Professional Documents
Culture Documents
Za bogaty na ma
ROZDZIA PIERWSZY
Zwariowaam, po prostu zupenie oszalaam! Mogam
przecie poczeka w jego domu. To znaczy... miaam tak
moliwo, poprawia si w mylach. Kobieta, ktra
otworzya drzwi, nie zaprosia jej co prawda do rodka, ale
trzeba byo oczywicie zapyta, czy moe zaczeka na pana
Chevenaya. Jednak ona - Panna Raptusiska - uwaaa, e
musi zobaczy si z nim natychmiast, teraz, zaraz. Waciwie
dlaczego? - zastanawiaa si rozgoryczona.
Odskoczya raptownie, unikajc wdepnicia w co, co
wygldao na... no, powiedzmy, niezbyt przyjemnie.
Od miesicy poszukiwaa pracy, pi minut nie zrobioby
przecie adnej rnicy. To nerwy, po prostu gupota z jej
strony. Zwykle nie czua tremy przed spotkaniami z
cakowicie obcymi ludmi, waciwie to cay czas spotykaa
si z kim nieznajomym. Tylko to jego nazwisko - Garde
Chevenay - brzmiao jako tak... oniemielajco. Dwiczao
zbyt wyniole. No i co z tego? Prawdopodobnie z powodu
wyranie francuskiego pochodzenia. Sorrel skarcia si w
duchu - jeste kompletn idiotk!
No dobrze, a jeli to nie nerwy, tylko rozpacz?
Poszukiwanie pracy doprowadzio j do desperacji. Naturalnie
nie musi mu okazywa, jak bardzo jest niecierpliwa. Z drugiej
jednak strony, moe on dostrzee w jej niecierpliwoci
entuzjazm? To by si dobrze skadao. Przyszli pracodawcy
lubi entuzjastw. Wic dlaczego nie odpowiedzia na jej list?
Wysoka i smuka Sorrel mozolnie pokonywaa zabocone
zbocze. Dotkna rk gowy. Bya mokra. Uporczywie
padajcy drobny deszczyk wcale nie pomg jej krconym
wosom, a wrcz przeciwnie - jeszcze bardziej skrci je w
dugie mokre grajcarki. Pochonita wasnymi mylami,
zatrzymaa si na chwil, by odpocz. Dlaczego podczas
ROZDZIA DRUGI
Sorrel poczua nagle pustk w gowie, a jej ciao ogarn
stan niewakoci.
- Umierajcy? - wyszeptaa w szoku. - Nie moe by
umierajcy. Wyglda tak zdrowo.
- C, tak wanie napisali w tym artykule, ktry
znalazam. W tym, ktrego nie zdya przeczyta do koca.
Zaczekaj moment, zaraz przynios to czasopismo. - Po chwili
ciszy, przerywanej szelestem przewracanych kartek, rozleg
si gos Jen: - Posuchaj, w zakoczeniu artykuu napisano,
chocia musz przyzna, e to do dziwny wniosek... stwierdzia zaintrygowana. - Najpierw wspomina si o jakich
operacjach handlowych i e ostatnio odprzeda swoj spk
Amerykanom. Pamitaj, e to artyku sprzed szeciu miesicy
- dodaa. - I potem pisz, e moe nie jest to zaskakujce, i
odnosi takie finansowe sukcesy, poniewa ma raka.
- Raka? - powtrzya Sorrel jak echo. Ogarno j
przeraenie i lito, uczucia tak silne, e a niewspmierne
wobec faktu, e waciwie go nie znaa. - Jeste pewna, e tam
tak napisano?
- Oczywicie, e jestem pewna.
- Przecie to nie ma sensu!
- Owszem, nie ma, ale tak pisz. - Znowu zapanowao
krtkie milczenie. - Ty chyba zdya ju go polubi stwierdzia po chwili Jen z irytacj w gosie.
- Tak, polubiam go, ale prosz ci, nie mw mi tylko, e
mam wypaczony gust i mylne sdy o ludziach...
- Jednak masz.
- Nie zawsze - bronia si.
- Zawsze, Sorrel, zawsze. - Jen trwaa przy swoim.
- Zapewniam ci, e Garde ani troch nie przypomina
Nicka - zaprotestowaa Sorrel. - Czy naprawd uwaasz, e
ju zawsze powinnam kadego podejrzewa?
- Poniedziaek? - zaproponowaa.
- Poniedziaek bdzie dobry.
- Znam si na swojej robocie - podkrelia.
- Mam nadziej, e si znasz. - Jego sowa zabrzmiay jak
ostrzeenie.
- Cigle jednak nie rozumiem, dlaczego mimo wszystko
dae mi t prac! - wykrzykna.
- Nie mylaem, e zrozumiesz. - Uwanie spojrza jej
prosto w oczy.
- I nie zamierzasz mi powiedzie?
- Jeszcze nie. Nie martw si o to, panno James - zadrwi. Sdziem, e s zielone.
- Przepraszam? - wyszeptaa troch speszona. Czua si
jak zahipnotyzowana.
- Twoje oczy. Mylaem, e s zielone, ale nie. S
niebieskie z zielonymi plamkami.
- Tak.
Umiechn si lekko, powoli, bez odrobiny ciepa, a
potem j pocaowa.
ROZDZIA TRZECI
Dugi pocaunek przyprawi j o zawrt gowy.
- Dlaczego to zrobie? - Z trudem zapaa oddech.
- eby sprawdzi rnic wzrostu. Jak si nazywa to
twoje centrum ogrodnicze?
- Patterson - odrzeka, niemal bezmylnie. Co to ma
znaczy, sprawdzi rnic wzrostu?
- Gdzie to jest?
- W Fulham.
- Wic jed ostronie, zobacz ci w poniedziaek.
- Tak - szepna.
- I nie rozmawiaj z tym reporterem.
- Dobrze.
Usun si na bok, a ona szybko wysza z gabinetu.
Szarpna jedno skrzydo imponujcych drzwi wejciowych i
wydostaa si na podwrze owietlone rachitycznym socem.
Czemu on j pocaowa? Po co? I dlaczego j zatrudni?
- Panienko? Panienko! - woa fotoreporter.
Ignorujc dziennikarza tkwicego na posterunku, wspia
si do szoferki ciarwki i ogarna wzrokiem domostwo.
Ledwo zreszt je dostrzegaa, bo zapatrzya si na szary
kamie, na bluszcz niesfornie pncy si po ceglanym murze.
Staraa si wyobrazi sobie, jak byo tu kiedy. Tymi
ciekami chodzili mnisi, modlili si, chowajc rce w
szerokich rkawach habitw i pochylajc gowy w pokorze.
Gdzie tu rozbrzmiewa dzwon... Z westchnieniem spojrzaa w
gr, ale nie zobaczya niczego przypominajcego dzwonnic.
Gdzie podzia si jej wczorajszy wesoy nastrj? I dlaczego
koo bramy krci si reporter? Z czego syn Garde?
Czua si coraz bardziej rozkojarzona. Miaa rozbiegane
myli. We si w gar, Sorrel, upomniaa si w duchu. No
tak, ale ona naprawd musi wiedzie, dlaczego j pocaowa,
co miaa znaczy ta rnica wzrostu". Nie zamierza pracowa
- Skd to nachmurzenie?
Odkrya z zaskoczeniem, e on cay czas obserwuje j
swymi ciemnoszarymi, przenikliwymi oczyma. Patrzy na ni
tak, jakby zna wszystkie jej myli.
- Ach, nic takiego, po prostu myl sobie. Umiechna
si w duchu, bo przytakn, jak gdyby wzi to
za dobr monet albo jakby w ogle go to nie obchodzio.
Zjad, odstawi talerz i rozsiad si wygodnie, bawic si
pustym kieliszkiem. Ona take skoczya swoje danie i zrobia
dokadnie to samo co on. Siedzieli, patrzc na siebie. Czua, e
jej wargi zaczynaj drga, staraa si opanowa, ale w kocu
poddaa si i wybuchna miechem.
W jego oczach pokaza si saby bysk rozweselenia i
szybko zgas. Powana twarz o mocno zarysowanych rysach
tylko na moment si rozlunia.
Modziutki kelner zabra ich talerze i przynis menu
deserw. Sorrel wybraa pudding czekoladowy, a Garde
pokrci jedynie gow i odoy kart na st.
- Dlaczego ogrody? - zapyta znienacka.
- Nie wiem - odpara po prostu. - Kocham to. Doglda,
patrze, jak wszystko si rozwija. Od najmodszych lat
pragnam zajmowa si tym i niczym wicej. Nie stawiaam
babek z piasku, robiam klomby. Ukadaam rne wzory z
kamieni i z rolin. Zwykle protestowaam gwatownie, kiedy
zmuszano mnie, ebym siedziaa w domu. Zawsze miaam co
do zrobienia na dworze. Wic nie wiem, dlaczego, po prostu
jest co takiego w mojej naturze, co zmusza mnie do
zajmowania si ogrodami. Nie wyssaam tego z mlekiem
matki, bo moja mamusia bya nauczycielk, ani nie mam tego
po tatusiu, bo ojciec by hydraulikiem.
- Bya? By?
- Tak - potwierdzia ze smutkiem. - Oboje zginli w
wypadku wiele lat temu. Ale mam jeszcze siostr, Jen - dodaa
ROZDZIA CZWARTY
Zdjta niewyobraaln groz, nadal nie pojmujc, co si
stao, otworzya drzwiczki szoferki i wysiada. Chciao jej si
paka. Jak lunatyczka ruszya przed siebie. Dosza do
strumienia i stamtd zobaczya, e wszystkie wyrwane krzewy
zostay porozrzucane po caym obszarze wyznaczonym na
trawnik. Po drugiej stronie strumienia sta Garde i spokojnie
oglda to spustoszenie.
- Co ty zrobie! - krzykna.
- To nie ja - zaprzeczy stanowczo. - Mylisz, e
mgbym co takiego zrobi?
- Wic kto? Dlaczego? Komu zaleao, eby... - zacza
chaotycznie.
- Nie wiem. Czy odyj, jeli wsadzimy je z powrotem?
- Moe. Niektre - szepna z nieszczliwym wyrazem
twarzy.
- Wic zrbmy to - zaproponowa agodnie.
Spojrzaa na niego, ale nie dostrzega na jego twarzy
adnej reakcji. Opucia gow i znowu skupia wzrok na
biednych rolinach.
- Ale kto mg to zrobi? Nie moemy przecie oskara
o to ducha.
- Ducha?
- Opactwo uchodzi za nawiedzone. Nie syszae o tym?
- Syszaem. Owszem, niektrzy tak mwi.
- Nic nie widziae?
- Nic.
- Nic - powtrzya jak echo. To przecie nie mg by on.
Nie bd mieszna, Sorrel, skarcia si w mylach. - Jaki
ssiad? A moe ten dziennikarz? - podsuna. - Pani Davies
niedawno powiedziaa...
- e prasa mnie nienawidzi?
- Tak - przytakna cicho.
- To moliwe.
Ale nieprawdopodobne. Rozway ju kad moliwo i
niczego nie wymyli. Jedno byo pewne - kto zrobi to
zoliwie.
Jako trudno mu byo patrze na wyraz rozpaczy rysujcy
si na twarzy tej dziewczyny. Nie zna jej, oczywicie nie by
pewien, czy zasuguje na zaufanie, nie wiedzia nawet, czy
ona sama tego nie zrobia, cho trudno w to uwierzy.
Frustrowao go to, e cigle na prno czeka, a na jej
nieskazitelnej postaci pojawi si jakie rysy.
- Nie pacz - powiedzia szorstko, bo zobaczy, e zy dr
jej pod powiekami
- Nie pacz! - Szybko otara oczy. - Ale dlaczego oni to
zrobili? Po co? Na zo? Ale komu? Tobie?
- Nie wiem.
Rozleg si klakson. Odwrcili si. Ciarwka
zablokowaa drog i furgonetka Seana nie moga przejecha.
- Ja przestawi twj wz - zapowiedzia krtko Garde.
Przejecha ciarwk przez most i z gracj zaparkowa przed
garaem.
- A niech to! - wykrzykn Sean, wysiadajc z furgonetki.
- Kto to zrobi?
- Nie wiem.
- Czy ona dobrze si czuje?
- A jak mylisz? - spyta lakonicznie.
Garde zostawi Seana i podszed do zmartwionej Sorrel.
- Rezygnacja nic nie pomoe - owiadczy. - Wciekaj si,
szalej, ale si nie poddawaj.
- Ty tak robisz? Wpadasz w sza? - W jej spojrzeniu
dojrza udrk.
- Tak,
- Nie.
- Powiniene smarowa oliw.
- Helikopter?
- Nie, guptasie, twoje plecy.
- Nie mog dosign - stwierdzi z lekk kpin w gosie.
- Nie znasz nikogo, kto mgby ci posmarowa? zapytaa z niedowierzaniem.
- Nikogo, kogo chciabym o to prosi.
- Och. Szkoda.
- Skadasz mi propozycj, Sorrel? - zapyta cicho,
odwracajc si do niej.
Pokrcia gow i zaraz tego poaowaa, bo poczua
zawrt gowy.
- Powinnam wrci do hotelu.
- Po co? eby spotka si tam ze swoim napastnikiem,
ktry moe teraz ywi do ciebie uraz? - zadrwi. - Zosta tu
na noc. Pociel ci ko na grze.
- Nie.
- Suchaj, jest noc. Nigdzie teraz nie bdziesz jedzia owiadczy rozkazujco.
- Dobrze - westchna i wstaa z fotela, czujc dziwne
skrpowanie.
- Jutro we wolne.
- Zobacz, jak si bd czua.
Poprowadzi j po schodach, otworzy drzwi na kocu
korytarza i przepuci j przodem. W pokoju stao tylko ko
bez pocieli. Wyszed i po chwili wrci, niosc przecierada,
poszewki na poduszki i dwa koce, ktre rzuci na ko.
- azienka jest obok. Chcesz co do woenia na noc?
- Nie - rzeka cicho.
- Wic zobaczymy si rano. I nie wcz si po nocy.
- Bo duch mnie zapie? - spytaa sennie.
- Co w tym rodzaju.
- Potrzebujesz pienidzy?
- Nie.
- To id do ka. Dobranoc.
Syszaa, jak wszed do pokoju na drugim kocu
korytarza. Czua, e nie wyjania tego do koca, tak jak
powinna. A teraz on sobie pomyli, e...
Nawet nie zdajc sobie sprawy z tego, co robi, pobiega za
nim i bez pukania otworzya drzwi jego pokoju.
- Garde...
- Odejd! - zagrzmia.
- Ale ja nie wyjaniam ci...
- Nie chc, eby cokolwiek mi wyjaniaa. - Podszed do
niej, chwyci za ramiona i obrci w stron drzwi. - Chc,
eby posza spa do swojego pokoju! Sama!
- Zawsze pi sama - szepna, zdumiona jego gwatown
reakcj.
Czemu pokj si krci? Czepiajc si framugi, czua, jak
kolana si pod ni uginaj. Raczej zaintrygowana ni
przestraszona, podniosa gow, by na niego spojrze... i
stracia przytomno.
Osuna si jak szmaciana lalka.
ROZDZIA PITY
- Och, na mio bosk... - zacz.
Rozczarowany i rozjuszony, bo sdzi, e to jaka
komedia, szarpn j, by wstaa z podogi. Nagle uwiadomi
sobie, e ona nie udaje i troch si przestraszy. Wzi j na
rce i pooy na ku. Otworzya oczy. Wtpi, eby nawet
najlepsza aktorka umiaa tak dobrze udawa oszoomienie i
zdumienie, ktre teraz maloway si na jej twarzy.
- Nie pytaj mnie, gdzie jeste - uprzedzi agodnie.
Zamrugaa, nie spuszczajc z niego wzroku.
- Zemdlaa.
Wzruszya ramionami i oblizaa wargi.
- Nigdy w yciu nie zemdlaam.
- Ale teraz zemdlaa. Jak si czujesz?
- Troszk dziwnie. Przepraszam.
- Moja wina. Powinienem zabra ci do szpitala.
Pokrcia gow i skrzywia si z blu. Drc rk dotkna
skroni. Opuchlizna wyranie powikszya si.
- Zaraz bdzie mi lepiej. - Chciaa wsta, ale on delikatnie
popchn j z powrotem na ko.
- Le spokojnie.
- Przypuszczam, e to szok. Albo to, e przez cay dzie
prawie nic nie jadam.
- Prawdopodobnie - przytakn. - Kim jeste, Sorrel? Nie by to najodpowiedniejszy moment, by o to pyta, ale on
naprawd musia wiedzie.
- Kim? - zdziwia si.
- Tak. Po co faktycznie tu przyjechaa?
- Zaprojektowa i zaoy ci ogrd. - Lekko marszczc
brwi, uwanie przygldaa si jego twarzy. - A po c innego
miaabym tu przyjeda?
- eby si czego o mnie dowiedzie.
- Czego?
- Tak.
- Ale w ogrodzie przed domem nie ma alarmu?
- Nie.
- Wic moe powiniene pomyle o tym...
- Id ju - powiedzia stanowczo.
Wzruszya ramionami, ale posusznie posza do azienki.
W pomieszczeniu wci unosi si zapach farby i tynku.
Obejrzaa nowiutkie biae kafelki, umywalk, klozet i wann
w rogu. Przy prysznicu brakowao jakiej zasonki czy cianki.
Zamkna wic drzwi za sob, chwil si wahaa, nim
przekrcia klucz. Czy on z ni flirtowa, czy te tylko stara
si dowiedzie, kim ona jest? Lecz jeli jej nie ufa albo
podejrzewa, e ona miaa ukryty motyw, by tu przyjecha, co
dawa wyranie do zrozumienia, dlaczego j zatrudni?
Tylko kim by waciwie Garde Chevenay? Dlaczego kto
miaby sdzi, e on chce zbudowa pas startowy? Bo
posiada prywatny samolot? Wspomnia, e lata
helikopterem... Nie moga go wypytywa, poniewa
spodziewa si wanie takiej indagacji.
Z westchnieniem podesza do lustra. Wygldaa strasznie.
Przechylajc gow, obejrzaa bkitn opuchlizn na skroni.
Nagle, nie wiadomo dlaczego, znowu rozbolay j ebra.
Podcigna bluz i ostronie je zbadaa. Troch byy
wraliwe na dotyk, poza tym tu pod sercem miaa czerwon
prg, ale nie znalaza adnych sicw ani obrzkw.
Miaa wielk ochot wzi prysznic i umy zby, odkrya
jednak, e nie ma ani myda, ani pasty i szczoteczki, a take
nie ma rcznikw. Poradzia sobie, wycierajc papierem
toaletowym twarz i donie. Jako tako przygadzia wosy i na
tym skoczya toalet. Z pokoju Garde'a nie dobiegay adne
odgosy, wic zesza do kuchni.
Sta tam z wosami jeszcze wilgotnymi po prysznicu. Gdy
wesza, odwrci si i przyjrza si jej, a gdyby go nie znaa,
- To szukaj sobie gdzie indziej! - burkn niegrzecznie. Jestem bardzo zajtym czowiekiem i nie ycz sobie, eby mi
przeszkadzano w niedzielny poranek.
- Ja te nie mam duo czasu - odpar Garde cicho. Potrzebny mi adres reportera, ktry cigle sterczy przed moj
bram. Wiesz, o kim mwi. - Popatrzy twardo na
Wentshama.
- Mwiem ci kilka tygodni temu, e go ostrzegem, by
nie wchodzi na twj teren. I wicej tego nie zrobi - podkreli
mocno.
- Nie powiedziaem, e wszed. - Sowa Garde'a brzmiay
niemal agodnie. - Daj mi jego adres. Wiesz przecie, e mnie
si nie odmawia.
Patrzyli na siebie w milczeniu przez bardzo dug chwil,
a potem Wentsham z zacinitymi ustami wycign z
trzaskiem szuflad biurka i wyj notes. Otworzy, napisa
adres na kartce i poda j Garde'owi.
- Dzikuj. - Garde wzi podsunit mu kartk papieru,
skin gow i odwrci si do drzwi.
- Zobaczysz, e pewnego dnia... - wymamrota Wentsham
jadowicie.
- Tak - zgodzi si Garde. - Pewnego dnia. - Wyszed,
cicho zamykajc drzwi za sob.
P godziny pniej, siedzc ju w samochodzie,
zadzwoni z komrki do prywatnego detektywa, poda mu
adres reportera uzyskany od Wentshama i wyjani, czego
oczekuje. Potem pojecha do firmy zakadajcej alarmy, w
ktrej jako zamony klient zawsze by chtnie widziany,
nawet w niedziel. Posiadanie pienidzy moe nie robio
wraenia na Sorrel, ale z pewnoci miao swoje korzystne
strony, jeli chodzi o kontakty z ludmi interesu. Ci zawsze
umieli je doceni.
Nastpnie odwiedzi centrum ogrodnicze.
ROZDZIA SZSTY
Sorrel zwalia si na Garde'a, i chocia bya od niego
lejsza i nisza, on take straci rwnowag. Oboje
przewrcili si na ywopot.
Wydaa z siebie jaki nieartykuowany dwik. Nie bya w
stanie nic powiedzie. Zaparo jej dech, patrzya tylko w jego
oczy, lec na jego piersi. On te nie odzywa si, tylko na ni
patrzy. Chciaa si wyswobodzi, ale przytrzyma j. Teraz
ona leaa na plecach, a on zaglda gboko w jej oczy i nagle
pocaowa j.
Zarola, w ktre upadli, byy gitkie i okazae, gazki
kuy j w szyj i plecy, ale wiedziaa, e te krzaki osaniaj
ich i e nikt ich tu nie zobaczy. Jej rce, jak gdyby bezwolne,
powdroway na ramiona Garde'a i Sorrel zatona w
pocaunku, ktrego przecie wcale nie chciaa i na ktry nie
bya przygotowana. Rozsdek mwi jej, e to szalestwo.
Jednak uczciwie musiaa przyzna przed sob, e od pierwszej
chwili, kiedy go zobaczya, byo to jej pragnieniem, chciaa,
aby j pocaowa. Cigle pamitaa ten pierwszy pocaunek,
kiedy to rzekomo sprawdza rnic wzrostu.
Staraa si przekona sam siebie, e to przecie tylko
pocaunek. Zwyky pocaunek. Raczej pocaunki, poprawia
si. S cudowne i powoduj coraz wikszy niedosyt,
zwikszaj pragnienie. Zamkna oczy, ale szybko je
otworzya, trwoliwie nasuchujc. Jecha jaki samochd.
On te usysza nadjedajc platform. Przyjechali, aby
zabra wypoyczon wywrotk. Garde podnis gow i
popatrzy na zarumienion twarz Sorrel, jej nabrzmiae usta,
szeroko otwarte oczy, w ktrych dostrzeg oszoomienie i
zmieszanie. Znowu j pocaowa. Chcia tego - intrygowaa
go, bawia i ustawicznie zaskakiwaa.
- Jeszcze raz sprawdzasz rnic wzrostu? - spytaa
drcym gosem.
- Nie.
- To byo mie - wyznaa naiwnie.
- Owszem, byo - przyzna. W oczach zamigota mu
umiech. - Chcesz co jeszcze powiedzie?
- Powiedzie? - Patrzya mu w oczy. - Na przykad co?
- To niewane. Platforma przyjechaa.
- Powinnam co powiedzie o platformie?
- Nie. - Umiechn si. Podnis si niezgrabnie i
wycign do niej rk. - Lepiej wyjdmy ju z tych krzakw.
Nie odpowiedziaa, wygldaa wci na lekko
oszoomion i strapion. Pokrcia gow. Byo jej gupio i
troch si wstydzia. Owszem, chciaa z nim poflirtowa, ale
to nie by przecie flirt.
- Czy mog spyta ci o tamten pierwszy pocaunek?
- Tak - zgodzi si uprzejmie. - Moesz o to spyta. Kiedy
nie wiedziaem, kim jeste, i nie ufaem ci, poniewa twoje
zachowanie byo troch osobliwe, to wydawao si atwym
sposobem odkrycia prawdy.
- Pocaunek to by ten atwy sposb?
- Tak, a cilej, twoja reakcja. Chciaem wiedzie, czy
dasz mi w twarz, czy mnie obejmiesz, czy bdziesz
zaintrygowana. Powiedziaa - dorzuci tonem jeszcze bardziej
uprzejmym - e nie sprawio ci to radoci, prawda?
Przezornie nie odzywaa si, tylko wbia wzrok w ziemi,
eby umkn jego spojrzenia, ktre zdawao si j
hipnotyzowa i zmusza do mwienia rzeczy, ktrych nie
zamierzaa mwi. Zobaczya, e papiery, ktre trzyma w
rku, le porozrzucane wzdu cieki. Schylia si, by je
pozbiera, ale j powstrzyma.
- Ja to zrobi - uprzedzi.
Wyprostowaa si, upuszczajc jedyn kartk, ktr
zdoaa podnie.
Nie bya pewna, czy wierzy jego sowom, ale nawet jeli
istniao jakie inne wyjanienie, na pewno nie zamierza jej o
tym powiedzie.
- I wtedy ty si zjawia - podj swoje wyjanienia. - I nie
wiedziaem, co z tob pocz.
Cigle nie wiedzia. Raport prywatnego detektywa nie
ujawni jej powiza z adn gazet, ale z wielce
arystokratycznym panem Nicholasem Paigntonem. Garde
nagle uwiadomi sobie, e nie bardzo mu si to podoba.
- I cigle nie masz pojcia, kto mg zdewastowa ogrd?
- zapytaa po chwili milczenia.
- Nie - odrzek niezadowolony. - Byem u waciciela
lokalnej gazety i kazaem komu wyledzi jego reportera, ale
nie sdz, eby to by ktry z dziennikarzy. I chocia
waciciel gazety bardzo mnie nie lubi, zreszt podobnie jak ja
jego, to uwaam, e tych zniszcze w ogrodzie dokonano
raczej ze zoci, a nie z antypatii do mnie. To bya zemsta z
niskich pobudek. Wtpi, czy kiedykolwiek poznamy
sprawc. To kto, kogo ty albo ja zlekcewaylimy,
zirytowalimy... i nawet nie zauwaylimy tego.
- Nadal nic nie wiadomo? A co z odciskami palcw? A
samochd?
- Wz by kradziony. Obiecaa mi, e nie bdziesz
prowadzi ledztwa - doda, patrzc na ni.
Nie odpowiedziaa, tylko umiechna si lekko, z
psotnym byskiem w oku.
- Wystarczy tych kopotw, ktre mi ju sprawia.
- Naprawd? - zdziwia si. - Jakie to kopoty?
- Jeste inna od wszystkich, ktrych dotd spotykaem.
Intrygujesz mnie, irytujesz i bawisz. Sprawia mi przyjemno
caowanie ciebie, ale zwizek z tob, panno James, stanowiby
prawdopodobnie katastrof. - Mwi o tym lekko, ale nie
- Jen? Dlaczego?
- Poniewa kazaa mi przyrzec, e nie bd si
angaowa.
- A czy od pocztku istniaa taka moliwo?
- Nie sdziam, a jednak... - Umiechna si niepewnie.
- Jednak?
- Chyba od razu poznaa po moim gosie, e ci lubi.
Powiedziaam jej, e owszem, jestem zainteresowana, ale
tylko flirtem - dodaa szybko. - Wtedy ona ostrzega mnie,
mwic, e mam wypaczone pojcie o ludziach i bdne sdy.
- A masz?
- Nie wiem. - Westchna. - Staram si wierzy w ludzi. A
ty kogo masz przed sob?
- Mod kobiet, ktra wydaje si dezorganizowa moje
ycie. - Jego umiech sta si ironiczny. - Mod kobiet,
ktrej prawdopodobnie nie powinienem by caowa,
poniewa te pocaunki zaczy mie znaczenie.
- Doprawdy? - spytaa cichym i sabym gosem.
- Tak.
Podniosa rk i musna jego podbrdek.
ROZDZIA SIDMY
Cigle uwanie przyglda si jej twarzy. Kiedy zobaczy
j pierwszy raz, wcale nie wydaa mu si adna. Teraz uwaa,
e jest prawie pikna. Miaa najcudowniejsze oczy,
niebieskozielone z ciemn obwdk dookoa renicy. Pene
wargi prosiy si, by je caowa. Piegi na nosie...
Gwatownym ruchem, ktry j zaskoczy, wyprostowa
si, zmuszajc, by te si wyprostowaa, raptownie chwyci jej
rk i pocign z powrotem do refektarza.
wiece wci paliy si jasno w lichtarzach. Wydaway si
pon jeszcze janiej, bo zachodzce soce nie zagldao do
tej czci domostwa. Garde podszed do kominka i zdmuchn
je. W mroku wydawa si wyszy, potniejszy.
Pomieszczenie nabrao aury tajemniczoci. Stali w milczeniu,
blisko siebie, ale si nie dotykali.
- Sorrel? - odezwa si cicho.
- Co? - wyszeptaa. - Ja... - Patrzya mu w twarz, badajc
uwanie jego rysy. Wiedziaa, e nie jest podobny do Nicka.
Nie, nie pozwoli, eby Nick to zepsu, tak jak zniszczy
wszystko. Wolno podniosa rami i niemal niewiadomie
powioda palcami po jego twarzy. Cigle obawiaa si, e
jednak moe myli si co do niego, tak jak przedtem mylia
si co do Nicka. Pomylaa, e jednak, mimo wszystko,' musi
uwierzy swojej intuicji, inaczej jej ycie nic nie bdzie warte.
- Czuj si tak, jakbym znaa ci bardzo dobrze - wyszeptaa. Czy to nie dziwne?
- Niesamowite - rzek cicho. Dostrzega bysk jego
zbw, kiedy si umiechn.
Znowu go obja i przytulia si do jego piersi. Powinna
uwierzy w niego i uwierzy swojej intuicji. To nic, e raz si
pomylia. Musi zdoby si na t wiar. Musi zaufa jemu i
sobie.
ROZDZIA SMY
Sorrel wmawiaa w siebie, e to nie moe by Nick.
Przecie nie wiedzia, gdzie ona jest. Chyba e Garde go zna i
donis mu...
Powoli si wyprostowaa. Patrzya na nich i nagle ogarn
j gniew, tak gwatowny, e przez chwil byo jej sabo. Nie
namylajc si, w niepohamowanej furii podbiega do
szczupego blondyna i uderzya go z caej siy w twarz.
- Wyno si! - krzykna. - Jak miesz tu przychodzi! Ty
intrygancie! Znam ciebie i te twoje podstpne, nikczemne
metody! Jak miesz?!
Wyraz zdumienia na jego twarzy mgby j rozbawi,
gdyby bya w nastroju do artw.
- Ja...
- Zamknij si! - wrzasna. Wcieka, zmusia go, eby si
cofa. - To koniec tej historii! Finito! Rozumiesz?! Nie
bdziesz ju duej niszczy mojego ycia! A jeli bd miaa
chocia cie podejrzenia, e mnie ledzisz albo e kazae
mnie ledzi, wytocz ci proces o molestowanie psychiczne i
fizyczne! Ju dawno powinnam bya ci oskary o
zniesawienie! Postawi ci przed sdem za te twoje kamstwa
i manipulacje! Bg wie, czemu tego nie zrobiam!
Oboje byli ju prawie na mocie, ale Sorrel wci na niego
napieraa, a on si cofa z wyrazem przeraenia na twarzy.
Pomylaa, e pewnie strasznie wyglda, jak rozczochrana,
brudna jdza. Ale byo jej wszystko jedno. W zacietrzewieniu
krzyczaa na niego w ogle bez zastanowienia.
- Jeste taki aosny! Zakamany, tchrzliwy, ograniczony
zarozumialec! - Obrzucaa go epitetami z pogard w gosie. Podstpny, obrzydliwy, arogancki, gupi, zy! Cay ten twj
majtek i twoje arystokratyczne pochodzenie nie daj ci prawa
do zncania si nad ludmi! Ale ludzie i tak miej si z
ciebie, z tych twoich arystokratycznych pz! Tylko e ty tego
- Tak.
- Jen znalaza jakie pismo z twoj fotografi i tej znanej
modelki i powiedziaa mi...
- Jen powinna pilnowa wasnych interesw - przerwa jej
i zapyta: - Jak chcesz rozmow?
- A ty?
- Chodmy do sypialni. Posza za nim po schodach.
- Siadaj - poleci.
Usiada posusznie na brzegu ka, spucia wzrok, a rce
splota na podoku.
- Damy maj pierwszestwo. Mw - powiedzia cicho.
Nie wyglda na rozbawionego, raczej na wyczerpanego
psychicznie i fizycznie.
Podniosa wzrok, spojrzaa na niego i odkrya, e ma w
gowie pustk. Bya kbkiem nerww.
- Nie wiem, co powiedzie. Nie wiem, od czego zacz.
Przyjmiesz przeprosiny za moje histeryczne zachowanie?
Dobrze, e aden reporter tego nie widzia ani nie sysza...
- Przesta - skarci j spokojnie.
- Przepraszam. Wpadam w straszny gniew. Te wszystkie
miesice bez pracy... i to tylko z jego powodu! Te wszystkie
pienidze, ktre jest mi winien... Kaza mnie aresztowa,
mwiam ci o tym? Kiedy powiedziaam mu, e nie wyjd za
niego, nie chcia mi zapaci. Zagroziam, e podam go do
sdu, a wtedy on kaza mnie aresztowa. Powiedzia policji, e
ukradam pienidze z jego domu. Wprawdzie wycofa skarg,
zanim nadano bieg sprawie, ale ju i tak nikt mi nie wierzy!
- Uwierz ci teraz - owiadczy ponuro.
- Dlaczego tak mylisz?
- Zobaczysz. Teraz ci uwierz - powtrzy. - Publiczne
przeprosiny bd wydrukowane w londyskich gazetach i ten
pan odda ci pienidze, ktre jest winny. Teraz mam ju
- Nie musimy od razu mie dzieci, jeli to ci przeraa. Gadzi jej twarz. - Nigdy nie spotkaem kogo takiego jak ty i
wtpi, czy kiedykolwiek spotkam tak drug dzieln i
wspania dziewczyn. Chc jak najszybciej przedstawi ci
wszystkim moim przyjacioom.
- Wic ty jednak masz przyjaci? Ju si zaczam
zastanawia, czy ich masz, bo przecie nie odpowiadae na
adne telefony - szepna cicho, patrzc mu w oczy.
- Nie odpowiadaem tylko wtedy, kiedy byem w twoim
towarzystwie. Nie wiedziaem, kim jeste, wic nie chciaem,
eby cokolwiek syszaa. A poza tym wielu z moich
przyjaci opucio mnie, kiedy zaszyem si na wsi. Uznali,
e nie trzeba mi przeszkadza w mojej wiejskiej samotni.
- Pewnie czekaj na twj powrt. A co bdziesz robi,
kiedy porzucisz wie?
- Nie wiem. Moe to by cakiem zabawna niespodzianka,
odkry, co bd robi. Ty moesz nadal projektowa swoje
ogrody. Cakiem niele potrafisz lekceway reporterw,
prawda? Nie twierdz, e twj styl ycia si nie zmieni, ale
chyba nie bdziesz mnie cigna na przyjcia, kolacje,
zakupy, prawda?
- Nie bd. Nie lubisz takich rzeczy?
- Nie. Kiedy w kocu znowu zaczn pracowa, na pewno
znajd sobie co sensownego do roboty, ale przede wszystkim
chc wraca wieczorem do domu i wiedzie, e ty tam
bdziesz, eby poflirtowa ze mn, rozmieszy mnie, a take
uczy, jak na wszystko patrze z dystansem. Czy to dla ciebie
nudna perspektywa? Ten mj mski szowinizm?
Pokrcia przeczco gow.
Obj j, a ona zarzucia mu rce na szyj.
- Pamitaj, e nigdy nie pozwol ci odej, Sorrel ostrzeg.
EPILOG
lub wzili we wrzeniu.
Sorrel ostatni noc jako panna James spdzia w swoim
maym hoteliku, gdzie poprzedniego dnia zatrzymaa si take
jej siostra z mem i maym Marcusem. Giles mia j
prowadzi do otarza, a dla jej siostrzeca przeznaczono w
ceremonii lubnej rol pazia.
Od kilku minut wszyscy byli ju gotowi i czekali w
pokoju hotelowym Sorrel na samochd.
- Zdenerwowana? - szepna Jen, poprawiajc jej welon
co najmniej ju pity raz.
- Nie - odrzeka cicho Sorrel, biorc do rki bukiet r,
citych w ogrodzie opactwa zaledwie p godziny wczeniej.
- A ja, niestety, cigle si denerwuj - wyznaa Jen.
- Widz, ale zupenie niepotrzebnie - powiedziaa z
umiechem Sorrel.
- Nie mog uwierzy, e wychodzisz za m za kogo
tak... - Tak wyjtkowego?
- Tak bogatego - poprawia Jen. - On jest stanowczo za
bogaty... jak na twojego ma.
- Jego majtek naprawd nie ma dla mnie znaczenia.
Owszem, przyjemnie jest mie pienidze i nie mie adnych
trosk materialnych, ale... - Sorrel na moment zawiesia gos i
umiechna si do Jen - ale nie to si liczy w mioci.
- Nie - zgodzia si Jen. - Wiem, e yaby z nim nawet
na bezludnej wyspie, bez adnego komfortu, gdyby tylko ci o
to poprosi, prawda? Czemu si tak umiechasz?
- Och, do moich wspomnie... te ostatnie tygodnie byy
takie wspaniae! - Wszystko si zmienio od tamtego dnia,
kiedy w opactwie zjawi si Nick, by j oczerni, oszkalowa
w oczach Garde'a. Ale on ju wtedy j kocha i zmusi Nicka,
aby zwrci jej dobre imi.
- Kocham ci, siostrzyczko - odezwaa si Jen.