You are on page 1of 48

1

Sawomir Mroek
Tango

OSOBY
MODY CZOWIEK, czyli ARTUR
ELEONORA, matka Artura
STOMIL, ojciec Artura
OSOBA NA RAZIE ZWANA BABCI, Czyli EUGENIA
STARSZY PARTNER, CZyli EUGENIUSZ
PARTNER z WSIKIEM, czyli EDEK
ALA, kuzynka i narzeczona Artura

AKT I
Scena przedstawia wntrze duego pokoju o wysokim suficie. Prawej jego ciany
nie wida (wszystkie okrelenia "po prawej", "po lewej", teraz i w dalszym cigu
- patrzc od widowni). Przestrze na prawo ucita ram sceny, jakby poza ni
znajdowaa si jeszcze cz przedstawianego pomieszczenia. Lewa ciana nie
dochodzi do samej rampy, tylko zaamuje si w odlegoci kilku krokw od niej,
na proscenium, w lewo, pod ktem prostym, i biegnie dalej w lewo, rwnolegle do
rampy. W tej paszczynie, zwrconej ku widowni, midzy wgem a lew kulis,
znajduj si drzwi do innego pokoju. Jest to jakby korytarz znikajcy w lewej
kulisie, prowadzcy od niej do gwnego pomieszczenia. W cianie na wprost,
rodkowej, dwoje drzwi, na lewym i prawym skraju. Wszystkie drzwi identyczne,
wysokie, ciemne, dwuskrzydowe, ozdobne, w stylu starych, solidnych mieszka.
Midzy drzwiami w rodkowej cianie wnka, zasonita kotar. W pomieszczeniu
znajduj si przede wszystkim nastpujce sprzty: st na osiem osb z
kompletem krzese. Fotele. Due lustro cienne na lewej cianie. Sofa. Mae
stoliczki. Sprzty ustawione niesymetrycznie, jakby tuz przed albo tuz po
przeprowadzce. Baagan. Ponadto caa scena przyrzdzona
draperiami w ten sposb, ze materie, plece, p-zwisajce, pzwinite,
sprawiaj 'wraenie rozpla-mienia, rozmazania, niekonturowoci pomieszczenia. W
jednym miejscu, na pododze, tworz rodzaj wzniesienia, legowiska. Starowiecki,
czarny wzek dziecinny na wysokich i cienkich koach, zakurzona lubna suknia,
melonik. Aksamitny obrus zgarnity do poowy stou, przy nagim blacie siedz
trzy osoby. Osoba Na Razie Zwana Babci, stara, ale czerstwa i ruchliwa, czasem
tylko cierpi na starcze zapaci. W sukni z trenem wlokcym si po ziemi, bardzo
jaskrawej, w olbrzymie kwiaty. Dzokejka, na nogach trampki. Krtkowzroczna.
Starszy pan, siwy, bardzo dobrze wychowany, w okularach oprawionych cienko i
zoto, ale zaniedbany w stroju, zakurzony i niemiay. Zaklet-ja-skka, wysoki,
sztywny konierzyk biay, ale brudny, szeroki krawat-pls tron, w nim szpilka z
per, ale poniej dugie do kolan szorty khaki. Wysokie szkockie skarpety,
lakierki popkane, goe kolana. 'Trzeci osobnik w najwyszym stopniu mtny i
podejrzany. Koszula w brzydk krat, rozpita zbyt gboko na piersiach,
wypuszczona na spodnie, z podwinitymi rkawami. Spodnie jasnopopielate,
szerokie, brudne i pomite, buty jaskrawozte i skarpetki kolorowe przesadnie.
Drapie si co chwila w grube udo. Wosy dugie i tuste, ktre lubi przeczesywa
grzebykiem wyjmowanym z tylnej kieszeni spodni. May, kwadratowy wsik. Nie
ogolony. Na rce zegarek w "zotej" bransolecie. Wszyscy troje graj w karty
zapamitale. Na pozostaej, nakrytej czci stou talerze, filianki, karafki,
sztuczne kwiaty, resztki jedzenia, a take kilka nie dajcych si ze sob
logicznie poczy przedmiotw, jak dua, pusta klatka na ptaki bez dna, jeden

bucik damski, bryczesy. Ten st, jeszcze bardziej ni


cae wntrze, sprawia wraenie pomylenia, przypadkowoci, niechlujstwa. Kady
talerz, kady przedmiot pochodzi z innego serwisu, z innej epoki i z innego
stylu. Z prawej strony wchodzi mody czowiek, najwyej dwudziestopicioletni,
prawidowo rozwinity, dorodny i regularny. W standardowym, dobrze i efektownie
na nim lezcym ciemnym garniturze, w biaej koszuli z krawatem. Czysty i
wyprasowany. Niesie pod pach kilka ksiek i skryptw, poniewa wraca z
wykadw na uniwersytecie. Zatrzymuje si i obserwuje scen. Pozostali nie widz
go, zapamitali w grze. St znajduje si raczej po lewej stronie, a wic do
daleko od wejcia z prawej. Osoba Na Razie Zwana Babci siedzi tyem do niego, a
bokiem do widowni, naprzeciw niej starszy pan, trzeci osobnik u szczytu stou,
tyem do widowni, a bokiem do wchodzcego.
OSOBA NA RAZIE ZWANA BABCI - {rzucajc z przesadnym rozmachem kart na
st)
Cztery piki skurczybyki!
PARTNER Z WSIKIEM - {rzucajc kart) Ciach w piach! {pociga piwo z butelki,
ktra stoi przy nodze jego krzesa)
STARSZY PARTNER - {chrzkajc niemiao, mwi z widocznym wysikiem) Prosz.
To
jest, chciaem powiedzie, ryp! {rzuca kart}
OSOBA NA RAZIE ZWANA BABCI - (po chwili wyczekiwania penego dezaprobaty)
"Ryp"
w co? Eugeniuszu...
STARSZY PARTNER, CZYLI EUGENIUSZ - (jka si bezradnie Ryp... ryp...
PARTNER Z WSIKIEM - Starszy pan znowu nie w formie, (pociga piwko)
OSOBA NA RAZIE ZWANA BABCI - Eugeniuszu,
jeeli zasiadasz z nami do gry, to powiniene wiedzie, jak si zachowa. "Ryp"
w co? - pytam.
EUGENIUSZ - No... po prostu ryp.
OSOBA NA RAZIE ZWANA BABCI - O, Boe, znowu si zaczerwieni!
EUGENIUSZ - To moe "ryp w pip"?
OSOBA NA RAZIE ZWANA BABCI - Nonsens. Panie Edku, niech mu pan podpowie.
PARTNER Z WSIKIEM, CZYLI EDEK - Chtnie. Ale do "ryp" trudno zrymowa. Ja
bym
zaproponowa:
"Ja go brzdk, a on mi pk".
EUGENIUSZ - Doskonale! Ale, za pozwoleniem. Co to znaczy? Kto pk?
EDEK - To tak si mwi.
OSOBA NA RAZIE ZWANA BABCI - Nie gryma. Pan Edek wie, co robi.
EUGENIUSZ - (rzuca jeszcze raz t sam kart) "Ja go brzdk, a on mi pk!"
OSOBA NA RAZIE ZWANA BABCI - NO, widzisz. Jak
chcesz, to potrafisz. EDEK - Pan starszy bardzo jest wstydliwy.
OSOBA NA RAZIE ZWANA BABCI - Dzikuj, panie
Edziu kochany. Nie wiem, co bymy zrobili bez
pana. EDEK - Drobiazg, {spostrzega modego czowieka i
popiesznie chowa butelk pod st) To ja ju sobie
pjd.
OSOBA NA RAZIE ZWANA BABCI - Co? Co takiego?
Co panu przyszo do gowy? Teraz, kiedy jestemy w rodku partii? MODY
CZOWIEK

- Dzie dobry.
OSOBA NA RAZIE ZWANA BABCI - (odwraca si, niezadowolona) A, to ty.
MODY CZOWIEK - To ja. Co tu si dzieje?
OSOBA NA RAZIE ZWANA BABCI - Jak to co? Gramy sobie w karty.
MODY CZOWIEK - To widz. Ale z kim?
OSOBA NA RAZIE ZWANA BABCI - Jak tO Z kim?
Wuja Eugeniusza nie poznajesz?
MODY CZOWIEK - Nie pytam o wuja Eugeniusza. Z wujem policzymy si pniej.
Kim
jest ten osobnik? (wskazuje na Edka)
EDEK - (wstajc) No, to na mnie czas. Cauj rczki pani dobrodziejki.
OSOBA NA RAZIE ZWANA BABCI - Edek, nie odchod!
MODY CZOWIEK - Won!
EDEK - (do Babci, z wyrzutem) A mwiem pani szanownej, ebymy ju dzisiaj nie
grali.
EUGENIUSZ - (wskazujc na Babci) To ona, to wszystko przez ni! Ja nie
chciaem!
MODY CZOWIEK - (postpujc naprzd) Won, powiedziaem!
EDEK - O rany, id ju, id. (idzie w stron wyjcia, czyli naprzeciw modego
czowieka. Po drodze zatrzymuje si przy nim i wyjmuje mu spod pachy jedn z
ksiek, otwiera j)
MODY CZOWIEK - (biegnc w stron stou) A prosiem, tyle razy prosiem, eby
mi tego wicej nie byo! {okra st, gonic Babci, ktra umyka przed nim)
OSOBA NA RAZIE ZWANA BABCI - Nie, nie!
MODY CZOWIEK - A wanie, e tak! I to natychmiast!
EDEK - {oglda ksik) Ciekawe, ciekawe... OSOBA NA RAZIE ZWANA BABCI Czego
ty chcesz ode mnie?!
MODY CZOWIEK - {gonic} Babcia dobrze wie, co mam na myli!
EUGENIUSZ - Arturku, miaby cho troch litoci dla wasnej babci.
MODY CZOWIEK - A, wujcio te si odzywa?
EUGENIUSZ - Ja si nie odzywam, tylko mwi, e nawet jeeli Eugenia troch si
zapomniaa...
MODY CZOWIEK, CZYLI ARTUR - To ja jej przypomn. I wujciowi te
przypomn!
Litoci! Kto mwi o litoci! A czy wy macie dla mnie lito? Czy ona nie
rozumie? Ale, ale przy okazji, wujciowi te si co naley. Dlaczego wujcio nie
przy pracy? Dlaczego wujcio nie pisze pamitnikw?
EUGENIUSZ - Pisaem troch dzi rano, potem oni przyszli do mnie, do pokoju...
OSOBA DOTYCHCZAS ZWANA BABCI, CZYLI EUGENIA - Eugeniuszu, zdrajco!
EUGENIUSZ - {histerycznie) A dajcie mi wszyscy wity spokj!
ARTUR - Niemniej wujcio te zostanie ukarany. {nakada Eugeniuszowi na gow
klatk na ptaki bez dna) Siedzie, dopki nie zwolni!
EUGENIA - Dobrze mu tak.
ARTUR - Babci te nie ujdzie na sucho, (odsania wnk, w ktrej ukazuje si
katafalk nakryty czarnym zmurszaym suknem i gromnice} Na katafalk! '
EDEK - {wertujc ksik z coraz wikszym zainteresowaniem) Fajne, (siada na
uboczu)
EUGENIA - Znowu? Ja nie chc! ARTUR - Ani sowa!
Eugenia pokornie zblia si do katafalku. Eugeniusz usunie podaje jej rk.

EUGENIA - (lodowato) Dzikuj ci, Judaszu. EUGENIUSZ - I tak ci karta nie sza.
EUGENIA - Bazen.
ARTUR - To ci oduczy tej potwornej lekkomylnoci. {uderzajc si po
kieszeniacii) Zapaki, czy kto ma zapaki?
EUGENIA - (ukadajc si na katafalku) Arturze, ja ci prosz, przynajmniej bez
wiec.
ARTUR - Cicho, bo ukarz.
Edek, nie odrywajc oczu od ksiki, wyciga pudeko zapaek.
EDEK - Ja mam.
Artur bierze od niego zapaki i zapala gromnice. Eugeniusz przenosi sztuczne
kwiaty ze stou i stawia je obok Eugenii, cofa si o kilka krokw i sprawdza
efekt, poprawia.)
EDEK - (chichoce) Pierwszorzdne obrazki. EUGENIA - (unoszc gow) Co on tam
oglda? ARTUR - Lee'
EUGENIUSZ - (podchodzi do Edka i wglda mu przez rami) Podrcznik anatomii
szczegowej. Uniwersyteckie wydanie.
EUGENIA - Te sobie znalaz. EDEK - Pan Artur studiuje medycyn?
EUGENIUSZ - Uczszcza na trzy fakultety. Razem z filozofi.
EDEK - A filozofii te ma co w tym rodzaju? EUGENIUSZ - Skd. Filozofia jest
bez ilustracji. EDEK - Szkoda. Chtnie bym sobie pooglda. EUGENIA - {unoszc
si) Poka! ARTUR - Lee!
EUGENIA - I pomyle, e jeste z nas wszystkich najmodszy. Dlaczego nie
idziesz do klasztoru?
ARTUR - Babciu, dlaczego ty mnie nie chcesz zrozumie?
EUGENIUSZ - Tak, tak, ja te si o to pytam. Dlaczego ty go nie chcesz
zrozumie, Eugenio?
ARTUR - Ja nie mog y w takim wiecie!
Z drzwi na -wprost, po lewej strome, wchodzi Eleonora, kobieta w apogeum wieku
redniego, w tak zwanych pajacykach.
ELEONORA - W jakim wiecie? Co wy tu robicie?
ARTUR - Dzie dobry, mamo.
ELEONORA - Co to, babcia znowu na katafalku?
EUGENIA - Dobrze, e przysza. Sama widzisz, co on wyprawia.
ARTUR - Ja wyprawiam? Musiaem babci ukara. EUGENIA - On mnie wychowuje.
ARTUR - Babcia przekracza granice. ELEONORA - Jakie granice? ARTUR - Ju ona
wie, o co chodzi. ELEONORA - Ale po co zaraz na katafalk?
ARTUR - Niech pomyli chocia o wiecznoci. Niech poley, niech si opamita.
ELEONORA - (zauwaajc Edka) A, Edek! EDEK - Cze.
ARTUR - Jak to, to wy si znacie? EUGENIUSZ (do siebie) Teraz si zacznie.
ELEONORA - Edzia wszyscy znaj. Co w tym dziwnego?
ARTUR - Ja oszalej. Wracam do domu, zastaj jakich podejrzanych osobnikw,
rozprzenie, chaos, dwuznaczne stosunki, i okazuje si, e mama te... Nie,
nie, skd si to bierze, do czego to wszystko prowadzi...
ELEONORA - Moe by co zjad?
ARTUR - Ja nie chc je, ja chc zapanowa nad sytuacj!
ELEONORA - Ja sypiam z Edkiem od czasu do czasu. Prawda. Edek?
EDEK - (roztargniony) Co? Ach, tak, owszem, (rozkada plansze) No, prosz,
wszystko w kolorach.
ARTUR - Co? Co mama powiedziaa?
ELEONORA - Zaraz przynios ci co do jedzenia. (wychodzi drzwiami na wprosi, po

lewej. Artur siada bezmylnie)


EUGENIUSZ - (do siebie) Co prawda ona powiedziaa to troch za mocno (do Artura)
Mog ju to zdj? (pauza) Arturze! (pauza) Arturze, pytam, czy mog ju sobie
zdj to z gowy?
ARTUR - A niech wujcio sobie zdejmie, (do siebie) Teraz i tak wszystko jedno.
EUGENIUSZ - (oswobadzajqc sobie gow z klatki) Dzikuj, (siada obok Artura)
Co tak posmutnia, Arturku?
EUGENIA - Ale tu twardo.
EUGENIUSZ - Ja rozumiem, e ta historia z mam zrobia na tobie wraenie. Ja
rozumiem, ja jestem niedzisiejszy... Edek nie jest taki zy. Ma dobre serce,
cho nie wyglda bardzo inteligentnie. (c(-szej) Midzy nami mwic, to debil...
(goniej) No c, mj drogi, trzeba ycie bra, jakie ono jest... (ciszef) Albo
i nie. (goniej) No, Arturku, gowa do gry. Edek ma swoje zalety, zreszt, mj
Boe... Twoja mama to ju nie to samo, co dawniej, (ciszej) Trzeba j byo
widzie, kiedy bya moda, przed twoim urodzeniem oczywicie, jeszcze zanim
pojawi si Stomil... (zamyla si, potem przysuwa si razem z krzesem do
Artura, mwi cicho) Co zamierzasz zrobi z Edkiem? Bd z tob szczery:
to wredna posta. I paznokcie ma brudne, i w ogle ciki, co? Jestem
przekonany, e oszukuje w kartach. Siorbie przy jedzeniu, rzdzi si tutaj jak u
siebie. Gdyby nie Genia, nie podawabym mu rki. Czy ty wiesz, co on zrobi
wczoraj? Przychodz do Geni i powiadam: "Suchaj siostrzyczko. Ja rozumiem, e
pan Edek nie myje zbw, ale jeeli ju uywa mojej szczoteczki, to niech
chocia uywa jej do mycia zbw, a nie do czyszczenia butw". A on na to: "Zby
mam zdrowe. Jak ugryz, to odgryz, a buty mi si kurz". Wyrzuci
mnie za drzwi. Suchaj, nie chc ci niczego sugerowa, ale ja na twoim miejscu
zrobibym z nim porzdek. Moe by go tak zrzuci ze schodw, co?
ARTUR - Ach, nie w tym sedno.
EUGENIUSZ - No to moe by go chocia po pysku?
ARTUR - Zagadnienie nie na tym polega.
EUGENIUSZ - Ale po pysku nie zaszkodzi. Chcesz, to mu powiem, eby si
przygotowa, (tymczasem Eugenia siada na katafalku i podsuchuje. Eugeniusz,
zorientowawszy si, odsuwa si od Artura i podnosi gos) Pan Edek to prosty i
bardzo porzdny czowiek. W yciu nie widziaem takiego prostego. EUGENIA - Co
mu jest? EUGENIUSZ - Nie wiem, nie reaguje. EUGENIA - A co ty mu tam szepczesz
do ucha? EUGENIUSZ - Nic. Opowiadam mu o yciu pszcz.
ELEONORA - (wchodzi z tac. Na tacy filianka i herbatniki) niadanie gotowe.
ARTUR - (budzc si z zamylenia, machinalnie) Dzikuj, mamo. (przesiada si do
stou. Eleonora kadzie przed nim tac, odgarniajc niedbale inne przedmioty.
Artur miesza w filiance yeczk, taca stoi krzywo, Artur wyciga spod tacy
bucik i rzuca go ze zoci w kt)
EDEK - Poycz mi pan to do wtorku.
ARTUR - Nie mog, w poniedziaek mam egzamin.
EDEK - Szkoda. Tam s adne kawaki.
ELEONORA - Nieche mama ju zejdzie. Wyglda mama jak z Edgara Poe.
EUGENIA - Z czego?
ELEONORA - Jak na katafalku. I w ogle starowiecko.
EUGENIA - (wskazuje na Artura) A on? ELEONORA - On teraz je, nie bdzie si
wtrca. EUGENIA - Artur, mog zej? ARTUR - A, wszystko jedno, (pije) Gorzkie!
ELEONORA - Nie ma cukru. Zjad Eugeniusz.
EUGENIUSZ - O, przepraszam, zjadem tylko dem. Cukier zjad Edek. (Eugenia

schodzi z katafalku)
ELEONORA - I niech mama zgasi wiece. Trzeba oszczdza, (spogldajc na
porzucone karty) Kto wygrywa?
EUGENIA - Edek.
EUGENIUSZ - Pan Edward ma nadprzyrodzone szczcie.
ELEONORA - Edek, oszukujesz? EDEK - Ja? Skd?
ELEONORA - No to dziwne. Dae mi sowo, e dzisiaj przegrasz. Potrzebuj
pienidzy na dom.
EDEK - (rozkadajc rce) Taki pech.
Wchodzi Stomil, ojciec Artura, m Eleonory, zaspany, w piamie, pozierajc i
drapic si. Tgi, duy, olbrzymia siwa czupryna, tak zwana lwia.
STOMIL - Poczuem, e pachnie tutaj kawa. {dostrzegajc Edka) Czoem, Edek.
(Artur odsuwa tac i uwanie obserwuje scen)
ELEONORA - Miae dzisiaj spa do poudnia. Po poudniu ko bdzie zajte.
STOMIL - Nie mog, mam dzisiaj nowy pomys. Kto tu pije kaw? A, to ty, Artur...
(podchodzi do stou)
ARTUR - (z obrzydzeniem) Nieche si ojciec chocia pozapina.
STOMIL - Dlaczego?
ARTUR - Jak to "dlaczego", co to ma znaczy "dlaczego"?
STOMIL - No wanie: dlaczego. Takie proste pytanie, a nie umiesz na nie
odpowiedzie.
ARTUR - Bo... bo... nie wypada.
STOMIL - (pije kaw Artura) No widzisz. Twoja odpowied nic nie znaczy, nie
wytrzymuje analizy intelektualnej. Jest typow odpowiedzi konwencjonaln.
ARTUR - Czy to nie wystarcza?
STOMIL - Nie dla mnie. Jestem czowiekiem mylcym gbiej. Jeeli ju mamy
dyskutowa, to musimy sign do imponderabiliw.
ARTUR - Na lito bosk, czy ojciec nie moe si teraz zapi, a potem
porozmawiamy?
STOMIL - Byoby to odwrceniem procesu mylowego. Skutek poprzedziby przyczyn.
Czowiek nie powinien y bezmylnie, na zasadzie mechanicznych odruchw.
ARTUR - Wic ojciec si nie zapnie od razu?
STOMIL - Nie. Zreszt nic z tego, mj synku: brakuje guzikw, (wypija nastpny
yk kawy. Stawia filiank z powrotem na stole. Edek nieznacznie znajduje si za
plecami Artura)
ARTUR - No tak. Powinienem si domyli.
STOMIL - Mylisz si, materia wypywa z ducha, przynajmniej w tym wypadku.
Edek nieznacznie wyciga rk ponad ramieniem Artura zajtego rozmowa i wypija
tyk jego kawy.
ARTUR - Wanie o tym chciaem z ojcem porozmawia.
STOMIL - Pniej, pniej, (wypija yk kawy z filianki, postawionej tymczasem
przez Edka. Patrzy na katafalk) Czy wreszcie kto usunie to pudo?
ELEONORA - A po co?
STOMIL - Formalnie nie mam nic przeciwko niemu. Nawet, powiedziabym, wzbogaca
rzeczywisto, pobudza wyobrani. Ale ta wnka by mi si przydaa do
eksperymentw.
ELEONORA - Masz dosy miejsca gdzie indziej.
EUGENIA - Ja bym te wolaa, ebycie to wynieli. Artur nie bdzie si mg
znca nade mn.
ARTUR - {bije pici w st) Wanie! W tym domu panuje bezwad, entropia i

anarchia! Kiedy umar dziadek? Dziesi lat temu. I nikt nie pomyla od tego
czasu, eby usun katafalk! To nie do pojcia! Dobrze ecie usunli chocia
dziadka!
EUGENIUSZ - Dziadka nie dao si duej trzyma. ARTUR - Nie chodzi mi o
szczegy, ale o zasad. STOMIL - (popijajc kaw, znudzony) Doprawdy?
ARTUR - {zrywa si i biega po scenie) Co tu mwi o dziadku. Urodziem si
dwadziecia pi lat temu, a do tej pory mj wzek dziecinny jest tutaj! {kopie
wzek) Dlaczego nie na strychu? A to, co to jest? Suknia lubna mojej ciotki,
{wyciga zakurzony welon ze stosu rupieci) Dlaczego nie w szafie?
Bryczesy wuja Eugeniusza! Dlaczego one wci tutaj, jeeli ostatni ko, na
ktrym jedzi wuj Eugeniusz, zdech bezpotomnie czterdzieci lat temu? adnego
porzdku, adnej zgodnoci z dniem biecym. adnej skromnoci ani inicjatywy.
Tutaj nie mona oddycha, chodzi, y!
Edek korzystajc z. zamieszania, jednym haustem oprnia filiank.
ELEONORA - {na boku do Edka) Edziu, jak ty piknie pijesz!
STOMIL - Mj drogi, tradycja mnie nie obchodzi, twj bunt jest mieszny. Sam
widzisz, e nie przywizujemy adnej wagi do tych pomnikw przeszoci, do tych
nawarstwie naszej rodzinnej kultury. Ot, tak sobie to wszystko ley. yjemy
swobodnie, {zagldajc do filianki) Gdzie moja kawa?
ARTUR - Ach, nie, nie, ojciec mnie zupenie nie rozumie. Nie o to chodzi, nie o
to!
STOMIL - Wytumacz si wic janiej, mj drogi. {do Eleonory) Nie ma ju kawy?
ELEONORA - Moe by, ale pojutrze. STOMIL - Dlaczego dopiero pojutrze.
ELEONORA
- Sama nie wiem. STOMIL - Dobrze, niech bdzie.
ARTUR - Suchajcie, mnie nie chodzi akurat o t tradycj. Tu ju nie ma w ogle
adnej tradycji ani adnego systemu, s tylko fragmenty, proch! Bezwadne
przedmioty. Wycie wszystko zniszczyli i niszczycie cigle, a zapomnielicie
sami, od czego si waciwie zaczo.
ELEONORA - To prawda. Stomil, pamitasz, jak rozbijalimy tradycj? Posiade
mnie w oczach mamy i papy, podczas premiery "Tannhausera", w pierwszym rzdzie
foteli, na znak protestu. Straszny by skandal. Gdzie te czasy, kiedy to jeszcze
robio wraenie. Starae si wtedy o moj rk.
STOMIL - Mnie si zdaje, e to byo raczej w Muzeum Narodowym, podczas pierwszej
wystawy Nowoczesnych. Mielimy entuzjastyczne recenzje.
ELEONORA - Nie, to byo w operze. Na wystawie to albo nie bye ty, albo nie
byam ja. Wszystko ci si pomylio.
STOMIL - Moliwe, (zapalajc si) Czas buntu i skoku w nowoczesno. Wyzwolenie
z wizw starej sztuki i starego ycia! Czowiek siga po samego siebie, zrzuca
starych bogw i siebie stawia na piedestale. Pkaj skorupy, puszczaj okowy.
Rewolucja i ekspansja! - to nasze haso. Rozbijanie starych form, precz z
konwencj, niech yje dynamika! ycie w stwarzaniu, wci poza granice, ruch i
denie, poza form, poza form!
ELEONORA - Stomil, jak ty odmodniae, nie poznaj ci.
STOMIL - Tak, bylimy modzi.
ELEONORA - Stomil, co ty mwisz! Przecie nie zestarzelimy si ani troch,
nigdy nie zdradzilimy tamtych ideaw. Dzisiaj take, wci naprzd, naprzd!
STOMIL - {bez entuzjazmu) A tak, rzeczywicie.
ELEONORA - Czy poddajemy si przesdom? Konwencjom krpujcym ludzko? Czy
nie

walczymy wci ze star epok? Czy nie jestemy wolni?


STOMIL - Z jak star?
ELEONORA - No, z tamt. Nie pamitasz? Ju zapomniae, o czym mwilimy przed
chwil? Te wszystkie wizy, te zaskorupiae okowy religii, moralnoci,
spoeczestwa, sztuki? Sztuki przede wszystkim, Stomilu, sztuki!
STOMIL - Tak, tak, owszem. A kiedy to byo?
ELEONORA - Zaraz, zaraz, niech policz, czekaj... pobralimy si w tysic
dziewiset... chwileczk, nie przeszkadzaj... Artur urodzi si w trzydziestym,
nie, poczekaj... w czterdziestym...
STOMIL - A, wtedy... (podchodzi do lustra, przeciga doni po twarzy)
ELEONORA - Nie przeszkadzaj, wszystko mi si popltao... (liczy pgosem,
zupenie tym zaabsorbowana) ...Tysic dziewiset czternacie... Tysic
dziewiset osiemnacie... Tysic dziewiset dwadziecia dwa...
STOMIL - (przed lustrem) Jestemy modzi, cigle modzi...
ARTUR - Ojciec ma racj.
STOMIL - Jak racj?
ARTUR - Tamtego wszystkiego ju nie ma.
Eleonora chodzi po scenie, nie mogc wybrn z rachunkw. Cigle liczy.
STOMIL - Czego?
ARTUR - Tych wizw, okoww, skorup i tak dalej. Nie ma, niestety.
STOMIL - Niestety? Sam nie wiesz, co mwisz! Gdyby y w tamtych czasach,
wiedziaby, ile zrobilimy dla ciebie. Ty nie masz pojcia, jak
wtedy wygldao ycie. Czy wiesz, ile trzeba byo odwagi, eby zataczy tango?
Czy wiesz, e tylko nieliczne kobiety byy upade? e zachwycano si malarstwem
naturalistycznym? Teatrem mieszczaskim? Mieszczaski teatr! Ohyda! A przy
jedzeniu nie wolno byo trzyma okci na stole. Pamitam manifestacj modziey.
Dopiero w tysic dziewiset ktrym co mielsi zaczli nie ustpowa miejsca
osobom starszym. My twardo wywalczylimy sobie te prawa i jeeli dzisiaj moesz
sobie robi z babci, co chcesz, to dziki nam. Ty sobie nie zdajesz sprawy z
tego, ile nam zawdziczasz. I pomyle, e po tomy walczyli, eby ci stworzy
t swobodn przyszo, ktr ty teraz pogardzasz.
ARTUR - I cocie stworzyli? Ten burdel, gdzie nic nie funkcjonuje, bo wszystko
dozwolone, gdzie nie ma ani zasad, ani wykrocze?
STOMIL - Jest tylko jedna zasada: nie krpowa si i robi to, na co ma si
ochot. Kady ma prawo do wasnego szczcia.
ELEONORA - Stomilu, mam, mam! Ju obliczyam. To byo w tysic dziewiset
dwudziestym smym!
STOMIL - Co? ELEONORA - (stropiona) Ju zapomniaam.
ARTUR - Zatrulicie t swoj wolnoci pokolenia w przd i wstecz. Spjrzcie na
babci. Wszystko jej si w gowie pomieszao. Czy wam to nic nie mwi?
EUGENIA - Przeczuwaam, e znowu mnie si bdzie czepia.
STOMIL - Mama jest zupenie w porzdku. O co ci chodzi?
ARTUR - No, pewnie. Was oczywicie nie razi to starcze rozwydrzenie. Ale kiedy
bya czcigodn, szanujc si babci. A teraz co? Poker z Edkiem!
EDEK - O, przepraszam. Czasem gramy te w bry-dyka.
ARTUR - Ja nie do ciebie mwi, ty, plebsie.
STOMIL - Kady ma prawo wyboru, z kim i w co. Starsze osoby take.
ARTUR - To nie jest prawo. To jest moralny przymus do niemoralnoci.
STOMIL - Doprawdy dziwi si tobie, masz jakie zmurszae pogldy. Kiedy bylimy
w twoim wieku, kady konformizm uwaalimy za hab. Bunt! Tylko bunt mia dla

nas warto!
ARTUR - Jak?
STOMIL - Dynamiczn, czyli zawsze pozytywn, choby negatywnie. Czy mylisz, e
bylimy wycznie lepymi anarchistami? Bylimy take marszem ku przyszoci,
ruchem, procesem dziejowym. Bunt to postp w fazie potencjalnej. Nie jestemy
bez zasug wobec historii. Bunt to opoka, na ktrej postp buduje koci swj.
Im wikszy obszar buntu, tym rozleglejsza jest ta budowla. I moesz mi wierzy,
mymy przygotowali spory kawaek gruntu.
ARTUR - Wobec tego... po co te nieporozumienia? Jeeli ojciec jest take za
konstrukcj? Czy nie lepiej razem?
STOMIL - Nic podobnego. Wyjanijmy to lepiej od razu. Ja tylko obiektywnie
przedstawiem nasz rol w historii, niezalenie od naszych zamiarw. My zawsze
szlimy tylko wasn drog. Ale poprzez
negacj wszystkiego, co byo. torujemy drog przyszoci. ARTUR - Jakiej?
STOMIL - To ju nie do mnie naley. Moja rzecz - wychodzi poza form.
ARTUR - A wic jednak zostajemy wrogami.
STOMIL - Po co od razu tak tragicznie? Wystarczy, eby przesta martwi si o
zasady.
ELEONORA - Ja te si dziwi, dlaczego akurat ty, najmodszy, chcesz koniecznie
mie jakie zasady. Zawsze bywao odwrotnie.
ARTUR - Bo ja wchodz w ycie. W jakie ycie mam wej? Ja musz najpierw je
stworzy, ebym mia w co wej.
STOMIL - Nie chcesz by nowoczesny? Ty, w twoim wieku?
ARTUR - Ot wanie, nowoczesno! Nawet babcia zestarzaa si ju w wiecie,
ktry wypad z normy. W tej waszej nowoczesnoci babcia si zestarzaa! Wy
wszyscy starzejecie si w nowoczesnoci.
EUGENIUSZ - A jednak, omiel si wtrci, te rne zdobycze... na przykad
prawo do noszenia krtkich spodni... przewiew...
ARTUR - Wujcio by si lepiej nie odzywa. Czy wujcio nie widzi, e ju nic nie
jest moliwe, poniewa wszystko jest moliwe? Ach, eby wujcio cho ama
konwencj tymi spodniami. Ale nie, konwencje poamali ju przed wujciem. Zreszt
wujcio niewinny, wujcio przyszed na gotowe. Wszystko jest w prni!
STOMIL - Czego ty chcesz waciwie? Tradycji?
ARTUR - Porzdku wiata! STOMIL - Tylko tyle? ARTUR - ...I prawa do buntu.
STOMIL - No masz! Przecie ja ci cay czas namawiam: buntuj si.
ARTUR - Czy ojciec nie rozumie, e odebralicie mi ostatni szans? Tak dugo
bylicie antykonformi-stami, a wreszcie upady ostatnie normy, przeciw ktrym
mona si byo jeszcze buntowa. Dla mnie nie zostawilicie ju nic, nic! Brak
norm sta si wasz norm. A ja mog si buntowa tylko przeciw wam, czyli
przeciwko waszemu rozpasaniu.
STOMIL - Ale prosz bardzo, czy ja ci zabraniam? EUGENIUSZ - Dalej, Arturku,
poka im!
ELEONORA - Moe to ci nareszcie uspokoi. Ostatnio stae si taki nerwowy...
Eugenia daje znaki Edkowi. Schodz si za plecami Artura i tasuj karty.
ARTUR - (opadajc z rezygnacj} Niemoliwe. ELEONORA - Ale dlaczego?
EUGENIUSZ
- Wszyscy ci namawiamy.
ARTUR - Buntowa si przeciwko wam? A kto wy jestecie? Bezksztatna masa,
amorficzny stwr, zatomizowany wiat, tum bez formy i konstrukcji. Waszego
wiata ju nie mona nawet rozsadzi. Sam si rozlaz.

STOMIL - Czy to znaczy, e si ju nie nadajemy?


ARTUR - Do niczego.
ELEONORA - A moe by jednak sprbowa?
ARTUR - Nie ma co prbowa, beznadziejna sprawa. Jestecie potwornie
tolerancyjni.
STOMIL - Mm, to rzeczywicie przykre. Nie chciabym jednak, eby czu si taki
opuszczony.
ELEONORA - (staje za nim i gadzi go po gowie) Biedny Arturek. Nie myl, e
serce matki jest z kamienia.
EUGENIUSZ - My wszyscy ci lubimy, Arturku, i chcielibymy co zrobi dla
ciebie.
EUGENIA - (do Edka) Pas!
ARTUR - Nic si nie da zrobi. Namawiacie mnie do antykonformizmu, ktry
zamienia si od razu w konformizm. Z drugiej strony nie mog przecie wci by
konformist. Mam ju swoje lata. Koledzy miej si ze mnie.
STOMIL - A sztuka, Arturze? A sztuka?
ELEONORA - Wanie! To samo chciaam powiedzie.
ARTUR - Jaka sztuka?
STOMIL - Sztuka w ogle. Cae moje ycie powiciem sztuce. Sztuka to wieczny
bunt. Moe by sprbowa?
EDEK - Rnij, Walenty! EUGENIA - ubudu - dubudu - bach!
ARTUR - Co mi ojciec gow zawraca! Ja chc by lekarzem.
ELEONORA - Taki wstyd w rodzinie! A ja marzyam, e bdzie artyst. Kiedy
nosiam go jeszcze w onie, biegaam po lesie nago, piewajc Bacha. Wszystko na
nic.
ARTUR - Widocznie mama faszowaa.
STOMIL - A ja ci radz nie traci nadziei. Nie doceniasz sztuki. Ja wanie mam
pomys nowego eksperymentu, zaraz zobaczysz.
ELEONORA - (klaszczc w rce) Eugenia, Edek! Stomil opracowa co nowego!
EUGENIA - Znowu!
STOMIL - Tak. Przyszo mi to do gowy dzisiaj rano. Rzecz zupenie oryginalna.
ELEONORA - Stomil nam zaraz zademonstruje, prawda, Stomilu? STOMIL - Jestem
gotw. EUGENIUSZ - O Jezu! ELEONORA - Eugeniuszu, przesu st, zrb miejsce.
Eugeniusz zabiera si do przesuwania stou, hurkot i omot. Eugenia i Edek
zbieraj karty i przenosz si na stron. W stosie materii, przypominajcym
niski tapczan z rozrzucon pociel, zaczyna si co porusza. Ukazuje si gowa
kuzynki Ali.
ALA - (dorodna osiemnastoletnia, dugie, proste wosy, mruga oczami, ziewa)
Gdzie ja jestem? Najpierw jakie krzyki, teraz jaka przeprowadzka... Ktra
godzina?
ARTUR - Ala!
ELEONORA - Zapomniaam wam powiedzie: Ala jest u nas od szstej rano.
STOMIL - wietnie si skada. Alu, zapraszam ci na przedstawienie, (do
Eugeniusza) Wystarczy, teraz katafalk.
ARTUR - Dlaczego nic nie mwilicie? Gdybym wiedzia, nie pozwolibym na te
haasy! (widzc, e Edek zblia si z zainteresowaniem do Ali) Edek,
pod cian! (Edek posusznie zawraca i staje twarz
do ciany) Czy dobrze spaa? ALA - Tak sobie. ARTUR - Czy dugo zostaniesz u
nas?
ALA - Nie wiem. Powiedziaam mamie, e moe ju nie wrc.

ARTUR - A ona co na to? ALA - Nic. Nie byo jej wtedy w domu. ARTUR - Wic jak
jej moga to powiedzie? ALA - No to moe nie powiedziaam. Nie pamitam. ARTUR
- Zapomniaa? ALA - Bo to byo dawno.
ARTUR - Chcesz niadanie? Ach, prawda, kawy ju nie ma. Pozwolisz, e usid
obok?
ALA - Ale prosz ci bardzo.
Artur przysuwa sobie krzeso i siada obok posania.
ARTUR - adnie wygldasz. (Ala mieje si bardzo gono) Z czego si miejesz?
ALA - (nagle przestaje si mia, ponuro) Ja? Zdawao ci si.
ARTUR - Przecie si miaa.
ALA - Nie k si ze mn!
ARTUR - Mylaem dosy czsto o tobie.
ALA - (krzykliwie i wulgarnie) Dalej!
ARTUR - Czsto wyobraaem sobie, e ci spotykam.
ALA - Dalej!
ARTUR - ...e siadamy obok siebie...
ALA - Dalej!
ARTUR - ...Rozmawiamy...
ALA - (zagrzewajc si jak na meczu bokserskim) Dalej!
ARTUR - ...O rnych sprawach...
ALA - Dalej!
ARTUR - (podnoszc gos) ...O rozmaitych sprawach!
ALA - Dalej, dalej!
Artur z caych si rzuca \v ni ksik, pozostawion przez Edka. Ale unika
ciosu, chowajc si pod kodr.
ARTUR - Wyjd!
ALA - {wystawiajc gow spod kodry) O co ci chodzi? (Artur milczy) ...No to
czemu rzucasz? {Artur milczy) ...Czego waciwie chcesz?
ARTUR - Wszyscy mnie o to pytaj. ALA - Dobrze. Wcale nie musz!
STOMIL - Prosz zajmowa miejsca, prosz zajmowa miejsca.
Scena ju przygotowana do "eksperymentu" Stomi-la. St odsunity na bok. Bliej
proscenium cztery krzesa w rzdzie, oparciami do widowni. W kolejnoci od lewej
do prawej zasiadaj na nich Eugenia, Eleonora, Eugeniusz- Edek bierze butelk z
nie dopitym piwem i ukradkiem, na palcach, usiuje wymkn si za kulisy.
Zauwaa to Eugeniusz, ktry wskazuje Edka Eleonorze.
ELEONORA - Edek, dokd? EDEK - Ja tylko na chwil...
ELEONORA - Natychmiast wr! (Edek zrezygnowany wraca i zajmuje krzeso na
prawym skraju, obok Eugeniusza, przy okazji bolenie nadeptujc mu na nog. Stomil
wychodzi do
pokoju, drzwi przy lewej kulisie, w korytarzu) Artur, Ala, co wy tam robicie?
Prosimy do nas!
ALA - A co to bdzie?
ARTUR - Eksperyment teatralny. To mania mojego ojca. (podaje jej rk. Ala
wyskakuje z legowiska, w dugiej do ziemi, nieprzezroczystej - uwaga dla
reyserw o zbyt atwych skojarzeniach - koszuli, penej zakadek, falbanek, a
wygldajcej raczej na strj ni na koszul nocn. Stoj obok krzese po prawej.
Edek, nie wstajc, wyciga rk i obejmuj Al wp. Artur zamienia si z ni
miejscami)
STOMIL - {ktry wrci tymczasem, niosc do due pudo, i wszed za katafalk,
wystaje mu stamtd tylko gowa) Prosz pastwa, prosz si skupi. Oto

bohaterowie dramatu! (z emfaz, jak dyrektor cyrku zapowiadajcy kolejny numer)


Adam i Ewa w raju! (nad katafalkiem, ktry suy za scen, ukazuj si dwie
postacie - pacynki, ktrymi Stomil porusza jak rkawiczkami. Adam i Ewa, Ewa z
jabkiem w doni)
EUGENIUSZ - To ju byo! STOMIL - (stropiony) Kiedy? EUGENIUSZ - Na pocztku
wiata.
STOMIL - Nie szkodzi. Byo w starej wersji. Ja opracowaem now.
EDEK - A w? ELEONORA - (uspokaja go szeptem) Ciiiicho...
STOMIL - Wa mamy w domyle. Wszyscy znamy t histori. Uwaga, zaczynamy!
(grubym gosem)
Wic jestem w raju i jestem Adamem. Ten status otwiera wszelkie moliwoci. Lecz
ju si zaczo: Oto z mojej koci powstaa Ewa. A co z niej powstanie? O,
losie! Ty odpowiedzi na moje pytanie! (dyszkantem)
Adam by pierwszy, ecz nie by nim wcale, pki mnie nie byo. Teraz chodzi
dumny. Czy nie rozumie, cho taki rozumny, e tylko nie by mona doskonale? Gdy
wieci soce, gdzie id ciemnoci? O, losie... (rozlega si silny huk i
jednoczenie wiato ganie)
GOS ELEONORY Stomilu, Stomilu, co si stao, ty yjesz?!
GOS EUGENIUSZA Stra, stra!
Bysk zapaki, ktr zapala Artur. Nastpnie zapala ni gromnic. Ukazuje si
Stomil, z rewolwerem, koniecznie duym bbenkowcem, w doni.
STOMIL - Ha, co? Udao si? ELEONORA - Stomilu, tak nas przestraszye!
STOMIL - Eksperyment powinien wstrzsn. To moja pierwsza zasada.
EUGENIUSZ - Jeeli tylko o to ci chodzio, to rzeczywicie udao ci si: serce
mi bije.
ELEONORA - Jak to zrobie, Stomilu?
STOMIL - Spaliem stopki i strzeliem z rewolweru.
ELEONORA - Nadzwyczajne!
EUGENIUSZ - Co w tym nadzwyczajnego?
STOMIL - Nie rozumiesz?
EUGENIUSZ - Ani troch.
ELEONORA - Nie zwracaj na niego uwagi, Stomilu. Eugeniusz zawsze by tpy.
STOMIL - A ty, Eugenio? EUGENIA - H?
STOMIL - (goniej) Pytam, czy mama zrozumiaa eksperyment!
EUGENIA - (z caych si) Co?
ELEONORA - Mama ogucha od eksperymentu.
EUGENIUSZ - Wcale si nie dziwi.
STOMIL - Wytumacz ci: poprzez dziaanie bezporednie wytwarzamy jedno
momentu akcji i percepcji. Jasne?
EUGENIUSZ - No i co?
STOMIL - Jak to co?
EUGENIUSZ - Co to ma wsplnego z Adamem i Ew?
ELEONORA - Eugeniuszu, skup si!
STOMIL - Chodzi o fenomen teatralny. Dynamika faktu sensualnego. To na ciebie
nie dziaa?
EUGENIUSZ - Prawd mwic, nie bardzo.
STOMIL - (rzuca rewolwer na katafalk) Nie, ja ju nie mam siy!
ELEONORA - Nie zniechcaj si, Stomilu. Jeeli ty nie bdziesz eksperymentowa,
to kto bdzie?
Wszyscy wstaj, odsuwaj krzesa.

EUGENIUSZ - Plajta, panowie! EDEK - Wol kino. ELEONORA - I co teraz bdzie?


ARTUR - Wyj! Wszyscy za drzwi!
STOMIL - A to co znowu?
ARTUR - Precz! ebym was tu wicej nie widzia!
STOMIL - To tak si traktuje wasnego ojca?
ARTUR - Ojciec by przedtem, ojca ju nie ma! Ja ojca dopiero stworz!
STOMIL - Ty? Mnie?
ARTUR - Ciebie i was wszystkich. Stworz was na nowo. A teraz precz, idcie ju,
wszyscy!
STOMIL - On za wiele sobie pozwala.
ELEONORA - Nie przejmuj si dzieckiem, Stomilu. Jestemy przecie uwiadomieni.
STOMIL - Mam wyj?
ELEONORA - Chodmy. C ci obchodzi poza twoim eksperymentem?
STOMIL - Tak, sztuka! Sztuka nowoczesna. Dajcie mi Boga, a zrobi z niego
eksperyment!
ELEONORA - No widzisz... {wychodz drzwiami \v cianie na wprost, po lewej)
EDEK - {do Eugenii) Idziemy, babu?
EUGENIA - Bierz karty. {Edek zbiera karty. Wychodz razem z Eugeni)
EDEK - {odwracajc si) Panie Artku, jakby pan czego potrzebowa...
ARTUR - {tupic nogami) Won!
EDEK - {ugodowo) Ale dobrze, dobrze... {wychodzi z Eugeni za kulis na lewo)
EUGENIUSZ - {upewniajc si, czy tamci ju wyszli) Masz racj, Arturku. Midzy
nami mwic, to hoota.
ARTUR - Wujek te wyjdzie.
EUGENIUSZ - Ale oczywicie, mj drogi, wyjd, wyjd. Tylko jedno ci powiem:
moesz na mnie liczy.
ARTUR - Co wujek ma na myli?
EUGENIUSZ - Na myli, nie na myli, ju ty zrobisz, jak uwaasz. Ale zapamitaj,
e ja mog si przyda. Jeszcze tak nie zgupiaem jak oni {zniajc gos) Ja
jestem niedzisiejszy.
ARTUR - No, dobrze. A teraz niech wujek zostawi nas samych.
Eugeniusz idzie na lewo w korytarz. Przed wyjciem odwraca si i jeszcze raz
mwi z naciskiem.
EUGENIUSZ - Niedzisiejszy, (wychodzi)
ALA - A teraz?
ARTUR - A teraz ci wszystko wytumacz.
KONIEC ROZDZIAU
23

AKT II
Ta sama scena co w akcie pierwszym. Noc. Jedna niedua, stojca lampa. Artur
siedzi w fotelu. Kto wchodzi.
ARTUR - Kto tu?
POSTA - To ja.
ARTUR - Kto taki?
POSTA - Twj wuj, Eugeniusz.
ARTUR - Haso?
EUGENIUSZ - Odnowa. Odzew?
ARTUR - Odrodzenie, (pauza) W porzdku. Niech wuj wejdzie.
Eugeniusz wchodzi w krg wiata. Siada naprzeciw Artura.
EUGENIUSZ - Uff, zmczyem si. ARTUR - Czy wszystko gotowe?
EUGENIUSZ - Zniosem ze strychu, co tylko si dao. Moli tam co niemiara. Jak
mylisz? Czy si uda?
ARTUR - Musi si uda.
EUGENIUSZ - Boj si, boj si. Oni s tak zdemoralizowani... Pomyl, cae ycie
w tym bajziu... pardon, chciaem powiedzie: w tym rozkadzie. Widzisz, nawet ja si ju
przyzwyczaiem. Przepraszam ci. ARTUR - Nie szkodzi. Co robi ojciec?
EUGENIUSZ - Jest w swoim pokoju. Pracuje nad now inscenizacj. Czy ci go czasem
nie al, Arturze? Ostatecznie on wierzy w t swoj sztuk.
ARTUR - Wic dlaczego wujcio sam nie daje mu satysfakcji?
EUGENIUSZ - Z przekory, lubi mu robi na zo. Zreszt jestem szczery. Mnie te
eksperymenty naprawd nie przekonuj. A ty w nie wierzysz?
ARTUR - Mam co innego na gowie. A matka?
Eugeniusz wstaje, podchodzi do drzwi w cianie na wprost, po lewej, i zaglda
przez dziurk od klucza.
EUGENIUSZ - Nic nie wida. Albo zgasia wiato, albo zasonia drzwi. Ciemno,
(wraca na poprzednie miejsce)
ARTUR - A babcia Eugenia?
EUGENIUSZ - Pewnie maluje si przed lustrem.

ARTUR - W porzdku. Moe wujcio odej. Za


chwil mam tutaj wane spotkanie. EUGENIUSZ - (wstaje) S jakie nowe rozkazy?
ARTUR - Czuwa, milcze, na wszystko mie oczy otwarte i by w pogotowiu.
EUGENIUSZ - Tak jest. (wychodzc) Niech ci Bg ma w swojej opiece, Arturku.
Moe jeszcze powrc dobre czasy, (wychodzi definitywnie na prawo, w t sam
stron, z. ktrej wszed. Z lewej kulisy, korytarzem, wchodzi Ala w tej samej
koszuli nocnej)
ALA - (ziewajc) Czego chciae?
ARTUR - Ciiiszej...
ALA - Dlaczego?
ARTUR - Chc z tob porozmawia na osobnoci.
ALA - Ojej, mylisz, e oni si nami przejmuj? Nawet gdybymy robili nie wiem
co. (siada, wykrzywiajc si przy tym bolenie)
ARTUR - Co ci si stao?
ALA - Stomil mnie dzisiaj uszczypn dwa razy.
ARTUR - ajdak.
ALA - To twj ojciec!
ARTUR - (szarmancko cauje j w rk) Ciesz si, e mi zwrcia uwag.
ALA - No, bo wyraasz si o twoim ojcu tak jako starowiecko. Dzisiaj ju nikt
tak nie mwi o swoim ojcu.
ARTUR - A jak?
ALA - Nie zwraca si w ogle na nich uwagi.
ARTUR - A, wic pomyliem si.
ALA - To, e jestecie krewnymi, to wasza sprawa. Stomil jest cakiem
sympatyczny.
ARTUR - (pogardliwie) Artysta. ALA - Co w tym zego?
ARTUR - Artyci to zaraza. Oni pierwsi nadgryli epok.
ALA - (znudzona) Ojej! No to co? (ziewa) Wic czego chciae? Zimno mi. Jestem
prawie naga. Czy zauwaye?
ARTUR - Czy pomylaa ju o tym, o czym ci mwiem dzi rano? Zgadzasz si?
ALA - eby wyj za ciebie za m? Przecie ju mwiam, e nie widz potrzeby.
ARTUR - A wic nie zgadzasz si?
ALA - Naprawd, nie rozumiem, o co tyle haasu. Prosz ci bardzo, jeeli ci na
tym zaley, moemy si pobra jutro. I tak jestemy kuzynami.
ARTUR - Ale ja wcale nie chc, eby ci byo wszystko jedno, wyj czy nie wyj
za mnie. Chc, eby zrozumiaa, jaka to powana sprawa.
ALA - Dlaczego znowu taka powana? Dla mnie moe by albo nie by. I tak, jeeli
bd miaa dziecko, to z tob, a nie z ksidzem. Wic o co chodzi?
ARTUR - Dobrze. Wic jeeli ta sprawa sama w sobie nie jest powana, to mona j
zrobi powan.
ALA - Po co?
ARTUR - Nic nie jest powane samo w sobie, nie jest w ogle adne. Wszystko jest
nijakie. Jeeli sami nie nadamy rzeczom jakiego charakteru, utoniemy w tej
nijakoci. Musimy stworzy jakie znaczenia, jeeli ich nie ma w naturze.
ALA - Ale po co, po co?
ARTUR - Jeeli ju chcesz koniecznie wiedzie... No, powiedzmy, dla naszej
wasnej przyjemnoci i korzyci.
ALA - Jakiej przyjemnoci?
ARTUR - Przyjemno mamy z korzyci, a korzy czerpiemy z osigania czego, co
jest wicej warte od innych rzeczy, czyli trudniejsze, wyjtkowe, cenniejsze.

Musimy wic stworzy system wartoci.


ALA - Filozofia mnie nudzi. Wol ju chyba Stomila. (wystawia nog spod koszuli,
dosy znacznie)
ARTUR - Wydaje ci si tylko. Prosz ci, schowaj t nog.
ALA - Nie podoba ci si?
ARTUR - To nie naley do zagadnienia.
ALA - (uporczywie) Nie podoba ci si?
ARTUR - (odwracajc wzrok od nogi z pewnym trudem) Zreszt, prosz ci,
wystawiaj sobie nog, ile chcesz, prosz ci bardzo. Sama w tej chwili
przyznajesz mi racj t swoj nog.
ALA - Moj nog? (oglda sobie nog z zainteresowaniem)
ARTUR - Tak. Wanie nog. Wystawiasz nog, bo nie rzucam si na ciebie, jak mj
ojciec artysta i ci wszyscy inni. To ci niepokoi. Bya ju troch zdziwiona
dzisiaj rano, kiedy zostalimy sami. Mylaa, e wiesz, czego chc od ciebie.
ALA - To nieprawda.
ARTUR - Aha, nieprawda. Mylaa, e nie zauwayem, jak poczua si nieswojo,
kiedy zamiast cign ci od razu na ko, zaproponowaem ci maestwo.
ALA - Bo mnie bolaa gowa.
ARTUR - Gowa, gowa, a swoj drog nie wiedziaa, co o tym sdzi. Wic
oczywicie pomylaa, e nie dziaasz na mnie, jak naley. To ci niepokoi.
Niepokoisz si o swoje uroki. Byaby szczliwa, gdybym teraz prbowa zachowa
si tak jak mj ojciec. Uspokoiaby si od razu, cho oczywicie, eby mnie
ukara, uciekaby natychmiast.
ALA - (z godnoci wstajc) Ju uciekam.
ARTUR - (chwyta j za rk i umieszcza z powrotem w fotelu) Zosta! Ja jeszcze
nie skoczyem. Mylaa tylko o swojej atrakcyjnoci. Co za prymityw! Na nic
innego ci nie sta. A tymczasem nie wiesz o niczym.
ALA - Uwaasz, e jestem niedorozwinita? (prbuje znowu wsta)
ARTUR - (nie pozwalajc jej) Zosta! Potwierdzasz moj teori. Zachowaem si w
sposb nietypowy i to ci zastanowio. Wyjtkowo to ju jaka warto.
Widzisz? To ja nadaem znaczenie naszemu spotkaniu bez znaczenia. Ja!
ALA - No to nadawaj sobie sam, jeeli jeste taki wyjtkowy, taki mdry, taki
lepszy ode mnie! Sam, beze mnie!
ARTUR - Ale nie obraaj si!
ALA - Zobaczymy, czy ci si uda. Albo z wujkiem Eugeniuszem, (stanowczo obciga
na sobie koszul, zapina si pod szyja. Dodatkowo okrywa si pledem i wbija
sobie na gow czarny melonik, gboko na oczy)
ARTUR - (niemiao) Nie gniewaj si.
ALA - A bo co? (pauza)
ARTUR - Nie jest ci za gorco?... W tym pledzie...
ALA - Nie. (pauza)
ARTUR - To melonik wuja Eugeniusza. Wcale ci w nim nie do twarzy.
ALA - Niech sobie bdzie.
ARTUR - Jak chcesz. O czym to mwilimy? Aha, system wartoci... (przysuwa si z
krzesem do Ali)
...Wic z oglnego punktu widzenia stworzenie systemu wartoci jest niezbdne
dla naleytego funkcjonowania tak jednostki, jak i spoeczestwa... (bierze j
za rk) Bez odpowiednich norm nigdy nie uda si nam stworzy harmonijnej
jednoci ani te naleytej rwnowagi elementw zazwyczaj okrelanych jako dobro
i zo, w szerokim sensie oczywicie, nie tylko moralnie. W zwizku z tym...

primo: naley przywrci znaczenie praktyczne tym pojciom, secundo: stworzy


reguy postpowania, ktre... (rzuca si na Al i usiuje j pocaowa. Ala
wyrywa si co si, nastpuje bezadne szamotanie. Wchodzi Edek w rczniku
narzuconym na szyj i w siatce na gowie)
EDEK - (z pretensjonaln dykcj, waciw pinteligentom) O, przepraszam!
ARTUR - (uwalniajc Al udaje, ze nic si nie dziao. Ala poprawia melonik i
przesadnie rozciera sobie rami) Co Edek tu robi?
EDEK - Wanie szedem do kuchni napi si wody. Przepraszam, nie wiedziaem, e
pastwo tu sobie rozmawiaj.
ARTUR - Wody? Jakiej wody, po co wody? EDEK - (dostojnie) Mam pragnienie, prosz
pana. ARTUR - Teraz? W nocy?
EDEK - (uraony) Mog nie pi, jeeli panu to nie odpowiada.
ARTUR - (wcieky) Pi i wynosi si!
EDEK - Jak pan sobie yczy, (majestatycznie idzie ku drzwiom w cianie
rodkowej, na lewo)
ARTUR - Chwileczk!
EDEK - Sucham pana?
ARTUR - Kuchnia jest na prawo.
EDEK - Niemoliwe!
ARTUR - Chyba wiem, gdzie jest kuchnia w moim wasnym domu!
EDEK - W dzisiejszych czasach nic nie wiadomo. {zmienia kierunek i wychodzi
drzwiami w cianie na wprost, po prawej)
ARTUR - Dure. Powinienem z nim skoczy. ALA - (lodowato) Czy ju skoczye ze
mn? ARTUR - To wszystko przez niego. ALA - Czy przez niego chciae mi wykrci
rk? ARTUR - Bardzo ci boli?
ALA - Co ci to obchodzi? {wydaje sztuczny okrzyk blu. Artur, zaniepokojony,
chce obejrze jej rami)
ARTUR - Gdzie? W ktrym miejscu? (dotyka jej
ramienia, ju bez dotychczasowych intencji) ALA - (odsania rami) Tu... ARTUR Bardzo mi przykro. ALA - (odsania dekolt na plecach) ...I tu...
ARTUR - (szczerze zmartwiony) Doprawdy, nie
chciaem...
ALA - (podnosi nog) ...I tu... ARTUR - Nie wiem, jak ci przeprosi.
ALA - (przykadajc palec wskazujcy do jakiego zebra) ...I tu...
ARTUR - Wybacz mi, ja nie chciaem...
ALA - Zdemaskowae si: zwyczajny brutal. Najpierw przemowy, a potem wiadomo
co. (opada tragicznie na fotel) Ach, my, kobiety... Co my
jestemy winne, e mamy to ciao? Gdyby je mona gdzie zostawi na
przechowanie, jak w szatni. Byybymy bezpieczne od napaci byle kuzyna.
Przyznam si, e nie spodziewaam si tego po tobie. Ty, z twoj umysowoci...
ARTUR - (zupenie zmieszany) Kiedy ja naprawd...
ALA - Nie wykrcaj si! Czy mylisz, e ja nie odczuwam potrzeby porozmawiania
na tematy powane? Ale spokojnie, bez obawy, e jaki filozof mnie bdzie
szarpa za nog. No, ale mniejsza z tym. O czym to wic mwilimy? Przerwae w
najciekawszym miejscu, (za drzwiami, gdzie znikn Edek, sycha szum wody
pyncej z odkrconego kurka i gulgoty)
ARTUR - A to dobre! Czy mylisz, e ja naprawd chciaem ci zgwaci?
ALA - (zaniepokojona) A co, nie?
ARTUR - Nic podobnego. To bya tylko lekcja.
ALA - Dzikuj, ja to ju umiem.

ARTUR - Znowu tylko jedno ci w gowie. Powiedz, dlaczego si bronia?


ALA - Jeste nieprzyzwoity!
ARTUR - Nauka nie zna wstydu. Dlaczego?
ALA - A dlaczego si na mnie rzucie?
ARTUR - Powiciem si.
ALA - Co takiego?
ARTUR - Tak, powiciem si. Chciaem ci w ten sposb janiej przedstawi pewne
sprawy. Rodzaj praktycznych wicze z pragmatyki pci.
ALA - winia. I w dodatku naukowa. Z pragmatyki?
Nigdy o tym nie syszaam. To jakie nowe zboczenie?
ARTUR - Nic w tym nowego. Jestem pewien, e zostaniemy przyjacimi. Kobiety
pjd za mn.
ALA - Jakie kobiety?
ARTUR - Wszystkie. Kobiety caego wiata bd moimi sojusznikami. Kobiety trzeba
zaagitowa przede wszystkim, a kiedy one zrozumiej, mczyni nie bd ju
mieli innego wyboru.
ALA - Co za kobiety? Czy ja je znam? A zreszt rb sobie z nimi, co ci si
podoba. Wcale mi nie zaley.
ARTUR - Posuchaj, historia wiata jest histori brutalnego ucisku kobiet,
dzieci i artystw przez mczyzn.
ALA - Przecie nie lubisz artystw.
ARTUR - To nie ma nic do rzeczy. Mczyni nie lubi artystw, bo artyci nie s
mczyznami. To wanie zawsze zbliao ich do kobiet, niestety. Przewanie obce
s im pojcia honoru, logiki i postpu, wszystko, co wymylili mczyni.
Dopiero bardzo pno i z wielkim trudem ludzko mska zacza podejrzewa, e
istnieje wieloznaczno, wzgldno, zapominanie. Migotliwo wiata. Akurat
odwrotnie ni to, co swoj tward czaszk zapanika zdoa na pocztku wymyli
mczyzna i co wypisa na swoich sztandarach, i co przez wieki usiowa narzuci
kobietom, dzieciom i artystom: jedno, bezwzgldno, konsekwencj. Wymyli
wiat na obraz i podobiestwo swoje. W jaskini, w zagrodzie, w przedsibiorstwie
wynalaz logik. Ale uwaajc si za pana-ywiciela, z pychy
swojej nie chcia nawet dopuci myli, e jego wiatopogld miaby nie
zapanowa. Ulegajc swojej agresywnej naturze obwieci swoje pojcie jako
jedyne, powszechne i obowizkowe i, jako najsilniejszy, zawsze prbowa je
narzuci sabszym. A kiedy okazao si, e kobiety myl inaczej, obrazi si i
nazwa je gupimi albo nielogicznymi, co w nomenklaturze mskiej oznacza to
samo. ALA - A ty? Czy nie jeste mczyzn?
ARTUR - Ja wznosz si ponad siebie. Jestem obiektywny. Inaczej nie mog wykona
swojego planu.
ALA - Czy mog ci zaufa?
ARTUR - ...eby jako dorobi ideologi do swojego braku wyobrani, mczyni
wymylili pojcie honoru. Wymylili take negatywne pojcie "zniewie-ciaoci".
Oba te pojcia su im do zabezpieczenia ich mskiej wsplnoty przed dezercj,
do utrzymania w ryzach solidarnoci mskiej pod groz napitnowania kadego
mczyzny, ktremu by przyszy do gowy jakie wtpliwoci. Nic dziwnego, e po
przeciwnej stronie utworzya si, naturalnym odruchem samoobrony, wsplnota
kobiet, dzieci i artystw. Na og mczyni nie wychowuj dzieci. W najlepszym
wypadku oddaj raz na miesic pewn ilo pienidzy na ten cel. Nic dziwnego, e
potem masakra wydaje im si zajciem nie tylko chwalebnym i lubym, ale take
poytecznym. Przepraszam, (wci, sycha gulgoty w kuchni, Artur przerywa

oracj i zblia si do drzwi kuchennych) Co on tam robi tak dugo?


ALA - Moe si myje.
ARTUR - On? Wykluczone, (wraca) Wrmy do tematu.
ALA - Ja ci nie wierz. Wiem dobrze, o co ci chodzi. Mnie nie oszukasz.
ARTUR - Chodzi mi tylko o to, eby zrozumiaa, na czym polega twoja racja stanu
jako kobiety. Chc ci otworzy oczy.
ALA - Aha, to pewnie znaczy, e mam si zaraz rozebra.
ARTUR - Nie bd nudna. Kiedy si przekonasz, e nasze interesy s zgodne,
zostaniesz moj wsplniczk. O czym marz mczyni? O braku konwencji w
sprawach erotycznych. eby nie trzeba byo zabiega, przebywa jakiej drogi
poredniej midzy pragnieniem a osigniciem. Wszystko, co jest porodku, tylko
ich irytuje.
ALA - To prawda. Rzucaj si od razu jak zwierzta. Przed chwil miaam
najlepszy dowd.
ARTUR - Nie zaprzeczam, e jako jednostka ulegam naturalnym impulsom. Ale ja mam
wyszy cel. Mwi oglnie. Korzystajc z oglnego kryzysu norm, mczyni
zrobili wszystko w dziedzinie erotyzmu, eby usun ostatnie reguy. Ale ja nie
wierz, eby to kobietom odpowiadao bez zastrzee. I na tym opieram mj plan.
ALA - A mnie to odpowiada. ARTUR - Kamiesz. To niemoliwe.
ALA - A wanie, e tak. To mi si podoba. Mog zrobi, co zechc, wszystko mi
wolno. O, na przykad rozbior si i co mi zrobisz? (zrzuca z siebie pled i
zdejmuje melonik)
ARTUR - Przesta, rozmawiamy powanie!
ALA - (rozwizuje tasiemki przy koszuli) Dlaczego? Kto mi zabroni? Moe ty? Albo
moja mama? Albo Pan Bg? No kto, powiedz? (ciga koszul z ramion)
ARTUR - Ubierz si w tej chwili, w koszul! (odwraca rozpaczliwie wzrok)
ALA - Ani mi si ni. To moja koszula, (w drzwiach kuchennych ukazuje si gowa
Edka, zwabionego podniesionymi gosami) A, pan Edek! Prosz, niech pan wejdzie.
ARTUR - (wypychajc Edka z powrotem) Won, bo zabij! Rozbiera si przed
takim... takim durniem! Wstydu nie masz!
ALA - Moe on nie ma wyksztacenia, ale ma adne oczy.
ARTUR - Te parszywe, wiskie oczka?
ALA - Mnie si podobaj.
ARTUR - Ja go zabij!
ALA - (ze sodycz) Jeste zazdrosny?
ARTUR - Nie jestem wcale zazdrosny!
ALA - Najpierw brutal, a potem zazdrosny. adnie, adnie.
ARTUR - (ogromnie zy staje przed Al) No i co? Dlaczego si nie rozbierasz? Ja
ci ju nie przeszkadzam.
ALA - Bo mi si odechciao. ARTUR - Prosz, nie krpuj si. ALA - (cofajc si)
Rozmyliam si.
ARTUR - (idc za ni) Nie chcesz? No to powiedz teraz, dlaczego nie chcesz?
Powiedz, dlaczego przedtem nie chciaa?
ALA - O Boe, to jaki maniak.
ARTUR - (chwyta j za rce) Dlaczego?
ALA - Nie wiem.
ARTUR - No, powiedz!
ALA - Co mam powiedzie? Nie wiem i ju! Pu
mnie! ARTUR - (uwalniajc j) Wiesz dobrze. Bo udajesz
tylko, e ci si to podoba, ta rozwizo, ten brak

regu, to rozpasanie!
ALA - Ja udaj?
ARTUR - Oczywicie. Nie podoba ci si, bo nie jest ci to na rk. Ten dzisiejszy
brak stylu pozbawia ci wyboru, ogranicza twoje moliwoci. Moesz tylko
rozbiera si i ubiera, nic innego nie pozostaje.
ALA - Nieprawda!
ARTUR - Wic skd ten opr?
Pauza.
ALA - Mwisz logicznie, a sam powiedziae, e logika to bzdura. Aha?
ARTUR - Tak powiedziaem?
ALA - Pewnie, e powiedziae, przed chwil. Dobrze syszaam.
ARTUR - (niezadowolony) Musiaa si przesysze. ALA - Nic podobnego. Syszaam
wyranie. ARTUR - Mniejsza z tym. W kadym razie nie wierz ci. W gruncie rzeczy
wcale ci si nie podoba ta konwencja braku konwencji. Nie ty j wybraa.
ALA - A kto? ARTUR - My. Ty udajesz tylko. Nic wicej ci nie
pozostaje. Nikt nie chce si przyzna, e ulega komu.
ALA - A dlaczego miaabym si zgadza, jeeli mi si nie podoba?
ARTUR - Ze strachu, e inaczej nie bdziesz si podoba. Tak zawsze jest z mod.
Lepiej si przyznaj.
ALA - Nie.
ARTUR - Nie? A wic ju przyznaa, e miaaby si do czego przyzna. Suchaj,
po co te oszustwa? Zaklinam ci, tu chodzi o wiksze sprawy. Przecie nie
uwierz, e chcesz ze wszystkimi mczyznami na wiecie. No, moe wybraaby
sobie stu najlepszych, dwustu, dziesi tysicy, milion, ale ze wszystkimi - na
pewno nie. Podoba si wszystkim, tak, owszem, to inna sprawa, ale po to
wanie, eby mie mono wyboru. A jak inn moliwo preselekcji moe mie
kobieta, jak nie konwencj? No, jak?
ALA - Jestem samodzielna. Wiem, czego chc.
ARTUR - Ale z natury saba. Jakie masz szans, jeeli znajdujesz si od razu sam
na sam z nieznajomym, ktry jest od ciebie silniejszy i nie broni ci przed nim
adna konwencja? Mogaby mnie nie chcie nie wiem jak, ale gdyby tutaj nie
wszed przypadkiem Edek, nic by ci to nie pomogo. Jestem silniejszy.
ALA - Mog zapisa si na dudo.
ARTUR - Przecie ja mwi niejako metaforycznie! Czy kobiety naprawd nie s
zdolne zrozumie uoglnie?
ALA - Teraz duo kobiet zapisuje si na dudo. Ach, jak bym chciaa, eby mnie
baga o lito!
ARTUR - Bardzo dobrze. Pomau, a przyznasz si do wszystkiego. Tylko po co do
tego dudo? Wystarcz dobrze pomylane i ustalone konwencje. Klczabym wtedy
przed tob, tu, na tej pododze, z bukietem kwiatw w doni, i bagabym ci o
lito, o cie nadziei. A ty, bez adnego wysiku, bez zburzenia fryzury, jak
przy walce wrcz, bawiaby si swoj potg za murem konwencji. Czy to nie
lepsze ni dudo?
ALA - Naprawd? Klczaby?
ARTUR - Bez wtpienia.
ALA - No to klkaj.
ARTUR - Jak to?
ALA - Na kolana!
ARTUR - Niemoliwe.
ALA - (rozczarowana) Dlaczego?

ARTUR - Bo nie ma tych konwencji, o ktrych mwiem. Teraz widzisz, w jakim


jeste pooeniu.
ALA - I nie ma na to rady? ARTUR - Jest. ALA - Jaka?
ARTUR - Stworzy nowe konwencje albo odbudowa stare. I ja to zrobi, jeeli mi
w tym pomoesz. Wszystko gotowe, potrzebuj tylko twojej pomocy.
ALA - Wspaniale! A bdziesz klcza?
ARTUR - Bd.
ALA - Co mam zrobi?
ARTUR - Zgodzi si na lub. Od tego zaczniemy.
adne nielegalne zwizki, adne ycie uatwione. lub jest mi potrzebny. I to
nie jaki tam lub byle jaki, administracyjny, midzy niadaniem a obiadem, ale
lub prawdziwy, z caym ceremoniaem, organami, orszakiem lubnym i tak dalej.
Stawiam szczeglnie na orszak lubny, to powinno ich zaskoczy. Chodzi mi o to,
eby nie zdyli si opamita, zorganizowa oporu ani wpyn destrukcyjnie. Od
razu trafimy ich w sam rodek. Kiedy ich tak dopadniemy, znienacka, raz wzici w
form, ju pniej si z niej nie wydostan. Wcign ich w lub, a lub bdzie
taki, e nie bd mieli innego wyjcia, jak tylko wzi w nim udzia na moich
warunkach. Zrobi z nich orszak weselny i mj ojciec bdzie si musia nareszcie
pozapina. Co ty na to? ALA - I bd w biaej sukni?
ARTUR - Jak nieg. Wszystko wedug tradycji. Pomyl tylko, dopomoesz w ten
sposb wszystkim kobietom wiata. Przywrcone normy wrc im wolno. Dzisiaj
nie mog wybiera. Bez sowa, najwyej pomrukujc co niewyranie, mczyzna
wlecze kobiet na ko. A jaki by pierwszy warunek kadego spotkania.
Konwersacja. Taki pan nie mg si wymiga nieartykuowanymi dwikami, musia
mwi. A kiedy on mwi, ty milczaa skromnie i rozpoznawaa przeciwnika. Im
duej kazaa mu mwi, tym bardziej on si odsania. Suchaa go spokojnie i
ukadaa plan dziaania. Poznawaa jego system, dobieraa odpowiednie reguy
gry. Miaa mono oceny sytuacji i mono manewru. Moga si zastanowi,
zanim powzia jak decyzj, miaa czas. Moga zwlekac, jak dugo ci si podobao, bez obawy, e on ci pobije, choby nawet
zgrzyta zbami i przeklina ci w duszy. Moga stwarza do woli korzystn dla
siebie atmosfer niepewnoci, tajemniczoci, wahania, i pod kad oson albo
dobra sobie kostium, ktry osobnikowi podobaby si najbardziej, i tym uwizi
go do reszty, albo te wycofa si bezpiecznie, niczego nie ryzykujc,
pozostawiajc go w alu i obdzie. Do ostatniej chwili kroczya zwyciska,
bezpieczna, swobodna. Przecie nawet zarczyny nie oznaczay jeszcze
koniecznoci, chocia zapewniay ci wszystko. Tym bardziej konwersacja. Co tu
mwi o konwersacji! Przecie dzisiaj nawet przedstawi si tobie mczyzna nie
musi. A jednak powinna przynajmniej wiedzie, kim on jest i czym si zajmuje.
Edek ostronie i po cichu przemyka si pod cian od kuchni do drzwi w cianie
na wprost, po lewej. W ostatniej chwili, kiedy Edek znika ju w tych drzwiach,
spostrzega go Artur. Idzie za nim.
ALA - Kto tu wchodzi?
ARTUR - (wracajc) Nie.
ALA - Zdawao mi si.
ARTUR - Skoczmy t rozmow. Wic zgadzasz si?
ALA - Nie wiem jeszcze...
ARTUR - Jak to, czy ci nie przekonaem?
ALA - Tak.
ARTUR - Tak? Czy to oznacza zgod?

ALA - Nie...
ARTUR - Tak - czy nie?
ALA - Musz jeszcze nad tym pomyle.
ARTUR - Nad czym tu si jeszcze namyla! Sprawa jest jasna jak soce. Musz
odbudowa wiat i do tego potrzebny mi jest lub. Czy to nie proste? Czego tu
jeszcze nie rozumiesz?
ALA - Niestety wszystko. ARTUR - A wic? ALA - Poczekaj...
ARTUR - Suchaj, nie mog teraz duej czeka. Tracimy tylko czas. Id i namyl
si. Wrcisz potem i dasz mi odpowied. Jestem pewien, e si zgodzisz.
Powiedziaem ci przecie wszystko.
ALA - I nic wicej mi nie powiesz? ARTUR - No, id ju. Zobaczymy si potem. ALA
- Wyrzucasz mnie?
ARTUR - Nie, tylko mam tu jeszcze co do zaatwienia na osobnoci.
ALA - A ja nie mog by przy tym? ARTUR - Nie. To nasza rodzinna sprawa.
ALA - Jak chcesz. Ale ja te bd miaa swoje sekrety, zobaczysz.
ARTUR - (niecierpliwie) Dobrze, dobrze, id ju. Pamitaj, spotkamy si w tym
samym miejscu.
Ala wychodzi na prawo. Artur natychmiast podsuchuje pod drzwiami w cianie na
wprost po lewej, potem podchodzi do drzwi w korytarzu, puka ostronie.
GOS STOMILA Kto tam?
ARTUR - (niezbyt gono) To ja, Artur.
STOMIL - Czego chcesz?
ARTUR - Chc z ojcem porozmawia.
STOMIL - Teraz? O tej porze? Jestem zajty. Przyjd
jutro. ARTUR - To pilna sprawa.
Pauza.
STOMIL - Powiedziaem ju, e nie mam czasu. Jutro porozmawiamy. (Artur prbuje
klamk, a st\vier-dziwszy, te drzwi s zamknite na klucz, uderza w nie
ramieniem, Stomil ot\viera drzwi i ukazuje si w swojej wiecznej piamie) Czy
ty oszala? Co to ma znaczy?
ARTUR - (doniosym szeptem) Niech ojciec tak nie krzyczy...
STOMIL - (mimo woli zniajc gos) Dlaczego jeszcze nie pisz?
ARTUR - Nie mog spa. Nadszed czas dziaania.
STOMIL - No to dobranoc, (usiuje wej z powrotem. Artur nie pozwala mu)
ARTUR - Chciaem zapyta... Czy tacie nie jest przykro?
STOMIL - Z jakiego powodu?
ARTUR - Przez tego Edka.
STOMIL -^ Edek? Owszem, jest tu taki.
ARTUR - Co ojciec o nim sdzi?
STOMIL - Zabawny typ.
ARTUR - Zabawny? Obrzydliwa figura.
STOMIL - Przesadzasz, przesadzasz. To bardzo ciekawa posta. W pewnym sensie
wyjtkowo nowoczesna. Wanie przez swoj autentyczno.
ARTUR - To wszystko?
STOMIL - My wci jestemy zaraeni nadwiado-moci. Przeklte dziedzictwo
wiekowej kultury.
Wprawdzie zrobilimy ju wiele, eby si jeJ^po-zby, ale daleko nam jeszcze do
naturalnoci J Edek jest dzieckiem szczcia. Urodzi si taki, jakimi my
wszyscy powinnimy zosta. To, co u niego jest darem przyrodzonym, my osigamy
za cen wysiku, sztuk. Dlatego on mnie interesuje jako artyst. Ceni go tak,

jak pejzayci cenili krajobraz. ARTUR - Krajobraz to szczeglny.


STOMIL - Estetyka i moralno przeyy ju swoj rewolucj. Cigle mnie zmuszasz
do przypominania oczywistoci. Jeeli Edek nas niekiedy razi, to tylko dlatego,
e jestemy skaeni. Czasem czuj si winny wobec niego. Ale ja to w sobie
przeami. Powinnimy pozbywa si obcie.
ARTUR - I nic wicej? STOMIL - Byem z tob szczery.
ARTUR - No to ja zaczn od pocztku. Dlaczego go ojciec toleruje w swoim domu?
STOMIL - A co mi szkodzi? Wzbogaca nasze rodowisko, wnosi koloryt. Zdrowy
powiew autentycznoci. On mi nawet pomaga w ywieniu wyobrani. Wiesz, my,
artyci, potrzebujemy troch egzotyki.
ARTUR - To ojciec o niczym nie wie? STOMIL - Nie wiem. Nic nie wiem. ARTUR Nieprawda, ojciec wie dobrze.
STOMIL - Powtarzam, e nie wiem i o niczym nie chc wiedzie.
ARTUR - On pi z mam. (Stomil przechadza si tam i z powrotem) Co ojciec na to?
STOMIL - Mj drogi. Zamy nawet, e mwisz prawd. Swoboda seksualna to
pierwszy warunek wolnoci czowieka. I co ty na to?
ARTUR - Ale to jest prawda! Ona naprawd z nim pi!
STOMIL - Powtarzam, zamy. Przypumy przez chwil. Okae si, e nawet jeli
uczyni si takie zaoenie, nic z tego nie wynika.
ARTUR - Wic ojciec si upiera, e to tylko abstrakcyjne zaoenie, gra sw,
wytwr intelektualnej wyobrani?
STOMIL - Dlaczego nie? Nie jestem starowieckim ramolem i na paszczynie
intelektualnej moemy przyj kad, nawet najbardziej draliw przesank.
Inaczej postp myli ludzkiej byby niemoliwy. Wic prosz ci bardzo, moesz
si przede mn nie krpowa. Moemy sobie podyskutowa bez pruderii. Wic jakie
jest twoje zdanie w tej sprawie?
ARTUR - Moje zdanie? Ja nie mam adnego zdania i wcale nie chc dyskutowa. To
nie jest adna intelektualna przesanka, to jest prawda. Rozumie ojciec? To jest
ycie! Ojciec ma rogi jak std do sufitu. I ojcu nie uda si teraz od tego
wykrci.
STOMIL - Rogi, rogi, to s banalne porwnania, a nie solidne narzdzie analizy
intelektualnej, (zdenerwowany) Nie obniajmy poziomu!
ARTUR - Ojciec jest rogacz! STOMIL - Cicho! Zabraniam ci tak mwi! ARTUR - A
wanie, e bd. Rogacz! STOMIL - Nie wierz.
ARTUR - Na to czekaem. Udowodni ojcu? Prosz bardzo. Wystarczy otworzy te
drzwi, (wskazuje na drzwi w cianie na wprost, po lewej)
STOMIL - Nie!
ARTUR - Ojciec si boi? Pewnie, wygodniej urzdza eksperymenty teoretyczne. W
eksperymentach ojciec jest gigant, ale w yciu - struchlay tatu.
STOMIL - Ja jestem tatu? Ja?
ARTUR - Stary pantoflarz, kieszonkowy Agamem-non!
STOMIL - Dobrze, ja ci poka. Oni tam s? ARTUR - Niech ojciec sam zobaczy.
STOMIL - Ja im poka. Ja ci poka. Ja wam wszystkim jeszcze poka! (biegnie
do drzwi, staje) ...Albo wiesz co? Zaatwi to jutro, (zawraca)
ARTUR - (zagradza mu drog) Nie, teraz niech ojciec tam wejdzie.
STOMIL - Jutro. Albo korespondencyjnie. Jak mylisz?
ARTUR - Malowany myk-wyk!
STOMIL - Co powiedzia? (Artur przykada dwa palce do gowy naladujc rogi i
przedrzenia go brzydko) ...Id.
ARTUR - (powstrzymuje go) Chwileczk... STOMIL - (wojowniczo) Pu mnie do nich!

ARTUR - Niech ojciec to wemie ze sob. (bierze z katafalku porzucony tam przez
Stomila, podczas pierwszego aktu, rewolwer i wrcza go Stomilowi)
STOMIL - Co to jest?
ARTUR - Przecie nie pjdzie tam ojciec z goymi rkami...
Pauza.
STOMIL - (spokojnie) Przejrzaem ci.
ARTUR - (popychajc go -w kierunku drzwi) Szybciej, niech ojciec ju idzie, nie
ma czasu!
STOMIL - (uwalniajc si od niego) Przejrzaem ci, synu. Ty chcesz tragedii.
ARTUR - (cofa si) Jakiej znowu tragedii?... Co ojciec...
STOMIL - Ndzny graczu, modociany produkcie szalonej idei!
ARTUR - Co mi tu ojciec...
STOMIL - (rzuca rewolwer na stf) Mam go zastrzeli? I moe jeszcze j i siebie,
co?
ARTUR - Ale skde znowu, ja tylko artowaem. To na wypadek, gdyby Edek... Po
nim wszystkiego mona si spodziewa...
S'10MIL - To by ci si podobao! Zdradzony m krwi zmywa hab. Gdzie ty to
wyczyta, w jakich starych romansach? Odpowiedz!
ARTUR - Ojciec mi insynuuje!
STOMIL - Wiedziaem, e modo ceni idee ponad ycie, ale nie wiedziaem, e
mj wasny syn powici dla nich wasnego ojca. Siadaj. (Artur siada posusznie)
A teraz porozmawiamy. Chcesz przywrci wiat do normy. Dlaczego? O to nie
pytam. Twoja sprawa. Nasuchaem si o tym ju dosy od ciebie. I nie wtrcaem
si w to, dopki nie przebrae miary. Ale teraz dosy! O, sprytnie to sobie
wymylie. Tragedia - tego ci trzeba! Tragedia - od wiekw najpeniejszy wyraz wiata niewzruszonych poj. To ci jest
potrzebne, chciae mnie zmusi do tragedii. Zamiast mozolnej rekonstrukcji, ty
od razu w sam rodek. A to, e przy okazji kto zginie, e do wizienia pjdzie
twj wasny ojciec, o to mniejsza; to ci ju nie obchodzi. Byle tylko twj
zamiar si uda. Przydaaby ci si tragedia, co? Wiesz, co ci powiem? Jeste
ordynarny, brudny formalista. Nie zaley ci ani na mnie, ani na twojej matce.
Niech wszyscy gin, byle ocali form. A najgorzej, e nie zaley ci nawet na
sobie. Fanatyk!
ARTUR - Skd ojciec wie? A moe ja nie tylko dla formy?
STOMIL - Ty nie lubisz Edka? ARTUR - Nienawidz.
STOMIL - Dlaczego? Edek to konieczno. To szczera prawda, ktrej tak dugo
szukalimy gdzie indziej, bo wyobraalimy j sobie inaczej. Trudno, Edek to
fakt. Nie mona nienawidzi tego, co konieczne. Trzeba polubi.
ARTUR - Jak? Czy mam si z nim caowa? Konieczno stworz ja!
STOMIL - Aj, aj, aj, wci mwisz jak uparte dziecko. Nie lubi i nie lubi. No to
jeeli tak... pozostaje tylko jedno wyjanienie. Ale oczywicie! Suchaj, moe
ty masz Edypa?
ARTUR - Jakiego Edypa?
STOMIL - Kompleks Edypa. Rozumiesz? Bye u psychiatry?
ARTUR - Nie, mama jest, owszem, niczego sobie, ale to nie to.
STOMIL - Szkoda. Przynajmniej by byo wiadomo, czego si trzyma. Wszystko by
byo lepsze ni twoje szalestwo. Wobec tego jeste jednak tylko formalist.
ARTUR - Nie jestem formalist. STOMIL - Jeste. aosnym i niebezpiecznym.
ARTUR - Nie, moe to tak wyglda, ale ja naprawd ju duej nie mog. Nie mog
tak y jak wy.

STOMIL - Przypumy. To ju lepiej. Przyjmijmy wic, e jeste egoist.


ARTUR - Niech to ojciec nazywa, jak chce, ale ja musz.
STOMIL - A co by ci z tego przyszo, gdyby mnie powici?
ARTUR - Co by si dokonao. Tragicznie. Ojciec ma racj. Ja ojca bardzo
przepraszam. Tragedia to wielka forma, mocna. Rzeczywisto ju by si z niej
nie wymkna.
STOMIL - Biedaku! Tak sdzisz? Czy nie wiesz o tym, e tragedia jest ju dzisiaj
niemoliwa? Rzeczywisto przere kad form, nawet tak. Czy wiesz, co by z
tego wynikno, nawet gdybym go zastrzeli?
ARTUR - Co nieodwracalnego, co na miar dawnych mistrzw...
STOMIL - Nic podobnego! Farsa i nic wicej. Dzisiaj tylko farsa jest moliwa.
Trup tutaj nic nie pomoe. Dlaczego nie chcesz si z tym pogodzi? Farsa te
moe by pikn sztuk.
ARTUR - Nie dla mnie. STOMIL - Co za upr!
ARTUR - Nic na to nie poradz. Ja musz znale jakie wyjcie.
STOMIL - Wbrew rzeczywistoci? ARTUR - Za wszelk cen.
STOMIL - Cika sprawa. Chciabym ci pomc, ale doprawdy nie wiem - jak.
ARTUR - A moe mimo wszystko sprbujemy? STOMIL - Co mamy sprbowa?
ARTUR - (wskazuje na drzwi \v cianie na wprost, po lewej) No, z nimi...
STOMIL - Cigle masz zudzenia?
ARTUR - Nawet jeeli to prawda, z t fars... (odzyskujc dawn agresywno) To
dlatego, e jestecie tchrzliwi! Wszyscy jcz w niewoli farsy, bo nikt nie ma
odwagi si zbuntowa. le wam jest? To dlaczego nie uwolnicie si si? Ojciec
mi to wszystko piknie wyoy, analitycznie, logicznie, abstrakcyjnie i sam nie
wiem jak, i ju zaatwione! Mona si rozej i niech zostanie po dawnemu.
Dalek drog przeby ojciec, ale jak? Siedzc sobie w fotelu i pogadujc. Tutaj
czynu potrzeba! Nie ma tragedii, bo ju w ni nie wierzycie. Wszystko przez ten
wasz przeklty kompromis.
STOMIL - A dlaczego mielibymy wierzy, jeli aska? Zbli si, co ci powiem.
Wic Eleonora mnie zdradza z Edkiem? A waciwie dlaczego to le, e mnie
Eleonora zdradza z Edkiem?
ARTUR - Tata nie wie?
STOMIL - Sowo daj, e jak nad tym gbiej pomyl, to nie wiem. A ty moesz mi
to wytumaczy?
ARTUR - ...Ja, ja nigdy nie byem w takiej sytuacji...
STOMIL - Ale sprbuj.
ARTUR - No jake, przecie... zaraz, niech mi ojciec pozwoli pomyle...
STOMIL - A myl sobie, myl. Ja nawet bym chcia, eby mnie przekona.
ARTUR - Chciaby ojciec?
STOMIL - ...Bo, prawd mwic, mnie si to take nie podoba. Ja tego strasznie
nie lubi. Tylko tak, na rozum, nie wiem dlaczego.
ARTUR - ...Wic gdybym ja ojca przekona... STOMIL - Bybym ci wdziczny. ARTUR
- ...To wtedy ojciec...
STOMIL - Poszedbym i zrobi im tak awantur, eby mnie na zawsze popamitali.
Tylko ebym mia jeszcze imperatyw logiczny.
ARTUR - Poszedby ojciec? Wic jednak ojciec chce, tak sam z siebie...
STOMIL - Poszedbym z rozkosz. Ja tego drania od dawna mam na oku. Nie
uwierzysz, jak ja chtnie bym go wykoczy, tak sam z siebie. Tylko przez rozum
nie bardzo wiem, dlaczego miabym to zrobi.
ARTUR - Niech ojca uciskam! (obejmuj si) Przeklty rozum!

STOMIL - Co zrobi, kiedy on nie puszcza. Ani tak, ani siak. Mwie o
kompromisie? To wanie przez niego.
ARTUR - Wie ojciec co? Moe jednak sprbujemy. adne ryzyko. Najwyej go ojciec
zastrzeli.
STOMIL - Tak uwaasz? Ja nie mam wiary.
ARTUR - Wiara przyjdzie potem. Najwaniejsze, eby podj decyzj.
STOMIL - Kto wie, moe masz racj...
ARTUR - Na pewno! Przekona si ojciec. Bdzie tragedia!
STOMIL - Wracasz mi siy. Jednak co modzieczy entuzjazm, to nie sceptycyzm
epoki. Ech, modo, modo...
ARTUR - Pjdziemy?
STOMIL - Chodmy. Przy tobie czuj si raniej. (wstaj)
ARTUR - I jeszcze jedno... Niech ju ojciec da sobie spokj z tymi
eksperymentami, ja prosz. To tylko dalsza dezintegracja.
STOMIL - Co robi... Kiedy tragedia jest ju niemoliwa, a farsa nudzi,
pozostaje tylko eksperyment.
ARTUR - Ale to tylko pogarsza sytuacj. Przestanie ojciec?
STOMIL - Nie wiem, nie wiem... ARTUR - Niech ojciec da sowo.
STOMIL - Pniej, pniej, teraz ju chodmy. (Artur ponownie wrcza Stomilowi
rewolwer)
ARTUR - Ja zostan pod drzwiami i bd czeka. Gdyby ojciec potrzebowa pomocy,
wystarczy mnie zawoa.
STOMIL - O, nie, to on bdzie krzycza, nie ja. ARTUR - Ja zawsze w ojca
wierzyem.
STOMIL - I susznie. Byem najlepszym strzelcem w puku. egnaj, (idzie do drzwi
w cianie na wprost, po prawej)
ARTUR - Nie tam, przecie tam jest kuchnia! STOMIL - (niezdecydowany) Pi mi si
chce...
ARTUR - Potem, kiedy bdzie po wszystkim. Teiaz nie ma czasu.
STOMIL - Niech bdzie. Zastrzel go o suchym gardle, (przechodzi do drzwi po
lewej i kadzie rk na klamce) A, otr, zapaci mi teraz za wszystko.
Wchodzi ostronie do pokoju, zamykajc za sob drzwi po cichu. Artur czeka w
napiciu. Cisza niczym nie zmcona. Artur przechadza si nerwowo. Scena
oczekiwania przedua si, Artur patrzy na zegarek, chodzi coraz szybciej.
Decyduje si wreszcie i z rozpdem otwiera na ocie oba skrzyda drzwi, tak aby
ukazao si cae wntrze pokoju. Ukazuje si tam obraz nastpujcy: pod nisko
zwieszon lamp, ktra rzuca silne wiato na okrgy stolik, siedz: Eleonora,
Edek, Eugenia i Stomil, grajc w karty. Stomil wanie wykada kart.
ARTUR - Co Edek robi? Dlaczego Edek nie... STOMIL - Psst! Hamuj si, chopcze.
ELEONORA - To ty, Artur? Jeszcze nie pisz?
EUGENIA - A nie mwiam, e on i tak nas znajdzie? Przed nim si nie schowasz.
ARTUR - Ojciec... z nimi?! STOMIL - Tak si zoyo... Nie moja wina...
ELEONORA - Stomil przyszed w sam por. Nie mielimy czwartego.
ARTUR - Jak ojciec moe! STOMIL - Mwiem przecie, e wyjdzie farsa.
EDEK - Panie Stomil, paska kolej. Wykadaj si pan.
STOMIL - Karta plac! (do Artura) Niewinna rozrywka. Sam widzisz, jaka jest
sytuacja. Nic si nie dao zrobi.
ARTUR - Ale ojciec da sowo!
STOMIL - Niczego nie obiecywaem... Trzeba poczeka.
ELEONORA - Stomilu, skup si, zamiast rozmawia na boku.

ARTUR - Haba!
EUGENIA - (rzucajc karty) Nie, ja w takich warunkach nie mog gra! Niech kto
wyprowadzi std tego szczeniaka.
EDEK - Nie przejmuj si, babu.
ELEONORA - Wstydziby si, Arturku, tak przestraszy babci.
EUGENIA - A prosiam, eby zamkn drzwi na klucz. On tylko chodzi i szuka, jak
by si do mnie przyczepi. Pewnie mi znowu kae i na katafalk!
ELEONORA - Wykluczone, nie pucimy babci, zanim nie skoczymy roberka.
ARTUR - (uderzajc pici w stolik) Dosy tego! ELEONORA - Ale mymy dopiero
zaczli!
EDEK - Niech pan Artek lepiej posucha mamusi. Ona ma racj. Zapis cakiem
wiey.
ARTUR - (wyrywajc im karty) Musicie mnie teraz wysucha, ja mam co do
powiedzenia. Zaraz, natychmiast!
STOMIL - Ale, Arturze, to sprawa midzy nami, po co zaraz rozgasza?
ARTUR - Nie chcielicie po dobroci, to ja was zmusz! Koniec gry!
ELEONORA - Co takiego?
EDEK -- Eje, czy to tak adnie? Gdybym ja by paskim tatusiem, spucibym panu
lanie.
ARTUR - Co? Ty jeszcze miesz si odzywa? {spokojnie, stanowczo) Niech no mi
ojciec da rewolwer!
EDEK - Poartowa nie wolno?
ELEONORA - Rewolwer? Matko wita, Stomilu, nie dawaj mu adnego rewolweru!
Powiedz mu, ka mu co, jeste w kocu jego ojcem!
STOMIL - {silc si na surowy ton) Posuchaj no, Arturze, nie jeste ju
dzieckiem i przykro mi, e musz do ciebie przemawia w tym tonie, ale ze
wzgldu na matk...
Artur wyciga mu rewolwer z kieszeni piamy. Wszyscy zrywaj si od stolika.
EUGENIA - Przecie to furiat! Stomilu, dlaczego go spodzi? Co za
lekkomylno!
S'iOMlL - A mama to niby nie wie? EDEK - Panie Arturku, co pan...
ARTUR - Milcze! Wszyscy do salonu! {zebrani wychodz pojedynczo na rodek
sceny. Artur przepuszcza ich obok siebie. Do ojca, kiedy ten przechodzi koo
niego) My jeszcze porozmawiamy.
STOMIL - C chcesz? Zrobiem, co mogem. ARTUR - Teraz wiem, ile ojciec moe.
Eugenia siada na sofie, Eleonora na fotelu, Edek staje w kcie, wyjmuje grzebyk
z tylnej kieszeni spodni i przyczesuje si nerwowo.
STOMIL - (staje przed Eleonor, rozkada rce) Chciaem go uspokoi. Sama
syszaa...
ELEONORA - Oferma. I to ma by ojciec. Ach, gdybym ja bya mczyzn!
STOMIL - Dobrze ci mwi. Wiesz dobrze, e to niemoliwe.
Wbiega Eugeniusz.
EUGENIUSZ - (do Artura) Co? Ju? ARTUR - Jeszcze nie. Czekam na odpowied.
EUGENIUSZ - Mylaem, e ju. Syszaem jakie krzyki, przybiegem czym prdzej.
ARTUR - Nic nie szkodzi, dobrze, e wujcio przyszed. Niech wujcio tu zostanie i
popilnuje ich troch. Ja zaraz wrc, (oddaje mu rewolwer)
EUGENIUSZ - Tak jest. ELEONORA - Czy ja ni?
ARTUR - (do Eugeniusza) ...I eby nikt si nie rusza z miejsca!
EUGENIUSZ - Tak jest.
ELEONORA - Czy wycie obaj zwariowali? ARTUR - W razie czego kula w eb.

Zrozumiano? EUGENIUSZ - Tak jest.


ELEONORA - To jaki spisek! Mamo, twj brat jest gangsterem!
EUGENIA - Genek, rzu to w tej chwili! Kto widzia bawi si w Indian w twoim
wieku! (prbuje wsta)
EUGENIUSZ - Hej tam, nie rusza si!
EUGENIA - (zdumiona) Genek, przecie to ja, twoja siostra Eugenia!
EUGENIUSZ - Nie mam siostry, kiedy jestem na subie.
EUGENIA - Na jakiej subie, opamitaj si! EUGENIUSZ - Jestem na subie idei.
ARTUR - Bardzo dobrze. Widz, e mog na wujciu polega. Zostawiam was na
chwil.
STOMIL - Arturze, mnie nic nie powiesz? Przecie zostalimy przyjacimi.
ARTUR - Dowiecie si wszystkiego w swoim czasie.
Wychodzi, Eugeniusz siada centralnie, pod cian, z przejciem trzymajc
rewolwer, mierzy z niego po kolei do wszystkich, niezbyt sprawnie, lecz gronie.
ELEONORA - (po pauzie) Wic to tak... Zdradzie, Eugeniuszu.
EUGENIUSZ - Spokj! (po chwili usprawiedliwiajco) Nieprawda, nikogo nie
zdradziem.
ARTUR - (woa za scen) Ala, Ala! ELEONORA - Zdradzie swoje pokolenie.
EUGENIUSZ - To wy jestecie zdrajcy. Zdradzilicie nasz star, dobr epok.
Tylko ja jeden zostaem jej wierny.
ARTUR - (za scen) Ala, Ala!
ELEONORA - Zostae sugusem modziey dotknitej apostolskim szaem. Mylisz,
e to ci si opaci? Wykorzystaj ci i odtrc jak psa.
EUGENIUSZ - Jeszcze nie wiadomo, kto komu suy. Artur spad mi jak z nieba.
ELEONORA - Teraz dopiero ci poznajemy, ty hipokryto. Ukrywae si przed nami.
EUGENIUSZ - A tak, ukrywaem si. Cierpiaem przez tyle lat. Nienawidziem was
za wasz upadek, za wasz degrengolad i milczaem. Bylicie silniejsi. Teraz
nareszcie nadesza chwila, kiedy mog wam to powiedzie w oczy. C to za
rozkosz!
ELEONORA - Co chcecie z nami zrobi?
EUGENIUSZ - Przywrcimy wam godno, wy, upade spoeczestwo. Zrobimy z was z
powrotem ludzi z zasadami.
ELEONORA - Si?
EUGENIUSZ - Choby i si, jeeli nie mona inaczej.
STOMIL - To kontrreformacja.
EUGENIUSZ - To wybawienie.
STOMIL - Wybawienie? Od czego?
EUGENIUSZ - Od waszej przekltej wolnoci.
ARTUR - (wchodzi) Wuju Eugeniuszu!
EUGENIUSZ - Tutaj jestem, panie!
ARTUR - Nie ma jej nigdzie.
EUGENIUSZ - Szukajmy, musi tu gdzie by.
ARTUR - I ja tak sdz. Czekam na jej odpowied.
EUGENIUSZ - Jak to? Jeszcze si nie zgodzia?
ARTUR - Musi si zgodzi. Nie moe mnie opuci w decydujcej chwili. Wszystko
przygotowane.
EUGENIUSZ - Nie chciabym ci zwraca uwagi, Arturze, ale czy nie postpie zbyt
lekkomylnie? Naleao najpierw mie pewno, a potem dopiero zabra si do
nich. (wskazuje luf rewolweru na zebranych)
ARTUR - Chwila bya odpowiednia. Duej nie mogem zwleka.

EUGENIUSZ - Tak zawsze jest przy zamachach stanu. Nieprzewidziane okolicznoci.


Teraz nie moemy si ju cofn.
ARTUR - Kto mg przewidzie? Byem pewien, e j przekonaem, (woa) Ala, Ala!
(ze zoci) eby przez jedn gupi kuzynk... To niemoliwe! {woa) Ala, Ala!
EUGENIUSZ - Przez kobiet upady imperia. ALA - (wchodzi) Ojej, nikt jeszcze nie
pi?
ARTUR - (z wyrzutem) Nareszcie jeste. Szukaem ci po caym domu!
A^A - C to, wuj z broni? Bro prawdziwa? Wuj prawdziwy?
ARTUR - To ciebie nie dotyczy. Gdzie si podzie-waa?
ALA - Byam na spacerze. Czy nie wolno? EUGENIUSZ - Nie wolno? To wita
sprawa!
ARTUR - Wuju, uspokj si. Do szeregu! (do Ali) No i co?
ALA - Nic. Pikna noc.
ARTUR - Ja nie pytam o pogod. Czy si zgadzasz?
ALA - Wolaabym si jeszcze zastanowi.
ARTUR - Odpowiedz natychmiast. Miaa dosy czasu.
Pauza.
ALA - Tak. EUGENIUSZ - Brawo!
ARTUR - Bogu niech bd dziki. Przystpmy wic do dziea! (bierze Ale za rk i
prowadzi ja do sofy, na ktrej siedzi Eugenia) Babciu, bogosawiestwo!
EUGENIA - (przestraszona, wskazuje na sof) Zo-stawcie mnie w spokoju, ja wam
nie przeszkadzam!
ARTUR - Babciu, wszystko si zmienio! Bior lub z Al, niech babcia nas
pobogosawi na dalsz drog ycia.
EUGENIUSZ - {do pozostaych) Wstawa, wstawa, nie widzicie, e chwila jest
uroczysta?
ELEONORA - Boe wielki! To Artur si eni? STOMIL - Po co te ceregiele?
EUGENIA - Zabierzcie go ode mnie, on znowu mnie bdzie drczy!
ARTUR - {gronie) Bogosawiestwo, babciu!
STOMIL - To jakie niesmaczne arty, dajmy temu spokj.
EUGENIUSZ - {tryumfalnie) arty si skoczyy, artujecie ju od pidziesiciu
lat. Stomil, poza-pinaj si natychmiast! To s zarczyny twojego syna, skoczyo
si porozpinanie. Genia, bogosaw.
EUGENIA - Eleonora, co mam robi?
ELEONORA - Niech mama bogosawi, kiedy o to prosz.
EUGENIA - A czy oni nie mog bez tego? Czuj si
jako staro... EUGENIUSZ - Zarczyny jak za starych, dobrych
czasw. Albo bogosawisz, albo strzelam. Licz
do trzech. Raz...
STOMIL - Niesychane! eby czowiek nawet u siebie nie mg wyglda, jak mu si
podoba... {usiuje uadzi na sobie piam)
EUGENIUSZ - Dwa...
EUGENIA - (kadzie rce na gowach Ali i Artura) Bogosawi was, moje dzieci...
A niech was wszyscy diabli!
EUGENIUSZ - (wzruszony) Jak przed laty, jak przed laty...
ARTUR - (wstaje i cauje Eugeni w rk) Dzikuj, babciu.
EUGENIUSZ - Stomil si zapi! Nowe ycie przed nami!
STOMIL - Eleonora, ty paczesz?
ELEONORA - (kajc wzruszona) Przepraszam... Ale jednak... mimo wszystko...
Zarczyny Arturka... Bd co bd to nasz syn... Ja wiem, e jestem

nienowoczesna, ale to takie wzruszajce, wybacz mi.


STOMIL - A rbcie sobie, co chcecie! (wybiega do swego pokoju, bardzo zy)
EDEK - Jeeli pastwo pozwol, to ja chciaem zoy serdeczne gratulacje z
okazji tak szczliwego wydarzenia i w ogle... (wyciga rk do Artura)
ARTUR - (nie podajc mu rki) Do kuchni! I czeka, dopki nie zawoam.
EUGENIUSZ - (naladujc Artura) Do kuchni! (wskazuje patetycznie na drzwi
kuchenne, Edek wychodzi flegmatycznie)
ELEONORA - (przez zy) Kiedy lub?
ARTUR - Jutro.
EUGENIUSZ - Hurrra! Wygralimy!
KONIEC ROZDZIAU
50

AKT III
wiato dzienne. To samo pomieszczenie, ale ani ladu poprzedniego baaganu.
Mamy przed sob klasyczny salon mieszczaski sprzed pwiecza. Znikny
rozpomienia, niekonturowoci, zamazania. Draperie, ktre przedtem, rozmaicie
plec, pwiszc, nadaway scenie przypadkowe sfadowania i ca upodobniay
do rozbetanej pocieli, znalazy si na swoim miejscu, stay si porzdnymi

regularnymi draperiami. Katafalk stoi wprawdzie jak przedtem (wnka odsonita),


ale nakryty serwetkami i zastawiony bibelotami, jak zwyczajny kredens. Na scenie
grupa: Eleonora, Eugenia, Stomil, Eugeniusz. Eugenia siedzi na sofie,
przeniesionej na rodek sceny. W dugiej, ciemnoszarej albo brunatnej sukni,
zapitej wysoko pod szyj, w koronkowych mankietach i koronkowym abociku, w
czepku. Trzyma lorgnon, ktrym czsto si posuguje. Po jej prawej rce siedzi
Eleonora, uczesana w kok, w kolczykach, w sukni dugiej, wcitej w stanie, w
prki liliowo-niebieskie albo fioletwo-bordowe, albo co takiego. Obie siedz
sztywno i nieruchomo, wyprostowane, rce zoone na kolanach. Obok nich Stomil,
stoi, uczesany gadko, z przedziakiem na rodku gowy, wypomadowany, gowa
sztywno uniesiona do gry, oczy patrz w nieokrelon dal. Inaczej
zreszt gowy trzyma nie moe, bo podbija mu podbrdek do gry konierz
"Yatermrder", wyjtkowo wysoki. Stomil w garniturze piaskowym lub tabaczkowym,
wyranie za ciasnym, w biaych kamaszkach... Jedn rk wsparty o stolik okrgy
z wazonem, penym kwiatw, drug trzyma na biodrze. Jedna noga wyprostowana,
druga ugita w kolanie i wsparta nonszalancko o podog na czubku bucika. Przed
nimi, na proscenium, pudekowy aparat fotograficzny na statywie, z kawaem
czarnego aksamitu. Przy aparacie Eugeniusz, jak dawniej w czarnej jaskce, ju
nie w szortach khaki, ale w spodniach sztuczkowych. Czerwony godzik w
butonierce. Na pododze ley jego cylinder, biae rkawiczki i laska ze srebrn
gak. Eugeniusz manipuluje przy aparacie, pozostali pozuj w skupieniu. Po
chwili rozlega si crescendo gone "Aaa... aaa..." Eugenii, a potem ywioowe
kichnicie.
EUGENIUSZ - Nie rusza si! EUGENIA - Nic na to nie poradz. To naftalina.
EUGENIUSZ - Uwaga! (Stomil odrywa rk od biodra i drapie si w tuw) Stomil,
rka!
STOMIL - Kiedy swdzi jak diabli. ELEONORA - Co ci swdzi? STOMIL - Mole.
ELEONORA - Mole! {zrywa si i pdzi po scenie tu i tam, gonic niewidoczne mole,
klaszczc w rce)
EUGENIUSZ - W ten sposb nigdy nie zrobimy zdjcia. Eleonora, siadaj!
ELEONORA - (z wyrzutem) To z mamy tyle moli. EUGENIA - Wcale nie ze mnie, tylko
z tych achw.
EUGENIUSZ - Przestacie si kci. Mole s ze strychu.
EDEK - (wchodzi jako lokaj. Kamizelka bordowa w paski czarne, spodnie) Pani
wzywaa?
ELEONORA - (przestaje klaska) Co? Nie... A zreszt tak. Niech Edward mi
przyniesie sole.
EDEK - Jakie sole, prosz pani? ELEONORA - No, sole... Edward wie... EDEK Sucham, prosz pani... (wychodzi)
STOMIL - (patrzc za nim) A jednak to mio zobaczy tego czowieka na waciwym
miejscu.
EUGENIUSZ - Prawda? Poczekaj, a jeszcze niejedno zobaczysz. Wszystko si dobrze
ukada. Nie bdziesz aowa.
STOMIL - (prbujc rozluni konierzyk) eby mnie tylko konierzyk tak nie
cisn.
EUGENIUSZ - Ale za to Edek usuguje ci przy stole. Nic nie ma za darmo.
STOMIL - A co bdzie z moimi eksperymentami?...
EUGENIUSZ - Nie wiem. Artur nie wyda jeszcze dyspozycji.
STOMIL - A pozwoli? Nic nie wspomina?
EUGENIUSZ - Nie byo na to czasu. Wyszed z samego rana.

STOMIL - Niech si wuj wstawi za mn.


EUGENIUSZ - (protekcjonalnie) Pomwi z nim ewentualnie.
STOMIL - eby cho raz na tydzie. Trudno mi si tak nagle odzwyczai po tylu
latach. Powinnicie to zrozumie.
EUGENIUSZ - To zaley od twojego sprawowania.
STOMIL - Przecie jestem po waszej stronie. Czego jeszcze chcecie ode mnie?
Znosz nawet ten konierzyk. (znowu prbuje rozluni konierzyk)
EUGENIUSZ - Niczego nie obiecuj.
Edek wchodzi, niosc na tacy niedwuznaczn butelk wdki.
EUGENIUSZ - Co to jest?
EDEK - Sole dla pani, prosz pana.
EUGENIUSZ - (gronie) Eleonora, co to znaczy?
ELEONORA - Ja nie wiem! (do Edka) Prosiam przecie o sole. EDEK - Pani ju nie
pije? ELEONORA - Prosz natychmiast to wynie!
EUGENIA - Dlaczego? Jeeli ju przynis... Ja te czuj si nietgo.
EDEK - Dobrze, prosz pani. (wychodzi. Po drodze, nie zauwaony przez nikogo z
wyjtkiem Eugenii, ktra odprowadza go tsknym spojrzeniem, pociga Z butelki)
EUGENIUSZ - eby mi to byo ostatni raz! EUGENIA - Jezus Maria, jak nudno.
EUGENIUSZ - Na miejsca!
Eleonora, Stomil, Eugenia prostuj si i sztywniej jak na pocztku sceny.
Eugeniusz wchodzi pod aksamit, rozlega si syczenie samowyzwalacza. Eugeniusz
pospieszcie zbiera lask, cylinder i rkawiczki i siada na sofie obok Eugenii,
pozujc jak i oni. Syczenie samowyzwalacza ustaje. Zebrani poruszaj si z ulg.
STOMIL - Czy teraz mog ju to rozpi? Chocia na chwil.
EUGENIUSZ - Wykluczone. lub dopiero o dwunastej.
STOMIL - Utyem chyba, czy co. Ostatni raz miaem to na sobie ze czterdzieci
lat temu.
EUGENIUSZ - Utye z tych twoich eksperymentw. Sztuka eksperymentalna bardzo
si dzisiaj opaca. STOMIL - To ju nie moja wina.
ELEONORA - Kiedy bdzie gotowe to zdjcie? Zdaje si, e ruszyam powiek. Na
pewno wyjd okropnie.
EUGENIUSZ - Nie ma obawy. Ten aparat nie dziaa. Ju dawno zepsu si ze
staroci.
ELEONORA - Jak to? Wic po co robilimy to zdjcie?
EUGENIUSZ - Dla zasady. Tak chce tradycja.
STOMIL - Macie mi za ze moje niewinne eksperymenty, ale w czym lepszy ten wasz
starowiecki, zepsuty aparat? Oto fiasko waszej kontrrewolucji. Niszczycie tylko
bezpodnie moje zdobycze.
EUGENIUSZ - Licz si ze sowami.
STOMIL - Nie przestan tego powtarza, chocia ulegam waszej przemocy.
ELEONORA - I co wy na to? EUGENIA - adnie wygldamy. A to dopiero pocztek.
EUGENIUSZ - Trudno, na razie musimy dba o form. Treci przyjd potem.
STOMIL - Co mi si zdaje, Eugeniuszu, e popeniacie szalestwo. Formalizm nie
zbawi was od chaosu. Lepiej ju pogodzi si z duchem czasu.
EUGENIUSZ - Zamilcz wreszcie! Defetyzmu nie bdziemy tolerowali.
STOMIL - Dobrze, dobrze. A czy ja protestuj? Ale wolno mi chyba mie swoje
zdanie?
EUGENIUSZ - Oczywicie, jeeli tylko zgadza si z naszym zdaniem, dlaczego nie?
ELEONORA - Syszycie? (sycha dalekie dwiki dzwonw)
STOMIL - Dzwony...

EUGENIUSZ - Weselne dzwony... (wchodzi Ala w sukni lubnej, w welonie. Stomil


szarmancko cauje j w rk)
STOMIL - Aaa... Jest nasza maleka. ELEONORA - Jak ci do twarzy w tym stroju...
EUGENIA - Witaj, moje dziecko. ALA - Artur jeszcze nie wrci?
EUGENIUSZ - Czekamy na niego, bdzie tu lada chwila. Poszed zaatwi ostatnie
formalnoci.
ALA - Cigle formalnoci.
EUGENIUSZ - Geniusz ycia nie moe chodzi nago. Trzeba go odzia i dba o jego
powierzchowno. Artur ci o tym nie wspomina? Czy nie rozmawia z tob na ten
temat?
ALA - Bez przerwy.
EUGENIUSZ - I mia racj. Kiedy to zrozumiesz i bdziesz mu wdziczna.
ALA - Niech wuj przestanie si wygupia.
ELEONORA - To za ostro, Aluniu. To dzie twojego wesela. Nie powinnimy dzisiaj
dopuszcza do rodzinnych niesnasek. Dosy czasu bdziemy mieli potem.
EUGENIUSZ - Nie szkodzi, nie szkodzi, nie obraam si. Jestem wyrozumiay.
ALA - Taki stary, a taki gupi. Arturowi mniej si mona dziwi. Ale wuj?
ELEONORA - Ala! STOMIL - Dostao si wujaszkowi!
ELEONORA - Wybacz jej, Eugeniuszu, jest rozdraniona. Sama nie wie, co mwi.
Bd co bd to dla niej trudne przeycie. Ja sama, pamitam, kiedy miaam wyj
za Stomila...
EUGENIUSZ - Zdaje si, e lepiej bdzie, jeeli std odejd. A wy nie udcie
si. Wiem, co was cieszy. Dziecinne inwektywy nie zmieniaj stanu rzeczy.
Stomil, idziesz ze mn? Mam z tob do pomwienia. Chc ci co zaproponowa.
STOMIL - Dobrze, byle bez doktrynerstwa. Zaznaczam, e ja mam gos. (wychodz)
ELEONORA - Mama take mogaby si przej.
EUGENIA - Jak sobie chcecie, wszystko mi jedno. I tak zanudz si na mier,
(wychodzi)
ELEONORA - A teraz porozmawiajmy. Powiedz mi, co si stao?
ALA - Nic si nie stao. ELEONORA - Przecie widz, e co ci gryzie.
ALA - Nic mnie nie gryzie. Ten welon mi si nie podoba. Chc go poprawi. Moe
mi mama pomc?
ELEONORA - Chtnie, tylko do mnie nie musisz przemawia w ten sposb. Do nich to co innego. Oni s gupi.
ALA - (siada przed lustrem. Dzwony nadal) Dlaczego wy wszyscy pogardzacie sob
nawzajem?
ELEONORA - Sama nie wiem. Moe dlatego, e nie mamy si za co szanowa.
ALA - Siebie czy drugich?
ELEONORA - To chyba na jedno wychodzi. Poprawi ci wosy?
ALA - Trzeba je uczesa na nowo. (zdejmuje welon. Eleonora czesze Al) Mama jest
szczliwa?
ELEONORA - Co takiego?
ALA - Pytam, czy mama jest szczliwa. Co w tym dziwnego?
ELEONORA - To bardzo niedy skrtne pytanie. ALA - Dlaczego? Czy to wstyd by
szczliwym? ELEONORA - Nie, chyba nie...
ALA - No to znaczy, e mama nie jest szczliwa. Bo mama si wstydzi. Kady si
wstydzi by nieszczliwym. To tak jak nie odrobi zadania albo mie pryszcza.
Wszyscy, ktrzy nie s szczliwi, czuj si winni jak przestpcy.
ELEONORA - By szczliwym - to prawo i obowizek ludzi wyzwolonych w naszej
nowej epoce. Tak mnie uczy Stomil.

ALA - Aha, pewnie dlatego teraz tak si wszyscy wstydz. A mama co na to?
ELEONORA - Robiam, co mogam. ALA - Dla niego?
ELEONORA - Dla siebie. On mi tak kaza. ALA - To znaczy, tak jakby dla niego.
ELEONORA - Pewnie, e dla niego. Gdyby go znaa, kiedy by mody...
ALA - Niech mi mama poprawi tu, z boku. A on o tym wie?
ELEONORA - O czym?
ALA - Niech mama nie udaje. Ja te jestem dorosa. O Edku.
ELEONORA - Pewnie, e wie. ALA - I co on na to?
ELEONORA - Niestety, nic. On udaje, e nie dostrzega.
ALA - Fatalne, (wchodzi Edek z biaym obrusem) EDEK - Czy mona ju nakrywa do
stou?
ELEONORA - Jak chcesz, Edziu. (poprawia si) Niech Edward nakrywa.
EDEK - Sucham, prosz pani. (przykrywa st obrusem i wychodzi, zabierajc ze
sob aparat)
ALA - Co mama w nim widzi?
ELEONORA - O, Edek jest taki prosty... Jak samo ycie. Brutalny, ale w tym
wanie jego wdzik. Nie ma kompleksw. Dziaa odwieajco. On umie chcie
naprawd, chcie piknie. Kiedy siada, siedzi jak samo siedzenie, zwyczajnie,
lecz dogbnie. Kiedy je albo pije, jego odek staje si symfoni natury.
Lubi patrze, jak on trawi. Prosto i szczerze. Doznaj wtedy prawdziwej
rozkoszy obcowania z ywioem. Czy zwrcia kiedy uwag, jak on cudownie
poprawia sobie spodnie? W tym gecie jest po prostu krlewski. Stomil te ceni
autentyczno.
ALA - Owszem. Ale mnie to a tak bardzo nie fascynuje.
ELEONORA - Bo jeste za moda. Nie odkrya jeszcze bogactwa prawdziwej
prostoty. Ucz si, to rzecz dowiadczenia.
ALA - Postaram si. Czy mama sdzi, e dobrze
robi wychodzc za Artura? ELEONORA - O, Artur to co innego. On ma zasady.
ALA - Stomil te mia zasady. Mama sama powiedziaa. O tym obowizku i prawie do
szczcia.
ELEONORA - Nie, to byy tylko pogldy. Stomil
wanie walczy z zasadami. Za to Artur ma elazne
zasady. ALA - Wycznie.
ELEONORA - Co ty mwisz, Alu! To pierwszy czowiek z zasadami od pidziesiciu
lat. Czy to ci si nie podoba? Jest przez to taki oryginalny! Tak mu jest z tym
do twarzy!
ALA - Mama uwaa, e zasady powinny mi wystarczy?
ELEONORA - S troch starowieckie, to prawda, ale za to takie niezwyke w
dzisiejszych czasach...
ALA - Mamo, ja chc Artura nawet z zasadami, jeeli nie mona inaczej. Ale ja
nie chc zasad bez Artura.
ELEONORA - Czy ci si nie owiadczy? Czy si z tob nie eni?
ALA - To nie on.
ELEONORA - A kto, jeli aska?
ALA - Jego elazne zasady.
ELEONORA - Wic dlaczego si zgodzia?
ALA - Bo mam nadziej.
ELEONORA - Fatalne, (wchodzi Edek niosc stos talerzy)
EDEK - Czy mog kontynuowa?
ALA - Wal, Edziuniu. (poprawia si) Niech Edward wali. To jest, niech Edward

kontynuuje.
ELEONORA - Edziu, ciebie to nie mczy? Taka zmiana? Nie gniewaj si, to pomys
tych szalecw.
EDEK - E, co by miao mczy.
ELEONORA - A nie mwiam? On we wszystkim jest taki swobodny, taki naturalny jak
motyl! Edziu, jak ty piknie nakrywasz.
EDEK - Co si bd opieprza. ALA - Edek, chod tutaj.
EDEK - Sucham, prosz panienki, (zblia si. Dzwony stopniowo milkn)
ALA - Powiedz, czy ty masz zasady?
EDEK - Owszem, mog mie.
ALA - Jakie?
EDEK - Pierwszorzdne.
ALA - Mgby wymieni chocia jedn?
EDEK - A co ja z tego bd mia?
ALA - Mgby czy nie mgby?
EDEK - No to niech strac. Chwileczk, (stawia na ziemi stos talerzy i wyciga z
kieszeni may notes) Mam zapisane, (kartkuje) Jest! (czyta) "Ja ci kocham, a ty
pisz".
ALA - I jakie jeszcze?
EDEK - "Zaley jak ley".
ALA - Nie kr si, tylko czytaj.
EDEK - Kiedy ja wanie przeczytaem. To jest zasada.
ALA - Dalej, dalej! (Edek chichoce) Z czego si miejesz?
EDEK - Bo tu jest takie jedno... ALA - Czytaj!
EDEK - ...Kiedy nie mog przy paniach. To jest za mieszne.
ALA - I to s twoje zasady? EDEK - Nie, prosz pani, przepisaem od jednego
kolegi, co pracuje w kinie. ALA - A sam nic nie wymylie? EDEK - (z dum) Nic.
ALA - A dlaczego? EDEK - Bo ja i tak wiem swoje. ELEONORA - Tak, tak, Edziu, ty
wiesz swoje!
Wpada Stomil, za nim Eugeniusz, niosc sznurowany gorset. Edek wraca do
nakrywania stou.
STOMIL - Nie, nie! To ju przesada!
EUGENIUSZ - Ale zapewniam ci, e bdziesz zadowolony!
ELEONORA - A wy co znowu wyprawiacie?
STOMIL - (wymykajc si Eugeniuszowi) On chce, ebym ja to woy!
ELEONORA - Co to jest?
EUGENIUSZ - Gorset po pradziadku. Bardzo istotna rzecz. Sznuruje kibi i
zapewnia nienagann figur w kadej sytuacji.
STOMIL - Za nic na wiecie! Woyem ju kamaszki i ten przeklty konierzyk!
Chcecie mnie zabi?
EUGENIUSZ - Jak si powiedziao "A", to trzeba powiedzie "B".
STOMIL - Ja nic nie chc powiedzie! Ja chc y!
EUGENIUSZ - Stare przyzwyczajenie. No, chod, Sto-milu, dosy figli. Sam
przyznae, e utye ostatnio.
STOMIL - Ja chc by gruby! ycie zgodne z natur!
EUGENIUSZ - ycie uatwione. Lepiej zgd si dobrowolnie. Nic ci nie pomoe.
STOMIL - Nora, bro mnie!
ELEONORA - Moe rzeczywicie miaby lepsz sylwetk?
STOMIL - Po co? Ja jestem wolny, gruby artysta! (ucieka do swojego pokoju,
Eugeniusz za nim. Drzwi zamykaj si za nimi)

ELEONORA - Cigle awantury... Wic ty masz nadziej?


ALA - Mam.
ELEONORA - A jeeli si udzisz?
ALA - No to co?
ELEONORA - (prbuje j obj) Moja biedna Alu...
ALA - (uwalniajc si} Niech mnie mama nie auje. Dam sobie rad.
ELEONORA - Co bdzie, jeeli si rozczarujesz?
ALA - Nie powiem.
ELEONORA - Nawet mnie nie powiesz?
ALA - To niespodzianka.
GOS STOMILA - Na pomoc!
ELEONORA - Gos Stomila!
ALA - Wuj Eugeniusz staje si coraz bardziej wymagajcy. Czy mama sdzi, e on
ma wpyw na
Artura?
GOS STOMILA - Pu mnie! ELEONORA - Nie sdz. Raczej jest odwrotnie.
ALA - Szkoda. Mylaam, e to moe przez niego wszystko.
GOS STOMILA - Precz!
ELEONORA - Pjd zobaczy, co oni tam robi. Czuj jaki niepokj. Mam ze
przeczucia.
ALA - Ja take. GOS STOMILA - Pu mnie, ty oprawco!
ELEONORA - Mj Boe, jak to si wszystko skoczy...
GOS STOMILA - Nie, nie, ja pkn! Na pomoc!
ELEONORA - Doprawdy, Eugeniusz jednak przesadza. A ty uwaaj, Alu. ALA - Bo co?
ELEONORA - Bo moesz take przecign strun. Jak wuj Eugeniusz, (wychodzi do
pokoju Slomild)
ALA - Edek, welon!
Edek podaje jej welon i staje za ni. Z pokoju Stomila dolatuj nieartykuowane
okrzyki i odgosy szamotania. Wchodzi Artur, nie zauwaony przez Al i Edka,
poniewa lustro jest tak umieszczone, ze nie wida w nim odbicia osb
wychodzcych z prawej strony. Artur w rozpitym paszczu, wyblaky jaki. Ruchy
mikkie, nienaturalnie powolne, co wiadczy o wielkim wysiku opanowywania ich.
Starannie zdejmuje paszcz, a potem rzuca go gdzie bd. Siada w fotelu,
wycigajc nogi przed siebie.
GOS STOMILA - Ja was przeklinam!
ARTUR - (cichym, znuonym gosem) Co tam si dzieje?
Ala odwraca si. Edek usunie podnosi paszcz Artura i znika.
ALA - (tonem orzekajcym) Spnie si.
Artur wstaje i otwiera drzwi do pokoju Stomila. ARTUR - Pucie go.
Wchodz: Stomil, Eugeniusz i Eleonora za nimi.
EUGENIUSZ - Dlaczego? To byo ostatnie dotknicie. ARTUR - Puci, powiedziaem.
STOMIL - Dzikuj ci, Arturze, s jeszcze w tobie ludzkie uczucia.
EUGENIUSZ - Ja protestuj!
Artur chwyta go za krawat i popycha przed sob.
ELEONORA - Arturze, co ci si stao? Jaki on blady! ARTUR - Ty, pobielany
trupie...
EUGENIUSZ - Arturze, to ja, ja, wuj Eugeniusz! Nie poznajesz mnie? Razem po nowe
ycie, wiat odkupimy, ty i ja, razem, pamitasz? Nie du, przecie to ja, my
razem, nie du...
ARTUR - (pchajc go, krok za krokiem) Ty wypchane nic, ty sztuczny organizmie,

ty sprchniaa protezo...
ELEONORA - Zrbcie co, on go udusi! ARTUR - Ty oszucie... (rozlega si gony,
tryumfalny "Marsz weselny" Mendelssohna na pen orkiestr. Artur puszcza
Eugeniusza, bierze ze stou karafk i rzuca ni za kulis, gdzie karafka rozbija
si z wielkim hukiem. Marsz urywa si w p taktu.
Artur pada na fotel wyczerpany) EDEK - {wchodzi) Mam zmieni pyt? ELEONORA Kto ci kaza to zagra?
EDEK - Pan Eugeniusz. Miaem to puci, jak tylko
przyjdzie pan Artur. EUGENIUSZ - (apic oddech) To prawda... poleciem
mu...
ELEONORA - Na razie bez muzyki. EDEK - Dobrze, prosz pani. (wychodzi) ARTUR Oszustwo, wszystko oszustwo... {zapada
si w sobie) STOMIL - {pochyla si nad nim) Jest zupenie pijany.
EUGENIUSZ - To potwarz, bezczelne oszczerstwo! Ten mody czowiek zna miar i
obowizek!
ELEONORA - Ja te nie wierz. Artur nigdy nie pije. STOMIL - Chyba znam si na
tym? ELEONORA - Ale eby akurat dzi. STOMIL - Kawalerski wieczr.
Ala nalewa wody do szklanki i poi Artura.
EUGENIUSZ - To jakie nieporozumienie, nie trzeba
wyciga przedwczesnych wnioskw. Wszystko si
wyjani. STOMIL - Tak. Poczekaj tylko, Artur ci wszystko
wytumaczy. Ju nawet zacz.
ELEONORA - Cicho, budzi si!
ARTUR - {unosi gow i wskazuje na Stomila) Co to jest?
ELEONORA - Wasnego ojca nie poznaje, nieszczcie! (pacze)
ARTUR - Cicho, kobiety! Nie pytam o moje pochodzenie. Co znaczy ta maskarada?
STOMIL - (ogldajc sobie nogi) To? To s kama-szki...
ARTUR - Ach, racja... kamaszki... (popada \v zadum)
EUGENIUSZ - Artur jest troch zmczony, ale wszystko wrci do normy. Na miejsca,
baczno! adnych zmian w programie! (do Artura, przymilnie) H h, Arturku, to
by tylko art, co? Chciae nas wyprbowa, co? Ach, ty figlarzu! Ale wiedz, e
my wszyscy trzymamy si twardo. Wszyscy poza-pinani jak naley, na wszystkie
guziki, z gry na d, raz na zawsze! Stomil chcia nawet woy gorset. Gowa
do gry, Arturku, odpocznij sobie, a potem do lubu!
STOMIL - A ten cigle swoje. Czy nie widzisz, e on si urn jak winia, ty
cieniu przeszoci? Moja krew, moja krew!
EUGENIUSZ - Nieprawda, milcze! Do dziea, Arturku, do dziea! Wszystko gotowe.
Jeszcze tylko jeden krok...
ARTUR - (osuwajc si na kolana przed Stomilem) Ojcze, przebacz!
STOMIL - A to co znowu, jaka nowa sztuczka?
ARTUR - (idc za nim na kolanach) Byem szalony! Nie ma powrotu, nie ma
teraniejszoci, nie ma przyszoci. Niczego nie ma!
STOMIL - (umykajc mu) Nihilista czy co!
ALA - (zrywajc welon) A ja? Czy mnie take nie ma?
ARTUR - (zmieniajc kierunek i idc na kolanach do Ali) Ty przebacz mi take!
ALA - Dziecko, tchrz! Impotent!
ARTUR - Nie, nie, nie trzeba tak mwi, nie trzeba... Ja si nie boj, tylko
uwierzy nie mog, ja wszystko, ja ycie wasne, ale powrotu nie ma, nie ma, ta
stara forma nie stworzy nam rzeczywistoci, ja si pomyliem!
ALA - O czym ty mwisz?

ARTUR - O stworzeniu wiata!


ALA - A o mnie? Kto bdzie mwi o mnie?
EUGENIUSZ - Zdrada!
ARTUR - (zmieniajc znowu kierunek i poruszajc si na kolanach w stron
Eugeniusza) ...I wuj niech mi wybaczy! Zawiodem wujcia nadzieje. Ale niech mi
wuj wierzy: to niemoliwe...
EUGENIUSZ - Nie chc o niczym wiedzie! Opanuj si! Wsta, e si! Za
rodzin, myj zby, jedz widelcem i noem! Niech wiat znw usidzie prosto i nie
garbi si. Zobaczysz, e nam si uda. Czy chcesz zmarnowa ostatni szans?
ARTUR - To nie bya szansa. Mymy si pomylili, to beznadziejne...
EUGENIUSZ - Stomil ma racj. Jeste pijany, sam nie wiesz, co mwisz!
ARTUR - Tak, jestem pijany, bo na trzewo si pomyliem. Upiem si, eby zerwa
z moj pomyk. Niech wuj take sobie golnie.
EUGENIUSZ - Ja? Nigdy!... Najwyej kieliszek... {nalewa sobie kieliszek wdki i
wypija duszkiem)
ARTUR - Upiem si z trzewoci. Mdrze si upiem.
STOMIL - Nie opowiadaj nam tu historyjek. Z rozpaczy si upie.
ARTUR - Tak. Z rozpaczy take. Z rozpaczy, e forma nie zbawi wiata.
EUGENIUSZ - A co?
ARTUR - (wstaje z klczek, uroczycie) Idea!
EUGENIUSZ - Jaka?
ARTUR - A ebym to ja wiedzia? Ale konwencja zawsze braa si z idei. Ojciec
mia racj, jestem tylko aosnym formalist.
STOMIL - Nie przejmuj si, synu. Wiesz, e zawsze byem pobaliwy. Co prawda
dosy wycierpiaem przez twoje pomysy. Na szczcie wszystko mino. (zdejmujc
surdut) Gdzie moja piama?
ARTUR - (rzuca si na niego i nie pozwala mu zdj surduta) Sta! Do piamy
take nie ma powrotu!
STOMIL - Jak to nie ma? Jeszcze chcesz nas zbawia? Mylaem, e ci ju
przeszo.
ARTUR - (agresywnie, z waciw pijakom atwoci przechodzenia w stany
przeciwne. Tryumfalnie) A co? Myla ojciec, e ja poddam si tak atwo?
STOMIL - Przez chwil bye czowiekiem. I znowu chcesz zosta apostoem, ty
diable?
ARTUR - (uwalniajc Stomila, z emfaz) Ja wam przyszyem faszywe epolety
przebrzmiaych godnoci i ja wam je zrywam! Ta do jest ta sama! I jeli
pokajania dacie, otocie mnie mieli na kolanach! W rozumie by mj grzech i
abstrakcji, crce-wszetecznicy jego. Teraz rozum mj zamroczeniem pokonaem, ja nie zwyczajnie si upiem, ale rozumnie, chocia chciaem
mistycznie. Upojenie ogniste mnie oczycio. Dlatego wybaczy mi musicie, bo
czysty ju stoj przed wami. Ja w szaty was odziaem i ja z was je zdarem, bo
caunami byy. Ale nie zostawi was nago na wietrze histoi, chobycie
przeklina mnie mieli a do wntrznoci moich. Edek! (wchodzi Edek) Zamknij
wszystkie drzwi.
ELEONORA - Zamknij, Edziu, bo przecig.
ARTUR - Pilnuj, eby nikt nie wyszed!
EDEK - Zrobione, panie Artku.
STOMIL - To pogwacenie swobd obywatelskich!
ARTUR - Swobd wam si zachciao? Nie ma wolnoci od ycia, a ycie to synteza.
Wy bycie si chcieli zaanalizowa na mier! Na szczcie ja tu jestem.

EUGENIUSZ - Arturze, wiesz, e ja nie popieram Stomila, ale czy nie posuwasz si
za daleko? Czuj si w obowizku ci przestrzec. Jestem za wolnoci jednostki,
mimo wszystko.
ARTUR - A teraz znajdziemy ide.
STOMIL - (rwnoczenie z Eugeniuszem i Eleonor) Jak ty mwisz do ojca?
EUGENIUSZ - Ja umywam rce. ELEONORA - Arturze, po si, zrobi ci kompres!
ARTUR - Nikt std nie wyjdzie, dopki nie znajdziemy idei. Edek, nie wypuszczaj
nikogo.
EDEK - Tak jest.
Pauza.
ELEONORA - Znajdcie mu co i niech da spokj. Musz wyj, bo ciasto mi si
przypali.
EUGENIUSZ - Moe i lepiej mu si nie sprzeciwia... Jest ich dwch.
ARTUR - Co wujcio proponuje? EUGENIUSZ - Czy ja wiem... Moe Bg? ARTUR Nie
chwyci. To ju byo.
EUGENIUSZ - Masz racj. Ju za moich czasw to nie szo. Ja sam wychowaem si w
wieku owiecenia i nauk cisych. Boga zaproponowaem tylko dla formy.
ARTUR - Nam ju nie formy trzeba, ale ywej idei. EUGENIUSZ - No to moe sport?
Jedziem kiedy
konno...
ARTUR - Wszyscy ju wicz, ale to nie daje rezultatw.
EUGENIUSZ - Nic wicej mi nie przychodzi do gowy. Moe Stomil co powie.
STOMIL - Ja zawsze mwiem, e eksperyment. ARTUR - Mwmy powanie.
STOMIL - Kiedy ja mwi powanie. Chodzi o to, eby torowa drog. Czowiek
osiga coraz to nowe zdobycze, a zdobycze wynikaj z dowiadcze. Odrzuca i
dowiadcza. Siga wci po nowe ycie.
ARTUR - Nowe ycie! Ja nie wiem, co robi ze starym, a ojciec mi tu jeszcze mwi
o nowym yciu. To ju troch za duo.
STOMIL - Jak sobie chcecie, ale jak dotd wszystko jest w fazie eksperymentu.
EUGENIUSZ - Eleonora, moe ty o czym wiesz?
ARTUR - Kobiet nie ma co pyta.
ELEONORA - Wiedziaam, ale zapomniaam. Wszystko na mojej gowie. Zapytajcie
Edka.0n ma zdrowy rozsdek. Jak on co powie, to mona mu wierzy.
STOMIL - Tak, Edek to mdro zbiorowa.
ARTUR - A ty, Edek?
EDEK - Postp, prosz pana.
ARTUR - Jak to naley rozumie?
EDEK - No, w ogle postp...
ARTUR - Ale jaki postp?
EDEK - Postpowy. Do przodu.
ARTUR - Znaczy si... naprzd?
EDEK - Tak jest. Przodem do przodu.
ARTUR - A ty?
EDEK - Ty te do przodu.
ARTUR - Ale wtedy przd bdzie z tyu?
EDEK - Zaley, jak popatrze. Jak od tyu do przodu, to wtedy przd bdzie z
przodu, cho do tyu.
ARTUR - To jakie mtne. EDEK - Ale postpowe, prosz pana.
Wchodzi Eugenia, wspierajc si na lasce.

EUGENIA - (niemiao) Chciaam wam co powiedzie...


ELEONORA - Niech mama nie przeszkadza. Nie widzi mama, e mczyni rozmawiaj
o
polityce?
EUGENIA - Kiedy ja tylko jedno sowo...
ARTUR - Nie, to mi si nie podoba. Ja musz mie jak ide, ktra da mi form.
Taki postp tylko rozprasza. To amorfia.
EUGENIA - Moi drodzy, pozwlcie mi, ja wam nie zabior wiele czasu.
STOMIL - Co jest? ELEONORA - Nie wiem, mamie co si stao.
STOMIL - Pniej. Teraz jestemy zajci, (do Artura) A ja powiadam: lepiej
wrci do eksperymentw. Idea przyjdzie sama.
Eugenia zdejmuje z katafalku bibeloty i serwetki. ELEONORA - Co mama robi?
EUGENIA - (rzeczowo) Umieram.
ELEONORA - Mama artuje? (Eugenia, nie odpowiadajc, w dalszym cigu oporzdza
katafalk, ciera z niego kurz rkawem etc.) Suchajcie, mama mwi, e umiera!
EUGENIUSZ - Jak to umiera! My tu mamy wane sprawy!
ELEONORA - Syszy mama?
EUGENIA - Pom mi. (Eleonora machinalnie podaje jej rk. Eugenia wchodzi na
katafalk)
ELEONORA - Nieche mama nie dziwaczy, przecie dzisiaj dzie lubu. Chce mama
wszystko zepsu przez jak mier?
STOMIL - Jaka mier, co za mier! Nigdy nie braem tego pod uwag...
ARTUR - (do siebie) mier? Dobra myl...
EUGENIUSZ - To szalestwo, Eugenio, bd rozsdna, kto to widzia umiera?!
ALA - Babciu, przecie to nienormalne!
EUGENIA - Nie rozumiem was. Jestecie tacy inteligentni, a jak tylko czowiek
chce zrobi co tak
zwyczajnego jak zgon, to wszyscy si dziwi. Co za ludzie! {kadzie si na
wznak, splata rce na piersi)
ELEONORA - Widzicie? Zrbcie co... Moe ona naprawd...
EUGENIUSZ - Genka, dosy tych ekstrawagancji! Co za umieranie! Tego nigdy nie
byo w naszej rodzinie!
STOMIL - No nie, to s ju szczyty zakamania. ARTUR - mier... wspaniaa
forma.
EUGENIA - Klucz od mojego pokoju zostawiam na stole. Nie bdzie mi ju
potrzebny. I tak wejd, jak bd chciaa. Karty s w szufladzie. Wszystkie
znaczone.
ARTUR - mier... wspaniaa forma. STOMIL - Tylko troch nieyciowa.
ARTUR - Dlaczego? Jeeli cudza... (uderza si \v czoo, \v natchnieniu) Ale z
babci mdrala!
ELEONORA - Wstydziby si! Wstydzilibycie si wszyscy!
EUGENIUSZ - Genka, przynajmniej le prosto, nie garb si, okcie przy sobie!
Albo najlepiej wstawaj w tej chwili! Tego si nie robi w towarzystwie. Umieranie
nie jest naukowe. To humbug tych nowoczesnych!
STOMIL - O, przepraszam, tylko bez aluzji. Wprawdzie ja nie dbam o maniery, ale
z punktu widzenia eksperymentu mier nie wchodzi w rachub jako czyn
ostateczny. Eksperyment zakada powtarzalno. Chyba e mama szkicuje tylko na
prb, wtedy co innego. My take nie popieramy.
ALA - Przestacie, patrzcie, co si dzieje.
EUGENIA - Zblicie si, moje dzieci, (wszyscy zbliaj si z wyjtkiem Edka)

Edek take. (Edek zblia si) Kto wy jestecie?


EUGENIUSZ - My to my. (Eugenia chichoce, naj-pier\v cicho, potem coraz goniej}
Ona nas obraa! Czy ja powiedziaem co miesznego?
STOMIL - Mimo wszystko nie czuj si zbyt dobrze. Zdaje si, e mnie gowa boli.
{odchodzi na bok, bada sobie puls, wyciga z kieszeni lusterko i oglda sobie
jzyk)
ARTUR - Dzikuj, babciu, ja ten pomys wykorzystam.
STOMIL - {chowajc lusterko) E, gupstwo. Najwaniejsze, eby nie nosi
krpujcej odziey.
Eugenia umiera.
ELEONORA - Mamo, sprbuj jeszcze raz!
ARTUR - Umara! A jednak to dziwne. Bya taka niepowana...
ALA - Ja nie chc!
EUGENIUSZ - Ja nie rozumiem.
STOMIL - Ja tam nie mam z tym nic wsplnego.
ELEONORA - Ja nie wiedziaam... Stomilu, dlaczego mnie nigdy nie ostrzege?
STOMIL - Oczywicie, znowu wszystko na mnie. Zreszt nie widz, eby co si
zmienio. O, prosz, konierzyk mnie pije w dalszym cigu.
ARTUR - {zasuwajc kotar przed katafalkiem) Edek, do mnie! {Edek podchodzi do
niego i staje na baczno. Artur bada mu bicepsy) Masz dobry cios?
EDEK - Niezy, prosz pana.
ARTUR - A umiaby w razie czego... (przeciga palcem po gardle)
EDEK - (flegmatycznie, po pauzie) Pan si o co pyta, panie Artku? Nie
dosyszaem... (pauza. Artur mieje si niepewnie, jakby na prb - i wyczekuje.
Edek odpowiada podobnym "che che", Artur z kolei "che che" nieco ju pewniejszym
i goniejszym, na co Edek"che che" crescendo. Artur klepie go po ramieniu)
ARTUR - Edek, ja ci lubi. Zawsze ci lubiem.
EDEK - Ja te tak mylaem, e z panem mona si dogada.
ARTUR - Ty mnie rozumiesz? EDEK - Edzio zna ycie.
STOMIL - Odchodz. Te ostatnie przejcia mnie wyczerpay. Musz si pooy.
ARTUR - Nie, ojciec tu zostanie.
STOMIL - Przesta mi nareszcie rozkazywa, ty ptaku! Jestem zmczony! (idzie w
stron swojego pokoju)
ARTUR - Edek! (Edek zastpuje Stomilowi drog)
STOMIL - Co to znaczy? (z wciekoci, zwracajc si do Eleonory, wskazuje na
Edka) Miaa romans z tym lokajem?
ELEONORA - Ach, Boe, nie teraz! Nie przy mamie! (Edek popycha Stomila na fotel)
ARTUR - Cierpliwoci. Teraz ju wszystko wiadomo. Ja was wyprowadz w szczliw
przyszo.
EUGENIUSZ - (siadajc z rezygnacj) Nic mi si ju nie chce... To chyba mj
wiek. Stomilu, chyba ju nie jestemy tacy modzi, co? Jak sdzisz?
STOMIL - Niech wuj mwi za siebie. Eugenia bya prawie w twoim wieku, ty stary
hipokryto. Ja czuj si wymienicie! Na og wymienicie... (proszco) Eleonora,
gdzie jeste?
ELEONORA - Tu jestem, Stomilu, tutaj, przy tobie. STOMIL - Chod do mnie.
ELEONORA - (kadc mu rk na czole) Jak si czujesz?
STOMIL - Jako mi sabo...
ARTUR - Skoczone wszystkie niepewnoci. Przed nami droga jasna i czysta. Jedno
bdzie prawo i jedna owczarnia.
STOMIL - Co on tam znowu plecie... Gowa mnie boli...

EUGENIUSZ - Pomiesza mu si kodeks z hodowl.


ARTUR - Czy ju rozumiecie, jaki jest wniosek ostateczny? Ach, wy nie
rozumiecie, wy, cielesne stworzenia, zajte swoimi gruczoami, drce o
niemiertelno swoj. Ale ja rozumiem, ja! Ja jestem waszym odkupicielem, wy,
bydo bezmylne. Ja wznosz si ponad doczesno, ja ogarniam was wszystkich, bo
ja mam mzg, ktry wyzwoli si od wntrznoci. Ja!
EUGENIUSZ - Wytumacz si janiej, mj drogi wnu-ko-siostrzecze, zamiast nas
obraa.
ARTUR - Czy jeszcze nie pojmujecie, obrzyda wegetacjo? Jestecie jak lepe
szczenita, ktre bez koca krciyby si w kko, gdyby nie wasz pan!
Bez formy i bez idei toniecie w chaosie, i pustka by was poara, gdybym was nie
uratowa. Czy wiecie, co ja z wami zrobi? Ja stworz system, w ktrym bunt
zjednoczy si z porzdkiem, a nico z istnieniem. Ja wyjd poza przeciwiestwa!
EUGENIUSZ - Najlepiej by byo, gdyby w ogle wyszed z tego pokoju. Zawiodem
si na tobie. Midzy nami wszystko skoczone, (do siebie) Chyba wrc do moich
pamitnikw.
ARTUR - Pytam was: jeeli nie ma nic i nawet bunt nie jest moliwy, to co mona
stworzy z niczego, eby byo?
EUGENIUSZ - (wyjmuje zegarek z dewizk) Pno ju, warto by co przeksi.
ARTUR - Nikt nie odpowiada?
STOMIL - Eleonora, co dzi bdzie na obiad? Zjadbym co lekkiego. odek te
mam nienadzwy-czajny. Najwyszy czas, eby o tym pomyle.
ELEONORA - Pomylimy, Stomilu, pomylimy. Masz racj, trzeba ju uoy sobie
ycie. Odtd bdziemy dbali o twj organizm. Po poudniu - drzemka i spacer.
Rankiem - eksperyment.
STOMIL - I tylko na male albo z wody, dobrze? ELEONORA - Oczywicie. eby nie
przerywa snu.
ARTUR - Co? Milczycie? No, to ja wam powiem. {stawia krzeso na stole, wrd
zastawy, i chwiejnie wchodzi na st, siada na krzele)
ELEONORA - Artur, uwaaj na talerze! ARTUR - Moliwa jest tylko wadza!
EUGENIUSZ - Jaka wadza, co za wadza... Jestemy przecie w rodzinie!
STOMIL - Bredzi. Nie zwracajcie na niego uwagi.
ARTUR - Tylko wadza da si stworzy z niczego. Tylko wadza jest, choby
niczego nie byo. Oto jestem w grze, nad wami. W dole was widz, w dole!
EUGENIUSZ - A to wymyli!
ELEONORA - Arturze, zejd natychmiast, pobrudzisz obrus!
ARTUR - Czogacie si w prochu i pyle!
EUGENIUSZ - Czy pozwolimy, eby on nas tak traktowa?
STOMIL - Na razie niech mwi, co chce. Zabierzemy si do niego po obiedzie.
Chocia doprawdy nie rozumiem, po kim on wzi takie skonnoci. C to za
wychowanie!
ARTUR - Trzeba tylko by silnym i zdecydowanym. Ja jestem silny. Spjrzcie na
mnie, jam jest koron waszych marze! Wuju, bdzie porzdek! Ojcze, ty zawsze
si buntowae, ale twj bunt prowadzi tylko do chaosu, a sam siebie strawi.
A spjrz na mnie! Czy wadza nie jest take buntem? Buntem w formie porzdku,
buntem gry przeciwko doom, wyszoci przeciwko niszoci? Szczyt potrzebuje
niziny, nizina szczytu, aby nie przestay by sob. I tak we wadzy zanika
sprzeczno midzy przeciwiestwami. Nie jestem ani syntez, ani analiz, jestem
czynem, jestem wol, jestem energi! Si jestem! Znajduj si ponad, wewntrz i
obok wszystkiego. Dzikujcie mi, ja speniem wasz modo. To dla was! A dla

siebie te mam co w podarunku: form jak tylko zechc, nie jedn, ale tysic
moliwych, mog stworzy i zburzy, co
zechc. Wcieli si, wycieli, odcieli. Wszystko jest we mnie, tu! (uderza si
w pier. Zebrani patrz na niego z przeraeniem)
EUGENIUSZ - A wic do tego ju doszo?
STOMIL - E tam, nie trzeba si przejmowa. To tylko szczeniackie zabawy. Sowa,
sowa, sowa. Jak on ma wadz nad nami?
EUGENIUSZ - Susznie. Na czym on opiera to swoje gadanie? cz nas tylko wizy
krwi, a nie jaka abstrakcja. Nic nam nie moe zrobi.
ARTUR - Jak? To bardzo proste. Mog was zabi.
STOMIL - {unoszc si z fotela i opadajc z powrotem) Zabraniam ci... wszystko
ma swoje granice!
ARTUR - Granice mona przekroczy. Czycie mnie tego nie uczyli? Wadza nad
yciem i mierci, co moe mi da wiksze panowanie? Odkrycie proste i genialne.
EUGENIUSZ - Nonsens. Bd y tak dugo, jak mi si bdzie podobao. To jest,
przepraszam, jak bdzie si podobao... Komu waciwie? Stomil, ty wiesz, komu?
STOMIL - Powiedzmy... naturze.
EUGENIUSZ - O, wanie. Naturze albo przeznaczeniu.
ARTUR - Mnie!
EUGENIUSZ - {zrywajc si) Wolne arty!
ARTUR - A jeeli ja bd wujka przeznaczeniem?
EUGENIUSZ - Eleonora, Stomil, co to ma znaczy? Ja sobie wypraszam, to wasz syn!
ELEONORA - Widzisz, Arturku? Przestraszye wujka, cay zblad. Le, Stomilu,
nie uno si, przynios ci poduszk.
ARTUR - Czy mylicie, e ja bym si wzi do rzeczy, nie majc adnego pokrycia?
mier jest w was, jak sowik w klatce, ode mnie tylko zaley, eby go wypuci.
No i co, czy dalej uwaacie, e jestem utopist, gadu, marzycielem?
EUGENIUSZ - H, h, Arturku, trzeba przyzna, e ty masz gow, jak on to
wszystko sprytnie wymyli! Nie ma co, u was tam, na uniwersytecie, tgo was
wicz. Takiego nie przegadasz. No, ale my tu gadu-gadu, a czas leci. Ja nawet,
owszem, lubi tak sobie pogada filozoficznie, naukowo, zwaszcza z modzie.
Ale pogadalimy sobie, koncept si rozrusza i czas na co konkretnego. Dosy
tych teorii, chodmy lepiej co przegry. Prawda, Eleonoro?
ELEONORA - Ja to ju dawno chciaam powiedzie, ale nie dacie mi doj do sowa.
Artur, dosy tego, za ze stou albo zdejm buty!
ARTUR - Susznie, wujaszku, susznie, czas na co konkretnego. Edek, ty mj
pospny aniele boskiej abstrakcji, czy jeste gotowy?
EDEK - Gotowy, szefku. ARTUR - No to bierz go!
EUGENIUSZ - {cofajc si ku wyjciu) Co chcesz zrobi?
ARTUR - Na pocztek rozwalimy wujcia.
ELEONORA - "Rozwalimy"... Fuj, co za uliczne wyraenia!
STOMIL - I to wanie teraz, kiedy mam niedobre cinienie...
EUGENIUSZ - {umykajc ku wyjciu) Dlaczego akurat mnie?! (Edek zastpuje mu
drog)
ARTUR - Teoa! Edek, poka mu, e si myli. Za kogo wy mnie bierzecie,
przyziemna hooto?
Edek zastpuje drog Eugeniuszowi.
EUGENIUSZ - To nie jest aden system, to jest chamstwo!
ARTUR - Edek, rb swoje.
EUGENIUSZ - (uciekajc przed Edkiem, ktry goni go pewnymi, kocimi ruchami)

Czego chce ode mnie ten pacho? Precz, rce przy sobie!
ARTUR - To nie pacho, tylko rami mojego ducha. Ciao mojego sowa.
STOMIL - (szarpic konierzyk) Eleonora, sabo mi, Eleonora!
ELEONORA - Ojciec zemdla! EUGENIUSZ - (uciekajc} Szaleniec, zbrodniarz!
ARTUR - (wstaje z krzesa i wznosi rk) Nie! Tylko czowiek, ktry si nie cofa
przed jedyn moliwoci. Jestem czysty jak sama natura. Czuj si wolny! wolny!
ALA - Artur...
ARTUR - Poczekaj. Najpierw zbawienie wiata.
ALA - Ja ci zdradziam z Edkiem.
Pogo Edka za Eugeniuszem ustaje, obaj zatrzymuj si i patrz na Artura i Al.
Eleonora zajta klepaniem Stomila po twarzy i podobnymi zabiegami.
ARTUR - (opuszczajc powoli rk, po chwili) Co
takiego? ALA - Mylaam, e ci to obojtne. Przecie enisz
si ze mn tylko dla zasady. ARTUR - (siada oguszony na krzele) Kiedy?
ALA - Dzisiaj rano. ARTUR - (do siebie) Tak, tak...
ALA - Myl, e ci to nie powinno przeszkadza. Ja tylko tak sobie... Patrz,
jestem gotowa do lubu. (wkada welon) Jak ci si podobam?
ARTUR - (nieudolnie schodzi ze stou, czepiajc si go, na olep) Poczekaj,
poczekaj, jak to... ty mnie? Ty - mnie?
ALA - (ze sztuczn swobod) Zapomniaam ci o tym powiedzie, bye taki
zajty... Moemy ju i. Czy chcesz, ebym woya rkawiczki? S troch za
ciasne. Czy jestem dobrze uczesana?
ARTUR - (ryczy) Mnie?
ALA - (udajc zdziwienie) Ach, ty jeszcze cigle o tym? Nie wiedziaam, e to
ci tak zainteresuje. Mwmy lepiej o czym innym.
ARTUR - (z powrotem zapadnity \v sobie, krci si koo stou na olep, sprawia
wraenie, e wszystkie jego wadze umysowe straciy kontakt z jego ciaem,
ktre zachowuje si mechanicznie, ale bez koordynacji. Mwi monotonnie,
jkliwym, skarcym si gosem) Jak moga... jak moga...
ALA - Powiedziae mi, e potrzebujesz mnie jako wsplniczki. Pamitasz? Czy
dobrze ci zrozumiaam? Rozmawialimy na rne tematy, bye taki mdry, e a
mi zaimponowae. Edek by tak nie potrafi.
ARTUR - (ryczy) Edek!
ALA - Edek to co innego.
ARTUR - (paczliwie) Dlaczego mi to zrobia?...
ALA - Co ci jest, skarbie? Powiedziaam ju: byam przekonana, e ci na tym nie
zaley. Doprawdy,
dziwi si tobie. Takie historie to drobiazg. auj
nawet, e ci powiedziaam. ARTUR - Ale dlaczego...
ALA - Co za uparciuch! No... miaam swoje powody. ARTUR - (.ryczy) Jakie?!
ALA - ...Ale lepiej nie mwmy o tym. Ciebie to mczy.
ARTUR - Mw!
ALA - Kiedy ja tylko troszeczk...
ARTUR - Dalej! Jakie powody?
ALA - (przestraszona) No, takie malukie, takie malusienieczkie...
ARTUR - Dalej!
ALA - Nic ci nie powiem. Ty si od razu obraasz.
ARTUR - O Boe!
ALA - Jak chcesz, to moemy nie rozmawia. Czy to moja wina?
ARTUR - (idzie w stron Stomila i Eleonory) Dlaczego mnie tak wszyscy

krzywdzicie? Co ja wam zrobiem? Mamo, ty syszaa?


ELEONORA - Alu, ostrzegaam ci.
ARTUR - (czepiajc si Eleonory) Mamo, powiedz jej, e tak nie mona. Zrb co,
pom mi, przecie ja tak nie mog, powiedz jej... Za co ona mnie tak traktuje,
za co... (pacze)
ELEONORA - (wyrywajc si mu) Odejd ode mnie, ty gupcze.
ARTUR - (odepchnity, zatacza si na rodek sceny, mwi paczliwie) Ja chciaem
was uratowa, ja ju byem blisko... Wszystko psujecie, wiat jest zy, zy, zy!
ALA - Chod do mnie Arturku. (zblia si do niego) Moje biedactwo, tak mi ciebie
al...
ARTUR - (odtrca j) Mnie? al? Ty miesz mnie aowa? Nie potrzebuj niczyjej
litoci! Wy mnie jeszcze nie znacie, ja wam wszystkim poka! Dobrze, nie
chcielicie mojej idei, podeptalicie mnie! (do Ali) Obrzucia botem
najszlachetniejszy zamys, jaki by kiedykolwiek w historii, ty kuro! O,
lepoto! Nie wiesz, kogo stracia. I to z kim? Z tym debilem, z tym plugawym
symptomem rozkadu naszych czasw! Odchodz, ale nie zostawi was na ziemi. I
tak nie wiecie, po co y. Gdzie jest ten twj sodki amant? Gdzie ten zgniy
brzuch? Niech ja go wypatrosz, twego rannego ptaszka, (krci si rozpaczliwie
po pokoju, szukajc po omacku na stole, na stolikach, nawet na sofie) Rewolwer!
Gdzie jest rewolwer?! Przez te przeklte porzdki nie mona niczego znale.
Mama nie widziaa gdzie rewolweru. (Edek zakrada si do niego od tyu, wyjmuje
z zanadrza rewolwer i kolb z. rozmachem uderza Artura w kark. Artur osuwa si
na kolana. Edek odrzuca bro, wprawnie popycha mu gow do przodu i kiedy
bezbronna gowa Artura jest prawie przy pododze, Edek, spltszy donie, unosi
si na palcach i z gry, jak siekier, bije jeszcze raz w odsonity kark, a
przysiadajc od rozmachu. Artur osuwa si na czworaki, czoem dotykajc podogi.
Uwaga! Ta scena musi mie charakter bardzo realistyczny. Oba ciosy musz by tak
opracowane, zby ich fikcja teatralna nie bya oczywista. Niech rewolwer bdzie
z gumy albo nawet z pierza, albo niech Artur nosi pod konierzem jak podkadk,
wszystko
jedno, byle nie wypado "teatralnie") ALA - (klkajc obok Artura) Artur!
ELEONORA - (klkajc z drugiej strony) Artur, mj synu!
EDEK - (odchodzi na stron, oglda sobie rce, mwi ze zdziwieniem) Ale by
twardy.
ARTUR - (powoli, cicho, jakby bardzo zdumiony) Dziwne... wszystko gdzie
znikno...
ALA - Ja nie chciaam... To nieprawda! EDEK - Eje!
ARTUR - (wci z czoem przy pododze, mwi cicho) Ja ciebie kochaem, Alu...
ALA - Dlaczego mi wczeniej tego nie powiedziae? EDEK - Ja ci kocham, a ty
pisz.
ELEONORA - (biegnie do Stomila i szarpie go) Obud si, twj syn umiera!
STOMIL - (otwierajc oczy) Wic jeszcze i to? Niczego nie oszczdzicie? (wstaje
z trudem i podtrzymywany przez Eleonor zblia si do Artura. Artur na rodku
sceny, wci w tej samej pozycji. Eleonora, Stomil i Eugeniusz stoj nad nim,
Ala klczy. Edek, na boku, siada wygodnie na fotelu)
ARTUR - (osuwajc si na podog, dobitnie) Ja chciaem! Ja chciaem! (pauza)
ALA - (wstajc z klczek, mwi rzeczowo) Nie yje.
EUGENIUSZ - Moe to i lepiej dla niego. O mao co nie zosta wujobjc.
STOMIL - Wybaczcie mu, bo nie by szczliwy.
EUGENIUSZ - (wielkodusznie) Nie chowam do niego urazy. I tak mi ju nic nie

zrobi.
STOMIL - Chcia zwyciy wszystkojedno i by-lejako. y rozumem, ale zbyt
namitnie. Za to zabio go uczucie, zdradzone przez abstrakcj.
EDEK - Myla dobrze, tylko by za nerwowy. Taki si nie uchowa.
Pozostali odwracaj si ku niemu.
STOMIL - Milcz, kanalio, i opu ten dom. Ciesz si, e nie damy od ciebie
rachunku.
EDEK - A dlaczego miabym teraz sobie pj? Powtarzam: on myla dobrze. Ja tu
zostan.
STOMIL - Po co?
EDEK - Teraz moja kolej. Wy bdziecie mnie sucha.
STOMIL - My? Ciebie?
EDEK - A dlaczeg by nie? Widzielicie, jaki mam cios. Ale nie bjcie si, byle
cicho siedzie, nie podskakiwa, uwaa, co mwi, a bdzie wam ze mn dobrze,
zobaczycie. Ja jestem swj chop. I poartowa mog, i zabawi si lubi. Tylko
posuch musi by.
EUGENIUSZ - adniemy wpadli.
EDEK - Panie Genek, co to za niegrzeczna mowa? Lepiej zdejm mi pan buty...
EUGENIUSZ - Ulegam przemocy, ale w duszy bd nim gardzi.
EDEK - A garde sobie pan, tylko zdejmuj. No, rusza si, raz-dwa! (Eugeniusz
przyklka i zdejmuje buty Edkowi)
STOMIL - Zdawao mi si, e to midzyludzkie rzdzi nami i za to ludzkie mci
si, zabijajc nas. Ale widz, e to tylko Edek.
ELEONORA - Moe nie bdzie tak le, Stomilu. On przecie pozwoli ci na diet.
EUGENIUSZ - (z butami w rku) Wyczyci?
EDEK - Moesz je pan sobie wzi. Ja i tak si przebior, (wstaje i ciga z
Artura marynark, wkada j na siebie i przeglda si przed lustrem) Ciasna, ale
mona wytrzyma.
STOMIL - Chodmy, Eleonoro. Jestemy tylko par biednych, starych rodzicw.
EDEK - Tylko mi nie odchodzi nigdzie za daleko i czeka, a zawoam.
ELEONORA - Idziesz z nami, Alu?
A^A - Id. On mnie kocha, tego mi ju nikt nie odbierze.
STOMIL - (do siebie) Przypumy, e to bya mio. ALA - Ojciec co mwi?
STOMIL - Nie, nic takiego.
Eleonora i Stomil wychodz, trzymajc si pod rce. Ala za nimi. Edek wykrca
si przed lustrem tak i siak, robic rne miny "przystojne" i dostojne,
przybierajc rne pozy, wysuwajc szczk, biorc si pod boki itp. Eugeniusz
przechodzi przez scen z par butw Edka w rce. Zatrzymuje si nad Arturem.
EUGENIUSZ - Zdaje mi si, Arturku, e ju nikomu nie jeste potrzebny.
(Eugeniusz stoi nad Arturem, medytujc. Edek wychodzi i zaraz wraca, niosc
magnetofon. Kadzie aparat na stole i uruchamia.
Rozlega si, od razu bardzo ostro i gono, tango "La Cumparsita"; koniecznie
to, a nie inne) EDEK - Panie Geniu, zataczymy sobie?
EUGENIUSZ - Z panem?... A wie pan, e nawet i zatacz, (kadzie buty kolo
Artura i udaje si w objcia Edka. Ustawiaj si w prawidowej pozycji, czekaj
na takt i ruszaj. Edek prowadzi. Tacz. Eugeniusz siwy, dostojny, w czarnym
akiecie, sztuczkowych spodniach, z czenvonym godzikiem w butonierce. Edek w
zbyt ciasnej marynarce Artura, z rkaww za krtkich wystaj jego potne rce,
obejmuje Eugeniusza wp. Tacz klasycznie, Z wszystkimi figurami i przejciami
tanga popisowego. Tacz, dopki nie spadnie kurtyna. A potem jeszcze przez

jaki czas sycha "La Cumparsit" - nawet kiedy zapal si wiata na widowni przez goniki w caym teatrze)
KURTYNA
KONIEC KSIKI

You might also like