersi silnik
zamiast serca, jak superbohaterowie z komiksw. Wyobraaem sobie, e oy.
Pressia oczami duszy ujrzaa maego chopca z ptakami w plecach,
stojcego na zwglonym trawniku z martwym kotem w pudeku u stp.
Bradwell milcza przez chwil, po czym rzek:
- To gupie. Nigdy dotd nikomu o tym nie mwiem.
Pressia potrzsna gow.
- Nie, to pikne. Chciae wyobrazi sobie co wspaniaego, innego, jaki
odmienny wiat. Bye tylko dzieckiem.
- Chyba tak - przyzna. - Teraz ty mi co opowiedz.
- Nie pamitam wiele z czasw Przedtem.
- To nie musi by z Przedtem.
- No dobrze - rzeka. - Jest co, o czym te nigdy nikomu nie mwiam.
Wie o tym wprawdzie mj dziadek, ale nie powiedziaam mu wszystkiego.
- Co to takiego?
- Kiedy miaam trzynacie lat, prbowaam odci t gow lalki. A
przynajmniej tak powiedziaam dziadkowi. Natychmiast zszy mi ran, ale nigdy
nie spyta, dlaczego to zrobiam.
- Czy zostaa ci blizna?
Pokazaa Bradwellowi niewielki lad na wewntrznej czci nadgarstka,
w miejscu gdzie gowa lalki czya si z jej rk. Skra bya tam zwiotczaa i
pokryta sieci delikatnych bladoniebieskich yek.
- Prbowaa pozby si jej czy moe...
- Moe - powiedziaa Pressia. - Moe byam znuona i zagubiona. Bardzo
tskniam za matk, ojcem i przeszoci - by moe dlatego, e nie zachowaam

zbyt wielu wspomnie, ktre mogyby sta si dla mnie pociech. Czuam si
samotna.
- Ale nie zrobia tego.
- Chciaam y. Uwiadomiam to sobie, gdy tylko zobaczyam krew.
Bradwell usiad i czubkiem palca dotkn blizny. Wpatrywa si w Pressi
tak, jakby chcia ogarn spojrzeniem ca jej twarz - oczy, policzki, usta. W
zwykych okolicznociach odwrciaby wzrok, lecz teraz nie potrafia.
- Ta blizna jest pikna - powiedzia.
Serce dziewczyny zatrzepotao. Przycisna do piersi gow lalki.
- Pikna? Przecie to blizna.
- Jest symbolem przetrwania.
Bradwell by jedynym znanym jej czowiekiem, ktry mg co takiego
powiedzie. Poczua, e zaparo jej dech. Zdoaa tylko wyszepta:
- Czy ty w ogle kiedykolwiek si boisz?
Nie miaa na myli wszystkich tych rzeczy, ktrych powinna si obawia
- jutrzejszego wyruszenia z powrotem do Martwych Ziem czy Pyw
wyaniajcych si z gruntu. Chodzio jej w tej chwili o nieustraszono
Bradwella nazywajcego blizn pikn. Gdyby zdobya si na odwag,
wyznaaby mu, i jest szczliwa, e przeya, gdy dziki temu moe by teraz
przy nim.
- Ja? - rzek Bradwell. - Boj si tak bardzo, e czuj si jak mj wuj
lecy pod samochodem z tokami wtopionymi w pier. Zbyt wiele odczuwam.
To jak bycie zatukiwanym na mier od rodka. Wiesz, o czym mwi?
Skina gow. Oboje na chwil zamilkli. Usyszeli, jak Partridge
mamrocze co przez sen.
- A wic... - rzeka Pressia.
- Wic co?
- Dlaczego mnie szukae, jeli nie z powodu mojego dziadka?
- Wiesz dlaczego.

- Nie, nie wiem. Powiedz mi - poprosia.


Leeli tak blisko siebie, e Pressia czua ar jego ciaa.
Bradwell potrzsn gow.
- Mam co dla ciebie. - Sign po kurtk. - Szukalimy ci w twoim
mieszkaniu. Twj dziadek znikn.
- Wiem - odrzeka. - Wiem. Jest w Kopule.
- Uwizili go?
- Nie. Przebywa w szpitalu.
- Mimo wszystko nie jestem pewien...
Pressia nie chciaa teraz rozmawia o dziadku.
- Co masz dla mnie? - spytaa.
Wyj z kieszeni kurtki jaki przedmiot i pooy go na brzuchu
dziewczyny.
To by jeden z jej motyli.
- Kiedy go zobaczyem, zaczem si zastanawia, jak wci jeszcze moe
istnie co tak kruchego i piknego.
Policzki Pressii obla rumieniec. Uja motyla i podniosa w gr; jego
zakurzone delikatne skrzyda przewietlio blade wiato lampy.
- Utraty nakadaj si na siebie - rzek Bradwell. - Nie mona
dowiadcza

jednej,

nie

dowiadczajc

jednoczenie

wszystkich

wczeniejszych. Ale mam wraenie, e ten motyl stanowi dla nich przeciwwag.
Nie potrafi tego wyjani. To jakby odzyskanie utraconego terenu.
- Wysiek, jaki woyam w ich tworzenie, teraz wydaje mi si strat
czasu. Nawet nie potrafi fruwa. Kiedy si je nakrci, tylko machaj
skrzydami i nic wicej.
- Moe po prostu dotychczas nie miay dokd polecie.
YDA MAE, NIEBIESKIE PUDEKO
ABY ZABI CZYM CZAS, yda wci od nowa splataa swoj mat,

lecz rezultat wci jej nie zadowala. Przy pracy nucia melodi Migocz,
migocz, maa gwiazdko.
Nikt jej nie odwiedza - ani matka, ani lekarze. Zjawiay si tylko
straniczki, przynosiy jej jedzenie na tacy i piguki.
Kiedy yda obudzia si nastpnego ranka po tym, jak rudowosa
wystukaa wiadomo na maej prostoktnej szybce w drzwiach swojej celi,
dziewczyny ju tam nie byo. Moe jednak naprawd bya obkana. Komu
innemu mogoby przyj do gowy, e jest wielu ludzi, ktrzy wierz, i uda im
si pokona Kopu?
Powiedz mu. Komu, Partridgeowi? Czy rudowosa sdzia, e yda
moe si z nim kontaktowa? A nawet gdyby moga, dlaczego miaaby mu to
powiedzie?
Tak, ta dziewczyna musi by szalona. Niektrzy tutaj s wariatami.
Ostatecznie przecie wanie dla takich osb stworzono ten orodek. yda jest
wyjtkiem potwierdzajcym regu.
Tamtego ranka w miejsce rudowosej pojawia si inna dziewczyna nowa i sparaliowana strachem. yda poczua ulg. Co miaaby odpowiedzie
rudowosej na jej wiadomo? Jeli zamierza w ogle kiedykolwiek std wyj,
nie moe nawizywa znajomoci z wariatkami, a zwaszcza ze zbuntowanymi
wariatkami. W Kopule nie dochodzi do adnych buntw. To jedna z zalet ycia
tutaj. W przeciwiestwie do czasw przed Wybuchem nie trzeba si ju obawia
tego rodzaju konfliktw.
ydy nie zaprowadzono ju wicej na terapi zajciow. Odebrano jej ten
przywilej wkrtce po tym, jak go przyznano. Pytaa straniczki, kiedy znw
otrzyma pozwolenie, lecz one nie wiedziay. Mogaby sprbowa wydoby od
nich wicej informacji, jednak to wydawao si ryzykowne. Byoby
przyznaniem si do niewiedzy, a yda chciaa sprawia wraenie dobrze
poinformowanej.
Dzi jednak przed por lunchu zjawiy si dwie straniczki i oznajmiy, e

zabieraj j do centrum medycznego.


- Przyszo polecenie przeniesienia mnie? - spytaa.
- Nie jestemy pewne - odpara jedna z nich. yda pierwszy raz j
widziaa. Jej partnerka czekaa na zewntrz za drzwiami. - Obecnie nie
dysponujemy adnymi innymi informacjami. Wiemy tylko, dokd mamy ci
odstawi.
Zanim wyprowadzia yd z celi, skrpowaa jej rce plastikow tam
tak mocno, e dziewczyna poczua w przegubach pulsowanie krwi.
Ale potem na korytarzu miny ich dwie lekarki i na widok wizw jedna
szepna do drugiej:
- Czy to naprawd konieczne? Pomyl o Jillyce.
Jillyce to byo imi matki ydy. Wydawao si dziwne, e mwi o niej
tak poufale. Nie chciay, by zobaczya crk ze zwizanymi rkami; pragny
oszczdzi jej takiego wstydu. Czy to znaczyo, e dziewczyna przed
opuszczeniem orodka spotka si z matk?
Powodowane wspczuciem lekarki poleciy straniczce, aby przecia
wizy ydy. Ta straniczka bya od niej starsza zaledwie o kilka lat. yda
zastanawiaa si przez chwil, czy ta kobieta te kiedy uczszczaa do akademii
i czy moe wwczas mijay si na korytarzach. Straniczka wyja wielki n z
czerwon rkojeci i wsuna ostrze pod plastikow tam. Przez krtk
przelotn chwil yda rozwaaa, jak to by byo, gdyby straniczka przecia jej
nadgarstek. Nadal miaa na sobie biay jednoczciowy kombinezon i czerwony
szal. Jasna krew obficie splamiaby biay materia. Straniczki kazay ydzie i
z domi splecionymi przed sob, a ona usuchaa.
Kiedy wychodziy z orodka rehabilitacji, poszukaa wzrokiem matki,
lecz nigdzie jej nie dostrzega.
Straniczki wsiady wraz z yd do wagonu wahadowej kolejki, ktra po
kilku minutach zatrzymaa si przy centrum medycznym, a nastpnie
poprowadziy dziewczyn kolejnym korytarzem. Wczeniej tylko dwukrotnie

odwiedzia to miejsce - gdy wycito jej migdaki oraz kiedy przechodzia lekk
gryp. Dziewczt z akademii nie poddawano kodowaniu z obawy przed
uszkodzeniem ich organw rozrodczych. Ten aspekt by waniejszy ni
udoskonalenie ich umysw lub cia. yda miaa obecnie minimalne szanse
uzyskania

zgody

na

urodzenie

dzieci.

Dziewczyny

nieco

starsze

nieprzeznaczone do reprodukcji mogy zosta przyjte do centrum medycznego


na rozszerzone kodowanie mzgu. Lecz yda prawdopodobnie do tego rwnie
si nie nadawaa. Po co wzmacnia mzg, ktry okaza si wadliwy? Wiedziaa
jednak, i w przyszoci nadal ma szans wkroczy do Nowego Edenu. Kiedy
nastanie ta nowa cywilizacja, czy do odtworzenia ziemskiej populacji nie bd
potrzebni wszyscy zdolni do rozmnaania - nawet ci, ktrzy tak jak ona
przebywali przez pewien czas w orodku rehabilitacji? Wci miaa nadziej.
Tapeta na cianach korytarza bya w kwiaty, jakby starano si upodobni
go do pomieszcze w prywatnych domach z okresu Przedtem. Stay tu nawet
dwa bujane fotele, jak gdyby zapraszajc, by przysi na chwilk i uci sobie
pogawdk. yda przypuszczaa, e miao to uspokaja przybyych i wprawia
ich w dobry nastrj. W przeciwiestwie do innych dziewczt, ktre wietnie
sobie radziy na lekcjach prowadzenia towarzyskich rozmw, yda musiaa
wyku na pami list stosownych pyta, aby mc podtrzymywa konwersacj.
Zawsze panicznie si baa, e jej rozmowa si urwie, jakby to oznaczao
katastrof. Przypomniaa sobie teraz sowa Partridgea, kiedy zaproponowa jej
taniec: Zachowujmy si zwyczajnie, jak wszyscy, eby nie wzbudzi niczyich
podejrze. Ale ona nie jest taka jak wszyscy. On te nie.
Jednake te pozory domowej atmosfery chyba nikogo nie zwiod. Przecz
im migoczce i brzczce lampy fluorescencyjne na suficie oraz liczne drzwi
otwierajce si od czasu do czasu i ukazujce nijakie pokoje, w ktrych na
postumentach spoczywaj odlewy ludzkich cia. Czy w tych formach le
ludzie? Nie miaa okazji tego sprawdzi, gdy korytarzem nieustannie
przemykali pracownicy medyczni, ubrani w kitle, maski i gumowe rkawiczki.

W gbi korytarza stali jeden za drugim chopcy z akademii. Szybko


powioda spojrzeniem po ich twarzach. Niektrzy j rozpoznali i gapili si na
ni wytrzeszczonymi oczami. Jeden umiechn si kpico. Nie odwrcia
wzroku. Przecie nie zrobia niczego zego. Dumnie uniosa gow i spojrzaa
prosto przed siebie na kabin telefoniczn na kocu korytarza.
Usyszaa wypowiadane szeptem swoje imi, a take imi Partridgea.
Pragna ich zapyta, jak historyjk im przedstawiono. Poznanie jakiejkolwiek
wersji wydarze, nawet rozsiewanych o niej kamstw, byoby lepsze ni
niewiedza.
Straniczki skrciy na kocu korytarza i zaprowadziy j przed jakie
drzwi. Na tabliczce widnia napis: ELLERY WILLUX.
ydzie zaparo dech w piersi.
- Zaczekajcie - rzeka. - Nie wiedziaam.
- Jeli ci nie powiedziano, to widocznie miaa by niespodzianka wyjania straniczka, ktra wczeniej przecia jej wizy.
- Dajcie mi chwilk - poprosia yda.
Ze zdenerwowania spociy si jej donie. Wytara je o nogawki biaego
jednoczciowego kombinezonu.
- Przyszymy punktualnie - oznajmia druga straniczka i zapukaa do
drzwi.
- Wej! - zawoa mski gos.
Willux okaza si niszy, ni si spodziewaa. By zgarbiony i skurczony.
Pamitaa go jako zdrowego silnego mczyzn.
Dawniej to wanie on wygasza przez mikrofony przemwienia podczas
oficjalnych uroczystoci i publicznych zgromadze. Lecz teraz uwiadomia
sobie, e ju kilka lat temu bez adnego wyjanienia Foresteed przej wszystkie
te obowizki. By moe dlatego, e by modszy, mia olniewajco biae zby i
zdawa si promieniowa wewntrznym wiatem. Willux si postarza.
Olbrzymia wikszo najwaniejszych ludzi w Kopule sprawiaa wraenie

krzepkich i tryskajcych energi, on za wyglda na sabowitego, a jego


wydatny brzuch sflacza aonie.
Willux odwrci si z fotelem, ustawionym przed rzdem monitorw i
klawiatur. Umiechn si agodnie i zdj okulary. Czy nosi je tylko na pokaz?
yda nie pamitaa, kiedy ostatni raz widziaa u kogo okulary. Zoy je i
przycisn do piersi.
- Witaj, ydo.
- Dzie dobry - powiedziaa i wycigna do niego rk.
Potrzsn gow.
- Darujmy sobie te formalnoci - rzek.
yda poczua si, jakby j odtrci. A moe zgani? Czy uwaa j za
godn pogardy, poniewa bya obecnie pacjentk orodka rehabilitacji?
- Usid - zaproponowa, wskazujc niski czarny stoek. Przycupna na
brzeku. Skin gow straniczkom. - Porozmawiamy na osobnoci owiadczy. - Dzikuj, e dostarczyycie j ca i zdrow.
Straniczki skoniy si lekko. Ta, ktra uwolnia yd od wizw,
zerkna na ni, jakby chciaa doda jej odwagi. Potem obydwie wyszy i
zamkny za sob drzwi.
Willux pooy okulary na skraju biurka, obok maego, jasnoniebieskiego
pudeka, w ktrym zmiecioby si ciastko. yda przypomniaa sobie gbczaste
ciastka z zabawy tanecznej; wydaway si jej niemal zbyt sodkie i podziwiaa
Partridgea, ktry jad je z pasj, wielkimi ksami. Ciekawio j, czy to
pudeeczko zawiera jaki prezent.
Willux zagadn:
- Przypuszczam, e syszaa o zaginiciu mojego syna.
Skina gow.
- Ale moe nie wiesz, e on waciwie znikn.
- Znikn? - spytaa.
Nie bya pewna, co Willux ma na myli. Czy Partridge nie yje?

- Opuci Kopu - wyjani mczyzna. - I jak si zapewne domylasz,


chciabym sprowadzi go bezpiecznie z powrotem.
- Och - rzeka yda. Wiedziay o tym nawet te dziewczyny zamknite w
orodku rehabilitacji. Partridge przebywa gdzie tam na zewntrz. Czy powinna
uda bardziej zaskoczon? - Rozumiem, e pragnie pan jego powrotu.
Naturalnie.
- Kr plotki, e on ci dosy lubi - powiedzia Willux.
Unis rk i przygadzi rzadkie wosy. Widokjego niemal cakiem ysej
gowy przywid ydzie na myl gwk niemowlcia i sowo ciemiczko,
okrelajce mikkie miejsce na jej czubku, gdzie u chorego dziecka bada si
puls i odwodnienie. Dziewczta w szkole miay wiele lekcji powiconych
waciwej opiece nad niemowltami. Nazwa ciemiczko ydzie kojarzya si
zawsze ze strzemiczkiem. Do Willuksa draa. Czyby si denerwowa?
- Czy to prawda? - cign. - Czy Partridge darzy ci uczuciem?
- Nie znam niczyich uczu oprcz wasnych - odpara.
- Pozwl zatem, e zapytam prociej. Czy wiedziaa o jego zamiarach?
- Nie.
- Czy pomoga mu w ucieczce?
- O ile wiem, nie.
- Czy skrad n z wystawy, a ty mu na to pozwolia?
- Nie wiem, mg co ukra, kiedy nie patrzyam. Bylimy razem w sali
wystawy artykuw gospodarstwa domowego.
- Bawilicie si w dom?
- Nie - odpara. - Nie wiem, o czym pan mwi.
- Myl, e wiesz - powiedzia i zabbni trzema palcami po
bladoniebieskim pudeku.
Teraz yda zacza si ba zawartoci tego pudeka.
- Nie - powtrzya.
Pochyli si naprzd i zniy gos.

- Czy jeste nietknita?


Na policzki wypyn jej gorcy rumieniec. Poczua ucisk w piersi. Nie
zamierzaa odpowiada na to pytanie.
- Mog wezwa ktr z kobiet i poleci, aby to sprawdzia - owiadczy.
- Albo po prostu powiesz mi prawd.
Wbia wzrok w podog wyoon kafelkami.
- Czy to byo z moim synem? - spyta.
- Nie odpowiedziaam na paskie pytanie - rzeka. - I nie odpowiem.
Znowu pochyli si do przodu i poklepa j po kolanie, a potem opar na
nim do.
- Nie martw si - powiedzia.
Zemdlio j. Miaa ochot go kopn. Zamkna oczy, mocno zaciskajc
powieki. Rka Willuksa zelizgna si z jej kolana. yda otworzya oczy i
znw wpatrzya si w podog z kafelkw.
- Jeeli to zrobi mj syn, wci moemy wszystko odpowiednio zaatwi
- rzek. - To znaczy, jeli uda nam si go odnale i sprowadzi do domu.
- Nie chc go polubi, jeli to ma pan na myli.
- Ale to mogoby by dla ciebie cakiem dobre rozwizanie. Chodzi mi o
to, e po tym, co ci ostatnio spotkao, trudno ci bdzie znale dla siebie
miejsce w yciu.
- Poradz sobie.
W pokoju na chwil zapada cisza, a potem Willux rzuci od niechcenia:
- Tak sdzisz?
Serce zaomotao jej w piersi tak mocno, e poczua pulsowanie krwi w
uszach. Uwiadomia sobie, i znowu splota donie na kolanach i ciska je tak,
e paznokcie wbijaj si jej w skr.
- Mamy pewien plan, ktry wymaga twojego udziau - oznajmi Willux. Wyjdziesz na zewntrz.
- Dokd?

- Poza Kopu. Na drug stron.


- Poza Kopu? - powtrzya osupiaa.
To byo rwnoznaczne z wyrokiem mierci. Nie bdzie w stanie tam
oddycha. I natychmiast dopadn j nieszcznicy. Zgwac j, a potem zabij.
Na zewntrz Kopuy drzewa maj oczy i zby. Ziemia pochania dziewczta,
ktre zachoway choby resztki ludzkiego ksztatu. S przywizywane do pali i
pieczone ywcem, a potem poerane. I wanie tam miaa si uda. Na zewntrz.
- Oddzia Specjalny zaprowadzi ci w pewne okrelone miejsce na
zewntrz Kopuy i zwabisz mojego syna z powrotem do nas.
- Jest pan pewien, e on yje?
- Tak, a przynajmniej y jeszcze kilka godzin temu i nic nie wskazuje na
to, by od tego czasu co si zmienio.
yda poczua ulg. Moe rzeczywicie uda si jej sprowadzi Partridgea
z powrotem. Moe Willux nawet zgodzi si na ich lub. Oczywicie, to byy
tylko mrzonki. Co si z ni stanie, kiedy odkryj, e Partridge wcale jej nie
kocha? Ze by dla niej jedynie uprzejmy, po tym jak pomoga mu ukra n?
Willux klasn w donie i zawoa do jakiego niewidocznego asystenta:
- Wcz fragment sto dwudziesty sidmy: Partridge. - Odwrci si do
ydy. - Sama zobaczysz.
Monitor komputera oy z trzaskiem i na ekranie ukaza si Partridge. By
brudny, zmczony i posiniaczony, ale ywy. yda zobaczya jego jasnoszare
oczy i mocne, biae, odrobin nierwne zby. Ogldaa go oczami jakiej innej
osoby... dziewczyny. Przez moment widziaa jej ciao, gdy tamta zerkna w d,
a potem znw spojrzaa na Partridgea.
Partridge szepn do tej dziewczyny: Nie wiedziaem o tym.
Dowiedziaem si dopiero teraz, tak jak ty. Nie ukrywabym przed tob czego
takiego.
Czego? - zastanowia si yda. Byo oczywiste, e on dobrze zna t
dziewczyn. aowaa, e nie moga zobaczy jej twarzy.

- Dokd?
- Poza Kopu. Na drug stron.
- Poza Kopu? - powtrzya osupiaa.
To byo rwnoznaczne z wyrokiem mierci. Nie bdzie w stanie tam
oddycha. I natychmiast dopadn j nieszcznicy. Zgwac j, a potem zabij.
Na zewntrz Kopuy drzewa maj oczy i zby. Ziemia pochania dziewczta,
ktre zachoway choby resztki ludzkiego ksztatu. S przywizywane do pali i
pieczone ywcem, a potem poerane. I wanie tam miaa si uda. Na zewntrz.
- Oddzia Specjalny zaprowadzi ci w pewne okrelone miejsce na
zewntrz Kopuy i zwabisz mojego syna z powrotem do nas.
- Jest pan pewien, e on yje?
- Tak, a przynajmniej y jeszcze kilka godzin temu i nic nie wskazuje na
to, by od tego czasu co si zmienio.
yda poczua ulg. Moe rzeczywicie uda si jej sprowadzi Partridgea
z powrotem. Moe Willux nawet zgodzi si na ich lub. Oczywicie, to byy
tylko mrzonki. Co si z ni stanie, kiedy odkryj, e Partridge wcale jej nie
kocha? Ze by dla niej jedynie uprzejmy, po tym jak pomoga mu ukra n?
Willux klasn w donie i zawoa do jakiego niewidocznego asystenta:
- Wcz fragment sto dwudziesty sidmy: Partridge. - Odwrci si do
ydy. - Sama zobaczysz.
Monitor komputera oy z trzaskiem i na ekranie ukaza si Partridge. By
brudny, zmczony i posiniaczony, ale ywy. yda zobaczya jego jasnoszare
oczy i mocne, biae, odrobin nierwne zby. Ogldaa go oczami jakiej innej
osoby... dziewczyny. Przez moment widziaa jej ciao, gdy tamta zerkna w d,
a potem znw spojrzaa na Partridgea.
Partridge szepn do tej dziewczyny: Nie wiedziaem o tym.
Dowiedziaem si dopiero teraz, tak jak ty. Nie ukrywabym przed tob czego
takiego.
Czego? - zastanowia si yda. Byo oczywiste, e on dobrze zna t

dziewczyn. aowaa, e nie moga zobaczy jej twarzy.


Dziewczyna ju nie patrzya na Partridgea. Spogldaa na przeciwleg
cian, pod ktr walay si sterty poamanych i spalonych maszyn. Obydwoje
znajdowali si poza Kopu.
Po prostu chciaem ci to wyjani - powiedzia Partridge i yda znw
ujrzaa jego twarz, a take do owinit zakrwawionym bandaem, ktr
przyciska do piersi. Umiechn si do dziewczyny. Kiwna gow - o czym
wiadczyo drgnicie obrazu z kamery.
Co teraz o niej mylisz? - spytaa Pressia.
yda uznaa, e rozmawiaj o niej. Bo z jakiego innego powodu Willux
pokazywaby jej ten fragment zapisu?
Sam nie wiem - odrzek Partridge.
W tym momencie ekran pociemnia i zgas.
- On jest ranny - powiedziaa yda. - Co mu si stao w rk?
- Odnis drobne obraenie. Nie ma powodu do niepokoju. W Kopule
potrafimy naprawi niemal kade uszkodzenie ciaa.
- Dlaczego pan mi to pokaza?
- Po prostu po to, aby zobaczya, e on jest ywy i zdrowy - odrzek
Willux.
yda mu nie uwierzya. Pokaza jej ten fragment, by wzbudzi w niej
zazdro. W istocie okamywaa ich i sam siebie. To ona pocaowaa
Partridgea, a nie on j. Nigdy nie powiedzia, e j kocha. Wszystko to
kamstwa. Niech Willux prbuje wywoa w niej zazdro, jeli chce. Nie dbaa
o to. Nigdy naprawd nie zdobya Partridgea, wic nie moe go straci.
Byo te co jeszcze. Partridge odwzajemni jej pocaunek, a gdy si od
niego odsuna, ujrzaa na jego twarzy dziwny wyraz zaskoczenia i radoci.
yda umiechna si teraz na wspomnienie miny chopca. Niech Willux
wykorzystuje wszystkie uzyskane przez siebie informacje, jak mu si ywnie
podoba. Znw przypomniaa sobie, jak Partridge szepn do niej: Zachowujmy

si zwyczajnie, jak wszyscy, eby nie wzbudzi niczyich podejrze. Sam tak
powiedzia. To znaczy, e tylko udawali zwykych ludzi. W rzeczywistoci byli
wyrnieni, odmienni od wszystkich innych. To byo niczym wyznanie, ich
wsplny sekret.
- Dlaczego si umiechasz? - spyta Willux.
- To dobra wiadomo. Paski syn yje.
Obrzuci j taksujcym spojrzeniem, a potem wzi z biurka niebieskie
pudeko i poda jej.
- Dostarczysz to pewnej dziewczynie, jest oficerem OPR - powiedzia.
Rka znw mu draa. - Mielimy nadziej, e bdzie z nami wsppracowaa,
ale ju przyczynia si do mierci jednego z naszych tajnych agentw. - Willux
wzi gboki wdech i westchn. - Obserwuj j od wielu lat. Liczyem, e
stanie si dla kogo kuszc przynt i pewnego dnia sprowadzi go do nas. Lecz
okazaa si bezuyteczna.
Kuszc przynt, aby Willux mg zwabi w puapk kogo spoza
Kopuy? Kogo? - zastanowia si yda, lecz zadaa prostsze i mniej ryzykowne
pytanie:
- Czy mog si dowiedzie, co jest w tym pudeku?
- Oczywicie - odrzek i teraz zauwaya rwnie lekkie drenie jego
gowy. - Zajrzyj do rodka. Nie sdz, by wiele ci to powiedziao, ale ta oficer,
Pressia Belze, zrozumie wiadomo, ktr jej wysyamy. To moe pomc
przekona j, by ponownie rozwaya, komu winna jest lojalno. Moesz jej
powtrzy, e tylko to zostao.
Zostao z czego? - pomylaa yda, ale nie zapytaa o to.
W gruncie rzeczy nie miaa ochoty otwiera tego pudeka, lecz musiaa
si dowiedzie, co w nim jest. Podniosa pokrywk; w rodku zaszelecia
bladoniebieska bibuka. Rozchylia j i zobaczya may wiatraczek z zepsutym
silniczkiem i nieruchomymi plastikowymi opatkami.

PARTRIDGE SZNURKI
WYRUSZYLI PRZED WITEM. Obecnie wci jeszcze by wczesny
ranek, a przeszli ju kawa drogi. Eskortowao ich sze potnie zbudowanych
kobiet. Wikszo ich dzieci spaa i Partridge przypuszcza, e s przez to
jeszcze cisze. Jedna z kobiet z dzieckiem wronitym w biodro
podtrzymywaa jego gwk, przyciskajc j do piersi jedn rk, podczas gdy
w drugiej trzymaa n rzenicki.
Szli w milczeniu, mijajc rzdy zburzonych domw; niektre byy
wypalone a do fundamentw, a z kilku pozostay jedynie zwglone szkielety.
Gdzieniegdzie zachoway si resztki ceglanych cian. Bywao, e w miejscu
domu, ktry przesta istnie, znajdowa si - niczym sceneria jakiej
niepokojcej gry - salon z zastyg kruch i poczernia pian ganicy,
poamanym szkieletem krzesa lub pok czaszk zlewu zbyt zniszczonego,
by mia jakkolwiek warto.
Partridge nie potrafi zebra myli. Przetrzsa zakamarki pamici,
usiujc odnale wspomnienia ktni rodzicw, gwatownych spi, wzajemnej
wrogoci, wybuchw gniewu. Nie byli szczliwym maestwem - ale przecie
ojciec wiedzia, e matka ma dziecko z innym mczyzn. Musia o tym
wiedzie. Zna miejsce pobytu Pressii i chcia, aby poznaa jego syna. Dlaczego?
Czy by to z jego strony przejaw ironii? Czy chcia zadrwi ze swojej
ony, wykorzystujc do tego obydwoje jej dzieci, ktre zdoay przey
eksplozje? Czy istnieje choby nike prawdopodobiestwo, e ojciec chcia si z
ni spotka, poniewa j kocha, pragnie jej powrotu i zamierza oznajmi, e jej
przebaczy? Partridge wiedzia, e to tylko jego dziecinne marzenie o dwojgu
kochajcych si rodzicach, tworzcych szczliwy dom. Lecz nic nie mg na to
poradzi. Ojciec niewtpliwie kiedy naprawd kocha matk i jej wspomnienie
nadal go drczy. Partridge dostrzeg to wjego twarzy.
Mijali kolejne centra handlowe, spustoszone i ogoocone, oraz wizienia.

Te byy najgorsze. Wci jeszcze unosi si w nich smrd, mimo i trupy ju


dawno ulegy rozkadowi. Wizienia nie miay w sobie nic z bajki i Partridge nie
potrafi dopasowa do nich abdziej ony ani utraconych skrzyde. Stanowiy
dowd ucisku czasw Powrotu do Uprzejmoci poprzedzajcych ostateczn
zagad.
Wszdzie mierdziao mierci i zgnilizn. Przypomnia sobie mocny,
dziwacznie sodki zapach zwok ony pasterza, ktre znalaz owinite pkiem
trzcin i obwizane drutem. Usiowa wyrzuci z gowy ten obraz.
W pobliu byli te inni, ktrzy przeyli Wybuch. Partridge sysza ich
woania i pohukiwania, odgosy grzebania w stertach mieci, guche zwierzce
jki. Od czasu do czasu kobiety przystaway i nasuchiway; ich gowy
odwracay si w tym samym kierunku. Lecz nikt ich nie zaatakowa.
Im dalej si posuwali, tym mniej byo do ogldania. Paski monotonny
krajobraz urozmaicay jedynie odlege wzgrza na wschodzie. Ziemia
poczerniaa. Wiatr hula swobodnie po rwninie, wzbijajc ciemne kby pyu.
Kobiety wydobyy z ukrytych kieszeni szarfy, ktrymi owiny twarze
dzieci i swoje. Partridge ju wczeniej wcign szalik, a Bradwell zasoni
twarz rk. Jedna z kobiet podaa szarf Pressii.
Partridge nie spuszcza wzroku z dziewczyny. Martwi si o ni. Przesza
tak wiele. Wiedzia jednak, e jest twarda.
W kocu kobieta z przycinit do piersi gow dziecka oznajmia:
- My ju dalej nie pjdziemy.
W innej sytuacji Partridge by im podzikowa. Jednak zapaci za eskort
swoim maym palcem, tote nie potrafi si zdoby na wyrazy wdzicznoci.
- Dzikuj - rzeka Pressia.
Bradwell poprosi kobiety, aby przekazay od nich podzikowania Matce.
- Jestemy wam wdziczni - powiedzia i popatrzy na Partridgea, ktry
zdoa wymamrota tylko:
- Aha.

- Stale przygldajcie si ziemi. Uwaajcie na ich oczy - poradzia kobieta.


Skoniy si na poegnanie, ale potem jedna podesza do Partridgea.
Miaa dugie, siwe wosy. Uja go za rami i powiedziaa:
- Jeli twoja matka yje, podzikuj jej ode mnie.
- Znaa j?
Skina gow.
- Nie rozpoznae go? - spytaa.
I wtedy Partridge spostrzeg chowajcego si za jej plecami chopczyka w
wieku mniej wicej omiu lat. Dzieciak mia dugie skudacone wosy i twarz
lnic

od

jaskrawoczerwonych

oparze-lin.

Przyglda

si

uwanie

Partridgeowi.
- To Tyndal - powiedziaa. - On nie mwi.
Partridge wpatrzy si w chopca, a potem przenis spojrzenie z
powrotem na kobiet.
- Pani Fareling?
- Mylaam, e go rozpoznasz, poniewa on... no... nie dors.
Partridge poczu si niepewnie. Tyndal wci by maym chopcem niemym i na zawsze wronitym w matk.
- Przykro mi - powiedzia.
- Nie musi ci by przykro - rzeka pani Fareling. - Twoja matka wydostaa
mnie z orodka rehabilitacji. Nie wiem, jak tego dokonaa. Przypuszczam, e
pocigna za odpowiednie sznurki i daa komu apwk. W kadym razie
zwolniono mnie i gdy zaczy si eksplozje, byam ju w domu z Tyndalem.
- Wic to jest Tyndal - wyszepta Partridge, wpatrujc si w twarz
chopca, jakby wci jeszcze usiowa go rozpozna.
Chopczyk zaprezentowa seri krtkich i dugich kiwni gow; by
moe by to rodzaj kodu.
- yczy ci powodzenia - przetumaczya pani Fareling.
- Dzikuj - odrzek Partridge.

Wtedy pani Fareling chwycia Partridgea, przycigna go do piersi i


trzymaa tak, ciskajc w piciach fady jego kurtki. Obj j*- Ona nas uratowaa - powiedziaa pani Fareling, teraz ju paczc. - Mam
nadziej, e yje.
- yje - szepn. - Powiem jej, e pani ocalaa i e jest jej pani wdziczna.
Pani Fareling pucia Partridgea i spojrzaa na niego.
- Dziwne uczucie tak ci obejmowa - wyznaa. - Gdyby wypadki
potoczyy si inaczej, Tyndal byby teraz pewnie twojego wzrostu.
- Przykro mi - powtrzy, gdy tylko to mona byo powiedzie.
Nic nie naprawi tej sytuacji. Szkoda, e ojciec nie moe zobaczy teraz
Tyndala Farelinga.
- Ju czas - powiedziaa. - Uwaaj na siebie.
Skin gow.
Klepna go w rami, a potem to samo zrobi Tyndal swoj drobn rczk.
- Dzikuj za wszystko - rzek Partridge. - Dzikuj.
Pani Fareling i Tyndal ukonili si i podyli za pozostaymi kobietami i
dziemi z powrotem do domu.
- Dobrze si czujesz? - spyta Bradwell.
- Doskonale - odrzek Partridge. - Moemy i.
Kade z nich wycigno n i ruszyli dalej. Partridge obejrza si za
siebie. Kobiety pomachay do niego. Unis n i te im pomacha. A potem
poryw wiatru wzbi chmur popiou i Partridge zda sobie spraw, e kobiety ju
go nie widz. Poday swoj drog.
YDA OTWIERA
KIEDY YDA WYSZA Z GABINETU Willuksa, przed drzwiami nie
byo straniczek z centrum rehabilitacji. Zamiast nich stao tam dwch
stranikw. Odprowadzili j do wagonu wahadowej kolejki i przekazali innemu
stranikowi - ciko uzbrojonemu mczynie z niewielk szram na

podbrdku.
Stranik pojecha wraz z yd ciemnymi tunelami.
Dziewczyna siedziaa w fotelu, trzymajc na kolanach mae, niebieskie
pudeko, i przygldaa si, jak za oknami przemykaj czarne ciany. Stranik
sta pewnie, na szeroko rozstawionych nogach, przenoszc ciar swego
zwalistego ciaa z jednej na drug, gdy pocig mija rozjazdy torw.
Niewtpliwie wiedzia, e yda ma zosta wyprowadzona na zewntrz
Kopuy, ale nie bya pewna, czy zna powd.
- Czy dostan kombinezon chronicy przed skaeniami? - spytaa.
- Nie-odpar.
- A mask?
- Zeby zakrya tak adn buzi?
- Czy wczeniej eskortowae ju kogo poza Kopu?
- Dziewczyn? Nigdy.
Zatem wyprowadza na zewntrz chopcw? Nie wiedziaa, czy moe mu
wierzy. Nigdy nie syszaa, by ktokolwiek przed Part-ridgeem opuci Kopu.
Dlaczego miano by wysya na zewntrz chopcw? Nikt nigdy nie wspomina o
czym takim.
- A ktrych chopcw? - spytaa. - Kogo?
- Tych, po ktrych potem wszelki such zagin - odpowiedzia.
- A syna Elleryego Willuksa?
- Ktrego syna?
- Oczywicie Partridgea - wyjania z lekkim zniecierpliwieniem. - On
nie wyszed tdy, prawda?
Stranik si rozemia.
- Nie by przygotowany do wyjcia na zewntrz. Wtpi, czy zdoa
przey. - Powiedzia to takim tonem, jakby mia nadziej, e Partridge zgin.
Jakby jego mier miaa czego dowie.
Pocig zwolni i si zatrzyma. Drzwi si rozsuny, ukazujc dugi

korytarz wyoony biaymi kafelkami. Byy tam osobne boksy, a na cianie


kadego z nich wisia wewntrzny telefon. Stranik i yda minli pierwsze trzy.
Przystanli przed drzwiami i mczyzna rzuci:
- Otwiera.
Drzwi si otworzyy, a gdy przez nie przeszli, zamkny si za nimi.
- Pozostay ci do przebycia jeszcze trzy sale - rzek do ydy. - Przejd
przez kade drzwi dopiero, kiedy cakowicie si rozsun. Przez ostatnie
wyjdziesz na zewntrz. Rampa zaadunkowa jest zamknita.
- Rampa zaadunkowa? - powtrzya zdziwiona.
- Nie jestemy tak cakowicie odcici od wiata, jak si wydaje.
- Co na niej zaadowujemy? - spytaa.
- Wyadowujemy - poprawi j. - Pewnego dnia on znw bdzie nasz.
yda wiedziaa, i mia na myli cay wiat, i przez chwil si
zaniepokoia, e stranik zacznie wygasza mow o tym, jak to mieszkacy
Kopuy s prawowitymi spadkobiercami tego raju, ktry jedynie tymczasowo
zosta wysiedlony Na szczcie mczyzna powiedzia tylko:
- Jestemy wybracami.
- Tak, wybracami - przytakna machinalnie, bardziej z przyzwyczajenia
ni z przekonania.
- Kto bdzie tam na ciebie czeka - oznajmi. - Kto z Oddziau
Specjalnego.
- Wysano Oddzia Specjalny na zewntrz Kopuy?
- Te stwory nie s ludmi. Niech ci nie zaskoczy ich wygld.
yda widziaa ju wczeniej czonkw Oddziau Specjalnego - tego
niewielkiego elitarnego korpusu. Nie byy to adne stwory, tylko szeciu
modych silnych mczyzn w eleganckich biaych mundurach.
- Jak ten kto bdzie wyglda? - spytaa.
Stranik nie odpowiedzia. Jak moga si przygotowa, jeli nie uprzedzi
jej, czego ma si spodziewa? Zerkn na budk telefoniczn i oko kamery

umieszczonej pod sufitem. Dziewczyna poja, i dawa do zrozumienia, e nie


wolno mu jej nic powiedzie. Oznajmi tylko:
- Musz ci obszuka. To standardowa procedura. Musz si upewni, e
zabierasz ze sob jedynie to, co powinna.
- Dobrze - zgodzia si, aczkolwiek niechtnie. - Mam wzi ze sob i
dostarczy komu to pudeko.
- Wiem - rzek. Obmaca jej nogi, biodra i ebra. - Podnie rce - poleci.
Robi to wszystko z szorstkim profesjonalizmem i yda bya mu za to
wdziczna. Zdziwia si, kiedy mocno uj obiema domi jej szczk i kaza
otworzy usta. Zajrza do rodka, wiecc ma latareczk.
- Uszy - rzuci. Odwrci jej gow i znw zapali latark. Obejrza
uwanie jedno ucho, a potem, sprawdzajc drugie, szepn bardzo cicho: Powiedz abdzicy, e czekamy.
Nie bya pewna, czy si nie przesyszaa. abdzicy?
- Skoczyem! - oznajmi gono. - Jeste czysta.
Pragna zapyta: Czekacie na co? I kto czeka? Kim jestecie?.
Lecz z szorstkiego tonu stranika wywnioskowaa, e nie powinna
zadawa adnych pyta.
- Bdzie jeszcze troje drzwi. Ostatnie prowadz na zewntrz przypomnia. Potem spojrza jej w oczy i rzek: - Powodzenia.
- Dzikuj - powiedziaa.
Stranik stan twarz do drzwi, przez ktre przed chwil weszli.
- Otwiera - rzuci.
Drzwi si rozsuny. Przeszed przez nie i zamkny si za nim.
yda zostaa sama. Odwrcia si do przeciwlegych drzwi.
- Otwiera - powiedziaa.
Drzwi si rozsuny. Przesza przez nie, a one szybko zamkny si za ni.
To samo powtrzyo si przy nastpnych drzwiach, a wreszcie stana przed
ostatnimi. Nie wiedziaa, czego ma si spodziewa. Postawia jasnoniebieskie

pudeko na pododze, cigna z gowy bia chust, zakrya ni sobie nos i usta
i zawizaa koce z tyu gowy.
Podniosa pudeko i chwycia je mocno w obie donie.
- Otwiera - rzucia.
I ujrzaa przed sob ziemi omiatan podmuchami wiatru - i niebo, po
ktrym przelatywa prawdziwy ptak.
PARTRIDGE MAE KLATKI PIERSIOWE
PARTRIDGEA NIEPOKOIA panujca wokoo cisza. Nie podobao
mu si, e wiatr zamar, ani to, e Pressia wci powtarzaa: Co jest nie w
porzdku, ani to, e jej sowa denerwoway Bradwella.
- Sdzisz, e nasza podr wypada akurat w czasie jakiej odbywajcej
si gdzie indziej szalonej uczty? - zapyta go.
- Jasne, Partridge, moe Pyy s teraz zajte poeraniem caego autobusu
uczniakw - szydzi Bradwell. - Czy to nie byoby wspaniale?
- Wiesz, e nie to miaem na myli - zaprotestowa Partridge.
Grunt pod ich stopami zrobi si bardziej mikki. Nagle Partridge
zobaczy jakie mae popielate zwierztko, troch mniejsze od myszy. Lecz to
nie bya mysz - nie miaa futra. Stworzenie pokrywa zwglony piasek; miao
odsonite ebra, jakby byo pozbawione skry. Przez chwil przemykao po
ziemi, a potem znikno pod ni.
- Co to byo? - rzuci Partridge.
- Co takiego? - spytaa Pressia.
- Przed chwil przebiego tu stworzenie podobne do myszy albo kreta. Partridge popatrzy w dal ku niewyranej linii, gdzie naga ziemia przechodzia
w podszycie cignce si a do podna odlegych wzgrz. Ujrza tam jaki
ruch. Lecz nie byy to kret ani mysz, tylko rojce si kbowisko,
przypominajce narastajc fal. - Myl, e jest ich wicej.
I wtedy nad ziemi wyrs niewielki kb, wysokoci mniej wicej

trzydziestu centymetrw, i potoczy si ku nim.


- Jak mylisz, ile? - zapytaa Pressia.
- Zbyt wiele, by dao si je policzy - rzek Bradwell.
Nacieraa na nich chmara maych Pyw, wydajcych chrem wysokie,
przenikliwe piski. Znowu zerwa si silny wiatr i wkrtce wszyscy troje musieli
opiera si jego gwatownym podmuchom. Pressia wyja z kieszeni kurtki dwa
noe. Partridge te mia n, a take hak rzenicki. W kikucie obcitego palca
czu pulsujcy bl, lecz mimo to mocno ciska w rku bro. Bradwell by
uzbrojony w paralizator i niewielki ostry n. Ziemia draa, a w powietrzu
unosi si wstrtny, ciki smrd zgnilizny.
- Co teraz zrobimy? - zawoa Partridge.
- Zosta tutaj - poleci Bradwell.
Unis w gr bro, wrzasn jak barbarzyca i ruszy przeciwko nawale
maych Pyw.
Pyy ze widrujcymi oczkami i czciowo odsonitymi szkieletami
przemieszczay si stadnie. Niektre byy zronite ze sob klatkami
piersiowymi, szczkami lub czaszkami; inne pitrzyy si jedne na drugich.
Wszystkie byy stopione z ziemi, ktra poruszaa si wraz z nimi, gdy nacieray
na Bradwella. adne z tych stworze nie yo samotnie. Byy Gruponami, a
jednoczenie Pyami przytwierdzonymi do gruntu. Rzuciy si na Bradwella,
szarpic go pazurami i wlokc za sob zway ziemi, ktr usioway go zasypa.
Wszystko potoczyo si byskawicznie. Bradwell szybkimi ciosami noa
rozcina warstw ziemi i drobne ciaa napastnikw. Pyy paday pokotem, lecz
wci nadcigay nowe i byo ich coraz wicej. Ich mrowie przykryo Bradwella
i zosta uwiziony pod zbit mas maych rojcych si popielatych stworze.
Pressia chciaa pobiec mu na pomoc, ale Partridge pchn j tak mocno, e
upada na plecy.
- Ja pjd - rzuci.
- Do diaba, co ty wyprawiasz? - wrzasna.

Usta miaa zakryte szarf, a wiatr rozwiewa jej wosy. W zdrowej rce
trzymaa n, a pici z gow lalki gotowa bya zadawa ciosy. Partridge
uwiadomi sobie, e to jego modsza siostra. Ta myl uderzya go z tak si, e
na moment poczu si oszoomiony. Jego modsza siostra!
- Zosta tutaj! - rozkaza.
Lecz nic nie mogo jej powstrzyma. Gdy tylko Partridge puci si
biegiem, popdzia za nim. Doskoczyli do Bradwella i zaczli noami i hakami
rba przygniatajce go stwory. Partridge by silny i szybki. Najwidoczniej
kodowanie coraz bardziej oddziaywao na jego organizm. Mia jednak
przeciwko sobie zbyt wiele Pyw, by mc im sprosta. Bradwell zatoczy si do
przodu, a potem straci rwnowag. Warstwa ziemi zasypaa mu nogi i
unieruchomia go. Wykrca tuw, rzucajc si jak ryba na haczyku, lecz nie
zdoa si oswobodzi.
Teraz Pyy rzuciy si z pazurami i ostrymi zbami take na Partridgea i
Pressi. Na koszulach obojga niemal natychmiast pojawiy si plamy krwi.
Chopiec widzia, jak stwory wskoczyy Bradwello-wi na plecy i zaatakoway
ptaki pod koszul.
Bradwell zawoa do Partridgea i Pressii:
- Nie! Wracajcie!
Lecz oni wci walczyli. Kopali, mcili piciami i chlastali noami
Pyy, spychajc je z Bradwella.
Po chwili zalaa ich kolejna fala tych stworze, sigajca im do piersi. A
za ni wznosiy si nastpne zway napastnikw o rogatych bach i kolczastych
grzbietach. Partridge by pewien, e to koniec. Ju nigdy nie odnajdzie matki.
Ale Pressia zawoaa, przekrzykujc przenikliwy pisk Pyw:
- On nadjeda! Sysz go!
- Kto? - zapyta Bradwell.
Samochd - cudowny czarny samochd - pru naprzd, prze-orujc si
przez zway Pyw. Pryskay miadone ebra, ky, byszczce oczy Wz

zarzucio, gdy zahamowa gwatownie tu przed ca trjk. Partridge niewiele


widzia przez chmur popiou, unoszc si za pojazdem, ale usysza
dochodzcy z wntrza krzyk:
- Wsiadajcie, do cholery! Wsiadajcie!
Nie wiedzia, czy moe zaufa temu nieznajomemu, ale nie mia wyboru.
Odwrci si i zobaczy, e Pressia pomaga wsta Bradwellowi, ktry zawoa
do niego:
- Otwrz drzwi!
Partridge podbieg do drzwi samochodu i otworzy je. Bradwell i Pressia
wskoczyli do rodka, a on za nimi. Jeszcze zanim zdy zatrzasn drzwi,
pojazd ruszy gwatownie.
Nieznajomy siedzia tu przy samej kierownicy z powodu czego, co nosi
na plecach. Obejrza si przez rami na Partridgea; twarz mia oszpecon
bliznami i oparzelinami.
- To on, Pressio? - zawoa. - To ten Czysty?
- Tak! - odkrzykna. Widocznie znaa kierowc. - A to jest Bradwell.
Mczyzna szarpn kierownic i wz uderzy przednim zderzakiem w
jakiego Pya, wzbijajc chmur popiou oraz fontann ziemi i szcztkw, ktre
spady na mask. By chudy i ylasty i porusza si gwatownie jak furiat.
Partridge

kurczowo

uchwyci

si

fotela.

Kopule

przywyk

do

wszechobecnych porczy. Ledwie pamita samochody i nigdy nie jecha


pdzcym szaleczo autem, prowadzonym przez wariata.
- Mylaam, e obaj zginlicie - rzeka Pressia do kierowcy.
- My mylelimy to samo o tobie! - odpowiedzia.
- To jest El Capitan! - przedstawia go.
- Chryste! - zawoa Bradwell, wskazujc chmar Pyw za przedni
szyb. - Jest ich mnstwo!
Rozjechali kilka; rozprysy si pod koami.
- Czy wiemy, dokd mamy jecha, eby odnale matk tego Czystego? -

spyta El Capitan.
Partridge uchwyci si oparcia siedzenia przed sob i pochyli si naprzd.
- Co wiesz o mojej matce?
I wtedy, nie wiadomo skd, na plecach kierowcy pojawia si nagle czyja
gowa z drobn blad twarz poznaczon bliznami. Ten kto rozwar ma,
ciemn jam ust i powiedzia:
- Matce.
- O rany! - wrzasn Partridge i rzuci si wstecz, uderzajc plecami w
oparcie swego fotela.
Szofer wybuchn miechem i tak gwatownie skrci kierownic, e
Partridge waln gow w boczn szyb.
- A to jest Helmud - rzeka Pressia. - Jego brat.
Pyy nie tylko poksay i podrapay Bradwella, lecz take rozerway jeden
z dwch szww z tyu jego koszuli. Przez rozdarcie Partridge dostrzeg jednego
z ptakw wtopionych w plecy Bradwella - trzepoczce szare skrzyda, nieco
poplamione krwi. Wygldao na to, e s tam tylko trzy ptaki. Partridge
spodziewa si ich wicej, sdzc po ich kotowaniu si pod koszul. Dwa bez
przerwy roiy si nerwowo. Najspokojniejszy - ten, ktrego Partridge wyranie
widzia - mia czerwony dzib wbity w minie Bradwella i w jego skr
pokryt dawnymi oparzelinami. Pierze przy dziobie mia skotunione. Jego
byszczce, czarne oczy byy ledwie widoczne na tle czarnych pir. Przez
chwil Partridge mia wraenie, e ptak przyglda mu si zaskoczony tymi
nieruchomymi bystrymi oczami, jakby chcia o co zapyta. Wyglda na
sabego i chorego.
- Jeden z ptakw jest ranny - powiedzia Partridge z ustami penymi
popiou.
- Twoja matka bdzie miaa lekarstwa - rzek z przekonaniem El Capitan.
- Ludzie z Kopuy chcieli, ebymy je zabezpieczyli, jeli j odnajdziemy.
Zao si, e ona ma co, co wyleczy twoje rany - zwrci si do Bradwella.

- Lekarstwa? - powtrzy Bradwell, spogldajc na Pressi.


- Jeeli rzeczywicie j znajdziemy, nie chc, eby zniszczono cokolwiek
nalecego do niej - rzeka stanowczym tonem.
Partridge uwiadomi sobie, e w gruncie rzeczy nie zna tych ludzi.
Wkroczy bezceremonialnie w ich ycie, lecz wci s dla niego obcy. Nie
rozumia ich ani tego wiata. Czy matka te wyda mu si obca?
Wyjrza przez okno. Jechali tak szybko, e mijany paski, wypalony teren
rozmazywa mu si przed oczami. Czyjego matka ocalaa i yje gdzie pord
tych wzgrz? Czy opowiedziaa mu histori o abdziej onie po to, by
przypomnia j sobie wanie teraz, wiele lat pniej? Kiedy ostatnio czu, e
naprawd wie, co robi? Wpatrzy si w pknity wisiorek w ksztacie abdzia,
wiszcy na acuszku na szyi Pressii. Wisiorek koysa si w rytm podskokw
samochodu, uderzajc o obojczyki dziewczyny, zakrwawione i powalane
smugami sadzy. Niebieskie oko abdzia byo malekie i delikatne. Do czego
ma posuy ten wisiorek? Co oznacza?
YDA
YDA WYSZA Z OSTATNIEGO pomieszczenia i drzwi zasuny si
za ni z gonym trzaskiem cikiego zamka. Wbrew obietnicy stranika na
zewntrz nie czeka na ni nikt z Oddziau Specjalnego.
Rozejrzaa si po pogronej w mroku okolicy. Spostrzega wirujce
kby pyu i popiou, a w oddali lasy z drzewami o poskrcanych konarach oraz
miasto - zwalone domy i nike, lecz wyrane smugi dymu unoszce si w niebo.
Bya tu sama. Staa, trzymajc w rkach niebieskie pudeko.
Odwrcia si w kierunku Kopuy i popatrzya w gr na jej olbrzymie
ciany. Potem delikatnie zapukaa w drzwi, cho wiedziaa, e po drugiej stronie
nikogo nie ma. Z oddali spomidzy drzew dobiego j dziwaczne wycie. Nie
obejrzaa si. Zacza wali pici w drzwi.
- Nikogo tu nie ma! - krzykna. - Nikt si nie zjawi, eby mnie

eskortowa!
Omal si nie rozpakaa, ale zdoaa si opanowa. Pozwolia, by jej pi
zelizgna si w d drzwi.
Odwrcia si i zauwaya koleiny wyobione przez koa. lady uryway
si przed Kopu i teraz dostrzega wielki prostoktny zarys czego, co mogo
by wrotami do rampy, o ktrej wspomnia stranik. Moe nie powinien by jej
o tym mwi. Teraz ju wiedziaa, e Kopua nie jest cakowicie odcita i
utrzymuje czno ze wiatem zewntrznym. To kcio si ze wszystkim,
czego j uczono. Nie powinni byli pozwoli, eby dowiedziaa si o rampie.
Lecz by moe stranik zdawa sobie spraw, e nie ma znaczenia, czego ona
si dowie, poniewa ju nigdy nie wrci do Ko-puy.
Cofna si o kilka krokw i polizgna si na piasku. Przywyka do
wyoonych kafelkami korytarzy akademii dla dziewczt, do kamiennych
chodnikw wytyczonych przez dar, ktre nie poruszay si pod jej stopami, do
szorstkich gumowych wykadzin podogowych w orodku rehabilitacji.
Schodzia teraz w d zbocza, wic si rzeczy przyspieszya kroku.
Uwiadomia sobie, e naprawd jest tutaj sama pod tym prawdziwym socem,
pod zwaami chmur, ktre jak okiem sign zasnuway niebo, pod bezkresem
wszechwiata - i pucia si biegiem. W akademii dziewczta nie miay adnych
zespow sportowych, chocia kadego ranka w sali gimnastycznej odbyway
godzinne zajcia z rytmiki, ubrane w obcise jednoczciowe trykoty z kus
pasiast gr, zapinan z przodu na zamek byskawiczny. yda nie cierpiaa
tych trykotw i lekcji rytmiki. Kiedy ostatni raz pdzia tak jak teraz? Bya
dobr biegaczk; mocne nogi niosy j szybko.
Biega przez jaki czas w kierunku lasu. Nagle usyszaa elektryczne
brzczenie i niskie dudnienie. Dobiegao od skarowacia-ych drzew, ale nie
potrafia si zorientowa, z jakiego kierunku. Przystana, lecz miaa wraenie,
jakby nadal si poruszaa. Tupot jej stp zastpio omotanie serca. Zlustrowaa
wzrokiem las i po chwili dostrzega wielk, byszczc posta, poruszajc si

niezwykle szybko. Przypomniaa sobie sowa stranika: Nie bj si. Te stwory


nie s ludmi. I to miao by pocieszenie?
- Kto tam? - zawoaa. - Kto tam jest?
Stworzenie znw zalnio, jakby jego skra odbijaa wiato. A potem
wstao wysokie, wyprostowane, i oddalio si na dugich muskularnych nogach,
lekkoci ruchw niemal przypominajc pajka. Uznaa, e naley do Oddziau
Specjalnego, poniewa miao na sobie obcisy kombinezon w ciemnych
maskujcych barwach bota i popiou. Do jego bladych rk, napczniaych od
muskuw, byy przytwierdzone lnice czarne rewolwery, ktrych nazw yda
nie znaa. Stwr mia donie nieproporcjonalnie wielkie w stosunku do reszty
ciaa, lecz doskonale dopasowane do kolb rewolwerw. Zauwaya te bysk
noy, ktre przestraszyy j bardziej ni bro palna, gdy wiadczyy o tym, e
stwr gotw jest zadawa mier take w bardziej bezporedni, intymny sposb.
Mia pocig, msk twarz z mocno zarysowan szczk, jednak yda
nie cakiem potrafia myle o nim jako o mczynie. Jego oczy byy wskimi
szparkami, ukrytymi pod wydatnym czoem. Stwr przyjrza si dziewczynie, a
potem podszed do niej. Nie poruszya si.
- Czekasz tu na mnie? - spytaa. - Jeste z Oddziau Specjalnego?
Powszy w powietrzu wok niej i kiwn gow.
- Wiesz, kim jestem?
Znw pokiwa gow.
Jeli nie by czowiekiem, to czym? I jak to si stao, e pracowa dla
Kopuy? Czy by jednym z nieszcznikw, ktrego przeksztacono tak, aby
strzeg Kopuy?
- Wiesz, dokd masz mnie zaprowadzi?
- Tak - odrzek. Gos mia ludzki, nawet z nut melancholii i tsknoty. Znam ci - owiadczy.
To j przestraszyo, cho nie umiaaby powiedzie, dlaczego.
- Jestem twoj podopieczn - rzeka. - A moe powinnam raczej

powiedzie: zakadniczk?
- Oczywicie - potwierdzi, a potem odwrci si do niej tyem i
przykucn. - Zanios ci. Tak bdzie szybciej.
Zawahaa si.
- Poniesiesz mnie na barana? - spytaa. Zaskoczyo j, e pamitaa to
okrelenie. Nie uywaa go od wiekw.
Nie odpowiedzia, tylko czeka bez ruchu. Rozejrzaa si. Nie miaa
wyboru.
- Dano mi to pudeko - oznajmia. - Mam je komu dostarczy.
Wycign rk i wzi je od niej.
- Zaopiekuj si nim.
Wahaa si jeszcze przez chwil, a potem wdrapaa mu si na plecy.
Obja go za szyj i splota donie.
- Jestem gotowa.
Pogna midzy drzewami, oddalajc si od miasta. Bieg rwnym
szybkim krokiem, niemal bezszelestnie. Nawet gdy przeskakiwa przez wysokie
zarola, ldowa cicho, bez haasu. Czasami zatrzymywa si nagle i kry si za
kp drzew. yda usyszaa przenikliwe ujadanie zabkanego bezdomnego psa i
czyj piew. piew! Zaskoczyo j, e tutaj, na zewntrz Kopuy, ludzie nadal
piewaj.
Stwr rwa naprzd. yda oddychaa z trudem zimnym powietrzem, gdy
szarfa zakrywaa jej nos i usta. W uszach wista wiatr. Czy tak wygldaa
dawniej jazda konna - wiatr, umykajce w ty drzewa i szalony pd? Siedziaa
na plecach onierza jak mae dziecko, obejmujc go rkami za szyj i oplatajc
nogami jego tuw. Ale w istocie on nie by onierzem - i w ogle nie do koca
czowiekiem. A ona nie bya dzieckiem, tylko czym w rodzaju ofiary.
Znw ze wszystkich stron usyszaa elektryczne brzczenie. Stwr
przystan, unis rk do ust i wyda jaki zew, ktrego yda jednak nie
usyszaa; by moe ten dwik mieci si w rejestrze nieuchwytnym dla

ludzkiego ucha. Wiedziaa jednak, e to woanie, gdy poczua wibracje klatki


piersiowej stwora, ktr ciskaa kolanami. Zatrzyma si bez ruchu.
- Zaczekamy tutaj - oznajmi i uklkn, by moga zsi.
Stana chwiejnie na trzscych si nogach.
- Wiesz, kogo szukamy? - spytaa.
Spojrza na ni ostro przez rami, jakby poczu si dotknity.
- Oczywicie - odrzek.
- Przepraszam - rzucia. Milczeli przez chwil, a potem spytaa: - Skd
mnie znasz?
Popatrzy na ni szczelinami oczu.
- Ja byem - rzek.
- Bye czym?
- Byem - powtrzy. - A teraz nie jestem.
yda widziaa, e stwr jest do mody - moe najwyej kilka lat starszy
od niej. Jego twarz o gstych brwiach i mocnej szczce nie przypominaa ydzie
nikogo znajomego - ale moe kiedy wyglda inaczej?
- Czy znam ci z akademii? - spytaa. - Uczye si tam?
Wpatrzy si w ni, jakby usiowa sobie przypomnie co dawno
utraconego.
- Bye studentem akademii. A potem zostae czonkiem Oddziau
Specjalnego. Czy oni ci tak przeksztacili?
Pomylaa o tym niewielkim elitarnym korpusie. Niemoliwe, by
zrobiono im co takiego. To byoby niewiarygodne okruciestwo. Dotkna
jednego z rewolwerw. Widziaa miejsce na rce stwora, w ktrym metal
wrasta w fady skry.
Nie odezwa si ani nie poruszy. Po prostu patrzy na jej twarz.
- A co z twoj rodzin? - spytaa. - Czy oni wiedz, e przebywasz tutaj?
- Ja byem - powtrzy. - A teraz nie jestem.

PRESSIA WIATO
PRESSIA CZUA SI ZAGUBIONA. Wok samochodu wiroway
tumany pyu, a przed nimi na wschodzie rozciga si nagi jaowy obszar
dawnego parku narodowego. To bya ich ostatnia szansa, ale by moe ten trop
zaprowadzi ich donikd.
- Moglibymy dawa sygnay dymne - zaproponowaa.
Bradwell obrzuci j przenikliwym spojrzeniem.
- Racja - przytakn, jakby sam te myla o czym podobnym. Wprawdzie zauwaono by je rwnie z Kopuy, ale mogyby okaza si
skuteczne.
- Powtrz jeszcze raz cay tekst z kartki urodzinowej - zwrcia si do
Partridgea. - El Capitan jeszcze go nie sysza.
- To bezcelowe - rzek chopiec. - Tutaj niczego nie ma. Dalej na wschd
jest tylko wzgrze, a za nim znw cignie si martwy pusty bezkres. Po co tu
przyjechalimy? Tylko naraamy ycie.
- Powtrz ten tekst - rzuci Bradwell.
Partridge westchn.
- Zawsze zmierzaj ku wiatu. Podaj za swoj dusz. Ona moe mie
skrzyda. Jeste moj gwiazd przewodnijak ta, ktra wzesza na wschodzie i
prowadzia trzech krlw. Szczliwych dziewitych urodzin, Partdgeu!
Kocham Ci, Mama. Bla, bla, bla!
J
- Zawsze zmierzaj ku wiatu - powtrzy z namysem El Capitan.
- wiatu - szepn Helmud.
- Nic z tego nie rozumiem - owiadczy El Capitan.
- Nie rozumiem - powiedzia Helmud.
Pressia rozpia naszyjnik i ostry bl przeszy jej kark. Pooya wisiorek
na doni i przyjrzaa si niebieskiemu drogiemu kamieniowi. Podniosa klejnot

do oka, zmruya je i popatrzya przez niego w dal, wskutek czego opustoszay


krajobraz przybra niebieski odcie.
- Jak dziaay okulary 3-D? - spytaa. - No wiecie, te, ktre ludzie nosili w
kinach, kiedy jedli z papierowych kubekw?
- Istniay rozmaite rodzaje okularw - odrzek Bradwell. - W niektrych
uywano soczewek w odmiennych kolorach - czerwonej i niebieskiej - a na
ekranie wywietlano rwnoczenie dwa rne obrazy. Inne okulary byy
spolaryzowane i ich soczewki przetwarzay obrazy horyzontalne i wertykalne.
- Czy kto mgby wysa wietln wiadomo, ktr potrafiaby dostrzec
jedynie osoba patrzca przez specjaln soczewk? - zapytaa Pressia, mylc na
glos.
- W Kopule pewien chopak, Arvin Weed, wysya wiadomoci do
akademika dziewczt, byskajc laserowym pirem na szkolny trawnik powiedzia Partridge. Stuka kostkami palcw w boczn szyb samochodu i
wpatrywa si w ni niewidzcym wzrokiem, jakby usiowa wyobrazi sobie
tamt scen. - Mwiono, e prbuje wynale taki typ lasera, ktrego wiato
mogaby zobaczy tylko jego dziewczyna.
- Zatem, gdyby kto chcia, aby go odszukano, a nie mgby uy
sygnaw dymnych, mgby wykorzysta taki rodzaj wiata, ktre mona
dostrzec wycznie przez specjaln soczewk - powiedziaa Pressia.
- Partridge, co wiesz o fotonach? O wietle podczerwonym i
ultrafioletowym? - spyta Bradwell. - Czy w Kopule uczyli was duo fizyki?
1
- Nie byem najlepszym uczniem - przyzna Partridge. - Dysponowalimy
do prostymi sposobami wykrywania takich rodzajw wiata. Ale Weed mia
racj. Istniej inne poziomy promieniowania wietlnego. Mgby skierowa ze
swojego okna do okna swej dziewczyny wietlny promie, ktry zobaczyaby
przez soczewk pozwalajc dostrzec wycznie wiato o czstotliwociach
spoza zakresu widzialnego. No wiecie, dwiecie szedziesit dwa, trzysta

czterdzieci dziewi, trzysta siedemdziesit pi.


Pressia i Bradwell wymienili spojrzenia. adne z nich nic nie wiedziao o
tych kwestiach. Zobaczya, e przez twarz Bradwella przemkn cie.
Pomylaa, e pewnie bardzo chciaby mc zgbia tego rodzaju zagadnienia.
Obydwojgu im ukradziono edukacj, ktr Partridge uwaa za oczywisto.
Chopiec jednak niczego nie zauway i mwi dalej:
- Do wykrycia takiego wiata byaby potrzebna specjalna soczewka.
Promie mona by precyzyjnie skierowa wycznie do osoby patrzcej przez t
soczewk, poniewa lasery nie rozpraszaj wiata, tylko wysyaj skupion
wizk.
- Podobnie jest z psem, ktry syszy dwik gwizdka spoza zakresu
naszego suchu - powiedzia Bradwell.
- Chyba tak - bkn Partridge. - Nigdy nie miaem psa.
- wiato w okrelonym spektrum mona dostrzec wycznie przez jeden
specyficzny rodzaj filtru? - spytaa Pressia.
- Wanie - potwierdzi Partridge.
Dziewczyn przebieg dreszcz ekscytacji. Ponownie spojrzaa przez
niebieski klejnot i krajobraz przed ni znw zalao bkitne wiato.
- A jeeli ten kamie nie jest tylko okiem abdzia, lecz take nasz
soczewk, naszym filtrem? - zasugerowaa.
- Zawsze zmierzaj ku wiatu - zacytowa Bradwell.
Pressia omiota wzrokiem odlege wzgrza przed nimi. Jej spojrzenie
przelizgno si po biaym, migoczcym wiateku, zatrzymao si i powrcio
do niego. Wygldao jak latarnia morska albo lampka na czubku witecznej
choinki w czasach Przedtem.
- Co zobaczya? - spyta Bradwell.
- Nie wiem. Mae, biae wiateko - odpowiedziaa. Znw popatrzya
przez niebieski kamie i dostrzega drugie biae wiateko byskajce na
wierzchoku innego odlegego drzewa na zboczu wzgrza. - Czy to moe by

ona?
Jeli to dzieo jej matki, w takim razie to pierwsza rzecz, jakiej Pressia
naprawd si o niej dowiedziaa - osobicie, a nie z opowieci, zdj czy
mglistych wspomnie. Jej matka jest biaym wiatekiem migoczcym pord
drzew.
- Aribella Cording Willux - powiedzia znowu Bradwell, podobnie jak
poprzednio z lekkim zdziwieniem i podziwem.
- Mog spojrze? - poprosi Partridge.
Podaa mu wisiorek. Chopiec przesun si na rodek tylnego siedzenia,
pochyli gow, zmruy oko i popatrzy przez klejnot.
- Widz tylko mtn niebiesk mgiek - owiadczy.
- Popatrz uwaniej - powiedziaa Pressia.
Nie oszalaa. Widziaa to wiato. Byo tam i migotao.
A potem on te je zobaczy. Wiedziaa, e tak bdzie.
- Czekajcie - rzek. - Ono jest prosto przed nami.
- Wobec tego kiedy podjedziemy bliej, stracimy je z oczu - powiedzia
Bradwell. - Bdziemy musieli znale jaki punkt orientacyjny, by nie zgubi
tropu.
- Dotarlimy ju tak daleko - rzeki Partridge.
- Moe dopisze nam szczcie - dorzuci El Capitan.
Helmud mia tpo otwarte usta, ale wci nerwowo gmera palcami przy
karku swego brata. Co w jego wzroku kazao si Pressii zastanowi, czy nie
jest bystrzejszy, ni na to wyglda.
- Szczcie - powiedzia.
PRESSIA RJ
EL CAPITAN ZAPARKOWA samochd pord pnczy u stp
wzgrza, a nastpnie zamaskowa go najlepiej, jak potrafi, wyrwanymi z ziemi
kpami rolin, korzeniami i zielskiem. Pouczy pozostaych, jakich rolin maj

nie dotyka:
- Te z kolcami na kocach trjpalczastych lici s rce. Pokrywa je
cienka warstwa kwasu powodujcego powstawanie pcherzy na skrze. Wskaza skupisko biaych rozkwitajcych grzybw. - Tamte roznosz infekcje.
Jeli si na nie nadepnie, pkaj i rozsiewaj zarodniki. - Powiedzia te, e
jedna z grup rolin ma czciowo cechy zwierzce. - To krgowce - wyjani. Ich jagody zwabiaj rozmaite niewielkie stworzenia, a wtedy te roliny dusz je
i poeraj.
El Capitan prowadzi ich, omijajc najbardziej trujce roliny. Partridge
szed jako drugi, a za nim podaa Pressia.
Bradwell upar si, by zamyka pochd, eby trzyma tyln stra, jak
powiedzia. Jednak Pressia przypuszczaa, e niepokoi si o ni. Przypomniaa
sobie dotyk jego doni na szyi, zanim wyci jej czip, i to, jak delikatnie musn
palcem blizn na jej nadgarstku. A take jego oczy ze zocistymi plamkami.
Skd si wziy te plamki? Wygldao na to, e pojawiy si nagle. Mona
znale
pikno, jeli wystarczajco mocno si go szuka. Co jaki czas
nachodzio j wspomnienie tego, jak na ni patrzy, ogarniajc spojrzeniem ca
jej twarz. Myl o tym budzia w niej niepokj podobny do tego, gdy ukrywamy
jaki sekret, majc nadziej, e nikt go nigdy nie odkryje.
Wdrapywali si z trudem na zbocze wzgrza. Przedzierali si przez
kolczaste jeyny i cierniste pncza, starajc si trzyma kierunku, w ktrym
znajdowao si biae wiato. Pressia sza chwiejnie i niepewnie; czua si, jakby
miaa nogi nowo narodzonego rebaka. Gdzieniegdzie nieoczekiwanie natrafiali
na warstwy lunego wiru grocego osuniciem. Gdy po nim przechodzili,
syszaa pod stopami cichy chrzst ocierajcych si o siebie kamykw. El
Capitan sapa, a Helmud na jego plecach niekiedy cicho mlaska i mamrota.
Kade z nich czworga od czasu do czasu potykao si i tracio rwnowag. Wia
zimny porywisty wiatr, co otrzewiao Pressi i pomagao jej zachowa

czujno. Z tyu za ich plecami wiy si Martwe Ziemie.


Obecnie wyraniej odczuwaa swoje ciao. Wzrok wci miaa nieco
zamglony, such lekko przytpiony, a w gowie i w ranie na szyi pulsowa tpy
bl.
Jeeli odnajdzie matk, to czy nie wyda tym na ni wyroku mierci? Jeli
zdoaj jako przenie Aribell w bezpieczne miejsce i nie przeka jej Kopule,
to wszyscy stan si celem polowania. A jeli im si riie uda i Oddzia Specjalny
pierwszy dopadnie jej matk, Pressia bdzie ju niepotrzebna i j zabij.
Poczua w odku skurcz lku. Powinna si cieszy, e matka by moe
yje i przebywa w bunkrze pord wzgrz. Lecz jeli tak jest, to dlaczego nie
przysza po crk? Ten bunkier nie ley na kocu wiata, tylko cakiem
niedaleko. Dlaczego nie wysza z niego, by odszuka Pressi i sprowadzi j do
siebie? A jeli istnieje prosta odpowied: Poniewa uwaaa, e to nie jest
warte ryzyka? Jeli odpowied brzmi: Poniewa nie kochaa jej wystarczajco
mocno?
Partridge przystan i Pressia omal na niego nie wpada.
- Zaczekajcie - powiedzia.
Wszyscy znieruchomieli i ucichli.
- Co usyszaem - oznajmi.
Z zaroli dobiegao nike brzczenie. Po chwili stao si goniejsze, a
potem nad ich gowami rozleg si trzepot licznych skrzyde.
Spomidzy koron drzew opada na nich mglista, zocista chmura. El
Capitan bi rkami w powietrzu. Pressia walia w co, co wygldao na rj
wielkich pszcz o grubych twardych pancerzach jak u ukw. Oguszajce
brzczenie wypeniao czaszk i klatk piersiow, wprawiao w drenie
pobliskie drzewa. Owady zdaway si wirowa w jej gowie. Partridge trafi
kilka; upady w krzaki jeyn.
Lecz wtedy dokadnie przyjrzaa si jednemu z nich, lecemu na ziemi.
Przypomina Freedlea, tylko e nie by zardzewiay ani ctkowany. Podniosa

go i zamkna w doni, eby nie odfrun. Natychmiast rozpoznaa to doznanie.


Nawet nie patrzc, wiedziaa, e trzyma w rku grubego lnicego owada.
Zoy skrzyda przy tuowiu jak cykada - tyle e jego byy z cienkiego lekkiego
bogato zdobionego metalu. Mia drobne druciane ebra, obracajce si powoli
keczka zbate, do osy - zocist ig przypominajc ogon - i mae oczka po
bokach gowy.
- Zaczekajcie! One nam nie zagraaj! - zawoaa, a wtedy owad wyda
znajomy trzask i cichy warkot.
- Skd wiesz? - zapyta Partridge.
- Niemal przez cae ycie trzymaam u siebie w domu jednego takiego
owada.
- Skd pochodzi ten twj? - spyta Bradwell.
- Nie wiem. Po prostu by u nas od zawsze.
- Kartka urodzinowa - powiedzia Partridge. - Podaj za swoj dusz.
Ona moe mie skrzyda.
- Co to wszystko znaczy? - wtrci El Capitan. - Podaj za swoj dusz?
- Dusz - powtrzy Helmud.
- To znaczy, e jestemyju blisko - rzek Partridge.
- Zaczekajcie - powiedzia.
Wszyscy znieruchomieli i ucichli.
- Co usyszaem - oznajmi.
Z zaroli dobiegao nike brzczenie. Po chwili stao si goniejsze, a
potem nad ich gowami rozleg si trzepot licznych skrzyde.
Spomidzy koron drzew opada na nich mglista, zocista chmura. El
Capitan bi rkami w powietrzu. Pressia walia w co, co wygldao na rj
wielkich pszcz o grubych twardych pancerzach jak u ukw. Oguszajce
brzczenie wypeniao czaszk i klatk piersiow, wprawiao w drenie
pobliskie drzewa. Owady zdaway si wirowa w jej gowie. Partridge trafi
kilka; upady w krzaki jeyn.

Lecz wtedy dokadnie przyjrzaa si jednemu z nich, lecemu na ziemi.


Przypomina Freedlea, tylko e nie by zardzewiay ani ctkowany. Podniosa
go i zamkna w doni, eby nie odfrun. Natychmiast rozpoznaa to doznanie.
Nawet nie patrzc, wiedziaa, e trzyma w rku grubego lnicego owada.
Zoy skrzyda przy tuowiu jak cykada - tyle e jego byy z cienkiego lekkiego
bogato zdobionego metalu. Mia drobne druciane ebra, obracajce si powoli
keczka zbate, do osy - zocist ig przypominajc ogon - i mae oczka po
bokach gowy.
- Zaczekajcie! One nam nie zagraaj! - zawoaa, a wtedy owad wyda
znajomy trzask i cichy warkot.
- Skd wiesz? - zapyta Partridge.
- Niemal przez cae ycie trzymaam u siebie w domu jednego takiego
owada.
- Skd pochodzi ten twj? - spyta Bradwell.
- Nie wiem. Po prostu by u nas od zawsze.
- Kartka urodzinowa - powiedzia Partridge. - Podaj za swoj dusz.
Ona moe mie skrzyda.
- Co to wszystko znaczy? - wtrci El Capitan. - Podaj za swoj dusz?
- Dusz - powtrzy Helmud.
- To znaczy, e jestemy ju blisko - rzek Partridge.
- Mylisz, e to ona je wysaa? - spytaa Pressia.
- Gdyby tak byo, wiedziaaby, e przybywamy A to niemoliwe zawyrokowa Bradwell.
- Jak inaczej dowiedzielibymy si, dokd mamy dalej pj pord tych
wzgrz? Te owady przyleciay tutaj, eby poprowadzi nas przez reszt drogi powiedzia Partridge. - To cz planu opracowanego ju dawno temu.
- Ale przecie kady mg znale ten naszyjnik i podnie do oczu
klejnot w wisiorku - zaoponowa Bradwell. - Te owady mogy zaprowadzi do
niej wroga.

Cykada zadraa w rce Pressii. Dziewczyna rozchylia do na tyle, by


mc zerkn przez szczeliny midzy palcami.
Keczka zbate zwikszyy obroty. Owad przechyli gow, a potem z
jednego jego oczka trysn promie wiata, trafiajc w jej lewe oko.
Dziewczyna zamrugaa; oko zaczo jej zawi. Stworzenie ponowio prb.
- Mechaniczny owad ze skanerem siatkwki - powiedzia Partridge.
- Pochodzi z dawnego wiata - domyli si Bradwell. - Ale zdaje si, e
nie rozpozna Pressii.
Dziewczyna podniosa wzrok na Partridgea.
- Ty sprbuj - rzeka. - Jeli wysaa go matka, to ciebie rozpozna.
Koralik porodku piersi owada zamigota, a skrzydeka zatrzepotay.
- On wie, kim jeste - powiedzia Bradwell do Partridgea.
Owad zacz macha skrzydekami.
Pressia otworzya do i uniosa j w gr.
- Zobaczmy, dokd nas zaprowadzi - zaproponowaa.
Jeli te owady wysaa jej matka, to czy Freedle by prezentem od niej?
Owad rozbysn, wzbi si w powietrze i pofrun midzy konary drzew.
PARTRIDGE IMPULSY
WSZYSTKIE OWADY ROZPROSZYY SI, z wyjtkiem tego, ktry
zeskanowa oko Partridgea. To dziwne uczucie - zosta rozpoznanym dziki
siatkwce oka. Partridge przypuszcza, e matka zorganizowaa to jeszcze przed
Wybuchem, obmylia wszystko zawczasu i polecia dokona zapisu jego
siatkwki. Myl o szczegowoci jej planu wytrcia go z rwnowagi. Skoro
potrafia tak precyzyjnie wszystko przygotowa, to dlaczego nie zapobiega
rozpadowi rodziny? Pragn si dowiedzie, co wydarzyo si w tych ostatnich
dniach poprzedzajcych zagad wiata.
Jednoczenie jej plan wydawa mu si ryzykowny i niepewny. Mg
przecie tyle razy zgubi trop, dlatego zastanawia si, czy matka naprawd

wierzya, e uda mu si poskada do kupy wszystkie te znaki i zagadki. Czy w


dziecistwie nie zdarzao si, e nie umia bez jej pomocy odnale prezentw
od niej, bo nie potrafi rozwiza obmylonych przez ni zagadek, majcych
stanowi wskazwki? Przypuszcza, i ten jej plan zrodzi si z desperacji.
Zaimprowizowaa go, dziaajc pod presj, jakiej nie potrafi sobie nawet
wyobrazi.
Owad frun szybko przed nimi midzy drzewami, znacznie ich
wyprzedzajc. Osobliwy by widok kogo tak twardego i szorstkiego jak El
Capitan, podajcego za malekim skrzydlatym robaczkiem, jakby by
zbieraczem motyli.
Bradwell, Pressia, El Capitan i Helmud - to byli teraz jego przyjaciele,
jego paczka. Wspomnia Pak chopcw z akademii - jak widzia ich ostatni raz
i egna si z nimi w centrum kodowania. Vic Wellingsly, Algrin Firth,
bliniacy Elmsford - barczyci, o grubych gosach. Odpychali jeden drugiego i
kady szed wasn drog. Nieoczekiwanie Partridge zatskni! za Hastingsem.
Czy przyjaciel posucha jego rady i kiedykolwiek zjad lunch z Arvi-nem
Weedem? A moe sprbowa przyczy si do Paki? Partridge zastanawia si,
czy ktry z nich czasem o nim myli. Ciekawe, jak historyjk opowiedziano
im o jego znikniciu? Moe sdz, e mia wstawionego tykacza i tak jak
mwili, kto pstrykn wcznik, by skrci jego mki?
Idcy na czele El Capitan zatrzyma si i wskaza palcem drzewa.
Pozostali znieruchomieli i zaczli wypatrywa. Partridge zmruy oczy, starajc
si przenikn wzrokiem cienie pod konarami. Zobaczy bardzo szybki ruch
wiata. Zakoysaa si jaka ga, zaszeleciy licie. Jednak nikogo tam nie
dostrzeg.
- To oni - rzek El Capitan. - Oddzia Specjalny. Wanie tak
porozumiewaj si ze sob. Czujecie elektryczno w powietrzu? To co w
rodzaju echolokacji.
- Oddzia Specjalny? - zdziwi si Partridge.

- Ale skd wiedz, e tu jestemy? - spyta Bradwell.


- Przecie nie mam ju czipa - dodaa Pressia. - To bez sensu.
Impuls elektryczny zatrzeszcza jak adunek elektrycznoci statycznej i
wywoa ciarki na skrze Partridgea. Powietrze wypenio brzczenie. Chopiec
usiowa zlokalizowa rdo tych impulsw rozchodzcych si jak fale.
- Oni s czciowo zwierztami, a czciowo maszynami - wyjani El
Capitan. - Mogli nas wywszy.
- Ale nie z odlegoci mili - zaoponowaa Pressia. - Musieli dosta cynk.
Partridge spojrza na ni.
- Twoje oczy - powiedzia. - Ten mechaniczny owad powinien by
rozpozna je tak samo jak moje. Matka prawdopodobnie zeska-nowaa
siatkwki oczu nas obojga, prawda?
- Nie wiem - rzeka niepewnie Pressia.
- Interferencja - domyli si Partridge. - Oto jak nas odnaleli.
Pomidzy drzewami przebiegay teraz szybkie serie krzyujcych si
impulsw.
- O czym ty mwisz? - rzuci Bradwell.
- Gdzie bya? - zapyta Partridge dziewczyn. - Chodzi mi o ten
samochd. On nie ocala z Wybuchu. Pochodzi z Kopuy. Wic s tu rwnie
inne rzeczy z Kopuy. Zgadza si? Co oni ci zrobili?
- W gwnej kwaterze OPR ubrano mnie, nakarmiono i prbowano
zmusi, ebym zastrzelia czowieka, a w kocu zabrano mnie do wiejskiego
domu i tam zatruto.
- Zatruto ci?
- Waciwie nie wiem, co si stao. Straciam przytomno, upiono mnie
czym w rodzaju eteru, a pniej ocknam si w samochodzie. Bolaa mnie
gowa i byam zamroczona. Widziaam niewyranie i miaam przytpiony such.
- Wszczepiono ci pluskw - orzek Partridge.
- O czym mwisz? - spyta go Bradwell.

- Ojej oczach, uszach - odrzek Partridge. - Chryste! Oni widzieli i syszeli


wszystko to co ona.
Spojrza na Pressi i przez chwil zastanawia si, czy ojciec obserwuje
go teraz. Wyobrazi sobie, e sam zaglda do Kopuy przez jej oczy.
- Wic na prno usune mi tamten czip? - wyszeptaa do Bradwella.
- Nie - zaprzeczy. - To tylko tymczasowe, tak? Moemy uwolni j od
tych urzdze inwigilacyjnych, prawda?
- Nie wiem - odpar Partridge.
- Te elektryczne impulsy staj si coraz silniejsze - wtrci El Capitan. Co oznacza, e oni szybko si do nas zbliaj.
- No dobrze, nie wpadajmy w panik - powiedzia Bradwell. - Ona ma
pluskw, to wszystko.
- Waciwie sprawa wyglda gorzej - rzek Partridge. Nie chcia mwi
dalej, ale musia. Odwrci si do Pressii. - Ten twj bl gowy. Masz tam jakie
rozcicie lub siniak?
- Myl, e uderzyam si w gow, kiedy szamotaam si z In-gershipem.
Partridge przypomnia sobie, e Hastings panicznie ba si ty-kacza.
Powiedzia wtedy przyjacielowi, e tykacz nie istnieje, e to tylko mit. Jednak
si myli.
- Co jest? - zapyta go Bradwell. - Co si stao? Powiedz nam.
Impulsy napyway teraz jeszcze szybciej. Trzaski i elektryczne
brzczenie zdaway si odbija wok nich echem od okolicznych drzew.
- Ona ma w gowie bomb - oznajmi Partridge.
- Do diaba, o czym ty mwisz? - zawoa Bradwell.
Pressia wbia wzrok w ziemi, jakby przypominaa sobie, co zaszo w
wiejskim domu, i dopasowywaa elementy tej ukadanki.
Partridge wyjani:
- Maj guzik, ktry mog nacisn, i jeli to zrobi, jej gowa eksploduje.
Wszyscy spojrzeli na Pressi. Przez chwil Partridge zastanawia si, czy

dziewczyna si rozpacze. Wcale by si nie dziwi. Pressia jednak tylko


popatrzya na nich z powag, jakby zaakceptowaa t wiadomo. Partridge
uwiadomi sobie, i on sam wci jeszcze nie potrafi pogodzi si z myl, e
ludzkie istoty s zdolne do takiego za i okruciestwa.
Wreszcie dziewczyna odwrcia wzrok i spojrzaa w gr zbocza. Po
chwili co zauwaya.
- Ten owad si zatrzyma i unosi si w powietrzu.
Mechaniczna cykada zataczaa niewielkie krgi nad jednym miejscem. El
Capitan zacz tam kopa w ziemi goymi rkami i odsoni grub pokrg
tafl szka.
- To tutaj - oznajmi.
*
Partridge podbieg, pooy si na brzuchu i zajrza do rodka. Byo tam
ciemno, ale gboko pod ziemi co si jarzyo.
- Tak, to tutaj! - zawoa. - Znajdcie jaki kamie. Sprbujemy rozbi t
szyb i wama si do rodka.
Impulsy stay si niemal nieprzerwane, cige. Elektryczne brzczenie
przybrao wyszy jkliwy ton. Nie byo ju czasu na szukanie kamienia.
Spomidzy drzew wyonio si kolejno pi postaci. Wyglday
groteskowo - miay monstrualnie wielkie uda i wydatne klatki piersiowe, a w ich
ramiona z grubymi wzami mini wtopiono cay arsena broni. Ich twarze byy
zdeformowane, a czaszki rozdte przez wyduone i wystajce koci. Czy to
moliwe, e ci onierze - te stwory - byli kiedy uczniami akademii? Mocowali
si na zielonej darni, wysiadywali na lekcjach Welcha przed projektorem
wywietlajcym na cianie reprodukcje dzie sztuki, przysuchiwali si, jak
Glassings snuje swoje ryzykowne dygresje? Ilu jeszcze takim chopcom Kopua
wyrzdzia podobne okropiestwo? Czy zamierzano tak postpi rwnie z
Sedgeem? Czy wanie to stao si jedn z przyczyn jego samobjstwa?
Jeden ze stworw uderzeniem okcia w twarz obali na ziemi El

Capitana, ktry zwali si ciko na plecy, wskutek czego gwny impet upadku
przyj na siebie Helmud. Stwr wyrwa El Capi-tanowi karabin z rki.
Pojawi si nastpny; jego sylwetk czciowo skrywaa wydta biaa
tkanina. Jednak po chwili Partridge zorientowa si, e to materia
jednoczciowego kombinezonu i e ta drobna posta z ogolon gow i twarz
zasonit bia szarf to kobieta. onierz - jeli tak go mona nazwa - trzyma
j, obejmujc mocno w pasie. cign jej z twarzy szarf.
To bya yda; Partridge ujrza jej delikatne koci policzkowe, gadk
twarz, teraz ubrudzon popioem, cudownie bkitne oczy, may nosek.
- Skd si tu wzia? - zapyta oszoomiony, lecz zna odpowied,
przynajmniej czciowo.
Dziewczyna bya zakadniczk, a sprowadzono j tutaj, aby zmusi go do
podjcia decyzji. Ale jakiej decyzji?
- Partridge - wyszeptaa.
Spostrzeg, e ciska w doniach mae niebieskie pudeko. Przemkno mu
przez gow, e przebya ca t drog, aby da mu co,
0czym zapomniaa wczeniej przed wieczorkiem tanecznym - moe
kwiatek do butonierki? Wiedzia, e to absurdalna myl, jednak nie potrafi si
jej pozby.
yda uniosa pudeeczko.
- To dla dziewczyny, ktra nazywa si Pressia Belze - wyjania
ipopatrzya na stojc przed ni grupk.
Pressia wystpia naprzd i podesza do ydy, lecz najwyraniej nie
chciaa wzi od niej pudeka.
yda take si zawahaa. Spytaa:
- Czy to ty jeste abdzic?
- Co powiedziaa? - rzuci szybko Partridge.
- Kto tutaj jest abdziem? - zapytaa yda.
- Czy kto wspomnia ci co o abdziu? - naciska chopiec.

- Oni czekaj na abdzic - owiadczya yda i wcisna pudeko w rce


Pressii. - Nic wicej nie wiem.
Chciaa jak najszybciej pozby si tego prezentu. Budzi w niej lk.
Pressia spojrzaa na yd, a potem na otaczajcych j onierzy.
Czerwone punkty celownikw laserowych ich karabinw mierzyy w pier
Pressii. Dziewczyna drcymi rkami otworzya pudeko, odgarna bibuk i
zajrzaa do rodka. Z pocztku Partridge odnis wraenie, e jest
zdezorientowana. Potem podniosa wzrok i upucia pudeko na ziemi. Zblada,
zatoczya si do tyu i osuna si na kolana.
yda wycigna rce, by j podtrzyma lub moe podnie pudeeczko,
ale onierz szarpn j wstecz.
- Wstawaj! - krzykn do Pressii. Spojrzaa w gr na niego. Mierzy
laserowym celownikiem w jej czoo. Potem powiedzia spokojniej: - Wsta i
rusz si. Ju czas.
I w tym agodniejszym tonie - a moe w rytmie stw - Partridge usysza
gos swego brata, ktry zwyk mwi do niego w ten sposb, kiedy Partridge by
jeszcze zaspanym maym chopcem, nie chcia si obudzi i naciga kodr na
gow.
Wsta i rusz si. Ju czas.
Sedge.
I w tym agodniejszym tonie - a moe w rytmie sw - Partridge usysza
gos swego brata, ktry zwyk mwi do niego w ten sposb, kiedy Partridge by
jeszcze zaspanym maym chopcem, nie chcia si obudzi i naciga kodr na
gow.
Wsta i rusz si. Ju czas.
Sedge.
PRESSIA TUNEL
POCZTKOWO PRESSIA wmawiaa sobie, e jej dziadek nie umar. Po

prostu usunli mu wiatraczek z garda, wyleczyli je i zszyli ran. Nadal klczaa.


Nie moga wsta. Popatrzya w gr na twarz tej dziewczyny. To jaka Czysta i
Partridge j zna. Nazwa j yd.
- On nie umar - powiedziaa.
- Kazano mi powtrzy ci, e tylko to zostao - rzeka do niej yda
agodnym tonem.
Mae opatki wiatraczka byszczay, jakby kto je starannie wypolerowa.
Dziadek Pressii umar. Wanie to oznacza ten przedmiot. A co znaczyo
wiato padajce z pkolistego okna wkopanego w brudn ziemi. Ze jej matka
yje? Czy tak dziaa ten wiat - nieustannie odbiera i daje? To okrutne.
Wci klczc, Pressia chwycia gar ziemi.
Ma w gowie bomb. Kopua widzi i syszy to co ona. Syszeli wszystko,
o czym ona i Bradwell rozmawiali ubiegej nocy - jego przyznanie si do
kamstwa i do pragnienia, by ujrze swego ojca z silnikiem w piersi; to, co
mwi o blinie na jej nadgarstku. Poczua si ogoocona z wszelkiej
prywatnoci i intymnoci. Popatrzya na Bradwella. Na jego piknej twarzy
malowaa si udrka. Zamkna oczy, aby oni przez nie nic ju nie zobaczyli.
Przycisna do uszu pi z gow lalki i brudn do. Odetnie ich od wszystkich
obrazw i dwikw - ich, tych wrogw, ludzi, ktrzy zabili jej dziadka i mog
zabi rwnie j, rozsadzajc jej gow za pomoc zdalnie sterowanego
wcznika. Lecz ta gucha ciemno bya jeszcze gorsza. Chcc ich ukara,
Pressia karaa sam siebie. Pragna wyszepta: Zabijcie mnie. No dalej,
zrbcie to - jakby w ten sposb moga zdemaskowa ich blef Ale problem
polega na tym, e oni nie blefuj.
Znw spojrzaa na Bradwella. Wpatrywa si w ni, jakby rozpaczliwie
pragn jej pomc. Bezgonie wymwi jej imi, ale pokrcia gow. Oni
zamordowali Odwalda Belzea, a potem polecili komu, aby wypolerowa
wiatraczek wyjty z garda dziadka, owin go w bladoniebiesk bibuk i
znalaz odpowiednie pudeeczko. Ludzie, ktrzy to zrobili, maj dostp do jej

gowy. To niezbite fakty.


Wstaa, wci ciskajc w pici gar ziemi. Pakaa bezgonie. zy
spyway wolno po jej brudnych policzkach.
Partridge wydawa si oszoomiony. Na jego twarzy widniaa dziwna
mieszanina strachu i czego, co wygldao na trwone wyczekiwanie. Patrzy na
t dziewczyn yd i na stojcego obok niej onierza. Te stwory, ktre przed
kilkoma dniami obserwowaa wraz z El Capitanem, okazay si onierzami.
Wczeniej byy ludmi, modymi chopcami. Spostrzega cykad, ktra
przysiada na poronitym futrem liciu i zoya skrzydeka. Jej wiateko
zgaso.
onierz, ktry zjawi si jako pierwszy, ruszy w kierunku Partridgea.
Pressii dzwonio w uszach, ale staraa si przysuchiwa, zachowa
koncentracj.
onierz powiedzia do niego:
- Sprowad swoj matk. Nie ruszaj niczego w jej siedzibie. Przeka j
nam. Oddamy ci t dziewczyn. Jeeli tego nie zrobisz, zabijemy dziewczyn i
zabierzemy matk.
- Dobrze, zrobimy to - rzuci szybko Partridge.
- Nie przecisn si przez to okno - owiadczy Bradwell.
- Ani ja - rzek El Capitan. - Nie z tym - doda, wskazujc na Helmuda.
Jeden z onierzy podszed do okna, ktre umieszczono w ziemi nieco
ukonie, zgodnie z ktem nachylenia stoku wzgrza. Kopn kolanem szyb,
wybijajc w niej dziur. Nastpnie wypchn reszt szka go pici, ktra
jednak nie zacza krwawi.
- Wejd tam tylko chopak Willuksa i Pressia - zdecydowa pierwszy
onierz.
- Moe jej tam nie ma - rzeka dziewczyna. - Moe nie yje.
onierz przez chwil milcza, jakby czeka na zdalne potwierdzenie
rozkazw. Potem powiedzia:

- Wwczas przyniesiecie jej ciao.


Pkoliste okno byo ciemne; wewntrz jarzya si jedynie saba powiata.
Partridge wsun si w nie nogami naprzd. Musia wsadzi do rodka jedn
rk, a potem spuci si na d. Pressia usiada na brzegu okna; ziemi w
pobliu pokryway odamki szka. Wsuna nogi do rodka i przez moment
koysaa nimi. Potem poczua, e Partridge chwyci jej stopy. Rzucia ostatnie
spojrzenie za siebie. Ujrzaa El Capitana i Helmuda, wpatrujcych si w ni w
napiciu, i t Czyst z ogolon gow. A potem Bradwella z brudn
pokrwawion twarz. Patrzy na ni, jakby chcia wry sobie w pami jej
obraz, jakby mia ju nigdy wicej jej nie zobaczy.
- Wrc - zapewnia, lecz nie wiedziaa, czy zdoa dotrzyma tej
obietnicy.
Jak w tym wiecie ktokolwiek moe obiecywa, e wrci? Przypomniaa
sobie umiechnit buzi, ktr narysowaa na zakurzonych drzwiach szafki w
mieszkaniu dziadka. To dziecinne, gupie kamstwo.
Zelizgna si z brzegu okna i wpada do rodka. Mimo pomocy
Partridgea ciko upada na ziemi.
Znajdowali si w niewielkim pomieszczeniu o pododze i cianach z
ubitej ziemi. Byo std tylko jedno wyjcie - wski korytarz wycielony mchem.
Spojrzaa w gr przez pkoliste okno, lecz
*~
- Ani ja - rzek El Capitan. - Nie z tym - doda, wskazujc na Helmuda.
Jeden z onierzy podszed do okna, ktre umieszczono w ziemi nieco
ukonie, zgodnie z ktem nachylenia stoku wzgrza. Kopn kolanem szyb,
wybijajc w niej dziur. Nastpnie wypchn reszt szka go pici, ktra
jednak nie zacza krwawi.
- Wejd tam tylko chopak Willuksa i Pressia - zdecydowa pierwszy
onierz.
- Moe jej tam nie ma - rzeka dziewczyna. - Moe nie yje.

onierz przez chwil milcza, jakby czeka na zdalne potwierdzenie


rozkazw. Potem powiedzia:
- Wwczas przyniesiecie jej ciao.
Pkoliste okno byo ciemne; wewntrz jarzya si jedynie saba powiata.
Partridge wsun si w nie nogami naprzd. Musia wsadzi do rodka jedn
rk, a potem spuci si na d. Pressia usiada na brzegu okna; ziemi w
pobliu pokryway odamki szka. Wsuna nogi do rodka i przez moment
koysaa nimi. Potem poczua, e Partridge chwyci jej stopy. Rzucia ostatnie
spojrzenie za siebie. Ujrzaa El Capitana i Helmuda, wpatrujcych si w ni w
napiciu, i t Czyst z ogolon gow. A potem Bradwella z brudn
pokrwawion twarz. Patrzy na ni, jakby chcia wry sobie w pami jej
obraz, jakby mia ju nigdy wicej jej nie zobaczy.
- Wrc - zapewnia, lecz nie wiedziaa, czy zdoa dotrzyma tej
obietnicy.
Jak w tym wiecie ktokolwiek moe obiecywa, e wrci? Przypomniaa
sobie umiechnit buzi, ktr narysowaa na zakurzonych drzwiach szafki w
mieszkaniu dziadka. To dziecinne, gupie kamstwo.
Zelizgna si z brzegu okna i wpada do rodka. Mimo pomocy
Partridgea ciko upada na ziemi.
Znajdowali si w niewielkim pomieszczeniu o pododze i cianach z
ubitej ziemi. Byo std tylko jedno wyjcie - wski korytarz wycielony mchem.
Spojrzaa w gr przez pkoliste okno, lecz zobaczya jedynie maleki
fragment nieba zasnuty szarymi chmurami i pocity kilkoma gaziami drzew.
W gbi korytarza mski gos zawoa:
- Tdy!
Na kocu korytarza pojawia si wysoka posta o wskich ramionach.
Blask wiata pada na ni od tyu, tote nie mona byo dostrzec jej pogronej
w mroku twarzy. Przez chwil Pressii przemkno przez gow sowo ojciec,
lecz natychmiast uleciao. Nie moga w to wierzy. Nie moga w nic wierzy.

Odwrcia si do Partridgea i rzucia naglcym szeptem:


- Musisz mi powiedzie o tej dziewczynie.
- To yda.
- Zeby j ocali, zamierzasz wyda im nasz matk?
- Chciaem tylko zyska na czasie. yda co wie. Syszaa o abdzicy.
Kto czeka na abdzic? Co to znaczy?
- Zamierzasz wyda im nasz matk, jeli yje? - powtrzya Pressia.
- Sdz, e to ostatecznie nie bdzie zaleao ode mnie.
Pressia chwycia go za koszul.
- Zrobiby to? Zrobiby? eby ocali yd? Ja to zrobiam. Powiciam
mojego dziadka. On umar.
Czy nie moga go uratowa? Gdyby wypenia ich rozkazy...
Partridge spojrza na ni uwanie.
- A co z Bradwellem? - rzuci.
To j zaskoczyo.
- Dlaczego o niego pytasz?
- Co by zrobia, eby go ocali?
- Nikt nie da ode mnie, abym dla uratowania go wydaa nasz matk wyjania. Czy Partridge oskaraj o to, e darzy uczuciem Bradwella? - Wic to
bez znaczenia.
- A gdyby musiaa dokona wyboru?
Pressia nie wiedziaa, co odpowiedzie.
- Wolaabym wyda siebie.
- A gdyby to nie wchodzio w gr?
- Partridge - szepna. - Oni mog sysze i widzie to wszystko.
- Ju o to nie dbam - odpar matowym gosem. W oczach mia zy. Sedge. Mj brat. On nie umar. Jest jednym z nich.
- Co takiego?
- Naley do Oddziau Specjalnego - wyjani. - Jest jednym z tych

onierzy tam na grze. Zmienili go w... Nie wiem, czy to w ogle jeszcze
naprawd on. Nie wiem, co zrobili z jego dusz. Nie moemy...
- Tdy - powtrzy gdzie przed nimi mski gos, niski i stanowczy. Jestemy tutaj.
Partridge chcia wzi Pressi za rk, lecz natrafi na pi z gow lalki.
Spodziewaa si, e si cofnie, ale tego nie zrobi. Uj gow lalki, jakby to bya
do Pressii, i obejrza si na dziewczyn.
- Jeste gotowa?
PARTRIDGE POD ZIEMI
KLEPISKO PODOGI ZASTPIY w tunelu brunatne kafle z czarn
fug. Wilgotne powietrze pachniao stchlizn. Na kocu korytarza wiecio
kilka lamp, a wok nich jak my fruway mechaniczne cykady, klekoczc
metalowymi skrzydami. Partridge trzyma swoj siostr za pi z gow lalki.
Ta lalka bya czci niej. Wyczuwa pod spodem ludzkie ciepo prawdziwej
ywej doni. Ogarna go fala opiekuczych uczu. Odtd sprawy mog
potoczy si le. Wiedzia, e nie powinien si tak troszczy o Pressi; bya
twardsza od niego. Nie potrafi sobie nawet wyobrazi, przez co w yciu
przesza. Gdzie tutaj jest ich matka. Ale czy okae si taka, jak pamita?
Niemal wszystko, co o niej sdzi - nawet jej mier - okazao si nieprawdziwe.
Jednake pozostawia wszystkie te lady, aby doprowadziy ich do niej, co
wydawao si przejawem szczerych macierzyskich uczu.
Mczyzna na kocu korytarza mia zgarbione ramiona i kanciast twarz.
- Jeste Czystym? - zapyta go odruchowo Partridge.
- Nie jestem Czystym, ale nie jestem te nieszcznikiem - odpar. Przetrwaem tutaj. Nazwabym siebie Amerykaninem, ale to okrelenie ju nic
nie znaczy. Moecie mi mwi Caruso - zaproponowa, po czym spyta ich, czy
chc spotka si ze swoj matk.
- Wanie po to przebyem ca t drog - owiadczy Partridge.

- Dobrze - rzek Caruso. - Chocia aujemy, e to zrobie.


- Co zrobiem? - spyta Partridge.
- Opucie Kopu - wyjani Caruso. - Twoja matka miaa plan na
obydwie ewentualnoci.
- A co zaplanowaa na wypadek, gdybym pozosta w Kopule?
- Przejcie wadzy od wewntrz.
- Nie rozumiem. Jak to przejcie wadzy od wewntrz? - rzek Partridge. To niemoliwe.
- Nie mw za duo. Mam wszczepiony podsuch - ostrzega mczyzn
Pressia.
- Podsuch? Kto ci to zrobi? - zapyta Caruso.
- Kopua - wyjania.
Caruso umilk i spojrza na ni.
- A wic niech si dobrze przyjrz - powiedzia. - Niech patrz do woli.
Dlaczego miabym si tym przejmowa? To nie ja zniszczyem cay glob. Nie
mam si czego wstydzi. yjemy tutaj wbrew nim. Ocalelimy pomimo ich
wytonych wysikw, by nas unicestwi. - Odwrci si do Partridgea. Przejcie wadzy od wewntrz jest moliwe, jeli ma si tam przywdc.
- Przywdc wewntrz Kopuy? Nikt nie podoa takiej roli. Kto jest tym
przywdc? - spyta Partridge.
- C, ty miae nim by. Dopki nie opucie Kopuy.
Partridge by zdezorientowany. Przesun doni po cianie.
- Ja? - rzek. - Ja byem przywdc? To bez sensu.
- Chodcie - powiedzia Caruso. - Twoja matka ci to wyjani.
Ruszyli w gb korytarza. Cykady kryy teraz wok ich gw.
Mczyzna przystan przed drzwiami z biegncym porodku pionowo
rzdem zawiasw. Wbi wzrok w ziemi.
- Musz ci uprzedzi, e Aribella nie jest taka jak dawniej. Ale przeya
dla ciebie. Pamitaj o tym.

- zaproponowa, po czym spyta ich, czy chc spotka si ze swoj matk.


- Wanie po to przebyem ca t drog - owiadczy Partridge.
- Dobrze - rzek Caruso. - Chocia aujemy, e to zrobie.
- Co zrobiem? - spyta Partridge.
- Opucie Kopu - wyjani Caruso. - Twoja matka miaa pan na
obydwie ewentualnoci.
- A co zaplanowaa na wypadek, gdybym pozosta w Kopule?
- Przejcie wadzy od wewntrz.
- Nie rozumiem. Jak to przejcie wadzy od wewntrz? - rzek Partridge. To niemoliwe.
- Nie mw za duo. Mam wszczepiony podsuch - ostrzega mczyzn
Pressia.
- Podsuch? Kto ci to zrobi? - zapyta Caruso.
- Kopua - wyjania.
Caruso umilk i spojrza na ni.
- A wic niech si dobrze przyjrz - powiedzia. - Niech patrz do woli.
Dlaczego miabym si tym przejmowa? To nie ja zniszczyem cay glob. Nie
mam si czego wstydzi. yjemy tutaj wbrew nim. Ocalelimy pomimo ich
wytonych wysikw, by nas unicestwi. - Odwrci si do Partridgea. Przejcie wadzy od wewntrz jest moliwe, jeli ma si tam przywdc.
- Przywdc wewntrz Kopuy? Nikt nie podoa takiej roli. Kto jest tym
przywdc? - spyta Partridge.
- C, ty miae nim by. Dopki nie opucie Kopuy.
Partridge by zdezorientowany. Przesun doni po cianie.
- Ja? - rzek. - Ja byem przywdc? To bez sensu.
- Chodcie - powiedzia Caruso. - Twoja matka ci to wyjani.
Ruszyli w gb korytarza. Cykady kryy teraz wok ich gw.
Mczyzna przystan przed drzwiami z biegncym porodku pionowo
rzdem zawiasw. Wbi wzrok w ziemi.

- Musz ci uprzedzi, e Aribella nie jest taka jak dawniej. Ale przeya
dla ciebie. Pamitaj o tym.
Partridge nie by pewien, jak ma to rozumie. Popatrzy na Pressi.
- Dobrze si czujesz? - spyta.
Skina gow.
- A ty?
By przeraony. Mia wraenie, e stoi na skraju przepaci. Nie czu si
jak kto, kto znowu stanie si synem i odzyska cz swego dawnego ycia. Nie.
To wygldao na pocztek czego nieznanego i gronego.
- Ja te. Nic mi nie jest - odrzek, majc nadziej, e to prawda.
Caruso nacisn guzik i drzwi zoyy si na jedn stron.
PRESSIA CHMURY
POD PEWNYMI WZGLDAMI ten pokj przywodzi Pressii na myl
domowe obrazki z ilustrowanych magazynw Bradwella. By tu fotel z
wyszywanym wzorem w ptaszki, puszysty weniany dywan, niewielka lampa
stojca i kotary. Lecz te kotary nie zasaniay okna; znajdowali si przecie pod
ziemi. Za nimi musiaa by po prostu ciana.
Zarazem jednak ten widok wcale nie przypomina sielskiej domowej
scenki, poniewa sta tu te dugi metalowy st peen urzdze sucych do
nawizywania cznoci - radioodbiornikw, komputerw, starych serwerw,
monitorw. Wszystkie byy wyczone.
Miejsce przy przeciwlegej cianie zajmowa najbardziej niezwyky sprzt
w tym pokoju - smuka metalowa kapsua ze szklanym kopakiem, mglicie
kojarzca si z wod. Pressia przypomniaa sobie, e dziadek opowiada jej o
odziach ze szklanym dnem - puapkach na turystw, jak je nazywa.
Urzdzano nimi rejsy po moczarach Florydy i mona z nich byo obserwowa
krokodyle wylegujce si licznie na brzegach. Dziwnie byo myle teraz o
Florydzie. Rzekomo wanie stamtd wracaa do domu, kiedy dziadek spotka

si z ni na lotnisku tu przed Wybuchem.


Disneyland, mysz w biaych rkawiczkach. To si nigdy nie wydarzyo.
Ta metalowa kapsua ze szklan kopu przypomniaa Pressii rwnie
wit Wi, posg dziewczyny w krypcie, kamienny sarkofag za tafl
pleksiglasu.
A take jej wasn szafk i dom.
Czyjej matka spoczywa w tej kapsule?
Kilka cykad wleciao tu za nimi i teraz kryy pod sufitem. Przez chwil
Pressia zastanawiaa si, czy Caruso nie jest obkany. To nie byoby wcale
takie dziwne po tylu latach przeytych w zamkniciu. Czy to ceremonia
pogrzebowa? Czy matka jednak naprawd nie yje? A moe to tylko jaki
okrutny art?
Partridge musia pomyle podobnie, gdy odwrci si i obrzuci
gniewnym spojrzeniem Carusa, ktry przystan w drzwiach.
- Co to za przedmiot?
- Mamy takich szedziesit dwa - odrzek Caruso. - Spodziewalimy si
zatrucia powietrza i spadku poziomu tlenu. Te kapsuy s zaopatrzone w tlen.
Nie musielimy uy ich do tego celu, ale okazay si przydatne do ochrony
przed infekcjami wirusowymi i powszechnymi uszkodzeniami narzdw.
- Szedziesit dwie? - powtrzy z niedowierzaniem Partridge.
- Wszystkie, jakie zdoalimy wwczas przechwyci. W pewnym
momencie mielimy tutaj trzysta osb. Naukowcw i ich rodziny.
- Gdzie oni teraz s?
- Pozostalimy tylko twoja matka i ja. Wielu zmaro. Reszta naznaczya
si bliznami, aby upodobni si do innych ocalaych, i opucia to miejsce.
Nadal pozostaj z nami w kontakcie. Wanie dziki nim dowiedzielimy si o
twojej ucieczce z Kopuy. Rozeszy si o tym pogoski. Nie bylimy pewni, czy
s prawdziwe, dopki nie wychwycilimy bysku wiata z tego klejnotu w
wisiorku.

- On odbija wiato? - spytaa Pressia.


- Tak, wskutek refrakcji.
Pressia nie czua si jeszcze na siach, by zajrze za szklan pokryw.
Stana nieco z tyu za Partridgeem, pozwalajc, aby spojrza pierwszy.
Nachyli si i odetchn gboko. Nie widziaa jego twarzy.
Potem Pressia take si pochylia. Ujrzaa za szkem pogodn kobiec
twarz z zamknitymi oczami. To bya kobieta z fotografii Partridgea, ich matka.
Miaa czarne wosy przetykane siwizn, rozrzucone na poduszce. Wci bya
pikna, pomimo pergaminowej skry i sicw pod oczami.
Ale potem dziewczyna zobaczya jej wyniszczone ciao.
Szyja kobiety wspieraa si na obojczykach, z ktrych jeden by stalowym
prtem, przechodzcym w barku w metalow przekadni. Rami wykonano z
nierdzewnej stali, perforowanej jak durszlak, by moe po to, by zmniejszy
ciar. W miejscu, gdzie powinien by nadgarstek, rka zwaa si do zawiasu
z oyskiem kulkowym, a zamiast doni z palcami miaa szczypce. Drug rk
od miejsca tu powyej okcia zastpowaa cienka proteza z jasno-brzowego
drewna, ostruganego tak, by przypominaa prawdziw koczyn, a jej drobne
palce miay zawiasy. Bya przymocowana skrzanymi paskami do gruzowatej
koci ramienia.
Kobieta stracia te nogi. Miaa sukienk sigajc do goleni i szkieletowe
protezy - kada skadaa si z dwch metalowych listew przypominajcych
koci, czcych si w kostce i przechodzcych dalej w co przypominajcego
raczej peda ni stop. Obydwie protezy byy powgniatane i porysowane od
dugotrwaego uywania.
Trudno wyjani, dlaczego czonki matki wyday si Pressii pikne. By
moe by to wpyw pogldu Bradwella, e w szramach i wtopieniach tkwi
pikno, poniewa s oznakami przetrwania, ktre jeli si nad tym zastanowi,
samo w sobie jest czym piknym. W tym przypadku kto zrobi te protezy rk i
ng, ze-spawa je, wytoczy metalowe sworznie, zszy skrzane rzemienie,

obmyli chropowaty wzr perforacji. W ich wykonanie woono delikatno,


trosk i mio.
Matka miaa na sobie bia bluzk z rzdem pokych perowych
guzikw oraz rwnie bia spdnic. Pressia nie potrafia rozrni, gdzie
dokadnie zaczynaj si protezy, ale tak samo byo z jej gow lalki przechodzia pynnie w ciao.
Guziki bawenianej bluzki miarowo wznosiy si i opaday. Gdzie pod
spodem byy puca i serce. Inni mieszkacy bunkra znajdowali si w nim
podczas Wybuchu, ale matka najwidoczniej nie. Przez chwil Pressia
zastanawiaa si, czy bya na zewntrz, prbujc ratowa nieszcznikw niczym wita, jak Partridge myla o niej przez wszystkie te lata.
Caruso wcisn guzik z boku kapsuy i szklany kopak odskoczy z
sykiem powietrza.
Partridge uchwyci si krawdzi kapsuy, by nie upa.
Mczyzna cofn si i rzek:
- Zostawi was samych, ebycie mogli swobodnie porozmawia.
Pressia pomylaa: Aribella Cording... pani Willux... matka. Waciwie
jak powinnam si do niej zwraca?.
Wtedy jej matka otworzya oczy. Byy szare jak u Partridgea, jak kby
popiou. Spojrzaa w twarz chopca, ktry pochyla si tu nad ni. Wycigna
drewnian rk i dotkna jego policzka.
- Partridge - powiedziaa i rozpakaa si.
- Tak - odrzek. - Jestem tutaj.
- Przytknij swj policzek do mojego - wyszeptaa.
Zrobi to i Pressia pomylaa, e widocznie pragna poczu na twarzy
dotyk jego skry.
Teraz ju obydwoje pakali cicho. Przez moment Pressia poczua si
samotna i odrzucona, jakby bya intruzem. Potem Partridge odsun si od
matki.

- Sedge te tu jest - nad nami, na powierzchni.


- Sedge jest tutaj? - powtrzya.
- I Pressia.
- Pressia? - powiedziaa matka tak, jakby nigdy wczeniej nie syszaa
tego imienia.
I moe rzeczywicie tak byo. Przecie ono nie jest prawdziwe. Zostao
zmylone. Pressia nie znaa swojego prawdziwego imienia.
- Twoja crka - wyjani Partridge.
Uj dziewczyn za rami i pchn j naprzd.
- Jak to? - spytaa matka. Zahaczya szczypcami o ptl wewntrz kapsuy
i podcigna si do pozycji siedzcej. Zdezorientowana przyjrzaa si Pressii. To niemoliwe.
Pressia spucia gow i cofna si szybko, uderzajc o st z aparatur
elektroniczn. Jeden z radioodbiornikw przewrci si z gonym trzaskiem na
metalowy blat.
- Przepraszam - rzeka. Wycigna zdrow rk i pi z gow lalki, by
ustawi radio na miejscu. - Lepiej ju pjd - wymamrotaa. - To by bd.
- Nie, zaczekaj - powiedziaa matka i wskazaa na lalk.
Pressia zrobia krok do przodu.
Aribella rozprostowaa palce na zawiasach, a Pressia uniosa gow lalki i
woya j w drewnian do matki.
- Boe Narodzenie - powiedziaa kobieta. Dotkna nosa lalki, potem ust.
Spojrzaa na Pressi. - Twoja lalka. Rozpoznaabym j wszdzie.
Pressia zamkna oczy. Poczua, jakby co si w niej nagle otworzyo.
- Jeste moj crk - rzeka Aribella.
Dziewczyna skina gow.
Matka szeroko rozoya ramiona.
Pressia nachylia si nad kapsu i pozwolia, by kobieta przygarna j do
piersi. To bya jej matka - jej prawdziwa matka. Syszaa sabe bicie jej serca,

widziaa wznoszenie si i opadanie wtej klatki piersiowej. Matka ya. Pressia


zapragna opowiedzie jej wszystkie swoje wspomnienia, ktre przechowywaa
jak paciorki naszyjnika. Pragna opowiedzie o dziadku i pokoju na zapleczu
zakadu fryzjerskiego. Przypomniaa sobie o schowanym w kieszeni swetra
dzwonku z zakadu fryzjerskiego. Zdecydowaa, e podaruje go matce. To
skromny prezent, ale jest czym, na co moga wskaza i powiedzie: To byo
moje ycie, lecz teraz ono si zmienio.
- Jak mam na imi? - zapytaa.
- Nie znasz swojego imienia?
- Nie.
- Emi - powiedziaa matka. - Emi Brigid Imanaka.
- Emi Brigid Imanaka - powtrzya Pressia.
To brzmiao tak obco, jakby wcale nie byo imieniem, tylko dwikiem,
ktry idealnie wpasowa si we waciwe miejsce.
Matka utkwia spojrzenie w zamanym wisiorku.
- Wic jednak tym razem si przyda - powiedziaa.
- Naprawd podrzucia ten wisiorek, ebymy go znaleli? - spyta
Partridge.
- Podrzuciam wiele rzeczy - rzeka matka. - Nie mogam liczy na to, e
eksplozje przetrwa jaki jeden lad z rozrzuconych okruszkw chleba, wic
pozostawiam tyle tropw, ile zdoaam. A ten odegra swoj rol!
- Pamitasz t piosenk? - spytaa Pressia.
- Jak piosenk?
- O zatrzaskiwanych drzwiach i dziewczynie stojcej na werandzie w
powiewajcej sukience?
- Oczywicie - odrzeka matka, a potem szepna: - Jeste tutaj.
Odnalaza mnie. Przez cae ycie tskniam za tob.
PRESSIA TATUAE

A POTEM WYPADKI potoczyy si byskawicznie.


- Nie mamy wiele czasu - powiedzia Partridge. - Waciwie wcale nie
mamy czasu.
- Dobrze - rzeka Aribella i zwrcia si do Pressii: - Zdejmij to kwieciste
przykrycie z fotela. A ty, Partridge, podnie mnie i posad w nim.
Pressia posusznie cigna pokrowiec z wydrukowanym wzorem w
kwiaty. Pod nim znajdowa si trzcinowy fotel z przytwierdzonymi kkami,
zrobionymi z wyklepanych okrgych puszek obcignitych na brzegach gum.
Siedzenie byo wyoone maymi pciennymi poduszkami.
- Mam wszczepione pluskwy - oznajmia Pressia. - Oczy i uszy.
- Kopua? - rzucia matka.
Dziewczyna przytakna.
- Czego oni chc? - spytaa Aribella.
Partridge wyj lekkie kruche ciao matki z kapsuy i posadzi j w fotelu.
Co w niej trzasno.
- Chc tego, co znajduje si tutaj - odpowiedzia.
- A zwaszcza lekarstw - dodaa Pressia. - Sdzimy, e przede wszystkim
na nich im zaley.
Aribella swoimi szczypcami przekrcia korbk z boku fotela,
uruchamiajc niewielki silnik przymocowany do oparcia, ktry zamrucza cicho.
Ten fotel by samojezdny. Umieszczone z tyu toki zaczy pracowa.
- Ich zdrowie si pogarsza - powiedziaa bezbarwnie. - Klasyczne objawy
to lekkie drenie rk i gowy oraz osabienie wzroku i suchu. Pniej nastpuje
uszkodzenie skry, ktra staje si cienka i sucha. W kocu dochodzi do rozpadu
koci i mini, a narzdy wewntrzne przestaj funkcjonowa. Ta choroba nosi
nazw gwatownego zwyrodnienia komrek i jest skutkiem zbyt intensywnego
kodowania. Wiedzielimy, e do tego dojdzie.
- To si przytrafio ojcu - powiedzia Partridge takim tonem, jakby
dopiero teraz zda sobie z tego spraw. - Mylaem, e po prostu jest na mnie zy

i potrzsa gow, podwiadomie okazujc mi dezaprobat. Teraz rozumiem,


dlaczego tak bardzo zaley mu na zdobyciu tego leku.
Aribella znieruchomiaa na moment, a cae jej ciao zesztywniao.
- Wic on yje?
- Tak - odrzek Partridge.
- Miaam powody sdzi, e umar.
- Jakie powody?
Matka szczypcami odwina konierzyk bluzki, odsaniajc klatk
piersiow tu nad sercem. Znajdowao si tam sze maych kwadracikw; ich
kontury byy ledwo widoczne pod skr. Trzy z nich pulsoway, a pozostae nie.
- Kady z nas ma umieszczone pod skr czujniki pulsu in-nych, abymy
wiedzieli, kto z nich yje, a kto umar. To rodzaj pulsujcego tatuau. Wskazaa na pierwsze dwa nieruchome kwadraciki. - Te dwa s martwe. Ten
tutaj to Ivan - zgin bardzo modo, wkrtce po tym, jak wszczepiono nam te
czujniki. Drugi zmar krtko przed Wybuchem. A puls twojego ojca - zwrcia
si do Partridgea - zamar tu po eksplozjach.
- Ojciec ma blizny na piersi - oznajmi Partridge. - Raz je widziaem.
Szereg blizn usytuowanych podobnie jak te kwadraty.
Aribella wzia gboki wdech, a potem z westchnieniem wypucia
powietrze z puc.
- Powiedzia, e zerwa z nami wszystkimi. Ze odci si od nas. I okazuje
si, e naprawd tak zrobi. Wyci nas z siebie noem. To wszystko ukada si
w sensown cao. Nie chcia wiedzie, czy yjemy; zrezygnowa z tej wiedzy
po to, aby mc nas przekona, e umar.
- A pozostali, ktrzy przeyli? - spytaa Pressia.
Matka odpowiedziaa, wskazujc kolejno na pulsujce kwadraciki:
- Bartrand Kelly, Avna Ghosh i Hideki Imanaka.
- Mj ojciec? - zawoaa dziewczyna.
Aribella skina gow.

W oczach Pressii stany zy.


- Mylisz, e on yje?
- Fakt, e jego serce nadal bije, trzyma mnie przy yciu.
- Po co te tatuae? - zapyta Partridge. - Co czy was wszystkich?
- Idealizm - odpowiedziaa matka. Zbliya si do stou i wczya
komputery. Monitory si rozjarzyy, a radia zaczy trzeszcze. - Wszystkich
nas zwerbowano do Najwspanialszych i Najby-strzejszych. Z tej grupy
wyselekcjonowano dwadziecia dwie osoby do zrealizowania scenariusza
Koniec wiata. adne z nas nie miao jeszcze dwudziestu lat. Wci bylimy
dzieciakami. Potem twj ojciec wybra spord nas mniejsze grono. Uwaa, e
potrzebujemy czego w rodzaju wewntrznego krgu. By byskotliwy... i
zagubiony. Jego umys, nawet jeszcze zanim zosta poddany procesowi
spotgowania, pracowa w gorczkowym tempie. Dopiero teraz z perspektywy
czasu widz, e Willux od pocztku by szalony. - Znw spojrzaa na wisiorek w
ksztacie abdzia. - Pressio, ten naszyjnik da mi twj ojciec. Znam napis
umieszczony wewntrz wisiorka. Ju na samym pocztku abd by dla naszej
sidemki wanym symbolem. Ale potem Operacja Feniks umiercia abdzia i
zastpia go symbolem ptaka powstajcego z popiow. To by pomys
Eeryego Wiuksa. Hideki chcia, abym bya abdziem, ktry stanie si
feniksem i przetrwa wszystko to, co jak wiedzielimy, miao wkrtce nadej.
Nazywa mnie swoim feniksem. - Zamkna oczy, z ktrych pyny zy. Zaczynalimy od takich dobrych intencji. Zamierzalimy ocali wiat, a nie go
zniszczy.
- Ale dlaczego w ogle wyjechaa do Japonii? - zapytaa Pressia.
- Imanaka, twj ojciec, wykonywa wspania prac. Japoczycy maj
osobiste dowiadczenia z promieniowaniem radioaktywnym i bomb atomow.
Wyprzedzali wszystkich innych naukowcw w badaniach nad ochron przed
promieniowaniem i odpornoci na nie. Jego poszukiwania pokryway si z
moj dziedzin - leczeniem urazw za pomoc biomedycznej nano-technologii.

A Ellery, ojciec Partridgea, chcia, abym pojechaa tam przekona si, czy
Imanaka

poczyni

jakie

postpy

zakresie

odwracania

skutkw

promieniowania. Obawia si, e pewnego dnia on sam moe ulec degeneracji.


Dlatego nade wszystko zaleao mu na zdobyciu wanie tych danych.
Przypuszczam, i nadal mu na tym zaley. Teraz jeszcze bardziej ni
kiedykolwiek.
Zerkna na Pressi w peni wiadoma tego, e dziewczyna ma
wszczepiony podsuch i podgld, i mwia dalej:
- Na powierzchni s inni, ktrzy przetrwali Wybuch. Jeeli Ghosh, Kelly i
Imanaka wci yj, to znaczy, e przeyo te wicej osb. Ellery nie chciaby,
aby wie o tym zacza kry po Kopule. Ale wiem, e to musi by prawda.
Nie byam w stanie nawiza z nikim kontaktu na odlego wiksz ni
pitnacie kilometrw. Fale radiowe, satelity - nic nie dziaa. Kopua nadal
blokuje wszelkie rodki cznoci. Lecz ja wci yj nadziej.
Pressia pomylaa o witej Wi i o Bradwellu, ktry w tamtej krypcie
klcza przed niewielkim posgiem umieszczonym za pknit szyb z
pleksiglasu. Nadzieja.
- W jaki sposb zwikszya odporno, prawda? Zrobia co, eby
uczyni mnie odpornym na kodowanie - powiedzia Partridge.
- Tak, ale nie zdoalimy powikszy jej wystarczajco szybko. Nie
bylimy w stanie zrobi niczego, by powstrzyma Wybuch. Moglimy jedynie
chroni przed nim i naprawia wyrzdzone przez niego szkody. Wiedzielimy,
e to nie uratuje zbyt wielu osb. Ludzie bd masowo umiera podczas tej
zagady wiata; bdzie olbrzymia liczba ofiar. Ale moglimy uchroni tych,
ktrzy przeyj, przed wtopieniami i zatruciami. Chcielimy rozpuci rodki
zwikszajce odporno na promieniowanie w wodzie pitnej z publicznej sieci
wodocigw. To jednak byo zbyt ryzykowne. Dawki, ktre podziaayby na
dorosych, mogyby umierci dzieci. Wanie dlatego, Partridgeu, musiaam
dokona wobec ciebie wyboru. Nie mogam uczyni ci w peni odpornym.

Miae zaledwie osiem lat i znisby tylko jedn ograniczon seri podawania
preparatu.
- I wybraa odporno na kodowanie.
- Pragnam, aby pozosta sob. Aby zachowa prawo do powiedzenia
nie, do stanicia w obronie tego, co suszne. Chciaam, by twj charakter
pozosta nietknity.
- Aja? - zapytaa Pressia.
Aribella wzia dugi, drcy wdech.
- Ty bya o ptora roku modsza i drobna na swj wiek. Podanie ci tego
preparatu byoby zbyt ryzykowne. Przebywaa w Japonii pod opiek twojego
ojca i jego siostry. Nie mogam tak po prostu wrci do domu z niemowlciem.
Wysano by mnie do orodka rehabilitacji i tam bym zgina. Odkryam, e mj
m planuje totaln zagad wiata, i kiedy pojam, i ta katastrofa jest ju
bliska, posaam po ciebie. Musiaam powiedzie o tobie mowi. Nie miaam
wyboru. Wpad we wcieko. Ale byo w tym te co wicej. Nie mog teraz
wyjania tego wszystkiego - spraw dotyczcych przeszoci. Mrocznych spraw,
o ktrych si dowiedziaam, mimo i chcia je przede mn ukry. Nie mogabym
mieszka w Kopule. Miaam plan odebrania mu obydwu synw. Zorientowaam
si, e Willux dziaa szybko; jego umys by taki rozgorczkowany!
Wiedziaam, e posiad olbrzymi wadz i niezwocznie podj decyzje,
niczego nie przeoczy. Musiaam sprowadzi Pressi do siebie i umieci j
bezpiecznie tutaj w bunkrze. Wystpiy, niestety, opnienia, problemy z
paszportami. Twoja ciotka, Pres-sio, miaa przywie ci samolotem. Do
terminu Wybuchu wci pozostawao jeszcze kilka tygodni.
Nagle tamtego dnia twj ojciec, Partridgeu, zadzwoni do mnie.
Powiedzia, e to ju dzi, wczeniej, ni planowano. Chcia, ebym wesza do
Kopuy, baga mnie. Wiedziaam, e mwi prawd. Ju od jakiego czasu
mona byo zaobserwowa zwikszony ruch na drogach. Ci, ktrzy dostali cynk,
przybywali do Kopuy. Samolot z Pressi mia w kocu przylecie. Odmwiam

Willuk-sowi. Powiedziaam, aby powtrzy synom, e kocham ich i zawsze


bd ich kocha. Powiedziaam: Obiecaj mi, e to zrobisz. Wtedy odoy
suchawk. A ja, przeraona, pojechaam jak najszybciej na lotnisko. Twoja
ciotka powiadomia mnie telefonicznie, e samolot ju wyldowa. Nadal
sdziam, e zdoamy dotrze z powrotem do bunkra, zanim spadn bomby.
Zaparkowaam samochd i pobiegam do strefy odbioru bagay. Widziaam ci
przez tafl okna - staa ze swoj cioci, taka drobna i pikna. Moja creczka!
Potknam si o krawnik i upadam na donie i kolana, a kiedy podniosam
wzrok, ujrzaam olepiajcy bysk wiata. Szyba okna si rozprysa. A ja
zostaam stopiona z chodnikiem rkami i nogami. Kilku ludzi wiedziao, dokd
pojechaam. Odszukali mnie. Znaleli cztery opaski uciskowe i pi.
Odpiowano mnie od chodnika. Wbrew wszelkim oczekiwaniom przeyam.
- Czy wiedziaa, e ocalaam? - spytaa Pressia.
- Miaa wszczepiony czip. Kady, kto przybywa do tego kraju jako obcy
obywatel, musia zosta zaczipowany, zanim zezwolono mu na wstp. Po
bombardowaniu zostao nam jedynie szcztkowe wyposaenie. Widzielimy
poruszajce si na ekranach punkty oznaczajce ludzi, ale niezbyt wyranie.
Kiedy namierzylimy twj czip, wykorzystaam zapis skanowania twojej
siatkwki, przysany przez twojego ojca z Japonii. Znajdowa si w jednym z
komputerw odpornych na dziaanie promieniowania i zachowa si bez
wikszych uszkodze. Miaam rwnie skany siatkwek obydwu synw.
Zbudowaam maych skrzydlatych posacw, nasze cykady. Zaprogramowaam
im miejsce twojego pobytu, wyposayam je w czipy i wysaam na zewntrz.
Wiele z nich zostao zniszczonych, zanim dotaro do celu. Jednak w kocu
jednemu si udao.
- Zostaam zaczipowana - rzeka Pressia. - Zatem wiedziaa, gdzie
jestem. Moga wysa kogo, by sprowadzi mnie tutaj.
- W tym bunkrze sytuacja wygldaa strasznie. Stae przebywanie w
zamkniciu, choroby, wzajemna wrogo. I jak mogabym si tob

zaopiekowa, bdc w takim stanie? - Uniosa protezy rk, a potem wskazaa na


ekran komputera. Widniaa na nim mapa rejonu, ktry Pressia rozpoznaa - targ,
Gruzowiska, jej zakad fryzjerski. Matka mwia dalej: - Na ekranie byy
jednoczenie dwa migajce punkty, oznaczajce ciebie i mechaniczn cykad,
ktra zawsze unosia si gdzie w pobliu. Czsto te punkty znajdoway si tak
blisko siebie, e istniao tylko jedno wytumaczenie: trzymaa j w doni. A
dziki twojemu punktowi wiedziaam, co si z tob dzieje. W nocy by
nieruchomy, zawsze w tym samym miejscu. W dzie oywia si, bdzi troch
po okolicy i wraca w to samo miejsce. Ten punkt opowiada histori dziecka,
ktrym kto si opiekuje, dziecka z ustalonym trybem ycia. Zdrowego dziecka,
ktremu lepiej byo tam na powierzchni, gdzie przebywaa. Nic ci nie dolegao,
nieprawda? Kto si o ciebie troszczy, kto darzy ci mioci?
Pressia skina gow.
- Tak - odrzeka. zy cieky jej po policzkach. - Kto si mn opiekowa i
mnie kocha.
- A potem, kilka dni temu, twj migajcy punkt wywdrowa gdzie i nie
wrci. Miaa ju szesnacie lat i niepokoiam si, e zgarna ci OPR. W tym
samym czasie doszy nas pogoski o pojawieniu si jakiego Czystego, a potem
powrcia bardzo stara cykada z pierwszego rzutu. Twoja cykada. - Aribella
otworzya szuflad szafki pod komputerem. Wewntrz jarzyo si ciepe wiato.
To by inkubator, a w nim na maym gaganku lea Freedle. - Nie
! przyniosa adnej wiadomoci. Sdziam, e to moe po prostu dziwny
zbieg okolicznoci, ale poniewa jednoczenie wydarzyy si wszystkie te inne
rzeczy, zaczam mie nadziej, i to jaki znak.
- Freedle - powiedziaa Pressia. - Nic mu nie jest?
- Odzyskuje siy po mczcej podry. Jest ju do wiekowy. Lecz kto
przez wszystkie te lata dba o jego delikatne trybiki.
Freedle przechyli gow na bok i zatrzepota skrzydekiem, wydajc seri
trzaskw.

- Staraam si - rzeka Pressia, dotykajc palcem jego grzbietu. - Nie


mog uwierzy, e zdoa tu dotrze. Mj dziadek... - gos uwiz jej w gardle ju nie yje. Ale z pewnoci to on go wypuci.
- Powinna zostawi Freedlea tutaj - odezwa si Partridge. - Dziki temu
bdzie bezpieczniejszy.
Dziewczyna nie do koca pojmowaa, dlaczego to, e Freedle przey,
napenio j tak osobliw nadziej.
- Pressio - zwrcia si do niej Aribella. - Mam do powiedzenia rzeczy,
ktrych Kopua w adnym razie nie moe usysze.
- Zaczekam na korytarzu - rzeka Pressia, a potem odwrcia si do
Partridgea i dotkna jego rkawa. - Ostrze j przed Sed-geem - szepna. Nie jest ju chopcem, jakiego pamita.
- Wiem.
Podesza do matki i pocaowaa j w policzek.
- To nie potrwa dugo - zapewnia j Aribella.
PARTRIDGE CYGNUS
- NIE MASZ GO, PRAWDA? - spyta Partridge.
- Leku przeciwko gwatownemu zwyrodnieniu komrek? - Aribella
pokrcia gow. - Nie. Przejrzelimy zamysy twojego ojca. Wiedzielimy, e
odseparowa si od nas, e jest niebezpieczny.
- Skd wiedzielicie?
- Poniewa mnie zdradzi.
- Czy ty rwnie go nie zdradzia? - rzuci Partridge tak szybko, e
zaskoczyy go wasne sowa.
Zerkna na niego.
- Masz racj. Ale zrobiam to dlatego, e okaza si inny, ni mnie
zapewnia.
- Nie zawsze moemy by takimi, jakimi chcemy - rzek Partridge i

pomyla o Sedgeu.
Czy kiedykolwiek uda si odwrci zmiany, jakie w nim zaszy? Czy
matka zdoa go ocali?
- Posuchaj - powiedziaa - s sprawy, o ktrych powiniene si
dowiedzie. Twj ojciec podda si zabiegom spotgowania dziaania mzgu,
zanim zostay one w peni przetestowane, kiedy wszyscy bylimy jeszcze
modzi. - Wpatrzya si w podog. - W okresie bezporednio poprzedzajcym
Wybuch jego mzg by ju cakowicie zakodowany. Willux twierdzi, e musia
wzmocni swj mzg, aby mc doprowadzi do powstania nowego wiata. Do
pojawienia si istot ludzkich godnych zamieszkania w tym raju - Nowym
Edenie. Nieczsto go wwczas widywaam. Powiedzia mi, e w ogle przesta
sypia. Nieustannie rozmyla. Jego umys pon. Synapsy wypalay mu mzg,
wzniecajc co chwila mikroskopijne poary. Mimo to uwaa, e... - Urwaa.
- Ze co? - spyta Partridge.
- Ze projekt Kopuy jest dla niego czym wicej ni tylko prac. Kopuy
przez cae ycie byy jego obsesj. Powiniene by go sysze, jak w wieku
dziewitnastu lat wygasza wykady na temat staroytnych kultur. Postrzega
siebie jako zasiadajcego na szczycie piramidy ludzkiej cywilizacji. A
jednoczenie zdawa sobie spraw, e dosign go negatywne skutki procesu
spotgowania funkcji mzgu, ktremu si podda. Sdzi jednak, i znajdzie
sposb ich zneutralizowania, a kiedy mu si to uda, bdzie y wiecznie.
Partridge potrzsn gow.
- Wspomniaa, e zajmowaa si leczeniem urazw za pomoc
biomedycznej nanotechnologii. Wiem, co to oznacza. - Pomyla o Arvinie
Weedzie rozwodzcym si na temat samogeneruj-cych si komrek. Dlaczego nie zaaplikowaa tych lekw sobie? Czy nie potrafia wspomc
komrek kostnych w procesie odbudowy koci? Zainicjowa regeneracji tkanki
miniowej i skry? Czy nie masz tutaj tych specyfikw?
- Oczywicie, e mam. Wiele rodzajw. Niektre z nich powiniene

pozna. Maj bardzo silne dziaanie.


Otworzya szuflad, w ktrej w szeregu wgbie spoczyway fiolki.
- Jakiego typu dziaanie? - zapyta.
- Potrafi czciowo odwrci skutki promieniowania i kodowania. Twj
ojciec potrzebuje zawartoci tych fiolek. Ale potrzebuje rwnie innego
skadnika, o ktrym nie wiadomo, czy w ogle istnieje. Jeden z czonkw naszej
grupy pracowa nad tym zagadnieniem. A przede wszystkim potrzebuje formuy
okrelajcej, wjaki sposb naley poczy obydwa te skadniki.
- A czy ta formua istnieje?
- Istniaa dawno temu, ale nie wiem, czy si zachowaa.
Partridge przypomnia sobie rewolwery wronite wrce Sedgea, gow
lalki Pressii, ptaki tkwice w plecach Bradwella, El Capitana i jego brata.
- Czy za pomoc preparatw z tych fiolek mona odwrci skutki
wtopie?
Matka zamkna oczy, jakby przeszy j nagy bl, a potem powoli
zacisna szczypce. Potrzsna gow.
- Nie - rzucia gniewnie. - Te preparaty nie rozdzielaj tkanek, tylko cz
je i odbudowuj. Twj ojciec zamierza celowo umieci ow biosyntetyzujc
nanotechnologi w koktajlu bomb po to, aby stopi ocalaych niedobitkw z
otaczajcym ich wiatem i w ten sposb stworzy klas podludzi, nowy rodzaj
niewolnikw, ktrzy bd suy mieszkacom Nowego Edenu, gdy ziemia ju
si odrodzi. Musiaam powiadomi o tym innych czonkw naszej grupy.
Musiaam odej od twojego ojca, by sprbowa znale sposoby ocalenia ludzi.
Lecz nie udao mi si ich uratowa.
Zamilka na chwil, po czym podja:
- To by prawdziwy powd, dla ktrego zabraam ci ze sob do Japonii,
gdzie spotkaam si ponownie z ojcem Emi... to znaczy Pressii, jednym z grupy
siedmiu. Musiaam przekaza mu wszystkie sekrety twojego ojca, jakie
zdoaam odkry.

- Ale dlaczego nie zaya tych lekw?


- Przede wszystkim one nie s doskonae. Czasami oddziauj w sposb
niekontrolowany. Ale nawet gdyby byy doskonae, wiesz, Partridgeu, dlaczego
nie chciaabym si wyleczy?
- Nie - rzuci z irytacj. - Nie wiem!
- To byoby jak ukrywanie prawdy. Moje ciao jest znakiem tej prawdy,
wiadectwem historii.
- Nie musi by - zaoponowa.
Spojrzaa na jego do.
- Co ci si stao?
- Dokonaem niewielkiego powicenia - odrzek.
- Chcesz odzyska ten palec?
Popatrzy na opatrunek, ktrego czubek poczernia od zaschnitej krwi, i
potrzsn gow.
- Nie.
- Zatem by moe mnie zrozumiesz. - Zamkna szuflad. Zmarnowaam tyle mojego ycia na aowanie rozmaitych rzeczy. Bardzo wiele
z nich to byy moje bdy, Partridgeu.
Zacza paka.
- Nie moesz si obwinia - powiedzia.
- W kocu musiaam przesta spoglda w przeszo. To mnie zerao
ywcem. Widok ciebie i twojej siostry pomaga mi dostrzec przyszo.
- Ojciec chce czego jeszcze - oznajmi Partridge.
- Czego? - spytaa matka, podnoszc na niego wzrok.
Jej oczy byy tak podobne do jego oczu, a jednak inne. Zatskni do niej
tak mocno, e na moment zaparo mu dech w piersi. Musia wbi wzrok w
podog, by zachowa panowanie nad sob.
- Ciebie - odpowiedzia.
- Mnie? Dlaczego? Nie ma do sucych, by mu usugiwali?

- Caruso wspomnia, e miaem by przywdc wewntrz Kopuy. Co


mia na myli?
- To, co powiedzia. Miae zosta naszym przywdc, ktry obali
Willuksa i Kopu. Mamy tam upione komrki tworzce rozleg sie.
- Upione komrki?
- Ludzi wewntrz Kopuy, ktrzy byli z nami - wyjania Aribella.
Podjechaa zmotoryzowanym krzesem do stou z metalowym blatem.
Szczypcami otworzya szuflad i wyja z niej arkusz papieru, zawierajcy
dug list nazwisk. - Kopua nie moe si dowiedzie o ich istnieniu. To by ich
narazio na miertelne niebezpieczestwo.
Partridge przebieg wzrokiem list.
- Weedowie? Rodzice Arvina? - zapyta zaskoczony - I ojciec Algrina
Firtha? Ale przecie Algrin mia wstpi do elitarnego Oddziau Specjalnego i
zosta poddany specjalistycznemu szkoleniu. - Popatrzy dalej w d listy. Glassings - rzek i przypomnia sobie rozmow z nauczycielem w muszce
podczas zabawy tanecznej. - Wiedzia, e zabraem twoje rzeczy z Archiwum
Utraconych Bliskich. Powiedzia, e mog porozmawia z nim o wszystkim, o
czym zechc, i e nie jestem sam.
- Durand Glassings - rzeka matka. - To wana posta. Nasz najbliszy
kontakt z tob.
- To mj nauczyciel historii powszechnej.
- Wanie on mia przygotowa powstanie.
Partridgea ogarno zdumienie.
- Aleja nie jestem adnym przywdc. Nie potrafibym dowodzi tymi
upionymi komrkami ani obali Kopuy.
- Oczekiwalimy na znak, e jeste ju gotowy. I otrzymalimy go.
- Co to za znak?
- Paradoksalnie, wanie twoja ucieczka z Kopuy.
- I co teraz zrobimy? - zapyta. - Oni chc, ebymy ci im przekazali

wraz ze wszystkim, co znajduje si tutaj w waszych laboratoriach.


- Ajeli odmwimy?
- Maj zakadniczk - rzek. - Dziewczyn o imieniu yda. - Wymwi to
imi szorstkim gosem.
- yda - powtrzya matka. - Czy ona wiele dla ciebie znaczy?
Skin gow.
- auj, e a tak wiele - powiedzia.
- Nie, wcale nie aujesz.
- Zaryzykowaa dla mnie ycie. Gotw jestem powici dla niej swoje.
Ale nie chc powici twojego ycia.
- By moe bdziemy mogli da im to, czego jak sdz, potrzebuj. Mog
wzi ze sob kilka piguek i zanim odkryj, e s bezwartociowe, zdycie
wszyscy uciec w bezpieczne miejsce - powiedziaa Aribella. - Zyskamy troch
na czasie. Jednak w kocu bdziesz musia podj walk.
- Nie potrafi. Nie jestem Sedgeem. To on by urodzonym przywdc,
nie ja.
- By? - spytaa. - Co si z nim stao?
- Powiedziano mi, e umar, e popeni samobjstwo. Ale on yje. Jest
tam na grze. Stoi po ich stronie - jest onierzem przetrzymujcym t
zakadniczk. Kopua zmienia go w maszyn, a zarazem w rodzaj zwierzcia.
Nie potrafi tego opisa. Ale rozpoznaem go po gosie. Wszdzie
rozpoznabym ten gos.
- Chc go zobaczy - owiadczya matka.
- Czy to znaczy, e chcesz wyj na powierzchni? Odda si w ich rce?
- Nie boj si stawi czoa twojemu ojcu.
- Ale on moe ci zabi.
- Ju jestem prawie martwa.
- To nieprawda - zaprotestowa.
Byo w matce co, co czynio j bardziej yw ni ktokolwiek, z kim si

dotd zetkn.
- Potrafisz tego dokona, synu. Moesz przej wadz i odbudowa wiat
dla wszystkich ludzi. Nazywaj ci Czystym. Ale co to naprawd oznacza?
aowa, e nie wie, co odpowiedzie. Pragn, aby sowa wytrysny z
niego. W gowie jednak mia pustk.
- Nasz kontakt z tymi w Kopule jest bardzo niky, a od czasu twojej
ucieczki cakowicie si urwa. Gdybymy wiedzieli, e ci ludzie wewntrz nadal
nas popieraj, ogromnie by to nam pomogo.
- Popieraj was - rzek Partridge. - Wysali wiadomo przez yd. Jest
bardzo prosta: Powiedz abdzicy, e czekamy.
- Cygnus - szepna Aribella.
I wtedy nad ich gowami rozlego si dudnienie. Cykada poruszya si i
zacza nerwowo fruwa wok pokoju.
Byy to odgosy strzaw z karabinu maszynowego.
EL CAPITAN NA POWIERZCHNI
EL CAPITAN TRZYMA RCE na gowie, podobnie jak Bradwell,
ktry sta nieco niej na zboczu wzgrza. onierze polecili Hel-mudowi, aby
take pooy rce na gowie, ale El Capitan powiedzia im, e to niepotrzebne,
gdy on jest kretynem.
- W tej pomylonej gowie nie ma ani jednej wasnej myli.
- Wasnej myli - powiedzia Helmud.
El Capitan sdzi, e onierze powinni o tym wiedzie. Obserwowali
przecie jego i Helmuda w lesie; wygldali wtedy na takich eleganckich, silnych
i dziwnie spokojnych. Przyjrza si temu z nich, ktry prawdopodobnie
podrzuci mu oskuban kur i jajka. Temu, ktry zjawi si jako pierwszy,
trzymajc t ubran na biao dziewczyn; przebywaa poza Kopu od tak
niedawna, e jej strj by bielszy ni jakiekolwiek ubranie, jakie widzia od
Wybuchu. Ten onierz od czasu do czasu spoglda na niego w do ludzki

sposb. Waciwie El Capitan do niedawna ufa wszystkim tym onierzom, ale


okazao si, e si myli. Oni pewnie zabij jego i Helmuda tutaj, w lesie. Zabij
ich wszystkich. I to bdzie koniec.
Odebrano im ca bro. Siedzieli stoczeni na kupie. Dziewczyna si
uspokoia, cho El Capitan podejrzewa, e to skutek szoku. Bya adna...
niebezpiecznie adna. Czy czonkowie Oddziau Specjalnego maj popd
seksualny? Czy ta dziewczyna powinna si niepokoi? A moe wysterylizowano
ich jak psy?
onierz, ktry przyprowadzi dziewczyn, teraz j puci, podszed do El
Capitana i dgn go luf karabinu w ebra nad udem Helmuda.
- Jemu nie ufam - oznajmi.
El Capitan przypuszcza, e go zastrzeli. Przygotowa si na mier, lecz
onierz tylko nadal wbija mu luf w ebra i rzuci do reszty:
- Jakie haasy na obrzeach. Przeprowadcie szybki rekonesans. Ja ich
przypilnuj.
Najwyraniej by dowdc.
Pozostaych piciu onierzy usuchao rozkazu; natychmiast ruszyli
bezszelestnie midzy drzewa, kady w innym kierunku.
Potem onierz z wtopion w rce lnic supernowoczesn broni
szepn do El Capitana:
- Kiedy oni wrc, ochraniaj dziewczyn. Ukryjcie si.
Powiedzia to na tyle gono, by ona te usyszaa.
El Capitan nie wiedzia, co ma o tym myle. Czyby ten onierz by po
ich stronie?
- Zrobisz to? - zapyta tamten.
Czy on zamierza zabi swoich towarzyszy? Czy El Capitan powinien by
gotowy do signicia po bro?
- Tak jest - odpowiedzia.
- Tak jest - rzek Helmud.

Czasami, gdy Helmud po nim powtarza, El Capitan mia wraenie, e to


echo rozbrzmiewajce w jego wasnym mzgu. Helmud by czym wicej ni
tylko jego bratem. Stanowili jedno. El Capitan znw popatrzy na dziewczyn
i spostrzeg, e w jej oczach pojawia si wcieka determinacja. Jeli to ich
jedyna szansa, dziewczyna zaryzykuje nawet ycie, by j wykorzysta.
A Bradwell, stojcy z domi splecionymi na czubku gowy, emanowa
gwatown energi i kipia ze zoci. By gotowy na wszystko. El Capitan unis
brwi, chcc zwrci na siebie jego uwag, by wtajemniczy go w plan. Lecz
Bradwell tylko spojrza na niego i wymwi bezgonie: Co?.
Rwnie cicho, jak si oddalili, onierze oddziau powrcili jeden po
drugim w krtkich odstpach czasu. Nie mieli nic do zara-portowania. Nie
natrafili na OPR ani na adnych nieszcznikw czy inne stwory. Wszdzie
panowa spokj.
- Sprawdcie swoje skanery - poleci! im dowdca. - Nie moecie popeni
adnych bdw ani pomyek.
I gdy zajli si ogldaniem przyronitego do nich wyposaenia, dowdca
pchn dziewczyn w ramiona El Capitana. El Capitan chwyci j wp,
przebieg trzy czy cztery kroki i rzuci si na ziemi. Sedge otworzy ogie do
pozostaych onierzy. Bradwell wskoczy do szczeliny w skale i przywarowa.
Klatka piersiowa onierza stojcego najbliej eksplodowaa. Obrci si i
wystrzeli na olep seri pociskw w zarola.
Dowdca z zimnym opanowaniem wycelowa z obydwu rewolwerw
wronitych w przedramiona i ponownie wystrzeli. A potem rwnie z jego
ramion wysuny si przyrzdy celownicze karabinw i rozleg si huk
wystrzaw na przemian ze wszystkich luf. Odrzut broni kopa go to w jeden, to
w drugi bark, co wygldao tak, jakby Sedge si koysa.
Inny onierz strzeli w kierunku El Capitana. Odgosy wystrzaw
zabrzmiay niemal rwnoczenie, gdy napastnik dosta si w krzyowy ogie
Sedgea i pad trafiony w czaszk.

Dwch zaatwionych, pomyla El Capitan. Zacz si czoga do swojego


karabinu, lecego pord sterty broni na ziemi, ale yda zapaa go mocno i
cigna w d.
- Zaczekaj - rzucia.
Bradwell pierwszy dotar do sterty i chwyci karabin El Capitana.
Odwrci si i zacz ostrzeliwa pozostaych trzech onierzy. Trafi w szyj
jednego, ktry upad w bok za jakie gazy. Drugi dosta w brzuch dwie czy trzy
kule wystrzelone przez dowdc.
Ten onierz, osuwajc si na ziemi, poj chyba, e co jest nie w
porzdku i musi otworzy ogie do swego dowdcy. Wygldao, jakby wyczy
zadany program i przestawi si na rczne sterowanie. Zaadowa bro i strzeli,
trafiajc go w udo. Sedge zachwia si, ale nie upad. Ranny w brzuch onierz
wycofa si za drzewo.
El Capitan spostrzeg, e onierz postrzelony przez Bradwella aduje
bro, lec za wielkim skatym pniakiem. On te przeczy si na rczne
sterowanie i szykowa si do walki z dowdc. El Capitan ze swego osonitego
miejsca widzia, e ten onierz jest ciko ranny, ale nie zamierza po prostu
pooy si i umrze. Trzeci onierz, ktry nie odnis ran, uciek, lecz El
Capitan przypuszcza, e nie zdezerterowa i wkrtce wrci.
- Zdobd mi n - powiedziaa yda.
El Capitan popezn do sterty broni. Chwyci n i cisn dziewczynie, a
ona zapaa go za rkoje.
Zobaczy, e Bradwell byskawicznie wycelowa w onierza, ktrego
wczeniej rani, chcc go wykoczy, zanim tamten zdy strzeli do dowdcy.
Teraz trafi go w misie ramienia. Krew zalnia, przesikajc przez mundur.
Czy wrg by jeszcze zdolny do walki?
El Capitan sign do sterty broni po inny n i hak rzenicki, ale
przeszkodzi mu przeciwnik krwawicy z brzucha, wymierzajc mu kopniaka w
odek. Cios by tak silny, e poderwa El Capitana z ziemi, a Helmud straci

oddech i rozpaczliwie apa powietrze.


Bradwell rzuci si na tego onierza, ktry nie chcia umrze. Lecz ten
waln go pici na odlew i Bradwell upad. Wwczas stwr zapa go za
koszul; bya jednak tak podarta, e zosta mu w rkach tylko strzp materiau.
Bradwell, z nag piersi, lec na ziemi, kopn przeciwnika w kolano, ale ten
tylko lekko si wzdrygn. Ze spokojem unis pistolet wtopiony w jego praw
rk, zaadowa go i wymierzy w Bradwella, ktry skuli si na boku; ptaki w
jego plecach znieruchomiay.
El Capitan usysza huk wystrzau i pomyla, e Bradwell z pewnoci
zgin. Jednak po chwili zobaczy upadajcego onierza. Zorientowa si, e
dowdca zdoa przedosta si na pozycj dogodn do strzau, gdy dziki
natarciu Bradwella zyska czas, by dokutyka tam na rannej nodze. Pozosta
wic tylko jeden przeciwnik; trzymajc si za ran w brzuchu, pochyli si nad
lecym bezbronnym El Capitanem, ktry popezn do tyu.
Sedge wystrzeli, rozrywajc onierzowi donie i roztrzaskujc jego
rewolwery. Ranny zawy z blu. Karabiny w jego barkach waliy seriami, gdy
odwraca si, szukajc wzrokiem dowdcy. wisn grad kul. Jedna drasna
Bradwella w rami - nie to wczeniej zranione strza, tylko drugie - wytrcajc
mu z rk karabin. Bradwell chwyci si za ran; wydawa si oszoomiony krwi
i hukiem strzaw. Z zacinitymi powiekami zatoczy si za ska.
Dowdca ponownie odda seri strzaw, chocia ju nie mg wsta i
lea na ziemi w powikszajcej si kauy krwi. Wystrzelone przez niego
pociski przebiy pier onierza i bro wtopion w jego barki. onierz prbowa
odpowiedzie ogniem, lecz obydwa jego karabiny si zaciy. Sab szybko,
chwia si i zatacza. Jednak wbi dziki wzrok w yd i rzuci si na ni. El
Capitan skoczy mu na plecy, obalajc go na kolana. Osign jedynie tyle, e
da dziewczynie czas na ucieczk, gdy onierz zachowa do si, by dwign
si na nogi. El Capitan zapa go za gardo i zacz dusi.
I wtedy Helmud wycign swoje chude rce, w ktrych trzyma cienk,

szorstk ni, splecion chyba z weny i ludzkich wosw. Zarzuci j


onierzowi na szyj. El Capitan te chwyci t ni i uwiesi si na niej caym
ciarem swoim i Helmuda. Ni wer-na si przeciwnikowi w gardo; rzuci
si do tyu, szarpic j kikutami palcw.
Wwczas do akcji wkroczya yda. Dgna mczyzn noem w
podbrzusze, a potem z caej siy szarpna ostrze w gr.
onierz si zachwia. yda wyrwaa n z rany i otara go o swj biay
kombinezon, gotowa zada nastpny cios. Lecz to ju nie byo potrzebne.
onierz upad na twarz, majc na plecach El Capitana i Helmuda.
El Capitan jedn rk wycign ni i trzyma j przed sob zakrwawion i z przyklejonymi kawakami ciaa. Przypomnia sobie wszystkie
te razy, kiedy mwi Helmudowi, eby przesta nerwowo gmera palcami za
jego karkiem.
- Helmud, czy splote t ni po to, eby mnie ni udusi? - spyta.
Tym razem Helmud nie powtrzy ostatnich sw. Jego milczenie
oznaczao potwierdzenie.
El Capitan po raz pierwszy, odkd mg sign pamici, poczu dum
ze swego brata.
- Do diaba, Helmud! Cholera! Chciae mnie zabi!
Nagle usysza jakie haasy. Wszyscy zamarli bez ruchu, gotowi do
kolejnego starcia. Moe to wraca onierz, ktry przed chwil uciek.
Ale nie - dwiki dochodziy z pokrgego okna umieszczonego w
ziemi.
Dwie donie uchwyciy si framugi i po chwili Partridge wcign si na
powierzchni, jakby gramoli si z grobu.
PARTRIDGE POCAUNEK
PARTRIDGE DWIGN SI na nogi i ogarn spojrzeniem t
straszliw jatk. El Capitan i Helmud byli zakrwawieni i posiniaczeni. Bradwell

mia koszul rozerwan na piersi i tym razem krwawi! z drugiego ramienia.


Klcza ze spuszczon gow i splecionymi domi, oddychajc ciko. Czyby
si modli? yda w biaym kombinezonie, teraz splamionym krwi,
oszoomiona wpatrzya si swymi niebieskimi oczami w Partridgea, a potem
podya za jego wzrokiem.
W pobliu leay trupy onierzy. Jeden z rozerwan klatk piersiow,
inny z rozernitym brzuchem i zakrwawionymi kikutami palcw. Jeszcze inny,
trafiony kul w gow, mia tylko niewielki otwr z tylu czaszki, ale gdy
Partridge obszed go naokoo, ujrza krwaw miazg zamiast twarzy.
- Co to jest? - wydusi. Poczu mdoci; nogi si pod nim ugiy. - Co tu
si stao?
A potem zobaczy swojego brata lecego na ziemi, na poy zakrytego
przez lene podszycie. Podbieg do niego i upad na kolana.
- Sedge! - zawoa.
Misie prawej nogi Sedgea zosta rozszarpany przez pociski. Z rany w
boku cieka krew, wsikajc w spodnie Partridgea.
- O Boe - jkn chopiec. - Nie, nie. - Pier brata wznosia si i opadaa
nieregularnie. Partridge pochyli si nad du gow brata o mocnej szczce. Wyliesz si z tego - szepn. - Mama jest tutaj. Zaraz przyjdzie. - Potem
krzykn do pozostaych: - Sprowadcie moj matk! Pomcie Pressii
wcign j na gr!
Pressia ju wysza na powierzchni i zobaczya trupy.
- O Boe - wyjkaa. - O Boe, nie.
Bradwell z trudem wsta z kolan i podbieg do niej.
- Pressio - rzek, lecz wstrznita dziewczyna nie bya w stanie
odpowiedzie.
El Capitan zawoa do Bradwella:
- Pom mi tutaj!
Razem wycignli z otworu okna chudy tuw i bezwadne czonki

Aribelli. Caruso pcha od dou, ale nie wyszed za ni na powierzchni.


Partridge pooy do na piersi brata. Jego krew bya lepka i ciepa.
Sdge spojrza na niego i umiechn si.
- Partridge - powiedzia. - Ty jeste najwaniejszy.
- Nie - odpar chopiec. - To ty jeste najwaniejszy. Zawsze bye.
Zawoa Pressi, a gdy si nie odezwaa, spyta:
- Czy ona tu jest?
Odwrci si i ujrza Bradwella trzymajcego na rkach jego matk.
Bradwell zanis j do Partridgea i pooy na ziemi obok jej dwch synw.
Popatrzya na Sedgea bdnym wzrokiem.
- Kochanie, co ci si stao? - zapytaa ostrym, rwcym si gosem. Sedge, spjrz na mnie. Sedge.
Sedge zamkn oczy.
- Nie - wyszepta. - Ta historia, ktr mi opowiadae... O abdzicy...
- Matka naprawd jest tutaj - powiedzia Partridge.
Aribella wyja swymi metalowymi szczypcami flakonik piguek i cisna
nim w Partridgea.
- Powiedz swojemu ojcu, e moe mie wszystko, co zechce. Moe mie
te piguki. Moe zabra mnie. Tylko nie to. Nie to.
Oczami penymi ez spojrzaa na poranione ciao Sedgea.
Partridge chwyci flakonik i o mao przy tym nie upad do tyu. Jego brat
umrze, a on bdzie musia na to patrze. Nie mg w aden sposb mu pomc.
- Sedge! - zawoaa matka.
Sedge pochwyci jej spojrzenie i wpatrzy si w jej oczy, jakby dopiero
teraz naprawd j zobaczy i rozpozna.
- Sedge, moje dziecko! - powiedziaa matka i przez chwil Partridge
myla, e moe zdoa go uratowa, bo w jej gosie brzmiaa nadzieja.
Jego brat umiechn si, a potem zamkn oczy.
Partridge przyglda si, jak matka pochylia si nad ciaem Sedgea.

Pocaowaa go w czoo, tak jak co noc caowaa ich obydwu przed snem, kiedy
byli jeszcze dziemi.
A potem gdzie daleko kto pstrykn wcznik i gowa Sedgea
eksplodowaa, a jednoczenie Partridge zobaczy, e twarz jego matki si
rozpada.
Powietrze wypenia drobna mgieka rozprynitej krwi.
Partridgea oguszy wybuch. Widzia jedynie t krwaw mg. Wycign
rce do matki i brata, ale straci rwnowag i upad. Znowu wsta i powoli
obszed ich wokoo. Obydwoje byli martwi.
Pressia krzyczaa. Widzia jej otwarte usta, oczy szeroko otwarte ze
zgrozy i to, jak przyciskaa do piersi pi z gow lalki. Bradwell j
podtrzymywa.
Partridge nadal nic nie sysza. yda stana przy nim i obja go
ramieniem. Jej wargi si poruszyy.
El Capitan wycign do niego rk, chcc go obj. Partridge zacisn
pi i zamachn si na niego. El Capitan uchyli si, wskutek czego chopiec
straci rwnowag i upad na skaliste podoe. yda wymawiaa jego imi odczyta to z ruchu warg: Partridge, Partridge. Wsta i krzykn: yda!, lecz
nie usysza wasnego gosu.
El Capitan te co gono do niego woa. Partridge widzia, jak
nabrzmiay yy na jego szyi. Helmud zamkn oczy, a jego wargi si poruszay,
gdy mamrota, powtarzajc jak echo po swoim bracie.
A potem Partridge znw zobaczy Pressi. Pochwyci jej wzrok. Pressia
miaa wszczepion pluskw - oczy i uszy. Kopua obserwowaa ich; jest tam
jego ojciec. Partridge podszed do dziewczyny, ktra wci krzyczaa. Chwyci
j za ramiona.
Zacisna powieki.
- Otwrz oczy! - wrzasn i dwik wasnego gosu wdar mu si do uszu.
- Otwrz swoje cholerne oczy!

Pressia popatrzya na niego, a on przez soczewki jej oczu spojrza w twarz


swemu ojcu w Kopule.
- Wiem, e tam jeste! - zawoa. - Przyjd po ciebie i zabij ci za to, co
zrobie! Gdybym mg, wyrwabym z siebie wszystko, co mam po tobie!
Wpatrzy si w niebo nad gow. Zacz dre na caym ciele. Puci
ramiona Pressii. Znw na ni popatrzy i ujrza twarz swojej siostry ze smugami
brudu i ez. Dziewczyna spogldaa na niego. To jego siostra.
Krwawa mga si rozwiaa.
PRESSIA KREW
KIEDY PARTRIDGE J PUCI, Pressia podbiega do ciaa matki.
Twarz Aribelli bya caa pokryta krwi i brakowao jej szczki, ale jedno oko
pozostao nienaruszone. Zamrugao. Matka wci ya. Pressia pooya donie
na jej zakrwawionej klatce piersiowej. Trzy z szeciu maych kwadracikw
nadal pulsoway. Czy powinna zrobi matce sztuczne oddychanie, ugniatajc
klatk piersiow?
- Ona yje! - krzykna. - yje! Bradwell uklkn obok niej i powiedzia:
- Ona umiera, Pressio. To koniec. Nie przeyje.
Partridge wszed gboko w las. Usyszaa jego zduszony szloch. Matka
spojrzaa w gr na ni. Pressia usyszaa gos El Capitana:
- Ona cierpi. To moe jeszcze potrwa.
Aribella walczya o oddech. Jej oko mrugao szaleczo. Pressia wstaa, a
za ni Bradwell. Odwrcia si do El Capitana. Powiedzia:
- Moesz okaza jej miosierdzie? Moesz to zrobi? Dziewczyna
spojrzaa na niego, potem na matk, ktra kurczowo zaciskaa i otwieraa do, a
jej zakrwawiona gowa uderzaa o ziemi i kamienie.
- Daj mi karabin - powiedziaa.
El Capitan poda jej bro. Pressia uniosa karabin, wymierzya w matk,
zaczerpna powietrze do puc, wypucia poow, a potem zamkna oczy.

Pocigna za spust i poczua, jak przez jej ciao przebieg wstrzs wystrzau.
Zastyga bez ruchu i patrzya. Twarz jej matki znikna. Trzy pulsujce
kwadraciki zamigotay i znieruchomiay.
- Znalaza wieczny spokj - rzek El Capitan.
Dziewczyna oddaa mu karabin i zacza schodzi w d zbocza.
Nie obejrzaa si za siebie. Wiedziaa, co chce zapamita.
- Ruszajmy! - krzykn Bradwell. - Gdzie tam zosta jeszcze jeden z
nich!
Licie. Pncza. Luna ziemia usuwaa si spod ng.
Jestem tutaj, pomylaa Pressia. Przeywam nastpn chwil, a potem
kolejn. Ale kim bya? Pressi Belze? Emi Imanak? Czy jest czyj wnuczk
lub crk? Sierot, nielubnym dzieckiem, dziewczyn z gow lalki zamiast
doni, onierzem?
Biega w d stoku, a wok niej toczyli si pozostali. Znw miaa przed
oczami rozpadajc si twarz matki, rozupan ko, zakrwawione gowy ich
obojga - matki i Sedgea. Potem wszystko pokrya krew - pokrzywy, kiekujc
traw, kolczaste zielska.
Ale teraz ju wszyscy zbiegali ze wzgrza. Gnali szaleczo.
Chciaa pogrzeba ciaa. Ale nie. Jeden onierz nadal pozostawa na
wolnoci i ruszy za nimi.
Jej dziadek by przedsibiorc pogrzebowym. Umiaby adnie upozowa
zwoki jej matki i brata. Potrafi uoy gow zmarego tak, by ukry pknicie
czaszki. Potrafi odtworzy nos z kawaka koci. Potrafi uformowa powieki i
zaszy je. Dawniej byy trumny z jedwabn wykadzin. Lecz dziadek te ju
nie yje.
Zatrzymaa si u stp wzgrza. Nie bdzie adnego pogrzebu. Ich ciaa
por zdziczae zwierzta. Zostay pochowane pod caunem wasnej krwi.
Dotarli do samochodu, na wp przykrytego gaziami i pnczami. El
Capitan zacz ciga je i zrzuca na ziemi.

Obok niej stanli zdyszani Partridge, Bradwell i yda. Bradwell


wczeniej oderwa kawaek materiau z nogawki spodni i obwiza nim sobie
zranione rami. Krew na opatrunku pociemniaa. Nie mia ju koszuli; by nagi
do pasa. Partridge zaoferowa mu swoj kurtk, ale Bradwell odpar, e ponie z
gorca.
Ptaki, wbite jasnymi dziobami w plecy Bradwella, trzepotay skrzydami i
zerkay gboko osadzonymi oczami. Pressia zawsze chciaa je zobaczy - i
teraz widziaa szary wir skrzyde, nieco janiejsze piersi, byszczce oczka i
malekie jaskrawoczerwone pazurki. aowaa, e nie wie, do jakiego gatunku
nale. Wyobrazia sobie Bradwella jako maego chopca, wbiegajcego w
siedzce na ziemi stado. Ptaki podrywaj si w powietrze, a potem na niebie
pojawia si olepiajcy bysk.
I odtd ptaki s z nim ju na zawsze.
Wycign rk, by jej pomc.
- Nie - odrzeka.
Poradzi sobie sama.
ciskaa w doni dzwonek z zakadu fryzjerskiego, schowany w kieszeni
kurtki. Ju nigdy nie da matce tego dzwonka, wiadectwa jej dawnego ycia.
Nie opowie jej wszystkich tych historii, ktre dla niej zachowaa. Nie zdya.
Nie miaa nawet okazji powiedzie matce, e j kocha.
Dziewczyna w bieli bya teraz umazana czerwieni. Partridge sta obok
niej i to raczej ona go podtrzymywaa ni on j. Mwi:
- Ale przecie oni chcieli dosta moj matk yw. Chcieli j przesucha.
To bez sensu.
W zacinitej pici ciska flakonik piguek.
Pressia wci bya oczami i uszami Kopuy. Widzieli i syszeli wszystko
to co ona. Nie pojmowaa, co si stao. Czy oni zrobili to celowo? Czy wanie
tego chcieli od samego pocztku?
El Capitan zdj ju z samochodu wszystkie pncza, ktrymi wczeniej go

zamaskowa.
- Jedmy - powiedzia.
- Jedmy - rzek Helmud.
Wszyscy wsiedli - Partridge i yda na tylne siedzenie, Pressia i Bradwell
z przodu, a El Capitan usiad za kierownic. Helmud pustym wzrokiem
wpatrywa si w przestrze. Dra na caym ciele.
El Capitan wyjecha na wstecznym biegu.
- Dokd teraz? - zapyta.
- Pressia musi si pozby tej pluskwy - powiedzia Bradwell. Ktokolwiek jej to zrobi, musi j usun.
Wjechali ju z powrotem na Martwe Ziemie i kierowali si na poudnie
wok wzgrz.
- Do tamtego wiejskiego domu - odpowiedziaa Pressia. - Musimy dosta
si na drug stron tego wzgrza.
- Jak to moliwe, e a tak daleko mg stan wiejski dom? - spyta
Partridge znuonym gosem.
Pressia przypomniaa sobie sowa ony Ingershipa, e nie narazi jej na
niebezpieczestwo.
- Mieli tam ostrygi, jajka, lemoniad, hermetyczne drzwi z gumowymi
uszczelkami chronicymi przed pyem, pikny yrandol w jadalni i uprawy zb
spryskiwane przez robotnikw rolnych - usiowaa wyjani, lecz jednoczenie
zastanawiaa si, czy przypadkiem nie oszalaa.
Znw zobaczya twarz matki i to, jak cauje swego starszego syna. A
potem ona pocigna za cyngiel i matka umara. Ta scena wci od nowa
rozgrywaa si powoli w umyle Pressii. Dziewczyna skulia si i pochylia do
przodu. Zamkna oczy, otworzya i znowu zamkna. Za kadym razem, gdy je
otwieraa, widziaa wpatrujc si w ni gow lalki. Wanie dziki niej matka
j rozpoznaa. Mrugajce oczy, plastikowe rzsy, malekie nozdrza i otwr
porodku warg.

Znw pojawiy si Pyy - mniej liczne tutaj, gdzie ziemi zaczynaa


porasta wica j mocniej trawa. Mimo to Pyy zbliyy si, otaczajc ich
krgiem. El Capitan rozjecha jednego, a wwczas pozostae zrej teroway.
Bradwell zawoa, e co widzi.
- To nie Py, tylko onierz z Oddziau Specjalnego!
Przejedali teraz tu przy zboczu wzgrza. onierz zeskoczy ze
skalnego nawisu na dach samochodu. Wyldowa z omotem, a Pressia spojrzaa
w gr i zobaczya dwa wgniecenia od jego butw.
Bradwell chwyci karabin, lecy na pododze obok ng El Capitana.
Odbezpieczy go, wycelowa pionowo w gr i wystrzeli, wyrywajc w metalu
wielk dziur. Kula drasna nog onierza. Upad na dach, ale utrzyma si na
nim.
El Capitan prbowa go zrzuci, ostro skrcajc kierownic w lewo, a
potem w prawo, lecz mu si nie udao. onierz opuci si do bocznego okna i
roztrzaska je kopniciem zdrowej nogi. Wsadzi rk do rodka i zapa
Partridgea za gardo. Ale chopiec mia hak rzenicki. Poruszajc si ze sw
niezwyk szybkoci, sign obok szerokiej klatki piersiowej przeciwnika i
wbi mu hak midzy opatki.
onierz wyda gardowy jk i puci Partridgea, ktry opad na siedzenie
wozu. Stwr jedn rk wci trzyma si samochodu, a drug usiowa
dosign hak i wyrwa go z plecw. Bradwell opuci szyb, wychyli si do
poowy z okna i znw odbezpieczy bro. Lecz zanim zdy wystrzeli,
przeciwnik spostrzeg go i rzuci si na niego, wywlekajc go z wozu. Obydwaj
wypadli, grzmotnli o ziemi, przetoczyli si i znieruchomieli.
Pressia chciaa krzykn: Tylko nie Bradwell!. Nie moga straci
kolejnej osoby. Nie pozwoli na to. Ju nikt wicej nie zginie. Chwycia klamk,
ale drzwi byy zablokowane.
- Otwrz je!-wrzasna.
- Nie! - odkrzykn El Capitan. - Nie moesz mu pomc. To zbyt

niebezpieczne.
Walna w drzwi gow lalki.
- Wypu mnie!
Partridge sign nad oparciem przedniego fotela, zapa j za ramiona i
pocign do tyu.
yda powiedziaa do niej:
- Uyj karabinu. Wyceluj.
Pressia chwycia karabin i wychylia gow i tuw za okno.
El Capitan skrci i zawrci, by uatwi jej strza.
- Odczekaj, a si rozdziel. Moesz nie mie drugiej szansy.
onierz usiowa chwiejnie wsta, ale tamten pocisk wyszarpa mu z nogi
misie. Poza tym skrca si z blu, gdy wjego plecach wci tkwi hak.
Chwyci Bradwella za gardo, ale Bradwell kopn go w ran, rbn okciem w
brzuch i zerwa si na nogi.
Zwabiony zapachem krwi onierza pojawi si Pyl i zacz kry wok
walczcych jak sp - tyle e nie w grze, ale pod ziemi. Wzbi przy tym kby
popiou, tak e trudno byo cokolwiek dostrzec. Bradwell kopn onierza w
podbrzusze, lecz ten chwyci go i cisn na ziemi. Bradwell upad ciko tu
przed Pyem i powoli popezn wstecz. Tymczasem onierz przystan i
obejrza ran na nodze.
Bradwell uchwyci hak rzenicki i wyszarpn go z plecw przeciwnika,
lecz wskutek impetu polecia do tyu i znw upad.
Pressia wzia gboki wdech, wypucia z puc poow powietrza i
wystrzelia. onierz zachwia si i bezwadnie run na ziemi.
Bradwell wsta i jednym szybkim ruchem - ptaki na jego plecach
wydaway si rozmazan smug opoczcych skrzyde - przeci Pya
rzenickim hakiem. Pressia patrzya na jego poranione ramiona - wyglday,
jakby zosta zbyt gwatownie pasowany na rycerza - na mocn szczk i
byszczce oczy i pomylaa, e jest pikny.

El Capitan podjecha do Bradwella i odblokowa drzwi, ale Pressia, nie


czekajc, ju wygramolia si przez okno. Podtrzymaa chopaka i pomoga mu
doj do samochodu. Otworzya drzwi i oboje wliznli si do rodka. Zamkna
je i wpatrzya si w Bradwella, a potem uniosa do i dotkna rozcicia na jego
dolnej wardze.
- Nie umrzyj - poprosia. - Obiecaj mi to.
El Capitan wrzuci bieg i doda gazu.
- Obiecuj, e postaram si nie zgin - odrzek Bradwell.
Pressia wyjrzaa przez tyln szyb. Pojawio si jeszcze kilka Pyw,
ktre szybko otoczyy onierza. Jeden powsta i rozkloszowa grzbiet jak kobra.
Ziemia byskawicznie pochona onierza i po chwili znikn.
Bradwell pogadzi wosy dziewczyny. Obja go, przytulia si do niego i
z zamknitymi oczami suchaa bicia jego serca. Zapragna pozosta tak ju na
zawsze i pozwoli, by wszystko inne znikno.
Niedugo potem Bradwell oznajmi:
- Jestemy na miejscu.
Pressia uniosa gow, gdy pokonywali zakrt, i ujrzaa any zb, a
potem dugi podjazd prowadzcy do schodkw przy frontowej werandzie
tego wiejskiego domu. Przez moment wyobrazia sobie, e wracaj w
rodzinne strony.
Jednak gdy podjechali bliej, zobaczya, e w jednym z okien budynku
powiewa co przypominajcego niewielk flag: rcznik do rk z biegncym
pionowo przez rodek krwawoczerwonym paskiem. Signa do kieszeni i
dotkna kartki z identycznym znakiem, ktr w kuchni daa jej ona Ingershipa.
Co oznaczaa? Musisz pomc uratowa mnie. Czy nie tak powiedziaa ta
kobieta?
PARTRIDGE UKAD
JEGO MATKA NIE UMARA. Sedge nie umar. Partridgeowi ich

mier nie miecia si w gowie. Zasza po prostu jaka pomyka, ktr pniej
wyjani. W akademii take niekiedy zdarzay si pomyki wskutek bdw
popenianych przez ludzi. To wina jego ojca. Jego ojciec jest czowiekiem. To
by ludzki bd.
Albo moe to rodzaj testu. Ojciec celowo powiesi te fotokopie i da mu
ich zdjcie, majc nadziej lub nawet pewno, e syn wykorzysta zawarte w
nich informacje. Moe od chwili zrobienia tego zdjcia z jaskrawym fleszem
wszystko, co si pniej wydarzyo, stanowio elementy wikszego planu,
ktrego celem bya ocena umysowej i fizycznej kondycji Partridgea. Na koniec
wszyscy wyoni si ze swoich kryjwek, ukrytych przed jego wzrokiem niczym w starannie obmylonym psikusie czy niespodziance przygotowanej na
przyjcie urodzinowe. To wyjanienie pozwalao zachowa przy yciu jego
matk i Sedgea. Lecz gdy Partridge tak kurczowo czepia si tej karkoomnej,
urgajcej logice hipotezy, wiedzia zarazem, i to nieprawda. Inna cz jego
umysu powtarzaa mu wci, e oni zginli, odeszli na zawsze.
Opatrunek na lewej doni Partridgea skrywa brak poowy maego palca,
lecz chopiec poczu w nim pulsujcy fantomowy bl, kiedy Pressia zacza
opowiada o wiejskim domu. Nie uwierzy jej. Jak mgby uwierzy w co
takiego? Wiejski dom a tutaj, tak daleko? Automatyczny system uszczelniania
okien i drzwi zapobiegajcy przenikaniu do rodka popiou? yrandol w
jadalni? A wok domu pola, na ktrych robotnicy rolni rozpylaj pestycydy?
Jakiekolwiek ostrygi - zatrute czy nie - byyby cudem nauki. Jednake
przecie w Kopule istniej laboratoria zajmujce si kwesti przywrcenia
naturalnej produkcji ywnoci. Ten wiejski dom musi by wic wytworem
Kopuy. Widocznie owe dwa wiaty s poczone w sposoby, jakich nigdy
nawet sobie nie wyobraa. Dowodem tego jest choby samochd, w ktrym
teraz siedzia. Ten pojazd niewtpliwie pochodzi z Kopuy. Bo skd?
Kiedy Pressia usiowaa opisa ten dom, yda rzeka:
- Widziaam przy Kopule lady opon. Jest tam rampa zaadunkowa. Z

pewnoci wjedaj i wyjedaj tamtdy ciarwki.


Partridge zastanawia si, czy oni ju testuj wyjazdy z Kopuy z
powrotem do ich prawowitego raju - Nowego Edenu. Wybracy. Mieszkacy
Kopuy s wybracami. Partridge przypomnia sobie sowa matki: nowy
rodzaj niewolnikw. Glos matki by niczym maleki skrawek tkaniny,
delikatnie szeleszczcy w jego umyle. A potem Partridge poczu mrowienie w
piersi, w ktrej wzbieraa wcieko. Matka zostaa ranna, ale jest przy niej
Sedge, a ponadto opiekuje si ni Caruso, jak czyni poprzednim razem, kiedy
omal nie umara. Ludzki bd. Nie, mier. Oni obydwoje, a take Caruso, nigdy
nie wyjd na powierzchni. Jedynie Caruso pozosta przy yciu. Lecz on te
pewnego dnia umrze - prawdopodobnie niebawem, gdy ojciec Partridgea ju
si dowiedzia, gdzie znajduje si bunkier.
Pomyla o pani Fareling i Tyndalu. Ju nigdy nie powiadomi matki, e
oni obydwoje przeyli. Dzikuj. Jest tyle rzeczy, ktrych jej nie powiedzia zbyt wiele, by mc je zliczy.
Gdy Pressia oznajmia, e zbliaj si do wiejskiego domu, yda
odwrcia si do Partridgea i szepna:
- Kto chcia, ebym ci co powtrzya.
\*
- Kto?
- Pewna dziewczyna, ktr spotkaam podczas pobytu w centrum
rehabilitacji - wyjania.
Wydawaa si zakopotana przyznajc si, e tam przebywaa. Ale
Partridge ju wczeniej si tego domyli. Wanie tam ogolono jej gow.
Chcia j zapyta, jak wiele musiaa wycierpie z jego powodu. aowa, e nie
moe cofn tego wszystkiego, co si stao. Jednak widzia, e dziewczyna nie
chce teraz o tym rozmawia. Miaa do przekazania co wanego.
- Kazaa mi powtrzy ci, e jest wielu takich jak ona, ktrzy chc
zwyciy Kopu. Tylko tyle zdoaa powiedzie. Rozumiesz co z tego?

- Upione komrki - wymamrota.


A wic yda tkwi w tym gboko. Jest nie tylko zakadniczk, lecz
rwnie posacem. Czy ona zdaje sobie spraw, e dziaa teraz po stronie jego
matki? Zapragn opowiedzie jej, co matka mwia o nim jako przywdcy, lecz
nie potrafi. W gowie mia zbyt wielki zamt.
- Tak - zdoa tylko wydusi. - Rozumiem.
Pokonali ostatni ostry zakrt i El Capitan wprowadzi samochd za kp
niskich, gstych drzew owocowych, posadzonych tak ciasno, e splatay si
gaziami. I oto ujrzeli ty wiejski dom, dokadnie taki, jak opisaa go Pressia,
oraz zagony ciemnozielonej, bujnej rolinnoci. Farma otoczona ze wszystkich
stron bezkresnymi Martwymi Ziemiami, niczym wyspa na morzu popiow.
Byy tam szklarnie i czerwona stodoa z bia listw wykoczenioy w.
Partridgea niemio uderzyo, e wszystko to pojawio si przed nimi tak nagle,
jakby wyrwane z jakiego innego miejsca i czasu i przytwierdzone tutaj do
gruntu. Na polach nie byo wida adnych pracujcych onierzy OPR, ale o
front domu opieray si dwie drabiny z ustawionymi na szczeblach wiadrami, a
na ziemi leay dwie dugie erdzie.
- Czy kto szorowa ten budynek? - spyta Partridge.
yda powiedziaa:
- Ta rzecz w oknie wygldajca jak maa flaga to znak. Ju go kiedy
widziaam.
- Symbol oporu - wyjani Bradwell. - Moi rodzice mieli prawdziw flag
z takim emblematem, zwinit w szufladzie. Pochodzi z dawnych czasw.
- Wywiesia j ona Ingershipa - rzeka Pressia. - Chyba ma kopoty.
- Skd ten budynek si tutaj wzi? - wyszepta Partridge.
- Wyglda jak dom z ilustrowanego czasopisma - powiedziaa Pressia. Ale jest chory, gnije od rodka.
- To nie przypomina adnych dawnych Arabw mieszkajcych w biaych
namiotach - zauway El Capitan.

Pressia rzeka do Partridgea:


- Moe daj Bradwellowi swoj kurtk.
Gdy mina gorczka bitewna, Bradwell zacz si trz z zimna.
Partridge spostrzeg jego drgajce ramiona. Zdj kurtk, ktra przecie i tak
naleaa do Bradwella, i poda mu nad oparciem siedzenia. Bradwell j woy.
- Dzikuj - powiedzia, lecz jego gos zabrzmia gucho.
A moe to szwankowa such Partridgea? Chopiec nie mg ju ufa
niczemu - temu, co widzia i sysza, domom pojawiajcym si znikd, krwawej
mgle ani oczom swojej siostry.
- Moemy da Ingershipowi lekarstwa w zamian za usunicie z twojej
gowy wszystkich tych urzdze - rzek do Pressii.
Jedynie on wiedzia, e te leki s tylko faszyw przynt, dziki ktrej
zyskaj na czasie.
- A co z jego on? - spytaa. - Moemy jej pomc?
- Czy to nie ona ci upia? - wtrci Bradwell.
- Nie wiem - odpara Pressia.
Tuste

ptaki

przypominajce

kurczta

przeczapay

przez

drog

koyszcym si krokiem, niezdarnie stawiajc apy zaopatrzone w dwa szpony.


Zamiast pir byy pokryte usk, jakby uskowata skra ng rozrosa si na cae
ich ciaa. Kociste skrzyda poruszay si niezgrabnie w gr i w d.
- Ich nie widziaa w ilustrowanych magazynach - rzek Bradwell.
Partridge pomyla o swoim ojcu, gnijcym od rodka jak ten dom.
- Kiedy podejdziemy bliej, trzymaj te piguki tu przy gowie - poleci
Pressii.
- Nie - zaoponowa Bradwell. Sign nad oparciem fotela i pooy do
na piersi Partridgea. - To zbyt wiele.
- Co? - rzek Partridge. - On wanie tak dziaa. Wysadziby w powietrze
j, ale nie piguki.
Jego ojciec jest morderc. Partridge na chwil zamkn oczy, jakby chcia

wyraniej ujrze ten obraz. Wiedzia jednak, e ojciec nie wcinie adnego
wcznika, dopki nie zobaczy flakonika z pigukami w rku syna, w
wystarczajcej odlegoci od Pressii.
- To dla jej bezpieczestwa - wyjani.
- On ma racj - popara go dziewczyna.
Wyobrazi sobie swego ojca, ktry ich obserwuje, zna kade ich sowo i
gest. Ojciec zapewne pozostawa w kontakcie z przebywajcym wewntrz domu
Ingershipem, gdy w tym momencie na werand wyszo dwch onierzy w
mundurach OPR. Byli to nieszcznicy, ale dobrze uzbrojeni. Podeszli na skraj
werandy i stanli tam w pozie wartownikw.
El Capitan zmruy oczy, wygldajc przez przedni szyb.
- Wiecie, co mnie wkurza? To s moi rekruci. Nie potrafi nawet
obchodzi si z broni. Przypuszczam, e to zapewnia nam przewag.
- Wkurza - powtrzy Helmud chrapliwym szeptem.
- A wic jestecie gotowi? - spyta Bradwell.
Partridge pragn jeszcze co powiedzie. Chcia, aby zawarli pakt, tutaj
w samochodzie, zanim wyrusz. Nie wiedzia jednak, na co miaby im kaza
przysiga.
- Suchajcie, zapomniaem o tym - odezwa si El Capitan. Wycign z
kieszeni kurtki jaki przedmiot i unis w gr. - Czy to naley do ktrego z
was?
Bya to rcznie wykonana pozytywka matki Partridgea, poczerniaa od
dymu.
- We j - rzeka Pressia do brata.
- Nie - odpar Partridge. - Ty powinna j mie.
- Ona wygrywa melodi, ktr znalicie tylko wy dwoje - zaoponowaa
dziewczyna. - Teraz jest twoja.
Partridge wzi pozytywk i potar j kciukiem, brudzc go sobie ziarnist
sadz.

- Dzikuj - powiedzia.
Poczu, e trzyma w rku co wanego - czstk matki, ktr bdzie mg
zachowa na zawsze.
- Gotowi? - spytaa Pressia.
Wszyscy skinli gowami.
El Capitan wcisn peda gazu i samochd ruszy gwatownie w kierunku
domu. Rekruci nie otworzyli ognia, tylko rzucili si do ucieczki i zaczli w
panice wali w drzwi. El Capitan troch za pno zahamowa i staranowa
schodki wiodce na werand, miadc je i roztrzaskujc kratownic chodnicy.
Wszyscy wysiedli z wozu. El Capitan mia karabin. Partridge i yda byli
uzbrojeni w noe i haki rzenickie. Bradwell trzyma w rku n. Pressia
zacisna w doni flakonik z pigukami i uniosa j do gowy, przyciskajc kostki
palcw do skroni.
- Gdzie jest Ingership? - krzykn El Capitan.
Rekruci zerknli na siebie nerwowo, lecz nic nie odpowiedzieli. Byli
chudzi i nawet na ich spalonej skrze wida byo lady wiadczce o tym, e
niedawno ich pobito. Na twarzach i odsonitych rkach mieli wiee sice i
obrzki.
W tym momencie otworzyo si jedno z okien na pitrze, po przeciwnej
stronie budynku ni poplamiony na czerwono rcznik. Wychyli si z niego
Ingership, sztywno wyprostowany i z dumnie zadart gow. Metalowe pytki na
jego twarzy lniy.
- A wic jestecie! - zawoa. Gos mia wesoy, ale wyglda, jakby przed
chwil stoczy walk. Na jego lewym policzku widnia szereg zadrapa. Znalelicie bez trudu to miejsce?
El Capitan odbezpieczy karabin i strzeli. Partridge wzdrygn si na huk
wystrzau. Oczami duszy znw ujrza tamt eksplozj - matk i brata oraz
unoszc si w powietrzu mgiek ich rozpry-nitej krwi.
- Chryste! - wrzasn Ingership, chowajc si w oknie. - Co za brak

kultury!
Jeden z rekrutw w spnionej reakcji wpakowa kul w bok samochodu.
El Capitan wystrzeli ponownie, tym razem roztrzaskujc okno na
parterze.
- Przesta! - krzykn Partridge.
- Nie zamierzaem go trafi - odpar El Capitan.
- Go trafi - powtrzy Helmud.
- Ju dobrze - rzek Partridge. - Nie bdziemy strzela.
- Twj ojciec mg kaza otoczy to miejsce! - zawoa do niego
Ingership. - Mgby kaza ci zastrzeli. Wiesz o tym, chopcze? Ale on
postpuje z tob fair!
Partridge wtpi, czy to prawda. Oddzia Specjalny by niewielk, wieo
sformowan elitarn jednostk. W jego skad wchodzio szeciu onierzy i
wszyscy ju nie yj. Zna tych, ktrzy czekali nastpni w kolejce - chopcw z
akademii nalecych do Paki. Lecz oni nie mogli by przygotowani do walki tak
jak tamci. Zabrako czasu, by podda ich tego rodzaju transformacji i szkoleniu.
- On potrzebuje czego, co mamy - odpowiedzia. - To cakiem proste.
Ingership milcza przez chwil, po czym zapyta:
- Macie lekarstwo z bunkra?
- A czy wy macie zdalny wcznik, by wysadzi w powietrze gow
Pressii? - zripostowa Bradwell.
- Zawrzyjmy ukad - zaproponowa Partridge.
Ingership znikn w oknie na pitrze, a po chwili rozleg si tam haas.
Dwaj rekruci na werandzie wci mierzyli z karabinw.
Nagle od strony domu dobiego niskie brzczenie - odgos odblokowania
automatycznych gumowych uszczelek, chronicych przed przenikniciem do
rodka popiou.
Klikny zamki i frontowe drzwi otworzyy si szeroko.
W oknie na pitrze, tym z zakrwawionym rcznikiem, Partridge zobaczy

bia twarz - ony Ingershipa? - a potem blad do przycinit do szyby.


PRESSIA ODZIE
WESZLI DO FRONTOWEGO HOLU o biaych cianach ozdobionych
dekoracyjnymi listwami. Na pododze lea chodnik ze wzorem w kwiaty, a na
pitro prowadziy szerokie schody. Pressi ogarno nagle dojmujce wraenie,
e zostaa zamknita, schwytana w puapk. Wci trzymaa przy gowie
buteleczk z pigukami; palce jej zesztywniay, a cae ciao miaa obolae.
Zajrzaa do jadalni i znowu oszoomi j widok lnicego yrandola koyszcego
si lekko nad dugim stoem. Usyszaa na grze odgos krokw - ony
Ingershipa? Widok yrandola nasun jej myl o dziadku. Wyobrazia go sobie
lecego w szpitalnym ku. Usiowaa ponownie wzbudzi w sobie tamto
uczucie nadziei, lecz po chwili przypomniaa sobie stoowy n w doni,
rkawiczki z lateksu, pieczenie w odku i to, e klamka drzwi w jadalni nie
chciaa ustpi, tylko trzasna cicho. Ten trzask byskawicznie zmieni si w
szczk spustu broni i wspomniaa, jak szarpnicie wystrzau przebiego przez jej
rk a do barku. Na moment mocno zacisna powieki, a potem znw
otworzya oczy.
Dwaj onierze trzymali wycelowane w nich karabiny. U szczytu
schodw pojawi si Ingership i zszed na d, by ich przywita. Krok mia
niepewny i przesuwa do po mahoniowej porczy. Na jego policzku widniay
zadrapania od paznokci. Pressia pomylaa o jego onie. Czy zamknito j w
tamtej sypialni? Czy doszo midzy nimi do walki?
- Zostawcie tutaj ca swoj bro - powiedzia Ingership. - Moi ludzie
zrobi to samo. Nie jestemy barbarzycami.
- Tylko pod warunkiem, e ciebie te bdziemy mogli obszu-ka - rzek
stanowczo Bradwell.
- Dobrze. Ale moim zdaniem zaufanie to niedoceniany towar.
- Wyglda na to, e si nas spodziewae - zauway Partridge.

- Kopua powierza mi niektre sekrety, a ponadto jestem jednym z


zaufanych ludzi twojego ojca.
- Czyby? - rzuci z powtpiewaniem Partridge.
Pressia, wnioskujc z tych niewielu rzeczy, jakie wiedziaa o El-lerym
Willuksie, rwnie wtpia, by darzy on zaufaniem kogokolwiek, a ju
zwaszcza Ingershipa. Ojciec Partridgea nie sprawia wraenia czowieka
ufnego.
- Pocie bro na komdce - poleci Ingership, wskazujc nisk szafk
przy cianie.
Zoyli na niej swoje karabiny, noe i rzenickie haki, a rekruci nerwowo
uczynili to samo. El Capitan obszuka swoich byych onierzy. Patrzy im przy
tym prosto w oczy, lecz oni odwracali wzrok. Pressia przypuszczaa, e
prbowa oceni ich lojalno. Nie zabili go, kiedy otworzy ogie na podwrzu.
Jeden z nich strzeli tylko w samochd. Czy to znaczy, e dziel swoj lojalno
pomidzy Ingershipa i El Capitana? Pressia na ich miejscu postpowaaby
podobnie - czyli graaby na dwa fronty, starajc si przey.
Bradwell obszuka Ingershipa. Pressia postanowia, e pniej zapyta go,
co przy tym poczu? Ile w Ingershipie jest ywej tkanki? Czy metalowe pytki,
jakie ma na poowie twarzy, zastpuj te ca jedn stron jego ciaa? Uznaa to
za moliwe. Zastanawiaa si, co Bradwell obecnie o niej myli. Wci jeszcze
czua na policzku dotyk jego ciepej skry i miarowy rytm serca. Pamitaa, jak
musna palcem jego zacinite wargi. Powiedziaa mu, eby nie umar, a on
# * przyrzek, e postara si unikn mierci. Czy czuje do niej to co ona
do niego - szalony nieodparty pocig, przyprawiajcy o gwatowne bicie serca?
Utracia ju tak wiele i teraz wiedziaa tylko, e nie moe straci Bradwella.
Nigdy.
Potem z kolei onierze przeszukali ich. Pressia stana obok ydy.
Rekruci pobienie przesunli domi po ich ciaach.
- Nie lubi, jak si do mnie strzela - powiedzia Ingership do El Capitana.

- A kto lubi? - rzek El Capitan.


- A kto lubi? - powtrzy Helmud.
- Na wszelki wypadek bd mi towarzyszy moi ludzie - oznajmi
Ingership. - A dziewczyny zaczekaj w salonie.
Pressia zesztywniaa.
Spojrzaa na yd, ktra potrzsna gow. Salon znajdowa si po lewej
stronie. Byo w nim peno kotar, ozdobnych poduszek i wycieanych mebli.
- Nie, dzikuj - odrzeka Pressia.
Pomylaa o pokoju na zapleczu zakadu fryzjerskiego i szafce, w ktrej
si dawniej chowaa. Przypomniaa sobie umiechnit buzi, ktr narysowaa
w kurzu. Ten rysunek ju znikn, przykryty kolejnymi warstwami popiou. Nie
zamierzaa znw si ukrywa.
- Zaczekajcie w salonie! - krzykn Ingership tak gono, e Pressia si
przelka.
yda zerkna na ni i odpowiedziaa spokojnie:
- Zrobimy to, co zechcemy.
Twarz Ingershipa poczerwieniaa, przez co zadrapania stay si bardziej
widoczne.
- A wic? - rzuci i popatrzy na El Capitana, Bradwella i Partridgea,
spodziewajc si, e zareaguj.
Wszyscy trzej spojrzeli po sobie. Bradwell wzruszy ramionami.
- A wic co? One ju ci odpowiedziay.
- Nie pozwol, eby ich paskudny upr nam przeszkodzi - owiadczy
Ingership.
Odwrci si i ruszy po schodach na gr, stawiajc nogi na kadym
stopniu. Dotarszy na pitro, otworzy drzwi wyjtym z kieszeni kluczem na
acuszku.
Weszli za nim do pomieszczenia, ktre na pocztku wydao im si wielk
sal operacyjn, bia i steryln. Pod oknami cigna si lada z metalowymi

tacami, maymi noykami, bandaami, wacikami i zbiornikiem zawierajcym


zapewne rodek znieczulajcy. Wszyscy skupili si wok stou operacyjnego.
Pressia pomylaa, e wczeniej niewtpliwie zabrano j wanie tutaj, by
wszczepi jej pluskwy i tykacza. Jednak niczego std nie zapamitaa - moe z
wyjtkiem tapety. Dotkna jej teraz przelotnie pici z gow lalki. W drugiej
rce nadal trzymaa przy czaszce buteleczk z pigukami. Tapeta bya
jasnozielona ze wzorem w dki, ktre wyglday znajomo. Czy wanie to
widziaa, kiedy leaa na tym stole - mae odzie z wydtymi aglami?
- Wykonujecie tutaj wiele operacji? - spyta Bradwell.
- Troch - odrzek Ingership.
onierze wydawali si zdenerwowani. Wpatrywali si w Ingershipa i El
Capitana, niepewni, ktry za chwil rzuci im szorstko nastpny rozkaz.
- Id przyprowad moj urocz on - poleci Ingership jednemu z nich.
onierz kiwn gow i wyszed. Nie byo go minut lub dwie. W tym
czasie w gbi korytarza rozleg si omot, dwik gosw, odgos szamotaniny i
trzanicie drzwiami. Potem onierz wrci z on Ingershipa. Jej donie i
twarz, a take reszt ciaa nadal zakrywa trykot z materiau podobnego do
poczochy, z obszytymi otworami odsaniajcymi jedynie oczy, usta i
miodowozot peruk. Miaa te na sobie dug spdnic i bia bluzk z
wysokim konierzykiem, poplamion krwi, ktra sczya si przez tkanin i
wsikaa w ubranie niczym ciemne plamy wody. Trykot na jednej doni by
podarty i przez dziury sterczay palce. Na kilku z nich widniay niebieskawe
sice, jakby zostay niedawno skrcone. By moe wanie przy tej okazji
Ingership dorobi si zadrapa na twarzy. Materia trykotu poszarpano te z
boku szczki kobiety, odsaniajc blad skr z ciemnym sicem i dwoma
obrzkami, ktre wyglday niemal jak wiee oparzeliny.
Pressia usiowaa sobie przypomnie, co dokadnie ona Inger-shipa
powiedziaa do niej w kuchni. Nie nara ci na niebezpieczestwo. Czy
pomoga Pressii? Jeli tak, to w jaki sposb?

Ingership wskaza may, obity skr taboret w odlegym kcie. Jego ona
przesza szybko przez sal i usiada na nim. Kiedy ju siedziaa, Pressii przyszo
na myl, e ta kobieta wyglda jak manekin owinity poczochami i przypomina
kuky przedstawiajce Czystych. Dzieciaki czasami robiy takie kuky, a potem
je podpalay. Lecz oczy kobiety byy bardzo ywe: zerkay i mrugay.
Popatrzya kolejno w twarze wszystkich i jej spojrzenie zatrzymao si na
Bradwellu, jakby go rozpoznaa i chciaa, aby on te j rozpozna. Lecz
Bradwell zdawa si jej nie zna. Potem kobieta spojrzaa przelotnie na Pressi i
znw spucia oczy. Pressia skina jej gow. Nie potrafia niczego wyczyta z
jej kamiennej miny.
Zona Ingershipa odpowiedziaa skinieniem gowy. Nastpnie znw
szybko spucia wzrok i popatrzya na swoje odsonite palce. Czy Pressia maj
uratowa?
- Czy dawniej by tu pokj dziecicy? - zapytaa pgosem yda, by
moe po to, aby przerwa pen napicia cisz.
- Nie wolno nam mie potomstwa - rzek Ingership. - Takie s oficjalne
rozkazy. Prawda, kochanie? - zwrci si do ony.
Pressia poczua si zdezorientowana. Oficjalne rozkazy? Potem
zobaczya, e Partridge i yda wymienili spojrzenia. Widocznie oni dobrze
znaj reguy. Pressia przypuszczaa, e niektrym osobom zezwala si na
posiadanie dzieci, a innym nie.
- Przynie pudeko - zwrci si Ingership do ony.
Kobieta wstaa i podniosa jaki przedmiot lecy obok instrumentw
chirurgicznych - niewielki owalny metalowy pojemnik z przecznikiem na
zawiasach. Z pojemnika wychodzi dugi przewd wetknity w gniazdko w
cianie. Zona Ingershipa znowu usiada na skrzanym stoku, trzymajc
pojemnik na kolanach.
Bradwell gwatownie pochyli si do przodu.
- To wanie to, prawda?

Jego nagy ruch przestraszy kobiet, ktra przycisna pudeko do piersi.


- Uspokj si - rzek do niej Ingership. - Moja sodka onecz-ka jest
ostatnio troch nerwowa. - Pomacha rkami przed jej twarz, a ona si skulia. Widzicie?
Skulia si jak pies, ktry niegdy mieszka w pobliu przybudwek - ten,
ktrego Pressia czasami karmia, a potem zosta zastrzelony przez OPR.
- Mamy to, czego chcecie - powiedzia Partridge. - Tylko zachowajmy
spokj.
- Dokd zamierzasz si std uda? - zapyta go Ingership. - Tego wanie
nie rozumiem. Tutaj, na zewntrz, nie masz adnej przyszoci, ale wci
jeszcze moesz wrci do Kopuy. Mgby si pokaja, a wtedy ojciec
przyjby ci z powrotem. Z twoich towarzyszy nie miaby jednak adnego
poytku. - Lekcewacym gestem wskaza reszt grupy. - Ale ty - ty mgby
wie wygodne ycie.
- Nie chc przyczy si do ojca. Wolabym umrze, walczc odpowiedzia Partridge.
Pressia mu uwierzya. Wczeniej go nie docenia, by moe bdnie
biorc jego brak dowiadczenia w tym wiecie za sabo.
- Id o zakad, e twoje yczenie si speni! - rzuci Ingership beztroskim
tonem.
- Po prostu to rozbrj, Ingership! - krzykn El Capitan.
- A ty - rzek Ingership. - Ty z tym debilem na plecach. Co si z tob
stanie? Nigdy nie zwyciysz. Nic z tego, w co wierzysz, nie istnieje. Nawet
twoi onierze w rzeczywistoci nie s twoimi onierzami! Gdziekolwiek
spojrzysz, to wci wiat Kopuy, jak daleko signiesz wzrokiem.
El Capitan popatrzy na dwch rekrutw.
- Nie martw si o mnie, Ingership. Wiesz, e sobie poradz.
- Poradz - powtrzy Helmud.
- Od twojej wizyty, Pressio, ona sprawia mi kopoty. Staa si bezczelna.

Gdybym by okrutny, wyrzucibym j na pustkowie na pewn mier. Lecz ja


potraktowaem j agodnie. Wyznaczyem jej tylko pokut. I spjrz, jaka jest
teraz grzeczna. Gdybym w tej chwili kaza jej nacisn przecznik, zrobiaby
to. Usuchaaby mnie, chocia z natury jest nadzwyczaj delikatnym
stworzeniem.
Popatrzy wadczo na on. Pressia wiedziaa, e wszystko to tylko
przedstawienie, ale nie bya pewna, czy Ingership odgrywa je przed nimi, czy
przed Kopu, czy moe chodzi o co bardziej osobistego, a oni tylko przez
przypadek stali si widzami.
Ingership zrobi krok w kierunku Pressii, ktra mocniej cisna trzyman
przy gowie buteleczk z pigukami.
- A gdybym ci powiedzia, e oni nadchodz? Ze posiki s ju w drodze?
Oddzia Specjalny. Nie zaledwie p tuzina onierzy, lecz cay pluton.
- Kamiesz - rzucia yda. - Gdyby Willux chcia ich sprowadzi, ju by
tu byli.
Pressia nie bya pewna, czy yda ma racj, ale podziwiaa jej
zdecydowanie.
- Mwisz do mnie? - rzek pogardliwie Ingership.
Podszed do ydy i uderzy j w twarz grzbietem doni. Dziewczyna
okrcia si i chwycia si ciany, eby nie upa. Pressia poczua w piersi
pomie wciekoci.
Partridge zapa Ingershipa za klapy munduru.
- Za kogo ty si uwaasz? - zawoa.
Przydusi go tak mocno, e Ingershipowi zabrako tchu. Mimo to
mczyzna zmierzy Partridgea chodnym spojrzeniem.
- Stoisz po niewaciwej stronie - burkn. Potem, nie patrzc na on,
rzuci: - Wcinij przecznik.
- Nie! - krzykn Bradwell.
Kobieta lekko, nerwowo dotkna palcami przecznika - wanie tak, jak

zrobioby to delikatne stworzenie.


- Ona jest jeszcze moda - rzek do niej cicho Bradwell. -1 dopiero co
stracia matk. Wyobra to sobie. Dziecko bez matki.
Pressia poja jego zamys. Zonie Ingershipa nie pozwolono mie dzieci.
Ale kiedy oni spodziewali si dziecka, nieprawda? Bo inaczej skd w tym
pokoju wziaby si tapeta, jak widuje si wanie w pokojach dziecicych?
Bradwell odwoywa si do wspomnie tej kobiety, do jej agodnoci.
- Oka jej lito. Moesz j ocali.
Ingership zdoa jeszcze raz wrzasn:
- Przekr przecznik!
Kobieta spojrzaa na ma, a potem zrobia, co jej kaza. Pstrykna
przecznik. Pressia gboko wcigna powietrze, a Bradwell rzuci si na on
Ingershipa, wytrcajc jej z rk owalne pudeko, ktre spado na ziemi i
roztrzaskao si. Wszyscy w pokoju zamarli, lecz nie nastpi aden wybuch.
Pressia usyszaa w uszach pojedyncze guche tyknicia - a potem jej
such przesta by przytpiony. Soczewki oczu zmatowiay i na chwil przestaa
widzie. Lecz to nie trwao dugo. Zanim zdya choby krzykn, odzyskaa
wzrok; nie by ju zamglony i widziaa wszystko wyranie.
Partridge puci Ingershipa i pchn go na cian.
- Co si stao? - zapyta.
- yj. Widz i sysz wyraniej. Waciwie wszystko brzmi mi w uszach
gono, nawet moje wasne sowa - odpowiedziaa Pressia i opucia rk, w
ktrej trzymaa flakonik piguek.
Zona Ingershipa wstaa.
- Wcale nie uruchomiam tykacza - owiadczya. - Przerobiam instalacj.
Gdyby ktokolwiek wcisn przecznik, po prostu wyczyby pluskwy.
Powiedziaam, e nie nara ci na niebezpieczestwo. Przyrzekam ci to. Odwrcia si do Pressii. - Musisz wzi mnie ze sob.
- Oni nas za to zabij! - wrzasn Ingership do ony. Sania si przy

cianie, dyszc ciko. - Wiesz o tym? Zabij nas!


- Chwilowo myl, e ona nie yje - odpowiedziaa. - Mamy czas na
ucieczk.
Ingership w osupieniu gapi si na on.
*
- Zaplanowaa sobie to wszystko?
- Tak - przyznaa.
- Przed przekrceniem przecznika, kiedy mnie duszono, udawaa nawet
wahanie, aby pomylano, e nie chcesz zabi tej dziewczyny.
- Jestem delikatnym stworzeniem.
- Okazaa mi nieposuszestwo! Zdradzia mnie! - wrzasn.
- Nie - odpara chodnym, lekcewacym tonem. - Uratowaam nas,
ebymy zyskali czas na ucieczk.
- Ucieczk dokd? Do jakiego wiata? Mamy sta si tacy jak ci wszyscy
nieszcznicy?
Zonie Ingershipa chyba zakrcio si w gowie. Chwycia si kotary nad
lad, by zachowa rwnowag. Jej twarz pod materiaem trykotu wykrzywi
skurcz. Krzykna.
Pressia spojrzaa na yd, na czerwony lad i rozcicie na jej policzku od
piercienia Ingershipa.
- Ona mnie ocalia - rzeka.
Ingership dopad do lady i z dolnej szafki wyj rewolwer. Wsta i
wymierzy bro w Partridgea.
- Mgbym ci teraz zabi, a poniewa nikt nas ju nie widzi ani nie
syszy, twj tatu nigdy by si o tym nie dowiedzia. apcie ich! - krzykn do
swoich ludzi.
onierze si nie poruszyli. Popatrzyli na niego, a potem na El Capitana,
ktry powiedzia:
- Oni ci nie szanuj, Ingership, nawet pomimo twojego rewolweru.

Prawda?
onierze wci stali nieruchomo.
- Sam was zabij, jedno po drugim - owiadczy Ingership. Wycelowa w
twarz Bradwella. - Mylisz, e on nie wie, kim jeste?
- O czym ty mwisz? - rzuci Bradwell.
- Willux wie wszystko o tobie i twoich bliskich.
Oczy Bradwella si zwziy.
- O moich rodzicach? Co o nich wie?
- Mylisz, e pozwoli, by ich syn mu si przeciwstawi?
- Co o nich wie? - powtrzy Bradwell. Zrobi krok w kierunku
Ingershipa, ktry wymierzy luf rewolweru wjego pier. - Ga-daj!
- Chtnie dodaby ci do swojej kolekcji reliktw. Ja natomiast wolabym,
aby zgin.
- Jakiej kolekcji? - zapyta Partridge.
Zona Ingershipa zbyt mocno uwiesia si na cienkiej zasonie, ktra
zerwaa si z hakw. Kobieta zatoczya si do tyu i omal nie upada. Odwrcia
si za plecami ma. Bya opltana bia firank i z pozoru uwiziona w niej jak
w kokonie, lecz w jej rce bysn jaki przedmiot.
Skalpel.
Zasona opada na podog jak zrzucona suknia. Kobieta zrobia krok do
przodu i wbia skalpel w plecy ma.
Ingership wrzasn i upuci rewolwer, ktry przelizn si po kafelkach
posadzki. Mczyzna zgi si wp i upad. yda podniosa bro i trzymaa j
pewn rk, mierzc do Ingershipa, ktry wi si ze skalpelem wbitym w plecy,
rozmazujc na pododze wasn krew.
Bradwell uklkn przy nim.
- Co wiesz o moich rodzicach? Co Willux ci o nich powiedzia?
- Zono! - wydar si Ingership, ale nie byo jasne, czy rozpaczliwie wzywa
jej pomocy, czy wciekle na ni wrzeszczy.

- Moi rodzice! - krzykn Bradwell. - Mw, co Willux ci onich


powiedzia!
Ingership zacisn powieki.
- Zono! - zawoa znowu.
Signa paznokciami do rozdarcia w materiale przy szczce iz gonym
krzykiem zerwaa go z twarzy. cigna peruk, odsaniajc cienkie
zmierzwione rudawe wosy. Jej twarz pokryway stare blizny, lecz widniay tam
rwnie wiee sice, obrzki i opa-rzeliny. Pressia uwiadomia sobie, e ta
kobieta bya kiedy pikna.
Ingership, lec na zakrwawionej pododze, wykrzykn:
- Zono! Zdobd te piguki!
- One s bezwartociowe - powiedzia Partridge.
Mczyzna wspar si na rce.
- Zono, chod tutaj. Potrzebuj ci. Ja pon!
Kobieta zatoczya si na cian, przytkna do niej policzek i lekko
musna palcem dk na tapecie... tylko jedn.
Przez chwil wydawao si, e cay ten zamt si skoczy. Bradwell
wsta i spojrza w dl na Ingershipa. Mczyzna zamruga, a potem wbi wzrok
w przestrze. Umiera. Bradwell poj, e nie wydobdzie ju z niego adnych
informacji o swoich rodzicach. Podszed do Pressii i przygarn j do siebie.
Wtulia gow pod jego brod. Obj j mocno.
- Mylaem, e ona ci zabia - powiedzia. - Mylaem, e zgina.
Pressia znowu usyszaa bicie jego serca. Przypominao ciche bbnienie.
On y, a Ingership ju umar; w oczach mia pustk. Przypomniaa sobie, e jej
dziadek pracowa jako przedsibiorca pogrzebowy, i poczua, e powinna
pomodli si nad tym martwym ciaem, jednak nie znaa adnej modlitwy.
Dziadek powiedzia jej kiedy, e podczas pogrzebw, ktrymi si zajmowa,
zwykle piewano pieni podobne do modlitw. Mwi, e te pieni przynosiy
aobnikom ukojenie. Nie znaa rwnie adnej tego rodzaju pieni, ale przysza

jej do gowy koysanka, ktr niegdy piewaa jej matka. Co w widoku tego
pokoju dziecicego bez dziecka sprawio, e pomylaa o swojej matce, o jej
obrazie na ekranie monitora, o nagranym gosie. Pressia otworzya usta i zacza
cicho piewa.
Dwik gosu piewajcej Pressii nie zdziwi Partridgea. Chopiec mia
wraenie, jakby od wielu lat czeka, by go usysze. W piewie dziewczyny
brzmia smutek i Partridge dopiero po duszej chwili rozpozna melodi. To
bya piosenka, ktr matka piewaa im wieczorami do snu. Koysanka, ktra
wcale nie bya koysank, tylko opowieci o mioci. W gosie Pressii usysza
gos matki. Dziewczyna piewaa o trzaskajcych drzwiach na werandzie, o
zwiewnej sukience. Wspomnia wieczr zabawy tanecznej, dotyk piersi ydy
pod obcis sukienk, wznoszcych si i opadajcych w rytm jej oddechu.
Widocznie yd teraz te poruszya ta piosenka, gdy uja jego do - t
owinit bandaem, z brakujc poow palca. Wiedzia, e walka jeszcze si
nie skoczya, ale przez chwil mg udawa, e tak wanie jest. Pochyli si ku
ydzie i spyta:
- Ten twj ptak z drutu - czy kiedykolwiek trafi na wystaw w Sali
Zaoycieli?
yda ju miaa go zapyta, co teraz si z nimi stanie. Dokd pjd? Jaki
maj plan? Lecz wszystkie te sowa uwizy jej w gardle. Mylaa teraz jedynie
o tym ptaku z drutu - o samotnym ptaku, ktry huta si uroczo w drucianej
klatce.
- Nie wiem - odpowiedziaa. - Jestem teraz tutaj. Nie byo ju powrotu.
Zonie Ingershipa nadano imi lilia. Rozmylaa o swoim imieniu,
0tym, by znw sta si lili. Nie bya ju on Ingershipa, gdy on umar.
Pomylaa o Mary, dziewczynie z piosenki stojcej na werandzie. Nie
wyjedaj - oto, co pragna jej powiedzie. Buty miaa zbryzgane krwi ma.
Dotkna dek na tapecie w pokoju dziecicym i przypomniaa sobie d ojca i
to, e jako maa dziewczynka wybieraa z niej kubekami wod. Poczua si

chwiejnie iniepewnie, jakby staa w koyszcej si dce. Usyszaa ojca


mwicego: Niebo jest posiniaczone. Tylko burza moe je uleczy.
El Capitan popatrzy na onierzy. Wyobrazi sobie, co mu powiedz.
yj tu te inni i prawdopodobnie maj na ciele sice od bicia, takie same jak
ona Ingershipa. Mieszkaj gdzie na tym terenie. Z pewnoci nie maj wiele
poywienia, ktre nie byoby zatrute. Niektrzy zapewne konaj. Wspar si
domi o lad pod oknem, aby lepiej uoy na plecach ciar brata. Z tego
miejsca matki. Dziewczyna piewaa o trzaskajcych drzwiach na werandzie, o
zwiewnej sukience. Wspomnia wieczr zabawy tanecznej, dotyk piersi ydy
pod obcis sukienk, wznoszcych si i opadajcych w rytm jej oddechu.
Widocznie yd teraz te poruszya ta piosenka, gdy uja jego do - t
owinit bandaem, z brakujc poow palca. Wiedzia, e walka jeszcze si
nie skoczya, ale przez chwil mg udawa, e tak wanie jest. Pochyli si ku
ydzie i spyta:
- Ten twj ptak z drutu - czy kiedykolwiek trafi na wystaw w Sali
Zaoycieli?
yda ju miaa go zapyta, co teraz si z nimi stanie. Dokd pjd? Jaki
maj plan? Lecz wszystkie te sowa uwizy jej w gardle. Mylaa teraz jedynie
o tym ptaku z drutu - o samotnym ptaku, ktry huta si uroczo w drucianej
klatce.
- Nie wiem - odpowiedziaa. - Jestem teraz tutaj. Nie byo ju powrotu.
Zonie Ingershipa nadano imi lilia. Rozmylaa o swoim imieniu,
0tym, by znw sta si lili. Nie bya ju on Ingershipa, gdy on umar.
Pomylaa o Mary, dziewczynie z piosenki stojcej na werandzie. Nie
wyjedaj - oto, co pragna jej powiedzie. Buty miaa zbryzgane krwi ma.
Dotkna dek na tapecie w pokoju dziecicym i przypomniaa sobie d ojca i
to, e jako maa dziewczynka wybieraa z niej kubekami wod. Poczua si
chwiejnie iniepewnie, jakby staa w koyszcej si dce. Usyszaa ojca
mwicego: Niebo jest posiniaczone. Tylko burza moe je uleczy.

El Capitan popatrzy na onierzy. Wyobrazi sobie, co mu powiedz.


yj tu te inni i prawdopodobnie maj na ciele sice od bicia, takie same jak
ona Ingershipa. Mieszkaj gdzie na tym terenie. Z pewnoci nie maj wiele
poywienia, ktre nie byoby zatrute. Niektrzy zapewne konaj. Wspar si
domi o lad pod oknem, aby lepiej uoy na plecach ciar brata. Z tego
miejsca mg niewyranie dostrzec jedynie niewielki odcinek zniszczonych
resztek dawnej autostrady. Gdzie tu w pobliu ley szpitalny cmentarz. By tam
kiedy z matk podczas gwatownej burzy z piorunami. Matka zamierzaa
wybra sobie dziak. Nie wszed z ni na cmentarz. Zosta przed bram w
zacinajcych strugach deszczu i czeka na ni, trzymajc za rk Helmuda,
poniewa brat ba si byskawic. W drodze powrotnej do domu matka
powiedziaa: Nie rbcie takich ponurych min. Wcale nie potrzebuj tej dziaki.
Umr jako stara kobieta. Lecz miaa pj do szpitala z powodu choroby puc.
Ustalono ju dat i nie wiadomo byo, kiedy stamtd wrci. Powiedziaa: Do
mojego powrotu ty bdziesz dowodzi, El Capitan. I odtd dowodzi
Helmudem. A nawet wicej: by Hel-mudem. Kiedy go nienawidzi, nienawidzi
samego siebie. A gdy kocha swego brata? Czy to dziaa rwnie w t stron?
Prawd jest, e ciar Helmuda nie tylko uczyni go silniejszym, lecz take
przytwierdzi go do ziemi. Jak gdyby bez Helmuda ju dawno uleciaby z tej
planety.
Helmud czu midzy kolanami ebra brata, czu przy swoim sercu bicie
jego serca. Powiedzia:
- W d... z rykiem naprzd. Na wietrze... unoszc si.
Serce brata zawsze dotrze do kadego miejsca, do ktrego bdzie
zmierza, tu przed sercem Helmuda. Wanie w ten sposb Helmud przejdzie
przez wiat - serce jego brata, jedno uderzenie, a potem jego wasne serce. Serce
na sercu. Serce prowadzce. Serce podajce za nim. Bliniacze serca,
zczone ze sob.
Bradwell pamita t piosenk. Art Walrond, pijany fizyk, wiarygodne

rdo tajnych informacji dla jego rodzicw, zwyk puszcza j w swoim


sportowym

samochodzie

podnoszonym

dachem.

Bradwell

pamita

przejadki z Walrondem i psem, ktrego na jego cze nazwa Art; pd


powietrza smagajcy im twarze. Walrond ju dawno zmar podobnie jak rodzice
Bradwella. Ale Willux zna jego rodzicw. Co wyjawiby Ingership, gdyby
nadal y? Bradwell aowa, e nigdy si tego nie dowie. Jednak nie rozmyla
o tym dugo, gdy gos Pressii przenis go z powrotem do chwili obecnej.
Dziewczyna tulia policzek do jego piersi, tote czu w swoim ciele piewan
przez ni piosenk. Delikatne wibracje, ruch jej szczki, cienkie cigna szyi,
krta - ten kruchy instrument dwiczcy w jej gardle. Wspomnienie
uformowao si i ju w nim pozostanie: szybki lekki powiew oddechu,
wytrzymywana kada nuta, piosenka ulatujca z warg Pressii, jej oczy
zamknite na przyszo. Rozmylanie o przyszoci to sabo, na ktr
pozwoli sobie tylko ze wzgldu na t dziewczyn. A jeli zdoaj wypowiedzie
wojn Kopule i zwyciy? Co wtedy? Czy bdzie mg wie ycie z Pressi?
Bez samochodu z podnoszonym dachem, psa i pokoju dziecicego. Lecz bdzie
co poza tym.
Partridge musia wyj. To byo wicej, ni mg znie. mier matki. A
teraz jej gos w piosence piewanej przez Pressi.
yda pogadzia go pieszczotliwie po ramieniu.
Potrzsn gow i odsun si.
- Nie - rzuci.
Chcia zosta sam.
Opuci pokj i przeszed przez korytarz. Natrafi na drzwi. Otworzy je i
ujrza jaskrawo owietlon sal cznoci. By tam wieccy na niebiesko wielki
ekran oraz pulpit ze wskanikami, przewodami, klawiatur i gonikami.
Usysza gos ojca przekazujcego instrukcje. Ludzie odpowiadali: Tak
jest. Tak. A potem ktry powiedzia: Kto tam jest, sir.
Ojciec zawoa:

- Ingership. Do diaba! Nareszcie.


- On nie yje - powiedzia Partridge.
Twarz ojca pojawia si na ekranie na niebieskim tle. Partridge widzia
jego wodniste rozbiegane oczy, lekkie drenie gowy, donie rozpostarte na
konsoli. Jedna do bya ciemnorowa, ze skr uszczc si do ywego
misa, jakby po niedawnym poparzeniu.
Ojciec by blady i oddycha z trudem. Klatk piersiow mia nieco
zapadnit. Morderca.
- Partridge - powiedzia cicho. - Partridge, to ju koniec. Jeste jednym z
nas. Wr do domu.
Chopiec pokrci gow.
- Mamy twojego dobrego przyjaciela Silasa Hastingsa - cign ojciec. - A
twj kumpel Arvin Weed okaza si nadzwyczaj przydatny. Nigdy bymy si nie
dowiedzieli, nad czym pracuje, gdybymy nie zadali mu kilku pyta o ciebie.
Obydwaj chcieliby si z tob spotka.
- Nie! - krzykn Partridge.
Ojciec szepta natarczywie:
- Tam, w lesie, popeniono pomyk co do Sedgea i twojej matki. To by
wypadek, skutek lekkomylnoci. Ale ju go naprawiamy. Wszystko to ju
zamknity etap.
Teraz Partridge spostrzeg, e skra na szyi ojca take jest spalona i
przypomina cienk row bon. Czyjego skra ulega degeneracji? Czy to
kolejny z objaww, ktre matka by rozpoznaa?
Lekkomylno? - pomyla. - Naprawianie? Zamknity etap?
- Pamitaj, e to ja sprawiem, i spotkae swoj przyrodni siostr mwi dalej ojciec. - Nie widzisz tego? To by prezent.
Partridge ledwie mg oddycha. A wic ojciec naprawd zaaranowa to
wszystko. Wiedzia, jak zareaguje jego syn. Traktowa go jak marionetk.
- Zdobye co, czego tu potrzebujemy - cign Willux. - To pomoe

bardzo wielu ludziom. wietnie si spisae.


- Czy ty niczego nie rozumiesz?
- Co takiego? O co ci chodzi?
- To dopiero pocztek.
- Partridge - rzek ojciec. - Posuchaj mnie.
Chopiec bez sowa wyszed z pokoju. Zbieg po schodach, otworzy
frontowe drzwi i sam nie wiedzc dlaczego, wskoczy na dach czarnego
samochodu. Popatrzy stamtd najdalej, jak mg sign wzrokiem. Czu, e to
prawdziwy pocztek.
Odwrci si i spojrza na wielk, t bry budynku, na cikie, niskie
niebo w oddali, a potem na powiewajcy na wietrze zwyky rcznik do rk,
pobrudzony krwi. Wiatr wci jeszcze go zdumiewa.
Kiedy Pressia skoczya piewa piosenk, wszyscy przez jaki czas
milczeli. Jak dugo? Nie umiaa tego oceni. Czas utraci swj miarowy rytm.
Pyn, a potem zanika. Podesza do okna, a Bradwell stan za ni, obj j w
pasie i spojrza ponad jej ramieniem. Oboje nie znieliby ju rozstania. Chocia
adne z nich nie potrafio uj w sowa uczucia midzy nimi, byli obecnie
zwizani ze sob jeszcze mocniej, poniewa tak niewiele brakowao, by utracili
siebie na zawsze.
Zycie musiao si toczy dalej. El Capitan i onierze dwignli za
ramiona ciao Ingershipa i wynieli je z pokoju; jego nogi w butach wloky si
po pododze, pozostawiajc krwawe smugi.
yda, ktra przed chwil wysza, wrcia w popiechu.
- Gdzie jest Partridge? Czy kto wie, dokd poszed?
Nikt nie wiedzia, wic znw wybiega z pokoju.
Zona Ingershipa podniosa z podogi firank, zoya j i trzymaa w
rkach. Spojrzaa na Pressi i powiedziaa:
- Przybya po mnie.
- A ty uratowaa mi ycie - odrzeka Pressia.

- Wiedziaam to od chwili, gdy pierwszy raz ci zobaczyam owiadczya kobieta. - Czasami spotykasz kogo i wiesz, e od tej chwili twoje
ycie zupenie si zmieni.
- To prawda - przyznaa Pressia.
Dla niej czym takim stao si poznanie Bradwella i Partridgea. Ju
nigdy nie bdzie taka jak dawniej.
Zona Ingershipa skina gow, a potem popatrzya na Bradwella.
- Przypominasz mi chopca, ktrego kiedy znaam, ale to byo wieki
temu.
I*
Jej spojrzenie mino go, odlege i nieobecne. Dotkna mikkiego
materiau firanki, a potem wysza z pokoju i znikna w gbi korytarza.
Bradwell i Pressia zostali sami w sali operacyjnej.
Dziewczyna odwrcia si do niego. Pocaowa j czule w usta; poczua
ar jego skry, dotyk mikkich ciepych warg na swoich wargach.
Szepn:
- Teraz twoja kolej przyrzec, e nie umrzesz.
- Postaram si - powiedziaa.
Jego pocaunek ju teraz wydawa si jej snem. Czy naprawd si
zdarzy? Czy by rzeczywisty?
A potem przypomniaa sobie o guchym dzwonku. Signa do kieszeni i
wyja go. Trzymajc dzwonek w stulonej doni, podaa go Bradwellowi.
- To prezent - rzeka. - Mylimy, e bdziemy mieli czas, a potem okazuje
si, e go nie ma. To niewiele, ale chc ci to da.
Potrzsn dzwonkiem, ktry nie wyda adnego dwiku. Podnis go do
ucha.
- Sysz ocean - oznajmi.
- Chciaabym kiedy zobaczy ocean - wyznaa.
- Posuchaj.

Przysun dzwonek do jej ucha. Zamkna oczy. Przez okno wpadao


przymglone wiato soca; czua je przenikajce przez powieki. Usyszaa
stumiony ulotny dwik - ocean?
- Czy on wanie tak brzmi?
- Waciwie nie - odpar Bradwell. - Prawdziwego odgosu oceanu nie
mona zatrzyma w dzwonku.
Pressia otworzya oczy i popatrzya przez okna na szare niebo. Wiatr nis
w powietrzu drobiny sadzy. Nagle dobieg j gos Partridgea, ktry ich woa.
Poczua intensywny zapach dymu. Co si palio.
EPILOG

Stali na jaowym, ecym odogiem polu i przygldali si, jak plonie


wiejski dom. Cienkie przewody elektryczne rozbyskiway niczym jaskrawo
owietlone pknicia w fasadzie budynku. Kady drut iskrzy z ssiednim.
Pressia przypuszczaa, e sam dom mia tykacza i teraz gdzie w Kopule
pstryknito przecznik.
Ogie dziaa szybko i skutecznie. Wzrs gwatownie wraz z wielkimi
rozprzestrzeniajcymi si kbami dymu i strzelajcym spiral w gr
rozarzonym ulem. Szyby okien si rozprysy, a firanki zajy si pomieniem;
ogie pochon nawet poplamiony krwi rcznik do rk, wiszcy za oknem.
Palcy ar przypomnia Pressii opisy Wybuchu. Wiele soc, jedne na drugich.
yda mocno ciskaa rk Partridgea, jakby si obawiaa, e mgby
znowu uciec. A moe to on trzyma j za rk, majc nadziej, e dziewczyna
zostanie przy nim?
Bradwell i Pressia, wtuleni w siebie, wpatrywali si w ogie niczym
taczca para, ktra nie potrafi si rozdzieli, chocia muzyka ju ucicha.
El Capitan wycofa samochd spod werandy. On i Helmud przygldali si
poarowi zza przedniej szyby. onierze stanli po drugiej stronie pojazdu, aby

osania ich przed arem. Ciao Ingershipa pozostao w budynku. El Capitan


wydal onierzom rozkaz, by je tam zostawili. Sprawny pogrzeb! - skwitowa
z umiechem, chocia Ingership nigdy nie bdzie mia prawdziwego pogrzebu.
Tylko ona Ingershipa lilia nie obserwowaa poaru wiejskiego domu.
Odwrcia si do niego plecami i wpatrywaa si w odlege wzgrze. Pressia
zerkna na bok jej twarzy, posiniaczony i poznaczony bliznami. Z trykotu
pozosta jedynie podarty strzp wok szyi.
Powinni ju odej, lecz nikt nie potrafi si ruszy. Poar przyku ich do
miejsca.
Wspomnienie Pressii z tego dnia rozmyje si. Ju teraz czua, jak w jej
umyle szczegy zderzaj si ze sob; powolna utrata faktw, rzeczywistoci.
W kocu poar si wygasi i jeszcze tylko tliy si zgliszcza. Przednia
cz budynku nadal staa. Drzwi byy szeroko otwarte. Pressia zrobia kilka
krokw w kierunku werandy.
- Nie - rzek Bradwell.
Lecz ona pucia si biegiem. Nie bya pewna, dlaczego - z wyjtkiem
tego, e ogarn j przemony lk przed porzuceniem czego, przed utrat. Czy
nie zostao tam co, co mona by ocali? Wbiega po schodkach do zwglonego
holu i skrcia do jadalni. yrandol spad, przebijajc blat stou, i spoczywa
teraz na strzaskanych, na wp spalonych deskach pod ziejc w suficie dziur,
niczym upada krlowa na osmalonym tronie.
Od strony drzwi dobieg gos Bradwella:
- Pressio, nie moemy tu zosta.
Dziewczyna wycigna rk i dotkna jednego z ozdobnych krysztaw
w ksztacie ezki. Wci by gorcy. Wykrcia go z yrandola. To
przypominao zrywanie owocw z drzewa. Czy w dziecistwie kiedykolwiek
zrywaa owoce? Woya kryszta do kieszeni.
- Pressio - rzek agodnie Bradwell. - Chodmy std.
Wesza do kuchni, ktra jak si okazao, cakowicie si zawalia. Pord

rumowiska byskay iskry. Odwrcia si i zobaczya stojcego za ni


Bradwella. Chwyci j za ramiona.
- Musimy std wyj.
I wtedy usyszeli ciche tykanie, niemal jak szelest pazurkw szczura.
Spostrzegli mae wiateko przebyskujce przez gruzy. Dobiego ich stamtd
brzczenie i zardzewiay terkot. Pressii przypomnia si haas wiatraczka
tkwicego w gardle dziadka. Przez jedn oszaamiajc chwil uivierzy-a, e
dziadek yje i wrci do niej.
Z najgbszej czci gruzowiska - z miejsca, gdzie podoga kuchni
zapada si do znajdujcej si pod ni piwnicy - wygrzebywaa si maa czarna
metalowa skrzynka, zaopatrzona w mechaniczne ramiona i liczne kka.
Gramolia si w gr z chrzstem zacinajcych si przekadni. Lampki na jej
grnej powierzchni zamigotay, a potem przygasy.
- Co to takiego? - zapytaa Pressia.
- Moe Czarna Skrzynka - odrzek Bradwell. - Takie skrzynki
umieszczano w samolotach, eby przetrway katastrofy. Zapisyway przebieg
lotu i wszystkie bdy popenione przez pilotw, aby w przyszoci mona byo
ich unikn.
Belki nad ich gowami zaskrzypiay. Bradwell zrobi krok w kierunku
Czarnej Skrzynki, a ta popeza do tyu, cofajc si przed nim.
Powia wiatr.
- Dokd ona prbuje si dosta? - spytaa Pressia.
- Przypuszczalnie ma jakie urzdzenie samonaprowadzajce.
Urzdzenie samonaprowadzajce. Pressia poja, e ta Czarna Skrzynka
usiuje powrci do Kopuy. To jej przypomniao, e ona sama nie ma domu ani
w ogle niczego.
Belki zatrzeszczay i jkny. Dziewczyna popatrzya na sufit.
- On runie - powiedziaa.
Bradwell rzuci si do Czarnej Skrzynki, chwyci j i przycisn do piersi.

Wybiegli z tyu budynku i zanurkowali w wysok traw, chcc znale w


niej schronienie. Upadli obok siebie, dyszc ciko.
Dom zatrzeszcza; deski pky z gonym jkiem. Potem belki none
wygiy si i pord gstych kbw pyu reszta domu w kocu si zawalia.
- Nic ci si nie stao? - zapyta Bradwell.
Pressia zastanawiaa si, czy znowu j pocauje. Czy odtd wanie tak
bdzie ya, rozmylajc o tym, kiedy Bradwell nachyli si ku niej, by j
pocaowa?
- A tobie?
Pokrci gow.
- Nie mamy wyboru. Musimy ze wszystkiego wychodzi cao, prawda?
Byli jednymi z tych, ktrzy przetrwali, i wiedzieli o tym. Bradwell wsta i
wycign rk do dziewczyny. Chwycia j i dwigna si na nogi.
Spostrzegli pozostaych, stojcych na polu przed ruin domu. Byo zimno
i z ich ust przy kadym oddechu wydobyway si oboczki pary, widoczne
poprzez dym unoszcy si ze zgliszcz budynku.
Bradwell przyciska do eber Czarn Skrzynk. Delikatnie dotkn twarzy
Pressii szorstkim grzbietem doni, a potem uj jej podbrdek.
- Miae trzyma si nas wycznie dla wasnej korzyci, ze swoich
egoistycznych powodw - rzeka. - Mwie, e masz taki powd.
- Bo mam.
- Jaki?
- Ty jeste moim egoistycznym powodem.
- Powiedz mi, e pewnego dnia znajdziemy co w rodzaju domu poprosia.
- Znajdziemy - zapewni j. - Przyrzekam.
Uwiadomia sobie, e moe w tej chwili kocha Bradwella tak
bezgranicznie, gdy wie, e ta chwila nie bdzie trwa. Pozwolia sobie
uwierzy w jego obietnic. Pomg jej wsta. Jego mocno bijce serce byo

rwnie niespokojne jak ptaki na plecach. Wyobrazia sobie, e sadze znw


pokryj ziemi czarnym niegiem, bogosawiestwem popiou.
A potem pod gruzami zwalonego domu, ktry zapad si w jam wasnej
piwnicy, znowu co si poruszyo. Nastpna Czarna Skrzynka, zgrzytajc
trybami, wygrzebaa si na powierzchni i zacza przedziera si przez
rumowisko na wrzecionowatych wieloczonowych nogach. Pniej w tym
miejscu zadray zwglone deski i kolejne Czarne Skrzynki zaczy jedna po
drugiej wydobywa si ze zgliszcz.
KONIEC TOMU PIERWSZEGO
PODZIKOWANIA
Ta powie przewiercia sobie drog do moich snw Kiedy usiowaam
odwrci od niej wzrok, kilka osb nakonio mnie, abym tego nie robia. Crka
wci mi powtarzaa, e musz dokoczy t ksik, najlepsz rzecz, jak
kiedykolwiek napisaam. Gdy zwierzyam si moim przyjacioom Danowi i
Amy Hartmanom, nad czym pracuj, oni rwnie nieustannie wpychali mnie z
powrotem do tego wiata. Jestem im za to wdziczna.
Pragn podzikowa mojemu ojcu, ktry wyszuka! dla mnie tony
materiaw z wielu najrniejszych dziedzin - nanotechno-logia, historia,
medycyna, rzenictwo, wiato, czno, kamienie szlachetne, geografia,
rolnictwo, czarne skrzynki - a take wykona architektoniczne szkice Kopuy,
sporzdzi cile tajny dokument Operacja Feniks oraz podsuwa mi artykuy do
przeczytania i kwestie do przemylenia. Bd te zawsze wdziczna za
stanowczy, troskliwy i peen mioci sposb, w jaki mnie wychowa.
Dzikuj doktorowi Scottowi Hannahsowi, dyrektorowi dziau pl prdu
staego w Narodowym Laboratorium Silnych Oddziaywa Magnetycznych na
Uniwersytecie Florydy, za zwize przedyskutowanie z moim ojcem moliwoci
skonstruowania detektorw krystalicznych. Simonie Lumsdon, dzikuj Ci za
udzielenie mi byskotliwego wykadu na temat podstaw nanotechnologii. Jestem
wdziczna za informacje dotyczce sposobw zakopywania w ziemi broni

palnej, zamieszczone przez Charlesa Woodsa w Backwoods Home Magazine,


dostpne

pod

linkiem:

http://

www.backwoodshome.com/articles2/wood

115.html.
Chc podzikowa mojemu mowi Daveowi Scottowi, ktry cierpliwie
znosi moje napady irytacji, godzi si, abym czytaa mu te strony na gos, dzie
po dniu, i pomg mi przy opisywaniu scen walk. Jestem wdziczna tym
wszystkim, ktrzy czytali pierwsze szkice powieci: Alix Reid, Frankowi
Giampietro, Kate Peterson, Kirsten Carleton i Heather Whitaker - osobom o
byskotliwych umysach. Szczeglne podzikowania l moim agentom Natowi
Sobelowi, Judith Weber i Justinowi Manaskowi, ktrzy wierzyli we mnie,
ponaglali mnie i pomagali mi nawigowa w realnym wiecie. Jestem wdziczna
Karen Rosenfelt i Emmy Castlen - ogromnie je podziwiam i czuj si
zaszczycona, e yczliwie oceniy t powie. Przesyam wyrazy wdzicznoci
wszystkim moim zagranicznym wydawcom oraz krajowemu wydawcy Jaime
Levineowi - dzikuj Wam, dzikuj, dzikuj.
Zbierajc materiay do tej powieci, dotaram do opisw skutkw
zrzucenia bomb atomowych na Hiroszim i Nagasaki. Ju w trakcie procesu
wydawniczego natrafiam na napisan przez Charlesa Pellegrino ksik z
dziedziny literatury faktu Last Train from Hiroshima (Ostatni pocig z
Hiroszimy), ktra obecnie nie jest oferowana przez jej wydawc. Staa si ona
dla mnie kluczow lektur z powodu przedstawienia ofiar oraz tych, ktrzy
przeyli. Mam nadziej, e jej nowe poprawione wydanie znw trafi na pki
ksigarskie. ywi te nadziej, i trylogia wiat po Wybuchu zwrci uwag
ludzi

na

dokumentalne

relacje

bombardowaniach

atomowych

potwornociach, o ktrych nie wolno nam zapomnie.


NOTA O AUTORCE
Julianna Baggott, ceniona przez krytyk autorka bestsellerw, piszca
rwnie pod literackimi pseudonimami Bridget Asher i N.E. Bode,
opublikowaa siedemnacie ksiek, w tym powieci dla dorosych i dla

modszych czytelnikw oraz zbiory poezji. Jej utwory pojawiay si w New


York Timesie, Washington Post, Boston Globe, Best American Poetry,
Best Creative Nonfiction, Real Simple i na NPR.org, a take byy czytane w
programach stacji radiowej NPR: Talk of the Nation i Here and Now. Powieci
Julianny Baggott byy rekomendowane jako lektury na lato przez magazyn
People i wybierane jako ksiki tygodnia przez Washington Post; trafiay do
wyborw Booksense i Klubu Ksiki Boston Herald, oraz na list najlepszych
ksiek roku magazynu Kirkus. Jej powieci ukazay si w ponad
pidziesiciu zagranicznych wydawnictwach. Julianna Baggott jest profesorem
na Wydziale Pisania Kreatywnego Uniwersytetu Stanowego Florydy i
zaoycielk organizacji non profit Kids in Need - Books in Deed.
Nowa Ziemia jest najbardziej niezwyk powieci modzieow, jak
kiedykolwiek czytaem. Pikne, bezlitosne, metaforyczne rozliczenie si z
yciem, jakie wszyscy wiedziemy w dzisiejszych czasach. To wana ksika dla
dorastajcej modziey i dorosych, napisana przez jedn z najwspanialszych
autorek.
Robert Olen Butler, laureat Nagrody Pulitzera
Nowa Ziemia Julianny Baggott zachwyca doskona precyzj jej jzyka.
Obrazy w Nowej Ziemi to mistrzostwo najwyszej prby.
.Clare Clark, New York Times
...szokujce i uzaleniajce. Zapierajce dech w piersiach. Przeczytaam
Now Ziemi jednym cigiem. Nie dao si inaczej.
Danielle Trussoni, autorka bestselleru New York Times Angelology
Ksika dostpna take jako audiobook i e-book.

You might also like