You are on page 1of 135

prof.

dr habilitowany Włodzimierz Sedlak

Wszystko musi mieć początek

Od autora

Przed lekturą tej książki należy zapomnieć o szkolnych wiadomościach z biologii, a także pozbyć
się dotychczasowych wyobrażeń o człowieku. Jak pisałby książkę o człowieku fizjolog?
Oczywiście w swoim języku. Lecz gdyby chciał tłumaczyć najszczytniejsze wzloty psychiki
kryteriami fizjologicznymi, spotkałby się ze zdecydowanym oporem przeciw degradacji człowieka
do zwierzęcia. Nie próbujmy zatem przekładać fizjologii na humanistyczne wartości.

Autor podejmuje podwójne ryzyko - wprowadza niekonwencjonalne pojęcie człowieka, wynikające


z bioelektroniki, i dokonuje próby przełożenia "człowieka elektronicznego" na wartości
humanistyczne. Natomiast podczas czytania nie należy przekładać bioelektroniki na biochemię czy
fizjologię i potem - jeszcze na humanistykę. Lepiej od początku myśleć w kategoriach
bioelektronicznych, inaczej nie uchwyci się sensu, podobnie jak nie chwyta się sensu podczas
przekładania obcojęzycznego tekstu przy słabej znajomości języka. Książka ta nie jest
elementarzem bioelektroniki; musiałaby wtedy mieć zupełnie inny profil i nie mogłaby w żaden
sposób sięgać aż do nowej interpretacji człowieka. Byłoby to zbyt przedwczesne. Dalsze podawanie
alfabetu bioelektroniki, po dziesięciu latach pracy w tym kierunku, nie wydaje się ani konieczne,
ani celowe. Wystarczy stwierdzenie, że według autora - życie ma dwie strony, biochemiczną i
bioelektroniczną, jak moneta reszkę i orła, lecz jedną tylko wartość.

Zastosowanie pojęć bioelektroniki do antropologii jest zapewne pierwszą tego rodzaju próbą na
świecie i dlatego musi być przedsięwzięciem w tym samym stopniu odważnym, co
kontrowersyjnym. Należy przyjąć książkę jako wyraz owej próby ze wszystkimi tego
konsekwencjami: może ona być awangardowa, dyskusyjna i niezupełnie udana, miejscami
niespójna, a przy tym - zupełnie brak kompetentnych do jej całkowitej oceny. W każdym razie nie
jest fantastyką naukową.

Autor dał elektronicznej wizji człowieka nazwę Homo electranicus. Traktuje ją ze względów dla
siebie zrozumiałych jako rzeczywistość, zdając sobie sprawę z kontrowersyjności problemu.
Niekontrowersyjne bywają tylko podręczniki, które przekazują obiegowe wiadomości naukowe.
Skoro wybiera się profil niepodręcznikowy ryzykuje się tym samym wszystkie okoliczności
towarzyszące. Walka miewa dwa rozstrzygnięcia - zwycięstwo lub przegraną. W nauce nie bywa
inaczej.

WSZYSTKO MUSI MIEĆ POCZĄTEK...

Początek ma zarówno każdy problem, jak i każde jego rozwiązanie. "Siekankę" prawdy
przyrodniczej przyrządza się od, czasów humanizmu - a zwłaszcza w wiekach XIX i XX - na tych
samych zasadach analitycznych. Metody analizy natomiast, dzięki postępom myśli technicznej,
zmieniają się w kierunku zwiększania stopnia pulweryzacji przedmiotu badań. Analiza chemiczna
łącznie z wariantami chromatograficznymi i spektroskopowymi osiągnęła obecnie niebywałą
precyzję. Poznajemy życie w piko wymiarach, sięgniemy niedługo cząstek elementarnych, z
1

których jest zbudowana materia życia. Jego energetykę zresztą jesteśmy skłonni lokować już w
polach grawitacyjnych, neutrinowych, by nie wspomnieć o takich energetycznych bytach, jak siły
psi, na które, jak dotychczas, nie mają zamiaru dać swego placet fizycy - ci kustosze energii i masy.

Wydaje się, że tajemnica życia tkwi właśnie w mikrorozmiarze, dlatego tak uporczywie, od czasów
Leeuwenhoeka, twórcy ulepszonego mikroskopu, zmniejszamy wymiary badanego przedmiotu
metodami mikroskopii - poprzez stosowanie immersji, wynalezienie ultramikroskopu
elektronowego, a na drodze chemicznej - poprzez postępującą precyzję analityczną. Powstaje tedy
niebezpieczeństwo poznania wszystkich składowych przy niemożności zrekonstruowania całości
tak, aby nie tylko geometrycznie przystawała w elementach, ale i sprawnie funkcjonowała.

Co twórczego może wnieść w poznanie życia dalsza jego atomizacja proponowana przez
bioelektronikę? Przecież wiedzie ona tylko do jeszcze większego roztarcia całości życia. Jaki jest w
ogóle jej sens, skoro brakuje nam raczej integracji? Sięganie w strefę kwantową, gdzie nie rozróżnia
się już fali od cząstki, położenia od pędu, masy od energii, nawet życia od nieżycia, staje się
podrożą w świat doskonałego pudru życia, w której palcami badałoby się subtelność zgranulowania,
doznając co najwyżej satysfakcji dojścia do granic możliwości.

Wszak uprawiając bioelektronikę trzeba minąć rozmiary biologii molekularnej, nawet poziom
reakcji chemicznych i zejść jeszcze niżej, gdzie wszelkie mianowanie przedmiotów jest już
niedopuszczalne, obowiązuje bowiem statystyczne prawo zbioru. W sobie anonimowego. Co to
może dać człowiekowi? Czy sproszkowanie wymiaru potrafi wyjaśnić jego złożoność i skalę
możliwości? Raczej brak nam wciąż szerokiej integracji człowieczeństwa, gdyż człowiek chyba nie
może stanowić sumy własnych dzieł już dokonanych i nie wykluczonych w przyszłości, ani tym
bardziej sumy elementów składających się na łączną masę około 70 kilogramów.

Na razie człowieka oceniamy na podstawie jego zdolności produkcyjnej we wszelkich dziedzinach


od technicznej poprzez artystyczną do intelektualnej. Z tego behawioru człowieka pragniemy
odtworzyć jego wnętrze, jego działającą treść. Kaskadowy spadek badawczych metod w coraz
mniejszy rozmiar analizowanego fragmentu człowieka nie prowadzi ani do poznania życia, o
którym, wydaje nam się, bardzo wiele wiemy, prócz jednej rzeczy - czym ono jest, ani do poznania
psychiki, która przecież stanowi gatunkowy wyznacznik człowieczeństwa wyrażony słowem
sapiens. Jest on niemniej jednak energetyczny i wymykający się skutecznie próbom zdefiniowania.

Paradoksalność sytuacji jest tu podwójnie rzeczywista, a tym samym propozycja jeszcze jednego
zejścia, do kwantowych podstaw, nawet na kimś pozbawionym zbytniej wyobraźni robi wrażenie
likwidowania powodzi wodą. Rekonstrukcja człowieka z kwantowych fundamentów może być
dziełem przyrody, ale wydaje się mało prawdopodobna jako udane przedsięwzięcie u jej badacza,
mimo zaaplikowania bioelektroniki.

A jednak? Tyle już nieudanych prób podejmowano dla poznania człowieka i nauka się nadal
rozwija, czemu więc nie zaryzykować jeszcze jednej, która ostatecznie nie jest władna nauce
zaszkodzić. A to już bardzo dużo. Niezależnie od stopnia absurdalności przenoszenia pojęć
kwantowych do złożoności człowieka, może warto i tę próbę podjąć. Człowiek jest godzien
intelektualnych zabiegów, by całe jego piękno i urok jego głębi wydobyć oraz poznać. Jest ta
bezsprzecznie pierwsza na świecie próba stworzenia "elektronicznej antropologii". Zabieg wydaje
się uzasadniony o tyle, że w interpretacji życia od strony elektronicznej, a nie tylko chemicznej,
trudno wyeliminować biologiczną składową człowieka. Przy okazji powstaje zaraz pytanie, czy
psychikę można również objąć bioelektroniczną interpretacją. Załóżmy że tak. Wtedy można będzie
2

zaproponować nowe pojęcie robocze - Homo electronicus.


Dlaczego właśnie ten człowiek - o najniższej jakości, zubożony treściowo do ostatecznych granic?

Zatrzymajmy się na chwilę przy określeniach stawianych obok słowa "człowiek". Zaczął bodaj
Arystoteles, mianując go zwierzęciem społecznym. Potem powstał Homo ridens, Homo
oeconomicus, Homo paradoxalis i duma wszystkich, określenie, które zresztą weszło do nauki
ustalającej ambitny status człowieka między ssakami - Homo sapiens. Różnica gatunkowa
podkreślona przymiotnikiem sapiens położyła się jak cięcie brzytwą między człowiekiem i resztą
zwierząt, której to granicy zwierzęta z szacunku i niemożności nie przekraczają, z człowiekiem zaś
bywa różnie. Graniczny rów usiłowano wprawdzie zasypać w okresie rozwoju darwinizmu,
dopatrując się daleko idących szczegółów włączających właśnie człowieka do zoologii, na przekór
idealizującym filozofom, teologom i bajkopisarzom, ale były to już wtórne procesy likwidowania
zbyt ostro postawionych granic między królem zwierząt a podwładnymi.

Mimo wszystko sapiens tkwi jako wyznacznik gatunkowy obok Homo. Czy nowy przymiotnik
electronicus może cokolwiek zmienić, poza tym, że wnosi dozę humoru i wolność określania bez
ostatecznych rozwiązań? Jak gdyby człowiek zawsze musiał mieć najwięcej kłopotu z sobą i
władną naturą, jak gdyby szaradzista stawał zawsze wobec nierozwiązanej zagadki - czym jest, on
sam. Już wymienione i inne możliwe określenia człowieka mówią, co on potrafi, co może, na co go
ewentualnie jeszcze stać. Tylko owo wielkie sapiens, które weszło do biologii człowieka,
oddzielając go od reszty ssaków, nie jest prozaicznym dodatkiem, a na wskroś ludzkim dziełem.
Najlepiej przejawia się to w identyfikowaniu człowieka kopalnego. Jeśli używał ognia i narzędzi, a
tym bardziej wyrażał swe przekonania kultowe - był sapiens, człowiekiem.

Homo electronicus nie roztacza tego typu możliwości, raczej odsłania nieco swej natury - czym jest.
Byłoby nawet nęcące to samozdemaskowanie człowieka, jego przedarcie się do kwantów własnej
natury. Tak głęboko nie sięgano nigdy w jego historii. Aby jednak dotrzeć do suteren natury, gdzie
drzemie w półśnie mało jeszcze rozpoznany electronicus, konieczne jest wniknięcie głębiej, niż to
czynią biologia molekularna i biochemia.

Przecież obserwując (znowu behawior) dzieła człowieka z najnowszymi włącznie, mimo woli
stawia się pytanie: jeśli produkty są tak złażone, to jaki konglomerat konstrukcji i funkcji musi
stanowić ich twórca? A maże jest to błędne pytanie? Nie tak dawno, kiedy dyskutowano nad
zagadkowym Procesem technologicznym starożytnego hutnictwa w Górach Świętokrzyskich,
ujawnił się problem nie rozwiązany w dzisiejszej metalurgii. W jaki sposób analfabeta - być może
celtycki i późniejszy, z okresu wpływów rzymskich potrafił otrzymać niskowęglową stal w
jednostopniowym procesie wytopu, skoro dzisiejsza metalurgia nie może się obyć bez
dwustopniowego etapu surówki i jej odwęglania? Przecież trudno przypuszczać, że wiedza
prymitywnego hutnika była większa niż współczesnych specjalistów z tytułami docentów. Może
zbyt wysoko poszukujemy rozwiązań, a one leżą właśnie bardzo nisko, na poziomie prymitywnych
wiadomości, którymi dysponował tamten człowiek?

Może zagadka człowieka leży nie w jego złożoności, a właśnie w prostocie podstaw, prostocie tak
wielkiej, że nawet nikt jej nie podejrzewa. Przyroda lubi wielkie dzieła dokonywać zwykłymi
sposobami. Naszą uczoność mierzymy stopniem złożoności i trudności. A może piana prawdy
przyrodniczej, ubijana coraz bardziej złożonymi przyrządami, staje się tak skomplikowana, że
przyszłe pokolenia będą musiały tę prawdę sztucznie upraszczać, śmiejąc się z niedorozwiniętych
przodków z epoki neolitu nauki XX wieku? Niewykluczone, że w przyszłości powstanie
konieczność symplifikacji prawdy przyrodniczej, której obecna złożoność jest tylko następstwem
3

zawiłych dróg, które prowadziły do jej poznania.

A jeśli ten nie znany bliżej stan kwantowy z całą nieoznaczonością heisenbergowską jest... Czym
jest? Podstawą człowieka? A jeśli w zgłębianiu natury człowieka obowiązuje to samo prawo, co w
przeprawie przez rzekę? Będąc wciąganym przez wir do dna, należy tam iść, by się od dna odbić -
inaczej się nie wypłynie. Kwantowej pulweryzacji człowieka nie dokonuje się dla samej zabawy
ucierania go na subtelny puder. To jedynie taktyczne posunięcie (nazywane w nauce metodycznym
zabiegiem). Bez poznania kwantowego dna i bez odbicia od niego jest niemożliwe wzniesienie się,
by człowieka zobaczyć z góry, w innej perspektywie, i nareszcie pojąć go lepiej niż dotychczas.
Zejście do najniższego poziomu jest tu jedynie koniecznością wpadnięcia na właściwy tor
integracji, by nie błąkać się po biologii człowieka.

Historyczny rozwój nauki o życiu miał niewłaściwy start: od makrorozmiaru, a więc od morfologii i
anatomii, poprzez histologię do cytologii i biologii molekularnej. Obok tego powstał drugi szereg
poznawszy, tym razem funkcjonalny: od fizjologii do biochemii. Przecież nie tak powstawało życie.
Odwrotnie. Poznawanie życia zaczęło się od wyidealizowania pojęć o człowieku. W miarę postępu
nauk biologicznych wypadało oskubywać z antropomorficznej otoczki nasze wyobrażenie życia, co
prawda nie bez bólu i oporów. Po zdecydowanym wrzuceniu przez darwinizm człowieka do
naczelnych przychodzi nam to już łatwiej. Godzimy się na molekularne uwarunkowania pamięci i
odchyleń od normy psychicznej. Zezwalamy już na ostateczne odarcie naszych wyobrażeń ze
wszystkiego, co ludzkie i wzniosłe, schodząc w bezduszny kwantowy świat bioelektroniki, i to w
dodatku z intencją poszukiwania integracji sproszkowanych wyników analitycznych, uzyskiwanych
w biologii.

Bioelektronika znajduje się w pozycji taktycznej. To nie jest sztuka dla naukowej sztuki. To
zadanie, a więc metoda poznawania życia, przede wszystkim - człowieka. Homo electronicus nie
został bowiem wydumany, lecz wymodelowany według empirycznych faktów, niejako wydobyty z
kwantowego dna.

Jeśli tak, to w porządku, powie sceptyk.., i dalej będzie wątpił. Tymczasem chodzi o pierwszą
zapewne sondę w kwantową naturę człowieka, dlatego nieoczekiwana nazwa gatunkowa - Homo
electronicus. Może zjawiska bioelektroniczne okażą się przejawem kolejnego behawioru, tym
razem - podstawowego? Gdyby nawet tak było, "rozdrabnianie" człowieka musi ujawnić nowe
strony jego natury. Czym jest właściwie nauka, jeśli nie sumą niewiadomych? Początki życia -
nieznane. Pięć miliardów lat później powstał z tego życia człowiek. Jego początki - znowu
nieznane. Najgłębsze początki chrześcijaństwa nieznane i dziesięć wieków później, przyjęcie
chrześcijaństwa przez Słowian nad Wartą i Wisłą - znowu nieznane. Nie potrafimy wiernie
odtworzyć budowy pierwszych hominidów, natomiast doskonale znamy budowę oka trylobita
żyjącego w kambrze dolnym, a więc pięćset milionów lat wcześniej. Co za paradoksy! Niedługo
odtworzymy zapisaną w skamieniałościach informację wizualną o trylobicie. A człowiek?

Bywa smutny, smutkiem nierozwiązanej zagadki. Ale czy rzemiosło nauki może uniknąć
operowania niewiadomymi? A może to wszystko, co w nauce robimy, jest tylko rzutem wirującego
bąka naszej zdolności poznawczej na przyrodę, który daje najbardziej groteskowe sprzężenie
niewiadomej z niewiadomą? Nie daje żadnej pewności, lecz jedynie możliwość statystycznego
określenia stopnia prawdopodobieństwa trafnego rozpoznania przyrody.

Gdzieś powinna się znaleźć taśma z zapisanym szyfrem człowieczeństwa, o ile nie pocięły jej na
strzępy specjalistyczne nożyce nauk biologicznych. Ale nawet wtedy, gdy uchwycimy jej pierwszy
4

człon, czy uda się zrekonstruować istotną treść człowieka? A może tym początkiem szczęśliwej nici
Ariadny będzie Homo electronicus?

Syzyfa wcielenie drugie

„Świadomość nie zjawiła się jako ewolucyjny czynnik samolikwidacji, lecz przede wszystkim jako
czynnik rozwoju, dynamiki układu, wzbogacenia jego możliwości przez sięgnięcie do kwantowych
energetycznych rezerw konstrukcji życia.”
Historia lubi zataczać epicykle ludzkich spraw i często intuicyjnie przewiduje to, co dopiero po
wielkim zrywie twórczego umysłu będzie w przyszłości udokumentowane. Między dwoma
krańcami - mitem i naukowym poznaniem - zamknięta jest prawda o człowieku. Syzyf...

Symbol pięcia się w górę mimo ustawicznego trudu wtaczania ciężaru. Oto odwieczne sprzężenie -
człowieka z jego pracą. Ciężar dźwigany i posuwany naprzód rozwija człowieka; wyniósł go na
szczyt, na którym dziś się znajduje. Lecz ten sam ciężar spycha go w dół. Rezultat? Człowiek
rozwija się, i to bardzo szybko, ale coś ten rozwój powstrzymuje. Nie potrafi określić co, choć
czuje, zmoże tylko przypuszcza. Nie, on już wie. Jednak ambicja nie pozwala mu przyznać się
przed sobą. Jego postęp jest niechybnie związany z degradacją czegoś. Środowiska? To
najłatwiejsza odpowiedź. Od pierwszego dnia istnienia Homo lubił wszystko upatrywać poza sobą,
nazywając to środowiskiem, a właściwie - poligonem swej działalności.

Jedyny autentyczny Syzyf - człowiek - zamknął swój biologiczny i psychiczny los w mitologii,
która nie oddaje całkowicie jego przeznaczenia i roli na Ziemi. Jego praca nie ma odpowiednika w
pracy zdefiniowanej przez fizyków. To zbieżność jedynie terminologiczna. Żadna istota poza
człowiekiem, tym bardziej żadna fizyczna masa, nie potrafi wykonywać pracy takiej, jaką
wykonuje człowiek.

Praca w fizyce ma określony bilans energetyczny, i wydajność, jest ograniczona możliwościami


materiałowymi, towarzyszy jej chłodzenie przy nadmiernym wzroście temperatury. Jedynie
człowiek, pracując, zmienia drogę, na której działa, zmienia siebie i pokonywany ciężar czy opór.
Tu nie ma żadnego bilansu ujętego w rozsądne ramy księgowania energetycznego. Praca w fizyce
jest zużyciem siły wzdłuż określonej drogi. Dla fizyki człowieka znaczy zupełnie co innego. Praca
w historycznej skali, bo w tej stają się dostrzegalne jej skutki, to przede wszystkim zmiana samego
ciężaru, który "relatywistycznie" rośnie w miarę jego posuwania.

Człowiek podejmuje coraz większe przedsięwzięcia. Ponieważ wie, że jego siła rozpatrywana w
kategoriach fizyki jest ograniczona, zaprzągł mózg do pracy. Maszyny, które wymyślił, mają
ułatwić mu wykonanie zadań. Pozornie. Tyle maszyn powstało - z elektronicznymi włącznie;
sterowanymi finezyjnie i o wydajności przerastającej marzenia - tymczasem zadań, które musi
wykonać na świecie, człowiekowi przybywa. To w XIX wieku sądzono, że maszyna zwolni
człowieka ze stanowiska roboczego. Dziś, mimo rozwoju automatyki, wyzbyto się już
kwietystycznych marzeń. Autentyczny Syzyf posuwa przed sobą ustawicznie zwiększającą się masę
zadań.

To jego przeznaczenie narzucone niepisanym prawem. Co dziwniejsze – on wcale nie słabnie.


Fizyka - ze swoimi metodami wyjaśnienia - tu zawodzi. Biofizyka takie rzeczy zna przynajmniej z
obserwacji. Człowiek zmienia też drogę, żłobi ją własnym wysiłkiem wykonując swe zadania.
Zwiększająca się masa zadań intensywnie trze podłoże. Nazwano to brakiem rozwagi, naruszeniem
5

środowiska. To prawda - w rozpędzie pominął w inżynieryjnych obliczeniach amortyzację


środowiska. Obliczał produkcję, interesował go urobek przeliczany na korzyści ułatwiające życie.
Zanim się spostrzegł, ogłoszono alarm - giniemy, a niebezpieczeństwo nadciąga od strony
środowiska! Niebezpieczeństwo z lewa, z prawa, z góry. A i pod nogami niepokojąco zmienia się
fizyka planety.

Gdyby nawet przewidział w kosztorysach produkcyjnych degradację środowiska, nie mógłby jej
uniknąć. Wzrastająca masa działania popychana przez człowieka musi żłobić podłoże. Mógłby
jedynie zwolnić tempo degradacji otoczenia, nie zmniejszy jednak masy swych przedsięwzięć.
Daremny trud. To żywioł, którego nic nie powstrzyma. Wielu zginęło na przedpolu człowieczego
zrywu do wielkich działań. Podobno też się liczą w ogólnym księgowaniu ludzkości. Masa i pejzaż
zmieniają swój kształt. Świat musi coraz bardziej odbiegać wyglądem od naturalnego kiedyś
krajobrazu. Człowiek nie jest pejzażystą. Woli być stroicielem świata. To jego pasja, wyzwalająca w
nim - Człowieka.

Jemu - Syzyfowi - wydaje się, że nabiera pędu, zwiększając szybkość i masę zadań. Pospieszenie
było zawsze jego rozkoszą i jest nią do dziś, do tego momentu. Bez względu na to, czy wsiadał do
czółna wydłubanego w pniu, do bojowego wozu Hetytów, do pociągu, czy też na statek kosmiczny -
zawsze sądził, że jest masą fizyczną, która, przesuwana siła nośną, zmienia tylko położenie w coraz
krótszym czasie. Jednakże on - żywa masa - jest wielkością "relatywistyczną": w miarę zwiększania
przyspieszenia zwiększa "masę psychiczną". Rozwija się.

Ewolucja między innymi to przyspieszenie rozwoju. Inżynier dobrze wyliczył prędkość i


konstrukcyjne możliwości pojazdu. Pominął w obliczeniach pasażera.
Człowieka obowiązują mimo wszystko prawa zachowania energii i masy. Jeśli z przyspieszeniem
zwiększa swą masę psychiczną, jeśli pogłębia świadomość bycia człowiekiem, to energetyczne
koszty musi czymś pokryć. Również i Syzyfowi musi się zgodzić bilans, nawet w relatywistycznej
prędkości ewolucyjnej.

W rezerwie pozostaje bios, czyli organizm. Innej rezerwy nie ma. I tu zaczyna się degradacja
biologiczna, tak charakterystyczna dla rozwijającego się zbyt szybko psychicznie człowieka.
Jesteśmy u podstaw problemu. Ochrona środowiska jest biologiczną poezją elegijną na śmierć
bohatera, ale nie można znaleźć winowajcy. Na razie możemy deklamować wierszyki o potrzebie
ochrony: albatrosy giną, czy nie szkoda mewy śmieszki, odłów wieloryba się kończy.

Oto jeden z paradoksów człowieka. Lituje się nad środowiskiem, które na jakimś tam zakręcie zbyt
mocno potrącił, tymczasem on sam o wiele bardziej zmienił się biologicznie i tylko dzięki
postępom medycyny stracił właściwe rozeznanie biologicznego kryzysu, do którego zmierza.
Nazywa go syndromem chorób cywilizacyjnych. Ma spokój... dopóty, dopokąd nie stanie się którejś
z nich ofiarą.

Syzyfowi, mimo wszystkich jego kapitalnych osiągnięć i bezspornych wyników, mimo


gigantycznego zrywu po prawdę zaciska się wokół szyi węzeł o dwóch rozłażących się końcach.
Środowisko człowieka i jego biologia. To nie jest jedynie kwestia zmian środowiska i reakcji
organizmu. To już rozchodzenie się dwóch istotnych komponentów, a więc sprawa poważniejsza i
bardziej złożona. To rozrywanie dwóch odwiecznych komponentów życia sprzężonych zawsze
razem - organizmu i otoczenia.

Rosną jednak wskaźniki psychicznego rozwoju, rośnie współczynnik hominizacji wyrażający głębie
6

świadomości, potężnieje popychana masa zadań wykonywanych przez człowieka. Za ten


przyspieszający się ustawicznie rozwój trzeba uiścić czesne - a zapłatą może być tylko środowisko i
organizm. Nie ma innych rezerw płatniczych. Tak wygląda sytuacja w teoretycznych rozważaniach,
a w praktyce - faktycznie zaczyna się rozluźniać więź psychosomatyczna. Wytworzona jedność
musi się z konieczności nadwerężyć, jeden z komponentów - bios - ulega degradacji, drugi -
hipertrofii.

Konflikt ujawniający się w konstrukcji człowieka sygnalizuje, że zbliżamy się do krytycznej kreski
na skali egzystencji. Konsekwencje tego zaczynają być widoczne: nieskoordynowanie
psychofizyczne, zmienność nastrojów, drażliwość, stany nerwicowe, łatwość męczenia się,
zaburzenia układu nerwowego wegetatywnego i ich skutki dla układu krążenia i dla tkanki łącznej
oraz procesy przedwczesnego starzenia.

Ale wróćmy do optymistycznych perspektyw, da startu i nieustannego biegu ku rozwojowi psyche,


do ogromu wykonanych dzieł, do wkładu człowieka w siebie. Pytanie o pokrycie tego wydatku
może być niedyskretne. Życie jest procesem energetycznym, a ten obowiązuje ścisłe rozliczenie po
stronach "ma" i "winien". Skoro rzeczywistość narusza więź psychosomatyczną w następstwie
zbytniego przyspieszania naszego rozwoju, to widocznie nie wszystkie rezerwy biologiczne zostały
uwzględnione w chemicznym bilansie życia.

Istnieją kilokalorie nie brane pod uwagę. Zostały białkowe półprzewodniki z procesami
elektronicznymi i kwantową emisją fotonów. Poza tym świadomość też coś "waży", jest bowiem
energią i to tego samego rodzaju, co życie. Na poziomie kwantowych podstaw nie ma bowiem
różnicy między życiem i świadomością. To, co pospolicie człowiek zwykł nazywać wolą czy
uwagą, nie jest abstrakcją, lecz energią. Człowiek widocznie nie cały się jeszcze włączył w swój
własny postęp. Ma jeszcze duży zapas sił i choć nabiera coraz większej prędkości, nie sięgnął
jeszcze kresu swych możliwości.

Na razie znamy tylko zapłon albo raczej jego skutki, natomiast mechanizmy działania są zupełnie
nie znane. Nie wiadomo też, na jakiej głębokości znajdują się energetyczne rezerwy, ani jakie kryją
możliwości przyszłej eksploatacji. Badawcze dotykanie przyrody pochłonęło człowieka całkowicie.
I gdyby nie choroby oraz niedomagania organizmu i gdyby nie widmo śmierci, stałby się bez reszty
badaczem, przyrody, mając całkowicie od wróconą uwagę od siebie. Siebie oceniałby na podstawie
wydajności, jak maszynę, a głębiej zainteresowałby się sobą dopiero po zupełnym rozszyfrowaniu
otaczającej przyrody, co praktycznie nigdy nie nastąpi. Tak więc po raz drugi Syzyf dokonał zwrotu
w swoim kierunku przez cierpienie i perspektywę zupełnej anihilacji istnienia. Syzyf miał zawsze w
sobie coś z potęgi i tragizmu.

Jaka była rzeczywista geneza Syzyfa? Czy nabierał pędu na prostej, czy też jak mikromgławica
spiralnie skręcił swe jestestwo, kondensując wsobne siły? Pierwsze wiąże się z wydatkowaniem sił,
a więc rozwój zmierzałby ku potencjalnej śmierci. Drugie zapewne łączy się z twórczą katastrofą w
historii człowieka. Chaotycznie poruszająca się homogenna, czyli jednorodna masa informacyjna,
zdobywana receptorami zmysłowymi przez zwierzęta w długim szeregu filogenetycznym przez
setki milionów lat zawirowała nagle jak mgławica i w gwałtownym kolapsie zapadła się, rodząc
świadomość człowieka.

Tego rodzaju zdarzeniom, znanym z astrofizyki, towarzyszy zawsze nagła kondensacja energii i
masy oraz eksplozja światła. Człowiek po raz pierwszy zobaczył siebie i nazwał to świadomością.
Hominizacja trwa nadal w każdym z osobników przynależnych do gatunku sapiens rodzaju Homo,
7

wobec tego ze zróżnicowaną indywidualnie dynamiką proces ten dokonuje się ustawicznie jako jej
wyznacznik.

Tak więc hominizacyjny bieg Homo electronicus nie grozi w perspektywie wyczerpaniem sił,
świadomość bowiem mogłaby być czynnikiem pobudzającym jego naturę. Można więc mówić o
koncentrującym działaniu świadomości na somę. Możliwości tego działania są jeszcze zupełnie nie
znane. W dotychczasowym schemacie biochemicznym wznosi się bowiem jak pionowa ściana brak
ostatecznego rozpoznania zarówno natury życia, jak i świadomości.

Bioelektronika zdaje się otwierać nowe perspektywy. Niewiadoma życia, ukryta w


submolekularnych rozmiarach, dopuszcza inne spojrzenie zarówno na biologiczną masę podległą
procesom życiowym, jak i na świadomość. Dobrym przybliżeniem materialnych podstaw życia jest
bioplazma.

Wyraża ona elektrodynamiczny stan materii, w której procesy chemiczne metabolizmu funkcjonują
jako kwantowe wiązadła życia. Bioplazma zrodziła się jako konieczność znalezienia podstaw
dynamiki życia (Sedlak 1967, 1970, 1975, 1976). Termin zaproponowany przez autora i
wprowadzony do polskiej literatury naukowej w 1967 roku obiegł świat, ale jego zastosowanie nie
zawsze świadczyło o właściwym zrozumieniu sensu bioplazmy. Skoro tak często nadużywano
bioplazmy do wyrażania rzeczy dalekich od treści wkładanej w nią przez twórcę terminu, wolno go
użyć w tym wypadku jako synonimu materialnej podstawy dynamiki bioukładu, z którą winna się
spotkać świadomość - zjawisko również leżące w profilu bioenergetyki układu.

Świadomość, traktowana najogólniej jako wrażliwość bioukładu na zmiany środowiskowe,


wyrażona przestrojeniem własnego bilansu energetycznego, rozgrywa się również na poziomie
kwantowym. Tam zaś może ona nosić tylko cechy energetyczne, zapewne natury
elektromagnetycznej. Sprzężenie świadomości z biomasą w dynamicznym stanie plazmy jest w
kwantowych relacjach oczywiste. Sprzężenie nie jest wyłącznie domniemane, wszak stresujące
działanie świadomości jest faktem znanym, choć tylko wtórnie świadomość może działać jak
centryfuga, to znaczy odśrodkowo "rozrzucać" właściciela do stanu życiowej gapowatości. Z natury
jest zupełnie czymś innym.

Świadomość nie zjawiła się jako ewolucyjny czynnik samolikwidacji, lecz przede wszystkim jako
czynnik rozwoju, dynamiki układu, wzbogacenia jego możliwości przez sięgnięcie do kwantowych
energetycznych rezerw konstrukcji życia. Czy cały ów proces byłby możliwy do odtworzenia i jak?
Fizjologiczna droga prowadzi donikąd, na psychologicznej - jest zawieszony w powietrzu,
pozostały tylko możliwości sięgnięcia do kwantowych podstaw biologicznej konstrukcji.

Elektroniczny Syzyf nie jest tragikiem, jak się okazuje, ani nie wymaga współczucia, jest bowiem
eksploatatorem najgłębiej położonych pokładów życia, na które pracują jego metabolizm i
bioelektronika. Świadomość człowieka była nową fazą jego ewolucji, w której, oprócz odkładania
energii biologicznej w tkance tłuszczowej lub w innych strukturach, wykorzystano minimalne
pobieranie mocy, jakie cechuje procesy intelektualne. Świadomość pojmowana jako energetyka
żywego ustroju jest wtedy bezwzględnie czynnikiem ewolucyjnym, który może utrzymywać
normalny przebieg procesów biologicznych, ale może go również modyfikować, na przykład przez
ujemne działanie stresorów psychicznych.

Wygrany w ewolucji los - świadomość - wyrzucił człowieka na bieżnię maratonu myśli i działania,
ale i mocno ugodził w jego biologię. Za wyniki należy płacić. Życie zna tylko jedną zapłatę - życie.
8

Za świadomość i za jej wdzięk, za satysfakcję głębokiego poznawania, za radość rozumienia trzeba


płacić życiem. Świadomość nie tylko mobilizuje, niekiedy wygasza też egzystencję.

Świadomość nie jest więc po prostu sumą informacji z receptorów zmysłowych, jest rzeczywiście
nową jakością. Ten prawdopodobny kolaps masy informacyjnej, który zrodził świadomość, jest
przeciwieństwem monotonnego narastania informacji do momentu przelania się po za brzegi
zbiornika. Świadomość ma w sobie dynamikę układu o innej kombinacji niż ilościowe bogacenie
homogennej masy informacyjnej. Można to przyjąć za nową jakość w stosunku do sumy informacji
otrzymanych poprzez recepcję zmysłową zwierząt.

Nie mityczny Syzyf w biegu do własnego człowieczeństwa unicestwia bios i degraduje środowisko,
ale zwycięża głębią jaźni i stworzonymi dziełami. Zaiste - sapiens. Zapłata nie jest nieopatrznym
głupstwem. Wchodzi po prostu w rachunek energetycznych rozliczeń.

Człowiek jest wspaniały, mimo tragizmu swego rozdarcia na rzekomym pograniczu dwu natur i
wyobcowania ze zmienianego niekorzystnie środowiska. Jest panem otaczającej go przyrody,
natomiast niezawinionym utracjuszem własnej natury biologicznej. Pasja poznawania i przeżywania
poznanej treści jest znacznie większa jednak niż własne życie. Za hominizację trzeba płacić. To
prawo ewolucji.
Homo electronicus wchodzi na taśmę

„Zakreśliwszy koło, wracamy do punktu wyjścia. Człowiek trafia na taśmę nie wiadomo po raz
który. W każdym bądź razie nie był, jak dotąd, rozpatrywany kwantowo. Jak zawsze, i tu jest
nieodzowny model. Tak narodził się Homo electronicus - modelowa jednostka wszystkiego, co w
mniejszym lub większym stopniu mieni się człowiekiem.”

Czegoś podobnego jeszcze w nauce nie widziano. Był Homo fossilis, czyli człowiek kopalny, jest
znany Homo recens, czyli człowiek współczesny, mówiono już o Homo faber, czyli wytwórcy. Nie
wiadomo, gdzie powstało określenie Homo ridens, czyli śmiejący się, być może na giełdzie
stworzony został Homo economicus. W każdym razie nie pojawił się dotychczas żaden Homo
electronicus. Wobec tego, skąd się teraz wziął i po co? Czy jest wynikiem sprowadzenia wymiaru
masy człowieka, wynoszącej około 70 kilogramów, do wymiarów masy elektronu wyrażającej się
rzędem 10 mius-28 grama? Czy nie jest zbyt dużym szaleństwem - to zminimalizowanie
człowieka? Przypuśćmy więc, że zjeżdżamy wyimaginowaną windą w dół od masy 70 kilogramów
do ułamka kilograma, w mianowniku mającego jedynkę z 28 zerami. Jeślibyśmy rozpatrywali
proporcję: jeden człowiek-jeden elektron, wtedy obawy byłyby słuszne. Jeśli jednak zjeżdżając ową
windą miniemy wszystkie elektrony uruchomione procesami metabolicznymi oraz zdelokalizowane
ruchliwe elektrony struktur molekularnych, ujrzymy chmurę elektronową przelewającą się w
ogólnej masie molekularnej człowieka.

Co więcej, gdybyśmy "przecedzili" tę chmurę, zatrzymując na sicie molekularne struktury,


otrzymalibyśmy dynamiczny elektronowy kontur ciała człowieka. Coś w rodzaju
"odmaterializowanego" człowieka. Jest to niestety tylko wyobrażeniowa sytuacja, ale
odpowiadająca z pewnym prawdopodobieństwem pojęciu Homo electronicus. Homo electronicus
nie jest wyłącznie wynikiem bioelektronicznego modelu, który powstał i został rozwinięty przez
analogię do urządzeń technicznych. Jest on raczej wzorcem przyrody, a więc nową rzeczywistością,
którą dopiero zaczynamy odkrywać. Bliższa jego analiza może dać zupełnie inne spojrzenie na
naturę materii ożywionej. Inaczej mówiąc - Homo electronicus winien się stać przedmiotem
wnikliwej analizy w celu zrozumienia życia w ogóle.
9

Należy bowiem przypuszczać, że pewne cechy życia zostały w trakcie ewolucji w maksymalny
sposób zaakcentowane w człowieku. Badanie więc w najprymitywniejszych układach
biologicznych może być metodycznie błędnym krokiem. Uznając ewolucję, trzeba zgodzić się na
jej nieodłączne konsekwencje.

Antropomorfizm na poziomie kwantowym nie przedstawia niebezpieczeństwa pojmowania


wszystkiego na sposób wyłącznie ludzki, kwantowe bowiem podstawy są niezmienne i wspólne dla
wszystkiego, co żywe. Ich konfrontacja ze światem psychicznym człowieka, wymodelowanym w
ciągu niezwykle długiego czasu filogenezy, może stać się źródłem odkrywczych inspiracji w
odniesieniu do samego życia. W ten sposób świadomość, stanowiącą zagadkę biologiczną, można
potraktować jako pole, którego intensywne badania przyniosą ważne odkrycia wiążące się z samą
naturą życia.

Przywrócenie człowiekowi rangi inspiratora w badaniach nad życiem jest przede wszystkim
dowartościowaniem humanistycznych przesłanek w interpretacji działań materii ożywionej, z
drugiej znów strony przenosi całą problematykę z płaszczyzny fizjologicznej do kwantowych
podstaw, najbardziej istotnych w zawiązaniu akcji życia. Rzecz prosta, wyznacznikiem rozwiązania
nie może być świadomość człowieka, świat bowiem kwantowych procesów jest pozazmysłowy, co
więcej - nawet niewyobrażalny.

W fizyce możliwy do poznania jedynie dzięki modelowemu uproszczeniu i matematycznemu


sformalizowaniu. W obrębie materii ożywionej da się on ująć jedynie w kategoriach
bioelektronicznych. W naszym wypadku wystarczy przyjąć bioelektronikę jako interpretację życia,
tym samym - człowieka. Ale wtedy zgodzić się trzeba na modelowe potraktowanie człowieka jako
scalonego układu elektronicznego, zbudowanego z białkowych półprzewodników i
piezoelektryków organicznych. A więc człowiek byłby funkcjonalnie rozpatrywany na najniższym
poziomie – kwantowym, uniwersalnym dla wszystkich procesów energetycznych.

Dynamika człowieka? Może jest tylko złudzeniem? Wielkość człowieka wywodzi się nie ze
specyfiki rodzaju Homo, lecz z różnicy gatunkowej wyrażonej słowem sapiens. Musiał osiągnąć
zdecydowaną różnicę gatunkową, by wyznaczyć granicę dzielącą człowieczeństwo ad zwierzęcości.
Dziś, ze zdobytych pozycji, łatwo oceniać sytuację, ale czym był pierwszy odkrywca swego
człowieczeństwa, które niezbyt rozumiał, lecz wprowadził na właściwą ścieżkę wiodącą aż do
naszych czasów? Co w nim drzemało, jak nagle ocknął się człowiekiem?

Może dynamiczna kompozycja materii i antymaterii dała ten zryw albo iskra zza świata upadła w
zwierzęcy kruż; może nieznany duch go zapłodnił, którego istnienie człowiek najłatwiej
przyjmował; a może chodzi tylko o fizjologię i niefizjologiczne efekty sięgania szczytów
intelektualnych? Czy nie byłoby najlepiej określić to dziwnością, przecież człowiek użył tej nazwy
w stworzonej przez siebie matematyce, znalazł dziwność w fizyce kwantowej w liczbie 137,
wyrażającej subtelną budowę linii widmowych atomu. Odkryjmy dziwność i u niego, bowiem z
tym momentem przestaje się człowiek sobie dziwić. Stwierdzenie wystarcza mu za Wyjaśnienie.

Rozwiązań szukamy w niebosiężnych rejonach działalności człowieka, wydaje się, że rozwiązania


muszą iść w tamtym kierunku, gdyby nie ten zapowiadający się szereg ludzkich możliwości. Czy
znowu nie najlepiej nazwać dziwnością oczekiwanie końca możliwości? A może to energetyczne
rzucanie się w mikrokrańcowość kwantowych wymiarów kryje prawdziwą wielkość człowieka?
Czy wielkość dziecka nie polega na jego prostocie? A może ten najelementarniejszy człowiek, albo
10

lepiej - człowiek elementów, potrafi konkretniej wyjaśnić niebywałą ekspansję hominidów?

Poszukiwania człowieka bywają zabawne, jak gdyby nie mógł się odnaleźć, ponieważ schował się
za siebie. Zdaje się, że najważniejsze rzeczy ukryły się w człowieku poza jego świadomością. Była
ona wprawdzie wielką szansą, ale znowu nie aż tak wielką. Świadomość bowiem jest utkana na
osnowie recepcji zmysłowej, a ta wyraźnie zawęziła zakres otaczającego świata, ponadto człowieka
"przenicowała" na zewnątrz. Poprzez wtórne oderwanie się od zmysłowych szczegółów, czyli przez
abstrakcję, pragnie on jeszcze raz zapaść w najgłębszą treść rzeczy i siebie. To mozolna praca, nie
największej klasy; no cóż, w obecnym stanie jedyna możliwa.

Człowiek schowany za własny cień jest trudny do odkrycia, dlatego dobrze byłoby hipotetyczną
windą zjechać na kwantowe dno natury, mijając po kolei fizjologię, biochemię, biologię
molekularną oraz struktury anatomiczne, histologiczne, komórkowe i subkomórkowe. Winda taka
nie tylko mija poszczególne piętra, czyli rzędy wielkości biologicznych, ale jednocześnie zapada się
w filogenetyczny czas, o pięć miliardów lat wstecz. Gdybyśmy przyjęli, że czas ma i energetyczny
charakter, jak chcą niektórzy, mogłyby wtedy nastąpić jego kondensacja. Zakładając, że ta
niemożliwość jest dopuszczalna, przy milion razy większej w stosunku do czasu fizycznego
kondensacji chwil spadek windą w filogenetyczną przeszłość życia trwałby mimo wszystko pięć
tysięcy lat. Ale taką windą łatwo się tylko teoretycznie dostać w kwantowy świat człowieka
istniejący do dziś, a zrodzony w pierwszym dniu życia na ziemi.

Mamy więc alternatywę rozwiązania zagadki człowieka i jego dynamiki: albo w megaświecie jego
wyników, albo w mikroświecie kwantowych jego fundamentów. W pierwszym wypadku trzeba
uznać, że jego wielkość pochodzi z zewnątrz, w drugim – że z najgłębszych cieśni kwantowej
konstrukcji. Problem więc zasadniczo kryje się w naturze człowieka i ona jest istotna w całym
zagadnieniu. Natura człowieka, czyli on sam - człowiek. Spróbujmy więc sondować go w głąb,
obserwując, co z tego wyniknie. Nie ma w tym żadnego ryzyka; a może jest niezwykła szansa.
Umieśćmy więc człowieka na elektronicznej tamie jego półprzewodnikowych białek i kwasów
nukleinowych. Taśma zaczyna mknąć w dół, mija reakcje chemiczne, gna jeszcze niżej, mija
biologię molekularną. Przesuwa się jeszcze niżej, zwalnia... tak, to już tutaj!

Książka znajduje motywację tytułową, a Homo electronicus - nawet może gatunkową. Znalazłszy
się w tej sferze, może uchwycimy wysoko strzelające krańce jego działalności. Wystarczy, że
stwierdzimy jedynie istnienie rezerw jego dynamiki. Reszta będzie tego -zwykłą konsekwencją.
Wszak rzecz się rozbija o to, skąd siła, jaka moc jak gejzer wypycha człowieka ponad zoologiczny
poziom jego fizjologii? Dlaczego płaszczyzna, na której stał wspólnie ze zwierzętami, zamieniła się
ostatecznie w pole startowe człowieczeństwa? Ach, to świadomość! Nie wiadomo, może... Czym
więc jest ona? Nie mnie należy pytać, inni są specjalistami od świadomości. A może odpowiedź
sama wyjdzie, ale na końcu, tak jak dopiero na końcu filogenezy zrodziła się świadomość u
ostatniego gatunku w rzędzie naczelnych.

Robota zaczyna się stawać ciekawa, ale ryzykowna, powiedziałby sceptyk. Właśnie ludzka. Jak się
więc dokonuje przemiana "biologicznego" w "ludzkie"? Jakie tajemne żarna mielą zwierzęcość w
człowieczeństwo? Czy wystarczy czarodziejskie słowo - świadomość? Czy można uwierzyć, że fala
elektromagnetyczna niesie odczucie własnej osobowości, czyli istotną treść świadomości
człowieczej? W tym samym stopniu jest to niezwykłe, co nieprawdziwe. Przecież nie ma kolorowej
fali elektromagnetycznej, a więc nie ma i barw tęczy, są tylko różne częstotliwości drgań w zakresie
3x10do12 -3x10do17 herców i widzimy część widma promieniowania elektromagnetycznego
między czerwienią a fioletem.
11

Kolory produkuje mózg człowieka, tak jak produkuje dźwięki. Dźwięki nie istnieją również, a są
jedynie drgania fal akustycznych, które - przenosząc się z prędkością 330 metrów na sekundę, z
częstotliwością 16-22 000 herców - dopiero w uchu zaczynają brzmieć. Dźwięki produkuje mózg
via układ słuchowy. To samo odnosi się do zapachu, smaku, a najbardziej krańcowo - do bólu, który
nie istnieje inaczej, jak tylko jako doznanie żywej istoty. A jeśli fala elektromagnetyczna, nie ta z
zewnątrz, lecz pochodząca z wnętrza, daje wrażenie świadomości siebie, czyli refleksję? To myśl
niepokojąca, lecz niewykluczone, że prawdziwa.

Skąd się jednak bierze u człowieka pęd do nieśmiertelności? Dlaczego, bez względu na formę
rytuału pogrzebowego, zawsze wyrażano przekonanie o lotnej substancji emanowanej z człowieka,
która istnieje, choć nikt jej nie widział? Skąd się rodzi tęsknota do nieśmiertelności wrażeń
zmysłowych, ostatecznie rodzących się tytko dzięki integrującemu mózgowi? Po wielu
tysiącleciach przyszła odpowiedź: biologiczna masa włącza się w obieg pierwiastków chemicznych,
a marzenie o nieśmiertelności pozostaje jako coś bardzo człowieczego, co łączy się z czasem
przyszłym - największą zagadką ze stanowiska psychiki, a jeszcze bardziej - fizyki.

Człowiek wkracza na taśmę życia jako paradoks dynamiczny, rozwijający się za cenę sprzeczności;
o których wie, że istnieją; już sam niepokój i niemożność rozwiązań są napędową siłą dalszego
zrywu, zwiększającego ów paradoks. Człowieka zaczyna się więc interpretować inaczej niż
dotychczas. Dla rozproszenia obaw stwierdźmy, że wszystkie historycznie usankcjonowane
interpretacje ludzkiej natury nadal pozostają w mocy, a więc między innymi fizjologiczna - taka
sama dla wszystkich ssaków łożyskowych, biochemiczna i molekularna - wspólna dla zoosfery,
psychiczna - dostrzegająca w odruchach warunkowych układu nerwowego człowieka analogie do
odruchów u zwierząt. Obowiązuje też nadal fizjologiczny punkt widzenia i nadbudowa biosfery w
postaci ideowego wymodelowania człowieka, skoki ilościowo-jakościowe, platońskie idee
poniewierające się jeszcze w człowieku, rozpaczliwe przerzucanie się ze skrajnego materializmu w
nie mniej ostateczny idealizm.

Po bardzo zresztą skrótowym zarejestrowaniu prób interpretacji, czym jest człowiek, nie
wypowiadając "tak" lub "nie" z braku niekiedy kompetencji, można byłoby ludzką krzątaninę
poznawczą wokół własnej natury pozostawić z całym szacunkiem na uboczu. Dlaczego tego nie
zrobiliśmy? Trudność jest, zdaje się, podstawowa. Niepokój wokół tej sprawy zdradza naturę
człowieka - człowiek jest jednocześnie przedmiotem badań, toteż sama operacja poznawcza musi
być jeszcze raz przeanalizowana po wmontowaniu jej w strukturę i działanie fenomenu materii,
nazywanego życiem.

Nie chodzi więc o kolejną interpretację biologiczną ani o jeszcze jedno domniemanie filozoficzne
dotyczące wybranego epizodu ludzkiego życia, które można charakteryzować ogólnym
Carrelowskim podsumowaniem: "Człowiek - istota nieznana". Nadszedł czas, aby podjąć próbę
zaatakowania natury człowieka od jego kwantowych fundamentów. Przecież nie tylko może to być
pasjonujące jako nowość badawcza dla naukowca, nawet niefachowiec powinien tam właśnie
dostrzegać enigmatyczność samego życia. Czemu, mimo wielu rzeczywiście nieudanych prób
interpretacyjnych (inaczej nie byłoby problemu), nie podjąć jeszcze jednej, wcale zresztą nie
iluzorycznej? Nie można bowiem kwantowych podstaw życia nie uznawać, skoro jest ono stanem
materii, a ta jest opisywana przez mechanikę kwantową. Zresztą kwantowe skutki życia są
stwierdzane eksperymentalnie, również ich podstawy.

Elektroniczny model człowieka nie został wyśniony, w doświadczeniach bowiem dotarło się już do
12

półprzewodnictwa białek, kwasów nukleinowych i porfiryn, a także do piezowłaściwości tkanek


oraz wynikających stąd skutków optycznych i akustycznych.
Kwantowy poziom życia jest na tyle neutralny, że nie może zaprzeczyć jego istnieniu ani biolog,
ani humanista, ani filozof, ani biofizyk; co prawda nie wszyscy jeszcze o nim wiedzą, zbyt młodą
dziedzinę wiedzy stanowi bowiem bioelektronika. Ale to zupełnie inna sprawa.

Empiryczne fakty nie do wszystkich docierają z bezmiernego morza informacji zawartej w zbiorach
naukowych streszczeń. Istnieje bowiem nader ciekawe prawo: odbiorca nie nastawiony na
otrzymanie określonej informacji najczęściej jej nie odbiera i jest przekonany - wbrew faktom - że
jej wśród innych informacji w ogóle nie było. Niezależnie od tego, czy ktoś pracuje na
molekularnym półpiętrze życia, czy na fizjologicznym strychu, czy też na psychologicznej
mansardzie natury ludzkiej lub w biochemicznej piwnicy analizy - musi zejść do kwantowych
podstaw wspólnych dla materii niezależnie od jej rodzaju. Dlatego dziwna się wydaje konstrukcja
życia, która podlega daleko posuniętemu zróżnicowaniu, a która w kwantowym świecie
przedstawia się jako stała, wspólna i nieodłączna każdej materii.

Być może (autor jest zresztą o tym przekonany), tu startuje dynamika życia i tu tkwią podstawy
niebywałego zróżnicowania przy pełnym zachowaniu tożsamości. Baza pozostaje ta sama -
uniwersalna. Taka sama jest ona na wszystkich poziomach organizacyjnych życia, na których
rozsiedli się za swymi,.. biurkami specjaliści poszczególnych dziedzin. Na wskroś przecina je
integrująca jedność. Białka, będące jednocześnie półprzewodnikami, oraz pola elektromagnetyczne,
a więc elektrony i fotony - to zestaw całkiem tutaj naturalny. A może tylko dzięki szczęśliwemu
przypadkowi człowiek odkrył sposób uruchomienia mieszadeł obracających jego kwantowe
podstawy i odebrany ich szum nazywa świadomością? Niezależnie od stopnia prawdopodobieństwa
tego zdarzenia, może on wpływać na pracę kwantowej mieszanki swej natury. Rozkładając to
sprzężenie otrzymamy człowieka wywalcowanego w prostą linię jego istoty.

Zakreśliwszy koło, wracamy do punktu wyjścia. Człowiek trafia na taśmę nie wiadomo po raz
który. W każdym bądź razie nie był, jak dotąd, rozpatrywany kwantowo. Jak zawsze, i tu jest
nieodzowny model. Tak narodził się Homo electronicus - modelowa jednostka wszystkiego, co w
mniejszym lub większym stopniu mieni się człowiekiem. Za wcześnie na dyskusję, czy Homo
electronicus jest rzeczywistością, czy jedynie idealizacją ułatwiającą poznanie. Nie należy zresztą
stawiać sprawy tak ekstremalnie. Electronicus w każdym razie znalazł się na taśmie, a to już dużo.
Wprawdzie pozbawiony morfologii i anatomii, nie mający grawitacyjnej masy, poniekąd nawet
"odmaterializowany", ale chodzi przecież o uchwycenie jego dynamiki, a nie kształtu i ciężaru.
Stanowi nie znany dotychczas sposób modelowania człowieka, choć uzasadniony nie tylko
logicznie, ale i empirycznie.

Skoro można i należy człowieka zaliczyć do ssaków, przyznać, że ma identyczną, jak one,
fizjologię i anatomię, okraszone życiem psychicznym, które niezbyt wiadomo, gdzie lokować i jak
wyprowadzić z wymienionych podstaw, to - chcąc być konsekwentnym - przy rozpatrywaniu życia
od strony elektronicznej nie wolno pominąć i człowieka.

Homo electronicus na taśmie. Start!

Ewolucyjne wyselekcjonowanie człowieka

Jak powstał w trakcie ewolucji człowiek? Oczywiście przez pomyłkę genową. Ta niezamierzona, a
13

tym samym głupia (gdybyśmy ją rozpatrywali z punktu widzenia genotypowych prawidłowości)


sytuacja doprowadziła do wcale mądrego błędu molekularnego. Widocznie wszystko, co wielkie,
dokonuje się w biologii za cenę informacyjnej niesubordynacji. Nieposłuszeństwo prawom genetyki
stworzyło więc człowieka noszącego zarzewie niesubordynacji w swojej świadomości.
Molekularny błąd stał się zaczynem dynamizmu życia o nie spotykanym rozmachu.

Poszukiwanie kopalnych szczątków praczłowieka może być pasjonujące; ostatecznie nie jest
obojętne, nie tylko ze względów estetycznych, czy potylica będzie wydłużona, czoło cofnięte, a łuki
brwiowe uwydatnione. Objętość mózgoczaszki stopniowo zwiększa się, pofałdowanie kory
mózgowej wzmaga, a więc i inteligencja rośnie; no cóż, temu wnioskowi zaprzecza fakt, że ciężar i
objętość mózgu niektórych wybitnych osób nie osiągały przeciętnych wskaźników, natomiast
pojemność mózgoczaszki u idioty niekiedy nie odbiega od normy. Trzeba przyznać, że
rekonstrukcja szeregu rozwojowego jest znacznie lepiej opracowana dla kambryjskich
brachiopodów i trylobitów niż dla człowieka, mimo że trylobit jako gatunek jest 500 razy starszy od
człowieka. Potrafimy napisać doskonałą monografię na temat budowy oka trylobita lub określać
przyczepy, mięśni w muszli brachiopodów sprzed pięciuset milionów lat, niewiele natomiast wierny
o budowie całego hominida sprzed jednego zaledwie miliona lat (o ile się antropologowie nie
pokłócą o jego metrykę). Nawet z zachowanej przez prawieki żuchwy naukowiec niewiele potrafi
odgadnąć poza tym, że określi stopień zróżnicowania zębów w porównaniu z małpami
człekokształtnymi i stan cofnięcia twarzoczaszki.

Najbardziej radykalne przekroczenie praw przyrody obowiązujących w produkcji gatunków, to


znaczy powstanie istoty biologicznej obdarzonej psychiką, nie pozwala mimo wszystko rozwiązać
problemu jej zjawienia się, choć znacznie mniej oczywiste sprawy rozstrzygnięto doskonale.
Ostateczny wynik ewolucji - człowiek - jest niebywale intrygujący z tego powodu. Podejrzewano
kiedyś, że w fizyce relatywistycznej ukrywa się chochlik matematyczny wymyślony przez
Einsteina. Chochlik biologiczny - człowiek - jest bez porównania większą, do dziś nie rozwiązaną,
tajemniczą sensacją przyrody.

Jeśli przypadkowa pomyłka mutacyjna stworzyła człowieka mądrego, to byłoby niezwykle ciekawe
dowiedzieć się, jakie prawdopodobieństwo przedstawia taki traf. Jeśli natomiast przyroda tylko
podprowadziła przypadkowe mutacje do filogenetycznej drogi, która w ostateczności musiała
doprowadzić do człowieka, to przyroda jest twórcą najdoskonalszego rachunku
prawdopodobieństwa. Trudno ją podejrzewać o niebywałe poczucie humoru - stworzenie istoty,
która odkryła u siebie myślący mózg, sformułowała reguły logiki, przeniknęła na miliardy lat
świetlnych w głąb Wszechświata, ale nie może siebie poznać dostatecznie. Wszystko zapowiada się
arcyciekawie z tą ewolucją człowieka, w dodatku od samego początku niezwykle. Narodzinom
królów towarzyszyły, według legendy, dziwne zjawiska; kto wie, czy ewolucyjne narodziny
zoologicznego króla - człowieka, nie łączyły się z niezwykłą przygodą. A może zbyt nieumiejętnie
zabieramy się do rozszyfrowania własnej genealogii, wykazując wybitny brak inteligencji w tej
sprawie? Z jednym zgodzić się trzeba, że człowiekowi łatwiej badać wszystko wokół siebie niż
własną naturę.

Wyznawcy ewolucyjnej sekty w biologii są mało konsekwentni w swej wierze tylko w ewolucję,
gdy badanie człowieka zaczynają od kopalnych szczątków, czyli paleontologicznych relikwii, i
próbują wróżyć na ich podstawie o drodze rozwojowej człowieka. A przecież, jeśli mowa o
rozwoju, powinno rozumieć się przez niego mechanizmy procesu, który doprowadził do powstania
istoty obdarzonej dynamiczną świadomością. To świadomość jest wyznacznikiem hominizacji i jej
stopnia, a nie wiadomości o kościach, objęte kopalną osteologią. Człowiek powstał na
14

skrzyżowaniu dwóch linii rozwojowych o przeciwstawnych kierunkach: zróżnicowania i integracji.


To wyznacza sposób jego badania, przede wszystkim jego prawdziwą genetykę opartą na dwutorze
informacyjnym. Następuje ciągła rozbudowa w kierunku "poziomym" i coraz większe
zróżnicowanie biochemiczne, charakterystyczne dla ssaków, w szczególności dla człowieka, i
jednocześnie przebudowa "pionowa" zintegrowanych struktur w funkcjonalną jedność, szczególnie
podziwianą przez człowieka.

"Informacja" - na to pojęcie zupełnie nowe światło rzuca właśnie biologia ewolucyjna człowieka.
Wydaje się, że o biologicznej informacji niczego nie wiemy, gdyż opieraliśmy się na
wyimaginowanym systemie informacji, skopiowanym trochę z fizjologii układu nerwowego.
Człowiek powstał więc na skrzyżowaniu dwóch strumieni informacyjnych, a może nawet - trzech.
Ten ostatni - to strumień czasu. Zrodził się on bowiem z życiem i ma swój wyznacznik zarówno
osobniczy, jak i filogenetyczny. Można więc założyć, że istnieje złożona siatka informacyjna w
żywym układzie, ciągle dająca odmienne skutki skrzyżowań w każdym momencie czasu;
skrzyżowań informacji różnicującej układ oraz informacji scalającej go w jedność, obu ponadto
umieszczonych w strumieniu czasu. Końcowym wynikiem ewolucyjnym tego systemu
informacyjnego byłby człowiek.

Człowiek jako ewolucyjny wynik skrzyżowania informacji może się okazać doskonałym obiektem
do badań właśnie nad biologiczną informacją. Morfologiczny i anatomiczny profil nie wystarczają
do odtworzenia dróg rozwojowych, zbyt szerokie są skutki wyakcentowania się świadomości.
Rozbieżności w ludzkiej naturze między komponentami biologicznymi i psychicznymi są zbyt
charakterystyczne, by stanowiły jedynie przypadek. Genealogia człowieka sięga nie tylko
spionizowanych australopiteków, lecz nawet pierwotniaków lub znacznie niżej. Dziedzictwo
posiadane przez niego nie ma precedensu w dziejach ewolucji. Jeśli mutacja jest procesem
skokowym, a jednocześnie powtarzalnym w czasie, to można by mówić o elementarnej siatce
ewolucyjnej, złożonej z potencjalnych sił rozwoju, zróżnicowania o odpowiedniej periodyczności i
integracji.

Kiedyż więc w elementarnej komórce ewolucyjnej o trzech składowych - zróżnicowania, integracji


i czasu - zjawiła się świadomość? Czy dopiero po należytym przygotowaniu układu nerwowego u
kręgowców, a więc co najmniej w sylurze (czterysta osiemdziesiąt milionów lat wstecz), czy w
czasie odpowiadającym organizacji systemu nerwowego u meduz, a więc około miliarda lat temu?
Wyniki ciągnienia w wielkiej grze życia zależą od specjalności grających. Antropologizujący
morfolog i anatom będą rzucać kostką o neocortex w mózgu, fizjolog wybierze kilka kostek
twierdząc, że odruchy warunkowe przebiegają u człowieka mniej więcej tak samo, jak u
kręgowców, biochemik sięgnie po kostkę razem z genetykiem molekularnym grając o komórkę
powstałą już około dwóch miliardów lat temu, a może i więcej, w czasach, kiedy ostatecznie
zaczęło się tworzyć kodowanie na drobinach kwasów nukleinowych.

Cała ewolucyjna gra zorganizowała się ponadto za cenę pomyłek mutacyjnych. Musiał się
wytworzyć gen szkieletyzacji wewnętrznej oraz mineralizacji, przypadkowo zmutował się gen
czujących komórek, które w rezultacie dały układ nerwowy. Jeśli każdy szczegół muszki drozofili,
nawet barwa i kształt oka, jest wynikiem mutacji i wytworzenia odpowiedniego genu, to człowiek,
startujący ewolucyjnie ad pierwotniaków, musi być rzeczywiście arcyszczęśliwym efektem
przypadkowych, dowolnych mutacji, które, przesiewane przez selekcyjne sito, wreszcie
doprowadziły da jego wytworzenia. Przypomina tu mi się znajomy humanista, który był niezwykle
usatysfakcjonowany, że ojciec zaprogramował całe bogactwo jego cech osobniczych, i ostatecznie,
go spłodził. Szoku realizmu doznał dopiero wtedy, kiedy się dowiedział, że wcale nie był przez ojca
15

zaplanowany w szczegółach, lecz jest wynikiem przypadkowego połączenia się z komórką jajową
jednego z 300 milionów plemników, wydostających się podczas jednego wytrysku nasienia.

Prawdopodobieństwo więc, że powstanie Tadeusz, mój znajomy, wynosiło 1 : 300 000 000.
Uwzględnienie prawdopodobieństwa ze strony matki zmniejszyło jego satysfakcję o jeszcze jeden
rząd wielkości. Wróćmy jednak do wyboru elementarnej komórki wśród układu ewolucyjnych
współrzędnych zróżnicowania, integracji i czasu. Nie ulega kwestii, że na ich skrzyżowaniu
zrodziła się świadomość, jest ona bowiem faktem dokonanym u człowieka. W którym
elementarnym sześcianiku? Czy przypadkowy gen świadomości powstał wskutek odstępstwa od
prawidłowości genetycznych? Wówczas Homo sapiens znalazłby się, przez głupią pomyłkę, w
jakiejś elementarnej ewolucyjnej komórce biosfery. A może świadomość nie wymaga
nieposłuszeństwa wobec praw genetyki i tkwi w samej naturze życia? Bioelektronika sięgająca
kwantowej konstrukcji życia wskazuje na tę drugą nie tyle możliwość, ile nawet konieczność. O
świadomości zadecydowałaby już pierwsza elementarna kostka u początku życia i czasu
biologicznego. Narodziny człowieka z jego świadomością dokonały się w pierwszym momencie
życia na Ziemi, a dalsze wzbogacanie anatomiczne i fizjologiczne bioukładu dokonywało się w
następnych elementarnych kostkach ewolucyjnych, jak to nam podają anatomia i fizjologia
porównawcza.

Rozwój człowieka można więc rozłożyć na dwie fale, skoro mamy periodyczny proces
zróżnicowania i integracji oraz przesunięcia czoła fali w czasie. Znaczy to, że rozwój człowieka
można też rozłożyć na szeregi fourierowskie. Ta wizja człowieka może być nie tylko obrazowa.
Naprzemianległa informacja, o różnych skutkach zróżnicowania i integracji, przesuwająca się w
filogenetycznym czasie ostatecznie przedstawia się jako fala rozwojowa. Ślimaczy czas rozpętał w
miliardach lat orgię zawiłych zróżnicowań i funkcjonalnie prostujących integracji, by na końcu
filogenetycznego szeregu rozwojowego postawić człowieka. Ta sama różnicująco-integrująca
kombinatoryka popędzana czasem wyzwoliła świadomość, która wypełnia Wszechświat swą
badawczą pasją, a zatrzymuje się dopiero bezsilnie u progu własnego jestestwa.

Człowiek - niezwykły fenomen. Wystrzelił z niego jasny promień poznania i obiegł krzywiznę
relatywistycznego toru Wszechświata, omiatając zwycięsko bezmiar problemów. Kiedy po
zakreśleniu wielkiego zakola znowu przywarł do stóp człowieka, po raz pierwszy się załamał. Nie
potrafił wniknąć w niego. Człowiek - nieprzeniknione środowisko życia. Stary dowcip naukowy
Hipokratesa sprzed 26 wieków - wprowadzenie opisu klinicznego choroby jest nadal aktualny,
kiedy niezbyt wiele jest do powiedzenia, a trzeba się wykazać znawstwem przedmiotu. Przypadków
mogą być miliony i każdy inny, każdy oryginalny, lecz żaden z osobna ani wszystkie razem nie
stanowią podstawy do sformułowania ogólniejszych prawidłowości. Jeśli niezbyt dobrze wiemy, jak
przebiega proces morfogenezy lub jakie są fizjologiczne szczegóły na przykład elektrycznych
zjawisk w organizmie, posługujemy się opisem zjawiska u mięczaka lub żaby, zależnie od tego,
czym się dany badacz zajął. Mogą to być nawet bardzo wnikliwe badania, jak na przykład Younga
nad mózgiem ośmiornicy, które przyniosły niebywale ciekawe wyniki, choćby liczbę prawie
miliona komórek nerwowych zarządzających funkcją komórek barwnikowych.

W ogólnych zarysach fizjologia i anatomia porównawcza dają wielki pogląd na wszystko, z


wyjątkiem... człowieka. Gdyby nie on, sprawa byłaby znacznie łatwiejsza, wytyczono by już bez
zastrzeżeń drogi rozwojowe. Tradycje w biologii są przemożne. Od czasów powstania cytologii
(1839) wytworzył się szablon badawczy - najpierw budowa mikroskopowa, potem fizjologia
komórki - i dalej w tym kierunku prowadzi się poznanie, co najwyżej zmniejszając rząd wielkości
do molekularnych rozmiarów i biochemicznej precyzji. Nikt nie kwestionuje tego kierunku badań,
16

jednak w zastosowaniu do człowieka trąci on mocno przeżytkiem i brakiem konsekwencji, skoro


mamy doprowadzić badany obiekt do wyznacznika świadomościowego. Ten wyznacznik kryje się
bowiem w różnicy gatunkowej sapiens. Chyba prawa hydrodynamiki rządzą rozwojem nauki, skoro
raz ukazany kierunek metodyczny staje się równią pochyłą, po której wszystko na mocy inercji
musi spływać. Tym samym człowiek znalazł się na metodycznym bezdrożu, poszukując odpowiedzi
na pytanie o samego siebie.

Chyba trochę przesady w tym wszystkim... jeśli komuś wystarcza dwoistość natury ludzkiej i
umieszczenie człowieka na dwóch odmiennych półkach biologicznej i psychologicznej. Trudno
zresztą to przekonanie nazwać mylnym, tak bowiem wygląda rzeczywistość. Ewolucja zakryła,
zdaje się, wiele interesujących szczegółów konstrukcji człowieka, a odkryła tylko jego ogólny
obraz. To właśnie usprawiedliwia parapsychikę - trzeci "wymiar" człowieka, jaki pragnie się w nim
odnaleźć poza biosem i psychiką. Natura człowieka staje się "trójwymiarowa", a więc przestrzenna.
W poszukiwaniu rozwiązań oddalamy się od celu chyba coraz bardziej, bo obecnie należy
uwzględnić jeszcze siły psi nie mieszczące się w przyjętych przez fizykę rodzajach energii! Zamiast
rozwiązań podejmuje się wiercenie nowej studni w naturze człowieka; fenomenologia człowieka
może dostarczyć mało zbadanych faktów. Wszystkie one znajdują się jednak w sferze dynamiki
człowieka, której nie wyjaśnia ani jego biologia, ani psychologia w dotychczasowym kształcie.

Ewolucyjne fale wyrzuciły człowieka na brzeg ostatecznie nie tak dawno, bo kilkadziesiąt tysięcy
lat temu. Pytanie podstawowe - czy to przyroda aż tak go skomplikowała, czy jedynie nasza metoda
badania życia dała źle zrozumianą całość, rozpoczęliśmy bowiem poznawanie życia właśnie od
człowieka. Wszystko inne było w biologii wtórnie do niego dopasowane. Przyroda nie myli się, w
przeciwieństwie do badaczy i wszystkich sapiensów. Do przyrody trzeba mieć zaufanie - jest to
pierwszy warunek pomyślnego jej rozpoznania. Wniosek musi być paradoksalny - przyroda
stworzyła przedziwną syntezę zróżnicowania i integracji, którą badacz rozszczepił na bios i
psychikę, lecz nie wie, jak komponenty poskładać, prócz ulokowania ich w tym samym obiekcie.
Nie wiadomo, czy bioelektronika stworzy lepszą sytuację poznawczą. Odwracając jednak kierunek
biegu na bardziej zgodny z naturalnym rozwojem życia, startującego od kwantowych podstaw,
obiera przynajmniej naturalną drogę historii życia. Gorszej drogi wybrać nie może, a to już bardzo
dużo wobec nowych możliwości poznawczych. Innymi słowy, z punktu widzenia bioelektroniki
kierunek badań układa się równolegle do rozwoju życia. Daje to większą gwarancję poprawnego
odtworzenia kolejności ewolucyjnych etapów.

Spór o kompetencje, najtrudniejszy ze wszystkich sporów wokół człowieka, nigdy nie rozwiązany,
obejmuje również badaczy przyrody. Udziałowców w badaniu i specjalistów jest bliżej nieokreślona
ilość, wszyscy jak najbardziej kompetentni. To nic, że rozwiązania oscylują między skrajnym
biologizmem fizjologicznym a idealistycznymi koncepcjami Platona i neoplatoników, między
materializmem a religijnymi interpretacjami z teozofią włącznie, między realizmem a
agnostycznym niezorientowanie. Nie można odmówić częściowych racji żadnemu z kierunków,
obie bowiem natury człowieka dostarczać będą zawsze podstaw sprzecznym wnioskom. Skoro
człowiek stanowi wyróżniony twór ewolucyjny, zamykający w sobie niebywałą informację o
rozwoju życia na Ziemi w ogóle, skoro jest najwyższym wyrazem procesów zróżnicowania i
integracji, to należałoby znaleźć sposób rozłożenia obu procesów na szeregi fourierowskie i tą
drogą otrzymać dwie wyjściowe linie.

Złożoność obiektu badań, którym jest człowiek, zawsze nastręczała konieczność poszukiwania
najodpowiedniejszych metod do odczytania jego natury. Nowe podejście może tu być nie mniej
rewolucyjne niż wyhodowanie nie znanego jeszcze gatunku zwierzęcia czy rośliny. Jeden kierunek
17

"wsteczny" wskazała fizjologia, która powoli doszła do etapu probówek chemicznych i wielkiej
precyzji analitycznej techniki. Może byłoby dobrze także elektrofizjologię sprowadzić w podobny
sposób w dół, jednak nie do elektrochemii, lecz do bioelektroniki. Zarówno elektrochemia, jak i
bioelektronika spotkać się przecież muszą w tej samej biologii molekularnej. Dosyć zaskakujący
wniosek, lecz w pełni słuszny. Metoda ewolucyjnego zstępowania, słuszna dla wszelkich badań
rekonstrukcyjno-rozwojowych, sprowadzi je w końcu do tego samego punktu. Z jednej bowiem
strony, w wyniku procesów chemicznych powstają drobiny organiczne, głównie białka, z drugiej
zaś - te same białka są przecież półprzewodnikami. Dlaczego, jak dotąd, doszliśmy tylko do
elektrochemii? Ponieważ zjawiska elektrofizjologiczne sprowadzono do elektrochemii wcześniej,
zanim powstała elektronika półprzewodników w fizyce. Po prostu dziedzictwo historyczne
zaciążyło nie tyle na samym życiu, ile na sposobie jego badania. Tradycje rodowe nauki.

Musimy się przyzwyczaić, że w poznaniu człowieka żadne ryzyko nie jest zbyt wielkie, nawet
ryzyko niemieszczenia się w obiegowym schemacie życia. Tak więc człowiek selekcjonował się nie
z ssaków łożyskowych dopiero, lecz z najelementarniejszej więzi kwantowej między procesami
chemicznymi i elektronicznymi w molekularnym środowisku białkowego półprzewodnika.
Ewolucyjny start człowieka jest prastary, a nade wszystko bardzo prosty. Człowiek wyzwalał się w
ciągu pięciu miliardów lat, wspinając się po krzyżujących się dwóch liniach rozwojowych -
integracji i zróżnicowania, mijał etapy pierwotniaka, gąbki, jamochłona, lancetnika, ryby, płaza,
gada, "przeciskał się" przez ssaki nie wiedząc nic o perspektywach swego rozwoju. Wyprostował
się wreszcie i zmienił zasadniczo układ linii sił elektrycznych i magnetycznych pochodzenia
ziemskiego, które przecinały ogół zwierząt w kierunku "łeb-ogon" lub poziomo wzdłuż
prostopadłej do tego kierunku.

Protohominidalne formy umieściły mózg w innym potencjale geoelektrycznym niż stopy. Inaczej
mówiąc, zarysowała się różnica potencjałów między mózgiem i piętami. Pole geomagnetyczne
natomiast mogło teraz przecinać bioelektryczną oś wielkiego dipola w dowolnych płaszczyznach
prostopadłych, w zależności od kąta obrotu osobnika wokół jego osi pionowej, będącej
jednocześnie osią elektryczną. Wydawałoby się, że to drobiazg - tylko podniesienie głowy. I ten
jeden ruch, zmieniający położenie wśród współrzędnych pola elektrycznego i magnetycznego,
miałby zadecydować o niezwykłym poszerzeniu horyzontu poznania, zasięgu miłości i nienawiści?

Nowy sposób energetycznego zorientowania w stosunku do geofizycznych sił elektrycznych i


magnetycznych okazał się jednak nader skuteczny, gdyż żadna ewolucja dotychczasowych grup
systematycznych nie dokonała się tak szybko, jak u spionizowanych osobników. Sytuacja
elektromagnetyczna, obojętna ze stanowiska biochemii, wydaje się nie bez znaczenia dla układu
bioelektronicznego. Po tej linii kroczy dalej człowiek z raz nabytym rozpędem rozwojowym.
Wynalazł jednakże sposób przyspieszenia swej ewolucji, sam bowiem ingeruje w geofizyczne siły,
wytwarzając pola elektryczne i magnetyczne o dowolnym natężeniu. Trudno już mówić, że obecna
ewolucja człowieka jest wyłącznie wynikiem układu sił geofizycznych i geochemicznych.
Człowiek zarzucił na swój ewolucyjny bieg elektromagnetyczne lasso, które wyprodukował co
prawda z myślą o zastosowaniu tylko w technice, ale nie zdoła już wyeliminować jego
biologicznego wpływu.

Geofizyczne i geochemiczne siły niemiłosiernie młóciły życie przez pięć miliardów lat. Na
ewolucyjną taśmę nawijało się jednak życie i świadomość, poszerzając zarówno sposoby, jak i
zakres działania. Uświadomienie sobie życia i świadomości jest iskrą, która wystrzeliła u
hominidów i zadecydowała a ich rozwojowym kierunku.Stał się człowiek - na pograniczu zwierząt i
tego, czego jeszcze nie było, a co zmienić musiało cały ewolucyjny bieg życia w tym jednym
18

gatunku. Powstała świadomość życia i siebie, czyli świadomość świadomości, nazywana niekiedy
refleksją. Jeśli na prawdę istniał kiedy mitologiczny heros, to był nim człowiek, który stanął na
ostatniej reducie zwierząt jako nowy gatunek. Zanim ujął w niewprawną dłoń kamienny tłuk
pierwotnego narzędzia, poczuł w sobie niepokój rozdzielającej go linii od świata zwierząt.

Rychło też poczuł się ich panem.

Człowiek w kwantowej skrzynce biegów

Czy człowiek może wyglądać inaczej, niż go sobie wyobrażamy na podstawie anatomii i fizjologii?
Człowiek musi mieć określoną budowę, funkcje organiczne, rysy twarzy, cechy charakteru.

Istnieje jednak świat nie dający się wyobrazić, lecz całkiem realny - kwantowy świat materii.
Dający się opisać, dynamiczny, podstawowy, a jednak niewyobrażalny. A gdyby człowieka
umieścić w takim świecie? Pomysł godny człowieka, czy jednak do zrealizowania? Można się
zgodzić z ambitnym hasłem lorda Beaverbrooka charakteryzującym wolę i przedsiębiorczość:
"Rzeczy niemożliwe wykonujemy natychmiast, cuda zajmują nam trochę czasu." Nazwijmy to
przedsięwzięciem niemożliwym, wobec tego wykonalnym od zaraz. Przede wszystkim nie wymaga
ono sprowadzenia człowieka do mikrorozmiaru, ponieważ uwzględnia się w nim tylko kwantowe
podstawy rządzące elektronami metabolizmu i ruchliwymi elektronami struktur molekularnych
człowieka.

Rozmiar jego zostaje ten sam, jak również funkcje. Zamiast szczegółów anatomicznych, w grę
wchodzi jedynie masa elektronów, protonów i jonorodników uruchamiana przez procesy
biologiczne. Zamiast określonych procesów fizjologicznych, ważne są jedynie zjawiska
kwantowomechaniczne, a więc międzymolekularne przejścia tunelowe oraz kwantowa emisja
fotonów i fononów. Wobec tego z anatomii i fizjologii wybieramy tylko "kwantową esencję"
materii jako godną uwagi, reszta nas nie interesuje.

Kwantowy człowiek jest tym samym człowiekiem, co anatomiczny i fizjologiczny, tyle że żyjącym
w statystycznym świecie kwantowego wymiaru. Tak jest w rzeczywistości, nie ma potrzeby więc
niczego sobie wyobrażać. Kwantowy człowiek został wyekstrahowany z anatomiczne-
fizjologicznej oprawy. Nie stworzono go sztucznie, wyjęto po prostu na światło badań. Wydobyto z
człowieka coś nie znanego dotychczas, a niezwykle istotnego. Dowodem realizmu tej operacji jest
fakt, że elektrony metabolicznie uruchomione znalazły swe miejsce w tak pojmowanym człowieku.

Okazuje się, że stworzenie człowieka kwantowego nie wymaga wyobraźni, raczej odpowiedniej
wiedzy, dlatego człowiek kwantowy nie jest bynajmniej światoburczym pomysłem, lecz odkryciem
nowej rzeczywistości jego natury w następstwie zastosowania bioelektronicznych zasad
interpretacji. Ponieważ poziomu kwantowego nie da się pominąć w układach materialnych, nie jest
wykluczone dojście do wcale ciekawych pokładów ludzkiej natury, niezrozumiałej tylko przy
biochemicznych i molekularnych interpretacjach. Można więc człowieka bez szkody dla niego
zamieszać do samego dna; zadanie pożyteczne, jest to bowiem kwantowa wiwisekcja nie
naruszająca integralności organizmu.

Być może rozpoczynają się interesujące zabiegi wokół człowieka. Obojętne, jak je kto nazwie:
humanista - operacją na kwantowym stole; biofizyk ostatecznym spulweryzowaniem człowieka;
lekarz uzna niewyobrażalnego kwantowego pacjenta za absurd; psycholog wcale nie będzie
reflektował na kwanty jakiejś świadomości; biolog molekularny jest już dawno, w swym
19

mniemaniu, u celu; biochemik o krok od istotnych rozwiązań. Poszukiwanie nowych rozwiązań jest
cechą nie tylko człowieka, ale również nauki. Analiza człowieka aż tak daleko posunięta może być
przedmiotem nauki. Analiza człowieka stanowi jedyne perpetuum mobile, które się najzupełniej
udało, jeżeli weźmiemy pad uwagę, że wszystko, co istnieje w nauce, sztuce i technice, jest dziełem
człowieka, a liczba rozpraw o człowieku, łącznie z humanistycznymi, robi wrażenie szeregu, który
nigdy nie będzie miał końca.

W tym szeregu można z powodzeniem zmieścić jeszcze człowieka w kwantowej skrzynce biegów.
Ale ten niedopuszczalny przeskok szokuje normalnego badacza. Zapomina on, że tyle już razy
badano człowieka w sposób odbiegający od przyjętego i na ogół nie podnosiła się wrzawa w nauce.
Nie należy czynić wyjątku dzisiaj. Zresztą w imię dokładności historycznej należy przypomnieć, że
podnoszone protesty kończyły się częściej kompromitacją opozycjonistów niż skrajnych twórców
pomysłu. Tak było z anatomicznym badaniem zwłok (sekcja), z włączeniem przez Darwina
człowieka do ewolucji, z zoopsychologią, z psychofizyką. Można sobie pozwolić na badanie
człowieka bez zachowania kolejności badanych poziomów, a więc, wobec braku innych, sięgnąć od
razu do poziomu kwantowego, nie czekając na dalszy rozwój wypadków.

Drogę do kwantowej lokalizacji człowieka przetarła już bioelektronika i jej model życia.
Bioelektronika musiała wprowadzić uproszczenie modelowe niezbędne dla najogólniejszych ujęć
złożoności. Model antropoelektroniczny musi uogólnienia posunąć znacznie dalej. Poszukujemy
bowiem funkcjonalnej syntezy w bioelektronice zarówno dla życia, jak i dla człowieka. Mała
dygresja metodologiczna jest w tym miejscu konieczna. Gdyby wszystko miało być w nauce
metodologicznie poprawne, żadna nauka by się nie rozwinęła. Dlatego metodologicznego
polerowania dokonuje się po rozwinięciu określonej dziedziny naukowej, nie na jej początku.
Zresztą, nie można metodologicznie opracowywać "niczego", musi się najpierw "coś", zwane
nauką, rozwinąć do odpowiedniego poziomu. Trwa to zwykle bardzo długo, a w przypadku biologii
w ogóle jeszcze jej metodologia nie istnieje. I jakoś się biologia obywa bez tego detalu. Na
wypadek zaś orbitowania w stronę bioelektroniki zbędne jest wtedy metodologiczne hamowanie, co
pozwala na pełną swobodę myśli, tak znamienną znów dla człowieka.

Człowiek zawiera przeciętnie 70 kilogramów białkowego półprzewodnika o właściwościach


piezoelektrycznych. Jest to półprzewodnik niejednorodny, występują w nim zjawiska elektroniczne
na płaszczyznach nieciągłości, na przykład w postaci zagęszczenia ładunków. Nieciągłość
półprzewodnikowej masy jest posunięta jeszcze dalej, całość jej bowiem jest zdezintegrowana co
najmniej na 3,4 X 10do potęgi13 komórek, nie licząc komórek mózgu. Półprzewodnik w całej
masie ulega ustawicznej odbudowie, dzięki temu jest ciągle świeży, ponadto procesy elektroniczne
są zasilane chemiczną energią metabolizmu.

Strukturalna odbudowa masy półprzewodnika oraz chemiczne zasilanie są zjawiskami ciągłymi o


rytmice anaboliczno-katabolicznej. Wymieniona masa składa się więc z 3,4X10do potęgi13
elementów stanowiących układ scalony, funkcjonuje bowiem jako sprzężona jedność. Masa
biologiczna półprzewodników jest zorganizowana nie tylko chemicznie, jak dotychczas mniemano:
Procesy biochemiczne realizują się w środowisku piezoelektrycznych półprzewodników. Muszą
więc wystąpić sprzężenia między uruchomionym metabolicznie strumieniem elektronów, kwantową
emisją fotonów w następstwie elektroluminescencyjnych zjawisk i kwantową falą akustyczną w
piezoelektrykach.

Rekombinacja nawet w zwykłych półprzewodnikach, jeśli nie dokonuje się promieniście, to


przebiega z akustycznym wzbudzeniem siatki. Czy tak jest rzeczywiście? Przecież zjawiska
20

bioluminescencyjne stwierdzono już dawno, znał je nawet Pliniusz Starszy. Wyjaśniono je w końcu
chemicznie, przyjmując enzymatyczne działanie lucyferyny i lucyferazy. Zjawiska elektryczne
towarzyszące czynności układu nerwowego były znane już w połowie wieku XIX (Du Bois-
Reymond). Wyjaśniono je należycie elektrochemicznie. W ówczesnej skali ocen i rozpoznania było
to wystarczające. Luminescencyjny i elektrofizjologiczny margines można było wtłoczyć w
schemat biochemiczny z zadowalającym skutkiem.

Odkryto jednak fakty nowe. Półprzewodnictwo znalazło swą teorię pasmową dopiero w roku 1931,
a wyjaśnienie złącza p-n - w roku 1949. W roku 1941 zaledwie przypuszczano, że istnieje
półprzewodnictwo białek. Powstał więc w biochemicznym schemacie rozległy margines faktów
trudnych do zinterpretowania bez wyjścia poza jego podstawowe ramy. Półprzewodnictwo
wykazane dla białek, kwasów nukleinowych, porfiryn, melaniny czy karotenów było dalekie od
interpretacyjnych możliwości chemii życia. Obok tego kształtował się drugi empiryczny front:
piezoelektrycznych właściwości aminokwasów, białek, DNA i FNA, cukrowców, nawet całych
tkanek. Powstająca biologia molekularna musiała uwzględnić nie tylko przestrzenną konfigurację
drobin organicznych, ale również ich elektryczne właściwości.

W kolejnych badaniach wykazano ferroelektryczność związków organicznych i tkanek oraz


piroelektryczność tkanek związanych gównie z ruchem, a więc chrzęstnej, nerwowej i mięśniowej.
Ostatecznie wykazano nadprzewodnictwo dla karotenu oraz, z dużym prawdopodobieństwem, dla
tkanek i to w normalnych temperaturach, a więc niebywały spadek oporu elektrycznego
równoznaczny z przewodnictwem przerastającym o wiele rzędów wielkości odpowiednią wartość
dla półprzewodników.
Zaczynałyby się więc sytuacje stawiające "na głowie" nawet bioelektronikę. To wszystko
przesądziło o uznaniu elektronicznych właściwości masy biologicznej. Biologia molekularna bez
uwzględnienia elektronicznych cech byłaby utknięciem w biochemicznym schemacie wbrew
faktom. Wreszcie odkrycie transferu elektronowego związanego z efektem tunelowym
niedwuznacznie wskazywało, że chodzi o nową rzeczywistość elektroniczną.

Kwantowe skutki emisji fotonowej potwierdziły jedynie to oczywiste przypuszczenie. Jeśli


doszłyby do tego magnetyczne i fotoelektryczne właściwości związków organicznych, to
niewątpliwie należy przyjąć, że obok biochemicznej rzeczywistości istnieje jeszcze druga -
bioelektroniczna. Tak przyszło do powstania modelu elektronicznego układów biologicznych.
Pogranicze dwóch procesów, chemicznego i elektronicznego, w tym samym ośrodku
półprzewodnikowym nie było zauważalne dopóty, dopóki stosowano wyłącznie metodę analizy
chemicznej. Interesowano się bowiem reakcjami chemicznymi, a nie elektronicznym tłem, które
było nadal tylko związkami chemicznymi, niczym więcej, a metabolicznie produkowana masa
biologiczna uchodziła za magazyn energii związanej chemicznie. Tymczasem wyprodukowane
drobiny mają jeszcze charakterystykę piezoelektrycznych półprzewodników, mogą więc
warunkować ruchliwość elektronów w molekularnej masie.

Środowiska chemiczne i elektroniczne nie mogą istnieć obok siebie w stanie obojętnym, skoro są
predysponowane do dynamicznych oddziaływań. Pogranicze chemicznych reakcji i elektronicznych
stanów jest sferą kwantowomechanicznych sprzężeń, które ostatecznie sprowadzają się do relacji
"elektronfoton-fanom". Są one już dobrze poznane w elektronice technicznej i kwantowych
podstawach akustyki. Masa biologiczna jest więc jedynym w przyrodzie przypadkiem urządzenia
elektronicznego, którego półprzewodniki powstają w tym samym zespole wskutek metabolizmu, a
urządzenie elektroniczne jako funkcjonalna całość jest zasilane energią chemiczną. Tak to wygląda,
w dużym oczywiście przybliżeniu, gdy posługujemy się jeszcze biochemicznymi ideami
21

systemowymi.

Obecnie wiadomo, że w bilansie energetycznym bioukładu, prócz zasilania chemicznego w postaci


uruchomionej metabolicznie strugi elektronów, występuje jeszcze energia elektromagnetyczna
autogennych fotonów i energia kwantowej fali akustycznej generowanej w piezoelektrykach i
półprzewodnikach (w tych ostatnich w razie bezpromienistych przejść ze stanu wzbudzonego do
podstawowego).

Istnieją więc empiryczne podstawy do uważania masy biotycznej nie tylko za przetwórnię
chemiczną, lecz również za urządzenie elektroniczne. Nie mogą te dwa procesy istnieć obok siebie
w stanie obojętnym. Wobec tego 70 kilogramów masy półprzewodników organicznych jest
zorganizowanym układem elektronicznym zasilanym reakcjami chemicznymi metabolizmu. W
dodatku jest to półprzewodnik nieciągły, podzielony na mniejsze podzespoły nazywane komórkami.
Te mikroukłady elektroniczne stanowią funkcjonalne jednostki. W ich obrębie co najmniej 1,5
procent stanowią jeszcze mniejsze jednostki, są to mitochondria.

Cała więc masa półprzewodnikowa jest układem scalonym, który zróżnicowania pocięły w toku
ewolucji na podzespoły określone jako struktury subkomórkowe, komórki, tkanki, narządy.
Człowieka można sobie wyobrazić jako elektroniczny zrąb funkcjonalny włączony bezpośrednio w
chemiczne zasilanie metabolizmu, natomiast pośrednio podłączony do energii środowiska. A zatem
ma on dwa przełączniki energetyczne. Dla nas w tej chwili jest bardziej interesujący przełącznik
elektroniczny na pograniczu biologii molekularnej i biochemii. Znaleźliśmy się tym samym w
kwantowej skrzynce biegów. Właśnie o nią chodzi. Nie stanowi ona wprawdzie nic nowego dla
bioelektroniki, jest jednak zupełną nowością dla antropologii, poszukiwanie bowiem człowieka w
owej skrzynce jest rzeczą niezwykłą.

Czytelnik rozgląda się za konkretem w świecie wyobraźni. Czym jest lub czym być może
kwantowa skrzynka biegów? Kojarzy się z pojazdem mechanicznym, lecz co więcej? Należałoby
podać definicję, zaczynając ją od słów uświęconych tradycją naukową: "Kwantowa skrzynka
biegów jest to taka skrzynka, w której..." - i tu właśnie zaczyna się kłopot, nie dla skrzynki, ani dla
jej konstruktora, tylko dla ludzkiej wyobraźni, ponieważ kwantowy świat jest niewyobrażalny. Czy
wobec tego w ogóle realny? Bez wątpienia. Chciałoby się tu użyć zwrotu "kwant życia", czyli
najmniejsza jednostka biologicznego działania.

Byłoby to funkcjonalne minimum życia i jednocześnie najmniejszy element reaktywności


bioukładu. Ponieważ jest to niejako wycinek procesów chemicznych i elektronicznych,
oddzielonych molekularną wkładką, można tę jednostkę określić jako kwantowe złącze życia. Czy
nie jest to dawno poszukiwaną istotą życia, sprowadzalną ostatecznie do elektronów, fotonów i
fononów? Kwantowy świat jest wprawdzie niewyobrażalny, ale możliwy do przedstawienia. Jeśli
za kwant życia przyjęlibyśmy najmniejszy wycinek - powiedzmy bardziej obrazowo, plasterek -
metabolizmu, procesów elektronicznych i świadomości rozumianej jako zdolność odbierania zmian
parametrów energetycznych otoczenia, mielibyśmy chyba wszystko.

Oczywiście ten obraz kwantu życia jest całkowicie błędny, lepsze to jednak niż brak wyobraźni,
mylny bowiem obraz można skorygować, natomiast całkowity brak wyobraźni jest kresem
wszelkiej twórczej działalności. Spróbujmy więc przestrzennie przedstawić kwantową skrzynkę
biegów życia jako całkiem poprawną skrzynkę z punktu widzenia wytwórcy opakowań. Jest to
skrzynka zbudowana w połowie z białka metabolizującego, w połowie - z białka
półprzewodnikowego. Na ich spojeniu dokonuje się przerzut strumienia elektronów uruchomionych
22

w obu procesach. Wnętrze skrzynki wypełniają fotony, natomiast sama obudowa jest ustawicznie
wstrząsana spazmem generującym fonony. Elektrony raz uruchomione kursują w obudowie
skrzynki do chwili śmierci nie tyle bioukładu, ile owego kwantowego urządzenia - skrzynki biegów.

Ten element jest świadomy zmian energetycznych, jakie dokonują się zarówno w nim, jak i w
otoczeniu. Może "rosnąć" i nawet dzielić się na dwa następne. Chciałoby się powiedzieć -
kwantowa skrzynka biegów jest "nieśmiertelna", jak dzieląca się bakteria. A jeśli ten układ jest
nadprzewodzący i cyrkulacja elektronów dokonuje się bez strat energetycznych? Czy nie za dużo
wyobraźni? Teoria nadprzewodnictwa zakłada, że obejmuje ono oddziaływanie dwóch elektronów z
fononem. Jeden elektron wchodzi w oddziaływanie z siecią, generując w ten sposób fonom ten z
kolei jest absorbowany natychmiast przez inny elektron. W pewnych okolicznościach
oddziaływanie dwóch elektronów na siebie może być przenoszone przez fonon. Istnieją sygnały o
możliwości nadprzewodnictwa w układach biologicznych. A może nasza wyobraźnia trafiła w
"dziesiątkę" problemu? Może na skutek nadprzewodnictwa w elementarnym układzie łatwiej o
śmierć kliniczną całego organizmu niż o śmierć kwantową tejże skrzynki biegów? Skrzynka biegów
życia zaprowadziła nas niechcący dalej, niż zamierzaliśmy. Ale - biada narodom bez wyobraźni!
Okazuje się, że aby rozszyfrować człowieka, odrobina wyobraźni jest absolutnie potrzebna.

Czyżby więc w kwantowej skrzynce biegów dokonywało się tworzenie człowieka w jego całej
złożonej i przedziwnej funkcjonalności? Między wielkością kwantowej skrzynki biegów a
makropostacią człowieka jest znaczniejsza rozpiętość niż między działaniem skrzynki biegów a
życiem człowieka. Kwantowa skrzynka działa już przeszło pięć miliardów lat i jako taka jest
rzeczywiście nieśmiertelna, raz bowiem uruchomiona nie tworzy się od nowa, lecz jest
przekazywana genetycznie następnym pokoleniom.

Kwantowa konstrukcja Homo electronicus nie różni się więc od konstrukcji żadnej żywej istoty. Do
tożsamości życia wszedł on wcześniej, nim się genetyczny kod narodził. Dlaczego zastał nazwany
Homo electronicus? Ponieważ on pierwszy nachylił się nad własną naturą i dojrzał jej kwantowe
podstawy, wymodelowane kilka miliardów lat wcześniej, zanim mógł się nazwać człowiekiem.

Analiza elementarnego układu bioelektronicznego

Znalezienie kwantu życia byłoby nie lada sensacją w biologii. A może - wychodząc z ogólnej idei
elektromagnetyczności życia - jego kwant nie będzie niczym innym, jak tylko energią biogennego
fotonu?

Konieczne jest pewne wyjaśnienie. Bioelektronika jest równoznaczna nie z poszukiwaniem kwantu
życia, czyli jego najmniejszej jednostki, a raczej z wyodrębnieniem poziomu kwantowego, na
którym dokonuje się proces nazwany ogólnie życiem. Kwantowość nie musi łączyć się z
miniaturyzacją rozmiaru, prędzej łączy się ona z elementarnością działania. Nie miałoby jednak
sensu rozpatrywanie urządzenia elektronicznego, mimo daleko posuniętej jego miniaturyzacji w
technice, jako "atomu" czy drobiny półprzewodnika, a tym bardziej jako określonego kwantu
działania elektronicznego. W żywym ustroju chodzi o funkcjonalny poziom nieodłącznych sprzężeń
kwantowomechanicznych między procesami chemicznymi i elektronicznymi w białkowych
półprzewodnikach.

Nie jest łatwe połączenie dotychczasowego sposobu myślenia biologicznego z nowym określeniem
treści życia, biochemicznej dominacji nad wszystkimi wyobrażeniami o życiu z całkiem nowym
23

światem pojęciowym, niezbyt jeszcze ściśle zdefiniowanym na użytek nauki o życiu. Zasadniczą
trudność stanowi wspólne używanie trzech pojęć - biochemicznych, technicznych z zakresu
elektroniki półprzewodników i bioelektronicznych. Trzeba innego stylu myślenia biologicznego.
Dotychczas stosowano styl myślenia analityka, który - nawet rozumując ogólnie - widzi zawsze
siatkę szczegółów na pierwszym planie, ogólność raczej czuje, niż widzi i rozumie. Tymczasem w
bioelektronice jest odmiennie: startuje się z ogólności, z jakiegoś przekroju wielkiej całości, którą
chce się widzieć jako powszechność charakteryzującą życie, i dopiero wtedy spostrzega się jej
składowe kwantowe rozmiary. Zresztą w elektronice półprzewodników te dwie sprawy są
nierozdzielne, nie ma bowiem procesów elektronicznych bez masy półprzewodnika a więc masy
wielodrobinowej, a jednocześnie zjawiska zachodzące w niej są jednostkowe i opisywane
kwantowomechanicznie, lecz można je wyodrębnić tylko statystycznie. Choćby z tego powodu
musi być wielość, nigdy - jednostkowość.

Mimo wszystko przywykliśmy traktować sprawy życia fizjologicznie i ta skala jest najłatwiejsza do
wyobrażenia. Wobec tego stosując - z dużą tolerancją nieścisłości - termin "układ scalony" do
żywego ustroju, w tym pojęciowym kontekście trzeba zmieścić zasadnicze rysy systemu
biologicznego. To nic, że operacja wydaje się zabawna; w naukowym badaniu człowieka tyle już
było i .jest zabawnych podejść metodycznych, że jeszcze jedno więcej nie pomniejszy rozmiarów
przedsięwzięcia, a może się okazać pomocne w twórczym myśleniu nad ludzką naturą. Nie
wiadomo, z jakich powodów bioelektronika miałaby nie korzystać z tolerancji metodycznych
nieścisłości, skoro są one tolerowane gdzie indziej. Istnieje tylko jedna różnica - wiele błędów
metodycznych ma długi staż historyczny, natomiast bioelektronika dopiero debiutuje w
zastosowaniu jej do człowieka, dlatego zakres tolerancji nie jest jednakowy.

Przybliżonym punktem wyjścia może być pojedynczy element in statu nascendi układu scalonego, a
więc zapłodniona komórka jajowa. Mamy dwa elektroniczne układy półprzewodników
organicznych: plemnik bez witki o objętości wynoszącej 5,2X10-7 mm3 (1,9X10do potegi8)
plemników w jednym milimetrze sześciennym) oraz komórkę jajową o średnicy 0,02 mm i
objętości równej 4,2X10-- mm3. Stosunek mas wynosi 1 : 10 000. Impuls rozpoczynający
właściwie wszystko, co prowadzi do wytworzenia Homo sapiens;" zaczyna się od penetracji
plemnika. Mało prawdopodobne, że dzieje się to wyłącznie na drodze chemicznej, choć
stwierdzono, że pewne słabo jeszcze zbadane dla obu gamet, męskiej i żeńskiej, substancje o
charakterze hormonalnym (tak zwane gamony) mogą być przyczyną uruchomienia procesów
kierunkowych o dalekich konsekwencjach. Nie należy sądzić, że zetknięcie się plemnika z komórką
jajową jest zderzeniem tylko mechanicznym, choć - przy dużej energii kinetycznej - dysproporcja
mas mogłaby zadecydować o wniknięciu plemnika, ale oprócz procesów termicznych, nie
należałoby wtedy niczego więcej oczekiwać. Mimo wszystko jest to proces mechaniczny, kłucie
bowiem igłą komórki jajowej żaby powoduje jej podział, jaja owadów również zaczynają dzielić się
po uderzeniu ich pędzelkiem. Wiele czynników fizycznych, np. pewne stężenie jonów w wodzie
morskiej, prawdopodobnie działanie pól elektrycznych i magnetycznych lub pobudzenie
elektronami, może zastąpić plemnik w jego roli inicjatora podziału.

Gameta żeńska dysponuje więc pełnym wyposażeniem do rozwoju, wymaga jedynie impulsu,
niekoniecznie chemicznego, by wyzwolić ów proces. Jeśli założymy, że materiał gamety wykazuje
piezoelektryczne i półprzewodzące właściwości, to możemy wysnuć wniosek, że komórka jajowa
wymaga impulsu mechanicznego do zainicjowania fali polaryzacyjnej lub fali elektronowej, która
porywa procesy metaboliczne, wprowadzając je w stadium wzmożonej aktywności. Drzemiące
życie zostaje nagle wprowadzone w ogólny stan wyjątkowego wzbudzenia. Badania
bioenergetyczne winny się tutaj zwrócić po wzorcowe sytuacje.
24

W bioelektronice istnieje taki stan wyjątkowo dynamiczny, nazywa się on bioplazmą. Właśnie on
jednoczy metabolizm z procesami elektronicznymi i każdy impuls energetyczny przenosi się tu jako
własne zaburzenie plazmowe. A jeśli zostaje wzbudzony plazmom czyli kwant fali plazmowej,
która raz rozkołysana dynamizować będzie zapłodnioną komórkę aż do etapu ukończenia
embriogenezy i od początku życia postnatalnego do szczytowego stadium ontogenezy?

Wracamy do problemów, z którymi spotkał się stary Haeckel w XIX wieku, jeszcze raz się one
ujawniły w badaniach Gurwicza i to właśnie od strony energetycznej (:promieniowanie
mitogenetyczne). Niewykluczone, że wczesne stadia rozwojowe zapłodnionej gamety żeńskiej
staną się klasycznym materiałem badań nad bioplazmą. Nie tylko świat geograficzny jest okrągły,
również świat myśli wykazuje rotację, choć nie ma powrotu na wyjściowe pozycje, jest tylko
spiralny rozwój wzwyż.

Rozpoczyna się proces, który jak gdyby Potrzebuje wytrącenia z chwiejnej równowagi. Widoczne
skutki dowodzą poważnych zmian energetycznych. Centrosom plemnika, który wniknął do komórki
jajowej, wytwarza silne promieniowanie i przekształca się w typowe jądro komórkowe. Mimo
redukcji chromosomów w komórce jajowej i w plemniku, trudno przypuszczać, że zostaje tylko
połowa informacji po obu stronach. W komórce jajowej rozpoczyna się bruzdkowanie. Procesy są
wyraźnie ukierunkowane przestrzennie i mają charakter energetyczny, co widać np. w centrioli i
astrosferze. Komórka jajowa przed zapłodnieniem odznacza się już elektryczną anizotropią. Zbyt
mało mamy danych, aby poznać elektroferezę gamety męskiej, prądy czynnościowe pierwszych
stadiów bruzdkowania komórki jajowej, elektryczne zjawiska towarzyszące transportowi plemnika
w żeńskich drogach rodnych. Przemożna chemia położyła akcenty na procesie rozrodu, jak zresztą
w ogóle na biologii. Przegrupowanie masy, jej zróżnicowanie, tworzenie blastomerów i tak dalej -
to wszystko są procesy zorientowane, pełne niespokojnego ruchu w następstwie impulsu
zapłodnienia, przez mechanikę czy nawet chemię mało zrozumianego. Otwarcie zaworu wyzwala
całą historię życia od chwili poczęcia do momentu osiągnięcia przez organizm megarozmiarów.
Musi tu być czynnik, który wyzwala wszystkie procesy związane z życiem i steruje nimi. Jeśli nie
chemiczny ani mechaniczny, to najprawdopodobniej elektrodynamiczny.

Obie gamety są już układami scalonymi i, zanim wejdą do akcji, podlegają strukturalnej redukcji,
chromosomów o połowę, a tym samym i funkcjonalnemu okrojeniu też zapewne o połowę. To
przymusowo zastosowane przez naturę okaleczenie wyzwala determinanty wzajemnego dopełnienia
i rozpoczyna się szał różnicowania oraz integrowania w nowy łączny układ scalony o żywiołowym
wzroście organizującej się masy.

Jest to moment tworzenia układu scalonego z jedynego elementu - jaja stymulowanego przez
plemnik. W tym monoukładzie dokonuje się transformacja energii na szeroką skalę, gdyż obejmuje
wszelkie warianty przetwarzania: energii elektrycznej w mechaniczną i odwrotnie
(piezoelektryczność), elektrycznej w magnetyczną, magnetycznej w mechaniczną
(piezomagnetyzm), ciepła w energię elektryczną (piroelektryk), akustycznej w elektryczną,
grawitacyjnej w elektryczną, chemicznej w mechaniczną (mechanochemiczne procesy), chemicznej
w elektromagnetyczną (chemiluminiscencja), elektrycznej w elektromagnetyczną, elektrycznej w
chemiczną i na odwrót. Procesy elektroniczne i chemiczne prowadzą do szybkiego wzrostu masy,
zróżnicowania podziałowego, a w dalszym rozwoju - do ustawicznej integracji na każdym etapie
różnicowania w nową jednostkę biologiczną, do rzeczywistego wytworzenia modelu Homo
electronicus. Mimo że nie istnieje żaden system sterujący, odpowiednik późniejszego mózgu,
proces przebiega w sposób zorganizowany i uporządkowany. Wszystko zmierza do wytworzenia
25

układu scalonego, początkowo dwuwarstwowego, złożonego z ektoi entodermy, później dochodzi


trzecia warstwa - mezoderma: Jest to wciąż układ zespolony jako jedność rozwojowa, która kryje
możliwości dalszego organizowania bardzo złożonego zestawu scalonego. Na tym poziomie
organizacyjnym wydaje się oczywiste istnienie sił sterujących prawidłowym rozwojem mimo braku
jeszcze układu nerwowego. Podstawy koordynacji są widocznie innej natury. Co więcej, one to
dopiero wyróżnią w przyszłości układ nerwowy. W owym zestawie scalonym, mającym charakter
bioelektroniczny, istotne są przede wszystkim prymitywne i pierwotne siły sterujące. W zespole
piezoelektrycznych półprzewodników mogą nimi być tylko fale elektromagnetyczne, a w
środowisku metabolizującym ponadto jeszcze elektrony. Elektrony wykazują oprócz tego
ruchliwość w aromatycznych strukturach lub w donorowo-akceptorowych kompleksach.

Proces zapoczątkowany przez wtargnięcie plemnika do 10 000 razy większej masy białkowego
półprzewodnika - komórki jajowej - rozwija się lawinowo, gdyż obejmuje coraz większą masę.
Rosnące elementy komórkowe zostają włączone w elektroniczny układ scalony, tworzą się
podukłady, szczególnie zróżnicowane w obrębie centralnego układu nerwowego. Jego zaczątki
powstają w połowie trzeciego tygodnia życia płodowego z ektodermy, czyli zewnętrznego listka
zarodkowego. Płytka nerwowa przekształca się w rynienkę nerwową. Morfologicznie poczyna się
wyodrębniać układ nerwowy o istotnej w przyszłości funkcji dla całego organizmu. Zróżnicowanie
się masy półprzewodnikowej w rynienkę nerwową jest zaczątkiem wyjątkowej koordynacji, która
będzie się już utrzymywała przez całe życie osobnicze i wykazywała coraz większą specjalizację.
Morfogeneza polega na czymś więcej niż tylko na wykształceniu z organicznej masy jaja i
plemnika zespołu cytologicznego, a potem na histologicznym zróżnicowaniu i morfologicznym
zarysie geometrii żywego układu. Już Gurwicz w roku 1922 stanął przed problemem sił
kierunkowych w morfogenezie i nie znalazł innego rozwiązania, jak pola biologiczne.

Od tamtej pory minęło sporo lat, powstało i upadło wiele pojęć, a nawet nowych dziedzin wiedzy.
Świat naukowy tamtych lat jest nieporównywalny z obecnym. Tylko w biologii nic szczególnego
się nie dokonało, poza zastosowaniem fotopowielaczy w badaniu efektów radiacyjnych życia,
powstaniem mikroskopu elektronowego i banku danych komputerowych, rozwojem biologii
molekularnej, odkryciem struktur subkomórkowych w następstwie zastosowania
elektromikroskopii, i poza pierwszymi próbami integracji, polegającymi na zastosowaniu do
żywych ustrojów, po uprzednim skopiowaniu założeń właśnie z biologii człowieka, teorii
informacji.

Dopóki biologia nie wypadnie z systemu, w którym została umieszczona jako dzieło człowieka,
dopóty poszerzenie czy wydłużenie kroku na drodze interpretacji życia jest niemożliwe. Długość
bowiem kroku, a nade wszystko jego wektor jest wyznaczony właśnie przez ów system. Tu kryje
się zasadnicze nieporozumienie w nauce o życiu. Biologia jako nauka jest systemem stworzonym
przez człowieka do opisywania życia, a nam wydaje się, że wyjęcie życia z tego systemu jest
równoznaczne ze śmiercią ryby po wyjęciu jej z wodnego środowiska. To są paradoksy schematów;
mózg człowieka lubi być zamknięty w system, a jednocześnie boi się nowego systemu, choć
wszystkie przecież on sam stworzył.

Elementarnym układem energetycznym życia nie jest ani określona reakcja chemiczna, ani
specjalny kwant działania biologicznego, ani półprzewodnik białkowy. W biologii poradzono sobie
przez stworzenie ogólnego terminu "metabolizm" jako wyrazu chemicznego wiązania i uwalniania
energii. Metabolizm wyrażałby ogólne balansowanie energii, uruchomione na drodze chemicznej
przez procesy anabolizmu i katabolizmu. W bioelektronice istnieje jeszcze ogólniejsze pojęcie
energetycznych oscylacji w organizmie, mianowicie "bioplazma". Bioplazma jednoczy w sobie
26

metabolizm z procesami elektronicznymi w półprzewodzącym ośrodku białkowym i dobrze oddaje


energetyczne środowisko integracji układu. Można praktycznie zapomnieć o postępującym
zróżnicowaniu zapłodnionego jaja najpierw w blastulę, potem w trzywarstwową gastrulę z ektro-
ento- i mezodermą, nie pamiętać o zarysowaniu się pierwotnej rynienki nerwowej i rozczłonowaniu
przyszłego organizmu na sarkomery, należy za to w polu wizjera utrzymywać ustawiczną
integrację.

Układ scalony zaczyna się od razu po wniknięciu plemnika. Komórka jajowa, otrzymująca impuls
zróżnicowania podczas aktu zapłodnienia, jest ciągle funkcjonalną jednością, czyli biologicznym
układem scalonym. Integracja włącza coraz większą masę, coraz nowe struktury i wyższe zestawy
funkcjonalne. Należy przypuszczać, że podstawowa integracja nie podlega zróżnicowaniu.
Najpierwotniejsza integracja układa się jak siatka informacyjna o coraz gęstszych oczkach.
Amorficzna strukturalnie masa odkłada się już w polu sił oddziaływania siatki informacyjnej. W
dalszym rozwoju stoi na razie do dyspozycji tylko masa komórki jajowej, minimalnie tylko
zwiększona o masę plemnika, której praktycznie można nie brać pod uwagę.

Rzeczywisty układ scalony masy biologicznej półprzewodników, którą ,;poszatkowało"


zróżnicowanie, a zespoliła ta sama elektromagnetyczna integracja, wskazuje na bardzo prostą
zasadę działania, od pierwszego stadium podziału począwszy. Nie jest niedorzecznością, że każde
zróżnicowanie wymaga zintegrowanego impulsu, by się prawidłowo dokonało w interesie
tworzonej całości. Abstrahując od masy podlegającej zróżnicowaniu, można rozpatrywać organizm
jako układ scalony, zbudowany z białkowych półprzewodników i piezoelektryków, pracujący dzięki
chemicznemu zasilaniu energią. W tak konsekwentny, wytrwały i uparty sposób życie zabiega o
sprzężenie zróżnicowania z integracją. Nie może bowiem ani na moment ustać zorganizowany
energetycznie proces w białkowej masie, gdyż wówczas nastąpiłaby śmierć układu.

Kwantowa emocja jest daleka od ludzkich wzruszeń, rozkoszy czy przeżyć, a mimo to decyduje o
nich. Z 300 milionów plemników tylko jeden trafia do celu, a więc tylko jedna miliardowa część
emocji człowieka jest skuteczna i wystarczająca do aktu zapłodnienia; a trzeba jeszcze wziąć pod
uwagę, że uwzględnienie prawdopodobieństwa ze strony komórki żeńskiej przesuwa tę liczbę o
jeden rząd wielkości w dół. I tylko to prowadzi do uruchomienia procesów rozwoju w komórce
jajowej, której masa wynosi 1,4X10-7 grama. Rozpoczęły się niemożliwe do zatrzymania w
normalnych warunkach procesy zróżnicowania oraz integracji, które wiodą aż do wykształcenia
pełnego człowieka. Zaczynamy rozumieć tę kwantową emocję i jednocześnie zaczynamy
dostrzegać, że kod genetyczny to za mało, musi istnieć układ scalony już w pierwszym impulsie
uruchomienia kaskady embriogenezy. Skutki kwantowej emocji są poważniejsze, jeśli uwzględni
się rozmiar zaangażowanej masy i rzekomo mechaniczną penetrację plemnika w środowisko
białkowego półprzewodnika komórki jajowej.

Układ scalony komórki jajowej wykazuje już własną elektryczną polaryzację. Wtargnięcie
plemnika zaburza elektryczną kierunkowość, wytwarza sytuację skrzyżowań prostopadłych
(powstawanie blastuli), lecz potem znów dochodzi do wytworzenia polaryzacji wskutek
ostatecznego zorientowania dwóch biegunów: mózgowego (inaczej - apikalnego) i bazalnego. Co
wiemy o mapie działających sił, wbijając mikroelektrodę w komórkę i mierząc potencjał
elektryczny? Nic, poza stwierdzeniem że on istnieje i że jest mierzalny. Wynikiem tego mocowania
wewnętrznego jest przecież transport masy układającej się "według zakodowanego szyfru", o
którym nikt nic nie wie, prócz tego, że daje on ostatecznie morfologię i anatomię jednostki. Co się
tutaj różnicuje: biologiczne trakty transportu jonowego, rodniki cząsteczek, układających się w
pożądaną molekularną strukturę i powstających na skutek potrzeb rozwojowych, czy gotowe
27

drobiny rozwożone (jak i przez co) w "zakodowanym" kierunku'?

Jakie zabawne są te makroskopowe i antropoidowe wyobrażenia o życiu. Takie jednak swojskie.


Człowiek przecież "po ludzku" winien się tworzyć, a więc na wzór naszej przedsiębiorczości.
Dobrze, że przyroda kpi z naszych pomysłów i robi, co należy, jeśli nawet rozumiemy to tak, jak
nie należy. W rozmiarach obowiązujących życie u podstaw może się transport dokonywać tylko na
drodze elektroforezy lub fotoforezy, musi więc być popychany na sposób kwantowy małymi
impulsami energii, choć sam transport nie jest procesem kwantowym. Stacja rozdzielcza pracuje na
zasadzie elektromagnetycznego sterowania. Badacz "zgarnia" tylko pomiary biopotencjału
komórki, wiedząc na ich podstawie znacznie mniej, niż wie z pomiarów napięcia w linii
przemysłowej o konstrukcji elektrowni i jej napędzie.

Nauka o życiu doprawdy nie jest nudną dziedziną.

Zakręt ewolucji człowieka

Odkrycie jaźni i wydobycie jej spod warstwy informacji płynącej z receptorów zmysłowych - czy
było w pełni przeznaczeniem człowieka? Dominacja ostrego "odbioru" receptorami była tak
przemożna, że prehominid musiał się najpierw zainteresować otoczeniem, a nie sobą. Świadomość
była u niego nieodpartą siłą poznawania wszystkiego wokół, jak obecnie u dziecka w okresie
maksymalnego gromadzenia informacji obserwacyjnej. Ta faza "encyklopedyzmu" pozostała do
dziś w ontogenezie człowieka, ale jest ona starym filogenetycznym echem.

Receptory zapełniały chłonną pojemność człowieka, który bezwiednie skierował się w stronę, skąd
płynął najszerszy strumień informacji, i wypełniał nią swą wewnętrzną pustkę. Człowiek stał się
ekstrawertykiem nastawionym na zgłębianie środowiska. Ono go żywi, chroni go lub mu grozi, i
ono go ostatecznie przyjmuje po śmieci. To wszystko stanowiło o odkrywaniu otaczającego świata
poprzez napływ informacji od strony narządów zmysłowych. Po wielu, wielu wiekach, które minęły
od powstania człowieka, próbował Arystoteles wyłuskać z informacji zmysłowej ukrytą treść
rzeczy. Według niego człowiek potrafi tworzyć abstrakcję przez "rozbieranie" informacji ze
zmysłowych osłonek, dzięki czemu wnika do istoty rzeczy, jak mu się wydaje. Już wtedy poznaniu
nadała ludzka natura specyficzny kierunek - przez zmysły ku środowisku - i dopiero dwa tysiąclecia
później człowiek odkrył, w innej sytuacji stworzonej przez siebie, że poznanie wraca, na wzór fali
radarowej odbitej od rzeczywistości, jeszcze raz do niego. W ciągu tysiącleci człowiek nauczył się
wstawiać między receptory a poznawaną rzeczywistość skonstruowane przez siebie przedmioty,
rozszerzające zakres informacji receptorowej. Zaczęło się od ognia, potem był kamienny tłuk i
kolejno dźwignia, koło, soczewka, pryzmat, i dalej - soczewka magnetyczna w mikroskopie
elektronowym, teleskop, wreszcie - maserowy wzmacniacz informacji płynącej ze Wszechświata,
spektrometr, radar. Ostrość odbioru informacji rozwijała się przy okazji penetrowania środowiska w
niebywały sposób. Informacyjna masa narastała przez ekstrawertyzm poznawczy człowieka. Stawał
się on eksploatatorem środowiska, a niedobory receptorowego poznania pokrywał kunsztem
wytwarzania narzędzi i inwencją we wstawianiu ich pomiędzy siebie a świat.

Dotychczasowy lęk przed antropomorfizacją w biologii, uznawaną za coś pejoratywnego, ustępuje


miejsca głębszemu zainteresowaniu człowiekiem jako wzorcowym obiektem w ewolucji, dokonuje
się ona bowiem u niego niesłychanie szybko i ma dokumentację historyczną. Uwzględnienie w tym
problemie modelu elektronicznego pozwala rozpatrywać minimalne niuanse energetyczne, które nie
są obojętne dla ostatecznego przebiegu ewolucji. Zaczyna się to bowiem nie w molekularnych
28

przestrojeniach, lecz już w kwantowym świecie submolekularnego poziomu. Zjawiska patologiczne


zaczęliśmy badać od poziomu anatomii i fizjologii. Tymczasem prawdziwy ich początek zaznacza
się w kwantowomechanicznych sprzężeniach między metabolizmem i bioelektronicznymi
procesami. Ostatnio wprawdzie odnosimy już patologię do molekularnych nieprawidłowości, ale
mimo wszystko jest to nadal statyczny model biologicznych odchyleń od normy. Patologia
rozpoczyna się u samych podstaw dynamiki życia, a więc już w procesach elektronicznych, daje
przerzuty na metabolizm i dopiero potem zmierza do sytuacji molekularnych, anatomicznych i
fizjologicznych, które my rozpoznajemy jako nieprawidłowe. Ewolucja współczesnego człowieka -
jeśli uwzględni się jej aspekt bioelektroniczny - jest do przewidzenia. Czynniki geofizyczne i
geochemiczne, które przede wszystkim przestrajają energetykę środowiska, będą ingerowały w
najbardziej wyspecjalizowane funkcjonalnie sfery organizmu. Należy do nich głównie obszar
zarządzany przez tak zwaną nową korę mózgu (neocortex) oraz struktury podkorowe. Skoro wiemy,
że struktury podkorowe, takie jak podwzgórze i układ limbiczny, regulują emocjonalne bogactwo
życia, należałoby sądzić, że geofizyczne czynniki już zaingerowały głęboko w fizjologię mózgowia.

Wśród cywilizacyjnych schorzeń wymienia się bowiem często gwałtowne zmiany nastrojów,
zmęczenie, apatię - świadczące o naruszeniu strony emocjonalnej, które dają w konsekwencji
zaburzenia układu nerwowego wegetatywnego. Diagnoza może być tylko jedna - człowiek,
zmieniając geofizyczne warunki, a wśród nich profil elektromagnetyczny, wytworzył
samoindukcyjny zestaw z bioelektronicznym poziomem organizmu. Ten krąg współzależności jest
nieprzekraczalny, nie można bowiem rozerwać elektromagnetycznego łańcucha ekosystemu
wytworzonego przez współczesną cywilizację techniczną. Poszukiwania remedium mogą pójść
najwyżej w kierunku znalezienia nowych czynników chemicznych uodporniających organizm na
działanie mikrofal lub odkrycia pozytywnego zestawu fal o różnej częstotliwości lub też pasma z
powodu zaburzania biologicznej integracji wzbronionego.

Znajdujemy się ciągle w kręgu inteligentnego zwierzęcia, któremu zachciało się poznać wokoło
więcej, niż pozwalają na to jego niedoskonałe zmysły. Przecież w rzeczywistości ssaki drapieżne
przewyższają go "inteligencją nosa", drapieżne ptaki górują nad nim "inteligencją wzroku", a
płoche gazele, sarny, jelenie mają sprawniejsze ucho niż on. Narzędziowa wstawka, umieszczona
między otaczającym światem a człowiekiem, doskonalona do dziś z uporem godnym wyróżnienia,
wymaga czegoś w nerwowej konstrukcji, co by doprowadziło do podziału informacji na "ja" i "nie
ja". Mówiąc trywialnie garnek musiał dojść do przekonania, że jest zbiornikiem na informację z
kuchni. Znowu absurdalnie mówiąc, ten zwierzęcy egzemplarz wpadł na pomysł wykształcenia w
sobie zmysłu, którego mu nie dała przyroda - zmysłu autyzmu. Zmysłu pozwalającego oddzielić
pojemnik na informację ad samej informacji. Od tej pory zaznaczyły się dwie linie rozwojowe: linia
odbioru informacji ze środowiska, czyli poznawanie go we wzmocniony sposób przez wymyślone
narzędzia sondujące świat, i linia rozbudowy własnego autyzmu, czyli świadomości. Ostatni z
naczelnych stał się więc niejako podwójnym układem poznawczym: na zewnątrz, jak nakazywały
zmysły, i ku sobie, dokąd kierowała go świadomość. Morze informacyjne zdobywane od setek
milionów lat przez zwierzęta za pomącą zmysłowego poznawania zapadło się u ostatniego gatunku
naczelnych w kolapsie i odsłoniło powoli drugi świat, który poznał sapiens, budząc się ze snu
zwierzęcej natury.

Największe to chyba spośród wszystkich odkryć człowieka - odkrycie siebie. Reszta była kwestią
czasu, szczęśliwego przypadku, nawarstwiającego się doświadczenia, no i narzędzi, które wstawił
między siebie i poznawaną rzeczywistość świata. Wprowadzane narzędzia - "przedłużenie"
zmysłów - coraz wspanialej ulepszane, przyniosły niebywałą super-emocję zewnętrznego świata.
29

Koniec wieku XVIII i szczególnie wieki XIX i XX cechuje zdecydowany przerost badań na
zewnątrz i ustawiczny podbój środowiska. W tej samej mierze zaniedbano pogłębiania
skierowanego "ku sobie". Hegemonia ekstrawertyzmu w poznawaniu przesłoniła podstawy, dzięki
którym ostatni z naczelnych stał się człowiekiem. Nie ma nadmiernej przesady w poglądzie o
atawistycznym nawrocie do zwierzęcego zainteresowania zewnętrznością, choć tym razem łączy się
ono z genialnym zastosowaniem narzędzi będących najnowszymi zdobyczami techniki. Czy nie
wolno nam więc sądzić, że jesteśmy świadkami przyspieszenia ewolucji człowieka, któremu
towarzyszy coraz gwałtowniejsze wnikanie w badane środowisko przy jednoczesnym nienadążaniu
świadomości w zgłębianiu ludzkiego wnętrza? Człowiek rozszczepia się na granicznej linii, która w
trakcie hominizacji zadecydowała o jego przynależności do nowego gatunku, odmiennego od
innych. Linia ta wiodła przecież subtelnym pograniczem między "ku sobie" i "od siebie".
Uczłowieczenie położyło akcent na wektorze "ku sobie". Ten drugi jest pomysłem zwierząt o setki
milionów lat starszych niż człowiek jako gatunek. Odkrycie siebie od razu ustawiło dalszą ewolucję
na pasie startowym od początku prowadzącym do ostrego zakrętu. Rozwój człowieka jako gatunku
znalazł się na nie dostrzeganym początkowo wirażu, dziś już wyraźnym. Prawo siły odśrodkowej
dało o sobie znać w bardzo typowy sposób, uwidaczniając się nie tyle w niebywałej tendencji
człowieka do opanowywania środowiska, ile przede wszystkim w opustoszeniu wnętrza istoty
ludzkiej.

Mimo coraz większych zdobyczy wyeksponowanych na zewnątrz, coraz częściej człowiek


stwierdza egzystencjalną pustkę w sobie. Czy nie lepsze byłoby nazwanie tego stanu
"wewnętrznym rozrzuceniem odśrodkową siłą działania"? Ostatni gatunek naczelnych
"wystrzelony" ewolucyjnie na bieżnię życia leci nie jak pocisk głowicą naprzód, lecz w dziwny
sposób - ruchem rotacyjnym, jak wirujący stożek. Narzuca się tu język fizyki, więc powiedzmy, że
posiada spin. Dwa więc ruchy powinny być widoczne w historii rozwojowej człowieka: jeden
wzdłuż linii gatunkowej, wspólny dla całej populacji, drugi - wirowy, czyli ruch osobniczy mający
własny spin. Zakręt, o którym była mowa, dotyczy całego gatunku Homo sapiens i jest dostrzegalny
dopiero w statystycznym oglądzie dzieł dokonanych przez ten gatunek. Spin jest indywidualną
charakterystyką człowieka, charakterystyką rosnącej siły odśrodkowej w poznawaniu świata,
wydłużania promienia poznania, wzrostu obwodnicy stożka i narastającej pustki wewnętrznej.

Człowiek posiadałby więc przedziwną zdolność do "odwirowywania" siebie, a tym samym do


podnoszenia dna, pod którym dostrzega próżnię, a więc następuje rozluźnienie więzi
psychosomatycznej z ewentualnością "łapania" próżni przy coraz większej dynamice całego
zestawu. Nie można oddzielić ruchu postępowego całego gatunku od indywidualnej
charakterystyki. Ewolucyjna linia jest tylko wypadkową sił narastających od dziesiątków tysięcy
lat. Człowiek bezwiednie realizuje pewien model ewolucyjny, używając świadomości do osiągania
rzekomo wyłącznie osobistych celów. I na odwrót - ogólny zestaw gatunkowy musi rzutować na
indywidualne zachowanie. Od niepamiętnych czasów te dwa szlaki rozwojowe są u hominidów
najściślej ze sobą sprzężone. Układ scalony w podwójnym ruchu, postępowym rozwoju
gatunkowego i wirowym - rozwoju osobniczego, znajduje się nie tylko w kręgu działania sił
mechanicznych. Jego środowisko - to ani oglądany krajobraz, ani dający się usłyszeć dźwięk, ani
też przyjemnie ogrzane słońcem miejsce egzystencji. Środowisko dla układu scalonego
półprzewodników białkowych i piezoelektryków nie ma powabu, jaki mu nadają receptory
zmysłowe w trakcie fizjologicznych doznań. Jest ono po prostu zespołem pól elektrycznych,
magnetycznych, grawitacyjnych, akustycznych, temperaturowych, chemicznych i nieokresowych
mechanicznych. Ów żywy elektroniczny układ scalony, przemieszczający się przyspieszonym
ruchem postępowym i wirowym, wkracza z inną dynamiką w ten układ sił. Znaczy to, że
elektrodynamika życia została znacznie zmodyfikowana na skutek zaangażowania świadomości w
30

ewolucji człowieka. Dla urządzenia elektronicznego zarówno technicznego, jak i skonstruowanego


przez przyrodę nie jest obojętne przemieszczanie się ruchem przyspieszonym, którego kierunek
przecina linię pola sił. Zaczynają wówczas reagować sprzężenia między elektronami, fotonami i
fononami w środowisku wewnętrznym, bądź co bądź żywym. Środowisko wewnętrzne produkuje
bowiem w przemianach metabolicznych i elektronicznych wymienione cząstki. Cała energetyka
scalonego układu żywego zostaje całkowicie przestawiona albo co najmniej zmodyfikowana.
Poczynają się odstępstwa od standardu, którym tutaj jest bieg procesów życiowych. Człowiek jest
chyba najlepszym w tej chwili obiektem doświadczalnym badań nie w warunkach laboratoryjnych,
lecz w quasi-naturalnym środowisku modyfikowanym przez użycie świadomości.

Ponieważ ewolucja nie może się dokonywać bez dopływu energii, musi istnieć pula rezerwowa na
pokrycie tych wydatków. Na razie stwierdzamy, że człowiek zapłacił za swój postęp z konta
biologicznego, a więc energią zapewne minimalną, lecz aktywną i potrzebną do ogólnej
koordynacji organizmu. W niej bowiem stwierdza się naruszenie równowagi. Można domyślać się
minimalnego zużycia energii na procesy ewolucyjne, i to prawdopodobnie energii zaangażowanej w
systemy sterownicze. Dalej można wnioskować, że podstawy elektroniczne procesów życiowych
winny być przede wszystkim wrażliwe na odbiór czynników środowiskowych powodujących
odchylenie od stanu prawidłowego. Przecież wiemy, że sterowanie procesami elektronicznymi w
urządzeniach technicznych wymaga niewielkich nakładów energetycznych. Dla electronicusa
wszystko to przedstawia się znacznie prościej niż dla zwolenników interpretacji biochemicznej. Z
drugiej znów strony, istnieje niewyczerpana i zupełnie nie znana rezerwa energetyczna
świadomości, ta zaś nosi cechy elektromagnetyczne w elektronicznym modelu życia.
Psychologiczny introwertyzm, jako przeciwstawienie, jest niczym innym niż mobilizowaniem
właśnie tej rezerwy. To nie jest psychologiczne wejście w siebie, ani tylko wewnętrzne wyciszenie.
Świadomość nie jest wyłącznie efektem pracy mózgowia, choć w trakcie ewolucje została złączona
z jego koordynującą funkcją, wobec tego świadomość jest wszędzie tam, gdzie występuje
metabolizm, gdzie istnieją półprzewodzące białka, czyli ogólnie mówiąc - wszędzie tam, gdzie
przebiegają zjawiska określane wspólną nazwą - "życie". Mobilizowanie świadomości jest
równoznaczne dla electronicusa z mobilizowaniem metabolizmu i procesów elektronicznych, z
ogólnym dynamizowaniem życia. Psychosomatykę można już teraz zdefiniować ściślej niż tylko
jako działanie na osi: międzymózgowie-przysadka-nadnercza, wpływające na przebieg procesów
metabolicznych. Psychosomatyka jest najprawdziwszą więzią świadomości z metabolizmem i
procesami bioelektronicznymi, więzią zauważalną wszędzie, gdzie istnieją chemiczne reakcje i
półprzewodzące białka.

Nie powinno być żadnym zaskoczeniem, że wydłużający się szereg chorób psychosomatycznych
jest pewnym wskaźnikiem współczesnej ewolucji człowieka. W niedalekiej przyszłości będzie
można wyodrębnić syndrom chorób ewolucyjnych, narzucający konieczność terapeutycznego
przeciwdziałania. Powinno ono pójść w trzech kierunkach: metabolicznym, elektronicznym i
mobilizującym świadomość jako czynnik bioenergetyczny. Ten ostatni wydaje się tutaj
najistotniejszy, bowiem w tej dziedzinie, jak wyżej wykazano, wystąpiły podczas ewolucji
człowieka znane odchylenia od prawidłowości. Homo electronicus może być żywym przyrządem
do mierzenia przyspieszenia ewolucyjnego i jego skutków. Obojętne, czy wskaźnikiem będzie jedna
choroba cywilizacyjna czy ich kompleks, czy też inny szczegół diagnostyczny. Sklejka
psychobiologiczna zwana człowiekiem pęka w miejscu spojenia dwóch jej składników, których
ewolucja przebiegała z niejednakowym przyspieszeniem. Ewolucja psychiki znacznie wyprzedziła
ewolucję biosu, ten ostatni bowiem staje się coraz bardziej bezwładny. Psychosomatyczna
nierównowaga utrwala się coraz bardziej. Ewolucyjny zryw człowieka jest wprawdzie czymś
niezwykłym w historii biosfery, rozszczepia jednak bardzo istotne spojenie jego złożonej natury.
31

Człowiecze compositum rozrywa się coraz mocniej, sygnalizując ten stan na razie chorobami
cywilizacyjnymi. Świadomość jest bowiem ostatnią integracją, jaką wymyśliło rozwijające się
życie. To chyba jedyna jego interpretacja. Poznawcze znaczenie świadomości jest rzeczą wtórnie
wymyśloną już przez człowieka. Od strony biologii patrząc, świadomość jest ostatnim czynnikiem
integrującym człowieka w całość strukturalno-funkcjonalną. Nadmierne przyspieszenie ewolucyjne
sięga więc ostatniej reduty integracyjnej świadomości. Świadomość, owa przyczyna przyspieszenia
rozwojowego, ponosi też jego konsekwencje w postaci zrywania się spojenia między świadomością
a biosem.

Niestety, mechanizmów hamowania już człowiek nie uruchomi. Byłby bo dla niego regres. Euforia
rozpędu jest zbyt wielka i nęcąca. Rozpęd stał się przeznaczeniem człowieka, który nie wie, że sam
go wyzwolił. Na razie sztukuje farmakologicznie swą biologię i równowagę psychiczną.
Doprowadził przez to do powstania z jednej strony błędnego koła adaptacji bakteryjnej i wirusowej,
z drugiej - do wystąpienia ujemnych skutków stosowania leków psycho i neurotropowych. Tu i
ówdzie ratuje integralność psychofizyczną na drodze naturalnej, a więc przez transcendentalną
medytację i jej organizujący wpływ. Prawdopodobnie będą istniały kiedyś rezerwaty ciszy i
rezerwaty pozbawione nie tylko generatorów fal elektromagnetycznych, ale również ekranowane
przed penetracją fal elektromagnetycznych technicznego pochodzenia z zewnątrz - jako miejsca
rekreacyjne i regenerujące spojenie psychofizyczne, naruszane wpadnięciem w zbyt wielki zakręt
ewolucyjny.

Jeszcze raz sprawdza się einsteinowska hipoteza zakrzywionego promienia Wszechświata. Tym
razem - w ewolucji człowieka. Ponieważ - zgodnie z tym, co powiedziano wcześniej - siłę nośną
ewolucji człowieka stanowi bardziej psychika niż bios; następuje całkowicie niezamierzone
przesunięcie na linii spojenia psychosomatycznego, a więc wzrasta sprzeczność konstrukcji.
Niezależnie jednak od wszystkich możliwych ewolucyjnych krańcowości, kwantowy punkt życia
pozostaje nienaruszony.

Wracamy do delikatnego pogranicza między "ku sobie" i ,;od siebie". Licentia poetica czy może
fantastica? Biosfera przesuwała człowieka na ewolucyjnych trybach coraz bardziej ku jego
gatunkowemu przeznaczeniu. Do pewnego etapu rozwojowy bieg nosił wszelkie cechy typowe. W
pewnym momencie coś dźwignię przerzuciło "ku sobie" w poznawaniu i człowiek krzyknął: "Stop!
Dalej – sam.” I tutaj skręcił o 180 stopni od linii rozwojowej zwierząt. One pozostały za tą linią. Ta
sama, co u zwierząt, informacja jakby na inną upadła płaszczyznę odsłaniając odmienny świat
samostanowienia, a nie uległości instynktom. W tym miejscu nastąpiło pożegnanie z zoologią.
Narodził się człowiek.

W pasji rozdeptuje resztki instynktów. Potrząsa wszechwładnym dotychczas środowiskiem. Ogarnia


go niezwierzęca furia tworzenia siebie - człowieka. Niech bieżnia ewolucyjna zginie! On się tworzy
na przekór wszelkim prawom biosfery, nieustanny i zwycięski samobójca. Odnalazł w sobie nowe
siły.

Człowiek przyspiesza swój rozwój gatunkowy

Trzeba przyznać, że tylko i wyłącznie człowiek ma całą filogenezę poza sobą. Inaczej mówiąc, on
jeden zdobył maksymalne ewolucyjne doświadczenie. Pod tym względem stanowi gatunek o
wyjątkowej randze. Zaczynamy poniekąd rozumieć jego stanowisko w nauce, bynajmniej nie
uzurpowane, a przynależne mu na mocy faktów dokonanych. W ewolucyjnych sprawach on jeden
32

może mieć pełnoprawny głos. On - ostateczny produkt ewolucji.

Istnieją w biologii tendencje do rozpatrywania przyspieszenia ewolucji w perspektywie czasu


geologicznego. Gdybyśmy się na to zgodzili z przymrużeniem naukowego oka, powinniśmy
przyznać, że człowiek w całym szeregu filogenetycznym jest gatunkiem najbardziej
"szybkościowym". Innymi słowy odznaczającym się najdalej idącą plastycznością, a tym samym,
jeszcze nie do końca wyczerpanymi możliwościami rozwoju. Człowiek jest grotem strzały
ewolucyjnego procesu.

Wydaje mu się, że jest odkrywcą czasu. A jednak to nieprawda! Specem "od czasu" jest życie, ono
jedno posiada zdolność kondensacji czasu - przedsięwzięcia, które poza nim jest niewykonalne.
Wartości czasu życie nie mierzy sekundami; zegary życia odmierzają czas zdarzeniami. Dlatego
istnieje niezwykła i jedyna chyba możliwość utrzymania ciągłości historii nawlekanej jak koraliki
na ewolucyjnie wyciąganą nić. Coś, co się nazywa filogenezą, istnieje jaka rzeczywistość
skondensowanego czasu poprzez zdarzenia, które zaistniały i trwają nadal.

Genetyk wszystko by dokładnie i wyczerpująco wyjaśnił przekazywaniem życia na podstawie kodu


genetycznego. Na razie mamy nieprzerwany ciąg życia, niemożliwy do stworzenia od nowa.
Embriogeneza uwydatnia ten problem wyraźniej: choć z wieloma zastrzeżeniami, można jednak
mówić o skróconej filogenezie widocznej w przebiegu rozwoju osobniczego, czyli ontogenezy.
Nazwano to biogenetycznym prawem Haeckla, według którego rozwój osobniczy w okresie życia
płodowego jest skrótem gatunkowej drogi. Nie wnikając w rozciągłość prawa biogenetycznego ani
w jego interpretację, przyjmijmy, że wyraża ono ideę, którą tutaj można nazwać kondensacją czasu
rozwojowego.

Ponieważ człowiek jest ostatnim Mohikaninem ewolucji, powinien dysponować największymi


możliwościami kondensacji owego czasu i nagromadzeniem morfologiczno-fizjologicznych etapów
niezwykle długiej filogenezy. W tym sensie można mówić o przyspieszeniu rozwojowego biegu
ontogenezy z widocznymi etapami ewolucyjnej przeszłości, które są odbiciem całej właściwie
filogetycznej drogi. Czas trwania ontogenezy w odniesieniu do rodowej historii życia wyraża się
proporcją znacznie większą niż 1 : 1 000 000 000, co dowodzi miliard razy szybszego niż w
filogenezie tempa rozwoju, można więc to nazwać kondensacją, w tym wypadku - czasu i zdarzeń
biologicznych. Nie sama tylko ciągłość życia jest przekazywana, ale jednocześnie realnie istniejąca
historia zamierzchłej przeszłości. Historia utrwalona nie tylko w pamięci, ale wprost w byciu.
Człowiek powtarza więc w rozwoju osobniczym największą ilość zdarzeń filogenetycznych, toteż
jest rodową historią życia najbardziej obciążony lub - jeśli kto woli - doświadczany.

Jako gatunek jest rzeczywiście wyjątkowy. Byłby najlepszym obiektem badań nad ewolucją, czymś
w rodzaju wyolbrzymionej morganowskiej drozofili, gdyby tylko rozstrzygnięto wybór wskaźnika
miarodajnego dla pomiarów przyspieszenia. Z tych wskaźników wykluczyć trzeba metabolizm,
choć wydawałoby się, że on właśnie, jako źródło potrzebnej energii wymiennej, powinien być
wzięty pod uwagę. Ewolucja, jak każdy proces fizyczny, nie może się obyć bez energetycznych
wydatków. Tymczasem w przyrodzie widzimy zupełnie odwrotną sytuację: bakterie odznaczają się
szybszą przemianą materii niż człowiek. Ewolucja nie szła więc w kierunku zwiększania szybkości
metabolizmu.

Można bez zbytniej przesady powiedzieć, że ewolucja, przebiegająca w dwóch wariantach,


zróżnicowania i integracji, wymaga niewielkiego nakładu energii, jak wszystkie zresztą procesy
sterownicze w układach bioelektronicznych (choć z drugiej strony mózg, jako podukład sterujący
33

koordynacją całego organizmu, na energetyczne pokrycie swych funkcji zużywa aż 14 procent


energii całego wyrzutu serca).

Nie rozpracowano jeszcze energetyki organizmu od strony wydatków na sterowanie i ewolucję: jak
dotąd, budziły zainteresowanie tylko wskaźniki metaboliczne, badane w aspekcie użyteczności
produktywnej masy biologicznej. Przeważył interes hodowców i plantatorów, a nie problemy życia,
i jego organizacji. Jeśli ewolucja człowieka dokonuje się "na naszych oczach", a więc w skali
historycznej, powinny się znaleźć dowody zmienności przede wszystkim morfo1ogicznej, gdyż cała
ewolucja gatunkowa w rozumieniu darwinowskim odnosi się do makrorozmiaru. Jednym z
objawów zmienności jest zjawisko nieproporcjonalnego wzrostu. Zaczęło się od... spodni,
przysyłanych po II wojnie przez UNRRA: jak się okazało - rzadko pasowały one na Polaków, choć
były odpowiednie dla Amerykanów. Minęło zaledwie 30 lat i krawcy u nas, i w innych krajach,
musieli zmienić rozmiar męskich spodni właśnie według modelu amerykańskiego.

Pierwsze przypuszczenia antropologów, że to podniesienie stopy życiowej jest przyczyną


zwiększania się wzrostu, okazały się niesłuszne, gdyż owo zjawisko idzie falą przez cała- świat.
Jego podłożem może być między innymi zmiana oddziaływania hormonalnego, zwłaszcza
przysadki, tarczycy i gonad.

Z kopalnego materiału antropologicznego wiadomo natomiast, że w Europie średniowiecznej


przeważali w populacji długogłowcy, lecz stopniowo; stawała się widoczna przewaga
krótkogłowców (uwaga - szybciej łysieją!). Nie wiadomo, co o tych wszystkich zmianach decyduje,
czy genetyczne czynniki, czy też czynniki długofalowej natury geofizycznej, czy też są owe zmiany
przejawem rytmiki cech morfologicznych. Bardzo stare przekazy, zachowane choćby w Biblii,
mówią, że olbrzymi nie należeli w zamierzchłych czasach do sporadycznych wyjątków.

Ponieważ nie można rozpatrywać człowieka w oderwaniu od jego świadomości (dużo wcześniej
wyodrębniono w psychologii typologię konstytucyjną), jego wzrost nie jest morfologicznym
detalem bez znaczenia dla cech psychicznych i temperamentalnych, będących charakterystycznym
przejawem behawioru układu nerwowego. Współczesny gigantyzm jest nie tylko wynikiem zmian
sekrecji hormonalnej, ale również wiąże się z przebudową modelu świadomościowego.

Jest to, zdaje się, moment zawiązywania się ciekawej akcji w ewolucji człowieka. Nieśmiało można
już rozpocząć sondaż, jak się dokonuje zmiana behawioru współczesnej populacji, którą cechują
coraz to dłuższe kończyny dolne. Nie będzie przesady, jeśli złączymy go z retuszem ostatnich
instynktów zwierzęcych u człowieka. Instynkt orientacji w terenie został już dawno zagubiony i
egzystuje jedynie w fantastyce typu "Tarzan wśród małp"; do orientacji służą kompas i giroskop,
albo Gwiazda Polarna. Instynkt samozachowawczy zanika, o czym świadczą epidemie samobójstw
w pewnych rejonach świata, a jeszcze częściej - narkomania. Natomiast instynkt zachowania
gatunku został zastąpiony świadomym macierzyństwem, które przedstawić można bliżej
nieokreśloną liczbą usuniętych ciąż - jest to ewenement nie znany w zoologii. Instynkt
samozachowawczy skrzyżowany niejako z instynktem orientacji daje zwierzęciu naturalną zdolność
unikania szkodliwego pokarmu. U człowieka nie istnieje żadna taka instynktowna bariera
samoobronna, gdyż nieswoiste zatrucia o niewiadomej przyczynie są częstym zjawiskiem. Instynkt
ruchliwości systemu mięśniowego - wielkie osiągnięcie ewolucyjne królestwa zwierząt - u
człowieka zanika; współczesne zabawki dziecięce więcej się ruszają niż ich mali użytkownicy.

Człowiek staje się osiadłym jamochłonem poruszającym się razem z podstawą, na której tkwi.
Instynkt płciowy, który jest przede wszystkim gatunkową korzyścią w zoologii, ma u człowieka
34

charakter osobniczy, raczej emocjonalny; jest to miłość i potencjał twórczych przeżyć (choć miłość
rodzicielska nie jest oryginalnym pomysłem ludzkim). Rozpatrując instynkty, można podejrzewać,
że zostały wyparte przez celowe używanie świadomości w poszukiwaniu motywacji działania.
Jednakże nie udaje się tym samym wyjaśnić osłabienia systemu nerwowego, uwstecznienia
uzębienia, tzn. jego mniejszej trwałości mimo wzrastającej higieny jamy ustnej, oraz ogólnego
osłabienia organizmu raczej typu psychicznego, ale mogącego prowadzić do bezsilności fizycznej.

Współcześnie człowiek znajduje się chyba w stadium pogłębiania czynników koordynujących


jedność psychofizyczną, co - w związku z wyeliminowaniem resztek instynktów -oraz naturalnym
osłabieniem układów nerwowego i krążenia - prowadzi do utwierdzenia świadomości gatunkowej, i
co przejawia się bardzo charakterystycznym odruchem humanizacji i miłości do innych (o ile nie
jest to biciem na larum w obliczu narastającego egoizmu i znieczulicy).

Zostawmy ocenę przyszłym historykom antropocenotycznym; bez względu na ich werdykt wydaje
się, że ewolucja człowieka wkracza w fazę przyspieszenia ontogenezy. I tak: okres życia
prenatalnego skraca się coraz częściej do siedmiu miesięcy, -gdyż rośnie procent przedwczesnych
porodów; karmienie dziecka własnym mlekiem przez matkę, trwające kiedyś, o czym świadczą
przekazy historyczne, do trzech lat, kończy się obecnie na ogół po kilku tygodniach na skutek
zaniku pokarmu; dzieciństwo zostaje wybitnie skrócone na rzecz przedwczesnej dojrzałości
psychicznej i postępującej za nią dojrzałości fizycznej. Dobrym wskaźnikiem trendu sekularnego,
charakteryzującego owo przyspieszenie ewolucyjne, jest wiek menarche. Na podstawie badań 5546
dziewcząt warszawskich przeprowadzonych w latach 1965-1976 można było stwierdzić obniżenie
wieku menarche (Millicerowa, Szczotka, Łaska-Mierzejewska, Piechaczek). Podobne wyniki
przyniosły badania mieszkanek Wrocławia. Analogiczne wyniki otrzymuje się na całym świecie.

Na przeciwległym krańcu ontogenetycznego wieku skraca się produkcyjny okres w życiu człowieka
na skutek przedwczesnej miażdżycy, choć granica życia oddala się dzięki postępom medycyny.
Gatunek staje się coraz starszy jako populacja, czyli biologicznie nietypowy. A więc - według
kryteriów niefizjologicznych następuje swoista kondensacja czasu właściwa tylko życiu,
mianowicie ciasne upakowanie coraz większej liczby zdarzeń w jednostce czasu. Czy wobec tego
gatunek Homo sapiens stoi w obliczu relatywistycznego wydłużenia sekundy przy jednoczesnym
skracaniu czasu? Jeśli zadaniem tego gatunku jest "naszpikowanie się" maksymalną ilością
informacji co ma być wyrazem dojrzałości biologicznej - to należy przewidywać dalsze
"przyspieszanie".

Ogólne narzekanie na tempo życia jest przejawem wewnętrznego przyspieszenia, które można
nazwać przyspieszeniem intencjonalnym. Intencjonalne przyspieszenie jest najlepszym ze
sposobów wykończenia układów nerwowego i krążenia, jest bowiem doganianiem własnego cienia,
który z tą samą prędkością się oddala. Sprawia ono, że pojedyncze akty czynności układów
nerwowego i mięśniowego nabierają charakteru ciągłego, a oba te układy przechodzą w niemal
stały stan napięcia, co wyraża się zwiększeniem stopnia pobudliwości nerwów (zmniejszenie
refrakcji) i tonusu mięśniowego, nawet podczas snu.

Ekspansja świadomościowa zawsze była wyznacznikiem ewolucji człowieka, ale obecnie nabiera
znaczenia wyraźnie podstawowego. Dopiero ona daje skutki, zapewne biochemiczne,
koordynacyjne, morfologiczne. Dynamika gatunku symbolizuje się w przyspieszeniu
wewnętrznym, w ustawicznym napięciu działania, we wzrastającej zdolności do "połykania"
informacji. Gatunek Homo sapiens jest więc koncentratem energetycznym o narastającej w
widoczny sposób somatycznej bezwładności, która oznacza biologiczną degradację. Kondensacja
35

świadomościowa wzmaga ogólne możliwości, powoduje jednak nietypowe przyspieszenie


intencjonalne, utratę zdolności do koniecznej refrakcji, a nawet w wielu wypadkach - jej całkowity
zanik na skutek ustawicznego napięcia nerwowo-mięśniowego. Człowieczy "elektret" ulega
stałemu spolaryzowaniu bez możności depolaryzacji; pracuje coraz wydajniej pomnażając sumę
popychanych zdarzeń, żyje intensywniej, lecz krócej. Żyje jak układ dodatkowo wzbudzony.
Ewolucja człowieka zwiększa szybkość do granic wytrzymałości układu.

Czy rzeczywiście takie są drogi ewolucji Homo sapiens? Nie wiadomo, chyba krawcy są najlepiej
zorientowani w tej sprawie. Wzrost chorób cywilizacyjnych mógłby świadczyć o wzrastającym
przyspieszeniu intencjonalnym. Osłabienie układów nerwowego, krążenia i rozrodczego wespół z
retuszem instynktów wydaje się świadczyć o wzrastającej hegemonii świadomości gatunkowej przy
coraz większej pojemności informacyjnej i dynamice układu.

Rosnące zapotrzebowanie na środki psycho- i neurotropowe wydaje się wskazywać, że gatunek jest
na trapie nowej integracji. Pytanie - czy znajdzie ją w chemicznej farmakologii? A jeśli to wszystko
nie przedstawia się właśnie tak, jeśli cały korowód elektroniczny jest niedorzecznością i daremnym
trudem? Nic, co ludzkie, nie jest bez znaczenia, jeśli nawet nie wiedzie do zamierzonego celu.
Przyroda nie produkuje falsyfikatów, nie orzeka o prawdzie i fałszu, to tylko człowiek poszukuje
prawdy. Twierdzi, że osiąga zawsze wyniki, a przecież brak wyników jest również osiągnięciem. W
tej skali kryteriów, obejmującej wszystko, co ludzkie, mieści się i daremność modelu o nazwie
Homo electronicus. Nic się nie stanie, jeśli ów model będzie chybiony. Może zainspiruje napisanie
Almanachu niewiadomych, abyśmy lepiej zorientowani byli, czego nam jeszcze brak. Informacyjny
bank niewiadomych może być nie mniej interesujący niż bank danych.

Jedno wydaje się pewne - rozwiązania natury człowieka nie należy szukać w kontraście
zwierzęcego biosu i anielskiej psychiki. Wskazana droga startu od kwantowego złącza życia lub -
jeśli kto woli - kwantu życia, wydaje się krótszą dragą do celu, choć podane tu rozwiązania nie
muszą być jedyne i całkowicie słuszne. W najgorszym wypadku zostałby przynajmniej wskazany
obszar, na którym należy poszukiwać rozwiązań. Przestrzeń największego prawdopodobieństwa
odczytania człowieka.

Ewolucja człowieka nie ogranicza się do morfologicznych i anatomicznych cech przynależności


gatunkowej. Człowiek pojawił się jako manifestacja bioenergetyki. Jako ostatni wariant przyrody,
obdarzony zdolnością koncentracji sił niezbyt jeszcze dobrze poznanych. Ekspansję potencjalnych
sił życia można obserwować dopiero w działaniu człowieka. W jego intelektualnej ruchliwości, sile
przekonań, decyzji, snach o wielkości, w twórczym niepokoju.

Mierzony kilogramometrami, nie jest to największy mocarz wśród zwierząt. Posiadł za to sztukę
transformacji własnych sił przez odkrycie świadomości. Czy można mówić o wzmacnianiu
świadomości na zasadzie wielokrotnego odbicia, jak wiązki w laserze? Nie wiadomo. Nasza wiedza
o świadomości jest bardzo nikła; cóż wiemy prócz tego, że w ogóle jest i zdolna bywa tworzyć
zdumiewające dzieła? Co będzie po kompletnym jej poznaniu i wykorzystaniu?

Wejście człowieka na tor świadomości jest największym tryumfem natury. Ewolucja człowieka
wyraża się przede wszystkim odkryciem przez niego świadomości i jej gruntowaniem. Na razie
gatunek Homo sapiens jest wynikiem filogenetycznego przygotowania, selektywnego przesiewu
dokonanego środowiskowymi czynnikami i własnej dynamiki. Ponieważ dwa czynniki zmieniają
się wyraźnie - to oznaczy; przeinaczane środowiska i dynamika człowieka - należy wnioskować, że
gatunkotwórcze siły nie przestały działać. Gatunek Homo sapiens jest obecnie w stadium swego
36

realizowania. Ewolucja ugniata więc człowieka w ciągle zmieniający się kształt gatunkowy.

Dwa elementy mechanizmu ewolucyjnego zależą od człowieka, tym samym jego tor rozwojowy
odbiega od zoologii, człowiek bowiem podświadomie przejął inicjatywę z ręki przyrody w
tworzeniu samego siebie. Nie o indywidualny pojedynek człowieka z przyrodą w tej chwili już
idzie, lecz o zmasowaną kampanię gatunku przeciw swej rodzicielce - przyrodzie. Coś
niebywałego, a jednak do tego sprowadza się sytuacja. Ponieważ proces jest bardziej żywiołowy niż
celowy, można go nazwać świadomie nieświadomym.

Wobec tego nie można wykluczyć niepożądanych skutków, dosyć poważnych dla gatunku. Nie
tylko mogą to być groźne dla normalnego bytowania zmiany środowiska, ale także
niezrównoważenie czynników adaptacyjnych z nowymi okolicznościami. Ewolucyjnie jest to stan
niebezpieczny dla gatunku i dla jego egzystencji. Jednakże, pad warunkiem dostatecznej
znajomości problemu, nie jest wykluczone sterowanie gatunkotwórczymi przemianami w sposób
przemyślany i zaprogramowany. Wobec tego nic nie stoi na przeszkodzie sztucznej hodowli
gatunku ludzkiego. Żadne protesty nic tutaj nie pomogą, bo wszystko, cokolwiek człowiek czyni w
przestawianiu sił przyrody, jak również wszelkie próby uodpornienia się organizmu na szkodliwe
wpływy, jest i tak modelowaniem gatunkowego kształtu człowieka. Zbędne jest przypomnienie w
tym miejscu, że świadomość wydaje się czynnikiem wybitnie gatunkotwórczym, więc jej celowe
zaangażowanie może realnie wchodzić w rachubę.

Sytuacja jest wręcz paradoksalna - cały gatunek stanowi dobro wyrażające się liczbą prawie pięciu
miliardów osobników. Do wyprodukowania takiego potencjału populacyjnego wystarczyło 2,5 litra
jaj zapłodnionych plemnikami zajmującymi objętość niewiele większą niż jeden centymetr
sześcienny. Te liczby najlepiej mówią o dynamice człowieka jako gatunku. Wszystko, cokolwiek
obserwujemy na świecie, jest dziełem twórczego niepokoju świadomości człowieka. Życie w
ludzkiej skali mierzy się ilością dokonanych zdarzeń, a nie przepuszczonymi przez system
trawienny gigatonami spożytej masy.

A to niespodziankę zrobił człowiek przyrodzie! Wyjął korbę z jej ręki i zaczął kręcić ... sobą.
Nakręca się coraz bardziej świadomie jako gatunek. Co na to genetycy? Na razie Supergenetyk,
człowiek, obraca żywo korbą świata. Bawi go pęd, oszałamia dynamika, wyżywa się potęgą. Pasy
transmisyjne przyrody są tak złożone, że obroty korby wprowadzają w odpowiednią prędkość
kątową mechanizm przyrody i urządzenie, nazywane tutaj człowiekiem. Ciekawe, co z tego
wyjdzie?

Gatunek Homo sapiens przejął własną produkcję

Centralne sterowanie bioelektronicznego układu

Kto lub co steruje człowiekiem? Co do tego nie ma wątpliwości. Pomińmy więc instynkt
naśladowczy, psychozy, zwłaszcza zbiorowe, wybujałe ambicje absolutnej niezależności i inne
urojenia. Zobaczmy, jak się to kształtowało w filogenetycznej przeszłości. Niestety, przejście od
jednokomórkowców do Metazoa, czyli tkankowców, jest wielką niewiadomą, choć dokonuje się na
naszych oczach w zapłodnionym jaju.

Dlaczego życie zrezygnowało z prymitywu jednokomórkowości i zaczęło się motać w coraz


większą złożoność - nie wiadomo. Szanując cenne zabytki biologicznej archeologii, przyroda
37

zostawiła najpierwotniejsze formy - bakterie, glony, pierwotniaki do dziś, ale obok uruchomiła
jednak budowę nowego układu, narzucając mu złożoność jako główne zadanie i podporządkowując
archaicznemu prawu: układ musi stanowić mimo wszystko jedność i to niepodzielną. Metazoa
pchnięte jak żywa kula ręką przyrody nie zatrzymały się w rozwoju, dopóki nie wytworzyły
człowieka.

Czy było "do przewidzenia" (nie wiadomo przez kogo), że Metazoa muszą doprowadzić do rozwoju
człowieka? Czy też była to całkiem niezamierzona, największa fantazja przyrody? Jeśli wszystko
jest zakodowane, to należy w garniturze genetycznym poszukiwać świadomości. Innymi słowy -
człowiek zjawił się na jakimś etapie filogenezy jako mutacja. Innymi słowy - głupia mutacja dała w
konsekwencji filozofa biosfery. Mutacje były całkiem inteligentne i nie wiadomo dlaczego nazywa
się je losowym przypadkiem w rozwoju życia. Widocznie wszystko zależy od tego, co człowiekowi
potrzebne jest do budowy jego myślowej konstrukcji. Mówiąc krótko, pojęcia o życiu są wyrobem
opatrzonym stempelkiem Made of Man.

Owym zdecydowanym momentem "przełamania" czegoś w dotychczasowym stylu mogło być


zróżnicowanie, które dało zupełnie nowe możliwości, ciągnąc za sobą nieodłączną koordynację. Ta
funkcjonalna krzyżówka okazała się niebywale owocna. I tu nasuwa się pytanie, oczywiście znowu
zasadnicze (najprzykrzejsze i zwykle bez odpowiedzi): co "siekało" złożoną całość, różnicując ją, i
zgarniało znowu w zintegrowaną całość, by ją od nowa poddać "siekaniu" i któryś tam raz znów
zintegrować?

W półprzewodzącym środowisku mógł to być tylko elektromagnetyczny mikrotom tnący


jednorodność elektronicznej masy na zróżnicowaną funkcjonalność. Taka nieliniowa "sieczka"
podlega prawom synchronizacji, i to spontanicznej, wobec tego mógłby wystąpić samorzutny
element całościujący. Znane to jest z fizyki procesów nieliniowych, a biologiczne procesy
odznaczają się właśnie nieliniowością. Zdaje się, że jesteśmy jeśli nie bliscy rozwiązania, to w
każdym razie blisko nitki wiodącej do rozsupłania niewiadomej. Ach, ten człowiek... Dobrze, że
jest, zmusza nas to przynajmniej do myślenia.

Z ogólnej masy białkowego półprzewodnika w człowieku mniej niż 2 procent wyodrębniło się w
czasie miliardów lat do zadań specjalnych. Nazwano to centralnym układem nerwowym lub wprost
mózgiem. Układ scalony pracujący w podwójnym niejako rytmie, chemicznym i elektronicznym,
wymaga przy wzrastającej masie, ustawicznym procesie wymiany elementów strukturalnych oraz
zróżnicowania i integracji - sprawnego sterowania przy minimalnym zużyciu energii. Układ
kwantowy jest w ustawicznym stanie wzbudzonym, w sytuacji energetycznego napięcia.
Sterowanie takim mechanizmem musi być niezwykle zwrotne, jednolite, natychmiastowe i
niezawodne oraz dokonywane przy tym z minimalnym nakładem pracy.

W trakcie ewolucyjnego zróżnicowania część elementów scalonego zestawu poczęła się


wyodrębniać w podukład o szczególnych właściwościach sterowania i koordynowania wielorakości
procesów. Na tle ogólnej masy półprzewodników zorganizowanych w komórkowe elementy,
stanowiące układ scalony, zarysował się coraz wyraźniej podzespół układu nerwowego, w którego
skład wszedł mózg. Całość owego podzespołu składa się z 14X10do potęgi9 elementów
komórkowych, każdy zaś z nich co najmniej z 10 do 12 potęgi makromolekuł tworzących jego
elektroniczną masę. Specjalnością wyodrębniającego się podzespołu stało się sterowanie,
sygnalizacja i koordynacja.

Powstanie tego podzespołu nie było widocznie łatwą sprawą, wymagało bowiem prawie 4
38

miliardów lat. Początki jego spotyka się chyba już u gąbek, a bez wątpienia - u jamochłonów.
Funkcjonalne drogi zróżnicowania i jednocześnie integracji podzespołu złożonego z maksymalnej
liczby 14 miliardów elementów, są nam nie znane. Znamy tylko końcowy wynik anatomiczny i
fizjologiczny. W każdym razie wyodrębnił się układ, który modelowo można przedstawić jako
nadrzędny w stosunku do reszty masy białkowego półprzewodnika. Jak wspomniano, elementy
tworzące ów podzespół scalony też mają funkcjonalne podukłady - mitochondria. W jednej
komórce nerwowej wchodzącej w skład kory mózgowej znajduje się ich około 2500, co stanowi 1,5
procent ogólnej masy komórki. Jako jeszcze mniejszy podukład scalony, swą liczbą co najmniej
tysiąc razy przewyższają liczbę komórek, a więc powinno ich być około 2,5X10 do 12 potęgi.
Funkcjonalne skoordynowanie jest przedziwne. Model mózgu obraca bowiem niebywałą ilością
informacji, bo wynoszącą 3,4X10 do 9 potęgi bitów na sekundę, podczas gdy ogólna pojemność
informacyjna przyswajalna przez człowieka wynosi teoretycznie 2,8X10 do 20 potęgi bitów
(Wooldrige).

Nie jest to w sumie bardzo dużo, skoro do przeniesienia sygnału telefonicznego wymagane jest
5600 bitów na sekundę. Psycholodzy powiadają, że przytłaczająca większość tej informacji
znajduje się w podświadomości (jest to termin przyjęty przez psychoanalizę). Jeśli tak, to przyjdzie
czas, że będzie się można podłączyć w układ scalony mózgu i pobrać bezpośrednio informację
zakodowaną nie tylko w dalekiej przeszłości osobniczej, lecz również w filogenetycznej,
kodowanie bowiem genetyczne jest również rodzajem informacji biologicznej. Stanowi to jedno z
kuriozów życia w jego liniowym rozwoju przez miliardy lat. Znajdźmy tylko odpowiedni przyrząd i
właściwe wejście w układ!

Gdyby się udało stwierdzić, który element lub niewielki podzespół działają wadliwie, powodując
zaburzenia psychiczne, i gdyby można było elektronicznie zasilać je impulsatorem, jak mięsień
sercowy, w celu przywrócenia jego normalnej pracy, moglibyśmy wyrównać wadliwe
funkcjonowanie scalonego układu w odpowiednim miejscu na odcinku awarii. O wprawieniu części
wymiennych w formie przeszczepu w tej chwili nie śmiemy jeszcze marzyć, ale jutro, być może,
nie będą to już marzenia. Model elektroniczny mózgu wskazuje na to. I jeszcze na coś. Zgodnie z
teorią powinien istnieć sposób przyspieszania jego pojemności informacyjnej i - co więcej -
celowego sterowania informacyjnym tankowaniem. Zapewne w krótkiej stosunkowo historii
gatunku Homo sapiens nie zostały jeszcze stworzone wszystkie integracje. Istnieją zapewne ich nie
odkryte rezerwy. Historia nauki tworzonej przez człowieka zdaje się wskazywać na dużo większe
możliwości mózgu, niż dotychczas sądzono.

Układ scalony mózgu ma przed sobą przyszłość, która w dalszym etapie jego funkcjonowania
będzie mogła być szybciej rozwinięta, niżby na to pozwalało zwykłe tempo rozwoju ludzkości.
Mózg jest bowiem urządzeniem, które od kilkuset milionów lat stymulowane elektrycznie
przekazem receptorowym było w ten sposób niepokojone w białkowej masie piezoelektrycznych
półprzewodników. Impulsy neuronalne mózgu o częstotliwości 50-200 herców i potencjałach 500-
100 miliwoltów nie są obojętne dla procesów elektronicznych, sprzężonych z nimi reakcji
metabolicznych i fononów generowanych z rozdygotanej siatki molekularnej.

Przyszłość przewidywana dla mózgu nie wydaje się wyłącznie hipotetyczna. Znamy w minimalnym
wycinku jego obecną naturę funkcjonalną. Pewne jest, że znajduje się ciągle pod napięciem
elektrycznym, czego dowodzi elektroencefalogram. Mózg elektronicznie czuwa. Scalony układ 14
miliardów elementów jest podłączany kanałami nerwowymi do wszystkiego, co ma żyć w
organizmie. Fluktuacje elektryczne nie są wyłącznie zaburzeniem przeniesionym poprzez nerw
receptorowy lub obwodowy z różnych części organizmu do mózgu, ale przenoszą się również
39

ustawicznie jako życiodajne impulsy z mózgu do najodleglejszych nawet części organizmu, nie
wyłączając miazgi zębnej. Pacjent może sądzić, że przyroda stworzyła zakończenie nerwowe w
zębie, by go bólem informować o konieczności udania się do dentysty. Impulsy elektrycznie
pracującego mózgu idą ustawicznie w najdalsze krańce organizmu.

Podukład scalony mózgu "gotuje się" ciągle elektrycznie: od czasów Bergera, czyli od 1928 roku,
analizujemy jego pulsację, do dziś nierozszyfrowaną. Dla diagnostycznych celów wykrojono rytmy:
alfa o częstotliwości 8-13 herców, beta - o częstotliwości 13-30 herców, theta - o częstotliwości 3,5-
8 herców i delta - o częstotliwości 0,5-3,5 herca; reszta jest niewiadomą układu, który na pewno
nadaje jakieś informacje, nie lekarzom bynajmniej, lecz scalonemu układowi organizmu, nie tylko
elektrycznie, ale również magnetycznie polem o niebywale niskim natężeniu, 10 milionów razy
słabszym niż natężenie pola magnetycznego. Nie jest wykluczona w nadawaniu droga fononowa, a
więc elektrostrykcyjnych drgań białkowych piezoelektryków. Zresztą sama tkanka nerwowa, tak jak
inne tkanki, charakteryzuje się współczynnikami piezoelektrycznymi. Układy nerwowe: obwodowy
i wegetatywny oraz układ scalony reszty organizmu są ustawicznie elektromagnetycznie pilotowane
przez podukład mózgu, a ten znów w swoim szerokim paśmie radiacyjnym wyłapuje minimalne
sygnały przychodzące do niego i analizuje je; oddzielając normę od patologii.

Budowa bioradarowej stacji trwała co najmniej 4 miliardy lat i bezsprzecznym patentem przyrody
jest włączenie w jej konstrukcję piezoelektryków, a więc stworzenie systemu
kwantowoakustycznego, oraz zasilanie układu energią chemiczną metabolizmu. Ponadto
bioradarowy system mózgu uruchomił pomocnicze urządzenie w postaci układu hormonalnego,
czyli chemiczne, które nie tylko jest podstacją wykonawczą mózgu, ale jednocześnie na skutek
sprzężeń informuje go o faktycznym stanie życia. W ten sposób mózg wszystka "widzi", we
wszystkim jest zorientowany. Obwody elektroniczne, elektromechaniczne i chemiczne razem
przedstawiają coś, co nieporównanie przewyższa tranzystor techniczny. Nie ma najmniejszej
wątpliwości - jest to patent przyrody, do podziwiania i badania. Nie potrafimy go jeszcze
odtworzyć. Zresztą, biologiczny układ scalony nie jest wyłącznie "administracją nerwową"
zarządzającą żywym przedsiębiorstwem organizmu w sposób najbardziej wydajny, a słowo
"wydajny" przełożone na język biologii oznacza egzystencję i przesunięcie czasu destrukcji.

Na razie znamy tylko EEG z minimalnym wycinkiem diagnostycznej użyteczności w skali rytmów
alfa, beta, theta i delta, oraz na przeciwległym krańcu funkcjonalności - dobrze zbadany układ
hormonalny. Reszta jest niewiadoma, "jakoś" się tam łączy, bo musi. Wychodząc z biochemicznego
schematu nie można było znaleźć innych interakcji poza elektrochemiczną.

Bioelektronika pozwala nieco inaczej widzieć sprawę, a jeśli nie widzieć, to przynajmniej
wyczuwać znacznie szerzej i fundamentalniej chyba niż wyłącznie biochemia. W pewnym - jak
nam się wydaje - momencie coraz sprawniejszego funkcjonowania biologicznego "tranzystora"
rozbrzmiał najpotężniejszy w dziejach okrzyk eureka. Mózg odkrył siebie! Odkrywanie owo było
na pewno rozciągnięte w czasie, lecz jego rezultat ujawnić się mógł w pewnym krótkim momencie.
Czy owa odkrycie wiązało się z pierwszym rzeczywistym okrzykiem artykułowanej mowy - nie
wiadomo. Zapewne tak. Eksplozja czy kolaps informacji? Wyjście z siebie czy wejście w siebie?
Zostawmy odpowiedzi filozofom, problemy rozwiązują oni wprawdzie niezwykle długo, wykazując
przy tym niebywały rozrzut opinii, ale naprawdę rzecz dotyczy rekonstrukcji, której nie można
dokonać bez pewnych założeń, a wtedy obracamy się już w sferze twórczej dedukcji, słusznej w
przyjętych ramach aksjomatycznych.

Niezależnie od tego, komu zostanie przyznana racja, życie idzie dalej. Sapiensy muszą się ad tej
40

pory spieszyć, gdyż zastosowanie tranzystora przestrzennego grozi osiągnięciem gęstości


elementów, odpowiadającej liczbowo gęstości komórek nerwowych w mózgu. Mówi się już
całkiem konkretnie o budowie tranzystora przestrzennego zawierającego jedną czwartą liczby
komórek mózgu człowieka. A wtedy seryjne operacje logiczne w obwodach z takimi układami będą
przebiegać milion razy szybciej niż operacje logiczne w mózgu. Akceleracja bitów w mózgu
stanowi wykładnik inteligencji, toteż każde usprawnienie w tym kierunku jest pożądane. Nie
inaczej przebiegały usprawnienia - choć oczywiście w zwolnionym tempie - w trakcie ewolucji
biologicznej, nie sterowanej dodatkowymi czynnikami z zakresu inżynierii rozwojowej.

Układ scalony mózgu jest elementem sterującym, wytworzonym ewolucyjnie z ogólnej masy
półprzewodnika białkowego organizmu. Suma metabolizujących elementów sprzężonych z
procesami elektronicznymi, stanowiąca również układ scalony, nie pozostaje na funkcjonalnym
uboczu. Jest to sytuacja uwarunkowana ewolucyjnie. Przyroda nie wykorzystała jeszcze wszystkich
możliwości wpływu mózgu na somę. Soma też może być traktowana jako układ scalony, skoro w
jednym centymetrze sześciennym zawiera przeciętnie 10 do potęgo 10 komórek, a w nich znajduje
się około lO do 13 potęgi mitochondriów, przeciętnie 1000 w komórce. Założywszy istnienie
elektromagnetycznej informacji międzykomórkowej, otrzymujemy elektroniczno-metabolizującą
siatkę elementów białkowych skoordynowanych, czyli zespolonych polami elektromagnetycznymi.
Teorii z zakresu psychosomatyki jest raczej mało, natomiast praktyka, zwłaszcza w dziedzinie
patologii psychosomatycznej, zdaje się wskazywać na ogromne możliwości wpływu mózgu na
somę. Niczego prawie nie wiemy natomiast o mobilizującym wpływie mózgu, zwłaszcza o
świadomych oddziaływaniach na przestrajanie somy.

Dotychczas człowiek, zgodnie z receptorowym, czyli fizjologicznym przepisem, używał


świadomości do sondowania otaczającej go przyrody. Jest to zasadniczy kierunek rozwojowy
człowieka, wspaniale manifestujący się osiągnięciami nauki i techniki. O progresji w tej dziedzinie
nikt chyba nie wątpi. Jest ona wyznacznikiem postępu i rozwoju ludzkości. Pozostaje jednak mniej
rozpoznany teren podintelektualny drenaż przez świadomość, mianowicie własna soma. Wydobycie
z człowieka wszystkich możliwości polega nie tylko na maksymalnie wydajnej eksploatacji
środowiska, ale również na zgłębieniu siebie, na wydostaniu potencjalności złożonych w somie,
które można uruchomić spotęgowaną świadomością. Wydaje się, że człowiek jeszcze nie wkroczył
na właściwą drogę; na razie penetruje środowisko. Nie ma czasu na siebie.

Dlatego słusznie można utrzymywać, że człowiek jest całkowicie nieznaną istotą. Kiedyś w
dziejach biosfery pewien układ scalony białkowych półprzewodników maksymalnie zróżnicowany
ewolucyjnie, z podsystemem scalonym mózgu, odkrył swoją właściwą istotę pod warstwą
informacji receptorowej. Po prostu zajrzał głębiej niż zmysły na to pozwalały, a instynkty
nieomylnie ustawiły go w gotowości do poznania nieznanej istoty. Zmysły zwiększyły tylko
czujność. Pewnego dnia w dziejach planety Ziemi dokonał się zasadniczy przewrót, którego
skutków nie można było jeszcze ocenić. Wyłoniła się świadomość. Spod warstwy informacji
receptorowej, z pogranicza instynktów. I stal się człowiek. Na zegarze czasu geologicznego był
czwartorzęd.

Według fizjologicznej wizji człowiek jest ssakiem łożyskowym, którego zasób informacji ciągle
niezwykle wrasta. Tymczasem jest nieco inaczej; człowiek nie jest składnicą informacji, lecz
również jej generatorem i transformatorem. Jest pod tym względem indywidualnością zdolną do
rozwodu. A może istnieją geny inteligencji (choć nie mniej istotne od nich mogą się okazać geny
idiotyzmu czy genialności), geny zboczeń psychicznych (przecież znamy już geny molekularnych
skaz), geny altruizmu, chamstwa, pracowitości i heroizmu? Jeżeli tak, to jak wtedy oceniać zasługi,
41

a tym bardziej, jak mierzyć odpowiedzialność za czyny? Człowiek i tak znacznie wypadł ze
sterowania sobą, zostawiając to autonomicznemu układowi nerwowemu, zajął się natomiast
sterowaniem "na dworze", przestrajając środowisko do granic paradoksu biologicznego. W innych
sytuacjach nazywa się to samobójstwem. Bo też człowiek nie jest wyłącznie połykaczem bitów
dostarczonych z banku danych, lecz istotą z ambicją generowania własnej informacji, celowego jej
użytku, rozbudowy możliwości działania i rozeznania.

Homo electronicus - na razie modelowy, lecz realny, nie science fiction - czeka na drugie odkrycie:
wnikania świadomości w somę. Na razie świadomość gwałtownie go rozwija i zabija. Jest to
chorobowa psychosomatyka. Przyjdzie czas na odkrycie wpływu świadomości na somę, gdyż
wynika to z modelowego przedstawienia mobilizującego działania świadomości pod postacią Homo
electronicus. Ten drenaż wiele obiecuje. Energię elektromagnetycznie czuwającego mózgu, który i
tak mimo wszystko wspaniale orientuje się i administruje organizmem, należy sprząc z odkrytą
świadomością. Świadomość jest bodaj ostatnią jeszcze nie wykorzystaną szansą integracji na
obecnym etapie ewolucji człowieka. Gatunkotwórczy czynnik działał, jak wszelkie mechanizmy
rozwoju, statystycznie, a więc niezbyt celowo. Jesteśmy jeszcze raz u celowego bez celu. Integracja
najwyższego poziomu poprzez świadomość uświadomioną, czyli refleksję, zyskuje dopiero szansę
praktycznego rozpracowania.

Pozostaje faktem, że integrująca rola mózgu wytworzyła się, jak wszelkie zdobycze ewolucji, na
zasadzie statystycznego przypadku i selektywnego sita. Proces hominizacji rozpoczął się już w
trzeciorzędzie, około 14 milionów lat temu. Przygotowanie wstępu do niego zajęło około 4
miliardów lat historii życia na Ziemi. Ewolucja hominidów trwa niespełna milion lat. Dysproporcje
czasowe są znamienne. Centralne sterowanie układem bioelektronicznym nabiera przyspieszenia.
Niezwykła rola przypada tu integrującej roli świadomości. Jest to przecież ostatni integrator
wymyślony przez przyrodę, ale integrator o wysokiej randze. Wobec tego przerzucankę od zysków
do strat biologicznych można działaniem świadomości
ukierunkować na wyłącznie pozytywne efekty. Pojemność informacyjna mózgu nie osiągnęła chyba
górnego pułapu. Wprawdzie, według ogólnego przekonania, liczba komórek nerwowych
(neuronów) w mózgu jest stała i nie ma możności jej zwiększenia, to jednak liczba miejsc kontaktu
w celu przekazu i przekształcania informacji, czyli liczba synaps w układzie nerwowym, wydaje się
daleko większa. Przyjmujemy, że w mózgu znajduje się 10 do 10 potęgi neuronów, każdy neuron
ma co najmniej średnio l0 do 3 potęgi synaps, wobec tego ogólna ich liczba w mózgu wynosi l0 do
13 potęgi. Natomiast, według Richtera, liczba możliwych połączeń między 10 synapsami jest
zawrotna, bo rzędu l0 do 130 potęgi. Obsłużenie takiego układu scalonego dokonywać się musi,
według niektórych badaczy z prędkością światła. Jeszcze raz dochodzimy do możliwości, czy nawet
konieczności elektromagnetycznej koordynacji.

Ewolucja centralnego sterowania zaczyna więc podporządkowywać się świadomości. Inaczej


mówiąc, staje się zabiegiem kierowanym przez człowieka. Wydaje się, że człowiek przejmie
inicjatywę rozwojową w swoje ręce. Kwalifikowana obsługa podukładu scalonego mózgu jest bez
porównania ważniejszym problemem niż komputeryzacja ludzkich poczynań. Nie jest wykluczone,
że oba procesy będą przebiegały zgadnie, w tym samym kierunku.

Działanie informacji na układ scalony

Niezwykły fenomen mózgu intrygował człowieka od dawna. Mózg można podziwiać w dwóch
niejako przekrojach: jego własną naturę o niebywałej możliwości przełączników, skojarzeń i
42

transformacji oraz jego wytwory.

Podejście fizjologiczne do badania funkcjonalności mózgu, aczkolwiek typowe dla nauk


przyrodniczych, nie daje wyobrażenia o jego sprawności. Nieodzowne jest badanie efektów pracy
mózgu. Na tym odcinku zejść się muszą badania fizjologiczne z humanistycznymi.

Cała nauka, technika i sztuka są dziełem mózgu i właśnie zamiana przeliczników humanistycznych
na fizjologiczne stanowi największy szkopuł.

Wszelkie podejmowane przez inżynierów próby zbudowania urządzenia pracującego na wzór


mózgu napotykają niepatronalną trudność. Należałoby stworzyć urządzenie, którego rozwój
funkcjonalno-strukturalny trwałby nieco dłużej niż jeden miliard lat (tyle trwała ewolucja układu
nerwowego). Nie potrafimy skonstruować związku organicznego przekazującego genetycznie
strukturę i funkcję zakodowaną w drobinie. Wszelkie próby, bardzo zresztą udane, budowy mózgów
elektronowych dają w rezultacie daleką kopię zasad funkcjonowania mózgu ludzkiego, nie oddającą
jego natury.

Do rozliczenia mamy ostateczne wyniki ewolucji mózgu i jego działalności humanistycznej. Warto
zauważyć, że zarówno matematyka, jak i fizyka rozumiane jako nauki - są działalnością
humanistyczną, niczym więcej; to samo odnosi się do techniki. Są to efekty pracy mózgu, stanowią
nasze dane. W banku danych znajdują się ponadto wyniki elektrofizjologii, zwłaszcza nie
poznanego jeszcze do końca EEG, oraz chemiczne uwarunkowania czynności w normie i w
patologii. Mózg trzeba tutaj traktować nie jako rekwizyt pojedynczego człowieka, lecz jako
rozwijającą się od miliarda lat jednostkę strukturalno-funkcjonalną. Przy takim postawieniu
problemu rodzi się pytanie o siłę napędową rozwoju tego organu. Bez zbytniego ryzyka można
powiedzieć, że działanie informacji środowiskowej na tkankę nerwową wytworzyło w dostatecznie
długim czasie biofizyczny zestaw zdolny do realizacji dzieł, które obecnie klasyfikujemy jako
humanistyczny wynik pracy mózgu.

Do wyboru mamy: albo przypisać białku, jako związkowi organicznemu, wyjątkową inteligencję
rozwijaną ustawicznie aż, do wytworzenia mózgu i jego produktów myślowych, albo poszukiwać
innych, to znaczy niechemicznych sił zarówno po stronie środowiska, jak i samego układu
biologicznego. Inteligencji związków chemicznych dotychczas nie stwierdzono, natomiast udało się
stworzyć "inteligencję" mózgów elektronowych oraz czujników elektronicznych o niesłychanie
wysokim progu odróżniania bodźców, niezwykle przerastającym próg w organach zmysłowych, a
także "inteligencję" scalonych układów pamięciowych itp. Ta konfrontacja wyników wskazuje
raczej na działanie sił elektromagnetycznych w półprzewodnikowym materiale białkowym niż na
działanie sił chemicznych odpowiedzialnych za rozwój podstaw świadomości, choć stwierdzono
molekularne podstawy i chemiczne uwarunkowania psychicznych cech. Zbyteczne wyda je się
przypomnienie, że w żywym ustroju nie da się oddzielić procesów bioelektronicznych od
biochemicznych; ich ostatecznym elektem jest powstanie organicznych drobin, które łączą w sobie
cechy elektroniczne z pożytecznymi właściwościami chemicznymi. Poza porównaniem możliwości
po stronach chemicznej i elektronicznej nie potrafimy niczego więcej powiedzieć o udziale
bioelektroniki w organizowaniu struktur mózgowych, łącznie z tym, co nazywa się inteligencją
człowieka. Wydaje się, że to porównanie mimo wszystko bardzo rozszerza ogólne zorientowanie się
w ewolucyjnych drogach wiodących do wytworzenia psychiki.

W ciągu miliarda lat elektromagnetyczna informacja miała dosyć czasu, by należycie przygotować
białkowy półprzewodnik tkanki nerwowej do coraz sprawniejszego przebiegu w nim
43

elektrofizjologicznych procesów, które interpretuje się tylko elektrochemicznie, bo tak


zadecydowano w XIX wieku. Przy okazji ujawnił się - moim zdaniem - niebywały test na
antyewolucyjne stanowisko wobec pochodzenia i działania mózgu: wiedza o mózgu, mimo 100 lat
intensywnej pracy, jest rozwijana nadal tylko w kręgu interpretacji zamkniętych w
elektrochemicznym getcie biologii.

Ewolucja biegnie prawdopodobnie w kilku synergistycznych kierunkach: rozwój elektronicznych


cech związków organicznych, głównie białek i kwasów nukleinowych, łączy się z rozwojem
struktur molekularnych i sprawniejszym przebiegiem procesów chemicznych, a przede wszystkim -
ich wzajemnych sprzężeń. Niestety, są to przypuszczenia oparte; na faktach półempirycznych.

Jak zawsze, każde zagadnienie ewolucyjne musi być rekonstrukcją, a więc nosi cechę dowolności
niesprzecznej z istniejącym stanem. Po stronie zaś faktów są zarówno półprzewodzące, jak i
piezoelektryczne właściwości podstawowych związków organicznych, elektrofizjologia,
elektroencefalografia i magnetoencefalografia, wpływ pól elektromagnetycznych na działania w
normie i w patologicznych odchyleniach, leczenie chorób psychicznych elektrowstrząsem, zjawiska
snu elektrycznego, niezbyt zrozumiały, a jednak niewątpliwy wpływ stresorów psychicznych na
somę, fizjologiczne skutki hipnozy, analogie funkcjonalne mózgu i technicznych urządzeń
elektronicznych, bliżej nieokreślona koordynująca rola mózgu i niewiadome przejście z procesów
elektrofizjologicznych do psychicznych.

Wydaje się, że modelujący wpływ informacji elektromagnetycznej i chemicznej na białkowe


podłoże o właściwościach elektronicznych potrafił w powolnym procesie ewolucyjnym
doprowadzić do wytworzenia struktur mózgowych, zdolnych do podejmowania działań
podziwianych u człowieka. Układ scalony mózgu, obracając informacją odbieraną we właściwy
sobie sposób, wynikający z elektronicznych właściwości, przybliżał się z każdym milionem lat do
osiągnięcia umiejętności ujawnionych dziś w mózgu ludzkim. Zresztą proces tej nie jest bynajmniej
ukończony.

Takiego tempa nie można sobie wyobrazić posługując się znanymi i stosowanymi w życiu
gospodarczym wskaźnikami, normami, przyspieszeniem cyklu produkcyjnego itp. Tak narastają
procesy kwantowe łączące się z przebudową struktur, a nawet ich wytwarzaniem, modelowaniem
funkcji. Tak pracuje tylko życie, zanim nastąpi fenomenologicznie, według naszych ocen, nowy
etap. Produkcyjny proces na mikrotaśmie życia jest wielostronny i niezwykle powiązany.
"Zajrzenie" wyłącznie w chemiczną hipotekę życia nie daje żadnego pojęcia o rzeczywistym tle
procesu.

Niezwykła przepustowość strumienia informacyjnego w mózgowym układzie scalonym wyraża się


w przybliżeniu liczbą 3X10 do potęgi 9 bitów na sekundę. W sumie - wielka gęstość, choć
przeliczona na jeden element układu (komórka) wynosi tylko 0,4 bita na sekundę. Strumień
informacyjny nie jest tylko zwykłym potokiem bitów, jak w banku danych, lecz odznacza się
jeszcze kształtotwórczymi cechami. Nie ma tu nic z "połykania" i "przepuszczania" informacji na
zasadzie wejścia i wyjścia, nic z maszyny, natomiast wszystko z życia. "Mechanizacji" pojęć o
życiu dokonuje dopiero jego badacz - nie mogąc sobie poradzić inaczej - przez analogię z
tworzonymi przez siebie urządzeniami.

Informacja nie tylko sedymentuje się w układzie, ale go rozwija. Informacja nie wpada w układ, ale
układ ją "przeżywa", przepisuje ciągle na świeżym molekularnym substracie wymienianym
ustawicznie w odbudowie. Informacja nie ulega więc histerezie, czyli postarzeniu. Kod genetyczny,
44

zaszyfrowany przed miliardami lat w molekularnym układzie scalonym DNA, jest tak świeży, jakby
powstał wczoraj, zostaje bowiem przepisywany na nowy substrat molekularny. Konkretnym
przykładem przepisywania kodu genetycznego jest synteza białek i kwasów nukleinowych, jak
zresztą cały metabolizm z enzymatycznym systemem katalizatorów włącznie. W jednej komórce
zachodzi w ciągu sekundy od 3X10do potęgi 8 do 3X10 do potęgi 9 pojedynczych reakcji
chemicznych. Metaboliczna fala rozkołysana w komórce wykazuje więc w ciągu sekundy do trzech
miliardów indywidualnych impulsów. Jak wygląda fala procesów elektronicznych w tym samym
czasie?

Z analogiczną czynnością spotykamy się poza żywym układem w holografii, gdzie za pomocą fal,
elektromagnetycznych lub akustycznych zostaje zapisana informacja na molekularnym hologramie,
odczytywana potem spójną wiązką światła. Ponieważ molekularny hologram podlega prawu
regeneracji, czyli odbudowy składowych, istniejąca ciągłość informacyjna w żywym układzie
winna się dokonywać na podstawie "przepisywania" informacji na świeży hologram. Metaboliczna
renowacja jest tu całkowicie realna.

Na drobinę DNA patrzy się zwykle jak na taśmę produkcyjną białek, która w sposób elektroniczny,
a więc na zasadzie donor-akceptor elektronów, "zszywa" aminokwasy w odpowiednie białka.
Schodzące z tej molekularnej taśmy białko jest negatywem sytuacji istniejącej w DNA. Kwas
dezoksyrybonukleinowy "ogląda się" więc w białku jak w zwierciadlanym odbiciu. "Oglądanie się"
nie stanowi tu bynajmniej przenośni. Taki czas wzbudzenia jest minimalny, bo w granicach 10-6
potęgi do 10-11potęgi sekundy.

Komórki nerwowe mózgu wykazują wyższą zawartość DNA niż inne komórki organizmu.
Przebiega w nich nadzwyczaj żywa przemiana materii oraz synteza białek: neuron może
wyprodukować ilość białka przewyższającą wiele razy jego własną masę. Zdaje się to wskazywać
na coś więcej niż tylko na energiczny metabolizm w mózgu. Czy mózg nie stanowi jedynego w
swoim rodzaju scriptorium przyrody, w którym się dokonuje ustawiczne przepisywanie informacji
na odświeżany molekularny hologram białkowy?

Informacja odbierana przez molekularny hologram jest jednocześnie nie tylko optycznie lub
akustycznie zapisywana, lecz również przestraja substrat. Termin "informacja" ma tu inne znaczenie
niż w teorii informacji. Dla żywego układu scalonego informację stanowi każda zmiana parametru
środowiska energetycznego odebrana przez układ. Sposób odbioru dyktują prawa fizyki, a więc
prawa pochłonięcia, odbicia, załamania, polaryzacji, wzbudzania, transformacji na inny rodzaj
energii. Zawsze jednak zmiana ta łączy się ze zmianą bilansu energetycznego układu. Informacja
wpływa na jego system wewnętrznych sprzężeń, w konsekwencji - na przestrojenie strukturalne.
Tak dokonuje się przegrupowanie masy półprzewodnikowej w bioelektronicznym układzie pod
wpływem informacji. To jej ewolucyjna rola. Ów układ scalony w trakcie pracy nie tylko nabiera
wprawy, ale jednocześnie przestraja się jakościowo, a więc jest urządzeniem elektronicznym nie
tylko odświeżanym w tworzywie półprzewodników i zasilanym chemicznie, ale też wykazującym
konstrukcyjną progresję. Ta ostatnia cecha stanowi o zasadniczej różnicy między urządzeniem
zbudowanym przez człowieka a układem zbudowanym przez przyrodę: człowiek nie potrafi
zbudować urządzenia o konstrukcyjnej progresji, choć jego samego w ten sposób zrealizowała
przyroda.

Komputer, któremu człowiek pragnie dorównać, jest dziełem człowieka, ale nie doścignie precyzją
mózgu, wobec tego nie ma potrzeby się do niego upodabniać; oczywiście, może on oddać
nieocenione usługi w przeliczaniu informacji i jej segregowaniu. Informacja w komputerze tylko
45

sumuje się, natomiast w biologicznym układzie jest twórcza zarówno pod względem budowy
struktur, jak i w możliwościach koordynacyjnych oraz w samej świadomości. Podlegają one
prawom rozwoju i to rozwoju przyspieszonego.

Tak powstał jedyny w swoim rodzaju system ustawicznych zmian fluktuacji nie tylko procesów, ale
również molekularnych struktur, przepisywanej w nieskończoność informacji; system, który w
konsekwencji tego trwa miliardy lat jako ciągłość. To dynamiczna nieśmiertelność życia. Znaleźć
się świadomie w tym zaczarowanym kręgu kwantowych procesów odmierzających trwałość jest
losem człowieka.

W centralnym układzie scalonym wytwarza się własna sieć informacyjna, obejmująca zresztą swym
zasięgiem całą masę półprzewodników białkowych, łącznie z ich najdrobniejszymi detalami
funkcjonalnymi. To nie jest "połykanie" informacji i "przeżuwanie" jej na składowe. Życie nie jest
układem, w którym informacja trafiająca na wejście przetwarza się i zmierza do wyjścia. Taka kolej
rzeczy istnieje słusznie przy spożywaniu sandwicza i towarzyszącym mu procesie metabolizmu.
Należałoby raczej mówić o metabolizmie informacji, używając określenia Antoniego Kępińskiego,
oraz o życiowym cyklu informacji w ustroju. Istniejąca teoria informacji nie wiadomo czy będzie
wystarczająca do rozwiązania problemu. Brak nam chyba dwóch podstawowych sformułowań -
zasad kwantowej termodynamiki i kwantowej teorii informacji.

Chemiczny sposób patrzenia, obowiązujący w biologii, doprowadził do uznania praw rządzących


ruchem substancji w ciekłym ośrodku za ostateczną podstawę przekazu impulsu nerwowego. Ale na
synapsach załamała się interpretacja, stając przed możliwością alternatywnego rozwiązania: albo
synapsy chemiczne, albo "elektroniczne". Półprzewodnictwo i rysująca się nowa wizja bioukładu -
elektroniczna w środowisku białkowych półprzewodników tworzonych metabolicznie - wskazuje
raczej na typowy tutaj sposób informowania, mianowicie talowy: elektromagnetyczny i
kwantowoakustyczny. Uruchomiony strumień elektronów pozwala wyróżnić jeszcze trzecią falę -
elektronową. Powstałaby wobec tego własna siatka dyfrakcyjna trzech interferujących fal:
elektronowej, elektromagnetycznej i akustycznej. Wszystko w białkowym ośrodku
piezoelektrycznego półprzewodnika.

Elementy molekularne tworzące półprzewodnikowe jednostki scalone nie istnieją więc w izolacji,
lecz tkwią w oczkach złożonej siatki falowej. Zależnie od tego, czy element elektroniczny znajdzie
się w węźle czy w strzałce fali stojącej, w fazie czy w przesunięciu fazowym, jego praca ulegnie
zmianie. To stanowi sekret wysokiego skoordynowania we włączaniu metabolizmu w elektroniczny
system funkcjonalny. W ten sposób poszczególny element scalony jest zarówno autonomiczny, jak i
uwarunkowany całym zespołem funkcjonalnym, jest indywidualny i ogólny, jest po prostu
wmontowany w funkcjonalną całość i jednocześnie ją tworzy jako nieodzowna część układu. Nic
dziwnego, że zasilanie energetyczne musi tu być niezwykle intensywne. Układ scalony mózgu
zużywa 20-25 procent wszystkich elektronów przenoszonych w procesie oddychania, choć mózg
stanowi tylko 2,5 procent masy ciała. Każde niedoenergetyzowanie elektronami jest groźne dla jego
zespolonej funkcji, a tym samym dla całego organizmu. Co ciekawsze, najdalej posunięta
specjalizacja pracy mózgu u człowieka jest najmniej wytrzymała na niedobór elektronów.

Siatka informacyjna, bardzo precyzyjna i w maksymalnym stopniu skoordynowana, wymaga


minimalnych mocy do sprawnego sterowania, ale też z wielką dokładnością odbiera trafiającą w nią
informację z zewnątrz. Z elektroniki technicznej wiadomo, że układ scalony zużywa znacznie mniej
energii niżby to wynikało z sumy energii zużywanej przez jego poszczególne elementy oddzielnie.
Integracja bioelektroniczna byłaby więc ze stanowiska ewolucyjnego tendencją do oszczędzania
46

energii potrzebnej do funkcjonowania układu. Parametry środowiska energetycznego, zarówno


wewnętrznego, jak i otoczenia, grają na subtelnie zrównoważonym układzie elektronicznym
melodię swoich fluktuacji. Należy sądzić że z niezwykle szerokiego informacyjnego pasma
środowiska tylko nieznaczny jego procent jest odbierany w sposób świadomy, przez zmysły. Reszta
nie przedstawia jednak dla żywego ustroju pustki informacyjnej, czyli nie jest martwym
informacyjnym wycinkiem środowiska. Tak może jest w programowaniu inżynierów, ale nie
przyrody.

Tutaj właśnie przebiega poprzez zoologię hominizacyjna kreska, oddzielająca zwierzęcy odbiór
informacji od ludzkiego. Ten ostatni nie jest wyłącznie odbiorem świadomym via receptory
zmysłowe i układ nerwowy, lecz i możliwością wydobycia informacji z siebie, rzucenia jej na
indywidualne kołowroty osobowości i osiągnięciem przekonania, że właśnie coś takiego jest nie
tylko możliwe, ale rzeczywiście nastąpiło. Człowiek jest generatorem własnej informacji, a dzięki
niej potrafi drążyć otaczający świat w znacznie szerszym zakresie niż pozwala mu na to recepcja
zmysłowa i jednocześnie może drążyć własną naturę. Stwierdzenie, że tak właśnie jest, stanowi
odkrycie siebie.

Niewykluczone, że zwierzęta odbierają instynktownie znacznie szerszy zakres informacji, niż im na


to receptory zmysłowe pozwalają. Jest to zapewne faza wyniesiona jeszcze z wczesnego okresu
tropizmów wyretuszowanych częściowo przez odbiór zmysłowy. Ta faza przechowała się jako echo
dalekiej przeszłości w instynktach modyfikowanych w nieznacznym stopniu przez receptorowe
poznanie. Człowiek natomiast wydrapał z siebie resztki tropizmów i szybko kończy uwalnianie się
od ostatnich instynktów na rzecz rozumowania i logicznych pomyłek.

Organizm nie jest białkowym przyrządem sfabrykowanym przez przyrodę do odbioru informacji,
jest żywym ustrojem, którego siatka dyfrakcyjna wewnętrznej energetyki wyławia każdą zmianę
parametrów środowiska nie tyle dla własnej wiadomości, ile raczej dla własnego zasilania.
Organizm jest układem zasilanym informacyjnie z racji swej konstrukcji, nie posiada bowiem
innego zasilania poza metabolizmem i procesami bioelektronicznymi. Ocena życia w kategoriach
inżynieryjnych jest podstawową pomyłką niebiologicznego traktowania. Dojście do tego
stwierdzenia to już akt ludzki i najlepszy dowód, że człowiek jest nie tylko konsumentem
informacyjnych bitów, choć to on wymyślił teorię informacji, podobnie jak i biologię. Oczywiście
odcisnął na nich piętno świadczące o pewnym stanie poznania życia i o stanie jego potrzeb. Teoria
informacji powstała na użytek telekomunikacji i jest odbiciem aktualnych potrzeb przekazu
wiadomości w technice. Przykład wzięto z życia, rozumiejąc je po ludzku, to znaczy z
zapotrzebowaniem na wiadomości, czyli informację. Tymczasem życie odbiera nie tylko
wiadomości przekazane w sensie teorii informacji, a więc nie tylko bity, lecz również energię fali
nośnej.

Układ żywy pozostaje "głuchoniemy" na wołanie środowiska tak długo, dopóki nie stworzy
własnego systemu informacyjnego. Środowisku bowiem "przemawia" również do świata
mineralnego, do kwantowego układu atomowego czy drobinowego. Skokiem życia było
wytworzenie własnej siatki informacyjnej, czegoś w rodzaju informacyjnego systemu, dużo
wcześniej zanim się w ogóle poczęło zanosić na wyodrębnienie układu nerwowego. Życie
kształtowało się właśnie w informacyjnej siatce, jak to zostało nazwane wcześniej - w dyfrakcyjnej
siatce fal elektronowej, fotonowej i fononowej. Masa biologiczna układa się dopiero w polu
działania tych sił. Falowa siatka dyfrakcyjna stanowiła dostatecznie gęsty układ kanałów
informacyjnych, które w miarę ewolucji życia stawały się coraz sprawniej wykorzystane; do
przekazu istotnych informacji. Sieć kanałów informacyjnych była koniecznością. Bez
47

bioelektroniki, a więc bez pojęcia półprzewodzącej masy organicznej, brakowało czegoś biologii
molekularnej do pełnego zrozumienia precyzyjnej informatyki żywego ustroju, od kwantowych
podstaw poczynając, a na integracji całego organizmu kończąc. Układy nerwowy i hormonalny są
końcowym anatomicznym i fizjologicznym akcentem rozwojowym życia. Operowanie tylko tymi
ewolucyjnymi "końcówkami" dla zrozumienia informacji żywego ustroju jest dużym
niedopatrzeniem, wynikającym z makroskopowych odniesień.

Najpierw musi być "co" nadawać, potem "na czym", a więc musiały powstać kanały informacyjne,
wreszcie nastąpił tak charakterystyczny, dla życia wzrost masy informacyjnej łączący się z
możliwością ewolucji przekazującego układu. W pewnym momencie musiało nastąpić
uświadomienie sytuacji, a więc coś w rodzaju refleksji. Ale to "w pewnym, momencie" łączy się już
z istnieniem czasu. Otóż i druga niewiadoma, właściwie trzecia, gdyż trudno nazywać: życie
wiadomą. Tak jak informacyjne kanały, istniejące z racji kwantowych warunków półprzewodzącej
masy organicznej, nie stanowią jeszcze układów nerwowego ani hormonalnego, tak filogenetyczny
czas rozwoju życia na naszej planecie nie jest czymś określonym dla pojedynczego układu. Czas
osobniczy, czyli ontogenetyczny, musiał zaistnieć nadobnie jak doznanie fali elektromagnetycznej
odbieranej jako światło, fali akustycznej rozróżnianej jako dźwięk, czy chemicznej zawiesiny
"wąchanej" albo "smakowej". Fizjologia odbioru informacji zewnętrznej nie narodziła się jednak z
niczego w przeszłości rozwojowej i konstrukcyjno-funkcjonalnej życia. Czas, który sprawia tyle
kłopotu filozofom, tak "wyrósł" z czasu filogenetycznego, jak układ nerwowy i receptorowy - z
molekularnej masy lub jak hormony - z chemicznej treści życia. Narodziny czasu na tle ogólnej
informacji płynącej z receptorów zmysłowych były pierwszym i podstawowym, krokiem w
kierunku człowieka. Stanowiły one zakręt, który biosfera wzięła już zdecydowanie i na którym
znajduje się nadal, zwiększając liczbę przeżywanych zdarzeń w jednostce czasu; byłoby to coś w
rodzaju wspomnianego już relatywistycznego wydłużenia sekundy i zapełniania jej narastającą
masą informacyjną.

Momentem zwrotnym na drodze wyzwalania się człowieka z zoologii było odkrycie czasu
przyszłego. Wybieg myśli naprzód jest ograniczony tylko jednym - prędkością światła, za nim
dopiero bezwładna masa biologiczna nadąża w czasie słonecznym. Czas przyszły wyrwał człowieka
z grawitacyjnych przeznaczeń masy organizmu. Od tej pory będzie coraz częściej sięgał w sfery
przewyższające, jak mu się wydaje, jego naturę. Tam znajdzie prawa kojarzenia, refleksję,
rozwijaną ustawicznie świadomość, siebie jako podmiot zdarzeń i bliżej nie poznany świat
fenomenów, które czekają dopiero na odkrycie w ciągu jego dalszej hominizacji, bynajmniej
jeszcze nie ukończonej. Tak sięga w regiony działań energetycznych swego jestestwa, które,
konfrontowane z inercyjną masą bio1ogiczną, wydaje mu się niezwykłe - psychiczne, bezmasowe,
abstrakcyjne i lotne.

Z przyjęcia bioelektronicznego stanowiska wynikają pewne konsekwencje. Życie jest ostatecznie


sprowadzalne do fali elektromagnetycznej. Świadomość jest również energetyczną cechą, a nie
tylko poznawczym atrybutem. Wobec tego czas jako "pomysł" życia, podobnie jak barwa, dźwięk,
smak czy zapach; winien nosić cechy anergii. Najogólniejsze równanie w biologii wyrażałoby się
następująco: życie = świadomość = czas. Natura tych trzech rzeczywistości biologicznych winna
być taka sama - energetyczna. Jak dotąd, jest to układ niewiadomych, które na skutek częstego
używania stały się wtórnie pseudopoznane. Życie, świadomość i czas to pojęcia, którymi chętnie się
posługuje czwarta niewiadoma - człowiek. Trudno sobie wyobrazić pełniejszy komplet. Tak wiedza
ścisła jako fundament miewa ścisłe niewiadome.

Na kwantowe wrzeciona natury nawijało życie własną historię od pierwszego momentu swego
48

istnienia w przepastnej głębi czasu, nazwanego prekambrem. Pracowite wrzeciona kwantowe,


obracające się na pograniczu reakcji chemicznych i procesów elektronicznych, odkładały pamięć
minionych zdarzeń w molekularnych strukturach z cierpliwością, którą posiada jedynie czas i
wieczność. Niezmordowane elektrony, fotony i fonony wystukiwały w kwantowym rytmie
absolutnie nie znaną sobie przyszłość. Posuwała się nieśmiertelna fala życia na Ziemni, wzbierająca
w zaangażowaną masę i związaną energię, choć cięta ewolucyjnym mikrotomem na gatunki i
osobniki przeznaczone na śmierć, nie mniej masową. Życie trwało. Ta egzystencjalna konstrukcja
życia została do dziś. Życie przesypuje i miele na kwantowych żarnach coraz to nową masę by ją
ostatecznie przerzucić na hałdę śmierci jako byłe gatunki czy osobniki, samo zaś trwa w tej
nieustannej robocie, ciągnącej się niewiarygodnie długo. Daninę śmierci spłacało życie w coraz
większej jednostce, aż zjawił się gatunek, który po raz pierwszy uświadomił sobie życie i śmierć -
człowiek. Od tamtej pory nikt tak hojnie śmierci nie zadawał jak on; w jakimś paroksyzmie odwetu
za to przeznaczenie, nikt jak on nie pragnie życia wypełnić treścią. A wreszcie, kiedy się wzmógł i
w siły urósł, on jeden stanął do walki ze śmiercią.
Człowiek wspaniały!

Odtąd on przyrodzie chce nadawać kierunek, lecz czy mu się to uda, nie wiadomo. W informację,
która wymodelowała jego hominidalne tworzywo, wkłada własną informację na świadomy użytek i
cel, choć - niezbyt się jeszcze orientując - działa czasami na biologiczną szkodę.

Na razie człowiek znajduje się na etapie gospodarki pierwotnej, jeżeli chodzi o produkcję
informacji naukowej. Rozpatrując rzeczywistość przyrodniczą, otrzymuje zbyt wiele trocin
informacyjnych. Rozkosz, jaką odczuwa na widok morza informacyjnego, jest doznaniem
prymitywnym; nie opanował jeszcze tego stadium ekonomiki informacji, w którym wszystko
zacznie się sprowadzać do nadmiernej podaży i związanej z tym inflacji, przez co koszty jednego
bitu informacyjnego będą niewspółmiernie wielkie w porównaniu z jego wartością nabywczą.
Tymczasem człowiek do pomocy w przelewaniu informacyjnego morza zaangażował, prócz
własnego mózgu, mózg elektronowy. Stare przysłowie bowiem mówi, że co dwóch, to nie jeden. W
liczeniu tak. Ale w myśleniu pozostaje tylko jeden.

Komputer niekiedy dławi się nadmiarem informacji, sapiens natomiast jest zdania, że każdą jej
ilość przełknie. A może jeszcze nic nie wie o ubocznym działaniu nadmiernej ilości informacji na
ustrój? Informacją dla żywego ustroju nie jest tylko to, co informatycy wymyślili i co pragną
przedstawić jako celowe działanie. Najgorszy wydaje się informacyjny szum, który - mimo całej
rzekomej jednostajności - jest informacyjnym biciem w werbel kory mózgowej. Monotonia
informacyjnego szumu jest nie mniej skuteczna niż krople wody drążące skałę. Nieustający zalew
informacji jest najlepszym sposobem dezintegracji układu. Zaczyna się proces odwracania
ewolucyjnej drogi od koordynacji.

Jedno wydaje się coraz bardziej prawdopodobne inflacja informacji zagraża nauce w taki sam
sposób, jak inflacja pieniądza gospodarce. Do pewnych granic informacja jest intelektualnym
bogactwem, dalej poczyna niebezpiecznie zwiększać się jej podaż, tym samym - zmniejsza się jej
wartość. Ponadto bity informacyjne stają się w nauce nieproporcjonalnie drogie w porównaniu z ich
wartością użytkową.

Informacja zdaje się wykazywać wszelkie cechy piany, a więc zwiększa wizualnie objętość, robi
wrażenie olbrzymiej masy mimo swego niewielkiego ciężaru. Informacja daje się łatwo spulchniać.
Po wyschnięciu jest informacyjnym pyłem. Tylko przy tych właściwościach informacji może
powstać paradoks bezmiernej ilości bitów produkowanych w biologii i psychologii oraz
49

niemożności kondensacji, tego pyłu informacyjnego w kształtkę orzekającą, co to jest życie, kim
jest człowiek, co to jest świadomość. Czarodziejskie słowo "informacja" bywa złudne, a nawet
niebezpieczne, jak wszystko, co jest produkowane bez zastosowania filtrów logiki.

Na żadnym chyba odcinku nie daje się tak namacalnie wyczuć różnicy między sapiensem i
electronicusem, jak w odbiorze informacji. Fizjologia podzieliła mózg na administracyjne sfery
działania informacji poprzez okna receptorowe. Reszta powierzchni ciała zastała niejako wyjęta
spod informacyjnego nacisku. W dodatku okna receptorowe działają selektywnie i w określonej
ściśle skali, zasłaniając widok dolnej i górnej granicy pasma. Z bogactwa środowiskowego pozostał
tylko ujednolicony odbiór informacji, mimo specyficzności zmysłów (światło, dźwięk, temperatura,
ból, smak, zapach, grawitacja), zawsze przekazywany w jednakowy sposób przez zmianę stanu
elektrycznego w mózgu. Drugim szczegółem świadczącym o scalonym układzie jest brak ścisłych
granic na mapie mózgu; widać na niej raczej pewne rejony o większym prawdopodobieństwie
zmysłowej recepcji promieniujące na sąsiednie rejony mózgu. Mimo specyficzności odbioru
poprzez receptory zmysłowe, mózg działa jako funkcjonalna całość.

Jak mózg integruje swoje 14 miliardów elementów, czyli, innymi słowy, jak tę żywą i czującą masę
ugniata informacja? Otóż to właśnie. Wystarczy wziąć pod uwagę jeden rodzaj informacji -
elektromagnetyczną. Kompatybilność elektromagnetyczną, czyli wzajemne uzależnienie urządzeń i
ludzi, wymyślono w telekomunikacji niedawno, przyroda natomiast uwzględnia ją od chwili
powołania życia. Interakcja bowiem życia i fal elektromagnetycznych jest odwiecznym
zagadnieniem na Ziemi. Wnikanie fal elektromagnetycznych w ludzki mózg jest tylko
filogenetycznym epilogiem całej sprawy, może dlatego tak bardzo znamiennym dla zrozumienia
postawianego wyżej problemu.

Biolog bardzo często nie zna skutecznej metody badania biosfery, ta zaś interesującego zagadnienia
rozwiązała wcześniej, zanim w ogóle w historii życia powstał projekt człowieka. Z braku metod
sypią się serie badań empirycznych, mnożą wyniki, narastają sprzeczności, oscylują interpretacje,
aż stają w martwym punkcie. Z termicznego działania mikrofal wycofano się szybko, choć
wzbudziło ono początkowo wiele entuzjazmu, okazało się bowiem, że niskie natężenie mikrofal nie
daje skutków termicznych wiążących się z widoczną zmianą biochemicznego behawioru. Rośnie
więc informacyjna "kasza" wyników, powiększa magazyn danych, ale nie wyjaśnia niczego po
upadku poglądów o termiczności oddziaływań. Trudno zresztą odpowiedzieć na pytanie o
mechanizmy działania fal elektromagnetycznych, wychodząc z biochemicznego schematu życia
stworzonego dla zgoła innych potrzeb. Bez przyjęcia bioelektronicznego modelu niepodobna
znaleźć sensownego wyjaśnienia skutków Mikołajczyk, 1974).

Bardzo mało wiemy o ewolucji wstecznej. Postęp ewolucyjny może się bowiem również
dokonywać przez "wygaszenie" zbędnego elementu za cenę rozwoju innego. Skąd się wzięło tak
zwane trzecie oko u ryb smoczkoustych i płazów? Wyjaśnienia można szukać w pozostałej do dziś
u wyższych kręgowców aktyw rej linii podwzgórze-przysadka-gonady, podlegającej wpływom
szyszynki, a ta zdaje się stanowić stary - mierząc czasem filogenetycznym - fotoreceptor. Czy
istnieje w niższych grupach rozwojowych recepcja mikrofal i fal długich elektromagnetycznych? A
może istnieje szczątkowo u człowieka, tylko nie zostały jeszcze zlokalizowana? W każdym razie
reakcja układu nerwowego i mózgu na mikrofale, jeśli odpada efekt termiczny, wydaje się bardzo
zagadkowa i dosyć swoista. W każdym razie mózg nie zajmuje się - jak fizycy - szczegółami
zabawy polegającej na badaniu reakcji pojedynczej molekuły na falę elektromagnetyczną, nie
przemnaża wyników przez 12X10do21 drobin i nie segreguje ich na wibracje, rotacje czy oscylacje.
Gdyby tak postępował, do tej pory nie odkryłby zapewne najdłuższej fali płynącej z Kosmosu.
50

Okazało się, że nie znany wektor elektryczny dociera do Ziemi co 100 sekund. Zaangażowano więc
mózg do rozwiązania zagadki. To jasne, taka częstotliwość dowodzi długości fali
elektromagnetycznej równej 30 milionom kilometrów.

Nie kończy się jednak na tym sprawa odbioru informacji przez scalony układ mózgu. Aerozol, który
do niedawna tylko zanieczyszczał pyłami atmosferę, okazał się ostatnio również elektryczny jako
nośnik ładunków. Ujemne ładunki trafiają z jakimś upodobaniem w tkankę nerwową i mózg,
podwyższając ich zapotrzebowanie na tlen i wydalanie dwutlenku węgla. Wdychanie ujemnego
aerozolu zwiększa amplitudę elektroencefalogramu w różnych częściach kory mózgowej.
Odwrotnie - dodatnie zjonizowanie zmniejsza częstotliwość rytmu elektroencefalogramu. Co
więcej, ujemny aerozol doskonale działa na sen i likwiduje potrzebę używania uspokajających
środków farmakologicznych. Liczba przenoszonych elektronów zależy od wielkości cząstki.
Cząstka o średnicy równej jednej dziesiątej części mikrona transportuje 7,2X10do4 elektronów, o
średnicy pół mikrona - już 7,9X10do5 elektronów, o średnicy pięciu mikronów - nawet 2,3 X 10do7
elektronów. Gdyby zaś cząstkę uważać za sześcian o krawędzi równej pięciu mikronom, to takich
sześcianików zmieściłaby się w jednym centymetrze sześciennym aż 15 000 000
begin_of_the_skype_highlighting 15 000 000 end_of_the_skype_highlighting, a ich
łączna powierzchnia wynosiłaby 12 000 centymetrów kwadratowych. Oczywiście dla organizmu
jest najkorzystniejsza mieszanka jonów ujemnych i dodatnich w odpowiedniej proporcji (Portnow,
1976).

Mechanizmy penetrowania aerozolu w układ nerwowy i mózg nie są jeszcze wyjaśnione; czeka nas
wiele badań, ujawni się rozrzut wyników, sprzeczności itp., jak w przypadku działania pól
elektromagnetycznych.

Precyzja, szybkość, niezawodność, plastyczność odbioru, zwrotność mózgu - wymagają


kolektywnego funkcjonowania wszystkich drobin i komórek, inaczej mózg spóźniłby się z
przemiałem niezwykłej ilości informacji, którą musi skoordynować, odmierzyć, rozprowadzić.
Procesy chemiczne i elektrochemiczne znają zbyt dużą bezwładność, podobnie jak procesy
molekularne. Najodpowiedniejsze wydają się procesy elektroniczne w układach scalonych.

Mózg - informacyjny trawieniec - każdą liczbę bitów wchłonie, przemiesza, na zewnątrz wyrzuci,
nową dawkę przewidzi, nie potrafi tylko powiedzieć, jak działa, jak jest sam skonstruowany. Ten
przedziwny twór został umieszczony w większym futerale somy (97 procent), bez której nie może
się obyć, podobnie jak ona bez niego. A może w tym całym układzie kursuje kolektywna "ciecz
elektryczna", która przenosi impulsy hydrodynamicznie i elektrodynamicznie? Kolektywność
działań wydaje się bezdyskusyjna. A reszta wniosków? Co na to electronicus?

Electronicus wykazuje odmienną reakcję na informację środowiskową. Na powierzchni jego ciała,


charakteryzującej się maksymalnym zagęszczeniem ładunków, nie ma strefy bezinformacyjnej.
Wychodzi on na spotkanie środowiska wyposażony nie tylko w organy zmysłowe. Spośród całego
pasma fal elektromagnetycznych receptor wzroku wybiera wprawdzie tylko fale o długości 390-725
nanometrów, ale i reszta widma elektromagnetycznego jest odbierana przez całą masę białkowych
półprzewodników. Organ zmysłu jest szczególnym przypadkiem uwrażliwienia na niewielki
wycinek pasma.

Organ słuchu nie jest u niego jedynym kanałem do odbierania dźwięku. Do ucha docierają tylko
dźwięki w zawężonej skali słyszalności 16-20 000 herców, Homo electronicus zaś "słyszy" całą
masą białkowych piezoelektryków, w szerokiej skali częstotliwości zarówno infradźwięków, jak i
51

naddźwięków. "Słyszy" zmianą polaryzacji i strykcją piezoelektryków organicznych w tej samej


rytmice, co fala akustyczna. Jego sonosfera jest szersza i bardziej rozhałasowana, niż to
najsubtelniejsze ucho jest w stanie odebrać. Electronicus słyszy nawet wtedy, gdy jego uszy
donoszą mu o zupełnej ciszy. Co więcej, jego piezoelektryki w polu elektromagnetycznym
poczynają grać kwantową melodię, strykcja bowiem dokonuje się w synchronizacji z
częstotliwością wektora elektrycznego, emitując kwantowoakustyczną falę. Electronicus nigdy nie
ucieknie od informacji, odbiera ją przeraźliwie szeroko i subtelnie. Nawet środowisko chemiczne -
rozcieńczone w wodzie, czyli zjonizowane, lub rozproszone w powietrzu jako aerozole - odbiera on
nie w skali smakowo-węchowej, ale jako donory lub akceptory elektronów.

Jedyna rada, którą zresztą życie wykorzystało po namyśle trwającym około trzech miliardów lat -
wygasić ten uniwersalny odbiór przez wyodrębnienie recepcji informacyjnej, z jej głębokością oraz
intensywnością odbioru, w zacieśnionym paśmie i z jednoczesną świadomością tego odbioru. Tak
życie wystawiło na powierzchni elektronicznego układu scalonego anteny receptorów zmysłowych.
Świadomość tego odbioru wycisza pasmo na dwóch jego krańcach. Oczywiście sapiens myli się,
gdy sądzi, że tylko w tym przedziale odbiera informację, utożsamiając ją ze świadomością. Układ
scalony jest multireceptorem pełnego pasma, które odbiera w znacznie słabszym stopniu niż
zmysłami, ale za to ustawicznie.

Electronicus wie, że wprawdzie nie zaraz, ale na pewno w przyszłości strefa ciszy informacyjnej
będzie konieczna, bez względu na to, czy się ktoś będzie czuł już electronicusem czy nadal
sapiensem. Wygaszanie informacji będzie jedyną drogą regeneracji układu scalonego i jego
podukładu - mózgu. Mechanizm został obliczony przez przyrodę na normalną podaż informacyjną,
a nie na lawinowy zryw produkcyjny dzięki generatorom uruchomionym przez człowieka. "Higiena
informacyjna" będzie nie mniej ważnym działem badań niż środki generujące informację oraz ich
konstrukcja i wydajność. Technika nie zna wprawdzie ograniczeń, poza wytrzymałością
materiałową, ale skończone są możliwości organizmu jako układu scalonego i powszechnego
odbioru informacji w pełnym paśmie.

Strefa ciszy informacyjnej nie ma charakteru wyłącznie akustycznego, jak można by sądzić, lecz
również elektromagnetyczny, a nawet chemiczny. Chemiczna, elektromagnetyczna i akustyczna
strefa ciszy jest wizją ochrony środowiska w odczuciu Homo electronicus, o ile ma nie dojść do
informacyjnej katastrofy. Informacja kształci i rozwija, była bezsprzecznie czynnikiem
dynamizującym ewolucję biosfery aż do wytworzenia człowieka włącznie. Nadmiar informacji,
podobnie jak nadmiar skutecznych leków i najlepszego jadła, może się okazać ujemny w skutkach.
Alkoholik określiłby to jednoznacznie: "Informację w nadmiarze trzeba zwymiotować." Przy
pewnym bowiem natężeniu i zbytnim urozmaiceniu poczyna ona ogłupiać. Wprawdzie w
przyszłości po dokładniejszym opracowaniu odbioru informacji przez elektroniczny układ scalony
organizmu będzie można podjąć staranie o celowe strojenie ekosystemu informacyjnego, na razie
jednak występuje lęk przed informacją.

Przyszłe pokolenia wyrażą to lapidarnie: ludzie w XX wieku, czyli w epoce drugiego


średniowiecza, cierpieli na horror informationis. Sami stworzyli informację i sami wymyślili lęk
przed nią.

Homo electronicus - jego pojęcia i logika

Człowiek jest bezsprzecznie najinteligentniejszym zwierzęciem i podobno z tego powodu niezbyt


52

pasuje do biologicznego królestwa zwierząt.

Nałożył na siebie pojęciową siatkę, od góry nakrywając się logiką, którą wymyślił jako konieczną
wymierność wszelkich poczynań oddzielających go od zwierząt. Przez 23 wieki sądzono, że istnieje
tylko jedna logika sformułowana przez Arystotelesa, jak niemal przez tyle samo stuleci istniało
przekonanie o jednej geometrii wymyślonej przez Euklidesa. Wiek XIX obalił oba intelektualne
mity. Istnieje tyle logik i geometrii, ile ich potrafi wymyślić człowiek. Podobnie, jak współrzędne
kartezjańskie nie stanowią jedynej "siatki geograficznej" dla naszych pojęć.

W biologii jest inaczej. W logice nieobserwowanie zasad prowadzi do nieciągłości, czyli pomyłki w
rozumowaniu, a tym samym - pomyłki w poznaniu rzeczywistości. Wydaje się, że w biologii
odstępstwo od przyjętych pojęć jest przeciwstawnością życia określamy ją jako śmierć. W logice
biologicznej człowiek obawia się nie tyle pomyłki w poznaniu, ile samej natury przedmiotu badań.
Być może jest to lęk podświadomy.

Po co uprzedzać wnioski. Lepiej przyjrzyjmy się faktom. Zastanówmy się nad tym, co jest
paradoksalne, a co zależy tylko od początku układu współrzędnych i od przenoszenia pojęć z
jednego układu w inny choć treści tych pojęć nie pokrywają się. Biologia makroskopowa
wytworzyła zestaw pojęć o życiu, które były w niej obowiązujące; potem zastosowano je do
biologii molekularnej, wreszcie próbowano implantować do biologii submolekularnej. Ustawiamy
sztalugi naszej myśli na coraz innym poziomie organizacyjnym życia i malujemy jego obraz
używając tych samych pojęć, co prowadzi nas do niemożności uzyskania definicji życia, słusznej na
wszystkich poziomach organizacyjnych. Jednym z zasadniczych paradoksów biologii mimo
niezwykłego jej rozbudowania jest brak opracowanej metodologii. Nie istnieją więc w biologii
pojęcia abstrakcyjna, a tylko wyobrażenia, układane w terminy używane w różnej skali poziomów
organizacyjnych.

Musiało to wreszcie doprowadzić do pojęciowej rozbieżności, która świadczyć może, że dokonuje


się formowanie nie tyle nowego, ile podstawowego poziomu życia, gdzie nasze obiegowe "pojęcia-
wyobrażenia" stają się sporne. W fizyce sytuacja taka powstała z chwilą pojawienia się mechaniki
kwantowej, która pozwoliła na inny odbiór rzeczywistości. Drugi taki przełom nastąpił w fizyce
relatywistycznej. Kiedy w roku 1915 stanął Einstein wobec alternatywy: zrezygnowanie z geometrii
Euklidesa lub porzucenie twórczej koncepcji przestrojenia Wszechświata, wolał poświęcić od
dawna nieżyjącego już Greka, niż okazję głębszego poznania Kosmosu. Schematy są nienaruszalne,
dopóki się ich nie naruszy. Biologia nie przeszła swej fazy mechaniki kwantowej ani
zrelatywizowania. Tradycyjnie tkwi na dawnych pozycjach, wchłaniając nowe fakty. Rzecz prosta,
komplet pojęć jest tworzony zawsze dla systemu. W systemie fizjologicznym, który
niedostrzegalnie przeszedł w biochemiczny - pojęcia były adekwatne. Biologia molekularna,
podretuszowana chemią, mieści się jeszcze w tym samym systemie razem z pojęciami. Przejście do
biologii submolekularnej nie może się dokonać bez rewizji pojęć, jest bowiem przejściem w świat
kwantowych podstaw, które w fizyce łączy się z nowym pojmowaniem rzeczywistości i jej
opisywaniem. W biologii nie może być inaczej, z jednym wyjątkiem - niemożnością formalnego
opisu ze względu na złożoność przedmiotu, a może raczej ze względu na nowość samej
problematyki.
Jako przykład trudności w stworzeniu formalnego matematycznego opisu można przytoczyć próby
w tym zakresie dla jednej pary zasad azotowych znajdujących się w DNA, mianowicie pary
guanina-cytozyna, potraktowanej jako układ 136 elektronów. Chodziło bodaj o znalezienie
położenia protonu w jednym wiązaniu wodorowym. Wymagało to obliczenia 70 miliardów całek
dwuelektronowych. Maszyna cyfrowa typu IBM 360/195 wykonywała tę operację aż przez 192
53

godziny. Zachęcające.

Pojęcia nasze o życiu sięgają korzeniami jeszcze przednaukowej obserwacji, a więc są znacznie
starsze niż logika Arystotelesa i geometria Euklidesa. Pod naporem biologii eksperymentalnej
uległy rewizji o tyle, że nie ma już potrzeby obalania animistycznych skłonności, ponieważ obraz
życia pocięła gęsta sieć analiz chemicznych i molekularnych struktur. Z animizmu i najstarszych
filozoficznych sformułowań został brak definicji życia jako naukowa kurtuazyjna aprobata
empirycznych danych, bez orzekania dyplomatycznie o życiu, czym ono jest. Dawne pojęcia o
życiu w klasycznej niemal formie zostały wyparte milcząco do psychologii, która nie mniej
dyplomatycznie nie orzeka nic o naturze psychiki, choć nie kwestionuje jej koegzystencji z
działalnością centralnego układu nerwowego. Tak więc dwie nauki eksperymentalne - biologia i
psychologia - po cichu wyznają zasadę nieorzekania o naturze przedmiotu, czyli pozbawiły się
możności zdefiniowania go.

Natomiast człowiek jest jednostką złożoną z dwóch niewiadomych. Pojęcie wyrażające jego naturę
musi pozostać znowu bez definicji. Na dnie wszystkiego znajduje się z milczącą zgodą
przyjmowany zespół pojęć pierwotnych, w niewielkim stopniu retuszowanych przez biologię
doświadczalną, zbyt małym na to, by powstała definicja. Zaplecze usprawiedliwiające tego rodzaju
przemyt logiczny stanowią wszystkie nauki humanistyczne badające dzieła ludzkie.

Sapiens uprawia logikę dziwnego rodzaju. Jest postępowy i na wskroś zempiryzowany, a mimo
wszystko tkwi na prastarych i pierwotnych pozycjach nie przyznając się, że brak mu w ogóle
definicji pojęć tak fundamentalnych, jak: życie, psychika, człowiek. W bardzo złożonych i
niejasnych sytuacjach zdolny jest nawet do odstępstw od rygorów, które sam ustalił. Szybko i
nerwowo wydrapał przekonanie o cudach. Prawa termodynamiki sformułował już 1501at temu.
Kiedy stanął w zadumie przed życiem, widząc jak stosuje ono antyentropijne uniki, choćby w
podziale komórki na dwie albo w cyklu płciowym, doszedł do uznania termodynamicznego dziwu:
życie pożera własną entropię i staje się w ten sposób nieśmiertelne w czasie (Schrodinger).

Nie oglądając się na termodynamiczne problemy, stworzył biochemiczny schemat życia. Ale
przecież wszystkie procesy materii podlegają prawom termodynamiki. Jak może istnieć proces w
zasadzie ten sam, przekazywalny przez miliardy lat, bez zwiększania bezwładności? Odpowiedź
pada z wyższego piętra biologicznych specjalności: "Przez genetyczne zakodowanie i przekaz
informacji." Termodynamika procesów chemicznych jest dobrze poznana. Tymczasem w biochemii
przyjmuje się wieczny balans odwracalnych reakcji chemicznych, jak gdyby posiew entropii nie
chciał rosnąć na biologicznej pożywce. Człowiek twórca i logiki, i termodynamiki - wnosi protest
przeciwko własnym pomysłom nazywając je niekiedy irracjonalnymi.

Człowiek, twórca trzech systemów - biochemicznego, logicznego i termodynamicznego - znalazł


się w tej samej sytuacji, co kiedyś Einstein: z czego zrezygnować, by dokonać dalszego skoku w
poznaniu przyrody? Gdyby nie sprzeczność między logiką a faktami, nie byłoby w nauce
hamletowskich rozterek.

Z czego zrezygnować? Ale zanim zarysują się wielkie perspektywy poznawczego skoku, trzeba
uporać się z następującym szkopułem. Czy świadomość ma naturę antyentropijną, jak życie w
ogóle, a w związku z tym - czy stanowi energetyczną wielkość, podobnie jak życie? Jeżeli tak, to
wtedy rzeczywiście słuszny jest dalszy bunt przeciwko termodynamice. Czy raczej świadomość
uznać za efekt poznania? Lecz wtedy - stop: w tym miejscu prawa termodynamiki przestają
obowiązywać. W jaki więc sposób poznanie, czyli świadomość, działa na termodynamiczne
54

procesy życia mobilizująco lub na odwrót - fatalnie, co przejawia się w psychicznych stresach? Czy
tu wyłania się metabiologiczny składnik człowieka? Więc jakim prawem mówi się o człowieku w
biologii, zalicza się go do naczelnych, przypisuje ewolucję? Czy nie logiczniej nazwać go
psychobiologiczną roladą, w której termodynamiczne reżimy dotyczą tylko biologicznego farszu, a
całością rządzą prawa poznania, przejawiające się niezwykłą ekspansją ludzkiej myśli i działania?
Człowieka stworzył system nauki i pozbawił go możności zaklasyfikowania siebie samego; oto
komiczna sytuacja - albo głowa wystaje poza systemowe ramy, głosząc wolność działania, albo
stopy nie mieszczą się w zakreślonych im podstawach biologicznych.

Ma on więc prawo wyboru: albo uznać dziwność termodynamiczną, gdy mu coś w ratalnym
systemie tworzenia nauki nie pasuje, albo narzucić dobre stosunki sąsiedzkie psychologii i
fizjologii, bez analizowania jednak szczegółów. Człowiek podejmuje wszelkie próby zamazywania
pogranicza dwóch lub trzech dziedzin, byle uchronić się przed ryzykiem zmiany systemu.
Informacja naukowa utrwala jego przyzwyczajenia, budzi oportunizm: wszystko jest w porządku, a
jeśli widać niedociągnięcia, to po uzyskaniu odpowiedniej porcji nowej informacji na pewno
zostaną one automatycznie usunięte.

Człowiek-pasjonat, nieujarzmiony fanatyk wolności, wtłoczony w system naukowy zapomina o


swej naturze, zaczyna dokonywać nielegalnego wyłączania się spod praw, które sam ustanowił,
potrafi być niekonsekwentny nawet. Tak przemożna jest siła wronięcia w system. W fizyce bywały
"katastrofy" ultrafioletu, nieskończonych wielkości w teorii pola. W biologii jest zaś niezaburzone
wzrastanie na systemowej pożywce i nie widać oznak żadnych katastrof. A może wystarczy tylko
otworzyć okna w biochemicznym systemie, aby zobaczyć nowe perspektywy? Electronicus, nie
bacząc na następstwa, wychyla się niebezpiecznie poza biochemiczny parapet. Jak wiadomo,
wszystkie "katastrofy" w nauce były krokiem do wielkiego zrywu twórczego. Trudności, które
dostrzega, nazwijmy tymczasowo "katastrofą" termodynamiki życia i człowieka.

Intuicja podpowiada, że rewolucja w biologii powinna sięgnąć samych jej podstaw, logicznych i
faktycznych. Mimo rozwoju biochemii i biologii molekularnej, cała bio1agia jest dalej statyczna, jej
dynamikę ogranicza inercja, której nie potrafi pokonać. Biologia jest tradycjonalistycznie
postępowa. A tym samym psychologia i antropologia egzystują w cieniu biologii, tyle że bardziej od
niej obciążone akcentem tradycjonalizmu.

Poziom inteligencji oraz logicznego rozumowania można zbadać nie tylko odpowiednimi testami
psychologicznymi, oceniającymi te dwie właściwości człowieczej konstrukcji, rzekomo
niebiologicznego autoramentu. W roku 1955 Orowan zauważył, że we krwi małp człekokształtnych
występuje wysoki poziom kwasu moczowego. Ewolucyjne myślenie okazało się i tym razem
twórcze - nasunęło pytanie, czy inteligencja charakteryzująca sapiensów nie zależy od kwasu
moczowego. W tym samym roku Haldane wykazał, że osobnicy, w których krwi wykryto wysoki
poziom kwasu moczowego, mają wyższe wskaźniki inteligencji i mniej się męczą pracą umysłową
niż pozostali. W jedenaście lat później Brooks i jego współpracownicy przebadali w Stanach
Zjednoczonych grupę profesorów, docentów, asystentów i studentów jednej ze szkół medycznych.
Okazało się, że wskaźniki biochemiczne, to znaczy wskaźnik kwasu moczowego i cholesterolu we
krwi, uzasadniają feudalną drabinę nauki. Stwierdzono najwyższy wskaźnik inteligencji i
najwyższy wskaźnik kwasu moczowego oraz cholesterolu u profesorów zwyczajnych, a także
stopniowe jego zmniejszanie się kolejno u: profesorów nadzwyczajnych, docentów, asystentów; na
samym końcu tego szeregu stali studenci. Można by więc biochemicznie wyrokować o
odpowiednich przesunięciach na drabinie naukowości. Na razie biochemicznie.
55

Ale wróćmy jednak do kwasu moczowego. Skąd znalazł się u naczelnych, a więc u małp
człekokształtnych i człowieka? Po prostu przez ewolucyjne lenistwo niewytworzenia enzymu
urykazy. Urykaza rozkłada kwas moczowy u ptaków, gadów lądowych, owadów (z wyjątkiem
dwuskrzydłych) i ssaków (z wyjątkiem małp człekokształtnych i człowieka). Nie wiadomo więc,
jakie ewolucyjne rozleniwienie prowadzić może do kapitalnych rozwiązań w przyszłości
filogenetycznej; już była w tekście mowa o tym, że głupia pomyłka w genetycznym kodzie, zwana
mutacją, zrodziła geniusza biosfery - człowieka. Życie jest zaiste dziwne.

Przyczynowy i skutkowy szereg czy koincydencja kwasu moczowego z inteligencją? To zależy, co


komu wystarcza do zaspokojenia ciekawości. ELectronicus poszukuje nowych dróg, a więc nie
wystarcza mu inteligencja wyrażana wzorami chemicznymi.

Bioelektronika przesunęła osie współrzędnych życia do rozmiarów kwantowych. Ten drobny zabieg
lokalizacyjny okazać się może zamachem stanu na przestarzałe pojęcia o życiu i psychice. Jego
skutkiem jest przecież i Homo electronicus. Okazał się on więc minerem zakładającym ładunek pod
czcigodne i niewiele mówiące pojęcia o życiu, świadomości i człowieku. Modernizacja poglądów
dokonuje się bez zamiaru wyważania dawnych pojęć i rewolucjonizowania logiki biologicznej.

Homo electronicus oczywiście tych rozterek nie ma, a paradoksy co innego dla niego wyrażają: po
prostu mówienie w dwóch różnych układach współrzędnych i przypadkowe podstawianie
odmiennej treści do tych samych słów. Przede wszystkim świadomość nie musi być wcale
świadoma. To nie jest sprzeczność. Świadomość w kwantowej skali nie jest świadomością
dostarczaną przez receptory zmysłowe i fizjologicznie odbieraną rzeczywistością, ani świadomością
w rozumieniu psychologów, a więc głównie refleksją. Świadomość kwantowa jest zdolnością
reagowania na wszelką zmianę parametrów energetycznych w otoczeniu. Taka świadomość jest w
ogóle cechą życia, a nie nabytkiem ewolucyjnym po kilku miliardach lat praktyki życia. Zarówno
świadomość receptorów zmysłowych, jak i świadomość refleksyjna zjawiły się w czasie jako wynik
ewolucji, są jednak wyrazem daleko posuniętego zróżnicowania układu, natomiast świadomość
kwantowa była zawsze ta sama, stanowi bowiem wespół z innymi kwantowymi własnościami klasę
niezmienników, czyli życiowe constans. Kwantowe bowiem podstawy są zawsze te same, mogą się
tylko ich relacje rozmaicie układać.

Świadomość dla Homo electronicus jest więc podstawową cechą i czynnikiem konstruktywnym w
samej funkcjonalności życia. Nie zjawiła się ona w następstwie ewolucji, lecz razem z powstaniem
życia. Na poziomie kwantowym nie ma ona nic z rozpoznania, jest wyłącznie natury energetycznej,
prawdopodobnie - elektromagnetycznej. Życie w kwantowym rozmiarze nie ma cech
przypisywanych mu przez biologię, a więc nie zostawia duplikatu, nie ma poziomów organizacji,
brak mu celowości, nie wykazuje przemiany materii, rozwoju itp. To świadomość pojęć
makroskopowych, prawdziwych, kiedy rozpatrujemy ją na bardzo wysokich szczeblach ewolucji.
W mikrowymiarze istnieją tylko elektrony, fotony i fonony przy wzajemnym oddziaływaniu
sprzężeń w białkowym ośrodku półprzewodnika. Również śmierć w tym wymiarze nie nosi cech
ustania fizjologicznych zjawisk. Śmierć kwantowa jest zerwaniem sprzężeń między chemicznym i
elektronicznym pograniczem. Życie ponadto nie musi być masą biologiczną, może być
wyemitowaną falą, a tym samym trwać po destrukcji oscylatora, czyli organizmu rozumianego jako
funkcjonująca masa związków organicznych. Strukturalna, a więc uporządkowana masa
biologiczna powraca w chemiczny obieg pierwiastków, natomiast wyemitowana fala
elektromagnetyczna, podlegająca prawu zachowania energii, jest w rzeczywistości nieśmiertelna,
gdyż kontynuuje swój bieg w przestrzeni do chwili pochłonięcia jej przez jakiś układ materii. Przy
zachowaniu klasycznych, czyli makroskopowych, kryteriów nie do pomyślenia byłoby twierdzenie
56

o istnieniu życia poza konstruktywną całością masy biologicznej, twierdzenie takie wprowadzałoby
irracjonalne przesłanki do nauki o życiu.

Rozpatrując problem ze stanowiska kwantowego, nie widać przeszkód w przyjęciu założenia o


elektromagnetycznym trwaniu życia po śmierci masy biologicznej. Jeszcze jeden paradoks
makroskopowy trzeba tutaj uwzględnić, mianowicie - nie można ograniczać życia do wymiarów
masy związków organicznych. Pod względem kwantowej emisji życie sięga znacznie dalej, niż mu
na to przestrzenne parametry masy pozwalają. Fakt ten stanowi podstawę biologii falowej,
niemożliwej do przyjęcia w schemacie biochemicznym czy molekularnym. Zgoła niewiarygodna
jest biologia falowa w schemacie fizjologicznym. Najbardziej zaskakujące jest stwierdzenie, że
życie nareszcie się "rozświetliło" i „rozgadało".

Nie można już przedstawić życia jako zbioru bezszelestnych reakcji chemicznych, przebiegających
w ciszy biologicznego laboratorium przyrody. Życie i światło to nierozerwalne zestawy; życie i
emitowane fotony - to dwie strony tego samego fenomenu metabolizującego. Nie tylko foton
słoneczny jest istotny dla syntezy; nie ma w ogóle procesów życiowych bez generowania fotonów.
Ponadto życie w swej biologicznej masie nie odznacza się bynajmniej spokojem dostojności.
Molekularna sieć związków organicznych jest wstrząsana kwantowym rytmem akustycznym. Tak,
istotnie electronicus mieści się w kwantowej skrzynce biegów życia, a nie w megaskopowych
pojęciach zoologii i psychologii. W takiej skrzynce wszystko może inaczej wyglądać.

Rozdział traktuje o pojęciach i logice electronicusa. Nie ma się co dziwić, że logika electronicusa
może być niekiedy inna niż sapiensów. Euklides tworzył abstrakcyjną geometrię podczas pomiarów
poletek greckich rolników i pasterzy. Arystoteles zaś sformułował zasady logiki na podstawie
megaskopowych obserwacji, oskubując je z detali w akcie nazywanym abstrahowaniem. Geometria
i logika są tworami .człowieka i nie zarzuca się im błędności. Tworzył je przecież sapiens. Logika
electronicusa znajduje się w tym samym szeregu tworzenia i nie musi być błędna z tej tylko racji, że
jest inna.

Cóż za igraszki przyrody! Fantastyczny mózg człowieka posługuje się myślą w sposób
nieograniczony, sięga w najdalsze regiony Wszechświata, rozłupuje cząstki elementarne, odkrywa
ciężkie fotony, choć nie posiadają one masy, przed zgłębieniem zaś swej natury staje bezradny, nie
potrafi się przenicować, by odkryć drugą, nieznaną stronę swego działania, skądinąd przecież
genialnego.

Jak malarz stawia on swoje systemowe sztalugi, maluje na nich rzeczywistość, twierdząc, że ją
poznaje, tymczasem analizuje tylko własny model, a nie rzeczywistość. Sam ustawia dobrowolnie
owe sztalugi, wdrapuje się na nie i trzeba dopiero nim potrząsnąć energicznie, by się oderwał od
rusztowania, które zostało tematycznie wyjałowione. Nie można mu wyjaśnić, że świat poszedł
dalej od tej pory, gdy się na te sztalugi wspinał. Logika kamienia, który wrasta w miedzę i nigdy
sam się nie ruszy! Mózg ludzki odwieczny rewolucjonista i konserwatysta na przemian - popycha, a
w pewnym momencie blokuje poznanie, w obu wypadkach występując z pozycji najczystszej i
najbezstronniczej logiki. Logiczny humor - to dobre określenie opisanej sytuacji.

Czy chodzi tylko o przetarg słów, czy może o podstawowe różnice pojęć? Zmiana pojęć jest
normalną konsekwencją wejścia w inny model biologicznego układu, a wszak bioelektronika musi
ingerować w domenę opisywania życia. Wciąż znajdujemy się w kręgu dualizmu, który w biologii
ugruntował człowieka jako układ złożony z biosu i psychiki. Wszystko od tej pory stało się
podwójnie ukierunkowane, skoro sam badacz nie jest monolityczny. Ciągle poszukujemy istoty
57

życia, znając jego badane atrybuty. A przecież czym innym jest fenomen życia, czyn innym jego
istota; zaplątaliśmy się między zasadą życia a procesami życia, między zjawiskiem określanym jaka
życie i jego podstawą, nie wiadomo jakiej natury. Odróżniamy zjawisko od zasady, funkcjonalne
strony życia odmiennie traktujemy niż poznawcze, za Arystotelesem rozróżniamy życie i duszę
roślinną, zwierzęcą oraz ludzką, rozgraniczamy bios od psychiki i tym podobne. Ta dwutorowa
orientacja rozchodzi się w przeciwne strony aż do nieokreślonej nieskończoności między życiem a
świadomością u gatunku Homo sapiens.

Jeśli na jednym krańcu, tym makroskopowym, rozchodzą się nasze pojęcia o odrębnych naturach
życia i psychiki, to na drugim końcu - mikrorozmiarów - powinny one zbiec się w jednym punkcie.
To właśnie Homo electronicus odkrył ten zborny punkt i tam ulokował swoje rozumienie życia, co
wynika wprost z bioelektroniki i jej podstaw. Nie można mu odmówić sprytu i przebiegłości; nie
wiadomo tylko, czy również racji.

Homo electronicus zdaje sobie sprawę z odmienności pojęcia informacji. Na kwantowym poziomie
nie ma komunikatów, natomiast istnieje odbiór zmian parametrów energetycznych w elektronicznej
lub metabolicznej frakcji jego życia albo w otoczeniu. Informacji nie mierzy w bitach, lecz w
ergach lub w praktyczniejszych jednostkach - elektronowoltach. Odkrywa się oto nieznany świat
kwantowy, obcy dotychczas biologii, wyrażany w inny, niż dotąd, sposób, a przecież życie
startowało od niego. Człowiek jest więc ostatecznym wynikiem długiego procesu przemian,
zróżnicowań i nowych integracji. Dwuwartościowa logika arystotelesowska jest, być może,
wynikiem natury elektronicznego układu scalonego, dla którego najprostsze decydowanie jest
wyborem pomiędzy "tak" i "nie".

Logikę żywego układu normuje już na poziomie kwantowym równowaga energetyczna między
metabolizmem i procesami elektronicznymi w obrębie zaś metabolizmu - równowaga między
katabolizmem i anabolizmem; bioplazmowo wyrazilibyśmy to jako równowagę stabilizacyjno-
degradacyjną, chemicznie - jako optymalny zestaw reakcji oksydoredukcyjnych związanych z
pobieraniem i oddawaniem elektronów. Wreszcie niekwantowo - jako równowagę między
organizmem i środowiskiem.

Logika życia jest przede wszystkim logiką działania. Analizując tę pierwszą, można mówić o logice
poznania. W długiej ewolucji mózgowia wytworzyła się i jego "logika" funkcjonowania pod
postacią sprawnej koordynacji wielostronnej aktywności organizmu. Tę logikę potrafimy odtworzyć
i sztucznie zaprogramować, z pewnym uproszczeniem, w elektronowych mózgach. Główne i jedyne
kryterium logiki biologicznej stanowi trwanie życia wśród zmiennych okoliczności i wytworzenie
cech najkorzystniejszych dla osiągnięcia tego celu. Odstąpienie od tej logiki jest zgubne dla życia i
równe śmierci układu. Z chwilą odkrycia świadomości przez człowieka, świadomości określanej
jako refleksyjna, zastała utracona biologiczna logika. Odkrycie owo bowiem było skierowane na
zewnątrz, a więc rozpoznanie środowiska nastąpiło za cenę maksymalnej ilości informacji o nim (w
myśl teorii informacji). Człowiek, ogarnięty poznawczą pasją i w konsekwencji tego eksploatujący
środowisko na rzecz własnego rozwoju, zaczyna być nielogiczny w rezultacie nieprzewidywania
skutków swojej działalności albo nieznajomości własnej natury. Kwantowe podłoże życia zostało
odkryte dopiero niedawno, tymczasem ingerowanie w nie poprzez przebudowę środowiska
dokonywało się bez świadomości skutków tej ingerencji. Alarm w sprawie ochrony środowiska
człowieka jest właściwie informacją o braku logiki biologicznej.

Nie jest to zresztą jedyny alarm w historii sapiensów, ale na pewno najbardziej znamienny, gdyż
zagrożona została cała planeta. Człowiek nauczył się wywoływać skutki kwantowe, ale nie potrafi
58

nimi rozsądnie sterować. W dodatku nie może się wyzwolić ad ich wpływu. Tu zamyka się circulus
vitiosus, którego człowiek tak nie lubi w logice. Ponieważ nie ma świadomości odbioru zjawisk
kwantowych, nie zauważa ich wpływu na własną konstrukcję i funkcję, widzi dopiero daleko już
posunięte ich skutki. Zaczyna wtedy ,;coś" ochraniać, nie wiedząc przed "czym" ani "dlaczego".

Trudno uznać za nieprawidłowy pogląd, że ta logika elektronikusowa jest wyraźnym


zredukowaniem całego piękna myślenia; burzy ona bogactwo niuansów, wdzięk pojęć, subtelność
określeń. Homo electronicus zredukował u siebie wszystko, co ludzkie, i nadał wszystkiemu
wymiar biologicznego tranzystorka który ma patent na myślenie i logikę. W nauce powinna
panować absolutna wolność - "złota wolność" szlacheckiej Rzeczypospolitej XVII wieku - z
prawem liberum veto w stosunku do teorii naukowych. Ostatecznie nawet pola uprawne można
potraktować jako przejaw barbarzyństwa, jako naruszenie powagi odwiecznej puszczy.

I co na to Electronicus?

Przyszły świat homo electronicusa

Choć okazało się, że nie makroskopowe prawa rządzą energią, to ulica unitarnej teorii pola z
nieskończonymi wielkościami prowadzi donikąd, wydłużająca się kolumna cząstek elementarnych
oddala jakąś syntetyczną wizję; staje się koniecznością poszukiwania nowych dróg dla mechaniki
kwantowej.

Wydawało się, że w, uporczywym drążeniu życia sięgnięto do samego dna i.., rozeszło się życie, bo
wprawdzie otrzymany "popiół życia" w pełni odzwierciedlał jego skład i molekularną budowę,
"wypadł" jednak z systemu życia. Biologię, a tym samym i życie, podzielono na dobrze
rozplanowane piętra organizacyjne, podobnie jak przyzwoity instytut. Później komputer zliczy
wyniki, wypośrodkuje i otrzymamy obraz życia... biologii.

To wszystko musi się oczywiście zmieścić w chemicznym młynie odwracalnych reakcji, o których
pisał już Jędrzej Śniadecki w Wilnie w latach 1804-1811, ale mało kto o tym wie, natomiast
wszyscy słyszeli, że uczynił to Liebig w 1840 raku. Od tamtej pory minęło półtora wieku, lecz w
tym czasie poznano tylko molekularną konfigurację związków organicznych i jej wpływ na ich
chemiczne właściwości, rozbudowano podpiętra ze specjalistami, czyli zróżnicowano kompetencje
do ingerowania w życie. Wprawdzie gmach biologii wyposażono w liczne kanały informacyjne,
choćby telefoniczne, ale nadal do poznawania integracji niebywale zróżnicowanego przez biologów
życia służą sposoby chemiczne sprzed półtora wieku i dawna wiedza o przebiegu procesów w
komórce nerwowej, z lekka tylko wyretuszowana znajomością zjawisk elektrycznych w
chemicznym odcieniu. Podstawy elektrochemii stworzono już na początku XIX wieku przy okazji
budowy ogniw i akumulatorów. Czyli mezalians starego z nowym nie stał się punktem wyjścia
dogłębnego poznania życia.

Wszystkie nauki "powywracały się" mniej lub bardziej w ciągu półtora wieku - fizyka, chemia,
geologia, geofizyka, geochemia, astronomia, astrofizyka, matematyka nawet nauki humanistyczne -
historia, socjologia, filozofia; upadały wielokrotnie kierunki literackie i artystyczne. Tylko w
biologii niezmiennie różnicuje się coraz bardziej życie na specjalności, piętra instytutów,
kompetencje i niezmiennie trwa ona na starych pozycjach mimo wiary w ewolucję, która stała się
naukową solą do posypywania biologicznych zestawów. Inżynier wszechnauk - człowiek -
powywracał niemal wszystko, co stworzył, przebudował; powyrzucał starocie albo im przynajmniej
59

nadał nową oprawę w innej skali wielkości mikroświata. Tylko w biologii lęka się cokolwiek
naruszyć, panicznie bojąc się zwalenia sobie naukowego dzieła na głowę. Dlatego biologowie,
różnicując coraz bardziej życie, mają tylko jedną integrację, która łączy ich wszystkich - bank
informacyjny. Ale jest to przedsiębiorstwo do zdeponowania intelektualnych oszczędności, z
którymi nie wiadomo czasami, co zrobić, a które kosztują wiele. Łączy nas - biologów - informacja
o luźnych faktach, które na zawołanie komputer nam wyrzuci, tylko niezbyt chcą się one połączyć
w funkcjonalną całość życia, tak jak wydłużanie katalogu cząstek elementarnych nie prowadzi do
wyłonienia się teorii. Bank informacyjny zastąpił nam samą informację o życiu.

Nie było innej rady. Skoro topimy się w morzu informacji, byłoby nonsensem pogłębiać je o nowe
detale przez zwiększanie masy danych połykanych przez komputery. Zostało kwantowe dno życia,
nie ruszone jeszcze (brakowało piętra w instytucie). Wbrew wszystkim dezintegrującym obawom
należało podjąć tę ostatnią "pulweryzację" życia, znaleźć się u jego kwantowych fundamentów i
jednym śmiałym rzutem, na przekór wszystkim "przewidywaczom" katastrofy, skoczyć ponad
morze informacyjne, by otworzyć nowy i jedyny kanał informacyjny - podstawowy, bo zrodzony w
kwantowych wiązaniach życia, kanał elektromagnetyczny. Ale wtedy w nauce pojawiły się
paradygmaty, które formatem swoim na razie nie pasują do głowy uczonych, ale nie jest
wykluczone, że w przyszłości wymiary będą się zgadzały. I wreszcie otwiera się science fiction, a
właściwie klapa bezpieczeństwa honoru intelektualnego, dopóki ryzykuje się akceptację rzeczy
niezbyt zrozumianej w porównaniu z faktycznym stanem wiedzy, czyli podręcznikową
bezdyskusyjnością. Na szczęście przejścia między science fiction i science są tak dyskretne, że
największy detektyw nie potrafi wykryć, kiedy badacz minie strefę graniczną i znajdzie się w
zbawczym rejonie naukowości.

W podobnej sytuacji znalazły się kiedyś teorie Kopernika, Lavoisiera, Faradaya, Darwina,
Maxwella, Einsteina, a także koncepcja najkapitalniejszego odkrywcy meteorytów - Chladniego,
któremu Francuska Akademia Nauk odpowiedziała, że nie będzie niedorzecznych spraw
rozpatrywała i że lecące z nieba kamienie widocznie w głowę ugodziły pana Chladniego (jak
wyraził się jeden ze współczesnych mu uczonych ). W roku 1872 Darwin przepadł podczas
głosowania w sekcji zoologicznej Akademii Francuskiej, zyskując na 48 głosów tylko 15. Przy tej
okazji pewien wybitny członek Akademii Francuskiej pisał: "To, co zamknęło bramy Akademii
przed p. Darwinem, to fakt, że wartość naukowa tych jego książek, na których się głównie opiera
jego sława, a mianowicie Powstawania gatunków i w jeszcze większym stopniu Pochodzenia
człowieka, nie ma nic wspólnego z nauką, lecz polega na całej masie twierdzeń i absolutnie
dowolnych hipotez, często wyraźnie fałszywych. Ten rodzaj publikacji i takie teorie są złym
przykładem, który nie może życzliwie usposobić szanującego się Towarzystwa."

Jeszcze najinteligentniejszy okazał Asię Choffinhal, przewodniczący rewolucyjnego sądu w Paryżu,


który na apel wielu uczonych, zwracających się o anulowanie kary śmierci Lavoisierowi,
wybitnemu chemikowi, odpowiedział, że Republika nie potrzebuje uczonych. W taki to sposób
narodowa brzytwa francuska odcięła Lavoisierowi dostęp do flogistonu, co do którego istnienia
zresztą nie był zupełnie przekonany. Czy to jest science fiction? Może naukowy humor
opóźnionych w rozpoznaniu? A może film grozy intelektualnej? Film, którego reżyserem jest życie,
film świadczący o mozolnym przebijaniu się człowieka przez zasłonę tajemnicy przyrody; jest w
tym nie tyle tragizm, ile raczej coś rzewnego, ponieważ to takie człowiecze.

Nie ma się czego wstydzić - science fiction jest udziałem nauki. To uniwersalne prawo odkryte przy
okazji Homo electronicus. Ten zaś, choć uproszczony pod względem konstrukcji, nie jest wcale
zubożony pod względem odbioru informacji i jej rozeznania, przeciwnie - widzi dalej, słyszy w
60

zakresie olbrzymiej skali, wyczuwa z większej odległości, głębiej wnika w naturę. Jego wzrok
wędruje nie tylko wzdłuż linii optyki geometrycznej, ale po paraboli przenosi się ponad krzywizną
czasu i powierzchni Ziemi. Przestaje być maszyną, nawet elektroniczną. Staje się natomiast
detektorem zarówno środowiska, jak i siebie, analizatorem swego zapadliska kwantowej natury, z
której dobywa przedziwny świat człowieczego życia. Nie jest więc zwierzęciem, choć płodzi jak
ono, trawi identycznie, rozgrzewa się do walki i obrony, jak tamto - hormonami. Nie jest
superzwierzęciem wskutek dostawienia hominizacyjnej facjaty do jego zoologii, obojętnie jak
nazwanej. Po prostu wydobył podświadomie wnioski z kolapsu w kwantowe dno jestestwa i, nie
wiedząc nic o samym procesie, zaczął go eksploatować twórczo od pierwszej wykrzesanej iskry. A
przecież w technice elektronicznej stawia naprawdę pierwsze kroki, w porównaniu z drogą, jaką
przeszła przyroda w ugniataniu życia w ciągu miliardów lat rozwoju.

Przeprowadza się już transfuzje krwi, nie jest wykluczone, że stanie się możliwa transfuzja
elektronów z organizmu do organizmu oraz "przetaczanie" elektromagnetycznej informacji.
Podejmowano już próby w typowy dla biochemicznego schematu sposób: jako przeszczep białka z
mózgu szczura poddanego treningowi. Odkrycie molekularnego przekazu informacji nie było
zaskoczeniem. Miliardy lat istniejące braterstwo chemiczno-elektroniczne w praktyce życia nie
pozwala oddzielać podstaw molekularnych od zjawisk elektronicznych. Zresztą podstawy
molekularne - to półprzewodząca masa biologiczna. Będzie zapewne można kiedyś
eksperymentalnie pobrać informację tylko elektromagnetyczną, bez molekularnej. Zapewne w
naszym makroskopowym języku biologicznym będzie ona nieczytelna, podobnie jak nieczytelna
jest kwantowoakustyczna informacja piezoelektryków organicznych i tkanek. Statystyczne
dotykanie rzeczywistości tego rozmiaru nie daje wyników pewnych a ponadto dezorientuje
nieoznaczoność Heisenberga, gdyż obmacywanie "lewą ręką" nie pokrywa się z faktami odkrytymi
"prawą". Nasz analfabetyzm jest tym większy, im bliżej kwantowych podstaw życia. Zresztą, trudne
są początki nauki czytania życia, zwłaszcza po przyswojeniu sobie tylko kursu fizjologicznego.

Obserwacje dowodzą, że konstrukcje osobnicze mniej zintegrowane, czyli z większym polem


szumów własnych, wydają się bardziej podatne na odbiór informacji, który nie mieści się w
normalnych kanałach. Chodzi tu o telepatię i hipnozę. Wydaje się, że mniej zintegrowany detektor
łatwiej odbiera na ogólnym tle szumów własnych minimalne natężenia energetyczne z zewnątrz.
Określa się to jako nadwrażliwość, a może jest to tylko inny poziom świadomości. Natomiast z
teoretycznych przesłanek wynikałoby, że nadajnik skoordynowany winien silniej oddziaływać na
odbiór u innych. Rozpatrując problem z kwantowego stanowiska, znajduje się potwierdzenie tych
przesłanek w synchronizacji procesów między oscylatorami o nieliniowej charakterystyce. Czy
regenerację mutacji w genach należałoby odnieść do tego samego procesu wyrównania "kodu"
genetycznego oscylatora na skutek synchronizacji? A może - rzadko co prawda - spotykana
inwolucja guza nowotworowego jest niczym innym, jak zsynchronizowanym włączeniem komórek
rakowych w ogólną koordynację tkankową? A jeśli jest to jedyna droga leczenia tragedii ludzkości?
Droga wskazana przez samą przyrodę w bardzo dyskretny sposób.

Nie wiemy, ile razy w życiu każdy z nas przeskakuje "kwantowo" nad własnym grobem właśnie
dzięki tej synchronizacji i nowemu włączeniu w informacyjny obieg całego organizmu, ale na
pewno zdarza się to często. Brak w odpowiednim momencie owej synchronizacji kończy się
tragicznie.

Samoobrona jest czymś znacznie więcej niż immunologiczną odpornością, którą poznano na
biochemicznyrn schemacie. Istnieje jakaś bioelektroniczna zachowawczość podstawowych
procesów oraz ich normy w sprzężeniu z metabolizmem. Wyłania się ponętny problem teoretyczny
61

o dużym znaczeniu praktycznym - problem elektromagnetycznej odporności, dzięki której


zachowanie integracyjnej indywidualności jest stabilizowane. W obliczu zmiany
elektromagnetycznego ekosystemu sprawa ta nabiera pierwszorzędnego znaczenia gdyż nie tylko
następuje sztuczne zmobilizowanie organizmu, ale jednocześnie wykrycie przedziału pasma
krytycznego dla ustroju, ewentualnie pasma rezonansowego.

Homo electronicus od razu znalazł się w świecie problemów bardzo istotnych nie tylko dla jego
"usposobienia", ale również z powodu praktycznych możliwości. Wiadomo, że bodziec impulsowy
łatwiej penetruje organizm niż bodziec ciągły, a fala modulowana działa silniej niż monotonna. Tu
kryje się furtka prowadząca w obszar jego energetyki. Fala wysyłana krótkimi impulsami i
modulowana powinna się okazać najskuteczniejsza. Zostaje jednak nadal bez odpowiedzi wiele
pytań: jej natężenie, częstość impulsu, polaryzacja, stosunek drgań tej fali do drgań własnych
układu. Badania w tym kierunku przyniosą, zdaje się, jeszcze wiele niespodzianek. Dotyczyć one
będą nie tylko biernego odbioru, ale również modulowania pracy bioelektronicznego układu, ten
zaś winien wykazać elektromagnetyczną homeostazę o pewnej tolerancji, nie przekraczalnej ze
względów na funkcjonalność układu.

Przekroczenie biochemicznej bariery i wejście w bioelektronikę stwarza nowy świat odniesień i


możliwości. Analizę chemiczną, mówiącą o stanie zdrowia i choroby, zastąpić powinno widmo
elektromagnetyczne, dające najbardziej precyzyjną diagnozę, uwzględniającą niuanse niedostępne
diagnostyce chemicznej. Krew ludzka (badana w czasie od 6 do 18 minut) wykazuje pierwsze
maksimum emisji promieniowania świetlnego w przedziale 460-512 nanometrów, a więc w paśmie
niebieskim i zielonym, natomiast w czasie od 27 do 42 minut osiąga drugie maksimum, również w
przedziale widzialnym. Nie tylko mięsień sercowy żaby "świeci" w widocznej i ultrafioletowej
części widma optycznego ale też zapewne i ludzkie serce. "Świecą" pracujące nerwy, jak również
komórki wątroby, szpiku kostnego, mięśni. W to włącza się poważniejszy rytm neuronów, też
elektromagnetyczny, o częstotliwości 50-200 herców, i całkiem już rozsądne pulsowanie
elektromagnetyczne mózgu, znane niestety tylko w paśmie o szerokości 30 herców. Reszta jest
tajemnicą wnętrza ludzkiej głowy.

Jeśli świadomość jest stanem energetycznym, a nie tylko poznawczym, i jeśli jest ona energią
elektromagnetyczną, to Homo electronicus może nią dowolnie manipulować. I tak jest chyba
naprawdę. Nie należy doszukiwać się tu analogii do jogizmu. Ten wniosek wynika z
elektromagnetycznej konstrukcji życia i z natury świadomości. Otwiera się jakiś niesamowity świat
po drugiej stronie biochemicznej barykady, która otaczała nasze pojęcia o życiu, wymierzała jego
sens, warunki i powrót w naturalny bieg pierwiastków na Ziemi. Stojąc na stanowisku fizjologii,
nazwać to trzeba bioluminescencyjnym szaleństwem, świetlistą utopią, oderwaniem od
rzeczywistości...

Przestrajamy przecież środowisko, pełni dumy i naiwnej nieświadomości biologicznych następstw,


a drogą pośrednią odbieramy odbitą od środowiska własną ingerencję. Cóż więc będzie nowego w
bezpośrednim strojeniu układu biologicznego przy użyciu minimalnej mocy, lecz a dużych zapewne
skutkach? Na razie nie potrafimy posegregować wielorakich skutków biologicznych owej
ingerencji, obserwowanych pod postacią chorób cywilizacyjnych o dziwnej etiologii. Czy nie
wkroczył już do akcji dezintegrujący czynnik elektromagnetyczny z zewnątrz? Zresztą skutki
dosięgły nie tylko koordynacji tkankowej, ale również psychofizycznej i hormonalnej. Szwy
konstrukcji człowieka poczynają "puszczać". Fastrygujemy je intensywnie korzystając z rozwoju
medycyny i dzięki temu brak nam obiektywnych kryteriów oceny, jak dalekie nastąpiły zmiany w
konstrukcji i funkcjach człowieka.
62

Powstało zupełnie nowe prawo naczyń połączonych - prawo elektromagnetyczne: w naczyniach


zbudowanych z półprzewodników i mających kwantowe sprzężenie procesów chemicznych z
elektronicznymi energia może się "przelewać" również elektromagnetycznie. To "przelewanie"
dokonuje się zresztą w biologicznym układzie samorzutnie generującym falę, drugi układ zaś ją
pochłania lub częściowo odbija. Można więc "odżywiać" układ elektroniczny fotonami. Z
doskonałym powodzeniem wykorzystało ten pomysł życie w fotosyntezie, i zresztą nie tylko w niej.
A jeśli w przyszłości będziemy zamiast krwi przetaczali wprost życiodajne elektrony z łaskawego
dawcy albo z technicznego urządzenia? I tak je przecież pobieramy lub oddajemy, zależnie od stanu
zjonizowania środowiska. Elektromagnetyczne lub elektroniczne "dożywianie" to odwieczny
proces biologiczny. "Odżywianie" elektroaerozolem jest kwestią równowagi elektrycznej między
organizmem a środowiskiem. Trzeba człowieka "dokarmiać" aerozolem o ujemnym ładunku, a
ładunek elektryczny chemicznego środowiska jest godniejszym uwagi problemem niż same dymy i
zapylenie atmosfery. Bioelektroniczna konstrukcja i normalne funkcjonowanie życia wymagają
uwzględnienia elektrycznej charakterystyki środowiska.

Życie niezaprzeczalnie jawi się jako stan kwantowy w półprzewodzącej masie białkowej. Można by
je potraktować jako elektrodynamiczne zjawisko, które przebiega w jakiejś relacji do
elektromagnetycznej próżni fizycznej. Elektrodynamika kwantowa przewiduje wpływ prądu
elektrycznego lub pól elektromagnetycznych na zmianę charakteru próżni. Drgania zerowe próżni
przestają być takimi na skutek wirtualnego powstania cząstek i próżnia ulega polaryzacji, traci swój
zerowy stan. Energia próżni przestaje być zerowa, czyli można do tej energii podłączyć sączek i
pobrać ją. Między życiem i próżnią wystąpiłby wtedy gradient, a więc stan odpowiedni dla
"przelewu" energii.

W tym miejscu narzucają się dalekie analogie między generowaniem cząstek elementarnych a
powstaniem życia. Sądzono początkowo, że cząstki elementarne powstały w historii Ziemi
jednorazowo, podobnie jak życie. Dziś umiemy już odczytać powstawanie cząstek jako kwantowy
proces oddziaływań z próżnią. Nasze pojęcia o życiu na razie nie uległy zmianie. Niedługo jednak
może uda się stwierdzić, że pewne elementy życia powstają i dziś, ale w tak minimalnym czasie
zawartym więc obraz życia, które powstawałoby i unicestwiało się ustawicznie, tak jak ustawicznie
następuje generacja pary pozyton-negaton i jej anihilacja do fotonu i jak ciągle przebiega
metabolizm, w którym procesy anabolizmu nieuchronnie prowadzą do procesów katabolizmu.

Powstaje interesujący problem: możliwość pompowania energii ze spolaryzowanej próżni do życia.


A może istnieje energia "martwa", a więc nie wchodząca w obieg? Jeśli jednak życie jest stanem
kwantowym, który oddziałuje z tą energią, to uruchomienie rezerw energetycznych zdeponowanych
w próżni nie wydaje się przedsięwzięciem całkowicie nierealnym. Nasuwa się w tym miejscu
zagadkowa rola świadomości, a jeszcze bardziej jej natury. Z jednej strony jej stresowe działanie na
układ, z drugiej znów - antyentropijne. Czy świadomość - kwantowy stan życia o wszelkich
znamionach pola elektromagnetycznego - nie maże być sączkiem filtrującym energię do
biologicznego układu? Niestety, zbyt mało znamy stany krótkotrwałe i rolę minimalnych czasów w
energetyce życia. Dopiero niedawno odkryto stan metastabilny życia. Jednak niespokojna
świadomość pracuje dalej. Czy nie udałoby się wykorzystać nadmiarową produkcję techniczną pól
elektromagnetycznych? I, miast uważać je za czynnik destruktywny dla więzi psychologicznej,
czynić z nich źródło energii? Odzyskanie energii elektromagnetycznej z tła winno zaoszczędzić
pewną ilość związków organicznych traconych na procesy katabolizmu. Nie uda się wyeliminować
zupełnie katabolizmu, gdyż uniemożliwia to natura plazmy w ogóle a tym samym i bioplazmy;
musi następować jej degradacja, by dokonał się następny akt - jej stabilizacja - odpowiadający
63

anabolizmowi.

Należałaby więc najpierw albo życie umieścić w fizycznej próżni, pozbawionej pośredników
środowiska biologicznego, albo wziąć najelementarniejszą jednostkę życia, a więc życie w
"kwantowej skrzynce biegów". Mimo wszystko wydaje się, że jesteśmy dopiero w drodze do
odkrywania możliwości, jakimi dysponuje stan materii określany życiem. Ciągle operujemy
makroskopowym stanem życia, nawet wtedy, gdy po raz pierwszy usiłujemy zejść w jego
kwantowe, denne regiony.

Coraz stabilniejsza więź psychosomatyczna budzi zadumę nad jutrem życia. W pędzie do własnej
wielkości człowiek nie czuje zmęczenia. Ogarnia go ono dopiero wtedy, gdy mu się coś
nieokreślonego w radości osadzi, gdy - po zaspokojeniu wszystkich pragnień brak mu czegoś, na co
nazwy żadnej nie stworzył.

Skoro nie można mobilizować biosu do pewnego optimum, pozostaje tylko możliwość racjonalnego
mobilizowania świadomości. Czerpie ona owe siły z tej samej puli energetycznej, co życie. Ale
wszak świadomość jest punktem honoru i ambicją człowieka. Zmęczenie w niej się właśnie zaczyna
- nawet we śnie nie umie człowiek wyciszyć świadomości. Gdyby ją wyciszył... Lęka się, że to
uczyni w nim pustkę.

Wytworzenie świadomości było etapem ewolucji ku hominizacji, zresztą na pewnym odcinku


wspólnym ze zwierzętami. Do pewnych granic rozwoju była ona czynnikiem decydującym
rzeczywiście o postępie w rozpoznawaniu makroświata materialnego. Kolejny etap hominizacji - to
eliminowanie świadomości. Chodzi tu o tak minimalny rozmiar masy i rodzaj energii, że nie
uwzględniono jego odbioru w konstrukcji receptorów zmysłowych. Największy zryw intelektualny
człowieka zaczął się w chwili, gdy świadomość receptorowa przestała mu wystarczać w
kwalifikowaniu rzeczywistości.

Przekroczyć barierę świadomości jest dla człowieka dużo trudniej, niż oderwać się od ziemskiej
grawitacji. Świadomość trzyma człowieka na uwięzi inteligencji. Świat infra- i ultraświadomości
jest znacznie bogatszy niż wycinek świadomości opartej na podkładzie receptorów zmysłowych.
Energetyczne środowisko życia znajduje się bowiem w tych dwóch krańcach skali, gdzie recepcja
nie jest już czymś istotnym. Zamykanie się w sferze doznań i operowanie świadomością tego typu
jest odmierzaniem świata w takich proporcjach, w jakich żaba ocenia muszkę.

Homo electronicus nigdy nie poznałby swej natury, gdyby ją odmierzał tylko świadomością.
Ciekawe, że siła świadomości jest tak wielka, iż nawet fizyk-specjalista w zakresie mechaniki
kwantowej, który mówi o niestosowalności kryteriów świadomościowych do tej dziedziny,
zabierając głos w dyskusji o kwantowych podstawach życia, wychodzi z pozycji świadomości.
Zapomina po prostu, że rygory fizyki, które zresztą wymyślił, obowiązują również jego.

Jeśli Homo electronicus jest tym, czym jest, to nie dzięki świadomości. Ta go właśnie hamowała.
Bioelektronika jest zapewne pierwszą próbą wyrwania się z kręgu fizjologii i anatomii bez
uciekania się do abstrakcji. Jest cofnięciem się w kwantowy świat życia. Na kwantowej fali nośnej
realizuje się integracja i zróżnicowanie wszelkich szczebli i stopni, istnieje czynnik przenikający
gradację konsystencji masy biologicznej - fala elektromagnetyczna. W przyszłości
elektromagnetyczne strojenie człowieka lub wymiana w nim jego żywych półprzewodników na
nowe będę dokonywane jako regenerowanie bazy materiałowej a maże raczej - jako zasilanie ze
źródła elektronów, choćby w formie elektroaerozoli (co już stosuje się w terapii); będzie to
64

zwyczajne "tankowanie" organizmu. Przyroda czyniła to od samego początku. Wmontowanie


mikroukładów elektronicznych regulujących funkcje organizmu będzie sprawą przyszłej fizyki
medycznej.

Tymczasem, by się przypadkiem nie znaleźć w rozkosznym disneylandzie, należy wspomnieć o


ciemnych stronach niedalekiej przyszłości. Na jesieni 1977 roku odbyło się już drugie spotkanie
największych ekspertów z 14 najbardziej rozwiniętych technologicznie krajów świata. Komisja
rozbrojeniowa ONZ w Genewie została bowiem zaniepokojona możliwościami - a tym samym
chyba już dokonanymi próbami - użycia broni falowej, a więc elektromagnetycznej. W przyszłości
specjalistom od teletransmisji, biedzącym się nad rozszyfrowaniem informacji zakodowanej na
niewinnej pod względem mocy fali, owo rozszyfrowanie ułatwią efekty. Na fali nośnej nadano
śmierć! Śmierć rezonansową. Tylko ktoś z ograniczoną wyobraźnią może sądzić, że fala
elektromagnetyczna niesie wyłącznie muzykę lub wiadomości.

Czytelność modelu homo electronicus

Model Homo electronicus powstał nie jako czysta idealizacja, lecz na realnej podstawie, którą
stanowi wcześniej powstały elektroniczny model życia, mający dobrze ugruntowane
eksperymentalnie założenia, oraz porównywalny z technicznymi urządzeniami elektronicznymi,
dzięki którym można przez analogię konfrontować wnioski wynikające z modelu. Jest to etap
rozwoju bioelektroniki względnie dobrze opracowany.

Na dwóch coraz bardziej gruntowanych podstawach - na eksperymentalnych wynikach badania


masy organicznych związków od strony ich półprzewodnictwa, piezo-, piro- i ferroelektryczności
oraz nadprzewodnictwa, a także na wielorakości zadań pełnionych przez techniczne układy
elektroniczne rozpina się coraz gęstsza siatka wniosków. Trudno przypuszczać, by człowiek
wcześniej czy później nie wpadł w tę sieć, wszak jest obiektem życia. I tak się stało. W
bioelektroniczne sieci zatrzepotał człowiek. Modelowanie więc człowieka jest przedłużeniem
elektronicznego schematu życia z uwzględnieniem specyfiki centralnego układu nerwowego jako
ośrodka koordynującego. Poszerza się wprawdzie pole modelowania; ale i zespół danych jest
znacznie większy niż w modelu bioelektronicznym. Dochodzi bowiem historia rozwoju ludzkości
jako ilustracja ewolucji świadomości. Ponadto mamy jeszcze grupę faktów wynikających z analizy
porównawczej zamian rejestrowanych u człowieka współczesnego oraz stanu przebudowy
środowiska dokonanej przez niego.

Model nie odpowiada tu bynajmniej człowiekowi elektronicznemu rodem z filmowej fantastyki.


Tamten jest wytworem wyobraźni inżynierów, rodzajem technicznego odpowiednika żywego
człowieka. Pod pewnym względem nawet go przewyższa, mianowicie można zamienić u niego
uszkodzony organ zastępczą częścią wymienną. Homo electronicus jest dziełem przyrody,
produkowanym przez miliardy lat w procesie ewolucji. Nazwano go electronicus, gdyż prócz strony
biochemicznej i molekularnej uwzględnia się w nim jeszcze elektroniczne podłoże
półprzewodnikowej natury jego związków organicznych, głównie białek i kwasów nukleinowych.
Aby nie rozszczepiać tak charakterystycznej dla człowieka jedności psychofizycznej, należało
poszukiwać takiego rzędu wielkości, gdzie bios i psychika zdają się schodzić w jedno. Kwantowe
rozmiary wydają się tu jedynie odpowiednie. Tutaj też został uplasowany elektroniczny model
człowieka.

Jako model nie tylko dynamiczny, ale również ewolucyjny, a więc rozwojowy, musi posiadać
65

podstawy historyczne. I te wykorzystano w modelowaniu. Fakty zmienne w czasie są dobrą


ilustracją ewolucji. Ponadto istnieje bardzo szeroka dokumentacja możliwości działania
świadomości w postaci dzieł kulturowych. Cecha to typowa dla gatunku Homo sapiens. Model nie
jest więc idealizacją, lecz koniecznym uproszczeniem wielu danych w celu ich elektronicznego
zinterpretowania. Jego heurystyczna czytelność mogłaby się przedstawiać następująco. Mamy
zespół zorganizowanych elementów tworzących układ scalony z piezoelektrycznych
półprzewodników białkowych. Półprzewodząca masa jest produkowana metabolicznie przy
ustawicznej wymianie drobinowych elementów strukturalnych na świeże. W tym ogólnym układzie
scalonym, nazwijmy go somą, istnieje podukład mózgu mogący sterować całością i koordynować
ją. Sterowanie dokonuje się poprzez siatkę kanałów informacyjnych elektronowych, fotonowych i
fononowych. Punktem wyjścia jest więc model bioelektroniczny, zaproponowany już wcześniej
przez Sedlaka. Model ten uwzględnia odpowiednią modyfikację dla Homo.

Operacja może się wydawać sztuczna; ale wszystkie nasze zabiegi poznawcze wobec przyrody są
nienaturalne. Przyroda bowiem nie powstała na użytek poznawczy człowieka. Każde modelowanie,
nawet w fizyce, jest nonsensem przyrodniczym, ale w nie mniejszym stopniu koniecznością
badawczą i z tymi determinantami należy się oswoić. Dyskusja o stopniu sztuczności jest
bezprzedmiotowa, wszystkie bowiem zarzuty metodycznej nienaturalności ustępują pod wpływem
choćby minimalnie poszerzonego zakresu poznania, które bynajmniej nie musi być bezbłędne ani
ostateczne. Komiczny jest właściwie człowiek ze swym instynktem poznawania wszystkiego za
cenę nawet metodologicznej kosmetyki modelowania, którą potem nazwie redukcjonizmem
poznawczym. Spójrzmy na to spokojnie. Ponieważ człowiek stanowi bezsprzecznie obiekt
przyrody, należy raz jeden samego poznawacza zamodelować i zobaczyć, co z tego wyniknie.
Dlaczego mamy ograniczać się tylko do przyrody i nie uwzględniać człowieka?

Tak więc narodził się Homo electronicus jako medal człowieka i to bez względu na to, co kto ma
zamiar o tym myśleć, gdyż poznawany przedmiot nie może oponować przeciwko stosowanym
metodom jego rozszyfrowania - jak głosi niepisane prawo. Zasady modelowania bioelektronicznego
wykładałem już niejednokrotnie, pominę więc omawianie ich tutaj. W każdym razie nowych faktów
nie mieszczących się w biochemicznym modelu nie należy traktować jako szczegółów bez
większego znaczenia dla życia, ani tym bardziej na siłę ograniczać do elektrochemicznej
interpretacji. Jest niezwykle symptomatyczne, że człowiek nie ma oporów przeciwko wtłaczaniu go
w model biochemiczny ani nakładaniu na niego elektrochemicznych więzów. Po prostu przywykł
do modelowej niewoli, nie wiadomo kiedy i jak. Pod zniewalającą widocznie presją faktów. Pod ich
naporem oswoił się też człowiek z ewolucyjnym pokrewieństwem z innymi naczelnymi i z tym, że
fizjologiczne przygotowanie do macierzyństwa, otoczonego nimbem wdzięku u kobiety,
przeżywają samice naczelnych takim samym cyklem menstruacyjnym, choć pozbawionym
romantyki macierzyństwa, przynajmniej w stopniu ludzkim.

Zamiast abecadła bioelektronicznego modelu ciekawsze może być nawykowe podchodzenie do


badania życia z nie mniej nawykowymi wnioskami ostatecznymi, które nie wykraczają poza opis
poznanego detalu. Anatomia i fizjologia układu nerwowego razem z poznaniem prądów
czynnościowych stanowią jedno z dawnych osiągnięć nauki, bo jeszcze z połowy XIX wieku.
Doszły badania odruchów warunkowych, rozwinęła się w latach dwudziestych tego stulecia
elektroencefalografia, zaczęto poznawać molekularne podstawy pamięci, w potężnej dziedzinie
chorób układu nerwowego zaczęto szukać ich uwarunkowania biochemicznego.

Droga powstawania układu nerwowego prowadzi w przeciwnym kierunku niż droga jego badania i
rozpoznawania. Homogenna masa molekularna półprzewodników piezoelektrycznych, nazywanych
66

białkiem, podlega metabolizmowi, który staje się coraz bardziej intensywny w stadium blastuli.
Jednocześnie należałoby w tej masie "widzieć" wszystkie elektrony uruchomione w procesach
elektronicznych jako drugą homogenną masę elektronową wymieszaną z tamtą. Drobiny organiczne
są zresztą jednostkami przestrzennymi masy biologicznej łącznie z elektronami sigma, które
stanowią orbital molekularny, oraz ruchliwymi elektronami pi, które jako zdelokalizowane mogą się
przemieszczać między molekułami. Pierwsze stanowią charakterystykę chemiczną, drugie
warunkują elektroniczne właściwości biomolekuł. Taką mieszaninę elektronową, razem z
jonorodnikami jako przejściowymi efektami reakcji chemicznych, z protonami oraz quasi-
cząstkami fotonów przy kwantowym wstrząsaniu molekularnej siatki (fonony) - można tu
najogólniej nazwać bioplazmą.

W tej elektrycznej mieszance następuje pierwsze zróżnicowanie na ekto-, ento- i mezodermę, a w


trzecim tygodniu życia płodowego - jak już mówiliśmy - zaznacza się morfologicznie pierwotna
płytka nerwowa i rynienka nerwowa, która da zaczątek pęcherzykowi mózgowemu. Homogenna
masa elektryczna "krystalizuje", a może lepiej - "wytrąca" dwa kanały informacyjne, którymi będą
w przyszłości niezwykle rozwinięty układ nerwowy i układ krwionośny. W obu zostaną nawyki
elektryczne pod postacią prądów czynnościowych nerwów i magnetohydrodynamicznego działania
tętniczek. Kanały informacyjne zostają niejako "implantowane" w homogenną masę elektryczną.
Układ nerwowy przenosi bliżej nieokreślone impulsy życia do najodleglejszych części, nawet do
miazgi zębnej, bez tych impulsów tkanka obumiera. Natomiast naczynia "rozwożą" elektrony na
nośniku - tlenie.

Niestety, po dawnemu zajmujemy się układami nerwowym i naczyniowym od strony ich rozmiarów
anatomicznych i fizjologicznych funkcji. Tor poznawczy jest odwrócony w stosunku do
faktycznego. Może byłoby lepiej, gdybyśmy fizjologię modelowali, a badanie rozpoczynali od
elektronicznych właściwości masy biologicznej. Uniknęłoby się wówczas sformułowań, które
wytrawny język krytyków mianuje w pierwszym porywie bzdurą. Bzdura tkwi nie w
elektronicznym modelowaniu bioukładu, lecz w fizjologicznej i anatomicznej próbie jego
odczytywania. Sytuacja jest niejednokrotnie bardziej drastyczna niż przekonywanie rolnika, że
źdźbło żyta jest zbudowane z komórek, gdy tymczasem po zamachu kosą widzi on tylko przekrój
pustego kanału.

Wrócić należy do modelu bioelektronicznego. Niepokój poszukiwawczy i przymierzanie się z


różnych stron niech tu nie dziwią, nie znamy bowiem genezy człowieka ani genezy jego psychiki.
Dlatego może nauki przyrodnicze zainteresowały się człowiekiem jako obiektem anatomicznym i
fizjologicznym. Modelowanie bioelektroniczne człowieka obejmuje go razem z biosem i
świadomością. Ponadto nowością w elektronicznym modelowaniu jest dynamika udokumentowana
historycznym rozwojem człowieka i dziełami jego świadomości. Niemniej jednak trzeba
uwzględnić skutki świadomości w przestrajaniu natury człowieka.

Świadomość można uważać za jeden z kwantowych skutków w elektronicznym modelu człowieka,


nie może ona bowiem być niczym innym niż odpowiedzią elektronicznego układu na informacje
zewnętrzną i wewnętrzną. Świadomość w takim modelu może mieć naturę elektromagnetyczną,
byłaby więc czynnikiem energetycznym i zespalającym złożoność w funkcjonalną jedność.
Świadomość nie jest więc tylko doznaniem, jakby to fizjologia receptorów zmysłowych sugerować
mogła, ani czynnikiem psychicznym o bliżej nieokreślonej naturze, lecz - w kwantowych
rozmiarach - faktem energetycznym uwzględnionym w ogólnej konstrukcji i funkcjonalności
żywego organizmu. Tym samym nie zjawia się dopiero w trakcie ewolucji, lecz istnieje od samego
początku życia. Fizjologiczne zróżnicowanie receptorowe i abstrakcyjne właściwości refleksji są
67

rezultatem późniejszego rozwoju.

Wynika stąd kwantowy paradoks - świadomość nie musi być świadoma. Świadomość bowiem
obejmuje nie tylko masę informacyjną dostarczoną przez obserwację zmysłową. Świadomość
określiliśmy jako zmienność bilansu energetycznego układu pod wpływem wahań parametrów
środowiskowych. Uświadomienie sobie zmian energetycznych środowiska dzięki użyciu organów
zmysłowych jest bardzo późnym pomysłem życia, osiągniętym na drodze ewolucji, i odnosi się do
niewielkiego zakresu informacji. Dokonało się tutaj zawężenie odbioru informacji środowiskowej
przez narząd zmysłowy, co jest równoznaczne z pogłębieniem odbioru na wąskim odcinku i
wygaszeniem krańcowych wielkości bodźca zarówno w dół, jak i w górę.

Nie znamy alfabetu, którym pisze się życie w układzie związków organicznych, nie znamy klucza,
którym posługuje się natura, przekładając reakcje chemiczne na psychiczne doznania. Oto
przesuwają się dwie równoległe taśmy: procesów metabolicznych i psychicznych przeżyć.
Występują one na pewno w człowieku. Jak powstał ich paralelizm? Odkryto między tamtymi
trzecią taśmę: molekularną, bezsprzeczny nośnik pamięci i niektórych chorób psychicznych.
Poszukujemy przejść i związków, mnożymy domniemania, stwierdzamy dalsze niewiadome.
Bioelektronika odkryła jeszcze jedną taśmę, umieszczoną między molekularną i psychiczną, taśmę
elektronicznych procesów realizujących się właśnie w molekularnej części półprzewodnikowych
białek i kwasów nukleinowych.

Tyle na razie. Cztery równoległe taśmy, z czego trzy w biosie i jedna w psychice. Znamy z fizyki
pewne przejścia od molekularnego stanu i chemicznych reakcji do pamięci i obrazu zapisane przez
falę elektromagnetyczną lub akustyczną. To holografia. Jest przynajmniej jakiś punkt oparcia. Czy
słuszny w tym wypadku? W każdym razie znaleźliśmy się znacznie bliżej rozwiązań na drodze
elektronicznej i molekularnej, niż wtedy, gdy wychodziliśmy z "gołych" reakcji chemicznych do
świata przeżyć psychicznych. Gdyby nawet antropologia drgnęła tylko, szukając rozwiązań, model
Homo electronicus jest potrzebny. Wszystko się liczy w tym kluczowym problemie, jakim jest
człowiek, i tak złożonym jak on.

Psychika wydaje się nam "odmaterializowaną" częścią biosu. Takiej biologii jednak do dziś nie ma.
Wypadałoby mówić wtedy o nowej jakości, i mieć tym samym spokój uzyskania jakiejkolwiek
odpowiedzi. Bioelektronika dostarcza odpowiedzi nie wychodząc poza materialną naturę życia i
zarazem "odmaterializowaną", a ściślej mówiąc pozbawioną masy. To efekty elektromagnetyczne i
kwantowoakustyczne w półprzewodnikach i piezoelektrykach. Elektrony, traktowane jako proces
falowy, można praktycznie również uważać za pozbawione masy. Model Homo electronicus byłby
znacznie bliższy rozwiązania zagadki psychiki niż model fizjologiczny, czy nawet biochemiczny i
molekularny, przejście bowiem od pól elektromagnetycznych do abstrakcyjnych pojęć i
świadomości jest nie tak ostre, jak od biologicznej masy do świata psychiki.

Uwzględnić trzeba pewną okoliczność nie do pominięcia - model elektroniczny życia zyskuje, jak
wspomniano, swoją czytelność w zestawieniu z technicznym urządzeniem elektronicznym. Wobec
tego, jaka będzie czytelność modelu Homo electronicus? Pojęcie układu scalonego jest tu podane w
dużym przybliżeniu, pozwala jednak inaczej spojrzeć na niecałkowicie rozwiązany problem
ludzkiej natury. Chodzi o elektromagnetycznie zintegrowany system półprzewodników białkowych
pracujących jako zestaw elektroniczny. Najbardziej odpowiednie byłoby tu pojęcie układu
scalonego zasilanego energią procesów metabolicznych. Układ scalony jest najlepszym
odpowiednikiem procesów elektronicznych, jak on nie dających się oddzielić, co znaczy, że nie
można wyjąć fragmentu z zespołu. Tkanka hodowana in vitro utrzymuje się wprawdzie przy życiu,
68

ale nie jest układem dosłownie takim samym jak tkanka w organizmie, wypadła bowiem spod
kontroli czynników koordynujących.

Na tym polega nieszczęście człowieka, że jego tkanka potrafi "wyskoczyć" z układu scalonego i
utworzyć własny podukład nie zsynchronizowany z całością organizmu. Sytuacja taka stanowi
śmiertelne niebezpieczeństwo dla układu scalonego. To guz nowotworowy. Gdybyż go można było
znowu włączyć w układ scalony! Czasami tak się staje, co jest nie znaną bliżej inwolucją
nowotworu. Jest to nie tylko problem atrakcyjny, ale i może podstawowy dla biologii człowieka.
Czy bioelektronika nic tu nie pomoże? Trzeba w tym kierunku badać nie mniej intensywnie niż w
biochemicznym. Właśnie model scalonego układu elektronicznego roztacza nowe perspektywy
twórczych i, być może, skutecznych badań człowieka zintegrowanego, a więc w przekroju
biologicznym i psychicznym jednocześnie. Takie badania mogą wykazać, na czym polega
charakterystyczne dla człowieka spojenie tych dwóch natur. Tym samym przenosi się sfera
zainteresowania z ostatecznych wymodelowań ewolucyjnych - neurofizjologii i psychiki - na
najniższy poziom życia - kwantowych wymiarów.

Integrujące spojrzenie na człowieka łącznie z jego psychiką i układem nerwowym, który nie jest
obojętny w nie znanej etiologii nowotworów, otwiera nowy świat badań. Pełna czytelność modelu
Homo electronicus jest sprawą przyszłości, niemniej jednak już teraz wydaje się, że wielka
rozpadlina między biosem i psychiką, otwarta na poziomie anatomii i fizjologii, zdaje się nie tylko
gwałtownie zwężać, ale nawet wprost zanikać po sprowadzeniu do rozmiarów kwantowych. Homo
electronicus byłby więc poszukiwanym monolitem natury i działania. Zrozumienie Homo
electronicus jest niemożliwe bez wstępnego kursu bioelektroniki, podobnie jak nie ma się co
zabierać do antropologii bez znajomości elementów botaniki i szkolnych lekcji zoologii. Schody
służą nie tylko do wchodzenia na wyższe kondygnacje biurowe, ale również w logiczny system
wiadomości o przyrodzie, który nazywamy biologią.

Nowe desygnaty ożywionej materii wyznaczają nowe pojęcie o życiu. Po dokładniejszym


przyjrzeniu się im wszystko wydaje się tutaj wiadome i jednocześnie nie znane. Ostatecznie system
poznawczy w biologii można sprowadzić do jednego równania z czterema niewiadomymi. Jakieś
warunki w głębokim prekambrze, chętnie nazywane w abiotycznej syntezie warunkami
domniemanymi, dały w rezultacie życie, którego nie potrafimy zdefiniować. Ono zaś, na skutek
ewolucji, czyli rozwoju niewiadomej, dało psychikę znamionującą człowieka, ale bez możliwości
bliższego określenia, czym ona jest. Ten ostatni z członów ewolucyjnego szeregu posiada ponadto
świadomość śmierci, o której, podobnie jak o życiu, niewielkie ma pojęcie. W takim zestawie
niewiadomych, w dodatku przeżywanych, nowe desygnaty w jakimkolwiek z niewiadomych
czynników prowadzić mogą do zmiany pojęć o życiu, a tym samym - o człowieku i psychice.

Mieszanka niewiadomych jest nie tylko intrygująca, ale również rozpalająca intelektualny niepokój
i poznawczą pasję. Wszystko wiedzą tylko kształceni na programie faktów wiadomych, czyli na
aktualnym podręczniku. Na skutek pęcznienia objętości podręcznika łatwo mogą ulec złudzeniu, że
poznali już wszystko w biologii. Odkrywanie niewiadomych jest przywilejem długiej twórczej
pracy.

Erudycja tym się różni od naukowości, że pierwsza zna same wiadome, druga natomiast orientuje
się wśród niewiadomych, przykrytych siatką poznanych szczegółów. Czytanie niewiadomych jest
umiejętnością nauki, a nie wiedzy, ta bowiem jest oparta na gromadzeniu i przekazywaniu faktów
znanych.
69

Antropologia od podstaw

„Electronicus kocha i pragnie być kochany w znacznie większym stopniu niż jego zoologiczni
krewniacy. Wynika to z jego natury, bo tak filogenetycznie stawał się tym, czym jest”.

Przedmiot antropologii - człowieka - można poznawać z różną dokładnością. Termin zaś


"antropologia" bez przymiotnika oznacza jej klasyczne wydanie, a więc rozpatrywanie człowieka w
morfologicznej i anatamiczno-fizjologicznej skali. Jest to pierwsze przybliżenie, uproszczone. Skalę
poznawczą przejmuje antropologia od biologii.

Z chwilą powstania biologii komórkowej, z jej biochemiczną funkcjonalnością, wyłoniło się drugie
przybliżenie. Powstała też antropologia cytologiczna. Precyzja badań przesunęła się wreszcie ku
jeszcze mniejszym rozmiarom, powstała biologia molekularna. W następstwie zjawiła się
antropologia trzeciego przybliżenia - molekularna.

Na krajowej Sesji Naukowej Polskiego Towarzystwa Antropologicznego (13-14 czerwca 1979 roku
w Warszawie), rozważającej "Filozoficzne aspekty antropologii", autor zaanonsował konieczność
powstania antropologii kwantowej, istnieje bowiem kierunek w naukach o życiu, który nazywa się
bioelektroniką. Tak zarysowało się najdokładniejsze, czwarte przybliżenie w poznaniu człowieka.

Jest to pierwsza w ogóle próba przełożenia spisu człowieka z makroskopowego wymiaru na


kwantowe pojęcia. Próba ta, jak i wiele następnych, musi być niedoskonała. Przyroda natomiast ma
swoje sposoby organizowania człowieka od kwantowego abecadła przez molekularną i chemiczną
gradację do gatunkowej swoistości. Podejmowana tutaj próba nie jest więc iluzoryczna, chodzi
bowiem o prawidłowe odczytanie dzieła przyrody.

Słowo "człowiek" posiada różnorakie znaczenie, zależnie od badawczej precyzji. Homo


electronicus nie jest więc pustym terminem, lecz wyraża pewną skalę dokładności, w tym wypadku
najbardziej podstawową. W organizm człowieka można wnikać z różną precyzją. "Obiegowo"
człowiek rozważany jest zawsze w pierwszym przybliżeniu. Antropologii tego rzędu wielkości jest
natomiast pospolicie uprawiana profesjonalnie, jak i amatorsko. W pierwszym przybliżeniu figuruje
się w księgach ruchu ludności - pełni się zawodowe funkcje, w tym też przybliżeniu wystarcza
umrzeć (śmierć kliniczna). W naukowym poznaniu człowieka sięga się jednak do następnych
przybliżeń. Jak w naszym wypadku do najgłębszego - czwartego przybliżenia bioelektronicznego,
czyli kwantowego.

Odpowiednie przybliżenie nie przedstawia większych komplikacji. Trudność występuje dopiero,


kiedy się pragnie przejść z jednego przybliżenia do następnego, wlokąc za sobą wyobrażenia, które
w żadnym wypadku nie mieszczą się w następnej skali. Może w przyszłości postaramy się o
sformułowanie praw transformacji dla bezpośredniego przejścia, na przykład z przybliżenia
anatomiczno-fizjologicznego w kwantowe.

Nie ma też uniwersalnego języka dla wyrażenia człowieka na całym jego "przekroju", we
wszystkich skalach poznania. Język powstał na użytek pierwszego przybliżenia. W tej skali
powstały też pojęcia, między innymi psychiki. W sposób więc niedopuszczalny musimy się
posługiwać językiem najbardziej uproszczonym dla wyrażenia subtelnego świata kwantowego w
człowieku. Człowiek oryginalnie wybrnął też z "zerowego" przybliżenia, którego w ogóle nie ma w
biologii, a trzeba je było zaaranżować jako nadbudowę świata myśli, tworząc pojęcie psychiki. Po
70

prostu na ten temat nie mówi się nigdzie w nauce. Ponieważ w naukach biologicznych nie wyraża
się ten świat żadnym przybliżeniem, dlatego najlepiej określić je zerowym, czyli ,powyżej" biosu.

Poszukiwanie łączności w organizmie dało anatomię lokalizującą poszczególne funkcje na zasadzie


fizjologicznej ciągłości. Resztę braków poznania wypełnił człowiek "kombinatoryką", którą nazwał
rozumowaniem. Nakrył się piramidalną czapką, na jej szczycie umieścił abstrakcję. Strefę między
anatomiczną głową i abstrakcyjnym szczytem nazwał rozumem. Zdolność nakładania kończyn na
przedmioty i swobodę ich wyboru określił jako sytuacje decyzyjne, dawniej określane jako wolna
wola. Natomiast transformację abstrakcyjnych pojęć na konkretne przeżycia i reakcje układów
nerwowego i hormonalnego mianował uczuciami, czyli strefą emocjonalną. Powstał więc twór
biologiczno-abstrakcyjny, w którym racjonalne jest tak wymieszane z irracjonalnym, że żaden
mędrzec nie potrafi rozwiązać tego jedynego węzła hominidalnego.

Tak sobie człowiek uładził trudności poczynając od pierwszego przybliżenia "w górę". Nie uczynił
natomiast nic w kierunku coraz dokładniejszych przybliżeń. Nic dziwnego. Wymyślone, czyli
racjonalne, poznanie człowieka wyprzedziło o kilkanaście wieków jego molekularną i
biochemiczną znajomość. Obowiązywał przecież w biologii anatomiczny i fizjologiczny start;
towarzyszył mu abstrakcyjny skok myślowy mimo wszelkich trudności sfery emocjonalnej. Tak
wytworzył się w naszych pojęciach "dubeltowy" człowiek - biologiczny i psychiczny - spojony
bliżej nieokreśloną psychosomatyką, a więc jeszcze jedną niewiadomą o posmaku biosu i psyche.

Kwantowa antropologia stawia dopiero pierwsze kroki szukając właściwego wyrazu. Mimo
wszystko wybrać należy to niewdzięczne i kontrowersyjne przybliżenie w poznaniu człowieczej
aktywności. Na codzienny użytek wystarcza wprawdzie obracanie się w kręgu makroskopowego
przybliżenia w poznaniu natury człowieka. W chorobie i poważnym zagrożeniu życia sięga się już
do drugiego, trzeciego, a obecnie też do kwantowego, czyli czwartego przybliżenia. Tytułem
przymiarki wybrać można dwa przejawy aktywności ludzkiej, tak znamienne w codziennym byciu -
szukanie wpływu na drugiego osobnika, czyli najszerzej pojmowana dominacja i miłość.
Przełożenie wybranych epizodów działalności, znanych dobrze z pierwszego przybliżenia, na język
wyrażający ich treść w rozmiarach kwantowych jest wprawdzie niedopuszczalne ze względu na
poprawność pojęciową, ale jednocześnie stanowi doskonałą ilustrację trudności i nowości
problemu.

Oddziaływanie mające ma celu narzucenie komuś własnego stylu myślenia maże w tej skali być
rozumiane jako dynamika organizmu przy dwustronnych relacjach. Słowo "siła" jest tu odbarwione
psychologicznie, stanowi jednak element konieczny do wyrażenia dynamiki. Bogactwo reakcji jawi
się tu jako wynik anizotropii.

Należy do antropologii wprowadzić to nowe pojęcie. Nie ma lepszego wyrażenia sprzeczności


działań i polarności natury niż anizotropia. Psychofizyka, psychosomatyka, racjonalna
irracjonalność, zwierzęce ideały, uskrzydlony bios, "przebóstwiona" materia, stałość zmienności,
nielogiczna racja, uparta pomyłka czy pokręcona prosta i tym podobne sprzeczności praktycznie
realizowane wyrażają tylko końcowy wynik dynamicznej anizotropii człowieka.

Anizotropia zapewnia odbiór działania drugiego dipola ludzkiego, warunkuje jego ruchliwość i
amplitudę wahań, względność ustawień, całą gamę płynności stanów, znamienną dla dynamiki
człowieka łącznie z sumą konfliktów i sprzeczności. Stanowi to jednocześnie cały sytuacyjny
koloryt życia.
71

Wróćmy do obrazu ludzkich dipoli. W czwartym przybliżeniu rozpatrywania układ dwóch dipoli
stanowi parę oscylatorów emitujących pole elektromagnetyczne. Zdolne są one do synchronizacji,
czyli drgań w zgodnej fazie, albo pracują z tendencją do wzajemnego wyciszania się na skutek
znalezienia w sytuacji różnej fazy. Prawda, zapomnieliśmy, że w tym przybliżeniu nie mają
znaczenia pojęcia makroskopowego świata, tym samym dezaktualizują się obiegowe pojęcia o
człowieku. Z tych również powodów świadomość w kwantowych rozmiarach oznacza zupełnie co
innego niż ów termin wzięty z psychologii czy fizjologii centralnego systemu nerwowego. Ogólnie
i najbardziej tolerancyjnie biorąc, świadomość jest sytuacją dojścia informacji do układu. Lecz co
to jest świadomość w swej naturze? Na razie ani psychologia, ani fizjologia nie mogą dać na to
odpowiedzi. W kwantowym wymiarze "świadomość" również jest informacją docierającą od
jednego oscylatora do drugiego; w tym przypadku wiadomo przynajmniej tyle, że świadomość
winna posiadać elektromagnetyczną naturę.

Gdzie wobec tego należałoby poszukiwać takiego dipola w człowieku? Pytanie znowu nielogiczne,
w czwartym przybliżeniu nie pyta się o zlokalizowanie stanów kwantowych. Istnieją one wszędzie
tam, gdzie jest życie, gdzie się dokonuje metabolizm i zachodzą procesy elektroniczne. A może w
kwantowej skrzynce biegów życia? Najprawdopodobniej tak. To nie brak przekonania, a jedynie
poprawność określenia zdarzeń kwantowych; przedstawiają one bowiem tylko
prawdopodobieństwo ich występowania. Żywy człowiek, znany z codziennej obserwacji, stanowi
sumaryczne prawdopodobieństwo występowania tych zdarzeń. Ta niezmierna ilość drgających
oscylatorów kwantowych może w organizmie powodować przesuwającą się falę z wypadkowymi
fluktuacjami odbieranymi makroskopowo jako rytm biologiczny. Tak odbieramy przecież
metaboliczną falę, która wyraża zdrowie lub chorobę, apatię czy zmęczenie, zatrucie albo głód lub
halucynacje ponarkotyczne.

Pedagogiczny zabieg polegałby - w odniesieniu do drugiego człowieka - na wytworzeniu rezonansu


w odbiorniku, czyli na wewnętrznym zsynchronizowaniu obiektu przez narzucenie mu nowej
częstości. Ponieważ chodzi o stan drgającego dipola, należałoby przede wszystkim wprawić go w
ruch o wymuszonej częstotliwości lub nadać takie spolaryzowanie jego anizotropii, by posiadał
lekkie przesunięcie bieguna w narzuconym kierunku, przy pełnym zachowaniu indywidualności.
Jego biegunowość staje się dynamicznie ukierunkowana.

Jak się wobec tego zachowa cały zespół poddany zabiegowi pedagogicznemu w tej interpretacji?
Suma osobniczych dipoli musiałaby stanowić układ zgodnie spolaryzowany w pożądanym
kierunku. Takie układy dipolowe nazywa się w fizyce elektretami. Pedagogicznie byłby to zespół
"ustawiony", czyli zgodny z polem nałożonego działania. Odchylenia od elektretowego
uniformizmu nazywa się tu niesfornością, trudną psychiką, aspołecznością, w najlepszym razie
złożoną indywidualnością.

Dla nadajnika mogą się okazać korzystne pewne predyspozycje znane w skali makroskopowej z
psychologii wychowawczej i dydaktyki. Bioelektroniczne rzecz biorąc "nadajnik" musiałby
dysponować odpowiednią mocą konstrukcji, minimalnym poziome szumów własnych, a więc
niewielką tolerancją własnego nieskoordynowania. Ponadto zdolnością koncentracji świadomości,
umiejętnością jej ukierunkowania z dużą możliwością kolimacji świadomościowej wiązki. W
języku psychologów nazywa się ta ostatnia umiejętność uwagą.

Uwaga byłaby zdolnością skupiania świadomości w zbieżną wiązkę. Zwierzęta posiadają te same
zmysły i system nerwowy, mają też świadomość, ale niejako rozproszoną, bez możności jej
kolimacji. Robią wrażenie otępiałych w porównaniu z człowiekiem, choć rozróżniają bodźce, ale z
72

jakimś nieostrym wewnętrznym odbiorem, bez możliwości koncentracji oraz wzmocnienia. Nie
osiągnęły jeszcze fazy ludzkiej, znajdują się tuż pod nią. Ich rozeznanie stanowi "ciecz
informacyjną" rozlaną i niemożliwą do pozbierania. Kolimacja dała spunktowanie, pewną ostrość
odbioru, w dalszym następstwie uwagę i refleksję. Zwierzęta nie wykorzystały w tym kierunku
nawet pamięci. Na skutek braku spunktowania informacji w sobie nie istnieje korelacja, a
kojarzenie daje wrażenie przeciągania pamięciowej łączności między niezbyt ostrymi punktami
odniesienia. Po prostu "informacyjna chmura" przynoszona zmysłami nie wytworzyła dostatecznie
zlokalizowanych ośrodków odbioru. Byłby to stan najbardziej podobny do kwantowego. Tak się
tam bowiem przedstawia chmura elektronowa. Przedstawiony wyżej proces nie jest samym
domysłem, skoro jedną z cech ewolucji systemu nerwowego jest anizotropowe zorientowanie
rozwijające się w mózg i związana z tym koordynacja i lokalizacja odbioru.

Nie posiadamy definicji podstawowej cechy człowieka - jego świadomości. W znacznym stopniu
musi też być nieoznaczone wszystko inne, a więc przejście od systemu nerwowego i receptorów do
refleksji czy procesów decyzyjnych w znaczeniu psychologicznym. Z racji wielorakiej i złożonej
dynamiki człowieka bioelektronika sięga z konieczności do energetycznych podstaw, zarówno w
charakteryzowaniu życia, jak i świadomości. Wynika to z czwartego przybliżenia - kwantowego.

Nie wiemy, na czym polega wpływ przyrody na człowieka, czy działają walory krajobrazowe i
zdolność estetycznych reakcji, czy znalezienie się w sferze interferujących wpływów falowych.
Człowiek inaczej odbiera przyrodę, kiedy uczestniczy w jej scenerii nad ranem, gdy po wschodzie
słońca geoelektryczne pole atmosfery posiada inny potencjał i inny stan zjonizowania, osiągające
maksimum o godzinie dziewiątej. Biometeorologia, która z punktu widzenia biochemicznego
początkowo wydaje się szokująca, jest w świetle bioelektronicznego modelu naturalnym sposobem
reagowania organizmu. Dwie strony - ludzki nadajnik i detektor - znajdują się pod wpływem
trzeciego partnera energetycznego - środowiska.

Nie tylko aura pagodowa odbierana wizualnie, ale stan nawilgocenia, zjonizowanie powietrza,
stężenie aerozoli, praca technicznych generatorów pól elektromagnetycznych, wypadkowy rytm
biologiczny, zwłaszcza w zespołach żeńskich, są realnościami wymagającymi uwzględnienia w
celowym oddziaływaniu człowieka na człowieka.

Może niektóre zdarzenia, będące dotychczas w kompetencji psychologii, trzeba będzie przekazać
wnikliwszej interpretacji synchronizacyjnej bioelektronicznych oscylatorów. Nie musi to
przekreślać założenia, że psychika znajduje się również w kręgu energetycznych oddziaływań.

Czekają na opracowanie zagadkowe zbiorowe psychozy średniowiecznych biczowników, epidemie


schizofrenii czy histerii; towarzyszący tym zjawiskom ogólny klimat można wyjaśnić opierając się
na podstawach bioelektroniki. Na razie mielibyśmy tylko jeden wskaźnik wyrównywania rytmu
biologicznego, tym razem menstruacyjnego, wśród studentek eksperymentalnego zespołu w USA.
Nie da się tego wyjaśnić czynnikami psychicznych oddziaływań. Wyrównanie zaś biegu nieliniowo
pracujących oscylatorów bioelektronicznych wydaje się dosyć bliskie prawdy.

Człowiek traktowany w pierwszym przybliżeniu, a więc jako wypadkowa niezliczonych


oscylatorów kwantowych, człowiek widziany ponadto w populacji i parametrze czasu może być
podmiotem fluktuacji wielkich ruchów kulturowych i naukowych. Fluktuacje te nie muszą posiadać
jedynie uwarunkowań molekularnych, gdyż należałoby wówczas przyjąć istnienie genu genialności,
a obok tego genu kretynizmu i najliczniejszych genów przeciętniactwa. Istnieje przecież znany w
geofizyce zachodni dryf kontynentów, odpowiadający im dryf ośrodków wulkanicznych i trzęsień
73

ziemi, pól geomagnetycznych i prądów tellurycznych. Czy nie należy przyjąć fluktuacyjnego
rozkołysania fali świadomościowej o elektromagnetycznych cechach? Ta fluktuacyjna fala ludzkich
oscylatorów tworzyłaby w bliżej nieokreślonych odstępach czasu wysokie rozkołysanie genialnej
myśli twórczej w sztuce i nauce, z tą przedziwną konstelacją wybitności w jakiejś epoce, wyższe j
od przeciętnej.

Electronicus nie fantazjuje, tylko konsekwentnie myśli. A jeśli międzyludzkie oddziaływanie


znajduje się w sztucznym polu energetycznym? Z punktu widzenia humanisty jest to nic, ze
stanowiska bioelektroniki - dużo. Można przecież zastosować desynchronizującą częstość, można
spowodować też efekty zdudnienia z jakimś podstawowym rytmem. Przy znajomości rezonansowej
częstotliwości można by się pozytywnie włączyć i odpowiednio wzmocnić oddziaływanie.
Electronicus nie wyklucza implantacji ferrytowej mikroanteny w celu bezpośredniego przekazu
informacji z organizmu do organizmu. Populacja ludzka znajduje się w naturalnym kręgu
informacyjnym żywych nadajników. Istnieje też jakaś wypadkowa gęstość nasycenia biotycznego,
która stanowi elektromagnetyczne tło życia. Bez przesady można je określić jako
elektromagnetyczny puls życia na Ziemi.

Miłość natomiast sięga nie tyle strony poznawczej, co emocjonalnej. Nic łatwiejszego jak odnieść
sferę emocji do podwzgórza i podkorowych struktur, podobnie jak u zwierząt. Miłość istnieje
przecież u ryb, macierzyńskie i ofiarne oddanie znajduje się wśród ptaków, rytuał godowy
zaobserwowano u płazów i niektórych owadów. Kolorowy świat ludzkich uczuć byłby więc
zoologicznym dziedzictwem, decydują przecież te same ośrodki mózgowe. Mimo wszystko miłość
stanowi jakiś swoisty świat ludzki. Istnieją więc jakieś przetworniki fizjologicznych procesów
mózgowia i hormonalnej działalności na głębokie przeżycia ludzkie. Transformatory te ukryła
jednak przyroda w swoich sejfach. Nie mamy tam, na razie, dostępu.

Z niewiadomych powodów człowiek określił funkcjonowanie kory mózgowej w sferze rozeznania i


logiki jako racjonalne, natomiast przeżycia ulokowane w ośrodkach podkorowych i podwzgórzu
mianuje irracjonalnymi. Tak uczynił on z siebie makroskopowy dipol z jednym biegunem logiki i
drugim biegunem irracjonalności. Na jednym krańcu tego dipola umieścił mózg generujący falę
elektromagnetyczną, w odległości zaś około 30 centymetrów ulokował drugi generator pól
elektromagnetycznych, odpowiedzialny za emocjonalna irracjonalność, serce.

W miłości nie ma chęci dominowania i nastrojenia na własną częstość, natomiast jest dążenie do
pozyskania przychylności i tworzenia rezonansu z drugim obiektem, by w tym rezonansowym
współbrzmieniu znaleźć świat satysfakcjonujących przeżyć. Człowiek nazwał je irracjonalnymi,
ponieważ bez włączenia uczuciowego rozrusznika rzadziej mu się na serio udaje logiczne
przestrajanie drugiego osobnika. Emocjonalne konflikty są żywsze i głębsze od racjonalnych
rozbieżności i wychowawczego niekiedy fiaska zabiegów.

Stany emocjonalne zmieniają zdecydowanie metabolizm, przyspieszają proces starzenia się tkanki
łącznej, tonizują lub desynchronizują akcję serca; nazywane stresorami psychicznymi żłobią
głęboki ślad w równowadze organizmu; stany emocjonalne mogą też być wywołane sztucznie przez
drażnienie prądem elektrycznym odpowiednich ośrodków mózgowych. Emocje wykazują działanie
energetyczne, u swych podstaw ostatecznych podlegają więc prawom kwantowym, podobnie jak
ogólna energetyka życia i świadomość.

Z biegiem ewolucyjnego czasu doszło do wytworzenia odpowiednich ośrodków, które zwykle


rozpatruje się u człowieka w anatomicznym i fizjologicznym wymiarze. Nie muszą więc dziwić
74

pewne analogie i tożsamości ze światem zwierzęcym, wszak filogeneza


prowadziła zwierzęta i człowieka po wspólnej drodze rozwojowej.

Wobec tego należałoby zobaczyć, jak przyroda rozwiązuje problem miłości. Będzie tu chodziło o
system najbardziej naturalny i pierwotny. Zbliżenie dwóch osobników nie różniących się nawet
między sobą spotyka się już u najstarszych grup systematycznych, bo u bakterii i glonów. Byłby to
więc "obyczaj" znany przynajmniej od trzech miliardów lat. Wytworzenie różnicy płci ma za sobą
bardzo starą praktykę. Życie poszukuje życia, by zapewnić ciągłość życiu. To najstarsze i
najpierwotniejsze prawo życia.

Życie kocha się w kontrastach i znajduje w nich pełnię urzeczywistnienia. Miłość i życie stanowią
nieprzypadkową kompozycję. Minimalne zróżnicowanie chromosomu męskiego Y i żeńskiego X w
postaci większej emisji fotonów przez chromosom męski daje podstawę przekazywania życia.

Grawitacja płci i miłość stanowią oddzielny rozdział biosfery w ogóle, a w szczególności u


człowieka. Larysa Siniugina określa "dwoistość płci jako wielką zagadkę, ostateczną granicę
naszego poznania". Jak i kiedy wystartowała odmienność płci i na jakiej zasadzie rozwinęła się jej
wzajemna grawitacja - nie wiadomo. W biochemicznym modelu musiałaby to być odmiana
chemicznego powinowactwa, w bioelektronicznym schemacie raczej dwuimienność pól
elektrycznych. A może dwie przeciwnie spolaryzowane fale elektromagnetyczne wpadając w splot
wyrównują swój bieg w postaci wspólnej wiązki? Homogenna masa komórek posiada jakieś
zróżnicowanie, które daje się zaobserwować w postaci wzajemnego poszukiwania się jeszcze przed
wytworzeniem rozdzielności płci. Mimo rzekomej chemicznej i elektronicznej tożsamości różnice
muszą istnieć. Inaczej zostałaby tylko spolaryzowana fala elektromagnetyczna, która nie narusza
chemicznej ani elektronicznej indywidualności.

Czym więc byłaby kwantowo rozpatrywana miłość? Echem splecionych przed miliardami lat
dwóch przeciwnie spolaryzowanych fal. Czas zamknął je w molekularny kształt dwóch wstęg zasad
azotowych splecionych w nici DNA o przeciwnych kierunkach, o których nie wiadomo, ani jak się
splotły, ani w jaki się sposób rozplatają w przekazie życia. Archaiczny sprzed miliardów lat splot
dwóch odwrotnie spolaryzowanych fal zamkniętych w molekularnym kształcie DNA byłby więc
energetycznym obrazem miłości w kwantowym i molekularnym przybliżeniu.

Electronicus poszukuje pradawnego rodowodu nawet dla swej miłości. Świadomość, miłość i życie
stanowią trio wyrażające ciągle tę samą niepodzielną naturę. Człowiek nie wymyślił niczego
nowego. Rozwinął tylko i udoskonalił, pogłębił i wzbogacił kwantowe predyspozycje. Życie
pulsujące rozeznaniem i dopełniane miłością nawet w tym molekularnym i elektromagnetycznym
wydaniu jest bardzo człowiecze w genezie i następstwie.

Electronicus kocha i pragnie być kochany w znacznie większym stopniu niż jego zoologiczni
krewniacy. Wynika to z jego natury, bo tak filogenetycznie stawał się tym, czym jest. Wie o tym.
Daremnie dyskutować o pierwszeństwie logicznych racji czy biologicznych podstaw w ostatecznym
procesie hominizacji. Te dwie strony są nieodłącznie związane z naturą człowieka, ale miłość
wybiega daleko poza prawidłowość rozumowania i prymityw zapłodnienia znany już u glonów.
Emocjonalna strona nie tylko mobilizuje człowieka do walki i obrony, do poszukiwania płci jak u
zwierząt - ale dynamizuje pracę, myślenie, twórczość, poświęcenie ofiarne w potrzebie, stwarza
barwny i dynamiczny świat, tak znamienny dla człowieka. Emocjonalna sfera nie mniej od
racjonalnej stymulowała szybką hominizację.
75

Futorologia całkiem inaczej

„Dlaczego electronicus waży się na tak karkołomne rozumowanie? Ponieważ ma pod tym
względem wspaniałe wzory przeszłości. Ukazuje nowe możliwości badawcze życia i człowieka.
Bioelektronika jest zresztą teorią, teoria zaś bez programu to starzec już w momencie narodzin. Jest
to poznawczy nonsens. Jeszcze większym nonsensem może być tylko brak teorii dla zespołu
zdarzeń”.

Życiem rządzą prawa fizyki i chemii, ściślej - prawa geofizyki i geochemii. Mówiąc bardziej
ogólnie życiem rządzi środowisko. Człowiek wprowadził nowy czynnik. Lecz nie, człowiek nie
może wprowadzić niczego, co by nie mieściło się w jego naturze. Człowiek tylko udowodnił, że
życiem sterują również procesy jego świadomości. Wyrzekając się antropomorfizmu, należałoby
mówić o autokatalitycznym działaniu życia na rozwój życia. Znaczy to, że prawa biologiczne
stanowią czynnik rozwojowy nie mniejszej wagi niż prawa geofizyki i geochemii.

Życie nie jest bowiem tylko biernym elementem przyrody wytrzymującym presję środowiska, które
zmusza je do nowych odpowiedzi gatunkowych. Człowiek nie jest wyjątkiem w narzucaniu
środowisku swych upodobań, jednakże owo narzucanie zaznacza się u niego w sposób krańcowy,
gdyż stanowi on ostatnie ogniwo ewolucyjne. Pewne cechy życia winny więc w nim wystąpić w
sposób najbardziej charakterystyczny. Jednym z praw biologicznych jest zajmowanie w miarę
rozwoju coraz czynniejszej pozycji wobec środowiska. Pod tym względem człowiek zachowuje się
szczególnie: modyfikuje warunki nawet z biologiczną szkodą dla siebie. Dynamika człowieka
przerasta jego logikę, przynajmniej logikę biologiczną.

Konflikt człowieka ze środowiskiem nie jest wynikiem losowych zmian tego ostatniego, lecz
efektem świadomej działalności ludzi. Spirala ewolucyjna przybrała kształt dosyć pomysłowy: z
jednej strony następuje przyspieszenie rozwoju świadomości u człowieka i brak kontroli nad
skutkami tego przyspieszenia, z drugiej znów strony środowisko nie wytrzymuje ciśnienia ludzkiej
świadomości. Efekty są obustronne. Stosunek człowieka do środowiska nabiera charakteru coraz
bardziej agresywnego i bezwzględnego, środowisko natomiast, przekształcane bez oglądania się na
jego równowagę, trafia w podstawy ludzkiej egzystencji. Ta sytuacja nie zmieni się, gdyż kierunku
działalności człowieka nie odwróci nawet groźba następstw. Po prostu musiałby stworzyć zupełnie
nowy styl zaangażowania świadomości. Na to jest za późno w rozwoju gatunku Homo sapiens.
Może on, stosując inżynieryjną sztukę łatania wyrw, tylko opóźnić niebezpieczeństwo. Ewolucja
człowieka, rozpatrywana od strony mechanizmów świadomości, zmierza ku przeznaczeniu tak
charakterystycznemu dla ewolucji biosfery w ogóle - ortogonalności głównych kierunków
rozwojowych w połączeniu z niemożnością powstrzymania jej biegu.

Ekstrawertyzm produkcyjny człowieka, wyrażający się w nastawieniu na wydajność wypełniającą


środowisko, według wszelkiego prawdopodobieństwa winien dać dwa skutki: spłycenie wartości
wewnętrznych człowieka i "uduszenie się" biotycznego środowiska na skutek przeładowania
nienaturalnymi dla niego tworami.

Dla środowiska wszystkie, nawet najpiękniejsze i największe, dzieła ludzkie są tylko


zanieczyszczeniem wyprodukowanym przez świadomość człowieka. Dla naturalnego środowiska
zanieczyszczające je dzieła ludzkie są niczym więcej, jak tylko produktem katabolizmu myślowego.

Tak więc ludzkość stanęła wobec problemu wypierania naturalnego środowiska na rzecz
76

wytworzonego przez siebie. Środowisko będzie więc coraz bardziej "ludzkie" i w tym samym
stopniu coraz mniej biologiczne. Czynniki adaptacyjne wprawdzie działają na rzecz samoobrony
organizmu przed szkodliwością czynników zewnętrznych, ale nie można zapominać, że ewolucyjne
przyspieszenie człowieka znacznie wyprzedza zdolności samoregulacyjne organizmu. Wydaje się to
paradoksem ewolucyjnym, ale człowiek psychicznie przeskoczył swe biologiczne możliwości w
najprawdziwszym salto mortale. Byłoby to samobójstwo dokonywane z udziałem świadomości,
choć bez żadnego zamiaru. Paradoks nieświadomej świadomości nie jest aż tak paradoksalny. Już
znacznie wcześniej, przy określaniu nie tyle różnic, co analogii między życiem i świadomością,
stwierdzono, że psychologiczne pojęcie świadomości, wyprowadzone zresztą z fizjologii zmysłów,
jest bardzo mylące w odniesieniu do kwantowych podstaw życia. W nich świadomość i życie
zbiegają się i razem noszą cechy energetyki.

Konstrukcja i wydajność człowieka, określane w bliżej nieznany sposób - jako siła woli, wskazują,
że bilans energetyczny organizmu przewiduje znacznie większe zapasy energii, niż są one
potrzebne do uruchomienia wszystkich jego czynności biologicznych. Nie wiadomo, jakimi
rezerwami dysponuje układ żywy, skoro jego wytrzymałość na zmęczenie, ból i psychiczne
znużenie może bardzo daleko przekraczać standardowe wielkości i możliwości. Na podstawie
prawa Wiena obliczono temperaturę T dla pracującego mięśnia, emitującego - według obliczeń
Mamedowa, Popowa i Konewa - 50-60 fotonów o energii wynoszącej średnio 2,5 elektronowolta z
centymetra kwadratowego powierzchni w ciągu sekundy. Należy przy tym przyjąć nierealne
założenia: mięsień jest ciałem doskonale czarnym, emitowana energia jest pochodzenia
termicznego, wszystkie kwanty pochodzą z maksimum rozkładu promieniowania. Przy takich
założeniach temperatura T wynosiłaby w przybliżeniu kilkaset stopni Kelvina.

Mimo wszystko byłoby to klasyczne księgowanie energetycznej puli człowieka. Czy nie lepiej
wziąć pod uwagę nieprzeliczalny potencjał dzieł dokonanych w stosunkowo krótkiej historii
gatunku, wyłączywszy w to kulturę, naukę, cywilizację techniczną, zdobywczą ekspansję? Z fizyki
pracy umysłowej wiadomo, że zużycie energii jest w niej niewielkie. Czyżby więc człowiek różnił
się od zwierząt umiejętnością dokonywania wielkich rzeczy małym nakładem energetycznym? Jeśli
tak, znaczyłaby to, że przyroda skonstruowała jedyną w swoim rodzaju maszynę, wykonującą przy
minimalnym nakładzie siły olbrzymią pracę. System odpowiednich przekładni energetycznych,
zwłaszcza przekładających procesy chemiczne na elektroniczne i odwrotnie, oraz ewolucyjne
wytworzenie świadomości refleksyjnej dały mechanizm nie mający precedensu w dziejach:
mechanizm o superwydajności podziwianej u człowieka.

Jest rzeczą zrozumiałą, że wszyscy cierpiący na fobię przed redukcjonizmem potraktują to ostatnie
zdanie jako wyraz chęci sprowadzenia człowieka do poziomu maszyny, a więc jako którąś tam już z
rzędu nieudaną próbę. A przecież o takiej "kwantowej maszynie", jak życie, i z takim "adapterem",
jak refleksyjna świadomość, nie wykłada się na żadnej jeszcze politechnice, gdyż maszyna ta
została skonstruowana według niebywale zazdrośnie strzeżonej licencji przyrody. Skoro więc
elektroniczny układ organizmu zbudowanego z półprzewodników wymaga minimalnej energii do
sterowania nim, można by z nakładem niewielkich energii wyliczonych na podstawie
promieniowania organizmu sterować całkiem skutecznie. Wydaje się, że takim rodzajem sterowania
u człowieka jest wpływ świadomości i stanów decyzyjnych. Do tego celu wystarczy rezerwa
reprezentowana przez świadomość i stany decyzyjne, jeśli w myśl postulatów bioelektroniki
przypisze się im cechy elektromagnetyczne.

Zastanówmy się, czy przypadkiem niebywały potencjał wytwórczy ludzkiej świadomości nie
stanowi dowodu właśnie na jej elektromagnetyczną naturę i na bioelektroniczną konstrukcję życia,
77

a nie na wyłączanie biochemiczną. Zgodność zadań, możliwości, wariantów jest dziwnie duża, jeśli
porównamy elektroniczne urządzenia techniczne i mózg łącznie ze świadomością refleksyjną.

Wprawdzie w najbliższym czasie nie będzie można jeszcze wyliczyć dokładnej energii psychicznej,
czyli energii zamkniętej w dziełach człowieka, jednak zdaje się, że ten potencjał myślowy jest
wielki i ciągle rośnie. Nie potrafimy jeszcze ściśle określić energii wiązanej przez biosferę w ogóle,
tym bardziej - zamkniętej w myśli ludzkiej. Jednak życie jest na pewno niezwykłym konwertorem i
kondensatorem energii na Ziemi.

Bioenergetyki nie można jeszcze potraktować jako problemu już rozwiązanego na poziomie
indywidualnego organizmu. Organizmy nie przebywają w izolacji, lecz żyją w zespołach. Jeśli
każdy organizm jest elektronicznym oscylatorem emitującym promieniowanie elektromagnetyczne,
to moc wypadkowa musi stanowić o gęstości nasycenia w biocenozach. Jest to także rezerwa
energetyczna przestrzeni wypełnionej przez populację ludzką. Moc nasycenia jest wielkością realną
i mierzalną, wobec tego - ze stanowiska bioenergetyki - populacja jest w pomyślniejszej sytuacji niż
osobnik izolowany. Środowisko przy tym nie stanowi jedynie przestrzeni, na której przebywa
średnia statystycznie liczba osobników, lecz jest również potencjałem energetycznym generowanym
przez żywe układy i przez nie odbieranym. Organizm może więc być zasilany energią zespołu, sam
natomiast stanowi zasilacz biologiczny o małej mocy. Techniczne odbieranie tej mocy przez
odpowiednie urządzenia o wysokim oparze nie powinno być zadaniem niewykonalnym.

Moc bioenergetyczną można zapewne skondensować, a co więcej - dowolnie nią potem sterować.
Prawdopodobnie tę rolę spełnia uwaga, rozumiana jako koncentracja świadomości. Nie jest
wykluczona możliwość ogniskowania energii bioukładu w odpowiednim miejscu organizmu, po
nabyciu pewnej wprawy. W normalnym stanie rzeczy do dyspozycji całego układu stoi tylko
średnia wielkość energii. Bliżej jeszcze nieokreślony czynnik uwagi jako koncentracji świadomości
może, poza efektami psychologicznymi, dać również energetyczne .następstwa w postaci lokalizacji
mocy.

Organizm człowieka jest w tym samym stopniu generatorem, co detektorem emisji


elektromagnetycznej. Na biologicznym detektorze nie ma jednak skali świadomościowej, odbiór
dokonuje się bowiem jedynie w kwantowych stanach półprzewodzącego układu białkowego, poza
świadomością w jej sensie psychologicznym. Bioelektroniczne urządzenie jest subtelnym
detektorem nawet minimalnych natężeń pól elektromagnetycznych. Przekaz więc informacji na fali
nośnej bioukładu może być niebywale dokładny, połączony z minimalnymi jedynie szumami
własnymi. W tej skali zjawisk należy rozpatrywać telepatię i hipnozę, znane już od dawna, a
ostatnio określone jako biotelekomunikacja. Rozpatrywany od strony biochemii taki proces jest nie
tylko niezrozumiały, ale i całkowicie niemożliwy, gdy chodzi w nim o przenoszenie informacji
biologicznej - lub, jak kto woli, psychicznej od układu do układu w sytuacji braku kontaktu między
nimi. Winien więc istnieć nośnik informacji, a może nim być tylko fala elektromagnetyczna.
Czynnik sugestii werbalnej, znany z hipnozy medycznej, czy nawet towarzyszący mu czynnik
chemiczny mogą pełnić rolę wzmacniacza sygnału, lecz zasada przenoszenia informacji musi
pozostać bez zmian. Zanim przyjęto bioelektroniczną orientację w sferze życia, biotelekomunikacja
musiała być zjawiskiem paranormalnym, ponieważ i pojęcia o życiu były jeszcze niezbyt normalne,
to znaczy nie wyszły poza krąg chemii. Tu dygresja: ostatnie stwierdzenie może być rozumiane tak,
jak to rozumie psychopata, według którego najczęściej nienormalny bywa lekarz, nie zaś on sam. A
w strategii nazywa się to podobno obroną przez atak.

Biotelekomunikacja należy do spraw otwartych w nauce o życiu. Niestety, w technice operujemy


78

urządzeniami o dużej mocy, niezbyt się więc orientujemy, gdy w grę wchodzą minimalne moce i
olbrzymie opory elektryczne, nie znamy również działania fal o infraniskiej częstotliwości.
Prawdopodobnie układ biologiczny jest zdolny do odbioru "świadomego", czyli do reaktywności na
fale elektromagnetyczne o energii kwantu wynoszącej 5x10do minus 6 potęgi elektronowolta i
jeszcze mniejszej. Cały electronicus jest jednym wielkim, subtelnym receptorem zmysłowym dla
odbioru wszelkiej, lecz przede wszystkim elektromagnetycznej informacji. Zamknięcie się w kręgu
wyłącznie receptorowego odbioru traktuje jako fizjologiczne nieporozumienie, jako odgrodzenie się
od wielu istotnych informacji.

Synchronizacja nastrojów w wieloosobowej grupie nie jest wynikiem jedynie psychozy, a więc
bliżej nieokreślonego czynnika, noszącego znamiona niebiologicznej infekcji. Mimo niezwykłego
zróżnicowania człowieczych indywidualności, obserwuje się również zjawisko odwrotne, czyli
ujednolicenie, jak gdyby działały tryby przemielające populację na jednorodną statystycznie papkę;
odnosi się to nie tylko do mody, stylu odbioru rzeczywistości, przyjętych ideałów, ale również do
kierunków w nauce i sztuce oraz do zbiorowych psychoz, epidemii schizofrenii, histerii czy apatii.
Istnieje klimat, niemożliwy do opisania, lecz mimo wszystko wyczuwalny, który sprzyja
koncentracji myśli i twórczej pracy lub przeciwnie - beznadziejności, banałowi i płytkości.
Wyczuwały go dotychczas natury bardzo wrażliwe, zanotowała jego istnienie historia, gdyż to on
decydował o charakterze epok. Psychiatria wskazuje na istnienie jakiegoś czynnika "udzielania się"
psychoz. Wyjaśnianie ich instynktem naśladowczym wydaje się dużym przybliżeniem. W zestawie
nieliniowo pracujących oscylatorów winno następować samorzutne zsynchronizowanie ich biegu.
Można wtedy mówić o możliwościach wytworzenia gatunkowego uniformizmu, czyli o czynnikach
zbiorowej samoregulacji. Żywy ustrój jako elektroniczny oscylator dysponuje więc dodatkową
możnością funkcjonalnego samoprzestrojenia przy użyciu pól elektromagnetycznych,
charakteryzujących jego pracę. Ze stanowiska bioelektroniki nie jest to nieoczekiwanym
wnioskiem, zwłaszcza jeśli przyjmiemy elektromagnetyczny charakter świadomości. Człowiek w
bioelektronicznej interpretacji nie staje się bynajmniej uboższy w zakresie przejawiania
działalności, natomiast zyskuje nowe możliwości interpretacji jej mechanizmów.

Można sobie wyobrazić "wypompowanie" człowieka z jego podświadomości onto- i


filogenetycznej do stanu pozbawienia go osobowości, jak to się w psychologii obecnie rozumie.
Jednak pozbawiany swoistej informacji stanie się ludzką amebą, przelewającą się masą biologiczną.
Chodziłoby więc o proces psychologicznego odkształcenia nie za cenę nerwic doświadczalnych
typu nerwic wywoływanych w badaniach przez Pawłowa. "Odwirowany" informacyjnie układ
bioelektroniczny przyjmie każdą informację będącą w rezonansie z jego konstrukcją.

Twórcza biologia, która osiągnęła znaczne postępy w tworzeniu hybryd z pominięciem bariery
immunologicznej, doprowadziła do hybrydyzacji komórek myszy z komórkami człowieka. Z
punktu widzenia bioelektroniki interesujące byłoby przekroczenie bariery informacyjnej i
zastąpienie poprzednich informacji zupełnie nowym ich zestawem.

Czy będzie możliwe tworzenie elektronicznych braci syjamskich technicznie, trudno przewidzieć,
natomiast nie wydaje się niedorzecznością energetyczna transfuzja zasilająca gasnące życie.
Wzmocnienie bioukładu elektronami dostarczonymi chemicznie lub po umieszczeniu tego układu w
polu biologicznym drugiego organizmu, wzmocnionego technicznymi generatorami - to jeszcze
jeden wariant przyszłości. Przeszczep tkanki lub całego narządu nie byłby tylko immunologicznym
uzgodnieniem i funkcjonalnym włączeniem narządu pod względem fizjologicznym, lecz również
elektroniczną inkorporacją w układ.
79

"Przeszczep informacyjny", bo tak można roboczo przedsięwzięcie określić, wydaje się najbardziej
obiecujący przy próbie włączenia guza nowotworowego w normalną koordynację organizmu, z
której anarchicznie wypadł, dając niesterowane podziały komórkowe. Skądinąd wiadomo, że z
punktu widzenia biochemii guz nowotworowy można uważać za lokalnie odmłodzoną tkankę,
niestety nieposłuszną odgórnym zasadom sterowania całością organizmu. Między innymi
anomaliami, tkanki guzu nowotworowego "wyławiają" krzem i gromadzą ten pierwiastek w sobie,
ze stratą dla całego organizmu. Gdyby nadana informacja elektromagnetyczna przełamała
anarchistyczne tendencje guza i potrafiła ponownie włączyć tę zwyrodniałą tkankę, lecz mającą
pożądane cechy odmłodzenia, w organizm, znaleźlibyśmy się na dobrej drodze do odkrycia, na
czym polega to patologiczne odmłodzenie tkanki w nowotworze, i, być może, do wykorzystania
tego odkrycia z ogólnym pożytkiem dla organizmu. Electronicus pełen nadziei czeka na
wprowadzenie nowego wariantu ataku na patologię nowotworzenia, i to ataku na jego ostatnią
redutę, bo umieszczoną na kwantowej płaszczyźnie życia.

Najbardziej obiecujące wydają się teoretyczne perspektywy wzmacniania organizmu zbieżną


wiązką świadomości w akcie uwagi. Nie należy wykluczyć dodatkowego zasilania
elektromagnetycznego w rezonansowym przedziale. Jeśli słuszna jest myśl o ewolucyjnej roli
świadomości w powstaniu hominidów, to świadomość winna również normować współczesny
rozwój gatunku Homo sapiens. Autogenny trening jest dla electronicusa sprawą oczywistą, a
transcendentalna medytacja z jej wszystkimi normującymi skutkami dla organizmu, dotychczas
notowanymi, leżała by w kręgu elektromagnetycznych oddziaływań świadomości na bioukład.

Przy całym radosnym pędzie ewolucyjnym i nabieraniu przyspieszenia, przy bezsprzecznie


młodzieńczym dynamizmie ludzkości jako gatunku, w indywidualnym życiu stwierdza się inwazję
starości. Echo pradawnego procesu rozwojowego odezwało się jeszcze raz. Praktycznie starzenie
się organizmu rozpoczęło się jednocześnie z powstaniem wielokomórkowców, a według niektórych
badaczy nawet śmierć osobnicza zjawiła się wówczas. Nie można szybko jechać ewolucyjnie bez
opłaty pobranej z puli życia. Cywilizowana populacja gromadzi coraz więcej "żywych
skamieniałości", co jest nie tylko wynikiem zorganizowanej służby zdrowia i znacznego
przesunięcia górnej granicy życia. Wydłuża się coraz bardziej nie tyle życie człowieka, ile okres
starości.

Płytki miażdżycowe stwierdzono u żołnierzy amerykańskich poległych w Korei, a więc u


dwudziestolatków. Niektóre choroby stanowiące "przywilej" starszego wieku, np. nowotwory,
pojawiają się u coraz młodszych ludzi. Inwazją starości zajęło się wiele akademii nauk na świecie;
przedstawia ona sobą również problem ekonomiczny, okres kształcenia wybitnego specjalisty trwa
bowiem coraz dłużej, natomiast najlepszy wiek produktywności społecznej przypada na
czterdzieste lata życia. Skraca się również dzieciństwo, obniża dolna granica dojrzałości fizycznej i
psychicznej. Indywidualne życie kondensuje się, pogłębia, wzbogaca i szybciej się kończy jego
pełna faza; człowiek przedwcześnie wchodzi w stadium "żywej skamieniałości".

Przypisywanie całego zła reakcjom stresowym jest najprostszym wyjściem. Każde pokolenie
ludzkie miało swoje stresory, kiedyś były nimi epidemie dżumy i cholery, głód, wojny, niski poziom
medycyny itp. Niewykluczone, że część przyczyn leży w zmianie środowiska i sposobie
odżywiania. W ostatecznym jednak rozliczeniu zmianie uległ biologiczny układ, jak gdyby za
niebywały napęd ewolucyjny musiał człowiek uiścić należność w postaci swojej młodości.
Ponieważ jedną ze szczególnych sił napędowych rozwoju człowieka wydaje się świadomość, ona
jest kosztowna. Z kręgu przyczyn nie można też wykluczyć nadmiaru informacji, a więc należy
przyjąć istnienie pewnego optimum informacyjnego, poza którym widać już krytyczną kreskę.
80

Stwierdzamy fakt przyspieszania starości. My kończymy proces, który zaczęły Metazoa w


odległym prekambrze wkraczając w złożoność struktur tkankowych i, jednocześnie, w cień starości
oraz śmierci. Epigon wszystkich gatunków biosfery musi to stwierdzić na sobie, jest bowiem
spadkobiercą najpełniejszego wymiaru filogenezy. Życie postawiło człowieka przed wyborem: z
rozmachem, fantazją, dynamicznie i krótko, czy byle jak i długo. Bez wahania wybiera on pierwszą
możliwość.

A może udałoby się coś zrobić, by organizm człowieka nieco wolniej się amortyzował? Czy byłoby
to po prostu oszukaniem ewolucji? No tak. Można opóźnić starzenie się organizmu przez
utrzymanie pewnego poziomu krzemu w tkance łącznej, zapewne związanego w kompleksach
organicznych z mukopolisacharydami. Jednym z objawów starzenia się żywego układu jest ubytek
krzemu. Można by to określić jako przeciwieństwo procesu zwapnienia; czyżby krzem był
czynnikiem antymiażdżycowym? To chemiczna droga zapobiegania przedwczesnemu starzeniu
organizmu. Ponieważ relacja krzem-wapń w symbolicznym zapisie Si-Ca jest uwarunkowana
ewolucyjnie, jak to wykazał Sedlak (1959-1967), wydaje się, że badania w tym kierunku trafiają w
same biochemiczne podstawy zjawiska starzenia.

Pozostała mało zbadana frakcja bioelektroniczna i jej zmiany związane z wiekiem. W każdym razie
można już stwierdzić, że gęstość bioplazmy z wiekiem osobniczym maleje, jeśli za podstawę
obliczeń weźmie się liczbę elektronów transportowanych w oddychaniu komórkowym (Zon, 1977).
Zabiegiem kosmetycznym młodości byłoby utrzymanie elektronicznych właściwości związków
organicznych i tą drogą mobilizowanie metabolizmu. W szczegółach nie potrafimy jeszcze wskazać
kierunku ingerencji. Niewykluczone jest pozytywne działanie pewnego pasma
elektromagnetycznego oraz ujemnego aerozolu. Wskazane jest utrzymanie w powietrzu
optymalnego stosunku ujemnych jonów do liczby jonów dodatnich, wyciszenie pewnego pasma
elektromagnetycznego wyjątkowo niekorzystnego dla organizmu. Badania w tym kierunku czekają
na realizację.

Została jeszcze świadomość - główny winowajca przyspieszenia ewolucji hominidów i jego


niepożądanych skutków - starości i śmierci. Czy nie udałoby się odpowiednio potrząsnąć
świadomością i odwrócić biegu fatalnej i błogosławionej jednocześnie taśmy ewolucyjnej, która
wyprodukowała człowieka i przywołała jego starość, przyspieszając jej drobne kroki prowadzące w
jednym kierunku? Elektronika bioukładów... malejąca gęstość bioplazmy. Z zapomnienia wydobyć
trzeba właściwy bieg świadomości. Uczyniliśmy z niej informacyjny bazar prezentujący poznanie.
Świadomość nie wniknęła w głąb ludzkiej natury, a jeśli tak, to wyłącznie ujemnie, w postaci
nękających stresorów. A gdzie elektromagnetyczne mieszanie półprzewodzących białek i kwasów
nukleinowych? A gdzie normujące działanie przez kwantowomechaniczne sprzężenie bioelektroniki
z przemianą materii? Czy choćby elektromagnetyczna koordynacja integrująca harmonijną
działalność bioukładu? Świadomość stała się kapitałem energetycznym nie wprzęgniętym w
psychosomatyczną osnowę życia. Nic tak skutecznie nie działa, jak naturalne czynniki
zdeponowane w konstrukcji i funkcji organizmu.

Techniczna zabawa z elektromagnetycznym polem jest hazardem lub niezbyt kontrolowaną


biologicznie igraszką. Przypomina pierwszy okres badań nad reakcjami łańcuchowymi: "chwytanie
smoka za ogon" podczas ręcznego zbliżania dwóch kawałków cyrkonu aż do momentu otrzymania
masy krytycznej wyzwalającej samorzutną reakcję łańcuchową. Znalezienie rezonansowej
częstotliwości z bioukładem ludzkim będzie prawdziwym szczęściem racjonalnej gospodarki
pasmem elektromagnetycznym i jednocześnie największym nieszczęściem - gdy będzie dowolnym
graniem na elektronicznych organach bioukładu. Elektroniczny bioukład można bowiem nagrać
81

polami elektromagnetycznymi w jedynej i swoistej muzykoterapii przyszłości. Piezoelektryczne


tkanki można będzie pobudzić do własnej kwantowej melodii narzuconej zmiennymi polami
elektrycznymi. A może już się ,;nagrywamy", procesy elektroniczne bowiem nie pytają, czy mamy
świadomość ich istnienia, czy też nie. Działają na mocy samej natury bioukładu, obojętne na to, jak
nazwiemy ich skutki: chorobami cywilizacyjnymi, osłabieniem układu nerwowego, rozkojarzeniem
więzi psychosomatycznej, zmiennością nastrojów, zaburzeniem koordynacji tkankowej w procesie
nowotworzenia czy jeszcze inaczej.

Homo electronicus wie, że znajduje się w gęstniejącej przestrzeni elektromagnetycznego


środowiska. Bynajmniej nie powoli, bo dopiero od 50 lat, przeinacza elektromagnetyczny
ekosystem coraz wyraźniej, coraz bardziej. O biologicznym działaniu fal elektromagnetycznych nie
wiemy niczego, tak jak producenci tarcz świecących w zegarkach nie wiedzieli nic o szkodliwej
promieniotwórczości blendy uranowej, jak chemicy pozwalający przez dziesiątki lat stosować
żółcień masłową (P-dwumetyloaminoazobenzen) do barwienia margaryny lub siarczyn sadu do
wzmożenia smakowych wartości chleba, jak ostatnio firma produkująca coca-colę z barwnikiem w
postaci amonifikowanego karmelu - wszyscy nieświadomi, że skazują użytkowników na
kancerogenne kontakty. Talidomid też wycofano z farmakologii po urodzeniu się kilku tysięcy
potwornie zniekształconych dzieci. W poznawaniu życia i człowieka stawiamy dopiero pierwsze
kroki, mimo niezwykłych wyników biologii.

Interesowała się ona na skutek tendencji biochemicznych gęstwiną reakcji i powinowactwa,


wspaniałym zestawem związków organicznych i biokatalizatorów, sięgała do molekularnych
struktur, ale wyraźnie zaniedbała stronę energetyczną życia. Stawia tam dopiero pierwsze, i nie
wiadomo czy najważniejsze, kroki. Dynamika życia i jej granice, energetyczne rezerwy działania
ludzkiego i perspektywy stanowią zupełnie nowe pole badań.

Świadomość była niezamierzonym czynnikiem napędowym ewolucji hominidów. Powinna więc


nastąpić faza celowego sterowania ewolucją człowieka przez jego świadomość. Zanim to nastąpi,
należy się otrząsnąć z chemicznej obsesji w stosowaniu środków psychotropowych i narkotyków.
Natura stworzyła własne sposoby regulujące sprawne działanie układu nerwowego. Świadomość
obejmująca niewielki wycinek rzeczywistości otaczającej człowieka pozostała w znacznej części
poza praktycznym wykorzystaniem przez układ.

Rozpoznawanie otoczenia przez świadomą recepcję zmysłową pozostawiło całkiem na uboczu


wpływ świadomości na somę. Zresztą tak niewiele przecież potrzeba, aby spotęgować świadomość
lub ja utracić, albo wywołać na drodze chemicznej czy elektrycznej. Wszak jesteśmy przy
futurologii i jej bliżej nieprzewidzianych możliwościach, choć zasadniczy kierunek poczynań
wydaje się rysować dosyć wyraźnie.

Zmieni się całkowicie podłoże radości i apatii, smutków i parkosyzmów śmiechu. Drogę wskazały
już badania nad sterowaniem emocjami przy użyciu prądu elektrycznego. Profesor Delgado
zatrzymywał rozwścieczonego byka na corridzie sygnałem radiowym, odebranym przez malutki
odbiorniczek wszczepiony pod skórę zwierzęcia i połączony z elektrodami implantowanymi do
mózgu. Była to kwestia jedynie bardzo małych antenek podłączonych do elektrod implantowanych
w podwzgórze, w układ limbiczny lub w ciało migdałowate znajdujące się w układzie limbicznym.
Radiowy sygnał wzbudzi zbiorową radość wcale nie na skutek skocznej melodii, lecz właśnie
elektromagnetycznie, amelodyjnie. Roztrzepańców będzie można skupić, furiatów uspokoić,
apatycznych zdynamizować, impotentów uczynić sprawnymi, hiperseksualnych okiełznać,
szaleńców zamienić w potulne baranki, z ludzkiej ameby wykrzesać decyzję i zryw. I to wszystko w
82

biochemicznym modelu życia. A czym jest prąd elektryczny? Przecież jest to strumień elektronów.
Czy zmieniają one metabolizm? Z całą pewnością odmieniają wzorce zachowania. A jeśli
mikroelektroda będzie z elektretu i wystarczy miniaturowy zasilacz na dwa lata wesołości? Do
następnej wymiany?

Stop! Dość! Czy Homo electronicus nie fantazjuje? Lecz co to jest fantazjowanie? Jest to
puszczenie wodzy wyobraźni nie kontrolowanej realnymi trudnościami w aktualnej sytuacji i w
określonym przedziale czasu. Jeśli sam Homo electronicus jest niecałkowitą fantazją, lecz raczej
wnioskiem z bioelektroniki przerzuconym do antropologii, to cała rzekoma fantastyka jest
wyłącznie konsekwencją myślenia.

W tym miejscu zaczyna się system dedukcyjny, choć Homo electronicus odkrył własną
elektroniczną naturę dzięki empirii i poszerzonej indukcji. Ale i on ma prawo tworzyć system
dedukcyjny, w którym swą elektroniczną naturę przyjmuje za aksjomat. Właśnie futurologia, nieco
inaczej widziana, znalazła się w tym przedziale przyjętych systemów dedukcyjnych, choć
niepospolitość stanowi bioelektroniczne założenie dla natury człowieka. Skoro wszystkie
najbardziej fantastyczne wnioski i projekty sprowadzają się do bioelektronicznej natury przyjętej na
określenie kwantowej konstrukcji człowieka, to, niezależnie od technicznych w tej kwestii
możliwości ich potwierdzenia, są one mimo wszystko logiczne, o ile nie wykazują sprzeczności z
tym założeniem.

Dlaczego electronicus waży się na tak karkołomne rozumowanie? Ponieważ ma pod tym względem
wspaniałe wzory przeszłości. Ukazuje nowe możliwości badawcze życia i człowieka.
Bioelektronika jest zresztą teorią, teoria zaś bez programu to starzec już w momencie narodzin. Jest
to poznawczy nonsens. Jeszcze większym nonsensem może być tylko brak teorii dla zespołu
zdarzeń.

Homo cosmicus

„Ewolucyjna odwaga hominidów, aby dźwignąć mózg w spionizowanej postawie, była


największym krokiem rozwojowym życia, którego wagi nie uświadomił sobie nawet człowiek
współczesny - spadkobierca tego osiągnięcia. To było ułożenie osi własnego ciała, a więc wszelkiej
jego anizotropii, równolegle do energetycznej osi Wszechświata. Ów genialny, choć nieświadomy,
krok włączył naturę człowieka w energetykę Wszechświata.”

Działalność człowieka ogarniająca promień od jądra Ziemi do przestrzeni międzygalaktycznych


czyni z niego najprawdziwszego Obywatela Wszechświata z czasowym pobytem na Ziemi. On
jeden uzyskał przywilej wiedzy o tym i prawo wejścia w nieuświadomiony świat zdarzeń, którym
podlega jako układ bioelektroniczny.

Lecz wyobraźmy sobie Ziemię oglądaną z innego układu odniesienia i przez innego Homo
electronicusa, kierującego się ku naszej planecie. Jego wrażenia? Magnetosfera... Planeta otoczona
plazmą jonosferyczną, a ta wyraźnie burzy się. Wstrząsa nią szok niepokoju, wystrzelają fale
elektromagnetyczne, których dawniej nie było. Wygląda to tak, jakby coś ustawicznie w jonosferę
uderzało od spodu, jakby się coś z niej wydobyć pragnęło, a nie mogąc, tylko wstrząsało jej masą.
Patrząc na niepokój jonosfery, ów electronicus wyraźnie dostrzega, że perturbacja przesuwa się tak,
jak na powierzchni wody przesuwa się ślad płynącej głębiej ryby. Nie widzi, ale odbiera ruch
płynącej istoty w plazmie. Co więcej - słyszy, jak plazma jęczy, jak roznosi się w niej pogłos
83

dalekiego grzmotu. Czuje spaleniznę w jonosferze, dawniej czystej, i odbiera to jako zakłócenia
pracy elektronicznego serca. Czy Ziemia gorzeje?

Chemiczne, akustyczne i elektromagnetyczne zanieczyszczenie jonosferycznej plazmy nie jest


urojeniem. Jego skutki, tak dramatycznie odczuwane przez hipotetycznego Homo electronicusa,
znajdującego się po drugiej stronie jonosferycznego klosza, są coraz bardziej czytelną
konsekwencją człowieczych przedsięwzięć. Tu, na Ziemi, znawcy wyposażeni tylko w czujnik
świadomości odbierają je pod inną, oczywiście, postacią: wzrostu ilości chorób cywilizacyjnych
(choć nadal brak odpowiedzi na pytanie, co to jest cywilizacja i w którym miejscu kończy się
technika, a zaczyna biologiczna degradacja ludzkiego życia).

Tu, pod jonosferycznym plazmowym kloszem, inżynierkuje Homo sapiens, twórca i odbiorca
cywilizacji technicznej, opartej głównie na elektronice. To przecież on nadawczymi stacjami bodzie
elektromagnetycznie jonosferę, zapyla chemicznie spalinami z dysz odrzutowców i rozsiewanym
sodem lub metalicznym barem, badając kierunek wiatrów w wysokiej atmosferze. To przecież on
produkuje decybele, awanturuje się pracą odrzutowych silników, pojazdów kosmicznych,
satelitarnych stacji przekaźnikowych. To przecież on posiekał przestrzeń życia siatką
elektromagnetycznych pól o oczkach rozmaitej wielkości. Ponieważ jego czujnikiem jest tylko
świadomość, nie wie jeszcze, co uczynił. Każdą maszynę zbudowaną przez siebie zaopatrzył w
najsubtelniejsze urządzenie kontrolujące jej bieg i sygnalizujące zbliżającą się awarię, natomiast
obracając całym światem włączył tylko "nos świadomości", który ma go informować o sprawnym
działaniu planetarnego mechanizmu.

Nie można się temu dziwić, gdyż prawa fizjologicznej grawitacji zadecydowały o psychofizycznym
przeznaczeniu człowieka. Zupełnie nie zdaje on sobie sprawy z tego, że tkwi na energetycznym
promieniu Wszechświata. Dopiero w stanach zaburzonej koordynacji organizmu zaczyna
uświadamiać sobie własne położenie na tym kosmicznym promieniu. W stanie idealnej równowagi
między geofizycznym środowiskiem a organizmem brak mu właśnie świadomości - jest wtedy
wyłącznie radość dobrego samopoczucia. Jest zwykłe życie. Homo – nie dlatego stał się cosmicus,
że potrafi teleskopem przeniknąć odległość miliarda lat świetlnych, rozpoznać z takiej odległości
spektralnie chemiczny skład materii lub przerzucić swą biologiczną masę poza barierę grawitacji
ziemskiej. O jego kosmicznym charakterze stanowi umieszczenie się na energetycznej osi
Wszechświata i ogromna precyzja odbioru każdego, nawet minimalnego, odchylenia od normy na
nieuświadomionej, lecz podstawowej skali reakcji bioelektronicznego układu. Być dzieckiem
Wszechświata - to konieczność nieopuszczania energetycznej osi. Jeśli do głosu dojdzie
świadomość, będzie to niepokojący sygnał biologiczny. Najkorzystniejszy jest brak świadomości
funkcjonowania organizmu. Świadomość w tej dziedzinie dowodzi początków choroby.

Wydaje się, że przesądy są przywilejem przeszłości i w prostej linii pochodną ciemnoty. Dziś
zostały wykluczone - zbyt wysoko postawiono wiedzę, choć pod tym względem każde pokolenie
było jednakowo mądre i głupie zarazem. Kiedyś uginano czoła przed nie znanymi siłami planet
wyznaczającymi bieg ludzkiego życia. Kiedyś - to znaczy na początku rozpędu nowoczesnej nauki,
po wielkim humanistycznym zrywie XVI wieku. Pad względem zależności od planet mądrość
człowieka nie posunęła się naprzód od czasów starożytności i średniowiecza. Czy naprawdę? Tak,
bo wprawdzie pojedynczy człowiek i jego los już wyzwolił się spod przeklętej władzy planet, to dla
odmiany cała Ziemia znalazła się w jarzmie bynajmniej nie przesądów, lecz najnowszej
kosmofizyki.

Groźba zawisła nad trzema milionami mieszkańców San Francisco. Czasopismo "La Nauvell
84

Observateur" w roku 1977 dało artykułowi rozpatrującemu ten problem znamienny tytuł: Czy San
Francisco dotrwa do roku 1983? W 1982 roku wystąpi szczególna konfiguracja czterech
największych planet Układu Słonecznego: Jowisza, Saturna, Uranu i Neptuna – ustawią się one
prawie dokładnie na linii prostej i stan ten będzie trwał kilka miesięcy. Zbiegnie się on z maksimum
jedenastoletniego cyklu plam na Słońcu i poważniejszymi zaburzeniami skorupy ziemskiej.
Niebezpieczny szczególnie jest uskok San Andreas w Kalifarnii, dlatego zadano pytanie o losy San
Francisco.

Dziwne, że sekwoje kalifornijskie reagują na jedenastoletni cykl plam słonecznych zmianą słojów.
Uskok San Andreas również " wyczuwa" sytuację, gdyż zmienia się w jego obrębie pole
geomagnetyczne, tylko Homo zoologicus nie odczuwa wpływu na siebie, ponieważ nie posiada
magnetycznego zmysłu, a w kryteriach biochemicznych, stanowiących klucz jego życia, brak
rubryki "zmiana reakcji chemicznych w słabym polu magnetycznym". Homo electronicus
natomiast, całą swą bioelektroniczną konstrukcją umieszczony na energetycznej osi Wszechświata,
nie może nie reagować na zmianę pól geomagnetycznych i geoelektrycznych.

Homo stał się cosmicus nie dzięki możliwości orbitowania wokół statku kosmicznego. On po prostu
ujął korbę Wszechświata i zaczyna kręcić, poczynając ad własnej planety. Ku jego własnemu
zdziwieniu "podłoga", na której stoi, zaczyna się przesuwać, więc mu się - mówiąc ogólnie - coraz
bardziej kręci w głowie; narzeka na brak równowagi, na "odklejanie się" psychiki od biosu (a może
na odwrót), poczyna się skarżyć na nieswoiste objawy niemożliwej do zaklasyfikowania jednostki
chorobowej, bo przecież odbiega od normy.

Naprawdę nie ma przesady w stwierdzeniu, że "kręci" planetą. Przenosi bowiem tryliardy ton masy
ziemskiej, tworzy gigantyczne agregacje w kolosach nowoczesnych miast, gromadzi olbrzymie
masy wód, a jednocześnie zakłóca statykę Ziemi usuwając z innych miejsc tryliardy ton ropy,
węgla, rudy, kamienia, piasku. A przecież naturalna geodynamika nie jest jeszcze ustabilizowana i
daje o tym znać dreszczem trzęsienia ziemi, zapalnymi centrami wulkanizmu, nie zakończanymi
procesami górotwórczymi. Ziemia – to niespokojny twór szukający dopiero równowagi. Spojenie
łonowe Ziemi wynosi ponad 60 000 kilometrów i biegnie dnem oceanów poprzez Atlantyk, Pacyfik
i Ocean Indyjski, Jest to strefa wyjątkowo niespokojna tektonicznie i sejsmicznie, zapewne w
przyszłości teren wielu geofizycznych niespodzianek. Ingerencja człowieka w mechanikę i
dynamikę ziemskiej bryły obrotowej nie jest czynnością eksploatatora, lecz próbą partnerstwa w
geofizycznym układzie sił. Pretensjonalna nazwa Homo sapiens jest słuszna wyłącznie w zoologii,
natomiast z punktu widzenia geofizyki może się okazać fatalną pomyłką.

Najgroźniejszy jest brak rozpoznania, gdzie się znajduje punkt krytyczny, za którym zaczynają
działać wyzwolone przez człowieka siły, sterowane już tylko przypadkiem. Sejsmologia dowodzi że
Ziemia posiada swój "system nerwowy", bardzo wrażliwy, i że jej wytrzymałość jest ograniczona.
Obieg energii stanowi w naszej planecie względnie zamknięty system, którego równowaga
kształtowała się w ciągu miliardów lat ewolucji Wszechświata. Poza mechanicznymi i
kinematycznymi działają tu bliżej nie zorane procesy geochemicznego zróżnicowania na strefy
wyraźnie określone inną prędkością fali sejsmicznej. Oprócz świata geomorfologicznego,
podziwianego w turystyce jako krajobraz, istnieje świat prądów tellurycznych o wcale wysokim
natężeniu, bo setek tysięcy amperów na głębokości czasami 80 kilometrów.

O rzeczywistej energetycznej mapie Ziemi nie mamy żadnego wyobrażenia. Trzeba by nałożyć
wiele profilów energetycznych na siebie i dokonać ich łącznego "przekroju". Należałoby sporządzić
mapę naprężeń dynamomechanicznych, zaburzonych eksploatatorskimi poczynaniami człowieka.
85

Mapa prądów morskich znana z atlasów geofizycznych ma drugie oblicze to prądy elektryczne
roztworu elektrolitów w polu geomagnetycznym, prądy zresztą mierzone dla badań zasolenia. Mapa
geomagnetyczna natężeń składowych: pionowej i poziomej - jest również znana. Wymienione
prądy telluryczne w litosferze i dnie oceanów układają się w kolejny wykres. Jeszcze dalsze - to
cyrkulacja naładowanych chmur w atmosferze, generowane procesy elektromagnetyczne, tak zwane
atmosferyki, prądy elektryczne o poziomym i pionowym zróżnicowaniu w jonosferze, o miąższości
około 2000 kilometrów. To wszystko w oprawie magnetosfery okołoziemskiej.

W takiej siatce energetycznej człowiek zaczyna przegrupowywać gigantyczne układy mas


grawitacyjnych, zmienia konfigurację prądów tellurycznych własnymi instalacjami elektrycznymi
oraz ich skupiskami, użyciem żelbetowych konstrukcji modyfikuje zagęszczenie pola
geomagnetycznego, akustycznie i elektromagnetycznie zmienia prądy jonosferyczne. Człowiek
ingeruje w energetykę planety w sposób oczywisty. Jest ponadto na dobrej drodze ku dalszemu
postępowi, wyzwalając sztuczne trzęsienia ziemi. Uruchamia energię gwiazd i Słońca w
termonuklearnych wybuchach, nie panując jeszcze całkowicie nad ich przebiegiem. Według danych
SIPRI w latach 1945-1976 przeprowadzono na świecie 1081 eksplozji nuklearnych: USA - 614,
ZSRR - 354, Francja 64, Wielka Brytania - 27, Chiny - 8, Indie - 1. Koniecznością staje się
ostrzeżenie: "Nie drażnić Ziemi.”

Człowiek dopiero w rozrachunku energetycznym z Ziemią nabiera właściwej mocy. Trudno


bowiem dzieła jego sztuki i nauki konfrontować z Planetą. Jeśli możemy mówić o dynamice życia,
to jedynie w kategoriach energii i dyspozycyjnych sił. W dodatku człowiek znajduje się dopiero na
początku rozwoju swych możliwości. Mit o Prometeuszu porywającym bogom ogień doskonale
charakteryzuje tendencje rozwojowe człowieka, jak się okazuje, weryfikujące się w toku jego
rozwoju, choćby trwał on tysiące lat. Wszystkie sapiensy utrzymują, że ich wyjątkowy rozum
dokonuje przedziwnego odwrócenia geofizycznego porządku; i nagle znalazły się przed groźbą
katastrofy geofizycznej. Czy sapiens jest tylko zwierzęciem dysponującym mózgiem lub - czym jest
rozum? W obu wypadkach brak odpowiedzi i nawet jeśli uznamy istnienie biopsychicznej "sklejki",
pytanie nadal pozostanie bez odpowiedzi.

Jak orientuje się człowiek - o sercu emitującym pulsujące pole magnetyczne milion razy słabsze od
geomagnetycznego i o mózgu również emitującym zmienne pole magnetyczne aż sto milionów razy
słabsze od ziemskiego - w tym wielkim układzie sił przyrody? Człowiek - magnetyczna mimoza -
orientujący się właśnie mózgiem i sercem w przestrzeni życia jak żywy elektroniczny układ
scalony, stanowi najdelikatniejsze urządzenie, któremu przyroda poskąpiła receptora
magnetycznego dla świadomego odbioru. Przeciwnicy odbioru pozazmysłowego orzekają z całą
pewnością, że nic podobnego istnieć nie może, ponieważ wiedzieliby o tym na pewno. Gdybyż
można było mieć pewność niepewności...

A może magnetyczne serce i magnetyczny mózg Homo electronicusa pozwolą wyjaśnić niebywale
ciekawe zjawisko migracji kultur i wielkich ognisk intelektualnych na mapie świata? Nie tylko
kontynenty dryfują na zachód; podobnie przemieszcza się pole geomagnetyczne, zmieniające się w
rytmie 500-600 lat. Zjawisko to zauważył już Halley w 1692 roku. Zbyt mało mamy danych, aby
wyznaczyć kierunek dryfu prądów tellurycznych. Ponieważ zjawisko indukcji elektromagnetycznej
obowiązuje również w geofizyce, należy sądzić, że dryf prądów tellurycznych ma tenże kierunek
zachodni. Kiedy obie "podłogi", magnetyczna i elektryczna, przesuwają się pod stopami człowieka,
on jako populacja nie może pozostać nieruchomy, gdyż zmieniają się warunki środowiska, które
najbardziej wpływają na elektromagnetyczną konstrukcję jego serca i mózgu.
86

Wielkie ogniska kulturowe i intelektualne powinny więc dryfować jak wszystko, co zależy od
geofizycznych warunków. Dlatego i nagła "eksplozja" wybitnych umysłowości nie musu być
losowym wynikiem obrotów molekularnego bębna, ale wypadkową wielu czynników. Znajomość
fizyki u etnografów, historyków kultury, w ogóle u wszystkich humanistów - może dać
niespodziewane wyniki. Antropologia stanie się nieodłączna od geofizyki, a humanistyki nie będzie
można oddzielić od planetarnego tła. Można i od innej strony spojrzeć na problem owego dryfu.
Paleontologia przyjmuje, że wymieranie wielkich jednostek systematycznych w świecie roślin i
zwierząt nastąpiło na skutek zmian pola geomagnetycznego. Czy cmentarze wielkich kultur nie
znaczą na kuli ziemskiej zmian pola geomagnetycznego i geoelektrycznego? Homo electronicus
może się okazać wcale przydatnym narzędziem w rozwiązaniu globalnych zagadek
antropologicznych.

Na tych najwyższych kondygnacjach natury ludzkiej trwają spory i próby zrozumienia historii
notowanej od dwudziestu siedmiu wieków, jeśli filozofię grecką przyjmiemy za początek, a od
pięćdziesięciu wieków - jeśli za punkt wyjścia przyjmiemy powstanie systemów filozoficzno-
wierzeniowych; prawdopodobnie dyskusje te mogą trwać w przyszłości tyle samo wieków. Homo
electronicus próbuje nowego startu, takiego jak start życia i jego energetyki. Życie w trakcie
ewolucji też nabierało rozpędu, co wykres przedstawiłby jako krzywą gwałtownie u góry wygiętą w
kierunku człowieka.

Dynamika życia jest porównywalna jedynie na płaszczyźnie energetyki. Dzieła człowieka są


przeliczalne na ergi i dżule, właśnie przebudowa geosfery może być miernikiem potencjału życia,
którym dysponuje człowiek, niezależnie od tego, czy nazwiemy ten potencjał myśleniem, wolą czy
działaniem rąk.

Wydaje się, że electronicus jest dobrze wkomponowany w energetykę Wszechświata na innym


jeszcze pionie prawidłowości przyrody. Mówi się o geoplazmie kursującej nie tylko w jądrze Ziemi,
ale również w krystalicznych strukturach glinokrzemianowych płaszcza i skorupy ziemskiej
(Sedlak, 1964). Pojęcie plazmy stosuje się też do równowagi dysocjowanych jonów w roztworach
wodnych, co w przybliżeniu może być odniesione do oceanów` światowych. Wreszcie istnieje
najprawdziwsza warstwa plazmy jonosferycznej i dalej - magnetosfera ziemska, i jeszcze dalej -
planetarne układy plazmowe łącznie ze Słońcem, na dalekich zaś krańcach - plazma gwiazd i
galaktyk. Na wielkim promieniu energetycznym Wszechświata tkwi człowiek - szczególny element,
lecz również plazmowy, według najnowszych pojęć bioelektroniki. Wydaje się, że umieszczenie
człowieka w plazmowym pionie energetycznym Wszechświata charakteryzuje jego dynamikę lepiej
niż chemiczne interpretowanie więzi psychosomatycznej. Jego ekspansja jest ostatecznym wyrazem
ewolucji bioplazmy. Niemniej jednak wydaje się, że badania nad dynamiką bioplazmy nie tylko
przyniosą serię obiecujących wyników, ale i rozszerzą twórcze możliwości człowieka,
rozpatrywane w aspekcie dynamiki plazmowej.

Coś tutaj się nie zgadza, choć nie wiadomo, gdzie tkwi błąd. Należy przypuszczać, że nie w
przyrodzie. Ona jest nieomylna w rozwiązywaniu swoich spraw. Więc może sapiens coś pokręcił?
Chyba też nie. Wszechświat stoi przed mocno kontrowersyjnym, w naszym rozumieniu, problemem
termodynamicznej śmierci.

Samoobrona życia przed termodynamicznym przeznaczeniem - entropią - nie od dziś zastanawia


biologów i fizyków. Utrzymanie w ciągu miliardów lat strumienia życia na Ziemi w zwycięskiej
walce z entropią jest termodynamiczną epopeją rozgrywaną w niezbyt wiadomy nam sposób, ale
zapewne dosyć prosto, choć skutecznie. W jakimś krytycznym stanie życia jedna komórka dzieli się
87

na dwie nowe, jak u bakterii, lub dwie komórki biorą udział w prymitywnym płciowym zlaniu się,
jak u glonów. Antyentropijny proces wyzwala młodość - komórka po podziale lub dwie gamety po
zjednoczeniu swych treści wchodzą w fazę szaleństwa dynamiki podziałowej i wzrostu.

Termodynamiczne dziwy życia znalazły wreszcie wyjaśnienie. W wydanej w 1948 roku małej
książeczce What is life? Schrodinger pisze, że życie po prostu pożera własną entropię i przy tym
nawet "tyje", budując swe struktury. Proces połykania entropii można nazwać negentropią. Jeśli
życie jest, według Schrodingera, termodynamicznym anarchistą, to czym może być człowiek ze
swoim uporem, siłą woli, zdecydowaniem, wytrwałością, ambicją i paru innymi
bezwzględnościami, tworzący układ o niebywałej wytrzymałości mobilizowanej psychicznie? Czy
masowo "pożera" entropię z pasją fanatyka życia? Czy termodynamika odnosi się również do
procesów świadomościowych, skoro są one sferą poznawczą, której żadna fizyka nie objęła
badaniami? Czy należy objąć negentropią także budowanie podstaw psychicznych, a nie tylko
biologicznych struktur? Termodynamika staje się zbyt daleka od fizyki i procesów energetycznych
żywej materii. Trzeba powiedzieć nawet więcej - człowiek stanowi kres termodynamicznej anarchii
wprowadzonej przez życie.

Stanęliśmy jeszcze raz wobec zagadnienia energetyki życia, które musiało wypowiedzieć
termodynamicznej śmierci walkę rozgrywaną w oryginalny sposób: przez ucieczkę przed entropijną
kraksą w gamety, które przemycają antytermodynamiczny proces w materii ożywionej i utrzymują
go w ciągu miliardów lat, poświęcając termodynamicznej śmierci tylko osobniczą somę. Udaje się
to życiu w zupełności, a człowiek bierze całkiem świadomy udział w walce z entropią, wydając na
świat swe potomstwo.

Zbyt romantyczne to, by mogło być prawdziwe, chyba że termodynamiczne szalbierstwo życia
przyjmie się za punkt wyjścia kwantowej termodynamiki, o której na razie fizycy nie mają pojęcia.
A może udałoby się znaleźć inne wyjście z termodynamicznego impasu życia, a mówiąc bardziej
humanistycznie z błogosławionej katastrofy entropijnej, dzięki której przecież istniejemy.

Katastrofizm termodynamiczny stanie się widoczny, jeśli na żywy układ spojrzymy jak na materię
w stanie podstawowym, będącym domeną specjalistów od materii - fizyków, oraz biegłych od
"metabolizowania" - biochemików. A gdybyśmy spojrzeli inaczej i założyli, że masa żywa różni się
od materii w stanie podstawowym, do którego przywykli fizycy, i że znajduje się w stanie
wzbudzenia, znanym wprawdzie fizykom, ale tylko w niezwykle krótkich odcinkach czasu, rzędu
10 minus do potęgi 12 sekundy? I gdybyśmy założyli, że procesy chemiczne metabolizmu
przebiegają nie in vitro, lecz właśnie w ośrodku wysokiego wzbudzenia, a tym samym wymagają
znacznie niższej energii niż w laboratorium? A jeśli życie jest stanem wzbudzenia materii, który
tylko jeden raz się dokonał w historii Ziemi? Przecież zarówno fizycy, jak i chemicy zgadzają się z
biologami, że stan ów nie powstaje od nowa, lecz przechodzi na mocy genetycznego kodowania
razem z życiem. Nikt nie przypuszcza, że kodowanie wyzwala z materii w stanie podstawowym
fenomen życia. Genetyczne kodowanie jest najściślej zjednoczone z życiem.

Z metastabilnego stanu wzbudzenia, utrzymującego się jako ciągłość życia, przechodzi materia w
stan nierównowagi Maxwella-Boltzmanna w postaci skamieniałości, wypreparowanych szkieletów
i zwłok naznaczonych piętnem śmierci. Teraz jest to rzeczywiście masa podlegająca kompetencjom
fizyki. Natomiast analiza chemiczna wykaże skład tej masy, która wraca do naturalnego obiegu
pierwiastków w przyrodzie. Ów wysoki skok do metastabilnego stanu wzbudzenia życie wykonało
raz jeden i już go nie powtarza. Co więcej, przyrodzie udało się z metastabilności wzbudzenia
uczynić stacjonarny stan, zwany pospolicie życiem, utrzymujący ciągłość przez miliardy lat.
88

Fragmenty masy wypadające z tego stanu nazywają się wymarłymi gatunkami, skamieniałościami,
szczątkami kopalnymi lub po prostu zwłokami. To sygnały działania entropii w systemie życia.

Problem kryje się w tym, czy chemiczna kolebka odwracalnych reakcji może się tak długo kołysać,
wysypując tylko inercyjną masę, której już nie da się do stanu życia przywrócić. Odpowiedź to nie
tyle rzecz gustu, co rozeznania, a tego za wiele nie posiadamy. Bioelektronika uznaje chemiczną
kolebkę odwracalnych reakcji, ale na elektronicznych biegunach, kołyszących się miarowym
rytmem w rezonansie stymulującym materię do stanu wzbudzenia.

Pytanie - czy to jedyny wypadek w przyrodzie? Czy na energetycznej osi Wszechświata nie może
się sytuacja rozwijać inaczej? Może termodynamiczna śmierć jest tylko wymysłem badaczy?
Czekajmy, aż definitywnie rozwiąże to zagadnienie przyszła termodynamika kwantowa.
Tymczasem przyjąć trzeba, że życie obeszło trudność, choć niezupełnie.

Człowieka interesuje wybrany epizod termodynamiczny odnoszący się, niestety, do jego masy
biologicznej, którą chce zagarnąć entropia. Zadaniem człowieka jest nie dać się przedwcześnie
wpędzić na śmietnik termodynamicznych odpadków. Trwanie życia mimo nieuchronnego odsiewu
inercyjnej masy organizmów jest poznawczą pasją człowieka, naznaczoną indywidualnym
przeznaczeniem, przeciwko któremu zawsze się buntował. Znowu należy traktować sprawę
osobniczo w megawymiarach - jak ustawić się w zgodnym połażeniu do wielkiej energetycznej osi
Wszechświata, by z tej energii czerpać moc potrzebną do maksymalnego przetrwania?

A jeśli kiedyś problemy naukowe rozpatrywać się będzie odmiennie niż obecnie? Daleka droga
wiodła do orzeczenia, że Homo jest mimo wszystko nie tylko sapiens, ale również electronicus w
swoich kwantowych podstawach. Wiodła ona przez luźne fakty empiryczne o elektrycznych i
magnetycznych właściwościach związków organicznych, następnie przez konieczność rozbudowy
schematu biochemicznego i jego uzupełnienie bioelektronicznym wariantem, potem przez
bioplazmę i jej dynamikę, do elektronicznego człowieka. A jeśli przyszli antropofizycy dzięki
współpracy z archeologami i historykami wykażą korelacje między migracjami wielkich kultur
ludzkości i wielkimi zmianami pola geomagnetycznego i geoelektrycznego i jeśli nałożą się trzy
mapy - magnetyczna ziemska, tellurycznych prądów i wędrówki wielkich kultur ze wschodu na
zachód, jak nakładają się wzajemnie na mapie siły Coriolisa, dryf kontynentów, migracja ośrodków
wulkanicznych? A co będzie, jeśli na podstawie tych korelacji przyszli antropofizycy dojdą do
wniosku, że prawidłowości te można wyjaśnić bioelektronicznymi właściwościami człowieka i
budzeniem się świadomości elektromagnetycznej w jego naturze? Może Homo electronicus
przyszłości narodzi się nie dzięki bioelektronice, lecz dzięki geofizyce i archeologii, badającym
owe wielkie cykle migracyjne, nie dające się wyjaśnić bez przyjęcia założenia o elektronicznej
konstrukcji człowieka? Bioplazma - uniwersalny nośnik informacji i źródło dynamiki organizmu -
okaże się, być może, niezbędnym wyjaśnieniem wielkich cykli wędrówki myśli i kultury ludzkiej
równoległych do cykli geomagnetycznych i prądów tellurycznych.

Fantazja? U podstaw życia nie bywa się marzycielem. W kwantowej skrzynce biegów życia myśli
się realnie i to w jednym wymiarze – egzystencji. Tutaj bowiem życie znalazło się o maleńki
kwantowy krok od śmierci. Problemy rysują się tam ostrzej. Są przede wszystkim wyznacznikiem
bycia. Kwantowa konstrukcja daje szerszy i głębszy ogląd. Niżej sięgnąć już nie można. Tam nie
ma życia. Niżej zresztą nie ma już ani masy, ani energii. Jest nic.

Ewolucyjna odwaga hominidów, aby dźwignąć mózg w spionizowanej postawie, była największym
krokiem rozwojowym życia, którego wagi nie uświadomił sobie nawet człowiek współczesny -
89

spadkobierca tego osiągnięcia. To było ułożenie osi własnego ciała, a więc wszelkiej jego
anizotropii, równolegle do energetycznej osi Wszechświata. Ów genialny, choć nieświadomy, krok
włączył naturę człowieka w energetykę Wszechświata.

Człowiek dostrzegł zaledwie stożek rzeczywistości Wszechświata i wypełnił go swą myślą,


poznaniem, zainteresowaniem, niepokojem. Wszechświatowi jest obojętny wszelki stożek czy
jakakolwiek inna bryła geometryczna. Wszystko w nim ma sens, jeśli jest podmiot poznający jego
konstrukcję. Z całej biosfery jeden człowiek, wyczuwając ssące działanie energetycznej osi
Wszechświata, wystrzelił w jej kierunku głową, w szalonym piruecie omiótł horyzont, rozłożył
ramiona - zakreślił stożek Wszechświata. Linie rzeczywistości świata przecinają się od tamtej pory
tylko w nim, przez niego i wyłącznie dla niego.

Homo cosmicus, raz jeden znalazłszy się na energetycznej osi Wszechświata, na niej penetrować
musi własną naturę, gdyż oś Wszechświata przechodzi przez niego. Człowiek jest po prostu jej
częścią niewyobrażalnie małą, lecz ważną - bo świadomą.
Zaiste, Homo cosmicus.

Electronicus lustruje horyzont

„Rytm plazmowego serca jest nieskończony nieskończonością przekazu życia przez miliardy lat
historii Planety. Plazmowe serce jest nieśmiertelne. Żyć - to być włączonym w ten ciągły proces.
Włączenie w obieg życia jest nieodwracalne. Życie, plazmowe serce i świadomość są nierozdzielne,
dlatego trwają zawrotnie długo i przekazują się jako depozyt przyrody. Electronicus, znając prawo
zachowania energii, zdaje sobie sprawę, że świadomość, mająca wszelkie cechy zjawiska
elektromagnetycznego, nawet po ustaniu czynności fizjologicznych organizmu nie ginie na mocy
tego samego prawa.”

Pejzaże, interesujące dla innych, nie ciekawią electronicusa. Falistość krajobrazu odbiera on zresztą
zupełnie inaczej - jako odbicie fal elektromagnetycznych. Ranki i wieczory mają własny koloryt
promieniowania jonosfery. Rześkie powietrze odbiera jako zjonizowane otoczenie i nie jest mu
wcale obojętne, czy z powierzchni ciała traci elektrony, czy je zyskuje, zależnie od znaku i stopnia
zjonizowania aerozolu. Bywa mu więc duszno z powodu utraty elektronów.

Od pewnego czasu dostrzega, że jego pole magnetyczne generowane przez narząd, który
anatomowie nazwali sercem, jest tysiące razy słabsze niż pole magnetyczne w miejscu, w którym
się znajduje. Zwyczajni ludzie mówią wówczas, że znajdują się w mieście. O ile natężenie pola
magnetycznego serca wynosi 5 x 10-7 gausa, o tyle w bardzo wielu punktach Ziemi znajdują się
okolice, w których natężenie pola magnetycznego wynosi 5 x 10-4 gausa, przy częstotliwości jego
pulsowania 0-40 herców. Taką różnicę ciśnienia pola magnetycznego w porównaniu z naturalnym
tłem odbiera electronicus już bardzo wyraźnie. Inny narząd, który w anatomii nazywa się mózgiem,
wytwarza fale magnetyczne o natężeniu sto milionów razy mniejszym w porównaniu z natężeniem
pola geomagnetycznego. Wobec tego nałożone w miastach dodatkowe pole rzędu 5 x 10-4 gausa
odbiera jako miejski klimat magnetyczny.

Ponieważ mózg stanowi podukład scalony koordynujący całość funkcjonalno-konstrukcyjną


electronicusa, dodatkowe pole nałożone przez środowisko miejskie nie jest dla czynności
sterujących podukładu obojętne, skoro milion razy mniejsze natężenie pola geomagnetycznego
wpływa już na jego koordynację, wyzwalając czasami podczas burz magnetycznych schizofrenię.
90

Sterowanie bowiem odbywa się w tym podukładzie niezwykle małym natężeniami pól
magnetycznych rzędu 10-9 gausa. Naturalne tło magnetyczne też ciągle mu się zmienia, czuje jego
wzrastające ciśnienie. Doszedł bowiem nowy element energetyczny tego typu, mianowicie
rozrywkowo-komunikacyjny z dodatkiem "tele", czyli na odległość.

Orientacyjnie gęstość pokrycia elektromagnetycznego na kilometr kwadratowy w latach 1938, 1949


i 1968 wyrażała się odpowiednio: 0,97 wata, 1,14 wata i 8,89 wata. Tendencja do zwyżki istnieje
dalej i to niebywale obiecująca. Musimy się już "elektromagnetycznie przekrzykiwać", by uzyskać
dobrą słyszalność, a więc paradoksalny węzeł elektromagnetyczny zaciska się wokół nas coraz
mocniej. Iliada powstała w wyniku walk o piękną Helenę, źródła następnych epopei były mniej
romantyczne: chodziło o ziemię lub złoto. Tematem ostatniego eposu będzie prawdopodobnie
wojna o elektromagnetyczną przestrzeń, która zaczyna być coraz bardziej nasycona, co w
konsekwencji musi doprowadzić do konfliktu o elektromagnetyczne pasmo, podobnego do
istniejących już sporów o terytorialne wody i przestrzeń powietrzną.

Piękno pogody ocenia Homo electronicus według zupełnie odmiennych kryteriów, choć także i
według samopoczucia. To on właśnie odbiera na kilka dni przed zmianą frontów powietrznych
elektromagnetyczny sygnał i gdyby nie jego konstrukcja, nie wiedzielibyśmy nic o wpływie pogody
na biologiczne funkcje organizmu. Pogodę ocenia na podstawie zgodności elektromagnetycznego
rytmu o meteorologicznym pochodzeniu z własną rytmiką, i na podstawie stanu zjonizowania
atmosfery. Piękno śniegu dostrzega w ujemnym zjonizowaniu płatków śnieżnych i zwiększonej
liczbie elektronów. Ten sam urok dostrzega w deszczu, czując się po nim tak niewymownie rześko.
Deszcz nie jest dla niego źródłem wilgoci, lecz życiodajnymi kroplami o ujemnym ładunku
elektrycznym, powstającym na skutek zjawiska triaboelektrycznego przy rozbijaniu drobin wody.
To samo zjawisko zachodzi zresztą podczas mycia, dlatego electronicus tak świeżo czuje się po
kąpieli.

Przy całej elektrycznej prozie życia i zawężonej niejako skali odbioru suma jego doznań jest
imponująca, owe doznania zaś są nad wyraz subtelne. Jest wrażliwy na pasma odcięte fizjologią
receptorów zmysłowych. Ponadto nie ma dla niego bodźca podprogowego, gdyż ten odnosi się
tylko do fizyki zmysłów. Jego bioelektroniczna natura odbiera całym jestestwem energetyczne
zmiany otoczenia. Bez przesady electronicus wszystko "widzi", wszystko "słyszy", wszystko czuje
"węchem" i "smakiem", wszystkiego wokół "dotyka". Jest prawdziwym detektorem przyrody, lecz
na skutek zawężonego poznania zmysłowego zaczyna się dopiero rozglądać po świecie i odkrywać
własną naturę. Electronicus jest zdarzeniem sam dla siebie. Minąć granice anatomii, fizjologii,
cytologii, biochemii, przekroczyć wymiary struktur subkomórkowych, przejść poza biologię
molekularną, znaleźć się u kwantowych fundamentów własnej konstrukcji i... To nie są etapy
poznawcze, tylko nowy świat odkrywany w sobie i odkrywane bliżej nie zbadane możliwości.
Electronicus jest wydarzeniem w procesie hominizacji, a może nawet momentem zwrotnym. Mimo
całej bowiem dynamiki, tak znamiennej dla człowieka, jeszcze nie wszystko zostało w nim
wyzwolone.

Obok niebywałej precyzji wykazuje on bardzo dużą tolerancję, wynikającą z jego konstrukcji.
Dzięki sprzężeniom między metabolizmem i elektronicznym poziomem nadmiar energii odkłada w
molekularnych strukturach zapasowych jako lipidy, które w okresie niedoboru energii może
uruchomić. Po prostu zasadę retencji wody w zbiornikach i jej celowego użycia wprowadziła natura
w jego funkcji i budowie już od dawna. Zresztą nawet tak niezbędny półprzewodnik protonowy, jak
woda, może być produkowany z zapasowej tkanki tłuszczowej. Drobina wody odszczepia się
zawsze przy kondensacji aminokwasów w białka i przy kondensacji kwasów nukleinowych,
91

węglowodanów i tłuszczowców.

Szczęśliwy bieg ewolucyjny wypadków wyprowadził go na arenę świata od razu jako zdobywcę, a
nie jako istotę uganiającą się wyłącznie za żerem i rozpłodem. Budząc się pewnego dnia w historii
Ziemi ze zwierzęcej przeszłości łożyskowego ssaka, szybko zrozumiał, że rozglądanie się wzdłuż
linii horyzontu daje znacznie więcej informacji, niż dostarczyć jej mogą receptory zmysłowe.
Odkrywa właściwie świat, który przesłaniają mu zmysły, narzucające się siłą doznań. Jeśli recepcja
szła u zwierząt po ewolucyjnej linii wzrostu precyzji odbioru środowiskowej informacji, to u niego
uwidoczniło się zjawisko odwrotne - osłabienie recepcji wielu zmysłów.

Electronicus zaczął łapać szumy własne i w nich poszukiwać informacji o swej naturze.
Patologiczne dla zwierząt zwrócenie się w stronę nasłuchu szumów własnych było w konsekwencji
odwróceniem się od nich i pójściem własną drogą. Było to szaleństwo od samego początku,
kroczenie bowiem własną ścieżką ewolucyjną kryje w sobie zwykle śmiertelne ryzyko
niedopasowania się do warunków środowiskowych, a wtedy przychodzi nieubłaganie śmierć
gatunku. Nie jest wykluczone, że prawa przyrody ożywionej i tutaj zebrały śmiertelny plon.
Separatystyczna próba przebijania własnej drogi rozwojowej pociągnęła za sobą wymarcie innych
form człowiekowatych. Rozrzucone kości australopiteków, pitekantropów i neandertalczyków
wyznaczają chyba szlak nasłuchu szumów własnych. Ale ostatecznie Homo sapiens wygrał. On
szaleniec, który wydeptuje własną drogę rozwoju wpadł na genialny pomysł, że w obronie przed
śmiertelną groźbą środowiska należy zdecydowanie ugodzić przeciwnika, a więc środowisko.
Począł je zmieniać, broniąc siebie i własnej linii rozwojowej. Zwyciężał.

Jak gdyby na przekór groźbie śmierci gatunkowej począł marzyć o nieśmiertelności. Był to
podświadomy odwet za ryzyko związane ze zwycięskim ocaleniem gatunku w rozgrywce ze
środowiskiem. Podświadomy - przez dziesiątki lub setki tysięcy lat. Odkrywanie świadomości nie
jest procesem ukończonym, lecz dokonuje się ustawicznie na rozwojowej linii biosfery. Kto raz
wkroczył na własną drogę ewolucyjną, musi na niej pozostać, aż się rozwinie w pełny gatunek, a to
wymaga milionów lat.

Electronicus rzeczywiście poznaje świat inaczej niż zwierzę. Nie tyle ogląda go oczami i rozeznaje
resztą zmysłów, co odbiera poprzez wielokrotne odbicia świadomościowej wiązki, za każdym
razem bogatszej w informację. Nic dziwnego, że informacja pogłębia coraz mocniej
człowieczeństwo i że stała się walnym czynnikiem ewolucji hominidów. Umiejętność poznawania
zewnętrznego świata nie może się obejść bez ustawicznego pogłębiania własnej świadomości.
Człowiek elektroniczny nie jest żywym przyrządem służącym do odbioru sygnałów z otoczenia,
lecz zestawem analitycznym osobiście zaangażowanym w proces, który nazywa się poznawczym.
Nie ma poznawania świata zewnętrznego bez coraz sprawniejszego rozeznania siebie.

Electronicus rozglądając się po świecie nie penetruje horyzontu, lecz zgłębia siebie przy okazji
konstatowania środowiska. Jest to tak codzienna i zwykła już czynność, jak oddychanie czy
trawienie, a przecież tak wyjątkowo naznaczona człowieczeństwem, a nie tylko zwierzęcą
fizjologią. Dlatego electronicus jest nieustannie ciekaw; promień poznanego przez niego świata
staje się coraz dłuższy, ale jednocześnie pogłębia się jego świadomość, rozszerza się wszechświat
człowieczeństwa, ciągle niespokojnego, poszukującego.

Electronicus nie przeinacza środowiska, nie eksploatuje go jak grabieżca, nie zmienia do
niebezpiecznych granic. Electronicus pogłębia tylko siebie, działając wzdłuż promienia biegnącego
od dna jego świadomości po granice rozeznania świata. Drąży własną świadomość, wwierca się
92

coraz głębiej - to jedyna droga posunięcia się do przodu na owym promieniu. I jedyna droga do
wzbudzenia ustawicznego głodu poznania. Wspaniały i tragiczny, wielki w bezsilności. Człowiek!

Electronicus kręci się niespokojnie... Jak obracająca się wieża radarowa lustruje horyzont. Wytęża
wzrok, choć niczego na linii widnokręgu dostrzec nie może. Zanim spoza krzywizny Ziemi wyłoni
się kształt drugiego electronicusa, ma już sygnały o jego zbliżaniu się.

Sapiens ma dobre oczy, odbiera nawet pojedyncze kwanty światła w liczbie 5-7 o długości fali 510
nanometrów, czyli siatkówka jego oka reaguje na 5-7 uderzeń energii, wynoszącej 2,5
elektronowolta na jeden impuls. Electronicus widzi falę elektromagnetyczną na całej szerokości
pasma, a nie tylko w optycznym przedziale. Nic w tym dziwnego, nie ogląda jej siatkówką, lecz
całą naturą scalanego układu. Jest uniwersalnym lustratorem zarówno pad względem swej
konstrukcji, jak i odbieranego pasma.

Gdyby ktokolwiek kiedykolwiek potrafił nakręcić film o wizji rzeczywistości electronicusa, to


pierwsze kadry przedstawiałyby się prawdopodobnie następująco: spoza horyzontu wylatują niby
ptaki o dwu różnych skrzydłach trzepocąc naprzemianlegle jednym z nich: raz - elektrycznym, raz -
magnetycznym. Wprawdzie powiadają, że to magnetyczne jest słabsze od elektrycznego, jednak
jest konieczne; tylko jego płaszczyzna nośna może wesprzeć do nowego uderzenia tamto
elektryczne. Oba skrzydła są do siebie prostopadłe. Elektromagnetyczny ptak-fala posuwa się w
trzecim kierunku prostopadłym do dwóch skrzydeł, z prędkością 300 000 kilometrów na sekundę.
Największą długość elektromagnetycznego skrzydła wykazuje fala docierająca z Kosmosu, a jej
skrzydło elektryczne regularnie muska kulę ziemską co 100 sekund. Rozpiętość jej skrzydeł,
nazywana długością fali, wynosi 30 milionów kilometrów. Tymczasem skrzydło fali rytmu alfa,
emitowanej przez mózg ludzki, trzepoce 8-13 razy na sekundę, a rozpiętość skrzydeł wynosi
odpowiednio od 37 000 do 23 000 kilometrów.

W narzeczu fizyków taki pojedynczy element fali złożony ze skrzydeł elektrycznego i


magnetycznego i przesuwający się w pewnym kierunku nazywa się kwantem elektromagnetycznej
fali lub fotonem.

Mimo wszystko ten uskrzydlony elektrycznie i magnetycznie foton jest nadzwyczaj dziwny.
Niezależnie bowiem od rozpiętości skrzydeł pędzi stale z prędkością prawie miliona kilometrów na
trzy sekundy, oczywiście w próżni. Przenika materię, padając zaś pod odpowiednim kątem może
ulec odbiciu i zmienić kierunek lotu, może też być przez materię pochłonięty. Może lawirować w
ośrodku materialnym kołowo lub eliptycznie, ulegając polaryzacji. Odznacza się pewnym
energetycznym paradoksem, mianowicie - jedno uderzenie (któremu dano nazwę kwantu)
większych skrzydeł niesie mniejszą energię niż uderzenie małych skrzydeł, bijących z większą
częstotliwością. Energia zależy bowiem nie od rozpiętości skrzydeł, lecz od prędkości trzepotania w
jednostce czasu. I tak wspomniana fala z Kosmosu o rozpiętości skrzydeł 30 milionów kilometrów
niesie w swym kwancie energię 4x10 do minus 17 potęgi elektronowolta, natomiast fala rytmu alfa
mózgu ludzkiego, która bije przestrzeń skrzydłami elektrycznym i magnetycznym 8-13 razy na
sekundę, przenosi jednostkową energię rzędu od 3,5 x 10 do minus 14 potęgi, do 5,4 x 10 do minus
14 potęgi elektronowolta.

Zanim więc spoza linii widnokręgu wyłoni się electronicus, drugi poznaje go dzięki falowym
gońcom. Wzlatują one jak stado elektromagnetycznych gołębi, których skrzydła mają różną
rozpiętość i zawsze są dwóch rodzajów - jedno elektryczne i jedno magnetyczne, i które ciągle
pędzą z tą samą prędkością, co najwyżej żwawiej lub wolniej trzepocąc. Tak na dwu skrzydłach
93

ulatuje nieustannie z każdej żywej jednostki jej elektromagnetyczna energia.

Obraz nakreślony tutaj nie jest pełny, nawiązuje bowiem do rodzajów promieniowania
wyodrębnionych w elektroencefalogramie. Istnieje cała skala częstotliwości większych i
mniejszych, które stanowią w rzucie na płaszczyznę tak zwane widmo elektromagnetyczne. Falowe
bogactwo człowieka nie zostało jeszcze w pełni poznane. Na podstawie spektrogramu mózgu Homo
electronicus potrafiłby określić, czy za linią horyzontu znajduje się dziecko, czy ktoś w sile wieku,
czy też starzec; czy jest zmęczony, czy skrada się ze skoncentrowaną świadomością. Przy większej
wprawie określiłby płeć, a nawet - mając możność porównawczej obserwacji pola
elektromagnetycznego mózgu - stadium menstruacji. Z całą pewnością natomiast ze spektrogramu
mógłby określić zdrowie lub patologię psychiki, a nawet normę metabolizmu i odchylenia od niej.

Tak więc elektromagnetyczne ptaki jednego electronicusa, nazwane przez fizyków fotonami,
przenoszą rzeczywiście jak gołębie pocztowe informację o drugim na samej tylko podstawie
falowego działania podukładu scalanego, nazywanego mózgiem.

Człowiek, jak każde żywe jestestwo, "paruje" i "oddycha" elektromagnetycznie.


Elektromagnetyczność stanowi żywioł electronicusa. Co pewien czas wypuszcza on uskrzydlone
fotony o zawrotnej szybkości. Posłużyliśmy się przykładem mózgu, ale fotonowa emisja jest cechą
wszelkiego stanu materii określanej jako żywa, choć energia niesiona tutaj będzie znacznie wyższa,
chodzi bowiem o zwiększaną częstotliwość głównie w skali widzialnej.

Niewyczerpane życie. Przecież każdy kwant to utracona energia, to również elektromagnetyczny


sygnał o trwaniu, o egzystencji. Niekiedy elektrycznie i magnetycznie uskrzydlone stado bywa
mniejsze albo klucz ptaków staje się nieregularny, rozbity na pojedynczych gońców - zły to znak:
życie się wyczerpuje.

Są to tylko rozważania a jeśliby się udało elektromagnetycznie gasnący układ żywy dopompować w
częstotliwościach rezonansowych, a więc najbardziej istotnych dla funkcjonowania układu? Czy to
byłaby elektromagnetyczna transfuzja? Poniekąd tak, choć równie dobrze mogłaby być dokonana z
elektronicznego przyrządu. Czy Homo electronicus marzy o biotelekomunikacji? Ona przecież już
istnieje, choć jej istnienie nie jest zasługą inżynierów, lecz przyrody. Wobec tego między żywymi
jednostkami istnieje "żywa" linia elektromagnetycznej komunikacji i życie coś zakodowało na tej
nośnej fali. Homo electronicus może więc być zorientowany co do stanu drugiego osobnika. Ale
jest też inna możliwość. A jeśliby elektromagnetyczne ptaki celowo skierować w kierunku innego
żywego obiektu, aby "wydziobały" z niego informację i przeniosły ją do laboratorium?

Electronicus został dopiero co zbudowany w swej naturze, ale instynktem twórcy już rozgląda się
za projektami. A gdyby uskrzydlone elektromagnetyczne kwanty emitowane przez siebie przekazać
falowodem? Byłoby znacznie większe prawdopodobieństwo, że je w świadomy sposób odbierze
drugi electronicus. Co by zaś się stało, gdyby fotonowe ptaki zaczęły jednocześnie wszystkie naraz
bić elektrycznym skrzydłem i, również w sposób wyrównany, magnetycznym? Podobno nazywa się
to koherencją, czyli spójnością. A czy energia takiej zawężonej i zdyscyplinowanej armii fotonów
nie przedstawia wielokrotnie większej siły? W laserach - tak.

Electronicus stanął, może niechcący, a może rozmyślnie, na kwantowej zapadni i zsunął się w świat
dotychczas mu nie znany. Świat, w którym reakcje chemiczne, procesy elektroniczne i świadomość
stanowią pratworzywo jego istoty, gdzie "żyć" nie można oddzielić od "wiedzieć". Tu, z tej głębi
natury, rozglądając się w obcym zupełnie świecie, dostrzegł w historii swego rodu eksplozję
94

poprzez zapadnięcie się w kolapsie, który zrodził jego świadomość. Zrozumiał. Myśli, jak gołębi
wypuszczonych spod siatki, nie należy daleko poszukiwać. Myśl można analizować w kwantowych
regionach życia.

Rozgląda się, zdobywszy wprzódy możność widzenia. Oczy sokoła - to za mało, by się rozejrzeć na
ludzki sposób. Ma rację - "żyć" to znaczy "poznawać", a nie "wegetować". Z tej pozycji nie cofnie
go już nic, nawet śmierć.

Zresztą powiedział śmierci jedyne w historii Ziemi veto. On jeden zdaje się nie przegrywać z nią
pojedynku, choć ginie. Trwa jego poznanie, jego dzieło. Jedynie on buntuje się przeciwko
przemiałowi swego ciała w chemicznym obiegu pierwiastków i przeciwko perspektywie włączenia
swoich atomów węgla w jakieś inne jestestwo.

Electronicus odkrył w sobie prastare serce bijące archaicznym rytmem życia, starsze o co najmniej
cztery miliardy lat od zaczątków serca tłoczącego krew. Jest to plazmowe serce sprzężone z
metabolizmem; bez niego nie rozwijałoby się zapłodnione jajo, zanim embrion wykształci zaczątki
pulsującego worka - późniejszego serca. Plazmowa pompa sprzężona w energetycznej akcji z
metabolizmem musiała rytmicznie pracować i działać miliardy lat, zarówno u roślin, jak i zwierząt,
przetaczając uruchomione elektrony, protony, jony, jonorodniki, fotony, fonony, zanim się po
miliardach lat zaczęło formować coś, co stało się w końcu ludzkim sercem. Bez plazmowej pompy
nie istniałoby życie, nie przeciskałaby się elektrodynamiczna struga materii i fal.

Nikt nie zna dróg prowadzących do powstania ludzkiego serca. Homo electronicus je tylko
wyczuwa. Żadna anatomia porównawcza nie odpowie na to w pełni, bo serce funkcjonalnie
powstało o wiele, wiele wcześniej, nim przybrało jakąkolwiek anatomiczną postać. Wszczepiony w
uniwersalne plazmowe serce - wszystkiego, co żyje - electronicus czuje nieśmiertelną więź z
życiem. Biosfera ma uniwersalne serce plazmowe, pracujące zgodnie z rytmem metabolicznym na
zasadzie sprzężenia zwrotnego między chemicznym wiązaniem energii i jej uwalnianiem w
procesach degradacyjnych bioplazmy oraz na odwrót - między katabolicznym uwalnianiem energii
i procesami stabilizującymi bioplazmę. Dwutakt pompy plazmowej jest podstawowym pulsem
życia, biorytmem; jest słusznie nazwany plazmowym sercem życia - sercem funkcjonalnym.

Electronicus czuje nie tylko rytm własnego serca i puls tętnic, które zresztą pompują te same
elektrony na nośniku atomów tlenu; on czuje również serce życia na Ziemi. Uświadomienie tej
rzeczywistości jest niemożliwe bez stania się wpierw Homo electronicus. Nieśmiertelna pompa
plazmowa pracuje w nieustannym rytmie dwutaktu, od miliardów lat przelewając strugę elektronów
w białkowych półprzewodnikach na przekór śmierci i entropii. Pompa plazmowa odznacza się
minimalną bezwładnością, inaczej musiałaby dawno stanąć. Życie przede wszystkim zredukowało
inercję materii. Plazmowe serce życia jest chyba najgłębszą tajemnicą przyrody. Może dzięki
electronicusowi dokonało się jej odsłonięcie.

Rytm plazmowego serca jest nieskończony nieskończonością przekazu życia przez miliardy lat
historii Planety. Plazmowe serce jest nieśmiertelne. Żyć - to być włączonym w ten ciągły proces.
Włączenie w obieg życia jest nieodwracalne. Życie, plazmowe serce i świadomość są nierozdzielne,
dlatego trwają zawrotnie długo i przekazują się jako depozyt przyrody. Electronicus, znając prawo
zachowania energii, zdaje sobie sprawę, że świadomość, mająca wszelkie cechy zjawiska
elektromagnetycznego, nawet po ustaniu czynności fizjologicznych organizmu nie ginie na mocy
tego samego prawa.
95

Oto homo zwany electronicus

„Homo electronicus jest człowiekiem nadziei życia, nie defetyzmu umierania. Tylko struktury
biologiczne podlegają procesowi umierania i jako masa wracają w chemiczny obieg pierwiastków.
Ale on pragnie nieśmiertelności myśli i dzieł, pragnie nieśmiertelnej świadomości. Bioplazma
zanurzona startowym krańcem w otchłań pięciu miliardów lat jest dla niego początkiem, który
pragnie instynktem plazmowego serca rozciągnąć w trwanie na dalsze pięć miliardów lat.
Electronicus pragnie wielki krąg trwania zamknąć w ustawicznej rotacji jego świadomości. Jeśli
świadomość jest energią, i to elektromagnetyczną, to indywidualność electronicusa, zamknięta w
charakterystykę pasma zachowania energii i pędu, jest nieśmiertelna.”

Prezentacja jest od dawna przyjętą formą nawiązywania stosunków towarzyskich i wielu innych.
Podaje się do wiadomości nazwisko, dawniej "zawołanie", czyli herb, obecnie czasem wysokość
konta bankowego, tytuły naukowe, zawodowe, a przy ubieganiu się o pracę czy wstęp na studia -
również walory zdrowia i normy psychiczne tudzież moralno-społeczne.

Wypadałoby więc zaprezentować Homo electronicus, a zwłaszcza jego najistotniejsze podstawy -


kwantowe. Ponieważ strona kwantowych odniesień jest podstawą życia nawet w najdalej od mózgu
odsuniętej komórce czy drobinie białka, kwantowy fundament Homo electronicus - stanowi istotny
czynnik życia w jego najdrobniejszych wymiarach. Prezentacja od tej strony nie jest
grzecznościową formą towarzyską, lecz wyjawieniem, czym się w ogóle jest, jeśli już znalazło się
w klasie materii ożywionej, która doszła do etapu człowieka.

Wszystkie wymienione historyczne i współczesne formy prezentacji stają się niedorzeczne w


jedynym przypadku - jeśli kwantowe podstawy odmówią sprzężenia procesów elektronicznych z
metabolizmem. Wówczas tytuł najwyższy - człowiek - przestaje być adekwatny. Poprawnie
należałoby wtedy powiedzieć - były człowiek.

Electronicus przeprasza za zawód, jeśli wyzna, że jest taki sam, jak wszyscy ludzie; taki sam, lecz
jednocześnie odmienny, choć nie różni się ani anatomią i fizjologią, ani histologią i cytologią, ani
biochemią. Niestety, jest bardzo niedyskretny, jak nieznośny pasażer statku, który trafił wreszcie do
maszynowni, gdzie odstrasza umieszczony przez przyrodę napis: "Wstęp wzbroniony". Zna ten
zakaz, widział go w czasopismach popularnonaukowych i fachowych, wbijały mu go do głowy
podręczniki akademickie i profesorskie wykłady, uczył się go do egzaminów i ... złamał go,
niesubordynowany.

Nie jest anarchistą z usposobienia, ale skoro największe odkrycia dokonywały się często za cenę
nieposłuszeństwa nawet bogom, skoro odkrycie największe - własnego człowieczeństwa - dokonało
się w pełni również wskutek nieposłuszeństwa, o czym donosi biblijny przekaz, to po niewielkim
wahaniu electronicus zaryzykował wdarcie się tam, gdzie przyroda podobno, a uczeni na pewno
umieścili ów napis zakazujący wstępu.

Nie ulega kwestii, że psychologiczna geneza electronicusa jest wynikiem nieposłuszeństwa wobec
najwznioślejszych systemów, naukowych, tym razem biochemicznego schematu w naukach o
życiu. Biochemicznemu schematowi życia należało dorobić jedynie elektroniczne podstawy, gdyż
mimo wszystko był zawieszony w powietrzu jako system, brakowało mu kwantowego wymiaru, by
stanął na empirycznej bazie. Nowe fakty doświadczalne podważyły cały system, wnosząc dane o
półprzewodnictwie, piezoelektryczności, nadprzewodnictwie, ferro- i piroelektryczności związków
96

organicznych biologicznie czynnych. Okazało się wtedy, że istnieje szczelina między


biochemicznym systemem a empirycznymi podstawami i w rzeczywistości cały system utrzymywał
się, choć nieznacznie, lecz przecież zawieszony w powietrzu. Ale to już należy do przeszłości
gatunku Homo electronicus.

A oto rysopis electronicusa. Ciężar w normie, a więc około 70 kilogramów piezoelektryków


organicznych i półprzewodników białkowych; nawet zmineralizowany szkielet nie znajduje się w
rubryce strat elektronicznych, jest bowiem również piezoelektryczny. Procesy metaboliczne - w
normie, jak u Homo sapiens, dysponuje on jednak 4200 metrami kwadratowymi aktywnej
elektronicznie powierzchni erytrocytów (przy założeniu, że ma 6 litrów krwi). Krwinki, każda o
powierzchni około 140 mikronów kwadratowych, razem zajmują powierzchnię prostokąta o
wymiarach 70X60 metrów. Taka powierzchnia przenosi, według biochemików, tlen, w
rzeczywistości - transportuje elektrony do najdalszych nawet elementów układu scalonego.
Powierzchnia krwinek w stosunku do powierzchni zewnętrznej ciała, wynoszącej , średnio 1,9
metrów kwadratowych, jest więc olbrzymia i czynna elektronicznie, a zasila ją właśnie energia
pochodzenia metabolicznego.

Ponadto electronicus odznacza się zagęszczeniem ładunków na powierzchni zewnętrznej


warunkującej jego elektrostazę. W kontakcie z otaczającym go aerozolem elektrycznym wymienia
ładunki, zyskując lub tracąc elektrony zależnie od stężenia w aerozolu cząstek o ładunku ujemnym i
dodatnim. Podobna sytuacja istnieje podczas kąpieli, woda bowiem, mająca wysoką stałą
dielektryczną, powoduje ujemną polaryzację powierzchni ciała, a sama rozpryskuje się w krople o
ładunku ujemnym. Ta zewnętrzna klapa elektrycznego bezpieczeństwa wykształciła się w toku
filogenezy w płuca, w których wewnętrzna powierzchnia pęcherzyków płucnych wynosi od 30
(przy wydechu) do 100 metrów kwadratowych (przy głębokim wdechu).

A więc, poza powierzchnią czynną krwinek, dysponuje electronicus powierzchnią co najmniej 100
metrów kwadratowych elektrycznej klapy bezpieczeństwa, czyli możliwości wymiany ładunków z
otoczeniem. Ujemne zjonizowanie aerozolu w pewnej proporcji z dodatnim jest korzystne, samo
dodatnie może się okazać groźne dla funkcjonowania układu.

Procesy elektroniczne w białkowych półprzewodnikach nie przebiegają więc przypadkowo wskutek


samej obecności półprzewodnika, lecz "wchodzą" w konstrukcję, gdzie funkcjonalne wzajemne
przenikanie procesów metabolicznych i elektronicznych w piezoelektrycznych półprzewodnikach
jest nie do uniknięcia w wyniku kwantowo-mechanicznych sprzężeń, jakie muszą wówczas
powstać. Cała biologiczna masa electronicusa jest przecięta nerwami - bliżej nieokreśloną siecią,
kanałów przewodzących impulsy elektryczne. Długość tych przewodów elektrycznych, to znaczy
komórek nerwowych bez dendrytów i neurytów, wynosi łącznie około 60 kilometrów.

Już w roku 1949 Burr i Mauro wykazali, że pobudzony nerw żaby wytwarza pole elektryczne, które
przy samym nerwie równa się 550 mikrowoltom, natomiast w odległości 12 milimetrów od nerwu -
około I50 mikrowoltom. Należało przypuszczać, że owo zmienne pole elektryczne indukuje pole
magnetyczne. W roku 1960 Seipel i Morrow udowodnili jego istnienie. Tak więc zmiennym
potencjałom elektrycznym towarzyszą pola elektromagnetyczne przenoszące się wzdłuż aksonów.
Penetrowanie półprzewodzącej masy biologicznej polami elektromagnetycznymi zostało dobrze
rozwiązane w toku filogenezy - odbywa się poprzez kanały nerwów i sięga najdalszych zakątków
organizmu.

Mózg u electronicusa zaznacza się już na etapie polaryzacji zapłodnionej gamety żeńskiej, która ma
97

dwa bieguny: apikalny i bazalny; w miejscu tego pierwszego wykształcony zostaje później
zawiązek przyszłego mózgu. Nie wiadomo jeszcze, na jakiej zasadzie dokonuje się emisja pola
elektromagnetycznego przez mózg, na razie zbadano tylko częstotliwości między 0,5-30 herców.

Wymowne są niesione w każdym przedziale energie dla odpowiedniego kwantu


elektromagnetycznego oraz długości fal, na jakich pracuje stacja nadawcza mózgu, poznana w
bardzo niewielkim wycinku pasma. Częstotliwość 0,5 herca niesie w jednym kwancie energię
równą 1,24x10 do minus 15 potęgi elektronowolta, natomiast długość fali wynosi milion
kilometrów, a więc mogłaby ona opasać kulę ziemską 25 razy. Przy częstotliwości 3,5 herców
energia kwantu promieniowania wynosi 1,5x10 do minus 14 elektronowolta, a długość fali 8,6 x 10
do 4 potęgi kilometrów. Początek pasma dla fal alfa, o częstotliwości 8 herców, niesie energię
jednego kwantu równą 3,3x10 do minus 14 elektronowolta przy długości fali 3,7 x 10 do 4 potęgi
kilometrów, górna zaś granica fal alfa, o częstotliwości 13 herców, daje energię kwantu równą
5,4x10 do minus 14 elektronowolta przy długości falc 2,3 x 10 do 4 potęgi kilometrów.
Maksymalna częstotliwość fal beta wynosi 30 herców i niesie energię kwantu równą 1,2x10 do
minus 15 potęgi elektronowolta przy długości fali około 10 000 kilometrów, czyli równej ćwierci
równika ziemskiego.

Radiację mózgu można rozpatrywać dwojako: jaka lekki dotyk ramion elektromagnetycznych,
ramion bardzo słabych, ale ustawicznie przeczesujących przestrzeń. Jeden electronicus winien
odebrać od drugiego subtelny sygnał - dotyk głaszczącego ramienia elektromagnetycznego.
Przestrzeń między kilkunastoma przedstawicielami gatunku Homo electronicus cechuje się pewną
niewielką gęstością energetyczną, mierzoną na 1 metr powierzchni Ziemi, nieznaczną, ale przecież
nie zerową, skoro jeden mózg dysponuje mocą rzędu 10 do minus 17 potęgi wata, w znanym nam
wycinku pasma.

Można też spojrzeć na radiację mózgu od strony wyemitowanej energii w całej szerokości pasma,
niestety, nie znanego nam jeszcze, dlatego niemożliwe jest obliczenie łącznej mocy emitowanej
przez mózg.

W świetle tego anatom wie tyle o pracy mózgu, co murarz zatrudniony przy budowie stacji
nadawczej o elektromagnetyce, a wiedza fizjologa o działaniu mózgu odpowiada znajomości
bezpośrednich połączeń telefonicznych u robotnika instalującego kable telefoniczne. W każdym
razie electronicus jest ciekawą postacią, choć długo trzymaną pod kloszem fizjologicznych badań i
mikrotomowych cięć na plasterki, które miały zdradzić architektonikę komórkową jego mózgu.

Interesujący musi być behawior mózgu u electronicusa w polu przez niego emitowanym. Brak nam
danych na ten temat; działamy zwykle polami o dużej mocy, otrzymywanymi z generatora
technicznego, nie znamy zaś minimalnych mocy pochodzenia naturalnego. Czy znowu ma się
powtórzyć historia precyzji badań mózgu prowadzonych na podstawie pomysłów pochodzących od
elektrotechników i instalatorów urządzeń alarmowych? Tym razem chodzi o coś zupełnie innego:
czy mózg jednego Homo electronicus orientuje się w lokalizacji drugiego mózgu na zasadzie
radarowego odbicia fali i odbioru informacji tą samą drogą. Na razie nie wiadomo na ten temat nic
określonego; wszelkie możliwości nie są wykluczone. Po przeniesieniu telepatii i hipnozy z
parapsychologii do bioelektroniki, i po odebraniu posmaku sensacyjności badaniom w tej
dziedzinie, będzie można znacznie poszerzyć znajomość ludzkiej natury, a zwłaszcza systemu
myślenia. Oczywiście detektor świadomościowy jako mało subtelny należy wykluczyć, w
przeciwnym bowiem razie wyniki mogą być mylne.
98

Tak by się prezentował Homo electronicus od strony działania podukładu scalonego, nazywanego w
gwarze anatomicznej mózgiem. Czy go nigdy nie "boli głowa" w elektromagnetycznym hałasie
wytwarzanym przez urządzenia techniczne, które przecież sam zbudował i uruchomił? Przydałaby
się osłona, zresztą bodaj Faraday taką wymyślił (lub przynajmniej jemu to przypisano) - jest nią
uziemiona siatka miedziana. Ale to nie należy już do charakterystyki electronicusa, a jest raczej
sprawą przyszłej, być może profilaktycznej, mody. Oczywiście nie jest dla niego problemem odbiór
pozareceptorowy. Filogenetycznie podukład mózgu został podłączony do informacji receptorowej,
ale bynajmniej nie stanowi ona jedynego źródła wiadomości. Electronicus wie o naturze środowiska
i o swej własnej konstrukcji znacznie więcej, niż mu to mówi jego fizjologia.

Jeśli nawet jego myślenie można związać z działalnością płatów czołowych, to nie wydaje się, że
podukład mózgu pracuje jako skoordynowana całość bez udziału generowanych pól
elektromagnetycznych, nawet tych mierzalnych, jak wyżej wspomniano, Podstawa poznawczej
zdolności bioukładu, przypisywana świadomości, nie jest wyłącznie zdolnością mózgu, lecz
podobnie jak metabolizm stanowi cechę rozlaną w całym układzie. Można jej przypisać
elektromagnetyczny charakter, podobnie jak samej myśli. Dosyć to niedorzeczne, że najmniej
wiemy o zdolności myślenia, choć gatunkowa różnica między nami a zwierzętami polega na tej
właśnie umiejętności.

Intelektualna strona electronicusa jest rozlana we wszystkim, co stanowi życie, choć lokalizuje ją w
mózgu. Jego świadomość jest ogólną właściwością materii biologicznej, przy szczególnym udziale
mózgu na obecnym szczeblu filogenetycznego rozwoju. Zresztą umiejętność myślenia narasta od
bruzdkującej komórki jajowej poprzez stopniowe wyodrębnianie się układu nerwowego aż do
budzenia się rozeznań w życiu postnatalnym. Umiejętność owa tkwi w naturze metabolizującej
masy biologicznej i jej elektronicznych możliwościach, sprzężonych z tamtymi.

Po zapoznaniu się z mózgiem, należy nieco miejsca poświęcić sercu. Homo electronicus nie lubi
serca lokować w mięsistym worku rytmicznie bijącym średnio 72 razy na minutę, choć
anatomicznie i fizjologicznie niczym się pod tym względem nie różni od "normalnych" ludzi.
Patrzy jednak głębiej w naturę swego życiodajnego rytmu odmierzanego sercem. Każde uderzenie
serca to rzut nowej fali ładunków elektrycznych, przenoszonych w najdalsze zakątki ustroju na
owych 4200 metrach kwadratowych czynnej powierzchni erytrocytów magnetohydrodynamiczną
falą tętnic.

Serce electronicusa jest w jego biologicznej masie wszędzie, a więc w żadnym konkretnym
miejscu; serce jego znajduje się tam, gdzie jest życie, gdzie się dokonuje metabolizm, gdzie
przebiegają procesy elektroniczne w białkowych półprzewodnikach. Nie ma zakątka w jego
organizmie, gdzie nie ma życia, z wyjątkiem starczych siwych włosów i martwiczej, patologicznie
zwyrodniałej tkanki. Serce więc znajdować się musi wszędzie poza tym. Uniwersalne serce, nie
tylko symbol jego życia, ale i rzeczywisty jego wykładnik, motor i napęd. Naprawdę - wszystko, co
najpiękniejsze w życiu, lokuje Homo electronicus w tym uniwersalnym sercu, sprawcy nie tylko
jego pulsu powyżej dłoni i w skroniach, lecz rytmu całego życia.

Zanim przejdziemy do bliższej charakterystyki nie tyle tajemniczego, co raczej niezwykle


dynamicznego serca, należałoby zaprezentować pojęcie, które formułowała polska myśl naukowa
równolegle z tworzeniem zarysu bioelektroniki, Chodzi o bioplazmę. Przelewa się ona wśród
molekularnych struktur półprzewodzących białek, podobnie jak krew w naczyniach, jest bowiem
"odmaterializowana" masą biologiczną. Analogia do krwi zjawia się sama. Krew jako ciecz
symbolizująca życie - z jednej strony, z drugiej zaś "ciecz elektryczna" plazmy ciała stałego
99

podlegająca tym samym prawom hydrodynamiki, co krew, i ponadto jeszcze prawom


elektrodynamiki. Homo electronicus mimowoli czuje przepływ energii, prężność, rozmach. Ale co
on w praktyce przez to rozumie? Bioplazma jest "odmaterializowaną" masą biologiczną, a więc
zawiera w sobie minimum inercji, czyli bezwładności. Niebywała ilość stopni swobody, znamienna
dla plazmy w ogóle, jest warunkiem nie tylko spadku inercji, ale również zapewnienia jej dynamiki.
Jest to masa obdarzona ładunkiem i dlatego przelewać się może jak elektrodynamiczna krew w
międzymolekularnych przestrzeniach półprzewodnikowego białka. A więc jest to najprawdziwsza
plazma ciała stałego, jeśli użyjemy analogii do takiego samego terminu przyjętego w fizyce.

Zgodnie ze zwyczajem należałoby podać skład morfologiczny tej "plazmowej krwi": są to


elektrony, protony, jonorodniki uwalniane jako stany przejściowe reakcji biochemicznych oraz
quasi-cząstki - fotony i fonony. Jak już mówiono wcześniej, bioplazma jest ogólnym wyrazem
dynamiki życia sprzężonych procesów elektronicznych i metabolicznych. Między procesami
metabolicznym i plazmowym istnieją zresztą podobieństwa: anabolizm i katabolizm w przemianie
materii dobrze korelują ze stabilizacją i degradacją plazmy i oba wymagają zasilania, by nie ustały.
Pozwólmy naszej wyobraźni ujrzeć plazmowe serce jako pompę tłoczącą ciecz elektrodynamiczną
złożoną z elektronów, protonów, jonów, fotonów i fononów w molekularnych strukturach białek.
Bioplazmowa pompa pracuje, odmierzając w nieustannym rytmie swój dwutakt: anabolizm-
katabolizm, stabilizacja-degradacja...

Plazmowe serce, symbolizowane bioplazmową pompą, nie wymodelowało się w żaden


morfologiczny kształt, lecz jest dosłownie energetyczną pulsacją i prawdziwym kwantowym tętnem
życia. Życie przebiega więc w ustawicznej euforii stanów wzbudzonych biologicznej masy, czyli w
stanie wyższej energii. Statystycznie sięga prawdopodobieństwa znalezienia się w stanie
podstawowym, który dla niego równa się śmierci. Życie igra nieustannie z pobliżem śmierci,
plazmowa pompa musi więc ustawicznie pracować, by wznosić odmaterializowaną masę do stanu
metastabilnego.

Homo electronicus wie dobrze, że jego kwantowe serce musi pulsować, jak anatomiczne, bez
przerwy, ale też wie, że plazmowe serce znajduje się w jego organizmie wszędzie, podobnie jak
białko, jak metabolizm, jak procesy elektroniczne. Teraz dopiero rozumiemy znaczenie owych 4200
metrów kwadratowych czynnej powierzchni zatrudnionej w przenoszeniu elektronów w jego
morfologicznej krwi przez 25x10 do 12 potęgi krwinek. A zatem Homo electronicus dostrzega w
sobie coś w rodzaju dwóch pomp: jedną - mechaniczną i jest to anatomiczne serce znane z atlasów
dla studentów medycyny, i drugą - kwantową pompę bioplazmową, różniące się tym, że pierwszą
można jeszcze reanimować, natomiast druga, kiedy zerwie sprzężenia kwantowomechaniczne
między reakcjami biochemicznymi i procesami bioelektronicznymi, niesie nieodwracalny kres jego
egzystencji.

Homo electronicus, wyposażony w owo podwójne serce, nie jest bynajmniej lirykiem, lecz
przeciwnie myśli konkretnie i realistycznie. W pojęcie rytmu życia wkłada niebywałą głębię
przekonania, a kiedy mowa o pulsie swych naczyń, widzi jednocześnie tętniącą plazmę rozlaną jako
dynamiczna ciecz elektryczna w całym jego jestestwie. Kwantowe serce zawiera w sobie więcej
treści niż jednostkowa historia życia.

Coś kryje się za tym, że tak często i łatwo sięga się do pojęcia bioplazmy w różnych
okolicznościach. Nic dziwnego, że stało się pożywką teozofów, nadzieją psychotroników,
potwierdzeniem dla parapsychologów, uzasadnieniem aury joginów, rzekomą tożsamością z
wyładowaniami koronowymi w polach elektrycznych o wysokiej częstotliwości. Kluczem do
100

rozwiązania zagadki psychiki, energetycznymi ośrodkami akupunktury, nadzieją rolniczych i


sadowniczych urobków. Było tematem co najmniej trzech międzynarodowych konferencji i
sympozjów (odbyło się już kilkanaście "pierwszych" światowych imprez tego typu). Jednakże nikt
nie zadał sobie trudu teoretycznego opracowania podstaw bioplazmy i jej empirycznego
uzasadnienia. Zaczęła się inwazja terminu-panaceum na wszystkie niedomówienia i kurtyny
przesłaniające każdy układ biologiczny, łącznie z człowiekiem. To nie przejaw głodu sensacji, lecz
intuicyjne zapotrzebowanie na syntezę w naukach biologicznych, wyraz lęku przed zagubieniem
całościowego obrazu życia wśród informacyjnej sieczki. Nie miejsce tu na wykład, czym jest
bioplazma, jak doszło do sformułowania tego pojęcia. Wystarczy stwierdzić, że Homo electronicus
jest napędzany bioplazmową pompą, by mógł żyć, rozwijać dynamikę i niezmiernie głęboko
pojmować swe istnienie. Zaduma nad kwantowymi wymiarami życia i medytacja nad jego
fundamentem jest, jak dotychczas, przywilejem tylko electronicusa. A nie jest on przecież filozofem
ani poetą.

Całą dynamikę wydobył nie z chmur ani słońcem okraszanych obłoków, lecz z siebie. Wystartował
do wielkości z własnego wnętrza. Wyprowadzić wielorakość człowieka z nic nie znaczącego biegu
elektronów, generowanych fotonów w fononowym wstrząsie białkowych półprzewodników!
Obudzić człowieka w mikrowymiarach, podpatrzeć rodzącą się świadomość w kwantowej kolebce,
wyzwolić potęgę drzemiącą w tym dziwnym świecie, niewymiernym dla naszych taśm
pomiarowych!

Homo electronicus jest człowiekiem nadziei życia, nie defetyzmu umierania. Tylko struktury
biologiczne podlegają procesowi umierania i jako masa wracają w chemiczny obieg pierwiastków.
Ale on pragnie nieśmiertelności myśli i dzieł, pragnie nieśmiertelnej świadomości. Bioplazma
zanurzona startowym krańcem w otchłań pięciu miliardów lat jest dla niego początkiem, który
pragnie instynktem plazmowego serca rozciągnąć w trwanie na dalsze pięć miliardów lat.
Electronicus pragnie wielki krąg trwania zamknąć w ustawicznej rotacji jego świadomości. Jeśli
świadomość jest energią, i to elektromagnetyczną, to indywidualność electronicusa, zamknięta w
charakterystykę pasma zachowania energii i pędu, jest nieśmiertelna.

Dokonało się może szalone, ale konieczne cięcie przez naturę życia. Śmiałe - według niektórych
nawet ryzykowne - cięcie przez człowieka do jego kwantowych podstaw! Osobnicy z gatunku
Homo sapiens będą może urządzać wyprawy w poszukiwaniu electronicusa. Potrzebny im będzie
wtedy jakiś ogólny przynajmniej kierunek poszukiwań. Najprościej byłoby sobie wyobrazić, że pod
powłoką, czyli chmurą psychiczną myśli, znajduje się człowiek fizjologiczny, głębiej biochemiczny
i dopiero w samym środku - elektroniczny, o ile w ogóle taki istnieje. Tak się przecież poszukuje
np. genów: chwyta muszkę drozofilę, w jej części głowowej znajduje śliniankę, w niej dopiero
komórkę, w komórce - jądra, a w nim chromosomy, które ostatecznie zawierają geny. Taka
kolejność poszukiwania electronicusa musi zawieść oczekiwania.

Homo electronicus nie jest poziomem organizacyjnym, a więc nie znajduje się na żądanym pięterku
żywego ustroju, rozpatrywanym według administracyjnego podziału, dokonanego przez biologów
wraz z psychologami. Jako stan kwantowomechanicznych oddziaływań procesów elektronicznych z
metabolizmem w białkowym ośrodku półprzewodników znajduje się wszędzie i nigdzie zarazem,
stanowi bowiem to, co Homo sapiens pragnie określić terminem "życie". Przenika więc cały
organizm, warunkuje jego czynność, wyraża ogólną energetykę bioukładu, jest przyczyną jego
dynamiki i, z niewiadomych powodów, filogenetycznym ciągiem niewygasającego procesu życia
tylko raz uruchomionego w czasie miliardów lat jego trwania.
101

Nie można więc ustawiać wyobrażeniowego szeregu następująco: Homo electronicus najniżej jako
człowiek kwantowego wymiaru złożony z elektronów, fotonów i fononów, potem kolejno człowiek
subkomórkowy, komórkowy, histologiczny (jak go przedstawiają atlasy), wreszcie człowiek
anatomiczny i, na końcu, psychologiczny szczyt - człowiek myślący, czyli rzeczywisty sapiens.

Ponieważ kwantowe sprzężenie procesów elektronicznych z metabolizmem w białkowych


półprzewodnikach dało punkt startowy pojęciu bioplazmy, można całkiem poprawnie plazmowe
serce Homo electronicusa rozciągać na całe jego jestestwo i powiedzieć, że to electronicus jest
dynamicznym stanem materii, określanym bioplazmą. Wszystkie inne cechy Homo sapiens, a więc
również jego fizjologię i anatomię, nie wyłączając dość wdzięcznej jego postawy, można odnieść
do kwantowych rozmiarów i sprzężeń między elektronicznymi i biochemicznymi procesami.
Widzimy, że electronicus jest kwestią ustawienia osi współrzędnych i wpisania w nie człowieka.
Środek układu współrzędnych czasoprzestrzennych, przechodzący przez kwantowe sprzężenie
między procesami bioelektronicznymi i biochemicznymi, daje na krańcu ewolucji - człowieka.
Można go nazywać Homo sapiens, Homo electronicus lub człowiek biochemiczny. Nomenklatura
wynika z tego, co się pragnie w owym jestestwie uwydatnić.

No dobrze, ale przecież ten elektroniczny szczątek człowieka wymaga specjalnego gustu, by się
nim zachwycać, gdyż redukcjonizm prowadzi tu do całkowitego ogołocenia ze wszystkiego, co
ludzkie. A propos redukcjonizmu. Geneza terminu dosyć swoista, a termin wyraża zawsze jakieś
stadium poznania, oczywiście bez gwarancji, że jest ono bezbłędne. Redukcjonizm jest nie tyle
zubożeniem rzeczywistości, ile redukowaniem mylnego pojęcia u kogoś, kto nie będąc w stanie
uchwycić nowego obrazu rzeczywistości, nazywa to redukcjonistycznym zamachem.., na swoje
błędne wyobrażenie. Pierwszym redukcjonistą na wielką skalę był Kopernik, po nim Jędrzej
Sniadecki i Liebig - odzierający życie z uroku przez sprowadzenie go do reakcji chemicznych, i
kolejno Darwin wyprowadzający człowieka od naczelnych, a nie od herosów, wreszcie Morgana,
Crick i Watson - zaprzeczający dziedziczeniu błękitnej krwi przodków i sprowadzający wszystko
do przekazu genów.

Wiedza o życiu rozwija się, niestety, tylko za cenę redukcjonizmu, bo w zasadzie powstawała w
odwrotnej kolejności, niż się życie na Ziemi tworzyło, dlatego nieubłaganie postępy biologii i
antropologii będą się dokonywały za cenę wykarczowania mylnego pojęcia. Electronicus jest
jednym z koniecznych ujęć, aby zrozumieć człowieka w kwantowych rozmiarach i funkcjach. I jeśli
ten zabieg poznawczy łączy się przy tym z redukowaniem błędnych pojęć o człowieku, to należy
przyjąć do wiadomości, że na pewno nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni w nauce o życiu.
Electronicus jest więc kolejnym i koniecznym etapem wynikającym z nowej wizji życia.

Czy nie za dużo programu, a za mało danych dla opisania nowej odmiany człowieka z
przydomkiem electronicus? Czy to już rzeczywista odmiana, czy dopiero przewidywana, a może to
tylko fantastyka? Zasadniczo fantazji jest zupełnie obojętne, czy jej siłą nośną będzie biochemia czy
bioelektronika. Fantazję, podobnie jak i naukę, tworzą ludzie, z tą różnicą, że fantastyka ma wektor
"naprzód", nigdy "wstecz". Z tych powodów nigdy nie nazywamy fantastyką błędnych z
perspektywy czasu pojęć w nauce, brak im bowiem zasadniczego warunku - wektora "naprzód".
Początek prawdy przyrodniczej leży na osi współrzędnych w punkcie uczoności, czyli w środku
masy uczonych aktualnie żyjących. Wektor racji, czyli strzałka skierowana pionowo "w górę",
wyraża niechybną słuszność sądów. Spojrzenie "w lewo" wskazuje na postęp w stosunku do
ciemnoty poprzednich pokoleń, spojrzenie "w prawo" może być wskaźnikiem rodzenia się
fantastyki naukowej. Trochę mądrzejsi, a może tylko ostrożniejsi, nazywają ją niekiedy
paradygmatem, diabli bowiem wiedzą, co może być prawdą jutro.
102

Electronicus jest przynajmniej w mniejszym stopniu zwolennikiem złudzeń niż sapiens. W tym
kontekście przymiotnik "sapiens" jest mniej usprawiedliwiony niż "electronicus", lecz trudno
widzieć w tym coś światoburczego. Konwencja i zwyczaj mają niebywałą moc. Sapiens jest
wprawdzie pełen działania, ale i w nim samym, i w rozpoznaniu jego natury nic się nie dzieje - są
tylko badania architektoniki mózgu i jego funkcji, a potem wielki skok ponad próżnią do
psychologii. Niewiadome - nazwijmy je czarną skrzynką - istniejące między fizjologią i anatomią
mózgu a psychologią stanowią dotychczas swoisty ugór w nauce. Nie wiadomo bowiem, jak się
zabrać do uprawy tej połaci. Jest to pole niczyje i neutralny pas dla poprawnej koegzystencji
fizjologii z psychologią. Wprawdzie czarna skrzynka na skutek odkrycia elektrycznej czynności
mózgu znajduje się pod napięciem, ale to niczego nie zmienia. W każdym razie jest ona pożyteczna,
przecież wszystko się w niej może dokonać, czego kto pragnie, zarówno skok ilościowo-jakościowy
od zwierzęcia do człowieka, jak i odmaterializowanie postrzeżeń w pojęcia, "wypranie" postrzeżeń
ze szczegółów jakościowych i ilościowych w procesie abstrahowania, uruchomienie masy,
uszlachetnienie popędów, zmiana behawioru na charakter, generacja woli (lub bardziej nowocześnie
procesów decyzyjnych) w obliczu dawnego pożądania, windowanie fizjologii zwierząt do apoteozy
człowieczeństwa, przejście od destrukcji życia do nieśmiertelności, od determinizmu biologicznego
do odpowiedzialności. W czarnej skrzynce wszystko jest możliwe!

Electronicus ukazał przede wszystkim genezę czarnej skrzynki - jest ona wynikiem szukania
paraleli między życiem i świadomością na najwyższym piętrze ewolucyjnym człowieka. Kierując
problem ku swoim kwantowym podstawom, electronicus nie dostrzega miejsca dla czarnej
skrzynki, ponieważ rozpatrywana w rozmiarach kwantowych mogłaby ona być oglądana tylko w
skali nieoznaczoności Heisenberga, czyli nierozróżnialności między życiem i świadomością. Jest
pograniczem kwantowych sprzężeń między procesami elektronicznymi i chemicznymi. Nie jest
zresztą wcale czarna, przeciwnie - jest rozświetlona fotonami i ustawicznie wstrząsana akustyczną
falą kwantową. Między życiem a poznaniem, ogólniej - świadomością, nie ma różnicy: jest daleko
idąca tożsamość, gdyż oba komponenty są energetyczne i to zapewne elektromagnetyczne, a więc
"odmaterializowane".

Psychika stanowi energetyczne kontinuum życia, a poznanie nie różni się w istocie od życia. Czy
możliwa jest relatywistyczna biologia, którą nazywamy psychologią, jeszcze nie wiadomo, ale
wzrost energetyki układu na skutek przyspieszenia ewolucji nie wydaje się niedorzeczny. Sama
natomiast psychika może być traktowana jako akcelerator energetyczny bioukładu i tak się zapewne
manifestuje. Problem rozpatrywany w wymiarach kwantowych nabiera cech realności - byłoby to
wzmacnianie charakterystyczne dla maserów i laserów (o zjawiskach biolaserowych autor pisał już
w roku 1970). Psychika byłaby tedy kwantowym wzmacniaczem bioenergetycznym.

Niezwykłe i ustawiczne wzrastanie dynamiki człowieka w wyniku odkrycia swej świadomości


rozpatrywane od strony energetycznej jest zdarzeniem intrygującym. Wzmacnianie "wiązki"
elektromagnetycznej świadomości przez wielokrotne odbicie i koherencję daje, być może, w
rezultacie to, co nazywamy refleksją, czyli świadomością świadomości. Z drugiej znów strony
możliwy się staje holograficzny zapis pamięci, do którego potrzebny jest zarówno molekularny
hologram, czyli matryca przyjmująca elektromagnetyczny lub akustyczny zapis, jak i optyczny
odczyt. Ponieważ bioplazma łączy w sobie energię z masą, w każdym razie jest elektrodynamiczną
mieszanką cząstek materii i quasi-cząstek (fotony i fonony), być może brałaby udział w
holograficznym przekazie informacji w żywym ustroju.

Ale ten pomysł przyrody musi przejść jeszcze kilkustopniową weryfikację. Przede wszystkim
103

należałoby zbudować laser plazmowy i uruchomić go. Mówiąc inaczej, trzeba zmusić plazmę do
koherentnego promieniowania. Trzeba zgodzić się na to, że plazma ciała stałego może być
zmuszona do tego procederu i że bioplazma rzeczywiście wykazuje cechy laserującego ośrodka.
Całe szczęście, że przyroda nie pyta nikogo o prawo do rozwiązań ani nie potrzebuje kupować
licencji dla swych rozstrzygnięć. A może istotnie bioplazmowe serce bijące w dwutakcie nabiera
spójności akcji fotonowej? Wszak electronicus jest wyznawcą teorii, że życie jest światłem. Życie i
serce są dla jego natury równoznaczne.

Post Homo

„A zaczęło się wszystko w kwantowej skrzynce biegów życia na bardziej niż subtelnym poziomie
sprzężeń biochemicznych i elektronicznych, rozwiniętych w niebywałej drodze życia w ciągu
miliardów lat w przepyszny bukiet ludzkiej natury. Homo electronicus nie zmierza do śmierci jak
człowiek biochemiczny. Dla niego czas przyszły jest rzeczywistością, którą pragnie dopędzić z
prędkością światła. Wolno nam twierdzić: świadomość - to światło! Nazywały ją w ten sposób
prastare kultury. I dziś on - electronicus - stwierdza właśnie to samo: świadomość
elektromagnetycznej natury jest światłem!”

W listach bywa czasami postscriptum zawierając często więcej treści niż cała korespondencja.
Zdania tam zamieszczone płoną człowieczą miłością lub fermentują niechęcią. Korespondencyjny
kompost zawiera cenne substancje świadczące o autorze.

Zamiast scriptum - nieprzypadkowo na zakończenie żegna post-Homo. Niełatwo wypaść z kolein


ugruntowanych przekonań. Mocowanie się i wewnętrzne rozdarcie zawsze było udziałem
człowieka. Zmiana pojęć o sobie samym nie może się dokonać niedostrzegalnie. Po jednej stronie
staje Homo sapiens mocarz działania z legitymacją czasów, dzieł i niepamiętnej tradycji, po drugiej
- Homo electronicus, uzbrojony jedynie w kwantowe podstawy swej energetyki, bez rekomendacji
dokonanych już dzieł. Robi wrażenie uzurpatora, który pragnie dokonać przelewu czyichś osiągnięć
z tradycyjnego konta na własne. W tym miejscu książki owa refleksja nasuwa się z nieodpartą siłą.
Wykazanie się odwagą w określonym momencie jest wielkim zwycięstwem lub wielką klęską. Nie
istnieje natomiast spóźniona odwaga – to tylko kalkulacja!

Trzeba jeszcze raz przebiec myślą poszczególne etapy, rozważyć szansę wygranej lub klęski. Nigdy
dosyć analizy. Mimo wszystko finał choćby tylko części całości wymaga decyzji.

Homo electronicus wystartował z kwantowego punktu z tak charakterystyczną nieoznaczonością


między położeniem i pędem, cząstką i falą, energią i masą, życiem i świadomością, a może nawet
życiem i śmiercią, ą by na końcu, po miliardach lat rozwoju, jeszcze raz stanąć przed
nieodgadnionym autoportretem. Nieoznaczoność jego natury nie jest problemową kontrowersją w
kwantowym punkcie, nie jest sporem falowo-korpuskularnym, pędowo-sieciowym, energetyczno-
masawym, nawet nie jest subtelnym pograniczem oddzielającym bycie i niebycie. Tak daleko nie
sięga on wyobraźnią wstecz. Interesuje go bezpośredniość jego konkretnej natury na co dzień.

Nie wie, że miał w rozwoju filogenetycznym dosyć czasu na maksymalne zróżnicowanie, na


rozwarstwienie swej natury. Wydaje się sobie monolitem, lecz naprawdę jest pofastrygowanym
zespołem poziomów, pułapów, stanów, pięter, konstrukcji. Kwantowy start życia oddziela od
współczesnego myślenia człowieka niezwykła liczba podpoziomów, to zaś, co człowiek myśli, od
tego, co mówi, bliżej nieokreślona ilość niuansów. Wielorakość poziomów natury przemnożona
104

przez biorytmy, wahania energetyczne środowiska, antropocentryczny klimat, zmienność nastrojów


- to , dżungla natury: konstrukcja bogata, ale nie dająca się opisać w konkretach. Można jedynie, jak
Hipokrates, przytaczać wypadki kliniczne, ilustrujące konkretny stan, mając możliwość
odtworzenia szerokiego problemu medycznego przy dużej tolerancji błędu. W odwiecznym ludzkim
marzeniu - zrozumieniu drugiego człowieka - kryje się paradoks niepoznawalności... siebie. Jedno
równanie z dwiema niewiadomymi prowadzi zawsze do braku rozwiązań i przypisywania winy
jednej niewiadomej, tej cudzej.

Prawda jest więc zabawą sporną, dlatego niezwykle intrygującą, nigdy nie rozstrzygniętą do końca,
zawsze obarczoną marginesem błędu. Ten ostatni wynika z konstrukcji natury człowieka i jej wręcz
fantastycznego rozwarstwienia na poziomy w następstwie różnicowych procesów ewolucyjnych.
Skoro świadomość jest czynnikiem wpływającym na ewolucję człowieka, trzeba przyjąć jej
ostateczną konsekwencję ewolucyjną - różnorodność indywidualności i niepowtarzalność
osobowości. W rzeczywistości zindywidualizowana integracja daje całkiem nowe rozwiązania z
niezliczoną mnogością wariantów.

Jednakże skoro rozwarstwienie natury ludzkiej na poziomy dokonywało się mniej więcej podobnie,
odmienności zatem wynikają chyba z różnych integratorów. Teoretycznie - tak. Varietas delectat,
mawiali starożytni Rzymianie, co współcześnie wykłada się: rozmaitość bawi, ale jednocześnie
dzieli, utrudnia, komplikuje, dynamizuje życie, twórczo wzbogaca i pogłębia ludzką naturę, pod
warunkiem, że człowiek rozumie sens własnej złożoności, a nie sięga po alkohol dla wyrównania
poziomów rozbieżności lub po narkotyk - dla wyniesienia na metapoziom urojeń.

A zaczęło się wszystko w kwantowej skrzynce biegów życia na bardziej niż subtelnym poziomie
sprzężeń biochemicznych i elektronicznych, rozwiniętych w niebywałej drodze życia w ciągu
miliardów lat w przepyszny bukiet ludzkiej natury.

Może w przyszłości, kiedy bioelektronika otrzyma obywatelstwo wśród nauk biologicznych,


będziemy się nastrajali kwantową muzyką molekularnego świata lub naświetlali własnymi
fotonami. W medycynie stosuje się przecież autoprzeszczepy do zmobilizowania organizmu. Czy
nie wrócimy do własnego głosu natury i własnego światła w obrębie najmłodszego gatunku - Homo
sapiens? Przecież wszystko właściwie w nas się zaczęło.

Powrót do natury nie jest regresem do pierwotnego stanu rozumianego tak, jak rozumiał go
Rousseau, zresztą byłoby to niemożliwe. Od napisania Emila minęło daremnych 200 lat. Natura
człowieka zaczęła się miliardy lat temu i, jak wszystko w historii życia, ma do dziś to samo
kwantowe podłoże.

Nie wiadomo, gdzie kryje się więcej tajemnic w nas czy poza nami, a maże właśnie na pograniczu?
Tak, to byłoby nawet zgodne z biologią - na pograniczu organizmu i jego środowiska dokonuje się
ewolucja życia, jego przegrana i jego adaptacja, jego mutacja i genetyczna ucieczka do nowej
formy lub zaginięcia w rejestrze życia. Na pograniczu życia i świadomości przelewa się
człowieczeństwo w wezbranym niepokoju rozkołysania między zwierzęcym stylem i
podobłocznym ideałem.

Geofizyka - to nie tylko przedmiot wykładany na politechnice. To realny świat ludzkiego życia.
Człowiek wyrwany z geofizycznych warunków jest ludzką rybą wyjętą z wody lub wrzuconą do
przemysłowych ścieków. Bioelektronika jest decydującym rozdziałem życia w stopniu nie
mniejszym, a może nawet w większym, niż biochemia. Penetracja bowiem fal
105

elektromagnetycznych, ich zasięg, skuteczność, synchronizacja lub zdudnienie z rytmiką organizmu


są problemami ewolucyjnymi uzgadnianymi od miliardów lat rozwoju życia. Nagle to wszystko,
łącznie z człowiekiem, odbiło się w zwierciadle tła elektromagnetycznego produkowanego przez
człowieka.

A wszystko rozgrywa się teraz, zanim została wyjaśniona natura fal elektromagnetycznych i zanim
dostatecznie poznano elektroniczny profil życia. Gordyjski węzeł życia zaczął się coraz bardziej
motać i supłać, przybierając na razie postać chorób cywilizacyjnych o niezrozumiałej etiologii,
szczególnie zaś rozkojarzenia więzi psychosomatycznej oraz integracji tkankowej w nowotworach,
przyspieszania procesu starzenia się organizmu i kryzysu podstawowych układów - nerwowego,
krążenia i rozrodczego.

Jednak dynamika człowieka rośnie. Opierając się na coraz bardziej widocznej jedności
psychologicznej, ten napięty wewnętrznie układ zdobywa się na niewiarygodne czyny intelektualne,
moralne, twórcze, mimo znacznych i groźnych szumów własnej natury, trzeszczącej coraz bardziej
w konstrukcyjnych szwach. Być może, owe poziomy natury ludzkiej tasują się samorzutnie z
tradycjami rozwojowymi miliardów lat życia na Ziemi. Z tego ruchu natury człowieka rodzi się
postęp nauki, kultury, techniki, ale także i jego biologiczna degradacja.

Wróćmy jeszcze raz do najciekawszego fenomenu materii ożywionej – człowieka. Wszystko w nim
pozornie takie samo, jak w zwierzętach, i nic identycznego w rezultacie. Należy do naczelnych, ale
ucieka z tej systematycznej pozycji, bo mu się zachciewa snów o potędze, marzeń o
nieśmiertelności czasu przyszłego, którego w ogóle nie ma, a jeśli będzie, to równie dobrze może
się obyć bez jego obecności. Odkrył swą świadomość, zakręciło nim jak w wirze, najpierw
pociągając w głąb siebie, a potem, z tego samego wiru - wypychając w diametralnie przeciwnym
kierunku nieskończoności, o której przecież nie ma żadnego pojęcia.

Oto dwa nie rozwiązane problemy. Co się stało, że homogenna mieszanka informacyjna receptorów
zmysłowych, którą zwierzęta zdobywały od setek milionów lat, nagle zapadła się w głąb jego
jestestwa i człowiek odkrył ją jako świadomość siebie? Jakich pokładów sięgnął ten proces,
wyzwalający niebywałą dynamikę świadomości?

Biochemiczny człowiek odkrył śmierć jako odwrotną stronę życia, nie mógł widzieć życia bez jego
zaprzeczenia. Tak powstał największy paradoks - człowiek znacznie wcześniej poznał śmierć niż
życie. Przerażająca prawda! O życiu w jego kwantowej konstrukcji dowiedział się niedawno i nie
bardzo jak dotąd jest przekonany, że to, co wie, zgadza się z faktami. Wiedza o biochemicznych
wyznacznikach i strukturach biologicznych jest wiedzą o życiu poprzez pryzmat śmierci.
Destrukcja struktur molekularnych ważnych dla egzystencji jest równoznaczna z biologicznym
finałem i powrotem w chemiczny obieg pierwiastków. Nawet prawo zachowania masy czy jej
chemiczna nieśmiertelność nie wzruszają odchodzącego człowieka, zna bowiem dobrze tę masę
chemiczną wracającą do ziemi-matki.

Wróćmy w rozedrgany promień świetlny jego natury, a tym samym do kwantowej studni jego
jestestwa, by wydobyć z niej wszystko, co jasne, dynamiczne, prężnie, nieśmiertelne... Ale czyż to
nie jest znajoma nuta, tyle że powtórzona w innym wariancie? Darujmy sobie tę ironię - w
bioelektronice życie naprawdę wygląda zupełnie inaczej. Dynamika człowieka nie jest obca życiu,
przeciwnie - jemu właściwa. Człowiek znalazł dojście do niewyczerpanych rezerw energetycznych
własnej konstrukcji i sondą swej świadomości maże czerpać z nich do woli, to znaczy bez
przekraczania krytycznej kreski na skali psychosomatycznej równowagi.
106

Plazmowa pompa pracuje rytmicznie, tłocząc odmaterializowaną masę biologiczną, jak wspaniały i
mało jeszcze zbadany dwutakt chemiczno-elektroniczny. Plazmowe serce życia nie wymodelowane
w żaden kształt poza energetyczną pulsacją wydaje się źródłem niewyczerpanej macy wszelkiego
działania człowieka. Poznanie swej mocy wzmaga wytrzymałość, zawziętość i cementuje
niespożytość. Świadomość działa jak woda na cement - wiążąco. Ta dziwna rola świadomości jest
nader widoczna w konstrukcji człowieka, który przecież dysponuje tym samym kapitałem
energetycznym, co zwierzę.

Czym jest ta dziwna świadomość wystrzelona z jego zwierzęcej natury, porywająca go w inny obcy
ssakom świat - świadomość, która porywa się do zapełniania nieskończoności i nieśmiertelności,
nie zdając sobie sprawy, że trzeba na to nieskończonej energii? Czy tylko na zasadzie prawa
zachowania energii świadomość ma sięgać nieśmiertelności? Świadomość - elektromagnetyczną
falą... Nie mieści się w wyobraźni, choć nikt z nas nie potrafi określić, jaką nieśmiertelność sobie
wyobraża, czy jaką mógłby ostatecznie reprezentować. Elektroniczny człowiek nie od śmierci
zaczyna życie oceniać i nie czyta jego treści na śmiertelnym tle. To nie jest nieśmiertelność
chemicznej mierzwy pozbawionej struktur byłego ciała. W elektronicznym człowieku nieśmiertelna
jest jego świadomość i nie jest jej winą, że ma być właśnie elektromagnetyczna. Zmiana masy na
foton nazywa się w mikrofizyce dematerializacją lub anihilacją. Śmierć byłaby jedynie anihilacją
ustrukturyzawanej masy biologicznej, natomiast świadomość istniałaby dalej w postaci kwantów
elektromagnetycznych o zerowej masie.

Życie ocaliło swój elektromagnetyczny błysk: ten błysk trwa w nim nadal, przecinając przestrzeń z
szybkością światła a może i szybciej. Pasmo tego promieniowania może być nie gorszą
charakterystyką układu żywego niż opis fizykalny i, co najważniejsze, charakteryzować dynamikę
układu, a więc aktywną stronę życia, którą przypisujemy w człowieku świadomości.

Intuicyjny pęd człowieka ku nieskończoności i nieśmiertelności wyrażany od tysiącleci w różnych


wariantach przekonań trafia w kwantowe podstawy życia, w szczególności zaś realizuje się w
elektromagnetycznej świadomości. Homo electronicus nie zmierza do śmierci jak człowiek
biochemiczny. Dla niego czas przyszły jest rzeczywistością, którą pragnie dopędzić z prędkością
światła. Wolno nam twierdzić: świadomość - to światło! Nazywały ją w ten sposób prastare kultury.
I dziś on - electronicus - stwierdza właśnie to samo: świadomość elektromagnetycznej natury jest
światłem!

Wszystko tu pokręcone, dziwne, nieswoiste, obce, a tak bezgranicznie bliskie, bo dotyczy


człowieka. Nie stworzono jeszcze poezji, nie wyskandowano jeszcze kwantowych strof. To nawet
dobrze. Zostało mniej niż proza. Człowieka wykołysało pole magnetyczne, nastroiły elektrony,
zdynamizowały fotony, rozgadały fonony. Wykarmiła go Ziemia papką litosfery rozbełtanej w
wodzie. Człowiek zamknął w sobie furię Wszechświata, potęgę geofizyki, rozwagę geochemii,
spokój wieczności i gonitwę chwil.

Na molekularnych strukturach wygrywa elektromagnetyczne pole swą kwantową kantatę o trwaniu


i byciu, o tworzeniu i stwarzaniu, o dziełach, klęsce śmierci i o nieśmiertelności. Nagi człowiek -
pozbawiony anatomii i fizjologii, zdynamizowany do granic wytrzymałości swej konstrukcji - jawi
się jako olbrzym działania.

Jedyny gatunek w szalonym biegu naprzód. Człowiek dąży przed siebie - Maratończyk biosfery.
107

Ks. mgr Piotr Subocz - Bioelektroniczna koncepcja abiogenezy wg ks. Prof W. Sedlaka

Fizyczno-filozoficzne uwarunkowania koncepcji genezy życia

Geneza życia jest bez wątpienia jedną z najbardziej frapujących zagadek, które stoją obecnie przed
współczesną nauką. Jej rozwiązania szukają specjaliści z bardzo wielu, często niewiele mających ze
sobą wspólnego dziedzin, dochodząc do twierdzeń, które do dziś nie doczekały się
eksperymentalnego potwierdzenia. Poniżej przedstawione zastaną główne kierunki badań nad
abiogenezą, akcentując w szczególny sposób oryginalne spojrzenie na ten problem przez
Włodzimierza Sedlaka.

Przewaga tendencji chemicznych nad fizycznymi w programach badawczych

Dominuje dziś przekonanie, iż geneza życia związana jest z syntezą związków organicznych w
kosmosie i dalszy ich rozwój w warunkach geologicznych[1]. Życie jest więc wynikiem
długotrwałej ewolucji fizycznej i chemicznej[2]. Twierdzenie powyższe w ciągu ostatnich
dziesięcioleci zostało w dużej mierze poparte faktami paleontologicznymi[3], badaniem związków
organicznych w meteorytach[4], oraz przez laboratoryjne syntezy, to znaczy, przez laboratoryjne
otrzymanie aminokwasów jak i innych ważnych związków biologicznych[5].

Główny akcent przy badaniach początków życia na Ziemi, zdaniem Sedlaka, kładzie się na jego
biochemicznej stronie, mniej zaś na fizycznej. Należałoby zauważyć, że nawet przy ogromnej
różnorodności podejścia biofizykochemicznego i uwzględnieniu warunków fizycznych środowiska,
ma się najczęściej na uwadze monoschematyzm biochemiczny samej istoty życia[6]. Wśród
chemików i biologów przeważa opinia, że istotną fazą przejściową między ewolucją chemiczną, a
biochemiczną były procesy polimeryzacji[7].

Podstawowym zagadnieniem protobiologii jest określenie mechanizmów i charakteru procesów


wiodących do pojawienia się systemów ożywionych[8]. Jako nauka o początkach życia głosi, że
życie wyłoniło się w wyniku długotrwałej, naturalnej i powolnej ewolucji związków organicznych
na drodze abiotycznej[9]. Szczegółami zajęli się przeróżni naukowcy tworząc w ciągu ostatnich
czterdziestu lat blisko sto w miarę całościowych modeli abiogenezy[10].

Po mimo istnienia wielu modeli, zagadnienie genezy życia na Ziemi jest ciągle otwarte dla badań
przedmiotowych i filozoficznych. Wciąż jeszcze wielu przyrodników i filozofów próbuje wyjaśnić
powstanie życia odrzucając ewolucję chemiczną jako niezwykle mało prawdopodobną[11]. Co
więc, według nich stanowić może alternatywę? We współczesnej literaturze naukowej spotykamy
się z co najmniej pięcioma takimi propozycjami[12]. Po pierwsze, jest to postulat poszukiwania
nowych praw przyrody, całkowicie innych niż znane nam dziś prawa fizyki i chemii. Po drugie,
klasyczna idea panspermii, stwierdzająca, że zarodki życia mogły przybyć na Ziemię z Kosmosu.
Wymienić też trzeba zmodyfikowaną wersję tej idei, zaproponowaną w 1973 roku przez Francisca
Cricka i Leslie Orgela, a nazwaną panspermią kierowaną. Autorzy zakładają w niej możliwość
powstania życia gdzieś w Kosmosie, gdzie wytworzyła się cywilizacja, która następnie przesłała
życie na Ziemię. Czwartą propozycję wysunęli dwaj brytyjscy astronomowie Fred Hoyle i Chandra
Wickramasinghe. Hipoteza ta zwana panspermią kometarną głosi, że ziarna pyłu
międzygwiezdnego zawierają różne złożone związki organiczne i zespolone mikroorganizmy oraz,
że po przedostaniu się do wnętrza komet, mogły następnie być rozsiewane w Kosmosie i w ten
sposób zapoczątkować życie na naszej planecie[13]. W wyliczeniu tym nie można pominąć teorii
kreacjonistycznych, których myślą przewodnią jest uznanie poglądu, iż życie wywodzi się
108

pośrednio lub bezpośrednio z Boga, że to akt stwórczy dał początek życiu na Ziemi. Propozycje
kreacjonistyczne mimo swej popularności, nie mogą być rozpatrywane w ramach metod
przyrodniczych, gdyż te nie wychodzą poza to co jest im dostępne to znaczy, poza zjawiska i
wiążące je relacje[14]. Pojawia się w tym miejscu pytanie, czy rzeczywiście wymienione wyżej
propozycje stanowią alternatywę dla abiogenezy?

Przy obecnym stanie wiedzy i z punktu widzenia przyrodniczego przyjmuje się dziś, jak wyżej
stwierdzono, pogląd, iż życie pojawiło się na Ziemi w wyniku spontanicznego ewolucyjnego
kształtowania się systemów ożywionych ze związków nieorganicznych i organicznych
nieożywionych. Proces organizacji materii dokonywał się stopniowo, w ciągu milionów lat, poprzez
kolejne stadia rozwojowe, różnie ujmowane w różnych teoriach[15].

Po mimo wielkiej ilości tych teorii, po przyglądnięciu się im bliżej, można dokonać ich podziału
chociażby pod względem sposobu wyjaśniania przejścia od materii nieożywionej do ożywionej[16].
Pierwszą grupę stanowią koncepcje oparte na założeniu przypadkowego i jednorazowego powstania
pierwszej żywej cząsteczki, będącej nosicielem podstawowej cechy życia, to jest zdolności do
reprodukcji[17]. W roli pierwotnego organizmu umieszcza się kwas nukleinowy[18], czasem
cząsteczkę białka[19], są to jednak drugorzędne różnice dotyczące chemicznej natury
hipotetycznych protoorganizmów. Do klasycznych propozycji tej grupy zaliczyć trzeba teorie
J.B.S.Haldane`a[20], H.J.Mullera[21] i H.Quastlera[22]. W teoriach tych rola ewolucji chemicznej
sprowadza się do przygotowania budulca pod pierwszą cząsteczkę, która w wyniku korzystnego
przypadku uzyskałaby zdolność reprodukcji. Druga grupa teorii abiogenezy pojawiła się wraz z
odkryciem w latach osiemdziesiątych enzymatycznych zdolności RNA. Szereg autorów takich, jak
G.F.Joyce[23], A.M.Weiner[24], N.R.Pace[25], niezgodni w szczegółach, zgodni są co do tego, że
na początku był RNA mogący pełnić jednocześnie funkcję fenotypu, jak i genotypu[26]. Kolejną
grupę stanowią teorie wychodzące z założenia, że proces powstania życia dokonał się pod
wpływem oddziaływań fizycznych lub fizykochemicznych. Zdaniem M.Conrada[27] są to
interakcje molekularne, O.E.R(o)ssler[28] opowiada się za uogólnioną katalizą, M.Shimizu[29]
zwraca natomiast uwagę na stereochemię.

We wszystkich wymienionych wyżej grupach modeli abiogenezy najistotniejszym bodźcem


ewolucyjnym jest przepływ energii. Czwarta grupa, w wyjaśnianiu przebiegu ewolucji
przedbiologicznej odwołuje się do uniwersalnego prawa rządzącego przebiegiem wszystkich
procesów we wszechświecie. Charakterystyczna jest tu zasada socjabilności V.Nowaka[30]
przemianowana na później na uniwersalną zasadę integracji[31], czy też quazi-naukowy dobór
naturalny działający według G. Walda w skali kosmicznej[32]. Piąta grupa, to teorie przyjmujące
odwieczne istnienie informacji biologicznej, bądź to w formie preskrypcji[33], bądź to
predystynacji[34]. W przypadku S.C.Portellego[35] jest to ta sama informacja od początku
ewolucji. Przekazana nam ona została w postaci kodu genetycznegu z poprzedniego cyklu
rozwojowego wszechświata, nadając materii cechy umożliwiające, w odpowiednich warunkach
spontaniczne utworzenie układów żywych[36]. Ostatnia i najobszerniejsza grupa, to teorie
samoorganizacji materii przedbiologicznej. Należą do nich, teorie jakościowe[37], koncepcje
fizykalne[38], jak i propozycje niezależne[39].

Specyfika tych koncepcji polega na tym, że pojęcie samoorganizacji nie jest traktowane jako
wszechwyjaśniająca zasada, czy też parowo lecz to właśnie jej próbuje się nadać ściśle fizyczny
sens. Tok rozumowania twórców tych teorii skupia się głównie, na teoretycznym przedstawieniu w
postaci matematycznej trudności, jakie ewoluujący układ musi napotkać w czasie rozwoju i
sposobów przezwyciężania kryzysów tak, by przejść do kolejnych faz rozwoju. Zasadnicze różnice
109

między naukowcami występują tu w warstwie przyrodniczej. I tak dla Rudenki, podstawowym


substratem przemian ewolucyjnych są substancje białkowe, dla Eigena zaś współdziałające ze sobą
cząsteczki białkowe i kwasy nukleinowe[40].

Po pobieżnym przedstawieniu różnych teorii abiogenezy, jak i tych koncepcji, które w alternatywny
sposób chcą rozwiązać zagadkę życia stwierdzić trzeba za W. Ługowskim, że niemal wszystkie
współczesne propozycje wyjaśniające powstanie życia oparte są na idei ewolucji chemicznej. Jeśli
nawet autorzy niektórych prac ogłoszonych w ostatnich latach z założenia występują przeciw niej,
nie znaczy to, że się na niej nie opierają[41]. Szukając zaś odpowiedzi na pytanie w czym
przyrodnicy i filozofowie upatrują rozwiązania zagadki życia, stwierdzić trzeba, że w chemii. W
większości teorii, na jakimś etapie rozwoju substancja chemiczna nabiera cech właściwych materii
ożywionej[42]. Jest to obowiązujący dziś paradygmat, po za który wychodzi niewielu. Są to
zazwyczaj naukowcy innych niż chemia dziedzin, szukający rozwiązania na podstawie własnej
intuicji, posługując się swoimi metodami i specyficzną dla siebie terminologią.

Fizyka kluczem do zagadki życia

Współczesne badania nad procesem abiogenezy, coraz częściej nabierają interdyscyplinarnego


charakteru. Na szczególną uwagę zasługują teoretyczne rozważania Włodzimierza Sedlaka w
ramach bioelektroniki[43]. Nie negując paradygmatu biochemicznego, wskazuje na nowe fakty, o
które powinien on zostać uzupełniony. Najmocniej akcentuje autor własności związków
organicznych[44]. Zaliczyć do nich można najpierw półprzewodnictwo. Półprzewodnikami okazują
się być aminokwasy[45], białka[46], kwasy nukleinowe[47], cukrowce, lipidy[48] oraz barwniki,
elektrolity i woda[49]. Nie tylko jednak poszczególne związki organiczne, ale w przybliżeniu także
całe układy biologiczne traktować można jako połprzewodniki[50]. Organizm w swej zasadniczej
masie, zbudowany jest więc z półprzewodników, w których dokonują się reakcje chemiczne[51]. W
tym momencie dodać trzeba, że wiele związków organicznych takich jak białka, kwasy nukleinowe
czy lipidy, na różnym poziomie - od molekularnego po organizmalny posiadają także elektroniczną
charakterystykę półprzewodnikowego dielektryka[52]. Dzięki tej własności wykazują one zdolność
kondensacji ładunków ze szczególnym ich zagęszczeniem na powierzchni[53]. Tę zagęszczoną
warstwę elektronów nazwał Sedlak elektrostazą, wskazując jednocześnie na jej powszechność w
przyrodzie i ogromne znaczenie dla samoregulacji organizmów[54].

W świetle eksperymentalnych danych składniki organizmów okazują się - ze względu na quasi


krystaliczną i anizotropową strukturę - półprzewodnikami posiadającymi również cechy
piezoelektryków[55]. Oznacza to, że niektóre związki chemiczne, takie jak aminokwasy, białka czy
DNA i RNA zmieniają swoją polaryzację elektryczną pod wpływem nacisku mechanicznego,
rozciągania czy skręcania[56]. Właściwości takie zaobserwowano u mięśni, ścięgien, kości, a także
tkanek roślinnych i zwierzęcych[57]. Fala generowana w piezoelektrykach pod wpływem różnych
czynników zwana jest kwantowoakustyczną, a jej cząstka zwana jest fononem[58].

Wiele związków organicznych będąc piezoelektrykami jest jednocześnie ferroelektrykami, czyli


półprzewodnikami o wysokim stopniu przewodzenia[59]. Najwięcej jednak, zdaniem Sedlaka,
niepokoju w biologii wywołuje nadprzewodnictwo wysokotemperaturowe [60]. Już teoretyczne
rozwiązania W. A.Little`a wskazywały na możliwość jego zaistnienia w związkach
organicznych[61]. W praktyce wykryto nadprzewodnictwo dla cholesterolu, lizosomów i
karotenu[62] oraz DNA[63]. Pojawili się też autorzy, tacy jak na przykład Atherton, którzy
zauważyli nadprzewodność w organizmach żywych jako element pamięci komórki nerwowej.
Sygnał przechowywany miałby być w nich w postaci oscylującego prądu[64].
110

Obok elektronicznych własności materiału biologicznego, zdaniem Sedlaka, do pełnego obrazu


biologii konieczne jest uwzględnienie tak zwanej bioluminescencji[65] jako faktu stwierdzonego
empirycznie, tak dla organizmu jako całości, jak i dla układów komórkowych, tkankowych czy
poszczególnych narządów[66]. Każdy układ żywy jest otoczony i jednocześnie wypełniony
emitowanym przez siebie polem biologicznym[67]. Ultrasłabe promieniowanie wykryto wszędzie z
wyjątkiem dwóch grup najniższych roślin i zwierząt[68]. Dla przykładu, glony zielone z jednego
centymetra kwadratowego, w ciągu jednej sekundy, wyemitowały 15 do 50 fotonów, bakterie od 15
do 30 zaś niektóre kultury tkanek od 300 do 600[69].

Oprócz spontanicznego promieniowania, zauważalna jest także fotoluminescencja[70], czyli emisja


fotonów wymuszona działaniem światła widzialnego lub ultrafioletu. Aktywne są tutaj białka,
kwasy nukleinowe, przy czym najsilniejszą fluorescencję wykazują flawiny, lipofuscyny, tyrozyna i
tryptofan[71].

Kolejną fizyczną cechą przysługującą biomolekułom i organizmowi jako całości, której, według
Sedlaka, nie można pominąć, są własności magnetyczne. Są one konsekwencją elektronicznej
struktury atomów pierwiastków, których protony, a zwłaszcza elektrony, wytwarzają w ruchu
nieskompensowane orbitalne i spinowe momenty magnetyczne. Te zaś - różne od zera - powodują,
że pierwiastki magnetyczne oraz utworzone z nich związki chemiczne oddziaływają z
zewnętrznymi polami magnetycznymi. Zjawisko to stało się podstawą rozróżniania pierwiastków i
związków na paramagnetyki i ferromagnetyki posiadające trwałe momenty magnetyczne i związaną
z nimi przenikliwość magnetyczną oraz na diamagnetyki pozbawione trwałości tych momentów i
przenikliwości magnetycznej[72].

Paramagnetykami w organizmie żywym okazują się być wolne rodniki, erytrocyty, tkanki roślinne i
zwierzęce, a zwłaszcza mózg i serce[73]. Cały układ biologiczny, zdaniem Sedlaka, można w
ogólności rozumieć jako diamagnetyczny ośrodek, w którym rozmieszczone są paramagnetyczne
centra[74].

Wszystkie wyżej wymienione zjawiska, z którymi spotykamy się w materii ożywionej nie pasują do
biochemicznego opisu życia. Nawet, jeżeli są one dobrze poznane, nie zbliżają nas do poznania
istoty życia, a tym bardziej do wzniecenia procesów życiowych[75]. Sedlak widząc bezradność
dotychczasowych zmagań z genezą życia, postawił śmiałą tezę: materia ożywiona jak każda materia
musi być rozpatrywana kwantowo. Życie zawiązało się na poziomie kwantowym i to właśnie tam
należy go szukać[76]. Na tym poziomie, mamy do czynienia jedynie z elektronami, fotonami i
fononami. Cząstki te i to zarówno pochodzenia biochemicznego jak i elektronicznego zbliżając się
do siebie na krytyczną odległość oddziaływają ze sobą. Te utrwalone interakcje nazywa Sedlak
wprost życiem[77].
Przypisy
_____________________

[1]Sz.W.Ślaga, Bioelektroniczny model abiogenezy, w: Perspektywy bioelektroniki, pod red. J.Zona


i M.Wnuka, Lublin 1984, s. 16.
[2]Sz.W.Ślaga, Życie - ewolucja, w: Zagadnienia filozoficzne współczesnej nauki, pod red.
M.Hellera i M.Lubańskiego, Sz.W.Ślagi, Warszawa 1992, s. 386; Autor ten podaje także inne
terminy, które obok nazwy protobiologia używane są na określenie powstania życia na drodze
ewolucyjnej. Są to: autogonia, biopeoza, biogeneza, biogenetyka, protobiogeneza, systemogeneza,
biosystemogeneza, ewolucja chemiczna, prebiotyczna ewolucja molekularna i wreszcie abiogeneza.
111

Ja w swojej pracy uzywać bedę właśnie tego ostatniego terminu.


[3]W.Sedlak, U źródeł nowej nauki. Paleobiochemia, Warszawa 1973, s. 7-90; W.Sedlak,
Możliwości badania początków życia na Ziemi, w: Sprawozdania Towarzystwa Naukowego KUL
19(1971), s. 138; SZ.W.Ślaga, Życie-ewolucja, s. 366-367.
[4]W.Sedlak, Powstanie życia na Ziemi w świetle biofizyki, w: Sprawozdanie Towarzystwa
Naukowego KUL 18(1970), s. 100.
[5]W.Sedlak, Postępy fizyki życia, Warszawa 1980, s. 105; W.Sedlak, Powstanie, s. 101.
[6]SZ.W.Ślaga, Bioelektroniczny, s.16.
[7]D.Sobczyńska, Ewolucja chemiczna a dialektyka rozwoju wszechświata, w: Człowiek i
Światopogląd 4(207)1983, s. 40.
[8]W.Ługowski, Filozoficzne podstawy protobiologii, Warszawa 1995, s. 12.
[9]Sz.W.Ślaga, Życie-ewolucja, s. 374-377.
[10]W.Ługowski, Filozoficzne, s. 12-13.
[11]Tamże, s. 16-25; Autor przeprowadza krytykę książki: Ch.B.Thaxton, W.L.Bradley i R.L.Olsen,
The mystery of life`s origin. Reassessing current theories, New York 1984., w której autorzy starają
się wykazać małe prawdopodobieństwo ewolucji chemicznej.
[12]Tamże, s. 19.
[13]K.Kloskowski, Sz.W.Ślaga, Neopanspermia alternatywa abiogenezy? w: Z zagadnień filozofii
przyrodoznastwa i filozofii przyrody, t.XIII, pod red. M.Lubańskiego i Sz.W.Ślagi, Warszawa 1991.
[14]Sz.W.Ślaga, Życie-ewolucja, s. 375.
[15]Tamże, s. 375-377.
[16]W.Ługowski, Filozoficzne, s. 26.
[17]K.Kloskowski, Rola przypadku w genezie życia, w: Z zagadnień filozofii przyrodoznawstwa i
filozofii przyrody, t.VIII, Warszawa 1986.
[18]H.Kuhn, Umschwung in der dynamischen Strukturbildung: Durchbruch von System, die einen
Bauplan tragen, w: Nova Acta Leopoldina 1989, v. 60, nr 265, s. 185-195; R.W.Kaplan, Origin of
life via hypercyclic and simpler protobionts, w: Biologisches Zentralblatt 1981, nr 1, s. 23-32.
[19]L.S.Dillon, Realism and the origin of the genetic code, w: Molecular evolution and
protobiology, New York 1984, s. 313-330.
[20]J.B.S.Haldane, The origin of life, w: J.B.S.Haldane, On being the right size and other esseys,
Oxford 1986, s. 101-112.
[21]H.J.Muller, The gene material as the initiator and the organizing basis of life, w: American
Naturalist 1966, v. 100, s. 493-517.
[22]H.Quastler, The emergence of biological organization, New Haven 1964.
[23]G.F.Joyce, RNA ewolution and the origins of life, w: Nature 1989, v. 338, nr 6212, s. 217-224.
[24]A.M.Weiner, The origins of life, w: Molecular biology of the gene, ed. J.D.Watson et al., t. 2,
Menlo Park 1987, s. 1098-1163.
[25]N.R.Pace, Origin of life. Facing up to the physical setting, w: Cell 1991, v. 65, s. 531-533.
[26]W.Ługowski, Filozoficzne, s. 28.
[27]M.Conrad, Bootstrapping model of the origin of life, w: Biosystems 1982, v. 15, nr 3, s. 209-
219.
[28]O.E.Rossler, Deductive prebiology, w: Molecular evolution and protobiology, New York 1984,
s. 375-385.
[29]M.Shimizu, Origin and evolution of hereolity - metabolizm system, w: Origin of life 1984, v.
14, s. 531-538.
[30]V.Nowak, The socjability principle and its philosophical implications, w: Proceeding of the
XVth World Congress of Philosophy, Sofia 1973, v. 2, s. 347-351.
[31]K.Bahadur, S.Ranganayaki, Origin of life. A functional approach, Allahabad 1981.
[32]G.Wald, The origin of life, w: Life, San Fransisco 1979, s. 47-56.
112

[33]J.D.Bernal, The origin of life, London 1967.


[34]D.H.Kenyon, G.Steinman, Biochemical predistination, New York 1969.
[35]C.Portelli, The origin of life. A cybernetic and informational process, w: Acta Biotheoretica
1979, v. 28, nr 1, s. 19-47.
[36]W.Ługowski, Filozoficzne, s. 57-64.
[37]A.I.Oparin, Proischozdienie zyzni, Tbilisi 1985; F.Egami, O wozniknowienii zyzni w morskiej
sridie, w: Priroda 1982, nr 8, s. 95-100.
[38]M.Eigen, P.Schuster, The hypercycle. A principle of natural self-organization, Berlin 1979;
W.Ebeling, R.Feistel, Physik der selbstorganisation und Evolution, Berlin 1982.
[39]L.A.Nikolajew, Rasprostranienije sostajanij i problema ewolucji chimiczeskich sistem, w:
Termodynamika i regulacyja biologiczeskich processow, Moskwa 1984, s. 255-259; A.P.Rudenko,
Teoria samorazwitija, okrytych kataliczeskich sistem, Moskwa 1969.
[40]W.Ługowski, Paradoks powstania życia. Filozoficzne problemy biogenezy, Warszawa 1987, s.
98-108.
[41]W.Ługowski, Niektóre filozoficzne konsekwencje przyrodniczych badań nad przedbiologoczną
ewolucją chemiczną i powstaniem życia, w: Panta Rei, t. II, Wrocław 1986, s. 47.
[42]W.Sedlak, Kierunek - początek życia. Narodziny paleobiochemii krzemu, Lublin 1985, s. 127.
[43]Sz.W.Ślaga, Bioelektroniczny, s. 13.
[44]W.Sedlak, Wprowadzenie w bioelektronikę, Wrocław - Warszawa - Kraków - Gdańsk - Łódż
1988, s. 14; S.Kajta, Włodzimierza Sedlaka kwantowa teoria życia, w: Z zagadnień filozofii
przyrodoznastwa i filozofii przyrody, pod red. M.Lubańskiego i Sz.W.Ślagi, t. XII, Warszawa 1991,
s. 66-69.
[45]W.Sedlak, Wprowadzenie w fotodynamikę strukturalną układów biologicznych, w: Kosmos A,
23(1974)5, s. 514.
[46]W.Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, Warszawa 1979, s. 171.
[47]W.Sedlak, Biofizyczne aspekty ekologii, w: Wiadomości ekologiczne 16(1970)1, s. 44;
M.Kryszewski, Półprzewodniki wielkocząsteczkowe, Warszawa 1968, s. 264-272.
[48]W.Sedlak, Wprowadzenie w fotodynamikę, s. 514 i s. 519.
[49]W.Sedlak, ABC elektromagnetycznej teorii życia, w: Kosmos A 18(1969)2, s. 167-168;
W.Sedlak, Wstęp do elektromagnetycznej teorii życia, w: Roczniki Filozoficzne 18(1970)3, s. 101-
102 i 107-117; M.Kryszewski, dz.cyt., s. 12.
[50]S.Kajta, dz.cyt., s. 67; W.Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 91.
[51]W.Sedlak, Bioenergetyczny charakter uwagi, w: Summarium 5(25)1978, s. 128-129.
[52]S.Kajta, dz.cyt., s. 67.
[53]W.Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 55.
[54]Tamże, s. 62-67; W.Sedlak, Model układu emitującego pole biologiczne i elektrostaza, w:
Kosmos A 16(1967)3, s. 151-159.
[55]S.Kajta, dz.cyt., s. 68; W.Sedlak, Postępy fizyki życia, Warszawa 1984, s. 150; Z właściwości
półprzewodnikowych i piezoelektrycznych materiału biologicznego, zdaniem Sedlaka, wynikają
konsekwencje funkcjonalne. Półprzewodniki są przetwornikami energii chemicznej, termicznej i
elektromagnetycznej na elektryczną i odwrotnie - każdej energii na fotony. Piezoelektryki zaś
dokonują przemiany energii mechanicznej na elektryczną i odwrotnie.
[56]W.Sedlak, Wprowadzenie w bioelektronikę, s. 19; E.Fukada, Piezoelektric properties of
biological macromolecules, w: Advan.in Biophys 6(1974), s. 121-155; W.Sedlak, Postępy, s. 173-
194; W.Sedlak, Inną drogą, Warszawa 1988, s. 193.
[57]M.Wnuk, Rola układów porfirynowych w ewolucji życia, w: Z zagadnień filozofii
przyrodoznastwa i filozofii przyrody, pod red. M.Lubańskiego i Sz.W.Ślagi, t. IX, Warszawa 1987,
s. 185; S.Kajta, dz.cyt., s. 68.
[58]W.Sedlak, Wprowadzenie w bioelektronikę, s. 19.
113

[59]W.Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 56-59.


[60]W.Sedlak, Wprowadzenie w bioelektronikę, s. 19-20.
[61]W.A.Little, Nadprzewodnictwo w temperaturze pokojowej, w: Postępy Fizyki 1(1966), s. 3.
[62]W.Sedlak, Homo electronicus, Warszawa 1980, s. 53.
[63]M.Wnuk, Rola układów porfirynowych, s. 185.
[64]B.Rosenberg, Electrical Conductivity of Protein, w: Nature 193(1962), s. 276.
[65]W.Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 88.
[66]Sam Sedlak bioluminescencją nazywa ultrasłabe promieniowanie niezależne od strony
enzymatycznej. Jest to energia, którą tracą organizmy, a wynika ze stanów wzbudzonych, wśród
których następuje promienista rekombinacja. Odbywa się to wszystko na poziomie kwantowym i
określane jest mianem emisji światła, którą to Sedlak ogólnie nazywa polem biologicznym;
W.Sedlak, Model układu emitującego pole biologiczne i elektrostaza, w: Kosmos A 16(1967), s.
151-159; S.Kajta, dz.cyt., s. 109-144.
[67]W.Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 35.
[68]G.T.Mamedow, G.A.Popow, W.W.Koniew, Swierchslaboje swieczenije razlicznych
organizmow, w: Biofizika 14(1969), s. 1047-1151.
[69]W.Sedlak, Wprowadzenie w bioelektronikę, s. 20.
[70]Fotoluminescencję dzieli się na florescencję, czyli emisję fali elektromagnetycznej
jednocześnie z jej pochłanianiem, oraz na fosforescenję, czyli emisje z opóźnieniem od 0,001
sekundy aż do dni i miesięcy.
[71]S.Kajta, dz.cyt., s. 112.
[72]Tamże, s. 49.
[73]W.Sedlak, Magnetohydrodynamika biologiczna w zarysie, w: Kasmos A 20(1971)3, s. 191-201.
[74]W.Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 191.
[75]W.Sedlak, Wprowadzenie w bioelektronikę, s. 16-17.
[76]Tamże, s. 17-18.
[77]Tamże, s. 18.

Ks. mgr Piotr Subocz

Ks. mgr Piotr Subocz - Bioelektroniczna koncepcja abiogenezy wg ks. Prof W. Sedlaka

Bioelektroniczny model abiogenezy

Poznanie genezy życia na Ziemi jest dziś jednym z najbardziej dyskutowanych problemów w
biologii. Dla zrozumienia skomplikowanego i długiego procesu abiogenezy szuka się rozwiązań w
dziedzinach pozornie nie związanych z biologią, takich jak, termodynamika procesów
nieodwracalnych, elektroniki, czy też mechaniki kwantowej. Próbę zbudowania takiego
interdyscyplinarnego modelu abiogenezy podje W. Sedlak. Model ten, zwany bioelektronicznym
opiera się na podstawowym założeniu, iż obecnie, życie to nie tylko odwracalne reakcje chemiczne
ale także półprzewodnikowe właściwości masy organicznej. Konsekwencją takiego założenia, są
niżej przedstawione drogi ewolucji życia podzielone na trzy, wyraźnie widoczne u Sedlaka etapy.
Czas do zawiązania się protoorganizmu, analiza tego czym był, oraz ewolucja w kierunku znanego
nam dziś życia.

Droga do życia

Wyjaśnienie zagadnienia genezy życia jest procesem złożonym. Domaga się bowiem nie tylko
114

ustalenie pojęć i praw rządzących rozwojem, lecz nadto i obrania "początku", od którego procedura
eksplantacji się zaczyna. Sedlak punkt zerowy umieści w elektromagnetycznej próżni[24], z której
wyłoni się punkt osobliwy będący na przykład fotonem. Nie jest to przypadek, że tą właśnie quasi-
cząstkę posiadając energię, a nie posiadając masy spoczynkowej wybrał Sedlak na początek
wszystkiego[25]. Cała masa fotonu związana jest z jego ruchem z prędkością światła[26]. Jego
powstanie, wywodzi Sedlak kwantyzując próżnię. Przestrzeń według niego nie jest ciągła i jak
każda energia ma ziarnistą strukturę[27]. Szukając najmniejszej ograniczonej przestrzeni dochodzi
do czworościanu foremnego[28] jako obrazu najlepiej przedstawiającego pojedynczy kwant próżni,
który przez Sedlaka nazwany jest magnelem[29]. Foton byłby tutaj szczególnym przypadkiem
sprzężenia dwóch magneli realizujących razem także tetreadr[30]. Jego powstanie, spowodowało
zaburzenie elektromagnetycznej próżni, które przenoszone było dalej w kierunku "umasowienia"
energii[31].

Pojawił się nowy okres w dziejach wszechświata: czas od powstania pierwszego fotonu aż do
zawiązania się pierwszego atomu wodoru[32]. Musiała się wtedy dokonać generacja cząstek
elementarnych[33] oraz wiele innych podstawowych zdarzeń, wśród których umieszcza Sedlak
potencjalnie także życie[34]. Wynika to z zaistnienia właśnie wtedy pierwszego aktu przyrody, to
jest interakcji między kwantem światła i elektronem uwięzionym w polu oddziaływań protonu
sprzężonego z neutronem[35]. Interakcja foton - elektron z punktu widzenia bioelektroniki wydaje
się istotne i powszechnie występujące także dziś w przyrodzie. Wykorzystała je ona
prawdopodobnie, jak twierdzi autor w innym wariancie do zapoczątkowania życia[36].
Jak jednak zawiązało się życie? W jaki sposób zainicjował się ten najelementarniejszy proces, który
byłby już życiem? Aby znaleźć odpowiedź na te pytania trzeba za Sedlakiem dokonać przeskoku do
czasów, kiedy istniały już związki organiczne niebiotycznego pochodzenia, takie jak porfiryny,
aminokwasy, melaniny oraz niektóre cukrowce i kwasy tłuszczowe. Pod wpływem geofizycznych
czynników, takich jak temperatura, ciśnienie, czy wreszcie światło słoneczne następowały dalsze
reakcje chemiczne i polimeryzacja[37].

Bardzo ważny, zdaniem Sedlaka, był również elektromagnetyczny charakter środowiska stanowiący
zasadniczą determinantę życia[38]. Co za tym idzie Sedlak założył, że życie musiało oprzeć się na
substracie dającym maksymalny odbiór informacji ze środowiska. Jedynym rodzajem materii, który
zdolny jest do odbioru, nawet minimalnych przekazów polowych, jest półprzewodnik[39]. I
rzeczywiście niektóre ze związków, takie jak porfiryny czy melaniny spełniały te funkcje już od
początku[40], inne nabrały właściwości elektronicznych wraz z polimeryzacją[41]. Spośród
powszechnie dostępnych półprzewodników najprostszym była woda[42]. Jest ona nie tylko źródłem
elektronów i protonów, ale stanowi też dobry ośrodek (w swej krystalicznej fazie) elektronowego, a
zwłaszcza protonowego przewodzenia przez tak zwane mostki wodorowe[43]. Nie bez znaczenia,
według Sedlaka, jest także fakt, że woda łatwo powiększa swoje półprzewodnikowe właściwości, a
pod wpływem pola elektromagnetycznego dochodzi w niej do ustawicznej rekombinacji protonów i
elektronów[44].

Jest amfoterem stąd łatwo oddzielając protony pełni rolę oksydoreduktora[45]. Wszystkie te
właściwości utwierdzają Sedlaka w przekonaniu, że życie "wystartowało" z wody[46]. Wydaje się
oczywiste, że sam fakt polimeryzacji nie był równoznaczny z ożywieniem masy organicznej.
Poznany jest on dość dobrze i nie ma dziś większych problemów z zawiązaniem "in labo" szeregu
polipeptydowego[47].
Aby w drodze do życia zrobić kolejny krok, Sedlak konsekwentnie wskazuje na elektroniczne
właściwości masy organicznej. Problem przed jakim stanął w tym miejscu to wyjaśnienie sposobu
przewodzenia elektronowo-protonowego w półprzewodnikach[48]. Z istniejących obecnie modeli:
115

pasmowego[49], tunelowego, skokowego[50] i złączowego p-n wybrał ten ostatni jako najlepiej
tłumaczący ten mechanizm życiotwórczy w bioukładzie[51]. Z tego punktu widzenia
najelementarniejszą strukturę elektroniczną stanowi łącze p-n będące granicą dwóch charakterystyk
półprzewodnictwa, donorowego i akceptorowego[52].

Półprzewodnikowy substrat ma tylko dwie możliwości[53]: elektron lub jego brak w przypadku
półprzewodnika nieorganicznego, bądź elektron lub proton w półprzewodniku organicznym[54].
Pod wpływem jakiejkolwiek informacji dokonuje się oscylacja wokół izoelektrycznego punktu
równowagi[55]. Sedlak wskazuje na to, że złącze p-n posiada swój analogon drobinowy w
amfoterach. Amfoter stanowi ambiwalentny układ reprezentujący dwa odmienne stany elektryczne
w tym samym zespole drobinowym. Prościej mówiąc jest to dipol ze wspomnianym wyżej punktem
izoelektrycznym. Zmiana po jednej stronie tego punktu powoduje automatyczną kontrzmianę po
drugiej stronie i odwrotnie[56]. Jeżeli za Sedlakiem przyjmiemy, że po jednej stronie jest woda, a
po drugiej koloid[57], to otrzymamy układ bardziej złożony funkcjonalnie niż strukturalnie. Według
Sedlaka już taki układ biopółprzewodników stanowi to, co należałoby najogólniej określić mianem
życia[58].

Stwierdzenie powyższe, chociaż wprost sformułowane, wydaje się być zbyt ogólnikowe i niewiele
wyjaśniające. Mowa jest tu raczej o funkcjach, które prawdopodobnie były wcześniejsze od
chemicznej organizacji życia opartej ostatecznie na związkach organicznych. Obecne
półprzewodnictwo białek czy kwasów nukleinowych byłoby właśnie archaicznym reliktem
funkcjonalnym wcześniejszym niż chemiczne cechy obecnego, a także paleontologicznych faktów
życia[59]. Co więcej, Sedlak sam stwierdza, że życie nie jest jedynie wynikiem procesów
elektronicznych, ale także do jego istnienia konieczne są odwracalne reakcje, z chemiczną
odbudową struktur molekularnych, w których dokonuje się synteza i katabolizm[60].

W swoich rozważaniach skupia się na submolekularnym poziomie organizacji materii ożywionej


zauważając, że mamy tam do czynienia jedynie z elektronami, fotonami i fononami[61]. Jest to
swoisty energetyczny świat, gdzie masa i energia zatracają swe różnice. Polowo - energetyczne
kontinuum opisywane jedynie mechaniką kwantową niedostępne jest bezpośredniemu
doświadczeniu. Tam najprawdopodobniej zawiązał się proces zwany życiem[62]. Ponieważ nie
potrafimy dostrzec go przy użyciu metod empirycznych, uciekamy się do rozważań teoretycznych.
Sedlak wskazuje na to, iż chemiczne zasilanie żywego układu wiąże się ściśle z procesami
elektronicznymi organicznych półprzewodników oraz z funkcją piezoelektryków sprowadzającą się
do przemian elektromechanicznych[63]. Na poziomie submolekularnym mechanika kwantowa każe
nam sprzężenie tych procesów uznać za koniecznie występujące[64].
Po raz pierwszy zawiązało się ono gdzieś w archaiku. Do tego momentu była, co najwyżej,
abiogenna synteza związków organicznych i elektroniczne właściwości mineralnego środowiska,
udzielane doraźnie masie organicznej[65].

Kwantowy szew życia

Sprzężenie między reakcjami chemicznymi i elektronicznymi w molekularnym ośrodku związków


organicznych, Sedlak nazywa "kwantowym szwem życia"[66]. Według niego dzisiaj jest on ten sam
i taki sam, jak w pierwszym momencie zawiązania się życia. Co więcej sugeruje, że jest wprost
życiem[67], a przyroda może również i dziś dokonywać "zszywania" procesów chemicznych z
elektronicznymi. Trudności z dostrzeżeniem tego, wynikają z faktu, że dokonuje się on w
"pikosekundowej skali"[68].
116

Wiemy już, że zdaniem Sedlaka, życie, a tym samym "kwantowy szew życia" zawiązany został na
submolekularnym poziomie[69]. Na pytanie, w jaki sposób powstał, jedyną konkretną odpowiedzią
Sedlaka jest to, że powstać musiał. Sam proces abiogenezy wydaje się być dla niego zakryty ze
względu na współwystępowanie wielu czynników[70]. Życie, jest więc, "zwycięską próbą czasu,
ewolucji, warunków geochemicznych i geofizycznych, całego kompleksu czynników możliwych
tylko w przybliżeniu do odtworzenia"[71]. Kiedy Sedlak stanął przed koniecznością zdefiniowania
"kwantowego szwu życia" określił go jako "najmniejszy element funkcjonalny ożywionej materii
zespalający autogennymi fotonami reakcje chemiczne z procesami elektronicznymi w ośrodku
organicznych półprzewodników"[72].

Najbardziej niejasne jest tutaj stwierdzenie "element funkcjonalny". Sugeruje to, iż "szew życia"
jest układem bezstrukturalnym[73] i nie należy szukać jego anatomicznych odpowiedników[74].
Wydaje się to zrozumiałe, kiedy zauważy się, iż Sedlak utożsamia "szew życia" z "kwantem
życia"[75] będącym próbą wyrażenia życia w kategoriach energii[76]. Przyglądając się innym
wypowiedziom Sedlaka na interesujący nas temat zauważyć można, że życie nie jest wyłącznie
energią ale także materią[77]. Musi posiadać struktury, bo w nich tkwią "informacje", które są
zasadniczym czynnikiem składowym każdych układów zorganizowanych. "Kwantowy szew życia"
dysponuje informacją o sobie, a co więcej potrafi ją przechować (zamykając w przestrzeni
Fermiego) nawet w temperaturze zera absolutnego[78]. Wynika stąd, że "szew życia" jest raczej
"elementem strukturalnym" niż "funkcjonalnym". Sedlak zauważa więc naturalny dla systemów
żywych dualizm struktury i funkcji, stwierdzając w pewnym momencie, że jest to "element
strukturalno-funkcjonalny"[79].

Życie, a za tym i "szew życia", polegałby na interakcji między procesami: elektronicznymi i


chemicznymi. "Zszywanie" owego "szwu" dokonywałoby się "świetlnym ściegiem", a więc
elektromagnetycznymi impulsami. Życie zatem, po mimo, iż musi być związane z materią, jest falą
elektromagnetyczną, to znaczy jest światłem[80] rys.1.(Wprowadzenie w bioelektronikę, s.50)
Rysunek powyższy jest oczywiście jedynie próbą zobrazowania rzeczywistości, którą rozważać
trzeba w pewnej analogii do znanej z fizyki zasady nieoznaczoności. Nie można rozpatrywać "szwu
życia" analizując równocześnie proces chemiczny i elektroniczny. Ma ono bowiem przybliżyć nam
zrozumienie sprzężenia dwóch różnych zdarzeń, z których jedno prowadzi do reakcji chemicznych,
a drugie, nie zmieniając strony chemicznej półprzewodnika, uruchamia jedynie zdelokalizowane
elektrony. Widzimy z jednej strony oksydoredukcyjne reakcje dostarczające kwantów
chemiluminescencyjnych, a z drugiej wzbudzone stany elektronowe, które przy promienistej
rekombinacji generują fotony. Z obu stron otrzymywane są więc kwanty światła, będące istotnym
elementem zintegrowanego funkcjonowania "szwu życia". Owo "zszycie", zdaniem Sedlaka,
zgodnie z zasadami mechaniki kwantowej musi zaistnieć, a co więcej wskazuje na to, iż wszystkie
"złącza" (jako kwantowe oscylatory) wchodzące w skład jakiegoś układu odznaczają się
samosynchronizacją. Organizacja żywej materii, jaką obserwujemy empirycznie, zaczyna się więc
już w pojedynczym "szwie życia"[81]. Trzeba tu dodać, że ciągłość procesu życia upatruje Sedlak
w przesunięciu w fazie strony chemicznej względem elektronicznej co przedstawia rysunek
pierwszy jako "wektor życia".

Autor elektromagnetycznej teorii powstania życia nie rozstrzyga nigdzie kwestii rozmiarów
"złącza". W jednym miejscu stwierdza, że jest ono rozmiarów submolekularnych, co wskazywałoby
na istnienie wielu "złącz" w obrębie jednej molekuły, a w kilka linijek wcześniej widzi je jako dużo
większy system, w którego skład wchodziłoby nawet wiele molekuł[82].

W wielu miejscach zwraca Sedlak uwagę na maksymalną wydajność[83] oraz termodynamiczną


117

optymalność pojedynczego złącza[84].


Obok szeregu właściwości, Sedlak przypisuje "kwantowemu szwu" różnego rodzaju funkcje. Ma
więc ów "szew":
a) sterować jakimiś procesami; Jako "kwantowy rozrusznik życia" włącza nieustannie reakcje
chemiczne w rytm procesów elektronicznych. Będąc jednocześnie uniwersalnym katalizatorem
procesu życiowego zapewnia reakcjom chemicznym nieustanną rytmikę anaboliczno-
kataboliczna[85].

b) być detektorem promieniowania elektromagnetycznego; Sedlak stwierdza tu, iż "łącze życia" jest
wrażliwe nawet na najmniejsze natężenia pól elektromagnetycznych, tak środowiska wewnętrznego
jak i zewnętrznego[86]. Sugeruje też, ze względu na fakt maksymalnego pochłaniania przez białka i
kwasy nukleinowe światła ultrafioletowego, ten właśnie zakres częstotliwości wybrało do swego
działania "łącze życia"[87].

c) pełnić rolę wzmacniacza strumienia fotonów; Oznacza to, że Sedlak uważa "łącze życia" za laser
biologiczny[88]. Nie stwierdza wyraźnie jakiego jest on rodzaju. Raz jest to laser fotonowo-
fononowy, będący układem dwustronnego wymuszania stanów wzbudzonych i rekombinacyjnego
degradowania z fotonową i fononową generacją[89]. Drugim razem "szew życia" sprowadza autor
do pracy dwóch wzajemnie dopompowujących się laserów, chemicznego i
półprzewodnikowego[90].

d) wytwarzać stan plazmowy; Zgodnie z tym "łącze życia" stanowi kwantowy generator
bioplazmy[91], którą Sedlak uważa za nowy stan materii analogiczny do plazmy fizycznej. Co
więcej "szew życia" jest wprost bioplazmą[92].

Przedstawione wyżej funkcje przypisywane przez Sedlaka "łączu życia", wydają się być
podstawowymi. Czy jednak posiadało je ono od początku, czy jest to raczej wynik ewolucji?
Odpowiedź wydaje się oczywista. Z pewnością gdzieś w archaiku w momencie zawiązania się
pierwszego "łącza", było ono bardzo proste i to zarówno co do właściwości, jak i funkcji. Aby
prześledzić spojrzenie autora bioelektroniki na kierunki ewolucji protożywego układu, trzeba
wskazać, że nie rozstrzygając problemu rozmiarów "złącza", nie przesądzą także jednoznacznie
tego, czy pierwsza biomolekuła składała się z wielu, czy też z jednego "złącza". Wydaje się jednak,
że w przypadku protoorganizmu ma Sedlak na myśli współdziałanie wielu "złącz". Wskazuje na to
chociażby ewolucyjne podejście Sedlaka do bioplazmy, jako do "cieczy elektrycznej" wytwarzanej
przez wszystkie "złącza" wchodzące w skład żywego ustroju[93]. Kiedy Sedlak dostrzegł
elektromagnetyczną stronę życia, a w konsekwencji możliwość istnienia plazmy biologicznej[94],
odkrył, że czas rozpoczęcia ewolucji bioplazmy zbiega się nie tylko w czasie z genezą życia, ale
jest wręcz tym samym[95].
W tym miejscu pozostaje odpowiedzieć na jakiej drodze według Sedlaka dokonała się ewolucja
"kwantowego szwu życia" czyli bioplazmy, a tym samym samego życia do momentu, kiedy mogło
ono spełniać podstawowe własności przypisywane dziś temu fenomenowi przyrody?

Drogi ewolucji bioelektronicznej

Na początek trzeba by było przypomnieć podstawowe rozróżnienie w spojrzeniu Sedlaka na życie.


Widzi on w materii ożywionej dwie sprzężone ze sobą strony, to jest chemiczną i elektroniczną.
Inaczej to opisując mamy bioplazmę metaboliczną (elektrony, protony, jony, rodniki uruchomione
w procesie chemicznym) oraz bioplazmę strukturalną (elektroniczną) uruchomionych ładunków
półprzewodnikowego środowiska organicznych związków[96]. Sama ewolucja układu żywego
118

dokonywała się prawdopodobnie w trzech kierunkach:


a) rozwoju struktur molekularnych,
b) rozwoju usprawniania procesów biochemicznych,
c) rozwoju elektronicznych własności struktur molekularnych.
Dwa pierwsze kierunki są dziś poznane dość dobrze, gdyż chodzi tu o ewolucję biochemiczną[97].
W. Sedlak określa ją mianem ewolucji w płaszczyźnie "poziomu", zwracając przy tym uwagę na to,
że ewolucję molekularną należy widzieć w perspektywie istnienia bioplazmy[98]. Trzeci kierunek
rozwoju nazwał ewolucją w orientacji "pionowej"[99] i to ona stanowi właśnie istotną nowość,
którą do spojrzenia na ewolucję życia wprowadziła bioelektronika.

Zanim jednak prześledzimy ten interesujący nas proces, trzeba zauważyć, że, zdaniem Sedlaka,
istota życia nie jest związana z budową białka, ale ze sprzężeniem jego własności elektronicznych z
odwracalnymi reakcjami chemicznymi. Wyznacznikiem życia nie są więc drobiny dziś znanego
białka lecz ich podwójna funkcja, to jest chemiczna i elektroniczna. Na początku życia nie musiało
być wcale białko, ale mógł być dowolny związek o donorowo - akceptorowych własnościach, który
potrafiłby "rozkołysać" odwracalne procesy oksydoredukcyjne, "zespalając je z procesami
elektronicznymi swych własności półprzewodzących i piezoelektrycznych. Podstawowym
substratem, dla Sedlaka, był krzem, będący analogonem węgla pod względem własności
chemicznych[100].

Przedstawiony wyżej bioplazmowy sposób patrzenia przez W. Sedlaka na życie logicznie prowadził
go do rozpatrywania problemu abiogenezy także z tego punktu widzenia. Konsekwentnie doszedł
do ujęcia ewolucji życia jako ewolucji bioplazmy.

Ewolucja bioplazmy metabolicznej

Według Sedlaka odtworzenie głównych zarysów ewolucji bioplazmy metabolicznej jest stosunkowo
łatwe[101]. Zmierzała ona przede wszystkim do intensyfikacji przemian chemicznych, a
dokonywać się mogła na wiele sposobów, na przykład przez:
a) zwiększenie ilości reakcji w jednostce czasu,
b) rozbicie reakcji na poszczególne etapy enzymatyczne,
c) większe zróżnicowanie reakcji dwukierunkowych, na przykład oksydoredukcyjnych,
d) wytworzenie bardziej wydajnych procesów katabolicznych,
e) rozbicie reakcji na mikroprocesy

Ewolucja w kierunku biochemicznym, zdaniem Sedlaka, charakteryzowała się przede wszystkim


tendencją do uruchomienia maksymalnego obiegu elektronów i protonów w metabolicznych
procesach[102]. W rozwoju protosystemów żywych musiało nastąpić przyspieszenie tempa zmian,
wzrost rytmiki, przybycie nowych antagonizmów, napięć i sprzeczności. Mając na uwadze fakt, że
początek życia był bardziej związany z półprzewodnikami niż z konkretnymi związkami
chemicznymi widzi on nieco inaczej niektóre etapy ewolucji biochemicznej[103].

Protoorganizm do półprzewodzącego substratu przyłączał zapewne coraz to nowe związki


chemiczne o donorowo-akceptorowych i oksydoredukcyjnych właściwościach. Jest to tym bardziej
uzasadnione, iż półprzewodniki łatwo przyjmują nowe elementy domieszkowe poprawiając swą
elektryczną charakterystykę, nie zmieniając jednocześnie swoich struktur[104]. Podczas wymiany
owych elementów strukturalnych nastąpić musiało przejście podłoża życia z nieorganicznego
koloidu na białko. Metabolizm jawi się tutaj jako ustawiczna wymiana elementów chemicznych
całego układu na "świeże". Stwierdzenie to prowadzi twórcę bioelektroniki do podkreślenia
119

znaczenia "nieorganicznej reszty życia" w ewolucji biochemicznej. Sieć przestrzenna białek i


kwasów nukleinowych jawi się jako stary zabytek skopiowany jeszcze z pierwszego podłoża
glinokrzemianowej litosfery[105]. Wprowadzenie związków organicznych jako głównej masy
protoorganizmu spowodowało w nim zwiększenie antagonizmów i napięć dając maksymalne
możliwości stanów elektronowych. Dokonywać się to musiało minimalnym nakładem pracy czyli
konieczne było obniżenie energii aktywacji w procesach życiowych. Aby to jednak było możliwe,
życie w tym czasie musiało szukać dodatkowych źródeł energii. Pojawiły się więc w procesie
ewolucji:
a) mostki wodorowe odgrywające rolę złącz p-n,
b) związki aromatyczne typu tryptofanu, fenyloalaniny, tyrozyny, czy porfiryn,
c) pierścieniowe związki typu niebiałkowego jak flawony, chinony, sterydy,
d) barwniki typu melanin, hemu, chlorofilu, czy karotenów,
c) metaliczne atomy w związkach takich jak cytochromy, chlorofile, kobalaminy. Pełnią one rolę
chelatów ( molekularnej matrycy ) dobrze znanych z techniki laserowej.
Cała rozbudowa biomolekuły w "poziomie" szła więc w kierunku coraz sprawniejszego
uruchamiania elektronów[106]. Przy czym zwrócić trzeba w tym miejscu uwagę na ujmowanie
przez Sedlaka istoty życia jako półprzewodnikowej pompy elektromagnetycznej, czyli
biologicznego lasera[107]. Z tego punktu widzenia dopatruje się on w ewolucji życia ciągłego
podnoszenia przez nie sprawności laserowej[108]. W związku z tym postulatem zauważa on, iż w
różnego rodzaju związkach pojawiły się przejścia tunelowe ( bezstratne ), które prowadzić mogą do
nadprzewodnictwa w temperaturze pokojowej.

W ewolucji biochemicznej rozpatrywanej elektronicznie wyraźnie rysuje się ustawiczny wzrost


tendencji do wytwarzania optymalnych sytuacji półprzewodnictwa ze wszystkimi tego
konsekwencjami. Ewolucja ta nie przebiegała zapewne ani w pojedynczej drobinie, ani w
nieskończonym continuum drobin, ale była wyodrębniona ze środowiska i stała się od niego w jakiś
sposób odizolowana. Sedlak widzi tu szczególną rolę elektrostazy jako formy homeostazy
elektrycznej układu żywego[109]. Nie ma bowiem mowy o ewolucji i o tym, aby życie przetrwało
bez integratora energertycznego jednoczącego układ w całość i odbioru informacji ze środowiska.
Te dwa podstawowe zadania przypisuje W. Sedlak właśnie elektrostazie[110]. Z traktowania przez
niego całego organizmu jak i środowiska jako półprzewodników wynika logicznie owe
powierzchniowe zagęszczenie ładunków, które jest na styku żywego układu i otoczenia[111]. Będąc
"żywą granicą elektryczną" istniała już w czasie nieorganicznej organizacji życia i wraz z nim także
podlegała ewolucji. Elektrostaza nie jest czymś całkowicie nowym w spojrzeniu na życie. Jest
naturalnym przejawem "elektrycznej równowagi" organizmu, wynikającym z metabolizmu
chemicznego i procesów elektronicznych[112].
Przedstawiona wyżej ewolucja bioplazmy metabolicznej znana jest w różnych teoriach abiogenezy
pod różnymi nazwami. Zdaniem twórcy bioelektroniki nie wyczerpuje ona jednak całkowicie
zagadnienia genezy życia.

Ewolucja bioplazmy elektronicznej

Przedstawione wyżej przypuszczalne kierunki ewolucji biochemicznej poznawane i opisywane są


od dawna. W. Sedlak nie negując zasadności rozważań wielu naukowców w tej kwestii zwrócił
uwagę na pomijanie przez nich półprzewodnictwa i wynikających z tego konsekwencji. Istotną
nowość w podejściu do ewolucji życia stanowi w bioelektronice tak zwana ewolucja
bioelektroniczna. Z jej punktu widzenia układ żywy stanowi przede wszystkim "pompę
elektromagnetyczną" pracującą na organicznym substracie[113], a co za tym idzie podstawowa linia
rozwojowa życia przebiegać powinna w kierunku minimalizowania energii skutecznego
120

pompowania. Odbywało się to różnymi drogami obejmując zapewne ewolucję substratu i ewolucję
sposobu pompowania[114].

Ewolucja substratu zawierała prawdopodobnie:


a) wytwarzanie półprzewodników, zwłaszcza heterocyklicznych, obdarzonych także własnościami
piezoelektrycznymi i czynnością optyczną,
b) pojawianie się związków donorowo-akceptorowych o niższej energii aktywacji w całości niż w
poszczególnych częściach,
c) dążność do półprzewodników niejednorodnych, które dają maksymalne możliwości tworzenia
złącz typu p-n.
Ewolucja pompowania polegała natomiast na zaangażowaniu dla życia różnych rodzajów energii
istniejących w naturalnych warunkach. Pojawiło się więc prawdopodobnie w toku ewolucji
pompowanie: elektryczne, magnetyczne, optyczne, termiczne, akustyczne, chemiczne,
mechaniczne, a w końcu i pompowanie przez drugi laser ( znane w fizyce jedynie teoretycznie).

Te dwie wymienione wyżej drogi rozwoju elektronicznej strony życia powodowały, iż wzrastała z
czasem selektywność i czułość pobierania energii ze środowiska. Zasadniczy jednak postąp w
organizacji życia, nazwany przez Sedlaka "decydującym krokiem życia", dokonał się w związku z
rozwojem autogennego pola żywego układu, które jest nośnikiem wewnętrznej informacji i
czynnikiem sterującym. Biologiczny laser pracując przede wszystkim na użytek wewnętrzny
organizmu nauczył się z niego czerpać potrzebną energię. W obrębie żywego układu dokonało się
przejście od emisji wymuszonej do spontanicznej[115]. Zaznaczyć w tym miejscu trzeba, że
ujmując życie jako organiczny układ pompy elektromagnetycznej pracującej na podłożu
półprzewodnikowym W. Sedlak wskazuje, że emisja fotonów nie jest zwykłym wydalaniem
nadmiaru energii. Mamy tu raczej do czynienia z udzielaniem informacji między organizmem, a
organizmem, pomiędzy komórkami, a także międzydrobinowo. Ewolucja szła by tutaj w kierunku
zwiększenia ilości przesyłanych informacji, a co za tym idzie ze wzrostem stopnia organizacji
poszerzało się i emitowane pasmo[116]. W konsekwencji prowadziło to do coraz większego
uniezależnienia się życia od środowiska, a tym samym do ustabilizowania się życia na pewnym
poziomie zbliżonym do dzisiejszego[117].

Całość ewolucji, którą rozpatruje się w poszczególnych elementach widzieć tu trzeba jako jednolity
proces. Ewolucja całego układu żywego, tylko w naszym mniemaniu odbywała się na różnych
drogach. W rzeczywistości rozbudowa struktur biologicznych szła równolegle po chemicznej i
elektronicznej stronie[118]. Organizm już jako złożona rzeczywistość zabiegał jednak ciągle o
poprawienie sprawności układu, większą autonomię, przestawianie się na własną energetykę oraz
uczynienie układu nie wygasającym[119].W. Sedlak stwierdza ostatecznie, że żywy ustrój będąc w
wielorakiej oprawie informacji środowiskowej musiał rozwijać się w kierunku usprawnienia
procesów plazmotwórczych[120].
Rys.2.(Bioelektronika 1967-1977,s.314)

Schemat ten przedstawia stożek życia w bioplazmowej interpretacji. Ukazuje on bioplazmę jako
wspólny czynnik dla różnorodności przedstawionych wyżej zjawisk, które w procesie ewolucji
odegrały istotną rolę. Ewolucja bioplazmy jest bowiem według Sedlaka ewolucją życia. Inne
rodzaje ewolucji, są jedynie konsekwencjami przemian, którym plazma biologiczna podlegała w
bliżej nieokreślonym parametrze czasu[121].
Przypisy
___________
121

[24]W. Sedlak, Na początku było jednak światło, Warszawa 1986, s. 14; W. Sedlak, Zarys biologii
relatywistycznej, w: Roczniki Filozoficzne 29(1981)3, s. 60; Próżnię nie należało by tutaj
utożsamiać z próżnia Toricellego. Bardziej właściwe było by określić ją Pratworzywem lub
Prauniwersum.
[25]W. Sedlak, Na początku, s. 16.
[26]W. Sedlak, Inną drogą, Warszawa 1988, s. 172.
[27]W. Sedlak, Inną, s. 162; W. Sedlak, Z filozoficznej problematyki przestrzeni
elektromagnetycznej, w: Sprawozdania Towarzystwa Naukowego KUL 14(1965), s. 85;
Argumentem za kwantową strukturą próżni zdaniem Sedlaka jest jej bezwładność powodująca
między innymi ograniczoność prędkości światła.
[28]Zdaniem Sedlaka materia wydaje się faworyzować właśnie czworościenny (tetreadryczny)
układ. Około 90% masy Ziemi ma skłonność do realizowania właśnie czworośściennej geometrii.
Odpowiednik tetreadru geometrycznego w układzie sił nazwał Sedlak kwadrupolem.
[29]W. Sedlak, Inną drogą, s. 167 i s. 174.
[30]W. Sedlak, Z filozoficznej, s. 87.
[31]W. Sedlak, Inną drogą, s. 172.
[32]W. Sedlak, Na początku, s. 70-80.
[33]W. Sedlak, Na początku, s. 48-51; Nie rozwiązuje on jednak problemu generacji cząstek
elementarnych. Zakłada po prostu proces odwrotny do anihilacji masy. Dwa kwanty światła mogą
się teoretycznie przemienić w dwie masy różniące się tylko ładunkiem.
[34]W. Sedlak, Na początku, s. 72-73; Okres "od fotonu do wodoru" nazywa Sedlak wprost
potencjalnością życia, tak jak próżnię, potencjalnością wszechświata.
[35]W. Sedlak, Na początku, s. 73.
[36]Tamże, s. 74.
[37]Tamże, s. 56-57.
[38]W. Sedlak, ABC elektromagnetycznej teorii życia, Kosmos A 18(1969)2, s. 165-166; Poza
światłem, wskazuje Sedlak również na istnienie słabego promieniowania termicznego oraz
krótkiego promieniowania gamma, pochodzenia kosmicznego. Bierze w swoich rozważaniach pod
uwagę również promieniowanie jonosfery w następstwie rytmiki faz księżyca i wyładowań
burzowych, pole geomagnetyczne, pole elektryczne gleby i atmosfery, a także pole grawitacyjne.
[39]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, Warszawa 1979, s. 100-101.
[40]W. Sedlak, Inną drogą, s. 251.
[41]W. Sedlak, Na początku, s. 57.
[42]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 101.
[43]S.Kajta, Włodzimierza Sedlaka kwantowa teoria życia, w: Z zagadnień filozofii
przyrodoznawstwa i filozofii przyrody, pod red. M.Lubańskiego i Sz.W.Ślagi, Warszawa 1991, s.
85-86.
[44]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 102.
[45]Wszystkie związki organiczne czynne biologicznie polimeryzują z odszczepieniem wody; W.
Sedlak, Na początku, s. 75.
[46]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s.
103.
[47]W. Sedlak, Postępy fizyki życia, Warszawa 1984, s. 109; W. Sedlak, U Źródeł nowej nauki.
Paleobiochemia, Warszawa 1973, s. 154.
[48]S.Kajta, dz.cyt., s. 89-90.
[49]W. Sedlak, Postępy, s. 40.
[50]W. Sedlak, Plazma fizyczna jako podstawa bioenergetyki, w: Roczniki Filozoficzne 20(1972)3,
s. 130.
[51]S.Kajta, dz.cyt., s. 91-92; W. Sedlak, Dynamika bioplazmy i metabolizm, w: Kosmos A
122

24(1975)3, s. 265.
[52]W. Sedlak, Dynamika, s. 265.
[53]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 101.
[54]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 281.
[55]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 101.
[56]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 115-116.
[57]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 113; Koloid jest tutaj dyspersyjną fazą
półprzewodnika w wodzie.
[58]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 116.
[59]W. Sedlak, Możliwości badania początków życia na Ziemi, w: Sprawozdania Towarzystwa
Naukowego KUL 19(1970), s. 41.
[60]W. Sedlak, Piezoelektryczność związków organicznych i kwantowo-akustyczne podstawy
informacji biologicznej, w: Roczniki Filozoficzne 25(1977)3, s. 151.
[61]W. Sedlak, Wprowadzenie w bioelektronikę. Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk-Łódź 1988,
s. 42; W. Sedlak, Inna, s. 27 i s. 39; W. Sedlak, Homo electronicus, s. 141.
[62]W. Sedlak, Inną drogą, s. 26.
[63]W. Sedlak, Piezoelektryczność, s. 152.
[64]W. Sedlak, Wprowadzenie w bioelektronikę, s. 49.
[65]W. Sedlak, Postępy, s. 86;
[66]M.Wnuk, Włodzimierza Sedlaka idea sprzężenia chemiczno-elektronicznego w organizmach,
w: Roczniki Filozoficzne 39-40(1991-1992)3, s. 103-108; Marian Wnuk przedstawił tu ważniejsze
znaczenia terminu "sprzężenie" w różnych dyscyplinach przyrodniczych dla łatwiejszego
porównania z ideą Sedlaka. Wskazał także na różne zamiennie przez Sedlaka używane określenia
na oznaczenie idei kwantowego szwu życia, na przykład: kwant życia, łącze życia, gen życia,
kwantowy węzeł życia, kwantowy oscylator biologiczny, kwantowy ścieg życia. Nie są to
wszystkie propozycje Sedlaka na opisanie tej rzeczywistości, którą stara się przybliżyć. Wprowadza
to wiele trudności i zamieszania w jej zrozumieniu.
[67]W. Sedlak, Postępy, s. 83.
[68]W. Sedlak, Życie jest światłem, Warszawa 1985, s. 78-81; W. Sedlak, Postępy, s. 87; Wydaje
się, że dość niefortunne stwierdzenie "pikosekundowa skala", ma po prostu wyrazić, postulowaną
przez Sedlaka, możliwość "zszywania życia" także dziś, po mimo braku eksperymentalnego
potwierdzenia tej idei.
[69]Można w tym miejscu zasygnalizować pomysł Sedlaka, zbieżny z ideą panspermii, który
sugeruje, że życie utajone w stanie anabiozy zamknięte w przestrzeni Fermiego mogło
przywędrować na Ziemię z kosmosu. Procesy kwantowe po mimo obniżenia temperatury do
absolutnego zera nie ustają, a co za tym idzie, temperatura 3 stopni Kelwina, którą posiada
promieniowanie reliktowe nie powoduje zerowego stanu energii w układzie. Życie mogłoby być
więc do nas przyniesione i przy sprzyjających warunkach skończyć swoją utajoną fazę. W. Sedlak,
Życie jest światłem, s. 79-81.
[70]W. Sedlak, Życie jest światłem, s. 318-320; W. Sedlak, postępy fizyki życia, s. 105-117; W.
Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 167-168; W. Sedlak, Wprowadzenie w bioelektronikę, s. 146;
W. Sedlak stojąc przed problemem genezy życia zaproponował jego eksperymentalne uzyskanie.
Chociaż sam nie podjął takiej próby, w wielu miejscach podaje warunki jakie trzeba spełnić aby się
ona udała. Miejsce, w którym miałoby się zawiązać życie nazwał "próbówkę życia". Owa
"próbówka" byłaby zbudowana z jakiegoś półprzewodnika organicznego, na przykład melaniny, i z
drugiego takiego jak porfiryna. Musiałoby się między nimi wytworzyć organiczne złącze p-n.
Złącze to będąc aktywną częścią półprzewodnikową, pełniłoby jednocześnie rolę katalizatora w
reakcjach chemicznych. "Próbówka" zasilana byłaby z zewnętrznego urządzenia elektronicznego.
W jej wnętrzu dokonywałyby się chemiczne reakcje syntezy.
123

Musiałoby dochodzić do "zszywania" reakcji chemicznych z elektronicznymi zjawiskami


chemicznymi, a tym samym otrzymalibyśmy samo życie.
[71]zob. W. Sedlak, Postępy, s. 51; por. W. Sedlak, Wprowadzenie w bioelektronikę, s. 112-113; Po
mimo, że Sedlak podchodzi dość sceptycznie do odkrycia sposobu zawiązania się życia, nie można
pominąć pomysłów, które miał w tej kwestii. "Szew życia" mógł więc powstać poprzez:
a) "epitaksjalny wzrost amorficznych związków organicznych".
b) uruchomienie reakcji oksydoredukcyjnych na półprzewodnikach mineralnych.
c) "działanie wyładowań elektrycznych na związki organiczne niebiotycznego pochodzenia, aż do
częściowego ich zjonizowania".
[72]W. Sedlak, Wprowadzenie w bioelektronikę, s. 130.
[73]W. Sedlak, Życie jest światłem, s. 192; W. Sedlak, Wprowadzenie w bioelektronikę, s. 50 i s.
53; W. Sedlak, Postępy, s. 91.
[74]W. Sedlak, Wprowadzenie w bioelektronikę, s. 53.
[75]M. Wnuk, Włodzimierza Sedlaka, s. 110-111.
[76]W. Sedlak, Postępy, s. 82.
[77]M. Wnuk, Włodzimierza Sedlaka, s. 111.
[78]W. Sedlak, Życie jest światłem, s. 80-81; W. Sedlak, O człowieku nietypowo, w: Wokół
człowieka, pod red. Marii Szyszkowskiej, Warszawa 1988, s. 79. W. Sedlak, Postępy, s. 84-85; Jest
to wyraźny ukłon Sedlaka w kierunku idei panspermii. Sugeruje on bowiem możliwość przybycia
życia (zamkniętego w przestrzeni Fermiego) na Ziemię wraz z reliktowym promieniowaniem
kosmicznym. Przy obniżaniu temperatury do absolutnego zera, wszystkie ciała stają się
krystaliczne, zamierają reakcje chemiczne, cały układ nie jest jednak w zerowym stanie energii.
Trwają wciąż procesy kwantowe zamknięte w przestrzeni Fermiego.
[79]W. Sedlak, Wprowadzenie w bioelektronikę, s. 49.
[80]W. Sedlak, Wprowadzenie w bioelektronikę, s. 50; W. Sedlak, O człowieku, s. 78; W. Sedlak,
Bioelektronika 1967-1977, s. 108.
[81]W. Sedlak, Wprowadzenie w bioelektronikę, s. 49-51; W. Sedlak, Żcie jest światłem, s. 192-
193.
[82]M. Wnuk, Włodzimierza Sedlaka, s. 112; W. Sedlak, Wprowadzenie w bioelektronikę, s. 53.
[83]W. Sedlak, Wprowadzenie w bioelektronikę, s. 52; Sedlak pod pojęciem wydajności rozumie
przede wszystkim stosunek wzbudzonych elektronów do emisji kwantów światła.
[84]W. Sedlak, Postępy, s. 87; Sedlak wskazuje na to, że przyroda wytworzyła "szew życia" jako
układ oporny na entropijną degradację rozwiązując kwestie termodynamiki na sposób kwantowy.
[85]W. Sedlak, Postępy, s. 84-85; Z tą funkcją "szwu życia" wiąże się wspomniana już możliwość
utajenia się życia nawet w stanie anabiozy. "Rozrusznik życia" byłby wtedy niezbędny w sytuacji
odwrotnej do tego stanu.
[86]W. Sedlak, Wprowadzenie w bioelektronikę, s. 51; W związku z przypisywaniem przez Sedlaka
"łączu życia tej funkcji powstało wiele jego prac związanych z ochroną środowiska
elektromagnetycznego i możliwych dla życia zagrożeń wynikających chociażby z przekroczenia
10000 razy naturalnego tła elektromagnetycznego; W. Sedlak, O człowieku, s. 89-91; W. Sedlak,
Biofizyczne aspekty ekologii, w: Wiadomości ekologiczne 16(1970)1, s. 43-53; W. Sedlak,
Stresujący czynnik elektromagnetycznego środowiska urbanistycznego, w: Biuletyn Kwartalny
Radomskiego Towarzystwa Naukowego 18(1981)2-4, s. 41-48.
[87]W. Sedlak, O człowieku, s. 80.
[88]Możliwość istnienia laserów w biologii postulował Sedlak już w: W. Sedlak, Plazma fizyczna i
laserowe efekty w układach biologicznych, w: Kosmos A 19(1970)2, s. 143-154; W. Sedlak,
Laserowe procesy biologiczne, w: Kosmos A 21(1972)5, s. 533-545. Na słuszność takiego
spojrzenia wskazał między innymi F.A.Popp, Biologia światła, Warszawa 1992, s. 126.
[89]W. Sedlak, Postępy, s. 88.
124

[90]W. Sedlak, Wprowadzenie w bioelektronikę, s. 52.


[91]W. Sedlak, Postępy, s. 91-95; W. Sedlak, Żcie, s. 80; W. Sedlak, Inną, s. 46; W. Sedlak,
Wprowadzenie w bioelektronikę, s. 74-81; Samo pojęcie "bioplazma" wprowadził Sedlak w 1967
roku dla rozróżnienia plazmy ciała stałego od tej występującej w przyrodzie ożywionej. Według
niego różnica między plazmą fizyczną, a bioplazmą jest jedynie ilościowa, a nie jakościowa. Ma
inną gęstość ale tą samą naturę. Jedyna ściśle sformułowaną definicję bioplazmy podał dopiero w
jednej ze swych ostatnich książek. Stwierdza tam, iż jest ona pojęciem analogicznym do plazmy
fizycznej, odnoszącym się do materii ożywionej. Oznacza (wyraża) uogólnione traktowanie życia
według uruchomionych ładunków obu znaków o gęstości zapewniającej kolektywne oddziaływania.
Por: W. Sedlak, Wprowadzenie w bioelektronikę, s. 130. Ważne jest też zaznaczenie, że w
przypadku bioplazmy nie można przypuszczać, iż ma ona temperaturę w stopniach. Chodzi tu o
temperaturę kinetyczną ( 1eV = 11600 stopni ). Por. W. Sedlak, Człowiek i Góry Świętokrzyskie,
Warszawa 1994, s. 226.
[92]W. Sedlak, Człowiek i Góry Świętokrzyskie, Warszawa 1994, s. 114.
[93]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 296; J.Zon, Plazma elektronowa w błonach
biologicznych, Lublin 1986, s. 41.
[94]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 298-303; Myśl o istnieniu bioplazmy związana była z
pojawieniem się interpretacji złącza p-n jako mikroplazmy i rozciągnięciem tej teorii na cała masę
półprzewodnika. Skoro istnieją w organizmach półprzewodniki, dlaczego nie ma tam być plazmy.
[95]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 312-313.
[96]W. Sedlak, Postępy, s. 94; W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 285-286.
[97]M. Wnuk, Rola, s. 188.
[98]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 314; Zamiast ewolucji w "pionie" i "poziomie", za
Sedlakiem dokonać można ogólniejszego podziału na ewolucję bioplazmy elektronicznej i ewolucję
bioplazmy metabolicznej.
[99]W. Sedalk, Bioelektronika 1967-1977, s. 118-119.
[100]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 269; W. Sedlak, U Źródeł, s. 121-129.
[101]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 304.
[102]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 304-305.
[103]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 78.
[104]Sz. W. Ślaga, Bioelektroniczny model abiogenezy, w: Perspektywy bioelektroniki, pod red.
J.Zona i M.Wnuka, Warszawa 1984, s. 18.
[105]W. Sedlak, Inną drogą, s. 354 i s. 469; W. Sedlak, Kierunek-początek życia. Narodziny
paleobiochemii krzemu, Lublin 1985, s. 98-103; W. Sedlak, Rola krzemu w ewolucji biochemicznej
życia, Warszawa 1967; W. Sedlak, U Źródeł, s. 130-139; Sz.W.Ślaga, Bioelektroniczny, s.16;
Rozważania Sedlaka nad rolą krzemu w ewolucji biochemicznej doprowadziły go do
sformułowania teorii silicydów. Twierdził w niej, iż protoorganizacja żywej drobiny
prawdopodobnie oparta była na związkach krzemu oraz na silikosyntezie. Dopiero drugim etapem
życia, tym istniejącym do dzisiaj, jest karbosynteza oparta o związki węgla. Śladem
potwierdzającym protometabolizm krzemowy byłby mikroelement krzemu w relacji do wapnia, a
echem silikosyntezy, znana dziś chemosynteza u niektórych bakterii krzemowych oraz nie poznany
jeszcze dobrze metabolizm krzemu w obecnym biochemicznym obrazie życia.
[106]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 121-122.
[107]Tamże, s. 108.
[108]Tamże, s. 123 i s. 108.
[109]W. Sedlak, Elektrostaza i ewolucja organiczna, w: Roczniki Filozoficzne 15(1967)3, s. 31-58;
W. Sedlak, Model układu emitującego pole biologiczne i elektrostaza, w: Kosmos A 18(1969)2, s.
51-59; Z. Jędrzejewski, Polska bioelektronika w świetle dyskusji, w: Zeszyty Naukowe
Stowarzyszenia PAX 3(1978)20, s. 138.
125

[110]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 72-73; Sedlak przypisuje elektrostazie ( EKZ )


łącznie 15 zadań, a więc:
1) jest czynnikiem integrującym w większe jednostki życia,
2) jest filtrem i amortyzatorem fal elektromagnetycznych,
3) odpowiada za pole elektryczne wokół organizmu i w nim,
4) pilnuje ujemnej entropii organizmu,
5) wyraża poziom elektryczny organizmu,
6) jest elektrycznym wyrazem życia,
7) jednoczy anabolizm z katabolizmem,
8) synchronizuje rytmikę procesów redoksowych,
9) warunkuje rezonans środowisko - organizm,
10) istnieje na każdym poziomie złożoności organizmu,
11) jest odpowiednikiem homeostazy,
12) wysyła informację elektromagnetyczną w przestrzeń,
13) ulega ewolucji,
14) warunkuje samoregulacje układu żywego,
15) jest punktem styku organizmu ze środowiskiem.
[111]Tamże, s. 128-130.
[112]W. Sedlak, Elektrostaza, s. 49.
[113]W. Sedlak, Kierunek, s. 130; W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 108.
[114]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 109.
[115]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 107; Podobne myśli zauważyć można w:
W.W.Bartley, Filozofia biologii a filozofia fizyki, w: Poznańskie Studia z Filozofii Humanistyki.
Kategorie filozoficzne a poznawczy status nauki, pod red. J.Brzeziński, K.Łastowski, 1(1994), s.
119-131, Poznań; Autor wskazuje tu na rozważania Wąchtershąusera, który sugeruje możliwość
wykorzystania przez pierwsze mikroorganizmy światło jako pożywienia. Posłużył się on tutaj
Popperowska "logika sytuacyjna", według której wynalezienie przez "mikroorganicznego mutanta"
fotosyntezy potrzebne było do przetrwania życia; Zauważyć tu można także ciekawe spostrzeżenie
w: F.A.Popp, Biologia światła, Warszawa 1992, s. 147-160; Powierzchnia spójności światła
słonecznego na Ziemi ( 10 do -6) (cm 2) odpowiada wymiarom zwykłej komórki, a to wskazywać
może na istotny dla ewolucji związek światło-materia.
[116]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 107 i s. 310; Zdaniem Sedlaka na wydłużanie fali
emisji w toku ewolucji wskazuje między innymi emisja fotonów przez pracujące chlorofile.
[117]Tamże, s. 110.
[118]W. Sedlak, Na początku, s. 79.
[119]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 135.
[120]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 310-315.
[121]W. Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 312.

Ks. mgr Piotr Subocz - Bioelektroniczna koncepcja abiogenezy wg ks. Prof W. Sedlaka

Implikacje metodologiczno – filozoficzne

Spośród wielu aspektów filozoficznych, które można dostrzec w Sedlaka interpretacji abiogenezy,
na szczególną rolę zasługują zagadnienia redukcjonizmu i antyredukcjonizmu[1]. Z jednej strony
Sedlak dąży do integracji, a z drugiej do syntezy. Nazywany przez niemal wszystkich redukcjonistą,
sam nie przyznaje się do tego.
126

Skoro istnieją tak wielkie rozbieżności w metodologiczno - filozoficznej interpretacji teorii Sedlaka
spróbujmy sami odpowiedzieć na pytanie czy mamy tu do czynienia z redukcjonizmem czy może
ze swoiście pojętym organizmalizmem? A może występuje tu połączenie metodologicznych
trendów redukcjonistycznych z organizmalnymi, tak by stanowiły dla siebie komplementarne
sposoby badania i wyjaśniania zjawisk życiowych[2]?

Organizmalizm w bioelektronicznym modelu abiogenezy

Z metodologiczno - filozoficznego punktu widzenia zwrócić trzeba najpierw uwagę na


organizmalno - systemowe podejście do rozumienia życia i jego genezy. Dopiero znając
podstawowe postulaty teorii systemów można będzie dostrzec na ile można z nimi utożsamiać
pomysły Sedlaka i w jakim stopniu używa ich w swojej teorii abiogenezy.

Koncepcje organizmalno – systemowe

Organizmalizm jest koncepcją wyrosłą na gruncie sporów mechanistyczno - witalistycznych,


dotyczących nierozwiązanych dotąd w biologii problemów z coraz to nowymi faktami. Aby
posunąć naprzód zrozumienie materii ożywionej i rządzących nią praw, trzeba było gruntownej
zmiany metodologii. Pierwsze próby budowania całościowych teorii obejmujących wszystkie
dostępne wówczas dane dotyczące żywych organizmów doprowadziły do przekonania, że nie są
one tylko uporządkowaną strukturą przestrzenną, ale przede wszystkim zorganizowanymi
hierarchicznie systemami[3].

Człowiekiem, który dokonał sformułowania głównych zasad koncepcji organizmalnej, był Ludwig
von Bertalanffy. Miał to być w jego zamierzeniu zwarty system, który w ramach biologii
teoretycznej, opierając się na nowych zasadach metodologicznych, pozwalałby odkryć prawa
rządzące obiektami i procesami biotycznymi. Nie negując wartości analitycznych badań, podkreślił
on, zwłaszcza konieczność uwzględniania współoddziaływań elementów w złożonej całości
organicznej. Podstawową organizmalizmu jest pogląd, że organizacja jest istotną cechą życia, a
organizm nie jest sumą swych elementów, dających się badać oddzielnie, lecz tworzy całościowy
system wykazujący integralność, skoordynowanie i określony stopień organizacji[4]. Bertalanffy i
jego kontynuatorzy, widząc możliwość adekwatnego wyjaśniania zjawisk życiowych, jedynie
rozpatrując organizm jako całość, ostro zwalczali, witalizm oraz mechanicyzm i redukcjonizm.
Sprzeciw wobec cząstkowego ujmowania obiektów i zjawisk życiowych z jednoczesnym
dostrzeżeniem ich złożoności, uporządkowania, organizacji i dynamiczności, doprowadziło do
wypracowania ogólnej teorii systemów[5].

Ogólna teoria systemów jest teoretyczną konstrukcją, w której skład wchodzi zespół pojęć, metod i
zasad, pozwalających opisywać i wyjaśniać różnego rodzaju obiekty jako systemy[6]. Mimo
niezależności od interpretacji empirycznych, daje się stosować do wszystkich dziedzin wiedzy
empirycznej, ze szczególnym uwzględnieniem biologii, psychologii, pedagogiki i socjologii, czyli
nauk gdzie nie wystarczają wyłącznie wyjaśnienia fizykalne[7]. Ogólne zasady metodologii
systemowej przedstawić można następująco[8]:
a) Całościowe ujmowanie zagadnień z ich wszechstronnym wyjaśnianiem przez:
• rozpatrywanie danego obiektu pod różnym kątem widzenia i w różnych płaszczyznach;
• rozpoczynanie od ogółu i stopniowe przechodzenie do szczegółów;
• ustalanie wszelkich istotnych wyjaśnień wynikających z przesłanek i przyczyn;
• syntezę wyników i wyjaśnień.
b) Uwzględnianie i pokonywanie wszelkiej złożoności świata przez dostrzeganie:
127

• złożoności obiektu badań z mniejszych, jakościowo różnych części;


• zależności tych części i tworzenia zorganizowanych grup (podsystemów);
• powiązania z innymi obiektami lub bycia częścią jakiegoś nadsystemu;
• występowania różnorakich struktur, konfiguracji i hierarchii rzeczy, procesów, czy informacji.
c) Prezentację i przezwyciężanie wielości cech, wielostronności rzeczy i uwarunkowań przez:
• badanie cech ilościowych i jakościowych;
• rozróżnianie cech istotnych i nieistotnych pomijają te drugie;
• szczególne wyróżnianie stanów możliwych i najbardziej prawdopodobnych.
d) Dążenie do dokładniejszych i bardziej adekwatnych opisów i analiz przez:
• korzystanie z różnych klas modeli przedmiotów, struktur i procesów;
• używanie funkcji wielu zmiennych, analizy wieloczynnikowej i funkcjonalnej;
• badanie obiektu jednocześnie różnymi niezależnymi sposobami lub równocześnie na kilku
sąsiednich poziomach hierarchii;
• ciągłe poszukiwanie nowych istotnych informacji, korygując zgodnie z nimi rozwiązania
wcześniejsze.
e) Zauważanie i uwzględnianie zmienności, ruchu i rozwoju przez:
• ujmowanie danego obiektu w różnych momentach, w ruchu i ciągłym procesie zmian;
• dostrzeganie procesów zachodzących w systemie, jak i podprocesów dokonujących się w
elementach wraz ze zmianami w systemie wywołanymi tymi podprocesami;
• dostrzeganie procesów i zmian spowodowanych przez badany system w otoczeniu;
• dostrzeganie odmiennych klas procesów;
• uwzględnianie stochastycznego i probablistycznego charakteru różnego rodzaju przebiegów i
zależności.

Wracając do biologii, na gruncie której ogólna teoria systemów została zapoczątkowana, dostrzec
trzeba istotne elementy, które z czasem zostały wprowadzone do rozumienia materii ożywionej.
Bertalanffy, a za nim i inni, przypisują organizmom dwie szczególne właściwości: stan stacjonarny i
ekwifinalność[9].
Pojęcie stanu stacjonarnego najogólniej wyraża zdolność utrzymywania systemu jako całości we
względnej równowadze, mimo ciągłego przepływu elementów, a nawet podwyższania stopnia jego
organizacji[10].

W ścisłym związku ze stanem stacjonarnym pozostaje ekwifinalność, będąca zdolnością systemu


żywego do osiągania stanu końcowego (właśnie stanu stacjonarnego, inaczej: homeostazy) różnymi
drogami i przy różnych warunkach początkowych[11]. każdy organizm jest więc systemem
ukierunkowanym celowościowo, a dzięki temu charakteryzuje się samozachowawczością, mimo
małej trwałości struktur i elementów.
Nieustanna samozachowawczość wydaje się być właśnie tą podstawową właściwością,
wyróżniającą materię ożywioną od nieożywionej. Jej głównym zadaniem jest utrzymywanie
integralności systemu, wykorzystując wszelkie dostępne środki, a przede wszystkim przez
metabolizm, samoregulację i samoodtwarzanie[12].

Organizmalizm w Sedlaka ujęciu abiogenezy

Rozpoczynając powyższe rozważanie trzeba postawić wpierw pytanie czy teoretyczne rozważania
W. Sedlaka nad abiogenezą w ogóle mają coś wspólnego z organizmalizmem? Czy mamy tu
miejsce ujmowanie organizmu jako całościowego i zorganizowanego sytemu dynamicznego,
zdolnego do rozwoju i ewolucji?
128

Odpowiedź na te pytania stwarza tym większe problemy, gdyż Sedlak bardzo rzadko odwołuje się
wprost do Bertalanffy'ego[13], czy innych biologów teoretycznych[14]. Niewątpliwie jednak trudno
Sedlakowi postawić zarzut nieznajomości najnowszych propozycji współczesnej nauki. Z jego pism
jasno wynika, że to właśnie bardzo dobra znajomość problemów przed jakimi stoi dzisiejsza
biologia skłoniła go do poszukiwania całkowicie nowych teoretycznych rozwiązań kwestii istoty i
genezy życia. Zaproponował dołączenie do powszechnie przyjmowanego biochemicznego
paradygmatu abiogenezy licznych eksperymentalnych faktów związanych z elektrycznymi i
magnetycznymi właściwościami związków organicznych[15].

Efektem owego połączenia chemii i elektroniki, w podejściu do materii ożywionej, stała się Sedlaka
bioelektronika, w której jej twórca zmieścić chce nie tylko wiele dziś niezrozumiałych danych
empirycznych, ale przede wszystkim chce ukazać poszczególne organizmy jako systemy
skoordynowane falami elektromagnetycznymi, pochodzącymi zarówno z wnętrza organizmów jak i
ze środowiska. W niektórych swoich wypowiedziach wprost stwierdza, że życie w każdym stadium
swego rozwoju stanowi funkcjonalną całość. Jest systemem poszczególnych epizodów
elektronicznych, biochemicznych i molekularnych, który występuje jako całość na tle
środowiska[16].

Po mimo licznych prób sprowadzania wszystkiego do kwantowych podstaw widać u Sedlaka


wyraźnie przyjmowanie hierarchicznej budowy organizmów. Rozważając zadania elektrostazy
stwierdza, że każda jednostka biologiczna dysponuje nią na poszczególnym poziomie
złożoności[17], a w związku z tym jest w pewien sposób niezależna od całości organizmu. To
właśnie elektrostazie, będącej elektronicznym odpowiednikiem homeostazy, przypisuje Sedlak w
swoim modelu abiogenezy szczególne miejsce. Jako znakomity detektor wszelkich pól
elektromagnetycznych zapewnia ona tak istotny z punktu widzenia organizmalizmu stan
stacjonarny. Po mimo, że Sedlak nie używa wprost tego ostatniego określenia można je łatwo
zauważyć chociażby z jego wypowiedzi na temat tak zwanej śmierci kwantowej, czy innych
zaburzeń funkcjonowania organizmów. Według Sedlaka ewolucja przedbiologiczna zmierzała w
kierunku:
a) usprawnienia układu,
b) autonomii uwarunkowanej impulsami środowiskowymi,
c) przestawienia na własną energetykę,
d) uczynienie układu niewygasającym[18].
Te cztery linie rozwojowe dają w efekcie układ otwarty, specyficzny dla materii ożywionej.
Organizm jako całość nie tworzy tu układu zamkniętego, nie wkracza także w stan równowagi, ale
trwa w stanie stacjonarnym[19].
Na uwagę zasługują także wypowiedzi Sedlaka dotyczące życia jako niepowtarzalnego fenomenu,
którego nie da się w pełni opisać pojęciami fizyki i chemii. Powątpiewa on także w możliwość
stworzenia fizyki ciała żywego, stwierdzając, że zawsze będzie to biologia z własną problematyką
specyficzną dla tego "stanu skupienia"[20]. Za Sz.W.Ślagą[21], trzeba w tym miejscu stwierdzić, że
połączenie tezy Sedlaka o sprzężeniu reakcji chemicznych z procesami elektronicznymi z
ujmowaniem życia jako funkcji środowiska wskazuje możliwość wykorzystania bioelektroniki do
całościowo - systemowego tłumaczenia genezy życia. Skoro w myśl ogólnej teorii systemów
biosystemogeneza stanowi paradygmat abiogenezy, to musi ona uwzględniać wyniki badań
interdyscyplinarnych nad procesami tworzenia się struktur, złożoności, porządku, organizacji,
samoodtwarzania i ewolucji[22].

Model Sedlaka w istotny sposób poszerzałby modele biochemiczne, czy termodynamiczno -


informacyjne o submolekularne podstawy, do których one nie sięgają. Ponieważ wyjaśnianie
129

biosystemogenezy musi już w punkcie wyjścia uwzględniać czynniki i parametry submolekularne,


model abiogenezy Sedlaka stanowić może istotny wkład do jej zrozumienia[23].

Redukcjonizm bioelektronicznego modelu abiogenezy

Przyglądając się teoriom Sedlaka, nie sposób nie zwrócić uwagi na ich redukcjonistyczny charakter.
Już same pojęcia: "bioelektronika", "bioplazma", "szew życia", czy "laser biologiczny" budzą
obawy nie tylko ze strony biologów, ale przede wszystkim tych wszystkich, którzy bronią
autonomii biologii. Nie ulega wątpliwości, że Sedlak, po mimo jego licznych protestów jest w
jakimś stopniu zwolennikiem redukcjonizmu. Aby zorientować się, na ile skrajne stanowisko
przyjmuje Sedlak, prześledźmy redukcjonizm fizykochemiczny we współczesnej biologii.

Redukcjonizm w podejściu do genezy życia

Charakterystyczną cechą rozwoju nauk biologicznych jest obecnie wyjaśnianie wszelkich zjawisk
życiowych przy pomocy pojęć, teorii i metod zaczerpniętych z fizyki, chemii, matematyki i
cybernetyki[24]. Ujęcie takie w mniej lub większym stopniu wiąże się z redukcjonizmem[25]. We
współczesnej biologii jest on widoczny zwłaszcza w podejściu do zagadnienia genezy życia.
Przejście od organizacji na poziomie struktur dysypatywnych do organizacji na wyższych
poziomach, a następnie zorganizowania żywej komórki badane jest głównie metodami fizyko -
chemicznymi[26]. Jest to w dużej mierze uzasadnione sukcesami nauk o interdyscyplinarnym
charakterze, takich jak: biofizyka, biochemia, czy genetyka. Odkrycie kodu genetycznego, poznanie
budowy białek i kwasów nukleinowych przyczyniło się do wielkiego postępu w zrozumieniu
materii ożywionej, a jednocześnie rozbudziło u wielu uczonych nadzieje na pełne zredukowanie,
przynajmniej w przyszłości, biologii do fizyki i chemii[27].

Uwzględniając w tym miejscu, że zarówno teorie redukowane ( biologia ), jak i redukujące ( fizyka,
chemia) znajdują się w ciągłym rozwoju, trudne do sprecyzowania jest samo pojęcie redukcji.
Brane w sensie przedmiotowym jest wyjaśnianiem obiektów i procesów biotycznych przez czynniki
fizykochemiczne. Metodologicznie polega na sprowadzaniu pojęć, praw i teorii biologicznych do
pojęć i teorii fizykochemicznych.

Jako redukcję pojęć rozumie się to, iż pojęcia biologiczne dają się zdefiniować przy użyciu
terminów zaczerpniętych ze słownika fizyki i chemii. Definiowanie fizykochemiczne terminów
biologicznych osiąga się tutaj w wyniku badań, a więc opierając się na doświadczeniu, a nie z
analizy znaczenia i zakresu samego pojęcia.

Nieco inaczej jest z redukcją praw i teorii biologicznych. Polega ona na ich wynikaniu z praw i
teorii fizyki i chemii. W praktyce nie zdarza się raczej proste wynikanie teorii biologicznej z
fizykochemicznej. Do osiągnięcia celu trzeba przyjąć pewne dodatkowe założenia, oraz różne "
zasady korespondencji " wiążące terminy biologiczne z fizykochemicznymi[28].

Sam redukcjonizm w mniej lub bardziej radykalnej formie przeciwstawiany jest zazwyczaj
organizmalizmowi. Głównym argumentem przeciw tej koncepcji stanowi intuicyjnie przyjmowana
autonomia biologii, wydająca się stać w ostrej sprzeczności z tezami redukcjonizmu[29].
Wydaje się jednak, że odpowiednio rozumiany redukcjonizm nie musi być zawsze negatywnym
zjawiskiem w naukoznawstwie. Przyznanie mu statusu metody badawczej, może zeń uczynić dobre
narzędzie chociażby w wyjaśnianiu molekularnych podstaw życia[30]
130

Redukcjonistyczne aspekty ujęcia abiogenezy przez Sedlaka

Już pobieżna lektura dzieł Sedlaka pozwala zauważyć wiele stwierdzeń, pojęć, czy idei, które
sugerują jego redukcjonistyczne zapędy. Zauważyć trzeba w tym miejscu, że redukcjonizm Sedlka
nie jest jednolity i występuje w różnych odcieniach[31].
Bez wątpienia z redukcjonizmem spotykamy się przy sprowadzaniu przez Sedlaka bioukładu do
układu energetycznego. Usiłując stworzyć biofizykę relatywistyczną postawił śmiałą tezę mówiącą
o tym, że masa nie należy do istoty życia[32], a samo życie jest po prostu emitowaną falą
elektromagnetyczną, czyli światłem[33]. Zbliżył się w ten sposób do energetyzmu, w którym
W.Oswald sprowadzał materię do energii. Przy czym antysubstancjalizm Sedlaka rysuje się tu, nie
jako założenie metodologiczne, lecz wniosek wynikający z mocno podkreślanych przez niego
elektronicznych właściwości materii ożywionej[34].

Najistotniejszym jednak elementem wszelkich teorii Sedlaka, w którym jasno widać redukcjonizm,
jest Jego decyzja szukania życia na poziomie submolekularnym. Jak sam mówi, zajście na ten
poziom było taktyką, dzięki której udałoby się wyjść ponad poglądy ukształtowane przez biochemię
i dostrzec organizm jako całość zintegrowaną elektromagnetycznie na molekularnych podstawach
białek z charakterystyką półprzewodnikową i piezoelektryczną[35].

Ta szczególna metoda byłaby redukcjonizmem metodycznym, przyjętym przez autora jako nowy
sposób badania życia[36]. Na poziomie tym zacierają się różnice między cząstką i energią, co w
konsekwencji pozwala Sedlakowi przyjąć jednolitą " konstrukcję życia ". Autor przekonany jest
zresztą o tym, że na kwantowym poziomie startuje dynamika życia i tam tkwią podstawy jego
niebywałego zróżnicowania[37], mimo to, że nie jest pewien czy w tych rozmiarach można jeszcze
w ogóle mówić o " życiu "[38].
O metodycznym redukcjonizmie w teoriach Sedlaka, w tym i bioelektronicznego modelu
abiogenezy świadczą jego wypowiedzi na temat niewystarczalności języka współczesnej biologii.
Stwierdza wprost, iż przy schodzeniu w badaniu życia na poziom kwantowy brakuje mu
adekwatnych pojęć. Pojęcia bezpośrednio przeniesione z mechaniki kwantowej nie będą oddawały
istotnych treści biologicznych[39] i konieczne jest stworzenie nowej terminologii. Wprowadził
więc wiele nowych pojęć takich jak: bioplazma, biolaser, biotranzystor, biodioda, biooscylator i
wiele innych. Trzeba jednak w tym miejscu pamiętać by rozumieć je umownie i analogicznie. O ile
na taki redukcjonizm[40], który jest korektą niesłusznych wniosków wyprowadzonych logicznie,
Sedlak się zgadza[41], o tyle kategorycznie przeciwny jest przypisywaniu jego teoriom
redukcjonizmu sprowadzającego układ żywy do zwykłej diody czy tranzystora[42].

Takie podejście, nie jest bowiem jego zdaniem twórcze i przyczynia się do utrzymywania
niewiedzy w biologii[43]. Sedlak świadomy jest tego, iż podstawową przyczynę dla której
bioelektronika pomawiana jest o skrajny redukcjonizm, stanowi trudność odrzucenia przez nas
wyobrażeń, nie mających zastosowania w kwantowych sytuacjach biologicznych[44]. Sedlak nie
zamierza także upierać się przy istnieniu dwu stron życia: chemicznej i elektronicznej, podział taki
jest tu jedynie wyróżnieniem myślowym, natomiast życie zachodzi w rzeczywistości jako jednolite
zjawisko[45].

Za Zdzisławem Woźniakiem, który dokonał metodologicznej charakterystyki bioelektroniki,


stwierdzić tu trzeba, że redukcjonizm Sedlaka jest swoistego rodzaju. Nie jest to bowiem redukcja
terminów i praw biologicznych do dotychczasowych terminów i praw fizyki i chemii, ale do teorii
fizycznych wzbogaconych o nowe terminy i hipotezy[46].
131

Na tendencje zaś Sedlaka, do tworzenia jednolitej teorii życia[47] spojrzeć by można nie jak na
skrajny redukcjonizm[48], ale na swoiste " oddolne " systemowe ujęcie życia usiłujące
wytłumaczyć wielość interdyscyplinarnych faktów dotyczących tegoż życia. Teorie Sedlaka, na
czele ze słabo opisaną dotychczas bioelektroniczną teorią abiogenezy[49], miałyby więc
redukcjonistyczno - antyredukcjonistyczny charakter, a co za tym idzie zbliżałyby nas do
adekwatnego wyjaśnienia nie rozwiązanych dotychczas problemów biologii.
Przypisy
_____________

[1] S.Kajta, Włodzimierza Sedlaka kwantowa teoria życia, s. 223.


[2]Sz.W.Ślaga, Eigena fizykalny model ewolucji prebiotycznej, w: Z zagadnień filozofii
przyrodoznawstwa i filozofii przyrody, t. 3, Warszawa 1979, s.122; Autor sugeruje tu, że do
niedawna jeszcze ostro przeciwstawne kierunki metodologiczne redukcjonizm i konstruktywizm
coraz bardziej zbliżają się do siebie dając możliwość komplementarnego opisu materii ożywionej;
Podobnie M. Urbański, Nieprzechodniość redukcji a bioelektronika, w: Perspektywy bioelektroniki,
pod red. J.Zona i M.Wnuka, Lublin 1984, s.134, wyraża nadzieję, że bioelektronika stanie się z
czasem pomostem między redukcjonizmem fizykochemicznym a strukturalizmem biologicznym.
[3]Sz.W.Ślaga, U podstaw biosystemogenezy, w: Studia Philosophiae Christianae 23(1987)1, s. 34.
[4]Sz.W.Ślaga, Zagadnienia filozoficzne, s. 340-341; Sz.W.Ślaga, U odstaw biosystemogenezy, s.
30-31.
[5]L.Bertalanffy von, Ogólna teoria systemów, Warszawa 1984, s. 39-46; L.Bertalanffy von,
Historia rozwoju i status ogólnej teorii systemów, w: Ogólna teoria systemów, pod red. G.J.Klira,
Warszawa 1976, s. 27-34; Sz.W.Ślaga, Zagadnienia filozoficzne, s. 341-342.
[6]L.Bertalanffy von, Ogólna teoria systemów, s. 43-44; Dynamiczny rozwój ogólnej teorii
systemów nastąpił dopiero po drugiej wojnie Światowej, a związany był z powołaniem w 1954 roku
Towarzystwa Ogólnej Teorii Systemów. Główne zadania, które postawiono wówczas towarzystwu
to:
a) badanie izomorfii pojęć, praw i modeli w różnych naukach, z jednoczesną pomocą w pożytecznej
wymianie myśli między nimi;
b) popieranie budowania odpowiednich modeli teoretycznych w dziedzinach, w których ich
brakuje;
c) minimalizacja powtarzania wysiłku teoretycznego w różnych dziedzinach;
d) rozwijanie jedności nauki przez poprawę komunikacji pomiędzy specjalistami.
[7]A.K.Kożmiński, Przedmowa do wydania polskiego, w: L.Bertalanffy von, Ogólna teoria
systemów, s. 5-14; Inerdyscyplinarne podejście Bertalanffiego do nauki, od początku stanowiło
jeden z jego głównych atutów. Konsekwentnie zdobywał "przyczółki" na terenie: fizyki, chemii,
matematyki, filozofii. Często i chętnie przedstawiał swoje ogólniejsze koncepcje Środowiskom
naukowym logiki, psychologii czy też socjologii przekonując o jednoŚci nauki. Rozprzestrzenianiu
się ogólnej teorii systemów w nauce, sprzyjał też klimat intelektualny tamtego czasu związany z
pojawieniem się:
a) organistycznej filozofii Stephena C. Pepera;
koncepcji równowagi w systemach społecznych Lawrence`a Hendersona;
a) biologicznej koncepcji homeostazy Waltera B. Cannona;
b) teorii informacji i komunikacji Claude`a E. Shannona;
c) cybernetyki Norberta Wienera;
d) teorii gier Johna von Neumanna i Oscara Morgensterna.
[8]Sz.W.Ślaga, U podstaw systemogenezy, s. 32-33; Ślaga zasady te podaje za: W.Bojarski,
Podstawy analizy i inżynierii systemów, Warszawa 1984, s. 289-292.
[9]L.Bertalanffy von, Ogólna teoria systemów, s.155-174; L.Bertalanffy von, Teoria układu
132

otwartego w biologii, w: I.Kuźnicki, A.Urbanek, Zasady nauki o ewolucji, t.2, Warszawa 1970,
s.122-134; L.Bertalanffy von, Definicja organizmu, w: I.Kużnicki, A.Urbanek, Zasady nauki o
ewolucji, t.2, Warszawa 1970, s.181-183; Sz.W.Ślaga, Biologiczne określenie życia, w: Zagadnienia
filozoficzne współczesnej nauki, pod red. M.Hellera, M.Lubańskiego, Sz.W.Ślagi, Warszawa 1992,
s.320-323; Sz.W.Ślaga, U podstaw biosystemogenezy, s.34-36.
[10]L.Bertalanffy von, Rola układu otwartego w fizyce i biologii, s.122-126. Stan stacjonarny
(homeostaza) łączy się nierozerwalnie z koncepcją organizmu jako układu otwartego. Układy żywe,
są bowiem układami otwartymi, pozostającymi w ciągłej wymianie z otoczeniem. Aby wykonać
jakąkolwiek pracę, muszą pozostawać nie w stanie równowagi, lecz do niego zmierzać, utrzymując
stale stan stacjonarny. W tym stanie organizm podtrzymuje ciągle stały stosunek swoich
składników, a co za tym idzie sam siebie reguluje.
[11]Sz.W.Ślaga, U podstaw biosystemogenezy, s.35; L.Bertalanffy von, Teoria układu otwartego w
fizyce i biologii, s.127-128; Bertalanffy wskazuje tu, że nie należy brać ekwifinalności za dowód
potwierdzający witalizm. Brak ekwifinalności w materii nieożywionej wynika bowiem z prostego
faktu, że układy zamknięte nie wymieniając materii z otoczeniem, zależą od stanu początkowego.
Układy otwarte, którymi są wszelkie organizmy żywe po osiągnięciu stanu stacjonarnego przestają
zależeć od stanu początkowego. Klasycznym przykładem ekwifinalności jest osiągnięcie tego
samego efektu końcowego, to znaczy typowego organizmu, w rozwoju normalnego zarodka
jeżowca, połowy zarodka, a także dwóch złączonych zarodków.
[12]Sz.W.Ślaga, Biologiczne określenie życia, s.321-323; Sz.W.Ślaga, U podstaw
biosystemogenezy, s.36; Wskazanie na wyżej wymienione właściwości materii ożywionej
doprowadziły Ślagę do określenia życia jako: ciągłego i postępowego procesu organizowania się
całoŚciowych, hierarchicznie uporządkowanych systemów względnie odosobnionych, obdarzonych
zdolnością do samozachowania się, do przebudowywania się w czasie zgodnie z własną informacją
gatunkową, do rozwoju osobniczego i rodowego, rozmnażania i przystosowania się do otoczenia.
L.Bertalanffy, Definicja organizmu, s.181; Podobnie Bertalanffy opierając się na swojej teorii
systemów usiłował zdefiniować życie. Według niego najlepiej jest określić organizm jako
hierarchiczną organizację układów otwartych, utrzymującą się w stanie wymiany składników,
dzięki panującym w niej warunkom układowym.
[13]W.Sedlak, Inną drogą, s.81, s.151, s.182, s.509.
[14]Wyjątkiem są tutaj A.Szent-Gy(o)rgyi, z którym bardzo ściśle wiąże go pojęcie
"bioelektronika"( A.Szent-gy(o)rgyi, Bioelectronics, New York - London 1968), a także
W.M.Iniuszyn, który szczególnie zajął się ideą bioplazmy ( W.M.Iniuszyn, Koncepcja
biologiczeskoj plazmy i niekatorie waprosy fotobioenergietiki, w: Waprosy bioenergietiki, Ałma-
Ata 1969).
[15]W.Sedlak, Wprowadzenie w problematykę bioelektroniczną, w: Zeszyty Naukowe
Stowarzyszenia PAX 1978/3, s. 35-37.
[16]W.Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 267.
[17].W.Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s.72-73.
[18]W.Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 135.
[19]L.Bertalanffy von, Teoria układu otwartego w fizyce i biologii, w: s. 122-134.
[20]W.Sedlak, podsumowanie i zamknięcie sympozjum, w: Bioelektronika, pod red. W. Sedlaka,
Lublin 1979, s.240.
[21]Sz.W.Ślaga, Bioelektroniczny model abiogenezy, s. 24.
[22]Sz.W.Ślaga, U podstaw biosystemogenezy.
[23]Sz.W.Ślaga, Bioelektroniczny model abiogenezy, s. 24.
[24]Sz.W.Ślaga, Życie - ewolucja, s. 337.
[25]Z.Hajduk, Redukcjonizm wobec zagadnienia autonomiczności biologii, w: Zarys filozofii
przyrody ożywionej, pod red. S.Mazierskiego, Lublin 1980, s. 193-194; Autor ukazuje tu, że
133

"redukcja" jest nazwą zbiorczą dla operacji poznawczych często bardzo różnych co do swej natury
logicznej. Daje się według niego wyróżnić kilka odmiennych typów redukcji:
redukcja bezpoŚrednia ( E.Nagel, J.H.Woodger, W.V.O.Quine ): teorię redukowaną wyprowadzamy
dedukcyjnie z teorii redukującej.
redukcja pośrednia ( J.Kemeny, P.Oppenheim ) zachodzi między teoriami ze względu na układ
zadań obserwacyjnych.
gdy relacja redukcji zachodzi między teoriami bądź teorią a układem praw, które ona wyjaśnia
( H.Putnam, J.J.C.Smart ).
schemat redukcji, w którym wykorzystuje się pojęcie modelu ( P.Suppes ).
kiedy teoria redukowana jest aproksymatywnie wyprowadzana z teorii redukującej, ulegając przy
tym wielu korekturom ( K.R.Popper. Th.Kuhn ).
redukcja uogólniona ( K.F.Schaffner ).
[26]W.Dyk, Termodynamiczne aspekty genezy życia, w: Z zagadnień filozofii przyrodoznastwa i
filozofii przyrody, pod red. M.Lubańskiego i Sz.W.Ślagi, Warszawa 1996, s. 85.
[27]Sz.W.Ślaga, Życie - ewolucja, s. 337-338; Autor podaje tu opinię laureata nagrody Nobla -
Jamesa D.Watsona, który twierdzi, że poznanie budowy DNA, jest pierwszym krokiem do
całkowitego zrozumienia podstawowych mechanizmów leżących u podstaw życia, które wyjaŚniż
można na poziomie molekularnym jako skoordynowane oddziaływania małych i dużych cząstek.
Według niego, prawa chemii, które okazały się w zgodzie z odkrytymi mechanizmami
dziedziczenia, pozwolą wytłumaczyć wszystkie podstawowe cechy życia.
[28]Z.Hajduk, Redukcjonizm wobec zagadnienia autonomiczności biologii, s. 190-191; Autor
podaje tu przykład praktycznego wykorzystania " zasad korespondencji ", inaczej zwanych "
zasadami wiążącymi ", " regułami koordynacji ". Stosuje się je przy chemicznej analizie procesów
fotosyntezy i oddychania w komórkach roślinnych. Jego zdaniem aktualnie dostępne zasady
wiążące nie wystarczają do zredukowania wszystkich praw teorii biologii do zasad teorii fizyki i
chemii.
[29]W.Dyk, Termodynamiczne, s.87; Autor powołuje się tutaj na N.P.Depeńczuka, który wskazuje
na zmiany zachodzące w rozumieniu redukcjonizmu. Jego zdaniem wraz z rozwojem nauk
fizykochemicznych i biologicznych coraz trudniej dziś wyznaczyć jednoznaczne granice między
nimi. Najważniejszy jednak wydaje się zmieniony charakter i zakres korzystania z metod nauk
fizykochemicznych w biologii. Częściej wykorzystywane są tam już nie konkretne teorie fizykalne,
ale same idee i fizykalny sposób myślenia.
[30]Tamże, s.88-89.
[31]S.Kajta, Włodzimierza Sedlaka, s.223.
[32]W.Sedlak, Postępy, s.248-250.
[33]W.Sedlak, Homo electronicus, s. 141; W.Sedlak, Życie jest Światłem, s.78; Dodać tu trzeba, że
Sedlak ujmując życie jako Światło ma zawsze na uwadze " szew życia ", w którym ono powstaje.
Już w drugim rozdziale wskazywałem na próby odmaterialnienia przez Sedlaka także " szwu życia
" utożsamiając go z " kwantem życia ", mającym charakter energii.
[34]W.Sedlak, Życie jest Światłem, s. 335.
[35]W.Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 185-186.
[36]S.Kajta, Włodzimierza Sedlaka, s. 224.
[37]W.Sedlak, Homo elektronicus, s. 34-35.
[38]W.Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 185.
[39]W.Sedlak, Bioelektronika 1967-1977, s. 23; W.Sedlak, Postępy fizyki życia, s. 30-31; Sedlak
widzi w swojej bioelektronice wielką szansę zdefiniowania takich pojęż jak " życie ", czy "
ŚwiadomoŚż ".
[40]W.Sedlak, Homo electronicus, s. 71; Autor, nie wprost, przyznaje się tutaj do redukcjonizmu
poznawczego, uznając go za konieczność badawczą.
134

[41]W.Sedlak, Metabolizm - bioelektronika - plazma biologiczna, w: Bioelektronika, pod red. W.


Sedlaka, Lublin 1982, s. 26-27; W.Sedlak, Homo electronicus, s. 226-227; Autor rozważa tu genezę
redukcjonizmu wskazując, że wiedza o życiu zawsze rozwijała się za cenę redukcjonizmu.
[42]W.Sedlak, Inną, s. 23; W.Sedlak, Postępy fizyki życia, s. 63-67; Autor na uzasadnienie swoich
protestów przeciw zarzutom o skrajny redukcjonizm przedstawia dwadzieścia różnic między
elektronicznym urządzeniem technicznym, a żywym ustrojem elektronicznie interpretowanym.
[43]W.Sedlak, Życie jest Światłem, s. 335.
[44]W.Sedlak, Życie jest Światłem, s. 340; W.Sedlak, Homo electronicus, s. 226.
[45]M.Lubański, Zycie w ujęciu bioelektroniki i teorii regulonów, w: Z zagadnień filozofii
przyrodoznawstwa i filozofii przyrody, pod red. M.Lubańskiego i Sz.W.Ślagi, t. XIII, s.102-103;
W.Sedlak, Wprowadzenie w bioelektronikę, s.38.
[46]Z.WoŹniak, Metodologiczna charakterystyka bioelektroniki, w: Bioelektronika, pod red.
W.Sedalaka, Lublin 1982, s.67; Autor nazywa za C.G.Hemplem ten rodzaj redukcjonizmu
mechanicyzmem zreinterpretowanym.
[47]W.Sedlak, Życie jest Światłem, s. 214; W.Sedlak. Inną, s. 118-128 i 324-342.
[48]S.Kajta, Włodzimierza Sedlaka, s. 227.
[49] [49]Sz.W.Ślaga, Bioelektroniczny model abiogenezy, s. 23; M.Wnuk, Rola układów
porfirytowych, s. 187; Dodaż tu trzeba, że W.Ługowski w: Filozoficzne podstawy protobiologii,
Warszawa 1995; dokonując prezentacji współczesnych teorii abiogenezy, ani słowem nie wspomina
o W.Sedlaku, czy bioelektronice.

Ks. mgr Piotr Subocz

You might also like