Professional Documents
Culture Documents
Sawomir Mroek
Tango
OSOBY
MODY CZOWIEK, czyli ARTUR
ELEONORA, matka Artura
STOMIL, ojciec Artura
OSOBA NA RAZIE ZWANA BABCI, Czyli EUGENIA
STARSZY PARTNER, CZyli EUGENIUSZ
PARTNER z WSIKIEM, czyli EDEK
ALA, kuzynka i narzeczona Artura
AKT I
Scena przedstawia wntrze duego pokoju o wysokim suficie. Prawej jego ciany
nie wida (wszystkie okrelenia "po prawej", "po lewej", teraz i w dalszym cigu
- patrzc od widowni). Przestrze na prawo ucita ram sceny, jakby poza ni
znajdowaa si jeszcze cz przedstawianego pomieszczenia. Lewa ciana nie
dochodzi do samej rampy, tylko zaamuje si w odlegoci kilku krokw od niej,
na proscenium, w lewo, pod ktem prostym, i biegnie dalej w lewo, rwnolegle do
rampy. W tej paszczynie, zwrconej ku widowni, midzy wgem a lew kulis,
znajduj si drzwi do innego pokoju. Jest to jakby korytarz znikajcy w lewej
kulisie, prowadzcy od niej do gwnego pomieszczenia. W cianie na wprost,
rodkowej, dwoje drzwi, na lewym i prawym skraju. Wszystkie drzwi identyczne,
wysokie, ciemne, dwuskrzydowe, ozdobne, w stylu starych, solidnych mieszka.
Midzy drzwiami w rodkowej cianie wnka, zasonita kotar. W pomieszczeniu
znajduj si przede wszystkim nastpujce sprzty: st na osiem osb z
kompletem krzese. Fotele. Due lustro cienne na lewej cianie. Sofa. Mae
stoliczki. Sprzty ustawione niesymetrycznie, jakby tuz przed albo tuz po
przeprowadzce. Baagan. Ponadto caa scena przyrzdzona
draperiami w ten sposb, ze materie, plece, p-zwisajce, pzwinite,
sprawiaj 'wraenie rozpla-mienia, rozmazania, niekonturowoci pomieszczenia. W
jednym miejscu, na pododze, tworz rodzaj wzniesienia, legowiska. Starowiecki,
czarny wzek dziecinny na wysokich i cienkich koach, zakurzona lubna suknia,
melonik. Aksamitny obrus zgarnity do poowy stou, przy nagim blacie siedz
trzy osoby. Osoba Na Razie Zwana Babci, stara, ale czerstwa i ruchliwa, czasem
tylko cierpi na starcze zapaci. W sukni z trenem wlokcym si po ziemi, bardzo
jaskrawej, w olbrzymie kwiaty. Dzokejka, na nogach trampki. Krtkowzroczna.
Starszy pan, siwy, bardzo dobrze wychowany, w okularach oprawionych cienko i
zoto, ale zaniedbany w stroju, zakurzony i niemiay. Zaklet-ja-skka, wysoki,
sztywny konierzyk biay, ale brudny, szeroki krawat-pls tron, w nim szpilka z
per, ale poniej dugie do kolan szorty khaki. Wysokie szkockie skarpety,
lakierki popkane, goe kolana. 'Trzeci osobnik w najwyszym stopniu mtny i
podejrzany. Koszula w brzydk krat, rozpita zbyt gboko na piersiach,
wypuszczona na spodnie, z podwinitymi rkawami. Spodnie jasnopopielate,
szerokie, brudne i pomite, buty jaskrawozte i skarpetki kolorowe przesadnie.
Drapie si co chwila w grube udo. Wosy dugie i tuste, ktre lubi przeczesywa
grzebykiem wyjmowanym z tylnej kieszeni spodni. May, kwadratowy wsik. Nie
ogolony. Na rce zegarek w "zotej" bransolecie. Wszyscy troje graj w karty
zapamitale. Na pozostaej, nakrytej czci stou talerze, filianki, karafki,
sztuczne kwiaty, resztki jedzenia, a take kilka nie dajcych si ze sob
logicznie poczy przedmiotw, jak dua, pusta klatka na ptaki bez dna, jeden
- Dzie dobry.
OSOBA NA RAZIE ZWANA BABCI - (odwraca si, niezadowolona) A, to ty.
MODY CZOWIEK - To ja. Co tu si dzieje?
OSOBA NA RAZIE ZWANA BABCI - Jak to co? Gramy sobie w karty.
MODY CZOWIEK - To widz. Ale z kim?
OSOBA NA RAZIE ZWANA BABCI - Jak tO Z kim?
Wuja Eugeniusza nie poznajesz?
MODY CZOWIEK - Nie pytam o wuja Eugeniusza. Z wujem policzymy si pniej.
Kim
jest ten osobnik? (wskazuje na Edka)
EDEK - (wstajc) No, to na mnie czas. Cauj rczki pani dobrodziejki.
OSOBA NA RAZIE ZWANA BABCI - Edek, nie odchod!
MODY CZOWIEK - Won!
EDEK - (do Babci, z wyrzutem) A mwiem pani szanownej, ebymy ju dzisiaj nie
grali.
EUGENIUSZ - (wskazujc na Babci) To ona, to wszystko przez ni! Ja nie
chciaem!
MODY CZOWIEK - (postpujc naprzd) Won, powiedziaem!
EDEK - O rany, id ju, id. (idzie w stron wyjcia, czyli naprzeciw modego
czowieka. Po drodze zatrzymuje si przy nim i wyjmuje mu spod pachy jedn z
ksiek, otwiera j)
MODY CZOWIEK - (biegnc w stron stou) A prosiem, tyle razy prosiem, eby
mi tego wicej nie byo! {okra st, gonic Babci, ktra umyka przed nim)
OSOBA NA RAZIE ZWANA BABCI - Nie, nie!
MODY CZOWIEK - A wanie, e tak! I to natychmiast!
EDEK - {oglda ksik) Ciekawe, ciekawe... OSOBA NA RAZIE ZWANA BABCI Czego
ty chcesz ode mnie?!
MODY CZOWIEK - {gonic} Babcia dobrze wie, co mam na myli!
EUGENIUSZ - Arturku, miaby cho troch litoci dla wasnej babci.
MODY CZOWIEK - A, wujcio te si odzywa?
EUGENIUSZ - Ja si nie odzywam, tylko mwi, e nawet jeeli Eugenia troch si
zapomniaa...
MODY CZOWIEK, CZYLI ARTUR - To ja jej przypomn. I wujciowi te
przypomn!
Litoci! Kto mwi o litoci! A czy wy macie dla mnie lito? Czy ona nie
rozumie? Ale, ale przy okazji, wujciowi te si co naley. Dlaczego wujcio nie
przy pracy? Dlaczego wujcio nie pisze pamitnikw?
EUGENIUSZ - Pisaem troch dzi rano, potem oni przyszli do mnie, do pokoju...
OSOBA DOTYCHCZAS ZWANA BABCI, CZYLI EUGENIA - Eugeniuszu, zdrajco!
EUGENIUSZ - {histerycznie) A dajcie mi wszyscy wity spokj!
ARTUR - Niemniej wujcio te zostanie ukarany. {nakada Eugeniuszowi na gow
klatk na ptaki bez dna) Siedzie, dopki nie zwolni!
EUGENIA - Dobrze mu tak.
ARTUR - Babci te nie ujdzie na sucho, (odsania wnk, w ktrej ukazuje si
katafalk nakryty czarnym zmurszaym suknem i gromnice} Na katafalk! '
EDEK - {wertujc ksik z coraz wikszym zainteresowaniem) Fajne, (siada na
uboczu)
EUGENIA - Znowu? Ja nie chc! ARTUR - Ani sowa!
Eugenia pokornie zblia si do katafalku. Eugeniusz usunie podaje jej rk.
EUGENIA - (lodowato) Dzikuj ci, Judaszu. EUGENIUSZ - I tak ci karta nie sza.
EUGENIA - Bazen.
ARTUR - To ci oduczy tej potwornej lekkomylnoci. {uderzajc si po
kieszeniacii) Zapaki, czy kto ma zapaki?
EUGENIA - (ukadajc si na katafalku) Arturze, ja ci prosz, przynajmniej bez
wiec.
ARTUR - Cicho, bo ukarz.
Edek, nie odrywajc oczu od ksiki, wyciga pudeko zapaek.
EDEK - Ja mam.
Artur bierze od niego zapaki i zapala gromnice. Eugeniusz przenosi sztuczne
kwiaty ze stou i stawia je obok Eugenii, cofa si o kilka krokw i sprawdza
efekt, poprawia.)
EDEK - (chichoce) Pierwszorzdne obrazki. EUGENIA - (unoszc gow) Co on tam
oglda? ARTUR - Lee'
EUGENIUSZ - (podchodzi do Edka i wglda mu przez rami) Podrcznik anatomii
szczegowej. Uniwersyteckie wydanie.
EUGENIA - Te sobie znalaz. EDEK - Pan Artur studiuje medycyn?
EUGENIUSZ - Uczszcza na trzy fakultety. Razem z filozofi.
EDEK - A filozofii te ma co w tym rodzaju? EUGENIUSZ - Skd. Filozofia jest
bez ilustracji. EDEK - Szkoda. Chtnie bym sobie pooglda. EUGENIA - {unoszc
si) Poka! ARTUR - Lee!
EUGENIA - I pomyle, e jeste z nas wszystkich najmodszy. Dlaczego nie
idziesz do klasztoru?
ARTUR - Babciu, dlaczego ty mnie nie chcesz zrozumie?
EUGENIUSZ - Tak, tak, ja te si o to pytam. Dlaczego ty go nie chcesz
zrozumie, Eugenio?
ARTUR - Ja nie mog y w takim wiecie!
Z drzwi na -wprost, po lewej strome, wchodzi Eleonora, kobieta w apogeum wieku
redniego, w tak zwanych pajacykach.
ELEONORA - W jakim wiecie? Co wy tu robicie?
ARTUR - Dzie dobry, mamo.
ELEONORA - Co to, babcia znowu na katafalku?
EUGENIA - Dobrze, e przysza. Sama widzisz, co on wyprawia.
ARTUR - Ja wyprawiam? Musiaem babci ukara. EUGENIA - On mnie wychowuje.
ARTUR - Babcia przekracza granice. ELEONORA - Jakie granice? ARTUR - Ju ona
wie, o co chodzi. ELEONORA - Ale po co zaraz na katafalk?
ARTUR - Niech pomyli chocia o wiecznoci. Niech poley, niech si opamita.
ELEONORA - (zauwaajc Edka) A, Edek! EDEK - Cze.
ARTUR - Jak to, to wy si znacie? EUGENIUSZ (do siebie) Teraz si zacznie.
ELEONORA - Edzia wszyscy znaj. Co w tym dziwnego?
ARTUR - Ja oszalej. Wracam do domu, zastaj jakich podejrzanych osobnikw,
rozprzenie, chaos, dwuznaczne stosunki, i okazuje si, e mama te... Nie,
nie, skd si to bierze, do czego to wszystko prowadzi...
ELEONORA - Moe by co zjad?
ARTUR - Ja nie chc je, ja chc zapanowa nad sytuacj!
ELEONORA - Ja sypiam z Edkiem od czasu do czasu. Prawda. Edek?
EDEK - (roztargniony) Co? Ach, tak, owszem, (rozkada plansze) No, prosz,
wszystko w kolorach.
ARTUR - Co? Co mama powiedziaa?
ELEONORA - Zaraz przynios ci co do jedzenia. (wychodzi drzwiami na wprosi, po
schodzi z katafalku)
ELEONORA - I niech mama zgasi wiece. Trzeba oszczdza, (spogldajc na
porzucone karty) Kto wygrywa?
EUGENIA - Edek.
EUGENIUSZ - Pan Edward ma nadprzyrodzone szczcie.
ELEONORA - Edek, oszukujesz? EDEK - Ja? Skd?
ELEONORA - No to dziwne. Dae mi sowo, e dzisiaj przegrasz. Potrzebuj
pienidzy na dom.
EDEK - (rozkadajc rce) Taki pech.
Wchodzi Stomil, ojciec Artura, m Eleonory, zaspany, w piamie, pozierajc i
drapic si. Tgi, duy, olbrzymia siwa czupryna, tak zwana lwia.
STOMIL - Poczuem, e pachnie tutaj kawa. {dostrzegajc Edka) Czoem, Edek.
(Artur odsuwa tac i uwanie obserwuje scen)
ELEONORA - Miae dzisiaj spa do poudnia. Po poudniu ko bdzie zajte.
STOMIL - Nie mog, mam dzisiaj nowy pomys. Kto tu pije kaw? A, to ty, Artur...
(podchodzi do stou)
ARTUR - (z obrzydzeniem) Nieche si ojciec chocia pozapina.
STOMIL - Dlaczego?
ARTUR - Jak to "dlaczego", co to ma znaczy "dlaczego"?
STOMIL - No wanie: dlaczego. Takie proste pytanie, a nie umiesz na nie
odpowiedzie.
ARTUR - Bo... bo... nie wypada.
STOMIL - (pije kaw Artura) No widzisz. Twoja odpowied nic nie znaczy, nie
wytrzymuje analizy intelektualnej. Jest typow odpowiedzi konwencjonaln.
ARTUR - Czy to nie wystarcza?
STOMIL - Nie dla mnie. Jestem czowiekiem mylcym gbiej. Jeeli ju mamy
dyskutowa, to musimy sign do imponderabiliw.
ARTUR - Na lito bosk, czy ojciec nie moe si teraz zapi, a potem
porozmawiamy?
STOMIL - Byoby to odwrceniem procesu mylowego. Skutek poprzedziby przyczyn.
Czowiek nie powinien y bezmylnie, na zasadzie mechanicznych odruchw.
ARTUR - Wic ojciec si nie zapnie od razu?
STOMIL - Nie. Zreszt nic z tego, mj synku: brakuje guzikw, (wypija nastpny
yk kawy. Stawia filiank z powrotem na stole. Edek nieznacznie znajduje si za
plecami Artura)
ARTUR - No tak. Powinienem si domyli.
STOMIL - Mylisz si, materia wypywa z ducha, przynajmniej w tym wypadku.
Edek nieznacznie wyciga rk ponad ramieniem Artura zajtego rozmowa i wypija
tyk jego kawy.
ARTUR - Wanie o tym chciaem z ojcem porozmawia.
STOMIL - Pniej, pniej, (wypija yk kawy z filianki, postawionej tymczasem
przez Edka. Patrzy na katafalk) Czy wreszcie kto usunie to pudo?
ELEONORA - A po co?
STOMIL - Formalnie nie mam nic przeciwko niemu. Nawet, powiedziabym, wzbogaca
rzeczywisto, pobudza wyobrani. Ale ta wnka by mi si przydaa do
eksperymentw.
ELEONORA - Masz dosy miejsca gdzie indziej.
EUGENIA - Ja bym te wolaa, ebycie to wynieli. Artur nie bdzie si mg
znca nade mn.
ARTUR - {bije pici w st) Wanie! W tym domu panuje bezwad, entropia i
anarchia! Kiedy umar dziadek? Dziesi lat temu. I nikt nie pomyla od tego
czasu, eby usun katafalk! To nie do pojcia! Dobrze ecie usunli chocia
dziadka!
EUGENIUSZ - Dziadka nie dao si duej trzyma. ARTUR - Nie chodzi mi o
szczegy, ale o zasad. STOMIL - (popijajc kaw, znudzony) Doprawdy?
ARTUR - {zrywa si i biega po scenie) Co tu mwi o dziadku. Urodziem si
dwadziecia pi lat temu, a do tej pory mj wzek dziecinny jest tutaj! {kopie
wzek) Dlaczego nie na strychu? A to, co to jest? Suknia lubna mojej ciotki,
{wyciga zakurzony welon ze stosu rupieci) Dlaczego nie w szafie?
Bryczesy wuja Eugeniusza! Dlaczego one wci tutaj, jeeli ostatni ko, na
ktrym jedzi wuj Eugeniusz, zdech bezpotomnie czterdzieci lat temu? adnego
porzdku, adnej zgodnoci z dniem biecym. adnej skromnoci ani inicjatywy.
Tutaj nie mona oddycha, chodzi, y!
Edek korzystajc z. zamieszania, jednym haustem oprnia filiank.
ELEONORA - {na boku do Edka) Edziu, jak ty piknie pijesz!
STOMIL - Mj drogi, tradycja mnie nie obchodzi, twj bunt jest mieszny. Sam
widzisz, e nie przywizujemy adnej wagi do tych pomnikw przeszoci, do tych
nawarstwie naszej rodzinnej kultury. Ot, tak sobie to wszystko ley. yjemy
swobodnie, {zagldajc do filianki) Gdzie moja kawa?
ARTUR - Ach, nie, nie, ojciec mnie zupenie nie rozumie. Nie o to chodzi, nie o
to!
STOMIL - Wytumacz si wic janiej, mj drogi. {do Eleonory) Nie ma ju kawy?
ELEONORA - Moe by, ale pojutrze. STOMIL - Dlaczego dopiero pojutrze.
ELEONORA
- Sama nie wiem. STOMIL - Dobrze, niech bdzie.
ARTUR - Suchajcie, mnie nie chodzi akurat o t tradycj. Tu ju nie ma w ogle
adnej tradycji ani adnego systemu, s tylko fragmenty, proch! Bezwadne
przedmioty. Wycie wszystko zniszczyli i niszczycie cigle, a zapomnielicie
sami, od czego si waciwie zaczo.
ELEONORA - To prawda. Stomil, pamitasz, jak rozbijalimy tradycj? Posiade
mnie w oczach mamy i papy, podczas premiery "Tannhausera", w pierwszym rzdzie
foteli, na znak protestu. Straszny by skandal. Gdzie te czasy, kiedy to jeszcze
robio wraenie. Starae si wtedy o moj rk.
STOMIL - Mnie si zdaje, e to byo raczej w Muzeum Narodowym, podczas pierwszej
wystawy Nowoczesnych. Mielimy entuzjastyczne recenzje.
ELEONORA - Nie, to byo w operze. Na wystawie to albo nie bye ty, albo nie
byam ja. Wszystko ci si pomylio.
STOMIL - Moliwe, (zapalajc si) Czas buntu i skoku w nowoczesno. Wyzwolenie
z wizw starej sztuki i starego ycia! Czowiek siga po samego siebie, zrzuca
starych bogw i siebie stawia na piedestale. Pkaj skorupy, puszczaj okowy.
Rewolucja i ekspansja! - to nasze haso. Rozbijanie starych form, precz z
konwencj, niech yje dynamika! ycie w stwarzaniu, wci poza granice, ruch i
denie, poza form, poza form!
ELEONORA - Stomil, jak ty odmodniae, nie poznaj ci.
STOMIL - Tak, bylimy modzi.
ELEONORA - Stomil, co ty mwisz! Przecie nie zestarzelimy si ani troch,
nigdy nie zdradzilimy tamtych ideaw. Dzisiaj take, wci naprzd, naprzd!
STOMIL - {bez entuzjazmu) A tak, rzeczywicie.
ELEONORA - Czy poddajemy si przesdom? Konwencjom krpujcym ludzko? Czy
nie
nas warto!
ARTUR - Jak?
STOMIL - Dynamiczn, czyli zawsze pozytywn, choby negatywnie. Czy mylisz, e
bylimy wycznie lepymi anarchistami? Bylimy take marszem ku przyszoci,
ruchem, procesem dziejowym. Bunt to postp w fazie potencjalnej. Nie jestemy
bez zasug wobec historii. Bunt to opoka, na ktrej postp buduje koci swj.
Im wikszy obszar buntu, tym rozleglejsza jest ta budowla. I moesz mi wierzy,
mymy przygotowali spory kawaek gruntu.
ARTUR - Wobec tego... po co te nieporozumienia? Jeeli ojciec jest take za
konstrukcj? Czy nie lepiej razem?
STOMIL - Nic podobnego. Wyjanijmy to lepiej od razu. Ja tylko obiektywnie
przedstawiem nasz rol w historii, niezalenie od naszych zamiarw. My zawsze
szlimy tylko wasn drog. Ale poprzez
negacj wszystkiego, co byo. torujemy drog przyszoci. ARTUR - Jakiej?
STOMIL - To ju nie do mnie naley. Moja rzecz - wychodzi poza form.
ARTUR - A wic jednak zostajemy wrogami.
STOMIL - Po co od razu tak tragicznie? Wystarczy, eby przesta martwi si o
zasady.
ELEONORA - Ja te si dziwi, dlaczego akurat ty, najmodszy, chcesz koniecznie
mie jakie zasady. Zawsze bywao odwrotnie.
ARTUR - Bo ja wchodz w ycie. W jakie ycie mam wej? Ja musz najpierw je
stworzy, ebym mia w co wej.
STOMIL - Nie chcesz by nowoczesny? Ty, w twoim wieku?
ARTUR - Ot wanie, nowoczesno! Nawet babcia zestarzaa si ju w wiecie,
ktry wypad z normy. W tej waszej nowoczesnoci babcia si zestarzaa! Wy
wszyscy starzejecie si w nowoczesnoci.
EUGENIUSZ - A jednak, omiel si wtrci, te rne zdobycze... na przykad
prawo do noszenia krtkich spodni... przewiew...
ARTUR - Wujcio by si lepiej nie odzywa. Czy wujcio nie widzi, e ju nic nie
jest moliwe, poniewa wszystko jest moliwe? Ach, eby wujcio cho ama
konwencj tymi spodniami. Ale nie, konwencje poamali ju przed wujciem. Zreszt
wujcio niewinny, wujcio przyszed na gotowe. Wszystko jest w prni!
STOMIL - Czego ty chcesz waciwie? Tradycji?
ARTUR - Porzdku wiata! STOMIL - Tylko tyle? ARTUR - ...I prawa do buntu.
STOMIL - No masz! Przecie ja ci cay czas namawiam: buntuj si.
ARTUR - Czy ojciec nie rozumie, e odebralicie mi ostatni szans? Tak dugo
bylicie antykonformi-stami, a wreszcie upady ostatnie normy, przeciw ktrym
mona si byo jeszcze buntowa. Dla mnie nie zostawilicie ju nic, nic! Brak
norm sta si wasz norm. A ja mog si buntowa tylko przeciw wam, czyli
przeciwko waszemu rozpasaniu.
STOMIL - Ale prosz bardzo, czy ja ci zabraniam? EUGENIUSZ - Dalej, Arturku,
poka im!
ELEONORA - Moe to ci nareszcie uspokoi. Ostatnio stae si taki nerwowy...
Eugenia daje znaki Edkowi. Schodz si za plecami Artura i tasuj karty.
ARTUR - (opadajc z rezygnacj} Niemoliwe. ELEONORA - Ale dlaczego?
EUGENIUSZ
- Wszyscy ci namawiamy.
ARTUR - Buntowa si przeciwko wam? A kto wy jestecie? Bezksztatna masa,
amorficzny stwr, zatomizowany wiat, tum bez formy i konstrukcji. Waszego
wiata ju nie mona nawet rozsadzi. Sam si rozlaz.
ARTUR - A ona co na to? ALA - Nic. Nie byo jej wtedy w domu. ARTUR - Wic jak
jej moga to powiedzie? ALA - No to moe nie powiedziaam. Nie pamitam. ARTUR
- Zapomniaa? ALA - Bo to byo dawno.
ARTUR - Chcesz niadanie? Ach, prawda, kawy ju nie ma. Pozwolisz, e usid
obok?
ALA - Ale prosz ci bardzo.
Artur przysuwa sobie krzeso i siada obok posania.
ARTUR - adnie wygldasz. (Ala mieje si bardzo gono) Z czego si miejesz?
ALA - (nagle przestaje si mia, ponuro) Ja? Zdawao ci si.
ARTUR - Przecie si miaa.
ALA - Nie k si ze mn!
ARTUR - Mylaem dosy czsto o tobie.
ALA - (krzykliwie i wulgarnie) Dalej!
ARTUR - Czsto wyobraaem sobie, e ci spotykam.
ALA - Dalej!
ARTUR - ...e siadamy obok siebie...
ALA - Dalej!
ARTUR - ...Rozmawiamy...
ALA - (zagrzewajc si jak na meczu bokserskim) Dalej!
ARTUR - ...O rnych sprawach...
ALA - Dalej!
ARTUR - (podnoszc gos) ...O rozmaitych sprawach!
ALA - Dalej, dalej!
Artur z caych si rzuca \v ni ksik, pozostawion przez Edka. Ale unika
ciosu, chowajc si pod kodr.
ARTUR - Wyjd!
ALA - {wystawiajc gow spod kodry) O co ci chodzi? (Artur milczy) ...No to
czemu rzucasz? {Artur milczy) ...Czego waciwie chcesz?
ARTUR - Wszyscy mnie o to pytaj. ALA - Dobrze. Wcale nie musz!
STOMIL - Prosz zajmowa miejsca, prosz zajmowa miejsca.
Scena ju przygotowana do "eksperymentu" Stomi-la. St odsunity na bok. Bliej
proscenium cztery krzesa w rzdzie, oparciami do widowni. W kolejnoci od lewej
do prawej zasiadaj na nich Eugenia, Eleonora, Eugeniusz- Edek bierze butelk z
nie dopitym piwem i ukradkiem, na palcach, usiuje wymkn si za kulisy.
Zauwaa to Eugeniusz, ktry wskazuje Edka Eleonorze.
ELEONORA - Edek, dokd? EDEK - Ja tylko na chwil...
ELEONORA - Natychmiast wr! (Edek zrezygnowany wraca i zajmuje krzeso na
prawym skraju, obok Eugeniusza, przy okazji bolenie nadeptujc mu na nog. Stomil
wychodzi do
pokoju, drzwi przy lewej kulisie, w korytarzu) Artur, Ala, co wy tam robicie?
Prosimy do nas!
ALA - A co to bdzie?
ARTUR - Eksperyment teatralny. To mania mojego ojca. (podaje jej rk. Ala
wyskakuje z legowiska, w dugiej do ziemi, nieprzezroczystej - uwaga dla
reyserw o zbyt atwych skojarzeniach - koszuli, penej zakadek, falbanek, a
wygldajcej raczej na strj ni na koszul nocn. Stoj obok krzese po prawej.
Edek, nie wstajc, wyciga rk i obejmuj Al wp. Artur zamienia si z ni
miejscami)
STOMIL - {ktry wrci tymczasem, niosc do due pudo, i wszed za katafalk,
wystaje mu stamtd tylko gowa) Prosz pastwa, prosz si skupi. Oto
AKT II
Ta sama scena co w akcie pierwszym. Noc. Jedna niedua, stojca lampa. Artur
siedzi w fotelu. Kto wchodzi.
ARTUR - Kto tu?
POSTA - To ja.
ARTUR - Kto taki?
POSTA - Twj wuj, Eugeniusz.
ARTUR - Haso?
EUGENIUSZ - Odnowa. Odzew?
ARTUR - Odrodzenie, (pauza) W porzdku. Niech wuj wejdzie.
Eugeniusz wchodzi w krg wiata. Siada naprzeciw Artura.
EUGENIUSZ - Uff, zmczyem si. ARTUR - Czy wszystko gotowe?
EUGENIUSZ - Zniosem ze strychu, co tylko si dao. Moli tam co niemiara. Jak
mylisz? Czy si uda?
ARTUR - Musi si uda.
EUGENIUSZ - Boj si, boj si. Oni s tak zdemoralizowani... Pomyl, cae ycie
w tym bajziu... pardon, chciaem powiedzie: w tym rozkadzie. Widzisz, nawet ja si ju
przyzwyczaiem. Przepraszam ci. ARTUR - Nie szkodzi. Co robi ojciec?
EUGENIUSZ - Jest w swoim pokoju. Pracuje nad now inscenizacj. Czy ci go czasem
nie al, Arturze? Ostatecznie on wierzy w t swoj sztuk.
ARTUR - Wic dlaczego wujcio sam nie daje mu satysfakcji?
EUGENIUSZ - Z przekory, lubi mu robi na zo. Zreszt jestem szczery. Mnie te
eksperymenty naprawd nie przekonuj. A ty w nie wierzysz?
ARTUR - Mam co innego na gowie. A matka?
Eugeniusz wstaje, podchodzi do drzwi w cianie na wprost, po lewej, i zaglda
przez dziurk od klucza.
EUGENIUSZ - Nic nie wida. Albo zgasia wiato, albo zasonia drzwi. Ciemno,
(wraca na poprzednie miejsce)
ARTUR - A babcia Eugenia?
EUGENIUSZ - Pewnie maluje si przed lustrem.
regu, to rozpasanie!
ALA - Ja udaj?
ARTUR - Oczywicie. Nie podoba ci si, bo nie jest ci to na rk. Ten dzisiejszy
brak stylu pozbawia ci wyboru, ogranicza twoje moliwoci. Moesz tylko
rozbiera si i ubiera, nic innego nie pozostaje.
ALA - Nieprawda!
ARTUR - Wic skd ten opr?
Pauza.
ALA - Mwisz logicznie, a sam powiedziae, e logika to bzdura. Aha?
ARTUR - Tak powiedziaem?
ALA - Pewnie, e powiedziae, przed chwil. Dobrze syszaam.
ARTUR - (niezadowolony) Musiaa si przesysze. ALA - Nic podobnego. Syszaam
wyranie. ARTUR - Mniejsza z tym. W kadym razie nie wierz ci. W gruncie rzeczy
wcale ci si nie podoba ta konwencja braku konwencji. Nie ty j wybraa.
ALA - A kto? ARTUR - My. Ty udajesz tylko. Nic wicej ci nie
pozostaje. Nikt nie chce si przyzna, e ulega komu.
ALA - A dlaczego miaabym si zgadza, jeeli mi si nie podoba?
ARTUR - Ze strachu, e inaczej nie bdziesz si podoba. Tak zawsze jest z mod.
Lepiej si przyznaj.
ALA - Nie.
ARTUR - Nie? A wic ju przyznaa, e miaaby si do czego przyzna. Suchaj,
po co te oszustwa? Zaklinam ci, tu chodzi o wiksze sprawy. Przecie nie
uwierz, e chcesz ze wszystkimi mczyznami na wiecie. No, moe wybraaby
sobie stu najlepszych, dwustu, dziesi tysicy, milion, ale ze wszystkimi - na
pewno nie. Podoba si wszystkim, tak, owszem, to inna sprawa, ale po to
wanie, eby mie mono wyboru. A jak inn moliwo preselekcji moe mie
kobieta, jak nie konwencj? No, jak?
ALA - Jestem samodzielna. Wiem, czego chc.
ARTUR - Ale z natury saba. Jakie masz szans, jeeli znajdujesz si od razu sam
na sam z nieznajomym, ktry jest od ciebie silniejszy i nie broni ci przed nim
adna konwencja? Mogaby mnie nie chcie nie wiem jak, ale gdyby tutaj nie
wszed przypadkiem Edek, nic by ci to nie pomogo. Jestem silniejszy.
ALA - Mog zapisa si na dudo.
ARTUR - Przecie ja mwi niejako metaforycznie! Czy kobiety naprawd nie s
zdolne zrozumie uoglnie?
ALA - Teraz duo kobiet zapisuje si na dudo. Ach, jak bym chciaa, eby mnie
baga o lito!
ARTUR - Bardzo dobrze. Pomau, a przyznasz si do wszystkiego. Tylko po co do
tego dudo? Wystarcz dobrze pomylane i ustalone konwencje. Klczabym wtedy
przed tob, tu, na tej pododze, z bukietem kwiatw w doni, i bagabym ci o
lito, o cie nadziei. A ty, bez adnego wysiku, bez zburzenia fryzury, jak
przy walce wrcz, bawiaby si swoj potg za murem konwencji. Czy to nie
lepsze ni dudo?
ALA - Naprawd? Klczaby?
ARTUR - Bez wtpienia.
ALA - No to klkaj.
ARTUR - Jak to?
ALA - Na kolana!
ARTUR - Niemoliwe.
ALA - (rozczarowana) Dlaczego?
ALA - Nie...
ARTUR - Tak - czy nie?
ALA - Musz jeszcze nad tym pomyle.
ARTUR - Nad czym tu si jeszcze namyla! Sprawa jest jasna jak soce. Musz
odbudowa wiat i do tego potrzebny mi jest lub. Czy to nie proste? Czego tu
jeszcze nie rozumiesz?
ALA - Niestety wszystko. ARTUR - A wic? ALA - Poczekaj...
ARTUR - Suchaj, nie mog teraz duej czeka. Tracimy tylko czas. Id i namyl
si. Wrcisz potem i dasz mi odpowied. Jestem pewien, e si zgodzisz.
Powiedziaem ci przecie wszystko.
ALA - I nic wicej mi nie powiesz? ARTUR - No, id ju. Zobaczymy si potem. ALA
- Wyrzucasz mnie?
ARTUR - Nie, tylko mam tu jeszcze co do zaatwienia na osobnoci.
ALA - A ja nie mog by przy tym? ARTUR - Nie. To nasza rodzinna sprawa.
ALA - Jak chcesz. Ale ja te bd miaa swoje sekrety, zobaczysz.
ARTUR - (niecierpliwie) Dobrze, dobrze, id ju. Pamitaj, spotkamy si w tym
samym miejscu.
Ala wychodzi na prawo. Artur natychmiast podsuchuje pod drzwiami w cianie na
wprost po lewej, potem podchodzi do drzwi w korytarzu, puka ostronie.
GOS STOMILA Kto tam?
ARTUR - (niezbyt gono) To ja, Artur.
STOMIL - Czego chcesz?
ARTUR - Chc z ojcem porozmawia.
STOMIL - Teraz? O tej porze? Jestem zajty. Przyjd
jutro. ARTUR - To pilna sprawa.
Pauza.
STOMIL - Powiedziaem ju, e nie mam czasu. Jutro porozmawiamy. (Artur prbuje
klamk, a st\vier-dziwszy, te drzwi s zamknite na klucz, uderza w nie
ramieniem, Stomil ot\viera drzwi i ukazuje si w swojej wiecznej piamie) Czy
ty oszala? Co to ma znaczy?
ARTUR - (doniosym szeptem) Niech ojciec tak nie krzyczy...
STOMIL - (mimo woli zniajc gos) Dlaczego jeszcze nie pisz?
ARTUR - Nie mog spa. Nadszed czas dziaania.
STOMIL - No to dobranoc, (usiuje wej z powrotem. Artur nie pozwala mu)
ARTUR - Chciaem zapyta... Czy tacie nie jest przykro?
STOMIL - Z jakiego powodu?
ARTUR - Przez tego Edka.
STOMIL -^ Edek? Owszem, jest tu taki.
ARTUR - Co ojciec o nim sdzi?
STOMIL - Zabawny typ.
ARTUR - Zabawny? Obrzydliwa figura.
STOMIL - Przesadzasz, przesadzasz. To bardzo ciekawa posta. W pewnym sensie
wyjtkowo nowoczesna. Wanie przez swoj autentyczno.
ARTUR - To wszystko?
STOMIL - My wci jestemy zaraeni nadwiado-moci. Przeklte dziedzictwo
wiekowej kultury.
Wprawdzie zrobilimy ju wiele, eby si jeJ^po-zby, ale daleko nam jeszcze do
naturalnoci J Edek jest dzieckiem szczcia. Urodzi si taki, jakimi my
wszyscy powinnimy zosta. To, co u niego jest darem przyrodzonym, my osigamy
za cen wysiku, sztuk. Dlatego on mnie interesuje jako artyst. Ceni go tak,
ARTUR - Niech ojciec to wemie ze sob. (bierze z katafalku porzucony tam przez
Stomila, podczas pierwszego aktu, rewolwer i wrcza go Stomilowi)
STOMIL - Co to jest?
ARTUR - Przecie nie pjdzie tam ojciec z goymi rkami...
Pauza.
STOMIL - (spokojnie) Przejrzaem ci.
ARTUR - (popychajc go -w kierunku drzwi) Szybciej, niech ojciec ju idzie, nie
ma czasu!
STOMIL - (uwalniajc si od niego) Przejrzaem ci, synu. Ty chcesz tragedii.
ARTUR - (cofa si) Jakiej znowu tragedii?... Co ojciec...
STOMIL - Ndzny graczu, modociany produkcie szalonej idei!
ARTUR - Co mi tu ojciec...
STOMIL - (rzuca rewolwer na stf) Mam go zastrzeli? I moe jeszcze j i siebie,
co?
ARTUR - Ale skde znowu, ja tylko artowaem. To na wypadek, gdyby Edek... Po
nim wszystkiego mona si spodziewa...
S'10MIL - To by ci si podobao! Zdradzony m krwi zmywa hab. Gdzie ty to
wyczyta, w jakich starych romansach? Odpowiedz!
ARTUR - Ojciec mi insynuuje!
STOMIL - Wiedziaem, e modo ceni idee ponad ycie, ale nie wiedziaem, e
mj wasny syn powici dla nich wasnego ojca. Siadaj. (Artur siada posusznie)
A teraz porozmawiamy. Chcesz przywrci wiat do normy. Dlaczego? O to nie
pytam. Twoja sprawa. Nasuchaem si o tym ju dosy od ciebie. I nie wtrcaem
si w to, dopki nie przebrae miary. Ale teraz dosy! O, sprytnie to sobie
wymylie. Tragedia - tego ci trzeba! Tragedia - od wiekw najpeniejszy wyraz wiata niewzruszonych poj. To ci jest
potrzebne, chciae mnie zmusi do tragedii. Zamiast mozolnej rekonstrukcji, ty
od razu w sam rodek. A to, e przy okazji kto zginie, e do wizienia pjdzie
twj wasny ojciec, o to mniejsza; to ci ju nie obchodzi. Byle tylko twj
zamiar si uda. Przydaaby ci si tragedia, co? Wiesz, co ci powiem? Jeste
ordynarny, brudny formalista. Nie zaley ci ani na mnie, ani na twojej matce.
Niech wszyscy gin, byle ocali form. A najgorzej, e nie zaley ci nawet na
sobie. Fanatyk!
ARTUR - Skd ojciec wie? A moe ja nie tylko dla formy?
STOMIL - Ty nie lubisz Edka? ARTUR - Nienawidz.
STOMIL - Dlaczego? Edek to konieczno. To szczera prawda, ktrej tak dugo
szukalimy gdzie indziej, bo wyobraalimy j sobie inaczej. Trudno, Edek to
fakt. Nie mona nienawidzi tego, co konieczne. Trzeba polubi.
ARTUR - Jak? Czy mam si z nim caowa? Konieczno stworz ja!
STOMIL - Aj, aj, aj, wci mwisz jak uparte dziecko. Nie lubi i nie lubi. No to
jeeli tak... pozostaje tylko jedno wyjanienie. Ale oczywicie! Suchaj, moe
ty masz Edypa?
ARTUR - Jakiego Edypa?
STOMIL - Kompleks Edypa. Rozumiesz? Bye u psychiatry?
ARTUR - Nie, mama jest, owszem, niczego sobie, ale to nie to.
STOMIL - Szkoda. Przynajmniej by byo wiadomo, czego si trzyma. Wszystko by
byo lepsze ni twoje szalestwo. Wobec tego jeste jednak tylko formalist.
ARTUR - Nie jestem formalist. STOMIL - Jeste. aosnym i niebezpiecznym.
ARTUR - Nie, moe to tak wyglda, ale ja naprawd ju duej nie mog. Nie mog
tak y jak wy.
STOMIL - Co zrobi, kiedy on nie puszcza. Ani tak, ani siak. Mwie o
kompromisie? To wanie przez niego.
ARTUR - Wie ojciec co? Moe jednak sprbujemy. adne ryzyko. Najwyej go ojciec
zastrzeli.
STOMIL - Tak uwaasz? Ja nie mam wiary.
ARTUR - Wiara przyjdzie potem. Najwaniejsze, eby podj decyzj.
STOMIL - Kto wie, moe masz racj...
ARTUR - Na pewno! Przekona si ojciec. Bdzie tragedia!
STOMIL - Wracasz mi siy. Jednak co modzieczy entuzjazm, to nie sceptycyzm
epoki. Ech, modo, modo...
ARTUR - Pjdziemy?
STOMIL - Chodmy. Przy tobie czuj si raniej. (wstaj)
ARTUR - I jeszcze jedno... Niech ju ojciec da sobie spokj z tymi
eksperymentami, ja prosz. To tylko dalsza dezintegracja.
STOMIL - Co robi... Kiedy tragedia jest ju niemoliwa, a farsa nudzi,
pozostaje tylko eksperyment.
ARTUR - Ale to tylko pogarsza sytuacj. Przestanie ojciec?
STOMIL - Nie wiem, nie wiem... ARTUR - Niech ojciec da sowo.
STOMIL - Pniej, pniej, teraz ju chodmy. (Artur ponownie wrcza Stomilowi
rewolwer)
ARTUR - Ja zostan pod drzwiami i bd czeka. Gdyby ojciec potrzebowa pomocy,
wystarczy mnie zawoa.
STOMIL - O, nie, to on bdzie krzycza, nie ja. ARTUR - Ja zawsze w ojca
wierzyem.
STOMIL - I susznie. Byem najlepszym strzelcem w puku. egnaj, (idzie do drzwi
w cianie na wprost, po prawej)
ARTUR - Nie tam, przecie tam jest kuchnia! STOMIL - (niezdecydowany) Pi mi si
chce...
ARTUR - Potem, kiedy bdzie po wszystkim. Teiaz nie ma czasu.
STOMIL - Niech bdzie. Zastrzel go o suchym gardle, (przechodzi do drzwi po
lewej i kadzie rk na klamce) A, otr, zapaci mi teraz za wszystko.
Wchodzi ostronie do pokoju, zamykajc za sob drzwi po cichu. Artur czeka w
napiciu. Cisza niczym nie zmcona. Artur przechadza si nerwowo. Scena
oczekiwania przedua si, Artur patrzy na zegarek, chodzi coraz szybciej.
Decyduje si wreszcie i z rozpdem otwiera na ocie oba skrzyda drzwi, tak aby
ukazao si cae wntrze pokoju. Ukazuje si tam obraz nastpujcy: pod nisko
zwieszon lamp, ktra rzuca silne wiato na okrgy stolik, siedz: Eleonora,
Edek, Eugenia i Stomil, grajc w karty. Stomil wanie wykada kart.
ARTUR - Co Edek robi? Dlaczego Edek nie... STOMIL - Psst! Hamuj si, chopcze.
ELEONORA - To ty, Artur? Jeszcze nie pisz?
EUGENIA - A nie mwiam, e on i tak nas znajdzie? Przed nim si nie schowasz.
ARTUR - Ojciec... z nimi?! STOMIL - Tak si zoyo... Nie moja wina...
ELEONORA - Stomil przyszed w sam por. Nie mielimy czwartego.
ARTUR - Jak ojciec moe! STOMIL - Mwiem przecie, e wyjdzie farsa.
EDEK - Panie Stomil, paska kolej. Wykadaj si pan.
STOMIL - Karta plac! (do Artura) Niewinna rozrywka. Sam widzisz, jaka jest
sytuacja. Nic si nie dao zrobi.
ARTUR - Ale ojciec da sowo!
STOMIL - Niczego nie obiecywaem... Trzeba poczeka.
ELEONORA - Stomilu, skup si, zamiast rozmawia na boku.
ARTUR - Haba!
EUGENIA - (rzucajc karty) Nie, ja w takich warunkach nie mog gra! Niech kto
wyprowadzi std tego szczeniaka.
EDEK - Nie przejmuj si, babu.
ELEONORA - Wstydziby si, Arturku, tak przestraszy babci.
EUGENIA - A prosiam, eby zamkn drzwi na klucz. On tylko chodzi i szuka, jak
by si do mnie przyczepi. Pewnie mi znowu kae i na katafalk!
ELEONORA - Wykluczone, nie pucimy babci, zanim nie skoczymy roberka.
ARTUR - (uderzajc pici w stolik) Dosy tego! ELEONORA - Ale mymy dopiero
zaczli!
EDEK - Niech pan Artek lepiej posucha mamusi. Ona ma racj. Zapis cakiem
wiey.
ARTUR - (wyrywajc im karty) Musicie mnie teraz wysucha, ja mam co do
powiedzenia. Zaraz, natychmiast!
STOMIL - Ale, Arturze, to sprawa midzy nami, po co zaraz rozgasza?
ARTUR - Nie chcielicie po dobroci, to ja was zmusz! Koniec gry!
ELEONORA - Co takiego?
EDEK -- Eje, czy to tak adnie? Gdybym ja by paskim tatusiem, spucibym panu
lanie.
ARTUR - Co? Ty jeszcze miesz si odzywa? {spokojnie, stanowczo) Niech no mi
ojciec da rewolwer!
EDEK - Poartowa nie wolno?
ELEONORA - Rewolwer? Matko wita, Stomilu, nie dawaj mu adnego rewolweru!
Powiedz mu, ka mu co, jeste w kocu jego ojcem!
STOMIL - {silc si na surowy ton) Posuchaj no, Arturze, nie jeste ju
dzieckiem i przykro mi, e musz do ciebie przemawia w tym tonie, ale ze
wzgldu na matk...
Artur wyciga mu rewolwer z kieszeni piamy. Wszyscy zrywaj si od stolika.
EUGENIA - Przecie to furiat! Stomilu, dlaczego go spodzi? Co za
lekkomylno!
S'iOMlL - A mama to niby nie wie? EDEK - Panie Arturku, co pan...
ARTUR - Milcze! Wszyscy do salonu! {zebrani wychodz pojedynczo na rodek
sceny. Artur przepuszcza ich obok siebie. Do ojca, kiedy ten przechodzi koo
niego) My jeszcze porozmawiamy.
STOMIL - C chcesz? Zrobiem, co mogem. ARTUR - Teraz wiem, ile ojciec moe.
Eugenia siada na sofie, Eleonora na fotelu, Edek staje w kcie, wyjmuje grzebyk
z tylnej kieszeni spodni i przyczesuje si nerwowo.
STOMIL - (staje przed Eleonor, rozkada rce) Chciaem go uspokoi. Sama
syszaa...
ELEONORA - Oferma. I to ma by ojciec. Ach, gdybym ja bya mczyzn!
STOMIL - Dobrze ci mwi. Wiesz dobrze, e to niemoliwe.
Wbiega Eugeniusz.
EUGENIUSZ - (do Artura) Co? Ju? ARTUR - Jeszcze nie. Czekam na odpowied.
EUGENIUSZ - Mylaem, e ju. Syszaem jakie krzyki, przybiegem czym prdzej.
ARTUR - Nic nie szkodzi, dobrze, e wujcio przyszed. Niech wujcio tu zostanie i
popilnuje ich troch. Ja zaraz wrc, (oddaje mu rewolwer)
EUGENIUSZ - Tak jest. ELEONORA - Czy ja ni?
ARTUR - (do Eugeniusza) ...I eby nikt si nie rusza z miejsca!
EUGENIUSZ - Tak jest.
ELEONORA - Czy wycie obaj zwariowali? ARTUR - W razie czego kula w eb.
AKT III
wiato dzienne. To samo pomieszczenie, ale ani ladu poprzedniego baaganu.
Mamy przed sob klasyczny salon mieszczaski sprzed pwiecza. Znikny
rozpomienia, niekonturowoci, zamazania. Draperie, ktre przedtem, rozmaicie
plec, pwiszc, nadaway scenie przypadkowe sfadowania i ca upodobniay
do rozbetanej pocieli, znalazy si na swoim miejscu, stay si porzdnymi
ALA - Aha, pewnie dlatego teraz tak si wszyscy wstydz. A mama co na to?
ELEONORA - Robiam, co mogam. ALA - Dla niego?
ELEONORA - Dla siebie. On mi tak kaza. ALA - To znaczy, tak jakby dla niego.
ELEONORA - Pewnie, e dla niego. Gdyby go znaa, kiedy by mody...
ALA - Niech mi mama poprawi tu, z boku. A on o tym wie?
ELEONORA - O czym?
ALA - Niech mama nie udaje. Ja te jestem dorosa. O Edku.
ELEONORA - Pewnie, e wie. ALA - I co on na to?
ELEONORA - Niestety, nic. On udaje, e nie dostrzega.
ALA - Fatalne, (wchodzi Edek z biaym obrusem) EDEK - Czy mona ju nakrywa do
stou?
ELEONORA - Jak chcesz, Edziu. (poprawia si) Niech Edward nakrywa.
EDEK - Sucham, prosz pani. (przykrywa st obrusem i wychodzi, zabierajc ze
sob aparat)
ALA - Co mama w nim widzi?
ELEONORA - O, Edek jest taki prosty... Jak samo ycie. Brutalny, ale w tym
wanie jego wdzik. Nie ma kompleksw. Dziaa odwieajco. On umie chcie
naprawd, chcie piknie. Kiedy siada, siedzi jak samo siedzenie, zwyczajnie,
lecz dogbnie. Kiedy je albo pije, jego odek staje si symfoni natury.
Lubi patrze, jak on trawi. Prosto i szczerze. Doznaj wtedy prawdziwej
rozkoszy obcowania z ywioem. Czy zwrcia kiedy uwag, jak on cudownie
poprawia sobie spodnie? W tym gecie jest po prostu krlewski. Stomil te ceni
autentyczno.
ALA - Owszem. Ale mnie to a tak bardzo nie fascynuje.
ELEONORA - Bo jeste za moda. Nie odkrya jeszcze bogactwa prawdziwej
prostoty. Ucz si, to rzecz dowiadczenia.
ALA - Postaram si. Czy mama sdzi, e dobrze
robi wychodzc za Artura? ELEONORA - O, Artur to co innego. On ma zasady.
ALA - Stomil te mia zasady. Mama sama powiedziaa. O tym obowizku i prawie do
szczcia.
ELEONORA - Nie, to byy tylko pogldy. Stomil
wanie walczy z zasadami. Za to Artur ma elazne
zasady. ALA - Wycznie.
ELEONORA - Co ty mwisz, Alu! To pierwszy czowiek z zasadami od pidziesiciu
lat. Czy to ci si nie podoba? Jest przez to taki oryginalny! Tak mu jest z tym
do twarzy!
ALA - Mama uwaa, e zasady powinny mi wystarczy?
ELEONORA - S troch starowieckie, to prawda, ale za to takie niezwyke w
dzisiejszych czasach...
ALA - Mamo, ja chc Artura nawet z zasadami, jeeli nie mona inaczej. Ale ja
nie chc zasad bez Artura.
ELEONORA - Czy ci si nie owiadczy? Czy si z tob nie eni?
ALA - To nie on.
ELEONORA - A kto, jeli aska?
ALA - Jego elazne zasady.
ELEONORA - Wic dlaczego si zgodzia?
ALA - Bo mam nadziej.
ELEONORA - Fatalne, (wchodzi Edek niosc stos talerzy)
EDEK - Czy mog kontynuowa?
ALA - Wal, Edziuniu. (poprawia si) Niech Edward wali. To jest, niech Edward
kontynuuje.
ELEONORA - Edziu, ciebie to nie mczy? Taka zmiana? Nie gniewaj si, to pomys
tych szalecw.
EDEK - E, co by miao mczy.
ELEONORA - A nie mwiam? On we wszystkim jest taki swobodny, taki naturalny jak
motyl! Edziu, jak ty piknie nakrywasz.
EDEK - Co si bd opieprza. ALA - Edek, chod tutaj.
EDEK - Sucham, prosz panienki, (zblia si. Dzwony stopniowo milkn)
ALA - Powiedz, czy ty masz zasady?
EDEK - Owszem, mog mie.
ALA - Jakie?
EDEK - Pierwszorzdne.
ALA - Mgby wymieni chocia jedn?
EDEK - A co ja z tego bd mia?
ALA - Mgby czy nie mgby?
EDEK - No to niech strac. Chwileczk, (stawia na ziemi stos talerzy i wyciga z
kieszeni may notes) Mam zapisane, (kartkuje) Jest! (czyta) "Ja ci kocham, a ty
pisz".
ALA - I jakie jeszcze?
EDEK - "Zaley jak ley".
ALA - Nie kr si, tylko czytaj.
EDEK - Kiedy ja wanie przeczytaem. To jest zasada.
ALA - Dalej, dalej! (Edek chichoce) Z czego si miejesz?
EDEK - Bo tu jest takie jedno... ALA - Czytaj!
EDEK - ...Kiedy nie mog przy paniach. To jest za mieszne.
ALA - I to s twoje zasady? EDEK - Nie, prosz pani, przepisaem od jednego
kolegi, co pracuje w kinie. ALA - A sam nic nie wymylie? EDEK - (z dum) Nic.
ALA - A dlaczego? EDEK - Bo ja i tak wiem swoje. ELEONORA - Tak, tak, Edziu, ty
wiesz swoje!
Wpada Stomil, za nim Eugeniusz, niosc sznurowany gorset. Edek wraca do
nakrywania stou.
STOMIL - Nie, nie! To ju przesada!
EUGENIUSZ - Ale zapewniam ci, e bdziesz zadowolony!
ELEONORA - A wy co znowu wyprawiacie?
STOMIL - (wymykajc si Eugeniuszowi) On chce, ebym ja to woy!
ELEONORA - Co to jest?
EUGENIUSZ - Gorset po pradziadku. Bardzo istotna rzecz. Sznuruje kibi i
zapewnia nienagann figur w kadej sytuacji.
STOMIL - Za nic na wiecie! Woyem ju kamaszki i ten przeklty konierzyk!
Chcecie mnie zabi?
EUGENIUSZ - Jak si powiedziao "A", to trzeba powiedzie "B".
STOMIL - Ja nic nie chc powiedzie! Ja chc y!
EUGENIUSZ - Stare przyzwyczajenie. No, chod, Sto-milu, dosy figli. Sam
przyznae, e utye ostatnio.
STOMIL - Ja chc by gruby! ycie zgodne z natur!
EUGENIUSZ - ycie uatwione. Lepiej zgd si dobrowolnie. Nic ci nie pomoe.
STOMIL - Nora, bro mnie!
ELEONORA - Moe rzeczywicie miaby lepsz sylwetk?
STOMIL - Po co? Ja jestem wolny, gruby artysta! (ucieka do swojego pokoju,
Eugeniusz za nim. Drzwi zamykaj si za nimi)
ty sprchniaa protezo...
ELEONORA - Zrbcie co, on go udusi! ARTUR - Ty oszucie... (rozlega si gony,
tryumfalny "Marsz weselny" Mendelssohna na pen orkiestr. Artur puszcza
Eugeniusza, bierze ze stou karafk i rzuca ni za kulis, gdzie karafka rozbija
si z wielkim hukiem. Marsz urywa si w p taktu.
Artur pada na fotel wyczerpany) EDEK - {wchodzi) Mam zmieni pyt? ELEONORA Kto ci kaza to zagra?
EDEK - Pan Eugeniusz. Miaem to puci, jak tylko
przyjdzie pan Artur. EUGENIUSZ - (apic oddech) To prawda... poleciem
mu...
ELEONORA - Na razie bez muzyki. EDEK - Dobrze, prosz pani. (wychodzi) ARTUR Oszustwo, wszystko oszustwo... {zapada
si w sobie) STOMIL - {pochyla si nad nim) Jest zupenie pijany.
EUGENIUSZ - To potwarz, bezczelne oszczerstwo! Ten mody czowiek zna miar i
obowizek!
ELEONORA - Ja te nie wierz. Artur nigdy nie pije. STOMIL - Chyba znam si na
tym? ELEONORA - Ale eby akurat dzi. STOMIL - Kawalerski wieczr.
Ala nalewa wody do szklanki i poi Artura.
EUGENIUSZ - To jakie nieporozumienie, nie trzeba
wyciga przedwczesnych wnioskw. Wszystko si
wyjani. STOMIL - Tak. Poczekaj tylko, Artur ci wszystko
wytumaczy. Ju nawet zacz.
ELEONORA - Cicho, budzi si!
ARTUR - {unosi gow i wskazuje na Stomila) Co to jest?
ELEONORA - Wasnego ojca nie poznaje, nieszczcie! (pacze)
ARTUR - Cicho, kobiety! Nie pytam o moje pochodzenie. Co znaczy ta maskarada?
STOMIL - (ogldajc sobie nogi) To? To s kama-szki...
ARTUR - Ach, racja... kamaszki... (popada \v zadum)
EUGENIUSZ - Artur jest troch zmczony, ale wszystko wrci do normy. Na miejsca,
baczno! adnych zmian w programie! (do Artura, przymilnie) H h, Arturku, to
by tylko art, co? Chciae nas wyprbowa, co? Ach, ty figlarzu! Ale wiedz, e
my wszyscy trzymamy si twardo. Wszyscy poza-pinani jak naley, na wszystkie
guziki, z gry na d, raz na zawsze! Stomil chcia nawet woy gorset. Gowa
do gry, Arturku, odpocznij sobie, a potem do lubu!
STOMIL - A ten cigle swoje. Czy nie widzisz, e on si urn jak winia, ty
cieniu przeszoci? Moja krew, moja krew!
EUGENIUSZ - Nieprawda, milcze! Do dziea, Arturku, do dziea! Wszystko gotowe.
Jeszcze tylko jeden krok...
ARTUR - (osuwajc si na kolana przed Stomilem) Ojcze, przebacz!
STOMIL - A to co znowu, jaka nowa sztuczka?
ARTUR - (idc za nim na kolanach) Byem szalony! Nie ma powrotu, nie ma
teraniejszoci, nie ma przyszoci. Niczego nie ma!
STOMIL - (umykajc mu) Nihilista czy co!
ALA - (zrywajc welon) A ja? Czy mnie take nie ma?
ARTUR - (zmieniajc kierunek i idc na kolanach do Ali) Ty przebacz mi take!
ALA - Dziecko, tchrz! Impotent!
ARTUR - Nie, nie, nie trzeba tak mwi, nie trzeba... Ja si nie boj, tylko
uwierzy nie mog, ja wszystko, ja ycie wasne, ale powrotu nie ma, nie ma, ta
stara forma nie stworzy nam rzeczywistoci, ja si pomyliem!
ALA - O czym ty mwisz?
EUGENIUSZ - Arturze, wiesz, e ja nie popieram Stomila, ale czy nie posuwasz si
za daleko? Czuj si w obowizku ci przestrzec. Jestem za wolnoci jednostki,
mimo wszystko.
ARTUR - A teraz znajdziemy ide.
STOMIL - (rwnoczenie z Eugeniuszem i Eleonor) Jak ty mwisz do ojca?
EUGENIUSZ - Ja umywam rce. ELEONORA - Arturze, po si, zrobi ci kompres!
ARTUR - Nikt std nie wyjdzie, dopki nie znajdziemy idei. Edek, nie wypuszczaj
nikogo.
EDEK - Tak jest.
Pauza.
ELEONORA - Znajdcie mu co i niech da spokj. Musz wyj, bo ciasto mi si
przypali.
EUGENIUSZ - Moe i lepiej mu si nie sprzeciwia... Jest ich dwch.
ARTUR - Co wujcio proponuje? EUGENIUSZ - Czy ja wiem... Moe Bg? ARTUR Nie
chwyci. To ju byo.
EUGENIUSZ - Masz racj. Ju za moich czasw to nie szo. Ja sam wychowaem si w
wieku owiecenia i nauk cisych. Boga zaproponowaem tylko dla formy.
ARTUR - Nam ju nie formy trzeba, ale ywej idei. EUGENIUSZ - No to moe sport?
Jedziem kiedy
konno...
ARTUR - Wszyscy ju wicz, ale to nie daje rezultatw.
EUGENIUSZ - Nic wicej mi nie przychodzi do gowy. Moe Stomil co powie.
STOMIL - Ja zawsze mwiem, e eksperyment. ARTUR - Mwmy powanie.
STOMIL - Kiedy ja mwi powanie. Chodzi o to, eby torowa drog. Czowiek
osiga coraz to nowe zdobycze, a zdobycze wynikaj z dowiadcze. Odrzuca i
dowiadcza. Siga wci po nowe ycie.
ARTUR - Nowe ycie! Ja nie wiem, co robi ze starym, a ojciec mi tu jeszcze mwi
o nowym yciu. To ju troch za duo.
STOMIL - Jak sobie chcecie, ale jak dotd wszystko jest w fazie eksperymentu.
EUGENIUSZ - Eleonora, moe ty o czym wiesz?
ARTUR - Kobiet nie ma co pyta.
ELEONORA - Wiedziaam, ale zapomniaam. Wszystko na mojej gowie. Zapytajcie
Edka.0n ma zdrowy rozsdek. Jak on co powie, to mona mu wierzy.
STOMIL - Tak, Edek to mdro zbiorowa.
ARTUR - A ty, Edek?
EDEK - Postp, prosz pana.
ARTUR - Jak to naley rozumie?
EDEK - No, w ogle postp...
ARTUR - Ale jaki postp?
EDEK - Postpowy. Do przodu.
ARTUR - Znaczy si... naprzd?
EDEK - Tak jest. Przodem do przodu.
ARTUR - A ty?
EDEK - Ty te do przodu.
ARTUR - Ale wtedy przd bdzie z tyu?
EDEK - Zaley, jak popatrze. Jak od tyu do przodu, to wtedy przd bdzie z
przodu, cho do tyu.
ARTUR - To jakie mtne. EDEK - Ale postpowe, prosz pana.
Wchodzi Eugenia, wspierajc si na lasce.
siebie te mam co w podarunku: form jak tylko zechc, nie jedn, ale tysic
moliwych, mog stworzy i zburzy, co
zechc. Wcieli si, wycieli, odcieli. Wszystko jest we mnie, tu! (uderza si
w pier. Zebrani patrz na niego z przeraeniem)
EUGENIUSZ - A wic do tego ju doszo?
STOMIL - E tam, nie trzeba si przejmowa. To tylko szczeniackie zabawy. Sowa,
sowa, sowa. Jak on ma wadz nad nami?
EUGENIUSZ - Susznie. Na czym on opiera to swoje gadanie? cz nas tylko wizy
krwi, a nie jaka abstrakcja. Nic nam nie moe zrobi.
ARTUR - Jak? To bardzo proste. Mog was zabi.
STOMIL - {unoszc si z fotela i opadajc z powrotem) Zabraniam ci... wszystko
ma swoje granice!
ARTUR - Granice mona przekroczy. Czycie mnie tego nie uczyli? Wadza nad
yciem i mierci, co moe mi da wiksze panowanie? Odkrycie proste i genialne.
EUGENIUSZ - Nonsens. Bd y tak dugo, jak mi si bdzie podobao. To jest,
przepraszam, jak bdzie si podobao... Komu waciwie? Stomil, ty wiesz, komu?
STOMIL - Powiedzmy... naturze.
EUGENIUSZ - O, wanie. Naturze albo przeznaczeniu.
ARTUR - Mnie!
EUGENIUSZ - {zrywajc si) Wolne arty!
ARTUR - A jeeli ja bd wujka przeznaczeniem?
EUGENIUSZ - Eleonora, Stomil, co to ma znaczy? Ja sobie wypraszam, to wasz syn!
ELEONORA - Widzisz, Arturku? Przestraszye wujka, cay zblad. Le, Stomilu,
nie uno si, przynios ci poduszk.
ARTUR - Czy mylicie, e ja bym si wzi do rzeczy, nie majc adnego pokrycia?
mier jest w was, jak sowik w klatce, ode mnie tylko zaley, eby go wypuci.
No i co, czy dalej uwaacie, e jestem utopist, gadu, marzycielem?
EUGENIUSZ - H, h, Arturku, trzeba przyzna, e ty masz gow, jak on to
wszystko sprytnie wymyli! Nie ma co, u was tam, na uniwersytecie, tgo was
wicz. Takiego nie przegadasz. No, ale my tu gadu-gadu, a czas leci. Ja nawet,
owszem, lubi tak sobie pogada filozoficznie, naukowo, zwaszcza z modzie.
Ale pogadalimy sobie, koncept si rozrusza i czas na co konkretnego. Dosy
tych teorii, chodmy lepiej co przegry. Prawda, Eleonoro?
ELEONORA - Ja to ju dawno chciaam powiedzie, ale nie dacie mi doj do sowa.
Artur, dosy tego, za ze stou albo zdejm buty!
ARTUR - Susznie, wujaszku, susznie, czas na co konkretnego. Edek, ty mj
pospny aniele boskiej abstrakcji, czy jeste gotowy?
EDEK - Gotowy, szefku. ARTUR - No to bierz go!
EUGENIUSZ - {cofajc si ku wyjciu) Co chcesz zrobi?
ARTUR - Na pocztek rozwalimy wujcia.
ELEONORA - "Rozwalimy"... Fuj, co za uliczne wyraenia!
STOMIL - I to wanie teraz, kiedy mam niedobre cinienie...
EUGENIUSZ - {umykajc ku wyjciu) Dlaczego akurat mnie?! (Edek zastpuje mu
drog)
ARTUR - Teoa! Edek, poka mu, e si myli. Za kogo wy mnie bierzecie,
przyziemna hooto?
Edek zastpuje drog Eugeniuszowi.
EUGENIUSZ - To nie jest aden system, to jest chamstwo!
ARTUR - Edek, rb swoje.
EUGENIUSZ - (uciekajc przed Edkiem, ktry goni go pewnymi, kocimi ruchami)
Czego chce ode mnie ten pacho? Precz, rce przy sobie!
ARTUR - To nie pacho, tylko rami mojego ducha. Ciao mojego sowa.
STOMIL - (szarpic konierzyk) Eleonora, sabo mi, Eleonora!
ELEONORA - Ojciec zemdla! EUGENIUSZ - (uciekajc} Szaleniec, zbrodniarz!
ARTUR - (wstaje z krzesa i wznosi rk) Nie! Tylko czowiek, ktry si nie cofa
przed jedyn moliwoci. Jestem czysty jak sama natura. Czuj si wolny! wolny!
ALA - Artur...
ARTUR - Poczekaj. Najpierw zbawienie wiata.
ALA - Ja ci zdradziam z Edkiem.
Pogo Edka za Eugeniuszem ustaje, obaj zatrzymuj si i patrz na Artura i Al.
Eleonora zajta klepaniem Stomila po twarzy i podobnymi zabiegami.
ARTUR - (opuszczajc powoli rk, po chwili) Co
takiego? ALA - Mylaam, e ci to obojtne. Przecie enisz
si ze mn tylko dla zasady. ARTUR - (siada oguszony na krzele) Kiedy?
ALA - Dzisiaj rano. ARTUR - (do siebie) Tak, tak...
ALA - Myl, e ci to nie powinno przeszkadza. Ja tylko tak sobie... Patrz,
jestem gotowa do lubu. (wkada welon) Jak ci si podobam?
ARTUR - (nieudolnie schodzi ze stou, czepiajc si go, na olep) Poczekaj,
poczekaj, jak to... ty mnie? Ty - mnie?
ALA - (ze sztuczn swobod) Zapomniaam ci o tym powiedzie, bye taki
zajty... Moemy ju i. Czy chcesz, ebym woya rkawiczki? S troch za
ciasne. Czy jestem dobrze uczesana?
ARTUR - (ryczy) Mnie?
ALA - (udajc zdziwienie) Ach, ty jeszcze cigle o tym? Nie wiedziaam, e to
ci tak zainteresuje. Mwmy lepiej o czym innym.
ARTUR - (z powrotem zapadnity \v sobie, krci si koo stou na olep, sprawia
wraenie, e wszystkie jego wadze umysowe straciy kontakt z jego ciaem,
ktre zachowuje si mechanicznie, ale bez koordynacji. Mwi monotonnie,
jkliwym, skarcym si gosem) Jak moga... jak moga...
ALA - Powiedziae mi, e potrzebujesz mnie jako wsplniczki. Pamitasz? Czy
dobrze ci zrozumiaam? Rozmawialimy na rne tematy, bye taki mdry, e a
mi zaimponowae. Edek by tak nie potrafi.
ARTUR - (ryczy) Edek!
ALA - Edek to co innego.
ARTUR - (paczliwie) Dlaczego mi to zrobia?...
ALA - Co ci jest, skarbie? Powiedziaam ju: byam przekonana, e ci na tym nie
zaley. Doprawdy,
dziwi si tobie. Takie historie to drobiazg. auj
nawet, e ci powiedziaam. ARTUR - Ale dlaczego...
ALA - Co za uparciuch! No... miaam swoje powody. ARTUR - (.ryczy) Jakie?!
ALA - ...Ale lepiej nie mwmy o tym. Ciebie to mczy.
ARTUR - Mw!
ALA - Kiedy ja tylko troszeczk...
ARTUR - Dalej! Jakie powody?
ALA - (przestraszona) No, takie malukie, takie malusienieczkie...
ARTUR - Dalej!
ALA - Nic ci nie powiem. Ty si od razu obraasz.
ARTUR - O Boe!
ALA - Jak chcesz, to moemy nie rozmawia. Czy to moja wina?
ARTUR - (idzie w stron Stomila i Eleonory) Dlaczego mnie tak wszyscy
zrobi.
STOMIL - Chcia zwyciy wszystkojedno i by-lejako. y rozumem, ale zbyt
namitnie. Za to zabio go uczucie, zdradzone przez abstrakcj.
EDEK - Myla dobrze, tylko by za nerwowy. Taki si nie uchowa.
Pozostali odwracaj si ku niemu.
STOMIL - Milcz, kanalio, i opu ten dom. Ciesz si, e nie damy od ciebie
rachunku.
EDEK - A dlaczego miabym teraz sobie pj? Powtarzam: on myla dobrze. Ja tu
zostan.
STOMIL - Po co?
EDEK - Teraz moja kolej. Wy bdziecie mnie sucha.
STOMIL - My? Ciebie?
EDEK - A dlaczeg by nie? Widzielicie, jaki mam cios. Ale nie bjcie si, byle
cicho siedzie, nie podskakiwa, uwaa, co mwi, a bdzie wam ze mn dobrze,
zobaczycie. Ja jestem swj chop. I poartowa mog, i zabawi si lubi. Tylko
posuch musi by.
EUGENIUSZ - adniemy wpadli.
EDEK - Panie Genek, co to za niegrzeczna mowa? Lepiej zdejm mi pan buty...
EUGENIUSZ - Ulegam przemocy, ale w duszy bd nim gardzi.
EDEK - A garde sobie pan, tylko zdejmuj. No, rusza si, raz-dwa! (Eugeniusz
przyklka i zdejmuje buty Edkowi)
STOMIL - Zdawao mi si, e to midzyludzkie rzdzi nami i za to ludzkie mci
si, zabijajc nas. Ale widz, e to tylko Edek.
ELEONORA - Moe nie bdzie tak le, Stomilu. On przecie pozwoli ci na diet.
EUGENIUSZ - (z butami w rku) Wyczyci?
EDEK - Moesz je pan sobie wzi. Ja i tak si przebior, (wstaje i ciga z
Artura marynark, wkada j na siebie i przeglda si przed lustrem) Ciasna, ale
mona wytrzyma.
STOMIL - Chodmy, Eleonoro. Jestemy tylko par biednych, starych rodzicw.
EDEK - Tylko mi nie odchodzi nigdzie za daleko i czeka, a zawoam.
ELEONORA - Idziesz z nami, Alu?
A^A - Id. On mnie kocha, tego mi ju nikt nie odbierze.
STOMIL - (do siebie) Przypumy, e to bya mio. ALA - Ojciec co mwi?
STOMIL - Nie, nic takiego.
Eleonora i Stomil wychodz, trzymajc si pod rce. Ala za nimi. Edek wykrca
si przed lustrem tak i siak, robic rne miny "przystojne" i dostojne,
przybierajc rne pozy, wysuwajc szczk, biorc si pod boki itp. Eugeniusz
przechodzi przez scen z par butw Edka w rce. Zatrzymuje si nad Arturem.
EUGENIUSZ - Zdaje mi si, Arturku, e ju nikomu nie jeste potrzebny.
(Eugeniusz stoi nad Arturem, medytujc. Edek wychodzi i zaraz wraca, niosc
magnetofon. Kadzie aparat na stole i uruchamia.
Rozlega si, od razu bardzo ostro i gono, tango "La Cumparsita"; koniecznie
to, a nie inne) EDEK - Panie Geniu, zataczymy sobie?
EUGENIUSZ - Z panem?... A wie pan, e nawet i zatacz, (kadzie buty kolo
Artura i udaje si w objcia Edka. Ustawiaj si w prawidowej pozycji, czekaj
na takt i ruszaj. Edek prowadzi. Tacz. Eugeniusz siwy, dostojny, w czarnym
akiecie, sztuczkowych spodniach, z czenvonym godzikiem w butonierce. Edek w
zbyt ciasnej marynarce Artura, z rkaww za krtkich wystaj jego potne rce,
obejmuje Eugeniusza wp. Tacz klasycznie, Z wszystkimi figurami i przejciami
tanga popisowego. Tacz, dopki nie spadnie kurtyna. A potem jeszcze przez
jaki czas sycha "La Cumparsit" - nawet kiedy zapal si wiata na widowni przez goniki w caym teatrze)
KURTYNA
KONIEC KSIKI