You are on page 1of 150

Emma Richmond

Za bogaty na ma

ROZDZIA PIERWSZY
Zwariowaam, po prostu zupenie oszalaam! Mogam
przecie poczeka w jego domu. To znaczy... miaam tak
moliwo, poprawia si w mylach. Kobieta, ktra
otworzya drzwi, nie zaprosia jej co prawda do rodka, ale
trzeba byo oczywicie zapyta, czy moe zaczeka na pana
Chevenaya. Jednak ona - Panna Raptusiska - uwaaa, e
musi zobaczy si z nim natychmiast, teraz, zaraz. Waciwie
dlaczego? - zastanawiaa si rozgoryczona.
Odskoczya raptownie, unikajc wdepnicia w co, co
wygldao na... no, powiedzmy, niezbyt przyjemnie.
Od miesicy poszukiwaa pracy, pi minut nie zrobioby
przecie adnej rnicy. To nerwy, po prostu gupota z jej
strony. Zwykle nie czua tremy przed spotkaniami z
cakowicie obcymi ludmi, waciwie to cay czas spotykaa
si z kim nieznajomym. Tylko to jego nazwisko - Garde
Chevenay - brzmiao jako tak... oniemielajco. Dwiczao
zbyt wyniole. No i co z tego? Prawdopodobnie z powodu
wyranie francuskiego pochodzenia. Sorrel skarcia si w
duchu - jeste kompletn idiotk!
No dobrze, a jeli to nie nerwy, tylko rozpacz?
Poszukiwanie pracy doprowadzio j do desperacji. Naturalnie
nie musi mu okazywa, jak bardzo jest niecierpliwa. Z drugiej
jednak strony, moe on dostrzee w jej niecierpliwoci
entuzjazm? To by si dobrze skadao. Przyszli pracodawcy
lubi entuzjastw. Wic dlaczego nie odpowiedzia na jej list?
Wysoka i smuka Sorrel mozolnie pokonywaa zabocone
zbocze. Dotkna rk gowy. Bya mokra. Uporczywie
padajcy drobny deszczyk wcale nie pomg jej krconym
wosom, a wrcz przeciwnie - jeszcze bardziej skrci je w
dugie mokre grajcarki. Pochonita wasnymi mylami,
zatrzymaa si na chwil, by odpocz. Dlaczego podczas

mawki czowiek wydaje si bardziej mokn ni kiedy


porzdnie leje? Rozejrzaa si dookoa po pustej okolicy. Ani
ywej duszy. Pan Chevenay mia by gdzie tutaj, wedug
niejasnej wskazwki, ktrej jej udzielono.
Wspinajc si dalej na wzgrze, nagle krzykna
przestraszona. O mao si o niego nie potkna. Miaa
przynajmniej nadziej, e to on.
Lea pasko na brzuchu, z ramionami zanurzonymi w
jak szczelin w ziemi. Widziaa jego twarz z profilu. By
mody, w kadym razie modszy, ni si spodziewaa. Czy
jednak wyglda na czowieka, ktry da jej prac? Oto jest
pytanie.
Domylia si, e pan Chevenay zgubi co w tej dziurze i
teraz prbuje tego dosign, jak na razie bez rezultatu.
- Jestem szczupa. Moe ja zdoam to wydoby,
cokolwiek to jest - odezwaa si.
Odwrci gow i zmierzy j wzrokiem. Spojrzenie
ciemnoszarych oczu nie mwio nic. Wyczua, e jest
zdenerwowany i rozdraniony, co nie wryo dobrze jej
staraniom. Kiedy podnis si, odkrya, e jest wysoki i mocno
zbudowany.
- Zdejmij paszcz - rozkaza.
- Co?
- Paszcz! Szybko! - rzuci, widzc wahanie Sorrel. - Jeli
on zelinie si gbiej, bdziemy musieli przekopa cae
wzgrze - wyjani lapidarnie. Nie czeka, a ona go posucha,
chwyci j, przycign do siebie i zacz rozpina guziki jej
paszcza.
- On?
- Pies - doda zwile. cign z niej paszcz i cisn na
ziemi. Wzi w rk jej mokre, rozpuszczone wosy i zacz
wpycha je za sweter Sorrel.

- Tam na dole jest pies? - spytaa z niedowierzaniem. Nie


zawraca sobie gowy odpowiedzi - nie wyglda na
czowieka, ktry si powtarza.
- Bd ci trzyma za kostki.
- Za kostki? - przestraszya si. - Jak gboko wpad?
- Zbyt gboko, ebym ja go dosign - rzuci sucho.
Ponagli j, by uklka.
- A czy sam nie zdoa si wydosta? Psy czsto...
- Nie.
Lekko zdegustowana zajrzaa do jamy. Zobaczya tylko
boto na dnie i co, co w tym bocie wiercio si gwatownie.
- Och, Boe - wyszeptaa. - Jakebym moga...
- Nie mieszaj w to Wszechmocnego. Po prostu wycignij
stamtd psa - poleci.
Najwyraniej nie majc adnego wyboru, najpierw
wsadzia do wskiego otworu ramiona, a potem caa si
wsuna. Poczua, e Garde chwyci j za kostki i a stkna
ze strachu i blu, kiedy wyprostowa j jednym mocnym
szarpniciem, by atwiej jej byo wlizn si do dziury. Nie
bya w stanie niczego dojrze ani poruszy gow, szukaa
domi po omacku, a jej palce poczuy lekkie jak pirko
municie psiego ogona. Jednym ruchem chwycia mocno
oburcz zadek psa i stumionym gosem krzykna, by Garde
j wycign.
Nie by zbyt delikatny, ale z drugiej strony nie zakadaa,
e w tej sytuacji moe zdoby si na delikatno. Najpierw
prbowa pocign j za kolana, a kiedy mu si to nie udao,
chwyci j za biodra, a potem zapa za pasek spodni i powoli
wyciga z tej wskiej dziury. Ze strachu, e z jej mokrych rk
wylinie si ubocone futerko zwierzaka, wzmocnia uchwyt.
Zagryza warg, kiedy pies zaskomla z blu i w tym samym
momencie poczua, jak jej ciao, wycignite poza krawd
jamy, znalazo si na mokrej ziemi. Przez chwil leaa

nieruchomo z niemiosiernie zesztywniaymi ramionami, po


czym podniosa gow. Zobaczya, jak Garde bierze na rce
maego teriera i uwanie go oglda.
- Nic ci nie jest - orzek szorstko, stawiajc pieska na
ziemi. Ton gosu wiadczy, e jego zy nastrj bynajmniej si
nie poprawi.
Rzecz jasna, e psu nic si nie stao. Kilka razy otrzsn
si z bota i popdzi przed siebie, z nosem przy ziemi. Sorrel
miaa nadziej, e jej te nic nie jest, chocia czua si tak, jak
gdyby zdarto jej skr z brzucha i klatki piersiowej.
- Czy nie powiniene go zawoa do nogi? zaproponowaa od niechcenia. Obrcia si na plecy i usiada,
podcigajc sweter. Musiaa sprawdzi, czy jest caa.
- Nie - odpar mrukliwie. - Skaleczya si?
Pokrcia gow. Dostrzega tylko zaczerwienienie w
okolicy eber i nic poza tym. Obcigna sweter i spojrzaa na
niego. Wysoki, szeroki w barach, nie ogolony, z potarganymi
wosami, budzi lk samym swym wygldem i opryskliwym
gosem.
- Dzikuj za pomoc - doda z wyran niechci.
- Nie ma za co. Wszystko w porzdku - powiedziaa
spokojnie. - Posiadanie szczupej figury ma swoje dobre
strony i nieraz bardzo pomaga.
- Owszem.
Odszed i prbowa podnie duy gaz zaryty w ziemi.
Garde Chevenay na pewno nie by szczupy, mia szerokie
plecy i by mocno zbudowany. Pod swetrem wida byo jego
prce si muskuy.
- Pomoesz mi z tym, dobrze? Chc przykry kamieniem
t dziur, zanim pies znowu do niej wpadnie.
Wstaa i najpierw podniosa paszcz, a potem wydaa
okrzyk przeraenia, zobaczywszy, w jakim jest stanie.

- Czy musiae rzuci go w kau bota? - zapytaa,


zapominajc na chwil, e rozmawia z przyszym pracodawc.
Nie odpowiedzia, tylko cigle prbowa podnie gaz,
targajc nim na wszystkie strony. Krzywic si, wsuna
ramiona w rkawy paszcza i podesza, aby mu pomc. Po
kilku minutach zdoali zatoczy gaz i zablokowa szczelin.
Garde Chevenay otrzepa rce i oddali si bez sowa.
- Halo! Zaczekaj! Chc z tob pomwi! - zawoaa bez
tchu, bo spieszya si, by go dogoni.
- Nie udzielam wywiadw.
- Nie prosz o wywiad - odcia si odruchowo.
Przystana, marszczc brwi. Czyby czsto przeladowali
go dziennikarze? Udzielanie wywiadw, czy te, jak w
tym przypadku, odmawianie, pachniao saw.
Zobaczya, e znowu si oddala, wic podbiega, by si z
nim zrwna.
- Jeste sawny? - spytaa, idc obok niego.
- Nie. Kto ci powiedzia, e jestem?
- Kobieta, ktra w twoim domu otworzya mi drzwi... zacza, ale dostrzega, e gniewnie zacisn wargi. Ta mia
kobieta na pewno bdzie miaa kopoty tylko dlatego, e jej
powiedziaa, gdzie go szuka. Niech to licho. - Posuchaj podja raz jeszcze. - Chciaam ci tylko o co poprosi.
- Nie udzielam wywiadw i nie wywiadczam adnych
przysug.
- Nie prosz ci o przysug! Faktycznie to ja chc
wywiadczy ci... no... uprzejmo. Chocia - ucilia - moe
to nie tylko uprzejmo, bo zjawiam si tutaj w zwizku z
moim listem. Czy dostae mj list? Jestem...
- Nie. - Zmierza prosto do domu.
Zaskoczyo j to niezmiernie, poniewa musia otrzyma
list. Jedynie przez moment wahaa si, zanim pognaa za nim.

- Skd wiesz, e nie dostae? - dopytywaa si. - Przecie


nawet nie wiesz, kim jestem! Wysaam go poczt polecon.
Wci milcza.
- Musiae pokwitowa odbir. Nic nie odpowiedzia.
- Chyba e nie byo ci w domu, kiedy nadszed wymamrotaa. - I list czeka na poczcie.
Poniewa nadal milcza, zacza zastanawia si, czy
rozmawia z waciwym czowiekiem. Faktycznie, nie
powiedzia, kto zacz.
- Jeste Garde Chevenay, prawda?
Przystan, zmierzy j ponurym spojrzeniem i poszed
dalej.
- C, to na pewno nie tajemnica - mrukna. Zaczo j
to zoci.
Przeskoczy przez wski rw oddzielajcy wzgrze od
wirowanej drogi i zawrci w stron starego domostwa.
Podya za nim z mocnym postanowieniem, e si nie
podda, pki nie otrzyma zadowalajcej odpowiedzi.
- Mj list dotyczy twoich ogrodw. Zajmuj si
architektur zielem i w ogle architektur krajobrazu dorzucia dla jasnoci, wchodzc za nim do jakiego
pomieszczenia gospodarczego. - Wic widzisz...
- Zmierzasz dokd? - zapyta ironicznym tonem.
- Tak - potwierdzia zdecydowanie. - Zmierzam do
wyoenia ci wszystkiego, co mog dla ciebie zrobi.
- Nie wiedziaem, e okazuj jakie zainteresowanie tym
tematem.
- Nie okazujesz. Jeszcze nie. Ale, Garde, posuchaj...
- Pan Chevenay dla ciebie, i nie nano mi tego bota do
rodka.
- Ty sam naniose - wytkna.
- Ja tu mieszkam.

Z lekkim zniecierpliwieniem zdja znajdujce si w


katastrofalnym stanie buty i podreptaa za nim w
przemoczonych skarpetkach. Wpada na jego plecy, kiedy
nagle si zatrzyma, eby zdj obuwie.
- Przepraszam - bkna.
Powiedzia co, czego nie dosyszaa, cign z siebie
mokry sweter, rzuci go od niechcenia w kt i pchn jakie
drzwi, przez ktre wszed, podwijajc rkawy koszuli. Drzwi
gwatownie zakoysay si i zamkny za nim. Musiaa je
mocno pchn, eby si otworzyy.
- Jeste taki nieuprzejmy! - poskarya si, doganiajc go i
idc tu za nim po kamiennej brzowej posadzce.
- Prawdopodobnie dlatego, e ci nie zapraszaem.
- A powiniene by zainteresowany! Twoje ogrody to
absolutny chaos... - Stana, przyjemnie zaskoczona.
Rozgldaa si dookoa, patrzc na biae ciany. Otoczenie
byo puste, prawie klasztorne, chyba dlatego, e rzeczywicie
kiedy mieci si tu klasztor. May stolik w ksztacie
pksiyca sta midzy piknymi starymi schodami a
rzebionymi frontowymi drzwiami. Na prawo, pod schodami,
Sorrel zauwaya jeszcze jedne drzwi, a na lewo nastpne trzy.
Midzy pierwszymi drzwiami a stolikiem znajdowaa si pusta
nisza.
- Jak tu jest adnie... - zacza.
- Mio mi, e to przyznajesz - zamia si szyderczo.
Podesza do duego gobelinu, ktry wisia nad starym
rzebionym kufrem, stojcym tu obok drzwi.
- Troch wystrzpiony - szepna ze smutkiem. - No, ale
jak przypuszczam, na pewno jest wiekowy.
Nie byo odpowiedzi. Obejrzaa si i odkrya, e jest sama.
Jedynie lekkie trzaniecie tych trzecich, najdalszych drzwi
wskazywao, gdzie znik. Rzucia si w tamt stron, pchna
je i wesza do pomieszczenia, ktre najwidoczniej stanowio

jego gabinet. Wntrze byo bardzo nowoczesne, funkcjonalne.


Znajdoway si tu, o ile moga si zorientowa, wszelkie
moliwe techniczne udogodnienia.
- Rozumiem, e pracujesz w domu - wyszeptaa,
rozgldajc si po pokoju.
Nie odpowiedzia, tylko usiad za masywnym biurkiem.
Pomylaa, e potrzebowa przecie solidnego biurka, bo sam
by masywnym mczyzn. A nastpnie z zadowoleniem
stwierdzia w duchu, e jednak przyjemnie jest spotka kogo
wyszego od siebie. Przewanie wszdzie growaa nad
innymi wzrostem, co nie zawsze jej si podobao.
Przestaa rozglda si po gabinecie i wrcia do
najwaniejszej dla niej sprawy - kwestii pracy.
- Wic rzeczywicie nie dostae mojego listu?
- Nie mam zwyczaju zaglda do korespondencji, ktrej
si nie spodziewam.
- Nawet z ciekawoci? - zdumiaa si.
- Nie. - Splt rce na biurku zarzuconym papierami i
arogancko mierzy j wzrokiem. Nie ukrywa, e jej si
bacznie przyglda.
Wiedziaa dobrze, co zobaczy - bociana, zbyt chudego i
zbyt wysokiego. Jej wosy o miedzianej barwie byy jeszcze
bardziej poskrcane ni zwykle, bo przecie zmoka. Nawet
suche, ukaday si w loki niemoliwe do rozczesania. Oczy
miaa zbyt jasne, rzsy zbyt ciemne, a nos prawdopodobnie
lekko zarowiony na czubku. Mimo drobnych rysw twarzy
nie moga uchodzi za pikno, ale wiedziaa, e na pierwszy
rzut oka robia wraenie. Z byskiem rozbawienia w oku
skierowaa si ku pokrytemu pciennym pokrowcem krzesu,
stojcemu w kcie.
- Mam nadziej, e nie zamierzasz siada w tym
uboconym paszczu - zauway obojtnym tonem.

- A kto go tak uboci? - rzucia lekko, zdejmujc paszcz.


Rozejrzaa si, chcc zorientowa si, gdzie go umieci, ale
nic takiego nie znalaza, wic wywrcia paszcz na lew
stron i pooya go na pododze. Usiada, podkulajc nogi i z
zaciekawieniem spojrzaa na Garde'a.
- Zawsze jeste w takim podym nastroju? - zapytaa z
umiechem.
- Tak, a jedynie piknym kobietom moe uj na sucho
taka bezczelno.
- Bzdury - orzeka lekcewaco. - Moe to uj na sucho
kademu. Ludzie s tak zaskoczeni twoj impertynencj, e
pozwalaj ci na ni. S speszeni, a tobie zawsze jako udaje
si wykrci od przeprosin. Jeli mylisz, e bezczelnoci jest
to, co teraz robi, to nie widziae mnie, kiedy...
- Nie, dzikuj - przerwa. Wycign do niej rk i
czeka. Zdezorientowana patrzya na jego otwart do.
- Masz kopi tego listu? - zapyta.
- Nie, oczywicie, e nie mam kopii! - zaprzeczya z
irytacj. - Dlaczego miaabym mie? Korespondencja
funkcjonuje w inny sposb. Ja pisz, ty odpowiadasz...
- Jednake nie odpowiedziaem.
- C, nie, ale...
- Nie ma adnego ale. Dlaczego przysza? - zapyta, nie
owijajc w bawen.
Poniewa wpadam w rozpacz. Tego przecie nie moga
powiedzie. Co to, to nie.
- Byam tu w okolicy - skamaa gadko. Cay czas nie
spuszczaa z niego wzroku, przygldajc si jego surowej,
raczej kwadratowej twarzy z ciemnoszarymi oczyma bez
wyrazu. - Mio byoby napi si kawy.
- Przypuszczam, e tak, panno... ?
- James. Sorrel James. - Skrzywia si lekko na widok
jego miny. - Idiotyczne, prawda? Moja matka przepadaa za

komi, a ja urodziam si z brzowymi wosami o lekko


pomaraczowym odcieniu...
- Nadal s brzowopornaraczowe - zauway.
- Tak - przyznaa. - I nie wiem, skd bierzesz czelno,
aby mia si z mojego imienia, gdy tymczasem twoje jest
jeszcze bardziej dziwaczne. Przynajmniej ludzie wiedz, e
sorrel znaczy gniady". Natomiast Garde nie jest waciwie
zwyczajnym imieniem. Czyby jaka tajemnicza tradycja
rodzinna?
- Nie. I nie mam pojcia, za czym przepadaa moja matka
- odparowa szorstko.
- Kawa? - umiechna si szeroko.
Przyglda si jej przez chwil. Zastanawia si, czy
powiedziaa to szczerze, czy stroia sobie arciki. Mogoby
by interesujce rozszyfrowanie gierki, jak ona prowadzi.
Nacisn guzik interkomu. Rozleg si saby skrzek.
- Prosz o dwie kawy, pani Davies - poleci spokojnie.
- Dlaczego znalaza si w tej okolicy? - spyta, wci ze
wzrokiem utkwionym w Sorrel.
Spucia powieki i z roztargnieniem zeskrobywaa
kawaek bota przyczepionego do spodni na kolanie. Nie
opowiadaj kamstw, Sorrel. Powiedz prawd, rozkazaa sobie
w duchu.
- To, co wczeniej mwiam, to bya... bujda - wyznaa.
- Przyjechaam tu specjalnie, aby zobaczy si z tob. Podniosa na niego wzrok. - Chc zaprojektowa i urzdzi
twoje ogrody. Jestem o wiele lepsza, ni na to wygldam obiecaa, widzc w jego wzroku sceptycyzm. - Jestem bardzo
dobra - dodaa. - Nie bdziesz zawiedziony.
- Nie bd? - powtrzy obojtnie.
- Nie.
- A ty zawsze w ten sposb wyszukujesz klientw?
Stukasz po prostu do ich drzwi?

- Czasami - potwierdzia cicho.


- Jak czsto? Prosz wej! - zawoa, syszc niemiae
pukanie.
Kobieta, ktra wesza niosc tac, wygldaa na osob tu
po pidziesitce. Miaa zatroskany wyraz twarzy.
Umiechna si nerwowo do Garde'a, rzucia zaciekawione
spojrzenie na Sorrel i postawia kaw na biurku.
- Dzikuj, pani Davies, a na przyszo - doda gosem,
ktry na pewno zasiaby strach w kadym bojaliwym sercu jeli kto jeszcze zadzwoni do drzwi, nie ma mnie w domu.
Jak rwnie nie wie pani, gdzie jestem albo co robi. Czy to
jasne?
- Tak, sir.
- To nie bya jej wina - wtrcia Sorrel szybko, posyajc
kobiecie wspczujcy umiech. - Powiedziaam, e jestemy
starymi przyjacimi.
- To samo dotyczy starych przyjaci - powiedzia ze
wzrokiem utkwionym w pani Davies. - Prosz tylko zapisa
ich nazwisko, telefon kontaktowy i adres.
- Tak - wyszeptaa. - Przepraszam. - Obdarzya go jeszcze
jednym nerwowym umiechem i cicho zamkna za sob
drzwi.
- Czy nie bye nieco za szorstki?
Nic nie odrzek, machn tylko w stron tacy, co, jak
sdzia Sorrel, znaczyo, e to ona ma nalewa. Wstaa wic z
krzesa i z nieco wymuszonym umiechem spytaa:
- Jak pijesz?
- Czarn.
Nalaa kaw jemu, potem sobie, dodajc obficie mietanki
i cukru, i usiada z powrotem na krzele.
- Na punkcie wasnej prywatnoci wydajesz si mie
lekkiego bzika - zauwaya, obserwujc go. Milcza, patrzc
na ni.

- Dlaczego? Kim jeste? Kim sawnym? Bogatym?


Wanym?
- Nie. Jak czsto stukasz tak po prostu do drzwi klientw?
- wrci do swego pytania.
- No, w rzeczywistoci ani razu - przyznaa si, robic
jednoczenie mieszny grymas twarzy. - To by pierwszy raz.
Sprawia wraenie, e mgby w to uwierzy, ale...
- Jak mnie znalaza?
- Znalazam ci? - powtrzya. - W twoich ustach to tak
brzmi, jakbym ci dugo szukaa, a nawet ledzia. Na
wzgrzu powiedziae, e nie udzielasz wywiadw. Mylae,
e jestem dziennikark - dodaa z namysem, przypominajc
sobie nagle jego wczeniejsze uwagi.
Milczc, cierpliwie czeka na odpowied, wic
umiechna si do niego lekko. Zaczynaa wanie lubi tego
szorstkiego mczyzn.
- Znalazam ci u dentysty - wyjania w kocu i
rozemiaa si cichym, zaraliwym miechem. - Czekaam, jak
wszyscy, przegldaam czasopismo i w nim zobaczyam
ciebie. Garde Chevenay, nowy waciciel Blakeborough
Abbey. Zamieszczono tam zdjcie terenw z lotu ptaka i
zamarzyam, eby je urzdzi - wyoya wprost. - Przede
wszystkim trzeba si zaj star nawierzchni, ale jeeli nie
chciaby albo nie mgby pozwoli sobie, eby zleci
wykonanie wszystkiego za jednym zamachem - dodaa szybko
- zrobiabym to etapami. Albo po prostu tylko wir. Jestem
bardzo dobra, jeli chodzi o wir.
- Zaskakujesz mnie - rozemia si sardonicznie. Dentysta by tutejszy?
- Ach, nie - przyznaa si z lekkim umiechem. - W
Londynie. Nie mam teraz zbyt wiele pracy.
- I trzeba apa kad okazj, jaka si pojawia?
- Tak, wic widzisz...

- Czy masz dowd tosamoci? - przerwa.


- Nie - zaprzeczya zakopotana. - Nie przy sobie. A
dlaczego pytasz?
- Poniewa chc wiedzie, kim jeste.
- Przecie wiesz, kim jestem. Powiedziaam ci.
- Naprawd?
- Tak. - Poczua si lekko zbita z tropu.
- Ale nie przyniosa dokumentw? - Cedzi sowa z
sarkazmem. - To niezbyt profesjonalne zachowanie.
- Nie, to znaczy tak - potwierdzia. Wzia gboki
oddech.
- Przywiozam swoje portfolio. - Skoczya na rwne nogi.
- Pobiegn i zaraz przynios - zapowiedziaa skwapliwie.
- Zostao w mojej ciarwce. Bdziesz mg zobaczy, co
potrafi zrobi... - Zanim zdoa si odezwa, wypada z
gabinetu.
W skarpetkach przebiega ostronie przez wir i zabraa z
szoferki portfolio. Szybko wrciwszy, pooya je na biurku
przed nim.
- Moja wizytwka jest na drugiej stronie okadki. Skin
gow i otworzy album z fotografiami. Wycign
arkusik papieru i zapisa uwanie jej nazwisko i adres.
Potem zamkn portfolio. Widzc to, poczua przemon
ochot, by znikn.
- Nie chcesz obejrze zdj?
- Nie - odrzek lekcewaco.
- Wic czemu zayczye sobie jakiego dokumentu?
- eby ci sprawdzi.
Wzi album i chcia go jej odda. Schowaa rce za plecy.
- Zostawiam ci te zdjcia. Mog je zabra jutro. Nigdy nie
wiadomo, moe zechcesz obejrze i znajdziesz tu jakie dobre
pomysy...
- Nie - zaprzeczy cicho.

- Tak. A jeli naprawd nie chcesz...


- Nie chc.
- Mgby odesa mi to poczt.
- Mogoby zagin - stwierdzi ironicznie.
- Zaryzykuj. Ja naprawd jestem bardzo dobra.
- I tania? - spyta, udajc zainteresowanie.
- No c, nie, ale...
- Do widzenia, panno James - odprawi j cicho.
Z lekkim grymasem dopia szybko kaw i wzia paszcz.
- Przynajmniej popatrz na te fotografie - poprosia. Jestem otwarta na wszelkie propozycje. - Kiedy zdaa sobie
spraw, e to, co powiedziaa, mogo zabrzmie dwuznacznie,
parskna miechem. - No, nie na wszystkie propozycje. Po
prostu miaam na myli...
- Wiem, co miaa na myli.
Skrzywia si, narzucajc ubocony paszcz na ramiona.
- Do zobaczenia jutro.
W powietrzu wisiaa jego odpowied: Jeli ja zobacz ci
pierwszy, to ty na pewno mnie nie zobaczysz".
Umiechna si smutno. Otworzya drzwi, ale cofna si
po tac.
- Zabior j do kuchni. Mog?
- Nic ci to nie da.
- Ja nie dlatego... Przepraszam, daj si troch ponie
fantazji...
- I unie entuzjazmem? - Przyjrza si jej uwanie z
takim zainteresowaniem, e si rozemiaa.
- W porzdku, id sobie. - Nie przecigaj struny, Sorrel,
ostrzega si w mylach. Umkna w popiechu, niezrcznie
zamykajc za sob drzwi.
Wiedziaa, e zdarza si jej zachowywa zbyt
bezceremonialnie i unosi entuzjazmem w towarzystwie
obcych ludzi, lecz prawdopodobnie dziao si tak dlatego, e

zwykle pracowaa wanie w cudzych domach, wrd cakiem


obcych ludzi.
Na szczcie nie wmusi jej z powrotem portfolia, wic
wci jest nadzieja, czy nie? - pomylaa jak niewzruszona
optymistka i z umiechem na wargach przesza przez hol.
Zakadajc, e kuchnie zazwyczaj znajduj si na tyach
posiadoci, pchna drzwi znajdujce si pod schodami i
stana jak wryta. Znalaza si w pomieszczeniu wyjtym
wprost z epoki redniowiecza Kontrast z holem by doprawdy
oszaamiajcy.
Zapakana pani Davies siedziaa przy dugim
wyszorowanym stole. Sorrel postawia na nim tac.
- Dobrze si pani czuje? - zapytaa.
- Tak. Nie. Ja nie wiem, co mam robi! - wykrzykna
gosposia. - On nic nie mwi! Pan Craddock, poprzedni
waciciel, by taki... nie wymagajcy. Potrzebuj tej pracy wybuchna, patrzc na Sorrel. - Clive nie ma teraz roboty.
Clive to mj m - wyjania. - Chocia pan Chevenay
powiedzia, e mog tu zosta, nie wiem, czego on si po mnie
spodziewa...
- Poniewa nic nie mwi - dopowiedziaa ze
wspczuciem Sorrel. - Przepraszam, e wpdziam pani w
kopoty.
- To nie bya pani wina. A czy mogaby go pani spyta,
jakie s moje obowizki? - poprosia bagalnym tonem.
- Ja?! - wykrzykna zdumiona Sorrel. - Przecie ja go nie
znam! Tak naprawd nie przyjani si z nim...
- Kiedy odkurzam, prosi mnie, ebym przestaa, a gdy
przygotowuj dla niego posiki, to ich nie zjada. Nie mam
pojcia, czy powinnam odbiera telefony! A teraz chce,
ebym zmienia wystrj kuchni! Wiem, e jest troch
starowiecka, ale jak to zmieni?!

- Prosz kupi kilka czasopism powiconych


wntrzarstwu - poradzia Sorrel. - Ludzie tak najczciej robi.
Pokae
mu
pani
kilka
fotografii
nowoczenie
zaprojektowanych kuchni. On musi si zdecydowa na jaki
projekt i wtedy trzeba zamwi ten wystrj wntrza u
architekta. W takiej nowoczenie urzdzonej kuchni na pewno
bdzie si pani lepiej pracowao.
- Przypuszczam - zgodzia si pani Davies. - Oczywicie,
jeeli zostan tu tak dugo... Nie sdz nawet, eby on mnie
lubi. Prosz go i prosz, eby mwi do mnie Davey, tak jak
nazywa mnie pan Craddock, ale on nie. Pani Davies, mwi.
Taki... taki niby grzeczny!
- Dobrze. Zapytam go - przyrzeka Sorrel, poniewa
doskonale wiedziaa, co pani Davies ma na myli, i co to
znaczy nie mie pracy i pienidzy.
- Dzikuj. - Gosposia smutno westchna. - Musi pani
wiedzie, e zwykle tak si nie zachowuj - wyznaa. Histeryzuj jak jaka kretynka. Moe to klimakterium?
- Ojej - wykrztusia Sorrel.
- Tak. I cigle robi mi si gorco... - Znowu westchna.
- A on wyprowadza mnie z rwnowagi. Sprawia wraenie
takiego... gniewnego, prawda?
- Owszem. - Sorrel te tak sdzia.
- A mwi takim tonem...
- Wzgardliwym? - podpowiedziaa Sorrel, skrywajc
lekk ironi.
- Tak, jakby o nikim nie mia dobrej opinii.
- Moe i nie ma - wymamrotaa Sorrel. atwo w to byo
uwierzy.
- Przy nim czuj si po prostu gupia - cigna pani
Davies.
- Nie twierdz, e jestem bardzo inteligentna, ale przecie
potrafi gotowa, sprzta i robi wszystko, co potrzebne jest

do utrzymania domu na wysokim poziomie. Kiedy


pracowaam u pana Craddocka, nie miaam adnych kopotw.
Szkoda, e wyjecha.
- Wic niech pani popatrzy na to, jak na wyzwanie.
Sorrel staraa si j pocieszy. - Przyzwyczai si pani do
niego, jestem pewna...
- A teraz jeszcze ci dziennikarze i to wszystko... - Pani
Davies mwia nadal, jakby wcale nie suchaa Sorrel. - Po
prostu nie wiem, co pocz.
- Dziennikarze?
- Tak. Wydaje si, e oni wszyscy go nienawidz.
- Dlaczego, na mio bosk, mieliby go nienawidzi? zdziwia si Sorrel.
- Och, nie wiem - rzeka gosposia znuonym tonem.
Wstaa, wzia tac i postawia j na blacie kredensu.
- Czy on jest sawny? - spytaa Sorrel, wstajc
jednoczenie od stou i kierujc si w stron kredensu.
- Sawny? Nie mam pojcia. Wiem tylko, e za kadym
razem, kiedy wychodz, potykam si o reporterw
gromadzcych si przy bramie. Ale nie wolno mi z nimi
rozmawia - dorzucia gniewnie, jak gdyby to stanowio
jeszcze jeden sporny punkt midzy ni a pracodawc.
Sorrel miaa ju prosi j o wyjanienia, ale nagle ujrzaa
swoje odbicie w lustrze nad kredensem. Zagapia si na siebie
ze zdumieniem.
- O rany - wyszeptaa. - Nie wiedziaam, e tak fatalnie
wygldam.
Jej twarz bya brudna! Wosy, cigle wetknite za sweter,
ozdobione byy brykami bota i such traw.
Szybko uporzdkowaa fryzur, strzepujc najwiksze
grudy zaschnitego bota i wyjmujc z wosw dba trawy,
po czym wycigna z kieszeni chusteczk i patrzc w lustro,
zacza czyci twarz.

- Nie jest idealnie - westchna. - Ale lepiej ni byo. No


nic. - Lekko skinwszy gow pani Davies, podesza do drzwi.
- Musz ju i. Do widzenia!
- Na pewno nie zapomni pani zapyta? - zacza pani
Davies proszcym tonem.
- Nie, nie, prosz si nie martwi.
- Teraz? - zapytaa z nadziej.
- Teraz? - Sorrel si przestraszya. Nie sdzia, eby to by
dobry pomys.
- Prosz.
- No dobrze, ale nie mog niczego obieca - zgodzia si
niechtnie. Stanowczo miaa zbyt mikkie serce.
Zebraa si na odwag i wrcia pod drzwi gabinetu
Garde'a. Lekko zapukaa i nie czekajc na zaproszenie, szybko
wsadzia gow do rodka.
- Przepraszam, e przeszkadzam... - zacza.
- Tak szybko z powrotem, panno James? - zadrwi,
zerkajc na ni znad otwartego albumu, ktry najwyraniej
przeglda.
- Hm... - chrzkna niepewnie. - Jest jeszcze jedna
rzecz...
- Przypuszczaem, e bdzie.
- Chodzi o pani Davies - powiedziaa spokojnie, patrzc
na niego surowym wzrokiem. - Zdaje si, e bardzo
przestraszye biedn kobiet. Jestem pewna, e
nienaumylnie - dodaa prdko. - Jednak gdyby mg
powiedzie jej po prostu, jakie s jej obowizki, kiedy ma
odkurza, gotowa, i tak dalej...
- Dziki - rzek obojtnie. - Na pewno tak zrobi.
- To dobrze. I jeszcze jedno... Dlaczego nie powiedziae
mi, e mam boto na twarzy? - zapytaa ze sabym umiechem.
- A dlaczego miabym mwi ci o tym?
- Dlaczego?! - krzykna. - Poniewa...

- Prosz ju i - rozkaza spokojnie.


- No c. Do widzenia, do jutra! - Szeroko umiechna
si, szczelniej owina si paszczem i wysza.
Bardzo starannie zanikna za sob drzwi i dopiero wtedy
rozemiaa si gono i radonie.
Pomylaa, e jeli przeglda jej prace, to znaczy, i nie
by tak zupenie nie zainteresowany, na jakiego si zgrywa,
prawda? I jeeli nawet nie dostanie tej roboty, na dobr
spraw cieszya si, e przysza tutaj. Prawd powiedziawszy,
polubia go. O kim takim mona byo tylko marzy, a ona
przecie poznaa go osobicie! I to by powd do radoci.
Garde rozemia si krtko, patrzc na zamknite drzwi.
Ten korowd ludzi skadajcych mu swoje propozycje robi
si z kad minut coraz dziwaczniejszy. Nie myla, e
kiedykolwiek spotka kogo tak - no, powiedzmy prostolinijnego. Powinno spodoba mu si, e ona jest a tak
swobodna i naturalna, tyle e bardzo w to wtpi. Jak, do
Ucha, udao im si zwerbowa ogrodniczk? Jeeli oczywicie
ona naprawd zajmowaa si ogrodami. Rzecz jasna, nie
powinien nigdy wpuszcza jej do tego domu. Nie bardzo
wiedzia, jak to si stao, e pozwoli jej wej. A jutro,
niestety, ona tu wrci. Ta jaka panna James. A po pannie
James znajdzie si jeszcze kto, kto bdzie chcia urzdza
jego ogrd albo umy jego samochd, lub przeczyci
kominy... Ich wynalazczo doprawdy bya nieograniczona!
Nagle przyszo mu do gowy, e gdyby zatrudni t jak
pann James, to by moe przeladowanie zostanie na jaki
czas przerwane.
Z lekkim, troch cynicznym umieszkiem zacz uwanie
przeglda portfolio. Wiedzia, e powinien doprowadzi do
porzdku swj ogrd. Mgby wic upiec dwie pieczenie na
jednym ogniu. A jeli nie bdzie dobra w swoim fachu, po
prostu nie dostanie zapaty.

Wrci do pierwszej strony albumu, na ktrej bya jej


wizytwka, przyklejona tam klejc, zdecydowanym
ruchem przycign do siebie aparat telefoniczny i wystuka
numer prywatnego detektywa.
Sorrel zajrzaa do kuchni, aby zapewni gosposi, e pan
Chevenay w najbliszej przyszoci na pewno zmieni si na
lepsze. Potem woya buty i wysza z domu.
wir chrzci pod jej stopami, kiedy okraa dom.
Zauwaya, e chmury wisiay nisko, a przecie w czerwcu
powinno by sonecznie, a nie stale my. To pora roku, kiedy
ludzie powinni czu si radonie i pogodnie. Niestety, w
domu, z ktrego przed chwil wysza, te nie byo pogody,
panowaa tam raczej ponura atmosfera. A wedug sw pani
Davies rwnie niemia atmosfera panuje w rodowisku
lokalnej prasy. Dlaczego tak nienawidzili tego modego
czowieka? C, nie takiego znw modego, poprawia si w
mylach. Przypuszczaa, e mia okoo trzydziestu piciu lat
albo i bliej czterdziestki. I by niesychanie atrakcyjny, mimo
swoich do szorstkich manier. Ale nienawidzi go? Za co?
Wspia si do kabiny swojej starej ciarwki.
Przekrcia kluczyk w stacyjce, modlc si, eby silnik dao
si uruchomi za pierwszym razem.
Garde Chevenay. Nazwisko, ktrym niewtpliwie mona
uwodzi kobiety. Uwiadomia sobie, e upyno duo czasu
od jej ostatniego niezobowizujcego flirtu z atrakcyjnym
facetem. Flirt? Czemu nie? Sama myl o tym nastroia j
beztrosko. Oczywicie nie spodziewaa si wzajemnoci ze
strony pana Chevenaya, ale uznaa, e byoby zabawnie
poflirtowa z nim przez jaki czas. Jeli tylko on zezwoli jej
na urzdzenie swego ogrodu, w co nadal wtpia.
Czyby jej przyjazd do posiadoci Garde'a Chevenaya by
jednak daremnym wysikiem? Szkoda, bo frontem domu
rzeczywicie trzeba si zaj. Trawa, ktra kiedy, wedug

wszelkiego prawdopodobiestwa, tworzya pikny rwno


przystrzyony trawnik, teraz wybujaa zbyt wysoko i zarosa
chwastami. Drzewa, stare i pochye, naleaoby koniecznie
poprzycina, a niektre nawet wyci. Sporo pracy wymaga
take podjazd. Strumie, ktry pyn w niszej czci
posiadoci, powinno si oczyci, a rzut oka na zabudowania
z tyu powiedzia jej... No c... To tylko twoje marzenia.
Sorrel z westchnieniem przywoaa si do porzdku.
Nawet gdyby by zainteresowany urzdzeniem ogrodu, nie
miaa referencji, by udowodni, e jest osob zasugujc na
zaufanie. Garde Chevenay sprawia wraenie czowieka, ktry
zdecydowanie zadaby referencji. Zreszt, jak wszyscy
przed nim. Jej zmartwienie polegao na tym, e dopiero po
robocie dla Nicka zacza potrzebowa formalnego
potwierdzenia swoich umiejtnoci. Przedtem zawsze
dostawaa prac dziki ustnym referencjom, po prostu jeden
klient poleca j drugiemu. Teraz nagle okazao si, e kady
klient da referencji na pimie od ostatniego pracodawcy.
Westchna, umiechajc si do swoich myli niemal tak
cynicznie jak Garde. To bardzo prawdopodobne, e za tym
wszystkim musia sta Nick. Referencje od Nicka? No
wanie. Dostaa kilka propozycji po ogoszeniach, ktre daa,
nawet dostarczono jej kosztorysy, wszystko wygldao
piknie, a potem nagle zaczy nadchodzi usprawiedliwienia.
To nie cakiem to, o co nam chodzi. Przykro nam". Albo: To
jest zbyt drogie". Lub: Za duo tego, za mao tamtego i,
oczywicie, brak referencji od pani ostatniego pracodawcy
uniemoliwia nam dalsz wspprac. Teraz trzeba by tak
ostronym".
Jeeli wkrtce nie znajdzie pracy...
Znowu pogrona w czarnych mylach podjechaa pod
may hotelik, w ktrym zarezerwowaa nocleg. Wesza na
gr do swojego pokoju. Postanowia zatelefonowa do

siostry, eby si dowiedzie, czy Jen udao si zdoby to


czasopismo, ktre zacza czyta u dentysty. Nawet jeli Jen
nie byaby w stanie dowiedzie si o Chevenaym czego
nowego, to artyku w tym magazynie mg podsun jej
wskazwk, jak go ostatecznie przekona, e jest mu
potrzebna. Jen lubia trudne zadania. Obie lubiy.
Rozoya si wygodnie na ku, wzia telefon i wybraa
numer siostry. Jen podniosa suchawk po drugim dzwonku.
- Sorrel! Gdzie, do licha, si podziewasz? Przez cay
dzie prbuj ci zapa!
- Naprawd? - Sorrel si przestraszya. - Dlaczego? Czy
co si stao?
- Co? Nie! Jeste w domu?
- Nie. W hrabstwie Wiltshire.
- Wiltshire! - wykrzykna Jen. - Co, u licha... Nie! powiedziaa wzburzona. - Tylko mi nie mw, e... To dlatego
chciaa, ebym znalaza ten artyku! Pojechaa zobaczy si
z nim! Sorrel! Nie moesz tak po prostu nachodzi obcych
ludzi!
- Oczywicie, e mog - przekonywaa j Sorrel
spokojnie. Przed oczyma natychmiast stana jej twarz Garde'a
i umiechna si do siebie. - Czasami mona spotka
niezwykle interesujcych ludzi.
Zapado krtkie milczenie.
- Nie podoba mi si twj ton - upomniaa j surowo Jen. Co si stao?
- Nic.
- Sorrel! - ostrzega Jen. - Wiesz, e w kocu wycign to
z ciebie, wic rwnie dobrze moesz powiedzie mi wszystko
teraz. Co zaszo?
- Nic nie zaszo. - miejc si, przymkna powieki. - Po
prostu... ten mczyzna wyda mi si bardzo, ale to bardzo
interesujcy - wyznaa cicho.

Jen odchrzkna zdegustowana.


- C, lepiej nie interesuj si nim za bardzo - uprzedzia j
szorstko.
- Dlaczego nie? - umiechna si Sorrel. - Od wiekw nie
miaam przyzwoitego flirtu!
- Poniewa on jest umierajcy!

ROZDZIA DRUGI
Sorrel poczua nagle pustk w gowie, a jej ciao ogarn
stan niewakoci.
- Umierajcy? - wyszeptaa w szoku. - Nie moe by
umierajcy. Wyglda tak zdrowo.
- C, tak wanie napisali w tym artykule, ktry
znalazam. W tym, ktrego nie zdya przeczyta do koca.
Zaczekaj moment, zaraz przynios to czasopismo. - Po chwili
ciszy, przerywanej szelestem przewracanych kartek, rozleg
si gos Jen: - Posuchaj, w zakoczeniu artykuu napisano,
chocia musz przyzna, e to do dziwny wniosek... stwierdzia zaintrygowana. - Najpierw wspomina si o jakich
operacjach handlowych i e ostatnio odprzeda swoj spk
Amerykanom. Pamitaj, e to artyku sprzed szeciu miesicy
- dodaa. - I potem pisz, e moe nie jest to zaskakujce, i
odnosi takie finansowe sukcesy, poniewa ma raka.
- Raka? - powtrzya Sorrel jak echo. Ogarno j
przeraenie i lito, uczucia tak silne, e a niewspmierne
wobec faktu, e waciwie go nie znaa. - Jeste pewna, e tam
tak napisano?
- Oczywicie, e jestem pewna.
- Przecie to nie ma sensu!
- Owszem, nie ma, ale tak pisz. - Znowu zapanowao
krtkie milczenie. - Ty chyba zdya ju go polubi stwierdzia po chwili Jen z irytacj w gosie.
- Tak, polubiam go, ale prosz ci, nie mw mi tylko, e
mam wypaczony gust i mylne sdy o ludziach...
- Jednak masz.
- Nie zawsze - bronia si.
- Zawsze, Sorrel, zawsze. - Jen trwaa przy swoim.
- Zapewniam ci, e Garde ani troch nie przypomina
Nicka - zaprotestowaa Sorrel. - Czy naprawd uwaasz, e
ju zawsze powinnam kadego podejrzewa?

- Kadego... nie - westchna Jen. - Po prostu... no,


martwi si o ciebie, Sorrel. Do cholery, opowiedz mi
wreszcie o nim!
- Nie musisz do mnie tak mwi! On naprawd nie jest
podobny do Nicka.
- To jaki jest?
- Och, wielki, szorstki, ironiczny. Raczej nieuprzejmy.
- I polubia go?
- Tak - przytakna odwanie. - Bo by inny ni... Wprost
nie mog uwierzy, e jest chory! Wyglda tak zdrowo!
Bardzo zdrowo!
- Moe choroba akurat si cofna - bkna Jen. - Czy on
zamierza pozwoli ci urzdzi swoje ogrody?
- Nie wiem. Jutro rano znowu si z nim zobacz.
- Nie rozumiem. Powiedz mi, po co osobicie pojechaa
do Wiltshire? - dopytywaa si zmartwiona Jen.
- Poniewa nie przypuszczam, eby Nick mia tam jakie
wpywy - oznajmia gniewnie Sorrel. - A poza tym, ta
dziewczyna, ktr zastpuj w centrum ogrodniczym, wraca w
poniedziaek - dodaa pospnie.
- A niech to. Miaam nadziej, e ona nie wrci.
- Ja te.
- Kochanie, tak mi przykro. Czy ta praca zapowiada si
ciekawie? Chocia, jeli on jest umierajcy - martwia si Jen prawdopodobnie lepiej byoby nie wiza si uczuciowo. Nie
znios, jeli kto znowu ci zrani!
- Nie zamierzam si wiza! Powiedziaam jedynie, e
wyda mi si interesujcy! - W kadym razie, nawet gdyby
chciaa, prawdopodobnie w ogle nie bdzie miaa okazji,
eby si z kimkolwiek wiza.
Sorrel postanowia szybko zmieni temat. Odkrya, e nie
ma ochoty rozmawia nadal o nim, nawet z wasn siostr.
- Co porabia mj siostrzeniec?

- Wstyd przynosi! - Jen zacza si mia. - Zerwa tapet


ze ciany nad swoim eczkiem, a kiedy robiam mu wyrzuty,
may obuziak tylko na mnie patrzy tymi swoimi wielkimi
bkitnymi oczyma i szepta: ojej, ojej".
- Chyba przypominam sobie, jak kto inny dawno temu
zachowywa si identycznie. - Sorrel si rozemiaa. Tradycja rodzinna musi by podtrzymywana.
- Rnica jest taka, e ja wtedy dostaam klapsa!
- Aha, pamitam.
- Kiedy przyjedasz do domu?
- Och, mam nadziej, e jutro. Ucauj ode mnie tego
maego obuziaka i swojego czarujcego ma. Powinnam
wrci koo pitej... Wierz mi, naprawd u mnie wszystko jest
w porzdku
- podkrelia. - Trzymaj si. - Wolno odoya suchawk i
przez kilka minut siedziaa ze wzrokiem utkwionym w aparat.
Nie chciaa, eby on by chory. Nie moga w to uwierzy. Czy
dlatego powiedzia, e nie udziela wywiadw? Moliwe. Po
tym, jak opublikowali ten artyku o raku...
Prbowaa przesta myle o nim. Wstaa, eby wzi
prysznic i umy gow, zanim zejdzie na d co zje. Jednak
nie umiaa zostawi go w spokoju. Przez cay wieczr i dugo
w nocy nie opuszczay jej myli o tym mczynie.
Mylaa o nim take nastpnego poranka, jadc do jego
domu. Zanim zdya dotkn starego sznura od dzwonka,
sam otworzy jej drzwi. Albo by to zbieg okolicznoci, albo
te musia na ni czatowa. Szybko zorientowaa si, e ani
jedno, ani drugie, bo z domu wybieg may terier, ktrego
uratowali wczorajszego dnia. Widocznie jego pan akurat mia
zamiar wypuci go na dwr.
- A wic wrci do domu cay i zdrowy - wymamrotaa
bezmylnie.

- Mona tak przypuszcza. Nie jest mj - doda, widzc


jej zdziwione spojrzenie.
- Ach.
- Wpada z wizyt.
- Ach - powiedziaa jeszcze raz. - Czy miae... hm... czas,
eby przejrze fotografie?
- Tak. Prosz, wejd. - Przytrzyma drzwi, a potem
zamkn za ni i poprowadzi do gabinetu.
Namyla si nad tym wszystkim dugo. Poprzedniego
wieczora prawie zdoa przekona samego siebie, e ona
dziaa z wyrachowaniem. Jednake dzi nie sprawiaa takiego
wraenia. Wygldao na to, e zaskoczyo j zaproszenie do
rodka, jak gdyby spodziewaa si, e on po prostu odda jej w
drzwiach portfolio.
Zasiad za biurkiem i spojrza na lecy przed nim album.
Cigle jeszcze mg zmieni decyzj. Rzuci okiem na Sorrel,
starajc si jako zinterpretowa wyraz jej twarzy, ale szybko
zrezygnowa i ponownie skoncentrowa si na albumie.
- Czy co ci si tu spodobao? - spytaa. Podesza i stana
za nim. - Wszystkie fotografie pokazuj stan przed i po...
Otworzya portfolio.
Popatrzy na ni tak, jakby chcia skarci j wzrokiem.
- Przepraszam - wymamrotaa zasmucona.
- Siadaj - poleci.
Posusznie wykonaa w ty zwrot i pomaszerowaa do
krzesa, na ktrym siedziaa wczoraj. Kiedy zanikn album i
zacz bbni palcami w okadk, przywara wzrokiem do jego
czerstwej twarzy, szukajc oznak choroby, ale nie potrafia ich
znale. Nie by ani mizerny, ani blady, i na pewno nie
wypaday mu wosy - z drugiej strony moe nie przechodzi
chemoterapii. Albo moe ju mu odrosy? Niewykluczone, e
jest ju wyleczony. Nie kady typ raka jest miertelny, a
szczeglnie jeli nie stwierdzono przerzutw. Jen powiedziaa,

e artyku pochodzi sprzed szeciu miesicy. Z pewnoci


Garde wyglda w istocie do... no c... do krzepko.
wieo ogolony, ubrany by w eleganck jasnoszar koszul z
krtkimi rkawami i w czyciutkie jasnoniebieskie dinsy,
ktre ciasno opinay jego szczupe dugie nogi. Otaczaa go
aura siy i zdecydowania. W adnym razie nie sprawia
wraenia czowieka, ktry umiera.
Na dwik dzwonka telefonicznego lekko si wzdrygna.
Garde nie ruszy si z miejsca.
- Nie zamierzasz odebra? - spytaa, kiedy ju duej nie
moga znie natarczywego dzwonka.
- Nie.
- To dlaczego nie masz automatycznej sekretarki? Telefon
w kocu przesta dzwoni.
- Czy widziae listy... hm... pochwalne? S wetknite za
tyln okadk albumu - zagadna. Pomylaa, e jednak
powinna o nich wspomnie, a by moe on nie zauway, e
ostatni Ust zosta niestety napisany przeszo rok temu.
Nic nie odrzek, ale zdaje si, e on w ogle nie
odpowiada, jeli nie mia na to ochoty. Take, jeli nie chcia,
nie odbiera telefonu. Bardzo mieszny sposb prowadzenia
firmy. Jeeli on w ogle mia jeszcze jak wasn firm.
Powinna bya uwaniej sucha tego, co mwia o nim Jen.
Zatrzyma na niej wzrok dug, dug chwil. Nie bya
pewna, co to ma znaczy, wic odezwaa si szybko.
- Dzwoniam do mojej siostry wczoraj wieczorem, eby
powiedzie jej o tobie. Prosiam j, eby postaraa si o
czasopismo, ktre przegldaam u dentysty i nie zdyam
przeczyta do koca artykuu o tobie, w ktrym napisali, e
podobno masz raka - palna, zanim zdya ugry si w
jzyk.
Ku jej zdziwieniu rozemia si. By wyranie
rozbawiony.

- I to jest przyczyna twojej zmartwionej miny tego ranka?


- zakpi.
- Tak - przyznaa. - Przez p nocy nie spaam, mylc o
tym Tak mi przykro.
- Niepotrzebnie - powiedzia ze zdumiewajc
obojtnoci. - To bya pomyka w druku, a raczej bd w
korekcie.
- Pomyka?
- Tak. Mwiem, e mam Raka, ale... w horoskopie.
Powiedziaem, e urodziem si pod tym znakiem, a nie, e
jestem chory na raka. Dziennikarz, ktremu udzielaem
wywiadu, interesowa si astrologi i dlatego mnie o to
zapyta. Widocznie przy opracowywaniu artykuu do druku
jaki adiustator zrobi ten bd, a korekta tego nie wyapaa.
By moe nie wszyscy si znaj na horoskopach i
astrologicznych znakach Zodiaku.
- Och - umiechna si z ulg. - Tak si ciesz.
- Ja rwnie - przyzna oschle.
- Napisali, e dlatego odnosisz sukcesy. Nie widziaam w
tym sensu.
- Naprawd? - spyta z drwin w gosie.
- Tak. - Cichutko zachichotaa, ale szybko powstrzymaa
miech i zacza obserwowa jego szerokie, zrczne rce,
porzdkujce papiery na biurku.
Czua si podniesiona na duchu. Przygldajc si uwanie
jego profilowi, zdecydowaa, e bardzo jej si podoba to, co
widzi. Mia wyrazist twarz. Oto czowiek, ktry szybko
podejmuje decyzje i trzyma si ich. Czowiek, ktry nie traci
czasu na pust gadanin. Ktry nie oszukuje? Kto, kto
przypuszczalnie nieco oniemiela wszystkich oprcz Sorrel, i
kto sam rzadko czuje si oniemielony.
- Kto zrobi te zdjcia? - zapyta ni std, ni zowd.
- Ja. Skin gow.

- Nie wierzysz, e jestem architektem zieleni, e


projektuj ogrody i krajobrazy, prawda? - spokojnie zadaa
pytanie.
- Wierz, e znasz si na ogrodach.
Lekko marszczc brwi, przypomniaa sobie jego
wczorajsz skryto i nieufno wobec niej. Sprawia
wraenie, e o co j podejrzewa. Tylko o co? Postanowia
wyjani to teraz.
- Pewnie podejrzewasz, e te ogrody na fotografiach to
nie ja zaprojektowaam.
- A zaprojektowaa?
- Tak. Wczoraj... a nawet teraz - dodaa po namyle wydajesz si sugerowa, e mog by kim innym.
Wyczuwam, e mi nie ufasz. Czy jest tak? - Czyby Nick do
niego dotar? A moe jako odkry, e ona jest w doku? Nie,
tego nie mgby odkry. Wic dlaczego Garde Chevenay jest
taki podejrzliwy? - Nie rozumiem, dlaczego posdzasz mnie o
dziaanie z ukrytych pobudek. Cay czas czuj, e mi nie
wierzysz.
- Moe z powodu twojego zachowania? - podsun.
- Ale ja zawsze jestem taka. Czy masz na myli to, e
zjawiam si tak niespodziewanie? Nie zapowiedziana? Stao
si tak dlatego, e...
- e nie odpowiedziaem na twj list - dokoczy za ni i
doda: - Ju mi o tym wczoraj wspominaa. Owszem, nie
odpowiedziaem. No i co teraz? - zapyta.
- Co teraz? - powtrzya zmieszana - Co teraz robisz,
panno James?
On nie zamierza mnie zaangaowa, pomylaa
przygnbiona. Po co wic zaprosi do gabinetu? Dlaczego
przedua t agoni?
- Nic nie robi - odrzeka. - Jeli nie chcesz, ebym zaja
si twoimi ogrodami, po prostu odejd tam, skd przyszam.

- eby robi co?


- Cokolwiek. Wszystko, co mog robi. Wszystko, co
potrafi - oznajmia niemal wyzywajco, wahajc si midzy
dum a uczciwoci. - Przez kilka ostatnich miesicy
pracowaam w centrum ogrodniczym. - Nie musiaa
wspomina, e ju jej tam nie potrzebuj. Pamitaa, co
sprawio, e z takim trudem wizaa koniec z kocem, i nie
bya w nastroju, by dalej cign rozmow o swojej pracy czy
te jej braku. Wstaa. - No c - powiedziaa lekkim tonem. Lepiej ju pjd. Przede mn duga jazda. Mio mi byo pana
pozna, panie Chevenay. - Pochylia si i zabraa swoje
portfolio.
- Ju nie chcesz zaj si moimi ogrodami? - spyta z
sarkazmem.
- Ale oczywicie, e chc! Ale ty nie masz zamiaru mnie
zatrudni, prawda? Tote nie ma co...
- Nie mam zamiaru? Spojrzaa na niego uwanie.
- Nie jeste jedyn osob, ktra chwyta kad okazj,
panno James. - Podnis si, nie czekajc na jej odpowied.
- Zamierzasz zatrudni mnie, ebym doprowadzia do
porzdku twoje ogrody?
- Tak - potwierdzi.
- Wic po co byy te wszystkie gierki sowne? - zapytaa z
irytacj.
Musia zdawa sobie spraw, ile to dla niej znaczy, a
bawi si z ni jak kot z myszk.
- Dlaczego tak nagle zachciao ci si, ebym
zaprojektowaa twoje ogrody? Wczoraj nie chciae przypomniaa z wzrastajc irytacj w gosie.
- Moe chc mie na ciebie oko? Prychna.
- Albo moe pomylaem, e potrzebujesz pracy.
- Nie zrobie na mnie wraenia filantropa - zaserwowaa
mu lekcewac ripost.

- To co? Nie chcesz zaprojektowa moich ogrodw?


Oczywicie, e chce! Wprost marzya o tym! Tylko e on na
pewno zada referencji. W kadej chwili moe o nie
poprosi. Taki czowiek jak Garde nie zatrudniby byle kogo.
udzia si, e mogaby przekona go do swych kwalifikacji
tak, eby nie poprosi o referencje. Tak jak udzia si wiele
razy w cigu fatalnych ubiegych miesicy. Jak zwykle, za
tym wszystkim musia sta Nick. Lecz jak mogaby to
udowodni? Patrzya na Garde'a pustym wzrokiem. Nagle
uwiadomia sobie, e on wci czeka na odpowied.
- Bardzo chc zaprojektowa ci ogrody - powiedziaa
spokojnie, a zaraz potem pomylaa, e powinna doda co
jeszcze, by wytumaczy swoje dugie milczenie. Zastanawiaam si tylko, dlaczego nie skorzystasz z usug
lokalnej firmy, Jakie musz tutaj by.
- S. I nawet dostaem list architektw krajobrazu,
cieszcych si uznaniem w caym kraju. Ale ciebie nie ma na
tej licie - dorzuci cicho.
C, nie mogo by tam jej nazwiska. Zostao usunite
wiele miesicy temu. Za podszeptem Nicka.
- Czy masz referencje?
- Nie - odrzeka odwanie. Nie ma co krci. - Nigdy
dotd ich nie potrzebowaam - owiadczya wyzywajco. Dopiero ostatnio.
Pokiwa gow.
- Wic jaka jest procedura?
- Procedura? - powtrzya. Bya zdumiona, e temat
referencji zosta tak szybko porzucony.
- Tak - powiedzia lekko zniecierpliwiony. - Co robisz
wpierw? Szkice? Projekty? Wykopy?
- Ach, oczywicie projekty. Moesz je zaakceptowa albo
nie, moesz take przekaza mi wasne propozycje. Niektrzy
dokadnie wiedz, czego chc. Inni nie.

- Wic przygotuj mi kilka szkicw projektw, moe je


zatwierdz.
- Dzikuj. Kiedy chcesz, ebym zacza?
- Jak najszybciej.
Wpatrujc si w ogrd przed domem, zastanawiaa si,
dlaczego nie czuje radoci. Powinna si cieszy, a zamiast
tego zachowywaa si z rezerw.
- Bd chciaa pozna twoje upodobania, musz wiedzie,
czy chcesz mie drzewa, kaskady...
- Nie wiem, czego chc. Poszukaj sama natchnienia,
panno James. Czy obejrzysz teren? - zapyta i nagle szpetnie
zakl.
Zaskoczona, ujrzaa modego czowieka wyskakujcego z
samochodu stojcego przy bramie. Na szyi mia zawieszony
aparat fotograficzny.
- Kto to jest?
- Bardzo dobrze, panno James, znakomicie - zadrwi z
niej.
- O co chodzi? - zmieszaa si.
- Twoje zdumienie wyglda niemal naturalnie.
- Jest naturalne! Skd, u licha, miaabym...
- To reporter - przerwa jej.
Ze zoci pomyla, e pewnie ten dziennikarz przyjecha
sprawdzi, czy jego wysanniczka uzyskaa dostp do domu i
zaufanie jego gospodarza. Moliwe. A nawet bardzo
prawdopodobne...
- Po prostu nie zwracaj na niego uwagi, a kiedy bdzie
zagadywa, nie odpowiadaj - doda szorstko, zy na siebie i na
ni.
- Ale czego on chce? Hej! - zawoaa wzburzona, kiedy
niemal olepi j bysk flesza. - Cholera! On wanie zrobi mi
zdjcie! To bezczelno!

- Bez przesady - wymamrota do siebie. - Nie musisz by


a tak przekonujca.
Ignorujc dziennikarza, ktry okrzykami chcia
przycign jego uwag, poprowadzi j za dom. Znikli
tamtemu z oczu.
- Co mwie? - spytaa zakopotana. - Nie dosyszaam.
- Niewane.
- Czy on za nami pjdzie?
- Nie - zaprzeczy ponuro. - Jeeli ceni swj sprzt.
- Ale czego on chce?
- Doprowadzi mnie do upadku - rzek ze wzgard. Moesz trzyma swoje narzdzia i ca reszt rzeczy tam, w
skadziku. - Stan, obejmujc wzrokiem aosn ruin ogrodu
na tyach domu. - Ta brama na kocu muru okalajcego ogrd
prowadzi do padoku, ktry tutejsza rodzina wynaja dla
swoich koni. Niej jest pole uprawne dla warzyw, a tdy... Przeszed przez zburzony taras do bramy z kutego elaza,
ktra chwiaa si na jednym zawiasie. - Tutaj s mocno
zniszczone cieplarnie, dalej stoi stary skadzik z cegy, a tam
mietnisko, ktre jest w trakcie porzdkowania. Ale to, co
powinno ci teraz interesowa, znajduje si na froncie domu.
- A co chcesz, ebym zrobia? - zaciekawia si od razu.
- Zapleczem zajmiesz si potem. Czytaem co o
klombach, ale biorc pod uwag, e nie zauwa klombu,
dopki si o niego nie potkn, to sprawa dyskusyjna.
Wtpia w to. Podejrzewaa, e on wie dobrze, co to jest
klomb. Sprawia wraenie czowieka, ktry ma mnstwo
wiadomoci z wielu dziedzin.
- Chod - poleci lakonicznie i poprowadzi j do tylnych
drzwi. - Pewnie potrzebujesz pomieszczenia, gdzie bdziesz
rysowaa projekty.
- Mog szkicowa na dworze albo... - zacza
zaaferowana.

- C, jeli zmienisz zdanie, moesz korzysta ze starego


refektarza - zaznaczy cicho i doda: - Oczywicie refektarza w
czasach, kiedy tu byo opactwo.
Otworzy pierwsze drzwi po lewej.
Wkroczya do dugiego, pustego pokoju. Speszyo j
gono rozlegajce si echo krokw. Rozejrzaa si wok.
Pomieszczenie wyoone byo tymi samymi pytami co hol,
ale w przeciwiestwie do holu tutaj jeszcze nie rozpoczto
remontu. ukowo sklepione okna nie miay zason, duy
kominek sta zakurzony i najwidoczniej od dugiego czasu nie
uywany.
- Wstawi tu dla ciebie krzeso i st do pracy.
- Dzikuj.
- Tu jest dobre wiato, a wyobraam sobie, e wiato jest
wane przy projektowaniu.
- Oczywicie.
Podesza do okna, by popatrze na zaronity ogrd na
tyach domostwa. Doczy do niej.
- To dawny kruganek klasztorny. Albo kruganki... nie
wiem, czy stosuje si w tym przypadku liczb pojedyncz czy
mnog. Pierwotnie w opactwie istniay te inne budynki.
Kaplica, sypialnie, mleczarnia, pomieszczenie, gdzie mnisi
robili wino, skadali zapasy warzyw. Cigle s tu cele...
- Tak - przytakna machinalnie. Co, moe kawaek
rozbitego szka zawiecio jej nagle w oczy. Przypomniaa
sobie fotoreportera. - Dlaczego on zrobi mi zdjcie? - spytaa
zafrasowana.
- Ten reporter? Kto wie? Moe po to, aby zachowa
pozory?
- Jakie pozory... - zacza oszoomiona.
- Co ci si nie podoba? e sfotografowa nas oboje?
- Nie - zaprzeczya bez przekonania. - Ale on mgby
pomyle sobie...

- e co? e czy nas romantyczny zwizek? - podsun


szyderczym tonem.
- Nie ma potrzeby mwi o tym takim tonem - zbesztaa
go. - Niektrzy uwaaj, e jestem atrakcyjna.
- Nie wtpi, e tak uwaaj - zgodzi si obojtnie.
Umiechna si lekko. On najwidoczniej nie zalicza si do
tych, ktrzy widz w niej atrakcyjn kobiet.
- Kobiety o penych ksztatach... pewnie tylko takie
lubisz? - zapytaa z ironi.
- Lubi takie, ktre siedz cicho. - Popatrzy na ni
oczyma bez wyrazu.
Sorrel zamiaa si krtko i staraa si skupi ca uwag
na ogrodzie.
- Jeli ta fotografia zostanie opublikowana - cign - czy
jest kto na tyle ci bliski, e mgby poczu si niemile
zaskoczony lub nawet obraony?
- Nie.
- To dobrze.
Zanim zdya spyta, dlaczego dobrze, odwrci si i
wyszed z refektarza. Nie pozostao jej nic innego, jak pj w
jego lady. Bardzo dziwne, bo gdy tylko przestpia prg,
drzwi same zamkny si cicho za ni. Wygldao to tak,
jakby kto wiedzia, e wychodz i bezszelestnie je za nimi
zamkn. Zagapia si na te zamknite drzwi i zostaa w tyle
za Garde'em. Dogonia go dopiero przy klatce schodowej,
obwieszonej od gry do dou starymi mapami.
- Kolekcjonujesz je? - Wskazaa na mapy. Niewtpliwie
byo to swego rodzaju hobby. Ciekawe, jakie mia jeszcze inne
zainteresowania?
Wyjwszy
oczywicie
zatrudnianie
nieznanych architektw i przyjmowanie wizyt obcych psw,
pomylaa zoliwie.

Czekaa na odpowied, ale on milcza. Postanowia wic


sprowokowa go do rozmowy, zadajc jej zdaniem do
irytujce pytanie.
- Czy nadal nie wierzysz, e jestem t, za ktr si
podaj? Niestety, zignorowa pytanie. Westchna. Temat
zamknity?
I dlaczego nie porusza ju kwestii referencji? Nie by
gupcem, czemu wic zaangaowa kogo nieznajomego? To
wszystko nie miao sensu.
- O to si nie martw - odezwa si wreszcie, idc w stron
gabinetu. - Pomyl raczej o kosztach, ktrymi zamierzasz
mnie obciy.
- To nie o pienidze chodzi - zaprzeczya spokojnie.
- Nie? - Otworzy drzwi i gestem nakaza jej wej. - A
jeli nie pienidzy, to czego innego bdziesz potrzebowaa?
- Czego bd potrzebowaa? - powtrzya zdziwiona,
zanim wesza go gabinetu. - Niczego, dopki nie
zaakceptujesz projektw.
- A ilu bdziesz potrzebowaa robotnikw? Pokrcia
gow.
- Zwykle wszystko wykonuj sama.
- A twoja kwatera?
- Zarezerwuj sobie pokj tam, gdzie zatrzymaam si
wczorajszej nocy. To taki may, skromny hotelik.
- A zaliczka? Ile?
Zmieszana spojrzaa na niego. Czua si niezrcznie.
Zawsze nienawidzia tej kwestii, pojawiajcej si w rozmowie
o jej honorarium. Z jakich gupich powodw jej serce zaczo
bi niezwykle szybko.
- Dlaczego pracowaa w centrum ogrodniczym? Popatrzy na ni przenikliwie ciemnoszarymi oczyma, ktre
zdaway si sondowa jej dusz.

- No wiesz, zima i w ogle - wymamrotaa, unikajc jego


wzroku. - Ludzie zaczynaj myle o swoich ogrodach
dopiero wiosn.
- Teraz jest lato - podkreli rzeczowo.
- Owszem, no... ale tak jako si stao, e...
- Co prawdopodobnie znaczy, e twoja sytuacja
finansowa...
- ...pogorszya si. Zgadza si - przyznaa uczciwie,
wpadajc mu w sowo.
Cigle miaa ma kwot na rachunku oszczdnociowym
- to, co zostao po sprzeday domu - ale czynsz i rachunki za
jej ciasne mieszkanko sprawiay, e suma ta topniaa w
zatrwaajcym tempie. Zarobki w centrum ogrodniczym nie
byy zbyt wysokie.
- W takim razie zapac twj rachunek w hotelu i kiedy
bdziesz gotowa, by co kupowa... dar, roliny... daj mi
zna.
- Tak. Dzikuj. Oczywicie.
- Czemu jeste taka zakopotana?
- Nie wiem. - I naprawd nie wiedziaa. Przypomniaa
sobie sowa Jen, e nie zna si na ludziach, e bdnie ich
ocenia. Czy rzeczywicie faszywie oceniaa ludzkie
charaktery? Czy pomylia si co do tego czowieka? Jakimi
motywami on si kierowa, przyjmujc j do pracy? Tak
bardzo chciaa dosta t prac, a teraz poczua si nieswojo.
Po prostu co tu nie grao. Po chwili milczenia dodaa: Chyba nie spodziewaam si... To znaczy mylaam, e dzisiaj
stanowczo mnie odprawisz. e ju ci nie zobacz... No, a
teraz musz ju jecha do domu, zabra rzeczy... - dodaa z
zabawnym wzruszeniem ramion.
- Kiedy wrcisz?
Potrzebowaa kilku dni, eby si zorganizowa, zrobi
pranie, prasowanie.

- Poniedziaek? - zaproponowaa.
- Poniedziaek bdzie dobry.
- Znam si na swojej robocie - podkrelia.
- Mam nadziej, e si znasz. - Jego sowa zabrzmiay jak
ostrzeenie.
- Cigle jednak nie rozumiem, dlaczego mimo wszystko
dae mi t prac! - wykrzykna.
- Nie mylaem, e zrozumiesz. - Uwanie spojrza jej
prosto w oczy.
- I nie zamierzasz mi powiedzie?
- Jeszcze nie. Nie martw si o to, panno James - zadrwi. Sdziem, e s zielone.
- Przepraszam? - wyszeptaa troch speszona. Czua si
jak zahipnotyzowana.
- Twoje oczy. Mylaem, e s zielone, ale nie. S
niebieskie z zielonymi plamkami.
- Tak.
Umiechn si lekko, powoli, bez odrobiny ciepa, a
potem j pocaowa.

ROZDZIA TRZECI
Dugi pocaunek przyprawi j o zawrt gowy.
- Dlaczego to zrobie? - Z trudem zapaa oddech.
- eby sprawdzi rnic wzrostu. Jak si nazywa to
twoje centrum ogrodnicze?
- Patterson - odrzeka, niemal bezmylnie. Co to ma
znaczy, sprawdzi rnic wzrostu?
- Gdzie to jest?
- W Fulham.
- Wic jed ostronie, zobacz ci w poniedziaek.
- Tak - szepna.
- I nie rozmawiaj z tym reporterem.
- Dobrze.
Usun si na bok, a ona szybko wysza z gabinetu.
Szarpna jedno skrzydo imponujcych drzwi wejciowych i
wydostaa si na podwrze owietlone rachitycznym socem.
Czemu on j pocaowa? Po co? I dlaczego j zatrudni?
- Panienko? Panienko! - woa fotoreporter.
Ignorujc dziennikarza tkwicego na posterunku, wspia
si do szoferki ciarwki i ogarna wzrokiem domostwo.
Ledwo zreszt je dostrzegaa, bo zapatrzya si na szary
kamie, na bluszcz niesfornie pncy si po ceglanym murze.
Staraa si wyobrazi sobie, jak byo tu kiedy. Tymi
ciekami chodzili mnisi, modlili si, chowajc rce w
szerokich rkawach habitw i pochylajc gowy w pokorze.
Gdzie tu rozbrzmiewa dzwon... Z westchnieniem spojrzaa w
gr, ale nie zobaczya niczego przypominajcego dzwonnic.
Gdzie podzia si jej wczorajszy wesoy nastrj? I dlaczego
koo bramy krci si reporter? Z czego syn Garde?
Czua si coraz bardziej rozkojarzona. Miaa rozbiegane
myli. We si w gar, Sorrel, upomniaa si w duchu. No
tak, ale ona naprawd musi wiedzie, dlaczego j pocaowa,
co miaa znaczy ta rnica wzrostu". Nie zamierza pracowa

dla niego, jeli on bdzie taki... nonszalancki. Chocia, z


drugiej strony, nie sprawia wraenia czowieka, ktry
narzucaby si z niechcianymi zalotami. Nie pragna z nikim
wiza si na serio, w kadym razie jeszcze nie teraz. Po
kopotach z Nickiem byo na to o wiele za wczenie. Jednak,
pomimo e przed wszystkimi udawaa, e sobie poradzia z
ca spraw, sama nie bya cakiem pewna, czy tak jest
naprawd.
Sorrel! - skarcia siebie w mylach. On ci nawet nie lubi!
Wic dlaczego mnie pocaowa? Bo mia przyjacik nisz
od ciebie i ciekawio go, jak si cauje kogo wyszego? Och,
nie bd taka gupia! To dlatego, e... poniewa jest taki jak
Nick? Nie, nic podobnego! W ogle go w niczym nie
przypomina! Jednak za nieprzystpnoci Garde'a kryo si
co zupenie innego. Tylko co?
Cigle majc zamt w gowie, uruchomia silnik.
Gdyby Jen nie zarzucaa jej, e zawsze si myli i bdnie
ocenia zachowania innych ludzi, to przypuszczaaby, e on po
prostu flirtuje z ni. Coraz bardziej zakopotana, odrzucia
jednak tak moliwo. Nie, on wcale z ni nie flirtowa.
Czemu wic j pocaowa?
Najwaniejsze, e znowu bdzie pracowa. Jen
prawdopodobnie zmartwi si i powie jej, e postpuje gupio.
Moliwe, e bya gupia, ale bdzie zajmowa si znw tym,
co kocha...
Rzucia okiem na teren przed domem. Jej myli zaczy
koncentrowa si na rnych pomysach i planach. W jej
umyle zaczy powstawa pierwsze projekty. Mina
reportera i ruszya w dug podr do domu.
- Co bdziesz robi? - spytaa Jen.
- Pracowa dla niego. I nie patrz tak na mnie. Bardzo
potrzebuj tej roboty.
- Tak, tak... ale ty nic o nim nie wiesz!

- Posuchaj, to ja jestem starsz siostr. I nie musisz mnie


cigle pilnowa.
Jen prychna.
- Modsze siostry powinny mie szacunek dla starszych.
- Modsze siostry, ktre maj wicej rozsdku, powinny
opiekowa si starszymi siostrami! A jeli nadal bdziesz w
ten sposb upycha rzeczy do puda, nie bdziesz miaa co na
siebie woy, kiedy je wyjmiesz! Daj mi to tutaj!
Sorrel zostawia Jen pakowanie i usiada na brzegu ka.
Siostry nie byy do siebie podobne. Modsza, nisza i
adniejsza Jen, odznaczaa si zawsze skutecznoci w
dziaaniu, gdy tymczasem Sorrel lubia pogra si w
marzeniach. Jen miaa ciemne wosy, grube i proste, zadarty
nos, szerokie usta. Za Sorrel miaa bardzo delikatne rysy
twarzy, prosty nosek, drobne usta i dugie jedwabiste rude
loki.
- Wszystko bdzie w porzdku - staraa si przekona j
Sorrel.
- Wic dlaczego od razu, kiedy przyjechaa, nie
powiedziaa mi, e bdziesz dla niego pracowa? Jeli to
wszystko jest uczciwe...
- Oczywicie, e jest uczciwe!
- A co on powiedzia o twoich referencjach?
- Nic.
- Nic?
- Wiesz, on chyba mnie nie lubi.
- To dlaczego ci zatrudni? Sadz, e Giles powinien tam
pojecha i go sprawdzi.
- Tylko to zrb - ostrzega Sorrel. - Mam dwadziecia
osiem lat.
- Tak, a kto pomylaby, e pi. May Marcus ma
wicej rozsdku od ciebie.
- Dziki!

- Bdziesz ostrona, prawda? - Jen popatrzya na siostr,


gboko wzdychajc.
- Tak.
- I we gotwk od razu.
- Tak
- I nie mw mu niczego o sobie. Nie wchod do domu...
- Nie dotykaj adnych pienidzy - mrukna Sorrel, z
wikszym rozgoryczeniem, ni zamierzaa. - Moe powinna
go przestrzec.
- Och, Sorrel, nie! - wykrzykna Jen. Usiada obok
siostry i obja j. - Wiesz przecie, e za to, co ci zrobi Nick,
mogabym go zabi.
- Ja take.
- Czy naprawd wszystko bdzie w porzdku? - zapytaa
Jen, koczc dyskusj o nowej pracy siostry.
- Tak.
- Zatrzymasz si w tym samym hotelu co przedtem?
- Tak, zarezerwowaam pokj przed odjazdem.
- Poycz ci komrk. Bardzo rzadko jej uywam. Jeste
pewna, e dobrze postpujesz?
- Tak - potwierdzia zdecydowanie. - Koniecznie musz
pracowa, Jen.
- Wiem, ale jeeli...
- ...co nie wyjdzie, natychmiast wrc prosto do domu dokoczya za ni.
- Obiecujesz?
- Obiecuj. Czy nie masz do mnie za grosz zaufania, Jen?
- Oczywicie, e mam! Po prostu martwi si o ciebie, to
wszystko. Jeste taka ufna.
- Ju nie jestem - sprostowaa ze smutkiem Sorrel. - Ale
Garde naprawd w niczym nie przypomina Nicka.
- Musi by bogaty, jeli mg sobie pozwoli na kupno
opactwa.

- Ale nie taki bogaty jak Nick - spieraa si z siostr


Sorrel. - Czy moe udao ci si odkry, dlaczego bram
Garde'a nawiedzaj reporterzy?
- Nie. - Jen rozemiaa si. - Chocia nawiedzaj" to
waciwe sowo.
- Naprawd? Dlaczego? - Zaintrygowana Sorrel poczua
si niepewnie.
- Bo opactwo uchodzi za nawiedzone.
Sorrel parskna drwicym miechem, ale zaraz
przypomniaa sobie, jak drzwi same zamkny si za nimi.
Nie, nie wierzya w duchy.
- Reporterzy przyjedaj, bo Garde jest czowiekiem
interesu - zawyrokowaa. - O bogatych zawsze opaca si
pisa, nieprawda? - Zamilka na chwil. - Pani Davies
powiedziaa, e go nienawidz - dodaa, ocigajc si.
- Nienawidz?
- Tak, reporterzy. Chyba bd musiaa dowiedzie si,
dlaczego. I nie rb takiej zmartwionej miny, Jen. Nic mi si
nie stanie!
- Jeste pewna, e on ci nie lubi? - westchna Jen.
- Tak - z naciskiem powiedziaa Sorrel. - Dlaczego miaby
mnie lubi? Wygldam jak bocian.
- Ani troch nie przypominasz bociana - zaprotestowaa
siostra. - Naprawd, nigdy nie zrozumiem, czemu uwaasz si
za osob nieatrakcyjn. Podobasz si mczyznom, Sorrel!
Zwykle s to nieodpowiedni mczyni, ale...
- Dzikuj - rzeka Sorrel oschle.
- I gdyby Nick ciebie nie chcia...
- Nic by si nie stao? Mylisz, e tego nie wiem?
- Bo nie wierzya, e on moe by tob zainteresowany stwierdzia Jen. - Zawsze masz z tym problem. Wysyasz
mylne sygnay.

- Nie sdz. Po prostu nigdy mi si nie zdarza, eby


naprawd fajni mczyni interesowali si mn. No, popatrz
na mnie!
- Patrz i chocia ja nic pocigajcego nie widz przekomarzaa si Jen - wydaje si, e faceci widz i myl,
i...
- .. .jestem zabawow dziewczyn?
- No c, tak.
- Nic nie moe by dalsze od prawdy. W porzdku, nic
wicej nie powiem. Niech ci bdzie.
- I nie miej si, bo widz po twoich oczach, e si
miejesz. Giles zawsze mwi, e wygldasz tak, jakby znaa
rzeczy, ktrych zna nie powinna.
- Na przykad? - Sorrel rozemiaa si.
- Hm... Na przykad Kamasutr?
Obie zaczy chichota, ale Sorrel w gbi duszy martwia
si naprawd. Czy Garde widzia w niej zabawow
dziewczyn? Czy dlatego j pocaowa? Mczyzna taki jak
on mia przecie prawdopodobnie tuziny przyjaciek,
wyrafinowanych, eleganckich...
- Od teraz - obiecaa Sorrel - bd ukazywaa wiatu
powan twarz pracusia.
- Niestety, twoja twarz mwi co innego - zaprotestowaa
Jen. - Zawsze wygldasz tak, jakby miaa za chwil si
rozemia. Nawet po tym, co przesza... Ja pewnie
mylaabym o samobjstwie, a ty potrafia traktowa to tak...
filozoficznie!
- Nie czuam si filozoficznie po tym, co si stao wyznaa Sorrel. - Byam zdruzgotana.
- Ja to wiem - szepna Jen, ciskajc j. - Ale inni
myleli, e to ci nie obeszo.

- I myleli, e jestem winna. Ale nie mogam da im tej


satysfakcji, eby zobaczyli, jak bardzo on mnie zrani. Nie
chciaam do tego dopuci, Jen.
- Wiem, kochanie. auj tylko, e nie byo adnego
sposobu, by udowodni, e Nick jest kamc. A biorc pod
uwag t jego zoliw zemst, to uwaam, e musi by chory
na umyle.
- Nie, on jest po prostu mciwy. Nie powinnam bya sobie
z niego artowa. Zreszt wcale nie zamierzaam, byam po
prostu zaskoczona, kiedy tak nagle wyzna mi dozgonn
mio. Zachowywa si tak teatralnie, e mylaam, i artuje.
- Zrobia z niego gupca.
- Tak. - Sorrel wolno przytakna. - Ale skd mogam
wiedzie, e powiedzia wszystkim przyjacioom, e si ze
mn eni? To byo gupie!
- Raczej aroganckie - poprawia Jen. - Jak kady arogant i
pyszaek po prostu nie spodziewa si odmowy.
Jasne, e si nie spodziewa! Oczekiwa przecie, e ona
bdzie wdziczna, zaszczycona i zachwycona. Taka nikomu
nie znana panienka ma polubi takiego wspaniaego
arystokrat! Jaki czas potem dowiedziaa si, e jego rodzina
ju od dawna daa od niego, by si oeni i spodzi
potomkw rodu, najlepiej oczywicie synw. Odkrya
rwnie, e adna z kobiet z jego rodowiska nie chciaa mie
z nim do czynienia. Nie wiedziaa, czemu. Chocia, jeli
zachowywa si przy nich tak, jak ostatnio przy niej...
- Byo, mino, i nic tego nie zmieni - ucia. - Mam
przynajmniej tak nadziej. Tylko, Jen, na mio bosk, nie
wygadaj si nikomu, e jestem w Wiltshire! Wydaje si, e
Nick wszdzie zna wszystkich!
- Miejmy jednak nadziej, e nie zna Garde'a Chevenaya.
- Miejmy nadziej - powtrzya Sorrel i ciko
wzdychajc, dodaa: - Wiesz przecie, e to Nick ledzi mnie

i mwi ludziom, ktrym robiam kosztorysy, eby mnie nie


zatrudniali!
- Tak - zgodzia si z powag Jen. - Sdz jednak, e nie
robi tego osobicie, ale wynaj kogo, kto, jak myl, podj
si tej roboty za pienidze. No, ale wiesz przecie, e nic nie
wskrasz bez dowodw.
- Wiem, wiem! Na wszystko trzeba mie dowody! wykrzykna z animuszem. - A w ogle prawo to potga! dorzucia z kpin w gosie, ale ju po chwili spowaniaa. - A
teraz posuchaj, Jen. Wyjedam z samego rana. Nie
chciaabym ci obudzi, kiedy przyjd wzi moje rzeczy z
waszego garau, wic moe...
- Nie bud mnie, miej lito! - poprosia Jen artobliwie. Zabierz swoje bagae teraz i poegnajmy si, a kiedy
przyjedziesz na miejsce, od razu zadzwo do mnie, dobrze?
- Tak, mamusiu.
Jen rozemiaa si i ucisna siostr, a potem pozwolia
jej troch si przespa przed podr.
Sorrel zajechaa na miejsce bez kopotw. Po deszczu
przejanio si, niebo byo niebieskie. Reporter znik, wic
zatrzymaa si na drodze naprzeciwko domu, aby z tej
perspektywy przyjrze si ogrodowi.
Widziaa go oczyma duszy - jak mgby wyglda i jaki
bdzie. Wydawao si jej, e ju cay projekt ma w gowie.
Trawnik o owalnych ksztatach take tam, na zboczu
opadajcym a do strumienia. Szeroki wirowany podjazd
zakrcajcy przed wejciowymi drzwiami.
Miaa nadziej, e Garde nie zechce zamkn domu za
wysokim ochronnym murem...
Trzeba te posadzi krzewy, z gatunku tych wiecznie
zielonych, take zim, ale tylko takie, ktre atwo bdzie
utrzyma. Moe wierzba zwisajca nad wod? Gdyby jeszcze
odnowi dom, naprawd byoby tu piknie. Okna umyte,

byszczce, przycity bluszcz. Nic wymylnego, trzeba tylko


uwydatni proste, czyste linie. Lecz najpierw musi posprzta
teren. Zacznie od razu jutro rano.
Teraz powinna zameldowa Garde'owi, e wanie stawia
si do pracy, potem wyadowa ekwipunek, uwanie przyjrze
si uksztatowaniu terenu, a nastpnie pojecha do hotelu i
tam, w swoim pokoju, przela pierwsze pomysy na papier.
Znw uruchomia silnik, przejechaa przez most i
zaparkowaa wz za niebiesk furgonetk z napisem
Kuchnie". Kto inny, pomylaa z rozbawieniem, pewnie
czekaby miesicami, eby zainstalowa kuchni. Garde
najwyraniej nie nalea do ludzi odkadajcych na jutro
realizacj swoich planw. Dziaa byskawicznie! Miaa
nadziej, e pani Davies posuchaa jej rad i nie bierze ju
sobie a tak do serca dziwnego zachowania pana Chevenaya.
Otworzya drzwi skadziku i zacza przenosi ekwipunek.
- Potrzebujesz pomocy?
Odwrcia si, zaskoczona. Za ni sta Garde. Popatrzya
w jego szare oczy, ktre obserwoway j beznamitnie. Serce
zabio jej mocno. Uspokoia je szybko.
- Nie - zaprzeczya bez tchu. - Wyaduj tylko swoje
rzeczy, obejrz teren, zrobi kilka szkicw, ktre oczywicie
poka ci, a jutro zaczn robot z samego rana.
Skin gow.
- Czy przyniosa ze sob swoje portfolio? Chciabym je
jeszcze raz obejrze.
- Och, tak, zaraz przynios. - Pobiega do ciarwki po
album z fotografiami i podaa mu, mwic zdyszanym
gosem: - Moemy wykorzysta wszystko, co ci si tutaj
spodoba, ale wolaabym zapozna ci najpierw z moim
szkicami. Oczywicie, jeli ci to odpowiada - dodaa
pospiesznie.
- Znakomicie. Czemu jeste taka nerwowa, panno James?

- Nie denerwuj si. Umiechn si sceptycznie.


- Wic zobacz ci jutro rano?
- Tak - powiedziaa ju do jego plecw, bowiem rwnie
szybko znik, jak si pojawi.
Nieco zdziwiona jego nagym odejciem, odetchna
gboko. Czego si spodziewaa, Sorrel? e bdzie
przyjacielski? Przecie nie chcesz, eby zachowywa si
poufale, prawda?
Postanowia, e bez zaproszenia nie wejdzie do tego
domu. Jeli nadal utrzyma si taka adna pogoda, moe robi
szkice na dworze, a jeli bdzie chodno albo zacznie pada,
usidzie w ciarwce. Jutro zabierze ze sob jaki zimny
napj i kanapki, a pani Davies na pewno poczstuje j
filiank gorcej herbaty. Powiedziaa sobie, e powinna
przesta myle o panu Chevenayu, a zacz po prostu robi
swoje.
Skoro tylko ciarwka zostaa oprniona, a wszystko
porzdnie uoone w skadziku, od razu posza przej si i
spdzia duszy czas w terenie. Sprawdzaa, czy gdzie nie
ma jakich ukrytych dziur czy przeszkd, ktre bdzie musiaa
usun, ale na szczcie nie odkrya niczego takiego.
Zauwaya, e jedno ze starych drzew trzeba bdzie
koniecznie ci i wykarczowa ziemi. Bdzie potrzebowaa
przy tym pomocy. Musi wic rozezna si w miejscowych
centrach ogrodniczych, aby zdecydowa, od kogo wynaj
wywrotk.
Kontynuowaa swoj inspekcj, pracowicie wyliczajc w
myli metra grnego poziomu gleby i torfu, na wypadek
gdyby Garde'owi spodobay si jej pomysy. Z drugiej strony
liczya si z tym, e on moe zechcie niestety wybrukowa
cay teren.
W kocu zdecydowaa, e ju czas, aby pojecha do
hotelu. Obejrzaa wynajty pokj i zacza rozpakowywa

bagae. Po godzinie zadzwonia do Jen, by zapewni j, e


dotara bezpiecznie. Nastpnie zesza na d do recepcji, skd
wypoyczya lokaln ksik telefoniczn. Wrcia do pokoju
i zajadajc ogromne sandwicze, ktre wczeniej zamwia w
hotelowym barku, rozpocza zbieranie informacji,
wydzwaniajc do rnych miejscowych sklepw i instytucji.
Kiedy ju odoya na bok ksik telefoniczn, usiada na
ku i wreszcie zacza szkicowa swoje pomysy.
O smej zesza na d, do hotelowej restauracji, by co
zje i ku swemu wielkiemu zaskoczeniu zobaczya Garde'a,
ktry czeka na ni w holu.
- Pomylaem, e przycz si do ciebie i razem zjemy
kolacj - oznajmi lakonicznie.
adnego serdecznego umiechu, po prostu zwyke
stwierdzenie faktu.
- Dobrze - zgodzia si tak jako bezmylnie. - Mio mi.
Czy ju...
- Zamwiem stolik? Tak. Do restauracji chyba tedy.
Oszoomiona, sza za nim, po drodze kilka razy lekko si
potykajc.
- Zamierzaam spyta nie o rezerwacj stolika, ale o pani
Davies. Czy powiedziae jej, e zjesz kolacj na miecie sprostowaa cicho, kiedy ju usadowi j przy stoliku pod
oknem. - Zamierzaam spyta, czy dae zna pani Davies, e
wychodzisz. Bo widzisz... ona jest taka przewraliwiona na
twoim punkcie.
Wrczajc jej menu, pokrci gow.
- Pani Davies nie ma.
- Odprawie j? - zapytaa wstrznita.
- Nie i nie powinna wyciga pochopnych wnioskw.
Daem jej urlop na czas remontu kuchni. Oczywicie patny. Przez chwil skupi uwag na karcie da. - Jak wszdzie i tu
take polecaj stek - powiedzia znuonym tonem.

- Wezm ryb - zadecydowaa szybko. Czua, e jest w


przekornym nastroju, poniewa bya zaskoczona i
zakopotana. Z trzaskiem zamkna menu i spojrzaa mu w
oczy. - Nie lubisz jej, prawda?
- Nie lubi niezdecydowania. Wino?
- Kto paci?
- Ja.
- W takim razie prosz.
Odwrci si, by przywoa kelnera, ktry cierpliwie
czeka, by ich obsuy. Chopak mia najwyej siedemnacie
lat i wyglda na miertelnie znudzonego, co nie mogo
dziwi, zwaywszy, e Sorrel bya teraz jedynym gociem w
tym maym prowincjonalnym hoteliku.
Garde zoy zamwienie i popatrzy na ni.
- Co mylaa o pocaunku? - zapyta.
- Co ja mylaam... ? - wybekotaa zdumiona. No,
doprawdy, pyta o takie rzeczy! Obserwowa j i czeka.
Odchrzkna zmieszana.
- Nic o tym nie mylaam! - wykrztusia. - Dlaczego
miaabym o tym myle? To nic nie znaczyo.
- Nie sprawi ci radoci?
- Nie - zaprzeczya z kamienn twarz.
- Jak mylisz, dlaczego to zrobiem?
- Nie wiem! - krzykna. - Poniewa masz nisz
przyjacik i chciae wiedzie, jak to jest caowa kogo
wyszego? Albo... albo moe dlatego, e... - Zapltaa si i
zamilka.
- Nie chciaa, eby ten pocaunek co znaczy? - przerwa
agodnie.
- Nie.
W jego oczach bysno rozbawienie. Gdyby to by kto
inny, pomylaaby, e jej nie uwierzy, ale w przypadku
Garde'a, to kto wie? By moe uwierzy. Bawia si noem i

widelcem, bronic si przed wcigniciem jej w konwersacj


na niechciany temat.
- Przejrzae jeszcze raz portfolio? - zapytaa znienacka.
- Tak. I nie chc adnych takich rnych licznoci, ktre
tam s.
- Dobrze - zgodzia si. - Mylaam... Poczekaj chwilk. Zerwaa si z krzesa i pobiega na gr do pokoju.
Chwycia swj szkicownik i pdem wrcia na d. Omal
nie przewrcia kelnera, ktry wanie nis ich talerze.
Przeprosia go pospiesznie, umiechajc si szeroko, i usiada
bez tchu, ze szkicownikiem na kolanach.
- Gdy ju zjemy, poka ci moje pomysy. Dobrze?
Kiwn gow, podzikowa kelnerowi i zabra si do jedzenia
zupy.
Najwidoczniej nie zamierza rozmawia. Skoczyli
pierwsze danie, przyniesiono im drugie. Kiedy postawiono
przed ni ryb, miaa ju do milczenia, ale nie bya na niego
za. Nawet miaa ochot umiechn si. Pomylaa, e jest
najbardziej niezwykym czowiekiem, jakiego w yciu
spotkaa. Wikszo ludzi przynajmniej prbuje zagadywa,
czuj, e trzeba przerwa kopotliw cisz, ale nie on, potny
i niezaleny. Uwaaa, e jest niewiarygodnie atrakcyjny z t
swoj mroczn rezerw. Licho wie, dlaczego. Jednak, gdyby
j pytano, odpowiedziaaby, e zdecydowanie woli ludzi
takich jak ona sama, pogodnych, otwartych, moe nawet
lekkoduchw. Wanie taki by Nick, w kadym razie na
pocztku ich znajomoci. By moe jej zafascynowanie
Garde'em tumaczyo si tym, e stanowi przeciwiestwo
Nicka. Przypomniaa sobie ostrzeenia siostry i postanowia,
e bdzie czujna. Musi powcign swoje naturalne odruchy,
ktre, co zawsze podkrelaa Jen, byy z reguy opacznie
rozumiane przez ludzi i przez to obfitoway w przykre
konsekwencje.

- Skd to nachmurzenie?
Odkrya z zaskoczeniem, e on cay czas obserwuje j
swymi ciemnoszarymi, przenikliwymi oczyma. Patrzy na ni
tak, jakby zna wszystkie jej myli.
- Ach, nic takiego, po prostu myl sobie. Umiechna
si w duchu, bo przytakn, jak gdyby wzi to
za dobr monet albo jakby w ogle go to nie obchodzio.
Zjad, odstawi talerz i rozsiad si wygodnie, bawic si
pustym kieliszkiem. Ona take skoczya swoje danie i zrobia
dokadnie to samo co on. Siedzieli, patrzc na siebie. Czua, e
jej wargi zaczynaj drga, staraa si opanowa, ale w kocu
poddaa si i wybuchna miechem.
W jego oczach pokaza si saby bysk rozweselenia i
szybko zgas. Powana twarz o mocno zarysowanych rysach
tylko na moment si rozlunia.
Modziutki kelner zabra ich talerze i przynis menu
deserw. Sorrel wybraa pudding czekoladowy, a Garde
pokrci jedynie gow i odoy kart na st.
- Dlaczego ogrody? - zapyta znienacka.
- Nie wiem - odpara po prostu. - Kocham to. Doglda,
patrze, jak wszystko si rozwija. Od najmodszych lat
pragnam zajmowa si tym i niczym wicej. Nie stawiaam
babek z piasku, robiam klomby. Ukadaam rne wzory z
kamieni i z rolin. Zwykle protestowaam gwatownie, kiedy
zmuszano mnie, ebym siedziaa w domu. Zawsze miaam co
do zrobienia na dworze. Wic nie wiem, dlaczego, po prostu
jest co takiego w mojej naturze, co zmusza mnie do
zajmowania si ogrodami. Nie wyssaam tego z mlekiem
matki, bo moja mamusia bya nauczycielk, ani nie mam tego
po tatusiu, bo ojciec by hydraulikiem.
- Bya? By?
- Tak - potwierdzia ze smutkiem. - Oboje zginli w
wypadku wiele lat temu. Ale mam jeszcze siostr, Jen - dodaa

pospiesznie, bo naprawd nie chciaa rozmawia o rodzicach.


Jeszcze nie teraz. To wci strasznie bolao. - Zanim wysza
za m i zaoya rodzin, pracowaa jako technik informatyk.
Moi dziadkowie rwnie nie byli ogrodnikami, a nawet nigdy
nie traktowali ogrodnictwa powanie. A dlaczego ty robisz to,
co robisz, cokolwiek to jest?
- Poniewa potrafi to robi. Kawy?
- Prosz.
Kelner poda jej deser i zacza je w roztargnieniu.
Chciaa nadal rozmawia z Garde'em, przeduy t
konwersacj, ale nie bya w stanie zbliy si do niego i
traktowa go jak dobrego znajomego. Jen twierdzia, e Sorrel
wpdza si w kopoty wanie przez to spoufalanie si i
zbytnie ufanie ludziom. Lecz trudno jej byo postpowa
inaczej, ju taka bya. Jedno wiedziaa na pewno. Nigdy
wicej nie zdarzy si jej nic takiego jak ta przykra sprawa z
Nickiem.
Spojrzaa na talerz i ze zdumieniem odkrya, e
spaaszowaa niemal cay pudding. Odsuna talerz i
postanowia milcze. Pomylaa, e jeli bdzie chcia
rozmawia, sam zacznie. I miaa racj. Po kilku minutach
ciszy wreszcie si odezwa.
- Nie mam teraz przyjaciki - owiadczy. - Ani niskiej,
ani adnej innej.
Zerkna na niego i w panice pomylaa, e nie wie, co mu
odpowiedzie. adna byskotliwa riposta nie przychodzia jej
do gowy.
- To na czym stanlimy z tym pocaunkiem? Umiechn si do niej.
O, Boe, ten umiech nie by jej obojtny. Przerazia si.
- Nie rb tego - wypalia bez namysu, bardzo zmieszana.
- Czego?

- Nie umiechaj si tak. Wiesz, e to twoja sekretna bro.


Nie moesz si oby bez niej? Prosz, bd znowu
nieprzyjemny. Przecie nie lubisz mnie, panie Chevenay przypomniaa niecierpliwie.
- Garde - poprawi. I pomyla, e niech go licho wemie,
ale ta dziewczyna naprawd go rozmieszya. - Poka mi,
czego chcesz.
- Co? - Odebrao jej mow.
- Poka mi twoje szkice - sprecyzowa. Nie spuszcza z
niej wzroku, a jego rozbawienie zdawao si wzrasta.
- Ach. - Poczua, e rumieniec wypywa jej na policzki.
Pospiesznie podaa mu szkicownik. - Prosz. - Szybko
opanowaa si. - Mylaam o zaprojektowaniu duego
trawnika, sigajcego a do rzeki, o wierzbie...
Rzuci jej lekko ironiczne spojrzenie, wic zamilka.
Oglda wszystkie rysunki, wraca do nich, analizowa je
uwanie, a jego umys przez cay ten czas kry wok
zagadki, jak stanowia dla niego panna James.
Wcale nie zachowywaa si tak, jak si spodziewa. Moe
rzeczywicie bya t osob, za ktr si podawaa? Nie bardzo
chcia w to wierzy, ale intrygowaa go tym, co wydawao si
by naturaln naiwnoci. Zastanawia si, co porabiaa od
zeszego lata? Ostatni list pochwalny w jej portfolio zosta
napisany w lipcu zeszego roku. Czy przez ten czas
wykonywaa
prace, za ktre nikt jej nie pochwali? Centrum
ogrodnicze, gdzie ostatnio pracowaa, zostao sprawdzone.
Owszem, nie kamaa, ale jej odpowiedzi na wszystkie inne
pytania byy raczej wymijajce. Tote postanowi, e bdzie
nadal szuka wiarygodnego wyjanienia. Stara si wci
wyprowadza j z rwnowagi, ale problem polega na tym, e
wbrew wasnej woli zaczyna j lubi. A to gupota.

- Podoba mi si japoski klon - oznajmi, nie patrzc na


Sorrel. Zamkn szkicownik i odda jej. - Pierwszy szkic. To
sporo roboty na jedn osob.
- Poradz sobie.
Skin z aprobat. Bya mu za to wdziczna. Mczyni
nigdy nie oczekiwali, e ona sama bdzie podnosi i przenosi
wszystkie te cikie rzeczy. A przecie zawsze dawaa sobie
rad. Nie bya a tak idiotk, eby podejmowa si czego,
czego nie byaby w stanie wykona. Znaa granice wasnych
moliwoci. Kobiety czciej akceptoway jej dzielno,
mczyni - bardzo rzadko. Prawie cay czas nalegali, e jej
pomog, wrcz narzucali jej swoj pomoc, podczas gdy ona
czua si znacznie lepiej, jeli moga dziaa samodzielnie.
Przypuszczaa, e inne kobiety, pracujce w tradycyjnie
mskich zawodach, takich jak na przykad mechanik
samochodowy czy hydraulik, borykay si z tymi samymi
kopotami.
- Ile ci to czasu zabierze?
- Zaley od pogody, prawdopodobnie okoo dwch
tygodni. Bd potrzebowaa wywrotki.
- Tak mylaem.
- Baam si, e zechcesz mie dwumetrowy mur z
nabitymi kolcami.
- Nie. Co jeszcze? Pokrcia gow.
- Wic zobaczymy si jutro rano. Przynie orientacyjny
kosztorys - dorzuci. - Dobranoc, panno James. - Wsta od
stou z drwicym umiechem, skoni si i wyszed z sali
hotelowej restauracji.
W ogle nie potrafia zinterpretowa tych jego drwin.
Patrzya za nim z poblad twarz. Nie sdzia, e bdzie jej
atwo zrozumie Garde'a Chevenaya. Na pewno nie spotkaa
przedtem nikogo podobnego do niego. I prawdopodobnie

tylko dlatego j zatrudni, eby, jak powiedzia, mie na ni


oko, poniewa jej nie ufa.
- Musisz cay czas pamita o tym, Sorrel - szepna do
siebie. - Dobrze ci to zrobi.
Punkt sma nastpnego ranka zaparkowaa za niebiesk
furgonetk. Bya ubrana tak jak zwykle do pracy - w wytarte
dinsy, rozcignity sweter i star koszul. Wzia aparat
fotograficzny i wyskoczya z szoferki ciarwki. Odwrcia
si i stana twarz w twarz z Garde'em. Sta nieruchomo,
patrzc jej w oczy. W kocu skin w stron aparatu i zapyta:
- Do portfolio?
- Co? Aparat? A, tak.
Kiwn gow, zrobi w ty zwrot i odszed w kierunku
budynkw za domem.
- Garde! - zawoaa. Zatrzyma si, obracajc na picie.
- Zapomniaam zapyta ci o sad. Czy zostawi go tak,
jak jest?
- Tak. Jeli czego bdziesz potrzebowa, krzycz powiedzia, umiechn si i poszed dalej.
Przynajmniej raz si umiechn, pomylaa, ale zaraz
skarcia si w duchu - przesta! Przyjechaa tutaj do pracy!
Zdecydowanym ruchem zawiesia sobie na szyi aparat
fotograficzny. Zacza od zrobienia kilku rnych uj ogrodu
przed domem. Usiujc oderwa myli od swego pracodawcy,
zostawia aparat w wozie i korzystajc z komrki Jen,
zadzwonia pod numer, ktry sobie zapisaa, w sprawie
dostarczenia wywrotki.
Kilka godzin pniej byo jej tak gorco, e zdja sweter i
rzucia go na stopie frontowych schodw prowadzcych do
domu.
Przez te pierwsze godziny pracy zdya przyci
wybuja traw i wszystko wrzuci na wywrotk, a teraz
zacza usuwa stary torf.

Ani razu nie widziaa Garde'a, tylko jakiego modego


czowieka, ktry wynosi wszystko z kuchni. By mody, w
kadym razie modszy od niej, muskularny, niebrzydki, z
adnymi wosami opadajcymi na czoo. Kiedy szed do
swojej furgonetki, skin jej gow i zagada. Zacz narzeka,
jak cika jest jego praca, co najpierw rozbawio Sorrel, potem
zaczo irytowa. Jednak nic nie mwia, tylko leciutko
umiechaa si w odpowiedzi.
Siada w socu, opierajc si o cian domu, i zabraa si
do jedzenia lunchu, ktry przygotowano dla niej rano w
hotelu. Chopak dosiad si do niej.
Tumic westchnienie, zmusia si do umiechu.
- Jak leci? - zapytaa uprzejmie.
- Pomau. Cholerne s te stare domy. Rury zardzewiae,
tynk popkany. A tak, przy okazji, mw mi Sean.
- Sorrel - rzeka krtko.
- Zrobisz to wszystko sama?
- Tak. - Z rozmysem odwrcia od niego gow i
spojrzaa w bok, majc nadziej, e on zrozumie jej niech
do dalszej rozmowy. Patrzya na jabonie w sadzie. Drzewa
wyglday na bardzo stare i powinny by przycite.
Skoczya je sandwicze i otworzya termos.
- Dasz troch si napi? - spyta Sean z nadziej.
- Tak, oczywicie.
Na szczcie byy dwa kubeczki. Nalaa mu herbaty.
Ukrya rozdranienie, kiedy zobaczya, e pijc, krzywi si ze
wstrtem.
- Osodzona! Fuj! Obrzydliwa!
- Przykro mi - wycedzia przez zby.
Bya wcieka na niego. Nawet nie podzikowa, tylko si
krzywi. A w kuchni przecie musi by elektryczno,
dlaczego wic sam sobie nie zrobi herbaty? Szybko wypia
swoj i wstaa.

- Cze - rzucia oschym tonem. - Wracam do roboty.


- Chcesz wyci to stare drzewo? - Nie ruszy si z
miejsca.
- Tak - przytakna chodno.
- Nie bdzie atwo.
- Nie.
- Dobrze go znasz? Garde'a?
- Nie - rzeka lakonicznie i podesza do ciarwki.
Otworzya drzwiczki szoferki i pooya na siedzeniu pudeko
na lunch i termos.
Kiedy obejrzaa si, Seana ju nie byo. Westchna z
ulg. Nie lubia za dugich przerw w pracy. Umiechna si,
kiedy uwiadomia sobie, e zachowywaa si wobec tego
chopaka tak samo nieprzystpnie jak jej szef wobec niej.
Pewnie by si nie umiechaa, gdyby wiedziaa, e Sean
akurat zdaje sprawozdanie swemu pracodawcy.
- O co ci pytaa?
- O nic - odpar Sean. - Zupenie o nic. Spytaem, czy zna
waciciela domu, a ona odpowiedziaa, e nie. Po prostu. Nie
okazaa adnej ciekawoci, nic. Bardzo niechtnie
poczstowaa mnie herbat i bya za, e mi nie smakowaa.
Krzywiem si, bo nie lubi sodzonej - rozemia si.
Garde te lekko si umiechn i powiedzia:
- No c, dobrze si spisae, dzikuj ci. Moesz ju
wraca do pracy. Zobacz si z tob pniej.
Stojc w oknie swego gabinetu, poza polem jej widzenia,
Garde zacz znowu j obserwowa. Bya pracowita, to musia
jej przyzna. Lecz, niestety, nadal nie mg jej zaufa, czego
bardzo aowa, bo zaczyna dobrze si czu w jej
towarzystwie. Bya dobrym kumplem i prawdopodobnie
dlatego ten dziennikarz j wynaj. To, e zostaa wynajta,
wydawao si bardziej ni prawdopodobne. Tym bardziej e

po jej przyjedzie tutaj nie pojawi si pod domem aden


reporter.
Garde patrzy, jak Sorrel z wosami w nieadzie, czerwon
z wysiku twarz i podrapanymi ramionami zmaga si z
korzeniem. Nagle korze si podda i Sorrel wyldowaa na
pupie. Zamiast zakl albo wpa w zo, rozemiaa si i
szybko wstaa z ziemi. Otrzepaa energicznie spodnie i zabraa
si za nastpny korze.
Jednak powinien trzyma si od niej z daleka, pomyla w
panice. Jeszcze kilka spotka z ni, a za bardzo polubi t
dziewczyn o rozemianych oczach.
Sorrel, przyzwyczajonej do ustawicznego haasu
londyskich ulic, wiejska cisza koia nerwy. Po raz pierwszy
od miesicy czua spokj. Opactwo otaczay same uprawne
pola, cisz mgby wic zakci jaki pojedynczy traktor albo
turyci. Lecz akurat teraz sycha byo jedynie rytmiczny
odgos maszyny tncej torf.
Przed pit niemal cakowicie oczycia duy obszar
trawnika, przygotowujc cay teren pod wyrwnanie, ktre
planowaa zrobi jutro. Nie powinno to jej zaj wiele czasu, a
potem zabierze si do starych drzew i pomyli o klombach i o
terenie wok strumienia.
Zoya swj sprzt, wsiada do ciarwki, a Garde cigle
si nie pokazywa. Odjechaa wic bez poegnania. Trudno.
Postanowia, e nie bdzie si narzuca ze swoim
towarzystwem.
Obolaa wrcia do hotelu. Przez ca drog marzya o
letnim prysznicu i mimo zmczenia wbiega na pitro do
swojego pokoju. Ju po piciu minutach czua rozkosznie
chodn wod spywajc po jej bolcych plecach.
Garde, tak jak poprzedniego wieczoru, znowu pojawi si
w hotelu w porze kolacji i znowu zjedli razem wieczorny
posiek. Niewiele mwi, zauway tylko, e si opalia,

spyta, czy napije si wina, i ulotni si tak samo nagle, jak si


pojawi.
Ten schemat wsplnych kolacji powtarza si przez cay
tydzie. Czasami jego samochd sta zaparkowany przed
domem, czasami go nie byo. Wiedziaa o nim tyle samo co
pierwszego dnia. Nic wicej.
Roliny, ktre wybraa z katalogu, dostarczono w pitek
rano. Wyja sadzonki z doniczek i zacza rozmieszcza je na
terenie ogrodu wedug rnych koncepcji. Robia to dopty,
dopki nie uznaa, e nareszcie jest dobrze. To jest to,
pomylaa z satysfakcj i posza poszuka Garde'a, eby go
spyta, czy si zgodzi na takie rozplanowanie sadzonek.
Pamitajc, co zaszo pewnego razu, kiedy pracowaa u
Nicka, nie chciaa wej do cudzego domu nie zapraszana.
Zajrzaa w okno gabinetu, ale pokj by pusty, wic okrya
dom, kierujc si do kuchni. Ju chciaa zastuka w szyb,
eby przycign uwag Seana, ale stana jak wryta,
zdumiona widokiem niesamowitego baaganu. W jednym
kcie leaa kupa gruzu, ze starym zlewem na wierzchu.
Zerwany ze cian tynk odsania krzywo zwisajce rury,
pomieszczenie wypenia unoszcy si wszdzie py. Sean
siedzia na przewrconej do gry dnem skrzynce i popija co
z duego kubka.
Sorrel, pracujc, zawsze staraa si utrzyma porzdek i
nie moga uwierzy wasnym oczom, widzc takie
niedbalstwo. Czy nie byoby atwiej sprzta na bieco?
Zdegustowana, zastukaa lekko w otwarte okno.
Sean zauway j, umiechn si i podszed do niej.
- Przepraszam, e przeszkadzam - zacza.
- aden kopot. Chcesz herbaty? Udao mi si podczy
czajnik elektryczny.
- Nie, dzikuj. Szukam pana Chevenaya. Widziae go?

- Chyba jest na kocu pola, jak myl. W kadym razie


jeszcze godzin temu by tam.
Skina gow i posza przez ogrd a do ostatniej bramy.
Ju z daleka zobaczya Garde'a. By bez koszuli, w rkach
trzyma motyk i ostronie dzioba ni w ziemi.
Przecinajc padok, wolno zbliaa si do niego. Nie
zauway jej od razu, pochonity tym, co robi, i najwyraniej
wsuchany w sprawozdanie z meczu krykieta, pynce z
maego radia stojcego w trawie. Tote miaa czas przyjrze
si i... przestraszy, bowiem nagle zauwaya rowe,
guzowate blizny pokrywajce jego obie opatki. Domylaa
si, e to po oparzeniach, i to stosunkowo niedawnych. Kark,
ramiona i tors pozostay nietknite.
W kocu uwiadomi sobie czyj obecno i odwrci si.
Jego spojrzenie pozbawione byo emocji. Widocznie
spodziewa si, e zobaczy groz na jej twarzy, bo zdziwi si,
widzc w jej oczach wyraz wspczucia i troski.
- Niezbyt adne - zauway.
- Niezbyt - przytakna i poczua si bardzo niezrcznie. Bl musia by straszliwy.
- Owszem. Czym mog ci suy?
- Mylaam, e moe chciaby zaaprobowa
rozmieszczenie sadzonek - powiedziaa cicho.
- Dobrze. Zobacz. - Wbi motyk w ziemi, zdj z
krzaka koszul i narzuci j na plecy.
Prawie przez cay tydzie nie widzia Sorrel. W istocie,
poza posikami w hotelu unika jej z premedytacj.
Zaskoczyo go to, e nie prbowaa pod byle jakim pretekstem
kontaktowa si z nim. Obserwowa j i czeka, jednak nie
dziao si nic takiego, co potwierdzaoby jego podejrzenia.
Nie wchodzia ani do domu, ani do jego gabinetu. Nie bya
wcibska i nie wypytywaa Seana. Myla, e ona wie, jak

wygldaj jego plecy, ale sdzc po jej reakcji, chyba nie


wiedziaa. A jeli wiedziaa, no c, to jest bardzo dobr
aktork...
Niczym nie zdradzajc swoich myli i wtpliwoci,
posusznie przyjrza si rolinom poukadanym na ziemi przed
domem.
- Bardzo dobrze - pochwali i bez sowa odszed.
Sadzc i obficie podlewajc rolinki, Sorrel cay czas
zastanawiaa si, czy krpowao go to, e zobaczya blizny na
jego plecach. Nie, zadecydowaa, Garde ani przez moment nie
okazywa zakopotania. Ciekawe, jak to si stao. W artykule o
nim sprzed szeciu miesicy nie wspominano o adnym
wypadku. Czy dlatego, e on by w szpitalu, w domu zrobiono
dotd tak niewiele?
To nie twj interes, Sorrel, upomniaa si w duchu.
Uporzdkowaa wszystkie swoje rzeczy, ostatni raz rzucia
okiem na posadzone roliny, z satysfakcj pokiwaa gow,
wsiada do ciarwki i pojechaa do hotelu.
Tego wieczoru Garde nie przyszed na kolacj. Zdziwia
si, e tskni za nim, chocia w czasie ich wsplnych kolacji z
reguy by milczcy i bardzo skryty.
Dugo nie moga zasn, rozmylajc o nim, o jego
oszpeconych plecach i w ogle o jego zachowaniu. Spaa le i
obudzia si wczenie rano z uczuciem zmczenia.
Jeszcze kilka dni i front domu bdzie gotowy. Czy wtedy
Garde zechce, eby zaja si zapleczem? Nie miaa pojcia.
Nie wiedziaa nawet, czy podoba mu si to, co dotd zrobia.
adnych pochwa, adnego uznania, jak gdyby wygld ogrodu
w ogle go nie obchodzi. Umiechna si lekko, bo nagle
przypomniaa sobie, e jednak na czym mu zaleao.
Powiedzia przecie, e nie chce adnych licznoci".
C, nie potrzebowaa pochwa, bya profesjonalistk,
osob praktyczn, przekonywaa siebie. Nieprawda. Nie bya

praktyczna. Nienawidzia przedkadania klientom faktur,


rozmawiania o pienidzach i tumaczenia si z wydatkw. A
poniewa zawsze zaprzyjaniaa si z ludmi, dla ktrych
pracowaa, byo jej trudno prosi ich o pienidze. Z wyjtkiem
Garde'a, z ktrym nie zdoaa si zaprzyjani... jak dotd.
Ubraa si w czyste, robocze dinsy, woya baweniany
podkoszulek i wci czujc zmczenie po le przespanej nocy,
pojechaa do opactwa. Nie dojedajc do domu, zatrzymaa
si na drodze, chcc z tej perspektywy obejrze, jak zmieni
si widok terenu okalajcego dom. Wyczya silnik i
wychylia si przez okno szoferki, eby popatrze i...
wstrznita patrzya, patrzya i patrzya, cigle nie wierzc
wasnym oczom.
To, co zobaczya, nie miecio si jej w gowie.
Wszystkie roliny, ktre tak pieczoowicie wczoraj
posadzia, zostay wyrwane.

ROZDZIA CZWARTY
Zdjta niewyobraaln groz, nadal nie pojmujc, co si
stao, otworzya drzwiczki szoferki i wysiada. Chciao jej si
paka. Jak lunatyczka ruszya przed siebie. Dosza do
strumienia i stamtd zobaczya, e wszystkie wyrwane krzewy
zostay porozrzucane po caym obszarze wyznaczonym na
trawnik. Po drugiej stronie strumienia sta Garde i spokojnie
oglda to spustoszenie.
- Co ty zrobie! - krzykna.
- To nie ja - zaprzeczy stanowczo. - Mylisz, e
mgbym co takiego zrobi?
- Wic kto? Dlaczego? Komu zaleao, eby... - zacza
chaotycznie.
- Nie wiem. Czy odyj, jeli wsadzimy je z powrotem?
- Moe. Niektre - szepna z nieszczliwym wyrazem
twarzy.
- Wic zrbmy to - zaproponowa agodnie.
Spojrzaa na niego, ale nie dostrzega na jego twarzy
adnej reakcji. Opucia gow i znowu skupia wzrok na
biednych rolinach.
- Ale kto mg to zrobi? Nie moemy przecie oskara
o to ducha.
- Ducha?
- Opactwo uchodzi za nawiedzone. Nie syszae o tym?
- Syszaem. Owszem, niektrzy tak mwi.
- Nic nie widziae?
- Nic.
- Nic - powtrzya jak echo. To przecie nie mg by on.
Nie bd mieszna, Sorrel, skarcia si w mylach. - Jaki
ssiad? A moe ten dziennikarz? - podsuna. - Pani Davies
niedawno powiedziaa...
- e prasa mnie nienawidzi?
- Tak - przytakna cicho.

- To moliwe.
Ale nieprawdopodobne. Rozway ju kad moliwo i
niczego nie wymyli. Jedno byo pewne - kto zrobi to
zoliwie.
Jako trudno mu byo patrze na wyraz rozpaczy rysujcy
si na twarzy tej dziewczyny. Nie zna jej, oczywicie nie by
pewien, czy zasuguje na zaufanie, nie wiedzia nawet, czy
ona sama tego nie zrobia, cho trudno w to uwierzy.
Frustrowao go to, e cigle na prno czeka, a na jej
nieskazitelnej postaci pojawi si jakie rysy.
- Nie pacz - powiedzia szorstko, bo zobaczy, e zy dr
jej pod powiekami
- Nie pacz! - Szybko otara oczy. - Ale dlaczego oni to
zrobili? Po co? Na zo? Ale komu? Tobie?
- Nie wiem.
Rozleg si klakson. Odwrcili si. Ciarwka
zablokowaa drog i furgonetka Seana nie moga przejecha.
- Ja przestawi twj wz - zapowiedzia krtko Garde.
Przejecha ciarwk przez most i z gracj zaparkowa przed
garaem.
- A niech to! - wykrzykn Sean, wysiadajc z furgonetki.
- Kto to zrobi?
- Nie wiem.
- Czy ona dobrze si czuje?
- A jak mylisz? - spyta lakonicznie.
Garde zostawi Seana i podszed do zmartwionej Sorrel.
- Rezygnacja nic nie pomoe - owiadczy. - Wciekaj si,
szalej, ale si nie poddawaj.
- Ty tak robisz? Wpadasz w sza? - W jej spojrzeniu
dojrza udrk.
- Tak,

- No c. - Gboko westchna. - I ja si nie poddam. Nie


wiedziaa, czemu si tak cynicznie umiechn. Pokiwa
gow, podnis dwie sadzonki i rzuci je na grzdk.
- Nie tutaj. - Szturchna go i zabraa roliny. Nie
pojmowaa jego zachowania. Zdawao si, e on zupenie nie
przejmuje si dewastacj. Dotkno j to bardziej, ni
wyrzdzone szkody. - Czy zniszczono co jeszcze?
- Nie.
- A twoje grzdki warzywne?
- Nie. Powiedz mi, gdzie wsadzi te roliny.
Wzia swj szpadel i udzielia mu wskazwek. W cigu
dwch godzin posadzili wszystko jeszcze raz i podlali. Ogrd
jednak wyglda jako inaczej, nie tak adnie jak wczoraj, i
stracia do niego serce.
- Moemy zastpi nowymi sadzonkami wszystkie, ktre
zwidn - uspokoi j.
- To nie o to chodzi. Czy nie powinnimy jednak
zawiadomi policji?
- Ju ich zawiadomiem, ale niewiele bd mogli zrobi w
tej sprawie.
- Nie wydajesz si tym zaniepokojony.
- Nie? Prawdopodobnie tak ci si zdaje, bo mnie nie znasz
za dobrze. Mog ci jeszcze w czym pomc?
Pokrcia gow.
- Wkrtce przywioz torf. Wspominali, e koo poudnia.
Skocz wyrwnywa trawnik.
- Musz wyjecha na troch. Dasz sobie rad?
- Tak.
- Poprosz Seana, eby mia na ciebie oko.
Zdobya si na smutny pumiech. Z tego, co dotd
zaobserwowaa, nie sdzia, by Sean bardzo si przyda w
razie nagej potrzeby.

Garde odjecha, a ona posza po swoje grabie i


poziomnic.
Kto? - zastanawiaa si cigle. I dlaczego?
Gdyby to zdarzyo si w Londynie, od razu
podejrzewaaby Nicka, ale on przecie nie wiedzia, gdzie ona
teraz przebywa. A moe wiedzia? Nie, to jaka paranoja,
ofukna si w mylach. A nawet gdyby wiedzia, to raczej
napisaby do Garde'a albo sam by przyjecha zobaczy si z
nim, tak jak z jej poprzednimi klientami. Nie miaa oczywicie
adnych dowodw, e to Nick zniechca jej potencjalnych
klientw, lecz kto by za to odpowiedzialny.... i ten kto mg
znowu zacz dziaa.
Mylaa o tym bezustannie, cigle si martwic, a w
kocu rozgniewaa si na siebie i na... Garde'a. Raz taki, raz
owaki. W jednej minucie miy, w nastpnej szorstki.
Mj Boe, pierwsza praca od miesicy i od razu co
takiego... Moe tu jednak nie chodzio o Garde'a, by moe to
ona nadepna komu na odcisk? Troch krytykowaa roliny
w pierwszym centrum ogrodniczym, do ktrego zajrzaa. A
waciciel nieco si zdenerwowa jej zjadliwymi
komentarzami.
Bya zbyt wzburzona, eby zje lunch. Cay czas, bez
odpoczynku, rozkadaa torf, ugniataa go nogami, podlewaa.
W kocu stana z boku, by obejrze wasn robot. Nowy
japoski klon porodku trawnika w ksztacie wyduonej litery
S wyglda troch ponuro. Chyba trzeba bdzie jutro go
wymieni. A te inne? No c, nie s ze, ale jutro si okae,
czy przeyj, czy nie.
Lecz jeli oni wrc - kimkolwiek s ci oni"
postanowia na nich zaczeka. Nawet jeli bdzie musiaa
siedzie tu przez ca noc.
Po powrocie do hotelu ledwo tkna swoj kolacj.
Zadowolona, e Garde nie przyszed, z roztargnieniem dubaa

w talerzu. Postanowia, e zaczai si, by sprawdzi, czy


wandale znowu nie przyjd. Prawdopodobnie nic si nie
zdarzy, zanim si nie ciemni. Miaa mnstwo czasu, eby si
przygotowa do czuwania. A jeli oni wrc...
Odsuna talerz i nie czekajc na kaw, pobiega do
pokoju. Przebraa si w ciemne spodnie i ciemn bluz, czujc
si w tym stroju nieco teatralnie i gupio. Wzia swoj ma
latark, notes oraz piro, i zadzwonia do recepcji z prob,
czy kuchnia hotelowa moe przygotowa dla niej termos z
gorc herbat. Uprzedzia, e musi wyjecha, eby nie
martwili si, jeli wrci pno, i wyruszya w stron opactwa.
Niebo dopiero zaczynao si ciemnia, kiedy ostronie
manewrujc, wjechaa ciarwk pomidzy drzewa
naprzeciwko sadu. Sprawdzia, czy jej nie wida, i przebiega
ukradkiem drog, by zobaczy, czy Garde wrci.
W domu nie palio si wiato, nie dostrzega te jego
samochodu przed domem. Czy nie byoby zabawne, gdyby on
sta na czatach w ciemnym pokoju, gdy tymczasem ona
chowaa si w zarolach? Moe powinna bya mu powiedzie,
co planuje? Jednak przez cay czas tak si zachowywa, e w
ogle nie chciao jej si z nim rozmawia.
Szybko wrcia do samochodu i usadowia si, by czeka.
Po godzinie zacza zastanawia si, czy Garde ju wrci.
Czy to nie dziwne? Wyjecha i zostawi dom bez opieki po
tym, co si stao? A moe to go wcale nie obeszo? Z
pewnoci nie wydawa si bardzo zaniepokojony. Moliwe,
e spodziewa si tego albo czego podobnego. Bez wtpienia
by dziwnym czowiekiem, trudnym do przeniknicia. Stale
apaa si na tym, e bez przerwy o nim myli. Na przykad,
skd si wziy blizny na jego plecach. I czy nie wpywao to
na jego nieustanny zy nastrj. Moe wci odczuwa bl?
Obserwowaa ksiyc, ktry pyn po niebie. Z zaroli
dobiegay tajemnicze odgosy, niesamowite pohukiwanie

sowy. Zadraa. Nie byo tu wieccych lamp ulicznych, tylko


wiato ksiyca, rzucajce niespokojne cienie. Czujc si jak
idiotka, podskoczya nerwowo, kiedy gdzie trzasna jaka
ga. Przesta, skarcia si. Tam nic nie ma. Wzia jednak
latark i zapalia j dla wasnej wygody. Nie wiadomo ktry
ju raz spojrzaa na zegarek, ziewna, poprawia si w fotelu.
Nie istniao niebezpieczestwo, e zanie - cigle bya zbyt
podekscytowana.
Dziesi po drugiej. Pomylaa, e chyba trzeba ju
wraca do hotelu i przespa si troch. Jeszcze tylko pi
minut, zadecydowaa. Wzia termos, odkrcia zakrtk i
zamara. Nasuchiwaa uwanie, skoniwszy gow. Czy to nie
samochd? Zakrcia termos i postawia go na pododze,
starajc si nie zwraca uwagi na to, e jej serce trzepocze si
nerwowo. Z rkami na kierownicy wpatrywaa si w
ciemno.
To by niewtpliwie warkot silnika, ale nie widziaa
wiate. W kocu dostrzega samochd. Sun wolno wzdu
drogi. Zatrzyma si niedaleko od niej i silnik ucich.
Wstrzymaa oddech, czekajc. Zobaczya, jak z
samochodu wychodzi jaka wysoka posta. Czowiek ten nis
co w rku. Szed cicho i szybko, w pewnym momencie
przeskoczy niskie ogrodzenie sadu i znikn wrd drzew.
Delikatnie uchylia drzwiczki ciarwki, wzia notes,
piro oraz latark, i wyskoczya z samochodu, uwaajc, by
nie robi haasu. Osaniajc wiateko latarki, drc rk
zapisaa mark i numer rejestracyjny samochodu i podya za
intruzem. Nie miaa pojcia, co zrobi, przypuszczaa, e
bdzie po prostu obserwowa go, po to, by pniej mc go
zidentyfikowa. Rzecz jasna nie zamierzaa stan z nim
twarz w twarz, kimkolwiek by. Nie bya a tak gupia.
Jednak gdy zobaczya, e przystan na rodku trawnika i

odkrca kanister, ktry przynis, przestaa myle


racjonalnie.
Z przeszywajcym uszy wrzaskiem rzucia si przez niski
potek, oddzielajcy sad od ogrodu. Przygwodzia intruza do
ziemi jak zawodowy rugbista.
W domu kto krzykn. Jasne wiato owiecio cay
trawnik. Zmruya oczy, bynajmniej nie rozluniajc chwytu.
Czowiek, z ktrym walczya, by od niej silniejszy i
prawdopodobnie bardziej wysportowany. Nie wiedziaa, czy
to ona stka, czy on, starajc si uwolni. Nie zamierzaa
pozwoli mu uciec i unikn kary. Kiedy zacz si podnosi,
chwycia go za stop. Uwolni si szarpniciem, a ona w tym
momencie zainkasowaa silne uderzenie w ebra.
Zwina si z blu, jczc i raczej poczua ni zobaczya,
e jej napastnik uciek. Kilka chwil pniej rozleg si odgos
silnika, pracujcego na wysokich obrotach i pisk opon szybko
ruszajcego wozu.
- Co ty sobie mylisz, na mio bosk! Czy wiesz, co
zrobia? - Garde, rozwcieczony, uklk przy niej.
- Za to ty nic nie zrobie! - wrzasna piskliwym gosem,
czujc si jak oszukane i skrzywdzone dziecko.
- Zrobiem wiele rzeczy. Gdzie ci boli?
- ebra, gowa... och, nie wiem! - krzykna rozdraniona.
- A teraz on ucieka - Przypomniaa sobie, co tamten zamierza,
wyprostowaa si nagle. - Mia kanister...
- Wiem, e mia kanister, i gdyby si nie wmieszaa...
- Ja, wmieszaa? - oburzya si. - Czy ja jestem wariatk?
Moge uprzedzi mnie, co zamierzasz.
- Ty te moga - powiedzia. - Dasz rad wsta?
- Nie - mrukna. - A jeli ta baka przecieka... Wzi
kanister, znalaz zakrtk i dokadnie j zakrci.
I dopiero teraz pomg wsta Sorrel. Trzymajc si za
bolce ebra, pozwolia, eby pomg jej doj do domu.

- Miaam notes - zacza gderliwie. - Musiaam go gdzie


upuci.
- Znajd pniej - powiedzia zniecierpliwiony. Dotarli do
gabinetu. Posadzi j w obrotowym fotelu za biurkiem. Pozwl mi zobaczy.
- Nie. - Zgarbia si.
- ebra s zamane?
- Nie wiem
- Wic daj mi obejrze.
Pomau, wstrzymujc oddech, podniosa si z fotela.
- Oddychaj normalnie - rozkaza.
- Nie mog - odpara paczliwym gosem. Czua, e
zachowuje si dziecinnie. - To boli.
- Wic moe to nauczy ci nie rzuca si na obcych
silnych mczyzn. - agodnie popchn j na fotel, podcign
jej sweter i lekko obmaca ebra.
- Oj, boli...
- Nie sdz, eby byy zamane.
- Dobrze. - Opara okcie o biurko, zamkna oczy, ukrya
twarz w doniach i raptownie je cofna z okrzykiem blu. Na
palcach ujrzaa krew.
- On mnie zrani w gow!
Popatrzya na Garde'a, lecz na jego twarzy nie dostrzega
nawet ladu wspczucia, tylko co w rodzaju irytacji.
Westchna, opara si wygodniej i przymkna oczy.
- Nie leae w ku - stwierdzia.
- Nie - przyzna, delikatnie badajc ran na jej skroni,
ktra zaczynaa ju lekko puchn. Ostronie odgarn
opadajce dugie wosy.
Cofna si, bo jego dotyk, jego blisko, zapieray jej
dech, co rozdraniao j jeszcze bardziej.
- Rozpoznasz go? - spytaa szorstko. Pokrci gow.

- Mam jego numer. Zapisaam w notesie. Policja


prawdopodobnie mogaby go namierzy. Czy zadzwonie do
nich?
- Nie.
- Dlaczego? - Otworzya szeroko oczy.
- Nie miaem czasu! Chcesz jecha do szpitala?
- Nie.
- Rana nie jest gboka. Nie trzeba jej zszywa.
Wystarczy plaster. Za chwil dam ci aspiryn i filiank
herbaty. I dopiero teraz mog zadzwoni na policj - doda
zgryliwie.
Wzi aparat, wybra numer miejscowego komisariatu,
zwile wyjani, co si stao, i wyszed.
Trzasn kuchennymi drzwiami o wiele mocniej, ni
zamierza. Zapali wiato, popatrzy na baagan i gorzko si
umiechn. Przez jedn straszn, gupi chwil, pod
wpywem impulsu, chcia j przytuli. Wspaniale, tylko tak
dalej, panie Chevenay, szydzi z siebie, nastawiajc czajnik.
Nigdy nie powinien jej zatrudnia. Powinna bya odej,
zabierajc ze sob swoj historyjk, obojtnie jak. Jednake
na pewno znaa si na ogrodach, musia jej to odda. Lecz kim
jeszcze bya? Kim, kto go bawi, pomyla z tsknot, a od
bardzo, bardzo dugiego czasu nie czu si rozbawiony. Bya
wysoka, chuda, niezrczna, uparta, denerwujca. Przyzna
jednak, e odwana. Moga nawet zosta zabita. Zapac za to,
postanowi. Kimkolwiek s.
Chcia jej zaufa, ale nie mg si na to zdoby - zaufa,
komu, kogo nie zna? Kiedy, dawno temu, zapaci za to
wysok cen. Nienawidzi podejrzewa o najgorsze kadego
obcego przechodnia, ale ju nie umia inaczej...
Zirytowany na siebie, prbowa odzyska spokj ducha i
zaj si parzeniem herbaty. Postawi kubki na tacy i zanis
do gabinetu. Otworzy drzwi i zanim wszed, przyjrza si

Sorrel. Z zamknitymi oczyma siedziaa w fotelu. Wosy


miaa rozczochrane, rce i twarz brudne. Nigdy nie spotka
kogo takiego jak ta bardzo dziwna dziewczyna.
Powiedziaby, e wniosa w jego ycie oywcze prdy,
gdyby... Mj Boe, gdyby tak mg obdarzy j zaufaniem...
Ale nie mg.
- Herbata - oznajmi szorstko.
Otworzya oczy. Poda jej kubek, obszed biurko i z grnej
szuflady wyj pudeko z plastrami i chusteczkami. Oczyci
ran na jej skroni i ostronie przyklei opatrunek. Schowa
pudeko, wyj buteleczk z aspiryn, wysypa na rk dwie
tabletki i poda jej.
- Dziki. Nie chciaam, eby zniszczy trawnik - zacza
si tumaczy. - Zamierzaam tylko zdoby jego numer
rejestracyjny i zapamita jego wygld na tyle, aby policja
moga zrobi jaki przybliony rysopis. Nie wiedziaam, e
poczynie a takie przygotowania... te reflektory i w ogle.
Mylaam, e zasne albo e ci wci nie ma. Nie
zauwayam twojego samochodu.
- Stoi w garau.
- No tak. Nie pomylaam. - Szybko pokna tabletki,
pocigajc yk herbaty. Trzymajc kubek oburcz, rzucia na
niego ukradkowe spojrzenie. Z ciemnym ladem zarostu na
podbrdku znowu wyglda gronie, tak jak podczas ich
pierwszego spotkania. Potny i srogi. - Powinnam bya
pozwoli, eby to ty si na niego rzuci, prawda? - zapytaa. Jednak mgby porani sobie plecy... - Urwaa gwatownie,
czujc, e popenia nietakt. W ogle bya coraz bardziej za na
siebie, e z jakich idiotycznych przyczyn czuje si przy nim
oniemielona i mwi same gupoty. Nie moga powstrzyma
ziewania, usiada wygodniej i gboko westchna. - No c,
mylaam, e nie interesuj ci moje roliny.

- To le mylaa. Pjd teraz i poszukam twojego notesu.


Z ulg patrzya, jak odchodzi. Obrcia fotel i patrzya przez
okno. Teren zalewao silne wiato. Powinna bya
wszystko pozostawi Garde'owi. Chocia skd moga
wiedzie, e on zamierza co przedsiwzi, jeli nic nie
powiedzia. Ale z drugiej strony ona te z niczym si nie
zdradzia. Totalny brak porozumienia. Co takiego w nim byo,
e czua si tak nieswojo? Od kilku dni staraa si swj
niepokj zwalczy, sdzia, i z dobrym rezultatem. A teraz...
Teraz jeste zmczona, pokaleczona i... gupia, tumaczya
sobie, zniecierpliwiona swoim zym nastrojem.
Syszaa, jak zamykaj si drzwi wejciowe i Garde
wchodzi po schodach. Gdy si uwaniej przysuchaa,
wyowia ciche odgosy na grze. Silne wiato zgaso,
widziaa tylko wasne odbicie w szybie. Usyszaa, e on
znowu wraca na d i natychmiast si zdenerwowaa. Co za
gupota. Co j tak przy nim wyprowadza z rwnowagi? Pna
pora i ciemno? Poza tym, co ona o nim wie? Nic.
Obrcia fotel i zobaczya, e ju przyszed. Pooy na
biurku jej notes i jaki may aparat fotograficzny.
O tym nie pomylaa, a powinna bya. Wprawdzie jej
aparat nie mia lampy byskowej, ale sklepy byy przecie
otwarte i mona j byo wieczorem kupi.
- Nie przemylaam tego dobrze, prawda? - spytaa
skruszonym tonem.
- Nie przemylaa. Jak si czujesz?
- W porzdku. Troch obolaa i krci mi si w gowie... O,
chyba sysz samochd?
- Policja, mam nadziej.
- Dlaczego nie powiedziae mi, e zastawie puapk? W kocu odwaya si spojrze mu prosto w oczy.
- Nie zapytaa. Nie, nie zapytaa.

- Czsto si tym zajmujesz? - W jego gosie zabrzmia


nieprzyjemny podejrzliwy ton.
- Czym?
- ledztwem.
- Ach - szepna, wzdychajc ciko. - Nie. W ogle si
tym nie zajmuj. Nie mam adnego dowiadczenia w
prowadzeniu ledztwa.
- Gdzie zostawia ciarwk?
- Midzy drzewami po drugiej stronie sadu. Uprzedzam,
e nie jestem detektywem w spdnicy, jeli o to pytasz.
Niestety, nie jestem adn pann Marple - dodaa z godnoci,
lekko si umiechajc.
- Nie? Ale to by niezy chwyt.
- Mimo to da mi rad. By mody i silny - dodaa po
chwili milczenia. - Chyba jaki dwudziestolatek. - Usyszaa
jadcy po wirze samochd i odwrcia si, by wyjrze przez
okno. Dostrzega wz policyjny.
Funkcjonariusze policji nie zabawili dugo. Spisali tylko
zeznania ich obojga, zanotowali sobie numer rejestracyjny i
mark samochodu napastnika, zabrali aparat fotograficzny i
poszli, obiecujc, e bd w kontakcie. Ocenili, e bardzo
gupio ze strony Sorrel byo rzuca si na tego czowieka.
Garde odprowadzi policjantw. Wrci, podszed do okna
i wpatrzy si w noc. Sorrel moga go teraz dyskretnie
obserwowa.
- Skd masz te rany na plecach? - spytaa nagle, nie
zastanawiajc si nad tym, czy aby nie popenia kolejnego
nietaktu.
- Katastrofa helikoptera - odpar krtko. By
rozczarowany.
W kocu zadaa pytanie, ktrego od dawna oczekiwa. A
jednak je zadaa...
- Kto jeszcze by ranny?

- Nie.
- Powiniene smarowa oliw.
- Helikopter?
- Nie, guptasie, twoje plecy.
- Nie mog dosign - stwierdzi z lekk kpin w gosie.
- Nie znasz nikogo, kto mgby ci posmarowa? zapytaa z niedowierzaniem.
- Nikogo, kogo chciabym o to prosi.
- Och. Szkoda.
- Skadasz mi propozycj, Sorrel? - zapyta cicho,
odwracajc si do niej.
Pokrcia gow i zaraz tego poaowaa, bo poczua
zawrt gowy.
- Powinnam wrci do hotelu.
- Po co? eby spotka si tam ze swoim napastnikiem,
ktry moe teraz ywi do ciebie uraz? - zadrwi. - Zosta tu
na noc. Pociel ci ko na grze.
- Nie.
- Suchaj, jest noc. Nigdzie teraz nie bdziesz jedzia owiadczy rozkazujco.
- Dobrze - westchna i wstaa z fotela, czujc dziwne
skrpowanie.
- Jutro we wolne.
- Zobacz, jak si bd czua.
Poprowadzi j po schodach, otworzy drzwi na kocu
korytarza i przepuci j przodem. W pokoju stao tylko ko
bez pocieli. Wyszed i po chwili wrci, niosc przecierada,
poszewki na poduszki i dwa koce, ktre rzuci na ko.
- azienka jest obok. Chcesz co do woenia na noc?
- Nie - rzeka cicho.
- Wic zobaczymy si rano. I nie wcz si po nocy.
- Bo duch mnie zapie? - spytaa sennie.
- Co w tym rodzaju.

Wtedy nagle przypomniaa sobie, e w ogle nie powinna


by w tym domu, niezalenie od ducha. Jen j uprzedzaa.
- Garde... - zacza pospiesznie. Przystan i odwrci si
do niej. - Nie mog tutaj zosta.
- Nie bd mieszna - rzuci lekcewaco, zabierajc si
do wyjcia.
- Ale ja naprawd nie mog! - Dogonia go i dotkna
jego plecw. Wzdrygn si. - Przepraszam - szepna i
gwatownie cofna do.
Sta zbyt blisko. Poczua si dziwnie. Na jego twarzy
malowa si wyraz niesmaku.
- Czego chcesz? - spyta zdecydowanym gosem.
- Czego chc? - powtrzya. Pachnia chyba pynem po
goleniu albo mydem. Nad jego lew brwi zauwaya ma
blizn, na jego podbrdku ciemny lad, a jego usta ...
- Sorrel! - zniecierpliwi si. - Czego chcesz? Zna
szczegy katastrofy? Moich transakcji? Spytaj mnie o to
jutro, kiedy nie bd tak zmczony i moe w lepszym nastroju
do gierek ni teraz.
- To nie gra - wyszeptaa, marszczc czoo. - Chc ci...
- Pocaowa? - podpowiedzia.
- Nie.
- Nie? - zakpi. - Wic czego chcesz? Masz ochot na
may flirt? Uwiedzenie?
- Nie - zaprzeczya, czujc, e krci jej si w gowie. Chc, eby zaczeka, bo musz ci o co zapyta.
Och, jakie to wszystko gupie. Odurzona, zmczona i w
ogle saba - przypuszczaa, e wci jest w stanie szoku
oparta si o framug drzwi, starajc si nie zwraca uwagi na
to, e Garde stoi tu obok niej, stanowczo za blisko.
- Czy w domu s jakie pienidze?
- Pienidze?
- Tak.

- Potrzebujesz pienidzy?
- Nie.
- To id do ka. Dobranoc.
Syszaa, jak wszed do pokoju na drugim kocu
korytarza. Czua, e nie wyjania tego do koca, tak jak
powinna. A teraz on sobie pomyli, e...
Nawet nie zdajc sobie sprawy z tego, co robi, pobiega za
nim i bez pukania otworzya drzwi jego pokoju.
- Garde...
- Odejd! - zagrzmia.
- Ale ja nie wyjaniam ci...
- Nie chc, eby cokolwiek mi wyjaniaa. - Podszed do
niej, chwyci za ramiona i obrci w stron drzwi. - Chc,
eby posza spa do swojego pokoju! Sama!
- Zawsze pi sama - szepna, zdumiona jego gwatown
reakcj.
Czemu pokj si krci? Czepiajc si framugi, czua, jak
kolana si pod ni uginaj. Raczej zaintrygowana ni
przestraszona, podniosa gow, by na niego spojrze... i
stracia przytomno.
Osuna si jak szmaciana lalka.

ROZDZIA PITY
- Och, na mio bosk... - zacz.
Rozczarowany i rozjuszony, bo sdzi, e to jaka
komedia, szarpn j, by wstaa z podogi. Nagle uwiadomi
sobie, e ona nie udaje i troch si przestraszy. Wzi j na
rce i pooy na ku. Otworzya oczy. Wtpi, eby nawet
najlepsza aktorka umiaa tak dobrze udawa oszoomienie i
zdumienie, ktre teraz maloway si na jej twarzy.
- Nie pytaj mnie, gdzie jeste - uprzedzi agodnie.
Zamrugaa, nie spuszczajc z niego wzroku.
- Zemdlaa.
Wzruszya ramionami i oblizaa wargi.
- Nigdy w yciu nie zemdlaam.
- Ale teraz zemdlaa. Jak si czujesz?
- Troszk dziwnie. Przepraszam.
- Moja wina. Powinienem zabra ci do szpitala.
Pokrcia gow i skrzywia si z blu. Drc rk dotkna
skroni. Opuchlizna wyranie powikszya si.
- Zaraz bdzie mi lepiej. - Chciaa wsta, ale on delikatnie
popchn j z powrotem na ko.
- Le spokojnie.
- Przypuszczam, e to szok. Albo to, e przez cay dzie
prawie nic nie jadam.
- Prawdopodobnie - przytakn. - Kim jeste, Sorrel? Nie by to najodpowiedniejszy moment, by o to pyta, ale on
naprawd musia wiedzie.
- Kim? - zdziwia si.
- Tak. Po co faktycznie tu przyjechaa?
- Zaprojektowa i zaoy ci ogrd. - Lekko marszczc
brwi, uwanie przygldaa si jego twarzy. - A po c innego
miaabym tu przyjeda?
- eby si czego o mnie dowiedzie.
- Czego?

- To wanie mnie interesuje. - Lekko westchn.


- Masz co ciemnego na podbrdku... Chyba ubrudzie
si. - Uoya gow wygodniej i cigle patrzya mu prosto w
oczy.
- Naprawd?
- Tak. Spytae mnie, czy chc ci pocaowa. Dlaczego?
- Poniewa mylaem, e wanie odgrywasz swoj wielk
scen uwodzenia.
- Nie jestem stworzona do uwodzenia.
- Nie jeste? - spyta mikko.
- Nie. Moja siostra Jen powiedziaa... - urwaa. Dlaczego,
u licha, prowadz t bezsensown rozmow?
- Co twoja siostra powiedziaa? - dopytywa si.
- e moje spojrzenie sprawia, i ludzie myl, e wiem
wicej ni wiem. A ja nie wiem. To naprawd mnie irytuje.
- Dlaczego pytaa o pienidze?
- Poniewa... - Patrzc w jego oczy, zadecydowaa, e
najlepiej bdzie, gdy uczciwie przedstawi spraw. - Poniewa
raz zostaam oskarona o to, e wziam pienidze.
- Przez kogo, dla kogo pracowaa?
- Tak. Nie potrafiam dowie, e to nie ja, i Jen
ostrzegaa mnie...
- Twoja siostra?
- Tak. Ostrzegaa mnie, ebym w ogle nie wchodzia do
twojego domu. Ale ja mwiam jej, e ty jeste inny ni on.
Nie znasz go, prawda? Przez chwil mylaam, e to on mg
powyrywa roliny. To oczywicie niemoliwe. On nie wie,
gdzie ja jestem. - Zamilka, bo nagle poczua si bardzo
pica, skulia si pod narzut i zamkna oczy.
Patrzy, jak ufnie zasypia i czu zmieszanie. Ostronie
podnis koc, ktry si zsun, i okry j.
Wzdychajc gboko, zacz zastanawia si, co w nim
jest takiego, co tak komplikuje mu ycie. Tsknie spojrza na

puste miejsce po drugiej stronie ka. Przecie nie mona


zostawia jej samej. Och, do Ucha z tym! Jeli ona zechce
wykorzysta sytuacj, to wykorzysta. Lecz czy to byoby
przyzwoite, jeeli jest osob, za ktr si podaje? Stanowczo
za duo o niej myla i to wbrew wasnej woli.
Podj decyzj - bdzie tu spa. Zdj buty, sign po
drugi koc i ostronie pooy si obok niej. Ostatnio bardzo
brakowao mu snu. Zamkn oczy z mocnym postanowieniem,
by zaraz usn. Jednak zanim w kocu zmorzy go sen, dugo
przysuchiwa si jej rwnemu oddechowi i dziwnym
odgosom, ktrymi wypenione s stare domy.
Jasno pod powiekami obudzia j z dziwnego snu, w
ktrym widma mnichw niosy jakie roliny. Syszaa ich
gboki, regularny oddech. Otworzya oczy i lec
nieruchomo, patrzya na jasny kwadrat sonecznego wiata
widoczny naprzeciwko na cianie. Cigle syszaa czyj
gboki, regularny oddech.
Pamitaa, e stracia przytomno. Wydawao si to
absurdalne, ale faktycznie zemdlaa. I Garde pooy j na
swoim ku, gdzie prawdopodobnie nada si znajdowaa,
razem z Garde'em, ktry spa obok niej.
Baa si poruszy, eby go nie obudzi. Ostronie
wysuna spod koca lewe rami i spojrzaa na zegarek. sma
godzina. Kiedy weszli na gr, chyba bya ju czwarta rano.
Cztery godziny snu nikomu nie wystarcz. Czemu wic si
obudzia?
Syszaa, jak na dworze pieway ptaki? Czyby to one j
obudziy? Z ulg odkrya, e spaa w ubraniu. A on? Poruszy
si, wic znowu zamara. Leaa nieruchomo, wpatrujc si
szeroko otwartymi oczyma w jasny prostokt na cianie. Och,
na mio bosk, zbesztaa siebie w mylach, przecie on tylko
pi! Bd beztroska! Przewr si na plecy, ziewnij i wsta!
Nie le tutaj jak kuka!

Odwracajc si ostronie, zobaczya ty gowy Garde'a i


konierz jego koszuli tu nad tym rbkiem koca. Wosy
mocne i ciemne, lekko kdzierzawe, rozczochrane, a prosiy
si, by je rozczesa palcami. Nie, Sorrel, powiedziaa sobie
stanowczo. Nie wolno! Jednak bardzo j kusiy. Podobnie jak
jego szerokie ramiona. Miaa ochot dmuchn picemu w
kark i obj go. Chciaa, eby j przytuli. Ju dawno nikt jej
nie przytula. Lubia go, ciekawi j. Szalestwo, zupene
szalestwo.
- No, nareszcie si obudzia - odezwa si cicho.
Zaskoczona, nerwowo drgna.
- Tak - szepna.
- Jak si czujesz? - Obrci si twarz do niej i przyglda
si jej.
- Dobrze - odrzeka szybko.
- Na pewno?
- Tak. Dzikuj.
- Za co? - spyta od niechcenia.
- Nie wiem. - Spojrzaa na niego zbita z tropu.
- Ju dawno nie budziem si obok kobiety - mrukn. Czy naprawd jeste t osob, za ktr si podajesz?
- Tak.
Popatrzy w jej oczy, jak gdyby chcia odkry w nich
prawd, i w kocu lekko skin gow.
- Dzie dobry.
Umiechna si do niego. Wydawa si rozbawiony.
Nerwowo, nic nie mwic, odgarna niesforne wosy z
twarzy. Obmacaa ostronie guz na skroni.
- I jak? - zapyta.
- Niele.
- Przestraszya mnie miertelnie.
- Czyby? Wtpi - zadrwia lekko. - I nie miej si. Nie
mog wsta... Chyba leysz na moim kocu.

- Wydaje si, e jeste zdenerwowana. - Podpar gow


praw rk, cigle jej si bacznie przygldajc.
- Ani troch - skamaa dumnie.
- Kim by czowiek, ktry oskary ci o kradzie?
- Powiedziaam ci, pracowaam dla niego.
- Dlaczego ci oskary? Wzruszya ramionami.
- Sorrel... - ostrzeg j agodnie.
- Chcia si ze mn oeni - wydusia z siebie.
- A ty nie chciaa wyj za niego?
- Nie.
- Wic oskary ci o kradzie? - spyta z
niedowierzaniem.
- Tak. Zatrudnia mnie, tote kiedy zniky jakie
pienidze, skorzysta z okazji, by mnie skompromitowa.
Wiedzia, e nie jestem zodziejk, ale w ten sposb mci si
na mnie. - Twarz Garde'a wyraaa sceptycyzm. Westchna i
dodaa: - Wiem, e to brzmi do niewiarygodnie, ale tak
wanie rzeczy si miay. Chciaabym teraz wsta - oznajmia
zdecydowanie.
- adnego flirtowania?
- adnego.
Przesun si i wrci to poprzedniej pozycji. Cigle majc
si na bacznoci, patrzya na niego z ulg, a moe i z
rozczarowaniem?
- Zmienia zdanie? - spyta cicho, kiedy wci nie ruszaa
si miejsca.
- Nie! Nie! - zaprzeczya. Odrzucia na bok ty koc i
szybko wstaa. Dopiero teraz zauwaya, e na nogach ma
buty.
- Ojej! Spaam w butach! Powiniene mi je zdj powiedziaa z wyrzutem w gosie.
- Nie mylaem rozsdnie - odrzek z ironi.

Nie bya pewna, co chcia przez to powiedzie, o ile


rzeczywicie istnia tu jaki podtekst.
- Czy mog skorzysta z azienki? - zapytaa.
- Oczywicie. Ja pjd do azienki obok. Powinna by
wci ciepa woda, jeeli bojler si nie zepsu - doda
pospnie. - Daj mi pi minut na prysznic i golenie. Potem
zaparz nam kawy.
Skina gow. Stojc, czua si stosunkowo bezpieczniej
ni przedtem lec z nim w ku.
- Kim jeste, Garde? - wymamrotaa.
- Nikim - odpar lekcewaco.
- O nie, ty musisz by KIM - sprzeciwia si. - Gdyby
by nikim, nie miaby bramy, przy ktrej stale czatuj
reporterzy. Pan Nikt nie oczekiwaby, e niewinna
ogrodniczka bdzie go wypytywa.
- Czy naprawd jeste niewinn ogrodniczk, Sorrel?
- Oczywicie, e tak! - podkrelia.
- To wszystko moe dzieje si z powodu pasa startowego,
ktry rzekomo zamierzam zbudowa - podsun z
nonszalanckim umieszkiem.
- Pasa startowego? O nieba, po co kto chciaby mie pas
startowy?
- Moe dla samolotw? - podpowiedzia rozbawiony.
- Z drugiej strony moe ich tylko ciekawi, dlaczego
sprzedaem wszystkie moje firmy...
- Wszystkie? - zapytaa sabym gosem. - A ile ich
miae?
- Kilka. Jestem bardzo bogatym czowiekiem dorzuci
spokojnie, uwanie obserwujc jej reakcj. Jeszcze raz go
zaskoczya.
- Tak mylaam - zgodzia si z roztargnieniem. Przypuszczaam, e jeste bogaty, skoro moge sobie
pozwoli na kupno opactwa.

- Czci opactwa. W wikszoci zostao zniszczone.


- Jeli starasz si wywrze na mnie wraenie
opowieciami o swoim majtku, to owiadczam, e ci si nie
udao - oznajmia miadcym tonem. - Nieatwo mi
zaimponowa.
- Id si umy - poleci z lekkim umiechem.
- Jednak to wcale nie wyjania, dlaczego ci reporterzy tak
ci nienawidz. - Zatrzymaa si w drodze do drzwi.
- Ach, prawdopodobnie dlatego, e skonfiskowaem im
cz sprztu.
- Zabrae ich drogie aparaty?
- Tak.
- Dlaczego?
- Byli natrtni.
- Z powodu pasa startowego?
- Nie. - Rozemia si.
- Wic to oni mogli powyrywa moje roliny, eby si
zemci na tobie albo...
- Mogli.
- To czemu nie powyrywali twoich warzyw, a tylko moje
roliny?
Pomylaa, e znowu zareagowaa jak maa dziewczynka,
bo nagle poczua si bardzo uraona.
- Powiedziaem, e mogli", a nie, e powyrywali". Jeli
to byli oni, w co wtpi, nie mogli zaatakowa moich warzyw,
poniewa na polach pooonych niej jest zainstalowany
alarm... - Zamilk i po chwili doda: - Sorrel, ja bardzo nie
lubi czegokolwiek wyjania. - Ona jednak nadal czekaa.
Westchn i dokoczy: - Kilka lat temu, zanim tu
zamieszkaem, zdarzao si mnstwo kradziey koni.
Craddock, poprzedni waciciel, ktry take pozwala trzyma
tu konie, kaza zaoy na tych polach alarm.
- O czym wiedzia kady w okolicy?

- Tak.
- Ale w ogrodzie przed domem nie ma alarmu?
- Nie.
- Wic moe powiniene pomyle o tym...
- Id ju - powiedzia stanowczo.
Wzruszya ramionami, ale posusznie posza do azienki.
W pomieszczeniu wci unosi si zapach farby i tynku.
Obejrzaa nowiutkie biae kafelki, umywalk, klozet i wann
w rogu. Przy prysznicu brakowao jakiej zasonki czy cianki.
Zamkna wic drzwi za sob, chwil si wahaa, nim
przekrcia klucz. Czy on z ni flirtowa, czy te tylko stara
si dowiedzie, kim ona jest? Lecz jeli jej nie ufa albo
podejrzewa, e ona miaa ukryty motyw, by tu przyjecha, co
dawa wyranie do zrozumienia, dlaczego j zatrudni?
Tylko kim by waciwie Garde Chevenay? Dlaczego kto
miaby sdzi, e on chce zbudowa pas startowy? Bo
posiada prywatny samolot? Wspomnia, e lata
helikopterem... Nie moga go wypytywa, poniewa
spodziewa si wanie takiej indagacji.
Z westchnieniem podesza do lustra. Wygldaa strasznie.
Przechylajc gow, obejrzaa bkitn opuchlizn na skroni.
Nagle, nie wiadomo dlaczego, znowu rozbolay j ebra.
Podcigna bluz i ostronie je zbadaa. Troch byy
wraliwe na dotyk, poza tym tu pod sercem miaa czerwon
prg, ale nie znalaza adnych sicw ani obrzkw.
Miaa wielk ochot wzi prysznic i umy zby, odkrya
jednak, e nie ma ani myda, ani pasty i szczoteczki, a take
nie ma rcznikw. Poradzia sobie, wycierajc papierem
toaletowym twarz i donie. Jako tako przygadzia wosy i na
tym skoczya toalet. Z pokoju Garde'a nie dobiegay adne
odgosy, wic zesza do kuchni.
Sta tam z wosami jeszcze wilgotnymi po prysznicu. Gdy
wesza, odwrci si i przyjrza si jej, a gdyby go nie znaa,

przysigaby, e w jego oczach zamigota figlarny ognik.


Ogoli si, woy czyst koszul i szare spodnie. Zastanawiaa
si, kto mu pierze i prasuje, kiedy nie ma pani Davies.
- Nie wzia prysznica? - spyta z zainteresowaniem.
- Nie, nie znalazam adnych rcznikw. Ani myda.
- A niech to, przepraszam...
- W porzdku. Wezm prysznic, gdy wrc do hotelu. Rozejrzaa si wok, raczej po to, by unika wzroku Garde'a
ni przez ciekawo. W kcie cigle pitrzya si kupa gruzu,
a w powietrzu unosi si kurz. - Czy Sean mwi, ile czasu mu
to zajmie? - zapytaa, wskazujc rk na gruz.
- A jak mylisz, biorc pod uwag, e kafelki s zbyt
szerokie i trudne do cicia? e ciany nie s kwadratowe?
e...
- Dobrze, dobrze - rozemiaa si. - Ju rozumiem.
- Jest powolny, bezustannie narzeka, ale pracuje dobrze.
I oczywicie, co waniejsze, jest dyskretny, doda ju w
mylach.
- To on odnowi azienk?
- Tak. Sodzisz? Ile?
- To kawa?
- Tak.
- W takim razie poprosz dwie kostki. Dzikuj. Wzia
kubek, uprzedzajc, e bdzie pia na dworze, by
unikn kurzu. Nie czekaa na jego odpowied, wysza
przed dom. wiecio soce. Przyjrzaa si uwanie ogrodowi.
Na szczcie tylko dwa kwadraty torfu wymagay wymiany i
tylko jeden krzew sprawia wraenie nieuleczalnie chorego.
Wydawao si, e inne doszy do siebie. Syszaa, e Garde
idzie za ni. Przykucna na schodach. Usiad obok niej.
- Tu jest przyjemniej - stwierdzi rzeczowo.

Opara si o skrzydo starych drzwi, obserwujc ogrd.


Czua, e spywa na ni spokj. Rezerwa Garde'a teraz ani jej
dokuczaa, ani przeraaa, lecz bya na rk.
- To bdzie naprawd adnie wygldao - zauwaya.
- Hm...
- Do Ucha z takimi pochwaami - mrukna cicho, lekko
si umiechajc.
Spojrza na ni z ukosa i te si umiechn.
- Nie widuj ostatnio maego pieska - zauwaya.
- Zjawi si - stwierdzi lekkim tonem. - Widocznie ma na
razie lepsze rzeczy do zrobienia.
- Dlaczego tu przychodzi? - zaciekawia si.
- Poniewa, jak podejrzewam, pani Davies go karmi. Dopi kaw i wsta. - Pjd po twoj ciarwk. Kluczyki?
Gapia si na niego, prbujc sobie przypomnie, gdzie je
zostawia.
- Och, do licha, cigle s w stacyjce! - wykrzykna.
- Rozsdnie - zadrwi.
- Miaam inne rzeczy na gowie - zaznaczya.
- Niby tak... - Postawi kubek na wywrotce, przeci
trawnik i przeszed przez pot do sadu.
ledzia go wzrokiem. Podoba jej si sposb, w jaki si
porusza. Sprawia wraenie czowieka kompetentnego i
troch niebezpiecznego. Nadzwyczaj atrakcyjne wyzwanie dla
kadej kobiety z temperamentem. Zamknij si, Sorrel,
zbesztaa si w mylach i natychmiast zacza zastanawia si,
czy bdzie moga urzdzi teraz teren z tyu domu? I czy on
najpierw zapaci jej za ogrd przed domem?
Kilka chwil pniej przejecha wolno drog, potem przez
most i zaparkowa ciarwk za wywrotk. Wysiad,
zamkn drzwiczki, a kluczyki schowa do kieszeni.
- Znalazem to w sadzie. - Poda jej latark. - Musz
zaatwi kilka telefonw, a potem odwioz ci do hotelu.

- Mog doskonale prowadzi sama - sprzeciwia si


agodnym tonem.
- Nie wtpi w to. - Odszed, zostawiajc jej czas na
dopicie kawy.
- Despota - powiedziaa tak cicho, eby jej nie usysza.
Czua si odprona, przymkna powieki i wystawia twarz
do soca. Zastanawiaa si leniwie, czemu podejrzewa, e
ona podszywa si pod kogo. Czyby jacy ludzie
przychodzili tu z faszywymi dokumentami, chcc zasign o
nim informacji? Co chcieli wiedzie? Kim jest Garde
Chevenay?
Usyszaa stumiony warkot silnika jego samochodu.
Niechtnie otworzya oczy i zobaczya, e zatrzyma wz
obok jej ciarwki, otworzy drzwiczki od strony pasaera i
czeka.
Westchna, nie chciao jej si ruszy, ale odstawia
kubek, podniosa si i wsiada do wozu.
- Zamwiem dla nas niadanie w hotelu i wyjaniem, e
nie wrcia na noc, bo zepsua ci si ciarwka.
Zadzwoniem take na policj. Cigle zajmuj si t spraw.
- Nie traktuj jej priorytetowo, jak przypuszczam - rzeka
z oburzeniem. - Wic cigle nie wiemy, kim on by?
- Nie.
- Odciski palcw? Wzruszy ramionami.
- A wywoali ju film, ktry by w aparacie
fotograficznym? I co? Nie rozpoznali go na zdjciach?
- Najwidoczniej nie, ale dopki go nie zapi, nie ruszysz
si nigdzie bez obstawy.
- Ale ja... - zacza protestowa.
- adnych ale, Sorrel. Bd po ciebie przyjeda kadego
ranka i odwozi wieczorem do hotelu. Chyba e chcesz
zamieszka w moim domu - doda cicho.
- Nie - sprzeciwia si natychmiast.

- Wic bdzie tak, jak powiedziaem.


- On prawdopodobnie ju nie odway si sprbowa po
raz kolejny.
- Moe nie, a moe tak.
- Czy ty podejrzewasz kogo? Wiesz, co si dzieje? Odwrcia gow i uwanie popatrzya na niego.
- Nikogo nie podejrzewam i nic nie wiem. A ty?
- Nic nie wiem i nic z tego nie rozumiem.
- Wic nic nie bdziesz robia - rozkaza. - adnych
nocnych przygd, adnego... ledztwa. - Zerkajc na ni,
czeka na jej obietnic. - Chc mie twoje sowo, Sorrel przynagli, kiedy si nie odzywaa.
- I uwierzysz mi? - zapytaa z lekk ironi w gosie. Osobie, ktra moe by kim innym, ni twierdzi?
- Przecie zapewnia mnie, e jeste t, za ktr si
podajesz. Czy to prawda?
- Tak.
- W takim razie uwierz ci na sowo.
- Dobrze, ale nie podoba mi si to - zgodzia si, chcc nie
chcc, lekko zniecierpliwiona.
- Nie prosiem ci, by ci si to podobao. Zatrzyma si
przed hotelikiem. Wysiada z ociganiem.
- Jak dugo to moe trwa? To znaczy, zanim go znajd?
Teraz, kiedy front domu ju skoczyam...
- Moesz zacz ogrd z tyu domu - powiedzia,
uprzejmie otwierajc dla niej hotelowe drzwi.
- Nie to miaam na myli i ty dobrze o tym wiesz! zaprotestowaa. - Potrzebny mi transport, eby objecha centra
ogrodnicze.
- Masz transport. Mnie. Id i we prysznic. Poczekam na
ciebie w restauracji.

Wzia swj klucz od recepcjonisty, ktry najwyraniej


odnosi si do Garde'a z szacunkiem, i posza do siebie, cigle
niezadowolona.
Dwadziecia minut pniej usiada obok niego w sali
restauracyjnej.
- Ja zawsze zamawiam tylko tost i kaw - powiedziaa na
widok ogromnego niadania, ktre przyniesiono dla nich
obojga.
- Jedz - nakaza.
Z gbokim westchnieniem zacza je. Ku swojemu
niezmiernemu zaskoczeniu pochona wszystko.
- Nie miej si - mrukna. Odstawia talerz i nalaa sobie
kawy.
- Dzisiaj powinna zosta w pokoju albo porusza si
tylko na terenie hotelu. Nie wychod - poinstruowa j
spokojnie.
- A ty, gdzie bdziesz? - zainteresowaa si.
- Bd bardzo zajty. Przyjad po ciebie jutro rano za
kwadrans sma.
Dopi kaw i wyszed.
Sorrel poyczya ksik w recepcji i usiada w ogrodzie,
ale nie po to, eby czyta, ale by si zastanawia, czym
zajmuje si Garde. Poniewa najwyraniej czym si
zajmowa.
Po wyjciu z hotelu Garde najpierw zadzwoni na
posterunek policji, by zapyta, czy jest jaki postp w sprawie,
a potem pojecha do Devizes, gdzie mieszka waciciel
lokalnej gazety, George Wentsham. Typ czowieka, ktrego
Garde najbardziej nie znosi - zarozumiay bogacz, nadty i
bez skrupuw.
Wprawdzie nie sdzi, by za t spraw sta pewien
dziennikarz, ktrego mg podejrzewa o nocn wizyt w
ogrodzie, uzna jednak, e powinien si upewni. Zamierza

troch przycisn Wentshama i zmusi go do podania adresu


tego reportera.
P godziny pniej skrci na wysadzan drzewami alej i
zaparkowa, nie dojedajc do duego domu. Umiechn si
drwico, widzc rolls - royce'a ostentacyjnie ustawionego
przed drzwiami podwjnego garau. Przeszed przez starannie
wybrukowany podjazd i pocign za sznur dzwonka. Drzwi
otworzya moda pokojwka. Spyta, czy moe widzie si z
George'em Wentshamem.
- Nie jestem pewna, czy jest... - zacza.
- Czyby poszed na spacer? - zapyta z drwin w gosie.
Spojrza na samochd, a potem znowu na dziewczyn.
Ten George Wentsham, ktrego zna, nigdy nie chodzi na
spacer. Porusza si wycznie samochodem. Garde delikatnie
zdj do pokojwki z klamki i wszed do rodka. Rozejrza
si po holu i widzc wystawione na pokaz kiczowate dowody
bogactwa, pokrci ze smutkiem gow. Dobry smak to jedna z
tych rzeczy, jakich nie mona kupi.
- Gdzie on jest?
Pokojwka, nic nie mwic, wzrokiem wskazaa drzwi po
lewej stronie. Umiechn si do niej w podzice.
Najwyraniej ona take nie lubia Wentshama.
Otworzy wskazane drzwi. Za biurkiem siedzia otyy
mczyzna.
- Powiedziaem, e nie chc, by mi przeszkadzano warkn, nie patrzc na intruza.
- Wic powiniene zamkn drzwi na klucz - stwierdzi
Garde spokojnie.
Wentsham podnis gow.
- Co, u licha, tu robisz? - zapyta opryskliwym tonem.
- Szukam informacji.

- To szukaj sobie gdzie indziej! - burkn niegrzecznie. Jestem bardzo zajtym czowiekiem i nie ycz sobie, eby mi
przeszkadzano w niedzielny poranek.
- Ja te nie mam duo czasu - odpar Garde cicho. Potrzebny mi adres reportera, ktry cigle sterczy przed moj
bram. Wiesz, o kim mwi. - Popatrzy twardo na
Wentshama.
- Mwiem ci kilka tygodni temu, e go ostrzegem, by
nie wchodzi na twj teren. I wicej tego nie zrobi - podkreli
mocno.
- Nie powiedziaem, e wszed. - Sowa Garde'a brzmiay
niemal agodnie. - Daj mi jego adres. Wiesz przecie, e mnie
si nie odmawia.
Patrzyli na siebie w milczeniu przez bardzo dug chwil,
a potem Wentsham z zacinitymi ustami wycign z
trzaskiem szuflad biurka i wyj notes. Otworzy, napisa
adres na kartce i poda j Garde'owi.
- Dzikuj. - Garde wzi podsunit mu kartk papieru,
skin gow i odwrci si do drzwi.
- Zobaczysz, e pewnego dnia... - wymamrota Wentsham
jadowicie.
- Tak - zgodzi si Garde. - Pewnego dnia. - Wyszed,
cicho zamykajc drzwi za sob.
P godziny pniej, siedzc ju w samochodzie,
zadzwoni z komrki do prywatnego detektywa, poda mu
adres reportera uzyskany od Wentshama i wyjani, czego
oczekuje. Potem pojecha do firmy zakadajcej alarmy, w
ktrej jako zamony klient zawsze by chtnie widziany,
nawet w niedziel. Posiadanie pienidzy moe nie robio
wraenia na Sorrel, ale z pewnoci miao swoje korzystne
strony, jeli chodzi o kontakty z ludmi interesu. Ci zawsze
umieli je doceni.
Nastpnie odwiedzi centrum ogrodnicze.

- Kto to? - spytaa Sorrel, kiedy nastpnego ranka


wjechali na jego podjazd.
Garde udawa, e nie dostrzega eleganckiej modej kobiety
stojcej przed frontowymi drzwiami, na ktr patrzya Sorrel.
Patrzy na mczyzn przykucnitego przy mocie.
- Specjalista od alarmw - wyjani lakonicznie ze
szczypt ironii w gosie. - Widzisz, e posuchaem twojej
rady.
- Ona jest specjalist od alarmw?
- Nie - zaprzeczy spokojnie. - On. Zdezorientowana,
odwrcia si. Wskaza jej mczyzn przy mocie.
- Aha. Wic ona, kim jest...?
- Moj ksigow. Wysiadaj - powiedzia i otworzy
drzwiczki samochodu.
Sorrel wysiada, nie odrywajc wzroku od modej
eleganckiej kobiety, ubranej w klasyczny popielaty kostium i
buty na wysokich obcasach. Miaa pikne poyskliwe wosy.
Sorrel za takie wosy chyba byaby gotowa odda ycie.
- Kupiem troch torfu do wymiany - powiedzia. - I
zabraem uszkodzone kawaki.
- Wanie widz. - Zobaczya rwnie Seana, ktry
adowa na wywrotk gruz z kuchni. - Zbyt dugo czeka z
usuniciem tego caego kramu, prawda? Niestety, wywrotk
zabieraj ju dzi rano.
- To wanie dlatego zwleka - stwierdzi niejasno.
Zmarszczya brwi, patrzc na niego.
- Nie martw si o to - mrukn.
- Nie mog zacz robi czegokolwiek na podjedzie,
zanim nie zabior wywrotki - oznajmia rzeczowo. Staa i
czekaa.
- Wiem. Po torf i przyjd do mnie do ogrodu za
domem. Moemy przela kilka pomysw na papier.

Z lekkim umiechem podszed do modej kobiety, nadal


stojcej przy drzwiach. Rozmawiali krtko, a potem ona
wsiada do zgrabnego sportowego wozu, ktrego jedno koo
wjechao na wieo pooony torf i przejechaa obok, jak
gdyby nikt dla niej nie istnia. Omal nie przewrcia
specjalisty od alarmw, potem skrcia gwatownie, by omin
furgonetk z poczt, i oddalia si z warkotem silnika.
Cakowicie straciwszy humor, Sorrel zabraa si do
wymieniania torfu, a Garde w tym czasie pokwitowa i
odebra grub kopert od kierowcy pocztowej furgonetki.
P godziny pniej wywrotk wypenia gruz.
Sorrel umya rce pod kranem, ktry by zainstalowany na
zewntrz domu, wytara donie o dinsy i okrya dom,
szukajc Garde'a.
Siedzia na rozwalonym murku obok wyronitego
ligustrowego ywopotu, z okciami opartymi na kolanach, w
rce trzyma niedbale jakie papiery. Pustym wzrokiem
patrzy gdzie w dal. Myla o swojej ksigowej? A moe bya
ona dla niego czym wicej ni tylko ksigow? Moe
odkrya, e jaka inna kobieta spdzia noc w opactwie?
Przesta, Sorrel, upomniaa si w mylach, ale zdecydowanie
stracia swoj zwyk beztrosk. Przysza jej do gowy
nieprzyjemna myl, e w istocie od dawna nie jest sob.
Wszystko z powodu Garde'a.
Zacza i ku niemu, ale tak zagapiona, e nie patrzya
pod nogi i nie zauwaya sporego odamka brukowej kostki.
Potkna si o ni, stracia rwnowag i upada z okrzykiem
przeraenia. Garde zerwa si i wycign ramiona, daremnie
prbujc przeszkodzi jej w upadku na twarz.

ROZDZIA SZSTY
Sorrel zwalia si na Garde'a, i chocia bya od niego
lejsza i nisza, on take straci rwnowag. Oboje
przewrcili si na ywopot.
Wydaa z siebie jaki nieartykuowany dwik. Nie bya w
stanie nic powiedzie. Zaparo jej dech, patrzya tylko w jego
oczy, lec na jego piersi. On te nie odzywa si, tylko na ni
patrzy. Chciaa si wyswobodzi, ale przytrzyma j. Teraz
ona leaa na plecach, a on zaglda gboko w jej oczy i nagle
pocaowa j.
Zarola, w ktre upadli, byy gitkie i okazae, gazki
kuy j w szyj i plecy, ale wiedziaa, e te krzaki osaniaj
ich i e nikt ich tu nie zobaczy. Jej rce, jak gdyby bezwolne,
powdroway na ramiona Garde'a i Sorrel zatona w
pocaunku, ktrego przecie wcale nie chciaa i na ktry nie
bya przygotowana. Rozsdek mwi jej, e to szalestwo.
Jednak uczciwie musiaa przyzna przed sob, e od pierwszej
chwili, kiedy go zobaczya, byo to jej pragnieniem, chciaa,
aby j pocaowa. Cigle pamitaa ten pierwszy pocaunek,
kiedy to rzekomo sprawdza rnic wzrostu.
Staraa si przekona sam siebie, e to przecie tylko
pocaunek. Zwyky pocaunek. Raczej pocaunki, poprawia
si. S cudowne i powoduj coraz wikszy niedosyt,
zwikszaj pragnienie. Zamkna oczy, ale szybko je
otworzya, trwoliwie nasuchujc. Jecha jaki samochd.
On te usysza nadjedajc platform. Przyjechali, aby
zabra wypoyczon wywrotk. Garde podnis gow i
popatrzy na zarumienion twarz Sorrel, jej nabrzmiae usta,
szeroko otwarte oczy, w ktrych dostrzeg oszoomienie i
zmieszanie. Znowu j pocaowa. Chcia tego - intrygowaa
go, bawia i ustawicznie zaskakiwaa.
- Jeszcze raz sprawdzasz rnic wzrostu? - spytaa
drcym gosem.

- Nie.
- To byo mie - wyznaa naiwnie.
- Owszem, byo - przyzna. W oczach zamigota mu
umiech. - Chcesz co jeszcze powiedzie?
- Powiedzie? - Patrzya mu w oczy. - Na przykad co?
- To niewane. Platforma przyjechaa.
- Powinnam co powiedzie o platformie?
- Nie. - Umiechn si. Podnis si niezgrabnie i
wycign do niej rk. - Lepiej wyjdmy ju z tych krzakw.
Nie odpowiedziaa, wygldaa wci na lekko
oszoomion i strapion. Pokrcia gow. Byo jej gupio i
troch si wstydzia. Owszem, chciaa z nim poflirtowa, ale
to nie by przecie flirt.
- Czy mog spyta ci o tamten pierwszy pocaunek?
- Tak - zgodzi si uprzejmie. - Moesz o to spyta. Kiedy
nie wiedziaem, kim jeste, i nie ufaem ci, poniewa twoje
zachowanie byo troch osobliwe, to wydawao si atwym
sposobem odkrycia prawdy.
- Pocaunek to by ten atwy sposb?
- Tak, a cilej, twoja reakcja. Chciaem wiedzie, czy
dasz mi w twarz, czy mnie obejmiesz, czy bdziesz
zaintrygowana. Powiedziaa - dorzuci tonem jeszcze bardziej
uprzejmym - e nie sprawio ci to radoci, prawda?
Przezornie nie odzywaa si, tylko wbia wzrok w ziemi,
eby umkn jego spojrzenia, ktre zdawao si j
hipnotyzowa i zmusza do mwienia rzeczy, ktrych nie
zamierzaa mwi. Zobaczya, e papiery, ktre trzyma w
rku, le porozrzucane wzdu cieki. Schylia si, by je
pozbiera, ale j powstrzyma.
- Ja to zrobi - uprzedzi.
Wyprostowaa si, upuszczajc jedyn kartk, ktr
zdoaa podnie.

- Nie chciaam tego - wyznaa spokojnie. - Nie chciaam


si angaowa uczuciowo. Obiecaam Jen, e bd zajmowa
si swoj robot, e nie bd wchodzi do domu i e wezm
zaliczk - dodaa ze smutnym umiechem.
- Nie trzeba adnego zaangaowania - zaznaczy.
- Nie trzeba - zgodzia si bez przekonania i jednoczenie
pomylaa, co by byo, gdyby nie nadjechaa platforma... Lepiej pjd i zapac kierowcy.
- Tak. - Strzepujc zabkany li z jej wosw,
spontanicznie pocaowa j jeszcze raz, lekko, w usta. Odkry,
e wci nie ma dosy.
Umiechna si niemiao i odesza.
Wszystko wydawao si jej nierealne. Zanim skrcia za
dom, zatrzymaa si i obejrzaa. Obserwowa j. Nie
przywizuj do tego pocaunku wikszej wagi, przestrzega
siebie. To tylko pocaunek, nic wicej. Pocaowa j, bo ona
tam bya, po prostu. A moe dawaa mu faszywe sygnay?
Tak wanie mwia Jen. Lecz czy to byy faszywe sygnay?
Przecie chciaa tych pocaunkw.
Wyja pienidze z tylnej kieszeni, zapacia kierowcy,
wzia pokwitowanie, umiechna si z roztargnieniem do
Seana, ktry krci si w pobliu, i przysiada na schodach,
eby zastanowi si, gdzie pooy wir.
Dziwny dzie, mylaa, kiedy Garde odwozi j do hotelu.
Prawie go nie widziaa po zabraniu wywrotki. Przestawi jej
ciarwk i swj samochd, eby moga pooy wir, a
potem gdzie odjecha. Teraz, siedzc obok niej, wieo
ogolony i przebrany, nic nie mwi. Bo nic nie byo do
powiedzenia? Bo nie chcia rozmawia o pocaunku?
Odczuwaa intensywnie jego obecno, bardziej ni
kogokolwiek dotd.

- Dlaczego Sean dopiero dzi wyrzuca gruz i mieci?


Mwie, e celowo czeka na ostatni dzie, kiedy przyjad po
wywrotk. - Spytaa o to, bo nic innego nie umiaa wymyli.
- Ludzie przegldaj moje mieci - odpar po prostu,
lekko si umiechajc.
- Ale dlaczego? - wyszeptaa, patrzc na niego z
niedowierzaniem. - Wiem, e biedni, bezdomni ludzie
przegldaj wysypiska mieci w poszukiwaniu rzeczy
uytecznych, ale tam by sam gruz!
- Moesz dowiedzie si wiele o ludziach take z gruzu
- uwiadomi j spokojnie. - A do mieci wyrzucam
jedynie rzeczy, ktrych nie mona zniszczy, takie jak na
przykad blaszane puszki. Ale nawet one znikaj po kilku
minutach, zanim mieciarka je zabierze.
- Kim ty jeste, Garde, e grzebi w twoich mieciach? szepna po chwili, nie odrywajc od niego wzroku.
- Moe paranoikiem? - zaartowa. Zatrzyma si
niedaleko hotelu, zgasi silnik i odwrci si do niej. - Kim
jestem? Uciekinierem od sawy.
- Od sawy?
- To art - powiedzia cicho. - Syszaa kiedy o
szpiegostwie przemysowym?
- Oczywicie, e syszaam - odpara zaintrygowana.
- Wic bdziesz wiedziaa, e ci, ktrzy kieruj
przemysem, wielkimi firmami finansowymi, czymkolwiek o
kluczowym znaczeniu dla pastwa, tak zwane osoby
publiczne, ludzie z reguy bardzo majtni, s niezwykle
ostroni i rzadko zostawiaj cokolwiek na wierzchu. Ich
dziaalno okrywa tajemnica pastwowa. Musz si liczy z
tym, e szpiedzy s wszdzie. Nie tylko szpiedzy z innych
pastw, ale take z firm konkurencyjnych. Byem
wacicielem kilku firm, ktre mona okreli jako majce
due znaczenie dla gospodarki naszego kraju. Ale ju nie

jestem - doda. - Sprzedaem je, lecz to nie zlikwidowao


zainteresowania moj osob i nadal s podejmowane prby
zbierania informacji na mj temat. Mwiem ci ju, e jestem
bogaty.
- Tak, mwie - burkna lekcewaco i wyda wargi w
grymasie niezadowolenia.
Rozemia si, widzc jej naburmuszenie.
- Bardzo bogaty - podkreli. - Ludzie pukaj do mych
drzwi, proszc o jamun. Otrzymuj rne wariackie listy,
gro mi mierci.
- Otrzymujesz pogrki? - przerazia si. - Anonimy te?
- Tak.
- Wic dlaczego nie masz ochroniarzy dla wikszego
bezpieczestwa? - zmartwia si.
- Zawsze miaem ochron. Teraz jednak prowadz inny
styl ycia, w ktrym nie ma miejsca dla ochroniarzy. Miaem
tego do. Czy ty nigdy nie czytasz gazet? - zaciekawi si,
rozbawiony.
- Czytam. - Znowu lekko si nadsaa. - Oczywicie nie
czytuj artykuw o tematyce finansowej - przyznaa. - Ale...
- To by wszystko tumaczyo - rzek drwico.
- miejesz si ze mnie?
- Tak, ale tylko troch - przyzna. - To taka oywcza
zmiana, by nie rozpoznanym,
- Uwaae, e powinnam wiedzie, kim jeste? - Poczua
si gupio, cakiem zdezorientowana.
- Hm... Moe powinna.
- Ale ja nie wiem.
- Nie wiesz - zgodzi si.
- Wic powiedz mi.
- Miaem firm komputerow, firm produkujc filmy
dla telewizji, ma lini lotnicz...
- Std ten pas startowy? - skojarzya.

- Tak. To nie znaczy, e chc mie tutaj lotnisko, jednak...


- Ludzie snuj domysy, plotkuj?
- Wanie. Miaem take wydawnictwo, magazyny, du
firm finansow...
- Ktr sprzedae Amerykanom. - Skina gow. - To
akurat wiem. Przeczytaam w tym artykule u dentysty. Ale te
inne... - Zmarszczya brwi. - Dlaczego nic o nich nie pisali?
- Nie byy na moje nazwisko - wyjani.
- Aha, ale ludzie najwidoczniej wiedzieli, e ty za nimi
stae?
- Tak. Nie robiem z tego tajemnicy.
Nie spuszczaa z niego oczu, starajc si uzmysowi
sobie, e on nie jest zwyczajnie bogaty, ale ma miliony.
Zastanawiaa si te, czy to, co jej powiedzia, nie stanowi
swego rodzaju ostrzeenia. Czego w rodzaju: Uwaaj,
jestem poza twoim zasigiem, wic niech ci nic nie
przychodzi do gowy" i tak dalej.
- Dlaczego wszystko sprzedae? - zaciekawia si.
- Bo si znudziem. Chciaem robi w yciu co innego.
Zmczyli mnie ludzie, z ktrymi musiaem si zadawa jako
waciciel tych firm. Lubi cisz i spokj. Lubi by sam. O
mao nie zginem w wypadku helikoptera - doda z
ironicznym umiechem. - Byem o krok od mierci. Tu przed
wypadkiem zaczem wanie zmienia swj styl ycia, a
leenie na szpitalnym ku tylko mnie utwierdzio w tej
decyzji. Chciaem mie wok siebie woln przestrze... jeli
wolisz, czas na ponowne uporzdkowanie spraw, wic kiedy
wyszedem ze szpitala, kupiem opactwo i postanowiem, e je
sam wyremontuj. Wtedy wanie prasa zacza interesowa
si, czemu wszystko sprzedaem. Obawiali si, e postradaem
zmysy - wyzna i na chwil zamilk.
- Przypuszczam, e cierpiae po tym wypadku powiedziaa wspczujco.

- Moe troch. - Umiechn si lekko i kontynuowa


swoj opowie. - Dziennikarze stali si coraz bardziej
natarczywi. I kiedy schwytaem jednego, gdy prbowa robi
zdjcia wewntrz domu, skonfiskowaem mu aparat i
zniszczyem film. Niezbyt to byo mdre, bo tylko sprawio,
e dziaali z jeszcze wiksz determinacj, przekonani, e
mam co do ukrycia. Wymylali o mnie rozmaite historyjki,
rozwaali, czy jestem chory, czy moe straciem yk do
zarabiania pienidzy, i tym podobne bzdury. Nikogo nie
obchodzia prawda. Wszyli sensacj. Niewiele si tutaj
dzieje, wic wzili mnie na cel. Ostatnio doszli do wniosku, e
katastrofa helikoptera bya zaaranowana, e prbowaem
popeni samobjstwo.
- To straszne! - krzykna.
- Tak - zgodzi si, raczej rozweselony jej reakcj.
- Ale to nie by sabota?
- Nie - zaprzeczy bez wahania. - Bd techniczny.
- Ludzie s tacy wcibscy! - wybuchna.
- Owszem.
- A dlaczego bye taki zrzdliwy tego dnia, kiedy
przyjechaam? - zapytaa. - Bye bardzo niesympatyczny dla
mnie.
- Och, miaem zy dzie - zaartowa. - Od rana krcili si
reporterzy. Wdaem si w scysj z pani Davies. Wyszedem
na spacer, eby si uspokoi, i natknem si na kilku
wojowniczo nastawionych turystw, ktrzy uwaali, e nie
mam prawa nie wpuszcza ich na mj teren, tumaczyli mi, e
yjemy w spoeczestwie bezklasowym i e czowiek bogaty
nigdy nie zdoby legalnie swoich pienidzy, a wic nie jest
legalnym wacicielem swoich gruntw i tak dalej. A kiedy
wreszcie przekonaem ich, by sobie poszli, znalazem tego
psa, ktry utkwi na dnie szczeliny. - Znowu zamilk na
moment.

Nie bya pewna, czy wierzy jego sowom, ale nawet jeli
istniao jakie inne wyjanienie, na pewno nie zamierza jej o
tym powiedzie.
- I wtedy ty si zjawia - podj swoje wyjanienia. - I nie
wiedziaem, co z tob pocz.
Cigle nie wiedzia. Raport prywatnego detektywa nie
ujawni jej powiza z adn gazet, ale z wielce
arystokratycznym panem Nicholasem Paigntonem. Garde
nagle uwiadomi sobie, e nie bardzo mu si to podoba.
- I cigle nie masz pojcia, kto mg zdewastowa ogrd?
- zapytaa po chwili milczenia.
- Nie - odrzek niezadowolony. - Byem u waciciela
lokalnej gazety i kazaem komu wyledzi jego reportera, ale
nie sdz, eby to by ktry z dziennikarzy. I chocia
waciciel gazety bardzo mnie nie lubi, zreszt podobnie jak ja
jego, to uwaam, e tych zniszcze w ogrodzie dokonano
raczej ze zoci, a nie z antypatii do mnie. To bya zemsta z
niskich pobudek. Wtpi, czy kiedykolwiek poznamy
sprawc. To kto, kogo ty albo ja zlekcewaylimy,
zirytowalimy... i nawet nie zauwaylimy tego.
- Nadal nic nie wiadomo? A co z odciskami palcw? A
samochd?
- Wz by kradziony. Obiecaa mi, e nie bdziesz
prowadzi ledztwa - doda, patrzc na ni.
Nie odpowiedziaa, tylko umiechna si lekko, z
psotnym byskiem w oku.
- Wystarczy tych kopotw, ktre mi ju sprawia.
- Naprawd? - zdziwia si. - Jakie to kopoty?
- Jeste inna od wszystkich, ktrych dotd spotykaem.
Intrygujesz mnie, irytujesz i bawisz. Sprawia mi przyjemno
caowanie ciebie, ale zwizek z tob, panno James, stanowiby
prawdopodobnie katastrof. - Mwi o tym lekko, ale nie

traktowa tego lekko. Nie umia si jednak do tego przyzna",


nawet przed samym sob.
- Kto powiedzia, e ja chc zwizku? - zapytaa.
- Nikt - przyzna spokojnie. - Ale coraz trudniej jest mi
zostawia ci sam.
Wic nie zostawiaj, chciaa powiedzie, ale nie
powiedziaa tego, bo nie wiedziaa, czy wolno jej kierowa si
emocjami. Powinna raczej sucha wasnego rozsdku. Bo
Nick, bo Jen... I Garde przecie cigle jej nie ufa. Dlatego, e
jest tak nieprawdopodobnie bogaty, sdzi, e ona mogaby
chcie tylko jego forsy. Oderwaa od niego spojrzenie, czujc
si nieswojo. Staraa si wszystko zbagatelizowa, tak jak on.
- To, co mwisz, brzmi jak opowie z dziewitnastego
wieku - docia mu. - Pan domu poczu sympati do najemnej
sugi.
- To zupenie nie tak. I czasy si zmieniy. Owszem,
zmieniy si, ale zastanawiaa si, jak bardzo.
- Kiedy spotkalimy si pierwszy raz - powiedziaa
powanie - byam bardzo nieszczliwa. Zachowywae si
tak niesamowicie opryskliwie, e byo mi bardzo przykro i
gupio. Mimo to przekomarzaam si z tob wesoo, bo
chciaam, aby przesta by taki ponury i nieprzystpny.
Potem mnie pocaowae i sprawy si nieco skomplikoway.
Wszystko byoby dobrze, gdyby tego nie zrobi.
- Doprawdy?
- Tak - zapewnia bez przekonania. - Wiem, e czasami
zachowuj si troch dziwnie. Jen uwaa, e sprawiam mylne
wraenie, bo nadaj faszywe sygnay. Moje ycie to same
kopoty!
- Bo kto oskary ci o kradzie? - spyta z trosk.
- Tak.
- Opowiedz mi o tym.

- Co tu opowiada? Nie wniesiono przeciwko mnie


sprawy do sdu, a to ju co, jak sdz. Znalazam si jednak
na czarnej licie i nie mogam znale pracy. Nie mogam
sobie pozwoli na to, by pozwa go o zniesawienie czy jak to
nazwa i nie potrafiam dowie, e on kamie. Tote kiedy
zamwie cigle nie byo, musiaam najpierw sprzeda
samochd, ktry dopiero co kupiam, potem sprzeda take
dom i wszystkie rzeczy przenie do Jen... Naprawd si nie
spodziewaam, e zatrudnisz mnie bez referencji. Nikt z moich
potencjalnych klientw nie zdecydowa si na to - stwierdzia
z wiksz gorycz ni chciaa. - Dlaczego si na to
zdecydowae?
- Mwiem ci ju. eby mie na ciebie oko. I odkry, o co
ci chodzi.
- O nic mi nie chodzi - zaprotestowaa. - Tylko o prac.
- Wiem.
Chyba e chodzi tu o may szantayk, pomyla z gorycz.
Dawno przeminy czasy, kiedy wierzy w to, co ludzie
mwi. Nawet tacy mili jak Sorrel. Tego wanie najbardziej u
siebie nienawidzi: e nie jest w stanie ufa ludziom bez
nieodpartych dowodw.
- Gdybym wiedziaa, e jeste taki bogaty, znaczy... a tak
bardzo bogaty, to w ogle bym nie przyjechaa. Kiedy jednak
przeczytaam ten artyku i zobaczyam, w jakim opakanym
stanie jest teren opactwa i e to spory kawaek od Londynu...
- Id i we prysznic - poleci agodnie.
Westchna i otworzya drzwiczki wozu. Nie ogldajc
si, wesza do hotelu i posza na gr do swojego pokoju.
Miaa zamt w gowie. Tak wiele rzeczy musi przemyle, o
tyle rzeczy si martwi. Czego on od niej chcia, jeeli w
ogle czego chcia? Czy to miao by ostrzeenie? Nie
potrzebowaa, by j ostrzegano. Bya lepa i naiwna, bdc z

Nickiem i wystarczy. Nie moe znowu popeni takiego


samego bdu.
Rozebraa si i stana pod strumieniem wody. Znw
zacza zastanawia si nad tym, dlaczego tak wielu mczyzn
nadal uwaa, e moe mie kad swoj pracownic, jeli
tylko zaycz sobie tego, bez wzgldu na to, czy to
zatrudniona przez nich kucharka, pokojwka, czy...
ogrodniczka. Dlaczego to wywoywao wci podobne
wraenie jak sto lat temu, chocia Garde susznie zauway, e
czasy si zmieniy? Gdyby ona zacza pierwsza, on
pomylaby... Niekoniecznie... Za na siebie i zniecierpliwiona
wyskoczya spod prysznica. Wysuszya wosy, przebraa si w
sukienk i nagle opady j wtpliwoci, czy on sobie nie
pomyli, e ona wystroia si specjalnie dla niego.
Och, Sorrel, na lito bosk! - zbesztaa si w duchu.
Wsuna stopy w sandaki na wysokich obcasach, umalowaa
si i zesza na d.
Natkna si na niego przy recepcji. Oczywicie nie bya
wiadoma, e na jej twarzy rysuje si wyraz buntu, ktry go
rozbawi.
- Jestem gotowa - zapowiedziaa.
- Do walki? Wanie widz - skomentowa artobliwie.
Wzi j za rk i poprowadzi do wyjcia.
- Do sali restauracyjnej idzie si tdy. - agodnie
wyswobodzia rami.
- Nie pjdziemy do restauracji hotelowej. Zjemy w
opactwie. Hotel na moj prob przygotowa nam jedzenie na
wynos. Mylaem, e powinnimy jako uczci zakoczenie
prac. Ogrd aa froncie domu jest ju gotowy, prawda?
- Uczci zakoczenie prac? To chyba nie jest dobry
pomys - oznajmia. - A gdzie bdziemy je? - zapytaa. - W
twoim gabinecie?
- Zobaczysz.

Po kilkunastu minutach skrca na podjazd. Suchaa z


satysfakcj, jak opony trzeszcz na wieo pooonym wirze.
Zatrzyma wz, wysiad i otworzy baganik. Z lekkim
westchnieniem wzia jeden z dwu pojemnikw i skierowaa
si do domu.
- Ostatnie drzwi - poinstruowa j.
- To refektarz.
- Wiem, e to refektarz.
Otworzya drzwi i stana w progu z okrzykiem
zdumienia. Pomieszczenie bardzo si zmienio. Cztery
wysokie wieczniki z kutego elaza stay na wyczyszczonym
kominku. Na rodku pyszni si pikny dugi st z omioma
krzesami, a pod oknami, ktre wci nie miay zason, staa
wielka kanapa.
- Poleciem, eby umiecili tutaj meble, w czasie kiedy
wiozem ci do hotelu - wyjani, stojc za ni. - To miaa by
niespodzianka. Widz, e si udaa. Moe jednak ruszysz si z
miejsca, bo chciabym wej.
- Och, tak. Przepraszam. - Szybko wesza do pokoju i
postawia pojemnik na stole, on swj rwnie.
Wzi zapaki, lece na gzymsie kominka, i zapali
wiece.
- Nie jest jeszcze do ciemno na efektown iluminacj,
ale mylaem, e tak bdzie przyjemniej. Bd co bd to
uroczysto. - Umiechn si do niej.
Podszed do stou, otworzy jeden z pojemnikw i wyj
po kolei serwetki, zestaw przypraw, noe i widelce,
szklaneczki, talerze, pmiski i butelk wina. Kiedy ju nakry
st, kadc jedno nakrycie u szczytu stou, a drugie
naprzeciwko, kaza jej usi i rozpakowa jedzenie. Na
pocztek bya gorca zupa z termosu, potem kurczak z ryem
w sosie mietanowym, saatka, wreszcie owoce i lody, ktre
ju zaczynay si roztapia.

Cigle oszoomiona, nie wierzc wasnym oczom, jada,


prawie si nie odzywajc. Cisza sprawia, e zacza si coraz
bardziej denerwowa. Obserwowa j, a ona skupia si na
swoim talerzu. Nigdy nie powiedziaaby o sobie, e naley do
tych, ktrzy lubi si zamartwia na zapas, ale teraz naprawd
si martwia Zastanawiaa si, dlaczego. Tylko dlatego, e
powiedzia, i jest interesujca? To przecie przyjemne, e tak
o tobie myl, przekonywaa si w duchu. Nie ma si czym
martwi. Jednak ona naprawd nie chciaa si wiza.
Pocaunek to co innego.
- Jeszcze wina?
Wzdrygna si nerwowo. Napeni jej szklaneczk, nie
czekajc na zgod. Nie pamitaa, ktra to szklaneczka,
prawdopodobnie jedna za duo.
- Podoba ci si ogrd? - Odstawi talerz i bawi si
szklaneczk wina.
- Och, tak. Potrzebuje jeszcze kilku... muni. - Nie
potrafia wymyli lepszego okrelenia. - Pomylaam, e
wysoka emaliowana donica adnie by wygldaa przy
drzwiach wejciowych i...
- Przesta papla - upomnia j. - Tumione instynkty
mog wymkn si spod kontroli, nie uwaasz? - doda bez
najmniejszej zmiany intonacji.
- Nie tumi adnych instynktw. - Zaniepokojona,
spojrzaa na niego, otwierajc szeroko oczy ze zdumienia.
- Nie? To dlaczego jeste taka zdenerwowana?
- A ty nie byby? - odparowaa miao.
- Nie - rozemia si lekko. - Kobiety zwykle nie
denerwuj si w mojej obecnoci.
- A jakie s? Spokojne? Obojtne?
- Och, nie! S raczej podekscytowane, kokieteryjne...
- No, to przynajmniej ty nie musisz wstrzymywa
oddechu z wraenia - odgryza si.

Wybuchn szczerym miechem. Rzucia mu gniewne


spojrzenie.
- Moe powinienem si z tob oeni - zaartowa
uprzejmym tonem.
- Tak? - zadrwia. - A moe jednak nie powiniene.
- Chciabym ci teraz pocaowa - szepn.
Spojrzaa w jego oczy, ktre straciy stalowoszar
twardo, stajc si ciepe jak aksamit.
- Czy chcesz obejrze opactwo? - zapyta ju normalnym
gosem.
- Tak - zgodzia si zbyt szybko. Odsuna krzeso i
wstaa.
- We swoje wino. - Umiechn si do niej przewrotnie.
Posuchaa, nie mylc, co robi. Pragna jak najszybciej si
std wydosta, by jak najdalej od tej intymnej atmosfery,
ktra powodowaa, e saby wszystkie jej mocne
postanowienia. Porwaa prawie pen szklaneczk i szybko
skierowaa si ku drzwiom.
On te wzi swoj szklaneczk i doczy do niej.
- Czy nie powiniene zgasi wiec? - zapytaa, z trudem
wydobywajc gos ze cinitego garda.
- Nic si nie stanie - powiedzia lekcewaco. - Nie ma tu
adnych przecigw. - Otworzy drzwi, czekajc, a Sorrel
przejdzie przez prg.
Drzwi same zamkny si za nimi.
- To naprawd niesamowite - wyszeptaa. - Te drzwi.
- To nie jest to, o czym mylisz - sprzeciwi si od
niechcenia. - To tylko nie dopasowana framuga. Tdy. Otworzy rodkowe drzwi i stan, by przepuci j w wskim
kamiennym korytarzyku. Musiaa otrze si o niego. Sza
spita, pamitajc cay czas o tym, e on idzie tu za jej
plecami.

- Kiedy to przejcie prowadzio do kaplicy - objani


cichym gosem.
Czua jego oddech na swoim karku. Zadraa i
przypieszya kroku. Panowa tu mrok, nie byo adnych
okien, ktre wpuszczayby wiato.
- Gdzie jest teraz kaplica?
- Nie istnieje, jak wiele innych rzeczy.
Na prawo zobaczya drzwi i zatrzymaa si, niepewna.
Min j, otworzy drzwi i przytrzyma dla niej.
W maym i pustym pokoju jedno due okno wychodzio
na ogrd przed domem.
- Prawdopodobnie urzdz tu ma bibliotek powiedzia, stajc tak blisko za ni, e a musn brod jej
wosy. O mao nie wylaa na siebie wina. - Teraz? - szepn.
- Co... teraz? - wyszeptaa amicym si gosem. Czua, e
si dusi, nie moga zapa oddechu.
- Pocaunek. To nieuniknione. Popatrz na mnie.
Wieki trwao, zanim zebraa si na odwag. Czua si
wykoczona, kiedy odwracaa gow. Moga widzie jedynie
jego usta. Zamkna oczy i czekaa na pocaunek, a kiedy jego
wargi dotkny jej ust, chwycia go za koszul i przycigna
do siebie. Po chwili on przygarn j mocniej do siebie, a ona
zarzucia ramiona na jego szyj, by by jeszcze bliej.
Wymieniali pocaunki, smakujce jak wino. Kiedy podnis
gow, wolno otworzya oczy.
- Lepiej? - spyta.
- Nie - rzeka zduszonym gosem.
Przytulia gow do jego piersi. Cay czas gaska jej plecy.
- Gotowa? - Poczua we wosach jego oddech lekki jak
pirko.
- Gotowa? - powtrzya oszoomiona. - Na co?
- Na dalszy obchd opactwa.

Zaskoczona, podniosa gow i popatrzya na niego.


Wyglda wyjtkowo powanie. Nie umiecha si. Wzi j
za rk i wyprowadzi z pokoju. Drzwi tym razem same si
nie zamkny, zostawi je otwarte.
Poszli dalej korytarzem, ktry koczy si obszernym,
kwadratowym pomieszczeniem wyoonym kamienn
podog. Zatrzyma si, odwrci do niej i poda jej swoj
szklaneczk wina, eby si napia. Posuchaa jak urzeczona.
- Nie wiem, co si dzieje - szepna.
- Uwodzenie - powiedzia mikko.
- C, jest bardzo skuteczne - odrzeka tym samym
tonem. Zamia si krtko i cicho.
Nie znam ci, pomylaa. Przecie w ogle ci nie znam.
Nie puszcza jej rki, kiedy przecinajc pomieszczenie,
poprowadzi j do drzwi po lewej stronie. Otworzy je
kopniciem.
- Klamka nie dziaa - usprawiedliwi si. - Tu
prawdopodobnie bya garderoba.
Trzymajc j za rk, opar si o framug, przycign j
do siebie i znowu pocaowa.
- Jak si czujesz?
- Niepewnie - odpowiedziaa bez namysu.
- Ja te. Drzwi naprzeciwko prowadz do cel. Chcesz je
zobaczy?
Pokrcia gow.
Ruszyli w powrotn drog. Na chwil puci jej do i
otworzy drzwi po drugiej stronie kwadratowego
pomieszczenia. Prowadziy do pokoju dugiego i szerokiego
jak refektarz. Na przeciwlegej cianie by rzd okien.
Pozostae ciany do poowy ich wysokoci zdobia boazeria, a
nad ni cigna si listwa jak wska peczka. Zachodzce
soce rozlewao pomaraczowy blask na pokrytej warstw
kurzu pododze.

- Basen albo pokj do gier, jeszcze si nie zdecydowaem.


Co o tym sdzisz?
- Nie wiem - odpara bezradnie.
Stali blisko siebie w drzwiach. W lewej doni trzyma
szklaneczk wina, w prawej jej do. Czua ciepo jego
ramienia. Zastanawiaa si, co zrobiby Garde, gdyby ona
teraz wyja szklaneczk z jego doni, odstawia wasn, i
sama zacza go caowa. Czy rozbawioby go to? Jak
zareagowaby?
Spojrzaa na jego surowy profil, na wargi, ktre si nie
umiechay i ogarna j beznadziejna tsknota.
Jak gdyby czu to samo, jakby wiedzia, co ona czuje, bo
nagle odwrci gow i popatrzy na ni. Odstawia na listw
wasn szklank, potem jego. Nie odrywajc od niego oczu,
moe czekajc na jak oznak niezadowolenia, a moe na co
innego, obja go, przytulia si, zamkna oczy i pocaowaa.
To byo jednoczenie straszne i podniecajce. Nigdy si tak
nie czua.
Garde opar gow o framug, przymkn powieki i
trzyma j w objciach. Obrci j lekko, by spojrze jej w
twarz.
- To nie wszystko, prawda? - zapyta.
- Nie. - Teraz wiedziaa, e ta tsknota bdzie trwaa.
Gadzi z roztargnieniem jej rozwichrzone wosy, cieszc si
ich jedwabistoci.
- A wic romans? - zapyta.
- To okrelenie brzmi okropnie konwencjonalnie szepna, wpatrzona w niego.
- Nie czuj si konwencjonalnie.
- Ja te nie.
- Kogo masz przed sob? - spyta cicho.
- Kogo, kto potrafi wyzwoli we mnie uczucia. Moja
siostra bdzie wcieka.

- Jen? Dlaczego?
- Poniewa kazaa mi przyrzec, e nie bd si
angaowa.
- A czy od pocztku istniaa taka moliwo?
- Nie sdziam, a jednak... - Umiechna si niepewnie.
- Jednak?
- Chyba od razu poznaa po moim gosie, e ci lubi.
Powiedziaam jej, e owszem, jestem zainteresowana, ale
tylko flirtem - dodaa szybko. - Wtedy ona ostrzega mnie,
mwic, e mam wypaczone pojcie o ludziach i bdne sdy.
- A masz?
- Nie wiem. - Westchna. - Staram si wierzy w ludzi. A
ty kogo masz przed sob?
- Mod kobiet, ktra wydaje si dezorganizowa moje
ycie. - Jego umiech sta si ironiczny. - Mod kobiet,
ktrej prawdopodobnie nie powinienem by caowa,
poniewa te pocaunki zaczy mie znaczenie.
- Doprawdy? - spytaa cichym i sabym gosem.
- Tak.
Podniosa rk i musna jego podbrdek.

ROZDZIA SIDMY
Cigle uwanie przyglda si jej twarzy. Kiedy zobaczy
j pierwszy raz, wcale nie wydaa mu si adna. Teraz uwaa,
e jest prawie pikna. Miaa najcudowniejsze oczy,
niebieskozielone z ciemn obwdk dookoa renicy. Pene
wargi prosiy si, by je caowa. Piegi na nosie...
Gwatownym ruchem, ktry j zaskoczy, wyprostowa
si, zmuszajc, by te si wyprostowaa, raptownie chwyci jej
rk i pocign z powrotem do refektarza.
wiece wci paliy si jasno w lichtarzach. Wydaway si
pon jeszcze janiej, bo zachodzce soce nie zagldao do
tej czci domostwa. Garde podszed do kominka i zdmuchn
je. W mroku wydawa si wyszy, potniejszy.
Pomieszczenie nabrao aury tajemniczoci. Stali w milczeniu,
blisko siebie, ale si nie dotykali.
- Sorrel? - odezwa si cicho.
- Co? - wyszeptaa. - Ja... - Patrzya mu w twarz, badajc
uwanie jego rysy. Wiedziaa, e nie jest podobny do Nicka.
Nie, nie pozwoli, eby Nick to zepsu, tak jak zniszczy
wszystko. Wolno podniosa rami i niemal niewiadomie
powioda palcami po jego twarzy. Cigle obawiaa si, e
jednak moe myli si co do niego, tak jak przedtem mylia
si co do Nicka. Pomylaa, e jednak, mimo wszystko,' musi
uwierzy swojej intuicji, inaczej jej ycie nic nie bdzie warte.
- Czuj si tak, jakbym znaa ci bardzo dobrze - wyszeptaa. Czy to nie dziwne?
- Niesamowite - rzek cicho. Dostrzega bysk jego
zbw, kiedy si umiechn.
Znowu go obja i przytulia si do jego piersi. Powinna
uwierzy w niego i uwierzy swojej intuicji. To nic, e raz si
pomylia. Musi zdoby si na t wiar. Musi zaufa jemu i
sobie.

- Jakie to dziwne, ale nawet si nie denerwuj, jak


gdyby... - Jak gdybymy od zawsze naleeli do siebie,
dokoczya w mylach i umiechna si. - A byam przecie
zdecydowana unika angaowania si...
- Ja te - przerwa jej. - Ale od samego pocztku
intrygowaa mnie. W yciu nie spotkaem nikogo takiego.
Obserwowaem, jak kopiesz w ziemi, jak chodzisz
ubrudzona... i coraz bardziej mnie fascynowaa.
- aujesz tego?
- Ale nie - zaprzeczy zdumiony. - Dlaczego miabym
aowa?
- Nie wiem. Przypuszczam, e chyba mczyni auj,
kiedy trac panowanie nad swoimi uczuciami. Te wszystkie
mskie ambicje...
- Jakie mskie ambicje? - Rozemia si. - Moe s tacy
mczyni, ktrzy zachowuj si idiotycznie, by udowodni
wasn wyszo. Ale, jak sdz, jest ich zdecydowana
mniejszo. Bowiem wikszoci mczyzn sprawia
przyjemno samo przebywanie z pikn kobiet.
- Ale ja nie jestem pikna. To twoja ksigowa jest pikna.
- Owszem, ale to jeszcze jedna kobieta, ktra hoduje
faszywym przekonaniom na temat mskiej psychiki.
Rozmawia ze mn, jakbym mia cztery ata.
- Jednym sowem, cigle ci prowokuje intelektualnie? umiechna si.
- Co w tym rodzaju. Myl, e ty masz pikniejsze od
niej wntrze.
Nie wiedziaa, czy to na pewno by komplement.
- Nie - sprzeciwia si, krcc gow. - Powinnam by
bardziej mia dla mczyzn. Czasami...
- Nie kpij z tego. - Pooy palec na jej ustach. Przyszed
mu do gowy Nick Paignton, ale szybko odsun myl o nim.
- Mio, e tak mwisz - wyszeptaa z umiechem.

- Naprawd? Ludzie nie mwi ci zwykle miych rzeczy?


- Czasem - wyznaa. - Kiedy kto powiedzia, e zawsze
adnie pachn. Chocia nie przypuszczam, bo jeli kto, tak
jak ja, grzebie si w ziemi cay dzie...
- Moe powinnimy napi si jeszcze wina? - przerwa
jej.
- Dobry pomys.
Pocaowa j w czoo i wyszed po nastpn butelk.
Usiada przy stole, zapatrzya si w ciemne okno i staraa
si zanalizowa wasne uczucia. Prbowaa myle o
przyszoci i nie potrafia. Czemu powinna o niej myle?
Dlatego, e kobiety s z natury przewidujce? Dlaczego nie
moe po prostu cieszy si chwil? Jen mwia jej zawsze, e
powinna patrze w przyszo, myle o nastpstwach, o
bezpieczestwie. Wszystko w porzdku, jeli chodzi o
oszczdnoci czy emerytur, ale dlaczego miao to dotyczy
take uczu? Pod tym wzgldem rniy si z siostr, tote
naprawd nie musiaa stara si przey swojego ycia, we
wszystkim wzorujc si na niej. Jen bya opiekucza, zdawao
si, e wrcz musi troszczy si o ludzi. Znalaza swoje
spenienie w byciu on i matk. I to byo wspaniae - ale dla
niej. Sorrel nie sdzia, e jest ulepiona z tej samej gliny, co
Jen. Nie tsknia do tego, by wyj za m i mie dzieci - w
kadym razie jeszcze nie teraz. Prawdopodobnie zmieni si,
ale na razie chciaa cieszy si yciem, mie duo pracy i do
pienidzy, by si samodzielnie utrzyma. Wic po co
docieka, co w przyszoci stanie si z ni i z Garde'em?
Dlaczego po prostu nie bawi si przyjemnie? Dobrze
wiedziaa, e on nie myla o przyszoci i zobowizaniach. To
mia by romans. Nic wicej. Romans, o ktrym on myla od
pewnego czasu, jeli moga wierzy jego sowom. A to
znaczyo, e Garde postpuje w sposb przemylany,
ostronie. Podobnie jak ona.

Usyszaa jego kroki. Zaraz wejdzie. Lubia go. Bycie z


nim sprawiao jej przyjemno. Wic co w tym zego? Jeli
ona czuje, e do niego naley - to wspaniale, powinna cieszy
si tym uczuciem, dopki bdzie trwao. Naprawd nie musi
mierzy rzeczy miark Jen. Moe popenia wasne bdy i
mie wasne przyjemnoci.
- Wstawaj - umiechn si do niej w mroku. - Mam wino.
Chodmy na gr.
W cigu nastpnego tygodnia bardzo si do siebie zbliyli.
A jednak wci odczuwaa dzielc ich barier. Przecie to
jedynie romans, tumaczya sobie. Jednak wiedziaa, e to nie
tylko dlatego. Moe ona sama bya zbyt ostrona, czekajc, a
on si zmieni, tak jak zmieni si Nick, a moe to on wci
zachowywa si asekurancko? Czasami rozmylnie podkrela
dystans midzy nimi, a potem umiecha si i wszystko znowu
byo w porzdku.
Nie przeniosa si do jego domu, w kadym razie nie
cakiem. Spdzaa z nim noce, i oczywicie dni, bo pracowaa
na terenie opactwa. Nie byo wicej adnego sabotau, mimo
e policja nie znalaza mczyzny, ktry zniszczy ogrd.
Od dawna nie czua si tak szczliwa. Kadego wieczoru
jechaa do hotelu przebra si i wzi prysznic, a potem razem
z Garde'em jedli kolacj. Czasami siedzia w jej pokoju, kiedy
braa prysznic, zdarzao si, e przycza si do niej, a czasem
czeka w holu. Pracownicy hotelu musieli wiedzie, co si
dzieje, ale nikt ani spojrzeniem, ani gestem, ani tym bardziej
sowem nie uczyni adnej aluzji. Nie byo gupich
umieszkw ani porozumiewawczych mrugni. Przyjto ich
romans jako naturaln rzecz.
Po kolacji zabieraa z pokoju odzie robocz na nastpny
dzie i wracali razem do opactwa. Nierzadko siadywali za
domem i cieszyli si letnimi wieczorami, rozmawiajc na
rne tematy i ustalajc, co ona ma zrobi w ogrodzie i jakie

roliny on chciaby mie. Rozmawiali o muzyce, sztuce, a


nawet troch o polityce, ale najczciej o tym, jak rosn
warzywa i o postpach w odnawianiu domu.
W rod wieczorem Garde zaproponowa, e nastpnego
dnia zabierze j na wycieczk po okolicy. Zwiedzili wszystkie
okoliczne wsie i miasteczka, a wracajc do opactwa,
przejedali przez Stonehenge, gdzie zjechali si ludzie na
festyn z okazji letniego zrwnania dnia z noc.
Zanim nadszed pitek, kuchnia miaa przyzwoit podog,
zlewozmywak, pralk, zmywark i piecyk.
Sorrel nie zamierzaa myle, co si stanie, kiedy ogrd
bdzie skoczony.
On take nie chcia si nad tym zastanawia. Poza tym
wci mylami kry wok Nicka. Wbrew jego woli Nick
wydawa si nieustannie by z nimi, jak nawiedzajcy
domostwo duch. Garde nie wiedzia, czy ona miaa z Nickiem
romans, i nie pyta o to. Nie chcia wiedzie. Nie, jednak
chyba chcia. W swoim pierwszym raporcie detektyw
wspomina co o kradziey, o ktrej mu ona opowiadaa.
Wspomina rwnie o szantau. Jutro dostanie kocowy raport
o Sorrel i pozna prawd. Czu si winny, ale, do licha, musia
wiedzie.
Utrzymywaa si adna pogoda, wic Sorrel nastpnego
dnia woya krciutkie dinsy. Nie braa pod uwag, e w
szortach jej dugie nogi wygldaj cudownie, w ogle jej to
nie obchodzio. Garde czasem obserwowa j z okna albo z
tarasu i z reguy mia zachwycon min. Nie czua si tym
skrpowana, lecz podbudowana.
Pod wieczr kadego dnia spywaa potem i bya bardzo
brudna, ale jednoczenie zadowolona - niemal szczliwa. Nie
wiedziaa, czego jej brak do penej satysfakcji, ktrej wci
nie moga osign. Odsuna jednak na bok swoje
wtpliwoci, co Jen na pewno nazwaaby krtkowzrocznoci,

i nadal powicaa si pracy, ktra zawsze przynosia jej


prawdziw rado.
Nawet wizyta piknej ksigowej nie zmcia jej dobrego
samopoczucia.
Garde gdzie pojecha, nie mwic ani sowa dokd, a ona
wyznaczaa obwody klombw, sypic wiey piasek w
skomplikowane wzory, ktre wkrtce miaa zamiar obsadzi
karowatym ywopotem, specjalnie zamwionym, bo trudno
go byo dosta. Sorrel nawet nie usyszaa, jak przyjechaa
ksigowa. Zorientowaa si natomiast, e kto na ni patrzy.
Wyprostowaa si, powoli odwrcia i umiechna si do
niezwykle elegancko i schludnie ubranej kobiety.
- Ale kontrast. Pani i ja. Chyba trudno o wikszy. Stumia miech, patrzc na swoje brudne kolana, poplamione
szorty i powalane rce.
- Owszem - przyznaa tamta bez cienia humoru. - Czy jest
tu gdzie Garde?
- Garde wyskoczy gdzie na krtko. Mwi, e niedugo
wrci. Jeli nie chce pani czeka, prosz mi zostawi
wiadomo, to powtrz mu.
Kobieta zmierzya wzrokiem Sorrel i pokrcia gow.
- Nie sdz.
- Dlaczego? Bo jestem ogrodniczk? - spytaa rozbawiona
Sorrel.
- Poniewa wtpi, czy zrozumie pani wiadomo - dobia
j tamta. - Nie zamierzam nikogo obrazi, ale...
- Ksigowe s bystre, a dziewczyny od ogrodw raczej
nie?
- Z moich dowiadcze wynika, e nie. Tak jak ja nie
mogabym pracowa w ogrodzie - dodaa z lekkim
niesmakiem
- tak samo pani nie mogaby...
- Prowadzi ksigowoci? - Sorrel wesza jej w sowo.

- Nie powinna pani tak szybko ocenia ludzi, panno...?


- Wild.
- Jednak ma pani prawdopodobnie racj. Naprawd nie
wiem nic o wiecie wielkich finansw.
- Oczywicie, e nie - zgodzia si panna Wild, jak gdyby
to nie stanowio dla niej adnej niespodzianki.
- Potrafi upora si jedynie z wasnymi rachunkami, a w
szkole byam cakiem nieza z angielskiego i historii...
- Chciao jej si mia, bo moga doda, e posiada
stopie naukowy w obu tych dziedzinach. - Czy chce pani
poczeka w domu? Moe zrobi pani kawy?
- Nie, dzikuj. - Panna Wild spojrzaa na rce Sorrel i
wzruszya ramionami. - Poczekam w samochodzie. Do
widzenia. - Okrcia si na swoich wysokich obcasach i znika
za rogiem domu.
Sorrel z umiechem kiwna gow i podniosa worek
piasku. Nie, naprawd nie potrafia wyobrazi sobie panny
Wild pracujcej w ogrodzie. Po pierwsze, poamaaby sobie
paznokcie. Sorrel spojrzaa na swoje. Zawsze byy krtko
obcite, a teraz take bardzo brudne. Oczywicie panna Wild
nigdy by nie dopucia do tego, aby jej rce nosiy lady pracy
w ziemi. No c, panna Wild bya eleganck kobiet, a nie
takim kocmouchem jak ona. Kpia i drwia sobie w mylach,
nie bardzo wiedzc z kogo bardziej - z siebie, czy z
ksigowej?
W pewnym momencie usyszaa samochd Garde'a i
chwil pniej ryk silnika odjedajcego wozu panny Wild.
- Nie skada dugich wizyt, prawda? - zauway, idc w
jej kierunku. W rku trzyma grub brzow kopert.
Wyglda na niezwykle szczliwego.
- Mwisz o twojej ksigowej? - Umiechna si.
- Tak. Miaa z ni mi pogawdk?

- Uhm. - Z szelmowskim byskiem w oku pocaowaa go


w usta. - Czy to nie potworne, e taka adna kobieta jest
cakowicie pozbawiona poczucia humoru? Czy ona o nas wie?
- Nie ode mnie. Czemu pytasz?
- Poniewa, jeli wie, to musi bardzo nisko ocenia twj
gust i intelekt.
- Moe wobec tego powinienem powiedzie jej o twoich
stopniach naukowych... O, podoba mi si ten wzr - doda,
patrzc ponad jej ramieniem. - Bardzo awangardowy. ebska
jeste.
- Tak - zgodzia si z zadowolon min.
Przycign j do siebie i pocaowa. Zaskoczona, z uwag
spojrzaa mu w oczy.
- Wydajesz si jaki inny.
- Bo jestem inny. Chod i porozmawiaj ze mn.
- Teraz? - zdumiaa si. - To wane? - Przygldaa mu si,
przechylajc na bok gow.
- Myl, e tak.
- A mog to skoczy?
- No c, jeli musisz. Ale nie zajmuj si tym zbyt dugo powiedzia i obdarzy, j ironicznym umiechem, ktrego nie
rozumiaa.
Patrzya, jak idzie do domu, a potem wrcia do ukadania
z piasku wzorw. Co sprawio, e zachowywa si inaczej?
Ten list, ktry przynis? A moe wiadomo od panny Wild?
Zachichotaa, mylc o ksigowej. Moe przy nastpnym
spotkaniu on jednak powie tej zarozumiaej kobiecie o jej o
stopniach naukowych...
Nagle zamara, nie zwracajc uwagi na piasek, z ktrego
usypa si nie planowany kopczyk. Przecie nigdy nie
wspominaa mu o swoich stopniach naukowych, wic skd o
tym wiedzia?

Wyprostowaa si i zagapia mao przytomnym wzrokiem


na ogrd. Ona mu nie powiedziaa, bya tego pewna. Chcia,
aby zaraz porozmawiali. Ciekawe o czym. Nie mia ani
powanej, ani uroczystej miny, ale wyglda na szczliwego.
Odwrcia si w stron domu, zobaczya grk piasku i
zakla. Przykucna i zacza rkami wsypywa piasek z
powrotem do torby.
Obchodzia ogrd, teraz ju w popiechu, od czasu do
czasu zagldajc do swojego projektu. Cigle si zastanawiaa.
Moe rozmawia z Jen, przecie siostra moga zadzwoni w
jakiej sprawie... Co prawda zwykle nie odbiera telefonw,
zostawia po prostu automatyczn sekretark, lecz istniaa
moliwo, e jednak rozmawia z Jen, a wtedy to mogo
wyj w rozmowie. Jen lubia si chwali wyksztaceniem
siostry i ubolewa nad tym, e Sorrel si marnuje, zajmujc
si ogrodami.
Nie zdawaa sobie sprawy, e ju od kilku minut opuci j
dobry humor i e wrcz bya nachmurzona. Powoli posza do
drugiego ogrodu i rzucia pust torb po piasku na rosnc
kup gruzu przy cieplarni.
Z drugiej strony, jeli on zna prywatnego detektywa...
Zatrzymaa si, patrzc gdzie w dal. Kaza j sprawdzi. Na
pewno j sprawdza. No i co z tego? Co mg odkry? Nic,
jedynie to, e znalaza si na czarnej licie. Wiedzia ju o
tym. A czy nie sprawdzaaby kogo, kto nie ma referencji,
spytaa siebie. No tak, ale mg j uprzedzi...
Wolno zawrcia do domu. Cigle rozmylajc nad t
spraw, nie bya pewna, czy gniewa si, czy nie. Pochylia
si, by odkrci kran przy skadziku, i usyszaa dwa mskie
gosy.
Ciekawa, kto to moe by, zajrzaa do ogrodu przed
domem i znieruchomiaa z wraenia.

Garde sta na wirowanym podjedzie i rozmawia z


jakim szczupym, wysokim blondynem. Ten mczyzna by
bardzo podobny do Nicka, ale przecie to nie mg by on...

ROZDZIA SMY
Sorrel wmawiaa w siebie, e to nie moe by Nick.
Przecie nie wiedzia, gdzie ona jest. Chyba e Garde go zna i
donis mu...
Powoli si wyprostowaa. Patrzya na nich i nagle ogarn
j gniew, tak gwatowny, e przez chwil byo jej sabo. Nie
namylajc si, w niepohamowanej furii podbiega do
szczupego blondyna i uderzya go z caej siy w twarz.
- Wyno si! - krzykna. - Jak miesz tu przychodzi! Ty
intrygancie! Znam ciebie i te twoje podstpne, nikczemne
metody! Jak miesz?!
Wyraz zdumienia na jego twarzy mgby j rozbawi,
gdyby bya w nastroju do artw.
- Ja...
- Zamknij si! - wrzasna. Wcieka, zmusia go, eby si
cofa. - To koniec tej historii! Finito! Rozumiesz?! Nie
bdziesz ju duej niszczy mojego ycia! A jeli bd miaa
chocia cie podejrzenia, e mnie ledzisz albo e kazae
mnie ledzi, wytocz ci proces o molestowanie psychiczne i
fizyczne! Ju dawno powinnam bya ci oskary o
zniesawienie! Postawi ci przed sdem za te twoje kamstwa
i manipulacje! Bg wie, czemu tego nie zrobiam!
Oboje byli ju prawie na mocie, ale Sorrel wci na niego
napieraa, a on si cofa z wyrazem przeraenia na twarzy.
Pomylaa, e pewnie strasznie wyglda, jak rozczochrana,
brudna jdza. Ale byo jej wszystko jedno. W zacietrzewieniu
krzyczaa na niego w ogle bez zastanowienia.
- Jeste taki aosny! Zakamany, tchrzliwy, ograniczony
zarozumialec! - Obrzucaa go epitetami z pogard w gosie. Podstpny, obrzydliwy, arogancki, gupi, zy! Cay ten twj
majtek i twoje arystokratyczne pochodzenie nie daj ci prawa
do zncania si nad ludmi! Ale ludzie i tak miej si z
ciebie, z tych twoich arystokratycznych pz! Tylko e ty tego

nie dostrzegasz, bo jeste a tak zapatrzony w czubek swego


gupiego nosa! Jeste maym czowieczkiem, ktry myli, e
kobiety powinny pada do jego stp i by wdziczne, e je
zauway! Jeste maym czowieczkiem, ktry myli, e
wszystkich mona kupi! A teraz posuchaj, mam dla ciebie
wiadomo - cigna bez tchu, spychajc go prosto na drog.
- Nicholasie Paignton, gardz tob! Zjedaj std i wicej si
do mnie nawet nie zbliaj! Nigdy! - Odwrcia si i pobiega
do domu.
Biega, dopki nie zatrzymaa si przed tyln bram.
Zacisna pici na prtach, jak gdyby znalaza si w
wiziennej celi. Jak on mia? Jak mia?! Trzsa si tak, e
czua si chora, zy gniewu napyny jej do oczu, z trudem
apaa oddech. To Nick zniszczy ogrd. To on wynaj kogo,
eby powyrywa roliny, zdewastowa trawnik...
Usyszaa za sob kroki Garde'a i mocniej cisna prty.
- Nie mw nic - zasyczaa. - Ani sowa. Nie odezwa si.
Oparta czoo o bram, wzia gboki oddech i spytaa
gorzkim tonem:
- Co on ci naopowiada? Tym swoim mikkim,
niepewnym, chopicym gosikiem, na ktry wszyscy si
nabieraj? e byam zabawow dziewczyn? e go okradam?
e obiecaam wyj za niego, a potem odrzuciam go w
obecnoci jego przyjaci? Czy e jestem ma dziwk, ktra...
Jest godny pogardy
- rzucia gniewnie, uderzajc pici w metalowe prty
bramy.
- Mwi, e podejrzewa, i jeste zawodow zodziejk
- powiedzia agodnym tonem.
- Wspaniale! - krzykna szyderczo. - I zao si, e
zachowywa si niemiao, przeprasza, mwi, e bardzo mu
przykro, e sprawia kopot, ale uwaa, e to jego obowizek,
bla, bla, bla. Nienawidz go!

- Tak, wyobraam sobie, e go nienawidzisz - przyzna


spokojnie.
- Mogabym godzinami opisywa jego perfidi - cigna
z zawzitoci. Nie bya w stanie powstrzyma ez, ktre
pyny po jej brudnej twarzy. Otara je wierzchem doni.
- Powiedzia rwnie, i da si cakowicie nabra na
twoj pozorn szczero i na twoj cik prac - relacjonowa
spokojnie dalej. - Przyzna, e jeste bardzo dobr
ogrodniczk.
- Jak to mio z jego strony - sykna.
- Mwi te, e flirtowaa z nim, rozmieszaa go i
sugerowaa, i byoby ci bardzo przyjemnie mie z nim
romans. Przyznaje, e jest naiwny i gupi, ale nigdy nie
przyszo mu do gowy, e bdziesz chciaa czego wicej ni
romansu, a mianowicie jego majtku, pienidzy... Czu si
wrcz szantaowany.
- Ach tak, jestem wic take szantaystk? - rzeka
sarkastycznie. - Zastanawiam si, co takiego bym musiaa
odkry, eby mc go szantaowa. Powiedz - zwrcia si do
Garde'a.
- Zaprosie go? Znasz go?
- Nie.
- Wic jak si dowiedzia, gdzie jestem?
- Pamitasz, e zrobiono ci zdjcie?
- Jake mogabym zapomnie ten historyczny moment w
moim yciu? - zadrwia z gniewem. - A Nick oczywicie czyta
uwanie kad lokaln gazet, z kadego hrabstwa, z kadego
miasta...
- Najwyraniej opublikowano twoje zdjcie w jednym z
tych plotkarskich pisemek.
- No tak. - W popochu pomylaa, e Jen te moga
natkn si na to pismo. - Ale ty kazae mnie sprawdzi,
prawda? Wic moge si z nim spotka.

- Mogem - zgodzi si. - Ale si nie spotkaem.


- A teraz pewnie mylisz, e przyjechaam tutaj, eby
ciebie z kolei szantaowa? - zapytaa. - Jakie to szczcie, e
Nick w por si zjawi. Garde, zostae cudownie ocalony rzeka z wyran kpin w gosie.
- Sorrel...
Nagle usyszeli krzyk. Garde odwrci si szybko i pobieg
w kierunku kuchni, skd dochodzi krzyk Seana. By to chyba
krzyk blu.
Zostaa przy bramie. Nie miaa ochoty si ruszy, chocia
wiedziaa, e nie moe tak tu sta w nieskoczono.
- Mg, ale si nie spotka - szepna, machinalnie
powtarzajc sowa Garde'a.
Wic wiedzia o Nicku od pocztku. A moe nie od
pocztku? Jak szybko pracuj detektywi? Nie miaa pojcia.
Ale to ju niewane. Nick zrobi swoje, znowu wyrzdzi jej
krzywd. Ale czy Garde uwierzy mu? Zwykle wszyscy mu
wierzyli, pomylaa gorzko. On i Garde wyszli przecie z tej
samej szkoy. Obaj korzystaj z przywilejw ludzi majtnych.
Tacy zawsze lgn do siebie, ufaj sobie. Naprawd nie chciaa
sta tu i czeka na Garde'a po to tylko, eby zacz j
wypytywa. Gdyby mu na niej rzeczywicie zaleao,
przytuliby j i pocieszy.
Pucia prty bramy i nie spieszc si, jak automat,
chwiejnie sza tam, gdzie zaparkowaa swoj ciarwk. Po
drodze zerkna przez okno w gb kuchni i zobaczya. e
drabina stoi jako tak niedbale oparta o cian, a Garde i Sean
dwigaj ogromny kredens, wynoszc go przed dom.
Kluczyki tkwiy w stacyjce. Uruchomia silnik i odjechaa.
Przez moment zdawao jej si, e syszy, jak on woa za ni,
ale to chyba byo zudzenie. Nie moga niczego sysze
wyranie przez warkot silnika. Nie wiedziaa, dokd jedzie.
Nie obchodzio jej to. Nie chciaa o niczym myle, niczego

planowa, chciaa po prostu by sama. Nie troszczya si o to,


e zy wyobiy jasne smugi na jej pokrytej skorup brudu
twarzy. Przemierzya kilometry z zamtem w gowie.
Dlaczego przedtem nie zaatakowaa Nicka? Czemu bya taka
gupia? Poniewa j zrani i nie potrafia jasno myle? A
moe przewaya duma? Powiedziaa sobie, e nie zaley jej
na opinii, niech ludzie wierz w to, co chc, wic dlaczego
teraz zareagowaa inaczej? Z powodu Garde'a? Tak. Ten
zwizek liczy si dla niej. Zakochaa si w nim.
Gorzko si miejc, zjechaa na pobocze, wyczya silnik
i pooya gow na kierownicy.
Naprawd zakochana? - zapytaby, gdyby mu to wyznaa,
ale nie wyzna, bo to, co ich czy, to tylko romans, przelotny
zwizek... bez zobowiza... Nie chciaa ani maestwa, ani
dzieci... Kamczucha, kamczucha, kamczucha, skarcia si w
duchu. Wmawiasz to sobie, Sorrel. Wanie, e chcesz, bo go
kochasz i to bardzo.
Pragna, by odwzajemni jej mio. Ukrywaa prawd,
bya ostrona, bo on chcia tylko romansu.
Zaciskajc powieki, prbowaa powstrzyma pynce zy.
Podskoczya, kiedy zadzwonia komrka.
- Sorrel? Tu Jen. - Gos siostry by peen wigoru,
podekscytowany. - Nie wspominaa mi, e ten Garde jest a
taki przystojny. Nic dziwnego, e si nim zainteresowaa.
- O czym ty mwisz? - wymamrotaa zmieszana Sorrel.
- O twoim pracodawcy. Dobrze si czujesz? - spytaa Jen.
- Masz taki dziwny gos...
- Wszystko w porzdku - rzucia Sorrel lekko. - Tylko
naprawd nie wiem, o czym ty mwisz.
Czyby Garde cay czas dziaa za jej plecami, spotyka si
nie tylko z Nickiem, ale take z jej siostr? - mylaa
gorczkowo.

- Mwi o panu Chevenay! - powtrzya Jen. - Wyobra


sobie, e wpad mi w rce artyku o nim, zamieszczony w
jednym z tych drogich plotkarskich pism ilustrowanych.
Wiesz, e zawsze kupuj takie pisma. Jeste tam jeszcze?
- Tak.
- Przeczytaam wic i nie wiesz nawet, jak mi ulyo! - z
triumfem oznajmia Jen.
- Ulyo? - powtrzya sabo Sorrel.
- Tak! Nie ma mowy, eby kto taki zainteresowa si
tob. Musz przyzna, e si martwiam, ale kiedy
zobaczyam na zdjciu, jak on si prezentuje, i przeczytaam, z
jakimi kobietami si zadaje, to natychmiast przestaam si
martwi! Czy wiesz, e on spotyka si z Veren McCoist, t
sawn top modelk? Najwyraniej s par. Albo byli. Sorrel,
on jest multimilionerem! - wykrzykna, mocno akcentujc
ostatnie sowo.
- Tak, wiem.
- Oszaamiajco przystojny, prawda?
- Tak.
- A ten jego umiech! Wic pomylaam - cigna
uszczliwiona Jen - e nie moe by adnych kopotw. Tacy
mczyni po prostu nigdy nie spotykaj si z ogrodniczkami.
- Nie spotykaj si - przytakna Sorrel i od razu z
gorycz pomylaa: Ale po cichu z nimi romansuj.
- Jaki on jest?
- Miy - okrelia Sorrel niezbyt trafnie.
- C, moemy mie jedynie nadziej, e bdzie hojny.
Czy ju ci zapaci?
- Nie, jeszcze nie.
- Sorrel! Mwiam ci. Pienidze z gry.
- Tak, mwia.
- Na pewno dobrze si czujesz? - spytaa Jen z trosk po
krtkiej pauzie. - Masz cigle taki dziwny gos.

- To chyba wina niezbyt dobrego poczenia - szybko


zmylia Sorrel. - Suchaj, musz ju jecha. Wanie siedz w
ciarwce.
- Och, nie wiedziaam. No, to zadzwo do mnie pniej,
dobrze?
- Dobrze, zadzwoni. - Sorrel odoya komrk i pustym
wzrokiem gapia si na drog.
Co Jen mwia? e tacy mczyni jak on... Ale Garde
przecie nie zalicza si do takich mczyzn". Moe si
jednak zmieni, po tym, jak okazaa si jdz. Prawdopodobnie
nie by przyzwyczajony, e jego kobiety zachowuj si jak
przekupki. Bawia go przez chwil, bo bya inna ni kobiety,
ktre zna. Ale, jak powiedziaa Jen, tacy mczyni nie wi
si z dziewczynami takimi jak ona.
Nick jednak chcia si z ni oeni... No tak, ale Nick to
mie.
Jeli nawet jakim cudem Garde nie miaby jej za ze, e
zachowaa si jak przekupka, i uwierzyby jej, a nie Nickowi,
to i tak przecie jej nie kocha. Chcia mie tylko przelotny
romansik i mia go. Gdyby go obchodzia, gdyby jej wierzy,
przytuliby j i powiedzia, e wszystko jest w porzdku, a nie
recytowaby spokojnie tego, co mwi mu Nick, tym swoim
rzeczowym tonem, jak gdyby zreszt ju to wszystko i tak
wiedzia.
Zastanawiaa si, kiedy otrzyma raport o niej. Zanim jej
opowiedzia o sobie? Prawdopodobnie przed czuociami w
zarolach. Pocaowa j jednak, nim odkry, e moe jej
zaufa?
Nie powinna bya ucieka, powinna raczej poczeka, a
zakoczy si jego interwencja w kuchni, a potem
porozmawia z nim i dowiedzie si wszystkiego, tak czy
inaczej. Na sam myl o tym poczua si niedobrze, ale

przecie musiaa wrci. Chociaby tylko po pienidze, ktre


by jej winny.
Zawrcia i pojechaa z powrotem t sam drog, albo
przynajmniej wydawao si jej, e t sam. Zabrao jej to dwie
godziny. Okazao si, e Garde wyjecha. Sean nie wiedzia,
dokd.
- Dobrze si czujesz? - spyta po prostu. ,
- Ja? Tak - odpara obojtnie. - A ty? - Wreszcie
przypomniaa sobie, e wypadao zapyta. - Przepraszam, e
nie zaczekaam, eby zobaczy, co ci si stao. Byam...
- .. .zdenerwowana - dokoczy za ni i lekko zakopotany
doda: - Syszaem t ktni przed domem.
- Trudno byo nie sysze, wyobraam sobie - powiedziaa
z gorycz. - C, jeli Garde wrci, powiedz mu, e jestem w
hotelu... - Nie, postanowia nagle. Zostanie tutaj. Skoczy, co
rozpocza. Tym razem nie zamierza ucieka. Jeli on chce,
eby sobie posza, bdzie musia jej to powiedzie. - Nie.
Zmieniam zdanie. Bd tutaj - zakoczya spokojnie.
- Dobrze, ale powinna, hm, umy najpierw twarz.
Odruchowo dotkna czoa, umiechna si sabo i posza
opuka twarz pod kranem.
Gupio robisz, mwia sobie, skrcajc za dom. Mogaby
rwnie dobrze zostawi ogrd w obecnym stanie. To ju
koniec z prac i koniec z romansem, Sorrel, przekonywaa
siebie. No tak, a jeeli wrci do hotelu, a on nie przyjedzie,
bdzie musiaa przecie i tak tu si zjawi po swoje
honorarium. Wic rwnie dobrze moe jeszcze troch
popracowa, czekajc na niego.
Oczy Sorrel wypeniy si zami. Otara je niecierpliwie.
Pacz nic tu nie pomoe. Patrzya pustym wzrokiem na smugi
piasku, ktre rozwia wiatr. Czua, e ogarnia j rozpacz, a
przecie jeszcze wczoraj bya taka szczliwa. Wydawao si,
e tak dawno przyjechaa do tego opactwa, a to zaledwie kilka

tygodni temu... Byy to tygodnie szczcia, cikiej pracy,


radoci, kochania. Westchna. Uznaa, e najlepiej bdzie od
razu zaj si ogrodem i czeka, co Garde jej powie.
Postanowia, e zacznie od cieek.
Wrcia do skadziku, skd wycigna ciki worek
mieszanki piasku z cementem i zacigna go do ogrodu za
domem, gdzie pitrzy si stos porzdnie uoonych kostek
brukowych, ktre zamierzaa pooy. Wzia scyzoryk i ju
chciaa rozci opakowanie, kiedy usyszaa samochd
Garde'a i znieruchomiaa. Jego kroki zaskrzypiay na wirze, a
po chwili dobiegy j ciche gosy. Rozmawia z Seanem.
Powinna bya pojecha do hotelu i zobaczy si z nim dopiero
jutro rano, kiedy ju uspokoi si i opanuje. No, ale nie
odjechaa std, wic musi teraz stan z nim twarz w twarz.
Wzia gboki oddech i odwrcia si, syszc jego kroki.
Wyglda na bardzo zmczonego, chciaa podbiec do
niego i przytuli si mocno, ale opanowaa si. Nie wolno jej
okazywa swoich uczu, szczeglnie teraz, kiedy uwiadomia
sobie, jak bardzo go kocha.
- To na mnie? - zapyta spokojnie. Gestem wskaza
miercionon bro w jej rce.
Zmieszana, schowaa ostrze i wsadzia scyzoryk do
kieszeni.
- Wrciam - owiadczya lekko wyzywajcym tonem.
Wanie widz - przyzna spokojnie. - Dobrze si czujesz?
- Tak. - skamaa, bo przecie wcale nie czua si dobrze.
- Nie wiem, czy jeszcze mam prac - dodaa prowokujco.
- Ja te nie. Dokd pojechaa? - spyta.
- Donikd. - Ucieka wzrokiem w bok. - Po prostu
jechaam jaki czas przed siebie, a potem zawrciam.
- Czy ty i Nick...?
- Nie! - zaprzeczya zaszokowana. - Urzdzaam mu
ogrd. - Tak jak tobie, pomylaa. - Rwnie mi nie zapaci.

- Jak to... rwnie? Mylisz, e ja ci nie zapac?


- Nie wiem, nie wiem, nie wiem! - powtrzya trzy razy i
z rozpacz w gosie dodaa: - Ja ju nic nie wiem! Pracowaam
dla niego i to wszystko. Za kadym razem, kiedy koczyam
prac i prosiam o pienidze, wynajdywa mi jeszcze co do
zrobienia. Mwi, e zapaci mi po zakoczeniu wszystkich
prac i da mi jeszcze premi. Dlaczego, na mio bosk,
przyszo mu do gowy, by oeni si ze mn?
- Myla, e jeste gupia. Jego bd.
- Dlaczego adna nie chce za niego wyj? To znaczy ja
wiem, e on ma...
- Zoliwy charakter?
- Tak - szepna.
- Jest nie tylko zoliwy, mciwy, ale przede wszystkim
gupi - doda lekcewaco.
- Co mu powiedziae? Jeli go nie znae...
- Nie znaem. To on napisa do mnie...
- Ale przecie ty nie odpowiadasz na listy, ktrych si nie
spodziewasz... wic?
- Wic nie odpowiedziaem na jego list. Kiedy si
zorientowa, e nie otrzyma odpowiedzi, przyjecha.
Poprosiem go, eby si wynis.
- Uprzejmie?
- Nie, niezbyt uprzejmie. - Umiechn si, ale w jego
oczach widziaa zmczenie. Wycign do niej rk i czeka,
a poda mu swoj do. - Chod. Musimy porozmawia, a
wolabym nie mie suchaczy.
Pomylaa, e pewnie chodzio mu o Seana, ktry ju
dosy dzisiaj widzia i sysza. Garde pocign j do
bocznych drzwi i zamkn je pieczoowicie za sob.
- Idziemy do mojego gabinetu albo do sypialni. Zaley,
jaka bdzie rozmowa.
- Oficjalna czy nieoficjalna?

- Tak.
- Jen znalaza jakie pismo z twoj fotografi i tej znanej
modelki i powiedziaa mi...
- Jen powinna pilnowa wasnych interesw - przerwa jej
i zapyta: - Jak chcesz rozmow?
- A ty?
- Chodmy do sypialni. Posza za nim po schodach.
- Siadaj - poleci.
Usiada posusznie na brzegu ka, spucia wzrok, a rce
splota na podoku.
- Damy maj pierwszestwo. Mw - powiedzia cicho.
Nie wyglda na rozbawionego, raczej na wyczerpanego
psychicznie i fizycznie.
Podniosa wzrok, spojrzaa na niego i odkrya, e ma w
gowie pustk. Bya kbkiem nerww.
- Nie wiem, co powiedzie. Nie wiem, od czego zacz.
Przyjmiesz przeprosiny za moje histeryczne zachowanie?
Dobrze, e aden reporter tego nie widzia ani nie sysza...
- Przesta - skarci j spokojnie.
- Przepraszam. Wpadam w straszny gniew. Te wszystkie
miesice bez pracy... i to tylko z jego powodu! Te wszystkie
pienidze, ktre jest mi winien... Kaza mnie aresztowa,
mwiam ci o tym? Kiedy powiedziaam mu, e nie wyjd za
niego, nie chcia mi zapaci. Zagroziam, e podam go do
sdu, a wtedy on kaza mnie aresztowa. Powiedzia policji, e
ukradam pienidze z jego domu. Wprawdzie wycofa skarg,
zanim nadano bieg sprawie, ale ju i tak nikt mi nie wierzy!
- Uwierz ci teraz - owiadczy ponuro.
- Dlaczego tak mylisz?
- Zobaczysz. Teraz ci uwierz - powtrzy. - Publiczne
przeprosiny bd wydrukowane w londyskich gazetach i ten
pan odda ci pienidze, ktre jest winny. Teraz mam ju

absolutn pewno, e to on zorganizowa ten sabota w


ogrodzie, eby ci znowu nka.
- Ale jak moesz zmusi go, eby mi zapaci?
- Mog.
Wierzya mu cakowicie, ale czy on zacz jej ufa?
- Doprawdy nie wiem, co o tym wszystkim myle. Nie
jestem pewna, czy mi ufasz.
- Wiem. To moja wina. Dugo nie mogem si zdoby na
zaufanie do ciebie. Jednak bardzo chciaem ci ufa i dlatego
kazaem ci sprawdzi. Musiaem rozwia wszystkie swoje
wtpliwoci. Na pocztku podejrzewaem, e pracujesz dla
prasy. - Spojrza na jej smutn twarz. - Przepraszam - doda
agodnym gosem.
- To zrozumiae. - Wstaa i podesza do okna. - Jeste
bogatym czowiekiem. Pocaowae mnie dopiero wtedy,
kiedy ju dostae raport detektywa, prawda?
- Tak.
- A chciae mnie pocaowa przedtem?
- Tak.
- I raport donosi, e nie popeniam niczego, o co
oskara mnie Nick? - Opara si o parapet i patrzya w d na
swoje krzewy.
- Uhm.
- I uwierzye temu detektywowi?
Nie odpowiedzia od razu, wic odwrcia si, by na niego
spojrze.
- Chciaem uwierzy. Ale kocowy raport dostaem
dopiero dzisiaj. Zatrudniony przeze mnie detektyw rozmawia
z rnymi ludmi, ktrzy znali Nicka i wycign wasne
wnioski. Nie uwaa, e jeste winna. Ja te nie.
- Dlaczego?
- Przypuszczam, e gwnie dlatego, e nie chciaem,
eby bya winna - umiechn si ironicznie.

- Przed przyjazdem Nicka bye zupenie inny, taki


szczliwy... A potem przyjecha Nick i... Naprawd mu nie
uwierzye? - Teraz ona, dla odmiany, trwaa przy swoich
wtpliwociach.
- Nie.
- Ani przez moment?
- Dzisiaj nie - rzek po chwili wahania.
- A przedtem? Wtedy, kiedy miae ju pierwszy raport?
- Nie uwierzyem, ale cigle nie mogem si wyzby
pewnych wtpliwoci. Chodzi o to... No, obawiaem si, e
jednak mogaby polowa na moje pienidze - w kocu
przyzna uczciwie. - A czy ty od samego pocztku miaa we
wszystkim do mnie zaufanie?
- Nie. Jen wmawia mi, e czsto mam bdne sdy o
ludziach i moliwe, e tak jest. Jednak nie chc by
podejrzliwa w stosunku do ludzi, nie chc nieufnie czeka i
cigle spodziewa si, e na pewno zmieni si na gorsze,
pokazujc now twarz, ktra mnie rozczaruje... Nie chc by
taka.
- Tak, to nie jest przyjemne - zgodzi si. - I naprawd
pomylaa, e ci nie zapac?
Pokrcia gow.
- Nie, w kadym razie do dzisiaj nie podejrzewaam ci o
to. Dopiero po wizycie Nicka. Posuchaj... - Chciaa
koniecznie zmieni temat i zada mu pytanie, ktre nurtowao
j od czasu ostatniej rozmowy telefonicznej z Jen. - Czy ty
naprawd jeste sawny?
- Nie... tak, przypuszczam, e tak. Sporo mnie
fotografowali. Do szybko zarobiem duo pienidzy, wic
zapraszano mnie tu i tam, waciwie wszdzie... Ale ten styl
ycia szybko mi si znudzi...
- Jaka ona bya? - spytaa lekko, zbyt lekko.
- Kto?

- Ta modelka. Serena jaka tam...


- Verena - poprawi. - Bya bardzo mia, ale nie
zostalimy kochankami, jeli o to pytasz. Nie lubi kocha si
w penym blasku jupiterw, a nasz zwizek wzbudza zbyt
due zainteresowanie mediw.
- Okamae mnie, prawda?
- Czyby? Kiedy? - spyta delikatnie, cigle nie chcc jej
urazi.
- Kiedy tumaczye mi, dlaczego bye w zym humorze
tamtego pierwszego dnia, gdy si spotkalimy. To nie byo z
powodu pani Davies ani wycieczkowiczw, prawda?
- Nie - umiechn si. - Dziennikarze wanie odkryli
co, co chciaem przed nimi ukry.
Czekaa. Zrozumia, e tym razem si nie wyga. Musi
powiedzie prawd.
- Daem troch pienidzy na cele dobroczynne, to
wszystko.
- Duo pienidzy - domylia si.
- Co chcesz jeszcze o mnie wiedzie? Nigdy nie pytaa o
moich rodzicw. No c, mj ojciec zmar we nie kilka lat
temu, a matka przy moim urodzeniu. Cigle si gniewasz?
- Nigdy nie gniewaam si na ciebie.
- Nawet wtedy, gdy czua, e ci nie ufam?
- Nie, bo ja te ci nie ufaam. Co teraz bdzie?
- Teraz bdziemy y przyzwoicie.
- Co to znaczy? - spytaa zaskoczona.
- Dzielc si wszystkim, troszczc si o siebie, ufajc
sobie. A tak na wszelki wypadek - doda ironicznie - gdyby
tego nie zauwaya, to chc ci powiedzie, e zakochaem si
w tobie.
- Ty... zakochae si we mnie? - Nie moga uwierzy.
- Kiedy?

- Nie wiem. - Rozemia si krtko i dalej mwi rwcym


si ze wzruszenia gosem. - Wiem tylko, e nienawidziem
siebie za to, e ci nie ufaem. Jedziem po caej okolicy, eby
ci odszuka. Odchodziem od zmysw ze zmartwienia...
- Naprawd? - Sorrel zdumiaa si. - Pojechae, aby mnie
szuka?
- Syszaem, jak odjedasz, i wtedy upuciem kredens
na podog i wybiegem z kuchni, eby ci dogoni i
zatrzyma, ale nim wyprowadziem wz z garau, bya ju
daleko. - Zamilk na chwil, westchn gboko i zapyta,
patrzc jej w oczy:
- Sorrel, czy nie chcesz mojej mioci?
- Nie... Tak... Och, nie wiem! - jkna. Tak, chciaa,
bardzo chciaa, ale... - Ale ty jeste taki sawny!
- A ty cigle nie wiesz, dlaczego kady chce si z tob
oeni, prawda?
- Kady? Mylisz o Nicku? Och, nie. Oeni? Ty ze mn?
- spytaa amicym si gosem.
- Tak, tego wanie pragn.
- Ale dlaczego?
- Moe przyjemnie jest mie ciebie przy sobie?
- C, to naprawd dobry powd. Jednak ja nadal nie
wiem, czy chc, eby kto si ze mn oeni.
- Ale ja wiem i mam nadziej, e ci przekonam. Patrzya
na niego, cigle strapiona i zdziwiona. Nie wiedziaa, co
powiedzie.
- Niedawno skoczyem trzydzieci siedem lat - odezwa
si po chwili kopotliwego milczenia.
- Co to ma do rzeczy?
- Chc mie rodzin.
- Pomyl o adopcji. - Odwrcia si do okna.
- Chcesz mie moje dzieci, Sorrel?
- Nie - zaprzeczya sabym gosem.

Jego dzieci? - mylaa w popochu. Co on sobie


wyobraa? Przecie dopiero co si poznali. Ich romans trwa
tak krtko. Zaledwie kilka tygodni. Uderzya rk w parapet i
z oburzeniem w gosie powiedziaa:
- Nie daam ci adnego powodu, by myla, e chc
maestwa. Nigdy, przenigdy nie mwiam, e si czego
takiego spodziewam.
- To prawda.
- Wic dlaczego?
- Nie lubisz mnie, Sorrel?
- Wiesz dobrze, e ci lubi!
- Wic wyjd za mnie.
- Nie.
- Okrutna kobieta, cakiem bez serca - zakpi agodnie. - I
to akurat, kiedy wreszcie znalazem kogo, kto nacieraby
oliw moje biedne plecy, ten kto mnie nie chce.
- Przecie nie kochasz mnie tak naprawd - wyszeptaa.
Podszed do niej, odwrci j do siebie. Ujmujc jej
podbrdek, spojrza w pikne oczy Sorrel.
- Wanie ci powiedziaem, e ci kocham.
- Ale... - Spucia wzrok i zobaczya, e rce ma pokryte
cementowym pyem. Schowaa je szybko za siebie.
- A nie sdzisz, e mogaby mnie pokocha?
Nie odpowiedziaa, wci odwracajc od niego wzrok.
- Czy to moje pienidze ci odstraszaj? - spyta
delikatnie.
- Pienidze mi nie imponuj. - Pokrcia gow. Prawdopodobnie dlatego, e nigdy ich nie miaam. Wic nie
posuguj si nimi jako argumentem.
- Nie bd - zgodzi si. - Ale rozpacz zmusza do
szukania rozpaczliwych rodkw. A co by powiedziaa,
gdybym rozda wszystkie swoje pienidze?

- Nie bd miesz... - Spojrzaa na niego i przerwaa, bo


zobaczya wyraz jego oczu. Byy pene mioci. Poczua zy
zbierajce si pod powiekami. - Jak moesz by pewny, e
mnie kochasz?
- Jestem pewny - odpar mikko. - Wiem, e oddabym za
ciebie ycie, wiem, e mi si podobasz, e mnie bawisz. Jedno
spojrzenie na ciebie, a ju si umiecham. Przy tobie czuj si
opiekuczy i dumny... - Delikatnie odgarniajc niesforne loki,
uj jej twarz w donie. - Czekaem bardzo dugo, eby ci
spotka, a potem nie umiaem od razu ci zaufa, a to boli,
Sorrel, naprawd boli, bo tak bardzo chciaem kogo
pokocha. Dzieli z tym kim wszystko, nalee do kogo.
Mie dzieci, normalne ycie. Kiedy dzi pojechaem ci
szuka i nie mogem ci znale, kiedy nikt, kogo pytaem, nie
widzia twojej wysuonej ciarwki, zamartwiaem si o
ciebie. I wtedy zrozumiaem, jak bardzo jeste dla mnie wana
i e nie chc ci straci. Baem si, e moga mie wypadek.
Bya taka wzburzona...
- I brudna - wesza mu w sowo, chcc chocia troch
rozadowa napicie, z jakim suchaa jego wyzna.
- I brudna - zgodzi si z lekkim umiechem. - Bardzo
brudna, ale lubi ci tak. Czasami, kiedy patrzyem przez
okno, jak pracujesz, chciaem zej do ciebie, obj ci i
mocno przytuli. Z wosami rozczochranymi, spocona i
umorusana, zawsze wygldaa na zadowolon, szczliw jak
dziecko. Nie wiem, dlaczego ci kocham, tak naprawd, to
chyba nawet nie wiem, czym jest mio, wiem tylko, e nie
chc ci straci, e dajesz mi poczucie spenienia.
- Przynalenoci - rzeka mikko.
- Tak. To te.
Zamkna oczy i staa tak, z gow opart o jego pier.
- Nie znamy si zbyt dugo. A maestwo to bardzo
powany krok.

- Nie musimy od razu mie dzieci, jeli to ci przeraa. Gadzi jej twarz. - Nigdy nie spotkaem kogo takiego jak ty i
wtpi, czy kiedykolwiek spotkam tak drug dzieln i
wspania dziewczyn. Chc jak najszybciej przedstawi ci
wszystkim moim przyjacioom.
- Wic ty jednak masz przyjaci? Ju si zaczam
zastanawia, czy ich masz, bo przecie nie odpowiadae na
adne telefony - szepna cicho, patrzc mu w oczy.
- Nie odpowiadaem tylko wtedy, kiedy byem w twoim
towarzystwie. Nie wiedziaem, kim jeste, wic nie chciaem,
eby cokolwiek syszaa. A poza tym wielu z moich
przyjaci opucio mnie, kiedy zaszyem si na wsi. Uznali,
e nie trzeba mi przeszkadza w mojej wiejskiej samotni.
- Pewnie czekaj na twj powrt. A co bdziesz robi,
kiedy porzucisz wie?
- Nie wiem. Moe to by cakiem zabawna niespodzianka,
odkry, co bd robi. Ty moesz nadal projektowa swoje
ogrody. Cakiem niele potrafisz lekceway reporterw,
prawda? Nie twierdz, e twj styl ycia si nie zmieni, ale
chyba nie bdziesz mnie cigna na przyjcia, kolacje,
zakupy, prawda?
- Nie bd. Nie lubisz takich rzeczy?
- Nie. Kiedy w kocu znowu zaczn pracowa, na pewno
znajd sobie co sensownego do roboty, ale przede wszystkim
chc wraca wieczorem do domu i wiedzie, e ty tam
bdziesz, eby poflirtowa ze mn, rozmieszy mnie, a take
uczy, jak na wszystko patrze z dystansem. Czy to dla ciebie
nudna perspektywa? Ten mj mski szowinizm?
Pokrcia przeczco gow.
Obj j, a ona zarzucia mu rce na szyj.
- Pamitaj, e nigdy nie pozwol ci odej, Sorrel ostrzeg.

- O, tak - rzeka wzruszonym gosem. - Nigdy nie pozwl


mi odej.

EPILOG
lub wzili we wrzeniu.
Sorrel ostatni noc jako panna James spdzia w swoim
maym hoteliku, gdzie poprzedniego dnia zatrzymaa si take
jej siostra z mem i maym Marcusem. Giles mia j
prowadzi do otarza, a dla jej siostrzeca przeznaczono w
ceremonii lubnej rol pazia.
Od kilku minut wszyscy byli ju gotowi i czekali w
pokoju hotelowym Sorrel na samochd.
- Zdenerwowana? - szepna Jen, poprawiajc jej welon
co najmniej ju pity raz.
- Nie - odrzeka cicho Sorrel, biorc do rki bukiet r,
citych w ogrodzie opactwa zaledwie p godziny wczeniej.
- A ja, niestety, cigle si denerwuj - wyznaa Jen.
- Widz, ale zupenie niepotrzebnie - powiedziaa z
umiechem Sorrel.
- Nie mog uwierzy, e wychodzisz za m za kogo
tak... - Tak wyjtkowego?
- Tak bogatego - poprawia Jen. - On jest stanowczo za
bogaty... jak na twojego ma.
- Jego majtek naprawd nie ma dla mnie znaczenia.
Owszem, przyjemnie jest mie pienidze i nie mie adnych
trosk materialnych, ale... - Sorrel na moment zawiesia gos i
umiechna si do Jen - ale nie to si liczy w mioci.
- Nie - zgodzia si Jen. - Wiem, e yaby z nim nawet
na bezludnej wyspie, bez adnego komfortu, gdyby tylko ci o
to poprosi, prawda? Czemu si tak umiechasz?
- Och, do moich wspomnie... te ostatnie tygodnie byy
takie wspaniae! - Wszystko si zmienio od tamtego dnia,
kiedy w opactwie zjawi si Nick, by j oczerni, oszkalowa
w oczach Garde'a. Ale on ju wtedy j kocha i zmusi Nicka,
aby zwrci jej dobre imi.
- Kocham ci, siostrzyczko - odezwaa si Jen.

- Wiem. - Wzruszenie cisno gardo Sorrel. - Ja te ci


kocham.
- Wiesz, chyba jestem nawet troszeczk zazdrosna o
ciebie. Powiedz, czy to nie gupie? Od mierci mamy i taty
czuam co w rodzaju przymusu, eby si tob opiekowa,
mimo e jeste moj starsz siostr. A teraz... - Jen zabawnie
pocigna nosem i sprbowaa umiechn si. - Nie zwracaj
na mnie uwagi. Jestem po prostu zbyt uczuciowa. Mam
nadziej, e si nie rozbecz na twoim lubie. Przecie
powinnam si cieszy, a nie paka.
- S ju samochody - oznajmi Giles. Wszed do pokoju,
niosc na rku synka. Umiechn si do ony, a nastpnie z
zachwytem popatrzy na szwagierk. - Sorrel, wygldasz
licznie, co prawda troch jak bocian, ale naprawd licznie.
Ten twj Garde jest szczciarzem.
- Dziki.
- Chyba powinna wiedzie, e na dole czeka sporo
dziennikarzy.
- O, chole...
- Nic nie mw! - ostrzeg j szybko, patrzc wymownie
na synka. - Dzieci wszystko sysz i powtarzaj... - Odda
Marcusa onie. Poczeka, a Jen wyjdzie z maym z pokoju i
szarmancko poda ramie Sorrel. - Dzikuje, e mnie o to
poprosia - szepn. - To dla mnie wielki zaszczyt.
- A ja dzikuj, e si zgodzie. Jestecie dla mnie
wszyscy tacy dobrzy. - Nagle zebrao jej si na pacz. Jen,
Giles i may Marcus, to przecie bya caa jej rodzina, jedyna
zreszt, jak miaa. I oni naprawd bardzo j kochali,
troszczyli si o ni i pomagali jej w trudnych chwilach. A
teraz oddaj j jakiemu obcemu mczynie, o ktrym
wiedz tylko tyle, e jest ogromnie bogaty. No c, ju
niedugo bd mieli okazj pozna go bliej i na pewno go
polubi, pomylaa z typowym dla niej optymizmem i ju nie

chciao si jej paka. Umiechna si do Gilesa i wyszeptaa:


- Bardzo, bardzo wam dzikuj.
- Zawsze si baem - wyzna Giles, ostronie prowadzc
j po frontowych schodach - e nie bdzie mi si podoba twj
wybranek. Ale na szczcie podoba mi si, nawet bardzo.
Mog z czystym sumieniem odda ci pod jego opiek.
- Jest miy, prawda? - spytaa naiwnie i nagle szybko
zamrugaa, olepiona byskami fleszy.
Szybko przeszli przez hol i Sorrel zgrabnie wlizna si
do samochodu.
Jechali do domu pana modego, gdzie mia odby si lub.
Garde od tygodnia nie pozwala jej si zbliy do opactwa.
Bg wie, co tam wyczynia. Wiedziaa tylko tyle, e kuchnia
jest ju gotowa, ogrody skoczone, na dole urzdzono ma
garderob, a refektarz doprowadzono do poysku. Podobno
pani Davies dziaaa jak w transie, chocia ju wiadomo byo,
e za kilka dni odejdzie z opactwa. Jej m dosta prac w
Bristolu i oboje przenosili si do miasta
A Sorrel wychodzia za m. Nagle stao si to
rzeczywistoci. Za nieca godzin bdzie ju pani
Chevenay.
- Wszystko w porzdku? - spyta cicho Giles.
Przytakna, z umiechem patrzc na mijan kp drzew, w
ktrej kiedy ukrya samochd i czatowaa w nocy na tego
kogo, kto zniszczy jej sadzonki. Odwrcia gow na prawo,
wypatrujc ogrodu. Z okna samochodu sprawia wraenie, jak
gdyby zieleni si od dawna, nikt by si nie domyli, e
urzdzono go zaledwie kilka tygodni temu. Zadowolona,
spojrzaa przed siebie i nagle a podskoczya, przestraszona
kawalkad samochodw, ktra mina ich z rykiem silnikw i
zatrzymaa si zaraz za mostem. Z aut zaczli wyskakiwa
fotoreporterzy gazet i telewizyjni dziennikarze z kamerami.

Sorrel popatrzya na Gilesa i wybuchna miechem.


Miaa nadziej, e wynajty przez nich fotograf znajduje si
wrd tego tumu reporterw, ale nawet gdyby go tam nie
byo, to nic nie szkodzi. Postanowia bowiem, e nic nie moe
zepsu tego wspaniaego dnia. Soce wiecio i ptaki
pieway, a na wirowanym podjedzie zaparkowano ju
mnstwo samochodw. To gocie pana modego, ktry na
pewno ju czeka na ni w holu. Zastanawiaa si, czy jest
zdenerwowany. Przypuszczaa, e jednak nie.
W otwartych drzwiach wejciowych nie byo nikogo.
Samochd zatrzyma si i Giles pomg jej wyj, a wtedy
podszed do niej mody czowiek z aparatem w rku,
przedstawi si i poprosi, eby pozowaa mu do zdjcia.
Kiedy wszed za nimi do domu, domylia si, e to jest
wanie ten fotograf, ktrego zatrudnili do obsugi ceremonii
lubnej.
Wolno podali do refektarza, a wok rozlegao si
gone echo ich krokw. Giles otworzy przed ni drzwi.
Przystana w progu i rozejrzaa si po sali zdumiona Po
prawej stronie zauwaya kilka rzdw pozacanych krzese.
Wszystkie byy zajte przez zaproszonych goci. ciany
refektarza, przedtem nagie, ozdobiono piknymi obrazami. Na
kominku i jeszcze w kilku miejscach sali poustawiano na
wysokich stojakach wazony z kwiatami. Lew stron
zajmowa ogromny fortepian, na ktrym gra jaki wytwornie
ubrany dentelmen we fraku i w biaym krawacie.
Sorrel wdrowaa wzrokiem po refektarzu, oszoomiona, z
dziwnym uczuciem, e to wszystko jest jakie nierzeczywiste,
wrcz bajkowe. Jej uwag zwrciy przejrzyste biae zasony,
poruszane lekkim wietrzykiem, wpadajcym przez otwarte
francuskie drzwi, ktre wychodziy na ogrd. Dopiero teraz
zauwaya kapana, ktry na ni czeka, a tu przed nim sta
pan mody ze swoim drub. Garde patrzy na ni

zachwyconym wzrokiem, a ona od tego momentu widziaa ju


tylko jego.
Nagle rozemiaa si zaraliwym, radosnym miechem i
podbiega do niego. Schwyci j i serdecznie uciska.
- Witaj - szepn.
- Witaj - powtrzya i potara nosem o jego nos.
Z krzese goci dobieg cichy miech. Kapan te si lekko
umiechn, ale ju za moment odchrzkn, dajc modej
parze zna, e jest gotowy, aby zacz lubn ceremoni.
P godziny pniej poproszono Garde'a, by pocaowa
pann mod. Uczyni to z wielkim entuzjazmem. Zdjcia
zostay zrobione, i to nie tylko przez ich fotografa. Garde
poprowadzi swoj on na taras, gdzie gromada dziennikarzy
zacza trzaska migawkami aparatw fotograficznych, a
potem szybko si rozproszya, odsaniajc przed Sorrel du
nienobia markiz stojc na miejscu starych cieplarni.
- Ostatnio byem bardzo zajty - powiedzia cicho Garde.
- Ale teraz chc ci tylko dla siebie. Teraz. Zaraz.
Kocham ci. Nigdy przedtem nie mwiem tego nikomu, a
teraz pragn to powtarza bezustannie. - I nie zwracajc uwagi
na otaczajcych ich goci, ktrzy wanie zmierzali do biaego
namiotu, podziwiajc po drodze ogrd, nagle przygarn j do
siebie i pocaowa w usta, ale bardzo, bardzo delikatnie.
- Ja take ci kocham. Umarabym dla ciebie, wiesz o tym
- wyszeptaa, palcami musna jego twarz i raptownie
przytulia si do niego. - Tylko nie dzisiaj. Dzisiaj nie chc
umiera, dzisiaj chc y dla ciebie.
- A ja dla ciebie.
- Dokd pojedziemy po weselu? - spytaa z filuternym
byskiem w oku. - Obiecae, e mi powiesz zaraz po lubie.
- To tajemnica. Tylko jedn rzecz mog ci zdradzi.
- Jak?

- Tam, gdzie pojedziemy, nikogo nie bdzie. Jedynie ty i


ja.
- Brzmi interesujco. Czyby to bya bezludna wyspa?
- Zobaczysz. Ma to by prawdziwa niespodzianka.
Powiedz mi, czy te mieszne biae guziczki si rozpinaj, czy
to tylko ozdoba?
Umiechna si radonie i szepna:
- Chyba bdziesz musia sam sprawdzi.
Wzi z tacy przechodzcego obok kelnera kieliszek
szampana i poda jej, a nastpnie sign po drugi kieliszek i
wznis toast, z mioci patrzc jej w oczy.
- Za moj on.
W jego oczach ujrzaa wzruszenie, ciepy blask i obietnic
szczcia.

You might also like