You are on page 1of 369

CASSANDRA CLARE

MIASTO SZKA
Tom III trylogii Dary Anioa
Duga i trudna jest droga, ktra z pieka prowadzi ku wiatu.
John Milton, Raj utracony

CZ PIERWSZA
ISKRY STRZELAJ W GR
To, e czowiek rodzi si na niedol jest tak pewne, jak to, e iskry z poogi bd
wzlata wysoko w gr
Ksiga Hioba, rodzia 5, wers 7

1. PORTAL
Przejciowe ochodzenie z zeszego tygodnia dobiego koca. Soce wiecio jasno,
gdy Clary przemierzaa w popiechu zakurzone podwrko Luke'a, z kapturem nasunitym na
gow tak eby wosy nie latay jej wok twarzy. Zanosio si na ocieplenie ale wiatr wiejcy
znad East River potrafi by zdradliwy. Nis ze sob cik wo chemikaliw zmieszan z
zapachem asfaltu, benzyny i palonego cukru z opuszczonej fabryki w dole ulicy.
Simon czeka na ni na ganku, oparty o zaman porcz fotela. Na kolanach trzyma
konsol do gry i zawzicie ni potrzsa..
- Trafiony - powiedzia gdy wesza po schodach. - Wygrywam w Mario Kart.
Clary zsuna kaptur z gowy, odgarna wosy z oczu, i poszperaa w kieszeniach w
poszukiwaniu kluczy.
- Gdzie bye? Wydzwaniaam do ciebie przez cay ranek.
Simon wsta, wpychajc mrugajcy wiatekami prostokt do torby.
- U Erica. Mielimy prb.
Clary przestaa obraca kluczem w zamku - i tak zawsze si zacina - i spojrzaa na
niego marszczc brwi.
- Prb? To znaczy, e wy cigle...
- Gramy w zespole? Czemu mielibymy nie gra? - wycign rk. - Daj, ja sprbuj.
Przygldaa si, jak Simon z wyczuciem eksperta obrci kluczem z odpowiednim
naciskiem sprawiajc zwalniajc zamek. Jego rka musna jej do, jego skra bya chodna
w dotyku, miaa temperatur powietrza na zewntrz. Zadraa. Nie dalej jak w zeszym
tygodniu ustalili, e nie bd si angaowa w aden zwizek, a ona cigle czua si
niezrcznie za kadym razem, gdy go widziaa.
- Dziki - wzia klucze nie patrzc na niego.
W salonie byo gorco. Clary powiesia kurtk na wieszaku w holu i skierowaa do
pustej sypialni, z Simonem depczcym jej po pitach. Zmarszczya brwi. Jej walizka leaa na
ku jak otwarta skorupa, ubrania i szicowniki porozrzucane.
- Sdziem, e spdzisz w Idrisie tylko kilka dni - powiedzia Simon przygldajc si
baaganowi z lekkim niepokojem.
- Tak, ale nie mam pojcia co spakowa. Rzadko kiedy chodz w sukienkach, co
bdzie jeli okae si, e nie mona tam nosi spodni?
- Dlaczego miaaby nie nosi spodni? To tylko inny kraj, nie stulecie.

- Ale Nocni owcy s tacy staromodni. Isabelle stale chodzi w sukienkach... zamilka i westchna. - Z reszt, niewane. Wykazuj obaw typow dla mojej mamy.
Pomwmy o czym innym. Jak poszo na prbie? Cigle nie macie nazwy?
- W porzdku - Simon wskoczy na biurko, nogi zwisay mu znad krawdzi. Zastanawiamy si nad nowym mottem. Nad czym ironicznym, wiesz, w stylu Widzielimy
milion ludzi i rozkoysalimy okoo osiemdziesit procent z nich.
- Powiedziae Erickowi i reszcie, e jeste...
- Wampirem? Nie. Tego nie mona rzuci mimochodem w zwyczajnej rozmowie.
- Pewnie nie, ale w kocu to twoi przyjaciele. Powinni wiedzie. Poza tym, pewnie
doszliby do wniosku, e to czyni z ciebie gwiazd rocka zupenie jak tego wampira Lestera.
- Lestata - poprawi Simon. - Nazywa si Lestat. Zreszt, to posta fikcyjna. Poza tym
jako nie zauwayem, eby i ty palia si do tego, by powiedzie swoim przyjacioom, e
jeste Nocnym owc.
- Jakim znowu przyjacioom? Ty jeste moim przyjacielem - opada na ko. - A
przecie tobie powiedziaam, prawda?
- Nie miaa wyboru - przekrzywi gow, przypatrujc si jej; wiato odbio si w
jego oczach, zmieniajc ich kolor na srebrzysty. - Bdzie mi ciebie brakowao.
- A mnie ciebie - powiedziaa Clary, chocia dreszcz nerwowego podniecenia nie
pozwala si jej skoncentrowa.
Jad do Idrisu! Zobacz kraj Nocnych owcw, Miasto Szka. Uratuj mam. I bd z
Jasem.
Oczy Simona rozbysy jakby sysza jej myli, ale jego gos pozosta mikki.
- Wytumacz mi jeszcze raz, dlaczego wanie ty musisz tam jecha? Dlaczego
Madeleine albo Jace nie mog si tym zaj?
- Moja mama jest w piczce, bo rzuci na ni zaklcie pewien czarnoksinik Ragnor Fell. Madeleine twierdzi, e musimy go odnale jeli chcemy je cofn. On nie zna
Madeleine. Ale za to zna moj mam, a Madeleine uwaa, e on mi zaufa bo j
przypominam. Luke nie moe i tam ze mn. Mgby uda si do Idrisu ale okazuje si, e
do tego byaby potrzebna zgoda Clave, a oni jej nie wyra. Nie mw mu o tym, prosz - nie
jest zadowolony z faktu, e musi mnie tam puci sam. Gdyby nie zna Madeleine, to pewnie
nigdy nie pozwoliby mi tam i.
- Przecie Lightwoodowie te tam bd. I Jace. Pomog ci. To znaczy, Jace
powiedzia, e ci pomoe, prawda? Nie przeszkadza mu, e idziesz tam sama?
- Oczywicie, e mi pomoe - odpara Clary. - I wcale mu to nie przeszkadza.

Kamaa.
Po rozmowie z Madeleine, Clary posza prosto do Instytutu. Jace by pierwsz osob,
ktrej ujawnia sekret matki, zanim powiedziaa o wszystkim Luke'owi. Sta i patrzy na ni,
blednc coraz bardziej w miar jak opowiadaa, zupenie jakby chciaa spuci z niego ca
krew z drczc powolnoci.
- Nigdzie nie idziesz - oznajmi na koniec. - Nawet gdybym musia ci zwiza i
pilnowa, zanim wybijesz sobie z gowy podobn bzdur, nie pjdziesz do Idrisu.
Clary poczua si jakby j spoliczkowa. Mylaa, e bdzie uradowany. Przyleciaa
taki kawa ze szpitala prosto do Instytutu eby mu to powiedzie, ale on tylko gapi si na ni
z morderczym wyrazem twarzy.
- Ale wy idziecie.
- Tak. Musimy. Rada wezwaa do siebie kadego czonka Clave na narad w Idrisie.
Zdecyduj, co dalej robi z Valentinem, a skoro to my widzielimy go jako ostatni...
Clary nie zwrcia na to uwagi.
- Skoro wy idziecie, czemu nie mog pj z wami?
Prostota tego pytania sprawia, e wciek si jeszcze bardziej.
- Nie jeste tam bezpieczna.
- To tam w ogle jest bezpiecznie? W zeszym miesicu prbowano mnie zabi chyba
z tuzin razy, za kadym razem w Nowym Yorku.
- Tylko dlatego, e Valentine skupi si na dwch Darach Anioa, ktre tu byy wytumaczy Jace przez zacinite zby. - Teraz skupi si na Idris, wszyscy to wiemy...
- Akurat tego moemy si najbardziej spodziewa - powiedziaa Maryse Lightwood.
Staa ukryta w ciemnym korytarzu, niewidoczna z miejsca gdzie stali. Poruszya si i
stana w jaskrawym wietle w przejciu. Uwidocznio ono bruzdy na jej twarzy wiadczce o
wyczerpaniu. Jej m, Robert Lightwood, zosta raniony przez trujcego demona w zeszym
tygodniu i wymaga staej opieki. Clary wyobraaa sobie jak Maryse musi by zmczona.
- Poza tym, Clave chce pozna Clariss. Dobrze o tym wiesz.
- Clave moe si chrzani.
- Jace - upomniaa go Maryse autentycznym rodzicielskim tonem. - Zachowuj si.
- Clave chce mnstwa rzeczy - poprawi si Jace. - Co nie znaczy, e musi je dosta.
Maryse obrzucia go takim spojrzeniem jakby doskonale zdawaa sobie spraw o czym
mwi i nie pochwalaa tego.
- W wikszoci przypadkw Clave si nie myli, Jace. Nie ma nic zego w tym, e chc

z ni porozmawia, zwaszcza po tym przez co przesza. Mogaby im opowiedzie...


- Ja powiem im wszystko co chcieliby wiedzie - odpar Jace.
Maryse westchna i przeniosa spojrzenie na Clary.
- Wic masz zamiar uda si do Idris, tak?
- Tylko na kilka dni. Nie bd sprawia adnych kopotw - powiedziaa Clary,
patrzc bagalnie na Jace'a ponad jego poncym spojrzeniem utkwionym w Maryse. Przysigam.
- Nie chodzi o to, czy wpadniesz w jakie tarapaty; chodzi o to, czy bdziesz skonna
spotka si z Clave gdy ju tam dotrzesz. Chc z tob porozmawia. Jeli odmwisz to wtpi
czy uda si na zyska pozwolenie na sprowadzenie ci z powrotem do nas.
- Nie... - zacz Jace, ale Clary mu przerwaa.
- Spotkam si z Clave - powiedziaa, mimo e poczua zimny dreszcz przechodzcy po
krzyu. Jedynym przedstawicielem Clave jakiego znaa bya Inkwizytorka, ktra zreszt nie
bya do nie zbyt przyjanie nastawiona.
Maryse rozmasowaa skronie.
- No to ustalone - powiedziaa silc si na spokj, cho osigna efekt odwrotny od
zamierzonego; ton jej gosu by rwnie napity co naprona struna. - Jace, odprowad Clary
do wyjcia i przyjd do biblioteki. Musimy porozmawia.
Znikna w mroku bez sowa poegnania. Clary patrzya w lad za ni, czujc jak yy
napenia jej lodowata woda. Alec i Isabelle byli przywizani do matki a ona bya pewna, e
Maryse nie jest wcale taka za, mimo e nie bywaa szczeglnie przyjemna w obyciu.
Usta Jace'a zacisny si w wsk kresk.
- No i popatrz co narobia.
- Musz jecha do Idrisu, nawet jeli tego nie rozumiesz - odpara Clary. - Jestem to
winna swojej mamie.
- Maryse zbyt mocno wierzy w Clave - odparowa Jace. - Wierzy, e s idealni, a ja
nie mog utwierdzi jej w tym przekonaniu, bo... - urwa gwatownie.
- Bo tak powiedziaby Valentine.
Spodziewaa si wybuchu ale jedyne co usyszaa to Nikt nie jest idealny. Jace
wycign rk i palcem wskazujcym wcisn przycisk windy.
- Nawet Clave.
Clary skrzyowaa ramiona na piersi.
- Czy to dlatego nie chcesz ebym tam sza? Dlatego, e to nie do koca bezpieczne? przekna gono. - Dlatego...

Dlatego, e powiedziae, e ju nic do mnie nie czujesz, co jest dziwne, bo ja cigle


czuj co do ciebie? I zao si, e o tym wiesz.
- Moe dlatego, e nie chc eby moja maa siostrzyczka wszdzie za mn azia? - w
jego gosie dwiczaa ostra nuta, wiadczca o drwinie i czym jeszcze.
Winda zjechaa z brzkiem. Clary wesza do rodka i odwrcia si twarz do Jace'a .
- Nie jad tam dlatego, e ty tam bdziesz. Jad eby pomc mojej mamie. Naszej
mamie. Musz jej pomc. Nie rozumiesz? Jeli tego nie zrobi, ona moe si ju nigdy nie
obudzi. Przynajmniej mgby udawa, e ci na tym zaley.
Jace pooy rce na jej ramionach, muskajc nag skr nad brzegiem konierza, co
przyprawio j o dreszcz. Chcc nie chcc Clary zauwaya, e mia cienie pod oczami,
ciemne jamy rysujce si pod komi policzkowymi. Czarny sweter, ktry na sobie mia,
tylko potgowa to wraenie, podkrelajc ciemne rzsy. Stanowi studium kontrastw czerni, bieli i szaroci, ze zotymi akcentami w postaci oczu i wosw.
- Pozwl mi to zrobi - jego gos by mikki, naglcy. - Pomog jej w twoim imieniu.
Tylko powiedz mi gdzie mam i i do kogo si zwrci. Zrobi wszystko co bdzie trzeba.
- Madeleine powiedziaa czarnoksinikowi, e to ja si u niego zjawi. On oczekuje
crki Jocelyn, nie jej syna.
Jace zacisn donie na jej ramionach.
- Wic powiedz jej, e nastpia zmiana planw. Ja pjd zamiast ciebie.
- Jace...
- Zrobi wszystko, co tylko zechcesz, tylko przysignij e tu zostaniesz - powiedzia.
- Nie mog.
Odskoczy od niej jakby go odepchna.
- Dlaczego?
- Bo to moja mama, Jace.
- Moja rwnie - w jego gosie zabrzmia chd. - Waciwie dlaczego Madeleine nie
zwrcia si z tym do nas, tylko do ciebie?
- Dobrze wiesz dlaczego.
- Poniewa - zacz i zabrzmiao to jeszcze zimniej - dla niej jeste crk Jocelyn. Ja
zawsze pozostan synem Valentine'a.
Zatrzasn krat windy przed jej nosem. Przygldaa mu si przez chwil - otwory w
kracie przecinay jego twarz jak diamentowa mozaika narysowana w metalu. Jedno zote oko
wpatrywao si w ni poyskujc gniewem.
- Jace...

Ale winda ju ruszya przy akompaniamencie zgrzytu, unoszc j w mroczn cisz


katedry.
- Ziemia do Clary - Simon pomacha jej rk. - Obudzia si ju?
- Tak, przepraszam - potrzsna gow chcc si pozby pajczyn spowijajcych
mzg. To by ostatni raz kiedy widziaa Jace'a . Nie odbiera telefonw kiedy do niego
dzwonia, wic zaplanowaa podr do Idrisu razem z Lightwoodami, posugujc si
niechtnym i zakopotanym Alekiem jako porednikiem. Biedny Alec, tkwi w potrzasku
midzy Jace'm a matk, prbujc ich zadowoli. - Mwie co?
- Tylko tyle, e Luke ju chyba wrci - rzuci Simon, zeskakujc z biurka jak tylko
otwary si drzwi do sypialni. - O wilku mowa.
- Cze, Simon - gos Luke'a by spokojny, moe odrobin zmczony. Mia na sobie
wytart dinsow kurtk, flanelow koszul i stare sztruksy wsunite w kowbojki, ktre czasy
wietnoci miay ju za sob. Poplamione bardziej ni zwykle okulary mia zatknite we
wosy. Pod rk trzyma kwadratow paczk obwizan kawakiem zielonej wstki. Poda j
Clary.
- May prezent na podr.
- Nie musiae! - zaprotestowaa Clary. - Zrobie ju wystarczajco duo...
Pomylaa o ubraniach, ktre jej kupi gdy wszystko co miaa zostao zniszczone. Da
jej nowy telefon i przybory do rysowania, chocia wcale go o to nie prosia. Praktycznie
wszystko co miaa byo prezentem od Luke'a.
Mimo e cigle nie pochwalasz mojej decyzji o wyjedzie. Ta niewypowiedziana myl
zawisa midzy nimi.
- Wiem, ale zobaczyem to i od razu pomylaem o tobie - wrczy jej pudeko.
Przedmiot w rodku by owinity kilkoma warstwami papieru. Clary rozdara go a jej
rka zacisna si na czym mikkim jak futro kota. Zerkna do rodka. Na dnie pudeka
lea staromodny butelkowozielony aksamitny paszcz, ze zot jedwabn podszewk,
mosinymi guzikami i szerokim kapturem. Rozoya go na kolanie i pogadzia czule
mikki materia.
- Isabelle nosiaby co takiego. Wyglda jak paszcz podrny Nocnego owcy.
- I susznie. Teraz bdziesz wyglda jak jeden z nich - powiedzia Luke.
Spojrzaa na niego.
- Chcesz, ebym wygldaa jak jeden z nich?
- Clary, ty jeste jednym z nich - jego umiech by zabarwiony smutkiem. - Poza tym

chyba zdajesz sobie spraw z tego jak traktuj obcych. Jeli w ten sposb wtopisz si w
tum...
Simon wyda z siebie dziwny dwik a Clary spojrzaa na niego w poczuciu winy prawie zapomniaa e tu by. Wpatrywa si z uwag w swj zegarek.
- Musz ju i.
- Przecie dopiero co przyszede! - zaprotestowaa. - Mylaam, e spdzimy razem
troch czasu, obejrzymy film czy co w tym stylu...
- Musisz si spakowa - przypomnia jej z umiechem. Prawie uwierzya, e wcale si
nie martwi. - Wpadn potem eby si poegna zanim wyjedziesz.
- Daj spokj. Zosta.
- Nie mog - powiedzia w kocu. - Mam spotkanie z Mai.
- Och, to wspaniale.
Maia, upomniaa si w duchu, bya naprawd mia. Bya te bystra. I adna. I bya
wilkoakiem. I miaa sabo do Simona. Ale moe wanie tak powinno by. Moe jego nowa
przyjacika powinna by Przyziemnym. W kocu on te si do nich zalicza. Technicznie
rzecz biorc, nie powinien by nawet spdza czasu z Nocnymi owcami takimi jak Clary.
- W takim razie rzeczywicie bdzie lepiej jeli ju pjdziesz.
- Te tak myl.
Ciemnych oczu Simona nie sposb byo rozszyfrowa. To byo co nowego przedtem czytaa w nim jak w otwartej ksidze. Zastanawiaa si czy to efekt uboczny
wampiryzmu czy co cakiem innego.
- Do zobaczenia - powiedzia i pochyli si do przodu, jakby mia zamiar pocaowa j
w policzek i zmierzwi jej wosy. Zawaha si jednak i odsun z wyrazem niepewnoci na
twarzy. Zdumiona Clary uniosa brwi ale jego ju nie byo. Otar si ramieniem o stojcego w
przejciu Luke'a a potem Clary usyszaa odgos zamykanych drzwi.
- Dziwnie si ostatnio zachowuje - stwierdzia, obejmujc paszcz ramionami eby
doda sobie otuchy. - Mylisz e to z powodu tego caego zamieszania z byciem wampirem?
- Nie wydaje mi si - Luke wyglda na lekko rozbawionego. - Bycie Przyziemnym
nie zmienia sposobu w jaki postrzegamy wiat. Albo ludzi. Daj mu troch czasu. W kocu to
ty z nim zerwaa.
- Wcale nie. To on zerwa ze mn.
- Bo nie jeste w nim zakochana. To niezrczna sytuacja a on radzi sobie cakiem
niele. Wielu chopcw w jego wieku by si dsao albo czatowao pod twoim oknem z boom
boxem.

- Nikt ju nie uywa boom boxw. To nie lata osiemdziesite - zeskoczya z ka i


woya paszcz. Zapia go pod sam szyj, rozkoszujc si mikkoci aksamitu. - Ja po
prostu chc, eby Simon by taki jak dawniej - spojrzaa w lustro, mile zaskoczona. Ziele
stanowia doskona opraw dla jej kasztanowych wosw i podkrelaa kolor oczu.
Odwrcia si w stron Luke'a. - No i jak?
Luke opiera si o futryn, trzymajc rce w kieszeniach. Gdy tak na ni patrzy, jaki
cie przemkn po jego twarzy.
- Twoja matka miaa dokadnie taki sam paszcz gdy bya w twoim wieku.
Clary cisna mankiety paszcza, chowajc palce w mikkim puchu. Wzmianka o
Jocelyn w poczeniu ze smutkiem malujcym si na twarzy Luke'a sprawia, e zebrao jej
si na pacz.
- Pjdziemy j dzisiaj odwiedzi, zgoda? Chc si z ni poegna i powiedzie co
zamierzam zrobi. Musz j zapewni, e wszystko bdzie w porzdku.
Luke skin gow.
- Oczywicie, e pjdziemy. Clary?
- Tak?
Nie chciaa na niego patrze w obawie, e zobaczy smutek w jego oczach, ale ku
swojej uldze, nie dostrzega go wcale. Umiechn si.
- Bycie takim jak dawniej wcale nie musi okaza si takie ze.
Simon spojrza na kartk papieru w rku a potem na katedr i zmruy oczy w
popoudniowym socu. Strzelista sylwetka Instytutu przecinaa niebieskie niebo, budowla z
granitu z ostro zakoczonymi ukami bya otoczona wysokim kamiennym murem. Gargulce
spoglday z gzymsw jakby zapraszajc go do rodka. Wyglda zupenie inaczej ni za
pierwszym razem, gdy maskowa go czar, tyle e wtedy czary nie dziaay na Przyziemnych.
Nie naleysz do tego miejsca.
Sowa byy ostre, rce jak kwas. Simon nie by pewny czy powiedzia to gargulec,
czy gos w jego umyle. To jest koci a ty jeste przeklty.
- Zamknij si - wymamrota. - Mam to w nosie. Jestem ydem.
W kamiennym murze osadzono elazn furtk. Simon chwyci za klamk,
podwiadomie oczekujc palcego blu, ale nic takiego si nie stao. Wygldao na to, e
furtka sama w sobie nie bya szczeglnie powicona. Pchn j do przodu i by w poowie
cieki wyoonej popkanymi, kamiennymi pytami, gdy usysza w pobliu znajome gosy.
No, moe nie cakiem w pobliu. Prawie zapomnia, e jego such, tak samo jak wzrok,

wyostrzyy si od czasu Przemiany. Wraenie byo takie, jakby sysza te gosy tu obok, ale
jak tylko pody wsk ciek biegnc dookoa Instytutu, zobaczy e ludzie stali do
daleko, w odlegej czci placu. Trawa w tym miejscu wybujaa, zarastajc w poowie
rozwidlajce si cieki prowadzce do czego, co musiao by kiedy zadbanym klombem
r. Bya tu nawet kamienna awka poronita chwastami. Zanim przejli je Nocni owcy, to
miejsce byo kiedy wityni.
Pierwszego zobaczy Magnusa, opierajcego si o omsza kamienn cian. Trudno
byo nie zauway czarownika - mia na sobie biay t - shirt, ktry wyglda jak pochlapany
farb i tczowe skrzane spodnie. W tym stroju wyglda jak kolorowy cieplarniany kwiat
otoczony spowitymi w czer owcami: bladym i zakopotanym Alekiem; Isabelle z czarnymi
wosami splecionymi w warkocze zwizanymi srebrn wstk, stojc obok maego chopca,
ktry musia by Maksem, najmodszym z Lightwoodw. W pobliu staa ich matka,
wygldajca na wysz, bardziej kocist wersj crki, z takimi samymi czarnymi wosami.
Obok niej staa kobieta, ktrej Simon nie zna. Z pocztku pomyla, e jest duo starsza z
powodu prawie biaych wosw ale w momencie, w ktrym odwrcia si eby porozmawia
z Maryse stwierdzi, e nie moga mie wicej ni czterdzieci lat.
Wreszcie na kocu sta Jace, ktry trzyma si troch na uboczu, jakby nie nalea do
rodziny. Czer okrywaa go od stp do gw. Kiedy Simon ubiera si cay na czarno,
wyglda jakby szed na czyj pogrzeb, za to Jace sprawia wraenie twardego i
niebezpiecznego. I bardziej blond ni to byo w ogle moliwe. Poczu jak napinaj mu si
minie ramion i zastanawia czy istnieje na wiecie cokolwiek - na przykad upyw czasu
albo saba pami - co osabioby jego niech do Jace'a . Chcia si pozby tego uczucia, ale
cigle tam tkwio, cic jak kamie na jego niebijcym sercu.
Spotkanie miao w sobie co dziwnego, ale zanim zdy cokolwiek zrobi, Jace
obrci si w jego stron zupenie jakby wyczu, e Simon tam stoi, a on nawet z daleka
zauway cienk bia blizn na jego szyi, tu powyej konierzyka. Cica mu niech
zmienia si w co innego. Jace skin krtko gow w jego kierunku.
- Zaraz wracam - powiedzia do Maryse takim tonem, ktrego Simon nigdy by nie
uy w rozmowie z matk. Jakby dorosy mwi co do innego dorosego.
Maryse machna rk w roztargnieniu, wyraajc zgod.
- Nie rozumiem, dlaczego to tak dugo trwa - mwia do Magnusa. - Czy to aby na
pewno normalne?
- Na pewno nie tak jak znika, ktr ci daj - Magnus zastuka obcasem w cian. Normalnie policzybym dwa razy wicej.

- To tylko tymczasowy Portal. Ma nam pomc dosta si do Idrisu. I mam nadziej, e


zamkniesz go po wszystkim. Taka bya umowa - odwrcia si w stron kobiety - a ty,
Madeleine, zostaniesz tu i na wasne oczy przekonasz si, czy dotrzyma obietnicy.
Madeleine. A wic to bya ta przyjacika Jocelyn. Simon nie mia jednak czasu, eby
lepiej si jej przyjrze - w tym samym momencie Jace zapa go za rami i odcign na drug
stron kocioa, z dala od innych. cieka po tej stronie bya jeszcze bardziej zaronita. Jace
wepchn Simona za pie wielkiego dbu i puci go, rozgldajc si szybko dookoa by
upewni si czy nikt ich nie ledzi.
- W porzdku. Tutaj moemy pogada.
Byo tu znaczniej ciszej, masyw Instytutu tumi wszelkie odgosy ruchu ulicznego
dobiegajce z York Avenue.
- Chciae si ze mn spotka - zauway Simon. - Znalazem twoj kartk przyklejon
do okna gdy si obudziem. Nie moge zadzwoni tak jak to robi normalni ludzie?
- Nie, jeli mog tego unikn, wampirze - odpar Jace. Przyglda si Simonowi w
zamyleniu, tak jakby czyta ksik. Na jego twarzy maloway si sprzeczne uczucia: lekkie
zdumienie i co, co Simon mg okreli jako rozczarowanie. - Jednak to prawda, e moesz
wychodzi na wiato soneczne. Nawet soce w poudnie nie jest w stanie ci zaszkodzi.
- Zgadza si. Dobrze o tym wiesz, w kocu te tam bye.
Nie musia rozwodzi si nad tym o jakie tam mu chodzio; wyraz twarzy Jace'a
jasno wskazywa na to, e doskonale wiedzia co Simon mia na myli. Pamita rzek, ty
furgonetki, promienie soca odbijajce si na wodzie i paczc Clary. Pamita to wszystko
tak samo dobrze jak Simon.
- Po prostu pomylaem, e twoja zdumiewajca umiejtno ju si wyczerpaa powiedzia Jace, ale nie zabrzmiao to tak, jakby naprawd mia to na myli.
- Jak tylko poczuj ch stanicia w pomieniach to dam ci zna - Simon zaczyna
traci cierpliwo. - Suchaj, przywloke mnie tu tylko po, eby pogapi si na mnie jak na
jaki okaz z laboratorium? Nastpnym razem wyl ci zdjcie.
- A ja je oprawi i postawi na swojej nocnej szafce - odpar Jace bez cienia sarkazmu.
- Posuchaj, nie bez powodu chciaem eby tu przyszed, i mimo e niecierpi tego mwi,
mamy ze sob co wsplnego.
- Takie same odjazdowe fryzury? - zasugerowa kipico Simon, cho w gbi serca tak
nie uwaa. Co w wyrazie twarzy Jace'a nie dawao mu spokoju.
- Chodzi o Clary - przyzna Jace.
Simon wzmocni czujno.

- O Clary?
- Tak. No wiesz, nisk, rudowos, wiecznie rozdranion.
- Jako nie widz zwizku - powiedzia, cho uwaa inaczej. Niemniej jednak nie czu
si w nastroju na prowadzenie takich rozmw z Jasem, teraz czy kiedykolwiek indziej w
przyszoci. Czy mska rozmowa nie powinna sama w sobie wyklucza gadania o uczuciach?
Widocznie nie.
- Obu nam na niej zaley - stwierdzi Jace, przygldajc mu si w uwag. - Jest dla nas
kim wanym. Prawda?
- Pytasz mnie, czy mi na niej zaley?
To nie byo zbyt trafne okrelenie. Simon zastanawia si, czy Jace nie stroi sobie z
niego artw - co byoby niezwykle okrutne, nawet jak na Jace'a . Czy cign go tu tylko po
to, eby naigrawa si z niego po tym jak midzy nim a Clary nic nie wyszo? Mimo to,
Simon cigle mia nadziej, przynajmniej jej cie, e ten stan rzeczy mg ulec zmianie. e
Jace i Clary zaczn w kocu zachowywa si w stosunku do siebie tak, jak powinno si
zachowywa rodzestwo.
Napotka spojrzenie Jace'a i jego nadzieja si rozwiaa. Wyraz jego twarzy nie
pokrywa si z wyobraeniem Simona o tym jak brat powinien mwi o swojej siostrze. Z
drugiej strony byo dla niego jasne, e Jace nie sprowadzi go tu po to, by wymiewa si z
jego uczu - cierpienie, jakie odbijao si w oczach Jace'a , byo jego wasnym.
- Nie myl sobie, e zadawanie ci tych pyta sprawia mi przyjemno - warkn Jace. Musz wiedzie, co jeste w stanie dla niej zrobi. Okamaby j?
- W jakiej sprawie? O co ci, do diaba, chodzi? - Simon zda sobie w kocu spraw
dlaczego tak go zaniepokoi widok Nocnych owcw w ogrodzie. - Chwileczk. Chcesz
jecha do Idrisu ju teraz? Clary myli, e wyjedasz dopiero jutro.
- Wiem, i dlatego chc eby powiedzia innym, e Clary przysaa ci tu z
wiadomoci, e nie jedzie. Powiedz, e si rozmylia.
W jego gosie byo co takiego, co Simon ledwo rozpoznawa, co tak niespotykanego,
e nie mg tego znie. Jace go prosi.
- Uwierz w to. Wiedz... jak bardzo jestecie sobie bliscy.
Simon pokrci gow.
- Nie do wiary. Chcesz ebym zrobi to dla Clary, ale w rzeczywistoci robisz to dla
siebie - zacz si odsuwa - Nie ma mowy.
Jace chwyci go za rami, przytrzymujc w miejscu.
- To jest dla Clary. Staram si j chroni. Mylaem, e zainteresuje ci to na tyle, e

zechcesz mi pomc.
Simon obrzuci ostrym spojrzeniem rk Jace'a zaciskajc si na jego przedramieniu.
- Jak mam j chroni skoro nawet nie wiem przed czym?
Jace nie zdj rki.
- Po prostu mi zaufaj.
- Czy ty nie rozumiesz, jak bardzo ona chce tam jecha? Jeli mam do tego nie
dopuci, to lepiej eby mia ku temu jaki cholernie wany powd.
Jace westchn przecigle i puci Simona.
- To, co Clary zrobia na statku Valentine'a uywajc Znaku Otwarcia - powiedzia
niskim gosem - no, c, sam widziae co si potem stao.
- Zniszczya statek i uratowaa nas wszystkich.
- Mw troch ciszej - upomnia go Jace, rozgldajc si wok z niepokojem.
- Chcesz przez to powiedzie, e nikt inny nie wie o tym planie? - zapyta Simon z
niedowierzaniem.
- Ja wiem. Ty rwnie. Luke i Magnus te. Nikt inny.
- I co o tym wszystkim myl? e szczliwym trafem statek rozpad si sam z siebie?
- Powiedziaem im, e Rytua Konwersji Valentine'a si nie powid.
- Okamae Clave? - Simon nie by pewien, czy odczuwa z tego powodu podziw czy
raczej niepokj.
- Zgadza si. Isabelle i Alec wiedz, e Clary posiada umiejtno kreowania nowych
runw, wic wtpi czy uda mi si utrzyma t ich wiedz z dala od Clave i nowego
Inkwizytora. Gdyby dowiedzieli si co potrafi Clary - wzmacnia zwyke runy do tego
stopnia, e zyskuj niszczycielsk moc - chcieliby, eby zostaa wojownikiem, ich broni. A
ona si do tego nie nadaje. Nie tak zostaa wychowana... - urwa gdy tylko zobaczy, e Simon
potrzsa gow. - Co znowu?
- Jeste Nefilim - powiedzia wolno Simon. - Czy nie powiniene czasem chcie dla
Clave tego co najlepsze? Jeli oznacza to uycie Clary jako...
- Chcesz, eby j dopadli? eby postawili w pierwszym rzdzie przeciwko
Valentinowi i jego armii?
- Nie - przyzna Simon. - Tego nie chc. Ale nie jestem taki jak wy. Nie musz si
zastanawia kogo posa na pierwszy ogie, Clary albo moj rodzin.
Twarz Jace'a pokrya si ciemnym rumiecem.
- To nie tak jak mylisz. Gdybym sdzi, e to pomoe Clave... ale nie pomoe. A ona
bdzie tylko cierpie.

- Nawet gdyby wiedzia, e to pomoe Clave - powiedzia Simon - nigdy by nie


pozwoli, eby j dopadli.
- Dlaczego tak uwaasz, wampirze?
- Bo oprcz ciebie nikt nie moe jej mie - odpar Simon.
Krew odpyna z twarzy Jace'a .
- Wic mi nie pomoesz? - spyta z niedowierzaniem. - Nie pomoesz jej?
Simon zawaha si przez moment, i zanim zdy co powiedzie, cisz pomidzy
nimi rozdar jaki haas. Wysoki, piskliwy krzyk desperacji, ktry umilk jak city noem.
Jace rozejrza si dookoa.
- Co to byo?
Pojedynczy wrzask zaguszyy inne. Uszy Simona podrani gony szczk metalu.
- Co si stao. Reszta...
Ale Jace'a ju nie byo. Bieg ciek wymajajc kpy chwastw. Po chwili wahania
Simon pody za nim. Prawie zapomnia jak szybko potrafi teraz biega - prawie depta
Jasowi po pitach, gdy okrali naronik kocioa i wpadli do ogrodu.
Panowa tu prawdziwy chaos. Biaa mga spowia ogrd a w powietrzu wyczuwao si
ciki zapach ozonu i przebijajc przez niego mdlc i nieprzyjemn wo czego jeszcze. Co
chwila byo wida czyj sylwetk - Simon widzia tylko ich fragmenty, co chwila znikay i
pojawiay si w przewitach w mgle. Zauway Isabelle, czarne pasma jej wosw migay w
powietrzu gdy wymachiwaa batem, ktry wyglda jak miercionona, zota byskawica
przecinajca ciemno. Odpieraa ataki czego zwalistego i ogromnego - demona, jak sdzi
Simon - ale przecie by rodek dnia, wic to byo niemoliwe.
Gdy podszed bliej przekona si, e stworzenie miao ludzki ksztat, tyle e byo
zgarbione i powykrcane. Nie wygldao to dobrze. W jednej rce trzymao grub desk i
wymachiwao ni na olep prbujc trafi w Isabelle.
Nie dalej jak kilkanacie metrw std, przez przerw w kamiennym murze, Simon
mg zobaczy samochody przejedajce jak gdyby nigdy nic po York Avenue. Niebo ponad
Instytutem byo czyste.
- Wyklci - wyszepta Jace. Jego twarz pona gdy wyciga zza paska seraficki n. Cae mnstwo - popchn Simona na bok. - Nie ruszaj si w miejsca, zrozumiae? Masz tu
zosta.
Simon zastyg w bezruchu gdy Jace wskoczy w sam rodek mgy. wiato bijce z
noa w jego doni owietlao poruszajce si we mgle srebrzyste i ciemne postacie, a Simon
mia wraenie jakby patrzy przez zamarznit szyb, rozpaczliwie starajc si poapa w

tym, co si dziao po drugiej stronie. Isabelle znikna; dostrzeg Aleca, jego rami krwawio,
a on ci jednego z Wykltych przez pier i patrzy jak pada na ziemi. Kolejny z nich zaszed
go od tyu, ale Jace ju tam by uzbrojony w dwa noe. Skoczy do gry i penym wciekoci
ruchem zamachn si nimi jak noycami, odcinajc Wykltemu gow. Z rany trysna
czarna krew. odek Simona skrci si gwatownie od trujcego zapachu posoki.
We mgle sysza nawoujcych si Nocnych owcw. Nagle mga opada a on
zobaczy Magnusa stojcego naprzeciwko muru z dzikim wyrazem oczu. Mia uniesione rce,
midzy jego palcami poyskiwaa bkitna byskawica. W kamiennym murze otworzyo si
przejcie. Nie byo ani puste ani ciemne, ale lnio jak lustro z wirujcych pomieni
uwizionych w szkle.
- Portal! - krzycza Magnus. - Przeacie przez Portal!
W tym momencie wydarzyo si kilka rzeczy na raz. Z mgy wynurzya si Maryse
Lightwood, niosc na rkach Maksa. Zatrzymaa si na chwil, eby kogo zawoa a potem
skoczya w stron Portalu i znikna w jego wntrzu. Alec pody w jej lady, wlokc za
sob Isabelle, jej zbryzgany krwi bat cign si po ziemi. Kiedy popchn j w stron
przejcia, z mgy za ich plecami wynurzy si Wyklty, wymachujc obosiecznym mieczem.
Simon otrzsn si z otpienia. Rzuci si do przodu, woajc imi Isabelle, ale
potkn si i upad ciko, uderzajc w ziemi z tak si, ktra wycisnaby mu powietrze z
puc gdyby potrafi oddycha. Pozbiera si szybko i rozejrza dookoa, eby sprawdzi o co
si potkn.
Na ziemi leao ciao kobiety. Gardo miaa podernite a niebieskie oczy szeroko
otwarte. Krew plamia jej biae wosy. Madeleine.
- Simon, rusz si! - krzykn Jace.
Bieg w jego stron z zakrwawionymi noami w rkach. Simon spojrza w gr.
Sylwetka Wykltego, ktry ciga Isabelle, zamajaczya mu przed oczami. Jego pokryta
bliznami twarz wykrzywia si w jadowitym grymasie. Simon uchyli si przed spadajcym
mieczem, ale nawet ze swoim refleksem wampira nie by wystarczajco szybki. Przeszy go
palcy bl i wszystko spowia ciemno.

2. WIEE DEMONW W ALICANTE


Nie ma w tym ani krzty magii, pomylaa Clary, gdy razem z Lukiem okrali
budynek po raz trzeci, jakby to miao im pomc w znalezieniu wolnego miejsca do
parkowania. Ulica bya tak zapchana samochodami, e nie mona byo nawet wetkn szpilki.
W kocu Luke wcisn si za hydrant i zostawi pickupa na jaowym biegu. Westchn.
- Id. Daj im zna, e ju jeste. Przynios twoj walizk.
Clary skina gow, ale zawahaa si zanim chwycia klamk. Jej odek zacisn si
w supe z niepokoju i nie po raz pierwszy aowaa, e Luke nie idzie tam razem z ni.
- Mylaam, e wyjedajc pierwszy raz za granic, bd miaa przy sobie
przynajmniej paszport.
Twarz Luke'a pozostaa bez umiechu.
- Wiem, e si denerwujesz - powiedzia. - Zobaczysz, wszystko bdzie w porzdku.
Lightwoodowie si tob zaopiekuj.
O czym zdye mnie ju zapewni chyba z milion razy, pomylaa. Poklepaa go
lekko po ramieniu zanim wyskoczya na zewntrz.
- Do zobaczenia za kilka minut.
Ruszya ciek z kamiennych popkanych pyt, odgosy ruchu ulicznego saby gdy
bya coraz bliej drzwi kocioa. Tym razem dostrzeenie prawdziwego gmachu Instytutu
chowajcego si pod mask czaru zajo jej troch wicej czasu. Czua jakby na star katedr
naoono dodatkow warstw czaru, jak now farb na obraz. Zdrapywanie jej za pomoc
umysu byo trudne, a nawet bolesne. Gdy w kocu znika, Clary moga zobaczy koci
takim, jaki by naprawd. Wysokie, drewniane drzwi byszczay, jakby dopiero co zostay
wypolerowane.
W powietrzu unosia si niepokojca wo ozonu i spalenizny. Marszczc brwi
chwycia za klamk. Jestem Clary Morgenstern, jedna z Nefilim, i prosz o pozwolenie
wejcia do Instytutu...
Drzwi si otworzyy a ona wesza do rodka. Rozgldaa si dookoa starajc si
dociec skd ta zmiana w wygldzie katedry. Gdy tylko drzwi zatrzasny si za ni, wic j
w ciemnoci rozwietlonej jedynie mglistym wiatem wpadajcym przez rozet, zrozumiaa
jaka zasza tu zmiana. Odkd pamitaa, wejcie do Instytutu zawsze byo jasno owietlone
setkami wiec osadzonych w wymylnych kandelabrach ustawionych w przejciu midzy
awkami. Teraz panowa tu jedynie mrok.

Wyja z kieszeni magiczny kamie i uniosa go do gry. Buchno z niego wiato


przewiecajc przez jej palce. Rozwietlao zakurzone kty wntrza katedry, gdy sza do
windy znajdujcej si blisko nagiego otarza. Niecierpliwie wcisna przycisk windy. Nic si
nie wydarzyo. P minuty pniej wcisna guzik jeszcze raz - i jeszcze. Przyoya ucho do
drzwi i nasuchiwaa. adnego dwiku. Instytut by pogrony w ciszy i ciemnociach, jak
lalka, w ktrej wyczerpay si baterie.
Z walcym gono sercem, Clary popieszya do wyjcia i pchna cikie drzwi.
Stana na schodach, rozgldajc si gorczkowo. Niebo przybrao barw kobaltu a powietrze
wypenio si swdem spalenizny. Czyby mia miejsce poar? Czy Nocnym owcom udao
si uciec? Na pierwszy rzut oka wszystko wygldao tak samo...
- To nie poar - odezwa si kto aksamitnym, dobrze jej znanym gosem. Wysoka
sylwetka zmaterializowaa si z cienia, z wosami sklejonymi w koron dziwacznych kolcw.
Posta miaa na sobie czarny, jedwabny garnitur, szmaragdow koszul i szczupe palce
ozdobione piercieniami. Oprcz tego fantazyjne buty i spora dawka brokatu.
- Magnus? - wyszeptaa Clary.
- Wiem, o czym pomylaa - powiedzia - ale to nie poar. Ten zapach to piekielna
mga, rodzaj czarodziejskiego demonicznego dymu. Minimalizuje skutki uycia niektrych
zakl.
- Demoniczna mga? To znaczy, e...
- Mia miejsce atak na Instytut. Tak. Przed poudniem. To byli Wyklci, niecay tuzin.
- Jace - wyszeptaa. - Lightwoodowie...
- Piekielny dym skutecznie zmniejszy moje zdolnoci w walce przeciw Przekltym.
Lightwoodw rwnie. Musiaem ich wysa do Idrisu przez Portal.
- Ale aden z nich nie zosta ranny?
- Tylko Madeleine. Nie yje. Przykro mi, Clary.
Clary usiada ciko na schodach. Nie znaa zbyt dobrze tej kobiety, ale Madeleine
stanowia jedyne wte poczenie z jej matk - jej prawdziw matk, t, ktra bya
walecznym Nocnym owc jakiego Clary nigdy nie znaa.
- Clary? - Luke przeci ciek w nadcigajcym zmierzchu. W rku trzyma jej
walizk. - Co si dzieje?
Clary siedziaa na schodach obejmujc rkoma kolana, podczas gdy Magnus streszcza
mu ca sytuacj. Mimo blu po mierci Madeleine, odczuwaa ulg zabarwion poczuciem
winy. Jace by cay i zdrw. Lightwoodowie byli cali i zdrowi. Powtarzaa to zdanie w
nieskoczono. Jace by cay i zdrw.

- Wyklci - mrukn Luke. - Zabilicie wszystkich?


- Nie - Magnus potrzsn przeczco gow. - Rozproszyli si jak tylko udao mi si
wysa Lightwoodw przez Portal. Nie wygldali na zainteresowanych moj osob. Zanim
zdyem zamkn Portal wszyscy zniknli.
Clary uniosa gow.
- Zamkne Portal? Ale chyba cigle moesz mnie wysa do Idrisu? - spytaa. - To
znaczy, mog doczy do Lightwoodw, prawda?
Luke i Magnus wymienili spojrzenia. Luke postawi walizk na ziemi.
- Magnus? - spytaa piskliwie Clary, podnoszc gos. - Musz tam i.
- Portal jest zamknity, Clary.
- To otwrz nastpny!
- To nie takie proste - powiedzia czarownik. - Clave dokadnie strzee kadego
magicznego przejcia w Alicante. Stolica to dla nich wite miejsce - co jak ich wasny
Watykan. aden Przyziemny nie moe tam wej bez pozwolenia.
- Przecie jestem Nocnym owc!
- Tylko czciowo - powiedzia Magnus. - Poza tym, wiee uniemoliwiaj
bezporednie teleportowanie si do miasta. eby otworzy Portal prowadzcy do Alicante
musieliby ci oczekiwa po drugiej stronie. Gdybym sprbowa wysa ci na wasn rk, to
byoby jawne naruszenie Prawa, a ja nie zamierzam dla ciebie ryzykowa, skarbie,
niezalenie od tego jak bardzo cie lubi.
Clary przeniosa spojrzenie z wyraajcego szczery al oblicza Magnusa na nieufn
twarz Luke'a.
- Ale ja musz si tam dosta - powiedziaa. - Musz pomc swojej mamie. Musi by
jaki inny sposb eby tam dotrze, niekoniecznie przy uycia Portalu.
- Najblisze lotnisko znajduje si w ssiednim stanie - powiedzia Luke. - Jeli uda
nam si przekroczy granic - a to cakiem spore jeli - czeka nas duga i niebezpieczna
droga przez terytoria Przyziemnych. Zajmie nam cae dnie zanim dotrzemy do Idrisu.
Clary poczua szczypanie pod powiekami. Nie bd paka, powiedziaa sobie w
duchu. Nie bd.
- Clary - w gosie Luke'a pobrzmiewaa agodno. - Bdziemy w kontakcie z
Lightwoodami. Upewnimy si, e maj wszelkie potrzebne informacje, eby zdoby
antidotum dla Jocelyn. Skontaktuj si z Fellem...
Clary zerwaa si na rwne nogi, potrzsajc gwatownie gow.
- To musz by ja. Madeleine powiedziaa, e Fell nie zechce rozmawia z nikim

oprcz mnie.
- Fell? - powtrzy za ni jak echo Magnus. - Ragnor Fell? Mog sprbowa wysa
mu wiadomo. Dam mu zna, eby oczekiwa Jace'a .
Cz troski znikna z twarzy Luke'a.
- Clary, syszaa? Z pomoc Magnusa...
Ale ona nie chciaa sysze ani sowa o pomocy Magnusa. W ogle nie chciaa
niczego sucha. Mylaa, e uratuje matk, a tymczasem nie moga zrobi nic, tylko dalej
siedzie przy jej szpitalnym ku i trzyma jej bezwadn rk i mie nadziej, e gdzie
indziej kto inny dokona tego, czego nie dokonaa ona.
Zbiega po schodach, odpychajc wycignit rk Luke'a.
- Potrzebuj odrobiny samotnoci.
- Clary...
Syszaa jak Luke j woa, ale nie zwrcia na to uwagi i przyspieszya kroku.
Przyapaa si na tym, e zmierza w kierunku rozwidlenia na kocu kamiennej cieki, ktra
prowadzia do niewielkiego ogrodu w poudniowej czci Instytutu, tam, gdzie unosi si
zapach spalenizny i popiou - oraz cika, ostra wo czego jeszcze. Zapach diabelskiej
magii. W ogrodzie cigle unosi si biay opar mgy. Jej strzpy osiaday na krzewach r i
pod kamieniami. Ziemia w niektrych miejscach nosia lady walki. Nad jedn z kamiennych
awek widniaa ciemnoczerwona plama, na ktr nie moga zbyt dugo patrze.
Clary odwrcia si w drug stron. I zastyga w bezruchu. Na cianie widniay
charakterystyczne lady runw, poyskujce bkitem na szarym, kamiennym tle. Ukaday si
w kwadratowy zarys potwartych drzwi.
Portal.
Co w jej wntrzu skrcio si w supe. Pamitaa inne symbole, poyskujce
zowieszczo na gadkim, metalowym kadubie statku. Pamitaa drenie na chwil przed tym,
jak rozpad si na kawaki i zalay go wody East River.
To tylko runy, pomylaa. Symbole. Potrafi je narysowa. Skoro mojej mamie udao
si uwizi Kielich Anioa w kawaku papieru, to mnie uda si odtworzy Portal.
Stopy same poniosy j w stron ciany katedry, do zacisna si na spoczywajcej w
kieszeni steli. Z caej siy starajc si powstrzyma drenie rk, przytkna koniec steli do
kamienia. Zacisna powieki i zacza kreli w umyle wietliste linie. Linie przypominajce
jej o przejciu, unoszeniu si w wirujcym powietrzu, podrach i odlegych miejscach.
Kreski utworzyy Znak, peen wdziku jak ptak podczas lotu. Nie wiedziaa, czy istnia ju
wczeniej czy to ona przed chwil go wynalaza, ale wyglda tak jakby istnia od zawsze.

Portal.
Zacza rysowa, czarne jak wgiel linie spyway z koca steli. Kamie skwiercza,
wypeniajc nozdrza kwanym zapachem spalenizny. Gorce niebieskie wiato rozbyso pod
jej powiekami. Poczua na twarzy podmuch gorcego powietrza, jakby staa przy ogniu.
Opucia do, dyszc ciko, i otworzya oczy. Znak, ktry narysowaa, mia ksztat czarnego
kwiatu wyrastajcego prosto ze ciany. Gdy tak patrzya na swoje dzieo, linie zaczy si
rozpywa i zmienia, zwija i rozwija, same dopasowujc swj ksztat. W przecigu kilku
chwil ksztat Znaku uleg cakowitej zmianie. Przypomina teraz iskrzcy si zarys przejcia,
kilka stp wyszy ni Clary.
Ona sama nie moga oderwa od niego oczu. Lni takim samym czarnym wiatem
jak Portal u Madame Dorothei. Wycigna w jego stron rk... i natychmiast j cofna.
Czujc mdoci, przypomniaa sobie, e aby uy Portalu trzeba byo sobie wyobrazi
miejsce, do ktrego chciao si trafi. Problem polega na tym, e nigdy nie bya w Idrisie.
Oczywicie, znaa je z opisu. Zielone doliny, ciemne lasy, przejrzyste rzeki, jeziora, gry,
Alicante i miasto ze szklanymi wieami. Moga sprbowa wyobrazi sobie, jak wyglda, ale
w tym wypadku wyobrania to za mao. Nie, jeli chodzio o ten rodzaj magii. Gdyby tylko...
Gwatownie wcigna powietrze. Przecie widziaa Idris. Widziaa je we nie i
wiedziaa, e to by prawdziwy sen, mimo e nie potrafia powiedzie skd braa t pewno.
Co takiego Jace powiedzia jej w tym nie o Simonie? e nie moe tu zosta, bo to miejsce
dla ywych. I niedugo po tym Simon umar...
Clary wrcia pamici do snu. Taczya w sali balowej w Alicante. ciany
pomieszczenia zwieczonego przejrzystym, przypominajcym diament dachem, pomalowano
na biao i zoto. Porodku sali staa fontanna ze srebrn figur syreny w centrum. Promienie
soca przewiecay przez korony drzew a Clary miaa na sobie paszcz z zielonego aksamitu,
tak jak teraz.
- Clary! - wrzasn Luke, pdzc przez ciek z twarz wykrzywion wciekoci i
przeraeniem. Za nim bieg Magnus, jego kocie oczy byszczay jak wiata Portalu
zalewajce ogrd.
- Clary, stj! Stranicy s niebezpieczni! Zabijesz si!
Ale dla niej nie byo ju odwrotu. Zote wiato przybierao na sile. Clary pomylaa o
zocistych murach holu w swoim nie i promieniach soca zaamujcych si w szkle. Luke
si pomyli; nie rozumia na czym polega jej dar, jak dziaa - co mogli znaczy jacy
stranicy gdy potrafio si stworzy zupenie inn rzeczywisto za pomoc rysunku?
- Musz i - krzykna, robic krok do przodu z rozpostartymi palcami. - Luke, tak mi

przykro...
Postpia do przodu, a on w ostatniej chwili doskoczy do niej i zapa za nadgarstek,
w momencie, w ktrym Portal zdawa si by na granicy wybuchu. Ogromna sia zwalia ich
z ng, tak jak tornado wyszarpuje drzewo wraz z korzeniami. Przed oczami migny jej
wirujce samochody i budynki Manhattanu. Znikny gdy tylko porwa j silny prd. Czujc
rk Luke'a zaciskajc si na jej nadgarstku z si imada, runa prosto w wirujcy zoty
chaos.
Simona obudzi rytmiczny plusk wody. Usiad gwatownie, z piersi cinit
przeraeniem. Kiedy ostatnim razem obudzi go szmer fal, by winiem na statku
Valentine'a. Kojcy dwik przypomnia mu z ca ostroci horror, jakiego dowiadczy.
Poczu si jakby kto wyla na niego kube lodowatej wody.
Jednak szybkie spojrzenie dookoa upewnio go, e by w cakiem innym miejscu. Po
pierwsze, lea na ku w niewielkim pokoju ze cianami pomalowanymi na jasny bkit,
przykryty stert mikkich kocw. Ciemne zasony przesaniay okno, wpuszczajc tylko
odrobin wiata, ale to wystarczyo eby jego wampirzy wzrok zarejestrowa wszystko. Na
pododze lea jasny dywan a pod cian staa oszklona szafka.
Przy ku sta fotel. Simon usiad, koce opady, a on zda sobie spraw z dwch
rzeczy: po pierwsze, e cigle mia na sobie ten sam t - shirt i dinsy kiedy przyszed do
Instytutu na spotkanie z Jasem; a po drugie, osoba w fotelu drzemaa, z policzkiem wspartym
na doni a jej dugie, czarne wosy rozsypay si dokoa jak szal.
- Isabelle?
Jej gowa podskoczya do gry. Otworzya oczy.
- Oooch! Obudzie si! - wyprostowaa si, odrzucajc wosy na plecy. - Jace bdzie
wniebowzity. Bylimy prawie pewni, e umrzesz.
- Umr? - powtrzy za ni jak echo. Zakrcio mu si w gowie i poczu mdoci. Dlaczego? - rozejrza si po pokoju. - Jestem w Instytucie? - spyta, i gdy tylko sowa wyszy
z jego ust zda sobie spraw, e to niemoliwe. - To znaczy... gdzie my waciwie jestemy?
Cie zakopotania przemkn po jej twarzy.
- Hmm... to znaczy, e nie pamitasz co si stao w ogrodzie? - skubaa nerwowo haft
zdobicy tapicerk fotela. - Zaatakowali nas Wyklci. Byo ich mnstwo a piekielna mga
uniemoliwiaa walk. Magnus otworzy Portal i wszyscy bieglimy w tamt stron, gdy
zobaczyam jak idziesz w naszym kierunku. Potkne si o ciao Madeleine. Z tu za tob
sta Wyklty. Musiae go nie zauwaysz, ale Jace zauway. Zanim do ciebie podbieg byo

ju za pno. Wyklty dgn ci noem. Krwawie, i to bardzo. Jace zabi Wykltego,


podnis ci i pocign w stron Portalu - mwia tak szybko, e Simon musia wyty
such eby rozrni poszczeglne sowa. - Gdy ju wszyscy byli po drugiej stronie, a w
przejciu ukaza si Jace z tob na rkach, bylimy szczerze zaskoczeni. Konsul nie by tym
zadowolony.
Simonowi zascho w ustach.
- Wyklty dgn mnie noem?
Niemoliwe. Ale przecie ju raz wyzdrowia, po tym jak Valentaine podern mu
gardo. Akurat to powinien pamita. Potrzsajc gow z niedowierzaniem, zacz si
oglda.
- Gdzie?
- Poka ci.
Ku jego zdumieniu, chwil pniej Isabelle siedziaa na ku obok niego,
przykadajc chodne rce do jego przepony. Podwina mu koszulk do gry, odsaniajc
blad skr brzucha, przedzielon cienk, czerwon kresk. Blizna bya ledwo widoczna.
- Tutaj - powiedziaa, gadzc palcami to miejsce. - Boli?
- Nnie... - gdy Simon zobaczy Isabelle po raz pierwszy, wydaa mu si niezwyka, tak
pena ycia, siy i energii, e pomyla i w kocu znalaz dziewczyn, ktra bya na tyle
niezwyka, e zdoaaby wymaza z jego pamici obraz Clary, utrwalony pod powiekami jak
na kliszy. W chwili gdy zmienia go w szczura na przyjciu w mieszkaniu Magnusa,
pomyla, e by moe Isabelle bya jednak zbyt niezwyka, jak dla niczym si nie
wyrniajcego faceta jak on. - Nie boli.
- Ale moje oczy owszem - odezwa si lekko rozbawiony gos w drzwiach. Jace.
Wszed tak cicho, e nawet Simon go nie usysza, przygldajc si z umieszkiem na twarzy
jak Isabelle opucia koszulk Simona w d. - Iz, molestujesz wampira kiedy jest zbyt saby,
eby si broni? Zao si, e to narusza co najmniej jedno z Porozumie.
- Pokazuj mu tylko, gdzie zosta pchnity noem - zaprotestowaa Isabelle, ale
wrcia na swoje poprzednie miejsce z niejakim popiechem. - Co si dzieje na dole? Cigle
wiruj?
Jace przesta si umiecha.
- Maryse posza do Gardu razem z Patrickiem. Clave zwoao posiedzenie, wic
Malachi pomyla, e lepiej bdzie jeli wytumaczy im to wszystko... osobicie.
Malachi. Patrick. Obce nazwy wiroway w umyle Simona.
- Wytumaczy co?

Isabelle i Jace wymienili spojrzenia.


- Twoj obecno tutaj - powiedzia w kocu Jace. - Wyjani, dlaczego
sprowadzilimy do Alicante wampira, co tak przy okazji, jest wyranie sprzeczne z Prawem.
- Alicante? Jestemy w Alicante? - przez Simona przetoczya si fala cakowitej
paniki, prawie natychmiast zastpiona przez ostre kucie w piersi. Zgi si w p zupenie bez
tchu.
- Simon! - zaniepokojona Isabelle wycigna rk w jego stron. - Wszystko w
porzdku?
- Odsu si, Isabelle - warkn Simon zaciskajc donie na brzuchu. Spojrza na Jace'a
. - Ka jej wyj - powiedzia bagalnym tonem.
Isabelle cofna si, uraona.
- Jasne, ju mnie nie ma. Nie musisz mi dwa razy powtarza - zerwaa si z miejsca i
wysza trzaskajc drzwiami.
Jace spojrza na Simona oczami bez wyrazu.
- O co chodzi? Mylaem, e dochodzisz do siebie.
Simon wycign przed siebie rk w ostrzegawczym gecie. W gardle poczu smak
metalu.
- Nie chodzi o Isabelle - wymamrota. - Nic mi nie jest. Po prostu jestem... godny czu, e pal go policzki. - Straciem sporo krwi, wic teraz musz uzupeni braki.
- No jasne - powiedzia Jace takim tonem, jakby wanie dozna olnienia. Niepokj na
jego twarzy zastpio co, co dla Simona wygldao jak pogardliwe rozbawienie. Zalaa go
wcieko i gdyby nie by tak osabiony ani obolay, rzuciby si na niego. Skoro jednak byo
inaczej, jedyne co mg zrobi to ciko dysze.
- Do diaba z tob, Wayland.
- Wayland? - wyraz rozbawienia nie opuszcza twarzy Jace'a , gdy zacz rozpina
kurtk.
- Nie! - Simon skurczy si na ku. - Chobym nie wiem jak by godny, nie wypij
znowu twojej krwi.
Jace wykrzywi usta w umieszku.
- To dobrze, bo na to bym nie pozwoli - sign do wewntrznej kieszeni kurtki i
wycign stamtd pask butelk. Bya w poowie wypeniona rzadk, czerwonobrzow
ciecz. - Uznaem, e si moe si przyda - powiedzia. - Wycisnem troch krwi z
surowego misa. To jedyne co mogem zrobi.
Simon wzi butelk, ale donie trzsy mu si tak bardzo, e Jace musia odkrci

korek za niego. Ciecz w rodku bya ohydna - za rzadka i za sona jak na zwyk krew, miaa
lekko nieprzyjemny posmak oznaczajcy, e miso leao ju od kilku dni.
- Cholera - mrukn, pocigajc par ykw. - Martwa krew.
Brwi Jace'a podjechay do gry.
- A jaka miaaby by?
- Jeli zwierz, ktrego krew pij, jest martwe od duszego czasu, tym gorzej smakuje
jego krew - wytumaczy Simon. - wiea jest lepsza.
- Przecie ty nigdy nie pie wieej krwi. Prawda?
W odpowiedzi Simon rwnie unis brwi.
- No tak, oprcz mojej - odpar Jace. - Jestem pewien, e moja krew smakuje
fantastycznie.
Simon postawi pust butelk na oparciu fotela.
- Co jest z tob zdecydowanie nie tak - powiedzia. - W sensie umysowym.
W ustach cigle mia posmak zepsutej krwi, ale bl brzucha min. Poczu jak wracaj
mu siy, zupenie jakby krew bya lekiem o natychmiastowym dziaaniu; narkotykiem, ktry
musia bra eby przey. Zastanawia si, czy krew nie bya dla wampirw tym, czym
heroina dla narkomanw.
- A wic jestem w Idrisie.
- W Alicante, cile rzecz biorc. W gwnym miecie. Waciwie, to w jedynym
miecie - powiedzia Jace. Podszed do okna i rozsun zasony. - Penhallow'owie nie chcieli
nam wierzy, e soce na ciebie nie dziaa. Dlatego zaoyli te zasony. Mimo to powiniene
spojrze.
Simon podnis si w ka i stan obok Jace'a . I oniemia.
Kilka lat temu jego matka zabraa jego i siostr w podr do Toskanii - tydzie
jedzenia cikostrawnych da z makaronu i nieosolonego chleba, zwiedzania okolicy, i
szaleczej jazdy wskimi i krtymi drogami, z ledwoci unikajc zderzenia z piknymi,
starymi budynkami, ktre rzekomo przyjechali zobaczy. Pamita jak zatrzymali si na stoku
obok miasteczka zwanego San Gimignano, grupki domw z rozsianymi tu i wdzie wysokimi
dachami, ktre zdaway si siga nieba. Jeli to na co teraz patrzy przypominao mu
cokolwiek, to wanie to miasteczko. Jednoczenie widok za oknem sprawia wraenie
zupenie niepodobnego do tego, co dotychczas widzia.
Okno w ktrym sta znajdowao si do wysoko, wic cay budynek musia by
jeszcze wyszy. Spogldajc w gr, mg dostrzec kamienne parapety i niebo. Po drugiej
stronie sta drugi, troch niszy dom. Pomidzy budynkami bieg wski, ciemny kana

poprzecinany mostkami - to std dobiega szum wody. Budynek zosta wybudowany w


poowie wzgrza - poniej stay domy z miodowozotego kamienia, ustawione w zbitym
szeregu wzdu wskiej ulicy, rozcigajce si a na skraj krgu zieleni: lasu otoczonego
przez odlege wzgrza. Z tej perspektywy przypominay dugie pasy zieleni i brzu,
nakrapiane plamami jesiennych kolorw. Za wzgrzami wznosiy si poszarpane szczyty gr
oprszone niegiem.
Jednak adna z tych rzeczy nie bya niezwyka. Niezwyke byo to, e tu i wdzie
wznosiy si strzeliste wiee zwieczone iglicami z poyskliwego srebrzystobiaego metalu,
na pierwszy rzut oka ustawione przypadkowo. Zdaway si przebija niebo jak byszczce
sztylety. Simon zda sobie spraw, e widzia ju wczeniej ten niezwyky materia: w postaci
twardej, przypominajcej szko broni, ktr nosili ze sob Nocni owcy, a okrelali mianem
serafickich noy.
- To wiee demonw - wyjani Jace. - Kieruj stra, ktra ochrania miasto. Dziki
nim aden demon nie ma wstpu do Alicante.
Powietrze wlatujce przez okno byo zimne i czyste. Takie, jakim nie oddychao si w
Nowym Jorku: adnego brudu, smogu, metalu czy zapachu innych ludzi. Tylko powietrze.
Zanim odwrci si eby spojrze na Jace'a , Simon zrobi gboki i cakiem niepotrzebny
wdech; niektre z ludzkich nawykw trudno byo porzuci.
- Powiedz mi - zacz - e sprowadzenie mnie tutaj to by wypadek. Powiedz, e to nie
bya cz twojego planu majcego na celu udaremni przyjazd Clary do Idrisu.
Jace nie patrzy na niego, ale jego klatka piersiowa wznosia si i opadaa gwatownie,
jakby dosta zadyszki.
- No jasne - warkn. - Stworzyem zgraj Wykltych, ktrzy zaatakowali Instytut,
zabili Madeleine i o mao co nie wykoczyli nas, tylko po to eby Clary zostaa w domu. Tak
czy siak, mj szataski plan dziaa.
- Rzeczywicie dziaa - powiedzia cicho Simon. - Prawda?
- Posuchaj, wampirze. Plan obejmowa trzymanie Clary z dala od Idrisu. Nie
obejmowa za to sprowadzenia ci tutaj. Gdybym ci zostawi, krwawicego i
nieprzytomnego, Wyklty by ci zabi.
- Moge zosta tam ze mn.
- Wtedy zabiliby nas obu. Przez t piekieln mg nic nie widziaem. Nawet ja nie
jestem w stanie pokona setki Wykltych.
- Zao si, e przyznanie si do tego musiao bole.
- Palant z ciebie, nawet jak na Przyziemnego. Uratowaem ci ycie i zamaem Prawo,

eby to zrobi. I to nie pierwszy raz. Mgby okaza troch wdzicznoci.


- Wdzicznoci? - donie Simona zacisny si w pici. - Gdyby nie zacign mnie
wtedy do Instytutu, nie byoby mnie tutaj. Nie przypominam sobie, ebym si na to zgodzi.
- Zgodzie si - poprawi Jace - w chwili gdy powiedziae, e dla Clary zrobisz
wszystko. To jest wanie to wszystko.
Zanim Simon zdoa wymyli jak cit ripost, rozlego si pukanie do drzwi.
- Halo? - zawoaa Isabelle. - Simon, skoczye ju odgrywa primadonn? Musz
porozmawia z Jasem.
- Wejd, Izzy - powiedzia Jace nie odrywajc wzroku od Simona. W jego spojrzeniu
czai si gniew i wyzwanie, ktre sprawio, e Simon zapragn uderzy go czym cikim.
Na przykad pciarwk.
Isabelle wsuna si do rodka szeleszczc srebrn spdnic. Gorset w kolorze koci
soniowej odsania jej nagie ramiona, pokryte atramentowymi runami. Simon pomyla, e to
dobrze, e wreszcie przeamaa swj opr by pokaza Znaki w miejscu, w ktrym aden
zwyky czowiek nie pomylaby e s.
- Alec idzie do Gardu - oznajmia bez adnych wstpw. - Zanim pjdzie, chce
porozmawia z tob o Simonie. Zejdziesz na d?
- Jasne - odpar Jace, zmierzajc w kierunku drzwi. W poowie drogi zda sobie
spraw, e Simon idzie za nim, i odwrci z gronym wyrazem twarzy. - Ty zostajesz.
- Nie na mowy - odpar Simon. - Jeli macie mwi o mnie, to chc przy tym by.
Przez chwil wydawao si, e lodowaty spokj Jace'a zaraz szlag trafi. Poczerwienia
na twarzy i otworzy usta, jakby chcia co powiedzie, a jego oczy pony. W sekund
potem jego gniew si ulotni, powstrzymany jedynie si woli. Zgrzytn zbami i umiechn
si.
- W porzdku - powiedzia. - Chod na d, wampirze. Poznasz nasz szczliw
rodzink.
Podrujc przez Portal po raz pierwszy, Clary miaa wraenie jakby znalaza si w
stanie niewakoci. Tym razem czua jakby wrzucono j prosto w serce cyklonu. Wyjcy
wiatr napiera na ni ze wszystkich stron rozdzielajc j z Lukiem, a z ust wyrwa si krzyk.
Przeleciaa przez wirujcy czerni i zotem rodek tornada.
Tu przed jej nosem wyrosa paska, twarda i srebrzysta powierzchnia, wygldajca
jak lustro. Wrzeszczc i osaniajc twarz uderzya prosto w lustrzan tafl, ktra zaamaa si
pod jej naporem. Ze wszech stron otoczyo j przeraliwe zimno i zacza si dusi. Tona w

gstej, bkitnej ciemnoci starajc si zapa oddech, ale jedyne co nabieraa w puca to
wicej mronego chodu.
Nagle kto zapa j z ty paszcza i pocign do gry. Zacza si broni, ale bya
zbyt saba eby rozluni uchwyt. Ciemno w kolorze indygo przesza w jasny bkit, a
potem w zoto, gdy wydostaa si na powierzchni wody i wcigna w puca haust powietrza.
Albo przynajmniej prbowaa to zrobi. Zamiast tego zakrztusia si a przed oczami
zataczyy jej czarne patki. Wodorosty czepiay si jej rk i ng, podczas gdy kto holowa j
do brzegu. Odwrcia si, eby zobaczy co to takiego i dostrzega kogo, kto by w poowie
wilkiem, w poowie czowiekiem, z uszami wyduonymi jak sztylety i wystajcymi biaymi
kami. Prbowaa krzycze ale tylko naykaa si wody. W chwil pniej leaa ju na
rozmokym brzegu. Czyje rce zacisny si na jej ramionach, obracajc jej twarz w stron
ziemi. Raz po raz uderzay j w plecy, dopki nie wyplua z siebie resztki wody o gorzkawym
posmaku. Cigle si dawia gdy obrciy j na plecy. Patrzya prosto na Luke'a, ciemny cie
na tle jasnego nieba poprzecinanego chmurami. agodno, ktra zawsze gocia w jego
oczach, znika bez ladu. Nie przypomina ju wilka ale nadal by wcieky. Podcign j do
pozycji siedzcej, potrzsajc ni bez przerwy, dopki nie zapaa oddechu i nie zawoaa
sabo:
- Luke! Przesta! To boli...
Zabra rce. Zamiast tego zapa j za podbrdek, zmuszajc eby na niego spojrzaa.
- Woda - powiedzia. - Wykrztusia ca wod?
- Chyba tak - wyszeptaa. Jej gos by saby z powodu spuchnitego garda.
- Gdzie twoja stela? - zapyta. Gdy si zawahaa, jego gos nabra ostrych tonw. Clary, twoja stela. Znajd j.
Wysuna si z jego ramion i przegrzebaa mokre kieszenie, z sercem podchodzcym
do garda gdy jej palce natkny si tylko na wilgotny materia. Z ponur min odwrcia si
w stron Luke'a.
- Musiaa wpa do jeziora - pocigna nosem. - Stela mojej... mojej mamy...
- Jezu Chryste, Clary.
Luke wsta, z rkoma zaoonymi za gow. Przemk do suchej nitki. Strumyczki
wody spyway z jego dinsw i flanelowego paszcza. Okulary, ktre nosi zsunite do
poowy nosa, znikny. Spojrza na ni ponurym wzrokiem.
- Jeste caa i zdrowa - ni to stwierdzi ni zapyta. - To znaczy, teraz. Dobrze si
czujesz?
Skina gow.

- Luke, o co chodzi? Po co ci moja stela?


Nie odpowiedzia. Rozglda si dookoa jakby liczy na czyj pomoc. Clary
podya za jego spojrzeniem. Znajdowali si na szerokim brzegu cakiem duego jeziora. W
wodzie koloru jasnego bkitu odbijay si promienie soca. Zastanawiaa si, czy to wanie
to byo rdem zotego wiata, ktre widziaa przez na wp otwarty Portal. Jezioro nie
sprawiao wraenia gronego, zwaszcza e ju si w nim nie topia tylko siedziaa na brzegu.
Otaczay je zielone wzgrza upstrzone drzewami, ktrych licie dopiero co zaczy
brzowie. Ponad nimi wznosi si grski acuch ze szczytami przykrytymi niegiem.
Clary zadraa.
- Zmienie si w wilka gdy bylimy w wodzie? Widziaam...
- Moja wilcza poowa pywa lepiej ni ludzka - wyjani krtko. - I jest silniejsza.
Musiaem ci wycign z wody a ty nie palia si do tego, eby mi w tym pomc.
- Wiem - powiedziaa. - Przepraszam. Nie powiniene... nie powiniene i za mn.
- Gdybym tego nie zrobi, ju by nie ya - zauway. - Magnus ci uprzedzi. Nie
mona korzysta z Portalu po to eby dosta si do Miasta Szka jeli po drugiej stronie nikt
na ciebie nie czeka.
- Powiedzia, e to wbrew Prawu. Zapomnia za to uprzedzi, e jeli sprbuj si tu
dosta, to zrobi to z hukiem.
- Powiedzia,

po

miecie

rozsiani

stranicy,

ktrzy

uniemoliwiaj

teleportowanie si do niego. Nie jego wina, e postanowia igra z magi, ktrej dziaania
prawie nie pojmujesz. To, e masz zdolnoci, nie oznacza e wiesz jak ich uywa - rzuci jej
grone spojrzenie.
- Przepraszam - powiedziaa Clary cienkim gosem. - Gdzie my waciwie jestemy?
- Nad jeziorem Lyn - wyjani Luke. - Sdz, e Portal przenis nas tak blisko miasta
jak to byo moliwe a potem wyrzuci tutaj. Jestemy na obrzeach Alicante - rozejrza si
potrzsajc gow w mieszaninie zdumienia i zmczenia. - Udao ci si, Clary. Jestemy w
Idrisie.
- W Idrisie? - spytaa, gapic si bez sensu na jezioro. Mrugno do niej, bkitne i
niezmcone. - Chwileczk, powiedziae e jestemy na obrzeach Alicante, ale tu nie ma
adnego miasta.
- Jestemy od niego oddaleni o wiele kilometrw. Widzisz te wzgrza w oddali? wskaza na nie rk. - Musimy przez nie przej. Miasto jest po drugiej stronie. Gdybymy
mieli samochd zajoby nam to najwyej godzin, ale skoro idziemy pieszo to pewnie zajmie
nam to cae popoudnie - zmruy oczy i spojrza w niebo. - Zbierajmy si.

Clary obejrzaa z konsternacj swj strj. Perspektywa wielogodzinnej wdrwki w


nasiknitych wod ubraniach nie bya ciekawa.
- Czy jest co, co...?
- Co moemy teraz zrobi? - zapyta Luke z nagym rozpraeniem w gosie. - Masz
jeszcze jakie sugestie, skoro to ty nas w to wpakowaa? - wskaza rk w stron jeziora. Tam s gry. Przejezdne wycznie w czasie lata. Zamarzlibymy na ko prbujc teraz
przej przez szczyty.
Odwrci si w drug stron, wycigajc palec w innym kierunku.
- Tdy cignie si puszcza. Przez ca drog, a do granicy. Jest niezamieszkana,
przynajmniej nie przez ludzi. Obok Alicante cign si pola uprawne i wiejskie domy. Moe i
udaoby si nam std wydosta, ale w dalszym cigu musimy przej przez miasto. Miasto, w
ktrym Przyziemni tacy jak ja nie s mile widziani.
Clary gapia si na niego z otwartymi ustami.
- Nie miaam pojcia...
- Oczywicie, e nie. Nie masz nawet bladego pojcia o Idrisie. Nic ci nie obchodzi.
Po prostu bya zdenerwowana tym, e chcemy ci zostawi. Zachowaa si zupenie jak
dziecko i wpada w furi. I teraz tu utknlimy. Zagubieni, przemarznici i ... - urwa ze
cignit twarz. - Chod. Nie tramy czasu.
Clary podaa za nim wzdu brzegu w ponurym milczeniu. W miar jak szli, soce
osuszyo jej wosy i skr, ale aksamitny paszcz nacign wod jak gbka. Ciy jej jak
oowiana kurtyna, gdy potykaa si o kamienie i lizgaa w bocie, starajc si nady za
idcym dugimi krokami Lukiem. Ponowia prb nawizania rozmowy, ale Luke uparcie
milcza. Jeszcze nigdy nie zrobia niczego, czego nie daoby si zaagodzi zwykymi
przeprosinami. Jak wida, tym razem byo inaczej.
W miar jak posuwali si do przodu, klify wok jeziora piy si coraz wyej, usiane
ciemnymi plamami wygldajcymi jak kleksy czarnej farby. Gdy Clary przyjrzaa si im
dokadniej stwierdzia, e to jaskinie wykute w kamieniu. Sprawiay wraenie bardzo
gbokich, z mnstwem wijcych si w ciemnoci korytarzy. Wyobrazia sobie nietoperze i
inne okropne pezajce stworzenia kryjce si w mroku, i przeszy j ciarki.
W kocu wska cieka zaprowadzia ich do szerokiej drogi wysypanej pokruszonymi
kamieniami. Przecinaa pask, trawiast rwnin sigajc widocznych z daleka wzgrz.
Serce Clary zamaro. Jak okiem sign nigdzie nie byo wida adnego miasta. Luke
spoglda na pagrki z wyranym niepokojem.
- Jestemy dalej ni sdziem. Mino ju tyle czasu...

- Moe gdybymy znaleli wiksz drog - zaproponowaa Clary - kto mgby nas
podrzuci do miasta albo...
- Clary. W Idris nie ma samochodw.
Widzc jej zszokowan min, Luke wybuchn niezbyt wesoym miechem.
- Stranicy szkodz maszynom. Wikszo urzdze, takich jak komputery, telefony
komrkowe i tym podobne, tutaj nie dziaa. Alicante jest owietlone i napdzane gwnie
przez magiczne wiato.
- Och - powiedziaa cienkim gosem. - Wic jak daleko jeszcze do miasta?
- Do daleko - nie patrzc na ni, przeczesa domi swoje krtkie wosy. - Jest co, o
czym musz ci powiedzie.
Clary spia si w rodku. Jedyne czego chciaa, to eby Luke si do niej odezwa, ale
teraz wolaaby eby tego nie robi.
- W porzdku.
- Zauwaya - zacz - e na jeziorze nie byo adnych odzi, adnych dokw, niczego
po czym mona by pozna, e jest w jaki sposb zagospodarowane przez mieszkacw
Idrisu?
- Mylaam, e to ze wzgldu na bardzo du odlego.
- Nie tak znowu du. Zaledwie par godzin na piechot od Alicante. W
rzeczywistoci, jezioro... - urwa na chwil i westchn. - Czy kiedykolwiek przygldaa si
wzorowi na pododze w bibliotece Instytutu w Nowym Jorku?
Clary zamrugaa.
- Tak, ale nie rozumiaam co dokadnie przedstawia.
- Anioa powstajcego z jeziora trzymajcego w rku kielich i miecz. Czsto
powtarzajcy si motyw w zdobnictwie Nefilim. Wedug legendy anio Razjel powsta z
jeziora Lyn gdy po raz pierwszy objawi si Jonathanowi, pierwszemu Nefilim, i przekaza
mu Dary Anioa. Od tamtego czasu jezioro jest...
- wite? - podsuna Clary.
- Przeklte - poprawi Luke. - Pod pewnym wzgldem woda z jeziora jest dla Nocnych
owcw trujca. Nie szkodzi Przyziemnym - baniowy ludek ochrzci je nazw Lustra Snw.
Pij z niego wod bo twierdz, e dziki temu miewaj wizje. Ale dla owcy picie tej wody
jest bardzo niebezpieczne. Powoduje halucynacje, gorczk, moe nawet doprowadzi do
szalestwa.
Clary poczua zimno w caym ciele.
- To dlatego chciae ebym wyplua ca wod.

Pokiwa twierdzco gow.


- Z tego samego powodu chciaem te eby odszukaa stel. Z pomoc uzdrawiajcej
runy moglibymy powstrzyma jej skutki. Skoro jednak jej nie mamy, musimy jak
najszybciej dotrze do Alicante. Maj tam leki i zioa ktre ci pomog. Znam tam kogo kto
prawie na pewno je ma.
- Lightwoodw?
- Nie - powiedzia stanowczym gosem. - Kogo innego. Kogo, kogo znam.
- Kto to taki?
Potrzsn gow.
- Miejmy tylko nadziej, e nie przeprowadza si w cigu ostatnich pitnastu lat.
- Mwie e bez specjalnego pozwolenia przekroczenie granicy Alicante przez
Przyziemnego jest sprzeczne z Prawem.
Jego umiech przypomnia jej o Luke'u, ktry zapa j gdy jako dziecko wypada z
hutawki, tym Luke'u ktry zawsze j chroni.
- Niektre Prawa s po to eby je ama.
Dom pastwa Penhallow przypomina Simonowi Instytut. W obydwu przypadkach
odnosio si wraenie jakby budynek nalea do innej epoki. Przedpokoje i klatki schodowe
byy niewielkie, cae w kamieniu i ciemnym drewnie; przez wysokie, wskie okna wida byo
miasto. W dekoracjach dominowa styl azjatycki: na pierwszym pitrze ustawiono ekran shoji
a parapety zdobiy lakierowane chiskie wazy. Na cianach wisiao kilkanacie obrazw
namalowanych na jedwabiu, ukazujcych sceny z mitologii Nocnych owcw, z pewnymi
wschodnimi akcentami - najczciej przedstawiano dziercych serafickie noe wojownikw,
podobne do smokw barwne stworzenia i pezajce demony z wytrzeszczonymi oczami.
- Pani Penhallow, Jia, prowadzia kiedy Instytut w Pekinie. Dzieli czas pomidzy
domem a Zakazanym Miastem - wyjania Isabelle, gdy Simon oglda rycin. Penhallow'owie to stara rodzina. I bogata.
- Wanie widz - wymamrota, spogldajc na yrandole kapice od szklanych
paciorkw w ksztacie zy.
Idcy za nimi Jace odchrzkn.
- Odcie to na potem. Nie przyszlimy tu na wycieczk.
Simon rozway w mylach niezbyt grzeczn odpowied, ale stwierdzi e nie ma
sensu kci si Jasem. Pokona szybko reszt schodw, za ktrymi otwiera si duy pokj.
Stanowi dziwaczn mieszanin starego i nowego: okno wychodzio na kana i sycha byo

muzyk, ale Simon nie dostrzeg adnej wiey stereo. Nie byo telewizora ani stosw pyt CD
czy DVD, adnego sprztu ktry kojarzy si Simonowi z nowoczesnym wystrojem salonu.
Zamiast tego, wok ogromnego kominka, w ktrym trzaska ogie, ustawiono kilka
przeadowanych kanap.
Przy kominku sta Alec w czarnej zbroi Nocnego owcy i wkada rkawice. Gdy
Simon wszed do rodka, podnis gow i rzuci mu swoje zwyke grone spojrzenie, nie
mwic ani sowa.
Na kanapie siedziaa dwjka nastolatkw, chopak i dziewczyna, ktrych nigdy nie
widzia. Dziewczyna sprawiaa wraenie jakby bya w poowie Azjatk. Miaa delikatne oczy
w ksztacie migdaw, lnice ciemne wosy i psotny wyraz twarzy. agodnie zarysowany
podbrdek zwa si jak u kota. Moe nie bya klasyczn piknoci, ale miaa w sobie co
niezwykego.
Za to chopiec siedzcy obok niej by jeszcze bardziej intrygujcy. By wzrostu Jace'a ,
ale wydawa si wyszy nawet gdy siedzia. By smuky i uminiony, jego jasna twarz o
penych kociach policzkowych i ciemne oczy nadaway mu wyraz elegancji i niesfornoci.
Byo w nim co dziwnie znajomego, jakby ju si kiedy spotkali.
Dziewczyna odezwaa si pierwsza.
- Wic to jest ten wampir? - obejrzaa Simona od stp do gw, jakby chciaa zdj z
niego miar. - Nigdy wczeniej nie byam tak blisko adnego wampira - przynajmniej nie
tego, ktrego akurat chciaam zabi - przekrzywia gow na bok. - Cakiem milutki jak na
Przyziemnego.
- Musisz jej wybacz, ma twarz anioa ale maniery demona - powiedzia chopak z
umiechem, wstajc z miejsca i wycigajc rk na powitanie. - Jestem Sebastian. Sebastian
Verlac. A to moja kuzynka, Aline Penhallow. Aline?
- Nie podaj rki Przyziemnym - odpara, zapadajc si w mikkie poduszki. - Oni nie
maj duszy. No wiesz, wampiry.
Umiech znikn z twarzy Sebastiana.
- Aline...
- Ale to prawda. To dlatego nie widz si w lustrze i nie wychodz na wiato
soneczne.
Simon z rozmysem cofn si w kierunku plamy wiata wpadajcej przez okno. Czu
ciepo promieni sonecznych na plecach i wosach. Cie, jaki rzuca na podog, by dugi i
ciemny, sigajcy niemal stp Jace'a .
Aline wcigna gwatownie powietrze ale nie powiedziaa ani sowa. Odezwa si

Sebastian, patrzc na Simona z ciekawoci w ciemnych oczach.


- Wic to prawda. Lightwoodowie nam mwili, ale nie sdziem...
- e mwi prawd? - spyta Jace, odzywajc si po raz pierwszy odkd zeszli na d.
- Nie okamywalibymy was w takiej sprawie. Simon jest... jedyny w swoim rodzaju.
- Raz go pocaowaam - powiedziaa Isabelle, nie kierujc tej wypowiedzi do nikogo
konkretnego.
Brwi Aline wystrzeliy w gr.
- Naprawd pozwalaj wam tam robi wszystko na co macie ochot? - spytaa, na
wp zgorszona, na wp zazdrosna. - Kiedy widziaam ci ostatnim razem, Izzy, nigdy nawet
nie pomylaaby o tym eby...
- Ostatnim razem gdy si widzielimy, Izzy miaa osiem lat - powiedzia Alec. - Sporo
si pozmieniao. A teraz, skoro mama wysza std w takim popiechu, kto musi zanie za
ni notatki i sprawozdania do Gardu. Tylko ja mam osiemnacie lat, wic tylko ja mog tam
i.
- Wiemy o tym - powiedziaa Isabelle, opadajc na kanap. - Powtarzasz to po raz
pity. Alec, ktry stara si sprawia wane wraenie, zignorowa to.
- Jace, ty sprowadzie tutaj tego wampira, wic ty za niego odpowiadasz. Nie pozwl
eby opuci to miejsce.
Tego wampira, pomyla Simon. Alec dobrze wiedzia jak mia na imi. Uratowa mu
kiedy ycie. A teraz by tym wampirem. Nawet jak na Aleca, ktry miewa skonno od
sporadycznych napadw niewytumaczalnego ponuractwa, to byo po prostu wstrtne. Moe
miao to co wsplnego z tym, e Simon by w Idrisie. Moe Alec czu si tutaj w obowizku
podkrela swoj natur Nocnego owcy na kadym kroku.
- Tylko dlatego mnie tu cigne? ebym nie wypuci wampira na zewntrz?
Przecie i tak bym tego nie zrobi - Jace wsun si na miejsce obok Aline, ktra sprawiaa
wraenie zadowolonej. - Jeli masz i do Gardu, to lepiej si popiesz. Bg jeden wie jakie
bezecestwa mog nam przyj do gowy bez twojej opieki.
Alec spojrza na Jace'a ze spokojn wyszoci.
- Postaraj si wszystkiego dopilnowa. Wrc za p godziny.
Znikn w przejciu prowadzcym do dugiego korytarza, a po chwili z oddali dobieg
ich trzask zamykanych drzwi.
- Nie powiniene go drani - powiedziaa Isabelle, posyajc Jace'owi surowe
spojrzenie. - Oni naprawd kazali mu si nami opiekowa.
Simon nie mg nic poradzi na to, e zauway e Aline siedziaa tak blisko Jace'a ,

e stykali si ramionami, mimo e na kanapie byo mnstwo wolnego miejsca.


- Czy kiedykolwiek przyszo ci do gowy, e w poprzednim yciu Alec by zrzdliw,
star bab mieszkajc z dziewidziesicioma kotami, ktra zawsze wrzeszczy na dzieciaki z
ssiedztwa, gdy depcz jej trawnik? Bo mnie tak - powiedzia, a Aline zachichotaa. - Tylko
dlatego, e jako jedyny moe i do Gardu...
- Co to jest Gard? - zapyta Simon, ktry mia ju do suchania o rzeczach o ktrych
nie mia pojcia.
Jace zaszczyci go spojrzeniem. Jego twarz miaa chodny, nieprzyjazny wyraz. Jedn
rk trzyma na doni Aline, ktra spoczywaa na jej udzie.
- Siadaj - powiedzia, kiwajc gow w stron krzesa. - A moe chciae zawisn w
kcie jak nietoperz?
wietnie. Kaway o nietoperzach. Simon opad na krzeso.
- Gard to oficjalne miejsce spotka Clave - wyjani Sebastian, litujc si nad
Simonem. - To tam ustalane jest Prawo a swoje siedziby maj Konsul i Inkwizytor. Jedynie
doroli Nocni owcy mog wej na teren Gardu podczas obrad Clave.
- Obrad? - zapyta Simon, majc w pamici to co powiedzia wczeniej Jace. - Masz
na myli to, e obraduj z mojego powodu?
Sebastian wybuchn miechem.
- Nie. Z powodu Valentine'a i Darw Anioa. To dlatego tam s. Zastanawiaj si nad
jego kolejnym posuniciem.
Jace nie odezwa si ani sowem, ale na dwik imienia Valentine'a jego twarz staa.
- No c, chyba bdzie prbowa zdoby Lustro - podpowiedzia Simon. - Trzeci z
Darw Anioa, tak? Jest w Idrisie? Czy to dlatego wszyscy tutaj s?
Nastpia krtka chwila ciszy zanim odezwaa si Isabelle.
- Nikt tak naprawd nie wie gdzie jest Lustro. Nie wiemy nawet jak wyglda.
- Zakadam, e jak zwyke lustro. No wiesz, szklane, odbijajce...
- Isabelle ma na myli to - przerwa mu agodnie Sebastian - e nikt nie wie nic o
Lustrze. W podaniach historycznych Nocnych owcw jest mnstwo wzmianek na jego
temat, ale brakuje konkretnych informacji co do miejsca jego przechowywania, tego jak
wyglda i, co najwaniejsze, jakie ma waciwoci.
- Zakadamy, e Valentine chce je zdoby - powiedziaa Isabelle - ale skoro nikt nie
ma pojcia gdzie ono moe by, to zaoenie nie na wiele si zdaje. Cisi Bracia mieli jakie
przypuszczenia ale Valentine ich zamordowa, wic na razie musimy si zadowoli tym co
mamy.

- Zamordowa? Wszystkich? - dopytywa si zaskoczony Simon. - Mylaem, e zabi


tylko tych w Nowym Jorku.
- Tak naprawd Miasto Koci nie ley w Nowym Jorku - wyjania Isabelle. Pamitasz wejcie do Jasnego Dworu w Central Parku? To e tam byo wcale nie oznacza, e
Dwr te si tam znajduje. Tak samo jest z Miastem Koci. Istnieje mnstwo wej, ale
Miasto... - urwaa, gdy Aline uciszya j szybkim gestem. Simon spojrza na ni, potem na
Jace'a a w kocu na Sebastiana. Wszyscy mieli taki sam czujny wyraz twarzy, jakby wanie
zdali sobie spraw z tego co zrobili: wyjawiali Przyziemnemu sekrety Nefilim. Wampirowi.
Nie cakiem wrogowi, ale z pewnoci komu, komu nie mona byo ufa.
Pierwsza odezwaa si Aline. Wbijajc spojrzenie ciemnych, adnych oczu w Simona,
spytaa:
- No wic, jak to jest by wampirem?
- Aline! - Isabelle wygldaa na zgorszon. - Nie moesz tak po prostu chodzi sobie i
wypytywa ludzi o takie rzeczy.
- Dlaczego nie? Jest wampirem od niedawna. Musi pamita, jak to jest by
czowiekiem - odwrcia si w stron Simona. - Czy krew cigle smakuje ci jak krew? Czy
moe jak co innego, na przykad sok pomaraczowy? Bo tak sobie myl, e...
- Smakuje jak kurczak - powiedzia tylko po to, eby si zamkna.
- Serio? - Aline wygldaa na zdumion.
- artuje sobie z ciebie - wtrci si Sebastian - dokadnie tak, jak powinien. Simon,
przepraszam ci jeszcze raz za swoj kuzynk. Ci z nas, ktrzy wychowali si z dala od Idris,
wykazuj wiksz poufao w kontaktach z Przyziemnymi.
- Nie wychowywalicie si w Idrisie? - spytaa Isabelle. - Mylaam, e wasi rodzice...
- Isabelle - wtrci Jace, ale byo ju za pno. Twarz Sebastiana poszarzaa.
- Moi rodzice nie yj - powiedzia. - Gniazdo demonw w pobliu Calais. Nic si nie
stao, to byo dawno temu - machniciem rki zby jej wyrazy wspczucia. - Moja ciotka siostra ojca Aline - zaja si mn w Instytucie w Paryu.
- Mwisz po francusku? Chciaabym mwi w innym jzyku - Isabelle westchna. Hodge nigdy nie uwaa, e powinnimy zna co oprcz greki i aciny, a przecie i tak nikt
ich nie uywa.
- Znam te rosyjski i woski. I troch rumuskiego - powiedzia Sebastian,
umiechajc si skromnie. - Mgbym ci nauczy paru zwrotw.
- Rumuski? Jestem pod wraeniem - przyzna Jace. - Niewielu ludzi potrafi mwi w
tym jzyku.

- A ty? - w gosie Sebastiana pobrzmiewao autentyczne zaciekawienie.


- Niespecjalnie - odpar Jace z tak rozbrajajcym umiechem, e Simon od razu
wiedzia, e kamie. - Mj rumuski ogranicza si jedynie do kilku uytecznych zwrotw
takich jak: Czy te we s jadowite? albo Wygldasz zbyt modo jak na policjanta.
Sebastian nie odwzajemni umiechu. Mia w sobie co niezwykego. Ta agodno,
ktr wprost emanowa, skrywaa w sobie co, co przeczyo zewntrznemu spokojowi.
- Lubi podrowa - powiedzia ze spojrzeniem utkwionym w Jasie - ale dobrze jest
w kocu wrci o domu, prawda?
Jace przesta si bawi palcami Aline.
- Co masz na myli?
- Tylko tyle, e nie ma drugiego takiego miejsca jak Idris, niezalenie od tego jakie
miejsce my, Nefilim, obierzemy sobie za dom. Nie uwaasz?
- Dlaczego mnie o to pytasz? - twarz Jace'a przypominaa bry lodu.
Sebastian wzruszy ramionami.
- C, chyba mieszkae tu jako dziecko, prawda? Mino duo czasu odkd znw tu
jeste. Czybym znw co le zrozumia?
- Zrozumiae a za dobrze - rzucia niecierpliwie Isabelle. - Jace lubi udawa, e nikt
o nim nie rozmawia, nawet gdy doskonale zdaje sobie spraw z tego, e wszyscy to robi.
- Z ca pewnoci to robi.
Mimo e Jace wpatrywa si w niego, Sebastian wyglda na cakiem niewzruszonego.
Simon poczu do tego ciemnowosego chopca co w rodzaju niechtnej sympatii. Rzadko
spotykao si kogo, kogo nie ruszay zoliwe uwagi Jace'a .
- To gwny temat wszystkich rozmw w Idris. Ty, Dary Anioa, twj ojciec, twoja
siostra...
- Clarissa miaa tu przyby wraz z tob, tak? - spytaa Aline. - Nie mogam si
doczeka naszego spotkania. Co si stao?
Mimo e wyraz twarzy Jace'a nie uleg zmianie, wysun do z rki Aline, i zacisn
w pi.
- Nie chciaa opuszcza Nowego Jorku. Jej chora matka jest w szpitalu.
Nigdy nie mwi nasza matka, pomyla Simon. To zawsze jest tylko jej matka.
- Dziwne - zauwaya Isabelle. - Mylaam, e naprawd chciaa tu przyjecha.
- Bo chciaa - wymkno si Simonowi. - W rzeczywistoci...
Jace zerwa si na rwne nogi tak szybko, e Simon nawet nie zauway e si
poruszy.

- Szczerze mwic, ja i Simon mamy co do przedyskutowania. Na osobnoci wskaza gow podwjne drzwi w odlegym kocu korytarza a w jego oczach byszczao
wyzwanie. - Chod, wampirze - powiedzia tonem, ktry nie pozostawia adnych
wtpliwoci co do tego, e odmowa skoczyaby si uyciem siy. - Porozmawiajmy.

3. AMATIS
Pnym popoudniem Luke i Clary zostawili jezioro daleko w tyle i szli przez
niekoczce si szerokie bonia poronite wysok traw. Tu i wdzie agodne wzniesienia
przechodziy w wysokie wzgrza zakoczone czarnymi skaami. Clary bya wyczerpana tym
cigym wchodzeniem i schodzeniem. Jej buty lizgay si po mokrej trawie jak po pokrytym
smarem marmurze. Zanim zostawili za sob pola uprawne i dotarli do wskiej, brudnej drogi,
rce Clary krwawiy, pokryte plamami z trawy.
Luke szed z przodu, od czasu do czasu zwracajc swoim ponurym gosem jej uwag
na ciekawe elementy krajobrazu, jak najbardziej przygnbiajcy przewodnik wiata.
- Wanie przekroczylimy rwnin Brocelind - powiedzia, gdy wspili si na szczyt i
zobaczyli ciemn poa lasu, rozcigajc si na zachd.
- To puszcza. Dawniej pokrywaa wikszo nizin w kraju. Wikszo drzew wycito,
eby zrobi szlaki prowadzce do miasta. I eby wytpi watahy wilkw i gniazda, ktre
zakaday tu wampiry. Puszcza Brocelind zawsze stanowia dobr kryjwk dla
Przyziemnych.
Szli w milczeniu jeszcze kilka mil dopki nie znaleli si na zakrcie. W miar jak
pasmo wzgrz wznosio si coraz wyej, drzewa rosy coraz rzadziej a kiedy skrcili u
podna jednego z nich, Clary zamrugaa. Jeli wzrok jej nie myli, to na dole stay domy.
Cae szeregi maych, biaych domw, tworzce co na ksztat wioski.
- Jestemy na miejscu! - zawoaa i rzucia si w tamt stron, ale zatrzymaa si gdy
Luke nie pobieg za ni.
Odwrcia si i zobaczya, jak stoi porodku zakurzonej drogi i krci gow.
- Nie jestemy - powiedzia, gdy zrwnali krok. - To nie jest miasto.
- W takim razie co? Niewielkie miasteczko? Przecie mwie, e w okolicy nie ma
adnych miast...
- To cmentarz. Miasto Koci Alicante. Mylaa, e Miasto to jedyne miejsce
pochwku jakie mamy? - w jego gosie brzmia smutek. - To nekropolia, w ktrej s
pochowani wszyscy ci, ktrzy umarli w Idris. Zaraz zobaczysz. Musimy przez ni przej,
eby dosta si do Alicante.
Clary nie bya na cmentarzu od dnia, w ktrym umar Simon, i gdy sza wzdu
wskich alejek przecinajcych mauzolea jak biae wstki, na samo wspomnienie o tym
zmrozio j do szpiku koci.

Kto dba o to miejsce: marmur lni jak wieo wyczyszczony a trawa zostaa rwno
przycita. Tu i wdzie na grobach leay wizki biaych kwiatw. Na pierwszy rzut oka
wyglday jak lilie, ale wydzielay nieznany korzenny zapach, wic pomylaa, e to musz
by rodzime kwiaty Idrisu. Kady grb wyglda jak niewielki domek, niektre miay nawet
metalowe lub druciane furtki a na drzwiach wyryto nazwiska rodw Nocnych owcw.
Cartwright, Merryweather, Hightower, Blackwell, Midwinter. Clary zatrzymaa si
przy jednym z nich. Herondale. Odwrcia si, eby spojrze na Luke'a.
- Tak nazywaa si Inkwizytorka.
- To jej rodzinny grobowiec. Spjrz - wskaza rk.
Nad drzwiami widniay wyryte w szarym marmurze biae litery. Marcus Herondale i
Stephen Herondale. Obaj umarli w tym samym roku. Mimo e Clary nienawidzia
Inkwizytorki z caego serca, co w jej wntrzu cisno si w supe i nie moga nic poradzi
na to, e poczua lito. Straci ma i syna w tak krtkim czasie... Pod imieniem Stephena
wyryto trzy sowa po acinie: AVE ATQUE VALE.
- Co to znaczy?
- Witaj i egnaj, zaczerpnite z wiersza Catullusa. Od jakiego czasu to tradycyjna
formuka, ktrej uywaj Nefilim podczas pogrzebw lub gdy kto ginie podczas bitwy. A
teraz chodmy, lepiej nie rozpamitywa takich rzeczy - wzi j pod rami i delikatnie
odsun od grobowca.
Moe ma racj, pomylaa Clary. Moe lepiej nie myle teraz o mierci i umieraniu.
Odwrcia wzrok gdy wychodzili z cmentarza. Dochodzili ju prawie do elaznej bramy gdy
zauwaya mniejszy grobowiec, ktry wyglda jak biay muchomor stojcy w cieniu
rozoystego dbu. Nazwisko nad drzwiami wygldao jak wypisane wiatem.
FAIRCHILD.
- Clary - Luke prbowa j zatrzyma, ale jej ju nie byo. Wzdychajc ciko, pobieg
za ni w cie drzewa, gdzie staa jak sparaliowana i odczytywaa imiona dziadkw i
pradziadkw, o istnieniu ktrych nawet nie wiedziaa.
ALOYSIUS FAIRCHILD. ADELE FAIRCHILD, B. NIGHTSHADE. GRANVILLE
FAIRCHILD. I imi poniej: JOCELYN MORGENSTERN, B. FAIRCHILD.
Clary przeszed zimny dreszcz. Patrzenie na nazwisko matki byo jak odgrzebywanie
starych koszmarw ktre czasami miewaa, gdy nio jej si, e jest na jej pogrzebie i nikt nie
potrafi wyjani co si waciwie stao albo dlaczego umara.
- Ale ona yje - powiedziaa, patrzc na Luke'a. - Nie umara...
- Clave o tym nie wiedziao - wyjani agodnie.

Clary odetchna gboko. Nie moga go duej sucha ani patrze na niego.
Poszarpane grskie zbocze wyroso tu przed ni, a z ziemi, jak poamane koci, wyaniay si
nagrobki. Czarna pyta nagrobna zamajaczy jej przed oczami. Na jej powierzchni wyryto
nierwnym pismem napis: CLARISSA MORGENSTERN, URODZONA W 1991, ZMARA
W 2007. Pod sowami widnia niezdarny dziecicy rysunek przedstawiajcy czaszk z
ziejcymi pustk oczodoami. Clary zatoczya si do tyu z krzykiem. Luke zapa j w
ramiona.
- Co si stao? O co chodzi?
Wskazaa rk.
- Tutaj, spjrz...
Ale nagrobek znikn. Dookoa rozcigaa si rwno przycita trawa, biae mauzolea
stay w rwnych rzdach. Odwrcia si, eby na niego spojrze.
- Zobaczyam swj wasny grb - powiedziaa. - Z daty umieszczonej na nagrobku
wynika, e umr niedugo - teraz, w tym roku - zadraa.
Twarz Luke'a przybraa ponury wyraz.
- To przez wod z jeziora - powiedzia. - Zaczynasz majaczy. Musimy si popieszy.
Zostao nam niewiele czasu.
Jace poprowadzi Simona na gr przez krtki korytarz obsadzony drzwiami po obu
stronach. Zatrzyma si na wprost jednych z nich z nachmurzon min.
- Tutaj - rzuci, prawie wpychajc Simona do rodka.
Simon zorientowa si, e s w bibliotece. wiadczyy o tym rzdy pek z ksikami,
dugie kanapy i fotele.
- Powinnimy mie troch prywatnoci... - urwa, gdy z jednego z foteli podniosa si
nerwowo jaka posta. May chopiec z brzowymi oczami i w okularach na nosie. Mia
drobn, powan twarz a w rku ciska ksik. Simon zna gusta Clary na tyle dobrze jeli
chodzio o lektury, e nawet z tej odlegoci mg rozpozna tom mangi.
Jace zmarszczy brwi.
- Sorry, Max, ale potrzebujemy tego pokoju. Mamy do pogadania na osobnoci.
- Ale Izzy i Alec zdyli mnie ju wykopa z salonu, eby pogada na osobnoci poskary si Max. - Gdzie mam i?
Jace wzruszy ramionami.
- Na przykad do swojego pokoju? - wskaza kciukiem drzwi. - Czas zrobi co dla
ojczyzny, dzieciaku. Spadaj.

Dotknity do ywego Max przemaszerowa obok nich przyciskajc ksik do piersi.


Simon poczu ukucie wspczucia - to, e si byo wystarczajco duym eby zrozumie co
si dookoa dziao, a jednoczenie cigle lekcewaonym z powodu zbyt modego wieku, byo
do bani. Przechodzc obok, chopiec zerkn na niego. Jego spojrzenie byo wystraszone i
podejrzliwe. To wanie ten wampir, mwiy jego oczy.
- Wejd - Jace popchn go do rodka i starannie zamkn za nimi drzwi. Pokj by tak
sabo owietlony, e nawet Simon uzna go za ciemny. Pachniao tu kurzem. Jace przeszed na
drugi koniec pokoju i rozsun szeroko zasony, odsaniajc wysokie pojedyncze okno, ktre
wychodzio prosto na kana. Woda pyna wzdu ciany budynku zaledwie kilka stp niej,
pod kamiennymi kratami pokrytymi wyblakymi od soca wzorami runw i gwiazd.
Jace odwrci si do Simona i obrzuci go zym spojrzeniem.
- Do cholery, co jest z tob nie tak, wampirze?
- Ze mn? To ty praktycznie wycigne mnie stamtd za wosy.
- Bo ju miae wypapla, e Clary wcale nie odwoaa swojego przyjazdu do Idris.
Masz pojcie, co by si wtedy stao? Skontaktowaliby si z ni i zaaranowali spotkanie.
Mwiem ci ju chyba, dlaczego nie wolno do tego dopuci.
Simon potrzasn gow.
- Nie rozumiem ci - powiedzia. - Czasami zachowujesz si, jakby jedyn osob na
ktrej ci zaley bya Clary, a potem zachowujesz si...
Jace wbi w niego wzrok. W powietrzu taczyy drobinki kurzu; tworzyy midzy nimi
poyskliw kurtyn.
- No jak?
- Flirtowae z Aline. Clary bya chyba ostatni osob na jakiej ci wtedy zaleao.
- To nie twoja sprawa - odpar Jace. - Poza tym, Clary to moja siostra. Ale to akurat
wiesz.
- Nie zapominaj, e byem z wami na dworze faerie. Pamitam, co powiedziaa
krlowa. Dziewczyn uwolni tylko pocaunek, ktrego ona najbardziej pragnie.
- Jasne, e pamitasz. I pewnie nie daje ci to spa po nocach, co, wampirze?
Z garda Simona wydoby si warkot. Nawet nie zdawa sobie sprawy, e to potrafi.
- No nie, to si nie dzieje naprawd. Nie kc si z tob o Clary. To mieszne.
- To dlaczego znowu wakujemy ten temat?
- Dlatego - odpar Simon. - Jeli chcesz ebym okama - ale nie Clary, tylko twoich
przyjaci - jeli chcesz, ebym udawa przed nimi, e to bya jej wasna decyzja eby tu nie
przyjeda, i nie mam pojcia o jej zdolnociach i o tym, co naprawd potrafi, to ty te

musisz co dla mnie zrobi.


- wietnie. Co takiego?
Simon milcza przez chwil, przypatrujc si domom stojcym w rzdzie nad
kanaem. Nad dachami ozdobionymi blankami mg dostrzec poyskliwe wierzchoki wie
demonw.
- Chc, eby zrobi wszystko co w twojej mocy eby przekona Clary, e nic do niej
nie czujesz. I nie mw mi, e jeste jej bratem, ju to wiem. Przesta j oszukiwa, skoro
wiesz, e to co was czy i tak nie ma przyszoci. I nie mwi tego wszystkiego tylko
dlatego, e chc jej dla siebie. Mwi to dlatego, bo jestem jej przyjacielem i nie chc eby
cierpiaa.
Jace przez dug chwil wpatrywa si w swoje donie, nic nie mwic. Jego donie
byy szczupe, palce i knykcie pokryway zgrubienia. Ich grzbiety przecinay cienkie, biae
linie, pozostaoci po starych Znakach. To byy rce onierza, nie nastolatka.
- Ju to zrobiem. Powiedziaem, e interesuje mnie wycznie bycie jej bratem.
- Och... - Simon spodziewa si, e Jace zacznie mu skaka do oczu, a nie tego, e si
podda. Jace, ktry si poddawa, by czym cakowicie nowym, i to sprawio, e Simon
poczu si niemal zawstydzony swoim daniem. Clary nigdy o tym nie wspominaa, chcia
powiedzie, ale z drugiej strony dlaczego miaaby to robi? Gdy si nad tym zastanowi,
doszed do wniosku, e ostatnio za kadym razem gdy padao imi Jace'a , sprawiaa wraenie
niezwykle cichej i wycofanej. - No c, wic chyba mamy to zaatwione. Zostaa jeszcze
jedna rzecz.
- Tak? - spyta Jace bez entuzjazmu. - To znaczy?
- Co powiedzia Valentine, gdy Clary narysowaa run na statku? Brzmiao jak jaki
obcy jzyk. Meme cotam...
- Mene mene tekel upharsin - poprawi Jace z nikym umiechem. - Nie poznajesz? To
z Biblii, wampirze. A dokadniej, ze Starego Testamentu. To wasza ksiga, prawda?
- To, e jestem ydem nie oznacza, e znam na pami cay Stary Testament.
- To z Pisma na cianie. Zliczy Bg krlestwo twoje i do koca je przywid.
Zwaony na wadze, a znaleziony lekki. To zwiastun sdu ostatecznego - oznacza koniec
imperium.
- Ale co to ma wsplnego z Valentinem?
- Nie tylko z nim - powiedzia Jace. - Z nami wszystkimi. Clave i Prawo - to co potrafi
Clary moe obali ich wszystkie dotychczasowe pogldy. aden miertelnik nie potrafi
tworzy nowych runw, albo przynajmniej takich jakie potrafi rysowa Clary. Tylko anioy

posiadaj tak moc. A skoro Clary to potrafi, to c, to chyba wanie jest zwiastun. Wszystko
si zmienia. Prawa si zmieniaj. Stare reguy mog nie mie ju zastosowania. Tak jak bunt
aniow doprowadzi do podzielenia nieba i stworzenia pieka, tak to moe oznacza koniec
rasy Nefilim. To nasza wojna w niebie, wampirze, i tylko jedna ze stron bdzie zwyciska.
Mj ojciec chce, eby to bya jego strona.
Mimo e powietrze cigle byo chodne, Clary pocia si w swoim przemoczonym
ubraniu jak mysz. Pot strumieniami spywa jej po twarzy i wsika w konierz paszcza,
podczas gdy Luke podtrzymywa j za rami i ponagla do drogi pod szybko ciemniejcym
niebem. Alicante byo ju w zasigu wzroku. Miasto leao w pytkiej dolinie, podzielone
srebrzyst wstg rzeki wypywajcej z jednego koca miasta i znikajcej w drugim. Grupa
budynkw z czerwonymi upkowymi dachami i pltanina krtych, ciemnych drg staa u stp
stromego wzgrza. Jego szczyt wieczy kamienny, strzelisty gmach otoczony filarami, ze
skrzcymi si wieami rozmieszczonymi w kadym kierunku; w sumie byo ich cztery.
Pomidzy budynkami rozsiane byy takie same wysokie, szklane wiee byszczce jak kwarc.
Wyglday jak szklane igy przebijajce niebo. Promienie soca odbijay si fasetkami od ich
powierzchni zupenie jak iskry strzelajce z zapaki. Widok by pikny i jednoczenie bardzo
dziwny.
Nigdy tak na prawd nie widziao si miasta, dopki nie zobaczyo si szklanych wie
Alicante.
- Co to byo? - spyta Luke, wytajc such. - Co powiedziaa?
Clary nie zdawaa sobie sprawy z tego, e powiedziaa to na gos. Zakopotana,
powtrzya sowa a Luke spojrza na ni ze zdumieniem.
- Gdzie to usyszaa?
- Od Hodge'a.
Przyjrza si jej uwanie.
- Wrciy ci kolory. Dobrze si czujesz?
Clary bolaa szyja, palio j cae ciao, a w ustach miaa pustyni.
- W porzdku - powiedziaa. - Lepiej skupmy si na tym, eby tam dotrze, dobrze?
- Dobrze.
Na kracu miasta gdzie koczyy si zabudowania, Clary zobaczya bram. Jej wrota
wyginay si ukowato w ostro zakoczony czubek. W jej cieniu sta Nocny owca w czarnej
zbroi.
- To Pnocna Brama. Przyziemni mog tdy wej legalnie do miasta, po warunkiem,

e maj odpowiednie dokumenty. Strae s tu rozstawiane dzie i noc. Gdybymy przybyli tu


w jakiej oficjalnej sprawie lub mieli pozwolenie na przebywanie w miecie, przeszlibymy
wanie tdy.
- Ale przecie wok miasta nie ma adnych murw - zauwaya Clary. - To nie
wyglda mi na adn bram.
- Stranicy s niewidzialni, ale s tutaj. Wiee demonw sprawuj nad nimi kontrol.
Stoj tu od tysicy lat. Poczujesz ich, jak tylko przejdziemy przez bram - z obaw spojrza
jeszcze raz na jej zarumienion twarz. - Gotowa?
Skina gow. Odsunli si od bramy w kierunku poudniowej czci miasta, gdzie
budynki byy bardziej stoczone. Ruchem rki nakazujc jej eby bya cicho, Luke
poprowadzi j ku wskiemu przejciu midzy dwoma domami. Gdy podeszli bliej, Clary
zamkna oczy spodziewajc si nagego zderzenia z niewidzialn cian w chwili gdy
znaleli si na ulicach Alicante. Jednak wraenie byo zupenie inne. Poczua gwatowny
ucisk, zupenie jakby bya w spadajcym samolocie. Po chwili cinienie w uszach si
wyrwnao i ju byo po wszystkim. Staa w uliczce pomidzy budynkami.
I tak jak uliczki w Nowym Jorku - jak chyba w kadej uliczce na wiecie - tak i tu
mierdziao kocimi sikami. Clay wyjrzaa ostronie zza rogu budynku. Wiksza droga
obsadzona maymi sklepami i domami rozcigaa si a do stp wzgrza.
- Nikogo nie ma w pobliu - zauwaya ze zdumieniem.
W gasncym wietle twarz Luke'a przybraa odcie szaroci.
- W Gardzie musi si odbywa zebranie. To jedyny powd dla ktrego wszystkie ulice
s teraz wyludnione.
- To chyba dobrze, prawda? Nikt nas nie zauway.
- I tak i nie. Mimo tego, e miasto wyglda na opustoszae, kady kto akurat bdzie
tdy przechodzi moe nas zobaczy i donie na nas.
- Przecie powiedziae, e wszyscy s teraz w Gardzie.
Na twarzy Luke'a pojawi si saby umiech.
- Nie bierz tego dosownie, Clary. Miaem na myli wikszo mieszkacw miasta.
Ale dzieci, modzie, kady kto jest zwolniony z tego obowizku, moe si tu pojawi.
Modzie. Clary od razu pomylaa o Jasie, i na przekr wszystkiemu, jej puls
przypieszy jak szarujcy na wycigach ko. Luke zmarszczy brwi zupenie jakby sysza
jej myli.
- Przebywajc w Alicante bez meldowania si przy bramie ami Prawo. Jeli
ktokolwiek mnie tu rozpozna, bdziemy mieli powane kopoty - spojrza w gr na wski

skrawek brunatnego nieba widoczny pomidzy budynkami. - Musimy omija z dala ulice.
- Mylaam, e idziemy do domu twojego przyjaciela.
- Bo idziemy. Tyle e ona nie jest moim przyjacielem.
- W takim razie kim?
- Po prostu id za mn - Luke zanurkowa w przejcie midzy domami, tak wskie, e
Clary z atwoci moga dotkn palcami obydwu cian. Szli wzdu wybrukowanej kocimi
bami krtej uliczki, usianej sklepami. Same budynki przypominay krzywk baniowego
gotyckiego krajobrazu z dziecicymi bajkami. Ich kamienne fasady ozdabiay rysunki
wszystkich moliwych mitologicznych stworze - najczciej powtarzajcym si motywem
byy gowy potworw przeplatajce si z uskrzydlonymi komi, syrenami i, oczywicie,
anioami. Na kadym rogu sterczay gargulce z powykrzywianymi twarzami.
Runy byy wszdzie: wymalowane na drzwiach, przemycone w projektach
abstrakcyjnych rzeb, powiewajce na kocach cienkich, metalowych acuchw jak
dzwoneczki na wietrze. Runy zapewniajce bezpieczestwo, szczcie, a nawet powodzenie
w interesach. Od samego patrzenia na nie Clary zakrcio si odrobin w gowie.
Szli w milczeniu, trzymajc si cienia. Wybrukowana kocimi bami uliczka bya pusta.
Sklepy pozamykano i zacignito kraty. Clary rzucaa ukradkowe spojrzenia na mijane
witryny. Ogldanie bogato udekorowanej wystawy sklepu cukierniczego zaraz obok rwnie
wystawnej witryny ze miercionon broni - noami, maczugami, nabijanymi wiekami
pakami i kolekcj serafickich noy w rnych rozmiarach - byo co najmniej dziwne.
- Brakuje pistoletw - powiedziaa.
Luke rzuci jej przelotne spojrzenie.
- Co takiego?
- Nocni owcy - wyjania - chyba nigdy nie uywaj broni palnej.
- To dlatego, e runy uniemoliwiaj zapon prochu. Nikt nie wie dlaczego. Mimo to,
Nefilim posuguj si broni od czasu do czasu w starciach z likantropami. Nie trzeba uywa
do tego runw - srebrne kule w zupenoci wystarczaj eby nas zabi - powiedzia ponurym
gosem. Nagle unis gow. W przytumionym wietle atwo byo sobie wyobrazi, e jego
uszy wyduaj si jak u wilka. - Sycha gosy. Widocznie zebranie w Gardzie si skoczyo.
Chwyci j za rami i popchn na bok, z dala od gwnej ulicy. Wpadli na may plac
ze studni porodku. Przed nimi wyrs murowany mostek spinajcy brzegi wskiego kanau.
W gasncym wietle dnia woda w kanale przybraa prawie czarny kolor. Clary moga teraz
usysze dochodzce z ssiedniej ulicy gosy. Byy podniesione i pobrzmiewa w nich gniew.
Zawroty gowy Clary przybray na sile. Czua jakby ziemia pod jej nogami zacza si

koysa. Opara si o cian i zaczerpna wieego powietrza.


- Clary, wszystko w porzdku?
Mwi dziwnym, grubym gosem. Spojrzaa na niego i oddech uwiz jej w gardle.
Jego uszy wyduyy si, usta rozchyliy si ukazujc ostre jak brzytwa zby, a oczy przybray
wciekle ty kolor.
- Luke? - wyszeptaa. - Co si z tob dzieje?
- Clary - wycign w jej stron dziwnie wyduone rce, z domi zakoczonymi
ostrymi pazurami w kolorze rdzy. - Stao si co?
Krzykna odsuwajc si od niego. Nie bya pewna czemu przypisa to przeraenie przecie widziaa kiedy Przemian Luke'a, i nigdy jej nie skrzywdzi. Swj lk odczuwaa
jak osobn yw istot w swoim wntrzu, zupenie nie dajc si opanowa. Luke zapa j za
ramiona a ona skulia si w sobie, chcc uciec od niego i od tych zwierzcych tych lepi.
Nie pomogo nawet to, e ucisza j swoim zwykym ludzkim gosem.
- Clary, prosz!
- Pu mnie! Puszczaj!
Nie zrobi tego.
- To przez wod. Masz halucynacje. Clary, wytrzymaj jeszcze troch - pocign j w
stron mostku. Czua zy spywajce jej po twarzy, chodzce odrobin jej rozpalone policzki.
- To si nie dzieje naprawd. Wytrzymaj jeszcze, bagam - pomg jej wej na most. Czua
zapach wody, zielonej i stchej. Pod jej powierzchni co pywao. Obserwowaa jak czarna
gbczasta macka wystrzelia z wody, najeona ostrymi jak igy zbami. Czym prdzej
odsuna si od wody, niezdolna do krzyku. Z jej garda wydoby si saby jk.
Luke pochwyci j w ramiona, gdy ugiy si pod ni kolana. Nie nis jej tak odkd
skoczya pi albo sze lat.
- Clary... - powiedzia, ale reszta sw utona w niezrozumiaym ryku, gdy tylko
zbiegli z mostku. Popdzili wzdu rzdu wysokich, strzelistych domw, ktre niemal
przypominay szeregowe zabudowania Brooklynu - a moe po prostu to sobie wyobrazia?
Powietrze wok nich wirowao, wiata w domach pony jak pochodnie a wody
kanau fosforyzoway zowieszczo. Clary czua, jakby wszystkie koci w jej ciele si
rozpuciy.
- Tutaj - Luke zatrzyma si przed drzwiami wysokiego domu. Kopn w nie mocno,
krzyczc. Byy pomalowane na jasn, niemal jaskraw, czerwie i przecinaa je pojedyncza
zocista runa. W miar jak Clary patrzya, rozmywaa si i zmieniaa, przybierajc ksztat
ohydnej, szczerzcej si czaszki.

To si nie dzieje naprawd, powtarzaa sobie uparcie, przygryzajc usta do krwi i


zaciskajc pici, eby stumi krzyk.
Bl otrzewi j momentalnie. Drzwi otworzyy si, ukazujc stojc w nich kobiet
ubran w ciemn sukni. Jej twarz zmarszczya si w wyrazie gniewu i niedowierzania. Miaa
dugie wosy, spltane siwobrzowe kosmyki wymykay si z dwch warkoczy. Jej niebieskie
oczy wydaway si znajome. W rku trzymaa poyskujcy magicznym wiatem kamie.
- Kto to taki? - spytaa. - Czego chcesz?
- Amatis - Luke przesun si w stron wiata trzymajc Clary w ramionach. - To ja.
Kobieta zblada i zachwiaa si na nogach. Wycigna rk eby przytrzyma si
drzwi.
- Lucian?
Luke zrobi krok do przodu, ale kobieta - Amatis - blokowaa drog. Potrzsaa gow
tak gwatownie, e jej warkocze latay tam i z powrotem.
- Jak moesz tu w ogle przychodzi, Lucian? Jak miesz tu przychodzi?
- Nie miaem zbyt duego wyboru - Luke zacieni uchwyt. Clary zacza paka.
Czua jakby cae jej ciao stano w ogniu a kady nerw wy z blu.
- Wic musisz std i - odpara Amatis. - Jeli zrobisz to natychmiast....
- Nie przyszedem tu dla siebie, tylko dla dziewczyny. Ona umiera - gdy kobieta
gapia si na niego, powiedzia - Amatis, bagam ci. To crka Jocelyn.
Zalega duga cisza. Stojca w przejciu Amatis zastyga w bezruchu. Clary nie moga
dociec czy zesztywniaa z przeraenia czy z zaskoczenia. Clary zacisna lepk od krwi do,
w ktr wbijaa paznokcie, w pi ale nawet bl nie by w stanie jej pomc. Cay jej wiat
rozpada si na kawaki, jak puzzle unoszce si na wodzie. Prawie nie syszaa gosu Amatis,
kiedy starsza kobieta odsuna si i powiedziaa:
- W porzdku, Lucian. Moesz j wnie do rodka.
Zanim Simon i Jace wrcili do salonu, Aline uoya na niskim stoliku pomidzy
kanapami troch jedzenia. Byy tam chleb, ser, kawaki ciasta, jabka a nawet butelka wina,
ktrego tylko Max nie mg pi. Chopiec usadowi si w rogu pokoju z talerzem ciasta i
ksik na kolanach. Simon solidaryzowa si z nim, bo czu si rwnie samotny w
wypenionym miechem i radosnymi rozmowami pokoju jak Max. Obserwowa jak Aline
musna palcami nadgarstek Jace'a , gdy sigaa po kawaek jabka, i spi si w sobie.
Przecie to jest wanie to, co chciae eby robi, powiedzia sobie w duchu, a jednak nie
mg si pozby poczucia, e Clary bya w ten sposb lekcewaona.

Jace napotka jego wzrok nad gow Aline, i umiechn si. Mimo e nie by
wampirem, w jaki sposb udao mu si pokaza w tym umiechu wszystkie zby. Simon
odwrci gow i rozejrza si po pokoju. Stwierdzi e muzyka, ktr wczeniej sysza, nie
pochodzia wcale ze stereo, ale ze skomplikowanego mechanicznego urzdzenia.
Przez chwil zastanawia si, czy nie zacz rozmawia z Isabelle, ale ona bya
pogrona w rozmowie z Sebastianem. Pochyli swoj pikn twarz w jej kierunku i sucha
uwanie, co mwia. Swego czasu Jace namiewa si z Simona za jego zauroczenie Isabelle,
ale Sebastian niewtpliwie wietnie sobie z ni radzi. W kocu Nocni owcy od koyski byli
wychowywani tak, eby ze wszystkim sobie radzi, prawda? Mimo wszystko, wyraz twarzy
Jace'a gdy powiedzia mu, e ma zamiar by dla Clary wycznie bratem, da mu do mylenia.
- Wino si skoczyo - oznajmia Isabelle, odstawiajc butelk na blat. - Przynios
wicej.
Mrugajc zalotnie do Sebastiana, znikna w kuchni.
- Jeste strasznie milczcy - odezwa si Sebastian z rozbrajajcym umiechem,
opierajc si o krzeso Simona. Simon pomyla, e jak na kogo o tak ciemnych wosach,
skra Sebastiana miaa bardzo jasny odcie, jakby rzadko przebywa na socu. - Wszystko w
porzdku?
Simon wzruszy ramionami.
- Nie mamy zbyt wielu tematw do rozmowy. Dyskutujecie albo o polityce albo o
ludziach, o ktrych nigdy wczeniej nie syszaem, albo o obu tych rzeczach.
Umiech znikn z twarzy Sebastiana.
- Mona nas porwna do zamknitego krgu, nas, Nefilim. To jest sposb mylenia
tych, ktrzy odcili si od reszty wiata.
- Nie uwaasz, e i ty si odcie? Gardzisz zwykymi ludmi...
- To zbyt mocne sowo - odpar Sebastian. - A czy ty uwaasz, e wiat zwykych
ludzi chciaby mie z nami cokolwiek wsplnego? Jestemy ywym dowodem na to, e
zawsze kiedy pocieszaj si, e na wiecie nie ma prawdziwych wampirw a pod ich kami
nie ma potworw ani demonw - okamuj si - odwrci si eby spojrze na Jace'a , ktry, z
czego Simon zda sobie wanie spraw, wpatrywa si w nich od duszego czasu. - Zgadzasz
si?
Jace umiechn si.
- De ce crezi c? v? ascultam conversatia?
W spojrzeniu Sebastiana pojawio si uprzejme zainteresowanie.
- M - ai urmarit de cnd ai ajuns aici - odpar. - Nu - mi dau seama dac? nu m? placi

ori dac? eti att de b?nuitor cu toata lumea - wsta. - Doceniam twoj znajomo
rumuskiego, ale jeli nie masz nic przeciwko, to zajrz do kuchni i sprawdz co robi
Isabelle.
Znikn w drzwich, zostawiajc Jace'a z wyrazem zaintrygowania na twarzy.
- Co nie tak? Nie umie zbyt dobrze mwi po rumusku, czy tak? - spyta Simon.
- Nie - Jace pokrci gow. Niewielka zmarszczka przecia jego czoo. - Nie, mwi
cakiem dobrze.
Zanim Simon zdy zapyta, co mia na myli, do pokoju wszed Alec. Marszczy
brwi dokadnie tak samo zanim wyszed. Przez chwil patrzy na Simona z zakopotaniem w
niebieskich oczach.
Jace obrzuci go spojrzeniem.
- Szybko wrcie.
- Ale nie na dugo - Alec wzi jabko za stolika. - Wrciem tylko po niego powiedzia, ruchem rki wskazujc Simona. - Oczekuj go w Gardzie.
Aline wygldaa na zaskoczon.
- Naprawd? - spytaa, ale Jace ju wsta z kanapy, wyswobadzajc rk z jej ucisku.
- Dlaczego? - jego gos by zdradziecko spokojny. - Mam nadziej, e przynajmniej
spytae o to zanim obiecae im go dostarczy.
- Oczywicie, e spytaem - odgryz si Alec. - Nie jestem taki gupi.
- Daj spokj - powiedziaa Isabelle, ukazujc si w drzwiach razem z Sebastianem,
ktry trzyma w rku butelk. - Czasami jeste troszk gupi. Troszeczk - powtrzya, a Alec
posa jej mordercze spojrzenie.
- Odsyaj Simona z powrotem do Nowego Jorku - wyjani. - Przez Portal.
- Przecie dopiero co przyjecha! - zaprotestowaa, wydymajc usta. - To nie jest
zabawne.
- I wcale nie ma takie by, Izzy. To e Simon tu trafi to by czysty przypadek, wic
Clave sdzi, e najlepiej bdzie odesa go do domu.
- wietnie - odezwa si Simon. - Moe nawet uda mi si wrci zanim moja matka
zorientuje si, e mnie nie ma. Jaka jest rnica czasu midzy tym miejscem a Manhattanem?
- Masz matk? - Aline wygldaa na zszokowan.
Simon zignorowa to.
- Mwi powanie - powiedzia, gdy Alec i Jace wymienili spojrzenia. - W porzdku.
Wszystko czego pragn, to wydosta si std.
- Pjdziesz razem z nim? - spyta Jace Aleca. - Dopilnujesz, eby wszystko przebiego

zgodnie z planem?
Patrzyli na siebie w sposb, ktry wyda si Simonowi znajomy. Czasami on i Clary
patrzyli na siebie tak gdy nie chcieli, by rodzice dowiedzieli si co razem knuj.
- Co znowu? - zapyta, przenoszc spojrzenie z Jace'a na Aleca i na odwrt. - Co si
stao?
Alec spojrza w inn stron a Jace odwrci si do Simona z uprzejmym umiechem.
- Nie. Wszystko w porzdku. Moje gratulacje, wampirze, wracasz do domu.

4. DAYLIGHTER
Gdy Simon i Alec opuszczali dom Penhollow'w i skierowali si do Gardu, nad
Alicante zapada ju noc. Ulice miasta by wskie i krte, w wietle ksiyca wyglday jak
blade kamienne wstki. Mimo e powietrze byo zimne, Simon ledwo to czu.
Alec szed obok w milczeniu, jakby udawa e idzie sam. W swoim poprzednim yciu
Simon musiaby si popieszy eby za nim nady i momentalnie dostaby zadyszki. Teraz
odkry, e wystarczyo jedynie wyduy krok eby go dogoni.
- Pewnie jeste wcieky - powiedzia w kocu, eby przerwa przeduajc si cisz.
Alec patrzy ponuro przed siebie. - Przez to e musisz mnie tam eskortowa.
Alec wzruszy ramionami.
- Mam osiemnacie lat. Jestem dorosy, wic musz by te odpowiedzialny. Jako
jedyny mog wej i wyj z Gardu kiedy Clave obraduje, a poza tym Konsul mnie zna.
- Kim jest Konsul?
- Wysokim urzdnikiem pastwowym. Nadzoruje gosowania, interpretuje Prawo i
doradza Clave oraz Inkwizytorowi. Jeli prowadzisz Instytut i masz jaki problem z ktrym
nie moesz sobie poradzi, udajesz si do Konsula.
- Konsul doradza Inkwizytorowi? Mylaem, e Inkwizytor nie yje.
Alec parskn miechem.
- To jak mwienie, e prezydent nie yje. To prawda, poprzedniego Inkwizytora ju
nie ma, teraz jest nowy. Nazywa si Aldertree.
Simon potoczy wzrokiem od wzgrza ku ciemnym wodom kanaw daleko w dole.
Zostawili za sob miasto i kroczyli wsk, cienist drog pomidzy drzewami.
- W przeszoci Inkwizycja nie za bardzo przysuya si ludzkoci.
Alec wyglda na skonsternowanego.
- Nie wane. To tylko zwyky kiepski dowcip. Nie bdziesz zainteresowany.
- Nie jeste zwyky - zauway Alec. - To dlatego Aline i Sebastian byli tacy
podekscytowani mogc ci pozna, chocia on zawsze stara si sprawia wraenie jakby ju
wszystko w yciu widzia.
- Czy on i Isabelle... - odezwa si bez zastanowienia Simon - Czy co ich czy?
Jego pytanie wywoao u Aleca nagy wybuch miechu.
- Isabelle i Sebastian? Nie sdz. Sebastian to miy facet a Isabelle umawia si jedynie
z cakowicie nieodpowiednimi typami, ktrych nasi rodzice z miejsca by znienawidzili.

Mieszacy, Przyziemni, drobni oszuci...


- Dziki - odpar Simon. - Ciesz si, e zaliczye mnie do grona kryminalistw.
- Myl, e po prostu lubi zwraca na siebie uwag. Poza tym, jest jedyn dziewczyn
w rodzinie wic musi sobie stale udowadnia jaka jest twarda. Albo przynajmniej, myli e
taka jest.
- Albo po prostu stara si, eby caa uwaga nie skupiaa si na tobie - rzuci Simon z
roztargnieniem. - No wiesz, skoro wasi rodzice nie maj pojcia, e jeste gejem i w ogle.
Alec zatrzyma si na rodku drogi tak gwatownie, e Simon prawie na niego wpad.
- Nie, nie wiem - powiedzia - ale wyglda na to, e reszta tak.
- Poza Jasem. On nie wie, prawda?
Alec wzi gboki wdech. By cakiem blady, a moe to tylko wiato ksiyca
sprawiao, e wszystko wygldao jak pozbawione koloru. W ciemnoci jego oczy byy
zupenie czarne.
- Naprawd nie rozumiem czemu ci to w ogle obchodzi. To nie twj interes. Chyba
e chcesz mi grozi.
- Grozi? - spyta zdumiony Simon. - Nic z tych rzeczy.
- To po co o tym wspominasz? - docieka Alec, a w jego gosie pojawia si nagle
przejmujca bezbronno, ktra zupenie zaskoczya Simona. - Po co to odgrzebujesz?
- Bo wydaje mi si, e przez wiksz cz czasu nie moesz znie mojego widoku.
Nie bior tego do siebie, nawet jeli uratowaem ci ycie. Ty chyba po prostu naleysz do
ludzi, ktrzy nienawidz caego wiata. A poza tym, praktycznie nic nas nie czy. Ale
zauwayem jak patrzysz na Jace'a , ja rwnie patrz w ten sposb na Clary, i tak sobie
pomylaem, e moe jednak mamy ze sob co wsplnego. I moe to sprawi, e twoja
niech do mnie troch si zmniejszy.
- Wic nie powiesz Jace'owi? To znaczy - powiedziae Clary co do niej czujesz, i...
- I to nie by najlepszy pomys - dokoczy za niego Simon. - Cigle si zastanawiam,
jak sobie z tym wszystkim poradzi. Czy moemy jeszcze by przyjacimi, czy to, co nas
czyo, rozpado si ju na kawaki? I to nie przez ni, tylko przeze mnie. Moe gdybym
znalaz sobie kogo innego...
- Kogo innego - powtrzy Alec jak echo. Ruszy szybko do przodu, wbijajc wzrok
w drog przed sob.
Simon przyspieszy eby zrwna z nim krok.
- Wiesz co mam na myli. Wydaje mi si, e Magnus Bane naprawd ci lubi. I jest
cakiem w porzdku. W kadym razie urzdza niesamowite imprezy. Nawet jeli podczas

nich zmieniam si w szczura.


- Dziki za rad - rzuci Alec cierpkim gosem. - Ale nie uwaam, eby a tak bardzo
mnie lubi. Gdy przyszed do Instytutu eby otworzy Portal, prawie wcale si do mnie nie
odzywa.
- Moe powiniene do niego zadzwoni - zasugerowa Simon, starajc si nie myle
za bardzo o tym, jak dziwnie byo udziela rad owcy demonw i umawia go na randk z
czarnoksinikiem.
- To niemoliwe - odpar Alec. - W Idris nie ma telefonw. Zreszt, to i tak nie ma
znaczenia - warkn obcesowo. - Jestemy na miejscu. To jest Gard.
Przed nimi wyrosa wysoka ciana, obsadzona olbrzymimi drzwiami. Ich
powierzchni pokryway wirujce, kanciaste wzory runw i mimo tego, e Simon nie potrafi
odczytywa ich tak jak Clary, wyczuwa co niezwykego w ich zoonoci i emanujc z
nich moc. Wejcia broniy dwa kamienne anioy ustawione po obu stronach, ich twarze byy
dzikie i pikne. Kady z nich trzyma w doni pokryty wzorami miecz, a u ich stp leay
umierajce stworzenia, przypominajce krzywk szczura, nietoperza i jaszczurki z
paskudnymi ostrymi zbami. Simon przyglda si im przez dug chwil. Te demony u stp
aniow, pomyla, rwnie dobrze mogyby by wampirami.
Alec pchn drzwi i ruchem rki nakaza mu wej. Bdc wewntrz, Simon zamruga
z niedowierzaniem. Odkd zosta wampirem, jego zdolno widzenia w nocy wyostrzya si i
swoj precyzj przypominaa laser, ale mnstwo pochodni owietlajcych ciek do drzwi
Gardu byo zrobionych z magicznego wiata, ktrego jaskrawa biaa powiata zdawaa si
pozbawia wszystkiego kolorw. Niejasno zdawa sobie spraw z tego, e Alec prowadzi go
naprzd wsk, wyoon kamiennymi pytami ciek. W pewnej chwili zauway, e na
ciece kto stoi, blokujc przejcie uniesion rk.
- Wic to jest ten wampir? - rozleg si gos tak niski, e przypomina warkot. Simon
unis gow, wiato zakuo go po oczach - zaczyby zawi, gdyby jeszcze to potrafi.
Magiczne wiato, wiato aniow, pomyla, pali mnie. To chyba adna
niespodzianka.
Mczyzna stojcy naprzeciwko by bardzo wysoki, skra o ziemistym odcieniu
opinaa jego wydatne koci policzkowe. Mia krtko przycite wosy czarne wosy, wysokie
czoo i wydatny nos. Patrzy na Simona tak, jak pasaer metra patrzy na wielkiego szczura
biegajcego w t i z powrotem po torach i ma cich nadziej, e nadjedzie pocig i zetrze go
na miazg.
- To Simon - powiedzia Alec z odrobin niepewnoci w gosie. - Simon, to jest

Konsul Malachi Dieudonne. Czy Portal jest ju gotowy, sir?


- Tak - odpar Malachi. W jego chrapliwym gosie dao si sysze ledwie wyczuwalny
akcent. - Jestemy w gotowoci. Chod, Przyziemny - kiwn gow w stron Simona. - Im
szybciej si to skoczy, tym lepiej.
Simon zrobi krok do przodu ale Alec zatrzyma go, kadc mu do na ramieniu.
- Chwileczk - powiedzia, zwracajc si do Konsula. - Zostanie odesany prosto na
Manhattan? I kto bdzie na niego czeka po drugiej stronie?
- Zgadza si. Czarnoksinik Magnus Bane. Skoro postpi nierozwanie i
doprowadzi do tego, e wampir trafi do Idrisu, jest rwnie odpowiedzialny za jego powrt.
- Gdyby tego nie zrobi, Simon ju by nie y - stwierdzi odrobin ostro Alec.
- By moe - zgodzi si Malachi. - Tak mwi twoi rodzice a Clave postanowio im
uwierzy. Wbrew mojej radzie. Tak czy inaczej, nie mona przyprowadza Podziemnych do
Szklanego Miasta bez powodu.
- Na cae szczcie akurat taki mielimy - klatka piersiowa Simona uniosa si
gwatownie od gniewu. - Zaatakowali nas...
Malachi utkwi w nim wzrok.
- Odzywaj si wtedy, gdy ci na to pozwol, Przyziemny, nigdy wczeniej.
Do Aleca zacisna si mocnej na ramieniu Simona. Jego twarz wyraaa w poowie
wahanie, w poowie podejrzliwo, jak gdyby wtpi w to czy dobrze zrobi przyprowadzajc
tu Simona.
- Ale Konsulu!
Gos nioscy si po dziedzicu by wysoki i lekko zdyszany. Zaskoczony Simon
stwierdzi, e nalea do niskiego, korpulentnego czowieka, w popiechu zmierzajcego ku
nim ciek. Na czarn zbroj Nocnego owcy narzuci luny szary paszcz a jego ysa gowa
poyskiwaa w magicznym wietle.
- Nie ma potrzeby niepokoi naszego gocia.
- Gocia? - Malachi wyglda na oburzonego.
Niewysoki czowieczek zatrzyma si na wprost Aleca i Simona i umiechn si
promiennie.
- Cieszymy si - jestemy wrcz zachwyceni - e postanowie z nami wsppracowa
i zgodzie si wrci do Nowego Jorku. To nam wszystko znacznie uatwia - mrugn do
Simona, ktry wpatrywa si w niego z niedowierzaniem. Jeszcze nigdy nie spotka owcy,
ktry cieszyby si na sam jego widok - to si nie zdarzao nawet gdy by jeszcze zwyczajnym
chopakiem, a ju na pewno nie wtedy odkd zosta wampirem. - Och, prawie bym

zapomnia! - czowieczek pacn si w czoo, jakby mia wyrzuty sumienia z tego powodu. Powinienem si przedstawi. Jestem Inkwizytorem - nowym Inkwizytorem. Nazywam si
Aldertree.
Wycign przed siebie rk a Simon uciska j, majc mtlik w gowie.
- Masz na imi Simon?
- Tak - powiedzia, zabierajc rk tak szybko jak tylko si dao. Rka Aldertriego
bya nieprzyjemnie wilgotna i lepka.
- Nie ma potrzeby dzikowa. Ja po prostu chc wrci do domu.
- Oczywicie, oczywicie! - pomimo jowialnego tonu, przez twarz Inkwizytora
przemkn jaki cie, ktrego Simon nie mg zignorowa. Po chwili znikn a Aldertree
umiechn si i przyjacielskim gestem wskaza ciek prowadzc do Gardu. - Tdy,
Simonie.
Simon ruszy we wskazanym kierunku. Alec chcia zrobi to samo ale Inkwizytor go
powstrzyma.
- Zrobie ju co do ciebie naleao, Alexandrze. Dzikujemy ci za pomoc.
- Ale Simon... - zacz Alec.
- Wszystkim si zajmiemy - zapewni go Inkwizytor. - Malachi, poka Alexandrowi
wyjcie. I daj mu magiczny kamie, eby mg wrci do domu, jeli nie wzi jednego ze
sob. Noc cieka moe by niebezpieczna.
I posa mu kolejny umiech, klepic Simona po ramieniu. Alec ze zdumieniem patrzy
jak odchodz.
wiat wok Clary rozmaza si w wielobarwn mg, gdy Luke przenis j przez
prg domu i ruszy dugim korytarzem z Amatis depczc im po pitach i przywiecajc
magicznym wiatem. Pogrona w delirium patrzya jak korytarz rozwija si przed ni,
robic si duszy i duszy, zupenie jak ten w jej koszmarach.
Po chwili wiat wrci na swoje miejsce. W nastpnej chwili leaa na czym zimnym
a czyje donie okryway j kocem. Para niebieskich oczu pochylia si nad ni.
- Wyglda na bardzo chor - powiedziaa Amatis gosem, ktry przypomina
zacinajc si star pyt. - Co jej jest?
- Wypia chyba poow Jeziora Lyn.
Gdy gos Luke'a ucich, Clary na chwil odzyskaa ostro widzenia: leaa na
zimnych pytkach w kuchni, a gdzie nad jej gow Luke szpera w szafkach. ta farba
uszczya si miejscami ze cian, a pod jedn z nich sta staromodny eliwny piecyk. Z

paleniska strzelay pomienie a ich blask podrania jej oczy.


- Any, belladonna... - Luke odwrci si od szafki z narczem szklanych
pojemnikw. - Moesz to wszystko zagotowa? Przesun j bliej ognia. Ma dreszcze.
Clary prbowaa powiedzie im, e nie potrzebuj dodatkowego rozgrzewania, e i tak
ju palio j cae ciao, ale z jej ust wyszy zgoa inne dwiki. Zakwilia, gdy Luke podnis
j z podogi i przysun do ognia - dopiero teraz zdaa sobie spraw z tego, e byo jej zimno.
Szczkaa zbami tak mocno, e poczua krew w ustach. wiat wok niej zacz dygota jak
wstrzsana woda w szklance.
- Jezioro Snw? - gos Amatis by peen niedowierzania. Clary nie widziaa jej
wyranie, ale chyba staa blisko piecyka z dug, drewnian yk w doni. - Co tam
robilicie? Czy Jocelyn wie...
W tym momencie wiat znikn, a przynajmniej ten realny wiat w postaci
pomalowanej na to kuchni i przynoszcego ulg ciepa pyncego z paleniska. Zamiast
tego ujrzaa wody Jeziora Lyn i odbijajce si w tafli jzyki ognia, zupenie jak na
wypolerowanym szkle. Stpay po nim anioy - anioy z biaymi skrzydami, ktre zwisay
smtnie z ich plecw, zamane i zakrwawione, a kady z nich mia twarz Jace'a . A potem
pojawiy si inne, ze skrzydami utkanymi z czarnych cieni, i wkaday rce do ognia miejc
si przy tym...
- Woa imi swojego brata - gos Amatis brzmia gucho, jakby dochodzi z bardzo
wysoka. - Jest z Lightwoodami, prawda? Zatrzymali si u Penholloww na Princewater
Street. Mogabym...
- Nie! - powiedzia ostro Luke. - Lepiej eby Jace o niczym nie wiedzia.
Nawoywaam imi Jace? Po co miaabym to robi?, zastanawiaa si Clary przez
uamek sekundy, po czym znw zapada w ciemnoci i zacza majaczy. Tym razem nia o
Alecu i Isabelle. Oboje wygldali jak po cikiej bitwie, ich twarze pokryway smugi brudu i
ez. Zniknli a jej ukaza si czowiek bez twarzy z czarnymi skrzydami wyrastajcymi z
plecw jak u nietoperza. Gdy si umiechn, z jego ust popyna struka krwi. Modlc si,
eby koszmarna wizja znikna, Clary zacisna mocno powieki...
Po bardzo dugim czasie wrcia do rzeczywistoci i znw usyszaa nad sob dwa
gosy.
- Wypij to - powiedzia Luke. - Clary, musisz to wypi - poczua jego donie na
plecach i kropelki pynu ciekajce jej do ust z namoczonej szmatki. Smakowa okropnie wic
zakrztusia si i zamkna usta, ale Luke trzyma j mocno i zmusi do przeknicia reszty, od
czego rozbolao j i tak ju spuchnite gardo. - Teraz poczujesz si lepiej.

Clary powoli uniosa powieki. Luke i Amatis klczeli po obu stronach, a ich oczy w
prawie identycznym kolorze bkitu wypeniaa troska. Obrzucia spojrzeniem wszystkie kty
pomieszczenia i nie zobaczya niczego - adnych aniow, adnych demonw z nietoperzymi
skrzydami. Tylko te ciany i bladorowy czajnik chwiejcy si niebezpiecznie na
parapecie.
- Czy ja umieram? - wyszeptaa.
Luke umiechn si sabo.
- Nie. Minie troch czasu zanim wrcisz do formy, ale najwaniejsze, e przeya.
- Okej.
Bya zbyt wyczerpana, eby odczuwa ulg z tego powodu. Czua si tak, jakby z jej
ciaa usunito wszystkie koci i zosta tylko bezwadny worek ze skry. Patrzc sennie przez
rzsy powiedziaa bezwiednie:
- Masz takie same oczy.
Luke zamruga.
- Takie same jak kto?
- Jak ona - powiedziaa Clary, przenoszc senne spojrzenie na Amatis, ktra wygldaa
na zmieszan. - Taki sam odcie bkitu.
Cie umiechu przemkn po twarzy Luke'a.
- No, c, to chyba nikogo nie dziwi, zwaszcza e nie waciwie miaem okazji was
sobie przedstawi. Clary, to jest Amatis Herondale. Moja siostra.
Inkwizytor nie odezwa si sowem zanim Alec i Malachi nie znaleli si poza
zasigiem suchu. Simon pody za nim owietlon magicznym wiatem ciek, starajc si
nie mruy oczu. Mia wiadomo tego, e wyrasta przed nim potny masyw Gardu, tak jak
okrt wyaniajcy si z oceanu. wiato wylewao si z jego okien, podbarwiajc nocne niebo
srebrzystym blaskiem. Kilka z okien umieszczonych niej byo okratowanych i nie byo w
nich wida nic oprcz ciemnoci.
Po jakim czasie dotarli do drewnianych drzwi osadzonych w jednej ze cian budynku.
Aldertree przesun si, eby przekrci klucz w zamku a wtedy odek Simona zacisn si
w supe. Odkd zosta wampirem zauway, e ludzie wydzielali wok siebie szczeglny
zapach, ktry zmienia si zalenie od nastroju. Inkwizytor pachnia czym gorzkim i
mocnym, zupenie jak kawa, tyle e znacznie bardziej nieprzyjemnie. Simon poczu kujcy
bl w szczce, ktry oznacza, e jego ky zaraz si wysun, i szybko odsun si w jak
najdalszy kt eby si na niego nie rzuci, gdy przechodzi przez drzwi.

Korytarz za nimi by dugi i biay, wyglda prawie jak tunel wycity w biaym
kamieniu. Inkwizytor przypieszy kroku, magiczne wiato w jego doni podskakiwao na
cianach. Jak na czowieka obdarzonego do krtkimi nogami, porusza si zadziwiajco
szybko. Co chwila obraca gow na prawo i lewo marszczc przy tym nos, jakby wszy
dookoa. Simon musia przypieszy eby go dogoni. Przeszli przez ogromne, szerokie jak
rozoone skrzyda, podwjne drzwi i znaleli si w amfiteatrze wypenionym rzdami
krzese. Kade z nich zajmowa spowity w czer Nocny owca. Ich gosy odbijay si od
murw. W wielu z pobrzmiewa gniew. Simon sysza urywki ich rozmw gdy mija
poszczeglne rzdy, a sowa zacieray si przekrzykiwali sami siebie.
- Przecie nie mamy dowodw na to czego chce Valentine. On nie dzieli si z nikim
swoimi planami...
- A czy to ma jakie znaczenie czego chce? To renegat i kamca. Naprawd uwaasz,
e jakakolwiek prba uagodzenia go wyjdzie nam na dobre?
- Zdajesz sobie spraw z tego, e patrol znalaz ciao nastoletniego wilkoaka na
obrzeach Brocelind? Zosta wydrenowany z krwi. Wyglda na to, e Valentine chce
dokoczy Rytua Konwersji tutaj w Idris.
- Odkd posiada dwa z Darw Anioa, jest potniejszy od kadego Nefilim. Moemy
nie mie wyboru...
- Mj kuzyn zgin na tamtym statku w Nowym Jorku! Nie ma mowy, ebymy
pucili mu to pazem! Zemsta musi si dokona!
Simon zawaha si, ciekaw reszty rozmw, ale Inkwizytor brzcza mu nad uchem jak
natrtna, gruba osa.
- Chod, chod - powiedzia, wymachujc mu przed nosem magicznym wiatem. Nie ma czasu do stracenia. Musz zdy na narad zanim si skoczy.
Simon niechtnie pozwoli si popchn w kierunku korytarza, a sowo zemsta
wci dwiczao mu w uszach. Wspomnienie tamtej nocy na statku nie byo przyjemne. Gdy
dotarli do drzwi z wyryt na nich pojedyncz, czarn run, Inkwizytor wyczarowa klucz i
otworzy je, szerokim gestem zapraszajc Simona do rodka.
Pomieszczenie byo urzdzone icie po spartasku, udekorowane jedynie gobelinem,
ktry przedstawia anioa wynurzajcego si z jeziora, w jednej rce trzymajcego Kielich a w
drugiej Miecz. Fakt, e ju je kiedy widzia momentalnie go rozproszy. W chwil pniej
usysza szczk zamka i zda sobie spraw z tego, e Inkwizytor zaryglowa drzwi.
Rozejrza si dookoa. W pokoju nie byo adnych mebli, oprcz awki i niskiego
stolika, na ktrym spoczywa ozdobny, srebrny dzwonek.

- Portal... Jest tu gdzie? - spyta niepewnie.


- Simon, Simon - Aldertree zatar rce, jakby oczekiwa przyjcia urodzinowego czy
czego podobnego. - A tak ci si pieszy? Miaem nadziej, e najpierw zadam ci kilka
pyta...
- W porzdku - Simon wzruszy ramionami, nieswj. - Moe mnie pan pyta o co
tylko chce.
- Jak to mio z twojej strony! Cudownie! - Aldertree rozpyn si w umiechu. - W
takim razie, od jak dawna jeste wampirem?
- Okoo dwch tygodni.
- A jak to si stao? Zostae zaatakowany na ulicy czy moe w nocy we wasnym
ku? Wiesz, kto ci zmieni?
- No, c... nie bardzo.
- Ale, mj chopcze! - zawoa Aldertree. - Jak moesz tego nie wiedzie? - spojrza
na niego z ciekawoci. Wyglda na zupenie nieszkodliwego, pomyla Simon. Zupenie
jakby by czyim dziadkiem lub zabawnym, starym wujkiem. Musiaem sobie wyobrazi ten
dziwny zapach.
- To nie jest takie proste - stwierdzi i zacz opowiada o dwch wyprawach do
Hotelu Dumort, gdy trafi tam po raz pierwszy po tym jak przemieni si w szczura i potem
pod wewntrznym przymusem, tak silnym, e czu jakby para gigantycznych szczypiec
trzymaa go w elaznym ucisku i kazaa mu tam i. - I w momencie, w ktrym
przekroczyem prg, zostaem zaatakowany. Nie ma pojcia, ktry z nich mnie przemieni.
Inkwizytor zacmoka z niezadowoleniem.
- Ojej, to niedobrze. To bardzo przykre.
- Te tak sdz - zgodzi si Simon.
- Clave nie bdzie zadowolone.
Simon by zdumiony.
- Niby dlaczego? Czemu Clave obchodzi to w jaki w sposb zostaem wampirem?
- No c, gdyby zosta zaatakowany, to byaby to cakiem inna sprawa - powiedzia
Aldertree przepraszajcym tonem. - Ale ty wszede tam i, hmm, poniekd oddae si w ich
rce. To wyglda tak, jakby sam chcia zosta jednym z nich.
- Nie chciaem zosta adnym wampirem! Nie dlatego poszedem wtedy do Hotelu!
- Oczywicie, oczywicie - odpar uspokajajco Aldertree. - Porozmawiajmy zatem o
czym innym - kontynuowa bez czekania na odpowied. - Jak to si stao, e wampiry
pozwoliy ci przey eby mg si ponownie odrodzi, Simonie? Biorc pod uwag to, e

naruszye ich terytorium, ich normalne postpowanie w takim przypadku ograniczyoby si


jedynie do wyssania twojej krwi i spalenia ciaa, eby nie mg si powtrnie odrodzi.
Simon otworzy usta, eby opowiedzie o tym, jak Raphael zacign go do Instytutu,
jak Clary, Jace i Isabelle zabrali go na cmentarz i patrzyli jak wydostaje si na zewntrz z
wasnego grobu. A potem si zawaha. Co prawda mia jedynie mgliste pojcie o tym jak
dziaao Prawo ale by pewien, e obserwowanie Przemiany czy zaopatrywanie wampira w
krew przy pierwszym posiku nie naleay do standardowych procedur Nocnych owcw.
- Nie wiem - powiedzia w kocu. - Nie mam pojcia dlaczego przemienili mnie
zamiast zabi.
- Ale przecie jeden z nich musia pozwoli ci wypi swoj krew, bo inaczej nie
byby... hmm... tym, czym jeste dzisiaj. Mam przez to rozumie, e nie wiesz kto jest twoim
wampirzym stwrc?
Moim wampirzym stwrc? Simon nigdy nie pomyla o tym w ten sposb - napi si
krwi Raphaela praktycznie przez przypadek. Poza tym trudno byo myle o nim w
kategoriach stwrcy. Wyglda nawet na modszego od Simona.
- Niestety nie.
Inkwizytor westchn ciko.
- Ojej, co za pech!
- Pech? Co to ma znaczy?
- Tylko tyle, e mnie okamujesz, chopcze - Aldertree potrzsn gow. - A ju
miaem nadziej, e bdziesz chtny do wsppracy. To straszne, po prostu straszne. Moe
jednak przemylisz to i powiesz mi prawd?
- Przecie mwi panu prawd!
Inkwizytor oklap jak zwidnity kwiat.
- Jaka szkoda - westchn znw. - Jaka szkoda... - przeszed przez pokj i zastuka w
drzwi, cay czas potrzsajc gow.
- O co chodzi? - w gosie Simona pojawi si niepokj. - Co z Portalem?
- Portalem? - zachichota Aldertree. - Chyba nie mylae, e tak po prostu pozwol ci
odej, co?
Zanim Simon zdy si odezwa, drzwi otwary si na ocie i gromada Nocnych
owcw w czarnych zbrojach wsypaa si do rodka. Simon usiowa walczy ale silne donie
zacisny si na jego ramionach. Na gow zarzucono mu kaptur tak, e nic nie widzia. Kopa
na olep a jego stopa signa celu i usysza czyje przeklestwo.
Kto szarpn go brutalnie do tyu a w jego uchu rozleg si warkot:

- Zrb to jeszcze raz, wampirze, a wlej ci wod wicon do garda i bd patrzy jak
umierasz, rzygajc krwi.
- Wystarczy! - krzykn Inkwizytor cienkim, strapionym gosem. - Starczy tych
pogrek! Dosta ju nauczk - musia przysun si bliej, bo Simon poczu przez kaptur ten
dziwny, gorzki zapach. - Simonie, to bya przyjemno spotka si. Mam nadziej, e noc w
celi Gardu odniesie podany skutek i rano bdziesz bardziej skonny do wsppracy - pooy
rk na ramieniu Simona. - A teraz zabierzcie go na d.
Simon wrzeszcza na cae gardo ale jego krzyki zagusza kaptur. owcy wycignli
go z pokoju i poprowadzili przez niekoczce si korytarze przypominajce labirynt. Nagle
dotarli do schodw i Simon zosta zepchnity w d, jego stopy lizgay si po stopniach. Nie
mia pojcia gdzie mg si teraz znajdowa. Wyczuwa jedynie ciki zapach, co jakby
mokry kamie, i to, e powietrze wok robio si coraz zimniejsze w miar jak schodzili w
d.
W kocu si zatrzymali. Rozleg si zgrzyt, jakby kto skroba metalem po kamieniu.
Simon zosta wepchnity do rodka i wyldowa na twardym podou. Drzwi zostay
zatrzanite z gonym, metalicznym szczkiem, a za nimi dao si sysze odgosy krokw.
Ich echo sabo z kad chwil a w kocu zniko. Simon chwiejnie podnis si na nogi.
cign kaptur z gowy i rzuci na podog, pozbywajc si tym samym wraenia dusznoci.
Zwalczy pragnienie zapania oddechu - oddechu, ktrego wcale nie potrzebowa. Mimo to
klatka piersiowa zapieka go, jakby zosta pozbawiony powietrza.
Znajdowa si w kwadratowym, kamiennym pomieszczeniu z pojedynczym
zakratowanym oknem znajdujcym si powyej ka, ktre nie wygldao na wygodne.
Przez niskie drzwiczki Simon mg dostrzec malutk azienk z umywalk i toalet.
Zachodnia ciana rwnie zostaa okratowana - grube, wygldajce jak zrobione z elaza
kraty biegy od sufitu po podog. Zrobione z krat drzwi zostay przymocowane do ciany za
pomoc mosinych zawiasw, w poprzek ktrych wyryto czarne runy. Waciwie to
wszystkie kraty byy pokryte pajczymi wzorami, nawet te w oknie.
Mimo e wiedzia, e drzwi s zamknite, Simon nie mg si powstrzyma: przeszed
przez cel i zapa za gak. Jego rk przeszy ostry bl. Wrzasn i zabra rk, wbijajc w
ni wzrok. Cienki smuki dymu unosiy si nad jego spalon doni a na skrze zosta
wypalony zawiy wzr. Przypomina troch Gwiazd Dawida wewntrz okrgu.
Bl by taki, jakby kto przypali go rozgrzanym do biaoci elazem. Zacisn do w
pi.
- Co to jest? - wyszepta, wiedzc e i tak nikt go nie usyszy.

- To Piecz Salomona - rozleg si czyj gos. - Powiadaj, e nosi w sobie


Prawdziwe Imi Boga. Odstrasza demony - twj gatunek rwnie. To gwne prawdy twojej
wiary.
Simon rzuci si w prawo, prawie zapominajc o blu rki.
- Kto tam jest? Kto to powiedzia?
Po chwili milczenia, gos odezwa si znowu:
- Jestem w celi obok, Daylighterze.
Nalea do mczyzny i by lekko schrypnity.
- Stranicy przez p dnia zastanawiali si w jaki sposb maj ci tu zatrzyma. Na
twoim miejscu dabym sobie spokj, i tak std nie wyjdziesz. Lepiej oszczdzaj siy do czasu,
dopki nie dowiesz si czego chce od ciebie Clave.
- Nie mog mnie tu trzyma - zaprotestowa Simon. - Nie nale do tego wiata. Moja
rodzina niedugo zauway, e zniknem... moi nauczyciele...
- Zao si, e ju si tym zajli. Istniej zaklcia na tyle proste - nawet pocztkujcy
czarownik bdzie si umia nimi posuy - ktre sprawi, e twoi rodzice uwierz, e jest
jaki wiarygodny powd twojej nieobecnoci. Na przykad szkolna wycieczka albo rodzinna
wizyta. To si da zaatwi - w gosie mczyzny nie byo groby ani smutku; po prostu
stwierdza oczywisty fakt. - Naprawd uwaasz, e nigdy wczeniej nie pozbyli si w ten
sposb adnego Przyziemnego?
- Kim jeste? - gos Simona zaama si. - Ty te jeste Przyziemnym? Gdzie my
jestemy?
Tym razem nie byo odpowiedzi. Simon ponowi prb, ale widocznie jego ssiad
uzna, e powiedzia ju wszystko. Na jego woania odpowiedziaa jedynie cisza.
Bl w rce sab. Simon spojrza w d i zobaczy, e skra nie wygldaa ju na
spalon ale znak Pieczci nadal by widoczny, zupenie jakby zosta narysowany atramentem.
Ponownie obejrza kraty w swojej celi. Zda sobie spraw, e nie wszystkie runy nimi
byy: pomidzy nimi wyrysowano Gwiazdy Dawida i hebrajskie wersety z Tory. Rysunki
wyglday na wieo zrobione.
Stranicy przez p dnia zastanawiali si w jaki sposb maj ci tu zatrzyma,
powiedzia gos. To wszystko nie zostao zrobione tylko dlatego, e by wampirem, ale
dlatego, e by ydem. Stranicy spdzili p dnia na rysowaniu Pieczci Salomona na gace
drzwi po to, eby sparzy si gdy tylko jej dotknie. Tyle czasu zajo im zwrcenie si jego
prawd wiary przeciwko niemu.
Uwiadomienie sobie tego faktu odebrao Simonowi spokj i opanowanie. Opad na

ku i schowa twarz w doniach.


Nad Princewater Street zapada ciemno gdy Alec wraca z Gardu. W domach
pogasy wiata, pozamykano okna. Okolic rozwietlay jedynie nieliczne latarnie z
magicznym wiatem, rzucajce krgi jasnego wiata na bruk. Dom pastwa Penhallow by
najjaniejszy - w oknach poyskiway wiece a drzwi frontowe byy lekko uchylone,
przepuszczajc odrobin tego wiata.
Jace siedzia na brzegu niskiego, kamiennego murku, ktry otacza ogrd. W wietle
latarni jego wosy wyglday na jeszcze janiejsze. Gdy Alec podszed bliej, unis gow i
zadra. Mia na sobie tylko cienk kurtk a na dworze byo zimno. Zapach pnych r
unosi si w chodnym powietrzu jak sabe perfumy.
Alec usiad obok Jace'a .
- Siedziae tu przez cay ten czas i czekae na mnie?
- Kto mwi, e czekam na ciebie?
- Wszystko poszo zgodnie z planem, jeli o to ci chodzi. Zostawiem Simona pod
opiek Inkwizytora.
- Zostawie go? Nie zostae, eby wszystkiego dopilnowa?
- Wszystko jest w porzdku - powtrzy Alec. - Inkwizytor powiedzia, e zaprowadzi
go tam osobicie i odele do...
- Inkwizytor to, Inkwizytor tamto... - przerwa mu Jace. - Ostatni Inkwizytor jakiego
spotkalimy cakowicie przekroczy swoje uprawnienia - gdyby nie to, e nie yje, Clave
zwolnio by j ze stanowiska, a moe nawet przeklo. Skd masz pewno, e ten nie jest nie
jest wirem?
- Wydawa si by cakiem w porzdku - odpar Alec. - Nawet sympatyczny. By
bardzo uprzejmy w stosunku do Simona. Posuchaj, Jace - wanie tak dziaa Clave. Nie
jestemy w stanie wszystkiego kontrolowa. Musisz im zaufa, inaczej zapanuje chaos.
- Tyle e ostatnimi czasy duo rzeczy schrzanili, sam musisz to przyzna.
- Moliwe - zgodzi si Alec - ale jeeli zaczniesz myle, e znasz si na tym lepiej
ni Clave, lepiej ni Prawo, to czy sprawi to e ty bdziesz lepszy od Inkwizytora? Albo od
Valentine'a?
Jace wzdrygn si. Spojrza na Aleca, jakby ten go uderzy, albo zrobi co jeszcze
gorszego. Alec poczu ciskanie w doku.
- Przepraszam - wycign rk w stron Jace'a . - Nie chciaem tego powiedzie...
Wtem ogrd przecia smuga jasnego, tego wiata. Alec zobaczy stojc w

drzwiach Isabelle, wiato wylewao si zza jej plecw. Widzia tylko jej zarys, ale po
sposobie w jaki trzymaa rce na biodrach domyli si, e bya wcieka.
- Co wy tu robicie? - zawoaa. - Wszyscy si zastanawiaj, gdzie si podziewacie.
Alec odwrci si w stron przyjaciela.
- Jace...
Ale Jace wsta z miejsca, kompletnie ignorujc wycignit do Aleca.
- Lepiej eby si nie myli co do Clave - powiedzia tylko.
Alec patrzy jak wchodzi do domu. Do gowy przyszo mu to co powiedzia Simon.
Cigle si zastanawiam, jak sobie z tym wszystkim poradzi. Czy moemy jeszcze by
przyjacimi, czy to, co nas czyo, rozpado si ju na kawaki? I to nie przez ni, tylko
przeze mnie.
Drzwi za Jasem zamkny si. Alec zosta sam w czciowo owietlonym ogrodzie.
Zamkn na chwil oczy a pod jego powiekami pojawi si obraz czyjej twarzy. Tym razem
nie bya to twarz Jace'a . Zobaczy zielone tczwki z przedzielonymi renicami. Oczy kota.
Otworzy szybko powieki i sign do torby po owek i kartk papieru wyrwan z
notesu, ktry suy mu za dziennik. Napisa kilka sw a potem wzi swoj stel i nakreli
run ognia na dole strony. Poszo szybciej ni si spodziewa. Wypuci poncy papier z
palcw a on unis si w powietrze jak wietlik. Po chwili zosta z niego tylko popi,
rozsiany po krzakach r jak biay proszek.

5. KOPOTY Z PAMICI
Clary obudzia si w momencie, w ktrym snop jasnego sonecznego wiata pad na
jej twarz, rozpalajc rowe byski pod powiekami. Drgna niespokojnie i ostronie
otworzya oczy. Gorczka ju jej przesza ale pozostao wraenie jakby miaa poamane
wszystkie koci. Usiada i rozejrzaa si ciekawie po pokoju. Wygldao na to, e bya w
czym, co musiao by pokojem gocinnym - by niewielki, utrzymany w bieli a ko
pokrywaa kolorowa narzuta. Koronkowe zasony w okrgym oknie przepuszczay promienie
soca. Usiada powolutku, czekajc na fal zawrotw gowy. Jednak nic takiego si nie stao.
Czua si cakiem zdrowa, a nawet wypoczta. Wstaa z ka i obejrzaa swj strj. Kto
ubra j w bia, wykrochmalon piam, ktra teraz bya lekko wymita. Bya zbyt obszerna,
rkawy zwisay w d zakrywajc jej palce, co wygldao komicznie.
Podesza do jednego z okrgych okien i wyjrzaa na zewntrz. Gromada domw z
kamiennymi cianami w kolorze starego zota staa po jednej stronie wzgrza. Ich dachy
wyglday jak pokryte dachwkami z brzu. Ta strona domu wychodzia na niewielki, boczny
ogrdek, mienicy si jesiennymi barwami brzu i zota. Przy cianie staa krata, na ktrej
rosy re; ostatnia z nich gubia zbrzowiae patki.
Wtem klamka w drzwiach zaskrzypiaa. Clary wgramolia si popiesznie do ka na
chwil przed tym jak do rodka wesza Amatis z tac w rkach. Jej brwi uniosy si odrobin,
gdy zobaczya, e Clary ju nie pi.
- Gdzie jest Luke? - spytaa Clary, opatulajc si kocem.
Amatis postawia tac na stoliku obok ka. Sta na niej kubek z czym gorcym w
rodku i kromki posmarowanego masem chleba.
- Powinna co zje. Lepiej si poczujesz.
- Czuj si wietnie - odpara Clary. - Gdzie jest Luke?
Amatis usiada przy stoliku na krzele z wysokim oparciem, zoya rce na podoku i
spojrzaa na ni z niezmconym spokojem w niebieskich oczach. W dziennym wietle Clary
moga przyjrze si dokadniej jej twarzy, ktr pokryway zmarszczki - wygldaa na duo
starsz od jej matki, mimo e nie mogy si przecie tak bardzo rni wiekiem. Jej brzowe
wosy przecinay pasma siwizny a oczy miay czerwone obwdki, jakby przed chwil pakaa.
- Nie ma go tu.
- Nie ma go tu, bo wyskoczy po szeciopak dietetycznej koli i ciasteczka, czy dlatego,
e...

- Wyszed wczenie rano, jeszcze przed witem. Siedzia przy tobie przez ca noc. A
jeli chodzi o miejsce jego przebywania, to nie znam adnych konkretw - ton gosu Amatis
by oschy, a gdyby Clary nie czua tak parszywie jak teraz, to moe nawet rozbawiby j fakt,
e brzmia prawie jak gos Luke'a. - Gdy tu mieszka, jeszcze zanim opuci Idris i zanim
doszo do... Przemiany... sta na czele sfory zamieszkujcej Puszcz Brocelind. Powiedzia, e
wanie tam idzie, ale nie doda po co i na jak dugo - tylko tyle, e niedugo wrci.
- Zostawi mnie tu? I co, mam tu siedzie i czeka na niego?
- No, c, przecie nie mg ci zabra ze sob, prawda? Poza tym, nie bdzie ci atwo
wrci teraz do domu. Przychodzc tu zamaa Prawo, a moesz by pewna, e Clave tego
nie przeoczy i nie bdzie na tyle wspaniaomylne eby pozwoli ci wyjecha.
- Ale ja wcale nie chc wraca - Clary prbowaa zebra si w sobie. - Przyszam tu,
eby... si z kim spotka. Mam tu co do zrobienia.
- Luke mi o tym powiedzia - odpara Amatis. - Pozwl, e dam ci dobr rad.
Znajdziesz Ragnora Fella tylko wtedy, jeli on sam ci na to pozwoli.
- Ale...
- Clarisso - Amatis spojrzaa na ni badawczo. - W kadej chwili spodziewamy si
ataku ze strony Valentine'a. Prawie kady Nocny owca jest teraz w miecie. Pozostanie w
Alicante to najbezpieczniejsze co moesz teraz zrobi.
Clary zastyga w bezruchu. To, co mwia Amatis, miao sens, ale w aden sposb nie
byo w stanie uspokoi jej wewntrznego gosu, ktry wrcz krzycza, e nie ma czasu do
stracenia. Musiaa znale Ragnora ju teraz, uratowa matk te musiaa teraz, i wanie
teraz musiaa i. Prbowaa stumi narastajc panik i mwi tak, jakby byo jej to
obojtne.
- Luke nigdy mi nie powiedzia, e ma siostr.
- Nie - odpara. - Nie musia tego robi. Nigdy nie bylimy... blisko.
- Powiedzia te, e nazywasz si Herondale. To chyba nazwisko Inkwizytorki,
prawda?
- Tak - przytakna Amatis, a jej twarz skurczya si jakby te sowa wywoay bl. Bya moj teciow.
Co Luke powiedzia o Inkwizytorce? e miaa syna, ktry polubi kobiet z
nieodpowiednimi koneksjami.
- Bya on Stephena Herondale?
Amatis wygldaa na zaskoczon.
- Znasz jego imi?

- Tak, Luke mi powiedzia, ale mylaam, e jego ona umara. Mylaam, e to


wanie dlatego Inkwizytorka bya taka...
Okropna, chciaa powiedzie, ale zabrzmiaoby to zbyt okrutnie.
- ...zgorzkniaa - powiedziaa w kocu.
Amatis signa po jej kubek, rka draa jej przy tym odrobin
- Masz racj, ona umara. Zabia si. Miaa na imi Celine, bya jego drug on. Ja
byam pierwsz.
- Rozwiedlicie si?
- Mona tak powiedzie - Amatis podaa kubek Clary. - Wypij to. Nie moesz
funkcjonowa o pustym odku.
Clary z roztargnieniem signa po kubek i upia spory yk. Pyn w rodku okaza si
smaczny i lekko sony - to nie bya herbata tylko zupa.
- W porzdku. A co si stao potem?
Amatis zapatrzya si w przestrze.
- Naleelimy do Krgu, ja i Stephen, tak samo jak reszta. Kiedy Luke zosta... to
znaczy, kiedy stao mu si to co si stao... Valentine potrzebowa nowego dowdcy. Wybra
Stephena. A kiedy ju go wybra, zdecydowa, e nie wypada, eby brat ony jego
najbliszego przyjaciela i doradcy by...
- Wilkoakiem.
- Uy innego okrelenia - w gosie Amatis brzmiaa gorycz. - Nakoni Stephena do
anulowania naszego maestwa i polubienia kobiety, ktr dla niego wybra. Celine bya
taka moda, tak bezwzgldnie posuszna...
- To straszne...
Amatis potrzsna gow i rozemiaa si sabo.
- To byo dawno temu. Stephen by miy - zostawi mi ten dom i przenis si do
rezydencji Herondale'w razem ze swoimi rodzicami i Celine. Nigdy go ju nie zobaczyam.
Opuciam Krg. Zreszt, i tak ju by mnie tam nie chcieli. Jedyn osob, ktra mnie wtedy
odwiedzaa bya Jocelyn. Powiedziaa mi nawet o swoich spotkaniach z Lukiem... - wsuna
kosmyk swoich siwiejcych wosw za ucho. - Syszaam co stao si ze Stephenem po
Powstaniu. Nienawidziam Celine i jednoczenie jej wspczuam. Mwili, e podcia sobie
yy, podobno krew bya wszdzie... - zrobia gboki wdech. - Spotkaam Imogen na
pogrzebie Stephena, gdy wkadali jego ciao do rodzinnego grobowca. Chyba mnie nawet nie
poznaa. Niedugo po tym zdarzeniu mianowali j Inkwizytork. Clave wiedziao, e nikt inny
nie nadawa si do cigania poprzednich czonkw Krgu tak dobrze jak ona. I mieli racj.

Gdyby tylko moga wywabi wspomnienia o Stephenie w ich krwi, z pewnoci by to zrobia.
Clary pomylaa o zimnych oczach Inkwizytorki, wskich jak szparki, i twardym
bezwzgldnym spojrzeniu, i prbowaa jej wspczu.
- Myl, e to wanie przez to oszalaa - powiedziaa. - Popada w obsesj. Bya dla
mnie okropna, ale jeszcze bardziej dla Jace'a . Zachowywaa si, jakby pragna jego mierci.
- To ma sens - odpara Amatis. - Wygldasz zupenie jak twoja matka, poza tym to ona
ci wychowaa, ale twj brat... - pokrcia gow. - Czy i on przypomina Valentine'a tak samo
jak ty Jocelyn?
- Nie. Jace przypomina samego siebie - na sam myl o nim przez jej ciao przeszed
dreszcz. - Jest tutaj w Alicante - powiedziaa, mylc na gos. - Gdybym moga si z nim
zobaczy...
- Nie - przerwaa jej ostro Amatis. - Nie moesz opuci tego domu. A tym bardziej
si z kim spotka. A ju na pewno nie po to, eby zobaczy si z bratem.
- Nie mog wyj z domu?! - Clary bya zszokowana. - To znaczy, e mam tu tkwi?
Jak w wizieniu?
- Tylko przez dzie lub dwa - upomniaa j Amatis - a poza tym, nie wygldasz
najlepiej. Musisz odpoczywa. Woda z jeziora o mao co ci nie zabia.
- Ale Jace...
- Jest jednym z Lightwoodw. Nie moesz tam i. Gdy tylko ci zobacz, donios
Clave e tu jeste. A wtedy nie tylko ty bdziesz mie kopoty z Prawem. Luke rwnie.
Przecie Lightwoodowie nie zdradziliby mnie przed Clave. Nie zrobiliby tego...
Sowa zamary na jej ustach. Nie ma mowy, eby udao jej si przekona Amatis, e ci
Lightwoodowie sprzed pitnastu lat ju nie istnieli, a Robert i Maryse nie byli ju
zalepionymi lojalnymi zwolennikami Valentine'a. Ta kobieta moga sobie by siostr Luke,
ale dla niej bya kompletnie obca. Dla Luke'a te praktycznie bya obca. Nie widzia jej od
szesnastu lat - nigdy nawet sowem nie napomkn o tym, e ma siostr.
Clary opara si o poduszki, udajc zmczenie.
- Masz racj, nie czuj si najlepiej. Chyba si troch przepi.
- Dobry pomys - Amatis pochylia si, eby zabra pusty kubek. - Jeli chcesz wzi
prysznic, to azienka jest po drugiej stronie korytarza. A w nogach ka masz kufer z moimi
starymi ubraniami. Masz chyba ten sam rozmiar co ja w twoim wieku, wic bd na ciebie
pasowa. Nie tak jak ta piama - dodaa, umiechajc si sabo. Clary nie odwzajemnia
umiechu. Bya zbyt zajta powstrzymywaniem si od walnicia pici w materac w
poczuciu bezsilnej zoci.

Gdy tylko za Amatis zamkny si drzwi, Clary wygramolia si z ka i posza do


azienki majc nadziej, e gorca woda pomoe jej odzyska jasno umysu. Ku jej uldze,
pomimo swojej staromodnoci, Nocni owcy zdawali si wierzy w takie cuda techniki jak
nowoczesny system hydrauliczny i gorc i zimn biec wod. W azience znalaza te
intensywnie pachnce cytrusowe mydo, ktre pomogo usun nieprzyjemny zapach wody z
jeziora. Zawinita w dwa rczniki poczua si o wiele lepiej.
Wrcia do pokoju i przeszukaa kufer Amatis. Jej ubrania byy uoone w schludne
stosiki a pomidzy nie woono warstwy karbowanego papieru. Przypominay te noszone do
szkoy - sweterki z weny merynosa z odznakami wyszytymi na kieszonce na piersi,
plisowane spdniczki i zapinane na guziki koszule z wskimi mankietami. Oczom Clary
ukazaa si spowita w papier biaa suknia. Suknia lubna, pomylaa Clary, i odoya j
delikatnie na bok. Pod ni leaa kolejna, zrobiona ze srebrzystego jedwabiu, z ramiczkami
ozdobionymi klejnotami, podtrzymujcymi cienki jak bibuka materia. Clary jako nie
potrafia sobie wyobrazi w niej Amatis. Tak sukni moga zaoy moja mama, gdy sza na
bal z Valentinem, pomylaa, pozwalajc by liski i chodny materia przelizgn si w jej
palcach.
Na dnie kufra leaa zbroja Nocnego owcy.
Clary wycigna j i przygldajc si jej z ciekawoci, rozoya na kolanach. Gdy
pierwszy raz zobaczya Jace'a i Lightwoodw mieli na sobie zbroje bitewne: przylegajce do
ciaa kaftany i spodnie zrobione z czarnego, grubego materiau. Przygldajc si im z bardzo
bliska zauwaya, e materia nie by rozcigliwy tylko do sztywny - cienka skra
garbowana tak dugo, e zrobia si elastyczna. Podobny do kurtki kaftan zapina si na suwak
a spodnie miay skomplikowane szlufki na pasek. Pasy Nocnych owcw byy due i solidne
wykonane, przeznaczone do noszenia broni.
Powinna zaoy ktry ze swetrw i moe jak spdniczk. Prawdopodobnie
wanie to miaa na myli Amatis. Ale co w tej zbroi przemawiao do niej, kusio. Zawsze
bya ciekawa, zawsze si zastanawiaa jakby to byo...
Kilka minut pniej rczniki wisiay na porczy ka a Clary przygldaa si sobie w
lustrze z odrobin zdziwienia. Zbroja pasowaa - bya obcisa, ale nie za ciasna, i podkrelaa
ksztat bioder i biustu. A nawet sprawiaa, e krgoci byy na swoim miejscu, co stanowio
dla Clary zupen nowo. Zbroja nie czynia z niej gronego przeciwnika - Clary wtpia,
czy w ogle co byoby w stanie tego dokona - ale przynajmniej wygldaa na wysz a jej
wosy na tle czarnego materiau byy nadzwyczaj jasne. Naprawd wygldam jak moja matka,
pomylaa wstrznita.

I wygldaa. Jocelyn pod twarz porcelanowej lalki skrywaa konstrukcj ze stali i


elaza. Clary zawsze si zastanawiaa, co takiego stao si w jej przeszoci, e taka bya silna i nieugita, uparta i nieustraszona. Czy twj brat przypomina Valentine'a tak samo jak ty
Jocelyn?, spytaa Amatis, a ona chciaa powiedzie, e nie przypominaa jej w adnym
stopniu, e jej matka bya pikna a ona nie. Ale tamta Jocelyn, ktr znaa Amatis, bya
dziewczyn ktra doprowadzia do upadku Valentine'a, zawara sekretny sojusz midzy
Nefilim a Przyziemnymi, ktry zniszczy Krg i ocali Porozumienia. Tamta Jocelyn nigdy
nie zgodziaby si siedzie cicho podczas gdy jej wiat wali si w gruzy.
Nie zastanawiajc si dugo, Clary przesza przez pokj i zamkna dokadnie drzwi.
Potem wrcia do okna i otworzya je na ocie. Na dole bya krata przyczepiona do
kamiennej ciany domu, zupenie jak... Jak drabina, powiedziaa sobie w duchu, jak
zwyczajna drabina - a przecie drabiny s absolutnie bezpieczne.
Biorc gboki wdech, wspia si na parapet.
Stranicy wrcili po Simona nastpnego ranka, budzc go z ju i tak niespokojnego
snu penego koszmarw. Tym razem gdy prowadzili go schodami na gr nie zawizali mu na
oczach adnej opaski, wic udao mu si zerkn szybko do wntrza ssiadujcej celi. Jeli
jednak liczy na to, e zobaczy waciciela chrapliwego gosu, ktry rozmawia z nim
poprzedniej nocy, to si zawid. Dojrza jedynie co co wygldao na bezadn stert
brudnych szmat.
Stranicy popdzili go dugimi, szarymi korytarzami, poszturchujc co chwila gdy
tylko prbowa rozglda si na boki. Wreszcie zatrzymali si w bogato udekorowanym
pokoju. ciany obwieszono tu portretami mskich i eskich przedstawicieli Nocnych
owcw, a ich ramy zdobiy wzorzyste runy. Pod jednym z najwikszych obrazw staa
czerwona kanapa na ktrej siedzia Inkwizytor, trzymajc w doniach co co wygldao na
srebrny kielich. Wycign go w stron Simona.
- Pewnie jeste godny. Krwi?
Przechyli naczynie w stron Simona. Widok czerwonego pynu obezwadni go tak
jak sam zapach. Jego yy wyryway si ku krwi jak sznurki w rku lalkarza. Uczucie byo
nieprzyjemne, wrcz bolesna.
- Jest... ludzka?
Aldertree zachichota.
- Mj chopcze! Nie bd mieszny. To krew jelenia. Absolutnie wiea.
Simon milcza. Dolna warga zapieka go gdy ky wysuny si z dzise i zelizny po

niej. Poczu w ustach smak wasnej krwi i zrobio mu si niedobrze.


Twarz Aldertriego zmarszczya si jak suszona liwka.
- Ojej - odwrci si w stron stranikw. - Panowie, zostawicie nas samych powiedzia a oni odwrcili si i wyszli. Jedynie Konsul zatrzyma si na chwil przy
drzwiach, spojrza na Simona z jawnym wstrtem i opuci pokj.
- Nie, dzikuj - powiedzia Simon przez zacinite usta. - Nie potrzebuj krwi.
- Twoje ky mwi co innego, mody Simonie - zrewanowa si Aldertree. - Prosz,
we.
Poda mu kielich. Wo krwi wypeniaa powietrze jak aromat r w ogrodzie.
Siekacze Simona, odsonite na caej dugoci, wbiy si w jego warg rozcinajc j do krwi.
Czu si tak jakby kto uderzy go w twarz. Ruszy do przodu prawie bez udziau woli i
wyszarpn kielich z rki Inkwizytora. Osuszy go w trzech ykach a potem, gdy zda sobie
spraw z tego co zrobi, odstawi go na oparcie kanapy. Rka mu si trzsa. Jeden do zera
dla Inkwizytora, pomyla.
- Ufam, e noc spdzona w celi nie naleaa do mao przyjemnych. Nie uywamy ich
jako izby tortur, su raczej nakanianiu do refleksji. Uwaam, e reflekcja pomaga
skoncentrowa umys. Jest niezbdna przy jasnym myleniu. Mam nadziej, e przemylae
sobie to i owo. Wygldasz mi na rozsdnego modego czowieka - Inkwizytor przechyli
gow na bok. - Przyniosem ten koc specjalnie dla ciebie. Nie chciaem eby marz.
- Jestem wampirem - powiedzia Simon. - Nam nigdy nie jest zimno.
- Och - Inkwizytor wyglda na rozczarowanego.
- Doceniam Gwiazdy Dawida i Piecz Salomona - doda sucho Simon. - To mie, gdy
kto wykazuje zainteresowanie moj religi.
- Och, tak, oczywicie! - rozpromieni si Aldertree. - Wspaniae, prawda? Absolutnie
urocze i na dodatek cakowicie niezawodne. Kada prba dotknicia drzwi koczy si
wypaleniem dziury na skrze! - zachichota, rozbawiony wasnymi sowami. - Byby tak
dobry i cofn si o krok? Zrobisz mi t przysug?
Simon zrobi krok do tyu.
Nic si nie wydarzyo, ale oczy Inkwizytora rozgrzeszyy si; opuchnita skra wok
oczu rozcigna si.
- Widz... - powiedzia niemal bezgonie.
- Co takiego?
- Spjrz gdzie stoisz, mody Simonie. Rozejrzyj si.
Simon potoczy wzrokiem dookoa - wystrj pomieszczenia nie uleg zmianie wic

chwil zajo mu zdanie sobie sprawy z tego, co mia na myli Aldertree. Sta w jasnej plamie
wiata wpadajcej przez okno nad ich gowami.
Aldertree niemal skrca si z podniecenia.
- Stoisz wystawiony bezporednio na dziaanie promieni sonecznych i nic ci nie jest.
Nigdy bym w to nie uwierzy - to znaczy, powiedzieli mi, oczywicie - ale nigdy w yciu nie
widziaem czego podobnego.
Simon milcza. Chyba wszystko zostao ju powiedziane.
- Pytanie brzmi - kontynuowa Aldertree - czy wiesz, dlaczego taki jeste.
- Moe po prostu jestem milszy ni inne wampiry.
Od razu poaowa swoich sw. Oczy Aldertriego zwziy si a ya na czole zacza
pulsowa jak gruby robak. Najwyraniej nie lubi sucha artw chyba e to on je opowiada.
- Bardzo zabawne - powiedzia. - Pozwl, e zapytam: zostae Daylighterem od
momentu, w ktrym wstae z grobu?
- Nie - ostronie powiedzia Simon. - Na pocztku soce mnie palio. Wystarczya
smuga wiata eby moja skra zacza si przypieka.
Aldertree kiwn energicznie gow jakby na potwierdzenie, e tak wanie powinno
by.
- A kiedy dokadnie spostrzege, e moesz wyj na wiato soneczne nie cierpic
przy tym z blu?
- Rankiem po bitwie na statku Valentine'a.
- Podczas ktrej pojma ci i wizi, mam racj? Trzyma ci na statku jako winia po
to, by wykorzysta twoj krew do dokoczenia Rytuau Piekielnej Konwersji.
- Wyglda na to, e pan ju wszystko wie - odpar Simon. - Nie jestem do niczego
potrzebny.
- Och, ale nie! - wykrzykn Aldertree, wymachujc rkoma. Simon zauway, e
mia bardzo mae donie, tak mae, e wyglday zupenie nie na miejscu w porwnaniu do
jego pulchnych ramion. - Mamy sobie jeszcze tyle do powiedzenia, mj chopcze! Cigle si
zastanawiam co te takiego wydarzyo si na tym statku, e doprowadzio do twojej
przemiany. Przypominasz sobie cokolwiek?
Napiem si krwi Jace'a , przypomnia sobie Simon. Prawie to powiedzia, tylko po to
eby si odgry, ale w nastpnej sekundzie wpad we wstrzs gdy uwiadomi sobie co to
znaczyo. Napiem si krwi Jace'a. Czy to dlatego si zmieni? Czy to byo w ogle moliwe?
Moliwe czy niemoliwe, czy mg powiedzie Inkwizytorowi co zrobi Jace? Ochranianie
Clary to jedno, ochranianie Jace'a to drugie. Jemu nic nie zawdzicza.

Co zreszt nie byo do koca prawd. Jace zaoferowa mu swoj krew i uratowa go.
Czy jakikolwiek inny Nocny owca zrobiby co takiego? I to dla wampira? I nawet jeli
zrobi to ze wzgldu na Clary, to czy miao to jakie znaczenie? Simon przypomnia sobie
swoje wasne sowa: Mogem ci zabi. I odpowied Jace'a , e by mu na to pozwoli. Wola
si nie zastanawia w jakie kopoty wpadby Jace, gdyby Clave dowiedziao si, e uratowa
mu ycie i w jaki sposb tego dokona.
- Nie pamitam nic z tego co dziao si na odzi - powiedzia w kocu. - Widocznie
Valentine musia mnie upi.
Twarz Aldertriego oklapa.
- To straszna wiadomo. Przykro mi to sysze.
- Mnie rwnie - odpar Simon, mimo e wcale tak nie czu.
- Naprawd niczego nie pamitasz? Ani jednego malutkiego szczegu?
- Tylko to, e zemdlaem gdy Valentine mnie uderzy i obudziem si potem...na
pickupie Luke'a gdy wracalimy do domu. Nie pamitam niczego wicej.
- Ojej - Aldertree okry si paszczem. - Zdaje si, e Lightwoodowie ywi do ciebie
jaki szczeglny sentyment, ale inni czonkowie Clave nie s tacy... wyrozumiali. Valentine
ci porwa, z konfrontacji z nim wyszede bogatszy o now niezwyk umiejtno, a na
dodatek trafie do Idrisu. Zdajesz sobie spraw z tego jak to wszystko wyglda?
Gdyby serce Simona nadal potrafio bi, walio by teraz jak mot.
- Uwaa pan, e jestem szpiegiem Valentine'a?
Aldertree wyglda na zszokowanego.
- Ale mj drogi! Oczywicie, e nie. Ufam ci bez adnych zastrzee! Ale Clave,
hmm, obawiam si, e moe by bardzo podejrzliwe. Pokadalimy wielkie nadzieje w tobie i
w twoj pomoc. Moe i nie powinienem ci tego mwi ale czuj, e mog ci si zwierzy,
mj chopcze, wic powiem e Clave wpado w straszne kopoty.
- Clave? - Simon by oszoomiony. - Ale co to ma wsplnego z....
- Widzisz - podj Aldertree - w Clave doszo do rozamu. Mona by powiedzie, e
wojuj sami ze sob. Czonkowie Clave i poprzedni Inkwizytor popenili kilka bdw, nad
ktrymi nie bdziemy si teraz rozwodzi. Chodzi o to, e podano w wtpliwo autorytet
mj, Konsula i samego Clave. Valentine zawsze wyprzedza nas o krok zupenie jakby zna
wszystkie nasze plany. Po tym co si stao w Nowym Jorku, Rada nie zechce ju sucha rad
moich ani Malachiego.
- Mylaem, e to przez Inkwizytork...
- Ktr na to stanowisko mianowa sam Malachi. Oczywicie nie mg sobie zdawa

sprawy z tego, e ta kobieta bdzie a tak szalona.


- Pozostaje tylko kwestia tego, jak to teraz wyglda - rzuci cierpko Simon.
ya na czole Aldertriego znw zacza pulsowa.
- Dobrze powiedziane. Masz cakowit racj. Zachowanie pozorw jest wane a w
polityce to wrcz podstawa. Tum zawsze mona oczarowa pod warunkiem, e ma si w
zanadrzu dobr histori - pochyli si do przodu ze wzrokiem utkwionym w Simonie. - Teraz
pozwl e i tobie co powiem. Lightwoodowie naleeli kiedy do Krgu. Po jakim czasie
ukorzyli si przed Clave i uaskawiono ich. Jedyne co musieli zrobi to trzyma si z dala od
Idris, pojecha do Nowego Jorku i prowadzi tamtejszy Instytut. Ich nienaganne zachowanie
przywrcio ich do ask i zjednao zaufanie Clave. Ale cay czas wiedzieli, e Valentine yje.
Cay czas byli jego lojalnymi sugami. Przyjli do siebie jego syna...
- Ale nie wiedzieli, e...
- Milcz - warkn Inkwizytor a Simon natychmiast si zamkn. - Pomogli mu
odnale Dary Anioa i asystowali podczas Rytuau Konwersji. Gdy Inkwizytorka odkrya
czym si zajmuj, postanowili j zabi podczas bitwy na statku. A teraz znw tu s, w samym
sercu Idris, eby nas szpiegowa i ujawni nasze plany Valentinowi. A wszystko po to, by
mg nas ostatecznie pokona i nagi do swojej woli wszystkich Nefilim. Przyprowadzili ci
ze sob - ciebie, wampira, ktry jest odporny na wiato soneczne - tylko po to eby
odwrci nasz uwag od swoich prawdziwych planw: przywrcenia Krgu do
wczeniejszej wietnoci i zniszczenia Prawa. I jak ci si podoba ta historia? - pochyli si do
przodu, a jego wiskie oczka rozbysy.
- To jakie szalestwo - powiedzia Simon. - Ta caa historia ma wicej dziur ni Kent
Avenue na Brooklynie, ktra nawiasem mwic, nie bya odnawiana od lat. Nie wiem na co
pan liczy ale...
- Licz? - powtrzy jak echo Aldertree. - Ja na nic nie licz, Przyziemny. Wiem to w
gbi swojego serca. Wierz, e ochrona Clave to mj wity obowizek.
- I jak pan chce je chroni? Kamstwem? - spyta Simon.
- Histori - odpar Aldertree. - Wielcy politycy snuj opowieci aby zainspirowa swj
lud.
- W obwinianiu za wszystko Lightwoodw nie ma niczego inspirujcego...
- Musimy ponie pewne ofiary - powiedzia Aldertree. Jego twarz byszczaa od potu.
- Od kiedy Rada ma wsplnego wroga i powd by znw ufa Clave, na powrt zjednocz
swoje siy. Co znaczy powicenie jednej rodziny wobec czego takiego? W rzeczywistoci
wtpi czy cokolwiek stanie si dzieciom Lightwoodw. Nie zostan o nic obwinione. No,

moe poza najstarszym chopcem. Ale reszta...


- Nie moe pan tego zrobi - powiedzia Simon. - Nikt w to nie uwierzy.
- Ludzie wierz w to w co chc uwierzy. A Clave chce kogo za wszystko obwini.
Mog im to da. Jedyna rzecz, jakiej do tego potrzebuj, to ty.
- Ja? A co to ma ze mn wsplnego?
- Przyznaj si - twarz Inkwizytora poczerwieniaa z podniecenia. - Przyznaj, e jeste
sug Lightwoodw, e wszyscy jestecie sprzymierzecami Valentine'a. Przyznaj si a ja
oka wyrozumiao. Odel ci z powrotem do twoich ludzi. Przysigam. Ale zrb to tak
eby Clave ci uwierzyo.
- Chce pan ebym si przyzna do czego co jest kamstwem - odpowiedzia Simon.
Zdawa sobie spraw z tego, e powtrzy sowa Inkwizytora, ale w gowie mia mtlik. Nie
potrafi skleci jednej sensownej myli. Twarze Lightwoodw przesuway si w jego umyle Alec pieszcy do Gardu, Isabelle wpatrujca si w niego ciemnymi oczami, Max pochylony
nad ksik.
I Jace. Nalea do rodziny zupenie jakby mia w sobie krew Lightwoodw.
Inkwizytor nie wspomnia jego imienia ale Simon wiedzia, e Jace zapaci za wszystko tak
samo jak oni. Jeli on cierpia, cierpiaa te Clary. Jak to si stao, e przywiza si do tych
ludzi - ludzi, ktrzy uwaali go jedynie za zwykego Przyziemnego, za p - czowieka w
najlepszym razie?
Simon spojrza Inkwizytorowi prosto w oczy. Byy czarne jak wgiel. Patrzenie w nie
byo jak patrzenie w ciemn otcha.
- Nie - powiedzia twardo. - Nie zrobi tego.
- Ta krew, ktr ci daem, bya ostatni jak widziae zanim nie udzielisz mi
waciwej odpowiedzi - w gosie Aldertriego nie byo cienia dobroci, nawet tej faszywej. Zdziwisz si, jak bardzo moesz zgodnie do tego czasu.
Simon nie odpowiedzia.
- C, w takim razie czeka ci kolejna noc w celi - powiedzia Aldertree wstajc z
kanapy i sign po dzwonek eby wezwa strae. - Panuje tam niesamowity spokj. Jestem
zdania, e taka spokojna atmosfera sprzyja rozwizywaniu kopotw z pamici.
Mimo e Clary wmawiaa sobie, e pamita drog ktr sza wczoraj z Lukiem, nie do
koca okazao si to prawd. Zmierzanie w kierunku centrum miasta wydawao si
najlepszym rozwizaniem, ale kiedy ju znalaza si na kamiennym dziedzicu nie pamitaa,
czy ma skrci w lewo czy w prawo. Skrcia w lewo i trafia na labirynt krtych uliczek, z

ktrych kada nastpna przypominaa poprzedni, a kady zakrt sprawia, e czua si


jeszcze bardziej zagubiona ni przed chwil.
W kocu trafia na szerok ulic ze sklepowymi wystawami. Przechodnie mijali j z
obu stron nie zwracajc na ni najmniejszej uwagi. Kilkoro z nich rwnie byo ubranych w
bitewne zbroje ale ze wzgldu na to, e dzie by wyjtkowo chodny, reszta miaa na sobie
dugie, staromodne paszcze. Wiatr by do rzeki a Clary z ukuciem alu pomylaa o
swoim zielonym, aksamitnym paszczu, ktry wisia w pokoju gocinnym Amatis.
Luke nie kama gdy mwi, e na spotkanie zgromadzili si tu Nocni owcy z caego
wiata. Clary mina Indiank w przepiknym zotym sari z par pokrytych wzorami ostrzy
wiszcych u acucha dookoa jej talii. Wysoki, ciemnoskry mczyzna o nieregularnych
azteckich rysach przyglda si sklepowej wystawie penej broni. Bransolety wykonane z tego
samego twardego i lnicego materiau co wiee demonw otaczay jego nadgarstki. Kilka
metrw dalej sta mczyzna w biaej szacie nomady i przeglda co co wygldao jak mapa.
Jego widok doda Clary odwagi by podej do kobiety w cikim brokatowym paszczu i
spyta j o drog na Princewater Street. Jeli kiedykolwiek miaby nadej dzie, w ktrym
mieszkacy miasta niekoniecznie byliby podejrzliwi w stosunku do kogo kto nie mia
pojcia dokd zmierza, to wypadaby on akurat dzisiaj.
Instynkt nie zawid Clary. Kobieta bez cienia wahania udzielia jej serii popiesznych
wskazwek.
- ...a potem w prawo do koca Oldcastle Canal, potem przez kamienny most i ju
jeste na Princewater - umiechna si do Clary. - Odwiedzasz kogo konkretnego?
- Pastwa Penhallow.
- Och, to ten niebieski dom ze zotymi zdobieniami przylegajcy do kanau. Cakiem
duy, nie przegapisz go.
Miaa racj tylko w poowie. Dom rzeczywicie by spory, ale Clary mina go zanim
zdaa sobie spraw ze swojego bdu i zawrcia gwatownie z powrotem. W rzeczywistoci
by raczej w odcieniu indygo a nie bkitu, ale przecie nie wszyscy postrzegali kolory tak jak
ona. Wikszo ludzi nie potrafia odrni cytrynowej ci od szafranu. A przecie to byy
dwa zupenie inne kolory! A zdobienia domu wcale nie byy zote tylko brzowe. adny,
ciemny brz, tak jakby dom sta tu ju od bardzo wielu lat i pewnie nawet tak byo. Wszystko
w tym miejscu tchno zamierzchymi czasami...
Do tego, skarcia si w mylach. Zawsze to robia gdy si denerwowaa, pozwalaa
wdrowa swoim mylom we wszystkich moliwych kierunkach. Wytara spocone donie w
spodnie. Materia w dotyku by szorstki i suchy jak uski wa.

Wspia si na schody i uja w do wielk, cik koatk. Miaa ksztat anielskich


skrzyde i gdy opada, Clary usyszaa odbijajce si we wntrzu domu echo jak dwik
wielkiego dzwonu. W chwil pniej drzwi otwary si a w progu stana Isabelle. Jej oczy
otwary si szeroko ze zdumienia.
- Clary?
Umiechna si sabo.
- Witaj, Isabelle.
Isabelle opara si o futryn z ponurym wyrazem twarzy.
- Niech to szlag.
Simon rzuci si na swoje ko w celi nasuchujc sabncych w oddali krokw
stranikw. Kolejna noc. Kolejna noc spdzona w wizieniu podczas gdy Inkwizytor czeka
a on sobie co przypomni. Zdajesz sobie spraw z tego jak to wszystko wyglda? W
najgorszych koszmarach nie przyszoby mu do gowy, e kto mgby pomyle, e jest w
zmowie z Valentinem. On by znany ze swojej nienawici do Przyziemnych. Dgn go
noem, spuci z niego krew i zostawi na pewn mier. Jednak tego akurat Inkwizytor nie
wiedzia.
Za cian celi rozleg si szmer.
- Szczerze mwic zastanawiaem si, czy jeszcze tu wrcisz - powiedzia chrapliwy
gos, ktry Simon pamita z wczorajszej rozmowy. - Wyglda na to, e nie dae
Inkwizytorowi tego czego chcia, zgadza si?
- Nie sdz - odpar Simon, podchodzc do ciany. Przesun palcami po kamieniu
szukajc jakiej szczeliny przez ktr mgby co zobaczy, ale niczego takiego nie znalaz. Kim jeste?
- Aldertree to uparty czowiek - kontynuowa gos nie zwaajc na odpowied Simona.
- Bdzie prbowa dalej.
Simon opar si o wilgotn cian.
- W takim razie chyba jeszcze tu posiedz.
- Zakadam, e nie zechcesz zdradzi mi czego on moe od ciebie chcie?
- Czemu chcesz to wiedzie?
W odpowiedzi Simon usysza krtki miech przypominajcy drapanie metalem po
kamieniu.
- Jestem tu znacznie duej ni ty, Daylighterze, i jak zdye zauway, nie ma tu nic
szczeglnego do roboty. Bd wdziczny za kad rozrywk.

Simon pooy donie na brzuchu. Krew jelenia zaspokoia zaledwie pierwszy gd, ale
to byo za mao. Jego ciao pono z pragnienia.
- Cigle mnie tak nazywasz. Daylighter.
- Syszaem jak mwili o tobie stranicy. Wampir, ktry przechadza si w socu. Nikt
nigdy czego takiego nie widzia.
- A jednak macie na to sowo. Jakie to wygodne.
- To okrelenie jakiego uywaj Przyziemni, nie Clave. W ich kulturze istniej
podania o stworzeniach takich jak ty. Dziwi si, e nic o nich nie wiesz.
- To dlatego, e jestem Przyziemnym dopiero od niedawna - odpar Simon. - Ale zdaje
si, e ty wiesz o mnie cakiem sporo.
- Stranicy lubi plotkowa - powiedzia gos. - A Lightwoodowie ukazujcy si z
Portalu z krwawicym, umierajcym wampirem to cakiem niezy ksek. Chocia przyznaj nie spodziewaem si ciebie tutaj - przynajmniej nie wtedy zanim nie zaczli przygotowywa
dla ciebie celi. Jestem zaskoczony, e Lightwoodowie na to pozwolili.
- Dlaczego mieliby nie pozwala? - spyta gorzko Simon. - Jestem nikim. Zwykym
Przyziemnym.
- Moe dla Konsula - odpar gos. - Ale Lightwoodowie...
- Co z nimi?
Zapado krtkie milczenie.
- Nocni owcy, ktrzy yj z dala od Idris - a zwaszcza ci, ktrzy prowadz Instytuty
- s zazwyczaj bardziej tolerancyjni. Miejscowe Clave natomiast jest bardziej konserwatywne
i nieufne.
- A co z tob? Ty te jeste Przyziemnym?
- Przyziemnym? - Simon nie by pewny, ale w gosie nieznajomego usysza cie
gniewu, zupenie jakby oburzyo go zadane pytanie. - Nazywam si Samuel. Samuel
Blackburn. Jestem Nefilim. Wiele lat temu naleaem do Krgu razem z Valentinem.
Mordowaem Przyziemnych podczas Powstania. Nie jestem jednym z nich.
- Och - Simon przekn lin. Pamita, e czonkowie Krgu Valentine'a zostali
schwytani i ukarani przez Clave - poza takimi jak Lightwoodowie, ktrzy zawarli z nimi
umow i zaakceptowali wygnanie w zamian za przebaczenie. - Trzymaj ci tu od tak dawna?
- Nie. Po Powstaniu wymknem si z Idris zanim mnie zapali. Przez lata trzymaem
si z dala od miasta - przez lata - jak skoczony gupiec, mylc, e zostanie mi wybaczone.
Wic wrciem. Zapali mnie od razu w chwili, w ktrej przekroczyem granic. Clave ma
swoje sposoby na tropienie wrogw. Zacignli mnie przed oblicze Inkwizytora i

przesuchiwali przez wiele dni. Kiedy ze mn skoczyli, wrzucili tutaj - Samuel westchn
ciko. - Po francusku tego typu wizienie nosi nazw oubliette, czyli miejsce zapomnienia.
To tak jakby wrzuca tu mieci o ktrych nie chcesz pamita i zostawia eby zgniy.
- wietnie. Jestem Podziemnym wic jestem mieciem. Ale nie ty. Ty jeste Nefilim.
- Nefilim, ktry spiskowa razem z Valentinem. A to nie czyni mnie lepszym od
ciebie. Powiedziabym nawet, e jeszcze gorszym. Jestem zdrajc.
- Jest cae mnstwo Nocnych owcw, ktrzy naleeli do Krgu - na przykad
Lightwoodowie czy Penhallow'owie...
- Tyle e oni si ukorzyli. Odwrcili si plecami do Valentine'a. Ja tego nie zrobiem.
- Nie? Dlaczego?
- Bo bardziej boj si jego ni Clave - odpar Samuel. - Gdyby by bardziej rozsdny,
Daylighterze, te by si ba.
- Powinna by w Nowym Jorku! - wykrzykna Isabelle. - Jace powiedzia, e
rozmylia si co do przyjazdu. Powiedzia, e chciaa zosta ze swoj matk!
- Jace kama - odpara stanowczo Clary. - To on nie chcia, ebym tu trafia, wic
okama mnie co do dnia waszego wyjazdu, a potem okama was e zmieniam zdanie.
Pamitasz jak powiedziaa mi, e on nigdy nie kamie? To jest dopiero kamstwo.
- Normalnie tego nie robi - powiedziaa Isabelle, blednc. - Suchaj, przysza tu... to
znaczy, jeste tu w zwizku z Simonem?
- Z Simonem? Nie. Dziki Bogu, Simon jest bezpieczny w Nowym Jorku. Chocia
wkurzy si, e nie mia okazji si ze mn poegna.
Puste spojrzenie Isabelle zaczo j irytowa.
- Daj spokj, wpu mnie do rodka. Musz zobaczy si z Jasem.
- Wic... trafia tu na wasn rk? Masz pozwolenie od Clave? Bagam, powiedz mi,
e masz pozwolenie od Clave.
- Nie cakiem...
- Zamaa Prawo?! - gos Isabelle podnis si o oktaw, a potem ucich. - Jace
wpadnie w sza jeli si o tym dowie. Clary, musisz natychmiast wraca do domu! wyszeptaa.
- Nie. Musz tu zosta - powiedziaa nie majc nawet pojcia skd w jej gosie wzi
si taki upr. - I musz porozmawia z Jasem.
- To nie jest dobry moment - Isabelle rozejrzaa si dookoa z niecierpliwoci, jakby
miaa nadziej, e zaraz kto wyskoczy z krzakw i pomoe jej pozby si std Clary. -

Prosz, wracaj do Nowego Jorku. Wracaj, dobrze?


- Mylaam, e mnie lubisz, Izzy - Clary poczua si winna.
Isabelle przygryza warg. Miaa na sobie bia sukienk i upia wosy co sprawiao,
e wygldaa na modsz ni w rzeczywistoci. Za ni Clary moga dostrzec hol z wysokim
sufitem obwieszony antycznymi olejnymi obrazami.
- Wiesz, e ci lubi. Chodzi o to, e Jace... Mj Boe, co ty masz na sobie? Skd
wytrzasna bitewn zbroj?
Clary obrzucia wzrokiem swj strj.
- To duga historia.
- Nie moesz tu wej tak ubrana. Gdyby Jace ci w tym zobaczy...
- Cholera, no i co z tego? Izzy, przyszam tu z powodu swojej mamy - przyszam tu
dla niej. Jace moe sobie nie yczy tutaj mojej obecnoci ale nie zmusi mnie te do powrotu
do domu. Musz tu zosta. Moja mama oczekuje, e to dla niej zrobi. Dla swojej matki
zrobiaby to samo, prawda?
- Oczywicie, e tak - odpara Isabelle - ale Jace ma swoje powody...
- Z przyjemnoci ich posucham - Clary zanurkowaa pod ramieniem Isabelle i
wpada do rodka.
- Clary! - wrzasna Isabelle i rzucia si za ni w pogo, ale Clary bya ju w poowie
korytarza. Ta cz jej, ktra akurat nie bya zajta uciekaniem przed Isabelle, zarejestrowaa
fakt e dom zosta zbudowany w stylu podobnym do domu Amatis. By wysoki i strzelisty ale
zdecydowanie wikszy i lepiej urzdzony. Korytarz koczy si wejciem do pokoju z
wysokimi oknami, ktre daway widok na szeroki kana. Na wodzie unosiy si biae odzie;
ich agle powieway na wietrze jak patki dmuchawca. Na kanapie ustawionej pod jednym z
okien siedzia ciemnowosy chopiec i czyta ksik.
- Sebastian! - krzykna Isabelle. - Nie pozwl jej wej na gr!
Zaskoczony chopak unis wzrok - i w sekund pniej blokowa ju dostp do
schodw. Clary zatrzymaa si gwatownie. Nigdy nie widziaa, eby kto si tak szybko
porusza, poza Jasem. Chopak nie dosta nawet zadyszki. Wrcz przeciwnie, umiecha si do
niej.
- Wic to jest ta synna Clary.
Umiech rozjani jego twarz a Clary wcigna gboko powietrze. Przez lata
tworzya w wyobrani barwn histori - opowie o synu krla, na ktrego rzucono czar,
ktry sprawia, e wszyscy ktrych kocha umierali. Woya cae swoje serce w wymylenie
swojego mrocznego, romantycznego, owianego tajemnic ksicia. A on tu by i sta przed ni.

Ta sama jasna skra, te same zmierzwione wosy; oczy tak ciemne, e renice zleway si z
tczwkami. Te same wysokie koci policzkowe i gboko osadzone ciemne oczy, ocienione
dugimi rzsami. Zdawaa sobie spraw z tego, e widzi go po raz pierwszy a jednak...
Chopak wyglda na zaintrygowanego.
- Hmm... czy my ju si kiedy spotkalimy?
Oniemiaa Clary potrzsna przeczco gow.
- Sebastian! - wosy Isabelle wymkny si z upicia i rozsypay na ramionach. Bya
wcieka. - Nie prbuj by dla niej miy. Nie powinno jej tu by. Clary, wracaj do domu.
Clary z wysikiem odwrcia wzrok z Sebastiana i popatrzya na Isabelle.
- Co? Mam wraca do Nowego Jorku? Niby jak?
- A jak si tu dostaa? - spyta Sebastian. - Zakradnicie si do Alicante to nie lada
wyczyn.
- Przeszam przez Portal.
- Portal? - Isabelle bya wstrznita. - W Nowym Jorku nie ma adnego Portalu.
Valentine zniszczy obydwa...
- Nie musz ci si z niczego tumaczy - powiedziaa Clary. - Ale ty jeste mi winna
par wyjanie. Po pierwsze, gdzie jest Jace?
- Nie ma go tutaj - rzucia Isabelle dokadnie w momencie, w ktrym Sebastian
powiedzia: Jest na grze.
Isabelle odwrcia si w jego stron.
- Do cholery, zamknij si!
Sebastian wyglda na zakopotanego.
- Przecie to jego siostra. Chyba chciaby si z ni zobaczy, prawda?
Isabelle otworzya usta jakby chciaa co powiedzie i zamkna je z powrotem. Clary
widziaa, e waha si czy owieci kompletnie niezorientowanego Sebastiana w sprawie jej
skomplikowanej relacji z Jasem, czy te zwali ten przykry obowizek na samego Jace'a . W
kocu machna na wszystko rk w gecie rozpaczy.
- Wygraa - powiedziaa z niespotykanym dla niej gniewem. - Rb co chcesz i nie
przejmuj si, e kogo tym krzywdzisz. I tak cigle to robisz, prawda?
Au. Clary spojrzaa na Isabelle z wyrzutem, zanim nie zwrcia si z powrotem w
stron Sebastiana, ktry w milczeniu wycofywa si z pokoju. Przebiega koo niego i ruszya
schodami na gr, ledwie wiadoma ich dobiegajcych z dou gosw. Isabelle krzyczaa na
bogu ducha winnego Sebastiana. Ale taka wanie bya - jeli by w pobliu jaki chopak na
ktrego mona byo zwali ca win, to Isabelle z tego korzystaa.

Klatka schodowa rozszerzaa si na ppitro z alkow z wykuszowymi oknami


wychodzcymi na miasto. Siedzia w niej chopiec i czyta ksik. Podnis gow i
zamruga ze zdziwienia.
- Znam ci.
- Cze, Max. To ja, Clary, siostra Jace'a , pamitasz?
Twarz Maxa rozjani umiech.
- Pokazaa mi jak czyta Naruto - powiedzia, wycigajc ksik w jej stron. Spjrz, mam kolejn. Ma tytu...
- Posuchaj, nie mog teraz rozmawia. Przysigam, e obejrz twoj ksik pniej,
ale teraz musz si spotka z Jasem. Wiesz gdzie on jest?
Entuzjazm opuci Maxa.
- Tamten pokj - mrukn i wskaza palcem ostatnie drzwi na kocu korytarza. Chciaem z nim pj ale powiedzia mi, e ma do zaatwienia jakie dorose sprawy.
Wszyscy zawsze tak mwi.
- Przykro mi - odpara Clary, ale mylami bdzia gdzie indziej. Zastanawiaa si
gorczkowo co te powie Jace'owi gdy go wreszcie zobaczy i co on powie jej.
Lepiej zachowywa si przyjanie a nie wpada w zo; jeli na niego nawrzeszcz to
przyjmie postaw obronn. Musi zrozumie, e nale do tego wiata tak samo jak on. Nie
musi mnie ochrania tak, jakbym bya z porcelany. Jestem wystarczajco silna...
Otworzya szeroko drzwi. Pokj przypomina bibliotek. Pki przy cianach byy
zawalone ksikami. wiato wpadao do rodka przez wysokie okno rozwietlajc
pomieszczenie. Na rodku pokoju sta Jace. Nie by sam, tak jej si przynajmniej wydawao.
Obok niego staa ciemnowosa dziewczyna, ktrej Clary nigdy nie widziaa.
Obydwoje tonli w namitnym ucisku.

6. ZA KREW
Clary zakrcio si w gowie zupenie jakby z pokoju wyssano cae powietrze. Chciaa
si cofn ale potkna si i uderzya ramieniem o drzwi, ktre zatrzasny si z hukiem. Jace
i nieznajoma odskoczyli od siebie.
Clary zamara. Zauwaya, e dziewczyna miaa czarne proste wosy do ramion i bya
nadzwyczaj adna. Grne guziki jej bluzki byy rozpite, ukazujc pod spodem rbek
koronkowego stanika. Clary poczua, e za chwil zwymiotuje.
Dziewczyna szybko pozapinaa guziki. Nie wygldaa na zadowolon.
- Przepraszam - powiedziaa marszczc brwi - ale kim jeste?
Clary nie odpowiedziaa. Patrzya na Jace'a , ktry gapi si w ni z niedowierzaniem.
Jego skra bya cakiem pozbawiona koloru i podkrelaa ciemne krgi wok oczu. Patrzy
na ni jak na celownik pistoletu.
- Aline - w jego gosie nie byo nawet cienia ciepa - to moja siostra, Clary.
- Och. Och - uspokoia si Aline a na jej twarzy zagoci lekko zakopotany umiech. Przepraszam! Co za spotkanie! Cze, jestem Aline.
Nie przestajc si umiecha podesza do Clary i wycigna rk. Nie sdz, bym
moga j teraz dotkn, pomylaa Clary z przeraeniem. Spojrzaa na Jace'a , ktry zdawa
si czyta jej w mylach i wcale si nie umiecha. Zapa Aline za ramiona i szepn jej co
do ucha. Zrobia zdziwion min, wzruszya ramionami i wysza z pokoju bez sowa.
Clary zostaa sam na sam z Jasem. Sam na sam z kim, kto patrzy na ni jakby bya
najgorszym koszmarem, ktry wanie si speni.
- Jace - odezwaa si i postpia krok w jego stron.
Cofn si jakby plua trucizn.
- Co ty, na imi Anioa, tutaj robisz?
Mimo wszystko, surowo w jego gosie zabolaa j.
- Mgby przynajmniej udawa, e si cieszysz na mj widok. Chocia troch.
- Nie ciesz si - odpar. Wrciy mu rumiece ale cienie pod oczami cigle odcinay
si fioletowymi plamami na jego skrze. Clary czekaa a Jace powie co jeszcze, ale
wydawao si e jemu wystarcza gapienie si na ni z nieskrywanym przeraeniem. Z
roztargnieniem zauwaya e mia na sobie czarny sweter, ktry wisia na nim jakby straci na
wadze, a jego paznokcie byy obgryzione. - Ani troch.
- Daj spokj, nie znosz kiedy si tak zachowujesz.

- O, naprawd? W takim razie chyba musz przesta, prawda? Bo przecie ty te


zawsze robisz wszystko o co ja ci poprosz.
- Nie miae adnego prawa eby tak postpi! - warkna na niego, wcieka. - Nie
miae prawa mnie okamywa. Nie miae...
- Miaem kade prawo! - wrzasn. Nigdy wczeniej na ni nie krzycza. - Miaem
kade prawo, ty gupia dziewczyno. Jestem twoim bratem i...
- I co? Jestem twoj wasnoci? Nie jestem ni, obojtnie czy jeste moim bratem czy
nie!
Drzwi otworzyy si z hukiem. Do pokoju wpad Alec ubrany w dug, niebiesk
kurtk i z wosami w nieadzie. Jego buty byy powalane botem a jego zazwyczaj spokojna
twarz pena niedowierzania.
- Co tu si dzieje, do jasnej cholery? - spyta, patrzc raz na Clary raz na Jace'a . Chcecie si nawzajem pozabija?
- Ale skd - powiedzia Jace. Jakby za spraw czarodziejskiej rdki caa jego
wcieko i panika ulotniy si. Jego postawa na powrt wyraaa lodowaty spokj. - Clary
wanie wychodzia.
- To wietnie - rzuci Alec - bo musz z tob pogada.
- Czy ju nikt w tym domu nie potrafi powiedzie Cze, mio znw ci widzie? spytaa Clary nie majc na myli nikogo konkretnego.
O wiele atwiej byo zwali win na Aleca ni na Isabelle.
- Zawsze dobrze ci widzie, Clary - odpar Alec. - Oczywicie nie liczc faktu, e nie
powinno ci tutaj w ogle by. Isabelle powiedziaa mi, e dostaa si tu na wasn rk.
Jestem pod wraeniem.
- Mgby jej nie zachca? - spyta Jace.
- Ale ja naprawd musz porozmawia z Jasem. Dasz nam chwil?
- Ja te musz z nim porozmawia. O naszej matce...
- Nie jestem w nastoju do prowadzenia rozmw z adnym z was - uci Jace.
- To zaraz bdziesz - nie dawa za wygran Alec. - Naprawd musisz mnie wysucha.
- Wtpi - popatrzy na Clary. - Nie przysza tutaj sama, prawda? - spyta powoli,
jakby zdajc sobie spraw z tego, e sytuacja przedstawiaa si gorzej ni myla. - Kto
jeszcze z tob przyszed?
Nie byo sensu go okamywa.
- Tylko Luke.
Jace zblad.

- Przecie Luke to Przyziemny. Masz pojcie, co Clave robi z niezarejestrowanymi


Przyziemnymi, ktrzy wchodz do Szklanego Miasta, przekraczajc jego granic bez zgody
stranikw? Wejcie do Idris to jedno, ale wejcie do Alicante? I to bez niczyjej wiedzy?!
- Nie mam - powiedziaa cichutko Clary - ale dobrze wiem co zaraz powiesz...
- Masz na myli to, e jeli ty i Luke natychmiast nie znajdziecie si w Nowym Jorku,
to przekonasz si jak to jest?
Milcza przez chwil gdy mierzyli si spojrzeniami. Desperacja w jego oczach
zszokowaa Clary. W kocu to on jej grozi a nie na odwrt.
- Jace - wtrci si Alec gosem zabarwionym strachem. - Nie zastanawiae si gdzie
si podziewaem przez cay dzie?
- Sdzc po twoim nowym paszczu - powiedzia Jace bez patrzenia na swojego
przyjaciela - wnioskuj, e bye na zakupach. Ale dlaczego chcesz mnie tym teraz zamcza
to nie mam pojcia.
- Nie byem na adnych zakupach - rzuci wciekle Alec. - Poszedem...
Drzwi otworzyy si ponownie. Do rodka wpada Isabelle i szeleszczc spdnic,
zatrzasna za sob drzwi. Spojrzaa na Clary i potrzsna gow.
- Ostrzegaam ci, e wpadnie w sza.
- Ach, synne A nie mwiam.
Clary spojrzaa na niego przeraona.
- Jak moesz z tego kpi? - wyszeptaa. - Dopiero co grozie Lukowi. Czowiekowi,
ktry ci ufa i darzy sympati. I to tylko dlatego, e jest Przyziemnym. Co jest z tob nie tak?
Isabelle wygldaa na wstrznit.
- To Luke te tu jest? Na lito bosk, Clary...
- Nie. Wyszed gdzie rano i nie mam pojcia dokd poszed. Ale teraz doskonale
rozumiem czemu to zrobi - ledwie moga znie widok Jace'a . - W porzdku. Wygralicie.
Nie powinnimy byli tu przychodzi. Nigdy nie powinnam bya otwiera tego Portalu...
- Otwiera Portalu? - spytaa oszoomiona Isabelle. - Clary, tylko czarownik jest w
stanie zrobi co takiego a ich liczba jest do ograniczona. Jedyny Portal jaki jest w Idrisie
znajduje si w Gardzie.
- I to jest wanie to o czym chc z tob porozmawia - wysycza Alec. Clary ze
zdumieniem spostrzega, e Jace wyglda o wiele gorzej ni przed chwil - jakby mia zaraz
zemdle. - O przesyce, ktr miaem wczoraj dostarczy do Gardu.
- Alec, stop. STOP - desperacja w gosie Jace'a sprawia, e zamilk. Patrzy na Jace'a
przygryzajc warg. Tyle e Jace nie patrzy wcale na Aleca tylko na Clary a jego oczy byy

twarde jak szko. - Masz racj - odezwa si w kocu zdawionym gosem, jakby zmusza si
do mwienia. - Nie powinna bya tu przychodzi. Powiedziaem ci, e to dlatego, e nie
jeste tutaj bezpieczna, ale to nieprawda. Prawda jest taka, e nie chciaem by tu trafia bo
jeste narwana, bezmylna i wszystko psujesz. Taka ju jeste. Ostrono to nie jest twoja
najlepsza cecha.
- Ja... wszystko... psuj? - Clary zdobya si na saby szept.
- Och, Jace - powiedziaa smutno Isabelle, jakby to on zosta skrzywdzony. Jace nie
patrzy na ni. Przewierca wzrokiem Clary.
- Gonisz na lepo bez zastanowienia - podj. - Dobrze, o tym wiesz. Nigdy bymy nie
wyldowali w Dumort gdyby nie ty.
- A Simon by nie y! Czy to si nie liczy? Moe dziaaam w popiechu ale...
- Moe? - spyta Jace podniesionym tonem.
- Nie wszystko co robi, robi le! Po tym co si stao na odzi powiedziae, e
uratowaam wszystkim ycie!
Z twarzy Jace'a odpyna caa krew.
- Zamknij si, Clary, po prostu si ZAMKNIJ - rzuci z nag i niespodziewan
zajadoci.
- Na odzi? - oszoomiony Alec patrzy raz na jedno raz na drugie. - Co to ma znaczy,
Jace?
- Powiedziaem tak tylko dlatego, eby wreszcie przestaa jcze! - krzykn Jace
kompletnie ignorujc Aleca, ignorujc zupenie wszystko poza Clary. Moga odczu jego
gniew, ktry uderza w ni jak fala i prawie zwali z ng. - Stanowisz dla nas zagroenie!
Jeste mieszacem, zawsze nim bdziesz, i nigdy nie zostaniesz Nocnym owc. Nie masz
pojcia o naszym sposobie mylenia, nie wiesz co jest dla nas dobre - potrafisz myle tylko o
sobie! Nadciga wojna a ja nie mam czasu ani ochoty chodzi za tob krok w krok i pilnowa,
eby przypadkiem nie zabia ktrego z nas!
Clary moga tylko na niego patrze. Nie potrafia znale sw, eby co powiedzie.
Jace nigdy tak do niej nie mwi. Nigdy nawet nie wyobraaa sobie, e mgby tak si do
niej odezwa. Mimo e w przeszoci kilka razy udao jej si wyprowadzi go z rwnowagi,
to nigdy nie mwi do niej tak jakby jej nienawidzi.
- Wracaj do domu, Clary - powiedzia zmczonym gosem, zupenie jakby
powiedzenie tego wszystkiego zupenie go wyczerpao. - Wracaj do domu.
Wszystkie jej plany rozwiay si jak mga - poszukiwania Ragnora Fella, uratowania
matki, nawet odnalezienia Luke'a - ju nic si nie liczyo. Podesza do drzwi. Alec i Isabelle

odsunli si, eby zrobi jej przejcie. adne z nich na ni nie patrzyo. Odwrcili wzrok,
zawstydzeni i zszokowani. Clary wiedziaa, e powinna czu si upokorzona i za, ale zamiast
tego czua si martwa w rodku.
Odwrcia si od drzwi i spojrzaa za siebie. Jace na ni patrzy. wiato wpadajce
przez okno za jego plecami ukryo jego twarz w cieniu. Widziaa tylko drobinki wiata
taczce w jego jasnych wosach jak odamki tuczonego szka.
- Nie wierzyam ci kiedy pierwszy raz powiedziae mi, e Valentine jest twoim
ojcem. Nie dlatego, e nie chciaam eby to bya prawda, ale dlatego e wcale nie
zachowywae si jak on. Nigdy nie mylaam, e moesz by do niego podobny. Ale jeste.
O tak, jeste.
- Zagodz mnie tu - mrukn Simon.
Lea na zimnej, kamiennej pododze w swojej celi. Z tego punktu mg widzie
skrawek nieba w oknie. Od dnia kiedy zosta wampirem i myla, e ju nigdy nie zobaczy
soca, cigle przyapywa si na bezustannym myleniu o socu i niebie. O tym jak
zmieniao kolory w cigu dnia: jasny bkit o poranku, intensywny w poudnie i kobaltowy o
zmierzchu. Lea w ciemnoci a w umyle przesuwa mu si korowd wszystkich odcieni
niebieskiego.
Teraz uwiziony w podziemiach Gardu zastanawia si czy umiejtno chodzenia w
penym socu bya mu dana tylko po to, eby reszt swojego krtkiego, mao przyjemnego
ycia spdzi w ciasnej klitce z plam wiata wpadajc przez zakratowane okno w cianie.
- Syszae co powiedziaem? - podnis gos. - Inkwizytor chce mnie zagodzi na
mier. Nie dostan ju wicej krwi.
Za cian rozleg si szelest a potem syszalne westchnicie. W kocu Samuel
powiedzia:
- Syszaem. Tylko nie mam pojcia czego w zwizku z tym po mnie oczekujesz umilk na chwil. - Przykro mi, Daylighterze, jeli to ci w czym pomoe.
- Nie bardzo jest w czym - odpar Simon. - Inkwizytor chce ebym skama. ebym
powiedzia, e Lightwoodowie s w zmowie z Valentinem. Potem odele mnie do domu przekrci si na brzuch. - Zreszt, niewane. Sam nie wiem po co ci to mwi. Pewnie nawet
nie masz pojcia o czym gadam.
Samuel wyda z siebie dziwny dwik, co pomidzy chichotem a kaszlem.
- Mwic szczerze, to wiem. Znaem Lightwoodw. Naleelimy razem do Krgu.
Lightwoodowie, Waylandowie, Pangbornowie, Harondale'owie, Penhallow'owie. Wszystkie

najznamienitsze rody Alicante.


- Oraz Hodge Starkweather - powiedzia Simon, mylc o nauczycielu Lightwoodw.
- On rwnie nalea do Krgu, prawda?
- Zgadza si - odpar Samuel. - Ale jego rodziny nie darzono szczeglnym
szacunkiem. Hodge zoy kiedy obietnic ale boj si, e nie zdy jej dotrzyma - urwa
na chwil. - Aldertree nienawidzi Lightwoodw odkd bylimy dziemi. Nie by ani bogaty,
ani zdolny, ani tym bardziej przystojny. A oni, no c, nie byli dla niego zbyt mili. Nie sdz
eby mu kiedy przeszo.
- Bogaty? - spyta Simon. - Mylaem, e wszyscy Nocni owcy s opacani przez
Clave.
- Teoretycznie. Ci, ktrzy zasiadaj na wysokich stanowiskach w Clave lub wykonuj
wane obowizki - na przykad prowadz Instytut - otrzymuj wiksze wynagrodzenia.
Istniej rwnie tacy ktrzy yj poza Idrisem i wybrali cakiem zwyczajny sposb zarabiania
pienidzy. Nie jest to zabronione dopki oddaj cz swoich zarobkw Clave. - Ale... Samuel zawaha si na chwil - ... przecie sam widziae dom Penholloww, prawda? Co o
nim sdzisz?
Simon przywoa wspomnienie domu.
- Bardzo luksusowy.
- To jeden z najwspanialszych domw w Alicante. Maj te wiejsk rezydencj, tak
jak prawie wszystkie bogate rodziny. Nefilim maj te inny sposb na zdobycie bogactwa.
Nazywaj to upami. Wszystko co posiada demon albo Przyziemny zabity przez Nocnego
owc staje si jego wasnoci. Wic jeli zamony czarownik zamie Prawo i zostanie
zabity przez jednego z Nefilim...
Simona przeszed dreszcz.
- Wychodzi na to, e zabijanie Przyziemnych to niezy interes.
- Cakiem moliwe - odpar cierpko Samuel - pod warunkiem, e nie jeste zbyt
wybredny jeli chodzi o to kogo chcesz zabi. Teraz ju wiesz dlaczego Porozumienia
wywouj taki sprzeciw. Bycie ostronym jeli chodzi o zabijanie Przyziemnych nie popaca.
By moe dlatego zdecydowaem si wstpi do Krgu. Moja rodzina nigdy nie naleaa do
zamonych i pogardzano ni ze wzgldu na nieodpowiednie koneksje... - urwa.
- Ale przecie czonkowie Krgu rwnie mordowali Przyziemnych - zaoponowa
Simon.
- Z przewiadczenia, e to ich wity obowizek - odpar Samuel. - Nie z chciwoci.
Chocia teraz nie potrafi powiedzie dlaczego tak wtedy mylaem - powiedzia zmczonym

gosem. - To wszystko przez Valentine'a. Potrafi ci nakoni do wszystkiego. Pamitam, jak


staem obok niego z zakrwawionymi rkami i patrzyem na ciao martwej kobiety mylc
tylko o tym, e to co zrobiem byo suszne bo Valentine tak powiedzia.
- Zabicie Przyziemnego jest suszne?
Samuel westchn rozdraniony po drugiej stronie muru.
- Zrozum - powiedzia w kocu. - Musiaem robi wszystko co mi kaza. Kady z nas
musia. W tym Lightwoodowie. Inkwizytor o tym wie i stara si to wykorzysta. Ale
powiniene wiedzie, e jeli si poddasz i zrzucisz win na Lightwoodw, to i tak ci zabije.
Wszystko zaley od tego na jak dugo spodoba mu si pomys bycia askawym.
- To i tak nie ma znaczenia - odpar Simon. - I tak tego nie zrobi. Nie zdradz ich.
- Jeste pewny? - Samuel nie wyglda na przekonanego. - Jest po temu jaki
szczeglny powd? A tak ci na nich zaley?
- Wszystko co mu o nich powiem bdzie kamstwem.
- Ale takim, ktre on chce usysze. Chyba chcesz kiedy wrci do domu, prawda?
Simon wpatrywa si w cian jakby jakim cudem mg przez ni zobaczy
siedzcego po drugiej stronie czowieka.
- I to jest wanie to co ty robisz? Okamujesz go?
Samuel zakaszla ze wistem jakby by chory. W celi byo mokro i zimno. Simonowi
to nie przeszkadzao, ale zwykemu czowiekowi na pewno.
- Nie radzibym ci bra ze mnie przykadu - powiedzia. - Ale tak, pewnie tak bym
zrobi. Zawsze wolaem ratowa wasn skr.
- To nie moe by prawda.
- Niestety jest. Kiedy doroniesz, Simonie, zdasz sobie spraw z tego, e gdy ludzie
mwi ci o sobie co mao przyjemnego, to zazwyczaj si to sprawdza.
Tyle e ja ju nigdy nie dorosn, pomyla Simon.
- Pierwszy raz nazwae mnie po imieniu.
- No c, chyba tak.
- A co do Lightwoodw, nie chodzi o to e tak bardzo mi na nich zaley. To znaczy,
lubi Isabelle, Aleca i Jace'a rwnie. Ale jest pewna dziewczyna. Jace jest jej bratem.
Gdy Samuel odpowiedzia, w jego gosie po raz pierwszy dao si sysze prawdziwe
rozbawienie.
- Zawsze chodzi o dziewczyn.
W chwili gdy za Clary zamkny si drzwi, Jace opar si ciko o cian jakby nogi

odmwiy mu posuszestwa. Na jego poszarzaej twarzy maloway si przeraenie, szok i


co, co wygldao prawie jak... ulga, jakby z ledwoci unikn katastrofy.
- Jace - odezwa si Alec, robic krok w stron przyjaciela. - Naprawd sdzisz...
- Wyjdcie std. Po prostu std wyjdcie. Oboje - powiedzia Jace niskim gosem.
- Po co? - naskoczya na niego Isabelle. - eby mg jeszcze bardziej spieprzy sobie
ycie? O co wam w ogle do cholery poszo?
Jace potrzsn gow.
- Odesaem j do domu. Tak bdzie dla niej najlepiej.
- Zrobie co o wiele gorszego. Zniszczye j. Widziae jej twarz?
- Byo warto - odpar. - Nie zrozumiesz tego.
- Jeli chodzi o ni, to pewnie nie - powiedziaa. - Mam tylko nadziej, e dla ciebie
te byo warto.
Jace odwrci wzrok.
- Zostaw mnie, Isabelle. Prosz.
Isabelle posaa Alecowi zaskoczone spojrzenie. Jace nigdy nie prosi. Alec pooy
do na jej ramieniu.
- Nie przejmuj si, Jace - powiedzia tak agodnie jak tylko mg. - Nic jej nie bdzie.
Jace unis gow i spojrza na Aleca nic niewidzcym wzrokiem.
- Mylisz si. A skoro ju tu jeste, to rwnie dobrze moesz mi powiedzie po co
przyszede. Odniosem wraenie e miae na myli co wanego.
Alec zdj rk z ramienia siostry.
- Nie chciaem tego mwi przy Clary...
Jace skupi wreszcie wzrok na Alecu.
- Czego nie chciae mi powiedzie przy Clary?
Alec si zawaha. Rzadko widywa Jace'a w takim stanie i mg sobie tylko wyobrazi
jak wpynie na niego kolejna za wiadomo. Ale nie mia wyboru. Jace musia o tym
wiedzie.
- Kiedy wczoraj zaprowadziem Simona do Gardu, Malachi powiedzia mi, e w
Nowym Jorku bdzie czeka na niego Magnus. Wic wysaem mu wiadomo. A dzisiaj rano
dostaem odpowied. Simona nie ma w Nowym Jorku. Co wicej, Magnus mwi, e odkd
Clary przesza przez Portal, nie odnotowa adnej innej aktywnoci.
- Moe Malachi jest w bdzie - zasugerowaa Isabelle po tym, jak zerkna na blad
twarz Jace'a . - Moe kto inny spotka si z Simonem. A Magnus moe si myli co do
aktywnoci Portalu...

Alec pokrci przeczco gow.


- Rano byem w Gardzie razem z mam. Chciaem zapyta Malachiego czy to prawda,
ale gdy tylko go zobaczyem, to sam nie wiem czemu, ale schowaem si za rogiem. Nie
potrafiem stawi mu czoa. A potem podsuchaem jego rozmow ze stranikami.
Powiedzia, eby zaprowadzili wampira na gr, bo Inkwizytor znw chce z nim rozmawia.
- Jeste pewien, e chodzio o Simona? - spytaa Isabelle bez przekonania w gosie. Moe...
- Mwili o tym, e Przyziemny by na tyle gupi eby uwierzy, e wyl go do
Nowego Jorku bez adnego przesuchania. Jeden z nich nie mg uwierzy, e kto mia
czelno przemyci go do Alicante. Na co Malachi odpowiedzia: A czego si
spodziewalicie po synu Valentine'a?
- O Mj Boe - wyszeptaa Isabelle. - Jace...
Jace przyciska donie do bokw. Jego zapadnite oczy wyglday jakby ucieky w
gb czaszki. W innych okolicznociach Alec pooyby do na jego ramieniu, eby doda
mu otuchy ale nie teraz. Co w wygldzie Jace'a powstrzymao go przed tym.
- Gdybym to nie ja go przyprowadzi - powiedzia z namysem Jace jakby recytowa
wiersz - to moe pozwoliliby mu wrci do domu. Uwierzyliby...
- Nie - przerwa mu Alec. - Jace, to nie twoja wina. Uratowae mu ycie.
- Tylko po to eby Clave mogo go teraz torturowa. Te mi przysuga. Jeli Clary si
o tym dowie... - pokrci gow. - Pomyli, e zrobiem to celowo. e doskonale wiedziaem
co go wtedy czeka.
- Nie zrobi tego. Nie miae powodu eby zrobi co takiego.
- By moe - powiedzia wolno Jace - ale po tym, jak j potraktowaem...
- Nikt nawet nie pomylaby, e byby do tego zdolny - wtrcia Isabelle. - Nikt, kto
ci zna. Nikt kto...
Ale Jace nie czeka, a Isabelle powie czego jeszcze nikt by o nim nie pomyla.
Zamiast tego obrci si i podszed do witraowego okna, ktre wychodzio na kana. Sta
przy nim przez chwil; wiato barwio kosmyki jego wosw na zoto. A potem poruszy si
tak szybko, e Alec nie mia nawet czasu zareagowa. Zanim zorientowa si co mia zamiar
zrobi Jace i doskoczy do niego by temu zapobiec, byo ju za pno.
Rozleg si trzask a w powietrze strzeliy odamki rozbitego szka przypominajce
wyszczerbione gwiazdy. Jace spojrza na swoj lew rk z niemal kliniczn ciekawoci.
Grube, czerwone krople krwi skapyway na ziemi u jego stp.
Isabelle spojrzaa na Jace'a a potem na dziur w szybie. Rozchodzce si promienicie

srebrzyste pknicia przypominay pajcz sie.


- Jace - powiedziaa gosem tak mikkim jakiego Alec nigdy u niej nie sysza. - Na
lito bosk, jak my to teraz wytumaczymy pastwu Penhallow?
Clary udao si jakim cudem opuci dom. Nie miaa pojcia jakim - wszystko
przypominao zamazan pltanin schodw i korytarzy. Po chwili biega ju do drzwi
wejciowych i wypada na zewntrz, nie mogc si zdecydowa czy ma zwymiotowa w
krzaki r czy te nie. A si prosiy o to by to zrobi. odek j bola, ale dopiero po chwili
zdaa sobie spraw, e przez cay dzie zjada tylko troch zupy, wic tak naprawd nie miaa
nawet czym zwymiotowa. Zamiast tego zesza ze schodw i rozejrzaa si dookoa. Nie
pamitaa ju skd przysza ani jak trafi z powrotem do domu Amatis, ale to nie miao dla
niej znaczenia. Nie umiechao jej si wraca tylko po to by powiedzie Lukowi, e musz
opuci Alicante bo inaczej Jace wyda ich przed Clave.
Moe Jace mia racj. Moe rzeczywicie bya narwana i bezmylna. Moe naprawd
nie dbaa o to co robi i jaki ma to wpyw na ludzi, ktrych kochaa. W jej umyle pojawia si
twarz Simona, wyrana jak na zdjciu, a potem twarz Luke'a...
Zatrzymaa si i opara o latarni. Kwadratowy szklany klosz by podobny do tych
jakie wieczyy lampy gazowe w Slope Park. W jaki sposb dodao jej to otuchy.
- Clary! - rozleg si zaniepokojony gos. Clary od razu pomylaa o Jasie. Rozejrzaa
si dookoa.
To nie by on. Sta przed ni Sebastian, ciemnowosy chopak z salonu Penhalloww, i
lekko dysza jakby goni j przez p ulicy.
Clary poczua wybuch tych samych emocji jakie ogarny j podczas ich pierwszego
spotkania, poczonych z czym czego nie potrafia zidentyfikowa. To nie bya ani sympatia
ani niech - raczej impuls, ktry popycha j ku niemu. Moliwe, e to z powodu jego
wygldu. By pikny, rwnie pikny co Jace, mimo e Jace by cay w kolorach zota a
Sebastiana charakteryzoway bladoci i cienie. Teraz w wietle lampy moga dostrzec, e
podobiestwo Sebastiana do jej wyimaginowanego ksicia byo tylko czciowe. Ale mimo
wszystko byo co takiego w ksztacie jego twarzy, w sposobie w jaki si nosi, w ciemnych
oczach penych sekretw...
- Wszystko w porzdku? - spyta mikko. - Wybiega z tego domu jak... - jego gos
cich w miar jak na ni patrzy. - Co si stao?
- Pokciam si z Jasem - powiedziaa, starajc si eby gos jej nie dra. - Wiesz jak
to jest.

- Szczerze mwic, nie bardzo - zabrzmiao to prawie tak jakby j przeprasza. - Nie
mam siostry ani brata.
- Szczciarz z ciebie - mrukna, zaskoczona gorycz we wasnym gosie.
- Nie mwisz tego na powanie - podszed bliej. Gdy to zrobi, lampa uliczna
zamigotaa, rzucajc na nich smug biaego czarodziejskiego wiata. Sebastian spojrza w
gr i umiechn si. - To znak.
- Czego?
- e powinienem odprowadzi ci do domu.
- Tyle e ja nie mam pojcia gdzie to jest - powiedziaa. - Wymknam si eby u
przyj. Nie pamitam drogi powrotnej.
- U kogo si zatrzymaa?
Wahaa si przez chwil zanim odpowiedziaa.
- Nikomu nie powiem. Przysigam na Anioa.
Cakiem nieza przysiga, jak na Nocnego owc.
- W porzdku - powiedziaa zanim zdya si zastanowi. - Mieszkam u Amatis
Herondale.
- wietnie. Wiem gdzie to jest - poda jej rami. - Idziemy?
Umiechna si z trudem.
- Natrt z ciebie, wiesz?
Wzruszy ramionami.
- Ratowanie dziewic z opresji to mj fetysz.
- Nie bd taki seksistowski.
- Nie jestem. Dentelmenom w opresji rwnie su pomoc - powiedzia, ponownie
oferujc rami.
Tym razem je przyja.
Alec zamkn drzwi maego pokoju na poddaszu i odwrci si w stron Jace'a .
Normalnie jego oczy miay kolor wd Jeziora Lyn - jasny, niezmcony bkit - ale ich kolor
zmienia si w zalenoci od jego nastroju. W tej chwili przybray barw East River podczas
burzy. Jego twarz bya rwnie nachmurzona co oczy.
- Siadaj - powiedzia, wskazujc niskie krzeso blisko okna. - Przynios bandae.
Jace usiad. Pokj ktry dzieli z Alekiem na poddaszu by may. W rodku pod
cianami stay dwa wskie ka. Ich ubrania wisiay na wbitych w cian wieszakach. Przez
pojedyncze okno wpadao sabe wiato; ciemniao si a niebo przybrao kolor indygo. Jace

obserwowa jak Alec uklkn i wycign spod ka worek. Grzeba w nim tak dugo a
znalaz to czego szuka i wsta z miejsca. W rkach trzyma pudeko. Jace rozpozna w nim
apteczk, ktrej uywali gdy runy nie wchodziy w gr - w rodku byy bandae, rodek
antyseptyczny, noyczki i gaza.
- Nie lepiej uy uzdrawiajcej runy? - spyta Jace, bardziej z ciekawoci ni czego
innego.
- Nie. Nie moesz cigle... - urwa Alec, rzucajc pudeko na ko i klnc bezgonie
pod nosem. Podszed do niewielkiej umywalki i szorowa rce z tak si, e a woda pryskaa
w gr. Jace przyglda mu si z lekk ciekawoci. Rka zacza go pali ywym ogniem.
Alec wzi pudeko, popchn drugie krzeso w kierunku Jace'a i opad na nie.
- Podaj mi rk.
Jace wycign rk przed siebie. Musia przyzna, e wygldaa okropnie. Wszystkie
cztery kostki byy porozcinane. Zakrzepa krew przylgna do niej jak czerwono - brzowa
rkawiczka.
Alec zrobi min.
- Idiota z ciebie.
- Dziki - odpar Jace. Cierpliwie obserwowa jak przyjaciel pochyli si na jego rk z
pset i delikatnie wycign kawaek szka wbity w skr. - Dlaczego nie?
- Dlaczego nie co?
- Dlaczego nie uye runy? Przecie nie zrani mnie demon.
- Dlatego - Alec wycign butelk rodka antyseptycznego. - Troch blu dobrze ci
zrobi. Rana bdzie si goi jak u zwykego czowieka. Powoli i paskudnie. Moe to ci
czego nauczy - wyla sporo piekcego pynu na skaleczenie. - Chocia szczerze w to wtpi.
- Chyba zdajesz sobie spraw z tego, e sam mog sobie narysowa t run?
Alec zacz owija rk Jace'a bandaem.
- Wtedy ja powiem Penhallowom co naprawd stao si z ich oknem zamiast pozwoli
im myle, e to by zwyky wypadek - zawiza ciasny supe a Jace si skrzywi. - Gdybym
wiedzia jak to si skoczy, nie powiedziabym ci o tym wszystkim.
- Powiedziaby - Jace przechyli gow na bok. - Nie miaem pojcia, e ten wypadek
z oknem tak ci zdenerwuje.
- Po prostu... - skoczywszy bandaowanie, Alec spojrza na trzyman w doniach
rk Jace'a . Biae bandae byy poplamione krwi w miejscach, gdzie dotkny ich palce
Aleca. - Dlaczego robisz sobie te wszystkie rzeczy? I nie mam tu na myli tylko incydentu z
oknem, ale i rozmow z Clary. Za co si tak karzesz? Nic nie poradzisz na to co czujesz.

- Co czuj?
- Widz, jak na ni patrzysz - powiedzia Alec, spogldajc na co za jego plecami. - I
nie moesz jej mie. Moe ty po prostu nie wiesz jak to jest pragn czego, czego nie mona
mie.
Jace przyjrza mu si uwanie.
- Co jest midzy tob a Magnusem Bane'm?
Alec odwrci gow.
- Ja nie... midzy nami nic nie ma...
- Nie jestem gupi. Po tym jak rozmawiae z Malachim, poszede prosto do niego.
Nie powiedziae ani sowa mnie, ani Isabelle ani nikomu innemu...
- Bo tylko on mg odpowiedzie na moje pytania. Midzy nami nic nie ma... powiedzia Alec, ale widzc wyraz twarzy Jace'a , doda niechtnie - ...ju nie ma. Nic nas ju
nie czy. Zadowolony?
- Mam nadziej e nie przeze mnie.
Twarz Aleca zrobia si kredowo biaa. Cofn si jakby chcia si uchyli przed
ciosem.
- Co masz na myli?
- Wiem, co mylisz e do mnie czujesz - powiedzia Jace. - W rzeczywistoci jest
zupenie inaczej. Lubisz mnie bo to bezpieczne. Zero ryzyka. Nigdy nawet nie prbowae
stworzy prawdziwego zwizku bo moesz mnie wykorzysta jako wymwk - Jace wiedzia,
e to co mwi jest okrutne, ale nie dba o to. Ranienie ludzi, ktrych kocha, byo rwnie
dobre jak ranienie samego siebie, gdy wpada w podobny nastrj.
- Rozumiem - powiedzia Alec przez zacinite zby. - Najpierw Clary, potem rka,
teraz ja. Do diaba z tob, Jace.
- Nie wierzysz mi? - spyta Jace. - wietnie. No dalej. Pocauj mnie.
Alec wpatrywa si w niego z przeraeniem.
- Tak jak mylaem. Pomimo mojego oszaamiajcego wygldu, w rzeczywistoci nie
interesujesz si mn w ten sposb. A jeli wyywasz si za to na Magnusie, to nie przeze
mnie. To dlatego, e za bardzo boisz si powiedzie komukolwiek kogo tak naprawd
kochasz. Mio czyni z nas kamcw. Krlowa Jasnego Dworu mi to powiedziaa. Wic nie
osdzaj mnie dlatego, e kami. Ty te to robisz - powiedzia Jace i wsta. - A teraz chc
eby zrobi to dla mnie jeszcze raz.
Twarz Aleca staa z blu.
- Co takiego?

- Skam - odpar Jace, biorc swoj kurtk. - Ju po zachodzie soca. Penhallowowie


zaraz wrc z Gardu. Chc eby powiedzia wszystkim, e nie czuj si najlepiej i nie zejd
na d. Powiedz im, e potknem si i upadem. Std to rozbite okno.
Alec unis gow i spojrza mu prosto w oczy.
- W porzdku. Pod warunkiem, e powiesz mi gdzie tak naprawd idziesz.
- Do Gardu - odpar Jace. - Mam zamiar wydosta Simona z wizienia.
Cz dnia midzy brzaskiem a zmrokiem matka Clary zawsze nazywaa bkitn
por. Mawiaa e wiato jest wtedy niezwyke i najlepiej nadaje si do malowania. Clary
nigdy tak naprawd nie rozumiaa co Jocelyn miaa na myli, dopki nie przekonaa si o tym
na wasne oczy. Jednak bkitna pora w Nowym Jorku nie miaa nic wsplnego z bkitem;
niebo wygldao jak wyprane z koloru i szpeciy je wiata ulicznych latarni i neony. Jocelyn
musiaa mie na myli niebo w Idris. Tutejsze wiato kado si smugami czystego fioletu na
zocistym kamieniu, z ktrego byy zbudowane domy. Lampy z magicznym wiatem rzucay
okrge plamy tak jasnego wiata, e Clary spodziewaa si poczu bijc od niego fal
ciepa. aowaa e nie ma z ni matki. Jocelyn mogaby jej pokaza znajome miejsca do
ktrych miaa szczeglny sentyment.
Ale nigdy tego nie zrobia. Celowo utrzymywaa wszystko w tajemnicy a teraz moesz
ju nie mie drugiej szansy, eby je pozna. Ostry bl - na wp gniew, na wp al - cisny
jej serce.
- Jeste strasznie cicha - powiedzia Sebastian. Przechodzili przez pokryty runami
mostek nad kanaem.
- Po prostu zastanawiam si w jakie tarapaty wpadn po powrocie do domu. eby
wyj musiaam wspi si na okno a Amatis ju pewnie zorientowaa si, e mnie nie ma.
Sebastian zmarszczy brwi.
- Dlaczego si wymkna? Nie pozwolili ci zobaczy si z wasnym bratem?
- W ogle nie powinno mnie tutaj by - odpara Clary. - Powinnam by w domu i
wystrzega si aenia po nocy.
- Hmm, to wszystko wyjania.
- Czyby? - Clary rzucia mu zaciekawione spojrzenie z ukosa. Jego ciemne wosy
przybray odcie granatu.
- Wszyscy bledn jak tylko padnie twoje imi. Std wywnioskowaem, e midzy tob
a twoim bratem jest jaka niech.
- Niech? C, mona to tak uj.

- Nie za bardzo go lubisz, prawda?


- Czy lubi Jace'a ? - w ostatnich tygodniach powicia mnstwo czasu na
zastanawianiu si czy kocha Jace'a Waylanda i w jaki sposb, ale ani razu nie pomylaa o
tym czy go lubi.
- Wybacz. W kocu to twoja rodzina, wic chyba nie masz wyboru.
- Lubi go - powiedziaa Clary, zaskakujc sam siebie. - Naprawd, tylko e... Och,
po prostu Jace odprowadza mnie do szau. Cigle mwi mi co mam robi a czego nie...
- To chyba nie dziaa - zauway Sebastian.
- Co masz na myli?
- I tak robisz to co ci si podoba.
- No c, chyba masz racj - zaskoczyo j to spostrzeenie. W kocu Sebastian by
dla niej praktycznie obcym czowiekiem. - Wcieka si przez to jeszcze bardziej ni kiedy.
- Przejdzie mu - powiedzia pojednawczym tonem Sebastian.
Clary spojrzaa na niego z zaciekawieniem.
- A ty go lubisz?
- Tak, ale nie sdz e to dziaa take w drug stron - doda ze smutkiem. - Odnosz
wraenie, e wszystko co mwi strasznie go wkurza.
Skrcili w stron wyoonego kocimi bami placu, otoczonego dokoa przez wysokie,
wskie budynki. Na rodku ustawiono rzeb anioa z brzu - tego Anioa, ktry stworzy ze
swojej krwi ras Nocnych owcw. Z pnocnego kraca placu wyrasta ogromny masyw z
biaego kamienia. Kaskada marmurowych schodkw prowadzia pod wzmocnione filarami
arkady, za ktrymi znajdoway si wielkie, podwjne drzwi. W zachodzcym socu cao
robia powalajce wraenie. Budynek by dziwnie znajomy. Clary zastanawiaa si, czy
widziaa ju kiedy to miejsce na obrazie. Moe Jocelyn namalowaa co podobnego?
- To Plac Anioa - wyjani Sebastian - a to jest Wielka Sala Anioa. To tutaj po raz
pierwszy podpisano Porozumienia odkd Przyziemni nie maj wstpu do Gardu. Teraz nosi
nazw Sali Porozumie. To centralne miejsce wszystkich spotka - odbywaj si tu wita,
zawierane s maestwa i organizowane tace. To centrum miasta. Mwi si, e wszystkie
drogi prowadz wanie tutaj.
- Wyglda troch jak koci, ale wy przecie nie macie tutaj kociow, prawda?
- Nie ma takiej potrzeby - odpar Sebastian. - Chroni nas wiee demonw. Nie
potrzebujemy niczego wicej. Dlatego lubi tutaj przychodzi. Czu tu taki... spokj.
Clary spojrzaa na niego zaskoczona.
- Nie mieszkasz tu?

- Nie. Mieszkam w Paryu. Po prostu wpadem w odwiedziny do Aline - to moja


kuzynka. Moja matka i jej ojciec, a mj wujek, Patrick, s rodzestwem. Jej rodzice od lat
prowadz Instytut w Pekinie. Przenieli si do Alicante prawie dziesi lat temu.
- Czy oni... czy pastwo Penhallow naleeli do Krgu?
Wyraz zaskoczenia przemkn po twarzy Sebastiana. Milcza przez cay czas gdy
opucili plac i skierowali si do labiryntu ciemnych uliczek.
- Dlaczego pytasz? - odezwa si w kocu.
- No c... Lightwoodowie naleeli.
Przeszli pod uliczn latarni. Clary zerkna na niego z ukosa. W swoim dugim,
czarnym paszczu i biaej koszuli przypomina dentelmena z czarno - biaej ilustracji wyjtej
prosto z wiktoriaskiego szkicownika. Jego ciemne wosy wiy si wok skroni w sposb,
ktry sprawia, e Clary poczua palc potrzeb by utrwali ten obraz na papierze za pomoc
owka i tuszu.
- Zrozum. Poowa modych Nocnych owcw w Idrisie naleaa kiedy do Krgu. Do
tego dochodzio cae mnstwo owcw yjcych poza jego granicami. Wuj Patrick nalea do
Krgu do momentu, w ktrym zda sobie spraw jaki naprawd by Valentine. adne z
rodzicw Aline nie brao udziau w Powstaniu - mj wujek uciek do Pekinu przed
Valentinem i tam pozna matk Aline. Gdy Lightwoodowie i inni czonkowie Krgu zostali
oskareni o zdrad, Pehnallowowie gosowali za zagodzeniem wyroku. Zamiast ich wykl,
Clave wysao ich do Nowego Jorku. Od tamtej pory Lightwoodowie zawsze okazuj im
wdziczno.
- A co z twoimi rodzicami? - spytaa Clary. - Te brali w tym udzia?
- Nie. Moja matka bya modsza od Patricka. Wysa j do Parya zanim sam uda si
do Pekinu. To tam poznaa mojego ojca.
- Bya?
- Nie yje. Mj ojciec rwnie. Wychowaa mnie ciotka Elodie.
- Och - szepna Clary, czujc si strasznie gupio. - Tak mi przykro...
- Nie pamitam ich - odpar Sebastian. - Gdy byem may, chciaem mie starszego
brata lub siostr, ktrzy powiedzieliby mi jak to jest mie ich za rodzicw.
Spojrza na ni z namysem.
- Mog ci o co spyta? Po co w ogle przychodzia do Idrisu skoro wiedziaa, e
Jace tak le na to zareaguje?
Zanim zdya mu odpowiedzie, wska uliczka skoczya si, a oni weszli na
znajomy, nieowietlony dziedziniec z poyskujc w wietle ksiyca studni w rodku.

- Cistern Square - powiedzia Sebastian nie kryjc rozczarowania. - Doszlimy tu


szybciej ni mylaem.
Clary spojrzaa na kamienny most spinajcy brzegi pobliskiego kanau. W oddali
widziaa dom Amatis. We wszystkich oknach palio si wiato. Westchna.
- Nie musisz tam ze mn i, dam sobie rad.
- Nie chcesz ebym ci odprowadzi...
- Nie, chyba e i ty chcesz wpa w kopoty.
- Sdzisz, e ja miabym z tego powodu jakie kopoty? Za dentelmeskie
odprowadzenie ci do domu?
- Nikt nie moe wiedzie, e jestem w Alicante - odpara. - To tajemnica. I bez obrazy,
ale jeste dla mnie cakiem obcy.
- Wolabym nie by - powiedzia. - Chciabym ci lepiej pozna - patrzy na ni z
mieszanin rozbawienia i odrobin niemiaoci w oczach, jak gdyby nie by do koca pewny
jak to, co powiedzia, zostanie odebrane.
- Sebastianie - powiedziaa Clary z uczuciem obezwadniajcego zmczenia. - Ciesz
si e chcesz mnie pozna. Ale ja po prostu nie mam siy na to eby pozna ciebie. Wybacz.
- Nie chciaem...
Ale Clary sza ju w kierunku mostu. W poowie drogi stana i obejrzaa si przez
rami. Stojcy w plamie ksiycowego wiata Sebastian sprawia wraenie samotnego i
opuszczonego. Ciemne wosy opaday mu na twarz.
- Ragnor Fell - powiedziaa.
Spojrza na ni.
- Sucham?
- Pytae mnie dlaczego tu przyszam mimo e nie powinnam bya tego robi. Moja
mama jest chora. Powanie chora. Bardzo moliwe, e niedugo umrze. Jedyne co moe jej
pomc, jedyna osoba, ktra moe jej pomc, to czarownik o imieniu Ragnor Fell. Tyle e nie
mam pojcia gdzie go szuka.
- Clary...
Odwrcia si w stron domu.
- Dobranoc, Sebastianie.
Trudniej byo wspi si z powrotem po kracie ni z niej zej. Polizna si kilka
razy na mokrej kamiennej cianie zanim w kocu udao jej si przerzuci ciar ciaa przez
parapet. Wpada do pokoju prawie si przewracajc.

Jej rado nie trwaa jednak dugo. Ledwie jej stopy dotkny podogi, pokj zalao
jaskrawe wiato. Amatis siedziaa na brzegu ka wyprostowana jak struna i trzymaa w
rku magiczny kamie. Bijce z niego wiato wrcz ranio oczy i w aden sposb nie
agodzio twardego wyrazu jej twarzy ani zmarszczek w kcikach ust. Wpatrywaa si w
Clary przez kilka nieznonie dugich minut.
- W tym stroju wygldasz zupenie jak Jocelyn - wykrztusia w kocu.
Pod Clary ugiy si kolana.
- Ja... przepraszam... Jeli chodzi o to, jak...
Amatis zacisna do na kamieniu odcinajc dopyw wiata. Clary zamrugaa w
pmroku.
- Przebierz si i zejd na d do kuchni. I nawet nie myl o tym, eby znowu si
wymyka bo gdy wrcisz tu nastpnym razem, okno moe by zaplombowane - dodaa.
Clary przytakna, z trudem przeykajc lin.
Amatis wysza nie mwic nic wicej. Clary byskawicznie zrzucia zbroj i ubraa si
w swoje wasne, suche ju, ciuchy wiszce na supku ka. Dinsy byy odrobin sztywne ale
mio byo znw mie na sobie swoj koszulk. Odrzucia spltane wosy do tyu i zesza na
d.
Kiedy ostatnim razem widziaa to pitro domu, bredzia i miaa omamy. Pamitaa
niekoczce si korytarze i olbrzymi zegar, ktrego tykanie przypominao bicie umierajcego
serca. Teraz znalaza si w niewielkim, przytulnym salonie, ozdobionym prostymi
drewnianymi meblami i szmacianym dywanikiem na pododze. Swoim rozmiarem i
kolorystyk przypomina salon w jej wasnym domu na Brooklynie. Mina go w ciszy i
wesza do kuchni, gdzie buzowa ogie i wypenia j ciepym, zotym wiatem. Przy stole
siedziaa Amatis. Ramiona owina niebieskim szalem, ktry sprawia, e jej wosy wyglday
na bardziej siwe ni w rzeczywistoci.
- Hej - Clary stana w drzwiach. Nie wiedziaa czy Amatis bya na ni wcieka cz
nie.
- Przypuszczam, e nie musz nawet pyta gdzie wczoraj bya - powiedziaa Amatis,
nie podnoszc wzroku. - Spotkaa si z Jonathanem, prawda? Mona si byo tego
spodziewa. Pewnie gdybym miaa wasne dzieci, wiedziaabym kiedy mnie okamuj. A ju
miaam nadziej, e przynajmniej tym razem nie rozczarujesz mojego brata.
- Ja miaabym rozczarowa Luke'a?
- Wiesz co si stao gdy zosta pogryziony? - Amatis spojrzaa jej prosto w oczy. Kiedy mj brat zosta pogryziony przez wilkoaka, przyszed tu i opowiedzia mi o tym co

zaszo i o tym jak bardzo si ba, e by moe zarazi si t likantropiczn chorob. A ja...
powiedziaam mu...
- Amatis, nie musisz tego mwi jeli nie chcesz...
- Kazaam mu si wynosi i nie wraca, dopki nie upewni si, e niczego nie zapa.
Odciam si od niego, nie mogam nic na to poradzi - powiedziaa trzscym si gosem. Luke wiedzia, e napawa mnie wstrtem. Obrzydzenie miaam wypisane na twarzy.
Powiedzia, e jeli okae si e rzeczywicie si zarazi i stanie si potworem, Valentine
zada by popeni samobjstwo, a ja odparam e... e moe tak bdzie najlepiej.
Clary nie moga powstrzyma westchnicia. Amatis rozejrzaa si szybko dookoa.
Obrzydzenie do samej siebie byo wypisane na jej twarzy.
- W gruncie rzeczy Luke jest dobrym czowiekiem, niezalenie od tego do czego
zmusza go Valentine. Czasami miaam wraenie, e on i Jocelyn to jedyni dobrzy ludzie
jakich znaam i po prostu nie mogam znie myli, e od teraz zmieni si w jakiego
potwora...
- On taki nie jest. Nie jest potworem.
- Nie wiedziaam o tym. Po Przemianie, po tym jak std uciek, Jocelyn staraa si
mnie przekona, e w rodku cigle by t sam osob, moim bratem. Gdyby nie ona, nie
zgodziabym si znw z nim spotka. Pozwoliam mu tu zosta a do Powstania. Ukrywaam
go w piwnicy. Ale po tym jak odwrciam si do niego plecami, ju mi nie ufa. Myl, e
nadal mi nie ufa.
- Zaufa ci na tyle, eby przyprowadzi mnie tu gdy byam chora - powiedziaa Clary.
- Zaufa ci na tyle, e zostawi mnie tutaj...
- Nie mia innego wyjcia. No i popatrz jak si tob zajam. Nie potrafiam ci
upilnowa nawet przez jeden dzie.
Clary drgna. To byo gorsze ni gdyby Amatis na ni krzyczaa.
- To nie twoja wina. Okamaam ci i wymknam si z domu. Nie moga nic na to
poradzi.
- Och, Clary. Nie rozumiesz? Zawsze mona co zrobi. Po prostu ludzie tacy jak ja
wmawiaj sobie, e jest inaczej. Wmwiam sobie, e nie mogam nic zrobi w sprawie
Luke'a, e nie mogam zapobiec temu, e Stephen mnie opuci. Odmwiam nawet
uczszczania na zebrania Clave bo wmwiam sobie, e i tak nie zmieni ich decyzji, mimo
e z caego serca si im sprzeciwiaam. A kiedy w kocu zdecydowaam si dziaa, to nawet
tego nie potrafiam zrobi dobrze - jej oczy byszczay w wietle ognia, twarde i jasne. - Id
spa, Clary - powiedziaa. - Od tej chwili moesz wychodzi i wraca kiedy tylko zechcesz.

Nie bd ci zatrzymywa. W kocu, tak jak sama przed chwil powiedziaa, nic nie mog
zrobi.
- Amatis...
- Przesta - Amatis potrzsna gow. - Po prostu id ju spa. Prosz - w jej gosie
brzmiaa ostateczno. Odwrcia si jakby Clary ju wysza z kuchni i wbia wzrok w cian.
Clary zsuna si z krzesa i wesza na gr po schodach. Gdy tylko znalaza si w
sypialni, kopniakiem zatrzasna za sob drzwi i rzucia si na ko. Chciao jej si paka
ale zy nie napyway.
Jace mnie nienawidzi, pomylaa. Amatis mnie nienawidzi. Nawet nie poegnaam si
z Simonem. Moja mama umiera. A Luke mnie opuci. Zostaam sama. Jeszcze nigdy nie
czuam si taka samotna. To wszystko moja wina.
Moe wanie dlatego nie mog si zmusi do paczu, uwiadomia sobie wpatrujc si
w sufit. Jaki sens miao pakanie skoro nie miaa nikogo kto by j pocieszy? Albo co gorsza,
kiedy nie moga pocieszy samej siebie?

7. TAM, GDZIE NIE CHODZ ANIOY


Z penego krwi i soca snu wyrwa Simona gos powtarzajc w kko jego imi.
- Simon - powiedzia gos wiszczcym szeptem. - Simon, wstawaj.
Simon zerwa si na rwne nogi. Szybko z jak to zrobi cigle go zaskakiwaa.
Rozejrza si po celi.
- Samuel? - szepn, wpatrujc si w ciemno. - Samuel, to ty?
- Simon, odwr si - w dziwnie znajomym gosie w sycha byo irytacj. - Podejd
do okna.
Simon momentalnie rozpozna ten gos i wyjrza przez zakratowane okno. Na
zewntrz na trawie klcza Jace i trzyma w rku magiczny kamie. Przyglda si Simonowi
z napiciem.
- Co, mylae e to koszmar?
- Chyba tak.
Co szumiao mu w uszach. Gdyby jego serce potrafio bi pomylaby, e to krew
pynca w jego yach, ale to byo co innego, co mniej cielesnego.
Magiczne wiato taczyo po bladej twarzy Jace'a .
- Wic to tutaj ci wsadzili. Nie sdziem, e jeszcze uywaj tych cel - rozejrza si
na boki. - Na pocztku pomyliem okna i troch wystraszyem twojego ssiada. Fajny facet,
jak na kolesia z brod i w achmanach.
Simon wreszcie zda sobie spraw co tak uparcie brzczao mu w uszach. Wcieko.
W jakim odlegym zaktku swojego umysu zdawa sobie spraw z tego, e odsoni wargi a
wysunite ky musny jego doln warg.
- Fajnie e tak ci to mieszy.
- Nie cieszysz si, e mnie widzisz? - spyta Jace. - Jestem zaskoczony. Zawsze
mwiono mi e moja obecno rozwietla cay pokj. W tych wilgotnych ponurych celach to
si chyba liczy podwjnie.
- Doskonale wiedziae co si stanie, prawda? Powiedziae, e odel mnie do
Nowego Jorku. W porzdku. Tyle e oni nigdy nie mieli zamiaru tego robi.
- Nie wiedziaem - Jace popatrzy na niego przez kraty. W jego spojrzeniu bya
szczero. - Wiem, e i tak w to nie uwierzysz ale sdziem, e mwi prawd.
- Albo kamiesz albo jeste idiot...
- W takim razie jestem idiot.

- ...albo jedno i drugie - dokoczy Simon. - Jestem skonny uwierzy w to drugie.


- Nie mam powodu eby ci okamywa. Nie teraz - pojrzenie Jace'a pozostao
nieruchome. - I przesta lepiej szczerzy te zby. Zaczynasz mnie wkurza.
- To dlatego, e pachniesz krwi - odci si Simon.
- To moja nowa woda koloska. Eau de wiea Rana - Jace unis lew rk, ktra
wygldaa jak rkawiczka z banday poplamiona na kostkach sczc si krwi.
Simon unis brwi.
- Mylaem, e wasz gatunek nie odnosi adnych obrae. Przynajmniej nie tych,
ktre s dugotrwae.
- Rozbiem ni okno - wyjani Jace - a Alec najwidoczniej uzna, e leczc mnie jak
zwykego czowieka, daje mi nauczk. No, to powiedziaem ci co zaszo. I co, zadowolony?
- Nie. Mam wiksze problemy na gowie. Inkwizytor zadaje mi pytania na ktre nie
mog odpowiedzie. Oskara mnie o to, e dziki Valentinowi zyskaem swoj zdolno
Daylightera. e szpieguj dla niego.
W oczach Jace'a pojawi si niepokj.
- Aldertree tak powiedzia?
- To on to wszystko zasugerowa Clave.
- To niedobrze. Jeli zdecyduj si uzna ci za szpiega, to Porozumienia na nic si
tutaj nie zdadz. Nie, jeli sami siebie mog przekona, e zamae Prawo - Jace rozejrza si
szybko dookoa zanim spojrza znw na Simona. - Lepiej std chodmy.
- I co potem? - Simon ledwie mg uwierzy, e to powiedzia. Tak bardzo chcia std
wreszcie wyj a jednak nie mg powstrzyma sw cisncych si na usta. - Gdzie masz
zamiar mnie ukry?
- W Gardzie jest Portal. Jeli go znajdziemy, odel ci do domu...
- A wtedy wszyscy si dowiedz, e mi pomoge. Jace, nie tylko mnie Clave chce
dopa. W rzeczywistoci wtpi czy oni w ogle przejmuj si tym co si stanie z
Przyziemnymi. Na razie staraj si udowodni, e wasza rodzina ma powizania z
Valentinem. e nigdy tak naprawd nie opucili Krgu.
Nawet w ciemnoci mg dostrzec, e Jace poczerwienia na twarzy.
- To niedorzeczne. Oni walczyli z Valentinem - na statku - a Robert o mao przez to
nie zgin...
- Inkwizytor sam siebie chce przekona, e oni powicili innych Nefilim ktrzy
walczyli na odzi tylko po to, eby zachowa pozory e s przeciwko niemu. Ale i tak
naprawd zaley mu tylko na Mieczu, ktry stracili. Chciae ostrzec Clave ale oni maj to

gdzie. Teraz Inkwizytor szuka koza ofiarnego, na ktrego mgby zwali ca win. Jeli
nazw was zdrajcami, to wtedy nikt nie bdzie o nic obwinia Clave, a Aldertree bdzie mg
robi co mu si ywnie podoba nie zwaajc na sprzeciwy.
Jace ukry twarz w doniach, z roztargnieniem przeczesujc wosy.
- Ale ja nie mog ci tutaj zostawi. Jeli Clary si o tym dowie...
- Powinienem by si domyli, e tylko to ci bdzie obchodzi - zamia si
zgrzytliwie Simon. - W takim razie nic jej nie mw. W kocu i tak jest w Nowym Jorku,
dziki Bo... - urwa nie koczc myli. - Miae racj - powiedzia zamiast tego. - Ciesz si,
e jej tu nie ma.
Jace podnis gow do gry.
- Co takiego?
- Czonkowie Clave to szalecy. Bg jeden wie co by jej zrobili, gdyby dowiedzieli si
co takiego potrafi. Miae cakowit racj - powtrzy Simon, a gdy Jace nie odpowiedzia,
doda: Teraz ju moesz skaka z radoci, e to powiedziaem. To si pewnie ju nigdy nie
powtrzy.
Jace patrzy na niego z pustym wyrazem twarzy. Simona nagle nawiedzio przykre
wspomnienie tego jak wyglda na statku - zakrwawiony i umierajcy na metalowym
pokadzie.
- Chcesz przez to powiedzie, e wolisz tu zosta? - odezwa si w kocu Jace. - W
wizieniu? Do kiedy?
- Dopki nie wymylimy lepszego sposobu - odpar Simon. - Ale jest pewna sprawa...
Jace unis brew.
- Co znowu?
- Krew. Godzc mnie Inkwizytor chce mnie zmusi do mwienia. Jestem ju saby.
Do jutra bd... hmm... no c, nie wiem jaki bd. Ale nie chc mu niczego zdradzi. I nie
wypij ju wicej twojej krwi ani niczyjej innej - doda szybko, zanim Jace sam mu to
zaoferowa. - Zwierzca krew powinna wystarczy.
- Ta krew, ktr ci daem... - zawaha si. - Powiedziae Inkwizytorowi, e daem ci
si napi swojej krwi? e ci uratowaem?
Simon potrzsn przeczco gow. Oczy Jace'a rozbysy odbitym wiatem.
- Dlaczego?
- Nie chciaem eby mia jeszcze wicej kopotw na gowie.
- Posuchaj, wampirze - zacz Jace. - Ochraniaj w ten sposb Lightwoodw. Ale nie
mnie.

Simon unis gow.


- Dlaczego nie?
- Poniewa... - powiedzia Jace, a Simon przez chwil mia wraenie, e to on siedzi
zamiast niego w celi - nie zasuguj na to.
Clary obudzi dwik podobny do uderzajcego o dach gradu. Usiada gwatownie na
ku toczc dookoa nieprzytomnym wzrokiem. Dwik podobny do guchego grzechotania
powtrzy si znowu. Dobiega od strony okna. Niechtnie odrzucajc na bok koc, zwloka si
z ka i posza to sprawdzi. Podmuch zimnego powietrza przeszy j jak n gdy tylko
otworzya okno. Zadraa i wychylia si na zewntrz.
Kto sta na dole w ogrodzie. Serce podskoczyo jej do gry. Przez moment jedyne co
widziaa to smuka chopica posta i zmierzwione wosy. A potem chopak unis gow i
zobaczya, e jego wosy s ciemne a nie jasne, i zdaa sobie spraw z tego, e ju drugi raz
miaa nadziej spotka Jace'a a zamiast tego dostaa Sebastiana.
W rku trzyma gar kamykw. Umiechn si gdy wystawia gow i wskaza
palcem na siebie a potem na krat pod oknem. Wejd po niej na gr.
Potrzsna gow i pokazaa rk front domu. Spotkajmy si przy wejciu. Zamkna
okno i zbiega szybko na d. By pny ranek - przez okna sczyy si zociste promienie
soca. wiata byy pogaszone a dom ton w ciszy. Pewnie Amatis jeszcze pi.
Clary podesza do drzwi, odryglowaa je i otworzya. Sebastian sta na schodach.
Clary znw ogarno to dziwne uczucie, e ju si kiedy poznali, tylko teraz byo sabsze ni
na pocztku. Posaa mu saby umiech.
- Rzucae kamieniami w moje okno. Mylaam, e ludzie robi tak tylko w filmach.
Odwzajemni umiech.
- Fajna piama. Obudziem ci?
- Tak jakby.
- Przepraszam - powiedzia, chocia wcale nie wyglda na skruszonego. - Ale to nie
moe czeka. Lepiej id na gr i si ubierz. Spdzimy ten dzie razem.
- Wow, jeste bardzo pewny siebie - odpara, chocia z takim wygldem Sebastian nie
mia innego wyjcia jak by pewnym siebie. Potrzsna gow.
- Przykro mi, ale nie mog. Nie mog wyj z domu. Nie dzisiaj.
Midzy brwiami Sebastiana pojawia si pionowa zmarszczka.
- Jeszcze wczoraj moga.
- Tak, wiem, ale to byo zanim...

Zanim Amatis nie sprowadzia mnie na ziemi.


- ... po prostu nie mog. I prosz ci, nie kmy si z tego powodu, okej?
- Okej - zgodzi si. - Nie bd si z tob sprzecza. Ale przynajmniej pozwl mi
powiedzie dlaczego tu przyszedem. Potem obiecuj, e jeli nadal bdziesz chciaa ebym
sobie poszed, to pjd.
- W porzdku. O co chodzi?
Podnis gow, a Clary nie moga wyj ze zdumienia, jak jego ciemne oczy mog
lni takim zocistym blaskiem.
- Wiem, gdzie moesz znale Ragnora Fella.
Nieca minut zajo jej wbiegnicie na gr, ubranie si, nabazgranie popiesznej
notki do Amatis i ponowne doczenie do Sebastiana, ktry czeka na ni nad brzegiem
kanau. Umiechn si na jej widok, gdy podbiega do niego zziajana i z paszczem
powiewajcym na ramionach.
- Ju jestem - rzucia, wyhamowujc w miejscu. - Moemy ju i?
Sebastian upar si eby poprawi jej paszcz.
- Chyba jeszcze nikt nigdy nie pomaga mi zaoy paszcza - zauwaya, wyjmujc
wosy spod konierza. - No c, moe poza kelnerami. Bye kiedy kelnerem?
- Nie, ale wychowywaa mnie Francuzka - przypomnia jej. - A to oznacza jeszcze
surowsz dyscyplin.
Clary umiechna si pomimo zdenerwowania. Z lekkim zdziwieniem zdaa sobie
spraw z tego, e rozmieszanie jej szo mu bardzo dobrze. A nazbyt dobrze.
- Dokd idziemy? - spytaa nagle. - Czy dom Fella jest w pobliu?
- Tak naprawd on to mieszka poza miastem - powiedzia ruszajc w stron mostu.
Clary podya za nim.
- Daleko to?
- Do daleko. Za daleko eby i na piechot. Dlatego kto nas podwiezie.
- Podwiezie? Kto? - Clary stana w miejscu. - Posuchaj, musimy by ostroni. Nikt
nie moe wiedzie co robimy - co ja robi. To tajemnica.
Sebastian obrzuci j wnikliwym spojrzeniem swoich ciemnych oczu.
- Przysigam na Anioa, e przyjaciel ktry nas podwiezie, nie powie ani sowa o tym
co tu robimy.
- Jeste pewien?
- Jestem bardziej ni pewien.

Ragnor Fell, pomylaa Clary gdy przedzierali si przez zatoczone ulice. Zobacz si
z Ragnorem Fellem. Jej dziki entuzjazm osabi nagy strach. Madaleine opisaa go jako
czowieka budzcego groz. Co jeli nie bdzie mia dla niej czasu? Co jeli nie przekona go,
e jest tym za kogo si podaje? Co jeli on nawet nie pamita jej matki?
Nie pomagao jej te, e za kadym razem gdy mijaa jakiego blondyna lub
dziewczyn o dugich, ciemnych wosach, jej wntrznoci skrcay si jak gdyby rozpoznaa
w nich Jace'a albo Isabelle. Tyle e Isabelle pewnie by j zignorowaa, pomylaa ponuro, a
Jace niewtpliwie wrciby do Pehnalloww eby obciskiwa si ze swoj now
dziewczyn.
- Boisz si, e kto nas moe ledzi? - spyta Sebastian, zauwaajc e Clary
rozgldaa si na wszystkie strony w miar jak oddalali si od centrum miasta.
- Po prostu mam wraenie, e widz tu ludzi ktrych znam - przyznaa. - Jace'a albo
Lightwoodw.
- Nie sdz eby Jace opuci dom Penhalloww. Przez wikszo czasu ukrywa si w
swoim pokoju. Na dodatek wczoraj rozci sobie paskudnie rk...
- Zrani si w rk? Jak? - zapominajc patrze pod nogi, Clary potkna si o
wystajcy kamie. Powierzchnia drogi ktr szli bez adnego ostrzeenia zmienia si z
kocich bw w wir.
- Aa.
- Jestemy na miejscu - oznajmi Sebastian, zatrzymujc si przy wysokim
drewnianym pocie. Wok nie byo adnych domw. Dzielnica willowa nagle si skoczya a
oni stali tu majc z jednej strony pot a z drugiej kamieniste zbocze cignce si do granicy
lasu. W pocie bya zamknita na kdk furtka. Sebastian wyj z kieszeni ciki, metalowy
klucz i otworzy j.
- Zaraz wracam z nasz podwzk - powiedzia i zamkn za sob furtk. Clary
przyoya oko do drewnianych sztachet. W przerwach pomidzy listwami dostrzega co co
wygldao na niski domek z czerwonych desek, mimo e nie mia ani drzwi ani okien z
prawdziwego zdarzenia. Wrota budynku otwary si i pojawi si w nich umiechnity od
ucha do ucha Sebastian. W jednej rce trzyma lejce. Za nim kroczy stpa ogromny,
szarobiay ko z gwiazdk na czole.
- Ko? Masz konia? - Clary gapia si na niego ze zdumieniem. - Kto w dzisiejszych
czasach ma konia?
Sebastian pogaska z czuoci bok zwierzcia.
- Mnstwo Nocnych owcw trzyma konie w stajniach w Alicante. Jak zdya

chyba zauway, w Idris nie ma samochodw. Nie dziaaj zbyt dobrze w pobliu
straniczych wie - poklepa jasn skr koskiego sioda ozdobion herbem, ktry
przedstawia wodnego wa powstajcego z jeziora. Poniej, wypisane delikatnym
charakterem pisma, widniao nazwisko Verlac.
- Wsiadaj.
Clary cofna si o krok.
- Nigdy wczeniej nie jedziam konno.
- Ja bd prowadzi Wdrowca - zapewni j Sebastian. - Ty usidziesz przede mn.
Ko zara agodnie. Clary z przeraeniem zauwaya, e mia wielkie zby.
Wyobrazia sobie, jak te zby wgryzaj si w jej nog, i pomylaa o tych wszystkich
dziewczynach ze szkoy, ktre chciay mie wasne kucyki. Zastanawiaa si czy przypadkiem
nie byy szalone.
Bd dzielna, powiedziaa sobie w duchu. Twoja matka na pewno by tak zrobia.
Zrobia gboki wdech.
- W porzdku. Jedmy.
Jej postanowienie bycia dzieln trwao dokadnie tak dugo ile Sebastianowi zajo
wskoczenie na konia i wsadzenie stp w strzemiona, zanim nie pomg jej przedtem wspi
si na siodo. W chwil pniej Wdrowiec ruszy z kopyta, podskakujc na wirowanej
drodze z tak si, e a caa si trzsa. Clary uczepia si kurczowo skraju sioda. Jej
paznokcie wbiy si w skr zostawiajc na niej lady.
Droga ktr jechali zwaa si w miar jak wyjedali z miasta. Teraz po obu jej
stronach rosy drzewa o grubych pniach zasaniajc widok. Sebastian cign wodze na co
ko zareagowa spowolnieniem swojego szalonego galopu. Gwatowny trzepot serca Clary
uspokaja si wraz z nim. Gdy wreszcie opuci j strach, niejasno zdaa sobie spraw z
bliskoci Sebastiana. Trzyma wodze po jej bokach a jego ramiona tworzyy co na ksztat
klatki chronicej jej przed upadkiem. Nagle z ca ostroci poczua t blisko. Nie tylko si
ramion ktre j obejmoway, ale rwnie fakt, e opieraa si plecami o jego klatk piersiow
i z jakiego powodu wyczuwaa zapach czarnego pieprzu. Ale nie w zym tego sowa
znaczeniu - by ostry i przyjemny, cakiem rny od woni myda i soca ktrymi pachnia
Jace. Nie eby soce miao zapach, ale gdyby go miao...
Zgrzytna zbami. Bya tu z Sebastianem, jechaa wanie na spotkanie z potnym
czarownikiem, a potrafia myle tylko o tym jak pachnia Jace. Zmusia si eby si
rozejrze. Zielona ciana drzew przerzedzia si na tyle, e moga dostrzec zarys okolicy.

Bya pikna w swojej surowoci: przed nimi cieli si dywan zieleni poprzecinany tu i
wdzie bliznami kamiennych szarych drg lub graniami czarnych ska wyrastajcymi z trawy.
Skupiska delikatnych, biaych kwiatw, tych samych ktre widziaa na cmentarzu z Lukiem,
porastay wzgrza jak rozrzucone przypadkowo zaspy niegu.
- Jakim cudem dowiedziae si gdzie jest Ragnor? - zapytaa, gdy Sebastian
umiejtnie wymin gbok kolein.
- Dziki ciotce Elodie. Posiada cakiem spor sie informatorw. Wie o wszystkim co
dzieje si w Idris, mimo e sama nigdy tu nie przyjeda. Nie cierpi opuszcza Instytutu.
- A co z tob? Czsto tu przyjedasz?
- Niespecjalnie. Gdy byem tu ostatnim razem miaem pi lat. Od tamtego momentu
nie widziaem te ciotki i wujka, wic ciesz si e jestem tu teraz. Dziki temu mog
nadrobi stracony czas. Poza tym tskni za Idris gdy jestem gdzie indziej. Nie ma drugiego
takiego miejsca na ziemi. Te to poczujesz i bdziesz tskni gdy ci tu nie bdzie.
- Jace te tskni - powiedziaa. - Ale mylaam, e to dlatego, e mieszka tu przez
tyle lat. To tu si wychowa.
- W rezydencji Waylandw - odpar Sebastian. - To wcale nie tak daleko od miejsca,
w ktre jedziemy.
- Mam wraenie jakby wiedzia dosownie wszystko.
- Ale nie wiem wszystkiego - powiedzia ze miechem, ktrego wibracje poczua na
swoich plecach. - Idris potrafi oczarowa kadego, nawet kogo takiego jak Jace, kto ma
swoje powody by nienawidzi tego miejsca.
- Czemu tak mwisz?
- No c, w kocu wychowywa go Valentine, prawda? To musiao by okropne.
- Nie mam pojcia - powiedziaa z wahaniem w gosie. - Prawda jest taka, e ma w
zwizku z tym mieszane uczucia. Myl, e Valentine by w pewnym sensie okropny jako
ojciec, ale z drugiej strony te rzadkie momenty dobroci i mioci ktre mu okazywa, byy
jedynymi przejawami dobroci i mioci jakie Jace kiedykolwiek zna - gdy to powiedziaa
ogarn j smutek. - Myl, e Jace przez do dugi czas darzy go uczuciem.
- Nie wierz eby Valentine okazywa Jace'owi mio i dobro. To potwr.
- Tak, ale Jace jest jego synem. A wtedy by zaledwie maym chopcem. Wydaje mi
si, e Valentine kocha go na swj sposb...
- Nie - gos Sebastiana by nieprzyjemnie ostry. - Obawiam si, e to niemoliwe.
Clary zamrugaa ze zdziwienia i prawie odwrcia si eby na niego spojrze, ale
potem przemylaa jego sowa. Wszyscy Nocni owcy mieli wira na punkcie Valentine'a -

pomylaa o Inkwizytorce i zadraa od rodka - i nie moga ich za to wini.


- Pewnie masz racj.
- Jestemy na miejscu - przerwa jej szorstko - tak szorstko, e przez chwil
zastanawiaa si czy nie obrazia go w jaki sposb - a potem zeskoczy z koskiego grzbietu.
Jednak gdy na ni spojrza, na jego twarzy goci umiech.
- Nieze tempo - powiedzia, przywizujc lejce do gazi pobliskiego drzewa. Dotarlimy tu szybciej ni si spodziewaem.
Gestem rki zachci ja by zsiada. Wahajc si przez chwil, Clary zelizgna si z
sioda prosto w jego ramiona. Przylgna do niego gdy tylko j zapa. Po dugiej jedzie nogi
miaa jak z waty.
- Przepraszam - powiedziaa z zakopotaniem. - Nie chciaam tak na ciebie wpa.
- Akurat za to bym nie przeprasza.
Poczua na szyi jego ciepy oddech i zadraa. Przytrzyma j duej ni byo potrzeba
po czym niechtnie wypuci z obj. To wszystko wcale nie pomagao jej odzyska
rwnowagi.
- Dziki - mrukna, doskonale zdajc sobie spraw z tego, e si rumieni i caym
sercem pragna, by jej jasna skra nie robia si tak atwo czerwona.
- Wic... to tutaj?
Rozejrzaa si dookoa. Stali w niewielkiej dolinie pomidzy niskimi wzgrzami.
Wok polany rosy skate drzewa. Ich powykrcane gazie przypominay rzeby na tle
jasnego nieba. Ale i tak...
- Przecie tu nic nie ma - powiedziaa marszczc brwi.
- Clary. Skup si.
- Chodzi o czar? Ale ja zazwyczaj nie musz...
- Czary w Idris s o wiele potniejsze ni gdziekolwiek indziej. Musisz si bardziej
postara - pooy jej donie na ramionach i delikatnie obrci. - Spjrz na polan.
Clary w milczeniu stworzya w swoim umyle scen, ktra pozwalaa jej zdj czar z
przedmiotw ktre maskowa. Wyobrazia sobie siebie sam jak pociera terpentyn
zamalowane ptno, starajc si wydoby spod warstw farby prawdziwy obraz. I wtedy go
zobaczya. May domek o kamiennych cianach i spadzistym dachu i unoszce si z komina
smugi dymu. Do domku prowadzia krta cieka obsadzona kamieniami. Gdy tak patrzya,
dym z komina przybra ksztat wielkiego czarnego znaku zapytania.
Sebastian wybuchn miechem.
- To chyba oznacza Kto tam?

Clary owina si cianiej paszczem. Mimo e wiatr nie by wcale zimny, poczua si
tak jakby jej koci wypenia ld.
- Wyglda jak domek z bajki.
- Zimno ci? - spyta Sebastian i obj j ramieniem. Dym unoszcy si z komina
natychmiast przybra ksztat powykrzywianych serduszek. Clary odskoczya od niego, czujc
si zarwno zakopotana jak i winna, zupenie jakby zrobia co zego. Popieszya w stron
wejcia a Sebastian ruszy za ni. Byli w poowie drogi gdy drzwi otworzyy si szeroko.
Pomimo e bya owadnita myl odnalezienia Ragnora Fella odkd tylko Madeleine
wypowiedziaa jego imi, Clary nigdy nie powicia nawet chwili eby wyobrazi sobie jak
on moe wyglda. Gdyby kiedykolwiek to zrobia, to automatycznie pomylaaby o nim jako
o wysokim, brodatym mczynie z szerokimi barkami, ktry wyglda jak wiking.
Tymczasem czowiek ktry ukaza si w drzwiach by wysoki i szczupy i mia
najeone krtkie ciemne wosy. Mia na sobie zoty siatkowy podkoszulek i jedwabne spodnie
od piamy. Spojrza na Clary ze rednim zainteresowaniem wydmuchujc keczka dymu ze
swojej fantastycznej fajki. Rozpoznaa go natychmiast, mimo e ani troch nie przypomina
wikinga.
Magnus Bane.
- Ale przecie... - zszokowana Clary spojrzaa na Sebastiana, ktry wyglda na
rwnie zdumionego co ona. Gapi si na niego z otwartymi ustami i zaskoczonym wyrazem
twarzy. W kocu wyjka:
- Ty jeste... Ragnorem Fellem? Tym czarownikiem?
Magnus odj fajk od ust.
- No c, z ca pewnoci nie jestem egzotycznym tancerzem Ragnorem Fellem.
- Ja... - Sebastianowi odjo mow. Clary nie bya pewna czego si spodziewa ale
Magnus zdecydowanie przers jego oczekiwania. - Mielimy nadziej, e nam pomoesz.
Jestem Sebastian Verlac a to jest Clarissa Morgenstern, jej matk jest Jocelyn Fairchild...
- Nie obchodzi mnie kto jest jej matk - przerwa mu Magnus. - Nie moecie si ze
mn spotka bez wczeniejszego umwienia si na wizyt. Przyjdcie kiedy indziej. Na
przykad za rok w marcu.
- W marcu? - Sebastian wyglda na zszokowanego.
- Masz racj - zgodzi si Magnus. - Za duo deszczu. Co powiecie na czerwiec?
Sebastian zrobi krok do przodu.
- Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego jakie to wane...
- Przesta, to nic nie da - odezwaa si zdegustowana Clary. - Tylko niepotrzebnie

namiesza ci w gowie. I tak nam nie pomoe.


Sebastian wyglda na jeszcze bardziej zagubionego ni przed chwil.
- Nie widz powodu, dla ktrego nie miaby...
- Dobra, wystarczy tego - powiedzia Magnus i strzeli palcami.
Sebastian zastyg w bezruchu z otwartymi ustami czciowo rozoonymi rkoma.
- Sebastian! - Clary wycigna rk eby go dotkn. By sztywny jak posg. Jedynie
miarowe unoszenie si klatki piersiowej wiadczyo o tym, e w ogle jeszcze y. - Sebastian
- powtrzya ale na nic nie si to zdao. Wiedziaa, e i tak jej nie widzi ani nie syszy.
Odwrcia si do Magnusa. - Nie wierz, e to zrobie. Co jest z tob, do cholery, nie tak?
Czy to co masz w tej fajce rozpucio ci mzg? Sebastian jest po naszej stronie.
- Ja nie stoj po adnej stronie, kochanie - odpar Magnus wymachujc fajk. - I
szczerze mwic, to twoja wina. Musiaem go wyczy na chwil. Bya strasznie bliska
powiedzenia mu, e nie jestem Ragnorem Fellem.
- To dlatego, e nim nie jeste.
Magnus wydmuchn kb dymu i przyglda si jej uwanie przez mgiek.
- Chod. Poka ci co.
Przytrzyma drzwi i gestem zaprosi j do rodka. Ruszya za nim, rzucajc
Sebastianowi ostatnie, niedowierzajce spojrzenie.
Wntrze domu tono w pmroku. Sabe wiato wpadajce przez okna wystarczyo
eby Clary zobaczya, e stali w duym pokoju penym cieni. W powietrzu unosi si dziwny
zapach, co jakby palonych mieci. Wydaa si siebie zdawiony odgos a Magnus unis do
i jeszcze raz strzeli palcami. Buchno z nich jaskrawe niebieskie wiato.
Clary zrobia gwatowny wdech. W pokoju panowa kompletny baagan - meble
rozbito w drzazgi, powycigano wszystkie szuflady i rozrzucono ich zawarto. Powyrywane
z ksig stronice fruway w powietrzu jak popi. Nawet szyby byy porozbijane.
- Wczoraj dostaem wiadomo od Fella - powiedzia Magnus - w ktrej prosi mnie o
spotkanie. Przybyem na miejsce i zastaem cay ten bajzel. Wszystko zostao zniszczone a
wok unosi si odr demonw.
- Demonw? Przecie one nie mog wchodzi do Idris...
- Nie powiedziaem e tu byy. Mwi ci tylko co si stao - powiedzia bez swojej
zwykej maniery w gosie. - To miejsce cuchnie czym demonicznym. Ciao Ragnora leao
na pododze. y jeszcze kiedy go tu zostawiali, ale niestety umar przed moim przybyciem odwrci si w jej stron. - Kto jeszcze wie e go szukaa?
- Madeleine - wyszeptaa Clary. - Ale ona nie yje. Poza tym wiedz o tym jeszcze

Sebastian, Jace i Simon. I Lightwoodowie...


- Hmm - mrukn Magus. - Skoro Lightwoodowie wiedz, to do tej pory wie rwnie
Clave, a Valentine ma swoich szpiegw w jego szeregach.
- Powinnam to trzyma w tajemnicy zamiast wypytywa o niego wszystkich powiedziaa przeraona. - To moja wina. Powinnam ostrzec Fella...
- Pozwol sobie zauway, e pytaa o niego dlatego bo nie wiedziaa gdzie go
szuka. Posuchaj. Madeleine i ty mylaycie o nim tylko jako o kim kto moe pomc twojej
matce. Nie jako o osobie, ktr moe si interesowa take Valentine. Ale jest co jeszcze.
Valentine moe nie wiedzie jak obudzi twoj mam, ale zdaje sobie spraw z tego, e to co
zrobia by wprowadzi si w taki stan, ma co wsplnego z tym czego pragnie. Konkretnej
ksigi zakl.
- Skd ty to wszystko wiesz? - spytaa.
- Ragnor mi powiedzia.
- Ale...
Magnus przerwa jej machniciem rki.
- Czarownicy od zawsze mieli swoje sposoby na komunikowanie si z innymi.
Uywaj do tego specjalnych jzykw - unis do, w ktrej trzyma niebieski pomie. Logos.
Na cianie pojawiy si jakby wytrawione w kamieniu pynnym zotem ogniste litery,
z ktrych kada miaa co najmniej sze cali wysokoci. Litery ukaday si w sowa ktrych
Clary nie potrafia odczyta. Odwrcia si do Magnusa.
- Co tu jest napisane?
- Ragnor zrobi to wiedzc e umiera. W ten sposb kady czarownik ktry by tu
wszed dowie si co si stao - obrci si a blask bijcy z poncych liter rozwietli zotem
jego kocie oczy. - Zosta zaatakowany przez sugw Valentine'a. Zadali od niego Biaej
Ksigi. Oprcz Szarej Ksigi, ta jest jedn z najsawniejszych ksig traktujcych o
nadprzyrodzonych mocach jakie kiedykolwiek zostay napisane. Ta ksiga zawiera zarwno
formu eliksiru jaki wypia Jocelyn jak i jego antidotum.
Clary opada szczka.
- I ona tutaj bya?
- Nie. Naleaa do twojej matki. Ragnor jedynie poradzi jej gdzie j ukry przed
Valentinem.
- W takim razie jest...
- W rodzinnej rezydencji Waylandw. Ich dom sta blisko tego w ktrym mieszkali

Jocelyn i Valentine. Waylandowie byli ich najbliszymi ssiadami. Ragnor zasugerowa, e


mogaby w nim ukry ksig w takim miejscu, do ktrego Valentine nigdy by nie zajrza. W
tym wypadku do biblioteki.
- Przecie Valentine mieszka w tej rezydencji przez wiele lat - zaprotestowaa Clary. Do tej pory ju by j znalaz.
- Jocelyn ukrya j we wntrzu innej ksiki. Takiej, ktrej on by nawet nie dotkn na twarzy Magnusa wykwit krzywy umieszek. - Proste przepisy dla gospody
domowych. Twojej matce nie mona odmwi poczucia humoru.
- Bye tam? Szukae ksigi?
Magnus potrzsn gow.
- Clary, na rezydencj rzucono czary, ktre uniemoliwiaj przedostanie si do rodka.
Nie tylko Clave nie ma tam wstpu. Nikt nie moe tam wej, a ju zwaszcza Przyziemni.
Moe gdybym mia wystarczajco duo czasu to mgbym je zama, ale...
- To znaczy, e nikt tam nie moe wej? - rozpacz cisna jej serce. - To nie jest
moliwe?
- Nie powiedziaem, e nikt - odpar Magnus. - Jest kto kto z pewnoci daby rad
tam wej.
- Masz na myli Valentine'a?
- Mam na myli jego syna.
Clary potrzsna gow.
- Jace mi nie pomoe. On nie chce ebym tu bya. Wtpi czy w ogle bdzie chcia ze
mn rozmawia.
Magnus przyglda si jej w zamyleniu.
- Wydaje mi si, e nie ma na wiecie rzeczy ktrej Jace by dla ciebie nie zrobi.
Clary otworzya usta i znw je zamkna. Po gowie tuka jej si myl, e Magnus
jakim cudem zawsze wiedzia co Alec czu do Jace'a a Simon do niej. Uczucia wzgldem
Jace'a miaa mie wypisane na twarzy nawet teraz a Magnus doskonale si w nich orientowa.
Odwrcia wzrok.
- Powiedzmy, e uda mi si nakoni Jace'a eby poszed do rezydencji razem ze mn i
zdoby ksig - powiedziaa. - A co potem? Nie mam pojcia jak rzuci zaklcie ani jak
zrobi antidotum...
- Mylaa e udzielam ci tych wszystkich rad za darmo? - prychn Magnus. - Jak
tylko zdobdziesz Bia Ksig chc, eby mi j przyniosa.
- Ksig? Mam j przynie dla ciebie?

- To jedna z najpotniejszych ksig z zaklciami na wiecie. Oczywicie, e jej chc.


Poza tym, jest prawowit wasnoci dzieci Lilith a nie Razjela. To ksiga czarodziejska i
powinna trafi w rce czarodzieja.
- Ale to ja jej potrzebuj, eby wyleczy swoj mam...
- Ty potrzebujesz tylko jednej strony, ktr moesz zatrzyma. Reszta jest moja. W
zamian za to zrobi dla Jocelyn antidotum. Nie moesz mi chyba zarzuci, e to nieuczciwa
umowa - wycign rk. - To co, robimy deal?
Po chwili wahania Clary ucisna jego do.
- Mam nadziej, e nie bd tego aowa.
- Ja rwnie - powiedzia, odwracajc si z umiechem w stron drzwi. Ogniste litery
na cianie zaczy blakn. - al to takie bezsensowne uczucie, nie uwaasz?
Na zewntrz soce wiecio jasno co stanowio mi odmian po ciemnociach jakie
panoway w domu. W oddali rozcigay si gry, Wdrowiec z zadowoleniem szczypa traw,
a nieruchome ciao Sebastiana leao na ziemi z rozoonymi rkami. Obrcia si w stron
Magnusa.
- Mogby go ju odczarowa?
Magnus wyglda na rozbawionego.
- Zaskoczya mnie poranna wiadomo od Sebastiana. Tumaczy si, e wywiadcza
ci przysug, nic wicej. Jak na niego wpada?
- Jest kuzynem ktrego z przyjaci Lightwoodw. Jest naprawd miy, przysigam.
- Miy? On jest niesamowity! - Magnus spojrza z rozmarzeniem w jego kierunku. Powinna go tu zostawi. - Mgbym wiesza na nim kapelusze i inne rzeczy.
- Nie. Nie dostaniesz go.
- Dlaczego nie? Lubisz go? - jego oczy pony. - On wydaje si lubi ciebie.
Prbowa zapa ci za rk tak jak wiewirka prbuje dosign orzeszek.
- Moe raz dla odmiany porozmawiamy o twoim yciu miosnym, co? - odparowaa
Clary. - Co z tob i Alekiem?
- Alec nie dopuszcza do siebie myli, e co nas moe czy, wic jak te daem sobie
z nim spokj. Poprzedniego dnia wysa mi wiadomo z prob o pomoc. Wiesz jak j
zaadresowa? Do czarnoksinika Bane'a, tak jakbym by dla niego kompletnie obcym
czowiekiem. Myl e on cigle durzy si w Jasie, chocia akurat ten zwizek nie ma
adnych szans. Ale ty chyba nie masz pojcia o czym mwi...
- Och, zamknij si wreszcie - Clary spojrzaa na niego z niesmakiem. - Suchaj, jeli
zaraz nie odczarujesz Sebastiana, to nigdy si std nie ruszymy a ty nie dostaniesz Biaej

Ksigi.
- W porzdku, w porzdku. Mog mie do ciebie ma prob? Nie mw mu nic z tego
co ci powiedziaem, niewane czy to przyjaciel Lightwoodw czy nie - strzeli pogodnie
palcami.
Twarz Sebastiana oya jak tama przewinita w danym momencie akcji.
- ...nam pomc - powiedzia. - To nie jest jaki drobny problem. To sprawa ycia i
mierci.
- Wy Nefilim mylicie e wszystkie problemy to sprawa ycia i mierci - odpar
Magnus. - A teraz idcie. Zaczynacie mnie nudzi.
- Ale...
- Jazda std - powiedzia Magnus gronym tonem. Niebieskie iskry strzelay z jego
dugich palcw a w powietrzu rozszed si nagle zapach spalenizny. Kocie oczy Magnusa
pony. Mimo e wiedziaa e to tylko poza, Clary bezwiednie cofna si do tyu.
- Powinnimy ju i.
Oczy Sebastiana zwziy si.
- Ale Clary...
- Idziemy - powtrzya z naciskiem i zapaa go za rami, na wp cignc w stron
Wdrowca. Mamroczc co pod nosem, poszed za ni niechtnie. Clary westchna z ulg
zerkajc przez rami. Magnus sta w drzwiach z rkami skrzyowanymi na piersi.
Umiechn si, pochwytujc jej spojrzenie, i puci oczko.
- Przepraszam.
Sebastian jedn rk pooy na ramieniu Clary a drug w jej talii i pomaga jej wsi
na grzbiet Wdrowca. Zwalczya cichy gosik ktry mwi jej e nie powinna wsiada na tego
konia - w ogle na adnego konia - i pozwolia si podcign. Przerzucia nog przez siodo
wmawiajc sobie, e balansuje na wielkiej sofie a nie na ywym stworzeniu, ktre w kadej
chwili mogo si odwrci i ugry j w nog.
- Za co? - spytaa, gdy wskoczy na miejsce za ni. atwo, z jak to zrobi, bya
niemal denerwujca - wygldao to prawie tak jakby taczy - ale w jaki sposb przynosia
jej ulg. Doskonale wiedzia co robi pomylaa, gdy sign po wodze. Dobrze e
przynajmniej jedno z nich to wiedziao.
- Za Ragnora Fella. Nie spodziewaem si, e nie bdzie chcia nam pomc. Chocia z
drugiej strony czarownicy s bardzo kapryni. Spotkaa ju kiedy jednego, prawda?
- Spotkaam Magnusa Bane'a - byskawicznie obejrzaa si za siebie eby zobaczy

oddalajcy si domek. Dym z komina przybra ksztat maych taczcych figurek. Taczce
Magnusitka? Nie bya pewna. - To Wysoki Czarownik Brooklynu.
- Jest podobny do Fella?
- O tak, szokujco podobny. Ale nic si nie stao. Zdawaam sobie z tego spraw, e
moe nam odmwi.
- Tyle e ja obiecaem ci pomc - Sebastian wyglda na szczerze zmartwionego. - No
c, przynajmniej mog pokaza ci co innego, przez co ten dzie nie bdzie kompletn strat
czasu.
- Co takiego? - odwrcia si eby na niego spojrze. Soce wisiao wysoko na niebie
za jego plecami zapalajc zote byski w jego ciemnych wosach.
Umiechn si.
- Zobaczysz.
W miar jak oddalali si od Alicante, ciany zielonego listowia przerzedziy si
ukazujc niesamowicie pikne widoki: zamarznite bkitne jeziora, zielone doliny, szare
grskie pasma, srebrne wstgi rzek i staww okolone kwiatami. Clary zastanawiaa si jakby
to byo mieszka tu. Nic nie moga poradzi na to, e bez wysokich, otaczajcych j ze
wszystkich stron wieowcw, czua si zdenerwowana i bezbronna.
Nie eby nie byo tu adnych budynkw. Co jaki czas pomidzy drzewami miga
dach wielkiego kamiennego domu. Sebastian wyjani jej, e to rezydencje bogatych rodzin
Nocnych owcw. Przypominay Clary stare wille nad brzegiem rzeki Hudson w pnocnej
czci Manhattanu, gdzie lata temu bogaci Nowojorzycy spdzali wakacje.
Droga zmienia si ze wiru w piasek. Clary zostaa wyrwana ze swoich marze gdy
wspili si na wzgrze a Sebastian cign wodze i zatrzyma konia.
- To tutaj.
Clary nie moga przesta si gapi. To byo bezadn stert zwglonych, pokrytych
sadz kamieni, wygldajce na co co musiao by kiedy domem. W niebo wbija si wysoki
komin a na rodku sta fragment ciany z oknami pozbawionymi szyb. Fundamenty porastay
chwasty, odcinajc si zieleni na tle czarnego kamienia.
- Nie rozumiem - powiedziaa. - Dlaczego tu przyjechalimy?
- Nie wiesz? - spyta Sebastian. - To miejsce, w ktrym mieszkali twoi rodzice. Gdzie
urodzi si twj brat. To rezydencja Fairchildw.
Clary usyszaa w gosie gos Hodge'a, nie pierwszy raz zreszt. Valentine podoy
ogie i spon razem ze swoj rodzin; ze swoj on, i ich synem. Spali wszystko na popi.

Od tamtego czasu nikt tu nic nie zmienia. Mwi si, e to miejsce jest przeklte.
Bez sowa zeskoczya z koskiego grzbietu. Ledwie syszaa woajcego j Sebastiana
bo ju pdzia i lizgaa si po niskim zboczu. Grunt wyrwna si w miejscu, w ktrym
kiedy sta dom. Poczerniae kamienie bdce kiedy wejciem leay pogruchotane u jej stp.
Z chwastw wyrastay schody koczce si nagle kilka stp nad ziemi.
- Clary... - Sebastian pobieg za ni ale ledwie zdawaa sobie spraw z jego obecnoci.
Obrcia si powoli chonc oczami cay widok. Spalone, na wp martwe drzewa. Co, co
kiedy musiao by ocienionym trawnikiem rozcigajcym si w stron pochyego zbocza.
Tu powyej linii drzew moga zobaczy dach kolejnej rezydencji. Soce iskrzyo w
odamkach szka w oknie w jedynej ocalaej z poaru cianie. Wesza do rodka po czarnej od
sadzy kamiennej pce. Moga dostrzec zarysy pokojw i wej. Zobaczya nawet ledwo
nadpalon gablot, z ktrej wysypyway si kawaki potuczonej porcelany mieszajce si z
czarn ziemi.
Kiedy to by prawdziwy dom zamieszkiwany przez ywych ludzi. Mieszkaa tu jej
matka, tutaj wysza za m, tutaj urodzia dziecko. A wtedy przyszed Valentine i zamieni to
wszystko w kupk popiou pozwalajc Jocelyn myle, e jej syn nie yje, przez co ona
ukrya prawd o tym wiecie przed swoj crk...
Clary nawiedzio uczucie przeszywajcego smutku. Niejedno ycie zostao zniszczone
w tym miejscu. Przyoya donie do twarzy i nawet si nie zdziwia, gdy okazaa si mokra
od ez. Pakaa nawet o tym nie wiedzc.
- Clary, przepraszam. Mylaem, e bdziesz chciaa to zobaczy.
To by Sebastian, przedzierajcy si przez sterty gruzu. Jego buty wzbijay w gr
kby popiou. Wyglda na zmartwionego. Odwrcia si w jego stron.
- Och, chc. Chciaam, naprawd. Dzikuj.
Wiatr przybra na sile. Rozwia kosmyki ciemnych wosw Sebastiana tak, e opady
mu na twarz. Umiechn si aonie.
- Musi by ci trudno myle o wszystkim co si tutaj stao. O Valentinie, twojej
matce... Wykazaa si niezwyk odwag.
- Wiem - powiedziaa Clary. - Ona bya bardzo odwana. Nadal jest odwana.
Dotkn lekko jej twarzy.
- Tak jak ty.
- Sebastian, nic o mnie nie wiesz.
- Nieprawda - unis drug do i teraz obejmowa jej twarz. Jego dotyk by delikatny,
prawie niemiay. - Wiem o tobie wszystko, Clary. O tym jak walczya z ojcem o Kielich

Anioa, jak posza do penego wampirw hotelu w poszukiwaniu przyjaciela. Isabelle


opowiedziaa mi wszystko i usyszaem te kilka plotek. Odkd po raz pierwszy usyszaem
twoje imi, zapragnem ci pozna. Wiedziaem, e bdziesz niezwyka.
Zamiaa si drco.
- Mam nadziej, e ci nie rozczarowaam.
- Nie - szepn, unoszc palcami jej podbrdek. - Ani troch - przysun jej twarz do
swojej. Bya zbyt zaskoczona eby si poruszy, nawet gdy pochyli si ku niej i gdy z
opnieniem zdaa sobie spraw z tego co zamierza zrobi.
Odruchowo zamkna oczy i poczua jak jego usta muskaj delikatnie jej wargi,
wprawiajc j w drenie. Ogarna j naga palca potrzeba bycia obejmowan i caowan w
sposb, ktry sprawiby e zapomniaaby o caym wiecie. Uniosa donie, splatajc je na jego
szyi, czciowo eby odzyska rwnowag, a czciowo by przycign go do siebie bliej.
Jego wosy poaskotay jej palce. W dotyku nie byy tak jedwabiste jak wosy Jace'a ,
ale byy mikkie i lnice. A ona z ca pewnoci nie powinna teraz myle o Jasie.
Odsuna od siebie te myli, gdy palce Sebastiana kreliy linie jej policzkw i szczki. Jego
dotyk mia w sobie agodno, pomimo zgrubie i blizn jakie pokryway jego donie. Jace
mia takie same lady od walki. Prawdopodobnie wszyscy Nocni owcy je mieli...
Staraa si zablokowa myli o Jasie, ale byo ju za pno. Widziaa go nawet z
zamknitymi oczami - ostre krzywizny twarzy ktrej nigdy nie potrafia wiernie odtworzy na
papierze chocia miaa wypalony w umyle jego obraz. Widziaa delikatne koci jego doni,
pokryt cienkimi bliznami skr jego ramion...
Palca tsknota ktr odczuwaa jeszcze sekund temu, znikna rwnie szybko jak si
pojawia. Clary zdrtwiaa. Gdy Sebastian przycisn swoje usta do jej warg a jego rka obja
j za kark, sparaliowao j lodowate uczucie, e co tu nie jest w porzdku. Co tu byo
potwornie nie tak, co znacznie wicej ni jej beznadziejna tsknota za kim, kogo nie moga
mie. To byo co innego: gwatowny, napeniajcy przeraeniem wstrzs, jak gdyby sza
pewnie do przodu i nagle wpada w czarn przepa.
Zapaa oddech i szarpna si do tyu z tak si, e omal nie upada. Gdyby Sebastian
jej nie podtrzyma, runa by na ziemi jak duga.
- Clary... - mia rozbiegane oczy i zaczerwienione policzki. - Clary, co si stao?
- Nic - jej gos zabrzmia prawie jak pisk. - Nic... ja po prostu... nie powinnam... Nie
jestem jeszcze na to gotowa...
- Zrobilimy to za szybko? Moemy zwolni... - wycign rk w jej stron i tym
razem Clary nie moga si powstrzyma eby si nie wzdrygn. Sebastian wyglda na

dotknitego. - Nie skrzywdz ci.


- Wiem.
- Czy co si stao? - odgarn jej wosy do tyu, a Clary ledwo powstrzymaa si od
tego eby znw nie uciec. - Czy Jace...
- Jace? - czy on wiedzia, e przez cay czas mylaa o Jasie i teraz j o to pyta? - Jace
to mj brat. Dlaczego akurat teraz o nim mwisz?
- Po prostu pomylaem sobie, e... - potrzsn gow, a na jego twarzy odmalowa si
bl i zakopotanie - ...e moe kto inny ci zrani.
Jego do cigle spoczywaa na jej policzku. Zdja j delikatnie lecz stanowczo i
opucia na d.
- Nie. Nic z tych rzeczy. Ja po prostu... - zawahaa si. - Postpilimy le.
- le? - bl na jego twarzy zastpio niedowierzanie. - Clary, dobrze wiesz, e co nas
ku sobie cignie. Od chwili gdy ci zobaczyem...
- Sebastian, przesta...
- Czuem si tak jakbym wanie spotka kogo kogo szukaem przez cae ycie. Ty te
to poczua. Nie mw mi e tak nie byo.
Ale tak wanie byo. Czua si tak jakby mijaa zakrt w cakiem obcym miecie i
nagle zobaczya swj wasny dom. Zaskakujce i nie do koca przyjemne uczucie w stylu
Jak to si tutaj znalazo?
- Nie poczuam - przyznaa.
Gniew ktry pojawi si w jego oczach - nagy, grony i niekontrolowany - cakowicie
j zaskoczy. Sebastian zacisn bolenie donie na jej nadgarstkach.
- To nieprawda.
Clary prbowaa go odepchn.
- Sebastian...
- To nieprawda - czer jego tczwek zdawaa si stapia ze renicami. Jego twarz
przypominaa kamienn bia mask.
- Sebastian - powiedziaa na tyle spokojnie na ile si dao. - To boli.
Puci j i odsun si. Jego pier unosi si gwatownie i opadaa.
- Wybacz - powiedzia. - Wybacz, mylaem e...
To le mylae, chciaa powiedzie, ale ugryza si w jzyk. Nie chciaa oglda jego
twarzy w takim momencie.
- Powinnimy ju wraca - powiedziaa zamiast tego. - Niedugo zacznie si
ciemnia.

Pokiwa sztywno gow, zszokowany swoim wybuchem tak samo jak ona. Odwrci
si i podszed do Wdrowca, ktry szczypa traw w cieniu drzewa. Clary wahaa si przez
moment a potem ruszya za nim - chyba ju nic nie moga zrobi. Zerkna ukradkiem na
swoje nadgarstki - na skrze odznaczyy si czerwone lady w miejscach gdzie chwyci j
Sebastian, i co dziwniejsze - jej palce byy pokryte smugami czerni jak gdyby poplamia je
tuszem.
Sebastian w milczeniu pomg jej wsi na grzbiet Wdrowca.
- Przepraszam za to, e wspomniaem o Jasie - powiedzia w kocu, gdy siedziaa ju
w siodle. - On nigdy by ci nie skrzywdzi. Wiem e to z twojego powodu poszed do Gardu,
eby zobaczy si z tym uwizionym wampirem, ale...
wiat nagle stan w miejscu. Clary syszaa w uszach swj wasny wiszczcy
oddech, widziaa swoje donie zastygnite w bezruchu na krawdzi sioda.
- Wampirzy wizie? - wyszeptaa.
Sebastian spojrza na ni z zaskoczeniem.
- Tak - powiedzia. - Simon, ten wampir ktrego przyprowadzili ze sob z Nowego
Jorku. Mylaem... To znaczy, byem pewien, e o tym wiesz. Jace ci nie powiedzia?

8. JEDEN Z YJCYCH
Simona obudzio wiato odbijajce si od jakiego przedmiotu, ktry kto wsun
pomidzy kraty w jego oknie. Zerwa si na rwne nogi z ciaem obolaym z godu i zobaczy
metalow butelk wielkoci termosu. Do szyjki przywizano zwinity wistek papieru. Simon
zerwa go i rozwin.
Simon: to jest wiea woowa krew, prosto od rzenika. Mam nadziej, e si nada.
Jace powiedzia mi o wszystkim i uwaam, e jeste bardzo odwany. Trzymaj si a my ju co
wymylimy eby ci std wycign.
XOXOXOXOXOXOX
Isabelle
Simon umiechn si widzc nagryzmolone iksy i kka, ktre biegy przez ca
dugo strony. Mio byo wiedzie, e jej sympatia wobec niego nie ucierpiaa na niczym w
obecnych okolicznociach. Odkrci korek butelki i przekn kilka ykw krwi zanim ostry
kujcy bl midzy opatkami nie zmusi go do odwrcenia si.
Raphael sta spokojnie na rodku celi z rkami zoonymi za plecami. Mia na sobie
sztywno wyprasowan bia koszul i ciemn kurtk. Na jego szyi poyskiwa zoty acuch.
Simon prawie zadawi si krwi. Przekn j szybko, cigle si na niego gapic.
- Nie moesz... Ciebie tu nie ma...
Raphael umiechn si w taki sposb, e jego ky wystaway mimo e wcale tak nie
byo.
- Nie panikuj, Daylighterze.
- Ja wcale nie panikuj - to nie bya do koca prawda. Simon czu si jakby pokn
co ostrego. Nie widzia Raphaela od tamtej nocy, kiedy zakrwawiony i posiniaczony
wygrzeba si ze swojego popiesznie wykopanego grobu w Queens. Cigle pamita jak
rzuca mu paczki wypenione zwierzc krwi i sposb w jaki otwiera je swoimi zbami, jak
gdyby sam by zwierzciem. - Soce jeszcze nie zaszo. Jakim cudem si tu dostae?
- Nie dostaem si - gos Raphaela by mikki jak jedwab. - To Projekcja. Spjrz machn rk, wkadajc j w kamienn cian. - Jestem jak dym. Nie skrzywdz ci.
Oczywicie ty te nie moesz tego zrobi.
- Nie miaem takiego zamiaru - Simon odoy butelk na swoj prycz. - Chc tylko

wiedzie co ty tu w ogle robisz.


- Opucie Nowy Jork w wielkim popiechu, Daylighterze. Chyba zdajesz sobie
spraw z tego, e powiniene poinformowa przywdc ze swojego terenu e wyjedasz z
miasta?
- Przywdc? Masz na myli siebie? Mylaem, e to kto inny...
- Camille jeszcze do nas nie wrcia - wyjani Raphael bez cienia emocji w gosie. Zastpuj j. Wiedziaby to wszystko, gdyby zada sobie troch trudu i zapozna z prawami
swojego gatunku.
- Mj wyjazd nie zosta zaplanowany z gry. I bez obrazy, ale nie uwaam ci za
kogo z mojego gatunku.
- Dios - Raphael zmruy powieki jak gdyby ukrywa swoje rozbawienie. - Ale ty
jeste uparty.
- Jak moesz to w ogle mwi?
- To chyba oczywiste, prawda?
- Mam na myli... - Simona poczu ucisk w gardle. - To sowo. Ty moesz je
powiedzie a ja nie.
Bg.
W oczach Raphaela pojawi si krtki bysk. Rzeczywicie by rozbawiony.
- Wiek - wyjani. - I lata praktyki. Oraz wiara, a raczej jej brak - w sumie to chyba to
samo. Z czasem si tego nauczysz, todziobie.
- Nie nazywaj mnie tak.
- Przecie tym wanie jeste. Jeste Dzieckiem Nocy. Czy to nie dlatego Valentine ci
pojma i spuci z ciebie krew?
- Jeste niele poinformowany - powiedzia Simon. - Moe ty mi to powiesz.
Oczy Raphaela zwziy si.
- Syszaem te plotki, e napie si krwi Nocnego owcy i to std ta twoja nowa
umiejtno chodzenia w socu. Czy to prawda?
Simonowi zjeyy si wosy.
- To niedorzeczne. Gdyby krew Nocnych owcw umoliwiaa wampirom
wychodzenie na wiato soneczne, to wszyscy ju dawno by o tym wiedzieli. Krew Nefilim
staaby si niezwykle chodliwym towarem. I nigdy nie byoby mowy o pokoju pomidzy
wampirami a Nocnymi owcami. Dlatego ciesz si e to nieprawda.
Wargi Raphaela wygiy si w nikym umiechu.
- Skoro ju poruszylimy ten temat, to czy zdajesz sobie spraw z tego, Daylighterze,

e ty te stae si niezwykle cennym towarem? Nie ma Podziemnego ktry nie chciaby


dosta ci w swoje rce.
- Wliczajc w to ciebie?
- Oczywicie.
- A co by zrobi gdyby ju dosta mnie w swoje rce?
Raphael wzruszy ramionami.
- By moe jestem osamotniony w myleniu, e zdolno chodzenia w socu wcale
moe nie by taka wspaniaa jak myli reszta wampirw. W kocu nie bez powodu nazywa
si nas Dziemi Nocy. Bardziej jestem skonny myle o tobie jak o przeklestwie.
- Naprawd?
- Moliwe - wyraz twarzy Raphaela by obojtny. - Myl, e stanowisz dla nas
zagroenie. Zagroenie dla caego wampirzego gatunku, jeli wolisz. Nie moesz zosta w tej
celi na zawsze, Daylighterze. Ktrego dnia bdziesz musia std wyj i stawi czoo wiatu.
I mnie. Ale jedno mog ci przysic. Nie zrobi ci krzywdy i nie bd prbowa ci odnale
jeli w zamian ty przysigniesz, e ukryjesz si po tym jak wypuci ci Aldertree. Jeli
przyrzekniesz uda si tam gdzie nikt ci nie znajdzie i ju nigdy nie skontaktujesz si z
nikim, kogo znae w poprzednim yciu. Tak bdzie uczciwie.
Ale Simon ju krci przeczco gow.
- Nie mog zostawi swojej rodziny. Ani Clary.
Raphael prychn z irytacj.
- Oni nie nale ju do twojego wiata. Teraz jeste wampirem.
- Ale nie chc nim by.
- Spjrz na siebie. Cigle tylko narzekasz - cign Raphael. - Nigdy nie zachorujesz,
nie umrzesz i ju na zawsze pozostaniesz silny i mody. Nigdy si nie zestarzejesz. Nie masz
powodu do narzeka.
Wiecznie mody, pomyla Simon. To brzmiao cakiem niele, ale czy kto chciaby
na zawsze pozosta szesnastolatkiem? Co innego gdyby mia dwadziecia pi lat, ale
szesnacie? Nigdy by nie urs, nie widziaby jak zmienia si jego ciao ani twarz. Ju nawet
nie wspominajc o tym, e z takim wygldem nigdy nie mgby wej do baru i zamwi
sobie drinka. Nigdy. A po wsze czasy.
- Poza tym - doda Raphael - nie musiaby wyrzeka si soca.
Simon nie mia ochoty wstpowa znw na t sam ciek.
- Syszaem co mwiy o tobie inne wampiry w Dumort - powiedzia. - Wiem, e co
niedziela zakadasz krzy i idziesz na spotkanie ze swoj rodzin. Zao si, e pewnie nawet

nie maj pojcia e jeste wampirem. Wic nie mw mi, e mam wszystkich zostawi. I tak
tego nie zrobi.
Oczy Raphaela lniy.
- Nie liczy si to w co wierzy moja rodzina. Liczy si to w co wierz ja. I to co wiem.
Prawdziwy wampir wie e jest martwy. Akceptuje swoj mier. Ale tobie cigle si zdaje, e
jeste jednym z yjcych. Wanie to sprawia, e jeste tak niebezpieczny. Nie jeste w stanie
poj, e nie naleysz ju duej do wiata ywych.
Zmierzchao ju gdy Clary wrcia do domu Amatis i zamkna za sob drzwi,
zasuwajc rygiel. Staa przez dug chwil w ciemnym korytarzu i opieraa si o nie z
przymknitymi oczami. Czua si cakiem wyczerpana i strasznie bolay j nogi.
- Clary? - stanowczy gos Amatis rozdar cisz. - To ty?
Clary nie ruszya si z miejsca, unoszc si w kojcej ciemnoci. Tak bardzo chciaa
by ju w domu, e niemal czua metaliczny posmak powietrza na ulicach Brooklynu.
Widziaa swoj matk siedzc przy oknie, przez ktre sczyy si blade promienie soca,
rozwietlajc obraz ktry malowaa. Tsknota za domem skrcia jej wntrznoci blem.
- Clary - gos dochodzi teraz z do bliska. Clary szybko otworzya oczy. Przed ni
staa Amatis z zaczesanymi gadko wosami i z rkami na biodrach. - Twj brat przyszed
eby si z tob zobaczy. Czeka na ciebie w kuchni.
- Jace jest tutaj? - jakim cudem zwalczya gniew i zaskoczenie i udao jej si
zachowa kamienn twarz. Nie byo potrzeby pokazywa jak bardzo jest z tego powodu
wcieka przy siostrze Luke'a.
Amatis przygldaa si jej z ciekawoci.
- Miaam go nie wpuszcza? Pomylaam, e ucieszysz si na jego widok.
- Wszystko w porzdku - powiedziaa Clary, z trudem zachowujc rwny gos. - Po
prostu jestem zmczona.
- Hmm - Amatis wygldaa jakby nie uwierzya w ani jedno jej sowo. - No c, w
takim razie bd na grze gdyby mnie potrzebowaa. Musz si zdrzemn.
Clary nie potrafia wymyli powodu, dla ktrego potrzebowaaby jej pomocy, ale
skina potakujco gow i powloka si korytarzem w stron jasno owietlonej kuchni. Na
stole staa miska z owocami, bochenek chleba, maso, ser i talerz z czym, co wygldao jak...
ciasteczka? Czyby Amatis upieka ciasteczka?
Za stoem siedzia Jace i opiera si okciami o blat. Jego zociste wosy byy
potargane a koszula pod szyj rozpita. Clary moga dostrzec grube linie jego Znakw

przecinajce obojczyk. W obandaowanej doni trzyma ciasteczko. Wygldao na to, e


Sebastian mia racj. Jace rzeczywicie zrani si w rk. Nie eby j to obchodzio.
- Jeste wreszcie - odezwa si. - Bo ju zaczem myle, e wpada do kanau.
Clary wpatrywaa si w niego nie mwic ani sowa. Zastanawiaa si, czy Jace
mgby dostrzec gniew w jej oczach. Wycign si na krzele, kadc jedno rami na
oparciu. Uwierzyaby w jego z pozoru beztrosk poz, gdyby nie szybko bijcy puls u
podstawy jego szyi.
- Wygldasz na wyczerpan. Gdzie si podziewaa przez cay dzie?
- Wyszam z Sebastianem.
- Z Sebastianem? - wyraz cakowitego zaskoczenia na jego twarzy sprawi jej
natychmiastow satysfakcj.
- Odprowadzi mnie wczoraj do domu - powiedziaa, a w jej gowie sowa Od teraz
bd dla ciebie tylko bratem dwiczay jak bicie uszkodzonego serca. - Jak na razie jest
jedyn osob w tym miecie ktra bya dla mnie mia. Wic tak, wyszam wczoraj z
Sebastianem.
- Rozumiem - Jace odoy ciasteczko z powrotem na talerz. Jego twarz bya zupenie
bez wyrazu. - Clary, przyszedem tu eby ci przeprosi. Nie powinienem si tak do ciebie
odzywa.
- Nie - zgodzia si. - Nie powiniene.
- Przyszedem rwnie po to by zapyta czy rozwayaby powrt do Nowego Jorku.
- Jezu, znowu to samo...
- Nie jeste tu bezpieczna.
- Czym ty si tak przejmujesz? - spytaa bezbarwnym gosem. - e zamkn mnie w
wizieniu tak jak Simona?
Wyraz twarzy Jace'a nie uleg zmianie, ale zakoysa si na krzele odrywajc stopy od
podogi tak jakby go popchna.
- Simona...?
- Sebastian mi o wszystkim powiedzia - cigna dalej tym samym tonem. - O tym jak
zaprowadzie go tam i pozwolie eby wtrcili go do wizienia. Chcesz ebym zacza ci
przez to nienawidzi?
- Ufasz mu? - zapyta Jace. - Ledwie go znasz.
Wbia w niego wzrok.
- Wic to nieprawda?
Skrzyowali spojrzenia ale twarz Jace'a pozostaa nieruchoma. Tak jak twarz

Sebastiana, gdy go odepchna.


- Prawda.
Clary chwycia ze stou talerz i cisna nim w niego. Jace zrobi unik a talerz uderzy
w cian nad zlewem i roztrzaska si w drobny mak. Zeskoczy z krzesa gdy Clary porwaa
w do kolejny i rzucia w niego z dzikim wyrazem oczu. Ten z kolei odbi si od lodwki i
spad Jace'owi pod nogi amic si na dwie rwne powki.
- Jak moge?! Simon ci ufa! Gdzie on teraz jest? Co oni mu zrobi?
- Nic - odpar Jace. - Wszystko z nim w porzdku. Spotkaem si z nim wczoraj...
- Przed czy po tym jak si widzielimy? Przed czy po tym jak udawae, e wszystko
jest w porzdku a ty wietnie si czujesz?
- Przysza tu tylko dlatego bo mylaa e wietnie si czuj? - z jego garda wydoby
si dziwny dwik podejrzanie przypominajcy miech. - Jestem lepszym aktorem ni
mylaem - umiechn si krzywo. To wprawio Clary w jeszcze wiksz wcieko: jak on
w ogle mia teraz z niej kpi?
Signa po misk na owoce ale nagle przestao jej to wystarcza, wic kopniakiem
odsuna od siebie krzeso i rzucia si na niego wiedzc, e to bya ostatnia rzecz jakiej si po
niej spodziewa.
Gwatowno jej ataku sprawia e przesta si pilnowa. Doskoczya do niego a on
zatoczy si do tyu, przytrzymujc si kurczowo krawdzi blatu. Prawie na niego wpada,
usyszaa jak wcign powietrze, i zamachna si na lepo nie zdajc sobie nawet z tego
sprawy. Zapomniaa ju jaki by szybki. Jej pi nie trzasna go w twarz tylko w jego
wycignit rk. Zacisn na niej palce, zmuszajc j by opucia do wzdu ciaa. Nagle
Clary zdaa sobie spraw z tego jak blisko si znajdowa - leaa na nim, przygwadajc go
do stoowego blatu caym ciarem swojego drobnego ciaa.
- Pu moj rk.
- Uderzysz mnie gdy to zrobi? - jego gos by chrapliwy i mikki, oczy mu pony.
- Zasugujesz na to.
Poczua jak jego klatka piersiowa unosi si i opada, gdy zamia si bez cienia
wesooci w gosie.
- Mylisz, e zaplanowaem to wszystko? Naprawd mylisz, e jestem do tego
zdolny?
- No c, w kocu nie lubisz Simona. Pewnie nigdy go nie lubie.
Jace parskn z niedowierzaniem i puci jej do. Gdy Clary si odsuna, wycign
w jej stron swoje prawe rami. Chwil zajo jej zdanie sobie sprawy z tego, co chcia jej

pokaza: poszarpan blizn przecinajc jego nadgarstek.


- To - jego gos by ostry jak brzytwa - jest lad po tym jak przeciem sobie
nadgarstek, eby twj wampirzy przyjaciel mg si napi mojej krwi. Prawie mnie to zabio.
Co ty sobie wyobraasz? e po prostu go tam zostawiem?
Clary gapia si na blizn Jace'a - na jedn z wielu blizn wszelkich ksztatw i
rozmiarw pokrywajcych jego ciao.
- Sebastian powiedzia mi, e sprowadzie tu Simona a potem Alec poszed z nim do
Gardu. Oddae go w ich rce. Musiae wiedzie, e...
- Sprowadziem go tu przez przypadek - sprostowa Jace. - Chciaem eby przyszed
do Instytutu bo musiaem z nim porozmawia. O tobie. Pomylaem, e moe jemu uda si
nakoni ci do tego eby porzucia zamiar przyjazdu do Idris. Nie zgodzi si na to, jeli to
ci jako pocieszy. Zaatakowali nas Wyklci i dlatego musiaem przeprowadzi go przez
Portal. Miaem do wyboru albo zabra go ze sob albo pozwoli mu umrze.
- Ale dlaczego musiae go zaprowadzi akurat do Clave? Wiedziae, e...
- Dlatego, e jedyny Portal w Idris znajduje si w Gardzie. Powiedzieli nam e odel
do z powrotem do Nowego Jorku.
- A ty im uwierzye? Po tym co si stao z Inkwizytork?
- Clary, sprawa z Inkwizytork nie naleaa do normalnych. Dla ciebie to by pierwszy
kontakt z Clave, ale nie dla mnie - Clave to my. Nefilim. Oni przestrzegaj Prawa.
- Z jednym maym wyjtkiem - oni tego nie robi.
- Masz racj - powiedzia Jace zmczonym gosem - Nie robi. A najgorsze z tego
wszystkiego jest to co o Clave powiedzia Valentine - e jest skorumpowane i musi zosta
oczyszczone. I niech mnie szlag trafi jeli si z nim nie zgadzam.
Clary umilka, po pierwsze dlatego e nie wiedziaa co odpowiedzie, a po drugie z
zaskoczeniem odkrya, e Jace przycign j do siebie chyba nawet nie zdajc sobie sprawy z
tego co robi. Ku swojemu zdziwieniu, pozwolia mi na to. Przez biay materia jego koszulki
moga dostrzec czarne, wijce si zarysy Znakw muskajce jego skr jak jzyki ognia.
Pragnienie by oprze si na nim i poczu jak obejmuje j ramionami byo takie samo jak
tsknota za powietrzem gdy tona w Jeziorze Lyn.
- Valentine mg mie racj co do tego, e wiele rzeczy wymaga naprawy powiedziaa w kocu. - Ale myli si co do sposobu w jaki trzeba to zrobi. Zdajesz sobie z
tego spraw, prawda?
Jace przymkn powieki. Zauwaya e pod oczami mia ciemne pksiyce,
pozostaoci po nieprzespanych nocach.

- Nie jestem pewien czy zdaj sobie spraw z czegokolwiek. Masz prawo si na mnie
wcieka. Nie powinienem by ufa Clave. Tak bardzo chciaem uwierzy, e Inkwizytorka
bya totalnym nieporozumieniem, e dziaaa bez ich zgody, e mogem zda si na swj
instynkt Nocnego owcy...
- Jace - wyszeptaa.
Otworzy oczy i spojrza na ni. Stali tak blisko siebie, e zdaa sobie spraw, e
stykali si ze sob na caej dugoci ciaa a ona czua bicie jego serca. Odsu si od niego,
nakazaa sobie, ale nogi jej nie posuchay.
- Co takiego? - spyta bardzo mikkim gosem.
- Musz si spotka z Simonem - wykrztusia. - Moesz mnie do niego zaprowadzi?
Puci j rwnie szybko jak zapa.
- Nie. Nie powinno ci nawet by w Idris. Nie moesz tak po prostu pj sobie do
Gardu skaczc po drodze ze szczcia.
- Ale Simon pomyli e wszyscy go opucili. Pomyli...
- Spotkaem si z nim - przerwa jej Jace. - Chciaem go stamtd wycign. Miaem
zamiar wyrwa te kraty z okna goymi rkami. Ale on mi na to nie pozwoli.
- Nie pozwoli? Chcia zosta w wizieniu?
- Powiedzia, e Inkwizytor wszy wok mojej rodziny, wok mnie. Aldertree chce
na nas zwali win za to co stao si w Nowym Jorku. Chce porwa ktrego z nas i
torturowa tak dugo, dopki nie wycignie z nas prawdy. A Clave przymknie na to oko. Na
razie stara si nakoni Simona do przyznania si, e spiskujemy z Valentinem. Simon
powiedzia, e jeli pomgbym mu w ucieczce, to Aldertree od razu wiedziaby e ja to
zrobiem, a wtedy Lightwoodowie znaleliby si w jeszcze gorszym pooeniu.
- To bardzo szlachetne z jego strony i w ogle, ale w takim razie jaki ma plan? Chce
tam tkwi w nieskoczono?
Jace wzruszy ramionami.
- Jeszcze si nad tym nie zastanawialimy.
Clary westchna z rozdranieniem.
- Faceci - mrukna. - W porzdku, posuchaj. Potrzebujesz alibi. Upewnimy si, e ty
i Lightwoodowie jestecie w jednym miejscu tak eby wszyscy was widzieli, a wtedy Magnus
uwolni Simona z wizienia i odele go do Nowego Jorku.
- Przykro mi to mwi, Clary, ale nie ma szans eby Magnus to zrobi. Nie obchodzi
mnie jak bardzo podoba mu si Alec. Magnus nie wejdzie w otwarty konflikt z Clave tylko po
to eby wywiadczy nam przysug.

- Zrobi to - owiadczya Clary - w zamian za Bia Ksig.


Jace zamruga.
- Za co?
Clary wyjania mu pokrtce ca histori ze mierci Ragnora Fella, pojawieniem si
Magnusa w jego domu i z ksig zakl. Jace sucha z uwag dopki nie skoczya mwi.
- Demony? Magnus powiedzia ci, e Fell zosta zabity przez demony?
Clary wrcia pamici do tamtej chwili.
- Nie... powiedzia, e dom cuchn czym demonicznym. I e Fell zosta
zamordowany przez sugi Valentine'a.
- Niektre zaklcia pozostawiaj niewidzialn aur, ktra zalatuje demonami wytumaczy Jace. - Jeli Magnus nie powiedzia nic konkretnego to dlatego, e nie jest
zadowolony z faktu e gdzie w pobliu krci si jaki czarownik, ktry praktykuje czarn
magi i amie przez to Prawo. Ale w kocu nie po raz pierwszy Valentine porwa jedno z
Dzieci Lilith eby wykonywao jego rozkazy. Pamitasz tego modego czarownika ktrego
zabi w Nowym Jorku?
- Pamitam, wykorzysta jego krew do Rytuau Konwersji - wzdrygna si na samo
wspomnienie. - Jace, czy Valentine moe chcie tej ksigi z tego samego powodu co ja? eby
obudzi moj mam?
- Moliwe. Albo, tak jak mwi Magnus, Valentine poda jej tylko ze wzgldu na moc
jak by mu daa. Tak czy inaczej, lepiej ebymy znaleli j przed nim.
- Mylisz, e jest jaka szansa na to e znajdziemy j w rezydencji Waylandw?
- Wiem, e tam jest - powiedzia ku jej zdumieniu. - Ta ksika kucharska, Przepisy
dla gospody czy co takiego, ju j kiedy widziaem. W bibliotece. To bya jedyna ksika
kucharska jaka tam staa.
Clary poczua jak krci jej si w gowie. Ledwie moga uwierzy, e to wszystko
dziao si naprawd.
- Jace... jeli zabierzesz mnie do rezydencji i zdobdziemy ksig, to pojad do domu
z Simonem. Zrb to dla mnie a przysigam, e ju nigdy tu nie wrc.
- Magnus si nie myli - zacz powoli Jace - rezydencj oboono zwodniczym
czarem. Zabior ci tam ale to do daleko. Dojcie na piechot zajmie nam co najmniej pi
godzin.
Clary signa do jego pasa i wycigna z niego stel. Poyskiwaa tym samym
sabym wiatem co szklane wiee.
- Kto powiedzia e pjdziemy tam na piecht?

- Miewasz niezwykych goci, Daylighterze - zauway Samuel. - Najpierw Jonathan


Morgenstern a teraz przywdca wampirw z Nowego Jorku. Jestem pod wraeniem.
Jonathan Morgenstern? Simon z opnieniem zda sobie spraw e chodzio o Jace'a .
Siedzia na pododze w swojej celi i obraca w palcach pust butelk.
- Wyglda na to e jestem waniejszy ni by si mogo wydawa.
- A Isabelle Lightwood przyniosa ci krew - doda Samuel. - To si nazywa dostawa.
Simon podnis gow.
- Skd wiesz e przyniosa? Nie wspominaem o niej...
- Zobaczyem j w oknie. Wyglda zupenie jak swoja matka - wyjani Samuel. Albo, no c, tak jak jej matka wiele lat temu.
Nastpia chwila niezrcznej ciszy.
- Wiesz, e ta krew to tylko chwilowe rozwizanie. Niedugo Inkwizytor zacznie si
zastanawia czy ju wystarczajco dugo ci tu godzi. Gdy dowie si, e jeste cakiem
zdrowy, znajdzie inny sposb eby ci zabi.
Simon zapatrzy si w sufit. Wyrysowane w kamieniu runy faloway jak piasek na
play.
- Czyli wyglda na to, e po prostu musz zaufa Jace'owi e mnie std wycignie stwierdzi. Gdy Samuel nie odpowiedzia, doda: - Poprosz go eby ciebie te uwolni. Nie
zostawi ci tutaj.
Samuel wyda z siebie dwik, ktry niezupenie przypomina miech.
- Nie sdz, eby Jace Morgenstern chcia uwolni akurat mnie - powiedzia. - Poza
tym gd to w tej chwili najmniejszy z twoich problemw, Daylighterze. Niedugo Valentine
zaatakuje miasto a wtedy wszyscy zginiemy.
Simon zamruga ze zdumienia.
- Skd u ciebie taka pewno?
- Dobrze znaem Valentine'a od tej strony. Znaem jego plany. Jego cele. Zamierza
zniszczy strae Alicante i uderzy w Clave od rodka.
- Sdziem, e aden demon nie moe si przedosta przez strae. Mylaem, e s dla
nich niedostpne.
- To prawda. eby pokona strae trzeba mie w sobie krew demonw i mona to
zrobi tylko wewntrz Alicante. Ale poniewa aden demon nie moe przez nie przenikn to
wyglda to na zupeny paradoks, albo przynajmniej powinno tak wyglda. Valentine
twierdzi, e znalaz sposb eby to obej, sposb na to eby wama si do rodka. I ja mu

wierz. Znajdzie sposb eby sforsowa strae, wejdzie do miasta ze swoj armi demonw i
zabije nas wszystkich.
Pewno w jego gosie zmrozia Simona.
- Rezygnacja w twoim gosie mnie dobija. Nie powiniene w takim razie czego
zrobi? Na przykad ostrzec Clave?
- Ostrzegaem ich gdy mnie przesuchiwali. W kko powtarzaem, e Valentine chce
zniszczy strae miasta, ale zlekcewayli to. Uwaaj, e wiee s niezniszczalne skoro stoj
ju od tysicy lat. Tak samo myleli Rzymianie zanim nie zaatakowaa ich garstka
barbarzycw. Wszystko si kiedy koczy - zamia si zgrzytliwie. - Uznaj to za wycig
eby zobaczy kto zabije ci pierwszy, Daylighterze - Valentine, reszta Podziemnych albo
Clave.
Gdzie pomidzy tu i tam donie Clary i Jace'a rozdzieliy si. Kiedy huragan wyplu
j na zewntrz i upada na podog, okazao si e jest sama. Usiada powoli i rozejrzaa si
dookoa. Siedziaa na rodku perskiego dywanika lecego na posadzce w przestronnym
pokoju o kamiennych cianach. Tu i wdzie stay meble spowite w biae przecierada przez
co wyglday jak niezgrabne duchy. W oknie wisiay pokryte warstw kurzu aksamitne
kotary. Jego drobinki taczyy w wietle ksiyca.
- Clary? - Jace wynurzy si zza czego co mogo uchodzi za wielki fortepian. - Jeste
caa?
- Tak - podniosa si, krzywic si lekko. Bola j okie. - Ale nie bd gdy Amatis
zabije mnie za to co zrobiam z jej talerzami i za to e otworzyam Portal w jej kuchni.
Poda jej rk i pomg wsta.
- Mimo wszystko jestem pod wraeniem.
- Dziki - rozejrzaa si wok. - Wic to tutaj si wychowae? Wyglda jak domek z
bajki.
- Mylaem raczej o horrorze - poprawi j Jace. - Dobry Boe, miny lata odkd
byem tu po raz ostatni. Wtedy to miejsce nie wygldao na takie...
- Zimne? - Clary zadraa odrobin. Zapia paszcz, ale chd bijcy z wntrza
rezydencji kry w sobie co wicej - jak gdyby nigdy nie rozbrzmiewa tu miech, nie byo
ciepa ani wiata.
- Nie. Ten dom zawsze by zimny. Miaem na myli, e nigdy nie by taki zakurzony wyj z kieszeni magiczny kamie. wiato buchno spomidzy jego palcw. Jego blask
owietli od dou jego twarz, podkrelajc krzywizny jego policzkw i skroni. - To sala

lekcyjna a nam potrzebna jest biblioteka. Chod za mn.


Poprowadzi j przez galeri obwieszon lustrami. Patrzc w swoje odbicie Clary
zdaa sobie spraw z tego jak bardzo bya rozczochrana: jej paszcz pokryway smugi brudu a
wosy miaa zmierzwione od wiatru. Prbowaa je dyskretnie przygadzi i napotkaa w
nastpnym lustrze jego umiech. Z jakich niezrozumiaych dla niej powodw jego wosy
wyglday perfekcyjnie.
Korytarz by obsadzony drzwiami. Niektre z nich byy otwarte. Clary moga dostrzec
przez nie wntrza pokojw, wygldajce na rwnie nieuywane i zakurzone co sala lekcyjna.
Valentine powiedzia, e Michael Wayland nie mia adnych krewnych wic chyba nikt nie
odziedziczy tego domu po jego mierci. Sdzia e Valentine zaj si jako tym miejscem
ale to nie bya prawda. Ze wszystkiego tchn smutek i wiadomo, e pomieszczenia od
dawna byy uywane. W Renwick Valentine nazwa to miejsce domem, pokaza je Jace'owi
w lustrze w Portalu - wspomnienie zielonych pl i jasnego kamienia - ale Clary zdawaa sobie
spraw z tego, ze to rwnie byo kamstwo.
To, e Valentine od dawna tu nie mieszka, od razu rzucao si w oczy. Moe po
prostu opuci to miejsce eby niszczao albo wraca czasami i przechadza si mrocznych
korytarzach jak duch.
Dotarli do drzwi na kocu galerii. Jace otworzy je ramieniem, przepuszczajc Clary
pierwsz. Wyobraaa sobie, ze biblioteka bdzie podobna do tej w Instytucie i czciowo
miaa racj: pomieszczenie wypeniay takie same rzdy ksiek i drabinki na kkach
umoliwiajce dosignicie do najwyszych pek. Sufit by paski i belkowany i nie mia
stokowatego ksztatu tak jak ten w Instytucie. W pomieszczeniu nie byo te stou. W oknach
zrobionych z uoonych naprzemiennie kawakw barwionego na zielono i niebiesko szka
wisiay aksamitne zielone zasony. W wietle ksiyca lniy jak kolorowy szron. Za
wyjtkiem okien, wszystko w rodku byo czarne.
- To jest biblioteka? - szepna, chocia nie bya pewna po co to robi. Martwota tego
wielkiego pustego domu napawaa j dziwnym, przejmujcym uczuciem.
Jace zapatrzy si na co, jego oczy pociemniay od wspomnie.
- Przesiadywaem w tym oknie i czytaem co to co ojciec przydzieli mi na dany dzie.
Rne jzyki na rne dni tygodnia - francuski w soboty, angielski w niedziele... nie
pamitam, w jaki kaza mi czyta acin... czy to by poniedziaek czy wtorek...
W umyle Clary pojawi si nagle obraz Jace' jako maego chopca z ksik na
kolanach, ktry siedzia w oknie i patrzy... na co? Na ogrody? Na krajobraz? Na wysoki mur
z kolcw, taki sam jaki otacza zamek picej Krlewny? Widziaa jak czyta. wiato

wpadajce przez kolorowe okno rzucao zielone i niebieskie prostokty na jego jasne wosy i
drobn twarz, zbyt powan jak na dziesicioletniego chopca.
- Nie pamitam - powtrzy, wpatrujc si w ciemno.
Dotkna jego ramienia.
- To nie ma znaczenia, Jace.
- Chyba nie - wzdrygn si jakby budzi si ze snu, i ruszy przez pokj przywiecajc
sobie magicznym wiatem. Przyklkn eby przeszuka jeden z rzdw ksiek i
wyprostowa si trzymajc w rku pojedynczy egzemplarz Prostych przepisw dla
gospody domowych.
Clary przebiega przez pokj i wyrwaa mu j z rk. Ksika miaa prost, niebiesk
opraw i bya zakurzona tak jak wszystko inne. Gdy j otworzya, kurz unis si w powietrze
jak rj ciem. Na jej rodku wycito wielki kwadratowy otwr. Jak klejnot w oprawie, w
rodku osadzono mniejsz ksik rozmiaru notatnika oprawion w bia skr. aciski tytu
wydrukowano zotymi literami. Clary rozpoznaa sowa biay i ksiga, ale kiedy wyja j
i otworzya, ku swojemu zaskoczeniu odkrya, e strony zapisane cienkim, pajczym pismem
byy w jzyku, ktrego nie rozumiaa.
- Greka - stwierdzi Jace, patrzc jej przez rami. - Staroytny dialekt.
- Potrafiby to przeczyta?
- Z trudem - przyzna. - Miny lata odkd to robiem. Ale sdz e Magnus bdzie
umia.
Zamkn ksig i wsun j do kieszeni jej zielonego paszcza. Potem odwrci si w
stron pek i pogadzi palcami rzdy ksiek.
- Chciaby zabra jak ze sob? - spytaa agodnie. - Jeli tak...
Jace wybuchn miechem i opuci rk.
- Mogem czyta tylko to co nakaza mi ojciec - powiedzia. - Na niektrych pkach
stay ksiki, ktrych nie mogem nawet dotkn - wskaza na oprawione w brzow skr
ksiki powyej. Przeczytaem kiedy jedn z nich gdy miaem jakie sze lat tylko po to,
eby przekona si o co tyle zamieszania. Okazao si e to by dziennik mojego ojca. Pisa w
nim o mnie. Notatki o moim synu, Jonathanie Christopherze. Wychosta mnie pasem gdy
si o tym dowiedzia. Waciwie to wtedy po raz pierwszy dowiedziaem si, e mam drugie
imi.
Fala niespodziewanej nienawici przetoczya si przez ciao Clary.
- No c, Valentine'a tu nie ma.
- Clary... - zacz Jace ostrzegawczym gosem, ale ona ju signa do gry,

wyszarpna jedn z ksig z zakazanej pki i walna ni o podog. Stukna gucho.


- Clary!
- Och, daj spokj - zrzucia z pki kolejn ksik a potem nastpn. W powietrze
wzbijay si kby kurzu. - Teraz twoja kolej.
Jace przyglda si jej przez chwil. Jego usta wykrzywiy si w pumiechu.
Wycign rk i zgarn ramieniem reszt ksiek. Spady na podog z gonym hukiem.
Rozemia si, ale w chwil potem jego miech raptownie zamar. Unis gow tak jak kot
unosi uszy eby usysze jaki odlegy dwik.
- Syszaa?
Syszaam co?, chciaa zapyta Clary ale ugryza si w jzyk. Rozleg si jaki dwik,
co jak warkot maszyny budzcej si do ycia, i z kad chwil przybiera na sile. Zdawa si
dochodzi z wntrza murw. Clary cofna si mimowolnie, gdy kamienie naprzeciwko
zaczy si przesuwa ze zgrzytem. Ich oczom ukazao si wyrbane w cianie przejcie.
Za nim rozcigay si prowadzce w ciemno schody.

9. PRZEKLTA KREW
- Nie przypominam sobie eby tu w ogle bya piwnica - powiedzia Jace, wpatrujc
si w dziur w cianie. Unis kamie a jego wiato zataczyo na cianach prowadzcego na
d tunelu. Byy zrobione z czarnego i gadkiego kamienia, ktrego Clary nie znaa. Schody
poyskiway jakby kto pola je wod. Z przejcia napyn dziwny zapach: wilgotny i
zatchy, z metalicznym posmakiem, ktry podrani jej zmysy.
- Jak mylisz, co moe by tam na dole?
- Nie mam pojcia - Jace ruszy w stron schodw. Postawi stop na pierwszym
schodku testujc go, a potem wzruszy ramionami jak gdyby podj jak decyzj. Zacz
ostronie schodzi na d. W poowie drogi odwrci si i spojrza na Clary. - Nie idziesz?
Moesz tu na mnie zaczeka jeli chcesz.
Spojrzaa na pust bibliotek, zadraa i popieszya za nim.
Spiralne schody skrcay w d, z kadym zakrtem robic si coraz wsze i wsze,
jak gdyby weszli do ogromnej muszli. Dziwna wo nasilia si gdy doszli do koca a schody
rozszerzyy si na wielki, kwadratowy pokj ze cianami poznaczonymi wilgotnymi
naciekami - i innymi, ciemniejszymi. Podog pokryway popiesznie nagryzmolone znaki:
pltanina pentagramw i run z porozrzucanymi tu i wdzie biaymi kamieniami.
Jace zrobi krok do przodu a pod jego stop co pko z trzaskiem. Obydwoje spojrzeli
w tym samym kierunku.
- Koci - wyszeptaa Clary.
Nie biae kamienie, tylko koci wszelkich rozmiarw i ksztatw rozrzucone na
posadzce.
- Co on tutaj w ogle robi?
Kamie w doni Jace'a rozbys wiatem, zalewajc niesamowitym blaskiem caym
pokj.
- Eksperymenty - powiedzia suchym, spitym gosem. - Krlowa Jasnego Dworu
powiedziaa...
- Czyje to koci? - spytaa Clary podniesionym gosem. - Zwierzce?
- Nie - odpar Jace, kopic butem stert koci. - Przynajmniej nie wszystkie.
Clary poczua ciskanie w piersi.
- Myl, e powinnimy zawrci.
Jednak zamiast tego Jace unis kamie w gr. Buchno z niego jaskrawe wiato,

barwice powietrze rac biel. Odlege kty pokoju byy teraz widoczne z ca ostroci.
Trzy z nich byy puste. Czwarty zasaniaa pachta materiau, za ktr byo wida jaki
zgarbiony ksztat.
- Jace - szepna. - Co to jest?
Nie odpowiedzia. W jego doni pojawi si nagle seraficki n; Clary nie wiedziaa
kiedy go wycign, ale lni w magicznym wietle jak sopel lodu.
- Jace, nie - powiedziaa, ale byo ju za pno. Podszed do zasony i szarpn j
kocem noa, potem chwyci i odrzuci na bok. Opada na posadzk w kbach kurzu.
Jace zatoczy si do tyu a kamie wypad z jego rki. W pojedynczym bysku wiata
Clary dostrzega jego twarz - przypominaa bia mask cignit przeraeniem. Clary
pochwycia kamie zanim spad na podog i zgas, i uniosa go wysoko do gry, z desperacj
pragnc zobaczy co te tak strasznie zszokowao Jace'a . Z pocztku jedyne co zobaczya to
ludzki ksztat - czowieka owinitego w biae, brudne achmany, skulonego na pododze. Jego
kostki i nadgarstki byy skute kajdanami przymocowanymi do kamiennej podogi za pomoc
grubych obrczy. Czy on jeszcze yje?, pomylaa z przeraeniem, czujc rosnc w gardle
gul. Kamie w jej doni zadra rzucajc chybotliwe plamy wiata na winia. Zobaczya
straszliwie wychudzone rce i nogi, pokryte bliznami po niezliczonych torturach. Naga
czaszka obrcia si w jej stron. Tam gdzie powinny by oczy, ziay czarne puste dziury.
Rozleg si suchy szelest. To, co na pocztku wzia za pacht materiau, okazao si by
skrzydami, biaymi skrzydami wyrastajcymi z plecw jak dwa nienobiae uki. To bya
jedyna czysta rzecz w tym brudnym pomieszczeniu.
Wcigna ze wistem powietrze.
- Jace. Czy widzisz...
- Widz - odezwa si amicym si jak szko gosem stojcy za ni Jace.
- Powiedziae, e anioy nie istniej... e nikt nigdy adnego nie widzia...
Jace mamrota pod nosem co co brzmiao jak litania przepenionych strachem
przeklestw. Zrobi krok w stron stworzenia na pododze i cofn si, jakby odbi si od
niewidzialnego muru. Patrzc w d, Clary zauwaya e anio lea wewntrz pentagramu
zrobionego z poczonych run wyrytych gboko w kamieniu, ktre poyskiway sabym
fosforyzujcym wiatem.
- Runy... - wyszeptaa. - Nie przejdziemy dalej...
- Musi by jaki sposb... - powiedzia Jace amicym si gosem. - Musimy co
zrobi.
Anio unis gow. Ogarnita straszliw aoci Clary zobaczya, e mia krcone,

zote wosy tak jak Jace, ktre poyskiway sabo w magicznym wietle. Ich kosmyki
przywary do wgbie w jego czaszce. Twarz anioa przecinay blizny - wygldaa jak pikny
obraz brutalnie zniszczony przez wandali. Gdy tak na niego patrzya, anio otworzy usta a z
jego garda wyrwa si przenikliwy dwik - pojedynczy wysoki zapiew bez sw - zocisty i
tak sodki, e suchanie go niemal sprawiao bl...
Przed oczami Clary rozbysa powd obrazw. Cigle trzymaa w doni kamie ale
jego wiato zgaso. Ona sama bya w cakiem innym miejscu, gdzie obrazy z przeszoci
przepyway przed ni jak we nie na jawie - oderwane fragmenty, kolory, dwiki. Staa w
pustej piwnicy na wino. Na kamiennej pododze narysowano pojedyncz wielk run. Obok
niej sta mczyzna; w jednej rce trzyma otwart ksig a w drugiej ponc pochodni. Gdy
podnis gow zobaczya e to Valentine - by duo modszy, jego przystojna twarz bya bez
zmarszczek, a spojrzenie ciemnych oczu przenikliwe i czyste. Skandowa zaklcia a z runy
buchn ogie. Gdy pomienie przygasy, w popioach ukazaa si skulona posta: anio z
rozwinitymi zakrwawionymi skrzydami, wygldajcy jak ptak zestrzelony z nieba.
Scena ulega zmianie. Valentine sta przy oknie majc u swojego boku mod kobiet
o lnicych rudych wosach. Gdy wyciga rce eby j obj, na jego palcu bysn znajomy
srebrny piercie. Z ukuciem blu Clary rozpoznaa w kobiecie swoj matk - tyle e tutaj
wygldaa na modsz a rysy jej twarzy byy agodne i kruche. Miaa na sobie bia nocn
koszul i bya w zaawansowanej ciy.
- Porozumienia - powiedzia gniewnie Valentine - byy nie tylko najgorszym z
dotychczasowych pomysw Clave, ale w ogle najgorsz rzecz jaka moga przytrafi si
Nefilim. To, e musimy by zobowizani wobec nich, przykuci do tych kreatur...
- Valentine - powiedziaa Jocelyn umiechajc si do niego - do ju tej polityki,
prosz.
Uniosa ramiona i splota donie na jego szyi. Jej twarz bya pena mioci tak samo jak
jego, ale Clary dostrzega w niej jeszcze co, co przyprawio j o dreszcz...
W nastpnej wizji Valentine klcza na rodku polany otoczonej drzewami. Nad ni
unosi si jasny ksiyc owietlajcy popiesznie narysowany w ziemi pentagram. Gazie
drzew tworzyy nad polan gst sie. W miejscach gdzie sigay krawdzi pentagramu, ich
licie kurczyy i czerniay. Na rodku picioramiennej gwiazdy siedziaa kobieta z dugimi,
lnicymi wosami. Miaa mie dla oka ksztaty, twarz skryt w cieniu i odsonite ramiona.
Lew rk trzymaa wycignit przed siebie a gdy rozpostara do, Clary zobaczya e
przecina j poduna, gboka rana z ktrej powoli sczya si krew. Jej krople spyway do
srebrnego kielicha stojcego na krawdzi pentagramu. W wietle ksiyca wygldaa na

cakiem czarn i by moe wanie taka bya.


- Dziecko majce w sobie t krew - powiedziaa sodkim gosem - bdzie przewysza
si wszystkie Wielkie Demony z otchani pomidzy wiatami. Bdzie potniejsze ni
Asmodeusz, silniejsze od burzowych shedim. Jeli otrzyma odpowiednie szkolenie, nie bdzie
na wiecie rzeczy, ktrej nie mogoby dokona. Mimo to ostrzegam ci - dodaa - ta krew
zabije w nim czowieczestwo, tak jak trucizna zabija ycie.
- Dzikuj ci, Pani na Edom - powiedzia Valentine sigajc po kielich. Gdy to zrobi,
kobieta uniosa twarz, a Clary spostrzega e wcale nie bya pikna - zamiast oczu miaa
ciemne dziury z ktrych wychodziy poskrcane czarne macki, jak czuki badajce powietrze.
Clary zdusia w sobie krzyk...
Nagle tamta noc i las znikny. Clary zobaczya Jocelyn stojco naprzeciwko kogo,
kogo nie moga dojrze. Nie bya ju w ciy a jej jasne rozwichrzone wosy zwisay
bezadnie wok cignitej rozpacz twarzy.
- Ragnor, nie mog z nim zosta - powiedziaa. - Ani dnia duej. Przeczytaam t
ksik. Wiesz co zrobi Jonathanowi? Nie spodziewaam si, e Valentine bdzie zdolny do
czego takiego - jej ramiona si trzsy. - Wykorzysta krew demonw... Jonathan nie jest ju
dzieckiem. Nie jest nawet czowiekiem: jest potworem...
Jocelyn znikna. Clary znw zobaczya Valentine'a jak kry niespokojnie wok
krgu runw z serafickim noem poyskujcym w doni.
- Dlaczego nic nie mwisz? - wymrucza. - Dlaczego nie dasz mi tego czego pragn? dgn noem a anio skuli si gdy z jego rany pociek zoty pyn wygldajcy jak rozlane
soneczne wiato. - Skoro nie chcesz mi da odpowiedzi - wysycza Valentine - to
przynajmniej dasz mi swoj krew. Mnie jest ona bardziej potrzebna ni tobie.
Znw znaleli si w bibliotece Waylandw. Soce wiecio przez kolorowe szyby,
zalewajc pokj zielono - niebieskim wiatem. Z drugiej pokoju dochodziy odgosy
miechw i rozmw. Trwao przyjcie. Jocelyn klczaa przy pce z ksikami, rozgldajc
si na boki. Wyja z kieszeni grub ksig i wsuna na pk...
I znikna. Oczom Clary ukazaa si piwnica, ta sama, w ktrej staa teraz. Ten sam
pentagram przecina podog a na rodku gwiazdy lea anio. Nad nim sta Valentine z
poncym serafickim noem. Wyglda teraz na duo starszego.
- Ithuriel - powiedzia. - Jestemy teraz jak dwaj starzy przyjaciele, nieprawda?
Mogem ci pogrzeba ywcem w tych ruinach ale zamiast tego sprowadziem ci tutaj. Przez
te wszystkie lata trzymaem ci blisko siebie majc nadziej, e ktrego dnia powiesz mi to
co chc - musz - wiedzie. Podszed bliej, trzymajc ostrze na wycignicie rki. Jego blask

rozwietla runiczn barier. - Kiedy ci wezwaem, marzyem, e powiesz mi dlaczego.


Dlaczego Razjel nas stworzy, swoj ras Nocnych owcw, a mimo to nie da nam takich
mocy jakie posiadaj Podziemni - szybkoci wilkw, niemiertelnoci baniowego ludku,
magicznych zdolnoci czarownikw, a nawet siy wampirw. Nie zostawi nam niczego poza
tymi liniami na skrze. Z jakiej racji ich siy maj przewysza nasze? Dlaczego nie moemy
ich z nimi dzieli? Czy to jest sprawiedliwe?
We wntrzu wicej go gwiazdy anio przypomina milczc rzeb z marmuru,
siedzc w bezruchu ze zwinitymi skrzydami. Jego czy nie wyraay nic poza straszliwym
smutkiem. Valentine zacisn usta.
- Jak chcesz. Milcz dalej - Valentine podnis ostrze. - Mam ju Kielich, Ithurielu, a
wkrtce bd mia i Miecz. Ale bez Lustra nie mog rozpocz wezwania. Potrzebuj go.
Powiedz mi gdzie ono jest. Powiedz gdzie jest, Inturielu, a pozwol ci umrze.
Scena rozpada si na kawaki. W miar jak wizja blada, Clary zobaczya obrazy
ktre znaa ze swoich koszmarw - par aniow z biaymi i czarnymi skrzydami, tafl wody,
zoto i krew - i odwracajcego si od niej Jace'a , wiecznie odwracajcego si do niej plecami
Jace'a . Clary wycigna rk w jego stron i po raz pierwszy gos anioa rozbrzmia w jej
gowie sowami, ktre wreszcie moga zrozumie.
To nie pierwsze takie sny ktre ci pokazaem.
Pod jej powiekami, wybuchajc jak fajerwerk, ukazaa si runa, ale nie taka ktrej
nigdy wczeniej nie widziaa. Bya rwnie prosta i nieskomplikowana co pojedynczy wze.
Znikna w mgnieniu oka i wtedy usta te piew anioa. Clary wrcia do swojego ciaa
zataczajc si na nogach w brudnym pomieszczeniu. Anio milcza jak nagrobna figura, lec
w bezruchu ze zoonymi skrzydami.
- Ithuriel - z jej piersi wyrwa si szloch. Z blem w sercu wycigna donie w stron
anioa wiedzc, e i tak nie moe przej przez barier z run. Tkwi tu przez lata, milczcy i
samotny, przykuty acuchami i godzony, ale nie mg umrze...
Jace sta tu obok niej. Po jego cignitej twarzy poznaa, ze widzia to samo co ona.
Spojrza na n w jednej rce a potem na anioa. Jego niewidoma twarz bya zwrcona ku nim
w wyrazie niemego bagania.
Jace zrobi krok naprzd a potem nastpny. Oczy mia utkwione w sylwetce anioa.
Clary pomylaa, e to wygldao tak jakby odbywaa si midzy rozmowa bez sw, ktrej
ona nie moga usysze. Oczy Jace'a lniy odbitym wiatem jak dwa zote dyski.
- Ithuriel - wyszepta.
N w jego doni pon jak pochodnia a jego blask olepia. Anio unis twarz tak

jakby jego niewidome oczy potrafiy go zobaczy. Wycign donie. acuchy oplatajce
jego nadgarstki zadwiczay upiornie.
Jace obrci si w stron Clary.
- Clary - powiedzia. - Runy.
Runy. Gapia si na niego przez chwil zdezorientowana, a wreszcie dojrzaa
ponaglenie w jego oczach. Podaa mu magiczny kamie, wyja jego stel ze swojej kieszeni i
uklka obok wyrysowanych na pododze run. Wyglday na wyobione czym ostrym.
Zerkna na Jace'a . Wyraz jego twarzy zszokowa j - jego oczy pony, byy pene wiary w
ni i w jej zdolnoci. Kocem steli narysowaa na pododze kilka linii, zmieniajc wic
run na wyzwalajc, wizienie na wolno. Zapony ogniem zupenie jakby przecigna
zapak po siarce. Gdy skoczya, wstaa z podogi. Przed ni poyskiway runy. Nagle Jace
stan tu obok niej. Magiczny kamie zgas. Jedynym rdem wiata by seraficki n z
imieniem anioa w jego doni. Wycign go przed siebie i tym razem nie napotka na adn
przeszkod, tak jakby nigdy jej tam nie byo.
Anio unis do i wzi od niego n. Zamkn niewidome oczy a Clary przez chwil
wydawao si, e si umiecha. Obrci ostrze w doniach tak, e jego kocwka bya teraz
skierowana prosto w jego pier. Clary wcigna powietrze i zrobia krok do przodu, ale Jace
przytrzyma j za rami w elaznym ucisku i popchn do tyu w chwili, gdy anio wbi sobie
n w pier.
Gowa anioa opada na bok a bezwadne donie puciy rkoje, ktra wystawaa z
jego klatki piersiowej w miejscu w ktrym powinno by serce. Jeli anioy je w ogle miay,
czego Clary nie wiedziaa. Z rany buchny pomienie. Ciao anioa rozbyso biaym ogniem.
acuchy na jego nadgarstkach rozjarzyy si szkaratem, jak elazo zbyt dugo pozostawione
w ogniu. Clary przyszy na myl redniowieczne obrazy witych poncych w boskiej
ekstazie. Biae skrzyda anioa rozwiny si szeroko zanim i ich nie pochon ogie.
Clary nie moga duej na to patrze. Odwrcia si i ukrya twarz na ramieniu Jace'a .
Obj j i zamkn w mocnym ucisku.
- Ju dobrze - wyszepta w jej wosy. - Ju dobrze...
Powietrze wypeni gryzcy dym a podoga pod jej stopami zdawaa si koysa. Gdy
Jace si potkn, Clary zdaa sobie spraw z tego e to nie by szok: ziemia naprawd si
ruszaa. Odsuna si od Jace'a i zachwiaa. Kamienie pod ich stopami zaczy si rozpada a
z sufitu zacz odpada tynk. Anio zmieni si w sup dymu, runy wok niego olepiay
jaskrawym wiatem. Clary spojrzaa na nie chcc dokadnie zapamita ich znaczenie, i
wbia przeraony wzrok w Jace'a .

- Rezydencja bya poczona z Ithurielem. Jeli anio umrze, to rezydencja...


Nie skoczya. Jace zapa j za rk i bieg ju w stron schodw, cignc j za sob.
Schody wyginay si i faloway; Clary upada, bolenie tuczc sobie kolano o stopie, ale
ucisk Jace'a wcale nie zela. Przypieszy, ignorujc jej bolce kolano i puca pene
dawicego pyu. Dotarli do szczytu schodw i wpadli do biblioteki. Clary usyszaa jak za ich
plecami rozleg si huk gdy zapada si reszta schodw. Tutaj wcale nie byo lepiej: pokj
dygota a z pek spaday ksiki. Rzeba leaa tam gdzie si przewrcia, na stosie
wyszczerbionych odamkw. Jace puci rk Clary, zapa krzeso, i zanim spytaa go co
zamierza z nim zrobi, rzuci nim w okno z ciemnego szka, ktre roztrzaskao si w drobny
mak. Odwrci si i wycign rk w jej stron. Za nim, przez poszarpan okienn framug,
zobaczya skpany w ksiycowym wietle pas trawy i szczyty drzew w oddali. Do ziemi
byo do daleko. Nie potrafi skaka z takiej odlegoci, pomylaa, i ju miaa pokrci
gow e tego nie zrobi, gdy zobaczya jego rozszerzone oczy i cisnce si na usta
ostrzeenie. Od grnej pki oderwa si ciki kawa marmuru i spad w jej stron. Clary
odskoczya na bok a on rozbi si zaledwie kilka cali od miejsca w ktrym staa,
pozostawiajc w pododze spore wgbienie.
W sekund pniej Jace otoczy j ramionami i podnis z podogi. Bya zbyt
oszoomiona eby z nim walczy. Przenis j przez strzaskane okno i bezceremonialnie
zrzuci na d. Clary uderzya w trawiaste zbocze tu poniej okna i nabierajc prdkoci
potoczya si po stromym urwisku. Wyldowaa u podna z tak si, e wycisno jej
powietrze z puc. Usiada wytrzsajc traw z wosw. Chwil pniej obok niej wyldowa
Jace. W przeciwiestwie do niej nie upad, tylko przysiad na pitach, i wpatrywa si w
rezydencj. Clary spojrzaa w tym samym kierunku, a wtedy Jace chwyci j w p i popchn
w przecz midzy dwoma wzgrzami. Pniej w miejscu w ktrym j zapa odkrya ciemne
sice, ale teraz tylko westchna zaskoczona gdy popchn j na ziemi i przykry swoim
ciaem jak tarcz. Rozleg si potworny huk, jakby ziemia rozpadaa si na kawaki lub
wybuch wulkan. W powietrze wystrzeli obok biaego pyu. Wszdzie wok siebie Clary
syszaa stukot. Przez jedn szalon chwil mylaa, e zaczo pada, dopki nie zdaa sobie
sprawy z tego, e to byy odamki gruzu i szka: szcztki zrujnowanej rezydencji fruwajce w
powietrzu jak miercionony grad.
Jace przycisn j mocniej do ziemi, jego ciao leao pasko na jej ciele, a bicie jego
serca brzmiao w jej uszach prawie tak samo jak odgos zapadajcej si rezydencji.
Huk po zawaleniu si domu cich powoli, tak jak rozwiewajcy si w powietrzu dym.

Zastpi go gony wiergot przeraonych ptakw. Clary dostrzega je ponad ramieniem Jace'a
, jak kryy po ciemnym niebie.
- Jace - powiedziaa mikko. - Chyba zgubiam gdzie twoj stel.
Podpar si na okciach i spojrza na ni z gry. Nawet w ciemnoci moga zobaczy
swoje odbicie w jego oczach. Twarz przecinay mu smugi brudu i sadzy a konierzyk koszuli
rozdar si.
- Nic nie szkodzi, pod warunkiem, e jeste caa.
- Nic mi nie jest - bez zastanowienia wycigna rk i przeczesaa palcami jego
wosy. Poczua jak jego ciao napio si a oczy pociemniay. - Miae traw we wosach powiedziaa. Zascho jej w ustach. W yach buzowaa adrenalina. Wszystko to co si stao mier anioa, zniszczona rezydencja - wydawao si mniej prawdziwe ni to co zobaczya w
jego oczach.
- Nie powinna mnie dotyka.
Jej rka zamara na jego policzku.
- Dlaczego nie?
- Dobrze wiesz - powiedzia i odsun si od niej. Przekrci si na plecy. - Widziaa
to samo co ja. Przeszo, anioa. Naszych rodzicw.
Po raz pierwszy tak ich nazwa. Nasi rodzice. Odwrcia si do niego chcc go
dotkn ale nie bya pewna czy powinna to robi. Jace wpatrywa si w niebo.
- Ja to widziaem. Wiesz, czym jestem - wypowiedzia te sowa udrczonym szeptem.
- Jestem w poowie demonem, Clary. W poowie demonem. Rozumiesz? - zwrci w jej
stron widrujcy wzrok. - Widziaa co chcia zrobi Valentine. Wyprbowywa krew
demonw - wyprbowywa j na mnie zanim si jeszcze urodziem. Jestem w poowie
potworem. To t poow tak bardzo chciaem w sobie zdusi, zniszczy...
Clary odepchna od siebie gos Valentine'a mwicy: Zostawia mnie bo zmieniem
jej pierwsze dziecko w potwora.
- Przecie czarownicy te s w poowie demonami. Tak jak Magnus. To nie czyni ich
zymi...
- Ale nie Wielkie Demony. Syszaa co powiedziaa tamta kobieta.
Ta krew zabije w nim czowieczestwo, tak jak trucizna zabija ycie.
- To nieprawda. To nie moe by prawda. To nie ma sensu...
- Ale ma - w jego gosie pobrzmiewaa wcieka desperacja. Na jego szyi dostrzega
bysk srebrnego acuszka. - To wyjania wszystko.
- Masz na myli to dlaczego jeste takim wspaniaym Nocnym owc? Dlaczego

jeste taki lojalny, nieustraszony i uczciwy, skoro demony takie nie s?


- To wyjania - powiedzia spokojnie - dlaczego czuj do ciebie to co czuj.
- Co masz na myli?
Milcza przez dug chwil, przypatrujc si jej przez wsk przestrze jaka ich
dzielia. Czua na sobie jego dotyk tak jakby cigle na niej lea, mimo e wcale jej nie
dotyka.
- Jeste moj siostr - powiedzia w kocu. - Moj siostr, moj krwi, moj rodzin.
Powinienem ci chroni - zamia si bezgonie bez cienia wesooci - chroni przed
facetami, ktrzy chc z tob robi dokadnie to samo co ja.
Clary stracia dech.
- Powiedziae, e chcesz by tylko moim bratem.
- Kamaem - powiedzia. - Demony kami, Clary. S takie rany ktre moesz odnie
jako Nocny owca - miertelne rany zadane przez demony. Nie wiesz co jest z tob nie tak
ale w rodku powoli wykrwawiasz si na mier. Tak si wanie czuj bdc twoim bratem.
- Ale Aline...
- Musiaem sprbowa. I sprbowaem - jego gos by pozbawiony ycia. - Bg jeden
wie, e nie pragn nikogo prcz ciebie. Nawet nie chc chcie pragn kogo innego wycign rk i delikatnie zmierzwi jej wosy, muskajc palcami jej policzek. - Teraz ju
wiem dlaczego.
Gos Clary przeszed w szept.
- Ja te nie chc nikogo oprcz ciebie.
Nagrodzio j gone westchnicie. Jace powoli podnis si na okciach. Patrzy teraz
na ni z gry ze zmienionym wyrazem twarzy - pierwszy raz widziaa taki pomie w jego
oczach. Powid palcem po jej policzku i ustach.
- Powinna kaza mi przesta.
Nie odpowiedziaa. Nie chciaa eby przesta. Bya ju zmczona wiecznym
mwieniem nie i zabranianiem swojemu sercu czucia tego, czego chciaa czu. Bez
wzgldu na wszystko.
Jace pochyli si dotykajc lekko ustami jej policzka. Mimo e dotyk by delikatny jak
municie pirkiem, sprawi e zadraa na caym ciele.
- Jeli chcesz ebym przesta, powiedz to teraz - wyszepta. Kiedy milczaa, musn
wargami jej skro. - Albo teraz. Powid ustami wzdu linii jej podbrdka. - Albo teraz.
Jego usta zwisy nad jej ustami.
- Albo...

Ale Clary uniosa rk i przycigna go do siebie. Reszta jego sw utona w jej


ustach. Caowa j delikatnie, ostronie, ale nie tego pragna, nie teraz. Nie po tym
wszystkim. Zacisna donie na jego koszuli, przyciskajc go do siebie mocniej. Z jego garda
wydoby si mikki pomruk. Otoczy j ramionami i razem potoczyli si po trawie, spltani w
ucisku, bez przerwy si caujc. Clary czua wbijajce si w skr kamienie a rami bolao j
od upadku z okna, ale nie dbaa o to. Liczy si tylko Jace. Wszystko co czua, czym
oddychaa, na co miaa nadziej, czego chciaa i co widziaa to by Jace. Wszystko inne
przestao istnie.
Czua bijce od niego ciepo pomimo swojego paszcza i warstw ubra jakie mieli na
sobie. Szarpniciem zdja jego kurtk. W jaki cudowny sposb znikna te jego koszulka.
Nie przestawa jej caowa podczas gdy ona przesuwaa palcami po jego skrze poznajc jego
ciao. Pod skr pokryt cienkimi bliznami rysoway si twarde minie. Dotkna blizny w
ksztacie gwiazdy na jego ramieniu - bya gadka i paska, jakby bya czci jego skry i nie
odznaczaa si tak jak inne. Powinna o nich myle jak o niedoskonaociach ale wcale tak nie
uwaaa: dla niej te znaki stanowiy histori utrwalon w jego ciele, map ycia
prowadzonego w cigej wojnie.
Jace zacz niezdarnie odpina guziki jej paszcza trzscymi si rkoma. Pierwszy raz
widziaa eby tak si zachowywa.
- Ja to zrobi - powiedziaa i podniosa si eby odpi ostatni guzik. Co zimnego i
metalowego dotkno jej obojczyka. Westchna zaskoczona.
- Co si stao? - Jace zamar w bezruchu. - Skrzywdziem ci?
- Nie. To przez to - dotkna srebrnego acuszka na jego szyi. Na jego kocu wisiao
niewielkie kko z metalu. Potrcio j gdy pochylia si do przodu.
Ten krek - spatynowany kawaek metalu pokryty gwiazdami - znaa go skd.
Piercie Morgensternw. Ten sam piercie poyskiwa na palcu Valentine'a w nie ktry
pokaza jej anio. Nalea do niego a potem da go Jace'owi. Piercie przeszed z ojca na
syna.
- Przepraszam - mrukn Jace, dotykajc palcem jej policzka. Wpatrywa si w ni z
intensywnoci w zotych oczach. - Zapomniaem, e mam na sobie to cholerstwo.
Clary poczua jak jej yy napenia lodowate zimno.
- Jace - odezwaa si niskim gosem. - Jace, nie rb tego.
- Czego? Mam go nie nosi?
- Nie, po prostu... nie dotykaj mnie. Zatrzymaj si na chwile.
Jego twarz zamara. W jego oczach widziaa tysice niewypowiedzianych pyta, ktre

odgoniy poprzedni senno, ale nie powiedzia ani sowa tylko cofn rk.
- Jace - powtrzya. - Dlaczego? Dlaczego teraz?
Rozchyli usta w zdziwieniu. Na jego dolnej wardze zobaczya ciemny lad po tym jak
przygryz warg; a moe to ona j przygryza.
- Dlaczego co teraz?
- Mwie, e midzy nami niczego nie ma. e jeli.. jeli pozwolimy poczu do siebie
to co chcemy poczu, to zranimy wszystkich na ktrych nam zaley.
- Mwiem ci ju. Kamaem - jego spojrzenie zmiko. - Mylisz, e nie chc...?
- Nie - odpara. - Nie jestem gupia, wiem, e chcesz. Ale kiedy powiedziae, e
wreszcie rozumiesz dlaczego czujesz do mnie to co czujesz, to co miae na myli?
Nie ebym nie wiedziaa, pomylaa, ale musiaa o to spyta, chciaa to od niego
usysze.
Jace zapa j za nadgarstki i przycign jej donie do swojej twarzy, splatajc swe
palce razem z jej.
- Pamitasz co ci powiedziaem u Penhalloww? - zapyta. - e nigdy nie mylisz o
tym co robisz i e niszczysz wszystko czego si dotkniesz?
- Nie, ale dziki za przypomnienie.
Ledwie zauway sarkazm w jej gosie.
- Nie mwiem wtedy o tobie, Clary, tylko o sobie. Taki ju jestem - obrci lekko
twarz, a jej palce zelizgny si po jego policzku. - Teraz przynajmniej wiem dlaczego.
Wiem, co jest ze mn nie tak. I moe... moe wanie dlatego tak bardzo ci potrzebuj. Skoro
Valentine zrobi ze mnie potwora, to myl, e ciebie uczyni w pewien sposb anioem. W
kocu Lucyfer kocha Boga, prawda? Milton tak pisa.
Clary gwatownie wcigna powietrze.
- Nie jestem adnym anioem. Nie wiesz nawet do czego tak naprawd Valentine
wykorzysta krew Ithuriela... moe pragn jej dla siebie...
- Powiedzia, e krew jest dla mnie i dla moich - powiedzia cicho Jace. - To
wyjania dlaczego potrafisz robi to co robisz, Clary. Krlowa Jasnego Dworu powiedziaa,
e oboje bylimy eksperymentami. Nie tylko ja.
- Ale ja nie jestem anioem, Jace - powtrzya. - Nie oddaj ksiek do biblioteki.
Nielegalnie cigam muzyk z internetu. Okamuj swoj mam. Jestem zwyk
miertelniczk.
- Ale nie dla mnie - spojrza na ni a w tym spojrzeniu nie byo ani ladu tak typowej
dla niego arogancji. Pierwszy raz widziaa go takim bezbronnym i obnaonym, ale nawet ta

bezbronno mieszaa si z gbok nienawici do samego siebie. - Clary, ja...


- Zejd ze mnie.
- Co?
Pragnienie widoczne w jego oczach rozpryso si na tysic kawakw tak jak Portal w
Renwick i przez moment jego twarz wyraaa kompletne osupienie. Ledwo moga na niego
patrze i mwi nie. Nawet gdyby nie bya w nim zakochana to ta cz niej, ktra bya
crk swojej matki, ktra kochaa kad pikn rzecz dla jej pikna, cigle go pragna.
Ale wanie dlatego, e bya crk swojej matki, caa reszta bya niemoliwa.
- Syszae - powtrzya. - I pu moje rce - wyrwaa je i zacisna w pici eby nie
zobaczy jak bardzo dr.
Jace zamar w bezruchu. Zacisn usta. Przez chwil wydawao jej si, e znw
dostrzega w jego oczach ten drapieny bysk, tyle e teraz by zmieszany z gniewem.
- I pewnie nie zechcesz mi powiedzie dlaczego, prawda?
- Mylisz, e chcesz mnie jedynie dlatego bo jeste zy, bo nie jeste czowiekiem. Ty
po prostu chcesz innego powodu dla ktrego mgby siebie nienawidzi. Nie pozwol ci
wykorzysta mnie jako wymwki, eby przekona si jak bezwartociowym jeste
czowiekiem.
- Nigdy tego nie powiedziaem. Nigdy nie powiedziaem, e ci wykorzystuj.
- W porzdku - odpara. - Powiedz mi, e nie jeste potworem. e nic nie jest z tob
le. I powiedz jeszcze, e pragnby mnie nadal nawet gdyby nie mia w sobie krwi
demonw.
Bo ja jej nie mam i nadal ci pragn.
Ich spojrzenia spotkay si i przez moment oboje nie oddychali. A potem z penym
furii spojrzeniem Jace odskoczy do tyu, przeklinajc pod nosem, i zerwa si na rwne nogi.
Porwa z trawy koszulk i wci wcieky wcign j przez gow. Szarpniciem opuci j
na dinsy i odwrci si w poszukiwaniu swojej kurtki.
Clary wstaa chwiejc si lekko. Od kujcego zimnego wiatru dostaa gsiej skrki.
Czua si tak jakby jej nogi byy zrobione z wosku. Zdrtwiaymi palcami pozapinaa guziki
paszcza walczc z chci wybuchnicia paczem. Pacz na nic by si teraz nie zda.
W powietrzu unosiy si taczce drobinki pyu i popiow. Traw dookoa pokryway
szcztki domu, poamane fragmenty mebli, stronice ksiek powiewajce aonie na wietrze,
drzazgi drewnianych zoce, prawie poowa jakim cudem nienaruszonych schodw. Clary
obrcia si eby spojrze na Jace'a . Kopa szcztki gruzu z dzik satysfakcj.
- No c - powiedzia. - Mamy przerbane.

Nie tego oczekiwaa. Zamrugaa.


- Co takiego?
- Zgubia moja stel, pamitasz? Teraz ju nie narysujesz Portalu - wymawia te
sowa z przyjemnoci zaprawion gorycz, jakby caa ta sytuacja bya dla niego w jaki
niezrozumiay sposb satysfakcjonujca. - Nie mamy jak wrci. Bdziemy musieli pj na
piechot.
Biorc pod uwag okolicznoci, ten spacer nie nalea do przyjemnych.
Przyzwyczajona do miejskich wiate Clary nie moga wyj ze zdumienia jak ciemno mogo
by w Idris noc. W gstym mroku zalegajcym drog cienie zdaway si peza jak ywe i
nawet z magicznym wiatem Jace'a widziaa wszystko na odlego zaledwie kilku stp.
Tsknia za ulicznymi lampami, wiatami reflektorw, odgosami miasta. Jedynym
dwikiem jaki teraz syszaa by chrzst jej butw na wirowanej drodze i co jaki czas jej
westchnicie zaskoczenia, gdy potykaa si o jaki zabkany kamie.
Po kilku godzinach marszu rozbolay j nogi a usta wyschy na wir. Powietrze
zrobio si bardzo zimne a ona zgarbia si wstrzsana dreszczami, wpychajc donie gboko
w kieszenie. Ale nawet to wszystko moga znie gdyby tylko Jace z ni rozmawia. Nie
odezwa si sowem odkd opucili rezydencj, ograniczajc si jedynie do wskazywania jej
kierunku, mwic w ktr stron powinna skrci na rozstajach drg lub omin wyboje.
Nawet wtedy wtpia czy przeszkadzaoby mu gdyby w nie wpada poza tym, e z pewnoci
opnioby to ich wdrwk.
Nagle niebo na poudniu zaczo si przejania. Clary, ktra przysna na chwil,
podniosa teraz gow zaskoczona.
- Ju prawie wita.
Jace spojrza na ni z lekk pogard.
- To Alicante. Soce wstanie nie wczeniej ni za trzy godziny. To s miejskie
wiata.
Ogarnita ulg e ju prawie byli w domu, nie zwrcia uwagi na jego ton, i
przypieszya kroku. Minli rg i znaleli si na szerokiej ciece wiodcej przez wzgrza.
Wia si wzdu zbocza, znikajc na zakrcie w oddali. Mimo e miasto nie byo jeszcze
widoczne, powietrze zrobio si janiejsze a niebo przebijaa dziwna czerwonawa una.
- Jestemy ju blisko - powiedziaa Clary. - Jest jaki skrt przez wzgrza?
Jace zmarszczy brwi.
- Co jest nie tak - powiedzia nagle. Zerwa si z miejsca i pobieg wzdu drogi tak

szybko, e kamienie pryskay spod jego butw poyskujc brunatnie w dziwnym wietle.
Clary ruszya za nim, ignorujc protesty swoich pokrytych pcherzami stp. Okryli kolejny
zakrt i nagle Jace si zatrzyma a ona wpada prosto na niego. W innych okolicznociach to
byoby nawet do komiczne. Teraz takie nie byo.
Czerwona una przybraa na sile podwietlajc nocne niebo szkaratem i owietlajc
wzgrze na ktrym stali tak, jakby by dzie. Nad dolin unosiy si czarne piropusze dymu.
Przez czarn mg wida byo wiee demonw Alicante, ich krysztaowe skorupy przebijay
niebo jak ponce strzay. W gstym dymie Clary zobaczya pomienie ognia rozsiane po
caym miecie jak gar klejnotw rozrzucona na tle ciemnego sukna.
To wydawao si zupenie niemoliwe a jednak to bya prawda. Stali na zboczu ponad
Alicante a miasto pod nimi pono.

CZ DRUGA
GWIAZDY WIEC ZOWROGO
ANTONIO: Naprawd musisz jecha? A moe jednak wybior si z tob?
SEBASTIAN: Nie gniewaj si, ale nie. Moim yciem rzdz ciemne gwiazdy; zoliwo
mojego losu mogaby si udzieli twojemu; pozwl wic, e sam bd znosi swoje
nieszczcie. Gdybym ktre z nich zwali na ciebie, le bym ci si odwdziczy za przyja.
- William Shakespeare, Wieczr Trzech Krli

10. OGIE I MIECZ


- Ju pno - powiedziaa Isabelle, z rozdranieniem szarpic koronkowe zasony w
wysokim oknie w salonie. - Powinien ju wrci.
- Bd rozsdna - odpar Alec tym swoim tonem wyszoci starszego brata, ktry
dawa do zrozumienia, e podczas gdy ona, Isabelle, bya skonna do histerii, to on, Alec,
zawsze zachowywa cakowity spokj. Nawet jego postawa - rozsiad si wygodnie na
jednym z pkatych foteli naprzeciwko kominka jakby nic go nie obchodzio - dawaa do
zrozumienia, e niczym si nie martwi. - Jace robi tak wtedy gdy co go gnbi. Wychodzi i
wczy si tu i tam. Powiedzia e idzie si przej. Wrci.
Isabelle westchna. Niemal chciaa eby rodzice wrcili ju z Gardu. Cokolwiek
stanowio przedmiot obrad Clave, zebranie Rady przecigao si w nieskoczono.
- Tyle e dotychczas wczy si tylko po Nowym Jorku. Nie zna Alicante...
- Zna je pewnie lepiej ni ty - wtrcia si siedzca na kanapie z ksik Aline. Czarne
wosy zaplota w warkocz dookoa gowy a oczy miaa utkwione w lecym na jej kolanach
tomie. Isabelle, ktra nigdy nie powicaa zbyt wiele czasu na czytanie, zazdrocia innym
ludziom tej umiejtnoci cakowitego zatopienia si w lekturze. Kiedy byo wiele rzeczy,
ktrych zazdrocia Aline - jak chociaby niski wzrost i subtelna uroda - podczas gdy ona
wygldaa jak Amazonka a w obcasach przewyszaa prawie kadego napotkanego chopaka.
Jednak dopiero niedawno Isabelle odkrya, e inne dziewczyny nie byy wycznie od tego by
im zazdroci, unika ich albo ich nie lubi. - On mieszka tu do dziesitego roku ycia a wy
odwiedzilicie Alicante zaledwie kilka razy.
Marszczc brwi, Isabelle przyoya do do garda. Amulet na acuszku wok jej
szyi zawibrowa gwatownie. Dziao si tak tylko w obecnoci demonw a przecie oni byli w
Alicante. Nie byo mowy o tym, eby w pobliu pojawiy si jakie demony. Moe po prostu
amulet nie funkcjonowa prawidowo.
- Nie sdz eby gdzie si wczy. To chyba jasne gdzie Jace mg pj - odpara
Isabelle.
Alec unis gow i spojrza na ni.
- Mylisz, e poszed si zobaczy z Clary?
- To ona cigle tutaj jest? Mylaam, e miaa wrci do Nowego Jorku - Aline
zamkna ksik. - A tak w ogle to gdzie zatrzymaa si siostra Jace'a ?
Isabelle wzruszya ramionami.

- Jego spytaj - powiedziaa, strzelajc oczami w stron Sebastiana.


Sebastian siedzia si na kanapie naprzeciwko Aline. Pochyla si nad trzyman w
rku ksik. Spojrza na Isabelle zupenie jakby poczu na sobie jej wzrok.
- Mwia co? - spyta uprzejmie. Wszystko w nim byo takie uprzejme, pomylaa
Isabelle z ukuciem irytacji. Z pocztku zauroczy j jego wygld - ostro zarysowane koci
policzkowe i te czarne, bezdenne oczy - ale teraz ta jego grzeczno i ukadno zacza jej
dziaa na nerwy. Nie znosia chopcw, ktrzy nigdy si o nic nie wciekali. W jej wiecie
wcieko rwnaa si namitnoci a to oznaczao dobr zabaw.
- Co czytasz? - spytaa ostrzej ni zamierzaa. - Czy to nie jeden z komiksw Maxa?
- Tak - Sebastian spojrza na tom Angel Sanctuary lecy na oparciu sofy. - Fajne
obrazki.
Isabelle westchna z rozdranieniem. Zerkajc na ni, Alec spyta:
- Sebastian, dzi wczeniej... Czy Jace wie gdzie bye?
- Masz na myli to e byem z Clary? - wyglda na rozbawionego. - Suchaj, przecie
to adna tajemnica. Powiedziabym mu gdybym si z nim widzia.
- Nie rozumiem czemu miaby si tym przejmowa - powiedziaa Aline, odkadajc
ksik. - Sebastian nie zrobi nic zego. Co z tego, e chcia pokaza Clarissie Idris zanim
ona wrci do domu? Jace powinien si cieszy, e jego siostra nie siedzi tu i nie zanudza si
na mier.
- On potrafi by bardzo bardzo... opiekuczy - powiedzia Alec po chwili wahania.
Aline zmarszczya brwi.
- Powinien wyluzowa. Takie zbytnie chronienie nie jest dla niej dobre. Wyraz jej
twarzy gdy na nas wpada by taki, jakby nigdy wczeniej nie widziaa caujcych si ludzi.
To znaczy, kto wie, moe i nie widziaa.
- Widziaa - odpara Isabelle, mylc o tym jak Jace pocaowa Clary na Jasnym
Dworze. To nie byo co nad czym lubia si zastanawia - nie sprawiao jej radoci
roztrzsanie wasnych problemw a tym bardziej problemw innych ludzi. - To nie o to
chodzi.
- Wic o co? - Sebastian wyprostowa si, odsuwajc niesforny kosmyk wosw z
oczu. Isabelle zauwaya na jego doni czerwon kresk podobn do blizny. - O to, e mnie
nie cierpi? Bo nie mam pojcia co ja takiego...
- To moja ksika - przerwa Sebstianowi cienki gos. To by Max, stojcy w drzwiach
salonu. Mia na sobie szar piam a jego brzowe wosy byy potargane jakby wanie si
obudzi. widrowa wzrokiem tom mangi lecy na kanapie obok Sebastiana.

- Ktra? Ta? - Sebastian wzi do rki ksik. - Trzymaj, may.


Max przeszed przez pokj i wyrwa mu j z rki, spogldajc na niego z nachmurzon
min.
- Nie nazywaj mnie tak.
Sebastian rozemia si i wsta.
- Zrobi sobie kawy - powiedzia i ruszy w stron kuchni. Zatrzyma si na chwil i
odwrci. - Przynie co komu?
Rozleg si chr odmw. Wzruszajc ramionami, Sebastian znikn w kuchni.
- Max - powiedziaa ostro Isabelle - nie bd niegrzeczny.
- Nie lubi, gdy ludzie ruszaj bez pozwolenia moje rzeczy - przytuli komiks do
piersi.
- Doronij wreszcie. On j tylko poyczy - powiedziaa z wiksz irytacj ni
zamierzaa. Cigle martwia si o Jace'a i wyadowywaa si na modszym bracie. Powiniene ju dawno lee w ku. Jest ju pno.
- Ze wzgrza dobiegay jakie haasy i dlatego si obudziem - zamruga; bez
okularw wszystko byo rozmazane. - Isabelle...
Pytajca nuta w jego gosie przykua jej uwag. Odwrcia si od okna.
- Co takiego?
- Czy kto kiedykolwiek wspina si na wiee demonw? To znaczy, z jakiego
konkretnego powodu?
Aline podniosa gow i spojrzaa na niego.
- Wspina si na wiee demonw? - zamiaa si. - Oczywicie, e nie. Nikt tego nie
robi. Po pierwsze dlatego, e to absolutnie wbrew prawu, a poza tym, dlaczego kto miay to
robi?
Isabelle pomylaa, e Aline nie grzeszya wyobrani. Ona sama moga wymyli z
tysic powodw, dla ktrych kto miaby si tam wspi, pomijajc ten najbardziej oczywisty
z opluwaniem gumami przechodniw.
Max spojrza na ni spode ba.
- Ale kto to zrobi. Sam widziaem...
- Cokolwiek widziae to pewnie ci si to przynio - wytumaczya mu Isabelle.
Twarz Maxa zmarszczya si. Alec wsta z miejsca, wyczuwajc potencjalny wybuch,
i wycign rk w stron brata.
- Chod, Max - powiedzia z sympati. - Zaprowadzimy ci do ka.
- Wszyscy powinnimy ju by w kach - wtrcia Aline, wstajc z kanapy. Podesza

do okna obok Isabelle i energicznie zacigna zasony. - Ju prawie pnoc. Kto wie czy oni
w ogle dzisiaj wrc z zebrania. Nie ma sensu...
Amulet na szyi Isabelle zadrga ponownie - a wtedy okno przy ktrym staa Aline,
roztrzaskao si od rodka. Aline wrzasna gdy w dziurze ukazay si rce - waciwie nie
cakiem rce, jak skonstatowaa z ca ostroci zszokowana Isabelle - tylko ogromne,
pokryte uskami pazury zbroczone krwi i jak czarn ciecz. Pochwyciy Aline i wywloky
j przez strzaskane okno zanim zdya krzykn po raz drugi. Bat Isabelle lea na stoliku
przy kominku. Rzucia si po niego mijajc po drodze Sebastiana, ktry przybieg z kuchni.
- Szykuj bro! - krzykna, gdy rozglda si zaskoczony po pokoju. - Ruszaj si! wrzasna i podbiega do okna.
Przy kominku Alec trzyma wyrywajcego si i drcego w niebogosy Maxa, ktry
prbowa wykrci si z jego ucisku. Alec zawlk go za sob w stron drzwi. wietnie,
pomylaa Isabelle, wyprowad std Maxa.
Przez strzaskane okno wpad powiew zimnego powietrza. Isabelle podniosa spdnic
i kopniakiem wybia reszt odamkw, w duchu dzikujc za grube podeszwy swoich butw.
Gdy pozbya si resztki szka, wytkna gow na zewntrz a potem zeskoczya na d, z
szarpniciem ldujc w uliczce poniej. Na pierwszy rzut oka wygldaa na pust. Latarnie
wzdu kanau byy pogaszone. Jedyne owietlenie daway wiata z ssiedniego domu.
Isabelle ruszya ostronie do przodu z batem z elektrum zwinitym przy jej boku. Miaa go
ju od tak dawna - dostaa go w prezencie od ojca na dwunaste urodziny - i teraz czua jakby
by czci jej ciaa, pynnym przedueniem prawego ramienia.
Ciemno gstniaa w miar jak odchodzia coraz dalej od domu ku mostowi
Oldcastle, ktry spina brzegi kanau Princewater pod dziwacznym ktem do uliczki. U jego
podstawy skupiy si wygldajce jak rj czarnych much cienie. Nagle co poruszyo si
masie cieni, co biaego i poszarpanego.
Isabelle przeskoczya rzd niskich krzakw na kocu czyjego ogrodu i pobiega w
stron wskiej ceglanej grobli poniej mostu. Jej bat rozjarzy si jaskrawym srebrzystym
wiatem. W jego blasku dostrzega Aline, lec bezwadnie nad brzegiem kanau. Olbrzymi
pokryty usk demon przygniata j do ziemi swoim jaszczurzym cielskiem, z pyskiem
zatopionym w jej szyi...
Ale przecie to nie mg by demon. W Alicante nigdy nie byo demonw. Nigdy.
Gdy tak staa zszokowana, stwr unis eb i zacz wszy jakby j wyczu. By lepy a czoo
w miejscu gdzie powinny by oczy przecina mu rzd ostrych jak igy zbw. W dolnej czci
twarzy mia drug par ust z wystajcymi z nich kami. Boki jego wskiego ogona

poyskiway gdy wymachiwa nim tam i z powrotem. Podkradajc si bliej Isabelle


dostrzega, e ogon by obramowany ostrymi jak brzytwa kostnymi wyrostkami.
Aline drgna i zakwilia aonie. Pod Isabelle nogi ugiy si z ulgi - bya prawie
pewna, e Aline nie yje - ale jej rado bya krtkotrwaa. Gdy Aline si poruszya, Isabelle
zobaczya, e jej bluzka bya rozcita z przodu. Jej pier znaczyy lady pazurw a stwr
wczepi si w pasek jej spodni. Isabelle poczua fal nudnoci podchodzc do garda. Demon
nie zabi jeszcze Aline - jeszcze. Bat Isabelle oy w jej doni jak poncy miecz anioa
zemsty. Rzucia si do przodu i smagna nim demona przez grzbiet.
Stwr zawy i odskoczy od Aline. Natar na Isabelle, prbujc dosign jej twarzy
swoimi szponami. Odskakujc do tyu, strzelia z bata jeszcze raz. Przeci potworowi pysk,
pier i nogi. Miriady ociekajcych posok, krzyujcych si ze sob pkni pojawio si na
uskowanej skrze demona. Dugi rozwidlony jzyk wysun si z jego ust prbujc
dosign twarzy Isabelle. Na jego kocu tkwio do jak u skorpiona. Isabelle szarpniciem
nadgarstka owina bat dookoa jzyka, spowijajc go wstg elastycznego elektrum. Demon
rycza coraz goniej w miar jak zacieniaa ucisk a potem szarpna. Jzyk opad na cegy
grobli z obrzydliwym, wilgotnym mlaniciem.
Isabelle cofna bat. Demon odwrci si i zacz ucieka, poruszajc si szybko jak
w. Rzucia si za nim w pogo. By w poowie drogi gdy wyrs przed nim ciemny ksztat.
Co rozbyso w ciemnoci a demon upad na ziemi zwijajc si w konwulsjach. Isabelle
zatrzymaa si gwatownie. Aline staa nad demonem ze smukym sztyletem w doni; musiaa
go mie przy pasie. Runy na ostrzu lniy jak byskawice gdy raz po raz wbijaa go we
wstrzsane drgawkami ciao demona a do momentu, w ktrym przesta si rusza i cakiem
znikn.
Aline rozejrzaa si dookoa. Jej twarz bya zupenie bez wyrazu. Nie uczynia nic
eby zasoni si rozdart bluzk. Krew sczya si z gbokich zadrapa na jej piersi.
Isabelle wypucia powietrze ze wistem.
- Aline... wszystko w porzdku?
Aline upucia sztylet z gonym brzkiem. Odwrcia si bez sowa i znikna w
ciemnoci. Zaskoczona Isabelle zakla i pobiega za ni. Wolaaby mie na sobie co bardziej
praktycznego od aksamitnej sukni ale przynajmniej zaoya odpowiednie buty. Wtpia czy
udaoby jej si dogoni Aline gdyby bya w szpilkach.
Po drugiej stronie grobli znajdoway si metalowe schody prowadzce na Princewater
Street. Na ich szczycie majaczya sylwetka Aline. Zagarniajc rbek sukni, Isabelle pobiega
w tamt stron, stukajc podeszwami na stopniach. Gdy dotara na gr, rozejrzaa si

dookoa w poszukiwaniu Aline.


I zamara. Staa u wylotu szerokiej drogi, przy ktrej sta dom Penhalloww. Nie
widziaa ju Aline - dziewczyna znikna pord tumu ludzi zalewajcego ulice. I nie by to
tylko tum ludzi. Po ulicach grasoway demony - cae tuziny demonw podobnych do
jaszczurzego stwora ze szponami, ktrego umiercia Aline. Dwa lub trzy ciaa leay na
ulicy, jedno z nich zaledwie kilka stp od Isabelle. Mczyzna z rozerwanymi ebrami. Po
jego siwych wosach poznaa, e musia by ju do stary. Oczywicie, e by, pomylaa
tpo sparaliowana strachem. Wszyscy doroli byli w Gardzie. W miecie zostay tylko dzieci,
starsi ludzie i chorzy...
W podwietlonym na czerwono powietrzu unosi si zapach spalenizny, noc
rozdzieray wrzaski i krzyki. We wszystkich domach pootwierano drzwi - wybiegali z nich
ludzie i natychmiast zamierali w miejscu gdy ich oczom ukazay si ulice pene potworw.
To byo nie do pomylenia. Nigdy wczeniej w historii Alicante nie zdarzyo si eby
jakikolwiek demon omin stranicze wiee. A teraz byy ich tu dziesitki. Setki. Moe nawet
wicej. Zaleway ulice jak fala trujcego przypywu. Isabelle czua si tak, jakby bya
uwiziona za szklan cian - potrafia tylko patrze i nie moga si ruszy. Nieruchoma jak
posg patrzya jak demon pochwyci uciekajcego chopca, podnis go z ziemi i zatopi zby
w jego ramieniu. Chopiec zacz krzycze ale jego wrzask uton w gonym zgieku
rozdzierajcym nocne powietrze. Haas narasta z kad chwil: wycie demonw, krzyki
nawoujcych si ludzi, tupot stp i odgos rozbijanego szka. W dole ulicy kto wykrzykiwa
co, ktre ledwo moga zrozumie - co o wieach demonw. Spojrzaa wic w gr.
Wysokie wartownicze wiee groway nad miastem tak jak zawsze, tyle e zamiast odbija
srebrne wiato gwiazd lub choby czerwon un poncego miasta, pozostay biae jak skra
nieboszczyka - w jaki niewytumaczalny sposb straciy swoj moc.
Strae chronice Alicante od setek tysicy lat znikny.
Samuel milcza od kilku godzin. Nie mogc zasn, Simon czuwa wpatrzony w
ciemno, gdy usysza krzyki. Poderwa gow do gry. Cisza. Rozejrza si niespokojnie
dookoa. Czyby ten haas mu si przyni? Nastawi uszu ale nawet z nowo nabytym
wraliwym suchem nie mg niczego rozrni. Ju mia si pooy gdy krzyki si
powtrzyy, wwiercajc si w jego uszy jak igy. Wygldao na to e dochodziy spoza Gardu.
Wspi si na ko i wyjrza przez okno. Zobaczy zielony trawnik i odlege wiata
miasta. Zmruy oczy. Ze wiatami byo co nie tak, jakby byy... wyczone. Byo ciemnej
ni pamita a w ciemnoci poruszay si jakie punkciki podobne do ognistych igie. Nad

wieami unosiy si szare chmury a powietrze pene byo dymu.


- Samuel - Simon sysza zaniepokojenie w swoim gosie. - Co jest nie tak.
Usysza odgos otwieranych drzwi i tupot stp. Kto krzykn co chrapliwym
gosem. Simon przycisn twarz do kraty tak blisko jak tylko si dao, gdy po drugiej stronie
kto przebieg potrcajc kamienie - Nocni owcy nawoywali si po imieniu, wybiegajc z
Gardu i pieszc w stron miasta.
- Strae obalone! Strae obalone!
- Nie moemy opuci Gardu!
- Gard si nie liczy! Tam s nasze dzieci!
Gosy ucichy prawie natychmiast. Simon oderwa si od okna nie mogc zapa tchu.
- Samuel! Strae...
- Wiem, syszaem - jego mocny gos dobieg zza ciany. Nie byo w nim strachu,
jedynie rezygnacja i moe odrobina triumfu, e jednak mia racj. - Valentine zaatakowa
podczas obrad Clave. Sprytne.
- Przecie Gard jest obwarowany... Dlaczego tam nie zostali?
- Syszae. Dlatego, e dzieci zostay w miecie. Dzieci, ktrych rodzice nie mog tu
tak po prostu zostawi.
Lightwoodowie. Simon pomyla o Jasie, a potem z przeraajc jasnoci o drobnej,
jasnej twarzy Isabelle zwieczonej koron ciemnych wosw, o jej determinacji podczas
walki, o tych maych dziewczcych iksach i kkach w liciku, ktry do niego napisaa.
- Ale przecie powiedziae im... powiedziae Clave co si stanie. Dlaczego ci nie
uwierzyli?
- Bo strae miasta to ich religia. Jeli nie wierzysz w ich moc, to zupenie tak jakby
nie wierzy w to, e Nocny owcy s wyjtkowi, e zostali wybrani i s chronieni przez
Anioa. Rwnie dobrze mgby wierzy w to e s zwykymi Przyziemnymi.
Simon odwrci si z powrotem w stron okna, ale dym ju zgstnia, wypeniajc
powietrze szaroci. Nie sysza ju dochodzcych z zewntrz gosw. Zastpiy je
dochodzce z oddali sabe krzyki
- Miasto ponie.
- Nie - gos Samuela by bardzo cichy. - Myl, e to tylko Gard ponie. Pewnie za
spraw demonicznego ognia. Valentine nie dopuciby do tego, gdyby tylko mg.
- Ale... - jka si Simon - ...ale kto musi tu przyj i nas std uwolni, prawda?
Konsul, albo... albo Aldertree. Nie mog nas tu zostawi na pewn mier!
- Jeste Podziemnym - powiedzia Samuel. - Ja jestem zdrajc. Naprawd mylisz, e

zrobiliby co innego?
- Isabelle! Isabelle!
Alec pooy jej donie na ramionach i zacz potrzsa. Powoli podniosa gow.
Biaa twarz jej brata odcinaa si ostro od otaczajcej go ciemnoci. Kawaek rzebionego
drewna wystawa mu zza prawego ramienia: mia na plecach swj uk, ten sam, ktrego uy
Simon eby zabi Abbadona. Nie pamitaa eby Alec do niej podszed, nie pamitaa nawet
eby widziaa go na tej ulicy. Zupenie jakby zmaterializowa si nagle przed ni jak duch.
- Alec - powiedziaa powoli drcym gosem. - Alec, przesta. Nic mi nie jest.
Odsun si od niej.
- Wcale nie wygldaa jakby nic ci si nie stao - rozejrza si i zakl pod nosem. Musimy zej z ulicy. Gdzie jest Aline?
Isabelle zamrugaa. W zasigu wzroku nie byo adnych demonw. Kto siedzia na
schodach przed jednym z domw naprzeciwko i paka gono. Ciao starszego czowieka
cigle leao na ulicy a smrd demonw unosi si wszdzie.
- Aline... jeden z demonw prbowa... prbowa... - odetchna gboko. W kocu
bya Isabelle Lightwood. Nigdy nie wpadaa w histeri, choby nie wiadomo z jakiego
powodu. - Zabiymy go ale potem Aline ucieka. Prbowaam j dogoni ale bya zbyt
szybka - spojrzaa na swojego brata. - W miecie s demony. Jak to w ogle moliwe?
- Nie mam pojcia - Alec potrzsn gow. - Strae musiay pa. Gdy wracaem do
domu, natknem si na cztery albo pi demonw Oni. Znalazem jednego przyczajonego w
krzakach. Reszta ucieka ale w kadej chwili mog wrci. Wstawaj. Lepiej wracajmy do
domu.
Kto na schodach nie przestawa ka. Ten dwik ciga ich dopki nie znaleli si w
domu Penhalloww. Na ulicy nie byo demonw ale cigle syszeli odgosy eksplozji, cige
krzyki i tupot stp odbijajcy si echem od innej pogronej w ciemnoci ulicy. Gdy wspinali
si po frontowych schodach, Isabelle obejrzaa si przez rami akurat eby zobaczy, jak
duga, wijca si macka wystrzelia z mroku zalegajcego pomidzy dwoma domami i
pochwycia paczc kobiet ze schodw. Jej szloch przeszed we wrzask. Isabelle prbowaa
si odwrci lecz Alec w por zdy j zapa i wepchn do rodka, zatrzaskujc za nimi
drzwi. Dom by pogrony w ciemnoci.
- Pogasiem wiata. Nie chciaem eby nalazo si ich wicej - wytumaczy,
popychajc Isabelle w kierunku salonu.
Max siedzia na pododze przy schodach, obejmujc kolana ramionami. Sebastian sta

przy oknie, przybijajc kody drewna z kominka w miejsce wybitej szyby.


- Zrobione - powiedzia i odoy motek na pk. - Powinno wytrzyma przez jaki
czas.
Isabelle usiada obok Maxa i pogaskaa go po wosach.
- Wszystko w porzdku?
- Nie - jego oczy byy okrge ze strachu. - Prbowaem wyjrze przez okno ale
Sebastian kaza mi si odsun.
- Dobrze zrobi - odpara. - Po ulicach grasuj demony.
- Cigle tu s?
- Nie, ale zostao ich troch w miecie. Teraz musimy pomyle co mamy robi dalej.
Sebastian zmarszczy brwi.
- Gdzie jest Aline?
- Ucieka - wyjania Isabelle. - To moja wina. Powinnam...
- To nie twoja wina. Gdyby nie ty ju by nie ya - wtrci uszczypliwie Alec. Suchaj, nie mamy teraz czasu na wzajemne oskarenia. Pjd jej poszuka. A wasza trjka
ma tu zosta. Isabelle, zajmij si Maxem. Sebastian, skocz zabezpiecza dom.
- Nie puszcz ci tam samego! - odezwaa si oburzona. - Zabierz mnie ze sob.
- Ja tu jestem dorosy. I ja wydaj rozkazy - powiedzia Alec niewzruszonym tonem. Nasi rodzice mog wrci z Gardu w kadej chwili. Im nas tu wicej, tym lepiej. atwo nam
bdzie si potem rozdzieli. Nie mam zamiaru ryzykowa, Isabelle - przenis spojrzenie na
Sebastiana. - Zrozumiae?
Sebastian zdy ju wyj swoj stel.
- Popracuj nad zabezpieczeniem domu Znakami.
- Dziki - Alec by ju w poowie drogi do drzwi. Odwrci si i spojrza na Isabelle.
Ich spojrzenia spotkay si na uamek sekundy. Po chwili go nie byo.
- Isabelle - odezwa si cienkim gosem Max. - Twj nadgarstek krwawi.
Spojrzaa w d. Nie pamitaa by skaleczya si w tym miejscu, ale Max mia racj:
krew zdya ju poplami rkaw jej biaej kurtki. Wstaa z miejsca.
- Id po swoj stel. Pomog ci z runami.
Sebastian skin gow.
- Przyda mi si pomoc. Nie jestem w tym dobry.
Isabelle posza na gr nie pytajc go co waciwie mia na myli. Bya kompletnie
wyczerpana i okropnie potrzebowaa zastrzyku energii w postaci Znaku. Z koniecznoci sama
moga go sobie narysowa, jednak Alec i Jace zawsze byli w tym od niej lepsi. Gdy dotara do

swojego pokoju, przekopaa swoje rzeczy w poszukiwaniu steli i kilku dodatkowych sztuk
broni. Gdy wsuwaa serafickie noe w cholewy butw, mylami bya przy Alecu i spojrzeniu
jakie wymienili zanim wyszed. Nie pierwszy raz widziaa swojego brata opuszczajcego dom
wiedzc, e moe ju nigdy nie wrci. To byo co z czym si godzia, co zawsze
akceptowaa jako cz swojego ycia. Bya tak do czasu kiedy poznaa Clary i Simona i
zdaa sobie spraw z tego, e ycie wikszoci ludzi wygldao cakiem inaczej. mier nie
bya staym towarzyszem ich ycia. Nie czuli na swoich karkach jej zimnego oddechu nawet
w zwyke dni. Zawsze pogardzaa Przyziemnymi tak jak to robi kady Nocny owca uwaaa ich za tpych, tchrzliwych, zadowolonych z siebie miczakw. Teraz zastanawiaa
si, czy ta caa zawi nie braa si z tego, e bya po prostu zazdrosna. Musiao by cakiem
mio nie martwi si za kadym razem gdy ktry z czonkw twojej rodziny wychodzi z
domu i nie zastanawia si czy jeszcze wrci.
Trzymaa w doni stel i bya ju w poowie drogi na d gdy wyczua, e co byo nie
tak. Salon by pusty. Maxa i Sebastiana nie byo nigdzie w pobliu. Na jednym z przybitych
do okna polan widnia niedokoczony chronicy Znak. Motek, ktrego uywa Sebastian,
znikn.
Jej odek zacisn si w supe.
- Max! - krzykna, obracajc si dookoa. - Sebastian! Gdzie jestecie?
- Isabelle, tutaj... - gos Sebastiana dobiega z kuchni.
Przepenia j ulga.
- Sebastian, to wcale nie jest mieszne - powiedziaa, wchodzc do rodka. Mylaam, e...
Zamkna za sob drzwi. W kuchni byo ciemno, ciemniej ni w salonie. Wytya
wzrok eby dojrze Sebastiana i Maxa, ale nie zobaczya nic oprcz cieni.
- Sebastian? - w jej gos zakrada si niepewno. - Co ty tu robisz? Gdzie jest Max?
- Isabelle.
Przez chwile wydawao jej si, e dostrzega jaki ruch; ciemniejszy cie na tle
janiejszego. Jego gos by mikki i kojcy. Nie zdawaa sobie dotd sprawy z tego jak pikne
mia brzmienie.
- Isabelle, wybacz mi.
- Zachowujesz si dziwacznie. Przesta.
- Tak mi przykro, e musiao pa akurat na ciebie - powiedzia. - Bo widzisz, to
wanie ciebie polubiem najbardziej z nich wszystkich.
- Sebastian...

- Najbardziej z nich wszystkich - powtrzy tym samym niskim gosem. - Mylaem,


e jestemy do siebie podobni.
Do, w ktrej trzyma motek, opada na d.
Alec pdzi przez ciemne, ponce ulice bez przerwy nawoujc Aline. Gdy tylko
opuci dzielnic Princewater i dotar do centrum miasta, jego puls przypieszy. Ulice
wyglday jak ywy obraz Bosha: groteskowe i makabryczne stwory i brutalne sceny
przemocy. Spanikowani ludzie odepchnli go na bok i rozpierzchli si z krzykiem. Powietrze
cuchno dymem i demonami. Niektre domy stay w pomieniach, inne miay powybijane
wszystkie okna. Kocie by poyskiway od tuczonego szka. Gdy podkrad si bliej do
jednego z budynkw, przekona si, e to co na pocztku wzi za barwn plam farby, w
rzeczywistoci okazao si by ogromnym kleksem wieej krwi rozbrynitym na cianie.
Obrci si w miejscu, rozgldajc si na wszystkie strony, ale gdy nie znalaz wyjanienia
dla tego co wanie zobaczy, ruszy do przodu tak szybko jak tylko si dao.
Alec, jako jedyny z dzieci Lightwoodw, pamita Alicante. By jeszcze maym
dzieckiem gdy je opucili, ale mimo wszystko zachowa w pamici widok poyskujcych
wie, zanieonych ulic zim, ozdobione magicznym wiatem sklepy i domy, wod
rozpryskujc si z fontanny w ksztacie syreny w Hallu. Zawsze czu dziwne szarpnicie w
sercu na myl o Alicante, niemal bolesn nadziej, e ktrego dnia jego rodzina wrci do
miejsca, do ktrego od zawsze naleaa. Widok miasta takim jaki by teraz by dla niego jak
unicestwienie caej radoci na wiecie.
Odwracajc si w stron szerszej alei, jednej z tych ktra prowadzia do Sali
Porozumie, zobaczy stado wyjcych i syczcych demonw Beliala, przemykajcych pod
ukowatym wejciem. Wloky co za sob - co, co szarpao si i wio, cignite po bruku.
Pobieg wzdu ulicy ale demony zdyy znikn. Przy podstawie filaru lea jaki
bezwadny ksztat, z ktrego wyciekay cienkie struki krwi. Tuczone szko chrzcio pod
jego butami jak wir, gdy uklkn by odwrci ciao na drug stron. Wystarczyo mu jedno
spojrzenia na sin, wykrzywion twarz, eby stwierdzi z ulg e to nie by nikt kogo zna.
Jaki haas postawi go na nogi. Wyczu odr zanim to co si pojawio: cie pezncy
w jego stron z drugiego koca ulicy. Wielki Demon? Alec nie czeka eby si o tym
przekona. Rzuci si biegiem w stron jednego z wikszych domw, wspinajc si na parapet
okna z wybit szyb. W chwil pniej podciga si ju na dach. Rce go bolay i zdar sobie
kolana. Wsta, otrzepa donie ze wiru i rozejrza si po miecie. Zrujnowane wiee rzucay
mtne, martwe wiato na ulice, po ktrych biegay i pezay rne stworzenia, niknc w

cieniu pomidzy budynkami jak karaluchy rozace si po zaciemnionym mieszkaniu.


Powietrze nioso ze sob wrzaski i lamenty, nawoywania i wykrzykiwane na wietrze imiona
tak samo jak wrzaski demonw, ich wycie i przenikliwy pisk, ktry przeszywa ludzkie uszy
blem. Nad domami z miodowozotego kamienia unosi si dym przypominajcy mg,
oplatajc iglice Sali Porozumie. Patrzc w kierunku Gardu Alec dostrzeg tum Nocnych
owcw zbiegajcych ze wzgrz i owietlonych przez magiczne wiato, ktre ze sob nieli.
Clave szykowao si do walki.
Alec przesun si na skraj dachu. Budynki stay bardzo blisko siebie; ich dachwki
niemal si ze sob stykay. atwo mona byo przeskoczy z jednego na drugi. W chwil
pniej bieg ju lekko przez dachy, przeskakujc niewielkie przewity midzy domami.
Dobrze byo czu na twarzy zimny wiatr, ktry osabia odr demonw.
Bieg ju od kilku minut gdy nagle zda sobie spraw z dwch rzeczy. Po pierwsze zmierza ku biaym iglicom Sali Porozumie, a po drugie - co dziao si na placu pomidzy
dwoma ulicami. Wygldao to jak deszcz strzelajcych iskier, z tym tylko wyjtkiem e byy
niebieskie. Alec widzia ju kiedy takie niebieskie iskry przypominajce ciemny gazowy
pomie. Gapi si na nie przez chwil zanim nie zacz biec. Najbliszy dach jaki prowadzi
do placu by do stromy. Zelizgn si po nim na d, zapierajc si butami o dachwki.
Zatrzyma si na krawdzi i spojrza w d.
Pod nim znajdowa si Cistern Square. Widok przysania czciowo metalowy drg,
ktry wystawa ze ciany budynku, na ktrym sta. Drewniany szyld odstawa od ciany,
powiewajc na wietrze. Plac poniej wypeniay demony z Iblis - miay ludzkie ksztaty ale
byy zrobione z substancji, ktra wygldaa jak wirujcy czarny dym z poncymi tymi
lepiami. Stany w szeregu i powoli posuway si w stron samotnej figury czowieka w
zamaszystym szarym paszczu, zmuszajc go do cofnicia si pod cian. Alec mg si tylko
gapi. Wszystko w tym czowieku - poczynajc od szczupej linii plecw, rozwianego
gszczu ciemnych wosw i sposobu, w jaki iskry strzelay z jego palcw jak turkusowe
wietliki - byo znajome.
Magnus.
Czarownik ciska wcznie niebieskiego ognia w demony. Jedna z nich przebia pier
wysforowanego do przodu potwora. Rozleg si taki dwik jakby kto chlusn wiadrem
wody prosto w pomienie. Demon zacz dygota a potem zamieni si w kupk popiou.
Demony Iblisu nie byy zbyt rozgarnite i natychmiast zajy jego miejsce. Magnus cisn
kolejn seri ognistych wczni. Kilka z nich pado, ale jeden, sprytniejszy od reszty, okry
Magnusa i gotowa si do ataku...

Alec nie waha si ani chwili. Zamiast tego zeskoczy na d, przytrzymujc si


krawdzi dachu, zsun si by uchwyci metalowy drg i zacz huta. Po chwili puci si i
opad lekko na ziemi. Zaskoczony demon zacz si obraca; jego te oczy pony jak
klejnoty. Zanim wycign zza pasa seraficki n i cisn nim w demona, Alec przez uamek
sekundy myla o tym, e gdyby by Jasem, to najpierw powiedziaby co mdrego a dopiero
potem rzuci noem.
Demon znikn przy akompaniamencie guchego wrzasku, zbryzgujc Aleca deszczem
popiou.
- Alec? - Magnus nie przestawa si na niego gapi. Dobi resztk demonw i na placu
nie byo ju nikogo poza nimi. - Czy ty... Czy ty wanie uratowae mi ycie?
Alec zdawa sobie spraw z tego, e powinien powiedzie co w stylu Oczywicie, w
kocu jestem Nocnym owc i to moje zadanie albo Tak mam prac. Jace powiedziaby
wanie co takiego. On zawsze wiedzia, co powiedzie w takich sytuacjach. Ale sowa, ktre
wyszy z ust Aleca byy cakiem inne. Nawet on sam dosysza w nich nut rozdranienia.
- Nie oddzwonie - powiedzia. - Wydzwaniaem do ciebie chyba z milion razy a ty
nigdy nie oddzwonie.
Magnus spojrza na niego takim wzrokiem jakby Alec wanie oszala.
- Twoje miasto jest atakowane - powiedzia. - Strae zostay pokonane a demony
grasuj po ulicach. A ty chcesz wiedzie dlaczego do ciebie nie oddzwoniem?!
Alec zacisn szczki.
- Tak, chc wiedzie dlaczego do mnie nie oddzwonie.
Magnus wyrzuci rce w powietrze w wyrazie totalnego rozdranienia. Alec z
zainteresowaniem zauway, e gdy to zrobi, z jego palcw oderwao si kilka iskier, jak
wietliki wypuszczone ze soika.
- Jeste idiot.
- To dlatego nie oddzwonie? Bo uwaasz mnie za idiot?
- Nie - Magnus podszed do niego. - Nie odzywaem si bo jestem ju zmczony tym,
e chcesz mnie mie przy sobie tylko wtedy gdy jestem ci do czego potrzebny. Zmczyo
mnie patrzenie jak kochasz kogo kto, nawiasem mwic, nigdy nie pokocha ciebie. Nie w
sposb w ktry ja kocham ciebie.
- Kochasz mnie?
- Gupi Nefilim - powiedzia cierpliwie Magnus. - Niby dlaczego tu jestem? Jak
mylisz, dlaczego spdziem kilka ostatnich tygodni na ataniu twoich zidiociaych przyjaci
za kadym razem gdy si skalecz? I na wyciganiu ci z kadej niewiarygodnej sytuacji w

jak si wpakujesz? Ju nawet nie wspominajc o pomaganiu ci w wojnie z Valentinem. I to


wszystko zupenie za darmo!
- Nie mylaem o tym w ten sposb - przyzna Alec.
- Oczywicie, e nie. Nie mylae o tym w aden sposb - kocie oczy Magnusa
rozbysy gniewem. - Mam ju siedemset lat, Alexandrze. Dobrze wiem kiedy co jest z gry
skazane na porak. Nigdy nawet nie powiedziae rodzicom o moim istnieniu.
Alec gapi si na niego z niedowierzaniem.
- Siedemset lat?
- No c, prawie osiemset - poprawi Magnus - ale wcale tego po mnie nie wida. Tak
czy inaczej, zbaczamy z tematu. Chodzi o to, e...
Tyle e Alec nigdy nie dowiedzia si, o co chodzio, bo w tym samym momencie plac
zala kolejny tuzin demonw Iblis. Szczka mu opada.
- Jasna cholera.
Magnus pody za jego spojrzeniem. Demony ju zdyy ich okry; ich te oczy
pony.
- C za zmiana tematu, Lightwood.
- Posuchaj - Alec sign po drugi n. - Jeli przez to przejdziemy, to obiecuj, e
przedstawi ci caej swojej rodzinie.
Magnus unis rce, jego palce poyskiway pojedynczymi turkusowymi pomieniami.
Owietliy niebieskim blaskiem umiech na jego twarzy.
- Brzmi cakiem niele.

11. NAJEDCY Z PIEKA RODEM


- Valentine - wydysza Jace. Jego twarz zrobia si biaa gdy patrzy w d na miasto.
Przez warstwy dymu Clary prawie moga zobaczy labirynt krtych uliczek, zapchany
biegajcymi postaciami, ktre wyglday jak malutkie czarne mrwki desperacko krcce si
tam i z powrotem. Spojrzaa jeszcze raz ale nie zobaczya ju niczego oprcz gstych
czarnych oparw, pomieni i dymu.
- Mylisz, e Valentine to zrobi? - poczua w gardle gorzki smak dymu. - To wyglda
na zwyky poar. Moe wybuch sam z siebie...
- Pnocna Brama jest otwarta - Jace wskaza rk w kierunku czego, co ledwie
widziaa przez zbyt du odlego i znieksztacajcy wszystko dym. - Nigdy nie
pozostawiano jej otwartej. A na dodatek wiee straciy swoje wiato. Strae musiay zosta
obalone - wycign zza pasa seraficki n, ciskajc go tak mocno, e a kykcie mu
zbielay. - Musimy si tam dosta.
Przeraenie cisno Clary za gardo.
- Simon...
- Wyprowadz go z Gardu. Nie martw si, Clary. Pewnie ma si lepiej ni reszta ludzi
tam w dole. Demony nic mu nie zrobi. Zazwyczaj zostawiaj Podziemnych w spokoju.
- Tak mi przykro - wyszeptaa. - Lightwoodowie... Alec... Isabelle...
- Jahoel - powiedzia Jace, a ostrze rozjarzyo si jaskrawym wiatem w jego
obandaowanej lewej doni. - Clary, masz tu zosta. Wrc po ciebie - gniew, ktry pojawi
si w jego oczach odkd opucili rezydencj, wyparowa. Teraz Jace by ju tylko onierzem.
Potrzsna gow.
- Nie, chc i z tob.
- Clary... - urwa, sztywniejc na caym ciele. W chwil pniej Clary te to usyszaa
- cikie, rytmiczne uderzenia, a potem co jak trzask olbrzymiego ogniska. Kilka dugich
minut zajo jej rozoenie tych dwikw w swoim umyle, tak jak podzielenie fragmentu
muzyki na jego poszczeglne nuty. - To...
- Wilkoaki - Jace patrzy na co za jej plecami. Podajc za jego spojrzeniem
dostrzega ich, zalewajcych pobliskie wzgrze jak rozprzestrzeniajcy si cie, poyskujcy
tu i wdzie poncymi jasno lepiami. Sfora wilkw - a nawet wicej ni sfora. Musiay ich
by cae setki, a nawet tysice. Ich ujadanie i szczek byo tym, co wzia na pocztku za
odgos strzelajcego ognia, ktry narasta wrd nocy, twardy i chropawy.

odek Clary wywrci si na drug stron. Znaa wilkoaki. Walczya u ich boku.
Ale to nie byy wilki Luke'a, nie takie, ktre wiedziay, e maj si ni opiekowa i jej nie
krzywdzi. Pomylaa o zabjczych zdolnociach watahy Luke'a, ktre ujawniay si gdy
tylko spuszczao si ich ze smyczy, i nagle zdaa sobie spraw z tego, e si boi.
Stojcy obok niej Jace zakl siarczycie. Nie byo czasu na wycignicie kolejnej
broni. Przycign j do siebie i otoczy wolnym ramieniem. Drug rk podnis wysoko
Jahoela. Jego wiato olepiao. Clary zacisna zby...
Otoczya ich sfora. Przypominao to uderzajc fal - nagy wybuch oguszajcej
wrzawy i podmuch powietrza, gdy kilka pierwszych wilkw wysuno si do przodu i
skoczyo. Ich oczy pony a szczki byy rozwarte. Jace wczepi palce w bok Clary... Wilki
otaczay ich z kadej strony, trzymajc si na odlego dobrych dwch stp. Clary rozejrzaa
si dookoa z niedowierzaniem gdy dwjka wilkw - jeden smuky i ctkowany a drugi
ogromny i stalowoszary - opady mikko na ziemi, zatrzymay si na chwil, a potem na
nowo podjy bieg, nie patrzc nawet wstecz. Dookoa wszdzie byy wilki a mimo wszystko
aden z nich si do nich nie zbliy. Okray ich jak powd cieni, ich futra lniy w wietle
ksiyca jak srebro, przez co wyglday jak jedna, wielka, ywa rzeka ksztatw - ktra nagle
rozdzielia si tak, jak woda opywa kamie. Wilki powiciy dwjce Nocnych owcw
zaledwie tyle uwagi co parze nieruchomych rzeb, a potem przebiegy obok nich z
rozwartymi pyskami i oczami utkwionymi w drodze. Po chwili ju ich nie byo. Jace odwrci
si, eby zobaczy jak ostatni z wilkw przelecia obok nich i popieszy za reszt swoich
towarzyszy. Zapada cisza. Sycha byo jedynie bardzo sabe odgosy miasta w oddali. Jace
uwolni Clary z ucisku i opuci n.
- Wszystko w porzdku?
- Co to byo? - wyszeptaa. - Te wilkoaki... po prostu nas ominy...
- Zmierzaj w kierunku miasta. Do Alicante - wyj zza pasa drugi n i wycign w
jej stron. - Bdziesz tego potrzebowaa.
- Wiec nie zostawisz mnie tutaj?
- Nie ma mowy. Ju nigdzie nie jest bezpiecznie. Ale... - zawaha si. - Bdziesz
ostrona?
- Bd - zapewnia go. - Co teraz robimy?
Jace spojrza na ponce w dole Alicante.
- Teraz pobiegniemy.
Nigdy nie byo atwo nady za Jasem, a teraz, gdy pdzi na zamanie karku, to byo

praktycznie niemoliwe. Clary wyczuwaa, e musia si powstrzymywa i dostosowa swoj


prdko tak by moga za nim nady, i e na pewno sporo go to kosztowao.
Droga spaszczaa si u podna zbocza i wia midzy wysokimi, gstymi kpami
drzew, dajcymi wraenie jakby biegli przez tunel. Gdy wybiegli na drug stron, Clary
stwierdzia, e znaleli si przed Pnocn Bram. Przez ukowate wejcie dostrzega
mieszanin dymu i pomieni. Jace sta przy furtce i czeka na ni. W jednej rce trzyma
Jahoela a w drugiej inny n, ale nawet ich poczony blask gin w jaskrawym wietle
poncego miasta.
- Stranicy - wydyszaa. - Dlaczego ich tu nie ma?
- Co najmniej jeden z nich ley teraz w tej kpie drzew - wskaza podbrdkiem
kierunek z ktrego przyszli. - W kawakach. Nie patrz w tamt stron - spojrza w d. - le
trzymasz n. Trzymaj go w ten sposb - pokaza jej jak. - I musisz go nazwa. Cassiel bdzie
dobrze.
- Cassiel - powtrzya Clary, a ostrze rozjarzyo si blaskiem.
Jace spojrza na ni uwanie.
- auj, e nie miaem wystarczajco duo czasu, eby ci do tego przygotowa.
Oczywicie, ze wzgldu na prawo, nikt z tak niewielkim dowiadczeniem jak twoje nie
powinien w ogle posugiwa si serafickimi noami. Przedtem byem zaskoczony, ale skoro
teraz ju wiemy, co zrobi Valentine...
Ostatni rzecz o ktrej chciaa teraz rozmawia Clary byo to co zrobi Valentine.
- A moe po prostu zmartwio ci to, e jeli odpowiednio mnie wytrenujesz, to
wkrtce okae si, e jestem lepsza od ciebie - powiedziaa.
Cie umiechu zamajaczy w kciku jego ust.
- Cokolwiek si stanie, Clary - powiedzia, patrzc na ni przez wiato Jahoela trzymaj si blisko mnie. Zrozumiaa? - wbi w ni wzrok, zmuszajc do zoenia obietnicy.
Z jakiego powodu w jej umyle pojawio si wspomnienie ich pocaunku na trawie
przed rezydencj Waylandw. Odniosa wraenie jakby to wydarzyo si milion lat temu.
Zupenie jakby przydarzyo si to komu innemu.
- Bd trzyma si blisko ciebie.
- Dobrze - odwrci wzrok. - W takim razie chodmy.
Przeszli powoli przez bram, rami w rami. Gdy weszli w obrb miasta, po raz
pierwszy zdaa sobie spraw z odgosw bitwy - ludzkich krzykw, nieludzkiego wycia,
tuczonego szka i syku ognia. Krew zacza jej szumie w uszach.
Dziedziniec zaraz przy bramie by pusty. Gdzieniegdzie zacielay go skurczone ciaa,

porzucone na bruku. Clary staraa si nie przyglda im za bardzo. Zastanawiaa si, jak to
byo moliwe, e nawet patrzc z dystansu czowiek wiedzia, e kto jest martwy. Martwe
ciaa w niczym nie przypominay tych pozbawionych przytomnoci. Mona byo wyczu, e
co z nich uleciao, jaka niezbdna do ycia iskra.
Jace poprowadzi ich szybko przez dziedziniec - Clary domylia si, e to dlatego e
pewnie nie lubi pozostawa dugo na otwartej przestrzeni - i ruszyli w d ulicy odchodzcej
od placu. Tutaj byo jeszcze wicej szcztkw. Sklepowe witryny zostay porozbijane a caa
zawarto spldrowanych wntrz walaa si po ulicach. W powietrzu unosi si zapach zjeczay, cuchncy odr odpadkw. Clary dobrze go znaa. Oznacza obecno demonw.
- Tdy - sykn Jace. Przemknli do kolejnej wskiej uliczki. Poar szala na pitrze
jednego z domw przylegajcych do drogi, mimo e reszta budynkw pozostaa nietknita.
Clary nasuno si dziwaczne skojarzenie z bombardowaniem Londynu podczas wojny, kiedy
to zniszczenia dotkny przypadkowe czci miasta. Zadzierajc gow do gry zobaczya, e
twierdz ponad miastem spowija kb czarnego dymu.
- Gard.
- Mwiem ci, e ich ewakuuj... - Jace urwa, gdy znaleli si na szerszej ulicy. Na
ziemi leao kilka cia. Niektre byy niewielkie. Naleay do dzieci. Jace rzuci si do
przodu. Clary podya za nim z wahaniem. Gdy podbiegli bliej, zauwaya z ulg
zmieszan z poczuciem winy, e caa trjka nie bya wcale w wieku Maxa. Obok nich leay
zwoki starszego mczyzny, ktry cigle zdawa si ochrania trjk dzieci swoim ciaem.
Twarz Jace stwardniaa.
- Clary... odwr si. Powoli.
Zrobia co jej kaza. Tu za sob zobaczya zniszczon sklepow witryn. Kiedy na
wystawie musiay tu sta ciasta - cay ich stos udekorowany jasnym lukrem. Teraz leay
porozrzucane na pododze razem z potuczonym szkem. Chodnik przed sklepem plamia
zmieszana z lukrem krew, tworzca dugie rowawe smugi. Jednak to nie z tego powodu w
gosie Jace'a zabrzmiaa ostrzegawcza nuta. Z rozbitego okna co wypezao - co
bezksztatnego, ogromnego i olizgego. Co uzbrojonego w podwjny rzd zbw biegncy
przez ca dugo ciaa, usmarowanych lukrem i odamkami szka wygldajcymi jak
warstwa poyskujcego cukru. Demon wypad z okna na bruk i zacz pezn w ich stron.
Co w jego pynnym, jakby pozbawionym koci ruchu spowodowao, e Clary poczua jak
podchodzi jej go garda. Cofna si do tyu, prawie wpadajc na Jace'a .
- To demon Behemota - powiedzia, wpatrujc si w pezncego potwora przed nimi. Poeraj wszystko na swojej drodze.

- Czy zjadaj te...?


- Ludzi? Tak - odpar Jace. - Schowaj si za mn.
Zrobia kilka krokw do tyu, nie odrywajc wzroku od Behemota. Byo w nim co
takiego, co odrzucao j bardziej ni od jakiegokolwiek innego napotkanego wczeniej
demona. Wyglda jak pozbawiona oczu uzbiona brya, i ten sposb w jaki wszystko si w
nim przelewao... Ale przynajmniej nie porusza si szybko. Jace nie powinien mie
problemw z zabiciem go.
Zupenie jakby by pod wpywem jej myli, Jace wystrzeli do przodu, tnc swoim
wietlistym serafickim noem. Zatopi go w grzbiecie Behemota. Rozleg si taki dwik jak
przy nadepniciu na przejrzay owoc. Ciao demona przebieg skurcz. Zadygota a potem
zmieni ksztat, niespodziewanie przesuwajc si kilka stp od miejsca, w ktrym sta. Jace
opuci Jahoela.
- Tego si wanie obawiaem - wyszepta. - Jest tylko w poowie cielesny. Trudno
bdzie go zabi.
- Wic nie rb tego - Clary szarpna go za rkaw. - Przynajmniej jest powolny.
Wynomy si std.
Jace niechtnie pozwoli si odcign na bok. Odwrcili si, eby pobiec w kierunku
z ktrego przyszli... A demon ju tam by, tu przed nimi, i blokowa ulic. Wyglda jakby
troch urs. Wyda z siebie niski pomruk, co jak wcieke owadzie bzyczenie.
- On chyba nie chce ebymy sobie poszli - mrukn Jace.
- Jace...
Ale on ju bieg w stron potwora, biorc szeroki zamach Jahoelem eby ci mu eb,
ale stwr znw zadygota i zmieni ksztat, tym razem pojawiajc si za jego plecami. Cofn
si, pokazujc opancerzony spd jak u karalucha. Jace obrci si wok wasnej osi i ci
stwora przez podbrzusze. Zielona ciecz, gsta niczym luz, spryskaa ostrze. Jace odsun si,
krzywic twarz w wyrazie obrzydzenia. Behemot cigle wydawa z siebie ten sam bzyczcy
odgos. Tryskao z niego coraz wicej cieczy, ale nie wyglda wcale na zranionego. Celowo
posuwa si naprzd.
- Jace! - zawoaa Clary. - Twj n!
Spojrza na trzymane w rku ostrze. luz demona pokrywa ostrze Jahoela, tumic
jego blask. W miar jak patrzy, jego wewntrzne wiato niko a w kocu zgaso, jak ogie
zasypany piaskiem. Odrzuci bro z przeklestwem, zanim jakikolwiek strzp luzu demona
dotkn jego rki. Behemot znw si wycofa, gotowy do kolejnego starcia. Jace zrobi unik a wtedy Clary rzucia si do przodu, wpadajc pomidzy niego a demona, i wymachujc

serafickim noem. Dgna stwora tu poniej rzdu zbw, zatapiajc je w jego cielsku z
obrzydliwym, mokrym mlaniciem.
Szarpna si do tyu, dyszc ciko, a demona przeszy kolejny skurcz. Wygldao na
to, e zmiana ksztatu kosztowaa go pewn ilo energii za kadym razem gdy by raniony.
Wic gdyby tylko zdyli dgn go odpowiedni ilo razy... Ktem oka dostrzega jaki
ruch. Mignicie szaroci i brzu, poruszajce si z du prdkoci. Nie byli sami na ulicy.
Jace odwrci si a jego oczy otwary si szeroko.
- Clary! - wrzasn. - Za tob!
Clary obrcia si dookoa z Cassielem poncym w jej doni dokadnie w chwili, gdy
wilk rzuci si w jej stron, odsaniajc zby we wciekym warkocie. Jace co do niej
krzycza, ale ona nie rozumiaa z tego ani sowa. Dostrzega dziko w jego oczach, pomimo
tego e zesza wilkowi z drogi. Zwierz zaatakowao, z ciaem wygitym w uk i
wycignitymi pazurami, i signo swojego celu - Behemota - powalio go na ziemi zanim
nataro na niego z obnaonymi zbami. Demon zawy, a przynajmniej wyda z siebie dwik
podobny do wycia - wysoki, piskliwy dwik, jak powietrze spuszczane z balonu. Wilk
siedzia na nim, przyszpilajc go do ziemi, z pyskiem zatopionym w olizgej skrze demona.
Behemot zadra i ostatkiem si sprbowa dokona przemiany i wyleczy obraenia, ale wilk
nie da mu na to szansy. Jego pazury wbiy si gboko w skr stwora i zacz wyrywa
zbami kaway galaretowatego ciaa, ignorujc tryskajc z rany zielon ciecz. Behemot
zacz wi si w ostatniej, desperackiej serii drgawek, kapic szczkami gdy si rozpada - i
po chwili ju go nie byo - zostaa po nim tylko lepka kaua zielonej cieczy, rozlewajca si
po bruku.
Wilk wyda z siebie odgos, co w rodzaju pomruku satysfakcji, i odwrci si eby
popatrze na Clary i Jace'a poyskujcymi w wietle ksiyca srebrzycie oczami. Jace
wycign kolejny n zza pasa, znaczc w powietrzu ognisty uk dzielcy ich od wilkoaka.
Wilk warkn i nastroszy futro. Clary zapaa Jace'a za rami.
- Nie.. Nie rb tego.
- To wilkoak, Clary...
- Zabi dla nas demona! Jest po naszej stronie! - wyrwaa si Jace'owi zanim zdy j
zawrci, i podesza do zwierzcia powoli, wycigajc pasko rce.
- Przepraszam. Przepraszamy. Wiemy, e nie chcesz nas skrzywdzi - odezwaa si
niskim, spokojnym gosem. Zatrzymaa si, rozkadajc rce, a wilk patrzy na ni obojtnie. Kim... kim jeste? - zapytaa. Spojrzaa przez rami na Jace'a i zmarszczya brwi. - Mgby
to odoy?

Jace wyglda, jakby mia jej zaraz nie przebierajc w sowach powiedzie, e nie
odkadao si tak po prostu serafickiego noa, ktry pon w obecnoci niebezpieczestwa.
Ale zanim zdy si odezwa, wilk zawarcza nisko i zacz si zmienia. Jego nogi si
wyduyy, krgosup wyprostowa a szczki zmniejszyy. Po kilku sekundach stana przed
nimi dziewczyna. Miaa na sobie poplamion bia sukienk a jej krcone wosy byy
zaplecione w mnstwo warkoczykw. Blizna przecinaa jej gardo.
- Kim jeste? - jej twarz wykrzywia si z udawanym niesmakiem. - Nie wierz, e
mnie nie poznaa. W kocu nie wszystkie wilki wygldaj tak samo. Ech, ludzie.
Clary odetchna z ulg.
- Maia!
- Tak, to ja. Ratuj wasze tyki, jak zwykle - umiechna si. Bya zbryzgana krwi
od stp do gw. Nie byo tego tak wida gdy bya w swojej wilczej postaci, ale teraz czarne i
czerwone smugi odcinay si przeraliwie od jej brzowej skry. Pooya do na brzuchu. Ohyda, nie wierz, e wanie przeuam tego demona. Mam nadziej, e nie jestem
uczulona.
- Co ty tutaj w ogle robisz? - ponaglia j Clary. - To znaczy, nie e si nie cieszymy
z tego powodu, ale...
- To ty nic nie wiesz? - Maia patrzya ze zakopotaniem raz na Clary, raz na Jace'a . Luke nas tu sprowadzi.
- Luke? - Clary zacza si na ni gapi. - Luke... jest tutaj?
Maia skina gow.
- Skontaktowa si ze swoj sfor i z kilkoma innymi i powiedzia, e musimy uda si
do Idris. My dotarlimy do granicy i bieglimy od tamtej strony. Niektrzy teleportowali si
do lasu i doczyli do nas. Luke powiedzia, e Nefilim bd potrzebowa naszej pomocy... urwaa. - Naprawd o tym nie wiedziaa?
- Nie - odezwa si Jace - i wtpi eby Clave te o tym wiedziao. Nie pal si do
przyjmowania pomocy od Podziemnych.
Maia wyprostowaa si, w jej oczach poyskiwa gniew.
- Gdyby nie my, ju dawno by was wszystkich wyrnli. Nikt nie ochrania miasta,
gdy si tam zjawilimy...
- Nawet o tym nie myl - powiedziaa Clary, rzucajc Jace'owi wcieke spojrzenie. Jestem naprawd bardzo, bardzo wdziczna e nas uratowaa, Maiu. Jace rwnie, mimo e
jest taki uparty, e prdzej wsadziby sobie n w oko ni si do tego przyzna. I nie rb sobie
nadziei, e to zrobi - dodaa popiesznie, widzc wyraz twarzy dziewczyny - bo to i tak w

niczym to nie pomoe. Teraz musimy znale dom Lightwoodw, a potem ja musz odnale
Luke'a...
- Lightwoodowie? Chyba s w Sali Porozumie. To tam wszyscy si gromadz.
Przynajmniej tam widziaam Aleca - powiedziaa Maia - i tego czarownika ze sterczcymi
wosami. Magnusa.
- Skoro jest tam Alec, to reszta te musi by - ulga na twarzy Jace'a sprawia, e
poczua ch pooenia mu doni na ramieniu. Nie zrobia tego jednak. - Mdre posunicie bo
Sala jest chroniona - wsun poncy seraficki n za pas. - W porzdku, chodmy.
Clary rozpoznaa wntrze Sali Porozumie w momencie, w ktrym przekroczya jej
prg. To byo to miejsce o ktrym nia, gdzie taczya najpierw z Simonem a potem Jasem.
To tutaj prbowaam si przenie gdy weszam do Portalu, pomylaa, przygldajc
si jasnobiaym cianom i wysokiemu sklepieniu z ogromn szklan kopu, przez ktr
wida byo nocne niebo. Pomieszczenie, mimo e byo bardzo rozlege, wygldao na
mniejsze i obskurniejsze ni to z jej snu. Fontanna z syren cigle staa w na jego rodku ale
stracia cay swj poysk a prowadzce do niej schody byy zapenione ludmi, z ktrych
wiksza cz miaa na sobie bandae. Pomieszczenie byo pene Nocnych owcw. Ludzie
kryli w tumie, zatrzymujc si czasami by przyjrze si twarzy innych przechodniw w
nadziei, e znajd swoich przyjaci lub krewnych. Podoga bya brudna i poznaczona
rozmazanymi smugami bota i krwi.
Tym, co uderzyo j najbardziej, bya panujca tu cisza. Gdyby co takiego nastpio
w wiecie Przyziemnych, to ludzie krzyczeliby, wrzeszczeli, nawoywali jedni drugich. A
tutaj panowaa niemal idealna cisza. Ludzie siedzieli w ciszy, niektrzy z twarzami
schowanymi w doniach, niektrzy wpatrujcy si w przestrze. Dzieci tuliy si do swoich
rodzicw ale adne z nich nie pakao. Zauwaya jeszcze co gdy wesza do rodka, z Jasem i
Mai po bokach. Grup niedbale wygldajcych ludzi stojcych przy fontannie w nierwnym
krgu. Trzymali si troch na uboczu, a gdy tylko Maia ich dostrzega i na jej twarzy pojawi
si umiech, Clary zdaa sobie spraw z tego kim byli.
- Moja sfora! - zawoaa Maia i popdzia w ich stron, zatrzymujc si tylko na
sekund eby zerkn przez rami na Clary. - Jestem pewna, e Luke gdzie tu jest powiedziaa i znikna pord swoich ludzi. Przez moment Clary zastanawiaa si co by si
stao, gdyby i ona doczya do tego krgu. Czy powitaliby j jak przyjacik Luke'a czy
okazali podejrzliwo bo bya tylko kolejnym Nocnym owc?
- Nie rb tego - odezwa si Jace, jakby czytajc jej w mylach. - To nie jest dobry...

Ale Clary ju nigdy si nie dowiedziaa co mia na myli, bo nagle rozleg si gony
okrzyk Jace! i pojawi si Alec, cakiem bez tchu po tym jak udao mu si przepchn
przez tum. Ciemne wosy mia kompletnie potargane a ubranie plamia mu krew. W jego
oczach poyskiwaa mieszanina wciekoci i ulgi. Zapa Jace'a za przd kurtki.
- Co si z tob stao?!
Jace wyglda na obraonego.
- Co si stao ze mn?
Alec potrzsn nim do mocno.
- Powiedziae, e idziesz si przej! Jaki cholerny spacer zajmuje a sze godzin?!
- Eee, do dugi? - podsun Jace.
- Mgbym ci teraz zabi - warkn Alec, puszczajc jego ubranie. - Powanie si nad
tym zastanawiam.
- To by si chyba mijao z celem, nie sdzisz? - odpar Jace. Rozejrza si dookoa. Gdzie s wszyscy. Isabelle i...
- Isabelle i Max zostali u Penhalloww, razem z Sebastianem - wyjani Alec. Rodzice ju do nich jad. Aline jest tutaj razem ze swoimi, ale nie mwi zbyt wiele. Miaa
do paskudn przygod z Rezkorem przy kanale. Na szczcie Izzy j uratowaa.
- A Simon? - spytaa Clary z niepokojem. - Widziae gdzie Simona? Powinien tu
przyj razem z reszt ludzi z Gardu.
Alec potrzsn gow.
- Nie, nie widziaem go... Tak samo jak nie widziaem Inkwizytora ani Konsula.
Pewnie jest teraz z ktrym z nich. Moe gdzie si zatrzymali, albo... - urwa, gdy przez
pokj przebieg szmer. Clary zobaczya grup lykantropw patrzc w jakim kierunku,
zaalarmowan czym jak sfora psw ktra wyczua zwierzyn. Odwrcia si...
I zobaczya Luke'a, zmczonego i poplamionego krwi, jak przekracza prg
podwjnych drzwi Sali.
Ruszya biegiem w jego stron. Zapomniaa o tym, jak bardzo bya za gdy j zostawi,
o tym jak wciek si gdy ich tu sprowadzia, zapomniaa o wszystkim, poza radoci jak
odczua na jego widok. Przez chwil wyglda na zaskoczonego gdy biega ku niemu, a potem
umiechn si, wycign ramiona i podnis j do gry, gdy go przytulia, zupenie jak
wtedy gdy bya maa. Pachnia krwi, flanel i dymem. Clary przymkna na chwil oczy i
pomylaa o tym, jak Alec zapa Jace'a w momencie, w ktrym zobaczy go w Sali. Tak si
wanie robio, gdy martwio si o swoj rodzin, apao si ich i trzymao w ucisku, i
wrzeszczao jak bardzo ci wkurzyli. Ale to byo w porzdku, bo choby nie wiem jak kto

by wcieky, to oni cigle byli czci ciebie. I dlatego to, co powiedziaa Valentine'owi, byo
prawd. Luke by jej rodzin.
Postawi j z powrotem na ziemi, krzywic si lekko.
- Ostronie - powiedzia. - Croucher trafi mnie w rami przy Merryweather Brigde pooy donie na jej ramionach, przygldajc si uwanie jej twarzy. - Ale tobie nic nie jest,
prawda?
- C za wzruszajca scena - odezwa si chodny gos.
Clary odwrcia si, do Luke'a spoczywaa cigle na jej ramieniu. Za ni sta wysoki
mczyzna w niebieskim paszczu, ktry zawirowa u jego stp gdy do nich podszed. Twarz
pod kapturem wygldaa jak rzeba - z wysokimi komi policzkowymi, jastrzbimi rysami
twarzy i cikimi powiekami.
- Lucian - powiedzia, nie patrzc na Clary. - Mogem si spodziewa, e to ty stoisz
za t... inwazj.
- Inwazj? - powtrzy jak echo Luke, a w sekund pniej otaczaa go ju sfora
likantropw. Stany za nim tak szybko i cicho, e wygldao to tak, jakby zmaterializoway
si z powietrza. - To nie my najechalimy wasze miasto, Konsulu. To Valentine. My tylko
chcemy wam pomc.
- Clave nie potrzebuje niczyjej pomocy - warkn Konsul. - Nie od takich stworze jak
wy. Zamae Prawo wkraczajc do Szklanego Miasta, bez wzgldu na to czy s strae czy ich
nie ma. Musisz zdawa sobie z tego spraw.
- Myl, e dostatecznie jasne jest, e Clave potrzebuje naszej pomocy. Gdybymy nie
przybyli na czas, wielu z was byoby teraz martwych - rozejrza si po Sali. Kilka grup
Nocnych owcw przysuno si bliej chcc wiedzie co si dzieje. Jedni patrzyli Lukowi
prosto w oczy, inni spuszczali wzrok jak gdyby zawstydzeni. Ale aden z nich, pomylaa z
zaskoczeniem Clary, nie wyglda na zego z tego powodu. - Zrobiem to, eby co
udowodni, Malachi.
Gos Konsula pozosta zimny.
- I c to takiego?
- Potrzebujecie nas - odpar Luke. - eby pokona Valentine'a potrzebujecie naszej
pomocy. Nie tylko pomocy likantropw, ale wszystkich Podziemnych.
- A c takiego Podziemni mog zdziaa przeciwko Valentine'owi? - spyta kpico
Malachi. - Lucianie, powiniene to wiedzie najlepiej z nas wszystkich. Przecie bye kiedy
jednym z nas. Zawsze samotnie przeciwstawialimy si wszelkim zagroeniom i chronilimy
wiat od za. Odeprzemy siy Valentine'a naszymi wasnymi. Podziemni zrobi najlepiej jak

usun si nam z drogi. Jestemy Nefilim. Sami prowadzimy swoje wojny.


- To chyba nie do koca prawda - odezwa si aksamitny gos. To by Magnus Bane, w
dugim, poyskujcym paszczu, z niezliczonymi kolczykami w uszach i obuzerskim
wyrazem twarzy. Clary nie miaa pojcia skd si tu wzi.
- Niejeden raz korzystalicie z pomocy czarownikw i niele ich za to
wynagradzalicie.
Malachi spojrza na niego spode ba.
- Nie przypominam sobie eby Clave ci tu zaprosio, Magnusie Bane.
- Nie zaprosio - odpar Magnus. - Strae zostay obalone.
- Naprawd? - gos Konsula ocieka sarkazmem. - Nie zauwayem.
Magnus wyglda na zmartwionego.
- To straszne. Kto powinien ci o tym powiedzie - spojrza na Luke'a. - Powiedz mu,
e strae zostay obalone.
Luke wyglda na rozdranionego.
- Malachi, na lito bosk, Podziemni s silni. Jest nas duo. Tumacz ci, e moemy
wam pomc.
Gos Konsula podnis si o oktaw.
- A ja ci tumacz, e nie potrzebujemy waszej pomocy!
- Magnus - wyszeptaa Clary, przelizgujc si w jego stron. Dookoa nich zebra si
ju may tumek, obserwujc sprzeczk pomidzy Lukiem a Konsulem. Bya prawie pewna,
e nikt nie zwraca na ni uwagi. - Musimy porozmawia. Teraz, gdy s zbyt zajci
sprzeczaniem si ze sob eby cokolwiek zauway.
Magnus obrzuci j szybkim pytajcym spojrzeniem, skin gow i odprowadzi j na
bok, przecinajc tum jak otwieracz do puszek. aden ze zgromadzonych tu Nocnych
owcw czy wilkoakw nie sprawia wraenia, jakby chcia wej w drog wysokiemu na
sze stp czarownikowi z kocimi oczami i umiechem maniaka. Pocign j w stron
zacisznego kta.
- O co chodzi?
- Mam ksig - Clary wycigna j z kieszeni swojego zszarganego paszcza,
zostawiajc rozsmarowane odciski palcw na biaej jak ko soniowa okadce. - Poszam do
rezydencji Valentine'a. Bya w bibliotece, tak jak mwie. I... - urwaa, mylc o uwizionym
aniele. - Niewane - wrczya mu ksig. - We j.
Magnus pochwyci ksig w swoje rce. Przewraca kartki z szeroko otwartymi
oczami.

- To jest nawet lepsze ni mylaem - oznajmi uradowany. - Nie mog si doczeka


eby wyprbowa te zaklcia.
- Magnus! - ostry gos Clary sprowadzi go na powrt na ziemi. - Najpierw moja
mama. Obiecae.
- I dotrzymam obietnicy - skin powanie gow, ale byo co w jego oczach, czemu
Clary nie cakiem ufaa.
- Jest co jeszcze - dodaa, mylc o Simonie. - Zanim pjdziesz...
- Clary! - odezwa si zdyszany gos. Odwrcia si zaskoczona i zobaczya stojcego
obok Sebastiana. Mia na sobie zbroj i wyglda w niej tak, jakby urodzi si po to by j
nosi. Podczas gdy reszta ludzi bya poplamiona krwi i miaa ubrania w nieadzie, on by bez
skazy - nie liczc podwjnego zadrapania biegncego przez ca dugo jego lewego
policzka. Wygldao to tak, jakby co zadrasno go swoimi szponami. - Martwiem si o
ciebie. Po drodze wpadem do domu Amatis, ale nie byo ci tam a ona powiedziaa, e nie
widziaa ci...
- No c, nic mi nie jest - Clary przeniosa wzrok z twarzy Sebastiana na twarz
Magnusa, ktry trzyma Bia Ksig przy piersi. Kanciaste brwi Sebastiana podjechay w
gr. - A tobie? Twoja twarz... - dotkna doni jego zadrapa. Wci sczya si z nich
krew.
Sebastian wzruszy ramionami i delikatnie zabra jej rk.
- Demonica zaatakowaa mnie niedaleko domu Penhalloww. Nic mi nie jest. Co tu
si dzieje?
- Nic. Wanie rozmawiaam z Ma... Ragnorem - powiedziaa szybko Clary, z
przeraeniem zdajc sobie spraw z tego Sebastian nie mia zielonego pojcia, kim waciwie
by Magnus.
- Maragnor? - Sebastian unis brwi. - W porzdku.
Spojrza z ciekawoci na Bia Ksig. Clary pragna, eby Magnu j schowa.
Trzyma j tak, e zocisty napis byo doskonale widoczny.
- Co to takiego?
Magnus przyglda mu si przez chwil, po jego kocich oczach mona byo zobaczy,
e zastanawia si nad odpowiedzi.
- Ksiga zakl - powiedzia w kocu. - Nic, co powinno interesowa Nocnego
owc.
- Waciwie to moja ciotka je kolekcjonuje. Mog zobaczy? - wycign do, ale
zanim Magnus zdy odmwi, Clary usyszaa jak kto woa j po imieniu, a w chwile

potem podeszli do nich Alec i Jace. aden z nich nie by zadowolony z widoku Sebastiana.
- Kazaem ci zosta z Maxem i Isabelle! - naskoczy na niego Alec. - Zostawie ich
samych?
Wzrok Sebastiana powoli przesun si z Magnusa na Aleca.
- Twoi rodzice wrcili do domu, tak jak mwie - jego gos by zimny. - Wysali mnie
ebym powiedzia ci, e wszystko z nimi w porzdku, tak samo jak z Izzy i z Maxem. Ju tu
jad.
- C - odezwa si Jace cikim od sarkazmu gosem - dziki za przekazanie tych
informacji dosownie w sekund po tym jak tu wszede.
- Nie widziaem ci tu wtedy - odpar Sebastian. - Zobaczyem Clary.
- Bo akurat jej szukae.
- Bo musiaem z ni porozmawia. Na osobnoci - spojrza na ni z tak
intensywnoci w oczach, e stana w miejscu. Chciaa mu powiedzie eby nie patrzy na
ni w taki sposb gdy Jace stoi tu obok, ale wtedy zabrzmiaoby to niedorzecznie i gupio, a
poza tym moe rzeczywicie mia jej co wanego do powiedzenia. - Clary?
Skina gow.
- W porzdku. Tylko na chwil - zgodzia si i dostrzega, ze wyraz twarzy Jace'a
uleg zmianie. Nie patrzy ju krzywo na Sebastiana ale jego twarz zastyga w bezruchu. Zaraz wracam - dodaa, ale Jace ju na ni nie patrzy. Patrzy prosto na Sebastiana.
Sebastian zapa j za nadgarstek i odcign od reszty, pchajc j w kierunku
najgstszego tumu. Clary zerkna ponad swoi ramieniem. Wszyscy si na nich gapili, nawet
Magnus. Zobaczya jak ledwie zauwaalnie pokrci gow. Zarya obcasami w ziemi.
- Sebastian. Zatrzymaj si. O co chodzi? Co chcesz mi powiedzie?
Odwrci si go niej, cigle trzymajc j za nadgarstek.
- Mylaem, e wyjdziemy na zewntrz - powiedzia. - e porozmawiamy na
osobnoci...
- Nie, chc zosta tutaj - powiedziaa, a w swoim wasnym gosie usyszaa drenie,
jakby nie bya pewna tego co mwi. A przecie bya. Wyrwaa rk z jego ucisku. - O co ci
chodzi?
- Ta ksiga - odpar. - Ta, ktr trzyma Fell - Biaa Ksiga - wiesz skd j ma?
- To o tym chciae ze mn porozmawia?!
- To niezwykle potna ksiga zakl - wyjani Sebastian. - Jedna z tych... no c,
jedna z tych, ktrych od dawna wszyscy poszukuj.
Clary westchna rozdraniona.

- Sebastian, posuchaj. To nie by Ragnor Fell tylko Magnus Bane.


- Ten Magnus Bane? - odwrci si i spojrza na Clary oskarycielskim wzrokiem. - A
ty go przecie znasz, prawda? Znasz Bane'a.
- Tak, przepraszam ci. Ale on nie chcia ebym ci o tym powiedziaa. Tylko on moe
pomc mojej mamie. Dlatego daam mu Bia Ksig. Jest w niej zaklcie, ktre moe jej
pomc.
Co bysno na dnie jego oczu, a Clary poczua si tak samo jak wtedy, gdy j
pocaowa: ogarno j gwatowne poczucie, e co jest nie tak, jak gdyby zrobia krok do
przodu i zamiast trafi na solidny grunt, jej stopa osuna si prosto w dziur. Do Sebastiana
zacisna si na jej nadgarstku.
- Daa ksig - Bia Ksig - czarownikowi? Plugawemu Podziemnemu?
Clary przestaa si rusza.
- Nie wierz, e to powiedziae - spojrzaa w d na do Sebastiana zacinit na jej
rce. - Magnus to mj przyjaciel.
Rozluni odrobin ucisk.
- Przepraszam - powiedzia. - Nie powinien by tego mwi. Po prostu... Jak dobrze
znasz Magnusa Bane'a?
- Lepiej ni ty - powiedziaa zimno. Powdrowaa spojrzeniem w stron miejsca, w
ktrym sta Magnus, Jace i Alec - i doznaa wstrzsu. Magnus znikn. Alec i Jace stali tam
we dwjk i obserwowali j i Sebastiana. Moga wyczu bijc od Jace'a dezaprobat tak jak
fal gorca z piekarnika.
Sebastian pody za jej spojrzeniem. Jego oczy pociemniay.
- Wystarczajco dobrze, eby wiedzie gdzie poszed razem z twoj ksig?
- To nie moja ksiga. Daam mu j - warkna Clary, ale na wspomnienie cienia jaki
zasnu oczy Magnusa poczua zimno w odku. - I nie wiem czemu tak si tym interesujesz.
Suchaj, doceniam to, e zaoferowae mi wczoraj pomoc przy znalezieniu Fella, ale teraz
zaczynasz mnie przeraa. Wracam do swoich przyjaci.
Zacza si odwraca ale zablokowa jej drog.
- Wybacz mi. Nie powinienem by mwi tego co powiedziaem. Tylko e... tego jest
wicej ni sobie wyobraasz.
- Wic powiedz mi.
- Wyjdmy std. Opowiem ci wszystko - w jego gosie brzmia niepokj i
zmartwienie. - Clary, bagam ci.
Pokrcia gow.

- Musz tu zosta i zaczeka na Simona - to bya czciowo prawda a czciowo


wymwka. - Alec powiedzia mi, e sprowadz tutaj winiw...
Sebastian potrzsn gow.
- Clary, nikt ci nie powiedzia? Zostawili ich tam. Syszaem jak Malachi o tym
mwi. Kiedy miasto zostao zaatakowane, ewakuowali Gard ale nie wycignli stamtd
adnych winiw. Malachi stwierdzi, e i tak byli w zmowie z Valentinem, wic wszystko
jedno. e wypuszczenie ich byoby zbyt wielkim ryzykiem.
Clary poczua si jakby jej gowa wypenia si dymem. Dostaa zawrotw gowy i
zrobio jej si niedobrze.
- To nie moe by prawda.
- Ale jest - odpar Sebastian. - Przysigam, e jest - na powrt zacieni uchwyt na jej
nadgarstku. Clary zachwiaa si na nogach. - Mog ci tam zaprowadzi. Do Gardu. Pomog
ci go stamtd wydosta. Ale musisz mi obieca, e...
- Niczego nie musi ci obiecywa - odezwa si Jace. - Pu j.
Zaskoczony Sebastian rozluni uchwyt. Wyrwaa mu si i odwrcia w stron Jace'a i
Aleca. Obydwaj mieli zacity wyraz twarzy. Do Jace'a spoczywaa lekko na rkojeci
serafickiego noa zatknitego za jego pas.
- Clary robi to co si jej podoba - powiedzia Sebastian. Jego twarz nie bya tak zacita
jak twarz Jace'a , ale byo w niej co dziwnego, co sprawio e wygldaa jeszcze gorzej. - A
teraz chce pj ze mn i uratowa swojego przyjaciela. Przyjaciela, ktrego ty wtrcie do
wizienia.
Syszc to Alec zblad, ale Jace tylko pokrci gow.
- Nie lubi ci - powiedzia z rozmysem. - Wiem, e wszyscy inni ci lubi, ale nie ja.
Moe to dlatego, e tak bardzo starasz si, eby ludzie ci lubili. Moe i jestem dupkiem ale
nie lubi ci i nie podoba mi si to w jaki sposb trzymasz moj siostr. Jeli chce i z tob
do Gardu eby poszuka Simona, w porzdku. Pjdzie tam z nami. Nie z tob.
Wyraz twarzy Sebastiana nie uleg zmianie.
- Myl, e to jej wybr - powiedzia. - A ty?
Obaj na ni patrzyli. Clary spojrzaa w kierunku Luke'a, ktry cigle kci si z
Malachim.
- Chc i ze swoim bratem.
W oczach Sebastiana co bysno - bysno i zgaso tak szybko, e Clary nie moga
tego rozpozna, ale mimo to poczua lodowaty dreszcz na karku, jakby kto dotkn j tam
zimn rk.

- Oczywicie, e tak - powiedzia Sebastian i odsun si na bok.


Alec ruszy si jako pierwszy, popychajc przed sob Jace'a . Byli w poowie drogi do
wyjcia, gdy Clary zdaa sobie spraw z tego, e bola j nadgarstek - piek jakby si sparzya.
Spojrzaa w d, spodziewajc si zobaczy jaki lad na skrze, ale nic takiego nie znalaza.
Jedynie smuga krwi plamia jej rkaw tam, gdzie dotkna zadrapa na twarzy Sebastiana.
Marszczc brwi, obcigna rkaw i przypieszya kroku, eby nady za reszt.

12. DE PROFUNDIS
Donie Simona byy czarne od krwi. Prbowa wyszarpn kraty z okienka w
drzwiach swojej celi, ale kade dotknicie pozostawiao piekce, krwawe rany na jego
doniach. W kocu opad bezwadnie na podog, dyszc ciko, i wpatrywa si tpo w swoje
rce gdy obraenia goiy si szybko, rany zasklepiay a paty sczerniaej skry odpaday jak
byskawicznie przewijany film na tamie video.
Po drugiej stronie muru Samuel si modli. Jeli spadnie na nas zo, tak jak miecz,
sd, zaraza czy gd, staniemy przed tym domem, w twojej obecnoci, i paka bdziemy w
naszym nieszczciu, a wtedy ty nas usyszysz i pomoesz...
Simon wiedzia, e nie mg si pomodli. Prbowa tego wczeniej ale imi Boga
pono w jego ustach i dawio gardo. Zastanawia si nad tym czemu mg pomyle to
sowo ale powiedzie ju nie. I dlaczego mg sta w socu w poudnie i nie umrze ale nie
mg zmwi swojej ostatniej modlitwy.
Dym zacz si unosi w korytarzu jak duch. Simon mg wyczu wo spalenizny i
usysze trzask szalejcego ognia, ale czu si jak oderwany od rzeczywistoci, daleko od
wszystkiego. Bycie wampirem byo dziwne, to cae zderzenie si z czym co mogo by
opisane jedynie jako wieczne ycie, a potem i tak umrze w wieku szesnastu lat.
- Simon! - rozleg si saby gos, ale jego wraliwy such wyowi go spord trzasku
pomieni. Dym z korytarza by zapowiedzi gorca, ktrego fala wanie wdara si do
rodka, toczc si wok niego jak mur. - Simon!
Gos nalea do Clary. Poznaby go wszdzie. Zastanawia si czy jego umys nie
pata mu teraz figli. To byo tak jakby podwiadomo podsuwaa mu obrazy ukochanej
osoby, eby przeprowadzi go bezbolenie przez mier.
- Simon, ty cholerny idioto! Jestem tutaj! Przy oknie!
Simon skoczy na rwne nogi. Wtpi by jego umys spata mu a takiego figla.
Pord gstniejcego dymu dostrzeg co biaego poruszajcego si przy zakratowanym
oknie. Gdy podszed bliej, biae przedmioty okazay si domi zacinitymi wok
elaznych prtw. Wskoczy na prycz, przekrzykujc trzask ognia.
- Clary?
- Dziki Bogu! - jedna z rk zacisna si na jego ramieniu. - Zaraz ci std
wycigniemy.
- Jak? - zapyta, wykazujc troch rozsdku. Rozleg si odgos szurania a rce Clary

znikny, zastpione przez inn par. Te byy wiksze i bez wtpienia mskie, z kostkami
poznaczonymi bliznami i smukymi palcami pianisty.
- Trzymaj si - gos Jace'a by spokojny i wywaony, jak gdyby wanie ucili sobie
pogaduszk na imprezie a nie rozmawiali w byskawicznie zajmujcych si ogniem lochach. Mgby si cofn.
Zaskoczony Simon posusznie odsun si na bok. Donie Jace'a zacisny si na
kracie, jego kykcie pobielay gwatownie. Metal jkn a krata wyskoczya z kamiennej
ciany i upada obok ka z gonym brzkiem. Chmura duszcego biaego pyu uniosa si
w powietrze. W powstaej dziurze pojawia si gowa Jace'a .
- Simon. CHOD - powiedzia i wycign rk.
Simon chwyci jego do. Podcign si i chwyci krawdzi okna, przeciskajc si
przez niewielki kwadrat jak wijcy si w tunelu w. Sekund pniej wypad na mokr
traw, przygldajc si krgowi zmartwionych twarzy nad sob. Jace, Clary i Alec. Wszyscy
przygldali mu si z zaniepokojeniem.
- Wygldasz strasznie, wampirze - powiedzia Jace. - Co ci si stao w rce?
Simon wsta. Rany na jego doniach ju si zagoiy, ale czarne lady na skrze w
miejscach gdzie dotkn krat pozostay. Zanim zdy odpowiedzie, Clary rzucia si w jego
stron i przytulia mocno.
- Simon - wydyszaa. - Nie mog w to uwierzy. Nie miaam pojcia, e tu jeste. Do
wczoraj mylaam, e wrcie do Nowego Jorku...
- No c - odpar Simon. - Ja te nie wiedziaem, e tu jeste - spojrza ponad jej
ramieniem na Jace'a . - W rzeczywistoci myl, e celowo nikt mi o tym nie powiedzia.
- Tego nie mwiem - zauway Jace. - Po prostu nie wyprowadziem ci z bdu. Tak
czy inaczej, uratowaem ci przed sponiciem ywcem, wic chyba nie powiniene si na
mnie wcieka.
Spon ywcem. Simon odsun si od Clary i rozejrza. Stali w ogrodzie otoczonym
z dwch stron przez mury twierdzy i cian lasu z pozostaych. Drzewa przerzedzay si w
miar jak wirowana cieka prowadzia w stron miasta - bya owietlona pochodniami z
magicznego wiata, ale tylko kilka z nich pono. Ich wiato byo chybotliwe i
przytumione. Simon spojrza w stron Gardu.
Patrzc pod tym ktem ledwo mona byo zobaczy czarny dym przetykany
pomieniami, ktry zasnuwa niebo. Nieliczne wiata w oknach wydaway si nienaturalnie
jasne. Kamienne mury dobrze strzegy swoich tajemnic.
- Samuel - powiedzia. - Musimy zabra Samuela.

Clary wygldaa na zdumion.


- Kogo?
- Nie tylko mnie tu trzymali. Samuel jest w celi obok.
- Ta sterta szmat, ktr widziaem wtedy przez okno? - przypomnia sobie Jace.
- Tak. Jest troch dziwny ale to dobry facet. Nie moemy go tutaj zostawi - Simon
poderwa si na nogi. - Samuel? Samuel!
Nie doczeka si odpowiedzi. Podbieg do niskiego, zakratowanego okna obok tego,
przez ktre sam wanie przeszed. Midzy prtami dostrzeg jedynie wirujcy dym.
- Samuel! Jeste tam?
W dymie co si poruszyo - co skulonego i ciemnego. Gos Samuela by szorstki z
powodu dymu, gdy odezwa si chrapliwie:
- Zostawcie w spokoju! Wynocie si std!
- Samuel! Zginiesz tu! - Simon szarpn za krat. Nie ruszya si z miejsca.
- Nie! Zostawcie mnie! Chc tu zosta!
Simon rozejrza si z desperacj dookoa i napotka wzrok Jace'a .
- Przesu si - powiedzia Jace, a kiedy Simon przylgn do ciany, kopniakiem
wyway krat, ktra gwatownie wypada z zawiasw i wpada do celi. Samuel wrzasn
ochryple.
- Samuel! Wszystko w porzdku?
Wizja Samuela zmiecionego przez spadajc krat stana Simonowi przed oczami.
- WYNOCIE SI STD! - gos Samuela urs do wrzasku.
Simon spojrza na Jace'a .
- Chyba naprawd tego chce.
Jace potrzsn gow, rozdraniony.
- Musiae zawrze znajomo z wirem, prawda? Nie moge po prostu liczy pytek
na suficie albo oswoi sobie jak mysz, tak jak to robi normalni winiowie? - powiedzia, i
bez czekania na odpowied, opad na ziemi i wlaz do rodka.
- Jace! - jkna Clary. Oboje z Alekiem popieszyli w jego stron, ale Jace zdy ju
przej przez okno i opuci si do celi poniej. Clary spojrzaa na Simona z gniewem.
- Jak moge mu na to pozwoli?
- No c, przecie nie zostawiby tego faceta na pewn mier - odezwa si
niespodziewanie Alec, mimo e wyglda na rwnie zaniepokojonego co ona. - W kocu
mwimy o Jasie...
Urwa na widok rk wyaniajcych si z dymu. Zapa za jedn a Simon chwyci

drug, i razem wycignli Samuela z celi jak bezwadny worek ziemniakw i pooyli na
ziemi. W chwil pniej Clary i Simon wycigali ju Jace'a , mimo e by zdecydowanie
mniej bezwadny i zakl, kiedy niechccy uderzyli jego gow o parapet. Odtrci ich i sam
wydosta si na zewntrz. Upad plecami na traw.
- Aa - mrukn, gapic si w niebo. - Chyba co sobie zamaem - usiad prosto i
spojrza na Samuela. - Wszystko z nim w porzdku?
Samuel siedzia skulony na ziemi z twarz chowan w doniach. Koysa si w t i z
powrotem nie wydajc z siebie adnego dwiku.
- Chyba co jest z nim nie tak - zauway Alec. Pochyli si by dotkn jego ramienia.
Samuel szarpn si do tyu, o mao si nie przewracajc.
- Zostaw mnie - zaskrzecza. - Prosz. Zostaw mnie w spokoju, Alec.
Alec zastyg w bezruchu.
- Co powiedziae?
- eby zostawi go w spokoju - przypomnia mu Simon, lecz Alec wcale na niego nie
patrzy. Chyba nawet nie zauway, e Simon si odezwa. Wpatrywa si w Jace'a , ktry
zblad nagle i zacz podnosi si z ziemi.
- Samuelu - powiedzia Alec dziwnie szorstkim gosem. - Zabierz rce z twarzy.
- Nie - Samuel schowa podbrdek, ramiona mu si trzsy. - Nie, bagam. Nie.
- Alec! - zaprotestowa Simon. - Nie widzisz, e on nie czuje si najlepiej?
Clary zapaa Simon za rkaw.
- Co jest nie tak.
Patrzya na Jace'a - a dlaczego miaaby nie patrze? - gdy wsta by przyjrze si
skulonej sylwetce Samuela. Opuszki jego palcw krwawiy w miejscach, gdzie zadrapa je o
okienny parapet, a gdy odsun doni wosy z oczu, zostawiy krwawe lady na jego
policzku. On sam nawet tego nie zauway. Oczy mia szeroko otwarte a usta zacinite w
wsk, pen gniewu kresk.
- Nocny owco - odezwa si. Jego gos by miertelnie powany. - Poka nam swoj
twarz.
Samuel zawaha si a potem opuci rce. Simon nigdy wczeniej nie widzia jego
twarzy i dopiero teraz zda sobie spraw z tego, jak wychudzony by jej waciciel i ile mia
lat. Jego twarz pokrywaa gsta, siwa broda, mia zapadnite oczy a policzki przecinay mu
gbokie bruzdy. Ale mimo wszystko, w jaki dziwny sposb, Samuel wyda mu si znajomy.
Wargi Aleca poruszyy si bezgonie. To Jace si odezwa.
- Hodge.

- Hodge? - powtrzy jak echo skonfundowany Simon. - To niemoliwe. Hodge by...


a Samuel, on nie moe by...
- C, to wanie robi Hodge - powiedzia zgryliwie Alec. - Sprawia, e mylisz, e
jest kim kim nie jest.
- Ale przecie powiedzia... - zacz Simon, ale Clary zacisna mocniej rk na jego
rkawie. Sowa zamary na jego ustach. Wyraz twarzy Hodge'a mu wystarczy. Nie poczucie
winy ani nawet przeraenie, gdy jego tosamo zostaa odkryta, ale straszliwy smutek by
tym, na co nie mona byo dugo patrze.
- Jace - powiedzia bardzo cicho Hodge. - Alec... tak mi przykro...
Jace poruszy si w sposb w jaki porusza si w walce, pynnie, jak promie soca
lizgajcy si po wodzie. Sta przed Hodge'm z wycignitym noem, jego ostry koniec by
wycelowany w gardo starego nauczyciela. W ostrzu odbija si blask ognia.
- Nie chc twoich przeprosin. Chc powodu, dla ktrego miabym ci teraz nie zabija.
- Jace - Alec wyglda na zaniepokojonego. - Jace, zaczekaj.
Nagle rozleg si huk i cz dachu pokrywajcego Gard wyleciaa w powietrze,
strzelajc pomaraczowymi jzykami ognia. Powietrze i nocne niebo zaiskrzyy si od aru.
Clary moga w nim dostrzec kade dbo trawy i kad zmarszczk pokrywajc wychud i
przybrudzon twarz Hodge'a.
- Nie - odpar Jace. Gdy patrzy z gry na Hodge'a, jego pusta twarz przypomniaa
Clary inne, wygldajce jak maska, oblicze. Twarz Valentine'a. - Wiedziae co zrobi mi
ojciec, prawda? Znae jego wszystkie paskudne sekrety.
Alec przenosi spojrzenie z Hodge'a na Jace i na odwrt, nie rozumiejc z tego ani
sowa.
- O czym wy mwicie? O co tu chodzi?
Twarz Hodge'a skurczya si.
- Jonathan...
- Zawsze o wszystkim widziae a mimo to nie powiedziae mi o niczym. Tyle lat
spdzonych w Instytucie a ty nigdy nawet sowem nie wspomniae o tym, e wiesz.
Hodge wykrzywi usta w grymasie.
- Ja... nie byem pewny - wyszepta. - Jeli nie widziao si kogo odkd by
dzieckiem... Nie miaem pewnoci kim jeste... a tym bardziej czym jeste.
- Jace? - Alec patrzy raz na swojego najlepszego przyjaciela a raz na Hodge'a. Jego
niebieskie oczy wypenia niepokj. aden z nich nie zwraca uwagi na nikogo poza sob.

Hodge wyglda jak czowiek schwytany w zacieniajca si puapk, donie mu dray jakby
w blu, a oczy mia rozbiegane. Clary przywoaa wspomnienie schludnie ubranego
mczyzny w bibliotece, ktry czstowa j herbat i udziela rad. Miaa wraenie jakby to
wszystko rozegrao si tysic lat temu.
- Nie wierz ci - powiedzia Jace. - Wiedziae, e Valentine yje. Musia ci
powiedzie...
- Nic mi nie powiedzia - wydysza Hodge. - Gdy Lightwoodowie poinformowali
mnie, e bior do siebie syna Michaela Wylanda, nie miaem adnej wieci od Valentine'a od
czasu Powstania. Mylaem, e o mnie zapomnia. Nawet modliem si, eby pogoski o jego
mierci okazay si prawdziwe, ale nie wiedziaem. A wtedy, w noc przed twoim przyjazdem,
Hugo przylecia do mnie z wiadomoci od Valentine'a. Chopak jest moim synem. Tylko
tyle w niej byo - wzi urywany oddech. - Nie wiedziaem czy mam w to uwierzy.
Pomylaam, e bd wiedzia... bd wiedzia jak tylko na ciebie spojrz, ale nie zobaczyem
niczego. Niczego co by mnie przekonao. I wtedy zdaem sobie spraw z tego, e to podstp z
jego strony. Ale na czym mia on polega? Co on chcia przez to osign? Dla mnie byo
jasne, e ty nie miae o niczym pojcia, ale co do powodu, dla ktrego Valentine to zrobi...
- Powiniene by powiedzie mi czym byem - przerwa mu Jace na wydechu, jakby
kto wycisn z niego te sowa. - Moe wtedy mgbym co zrobi. Mgbym si zabi.
Hodge unis gow i spojrza na Jace'a przez kurtyn spltanych, brudnych wosw.
- Nie miaem pewnoci - powtrzy, jakby do siebie - i przez cay ten czas, gdy si nad
tym zastanawiaem pomylaem, e... e moe sposb w jaki ci wychowano bdzie
waniejszy ni wizy krwi... e moesz nauczy si...
- Nauczy czego? Jak nie by potworem? - gos mu zadra ale n w jego doni
spoczywa pewnie. - Powiniene lepiej zdawa sobie z tego spraw. Zrobi z ciebie
paszczcego si do ng tchrza. Tyle e ty nie bye wtedy maym, bezradnym dzieckiem.
Moge z nim walczy.
Hodge spuci wzrok.
- Staraem si zrobi to co byo dla ciebie najlepsze - powiedzia, ale nawet dla Clary
zabrzmiao to mao wiarygodnie.
- Zanim Valentine nie powrci - odparowa Jace. - Potem robie ju wszystko o co
ci poprosi - oddae mu mnie tak jakbym by psem, ktry kiedy do niego nalea, a ktrym
kaza ci si opiekowa przez kilka lat...
- A potem ucieke - powiedzia Alec. - Zostawie nas wszystkich. Naprawd
mylae, e zdoasz si tu ukry? Tu, w Alicante?

- Nie przybyem tu po to eby si kry - wytumaczy Hodge gosem pozbawionym


ycia. - Jestem tu po to eby powstrzyma Valentine'a.
- Nie moesz oczekiwa, e w to uwierzymy - w gosie Aleca na powrt zabrzmia
gniew. - Zawsze stae po jego stronie. Zawsze moge si odwrci do niego plecami...
- Nigdy nie mogem tego zrobi! - Hodge podnis gos. - Twoi rodzice dostali drug
szans na rozpoczcie nowego ycia... Ja nigdy jej nie dostaem! Przez pitnacie lat tkwiem
w Instytucie jak w puapce...
- Instytut by naszym domem! - krzykn Alec. - Mieszkanie z nami byo dla ciebie a
tak straszne? Bycie czci naszej rodziny...?
- To nie przez was - gos Hodge'a si ama. - Kochaem was. Ale wy bylicie dziemi.
I nie moglicie pod adnym pozorem opuszcza domu. Czasami mijay tygodnie zanim znw
udao mi si porozmawia z drugim dorosym. aden Nocny owca mi nie ufa. Nawet twoi
rodzice mnie nie lubili: tolerowali moj obecno bo nie mieli innego wyboru. Nigdy si nie
oeniem. Nie miaem wasnych dzieci. Nie miaem wasnego ycia. A w kocu ktrego
dnia i wy doroniecie i odejdziecie, i zostanie mi odebrane nawet to. yem w cigym
strachu.
- Nie sprawisz, e bdzie nam ci al z tego powodu - powiedzia Jace. - Nie po tym
co zrobie. I czego do jasnej cholery tak bardzo si bae, gdy caymi dniami przesiadywae
w bibliotece, co? Moli ksikowych?! To my wychodzilimy w miasto i walczylimy z
demonami!
- Ba si Valentine'a - wtrci Simon. - Nie rozumiesz, e...
Jace obrzuci go jadowitym spojrzeniem.
- Zamknij si, wampirze. To ci w ogle nie dotyczy.
- Niezupenie Valentine'a - przyzna Hodge, przygldajc si Simonowi chyba po raz
pierwszy, odkd zosta wycignity z celi. Co w jego spojrzeniu zaskoczyo Clary - co
prawie jak sympatia. - Przyczynia si do tego rwnie moja sabo. Wiedziaem, e ktrego
dnia powrci. Wiedziaem, e znw podejmie prb przejcia wadzy i rzdzenia Clave. I
zdawaem sobie spraw z tego co mg mi zaoferowa. Mg mnie uwolni od kltwy. Mg
mi da ycie. Wasne miejsce. W jego wiecie znw bybym Nocnym owc. W tym wiecie
ju nigdy nim nie bd - w jego gosie zabrzmiaa ogromna tsknota, zbyt bolesna by mona
jej byo sucha. - I wiedziaem, e bd zbyt saby by mu si oprze, gdyby mi to zaoferowa.
- No i popatrz dokd ci to zaprowadzio - splun Jace. - Gnijesz w lochach Gardu.
Warto byo nas zdradzi?
- Znasz odpowied - powiedzia Hodge zmczonym gosem. - Valentine zdj ze mnie

kltw. Przysig e to zrobi i dotrzyma sowa. Mylaem e przywrci mnie do Krgu, albo
do tego co z niego zostao. Ale nie zrobi tego. Nawet on mnie nie chcia. Wiedziaem, e w
tym nowym wiecie nie bdzie dla mnie miejsca. I wiedziaem, e sprzedabym wszystko co
mam za jedno kamstwo - spojrza w d na swoje zacinite, pokryte brudem rce. Pozostao mi tylko jedno - ostatnia szansa, eby dokona czego innego oprcz zmarnowania
sobie ycia. Po tym jak dowiedziaem si, e Valentine zabi Cichych Braci - e zdoby Miecz
- wiedziaem, e zacznie szuka Lustra. Potrzebowa trzech Darw Anioa. A ja wiedziaem,
e Lustro jest w Idris.
- Chwila - Alec podnis rk. - Lustro? To znaczy e wiedziae gdzie ono jest? I kto
je ma?
- Nikt nie moe go mie - odpar Hodge. - Nikt nie moe posi na wasno Lustra.
aden Nefilim ani Podziemny.
- Ty chyba naprawd zwariowae od tego pobytu w wizieniu - mrukn Jace,
wskazujc podbrdkiem w stron wypalonego okna lochu. - Prawda?
- Jace - Clary patrzya z niepokojem w stron Gardu. Dach budynku zdobia ciernista
korona z czerwono - zotych pomieni. - Ogie si rozprzestrzenia. Powinnimy jak
najszybciej std ucieka. Porozmawiamy jak tylko znajdziemy si w miecie...
- Byem zamknity w Instytucie przez pitnacie lat - kontynuowa Hodge, tak jakby
Clary w ogle si nie odezwaa. - Mogem jedynie wystawi rk albo nog na zewntrz, ale
nic wicej. Cay czas siedziaem w bibliotece i badaem sposoby na usunicie kltwy, jak
naoyo na mnie Clave. Odkryem e tylko Dary Anioa mog to uczyni. Czytaem ksig
za ksig opowiadajc o mitologii Anioa, o tym jak powsta z jeziora przynoszc Dary, i jak
da je Jonathanowi Shadowhunterowi, pierwszemu z Nefilim, i o tym, e byo ich trzy:
Kielich, Miecz i Lustro...
- Wiemy to - przerwa mu rozdraniony Jace. - Ty nas tego nauczye.
- Mylicie e co o tym wiecie, ale to nieprawda. W miar jak przekopywaem si
przez najrniejsze wersje poda, cigle natrafiaem na ten sam rysunek. Wszyscy go
widzielimy. Anio powstajcy z jeziora z Kielichem w jednej rce i Mieczem w drugiej.
Nigdy nie mogem zrozumie dlaczego na rysunku nie ma Lustra. A potem uwiadomiem
sobie dlaczego. Lustrem jest jezioro. To jezioro jest Lustrem. To jedno i to samo.
Jace opuci powoli n.
- Jezioro Lyn?
Clary przypomniaa sobie jezioro, wygldajce jak wychodzce jej na spotkanie lustro,
wod rozbryzgujc si pod naporem jej ciaa.

- Wpadam do niego gdy tu trafiam. Ma w sobie co. Luke powiedzia mi, e ma


dziwne waciwoci i e baniowy ludek nazywa je Jeziorem Snw.
- Dokadnie tak - zacz gorliwie Hodge. - Zdaem sobie spraw z tego, e Clave nie
miao o tym pojcia, e ta wiedza zagina wraz z upywem czasu. Nawet Valentine nie
wiedzia...
Przerwa mu huk zapadajcej si w dalekim kocu Gardu wiey. W niebo strzeliy
fajerwerki ognia i morze czerwonych iskier.
- Jace - odezwa si zaniepokojony Alec, zadzierajc gow. - Jace, musimy si std
wydosta. Wstawaj - powiedzia do Hodge'a, potrzsajc go za rami. - Powiesz Clave to co
przed chwil powiedziae nam.
Hodge wsta chwiejnie na nogi. Z ukuciem niechcianego blu Clary zastanawiaa si
jak to musiao by - y z cig hab nie przez to co si kiedy zrobio, ale przez to co robi
si teraz i wiedzie, e zrobioby si to ponownie. Hodge ju wiele lat temu da sobie spokj
ze sprbowaniem innego, lepszego ycia; jedyne czego pragn to nie ba si a mimo to ba
si przez cay czas.
- Chod - Alec, z rk cigle na ramieniu Hodge'a, zmusi go eby si ruszy. Jace
wszed im w drog i zablokowa przejcie.
- Co bdzie jeli Valentine zdobdzie trzeci z Darw Anioa? - zapyta.
- Jace - zgani go Alec, trzymajc Hodge'a. - Nie teraz...
- Jeli powie to Clave, to oni nigdy nam tego nie zdradz - wyjani Jace. - Dla nich
jestemy tylko dziemi. A Hodge jest nam to winien - odwrci si w stron swojego
nauczyciela. - Powiedziae, e zrozumiae e musisz powstrzyma Valentine'a. Przed czym?
Do zrobienia czego Lustro moe da mu moc?
Hodge pokrci gow.
- Nie mog...
- Tylko bez kamstw - n poyskiwa przy boku Jace'a , do zacisn na rkojeci. Bo inaczej za kade kamstwo bd musia odci ci palec. Albo dwa.
Hodge skuli si w sobie. Jego oczy wypenia prawdziwy strach. Alec zesztywnia.
- Jace, nie. To twj ojciec taki jest. Ty taki nie jeste.
- Alec - odpar Jace. Nie patrzy na swojego przyjaciela, ale ton jego gosu by peen
alu. - Nie masz pojcia jaki naprawd jestem.
Alec spojrza na Clary. On nie wie dlaczego Jace si tak zachowuje, pomylaa. Nie
ma o niczym pojcia. Zrobia krok do przodu.
- Alec ma racj - zabierzemy Hodge'a do Sali i wtedy opowie Clave to samo co nam...

- Gdyby by taki chtny do podzielenia si swoim odkryciem z Clave, to ju dawno by


to zrobi - odgryz si Jace, nie patrzc na ni. - To, e tego nie zrobi wiadczy e jest
kamc.
- Clave nie mona ufa! - zaprotestowa desperacko Hodge. - W jego szeregach s
szpiedzy. To ludzie Valentine'a. Nie mogem im zdradzi gdzie jest Lustro. Gdyby je znalaz,
byby...
Nigdy nie dokoczy zdania. W wietle ksiyca co bysno srebrzycie, jak promie
wiata w ciemnoci. Alec wrzasn. Oczy Hodge'a otwary si szeroko gdy zachwia si,
wbijajc wzrok w swoj pier. Gdy cofn si do tyu, Clary zrozumiaa na co patrzy.
Rkoje dugiego sztyletu wystawaa mu spomidzy eber, jak grot strzay z tarczy.
Alec rzuci si do przodu, zapa swojego starego nauczyciela chronic go przed
upadkiem i uoy delikatnie na ziemi. Utkwi bezradne spojrzenie w Jasie. Jego twarz bya
zbryzgana krwi Hodge'a.
- Jace, dlaczego...
- Ja nic nie zrobiem - twarz Jace'a bya biaa, a Clary zauwaya, e cigle trzyma
swj n, przycinity mocno do boku. - Ja...
Simon obrci si a Clary wraz z nim. Oboje wpatrywali si w ciemno. Trawa zaja
si ogniem. Jego piekielny, pomaraczowy blask przechodzi w czer widoczn pomidzy
drzewami rosncymi na zboczu wzgrza. W kocu co wyonio si z ciemnoci, cienisty
ksztat ze znajomymi czarnymi, potarganymi wosami. Podszed do nich bliej. wiato
odbio si od jego twarzy i ciemnych oczu, przez co wyglday jakby pony.
- Sebastian? - spytaa Clary.
Jace potoczy dzikim wzrokiem od Hodge'a do Sebastiana, stojcego niepewnie na
skraju ogrodu. Wyglda niemal na zszokowanego.
- Ty... - zacz - ...ty to zrobie?
- Musiaem - odpar Sebastian. - Inaczej by ci zabi.
- Czym?! - gos Jace'a podnis si i zaama. - Nawet nie mia przy sobie adnej
broni...
- Jace! - Alecowi udao si przebi przez jego wrzaski. - Chod tu. Pom mi z
Hodge'm.
- Zabiby ci - powtrzy Sebastian. - Zabiby...
Ale Jace ju klcza obok Aleca, chowajc n za pas. Alec trzyma Hodge'a w
ramionach, przd jego koszulki plamia krew.
- Wyjmij stel z mojej kieszeni - powiedzia. - Sprbuj narysowa iratze...

Zastyga z przeraenia Clary wyczua poruszajcego si za ni Simona. Odwrcia si,


eby na niego spojrze i wpada w szok - jego twarz bya biaa jak papier poza paajcym
czerwonym rumiecem na obu policzkach. Moga dostrzec yy wijce si pod jego skr jak
narola delikatnego, rozgaziajcego si koralowca.
- Krew - wyszepta nie patrzc na ni. - Nie mog tu zosta.
Clary wycigna do eby zapa go za rkaw ale uskoczy do tyu, wyrywajc si z
jej ucisku.
- Nie, Clary, prosz. Zostaw mnie. Nic mi nie bdzie, niedugo wrc. Ja po prostu... ruszya za nim ale by dla niej zbyt szybki. Znikn w ciemnociach midzy drzewami.
- Hodge... - w gosie Aleca sycha byo panik. - Hodge, wytrzymaj...
Ale jego nauczyciel walczy sabo starajc si od niego odsun. Odsun od steli w
rku Jace'a .
- Nie - twarz Hodge'a przybraa kolor gipsu. Jego oczy przesuny si z Jace'a na
Sebastiana, ktry cigle sta skryty w cieniu.
- Jonathan...
- Jace - powiedzia Jace, niemal szepczc. - Mw mi Jace.
Hodge utkwi oczy w Jasie. Clary nie moga odszyfrowa ich wyrazu. Wyzierao z
nich baganie ale rwnie co jeszcze, co wypenionego strachem lub czym podobnym, i
palc potrzeb. Unis rk w ochronnym gecie.
- Nie ty - wyszepta, a z jego ust wypyna krew.
Twarz Jace'a przeci bolesny grymas.
- Alec, narysuj iratze... On chyba nie chce ebym go dotyka.
Do Hodge'a zacisna si na rkawie Jace'a . Mogli usysze jak oddech rzzi mu w
pucach.
- Ty nigdy... nie bye...
I umar. Clary moga powiedzie w ktrej chwili opucio go ycie. To nie bya cicha i
szybka sprawa tak jak w filmie; jego gos uton w gulgocie a oczy cofny si w gb
czaszki, ciao zrobio si cikie i bezwadne, rami ugio si dziwnie pod jego ciarem.
Alec zamkn mu powieki.
- Vale, Hodge Starkweather.
- Nie zasuy na to - odezwa si ostrym gosem Sebastian. - Nie by Nocnym owc.
By zdrajc. Nie zasuy na sowa poegnania.
Gowa Aleca podskoczya do gry. Pooy Hodge'a na ziemi i wsta na rwne nogi.
Jego niebieskie oczy przypominay kawaki lodu. Krew plamia jego ubranie.

- Nie masz pojcia o czym mwisz. Zabie bezbronnego czowieka, jednego z


Nefilim. Jeste morderc.
Sebastian zacisn usta.
- Mylisz, e nie wiem kim on by? - wskaza na Hodge'a. - Starkweather nalea do
Krgu. Zdradzi Clave i zosta za to przeklty. Powinien umrze za to co zrobi, ale Clave
byo zbyt pobaliwe. I gdzie ich to zaprowadzio? Znowu nas zdradzi gdy odda Valentinowi
Kielich tylko po to by zdj z niego t kltw - kltw, na ktr zasuy - zrobi pauz,
oddychajc ciko. - Nie powinienem by tego robi, ale nie moecie powiedzie e na to nie
zasugiwa.
- Skd tyle wiesz o Hodge'u? - spytaa z naciskiem Clary. - I co tu waciwie robisz?
Mylaam, e miae zosta w Sali.
Sebastian zawaha si.
- Nie byo was do dugo - powiedzia w kocu. - Zaczem si martwi.
Pomylaem, e moecie potrzebowa pomocy.
- I postanowie nam pomc zabijajc czowieka, z ktrym rozmawialimy? naciskaa dalej Clary. - Dlatego e mylae, e mia mroczn przeszo? Kto, na lito
bosk, tak robi? To nie ma adnego sensu.
- To dlatego, e on kamie - powiedzia Jace. Przewierca Sebastiana zimnym,
taksujcym spojrzeniem. - I to niezbyt dobrze. Mylaem, e prdzej si tu zjawisz, Verlac.
Sebastian odwzajemni si podobnym spojrzeniem.
- Nie wiem co masz na myli, Morgenstern.
- Ma na myli to - powiedzia Alec, robic krok do przodu - e jeli mylisz, e to co
przed chwil zrobie ma jakie usprawiedliwienie, to nie bdziesz mia nic przeciwko temu
by pj z nami do Sali Porozumie i wytumaczy si z tego przed Rad.
Mina chwila zanim Sebastian si umiechn - tym umiechem, ktry oczarowa
kiedy Clary - ale teraz byo w nim co frapujcego, jak w lekko przekrzywionym obrazie
wiszcym na cianie.
- Oczywicie, e nie - podszed do nich powoli, niemal spacerowym krokiem, jak
gdyby nie mia adnych trosk. Jak gdyby wanie nie popeni morderstwa. - Troch to
dziwne, e tak was zdenerwowa fakt, e zabiem tego czowieka podczas gdy Jace chcia
odcina mu palce.
Alec zacisn usta.
- Nie zrobiby tego.
- Ty... - Jace popatrzy na Sebastiana z nienawici. - Ty nie masz pojcia o czym w

ogle mwisz.
- Albo - cign dalej Sebastian - jeste wcieky bo pocaowaem twoj siostr. Bo
mnie chciaa.
- Wcale nie - wtrcia Clary, ale aden z nich na ni nie patrzy. - Miaam na myli to,
e ci nie chciaam.
- Ona ma ten swj may nawyk, wiesz... Ten sposb w jaki wzdycha gdy j caujesz,
jak gdyby bya tym zaskoczona.
Sebastian zatrzyma si tu przed Jace'm, umiechajc si jak anio.
- To raczej ujmujce, musiae to zauway.
Jace wyglda jakby mia zaraz zwymiotowa.
- Moja siostra...
- Twoja siostra - powtrzy Sebastian. - Czy aby na pewno? Bo wy dwoje nie
zachowujecie si jak rodzestwo. Mylicie, e inni nie widz jak na siebie patrzycie?
Mylicie, e uda wam si ukry co do siebie czujecie? e inni nie myl e to co chorego i
nienaturalnego? Bo to wanie takie jest.
- Do tego - powiedzia Jace z morderczym wyrazem twarzy.
- Dlaczego to robisz? - spytaa Clary. - Dlaczego mwisz te wszystkie rzeczy?
- Bo wreszcie mog - odpar Sebastian. - Nie macie pojcia jak to byo przebywa
wrd was przez tych kilka dni i udawa e potrafi was znie. e wasz widok nie sprawia
e robi mi si niedobrze. Ty - powiedzia do Jace'a - gdy tylko nie uganiasz si za swoj
siostr, jczysz bez przerwy jak to twj tatu ci nie kocha. C, a kto go moe za to wini?
A ty, gupia suko - odwrci si w stron Clary - oddaa bezcenn ksig temu mieszacowi.
Czy to w ogle masz jakie komrki mzgowe w tej swojej malutkiej gwce? A ty... kolejn obelg skierowa w stron Aleca - ... chyba wszyscy wiemy co jest z tob nie tak.
Takich jak ty w ogle nie powinno by w Clave. Jeste odraajcy.
Alec zblad, ale mimo wszystko wyglda bardziej na zdumionego. Clary nie moga go
za to wini. Trudno byo patrze na Sebastiana, na ten jego anielski umiech, i wyobrazi
sobie, e mg powiedzie co takiego.
- Udawa e moesz nas znie? - powtrzya za nim jak echo. - Ale dlaczego miaby
udawa co takiego? Chyba e... chyba e nas szpiegujesz - dokoczya, uwiadamiajc sobie
prawd. - Chyba e szpiegujesz dla Valentine'a.
Przystojna twarz Sebastiana skrzywia si, jego pene usta rozcigny si a oczy
zwziy w szparki.
- No w kocu to pojlicie - powiedzia. - Sowo daj, w niektrych wymiarach

demony s o wiele bystrzejsze ni wy.


- Moe i nie jestemy tak bystrzy - odezwa si Jace - ale przynajmniej cigle yjemy.
Sebastian spojrza na niego ze wstrtem.
- Ja te yj - powiedzia.
- Nie na dugo.
Ksiycowe wiato buchno z ostrza jego noa gdy rzuci si na Sebastiana. Porusza
si tak szybko, e jego ruchy wydaway si zamazywa. Szybciej ni jakikolwiek czowiek
ktrego do tej pory widziaa Clary. A do teraz.
Sebastian odskoczy na bok, unikajc ciosu, i zapa Jace'a za rami gdy ten opuszcza
n. Ostrze spado z brzkiem na ziemi. Sebastian chwyci Jace'a za kurtk na plecach.
Podnis go i cisn nim z niewiarygodn si. Jace polecia w powietrze, uderzy w cian
Gardu z nieprzyjemnym chrzstem koci, i run na ziemi.
- Jace! - Clary zrobio si biao przed oczami z wciekoci. Rzucia si na Sebastiana
chcc wydusi z niego ycie. Zrobi unik i machn rk tak jakby odgania si od natrtnej
muchy. Trafi j w gow i posa na ziemi. Clary potoczya si po trawie, mrugniciami
starajc si przegna czerwon mg blu jaka przesonia jej oczy.
Alec sign po uk zawieszony na plecach i wycelowa strza w Sebastiana. Nawet
rka mu nie zadraa.
- Stj tam gdzie jeste - powiedzia - i z rce na plecach.
Sebastian rozemia si.
- Nie strzelisz do mnie - ruszy beztrosko w stron Aleca tak, jakby wchodzi po
schodach do wasnego domu.
Oczy Aleca zwziy si. Jego donie wykonay pen gracji seri ruchw. Napi
ciciw i wypuci strza, ktra poszybowaa prosto w Sebastiana.
I chybi. Sebastian jakim cudem si przed ni uchyli. Clary nie wiedziaa jak to
zrobi, ale strzaa mina go i wbia si w pie drzewa. Alecowi starczyo czasu tylko na
okazanie zdumienia bo w chwil pniej Sebastian rzuci si w jego stron, gwatownym
szarpniciem wyrywajc mu uk z rki. Przeama go na p. Trzask jaki temu towarzyszy
sprawi, e Clary wzdrygna si, tak jakby usyszaa trzask amicych si koci. Sprbowaa
podcign si do pozycji siedzcej, ignorujc przeszywajcy bl gowy. Nieruchomy Jace
lea kilka stp od niej. Chciaa wsta ale nogi odmwiy jej wsppracy.
Sebastian odrzuci strzaskane powki uku na bok i zbliy si do Aleca, ktry ju
trzyma w doni poyskujcy seraficki n. Ale gdy tylko do niego podszed, Sebastian
wytrci mu n z rki i odrzuci na bok - a potem chwyci go za gardo, niemal podnoszc z

ziemi. Jego ucisk by bezlitosny i zajady, umiecha si patrzc jak Alec dusi si i prbuje
walczy.
- Lightwood - wydysza. - Zdyem ju zaj si jednym z was. Nie przypuszczaem,
e bd mia tyle szczcia eby zrobi to po raz drugi.
Szarpn si do tyu, jak marionetka ktrej sznurek zosta zerwany. Uwolniony Alec
upad ciko na ziemi i przyoy rce do garda. Clary syszaa jego urywany, desperacki
oddech - ale oczy miaa utkwione w Sebastianie. Czarny cie przywar do jego plecw jak
pijawka. Sebastian sign do swojego garda, duszc si i dawic. Obrci si w miejscu,
wczepiajc palce w co co trzymao go z gardo. Gdy si obrci, ksiyc owietli sylwetk
cienia i Clary zobaczya co to byo.
A to by Simon. Jego ramiona zacisny si wok szyi Sebastiana a biae siekacze
poyskiway jak kociane igy. Po raz pierwszy Clary widziaa go gdy by w peni wampirem
od czasu tej nocy kiedy powsta ze swojego grobu. Gapia si na niego ze zdumieniem i
przeraeniem, niezdolna odwrci wzroku. Wargi mia podwinite a ostre jak sztylety ky
wysunite na caej dugoci. Zatopi je w przedramieniu Sebastiana, pozostawiajc na skrze
poszarpane, czerwone rozdarcie. Sebastian wrzasn gono i rzuci si do tyu, ldujc ciko
na ziemi. Potoczy si po trawie, majc na karku Simona. Zwarli si ze sob, drapic i
warczc jak wcieke psy. Sebastian krwawi z kilku miejsc, gdy w kocu udao mu si wsta
na nogi i kopn mocno Simona dwa razy w ebra. Simon zgi si wp, apic si na
podbrzusze.
- Ty mierdzcy may kleszczu - warkn Sebastian, szykujc si do wymierzenia
kolejnego kopniaka.
- Nie robibym tego - rozleg si czyj cichy gos.
Clary poderwaa gow do gry, wywoujc kolejn fal blu. Jace sta kilka stp od
Sebastiana. Jego twarz pokrywaa krew a jedno oko spucho tak e prawie si zamkno. W
rku trzyma seraficki n a jego do by pewna.
- Jeszcze nigdy nie zabiem tym czowieka - powiedzia. - Ale nie mam nic przeciwko
eby sprbowa.
Twarz Sebastiana wykrzywi grymas. Spojrza na Simona a potem unis gow i
splun. Wypowiedzia sowa w jzyku, ktrego Clary nie potrafia rozpozna - a potem
obrci si z t sam przeraajc szybkoci jak wtedy gdy zaatakowa Jace'a , i rozpyn w
ciemnociach.
- Nie! - krzykna Clary. Prbowaa podnie si na nogi, ale bl by jak strzaa
przeszywajca na wskro jej gow. Skulia si na mokrej trawie. W chwil pniej Jace ju

si nad ni pochyla, jego twarz bya blada i niespokojna. Spojrzaa na niego ale wszystko
zamazywao jej si przed oczami. Musiao si zamazywa bo inaczej skd by si wzia ta
jasno wok niego, to wiato...
Usyszaa gos Simona a potem Aleca. W doni Jace'a pojawia si stela. Jej rami
zapono a w sekund pniej bl zacz si zmniejsza a jej umys zacz si przejania.
Zamrugaa widzc nad sob trzy twarze.
- Moja gowa...
- Masz wstrzs mzgu - powiedzia Jace. - Iratze powinien pomc ale musimy ci
zabra do lekarza Clave. Urazy gowy mog by niebezpieczne - odda stel Alecowi. Moesz wsta?
Skina gow. To by bd. Bl przeszy j ponownie gdy czyje donie pomogy jej
wsta. To by Simon. Opara si o niego z wdzicznoci, czekajc a odzyska rwnowag.
Cigle czua si tak, jakby za chwil miaa upa.
Jace patrzy na ni gronie.
- Nie powinna atakowa Sebastiana w ten sposb. Nie miaa nawet adnej broni. Co
ty sobie mylaa?
- To co wszyscy sobie pomyleli - odezwa si niespodziewanie Alec, stajc w jej
obronie. - e rzuci tob w powietrze jak pik. Jace, nigdy wczeniej nie spotkaem kogo kto
tak atwo by ci pokona.
- Ja... zaskoczy mnie - odpar odrobin niechtnie Jace. - Musia przej jaki
specjalny trening. Nie spodziewaem si tego.
- Hmm, no tak - Simon dotkn swoich eber, krzywic si lekko. - Chyba poama mi
kilka eber. Nic mi nie jest - doda, widzc zmartwienie malujce si na twarzy Clary. - Ju
si goj. Ale Sebastian jest silny. Bardzo silny - spojrza na Jace'a . - Jak mylisz, jak dugo
sta w ciemnociach i przysuchiwa si naszej rozmowie?
Jace zrobi ponur min. Spojrza midzy drzewa gdzie znikn Sebastian.
- C, Clave i tak go zapie... I prawdopodobnie wyklnie. Chciabym widzie jak
rzucaj na niego t sam kltw co na Hodge'a. To by dopiero bya poetycka sprawiedliwo.
Simon odwrci si i splun midzy krzaki. Wytar usta grzbietem doni. Twarz
wykrzywi mu grymas.
- Jego krew jest obrzydliwa... smakuje jak trucizna.
- Chyba moemy to doda do listy jego czarujcych zalet - skwitowa Jace. - Ciekawe
czym jeszcze by nas dzisiaj zaskoczy.
- Musimy wraca do Sali - powiedzia Alec z napit twarz a Clary przypomniaa

sobie co Sebastian mu powiedzia. Co o reszcie Lightwoodw... - Dasz rad i, Clary?


Odsuna si od Simona.
- Tak. A co z Hodge'm? Nie moemy go tu zostawi.
- Musimy - powiedzia Alec. - Bdziemy mieli czas eby znowu tu wrci gdy
wszyscy przetrwamy jako t noc.
Gdy opuszczali ogrd, Jace zatrzyma si na chwil, zdj kurtk i przykry ni twarz
Hodge'a. Clary chciaa do niego podej i pooy rk na jego ramieniu, ale co w sposobie
w jaki wyglda powstrzymao j by to zrobi. Nawet Alec si do niego nie zbliy i nie
zaoferowa narysowania uzdrawiajcej runy, pomimo e Jace utyka gdy schodzi ze zbocza.
Razem ruszyli wzdu zygzakowatej cieki, z broni gotow do uycia. Niebo przybrao
kolor czerwieni od poncego za nimi Gardu. Nie natknli si ju na adnego demona. Cisza
pulsowaa w gowie Clary tak samo jak niesamowite wiata, przez co miaa wraenie jakby
bya we nie. Wyczerpanie opado j jak sie. Uniesienie nogi i zrobienie kolejnego kroku
przypominao cige podnoszenie i opuszczanie cementowego bloku. Syszaa Jace'a i Aleca
rozmawiajcych przed ni na ciece, ale ich gosy byy lekko niewyrane mimo e byli tak
blisko. Alec mwi mikko, niemal bagalnie:
- Jace, ten sposb w jaki rozmawiae z Hodge'm... Nie moesz tak myle. To e
jeste synem Valentine'a nie czyni z ciebie potwora. Cokolwiek zrobi ci gdy bye dzieckiem,
czegokolwiek ci nauczy, musisz wiedzie, e to nie twoja wina...
- Nie chc o tym rozmawia, Alec. Ani teraz ani nigdy. Nie pytaj mnie o to znw odezwa si Jace napastliwym tonem na co Alec zamilk. Clary prawie czua jego uraz. Co za
noc, pomylaa. Noc przynoszca kademu tyle blu.
Staraa si nie myle o Hodge'u, o bagalnym, aosnym wyrazie jego twarzy zanim
umar. Nie darzya go sympati ale te nie uwaaa, e zasugiwa na to co mu zrobi
Sebastian. Nikt nie zasugiwa. Przypomniaa sobie o sposobie w jaki porusza si Sebastian jak wirujca w powietrzu iskra. Nie widziaa nikogo kto by si tak porusza poza Jace'm.
Usiowaa rozwika t zagadk - co si stao z Sebastianem? Jak to moliwe eby kuzyn
Penhalloww zszed na z drog a oni nawet tego nie zauwayli? Przypomniaa sobie jak
chcia jej pomc uratowa matk a potem okazao si, e jedyne czego pragn to zdoby
Bia Ksig dla Valentine'a. Magnus si myli - Valentine nie dowiedzia si o Ragnorze
Fellu dlatego, e powiedziaa o wszystkim Lightwoodom tylko dlatego e wygadaa si przed
Sebastianem. Jak moga by a tak gupia?
Przeraona, ledwo zauwaya kiedy cieka zmienia si w alej prowadzc ich do
miasta. Ulice byy opuszczone, domy pogrone w ciemnoci, uliczne lampy porozbijano a

odamki szka zacielay bruk. W oddali byo sycha gosy a blask pochodni jania
gdzieniegdzie pomidzy budynkami. Jednak...
- Jest strasznie cicho - odezwa si Alec, rozgldajc si dookoa ze zdumieniem. - I...
- Nie cuchnie tu demonami - Jace zmarszczy brwi. - Dziwne. Dobra, chodmy do
Sali.
Mimo e Clary bya przygotowana ma kolejny atak, na ulicy nie spotkali ju adnego
demona. Przynajmniej nie ywego - gdy mijali wsk uliczk, dostrzega grup trzech lub
czterech Nocnych owcw otaczajcych krgiem co, co podrygiwao i pulsowao na ziemi.
Brali dugie zamachy i dgali to co dugimi, zaostrzonymi lancami. Wzdrygajc si,
odwrcia wzrok.
Sala Porozumie janiaa wiatem jak ognisko, magiczne wiato wylewao si z niej
drzwiami i oknami. Popieszyli w kierunku schodw. Clary usiowaa zachowa rwnowag
gdy po tym jak si potkna. Zawroty gowy robiy si coraz gorsze. Wszystko dookoa niej
zdawao si koysa jak gdyby znalaza si we wntrzu wielkiego, wirujcego globusa.
Gwiazdy ponad ni przypominay rozmazane biae smugi przecinajce niebo.
- Powinna si pooy - powiedzia Simon, a gdy nie odpowiedziaa, doda: - Clary?
Z ogromnym wysikiem zmusia si do umiechu.
- Nic mi nie jest.
Stojcy w wejciu do Sali Jace odwrci si i spojrza na ni w milczeniu. W
jaskrawym magicznym wietle rozmazana, czarna krew na jego twarzy i spuchnite oko
wyglday paskudnie. We wntrzu Sali rozbrzmiewa przytumiony szept tysicy gosw.
Clary skojarzy si z biciem gigantycznego serca. Wszdzie porozstawiano pochodnie
wzmocnione magicznym wiatem. Ich blask przeszy jej oczy i utrudni widzenie. Moga
widzie tylko niewyrane zarysy sylwetek i rozmazane kolory. Biel, zoto i nocne niebo nad
gow, przechodzce z granatu w janiejszy bkit. Ktra moga by godzina?
- Nie widz ich - powiedzia Alec, rozgldajc si niespokojnie dookoa w
poszukiwaniu swojej rodziny. Clary wydawao si, ze jego gos dochodzi z bardzo daleka
albo wydobywa si gboko spod wody. - Powinni ju tu by...
Jego gos cich w miar jak zawroty gowy Clary si pogarszay. Pooya do na
najbliszym filarze eby si oprze. Czyja do musna jej plecy - to by Simon. Mwi co
do Jace'a penym obawy gosem, ktry stapia si z reszt gosw w pomieszczeniu, opadajc
si i wznoszc wok niej jak zaamujce si fale.
- Nigdy czego takiego nie widziaem. Ten demon po prostu obrci si z znikn.
- To pewnie przez wschd soca. Boj si wschodu soca, a do niego ju niedaleko.

- Nie, to co wicej.
- Po prostu nie chcesz przyj do wiadomoci, e mog powrci tej nocy albo
nastpnej.
- Nie mw tak; nie ma powodu eby mwi co takiego. Jestem pewny, e niedugo
przywrc strae.
- A Valentine znw je zamie.
- Moe nie zasugujemy na nic wicej. Moe Valentine mia racj - moe
sprzymierzenie si z Podziemnymi oznacza utrat aski Anioa.
- Cicho. Miej troch szacunku. Wanie licz polegych na Placu Anioa.
- Tutaj s - powiedzia Alec. - Tu, obok podium. Wyglda na to, e... - jego gos ucich
a w chwil potem ju go nie byo, okciami torowa sobie drog do przodu. Clary zmruya
oczy, starajc si wyostrzy wzrok. Jedyne co widziaa to mga...
Usyszaa jak Jace wcign ze wistem powietrze a potem, bez adnego sowa, ruszy
za Alekiem. Clary odsuna si od filaru, chcc za nimi pj, ale potkna si. Simon j
podtrzyma.
- Clary, musisz si pooy - powiedzia.
- Nie - wyszeptaa. - Chc wiedzie co si stao...
Urwaa. Simon patrzy na Jace'a , ktry wyglda jakby porazi go piorun. Trzymajc
si filaru, Clary stana na palcach starajc si dojrze co przez tum...
Stali tam, Lightwoodowie: Maryse obejmujca szlochajc Isabelle i Robert siedzcy
na ziemi i trzymajcy co w ramionach - nie, nie co, kogo, a Clary pomylaa o tym, jak
pierwszy raz zobaczya Maxa w Instytucie, lecego bezwadnie na kanapie z
przekrzywionymi okularami i rk na pododze. On moe spa wszdzie, powiedzia wtedy
Jace, a Max wyglda teraz prawie tak jakby spa na kolanach swojego ojca, ale Clary dobrze
wiedziaa e tak nie byo.
Alec pad na kolana i zapa do Maxa, ale Jace nie ruszy si ze swojego miejsca.
Sta bez ruchu i wyglda na zagubionego bardziej ni kiedykolwiek, tak jakby nie mia
pojcia gdzie by i co tu robi. Jedyne czego chciaa Clary to podbiec do niego i obj go, ale
wyraz twarzy Simona powiedzia jej eby tego nie robia, i to samo podpowiedziao jej
wspomnienie rezydencji i obejmujce j wtedy ramiona Jace'a . Bya ostatni osob na ziemi
u ktrej mg szuka pocieszenia.
- Clary - powiedzia Simon, ale ona ju si od niego odsuna, nie zwaajc na
zawroty i bl gowy. Podbiega do drzwi Sali i pchna je. Wypada na schody i zatrzymaa
si, apic hausty zimnego powietrza. Horyzont w oddali plamiy smugi czerwonego ognia.

Gwiazdy przygasy, blaknc na tle przejaniajcego si nieba. Noc dobiega koca. Nasta
wit.

13. TAM, GDZIE MIESZKA SMUTEK


Clary obudzia si zdyszana ze snu o krwawicych anioach, w przecieradach
skotowanych wok niej w ciasny kokon. W gocinnym pokoju Amatis byo ciemno i ciasno
jak w trumnie. Wycigna rk i odsuna zasony. Pokj zalao wiato. Zmarszczya brwi i
zacigna zasony z powrotem.
Nocni owcy palili swoich polegych, a od ataku demonw niebo na zachodzie miasta
spowija dym. Od patrzenia na niego robio jej si niedobrze wic zasuna zasony. W
ciemnociach zalegajcych pokj przymkna oczy i prbowaa przypomnie sobie swj sen.
Byy w nim anioy i runa, ktr pokaza jej Ithuriel, byskajca raz po raz pod jej powiekami
jak mrugajcy znak drogowy. Bya prosta jak pojedynczy wze ale obojtnie jak bardzo by
si nie skupia, Clary nie moga jej odczyta, nie moga zrozumie jej znaczenia. Wiedziaa
jedynie, e w jaki sposb wydawaa jej si niepena, jakby kto kto stworzy ten wzr nie
skoczy go.
To nie pierwsze takie sny ktre ci pokazaem, powiedzia jej Ithuriel. Przypomniaa
sobie inne swoje sny: Simona z krzyami wypalonymi na doniach, Jace'a ze skrzydami,
jeziora pene kruszonego lodu, ktry lni w socu jak szko. Czy i te sny zesa jej anio?
Westchna i usiada na ku. Sny mogy sobie by ze ale korowd obrazw w jej
umyle wcale nie by lepszy. kajca na pododze w Sali Porozumie Isabelle, szarpica
swoje czarne wosy palcami z tak si, e Clary martwia si e za chwil je wyrwie. Maryse
wrzeszczca piskliwie na Ji Penhallow, e zrobi to chopak ktrego sprowadzili do siebie do
domu, ich kuzyn, i jak to o nich wiadczyo jeli okae si, e by w spisku z Valentinem.
Alec prbujcy uspokoi swoj matk, proszcy Jace'a o pomoc, ale on tylko sta w miejscu
dopki soce nie wzeszo nad Alicante i wpado do rodka przez szklany sufit Sali.
- Ju wita - powiedzia Luke, wygldajc na jeszcze bardziej zmczonego ni Clary
kiedykolwiek widziaa. - Najwyszy czas wnie ciaa do rodka.
A potem rozesa patrole by zebray ciaa wszystkich polegych Nocnych owcw i
likantropw lece na ulicach i przenieli je na plac przed Sal, ten sam przez ktry
przechodzia razem z Sebastianem i powiedziaa, e Sala wyglda jak koci. Wtedy
wydawao jej si, e to miejsce ma swj urok, ozdobione skrzynkami z kwiatami i witrynami
sklepw. A teraz byo pene cia. Wliczajc w to ciao Maxa. Rozmylanie o chopcu, ktry
tak powanie rozmawia z ni o mandze sprawio, e odek zacisn si jej w supe.
Obiecaa mu kiedy, e zabierze go do Zakazanej Planety ale teraz ju nigdy tego nie zrobi.

Kupiabym mu ksiki, pomylaa. Wszystkie jakie tylko by chcia. Teraz nic z tego ju si nie
liczyo.
Nie myl o tym. Clary skopaa przecierada i wstaa. Po szybkim prysznicu przebraa
si w dinsy i sweter, ktry miaa na sobie w dniu w ktrym przybya tu z Nowego Jorku.
Zanim zaoya sweter, przycisna twarz do materiau majc nadziej, e poczuje zapach
Brooklynu albo chocia detergentu z pralni - czego co by jej przypomniao o domu - ale
sweter zosta uprany i pachnia cytrynowym mydem. Wzdychajc ponownie, zesza na d.
Dom by pusty, nie liczc Simona siedzcego na kanapie w salonie. Przez otwarte
okna za jego plecami wlewao si wiato. Zachowywa si zupenie jak kot, pomylaa Clary,
wiecznie wyszukujcy plam wiata w ktrych mgby si zwin. Obojtnie jak du dawk
soca przyj, jego skra cigle miaa ten sam odcie koci soniowej.
Wzia jabko z miski na stole i usiada obok niego, podkurczajc nogi pod siebie.
- Udao ci si zasn?
- Na krtko - spojrza na ni. - Ciebie powinienem o to zapyta. W kocu to ty masz
sice pod oczami. Cigle masz koszmary?
Wzruszya ramionami.
- Zawsze to samo. mier, zniszczenie, ze anioy.
- Cakiem jak w prawdziwym yciu.
- Uhm, tyle e przynajmniej jak si budz, wszystko si koczy - ugryza kawaek
jabka. - Niech zgadn. Luke i Amatis s w Sali Porozumie na kolejnym spotkaniu.
- Tak. Chyba ustalaj kiedy maj si odby nastpne - Simon bawi si bezmylnie
frdzlem zdobicym obramowanie poduszki. - Masz jakie wieci od Magnusa?
- Nie - odpara, starajc si nie martwi faktem, e mijay ju trzy dni odkd po raz
ostatni widziaa Magnusa a on nie odezwa si do niej nawet sowem. Albo tym, e nic nie
mogo go powstrzyma od wzicia ze sob Biaej Ksigi i rozpynicia si w powietrzu.
Zastanawiaa si jak moga w ogle pomyle czy ufanie komu kto uywa tyle eyelinera
byo dobrym pomysem.
Dotkna lekko nadgarstka Simona.
- A ty? Co z tob? Dobrze si czujesz? - wolaaby eby Simon wrci do domu zaraz
po bitwie. Do domu, czyli tam gdzie byo bezpiecznie. Ale dziwnie si opiera. Z jakiego
powodu wola tu zosta. Miaa tylko nadziej, e to si nie wizao z ni i z tym, e myla e
musi si ni opiekowa. Bya bliska powiedzenia mu tego, e nie potrzebuje jego ochrony ale
koniec kocw nie zrobia tego, bo jaka jej cz nie potrafiaby znie widoku
odchodzcego Simona. Tak wic zosta a Clary odczuwaa z tego powodu skryt, pen

poczucia winy rado. - Dostajesz... no wiesz... to, czego ci trzeba?


- Masz na myli krew? Tak, Maia codziennie przynosi mi butelki. Ale nie pytaj mnie
skd je bierze.
Pierwszego dnia pobytu Simona w domu Amatis, umiechnita likantropka pojawia
si w drzwiach z ywym kotem. Krew, powiedziaa z silnym akcentem w gosie. Dla
ciebie. wieutka! Simon podzikowa jej, zaczeka a sobie pjdzie, a potem puci kota
wolno z lekko pozielenia twarz.
- No c, przecie musisz skd bra t krew - skwitowa rozbawiony Luke.
- Mam kota w domu - odpar Simon. - Nie ma mowy ebym zjad tego.
- Powiem o tym Mai - obieca Luke i od tamtej pory krew pojawiaa si z dyskretnych
butelkach na mleko. Clary nie miaa pojcia jak Mai udao si to zorganizowa i tak jak
Simon, wolaa o to nie pyta. Nie widziaa wilkoaczycy od dnia bitwy. Likantopy mia swj
obz gdzie w pobliskim lesie i tylko Luke pozosta w miecie.
- Co znowu? - spyta Simon, przechylajc gow na bok i patrzc na ni spod rzs. Wygldasz jakby chciaa mnie o co zapyta.
Istniao kilka rzeczy, o ktre chciaa go spyta ale zdecydowaa si na t jedn z
bezpieczniejszych.
- Hodge - powiedziaa i zawahaa si na chwil. - Gdy bye w celi... naprawd nie
miae pojcia e to by on?
- Nie mogem zobaczy jego twarzy. Syszaem tylko jego gos przez cian. Duo...
rozmawialimy.
- Polubie go? To znaczy, by dla ciebie miy?
- Miy? Nie wiem. Storturowany, smutny, inteligentny, w krtkich chwilach
wspczujcy... Tak, polubiem go. W pewien sposb chyba przypominaem mu samego
siebie...
- Nawet tak nie mw! - Clary usiada prosto, omal nie upuszczajc jabka. - Wcale nie
jeste taki jak Hodge.
- Nie uwaasz mnie za torturowanego i inteligentnego?
- Hodge by zy. A ty taki nie jeste - odpara stanowczo. - To wszystko co mam do
powiedzenia na ten temat.
Simon westchn.
- Ludzie nie rodz si dobrzy albo li. Moe rodz si z tendencj do jednego czy
drugiego, ale to sposb w jaki yjesz si liczy. I ludzi jakich znasz. Valentine by
przyjacielem Hodge'a i nie sdz by Hodge mia w yciu kogo, kto rzuciby mu wyzwanie

lub sprawi, e staby si lepszym czowiekiem. Gdybym to ja prowadzi takie ycie, nie wiem
jak sprawy by si potoczyy. Ale ja mam inne. Mam swoj rodzin. I mam ciebie.
Clary umiechna si do niego ale jego sowa dwiczay bolenie w jej uszach.
Ludzie nie rodz si dobrzy albo li. Zawsze mylaa e to prawda, ale w obrazach ktre
pokaza jej anio zobaczya swoj matk, ktra nazywaa swoje wasne dziecko potworem.
Chciaa powiedzie o tym Simonowi, powiedzie o wszystkim co pokaza jej anio, ale nie
moga. To by oznaczao, e musiaaby opowiedzie co odkryli o przeszoci Jace'a a tego
zrobi nie moga. To by jego sekret ktrym mg si z kim podzieli, nie jej. Simon spyta j
kiedy co Jace mia na myli gdy powiedzia Hodge'owi e jest potworem, a ona odpara tylko
e Jace'a i tak trudno zrozumie przez wikszo czasu. Nie miaa pewnoci czy Simon jej
uwierzy ale ju wicej o nic nie pyta.
Przed udzieleniem odpowiedzi uratowao j gone pukanie do drzwi. Marszczc brwi,
odoya ogryzek na st.
- Otworz.
Przez otwarte drzwi wpad powiew zimnego, rzekiego powietrza. Na schodach staa
Aline Penhallow. Miaa na sobie ciemnorow, jedwabn kurtk, ktra prawie idealnie
pasowaa kolorem do sicw pod jej oczami.
- Musz z tob pogada - powiedziaa, nie silc si na aden wstp.
Zaskoczona Clary moga tylko skin gow i przytrzyma jej drzwi.
- W porzdku, wejd.
- Dziki - Aline przepchna si obok niej i ruszya do salonu. Zamara gdy zobaczya
siedzcego na kanapie Simona i otworzya usta ze zdziwienia.
- Czy to nie ten...
- Wampir? - umiechn si Simon. Nieludzko ostre zby byy widoczne nad jego
doln warg gdy umiecha si w ten sposb. Clary wolaaby eby tego nie robi.
Aline odwrcia si w stron Clary.
- Moemy porozmawia na osobnoci?
- Nie - odpara Clary i usiada na kanapie obok Simona. - Cokolwiek masz do
powiedzenia moesz to powiedzie nam obydwojgu.
Aline przygryza warg.
- Jak chcesz. Suchaj, musz powiedzie o czym Alecowi, Jace'owi i Isabelle ale nie
mam pojcia gdzie oni mog teraz by.
Clary westchna.
- Uruchomili swoje kontakty i dziki temu wprowadzili si do pustego domu. Rodzina

ktra w nim mieszka przeniosa si na wie.


Aline pokiwaa gow ze zrozumieniem. Mnstwo ludzi opucio Idris po atakach.
Wielu z nich zostao - wicej ni Clary si spodziewaa - ale cakiem sporo spakowao swoje
rzeczy i wyjechao, zostawiajc puste domy.
- Maj si dobrze, jeli to chciaa wiedzie. Suchaj, ja te ich nie widziaam. Od
czasu bitwy. Jeli chcesz, mog im przesa wiadomo przez Luke'a...
- Sama nie wiem - Aline przygryza doln warg. - Moi rodzice musieli powiedzie
ciotce Sebastiana o tym co zrobi. Bya bardzo zdenerwowana.
- Tak jak kady gdyby okazao si e jego siostrzeniec jest zym do szpiku koci
mzgiem caej operacji - powiedzia Simon.
Aline rzucia mu mroczne spojrzenie.
- Powiedziaa e to zupenie do niego niepodobne i e musiaa zaj jaka pomyka.
Dlatego wysaa mi kilka jego zdj - signa do kieszeni i wycigna z niej kilka lekko
pogniecionych fotografii, ktre wrczya Clary. - Spjrz.
Clary obejrzaa zdjcie. Pokazywao rozemianego, ciemnowosego chopca, na swj
sposb przystojnego, z krzywym umieszkiem i odrobin zbyt duym nosem. Sprawia
wraenie chopca, z ktrym fajnie byoby si gdzie powczy. I w niczym nie przypomina
Sebastiana.
- To jest twj kuzyn?
- To Sebastian Verlac. Co oznacza, e...
- Chopiec ktry tu by i podawa si za Sebastiana, jest kim zupenie innym? - Clary
przejrzaa zdjcia z rosncym oywieniem.
- Pomylaam sobie, e... - Aline znw przygryza warg. - e jeli Lightwoodowie
dowiedz si, e Sebastian czy kimkolwiek by ten chopak, nie jest naszym prawdziwym
kuzynem, to moe mi wybacz. Moe nam wybacz.
- Na pewno tak zrobi - powiedziaa Clary z ca agodnoci w gosie na jak j byo
sta. - Ale tu chodzi o co wicej. Clave bdzie chciao wiedzie czy Sebastian by kim
wicej ni tylko zwykym, sprowadzonym na manowce dzieciakiem. To Valentine przysa go
tu celowo jako swojego szpiega.
- By taki przekonujcy - cigna dalej Aline. - Wiedzia o rzeczach, o ktrych
wiedziaa tylko moja rodzina. Zna tyle rzeczy z naszego dziecistwa...
- To nam daje do mylenia co mogo si sta z prawdziwym Sebastianem. Z twoim
kuzynem. Wyglda na to, e opuci Pary, zmierza do Idris i nigdy tak naprawd tu nie
dotar. Co mu si mogo przytrafi po drodze?

Clary znaa odpowied.


- Valentine mu si przytrafi. Musia to planowa od dawna i wiedzia gdzie bdzie w
tym czasie Sebastian i jak wej mu w drog. A skoro udao mu si z Sebastianem...
- To mog by te inni - dopowiedziaa Aline. - Powinna powiedzie o tym Clave. I
Lucianowi Graymarkowi - przechwycia zaskoczone spojrzenie Clary. - Ludzie go suchaj.
Moi rodzice tak mwi.
- Moe powinna pj do Sali razem z nami - zasugerowa Simon. - Powiesz im o
tym osobicie.
Aline potrzsna przeczco gow.
- Nie mog stan twarz w twarz z Lightwoodami. A ju zwaszcza z Isabelle.
Ocalia mi ycie a ja... ja po prostu zwiaam. Nie mogam si opanowa. Zwyczajnie
uciekam.
- Bya w szoku. To nie twoja wina.
Aline nie wygldaa na przekonan.
- A teraz jeszcze jej brat... - urwaa, znw przygryzajc usta. - Tak czy inaczej, jest co
o czym chciaam z tob porozmawia, Clary.
- Ze mn? - Clary wygldaa na zaskoczon.
- Tak - Aline wzia gboki wdech. - Suchaj, wtedy gdy wesza do pokoju i
zobaczya mnie i Jace'a ... to nic nie znaczyo. To ja go pocaowaam. To by... eksperyment.
I nie wyszed.
Clary poczua, e si rumieni. To musia by spektakularny odcie czerwieni.
Dlaczego ona mi o tym mwi?
- Hej, w porzdku. To sprawa Jace'a , nie moja.
- No c, wygldaa wtedy na do przybit - niemiay umiech pojawi si w
kcikach jej ust. - I chyba wiem dlaczego.
Clary przekna lin eby pozby si gorzkiego posmaku w ustach.
- Doprawdy?
- Suchaj, twj brat krci si wszdzie. Wszyscy o tym wiedz. Umawia si w
mnstwem dziewczyn. Martwia si, e jeli zacznie si ugania za mn, to wpadnie w
kopoty. W kocu nasze rodziny s - byy - zaprzyjanione. Nie musisz si ju o nic martwi.
On nie jest w moim typie.
- Nigdy nie sdziem e kiedykolwiek usysz co takiego od dziewczyny - wtrci
Simon. - Mylaem e Jace to facet, ktry jest w typie wszystkich.
- Te tak mylaam - powiedziaa powoli Aline - i dlatego go pocaowaam. Chciaam

si dowiedzie, czy i ja mam jaki typ faceta.


To ona pocaowaa Jace'a , pomylaa Clary. On tego nie zrobi. To ona go
pocaowaa. Napotkaa spojrzenie Simona ponad ramieniem Aline. Wyglda na
rozbawionego.
- No i co zdecydowaa?
Aline wzruszya ramionami.
- Jeszcze nie wiem. Hej, ale przynajmniej nie musisz si martwi o Jace'a .
eby tylko o niego.
- Ja zawsze si o niego martwi.
Wntrze Sali Porozumie zostao naprdce odnowione od czasu nocy podczas ktrej
rozegraa si bitwa. Skoro Gard ju nie istnia, pomieszczenie suyo teraz Radzie jako
siedziba oraz jako miejsce spotka dla ludzi szukajcych zaginionych czonkw swoich
rodzin i miejsce gdzie mona byo posucha najnowszych wieci. Fontanna w centrum
wyscha a po obu jej stronach ustawiono w rzdach dugie awy naprzeciwko podestu w
dalekim kocu pomieszczenia. Podczas gdy jedni z Nefilim siedzieli w awkach tworzc co
na ksztat sesji Rady, w przejciach pomidzy rzdami i w arkadach, ktre otaczay krgiem
olbrzymie pomieszczenie, krya niespokojnie reszta Nocnych owcw. Sala nie wygldaa
ju jak miejsce do taczenia. W powietrzu unosia si szczeglna atmosfera, mieszanka
napicia i oczekiwania.
Oprcz naradzajcych si czonkw Clave, wszdzie dookoa rozbrzmieway
prowadzone szeptem rozmowy. Clary przysuchiwaa si ich urywkom gdy wraz z Simonem
przechodzili przez pomieszczenie. Dowiedziaa si e wiee demonw znw dziaay.
Przywrcono strae, cho byy sabsze ni poprzednio. Namierzono demony na wzgrzach w
poudniowej czci miasta. Opuszczono wiejskie rezydencje, wicej rodzin wyjechao z
miasta, a niektrzy opucili te szeregi Clave.
Na podwyszeniu, otoczony wiszcymi mapami miasta, sta Konsul. Patrzy gronie
jak ochroniarz stojcy za niskim, pulchnym czowieczkiem w szarym ubraniu. Pulchny
gestykulowa gniewnie w trakcie mwienia ale chyba nikt nie zwraca na niego uwagi.
- Cholera, to Inkwizytor - mrukn Simon do jej ucha. - Aldertree.
- A tam jest Luke - powiedziaa Clary, wyawiajc go z tumu. Sta w pobliu
wyschnitej fontanny, pogrony w rozmowie z czowiekiem w mocno porysowanej zbroi i
bandau zakrywajcym mu lew poow twarzy. Clary rozejrzaa si dookoa w poszukiwaniu
Amatis i znalaza j, siedzc w milczeniu na kocu awki, z dala od innych Nocnych

owcw. Napotkaa spojrzenie Clary a na jej twarzy ukazao si zaskoczenie, gdy wstawaa z
miejsca.
Luke dostrzeg Clary, zmarszczy brwi i powiedzia co do obandaowanego
mczyzny niskim, przepraszajcym gosem. Przeszed przez pomieszczenie do miejsca gdzie
pod jednym w filarw stali Simon i Clary, a jego nachmurzony wyraz twarzy pogbia si z
kadym kolejnym krokiem.
- Co wy tu robicie? Zdajecie sobie spraw z tego, e Clave nie zezwala dzieciom
uczestniczy w swoich spotkaniach, a co do ciebie... - spiorunowa wzrokiem Simona. - To
raczej nie jest dobry pomys eby pokazywa si teraz na oczy Inkwizytorowi, nawet jeli nie
moe teraz nic z tym zrobi - umieszek wykrzywi kcik jego ust. - Przynajmniej nie bez
naraania przyszego sojuszu jakie Clave mogoby zawrze z Podziemnymi.
- Racja - Simon pomacha Inkwizytorowi ale ten go zignorowa.
- Simon, przesta. Przyszlimy tu z konkretnego powodu - Clary przekazaa zdjcia
Sebastiana Lukowi. - To jest Sebastian Verlac. Prawdziwy Sebastian Verlac.
Twarz Luke'a pociemniaa. Bez sowa przejrza zdjcia podczas gdy Clary streszczaa
mu swoj rozmow z Aline. Tymczasem Simon sta niespokojnie obok i wbija spojrzenie w
Aldertriego, ktry umylnie go ignorowa.
- Czy prawdziwy Sebastian wyglda tak jak ten oszust? - spyta w kocu Luke.
- Niezupenie - odpara Clary. - Faszywy Sebastian by wyszy. I chyba by
blondynem bo z ca pewnoci farbowa wosy. Nikt nie ma a tak czarnych wosw. A
farba zostaa na moich palcach gdy ich dotknam, pomylaa, ale zatrzymaa to dla siebie. Tak czy inaczej, Aline chciaa ebymy pokazali to tobie i Lightwoodom. Pomylaa, e jeli
dowiedz e nie bya tak naprawd spokrewniona z Penhallowami, to...
- Powiedziaa o tym swoim rodzicom? - Luke wskaza na zdjcia.
- Jeszcze nie - powiedziaa Clary. - Wydaje mi si, e najpierw przysza z tym do
mnie. Chciaa ebym ci o tym opowiedziaa. Mwia, e ludzie ci suchaj.
- Niektrzy z nich tak - obejrza si za siebie w stron obandaowanego mczyzny. Wanie rozmawiaem z Partickiem Penhallowem. W przeszoci Valentine by jego dobrym
przyjacielem i mg mie z nim jakie niedokoczone sprawy. Mwia e Hodge powiedzia
ci, e mia tu szpiegw - odda jej zdjcia. - Tak si skada, e Lightwoodowie nie bd dzi
uczestniczy w obradach Clave. Dzi rano odby si pogrzeb Maxa. Pewnie s teraz na
cmentarzu - widzc wyraz twarzy Clary, doda - To bya bardzo maa uroczysto. Wzia w
niej udzia tylko rodzina.
Przecie ja te nale do rodziny Jace'a , odezwa si cienki, protestujcy gosik w jej

gowie. Ale by tam te inny, goniejszy, zaskakujcy j swoj gorycz. A on powiedzia ci,
e przebywanie z tob jest jak powolne wykrwawianie si na mier. Naprawd mylisz, e
potrzebuje tego teraz, kiedy jeszcze doszed do tego pogrzeb Maxa?
- W takim razie moesz im o tym powiedzie wieczorem - powiedziaa Clary. - To
znaczy... Myl, e to chyba dobra wiadomo. Kimkolwiek tak naprawd jest Sebastian, nie
jest spokrewniony z ich przyjacimi.
- Byoby jeszcze lepiej gdybymy wiedzieli gdzie on teraz jest - mrukn Luke. - Albo
jacy inni szpiedzy Valentine'a jeszcze tu s. Co najmniej kilku z nich musi by zamieszanych
w obalenie zakl ochronnych. Mona tego dokona tylko od wewntrz.
- Hodge mwi, ze Valentine rozpracowa sposb w jaki mona to zrobi - odezwa si
Simon. - Mwi e trzeba do tego krwi demonw ale nie istnia sposb na przyniesienie jej do
miasta. Oczywicie jeli Valentine nie wymyli sposobu eby to obej.
- Kto namalowa run za pomoc krwi demonw na szczycie jednej z wie powiedzia Luke, wzdychajc. - Wic Hodge mia racj. Na nasze nieszczcie Clave zawsze
za bardzo ufao w strae. Ale nawet najsprytniejsza amigwka ma swoje rozwizanie.
- Wyglda mi to na e ta wasza amigwka niele skopaa wam tyki - powiedzia
Simon. - W chwili gdy bronicie twierdzy uywajc Zaklcia Nieprzenikalnoci, kto
przychodzi i znajduje sposb jak rozwali to miejsce w drzazgi.
- Simon - upomniaa go Clary. - Zamknij si.
- Wcale nie jest tak daleki od prawdy - odpar Luke. - Po prostu nie wiemy jak wnieli
do miasta krew demonw bez uprzedniego zniszczenia stray - wzruszy ramionami. - W tej
chwili to najmniej wany z naszych problemw. Strae przywrcono ale wiemy ju e nie s
niezawodne. Valentine moe wrci w kadej chwili i to z o wiele wikszymi siami i wtpi
czy uda nam si go pokona. Brakuje nam Nefilim a ci ktrzy tu s, s kompletnie
zdeprawowani.
- A co z Podziemnymi? - spytaa Clary. - Powiedziae Konsulowi e Clave musi
walczy razem z Podziemnymi.
- Mog to powtarza Malachiemu i Aldertree przez cay czas dopki twarz mi nie
zsinieje ale to wcale nie oznacza, e bd mnie sucha - wyjani Luke znuonym gosem. Pozwolili mi tu zosta tylko dlatego bo Clave gosowao za tym by zatrzyma mnie tu w
charakterze doradcy. I to tylko dlatego e moja sfora uratowaa kilku z nich. Nie oznacza to
e chc wicej Podziemnych w Idris...
Kto wrzasn.
Amatis zerwaa si na rwne nogi, zakrywajc usta doni i wpatrujc w stron

wejcia do Sali. W drzwiach sta mczyzna. Kontury jego sylwetki rozwietlao wiato
soneczne wpadajce do rodka. By tylko niewyranym zarysem dopki nie zrobi kroku do
wntrza Sali. Wtedy Clary zobaczya jego twarz.
Valentine.
Z jakiego powodu pierwsz rzecz jak zauwaya byo to, e by gadko ogolony,
przez co wyglda na modszego. Przypomina rozzoszczonego chopaka ze wspomnie ktre
pokaza jej Ithuriel. Zamiast bitewnej zbroi mia na sobie elegancki prkowany garnitur i
krawat. By nieuzbrojony. Sprawia wraenie, jakby mg by jakimkolwiek mczyzn
chodzcym po ulicach Manhattanu. Jakby mg by czyim ojcem.
Nie patrzy w stron Clary, w ogle nie zarejestrowa jej obecnoci. Gdy szed wskim
przejciem pomidzy awkami wzrok mia utkwiony w Luku.
Jak on mg tu przyj nie majc ze sob adnej broni?, zastanawiaa si Clary, a
odpowied na swoje pytanie uzyskaa chwil pniej. Inkwizytor Aldertree wyda z siebie
dwik podobny do ryku ranionego niedwiedzia, odskoczy od Malachiego, ktry prbowa
go powstrzyma, zbieg po schodach i rzuci si na Valentine'a.
Przelecia przez niego tak jak n przechodzi przez papier. Valentine odwrci si,
eby popatrze na Aldertriego z uprzejmym zainteresowaniem jak Inkwizytor zatacza si,
zderza z filarem i wykada jak dugi na ziemi. Biegncy za nim Konsul, dopad do niego i
pochyli si by pomc mu wsta na nogi. Gdy to robi, na jego twarzy zagoci wyraz ledwo
skrywanej odrazy a Clary zastanawiaa si, czy ta odraza bya skierowana do Valentine'a czy
do Aldertriego za to e zachowa si jak gupiec.
Przez pomieszczenie przebieg kolejny saby szmer. Inkwizytor piszcza i wi si jak
szczur schwytany w puapk. Malachi trzyma go mocno za ramiona gdy Valentine ruszy
przez Sal nie zaszczycajc adnego z nich jednym spojrzeniem. Nocni owcy, ktrzy
siedzieli stoczeni na awkach, gwatownie cofnli si o tyu, jak Morze Czerwone
rozstpujce si przed Mojeszem, robic mu przejcie na rodek pomieszczenia. Clary
zadraa, gdy przeszed blisko miejsca w ktrym staa razem z Simonem i Lukiem. To tylko
Projekcja, powiedziaa sobie w duchu. Jego tu nie ma. Nie moe ci skrzywdzi.
Stojcy obok niej Simon wzdrygn si. Clary wzia go za rk w momencie, w
ktrym Valentine przystan przy schodach podium, obrci si i spojrza prosto na ni. Jego
obojtne, taksujce spojrzenie przesuno si po niej tylko raz, tak, jakby zdejmowa z niej
miar, omino cakowicie Simona i zatrzymao si na Luku.
- Lucian.
Nic nie mwic Luke odwzajemni spojrzenie, rwnie spokojne i wywaone. Po raz

pierwszy od czasu Renwick byli razem w jednym pomieszczeniu, uwiadomia sobie Clary.
Wtedy Luke by pywy z powodu walki i schlapany krwi. Teraz atwiej byo ustali
rnice i podobiestwa pomidzy dwoma mczyznami - Luke w swojej poszarpanej
flanelowej koszuli i dinsach i Valentine w swoim piknym i wygldajcym na drogi
garniturze. Luke z dziennym zarostem i pasmami siwizny we wosach i Valentine
wygldajcy prawie tak samo jak wtedy gdy mia dwadziecia pi lat - tyle e sprawia
wraenie zimnego, twardszego, jakby przez te wszystkie lata powoli zmienia si w kamie.
- Syszaem e Clave przygotowao ci miejsce w Radzie - powiedzia Valentine. Jakie to podobne do tych zdeprawowanych przez korupcj i asych na pochlebstwa ludzi by
da si infiltrowa przez zdegenerowanych mieszacw - jego gos by spokojny, niemal
radosny - tak bardzo, e a trudno byo wyczu jad sczcy si z jego sw lub uwierzy e w
ogle mia to na myli. Wrci spojrzeniem do Clary. - Co ja widz, Clarissa tutaj, razem ze
swoim wampirem. Jak tylko wszystko si troch ustabilizuje, musimy powanie porozmawia
nad twoim doborem zwierztek domowych.
Z garda Simona wydoby si niski warkot. Clary cisna go mocno za rk - na tyle
mocno e kiedy z blu ju dawno wyrwaby swoj z jej ucisku. Teraz zdawa si go wcale
nie odczuwa.
- Nie rb tego - szepna. - Po prostu tego nie rb.
Valentine nie zwraca ju na nich uwagi. Wspi si po schodkach na podium i
odwrci by popatrze z gry na tum.
- Ile znajomych twarzy - zauway. - Patrick, Malachi, Amatis.
Amatis staa sztywno z oczami janiejcymi nienawici. Inkwizytor cigle szarpa si
w ucisku Malachiego. Na wp rozbawione spojrzenie Valentine'a przelizgno si po nim.
- Nawet ty, Aldertree. Syszaem e jeste porednio odpowiedzialny za mier
mojego starego przyjaciela, Hodge'a Starkweathera. Jaka szkoda.
Luke odzyska gos.
- Wic przyznajesz si do tego - powiedzia. - To ty obalie strae. I to ty nasae
demony.
- Wysaem je - zgodzi si Valentine. - Mog wysa ich o wiele wicej. To
oczywiste, e Clave - ci skoczeni idioci - musieli si tego spodziewa. Bo ty si
spodziewae, prawda, Lucianie?
Oczy Luke'a byy miertelnie powane.
- Tak. Ale znam ci, Valentine. Przyszede si targowa czy napawa swoim
zwycistwem?

- Ani jedno ani drugie - Valentine obj wzrokiem milczcy tum. - Nie widz
potrzeby eby cokolwiek negocjowa - powiedzia, i mimo e mwi spokojnym tonem, jego
gos sta si mocniejszy. - I nie pragn si napawa. Nie bawi mnie zabijanie Nocnych
owcw. I tak jest nas ju wybitnie mao na wiecie, ktry desperacko nas potrzebuje. Ale tak
wanie lubi myle Clave, nieprawda? To kolejna z ich nonsensownych zasad, ktrych
uywaj po to by zrwna zwykych owcw z ziemi. Zrobiem to co zrobiem bo
musiaem. Zrobiem to bo to by jedyny sposb eby zmusi Clave do suchania. Nocni
owcy nie zginli przez mnie. Zginli dlatego, e Clave mnie zignorowao - napotka
spojrzenie Aldertriego. Twarz Inkwizytora bya biaa i skurczona. - Tak wielu z was naleao
kiedy do mojego Krgu - powiedzia powoli Valentine. - Mwi teraz do was i do tych,
ktrzy wiedzieli o jego istnieniu ale do niego nie naleeli. Pamitacie co przewidziaem
pitnacie lat temu? e jeli nie sprzeciwimy si Porozumieniom, to Alicante, nasza
drogocenna stolica, zostanie zalana przez linice si hordy mieszacw, zdegenerowane
gatunki depczce wszystko co nam drogie. I tak jak przewidziaem, sytuacja dosza do punktu
krytycznego. Po Gardzie zostay zgliszcza, Portal zniszczono a nasze ulice s pene
potworw. Bdca tylko w poowie czowiekiem szumowina omiela si nami rzdzi. Wic,
moi przyjaciele, moi wrogowie, moi bracia zjednoczeni w Aniele, pytam was - wierzycie mi
teraz? Jego gos urs do krzyku. - WIERZYCIE MI TERAZ?
Jego spojrzenie omioto pomieszczenie w oczekiwaniu na odpowied. Nie nadesza.
Pozostao tylko morze wpatrzonych w niego twarzy.
- Valentine - agodny gos Luke'a przeama cisz. - Nie widzisz co zrobie?
Porozumienia ktrych tak bardzo si obawiae nie postawiy Podziemnych na rwni z
Nefilim. Nie zapewniaj pludziom stanowisk w Clave. Wszystkie stare zatargi s cigle
aktualne. Powiniene im zaufa ale tego nie zrobie - nie moge - a teraz dae nam jedyn
rzecz, ktra na powrt moga nas wszystkich zjednoczy - wpi w niego wzrok. - Wsplnego
wroga.
Na bladej twarzy Valentine'a wykwit rumieniec.
- Nie jestem wrogiem. Nie wrogiem Nefilim. To ty nim jeste. To ty prbujesz ich
zwodzi eby stanli do bezsensownej walki. Mylisz, e demony ktre widziae, s
wszystkim co mam? To zaledwie uamek tego co mog do siebie wezwa.
- Nas rwnie jest wicej - odpar Luke. - Wicej Nefilim i wicej Podziemnych.
- Podziemni - zakpi Valentine. - Uciekn w popochu jak tylko zwietrz kopoty.
Nefilim urodzili si po to by by wojownikami, by chroni ten wiat, a wiat nienawidzi
waszego gatunku. Nie bez powodu srebro was pali a soce przypieka Dzieci Nocy.

- Ale nie mnie - odezwa si twardym, czystym gosem Simon, pomimo elaznego
ucisku Clary. - Jestem tu. I stoj w socu...
Lecz Valentine tylko si rozemia.
- Patrzyem jak imi Boga nie mogo ci przej przez usta, wampirze - powiedzia. - A
co do tego, czemu wiato soneczne na ciebie nie dziaa... - urwa i umiechn si. - By
moe to dlatego, e jeste anomali. Dziwolgiem. Ale i tak jeste potworem.
Potworem. Clary przypomniaa sobie co Valentine powiedzia na statku. Twoja matka
powiedziaa, e zmieniem jej pierwsze dziecko w potwora. Ucieka zanim miaem moliwo
zrobienia tego samego z drugim.
Jace. Samo wypowiadanie w mylach jego imienia sprawiao jej bl. Po tym
wszystkim co zrobi, Valentine stoi tu sobie i mwi o potworach...
- Jedyny potwr jaki tu jest - powiedziaa, wbrew sobie i wbrew postanowieniu eby
zachowa milczenie - to ty. Widziaam Ithuriela - cigna, gdy odwrci si by popatrze na
ni zaskoczony. - Wiem o wszystkim...
- Wtpi - odpar. - Gdyby tak byo, trzymaaby jzyk za zbami. Jeli nie ze wzgldu
na siebie, to przynajmniej swojego brata.
Nie wa si rozmawia ze mn o Jasie!, chciaa wrzasn Clary, ale przeszkodzi jej w
tym chodny, pozbawiony lku i zgorzkniay kobiecy gos.
- A co z moim bratem? - Amatis stana przed podium, spogldajc w gr na
Valentine'a. Zaskoczony Luke drgn i pokrci przeczco gow w jej kierunku ale Amatis go
zignorowaa.
Valentine zmarszczy brew.
- A co ma by?
Clary wyczua, e pytanie Amatis zbio go z tropu, a moe po prostu sprawia to jej
obecno, to e pytaa, e stawiaa mu czoa. Przez lata w pamici musia mu si utrwali jej
obraz jako kogo sabego, niezdolnego do rzucenia mu wyzwania. Valentine nigdy nie lubi
gdy ludzie czym go zaskakiwali.
- Powiedziae, e nie jest ju moim bratem - cigna Amatis. - Zabrae mi Stephena.
Zniszczye moj rodzin. Twierdzisz, e nie jeste wrogiem Nefilim, ale nastawie nas
przeciwko sobie, rodzin przeciwko rodzinie. Zniszczye ich ycie bez adnych skrupuw.
Twierdzisz, ze nienawidzisz Clave, ale to dziki tobie s tacy upierdliwie drobiazgowi i
spanikowani. Kiedy wszyscy sobie ufalimy. My, Nefilim. Ty to zmienie. Nigdy ci tego nie
wybacz - gos jej zadra. - Albo tego e kazae mi grozi Lucianowi jakby nie by ju
moim bratem. Tego rwnie ci nie wybacz. Ani sobie za to e ci kiedy suchaam.

- Amatis... - Luke zrobi krok do przodu ale jego siostra powstrzymaa go unoszc
do. Jej oczy byszczay od ez, ale plecy miaa wyprostowane a jej gos by twardy i
niezomny.
- By taki czas kiedy wszyscy ci suchalimy, Valentine - powiedziaa. - I wszyscy
mamy tego wiadomo. Ale do tego. Do. Tamten czas dobieg koca. Czy jest tu kto
kto si ze mn nie zgadza?
Clary poderwaa gow do gry i potoczya wzrokiem po zgromadzonych owcach. W
jej oczach wygldali jak surowy zarys tumu, z zamazanymi biaymi plamami w miejscach,
gdzie powinny by twarze. Dostrzega Patricka Penhallowa z zacinit szczk i
Inkwizytora, ktry trzs si jak wte drzewo na porywistym wietrze. I Malachiego, ktrego
ciemna, gadka twarz bya niepokojco trudna do odczytania.
Nie pado adne sowo.
Jeli Clary miaa nadziej, ze Valentine okae gniew z powodu braku reakcji ze strony
Nefilim, ktrym chcia przewodzi, to srogo si zawioda. Poza pojedynczym drgniciem
mini w szczce, jego twarz bya kompletnie bez wyrazu. Tak jakby spodziewa si takiej
odpowiedzi. Jak gdyby si na ni przygotowa.
- Bardzo dobrze - powiedzia. - Skoro nie chcecie sucha powodw, to bdziecie
musieli posucha siy. Ju wam pokazaem, e potrafi obali strae otaczajce miasto.
Widz, e przywrcilicie je na nowo, ale to nie ma adnego znaczenia. Z atwoci mog
zniszczy je jeszcze raz. Albo zastosujecie si do moich warunkw albo staniecie do walki ze
wszystkimi demonami jakie moe przywoa Kielich. Rozka im nie oszczdza adnego z
was. Ani mczyzn, ani kobiet, ani dzieci. Wasza wola.
W pomieszczeniu rozlegy si szepty. Luke nie przestawa wpatrywa si w
Valentine'a.
- Celowo zniszczyby swoj wasn ras?
- Czasami chore roliny naley wyrwa by zachowa cay ogrd - wyjani Valentine.
- A jeli wszystkie s chore... - odwrci si w stron przeraonego tumu. - To wasz wybr.
Mam Kielich. Jeli bd musia, dam pocztek nowego wiata dla Nocnych owcw,
stworzonego po mojej myli. Ale mog wam da t ostatni szans. Jeli Clave przekae mi
ca wadz jak ma Rada i zaakceptuje moj niepodwaaln suwerenno i rzdy, nie zrobi
tego. Wszyscy Nocni owcy zo przysig posuszestwa i zgodz si przyj trwa run
lojalnoci, ktra ich ze mn zwie. Takie s moje warunki.
Odpowiedziaa mu cisza. Amatis zasonia rk usta. Reszta tumu rozmya si przed
oczami Clary w wirujc plam. Nie mog do niego przysta, mylaa. Nie mog. Ale jaki

inny mieli wybr? Jaki inny wybr mia kady z nich? To, e Valentine schwyta ich w
puapk, mylaa dalej tpo, jest tak samo pewne jak to, e ja i Jace zostalimy uwizieni
przez to czym nas stworzy. Jestemy do niego przykuci nasz wasn krwi.
Mina zaledwie chwila, ktra Clary wydaa si duga jak godzina, gdy cisz rozdar
cienki, piskliwy gos - wysoki gos Inkwizytora.
- Suwerenno i rzdy? - zaskrzecza. - Twoje rzdy?!
- Aldertree... - Konsul rzuci si eby go powstrzyma, ale Inkwizytor by zbyt szybki.
Wkrci si i ruszy w stron podestu. Krzycza co, w kko te same sowa, jakby zupenie
odjo mu rozum, a jego czy praktycznie wywrciy si na drug stron. Przepchn si obok
Amatis i potykajc si wszed na podest, eby stan twarz w twarz z Valentinem.
- Jestem Inkwizytorem, rozumiesz? Inkwizytorem! - wrzeszcza. - Jestem czci
Clave! Czci Rady! To ja ustanawiam prawa, nie ty! Ja rzdz, nie ty! Nie pozwol ci na to,
ty olizgy, kochajcy demony...
Z wyrazem twarzy przypominajcym znudzenie, Valentine wycign rk, tak jakby
chcia dotkn ramienia Inkwizytora. Ale przecie nie mg niczego dotkn - w kocu by
tylko Projekcj - ale w chwil pniej Clary wcigna ze wistem powietrze, gdy do
Valentine'a przesza przez skr, koci i minie Inkwizytora, docierajc gboko pod ebra.
Mina sekunda - sekunda - podczas ktrej caa Sala zamara, z otwartymi ustami wpatrujc
si w lew rk Valentine'a, ktra jakim cudem wesza a po nadgarstek w pier Aldertriego.
Valentine szarpn ostro rk i nagle wykrci j w lewo taki ruchem, jakby obraca
zardzewia klamk.
Inkwizytor wyda z siebie pojedynczy wrzask i upad na ziemi jak kamie.
Valentine cofn do. Bya liska od krwi, szkaratna rkawiczka sigajca do poowy
jego okcia, ktra plamia drog wen z ktrej zosta uszyty jego garnitur. Opuszczajc
zakrwawion rk, spojrza na przeraony tum a jego wzrok zatrzyma si na Luku.
- Do jutra do poudnia macie czas na rozwaenie moich warunkw - powiedzia
powoli. - W tym czasie przyprowadz swoj armi na Rwnin Brocelind. Jeli nie otrzymam
decyzji Clave o poddaniu si, wejd z ni do Alicante i tym razem nie zostawimy przy yciu
nikogo. Tyle czasu daj wam na podjcie decyzji. Wykorzystajcie go mdrze - powiedzia i
rozpyn si w powietrzu.

14. W MROCZNYM LESIE


- Co takiego - powiedzia Jace nie patrzc na Clary. Nie patrzy na ni w ogle odkd
razem z Simonem stana na schodach domu, ktry zamieszkiwali teraz Lightwoodowie.
Zamiast tego wychyla si przez jedno z wysokich okien w salonie i patrzy na szybko
ciemniajce si niebo. - Facet idzie na pogrzeb wasnego dziewicioletniego brata i omija go
caa zabawa.
- Jace - odezwa si zmczonym gosem Alec. - Przesta.
Siedzia na jednym z podniszczonych, pkatych krzese ktre byy jedynymi meblami
w tym pokoju na ktrych mona byo usi. Dom spowijaa dziwna atmosfera obcoci
waciwa dla domw nalecych do innych ludzi. By ozdobiony tapet w kwiatowy wzorek,
falbankami i pastelami a wszystko w rodku byo lekko wytarte i wystrzpione. Obok Aleca
na maym stoliku staa szklana misa pena czekoladek. Clary umieraa z godu i zjada kilka z
nich ale okazay si suche i pokruszone. Zastanawiaa si jacy ludzie mogli tu mieszka.
Tacy, ktrzy uciekali gdy sytuacja robia si trudna, pomylaa kwano. Zasugiwali na to by
zaj ich dom.
- Przesta co? - spyta Jace. Na dworze byo wystarczajco ciemno, eby Clary moga
zobaczy jego twarz odbit w szybie. Jego oczy wyglday na cakiem czarne. Mia na sobie
strj aobny Nocnych owcw. Nie nosili czerni na pogrzeby, ktra bya zarezerwowana
wycznie dla zbroi i podczas walki. Dla nich kolorem mierci bya biel a biaa kurtka, ktr
mia na sobie Jace, bya ozdobiona szkaratnymi runami wyszytymi w materiale przy szyi i
nadgarstkach. W odrnieniu od run bitewnych, ktre oznaczay agresj i ochron, te
przemawiay agodniejszym jzykiem zdrowienia i smutku. Na nadgarstkach mia bransoletki
z metalu pokryte podobnymi runami. Alec by ubrany identycznie, cay w bieli i z takimi
samymi zotoczerwonymi runami na materiale. Jego wosy wyglday przez to na jeszcze
ciemniejsze.
Clary pomylaa, e Jace w bieli wyglda jak anio, tyle e ten zwiastujcy zemst.
- Nie jeste zy na Clary. Ani na Simona - odpar Alec. - A przynajmniej - doda,
marszczc lekko czoo - nie sdz, eby by zy na Simona.
Clary prawie oczekiwaa od Jace'a kliwej uwagi ale zamiast tego powiedzia tylko:
- Clary wie e nie jestem na ni zy.
Opierajcy si okciami o sof Simon zmruy oczy.
- Nie rozumiem tylko jak Valentine'owi udao si zabi Inkwizytora. Mylaem, e

Projekcje nie mog niczego dotyka.


- Nie powinny - odpar Alec. - To tylko iluzja. Nic wicej oprcz kolorowego
powietrza.
- No c, nie w tym przypadku - powiedziaa Clary. - Wsadzi do w jego pier i
wykrci... - wzdrygna si. - Byo mnstwo krwi.
- Zostawi ci specjalny bonus - powiedzia Jace do Simona.
Simon zignorowa to.
- A czy istnia kiedy Inkwizytor ktry nie umarby straszn mierci? - zastanawia
si na gos. - To jak bycie perkusist w Spial Tap.
Alec przejecha domi po twarzy.
- Nie mog uwierzy, e moi rodzice jeszcze o niczym nie wiedz - powiedzia. - I
jako nie pali mi si do tego eby im to powiedzie.
- Gdzie oni s? - spytaa Clary. - Mylaam, e na grze.
Alec pokrci gow.
- Zostali na cmentarzu, przy grobie Maxa. Nas odesali tutaj. Chcieli by sami przez
chwil.
- A co z Isabelle? - chcia wiedzie Simon. - Gdzie ona jest?
Kpicy nastrj opuci Jace'a .
- Nie wychodzi ze swojego pokoju - odpar. - Obwinia siebie za to co stao si z
Maxem. Nie przysza nawet na pogrzeb.
- Prbowalicie z ni rozmawia?
- Nie - odci si Jace. - Zamiast tego bilimy j co chwila po twarzy. Jak mylisz,
dlaczego to nie podziaao?
- Chciaem tylko spyta - powiedzia Simon agodnym gosem.
- Powiemy jej o tej caej sprawie z faszywym Sebastianem - doda Alec. - Moe lepiej
si wtedy poczuje. Cigle myli, e powinna bya zauway e co byo z nim nie tak, ale jeli
by szpiegiem... - wzruszy ramionami. - Nikt niczego nie zauway. Nawet Penhallowowie.
- A ja mylaem, e by klamk od drzwi - dorzuci Jace.
- Tylko dlatego, e... - Alec zapad si gbiej w swoim krzele. Wyglda na
wyczerpanego. Jego skra pokrya si szaroci kontrastujc z jaskraw biel jego ubra. - To
ju wcale nie ma znaczenia. Kiedy dowie si czym grozi Valentine, nic nie bdzie w stanie
poprawi jej nastroju.
- Skd pewno e to zrobi? - spytaa Clary. - Mam na myli wysanie armii demonw
przeciwko Nefilim. Przecie on te cigle jest Nocnym owc, prawda? Nie mgby

doprowadzi do zagady wasnych rodakw.


- Nie obchodzio go e niszczy wasne dzieci - odezwa si Jace, napotykajc jej
spojrzenie. - Dlaczego mylisz, e miaby dba o swoich ludzi?
Alec patrzy raz na jedno, raz na drugie, a po wyrazie jego twarzy Clary
wywnioskowaa, e Jace nie powiedzia mu jeszcze o Ithurielu. Wyglda na zdumionego i
bardzo smutnego.
- Jace...
- To nam wyjania jedn rzecz - powiedzia Jace nie patrzc na Aleca. - Magnus
prbowa dowiedzie si czy moe uy naprowadzajcej runy dziki rzeczom jakie Sebastian
zostawi u siebie w pokoju i dziki temu namierzy go w jaki sposb. Powiedzia, e nie
moe odczyta nic z tego co mu dalimy. Tylko... martwa cisza.
- Co to znaczy?
- e to byy rzeczy Sebastiana Varlaca. Faszywy Sebastian musia mu je odebra gdy
go spotka. A Magnus nie jest w stanie niczego z nich odczyta bo prawdziwy Sebastian...
- Prawdopodobnie nie yje - dokoczy za niego Alec. - A ten ktrego znamy my jest
za sprytny eby zostawia za sob jakiekolwiek lady. Nie mona namierzy kogo nie majc
nic pod rk. Trzeba mie przedmiot, ktry jest w pewien sposb poczony z t osob.
Pamitk rodzinn, stel, kilka wosw, co w tym stylu.
- A to wielka szkoda - skonstatowa Jace - bo gdybymy mogli za nim pj, to
pewnie zaprowadziby nas prosto do Valentine'a. Jestem pewny, e ju polecia do swojego
mistrza zda peny report. I pewnie powiedzia mu o tej bzdurnej teorii Hodge'a z jeziorem.
- To wcale nie musi okaza si bzdur - zaoponowa Alec. - Rozstawiono strae na
ciekach prowadzcych do jeziora i oboono zaklciami, ktre ochroni ich gdy kto si tam
teleportuje.
- Fantastycznie. Jestem pewien, e teraz wszyscy moemy czu si bezpieczni - zakpi
Jace i opar si o cian.
- Nie rozumiem tylko - odezwa si Simon - dlaczego on tu zosta. Po tym co zrobi
Izzy i Maxowi mg zosta zapany. Nie byo mowy o tym eby dalej udawa. Nawet jeli
myla, e zabi Izzy zamiast tylko j oguszy, to jak potem wytumaczyby si z tego, e oni
oboje nie yj podczas gdy on ma si dobrze? Nie, musia zosta odkryty. Tylko dlaczego
zosta gdy zacza si walka? Dlaczego chcia i po mnie do Gardu? Jestem prawie pewien,
e byo mu wszystko jedno czy umr czy nie.
- Teraz jeste dla niego za ostry - wtrci Jace. - Jestem pewien e wolaby eby
zgin.

- Waciwie - odezwaa si Clary - to myl, e zosta tu z mojego powodu.


Jace spojrza na ni ze zotym byskiem w oczach.
- Z twojego powodu? Czyby mia nadziej na jeszcze jedn gorc randk?
Clary poczua, e si czerwieni.
- Nie. A nasza randka nie bya gorca. W rzeczywistoci to nawet nie bya randka. Tak
czy inaczej, nie o to mi chodzi. Kiedy przyszed do Sali, prbowa wycign mnie na
zewntrz ebymy mogli porozmawia. Chcia czego ode mnie. Tylko nie wiem co to mogo
by.
- Albo po prostu chcia ciebie - powiedzia Jace. Widzc wyraz jej twarzy, doda: - Nie
to mam na myli. Chodzi mi o to, e moe chcia zaprowadzi ci do Valentine'a.
- Valentine nie dba o mnie - sprostowaa Clary. - Jedyn rzecz na jakiej mu
kiedykolwiek zaleao bye ty.
Co bysno w gbi jego oczu.
- Tak to nazywasz? - jego twarz bya przeraajco pospna. - Po tym co stao si na
odzi interesuje si tylko tob. Co oznacza, e musisz by ostrona. Bardzo ostrona. Nie
zaszkodzi jeli kilka nastpnych dni spdzisz tutaj. Moesz zamkn si w pokoju tak jak
Isabelle.
- Nie zrobi tego.
- Oczywicie, e nie - odpar Jace - bo yjesz po to eby mnie torturowa, prawda?
- Nie wszystko krci si wok ciebie, Jace - rzucia z wciekoci.
- Moliwe - odparowa. - Ale musisz przyzna, e zdecydowana wikszo rzeczy tak.
Clary ledwo powstrzymaa si eby nie zacz krzycze.
Simon odchrzkn.
- Skoro ju mwimy o Isabelle... bo chyba o tym mwilimy, ale pomylaem e
powinien o tym wspomnie zanim tak ktnia rozkrci si na dobre... e moe ja z ni
porozmawiam.
- Ty? - spyta Alec, a potem, zawstydzony lekko wasnym zaenowaniem, doda
szybko: - Chodzi o to, e... ona nie chce wyj z pokoju nawet na prob wasnej rodziny.
Dlaczego miaaby wyj dla ciebie?
- Moe dlatego, e ja nie nale do rodziny - odpar Simon. Sta z domi wcinitymi
w kieszenie i z wyprostowanymi ramionami. Gdy siedziaa obok niego wczeniej, Clary
zauwaya, e cigle mia cienk, bia blizn otaczajc jego szyj w miejscu, gdzie
Valentine podern mu gardo, oraz blizny na nadgarstkach ktre rwnie poprzecina.
Zetknicie si ze wiatem Nocnych owcw zmienio go. Nie tylko jego wygld zewntrzny

czy krew ulegy zmianie. Zmiana jaka w nim zasza bya o wiele gbsza. Sta wyprostowany,
z wysoko podniesion gow, i ze stoickim spokojem przyjmowa wszystko co mwili Alec i
Jace. Simon, ktry kiedy baby si ich, znikn.
Clary poczua w sercu nagy bl i ze zdumieniem zdaa sobie spraw z tego co go
spowodowao. Tsknia za nim - tsknia za Simonem. Za takim jakim kiedy by.
- Postaram si nakoni Isabelle do rozmowy - powiedzia. - Nie zaszkodzi sprbowa.
- Ale jest ju prawie ciemno - zauwaya Clary. - Powiedzielimy Lukowi i Amatis, e
wrcimy zanim soce zajdzie.
- Odprowadz ci - zaoferowa si Jace. - A co do Simona, to chyba sam potrafi trafi
do domu w ciemnociach... prawda, Simon?
- Oczywicie, e potrafi - odezwa si oburzony Alec, skwapliwie starajc si
zagodzi swj poprzedni afront. - W kocu jest wampirem... i... - doda. - Wanie zdaem
sobie spraw z tego e pewnie sobie artowae. Nie zwracaj na mnie uwagi.
Simon umiechn si. Clary otworzya usta eby zaprotestowa... i zaraz je zamkna.
Czciowo dlatego, e wiedziaa, e zachowuje si niedorzecznie, a czciowo przez wyraz
twarzy Jace'a , gdy patrzy na Simona, wyraz ktry tak j zaskoczy, e zamilka.
Rozbawienie poczone z wdzicznoci i co najbardziej zaskakujce - z odrobin szacunku.
Spacer od domu Lightwoodw do domu Amatis okaza si krtki. Clary chciaa eby
trwa troch duej. Nie moga pozby si wraenia, e kada chwila spdzona z Jace'm bya
na swj sposb bezcenna i ograniczona, e w jaki sposb zbliali si do jakiej na wp
widocznej ostatecznej granicy, ktra rozdzieli ich na zawsze.
Spojrzaa na niego z ukosa. Patrzy prosto przed siebie tak jakby jej tu nie byo. W
magicznym wietle, ktre zalewao ulic, jego profil nabra ostroci. Kosmyki wosw
opadajce na policzki nie do koca zakryway bia blizn po Znaku na skroni. Dostrzega
bysk metalu na jego szyi, gdzie wisia na acuszku piercie Morgensternw. Jego lewa
do bya nieosonita a kostki pokryway wiee rany. Wic jednak goi si jak Przyziemny,
tak jak prosi go o to Alec.
Zadraa. Spojrza na ni.
- Zimno ci?
- Po prostu sobie mylaam - powiedziaa. - Jestem zaskoczona e Valentine
zaatakowa Inkwizytora a nie Luke'a. W kocu Aldertree jest Nocnym owc a Luke... Luke
jest Podziemnym. Na dodatek Valentine go nienawidzi.
- Ale szanuje go na swj sposb, nawet jeli jest Podziemnym - odpar Jace a Clary

przypomniaa sobie spojrzenie jakim obrzuci wczeniej Simona i sprbowaa o tym nie
myle. Nienawidzia myle, e Jace i Valentine mog mie ze sob co wsplnego, nawet
co tak bahego jak sposb patrzenia. - Luke chce nakoni Clave do zmian, do mylenia w
nowy sposb. Dokadnie to samo zrobi Valentine, nawet jeli jego cele nie byy... hmm, takie
same. Luke jest obrazoburczy w tym co robi. Chce zmian. Dla Valentine'a Inkwizytor
reprezentuje stare, zabobonne Clave, ktrego tak bardzo nienawidzi.
- A przecie kiedy byli przyjacimi - dodaa Clary. - Luke i Valentine.
- lady tego, co kiedy byo - powiedzia Jace, a jego na wp kpicego tonu
poznaa, e co cytowa. - Niestety tak si akurat skada, e najbardziej nienawidzisz tych, na
ktrych ci kiedy najmocniej zaleao. Wyobraam sobie, e Valentine zaplanowa co
specjalnie dla Luke'a po tym jak zajmie miasto.
- Nie zrobi tego - owiadczya, a gdy Jace nie odpowiedzia, dodaa podniesionym
gosem: - Nie wygra... nie moe. On nie chce tak naprawd wywoywa wojny, nie przeciwko
Nocnym owcom i Podziemnym...
- Dlaczego mylisz, e owcy bd walczy u boku Podziemnych? - spyta, nadal na
ni nie patrzc. Szli sami przez uliczk przy kanale a on wpatrywa si w wod z zacinitymi
szczkami. - Dlatego e Luke tak powiedzia? Luke to marzyciel.
- A czy to le e taki jest?
- Nie. Po prostu ja si do nich nie zaliczam - oznajmi a ona poczua uderzenie zimna
w sercu w odpowiedzi na pustk w jego gosie. Rozpacz, gniew, nienawi. To s cechy
demona. On zachowuje si w sposb w jaki myli e powinien si zachowywa.
Doszli w kocu do domu Amatis. Clary zatrzymaa si u podna schodw i
odwrcia w jego stron.
- Moliwe - przyznaa. - Ale nie jeste te taki jak on.
Jace zdziwi si troch syszc to, ale moe po prostu sprawia to stanowczo w jej
gosie. Odwrci gow eby na ni spojrze po raz pierwszy odkd opucili dom
Lightwoodw.
- Clary... - zacz i urwa, wcigajc ze wistem powietrze. - Masz krew na rkawie.
Jeste ranna?
Podszed do niej i uj jej nadgarstek w swoj do. Clary spojrzaa w d i ze
zdumieniem skonstatowaa, e mia racj - na prawym rkawie jej paszcza widniaa
nieregularna plama krwi. Najdziwniejsze byo to, e zachowaa swj czerwony kolor. Czy
zaschnita krew nie powinna czasami by ciemniejsza? Zmarszczya brwi.
- To nie jest moja krew.

Jace rozluni si nieznacznie i zmniejszy ucisk.


- To krew Inkwizytora?
Potrzsna przeczco gow.
- Waciwie to wydaje mi si, e to krew Sebastiana.
- Sebastiana?
- Tak... Gdy przyszed wtedy do Sali, krwawi z drobnych rozci na twarzy. Wydaje
mi si, e Isabelle musiaa go podrapa, ale tak czy inaczej... Dotknam go i poplamiam si przyjrzaa si jej bliej. - Mylaam, e Amatis wypraa paszcz ale widocznie tego nie
zrobia.
Spodziewaa si, e puci jej rk, ale zamiast tego przytrzyma j chwil duej,
przygldajc si badawczo plamie krwi, i puci j najwidoczniej czym usatysfakcjonowany.
- Dziki.
Patrzya na niego przez chwil a potem potrzsna gow.
- Nie powiesz mi po co to zrobie, prawda?
- Nie ma mowy.
Machna domi w rozdranieniu.
- Id do rodka. Zobaczymy si pniej.
Okrcia si na picie i ruszya w stron drzwi. Nie moga wiedzie o tym, e w chwili
gdy odwrcia si do niego plecami, umiech znikn z jego twarzy ani tego, e sta w
ciemnociach na dugo po tym jak zamkna za sob drzwi, patrzc w lad za ni i obracajc
w palcach niewielki kawaek nitki.
- Isabelle - zawoa Simon. Kilka razy prbowa znale drzwi do jej pokoju, ale
dopiero okrzyk Wyno si!, ktry dobiega zza tych utwierdzi go w przekonaniu e trafi
na waciwe. - Isabelle, wpu mnie.
Rozleg si guchy odgos i drzwi zatrzsy si lekko, jak gdyby Isabelle cisna w nie
czym, prawdopodobnie butem.
- Nie chc rozmawia ani z tob ani z Clary. W ogle nie chc z nikim rozmawia.
Zostaw mnie w spokoju, Simon.
- Clary tu nie ma - powiedzia. - A ja nie odejd std dopki za mn nie
porozmawiasz.
- Alec! - wrzasna Isabelle. - Jace! Zabierzcie go std!
Simon odczeka chwil. Z dou nie dochodzi aden dwik. Alec albo wyszed albo
wola si nie wychyla.

- Nie ma ich tu. Jestem tylko ja.


Odpowiedziaa mu cisza. W kocu Isabelle znw si odezwaa. Tym razem jej gos
dobiega z bliska, jakby staa po drugiej stronie drzwi.
- Jeste sam?
- Jestem sam - potwierdzi Simon.
Drzwi otwary si z trzaskiem. Staa w nich Isabelle w czarnej nocnej koszulce, z
dugimi spltanymi wosami opadajcymi jej na ramiona. Simon nigdy nie widzia jej w takim
stanie: bosej, z nieuczesanymi wosami i bez makijau.
- Moesz wej.
Min j i wszed do pokoju. W wietle wpadajcym przez otwarte drzwi wyglda,
jakby to powiedziaa jego matka, jakby przeszo przez niego tornado. Porozrzucane ubrania
leay na pododze w stosach a otwarta apteczka wygldaa jakby wybucha. Na jednym
supku od ka wisia srebrzysty bat Isabelle a z drugiego zwisa biay, koronkowy stanik.
Simon odwrci wzrok. Zasony zacignito a lampy pogaszono. Isabelle usiada na brzegu
ka i przygldaa mu si z gorzkim rozbawieniem.
- Wampir, ktry si rumieni. Kto by pomyla - uniosa podbrdek. - No wic,
wpuciam ci. Czego chcesz?
Pomimo jej gniewnego spojrzenia Simon pomyla, e wygldaa na modsz ni
zwykle z tymi wielkimi, ciemnymi oczami w cignitej, biaej twarzy. Mg dostrzec lady
blizn na jej jasnej skrze, pokrywajce jej nagie ramiona, kark, obojczyki, a nawet nogi. Jeli
Clary pozostanie Nocnym owc, pomyla, to pewnego dnia bdzie wygldaa tak samo. Z
caym ciaem pokrytym bliznami. Jednak ta myl nie zmartwia go ju tak bardzo jak kiedy.
W sposobie w jaki Isabelle nosia swoje blizny byo co takiego jakby bya z nich dumna.
Trzymaa co w doniach i obracaa bez przerwy w palcach. Co maego, co
poyskiwao sabo w przytumionym wietle. Przez chwil myla, e to jaki biuteryjny
drobiazg.
- To co si stao z Maxem to nie bya twoja wina - powiedzia.
Nie patrzya na niego. Utkwia wzrok w przedmiocie w swoich doniach.
- Wiesz co to jest? - spytaa, podnoszc go do gry. Wyglda jak may onierzyk
wystrugany z drewna. Simon zda sobie spraw z tego, e to by miniaturowy Nocny owca
w penej czarnej zbroi. Srebrzysty bysk, ktry zauway wczeniej okaza si by farb, ktr
zosta pomalowany malutki miecz. Bya prawie starta. - Nalea do Jace'a - powiedziaa, nie
czekajc na jego odpowied. - To bya jedyna zabawka jak ze sob mia gdy przyby do
Idris. Pewnie nalea kiedy do jakiego wikszego zestawu. Myl, e sam j zrobi ale nigdy

nie mwi zbyt wiele na ten temat. Gdy by may, zabiera go wszdzie ze sob, nosi go w
kieszeni. A potem ktrego dnia zobaczyam jak Max si nim bawi. Jace musia ju wtedy
mie jakie trzynacie lat. Chyba odda go Maxowi bo doszed do wniosku, e wyrs ju z
tego. Tak czy inaczej, Max mia to w rku gdy go znaleli. Tak jakby zapa go, gdy
Sebastian... kiedy on... - urwaa. Wysiek, jaki wkadaa w to eby si nie rozpaka, by a
nadto widoczny. Jej usta wykrzywi grymas. - To ja powinnam tam by i go ochroni. Ja
powinnam bya go osania a nie jaki gupi drewniany onierzyk - cisna go na ko a jej
oczy lniy.
- Bya nieprzytomna - sprzeciwi si Simon. - Izzy, sama prawie umara. Nie moga
nic zrobi.
Isabelle pokrcia gow a spltane wosy zataczyy na jej ramionach. Spojrzaa na
niego z dzikoci w oczach.
- A co ty o tym wiesz? - spytaa z naciskiem. - Wiedziae, e Max przyszed do nas
tamtej nocy kiedy zgin i powiedzia, e zobaczy jak kto wspina si po wiey demonw, a
ja powiedziaam e na pewno mu si to przynio i odesaam go z powrotem? A on mia
racj. Zao si, e to by ten dra Sebastian. Wspi si na wie, eby obali zaklcia
ochronne. I zabi go eby nie mg nikomu powiedzie tego co widzia. Gdybym tylko go
wtedy posuchaa... powicia chocia sekund na to eby go posucha.. to wszystko nigdy
by si nie wydarzyo.
- Nie moga o tym wiedzie - powiedzia. - A co do Sebastiana... on nie jest wcale
kuzynem Penhalloww. Oszuka nas wszystkich.
Nie wygldaa na zaskoczon.
- Wiem. Syszaam jak rozmawiasz o tym z Alekiem i Jasem. Przysuchiwaam si
wam ze szczytu schodw.
- Podsuchiwaa?
Wzruszya ramionami.
- Tylko do momentu, w ktrym powiedziae e idziesz na gr ze mn porozmawia.
Wtedy wrciam do pokoju. Nie byam w nastroju na adne wizyty - spojrzaa na niego z
ukosa. - Jedno musz ci przyzna: jeste uparty.
- Posuchaj, Isabelle - Simon zrobi krok do przodu. Nagle zda sobie spraw z tego, e
Isabelle bya tylko czciowo ubrana, wic powstrzyma si od pooenia jej doni na
ramieniu czy robienia jakiegokolwiek innego otwartego gestu wspczucia. - Kiedy mj
ojciec umar wiedziaem, e to nie bya moja wina, ale nadal myl o tych wszystkich
rzeczach, ktre powinienem by zrobi i powiedzie zanim odszed.

- Tak, no c, ale to jest moja wina - powiedziaa Isabelle. - I powinnam bya wtedy
posucha Maxa. Ale przynajmniej wci mog namierzy drania ktry mu to zrobi i zabi
go.
- Nie jestem pewien czy to co da...
- Skd moesz wiedzie? - spytaa z naciskiem. - Znalaze osob odpowiedzialn za
mier twojego ojca i zabie j?
- Mj ojciec umar na atak serca - wyjani Simon. - Wic nie.
- W takim razie sam nie wiesz o czym mwisz, prawda? - Isabelle uniosa podbrdek i
spojrzaa mu prosto w oczy. - Chod tu.
- Co takiego?
Pokiwaa rozkazujco palcem wskazujcym.
- Podejd tu, Simonie.
Uczyni to niechtnie. By zaledwie stop od niej, gdy chwycia go za przd jego
koszulki, przycigajc do siebie. Ich twarze dzieliy centymetry. Simon zobaczy e skra pod
jej oczami byszczaa od ladw ez.
- Wiesz czego mi teraz naprawd trzeba? - spytaa, podkrelajc kade sowo z
osobna.
- Uhm - mrukn Simon. - Nie.
- Odwrcenia uwagi - powiedziaa i popchna go na ko obok siebie. Wyldowa na
plecach pord pomitej sterty ubra.
- Isabelle - zaprotestowa sabo. - Naprawd mylisz, e poczujesz si po tym lepiej?
- Zaufaj mi - odpara, kad donie na jego piersi, tu powyej jego niebijcego serca. Ja ju si czuj lepiej.
Clary leaa w ku, ledzc pojedyncz plam ksiycowego wiata wdrujc po
suficie. Nerwy miaa cigle zbyt napite od wydarze z tego dnia eby zasn, i nie pomagao
jej w tym to, e Simon nie wrci do domu przed obiadem... ani po nim. Daa upust swoim
obawom przed Lukiem, ktry narzuci na siebie paszcz i uda si do Lightwoodw. Gdy
wrci, wyglda na rozbawionego.
- Z Simonem wszystko w porzdku, Clary - powiedzia. - Wracaj do ka.
A potem poszed wraz z Amatis na kolejne z niekoczcych si spotka w Sali
Porozumie. Zastanawiaa si, czy kto zdy ju zetrze lady krwi Inkwizytora.
Nie majc nic innego do roboty, posza do ka ale sen zdawa si uporczywie nie
nadchodzi. W gowie cigle miaa obraz Valentine'a wycigajcego do w stron

Inkwizytora i wyrywajcego mu serce. I sposb, w jaki si do niej odezwa: Trzymaaby


jzyk za zbami. Jeli nie ze wzgldu na siebie, to przynajmniej swojego brata. Ponad to
tajemnice, jakie zdradzi jej Ithuriel, przygniatay jej pier niewidocznym ciarem. Pod
wszystkimi obawami, stay jak bicie serca, kry si strach e jej matka moe umrze. Gdzie
by Magnus?
Zasony przy oknie zaszeleciy a do rodka wpado nagle wiato ksiyca. Clary
natychmiast usiada prosto, sigajc po seraficki n, ktry trzymaa na nocnej szafce koo
ka.
- Nie bj si - czyja rka dotkna jej doni. Szczupa, poznaczona bliznami, znajoma
do. - To ja.
Clary wcigna gwatownie powietrze a on cofn do.
- Jace - wykrztusia. - Co ty tu robisz? Co si stao?
Milcza przez moment, a ona spojrzaa na niego, owijajc si szczelniej pociel.
Czua, e si czerwieni, z ca moc uwiadamiajc sobie fakt, e miaa na sobie tylko
spodnie od piamy i cienk koszulk. Ale potem dostrzega wyraz jego twarzy a cae jej
zaenowanie wyparowao.
- Jace? - wyszeptaa. Sta u wezgowia jej ka i cigle mia na sobie biay aobny
strj a w sposobie w jaki na ni patrzy nie byo nic beztroskiego, sarkastycznego czy
odlegego. By bardzo blady a jego oczy by udrczone i niemal czarne z napicia. - Dobrze
si czujesz?
- Sam nie wiem - powiedzia ze zdumieniem, jakby wybudzi si wanie ze snu. - Nie
miaem zamiaru tu przychodzi. Bkaem si przez ca noc... nie mogem zasn...i cigle
przyapywaem si na tym, e zmierzam wanie tutaj. Do ciebie.
Usiada prociej, pozwalajc by pociel opada dookoa jej bioder.
- Co nie pozwala ci zasn? Co si stao? - spytaa i natychmiast poczua si gupio. A
co si nie stao?
Jednak Jace zdawa si prawie nie sysze jej pyta.
- Musiaem ci zobaczy - powiedzia, gwnie sam do siebie. - Wiem, e nie
powinienem. Ale musiaem.
- W takim razie usid - powiedziaa, cofajc nogi eby zrobi mu miejsce na brzegu
ka. - Bo zaczynasz mnie przeraa. Jeste pewny, e nic si nie stao?
- Nie powiedziaem, e nic - usiad na ku twarz do niej. By tak blisko, e moga
po prostu pochyli si i go pocaowa...
Napicie w jej klatce piersiowej zwikszyo si.

- Co zego? Czy wszystko... czy wszyscy...


- To nic zego - odpar - i nic nowego. Wrcz odwrotnie. To co, o czym zawsze
wiedziaem a ty... ty pewnie te. Bg jeden wie, e nie umiaem tego lepiej ukry - jego
wzrok przesun si po jej twarzy, powoli, jakby chcia j zapamita. - Chodzi o to... powiedzia i zawaha si na chwil - ...e co sobie uwiadomiem.
- Jace - szepna nagle, z jakiego bliej nieokrelonego powodu bojc si tego, co
moga zaraz usysze. - Jace, nie musisz...
- Staraem si pj... gdziekolwiek - cign. - Ale cigle co mnie tu wzywao. Nie
potrafiem si zatrzyma. Nie mogem przesta o tym myle. O tym pierwszym razie kiedy
ci zobaczyem i ju nie mogem o tobie zapomnie. Pragnem tego ale nie potrafiem.
Zmusiem Hodge'a eby to mnie wysa bym sprowadzi ci do Instytutu. A potem, w tej
gupiej kawiarni, gdy zobaczyem ci jak siedzisz na kanapie obok Simona, nawet wtedy
wydawao mi si to ze... To ja powinienem tam z tob siedzie. To ja powinienem sprawia,
e bdziesz si tak mia. Nie mogem si pozby tego uczucia. e to powinienem by ja. I
im lepiej cie poznawaem, tym silniej to czuem... Pierwszy raz w yciu przydarzyo mi si
co takiego. Zawsze byo tak e pragnem jakiej dziewczyny, poznawaem j a potem ju jej
nie chciaem. Ale z tob byo inaczej. Moje uczucia przybieray na sile a do tej nocy kiedy
pojawia si w Renwick i wtedy ju wiedziaem. A potem wiadomo, e czuj to
wszystko... tak jakby bya czci mnie, ktr straciem i nawet nie wiedziaem, e za ni
tskni dopki znw ci nie zobaczyem... wiadomo tego, e jeste moj siostr, bya dla
mnie czym w rodzaju kosmicznego artu. Tak jakby Bg na mnie naplu. Nawet nie wiem za
co... moe za mylenie, e mgbym ci mie, e zasugiwaem by mie co takiego, za to e
byem a tak szczliwy. Nie potrafiem wyobrazi sobie co takiego zrobiem, e a tak mnie
ukara...
- Jeli ty czujesz si ukarany - odezwaa si Clary - to ja te jestem. Bo czuj
dokadnie to samo co ty. Ale nie moemy... musimy przesta czu w ten sposb bo to nasza
jedyna szansa.
Donie Jace'a zacisny si po jego bokach.
- Nasza jedyna szansa na co?
- By w ogle by razem. Bo w przeciwnym razie nie moemy y jedno obok
drugiego, nie moemy nawet przebywa w jednym pokoju, i znosi to wszystko. Wol mie
ci przy sobie jako swojego brata ni nie mie cie wcale...
- A ja mam siedzie obok i patrze jak ty umawiasz si z innymi chopcami,
zakochujesz si w kim i wychodzisz za m...? - spyta napitym gosem. - I w midzyczasie

bd umiera po trochu kadego dnia patrzc na to.


- Nie. Wtedy ju nie bdzie ci to obchodzi - powiedziaa, zastanawiajc si czy
powiedziaaby to gdyby moga znie widok Jace'a , ktry by o to nie dba. Nie wybiegaa
mylami tak daleko jak on. A kiedy staraa si wyobrazi sobie jego zakochujcego si w
kim innym i biorcego lub z kim innym, nie widziaa nic poza pustym, czarnym tunelem,
rozcigajcym si przed ni w nieskoczono. - Prosz. Nie mwmy ju nic... udawajmy,
e...
- Nie ma w tym adnego udawania - powiedzia Jace z absolutn pewnoci. Kocham ci. Bd ci kocha do dnia w ktrym umr. A jeli jest po tym jakie ycie, to
wtedy te bd ci kocha.
Wstrzymaa oddech. Powiedzia to... sowa po ktrych nie byo ju odwrotu.
Usiowaa znale jak odpowied ale adna nie nadesza.
- Wiem, e mylisz, e chc z tob by tylko dlatego, eby... pokaza samemu sobie
jakim jestem potworem - mwi dalej. - I moe nim jestem. Nie znam na to odpowiedzi. Ale
wiem, e nawet jeli jest we mnie krew demonw, to jest take i ludzka. I e nie mgbym ci
tak kocha gdybym chocia troch nie by czowiekiem. Bo demony pragn. One nie kochaj.
A ja... - zerwa si gwatownie z miejsca i podszed do okna. Wyglda na zagubionego, tak
samo zagubionego jak wtedy gdy sta nad ciaem Maxa w Wielkiej Sali.
- Jace? - spytaa zaniepokojona, a gdy nie odpowiedzia, wstaa i podesza do niego,
kadc mu donie na ramionach. Nie przestawa wpatrywa si w okno a ich odbicia w szybie
byy niemal przezroczyste - widmowe zarysy wysokiego chopca i niszej dziewczyny z
doni zacinit na jego rkawie. - Co si stao?
- Nie powinienem mwi ci tego w taki sposb - powiedzia, nie patrzc na ni. Wybacz mi. To zdecydowanie za duo wrae jak na jeden raz. Wygldaa na tak...
zszokowan - napicie w jego gosie byo wyczuwalne.
- Byam - przyznaa. - Ostatnich kilka dni spdziam na zastanawianiu si czy mnie
nienawidzisz. A kiedy zobaczyam ci dzi wieczorem byam prawie pewna e tak jest.
- Nienawidzi ci? - powtrzy jak echo, wygldajc na oszoomionego. Wycign
do i dotkn jej twarzy, leciutko, muskajc j zaledwie kocami palcw. - Mwiem ci, e
nie mogem zasn. Jutro przed pnoc albo bdziemy toczy wojn albo znajdziemy si pod
rzdami Valentine'a. To moe by ostatnia taka noc w naszym yciu, a ju na pewno ostatnia
tak zwyczajna. Po raz ostatni pjdziemy spa i wstaniemy tak jak to zawsze robilimy. A
jedyne o czym mogem myle to, e chciabym t noc spdzi z tob.
Jej serce zatrzymao si na sekund.

- Jace...
- Nie to miaem na myli - powiedzia. - Nie dotkn ci jeli nie bdziesz tego chciaa.
Wiem, e to ze... na Boga, to jest ze... ale chc jedynie lee obok ciebie i obudzi si wraz z
tob chocia jeden jedyny raz w swoim yciu - w jego gosie pobrzmiewaa desperacja. Tylko ta jedna noc. Pomijajc wszystko inne, co moe znaczy jedna noc?
Pomyl, jak bdziemy si czu nazajutrz. Pomyl o ile trudniejsze po wsplnie
spdzonej nocy bdzie udawanie, e nic o siebie nie czujemy przy innych ludziach, nawet jeli
jedyne co zrobimy to zaniemy obok siebie. To jak wzicie maej dawki narkotyku... sprawia
jedynie, e chce si wicej.
Zdaa sobie spraw, e to wanie dlatego jej to wszystko powiedzia. Bo to nie bya
prawda, nie dla niego. Ju nic nie mogo pogorszy sytuacji tak samo jak nie istniao nic co
mogoby j poprawi. To, po powiedzia, byo rwnie ostateczne jak wyrok mierci, i czy
naprawd moga powiedzie e dla niej nie byo takie samo? Nawet jeli miaa na to jak
nadziej, nawet jeli wierzya, e pewnego dnia wraz z upywem czasu czy stopniowego
postanowienia uda jej si zapomnie to co czua, to teraz si to nie liczyo. Niczego w swoim
yciu nie pragna bardziej ni tej nocy spdzonej z Jasem.
- Zasu zasony zanim przyjdziesz do ka - powiedziaa. - Nie mog spa gdy w
pokoju jest tak jasno.
Przez jego twarz przemkn wyraz cakowitego niedowierzania. Nigdy nie spodziewa
si, e powiem tak, zdaa sobie spraw z zaskoczeniem, a w chwil pniej Jace chwyci j i
przytuli do siebie, chowajc twarz w jej potarganych od snu wosach.
- Clary...
- Chod do ka - powiedziaa mikko. - Ju pno.
Odsuna si od niego i odwrcia w stron ka. Wlizgna si do rodka i
przykrya kodr. Patrzc na niego, prawie moga sobie wyobrazi, e wszystko byo inaczej,
e od tamtej chwili upyno wiele lat a oni byli ze sob ju od tak dawna, e wydawao jej si
jakby robili to ju tysice razy, jakby kada noc naleaa tylko do nich, nie tylko ta jedna.
Wspara brod na doniach i obserwowaa go jak zaciga zasony a potem rozpi kurtk i
powiesi j na oparciu krzesa. Pod spodem mia na sobie szar koszulk, a Znaki ktre
oplatay jego nagie ramiona poyskiway ciemno gdy odpina pas i odkada go na podog.
Rozwiza sznurwki butw i zdj je, gdy podszed do ka i wycign si bardzo ostronie
obok Clary. Lec na plecach, odwrci gow i spojrza na ni. Do pokoju wpado nike
wiato przesczajce si przez zasony, tylko tyle, eby moga zobaczy zarys jego twarzy i
jasny bysk w oczach.

- Dobranoc, Clary - powiedzia.


Jego donie leay swobodnie po jego bokach. Ledwie oddycha. Ona sama nie bya
pewna czy oddycha. Przesuna doni po przecieradle na tyle, e ich palce si zetkny... tak
atwo, e miaa wraenie, ze nigdy nie dotykaa nikogo innego oprcz Jace'a . Koniuszki jej
palcw zadray lekko, jakby trzymaa je nad pomieniem. Poczua, jak jego ciao napina si a
w chwil potem rozlunia. Zamkn oczy. Jego rzsy rzucay delikatne cienie na jego
policzki. Usta Jace'a rozcigny si w umiechu, jak gdyby wyczuwa, e mu si przyglda, a
ona zastanawiaa si jak bdzie wyglda rano, z potarganymi wosami i zaspanymi oczami.
Mimo wszystko, ta myl sprawia jej rado.
Splota swoje palce z jego palcami.
- Dobranoc - szepna.
Trzymajc si za rce jak dzieci w bajce, Clary zasna z Jacem u boku.

15. WSZYSTKO SI SYPIE


Luke spdzi wikszo nocy na obserwowaniu ruchu ksiyca, widocznego przez
przejrzysty dach Sali Porozumie, wygldajcego jak srebrna moneta toczca si po szklanej
tafli stou. Gdy osign peni, tak jak teraz, poczu jak wyostrzaj mu si wzrok i zmys
wchu, nawet gdy by w swojej ludzkiej postaci. Teraz na przykad wyczuwa wo
niepewnoci w pokoju i skryty pod powierzchni ostry zapach strachu. Wyczuwa niepokj
swojej sfory skrytej w Lesie Brocelind, przemierzajcej ciemno midzy drzewami i
oczekujcej na wiadomo od niego.
- Lucian - gos Amatis by niski ale wwierca si w jego uszy. - Lucian!
Wyrwany z otpienia, Luke z trudem skupi swoje zmczone oczy na scenie
rozgrywajcej si przed nim. To bya niewielka grupa ludzi, ktrzy zgodzili si przynajmniej
wysucha jego planu. Byo ich mniej ni si spodziewa. Kilku z nich zna jeszcze ze
swojego poprzedniego ycia jakie prowadzi w Idris - Penhalloww, Lightwoodw,
Ravenscarw - i kilku, ktrych dopiero co pozna, tak jak pastwo Monteverde, ktrzy
prowadzili Instytut w Lizbonie i mwili mieszank portugalskiego i angielskiego, oraz
Nasreen Chaudhury, gow Instytutu w Mombaju o do surowym wygldzie. Jej
ciemnozielone sari zdobiy skomplikowane runy z tak jasnego srebra, e Luke instynktownie
cofn si do tyu gdy go mina.
- Doprawdy, Lucian - zacza Maryse Lightwood. Jej drobna biaa twarz bya
cignita z wyczerpania i smutku. Luke tak naprawd nie spodziewa si zobaczy tu ani jej
ani jej ma, ale zgodzili si jak tylko im o tym wspomnia. Spodziewa si, e powinien by
wdziczny za to, e w ogle tu byli, nawet jeli smutek sprawia, e Maryse bya jeszcze
bardziej zapalczywa ni zazwyczaj. - To w kocu ty chciae ebymy tu przyszli, wic
przynajmniej mgby si wreszcie skupi.
- Wanie to robi - odpara Amatis, siedzc z nogami podwinitymi pod siebie jak
moda dziewczyna, ale wyraz jej twarzy by stanowczy. - To nie wina Luciana, e chodzimy
w kko od kilku godzin.
- I bdziemy, dopki nie znajdziemy jakiego rozwizania - wtrci si Patrick
Penhallow ostrym tonem.
- Z caym szacunkiem, Paticku - odezwaa si Nasreen ze swoim akcentem - bardzo
moliwe e moe nie by rozwizania dla tego problemu. W najlepszym razie moemy liczy
na jaki plan.

- Plan, ktry nie uwzgldnia ani masowego poddastwa ani... - zacza Jia, ona
Patricka, a potem urwaa, przygryzajc warg. Bya pikn, smuk kobiet, bardzo
przypominajc swoj crk, Aline. Luke pamita jak Patrick uda si do Instytutu w Pekinie
i polubi j. To byo co na ksztat skandalu, bo mia oeni si z dziewczyn, ktr ju
wybrali dla niego rodzice w Idris. Ale Patrick nigdy nie robi tego co mu kazano, i teraz Luke
by za to wdziczny.
- Ani sprzymierzenia si z Podziemnymi? - podsun Luke. - Obawiam si, e nie ma
innego wyjcia.
- To nie jest problem i dobrze o tym wiesz - odpara Maryse. - Tu chodzi o t ca
spraw ze stanowiskami w Radzie. Clave nigdy si na to nie zgodzi. Dobrze o tym wiesz.
Cztery stanowiska...
- Nie cztery - sprostowa Luke. - Po jednym dla baniowego ludku, Dzieci Ksiyca i
Lilith.
- Dla czarownikw, wrek i likantropw - powiedzia mikkim gosem senior
Monteverde, unoszc brwi. - A co z wampirami?
- Nie obiecyway mi niczego - przyzna Luke. - Ja te niczego im nie przyrzekem.
Mog nie okaza chci do zasiadania w Radzie; nie s dobrze usposobieni do mojego gatunku
i nieskorzy do spotka ani ustanawiania zasad. Ale drzwi bd przed nimi otwarte w razie
gdyby zmienili zdanie.
- Malachi i jego stronnictwo nigdy si na to nie zgodzi a bez nich moemy nie mie
wystarczajcej liczby gosw - wymamrota Patrick. - Poza tym, bez wampirw, jak mamy
szans?
- Bardzo dobr - powiedziaa krtko Amatis, ktra zdawaa si wierzy w plan Luke'a
bardziej ni on sam. - Jest bardzo duo Podziemnych, ktrzy bd z nami walczy, i s bardzo
potni. Z pomoc czarownikw...
Krcc gow, seniora Monteverde odwrcia si w stron ma.
- Ten plan to szalestwo. Nie ma mowy, eby zadziaa. Podziemnym nie mona ufa.
- Zadziaa podczas Powstania - przypomnia jej Luke.
Usta Portugalki zacisny si.
- Tylko dlatego, e Valentine walczy u boku z band idiotw zamiast armii - odcia
si. - Nie z demonami. A skd moemy mie pewno, e starzy czonkowie Krgu nie
wespr go w chwili gdy ich do siebie wezwie?
- Niech pani zwaa na sowa, seniora - zagrzmia Robert Lightwood. Odezwa si po
raz pierwszy od przeszo godziny; wiksz cz wieczoru spdzi siedzc nieruchomo,

pogrony w smutku. Luke mg przysic, e na jego twarzy pojawiy si bruzdy, ktrych nie
byo tam jeszcze trzy dni temu. Cierpienie byo widoczne w jego napitych ramionach i
zacinitych w pici doniach; Luke ledwo mg go za to wini. Nigdy za bardzo nie lubi
Roberta, ale w widoku tego potnego mczyzny pogronego w bezsilnoci przez smutek
byo co tak bolesnego, e nie mg na to patrze. - Jeli myli pani, e docz do Valentine'a
po mierci Maxa... on zamordowa mojego syna...
- Robercie... - szepna Maryse, kadc mu rk na ramieniu.
- Jeli si do niego nie przyczymy - powiedzia senior Monteverde - to wszystkie
nasze dzieci mog zgin.
- Skoro tak mylisz, to po co tu przyszede? - Amatis wstaa z miejsca. - Mylaam,
e uzgodnilimy...
Ja rwnie. Luke'a rozbolaa gowa. Zawsze tak z nimi byo, uwiadomi sobie, dwa
kroki do przodu i jeden do tyu. Byli tak samo li jak walczcy ze sob Podziemni; gdyby
tylko potrafili to dostrzec. Moe i lepiej by si stao, gdyby rozwizali swoje problemy za
pomoc walki, tak jak to robia jego sfora.
Jego wzrok przycign ruch przy drzwiach. By tak szybki, e gdyby nie zbliajca
si penia ksiyca, to nawet nie zauwayby i nie rozpozna postaci, ktra przesza przez
drzwi. Przez chwil zastanawia si, czy sobie tego nie wymyli. Czasami, gdy by ju bardzo
zmczony, myla, e widzi Jocelyn... w drcym cieniu lub grze wiata na cianie.
Ale to nie bya ona. Luke wsta z miejsca.
- Id odetchn wieym powietrzem, zaraz wracam - czu na sobie ich spojrzenia,
gdy szed w stron wyjcia. Wszyscy na niego patrzyli, nawet Amatis. Senior Monteverde
szepn co do swojej ony po portugalsku. Luke wyapa wyraz lobo oznaczajcy wilka, w
potoku jego sow. Pewnie myl, e id pobiega sobie w kko i powy do ksiyca.
Powietrze na zewntrz byo rzekie i chodne a niebo przybrao stalowoszar barw.
wit zabarwi na czerwono niebo na poudniu i rzuci bladorowy poblask na biae
marmurowe schody prowadzce w d z Sali. W poowie schodw czeka na niego Jace.
Biay, aobny strj jaki mia na sobie, by dla Luke'a jak policzek, przypomnienie mierci
jak dopiero co zdyli przetrwa i zapowied tej, ktr dopiero mieli. Zatrzyma si kilka
stopni nad Jasem.
- Co tu robisz, Jonathanie?
Nie odpowiedzia, a Luke przekl si w duchu za swoje zapominalstwo - Jace nie
lubi gdy nazywano go Jonathanem i zazwyczaj reagowa na to imi ostrym sprzeciwem.
Jednak tym razem wydawa si wcale o to nie dba. Jego twarz, gdy unis j by na niego

spojrze, bya rwnie powana jak twarze reszty dorosych w Sali. Mimo e Jace'owi
brakowao roku do osignicia penoletnioci w wietle prawa Clave, to widzia w swoim
krtkim yciu tyle okropnoci, jakich reszta dorosych nie bya w stanie sobie nawet
wyobrazi.
- Szukae swoich rodzicw?
- Masz na myli Lightwoodw? - potrzsn gow. - Nie. Nie chc z nimi rozmawia.
Szukaem ciebie.
- Chodzi o Clary? - Luke zszed kilka stopni w d, zanim stan tu nad Jasem. Wszystko z ni w porzdku?
- Tak.
Wspomnienie Clary sprawio, e Jace spi si cay, co z kolei spowodowao e i on
si zdenerwowa... tyle e Jace nigdy nie powiedziaby, e Clary ma si dobrze, gdyby tak nie
byo.
- Wic o co chodzi?
Jace spojrza w bok, w kierunku drzwi Sali.
- Jak idzie? Robicie jakie postpy?
- Nie bardzo - przyzna Luke. - Mimo e nie chc si podda przed Valentinem, to
pomys umieszczenia Podziemnych w Radzie podoba im si jeszcze mniej. A bez tego moi
ludzie nie bd walczy.
Oczy Jace'a rozbysy.
- Clave znienawidzi t decyzj.
- Nie musi jej kocha. Musz jedynie polubi j bardziej od samobjstwa.
- Bd przeciga jej podjcie. Na twoim miejscu wyznaczybym ostateczny termin doradzi mu Jace. - Clave pracuje szybciej gdy ma terminy.
Luke nie mg si nie umiechn.
- Wszyscy Podziemni, ktrych mog wezwa, zjawi si o zmierzchu przy Pnocnej
Bramie. Jeli Clave zgodzi si walczy u ich boku, to wejd do miasta. Jeli nie, zawrc. Nie
mogem tego inaczej rozegra - ledwie starczy nam czasu na dotarcie do Brocelind przed
pnoc.
Jace zagwizda.
- Jakie poetyckie. Masz nadziej, e widok tych wszystkich Podziemnych zainspiruje
ich czy przerazi?
- Pewnie jedno i drugie. Wielu czonkw Clave jest zwizanych z Instytutami, tak jak
ty, wic przywykli do ich widoku. To o rdzennych mieszkacw Idris boj si najbardziej.

Perspektywa zobaczenia tylu Podziemnych u ich bram moe spowodowa, e wpadn w


panik. Z drugiej strony, nie zaszkodzi im przypomnie jak bardzo s bezbronni.
Jak na zawoanie, spojrzenie Jace'a przesuno si ku ruinom Gardu, czarnej blinie
przecinajcej zbocze ponad miastem.
- Nie jestem pewien czy potrzebuj wicej przypomnie - skierowa wzrok na Luke'a,
jego oczy byy bardzo powane. - Chc ci co powiedzie i chc, eby to zachowa tylko dla
siebie.
Luke nie mg ukry zdumienia.
- Dlaczego akurat mnie? Dlaczego nie moesz powiedzie Lightwoodom?
- Bo to nie oni tutaj dowodz. Wiesz o tym.
Luke si zawaha. Co w biaej i zmczonej twarzy Jace'a sprawio, e wykrzesa z
siebie pomimo wasnego wyczerpania wspczucie - wspczucie i ch pokazania temu
chopcu, ktry zosta w swoim yciu tyle razy zdradzony i wykorzystany przez dorosych, e
nie wszyscy tacy byli i e na niektrych z nich nadal mg polega.
- W porzdku.
- Co wicej - cign Jace - ufam, e bdziesz to potem umia wyjani Clary.
- Wyjani Clary co?
- Dlaczego musiaem to zrobi - w wietle poranka jego oczy wyglday na jeszcze
wiksze, przez co sprawia wraenie w wiele modszego. - Wyruszam na poszukiwania
Sebastiana. Wiem jak go znale i mam zamiar ledzi go, dopki nie zaprowadzi mnie
prosto do Valentine'a.
Zaskoczony Luke wypuci powietrze z puc.
- Wiesz jak go znale?
- Magus pokaza mi jak uywa naprowadzajcego zaklcia, gdy mieszkaem u niego
na Brooklynie. Prbowalimy namierzy mojego ojca za pomoc jego piercienia. Wtedy nie
podziaao, ale...
- Nie jeste czarownikiem. Nie powiniene uywa takich zakl.
- To s runy. Tak jak wtedy gdy Inkwizytor za ich pomoc wyledzi mnie gdy
poszedem spotka si z Valentinem na statku. Jedyne czego potrzebowaem eby to
zadziaao, to co co zostawi po sobie Sebastian.
- Przecie sprawdzalimy to ju z Penhallowami. Niczego po sobie nie zostawi. Jego
pokj zosta dokadnie uprztnity prawdopodobnie wanie z tego powodu.
- Znalazem co - powiedzia Jace. - Kawaek nitki nasczonej jego krwi. Nieduo,
ale zawsze co. Wyprbowaem go i podziaao.

- Nie moesz sam ciga Valentine'a. Nie pozwol ci na to.


- Nie powstrzymasz mnie. Chyba e chcesz walczy ze mn teraz na tych stopniach. I
tak nie wygrasz. Wiesz to tak samo dobrze jak ja - w jego gosie pobrzmiewaa dziwna nuta,
mieszanina pewnoci i nienawici do samego siebie.
- Posuchaj, jakkolwiek zdeterminowany jeste eby odgrywa rol samotnego
bohatera...
- Nie jestem bohaterem - odpar Jace bezbarwnym gosem, jak gdyby stwierdza
oczywisty fakt.
- Zastanw si jak to przyjm Lightwoodowie, nawet jeli nic ci si nie stanie. Pomyl
o Clary...
- Sdzisz, e o niej nie pomylaem? e nie pomylaem o swojej rodzinie? Jak
mylisz, dla kogo to wszystko robi?
- Uwaasz, e nie pamitam jak to jest mie siedemnacie lat? - zrewanowa si
Luke. - Myle, e ma si si zdoln uratowa wiat... Tu nie chodzi tylko o si ale take o
odpowiedzialno...
- Spjrz na mnie - przerwa mu Jace. - Spjrz na mnie i powiedz mi, e jestem
zwyczajnym siedemnastolatkiem.
Luke westchn.
- W tobie nie ma nic zwyczajnego.
- A teraz powiedz mi, e to niemoliwe. e to, co proponuj, jest niewykonalne - gdy
Luke milcza, Jace kontynuowa. - Na dusz met twj plan jest dobry. Wprowad tu
Podziemnych i walcz z Valentinem a do bram Alicante. To o wiele lepsze ni pooenie si
na ziemi i pozwolenie by po tobie przeszed. Bdzie si tego spodziewa. Nie uda wam si go
zaskoczy. Ja... ja mgbym to zrobi. Moliwe, e nie ma pojcia, e Sebastiana kto ledzi.
To zawsze jaka szansa, a my musimy wykorzystywa kad szans jaka si nadarzy.
- Moliwe - zgodzi si Luke. - Ale nie mona a tyle oczekiwa od adnej osoby.
Nawet od ciebie.
- Czy ty tego nie rozumiesz? To mog by tylko ja - odpar Jace, a desperacja zakrada
si do jego gosu. - Nawet jeli Valentine wyczuje, e go ledz, to moe pozwoli mi podej
na tyle blisko, eby...
- Na tyle blisko eby zrobi co?
- eby go zabi - odpar Jace. - A c by innego?
Luke spojrza w d na stojcego poniej chopca. Pragn w jaki sposb wejrze w
niego i zobaczy w nim Jocelyn, tak samo jak widzia j w Clary, ale Jace by zawsze tylko

sob - zawsze oddzielny, wycznie sam.


- Zrobiby to? - spyta Luke. - Zabiby wasnego ojca?
- Tak - odpar Jace, gosem odlegym jak echo. - Teraz powiniene powiedzie mi, e
nie mog go zabi bo w kocu jest przecie moim ojcem, a ojcobjstwo to niewybaczalna
zbrodnia.
- Nie. Teraz powiem ci, e musisz by pewny e zdoasz to zrobi - odpar Luke, i z
zaskoczeniem zda sobie spraw, e jaka cz niego zaakceptowaa ju to, e Jace chcia
zrobi dokadnie to co przed chwil powiedzia e zrobi, a on mu na to pozwoli. - Nie moesz
zrobi tego - odci si od wszystkich i samemu ciga Valentine'a - tylko po to, eby polec
na ostatniej przeszkodzie.
- Jestem do tego zdolny - powiedzia Jace. Spojrza w d schodw prowadzcych na
plac, ktry do wczorajszego ranka by peen cia. - Mj ojciec uczyni mnie tym kim jestem. I
nienawidz go za to. Mog go zabi. To on si o to postara.
Luke potrzsn gow.
- Jakiekolwiek byo twoje dziecistwo, Jace, udao ci si przez to przej. Nie zepsu
ci...
- Nie - zgodzi si Jace. - Nie musia - spojrza w niebo poznaczone pasami szaroci i
bkitu. Ptaki rozpoczy swj poranny piew w konarach drzew otaczajcych plac. - Lepiej
ju pjd.
- Chcesz ebym powiedzia co Lightwoodom?
- Nie. Nic im nie mw. Tylko ci obwini za to, e wiedziae co mam zamiar zrobi i
e mnie nie powstrzymae. Zostawiem wiadomoci - doda. - Zrozumiej.
- To dlaczego...
- Dlaczego powiedziaem ci to wszystko? Bo chciaem eby wiedzia. eby mia to
na uwadze gdy bdziesz przygotowywa plan bitwy. e jestem tam i szukam Valentine'a. Jeli
go znajd, wyl ci wiadomo - na jego twarzy zagoci przelotny umiech. - Pomyl o mnie
jako o swoim planie B.
Luke wycign rk i ucisn do chopca.
- Gdyby twj ojciec nie by tym, kim jest - powiedzia - byby z ciebie dumny.
Przez moment Jace wyglda na zaskoczonego, a potem, tak szybko jak si
zaczerwieni, cofn rk.
- Gdyby wiedzia... - zacz, przygryzajc warg. - Niewane. Powodzenia, Lucianie
Graymark. Ave atque vale.
- Miejmy nadziej, e nie bdzie prawdziwego poegnania - powiedzia Luke. Soce

wschodzio szybko, a gdy Jace unis gow, mruc oczy od intensywnego wiata, co w
jego twarzy uderzyo Luke'a - poczenie bezbronnoci i gupiej dumy. - Przypominasz mi
kogo - powiedzia bez zastanowienia. - Kogo, kogo znaem lata temu.
- Wiem - powiedzia Jace, krzywic usta w grymasie. - Przypominam ci Valentine'a.
- Nie - odpar Luke z zastanowieniem w gosie, ale Jace ju si odwrci a
podobiestwo znikno, rozwiewajc wspomnienia. - Nie... wcale nie jego miaem na myli.
W chwili gdy si obudzia, Clary wiedziaa e Jace'a ju nie byo, nawet zanim jeszcze
otworzya oczy. Jej do, nadal rozcignita na ku, bya pusta; nie czua ju ucisku palcw
na swoich wasnych. Usiada powoli, czujc napicie w klatce piersiowej.
Jace musia rozsun zasony zanim wyszed, bo okna byy otwarte a jasne smugi
sonecznego wiata znaczyy ko. Clary zastanawiaa si czemu wiato jej nie obudzio.
Sdzc po pozycji soca, musiao by ju poudnie. Gowa jej ciya a oczy zaszy mg.
Moe to dlatego, e nie miaa wczoraj koszmarw, po raz pierwszy od bardzo dawna, a jej
ciao wypoczo podczas snu.
Ledwo wstaa z ka gdy zauwaya zwinity kawaek papieru na nocnym stoliku.
Wzia go do rki z umiechem bkajcym si wok ust - Jace zostawi jej wiadomo - a
kiedy co cikiego wysuno si z papieru i zagrzechotao na pododze u jej stp, bya tak
zaskoczona, e odskoczya do tyu, mylc e to co ywego.
Przy jej stopach lea jasny krek z metalu. Wiedziaa co to byo jeszcze zanim
pochylia si, by go podnie. acuszek i srebrny piercie ktry Jace nosi na szyi.
Rodzinny piercie. Rzadko kiedy widziaa go bez niego. Ogarno j nage poczucie strachu.
Otworzya licik i przeleciaa wzrokiem kilka pierwszych linijek.
Pomimo wszystko, nie mog znie myli, e ten piercie mgby zagin, tak samo
jak nie mog znie myli e opuszczam ci ju na zawsze. I chocia nie mam adnego wpywu
na to pierwszego, to przynajmniej mog wybra to drugie.
Reszta listu zdawaa si rozmywa w niezrozumia plam liter. Musiaa go czyta raz
po raz eby zrozumie jego sens. Kiedy w kocu poja jego znaczenie, zapatrzya si w d
na skrawek papieru w swojej drcej rce. Teraz zrozumiaa dlaczego Jace powiedzia jej to
wszystko i dlaczego stwierdzi, e jedna noc nie ma znaczenia. Moge powiedzie wszystko
komu, kogo mylae, e ju nigdy nie zobaczysz.
Pniej nie pamitaa nawet co miaa zrobi ani w co si ubra, ale jakim cudem
zbiegaa ju ze schodw majc na sobie zbroj Nocnego owcy, list w jednym rku i
acuszek zapity popiesznie wok szyi. Salon by pusty, ogie na kominku wygas

zmieniajc si w kupk popiou, ale z kuchni dobiega jaki haas i wida byo palce si
wiato: usyszaa gwar rozmw i poczua zapach przyrzdzanego jedzenia. Naleniki?,
pomylaa zaskoczona. Nigdy nie przyszo jej na myl, e Amatis umiaaby je zrobi.
I miaa racj. Wchodzc do rodka, Clary poczua jak jej oczy si rozszerzaj - przy
kuchence, z lnicymi wosami zebranymi w kok na karku, owinita fartuchem i z metalow
yk w rku, staa Isabelle. Simon siedzia za ni, trzymajc nogi na krzele, a Amatis,
daleka od skarcenia go eby zostawi mebel w spokoju, opieraa si o lad i wygldaa na
wielce rozbawion.
Isabelle machna yk w stron Clary.
- Dzie dobry - powiedziaa. - Masz ochot na niadanie? Chocia przypuszczam, e
to ju bardziej pora lunchu.
Oniemiaa Clary popatrzya na Amatis, ktra wzruszya ramionami.
- Dopiero co wpadli tu i chcieli zrobi niadanie - powiedziaa - a ja musz przyzna,
e nie jestem zbyt dobr kuchark.
Clary przypomniaa sobie o okropnej zupie, jak Isabelle ugotowaa w Instytucie, i
wzdrygna si.
- Gdzie jest Luke?
- W Lesie Brocelind, razem ze swoj sfor - odpara Amatis. - Wszystko w porzdku,
Clary? Wygldasz na odrobin...
- Rozkojarzon - dokoczy za ni Simon. - Czy wszystko jest w porzdku?
Przez chwil nie moga znale adnej odpowiedzi. Dopiero co wpadli, powiedziaa
Amatis. A to znaczyo, e Simon spdzi ca noc u Isabelle. Spojrzaa na niego. Nie wyglda
jako inaczej.
- Tak, wszystko dobrze - odpara. Nie miaa teraz czasu roztrzsa ycia miosnego
Simona. - Isabelle, musz z tob porozmawia.
- Wic mw - powiedziaa Isabelle, szturchajc bezksztatny przedmiot na dnie
patelni, ktry musia by, pomylaa ze strachem Clary, nalenikiem. - Sucham.
- W cztery oczy.
Isabelle zmarszczya brwi.
- To nie moe zaczeka? Ju prawie skoczyam...
- Nie - powiedziaa Clary, a w jej tonie gosu byo co, co kazao Simonowi usi
prosto. - Nie moe.
Simon zelizgn si z krzesa.
- W porzdku. Damy wam troch prywatnoci - powiedzia, zwracajc si do Amatis. -

Moe mogaby mi pokaza te zdjcia Luke'a z dziecistwa, o ktrych mwia...


Amatis rzucia Clary zaniepokojone spojrzenie ale wysza razem z Simonem z kuchni.
- Owszem, mogabym...
Isabelle potrzsna gow gdy tylko zamkny si za nimi drzwi. Co poyskiwao na
jej karku: delikatny i smuky n wetknity w pukle jej wosw i utrzymujcy je w miejscu.
Pomimo tej domatorskiej atmosfery, cigle bya Nocnym owc.
- Posuchaj, jeli chodzi ci o Simona...
- To nie ma nic wsplnego z Simonem, tylko z Jasem - wrczya jej licik. - Czytaj.
Wzdychajc, Isabelle odwrcia si od kuchenki, wzia kartk i usiada, eby j
przeczyta. Clary wyja jabko z koszyka i usiada, podczas gdy Isabelle przebiega oczami
licik po drugiej stronie stou. W ciszy zacza duba w jego skrce - w rzeczywistoci nie
moga si nawet zmusi eby je zje, eby ju w ogle cokolwiek je.
Isabelle spojrzaa na ni znad listu, unoszc brwi.
- To jest raczej... osobiste. Jeste pewna, e powinnam to przeczyta?
Pewnie nie. Clary ledwie moga sobie teraz przypomnie sowa jakie zawiera list. W
jakiejkolwiek innej sytuacji nigdy by go jej nie pokazaa, ale jej obawa wzgldem Jace'a
przewaya wszystkie inne.
- Po prostu przeczytaj to do koca.
Isabelle wrcia do liciku. Gdy skoczya, pooya go na stole.
- Myl, e mgby zrobi co takiego.
- Teraz wiesz o co mi chodzi - powiedziaa Clary, jkajc si. - Jace wyszed
niedawno i nie mg daleko zaj. Musimy za nim i i... - urwaa, gdy jej mzg w kocu
przetrawi to, co powiedziaa Isabelle. - Jak to mg zrobi co takiego? Co masz na myli?
- Dokadnie to, co przed chwil mwiam - Isabelle wsuna za ucho opadajcy jej na
oczy kosmyk wosw. - Odkd Sebastian znikn, wszyscy gowi si nad tym jak go
odszuka. Przekopaam si przez jego pokj u Penhalloww w poszukiwaniu czegokolwiek,
co pomogo bym nam go namierzy... ale niczego nie znalazam. Mogam si spodziewa, e
jeli Jace znalaz co, co pozwoli mu go odnale, to zrobi to bez adnego zastanowienia przygryza warg. - Miaam tylko nadziej, e wemie ze sob Aleca. Alec nie bdzie
zadowolony.
- Wic mylisz, e Alec za nim pjdzie? - spytaa Clary z now nadziej.
- Clary - w gosie Isabelle pobrzmiewao lekkie rozdranienie. - Niby jak mamy za
nim pj? Skd w ogle mamy wiedzie dokd poszed?
- Musi by jaki sposb...

- Moemy prbowa go namierzy. Jednak Jace jest sprytny. Znajdzie jaki sposb na
to eby nas zablokowa, tak jak to zrobi Sebastian.
Lodowata wcieko wezbraa w piersi Clary.
- Czy ty w ogle chcesz go odszuka? Czy w ogle rusza ci to, e poszed na
praktycznie samobjcz misj? Nie moe sam stawi czoa Valentinowi.
- Pewnie nie - opara Isabelle. - Ale ufam, e mia po temu jaki powd...
- Jaki powd? eby da si zabi?
- Clary - oczy Isabelle rozjarzyy si od gniewu. - Mylisz, e reszta z nas jest
bezpieczna? Wszyscy czekamy na mier albo na zniewolenie. Naprawd mylisz, e Jace
bdzie po prostu siedzia i czeka, a stanie si co okropnego? Naprawd widzisz go...
- Jedyne co widz to, e Jace jest twoim bratem tak samo jak Max nim by powiedziaa Clary - i e obchodzio ci co si z nim stao.
Poaowaa swoich sw ju w chwili, gdy je powiedziaa. Twarz Isabelle zrobia si
cakiem biaa, jak gdyby sowa Clary spray kolor z jej skry.
- Max - zacza Isabelle, hamujc furi - by maym chopcem, nie wojownikiem. Mia
zaledwie dziewi lat. Jace jest Nocnym owc, onierzem. Czy ty mylisz, e Alec nie
bdzie walczy jeli dojdzie do bitwy z Valentinem? Mylisz, e nie bylimy od zawsze
przygotowywani do tego by, jeli zajdzie taka potrzeba, umrze za suszn spraw? Valentine
jest ojcem Jace'a . Jace ma z nas prawdopodobnie najwiksz szans na to, by podej do
niego i zrobi to, co chce zrobi...
- Valentine zabije go jeli bdzie musia - odpara Clary. - Nie oszczdzi go.
- Wiem o tym.
- Wic jedyne co si liczy to, e dostpi chway, tak? Nie bdziesz za nim nawet
tskni?
- Bd za nim tskni kadego dnia - powiedziaa Isabelle - do koca mojego ycia,
co, postawmy spraw jasno, jeli Jace'owi si nie uda, pewnie potrwa niecay tydzie potrzsna gow. - Nic nie rozumiesz, Clary. Nie wiesz, jak to jest y cigle w obliczu
wojny, dorasta wrd bitew i powice. Ale to przecie nie twoja wina. Po prostu tak
zostaa wychowana...
Clary uniosa do gry rce.
- Rozumiem to. Wiem, e mnie nie lubisz, Isabelle. To dlatego, e dla ciebie jestem
Przyziemn.
- To ty tak mylisz... - urwaa; jej oczy pojaniay ale nie tylko od gniewu, stwierdzia
zaskoczona Clary, lecz od ez. - Och, Boe, ty naprawd nic nie rozumiesz? Jak dugo znasz

Jace'a ? Od miesica? Ja znam go od siedmiu lat. I przez cay ten czas ani razu nie widziaam,
eby si w kim zakocha, nigdy nawet nikogo nie polubi. Oczywicie, umawia si z
dziewczynami. One zawsze si w nim durzyy, ale jemu nigdy nie zaleao. Teraz myl, e to
dlatego Alec... - urwaa na chwil, siedzc w bezruchu.
Ona prbuje si nie rozpaka, uwiadomia sobie Clary ze zdumieniem... Isabelle,
ktra zdawaa si nigdy nie paka.
- To zawsze mnie martwio, mnie i moj mam... No bo w kocu jaki nastoletni
chopak nigdy si w nikim nie durzy? To byo tak, jakby zawsze by na wp upiony,
podczas gdy inni ludzie byli w peni wiadomi. Mylaam, e moe to, co si stao z jego
ojcem, wyrzdzio mu jak trwa szkod, przez co nie potrafi nikogo pokocha. Gdybym
tylko wiedziaa co tak naprawd stao si z jego ojcem... ale wtedy pewnie pomylaabym
sobie to samo, prawda? To znaczy, kto nie byby uszkodzony po czym takim? A potem
spotkalimy ciebie, i to byo tak jakby si obudzi. Nie moga tego widzie, bo nie znaa go
wczeniej od tej strony. Ale ja to zauwayam. Hodge to zauway. Alec to zauway... Jak
mylisz, dlaczego tak bardzo ci nienawidzi? To zaczo si od momentu, w ktrym ci
spotkalimy. Mylaa, e to byo niesamowite e moga nas widzie, i rzeczywicie takie
byo, ale to co dla mnie byo niesamowite to, e Jace te ci zobaczy. Bez przerwy o tobie
mwi w drodze powrotnej do Instytutu. Zmusi Hodge'a eby wysa go po ciebie, a kiedy ju
ci tu sprowadzi, nie chcia si z tob rozstawa. Za kadym razem gdy bya w pokoju,
patrzy na ciebie... By zazdrosny nawet o Simona. Nie jestem pewna, czy sam sobie zdawa z
tego spraw, ale ja tak. O, tak. Zazdrosny o Przyziemnego. A po tym co stao si z Simonem
na przyjciu, z wasnej woli chcia i z tob do Dumort i zama Prawo, tylko po to eby
uratowa Przyziemnego, ktrego nawet nie lubi. I zrobi to dla ciebie. Bo jeli cokolwiek by
si stao Simonowi, to ty te by cierpiaa. Bya pierwsz osob spoza rodziny, ktrej
szczcie wzi po uwag. I to dlatego, e ci kocha.
Z garda Clary wydoby si jaki dwik.
- Ale to byo zanim...
- Zanim odkry, e jeste jego siostr. Wiem. I wcale ci za to nie wini. Nie moga o
tym wiedzie. I pewnie nie moga nic poradzi na to, e zachowaa si tak jak naley i
zacza umawia z Simonem, tak jakby nic ci to nie obchodzio. Mylaam, e skoro Jace
wie e jeste jego siostr, to da sobie z tym spokj i przejdzie mu, ale nie zrobi tego, nie
potrafi. Nie wiem, co Valentine mu zrobi gdy by dzieckiem. Nie wiem, czy to wanie
dlatego jest taki jaki jest, czy po prostu taki si urodzi, ale nie zapomni ci, Clary. Nie
potrafi. Zaczam ci nienawidzi z tego powodu. Nienawidziam Jace'a za to, e cigle si z

tob spotyka. To jak rana spowodowana trucizn demona - musisz j zostawi w spokoju i
pozwoli jej si zagoi. Za kadym razem, gdy zrywasz bandae, rana znw si otwiera.
Kade takie spotkanie z tob to jak zrywanie tych banday.
- Wiem - wyszeptaa Clary. - Mylisz e jak ja si czuj?
- Nie wiem. Nie umiem powiedzie co czujesz. Nie jeste moj siostr. To nie jest tak,
e ci nienawidz, Clary. Nawet ci polubiam. Gdyby to byo moliwe, to chciaabym eby
Jace nie by z nikim innym tylko z tob. Ale licz na to, e zrozumiesz gdy powiem, e jeli
jakim cudem wyjdziemy z tego cao, to mam nadziej, e moja rodzina wyniesie si std tak
daleko, e ju nigdy si nie spotkamy.
Clary poczua ukucie ez pod powiekami. To byo dziwne. Ona i Isabelle siedziay
przy stole, paczc nad Jace'm z powodw, ktre byy tak rne i jednoczenie takie same.
- Dlaczego mwisz mi to wszystko?
- Bo oskarasz mnie o to, e nie chc chroni Jace'a . A ja chc go chroni. Jak
mylisz, dlaczego byam taka za, gdy znienacka pojawia si u Penhalloww? Zachowujesz
si tak, jakby nie bya czci tego wszystkiego, czci naszego wiata, jakby staa na
uboczu. Ale ty jeste jego czci. Jeste jego kluczowym elementem. Nie moesz cigle by
tylko w poowie zaangaowana, Clary, nie kiedy jeste crk Valentine'a. Nie wtedy, gdy
Jace robi to co robi, czciowo take z twojego powodu.
- Z mojego powodu?
- Jak ci si wydaje, dlaczego on jest skonny a tak ryzykowa? Dlaczego nie dba o to
czy umrze?
Sowa Isabelle raniy jej uszy jak ostre igy. Wiem dlaczego, pomylaa. To dlatego, e
myli e jest demonem, e tak naprawd nie jest czowiekiem, to dlatego... Ale nie mog ci
tego powiedzie, nie mog ci powiedzie tej jedynej rzeczy dziki ktrej wszystko by
zrozumiaa.
- Zawsze myla, e co jest z nim nie tak, a teraz, z twojego powodu, sdzi e jest
przeklty na wieczno. Syszaam jak mwi o tym Alecowi. Wic dlaczego ma nie
ryzykowa swojego ycia, skoro i tak nie chce ju y? Dlaczego ma tego nie robi, skoro ju
nigdy nie bdzie szczliwy, obojtnie czego by nie zrobi?
- Isabelle, wystarczy - drzwi otworzyy si niemal bezszelestnie i stan w nich Simon.
Clary prawie zapomniaa o ile lepszy by teraz jego such. - To nie jej wina.
Na twarz Isabelle wrciy kolory.
- Trzymaj si od tego z daleka, Simon. Nie masz pojcia o czym mwimy.
Simon wszed do kuchni, zamykajc za sob drzwi.

- Syszaem wikszo z tego co mwiycie - powiedzia otwarcie. - Nawet przez


cian. Powiedziaa, e nie wiesz co czuje Clary dlatego, e nie znasz jej wystarczajco
dugo. No c, a ja znam. Jeli mylisz, e tylko Jace jest jedyn osob ktra cierpi, to jeste
w bdzie.
Zapada cisza. Wcieko w oczach Isabelle gasa powoli. W oddali Clary usyszaa
odgos pukania do drzwi. To pewnie Luke albo Maia z krwi dla Simona.
- To nie z mojego powodu odszed - powiedziaa, a serce zaczo jej wali jak mot.
Czy mog zdradzi im sekret Jace'a teraz, kiedy go nie ma? Czy mog zdradzi im prawdziwy
powd dlaczego tam poszed, dlaczego nie dba o to, czy umrze? Sowa zaczy wylewa si z
jej ust prawie wbrew jej woli. - Kiedy razem z Jasem poszlimy do rezydencji Waylandw...
poszlimy eby odnale Bia Ksig...
Urwaa gdy drzwi od kuchni otwary si na ocie. Staa w nich Amatis z
przedziwnym wyrazem twarzy. Przez chwil Clary wydawao si, e jest przeraona, i jej
serce stano w miejscu. Ale to nie by strach. Wygldaa tak samo jak wtedy, gdy ona i Luke
zjawili si pod jej drzwiami. Jakby zobaczya ducha.
- Clary - powiedziaa powoli. - Kto chce si z tob widzie...
Nim zdya skoczy, kto przepchn si obok niej do rodka. Amatis cofna si a
Clary po raz pierwszy moga przyjrze si intruzowi - smukej kobiecie ubranej na czarno.
Przez chwil jedyn rzecz jak widziaa, bya zbroja Nocnego owcy, i niemal nie
rozpoznaa jej, przynajmniej nie do chwili, w ktrej spojrzaa jej w twarz, i poczua jak
odek zapada si w jej ciele tak samo jak wtedy, gdy razem z Jace'm zjechali dziesi piter
w d na motorze z dachu Hotelu Dumort.
To bya jej matka.

CZ TRZECIA
DROGA DO NIEBA
Och tak, wiem, e droga do nieba bya atwa.
Odnalelimy mae krlestwo naszych namitnoci
Ktre dziel wszyscy zakochani.
Ukrylimy si w dzikiej i sekretnej radoci
A bogowie i demony krzyczeli w naszych zmysach.
- Siegfried Sassoon, The Imperfect Lover

16. ZASADY WIARY


Od pamitnej nocy kiedy wrcia do domu i nie zastaa w nim swojej matki, Clary
wyobraaa sobie e znw j zobaczy, ca i zdrow, tak czsto, e jej wyobraenia nabray
cech typowych dla zdjcia, ktre wyblako od zbyt czstego ogldania. Te obrazki stany jej
teraz przed oczami, nawet gdy gapia si z niedowierzaniem - obrazki w ktrych jej matka,
wygldajca na ca i zdrow, uciskaa j i powiedziaa, jak bardzo za ni tsknia, i e od
teraz ju wszystko bdzie dobrze.
Tamto wyobraenie jej matki prawie wcale nie pokrywao si z postaci, ktra przed
ni staa. Clary pamitaa Jocelyn jako agodn i wraliw na sztuk kobiet, wygldajc
odrobin cygasko w swoim kombinezonie pochlapanym farb, z wosami splecionymi w
warkocze lub upitymi za pomoc owkw w niedbay kok. Ta Jocelyn bya ostra jak n, z
gadko zaczesanymi wosami, w czarnej zbroi ktra sprawiaa, e jej twarz wygldaa na
blad i zacit. Rwnie jej spojrzenie nie byo takie, jak Clary sobie wymylia. Zamiast
radoci, w sposobie w jaki na ni patrzya byo przeraenie, a jej zielone oczy otwary si
szeroko.
- Clary - szepna. - Twoje ubranie.
Clary spojrzaa w d. Miaa na sobie czarn zbroj Nocnego owcy Amatis,
dokadnie to czemu jej matka powicia cae ycie, upewniajc si, e nigdy nie bdzie
musiaa jej nosi. Z trudem przekna lin i wstaa, ciskajc domi krawd stou. Moga
dostrzec jak biae zrobiy si jej kostki, ale czua jakby jej donie jakim cudem odczyy si
od ciaa, tak jakby naleay do kogo innego.
Jocelyn zrobia krok do przodu, wycigajc ramiona.
- Clary...
A ona cofna si do tyu, tak popiesznie, e uderzya plecami o blat. Przeszy j bl
ale nawet nie zwrcia na to uwagi; wpatrywaa si w swoj matk. Tak samo jak Simon z
otwartymi ustami i Amatis, wygldajca na nawiedzona. Isabelle stana pomidzy Clary i jej
matk, jej donie wlizgny si pod fartuch a Clary miaa wraenie, ze zaraz wycignie
stamtd swj smuky bat z elektrum.
- Co si tutaj dzieje? - spytaa z naciskiem. - Kim jeste?
Jej mocny gos zadra lekko gdy zauwaya wyraz twarzy Jocelyn, ktra wpatrywaa
si w ni, przykadajc do do serca.
- Maryse - jej gos zniy si prawie do szeptu.

Isabelle wygldaa na zaskoczon.


- Skd znasz imi mojej matki?
Kolor natychmiast wrci na twarz Jocelyn.
- Oczywicie. Jeste crk Maryse. Po prostu... jeste do niej taka podobna - powoli
opucia rk. - Nazywam si Jocelyn Fr... Fairchild. Jestem matk Clary.
Isabelle wyja do spod fartucha i zerkna na Clary, jej oczy wypeniao
zakopotanie.
- Ale przecie bya w szpitalu... w Nowym Jorku...
- Byam - powiedziaa Jocelyn silniejszym gosem. - Ale dziki mojej crce, teraz
mam si dobrze. I chciaabym z ni chwil porozmawia.
- Nie jestem pewna - odezwaa si Amatis - czy ona chce rozmawia z tob wycigna do eby pooy j na jej ramieniu. - To musi by dla niej szok...
Jocelyn strzsna do i ruszya w stron Clary, wycigajc rce.
- Clary...
W kocu Clary odzyskaa gos. By to zimny, lodowaty gos, tak peen zoci, e j
sam to zaskoczyo.
- Jak si tu dostaa, Jocelyn?
Jej matka zatrzymaa si w miejscu. Przez jej twarz przemkn wyraz niepewnoci.
- Przeszam przez Portal razem z Magnusem Bane'm. Wczoraj przyszed do mnie do
szpitala... przynis ze sob antidotum. Powiedzia o wszystkim co dla mnie zrobia.
Chciaam si z tob zobaczy od momentu, w ktrym si obudziam... - jej gos cich. Clary, czy co si stao?
- Dlaczego nigdy nie powiedziaa mi, e mam brata? - spytaa Clary. Nie
przypuszczaa, e to powie, nawet nie miaa zamiaru tego mwi. Ale sowa same wyszy z
jej ust.
Jocelyn zaamaa donie.
- Mylaam, e nie yje. Mylaam, e niepotrzebnie ci to zrani gdy si ju dowiesz.
- Pozwl, e co ci powiem, mamo - odpara Clary. - Wiedza jest lepsza od niewiedzy.
Zawsze.
- Tak mi przykro... - zacza Jocelyn.
- Przykro?! - Clary podniosa gos. Czua si tak, jakby co w jej wntrzu pko, i
wszystko si z niej wylewao, caa jej gorycz, caa powstrzymywana dotychczas wcieko. Wytumaczysz mi czemu nigdy mi nie powiedziaa, e jestem Nocnym owc? Albo e mj
ojciec nadal yje? Och, i jeszcze o tym, za jak sumk kazaa Magnusowi ukra moje

wspomnienia?
- Chciaam ci chroni...
- W takim razie gratuluj mistrzowsko wykonanego zadania! - gos Clary podnis si
jeszcze wyej. - Co wedug ciebie miao si ze mn sta po twoim znikniciu? Gdyby nie Jace
i reszta, ju dawno bym nie ya. Nigdy mi nie pokazaa jak mam si broni. Nigdy nie
powiedziaa jak naprawd si sprawy maj i jakie to moe by niebezpieczne. Co ty sobie
mylaa? e jeli nie zobacz ich na wasne oczy, to co, to znaczy e one nie mog zobaczy
mnie? - jej oczy pony. - Wiedziaa, e Valentine yje. Powiedziaa Lukowi, e masz
powody by przypuszcza, e cigle yje.
- I dlatego musiaam ci ukry - odpara Jocelyn. - Nie mogam ryzykowa, e
Valentine dowie si gdzie jeste. Nie mogam pozwoli eby ci tkn...
- Dlatego, e twoje pierwsze dziecko zmieni w potwora - odparowaa Clary - i nie
chciaa, eby to samo zrobi ze mn.
Oniemiaa z szoku Jocelyn moga tylko patrze.
- Tak - powiedziaa w kocu. - Tak, ale nie tylko o to chodzio...
- Ukrada mi wspomnienia - cigna Clary. - Odebraa mi je. Odebraa mi to kim
byam.
- Nie jeste taka! - krzykna paczliwie Jocelyn. - Nigdy nie chciaam, eby si taka
staa...
- To czego chciaa nie ma teraz adnego znaczenia! - wrzasna Clary. - Taka wanie
jestem. Odebraa mi co, co wcale do ciebie nie naleao!
Jocelyn poszarzaa na twarzy. zy wezbray w oczach Clary - nie moga znie
widoku swojej matki, oglda jej tak zranionej, a jednak to ona bya t ktra j rania - i
wiedziaa, e gdyby znw otworzya usta, wylaoby si z nich wicej zaprawionych
nienawici, gniewnych sw. Przycisna wic do nich do i rzucia si w stron wyjcia,
przepychajc si obok matki i wycignitej doni Simona. Jedyne czego chciaa to uciec.
Pchna na olep frontowe drzwi i prawie wypada na ulic. Za jej plecami kto woa jej imi,
ale nie odwrcia si ani razu. Biega.
Jace by nieco zaskoczony odkryciem, e Sebastian zostawi konia Varlacw w stajni
zamiast wzi go ze sob tej nocy kiedy uciek. Pewnie ba si, e Wdrowiec moe zosta w
jaki sposb namierzony. Pewn satysfakcj sprawio mu osiodanie konia i wyjechanie na
nim z miasta. Gdyby Sebastian potrzebowa Wdrowca, to by go tu nie zostawi... A poza
tym, ko wcale nie nalea do niego. Jednak faktem byo, e Jace lubi konie. Ostatnim razem

jecha na jakim gdy mia dziesi lat, ale wspomnienia, co zauway z zadowoleniem,
wracay szybko.
Sze godzin zaja jemu i Clary droga powrotna z rezydencji Waylandw do
Alicante. Teraz jadc niemal cwaem, zajo mu to prawie dwie godziny. Zanim dotarli do
mostu, mijajc po drodze domy i ogrody, on i ko byli pokryci cienk warstewk potu.
Zaklcia mylce, ktre ukryway rezydencj, zostay zniszczone razem z jej fundamentami.
Jedyne co pozostao po tym eleganckim budynku bya bezadna sterta zetlaych kamieni.
Ogrody, osmalone na kracach, cigle przywoyway wspomnienia czasu gdy mieszka tu
jako dziecko. Rosy tu krzewy r, ogoocone z pkw i porose chwastami; kamienne awki
stay przy pustych sadzawkach, wida byo zagbienie w ziemi gdzie lea z Clary w nocy,
kiedy rezydencja si zawalia. Midzy pniami drzew mg dostrzec skrzc si niebiesko tafl
pobliskiego jeziora.
Zalaa go fala goryczy. Wsadzi rk do kieszeni i wycign najpierw stel - ktr
poyczy z pokoju Aleca zanim wyszed, jako zastpstwo tej ktr zgubia Clary. Alec
zawsze mg dosta now. Potem wyj ni, ktr wyrwa z rkawa paszcza Clary. Leaa na
jego doni, poplamiona na czerwonobrzowo na jednym kocu. Zacisn wok niej rk, tak
mocno e a koci wystaway mu spod skry, i uywajc steli, nakreli run na jej grzbiecie.
Sabe ukucie byo bardziej znajome ni bolesne. Obserwowa jak znak wtapia si w jego
skr, tak jak kamie toncy w wodzie, i zamkn oczy.
Zamiast wntrza swoich powiek zobaczy dolin. Sta na skarpie, patrzc w d, i tak
jakby patrzy na map z oznaczonymi pinezkami punktami, tak zobaczy dokadne miejsce
pobytu Sebastiana. Przypomnia sobie skd Inkwizytor wiedzia e d Valentine'a bya na
rodku East River i zda sobie spraw, z tego e wanie tak go namierzy. Kady szczeg by
wyrany - kade dbo trawy, brzowawe licie rozrzucone wok jego stp... ale nie byo
sycha adnego dwiku. Krajobraz ton w niesamowitej ciszy.
Dolina miaa ksztat podkowy, z jednym kocem wszym od drugiego. Jasny,
srebrzysty brzeg - jeziora lub strumienia - przecina jej rodek i znika pomidzy skaami w
wszym kocu. Przy strumieniu stay domy wzniesione z szarego kamienia. Biae kby
dymu unosiy si z ich kominw. Ta dziwnie sielankowa scena sprawiaa wraenie cichej i
spokojnej pod bkitem nieba. W miar jak patrzy, w zasigu jego wzroku pojawia si
smuka posta. Sebastian. Odkd nie musia si przejmowa udawaniem, jego arogancja bya
dobrze widoczna w sposobie w jaki chodzi, w uoeniu jego ramion i umieszku na jego
twarzy. Uklk nad brzegiem i zanurzy w nim donie, spryskujc wod twarz i wosy.
Jace otworzy oczy. Pod nim Wdrowiec z zadowoleniem skuba traw. Jace schowa

stel i ni z powrotem do kieszeni, a rzucajc ostatnie spojrzenie na ruiny domu w ktrym si


wychowa, cign wodze i szturchn pitami boki konia.
Clary leaa w trawie nad kracem Zbocza Gardu i patrzya ponuro na Alicante.
Widok jaki si przed ni rozciga by spektakularny, musiaa to przyzna. Moga spoglda
na dachy miejskich budynkw, ozdobionych wymylnymi rzebami i oznaczonymi runami
chorgiewkami, poprzez iglice Sali Porozumie, w kierunku czego, co poyskiwao w oddali
jak srebrna moneta... Jezioro Lyn? Za ni stay czarne ruiny Gardu. Wiee demonw lniy
jak kryszta. Clary pomylaa, e prawie moe dostrzec zaklcia chronice, migoczce jak
niewidzialna sie utkana dookoa granic miasta.
Spojrzaa w d na swoje donie. Rozszarpaa kilka garci trawy w ostatnich,
targajcych ni spazmach gniewu, i teraz jej palce kleiy si od brudu i krwi, kiedy prawie
oderwaa sobie paznokie. Kiedy wcieko jej przesza, zastpio j uczucie cakowitej
pustki. Nie zdawaa sobie sprawy z tego jak bardzo bya za na swoj matk, a do momentu
gdy stana w progu i gdy odsuna na bok swj strach o jej ycie, i nagle zdaa sobie spraw
z tego co kryo si pod spodem. Teraz, odkd si uspokoia, zastanawiaa si, czy jaka jej
cz chciaa ukara j za to co stao si z Jasem. Gdyby nie zosta okamany - gdyby oboje
nie zostali okamani - to moe szok zwizany z odkryciem co Valentine zrobi mu gdy by
zaledwie dzieckiem nie doprowadziby go do zrobienia tego, co dla Clary rwnao si niemal
z samobjstwem.
- Mog si przyczy?
Podskoczya zaskoczona i przekrcia si na bok by spojrze w gr. Nad ni sta
Simon z rkami wcinitymi w kieszenie. Kto - pewnie Isabelle - da mu ciemn kurtk z
materiau, z ktrego zrobione byy zbroje Nocnych owcw. Wampir w zbroi, pomylaa
Clary, zastanawiajc si czy to by pierwszy taki raz.
- Podkrade si - powiedziaa. - Chyba marny ze mnie Nocny owca.
Simon wzruszy ramionami.
- No c, na twoj obron mog powiedzie, e poruszam si z bezszelestn gracj
pantery.
Wbrew sobie, umiechna si. Usiada i otrzepaa donie z brudu.
- W takim razie docz do mnie. Ta stypa jest otwarta dla wszystkich.
Siadajc obok niej, Simon spojrza na miasto i zagwizda.
- Niezy widok.
- Tak - zgodzia si Clary, przygldajc mu si z ukosa. - Jak mnie znalaze?

- Zajo mi to par godzin - umiechn si krzywo. - Potem przypomniaem sobie jak


si kcilimy gdy bylimy w pierwszej klasie, i jak si wtedy dsaa i wazia na dach
naszego domu, a wtedy moja mama musiaa ci stamtd ciga.
- No i?
- Znam ci - powiedzia. - Gdy si czym denerwujesz, idziesz gdzie wysoko.
Wycign co w jej stron - jej zielony, schludnie zoony paszcz. Wzia go i
woya - biedak zacz ju zdradza pierwsze objawy noszenia. Na okciu bya nawet dziura,
dostatecznie dua by mona byo w ni wsadzi palec.
- Dziki, Simon - oplota domi kolana i zapatrzya si na miasto. Soce wisiao
nisko na niebie a wiee zaczy lni czerwonawym rem.
- To moja matka ci tu wysaa?
Potrzsn gow.
- Waciwie to Luke. Poprosi mnie tylko ebym ci przekaza eby wrcia przez
zachodem soca. Co wanego zaczyna si dzia.
- Co takiego?
- Luke powiedzia Clave eby do zachodu soca podjli decyzj czy zgadzaj si
odda Podziemnym stanowiska w Radzie. O zmierzchu wszyscy maj si stawi pod
Pnocn Bram. Jeli Clave si zgodzi, to wejd do Alicante. Jeli nie...
- To odejd - dokoczya za niego Clary. - A Clave podda si przed Valentinem.
- Uhm.
- Zgodz si - powiedziaa. - Musz - obja kolana ramionami. - Nigdy nie wybior
Valentine'a. Nikt by nie wybra.
- Ciesz si, e twj idealizm nie uleg zniszczeniu - odpar Simon, i mimo e ton
gosu jakim to powiedzia by swobodny, Clary usyszaa w nim czyj inny. Usyszaa gos
Jace, ktry powiedzia e nigdy nie by marzycielem, i zadraa z zimna pomimo paszcza.
- Simon - odezwaa si. - Mam gupie pytanie.
- O co chodzi?
- Spae z Isabelle?
Simon wyda z siebie zdawiony odgos. Clary obrcia si powoli eby na niego
spojrze.
- Dobrze si czujesz? - spytaa.
- Tak myl - odpar, z widocznym wysikiem odzyskujc rwnowag. - Pytasz
powanie?
- No c, nie byo ci przez ca noc.

Simon milcza przez dug chwil.


- To chyba nie jest twoja sprawa, ale nie - powiedzia w kocu.
- No tak - podja Clary po przerwie. - Nie wykorzystaby jej gdy bya pogrona w
smutku i w ogle.
Simon prychn.
- Jeli kiedykolwiek spotkasz faceta, ktry byby zdolny do wykorzystania Isabelle, to
musisz da mi zna. Chciabym mc ucisn mu do. Albo bardzo szybko od niego uciec,
nie wiem co lepsze.
- Wic nie spotykasz si z Isabelle?
- Clary, dlaczego mnie o ni pytasz? Nie wolisz porozmawia o swojej mamie? Albo o
Jasie? Izzy powiedziaa mi e odszed. Wiem jak musisz si teraz czu.
- Nie - odpara. - Nie sdz eby wiedzia.
- Nie jeste jedyn osob, ktra kiedy czua si opuszczona - w gosie Simona
pobrzmiewaa nuta zniecierpliwienia. - Po prostu chyba mylaem... To znaczy, nigdy nie
widziaem, eby a tak si wcieka. I to na dodatek na swoj matk. Mylaem, e za ni
tsknia.
- Oczywicie, e tskniam! - zawoaa Clary, uwiadamiajc sobie w miar mwienia
jak ta scena w kuchni musiaa wyglda. Zwaszcza dla jej matki. Odepchna od siebie t
myl. - Po prostu byam tak skupiona na tym eby j ratowa - ochroni j przed Valentinem
a potem znale sposb na jej uzdrowienie - e nigdy nawet nie pomylaam o tym, jak mog
by na ni wcieka za te wszystkie lata kiedy mnie okamywaa. e utrzymywaa to przede
mn w tajemnicy, nie pozwalaa mi pozna prawdy. Nigdy nie daa mi szansy ebym
dowiedziaa si kim tak naprawd jestem.
- Ale nie to powiedziaa kiedy wesza do pokoju - odezwa si cicho Simon. Spytaa: Dlaczego nigdy nie powiedziaa mi, e mam brata?
- Wiem - Clary urwaa dbo trawy i zacza je obraca w palcach. - Chyba nie mog
przesta myle o tym, e gdybym znaa prawd, to nie poznaabym Jace'a w tych samych
okolicznociach. Nie zakochaabym si z nim.
Simon milcza przez chwil
- Nie sdz ebym kiedykolwiek sysza jak to mwisz.
- e go kocham? - zamiaa si, ale nawet w jej wasnych uszach zabrzmiao to
ponuro. - W tej chwili udawanie e go nie kocham nie ma adnego sensu. I pewnie wcale nie
ma znaczenia. Moliwe e i tak ju nigdy go nie zobacz.
- Wrci.

- Moe.
- Wrci - powtrzy Simon. - Po ciebie.
- Nie wiem - Clary pokrcia gow. Robio si coraz zimniej a soce zachodzio ju
za horyzont. Zmruya oczy, pochylajc si do przodu i wysilajc wzrok. - Simon, spjrz.
Pody za jej wzrokiem. Za magiczn barier, tu przy Pnocnej Bramie wiodcej do
miasta, gromadziy si setki ciemnych sylwetek, jedni stali w grupach a drudzy osobno:
Podziemni, ktrych Luke wezwa by pomc miastu, czekajcy cierpliwie na werdykt Clave
ktry pozwoli im wej do rodka. Dreszcz przeszed Clary po krzyu. Nie tylko staa na
szczycie wzgrza, spogldajc na widoczne w dole miast, ale take na krawdzi kryzysu,
wydarzeniu, ktre zmieni funkcjonowanie caego wiata Nocnych owcw.
- S tutaj - powiedzia Simon, jakby do siebie. - Ciekawe czy to oznacza, e Clave
podjo ju jak decyzj?
- Mam nadziej - dbo trawy, ktre obracaa w palcach, zmienio si z bezksztatn
zielon mas; wyrzucia je i wyrwaa nastpne. - Nie mam pojcia co zrobi, jeli zdecyduj
si podda. Moe uda mi si stworzy Portal ktry przeniesie nas wszystkich gdzie, gdzie
Valentine nigdy nas nie znajdzie. Na bezludn wysp czy co takiego.
- Okej, teraz to ja mam do ciebie gupie pytanie - powiedzia Simon. - Potrafisz
stworzy nowe runy, prawda? Dlaczego po prostu nie stworzysz takiej, ktra zniszczy
wszystkie demony na wiecie? Albo zabije Valentine'a?
- To nie dziaa w ten sposb - zacza tumaczy Clary. - Mog narysowa tylko te
runy, ktre uprzednio zwizualizuj. Gotowy obraz musi pojawi si w mojej gowie, tak jak
zdjcie. Kiedy staram si wyobrazi sobie zabij Valentine'a albo rzd wiatem czy co
podobnego, to nie widz adnych obrazkw. Tylko mga.
- Jak mylisz, skd bior si te obrazy run?
- Nie wiem - odpara. - Wszystkie runy jakie znaj Nocni owcy pochodz z Szarej
Ksigi. Dlatego mog ich uywa tylko Nefilim; to po to zostay stworzone. Ale s te inne,
starsze. Magnus mi powiedzia. Tak jak to Pitno Kaina. To Znak ochronny, ale nie pochodzi
z Szarej Ksigi. Wic kiedy myl o tych runach, tak jak w przypadku Nieustraszonego, to nie
wiem, czy to co, co sama to wymylam, czy pamitam... runy starsze ni Nocni owcy.
Runy tak stare jak same anioy.
Pomylaa o znaku jaki pokaza jej Ithuriel, prostej jak pojedynczy supe. Czy
pochodzia z jej umysu czy z umysu anioa? A moe po prostu istniay od zawsze, tak jak
morze lub niebo? Ta myl sprawia, e zadraa.
- Zimno ci? - spyta Simon.

- Tak... a tobie nie?


- Ja ju nie odczuwam zimna - obj j ramieniem, zataczajc doni powolne krgi na
jej plecach. Zachichota aonie. - To pewnie i tak niewiele pomoe, skoro moje ciao nie
wydziela ju ciepa.
- Nie - powiedziaa Clary. - To znaczy... tak, pomaga. Zosta tak jak jeste - spojrzaa
na niego. Patrzy w kierunku Pnocnej Bramy otoczonej przez stoczone, ciemne postacie
Podziemnych, stojcych prawie w bezruchu. W jego oczach odbijao si czerwone wiato
wiey demonw przez co wyglda jak kto na zdjciu zrobionym z wczonym fleszem.
Moga dostrzec bladoniebieskie yy rozgaziajce si tu pod jego skr, w miejscach gdzie
bya najciesza: na jego skroniach, u podstawy obojczykw. Wiedziaa wystarczajco duo o
wampirach by wiedzie, e oznaczao to, e od jego ostatniego posiku musiao ju upyn
troch czasu.
- Jeste godny?
W kocu na ni spojrza.
- Boisz si e ci ugryz?
- Dobrze wiesz, e moesz si napi mojej krwi zawsze jeli bdziesz tego
potrzebowa.
Dreszcz, ale nie z powodu zimna, targn jego ciaem, i przycign j bliej do
swojego boku.
- Nigdy bym tego nie zrobi - powiedzia. - Poza tym, piem ju krew Jace'a ... i mam
do wysysania moich przyjaci.
Clary przypomniaa sobie o srebrzystej blinie na gardle Jace'a . Powoli, z mylami
wypenionymi jego obrazami, powiedziaa:
- Mylisz, e to dlatego...?
- Dlaczego co?
- Dlaczego soce ci nie rani. To znaczy, ranio przed tym, prawda? Przed t noc na
odzi?
Niechtnie skin gow.
- Wic co si jeszcze zmienio? Czy po prostu chodzi o to e napie si jego krwi?
- Masz na myli to, e jest Nefilim? Nie. Nie, to co innego. Ty i Jace... nie jestecie
cakiem normalni, prawda? Mam na myli, e nie jestecie normalnymi Nocnymi owcami.
Jest w was co wyjtkowego. Tak jak powiedziaa Krlowa Jasnego Dworu. Bylicie
eksperymentami - umiechn si, widzc jej zdumione spojrzenie. - Nie jestem gupi.
Potrafi doda dwa do dwch. Ty ze swoj zdolnoci do tworzenia nowych run, a Jace... no

c, nikt nie moe by a tak irytujcy bez posiadania jakich nadprzyrodzonych mocy.
- Naprawd a tak bardzo go nie znosisz?
- To nie jest tak e go nie znosz - zaprotestowa Simon. - To znaczy, nienawidziem
go na pocztku. Sprawia wraenie takiego aroganckiego i pewnego siebie, a ty bya w niego
wpatrzona jak w obrazek.
- Nieprawda.
- Daj mi skoczy, Clary - w gosie Simona sycha byo lekkie zdyszane, jeli mona
tak byo powiedzie o kim kto wcale nie oddycha. Brzmia jakby bieg w kierunku czego. Mog powiedzie jak bardzo go lubia a ja mylaem, e on ci wykorzystuje, e bya tylko
gupi Przyziemn, ktrej mogy zaimponowa jego sztuczki Nocnego owcy. Za pierwszym
razem wmwiem sobie, e nigdy nie daaby si na to zapa, a potem, e nawet gdyby si
tak stao, e znudziby si tob i w kocu wrciaby do mnie. Nie jestem z tego dumny, ale
kiedy jeste zdesperowany, uwierzysz we wszystko. A kiedy okazao si, e jest twoim
bratem, to byo jak odroczenie wyroku w ostatniej chwili... i cieszyem si z tego. Cieszyem
si nawet z tego, gdy widziaem jak bardzo musia cierpie, a do tamtej nocy na Jasnym
Dworze kiedy go pocaowaa. Widziaem...
- Co takiego? - spytaa Clary, nie mogc znie tego e przerwa.
- Sposb w jaki na ciebie patrzy. Wtedy to zrozumiaem. On nigdy ci nie
wykorzystywa. Kocha ci i to go zabijao.
- To dlatego poszede do Dumort? - szepna Clary. To byo co co od zawsze chciaa
wiedzie, tylko nigdy nie miaa do odwagi eby go spyta.
- Przez ciebie i Jace'a ? To nie by aden rzeczywisty powd. Chciaem tam wrci od
czasu tamtej nocy w hotelu. niem o tym. Wstawaem z ka, ubieraem si i byem ju na
ulicy, i wiedziaem, e chc tam wrci. Noc zawsze si pogarszao. Pogarszao si za
kadym razem gdy byem w jego pobliu. Nawet do gowy mi nie przyszo, e to miao
zwizek z czym nadnaturalnym... Mylaem, e to jaki stres pourazowy czy co takiego.
Tamtego wieczoru byem ju tak zmczony i wcieky, a my bylimy tak blisko hotelu i bya
noc... Ledwo pamitam co si wtedy waciwie stao. Pamitam tylko spacer przez park a
potem... Pustka.
- Gdyby si wtedy na mnie nie wciek... Gdybymy ci nie zdenerwowali...
- To nie jest tak e miaa jaki wybr - powiedzia Simon. - I to nie jest tak e o tym
nie wiedziaem. Mona tylko unika prawdy tak dugo a sama da o sobie zna. Zrobiem
bd nie mwic ci o tym co si ze mn dziao ani o moich snach. Ale nie auj e si
spotykalimy. Cieszy mnie to e sprbowalimy. Kocham ci za to e prbowaa, nawet jeli

i tak nic by z tego nie wyszo.


- Z caych si pragnam by nam wyszo - powiedziaa mikko Clary. - Nigdy nie
chciaam ci zrani.
- I tak bym tego nie zmieni - odpar Simon. - Nigdy nie przestabym ci kocha. Za
nic w wiecie. Wiesz co powiedzia mi Raphael? e nie wiedziaem jak to jest by dobrym
wampirem, e wampiry akceptuj to, e s martwe. Ale tak dugo jak bd pamita jak to
byo kocha ci, to zawsze bd mia wraenie e yj.
- Simon...
- Popatrz - przerwa jej, jego ciemne oczy rozszerzyy si. - Tam w dole.
Srebrnoczerwona soneczna tarcza widniaa na horyzoncie. W miar jak patrzya,
obniaa si a cakiem znika, chowajc si za ciemn krawdzi wiata. Wiee demonw
Alicante zbudziy si nagle do ycia, rozjarzajc si wiatem. W ich blasku Clary moga
dostrzec ciemny tum toczcy si niespokojnie przy Pnocnej Bramie.
- O co chodzi? - szepna. - Soce zaszo. Czemu nie otwieraj Bramy?
Simon zastyg w bezruchu.
- Clave - powiedzia. - Widocznie musieli odmwi Lukowi.
- Nie mog tego zrobi! - powiedziaa Clary podniesionym gosem. - To by znaczyo,
e...
- e chc si podda.
- Nie mog! - krzykna ponownie, ale gdy patrzya, zobaczya jak grupy ludzi
otaczajcych ochronn barier zawracaj i odchodz, wylewajc si jak mrwki ze
zniszczonego mrowiska. Twarz Simona wygldaa jak z wosku w sabym wietle.
- Chyba rzeczywicie a tak bardzo nas nienawidz - powiedzia. - Naprawd wol
wybra Valentine'a.
- To nie nienawi - sprostowaa Clary. - Po prostu si boj. Nawet Valentine si ba powiedziaa bez zastanowienia ale zdaa sobie spraw, e to prawda. - Ba si i by zazdrosny.
Simon zerkn na ni zaskoczony.
- Zazdrosny?
Clary wrcia pamici do tego, co tego co we nie pokaza jej Ithuriel. W jej uszach
pobrzmiewa gos Valentine'a.
Chciaem go zapyta dlaczego. Dlaczego nas stworzy, swoj ras Nocnych owcw,
a mimo to nie da nam takich mocy jakie posiadaj Podziemni - szybkoci wilkw,
niemiertelnoci baniowego ludku, magicznych zdolnoci czarownikw, a nawet siy
wampirw. Nie zostawi nam niczego poza tymi liniami na skrze. Z jakiej racji ich siy maj

przewysza nasze? Dlaczego nie moemy ich z nimi dzieli?


Jej usta same si rozchyliy gdy patrzya niewidzcym wzrokiem na miasto w dole.
Ledwie docierao do niej e Simon by obok i mwi jej imi. Jej myli pdziy jak szalone.
Anio mg jej pokaza cokolwiek, pomylaa, ale wybra akurat te sceny, te wspomnienia z
jakiego powodu. Przypomniaa sobie oburzonego Valentine'a.
To, e musimy by z nimi poczeni, przykuci do tych kreatur!
I runa. Ta, o ktrej nia. Runa prosta jak pojedynczy wze.
Dlaczego nie moemy dzieli z nimi tego co posiadaj?
- Poczenie - powiedziaa na gos. - Chodzi o wic run. czc przeciwiestwa.
- Co takiego? - Simon zagapi si na ni, nie rozumiejc ani sowa.
Zerwaa si na nogi, otrzepujc rce.
- Musz zej na d. Gdzie oni s?
- Gdzie jest kto? Clary...
- Clave. Gdzie si spotykaj? Gdzie jest Luke?
Simon podnis si z ziemi.
- W Sali Porozumie. Clary...
Ale ona ju pdzia w kierunku krtej cieki prowadzcej ku miastu. Przeklinajc pod
nosem, Simon pobieg za ni.
Mwi, e wszystkie drogi prowadz do Sali. Sowa Sebastiana dwiczay bez
przerwy w gowie Clary gdy biega wskimi uliczkami Alicante. Miaa tylko nadziej, e to
bya prawda, bo w przeciwnym razie na pewno by si zgubia. Ulice skrcay pod dziwnymi
ktami, zupenie inaczej ni pikne i proste ulice Manhattanu. Tam zawsze wiedziae gdzie
jeste. Wszystko byo jasno ponumerowane i oznaczone. Natomiast Alicante byo jak
labirynt.
Przecia niewielki placyk i ruszya wzdu jednej ze cieek przy kanale, wiedzc e
podajc za wod, dotrze w kocu do Placu Anioa. Ku jej zaskoczeniu, cieka wioda obok
domu Amatis, a wtedy zdyszana pobiega w d szerszej, znajomej ulicy, ktra koczya si
placem. Przed ni wyrosa biaa brya Sali Porozumie, z rzeb anioa poyskujc na rodku
placu. Obok niej z zaoonymi rkoma sta Simon i patrzy na Clary ponuro.
- Moga zaczeka - powiedzia.
Pochylia si z d, opierajc donie na kolanach i prbujc zapa oddech.
- Nie moesz... tego mwi... skoro dotare tu szybciej ode mnie.
- Wampirza szybko - powiedzia Simon z lekk satysfakcj. - Kiedy wrcimy do

domu, powinienem i na polowanie.


- To by byo... oszustwo - biorc ostatni gboki oddech, Clary wyprostowaa si i
odgarna z oczu spocone kosmyki wosw. - Dobra, wchodzimy.
Sala bya pena Nocnych owcw. Byo ich tu wicej ni kiedykolwiek widziaa w
jednym miejscu, nawet podczas nocnego ataku Valentine'a. Ich gosy przechodziy w huk jak
przy obsuwajcej si lawinie; wikszo z nich skupia si w ktliwe, krzyczce grupy podium byo opustoszae a mapa Idris zwisaa smtnie za nim.
Rozejrzaa si dokoa w poszukiwaniu Luke'a. Odnalezienie go zajo jej chwil.
Dostrzega go wspartego o filar z pprzymknitymi oczami. Wyglda okropnie wyczerpany do granic moliwoci i z zapadnitymi ramionami. Za nim staa Amatis klepic
go ze zmartwieniem po ramieniu. Clary omiota wzrokiem pomieszczenie, ale nigdzie w
tumie nie dostrzega Jocelyn. Zawahaa si przez moment. A potem pomylaa o Jasie
szukajcym Valentine'a, o tym e poszed tam sam wiedzc, e rwnie dobrze moe zgin.
Wiedzia, e jest tego czci, czci tego wszystkiego tak samo jak ona... zawsze bya,
nawet jeli o tym nie wiedziaa. Adrenalina cigle buzowaa w jej yach, wyostrzajc wzrok,
sprawiajc e wszystko byo wyraniejsze. A za bardzo. Ucisna do Simona.
- ycz mi szczcia - powiedziaa a jej stopy zaprowadziy ja ku schodom podium,
prawie bez udziau woli, a potem staa ju na wzniesieniu i obrcia si by stan twarz w
twarz z tumem. Nie bya pewna czego si spodziewa. Zdumionych westchnie? Morza
wyczekujcych, milczcych twarzy? Ledwie j zauwayli - tylko Luke spojrza w gr, jakby
wyczu jej obecno, i zamar i wyrazem kompletnego zaskoczenia na twarzy. Z tumu kto
wyszed - wysoki mczyzna z ostro zarysowanymi komi policzkowymi, wygldajcymi
jak dzib statku. Konsul Malachi. Pokazywa jej e ma zej z podium, potrzsajc domi i
krzyczc co, czego nie moga dosysze. Coraz wicej Nocnych owcw obracao si w jej
stron gdy Konsul torowa sobie przejcie przez tum.
Clary miaa wreszcie to czego chciaa. Wszystkie oczy zwrciy si ku niej. Usyszaa
szmer przechodzcy przez tum: To ona. Crka Valentine'a.
- Macie racj - powiedziaa tak gono jak tylko potrafia. - Jestem crk Valentine'a.
O tym, e jest moim ojcem dowiedziaam si zaledwie kilka tygodni temu. Kilka tygodni
temu nie wiedziaam nawet o jego istnieniu. Wiem, e wielu z was i tak w to nie uwierzy, ale
w porzdku. Wierzcie w co chcecie. Tak samo jak ja wiem o nim rzeczy, o ktrych wy nie
macie pojcia; rzeczy, ktre mog wam pomc wygra przeciwko niemu te bitw... jeli tylko
pozwolicie mi o nich opowiedzie.
- Niedorzeczne - Malachi stan na stopniach podium. - To niedorzeczne. Jeste tylko

ma dziewczynk...
- To crka Jocelyn Fairchild - odezwa si Patrick Penhallow. Przepchn si przez
tum i unis do. - Pozwl jej mwi, Malachi.
Tum zafalowa.
- Ty - powiedziaa Clary do Konsula. - Ty i Inkwizytor wtrcilicie mojego przyjaciela
do wizienia.
- Twojego wampira? - zakpi Malachi.
- Powiedzia mi, e wypytywalicie go o to co si stao na odzi Valentine'a tamtego
wieczoru na East River. Mylelicie e Valentine musia co zrobi, posuy si czarn
magi. No c, nie zrobi tego. Jeli chcecie wiedzie kto zniszczy statek, to odpowied jest
inna. Ja to zrobiam.
Peen niedowierzania miech Malachiego wsparo kilka innych dobiegajcych z tumu.
Luke patrzy na ni, krcc gow, ale Clary cigna dalej.
- Zrobiam to za pomoc runy - wyjania. - Runy tak silnej, e statek rozpad si na
kawaki. Potrafi tworzy nowe runy. Nie tylko te ktre s w Szarej Ksidze. Runy, ktrych
nikt przedtem nie widzia. Potne...
- Do - rykn Malachi. - To mieszne. Nikt nie potrafi tworzy nowych run. To
zupenie niemoliwe - odwrci si w stron tumu. - Ta dziewczyna kamie tak samo jak jej
ojciec.
- Ona nie kamie - odezwa si kto z tyu czystym, silnym i absolutnie pewnym
gosem. Tum obrci si w tamt stron a Clary zobaczya kto to. To by Alec. Isabelle staa
po jednej jego stronie a po drugiej sta Magnus. Razem z nimi byli te Simon i Maryse
Lightwood. Tworzyli niewielk, cis, zdeterminowan grup stojc w drzwiach
frontowych. - Widziaem, jak stworzya run. Nawet uya jej na mnie. Podziaaa.
- Kamiesz - powiedzia Konsul, ale niepewno zakrada si do jego gosu. - Chronisz
swoj przyjacik...
- Doprawdy, Malachi - rzucia sucho Maryse. - Po co mj syn miaby kama, skoro
moemy si o tym przekona na wasne oczy. Daj dziewczynie stel i pozwl jej stworzy
now run.
Wyraajcy zgod pomruk rozszed si po Sali. Patrick Penhallow podszed bliej i
poda Clary stel. Przyja j z wdzicznoci i odwrcia si do tumu. Zascho jej w ustach.
Adrenalina cigle krya w jej ciele, ale byo jej zbyt mao by zaguszy trem. Co waciwie
miaa teraz zrobi? Jak run miaa stworzy by przekona tych ludzi e mwi prawd? Co by
pokazao im prawd?

Spojrzaa na nich przez tum i dostrzega Simona stojcego razem z Lightwoodami,


patrzcego na ni przez dzielc ich woln przestrze. W ten sam sposb Jace patrzy na ni
w rezydencji. To bya jedyna ni jaka czya tych dwch chopcw, ktrych tak bardzo
kochaa. Jedyna wsplna rzecz: wierzyli w ni wtedy gdy sama w siebie nie wierzya.
Patrzc na Simona i mylc o Jasie, opucia stel i dotkna jej kujcym kocem
wntrza swojego nadgarstka w miejscu, w ktrym bi puls. Nie patrzya w d tylko rysowaa
na lepo, ufajc e stela i ona sama zdoaj stworzy run jakiej potrzebowaa. Rysowaa j z
lekkoci - potrzebowaa jej tylko na chwil - ale zrobia to bez zastanowienia. A kiedy
skoczya, podniosa rk i otworzya oczy.
Pierwsz rzecz jak zobaczya by Malachi. Jego twarz zblada. Zacz si od niej
odsuwa z twarz wykrzywion przeraeniem. Powiedzia co - sowo w jzyku, ktrego nie
rozpoznaa - i tu za nim zobaczya Luke'a, wpatrzonego w ni z rozchylonymi ustami.
- Jocelyn? - spyta Luke.
Spojrzaa na niego i ledwie zauwaalnie pokrcia gow. Wbia wzrok w tum, ktry
zmieni si w rozmazan plam twarzy. Niektre si umiechay, inne rozglday dookoa w
zaskoczeniu, jeszcze inne obracay si w stron osb stojcych obok. Kilka wyraajcych
zdumienie i przeraenie, z domi przycinitymi do ust. Dostrzega niedowierzajce szybkie
spojrzenie jakie Alec rzuci Magnusowi a potem jej, i Simona patrzcego z osupieniem, a
potem Amatis wystpia do przodu, przepychajc si obok Patricka, i podbiega do krawdzi
podium.
- Stephen! - zawoaa, patrzc na Clary z oszoomieniem. - Stephen!
- Amatis, nie - powiedziaa Clary, i poczua jak magia runy opuszcza j, tak jakby
zrzucia cienk cz niewidzialnej garderoby. Pena zapau twarz Amatis oklapa a ona sama
cofna si do tyu, z wyrazem twarzy wyraajcym przybicie i zaskoczenie.
Clary spojrzaa na tum. Wszyscy milczeli jak zaklci, z twarzami zwrconymi w jej
stron.
- Wiem, co przed chwil zobaczylicie - powiedziaa. - I wiem te e taka magia
wybiega poza iluzj i maskujcy czar. I to wszystko za pomoc jednej runy, jednej jedynej
runy, tej ktr stworzyam. Istniej powody dla ktrych posiadam t zdolno i wiem, e
wcale nie musz si wam one podoba ani nie musicie w nie wierzy, ale to nie ma adnego
znaczenia. Znaczenie ma jedynie to, e mog wam pomc wygra bitw przeciwko
Valentine'owi jeli tylko mi na to pozwolicie.
- Nie bdzie adnej bitwy - odezwa si Malachi. Nie patrzy jej w oczy gdy to mwi.
- Clave podjo decyzj. Zgodzimy si na warunki Valentine'a i jutro rano zoymy bro.

- Nie moecie tego zrobi - powiedziaa z desperacj w gosie. - Mylicie e wszystko


wrci do normy po tym jak si poddacie? e Valentine pozwoli wam y tak jak dotychczas?
e ograniczy zabijanie tylko do demonw i Podziemnych? - omiota spojrzeniem ca Sal. Wikszo z was nie widziaa go od pitnastu lat. Chyba ju zapomnielicie jaki on naprawd
jest. Ale ja to wiem. Syszaam jak mwi o swoich planach. Wydaje si wam, e pod jego
rzdami bdziecie y tak jak teraz, ale tak si nie stanie. Cakowicie nad wami zapanuje, bo
zawsze bdzie mg was zastraszy lub zniszczy za pomoc Darw Anioa. Na pocztek
zacznie zabija Podziemnych. Potem zabierze si za Clave. Zabije ich w pierwszej kolejnoci
bo myli, e s sabi i skorumpowani. Potem rozprawi si z kadym kto ma w rodzinie
jakiego Podziemnego. To moe by brat wilkoak - jej wzrok przesun si po Amatis - albo
zbuntowana nastoletnia crka, ktra umawia si przelotnie z rycerzem faerie - spojrzaa w
kierunku Lightwoodw - czy ktokolwiek inny, kto przyjani si z Podziemnym. A potem
zabierze si za tych, ktrzy kiedy skorzystali z pomocy czarownika. Ilu z was to kiedy
zrobio?
- To jaki nonsens - odpar sucho Malachi. - Valentine nie jest zainteresowany
niszczeniem Nefilim.
- Tyle e dla niego kady, kto jest w jaki sposb powizany z Podziemnymi, nie jest
godny tego by si tak nazywa - powiedziaa z naciskiem Clary. - Posuchajcie, wasza wojna
nie jest toczona przeciwko Valentine'owi. Toczycie j przeciwko demonom. Ochrona wiata
przed demonami to wasz obowizek zesany wam z nieba. A takiego obowizku nie da si po
prostu zignorowa. Podziemni te nienawidz demonw. Oni take ich niszcz. Jeli plan
Valentine'a si powiedzie, to powici tyle czasu na mordowanie Podziemnych i wszystkich
Nocnych owcw, ktrzy maj z nimi jakie powizania, e wkrtce zapomni o demonach.
Wy te zapomnicie bo bdziecie zajci baniem si go. A kiedy zapanuj nad wiatem to
bdzie koniec.
- Widz do czego zmierza ta rozmowa - powiedzia Malachi przez zacinite zby. Nie bdziemy walczy u boku Podziemnych w bitwie, ktrej i tak nie moemy wygra...
- Ale moecie j wygra - przerwaa mu Clary. - Moecie - gardo wyscho jej na
wir, rozbolaa j gowa, a twarze zebranych zaczy si rozpywa w bezksztatn plam,
przecinan gdzieniegdzie wybuchami agodnego, biaego wiata. Nie moesz si teraz
podda. Musisz prbowa dalej. - Mj ojciec nienawidzi Podziemnych dlatego, e im
zazdroci - cigna, a jej sowa potykay si o kolejne. - Jest zazdrosny i obawia si rzeczy,
ktrych oni potrafi a on nie. Nie moe znie tego, e pod pewnymi wzgldami s
potniejsi od Nefilim i zao si, e nie tylko on tak myli. atwo jest si ba czego czego

nie dzieli si z innymi - wzia gboki wdech. - A co gdybymy mogli si tym podzieli? Co
jeli potrafi stworzy tak run, ktra mogaby nas wszystkich poczy - kadego Nocnego
owc do Podziemnego walczcego u waszego boku - i moglibycie wtedy dzieli wasz
moc? Wasze rany goiyby si rwnie szybko jak te wampirze, bylibycie tak silni jak
wilkoaki czy szybcy jak rycerze faerie. A w zamian podzielilibycie si z nimi waszymi
umiejtnociami w walce. Bylibycie nie do pokonania... Tylko musicie pozwoli mi zrobi
sobie Znak i musicie zgodzi si walczy u boku Podziemnych. Bo jeli nie, to runy nie
zadziaaj - zrobia pauz. - Bagam - powiedziaa, ale sowa jakie wyszy z jej wyschnitego
garda byy ledwie syszalne. - Bagam, pozwlcie zrobi sobie Znak.
Sowa wtopiy si w dwiczc cisz. wiat rozpyn si w mg a ona zdaa sobie
nagle spraw z tego, e ostatni poow swojej przemowy wypowiedziaa wpatrujc si w
sufit Sali, a biae eksplozje wiata ktre widziaa byy zapalajcymi si na niebie jedna po
drugiej gwiazdami. Cisza cigna si w nieskoczono, gdy donie przy jej bokach powoli
zacisny si w pici. A potem wolno, bardzo wolno opucia wzrok i napotkaa spojrzenie
wpatrujcego si w ni tumu.

17. OPOWIE NOCNEGO OWCY


Clary siedziaa na najwyszym stopniu Sali Porozumie i patrzya na Plac Anioa.
Ksiyc wzeszed wczeniej i byo go wida tu nad dachami domw. Wiee demonw
promienioway odbitym, biaosrebrnym wiatem. Ciemno dobrze skrywaa blizny i sice
miasta. Pod nocnym niebem sprawiao wraenie cichego i spokojnego... pod warunkiem, e
nikt nie spoglda na Wzgrze Gardu i na zgliszcza pozostae po cytadeli. Poniej stranicy
patrolowali plac, znikajc i pojawiajc si co chwila, gdy poruszali si midzy plamami
magicznego wiata jakie rzucay latarnie. Starannie ignorowali obecno Clary.
Kilka stopni niej Simon chodzi w t i z powrotem, nie wydajc przy tym adnego
dwiku. Trzyma donie w kieszeniach i kiedy doszed do koca schodw i odwrci si w
jej stron, wiato ksiyca rozwietlio jego jasn skr, jakby to bya odbijajca wiato
powierzchnia.
- Przesta - powiedziaa. - Tylko mnie denerwujesz.
- Przepraszam
- Mam wraenie, e siedzimy tu ju ca wieczno - wytya such, ale nie usyszaa
nic poza niewyranym szmerem wielu gosw dobiegajcym zza zamknitych, podwjnych
drzwi Sali. - Syszysz co oni tam mwi?
Simon przymkn oczy. Wygldao na to e usiowa si skupi.
- Tylko troch - powiedzia po chwili.
- Chciaabym by w rodku - mrukna Clary, kopic z irytacj pitami w schodek.
Luke kaza jej czeka na zewntrz podczas gdy Clave si naradzao. Chcia eby Amatis jej
towarzyszya ale Simon nalega, e to on j zastpi mwic, e przyda si bardziej w rodku
gdy bdzie j popiera. - Chciaabym by czci narady.
- Nie - poprawi j Simon. - Nie chciaaby.
Zdawaa sobie spraw z tego dlaczego Luke kaza jej zaczeka na zewntrz. Moga
sobie wyobrazi co mwili o niej znajdujcy si w rodku ludzie. Kamczucha. Dziwolg.
Idiotka. Szalona. Potwr. Crka Valentine'a. By moe lepiej byo zaczeka tutaj ale napicie
zwizane z oczekiwaniem na decyzj Clave niemal rozsadzao j od rodka.
- Moe mgbym si na ktr wspi - powiedzia Simon, spogldajc na biae
kolumny podtrzymujce pochyy dach Sali. Ozdabiay je zachodzce na siebie runy. Nie
miay niczego za co mona by zapa. - Rozadujemy w ten sposb napicie.
- Och, daj spokj. Jeste wampirem a nie Spidermanem.

W odpowiedzi Simon przeskoczy lekko schodki i stan pod podstaw filaru. Oglda
go uwanie przez chwil zanim pooy na nim donie i zacz si wspina. Clary patrzya na
niego z otwartymi ustami, gdy jego palce znajdyway niewidoczne uchwyty w rzebionym
kamieniu.
- Ty jeste Spidermanem! - zawoaa.
Simon spojrza na ni, bdc w poowie kolumny.
- To znaczy, e ty jeste Mary Jane. Ona te miaa rude wosy - rozejrza si dookoa,
marszczc czoo. - Miaem nadziej, e zobacz std Pnocn Bram ale widocznie jestem
jeszcze zbyt nisko.
Clary wiedziaa dlaczego chcia zobaczy Bram. Rozesano posacw by namwili
Podziemnych eby zaczekali jeszcze, podczas gdy Clave obradowao, a Clary moga mie
tylko nadziej, e bd do tego skonni. I gdyby tak si stao, to jak musiao tam by? Clary
wyobrazia sobie czekajcy, krcy niespokojnie, zastanawiajcy si tum...
Podwjne drzwi Sali otwary si z trzaskiem. Ze szczeliny wysuna si smuka
sylwetka, zamkna za sob drzwi i odwrcia si twarz do Clary. Staa w cieniu, i dopiero
gdy zrobia krok do przodu, przysuwajc si do plamy magicznego wiata zalewajcej
schody, Clary dojrzaa jasny bysk rudych wosw i rozpoznaa swoj matk.
Jocelyn spojrzaa w gr i na jej twarzy odmalowao si oszoomienie.
- Och... cze, Simon. Mio widzie, e si... dostosowujesz.
Simon puci kolumn i opad lekko na ziemi przy jej podstawie. Wyglda na lekko
speszonego.
- Dobry wieczr, pani Fray.
- Nie widz powodu eby mnie tak nazywa - odpara matka Clary. - Powiniene mi
mwi po imieniu - zawahaa si. - Wiesz, moe to i dziwne - ta caa sytuacja - ale dobrze
wiedzie, e jeste tu razem z Clary. Nie pamitam, ebycie si kiedykolwiek rozstawali.
Simon sprawia wraenie mocno zakopotanego.
- Pani te dobrze widzie.
- Dzikuj, Simon - Jocelyn spojrzaa na Clary. - Czy teraz moemy porozmawia? Na
osobnoci?
Clary siedziaa bez ruchu przez dug chwil, wpatrujc si w ni. Trudno byo nie
zauway, e patrzya na ni jak na kogo obcego. Co cisno jej gardo, tak mocno, e
prawie nie moga wydoby z siebie gosu. Zerkna na Simona, ktry wyranie czeka na jaki
sygna czy ma sobie i czy zosta. Westchna.
- W porzdku.

Simon unis kciuk w dodajcym odwagi gecie zanim znikn we wntrzu Sali. Clary
odwrcia si i wbia spojrzenie w plac, gdzie stranicy robili obchd, a Jocelyn zesza niej i
usiada obok niej. Jaka cz Clary pragna pochyli si i oprze o pooy gow na jej
ramieniu. Mogaby nawet zamkn oczy i udawa, e wszystko jest w porzdku. Druga jej
cz wiedziaa, e to i tak niczego by nie zmienio. Nie moga wiecznie zamyka na
wszystko oczu.
- Clary - odezwaa si mikkim gosem Jocelyn. - Tak mi przykro.
Clary spojrzaa w d na swoje donie. Zdaa sobie spraw z tego, e cigle trzymaa w
nich stel Patricka Penhallowa. Miaa nadziej, e nie pomyla sobie, e chciaa j ukra.
- Nigdy nie mylaam, e znw zobacz to miejsce - dodaa. Clary zerkna na ni z
ukosa i zauwaya, e jej matka wpatrywaa si w miasto, w wiee demonw rzucajce blade,
biaawe wiato na linii horyzontu. - niam o nim czasami. Nawet chciaam je namalowa,
uwieczni swoje wspomnienia, ale nie mogam tego zrobi. Wydawao mi si, e gdyby
kiedy zobaczya te obrazy, to zastanawiaaby si jakim cudem takie rzeczy przyszy mi do
gowy. Tak bardzo baam si tego, e moga odkry to skd tak naprawd byam. Kim
byam.
- No i teraz ju wiem.
- I teraz ju wiesz - powtrzya smutno Jocelyn. - I masz wszelkie powody by mnie
nienawidzi.
- Nie nienawidz ci, mamo - odpara Clary. - Ja po prostu...
- Nie ufasz mi - dokoczya Jocelyn. - Nie mog ci za to wini. Powinnam bya
powiedzie ci prawd - dotkna lekko ramienia Clary i gdy ta si nie odsuna, wydaa si
bardziej omielona. - Mog ci powtarza, e robiam to by ci chroni, ale wiem jak to musi
brzmie. Byam tu przed chwil, w Sali, widziaam ci...
- Bya tu? - Clary okazaa zdumienie. - Nie widziaam ci.
- Bo byam na samym kocu. Luke odradzi mi przychodzenie na narad. Powiedzia,
e moja obecno wytrci wszystkich z rwnowagi i zaszkodzi sprawie. I pewnie mia racj
ale ja naprawd strasznie chciaam tu przyj. Wlizgnam si zaraz po rozpoczciu
spotkania i ukryam w cieniu. Ale byam tam. I chciaam ci powiedzie, e...
- e zrobiam z siebie idiotk? - podsuna Clary kwano. - Ju to wiem.
- Nie. Chciaam ci powiedzie, e jestem z ciebie dumna.
Clary obrcia si eby spojrze na matk.
- Naprawd?
Jocelyn skina gow.

- Oczywicie, e tak. Ze sposobu, w jaki stana twarz w twarz z Clave. Za to, e


pokazaa im czego potrafisz dokona. Sprawia, e patrzc na ciebie zobaczyli w tobie
osob, ktr kochaj najbardziej na wiecie, prawda?
- Tak - zgodzia si Clary. - Skd wiesz?
- Syszaam jak mwili rne imiona - powiedziaa mikko Jocelyn. - A ja cigle
widziaam tylko ciebie.
- Och - Clary wbia wzrok w swoje stopy. - No c, nadal nie mam pewnoci czy
uwierzyli mi w t histori z runami. To znaczy, mam tak nadziej, ale...
- Mog j zobaczy? - spytaa Jocelyn.
- Zobaczy co?
- Run. T, ktr stworzya eby poczy owcw i Podziemnych - zawahaa si. Jeli nie moesz tego zrobi...
- Nie, w porzdku - Clary narysowaa stel na marmurowym stopniu Sali linie, ktre
pokaza jej anio. Rozjarzyy si zotem. To bya silna runa, mapa ukowatych linii
zachodzcych na matryc z prostych kresek. Prosta i zarazem skomplikowana. Clary
wiedziaa teraz dlaczego wydawaa jej si niedokoczona gdy wyobrazia j sobie za
pierwszym razem. eby zadziaa potrzebowaa dopeniajcej runy. Bliniaka. Partnera. Sojusz - powiedziaa, zabierajc stel. - Wanie tak j nazywam.
Jocelyn w milczeniu obserwowaa jak runa pona a potem zblaka, pozostawiajc na
kamieniu ledwie widoczne czarne kreski.
- Kiedy byam moda - odezwaa si w kocu - z caych si walczyam o to by
poczy razem Podziemnych i owcw, by ochroni Porozumienia. Miaam wraenie, e
goni za jak mrzonk... Za czym, co wikszo Nocnych owcw ledwie bya w stanie
sobie wyobrazi. A teraz ty sprawia, e to stao si namacalne i prawdziwe. Gdy na ciebie
patrzyam, zdaam sobie z czego spraw. Wiesz, e przez te wszystkie lata staraam si
chroni ci przez ukrywanie przed wiatem. Nie mogam znie twoich wypadw do
Pandemonium. Wiedziaam, e w tym miejscu Podziemni mieszaj si z Przyziemnymi... i e
z pewnoci bd tam te Nocni owcy. Wydawao mi si, e w twojej krwi musiao by co
takiego co sprawiao, e ci tam cigno; co, co rozpoznao wiat cieni nawet bez Wzroku.
Mylaam, e bdziesz bezpieczna tylko wtedy gdy ci przed nim ukryj. Nigdy nie przyszo
mi do gowy, eby ochroni ci pomagajc ci by siln i uczc ci walki - w jej gosie pojawi
si smutek. - Ale jakim cudem staa si silna. Wystarczajco silna, by powiedzie ci
prawd, jeli cigle chcesz jej wysucha.
- Sama nie wiem - Clary przypomniaa sobie obrazy jakie pokaza jej anio, to, jakie

byy straszne. - Wiem, e byam na ciebie wcieka za to, e mnie okamaa. Ale nie jestem
pewna, czy chc sucha kolejnych okropiestw.
- Rozmawiaam z Lukiem. Uwaa, e powinna o tym wiedzie. Powinna zna ca
histori. Wszystko. Rwnie te rzeczy, o ktrych nigdy nikomu nie mwiam, nawet jemu.
Nie mog obieca, e to bdzie przyjemne. Ale taka jest wanie prawda.
Twarde Prawo, lecz Prawo. Bya to winna Jace'owi tak samo jak sobie. Zacisna
donie na steli tak mocno, e a kykcie jej zbielay.
- Chc wiedzie wszystko.
- Wszystko... - Jocelyn wzia gboki wdech. - Nawet nie wiem od czego zacz.
- Moe od tego jak w ogle moga polubi Valentine'a? Jak moga polubi takiego
czowieka, uczyni go moim ojcem... To potwr.
- Nie. To czowiek. To zy czowiek. Ale jeli chcesz wiedzie dlaczego go
polubiam, to zrobiam to dlatego e go kochaam.
- Nie moga go kocha - odpara Clary. - Nikt by nie mg.
- Byam w twoim wieku gdy si w nim zakochaam - powiedziaa Jocelyn. - Wydawa
si taki idealny - wspaniay, byskotliwy, godny podziwu, zabawny, czarujcy. Wiem,
patrzysz na mnie tak jakbym stracia rozum. Ty znasz Valentine'a tylko od zej strony. Nie
potrafisz wyobrazi sobie jaki by wtedy. Gdy bylimy razem w szkole, wszyscy go kochali.
Zdawa si promieniowa wewntrznym blaskiem, tak jakby istniaa jaka niezwyka i
rzsicie owietlona cz wszechwiata, do ktrej tylko on mia dostp, a gdy mielimy
troch szczcia, to moglimy to z nim dzieli, choby tylko przez chwil. Wszystkie
dziewczyny si w nim durzyy a ja mylaam, e nie mam u niego adnych szans. We mnie
nie byo nic niezwykego. Nie byam nawet popularna. Luke by jednym z moich najbliszych
przyjaci i spdzalimy razem wikszo czasu. Ale mimo to, jakim cudownym
zrzdzeniem losu Valentine wybra mnie.
O rany, chciaa powiedzie Clary. Ale powstrzymaa si od tego. Moe sprawi to
smutek poczony z alem, jaki usyszaa w gosie swojej matki. A moe dlatego, e
powiedziaa, e Valentine emanowa wewntrznym wiatem. Clary to samo mylaa o Jasie i
poczua si gupio. Ale moe kady zakochany tak myla.
- Dobra - powiedziaa. - Rozumiem. Ale miaa wtedy zaledwie szesnacie lat. Nie
musiaa za niego od razu wychodzi.
- Miaam osiemnacie gdy wzilimy lub. On mia dziewitnacie - powiedziaa
Jocelyn rzeczowym tonem.
- O mj Boe - zawoaa Clary z przeraeniem. - Zabiaby mnie gdybym chciaa

polubi kogo bdc w tym wieku.


- Zgadza si. Ale Nocni owcy maj w zwyczaju zawiera maestwa szybciej ni
Przyziemni. Ich... nasza... rednia dugo ycia jest krtsza; wielu z nas umiera gwatown
mierci. Z tego powodu wszystko robimy szybciej. Byam dostatecznie moda, eby wzi
lub. Moja rodzina cieszya si wraz ze mn... Nawet Luke si cieszy. Wszyscy myleli, e
Valentine by wspaniaym chopcem. I by wtedy, no wiesz, tylko chopcem. Jedyn osob,
ktra powiedziaa mi, ebym za niego nie wychodzia, bya Madeleine. W szkole byymy
najlepszymi przyjacikami, ale kiedy powiedziaam jej, e si zarczyam odpara, e
Valentine jest samolubny i zawistny, e pod t czarujc mask kryje si potworna
amoralno. Wmwiam sobie, e bya zazdrosna.
- A bya?
- Nie - odpara Jocelyn. - Mwia prawd. Po prostu ja nie chciaam tego sucha spojrzaa w d na swoje donie.
- Ale aowaa tego - powiedziaa Clary. - Po tym jak za niego wysza, aowaa
tego, prawda?
- Clary - odezwaa si zmczonym gosem Jocelyn. - Bylimy szczliwi.
Przynajmniej przez pierwszych kilka lat. Zamieszkalimy w rezydencji moich rodzicw, w
miejscu w ktrym dorastaam. Valentine nie chcia przebywa w miecie. Pragn by reszta
Krgu trzymaa si z dala od Alicante i od wcibskich oczu Clave. Waylandowie mieszkali o
mil czy dwie od nas. W pobliu byli te inni - Lightwoodowie i Penhallowowie. To byo jak
przebywanie w centrum wszechwiata gdzie wszystko krcio si wok nas, cay ten zapa, i
to e staam u jego boku. Nigdy nie da mi odczu, e mnie lekceway. On nie. Zawsze byam
kluczowy elementem Krgu. Jedn z niewielu osb, na ktrej opiniach polega. Cigle mi
powtarza, e beze mnie niczego by nie dokona. e beze mnie byby niczym.
- Tak mwi?
Clary nie potrafia wyobrazi sobie, eby Valentine kiedykolwiek powiedzia co
takiego. Czego, przez co zabrzmiaby tak... bezbronnie.
- Tak, ale to nie bya prawda. Valentine nigdy nie by niczym. Urodzi si by by
przywdc, centrum rewolucji. Napywao do niego coraz wicej nawrconych. Przycigay
ich jego pasja i wspaniao jego pomysw. W tamtym czasie prawie wcale nie mwi o
Podziemnych. Chodzio jedynie o reformowanie Clave, o zmienianie praw, ktre byy
sztywne, przestarzae i ze. Valentine twierdzi, e powinno by wicej Nocnych owcw do
walki z demonami, wicej Instytutw, e powinnimy mniej martwi si ukrywaniem a
bardziej ochranianiem wiata przed demonami. e powinnimy chodzi wyprostowani i

dumni. Jego wizja bya kuszca: wiat peen Nocnych owcw, gdzie demony pierzchay
przed nami w przeraeniu a Przyziemni, zamiast wierzy w to e nie istniejemy, dzikowaliby
nam za to co dla nich zrobilimy. Bylimy modzi. Mylelimy e dzikowanie jest wane.
Nie zdawalimy sobie sprawy - Jocelyn zrobia gboki wdech, jakby miaa zaraz zanurkowa
pod wod. - A potem zaszam w ci.
Clary poczua jak zimny dreszcz przebieg jej po karku i nagle - sama nie wiedziaa
dlaczego - nie bya ju pewna, czy chce wysucha caej prawdy, nie bya pewna, czy chce
znw sucha o tym jak Valentine zmieni Jace'a w potwora.
- Mamo...
Jocelyn pokrcia gow.
- Pytaa mnie dlaczego nigdy ci nie powiedziaam, e masz brata. To wanie dlatego
- wzia urywany oddech. - Byam taka szczliwa gdy si dowiedziaam. A Valentine...
Mwi, e zawsze chcia by ojcem. Chcia wychowa syna na wojownika tak jak ojciec
wychowa jego. Albo crk, mwiam, a on si umiecha i mwi, e crka te moe by
wojownikiem, tak samo jak syn, i e bdzie si cieszy z jednego i drugiego. Mylaam, e
wszystko byo idealne. A potem Luke zosta pogryziony przez wilkoaka. Istnieje szansa jak
jeden do dwch, e ukszenie spowoduje likantropi. Moim zdaniem to raczej jak trzy do
czterech. Rzadko kiedy obserwowalimy przypadki, kiedy komu udao si wyj z tego cao,
a Luke nie stanowi wyjtku. Zmieni si podczas nastpnej peni ksiyca. Nastpnego ranka
pojawi si u nas na schodach, cay pokryty krwi i w podartych ubraniach. Chciaam go
pocieszy, ale Valentine odsun mnie na bok. Jocelyn, dziecko, powiedzia, tak jakby Luke
mia si na mnie rzuci i wydrze mi je prosto z brzucha. To by Luke, ale Valentine
odepchn mnie i zacign go do lasu. Kiedy wrci po jakim czasie, by sam. Podbiegam
do niego a on mi powiedzia, e Luke zabi si w przypywie rozpaczy z powodu swojej
likantropii. Powiedzia mi e... nie yje.
Smutek w gosie Jocelyn by wiey, pomylaa Clary, nawet gdy wiedziaa ju, e
Luke nie umar. Ale pamitaa swoj wasn rozpacz, kiedy trzymaa w ramionach ciao
Simona, gdy lea martwy na schodach Instytutu. Takiego uczucia si nie zapominao.
- Ale to on da Luke'owi n - powiedziaa Clary cienkim gosem. - To on kaza mu
si zabi. To on zmusi ma Amatis eby si z ni rozwid tylko dlatego, e jej brat by
wilkoakiem.
- Nie wiedziaam o tym - odpara Jocelyn. - Po mierci Luke'a miaam wraenie,
jakbym wpada do czarnej otchani. Spdzaam cae miesice w swojej sypialni, pic bez
przerwy i jedzc tylko z powodu dziecka. Przyziemni nazwaliby ten stan depresj, ale w

wiecie Nocnych owcw nie ma takiego okrelenia. Valentine twierdzi, e to trudna cia.
Powiedzia wszystkim, e jestem chora. I byam chora... Nie mogam spa. Cigle zdawao mi
si, e nocami sysz dziwne krzyki. Valentine da mi proszki nasenne ale one tylko
wywoyway koszmary. Straszliwe sny, w ktrych mnie trzyma i przykada mi n do
garda, albo e dusia mnie jaka trucizna. Rano byam wyczerpana i spaam przez cay dzie.
Nie miaam pojcia co dziao si na zewntrz. Nie wiedziaam, e Stephen rozwid si z
Amatis i polubi Celine. Byam w szoku. A potem... - Jocelyn splota trzsce si donie na
kolanach. - A potem urodziam dziecko.
Zamilka na tak dugo, e Clary zastanawiaa si czy si jeszcze odezwie. Patrzya
niewidzcym wzrokiem w kierunku wie demonw, nerwowo stukajc palcami.
- Moja matka towarzyszya mi podczas porodu - powiedziaa w kocu. - Nie znaa
jej. Swojej babci. Bya wspania kobiet. Polubiaby j. Podaa mi syna i w pierwszej chwili
wiedziaam tylko, e idealnie pasowa do moich ramion, e spowijajcy go kocyk by
miciutki, i e by taki malutki i delikatny, z kpk woskw na czubku gwki. A potem
otworzy oczy - gos Jocelyn sta si niemal bezbarwny, a Clary zacza dre i ba si tego,
co moga powiedzie dalej. Nie, chciaa powiedzie, nie mw mi tego. Ale Jocelyn cigna
dalej, sowa wyleway si z jej ust jak trucizna.
- Wpadam w przeraenie. To byo jak kpiel w kwasie - moja skra zdawaa si
przepala do koci i jedyne o czym mylaam to eby nie upuci dziecka i nie zacz
krzycze. Mwi, e kada matka instynktownie rozpozna swoje dziecko. Przypuszczam, e
to dziaa tak samo w drug stron. Kady nerw w moim ciele krzycza, e to nie byo moje
dziecko, e byo czym okropnym i nieludzkim, jak pasoyt. Jak moja matka moga tego nie
zauway? Umiechaa si jakby nic si nie stao Ma na imi Jonathan, odezwa si jaki
gos od drzwi. Spojrzaam w gr i zobaczyam Valentine'a, przygldajcego si tej scenie z
wyrazem zadowolenia na twarzy. Dziecko znw otworzyo oczy, jak gdyby rozpoznajc
dwik swojego imienia. Jego oczy byy czarne, czarne jak noc, jak bezdenne tunele
wydrone w jego czaszce. Nie byo w nich ludzkiego.
Nastpia duga cisza. Clary zamara w bezruchu i wpatrywaa si w swoj matk z
ustami otwartymi z przeraenia. Ona mwi o Jasie, uwiadomia sobie. O Jasie, kiedy by
maym dzieckiem. Jak moga czu co takiego do wasnego dziecka?
- Mamo - wyszeptaa. - Moe... moe bya w szoku czy co takiego. Albo bya
chora...
- Valentine powiedzia mi to samo - odpara Jocelyn bez cienia emocji w gosie. - e
byam chora. Valentine uwielbia Jonathana. Nie mg poj co jest ze mn nie tak. A ja

wiedziaam, e mia racj. Byam potworem, matk, ktra nie moga znie wasnego dziecka.
Chciaam si zabi. Mogam to zrobi... ale wtedy dostaam list od Ragnora Fella. By
czarownikiem od zawsze blisko zwizanym z moj rodzin. To do niego si udawalimy gdy
potrzebne nam byo uzdrawiajce zaklcie czy co podobnego. Dowiedzia si, e Luke zosta
przywdc sfory wilkoakw w Puszczy Brocelind, tu przy wschodniej granicy. Spaliam
wiadomo od razu po przeczytaniu. Wiedziaam, e Valentine nie mg si o niej
dowiedzie. Dopiero gdy sama poszam do obozu wilkoakw i zobaczyam Luke'a na wasne
oczy, to wtedy miaam pewno e Valentine mnie okama, e okama mnie co do jego
samobjstwa. Od tamtego momentu zaczam go szczerze nienawidzi.
- Ale Luke powiedzia, e wiedziaa e z Valentinem jest co nie w porzdku... e
widziaa e robi co okropnego. Powiedzia, e wiedziaa o tym nawet przed jego
Przemian.
Przez chwil Jocelyn nie odpowiadaa.
- Luke nigdy nie powinien zosta ugryziony. To si nigdy nie powinno sta. To by
rutynowy patrol w lesie, a on by tam z Valentinem... to si nigdy nie powinno sta.
- Mamo...
- Luke twierdzi, e baam si Valentine'a zanim doszo do jego Przemiany. e
mwiam mu, e sysz krzyki dobiegajce przez ciany rezydencji, e podejrzewaam co, e
czego si baam. Luke - ufny Luke - zapyta o to Valentine'a nastpnego dnia. Tej samej
nocy Valentine zabra go na polowanie i Luke zosta pogryziony. Myl... myl, e Valentine
chcia mnie zmusi do tego, ebym zapomniaa o tym co widziaam, zapomnie o tym czego
si baam. Wmawia mi, e to wszystko ze sny. I jestem prawie pewna, e zaplanowa to, e
Luke zostanie pogryziony tamtej nocy. Chcia go usun z mojego ycia po to, eby nie
przypomina mi o tym, e baam si wasnego ma. Ale z tego zdaam sobie spraw dopiero
pniej. Tamtego pierwszego dnia widzielimy si z Lukiem tylko przez krtk chwil a ja
tak bardzo pragnam mu powiedzie o Jonathanie. Ale nie mogam. Nie mogam. Jonathan
by moim synem. Mimo wszystko, spotkanie si z nim, sam jego widok, doda mi si.
Wrciam do domu z postanowieniem, e postaram si nauczy kocha Jonathana. e zmusz
si by go pokocha. Tamtej nocy obudzi mnie pacz dziecka. Usiadam gwatownie na ku,
sama w sypialni. Valentine poszed na narad Krgu wic nie miaam z kim podzieli si
swoim zdumieniem. Bo widzisz, Jonathan nigdy nie paka... nigdy nie haasowa. Ta jego
cisza bya jedn z rzeczy, ktre najbardziej mnie w nim przeraay. Zbiegam na d do jego
pokoju ale spa spokojnie. Mimo to, cigle syszaam ten pacz. Byam tego pewna. Zbiegam
po schodach w kierunku, z ktrego dobiega. Wygldao na to, e dochodzi z pustej piwnicy

na wino, ale jej drzwi byy zamknite a ona nigdy nie bya uywana. Ale w kocu przecie
wychowaam si w rezydencji. Wiedziaam, gdzie mj ojciec trzyma klucze...
Jocelyn nie patrzya na Clary gdy mwia, zdawaa si by zatopiona w opowieci, w
swoich wspomnieniach.
- Czy gdy bya ma dziewczynk, opowiadaam ci kiedykolwiek histori o onie
Sinobrodego? M zakaza swojej onie zaglda do zamknitego pokoju, a kiedy to zrobia,
znalaza szcztki wszystkich jego poprzednich on, ktre zamordowa, uoonych jak motyle
w szklanej gablocie. Nie miaam pojcia co znajd w rodku gdy ju otworz te drzwi.
Gdybym miaa to zrobi po raz drugi, to czy byabym zdolna do tego by zmusi si do ich
otwarcia, do zejcia na d i owietlenia sobie drogi magicznym wiatem? Nie wiem, Clary.
Po prostu nie wiem. Ten zapach... ten zapach tam na dole... jak krew, mier i zgnilizna.
Valentine w starej winnicy wydry pod ziemi pomieszczenie. Okazao si, e to nie pacz
dziecka wtedy syszaam. Byy tu cele, w ktrych co wiono. Demony zwizane acuchami
z elektrum, skulone, poskrcane i wiszce w swoich celach. Byo tego wicej, o wiele
wicej... Zwoki Podziemnych w rnych stadiach mierci. Wilkoaki z na wp
rozpuszczonymi od srebrnego proszku ciaami. Wampiry zanurzone po szyj w wiconej
wodzie tak dugo, a ich minie zaczy odchodzi od koci. Faerie z skr nabijan
elazem. Nawet teraz nie jestem w stanie myle o nim jak o oprawcy. Zdawa si goni za
jakim naukowym dowodem. Przy drzwiach kadej z cel byo mnstwo notatek. Drobiazgowe
zapiski jego eksperymentw. O tym, jak dugo umierao dane stworzenie. By tam jeden
wampir, ktrego skr cigle wypala by zobaczy, czy istniaa jaka granica w ktrej to
biedne stworzenie ju nie mogo si zregenerowa. Trudno byo czyta to co tam pisa nie
mdlejc przy tym lub nie wymiotujc. Jakim cudem udao mi si nie zrobi ani jednego ani
drugiego. Jedna strona bya powicona eksperymentom jakie przeprowadza na sobie.
Przeczyta gdzie, e krew demonw moe dziaa jako czynnik wzmacniajcy moce z jakimi
Nocni owcy przychodz na wiat. Prbowa wstrzykiwa sobie krew ale nie odnioso to
adnego skutku. Nic si nie zmienio poza tym, e si rozchorowa. W kocu doszed do
wniosku, e by za stary eby krew miaa na niego jaki wpyw. e eby uzyska podany
efekt, musi j poda dziecku... najlepiej nienarodzonemu. Na tej stronie penej konkretnych
spostrzee napisa seri notatek z nagwkiem, ktry rozpoznaam. Moje imi. Jocelyn
Morgenstern. Pamitam, jak dray mi palce gdy przewracaam kartki a sowa wypalay si w
moim mzgu.
Jocelyn kolejny raz wypia mikstur. Nie zauwayem u niej adnych widocznych
zmian, ale to w kocu dziecko interesuje mnie najbardziej... Dziki regularnym dawkom z

demonicznej krwi ktre jej daj, dziecko moe by zdolne do wszystkiego... Wczorajszej
nocy suchaem bicia jego serca, silniejszego od ludzkiego. Dwikiem przypominao potny
dzwon wybijajcy pocztek nowego pokolenia Nocnych owcw. Krew aniow i demonw
poczona w jedno by osign moc, ktra wczeniej bya nie do wyobraenia... Ju nigdy
moce Podziemnych nie bd wiksze od naszych...
Byo tego wicej, o wiele wicej. Chwyciam za te kartki trzscymi si palcami, a
moje myli pdziy jak szalone, gdy przypominaam sobie jak Valentine poi mnie co wieczr
t mikstur, te koszmary o byciu zadgan, duszon, trut. Ale to nie ja byam otruwana tylko
Jonathan. Jonathan, ktrego Valentine zmieni w jakie na wp demoniczne co. I dopiero
wtedy... Wtedy zdaam sobie spraw z tego, jaki naprawd by Valentine.
Clary wypucia powietrze z puc. Nawet nie wiedziaa, e wstrzymywaa je od
duszego czasu. To byo straszne... tak straszne... a jednak pasowao do obrazw jakie
pokaza jej Ithuriel. Nie wiedziaa komu bardziej wspczuje, swojej matce czy Jonathanowi.
Jonathanowi - nie moga myle o nim jak o Jasie, nie kiedy bya tu jej matka, nie z t dopiero
co usyszan histori - ktry zosta skazany na bycie czym nie do koca ludzkim przez
swojego wasnego ojca, ktremu bardziej zaleao na mordowaniu Podziemnych ni na
wasnej rodzinie.
- Ale... Nie odesza wtedy, prawda? - spytaa Clary ktry nawet w jej uszach
wydawa si piskliwy. - Zostaa...
- Z dwch powodw - odpara Jocelyn. - Pierwszym byo Powstanie. To, co odkryam
tamtej nocy w piwnicy, byo jak policzek prosto w twarz, ktry wyrwa mnie z przygnbienia
i sprawi, e zaczam dostrzega to co si dziao wok mnie. Kiedy zdaam sobie spraw z
tego, co planuje Valentine - masow rze Podziemnych - wiedziaam, e nie mog do tego
dopuci. Zaczam spotyka si potajemnie z Lukiem. Nie mogam mu powiedzie, co
Valentine zrobi mnie i naszemu dziecku. Wiedziaam, e wpadnie we wcieko i nie uda
mu si powstrzyma od dopadnicia go i zabicia, i e moe zgin prbujc to zrobi. Nie
mogam te zdradzi nikomu innemu co zrobi Jonathanowi. Mimo wszystko cigle by moim
dzieckiem. Ale powiedziaam Lukowi o okropiestwach jakie miay miejsce w piwnicy, o
swoim przekonaniu, e Valentine traci rozum i stopniowo popada w obd. Razem
planowalimy udaremni Powstanie. Czuam e musz to zrobi. To by rodzaj pokuty,
jedyny sposb ebym poczua si tak, jakbym zapacia za to, e w ogle doczyam do
Krgu, e ufaam Valentinowi. Za to, e go kochaam.
- A on niczego si nie domyla? To znaczy, Valentine. Nie wiedzia co chcesz zrobi?
Jocelyn potrzsna gow.

- Kiedy ludzie ci kochaj, ufaj ci. Poza tym, w domu staraam si udawa, e
wszystko jest w porzdku. Zachowywaam si tak, jakby moja pocztkowa odraza na widok
Jonathana znikna. Przynosiam go do domu Maryse Lightwood, eby mg si pobawi z jej
synkiem, Alekiem. Czasami doczaa do nas Celine Herondale... ona te bya wtedy w ciy.
Twj m jest taki dobry, mwia mi. Tak bardzo przejmuje si mn i Stephenem. Da mi
leki i mikstury dla zdrowia mojego dziecka, s wspaniae.
- Och... - wykrztusia z siebie Clary. - O mj Boe.
- Pomylaam wtedy to samo co ty - powiedziaa ponuro Jocelyn. - Chciaam j
ostrzec eby nie ufaa Valentinowi i nie przyjmowaa od niego niczego co jej dawa, ale nie
mogam. Jej m by jego najbliszym przyjacielem a ona wydaaby mnie przed nim bez
zastanowienia. Wic milczaam. A wtedy...
- Popenia samobjstwo - dopowiedziaa Clary, przypominajc sobie t histori. Ale... czy zrobia to przez to co zrobi jej Valentine?
Jocelyn pokrcia gow.
- Nie wydaje mi si. Stephen zgin podczas ataku a ona podcia sobie nadgarstki,
gdy si o tym dowiedziaa. Bya w smym miesicu ciy. Wykrwawia si na mier... urwaa na chwil. - To Hodge znalaz jej ciao. A Valentine zdawa si szczerze przybity po
ich mierci.
Znikn na prawie cay dzie i wrci potem do domu, saniajc si na nogach i z
mtnym spojrzeniem. W jaki sposb byam mu wdziczna za jego roztargnienie.
Przynajmniej nie zwraca uwagi na to, czym ja si zajmowaam. Kadego dnia coraz bardziej
si baam, e Valentine odkryje spisek i bdzie prbowa wydusi ze mnie prawd torturami o
tym, kto nalea do naszego tajnego sojuszu i jak wiele z jego planw zdradziam.
Zastanawiaam si, czy potrafiabym znie tortury, czy mogabym mu si przeciwstawi.
Potwornie si baam, e nie umiaabym tego cierpie. W kocu podjam pewne kroki by
upewni si, e nigdy by do tego nie doszo. Poszam do Fella ze swoimi obawami a on
sporzdzi dla mnie eliksir...
- Ten z Biaej Ksigi - uwiadomia sobie Clary. - To dlatego jej chciaa. I
antidotum... jak ona trafia do biblioteki Waylandw?
- Schowaam j tam pewnej nocy podczas przyjcia - powiedziaa Jocelyn ze ladem
umiechu na twarzy. - Nie chciaam mwi o tym Lukowi... Wiedziaam, e znienawidziby
cay ten pomys z eliksirem, ale wszyscy ktrych znaam naleeli do Krgu. Wysaam
Ragnorowi wiadomo, ale on opuszcza Idris i nie powiedzia kiedy wraca. Powiedzia, e
zawsze mog wysa mu wiadomo... ale kto by j wysa? W kocu zdaam sobie spraw z

tego, e istniaa jedna osoba, ktrej mogam si zwierzy. Jedynej osobie, ktra nienawidzia
Valentine'a tak bardzo, e nigdy by mnie nie zdradzia. Wysaam list do Madeleine, w
ktrym tumaczyam jej co zamierzam zrobi i e jedynym sposobem na to, bym odzyskaa
przytomno byo odnalezienie Ragnora Fella. Nigdy mi nie odpisaa ale musiaam wierzy,
e przeczytaa list i zrozumiaa. To byo wszystko na co mogam liczy.
- Dwa powody - powiedziaa Clary. - Mwia, e zostaa z dwch powodw.
Jednym byo Powstanie. A drugim?
Zielone oczy Jocelyn byy zmczone, ale lnice i szeroko otwarte.
- Clary, nie domylasz si? Drugim powodem byo to, e ponownie zaszam w ci.
Z tob.
- Och - odezwaa si Clary cienkim gosem. Przypomniaa sobie co powiedzia Luke:
Nosia kolejne dziecko i wiedziaa o tym od tygodni. - Ale czy to nie sprawio, e jeszcze
bardziej chciaa uciec?
- Tak - przyznaa Jocelyn. - Ale wiedziaam, e nie mog tego zrobi. Gdybym ucieka
od Valentine'a, to poruszyby niebo i ziemi eby mnie znale. cigaby mnie a po kres
wiata, bo do niego naleaam i nigdy nie pozwoliby mi odej. I moe zaryzykowaabym,
pozwolia by mnie odnalaz. Ale nigdy w yciu nie daabym mu szansy na to, by
kiedykolwiek odnalaz ciebie - odgarna ze zmczonej twarzy kosmyki wosw. - Istnia
tylko jeden sposb by upewni si, e nigdy by mu si to nie udao. Musia umrze.
Clary spojrzaa na swoj matk z zaskoczeniem. Jocelyn cigle wygldaa na
zmczon, ale jej twarz emanowaa wiatem.
- Mylaam, e zginie podczas Powstania - odpara. - Nie mogam go zabi. Nie
mogam si do tego zmusi. Ale nigdy nie przypuszczaam, e przeyje bitw. Pniej, gdy
dom zosta spalony, chciaam uwierzy e nie yje. Wmawiaam sobie, e on i Jonathan
sponli ywcem w poarze. Ale wiedziaam... - jej gos ucich. - To dlatego zrobiam to, co
zrobiam. Mylaam, e to by jedyny sposb eby ci ochroni... odebranie ci wspomnie,
zrobienie z ciebie Przyziemnej tak bardzo jak tylko si dao. To byo gupie, teraz to wiem.
Gupie i ze. Przepraszam ci za to. Mam tylko nadziej, e mi wybaczysz... jeli nie teraz, to
w przyszoci.
- Mamo - odchrzkna Clary. Od jakich dziesiciu minut czua si tak, jakby miaa
si zaraz rozpaka. - W porzdku. Po prostu... jest jedna rzecz, ktrej nie rozumiem wczepia palce w materia paszcza. - Wiem ju mniej wicej co Valentine zrobi Jace'owi... to
znaczy, Jonathanowi. Ale w sposobie w jaki go opisaa wydaje si by potworem. Mamo,
Jace wcale taki nie jest. Wcale nie jest potworem. Gdyby tylko go znaa... gdyby moga go

spotka...
- Clary - Jocelyn uja jej do w swoje rce. - Mam ci do powiedzenia o wiele wicej
ni ci si wydaje. Nie ma niczego, co bym przed tob ukrya albo o czym bym kamaa. Ale
istniej rzeczy, o ktrych nigdy nie wiedziaam. Odkryam je dopiero niedawno. I moe by ci
bardzo ciko o nich sucha.
Gorsze od tego co mi przed chwil powiedziaa?, pomylaa. Przygryza warg i
skina gow.
- Mw dalej. Wolaabym wiedzie.
- Kiedy Dorothea powiedziaa mi, ze Valentine'a widziano w miecie, wiedziaam e
zjawi si tu po mnie... po Kielich. Chciaam uciec, ale nie mogam si zmusi do tego, by
powiedzie ci gdzie. Nie obwiniam ci za to, e ucieka ode mnie tamtego okropnego
wieczoru. Cieszyam si, e nie bdzie ci w domu, gdy twj ojciec... gdy Valentine i jego
demony wamali si do naszego mieszkania. Czasu starczyo mi tylko na to, eby wypi
eliksir... syszaam, jak wywaali drzwi... - urwaa ze cinitym gardem. - Miaam nadziej,
e Valentine zostawi mnie na pewn mier, ale nie zrobi tego. Zabra mnie ze sob do
Renwick. Prbowa wszystkiego eby mnie obudzi, ale nic nie dziaao. Byam jak
zawieszona w stanie snu. Miaam niejasn wiadomo tego, e tam by, ale nie mogam nic
powiedzie ani si ruszy. Wtpi, czy wiedzia, e go sysz i rozumiem. A jednak siedzia
przy moim ku kiedy spaam, i rozmawia ze mn.
- Rozmawia z tob? O czym?
- O naszej przeszoci. O maestwie. O tym, jak bardzo mnie kocha i e go
zdradziam. O tym, e od tamtego czasu nie pokocha ju nikogo innego. Myl, e mwi
prawd, tak samo jak mwi prawd o tych wszystkich rzeczach. To ja byam jedyn osob, z
ktr rozmawia o swoich wtpliwociach, o poczuciu winy jakie odczuwa, i wydaje mi si,
e po tym jak go opuciam, nie znalaz nikogo innego. Myl, e nie mg si powstrzyma
od tego, by ze mn rozmawia, nawet jeli wiedzia, e nie powinien. Po prostu chcia z kim
porozmawia. Pomylisz, e chcia rozmawia jedynie o tym, co byo w jego gowie, o
rzeczach ktre zrobi tym biednym ludziom zmieniajc ich w Wykltych i o swoich planach
wobec Clave. Ale to nieprawda. Chcia rozmawia o Jonathanie.
- A dokadnie?
Usta Jocelyn zacisny si w wsk kresk.
- Przeprasza mnie za to co mu zrobi zanim si jeszcze urodzi, bo wiedzia, e to
mnie prawie zniszczyo. Wiedzia, e byam bliska samobjstwa z powodu Jonathana... ale
nie wiedzia, e rozpaczaam te nad tym, e odkryam czym naprawd by. Jakim cudem

zdoby krew anioa. Dla Nocnych owcw to substancja niemal legendarna. Jej picie ma
podobno dawa niesamowit si. Valentine wyprbowa j na sobie i odkry, e nie tylko
zapewnia mu niespotykan si, ale take poczucie euforii i szczcia za kadym razem gdy j
sobie wstrzykiwa. Wic wzi odrobin, sproszkowa j i doda do mojego jedzenia, majc
nadziej, e pomoe mi wyrwa si z rozpaczy.
Wiem skd wzi t krew, pomylaa Clary, mylc z ogromnym smutkiem o Ithurielu.
- Mylisz, e to co dao?
- Zastanawiam si, czy to wanie dlatego nagle odzyskaam ostro mylenia i si
potrzebn do tego, by pomc Lukowi udaremni Powstanie. Jeli rzeczywicie tak byo, to
zakrawao niemal na ironi, biorc pod uwag fakt dlaczego Valentine tak zrobi. Ale nie
wiedzia, e w czasie kiedy to robiam, byam w ciy z tob. Wic skoro krew na mnie miaa
taki wpyw, to na ciebie moga mie duo wikszy. Wydaje mi si, e to std ta twoja
zdolno do tworzenia nowych run.
- I moe dlatego - dopowiedziaa Clary - potrafia uwizi obraz Kielicha w karcie do
tarota. I dlaczego Valentine potrafi oboy Hodge'a kltw...
- Valentine mia za sob lata eksperymentowania - odpara Jocelyn. - Bliej mu teraz
do bycia czarownikiem ni Nocnym owc. Ale obojtnie czego by na sobie nie zrobi, to
nigdy nie bdzie to miao tak potnego dziaania, jakie wywaro na tobie czy na Jonathanie, a
to dlatego e bylicie tacy modzi. Jestem pewna, e nikt przed Valentinem nigdy czego
takiego nie dokona.
- Wic Jace... Jonathan... i ja naprawd bylimy eksperymentami.
- Ty bya niezamierzonym. Jeli chodzi o Jonathana, Valentine chcia stworzy
superwojownika; szybszego, silniejszego i lepszego od innych Nocnych owcw. Gdy
bylimy w Renwick, Valentine powiedzia mi, e Jonathan naprawd taki by. Ale e sta si
take okrutny i dziwnie pusty w rodku. By wystarczajco lojalny wobec Valentine'a, ale
wydaje mi si, e gdzie po drodze Valentine zda sobie spraw z tego, e stwarzajc dziecko
przewyszajce innych we wszystkim, tak naprawd stworzy syna, ktry nigdy go nie
kocha.
Clary pomylaa o Jasie, o tym, jak wyglda wtedy w Renwick, o sposobie w jaki
ciska odamek Portalu tak mocno, e krew zacza mu cieka po palcach.
- Nie - powiedziaa. - Nie, nie. Jace taki nie jest. Kocha Valentine'a. Nie powinien, ale
go kocha. I nie jest pusty. Jest cakowit odwrotnoci tego, co mwisz.
Donie Jocelyn zacisny si na jej kolanach. Byy pokryte cienkimi, biaymi bliznami
- bliznami, ktre nosili wszyscy Nocni owcy, jako pamitk po Znakach. Clary nigdy tak

naprawd ich nie widziaa. Czary Magnusa zawsze sprawiay, e o nich zapominaa. Po
wewntrznej stronie nadgarstka miaa blizn, ktra ksztatem przypominaa gwiazd...
A wtedy jej matka odezwaa si i wszystkie inne myli Clary pierzchy z jej gowy.
- Ja wcale - powiedziaa Jocelyn - nie mwi o Jasie.
- Ale... - zacza Clary. Wszystko zdawao si dzia w zwolnionym tempie, tak jakby
nia. Moe ni, pomylaa. Moe moja matka nigdy si nie obudzia a to wszystko jest snem.
- Jace jest synem Valentine'a. To znaczy, kim innym miaby by?
Jocelyn spojrzaa jej prosto w oczy.
- Tej nocy kiedy umara Celine Herondale, bya w smym miesicu ciy. Valentine
dawa jej mikstury, proszki... wyprbowywa na niej to samo, co wczeniej robi na sobie z
krwi Ithuriela, majc nadziej, e dziecko Stephena bdzie tak samo silne i potne jak
Jonathan, tyle e bez jego najgorszych wad. Nie mg znie myli, e ten eksperyment mg
pj na marne, wic z pomoc Hodge'a wyci dziecko z jej brzucha. Bya wtedy martwa
dopiero od niedawna...
Clary wydaa z siebie zduszony odgos.
- To niemoliwe...
Jocelyn kontynuowaa, tak jakby Clary wcale si nie odezwaa.
- Valentine zabra dziecko, wzi ze sob Hodge'a i uda si do swojego rodzinnego
domu lecego w dolinie niedaleko Jeziora Lyn. To dlatego znikn wtedy na ca noc. Hodge
opiekowa si dzieckiem a do Powstania. Potem, dlatego e Valentine podawa si za
Michaela Waylanda, musia przenie dziecko do ich rezydencji i wychowa go jako jego
syna.
- Wic Jace... Jace nie jest moim bratem? - wyszeptaa Clary.
Poczua, jak matka ciska jej do... w pocieszajcym gecie.
- Nie, Clary. Nie jest.
Clary pociemniao przed oczami. Czua wyranie kade, pojedyncze uderzenie
swojego serca. Moja mama mi wspczuje, pomylaa jak przez mg. Myli, e to za
wiadomo. Donie zaczy jej si trz.
- To czyje koci odnaleziono po poarze? Luke powiedzia, e byy tam koci
dziecka...
Jocelyn potrzsna gow.
- To byy koci Michaela Waylanda i jego syna. Valentine zabi ich obu i spali ich
ciaa. Chcia, by Clave uwierzyo, e on i jego syn zginli.
- Wic Jonathan...

- yje - odpara Jocelyn, a po jej twarzy przemkn bl. - Valentine powiedzia mi to


w Renwick. Valentine wychowywa Jace'a w rezydencji Waylandw a Jonathana w domu nad
jeziorem. Dzieli swj czas midzy nimi oboma. Podrowa z jednego domu do drugiego,
czasami zostawiajc jednego z nich lub obu samych na dugie okresy czasu. Wyglda na to,
e Jace nigdy nie dowiedzia si o istnieniu Jonathana, mimo e Jonathan mg wiedzie o
Jasie. Nigdy si nie spotkali, cho prawdopodobnie yli oddaleni od siebie zaledwie o par
mil.
- Wic Jace nie ma w sobie krwi demonw? Nie jest... przeklty?
- Przeklty? - Jocelyn wygldaa na zdumion. - Oczywicie, e nie ma w sobie krwi
demonw. Valentine eksperymentowa z nim uywajc tej samej krwi, ktr wyprbowa na
mnie i na tobie. Krwi Anioa. Jace nie jest przeklty. Raczej odwrotnie. Wszyscy Nocni
owcy maj w sobie odrobin krwi Anioa... wy dwoje po prostu macie jej troch wicej.
Myli wiroway w gowie Clary. Prbowaa sobie wyobrazi Valentine'a
wychowujcego dwjk dzieci w tym samym czasie, jedno w poowie bdce demonem a
drugie anioem. Jeden chopiec nalecy do cienia a drugi do wiata. Kochajc ich obu, by
moe bardziej ni cokolwiek innego. Jace nie mia pojcia o istnieniu Jonathana, ale co ten
drugi chopiec mg widzie o nim? O swoim dopenieniu, swojej odwrotnoci? Czy nie mg
znie myli o nim? Pragn si z nim spotka? By obojtny? Obaj byli tak straszliwie
samotni. I jeden z nich by jej bratem... jej prawdziwym bratem.
- Mylisz, e cigle jest taki sam? Jonathan? Mylisz, e mg si zmieni... na lepsze?
- Nie sdz - powiedziaa agodnie Jocelyn.
- Skd u ciebie ta pewno? - Clary obrcia si, eby na ni spojrze, ogarnita
nagym przypywem nadziei. - To znaczy, moe rzeczywicie si zmieni. Mino ju tyle lat.
Moe...
- Valentine powiedzia mi, e spdzi lata na uczeniu go jak by miym, nawet
czarujcym. Chcia eby by jego szpiegiem, a nie moesz nim by, jeli przeraasz
wszystkich, ktrych napotykasz. Jonathan nauczy si nawet jak rzuca niegrone uroki by
przekona innych ludzi, e by sympatyczny i godny zaufania - Jocelyn westchna. - Mwi
ci to wszystko po to, eby nie czua si okropnie jeli zostaa w ten sposb oszukana. Clary,
spotkaa ju Jonathana. Po prostu nie zdradzi ci swojego prawdziwego imienia, bo udawa
kogo innego. Sebastiana Verlaca.
Clary zagapia si na swoj matk. Ale przecie on jest kuzynem Penhalloww,
upieraa si jaka cz jej umysu, ale byo jasne, e Sebastian nigdy nie by tym, za kogo si
podawa. Wszystko co mwi byo kamstwem. Przypomniaa sobie o tym, jak si czua

podczas ich pierwszego spotkania. Jak gdyby rozpoznaa kogo, kogo znaa przez cae swoje
ycie, kogo tak jej bliskiego i znajomego jak ona sama. Nigdy nie poczua niczego takiego w
stosunku do Jace'a .
- Sebastian jest moim bratem?
Pikna twarz Jocelyn bya cignita, a donie splecione. Jej palce zrobiy si biae, jak
gdyby za mocno je ciskaa.
- Rozmawiaam dzisiaj z Lukiem o wszystkim co zaszo w Alicante od dnia twojego
przybycia. Opowiedzia mi o wieach demonw i swoich podejrzeniach, e to Sebastian
zniszczy zaklcia ochronne, chocia nie mia pojcia jak tego dokona. Wtedy zdaam sobie
spraw z tego kim naprawd by.
- Masz na myli to, e podawa si za Sebastiana Verlaca? I e by szpiegiem
Valentine'a?
- To take - zgodzia si Jocelyn - ale stao si to dopiero wtedy, gdy Luke powiedzia
mi, e mwia mu, e Sebastian farbowa wosy. Mogam si myli... Ale chopak odrobin
tylko starszy od ciebie, jasnowosy i ciemnooki, bez rodzicw, cakowicie oddany
Valentinowi... Nie mogam oprze si wraeniu, e to by Jonathan. Ale tu chodzio o co
wicej. Valentine od zawsze stara si znale sposb na obalenie zakl, zawsze by
przekonany, e taki sposb musi istnie. Eksperymentowanie na Jonathanie z krwi
demonw... Mwi, e to po to, eby uczyni go silniejszym, lepszym wojownikiem, ale tu
chodzio o co znaczniej wicej...
Clary wbia w ni wzrok.
- Znacznie wicej? Co masz na myli?
- To by jego sposb na zniszczenie zakl - powiedziaa Jocelyn. - Nie mona
wprowadzi do Alicane demonw, ale potrzeba ich krwi eby zniszczy zaklcia. Jonathan
ma t krew; ona pynie w jego yach. A to, e jest Nocnym owc, automatycznie daje mu
wstp do miasta o kadej porze dnia i nocy, niezalenie od wszystkiego. Uy swojej wasnej
krwi by zniszczy strae. Jestem tego pewna.
Clary pomylaa o Sebastianie stojcym obok niej przy ruinach rezydencji
Fairchildw. O tym, jak jego ciemne wosy opaday mu na twarz. Jak trzyma j za
nadgarstki, wpijajc si paznokciami w jej skr. O tym, jak powiedzia, e Valentine nie
mg kocha Jace'a . Wtedy mylaa, e powiedzia tak z nienawici do niego. Ale teraz zdaa
sobie spraw, e tak nie byo. Po prostu by... zazdrosny.
Pomylaa o mrocznym ksiciu ze swoich rysunkw, tym, ktry wyglda tak jak
Sebastian. Od razu odrzucia pomys, e podobiestwo byo spraw czystego przypadku,

sztuczk jej wyobrani, ale teraz zastanawiaa si czy stao si tak dlatego, e z powodu
wizw krwi nadaa swojemu nieszczliwemu bohaterowi twarz swojego brata. Prbowaa
wyobrazi sobie ksicia ale obraz zdawa si rozpada przed jej oczami, jak popi rzucony na
wiatr. Widziaa jedynie Sebastiana i czerwony un poncego miasta odbijajc si w jego
oczach.
- Jace - odezwaa si. - Kto musi mu powiedzie. Kto musi mu powiedzie prawd.
W myli Clary wdar si chaos. Gdyby Jace wiedzia, wiedzia, e nie nosi w sobie
krwi demonw, to nie poszedby szuka Valentine'a. Gdyby wiedzia, e nie jest jej bratem...
- Mylaam - powiedziaa Jocelyn z mieszanin wspczucia i zdumienia - e wszyscy
wiedz, gdzie on jest...
Zanim Clary zdoaa odpowiedzie, podwjne drzwi Sali otwary si na ocie a
dobiegajce z nich wiato zalao ozdobione filarami arkady i schody poniej. Stumiony gwar
gosw podnis si, gdy Luke przeszed przez drzwi. Wyglda na wyczerpanego ale bya w
nim pewna lekko, ktrej nie byo wczeniej. Sprawia wraenie niemal spokojnego.
Jocelyn wstaa.
- Co si stao, Luke?
Zrobi kilka krokw w jej stron, zatrzymujc si midzy drzwiami i schodami.
- Jocelyn - powiedzia. - Przepraszam, jeli wam przerwaem.
- Wszystko w porzdku, Luke.
Dlaczego cigle zwracaj si do siebie po imieniu?, pomylaa Clary pomimo swojego
oszoomienia. Bya midzy nimi pewna niezrczno, ktrej nie zauwaya wczeniej.
- Stao si co zego?
Pokrci gow.
- Nie. Tym razem dla odmiany stao si co dobrego - umiechn si do Clary, a w
tym umiechu nie byo nic niezrcznego: wyglda na zadowolonego z jej widoku, a nawet na
dumnego. - Udao ci si, Clary - powiedzia. - Clave zgodzio si, eby ich naznaczya. Nie
bdzie adnej kapitulacji.

18. WITAJ I EGNAJ


Dolina bya o wiele pikniejsza w rzeczywistoci ni z wizji Jace'a . Moe dziao si
tak za spraw ksiycowego wiata posrebrzajcego rzek, ktra przecinaa jej zielone dno.
Po obu jej stronach tu i wdzie rosy biae brzozy i osiki. Ich licie dray na wietrze. Na
niczym nieosonitym szczycie wzgrza byo chodno. To bez wtpienia bya ta sama dolina,
w ktrej widzia ostatnio Sebastiana. Wreszcie go dogania. Po tym jak przywiza Wdrowca
do drzewa, wyj z kieszeni zakrwawiony kawaek nitki i powtrzy cay rytua tylko po to,
eby si upewni. Zamkn oczy, spodziewajc si zobaczy Sebastiana, z nadziej e bdzie
gdzie blisko... moe nawet cigle w dolinie.
Zamiast tego zobaczy ciemno.
Jego serce zaczo wali. Sprbowa jeszcze raz, przekadajc ni do lewej rki i
rysujc niezdarnie namierzajc run na jej grzbiecie za pomoc prawej, mniej zwinnej doni.
Tym razem zanim zamkn oczy, wzi gboki oddech.
I znw nic. Tylko drca, cienista czer. Sta przez kilka minut zaciskajc zby.
Zimny, ksajcy wiatr wciska mu si pod kurtk, przyprawiajc go o gsi skrk. W kocu,
przeklinajc, otworzy oczy... i potem, w przypywie potwornej zoci, otworzy te do.
Wiatr porwa ni i unis w powietrze tak szybko, e nawet gdyby poaowa tego co zrobi,
to i tak nie mgby jej odzyska.
Jego myli pdziy jak szalone. Byo jasne, e namierzajca runa ju nie dziaaa.
Prawdopodobnie Sebastian zorientowa si, e jest ledzony i zrobi co, eby zama
zaklcie... Ale co mona byo zrobi, eby przerwa namierzanie? Mona znalaz wikszy
zbiornik wody. Woda zaburzaa dziaanie magii.
Nie bardzo mu to pomogo. Przecie nie mg sprawdza kadego jeziora w kraju
eby zobaczy, czy na rodku jakiego nie pywa Sebastian. By ju tak blisko... tak blisko.
Widzia t dolin, widzia w niej Sebastiana. Dostrzeg ledwie widoczny dom, usadowiony
przy zagajniku na dnie doliny. Przynajmniej mg tam pj i rozejrze si w poszukiwaniu
czego, co mogoby naprowadzi go na pooenie Sebastiana lub Valentine'a.
Z poczuciem rezygnacji, Jace wzi stel i narysowa na swojej skrze kilka
byskawicznie dziaajcych i szybko znikajcych Znakw bitewnych: jeden zapewni mu
bezszelestno, drugi szybko, kolejny pewny krok. Kiedy skoczy, czujc znajome kucie
blu na skrze, wsun stel do kieszeni, poklepa Wdrowca po szyi i ruszy w stron doliny.
Jej zbocza byy zdradziecko strome i pene osypisk. Zamiast ostronego schodzenia w

d, zjecha po osypisku, co byo o wiele szybsze ale i niebezpieczne. Zanim dotar do dna
doliny, jego donie krwawiy od niejednego upadku na wir. Obmy je w czystym, bystro
pyncym strumieniu; jego woda bya odrtwiajco zimna.
Kiedy si wyprostowa i rozejrza dookoa, zda sobie spraw z tego, e teraz cakiem
inaczej postrzega dolin ni wczeniej w swojej wizji. Skate drzewa z zagajniku tworzyy
spltany gszcz, zbocza doliny wznosiy si ze wszystkich stron, i wida byo niewielki dom.
Okna byy ciemne a z komina nie unosi si dym. Jace poczu ukucie ulgi poczonej z
rozczarowaniem. Bdzie atwiej przeszuka dom jeli nikogo w nim nie byo. Jednak z
drugiej strony by pusty. Kiedy podszed bliej, zastanawia si co w wygldzie domu z wizji
byo takiego dziwnego. Z bliska wyglda na zwyky wiejski dom w Idris, wzniesiony z
blokw biaego i szarego kamienia. Okiennice musiay by kiedy pomalowane na jasny
bkit, ale wygldao na to, e miny lata od kiedy kto je przemalowywa. Byy wyblake i
farba si z nich uszczya.
Chwytajc si okna, Jace podcign si na parapet i zajrza do rodka przez brudn
szyb. Zobaczy duy, lekko przykurzony pokj ze stoami stojcymi pod jedn cian.
Narzdzia, jakie na nich leay, nie miay nic wsplnego z majsterkowaniem. To byy
przyrzdy czarownika: stosy poplamionych pergaminw, czarne woskowe wiece, miedziane
misy z ciemnym pynem zaschnitym na ich brzegach, kolekcja noy. Niektre z nich byy
cienkie jak szydo, a inne miay solidne szerokie ostrza. Na pododze narysowano pentagram.
Linie zdyy si zatrze. Na kadym kocu ramienia wyrysowana bya inna runa. odek
Jace zacisn si w supe... Te runy wyglday tak samo, jak tamte wyryte u stp Ithuriela.
Czy to Valentine mg je zrobi... Czy te rzeczy mogy nalee do niego? Czy to bya jego
kryjwka... Kryjwka w ktrej istnieniu Jace nie mia pojcia?
Zelizgn si z parapetu, ldujc na zeschnitej trawie... dokadnie w momencie, w
ktrym jaki cie przeci tarcz ksiyca. Tyle e tutaj nie byo adnych ptakw, pomyla, i
unis gow akurat w chwili, by zobaczy kruka koujcego w grze. Zamar a potem
byskawicznie schowa si w cieniu drzewa i wyjrza spomidzy jego gazi. W miar jak
kruk obnia lot, Jace wiedzia e instynkt go nie zawid. To nie by zwyky kruk... To by
Hugo, kruk, ktry nalea kiedy do Hodge'a. Hodge uywa go do wysyania wiadomoci
poza Instytutem. Od tamtej pory Jace dowiedzia si, e pocztkowo nalea do jego ojca.
Przysun si bliej pnia drzewa. Jego serce na powrt zaczo szybciej bi, ale tym razem z
podniecenia. Jeli Hugo tu by, to mogo to oznacza, e nis dla kogo wiadomo, i e tym
razem widomo nie bya do Hodge'a. Bya do Valentine'a. Musiaa by. Gdyby tylko udao
mu si za nim pj...

Przysiadajc na parapecie, Hugo zajrza przed jedno okno do rodka. Zdajc sobie
widocznie spraw z tego, e by pusty, zerwa si do lotu z irytujcym krakaniem i polecia w
stron strumienia. Jace wyszed z cienia i rzuci si za nim w pogo.
- Wic, technicznie rzecz biorc - powiedzia Simon - mimo tego, e Jace nie jest z
tob spokrewniony, to naprawd pocaowaa swojego brata.
- Simon! - Clary bya zniesmaczona. - Zamknij SI.
Obrcia si szybko w miejscu, eby sprawdzi czy nikt tego nie usysza, ale na
szczcie wygldao na to e nie. Razem z Simonem siedziaa na podium w Sali Porozumie.
Jej matka staa przy jego krawdzi, pochylajc si, eby porozmawia z Amatis. Dookoa nich
utworzy si chaos w miar jak Podziemni napywali tu od strony Pnocnej Bramy, toczc
si pod cianami. Clary rozpoznaa kilku czonkw sfory Luke, w tym Mai, ktra posaa jej
umiech z drugiego koca Sali. Byy tu faerie, jasne zimne i pikne jak sople lodu,
czarownicy z nietoperzymi skrzydami, kopytami a nawet z rogami, z niebieskimi iskrami
strzelajcymi im z koniuszkw palcw gdy przemierzali pomieszczenie. Midzy nimi kryli
podenerwowani Nocni owcy.
ciskajc stel w obu doniach, Clary rozejrzaa si dookoa z niepokojem. Gdzie by
Luke? Znikn gdzie w tumie. Znalaza go po chwili, gdy rozmawia z Malachim, ktry
gwatownie potrzsa gow. Obok staa Amatis, wbijajc w niego spojrzenia ostre jak
sztylety.
- Nie ka mi przeprasza za wszystko co ci powiedziaam, Simon - powiedziaa Clary,
piorunujc go wzrokiem. Zrobia wszystko co w jej mocy, by opowiedzie mu okrojon
wersj historii Jocelyn, w wikszo wyszeptan pod nosem, gdy sza w stron podium eby
zaj swoje miejsce. To byo dziwne, siedzie tu na grze i spoglda w d na to tak jakby
bya krlow wszystkich poddanych. Tyle e krlowa nie byaby a tak bliska paniki. - Poza
tym okropnie caowa.
- A moe to po prostu dlatego e by, o rany no, wiesz, e by twoim bratem - Simon
wyglda na bardziej rozbawionego ca t sytuacj ni Clary przypuszczaa.
- Nie mw tego wtedy, gdy moe ci usysze moja matka, albo ci zabij powiedziaa, rzucajc mu kolejne miadce spojrzenie. - I tak ju si czuj jakbym miaa
zaraz zwymiotowa albo zemdle. Nie pogarszaj tego.
Jocelyn zesza z krawdzi podium akurat w momencie, eby usysze ostatnie sowa
Clary a nie, na cae szczcie, to o czym wanie rozmawiali. Poklepaa j uspokajajco po
ramieniu.

- Nie denerwuj si, kochanie. Bya dzisiaj taka dzielna. Potrzebujesz czego? Koca,
ciepej wody...
- Nie jest mi zimno - odpara cierpliwie Clary. - I nie potrzebuj te kpieli. Czuj si
dobrze. Chc tylko eby Luke tu podszed i powiedzia mi co si dzieje.
Jocelyn pomachaa rk w stron Luke'a eby zwrci jego uwag, mwic mu
bezgonie co, czego Clary nie moga rozszyfrowa.
- Mamo - rzucia szybko - nie rb tego.
Ale byo ju za pno. Luke spojrza w gr... i to samo zrobio cakiem sporo innych
Nocnych owcw. Wikszo z nich byskawicznie odwrcia spojrzenia ale Clary wyczua
w nich fascynacj. Dziwnie byo myle, e jej matka bya tu postaci niemal legendarn.
Kady w tym pomieszczeniu sysza jej imi i mia na jej temat wyrobion opini, dobr lub
z. Clary zastanawia si, jak jej matce udawao si nie przejmowa tym wszystkim. Nie
wygldaa na zmartwion... wygldaa na spokojn, opanowan i gron.
W nastpnej chwili doczy do nich Luke, z Amatis u boku. Cigle wyglda na
zmczonego, ale rwnie na czujnego i nawet odrobin podekscytowanego.
- Poczekajcie jeszcze chwil - powiedzia. - Wszyscy si tu schodz.
- Malachi - odezwaa si Jocelyn, nie patrzc bezporednio na Luke'a gdy mwia. Sprawia wam jakie kopoty?
Luke machn lekcewaco rk.
- Uwaa, e powinnimy wysa wiadomo do Valentine'a, e odmawiamy przyjcia
jego warunkw. Ja uwaam, e nie powinnimy przechyla szali zwycistwa na jego korzy.
Niech pojawi si na Rwninie Brocelind razem ze swoj armi, oczekujc naszego poddania.
Malachi sdzi, e to by nie byo omieszajce, a kiedy powiedziaem mu, e wojna to nie
szkolna gra w krykieta, odpar e jeli cho jeden z Podziemnych straci nad sob kontrol, to
on wkroczy do akcji i zakoczy to wszystko. Nie mam pojcia co on sobie wyobraa...
przecie Podziemni nie potrafi przesta walczy chocia na pi minut.
- I wanie o tym sobie myla - wtrcia Amatis. - To cay Malachi. Pewnie martwi
si, e zaczniecie si zagryza nawzajem.
- Amatis - upomnia j Luke. - Kto moe ci usysze.
Odwrci si, gdy po stopniach podium wspia si dwjka mczyzn. Jednym by
wysoki i szczupy rycerz faerie z dugimi, czarnymi wosami opadajcymi po obu stronach
jego wskiej twarz. Mia na sobie jasny pancerz z zachodzcych na siebie krgw z twardego
metalu, ktry wyglda jak rybia uska. Jego oczy byy zielone jak licie. Drugim by Magnus
Bane. Nie umiechn si do Clary, gdy zaj swoje miejsce obok Luke'a. Mia na sobie dugi,

zapity pod sam szyj ciemny paszcz, a czarne wosy mia gadko zebrane do tyu.
- Wygldasz tak zwyczajnie - powiedziaa Clary, wpatrujc si w niego.
Na twarzy Magnusa pojawi si niky umiech.
- Syszaem, e masz nam do pokazania jak run - powiedzia tylko.
Clary spojrzaa na Luke'a, ktry skin gow.
- A, tak... - odpara. - Potrzebuj tylko czego do pisania... kawaka papieru.
- Przecie pytaam ci czy czego nie potrzebujesz - powiedziaa Jocelyn pod nosem,
brzmic bardziej jak matka, ktr pamitaa Clary.
- Ja mam papier - odezwa si Simon, grzebic w kieszeniach dinsw. Wrczy jej
co. Pogniecion ulotk o wystpie swojej kapeli w Knitting Factory z lipca. Wzruszya
ramionami i wygadzia j, biorc do rki poyczon stel. Zalnia jasno gdy dotkna
kocem papieru i przez chwil Clary baa si, e ulotka moe spon, ale saby pomyczek
zgas. Przystpia do rysowania, robic co w jej mocy by odci si od wszystkiego innego:
od gwaru jaki robi tum, od uczucia e wszyscy si na ni gapi. Runa pojawia si w jej
gowie tak jak poprzednio - wzr z zachodzcych na siebie linii, rozcigajcy si po stronie
jak gdyby szuka swojego dopenienia, ktrego tam nie byo. Strzepna kurz z kartki i
podniosa j, odnoszc absurdalne wraenie jakby bya w szkole i miaa wygosi prezentacj
przed swoj klas.
- To jest runa - powiedziaa. - Wymaga drugiej jako dopenienia eby zadziaa.
Partnera.
- Jeden Podziemny, jeden owca. Kada powka musi zosta naznaczona - Luke
nabazgra popiesznie kopi runy na spodzie strony, oderwa skrawek papieru i wrczy jeden
obrazek Amatis. - Zacznij kry po Sali i pokazywa run. Zademonstruj Nefilim jak dziaa.
Amatis kiwna twierdzco, zesza ze schodkw i znikna w tumie. Patrzc w lad za
ni, rycerz faerie potrzsn gow.
- Zawsze mi mwiono, e tylko Nefilim mog nosi Znak Anioa - powiedzia z
pewn doz nieufnoci. - e inni mog od tego straci zmysy lub umrze.
- To nie jest jeden ze Znakw Anioa - wyjania Clary. - Nie pochodzi z Szarej
Ksigi. Jest bezpieczny, przysigam.
Faerie nie wyglda na przekonanego.
Wzdychajc gono, Magnus podwin rkaw i wycign rk w stron Clary.
- Zrb to.
- Nie mog - odpara. - Nocny owca, ktry ci naznaczy bdzie twoim partnerem, a
ja nie bior udziau w walce.

- Nie liczyem na to - odpar Magnus. Spojrza na Luke'a i Jocelyn stojcych blisko


siebie. - Wy dwoje - powiedzia. - W takim razie wy to zrobicie. Pokacie faerie jak to dziaa.
Jocelyn zamrugaa zaskoczona.
- Co takiego?
- Zakadam - cign dalej Magnus - e bdziecie partnerami, skoro i tak praktycznie
jestecie ju maestwem.
Policzki Jocelyn zala rumieniec. Starannie unikaa wzroku Luke'a.
- Nie mam steli...
- We moj - zasugerowaa Clary. - No dalej, poka im.
Jocelyn odwrcia si do Luke'a, ktry wyglda na cakowicie zaskoczonego. Poda
jej swoj rk zanim zdya go o to poprosi. Jocelyn narysowaa run na jego doni z
byskawiczn precyzj. Jego do draa wic musiaa przytrzyma go mocniej za nadgarstek.
Luke przyglda si jej gdy rysowaa, a Clary przypomniaa sobie ich rozmow o jej matce i o
tym jak powiedzia jej o swoich uczuciach wzgldem Jocelyn, i poczua nage ukucie
smutku. Zastanawiaa si, czy jej matka wiedziaa, e Luke j kocha, a gdyby nawet, to co by
na to powiedziaa.
- Ju - Jocelyn zabraa stel. - Gotowe.
Luke unis rk grzbietem do gry i pokaza rycerzowi faerie wirujcy czarny znak
na jej rodku.
- Czy to ci satysfakcjonuje, Meliornie?
- Meliorn? - odezwaa si Clary. - Spotkaam ci ju kiedy, prawda? Spotykae si z
Isabelle Lightwood.
Twarz Meliorna bya prawie bez wyrazu, ale Clary moga przysic, e wyglda na
lekko skrpowanego. Luke pokrci gow.
- Clary, Meliorn to rycerz z Jasnego Dworu. Mao prawdopodobne by...
- Oczywicie, e si z ni spotyka - wtrci Simon - i jego te rzucia. Przynajmniej
powiedziaa, e zamierza to zrobi. Cikie zerwanie, facet.
Meliorn zerkn na niego.
- Ty - powiedzia z niesmakiem - ty jeste wybranym przedstawicielem Dzieci Nocy?
Simon pokrci gow.
- Nie. Jestem tu dla niej - wskaza na Clary.
- Dzieci Nocy - odezwa si Luke po krtkiej chwili wahania - nie bior w tym
udziau. Przekazaem t wiadomo twojej Krlowej. Zdecydowali, e... pjd wasn drog.
Delikatna twarz Meliorna nachmurzya si.

- Wiem o tym - odpar. - Dzieci Nocy to mdre i ostrone istoty. Jakikolwiek spisek,
ktry moe cign ich gniew wzbudza moje podejrzenia.
- Nie mwiem nic o adnym gniewie - zacz Luke z zamierzonym spokojem i lekkim
rozdranieniem... Clary wtpia, czy kto, kto nie zna go zbyt dobrze wiedzia, e by
zirytowany. Moga wyczu zmian w jego zachowaniu. Patrzy teraz z gry na tum. Idc za
jego spojrzeniem, po drugiej stronie Sali Clary dojrzaa znajom posta. Isabelle, z falujcymi
czarnymi wosami i batem owinitym wok nadgarstka jak rzd zotych bransolet. Chwycia
Simona za rk.
- Lightwoodowie. Wanie zobaczyam Isabelle.
Spojrza w kierunku tumu, marszczc brwi.
- Nie wiedziaem, e ich szukasz.
- Prosz, id tam i porozmawiaj z ni w moim imieniu - wyszeptaa, rozgldajc si na
boki, eby sprawdzi, czy kto nie zwraca na nich uwagi. Nikt tego nie robi. Luke macha do
kogo w tumie podczas gdy Jocelyn rozmawiaa o czym z Meliornem, ktry przyglda si
jej z niejakim niepokojem. - Musz tu zosta ale... bagam, musisz powiedzie jej i Alecowi o
tym, co przekazaa mi mama. O tym, kim naprawd jest Jace i o Sebastianie. Musz wiedzie.
Powiedz, eby przyszli do mnie jak tylko bd mogli. Bagam ci, Simon.
- W porzdku - poruszony intensywnoci jej tonu, Simon uwolni nadgarstek z jej
ucisku i dotkn uspokajajco jej policzka. - Zaraz wracam.
Zszed ze schodw i znikn w tumie. Kiedy si odwrcia, zobaczya e Magnus jej
si przyglda, z ustami wykrzywionymi umieszkiem.
- Jasne - odpar na jakie pytanie, ktre zada mu Luke. - Znam Rwnin Brocelind.
Otworz Portal na placu. Tak duy nie bdzie dziaa dugo, wic lepiej eby zdy szybko
wszystkich przeprowadzi, kiedy ju zostan naznaczeni.
Kiedy Luke skin gow i odwrci si, eby porozmawia z Jocelyn, Clary pochylia
si i powiedziaa cicho:
- Chciaam ci podzikowa. Za wszystko co zrobie dla mojej mamy.
Nierwny umiech Magnusa poszerzy si.
- Nie sdzia, e to zrobi, prawda?
- Miaam wtpliwoci - przyznaa Clary. - Zwaszcza biorc pod uwag to, e gdy
widzielimy si w tym wiejskim domu, to nawet nie pofatygowae si, eby powiedzie mi
e Jace przeprowadzi Simona przez Portal. Nie dae mi wtedy szansy na siebie
nawrzeszcze, ale co ty sobie waciwie mylae? e mnie to nie zainteresuje?
- e zainteresuje ci a za bardzo - odpar Magnus. - e rzucisz wszystko i polecisz

prosto do Gardu. A ja chciaem eby najpierw poszukaa Biaej Ksigi.


- To bezwzgldne - powiedziaa gniewnie Clary. - I mylisz si. Zrobiabym...
- To, co kady by zrobi na twoim miejscu. To, co sam bym zrobi, gdybym to ja by
kim na kim by mi zaleao. Nie obwiniam ci, Clary. Nie zrobiem tego bo mylaem, e nie
podoasz. Zrobiem to dlatego, bo jeste czowiekiem a ja znam ludzki sposb rozumowania.
yj na tym wiecie ju od bardzo dawna.
- Tak jakby nigdy nie zrobi czego gupiego bo masz uczucia - mrukna Clary. Gdzie jest Alec tak w ogle? Dlaczego jeszcze nie poszede eby wybra go jako swojego
partnera?
Magnus skrzywi si odrobin.
- Nie podszedbym do niego skoro s tu jego rodzice. Wiesz o tym.
Clary wspara podbrdek na doni.
- Robienie tego, co trzeba dlatego, e kogo kochasz czasami jest do kitu.
- To prawda - zgodzi si Magnus.
Kruk zatacza powolne, leniwe koa, lecc ponad wierzchokami drzew ku
zachodniemu zboczu doliny. Ksiyc wieci wysoko na niebie, pozwalajc zrezygnowa z
uycia magicznego wiata. Jace ledzi go, trzymajc si linii drzew. Stroma ciana doliny z
szarego kamienia wznosia si wysoko w gr. Kruk zdawa si poda za wijc si wstg
strumienia, ktra prowadzia na zachd, znikajc w wskiej szczelinie w zboczu. Jace kilka
razy ju prawie skrci sobie kostk od lizgania si na mokrych kamieniach i pragn sobie
poprzeklina na gos, ale wtedy Hugo by go usysza. Zamiast tego, zgity w niewygodnym
pprzysiadzie, skoncentrowa si na tym by nie zama sobie nogi.
Zanim dotar do krawdzi doliny, jego koszulka bya przesiknita potem. Przez
chwil myla, e straci Huga z pola widzenia i serce z nim zamaro... Ale potem dostrzeg
czarny, obniajcy lot ksztat, gdy kruk pikowa w d i znikn w ciemnej szczelinie w
kamiennej cianie doliny. Jace rzuci si biegiem do przodu... To bya ulga mc znowu biec
zamiast peza. Kiedy zbliy si do szczeliny, zobaczy za ni o wiele wiksz, ciemniejsz
przerw w skale - jaskini. Wygrzebawszy swj magiczny kamie z kieszeni, Jace wszed do
rodka za krukiem. Do wntrza jaskini wpadao niewiele wiata a po kilku krokach nawet
ono zostao pochonite przez napierajc ze wszystkich stron ciemno. Jace podnis wyej
kamie, pozwalajc by wiato przecieko mu przez palce.
Z pocztku pomyla, e jakim cudem znalaz drog powrotn i e gwiazdy byy
widoczne ponad jego gow, rozwietlajc niebo swoim blaskiem. Gwiazdy nigdzie indziej

nie wieciy tak, jak w Idris... A teraz nie wieciy wcale. Magiczne wiato wydobyo z
ciemnoci tuziny migoczcych z miki w otaczajcych go skaach. Kamienne ciany oyy
za spraw poyskujcych punkcikw wiata. Dziki nim zorientowa si, e sta w wskim
przejciu wycitym w litej skale. Za sob mia wejcie do jaskini a przed nim rozcigay si
dwa ciemne tunele. Jace przypomnia sobie o opowieciach snutych przez jego ojca o
bohaterach zagubionych w labiryntach, ktrzy za pomoc kawaka sznurka lub liny
odnajdywali drog powrotn. On nie mia ani jednego ani drugiego. Podszed bliej do tuneli i
sta w milczeniu przez dug chwil, nasuchujc. Usysza saby odgos spadajcych kropel
wody dobiegajcy z bardzo daleka, szum strumienia, szelest skrzyde... i gosy.
Szarpn si do tyu. Gosy dochodziy z tunelu po lewej stronie, by tego pewny.
Zacisn palce na kamieniu tak by stumi jego wiato. Kiedy zmatowia na tyle by da tylko
tyle wiata ile byo potrzebne do owietlenia drogi, Jace ruszy do przodu i znikn w
ciemnociach.
- Simon, mwisz powanie? To prawda? Fantastycznie! Wspaniale! - Isabelle zapaa
brata za rk. - Alec, syszae co powiedzia Simon? Jace nie jest synem Valentine'a. Nigdy
nim nie by.
- Wic czyim synem jest? - zapyta Alec, a Simon odnis wraenie, e mylami by
gdzie indziej. Wydawa si przeczesywa wzrokiem pomieszczenie w poszukiwaniu kogo.
Jego rodzice stali niedaleko i przygldali im si. Simon obawia si, e rwnie im bdzie
musia wszystko wytumaczy, ale na szczcie pozwolili mu porozmawia przez chwil z
Alekiem i Isabelle na osobnoci.
- A kogo to obchodzi! - Isabelle machna rk ale potem zmarszczya brwi. - Hmm,
waciwie to trafna uwaga. Kto by w kocu jego ojcem? Michael Wayland?
Simon pokrci gow.
- Stephen Herondale.
- Wic by wnukiem Inkwizytorki - powiedzia Alec. - To dlatego musiaa... - urwa,
wpatrujc si w przestrze.
- Dlaczego musiaa co? - spytaa z naciskiem Isabelle. - Alec, skup si. Albo
przynajmniej powiedz nam czego waciwie szukasz.
- Nie czego - odpar Alec - tylko kogo. Magnusa. Chciaem go spyta, czy bdzie
moim partnerem w bitwie. Ale nie mam pojcia gdzie on moe by. Moe ty go widziae? skierowa pytanie do Simona.
Simon pokrci gow.

- By na podium razem z Clary, ale... - wykrci szyj by spojrze - ...teraz go tam nie
ma. Pewnie jest gdzie w tumie.
- Serio? Chcesz go poprosi, eby by twoim partnerem? - spytaa Isabelle. - To cae
zamieszanie z partnerami jest jak kotylion. Z wyjtkiem zabijania.
- Dokadnie, jak kotylion - zgodzi si Simon.
- Wic moe poprosz ci, eby ty zosta moim partnerem - odpara Isabelle, unoszc
delikatnie brew.
Alec zmarszczy czoo. By w penym rynsztunku, tak jak reszta Nocnych owcw w
pomieszczeniu - cay w czerni i z pasem, za ktry zatknita bya najrniejsza bro. Do
plecw mia przytroczony uk. Simon ucieszy si, ze znalaz sobie kolejny po tym, jak
poprzedni zniszczy Sebastian.
- Isabelle, ty nie potrzebujesz partnera, bo nie bdziesz walczy. Jeste za moda. A
jak tylko sprbujesz o tym pomyle, to sam ci zabij - podnis gow. - Chwila... czy to
Magnus?
Isabelle podya za jego spojrzeniem i parskna miechem.
- Alec, to wilkoak. Dziewczyna. Ma na imi May.
- Maia - poprawi Simon.
Staa niedaleko. Miaa na sobie brzowe, skrzane spodnie i czarn, obcis koszulk z
napisem CO MNIE NIE ZABIJE... NIECH LEPIEJ ZACZNIE UCIEKA. Jej splecione w
warkoczyki wosy przytrzymywaa opaska. Odwrcia si, jakby wyczua na sobie jego
wzrok, i umiechna si. Simon odwzajemni umiech. Isabelle rzucia mu gronie
spojrzenie. Natychmiast przesta si umiecha... Od kiedy dokadnie jego ycie a tak si
skomplikowao?
Twarz Aleca rozjania si.
- Magnus - powiedzia i ruszy z miejsca, nawet nie ogldajc si za siebie. Torowa
sobie drog przez tum do miejsca, w ktrym sta wysoki czarownik. Zaskoczenie na twarzy
Magnusa, gdy Alec do niego podszed, byo widoczne nawet std.
- Jakie to sodkie - odezwaa si Isabelle, patrzc na nich. - No wiesz, w taki gupawy
sposb.
- Dlaczego gupawy?
- Bo Alec chce, eby Magnus traktowa go na powanie, ale sam nigdy nie powiedzia
o nim naszym rodzicom, ani nawet o tym, e lubi...
- Czarownikw? - podsun Simon.
- Bardzo zabawne - Isabelle spiorunowaa go wzrokiem. - Wiesz, co mam na myli.

Tu chodzi o to, e...


- O co dokadnie? - spytaa Maia, gdy znalaza si w zasigu suchu. - To znaczy, nie
cakiem api o co chodzi z tym zamieszaniem z partnerami. Na jakiej zasadzie to ma dziaa?
- Na takiej - powiedzia Simon, wskazujc na Aleca i Magnusa, ktrzy stali troch z
dala od tumu. Alec rysowa run na doni Magnusa. Jego twarz wyraaa skupienie a ciemne
wosy opaday mu na oczy.
- Wic wszyscy musimy to zrobi? - spytaa Maia. - To znaczy, da sobie narysowa
to co?
- Tylko jeli bdziesz bra udzia w bitwie - powiedziaa Isabelle, spogldajc chodno
na dziewczyn. - Nie wygldasz na osiemnacie lat.
Maia umiechna si w przymusem.
- Nie jestem Nocnym owc. Likantropy s uwaane za dorosych gdy skocz
szesnacie.
- W takim razie musisz da si naznaczy - odpara Isabelle. - Nocnemu owcy. Wic
lepiej zacznij sobie jakiego szuka.
- Ale... - Maia urwaa, wci patrzc na Aleca i Magnusa, i uniosa wysoko brwi.
Simon odwrci si, by spojrze w tym samym kierunku... i szczka mu opada.
Alec obejmowa Magnusa ramionami i caowa go prosto w usta. Magnus, ktry
wydawa si by w szoku, sta jak skamieniay. Kilka grup ludzi - Nocnych owcw i
Podziemnych - patrzyo na nich i szeptao. Zerkajc w bok, Simon dostrzeg Lightwoodw,
stojcych z szeroko otwartymi oczami i gapicymi si na scen, jaka si przed nimi
rozgrywaa. Maryse zatkaa sobie usta doni.
Maia wygldaa na zmieszan.
- Chwileczk - powiedziaa. - My te bdziemy musieli tak zrobi?
Clary ju po raz szsty przeczesywaa wzrokiem tum w poszukiwaniu Simona. Nie
moga go znale. Pomieszczenie zapenia falujcy tum Nocnych owcw i Podziemnych.
Przez otwarte drzwi wlewa si tum ludzi i gromadzi na schodach. Co chwila byo wida
bysk steli gdy owcy i Podziemni czyli si w pary i rysowali Znaki. Clary zobaczya
Maryse Lightwood wycigajc do w stron wysokiej, zielonoskrej faerie, ktra wygldaa
rwnie blado i po krlewsku jak ona sama. Patrick Penhallow uroczycie wymienia Znaki z
czarownikiem, ktrego wosy lniy od niebieskich iskier. Przez drzwi Sali Clary widziaa
jasny bysk Portalu utworzonego na placu. wiato gwiazd wpadajce przez szklany wietlik
nadawao wszystkim do nierealny wygld.

- Wspaniae, prawda? - odezwa si Luke. Sta przy krawdzi podium i obejmowa


wzrokiem cae pomieszczenie. - Nocni owcy i Podziemni czcy si ze sob.
Wsppracujcy razem - w jego gosie sycha byo respekt.
Clary moga myle tylko o tym, e chciaaby by Jace tu by i mg to wszystko
zobaczy. Nie potrafia odgoni od siebie lku o to, e co mogo mu si sta, choby nie
wiem jak si staraa. wiadomo, e mg stan twarz w twarz z Valentine'm, e
ryzykowa yciem bo myla, e jest przeklty... e mg umrze nie wiedzc nawet, e to
nieprawda...
- Clary - powiedziaa Jocelyn, z cieniem rozbawienia w gosie. - Syszaa co
powiedziaam?
- Tak - odpara - i to rzeczywicie jest wspaniae.
Jocelyn pooya jej do na ramieniu.
- Nie o tym mwiam. Luke i ja bdziemy walczy. Wiesz o tym. Zostaniesz tu razem
z Isabelle i reszt dzieci.
- Nie jestem dzieckiem.
- Wiem, e nie ale jeste za moda, eby walczy. A nawet gdyby nie bya, to nigdy
nie przesza treningu.
- Nie chc tu siedzie bezczynnie i nic nie robi.
- Nic? - powiedziaa zdumiona Jocelyn. - Clary, nic z tego nie miao by miejsca gdyby
nie ty. Bez ciebie nie mielibymy nawet szansy na to by walczy. Jestem z ciebie taka dumna.
Chciaam ci tylko powiedzie, e nawet jeli ja i Luke pjdziemy walczy, to wrcimy tu.
Wszystko bdzie dobrze.
Clary spojrzaa na swoj matk. Popatrzya w zielone oczy tak samo zielone jak jej
wasne.
- Mamo - powiedziaa. - Nie kam.
Jocelyn wcigna gwatownie powietrze i cofna do. Zanim zdya cokolwiek
powiedzie, co przykuo wzrok Clary... znajoma twarz w tumie. Szczupa, ciemna posta,
idca w ich kierunku, przelizgujca si przez zatoczon Sal z zaskakujc atwoci... tak
jakby pyna przez tum jak dym przez szczeliny w ogrodzeniu. I rzeczywicie tak byo,
uwiadomia sobie Clary, gdy posta podesza bliej. To by Raphael, ubrany w tak sam
bia koszul i czarne spodnie jak wtedy gdy widziaa go za pierwszym razem. Zdya ju
zapomnie jaki by drobny. Wyglda na zaledwie czternacie lat, gdy wchodzi na podium, a
jego wska twarz sprawiaa wraenie spokojnej i anielskiej, jak twarz chrzysty wspinajcego
si po schodach prezbiterium.

- Raphael - w gosie Luke sycha byo zdumienie i ulg. - Nie sdziem, e


przyjdziesz. Czyby Dzieci Nocy zdecydoway si jednak doczy do nas w walce przeciwko
Valentine'owi? W Radzie cigle jest jedno wolne miejsce, gdybycie chcieli je przyj wycign do w jego stron.
Przejrzyste i pikne oczy Raphaela pozostay bez wyrazu.
- Nie mog ucisn ci doni, wilkoaku - umiechn si, gdy Luke zrobi uraon
min, pokazujc biae koce swoich kw. - Jestem Projekcj - powiedzia, unoszc do tak
by mogli zobaczy, jak wiato przez ni przewieca. - Nie mog niczego dotkn.
- Ale... - Luke spojrza na ksiycowe wiato wlewajce si przez dach. - Dlaczego...
- opuci rk. - No c, ciesz si, e jeste. Obojtnie pod jak postaci.
Raphael potrzsn gow. Na chwil jego oczy spoczy na Clary... to byo
spojrzenie, ktrego naprawd nie znosia... a potem przenis wzrok na Jocelyn i jego umiech
si poszerzy.
- Ty - powiedzia. - Jeste on Valentine'a. Moi pobratymcy, ktrzy walczyli z tob w
Powstaniu, powiedzieli mi o tobie. Musz przyzna, e nie spodziewaem si, e zobacz ci
na wasne oczy.
Jocelyn przechylia gow na bok.
- Wielu Nocnych Dzieci dzielnie wtedy walczyo. Czy twoja obecno tutaj oznacza,
e znw moemy walczy razem rami w rami?
To byo dziwne, pomylaa Clary, sucha swojej matki wysawiajcej si w taki
chodny i rzeczowy sposb, a jednak wydawa si cakiem naturalny. Tak samo naturalny jak
siedzenie na ziemi w starym kombinezonie i trzymanie poplamionego farb pdzla.
- Tak mam nadziej - odpar Raphael, a jego spojrzenie znw przelizgno si po
Clary, jak dotknicie zimnej doni. - Mamy tylko jeden warunek. Jedn prost... niewielk...
prob. Jeli zostanie wzita pod uwag, Dzieci Nocy z wielu krajw z radoci przystpi z
wami do bitwy.
- Miejsce w Radzie - powiedzia Luke. - Oczywicie... To si da zaatwi, dokumenty
moemy podpisa w cigu godziny...
- Nie - przerwa mu Raphael. - Nie chodzi o miejsce w Radzie tylko o co innego.
- Co... innego? - powtrzy jak echo Luke. - Co takiego? Zapewniam ci, e jeli to
jest w naszej mocy...
- Och, oczywicie e jest - umiech Raphaela olepia. - Tak si skada, e to co jest
teraz w tej Sali podczas gdy my rozmawiamy - odwrci si i wskaza wdzicznym ruchem
rki na tum. - To Simon jest tym, czego chcemy - powiedzia. - Daylighter.

Tunel by dugi, krty i zmienia si co chwila, tak jakby Jace pezn przez trzewia
jakiego ogromnego potwora. W powietrzu unosi si zapach mokrego kamienia i popiou i
czego jeszcze, czego spleniaego i dziwnego, co przypominao mu troch zapach unoszcy
si w Miecie Koci. Po jakim czasie tunel rozszerzy si w okrg grot. Olbrzymie
stalaktyty o powierzchniach lnicych jak klejnoty zwisay z poszarpanego, kamiennego
sufitu. Podoga bya gadka jakby zostaa wypolerowana, tu i wdzie pokryway j tajemnicze
wzory z poyskujcego kamienia. Grot otacza rzd ostrych stalagmitw. Ze rodka
pomieszczenia wyrasta pojedynczy, ogromny stalagmit z kwarcu, wystajcy z ziemi jak
gigantyczny kie, pokryty gdzieniegdzie czerwonawymi wzorami. Przygldajc mu si z
bliska, Jace zobaczy e jego boki byy przezroczyste, a czerwony wzr by rezultatem czego
wirujcego i poruszajcego si wewntrz niego. Wyglda jak szklana probwka pena
barwnego dymu.
Wysoko w grze, przez naturalny wietlik w skale, sczyo si wiato. Ta grota nie
bya dzieem przypadku, lecz zostaa zaprojektowana celowo... Skomplikowane wzory na
pododze tylko go w tym upewniy... Ale kto miaby wykuwa a tak wielk podziemn grot
i po co? Ostre, nieprzyjemne krakanie odbio si echem w pomieszczeniu, przyprawiajc
Jace'a o wstrzs. Schowa si za stalagmitem i stumi magiczne wiato dokadnie w chwili,
gdy z cieni zalegajcych odlegy koniec groty wyszy dwie pogrone w rozmowie postacie i
ruszyy w jego stron. Rozpozna je jak tylko doszy do rodka pomieszczenia i pado na nie
wiato.
Sebastian. I Valentine.
Majc nadziej unikn tumu, Simon zatoczy szeroki uk i zmierza w kierunku
podium, znikajc za rzdami filarw stojcych po obu stronach Sali. Szed z pochylon
gow, zatopiony w mylach. Wydawao mu si dziwne, e Alec, zaledwie o rok czy dwa
starszy od Isabelle, mia wzi udzia w wojnie, a reszta nich miaa zosta z tyu. Na dodatek
Isabelle wcale nie wydawaa si tym martwi. adnych lamentw, zero histerii. Tak, jakby
tego oczekiwaa. Moliwe e tak byo. Moliwe e wszyscy tego oczekiwali.
By ju blisko schodw gdy spojrza w gr i, ku swojemu zaskoczeniu, zobaczy
Raphaela stojcego na wprost Luke'a, z waciwym sobie niemal wypranym z emocji
wyrazem twarzy. Natomiast Luke wyglda na wstrznitego. Potrzsa gow, donie mia
uniesione w gecie protestu, a stojca obok niego Jocelyn wygldaa na oburzon. Simon nie
mg dojrze twarzy Clary - staa do niego plecami - ale zna j na tyle dobrze, eby po

uoeniu jej ramion pozna, e bya spita.


Nie chcc eby Raphael go zauway, Simon wlizgn si za filar i zacz si
przysuchiwa. Nawet mimo gwaru jaki robi tum, mg sysze jak Luke podnis gos.
- Wykluczone - powiedzia. - Nie wierz, e w ogle moge o to poprosi.
- A ja nie mog uwierzy, e mi odmawiasz - gos Raphaela pozosta zimny czy
spokojny, wysoki jak u modego chopca. - Przecie to drobnostka.
- To nie jest adna drobnostka - odezwaa si z gniewem Clary. - To Simon. Czowiek.
- To wampir - odpar Raphael. - Zdaje si, e cigle o tym zapominasz.
- A czy ty nie jeste wampirem? - spytaa Jocelyn lodowatym tonem, ktrego uywaa
za kadym razem gdy ona i Simon wpadali w jakie kopoty za zrobienie czego gupiego. Chcesz powiedzie, e twoje ycie nie ma adnej wartoci?
Simon przyklei si do filaru. O co waciwie chodzio?
- Moje ycie ma wielk warto - odpar Raphael - skoro, w odrnieniu od waszych,
jest wieczne. Nie ma ono koca podczas gdy w waszym przypadku taki koniec zawsze
istnieje. Ale nie o to chodzi. On jest wampirem, jest jednym z nas i chc go mie z powrotem.
- Nie moesz mie go z powrotem - warkna Clary. - Po pierwsze, nigdy do ciebie nie
nalea. Nigdy si nim nie interesowae dopki nie dowiedziae si, e potrafi wychodzi na
wiato soneczne...
- Moliwe - zgodzi si Raphael - ale nie z tego powodu, o jakim teraz mylisz - unis
gow; jego agodne, ciemne oczy lniy przenikliwie jak u ptaka. - aden wampir nie
powinien posiada mocy jakie posiada on - powiedzia - tak jak aden Nocny owca nie
powinien mie zdolnoci jakie maj ty i twj brat. Przez lata mwiono nam, e jestemy
czym zym i nienaturalnym. Ale to... to jest dopiero nienaturalne.
- Raphaelu - odezwa si Luke ostrzegawczym tonem. - Nie wiem na co liczysz, ale
nie ma szansy ebymy pozwolili ci skrzywdzi Simona.
- Ale pozwolicie, by Valentine i jego armia demonw skrzywdziy tych ludzi, waszych
sprzymierzecw - gestem rki obj cae pomieszczenie. - Pozwolisz im dobrowolnie
ryzykowa wasne ycie ale nie chcesz da Simonowi takiego samego wyboru? By moe
jego rniby si od waszego - opuci rami. - Wiesz, e w przeciwnym razie nie bdziemy
walczy. Nocne Dzieci nie wezm w tym udziau.
- Wic nie bierzcie - odpar Luke. - Nie chc waszej wsppracy za cen niewinnego
ycia. Nie jestem takie jak Valentine.
Raphael odwrci si w stron Jocelyn.
- A ty, Nocny owco? Pozwolisz temu wilkoakowi decydowa o tym co jest

najlepsze dla twoich ludzi?


Jocelyn patrzya na niego tak, jakby by karaluchem, ktrego znalaza na czystej
kuchennej pododze.
- Jeli tylko go tkniesz, wampirze, to posiekam ci na malutkie kawaeczki i dam do
zjedzenia swojemu kotu. Zrozumiae?
Raphael zacisn usta.
- Jak chcecie - powiedzia. - Kiedy bdziecie umiera na Rwninie Brocelind,
spytajcie samych siebie czy jedno ycie naprawd byo warte tak wielu.
I znikn. Luke odwrci si szybko w stron Clary, ale Simon nie patrzy ju na nich.
Patrzy na swoje donie. Myla, e bd si trzsy ale byy rwnie nieruchome co rce trupa.
Bardzo powoli zacisn je w pici.
Valentine wyglda tak jak zawsze. Postawny mczyzna w poprawionej zbroi
Nocnego owcy, z szerokimi masywnymi ramionami kontrastujcymi z jego ostr, przystojn
twarz. Na plecach mia zarzucony Miecz i nosi szeroki pas z przypitymi do niego rnymi
rodzajami broni: grubymi owieckimi noami i wskimi sztyletami. Przygldajc mu si zza
skay, Jace poczu to samo co zawsze odczuwa na myl o swoim ojcu - bezwarunkowe
przywizanie poczone z przygnbieniem, rozczarowaniem i nieufnoci.
Dziwnie byo oglda jego ojca w towarzystwie Sebastiana, ktry wyglda... inaczej.
Te mia na sobie zbroj i dugi, srebrny miecz przypity w pasie, ale co innego uderzyo
Jace'a bardziej. Jego wosy. Nie mia ju ciemnych lokw ale poyskujce jasno kosmyki,
wygldajce jak biae zoto. Waciwie to pasoway do niego lepiej ni wtedy gdy mia
ciemne. Jego skra nie bya teraz ju tak zdumiewajco blada. Widocznie musia je farbowa,
eby upodobni si do prawdziwego Sebastiana Verlaca, a tak wyglda naprawd. Jace'a
zalaa fala gorzkiej nienawici i tylko tyle mg zrobi, pozosta w swojej kryjwce i stara
si nie rzuci na Sebastiana i nie zacisn mu doni dookoa szyi.
Hugo zakraka ponownie i wyldowa na ramieniu Valentine'a. Dziwne ukucie blu
rozeszo si po ciele Jace'a , gdy zobaczy kruka w pozie, ktra od tylu lat kojarzya mu si z
Hodge'm. Hugo praktycznie mieszka na ramieniu nauczyciela, a jego widok na ramieniu
Valentine'a Jace odebra jako obcy, a nawet niewaciwy, pomimo wszystkiego co zrobi
Hodge. Valentine pogadzi doni byszczce pira ptaka, kiwajc gow zupenie jakby byli
pogreni w rozmowie. Sebastian obserwowa ich, unoszc swoje jasne brwi.
- Jakie wieci z Alicante? - spyta, gdy Hugo oderwa si od ramienia Valentine'a i
poszybowa w powietrze, muskajc skrzydami wygldajce jak klejnoty wierzchoki

stalaktytw.
- Nie tak wartociowe jak bym chcia - odpar Valentine. Gos ojca, chodny i
niewzruszony, przeszy Jace'a jak strzaa. Jego donie zacisny si bezwiednie i przycisn je
mocno do bokw, wdziczny za to, e osaniaa go skaa. - Jedno jest pewne. Clave
sprzymierza si z siami Luciana.
Sebastian zmarszczy brwi.
- Przecie Malachi mwi...
- Malachi zawid - Valentine zacisn szczki.
Ku zaskoczeniu Jace'a , Sebastian podszed do niego i pooy mu do na ramieniu. W
tym dotyku byo co... co intymnego i poufaego... co sprawio, e Jace poczu si jakby mia
w brzuchu gniazdo robakw. Nikt nie dotyka Valentine'a w ten sposb. Nawet on nie
dotknby tak swojego ojca.
- Martwisz si tym? - zapyta Sebastian, i ten sam ton by w jego gosie. Ta sama
dziwaczna i groteskowa blisko.
- Clave poszo dalej ni sdziem. Wiedziaem e Lightwoodowie s zepsuci ponad
miar i e taki rodzaj zepsucia jest zaraliwy. To dlatego chciaem ich powstrzyma od
wejcia do Idris. A co do reszty, ktra daa sobie wypeni umysy trucizn, jak sczy w ich
uszy Lucian, nie bdcy nawet jednym z Nefilim... - odraza Valentine'a bya widoczna, ale
nie odsun si od Sebastiana, co Jace zauway z rosncym niedowierzaniem. Nie strzsn
jego doni ze swojego ramienia. - Jestem rozczarowany. Sdziem, e dostrzeg powd.
Wolabym nie koczy tego wszystkiego w ten sposb.
Sebastian wyglda na rozbawionego.
- Nie zgadzam si - powiedzia. - Pomyl o nich. S gotowi do walki, do zdobycia
chway, a przekonaj si, e nic z tego si nie liczy. e ich dziaanie jest bezcelowe. Pomyl o
wyrazach jakie si wtedy odmaluj na ich twarzach - jego usta rozcigny si w umiechu.
- Jonathanie - westchn Valentine. - To niewdziczna konieczno, z ktrej nie naley
si cieszy.
Jonathan? Jace przylgn do skay, jego donie zrobiy si nagle liskie od potu.
Dlaczego Valentine miaby nazywa Sebastiana jego imieniem? Czy to bya pomyka? Tyle
e Sebastian nie wyglda na zaskoczonego.
- Czy to nie dobrze, e to co robi sprawia mi rado? - spyta Sebastian. - Doskonale
bawiem si w Alicante. Lightwoodowie okazali si lepszym towarzystwem ni mwie,
zwaszcza Isabelle. Zdecydowanie nadawalimy na tych samych falach. A co do Clary...
Samo suchanie jak Sebastian wymawia jej imi przyprawio serce Jace'a o bolesny

skurcz.
- W ogle nie okazaa si taka, jak mylaem e bdzie - cign dalej pogodnie
Sebastian. - Wcale nie jest do mnie podobna.
- Nie ma na wiecie nikogo takiego jak ty, Jonathanie. A jeli chodzi o Clary, to
zawsze bya dokadnie taka sama jak jej matka.
- Nie przyzna si do tego, czego tak naprawd chce - stwierdzi Sebastian. - Jeszcze
nie teraz. Ale opamita si.
Valentine unis brew.
- Opamita?
Sebastian umiechn si, a Jace'a zalaa niemal niemoliwa do opanowania furia.
Przygryz mocno usta, czujc krew na jzyku.
- Och, no wiesz - wytumaczy Sebastian. - Przejdzie na nasz stron. Ju nie mog si
doczeka. Oszukiwanie jej byo najwiksz frajd jak miaem od wiekw.
- Nie miae si tam bawi. Miae si dowiedzie czego szukaa. A kiedy ju to
znalaza - bez twojego udziau, mona by doda - pozwolie by oddaa to czarownikowi. A
potem nie udao ci si sprowadzi jej tu ze sob, mimo zagroe jakie moe dla nas stanowi.
To chyba mao olniewajcy sukces, Jonathanie.
- Staraem si j sprowadzi. Nie spuszczali z niej wzroku, a przecie nie mogem jej
porwa na oczach caej Sali - odpar ponuro Sebastian. - Poza tym, ju ci mwiem, e ona nie
ma pojcia jak uywa tej swojej zdolnoci do tworzenia run. Jest zbyt naiwna by stanowi
jakiekolwiek zagroenie...
- Cokolwiek planuje Clave, ona stanowi tego centrum - przerwa mu Valentine. Hugin tak mwi. Widzia j na podium w Sali Porozumie. Jeli potrafi zademonstrowa
Clave swoje zdolnoci...
Jace'a ogarn nagy lk o Clary, poczony z dziwnym poczuciem dumy. Oczywicie,
e bya w samym rodku wydarze. To bya jego Clary.
- Wic bd walczy - skonstatowa Sebastian. - I to jest to na czym nam zaley,
prawda? Clary si nie liczy. To bitwa si liczy.
- Wydaje mi si, e jej nie doceniasz - powiedzia cicho Valentine.
- Obserwowaem j - odpar Sebastian. - Gdyby jej zdolnoci byy tak nieograniczone
jak mylisz, to moga z nich skorzysta eby wydosta z wizienia swojego maego
wampirzego przyjaciela... albo ocali tego gupca Hodge'a, kiedy umiera...
- Czyja moc nie musi by nieograniczona by by miertelna - powiedzia Valentine. A jeli chodzi o Hodge, to moe byby skonny okaza troch wicej szacunku przez wzgld

na jego mier, skoro to ty go zabie.


- Chcia im powiedzie o Aniele. Musiaem to zrobi.
- Chciae. Zawsze chcesz - Valentine wyj z kieszeni par cikich, skrzanych
rkawic i zaoy je powoli. - Moe powinien im powiedzie. Moe nie. Przez tyle lat
opiekowa si Jace'm w Instytucie i z pewnoci musia si zastanawia co wychowuje.
Hodge by jednym z niewielu ludzi, ktrzy wiedzieli o istnieniu drugiego chopca.
Wiedziaem, e mnie nie zdradzi... by zbyt wielkim tchrzem eby to zrobi - zgi palce w
rkawicach, marszczc brwi.
Drugiego chopca? O czym on mwi? Sebastian zlekceway Hodge'a machniciem
rki.
- Kogo obchodzi to o czym on myla? Jest martwy, chwaa Bogu - jego oczy
poyskiway czerni. - Idziesz teraz nad jezioro?
- Tak. Wiesz dokadnie co masz robi? - Valentine wskaza podbrdkiem na miecz
przy pasie Sebastiana. - Uyj go. To nie Miecz, ale jest wystarczajco demoniczny do tego
celu.
- Nie mog i tam razem z tob? - gos Sebastiana przybra wyranie jkliwy ton. Nie moemy po prostu uwolni tej armii teraz?
- Jeszcze nie ma pnocy. Daem sowo, e zaczekamy z tym do tego czasu. Jeszcze
mog zmieni zdanie.
- Nie zrobi tego...
- Daem sowo i dotrzymam go - powiedzia ostatecznym tonem Valentine. - Jeli
Malachi nie odezwie si do pnocy, otwrz bram - widzc wahanie Sebastiana, Valentine
okaza zniecierpliwienie. - Musisz to zrobi, Jonathanie. Nie mog tu czeka do pnocy.
Dojcie tunelami do jeziora zajmie mi prawie godzin, a nie mam zamiaru pozwoli by bitwa
przecigaa si w nieskoczono. Przysze pokolenia musz wiedzie jak szybko Clave
ponioso klsk i jak miadce byo nasze zwycistwo.
- Po prostu bdzie mi przykro, e opuszcz wezwanie. Wolabym by tam wtedy z
tob - na twarzy Sebastiana odmalowa si smutek, ale byo w tym co umylnego, co
drwicego i frapujcego, zaplanowanego i dziwnie... obojtnego. Nie wydawao si, eby
Valentine si tym przejmowa.
Ku zdumieniu Jace'a , Valentine dotkn policzka Sebastiana szybkim gestem
niekryjcym uczucia zanim si odwrci i ruszy w stron odlegego kraca jaskini, gdzie
zalegay gste cienie. Zatrzyma si. Jego jasna sylwetka odcinaa si na tle ciemnoci.
- Jonathanie - zawoa, a Jace spojrza na niego, niezdolny si oprze. - Kiedy

spojrzysz Anioowi w twarz. Po tym wszystkim, kiedy mnie ju nie bdzie, odziedziczysz
Dary Anioa. By moe ktrego dnia ty take wezwiesz Razjela.
- Chciabym - powiedzia Sebastian, stojc nieruchomo kiedy Valelentine ostatni raz
skin gow i znikn w ciemnociach. Jego gos przeszed niemal w szept. - Bardzo bym
chcia - warkn. - Naplubym draniowi w twarz - obrci si, jego twarz przypominaa bia
mask w przytumionym wietle. - Moesz ju wyj, Jace. Wiem, e tu jeste.
Jace zamar... ale tylko na sekund. Jego ciao zerwao si z miejsca zanim jego umys
mia czas eby za nim nady. Bieg w stron wyjcia tunelu, mylc tylko o tym eby wyj
na zewntrz, o dostarczeniu wiadomoci Lukowi.
Ale wyjcie zostao zablokowane. Sta w nim Sebastian z penym triumfu i chodu
wyrazem twarzy. Ramiona mia rozoone a palcami prawie dotyka cian tunelu.
- Chyba nie sdzie e jeste ode mnie szybszy, co?
Jace zatrzyma si gwatownie. Serce tuko mu si w piersi, bijc nierwno jak
zepsuty metronom, ale gos mia opanowany.
- Skoro jestem od ciebie lepszy na wszystkie inne moliwe sposoby, to musi by po
temu jaki powd.
Sebastian tylko si umiechn.
- Syszaem jak bije twoje serce - powiedzia mikko. - Gdy patrzye na mnie i na
Valentine'a. Przeszkadzao ci to?
- To, e umawiasz si na randki z moim ojcem? - Jace wzruszy ramionami. - Szczerze
mwic, jeste dla niego za mody.
- Co takiego? - po raz pierwszy odkd go spotka, Sebastian wydawa si by
zszokowany. Ale mg si tym cieszy zaledwie przez krtk chwil, zanim Sebastian nie
odzyska panowania nad sob. W jego oczach zalni ciemny bysk wskazujcy na to, e nie
wybaczy Jace'owi tego, e przez niego straci spokj. - Mylaem o tobie czasami - cign
tym samym mikkim gosem. - Byo w tobie co takiego, co co kryo si za tymi twoimi
tymi oczami. Przebysk inteligencji, w odrnieniu od reszty twojej przybranej,
gupkowatej rodziny. Ale przypuszczam, e to bya tylko poza. Jeste tak samo gupi jak
reszta, pomimo dziesiciu lat dobrego wychowania.
- Co ty moesz wiedzie o moim wychowaniu?
- Wicej ni ci si wydaje - Sebastian opuci rce. - Czowiek, ktry ci wychowa,
wychowa rwnie mnie. Tylko e mn si po tych pierwszych dziesiciu latach nie zmczy.
- Co masz na myli? - gos Jace'a przeszed w szept, a potem, kiedy patrzy na
nieruchom, pozbawion umiechu twarz Sebastiana, odnis wraenie jakby zobaczy go po

raz pierwszy w yciu... Jasne wosy, czarne antracytowe oczy, twarde linie jego twarzy jakby
wyciosane w kamieniu... i w swoich mylach zobaczy twarz ojca, ktr pokaza mu anio;
mod, wyrazist, czujn i rzdn, i ju wiedzia. - Valentine jest twoim ojcem. Jeste moim
bratem - powiedzia, tyle e Sebastian nie sta ju przed nim, tylko za nim, a jego rce
otoczyy ramiona Jace'a tak, jakby chcia go obj. Tyle e donie mia zacinite w pici.
- Witaj i egnaj, mj bracie - warkn, a jego rce zacisny si na Jasie, wyciskajc
mu oddech z puc.
Clary bya wyczerpana. Tpy, micy bl gowy, skutek rysowania runy Sojuszu,
zagniedzi si w jej skroni. Wraenie byo takie, jakby kto kopa drzwi od zej strony.
- Wszystko w porzdku? - Jocelyn pooya jej do na ramieniu. - Nie wygldasz za
dobrze.
Clary spojrzaa w d... i zobaczya wijc si, czarn run przecinajc grzbiet doni
swojej matki, dopenienie tej, ktr na swojej mia Luke. Jej odek zacisn si w supe.
Udao jej si pogodzi z faktem, e za par godzin jej matka moga naprawd walczy
przeciwko armii demonw... ale celowo odsuwaa od siebie t myl za kadym razem gdy
powracaa.
- Po prostu zastanawiam si gdzie jest Simon - wstaa na nogi. - Id go poszuka.
- Tam? - Jocelyn spojrzaa zaniepokojona w kierunku tumu. Zmiesza si z kad
minut, zauwaya Clary, w miar jak ci ktrzy zostali naznaczeni, wychodzili przez frontowe
drzwi na plac. Sta przy nich Malachi z niewzruszon twarz, kierujc Podziemnych i
owcw w odpowiedni stron.
- Nic mi nie bdzie - Clary przecisna si obok swojej matki i Luke'a ku schodom
podium. Czua na sobie wzrok ludzi, powag ich spojrze. Przeczesaa tum w poszukiwaniu
Lightwoodw lub Simona, ale nie dostrzega nikogo znajomego... poza tym trudno jej byo
zobaczy cokolwiek ponad tumem biorc pod uwag to, e bya niska. Wzdychajc, Clary
przesza na zachodni stron Sali, gdzie tum by mniejszy. W momencie, w ktrym dosza do
rzdu wysokich, marmurowych kolumn, spomidzy nich wystrzelia czyja rka i odcigna
j na bok. Clary miaa czas zaledwie na to, by wcign powietrze ze zdumienia, a potem
staa ju w ciemnoci za jednym z najwikszych filarw, opierajc si plecami o zimn,
marmurow cian. Donie Simona zacisny si na jej ramionach.
- Tylko nie krzycz, okej? To ja - powiedzia.
- Oczywicie, e nie mam zamiaru krzycze. Nie bd mieszny - rozejrzaa si na
boki, zastanawiajc si o co moe chodzi... widziaa tylko fragment Sali pomidzy filarami. -

Po co ten cay cyrk z odgrywaniem Bonda? I tak miaam ci znale.


- Wiem. Czekaem a zejdziesz z podium. Chciaem porozmawia z tob w miejscu, w
ktrym nikt nas nie usyszy - obliza nerwowo ust. - Syszaem, co powiedzia Raphael.
Wiem, czego chcia.
- W porzdku, Simon - opucia ramiona. - Suchaj, nic si nie stao. Luke kaza mu
odej...
- Moe nie powinien - powiedzia Simon. - Moe powinien da Raphaelowi to, czego
chcia.
Zamrugaa.
- Masz na myli siebie? Nie bd gupi. Nie ma mowy eby...
- Jest - zacieni ucisk na jej ramionach. - Chc to zrobi. Chc, eby Luke
powiedzia Raphaelowi, e umowa stoi. Albo sam mu to powiem.
- Wiem co chcesz zrobi - zaprotestowaa. - Szanuj ci za to i podziwiam, ale nie
musisz tego robi, Simon, nie musisz. To, o co prosi Raphael, jest niewaciwe i nikt nie
bdzie ci osdza jeli nie powicisz si w wojnie, ktra wcale ci nie dotyczy...
- Ale o to wanie chodzi - odpar Simon. - To, co powiedzia Raphael to prawda.
Jestem wampirem a ty cigle o tym zapominasz. Albo moe po prostu nie chcesz o tym
pamita. Ale jestem Podziemnym a ty jeste Nocnym owc, a ta wojna dotyczy nas obojga.
- Ale nie jeste taki jak oni...
- Jestem - powiedzia powoli i z rozmysem, tak jakby chcia si upewni czy
zrozumiaa kade sowo z tego, co powiedzia. - I zawsze ju bd. Jeli Podziemni maj
walczy razem z owcami, bez udziau ludzi Raphaela, to nie bdzie adnego stanowiska w
Radzie dla Nocnych Dzieci. Nie bd czci wiata, ktry chce stworzy Luke, wiata w
ktrym Podziemni i owcy wsppracuj ze sob. yj ze sob. Wampiry zostan od tego
odcite. Stan si waszymi wrogami. Ja stan si twoim wrogiem.
- Nigdy nim nie bdziesz.
- Mog zgin - powiedzia zwyczajnie Simon. - Ale nie mog pomc stojc z boku i
udajc, e mnie to nie dotyczy. Nie prosz ci o pozwolenie. Chciabym, eby mi pomoga.
Jeli tego nie zrobisz, to nakoni Mai, eby zaprowadzia mnie do obozu wampirw i
oddam si w rce Raphaela. Rozumiesz?
Jedyne, co moga zrobi, to wpatrywa si w niego. Trzyma jej ramiona tak mocno,
e moga wyczu krew pulsujc pod jego domi. Oblizaa jzykiem wyschnite usta. Miay
gorzki posmak.
- Co mog zrobi eby ci pomc? - wyszeptaa.

Patrzya na niego niedowierzajco gdy jej tumaczy. Krcia przeczco gow jeszcze
zanim zdy doj do koca, a jej wosy smagay j po twarzy, prawie zasaniajc oczy.
- Nie - odpara. - To gupota, Simon. To nie jest podarunek tylko kara...
- Moe nie dla mnie - powiedzia. Zerkn w kierunku tumu a Clary dostrzega Mai,
przygldajc im si z niekaman ciekawoci. Byo jasne, e na niego czekaa. Za szybko,
pomylaa Clary. To wszystko dzieje si za szybko.
- To lepsze od drugiego wyjcia, Clary.
- Nie...
- Moliwe, e nic mi si nie stanie. To znaczy, ju i tak zostaem ukarany. Nie mog
wej do kocioa, do synagogi, nie mog wymwi... nie mog wymwi witych imion,
nigdy si ju nie zestarzej, jestem odcity od normalnego ycia. Moliwe, e to i tak niczego
nie zmieni.
- Ale moe.
Puci jej ramiona, przesun domi po jej bokach i wycign stel Patricka
Penhallowa z jej pasa. Poda j jej.
- Clary - powiedzia. - Zrb to dla mnie. Prosz.
Uja j zdrtwiaymi palcami i uniosa do gry, przytykajc koniec do skry Simona,
tu powyej jego oczu. Pierwszy Znak, powiedzia kiedy Magnus. Ten pierwszy. Pomylaa
o nim a stela zacza si porusza tak jak tancerz porusza si, gdy zaczynaa gra muzyka.
Czarne linie same pojawiy si na jego czole tak jak rozwijajcy patki kwiat pokazany na
przypieszonym filmie. Kiedy skoczya, prawa rka bolaa j i pieka, ale gdy tylko cofna
si i spojrzaa na swoje dzieo, wiedziaa, e stworzya co doskonaego, dziwnego i
staroytnego, co pochodzcego z pocztkw historii. Znak pon jak gwiazda nad oczami
Simona. Potar go palcami a na jego twarzy odmalowao si zdumienie.
- Czuj go - powiedzia. - Jak oparzenie.
- Nie mam pojcia ci si stanie - szepna. - Nie wiem, jakie dugofalowe efekty
uboczne mog wystpi.
Wykrzywiajc usta w pumiechu, unis do i dotkn jej policzka.
- Miejmy nadziej, e niedugo si o tym przekonamy.

19. PANIEL
Maia nie odzywaa si przez wikszo drogi do lasu, sza ze spuszczon gow, raz na
jaki czas rozgldajc si na boki i ze zmarszczonym w koncentracji nosem. Simon
zastanawia si, czy wyczuwaa drog i doszed do wniosku, e nawet jeli byo to dziwne, to
przynajmniej si przydawao. Zauway te, e nie musi przyspiesza, eby dotrzyma jej
kroku, niewane jak szybko sza. Nawet gdy dotarli do ubitej cieki w lesie i Maia zacza
biec - szybko, cicho i trzymajc si nisko przy ziemi - nie mia najmniejszego problemu z
dotrzymywaniem tempa. To by jedyny aspekt bycia wampirem, o ktrym mg szczerze
powiedzie, e sprawia mu przyjemno.
cieka skoczya si zbyt szybko; drzewa stay coraz gciej obok siebie i musieli
biec midzy nimi, po zdartej, pokrytej korzeniami i limi ziemi. Gazie nad ich gowami
tworzyy wzory wygldajce jak koronka na rozgwiedonym niebie. Dobiegli do polany, na
ktrej porozrzucane byy gazy byszczce jak idealnie biae zby. Gdzieniegdzie znajdoway
si stosy lici, jakby kto przyszed tu z ogromnymi grabiami.
- Raphael - Maia przyoya donie do ust i woaa wystarczajco gono, eby
sposzy ptaki siedzce wysoko w koronach drzew - Raphael, poka si!
Cisza. Nagle w cieniu co si poruszyo i sycha byo delikatny dwik, jak deszcz
bbnicy w blaszany dach. Odgarnite licie poleciay do gry, tworzc malekie cyklony.
Simon usysza jak Maia kaszle, , jakby strzepujc licie z twarzy i oczu.
Wiatr znikn tak samo nagle jak si pojawi. Raphael sta na polanie, kilka stp od
Simona. Otaczaa go grupa wampirw, bladych i nieruchomych jak drzewa w wietle
ksiyca. Ich miny byy zimne, wyraay tylko wrogo. Rozpozna niektrych z Hotelu
Dumort: drobn Lily i blond Jacoba z oczami zwonymi jak noe. Ale wielu z nich pierwszy
raz widzia na oczy.
Raphael zrobi krok do przodu. Jego skra bya ziemista i mia cienie pod oczami, ale
umiechn si na widok Simona.
- Przyszede - powiedzia.
- Przyszedem - odpar Simon - Jestem tu, wic... zaatwione.
- Nic nie jest zaatwione - Raphael spojrza na Mai - Lykantropko - kontynuowa Wr do lidera swojego stada i podzikuj mu za zmian decyzji. Powiedz, e Dzieci Nocy
bd walczy z nimi w Brocelind Plain.
Maia miaa zacity wyraz twarzy.

- Luke nie...
Simon szybko jej przerwa.
- W porzdku Maia. Id.
Jej oczy wieciy smutno.
- Simon pomyl - powiedziaa - Nie musisz tego robi.
- Musz - jego ton by chodny - Maia bardzo ci dzikuje za przyprowadzenie mnie tu.
A teraz id.
- Simon...
Jego gos osab.
- Jeli nie odejdziesz, zabij nas oboje i to wszystko pjdzie na marne. Id. Prosz.
Skina gow i odwrcia si, w tym samym momencie przemieniajc si. W jednym
momencie bya szczup dziewczyn z warkoczykami ruszajcymi si na wietrze, a w
nastpnym spada na ziemi i zacza biec na czterech nogach; bya szybkim i cichym
wilkiem. Wybiega z polany i znika w cieniu.
Simon odwrci si z powrotem do wampirw i prawie krzykn - Raphael sta blisko,
moe kilka cali od niego. Wida byo, e jest godny. Simon pomyla o nocy w Hotelu
Dumort - o twarzach nagle wychodzcych z cienia, o przelotnym miechu, zapachu krwi - i
zadra.
Raphael wycign do niego rce i zapa go za ramiona, ucisk jego zwodniczo
delikatnych doni by elazny.
- Podnie gow - powiedzia - I spjrz na gwiazdy. Tak bdzie atwiej.
- A wic masz zamiar mnie zabi - odpar Simon. Ze zdziwieniem zorientowa si, e
nie ba si ani nawet nie denerwowa; wszystko wydawao si zwolni i byo jasne. Czu
kady listek na gaziach nad nim, kady kamyk lecy na ziemi, kad par wpatrzonych w
niego oczu.
- A co mylae? - spyta Raphael - lekko smutnym gosem, pomyla Simon Zapewniam ci, e to nic osobistego. Jak powiedziaem wczeniej - jeste zbyt niebezpieczny,
eby mc dalej tak y. Gdybym wiedzia kim si staniesz...
- To nigdy nie pozwoliby mi wyczoga si z tego grobu. Wiem - stwierdzi Simon.
Raphael spojrza mu w oczy.
- Kady robi to co musi, eby przetrwa. To czyni nas odrobin podobnymi do ludzi jego zby jak igy wysuny si z osony jak brzytwy.
- Nie ruszaj si - powiedzia - Zaatwimy to szybko - zbliy si do Simona.
- Poczekaj - odpowiedzia Simon, a gdy Raphael odsun si, patrzc na niego gronie,

powiedzia bardziej stanowczo - Poczekaj. Musz ci co pokaza.


Raphael wyda z siebie niski, syczcy dwik.
- Mam nadziej, e chodzi o co wicej ni odwleczenie tego.
- Tak. Jest co co moim zdaniem powiniene zobaczy - Simon odgarn wosy z
czoa. To by gupi wrcz teatralny gest, ale kiedy to zrobi pomyla o Clary i o jej bladej
twarzy, kiedy patrzya si na niego ze stel w rku. Przynajmniej sprbuj; dla niej pomyla.
Efekt by natychmiastowy. Raphael by wstrznity. Cofn si jakby Simon zacz
wywija krzyem, jego oczy si rozszerzyy.
- Kto ci to zrobi?
Simon tylko si na niego patrzy. Nie by pewny jakiej reakcji si spodziewa, ale na
pewno nie takiej.
- Clary - Raphael odpowiedzia na wasne pytanie - Oczywicie. Tylko jej moc
mogaby dokona czego takiego - Naznaczony wampir i to takim Znakiem...
- Jakim Znakiem? - spyta Jacob - szczupy blondyn stojcy za Raphaelem. Reszta
wampirw rwnie wpatrywaa si w Znak z minami wyraajcymi skoowanie i strach. Jeli
cokolwiek przestraszy Raphaela to tak samo bdzie z nimi.
- Ten Znak - zacz Raphael, nadal patrzc na Simona - nie znajduje si w Szarej
Ksidze. Jest nawet od niej starszy. Jeden ze staroytnych run, narysowany przez Stwrc wykona gest jakby chcia dotkn czoa Simona, ale nie by w stanie si do tego zmusi; jego
rka trzsa si przez chwil, a potem j opuci - Czasem mwi si o takich Runach, ale
nigdy adnej z nich nie widziaem. A ta...
- 'Ktokolwiek by zabi Kaina, siedmiokrotn pomst poniesie! Da te Pan znami
Kainowi, aby go nie zabi, ktokolwiek go spotka' - zacytowa Simon - Moesz sprbowa
mnie zabi, Raphael. Ale nie radzibym ci tego robi.
- Znak Kaina? - spyta Jacob, niedowierzajc - Runa na twoim czole to Znak Kaina?
- Zabij go - powiedziaa czerwonowosa wampirzyca, stojca blisko Jacoba. Mwia z
cikim akcentem - rosyjskim - pomyla Simon, chocia nie by pewny - Tak czy siak zabij
go.
Wyraz twarzy Raphaela by mieszank furii i niedowierzania.
- Nie zrobi tego - odpar - Jakakolwiek wyrzdzona mu krzywda, wrci
siedmiokrotnie do tego kto j wyrzdzi. Taka jest moc Znaku. Oczywicie jeli kto z was
chciaby podj ryzyko to zapraszam.
Nikt si nie odezwa ani nie poruszy.

- Tak mylaem - rzek Raphael. Jego spojrzenie widrowao Simona - Jak za krlowa
z bajki, Lucian Graymark wysa mi zatrute jabko. Przypuszczam, e liczy na to, e ci
zabij i w konsekwencji zostan ukarany.
- Nie - powiedzia Simon szybko - Nie - Luke o niczym nie wiedzia. Jego gest by
wykonany w dobrej wierze. Musisz to przyzna.
- A wic sam si na to zdecydowae? - pierwszy raz w spojrzeniu Raphaela pojawio
si co innego ni pogarda - To nie jest proste zaklcie ochronne. Wiesz na czym polegaa
kara Kaina? - mwi cicho, jakby dzieli si z Simonem jakim sekretem - Gdy bdziesz
sprawowa ziemi, nie wyda wicej mocy swej tobie; tuaczem, i biegunem bdziesz na ziemi.
- Wic - odrzek Simon - bd si tua, jeli o to chodzi. Zrobi, co bdzie trzeba.
- A to wszystko... - stwierdzi Raphael - Wszystko dla Nefilim.
- Nie tylko dla Nefilim - odpowiedzia Simon - Robi to te dla was. Nawet jeli tego
nie chcecie - podnis gos tak, eby reszta wampirw moga go usysze - Martwilicie si,
e jeli inne wampiry dowiedz si co si ze mn stao, pomyl, e krew Nocnych owcw
pozwoli im na chodzenie w wietle dziennym. Ale to nie przez to mam t moc. To przez co
co zrobi Valentine. Jaki eksperyment. On to spowodowa, nie Jace. I nie da si tego
powtrzy. Nigdy wicej co takiego si nie zdarzy.
- On moe mwi prawd - odezwa si Jacob, zaskakujc Simona - Znaem jedno
albo dwoje Dzieci Nocy, ktre sprboway krwi Nocnego owcy. aden z nich nie mia
odpornoci na wiato.
- To by jedyny powd, eby odmwi Nefilim pomocy w bitwie - powiedzia Simon,
odwracajc si do Raphaela - Ale teraz gdy mnie do ciebie przysali... - pozwoli reszcie
zdania wisie w powietrzu.
- Nie prbuj mnie szantaowa - odpar Raphael - Jeli Dzieci Nocy zgadzaj si na
umow to dotrzymuj jej, niewane jak bardzo im si to nie podoba - umiechn si lekko,
jego ostre zby byszczay w ciemnoci - Jest tylko jedna rzecz. Jedna czynno, ktrej
wymagam od ciebie jako dowd, e masz dobre zamiary - zaakcentowa mocno ostatnie
sowo.
- Co mam zrobi?
- Nie bdziemy jedynymi wampirami walczcymi w bitwie Luciana Graymarka. Ty
te bdziesz walczy.
Jace otworzy oczy i zobaczy srebrny wir. Jego usta byy wypenione gorzkim
pynem. Zakaszla, przez moment zastanawiajc si czy si topi - ale jeli tak to topi si na

suchym ldzie. Siedzia pionowo, plecami oparty o stalagmit, a jego rce byy zwizane za
nim. Jeszcze raz kaszln i jego usta wypenia sl. Zrozumia, e nie ton tylko plu krwi.
- Obudzie si braciszku? - Sebastian kuca obok niego z kawakiem liny w rku i
umiecha si; jego umiech by jak obnaony n - To dobrze. Baem si, e zabiem ci
odrobin za wczenie.
Jace odwrci gow i wyplu krew na ziemi. Czu si jakby jego gowa
nadmuchanym balonem, naciskajcym na zewntrzn stron jego czaszki. Srebrny wir nad
jego gow zwolni i zatrzyma si ukazujc niebo pene gwiazd widocznych przez dziur w
dachu jaskini.
- Czekasz na specjaln okazj, eby mnie zabi? Niedugo Boe Narodzenie.
Sebastian, zamylony spojrza na Jace'a .
- Jeste dobry w gbie. Nie nauczye si tego od Valentine'a. Czego w ogle si od
niego nauczye? Wyglda na to, e nie pokaza ci jak si walczy - przysun si do Jace'a Wiesz co dostaem od niego na dziewite urodziny? Lekcj. Nauczy mnie, e jest takie
miejsce na plecach mczyzny, w ktre wbijajc n, przebijesz serce i rozerwiesz krgosup
jednoczenie. A ty co dostae na dziewite urodziny, chopczyku? Ciasteczko?
Dziewite urodziny? Jace przekn lin.
- To powiedz mi, w jakiej dziurze ci trzyma kiedy ja dorastaem? Nie pamitam
ebym widzia ci w okolicach dworu.
- Wychowywaem si w tej dolinie - Sebastian wskaza brod na wyjcie z jaskini - Ja
te nie pamitam, eby ty si tu krci. Mimo i wiedziaem o tobie. A ty o mnie nie.
Jace potrzsn gow.
- Valentine jako nigdy si tob nie chwali. Ciekawe czemu?
Oczy Sebastiana zabysy. Teraz widoczne byo podobiestwo do Valentine'a - ta sama
niecodzienna kombinacja srebrno - biaych wosw i czarnych oczu, te same koci
policzkowe, ktre wygldayby nawet delikatnie na mniej wymodelowanej twarzy.
- Wiedziaem o tobie wszystko - powiedzia - Ale ty nic nie wiesz, prawda? Sebastian wsta - Chciaem, eby przey po to, eby to zobaczy braciszku - kontynuowa Wic patrz uwanie.
Ruchem tak szybkim, e prawie niewidzialnym, wyj miecz z pochwy przypitej do
pasa. Mia srebrn rkoje i podobnie jak Miecz Anioa wieci cikim, czarnym wiatem.
Na powierzchni ostrza wyryte byy gwiazdy, ktre apay prawdziwe wiato gwiazd i pony
jak ogie.
Jace wstrzyma oddech. Zastanawia si czy Sebastian ma zamiar po prostu go zabi,

ale nie, gdyby tak byo zrobiby to wczeniej, kiedy by nieprzytomny. Patrzy jak Sebastian
szed w kierunku rodka groty, lekko trzymajc miecz w doni, chocia wyglda na ciki.
By skoowany. Jak Valentine mg mie jeszcze jednego syna? Kim bya jego matka? Kto
inny z Krgu? Czy by starszy od Jace'a ?
Sebastian doszed do ogromnego, czerwonego stalagmitu w centrum pomieszczenia,
ktre zdawao si pulsowa w miar jak si zblia, a dym w rodku wirowa coraz szybciej.
Sebastian przymkn oczy i podnis miecz. Powiedzia co - sowo w chrapliwie brzmicym,
demonicznym jzyku - i opuci miecz na stalagmit.
Odci jego grn cz. W rodku skaa bya pusta jak probwka wypeniona
czarnym i czerwonym dymem, unosi si w gr jak powietrze uciekajce z pknitego
balonu. Rozleg si huk - chocia by to nie tyle dwik, ale jakby eksplodujce cinienie.
Jace'owi zatkay si uszy. Nagle oddychanie stao si trudne. Chcia rozluni sobie
konierzyk koszulki, ale nie mg poruszy rkami. Byy zbyt ciasno zwizane z tyu.
Sebastian by czciowo zasonity czerwono - czarn cian dymu, ktry skrca si i
wzlatywa w gr.
- Patrz! - krzykn, jego twarz byszczaa. Jego oczy pony, biae wosy powieway
na tworzcym si wietrze i Jace zastanawia si czy tak wyglda za modu jego ojciec:
strasznie, a jednoczenie fascynujco - Patrz i podziwiaj armi Valentine'a.
Jego gos zosta zaguszony przez narastajcy dwik. Brzmia jak fala uderzajca o
brzeg; uderzenie ogromnej masy wody, niosca ze sob szcztki miast; nawanica potnej i
diabelnej mocy. Ogromna kolumna wirujcej, krccej si i trzepoczcej ciemnoci
wytrysna ze stalagmitu, wzbijajc si w powietrze, wypywajc przez dziur w sklepieniu
jaskini. Demony. Wylatyway wrzeszczc, wyjc i warczc; wrzca masa pazurw i szponw,
zbw i poncych oczu. Jace przypomnia sobie jak lea na pokadzie statku Valentine'a,
gdy niebo, ziemia i morze zamieniay si w koszmar, ale to co teraz widzia byo duo gorsze.
To wygldao jakby ziemia si otwara i ze szczeliny wypyno pieko. Demony mierdziay
jak tysic gnijcych cia. Jace krci rkami tak dugo, a lina wbia mu si w nadgarstki i
zacz krwawi. W ustach mia cierpki posmak i musia splun krwi i ci, podczas gdy
ostatnie demony znikay nad jego gow; czarna fala horroru przesaniajca niebo.
Jace myla, e by moe straci przytomno na minut czy dwie. Na pewno zaliczy
chwil ciemnoci, podczas ktrej wrzeszczce i wyjce demony zniky, a on jakby wisia w
przestrzeni zawieszony midzy niebem a ziemi, czujc pewnego rodzaju oderwanie od
rzeczywistoci, ktre byo w jaki sposb... spokojne.
Skoczyo si zbyt szybko. Nagle wrci do swojego ciaa, jego nadgarstki okropnie

bolay, ramiona mia cignite do tyu. Smrd demonw by tak mocny, e odwrci gow i
zwymiotowa na ziemi. Usysza oschy chichot i spojrza w gr, przeykajc kwas,
zalegajcy mu w gardle. Sebastian kucn obok ng Jace'a , jego oczy byszczay.
- Ju w porzdku braciszku - powiedzia - Poszli sobie.
Oczy Jace'a zawiy, a gardo palio. Jego gos brzmia jak rechot.
- Powiedzia pnoc. Valentine kaza otworzy bram o pnocy. Niemoliwe, eby
ju bya pnoc.
- Sdz, e w takich sytuacjach lepiej prosi o wybaczenie ni o pozwolenie Sebastian spojrza na puste ju niebo - Powinny dotrze do Brocelind Plain w pi minut, to
odrobin mniej ni zajmie ojcu droga do jeziora. Chc zobaczy rozlan krew Nefilim. Chc,
eby wili si i umierali na ziemi. Zasuguj na zhabienie, zanim pjd w zapomnienie.
- Naprawd mylisz, e Nefilim maj takie mae szanse w walce z demonami?
Przecie nie s nieprzygotowani...
Sebastian zby go machniciem rki.
- Mylaem, e suchae naszej rozmowy. Nie zrozumiae planu? Nie wiesz co
zamierza zrobi mj ojciec?
Jace nie odezwa si.
- To byo mie z twojej strony - kontynuowa Sebastian - Kiedy przyprowadzie mnie
do Hodge'a tamtej nocy. Gdyby nie powiedzia, e Lustrem, ktrego szukamy jest Jezioro
Lyn, to nie jestem pewien czy to w ogle byoby moliwe. Poniewa kady, kto ma dwa
spord Darw Anioa i stoi przed Lustrem, moe wywoa z niego Anioa Razjela, tak jak
zrobi to Jonathan Nocny owca tysic lat temu. A kiedy przywoasz Anioa, moesz od
niego zada jednej rzeczy. Moesz da mu jedno zadanie do wykonania. Poprosi o jedn...
przysug.
- Przysug? - Jace'owi zrobio si zimno - Valentine ma zamiar poprosi o
zwycistwo w bitwie w Brocelind Plain?
Sebastian wsta.
- To by byo marnotrawstwo - powiedzia - Nie. Zada, eby wszyscy Nocni owcy,
ktrzy nie napili si z Kielicha Anioa - wszyscy, ktrzy za nim nie podaj, zostali
pozbawieni mocy. Ju nie bd Nefilim. A skoro tak, noszenie run... - umiechn si - zmieni
ich w Wykltych. Bd atwym celem dla demonw i Podziemni, ktrzy nie zd uciec
zostan zlikwidowani.
Jace'owi dzwonio w uszach. Poczu zawroty gowy.
- Nawet Valentine - zacz - Nawet on nie byby w stanie zrobi czego takiego...

- Przesta - odpar Sebastian - Naprawd mylisz, e mj ojciec nie zrobi tego co


zaplanowa?
- Nasz ojciec - poprawi Jace.
Sebastian spojrza na niego. Jego wosy tworzyy bia aureol, wyglda jak zy anio,
ktry poda za Lucyferem.
- Przepraszam - powiedzia, rozbawiony - Czy ty si modlisz?
- Nie. Powiedziaem nasz ojciec. Miaem na myli Valentine'a. Nie jest twoim ojcem,
tylko naszym.
Przez chwil twarz Sebastiana bya bez wyrazu, a potem umiechn si szeroko.
- May anioeczku - powiedzia - Jeste gupcem - tak jak zawsze powtarza mj
ojciec.
- Czemu cay czas mnie tak nazywasz? Czemu tak do mnie mwisz? - zapyta Jace
- Boe - odpar Sebastian - Ty nic nie wiesz prawda? Czy mj ojciec powiedzia ci
kiedykolwiek co co nie byo kamstwem?
Jace potrzsn gow. Prbowa rozluni lin wic jego nadgarstki, ale za
kadym razem gdy poruszy rkami, ta wydawaa si by jeszcze cianiejsza. Czu bicie serca
kadym palcem.
- Skd wiesz, e nie okamywa ciebie?
- Poniewa w moich yach pynie jego krew. Jestem taki jak on. Kiedy odejdzie, ja
bd rzdzi Clave.
- Na twoim miejscu nie chwalibym si tak, e jestem taki jak on.
- I jeszcze co - gos Sebastiana by pozbawiony emocji - Nie udaj, e jestem kim
innym. Nie zachowuj si jakbym by przeraony tym co robi mj ojciec, eby uratowa
swoich ludzi, nawet jeli oni tego nie chc - albo moim zdaniem - na to nie zasuguj. Kogo
wolaby mie za syna, chopaka, ktry jest dumny ze swojego ojca, czy takiego, ktry
paszczy si przed tob w strachu, kompromitujc si?
- Nie boj si Valentine'a - stwierdzi Jace.
- I nie powiniene - odpar Sebastian - Powiniene ba si mnie.
W jego gosie byo co co zmusio Jace'a do zaprzestania prb uwolnienia rk z
wizw i spojrzenia do gry. Sebastian nadal trzyma swj byszczcy czerni miecz. By
ciemny i pikny - pomyla Jace, nawet kiedy Sebastian obniy jego czubek tak, by
spoczywa na jego obojczyku, jednoczenie nacinajc jego jabko Adama.
Jace stara si, eby jego gos by pewny.
- I co teraz? Zabijesz mnie kiedy jestem przywizany? Walka ze mn tak bardzo ci

przeraa?
Nawet odrobina emocji, nie pojawia si na bladej twarzy Sebastiana.
- Ty - powiedzia - nie jeste dla mnie zagroeniem. Jeste szkodnikiem. Kopotem.
- Wic dlaczego mnie nie rozwiesz?
Sebastian cakowicie nieruchomo, patrzy si na niego. Wyglda jak posg - pomyla
Jace, jak posg jakiego zmarego ksicia, ktry zmar mody i zepsuty. I to bya rnica
midzy Sebastianem i Valentinem - mimo i mieli ten sam lodowaty i marmurowy wygld, w
Sebastianie co zniko, zostao usunite od rodka.
- Nie jestem gupcem - powiedzia Sebastian - Nie pokonasz mnie. Pozostawiem ci
przy yciu tylko po to, eby mg zobaczy demony. Kiedy zginiesz i wrcisz do swoich
anielskich przodkw, moesz im przekaza, e nie ma ju dla nich miejsca na tym wiecie.
Odnieli porak z Clave i Clave ju ich nie potrzebuje. Teraz mamy Valentine'a.
- Zabijasz mnie, bo chcesz ebym przekaza od ciebie wiadomo Bogu? - Jace
pokrci gow, ostrze miecza przesuno si po jego gardle - Jeste bardziej szalony ni
mylaem.
Sebastian tylko si umiechn i wbi ostrze odrobin gbiej; kiedy Jace przeyka,
czu jego czubek, przebijajcy mu tchawic.
- Jeli znasz jakie prawdziwe modlitwy braciszku, powiedz je teraz.
- Nie znam adnych modlitw - odpar Jace - Ale mam wiadomo. Dla naszego ojca.
Przekaesz mu j?
- Oczywicie - powiedzia Sebastian gadko, ale byo co w sposobie w jaki to
wypowiedzia, co potwierdzio to co myla Jace.
- Kamiesz - stwierdzi - Nie przekaesz mu wiadomoci, bo nie masz zamiaru
powiedzie mu co zrobie. Nigdy nie prosi ci eby mnie zabi i nie bdzie szczliwy gdy
si dowie.
- Nonsens. Nic dla niego nie znaczysz.
- Mylisz, e nigdy si nie dowie co si stao, jeli teraz mnie zabijesz. Mgby mu
powiedzie, e zginem w bitwie, albo po prostu sam dojdzie do wniosku, e to si stao. Ale
mylisz si, jeli uwaasz, e si nie dowie. Valentine zawsze wie.
- Nie wiesz o czym mwisz - odpowiedzia Sebastian, ale jego twarz si naprya.
Jace nadal mwi.
- Nie moesz ukry tego co robisz. Jest wiadek.
- wiadek? - Sebastian wyglda prawie na zaskoczonego, co Jace uzna za pewnego
rodzaju mae zwycistwo - O czym ty mwisz?

- Kruk - odpar Jace - Obserwowa nas z cienia. Powie wszystko Valentine'owi.


- Hugin? - Sebastian rozejrza si i chocia nigdzie nie byo wida ptaka, to wyraz
twarzy Sebastiana, gdy znw spojrza na Jace'a by peen wtpliwoci.
- Jeli Valentine dowie si, e zamordowae mnie gdy byem przywizany i
bezbronny, bdzie tob zdegustowany - stwierdzi Jace i zauway, e jego gos sta si
podobny do gosu ojca: tak samo mwi Valentine, gdy czego chcia: mikko i przekonujco
- Nazwie ci tchrzem. Nigdy ci nie wybaczy.
Sebastian nie odezwa si. Gapi si na Jace'a z drgajcymi ustami, a w jego oczach
wida byo nienawi.
- Rozwi mnie - powiedzia Jace - Rozwi mnie i walcz ze mn. To jedyny sposb.
Warga Sebastiana znowu drgna i tym razem Jace pomyla, e posun si za daleko.
Sebastian unis miecz; wiato ksiyca dzielio go na tysic srebrnych kawakw, srebrnych
jak gwiazdy, srebrnych jak jego wosy. Obnay zby i cisz przerwa dwik miecza
przecinajcego powietrze, gdy Sebastian z krzykiem go opuci.
Clary siedziaa na schodkach prowadzcych na podwyszenie w siedzibie Rady,
trzymajc w rku stel. Nigdy nie czua si taka samotna. Budynek by kompletnie pusty.
Clary wszdzie szukaa Isabelle, gdy wojownicy przeszli przez Portal, ale nie moga jej
znale. Aline powiedziaa jej, e Izzy jest pewnie w domu Penallow'w, gdzie Aline i kilka
innych nastolatek miao opiekowa si dziemi zbyt modymi na bitw. Chciaa, eby Clary
posza tam z ni, ale ta odmwia. Jeli nie moe znale Isabelle, to woli by sama ni z
obcymi. Przynajmniej tak mylaa. Ale okazao si, e siedzenie tutaj w ciszy i pustce jest
coraz bardziej uciliwe. Mimo to, nie poruszya si. Staraa si jak moga, eby nie myle o
Jacie, o Simonie, o matce, Luke'u czy Alecu i jedynym sposobem jaki znalaza na nie
mylenie o nich byo siedzenie bez ruchu i gapienie si w marmurow pytk na pododze,
liczenie pkni w niej, raz za razem. Byo ich sze. Jeden, dwa, trzy, cztery, pi, sze.
Koczya liczenie i zaczynaa od nowa, od pocztku. Jeden...
Niebo nad ni eksplodowao.
A przynajmniej tak to brzmiao. Clary odwrcia gow i spojrzaa do gry, przez
przejrzysty dach. Przed chwil niebo byo ciemne, teraz stao si latajc mas pomieni i
czerni, przecitej gdzieniegdzie brzydkim, pomaraczowym wiatem. Co poruszao si
przez to wiato - co ohydnego, czego wcale nie chciaa zobaczy, co sprawio, e byo
wdziczna ciemnoci za zasonienie jej widoku. Sporadyczne byski byy wystarczajco
okropne.

Przejrzyste wiato nad jej gow falowao i zginao si gdy przelatywaa zgraja
demonw, jakby byo podgrzane do wysokiej temperatury. W kocu pojawi si dwik
podobny do odgosu strzau i w szkle pojawio si ogromne pknicie, rozszczepiajce si na
mniejsze szczeliny. Clary zacza biec zasaniajc gow rkami, kiedy szko zaczo spada
wok niej jak deszcz.
Byli prawie na polu bitwy, kiedy rozleg si dwik rozdzierajc cisz. W jednej
chwili lasy byy tak samo ciche jak ciemne. W nastpnej niebo byo owietlone piekielnym,
pomaraczowym wiatem. Simon zachwia si i prawie przewrci; zapa si pnia drzewa,
eby nie upa i spojrza do gry ledwo wierzc w to co widzi. Naokoo niego inne wampiry
wpatryway si w niebo, ich biae twarze wyglday jak otwierajce si w nocy kwiaty,
apice wiato ksiyca, podczas gdy po niebie przelatywa koszmar za koszmarem.
- Cay czas mdlejesz - powiedzia Sebastian - To strasznie nudne.
Jace otworzy oczy. Bolaa go gowa. Podnis rk, eby dotkn policzka i
uwiadomi sobie, e jego rce nie s ju zwizane. Kawaek liny zwisa z jego nadgarstka.
Gdy spojrza na swoj rk bya czarna od krwi.
Rozejrza si. Ju nie byli w jaskini: lea na mikkiej trawie na dnie doliny, niedaleko
kamiennego domu. Sysza pync niedaleko wod. Spltane korony drzew nad nim
blokoway troch wiato ksiyca, ale nadal byo jasno.
- Wstawaj - odezwa si Sebastian - Masz pi sekund zanim ci zabij.
Jace wsta tak wolno jak mg sobie na to pozwoli. Nadal krcio mu si w gowie.
Walczc o utrzymanie rwnowagi wbi pity butw w ziemi, prbujc zyska jaki stabilny
grunt.
- Czemu mnie tu przyniose?
- Z dwch powodw - odpowiedzia Sebastian - Po pierwsze mio byo ci oguszy.
Po drugie zabrudzenie krwi podogi w grocie byoby niekorzystne dla nas obu. Zaufaj mi. Bo
mam zamiar przela sporo twojej krwi.
Jace dotkn swojego pasa i serce podeszo mu do garda. Albo zgubi wikszo broni
kiedy Sebastian przeciga go przez tunel, albo - co bardziej prawdopodobne - Sebastian je
wyrzuci. Wszystko co mu zostao to sztylet. Mia krtkie ostrze - zbyt krtkie; adna obrona
przed mieczem.
- Nie nazwabym tego broni - Sebastian umiechn si szeroko, biay w
rozwietlonej wiatem ksiyca ciemnoci.
- Nie mog tym walczy - stwierdzi Jace, starajc si brzmie jak najbardziej
nerwowo i drco.

- Co za haba - odpar Sebastian z umiechem zbliajc si do Jace'a . Trzyma miecz


luno, teatralnie wrcz nieskoncentrowany, czubkami palcw uderzajc w rkoje. Jeeli
mia zdarzy si dla niego jaki dobry moment na rozpoczcie walki - pomyla Jace - to by
wanie ten moment. Unis rk i uderzy Sebastiana w twarz najmocniej jak potrafi.
Pod jego pici zamaa si ko. Sia uderzenia sprawia, e Sebastian si zatoczy.
Polecia do tyu, na piach, wypuszczajc z rki miecz. Jace zapa go w locie i sekund
pniej sta nad Sebastianem z ostrzem w rku.
Nos Sebastiana krwawi, brudzc krwi ca jego twarz. Wycign rk i zoy
konierzyk odsaniajc gardo.
- No dalej - powiedzia - Zabij mnie.
Jace zawaha si. Nie chcia si waha, ale i tak pojawia si denerwujca niech do
zabicia kogo kto lea bezradnie na ziemi. Pamita jak Valentine kpi z niego w Renwick,
wyzywajc wasnego syna, eby go zabi, a Jace nie by w stanie tego zrobi. Ale Sebastian
by morderc. Zabi Maxa i Hodge'a.
Podnis miecz.
Sebastian podnis si z ziemi tak szybko, e ledwo byo go wida. Wyglda jakby
unosi si w powietrzu, robic elegancki fikoek do tyu i ldujc wdzicznie na trawi stop
dalej. Kiedy ldowa kopn Jace'a w nadgarstek. Kopnicie wytrcio Jace'owi z rk miecz.
Sebastian zapa go, zamia si i machn mieczem w kierunku serca Jace'a . Jace cofn si,
a miecz mign tu przed nim, przecinajc jego koszulk. Pojawi si kujcy bl i Jace
poczu krew wypywajc z pytkiej rany na jego piersi.
Sebastian zachichota, podchodzc do Jace'a , ktry cofa si wyjmujc zza pasa swj
saby sztylet. Rozejrza si, desperacko pragnc zobaczy co co mogoby posuy mu jako
bro - dugi kij, cokolwiek. Wok niego nie byo jednak nic oprcz trawy, rzeki i drzew
rozkadajcych nad nimi swoich koron, tworzc zielone gniazdo. Nagle przypomniaa mu si
konfiguracja Malachi, w ktrej uwizia go Inkwizytorka. Sebastian nie by jedyn osob,
ktra potrafia skaka.
Sebastian znw zaatakowa go mieczem, ale Jace ju skoczy w powietrze. Najnisza
korona drzewa bya jakie 20 stp nad ziemi, zapa si jej i wdrapa na ni. Przysiadszy na
gazi spojrza w d zobaczy Sebastiana, ktry rozglda si, a potem popatrzy do gry.
Jace rzuci sztyletem i usysza krzyk rywala. Wstrzymujc oddech, wyprostowa si...
I nagle Sebastian pojawi si na drzewie tu obok niego. Jego blada twarz bya
zarumieniona z gniewu; rka, ktr trzyma miecz krwawia. Bro upuci w traw, co czynio
ich rwnymi, bo sztylet Jace'a rwnie przepad. Z satysfakcj zobaczy, e po raz pierwszy

Sebastian jest zdenerwowany - zdenerwowany i zaskoczony, jakby zwierzak, o ktrym


myla, e jest oswojony, go ugryz.
- To byo zabawne - powiedzia - Ale teraz to ju koniec.
Rzuci si na Jace'a , apic go w talii i spychajc z drzewa. Spadli 20 stp w d
szarpic si ze sob i uderzyli o ziemi tak mocno, e Jace mia gwiazdki przed oczami.
Zapa Sebastiana za zranione rami i cisn. Sebastian krzykn i uderzy Jace'a w twarz.
Jego usta wypeniy si son krwi; dawi si ni, gdy turlali si po ziemi, okadajc si
nawzajem.
Poczu nagy szok czego zimnego: stoczyli si z lekkiego nachylenia do rzeki i leeli
do poowy w wodzie. Sebastian sapn, a Jace wykorzysta okazj, eby zapa go za gardo i
przycisn. Sebastian zacz si dusi, zapa nadgarstek Jace'a i odcign go tak mocno, e
zama ko. Jace usysza wasny krzyk, z daleka, a Sebastian chwyci mocniej i bez litoci
zacz przekrca go, a Jace puci jego gardo i spad na zimne, wodniste boto z
nadgarstkiem w agonii.
Prawie klczc na piersi Jace'a , jedno kolano wbijajc mu midzy ebra, Sebastian
umiecha si od ucha do ucha. Jego oczy wieciy na biao i czarno, bysk przebija si przez
brud i krew. Co zalnio w jego prawej rce. Sztylet Jace'a . Musia go podnie z ziemi.
Jego czubek spoczywa na piersi Jace'a .
- Wrcilimy do punktu wyjcia - powiedzia Sebastian - Miae swoj szans,
Wayland. Jakie ostatnie sowa?
Jace gapi si na niego, jego usta byy pene krwi, oczy pieky od potu i czu tylko
puste zmczenie. Czy naprawd mia tak umrze?
- Wayland? - odpar - Przecie wiesz, e si tak nie nazywam.
- Masz do niego dokadnie takie same prawa, jak do nazwiska Morgenstern stwierdzi Sebastian. Pochyli si do przodu, przenoszc ciar ciaa na sztylet, ktry przebi
skr Jace'a wysyajc ukucie blu przez cae jego ciao. Twarz Sebastiana bya cale od
niego, jego gos by wiszczcym szeptem - Naprawd mylae, e jeste synem Valentine'a?
Naprawd mylae, e co tak skowyczcego i patetycznego jest warte bycia Morgensternem,
bycia moim bratem? - odgarn swoje biae wosy do tyu: byy mokre od potu i wody z rzeki
- Jeste odmiecem - kontynuowa - Mj ojciec wyci ci z trupa, eby ci dosta i robi na
tobie eksperymenty. Prbowa wychowa ci jak swojego syna, ale bye zbyt saby, eby
mia z ciebie jakikolwiek poytek. Nie moge by wojownikiem. Bye niczym.
Bezuyteczny. Wic podrzuci ci Lightwoodom, majc nadziej, e moe pniej mu si
przydasz, jako puapka. Albo przynta. Nigdy cie nie kocha.

Jace mruga, zaskoczony.


- Wic ty...
- Ja jestem synem Valentine'a. Jonathanem Christopherem Morgensternem. Nigdy nie
miae adnego prawa do tego imienia. Jeste duchem. Symulantem - jego oczy byy czarne i
byszczce jak pancerze zdechych owadw i nagle Jace usysza gos swojej matki, jakby we
nie - ale ona nie bya jego matk - mwicy Jonathan nie jest ju dzieckiem. Nie jest nawet
czowiekiem: jest potworem.
- To ty - wydusi Jace - To ty masz w sobie krew demona. Nie ja.
- Dokadnie - sztylet wbi si milimetr gbiej w pier Jace'a . Sebastian nadal si
umiecha, ktry wyglda jak umiech czaszki - Ty jeste chopcem - anioem. Musiaem o
tobie sucha. Ty i twoja liczna twarz anioka i twoje dobre maniery i delikatne uczucia. Nie
moge nawet patrze na mier ptaka, bez paczu. Nic dziwnego, e Valentine si ciebie
wstydzi.
- Nie - Jace zapomnia o krwi w jego ustach, zapomnia o blu - To ciebie si wstydzi.
Mylisz, e nie wzi ci ze sob nad jezioro bo chcia, eby czeka tu i otworzy bram o
pnocy? Jakby nie wiedzia, e nie zdoasz zaczeka. Nie wzi ci ze sob, bo wstydzi si
stan przed Anioem razem z tob i pokaza mu co zrobi. Pokaza mu co stworzy. Pokaza
mu Ciebie - Jace spojrza na Sebastiana i poczu straszn, triumfaln lito ponc w jego
wasnych oczach - Wie, e nie ma w tobie nic ludzkiego. Moe ci kocha, ale na pewno te
nienawidzi...
- Zamknij si! - Sebastian wbi sztylet gbiej, mocno ciskajc rkoje. Jace odchyli
gow do tyu, krzyczc w agonii, palcej jak byskawica. Zaraz umr - pomyla Jace Umieram. Tak to jest. Zastanawia si czy jego serce zostao przebite. Nie mg si ruszy, nie
mg oddycha. Teraz wiedzia jak czuj si motyle przypite do deski. Prbowa mwi,
powiedzie imi, ale z jego ust nie wydobyo si nic oprcz krwi.
Ale Sebastian wydawa si czyta w jego oczach.
- Clary. Prawie zapomniaem. Jeste w niej zakochany, prawda? Wstyd do swoich
kazirodczych zapdw musia prawie ci zabi. Jaka szkoda, e nie wiedziae, e tak
naprawd nie jest twoj siostr. Mgby spdzi z ni reszt ycia, gdyby tylko nie by taki
gupi - pochyli si jeszcze bardziej, jeszcze mocniej wbijajc sztylet, ktry dotkn koci.
Przemwi Jace'owi do ucha, gosem delikatnym jak szept - Ona te ci kochaa - powiedzia Pomyl o tym kiedy bdziesz umiera.
Pole widzenia Jace'a zacza ogarnia ciemno jak farba rozlewajca si na zdjcie i
zamazujca je. Nagle cay bl znikn. Jace nie czu nic, nawet wagi Sebastiana; czu si

jakby pyn. Twarz Sebastiana dryfowaa nad nim, biaa na tle ciemnoci; w rku trzyma
sztylet. Co zotego zabysno na nadgarstku Sebastiana, jakby nosi bransoletk. Ale to nie
bya bransoletka, poniewa si ruszaa. Sebastian spojrza na swoj rk i zaskoczony patrzy
jak n wypada mu z doni i spada z gonym pluskiem w boto.
A potem rka oddzielia si od jego nadgarstka i spada na ziemi.
Jace patrzy ze zdziwieniem jak oddzielona rka Sebastiana odbia si i spocza na
parze wysokich czarnych butw. Buty byy przyczepione do delikatnych ng, ktre
przechodziy w szczupy tors i znajom twarz otoczon mnstwem czarnych wosw. Jace
podnis wzrok i zobaczy Isabelle, jej bat by mokry od krwi, oczy wpatryway si w
Sebastiana, ktry z otwartymi ustami patrzy si na krwawy kikut.
Isabelle umiechna si ponuro.
- To za Maxa, dupku.
- Suka - Sebastian wysycza i skoczy na nogi, gdy bat Isabelle zacz zblia si do
niego z zawrotn prdkoci. Uskoczy w bok i znikn. Sycha byo szelest - musia pobiec
do lasu - pomyla Jace, ale przekrcenie gowy, eby sprawdzi bolao zbyt bardzo.
- Jace - Isabelle uklka koo niego, stela byszczaa w jej lewej rce. Jej oczy byy
mokre od ez; musiao by z nim bardzo le, myla Jace, skoro Izzy tak na niego patrzya.
- Isabelle - prbowa powiedzie. Chcia kaza jej odej, ucieka, niewane jak
spektakularna, odwana i utalentowana bya - a wszystkie te przymiotniki pasoway do niej
idealnie - nie moga powstrzyma Sebastiana. I Sebastian nigdy nie pozwoliby, eby tak maa
rzecz jak odcicie mu rki, go zatrzymaa. Ale z ust Jace'a wydosta si tylko bulgoczcy
dwik.
- Nie odzywaj si - poczu jak czubek jej steli dotyka skry na jego piersi - Bdzie
dobrze - Isabelle umiechna si drco - Pewnie zastanawiasz si co tutaj robi kontynuowaa - Nie wiem ile wiesz - ile powiedzia ci Sebastian - ale nie jeste synem
Valentine'a - Iratze prawie skoczyo dziaa: Jace ju czu jak bl znika. Delikatnie kiwn
gow, starajc si powiedzie, e wie - Waciwie nie miaam zamiaru szuka ci, kiedy
ucieke, bo napisae w notce, eby tego nie robi i zrozumiaam to. Ale nie mogam
pozwoli eby umar, mylc, e w twoich yach pynie krew demona, bez powiedzenia ci,
e z tob wszystko w porzdku, chocia szczerze, to nie wiem jak moge pomyle co tak
gupiego... - rka Isabelle zatrzsa si i dziewczyna zamara nie chcc uszkodzi runy Musiae wiedzie, e Clary nie jest twoj siostr - powiedziaa bardziej delikatnie - Bo... Po
prostu musiae. Wic poprosiam Magnusa, eby pomg mi ci wyledzi. Uyam tego
maego onierzyka, ktrego dae Maxowi. Myl, e normalnie Magnus by tego nie zrobi,

ale powiedzmy, e by w bardzo dobrym nastroju i mogam mu powiedzie, e Alec chcia,


eby to zrobi - chocia to nie byo do koca prawda, ale gdyby wiedzia to na pewno by
chcia. A kiedy wiedziaam, e tu jeste, Magnus otworzy Portal, a ja jestem bardzo dobra w
wymykaniu si...
Isabelle krzykna. Jace prbowa j zapa, ale bya poza jego zasigiem; poleciaa na
bok. Bat wypad jej z rki. Podniosa si na kolana, ale Sebastian ju sta przed ni. W jego
oczach pona wcieko, a kikut owinity mia zakrwawion szmat. Isabelle wycigna
rk po bicz, ale Sebastian porusza si szybciej. Kopn j z caej siy. Jego ciki but trafi w
jej klatk piersiow. Jace prawie usysza amice si ebra Isabelle, kiedy poleciaa do tyu
ldujc niezgrabnie na boku. Usysza jak jczy - Isabelle, ktra nigdy nie krzyczy z blu kiedy Sebastian kopn j jeszcze raz, a potem zapa jej bat i zacz nim wymachiwa.
Jace przeturla si na bok. Prawie dokoczone iratze pomogo, ale nadal bolaa go
pier, i wiedzia, e kaszlenie krwi oznacza, e ma przebite puco. Nie wiedzia ile mia
czasu. Pewnie tylko minuty. Wzi sztylet z miejsca, gdzie upuci go Sebastian, obok
pozostaoci jego rki. Jace podnis si. Zapach krwi by wszdzie. Pomyla o wizji
Magnusa, wiecie penym krwi, i lisk rk cisn rkoje noa.
Zrobi krok do przodu. Potem nastpny. Kady krok by jak przebijanie si przez
cement. Isabelle krzyczaa przeklestwa do Sebastiana, ktry miejc si uderzy j biczem.
Jej krzyki przycigny Jace'a jak ryb na haczyku, ale niky gdy si rusza. wiat krci si
wok niego jak na kolejce grskiej.
Jeszcze jeden krok - przykaza sobie Jace. Jeszcze jeden. Sebastian by odwrcony do
niego plecami: skoncentrowa si na Isabelle. Pewnie myla, e Jace ju nie yje. Niewiele
mijao si to z prawd. Jeden krok - powtarza sobie, ale nie by w stanie tego zrobi, nie mg
si ruszy, nie mg zmusi si do zrobienia jednego kroku do przodu. Znw pojawia si
ciemno - bardziej mroczna ni podczas zasypiania. Ciemno, ktra usunaby wszystko i
przyniosa mu absolutny odpoczynek. Nagle pomyla o Clary - tak jak j ostatnio widzia,
gdy spaa z wosami rozrzuconymi na poduszce i policzku spoczywajcym na rce. Wtedy
pomyla, e nigdy w yciu nie widzia czego tak uspokajajcego, ale przecie ona tylko
spaa, tak jak kady inny. To nie jej spokj by zaskakujcy, ale jego wasny. Spokj, ktry
czu, kiedy by z ni by niepowtarzalny, nie da si porwna do niczego innego co zna.
Bl ogarn jego krgosup i uwiadomi sobie ze zdziwieniem, e w jaki sposb, bez
jego udziau, zrobi ten ostatni krok. Sebastian odchyla rami do tyu; w rku trzyma bat.
Isabelle leaa na trawie, zwinita w kbek i ju duej nie krzyczaa - w ogle si nie
ruszaa.

- Maa suko Lightwoodw - mwi Sebastian - Powinienem by zmiady twoj


twarz motkiem, kiedy miaem okazj...
Jace podnis do gry rk, w ktrej trzyma sztylet i wbi go w plecy Sebastiana.
Sebastian zatoczy si i bicz wypad mu z rki. Odwrci si powoli i spojrza na Jace'a
, i Jace pomyla z przeraeniem, e moe Sebastian naprawd nie by czowiekiem i nie
mona byo go zabi. Jego twarz bya bez wyrazu, wrogo znikna tak samo jak ogie w
jego oczach. Ju nie wyglda jak Valentine. Wyglda na... przestraszonego.
Otworzy usta, jakby chcia powiedzie co Jace'owi, ale kolana ugiy si pod nim.
Upad na ziemi, sia upadku sprawia, e stoczy si z pochylenia do rzeki. Lea na plecach,
jego niewidzce oczy patrzyy w niebo; woda pyna obok niego, niosc z prdem jego krew.
Nauczy mnie, e jest takie miejsce na plecach mczyzny, gdzie wbijajc n
przebijesz serce i rozerwiesz krgosup jednoczenie - tak powiedzia Sebastian - Wyglda na
to e dostalimy ten sam prezent na urodziny, bracie - pomyla Jace.
- Jace! - krzykna Isabelle, z zakrwawion twarz prbujca si podnie - Jace!
Prbowa odwrci si do niej, powiedzie co, ale nie mg. Osun si na kolana.
Jego ramiona nagle stay si cikie i ziemia zacza go wzywa. By ledwo wiadomy
Isabelle krzyczcej jego imi, kiedy ciemno go pochona.
Simon by weteranem w niezliczonych bitwach. Oczywicie, jeli mona byo w to
wliczy bitwy rozegrane w Dungeons & Dragons. Jego przyjaciel Eric by dobry w historii
wojska i zazwyczaj to on organizowa wojenn cz gry, ktra obejmowaa dziesitki
maych figurek poruszajcych si w zwartych szeregach po paskim krajobrazie
namalowanym na pogitym papierze.
Wanie tak zawsze myla o bitwach - albo tak jak pokazywali je na filmach, gdzie
dwie grupy ludzi atakoway si na paskiej i rozlegej przestrzeni. Rwne szeregi i
uporzdkowane przesuwanie si naprzd.
Ale to wygldao zupenie inaczej.
To by chaos, pltanina krzykw i ruchw, a krajobraz nie by paski, ale skada si z
bota i krwi tworzcych pynn mas. Simon wyobraa sobie, e Dzieci Nocy wejd na pole
bitwy i zostan powitane przez kogo wanego; myla, e zobaczy bitw najpierw z
odlegoci i dojrzy dwie spierajce si strony. Ale nie byo powitania, nie byo adnych stron.
Bitwa wynurzya si z ciemnoci tak jakby przypadkiem przenis si z opuszczonej ulicy na
objty zamieszkami Times Square - nagle wok niego pojawiy si tumy ludzi, rce apay
go i spychay z drogi, a wampiry rozproszyy si i doczyy do bitwy nawet si na niego nie

ogldajc.
Zobaczy demony - byy wszdzie. Nigdy nie wyobraa sobie, e mog wydawa
takie dwiki: krzyki, huki, trbienie, chrzkanie i gorsze: odgosy rozrywania i rozdrabniania
i godnej satysfakcji. Simon marzy, eby mc wyczy swj wampirzy such, ale nie mg
tego zrobi, a dwiki byy jak noe wbijajce mu si w uszy.
Potkn si o ciao lece do poowy w bocie, odwrci si, eby zobaczy czy
potrzebna jest pomoc i zobaczy, e Nocny owca lecy u jego stp nie ma gowy. Biaa
ko byszczaa na tle czarnej ziemi i mimo tego, e jest wampirem, Simonowi zrobio si
niedobrze. Musz by jedynym wampirem na wiecie, ktrego mdli na widok krwi - pomyla,
a potem co uderzyo go z tyu i zsun si z pochyoci w d.
Ciao Simona nie byo jedynym, ktre tam leao. Przeturla si na plecy w momencie
gdy demon pojawi si nad nim. Wyglda jak posta mierci ze redniowiecznych
drzeworytw - oywiony szkielet, z biaym, zakrwawionym toporem w rku. Simon skoczy
w bok, kiedy ostrze uderzyo w ziemi, cale od jego twarzy. Szkielet zasycza z
rozczarowaniem i jeszcze raz podnis topr...
I dosta maczug wykonan z powizanego ze sob drewna. Szkielet rozpad si jak
piata wypeniona komi. Rozleciay si z dwikiem podobnym do kastanietw, a potem
zniky w ciemnoci.
Nocny owca sta nad Simonem. Nigdy wczeniej go nie widzia. Wysoki mczyzna
z brod, poplamiony krwi, brudn rk pociera sobie czoo, na ktrym zostawi ciemn
smug, patrzy w d na Simona.
- W porzdku?
Oszoomiony Simon kiwn gow i podnis si.
- Dzikuje.
Nieznajomy zszed niej i wycign rk, eby pomc Simonowi. Simon przyj jego
rk i wylecia do gry. Wyldowa na krawdzi, jego stopy lizgay si na mokrym bocie.
Nocny owca umiechn si, zakopotany.
- Przepraszam.

Sia

Podziemnych

moim

partnerem

jest

wilkoak.

Nie

przyzwyczaiem si jeszcze do tego - przyjrza si Simonowi uwaniej - Jeste wampirem,


prawda?
- Skd wiedziae?
Mczyzna umiechn si. By to bardzo zmczony umiech, ale nie byo w nim nic
nieprzyjaznego.
- Ky. Wysuwaj si, gdy walczysz. Wiem bo... - przerwa. Simon dokoczy zdanie w

mylach. Wiem bo zabiem niejednego wampira - Niewane. Dzikuje. Za to, e z nami


walczysz.
- Ja... - Simon chcia powiedzie, e tak naprawd to jeszcze nie walczy. Ani nie
pomg w niczym. Odwrci si, eby to powiedzie i z jego ust wydobyo si tylko jedno
sowo zanim co ogromnego z pazurami i nierwnymi skrzydami zleciao z nieba i wbio
szpony prosto w plecy Nocnego owcy.
Mczyzna nawet nie krzykn. Jego gowa pochylia si do tyu, jakby ze
zdziwieniem chcia sprawdzi co go trzyma, a potem znikn unoszc si pod puste, czarne
niebo wrd warkotu zbw i skrzyde. Jego maczuga upada Simonowi u stp.
Simon nie rusza si. Cae to zdarzenie od momentu, w ktrym osun si do dou,
trwao krcej ni minut. Odwrci si i patrzy dookoa na ostrza wirujce w ciemnoci,
szpony demonw, wiato, ktre pojawiao si tu i wdzie i rozbyskao w ciemnoci jak
wietliki przebijajce si przez licie - a potem zrozumia co to za wiato. To by bysk
serafickich ostrzy.
Nie widzia Lightwoodw, ani Penhallow'w, ani Luke'a ani nikogo kogo zna. Nie
by Nocnym owc. Ale mczyzna mu podzikowa, podzikowa za to, e walczy. To co
powiedzia Clary byo prawd - to te jego bitwa i jest tu potrzebny. Nie czowiek Simon,
ktry by delikatnym kujonem, ktry nienawidzi widoku krwi, ale Simon - wampir,
stworzenie, ktre ledwo zna.
Prawdziwy wampir wie, e jest martwy. Tak powiedzia Raphael. Ale Simon nie czu
si martwy. Nigdy nie czu si tak bardzo ywy. Odwrci si gdy kolejny demon pojawi si
koo niego: ten wyglda jak jaszczurka; by uskowaty i mia zby jak szczur. Rzuci si na
Simona z pazurami.
Simon uskoczy. Zapa demona z boku i wbi w niego paznokcie; uski odpaday pod
jego rkami. Znak na jego czole pulsowa, gdy zatopi ky w szyi potwora.
Smakowao okropnie.
Kiedy szko przestao spada, w dachu bya dziura szeroka na kilka stp, jakby
uderzy w niego meteor. Do rodka wpadao zimne powietrze. Drc, Clary wstaa, strzsajc
odamki szka z ubrania.
Czarodziejskie wiato owietlajce pomieszczenie zgaso: teraz w rodku byo
ciemno, peno cieni i kurzu. Saby blask nikncego Portalu na skwerze by widoczny przez
otwarte drzwi.
Zostanie w rodku pewnie ju nie byo bezpieczne, mylaa Clary. Powinna i do

Penhallow'w i doczy do Aline. Bya w poowie pomieszczenia, gdy usyszaa odgos


krokw na marmurowych schodach. Z bijcym szybciej sercem odwrcia si i zobaczya
Malachi'ego: dugi, pajczy cie w lekkim wietle, kroczcy w kierunku podwyszenia. Ale
co on nadal tu robi? Nie powinien by z reszt Nocnych owcw na polu bitwy?
Kiedy zbliy si do podestu, zauwaya co, co sprawio, e zasonia doni usta,
tumic okrzyk zdziwienia. Na ramieniu Malachi'ego spoczywa zgarbiony, ciemny ksztat.
Ptak. A dokadniej kruk.
Hugo.
Clary schowaa si za filarem, kiedy Malachi wspina si po schodkach na
podwyszenie. W sposobie w jaki patrzy na boki byo co tajemniczego. Najwyraniej
usatysfakcjonowany tym, e nikt go nie obserwuje, wyj z kieszeni co maego i
byszczcego i zaoy na palec. Piercie? Przekrci go i Clary przypomniaa sobie Hodge'a
w bibliotece Instytutu, biorcego piercie od Jace'a ...
Powietrze przed Malachim zamigotao sabo, jakby si rozgrzao. Stamtd przemwi
gos, znajomy gos, zimny i zirytowany.
- Co si stao Malachi? Nie jestem w nastroju na pogaduszki.
- Lordzie Valentinie - powiedzia Malachi. Jego zwyczajna wrogo zostaa zastpiona
sualczoci - Hugin mnie odwiedzi mnie nawet nie chwil temu i przynis nowiny.
Zakadam, e ju dotare do Lustra, zatem znalaz mnie. Pomylaem, e chciaby wiedzie.
Gos Valentine'a by ostry.
- Bardzo dobrze. Jakie nowiny?
- Twj syn lordzie. Twj drugi syn. Hugin ledzi go do doliny, w ktrej znajduje si
jaskinia. Mg nawet ledzi ci przez tunele, do jeziora.
Clary zapaa si filaru zbielaymi palcami. Mwili o Jacie.
Valentine chrzkn.
- Spotka tam swojego brata?
- Hugin mwi, e zostawi ich gdy walczyli.
Clary poczua jak odek jej si wywraca. Jace walczy z Sebastianem? Przypomniao
jej si jak Sebastian podnis Jace'a w Gardzie i rzuci nim, jakby nic nie way. Zalaa j fala
paniki, tak intensywna, e usyszaa buczenie w uszach. Do czasu kiedy znw skupia si na
pomieszczeniu, Valentine ju odpowiedzia. Cokolwiek to byo, nie syszaa.
- Wystarczajco doroli, eby mie runy, ale za modzi eby walczy. To mnie
niepokoi - mwi Malachi - Nie gosowali w sprawie decyzji Rady. To niesprawiedliwe, eby
kara ich w ten sam sposb co biorcych udzia w bitwie.

- Mylaem o tym - gos Valentine'a by basowym dudnieniem - Poniewa


nastolatkowie maj mnie run, duej zajmie im przemiana w Wykltych. Przynajmniej kilka
dni. Wierz, e da si to odwrci.
- A wszyscy ktrzy napij si z Kielicha Anioa bd bezpieczni?
- Malachi, jestem zajty - odpar Valentine - Mwiem ci, e nic ci si nie stanie. Od
powodzenia tego planu zaley rwnie moje ycie. Troch wiary.
Malachi skoni gow.
- Mam duo wiary, mj lordzie. Utrzymywaem j przez wiele lat, w ciszy, zawsze ci
suc.
- I zostaniesz nagrodzony - stwierdzi Valentine.
Malachi podnis gow.
- Mj lordzie...
Ale powietrze przestao migota. Valentine znikn. Malachi zmarszczy brwi, a
potem zszed schodkami i skierowa si do frontowych drzwi. Clary skulia si za filarem z
nadziej, e jej nie zauway. Jej serce walio. O co w tym wszystkim chodzio? O co chodzio
z Wykltymi? Odpowied krya si gdzie w kcikach jej umysu, ale bya zbyt straszna, eby
o niej myle. Nawet Valentine nie mgby...
Co wleciao na jej twarz, co wirujcego i ciemnego. Ledwo zdya podnie rce i
osoni oczy, kiedy to co uderzyo w grzbiet jej doni. Usyszaa krakanie i skrzyda zaczy
uderza j w nadgarstek.
- Hugin! Wystarczy! - to by ostry gos Malachi'ego - Hugin! - Sycha byo jeszcze
jedno krakanie, dudnicie, a potem zapanowaa cisza. Clary opucia rce i zobaczya kruka
lecego bez ruchu u stp Konsula - by oszoomiony albo martwy, nie potrafia powiedzie.
Z burkniciem Malachi kopn kruka tak, eby nie lea mu na drodze i z gronym
spojrzeniem zacz zblia si do Clary. Zapa j za krwawicy nadgarstek i podnis j.
- Gupia dziewczyno - powiedzia - Jak dugo stoisz tu i suchasz?
- Wystarczajco dugo, eby wiedzie, e jeste jednym z Krgu - odpara, prbujc
wyrwa nadgarstek z jego ucisku, ale trzyma mocno - Jeste po stronie Valentine'a.
- Jest tylko jedna strona - wysycza - Clave skada si z gupich, zagubionych, w
poowie mczyzn, a w poowie potworw. Wszystko co chc zrobi, to oczyci je i
przywrci do dawnej chway. Mona by pomyle, e to cel, ktry zaakceptowaby kady
Nocny owca, ale nie - oni suchaj gupcw, zakochanych w demonach takich jak ty i
Lucian Graymark. A teraz wysyacie najlepszych Nocnych owcw, eby zginli w tej
miesznej bitwie - to pusty gest, ktrym nic nie osigniecie. Valentine ju zacz rytua;

wkrtce przywoa Anioa, a Nefilim zamieni si w Wykltych. To uratuje kilku pod ochron
Valentine'a...
- To morderstwo! On morduje Nocnych owcw!
- Nie morderstwo - odpar Konsul. Jego gos by peen fanatycznej pasji Oczyszczenie. Valentine stworzy nowy wiat Nocnych owcw, wiat pozbawiony saboci i
korupcji.
- Sabo i korupcja nie s czci wiata - powiedziaa Clary - To cz ludzi. I
zawsze tak bdzie. wiat po prostu potrzebuje dobrych ludzi, dla balansu. A ty zamierzasz ich
wszystkich zabi.
Przez moment spojrza na ni ze szczerym zdumieniem, jakby zawstydzio go
przekonanie w jej gosie.
- Pikne sowa od dziewczyny, ktra zdradzia wasnego ojca - Malachi przycign j
do siebie, brutalnie szarpic j za krwawicy nadgarstek - By moe powinnimy zobaczy,
czy Valentine miaby co przeciwko, ebym nauczy ci...
Ale Clary nigdy nie dowiedziaa si czego chcia j nauczy. Ciemny ksztat
wyldowa midzy nimi - z rozoonymi skrzydami i wysunitymi pazurami.
Kruk zapa Malachiego czubkiem szpona, obic krwaw szram na jego policzku.
Konsul puci Clary z krzykiem i podnis rce, ale Hugo zatoczy koo i ci go zajadle
dziobem i pazurami. Malachi zatoczy si do tyu machajc rkami dopki nie uderzy mocno
w krawd awki. Ta spada z hukiem; nie mogc utrzyma rwnowagi Malachi spad tu za
ni z krzykiem, ktry szybko ucich.
Clary podesza do miejsca, gdzie lea wygity na marmurowej pododze, w tworzcej
si wok niego kauy krwi. Wyldowa na stosie szka z popkanego sufitu i jeden z
postrzpionych kawakw przebi jego gardo. Hugo nadal kry w powietrzu nad jego
ciaem. Zakraka triumfalnie, gdy Clary si na niego spojrzaa - najwyraniej nie przejmowa
si kopniciami i ciosami Konsula. Malachi powinien wiedzie, e atakowanie stworzenia
nalecego do Valentine'a jest gupot, pomylaa Clary kwano. Ptak nie wybacza, tak samo
jak jego mistrz.
Ale teraz nie byo czasu na mylenie o Malachim. Alec powiedzia, e wok jezioro
jest otoczone magi: gdyby kto si tam przenis za pomoc Portalu, wczyby alarm.
Valentine pewnie ju by przy lustrze - nie byo czasu do stracenia. Wolno odwracajc si od
kruku, Clary popdzia w stron frontowych drzwi Rady i blasku Portalu przed ni.

20. W RWNOWADZE.
Woda uderzaa j w twarz jak podmuch wiatru. Clary dawic si, poleciaa w d, w
ciemno. Jej pierwsza myl bya taka, e Portal znikn podczas naprawy i utkna w
ciemnoci pomidzy miejscami. Druga myl bya taka, e umara.. Prawdopodobnie bya po
prostu nieprzytomna przez kilka sekund, chocia czua si jakby to by koniec. Kiedy si
obudzia bya w szoku tak jakby przebia si przez pokryw lodu. W jednej chwili bya
nieprzytomna, a potem nagle ju nie. Leaa na plecach na zimnej, wilgotnej ziemi, patrzc w
niebo, na ktrym widniao mnstwo gwiazd, jakby po jego ciemnej powierzchni przepyna
rka pena gwiazd. Jej usta byy pene sonego pynu; odwrcia gow i zacza kaszle, plu
i sapa a znowu moga oddycha.
Kiedy jej odek przesta zwija si w spazmach, przewrcia si na bok. Jej
nadgarstki byy zwizane nik opask ze wiata, a nogi byy cikie i dziwne, mrowiy jakby
wbijano w nie szpilki i igy. Zastanawiaa si czy jako dziwnie na nie upada, a moe to by
efekt prawie utonicia. Jej kark bola, jakby uksia j osa. Z sapniciem podniosa si do
pozycji siedzcej z nogami wycignitymi niezgrabnie przed siebie i rozejrzaa si.
Bya na brzegu Jeziora Lyn, gdzie woda ustpowaa piaskowi. Za ni staa czarna,
kamienna ciana, to by klif, ktry pamitaa z czasu, gdy bya tu z Lukiem. Piasek by
ciemny i poyskiwa srebrnymi drobinkami. Tu i wdzie w piasek wetknite byy pochodnie z
czarodziejskiego wiata, wypeniajc powietrze srebrzystym blaskiem, zostawiajc na
powierzchni wody byszczce linie.
Na brzegu, kilka stp od miejsca, w ktrym siedziaa, sta niski stolik zrobiony z
paskich kamieni pooonych jeden na drugim. Wida byo, e zrobiono go w popiechu,
mimo i luki midzy kamieniami wypenione byy mokrym piaskiem, to niektre kamienie na
krawdziach zsuway si. Na stole umieszczone byo co co sprawio, e Clary musiaa zapa
oddech - Kielich Anioa, a w poprzek lea Miecz, w czarodziejskim wietle wygldajcy jak
jzyk pomienia. Naokoo otarzyka narysowane byy czarne linie run. Patrzya na nie, ale
byy pogmatwane, nic nie znaczce. Na piasku pojawi si poruszajcy si szybko cie dugi, czarny cie mczyzny, chwiejcy si i niewyrany w wietle pochodni. Zanim Clary
podniosa wzrok, on ju sta nad ni.
Valentine.
Szok, wywoany zobaczeniem go by tak ogromny, e prawie nie by szokiem. Nie
czua nic, patrzc na swojego ojca, ktrego twarz wisiaa nad ni jak ksiyc: biaa, surowa z

czarnymi oczodoami jak kratery po uderzeniu meteoru. Przez tors mia przewieszone
skrzane pasy, na ktrych wisiao kilkanacie lub wicej broni. Wyglday na nim jak kolce
jeozwierza. Growa nad ni jak przeraajca statua wojownika zaprogramowanego do
destrukcji.
- Clarissa - powiedzia - Podja spore ryzyko uywajc Portalu, eby si tu
przetransportowa. Masz szczcie, e zobaczyem jak pojawiasz si w wodzie. Bya
nieprzytomna; gdyby nie ja, utonaby - minie jego twarzy poruszyy si lekko - I na
twoim miejscu nie zastanawiabym si nad tym, czy alarm, ktry Clave zainstalowao naokoo
jeziora zadziaa. Kiedy przybyem, wyczyem go. Nikt nie wie, e tu jeste.
Nie wierz ci! - Clary otworzya usta, by rzuci w niego tymi sowami, ale nie byo
adnego dwiku. Czua si jak w koszmarze, w ktrym prbuje krzycze i nic si nie dzieje.
Z jej ust wydobywao si tylko powietrze, sapnicie kogo kto chce krzykn, majc
podernite gardo.
Valentine potrzsn gow.
- Nie kopocz si prbami mwienia. Narysowaem Run Milczenia - jedn z tych,
ktrych uywali Cisi Bracia - na twoim karku. Na nadgarstkach i na nogach masz runy
wice. Na twoim miejscu nie prbowabym wsta - twoje nogi ci nie utrzymaj i to tylko
wywoa bl.
Clary patrzya na niego, prbujc wwierci si w niego spojrzeniem, zrani go swoj
nienawici. Ale on jakby nie zauwaa.
- Wiesz, mogo by gorzej. Kiedy przenosiem ci na ld, trucizna z jeziora ju
zaczynaa dziaa. Tak przy okazji wyleczyem ci z niej. Nie ebym spodziewa si
podzikowania - umiechn si sabo - Ty i ja, nigdy ze sob nie rozmawialimy, prawda?
Nigdy nie mielimy takiej prawdziwiej rozmowy. Pewnie zastanawiasz si dlaczego nigdy nie
okazywaem adnego ojcowskiego zainteresowania tob. Przepraszam jeli to ci dotkno.
Teraz jej spojrzenie zmienio si z penego nienawici, na pene niedowierzania. Jak
mieli rozmawia, jeli ona nie moga mwi? Chciaa si wydusi z siebie sowa, ale z jej
garda wydobyo si tylko kolejne sapnicie.
Valentine odwrci si do swojego otarza i pooy rk na Mieczu. Ten zacz
wieci czarnym wiatem, jakby wchania powiat z powietrza naokoo siebie.
- Nie wiedziaem, e twoja matka bya w ciy, gdy mnie zostawia - powiedzia.
Mwi do niej - mylaa Clary - w sposb w jaki nigdy tego nie robi. Jego ton by spokojny,
rozmowny, ale to nie o to chodzio - Wiedziaem, e co jest nie tak. Mylaa, e ukrywa to,
e jest nieszczliwa. Wziem troch krwi Ithuriela, osuszyem na proszek i dosypaem do jej

jedzenia, mylc, e moe to wyleczy jej smutek. Gdybym wiedzia, e jest w ciy, nie
zrobibym tego. Postanowiem, e ju nie bd eksperymentowa na dziecku, w ktrego
yach pynie moja wasna krew.
Kamiesz - Clary chciaa wykrzycze. Ale nie bya pewna czy rzeczywicie kama.
Nadal brzmia dziwnie. Inaczej. Moe dlatego, e mwi prawd.
- Po tym jak ucieka z Idrisu, szukaem jej przez lata - kontynuowa - Ale nie tylko ze
wzgldu na Kielich Anioa. Dlatego, e j kochaem. Mylaem, e jeli tylko z ni
porozmawiam, to ona zrozumie. Tamtej nocy w Alicante, zrobiem to co zrobiem w napadzie
wciekoci. Chciaem j zniszczy, zniszczy wszystko co dotyczyo naszego wsplnego
ycia. Ale potem... - potrzsn gow, odwracajc si, eby spojrze na jezioro - Kiedy
wreszcie j wyledziem, syszaem plotki, e ma drugie dziecko, crk. Podejrzewaem, e
bya crk Luciana. On zawsze j kocha, zawsze chcia mi j odebra. Mylaem, e w
kocu si poddaa. Pogodzia si z posiadaniem dziecka z paskudnym Podziemnym - jego
gos sta si napity - Gdy znalazem j w waszym apartamencie w Nowym Jorku, nadal bya
ledwie wiadoma. Krzyczaa na mnie, e zrobiem potwora z naszego pierwszego dziecka i
zostawia mnie zanim zrobiem to samo z drugim. Potem zemdlaa w moich ramionach. Przez
te wszystkie lata jej szukaem i to byo wszystko co otrzymaem w zamian. Tych kilka
sekund, przez ktre patrzya na mnie z tumion przez cae ycie nienawici. Wtedy co
sobie uwiadomiem.
Podnis Maellartacha. Clary pamitaa jak ciko byo utrzyma Miecz i gdy ostrze
podnosio si do gry widziaa jak minie na ramionach Valentine'a napinay si, a yki
wiy si pod jego skr.
- Zrozumiaem - cign - e zostawia mnie, by ci chroni. Nienawidzia Jonathana,
ale ty... zrobiaby wszystko, eby ci chroni. eby ochroni ci przede mn. Nawet ya
pord przyziemnych, co musiao wiele j kosztowa. To musiao bole nie mc wychowa
ci zgodnie z naszymi tradycjami. Jeste tylko w poowie tym, kim moga by. Masz swj
talent do run, ale on zosta stumiony przez twoje przyziemne wychowanie.
Obniy Miecz. Jego czubek wisia tu obok jej twarzy; moga zobaczy go ktem
oka, unoszcy si na skraju jej widzenia jak srebrzysta ma.
- Wtedy ju wiedziaem, e Jocelyn nigdy do mnie nie wrci, przez ciebie. Jeste
jedyn osob na wiecie, ktr kochaa bardziej ni mnie. I to przez ciebie mnie nienawidzi. I
dlatego ja, nienawidz ciebie.
Clary odwrcia gow. Jeli mia zamiar j zabi, nie chciaa widzie nadchodzcej
mierci.

- Clarissa - powiedzia Valentine - Spjrz na mnie.


Nie. Wpatrywaa si w jezioro. Daleko po drugiej stronie wody widziaa saby,
czerwony blask jak ogie zmieniajcy si w popi. Wiedziaa, e to wiato bitwy. Bya tam
jej matka i Luke. Moe to dobrze, e byli razem, chocia ona nie moga by z nimi.
Bd patrze na to wiato - mylaa - Bd na nie patrze, niewane co si stanie. To
bdzie ostatnia rzecz, ktr zobacz.
- Clarissa - znw powiedzia Valentine - Wygldasz dokadnie tak jak ona, wiesz? Tak
jak Jocelyn.
Poczua bl na policzku. To ostrze Miecza. Przykada jego krawd do jej skry,
prbujc zmusi j do spojrzenia na niego.
- Teraz przyzw Anioa - stwierdzi - Chc eby to zobaczya.
Clary czua gorzki posmak w ustach. Wiem czemu masz tak obsesj na punkcie mojej
matki. Bo ona bya jedyn rzecz, nad ktr jak mylae miae pen kontrol, a ktra
odwrcia si od ciebie i zadaa cios. Mylae, e ona naleaa do ciebie i mylie si. To
dlatego chcesz, eby tu bya, eby zobaczya jak wygrywasz. To dlatego mnie tu trzymasz.
Miecz zrani j gbiej.
- Spjrz na mnie Clary.
Spojrzaa. Nie chciaa, ale bl by zbyt duy - jej gowa przekrcia si w drug stron
prawie bez jej udziau. Krew spywaa po jej twarzy, brudzc piasek. Dopad j
przyprawiajcy o mdoci bl, gdy spojrzaa na swojego ojca.
Patrzy w d na ostrze Maellartacha. On te by zabrudzony jej krwi. Gdy Valentine
znw na ni spojrza, w jego oczach pojawi si jaki dziwny blask.
- Krew jest potrzebna, eby zakoczy ceremoni - powiedzia - Miaem zamiar uy
wasnej, ale gdy zobaczyem ciebie w jeziorze, wiedziaem, e Razjel daje mi znak, by
zamiast tego uy mojej crki. Dlatego uzdrowiem ci od dziaania trucizny. Teraz jeste
oczyszczona - oczyszczona i gotowa. Wic dzikuje ci Clarisso, za twoj krew.
I w pewien sposb - mylaa Clary - wanie to mia na myli, e jest jej wdziczny.
Ju dawno temu straci umiejtno rozrnienia siy od wsppracy, strachu od zgody,
mioci od tortur. A gdy to sobie uwiadomia, oblaa j fala odrtwienia - jaki jest sens w
nienawidzeniu Valentine'a jako potwora , skoro on sam nie wiedzia, e nim jest?
- A teraz - rzek - Potrzebuj troch wicej - Wicej czego? - pomylaa Clary, gdy
znw zbliy do niej miecz, a on eksplodowa wiatem. Wtedy pomylaa: No tak. On nie
chce krwi, tylko mierci. Miecz nakarmi si ju wystarczajc iloci krwi, pewnie lubi j
tak jak Valentine. Jej oczy poday za czarnym wiatem Malleartacha, ktry zblia si do

niej...
I nagle pofrun. Wytrcony Valentine'owi z rki polecia w ciemno. Oczy
Valentine'a rozszerzyy si, jego spojrzenie powdrowao w d zatrzymujc si najpierw na
swojej pokrytej krwi rce, a potem podnis wzrok, i w tym samym momencie co Clary
zauway co wytrcio Miecz z jego ucisku.
Jace, trzymajcy w lewej rce znajomo wygldajcy miecz sta na piasku, jak stop
od Valentine'a. Z wyrazu twarzy mczyzny widziaa, e tak samo jak ona nie usysza
zbliajcego si Jace'a .
Serce Clary mocniej zabio na jego widok. Cz jego twarzy pokrywaa zaschnita
krew, a na gardle mia siniejc ju czerwon kresk. Jego oczy lniy jak lustra i w
czarodziejskim wietle byy czarne - czarne jak oczy Sebastiana.
- Clary - powiedzia - Clary nic ci nie jest?
Jace! - walczya, by mc wykrzykn jego imi, ale nic z tego. Czua si jakby si
dusia.
- Nie moe ci odpowiedzie - odar Valentine - Nie moe mwi.
Oczy Jace'a zabysny gniewnie.
- Co jej zrobie? - machn mieczem w kierunku Valentine'a, ktry cofn si o krok.
Wyraz jego twarzy by ostrony, ale nie przestraszony. Bya w nim chodna kalkulacja, co nie
podobao si Clary. Wiedziaa, e powinna czu si triumfujco, ale nie moga - czua si
wrcz bardziej spanikowana ni chwil wczeniej. Uwiadomia sobie, e Valentine mia
zamiar j zabi, zaakceptowaa to, a teraz by tu Jace i jej strach obj te jego. A on wyglda
na tak bardzo... wyniszczonego. Jego strj by przecity na ramieniu, a skra pokryta biaymi
bliznami. Koszulka bya z przodu podarta, a na jego piersi widniao wyblake iratze, ktre nie
do koca usuno czerwon blizn, znajdujc si pod nim. Jego ubrania byy brudne, jakby
turla si po ziemi. Ale to jego mina najbardziej j przeraaa. Bya taka... lodowata.
- To Runa Milczenia. Nie skrzywdzi jej - Valentine wpatrywa si w Jace'a ...
zachannie - pomylaa Clary - jakby napawa si jego widokiem - Nie sdz - zapyta
Valentine - eby przyszed tu, aby si do mnie przyczy? Aby by bogosawionym przez
Anioa u mego boku?
Wyraz twarzy Jace'a nie zmieni si. Jego oczy utkwione byy w jego przybranym ojcu
i nic w nich nie byo - ani odrobiny uczucia, mioci albo wspomnienia. Nawet nienawici.
Tylko...pogarda. Zimna pogarda.
- Wiem co masz zamiar zrobi - powiedzia Jace - Wiem dlaczego przywoujesz
Anioa. I nie pozwol na to. Ju wysaem Isabelle, eby ostrzega armi...

- Ostrzeenia niewiele im pomog. To nie jest taki rodzaj niebezpieczestwa, od


ktrego mona uciec - Valentine przenis wzrok na miecz Jace'a - To nie twj miecz. To
miecz Morgensternw.
Jace umiechn si. To by mroczny, bogi umiech.
- Nalea do Jonathana. On nie yje.
Valentine wyglda na oszoomionego.
- To znaczy...
- Podniosem go z miejsca, w ktre go upuci - powiedzia Jace bez emocji - Po tym
jak go zabiem.
Valentine oniemia.
- Ty zabie Jonathana? Jak moge?
- On chcia zabi mnie. Nie miaem wyboru.
- Nie to miaem na myli - Valentine potrzsn gow, nadal by oszoomiony jak
bokser, ktrego zbyt mocno uderzono i przewrci si na mat - Ja go wychowaem... Ja go
wyszkoliem. Nie byo lepszego wojownika.
- Najwyraniej - stwierdzi Jace - by taki.
- Ale... - gos Valentine'a zaama si; pierwszy raz Clary usyszaa wad w tym
gadkim, niewzruszonym gosie - On by twoim bratem.
- Nie. Nie by - Jace znw zrobi krok do przodu, szturchajc Valentine'a mieczem w
serce - Co si stao z moim prawdziwym ojcem? Isabelle powiedziaa, e zgin podczas
najazdu, ale czy tak byo naprawd? Zabie go tak samo jak moj matk?
Valentine wci by oszoomiony. Clary wyczua, e musia walczy, by odzyska
kontrol - walczy z... alem? A moe po prostu ba si mierci?
- Nie zabiem twojej matki. Sama odebraa sobie ycie. Wyjem ci z jej ciaa.
Gdybym tego nie zrobi, umarby razem z ni.
- Ale dlaczego? Dlaczego to zrobie? Nie potrzebowae syna, miae syna!
Jace wyglda mierciononie w wietle ksiyca - pomylaa Clary - mierciononie i
dziwnie, jak kto kogo nie znaa. Rka, ktr trzyma miecz przy gardle Valentine'a nie
draa.
- Powiedz mi prawd - kontynuowa Jace - Nie chc sucha wicej kamstw o tym
samym ciele i krwi. Rodzice czasem okamuj swoje dzieci, ale ty... Ty nie jeste moim
ojcem. A ja dam prawdy.
- Nie syna potrzebowaem - stwierdzi Valentine - Potrzebowaem wojownika.
Mylaem, e mg by nim Jonathan, ale mia w sobie zbyt wiele z demonicznej natury. By

zbyt dziki, zbyt gwatowny, niewystarczajco subtelny. Gdy ledwo przesta by


niemowlciem, ju wtedy baem si, e nie bdzie mia cierpliwoci ani litoci, eby za mn
pody, eby po mnie zarzdza Clave. Wic sprbowaem po raz drugi z tob. A z tob
miaem przeciwny kopot. Bye zbyt delikatny. Miae zbyt duy talent empatii. Czue
cudzy bl tak jak swj wasny; nie moge nawet znie mierci zwierztek domowych.
Zrozum to mj synu - kochaem ci za to. Ale to co w tobie kochaem sprawiao, e nie
miaem z ciebie adnych korzyci.
- Wic miae mnie za mikkiego i bezuytecznego - powiedzia Jace - Podejrzewam,
e bdzie to dla ciebie zaskakujce, gdy twj mikki i bezuyteczny syn podernie ci gardo.
- Ju przez to przechodzilimy - gos Valentine'a by mocny, ale Clary widziaa
poyskujcy na jego skroniach pot - Nie zrobiby tego. Nie zrobie tego w Renwick i nie
zrobisz teraz.
- Mylisz si - Jace mwi umiarkowanym gosem - aowaem tego, e ci nie zabiem
kadego dnia odkd pozwoliem ci odej. Mj brat Max nie yje, bo ci wtedy nie zabiem.
Dziesitki, moe setki ludzi nie yje, bo si powstrzymaem. Wiem jaki masz plan. Wiem, e
masz zamiar zamordowa wikszo Nocnych owcw w Idrisie. I pytam sam siebie, jak
wiele osb musi jeszcze zgin, zanim zrobi to co powinienem by zrobi na wyspie
Blackwell? Nie. Nie chc ci zabija. Ale zrobi to.
- Nie rb tego - powiedzia Valentine - Prosz. Ja nie chc...
- Umiera? Nikt nie chce umiera Ojcze - czubek miecza Jace'a zsun si niej i niej,
a by na wysokoci serca Valentine'a. Twarz Jace'a bya spokojna jak twarz anioa
wypeniajc bosk sprawiedliwo - Masz jakie ostatnie sowo?
- Jonathan...
Na koszuli Valentine'a pojawia si krew w miejscu gdzie dotykao go ostrze. Clary
przypomniaa sobie Jace'a w Renwick, jak trzsa mu si rka, bo nie chcia zrani swojego
ojca. Jak Valentine go wymia. Zabij mnie. To tylko 3 albo 4 cale - mwi. Teraz to
wygldao inaczej. Rka Jace'a nie trzsa si. A Valentine wyglda na przestraszonego.
- Ostatnie sowa - wysycza Jace.
- Valentine podnis gow. Jego czarne oczy, patrzce na chopca stojcego przed
nim byy powane.
- Przepraszam - powiedzia - Bardzo ci przepraszam - wycign rk w kierunku
Jace'a , jakby chcia go dotkn - jego rka bya odwrcona doni do gry z wycignitymi
palcami - i nagle pojawi si srebrny bysk i co przeleciao obok Clary w ciemnociach jak
nabj z pistoletu. Gdy przelatywao Clary poczua smagnicie powietrza na policzku, a potem

Valentine zapa to w locie - dugi jzyk srebrnego ognia, ktry zabys w jego rce, gdy go
trzyma.
To by Miecz. W powietrzu zostay linie czarnego wiata, gdy Valentine wbi go
Jace'owi w serce.
Oczy Jace'a rozszerzyy si. Przez jego twarz przemkno niedowierzanie, spojrza w
d; z jego piersi groteskowo wystawa Maellartach - to wygldao bardziej dziwnie ni
przeraajco, jak scena z koszmaru, ktra nie ma adnego logicznego sensu. Valentine cofn
rk wyjmujc Miecz z ciaa Jace'a , tak jak wyjmuje si sztylet z pochwy. Jace opad na
kolana, tak jakby miecz by jedynym co go podtrzymywao. Jego miecz wypad mu z rki i
spad na wilgotn ziemi. Spojrza na niego ze zdziwieniem, jakby nie mia pojcia po co go
w ogle trzyma albo czemu go puci. Otworzy usta, jakby chcc o co zapyta, ale z jego
ust popyna krew, plamic reszt podartej koszulki.
Wszystko co potem nastpio, dla Clary wydawao si dzia w zwolnionym tempie.
Widziaa Valentine'a klkajcego na ziemi i kadcego Jace'a na kolanach jakby nadal by
maym dzieckiem i mona go bez problemu utrzyma. Pochyli si nad nim i zacz go
koysa, a potem schowa twarz na jego ramieniu. Clary przez moment mylaa, e moe
nawet paka, ale gdy podnis gow, jego oczy byy suche.
- Mj synu - wyszepta - Mj chopcze.
Zwolnienie czasu dziaao na ni jak zaciskajca jej si na szyi lina, gdy Valentine
trzyma Jace'a i odgarnia mu wosy z czoa. Trzyma go, gdy ten umiera, gdy wiato
uciekao z jego oczu, a potem delikatnie pooy ciao swojego adoptowanego syna na ziemi,
krzyujc mu rce na piersi, jakby zakrywajc krwawic ran.
- Ave... - zacz jakby chcia odmwi modlitw nad jego ciaem, poegnanie
Nocnych owcw, ale jego gos zaama si i gwatownie odwrci si i podszed do otarza.
Clary nie moga si ruszy. Ledwo moga oddycha. Syszaa bicie swojego serca i
szuranie powietrza w jej suchym gardle. Ktem oka widziaa Valentine'a stojcego przy
krawdzi jeziora. Z ostrza Maellartacha spywaa krew i wpadaa do Kielicha Anioa.
Valentine wypowiada sowa, ktrych nie rozumiaa. Nie obchodzio jej to. Niedugo to
wszystko si skoczy i prawie si z tego cieszya. Zastanawiaa si czy ma wystarczajco
duo energii, eby doczoga si do miejsca, w ktrym lea Jace, czy mogaby pooy si
obok niego i czeka na koniec. Wpatrywaa si w niego, lecego bez ruchu na
zakrwawionym piasku. Mia zamknite oczy i spokojn twarz, gdyby nie rana na jego piersi,
pomylaaby, e pi.
Ale on nie spa. By Nocnym owc: umar w bitwie, zasugiwa na ostatnie

bogosawiestwo. Ave atque vale. Jej usta wypowiedziay te sowa, chocia zamiast dwiku
wydobyo si z nich tylko powietrze. Przerwaa w poowie i nabraa tchu. Co powinna
powiedzie? Witaj i egnaj Jacie Waylandzie? To nie byo tak naprawd jego imi. Nigdy nie
zosta nazwany, pomylaa z udrk, po prostu mwiono na niego tak jak na zmare dziecko
Valentine'a. A w imieniu jest tyle mocy...
Gwatownie odwrcia gow i spojrzaa na otarzyk. Otaczajce go runy zaczy sabo
byszcze. To byy runy przyzwania, runy nazewnictwa i runy wice. Byy inne ni runy
wice Ithuriela w piwnicy domu Waylandw. Teraz, prawie przeciwko jej woli, Clary
pomylaa o tym jak Jace wtedy na ni spojrza, z wiar; zawsze w ni wierzy. Zawsze
myla, e jest silna. Okazywa to we wszystkim co robi, w kadym spojrzeniu, w kadym
dotyku. Simon te w ni wierzy, ale on traktowa j jak co kruchego, zrobionego z
delikatnego szka. A ucisk Jace'a zawsze by silny, on nigdy nie zastanawia si czy ona to
zniesie, bo wiedzia, e jest tak samo silna jak on.
Valentine raz po raz zanurza zakrwawiony Miecz w wodzie jeziora, piewajc
szybkim i niskim gosem. Woda falowaa, jakby ogromna rka delikatnie przesuwaa palcami
po jej powierzchni.
Clary zamkna oczy. Wspominaa Jace'a patrzcego na ni tej nocy, podczas ktrej
uwolnia Ithuriela i nie moga oprze si wyobraaniu sobie jakby spojrza na ni teraz, gdyby
zobaczy j kadc si na piasku i czekajc, by umrze u jego boku. Nie byby wzruszony,
nie pomylaby, e to pikny gest. Byby na ni zy za to, e si poddaa. Byby bardzo...
rozczarowany.
Clary pooya si na ziemi w linii prostej, tak eby przed sob mie swoje bezwadne
nogi. Powoli zacza czoga si po piasku, odpychajc si kolanami i zwizanymi rkami.
wiecca obrcz naokoo jej doni pieka j jak udlenie. Koszulka rozerwaa si kiedy
cigna si po ziemi i piasek drapa j w go skr na brzuchu. Ale ledwie to czua.
Czoganie si po piasku byo trudne, pot spywa jej po plecach pomidzy opatkami. Kiedy w
kocu dotara do okrgu z run, dyszaa tak ciko, e baa si, e Valentine j usyszy.
Ale on nawet si nie odwrci. W jednej rce trzyma Kielich Anioa, a w drugiej
Miecz. Patrzya na niego, a on odsun Miecz od Kielicha, wypowiedzia kilka sw, ktre
brzmiay jak Greka, a potem wyrzuci Kielich w gr. wieci jak spadajca gwiazda, gdy
wpada do jeziora i z lekkim pluskiem znikn pod powierzchni.
Krg z run wydziela sabe ciepo jak czciowo rozpalony ogie. Clary musiaa
wygi si, eby dosign steli przymocowanej do jej paska. Bl w jej nadgarstkach
powikszy si, gdy zacisna na niej palce. Wycigna j zza pasa z tumionym

westchnieniem ulgi.
Nie moga rozdzieli nadgarstkw, wic niezdarnie chwycia stel obiema rkami.
Podniosa si na okciach, patrzc na runy. Na twarzy czua ich ciepo, zaczy poyskiwa jak
czarodziejskie wiato. Valentine trzyma Miecz, gotowy, by wyrzuci go w powietrze;
wypiewywa ostatnie sowa formuy przywoania. W ostatnim przypywie siy, Clary wbia
czubek steli w piasek, ale zamiast rozmaza runy narysowane przez Valentine'a, zacza
rysowa na nich swj wasny wzr, now run na tej, ktra oznaczaa jego imi. To bya maa
runa - pomylaa - i maa zmiana, nie tak jak jej niezmiernie potna Runa Przymierza albo
Znak Kaina.
Ale to wszystko co moga zrobi. Wyczerpana, Clary przekrcia si na bok, akurat w
momencie, gdy Valentine wyrzuci w gr Miecz.
Maellartach pdzi, zmieniajc si w czarno - srebrn plam, ktra bezgonie
poczya si z czerni i srebrem jeziora. Z wody utworzy si gejzer, ktry by coraz wyszy i
wyszy: ciana pynnego srebra jak deszcz padajcy do gry. Powsta ogromny haas, odgos
kruszonego lodu, amicego si lodowca, a potem jezioro jakby rozpado si na kawaki,
srebrna woda eksplodowaa jak grad leccy w odwrotn stron.
A razem z nim pojawi si Anio. Clary nie bya pewna czego si spodziewaa - kogo
podobnego do Ithuriela, ale Ithuriel by wyniszczony latami niewoli i mki. To by anio w
peni chway. Kiedy wynurzy si z wody, oczy zaczy j piec, jakby wpatrywaa si w
soce.
Rce Valentine'a opady. Patrzy w gr z oczarowanym wyrazem twarzy, mczyzna
widzcy jak jego marzenie si spenia.
- Razjel - wyszepta.
Anio nadal wynurza si, sprawiajc wraenie jakby jezioro si zapadao, odsaniajc
wspania marmurow kolumn na jego rodku. Najpierw z wody wynurzya si jego gowa,
wosy jak srebrno - zote acuchy. Potem biae jak kamie ramiona, a potem nagi tors i Clary
zobaczya, e Anio by pokryty runami tak jak Nefilim, ale jego runy byy zote i ywe,
przemieszczay si po jego ciele jak iskry. W jaki sposb, Anio by jednoczenie ogromny i
nie wikszy ni zwyky czowiek: oczy Clary bolay od starania si obj go wzrokiem, a
jednoczenie by wszystkim co widziaa. Gdy si wynurzy, jego skrzyda rozpostary si nad
powierzchni jeziora; one te byy zote i pokryte pirami, a kade piro wygldao jak zote,
bystre oko.
By pikny i przeraajcy. Clary chciaa odwrci wzrok, ale tego nie zrobia.
Przygldaa si zdarzeniom. Robia to dla Jace'a , bo on nie mg.

Wyglda tak jak na tych wszystkich obrazach - pomylaa. Anio wynurzajcy si z


jeziora, trzymajcy Miecz w jednej rce i Kielich w drugiej. Oba ociekay wod, ale Razjel
by suchy jak ko, skrzyda rwnie byy suche. Jego stopy spoczyway, biae i nagie, na
powierzchni jeziora, wprawiajc wod w delikatny ruch. Jego twarz, pikna i nieludzka,
spojrzaa w d na Valentine'a.
A potem przemwi.
Jego gos brzmia jak pacz i krzyk i muzyka jednoczenie. Nie wypowiada sw, ale
by cakowicie zrozumiay. Sia jego oddechu prawie odepchna Valentine'a do tyu, wbi
pity butw, gowa przechylia si do tyu, jakby szed pod wiatr. Clary poczua jak oddech
Anioa przesuwa si po niej: by gorcy jak powietrze uciekajce z pieca i pachnia dziwnymi
przyprawami.
A wtedy przemwi.
Mino tysic lat odkd ostatnio mnie przywoano - powiedzia Razjel - Wtedy wezwa
mnie Nocny owca Jonathan i ubaga mnie, by zmiesza moj krew z krwi miertelnikw w
Kielichu i stworzy ras wojownikw, ktrzy usunliby z tego wiata demony. Zrobiem
wszystko o co poprosi i powiedziaem, e nie zrobi nic wicej. Czemu teraz mnie
przyzywasz, Nefilim?
- Mino tysic lat Chwalebny Panie, a demony nadal chodz po tym wiecie powiedzia Valentine gorliwie.
Co to ma wsplnego ze mn? Dla anioa tysic lat mija midzy jednym mrugniciem,
a drugim.
- Nefilim, ktrych stworzye byli wspania ras. Przez wiele lat dzielnie walczyli, by
pozby si zarazy demonw. Ale nie udao im si to zarwno z powodu saboci jak i korupcji
w ich szeregach. Chciabym przywrci ich wczeniejsz chwa...
Chwa? - Anio brzmia na lekko zaciekawionego, jakby byo to dla niego bardzo
dziwne sowo. Chwaa naley tylko do Boga.
Valentine nie zawaha si.
- Clave stworzone przez pierwszych Nefilim ju nie istnieje. Sprzymierzyli si z
Podziemnymi, podobnymi demonom stworzeniami, ktre pokryy ten wiat jak pchy
pokrywaj trucho szczura. Moim zamiarem jest oczyszczenie wiata, zniszczenie kadego
Podziemnego i kadego demona...
Demony nie maj duszy. Ale stworzenia, o ktrych mwisz: Dzieci Ksiyca, Nocy,
Lilith i Fearie wszyscy dusz posiadaj. Wyglda na to, e twoje reguy dotyczce tego co jest
i nie jest istnieniem ludzkim s bardziej surowe ni nasze. Clary mogaby przysic, e gos

Anioa przybra oschy ton. Masz zamiar kwestionowa niebo jak Gwiazda Poranna, ktrej
imi nosisz Nocny owco?
- Nie kwestionowa, nie Lordzie Razjelu. Chc sprzymierzy si z niebem...
W wojnie, ktr zaczynasz? Jestemy niebem, Nocny owco. Nie walczymy w waszych
ludzkich bitwach.
Kiedy Valentine znowu przemwi, brzmia na wrcz zranionego.
- Lordzie Razjelu. Na pewno nie stworzyby czego takiego jak rytua, ktry ci
przyzywa, gdyby nie chcia by przyzywany. My, Nefilim, jestemy twoimi dziemi.
Potrzebujemy twojego przewodnictwa.
Przewodnictwa? Teraz Anio by wyranie rozbawiony. To nie wyglda mi na powd,
dla ktrego mnie przyzwae. Szukasz raczej wasnej sawy.
- Sawy? - Valentine powtrzy chrapliwie - Oddaem wszystko tej sprawie. on.
Dzieci. Nie powstrzymaem syna. Oddaem temu wszystko. Wszystko!
Anio wznis si patrzc na Valentine'a swoimi dziwnymi, nieludzkimi oczami. Jego
skrzyda zaczy delikatnie si porusza jak chmury pynce po niebie. W kocu powiedzia:
Bg poprosi Abrahama, eby zoy go w ofierze na otarzu podobnym do tego, eby
zobaczy kogo kocha bardziej: Isaaca czy Boga. Ale nikt nie prosi ci o oddanie twojego
syna, Valentine.
Valentine spojrza w d na otarzyk splamiony krwi Jace'a , a potem znw na Anioa.
- Jeli bdzie taka potrzeba zmusz ci do tego - powiedzia - Ale wolabym, eby by
to efekt wsppracy.
Kiedy Nocny owca Jonathan mnie przywoa - odpar Anio - ofiarowaem mu swoje
wsparcie, bo widziaem, e naprawd marzy o wiecie uwolnionym od demonw. Wyobraa
sobie raj na ziemi. Ale ty marzysz tylko o wasnej chwale i nie kochasz nieba. Mj brat
Ithuriel moe to potwierdzi.
Valentine poblad.
- Ale...
Mylae, e si nie dowiem? - Anio umiechn si przeraajco - To prawda, e pan
tego krgu moe zmusi mnie do wykonania jednej rzeczy. Ale tym panem nie jeste ty.
Valentine wpatrywa si w niego.
- Lordzie Razjelu... Nie ma nikogo innego...
Ale jest - odpar Anio - Jest twoja crka.
Valentine obrci si. Clary lec pprzytomnie na piasku, z piekielnie bolcymi
nadgarstkami i patrzya wyzywajco. Przez moment ich oczy si spotkay - i spojrza na ni,

naprawd na ni spojrza, a wtedy uwiadomia sobie, e to by pierwszy raz, gdy jej ojciec na
ni spojrza i naprawd j zobaczy. Pierwszy i jedyny raz.
- Clarissa - powiedzia - Co ty narobia?
Clary wycigna rk i zacza pisa na piasku u jego stp. Nie rysowaa run.
Rysowaa sowa: sowa, ktre powiedzia do niej, gdy po raz pierwszy zobaczy do czego jest
zdolna, kiedy narysowaa run, ktra zniszczya statek.
MENE MENE TEKEL UPHARSIN.
Jego oczy rozszerzyy si, tak samo jak oczy Jace'a zanim umar. Valentine by blady
jak ciana. Odwrci si, by spojrze na Anioa, podnoszc rce w bagalnym gecie.
- Mj lordzie Razjelu...
Anio otworzy usta i splun. Przynajmniej tak to wygldao dla Clary: Anio splun,
a to co wydobyo si z jego ust byo iskr biaego ognia jak ponca strzaa. Strzaa przeleciaa
prosto nad wod i spona na piersi Valentine'a. A moe 'spona' nie jest dobrym sowem;
wypalia w nim dziur, jak kamie przerzucony przez cienki papier, zostawiajc dymic
dziur wielkoci pici.
Przez chwil Clary moga zobaczy jezioro i blask Anioa przez pier swojego ojca.
Chwila mina. Jak cite drzewo, Valentine run na ziemi i lea nieruchomo z
ustami otwartymi w niemym krzyku, jego niewidzce oczy na zawsze niedowierzajce
zdradzie.
To bya sprawiedliwo niebios. Mam nadziej, e nie jeste przeraona.
Clary spojrzaa w gr. Anio growa nad ni, jak ciana biaych pomieni,
zasaniajca niebo. Jego rce byy puste, Kielich i Miecz leay na brzegu jeziora.
Moesz zada ode mnie jednego czynu, Clarisso Morgenstern. Czego pragniesz?
Clary otworzya usta. Nie wydoby si z nich aden dwik.
Ach, tak - powiedzia Anio. Jego gos brzmia teraz o wiele delikatniej. Runa. Oczy na
jego skrzydach mrugny. Poczua jakby co j musno. Byo mikkie, bardziej mikkie ni
jedwab albo jakikolwiek inny materia, bardziej mikkie ni dotknicie pirkiem. Tak
wyobraaa sobie dotyk chmury. Z dotykiem pojawi si rwnie zapach - miy zapach: sodki
i upojny.
Z jej nadgarstkw znikn bl. Ju nie zwizane, rce opady jej na boki. Pieczenie w
karku i bezwad w nogach take znikny. Uklka. Tak bardzo chciaa przeczoga si po
zakrwawionym piasku do miejsca, w ktrym lea Jace; przyczoga si tam i pooy obok
niego i go obj, mimo i odszed. Ale gos Anioa obezwadni j, zostaa w tym samym
miejscu patrzc si na jego idealne, zote wiato.

Bitwa w Brocelind Plain koczy si. Wadza Morgensterna nad demonami znika w
momencie jego mierci. Ju teraz wiele z nich ucieka, reszta wkrtce zostanie zniszczona. W
tym momencie do tego brzegu jeziora zbliaj si Nefilim. Jeli masz jak prob Nocna
owczyni, powiedz j teraz - Anio przerwa. I pamitaj, e nie jestem dinem. Mdrze
wybierz pragnienie.
Clary zawahaa si tylko przez chwil, ale ta chwila wydawaa si by najdusz w jej
yciu. Moga poprosi o wszystko - pomylaa z zawrotami gowy - koniec godu albo chorb
lub pokj na wiecie. Ale by moe takie rzeczy nie zaleay od mocy aniow, bo pewnie
kto ju by o to poprosi. Ludzie powinni sami o to zadba.
Ale tak czy siak to nie miao znaczenia. Bya tylko jedna rzecz, o ktr moga
poprosi, jedyny prawdziwy wybr.
Podniosa oczy na Anioa.
- Jace - powiedziaa.
Mina Anioa nie zmienia si. Nie miaa pojcia, czy Razjel uwaa jej prob za z
lub dobr albo czy - pomylaa z panik - w ogle ma zamiar j speni.
Zamknij oczy, Clarisso Morgenstern - powiedzia Anio.
Clary zamkna oczy. Nie mona przecie odmwi anioowi, nie wane o co poprosi.
Z walcym sercem, usiada pod powiekami majc tylko ciemno i zdecydowanie starajc si
nie myle o Jacie. Ale jego twarz i tak pojawiaa si na jej powiekach - nie by umiechnity,
ale patrzy w dal. Widziaa blizn na jego skroni, nierwny umieszek w kciku ust i srebrn
lini na szyi w miejscu, gdzie ugryz go Simon - wszystkie znaki i rysy, wszystkie
niedoskonaoci tworzce osob, ktr kochaa najbardziej na wiecie. Jace'a . Jasne wiato
zmienio jej wizj w czerwon i upada na piasek, zastanawiajc si czy zaraz zemdleje - a
moe umieraa - ale nie chciaa umrze, nie teraz gdy moga tak dokadnie zobaczy jego
twarz. Wrcz syszaa jego gos, powtarzajcy jej imi tak samo jak robi to w Renwick.
Clary. Clary. Clary.
- Clary - powiedzia Jace - Otwrz oczy.
Otworzya.
Leaa na piasku w podartych, mokrych i zakrwawionych ubraniach - to si nie
zmienio. Ale Anio znikn, a razem z nim olepiajce wiato, ktre zamienio ciemno w
dzie. Patrzya na nocne niebo, na ktrym byszczay biae gwiazdy jak lustra, a nad ni z
oczami byszczcymi bardziej ni wszystkie gwiazdy sta Jace.
Napawaa si jego widokiem, kadej jego czci, od zmierzwionych wosw przez
poplamion krwi, brudn twarz po oczy byszczce przez warstw kurzu; od siniakw

widocznych przez podarte rkawy po otwarte, mokre od krwi rozdarcie na jego koszulce,
przez ktre wida byo nag skr - nie byo adnego ladu ani blizny w miejscu, w ktrym
tkwi Miecz. Widziaa yk pulsujc na jego szyi i na ten widok miaa ochot rzuci mu si
na szyj, bo to znaczyo, e jego serce bije, czyli...
- yjesz - wyszeptaa - Naprawd yjesz.
Z lekkim zdziwieniem dotkn jej twarzy.
- Byem w ciemnoci - powiedzia mikko - Nie byo tam nic oprcz cieni, ja byem
cieniem i wiedziaem, e jestem martwy i e to koniec, naprawd koniec. A potem usyszaem
twj gos. Usyszaem jak wypowiadasz moje imi i to sprawio, e wrciem.
- To nie moja zasuga - Clary cisno si gardo - Anio przywrci ci do ycia.
- Bo go o to poprosia - w milczeniu ledzi palcami obwd jej twarzy, jakby
upewniajc si, e jest prawdziwa - Moga mie wszystko inne na wiecie, a poprosia o
mnie.
Umiechna si do niego. Brudny, pokryty krwi i kurzem nadal by najpikniejsz
rzecz jak kiedykolwiek widziaa.
- Ale ja nie chc niczego innego.
Na te sowa wiato w jego oczach ju i tak jasne przemienio si w taki blask, e
ledwo moga znie patrzenie na niego. Pomylaa o Aniele, wieccym jak tysic pochodni, i
e Jace mia w sobie odrobin tej samej rozarzonej krwi i teraz ten ogie przewieca przez
niego i jego oczy, jak wiato wydostaje si przez szczeliny w drzwiach.
Kocham ci - chciaa powiedzie Clary. I zrobiabym to jeszcze raz. Zawsze
poprosiabym o ciebie.
Ale to nie byy sowa, ktre powiedziaa.
- Nie jeste moim bratem - stwierdzia, tracc oddech, jakby uwiadomiwszy sobie, e
jeszcze tego nie powiedziaa, nie moga zrobi tego wystarczajco szybko - Wiesz o tym
prawda?
Przez brud i krew, Jace umiechn si najpierw delikatnie, a potem coraz szerzej.
- Tak - odpowiedzia - Wiem.

EPILOG
PRZEZ NIEBO PENE GWIAZD
Dym leniwie formowa spirale, rysujc delikatne linie czerni w czystym powietrzu.
Jace, sam na wzgrzu grujcym nad cmentarzem, siedzia z okciami opartymi na kolanach i
obserwowa dym dryfujcy ku niebu. Ironia losu nadal go przeladowaa: w kocu to byy
pozostaoci jego ojca. Ze swojego miejsca widzia nosze pogrzebowe, przymione dymem i
pomieniami oraz ma grupk, ktra je otaczaa. Stamtd rozpozna jasne wosy Jocelyn i
Luke'a stojcego obok niej z rk na jej plecach. Jocelyn odwrcia gow od poncego stosu.
Jace mg by jednym ze stojcych w tej grupie, nawet chcia. Ostatnie kilka dni
spdzi w izbie chorych i wypuszczono go dopiero rankiem, po czci po to, by mg
uczestniczy w pogrzebie Valentine'a. Ale gdy przeszed poow drogi do stosu, uoonej
sterty drewna, biaego jak koci zda sobie spraw z tego, e nie moe i dalej. Zamiast tego
wdrapa si na wzgrze, z dala od aobnej procesji. Luke woa go, ale Jace nie zareagowa.
Usiad i patrzy jak zbieraj si wok noszy pogrzebowych, patrzy jak Patrick
Penhallow w swoim biaym stroju przystawia pomie do drewna. Ju drugi raz w tym
tygodniu oglda ponce ciao, ale te nalece do Maxa byo bolenie mae, a Valentine by
sporym mczyzn - nawet lec pasko na plecach z rkami skrzyowanymi na piersi i
serafickim ostrzem w zacinitej pici. Jego oczy byy przewizane biaym jedwabiem,
zgodnie z tradycj. Mimo wszystko dobrze go potraktowali - pomyla Jace.
Ale nie pogrzebali Sebastiana. Grupka Nocnych owcw wrcia do doliny, ale nie
znaleli jego ciaa - zostao zabrane z nurtem rzeki - tak powiedziano Jace'owi, chocia ten
mia wtpliwoci.
W tumie dookoa stosu szuka Clary, ale nie byo jej tam. Ostatnio widzia j dwa dni
temu, przy jeziorze, i tskni za ni, niemal fizycznie odczuwajc brak czego. To nie jej
wina, e si nie widzieli. Martwia si, e nie jest wystarczajco silny, eby przej portalem
do Alicante znad jeziora i okazao si, e miaa racj. Kiedy pierwsi Nocni owcy do nich
dotarli, unosi si w stanie pprzytomnoci. Obudzi si nastpnego dnia w miejskim szpitalu,
a Magnus Bane sta nad nim z dziwnym wyrazem twarzy - to mogo by gbokie zamylenie,
albo czysta ciekawo, trudno powiedzie jak to jest z Magnusem. Magnus powiedzia, e
mimo i Anio wyleczy Jace'a fizycznie, to jego umys i dusza byy wycieczone tak, e
tylko odpoczynek mg im pomc. Tak czy siak, teraz czu si lepiej. Akurat, eby zdy na
pogrzeb.

Zerwa si wiatr i zwia dym z dala od niego. Mg dojrze poyskujce wiee


Alicante, ich wczeniejszy blask zosta przywrcony. Nie by do koca pewny co chce
osign siedzc tutaj i ogldajc jak ciao jego ojca ponie, albo co powiedziaby, gdyby by
tam na dole wrd aobnikw, egnajcych Valentine'a. Nigdy nie bye moim ojcem mgby powiedzie albo Bye jedynym ojcem, ktrego znaem. Oba zdania byy tak samo
prawdziwe, mimo tego, e byy sprzeczne.
Kiedy po raz pierwszy otworzy oczy nad jeziorem - wiedzc skd, e by martwy i
oy - jedynym o czym mg myle bya Clary, leca kawaek od niego na zakrwawionym
piasku z zamknitymi oczami. Doczoga si do niej prawie w panice, mylc, e jest ranna,
albo nawet martwa - a gdy otworzya oczy mg myle tylko o tym, e jednak yje. A do
momentu, gdy dotarli do nich inni, pomogli mu wsta, w zdumieniu wykrzykujc, czy widzia
wygite ciao Valentine'a lece na brzegu jeziora, a wtedy poczu si jakby kto uderzy go w
brzuch. Wiedzia, e Valentine nie y - mg nawet sam si zabi - ale nadal, ten widok by
bolesny. Clary spojrzaa na Jace'a smutnymi oczami i wiedzia, e mimo i nienawidzia
Valentine'a i nigdy nie miaa powodu, by ywi wobec niego jakiekolwiek inne uczucia, to
nadal odczuwaa strat.
Jace przymkn oczy i zalaa go powd obrazw przebiegajcych przed jego
powiekami: Valentine podnoszcy go z trawy w zamaszystym ucisku, Valentine
przytrzymujcy go na dziobie dki na jeziorze, pokazujcy mu jak balansowa. I Inne,
mroczniejsze wspomnienia: rka Valentine'a uderzajca go w twarz, martwy sok, anio
uwiziony w lochach domu Waylandw.
- Jace.
Podnis wzrok. Luke sta nad nim, czarna sylwetka zarysowana przez soce. Mia na
sobie jak zwykle jeansy i flanelow koszul, a nie tradycyjny biay strj.
- Skoczya si ceremonia - powiedzia - Bya krtka.
- Jestem pewny, e tak - Jace wbi palce w ziemi z radoci witajc bolesne drapanie
brudu o jego koniuszki palcw - Kto co mwi? spyta.
- Tylko to co zawsze - Luke usiad na ziemi obok niego lekko si krzywic. Jace nie
spyta go jak przebiega bitwa, tak naprawd nie chcia wiedzie. Wiedzia, e skoczya si
szybciej ni wszyscy przewidywali - po mierci Valentine'a demony, ktre przywoa ucieky
w noc jak mgieka wysuszona przez soce. Ale to nie znaczyo, e nikt nie zgin. Ciao
Valentine'a nie byo jedynym spalonym w Alicante przez kilka ostatnich dni.
- A Clary nie... To znaczy nie bya...
- Na pogrzebie? Nie. Nie chciaa.

Jace czu, e Luke patrzy na niego z boku.


- Nie widziae jej? - spyta - Od...
- Od walki nad jeziorem - dokoczy Jace - To pierwszy raz, gdy pozwolili mi opuci
szpital i musiaem przyj tutaj.
- Nie musiae - odpar Luke - Moge zosta.
- Ale chciaem - przyzna Jace - Cokolwiek to mwi o mnie.
- Pogrzeby s dla ywych Jace, a nie dla zmarych. Valentine by bardziej twoim
ojcem ni Clary, nawet jeli w waszych yach nie pynie ta sama krew. To ty musisz go
poegna. To ty bdziesz za nim tskni.
- Nie wiedziaem, e mam prawo za nim tskni.
- Nigdy nie znae Stephena Herondale'a - powiedzia Luke - A do Roberta
Lightwooda trafie gdy bye tylko troch dzieckiem. Valentine by ojcem z twojego
dziecistwa. Powiniene za nim tskni.
- Cay czas myl o Hodge'u - odpowiedzia Jace - W Gardzie cay czas pytaem go
dlaczego mi nie powiedzia kim byem - wtedy nadal mylaem, e jestem w czci demonem
- a on powtarza, e nie wiedzia. Mylaem, e kamie. Ale teraz myl, e naprawd nie
wiedzia. By jednym z niewielu osb, ktre wiedziay, e dziecko Herondale'w nadal yje.
Kiedy pojawiem si w Instytucie nie mia pojcia, ktrym z synw Valentine'a jestem ja.
Tym prawdziwym czy tym adoptowanym. A mogem by kadym z nich. Demonem lub
anioem. I myl, e on nie wiedzia a do momentu gdy zobaczy Jonathana w Gardzie i
dopiero wtedy to sobie uwiadomi. Wic stara si jak mg przez te wszystkie lata dopki
Valentine znw si nie pojawi. Do tego potrzebne byo troch wiary, nie uwaasz?
- Tak. Uwaam.
- Hodge sdzi, e wychowanie moe robi rnic bez wzgldu na wizy krwi. Cay
czas zastanawiam si czy gdybym zosta z Valentinem, gdyby nie posa mnie do
Lightwood'w to czy bybym taki jak Jonathan? Czy teraz bybym taki jak on?
- A czy to wane? - odpar Luke - Jeste tym kim jeste z okrelonego powodu. I jeli
mnie pytasz o zdanie, to uwaam, e Valentine wysa ci do Lightwood'w, bo wiedzia, e
to bdzie dla ciebie najlepsza szansa. Moe mia te inne powody. Ale nie moesz uciec od
faktu, e posa ci do ludzi, o ktrych wiedzia, e bd ci kochali i wychowywali z
mioci. To moga by jedna z niewielu rzeczy, ktre zrobi dla kogo innego ni on sam poklepa Jace'a po ramieniu - ten gest by tak ojcowski, e Jace omal si nie umiechn Gdybym by tob, nie zapominabym o tym.

Clary staa i wygldaa przez okno w pokoju Isabelle, obserwujc dym plamicy niebo
nad Alicante jak lad zostawiony brudn rk na oknie. Wiedziaa, e dzi spalili ciao
Valentine'a, ciao jej ojca na cmentarzu zaraz za bramami miasta.
- Wiesz o dzisiejszych uroczystociach prawda? - Clary odwrcia si do Isabelle,
ktra przykadaa do siebie 2 sukienki: jedn niebiesk, a drug stalowoszar - Jak sdzisz co
powinnam zaoy?
'Ubrania zawsze bd terapi dla Isabelle' pomylaa Clary.
- Niebiesk.
Isabelle pooya obie sukienki na ku.
- A ty co zaoysz? Bo idziesz, prawda?
Clary pomylaa o srebrnej sukience na dnie skrzyni Amatis i jej piknym poysku.
Ale Amatis pewnie nigdy nie pozwoli jej zaoy.
- Nie wiem. Pewnie jeansy i mj zielony paszcz.
- Nuda - powiedziaa Isabelle. Spojrzaa na Aline, ktra siedziaa na krzele koo ka
i czytaa ksik - Nie sdzisz, e to nudne?
- Myl, e powinna pozwoli Clary zaoy to co chce - Aline nie podniosa wzroku
znad ksiki - Przecie nie przebiera si dla kogo.
- Przebiera si dla Jace'a - powiedziaa Isabelle, jakby to byo oczywiste - Tak jak
powinna.
Aline podniosa wzrok, mrugajc z dezorientacj, a potem umiechna si.
- No tak. Cay czas zapominam. To musi by dziwne, wiedzie, e nie jest twoim
bratem?
- Nie - Clary odpowiedziaa chodno - Mylenie, e jest moim bratem byo dziwne.
Teraz jest... dobrze - spojrzaa przez okno - Ale nawet go nie widziaam odkd si
dowiedzielimy. Odkd wrcilimy do Alicante.
- To dziwne - powiedziaa Aline.
- To nie jest dziwne - odpara Isabelle, posyajc Aline znaczce spojrzenie - By w
szpitalu. Dzi go wypucili.
- I nie przyszed od razu si z tob zobaczy? - Aline zapytaa Clary.
- Nie mg - ta odpowiedziaa - Musia i na pogrzeb Valentine'a. Nie mg tego
przegapi.
- Moe - rzeka Aline radonie - A moe nie jest ju tob zainteresowany. Teraz, kiedy
to ju nie jest zakazane. Niektrzy ludzie pragn tylko tego, czego nie mog mie.
- Nie Jace - szybko wtrcia Isabelle - Jace nie jest taki.

Aline wstaa, zrzucajc ksik na ko.


- Powinnam i si przebra. Widzimy si wieczorem? - z tymi sowami wysza z
pokoju nucc do siebie.
Isabelle obserwujc j potrzasna gow.
- Mylisz, e ona ci nie lubi? - zapytaa - To znaczy czy jest zazdrosna? Wydawaa
si by zainteresowana Jacem.
- Ha! - Clary bya rozbawiona - Nie jest ju zainteresowana Jacem. Myl, e po
prostu naley do ludzi, ktrzy mwi to co myl, od razu jak to pomyl. I kto wie, moe ma
racj.
Isabelle wyja z wosw spink, pozwalajc im opa jej na ramiona. Przesza przez
pokj i doczya do Clary przy oknie. Niebo za demonicznymi wieami byo czyste, dym
znikn.
- Mylisz, e ma racj?
- Nie wiem. Bd musiaa spyta Jace'a . Pewnie zobacz si z nim dzi wieczorem na
imprezie. Albo witowaniu zwycistwa, jakkolwiek to si nazywa - spojrzaa na Isabelle Wiesz jak to bdzie wygldao?
- Bdzie parada - odpara Izzy - i pewnie fajerwerki. Muzyka, taniec, gry, tego typu
rzeczy. Jak wielkomiejski jarmark w Nowym Jorku - z tsknym spojrzeniem wyjrzaa przez
okno - Maxowi by si spodobao.
Clary wycigna rk i pogaskaa j po wosach, tak jak gaskaaby siostr, gdyby
takow miaa.
- Wiem.
Jace musia zapuka dwukrotnie do drzwi starego domu nad kanaem, zanim usysza
kroki zbliajce si do nich. Jego serce podskoczyo, a potem uspokoio si, gdy drzwi
otworzyy si i na progu staa Amatis Herondale, spogldajca na niego z zaskoczeniem.
Wygldaa jakby przygotowywaa si do witowania: miaa na sobie dug, szar sukni i
delikatne, metaliczne kolczyki, ktre podkrelay srebrne pasemka w jej siwiejcych wosach.
- Tak?
- Clary - zacz i przerwa, niepewny co waciwie ma powiedzie. Gdzie si podziaa
jego elokwencja? Zawsze j mia, nawet kiedy nie zostao mu nic innego, ale teraz czu si
jakby zosta rozpruty i wszystkie mdre, lekkie sowa ucieky od niego, zostawiajc go z
pustk.
- Zastanawiaem si czy jest tu Clary. Chciaem z ni porozmawia.

Amatis potrzsna gow. Zakopotanie znikno z jej twarzy i teraz patrzya na niego
wystarczajco pilnie, eby go zdenerwowa.
- Nie ma jej. Myl, e jest u Lightwood'w.
- Oh - by zaskoczony tym jak wielkie poczu rozczarowanie - Przepraszam, e
przeszkodziem.
- Nie ma problemu. Waciwie to ciesz si, e tu jeste - powiedziaa ranie - Jest co
o czym chciaabym z tob porozmawia. Wejd do rodka, zaraz wrc.
Jace wszed do domu, kiedy Amatis znikaa w korytarzu. Zastanawia si o czym
moga chcie z nim rozmawia. Moe Clary stwierdzia, e nie chce ju mie z nim nic
wsplnego i wybraa Amatis na dorczycielk tej wiadomoci.
Po chwili Amatis wrcia. Nie trzymaa w rku niczego co wygldaoby na list - na
jego szczcie - ale ciskaa w rkach mae metalowe pudeeczko. Byo delikatne, ozdobione
wizerunkami ptakw.
- Jace - powiedziaa Amatis - Luke powiedzia mi, e jeste... e Stephen Herondale
jest twoim ojcem. Opowiedzia mi o wszystkim co si stao.
Jace kiwn gow, bo czu, e to wystarczy. Wiadomoci rozchodziy si powoli, co
byo mu na rk - moe uda mu si dotrze do Nowego Jorku zanim cay Idris si dowie i
zacznie nieustannie si mu przyglda.
- Wiesz, e byam on Stephena przed twoj matk - Amatis kontynuowaa, jej gos
by napity, jakby to co mwia sprawiao jej bl. Jace gapi si na ni - czy chodzi jej o jego
matk? Czy obrazia si na niego za przywoanie zych wspomnie o kobiecie, ktra zgina
zanim jeszcze si urodzi? - Ze wszystkich yjcych dzi ludzi, chyba ja znaam najlepiej
twojego ojca.
- Tak - odpar Jace, marzc o tym, by znale si gdzie indziej - Jestem pewny, e to
prawda.
- Wiem, e zapewne masz co do niego mieszane uczucia - powiedziaa zaskakujc go
gwnie dlatego, e bya to prawda - Nigdy go nie znae. To nie on ci wychowa. Nawet nie
jeste do niego specjalnie podobny, z wyjtkiem jasnych wosw - ale twoje oczy... Nie wiem
skd je wzie. Wic moe jestem szalona, bo zanudzam ci tym. Moe nie chcesz nic
wiedzie o Stephenie. Ale on by twoim ojcem i gdyby ci zna... - mwic wcisna mu
pudeko, sprawiajc, e prawie odskoczy - To kilka rzeczy, ktre przechowaam przez te lata.
Listy, ktre napisa, zdjcia, drzewo genealogiczne. Jego czarodziejskie wiato. Moe teraz
nie masz pyta, ale kiedy moesz mie, a kiedy to nadejdzie, bdziesz mia to - staa
nieruchomo, podajc mu pudeko jakby oferowaa mu drogocenny skarb. Jace wycign rce

i wzi je od niej bez sowa. Byo cikie, a metal chodzi jego skr.
- Dzikuje - powiedzia. To najlepsze co mg zrobi. Zawaha si, a potem
powiedzia - Jest jeszcze jedna rzecz. Co nad czym mylaem.
- Tak?
- Jeli Stephen by moim ojcem to Inkwizytor - Imogen - bya moj babci.
- Bya... - Amatis przerwaa - Bardzo trudn kobiet. Ale tak, bya twoj babci.
- Ocalia mi ycie - odpar Jace - To znaczy, przez dugi czas zachowywaa si jakby
mnie nienawidzia. Ale potem zobaczya to - wywrci konierzyk koszulki na drug stron i
pokaza jej blizn w ksztacie gwiazdy, ktr mia na ramieniu - I uratowaa mi ycie. Ale co
moga dla niej znaczy moja blizna?
Oczy Amatis rozszerzyy si.
- Nie pamitasz jak j zrobie, prawda?
Jace potrzsn gow.
- Valentine powiedzia mi, e to rana, ktr zrobiem, gdy byem jeszcze zbyt may,
eby pamita. Ale teraz... Nie sdz, eby to bya prawda.
- To nie blizna. To znami, ktre masz od urodzenia. Istnieje stara rodzinna legenda na
jej temat. Mwi ona, e jeden z pierwszych Herondale'w, ktrzy zostali Nocnymi owcami,
zosta w nocy odwiedzony przez anioa. Anio dotkn jego ramienia, a gdy on si obudzi,
mia taki znak. I wszyscy jego potomkowie rwnie go mieli - wzruszya ramionami - Nie
wiem czy historia jest prawdziwa, ale wszyscy Herondale'owie maja to znami. Twj ojciec
te takie mia, tutaj - dotkna swojego ramienia - Mwi, e to znaczy, e miae kontakt z
anioem. e jeste w pewnym sensie bogosawiony. Imogen musiaa zobaczy pitno i
domylia si kim naprawd jeste.
Jace patrzy si na Amaris, ale nie widzia jej, widzia t noc na statku, mokry, czarny
pokad i Inkwizytor umierajc obok niego.
- Powiedziaa co do mnie - rzek - Kiedy umieraa, powiedziaa 'Twj ojciec byby z
ciebie dumny'. Mylaem, e chciaa by okrutna. Mylaem, e chodzio jej o Valentine'a.
Amatis potrzsna gow.
- Mylaa o Stephenie - powiedziaa mikko - I miaa racj. Byby z ciebie dumny.
Clary otworzya drzwi domu Amatis i wesza do rodka, dziwic si jak szybko
przyzwyczaia si do niego. Ju nie musiaa si wysila, by zapamita drog do drzwi, albo
to, e klamka delikatnie stawia opr, gdy otwiera drzwi. Bysk wiata sonecznego w kanale
te wyglda znajomo, tak samo jak widok z okien na Alicante. Moga sobie prawie

wyobrazi mieszkanie tutaj, jakby to byo gdyby Idris by jej domem. Zastanawiaa si za
czym najpierw zaczaby tskni. Za chiskim jedzeniem na wynos? Filmami? Miejskimi
komikami?
Ju miaa wej na schody, gdy usyszaa z salonu gos swojej matki - ostry i lekko
zaniepokojony. Ale co mogo wywoa zaniepokojenie matki? Teraz wszystko ju jest dobrze,
prawda? Bez namysu, Clary podesza z powrotem do ciany salonu i nasuchiwaa.
- Jak to zostajesz? - mwia Jocelyn - Ju nie wrcisz do Nowego Jorku?
- Poproszono mnie, ebym zosta w Alicante i reprezentowa wilkoaki w Radzie odpar Luke - Powiedziaem, e odpowiem dzi wieczorem.
- Nie moe tego zrobi kto inny? Jeden z liderw stad w Idrisie?
- Jestem jedynym liderem, ktry kiedy by Nocnym owc. Dlatego chc, ebym to
by ja - westchn - Ja to wszystko zaczem Jocelyn. Teraz powinienem zosta i zobaczy co
z tego wyniknie.
Zapado krtkie milczenie.
- Jeli tak czujesz to powiniene zosta - w kocu odezwaa si Jocelyn, ale jej gos
zdradza niepewno.
- Bd musia sprzeda ksigarni. Uporzdkowa swoje sprawy - powiedzia Luke
opryskliwie - Nie mog si tak od razu przeprowadzi.
- Mog si tym zaj. Po tym wszystkim co zrobie...
Jocelyn wydawaa si nie mie energii, by powstrzymywa swj ywy ton. Jej gos
cichn, a w kocu zamieni si w cisz, ktra przecigaa si tak dugo, e Clary chciaa
wej do salonu i da im zna, e jest tutaj. Chwil pniej cieszya si, e tego nie zrobia.
- Posuchaj - zacz Luke - Chciaem ci to powiedzie ju od duszego czasu, ale tego
nie zrobiem. Wiedziaem, e to nigdy nie bdzie miao znaczenia nawet jeli to powiem,
dlatego, e jestem czym jestem. Nigdy nie chciaa, eby to wszystko stao si czci ycia
Clary. Ale ona ju wie, wic to i tak nie zrobi adnej rnicy. I rwnie dobrze mog ci
powiedzie. Kocham ci Jocelyn. Od dwudziestu lat - przerwa.
Clary wysilia si, eby usysze co odpowie jej matka, ale ta nie powiedziaa nic. W
kocu Luke odezwa si zbolaym gosem:
- Musz wraca do Rady i powiedzie im, e zostaj. Nie musimy ju o tym
rozmawia. Po prostu czuj si lepiej, gdy ju ci powiedziaem po tych wszystkich latach.
Clary przycisna si do ciany, gdy Luke z opuszczon gow wyszed z pokoju.
Otar si o ni, jakby tego nie zauwaajc i szarpniciem otworzy drzwi. Sta tam przez
chwil, patrzc lepo na wiato odbijajce si od kanau. A potem odszed, drzwi zatrzasny

si za nim.
Clary staa w tym samym miejscu, plecami opieraa si o cian. Bya okropnie
smutna ze wzgldu na Luke'a, ale te ze wzgldu na matk. To wygldao tak, jakby Jocelyn
nie kochaa Luke'a i moe nigdy nie moga. Dokadnie tak samo jak to byo z ni i Simonem,
tylko tu nie widziaa sposobu jak Luke i jej matka mogliby wszystko naprawi. Nie, jeli on
zostanie w Idrisie. zy napyny jej do oczu. Chciaa si odwrci i wej do salonu, gdy
usyszaa otwieranie si drzwi kuchennych i gos, ktry by zmczony i troch zrezygnowany.
Amatis.
- Przepraszam, e podsuchaam, ale ciesz si, e Luke zostaje - powiedziaa - Nie
tylko dlatego, e bdzie blisko mnie, ale dlatego, e to da mu szans zapomnie o tobie.
Jocelyn chciaa si broni.
- Amatis...
- To trwa ju dugo Jocelyn. Jeli go nie kochasz, pozwl mu odej.
Jocelyn milczaa. Clary chciaa zobaczy wyraz jej twarzy, czy bya smutna?
Zdenerwowana? Zrezygnowana?
Amatis westchna.
- Chyba, e... go kochasz?
- Amatis, ja nie mog...
- Kochasz go! Kochasz! - Clary usyszaa dwik, jakby Amatis klasna w donie Wiedziaam! Zawsze wiedziaam!
- To nie ma znaczenia - Jocelyn brzmiaa jakby bya zmczona - To nie byoby fair w
stosunku do Luke'a.
- Nie chc tego sucha - co zaszelecio, a Jocelyn wydaa jk protestu. Clary
zastanawiaa si czy Amatis nie przytulia jej matki - Jeli go kochasz to teraz pjdziesz i mu
to powiesz. Teraz, zanim pjdzie do Rady.
- Ale oni chc eby by jej czonkiem! A on chce...
- Wszystko czego chce Lucian - powiedziaa Amatis chodno - to ty. Ty i Clary. To
wszystko, co jest mu potrzebne do szczcia. A teraz id.
Zanim Clary miaa szans si ruszy, Jocelyn wyskoczya na korytarz. Posza w stron
drzwi... i zobaczya Clary, przyciskajc si do ciany. Zatrzymujc si, otworzya usta ze
zdumienia.
- Clary! - brzmiaa jakby chciaa nada swojemu gosowi wesoy i radosny ton, ale jej
si to nie udao - Nie wiedziaam, e tu jeste.
Clary odesza od ciany, pocigna za klamk i otworzya drzwi. Jasne wiato

soneczne wpado do domu. Jocelyn staa, mrugajc w ostrym wietle, patrzc si na crk.
- Jeli nie pjdziesz za Lukiem - powiedziaa Clary gono i wyranie - to osobicie
ci zabij.
Przez chwil Jocelyn wygldaa na zdumion.
- Dobrze - odpara - jeli tak stawiasz spraw.
Chwil pniej bya ju na dworze, spieszc ciek w stron siedziby Rady. Clary
zatrzasna za ni drzwi i opara si o nie.
Amatis wysza z pokoju, opara si na parapecie i zerkaa nerwowo przez szyb.
- Mylisz, e go dogoni zanim dojdzie do siedziby?
- Mama spdzia cae ycie gonic za mn - poinformowaa j Clary - Porusza si
szybko.
Amatis spojrzaa na ni i umiechna si.
- Och, przypomniaa mi - powiedziaa - Jace by tutaj, eby si z tob zobaczy.
Myl, e ma nadziej zobaczy ci na dzisiejszej celebracji.
- Czyby? - Clary odpara w zamyleniu. Rwnie dobrze moga zapyta. Jeli nie
zaryzykuje, to nic nie zyska - Amatis... - zacza, a siostra Luke'a odwrcia si od okna i
spojrzaa na ni ciekawie.
- Twoja srebrna sukienka ze skrzyni. Mog j poyczy?
Ulice ju zapeniay si ludmi, gdy Clary sza przez miasto do domu Lightwoodw.
By zmierzch, wiata zaczynay si zapala, wypeniajc alejki blad powiat. Bukiety
znajomo wygldajcych biaych kwiatw, wisiay w koszach na cianach, napeniajc
powietrze swoimi ostrymi zapachami. Ciemnozote, ogniste runy widniay na dachach
domw, ktre mijaa; ogaszay zwycistwo i rado.
Na ulicach gromadzili si Nocni owcy. adni nie nosili swego stroju do walki nosili rnorodne stroje, od nowoczesnych do graniczcych z kostiumami historycznymi. To
bya niezwykle ciepa noc, wic kilka osb nosio paszcze, ale sporo kobiet miao na sobie
co co dla Clary wygldao jak suknie balowe, ich spdnice zamiatay ziemi. Szczupa,
ciemna posta przecia jej drog, gdy skrcia w uliczk, na ktrej sta dom Lightwoodw i
zauwaya, e by to Raphael, idcy rka w rk z wysok, ciemnowos kobiet w czerwonej
sukni koktajlowej. Spojrza jej przez rami i umiechn si do Clary. Jego umiech wywoa
w niej lekkie dreszcze i pomylaa, e w Podziemnych naprawd jest czasem co
odmiennego; odmiennego i przeraajcego. By moe nie wszystko co przeraajce, musi by
ze.

Chocia miaa wtpliwoci, czy jest tak w przypadku Raphaela.


Drzwi frontowe Lightwoodw byy otwarte i kilka czonkw rodziny ju stao na
chodniku przed domem. Byli tam Maryse i Robert Lightwoodowie, rozmawiajcy z dwoma
innymi dorosymi; gdy si odwrcili, Clary zauwaya ze zdumieniem, e byli to
Penallowowie, rodzice Aline. Maryse umiechna si do niej; wygldaa elegancko w
ciemnoniebieskim, jedwabnym kostiumie z wosami spitymi do tyu srebrn wstk. Bya
tak bardzo podobna do Isabell, e Clary chciaa wycign rk i pooy j na jej ramieniu.
Maryse nadal wydawaa si smutna, nawet gdy si umiechaa i Clary pomylaa, e
wspomina Maxa dokadnie tak samo jak Isabelle i myli o tym jak bardzo by mu si to
spodobao.
- Clary! - Isabelle zbiega po schodkach, jej ciemne wosy powieway za ni. Nie
woya adnego ze strojw, ktre wczeniej pokazaa Clary, tylko niesamowit, zot,
satynow, sukienk, ktra okrywaa jej ciao jak zamknite patki kwiatu. Nosia kolczaste
sanday i Clary przypomniaa sobie, e kiedy Izzy powiedziaa jej jak bardzo lubi wysokie
obcasy i zamiaa si do siebie.
- Wygldasz fantastycznie powiedziaa.
- Dzikuje - odpara Clary, pogaskaa przeroczysty materia sukienki. To bya
pewnie najbardziej dziewczyska rzecz, jak kiedykolwiek woya. Suknia odsaniaa
ramiona i za kadym razem gdy poczua jak kocwki wosw muskaj jej nag skr,
musiaa powstrzymywa si przed chci zaoenia jakiego sweterka albo bluzy - Ty te.
Isabelle schylia si eby powiedzie jej na ucho - Jace'a tutaj nie ma.
Clary odsuna si.
- To gdzie jest?
- Alec mwi, ze moe by na skwerze, gdzie maj by fajerwerki. Przepraszam... Nie
mam pojcia co si z nim dzieje.
Clary wzruszya ramionami, starajc si ukry rozczarowanie.
- Nie ma sprawy.
Alec i Aline wyszli z domu za Isabelle. Aline miaa na sobie czerwon sukienk, ktra
sprawia, e jej wosy wyglday na niesamowicie czarne. Alec ubra si tak jak zawsze, w
sweter i ciemne spodnie, chocia Clary musiaa przyzna, e sweter najwyraniej nie mia
adnej widocznej dziury. Umiechn si do Clary (Alec nie sweter xD), ktra ze zdziwieniem
pomylaa, e on naprawd wyglda inaczej. Jako tak mniej powanie, jakby zdjto z niego
jaki problem.
- Nigdy nie byam na uroczystoci, w ktrej brali udzia Podziemni - powiedziaa

Aline, spogldajc nerwowo na ulic, gdzie dziewczyna faerie, ktrej dugie wosy byy
ozdobione kwiatami - nie, pomylaa Clary, one byy kwiatami, poczonymi ze sob
odygami - wycigaa niektre z biaych kwiatw wiszcych w koszach, patrzc na nie w
zamyleniu i je zjadajc.
- Spodoba ci si - odpara Isabelle - Oni potrafi si bawi - pomachaa na poegnanie
do rodzicw i poszy w stron placu. Clary nadal walczya z chci zaoenia rk, aby zakry
grn cz swojego ciaa. Sukienka wirowaa wok jej stp jak dym wijcy si na wietrze.
Pomylaa o dymie, ktry unosi si nad Alicante, wczenie tego dnia i zadraa.
- Hey! - powiedziaa Isabelle. Clary podniosa wzrok i zobaczya Simona i Mai
idcych ulic w ich stron. Nie widziaa Simona przez wikszo dnia; poszed do siedziby
Rady obserwowa jej wstpne zebranie, bo by ciekawy kogo wybior na reprezentanta
wampirw. Clary nie moga sobie wyobrazi Mai noszcej czego tak dziewczyskiego jak
sukienka i rzeczywicie miaa na sobie lune w kroku spodnie i T - shirt z napisem Wybierz
swoj bro i narysowanymi pod nim kostkami do gry. To bya koszulka gracza, pomylaa
Clary, zastanawiajc si czy Maia interesowaa si grami czy po prostu chciaa zaimponowa
Simonowi. Jeli tak, to dobrze wybraa.
- Idziecie na Plac Anioa?
Maia i Simon powiedzieli, e id i razem w grupie zbliyli si do siedziby Rady.
Simon zwolni, eby i krok za Clary i szli tak w milczeniu. Dobrze byo znw znale si
blisko Simona - by pierwsz osob, z ktr chciaa si zobaczy po przybyciu do Alicante.
Uciskaa go i dotkna Znaku na jego czole.
- To ci uratowao? - zapytaa, desperacko pragnc usysze, e zrobia to co zrobia z
okrelonego powodu.
- Uratowao mnie - tylko tyle powiedzia.
- Chciaabym mc to z ciebie zdj - odpara - Chciaabym wiedzie, co moe ci si
przez to sta.
Zapa j za nadgarstek i delikatnie zdj jej rk ze swojego czoa.
- Poyjemy, zobaczymy.
Przygldaa mu si, ale musiaa przyzna, e Znami zdawao si go nie zmienia w
aden widoczny sposb. Wydawa si taki jak zawsze. Jak to Simon. Tylko troch inaczej
zaczesywa wosy, tak eby zakry Znak: jeli by si o nim nie wiedziao, to by si nie
zauwayo.
- Jak tam spotkanie? - Clary spytaa, pobienie sprawdzajc czy przebra si na
witowanie. Nie zrobi tego, ale nie obwiniaa go - jeansy i T - shirt, ktre mia na sobie byo

wszystkim co mg woy - Kogo wybrali?


- Nie Raphaela - odpowiedzia Simon, brzmic jakby by z tego zadowolony Jakiego innego wampira. Mia pretensjonalne imi. Cie Nocy czy co takiego.
- Wiesz, e spytali mnie czy chciaabym narysowa symbol dla nowej Rady - rzeka
Clary - To honor. Powiedziaam, e tak. To bdzie symbol Rady otoczony czterema
symbolami czterech rodzin Podziemnych. Ksiyc dla wilkoakw i moe 4 - listna koniczyna
dla fearie. Ksiga zakl dla czarodziejw. Ale nie mog wymyli nic dla wampirw.
- Moe kie? - zasugerowa Simon - Moe ociekajcy krwi - odsoni zby.
- Dzikuje - odpowiedziaa Clary - Bardzo pomoge.
- Ciesz si, e poprosili ciebie - odpar Simon powanie - Zasuya na ten honor.
Zasuya na medal, za to co zrobia. Runa przymierza i w ogle.
Clary wzruszya ramionami.
- Czy ja wiem. To znaczy, bitwa trwaa przecie 10 minut. Nie wiem jak bardzo
pomogam.
- Ja walczyem Clary - powiedzia Simon - Moe i trwaa 10 minut, ale to byo
najgorsze 10 minut mojego ycia. I nie chc o tym rozmawia. Ale powiem ci, e nawet przez
10 minut, byoby o wiele wicej mierci, gdyby nie ty. A poza tym bitwa to tylko cz tego
wszystkiego. Gdyby nie ty, nie byoby Nowej Rady. Bylibymy Nocnymi owcami i
Podziemnymi nienawidzcymi siebie nawzajem, zamiast Nocnymi owcami i Podziemnymi
idcymi razem na imprez.
Clary poczua gul rosnc jej w gardle i zacza patrze si przez siebie, starajc si
nie rozklei.
- Dzikuje, Simon - zawahaa si przez chwilk tak krtk, e nikt oprcz Simona nie
byby w stanie tego zauway. Ale on zauway.
- O co chodzi? - spyta.
- Tak sobie myl, co zrobimy, gdy wrcimy do domu - powiedziaa - To znaczy,
wiem, e Magnus zaj si twoj mam tak, eby si nie martwia, ale... szkoa. Przegapilimy
mnstwo zaj. I nawet nie wiem...
- Ty nie wracasz - odpowiedzia cicho Simon - Mylisz, e o tym nie wiem? Teraz
jeste Nocnym owc. Skoczysz edukacj w Instytucie.
- A ty? Jeste wampirem. Po prostu wrcisz do liceum?
- Tak - odpar Simon, zaskakujc j - Dokadnie. Chc y normalnie, na tyle na ile si
da. Skocz liceum i college i reszt.
cisna go za rk.

- Wic powiniene tak zrobi - umiechna si do niego - Oczywicie, wszyscy si


zdziwi, gdy znowu zobacz ci w szkole.
- Zdziwi? Czemu?
- Bo jeste teraz o wiele bardziej przystojny ni wczeniej - wzruszya ramionami - To
prawda. Moe wampiry tak maj.
Simon wyglda na zaskoczonego.
- Jestem przystojniejszy?
- Jasne, e tak. Na przykad spjrz na te dwie. Podobasz im si - pokazaa na Isabelle i
Mai, ktre szy przed nimi, rka w rk, pochylajc si do siebie.
Simon spojrza na nie. Clary mogaby przysic, e si zaczerwieni.
- Czyby? Czasem si spotykaj, co do siebie szepc i gapi si na mnie. Nie mam
pojcia o co im chodzi.
- Nie, wcale - Clary umiechna si - Biedaku, masz dwie liczne dziewczyny
rywalizujce o twoje wzgldy. Masz cikie ycie.
- Tak? To powiedz mi, ktr mam wybra.
- Nie. To twoja sprawa - zniya gos - Wiesz, moesz spotyka si z kim chcesz, ja
zawsze bd ci wspiera. Cay czas. Wsparcie to moje drugie imi.
- To dlatego nigdy mi nie powiedziaa jak masz na drugie imi. Tak mylaem, e jest
jakie wstydliwe.
Clary zignorowaa go.
- Ale obiecaj mi co dobrze? Ja wiem jak myl dziewczyny. Wiem, jak bardzo
nienawidz chopaka, ktrego najlepsz przyjacik jest dziewczyna. Obiecaj mi, e nie
usuniesz mnie ze swojego ycia. e czasem si spotkamy.
- Czasem? - Simon potrzsn gow - Clary zwariowaa?
Serce podskoczyo jej do garda.
- Czyli...
- Czyli nigdy nie chodzibym z dziewczyn, ktra wymagaaby ode mnie zerwania
kontaktu z tob. To warunek nie do negocjowania. Chcesz kawaek tego przystojniaka... pokaza na siebie - w pakiecie dostajesz moj najlepsz przyjacik. Nigdy bym ciebie nie
wymaza ze swojego ycia, Clary, tak samo jak nie odcibym sobie prawej rki i nie da
komu jako prezent na walentynki.
- Fuuj - powiedziaa Clary - Musiae?
Simon umiechn si szeroko.
- Musiaem.

Plac Anioa wyglda nie do poznania. Siedziba Rady wiecia si na biao na jego
kocu, czciowo zakryta przez wyszukany las z ogromnymi drzewami, ktre wyrosy na
rodku placu. Wida byo, e zrobiono to za pomoc magii, ale - mylaa Clary,
przypominajc sobie zdolno Magnusa do przenoszenia mebli i kubkw z kaw przez
Manhattan w mgnieniu oka - moe byy prawdziwe i przesadzone. Byy prawie tak wysokie
jak demoniczne wiee, ich srebrzyste pnie ustrojone byy wstkami, a kolorowe wiateka
wisiay w ich koronach. Skwer pachnia biaymi kwiatami, dymem i limi. Na jego
krawdziach ustawione byy stoy i dugie awki, na ktrych siedziay grupki miejcych si,
pijcych i rozmawiajcych Nocnych owcw i Podziemnych. Ale mimo tego miechu, w
powietrzu czu byo zarwno smutek jak i rado.
Sklepy otaczajce plac miay pootwierane drzwi, wiato wypywao na chodnik.
Uczestnicy imprezy przechodzili obok niosc talerze z jedzeniem, kieliszki na dugich
nkach wypenione winem i kolorowymi pynami. Simon patrzy na przechodzcego
topielca, trzymajcego szklank z niebieskim pynem i podnis brew.
- To nie bdzie podobne do imprezy Magnusa - uspokoia go Isabelle - Wszystko tutaj
powinno by nieszkodliwe.
- Powinno? - Aline wygldaa na zmartwion.
Alec spojrza w stron lasku, kolorowe wiata odbijay si w jego niebieskich
tczwkach. Magnus sta w cieniu pod drzewem, rozmawiajc z dziewczyn w biaej
sukience z gstymi, jasnobrzowymi wosami. Odwrcia si gdy Magnus spojrza na nich i
jej wzrok przez chwil skrzyowa si z wzrokiem Clary. Byo w niej co znajomego, ale
Clary nie moga powiedzie co to byo.
Magnus ruszy ku nim, a dziewczyna z ktr rozmawia wesza w cie drzew i
znikna. By ubrany jak wiktoriaski gentleman, w dugim czarnym surducie na jedwabnej,
fioletowej

kamizelce.

Do

kieszeni

woy

specjaln,

kwadratow

chusteczk

wyhaftowanymi inicjaami M.B.


- Nieza kamizelka - powiedzia Alec umiechajc si.
- Chciaby tak? - zapyta Magnus - Oczywicie w takim kolorze, jaki bdziesz
chcia.
- Nie za bardzo przywizuje wag do ubra - zaprotestowa Alec.
- I to w tobie kocham - ogosi Magnus - chocia te bym ci kocha, gdyby mia
chocia jeden designerski garnitur. Co ty na to? Dolce? Zegna? Armani?
Alec wybekota co, a Isabelle zacza si mia. Magnus wykorzysta okazj,

podszed do Clary i szepn jej na ucho:


- Schody przed siedzib Rady. Id.
Chciaa spyta go co mia na myli, ale on ju odwrci si do Aleca i reszty. Poza tym
miaa przeczucie, e wie o co mu chodzio. Gdy odchodzia cisna Simona za nadgarstek i
odwrci si, eby si do niej umiechn, a potem wrci do rozmowy z Mai.
Przesza przez krawd magicznego lasu i przecia plac, to wchodzc to wychodzc z
cienia. Drzewa cigny si a do pocztku schodw, co pewnie wyjaniao dlaczego prawie
nikogo na nich nie byo. Ale nie do koca. Patrzc w kierunku drzwi, Clary dojrzaa znajom
czarn sylwetk, siedzc w cieniu filaru. Jej serce przypieszyo.
Jace.
Musiaa wzi d sukienki w rce, eby wej po schodach, bojc si, e na ni
nadepnie i podrze delikatny materia. Kiedy zbliaa si do Jace'a siedzcego tyem do
kolumny i patrzcego na plac, prawie aowaa, e nie zaoya swoich normalnych ubra. On
mia na sobie ubrania przyziemnych - jeansy, biaa koszula i czarna kurtka. I chyba pierwszy
raz odkd go poznaa wyglda jakby nie mia ze sob broni.
Nagle Clary poczua si za bardzo wystrojona. Zatrzymaa si kawaek od niego,
niepewna co ma powiedzie.
Jace podnis wzrok, jakby j wyczuwajc. Trzyma co na kolanach, z tego co
widziaa byo to srebrzyste pudeko. Wyglda na zmczonego. Mia cienie pod oczami, a
jego bladozote wosy byy zmierzwione. Otworzy szerzej oczy.
- Clary?
- A ktby inny?
Nie umiechn si.
- Wygldasz jak nie ty.
- To przez sukienk - niepewnie pogadzia materia - zazwyczaj nie nosz rzeczy,
ktre s tak... adne.
- Ty zawsze licznie wygldasz - odpowiedzia i przypomniao jej si, kiedy po raz
pierwszy powiedzia, e jest pikna w szklarni w Instytucie. Nie powiedzia tego jakby to by
komplement, ale po prostu jakby stwierdza fakt, taki sam jak to, e ma rude wosy i lubi
rysowa.
- Ale wygldasz... na odleg. Jakbym nie mg ci dotkn.
Podesza do niego i usiada obok na szerokim schodku. Czua chodny kamie przez
materia sukienki. Wycigna do niego rk, ktra ledwo widocznie si trzsa.
- Dotknij mnie - powiedziaa - jeli chcesz.

Wzi jej rk i pooy na chwil na swoim policzku. Potem pooy j z powrotem na


jej kolanie. Clary zadraa lekko, przypominajc sobie co powiedziaa Aline. Moe nie jest
ju tob zainteresowany teraz, gdy nie jest to zakazane. Powiedzia, e ona wygldaa na
odleg, ale wyraz jego oczu by tak odlegy jak daleka galaktyka.
- Co jest w pudeku? - spytaa. Nadal ciska w rku srebrny prostokcik. Wyglda na
drogi, pokryty delikatnym wzorem ptakw.
- Poszedem wczeniej do Amatis, szukajc ciebie - odpowiedzia - Ale ciebie nie
byo. Wic porozmawiaem z Amatis. Daa mi to - wskaza na pudeko - Naleao do mojego
ojca.
Przez chwil Clary patrzya na niego pytajco. Naleao do Valentine'a? - pomylaa, a
potem zrozumiaa. Nie to mia na myli.
- Oczywicie - powiedziaa - Amatis bya on Stephena Herrondale'a.
- Przejrzaem to - stwierdzi Jace - Czytaem listy, strony z pamitnika. Mylaem, e
jeli to przeczytam to poczuj jaki rodzaj poczenia. Co co usunie wszelkie wtpliwoci i
bdzie mwio 'Tak, to jest twj ojciec'. Ale nic nie czuj. To tylko kawaki papieru.
Ktokolwiek mg to napisa.
- Jace - Clary powiedziaa mikko.
- A to inna sprawa - odpar - Ju nie mam imienia prawda? Nie jestem Jonathanem
Christopherem - to by kto inny. Ale to imi, do ktrego si przyzwyczaiem.
- Kto wymyli ci ksywk Jace? Sam j wymylie?
Jace potrzsn gow.
- Nie. Valentine zawsze nazywa mnie Jonathan. Tak samo mwili na mnie, kiedy po
raz pierwszy trafiem do Instytutu. Tak naprawd nigdy nie miaem myle, e nazywam si
Jonathan Christopher wiesz - to by przypadek. Wziem to imi z dziennika ojca, ale to nie
byo o mnie. To nie moje postpy zapisywa. Chodzio o Seb... o Jonathana. Wic gdy po raz
pierwszy powiedziaem Maryse, e na drugie imi mam Christopher, wmwia sobie, e le
zapamitaa i syn Micheal'a mia tak na drugie. W kocu mino 10 lat. Wtedy wanie
zacza mwi do mnie Jace: to wygldao jakby chciaa da mi nowe imi, co co naleao
do niej i do mojego ycia w Nowym Jorku. Spodobao mi si. Nigdy nie lubiem imienia
Jonathan - w rkach obraca pudeko - Myl, e Maryse wiedziaa albo przypuszczaa, ale
wcale nie chciaa wiedzie. Kochaa mnie... i nie moga w to uwierzy.
- To dlatego bya taka smutna, gdy dowiedziaa si, e jednak jeste synem Valentine'a
- powiedziaa Clary - Bo mylaa, e powinna bya wiedzie. Tak jakby wiedziaa. Ale
przecie nigdy nie chcemy wierzy w takie rzeczy, dotyczce ludzi, ktrych kochamy. I, Jace,

ona miaa racj. Miaa racj co do tego kim naprawd jeste. I masz imi. Masz na imi Jace.
To nie Valentine ci je da tylko Maryse. Jedyn rzecz, ktra czyni imi wanym i twoim, jest
to, e daa ci j osoba, ktra ci kocha.
- Jace jaki? - odpowiedzia - Jace Herondale?
- Przesta. Jeste Jace Lightwood. Wiesz o tym.
Podnis wzrok. Jego rzsy ocieniay jego oczy, przyciemniajc ich zoty kolor.
Pomylaa, e wyglda troch mniej odlegle, ale pewnie tylko sobie to wyobrazia.
- Moe jeste inn osob ni mylae - kontynuowaa, z nadziej, e zrozumie co ma
na myli - Ale nikt nie staje si zupenie inny przez jedn noc. To, e dowiedziae si, e
Stephen by twoim biologicznym ojcem nie znaczy, e automatycznie bdziesz go kocha. I
nie musisz. Valentine nie by twoim prawdziwym ojcem, ale nie dlatego, e w twoich yach
nie pynie jego krew. Nie by twoim ojcem, bo nie zachowywa si jak ojciec. Nie
zaopiekowa si tob. To zawsze Lightwoodowie si tob opiekowali. Oni s twoj rodzin.
Tak jak mama i Luke moj - wycigna rk, eby dotkn jego ramienia, ale po chwili j
zabraa - Przepraszam - powiedziaa - Stoj tu i ci pouczam, a ty pewnie chcesz by sam.
- Masz racj - odpar.
Clary poczua jak ucieka z niej powietrze.
- Dobrze, w takim razie pjd - wstaa, zapominajc podnie d sukienki i prawie j
podeptaa.
- Clary! - Jace odoy pudeko i wsta - Nie to miaem na myli. Nie chodzio mi o to,
e chc by sam. Miaa racj co do Valentine'a... i Lightwoodw.
Odwrcia si i spojrzaa na niego. Sta w poowie w cieniu; jasne, kolorowe wiata
zabawy na dole tworzyy dziwne wzory na jego skrze. Przypomniao jej si, jak zobaczya
go po raz pierwszy. Pomylaa wtedy, e wyglda jak lew. Piknie i zabjczo. Teraz wyglda
inaczej. Ta twarda, obronna osona, ktr nosi jak zbroj znikna i zamiast tego nosi swoje
rany, widzialnie i z dum. Nawet nie uy steli, eby usun siniaki z twarzy, wzdu linii
szczki, na gardle, gdzie wida byo skr znad konierza koszuli. Ale dla niej, nadal
wyglda piknie, nawet bardziej ni wczeniej, bo wydawa si taki ludzki - ludzki i
prawdziwy.
- Wiesz - powiedziaa - Aline powiedziaa, e moe nie bdziesz ju zainteresowany.
Teraz kiedy to nie jest zakazane. Kiedy mgby by ze mn gdyby chcia - zadraa lekko w
cienkiej sukience, krzyujc rce - Czy to prawda? Nie jeste... zainteresowany?
- Zainteresowany?? Tak jakby bya... ksik, albo jak informacj? Nie, nie jestem
zainteresowany. Jestem... - przerwa szukajc sowa w sposb w jaki kto mgby szuka po

ciemku wcznika wiata - Pamitasz co wczeniej ci powiedziaem? O tym, e czuem si


jakby fakt, e jeste moj siostr by jakim kosmicznym dowcipem, ktry kto mi zrobi?
Nam zrobi?
- Pamitam.
- Nigdy w to nie wierzyem - stwierdzi - To znaczy w pewnym sensie wierzyem.
Pozwoliem, eby to doprowadzao mnie do szalestwa, ale nigdy tego nie czuem. Nie
czuem si jakby bya moj siostr. Bo nie czuem do ciebie tego, co powinien czu brat do
siostry. Ale to nie znaczy, e nie miaem wraenia, e jeste czci mnie. To czuem zawsze
- widzc skoowan min Clary, przerwa z niecierpliwym cmokniciem - Nie mwi tego w
odpowiedni sposb. Clary, nienawidziem kadej sekundy, w ktrej mylaem, e jeste moj
siostr. Nienawidziem kadego momentu, w ktrym mylaem, e to co do ciebie czuj
sprawia, e co jest ze mn nie tak. Ale...
- Ale co? - serce Clary bio tak mocno, e wywoywao w niej zawroty gowy.
- Widziaem przyjemno, ktr czerpa Valentine z tego co ja czuj do ciebie, a ty do
mnie. Uy to jako bro przeciwko nam. I to sprawio, e go znienawidziem. Bardziej ni
wszystko inne co zrobi, to sprawio, e znienawidziem go i e zwrciem si przeciwko
niemu. I moe to byo to co musiaem zrobi. Bo byy chwile, kiedy nie wiedziaem, czy chc
i za nim czy nie. To by trudny wybr - trudniejszy ni chciabym pamita - jego gos
brzmia na napity.
- Kiedy zapytaam ci czy mam wybr - przypomniaa mu Clary - a ty powiedziae,
e zawsze jest jaki wybr. Ty wybrae przeciwstawienie si Valentine'owi. Na kocu
podje wanie tak decyzj i nie ma znaczenia jakie to byo trudne. Wane, e to zrobie.
- Wiem - powiedzia Jace - Mwi tylko, e wybraem tak czciowo ze wzgldu na
ciebie. Odkd ci poznaem, wszystko co robi, robi czciowo ze wzgldu na ciebie. Nie
mog si od ciebie odci Clary - ani moje serce, ani krew, ani umys, ani adn inn cz
mnie. I nie chce tego.
- Nie? wyszeptaa.
Zrobi krok w jej stron. Jego wzrok zatrzyma si na jej twarzy, jakby nie mg go
odwrci.
- Zawsze mylaem, e mio sprawia, e jeste gupi. Saby. e jeste zym Nocnym
owc. Kocha to znaczy niszczy. Wierzyem w to.
Clary przygryza warg, ale te nie moga odwrci od niego wzroku.
- Mylaem, e bycie dobrym wojownikiem oznacza nie przejmowanie si niczym powiedzia - Niczym, a zwaszcza sob. Podejmowaem kade ryzyko, ktre mogem.

Stawaem na ciekach demonw. Myl, e wprawiem Aleca w kompleksy, tylko dlatego,


e on chcia y - Jace umiechn si lekko - A potem poznaem ciebie. Bya przyziemn.
Sab. Nie bya wojowniczk. Nigdy nie trenowaa. A potem zobaczyem jak bardzo
kochaa swoj matk, Simona i jak weszaby dla nich do pieka. Wesza do tego hotelu
penego wampirw. Nocni owcy z latami dowiadczenia, by si na to nie odwayli. Mio
nie sprawia, e bya saba, ona uczynia ci silniejsz ni wszyscy, ktrych znam. I
zrozumiaem, e to ja byem saby.
- Nie - bya zszokowana - Nie jeste saby.
- Moe ju nie - zrobi jeszcze jeden krok i teraz by wystarczajco blisko, eby j
dotkn - Valentine nie mg uwierzy, e zabiem Jonathana - kontynuowa - Nie mg
uwierzy, bo to ja byem tym sabym, a Jonathan by wytrenowany. Zapewne to on powinien
zabi mnie. Prawie to zrobi. Ale pomylaem o tobie - zobaczyem ci, tak wyranie jakby
staa obok mnie, patrzc na mnie i wiedziaem, e chc y, pragnem tego bardziej ni
wszystkiego innego na wiecie, tylko po to, eby cho jeden raz znowu zobaczy twoj twarz.
Clary marzya, eby mc si poruszy, wycign rk i dotkn go, ale nie moga.
Czua si jakby jej rce byy zamroone u jej boku. Jego twarz bya blisko jej twarzy, tak
blisko, e moga zobaczy swoje odbicie w jego renicach.
- A teraz patrz na ciebie - powiedzia - a ty pytasz mnie czy nadal ci pragn, tak
jakbym mg przesta ci kocha. Tak jakbym chcia porzuci co, co czyni mnie silniejszym
ni wszystko inne. Nigdy wczeniej nie miaem da komu wikszej czci siebie - kawaki
dla Lightwoodw, Isabelle i Aleca, ale to trwao latami. Ale teraz, Clary, od momentu, w
ktrym po raz pierwszy ci zobaczyem, cay naleaem do ciebie. I nadal nale. Jeli mnie
chcesz.
Przez uamek sekundy Clary staa bez ruchu. A potem w jaki sposb zapaa go za
koszul i przycigna do siebie. Obj j, prawie podnoszc j tak, eby spady jej buty. A
potem pocaowa j, a moe to ona pocaowaa jego; nie bya pewna, ale to nie miao
znaczenia. Czucie jego ust na jej wargach byo elektryzujce, zarzucia mu rce na ramiona,
przyciskajc go do siebie. Czua bicie jego serca przez koszulk i to sprawio, e a zakrcio
jej si w gowie z przyjemnoci. Niczyje serce nie bio tak jak serce Jace'a .
Puci j i sapna - zapomniaa o oddychaniu. Trzyma jej w twarz w swoich doniach
i palcem ledzi lini jej koci policzkowych. Do jego oczu wrcio wiato tak jasne, jak nad
jeziorem, ale tym razem wida te byo figlarne iskierki.
- No - powiedzia - Nie byo tak le, mimo e to nie jest zakazane?
- Miaam gorsze - odpowiedziaa z niepewnym miechem.

- Wiesz - stwierdzi, schylajc si by musn jej usta swoimi - jeli boisz si o dawk
zakazanego owocu, to nadal moesz zabrania mi pewnych rzeczy.
- Jakich rzeczy?
Poczua jak si umiecha.
- Takich.
Po pewnym czasie zeszli ze schodw na plac, gdzie tum zacz zbiera si
wyczekujc fajerwerkw. Isabelle i reszta znaleli stolik blisko rogu skwerku i toczyli si
wok niego na awkach i krzesach. Kiedy zbliali si do nich, Clary przygotowaa si, eby
puci rk Jace'a , ale powstrzymaa si. Mogli si trzyma za rce jeli chcieli. Nie byo w
tym nic zego. Ta myl prawie odebraa jej oddech.
- Jeste tu! - Isabelle podesza do nich tanecznym krokiem, zadowolona trzymajc w
rku szklank fuksjowego pynu, ktry podaa do Clary - Sprbuj!
Clary ypna na szklank.
- Czy to zmieni mnie w gryzonia?
- A gdzie zaufanie? Myl, e to sok truskawkowy - odpara Isabelle - Tak czy siak
jest pyszny. Jace? - zaoferowaa mu szklank.
- Jestem mczyzn - powiedzia jej - A mczyni nie pij rowych napojw. Id i
przynie mi co brzowego kobieto.
- Brzowego? - Isabelle zrobia min.
- Brzowy to mski kolor - powiedzia Jace i szarpn zabkany lok Isabelle - Zobacz,
Alec ubra si na brzowo.
Alec spojrza aonie na swj sweter.
- By czarny, ale wyblak.
- Moge zaoy do tego cekinow opask - zasugerowa Magnus, oferujc swojemu
chopakowi co niebieskiego i iskrzcego - To tylko taki pomys.
- Zwalcz t ch Alec - Simon siedzia na krawdzi niskiej ciany obok Mai, ktra
wydawaa si zajta rozmow z Aline - Wygldaby jak Olivia Newton - John w Xanadu.
- S gorsze rzeczy - zauway Magnus.
Simon zszed z murku i podszed do Clary i Jace'a . Z rkami w tylnych kieszeniach
jeansw, przez dug chwil przyglda im si w zamyleniu. W kocu przemwi:
- Wygldasz na szczliw - powiedzia do Clary. Obrci si do Jace'a - Tym lepiej
dla ciebie.
Jace podnis brew.

- Czy to ta cz, gdy powiesz mi, e jak j skrzywdz, to mnie zabijesz?


- Nie - odpar Simon - Jeli j skrzywdzisz, to jest zdolna, eby zabi ci
wasnorcznie. I to za pomoc rnych broni.
Jace wyglda na zadowolonego t myl.
- Suchaj - zacz Simon - Chciaem tylko powiedzie, e nie ma problemu, jeli mnie
nie lubisz. Jeli sprawiasz, e Clary jest szczliwa, to nic do ciebie nie mam - wycign
do, a Jace'a puci Clary i ucisn do Simona z gupim wyrazem twarzy.
- To nie tak, e ci nie lubi - powiedzia - Waciwie, to ci lubi, wic mam dla
ciebie rad.
- Rad? - Simon zrobi zaniepokojon min.
- Widz, e cakiem niele idzie ci bycie wampirem. I za to szacunek dla ciebie. Wiele
dziewczyn kocha t wraliwo i niemiertelno. Ale gdybym by tob to porzucibym
muzyk. Gwiazdy rocka, ktre s wampirami wyszy z mody, a poza tym nie moesz by zbyt
dobry.
Simon westchn.
- Podejrzewam, e nie ma szansy, eby przemyla opcj, w ktrej mnie nie lubisz?
- Skoczcie oboje - przerwaa Clary - Nie moecie by dla siebie dupkami na zawsze,
wiecie.
- Technicznie - odpar Simon - To ja mog.
Jace wyda nieelegancki dwik; po chwili Clary zrozumiaa, e usiowa si nie mia
i troch mu nie wyszo.
Simon umiechn si szeroko.
- Mam ci.
- No - powiedziaa Clary - to jest pikny moment - rozejrzaa si w poszukiwaniu
Isabelle, ktra pewnie byaby prawie tak samo zadowolona jak ona, e Jace i Simon dogaduj
si, chocia na swj specyficzny sposb.
Zamiast tego zobaczya kogo innego.
Na samej krawdzi lasu, gdzie cie znika, staa szczupa kobieta w zielonej sukni w
kolorze lici; jej dugie czerwone wosy byy spite na ksztat diademu. Jasna Dama. Patrzya
dokadnie na Clary, a gdy ta spojrzaa na ni, wycigna swoj szczup rk i kiwna
palcem. Chod.
Clary nie bya pewna czy bya to wina jej wasnego pragnienia, czy te przymus
Jasnego Ludu, ale szybko przeprosia, odesza od reszty i ruszya w kierunku lasu, torujc
sobie drog wrd buntowniczych uczestnikw imprezy. Gdy podesza do Krlowej, wyczua

przewag Jasnego Ludu, ktrego przedstawiciele stali obok, otaczajc Krlow Jasnego
Dworu. Nawet gdyby chciaa przyj sama, to nie mogaby pojawi si bez swoich
podwadnych.
Krlowa wycigna wadczo do.
- Tutaj - powiedziaa - i ani kroku bliej.
Clary zatrzymaa si kilka krokw od Jasnej Damy.
- Moja pani - powiedziaa, przypominajc sobie jak zwraca si do niej Jace w Jasnym
Dworze - Czemu przywoaa mnie do swojego boku?
- Chciaabym od ciebie przysug - powiedziaa bez wstpw Krlowa - Oczywicie w
zamian otrzymaaby przysug ode mnie.
- Przysuga ode mnie? - powiedziaa ze zdziwieniem Clary - Ale przecie nawet mnie
nie lubisz.
Krlowa w zamyleniu dotkna swoich ust, jednym dugim, biaym palcem.
- Jasny Lud, inaczej ni ludzie, nie zawraca sobie gowy lubieniem. Mio, by moe,
nienawi te. To s przydatne emocje. Ale lubienie - elegancko wzruszya ramionami - Rada
nie wybraa jeszcze, kto z ludu bdzie jej czci - powiedziaa - Wiem, e Lucian Graymark
jest dla ciebie kim w rodzaju ojca. Posucha tego, o co go poprosisz. Chciaabym aby
zasugerowaa mu wybr mojego rycerza Meliorna na naszego reprezentanta.
Clary pomylaa o siedzibie Rady i o Meliornie mwicym, e nie bdzie walczy w
bitwie jeli nie zrobi tego rwnie Dzieci Nocy.
- Nie sdz, eby Luke zanim przepada.
- I znowu - powiedziaa Krlowa - mwisz o sympatii.
- Gdy widziaam ci wtedy w Jasnym Dworze - odpara Clary - nazwaa mnie i Jace'a
bratem i siostr. Ale wiedziaa, e tak naprawd nie jestemy rodzestwem. Prawda?
Krlowa umiechna si.
- Ta sama krew pynie w waszych yach - powiedziaa - Krew Anioa. Wszyscy, w
ktrych pynie ta krew s w gbi brami i siostrami.
Clary zadraa.
- Mimo to moga powiedzie nam prawd. Ale nie zrobia tego.
- Powiedziaam wam prawd tak jak j widziaam. Wszyscy mwimy prawd tak jak
j widzimy, czy nie? Czy kiedykolwiek przestaa zastanawia si jakie kamstwa mogy
kry si w opowieci twojej matki, ktra bya dostosowana do jej zamiarw? Czy naprawd
mylisz, e znasz prawd o kadym sekrecie twojej przeszoci?
Clary zawahaa si. Nie wiedzc dlaczego nagle usyszaa w gowie gos Madame

Dorothei. Zakochasz si w nieodpowiedniej osobie - czarownica powiedziaa Jace'owi. Clary


dosza do wniosku, e miaa na myli to jak wiele problemw im obojgu przysporzy ich
uczucie. Ale nadal, w jej pamici byy luki - nawet teraz - zdarzenia, ktre do niej nie wrciy.
Sekrety, o ktrych nigdy nie poznaa prawdy. Ju dawno uznaa je za stracone i niewane, ale
moe...
Nie. Poczua jak jej rce napinaj si. Trucizna Krlowej bya subtelna, ale silna. Czy
naprawd istnieje na wiecie kto, kto zna kady swj sekret? A czy niektrych tajemnic nie
lepiej zostawi w spokoju?
Potrzsna gow.
- To co zrobia w Jasnym Dworze - powiedziaa - Moe i nie kamaa. Ale bya
nieuprzejma - zacza si odwraca - A ja mam do nieuprzejmoci.
- Naprawd masz zamiar odmwi przysugi od Krlowej Jasnego Dworu? - zapytaa
Krlowa - Nie kady miertelnik ma tak szans.
- Nie potrzebuje przysugi od ciebie - odpara Clary - Mam wszystko czego chc.
Odwrcia si plecami do Jasnej Damy i odesza.
Gdy wrcia do grupy, ktr zostawia, zauwaya, e doczyli do nich Maryse i
Robert Lightwoodowie., ktrzy - jak ze zdumieniem zobaczya - ciskali do Magnusowi
Bane'owi, ktry odoy byszczc opask i by wzorem dobrych manier. Maryse obja
Aleca ramieniem. Reszta jej przyjaci siedziaa pod cian, Clary chciaa do nich doczy,
kiedy poczua ucisk na ramieniu.
- Clary! - to bya jej matka umiechajca si do niej. Obok sta Luke. Trzymali si za
rce. Jocelyn w ogle nie bya przebrana, miaa na sobie jeansy i lun koszulk, ktra
przynajmniej nie bya pokryta farb. Ale ze sposobu w jaki patrzy na ni Luke, nie mona
byo wywnioskowa, e wygldaa gorzej ni perfekcyjnie - Ciesz si, e wreszcie ci
znalelimy.
Clary umiechna si do Luke'a.
- Wic nie zostajesz w Idrisie?
- Nie - powiedzia. Jeszcze nigdy nie widziaa go tak szczliwego - Maj tu sab
pizz.
Jocelyn zamiaa si i posza porozmawia z Amatis, ktra podziwiaa bak
wypenion dymem, ktra cay czas zmieniaa kolory. Clary spojrzaa na Luke'a.
- Czy ty naprawd miae zamiar wyprowadzi si z Nowego Jorku czy tylko tak
powiedziae, eby zmusi j do wykonania jakiego ruchu?

- Clary - odpar Luke - Jestem zszokowany, e sugerujesz co takiego - umiechn


si, a potem nagle spowania - Nie masz nic przeciwko temu prawda? Wiem, e to oznacza
du zmian w twoim yciu... Chciaem spyta

czy ty i twoja matka, nie

przeprowadziybycie si do mnie, w kocu wasz apartament nie nadaje si do mieszkania.


Clary prychna.
- Dua zmiana? Moje ycie ju si zmienio. Kilka razy.
Luke spojrza na Jace'a , ktry przyglda im si spod ciany. Jace pokiwa im gow,
umiechajc si kcikami ust.
- Widz - powiedzia Luke.
- Zmiany s dobre - odpowiedziaa Clary.
Luke podnis rk; runa przymierza wyblaka tak jak u wszystkich, ale na skrze
nadal widnia biay lad. Blizna, ktra nigdy nie zniknie do koca. Spojrza zamylony na
Znak.
- To prawda.
- Clary! - zawoaa Isabelle - Fajerwerki!
Clary poklepaa Luke'a po ramieniu i posza doczy do przyjaci. Siedzieli przy
cianie w linii: Jace, Isabelle, Simon, Maia i Aline. Zatrzymaa si koo Jace'a .
- Nie widz adnych fajerwerkw - powiedziaa kpico do Isabelle.
- Cierpliwoci pasikoniku - powiedziaa Maia - Dobre rzeczy przychodz do tych,
ktrzy czekaj.
- Zawsze mylaem, e to szo 'Dobre rzeczy przychodz do tych, ktrzy robi fal' stwierdzi Simon - Teraz wiem dlaczego byem taki skoowany cae ycie.
- Skoowany to adne okrelenie na to - odpowiedzia Jace, ale wida byo, e tylko
czciowo sucha. Wycign rk i przycign Clary do siebie, prawie nieobecnie, jakby to
by tylko refleks. Opara si na jego ramieniu, spogldajc w niebo. Nic go nie owietlao
prcz demonicznych wie emanujcych mikkim srebrno - biaym wiatem w ciemnoci.
- Gdzie bya? - zapyta, tak cicho, eby tylko Clary go usyszaa.
- Jasna Dama chciaa, ebym zrobia jej przysug - odpowiedziaa Clary - I chciaa
da mi przysug w zamian - poczua jak Jace si napina - Spokojnie. Odmwiam.
- Nie wiele osb odmwioby Jasnej Damie - stwierdzi Jace.
- Powiedziaam jej, e nie potrzebuje przysugi, bo mam wszystko czego chc.
Jace zamia si na to i pooy jej do na ramieniu, jego palce bezmylnie bawiy si
wisiorkiem na jej szyi. Clary spojrzaa w d na srebrny bysk na jej sukience. Nosia
piercie Morgensternw odkd Jace zostawi jej go i czasem zastanawiaa si dlaczego. Czy

naprawd chciaa, eby przypomina jej Valentine'a? Ale z drugiej strony czy to byo w
porzdku, eby zapomnie?
Nie mona usun wszystkiego co spowodowao bl. Nie chciaa zapomnie Maxa
czy Madelaine, albo Hodge'a, Inkwizytorkim czy nawet Sebastiana. Kade wspomnienie byo
cenne, nawet te ze. Valentine chcia zapomnie, zapomnie, e wiat musi si zmienia, a
Nocni owcy razem z nim, chcia zapomnie, e Podziemni maj dusz, a kada dusza ma
znaczenie w strukturze wiata. On chcia myle tylko o tym co czynio Nocnych owcw
innych od Podziemnych. Ale to czego nie robi byo tym w czym oni wszyscy byli do siebie
podobni.
- Clary - powiedzia Jace wyrywajc j z zamylenia. Obj j mocniej, a ona
podniosa wzrok; tum cieszy si z pierwszej wystrzelonej petardy - Spjrz.
Patrzya jak fajerwerki eksplodoway w tysicu iskierek, ktre tworzyy zote linie na
tle chmur, jak anioy spadajce z nieba.
Tumaczenie: Kelly

You might also like