Professional Documents
Culture Documents
Lunch
I Rosyjski 2
II Literatura amerykańska z okresu kolonialnego
III Podstawy kontroli nad żywiołami
IV Starożytna poezja
Lunch
Władimirowi niezmiennie towarzyszy Anna, córka Fiodora. Ich miłość jest tak niewinna i
czysta, jak miłość siostry i brata. Anna wielokroć ratowała go przed napaścią strzyg, które
usilnie starają się go unicestwić i zbrukać jego świętość. To ona pociesza go w trudnych
chwilach, kiedy brzemię ducha ciąży mu najbardziej, a ciemne moce Szatana otaczają go i
nadwątlają jego siły fizyczne. Anna wspiera go wiernie, bowiem łączy ich szczególna więź od
czasu, gdy w dzieciństwie uratował jej życie. Bóg w miłości swojej zesłał błogosławionemu
Władimirowi strażniczkę, noszącą pocałunek cienia. Ona zna tajemnice jego serca i umysłu.
WCIĄŻ PALIŁA MNIE ZŁOŚĆ i tego dnia walczyłam ostrzej, lepiej niż
kiedykolwiek wcześniej. Szło mi tak dobrze, że zwyciężyłam w pierwszym
starciu z Shane’em Reyesem.
Rozłożyłam go na łopatki, a że się lubiliśmy, więc przyjął to ze
spokojem i nawet mnie pochwalił. Kilka osób przyglądało się z aprobatą.
- Widzę, że odzyskałaś dawną formę – zauważył Mason po treningu.
Poczułam delikatne muśnięcie na ramieniu.
- Jak się czuje Lissa?
Nie zdziwiłam się, że już wiedział. Plotki roznosiły się szybko. Czasem
miałam wrażenie, że wszystkich nas łączy telepatyczna więź.
- Dobrze. Uspokoiła się. – Nie zamierzałam mu tłumaczyć, skąd to
wiem. Nasza więź miała pozostać tajemnicą. – Mase, mówiłeś, że znasz Mię.
Myślisz, że to jej sprawka?
- Hej, aż tak dobrze jej nie znam. Ale nie sądzę, że to ona. Pamiętam,
jak histeryzowała w czasie sekcji żaby na biologii. Nie wyobrażam sobie, żeby
schwytała lisa, a co dopiero zabiła.
- Może ma przyjaciół, którzy zrobili to za nią?
Chłopak potrząsnął głową.
- Nie wydaje mi się. Nie należą do tych, którzy ubrudziliby sobie ręce.
Ale kto wie?
Lissa wciąż czuła się źle, kiedy spotkałam ją podczas lunchu. Jej nastrój
pogorszył się jeszcze, gdy Nathalie i jej paczka zaczęli rozprawiać o martwym
lisie. Dziewczyna przełamała obrzydzenie, bo dzięki takiej sensacji znalazła
się w centrum uwagi. Zaczęłam podejrzewać, że życie na uboczu jednak jej
nie odpowiadało.
- Leżał na łóżku – ciągnęła z ożywieniem, machając przy tym rękami. –
Na samym środku. Wszędzie było pełno krwi.
Twarz Lissy zrobiła się zielona jak jej sweter. Zabrałam ją od stolika,
mimo że nie skończyłam posiłku. Kiedy oddaliłyśmy się, pofolgowałam
emocjom i puściłam wiązankę przekleństw pod adresem Nathalie, która
wyraźnie nie miała pojęcia o takcie.
- Jest miła. – Lissa automatycznie zaczęła jej bronić. – Jeszcze niedawno
mówiłaś mi, że ją lubisz.
- Lubię, ale nie ma za grosz delikatności.
Przystanęłyśmy przed salą, w której odbywały się zajęcia z
behawioryzmu zwierząt. Zauważyłam, że wszyscy przyglądają nam się z
ciekawością i szepczą między sobą. Westchnęła ciężko.
- Jak sobie z tym radzisz?
Na twarzy Lissy pojawił się cień uśmiechu.
- Przecież mnie wyczuwasz?
- Tak, ale chciałam to usłyszeć od ciebie.
- Nie jest źle. Wolałabym jednak, żeby się tak nie gapili. Czuję się jak
jakiś okaz.
Znów wezbrała we mnie złość. Nie dość, że przeżyła szok, to teraz nie
dawali jej się z tego otrząsnąć.
- Ktoś ci sprawił przykrość? – spytałam, gotowa stanąć do walki.
- Rose, nie dasz rady wyeliminować wszystkich, którzy stwarzają
problemy.
- Mia? – zgadywałam.
- Nie ona jedna – powiedziała ostrożnie. – Zresztą to nie ma znaczenia.
Nie rozumiem, jak to jest możliwe… Nie mogę przestać o tym myśleć.
- Musisz – powiedziałam stanowczo.
- Dlaczego udajesz, że nic się nie wydarzyło? Właśnie ty! Irytowała cię
paplanina Nathalie, a przecież sama nie zawsze potrafisz się kontrolować.
Trudno zarzucić ci powściągliwość.
- Nie mówmy o tym. Powinnyśmy zapomnieć. Minęło dużo czasu. Nie
wiemy nawet, co się wtedy stało.
Lissa wpatrywała się we mnie swoimi wielkimi zielonymi oczami,
rozważając kolejny argument.
- Cześć, Rose. – Nadszedł Jesse i musiałyśmy przerwać rozmowę.
Starałam się posłać mu najbardziej uwodzicielski uśmiech.
- Cześć.
Moroj skinął głową Lissie.
- Dziś wieczór będę w waszym dormitorium. Organizujemy grupową
naukę. Myślisz, że uda ci się… - W jednej chwili zapomniałam o problemach
przyjaciółki. Zapragnęłam jakiegoś szaleństwa. Zbyt wiele się wydarzyło tego
dnia. Musiałam odreagować.
- Jasne.
Uzgodniliśmy godzinę spotkania. Potem mieliśmy omówić „szczegóły”.
Kiedy odszedł, Lissa patrzyła z niedowierzaniem.
- Masz areszt domowy. Nie pozwolą ci z nim porozmawiać w miejscu
publicznym.
- Nie zamierzam z nim rozmawiać, tym bardziej publicznie. Zwiniemy
się po cichu.
- Czasem zupełnie cię nie rozumiem – jęknęła.
- Bo jesteś rozsądna, a ja szalona.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
BEDĄ CI POTRZEBNE JAKIEŚ FAJNE ciuchy? - spytała Lissa.
- Hm?
Zerknęłam na nią. Czekałyśmy na zajęcia ze sztuki słowiańskiej z
panem Nagym. Nadstawiałam ucha, bo Mm gorąco dementowała plotki
rozgłaszane na temat jej rodziców.
- Wcale nie są służącymi! — wykrzykiwała oburzona, ,ale szybko się
opanowała. — Zostali zatrudnieni w charakterze doradców. Rodzina
Drozdowów nie jest w stanie podjąć żadnej decyzji bez konsultacji z nimi.
Parsknęłam śmiechem, a Lissa pokręciła głową.
— Za bardzo cię to bawi.
— Ależ to fantastyczne. O co pytałaś? — grzebałam
w torbie, szukając błyszczyka do ust. Znalazłam, ale
popsuło mi to humor. Błyszczyk prawie się skończył,
A w Akademii nie mogłabym kupić nowego.
— Pytałam, czy potrzebujesz stroju na wieczór — po¬
wtórzyła.
— Jasne, ale twoje ubrania na mnie nie pasują.
— I co zamierzasz?
Wzruszyłam ramionami.
— Będę improwizować, jak zawsze. Zresztą, nie zależy
mi tak bardzo. Cieszę się, że Kirowa w ogóle pozwoliła
mi wyjść.
Tego wieczoru zaplanowano imprezę z okazji pierwszego listopada.
Dzień Wszystkich Świętych. Minął miesiąc od naszego powrotu. Dziś mieli nas
odwiedzie członkowie rodziny królewskiej, z samą królową Tatianą. Szczerze
mówiąc, nie bardzo się tym przejęłam. Jej Wysokość bywała już w Akademii.
Wielka rzecz! Spędziłam sporo czasu między ludźmi, którzy wybierali swoich
przywódców, i straciłam bezwzględny szacunek oraz podziw dla
sztywniackich arystokratów z kręgu wampirów. Pozwolono mi pójść na
imprezę, bo miała się stawić cała szkoła. Dostałam więc szansę spotkania z
ludźmi zamiast kolejnego samotnego wieczoru pod kluczem. Warto poświęcić
kilka godzin nudy podczas oficjalnych przemów dla tej odrobiny rozrywki.
Po lekcjach nie czekałam na Lissę. Dymitr dotrzymał słowa i
zapewniał mi dodatkowe treningi. Chciałam mu pokazać, że jestem
odpowiedzialna. Spotykaliśmy się przed lekcjami i po szkole. Im uważniej
obserwowałam go podczas ćwiczeń, tym bardziej zgadzałam się z jego
wizerunkiem niepokonanego bóstwa. Sporo umiał — ostatecznie nie dostał
sześciu znaków molnija za piękne oczy. Chciałam poznać wszystkie arkana
sztuki walki.
Tego dnia czekał już na sali gimnastycznej, ubrany tylko w
podkoszulkę i luźne spodnie od dresu. Przyjemna odmiana, bo zwykle
przychodził w dżinsach. Wyglądał świetnie. Naprawdę świetnie. „Przestań się
na niego gapić", skarciłam się w myślach.
Ustawił mnie naprzeciwko siebie i skrzyżował ręce.
— Jaki będzie twój pierwszy problem, jeśli spotkasz
strzygę?
— Są nieśmiertelne.
— Pomyśl o czymś bardziej przyziemnym.
O co, u licha, mu chodziło?
— Może być większa i silniejsza ode mnie.
Większość strzyg, o ile wcześniej nie były ludźmi,
odznaczała się wysokim wzrostem, tak jak moroje. One były jednak
silniejsze, miały lepszy refleks i bardziej wyostrzone zmysły niż dampiry. To
dlatego strażnicy byli poddawani tak ciężkiemu i długiemu szkoleniu;
musieliśmy im dorównać w walce. Dymitr skinął głową.
— To utrudni ci zadanie., ale nie czyni go niemożliwym do
wykonania. Możes-z nauczyć się wykorzystywać
wzrost i wagę przeciwnika.-
Obrócił się i wykonał kilka manewrów, żeby pokazać mi, jak
powinnam się rusz ać i jak wymierzać ciosy. Powtarzałam razem z nim
sekwencję ruchów i nareszcie odkryłam, dlaczego ciągle przegrywam w
walkach podczas treningów grupowych!-. Szybko opanowałam nową technikę
i nie mogłam się doczekać, by ją wypróbować na kolegach. Pod koniec sesji
Dymitr pozwolił mi przetestować ją na sobie.
— Dalej — zachęcił mnie- — Spróbuj mnie uderzyć.
Nie trzeba było mi tego powtarzać dwa razy. Skoczy-łam naprzód,
usiłując wymierzyć mu solidny cios, ale za-blokował mnie i powalił na matę
jednym ruchem. Poczułam przeszywający ból, lecz nie zamierzałam
poddawać się tak łatwo. Zerwałam się na równe nogi, w nadziei, że go
zaskoczę. Nie udało się.
Po kilku bezowocnych próbach podniosłam się i rozłożyłam ręce.
— W porządku. Co robię źle?
- Nic.
Nie byłam przekonana.
— Gdybym zaatakowała prawidłowo, już dawno leżał¬
byś na macie bez przytomności.
— Niekoniecznie. Ruszasz się dobrze, ale nie zapominaj, że
opanowałaś tę technikę zaledwie przed godziną.
Tymczasem ja doskonalę ją od lat.
Potrząsnęłam głową i przewróciłam oczami. Nie znosiłam, kiedy
przypominał mi o swojej przewadze. Kiedyś przyznał się, że ma dwadzieścia
cztery lata.
— Skoro tak twierdzisz, dziadku. Spróbujemy jeszcze
raz?
— Czas się skończył. Nie powinnaś się przebrać?
Zerknęłam na zakurzony zegar na ścianie. Zbliżała
się pora bankietu. Wkurzyłam się. Przecież nie mam w co się ubrać na
bal. Poczułam się jak Kopciuszek.
— Tak, rzeczywiście — wymamrotałam, kombinując,
co włożyć.
Dymitr szedł przodem. Nagle przyszło mi do głowy, że nie mogę
zmarnować takiej okazji. Jednym susem skoczyłam mu na plecy, dokładnie
tak, jak mnie uczył. Nie przewidział ataku.
A jednak wykonał błyskawiczny obrót, chwycił mnie w locie jak piórko
i rzucił na ziemię.
Jęknęłam pod ciężarem jego ciała.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
TAMTEJ NOCY DŁUGO NIE MOGŁAM zasnąć. Przewracałam się na
łóżku, aż wreszcie po godzinie wstałam, żeby spokojnie zastanowić się nad
tym, co mnie dręczy. Lissa. Przestraszona i przygnębiona. Straciła równowagę
ducha. Przywoływałam kolejne wydarzenia tego wieczoru, żeby ją lepiej
zrozumieć. Najpierw spotkało ją upokorzenie ze strony królowej. Potem Mii, a
na koniec prawdopodobnie też Christiana, który mógł z nią rozmawiać
później.
Czułam jednak, że problem jest głębszy. Coś niedobrego działo się z
Lissa. Bardzo niedobrego.
Pośpiesznie narzuciłam coś na siebie, rozważając możliwości wyjścia.
Przydzielono mi pokój na drugim piętrze, przez okno nie dam rady,
szczególnie że nie mam co liczyć na pomoc panny Karp. Nie mogłam też
marzyć o wymknięciu się przez główny hol. Pozostawały mi tylko
„odpowiednie" kanały.
— Dokąd to, moja panno? — Usłyszałam glos opiekunki dyżurującej
na moim piętrze. Siedziała na końcu korytarza, tuż obok schodów. W ciągu
dnia można się było przemknąć, ale nocą dormitorium zamieniało się w
Prawdziwe więzienie. Skrzyżowałam ręce.
— Muszę się zobaczyć z Dym... ze strażnikiem Bielikowem.
- Jest późno.
- To pilne.
Kobieta zmierzyła mnie wzrokiem.
— Widzę, że nic ci nie jest.
- Będzie pani miała poważne kłopoty, jeśli wszyscy się dowiedzą,
że nie pozwoliła mi pani przekazać istotnych informacji.
— Słucham.
— To poufna wiadomość zastrzeżona dla uszu strażników.
Starałam się wyrażać twardo i nieustępliwie. Prze-konałam ją, bo
wstała i sięgnęła po telefon komórkowy. Wystukała numer. Miałam nadzieję,
że dzwoni do Dy-mitra, ale podejrzanie długo marudziła. Czekałyśmy kilka
minut. Wreszcie otworzyły się drzwi prowadzące na schody i zobaczyłam go.
Był ubrany i spokojny, chociaż wiedziałam, że wyciągnęłyśmy go z łóżka.
Wystarczyło mu jedno spojrzenie na mnie.
- Lissa?
Kiwnęłam głową.
Obrócił się bez słowa i zaczął zbiegać po schodach. Popędziłam za
nim. Przecięliśmy dziedziniec w absolutnym milczeniu i skierowaliśmy się
prosto do dormitorium dla morojów. Była „noc" dla wampirów, co oznaczało
środek dnia dla reszty świata. Popołudniowe słońce oświetlało nas chłodnym,
złotym blaskiem. Moje ludzkie geny powitały je z przyjemnością. Często
biadoliłam, że wrażliwość wampirów na światło słoneczne skazywała nas na
życie w ciemnościach.
Opiekunka korytarza, przy którym znajdował się po-kój Lissy,
poderwała się na nasz widok, ale autorytet Dy-mitra nie pozwolił jej nas
zatrzymać.
— Jest w łazience — powiedziałam. Kobieta chciała
wejść za mną, lecz ją powstrzymałam. — Wiem, że kiepsko się czuje.
Pozwólcie mi z nią porozmawiać sam na
sam.
Dymitr się zawahał.
— Dobrze. Dajmy im minutę — zdecydował.
Otworzyłam drzwi.
— Liss?
Usłyszałam ciche łkanie. Minęłam pięć kabin. Tylko jedna była
zamknięta. Zapukałam cicho.
— Wpuść mnie — poprosiłam z nadzieją, że brzmiało
to spokojnie i stanowczo.
Usłyszałam zgrzyt zamka, drzwi się otworzyły. Nie byłam
przygotowana na taki widok. Lissa stała przede mną cała we krwi.
Krzyknęłam. Omal nie zaczęłam wzywać pomocy. Jednak chyba to nie
ona krwawiła. Była umazana krwią, jakby wcześniej pobrudziła sobie ręce, a
potem dotykała twarzy. Osunęła się na podłogę, a ja przyklękłam przy niej.
— Nic ci nie jest? — szeptałam. — Co się stało?
Lissa potrząsnęła głową. Wpatrywałam się w jej zrozpaczoną twarz
zalaną łzami. Ujęłam ją za ręce.
— Wstań. Pomogę ci się umyć...
Znieruchomiałam, bo dopiero teraz zauważyłam, że
jednak jest ranna. Jej nadgarstki znaczyły proste, czerwone linie, na
szczęście nie w miejscach, w których prze-biegały główne żyły. Nie
zamierzała się zabić. Napotka-łam jej wzrok.
— Przepraszam... Nie chciałam... Proszę, nie mów im
— rozpłakała się. — Spanikowałam, kiedy to zobaczyłam
— wskazała wzrokiem swoje ręce. — Nie mogłam się powstrzymać.
Byłam przygnębiona i...
— Już dobrze — powiedziałam automatycznie, zastanawiając się, co
takiego widziała. — Wyjdźmy stąd.
Rozległo się pukanie do drzwi. - Rosę?
— Chwileczkę! — zawołałam.
Podprowadziłam Lissę do umywalki i spłukałam
krew. Znalazłam apteczkę i pośpiesznie zabandażowałam jej ręce. Nie
krwawiła mocno.
— Wchodzimy! — krzyknęła opiekunka.
Zdjęłam bluzę z kapturem i szybko podałam Lissie. Wciągała ją, kiedy
weszli. Strażnik znalazł się przy nas jednym susem, a ja uświadomiłam sobie,
że zapomniaam umyć jej twarz.
— Nie jestem ranna — wyjaśniła Lissa, widząc jego
minę. — To krew... królika...
Dymitr obrzucił ją bacznym spojrzeniem. Miałam na-dzieję, że nie
zauważy opatrunków. Udało się.
— Jakiego królika? — spytał. Mnie również to zaniepokoiło. Lissa
wskazała drżącą ręką kosz na śmieci.
— Posprzątałam, żeby Nathalie niczego nie zauważyła.
Podeszliśmy do pojemnika i zajrzeliśmy do środka. Cofnęłam się,
czując mdłości. Nie wiem, jak Lissa rozpoznała królika. Widziałam tylko krew.
Pełno krwi i nasiąkniętych nią ręczników papierowych. Cuchnęło ok-ropnie.
Dymitr podszedł do Lissy i pochylił się tak, że jego oczy znalazły się
na wysokości jej wzroku.
— Opowiedz mi o tym — poprosił, wręczając jej garść
chusteczek higienicznych.
— Wróciłam przed godziną, a on już tam był. Leżał na
podłodze. Rozerwany na strzępy. Jakby... eksplodował
— pociągnęła nosem. — Nie chciałam, żeby Nathalie go
zobaczyła. Przestraszyłaby się... Uprzątnęłam. A potem
nie mogłam... Nie mogłam stąd odejść. — Jej ramiona za¬
drżały i rozpłakała się bezradnie.
Domyśliłam się reszty, niedopowiedzianej Dymitrowi. Znalazła królika,
posprzątała i dopiero potem wpadła w panikę. To wtedy sięgnęła po żyletkę.
Właśnie tak zachowywała się w sytuacjach, z którymi sobie nie radziła.
— Nikomu nie wolno wchodzić do waszych pokoi!
- wykrzyknęła opiekunka. — Jak to się stało?
— Czy wiesz, kto to zrobił? — spytał łagodnie Dymitr.
Lissa sięgnęła do kieszeni pidżamy i wyciągnęła
zmiętą kartkę. Papier znaczyły plamy krwi tak gęste, że ledwie
zdołałam odczytać litery:
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
KONSEKWENCJE KŁAMSTW RALFA i JESSEGO
okazały się tak okrutne, jak przewidywałam. Przetrwałam ten okres
tylko dlatego, że wymusiłam na sobie ignorowanie wszystkich i wszystkiego,
co działo się wokół. Dzięki temu nie zwariowałam, ale przeżywałam piekło.
Cały czas chciało mi się płakać. Straciłam apetyt i miałam trudności z
zasypianiem.
Bardziej jednak martwiłam się o Lissę. Dotrzymała obietnicy. Z
początku szło opornie, ale po jakimś czasie zauważyłam, że członkowie rodzin
królewskich, jak ni-gdy, przychodzą do niej, zagadują, zapraszają na wspólne
spacery po ogrodzie. Odpowiadała im niezmiennie uroczym uśmiechem i
gawędziła jak z najlepszymi przjaciółmi.
Nie wiedziałam, jak to robi. Zapowiedziała, że użyje wpływu, by
zmienić' nastawienie środowiska i obrócić je przeciwko Mii. Nie zauważyłam
jednak, żeby nimi manipulowała. Oczywiście mogła pozyskać sympatię
kręgów arystokratycznych bez uciekania się do magii. Była bystra, zabawna i
miła. Bez trudu mogła sobie zjednać serdeczność otoczenia. A jednak coś mi
mówiło, że Lissa nie prowadzi czystej gry. W końcu zrozumiałam, jak się do
tego zabrała.
Używała wpływu, gdy nie było mnie w pobliżu. Spędzałyśmy razem
niewiele czasu. Lissa wiedziała, że nie aprobuję jej sztuczek, więc stosowała
je tylko wtedy, kiedy byłam daleko.
Po kilku dniach dowiedziałam się wszystkiego. Postanowiłam, że
muszę znów wejść do jej głowy, tym razem świadomie. Zrobiłam to już
przecież kiedyś i czułam, że potrafię. W każdym razie tak sobie wmawiałam
podczas lekcji Staną, błądząc myślami gdzie indziej. Okazało się, że to nie
takie łatwe. Byłam zbyt spięta, żeby się odprężyć i otworzyć na jej myśli. Poza
tym wybrałam chwilę, w której Lissa czuła się spokojniejsza. Uporała się już z
burzą uczuć.
Nie dawałam za wygraną i próbowałam powtórzyć operację, którą
przeprowadziłam, szpiegując Lissę i Christiana. Pogrążyłam się w medytacji.
Starałam się oddychać wolniej. Zamknęłam oczy. Miałam trudności ze
skupieniem, ale w końcu udało mi się przeniknąć do jej głowy. Od tej chwili
zaczęłam doświadczać rzeczywistości tak, jak ona jej doświadczała. Lissa
miała właśnie zajęcia z literatury amerykańskiej, ale podobnie jak większość
uczniów, nie zajmowała się zadanym tematem. Przysiadła obok Camille Conty
w kącie sali i rozmawiała z nią przyciszonym głosem.
— Ohyda — orzekła Camille, marszcząc ładną buzię. Miała na sobie
niebieską sukienkę z materiału przypominającego welwet, na tyle krótką, by
nieprzyzwoicie odsłaniała jej długie nogi. — Skoro to robiłyście, nic dziwnego,
że się uzależniła i pozwoliła na to Jessemu.
— Na nic mu nie pozwoliła — zaprzeczyła stanowczo
Lissa. — Poza tym my nie uprawiałyśmy seksu. Po prostu
nie mogłam znaleźć karmiciela.
Lissa wpatrywała się intensywnie w twarz Camille. Uśmiechała się do
niej.
— W końcu to nic wielkiego. Uważam, że wszyscy
przesadzają.
Dziewczyna wyraźnie miała wątpliwości, jednak im dłużej patrzyła na
Lissę, tym bardziej traciła rezon. Jej oczy nabierały tępego wyrazu.
— Mam rację? — spytała Lissa głosem miękkim jak jedwab. —
Przesadzają i tyle.
Camille znów się zmarszczyła, walcząc z wpływem Lissy. Nie mogłam
uwierzyć, że udawało jej się tak manipulować drugą osobą. Nawet Christian
twierdził, że nie można wpływać na inne wampiry. A jednak Camille, chociaż
obdarzona silną wolną, się poddała.
— Tak — przyznała powoli. — Chyba rzeczywiście prze¬
sadzają.
— A Jesse jest łgarzem — podsunęła Lissa.
Dziewczyna skinęła głową.
— To widać gołym okiem.
Czułam, że Lissa jest skoncentrowana do granic możliwości. Używanie
wpływu kosztowało ją wiele energii, a jeszcze nie dopięła swego.
— Co robicie dziś wieczorem?
— Umówiłam się z Carly w jej pokoju. Będziemy wkuwać do testu
Matthesona.
— Zaproście mnie.
Camille się zastanowiła.
— Naprawdę chcesz się uczyć z nami?
— Jasne. — Lissa posłała jej promienny uśmiech.
W tej samej chwili Lissa zrezygnowała z magii. Za-kręciło jej się w
głowie. Czuła się osłabiona. Camille rozejrzała się wokół ze zdziwieniem.
Otrząsnęła się.
— To do zobaczenia po kolacji.
— Pa, pa — mruknęła Lissa, patrząc, jak dziewczyna
odchodzi.
Kiedy została sama, uniosła ręce, żeby poprawić ku-cyk. Kilka
kosmyków wyśliznęło się i nagle poczuła na głowie parę innych rąk
zaczesujących jej włosy. Obróciła się i spojrzała prosto w lodowy błękit oczu
Christiana. Pośpiesznie odwróciła wzrok.
— Nie rób tego więcej! — wykrzyknęła, drżąc na myśl
o tym, że to jego palce dotykały jej głowy.
Uśmiechnął się krzywo i leniwie odgarnął grzywkę opadającą na
twarz.
— To prośba czy rozkaz?
— Przestań. — Lissa rozglądała się niespokojnie, chcąc
uniknąć jego spojrzenia, a zarazem przekonać się, czy
nikt na nich nie patrzy.
— O co chodzi? Boisz się, że twoi niewolnicy zobaczą
nas razem?
— Są moimi przyjaciółmi — poprawiła go.
— Och, rzeczywiście. Zauważyłem, że Camille zrobiłaby dla ciebie
wszystko, prawda? Przyjaciółka do grobowej deski. — Christian skrzyżował
ręce i pomimo złości
Lissa nie mogła nie zauważyć, że srebrny odcień koszuli
podkreśla czerń jego włosów i błękit oczu.
— Przynajmniej nie jest taka jak ty. Nie udaje przyjaźni po to, by w
następnej chwili mnie zignorować.
Po twarzy chłopaka przemknął cień niepewności. W ciągu tego
tygodnia nagromadziło się między nimi sporo napięcia i gniewu. Zaczęło się
od tego, jak nawy-myślałam mu po bankiecie. Uwierzył mi i przestał z nią
rozmawiać. Ilekroć Lissa usiłowała go zagadnąć, chłopak odprawiał ją
szorstko. Zranił ją i teraz nie zamierzała być miła. Sytuacja stawała się coraz
trudniejsza. Patrząc na niego oczami Lissy, widziałam, że Christian o niej
myśli i wciąż jej pragnie. Jednak górę brała urażona duma.
— Czyżby? — spytał niskim głosem, z nutką okrucieństwa. —
Sądziłem, że tak właśnie powinni się zachowywać członkowie rodów
królewskich. Wygląda na to, że doskonale sobie z nimi radzisz. A może to na
mnie wywierasz wpływ. Mam uwierzyć, że jesteś dwulicową suką,
którą w rzeczywistości nie jesteś? Jakoś w to wątpię.
Lissa zaczerwieniła się na dźwięk słowa „wpływ" i znów rozejrzała się
dookoła. Postanowiła nie dawać mu satysfakcji i przerwać niewygodną
rozmowę. Rzuciła mu wymowne spojrzenie i dołączyła do grupki arystokratów
pracujących nad zadaniem.
Wróciłam do siebie i ogarnęłam klasę nieobecnym wzrokiem,
rozważając to, co przeżyłam przed chwilą. Maleńka cząstka mnie zaczynała
odczuwać współczucie dla Christiana. Ta część była jednak na tyle mała, że
łatwo przyszło mi ją zlekceważyć.
Rankiem następnego dnia poszłam na spotkanie z D-mitrem. Wspólne
treningi stały się moim ulubionym za-jęciem. Po pierwsze, dlatego że byłam w
nim zadurzona, a po drugie, że nie musiałam patrzeć na całą tę szkolną
hałastrę.
Zaczęliśmy jak zwykle od joggingu. Dymitr biegł obok mnie i
zachowywał się niezwykle łagodnie. Może z obawy, że się załamię. Na pewno
słyszał plotki, choć nie wspomniał o nich ani słowem. Potem pokazywał mi
różne formy ataku i możliwość wykorzystania wszystkiego, co znajdę pod
ręką, jako broni. Ku memu zdumieniu, udało mi się wymierzyć mu kilka
ciosów, chociaż koniec końców to ja ucierpiałam bardziej. Siła uderzenia
zwalała mnie z nóg, a on ani razu nawet się nie zachwiał. Oczywiście nie
poddawałam się i nacierałam na Dymitra z coraz większą furią. Nie wiem, z
kim naprawdę się zmagałam — z nim, Mią, Jessem czy Ralfem. Może ze
wszystkimi naraz.
Na koniec strażnik ogłosił przerwę. Pozbieraliśmy sprzęt i odnieśliśmy
do magazynu. W pewnej chwili zerknął na mnie i zaklął po rosyjsku.
— Twoje ręce. — Nigdy nie tłumaczył mi tego, co mówi
w ojczystym języku, ale nauczyłam się rozpoznawać nie¬
które słowa. — Gdzie podziałaś rękawiczki?
Spojrzałam na dłonie. Narażałam je od tygodni, a dzisiejszy trening
zwieńczył dzieło zniszczenia. Miałam czerwoną, szorstką skórę, popękaną
gdzieniegdzie do krwi. Pojawiły się też odciski.
— Nie mam rękawiczek. Nie były mi potrzebne w Port-
land.
Dymitr zaklął znowu i kazał mi usiąść na krześle. Po chwili wrócił z
apteczką.
— Znajdziemy ci parę rękawic — burknął, wycierając
krew wilgotną szmatką.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
PRZEZ KILKA DNI ŚLEDZIŁAM LISSE, chociaż za każdym razem gnębiło
mnie poczucie winy. Wściekała się, gdy zdarzało mi się to przypadkiem, a
teraz robiłam to celowo. Obserwowałam, jak pozyskuje sympatię członków
rodzin królewskich. Nie mogła wywierać' wpływu na całą grupę, ale nie miała
problemu w kontaktach indywidualnych. Prawdę mówiąc, większość morojów
nie potrzebowała zachęty, żeby odnowić z nią przyjaźń. Nie byli aż tak płytcy,
jak się z pozoru wydawało. Lubili Lissę za to, jaka była. Minęło półtora
miesiąca od naszego powrotu, a wydawało się, że nigdy nie opuściła
Akademii. Wciąż stała po mojej stronie, broniła mojej reputacji i buntowała
intrygantów przeciwko Jessemu i Mii.
Pewnego ranka udało mi się przeniknąć do jej myśli, gdy ubierała się
przed wyjściem na śniadanie. Poświęciła co najmniej dwadzieścia minut na
suszenie i rozprostowywanie włosów. Dawno tego nie robiła. Nathalie
przyglądała się jej z zaciekawieniem ze swojego łóżka. Odezwała się, gdy
Lissa nakładała makijaż.
— Idziemy dziś po lekcjach do Erin. Będziemy oglądać
film. Przyłączysz się?
Często żartowałam sobie z Nathalie, bo uważałam, że jest nudziarą,
ale Erin była równie interesująca jak pusta ściana.
— Nie mogę. Obiecałam Camille, że pomogę jej rozjaśnić włosy
Carly.
— Ostatnio spędzasz z nimi sporo czasu.
— Chyba tak. — Lissa przejechała tuszem po rzęsach.
— Myślałam, że ich nie lubisz.
— Zmieniłam zdanie.
— One naprawdę cię polubiły. Dawniej chętnie cię obgadywały, co
nie dziwne, bo przyjaźnią się z Mią, ale widzę, że teraz zmieniły front.
Zauważyłam, że niczego nie
planują bez ciebie, a w dodatku zaczęły stawać w obronie
Rosę. To jakiś obłęd. Nie chcę powiedzieć, że wierzę w głupie plotki
na jej temat, ale żeby nastąpił taki zwrot...
W paplaninie Nathalie zadźwięczała nutka podejrzliwości i Lissa
czujnie ją wychwyciła. Dziewczynie pewnie nie przyszłoby do głowy, że
kuzynka używa magicznego wpływu, ale temat był dość śliski.
— Wiesz? — Uśmiechnęła się swobodnie. — Chyba
wpadnę potem do Erin. Farbowanie włosów nie trwa
długo.
Oferta zbiła Nathalie z pantałyku.
— Serio? Byłoby super. Erin skarżyła mi się ostatnio,
że rzadko z nią rozmawiasz, a ja jej powiedziałam...
I tak dalej, i dalej.
Lissa bez najmniejszych zahamowań używała wpływu i odzyskiwała
dawną sympatię oraz popularność.
Mason dobrze wymierzył cios. Nie skręcił mu karku, nie widziałam też
krwi, ale Miles zwinął się z bólu. Chłopak wybałuszył oczy i runął na
przeciwnika. Nagle wszyscy zamarliśmy na skrzypnięcie drzwi w holu.
Nowicjusze mieli surowy zakaz wszczynania bójek.
— Nadchodzi straż. — Mason skrzywił się w uśmiechu. — Chcecie,
żeby się dowiedzieli o bójce z dziewczyną?
Miles i Anthony wymienili spojrzenia.
— Dobra — rzucił Anthony. — Idziemy. Nie mamy
czasu.
Miles niechętnie ruszył za nim.
— Jeszcze cię dopadnę, Ashford.
Kiedy odeszli, zwróciłam się do Masona.
— Bójka z dziewczyną?
— Proszę bardzo.
— Nie potrzebowałam pomocy.
— Jasne. Poradziłabyś sobie.
- Po prostu mnie zaskoczyli. Szybko bym się pozbierała.
— Słuchaj, nie odgrywaj się na mnie za ich chamskie
zaczepki.
— Nie lubię być traktowana jak... dziewczyna.
— Jesteś dziewczyną. A ja chciałem tylko pomóc.
Zerknęłam na niego i stwierdziłam, że mówi szczerze,
bez złych zamiarów. Nie powinnam się wyzłośliwiać. Miałam i bez
tego wystarczająco wielu wrogów.
— No... dziękuję. Przepraszam, że na ciebie napad¬
łam.
Pogadaliśmy chwilę i udało mi się wyciągnąć od nie-go najnowsze
plotki rozpowszechniane w szkole. Mason
Xander był tak pijany, że łatwo dał się podpuścić i teraz zapalczywie
bronił swojego honoru. Napięcie rozwiało się i znów wszyscy dobrze się bawili.
Popatrzyłyśmy na siebie z Lissą. Dostrzegłam w jej oczach ulgę.
Uśmiechnęła się do mnie i skinęła głową z wyrazem wdzięczności, a potem
zajęła się Aaronem.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Potrząsnęła głową.
— Nie mogę przestać. Jeszcze nie pora.
— Dlaczego? Przecież ci tłumaczyłam... — urwałam, bo
nagle wszystko stało się jasne. — Tobie nie chodzi tylko
o Mię. Uważasz, że to twój obowiązek. Próbujesz zająć
miejsce Andre.
— Rodzie życzyliby sobie...
'— Żebyś była szczęśliwa.
— To nie jest takie proste, Rosę. Nie mogę odrzucać
tych ludzi. Należę do nich.
— Większość to zwykłe buce.
— Wielu z nich będzie kiedyś zajmowało najwyższe
pozycje wśród morojów. Andre zdawał sobie z tego sprawę. Nie był
taki jak oni, ale zabiegał o ich przychylność,
bo wiedział, jakie to ważne.
Oparłam się o ławkę.
— Może na tym polega problem. „Ważny" jest dla nas
czyjś rodowód i tylko na tej podstawie pozwalamy mu
o nas decydować. Może dlatego liczba morojów maleje,
a takie suki jak Tatiana noszą koronę. Powinniśmy zmienić system.
— Daj spokój, Rosę. Tak już jest. Odwieczna tradycja.
Musimy się z tym pogodzić.
Popatrzyłam na nią z ukosa.
— Mam dla ciebie propozycję — podjęła. — Martwisz
się, że skończę jak panna Karp i święty Władimir, praw¬
da? Mówiła ci, że jeśli nie przestanę korzystać ze swojej
mocy, będę miała kłopoty. Załóżmy więc, że zrezygnuję
z używania wpływu, uzdrawiania, ze wszystkiego. Będziesz
zadowolona?
Zmrużyłam oczy.
— Mogłabyś?
O niczym innym nie marzyłam. Wpadła w depresję wtedy, kiedy
ujawnił się jej dar, tuż po wypadku. Musiałam wierzyć, że jedno wiązało się z
drugim, szczególnie w świetle wydarzeń oraz pamiętnego ostrzeżenia panny
Karp.
- Tak.
Jej twarz wyrażała absolutny spokój, tchnęła pewnością i powagą. Z
jasnymi włosami zaplecionymi w misterny francuski warkocz, w zamszowej
marynarce narzuconej na sukienkę wyglądała tak nobliwie, że mogłaby już
teraz zając należne jej miejsce w rządzie.
— Musiałabyś zrezygnować ze wszystkiego — przypomniałam. —
Nie wolno ci będzie uzdrawiać, nawet ma¬
łych, słodkich zwierzątek. I koniec z mąceniem w głowach
arystokratów.
Lissa z powagą przytaknęła.
— Potrafię z tym skończyć. Czy dzięki temu będziesz
spokojniejsza?
— Tak, ale naprawdę by mi ulżyło, gdybyś porzuciła
bujne życie towarzyskie i wróciła do Nathalie.
— Wiem, wiem. Ale na to jeszcze nie czas.
Wiedziałam, że nic nie wymuszę, jednak uspokoiła
mnie trochę, zapewniając, że powstrzyma się od używania wpływu.
— Świetnie — powiedziałam, wstając i podnosząc plecak. Byłam
spóźniona na trening. Nie po raz pierwszy.
— Baw się dalej, pod warunkiem że zrezygnujesz z innych rzeczy —
zawahałam się. — A co do Aarona, to utarłaś już nosa Mii. Nie potrzebujesz
go, żeby utrzymać się
w towarzystwie
— Dlaczego czuję, że przestałaś go lubić?
— Lubię go, mniej więcej tak samo jak ty. Uważam,
że nie ma potrzeby się podniecać towarzystwem ludzi,
których tylko lubisz.
Lissa otworzyła szeroko oczy, udając zdziwienie.
— Czy to naprawdę ty, Rosę? Tak bardzo się zmieniłaś?
A może pojawił się ktoś, kogo polubiłaś szczególnie?
— Hej... — Poczułam się nieswojo. — Mówię to wyłącz¬
nie w trosce o ciebie. Poza tym wcześniej nie zauważyłam, jakim
nudziarzem jest Aaron.
Żachnęła się.
— Tobie wszyscy wydają się nudni.
— Nie Christian — wymknęło mi się. Lissa przestała
się uśmiechać.
— To palant. Przestał ze mną rozmawiać bez żadnego
powodu — założyła ręce na piersi. — Myślałam, że go nie
tolerujesz?
— Wydaje się interesujący.
Od niedawna podejrzewałam, że mogłam się pomylić co do
Christiana. To prawda, że się wygłupił, podpalając Ralfa. Jednak z drugiej
strony był bystry i zabawny — na swój sposób — i miał dobry wpływ na Lissę.
A ja wszystko zepsułam. Poniosła mnie złość i zazdrość, więc
doprowadziłam do ich rozstania. Gdybym nie zatrzymała go wtedy w
ogrodzie, poszedłby do niej, a Lissa być może nie wpadłaby w rozpacz i by się
nie okaleczyła. Niewykluczone, że trzymaliby się razem z dala od szkolnej
polityki.
Widać los miał podobne skojarzenia, bo pięć minut potem na
dziedzińcu spotkałam Christiana. Nasze spojrzenia spotkały się na krótką
chwilę. Chciałam pójść dalej, ale się zatrzymałam. Wzięłam głęboki oddech.
— Zaczekaj... Christian! — zawołałam. Cholera, spóźnię się na
trening. Dymitr mnie zabije.
Chłopak obrócił się niedbale z rękami wciśniętymi w kieszenie
długiego, czarnego płaszcza. -No?
— Dzięki za książki. — Nie odpowiedział. — Te, które
dałeś Masonowi.
— Och, myślałem, że chodzi ci o inne książki.
Mądrala.
— Nie chcesz wiedzieć, do czego były mi potrzebne?
— Twoja sprawa. Uznałem, że nudzisz się w areszcie
domowym.
— Musiałabym umierać z nudów.
Nie rozbawił go mój dowcip.
— O co chodzi, Rosę? Mam coś do załatwienia.
Wiedziałam, że kłamie, ale nie chciałam się z nim
droczyć.
— Chyba byłoby dobrze, gdybyś znów spotykał się
z Lissą.
— Mówisz poważnie? — Przyglądał się podejrzliwie.
— Po tym, co mi powiedziałaś?
— Tak, ja. Mason ci nie wspominał?
Christian uniósł lekko górną wargę.
— Coś tam wspominał.
- Więc?
Spoważniał, widząc, że się nie zgrywam.
— Wysłałaś go, żeby mnie przeprosił w twoim imieniu. Powinnaś
zrobić to sama.
— Ale z ciebie głupol — zauważyłam.
— Rzeczywiście. A ty jesteś kłamczuchą. Chcę zobaczyć, jak
chowasz dumę w kieszeni.
— Nic innego nie robię od dwóch tygodni! — jęknęłam.
Christian wzruszył ramionami i się odwrócił.
— Czekaj! — Złapałam go za ramię. — Dobrze, dobrze.
Okłamałam cię. Lissa nigdy nie mówiła o tobie niczego
złego. Lubi cię. Wymyśliłam wszystko, bo to ja cię nie
lubię.
— A mimo to chcesz, żebym się z nią spotykał?
Nie mogłam uwierzyć, że to mówię
— Myślę... że jesteś... Służy jej kontakt z tobą.
Patrzyliśmy na siebie przez długą, trudną chwilę.
Christian przestał się uśmiechać. Niewiele rzeczy potrafiło go
zaskoczyć, a mnie się to udało.
— Przepraszam. Nie dosłyszałem. Możesz powtórzyć?
— odezwał się w końcu.
Miałam ochotę go walnąć.
— Przestaniesz wreszcie? Chcę, żebyś do niej wrócił.
- Nie.
— Mówiłam ci, to było kłamstwo...
— Nie w tym rzecz. Chodzi o Lissę. Nie możemy się
już spotykać. Znowu została księżniczką — sączył słowa
z jadem. — Nie potrafię się do niej zbliżyć. Za duży tłok.
— Jesteś jednym z nich — powiedziałam bardziej do
siebie niż do niego. Wciąż zapominałam, że rodzina
Ozerów była jednym z dwunastu rodów królewskich.
— Ale moi najbliżsi stali się strzygami.
— Ty się im sprzeciwiłeś. Zaraz! To dlatego Lissa tak
do ciebie lgnie — uświadomiłam sobie.
— Dlatego, że stanę się strzygą?
Rose,
bardzo się cieszę, że nie odniosłaś poważnych obrażeń po upadku. Uważam, że to
prawdziwy cud. Jesteś uroczą osobą, a Wasylisa ma szczęście, że może na ciebie liczyć.
UZDROWIĆ CIEBIE?
Uzdrowić jego? Powtórzyłam po niej w myślach.
- Jesteś moją jedyną nadzieją – wyjaśnił cierpliwie. – Tylko ty możesz mnie
wyleczyć. Obserwowałem cię od lat i czekałem do chwili, kiedy zyskam pewność.
Lissa potrząsnęła głową.
- Nie mogę… Nie. Nie umiem tego dokonać.
- Masz potężną moc uzdrawiania. Nikt nie podejrzewa, jak potężną.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Daj spokój, Wasyliso. Wiem o kruku – Nathalie cię widziała. Śledziła cię. Poza
tym uzdrowiłaś Rose.
Nie było sensu zaprzeczać.
- To co innego. Rose nie była poważnie chora. A ty… Nie potrafię uleczyć
zespołu Sandowskiego.
- Nie była chora? – Wiktor się roześmiał. – Nie mówimy o jej kostce, choć wiele
dokonałaś w tym względzie. Mam na myśli tamten wypadek. Masz rację. Rose nie była
chora. Ona wtedy zginęła.
Książę zrobił pauzę dla lepszego efektu.
- To… Nie… Przeżyła – wyjąkała wreszcie Lissa.
- Nieprawda. Teraz żyje, ale wtedy… Przeczytałem wszystkie raporty z wypadku.
Nie mogła przeżyć. Odniosła zbyt wiele obrażeń. To ty przywróciłaś ją do życia –
westchnął na poły z zadumą, na poły ze znużeniem. – Od dawna podejrzewałem, że
możesz to zrobić. Przeprowadziłem kilka testów… Musiałem się przekonać, czy
potrafisz kontrolować swój dar…
Lissa zrozumiała i jęknęła.
- Te martwe zwierzęta. To ty.
- Z pomocą Nathalie.
- Jak mogłeś?
- Potrzebowałem niezbitych dowodów. Zostało mi kilka tygodni życia, Wasyliso.
Jeśli potrafisz wskrzeszać zmarłych, bez wątpienia poradzisz sobie z zespołem
Sandowskiego. Musiałem się przekonać, czy zdołasz uzdrowić mocą swojej woli, a nie
tylko w chwilach paniki.
- Dlaczego mnie porwałeś? – W oczach Lissy zabłysnął gniew. – Jesteś moim
krewnym. Skoro chciałeś, żebym ci pomogła… Jeśli uznałeś, że potrafię to zrobić… -
Ton jej głosu i uczucia powiedziały mi, że nie wierzy w swoje zdolności. – Nie musiałeś
mnie porywać. Mogłeś poprosić.
- Nie wystarczy mi jednorazowa pomoc. Poświęciłem sporo czasu, żeby się
dowiedzieć, kim jesteś. Dotarłem do najstarszych źródeł – rękopisów, których nie
znajdziesz w muzeach morojów. Kiedy przeczytałem o panującym duchu…
- O czym?
- O duchu. Mówię o twojej specjalizacji.
- Jeszcze jej nie wybrałam! Jesteś szalony.
- A skąd czerpiesz tę niezwykłą moc? Duch jest żywiołem, nad którym panuje
niewiele ludzi.
Lissa wciąż jeszcze była wzburzona porwaniem oraz wiadomością, że
przywróciła mi życie.
- Nie wierzę ci. Musiałabym usłyszeć o żywiole ducha. On nie istnieje!
- Został zapomniany. Dziś, kiedy pojawia się ktoś, kto włada tym żywiołem, nikt
sobie tego nie uświadamia. Wszyscy są przekonani, że taka osoba nie ma żadnej
specjalizacji.
- Słuchaj, jeśli chcesz mnie… - Nagle urwała. Była rozgniewana i przestraszona,
ale przez cały czas analizowała rewelacje Wiktora. Wreszcie zrozumiała. – O Boże.
Władimir i panna Karp.
Książę spojrzał na nią.
- Więc wiedziałaś o tym od początku.
- Nie! Przysięgam. Rose badała taką możliwość… Powiedziała, że byli tacy jak
ja… - Strach Lissy zmienił się w przerażenie. Wiadomość była szokująca.
- Rose miała rację. W księgach napisano, że Władimir był „przepełniony
duchem”. – Wiktor najwyraźniej uważał, że to zabawne. Widząc jego uśmieszek, miałam
ochotę mu przyłożyć.
- Sądziłam… - Lissa wciąż jeszcze miała nadzieję, że książę się myli.
Świadomość braku specjalizacji dawała większe poczucie bezpieczeństwa niż
możliwość panowania nad nieznanym żywiołem. – Myślałam, że chodzi o Ducha
Świętego.
- Wszyscy tak myślą, jednak popełniają błąd. To żywioł obecny w nas wszystkich.
Panowanie nad nim pozwala kontrolować pozostałe.
Więc nie byłam daleka od prawdy, kiedy podejrzewałam, że Lissa może się
specjalizować we wszystkich żywiołach.
Moja przyjaciółka bardzo się starała zachować spokój mimo szokujących
wiadomości.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Nieważne, czy potrafię władać duchem,
czy nie. Dlaczego mnie porwałeś?
- Przekonałaś się już, że duch może uzdrawiać dolegliwości i zranienia fizyczne.
Niestety jego działanie ma charakter doraźny. Kostka Rose. Rany po wypadku. Choroby
przewlekłe, także genetyczne, jak zespół Sandowskiego, wymagają ciągłego
uzdrawiania. W przeciwnym razie powracają. Tak jest w moim przypadku. Jesteś mi
potrzebna, Wasyliso. Musisz mi pomóc zwalczyć chorobę, żebym mógł żyć dalej.
- Nadal nie wiem, dlaczego mnie porwałeś – upierała się Lissa. – Pomogłabym
ci, gdybyś mnie poprosił.
- Nie pozwoliliby. Władze szkoły. Rada. Kiedy dowiedzieliby się o twoich
zdolnościach, natychmiast zaczęliby rozprawiać o etyce. O kryteriach wyboru osób
potrzebujących twojej pomocy. Uznaliby, że nie możesz uzdrawiać, kogo chcesz.
Zarzuciliby ci, że próbujesz zastąpić Boga. Zapewne chcieliby również się przekonać,
czy ci to nie szkodzi.
Lissa zwiesiła głowę, myśląc o cenie, jaką już musiała zapłacić za używanie
swojego daru. Wiktor zauważył to i skinął głową.
- Tak. Nie zamierzam cię okłamywać. To będzie trudne. Skazuję cię na
kompletne wyczerpanie mentalne oraz fizyczne. Jednak nie mam wyboru. Przykro mi.
Oczywiście zapewnię ci karmicieli i wszelkie wygody.
Zerwała się z krzesła, ale strażnik natychmiast zmusił ją, żeby usiadła z
powrotem.
- Jak to sobie wyobrażasz? Mam być twoim więźniem? Prywatną pielęgniarką?
Wiktor powtórzył irytujący gest otwartą dłonią.
- Przykro mi. Nie mam wyboru.
W jednej chwili lęk ustąpił miejsca wściekłości. Lissa odezwała się niskim,
spokojnym głosem.
- Rzeczywiście. Ty nie masz wyboru. Mówimy o mnie.
- To również najlepsze wyjście dla ciebie. Wiesz, co się stało z twoimi
poprzednikami. Władimir pogrążył się w obłędzie. Sonia Karp zniknęła bez śladu.
Cierpisz nieustannie od czasu, kiedy zdarzył się tamten wypadek, ale nie tylko z powodu
straty najbliższych osób. Od tamtej pory używasz swojego ducha. Wypadek obudził w
tobie moc. Byłaś tak wstrząśnięta śmiercią Rose, że potrafiłaś przywrócić ją do życia. W
tej samej chwili uformowała się więź między wami. Nie możesz tego cofnąć. Żywioł
ducha jest bardzo potężny i niebezpieczny. Ci, którzy specjalizuję się w żywiole ziemi,
czerpią moc z ziemi. A duch? Jak myślisz, skąd pochodzi jego moc?
Spojrzała na niego uważnie.
- Z ciebie samej, z twojego wnętrza. Jest cząstką twej istoty. Aby uzdrowić
kogoś, musisz oddać część siebie. Im częściej będziesz to robić, tym szybciej stracisz
siły. Na pewno już to odkryłaś. Widzę, jaka stałaś się krucha, jak łatwo cię zranić.
- Nie jestem krucha – warknęła Lissa. – Nie popadnę w obłęd. Przestanę używać
ducha, zanim mój stan się pogorszy.
Książę się uśmiechnął.
- Przestaniesz używać? Równie łatwo mogłabyś przestać oddychać. Duch kieruje
się swoimi planami… Nie uwolnisz się od potrzeby pomagania innym i uzdrawiania. To
jest część twojej osobowości. Oparłaś się pokusie wskrzeszenia zwierząt, ale nie dałaś
rady w przypadku Rose. Nie potrafisz nawet zrezygnować z używania wpływu, mocy
ofiarowanej ci również przez ducha. Nie możesz tego zmienić. Nie uciekniesz przed tym.
Lepiej zostań tutaj, w odosobnieniu, z daleka od napięć i stresu. W Akademii stracisz
równowagę psychiczną albo będziesz zmuszona do zażywania tabletek, które
wprawdzie poprawią ci samopoczucie, ale przytępią twoją moc.
Poczułam, jak Lissę ogarnia spokój i pewność. Nie widziałam jej takiej od lat.
- Kocham cię, wujku Wiktorze, ale to do mnie należy decyzja w tej sprawie. Nie
masz argumentów. Każesz mi poświęcić życie dla ciebie. To nieuczciwe.
- Zastanów się, czyje życie jest ważniejsze. Ja też cię kocham. Bardzo. Ale
społeczność morojów słabnie. Ciągłe napaści strzyg przerzedziły nasze szeregi. Dawniej
to my je tropiliśmy. Dziś Tatiana i arystokraci muszą ukrywać się przed nimi. Ty i twoi
rówieśnicy żyjecie w odosobnieniu. Dawniej szkolono nas do walki u boku waszych
opiekunów! Uczono was używać magii jako broni. Dziś jest inaczej. Czekamy
bezczynnie. Staliśmy się ofiarami. – Książę odwrócił wzrok. Obie z Lissa zauważyłyśmy,
jak bardzo jest zaangażowany. – Zmieniłbym to, gdybym został królem. Rozpętałbym
rewolucję, jakiej nie widzieli jeszcze moroje ani strzygi. To ja powinienem odziedziczyć
koronę Tatiany. Królowa zdecydowała się przekazać mi władzę, zanim odkryto moją
chorobę. Gdybym wyzdrowiał… Gdybym został uzdrowiony, zająłbym należne mi
miejsce…
Jego słowa dały Lissie do myślenia. Nigdy wcześniej nie zastanawiała się nad
sytuacją morojów i czy można ją zmienić. Jak by to było, gdyby stanęli znowu u boku
swoich strażników, by walczyć ze strzygami i złem? Przypomniała sobie, że Christian
mówił o używaniu magii jako broni. Tak, podzielała przekonania Wiktora, lecz ani jej, ani
mnie nie przyszło do głowy, żeby zgodzić się na takie żądania.
- Przykro mi – szepnęła. – Współczuję ci, ale proszę, nie każ mi tego robić.
- Nie mam wyboru.
Popatrzyła mu prosto w oczy.
- Nie zgadzam się.
Wiktor schylił lekko głowę i wtedy z cienia wyłoniła się jakaś postać. Wampir. Nie
znałam go. Podszedł do Lissy z tyłu i rozwiązał jej ręce.
- To jest Kenneth. – Wiktor wyciągnął ręce do Lissy. – Proszę cię, Wasyliso, weź
mnie za ręcę i uzdrów mnie, tak jak uzdrowiłaś Rose.
Potrząsnęła głową.
- Nie.
Wiktor odezwał się teraz ostrzejszym głosem.
- Proszę. Potrafię cię do tego zmusić, ale wolałbym, żebyś zrobiła to
dobrowolnie.
Nie ugięła się jednak, a wtedy książę wykonał nieznaczny gest w stronę
Kennetha.
Poczułam ból.
Lissa krzyknęła. Krzyknęłam w tej samej chwili.
Dymitr drgnął i samochód lekko skręcił. Obrzucił mnie niespokojnym spojrzeniem
i próbował zjechać na pobocze.
- Nie, nie! Jedźmy dalej! – przycisnęłam palce do skroni. – Musimy ją znaleźć.
Siedząca z tyłu Alberta nachyliła się i położyła dłoń na moim ramieniu.
- Co się dzieje, Rose?
Oczy zaszły mi łzami.
- Torturują ją… powietrzem. Ten człowiek… Kenneth… wpycha powietrze do jej
głowy. Mam uczucie, że moja… jej czaszka… za chwilę eksploduje. – Rozpłakałam się.
Dymitr obserwował mnie kątem oka, dociskając pedał gazu do dechy.
Kenneth nie poprzestał na stosowaniu presji. Teraz uniemożliwiał Lissie
normalne oddychanie. Na przemian wtłaczał jej powietrze do płuc i pozbawiał ją
możliwości zaczerpnięcia oddechu, tak że zaczynała się dusić. Za pierwszym razem
wytrzymała to z trudem. Za drugim była bliska załamania. Pomyślałam, że już teraz
zrobiłabym wszystko, czego chcieli.
Lissa uległa.
Oszołomiona i obolała, ujęła dłonie Wiktora. Nigdy wcześniej nie byłam w jej
głowie, kiedy używała magii. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. W pierwszej chwili
nic nie czułam. Wiedziałam tylko, że Lissa się koncentruje. A potem… Nie wiem, jak to
opisać. Otoczyły mnie kolory, światło, muzyka, życie, radość i miłość. Odczuwałam
wspaniałe rzeczy.
Lissa wezwała na pomoc te wszystkie cudowności i przesłała je Wiktorowi.
Czułam przepływ magii, czystej, jasnej i pięknej. To było życie. Jej życie. Jednocześnie
traciła siły. Kiedy moc połączonych duchem żywiołów przeniknęła do ciała Wiktora,
poczuł się znacznie lepiej.
Obserwowałam zaskakujące zmiany w jego wyglądzie. Skóra wygładziła się,
zmarszczki zniknęły. Rzadkie siwe włosy zgęstniały, odzyskując barwę lśniącej czerni.
W zielonych oczach rozbłysło światło.
Wiktor stał się mężczyzną, jakiego Lissa pamiętała z okresu dzieciństwa. Była
tak wyczerpana, że zemdlała.
Zrelacjonowałam w skrócie, co się wydarzyło. Dymitr słuchał z pociemniałą
twarzą, raz po raz wyrzucając z siebie przekleństwa, których nie rozumiałam, bo mówił
po rosyjsku. Kiedy dotarliśmy w pobliże domku, Alberta telefonem komórkowym
wezwała resztę ekipy. Nasz oddział składający się z dwunastu strażników zaczął
planować strategię. Wysłano kogoś na zwiady. Wkrótce wiedzieliśmy już, ile osób
znajduje się w środku i wokół domu. Widząc, że akcja się rozpoczyna, wysiadłam z
wozu, ale Dymitr mnie zatrzymał.
- Nie, Roza. Zostaniesz tutaj.
- Nie ma mowy. Muszę ją ratować.
Strażnik ujął mnie pod brodę i popatrzył mi w oczy.
- Już to zrobiłaś. Wykonałaś zadanie i dobrze się spisałaś. A teraz trzymaj się z
boku. Oboje z Lissą cię potrzebujemy.
Umilkłam tylko dlatego, że nie było sensu dłużej się z nim spierać. Dymitr
dołączył do reszty. Zaraz potem zniknęli mi z oczu między drzewami.
Westchnęłam ciężko i rozłożyłam fotel kopniakiem. Ogarnęło mnie potworne
zmęczenie. Słońce sączyło się przez zacienione szyby, ale dla mnie nastała pora snu.
Tak wiele się wydarzyło. Wyczerpana napięciem i cierpieniem Lissy, mogłam lada chwila
stracić przytomność, tak jak ona.
Ale Lissa się przebudziła.
Jej uczucia stopniowo obejmowały nade mną panowanie. Leżała na sofie w
domku. Musiał ją tam zanieść któryś z opiekunów Wiktora. Książę – zdrowy i
zadowolony z siebie – w kuchni ustalał plan działania ze strażnikami. Rozmawiali
przyciszonymi głosami.
Tylko jeden strażnik trzymał wartę przy śpiącej. Pomyślałam, że łatwo będzie go
zdjąć, kiedy wtargnie tam Dymitr z brygadą twardzieli. Lissa otworzyła powoli oczy i
obserwowała go przez chwilę, a potem odwróciła twarz do okna. Wciąż kręciło jej się w
głowie, ale zdołała usiąść na sofie. Strażnik obrzucił ją czujnym spojrzeniem.
Uśmiechnęła się do niego.
- Będziesz milczał, cokolwiek zrobię – powiedziała. – Nie zawołasz o pomoc ani
nie powiadomisz nikogo, że wyszłam. Dobrze?
Mężczyzna skinął posłusznie głową. Lissa przysunęła się do okna i otworzyła je.
Przez cały czas biła się z myślami. Sesja z Wiktorem osłabiła ją. Nie wiedziała, gdzie
jest i jak daleko uda jej się uciec, zanim ktoś zauważy, że zniknęła. Jednocześnie
zdawała sobie sprawę, że jest to być może jedyna szansa ucieczki. Nie zamierzała
spędzić reszty życia samotnie w leśnej chatce.
W innej sytuacji pochwaliłabym ją za odwagę, ale nie teraz. Wiedziałam, że
nadciąga pomoc. Powinna zostać na miejscu. Niestety, nie mogła mnie usłyszeć.
Wyskoczyła przez okno, a ja zaklęłam głośno.
- Co? Co zobaczyłaś? – usłyszałam czyjś głos.
Zerwałam się z fotela i wyrżnęłam głową w sufit. Odwróciłam się i zobaczyłam
Christiana, który gramolił się spod sprzętu ułożonego w tyle samochodu.
- Co ty tu robisz?
- A jak myślisz? Zadekowałem się po cichu.
- Sądziłam, że miałeś wstrząs mózgu.
Chłopak wzruszył ramionami. Pomyślałam, że tworzyli wspaniałą parę. Oboje byli
zdolni popełnić szaleństwo, nie zważając na własne bezpieczeństwo i zdrowie. Jednak
gdyby Kirowa nie pozwoliła mi pojechać z Dymitrem, ja też ukryłabym się w bagażniku.
- Co się dzieje? – Christian powtórzył pytanie. – Zobaczyłaś coś nowego?
Streściłam mu przebieg wypadków w domku i wysiadłam. Ruszył za mną bez
wahania.
- Ona nie wie, że jesteśmy w pobliżu. Muszę ją odnaleźć, zanim umrze z
wyczerpania.
- A strażnicy? Mam na myśli naszych opiekunów. Powiesz im, że uciekła?
Pokręciłam głową.
- Pewnie już są w środku. Muszę znaleźć Lissę.
Skręciła na prawo od domku. Mogłam pójść w tę stronę, ale wiedziałam, że nie
namierzę jej z tej odległości. Nieważne. Musiałam ją odnaleźć. Widząc wyraz twarzy
Christiana, nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
- Tak, wiem. Idziesz ze mną.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
NIGDY WCZEŚNIEJ NIE PRZYCIĄGAŁA MNIE z tak wielką siłą. Nigdy też nie
przeżywałyśmy wspólnie równie dramatycznych wydarzeń. Biegłam przez las, bez
przerwy opierając się mocy jej myśli i uczuć. Mijaliśmy zarośla i lawirowaliśmy między
drzewami, coraz dalej i dalej od domku. Żałowałam, że nie została w środku. Chętnie
oglądałabym odsiecz jej oczami. Pomyślałam z wdzięcznością, że Dymitr dobrze się
spisał, zmuszając mnie do morderczych treningów. Lissa poruszała się wolniej. Czułam,
że się do niej zbliżamy, niedługo będę w stanie ją namierzyć. Christian nie nadążał za
mną. Zwolniłam nieco, ale po chwili przyśpieszyłam ponownie.
Ponaglił mnie.
- Biegnij! – wysapał, machając ręką.
Kiedy zorientowałam się, że jestem blisko, zawołałam ją po imieniu. Miałam
nadzieję, że mnie usłyszy i zawróci, ale dobiegło mnie tylko wycie psów.
Para-psy. Oczywiście. Wiktor mówił, że z nimi poluje; potrafi kontrolować bestie.
Nagle zrozumiałam, dlaczego żaden ze szkolnych strażników nie przyznał się do
wysłania ich za nami do Chicago. Już wtedy była to sprawka Wiktora.
Chwilę później wybiegłam na polanę. Lissa stała oparta o drzewo, słaniała się ze
zmęczenia. Jej wygląd i samopoczucie sugerowały, że powinna stracić przytomność
dawno temu. Trzymała się resztką siły. Pobladła. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała
się w cztery bestie, które podchodziły do niej coraz bliżej z różnych stron. Było południe,
słońce świeciło jasno. Uświadomiłam sobie, że Lissa i Christian napotkali dodatkową
przeszkodę.
- Hej! – wrzasnęłam na psy w nadziei, że uda mi się je odciągnąć. Z pewnością
Wiktor napuścił je na Lissę, ale obecność dampira mogła odwrócić ich uwagę. Nie
znosiły nas, podobnie jak inne zwierzęta.
Miałam rację. Zwróciły się w moją stronę, obnażając kły. Z ich gardeł wydobył się
gniewny warkot. Przypominały wilki, od których różniły się tylko brązową maścią i
ślepiami płonącymi pomarańczowym, złym blaskiem. Wiktor bez wątpienia zakazał im
skrzywdzić Lissę, ale nie dostały podobnych instrukcji dotyczących mojej osoby.
Wilki. Przypomniałam sobie lekcję panny Meissner. Mówiła, że większość
konfrontacji rozstrzygają siłą woli. Spróbowałam przyjąć postawę alfy, ale nie dały się
nabrać. Przewyższały mnie rozmiarami, a w dodatku było ich więcej. Nie miały powodu
się mnie bać.
Postanowiłam udawać przed sobą, że uczestniczę w treningu z Dymitrem.
Podniosłam z ziemi konar o wadze i rozmiarach kija bejsbolowego i przygotowałam się
do obrony. Zaatakowały mnie dwa razy. Rzuciły się na mnie, rozdzierając mi skórę
pazurami i zatapiając w niej zęby. Trzymałam się zadziwiająco dobrze, usiłując sobie
przypomnieć instrukcję dotyczące walki z większym i silniejszym przeciwnikiem. Nie
chciałam zrobić im krzywdy. Za bardzo przypominały psy. Ostatecznie zwyciężył we
mnie jednak instynkt przetrwania. Udało mi się obezwładnić jednego. Nie wiedziałam,
czy go zabiłam, czy tylko ogłuszyłam. Drugi nacierał na mnie z całą siłą. W ślepiach
bestii płonęła furia. Pozostałe wyglądały, jakby miały zaatakować lada chwila. I wtedy na
polanie pojawił się nowy przeciwnik. W pewnym sensie. Christian.
- Zmiataj stąd! – krzyknęłam, usiłując wyszarpnąć nogę, do której przywarł
zwierz. O mało nie straciłam równowagi. Wciąż miałam na sobie sukienkę, ale zdążyłam
pozbyć się obcasów.
Christian kochał Lissę i nie miał najmniejszego zamiaru się wycofać. Sięgnął po
inną gałąź i machnął się nią zwierzęciu przed nosem. Drewno zapłonęło i pies cofnął się
instynktownie. Był posłuszny rozkazom Wiktora, ale bał się ognia.
Czwarta bestia ominęła pochodnię szerokim łukiem, zachodząc Christiana od
tyłu. Cwany drań. W jednej chwili skoczył chłopakowi na plecy, wytrącając mu z rąk
płonącą gałąź. Ogień zaczął się rozprzestrzeniać. Oba psy rzuciły się na leżące ciało.
Zadałam ostateczny cios nieustępliwemu przeciwnikowi, czując przy tym mdłości.
Pozbierałam się jednak i ruszyłam do Christiana. Nie wiedziałam, czy starczy mi siły,
żeby pokonać pozostałe.
Ale nie musiałam już walczyć. Z pomocą przyszła Alberta, która niespodziewanie
wyłoniła się zza drzew. Wyciągnęła broń i zastrzeliła oba psy. Broń palna była
bezużyteczna w walce ze strzygami, ale zadziwiająco skuteczna w innych sytuacjach.
Zwierzęta znieruchomiały i padły na ziemię obok Christiana.
Christian…
Wszystkie trzy podeszłyśmy do niego. Lissa i ja prawie się doczołgałyśmy.
Musiałam odwrócić wzrok. Cudem się powstrzymałam, żeby nie zwymiotować. Chłopak
żył jeszcze, ale wiedziałam, że nie wytrzyma długo.
Lissa wpatrywała się w niego jak w transie. Wyciągnęła rękę, ale po chwili ją
opuściła.
- Nie mogę – powiedziała cicho. – Nie mam siły.
Alberta pochyliła się nad nią ze współczuciem.
Delikatnie, lecz stanowczo ujęła Lissę pod ramię.
- Chodźmy, księżniczko. Musimy cię stąd zabrać. Przyślemy po niego pomoc.
Po raz ostatni zmusiłam się, żeby popatrzeć na Christiana i poczuć, jak bardzo
Lissie na nim zależało.
- Liss – zaczęłam niepewnie. Spojrzała na mnie ze zdziwieniem, jakby do tej pory
nie uświadomiła sobie mojej nieobecności. Odgarnęłam włosy i bez słowa podałam jej
szyję.
Patrzyła na mnie przez chwilę, nie rozumiejąc, ale potem odgadła, co miałam na
myśli.
Kły, które okazywała czasem w uśmiechu, zatopiły się w mojej skórze. Jęknęłam
cicho. Nie uświadamiałam sobie, jak bardzo za tym tęskniłam. Przyjemny ból rozlewał
się po całym ciele, ogarnęła mnie rozkosz. Cudowne uczucie błogości. Radość.
Rozmarzenie.
Nie pamiętam, jak długo Lissa piła moją krew. Pewnie nie tak długo. Wiem, że
nigdy nie posunęłaby się za daleko, wiedząc, że przemieniłaby się wówczas w strzygę.
Kiedy skończyła, zachwiałam się i Alberta mnie przytrzymała. Kręciło mi się w głowie.
Patrzyłam, jak Lissa nachyla się nad Christianem i przykłada do niego ręce. Słyszałam w
oddali trzaskanie gałęzi
Nie było blasku świateł ani fajerwerków. Lissa uzdrowiła Christiana cicho i
niewidocznie. Mimo wywołanego ukąszeniem podwyższonego poziomu endorfin, które
przytępiły nieco moją zdolność odczuwania, pamiętałam, jak uzdrowiła Wiktora wśród
fantastycznych kolorów i dźwięków muzyki.
Stał się cud. Alberta westchnęła. Rany Christiana zasklepiały się na naszych
oczach. Przestał krwawić i zarumienił się, o ile wampiry w ogóle się rumienią. Chłopak
zamrugał powiekami i otworzył oczy. Żył. Zobaczył Lissę i uśmiechnął się do niej.
Miałam wrażenie, że oglądamy kreskówkę Disneya.
A potem chyba zemdlałam, bo nie pamiętam nic więcej.
Resztę dnia spędziłam w pokoju, rozpamiętując swoją krzywdę. Nie dałam się
wyciągnąć Lissie i Masonowi. Tkwiłam w swoim areszcie, chociaż Kirowa postanowiła
zwrócić mi wolność w nagrodę za brawurową akcję ratunkową.
Rankiem następnego dnia poszłam zobaczyć się z Wiktorem. Akademii
dysponowała porządnym aresztem, w którym nie brakowało krat. Pilnowało go dwóch
strażników. Musiałam posłużyć się wrodzonym wdziękiem, żeby pozwolili mi wejść do
celi. Nie wpuszczono tam nawet Nathalie. Na szczęście jeden ze strażników brał udział
w akcji i widział, co przeżywałam, kiedy tamci poddawali Lissę torturom. Wytłumaczyłam
mu, że muszę się dowiedzieć, co jej zrobili. Skłamałam, ale w końcu udało się ich
przekonać. Pozwolili mi wejść na pięć minut i wycofali się dyskretnie w głąb korytarza,
skąd mogli nas obserwować, ale nie słyszeli, o czym rozmawiamy.
Nie mogłam uwierzyć, że kiedyś współczułam Wiktorowi. Widok jego
odmłodzonego, zdrowego ciała wprawił mnie we wściekłość. Książę siedział po turecku
na wąskim łóżku i czytał. Gdy weszłam, podniósł wzrok.
- Rose, co za miła niespodzianka. Nie przestajesz mnie zadziwiać. Nie sądziłem,
że wolno mi przyjmować gości.
Założyłam ręce na piersi, starając się przybrać nieugięty, oficjalny wyraz twarzy.
- Chcę, żebyś zdjął urok. Skończ z tym.
- O czym mówisz?
- O uroku, który rzuciłeś na mnie i Dymitra.
- Przestał już działać. Wypalił się.
Pokręciłam głową.
- Nieprawda. Wciąż o nim myślę. Pragnę…
Urwałam, a Wiktor uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Moja droga, nie musiałem niczego wymyślać. Pragnęłaś go już dawniej.
- Nie z taką siłą.
- Nie świadomie. Ale zawsze cię pociągał. Dymitr czuł to samo do ciebie. W
przeciwnym razie nie udałoby mi się rzucić czaru, który polegał wyłącznie na
przełamaniu waszego oporu. Sprawiłem jedynie, że przestaliście kontrolować swoje
uczucia.
- Kłamiesz. Powiedział mi, że nic do mnie nie czuje.
- W takim razie kłamie. Nie mógłbym stworzyć tego, czego nie było. Szczerze
mówiąc, rozczarował mnie. Nie miał prawa się angażować. Tobie można wybaczyć z
powodu wieku. Ale Dymitr? Miał obowiązek kontrolować i ukrywać swoje emocje.
Tymczasem Nathalie bez trudu dostrzegła, co się święci. Powiedziała mi o tym.
Zacząłem go obserwować i wkrótce nabrałem pewności, że się nie pomyliła. Zyskałem
idealną okazję, żeby odsunąć was oboje. Zaczarowałem naszyjnik, ale sami zrobiliście
resztę.
- To jest chore. Jak mogłeś to zrobić? Jak mogłeś skrzywdzić Lissę?
- Nie mam wyrzutów sumienia. – Wiktor oparł się wygodnie o ścianę. – Zrobiłbym
to znowu, gdybym tylko dostał szansę. Możesz nie wierzyć, ale kocham swój naród.
Działam w imię dobra. Trudno odgadnąć, co będzie dalej. Brakuje nam przywódcy z
prawdziwego zdarzenia. Nikt nie jest wart korony morojów. – Książę przekrzywił głowę i
zastanawiał się przez chwilę. – Tylko Wasylisa mogłaby objąć rządy, pod warunkiem że
pokonałaby w sobie ducha i uwierzyła w swoją misję. To smutne. Duch może wynieść
kogoś na tron i jednocześnie pozbawić go mocy, by się na nim utrzymać. Lęk,
przygnębienie i niepewność nie pozwalają jej używać w pełni daru, który otrzymała. Ale
w żyłach księżniczki płynie krew Dragomirów. To wiele znaczy. Poza tym ma ciebie,
strażniczkę naznaczoną pocałunkiem cienia. Kto wie? By może nas jeszcze zaskoczy.
- Pocałunek cienia? – Wiktor użył tych samych słów, którymi kiedyś zwróciła się
do mnie panna Karp.
- Zostałaś nim naznaczona w chwili, w której przeszłaś do Krainy Śmierci, a
potem z niej powróciłaś. Myślałaś, że takie doświadczenia nie pozostawia śladu w
duszy? O wiele głębiej odczuwasz teraz życie i świat, który cię otacza. Głębiej niż ja,
nawet jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy. Powinnaś była zostać po drugiej stronie.
Wasylisa otarła się o śmierć, kiedy cię sprowadziła i przywiązała cię do siebie na
zawsze. Znajdowałaś się w objęciach wiecznego mroku, Rose. To dlatego tak bardzo
chcesz żyć i doświadczać wszystkiego w pełni. Dlatego jesteś taka nienasycona,
gwałtowna. Ne potrafisz hamować uczuć, namiętności, gniewu. Te cechy czynią cię
kimś wyjątkowym. Jesteś niebezpieczna.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Odebrało mi mowę. Wiktor był wyraźnie
zadowolony z efektu swojej tyrady.
- Tak uformowała się wasza więź. Wasylisa nie wstrzymuje uczuć, posyła je w
świat. Większość ludzi jednak nie jest w stanie ich odebrać, o ile nie znajdą się pod jej
wpływem. Ale ty masz umysł wrażliwy na oddziaływanie sił ponadzmysłowych.
Szczególnie jeśli ona jest ich źródłem. – Książę westchnął, a ja przypomniała sobie, że
Władimir ocalił Annę przed śmiercią. Więc to tak powstała ich więź. – Tak, nikt w tej
śmiesznej Akademii nie zdaje sobie sprawy z tego, jakim skarbem jesteście ty i
Wasylisa. Gdybym nie musiał cię zabić, uczyniłbym cię kiedyś moją królewską
strażniczką.
- Nigdy nie zostałbyś królem. Twoje cudowne ozdrowienie musiałoby wzbudzić
podejrzenia. Nawet gdyby udał ci się ten numer z Lissą, Tatiana nie oddałaby ci korony.
- Może masz rację, ale to nie ma znaczenia. Są różne sposoby przejmowania
władzy. Czasem zachodzi konieczność zastosowania nadzwyczajnych środków.
Myślisz, że Kenneth jest jedynym morojem, który mi służy? Największe rewolucje
zaczynają się w ciszy i w cieniu. – Popatrzył mi w oczy. – Pamiętaj o tym.
Usłyszałam jakiś hałas w głębi korytarzu i odwróciłam głowę. Strażnicy zniknęli.
Zdawało mi się, że słyszę cichy jęk, a potem stukot, jakby coś ciężkiego spadło na
podłogę. Zmarszczyłam brwi i wychyliłam się, żeby zobaczyć więcej.
Wiktor wstał.
- Nareszcie.
Poczułam strach, a zaraz potem ujrzałam Nathalie.
Byłam na nią zła, lecz w tamtej chwili naprawdę jej współczułam, więc zmusiłam
się do uśmiechu. Pomyślałam, że dziewczyna ma ostatnią szansę zobaczyć się z ojcem,
zanim go stąd zabiorą. Oboje dopuścili się strasznych rzeczy, ale zasługiwali na to, żeby
się pożegnać.
- Cześć – powiedziałam, widząc że idzie w naszą stronę. W tej samej chwili
dostrzegłam w jej ruchach coś nienaturalnego, co obudziło moją czujność. – Nie
sądziłam, że cię wpuszczą.
Ostatecznie ja także nie miałam prawa tu przebywać.
Nathalie podeszła i – nie przesadzam – dosłownie cisnęła mną o ścianę.
Uderzenie było tak mocne, że gwiazdy stanęły mi w oczach.
- Co…? – Przyłożyłam rękę do czoła i spróbowałam się podnieść.
Nie zwracała już na mnie uwagi, zajęta otwieraniem celi Wiktora. Miała klucze,
które wcześniej wisiały przytroczone do paska jednego ze strażników. Wstałam
chwiejnie i podeszłam do niej.
- Co robisz?
Odwróciła się do mnie i wtedy zobaczyłam czerwoną obwódkę wokół jej źrenic.
Była nienaturalnie blada, nawet jak na wampira. Dostrzegłam smugę krwi w kąciku jej
ust. Najwięcej jednak wyczytałam z jej spojrzenia. Było zimne i złe. Serce mi zamarło.
Zrozumiałam, że Nathalie nie przebywa już w świecie żywych. Stała się strzygą.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
UCZYŁAM SIĘ O STRZYGACH, ODBYŁAM solidny trening i wiedziałam, jak się przed
nimi bronić. Jednak ani jednej nie spotkałam. Widok był bardziej przerażający, niż
mogłam to sobie wyobrazić. Znów mnie zaatakowała, ale byłam przygotowana.
Zdążyłam zrobić unik. Rozważałam, jakie mam szanse. Przypomniałam sobie rozmowę
z Dymitrem w centrum handlowym. Nie dał mi srebrnego sztyletu. Nie mogę odciąć jej
głowy. Nie uda mi się jej spalić. Najlepszym wyjściem wydawała się ucieczka, ale
Nathalie zagrodziła mi drogę.
Byłam bezradna. Zaczęłam się cofać w głąb korytarza. Podążyła za mną.
Jeszcze nigdy nie poruszała się tak zwinnie i miękko.
Nagle skoczyła na mnie z niezwykłą szybkością, chwyciła mnie mocno za
ramiona i uderzyła moją głową o ścianę. Eksplozja bólu, a w ustach smak krwi. Broniłam
się rozpaczliwie, starając się zastosować jakąś technikę, ale okazałam się równie
nieskuteczna, jak w walce z Dymitrem.
- Moja droga – mruknął Wiktor. – Postaraj się jej nie zabić. Może nam się kiedyś
przydać.
Nathalie powstrzymała się, a ja wykorzystałam ten moment, żeby się cofnąć.
Patrzyła na mnie lodowatym wzrokiem.
- Spróbuję – powiedziała bez przekonania. – Idź już. Dogonię cię, kiedy tu
skończę.
- Nie wierzę! – krzyknęłam do Wiktora. – Przemieniłeś własną córkę w strzygę!
- To moja ostatnia szansa. Konieczna ofiara dla dobra większości. Nathalie
rozumie – odparł i odszedł.
- Czyżby? – Miałam nadzieję, że uda mi się wciągnąć ją w rozmowę, jak to bywa
w filmach. Jednocześnie próbowałam ukryć swoje przerażenie. – Rozumiesz? Boże,
Nathalie. Ty się przemieniłaś. Zrobiłaś to tylko dlatego, że ci kazał?
- Mój ojciec jest wyjątkowym człowiekiem – odparła. – Ocali morojów przed
zagładą.
- Oszalałaś?! – wykrzyknęłam. Cały czas cofałam się przed nią, aż poczułam za
plecami ścianę. Wbiłam w nią paznokcie, jakbym chciała przebić się na drugą stronę. –
Ty sama jesteś strzygą.
Wzruszyła ramionami. Przez krótką chwilę przypominała dawną Nathalie.
- Musiałam to zrobić, żeby go uwolnić. Jedna strzyga za życie wszystkich
morojów. Warto było, warto poświęcić słońce i magię.
- Przecież będziesz teraz zabijać morojów! Nie powstrzymasz się.
- Ojciec mi pomoże. A jeśli nie, będą musieli mnie zabić. – Znów chwyciła mnie
za ramiona. Zadrżałam, słysząc, jak obojętnie mówiła o swojej śmierci. Widziałam, że
nie zawaha się mnie zabić.
- To szaleństwo. Nie możesz go kochać tak bardzo. Nie możesz…
Nathalie znów cisnęła mną o ścianę. Upadając bezwładnie na podłogę,
pomyślałam, że tym razem się nie podniosę. Wiktor powiedział, żeby mnie oszczędziła,
ale jej spojrzenie mówiło, że postanowiła mnie zabić. Poczuła głód i chciała się mną
nasycić. Tak postępowały strzygi. Zrozumiałam, że nie powinnam była z nią rozmawiać.
Zawahałam się. Dymitr ostrzegał mnie przed tym.
Dymitr. Biegł korytarzem jak Śmierć w kowbojskim płaszczu.
Nathalie obróciła się na pięcie. Była szybka, bardzo szybka. Ale trafiła na
godnego przeciwnika. Dymitr uniknął zwinnie jej ciosu i natarł na nią. Obserwowałam ich
zafascynowana, jak okrążali się niczym tancerze w śmiertelnym balecie. Nathalie była
silniejsza, jednak nie miała doświadczenia. Zyskała nadnaturalne zdolności, lecz nie
nauczyła się jeszcze z nich korzystać.
Za to on był doskonale wyszkolony. Po kilku krótkich zwarciach wyciągnął
srebrne ostrze. Zalśniło w jego dłoni jak błyskawica i zatonęło w sercu Nathalie.
Wyszarpnął sztylet i cofnął się o krok, podczas gdy ciało strzygi bezwładnie osunęło się
na podłogę. Krzyknęła. Przez chwilę dygotała jeszcze, a potem znieruchomiała.
Dymitr już był przy mnie. Nachylił się i delikatnie dźwignął z podłogi. A potem
niósł mnie w ramionach, jak wtedy, gdy złamałam nogę.
- Cześć, towarzyszu – mruknęłam sennie. – Miałeś rację co do strzyg. –
Ogarnęła mnie ciemność, powieki same mi opadały.
- Rose. Roza. Otwórz oczy! – Nigdy nie słyszałam takiego napięcia w jego głosie,
takiej determinacji. – Nie zasypiaj. Jeszcze nie.
Spojrzałam na niego. Wybiegł już z budynku i pędził w stronę kliniki.
- Czy on mówił prawdę?
- Kto?
- Wiktor… Powiedział, że nigdy by mu się to nie udało. Z naszyjnikiem. – Znów
ogarnęła mnie ciemność, ale Dymitr mnie ocucił.
- O czym ty mówisz?
- O uroku. Wiktor powiedział, że mnie pragnąłeś, że ci na mnie zależało. Inaczej
nie osiągnąłby celu. – Dymitr milczał. Próbowałam zacisnąć palce na jego koszuli, ale
zabrakło mi siły. – Powiedz. Naprawdę mnie pragnąłeś?
Strażnik odezwał się wreszcie nieswoim głosem.
- Tak, Roza. Pragnąłem cię. Nadal cię pragnę. Chciałbym, żebyśmy byli razem.
- Więc dlaczego mnie okłamałeś?
Popatrzył na mnie. Słyszałam już zbliżające się głosy i kroki.
- Bo to jest niemożliwe.
- Z powodu różnicy wieku? – spytałam. – Dlatego, że jesteś moim mentorem?
Czubkiem palca otarł łzę, która spływała mi po policzku.
- Również dlatego – powiedział. – Ale jest też inny powód. Pewnego dnia oboje
zostaniemy strażnikami Lissy. Moim obowiązkiem będzie ją chronić za wszelką cenę.
Gdyby zaatakowały nas strzygi, musiałbym zasłonić ją własnym ciałem.
- Wiem. Rozumiem to. – Przed oczami znów roztańczyły mi się czarne plamki.
Byłam bliska omdlenia.
- Nie w tym rzecz. Jeśli pozwolę sobie pokochać ciebie, nie będę chronił Lissy.
Bo to ciebie bym zasłonił.
W tej chwili podbiegli sanitariusze i mnie zabrali. Zaledwie dwa dni temu
zostałam wypisana z kliniki, a już trafiłam do niej ponownie. Po raz trzeci w ciągu dwóch
miesięcy od chwili naszego powrotu do Akademii. Na pewno ustanowiłam rekord.
Musiałam doznać wstrząsu mózgu, podejrzewano też krwotok wewnętrzny, ale
oczywiście nie znaleziono śladów obrażeń. Jeśli twoją przyjaciółką jest uzdrowicielka,
nie musisz się przejmować drobiazgami. Musiałam zostać w klinice kilka dni, ale Lissa i
jej nowy przyboczny, Christian, nie odstępowali mnie w czasie wolnym od lekcji.
Przynosili mi szkolne nowinki. Dymitr odkrył, że między nami ukrywa się strzyga, kiedy
znaleziono martwą ofiarę Nathalie: pana Nagya. Zaskoczyło mnie, że zaatakowała
właśnie jego. Jednak był już w starszym wieku, więc pewnie i łatwiej mogła go pokonać.
Straciliśmy nauczyciela sztuki słowiańskiej. Strażnicy pilnujący Wiktora byli ranni, ale
przeżyli. Nathalie tylko ich ogłuszyła.
Wiktor został ujęty, zanim zdołał opuścić teren Akademii. Ucieszyło mnie to,
mimo że poświęcenie Nathalie poszło na marne. Słyszałam plotki, że książę nie okazał
lęku, kiedy przyszli po niego. Podobno wciąż się uśmiechał, jakby miał w zanadrzu
jeszcze jeden atut.
Życie w szkole wróciło do normy. Lissa przestała zadawać sobie ból. Lekarz
przepisał jej środki antydepresyjne, po których czuła się lepiej. Nie znam się na tym.
Zawsze myślałam, że pigułki czynią z nas uśmiechniętych półgłupków. Tymczasem
Lissa zachowywała się całkiem normalnie. Chyba jej pomagały.
Uspokoiło mnie to, bo wiedziałam, że czeka ją rozwiązanie innych problemów.
Musiała się uporać ze świadomością, co zrobił Andre. Uwierzyła wreszcie Christianowi i
dopuściła możliwość, że jej brat nie był świetlaną postacią. Trudno było się z tym
pogodzić. Ostatecznie odnalazła spokój i zaakceptowała fakt, że Andre miał swoje dobre
i złe strony, jak my wszyscy. Smuciło ją to, co zrobił Mii, ale pamiętała, że był dobrym i
kochającym bratem. Najważniejsze, że nie odczuwała już potrzeby naśladowania go, by
przypodobać się rodzinie. Stała się sobą, co udowodniła, ujawniając swój związek z
Christianem.
W szkole wrzało, ale Lissa zupełnie się tym nie przejmowała. Śmiała się, widząc
oburzone i niechętne spojrzenia młodych arystokratów, którzy nie mogli jej darować, że
spotyka się z potomkiem poniżonego rodu. Na szczęście nie wszyscy reagowali tak
samo. Znalazło się kilka osób, które zdążyły ją szczerze polubić, w czasie gdy brylowała
w królewskim kręgu. Nie działali pod jej wpływem. Podobały im się otwartość i
bezpretensjonalność Lissy praz fakt, że nie brała udziału w dworskich intrygach.
Wielu członków rodzin królewskich ignorowało ją i obmawiało za plecami.
Najbardziej zaskoczyła mnie Mia, która mimo wielkiego upokorzenia odzyskała dawną
pozycję wśród nich. Jednak miałam rację. Nie udało się jej uciszyć na długo. Od razu też
zabrała się do planowania zemsty. Któregoś dnia przechodziłam obok grupki jej
przyjaciół. Usłyszałam, jak Mia peroruje głośno i wyraźnie.
- …doskonała para. Oboje pochodzą ze zniesławionych i odrzuconych rodów.
Zacisnęłam zęby i poszłam dalej, czując na sobie jej wzrok. Podeszłam do Lissy i
Christiana, zajętych sobą tak bardzo, że nie dostrzegali tego, co dzieje się wokół.
Pięknie razem wyglądali. Blondynka i czarnowłosy chłopiec o błękitnych oczach. Trudno
było oderwać od nich wzrok. Pomyślałam, że Mia ma rację. Ich rodziny rzeczywiście
zostały zniesławione. Tatiana publicznie upokorzyła Lissę i chociaż nikt otwarcie nie
winił Ozerów za to, co się stało z rodzicami Christiana, rodziny królewskie odnosiły się
do nich z rezerwą.
A poza tym Christian i Lissa istotnie stanowili idealną parę. Teraz spotkało ich
odrzucenie, ale dawniej członkowie ich rodu zajmowali najwyższe pozycje w
społeczności morojów. Od chwili, gdy zaczęli się otwarcie pokazywać razem, było w nich
coraz więcej godności. Pomyślałam, że niedługo będą mogli zająć miejsca równie ich
znakomitym przodkom. Christian nabierał ogłady, podczas gdy Lissa uczyła się od niego
nieugiętości w trwaniu przy swoich przekonaniach. Im dłużej im się przyglądałam, tym
wyraźnej zauważałam, jak dobrą energię i łagodną pewność siebie wokół roztaczali.
Czułam, że wkrótce zajmą należne im miejsca.
Myślę, że nowa postawa Lissy oraz wrodzona życzliwość zaczęły zjednywać jej
przyjaciół. Nasze grono stopniowo się poszerzało. Pierwszy dołączył, rzecz jasna,
Mason, który nie ukrywał swoich uczuć do mnie. Lissa śmiała się, a ja nie bardzo
wiedziałam, co z nim zrobić. Chciałam się przekonać, jak to będzie mieć chłopaka z
prawdziwego zdarzenia, ale bardzo tęskniłam za Dymitrem.
A on zachowywał się jak doskonały mentor. Był dobrym trenerem, życzliwym,
stanowczym i wyrozumiałym. Nikt nie zorientowałby się, że łączyło nas coś więcej.
Czasem spotykaliśmy się wzrokiem i nic poza tym. Po moim pierwszym wybuchu
doszłam do wniosku, że miał rację. Był ode mnie starszy, a ja pozostawałam uczennicą.
Drugi powód, który wymienił, nigdy nie przyszedłby mi do głowy. Uznałam, że jest
zasadny. Związek dwojga strażników zagrażał bezpieczeństwu moroja, którym się
opiekowali. Nie mogliśmy ryzykować życia Lissy dla spełnienia swoich pragnień.
Dowiedlibyśmy, że nie różnimy się niczym od zbiegłych opiekunów Badiców. Kiedyś
wyznałam Dymitrowi, że moje uczucia się nie liczą. Najważniejsza była Lissa.
Miałam nadzieję, że potrafię tego dowieść.
- Mam problem z uzdrawianiem – powiedziała Lissa.
- Hmm? -Siedziałyśmy w jej pokoju. Miałyśmy się uczyć, a ja wciąż nie mogłam
przestać myśleć o Dymitrze. Wyrzucałam Lissie, że ma przede mną tajemnice, a nie
opowiedziałam jej o strażniku ani o tym, że omal nie straciłam dziewictwa. Nie mogłam
się na to zdobyć.
Lissa odłożyła podręcznik do historii.
- Żałuję, że musiałam zrezygnować z uzdrawiania i używania wpływu. –
Skrzywiła się przy ostatnim słowie.
Dar uzdrawiania uznano za cudowną umiejętność, która wymagała
przeprowadzenia badań. Za to używanie wpływu spotkało się z surową reprymendą
Kirowej i panny Carmack.
- Jestem teraz szczęśliwa. Wiem, że powinnam wcześniej poprosić o pomoc.
Miałaś rację. Leki bardzo mi pomagają. Nie mogę jednak zapomnieć, co powiedział
Wiktor. Straciłam łączność z duchem. Nadal czuję jego obecność, ale nie mogę go
dotknąć.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Cieszyłam się ze zmian, jakie w niej zaszły. Lissa
przestała się lękać szaleństwa i odzyskała dawną pewność siebie. Znów była taka, jaką
ją znałam i kochałam. Pomyślałam, że kiedyś naprawdę mogłaby włożyć koronę.
Przypominała mi swoich rodziców i Andre. Inspirowali innych i wzbudzali miłość
otoczenia.
- To nie wszystko. Wiktor przewidział, że nie będę umiała zrezygnować z daru.
Nie mylił się. Boleję nad tym, że nie wolno mi używać magii. Chwilami jest mi bardzo
ciężko.
- Wiem – powiedziałam. Czułam, jak cierpi. Pigułki przytępiły jej zdolność
korzystania z magii, ale nie osłabiły naszej więźi.
- Wciąż myślę o rzeczach, jakich mogłabym dokonać, o tych, którym mogłabym
pomóc. – Popatrzyła na mnie z żalem.
- Przede wszystkim musisz pomóc sobie – oświadczyłam. – Nie chcę, żebyś
znów cierpiała. Nie pozwolę na to.
- Tak. Christian powtarza to samo… - Uśmiechnęła się z rozmarzeniem, jak
zawsze, kiedy o nim wspominała. Gdybym wiedziała, że oboje tak zgłupieją przez tę
miłość, nie starałabym się ich pogodzić. – Myślę, że macie rację. Lepiej jest tęsknić za
magią i zachować zdrowe zmysły, niż stosować ją, balansując na krawędzi szaleństwa.
Droga środka nie istnieje.
- Nie – przyznałam. – Nie w tej dziedzinie.
Nagle uderzyła mnie pewna myśl. Istniała droga środka. Przypomniałam sobie,
co mówiła Nathalie.
Warto było. Warto zrezygnować ze słońca i magii.
Magia.
Panna Karp nie przemieniła się w strzygę tylko dlatego, że oszalała. Gdyby
chciała zachować zdrowe zmysły, musiałaby się przemienić. Bycie strzygą oznaczało
odcięcie od magii.
Strzygi nie mogły z niej korzystać, nie czuły żalu, nie pragnęły więcej. Spojrzałam
na Lissę z niepokojem.
Co się stanie, jeśli na to wpadnie? Co zrobi?
Nie, żachnęłam się w myślach. Lissa nigdy by tak nie postąpiła. Była zbyt silna,
zbyt uczciwa. Dopóki będzie przyjmowała leki, nie podejmie tak drastycznej decyzji.
Męczyło mnie to jednak i postanowiłam sprawdzić coś jeszcze. Następnego
ranka udałam się do kaplicy i czekałam w ławce na przyjście kapłana.
- Witaj, Rosemarie. – Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. – Czy mogę ci w czymś
pomóc?
Wstałam z szacunkiem.
- Chciałabym dowiedzieć się więcej o świętym Władimirze. Przeczytałam
książkę, którą ojciec mi podarował, i parę innych. – Wolałam nie wspominać o
rękopisach wykradzionych ze strychu. – Nie znalazłam nigdzie opisu jego śmierci. Co
się stało? Jak zakończył życie? Jako męczennik?
Kapłan uniósł krzaczaste brwi.
- Nie. Zmarł naturalnie w podeszłym wieku.
- Na pewno? Nie przemienił się w strzygę ani nie popełnił samobójstwa?
- Oczywiście, że nie. Skąd ci to przyszło do głowy?
- No… był święty i w ogóle, ale poza tym lekko obłąkany, prawda? Czytałam o
tym. Sądziłam, że coś mu się stało.
Kapłan spojrzał na mnie z powagą.
- To prawda, że Władimir zmagał się z demonami obłędu przez całe życie.
Chwilami naprawdę chciał umrzeć. Ale za każdym razem przełamywał słabość. Nigdy
nie pozwolił jej się pokonać.
Wpatrywałam się w niego oszołomiona. Władimir nie przyjmował leków i nigdy
nie zrezygnował z magii.
- Ale jak? Jak zdołał tego dokonać?
- Sądzę, że siłą woli. Poza tym… - urwał. – Miał Annę.
- Annę Pocałunek Cienia – mruknęłam. – Jego strażniczkę.
Kapłan skinął głową.
- Zawsze była przy nim. To ona podtrzymywała go w chwilach słabości.
Powtarzała mu, że musi być silny i nie poddawać się szaleństwu.
Wyszłam z kaplicy, nie mogąc się uspokoić. Myślałam o Annie. To ona sprawiła,
że Władimir trzymał się drogi środka. Pomagała mu czynić cuda i nie płacić za to
najwyższej ceny. Panna Karp nie miała tyle szczęścia. Nie stworzyła więzi z żadnym
strażnikiem. Nikt jej nie podtrzymał.
Lissa miała mnie.
Uśmiechając się, szłam przez dziedziniec. Już dawno nie czułam się tak dobrze.
Wiedziałam, że sobie poradzimy. Razem nam się uda.
Nagle dostrzegłam kątek oka ciemny kształt. Przeleciał obok mnie i przysiadł na
gałęzi drzewa. Zatrzymałam się. To był kruk, wielkie, groźne ptaszysko o lśniących
czarnych piórach.
Zrozumiałam, że nie był to jakiś kruk, ale ten, którego uzdrowiła Lissa. Żaden
ptak nie usiadłby blisko dampira. Nie przyglądałby się tak inteligentnym, znajomym
wzrokiem. Nie mogłam uwierzyć, że wciąż tu był. Przeszedł mnie dreszcz, zaczęłam się
cofać. I wtedy dotarło do mnie.
- Ty też jesteś z nią związany, prawda? – spytałam, świadoma, że gdyby ktoś
mnie teraz usłyszał, uznałby za wariatkę. – Sprowadziła cię z powrotem. Nosisz
pocałunek cienia.
Spodobało mi się to. Wyciągnęłam rękę w nadziei, że kruk przyfrunie do mnie i
nastąpi scena jak z filmu. Ale ptak popatrzył na mnie z politowaniem, a potem rozpostarł
skrzydła i tyle go widziałam.
Po chwili zniknął mi z oczu w nadciągającym zmierzchu. Obróciłam się i poszłam
szukać Lissy. Z daleka usłyszałam krakanie. Brzmiało jak śmiech.