Professional Documents
Culture Documents
Józef Warszawski SJ
MAJOR A.K. OJCIEC PAWEŁ
BRONIĄ
BÓG
HONOR
OJCZYZNA
ROZWAżANIA
Od Redakcji..............................................................................................................4
Biogram Autora.........................................................................................................5
Słowo o stosowaniu książki.....................................................................................10
Przyjaciele moi (Słowo wstępne do pierwszego wydania)......................................14
Przedmowa do wydania drugiego............................................................................17
POCZĄTEK MYŚLI
Na dzień 29 listopada........................................................................................24
JESTEM CENTRUM
Na niedzielę I Adwentu.....................................................................................29
Na dzień 1 grudnia............................................................................................34
Na dzień 2 grudnia............................................................................................39
Na dzień 3 grudnia............................................................................................43
Na dzień 4 grudnia............................................................................................45
Na dzień 5 grudnia............................................................................................48
Na dzień 6 grudnia............................................................................................51
KTÓREGO CAŁOŚĆ . . .
Na niedzielę II Adwentu...................................................................................54
Na dzień 8 grudnia............................................................................................57
Na dzień 9 grudnia............................................................................................61
Na dzień 10 grudnia..........................................................................................66
Na dzień 11 grudnia..........................................................................................69
Na dzień 12 grudnia..........................................................................................73
Na dzień 13 grudnia..........................................................................................77
JEST CZĘŚCIĄ . . .
Na niedzielę III Adwentu..................................................................................85
Na dzień 15 grudnia..........................................................................................90
Na dzień 16 grudnia..........................................................................................95
Na dzień 17 grudnia........................................................................................101
Na dzień 18 grudnia........................................................................................105
Na dzień 19 grudnia........................................................................................109
Na dzień 20 grudnia........................................................................................112
CORAZ TO WYŻSZYCH CAŁOŚCI
Na niedzielę IV Adwentu................................................................................116
Na dzień 22 grudnia........................................................................................122
Na dzień 23 grudnia........................................................................................125
Na dzień 24 grudnia czyli Wigilię Bożego Narodzenia .................................129
Na dzień 25 grudnia czyli Boże Narodzenie...................................................133
Na dzień 26 grudnia........................................................................................144
Na dzień 27 grudnia........................................................................................150
2
W HIERARCHICZNYM UWSPÓŁRZĘDNIENIU
Na niedzielę w oktawie Bożego Narodzenia..................................................158
Na dzień 29 grudnia........................................................................................164
Na dzień 30 grudnia........................................................................................174
Na dzień 31 grudnia........................................................................................177
Indeks....................................................................................................................182
*
3
OD REDAKCJI
Autor, ks. Józef Warszawski TJ, profesor filozofii i teologii, owiany legendą
Ojciec Paweł, major AK, przedstawia w sposób prosty i przystępny, posługując się
przykładami z życia Naszych Wielkich Przodków, jak to my, współcześni Polacy
jesteśmy w stanie wyzwolić z siebie energię i współuczestniczyć w tym wielkim
dziele, jaki nakreślił sam Pan Bóg. Słowa Bóg, Honor i Ojczyzna - by nie były
czczymi frazesemi i przybrały konkretny kształt w naszej osobowości, i drążąc
nasze sumienia, wolę i postawę, dały obraz i podobieństwo Boże w czasie, który
tak zagrożony jest zniszczeniem wszystkiego, co katolickie i polskie.
Książka ta doczekała się do tej pory dwóch wydań. Pierwszego – po II-giej wojnie
światowej, w 1947r. w Niemczech i drugiego – w 1989r., w Polsce, przez Instytut
Wydawniczy PAX. Mimo, że nakład drugiego wydania wynosił 10.000 egz.,
praktycznie ta książka – oprócz prywatnych posiadaczy – „zniknęła” z półek
bibliotecznych. Podjęta w 1999r. próba wydania kolejnego wydania nie doczekała
się realizacji.
Tym wydaniem redakcja pragnie uczcić 100 – letnią rocznicę urodzin Autora
(9.03.1903 – 1.11.1997).
W ręce Czytelników wydawca oddaje cenną pozycję, która - jeśli Dobry Pan Bóg
się ulituje -da nam szansę wszelkie złe moce przezwyciężyć, własną energię
wyzwolić, połączyć się w zespoły zawsze pragnące i zmierzające ku wspólnemu
celowi wolnej, katolickiej Ojczyzny.
*
4
BIOGRAM AUTORA
„ Warsztat pracy“
7
„Jedynie wysiłek kilku z rzędu pokoleń, zespolonych wspólnym planem działania,
jednolitą ideą polityczną, jednolitą racją stanu, i jedynie wysiłek kilku po sobie
następujących pokoleń, które sobie poczną podawać z rąk do rąk sztafetę tej
Wielkiej Rzeczy, którą jest występująca jako podmiot w dziejach P o l s k a ,
z d o ł a j a k o m ł o t o l b r z y m i zaciążyć nad ślepym faktem, któremu Bóg
niejednokrotnie oddaje nas w ręce, zdoła nas „zjadaczy chleba", przerobić, jeśli nie
w aniołów i ród gigantów, to przynajmniej w postacie historyczne, w ludzi i
osobowości posiadające odwagę i czelność kształtowania swego środowiska na
modłę i miarę ojczystą, a nie wedle miary wielkiej międzynarodówki czy wielkiej
finansjery tego świata".
Z artyk. Małgorzaty Rutkowskiej pt. „Wzór na ład serca" (Słowo -
Dziennik Katolicki, 26.12.1994 r.)
8
Święta miłości kochanej Ojczyzny
święte dla Ciebie rany
słodkie po nich blizny -
oby wszystkie pokolenia Polaków
znały - i wspominały - przelaną przez ich przodków krew
aby za jej napominaniem małym się wydawał
wszelki poniesiony trud -
i aby Bóg Wszechmogący i Sprawiedliwy
wynagrodził naszej Ojczyźnie
hekatomby ofiar złożonych dla wielkości
i dla świetności imienia Polski
pośród narodów świata -
dumny z Polski jej syn -
„Ojciec Paweł“
*)
Podczas uroczystości poświęcenia przez Ojca Pawła sztandaru łódzkiego Liceum
Ogólnokształcącego im. Janka Bytnara, ps.”Rudy”, w Warszawie – wpis do Księgi
Pamiątkowej. Wpis został dokonany pismem odręcznym, ale redakcja – ze względów
technicznych– przedstawia go w takiej formie. Treść i układ wpisu jest zgodny z orginałem
(przyp.red.).
9
SŁOWO O STOSOWANIU KSIĄŻKI
A jednak kto chce jakkolwiekbądz dźwignąć siebie czy naród, czy zgoła ludzkość
całą, musi rozmyślać, musi przemyśliwać, musi począć w sobie myśl i myśli i
prawdę w nich zawartą stosować. Biada kupcowi, który się zawikłał w impasie
gospodarczym, a nie poczyna „łamać sobie głowy", by wypracować „myślowo"
wyjście z afery, biada, jeśli wypracowawszy raz logiczne wyjście, nie stosuje
powziętych wytycznych. Na nic stronnictwom i najświetniejsza przeszłość, jeżeli
w ramach gotowych nawet ustaw każdy ich członek nie pocznie wysilać się w
„przemyśliwaniu" na każdy dzień jak służyć sprawie, jak unikać błądzeń i potykań
się w przyszłości, jak równać zwycięstwu drogę.
10
„Zasady do poprawy rządu" z roku 1789, „Uwagi nad życiem Jana Zamoyskiego",
„Listy do Stanisława Małachowskiego", „Ustawy Komisji Edukacji Narodowej" z
1783 roku — to wszystko jest nie czym innym, jak właśnie owocem zrodzonym z
„rozmyślań" i z „rozważań". Komunizm jako prąd myślowy jedynie dlatego
stanowi tak zawrotną i porywającą w swe wiry moc i siłę, iż posiada — w
przeciwstawieniu do zachodu — gigantycznie zakrojoną i rzadką w dziejach
konsekwencją naznaczoną ideologię, iż przedstawia w swej treści wielki,
przemyślany do końca, logiczny i zwarty system żagwiących prawd i idei, które
wszczepia i którymi karmić się każe „na każdy dzień" wszystkim swoim
zwolennikom.
Na każdy dzień!
Myśl obudzona raz do roku nie zdolna ani codziennej stworzyć wielkości, ni potęg
dziejowych niosących w swym prądzie wypadki. Systematyczność i ciąg, z dnia na
dzień ponawiane obudzenie i narastanie myśli warunkuje dopiero zrodzenie się
myśli zarówno jednostkowej jak zespołowej jako sily dziejotwórczej.
Tej „praktyce" chce służyć obecna praca. Wyobraża sobie jednostkę względnie
zespół jednostek w wieczornej godzinie, tuż przed udaniem się na spoczynek — a
więc w chwili kiedy myśl i mózg czekają swego zwornika myślowego, by nim
zamknąć dorobek całodzienny i kiedy podświadomość najbardziej się wyczula na
przyjęcie ziarna ku wewnętrznym przeobrażeniom — jak rozczytuje się w
materiale rozważaniowym podanym „Na dzień..." i jak poświęca rozpamiętywaniu
tego co w ciągu czytania własną myśl uderzyło, chwilę sposobną, wieczorny lub
ranny „kwadrans koncentracji myśli", „ kwadrans samokontroli woli".
Ten „kwadrans" samodzielnego myślenia jest wszystkim — nie książka. Ten
„kwadrans" samodzielnej pracy dokonanej wewnątrz samego siebie poza książką
jest — żeby użyć niemożliwego określenia — właściwą treścią książki, którą
należy z niej wyczytać. Książka sama ma jedynie służyć temu celowi. Gdyby zaś
czytanie jej na tyle miało pochłonąć uwagę czytelnika, iżby zaciekawiło jedynie do
dalszego czytania a nie przymuszało do zastanawiania się nad przeczytanym
materiałem — chybiłaby właściwego założenia. Postać konkretna takiego
„kwadransa"' jest niemal całkowicie indywidualna. Tak jak każda psychika
jednostkowa jest odmienna od drugiej, tak i treść i w pewnym zakresie metoda
rannego czy wieczornego „kwadransa" jest odmienna. Raz będzie wzmaganiem się
problematyka, drugi raz zachwytem kontemplatyka, raz suchą medytacją nad
podstawową zasadą, raz radosnym h e u r e k a Archimedesa z poznanej prawdy.
Typy bardziej abstrakcyjne będą filozofować, typy bardziej platońskie będą snuć
barwne wątki, typy sokratesowe będą doszukiwały się bezustannie moralnej strony
we wszystkim. Każdy według konstytucji swojej. Pobudzenie i wykuwanie
samodzielnej i prawidłowej myśli zarówno jednostkowej jak i zespołowej zawsze
stosownie do psychiki poszczególnej jednostki — oto generalne założenie
określające właściwą treść proponowanego „kwadransa".
Tematyka całości rozważań „kwadransowych" jest tak ułożona, iż zarówno
poszczególne dni jak też całe tygodnie i obejmujący je miesiąc stanowią zamknięte
w sobie całości. Osnowa tematowa poszczególnych dni przebiega trzema jakby
11
frazami zawartymi w trzech po sobie następujących punktach: l-szym, bardziej
ojczystym, polskim, II-gim czysto filozoficznym i III-cim wyłącznie religijnym,
cytowanym za pismem świętym Starego lub Nowego Testamentu. Wszystkie trzy
„punkty-frazy" tworzą same w sobie myślową całość. Ton zasadniczy i jakgdyby
kontrapunkt całości rozważań, stanowi ciąg fraz filozoficznych. Punkt ojczysty
ilustruje na sposób życiowy prawdy wyrażane abstrakcyjnie w punkcie
filozoficznym. Punkt zaś biblijny chce nadać najwyższą sankcję poruszonej w
poprzedzających go punktach prawdzie. Momenty filozoficzne poszczególnych dni
wiążą się ze sobą logicznie i tworzą jedną rozwiniętą w pełni zasadę filozoficzną,
według której uniwersalizm pragnie modelować wszystkie jednostki włączające się
w wielkość jego światów — tworząc tym sposobem poszukiwane przez
współczesność przeciwstawienie do typów wyrosłych z założeń
indywidualistycznych i totalistycznych.
Skuteczność rozmyślań nie wymaga wertowania całokształtu materiału
przeznaczonego na poszczególny dzień. Wystarczy zatrzymać uwagę na jakimś
jednym punkcie względnie nawet na urywku myślowym wziętym z
poszczególnego punktu, który w trakcie czytania najwięcej zastanowił i
zreflektował umysł. Można nawet przeskoczyć jeden czy drugi z punktów i
zatrzymać się wyłącznie nad treścią trzeciego, np. biblijnego, względnie odwrotnie.
13
Słowo wstępne do pierwszego wydania
Przyjaciele moi!
Zespól utworzyć — oto był nasz cel.
Zespół ludzi posiadających „myśl o Polsce" i urabiających w sobie
odpowiadającą tej myśli „wolę Polski". Zespół ludzi, „obywateli całego świata"
według określenia Mochnackicgo, a znających mimo to i właśnie dlatego „wielką
rzecz" Polski, wiążących się właśnie dlatego ramami zespołowymi, by ją jako
całość zrealizować.
Nie rościliśmy sobie pretensji, że będziemy pierwszym tego rodzaju zespołem. Nie
myśleliśmy nigdy o tym, że będziemy zespołem wyłącznym i posiadającym
monopol. Nie zdawało nam się, że będziemy ostatnim zamykającym dzieje i
rozwój.
Chcieliśmy być jednym z wielu. Z wielu podobnie myślących i podobnie
działających. Z podobnie się ośrodkujących i w pokrewne środowiska
dojrzewających.
Ale tym jednym chcieliśmy być. Być — nie wydawać się być. Chcieliśmy być
zespołem jednostek wykuwających w sobie wolę i myśl — dla Polski — na
współczesny etap jej dziejów.
Myśl i wolę! Uparliśmy się przy tym, bo serca i czucia stwierdzaliśmy w sobie
legion. Myśl i wolę — ale w skrystalizowaniu dorobku dziejowego. Myśl i wolę —
ale obie w urobieniu zespołowym, nie wyłącznie jednostkowym: odgadliśmy
bowiem nagle po przeżyciach powstaniowych ciężar gatunkowy i wartość „istoty
społecznej" w każdym z nas. Odgadliśmy wartość zespołowego, społeczno-
dziejowego działania w nie wystarczającej samej sobie jednostkowości każdego z
nas.
Przenigdy zaś — w przeciwstawieniu do czystych teoretyków dziejów — nie
chcieliśmy myśli, która by była tylko myślową formą naszego umysłu. Ani
marzyliśmy o woli, która by była czysto kosmicznym dynamizmem bezosobistych
chceń. Nam „myśl", dojrzała myśl, miała zawsze stanąć ,,wytyczną". Miała zawsze
oznaczać realizowany dziejami, a poprzednio przemyślany kształt. Wolą zaś w
sobie nazywaliśmy ,,sprawstwo". Sprawstwo przede wszystkim codziennych,
szarych obowiązków, z których istoty — widzieliśmy to tylokrotnie — urasta
właściwa społeczna treść. Dla nas wolą był, dostrzeżony jako istotny faktor
dokonań dziejowych, bezwzgląd. Bezwzgląd planów i zimnych rachub scalających
nadrzędnie, a nigdy nie zastępujących jednostkowej inicjatywy. Bezwzgląd ich
zamierzeń i dokonanych przcprowadzań. Wolą dla nas było — w najgłębszym
zrozumieniu pojęte — posługiwanie niesione ochoczo centrującej wszystko postaci
narodowej.
Oprzeć zaś chcieliśmy obie — zarówno domenę myśli, jak i kuźnię woli — o
twardy kościec założeń filozoficznych, by tak ,,granity rzucić pod tęczę" naszych
14
literackich uniesień. I rdzeń żywotny chcieliśmy wstrzyknąć w ten kościec, rdzeń
nieprześcignionego po dziś dzień morale nauki Chrystusowej, by się nie śmieszyć
więcej tym postępem zwanym opadaniem do niżu i negatywu pierwotnej hordy. A
wszystko to miało być przeczynione Polską. Chcieliśmy, by myśl nasza i wola —
mimo uogólnienia i uponadnarodowienia założeń — urastały na wskroś polskie,
karmiły się Polską na każdy dzień, wertowały wszystkie jej dziedziny, zarówno
polityczną, jak i gospodarczą. jak przede wszystkim kulturową. Innego wejścia w
tworzącą się rodzinę wszcchnarodów nie chcieliśmy znać.
Jeden choćby taki zespół — pamiętacie, przyjaciele?! Jeden jedyny tak
myślących i chcących. Jeden jedyny na taki podmiot się urabiających jednostek.
Jednostek chcących skończyć z wiecznym chodzeniem luzem po dziejach, a
sprzęgających się w ujednoliconą moc, w bezlitosny na własną słabość młot, w
bezczucia obuch na snobizm polski, w bezwzgląd bezkompromisowej woli dobra,
ilekroć mowa i rzecz o najwyższych wartościach na ziemi zarówno narodowych,
jak i nadnarodowych.
Jeden jedyny zespół taki!
Nim, właśnie nim, chcieliśmy być.
Świadomie i bez oglądań się na urażone ambicyjki własne chcieliśmy
jednostkowość swoją — ten modlący się z buddyjska pępek świata — włączyć w
twarde spójnie tego, cośmy określili mianem zespołu, by tak dźwignąć się do
wyżyn, na które byśmy, sami sobie zostawieni, nie byli się dźwignęli nigdy.
Zawiązkę chcieliśmy utworzyć pod to, cośmy poznali jako naszą wielką potrzebę
dziejową, jako nasz osobisty i społeczny brak, to jest pod „zorganizowaną
ccntrycznie grupę" społeczną urastającą poprzez zjednoczone w niej jednostki w
podmiot dziejowych poczynań i stawań się. Chcieliśmy dokazać tego, co jest
najtrudniejsze dla wszystkich egoizmów i każdego z nas, to jest wyjść poza siebie,
wyżej własnej cieśni i zlać się w wielką całość, w wielki układ zhierarchizowanych
części, w wielką ponadjednostkową „rzecz", która przerastając każdego z nas,
miała stać się naszym właściwym kształtem społecznym, naszą społeczno-
dziejową postacią.
Tak pojmowany zespól był celem.
Dlań to, otuleni łachem jenieckiego koca, zbieraliśmy się co wieczór w zimnej,
wstrętnej, a mimo to zazdrośnie strzeżonej, bo jakże trudno zdobytej, izdebce
stalagowskie-go baraku. Dlań to dźwigaliśmy się z resztek cieplej ciepłem
własnego ciała woliny — i — pamiętacie jeszcze te pół żartem, pół żółcią witane
brnięcia poprzez stojące wody i błocka sandbostelskie na ten nasz „kwadrans kon-
centracji myśli", kwadrans „kontroli woli" w grudniową rozpadaną noc. Dlań to —
15
głodni niemało i przygaszeni też niemało — wznosiliśmy się wyżej siebie, ponad
osobiste wydoskonalenie i dopełnienie, i tępym parciem głucho chcącej woli
posuwaliśmy automat naszego ciała, by szedł, by wykonywał, by działał, by nie
ustawał, gdzie inni ustawali — by się załamywał dopiero osiągnąwszy zamierzony
cel.
Myśli, któreśmy wtenczas wspólnie snuli, stanowiły punkt kulminacyjny
wszystkiego, co było pozytywne i konstruktywne w dniach naszej niewoli, naszego
smutku po upadku Stolicy, naszego załamania po zwiedzionym Powstaniu.
Widzimy to dzisiaj lepiej niż kiedy indziej.
Obraliśmy sobie Adwent, początek roku kościelnego, jako dzień startu naszego
lotu wyżej siebie. 29 listopada, rozpoczynający rok kościelny, połączył nam myśl
narodową z myślą religijną (jakby naumyślnie dla nas zrządzone, mawialiśmy
wtenczas). Przedyskutowany zaś w gorących debatach i w formalnych bitwach
myślowych uniwersalizm klasyczny stanął podstawą filozoficzną dla naszego
samoszkolenia moralnego.
Narzekaliśmy na brak źródeł, na brak książek, na niemożliwość oczytania się, na
niedokładność cytat. Braki te nawet dzisiaj jeszcze pozostały brakami.
Mimo to myśl rosła — wola się wykuwała.
--------------------------------
21
inny, tylko współczesny asystent słowiański przy generale Ojców Jezuitów w Rzy-
mie, ksiądz Andrzej Koprowski TJ.
Przytoczonymi wyżej danymi i objaśnieniami zestawiono chyba wszystko,
czego Czytelnik, nie obeznany z warunkami ,,życia konspiracyjnego" sprzed
czterdziestu laty, spodziewał się i wymagał od Przedmowy. Wypada przeto koń-
czyć ukazaniem raz jeszcze właściwego celu niniejszej książki.
Pieszczoną w marzeniach metą moich pisań i działań w dniach
przedpowstaniowej konspiracji było stale: zjednoczyć podzielone i powaśnione
niemało ośrodki podziemnej polityki polskiej w jedną całość myślową, w jakiś jed-
nolity podmiot pojęć i zasad, który by mógł stanowić niezbędną a wspólną
wszystkim podstawę do rozstrząsania ojczystych spraw i zagadnień.
Nie pierwszy marzyłem o podobnym celu. Na pewno nie jedyny. Zapewne też
nie będę ostatnim.
„Człowieku! —
oraz zalecenie:
„.. osiągnij mądrość;
22
i za wszystką posiadłość twoją nabywaj roztropności;
Uchwyć się jej, a wywyższy Cię
będziesz wsławion od niej, gdy ją obejmiesz;
da na głowę twoją pomnożenie łaski
i koroną ozdobną nakryje cię" (4,7—9).
Myśl — mimo wszystkie jej wikłania i upadlania — jest bronią!
Zwycięską w bojach międzyduchowych ludzkości bronią! A kto nią nie
zawładnie prawidłowo a docelowo — tego rozłoży psychicznie i dobije moralnie
uwikłanie myśli złej.
Rzym,
w dniu Królowej Korony Polskiej
1987 r.
* Wszystkie cytaty z Nowego Testamentu według wydania: Nowy Testament w przekładzie
polskim W O Jakuba Wujka TJ. Wydanie nowe przejrzane i objaśnione. Wydawnictwo Apo-
stolstwa Modlitwy Księży Jezuitów, Kraków 1936 (przyp. red.).
** Wszystkie cytaty ze Starego Testamentu według wydania: Pismo Święte Starego i Nowego
Testamentu w przekładzie polskim W O Jakuba Wujka TJ. Tekst poprawił ks. Stanisław Styś.
Wydawnictwo Księży Jezuitów, Kraków 1935 (przyp. red.).
23
Na dzień 29 listopada
„Przekażcie wiekom noc 29 listopada"
Powstanie!
Żaden wyraz tak nie szumiał mocarnie naszemu pokoleniu, żaden nie budził
głośniejszych ech — jak ten — wyraz nad wyrazy: Powstanie.
Żaden również wyraz tak nie dotyka boleśnie naszych dusz zranionych
zakłamaniem świata, żaden tak nie chłoszcze bezlitośnie biczem zawiedzionych
przekonań, zaprzedanych nadziei i spełnień, jak ten — dziejom naszych ostatnich
stuleci tak właściwy wyraz: Powstanie.
Rok 1830.
Jakie to dawne się zdaje — a jak znowu bliskie.
Popołudniowa godzina. Wieczorny zmrok. Hasło i pierwszy strzał.
Widzę cię, chwilo, tak jakbym cię był przeżył sam. Widzę wciąż jeszcze — tak jak
mnie za młodych lat uczono — wyzwolin twych oślepiające blaski.
Za słabym jeszcze, by móc zdobyć się na zimny obiektywizm wobec grobów,
zgliszcz i ruin. Za słabym, by oderwać wzrok przywierający niewolniczo do krwi
twych zwycięskich łun. Za słabym zgłuszyć serca bicie, które ciągnie tak
przemożnie w twe uroki, pod twe znaki.
Cokolwiek by mi rzeczono o twym fatalizmie — ja wiem: to bije z ciebie wielkość.
Nie, tyś nie była w sercach swych synów zdradą — jak wyklinają duchy
załamania. Aniś nie była upadlaniem się — jak wmawia jeńcom wróg.
24
Szukam określeń, które by oddały w jednym słowie wielkość twej wielkości.
Świadomość moja głodna ich, bo chce zrozumieć ciebie.
Geniusz uciemiężonego Ludu? Zbrojny odruch uświadamiającej się samej sobie
woli? Myśli przymuszonej koniecznością twórczy szał? Naród — samosiebny
władca swej historii — syt niewoli, co rozrywa kajdan jarzma? Państwo, co jak
olbrzym, ugodzony zdradnym ciosem, nie poddaje się, a musi paść: pokonany
bohater?
Bohater ?!
Tak! To jedno jest na pewno niekłamaną w twoich dniach wartością. Bohaterstwo!
W nim — wiem to — władna ona świętość, na którą pluć nie wolno nikomu, co-
kolwiek by myślał o tobie, bo ,,trza, aby świętą była".
A reszta? Cała wielka reszta twych dziejów?
Czy była tylko grzebaniem grobu Ojczyźnie rękoma własnymi — jak piszą
poniektórzy? Czy była tylko błędem, fatalnym błędem i opłakaną pomyłką naszej
historii? Czy była tylko intrygą? Podstępu i okłamywań pełną intrygą polityczną
naszych ,,przyjaciół"?
Milczę i myślę...
Nie. Nie wyrzucę pamięci twoich dni ze skarbca mej duszy.
Ogarniam was, dnie chwały i dnie klęski — tak jak się ogarnia po ojcach
spuściznę. Karmię się, dnie, wielkością waszą — a trzeźwieję waszą hańbą. Widzę
wasz blask i waszą nicość pospołu. Chcę, ażeby we mnie w jedno się zrośli: i
olbrzym waszych błogosławieństw, i olbrzym waszych przekleństw, którzy
dotychczas bój wiedli w mej myśli.
Jakie to bolesne obnażać przed sobą wasz wstyd: przyczyny wielkiej waszej
przegranej. Ten na miarę dziejową zakrojony, miłością Ojczyzny nabrzmiały
szalejący wulkan deptanych uczuć — i ten brak koliska rozumu, co by mógł
wulkan ten ująć i nadać jego sile prymat myśli nad ślepy pęd instynktu. Ten
bezwład psychiczny zwlekający do ostatniomożliwego, a zawsze niewłaściwego
momentu — i to pęknięcie na heroiczny wiwat, na konwulsyjny zryw, na
bezpłodną śmierć. Ta niemożność przeprowadzenia, rozpoczętej w krwawym
chrzcie sprawy do końca — i ten końcowy gest zawsze bohaterskiej rozpaczy. Ten
brak systematycznej pracy przygotowawczej — i pomimo to szarpnięcie się na
czyn, który brakiem przygotowań zabijać musi w końcu samego sprawcę.
O dnie! pamiętne dnie Powstania!
Przeszłość wasza stała się cząstką mej rzeczywistości. Zrodziłyście mnie tak jak
Rodzic dziejowy — ojciec osobliwy — rodzi syna-pokolenie. Dziedzictwa
waszego brzemię czuję w swych członkach.
Tak jak wy idę przez dzieje — święty-przeklęty.
Widzę samotne postacie naszych wodzów powstaniowych: Chłopickiego i
Skrzyneckiego. Widzę chorągwie polskie w poszumie wskrzeszenia. Widzę młodą
tętniącą polską krew. Słyszę okrzyk Pallas Ateny z „Nocy
Listopadowej”Wyspiańskiego: ,,Do broni!" Słyszę grom odzewu padający z
tysiąca młodych piersi i wtórujące im zastępy wojujących nieb...
Ogarniam was, dnie! Ogarnia mnie wasz szał.
25
I pytam — —
Co w waszym dokonaniu było wielkością? Co? Co było dziejotwórcze, a co —
dziejoburcze? Co naprawdę i bez zakłamań było polskie i ponadnarodowe — a co
zdawało się nim tylko być?
Ponura postać Norwida rzuca mi w twarz potępiające oskarżenie: „u nas to zawsze
energii sto, a inteligencji trzy". I zawsze gdzieś „energia bierze górę nad inteli-
gencją".'A w konsekwencji ,,co jedno pokolenie jatka''.
Czemu rzeczywistość naszych dziejów — której my twórcami - nie zadaje kłamu
tym przeklętym słowom?
„Cała historia polska jest marnotrawieniem bohaterstwa i geniuszu z braku
czynników niższej kategorii, to jest wiedzy i musztry" — wypomina gorzko
Szczepanowski upartym hiperromantykom polskiego czynu bohaterskiego ich
samobójstwu przyrównywany brak historycznego realizmu.
A kto z nas dzisiaj serio i systematycznie wytęża mózg i wolę, aby dokonać tego,
zda się, niepodobieństwa Polski porozbiorowej, by stał się powstaniowy Czyn
niesiony romantyzmem rozgorzałych serc, a poczęty tylko rozumem, wywołany
chłodną oceną i kalkulacją rzeczowej myśli politycznej?
Zagłębiam się w zagadkę Nocy Listopadowej.
Po myślach mi się tłucze młot zasad, który nie zna kompromisów, tylko woła: w
rzeczach dziejów trzeba wszystko tak urządzić i wykonać, aby skutek zamierzony z
konieczności stał się i był... Przyczyną tego, że zatonął okręt, jest zawsze tylko
majtek sam, iż nie był czynił, co uczynić należało, by się okręt ostał.
Czyżby to znaczyć miało, że ja sam przyczyną? że Polak sam czynnikiem
sprawczym?
Mów do mnie pusty wiewie Listopadowej Nocy. W „noc ponurych wichrów łkań"
ukaż mi tajnie psychiki narodowej. Ukaż mi klęskę czynu politycznego, który zro-
dziła bezmyśl polityczna. Rozerwij ogniem krwawych błyskań noc zakulis
politycznych, które nami poruszają niby sprężynami intratnej machiny. Naucz
mnie liczyć się z „Nocą" i z „Potęgami Nocy" w dziejach. W dziejach własnego
narodu. Naucz mnie raz wreszcie patrzeć się na dzieje politycznie — nie tylko
ustawicznie gospodarczo i techniczno-cywilizacyjnie.
Listopadowa Noc!
Zagłębiam się cały w wielki nurt jej tajemnicy.
Jakaż to otchłań problemów wionie z jej przepastnej głębi ku mej duszy. Ku mnie
jako jednostce politycznej własnego narodu i państwa.
* *
*
Nie ma Powstania Narodu bez wielkiej przewodniej myśli dziejowej.
Gdziekolwiek zaś tknąć wielkich przewodnich myśli w dziejach poszczególnych
narodów, zawsze sięgają swymi korzeniami głębin filozoficznych założeń.
Dziejowa przeto myśl Polski musi w urabianiu psychiki swych pokoleń zstępować
również i do tych głębin, musi z wielkiej kuźni pozaczasowych i
26
pozaprzestrzennych zasad dobyć narzędzie myślowe dla siebie. Musi nim urabiać
mózgi swych synów. Ażeby ,,wielką rzecz" Polski myślały w „ostatnich głębiach
swej duszy". Ażeby w pełni tą ,,wielką rzeczą" były. Aby jednostce polskiej dały
na drogę w dzieje kręgosłup myśli i system zasad, mocą którego by szła „do Polski
— jak do Pana".
,,Do powstania mieczem trzeba powstania s i ł ą m y ś l i" (Norwid).
Nic trudniejszego nad taki krok.
P o w s t a ć m y ś l ą. Powiedzieć sobie, kim się właściwie jest w stawaniu się
dziejów. Kim się jest samemu w sobie, kim w okręgu świata, kim w dziejach
własnego narodu. Określić siebie nie przekreślając własnego „ja" — każda
przecież krańcowość jest stosunkowo łatwa— a mimo to przekreślić błąd w
pojmowaniu i zaznaczaniu tegoż ,,ja". Nie przydawać sobie miana „boski" — a
mimo to powiedzieć sobie za Pismem Świętym ,,bogami jesteście".
Ustalić swoje stanowisko w ludzkości, ogarnąć ją całą, a nie zejść do płycizn
kosmopolityzmu. Przenieść miłość własnego narodu ponad życie swoje, a odciąć
się dojrzale od błędu szowinizmu.
P o w s t a ć m y ś l ą. Każdego dnia o jeden choćby okruch prawdy więcej.
Każdego dnia choćby o jeden ułamek syntezy dojrzałej.
Kim tedy jestem najwłaściwiej i sam w sobie?
Pytanie pytań, które stawiają wszyscy pytający się o prawdę, czyli filozofowie.
Jakim określeniem winienem siebie określić, żeby bezbłędne było? Jakim
pojęciem, by oddać treść własnej jaźni, zarówno w ujęciu podstawowych zadań,
które mnie czekają, jak też i istoty, którą przedstawiam?
J e s t e m — i w tym się streszcza wszystko, cokolwiek by można o mnie
ostatecznie powiedzieć — nie wypowiedzianą dotychczas w swej pełni m o ż l i w
o ś c i ą. Jestem zapowiedzią czegoś, co się może stać. Jestem ściśle określonym
potencjałem jestestwowym. Małym może, ale rzeczywistym i wstawionym w bieg
wydarzeń. Jestem potencjałem i możliwością stania się dziejowym kształtem.
Mogę stać się kimś i czymś, kim jeszcze nie jestem.
Może świętym? może apostołem, może kielichem, z którego społeczeństwo będzie
mogło czerpać moc i ostoję na godzinę wielkich prób i doświadczeń dziejowych?
Może postacią, o którą oprze się słaby i pogardzany szary człowiek? Może cząstką
zespołu, który obudzi się zakonem w narodzie i obwieści potęgom nocy
zwycięstwo Logosu Polski?
Może —! Jestem jedynie możnością — nie „koniecznością”. Nie muszę stać się
tym czy owym pozytywem. Ale mogę. Mogę możność swoją ukuć i wykuć w ten
czy inny określony kształt. Mogę z potencjału, który sobą przedstawiam, wydobyć
tę czy ową postać, która by mnie wyrażała.
Potencjał kształtu we mnie drzemie. Możliwość tej lub owej określonej postaci jest
we mnie założona. Otrzymałem ją z urodzeniem. Była we mnie embrionem. Z bie-
giem czasu, z narastaniem dni mego życia, narastała i ona. Dziś ją posiadam w
stopniu, który sobie sam nadałem. Posiadam kształt, który w pełni jest mnie
właściwy, w pełni jest „swój".
Mówię — „posiadam". A czuję, jak mi trudno jest dopuścić myśl, iż mogłoby
inaczej być. Myśl, iż mógłbym być (a może jestem?) — bezpostaciowym
27
osobnikiem. Iż samym sobą przedstawiam typ człowieka, którego określeniem
byłoby: roztrwoniona możliwość, zmarnowany potencjał ?
Peer Gyntowi, kiedy u schyłku swego życia wracał w rodzinne strony, szumiały
echa jesiennego lasu, pustego smutku pełne wołania:
„Czekałyśmy pieśnią — tyś miał ją wyśpiewać.
Wabiłyśmy kształtem — tyś sam miał go wcielać".
Własny niezaktualizowany potencjał życiowy!
Na niedzielę I Adwentu
Roraty!
Adwent!
Ile refleksyj płodnych zdolen jest obudzić ten jeden wyraz — w mózgu, w którym
tłucze się ból...
Co roku niedzieli dzisiejszej kładzie nam Kościół przed oczy fiolet swych szat
liturgicznych — i budzi dawno zastygłe żale. Ból dawno zamarłych tęsknot. Co
roku w tym okresie wita wschód słońca zawodzeń pełnym głosem, echem
starotestamentowych wołań:
„Spuśćcie nam na ziemskie niwy
i każe dźwigać się i ufać raz jeszcze - czekać. Wciąż tylko czekać i nie ustawać w
wyczekiwaniu.
Poco to - ? Poco szarpać zabliźniające się tęsknoty nieziszczonych pragnień? Poco
nam, narodowi bitemu jak pies przez dzieje, przypominać, że jest czas oczekiwań,
które się kończą spełnieniem.
Przeklętym winien być fatalizm czekania — gdzie tylko czyn godzinę wyzwolin
zdobywa.
Roraty — Adwent.
A jednak jest czekanie, które jest błogosławieństwem.
Adwent znaczy przecież pamięć dni, w których naród wielki i pobity wielokrotnie,
naród skuty kajdanami położenia i obezwładniony warunkami zewnętrznymi —
przerastającymi jego możliwości polityczne — nie pozwolił się rozłożyć
psychicznie — tylko trwał uparcie — i czekał. Czekał, aż nadejdzie ten, co mocą
29
wyższą od materii i jej potęg przerastać pocznie nieprzyjaciół wrogość — i
wyzwoli jako zbawca lud swój.
Adwent historyczny to pamięć dni, w których z jednym narodem i poprzez naród
jeden ludzkość cała, pogrążona w jakimś fatalizmie metafizycznego zła, gubiąca
się w świecie moralnych impasów przeklinających całe jej dzieje — nie poddawała
się biernej niemocy, ale sięgała wyżej siebie. Wołała nieb i mocy pozagwiezdnych.
Wyglądała i wołała: Rorate! Spuśćcie nam!
Czy dziś aż tak wiele się zmieniło w dziejach ludzkości i w tragizmie jej losu, żeby
aż odmienić trzeba było nutę?
Gdyby nikt z nas niczego nigdy nie czekał, zatęsknieniem nie wyglądał, gdyby
wszelki umysł ludzki żył bez bólu za kimś czy za czymś, co mu jest jak dusza
własnej duszy — możnaby Kościołowi wypominać jego upodobania starozakonne.
Ale tak -
Poco się okłamywać?
Każdy z nas przecież czegoś czeka. Wszyscy jakiejś rzeczywistości nadchodzącej
wyglądamy. Adwent — czas oczekiwania — to zjawisko tak bardzo człowiecze,
tak bardzo ludzkie, zjawisko tak normalne, tak bardzo jednostkowe i zarazem tak
bardzo — narodowe.
Jest czekanie, które jest błogosławieństwem.
Lecz w jego zapleczach czai się czekanie, które jest przekleństwem.
I tym czekaniem czeka dusza nasza. Dusza — polska.
I jak wielu tłumaczy sobie jej wyczekiwanie tym czekaniem powszechnym,
którym cała ludzkość czeka.
I to jest grobem naszej odbudowy moralnej. Naszej w konsekwencji wielkości
dziejowej.
Bo czekanie duszy polskiej ma bowiem coś specyficznie negatywnego w sobie.
Jest zasadniczym błędem połowy naszych dziejów.
Na co właściwie czeka dusza polska? Względnie na kogo? Albo dlaczego wciąż
tylko czeka? Dlaczego wciąż na niej spełniają się te beznadziejności pełne słowa
Norwida:
„... jak Słowianin, co czeka samego siebie?”
Klątwą dziejów takie czekanie. Żeby czekać aż samego siebie!
Co za niemoc wyjścia z własnego bezwładu!
A pazurami szarpać mękę własnej słabości.. Obuchem w mur czekań — a
codzienną wolą stwarzać gmach dziejów. Gmach narodowego morale.
To przecież celem jest czekań Słowianina. Na to cała Słowiańszczyzna czeka.
Rozszerzam i rozdalam przemocą punkt i krąg swego widzenia. Dźwigam się
wyżej egoistycznego szowinizmu i usiłuję ogarnąć w pełni rozległą dal
słowiańskich ziem i wszystkość ich dziejów — niby lotem ptaka...
Jak to boli widzieć rozbitą tę jedyną na świecie ziemię „słowa". Ciężarem ciąży
30
świadomość, iż znowu zalewa się krwią, wciąż bratnią krwią, ta bezustannie
wygrywana matka swych ziemic. I jak potwornie pohańbione w okręgu ziemi
wszystko, co w niej było święte...
A ona wciąż tylko czekająca... Wiekami całymi wyglądająca...
Kogo?!
Władztwo jej chwytają inni. Dobra jej rozgrabiają wrogowie. Ducha jej synów i
cór plugawią i niszczą szatany świata. A ona wciąż tylko czeka.
Czemu jeszcze nie umiem widzieć za twarzami niby swoich i pobratymców
snujących się postaci najwyraźniej obcych? Czemu kamienuję zawsze tylko rząd i
rządy, które powinny być nietykalne, a całuję stopy zapleczom rządów?
Czy tak musi być? Czemu wróg ma zawsze być silniejszy od swego? Czy dlatego,
że on podlejszy, ja mam być słabszy w dobrym?
Lat tysiąc temu obudził się na ziemi słowiańskiej mąż i syn jej krwi, który
zestrzelił w swej piersi wszystkie tęsknoty jej ziem i czynem dziejowym je
wyzwolił. Nadał czekaniu wyraz i kształt dotykalny. Uczynił rzeczywistością, co
było tęsknotą i wołaniem.
Czy to, co raz się stało nie może się powtórzyć?
* *
*
Dwa olbrzymie prądy miotają jakby na przemiany współczesną ludzkością:
indywidualizm i totalizm. W ich śmiertelnym zapasie, w jego olbrzymich
współcześnie konwulsjach, szarpie się i wije ludzkość cała. I również czeka.
Czeka jakoby objawienia się nowej drogi wyjścia.
Na naszej półkuli — a może i na całej kuli ziemskiej — najbardziej ucierpiała od
szalenia tych dwóch światów moja Ojczyzna. Indywidualistyczny Zachód i
31
totalistyczny Wschód wzięły ją w bezwzględne kleszcze, jak dwa olbrzymie
kamienie biorą oporne ziarno.
Wraz z Ojczyzną czuję się osobiście porwany i miotany wirem tych zmagających
się ze sobą prądów. Staję w ośrodku ich pola walki i czuję największe gromy
bijące w mój naród, a poprzez naród we mnie.
Wiem, że wielki ogół dostrzega w zmaganiu się tych dwóch potęg jedynie toczącą
się na naszych oczach walkę orężną, walkę tonowych czołgów i tonowych bomb,
walkę o rynki zbytu i o pola surowcowe.
Ogrom materii szalejący na polach walki podsuwa mu sugestię boju toczonego
wyłącznie o prawa żołądka i trzyma jego oczy na uwięzi, aby nie mógł dostrzec
walki właściwej, która się rozgrywa, to jest walki mózgów i walki myśli
nagromadzonych w tych mózgach, dla których ogrom materii jest tylko
narzędziem. Wielki ogół nie zdolen jest dojrzeć walki myśli i mózgów, walki tych,
których skłócone pomiędzy sobą światopoglądy są istotną przyczyną światowych
zmagań się.
Myśl moja, myśl polska we mnie, znalazła się na skrzyżowaniu tych dwóch
światów. Jest szarpana mocą odśrodkową ich dwuprądnego wiru. Indywidualizm
czy totalizm? — pyta się dzisiaj każdy z nas. Machinalnie poprostu.
Tak szczerze biorąc, nikt z nas już nie wierzy w hasła-obiecanki, któregokolwiek z
tych systemów, ani ich maklerom światowej sławy. Nie tylko totalizm, ale również
indywidualizm okłamywał nas dla snobizmu wyłącznie osobistych celów. Gdyby
taka postawa — postawa niewiary — była rozwiązaniem problemu,
,,indywidualizm — totalizm", bylibyśmy panami położenia. Osławiona bez-
myślność słowiańska byłaby błogosławieństwem dziejów. Ale tak nie jest.
Prawo myśli jest jak prawo bytu: mniejsze i słabsze bieguny muszą wirować około
większych i wejść w ich układ — chyba, że same w sobie nagromadzą tyle pozyty-
wu ośrodkującej siły, iż poprzez siebie pokonają odśrodkowe negatywy tamtych
biegunów.
To znaczy dla mnie i dla mego narodu, że jeżeli nie znajdziemy
światopoglądowego punktu oparcia dla swej myśli narodowej, to porwą nas tamte
dwa światy myślowe w swe szpony i albo rozszarpią nam psychikę na dwoje, albo
jednemu z nich ulegniemy bezwzględnie, jeden z nich nami będzie przewodził
światopoglądowo i podbije w niewolę myślową cały nasz wewnętrzny świat.
Będzie nam jak gwiazda obca, ale centralna, a my pędzącym w jej układzie
meteorytem.
Indywidualizm czy totalizm?
Co czynię, by Ojczyźnie swej dać mocny punkt oparcia na skrzyżowaniu tych
32
prądów? Co czynię, by Ojczyźnie swej dać archimedesowy punkt podźwigu pod
świat myśli i dla jej zbiorowej woli rodzącej się z wielkiej i słusznej myśli? Co
czynię, by Ojczyźnie swej dać niewzruszony punkt oparcia w sobie, w samym
sobie?
Rorate — spuśćcie nam!
* *
,,Onego czasu rzekł Jezus uczniom swoim: I będą znaki na słońcu i na księżycu, i
na gwiazdach, a na ziemi uciśnienie narodów od zamieszania szumu morskiego i
nawałności, gdy ludzie schnąć będą od strachu i oczekiwania tych rzeczy, które
będą przychodzić na wszystek świat; albowiem moce niebieskie poruszone będą. A
wtedy ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego na obłoku, z mocą wielką i z
majestatem. A gdy to dziać się pocznie, spojrzyjcie, a podnieście głowy wasze, bo
się przybliża odkupienie wasze.
I powiedział im podobieństwo: Spojrzyjcie na figę i na wszystkie drzewa. Gdy już
z siebie owoc wypuszczają, wiecie, że już blisko jest lato. Tak i wy, gdy ujrzycie,
że się to będzie działo, wiedzcie, że blisko jest królestwo Boże. Zaprawdę mówię
wam, że nie przeminie to plemię, aż się wszystko ziści. Niebo i ziemia przeminą,
ale słowa moje nie przeminą."
Ewangelia na niedzielę I Adwentu
(Łk 21, 25—33)
33
Na dzień 1 grudnia
Mickiewicz pod koniec swego życia napisał wiersz, któremu potomność nadała
tytuł: Widzenie —fragment. Podanie niesie, że wiersz ten trzymał stale na biurku.
Jedyny wiersz z całego bogactwa swego dorobku. Znaleziono go przypadkiem po
jego śmierci. Jest rzeczą pewną, iż często go sobie odczytywał. Jak gdyby nie mógł
do syta naczytać się jego treści. Jak gdyby w niej doczytywał się i dogrzebywał
jednej z najgłębszych, a może i najgłębszej prawdy swego życia.
Cytujemy wyjątek:
„Dźwięk mnie uderzył — nagle moje ciało,
Jak ów kwiat polny otoczony puchem,
Prysło zerwane Anioła podmuchem,
I ziarno duszy nagie pozostało.
I zdało mi się, żem się nagle zbudził,
Ze snu strasznego, co mię długo trudził.
I jak zbudzony ociera pot z czoła,
Tak ocierałem swoje przeszłe czyny,
Które wisiały przy mnie jak łupiny
Wokoło świeżo rozkwitłego zioła.
* *
Określiłem samego siebie jako potencjał. Jako ściśle określoną możliwość stania
się czymś w dziejach własnego narodu, w wysiłku ogólnym wszechpokoleń
ludzkości. Umysłom, które szukają przewodnich orientacyjnych, które pytają o
ostateczne kategorie określające ich położenie w całokształcie jestestwa — ta
odpowiedź nie wystarcza.
I tu poczyna się problem. Problem wszystkich ,,izmów". Problem personalizmu,
problem solidaryzmu, problem indywidualizmu, problem totalizmu. Jakimi
kategoriami określić jednostkę, by godności osobistej w niczym nie umniejszyć, by
równocześnie jej obowiązkom społecznym nie odjąć sankcji nadrzędnej w
stosunku do jednostkowości, by wreszcie jej nie rozbić na dwie
niezharmonizowane ze sobą, a w tym samym podmiocie tkwiące istoty: na
człowieka „jednostkę indywidualną" i na człowieka „istotę społeczną" — lecz by
wszystko zgodnie zharmonizować w świadomości, tak jak wszystko jest
zharmonizowane w istocie samego człowieka.
Niemałą usługę w zyskaniu tych orientacyjnych oddaje nam złota formuła
uniwersalizmu, która głosi:
J e s t e m c e n t r u m — k t ó r e g o c a ł o ś ć —
j e s t c z ę ś c i ą — c o r a z t o w y ż s z y c h c
a ł o ś c i — w h i e r a r c h i c z n y m
u w s p ó ł r z ę d n i e n i u.
Poświęcę zagadnieniu tego „ja" jutrzejszy dzień i cały bieżący tydzień. Rozpatrzę
jego prawa i mój do niego stosunek. Uczynię pierwszy, względnie dalszy
świadomy krok, by je zrealizować w sobie.
* *
37
,,I stała się nade mną ręka Pańska, i rzekł do mnie: "Wstań i wyjdź na pole, a tam
będę mówił z tobą”. I wstawszy, poszedłem na pole, a oto tam stała chwała Pańska,
jako chwała, którą widziałem nad rzeką Chobar, i padłem na oblicze moje... I
ujrzałem, a oto ręka ściągniona ku mnie, w której była zawiniona księga; i
rozwinęła ją przede mną, a była ona popisana wewnątrz i z wierzchu, a napisane na
niej były narzekania i pieśń, i biada...
Takie było widzenie podobieństwa chwały Pańskiej. I widziałem, i upadłem na
oblicze swe, i usłyszałem głos mówiącego. I rzekł do mnie: »Synu człowieczy, stań
na nogi twe, a będę mówił z tobą...«
A tak ty, synu człowieczy, nie bój się ich i mów ich się nie lękaj, bo niewierni i
przewrotni są z tobą, a z niedźwiadkami mieszkasz. Słów ich nie bój się, a oblicza
ich nie strachaj się, bo dom to drażniący jest...
Oto uczyniłem oblicze twoje bardziej nieugięte, niż oblicze ich, i czoło twoje
twardsze, niż czoła ich. Jako diament i jako krzemień uczyniłem oblicze twoje: nie
bój się ich, bo dom drażniący jest...
I widziałem, a oto na sklepieniu, które było nad głową cherubów, jakoby kamień
szafirowy, jakby kształt podobieństwa stolicy, ukazał się nad nimi. I rzekł do męża,
który obleczony był w płócienne szaty, i rzekł: »Wnijdź w pośrodek kół, które są
pod cherubami, i napełnij rękę twoją węglem ognistym, który jest między
cherubami, a wysyp na miasto«. I wszedł przed oczyma mymi...
I widziałem, a oto cztery koła podle cherubów: koło jedno podle cheruba jednego,
a koło drugie podle cheruba drugiego, a kształt kół był jako widzenie kamienia
chryzolitu, a wygląd ich czterech jedno było podobieństwo, jakoby było koło w
pośrodku koła...
A podniósłszy cherubowie skrzydła swe, wznieśli się od ziemi przede mną; a gdy
oni wychodzili, koła też szły za nimi, i stanęli w wejściu bramy wschodniej domu
Pańskiego, a chwała Boga Izraelowego była nad nimi...
A podobieństwo twarzy ich, te same twarze były, którem widział nad rzeką
Chobar, i wygląd ich, i pochód każdego, by w kierunku oblicza swego chodzić".
(Ezechiel 3, 22—24; 2, 9; 2, 1, 6; 3, 8—9; 10, 1—2.9—10. 19.22)
*
38
Na dzień 2 grudnia
39
zrozumiały a sięgający mimo to podstaw najgłębszych naszego wewnętrznego sam
na sam ze sobą bytowania.
A jak przemawia pierwowzór tego „zaośrodkowanego w sobie", które takie jest
niezwykłe właśnie przez swą zwyczajność i prostotę ujawniającą się w
okolicznościach jakby najzupełniej codziennych, codziennie znajdujących zastoso-
wanie i dlatego dających się naśladować. Zda się, czytając ten ustęp, że duszy
naszej, duszy polskiej w nas, dotyka przyzywana przez nią najogromniej moc —
spokrewniony najdogłębniej ton najwyższych napięć. Iż wionął i ogarnia duch,
który najbardziej jej jest potrzebny i niezbędny.
„Se upatrz takie jedno misce w sobie, chyć się onego
pazdurami — i se trzym."
Tak. To Żeromski woła w nas. To on wypowiedział wołanie duszy polskiej w nas.
To właśnie on wypowiedział nasz najbardziej podstawowy brak.
Jakby to dobrze było począć czytać autora Dziejów grzechu pod tym właśnie kątem
widzenia.
W pewnym znaczeniu przecież cała twórczość Żeromskiego to silenie się o
dojrzałość własnego „ja". Czyż nie we wszystkich swoich powieściach zmaga się z
problemem wyrazistego i ściśle określonego „ja"? Czyż nie kusi się o rozwiązanie
zagadki jego zaistnienia, jego rozwoju, jego dokonanego szczytu? W „Judymie”
nie mniej niż w „Judaszu”, nie mniej niż w „Siłaczce”? Czyż nie wieńczy całej
galerii swych osób-jaźni wzorcem postaci nad postacie ukutej z jednej bryły, a
niesionej przez wewnętrzne, sobą władne i świadome swych zadań „ja": — Dumą
o hetmanie ?
Zapatrzę się w obraz silącego się ze sobą zmagania o wyraz polskiego kształtu
osobowościowego, o wyraz polskiego wzorczego „ja" dla współczesnej jednostki.
Zasłucham się w odgłosy nadludzkich, wewnętrznych tarań się żeromskiego ze
samym sobą i ze współczesnym mu człowiekiem polskim, w których walczy o
dojrzałą krystalizację i formę krystalizacyjną takiego polskiego „ja", „ja" zdolnego
zdeptać hydrę anarchizmu i wichrzycielstwa polskiego, „ja" zdolnego określić i
stworzyć pozytyw współczesności polskiej —
I zapytam samego siebie: jak w przyrównaniu z tymi wysiłkami, z tymi postaciami
wypada wysiłek mego „ja"? wypada polskość mego „ja"? wypada dokonana
krystalizacja własnego „ja"?
* *
*
Dynamizm jest prawem jestestwa. Wszystko co jest, porusza się. I o tyle istnieje.
Zarówno nieożywiona materia, jak i ożywiona. Na im wyższym zaś stopniu
hierarchii bytu znajduje się jakieś jestestwo, tym rodzajowo wyższym stopniem
ruchu się odznacza. I odwrotnie: im bardziej brak mu ruchu, im mniej ujawnia
wyższych kategoryj ruchu w swym żywiole, tym niżej stoi, na tym niższe opada
szczeble drabiny bytu.
40
Dynamizm mój, rodzajowo rozpatrywany, jest dynamizmem gatunku „homo",
żywiołem rodzaju ludzkiego. Jest cząstką prądów i mocy w nim wirujących.
Istnieje przeto dwojaka jedynie możliwość mego do nich ustosunkowania się. Albo
będę wirował pośród nich, na sposób robaka rzuconego trafem na fale uchodzących
wód, albo też sam w sobie stworzę jakiś samoistny ośrodek przepełniających mnie
wirów i prądów, jakiś ośrodek osobowościowy, osobisto-dyspozycyjny tych potęg,
które wraz z urodzeniem wziąłem jako swój osobisty posag na wielkie we mnie
owocowanie, na wielkie we mnie ośrodkowanie. Ośrodek osobisto-dyspozycyjny
tych mocy, które po to mnie porywają, bym był przymuszony stać się p o d m i o t
e m w życiu. Poto mnie gną, bym raz się odważył nie być bezustannie
przedmiotem ich swawolnej czy fatalnej gry. Poto mnie zalewają, aby we mnie i ze
mnie trysnąć najwyższą wartością, to jest uosobionym źródłem nowych mocy
twórczych i płodnych dla tegoż rodzaju ludzkiego, z którego je wziąłem jako
spuściznę.
Różni się taka postawa od przysłowionego buddyjskiego (wschodniego), a jak my
byśmy je określili, totalistycznego zapatrzenia się w samego siebie. Od bezruchu
docentrycznego, któremu ulegają przeważnie uczniowie pagód indyjskich. Czło-
wiek bowiem nie poto istnieje, by był wyłącznie spoczywającym w sobie
ośrodkiem. Istota naszej natury mieści w sobie więcej niż skończoną ośrodkowość
i ośrodkowanie. Jest czymś, co wypełnia przestrzeń. Jest zdolna zawładnąć czasem.
Może powiększyć zakres swego władztwa zarówno materialnego, jak i
duchowego, względnie zdolna go utracić.
Różni się również od postawy tak zwanej zachodniej, to znaczy
indywidualistycznej aktywności, która działa niemal wyłącznie na zewnątrz i
zapomina całkowicie o liczeniu się z osobowością człowieka. Całkowicie celuje na
aktywizm, całkowicie przewala się ,,postępem". Chce być jedynie czymś wiecznie
nowym, wiecznie zmiennym, płynnym i przeciekającym przez palce czasu. Byle
przekreślić cokolwiek jest ,,konserwatywne". Przede wszystkim w jednostce. Byle
nic stałego. Nic jednolitego, nic naprawdę „wiecznego". Wieczyście
zaośrodkowanego. Tylko czas i to co „czasowe".
Obydwu postawom tak trudno dostrzec, że różnią się dynamizm niewolnika i
dynamizm człowieka wolnego, choćby obaj tę samą pracę wykonywali. Dynamizm
i aktywizm robota różnią się o całą kategorię od dynamizmu i aktywizmu mistrza
własnego warsztatu, nawet gdyby końcowy efekt zewnętrznych osiągnięć obu
okazał się identyczny. Ta bowiem dopiero różnica, jaka zachodzi między roboto-
niewolnikiem a panem własnego dzieła ustala i stanowi osobowość w jednostce.
Osobowość — diadem najwyższy w koronie człowieczeństwa!
Kto jej pozytyw posiadł, temu nie spieszno włączać się do rzędu „osobistości".
Wystarcza mu i wie, iż jest sam w sobie „osobą". Wiedzą bo dzieje o niejednej
„osobistości", której daleko było do „osobowości". O niejednym królu i leaderze,
który „człowiekiem" nie był. O niejednym blasku, który olśniewał
41
bezosobowościowo — jak bańka. I dopiero kiedy prysł, okazał się wewnętrzny
brak właściwego ośrodka, o który chwilowy blask byłby mógł zaczepić i oprzeć
się.
Indywidualizm stwarza indywidualności — uniwersalizm walczy o dominantę
osobowości w każdej stawającej się indywidualności.
„Zmienić punkt jeden niewidzialnej przestrzeni w rozbłysk sił" — nazywa to
Słowacki. A wykładamy to jako wskrzeszenie własnego uśpionego zazwyczaj „ja".
Jako uchwycenie się jego statyki i zamienienie jej w kierowany dynamizm. Jako
,,rozbłyśnięcie" jej w kierowany dynamizm. Jako przedzierzgnięcie „ja"
statycznego we władające sobą „ja" działające hierarchicznie. Przedzierzgnięcie
ośrodka osobowościowo-statycznego w osobowościowo-dynamiczny.
* *
„I stało się słowo Pańskie do mnie, mówiąc: »Pierwej, niźlim cię utworzył w
żywocie, znałem cię, i pierwej, niżeliś wyszedł z żywota, poświęciłem cię, i
prorokiem między narodami ustanowiłem cię«. I rzekłem: »A, a, a, Panie Boże!
Oto nie umiem mówić, bom ja jest dziecina!« I rzekł Pan do mnie: »Nie mów:
„Jestem dziecina”, bo na wszystko, na co cię poślę, pójdziesz, i wszystko,
cokolwiek ci rozkażę, mówić będziesz. Nie bój się oblicza ich, bom ja z tobą jest,
abym cię wybawił, mówi Pan.« — I wyciągnął Pan rękę swą, i dotknął się ust
moich, i rzekł Pan do mnie: »0tom dał słowa moje w usta twoje; otom cię dziś
postawił nad narodami i nad królestwy, abyś wyrywał i burzył, i wytrącał, i
rozwalał, i budował, i sadził. A tak ty przepasz biodra twoje, a wstań i mów do
nich wszystko, co ja każę tobie. Nie bój się oblicza ich, bo ja uczynię, że się nie
zlękniesz oblicza ich. Albowiem ja uczyniłem cię dziś miastem obronnym i słupem
żelaznym, i murem miedzianym na wszystkiej ziemi, królom Judy, książętom jego
i kapłanom, i ludowi ziemi. I będą walczyć przeciw tobie, a nie przemogą, bom ja z
tobą jest, mówi Pan, abym cię wybawił«".
(Jerem. 1,4—10; 17—19)
*
42
Na dzień 3 grudnia
Stanisław August!
Czy był piękniejszy nadeń król wśród królów polskich? Wykwintny, esteta,
człowiek sztuki, człowiek salonu, człowiek nauki. Jego zbiory, choć w strzępach
jedynie się ostały, będą mówiły wiekom, co Polska może w dziedzinie sztuki i
nauki zrobić. Sapere ausis — jest chyba najpiękniejszym dokumentem epoki. Jeżeli
zestawimy tę epokę z okresami bezpośrednio ją poprzedzającymi, to trudno
uniknąć wrażenia, jakoby stanowiła przejście z pewnej ciemnoty w wielką jasność
i w rodzaj słoneczności nadającej blask naszym dziejom.
A jednak — cały ten blask, mimo iż nie był kłamany — kłamał. Cały ten rozkwit,
cała ta świetność, mimo iż stanowiła podglebie ówczesnej kultury — urastała nad
bagnem.
Ten najpiękniejszy z naszych królów był najbardziej upadlającym się kochankiem
carycy. Za pieniądz i opiekę, za grosz wyżebrany od możnej opiekunki, a następnie
przegrywany w ciągu jednej czy kilku nocy, sprzedawał wszystko. Sprzedawał
włości. Sprzedawał własną cześć i honor. Sprzedawał najczulsze więzy — łzy
mając w oczach. Sprzedał w końcu własną Ojczyznę — łamiąc się z bólu nad
własnym czynem.
Stanisław August — bolesna karta, najboleśniejsza może stronica naszych dziejów.
Zastanowię się nad nim. Zastanowię się nad jego epoką — może właśnie nad taką,
jaką ją karykaturalnie przedstawia Zbyszewski w Niemcewiczu od przodu i tylu,
względnie, jaką ją znamy ze zgryźliwości pełnej Genealogii teraźniejszości
świętochowskiego.
Czego im brak — tym ludziom reprezentującym naonczas Ojczyznę? Czego im
było brak ze Stanisławem Augustem na czele? Względnie — ile ja do nich jestem
podobny?
* *
Wyrazy takie, jak oś, ośrodek, punkt, wyrażają w swej treści jakby z
„niezmienności ukutą jednolitość i stałość". Słowo osobowość jest z rzędu tych
wyrażeń. Jego treść opiera się na jednolitości i stałości. Bohater wtedy jest wielki,
43
gdy jest stały, gdy w nim nie ma pęknięć ani skaz, gdy idzie drogą od początku do
końca jedną i tą samą. Gdy idzie pełen odpowiedzialności za zadanie, którego się
podjął. Gdy mimo słabości dufnej w siebie wolnej woli, owszem poprzez nią i
poprzez fale wahań, które się dobywają z żywiołu jej nie ustalonej głębi, pozostaje
wierny pierwszej swej wielkości. Gdy na przekór wszystkim zniekształceniom i
plamom karykaturalnie paczącym wymarzony w dniach młodości ideał o sobie,
zmaga się — wierny do ostatka.
Tak: Wierny sobie!
Czuję całą odpowiedzialność nabrzmiewającą w tym wyrazie, odpowiedzialność
wobec tych, co idą po mnie i których ja będę ojcem — biologicznie lub
humanistycznie. Odpowiedzialność wobec konsekwencji rodzącej się z osobistego
czynu i jego następstw, jego przekleństw lub jego błogosławieństw.
Za jedną rozkosz opilstwa Holofernes zapłacił głową. Za jedno wahanie się
Kunktatora zapłacił Rzym klęską pod Trebią. Za jedną noc spędzoną z „niewierną"
zapłacił bohater Krzyżowców złamanym na zawsze życiem.
Jaka jest stałość mego „ja"? Jak wygląda jego jednolitość i niezmienność? Czy
świat mej statyki psychicznej, mych przekonań, mego na świat poglądu, posiada
swoje niewzruszone centrum we mnie? Czy świat mej całożyciowej dynamiki
wywodzi się z jednego, świadomego siebie i swego kierunku wewnętrznego „ja"?
Będę wykuwał własne „ja". Będę ogniskował własną w sobie jaźń. Będę
ośrodkował się sam w sobie. Zawrę się mocą we własnym wnętrzu. Chcę być siłą i
siłaczem. Chcę wystąpić dojrzałym podmiotem w życiu. Chcę stać się sobą. Za
wszelką cenę sobą. Osobistym, dojrzałym, władnącym samym sobą „ja".
* *
*
„Któż to jest, który idzie z Edomu, w szatach szkarłatnych z Bosry? ten piękny w
szacie swojej, idący w mnóstwie mocy swojej? — »Ja, który mówię
sprawiedliwość, a jestem obrońcą na zbawienie«. — Czemuż tedy czerwone jest
odzienie twoje, a szaty twoje jako tłoczących w prasie? — "Samem tłoczył
tłocznię, a z narodów niemasz męża ze mną; tłoczyłem ich w zapalczywości mojej
i podeptałem ich w gniewie moim, i pryskała krew ich na szaty moje, i spluskałem
wszystko odzienie moje. Bo dzień pomsty w sercu moim, rok odkupienia mego
przyszedł. Oglądałem się, a nie było pomocnika, szukałem, a nie było, kto by
wspomógł; i zbawiło mnie ramię moje, a rozgniewanie moje to mnie wspomogło. I
podeptałem narody w zapalczywości mojej i upoiłem je w rozgniewaniu mojem, i
zrzuciłem moc ich na ziemię«".
(Izaj. 63, 1-6)
*
44
Na dzień 4 grudnia
46
mam czynić, by przyszłe bieguny, z którymi się zetknę, były mi odpowiednikiem
wzajemnego doskonalenia się?
* *
*
„Przyszedłem puścić ogień na ziemię, a czegóż chcę, jeno aby był zapalon? Lecz
mam być chrztem ochrzczony: a jakże ściśniony jestem, póki się to nie dokona!
Mniemacie, żem przyszedł pokój przynieść na ziemię? Nie, mówię wam, ale
rozłączenie. Albowiem odtąd będzie w jednym domu pięcioro rozłączonych, troje
przeciwko dwojgu, a dwoje przeciwko trojgu. Podzielą się ojciec przeciw synowi,
a syn przeciw ojcu swemu, matka przeciw córce, a córka przeciw matce, świekra
przeciw synowej swojej, a synowa przeciw świekrze swojej".
(Łuk. 12, 49-53)
*
47
Na dzień 5 grudnia
„A ja ci mówię, że On jest".
Wmyślę się w duszę Kasprowicza, w jego przeżycia Boga i zapytam siebie: „Jaki”
jest mój trud około problemu Boga? Problemu nie rozwiązanego jeszcze w świecie
moich myśli?
48
Com winien uczynić, by nigdy nie zapomnieć o tej rzeczywistości, którą jest
największa ze wszystkich rzeczywistości— Bóg?
* *
50
Na dzień 6 grudnia
51
Czym się kiedyś zastanowił nad faktem samotności, samotnego sam na sam ze
sobą wielkich Polaków? Czym już kiedyś dostrzegł związek zachodzący pomiędzy
wielkością a samotnością?
Jaki jest mój stosunek do samotności? Jaki się budzi we mnie odruch na myśl o
niej — pociąg czy wstręt? Głód czy przesyt i nuda?
Świadome siebie „ja" zawiązać się może dojrzale jedynie w dniach wielkiej ciszy i
w głębokich nocach wielkiej samotności.
Postaram się umiłować samotność poprzez wielkość wielkich ludzi. Poprzez dzieła
dokonane dla Polski przez wielkich jej synów.
* *
* *
„ Bo to mówi Pan: Nie wchodź do domu uczty ani chodź na płakanie, ani ich nie
pocieszaj, bom odjął pokój mój od ludu tego, mówi Pan, miłosierdzie i
zmiłowanie...
... nie wchodź, abyś siedział z nimi i jadł, i pił. Bo to mówi Pan, Bóg zastępów,
Bóg Izraela: Oto ja odejmę z miejsca tego przed oczyma waszymi i za dni waszych
głos wesela i głos radości, głos oblubieńca i głos oblubienicy. — A gdy opowiesz
ludowi temu te wszystkie słowa, i rzekną do ciebie: »Dlaczego Pan mówił przeciw
nam to wszystko zło wielkie? Co za nieprawość nasza i co za grzech nasz, którym
zgrzeszyliśmy Panu, Bogu naszemu?« — rzeczesz do nich: »Przeto, że mię
opuścili ojcowie wasi, mówi Pan, i chodzili za bogami cudzymi, i służyli im, i
kłaniali się im, a mnie opuścili i zakonu Mego nie strzegli. Lecz i wy gorzej
czyniliście niż ojcowie wasi: bo oto chodzi każdy za przewrotnością serca swego
złego, żeby mnie nie słuchał. I wypędzę was z tej ziemi do ziemi, której nie znacie
wy i ojcowie wasi, a tam służyć będziecie we dnie i w nocy bogom cudzym, którzy
wam nie dadzą odpoczynku"".
(Jerem. 16, 5, 8—13)
*
53
Na niedzielę II Adwentu
W tych słowach mamy określoną tajemnicę naszych czasów. Istotny jej odcinek.
Dwie są potęgi na świecie, które ze sobą walczą na życie i śmierć. Kościół i
antykościół. Ludzkość uniwersalistyczna i ludzkość antyuniwersalistyczna. Prąd
antyuniwersalistyczny wprzęga w swe wojujące szyki raz kierunki
indywidualistyczne, raz totalistycznc, walczy mieczem obosiecznym i zabija kogo
może i jak może. „T a j n e o r g a n i z a c j e s ą rynsztokiem, do
którego spłynęły i w którym się zmieszały razem
wszystkie krzywoprzysięstwa, nieuczciwość i
bluźnierstwo, jakie się zawierały we wszystkich
2)
n a j o h y d n i e j s z y c h h e r e z j a c h ".
2)
Grzegorz XVI w encyklice Mirari vos z dnia 15 sierpnia 1832; por. nadto encyklikę Leona XIII
Humanum genus z dnia 20 czerwca 1884.
55
Czy ja umiem ogarnąć dzieje ostatniego tysiąclecia ludzkości tym jednym rzutem
oka, który godzi w sedno rzeczy, a omija bezpłodne pławienie się w zwrotach
humanitaryzmu i twierdzeniach kosmopolityzmu?
,,Nieprzyjaciele naszego szczęścia, których Chrystus nazywa »siłami piekła«, są
zawsze aktywni wśród nas" (Pius XI).
Czy ja umiem odnaleźć miejsce swej Ojczyzny w tak widzianych dziejach?
,,Sekta masońska nie opuściła Polski, a obecnie nawet rozszerzyła wśród was swój
wpływ złowróżebny, będąc nieszczęściem dla Wiary i Religii, stanowiących wasze
najcenniejsze dziedzictwo i rzeczywisty powód sławy waszego narodu" (Pius XI).
Czy ja umiem odnaleźć miejsce swoje w tak widzianej Ojczyźnie?
* *
,,A Jan, gdy usłyszał w więzieniu o dziełach Chrystusa, posławszy dwóch uczniów
swoich, rzekł mu: »Tyś jest, który ma przyjść, czyli innego czekamy?« A
odpowiadając Jezus rzekł im: »Idźcie, donieście Janowi, coście słyszeli i widzieli:
Ślepi widzą, chromi chodzą, trędowaci bywają oczyszczeni, głusi słyszą, umarli
zmartwychwstają, ubogim Ewangelia bywa opowiadana. A błogosławiony jest,
który się ze mnie nie gorszy«. A gdy oni odchodzili, począł Jezus mówić do rzesz
o Janie: »Coście wyszli na puszczę widzieć? Trzcinę chwiejącą się od wiatru? Ale
coście wyszli widzieć? Człowieka w miękkie szaty obleczonego? Oto, którzy
miękkie szaty noszą w domach królewskich są. Ale coście wyszli widzieć?
Proroka? Zaiste powiadam wam, i więcej niż proroka. Bo ten jest, o którym
napisano: Oto ja posyłam Anioła mego przed obliczem Twoim, który zgotuje drogę
Twą przed Tobą«.
(Ewangelia na niedzielę II Adwentu)
(Mat. 11, 2—10)
*
56
Na dzień 8 grudnia
Niepokalana!
Bym był z blużnierców największym — stanąćbym musiał oślepły w zaklęciu tego
wyrazu — choćby jak Lucyper, gdy poraziła go światłość wzywana.
Niepokalana!
Czaru tego uwznioślającej mocy nie wymknie się nikt z żyjących. Imię samo blask
niesie i blask snuje po nocach duszy. A postać tej, raz jeden dziejom ludzkości
zjawionej, Dziewicy i Matki? Brak wyrazu, by Ją wyrazić.
Białej bieli przenajświętszy cud. Jasnych blasków niewymowne tchnienie.
Jakgdyby wszystka promienność, którą szafowały rozrzutnie anioły i gwiazdy,
ześrodkowała się i zwarła jaśniejącym olśnień cudem w tym nieziemskim jawie i
zeń zalękło-drżąca, jakgdyby na skrzydeł dłoni niesiona, w potokach świetlanych
wszystko ogarniającej aureoli — poczęła spływać przecicho, kojnie-tuląca ku
płaczącym dolinom naszej doli człowieczej — naszej dziejowej nocy.
O niedostępny ludzkiej stopie szczycie pozagwiezdnych śnieżeń. O umiłowanie i
ukochanie Najświętszego z Świętych — Jahwe — grozą Nocy się
przyodziewającego.
W mieniącym się nieogarnieniu rosnących w bezdna gwiezdnych nieb rozlśniewań
srebrno-mgławicowych poświat, w trójkolnie śniącym omgleniu tęczących się
przecicho odblasków miesiąca — idzie ku nam wołanie odniebne, wołanie
zniewalające słodyczą bezgwałtownej przemocy, wołanie wołające imieniem
wszystkiego co czyste, co białe, co z aniołami porównane, wołanie jak gdyby
rozgłośnie szumiących skrzydeł wieczności, wzywających przemożnie w swych
ramion sny przeczyste.
Niepokalana — Wieczna!
Czyż nie jest tak jakgdyby biały sen się snuł po naszych snach od tej postaci —
bezgłośnym okrzykiem i białym dosytem?
Biały sen!
57
Ach! Jak ten wyraz krzepi.
Biały sen!
Sen bez krwi, sen bez nawoływań chutnych, sen bez tego, co poniża tak niemęsko.
Sen ku mocy. Sen władnących ciałem przekrólewsko marzeń. Sen, jakim go śnią
od wieków aniołów światy.
Niepokalana!
Cóż równie wielkiego mogło się rozwielmożnić tak władczo w piersi Polaka nad
postać tej Niebianki Królewskiej?
,,0d tych mi imion wara" — woła Konrad mickiewiczowski w Dziadach
bluźniercom Najświętszej Panienki. „Ziści nam, spuści nam" — rozbrzmiewa
przez całe tysiąclecie naszych dziejów bohaterski śpiew pancernych piersi zwy-
cięskich. ,,Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy" — wołają codziennie
tysiące tysięcy.
Niepokalana — Wieczna!
O biały mój śnie!
Biały śnie mej duszy, mych młodocianych lat tęsknoty. Gdzieżeś ty uleciał. Gdzież
zapodziały się niedotykanych stóp twych stąpania snujące się marzeniem
ożywczym a sycącym po domowisku mej rozgorzałej wyobraźni.
Biały śnie mej nieskalaności, biały śnie czystości mojej, której strzępu ostatniego
nie chcę za nic i nikomu oddać, nie chcę dać wyrwać sobie, choćby i pohańbiony
był odmętem tego, co kala plamą westalkę.
W modlitewnym opamiętaniu wzywam kształty Twe na nowo przed me terane
życiem oczy. Stań się zjawą w mych snach. Stań się kształtem w nieopanowanej
jeszcze krwi przelewach. Stań się wcieleniem w walczącym z sobą pożądaniem.
Bądź tą postacią, której dotykając nie zaznam co to skalanie; którą miłując nie
wiem co upodlenie; której służąc urastam w męskość i siłę.
* *
*
* *
„Pan mię posiadł na początku dróg swoich, pierwej niżli co uczynił od początku.
Od wieku jestem ustanowiona i z dawien dawna, pierwej niżli się ziemia stała.
Jeszcze nie było przepaści, a jam już poczęta była; ani jeszcze źródła wód były
wytrysnęły, ani jeszcze góry ciężką wielkością były stanęły, przed pagórkami jam
się rodziła; jeszcze był ziemi nie uczynił ani rzek: ani zawias okręgu ziemi. Gdy
59
gotował niebiosa, tamem ja była; gdy według pewnego prawa kołem otaczał
przepaści, gdy niebiosa utwierdzał w górze i ważył źródła wód, gdy zakładał mo-
rzu granicę jego i ustawę dawał wodom; aby nie przestępowały granic swoich;
kiedy zawieszał fundamenty ziemi. Z Nim byłam, wszystko urządzając, i
rozkoszowałam się na każdy dzień, igrając przed Nim na każdy czas, igrając na
okręgu ziemi, a rozkoszą moją być z synami człowieczymi. — Teraz tedy,
synowie, słuchajcie mię: błogosławieni, którzy strzegą dróg moich! Słuchajcie
napomnienia i bądźcie mądrymi, a nie odrzucajcie go. Błogosławiony człowiek,
który mnie słucha i który czuwa u drzwi moich na każdy dzień, i pilnuje u
podwojów drzwi moich. Kto mnie znajdzie, znajdzie żywot i wyczerpnie zbawie-
nie od Pana..."
(Lekcja na dzień Niepokalanego Poczęcia NMP)
(Ks.Przypowieści 8, 22—35)
*
60
Na dzień 9 grudnia
62
Czy ja już posiadam swą ,,postać wewnętrzną"? Czy może wciąż tylko jeszcze
jestem bezkształtną masą? aglomeratem luzem chodzących części? karykaturą
swego właściwego kształtu?
* *
„J e s t e m c e n t r u m — k t ó r e g o c a ł o ś ć — j e s t c z ę ś c i ą."
63
Całość a części, kształt i składowe, nie są tym samym. Całość a części, kształt
całości i składowe całości, to dwie różne wartości, dwie odmienne kategorie bytu.
Całość części różni się od sumy części właśnie różnicą „formy". Całość jest
kształtem w częściach i postaciowo od nich się odcina — tak jak melodia od
dźwięków.
Cóż bardziej nas zachwyca dziś jeszcze — po latach tyluset — nad kształt posągu
greckiego, kształt greckiej linii, kształt i ocios greckiej postaci. Tajemnicą tych po-
staci jest, iż każdy ich kształt zewnętrzny jest odpowiednikiem wyrazu
wewnętrznego, iż cały ten blask zewnętrzny jest odblaskiem kształtującej się i
ukształtowanej całości wewnętrznej, iż każda część w nich pochodzi z całości, jako
jej wyraz, i ku niej zmierza jako ku swemu wypełnieniu.
Cnota „nie jest pustym dźwiękiem" — cnota jest wyrazem! Wyrazem
wewnętrznym bohatera kształtującym jego zewnętrze.
I o ten wyraz całościowy jednostki toczy się jej walka życiowa.
„Człowiek cały" (Żeromski) oto właściwy ideał gatunku h o m o ! Człowiek
całości! Cały i całkowity, to znaczy, któremu ,,n i h i l h u m a n i a l i e n u m ", który
obejmuje całe swoje człowieczeństwo ze wszystkimi jego pozytywami, by je
uwydatnić i ze wszystkimi jego negatywami, by z ich żywiołu wyjść zwycięski i
ukształtowany. Człowiek całości — to znaczy nie rozbity, nie rozkawałkowany, ale
właśnie całość w sobie niosący, całość w sobie kształtujący, a nie wyłącznie
częściowość, nie ułamkowość. I tak w człowieku w pełni ukształtowanym, czyli
doskonałym, serce ma rozwijać domenę swych uczuć, snując ich wątek z całości
swych władz poznawczo-pożądawczych, a nie z uczucia tylko; rozum ma się
wywodzić z całości, nie z abstrakcji jedynie; wola ma decydować na podstawie
całości, nie z czystego tylko dynamizmu i chęci działania.
Zapatrzę się w swój wewnętrzny kształt. Postaram się dojrzeć i dopatrzyć się jego
konturów i zarysów. Czy widać już w nim pierwsze rysy niekłamanej
doskonałości? Czy wszystko w nim jest jeszcze raczej zblazowanym bohomazem?
Czy się już kształtuje jakiś masyw pod posąg wieczności? Czy wszystko wciąż
jeszcze jest jedynie szarym manekinem?
* *
„Chwal, niepłodna, która nie rodzisz, śpiewaj chwałę i krzycz, któraś nie rodziła;
bo więcej synów opuszczonej niżli onej, która ma męża, mówi Pan. Rozprzestrzeń
miejsce namiotu twego i skóry przybytków twych rozciągnij, nie oszczędzaj; uczyń
długie powrózki twoje, a kołki twoje umocnij. Bo na prawo i na lewo przenikniesz,
a nasienie twoje odziedziczy narody i w miastach spustoszonych mieszkać będzie.
64
Nie bój się, bo nie będziesz zelżona ani się zasromasz, bo cię nie będzie wstyd,
ponieważ hańby młodości twej zapomnisz i na sromotę wdowieństwa twego więcej
nie wspomnisz. Bo będzie nad tobą panował, który cię stworzył, Pan Zastępów
imię Jego, i Odkupiciel twój, Święty Izraelów, Bogiem wszystkiej ziemi nazwan
będzie...
Ubożuchna, od burzy rozbita, bez żadnej pociechy! oto ja osadzę rzędem kamienie
twoje, a założę cię na szafirach i uczynię z jaspisu baszty twoje, a bramy twoje z
kamienia rytego, a wszystkie granice twoje z kamienia rozkosznego, wszystkich
synów twoich uczonymi od Pana, a mnóstwo pokoju synom twoim. I w
sprawiedliwości założona będziesz...
Żadne narzędzie, które jest utworzone przeciw tobie, nie nada się, a każdy język,
który ci się sprzeciwi na sądzie, osądzisz.
To jest dziedzictwo sług Pańskich i sprawiedliwość ich u mnie, mówi Pan".
(Izaj. 54, 1—5, 11—14, 17)
*
65
Na dzień 10 grudnia
* *
Całość istnieje jedynie w swych częściach. Nie istnieje poza częściami. Można ją
pomyśleć poza częściami — realizowanie jej poza częściami jest
niepodobieństwem. Usiłowania kuszące się o konkretną realizację całości poza jej
właściwymi składowymi są złudzeniami. Nie mają nic wspólnego z hasłem:
„Mierz siły na zamiary!"
Osobisty, „ujedyniony" jak go nazywa Słowacki, kształt jednostki, istnieje jedynie
w niej samej. Kształt mej własnej wewnętrznej postaci może się stać reałem
jedynie we mnie. Jeśli go w sobie nie utworzę i nie zrealizuję, jeżeli nie pocznę
działać w przybliżeniu tak, jak czyni rzeźbiarz, gdy przystępuje do marmuru lub
gliny, jeśli nie będę wkuwał i wykuwał własnego kształtu humanistycznego w
bryle swego biologizmu, jeżeli kształtu poczętego myślowo nie nałożę i nie
przeszczepię surowiźnie własnej krwi, nie wstrzyknę i nie wtłoczę na kształt
rdzenia i kręgosłupa własnej namiętności i chuci, własnych usypiań psychicznych i
niedochceń stygnących — pozostanie doskonałość mego kształtu li tylko snem, nie
spełnioną chętką i zamyśloną rzeczywistością.
Kształt swój własny, kształt który w swych marzeniach poczynam jako wizję,
może istnieć i zaistnieć jako rzeczywistość jedynie we mnie, w reale mego
biologizmu i humanizmu. Poza nim pozostaje płonnym marzeniem.
67
pozostaje ,,serce moje", marzące serce polskie, a w myśli i woli smętek, zgrzyt nie
dokonanego dzieła.
,,Marzyłem cudnie", cudnie o sobie samym, cudnie o własnym kształcie. Bieżąca
rzeczywistość, realny i aktualny własny kształt wewnętrzny, bezustannie srodze
mnie budzi.
Com winien uczynić, aby kształt mój, który jeszcze nie jest, a powinien być,
uczynić reałem i rzeczywistością w sobie?
* *
68
Na dzień 11 grudnia
* *
70
Gdyby tak zapytać kogokolwiek, komu się należy pierwszeństwo: części, czy
całości, gdyby zapytać, komu przyznać najbardziej podstawowe pierwszeństwo:
jakiejkolwiek cząstkowości, czy też jej całości — to odpowiedź wypadłaby
jednozgodna. Słowami Arystotelesa wyrażona brzmiałaby: „To gar holon proteron"
— całość jest pierwsza od części.
To jest takie oczywiste.
Gdyby naprzykład pod tym kątem widzenia zanalizować dopiero co przytoczony
epizod z wystąpienia naszej ekipy olimpijskiej — zasada sama i naruszona fatalnie
konsekwencja tejże zasady stają się oczywiste i tak wyraziste, że o ich
prawdziwości i przedmiotowości, mimo tysiąca trudności, które im przeciwstawia
współczesny indywidualistycznie nastawiony świat, wątpić niepodobna.
„Wilczy żołądek" Nojego był li tylko częścią w nim samym, tak jak jest nią w
każdym z nas, li tylko jednym z organów wchodzących w skład całości jego
organizmu. Całością właściwą był Noji sam — on jako konkretna jednostka, on
jako złożona z ciała i duszy, z jaźni i organizmu całość jednostkowa.
Jednostka jakakolwiek wstawiona w rolę Nojego mogła była — abstrakcyjnie rzecz
rozpatrując — postąpić li tylko w myśl dwu wyłączających się wzajemnie zasad:
albo w myśl zasady „całość jest ważniejsza od części", albo w myśl zasady „część
jest ważniejsza od całości".
Gdyby była dała się spowodować pierwszą z tych zasad, nie posiliłaby się
befsztykiem. Odrzuciłaby nęcenie. Całość zadań ją czekających, względnie ściślej
rzecz biorąc zadanie czekające własną „całość", nie pozwoliłyby jej na taki krok.
Oczywiste byłoby dla niej, że niełatwo strawny posiłek mięsny pochłonąć by
musiał również niemały zapas tych sił, które nagromadziła długą ascezą treningu, i
że utrata tego zapasu w chwili wysilania się organizmu na najwyższy fizyczny
wyczyn, musiałaby spowodować kompletne fiasko.
Noji postąpił w myśl drugiej zasady. Posiliwszy się befsztykiem uwzględnił
jedynie część swych potrzeb biologiczno-humanistycznych. Im nadał tytuł
pierwszeństwa i ostatecznie decydującej wykładni. Uwzględnił część, którą co
prawda należało nawet w warunkach olimpijskich uwzględnić — ale z
zachowaniem właściwej hierarchii. Z zachowaniem ściśle określonego
podporządkowania jednych potrzeb drugim, a wszystkich potrzeb prymatowi ca-
łości. I w tym uchybił. Nie stawiając tej „części" i zaspokojenia jej potrzeb
harmonijnie w całość własnego „ja", w całość potrzeb i zadań go czekających —
dogodził wyłącznie apetytowi, a przez to dogodzenie części zwichnął formę
szczytową całości. Z całością poprostu się nie liczył. Ona nie była mu ,,pierwszą"
w jego obliczeniach, nie była „przed częściami", ani jej potrzeby nie były pierwsze
przed potrzebami nietylko tej czy owej części, ale wszystkich w ogóle części — i
dlatego utracił swój wielki bieg. Dlatego na nic mu się nie zdały wszystkie lata
twardego treningu, dlatego Ojczyźnie przepadł międzynarodowy wawrzyn sławy.
71
Całość musi być ważniejsza od części — a odwrotność tej zasady jest zgubą
całości.
To jest takie oczywiste.
Metafizyczne uzasadnienie tej zasady wymaga rzecz oczywista wykładu i traktatu
ontologiczncgo. Ale nas obchodzi praktyka. Nas obchodzi zbawienność względnie
zgubność zasady w życiu jednostki.
Prąd indywidualizmu rzeźbiący psychikę ostatnich stuleci zdołał wpoić opinii
publicznej zasadę, że część jest pierwsza od całości, że należy uwzględniać
potrzeby części przed potrzebami całości, że całość była, jest i będzie zawsze
zjawiskiem wtórnym, i jako taka zbędnym, gdy chodzi o wartości podstawowe i
jedynie niezbędne.
Prąd totalizmu przeszedł w drugą krańcowość i uczynił część rzeczą zbyteczną,
nazwał jednostkę w życiu społecznym zerem, niczym, czymś zbędnym. Przekreślił
ją i uczynił zjawiskiem, bez którego całość istnieć może i istnieje.
Uniwersalizm kroczy trudną do utrzymania w praktyce granią między jednym a
drugim. Część nie jest niczym, całość nie jest wszystkim. Całość urasta częściami i
nimi stoi — a mimo to nie części formują całość, lecz całość formuje i nadaje
kształt częściom.
Jakimi zasadami jest wypełniona podświadomość moja? Która z tych dwóch zasad
prym w niej dzierży i rej wodzi? Podświadomie?
* *
„Nie wiecie, że ci, którzy w zawody biegają, wprawdzie wszyscy biegną, ale jeden
nagrodę bierze? Tak biegnijcie, abyście osiągnęli. A każdy, który idzie w zawody,
od wszystkiego się powstrzymuje. A oni przecież, aby skazitelny wieniec
otrzymać, a my nieskazitelny. Ja tedy tak biegnę, nie jako na niepewne, tak
szermuję, nie jakby z wiatrem walcząc; ale karcę ciało moje i w niewolę podbijam,
abym snadź innym przepowiadając, sam nie został odrzucony".
(I Kor. 9, 24—27)
*
72
Na dzień 12 grudnia
„Na początku była chuć" — rzuca pół wieku temu swoje hasło Młodej Polsce
Przybyszewski. Wtórowała mu krakowska Cyganeria literacka. Nie nawrócony
jeszcze naonczas Adolf Nowaczyński — anarchista bluźniący Bogu —
koryfeuszował temu hasłu szerząc wkoło siebie zasady nie znającego granic
nihilizmu. Tak to w środowisku krakowskim rodził się typ polskiego
„Übermenscha" i przesilał się szczyt jednostkowych przedstawicieli
indywidualizmu. Tak dokonywało się na przełomie wieku rozprzężenie więzów,
które swym nienaruszeniem warunkują istnienie społeczeństwa.
Jednostka — część społeczeństwa — została obwołana celem, ku któremu
wszystko, co jakąkolwiek było wartością w społeczeństwie, powinno było
zmierzać. W jednostce zaś chuć — część pośledniejsza człowieka — stawiana była
za cel, któremu wszystko miało służyć.
Tej epoce polskiego indywidualizmu, epoce najczystszego, jeżeli go tak nazwać
można, biologizmu, odważył się nadać twarz humanistyczną, brat Albert —
„najpiękniejszy człowiek mego pokolenia", jak go nazwał późniejszy, nawrócony
Nowaczyński.
Przewartościował świat wartości uznawany i uwielbiany przez współczesność i
przywrócił mu właściwą hierarchię dóbr. Ustalił należną hierarchię części. Nie
biologizm nad humanizmem w jednostce, część niższa celem a wyższa jej
narzędziem, nawet nie biologizm obok humanizmu na równej z nim karcie, — ale
humanizm nad biologizmem, człowieczeństwo nad zwierzęciem, rozum i wola nad
zmysłem i uczuciem. „Cały" człowiek miał uróść z wysiłków brata Alberta, który
starał się odrobić błąd pokolenia. Cały, to znaczy w całości swej struktury, w
całości swej hierarchii zarówno wewnętrznej jak i zewnętrznej. Cały człowiek —
czyli całość, wielka jednostkowa doskonała całość człowiecza, nie zaś
jednostronnie zwichnięta, względnie zepsuta natura. Całość, w której przywrócenie
hierarchii części, wydobycie tego, co wyższe spod deptań tego, co niższe w
73
człowieku, było istotnym zadaniem i początkiem wszystkiej o właściwej całości
myśli. Było celem wszystkich wysiłków.
Przymuszę wyobraźnię swoją do skoncentrowania swych barw nad samotną
wielkością tej postaci. Młody, błyszczący talent malarski, uznawany w salonach
Warszawy, Paryża, Monachium, pełen dynamizmu i pogardy śmierci powstaniec
22-letni, który nie zawahał się poddać amputacji nogi zwykłą piłą, byle Ojczyźnie
móc dłużej służyć — zrywa i kończy z tzw. powodzeniem i użyciem, zrywa z
karierą — i obiera kierunek pracy społecznej, poprzez który miał najgłębszych
sięgnąć korzeni społecznego zła i społecznego błędu ówczesnego pokolenia.
Postaram się o zrozumienie tego osobliwego rodzaju męstwa podejmującego walkę
przedewszystkim o prymat humanizmu nad biologizmem w sobie i w
społeczeństwie, walkę, której owocem był zakon, szary zakon Braci Albertynów
— którego prostota i szarzyzna była jakoby rękawicą rzuconą panoszącemu się
biologizmowi, depczącemu humanizm w jednostce i w społeczeństwie wskutek
odrzuconej hierarchii części, w imię zaprzepaszczonej całości człowieka.
,,A my Duchy słowa — obwołuje w sparafrazowaniu apanteistycznym Szary
Zastęp tych Braci z „najpiękniejszym” z jemu współczesnych na czele — my
zażądaliśmy kształtów i natychmiast widzialnymi uczyniłeś nas Panie, po-
zwoliwszy iżeśmy sami z siebie, z woli naszej i z miłości naszej wywiedli pierwsze
kształty i stanęli przed Tobą zjawieni" (Genezis z Ducha).
,,Zażądaliśmy kształtów" w świecie panoszącego się bezkształtu biologicznego. „Z
własnej woli", na przekór wszystkim półświatkom „sami z siebie", na przekór
własnej słabości, wywiedliśmy pierwsze kształty, kształty nowego zakonu, kształty
nowego w nim i poprzez zeń dobywanego człowieczeństwa i człowieka.
I tak staliśmy się widzialnymi, stanęliśmy zjawieni światu, który głosił, że istnieje
tylko chuć, światu który twierdził, iż nie ma kształtu poza wieńczącym go
bezkształtem. Zażądaliśmy — pozwoliłeś — i dokonaliśmy.
Zapytam samego siebie: jaki też jestem w zestawieniu z poglądem tego zastępu
Szarych Braci? Jaki jest mój pogląd na „kształt"? Na wielkość? na wartość? na
właściwą treść i dobór dóbr, o które walczyć należy?
Zapytam samego siebie, co mi jest celem w pogoni tygodni mego doczesnego
życia: moja całość, cały mój wewnętrzny hierarchicznie wykończony kształt, czy
też wyłącznie któraś z moich części? Jak się przedstawia choćby sprawa stosunku
mego biologizmu do własnego humanizmu? Co nad czym góruje? Względnie
dlaczego albo od kiedy poczynając? Zapytam samego siebie, czym wogóle
dostrzegł walkę poszczególnych części w sobie, które chcą wyłamać się z wiązań
hierarchii walką niższego człowieka z wyższym „ja"?
74
Ile staję świadomie czy nieświadomie, po stronie panoszącego się biologizmu? Ile
po stronie wojującego humanizmu?
* *
* *
76
Na dzień 13 grudnia
Głębie duszy — któż odgadnął waszą wielkość i niedocieczony szlak jej stawań
się? Kto wyczytał w pełni wasz ból i tajemną runę jego wyzwolin.
Gdyby chcieć napisać książkę o „Małgorzacie” — takimby ją właśnie mottem
zagaić należało — nie innym. Mottem, które sławi nie bohatera wstępującego na
zwycięski Olimp odniesionych nad wrogiem zewnętrznym triumfów, ale wielkość
poczętą w bólu, dojrzewającą w bólu i gigantyczną poprzez wielkość własnych
wnętrz zwycięską.
Kim była Małgorzata?
Gdyby powiedzieć, że była dwudziestokilkuletnią studentką Politechniki
Warszawskiej i że nie było odcinka życia społecznego, na którymby nie mówiono
głośno o niej — byłoby to za mało. A gdyby powiedzieć — jak to czyniły
dziewczęta z konspiracji — że poprostu była „naszą świętą" — możeby to było
zadużo. Na pewno była jedną z najcudniejszych postaci kobiecych ostatniej doby.
Napewno.
Cenił i czcił ją nawet przeciwnik polityczny — dla wyrazistości przekonań i
szlachetności ideałów. Kochał ją — kto wstąpił w krąg jej zespołów i bliższego
otoczenia. Imponowała — bez imponowania — wszystkim.
I nie to było wielkim w niej, że umiała pójść na ,,akcję" sabotażując depczącą nas
butę germańską, tak jak chłopiec by szedł, bez trwogi i czynu pełna. Nie to było
wielkim w niej, że ścigana, tropiona, a nawet przychwytana, umiała mu się
wymknąć i wydrzeć opłotkami, nocami i brawurami — bo takich niewiast było
tysiące w stolicy i w kraju. Ani to było w niej wielkim, że sama nie mając co jeść i
nie mając gdzie spać, sama ukrywając się w lokalach niejednokrotnie już
,,spalonych" i znanych tropicielom — myślała nie tyle o sobie, ile o drugich,
otaczając ich bezgraniczną wprost pieczołowitością jak matka — bo wszystkie
organizacje podziemne takie właśnie posiadały łączniczki, takimi żyły i takimi
jedynie stały. Ani nie można za wielkość jej właściwą poczytać tak
77
charakterystycznego dla niej epizodu, kiedy to w zimny, grudniowy dzień, w
godzinach dobrze już popołudniowych, w ubraniu jak zwykle wiatrem podszytym,
zapytana o to, czy już zjadła śniadanie, stanęła na pół się uśmiechająca, na pół
zakłopotana, i dopiero pod presją silnych nalegań odpowiedziała: Nie. A potem
jakby chcąc wytłumaczyć się z winy dodała: Jeszcze dziś nie byłam u Komunii
świętej — bo niejedną taką duszę posiadała Polska.
Wielkim było w niej to, żo umiała te wszystkie sprawy w sobie godzić. Tak
harmonijnie i tak poprostu, tak całkiem naturalnie godzić i pogodzić. Że zdołała
połączyć w sobie te trzy zda się nie do połączenia — zwłaszcza w kobiecie —
rzeczy: głębię i system myślowy, aktywizm życia politycznego i przenikającą
wszystko na wskroś rozumną religijność.
Że umiała pozostać przy tym wszystkim cała kobietą, cała sercem, cała płonąca
uczuciem i cała czynem, cała poświęceniem.
Gdyby właśnie nie ów niedocieczony szlak jej stawań się.
Gdyby nie przeznaczenie — rola jej i funkcja byłyby obok dzieł Zyberk-
Platerówny, Puzynianki i Mościckiej. Gdyby doczekała była czasów pokojowych,
byłaby stanęła na gruncie Warszawy kobietą-filozofem, tak jak jej wielka
poprzedniczka działająca sto lat temu na tym samym terenie.
Właściwą maksymę jej życia, maksymę, o której realizację walczyła bezustannie,
możnaby ująć w tym jednym wyrazie: walka o „kształt". Walka o kształt
wszystkiego, czego się miała tknąć i czemu się miała oddać. Walka nasamprzód o
kształt wewnętrzny w samej sobie. Potem walka o kształt i wyraz psychiczny
młodego pokolenia polskiego. Wreszcie walka o kształt dziejowy dla Polski jako
całości. Gdziekolwiek była, obojętnie czy to niesiona świętym szaleństwem czynu
konspiracyjnego, czy też tętniącym i zalewającym wszystkie dziedziny życia
społecznego przedwojennym Ruchem Młodych, czy nawet jeszcze dorastając w
zaciszu rodzinnym — wszędzie szukała kształtu, była głodna kształtu i kształt
chciała nadać. Była głodem kształtu i kształtem chciała być. Była obdarzona
jakimś dziwnym darem wyczuwania właściwego kształtu, odgadywała problemy i
brakujące im kształty i szła je wypełniać, szła budzić ich świadomość, szła
nakłaniać wolę do krzesania tych kształtów w sobie i w drugich.
Głębie duszy! Przedziwne drogi wielkości! Kto wyczytał wasz ból i tajemną runę
waszych wyzwolin —
I właśnie ona — ta co walczyła o kształt — właśnie ona — Małgorzata — była
jakby chaosem bezkształtu.
78
Na Małgorzacie spoczywała klątwa obarczenia dziedzicznego!
Jej głąb wewnętrzną nazwaćby można jednym piekłem, jednym buntem, jednym
bólem. Stanowiła najdzikszy niejako kontrast tego wszystkiego, co zwiemy
harmonią, postacią i kształtem w człowieku.
Nie wiedziała, co to spokój i uciszenie spoczywających ukojnie wnętrz. Wiedziała
tylko, co to szarpanie się z demonizmem własnej duszy. Wiedziała tylko, co to
kłębowisko najpotworniejszych wnętrznych szaleństw, o których nikt nie mógł
wiedzieć. Cała jej walka wewnętrzna, cały jej trud poniesiony około własnego
kształtu, to była ciągłość zmagającego się heroizmu, heroizmu niedostrzegalnego
dla widza z zewnątrz i nie uznawanego przez otoczenie, heroizmu
wydobywającego się ostatnim wysiłkiem wyczerpanej do reszty woli z pod
przytłaczającego brzemienia obłędnych sił atawistycznych.
Weszła z tym obarczeniem w życie od młodości swojej.
Że nie umiała sobie z tym radzić, że nie umiała tego wypowiedzieć nikomu — któż
się temu dziwi. Jedno co umiała, to szarpać się z klątwą w sobie, to nie poddawać
się jej, to walczyć z nią aż do ostatka.
Więc się szarpała. Gwałtem chciała psychę w sobie zdusić. Udawało się — ale nie
na długą metę. Życie okazało się silniejsze od zadanego gwałtu.
Po takich klęskach — gdy przemoc woli musiała ulec prawu własnej psychiki —
następował okres depresji. — Już nie mogę dłużej — mawiała. — Chyba trzeba
będzie kres położyć wszystkiemu. — Ileż to razy myśl taka jej błysnęła.
O wielkości nieznanych nikomu walk, dławionych potwornych krzyków
wewnętrznych i miażdżonych ostatnim strzępem woli opętujących mózg wulkanów
obłędu!
Tak. Płonna była ta walka, ale gigantycznie płodna.
Gwałtem chciała dokazać czego gwałt żaden gwałtem dokazać nie może. A
zrodziła współczesnemu pokoleniu prawzór, jak można nawet najpotworniejsze
męki własnych wnętrz przetrzymać, jak można nawet z piekłem w sobie iść i
działać.
Ona, typ psychiki na wskroś nowoczesnej, psychiki obarczonej bez miary,
nierozumiejącej samej siebie i walczącej ze sobą jak z mechanizmem.
Ona — ze współczesnych sobie — mogła w pełni przetrawestować i do siebie, do
sileń się własnego ducha rodzącego w sobie bohaterski kształt osobisty dostosować
słowa Genezis z ducha, w których Słowacki odgadując na swój sposób wiekuistość
prawdy o ,,pracującym w nas duchu" woła:
,,0! Duchu mój, w bezkształcie więc twojego pierwszego zawiązku była już myśl
i czucie. Myślą przemyśliwałeś o formach nowych, czuciem i ogniem miłości
rozpalony prosiłeś o nie Stwórcy i Ojca Twojego, Tyś obie te siły sprowadził w
jedne punkta ciała twojego, w mózg i w serce; a coś zdobył nimi w pierwszych
dniach stworzenia, tego ci Pan już nie odebrał; lecz uciskiem i boleścią do
tworzenia lepszych form zmusił twoją naturę i większą siłę z ciebie twórczą
wywołał".
79
„Z takich to prac wiekowych, o Duchu mój, z takich zwycięstw nad bezładem i
burzą — jest pierwszy wieniec twój i pierwsza twoja u Boga zasługa. Nie
zapomniał Pan o dziełach twoich — owszem uszanował je i formy stworzone przez
ciebie zachowuje, nie pozwalając nadal żadnej w nich uczynić poprawy. Pieczęć
trwałości swojej położył na zapisanej przez ciebie księdze..."
80
Światopogląd uniwersalistyczny widzi we wszystkim poza liczbą i sumą jeszcze
zasadę kształtującą, widzi powodowany przez nią proces wewnętrzny jestestw,
widzi poza podobieństwem strukturalnym, które maszyna ma wspólne z naturą,
czynnik różniący i dzielący wszystkość stworzeń na naturę i nie-naturę, na jej twór
i na twór sztuczny, i z tą naturą się liczy we wszystkim, nawet na szczytach sztuki
sztuk wszelakich, w całym swoim postępowaniu z jednostką i społeczeństwem, w
całej swej technice i kulturze.
ON to czyni tak p r o s t o — mówi w jednym ze swych dzieł Rabindranath Tagore.
My kiedy chcemy rozchylić i otworzyć młodej róży pąk — zadajemy jej zawsze
gwałt. Zawsze siłą tylko, zawsze mocą i przemocą odginamy, oddzielamy i
odrywamy płatek za płatkiem i liść za liściem. Łamiemy i gniemy, zniekształcamy
i niszczymy świeżość, kształt i kolor, i wszystko, co w kwiecie jest kwiatem i
wydajemy się sobie samym wielkimi i pyszniącymi się z dokonanego dzieła. My
— nie umiemy inaczej. My!
A ON to czyni tak p r o s t o . Jednym pocałowaniem swych promieni słonecznych
dotyka uśpionych kielichów — i oto rozchylają się w wonnym rozkwicie, w
wiośnianej pełni, w blaskach i barwach, którym się jeszcze oko ludzkie nie oparło.
ON to czyni tak p r o s t o.
Oto w obrazie podana różnica między koncepcją mechanistyczno-
indywidualistyczną, a organiczno- względnie kosmiczno-uniwersalistyczną.
Zawiera się w niej zarówno różnica istoty, jak też różnica podejścia. Zarówno
różnica nastawienia, jak i różnica wykonania.
Każda wielka właściwa całość w przyrodzie — a człowiek jest również cząstką
przyrody — jest dokonującym się, względnie dokonanym procesem wewnętrznym
jestestwa. Procesem — nie martwą ilością materii poddaną pod obróbkę. Jest
procesem ściśle określonego rozczłonowywania się i uczłonkowania poszczególnej
całości, nie zaś procesem sztucznego zestawiania i jakoby zlepu przypadkowo
przez wicher czasoprzestrzeni naniesionych jej części. Wszelkie zaś sztuczne
zestawianie jest jedynie imitacją natury. Całość każda jest dokonaniem się
pewnego wewnętrznego rozwoju, pewnego od wewnątrz postępującego układania i
uskładniania się współrzędnych całości, uskładniania się jej współczynników i
współskładników. Jest procesem członowania się, to znaczy rozwijania się pier-
wotnej masy substancjalnej w zróżniczkowania wielokrotnych części-członów,
których zróżnicowaność scala się w harmonię całości.
Dla urobienia sobie własnego wewnętrznego kształtu, dla skrystalizowania samego
siebie i wielości swych części w jednolity, harmonijny, wewnętrzny zrąb
postaciowy — ta zasada jest ogromnej wagi. Nie stworzy z samego siebie
doskonałej całości, kto doniosłość tego procesu przeoczył. Nie wypowie w pełni
możliwości własnego potencjału, kto gwałt zada tej zasadzie i zechce ją zastąpić
zmechanizowaniem w procesie uprawy wewnętrznej.
Przymus jest również jednym ze współczynników w procesie stawania się
jednostki. Nikt temu nie przeczy. Aktualizowanie własnego potencjału czynnikami
działającymi całkowicie od zewnątrz jest koniecznością. Ale tak jak bat nigdy nie
81
zastąpi funkcji płuc czy serca, tak zewnętrzna uprawa człowieka, choćby w myśl
najnowocześniejszej techniki prowadzona, nigdy nie zastąpi wewnętrznego pro-
cesu ani liczenia się z jego prawami; nie zastąpi budowania na jego uprzedniości i
podwalinach; nie zastąpi nawiązywania doń i uzupełnienia uprawą zewnętrzną
tego, co w nim zapoczątkowane od początku.
Natura gwałtu sobie zadać nie pozwoli w swych prawach — i wszelki gwałt im
zadany mści się na gwałcicielu.
Kto z talentu abstrakcyjno-matematycznego chce uczynić gwałtem gorejącego
uczuciem wieszcza narodu; kto z kobiety chce uczynić mężczyznę i „zmienić
płeć"; kto z żywym temperamentem chce postępować jak z kłodą i martwym
drewnem; kto chce naprawić jednostkę i jej wnętrze tak jak się naprawia robota i
jego mechanizm — ten zawsze chybi.
Trzeba zawsze rozwijać to, co jakkolwiek pozytywnie i fundamentalnie już jest w
danej jednostce założone. Trzeba rozwijać kobietę w kobiecie, a mężczyznę w
mężczyźnie, a nie na odwrót. Trzeba rąbać drzewo, a temperament temperować,
nie rąbać. Trzeba w robotach widzieć maszynę, nie — nadczłowieka, względnie
nadczłowieczą wartość. W jednostce zaś upatrywać maszynę lub robota — to
zabójstwo jednostki.
Gwałt jest jedynie środkiem na zło!
Gwałtem trzeba i można ujarzmiać zło — w sobie i drugich, i to oznacza owo
sławne Tomasza à Kempis „Tyle tylko postąpisz, ile gwałtu sobie zadasz", ale
więcej nie.
I tyle tylko wolno wyczytać w Mickiewiczowskim;
* *
I w nocy wstawała,
i dała korzyść domownikom swoim,
i pokarmy służebnikom swoim.
84
Na niedzielę III Adwentu
Adwent — nie jest przede wszystkim czasem „dostrzegania" rzeczy idących. Jego
istota nie streszcza się w oglądzie kontemplacyjnym przyszłej „rzeczy wielkiej",
która się ma stać. Jego wykładnią funkcyjną nie jest poznanie — chociaż od
poznania wszystko w nim się poczyna.
Adwent — to czas przygotowania. Przygotowującego się czekania.
Określa to w swej treści sam wyraz „Adwent” wywodzący się z łacińskiego
„adventus”, który oznacza „nadejście” i „przybycie”. Jak gdyby mówił: oto idzie,
oto tuż. Adwent dlatego w ścisłym tego słowa znaczeniu oznacza okres
wyczekiwania na przybycie rzeczy, która jest oczekiwana, względnie osoby, na
której przybycie się czeka.
Takie zaś czekanie jest dokonującym się wewnętrznym procesem — nie zaś
upływem czasu jedynie.
Gdy kogoś lub czegoś czekamy, gdy do rodziny przybyć ma gość, względnie gdy
miasto ma przyjąć dostojnika albo stolica czeka przybycia koronowanej głowy in-
nego państwa — to na samą wiadomość o tym zjawisku, o tej nadchodzącej
rzeczywistości, przebiega wszystkich jakoby iskra wielka, która zapala myśli
wszystkich. Z niej zaś w następstwie rodzi się ściśle określony, społeczny prąd,
prąd wyrażający się w szeregu czynności, którym się wszyscy, po części
samorzutnie, po części według z góry określonego planu — oddawają.
85
I w tym się wypełnia treść właściwego Adwentu, w tym jego proces, w tym istota
serio pojętego „oczekiwania” rzeczy czekanej.
Kto się wysila przygotowywaniem się — ten jedynie czeka płodnie, ten naprawdę
stanął w Adwencie, i tylko ten pojął jego istotę.
Czekanie kwiatów przecież na zapłodnienie — to silenie się ku najpełniejszym
rozchyleniom, silenie się ku najwyższym formom doskonałości.
Stąd to każdy, kto serio czeka swej „wielkiej rzeczy", — środowisko wszelkie,
które w napięciu działającego w nim dynamizmu oczekuje rzeczy mającej się stać,
poczyna starania i przygotowania proporcjonalnie do wielkości tej rzeczy, której
czeka. Rozmiary jedynie się zmieniają, rzecz zawsze pozostaje ta sama. Sprząta się
pokoik — uschludnia się chatę — bieli się dom — czyści się miasto, gmachy, ulice
— ustawia się estrady, maszty, stadiony — gromadzi się zapasy, siły, niesłychane
moce... A kiedy rzeczą, która się ma stać i której się oczekuje, gdy wydarzeniem,
na które się wszyscy sposobią, jest zgoła jakiś wielki społeczny czyn, gdy nim jest
dziejowe, epokowe dokonanie, gdy nim jest jakiś drugi Chrzest, drugie narodziny
Narodu, — naonczas przygotowanie i czas oczekiwania adwentowego przybiera
rozmiary epokowych dokonań. Rozrasta się do rozmiarów dziejotwórstwa i
przyodziewa postać czegoś jednorazowego i jedynego w ciągu stuleci.
Jednostka wstawiona w taki Adwent żyje jakby w klimacie ogarniającej ją wielkiej
ekstazy, jakby w jakowymś społecznym transie, jakgdyby na poły doskonałością
idącej wielkości zahipnotyzowana. Prąd ją porwał i niesie.
I tak trzeba żeby było — bo taką właśnie jest wiosenna moc.
Ale biada jeśli na tym się kończy odpowiedź dana wołaniom przyszłości.
Zachwytem nie pokonywa się słabości. Ani w sobie, ani w narodzie. Ekstazą nie
odmieni się rzeczywistości. Zasadniczą postawą wewnętrzną, do której jednostka
zawsze wrócić winna, mimo wszystkie ekstazy i transe społeczne, właściwym
wewnętrznym strojem, który dynamizm nadawać winien wszystkim jej
poczynaniom, winien być nie zachwyt wiosen, tylko żelazna praca, nieubłagana
wola docelowa — wola rzeczy idącej — wola rzeczy adwentowej — wola dziejów
i zadania. Wola, która działa, — nie wola, która poza urok i kołyszący ją czar nie
wychodzi.
Chyba taka jest właśnie różnica między intelektualizmem Sokratesa a
intelektualizmem Tomasza z Akwinu. Według pierwszego bowiem wystarcza do
doskonałego działania zasada: „gnothi seauton", to jest ,,poznanie samego siebie".
Nie trzeba ,,niczego więcej", jak głosi napis na świątyni delfickiej: „Meden agan".
86
Drugi zaś nie waha się posunąć aż do twierdzenia, że tu na ziemi, w drodze
naszego ku rzeczpospolitom wiecznym pielgrzymowania, ,,voluntas est simpliciter
superior" — wola bezwzględnie przewyższa rozum, ponieważ ona dopiero czyni
człowieka dobrym lub złym. Wola przechyla szalę, nie rozum. Dokonanie, nie
poznanie.
I dlatego punktem kulminacyjnym w każdym Adwencie nie jest ,,widzenie rzeczy
idących", ale wprzęganie się w trud i zadania wyznaczone jednostce względnie
całości przez rzeczy idące. Nie jest spoczynek w osiągniętym poznaniu, lecz
spoczynek w osiągniętym dokonaniu.
Dusza polska jest duszą w adwencie. Duszą w adwencie „tej wielkiej rzeczy", jaką
jest Polska. I to już od wielu dziesiątek lat. Mickiewicz nazwał to „duszą w
pielgrzymstwie". Dusza polska znajduje się w pielgrzymstwie ku swojej Ojczyźnie.
Nasze pokolenie i ja jesteśmy jedynie cząstką tego wielkiego pielgrzymstwa i
adwentu polskiego, jesteśmy jedynie jedną z jego faz i międzyetapem. Czy stoimy
w pierwszej niedzieli tego Adwentu, czy może już w czwartej, nie wiemy. Wiemy
li tylko, iż znajdujemy się w Adwencie. Iż jako Polacy wstawieniśmy w Adwent tej
„wielkiej rzeczy”, którą jest Polska. I że końca nie dojrzeć tego Adwentu. Że kresu
pielgrzymowania ku tej „wielkiej rzeczy” niepodobna oznaczyć naszemu
pokoleniu.
„Długa droga, daleka przed nami" — wołamy za pieśnią.
Trzeźwo myślący rozum buntuje się w nas dostrzegając zaledwie jej zarys.
Najgorętszej woli wydaje się niemożliwą do zrealizowania. Jej Adwent —
widziany w perspektywie dziejów ostatnich stu pięćdziesięciu lat wydaje się
bezpłodny, płonny i tragizmu pełen.
Jakie jest moje w tym prądzie i na tych falach pływanie?
Jestem przecież jednostką wstawioną w nurty tego Adwentu. Jego fale niosą mnie i
moje pokolenie poprzez dzieje.
Czy ja, czy każdy mój czyn, płynie i niesie ku brzegom Ojczyzny? Czy wogóle
płynie? Czy ja płynę? Czy może osiadłem na mieliźnie płytkiego kosmopolityzmu?
Czy na lśniącym ostrzu wybujałego intelektualizmu? Czy ramiona moje na każdy
dzień się wysilają w szarej i codziennej pracy, by dojrzał czas tego Adwentu? by
przyśpieszył się jego kres? by doskonałości pełne nastały narodziny tej „wielkiej
rzeczy”? Com winien uczynić w tym kierunku tu, gdzie się obecnie znajduję, w
Sandbostel? Czegom winien zaniechać?
* *
*
Psychika urodzona w środowisku indywidualistycznym, dusza jednostkowa,
skądinąd może dobra i szlachetna, ale która urosła w prądzie, obyczaju i tradycji
indywidualistycznej, będzie zawsze nastawiona na „wypojedyńczanie się"
(Norwid) i na nieharmonizowanie z całością i w całości. A to zarówno w życiu
społecznym jak i w życiu osobistym. Liczyć się będzie zawsze z sobą tylko i
wszystko widzieć będzie jedynie poprzez siebie w swoim postępowaniu i w swoich
87
poczynaniach. Dobro narodu widzieć będzie wyłącznie poprzez osobiste szczęście.
Dobro zaś swoje osobiste widzieć będzie znowu poprzez dobro jakiejś jednej, czy
drugiej swojej części, a nie poprzez dobro swej całości. „ Quorum Deus venter —
których Bogiem brzuch ich” — określa św. Paweł ten rodzaj ludzi. Walczyć będą
do ostatka o to małe, pojedynkowe dobro swoje, choćby w formie tak nikłej
zachodzące jak łupina ziemniaka, którą ktoś drugi sfasował*). Choćby
zaprzepaścić mieli tym samym dobro osobistej względnie społecznej całości.
Tak Noji zaprzepaścił złoty wian dla Polski, tak Zygmunt August tron dziedziczny
narodowi, tak Siciński jedność i wielkość sejmu polskiego, tak wszyscy
przenoszący prywatę nad dobro całości.
By dokonać dojrzale Adwentu, w którym znajduje się ludzkość, by dokonać
dojrzale cząstkę wyznaczoną mej Ojczyźnie w tym Adwencie, muszę sobie przede
wszystkim zdać sprawę z tego, jaki prąd głównie nurtuje współczesne
społeczeństwa, jakie fale i odpryski jego przeświadczeń na mnie wpływają i mnie
karmią, jak ja wyrastam, jak myślę i jak działam pod wpływem tego wylewiska i to
zarówno w życiu osobistym, jak też społecznym.
Muszę sobie zdać sprawę z tego, że psychika moja mimo wszystkie współczesne
prądy totalizujące jest nastawiona wybitnie indywidualistycznie. Ja osobiście w
życiu moim codziennym myślę, chcę i działam indywidualistycznie. Cywilizacja
współczesna uczy mnie widzieć jedynie samego siebie we wszystkim, cała
współczesna nauka mówi mi, że ja jestem największym na świecie dobrem, że
wszystko mnie ma służyć, a ja tylko gdy zechcę.
Treścią ojczystego Adwentu winna być przebudowa własnej osobistej psychiki z
indywidualistycznej na uniwersalistyczną. Treścią mego Adwentu winna być
odbudowa duszy narodowej, której jestem cząstką, poprzez odbudowę własnej
duszy w kierunku antyindywidualistycznym.
Jak wygląda mój wysiłek w tym kierunku?
* *
*
„A to jest świadectwo Janowe, gdy Żydzi z Jeruzalem posłali do niego kapłanów i
lewitów, aby go spytali: »Ktoś ty jest?« I wyznał, a nie zaparł się; i wyznał: »Że
nie jestem ja Chrystusem«. I spytali go: »Cóż tedy? Jesteś ty Eliaszem?« I rzekł:
»Nie jestem«. »Jesteś ty prorokiem?« I odpowiedział: »Nie«. Rzekli mu tedy:
»Kimże jesteś, żebyśmy dali odpowiedź tym, którzy nas posłali? Co powiadasz
88
sam o sobie?« Rzekł: »Jam głos wołającego na puszczy. Prostujcie drogę Pańską,
jak powiedział Izajasz prorok«. A ci, co byli posłani, byli z faryzeuszów. I spytali
go, i rzekli mu: »Czemuż tedy chrzcisz, jeśli ty nie jesteś Chrystusem ani Eliaszem,
ani prorokiem?« Odpowiedział im Jan, mówiąc: »Ja chrzczę wodą; ale pośród was
stanął, którego wy nie znacie. On jest, który po mnie przyjdzie, który przede mną
stał się, któremu ja nie jestem godzien rozwiązać rzemyka obuwia Jego«. To działo
się w Betanii za Jordanem, gdzie Jan chrztu udzielał."
(Ewangelia na niedzielę III Adwentu)
(Jan 1, 19—28)
*
89
Na dzień 15 grudnia
90
Tajemnicą tej rodziny zdaje się być pewna określona postawa tradycyjno-
konserwatywna przeciwstawiająca się kategorycznie wszystkim innowacjom
indywidualistycznym rozluźniającym jej związki i rozprzęgającym jej człony na
poczęści rozwiedzione, poczęści nieślubne zlepy i agregaty, niezdolne
przezwyciężyć żadnych rodzinnych czy małżeńskich kryzysów i rozlatujące się
przeto w chwili, kiedy jedynie spójnia wewnętrzna umożliwia przetrzymanie i za-
bezpiecza poszczególne jednostki rodziny przed losem błędnych członów nie
posiadających codziennego oparcia i właściwego punktu startu, właściwej
odskoczni do czynu społecznego.
Dwaj ocaleni w czasie masakry synowie Horodyńskich również zginęli. Należeli w
Warszawie do Kedywu, oddziału Osjan. Cały ten oddział, oprócz dowódcy, zginął
w walce na cmentarzu Powązkowskim przy nieudanej próbie odbicia Pawiaka.
Działo się to 19 lipca 1944 roku. Na Powązkach zginął Andrzej, a artysta malarz
Zbigniew, ciężko ranny, został zabrany na Pawiak, gdzie go zamordowano. Młode
tragiczne małżeństwo spotkano w konspiracji w Warszawie. W 1944 roku w
pierwsze święto Wielkiej Nocy niosąc broń w walizce wpadła w ręce patrolu
żandarmerii ostatnia z Horodyńskich. Była tzw. „hurtowniczką”. Badana cztery
razy, zbita tak,że doktor Loth na Pawiaku pincetą dobywał kawałki płaszcza i
sukienki z ciała pociętego nahajami — nie wadała nikogo. Po odzyskaniu
przytomności jako odpowiedź na przysłane przez swoich z oddziału cjankali
podyktowała lekarzowi te lakoniczne słowa: „Nikogo nie wsypałam i nie wsypię.
Zawiadomić Henryka. Żegnajcie”. Wyleczoną roztrzelali w dniu 3-maja w ruinach
ghetta obok Pawiaka. Mąż zginął w Powstaniu.
Rodzina polska i jej cząstka serdeczna: dzieci. Zdrowe i wychowane na Polaków
potomstwo.
Cóż można charakterystycznego powiedzieć o rodzinie tej?
Gdyby nie tak się były zawiązywały rodziny polskie, gdyby były chowały
potomstwo swoje całkowicie indywidualistycznie, gdyby były totalistycznie
niweczyły i zabijały własny płód, gdyby zhołdowaniem i skodeksowaniem
antyuniwersalistycznych koncepcyj małżeńskich zgangrenowały były nasze życie
społeczne, jak to uczynił świat francuski u siebie, gdyby antyhierarchicznym
ustrojem pozbawiły się były najwyższych uniwersalistycznych wiązań i sankcyj, tj.
religijnych — czy broniłaby się dzisiaj jeszcze Polska i czy przeciwstawiałaby się
wrogom, zakusom i łatwym chlebom?
91
Kiedy z Hanką rozmawiałem przed świętami Wielkiej Nocy w Józefowie, uderzyły
mnie jej niezapomniane słowa: „No cóż, nie mam rodziny, ale mam Ojczyznę”.
Zaiste, wielką i piękną była jej rodzina, która wydała tak bohaterskiego potomka.
Myśląc o niej tak natarczywie nasuwa się końcowy czterowiersz ze Słowackiego
Ojca zadżumionych:
Krwawiącym okiem płakana dola. Któż jej pozostał, jeśli nie jedynie unoszący się
nad jej grobem mściciel-Bóg — ostatnia nadzieja naszej przyszłości?
A jednak —
Kto tej rodziny jest największym wrogiem? Czy ten, co ją z zewnątrz zabija? Wróg
i nieprzyjaciel wojenny? Czy ten, co ją od wewnątrz rozkłada? Prawodawca t. zw.
wolnej a w rzeczywistości indywidualistycznej miłości? Względnie „matka-
trumna", największa totalistka świata?
* *
92
twarde kleszcze wpiły się w moją istotę i niema sił na niebie i na ziemi, któreby
mnie zdołały wyrwać z tych wiązań. Zrosły się ze mną, a raczej ja sam wyrosłem z
nich i osnowa najgłębsza mej treści utożsamia się z nimi tak jak okrągłość z kołem.
Jestem cząstką wyższej od siebie całości — nikt tego nie przeinaczy. Gdybym nią
przestał być — przestałbym być wogóle.
Jeden tylko Bóg się unosi ponad jej kajdanem. Nie jest częścią. Żadną miarą nie
mieści się w jej kategorii. A cały bunt Lucypera to właśnie wyrywanie się samo-
dumne z tych wiązań, z tych umiejscowień w całości wszechświata. Z tych
ograniczeń, które równocześnie krępują wszystko, co osobiste w mej jaźni,
koliskiem wszechświata, i tym właśnie błogosławieństwem krępowania unoszą
całość wszelkiego jestestwa. Jedyność moich chwil i wszystką wielkość moich
poczynań.
Jestem częścią.
Wstawienie swej jednostkowości w ład prawidłowego i w pełni
zhierarchizowanego ucząstkowienia jest zasadniczą postawą, o którą walczyć
potrzeba dla siebie, gdyż ona jedna stanowi istotne ujęcie jednostki jako ,,istoty
społecznej" i kładzie tym samym kamień węgielny pod prawidłowość społecznego
bytu i czynu.
„J e s t e m c z ę ś c i ą” — jak ten wyraz brzmi w mej świadomości? Czy echem
radujących się rezonansów? czy zgrzytem lub obojętnością znaku zapytania?
Ile jeszcze czuję się częścią — względnie ile siebie jako część realizuję?
Czy mnie jeszcze niesie prąd żywotny wiązań rodzinnych?
Ile powodowany emancypacją indywidualistyczną stawiam siebie — członka
rodziny — nad rodzinę? Ile dziecko nad rodziców? Czemu chcę przestać być
częścią, gdzie niepodobieństwem nie być podmiotem jej kategorii? Czemu szarpię
raz po raz krępujące, a mimo wszystko konstytuujące mnie biologicznie i
humanistycznie więzy społeczne?
Jedną z najzagorzalszych walk, która się współcześnie toczy w świecie
ideologicznym, właśnie wśród najlepszych, to walka o pojmowanie jednostki jako
,,części". Kto przeczytał ,,manifest personalizmu" Mouniera, kto przeczytał
Ludwika Górskiego Wychowanie personalistyczne, ten wie, jak nieubłaganie
personalizm — właśnie on — zwalcza taki sposób pojmowania. „Osobowość" i
„część" — są to według niego dwa pojęcia nie do pogodzenia w jednym i tym
samym jestestwie.
93
Klasycyzm uniwersalizmu godzi te dwie wartości, nie przekreślając żadnej z nich.
— Uznaje i podkreśla „osobowość", umieszczając ją w kategorii „centrum".
„J e s t e m c e n t r u m." Niemniej zaznacza „cząstkowość" jednostki
umieszczając ją w kategorii „części". Jestem centrum, którego całość „j e s t
c z ę ś c i ą".
Poświęcę bieżący tydzień rozpatrzeniu tego zagadnienia. Tak jak miniony tydzień
poświęciłem zagadnieniu „całości" w sobie, jak poprzedzający był przeznaczony
ujęciu i opanowaniu problematyki ,,centra" osobistego, tak obecny poświęcę w
szczególności problemowi „części" w sobie. Chcę zrozumieć „częściowość" w
sobie samym i chcę wprząc nawyki swego postępowania indywidualistycznego w
dojrzałe łożyska uniwersalistycznych praw.
* *
94
Na dzień 16 grudnia
95
zmarnuje ona pracę poprzednich pokoleń, czy wywalczy sobie własne
państwo, czy zajmie miejsce w pierwszym szeregu narodów.
Jestem Polakiem, więc całą rozległą stroną swego ducha żyję życiem
Polski, jej uczuciami i myślami, jej potrzebami, dążeniami i aspiracjami.
Im więcej nim jestem, tym mniej z jej życia jest mi obcym i tym silniej
chcę, żeby to, co w mym przekonaniu uważam za najwyższy wyraz
życia, stało się własnością całego Narodu. Wszystko, co polskie, jest
moje, niczego się wyrzec nie mogę, wolno mi być dumnym z tego, co w
Polsce jest wielkie, ale muszę przyjąć i upokorzenie, które spada na
Naród za to, co w Nim jest marne.
Zbadam samego siebie i swój wewnętrzny świat pod kątem widzenia własnego,
podstawowego nastawienia, jakie w sobie urobiłem w stosunku do zagadnień
społecznych.
Czy w myślach swych pojąłem samego siebie jako cząstkę swego społeczeństwa?
Czy fala mych uczuć drzemie i bije we mnie jako cząstka wielkich wód
społecznego uczucia wypełniającego dzieje narodu?
Zastanowię się nad niezgłębioną prostotą tych dwóch słów: „c z ą s t k a
c a ł o ś c i ". ,,J e s t e m Polakiem to znaczy... jestem
cząstką... tej całości, którą jest Polska?"
Czy we mnie jeszcze wzbiera bunt na myśl o zasadzie, która wyraża tę prawdę?
* *
99
Tomasz i Mateusz celnik, Jakub Alfeuszów i Tadeusz, Szymon Kananejczyk i
Judasz Iszkariot, który Go też wydał.
Tych dwunastu posłał Jezus, rozkazując im, mówiąc: »Na drogę pogan nie
zachodźcie, i do miast samarytańskich nie wchodźcie; ale raczej idźcie do owiec,
które poginęły z domu izraelskiego...«
A oto niewiasta chananejska z tamtych okolic wyszedłszy wołała, mówiąc Mu:
»Zmiłuj się nade mną, Panie, synu Dawidów! Córka moja ciężko dręczona jest od
szatana«. Lecz On nie odpowiedział jej ani słowa. A przystąpiwszy uczniowie
Jego, prosili Go mówiąc: »0dpraw ją, bo woła za nami«. A On odpowiadając,
rzekł: »Nie jestem posłany, jeno do owiec domu izraelskiego, które zginęły..."
A On jej rzekł: »Pozwól pierwej najeść się dzieciom; bo niedobrze jest brać chleb
dzieciom, a rzucać psom«."
(Mat 10, 2—6, 15, 22—24)
(Mk 7, 27)
*
100
Na dzień 17 grudnia
102
Jednostka w tej ludzkości jest pyłkiem potrącanym przez fatum czy przypadek. W
dynamizmie totalistycznie się wyładowującej ludzkości jednostka jest zerem. Po
niej się chodzi, stąpa, depcze. Ona jest jedynie pognojem przyszłości.
Indywidualizm — totalizm. Dwa krańcowe ujęcia jednostki i ludzkości.
Czym jest więc ludzkość w rzeczywistości? Jaki jest prawidłowy stosunek
jednostki do niej?
W rzeczywistości ludzkość nie jest wprost ani organizmem jak drzewo lub ciało
rozwijające się na mocy wewnętrznej zasady życiowej, ani tym mniej tworem
sztuki i umysłu ludzkiego, jak np. domy i gmachy nasze zbudowane i ułożone
według prawideł architektury — choć powszechnie tymi właśnie obrazami ją się
określa.
Ludzkość z wszystkimi tymi rzeczywistościami ma jedynie coś wspólnego. Jest w
niej coś i z organizmu, jest coś z lasu i ze stada, jest też coś z przepotężnej
dziejowej budowli.
Ściśle określić dałoby się ją chyba tylko pojęciami całości i części, twierdząc, iż
ludzkość stanowi hierarchiczny układ przenajrozmaitszych całości społecznych,
zachodzących w siebie i krzyżujących się wzajemnie — jak rodziny, rody,
plemiona i ludy, narody i państwa — które, każda na swój sposób, stanowią
specyficzne całoczęści ludzkości, których zharmonizowany zespół stanowi wielką,
naturalną, biologiczno-humanistyczną, albo przynajmniej biologiczną całość
gatunku h o m o.
Jednostka ludzka jest częścią tej całości. Jest pierwiastkową składową,
pierwiastkową cząstką wszystkich rodzajowych całości wchodzących jako część w
skład tej gatunkowej całości. Jednostka to znaczy „ja". Ja sam. Ja jestem
wstawiony w ludzkość jako jej żywotna i do niej należąca część. źle mówię. Nie
wstawiony, ale zrodzony jestem w niej jako jej część. Conajmniej jestem nią
biologicznie. Jestem z nią tak związany, jak tylko może być związana część z
całością, ułamek i wycinek z kręgiem swego koła. Wiąże mnie w stosunku do niej
prawo „wiązy". Ciążą na mnie obowiązki wielkiego członowactwa
wszechludzkiego.
Nie może mi być obce nic z tego, co się tyczy ludzkości jako całości. W niej
przecież zadzierzgają się podstawowe węzły wszystkich tych wiązań i sił, które
niosą mnie i moją całość społeczną poprzez dzieje globu ziemskiego.
Zbadam swój pogląd na ludzkość.
Czy ona jest mi czymś obcym, jakimś tworem wręcz wrogim może? Czy patrzę się
na nią tak, jak wilk na wilka albo na stado wilków? Czy czułem się kiedyś z nią
związany? związany wewnętrznie i jakgdyby serdecznie? Czy umiem pomyśleć
samego siebie jako jej żywotną część?
* * *
104
Na dzień 18 grudnia
Oto wiąza.
Kiedy Artura Zawiszę skazanego na śmierć za panowania Mikołaja I, postawiono
pod szubienicą, oświadczył: „Gdybym miał sto żyć, wszystkie ofiarowałbym
Ojczyźnie".
Oto wiąza nad wiązą. Wiąza nie pytająca co swego, tylko co Ojczyzny.
Kiedy Szymon Konarski rozpoczął w głuchej celi więziennej swoje ostatnie na
śmierć przygotowywanie napisał wiersz, w którym w uniesieniu woła do Boga: „Ja
w tej izbie przeżyłem wszystkie serc katusze. Stąd widziałem jak Polskę zalało łez
morze. Tam nie dbałem o życie, tu nie dbam o duszę, ale Polskę zbaw, Panie,
Polskę wybaw, Boże!"
105
Oto wiąza wszystkich wiąz — związanie poprzez Boga z Ojczyzną na życie i
śmierć.
Porównam siebie, swój stopień wiązy i swoją siłę przywiązania, mocą której ja
osobiście jestem związany z Ojczyzną, z siłą i ze stopniem przywiązania, którym
się wiązali najlepsi z Polaków z Polską.
Potrójne mi się narzuca pytanie:
Czym gotów Ojczyźnie swojej poświęcić własne życie biologiczne — tak iżby nie
stało ani chwili wahania we mnie, gdyby tego potrzeba było, dać życie i krew w jej
obronie choćby mi w takim potykaniu i boju przyszło lec?
Pierwszy to stopień wiązy.
Nad wszystkie dobra materialne, nad własne życie biologiczne umieć kłaść dobro
Ojczyzny.
Ale jest wyższy jeszcze stopień od poprzedniego. Nie ginąć, ale począć żyć dla
Ojczyzny. Nie czuć, ale wytężać mózg.
Stanąć w jej służbie potęgą swej myśli i żywiołem własnego rozumu. Tak iżby w
moim świecie umysłowym nie stało zakątka, któryby nie był przepojony do szpiku
kości również myślą o Ojczyźnie, myślą o jej wielkości, myślą o jej dziejowym
szlaku i moim na nim odcinku.
Na tym drugim stopniu już pytam samego siebie: jakie też myśli są mi droższe —
myśli o Ojczyźnie, czy myśli pojedynkowych dóbr, myśli poświęcone blaskom
sławy, pieniądza i stanowiska? Czym gotów naprawdę poświęcić raczej dobra
wszystkich niewczesnych ,,izmów" i „logij", dobra wszystko-atomizujących
dociekań i krytyk, dobra krótkometowych doczesnych poznań, wiedzy i nauk,
aniżeli wziętą z góry najświętszej treści pełną myśl o niej, aniżeli zlecone mi
Najwyższego rozkazem życie z myślą dla niej.
Nad ten stopień wiązy istnieje jeszcze trzeci — najwyższy.
Nie tylko w zrywie uczuć „ginąć", mało nawet dla niej ,,rozumem stanąć" — ale
poprostu przekuciem woli „nią być". Być jej na ziemi ujawnioną rzeczywistością.
Być jej występującą w dziejach realizacją. Całą treść swej jaźni natężyć do tego
stopnia osobistego przeistoczenia, by wszystko we mnie było Polską, żyło Polską,
myślało i działało Polską, było jej historią i jej na ziemi wartością. By już niczego
nie było w mej woli, niczego w mym chceniu, niczego w całym dążeniu mego
życia, coby nie urzeczywistniało — uprzedzając wszystkość mych pojedynkowych
dóbr — jej dziejowego dobra, jej kulturowo-politycznej wielkości, jej w świetle
ludzkości należnego stanowiska. By cały świat mych chceń był przedłużonym jej
chceniem. By cała moja twórczość była wypowiedzią twórczości związanej z nią.
Bym był gotów umrzeć dla niej nie tylko życiem biologicznym, ale wszystkim
innym życiem humanistycznym, gdyby tego trzeba było dla jej prawdziwego dobra
i dla jej przez Boga nam znaczonej świetności w dziejach.
Jaki jest stopień mej z Ojczyzną wiązy?
Ilekroć na polach walki tchórz we mnie był większy od żołnierza? Ilekroć żelazną
dyscypliną zdobyty rozum polityczny pokonał niepokonany w każdym niemal
Polaku animusz wiarusa? Ilekroć jeszcze surowy osąd czasu powtarzać będzie
mógł o mnie:
,,By świat widział, jak pięknie — w purpurze i bieli
106
Umierają ci wszyscy, co żyć nie umieli".
(Edward Ligocki)
* *
*
Podstawowym prawem określającym jednostkę „jako część" — jest wiąza.
107
związany z całokształtem otaczającego mnie wszechświata. Związany i uzależ-
niony.
* *
„Jam jest pasterz dobry. Dobry pasterz duszę swą daje za owce swoje. Lecz
najemnik, i ten, co nie jest pasterzem, którego owce nie są własne, widzi wilka
przychodzącego, i opuszcza owce, i ucieka, a wilk porywa, i rozprasza owce;
najemnik zaś ucieka, bo jest najemnikiem, i nie zależy mu na owcach. Jam jest
pasterz dobry, i znam moje, i znają mnie moje. Jako mnie zna Ojciec, i ja znam
Ojca, a duszę moją kładę za owce moje."
(Jan 10, 11—15)
108
Na dzień 19 grudnia
Naród wtedy tylko przejawia żywotność, kiedy jego członkowie poczuwają się do
spełniania obowiązków społecznych i państwowych. Kiedy to, co zwiemy „prawo-
rządnością" jest w nich nawykiem, stylem, trybem życia i bycia. Nie wystarczy
zwykły, gołosłowny sentyment, ani poryw jednego dnia, choćby najbardziej
bohaterski. Trzeba jeszcze stałego, codziennego trudu w pełnieniu szarych
obowiązków wobec narodu i państwa.
Poczucie praworządności miało w Polsce swoje blaski i cienie. Niestety te ostatnie
zdają się przeważać. Jest rzeczą charakterystyczną, że w naszej historii tak trudno
dostrzec wielkich prawodawców, a tak łatwo wykazać wielkich warchołów,
)
wielkich Łaszczów 1) i Stadnickich 2 .
1)
Łaszcz Tuczapski SAMUEL, ok.1588-1649, rotmistrz król., strażnik kor. 1630-46; zagończyk, wsławiony walkami z Turkami,
Tatarami, Kozakami i Szwedami; awanturnik, bezskutecznie ścigany wyrokami sądowymi (N.Leks., W-wa, 98r.) (przyp. red.)
2)
Stadnicki STANISŁAW (zw. Diabłem Łańcuckim), 1551-1610, starosta zygwulski, przeciwnik J.Zamoyskiego, jeden z
przywódzców rokoszu sandom. 1606-09; warchoł i awanturnik, skazany na banicję (N.Leks., W-wa, 98r.) (przyp. red.)
Wprawdzie Kazimierz Wielki pozostawił Statut Wiślicki, ale to jego prawo miało
skromne rozmiary i prędko stało się przestarzałe. Żaden z następnych monarchów
nie doprowadził do wydania jakiejś kodyfikacji. Każda sesja sejmowa przynosiła
szereg konstytucyj, które tworzyły wielkie, nieusystematyzowane ,,volumina
legum", żadna z wielkich prywatnych prac ustawodawczych, jak korektura praw
Taszyckiego z pierwszej połowy XVI wieku czy też kodeks Zamoyskiego z XVIII
wieku, nie uzyskały mocy państwowej.
Faktem jest, iż w ciągu dziejów naszej Rzeczypospolitej szlacheckiej nie
stworzyliśmy żelaznych praw, chroniących dobro publiczne. Nie stworzyliśmy ram
stylowych, choćby nawet niepisanych, tej właściwej podstawy pod praworządność
społeczno-państwową.
I dlatego nasze życie polityczno-społeczne, coraz jaskrawiej z każdym stuleciem,
wyraża się prywatą jednostkową i kastowo-klasową. Najpierw rządy
przeistaczającej się powoli w kastę warstwy szlacheckiej nad chłopstwem i mie-
szczaństwem, a następnie rządy również ukastawiających się możnowładców nad
warstwą szlachecką — oto historia praw społecznych i państwowych dawnej
Polski.
Konstytucja 3 Maja stanowi coprawda wyraz zdrowego odruchu Narodu w
kierunku ukrócenia prywaty jednostek i ducha kastowości, a wysunięcia na plan
pierwszy dobra Rzeczypospolitej jako całości — ale to już rok 1791. XX-lecie
Polski Wskrzeszonej to właściwie etap dalszy naszej historycznej linii. Dziedzina
praworządności stanowiła jeden z wielkich problemów tego XX-lecia. I trzeba
bezstronnie powiedzieć, żeśmy w tej dziedzinie nie zdali egzaminu.
109
Problem praworządności stoi przed każdym z nas. W narodzie naszym, w dużej
części społeczeństwa polskiego tkwi pierwiastek anarchii, nieposłuszeństwa
władzy, chodzenia drogą pojedynkowych korzyści, a nie drogą skoordynowanej
akcji dla wspólnego dobra.
Co mam sobie do zarzucenia pod tym względem? Czy sam powściągam własne
nadmierne uroszczenia władzy, odznaczeń, zaszczytów, urzędów, majątku? Czy na
stanowisku społecznym lub publicznym myślę tylko o dobru powierzonej mi
grupy? Czy staram się wpłynąć na wzmocnienie poczucia prawa w naszym
społeczeństwie? Czy tu w obozie, jestem ostoją praworządności i poszanowania
władzy, czy też krytykuję przy każdej okazji jej posunięcia?
* *
*
110
Co uważam za sprawiedliwe w życiu narodowym, a co w międzynarodowym, co w
życiu osobistym, co w życiu rodzinnym? Co mi się wydaje „niesprawiedliwe”? Nie
„nierówne”, ale „niesprawiedliwe”?
* *
111
Na dzień 20 grudnia
112
kochałaby go Ludzkość półtora miliarda serc licząca, a tak: lubi się sam
jeden i dlatego wystarczyć sobie nie może..."
113
Miesza się na ogół te dwa pojęcia i ich dziedziny. Mieszamy je zarówno w życiu
osobistym jak i w dziedzinie społecznej. Tymczasem zachodzi między nimi
różnica istotna powodująca niezamienialność obu tych wartości.
Sprawiedliwość mówi: „to co się należy". Miłość zmierza wyżej i ,,ponadto co się
należy". Sprawiedliwość każe oddawać ,,aż do ostatniego szelążka". Każdemu, co
jest jego. Wszystko co człowiek komukolwiek jest winien. Nic ponadto.
Osiągnąwszy kres „należności" ustaje wymiar sprawiedliwości. Jej szale wracają
do równowagi. Jej funkcja spoczywa i nie znajduje już terenu dla siebie.
Miłość nie tak. Posiada skrzydła wyższego zasięgu. Nie pyta, czy się należy czy
nie. Udziela i daje ponad to. Miara sprawiedliwości nie jest granicą dla jej
funkcyjności. Gdzie tylko zaistnieje potrzeba, gdzie tylko jawi się brak, tam się
nachyla, tam spieszy, tam daje i wyrównuje, tam gromadzi obfitość dobra, tam
zasypuje swymi bogactwy, aby opływano.
Tym się różni chrześcijaństwo od społeczeństw zbudowanych na pogaństwie.
Państwa współczesne, państwa racjonalistyczne wymierzają tylko sprawiedliwość.
Znają jedynie rózgi liktorskie. (Przeważnie dla najmniej winnych). Dlatego ich
ramy wydają się bezwzględem. Czymś chwytającym czasami za gardło i
duszącym. Są jak ów sługa ewangeliczny, który ułaskawiony przez swego pana,
wtrącił swego współsługę, który mu był winien groszy niewiela, do kaźni
więziennej, i to, jak mówi Ewangelia, „póki mu nie zwróci ostatniego szeląga”.
Państwo chrześcijańskie nawet w swoim prawodawstwie daje dostęp zasadzie
miłości. Pozwala miłości być miłością, gdzie s u m m u m i u s
summa i n i u s t i t i a ; gdzie niesprawiedliwość albo szczyt sprawiedliwości
poczyna być przyczyną zguby.
Dla rozwoju życia społecznego ma to wielkie znaczenie. Przedstawiciel
sprawiedliwości nie zawsze posiada tyle mocy, by przymusić niesprawiedliwość do
wyrównania wyrządzonych życiu społecznemu szkód. W wielu dziedzinach życia
społecznego nawet najsprawiedliwsze poczynanie musi się rozbić o złą wolę
jednostki czy grupy uprawiającej niesprawiedliwość. Społeczeństwu, któremu w
takim wypadku zbraknie jednostek kierujących się zasadą miłości, źle się
powodzić będzie, bo braków spowodowanych w nim na skutek niesprawiedliwości
nie wyrówna nikt. Każdy z jego członków udziela w nim społeczeństwu tylko tyle,
ile się od niego ,,należy". Więcej nie. Niezaspokojony zaś brak, nie wyrównana
podstawowa potrzeba są w życiu społecznym jak wyrwa w drodze. Hamują nor-
malny bieg, powodują wypadki, są przyczyną rosnących z dnia na dzień utrudnień i
„kryzysów” w życiu społecznym. Rewolucje w takim społeczeństwie są objawami
normalnymi, niezależnie od tego czy są kierowane, czy nie. Są reakcją chorego
organizmu społecznego. Zachwiana równowaga życia społecznego szuka
wyrównania. Nie napotkawszy na drodze swej lekarza miłości — staje się
widownią rakarstwa rewolucyjnego.
Nie ma innych dróg wyjścia.
* * *
114
„I przystąpił jeden z doktorów, który słyszał, jak rozprawiali; a widząc, że dobrze
im odpowiedział, spytał Go: »Które przykazanie jest najprzedniejsze ze
wszystkich?" A Jezus mu odpowiedział: »Najprzedniejsze ze wszystkich jest
przykazanie: Słuchaj, Izraelu! Pan, Bóg twój, Bóg jedyny jest. A będziesz miłował
Pana, Boga twego, z całego serca twego i z całej duszy twojej, i z całego umysłu
twego, i z całej siły twojej. To jest pierwsze przykazanie. A drugie jest temu
podobne: Będziesz miłował bliźniego twego, jako samego siebie. Nad te nie masz
innego większego przykazania«. I rzekł Mu doktor: »Dobrze, Nauczycielu,
prawdziwie powiedziałeś, iż jeden jest Bóg, a nie masz innego oprócz Niego; i
żeby był miłowany z całego serca i z całego umysłu, i z całej duszy, i z całej siły; i
miłować bliźniego jak samego siebie: to jest więcej aniżeli wszystkie całopalenia i
ofiary«. A Jezus widząc, że roztropnie odpowiedział, rzekł mu: »Niedaleko jesteś
od królestwa Bożego". I nikt już nie śmiał go pytać."
(Mar. 12,28—34)
115
CORAZ TO WYżSZYCH CAŁOśCI
Na niedzielę IV Adwentu
116
Coś poczyna chwytać za gardło. Coś obezwładniać tętno, jakgdyby ciężar olbrzymi
z nagła stoczony. Oczy już nie chcą wyglądać gwiazdy ani przyszłości. Po głowie
męczy obłęd pytania: Co w domu?
Czy choć mają ten litr gorącej wodnianki? ten chleb na siedmiu czy dziesięciu? ten
palec marmelady?
Po barakach jakiś ruch przedświąteczny. A tam? Czy jest choć barak?
Na salach gorączkowe sprzątania. Każdy coś gotuje. Skądeś nanieśli snopów kilka
— tu, w tej połaci kraju, gdzie same trzęsawiska wokoło. Nawet gałąź choinki się
znalazła. Co w domu, co w domu?!
Do niektórych nawet przyszły opłatki. Opłatki z Kraju!
O Boże — z „Kraju"!
I widać w tej wielkiej łzie, która się sączy z oczu patrzących na te złamane okruchy
bieli — najwyższą radość i najwyższy ból. Największe serca bicie i największy
serca skurcz.
Tak — tego nawet na Sybiru tajgach nie doznali. Tego nie.
Przecież nikt dzisiaj nie śmie mówić, że tu przyszły opłatki z „domu". Nikomu nie
chce wyjść przez gardło słowo „dom", rodzinny dom, w Warszawie dom, bo
dom—
Właśnie —
Zrobił nam tu jeden z szeregowych taką Szopkę z Dzieciątkiem. Szopkę, jakiejśmy
dotychczas nie widzieli w życiu, a może i w dziejach naszych. Rozwalony do
połowy dom. Wkoło złomy ruin obryzgane krwią. Ślady pożarów, sterczące
gardziele kominów, opustoszałe zgliszcza. Przed domem, choinkami zdobne, groby
naszych. — Tu i tam jakieś ułamki bomb, granatów, goliatów, porzucone resztki
broni... coś jakby tułów zwalonego samolotu...
A we wnętrzu domku, w jedynym ocalałym i otwartym na cały świat rogu jego izb,
pod szczątkami okapu dachowego ociekającego podmokłym śniegiem — na
jakichś tam strzępach materacy powyciąganych z gruzów piętrzących się bezładnie
wewnątrz ścian — jasełka:
,,Jezus malusieńki
leży nagusieńki,
płacze z zimna —
nie dała Mu
Matula sukienki..."
Tak. Tak chyba jest w domu. —
Myśl nie chce pomyśleć do końca swej myśli.
O nocy, nocy — zakłamana jak dzieje nasze ciszo!
117
Czy ty nie słyszysz, jak Adwent nasz rośnie, jak urasta do potwornych wprost
rozmiarów, jak olbrzymieje przeraźliwie krzykiem swych skarg? Zaciekłych
spiekłą krwią skarg! Nieznanych dziejom i narodom oszalałych z bólu skarg!
Dzwony naszych hańbionych kościołów już nie wybijają więcej obłędu swych łkań
i lamentów, ale nieludzki jęk ostatniego ich rozbryzgu bije w niemość nieb i tłucze
noc, tłucze noc. Ofiary Katynia już się nie szarpią, już nie zżymają, że w nich
świętość sztandarów polskich zrównano z błotem, nie rzucają się już w
przedśmiertnej opętania grozie, ale ich krzyk, ten widzący nagan przyłożony do
głowy brata i sprawiedliwości wołający krzyk, tej hekatomby przenajświętszej a
przez wielkich tego świata zamilczany krzyk — napełnia echem swej rozpaczy
wszystkość ziemi i lejem upiornym wzbija się pod stropy sklepień, w których
ogromie już się począł sąd Ostatecznego Sądu. I męki dokonanych Oświęcimiów,
męki wymarłych, wystygłych wypalonych obozów koncentracyjnych — na
Wschodzie Polski i na Zachodzie Polski — nie wyją więcej swych płaczów w
bezlitosność dziejów — ale ich grymas potworny, ich wykrzywiona w nadludzkim
bólu twarz, ich bezkształt zmasakrowany, ohydny ohydą własnej niemożliwości,
stanął przed obliczem wszechwidzącego Boga — i stoi. Stoi niemy wymową nie
domówionego bólu — i czeka! Czeka!
Nie. Nasz Adwent jeszcze się nie skończył. Czas walki z zaglądającą w oczy coraz
wszechmożniejszą beznadzieją kresu nie dobiegł. Nie skończyła się niedola i męka,
i krwawiącymi oczy wyglądany nocy potępieńczej zmierzch.
O nocy, nocy!
A my jeszcze walczymy. Myśmy się jeszcze nie dali. My jeszcze czekamy. Jeszcze
wierzymy. Jeszcze i jeszcze podsycamy ten przygasający co chwila płomyk
wiary... Że się przecież odmieni... Że błyśnie... Że zajaśnieje...
- - - - - - - - - - - - -
118
„Nie stało poprostu miejsca”, już nie w pałacach ówczesnych królów i władców,
ale nawet w najpospolitszym domu postoju Jego własnego narodu, w „prostej
oberży”.
Na to bacz, duszo. Na to bądź czujna. Aby — kiedy nadejdą dni wypełnienia, kiedy
się zakończy Adwent Polski, kiedy już nadejdzie i zrodzi się pośród nas Ona, Ta
Najjaśniejsza, Ta Rzeczpospolita królewska — bacz, duszo, aby się snać nie
powtórzyły pisma na niej, aby historyk potomnym nie musiał przekazywać:
,,Przyszła do swoich, a swoi jej nie przyjęli". Zeszła w ich świat — ale „tam nie
było miejsca dla niej" nigdzie — nawet w najprostszym domu najprostszego z
kmieci.
Bacz duszo — bo jeszcze Adwent nasz się nie skończył.
* *
*
1) Quinet EDGAR, 1803-75, fr.historyk, pisarz; demokrata i antyklerykał; prof.Collége de France;... (N.Leks. PWN,
W-wa, 98) (przyp.red.)
119
religii, religia rządzi niewidzialnie losem ras ludzkich" (Olechowski). Polski
indywidualizm „wypojedyńczył" mózg polski również i w tej dziedzinie.
A warto sobie przypomnieć choćby kilka tylko faktów zaczerpniętych z „Tajnych
Archiwów", jak je nazywa Posadzy, naszych dziejów ojczystych, które wykazują
tak substancjalnie niemal zadzierzgnięty węzeł między historycznym poczynaniem,
a korzeniem religijnym w naszych dziejach.
„Bitwa pod Grunwaldem to wielka uroczystość religijna.
Wojsko spowiada się, komunikuje i śpiewa Bogurodzicę."
„Jan Zamoyski, leżąc krzyżem przed obrazem Matki Boskiej, gotuje się na
sejm elekcyjny po śmierci Stefana Batorego".
* *
,,A piętnastego roku panowania Tyberiusza cesarza, gdy Poncjusz Piłat rządził
Judeą, a Herod był tetrarchą Galilei, a Filip, brat jego, tetrarchą Iturei krainy
Trachonu, a Lizaniasz tetrarchą Abileny, za najwyższych kapłanów Annasza i
Kajfasza, stało się słowo Pańskie do Jana, Zachariaszowego syna, na puszczy. I
przeszedł całą krainę nadjordańską, opowiadając chrzest pokuty na odpuszczenie
grzechów, jako napisane jest w księdze mów Izajasza proroka:.»Głos wołającego
na puszczy; Gotujcie drogę Pańską, czyńcie proste ścieżki Jego. Wszelka dolina
będzie wypełniona, a wszelka góra i pagórek będzie poniżony i krzywe miejsca
będą proste, a ostre drogami gładkimi. I ujrzy wszelkie ciało zbawienie Boże«".
(Ewangelia na niedzielę IV Adwentu)
(Łuk 3, 1—6)
121
Na dzień 22 grudnia
122
formalnych, w których łamanie kardynalnych praw kościelnych nie było nowizną
— a jednak zaakcentował katolicyzm życia państwowego Polski jak rzadko który.
Jaki jest mój stosunek do katolicyzmu? Czy katolicyzm jest dla mnie tylko
pytanjnikiem? Czy jest tylko zagadnieniem ,,politycznym"? Czy jest jedynie religią
na równi z innymi religiami? Czyje świadectwo o roli i znaczeniu katolicyzmu
silniej do mnie przemawia — świadectwo polskich „Rosenbergów" i twórców
„dziejów bez dziejów", czy też świadectwo polskich Dmowskich i Piłsudskich?
* *
Jestem częścią. —
Jestem częścią rodziny, jestem częścią Ojczyzny, jestem częścią ludzkości —
jestem częścią coraz to większych całości.
Świat całości nie kończy się atoli na ziemi. Świat całości obejmuje więcej niż
światy dostrzegalne okiem. Świat całości sięga aż w zaświaty. Obejmuje
wszystkość. I tak jak jestem cząstką tego świata, którym jest nasz wszechświat, i
wszystkich jego całości, tak też jestem cząstką — zaświata i wszystkich jego
całości.
Jestem cząstką zaświatów — jak przedziwnie to słowo brzmi. Kiedy się wmyślę w
dziwy świata spirytystycznego — i pomyślę, iż jestem cząstką świata, o który świat
spirytyzmu potrąca — to mam jakby namacalne doświadczenie tej rzeczywistości,
którą wyraża ta teza.
Kiedy się wmyślę w świat zjaw, w świat objawień, w świat pozaczasowych i
pozaprzestrzennych zjawisk telepatyjnych, to mi się horyzont odkrywający rąbek
rzeczywistości zaświatów rozdala i rozprzestrzenia. Zwierzę nie posiada zdolności
wczucia się w ten świat. Ja ją mam, ja ją posiadam, ja mogę siebie poczuć cząstką
nietylko świata, ale i zaświata.
Kiedy się wpatruję w lica zmarłego towarzysza drogi, kiedy się wpatruję w
milczący spokój śmierci tego, ,,który odszedł", kiedy się staram poprzez wid jego
milczenia odejść tam, kędy on podążył — to czuję przedsmak tej rzeczywistości,
która się kryje w treści tych kilku niepozornych słów: jestem cząstką zaświatów.
Czym się kiedyś wczuwał w zaświaty? Czym się wmyślał w ten świat, którego
jestem cząstką? Czym siebie poczuł częścią jemu przeznaczoną? Jemu już żyjącą?
Policzę wszystkie swoje ,,przeżycia" tyczące się rzeczywistości zaświatów. Policzę
wszystkie swoje przeżycia religijne.
Zdam sobie sprawę z wpływu, jaki mają na moje życie codzienne. Z wpływu, jaki
mieć powinny.
* *
*
123
„A był mąż spośród faryzeuszów, imieniem Nikodem, książę żydowski. Ten
przyszedł do Jezusa w nocy, i rzekł Mu: »Rabbi, wiemy, żeś przyszedł jako
Nauczyciel od Boga, bo nikt takich cudów czynić nie może, jakie Ty czynisz,
jeśliby Bóg z nim nie był«. Odpowiedział Jezus, i rzekł mu: "Zaprawdę, zaprawdę
mówię tobie: Jeśli się kto na nowo nie odrodzi, nie może oglądać królestwa
Bożego". Rzecze do Niego Nikodem: »Jakże się może człowiek rodzić, będąc
starym? Czy może napowrót wejść w łono matki swojej i odrodzić się?«
Odpowiedział Jezus: "Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci: Jeśli się kto nie odrodzi z
wody i z Ducha Świętego, nie może wejść do Królestwa Bożego. Co się narodziło
z ciała, ciałem jest, a co się narodziło z Ducha, duchem jest. Nie dziwuj się, żem ci
powiedział: Potrzeba się wam znowu narodzić. Duch tchnie, kędy chce, i głos jego
słyszysz, ale nie wiesz, skąd przychodzi, i dokąd idzie; tak jest z każdym, który się
narodził z Ducha«".
(Jan 3, 1—8)
*
124
Na dzień 23 grudnia
* *
*
„A jak za dni Noego, tak będzie i przyjście Syna Człowieczego. Albowiem jak we
dni przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali, aż do owego dnia,
którego Noe wszedł do korabia, i nie poznali, aż przyszedł potop i zabrał
wszystkich, tak będzie i przyjście Syna Człowieczego. Wtedy będą dwaj na roli;
jeden będzie wzięty, a drugi zostawiony. Dwie mielące w młynie; jedna będzie
wzięta, a druga zostawiona. Czuwajcież tedy; albowiem nie wiecie, której godziny
Pan wasz przyjdzie. A to wiedzcie, że gdyby wiedział gospodarz, której godziny
złodziej przyjdzie, czuwałby, a nie pozwoliłby włamać się do domu swego. Przeto
i wy bądźcie gotowi, bo o godzinie, której nie wiecie, Syn Człowieczy przyjdzie".
(Mat 24,37—44)
*
128
Na dzień 24 grudnia
129
wolnych plemion słowiańskich czy wolnych dzielnic lub miast nie zdoła odmienić
obowiązującej treści tej wiązy. —
Opłatek idzie wkrąg. Wkrąg z nim bieży kolęd głos.
Czy jest na świecie całym coś z czymby porównać można było polskich kolęd siłę,
słodycz i wymowę. W nich sobie dłoń podaje Polska cała. W nich śpiewa dusza na-
szych dziejów swą najrzewniejszą, wiekopomną, dziejotwórczą pieśń.
Chciwym słuchem — dzisiaj więcej niż kiedykolwiek — wpijam się w starodawny
dźwięk najpoważniejszej z naszych kolęd, w dźwięk poloneza nad polonezy króla
Władysława IV, w żarliwe tony:
„W żłobie leży,
Któż pobieży
Kolędować Małemu..."
Piersią żołnierską chwytam melodię królewskiego marsza, w którym drży cały
Wiedeń Sobieskiego, cała wielkość gasnącej Rzeczypospolitej:
„Mędrcy świata, monarchowie,
Gdzież spiesznie dążycie?" —
Sercem łez pełnym nucę Largo-dolce z Scherza h-moll wielkiego pieśniarza łez i
bólu, mistrza tonów, naszego Szopena:
,,Lulajże, Jezuniu, lulajże, lulaj,
A Ty Go Matulu w płaczu utulaj..."
To śpiewa Polska cała. To snuje się Słowackiego „złota nić" przez dzieje narodu.
To dokonany wielki jednolity ciąg dziejowy poprzez pieśń. To w i ą z a jest
pokoleń, których całość nie wymiera, mimo iż jednostki giną i wieki nie
powracają.
Kiedy Mickiewicz w Dziadów Części III każe rozlegać się w dali cichej muzyce
kolędowej, to nie ulega kaprysowi artystycznemu — lecz wstawia siebie i dzieje
Wilna w tę nić, w tej złotej przędzy nieśmiertelną moc.
130
Wiąza wszystkich warstw, wszystkich dzielnic, wszystkich pokoleń. Wiąza
wszystkich na ziemi Polaków. Wszystkich na ziemi „ludzi dobrej woli". Opłatek
— symbol w i ą z y — idzie w krąg.
* *
131
Dotyka duszy niby miękką macierzyńską dłonią złoty wigilijnej gwiazdy blask
sączący nadzieję — dotyka miażdżącą dłonią krwawy rozbłysk ludzkiej
przemyślności i techniki wojennej — i sączy rozpacz.
Gwiazda wigilijna — i obie strony wojujące, jakież to charakterystyczne
zestawienie, ilustrujące walkę idei i potęg ideowych, które się w czasach obecnych
i na naszych oczach dokonywa. Gwiazdy betlejemskiej nie milknący blask — i
dwie te, w śmiertelnych zapasach zmagające się potęgi, które rozpostarły się
swymi zwolennikami poprzez cały ziemski glob. W tych trzech tak jaskrawo w
wieczór wigilijny odcinających się od siebie światach — odbijają się w
krańcowym ujęciu trzy zasadnicze kierunki współczesnej myśli ludzkiej:
indywidualizm — totalizm i — uniwersalizm.
Jak trudno w tej chwili oderwać własną myśl od swoich i bliskich i wszcząć
rozpatrywania nad istotą tej trójcy potęg i zasad ideowych.
A jednak nie dana jest nam inna droga na powrót do Kraju, wolności i swoich —
niż ta: „Kto z was straci duszę swoją — odnajdzie ją".
* *
*
,,I stało się w owe dni, wyszedł dekret od cesarza Augusta, aby spisano wszystek
świat. Ten pierwszy spis dokonany został przez wielkorządcę Syrii, Cyryna. I szli
wszyscy, aby się dać zapisać, każdy do miasta swego.
Poszedł też Józef z Galilei, z miasta Nazaret, do Judei, do miasta Dawidowego,
które zowią Betlejem, dlatego, że był z domu i pokolenia Dawidowego, aby dać się
zapisać z Maryją, poślubioną sobie małżonką brzemienną. I stało się, gdy tam byli,
wypełniły się dni, aby porodziła. I porodziła Syna swego pierworodnego, a uwinęła
Go w pieluszki i położyła Go w żłobie, bo nie było dla Nich miejsca w gospodzie.
A byli w tejże krainie pasterze czuwający i odbywający straże przy trzodzie swojej.
A oto Anioł Pański stanął przy nich, a jasność Boża zewsząd ich oświeciła, i zlękli
się bojaźnią wielką. I rzekł im Anioł: »Nie bójcie się; bo oto powiadam wam
wesele wielkie, które będzie wszystkiemu ludowi, bo się wam dziś narodził
Zbawiciel, który jest Chrystus Pan, w mieście Dawidowym. A ten znak dla was:
Znajdziecie niemowlątko uwinione w pieluszki i położone w żłobie«. A nagle
zjawiło się z Aniołem mnóstwo wojska niebieskiego, wielbiąc Boga i mówiąc:
»Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli«".
(Ewangelia z „Pasterki”)
(Łuk. 2, 1—14)
*
132
Na dzień 25 grudnia
* *
*
Rok 1793 i rok 1917 — jakie to dziwne lata, kiedy je zestawić ze sobą, lub gdy
zapytać o ich pozytyw.
Kiedy nie tak dawno temu zapytano mędrca chińskiego, coby też sądził o Wielkiej
Rawolucji Francuskiej, coby sądził o jej założeniach, a zwłaszcza o wpływie,
dodatnim czy ujemnym, jaki wywarta na bieg dziejów całej ludzkości —
134
odpowiedział po długim namyśle, że jeszcze nie czas wydać definitywny sąd o tym
dokonaniu myśli i woli ludzkiej. Albowiem — tak uzasadnił swoją odpowiedź —
to, co nam patrzącym się na Rewolucję Francuską z oddali 150 lat wydaje się może
dobrym, to w perspektywie dziejów może okazać się zgubne i złe.
Gdyby — w przeciwstawieniu do tego pytania — zapytać się kogokolwiekbądź z
mędrców tego świata, jakimby sądem ocenić należało rewolucję bolszewicką i jej
założenia, względnie dodatni czy ujemny wpływ wywołanych przez nią fal dziejo-
wego poczynania—sąd chyba wszystkich byłby nie tak bardzo różnorodny, mimo
iż nas dzieli od niej niewiele ponad ćwierć wieku.
Cobykolwiek nie powiedziano o tych dwóch rewolucjach — wiekom, które po nas
będą czytały ich bez obsłonek podaną krwawą historię, wydawać się będą
niezrozumiałe. Potomkowie nasi zrodzeni w nowej P a x R o m a n a, P a x
P a n - t e r r e n a niedowierzać będą opowiadaniom bardów o milionach niewinnych
zamordowanych w najpotworniejszy sposób. Przesadą nazwą i chełpiącym się
cierpiętnictwem poematy pisane o obozach śmierci i filmy wyświetlające ból
obozów koncentracyjnych. Dziki zwierz, powiedzą, mógłby tak żywcem
rozszarpywać swą zdobycz, ale nigdy nie człowiek człowieka. Nigdy nie naród
naród.
Rok 1793 i rok 1917 — jak do złudzenia podobne są te lata w swoim przebiegu, a
jak znowu ideologicznie rozpatrywane krańcowo rozbieżne. Jak prowadzą obydwa
do wyłączających się w pełni haseł i założeń, a jak mimo to znać po ich owocach
jedną i tę samą tajną rękę szatańsko-perfidnie nimi kierującą. Jeden i ten sam
nieujawniający się mózg ich dziejotwórstwa. Latami rewolucyj są oba. Rewolucyj
nie tyle gospodarczych i politycznych, chociaż takby się naogół wydawać mogło
powierzchownemu badaczowi, ile właśnie światopoglądowych i nawskroś
ideologicznych.
Rok 1793 to rok rewolucji indywidualizmu. „Wolność, Równość i Braterstwo" —
to hasła jego światopoglądu. Hasła światopoglądu indywidualistycznego. Rok 1917
to rok rewolucji totalizmu. „Niewolność, nierówność, nienawiść"— to założenia
jego wszystko pożerającego totalistycznego systemu.
Jakkolwiekby bielić czy czernić te hasła i lata, poza owe dwa mianowniki w ich
określaniu nie wyjdzie nikt. Cała dialektyka materialistyczna Marksa, cały dorobek
filozoficzny Encyklopedystów nic tu nie wytłumaczy na lepsze a wykazuje
jedynie i podkreśla właściwe podłoże i dokonany przez ideologię rozkład
społeczeństwa.
Analiza zaś tych haseł i założeń musi zreflektować i zastanowić nawet nowicjusza
w dziedzinie zagadnień społecznych. Nie pozwala ślepo kroczyć pod ich
sztandarem. „Bezwzględna wolność i równość — powiedział już Saint-Simon —
to krwiożercze głupstwo". A braterstwo zrodzone z takiej wolności i równości to
jedynie „h o m o h o m i n i l u p u s".
Odwrocie tych haseł to „demokratyczny" Katyń i „oswobodzona" przez Wschód
Europa. O braterstwie takich środowisk lepiej chyba nie wspominać.
Jeżeli wymiot chorego organizmu należy nazwać czymś „wielkim", to taką
wielkością wielkie są właśnie rewolucje. To jest ich pozytyw. Tyle przyniósł cały
135
ich przewrót idealistyczny ludzkości. To jest cały ich geniusz. Wymiot. Pozatem są
triumfem bestii w człowieku, a deptaniem tego, co jest jego godnością. Są
szczytem wielkich zboczeń, i anomalij psychicznych, aż do obłędu perwersji
włącznie.
I tylko chodząca przewrotność mogłaby się posunąć do twierdzenia, że wielkość
męczenników, których zrodził szalejący bestializm rewolucyjny, jest wielkością i
chlubą wieńczącą rewolucje same w sobie.
Rok 1793 i rok 1917.
Okres świąt Bożego Narodzenia przypomina nam rok inny, zgoła niepodobny do
tych dwóch, a w pełni uwydatniający to, o co tamte udawały, że walczą —
przypomina rok I—y naszej ery. Kiedy je zestawić — te trzy już daty — nie
podobna, nie dostrzec jak bardzo się odcinają od siebie, jak przerażająco dziwnie
zbiegają się w tym, w czym się rozchodzą.
Tu i tam lala się krew — tylko że w I—ym roku naszej ery lała się krew rzezanych
niewiniątek toczona nie przez jej założyciela, lecz przez satrapę, który szukał jak
go zgładzić. Tu i tam głoszono równość — tylko że rewolucje szły ścinaniem
głowy i równaniem w dół ku materialistycznej równości; a Chrystus szedł budzić i
stwarzać zrównanych w synostwie Bożym: „Jeden jest Ojciec wasz — wy wszyscy
braćmi". Tu i tam głoszono wolność, tylko że rewolucje szły ku zbrodniom
swawoli, a tam głoszono wolność trzymającą się wiązań prawdy, „Prawda wyzwoli
was". Tu i tam śpiewano hymny Bogu, tylko że rewolucje szły w bluźnierstwach a
tu rozlegało się „Hosannah", „Chwała".
Rok 1793 i rok 1917 — a I-y naszej ery.
Nie.
Nic nie posiadają istotnościowego, coby im było wspólne. I kłamie ten co głosi, że
rok pierwszy naszej ery jest dniem narodzin spersonifikowanego indywidualizmu.
Oszukuje — świadomie czy nieświadomie — kto naucza, iż rok ten dniem był
narodzin uświęconego totalizmu i zrealizowanego idealistycznego komunizmu.
Nieprawdą jest, że w dniu tym anioły głosiły: Wolność, Równość i Braterstwo
Rewolucji Francuskiej, nieprawdą, że Ewangelia dziś głoszona była zapowiedzią i
zarodnią haseł rewolucji komunistycznej.
„Rok pierwszy naszej ery, rok" — jak go ogłasza corocznie w czasie wieczerzy
wigilijnej Martyrologium Romanum —
„5199-ty od zarania dziejów, kiedy to Bóg we Wszechpoczątku uczynił niebo
i okrąg ziem;
rok 2759 od dni potopu;
rok 2015 od urodzenia Abrahama;
a 1510 od wyjścia Izraela z Egiptu, kiedy to Mojżesz im
hetmanił ;
rok 1032 od namazania Dawida królem;
rok 65 - go tygodniokresu przepowiedni Daniela Proroka;
rok 194 - y Olimpiady; a 752 - gi od założenia Rzymu;
136
rok 42 - gi panowania Oktawiana Augusta, kiedy to pokój wielki ustalił się po
wszystkiej ziemi" —
ten rok - jest rokiem spełniającego się nadprzyrodzenie „uniwersalizmu". Jest jego
„pełnią czasów", jak mówi Pismo św. Jest rokiem dokonywującej się ku
nadczłowieczeństwu ewolucji uniwersalistycznej. Jest zapowiedzią jej
poczynających się wypełnień. Pierwszą wielką i niedwuznaczną wypowiedzią jej
zasad i założeń.
„Związanie z Bogiem, Sprawiedliwość przez Boga i Miłość w Bogu" — oto
radosny trójdźwięk, z którym wstępuje, na widownię dziejów Ten, od którego
liczyć się pocznie czas na nowo. Aż dziw, że tak trudno było je dostrzec, i że tak
łatwo rewolucjom udało się podsunąć ludzkości ich krańcowe wypaczenia.
Ewangelia którą śpiewają nieba heroldując do czasu Bogu-Dziecinie jest
niedwuznaczna pod tym względem.
„Chwała Bogu na wysokości" - to jest pierwsze, co głoszą anielskie zastępy.
Chwała ma być oddana „Bogu". To jest najpierwsze. Chwała Bogu nie ziemskiemu
— ale „na wysokości". To jest najistotniejsze. A to znaczy „wiąza" z Bogiem.
Trzymanie z Nim. Poddanie i wiązanie się z Nim.
„A na ziemi pokój" — wieszczą jako drugi czynnik swej radosnej nowiny
słuchającym je pasterzom. „Pokój" — tzn. pokój, o którym mówi psalmista Pański,
iż jest „dziełem sprawiedliwości". Opus iustitiae pax. Pokój owocem i skutkiem -
sprawiedliwość zasadą i początkiem. Sprawiedliwość! Sprawiedliwość — nie
miłosierdzie. Sprawiedliwość — nie równość. Sprawiedliwość — nie siła i gwałt. I
znowu sprawiedliwość nie ludzka, sprawiedliwość w oczach ludzi i kupiona od
ludzi — ale sprawiedliwość głoszona przez anioła zwyż. Sprawiedliwość
objawiona i udzielona łaską przez Boga.
Wiąza i sprawiedliwość — to dwoje, „ale z tych trojga większa jest miłość".
Miłość czyli „dobra wola" - jak kończą swój śpiew anioły. Dobra wola — czyli
dynamizm najbardziej wewnętrzny a świadomie działający i docelowo szalejący w
każdym z nas. Miłość, „dobra wola" — czyli punkt archimedesowy i dźwignia,
które mają wyważyć antyczny świat. „Dałeś nam wszystko, co dać mogłeś Panie"
śpiewa w swym psalmie Miłości Krasiński — „dałeś dóbr swych największe, dałeś
dobrą wolę". „Nie podobna cokolwiek znaleźć na świecie, owszem niepodobna
zgoła pomyśleć cokolwiek, nawet jako możliwe, co bez zastrzeżeń jakichkolwiek
mogłoby być uznawane za „dobre" jak tylko jedynie dobrą wolę" — tym rozsła-
wionym zwrotem zaczyna Kant swą Metafizykę Obyczaju.
Wiąza i wiązanie z Bogiem, sprawiedliwość przez Boga i miłość w Bogu — to
uniwersalistyczne trisagion, trójświęty śpiew Nocy Najświętszej.
Zestawię sobie raz jeszcze te trzy daty naszej ery — rok 1793, rok 1917 i jej rok
I—szy. Promieniami niby strzałami godzącymi w cel połączę wszystkie lata i
wielkie daty ery przedchrystusowej z pierwszym rokiem C h r i s t i n a t i, jako z
centrującym je wszystkie ośrodkiem i zwornikiem — promieniami niby
odpryskami zbaczającymi z drogi połączę rok 1793 i rok 1917 z tymże rokiem I—
szym — i będę usiłował stanąć myślowo we właściwym punkcie wyjścia na dalszą
drogę dziejową dla mej ojczyzny; będę usiłował pchnąć swoją wolę na pnące się
percie wojującego uniwersalizmu a strzec się gubiących się wśród dziejów
bezdroży, indywidualizmu i totalizmu; będę usiłował stanąć na właściwej
odskoczni światopoglądowej wiodącej naród mój ku wielkości wedle prawdy — a
nie ku błędom wedle wielkości.
* *
*)
Rewolucja — rewolucjonizm — rewolucjonista.
Hasła! — Okrzyki! — Pytajniki!
Chrystusa także ogłaszano — ileż to razy! — „rewolucjonistą".
Kiedy nie tak dawno temu zapytano mędrca chińskiego, co by też sądził o
znaczeniu i dokonaniu Wielkiej Rewolucji Francuskiej z 1789 roku; co by mniemał
o wartości jej założeń, a zwłaszcza o istotnym wpływie, dodatnim czy ujemnym,
jaki wywarła niezaprzeczalnie na bieg dziejów ludzkości — odpowiedział po
niemałym namyśle, że jeszcze nie czas na wydawanie definitywnego osądu o
owym dokonaniu społecznej myśli i woli ludzkiej. Albowiem — tak starał się
uzasadnić swoją odpowiedź — to, co nam patrzącym się na dzieje Rewolucji
Francuskiej z perspektywy lat niemal dwustu może się wydawać pozytywne i
społecznie zbawcze, to w kryteriach historiozofii wieków może okazać się nawet
zgubne i złe.
138
Oprowadzał mnie w latach pięćdziesiątych po Paryżu mój były kolega
gimnazjalny, dziś ś.p. ksiądz prałat Wiktor Grzesiak. Pokazywał imponujący
gmach byłej rezydencji królewskiej. Na jej zaś środkowym gzymsie wskazał zna-
cząco wyryte w kamieniu trzy podstawowe hasła Rewolucji Francuskiej: Wolność
• Równość • Braterstwo. Popatrz dobrze! — rozbudzał uśpiony krytycyzm.
Pomiędzy poszczególnymi wyrazami owych haseł, jak widzisz, jest umieszczana
stale wyraźna „kropka" kulista. Wiesz, jak to Francuzi czytają?! Liberté — point!
Egalité — point! Fraternité — point! To znaczy w tłumaczeniu: Wolności — ani
okruch! Równości — ani krzty! Braterstwa — tylko wyraz.
Może to i przesada — podobne odczytywanie wyrytych haseł. Ale przecież nie kto
inny, tylko głośny krytyk kapitalizmu Saint Simon doszedł w swoich analizach ha-
seł Rewolucji Francuskiej do kapitalnego wniosku, głoszącego ni mniej, ni więcej,
tylko że: ,,Bezwzględna wolność i równość — to krwiożercze głupstwo".
Braterstwo znowu zrodzone z podobnie pojętej ,,wolności" i ,,równości" to, jak
poświadcza historia, nie takie dalekie od znanego powiedzenia: Homo homini
lupus — człowiek człowiekowi wilkiem.
Tyle nam daje w historycznym swym testamencie ideologia zwycięskiego
indywidualizmu, kiedy jej założenia analizować i realizować z całą
bezwzględnością i aż do ostatnich, przez ich rygorystyczny tenor postulowanych,
konsekwencyj.
Odwrotnością tychże haseł, ich naprawą oraz sanacją ich konsekwencyj, miała być
w naszym wieku nie mniej "wielka" i nie mniej krwią znaczona rewolucja, jakiej
się podjął i jaką zrealizował tak zwany ,,narodowy socjalizm" Adolfa Hitlera.
Cokolwiek by powiedziano o ewentualnych osiągnięciach gospodarczych tego na
wskroś totalistycznego kierunku ideowego, nie wytłumaczą nam one nigdy i nie
usprawiedliwią ani o cal krwią i bólem pisanej historii, jaką sami przeżywaliśmy,
spowodowanej przez owego dziejowego potwora. Potomkowie nasi, zrodzeni w
jakiejś nowej ,,pax romana", nie dowierzać będą opowiadaniom bardów o
milionach niewinnie zamordowanych w najpotworniejszy sposób. Przesadą nazwą
i chełpiącym się cierpiętnictwem poematy pisane o obozach śmierci oraz filmy
ukazujące ból obozów koncentracyjnych.
Rewolucja liberalistycznego indywidualizmu — i rewolucja absolutystycznego
totalizmu!
Czy jest w czym wybierać?!
Tylko chodząca przewrotność mogłaby się bowiem posunąć do twierdzenia, że
wielkość męczeństwa i męczenników, jaką zrodził szalejący bestializm owych
rewolucyj, stanowi porękę stygmatyzującą wielkie zboczenia tychże rewolucyj
oraz pozytyw wynikający z ich podstawowych założeń.
139
Okres świąt Bożego Narodzenia przypomina nam .,rewolucję" odmienną, zgoła
niepodobną do powyższych dwóch, za to w pełni uwydatniającą owe elementy i
założenia, o które tamte dwie udawały, że walczą. Przypomina nam początek
naszej wielkiej, dwa tysiące lat już liczącej ery chrześcijaństwa katolickiego, i
spowodowaną, i zrealizowaną przez nią ,,rewolucję". Kiedy począć zestawiać —
owe trzy już ruchy i moce „rewolucyjne" — niepodobna nie dostrzec, jak bardzo
się od siebie odcinają, jak przerażająco dziwnie zbiegają się w tym, w czym się
rozchodzą.
Tu i tam lała się krew — tylko że w pierwszym roku naszej ery lała się krew
rzezanych niewiniątek, toczona nie przez jej Założyciela, lecz przez satrapę, który
szukał jak Go zgładzić. Tu i tam głoszono równość — tylko że rewolucje
indywidualistyczna i totalistyczna szły ścinaniem głów i równaniem w dół;
Chrystus zaś szedł budzeniem i stwarzaniem zrównanych w synostwie Bożym: Je-
den jest Ojciec wasz Niebieski — wy wszyscy braćmi. Tu i tam głoszono wolność
— tyle że rewolucje indywidualistyczna i totalistyczna powiodły swych
zwolenników aż do obłędu wszelkiej swawoli, podczas gdy Chrystus obdarzał
swych uczniów wolnością kiełznaną wiązaniami prawdy: Prawda wyzwoli was.
Rewolucje indywidualistyczna i totalistyczna — a „rewolucja" stanowiąca
początek i istotę naszej ery!
Cóż posiadają istotnościowego, co by im było wspólne?
Kłamie, kto by głosił, że rok pierwszy naszej ery jest dniem narodzin
upersonifikowanego indywidualizmu. Okpiwa — świadomie czy nieświadomie —
kto by nauczał, iż rok ten dniem był narodzin uświęconego totalizmu. Nieprawdą
jest, iż w dniu tym anioły głosiły „wolność, równość i braterstwo"
indywidualistycznej Rewolucji Francuskiej. Nieprawdą tym bardziej, jakoby
Ewangelia dzisiaj głoszona była zapowiedzią i zarodnią haseł rewolucji to-
talistycznej.
„Rok pierwszy naszej ery, rok — jak go ogłasza corocznie w czasie wieczerzy
wigilijnej Martyrologium Romanum —
5199. od zarania dziejów, kiedy to Bóg we Wszechpoczątku uczynił niebo i
okrąg ziem;
rok 2759. od dni potopu;
rok 2015. od urodzenia Abrahama;
a 1510. od wyjścia Izraela z Egiptu, kiedy to Mojżesz im hetmanił;
rok 1032. od namazania Dawida królem;
rok 65. tygodnio-okresu przepowiedni Daniela Proroka;
rok 194. olimpiady;
rok 42. panowania Oktawiana Augusta, kiedy to pokój wielki ustalił się po
wszystkiej ziemi" —
140
ten rok jest rokiem spełniającego się nadprzyrodzenie „uniwersalizmu". Jest
jego„pełnią czasów", jak mówi Pismo Święte. Jest rokiem dokonującej się ku
nadczłowieczeństwu ewolucji uniwersalistycznej. Jest zapowiedzią jej
poczynających się wypełnień. Pierwszą wielką i niedwuznaczną wypowiedzią jej
zasad i założeń.
„Związanie z Bogiem — sprawiedliwość przez Boga — i miłość w Bogu" — oto
radosny trójdźwięk, z którym wstępuje na widownię dziejów Ten, od którego
liczyć się poczną wieki na nowo. Aż dziw, że tak trudno przyszło ludzkości
przyswoić sobie Jego zbawczą prawdę, i że tak łatwo udało się obydwom
rewolucjom podsunąć społecznościom krańcowe wypaczenia. Ewangelia, śpiewana
przez heroldujące nieba, jest niedwuznaczna pod tym względem.
,,Chwała Bogu na wysokości" — oto z przykazań pierwsze, głoszone przez
anielskie zastępy. Chwała winna być oddawana na pierwszym miejscu Bogu. Oto
współczynnik najistotniejszy. Wszelako nie chwała jakiemuś „bogu" ziemskiemu
— tylko i wyłącznie „Bogu na wysokości". Oto element różnicujący. Oznacza zaś
u podstaw swoich wiązę i związanie z Bogiem. Oznacza świadome uznanie spoiw i
ogniw jednoczących z Nim nierozerwalnie. Oznacza samorzutne poddawanie się
pod dzierzgane przez moce i pozycję „supercentra wszystkich centr" okucia dzie-
jowe oraz zhierarchizowania wszelakich współzależności.
„A na ziemi ludziom pokój" — oto współczynnik wtóry radosnej nowiny głoszonej
przez zastępy nieb nie dowierzającym pasterzom. „Pokój" — to znaczy pokój, o
którym mówi Psalmista Pański, iż jest „dziełem sprawiedliwości". Opus iustitiae
pax. Pokój owocem i skutkiem — sprawiedliwość zaś zasadą i początkiem.
Sprawiedliwość! Sprawiedliwość — nie równość. Sprawiedliwość — nie siła i
gwałt. Ale też sprawiedliwość nie wyłącznie ludzka, sprawiedliwość w oczach
ludzi i kupiona od ludzi — ale sprawiedliwość głoszona przez anioła z wysokości.
Sprawiedliwość objawiona i udzielona łaską przez Boga.
„Wiąza i sprawiedliwość" — to dwoje, ale — wolno chyba w tym miejscu
zastosować słusznie słowa świętego Pawła: — z omawianego „trojga większa jest
miłość". Miłość czyli „dobra wola" — jak kończą swój zaśpiew anioły. Dobra wola
— czyli dynamizm najbardziej wewnętrzny, a świadomie działający i docelowo
zmierzający w każdym z nas. Zasada „miłości" — zasada „dobrej woli" — czyli
właściwy punkt Archimedesowy, który miał wyważyć zbytnio ziemskie założenia
antycznego świata. „Dałeś nam wszystko, co dać mogłeś, Panie — śpiewa w swym
Psalmie dobrej woli Krasiński — dałeś dóbr swych największe, dałeś dobrą wolę".
„Niepodobna cokolwiek odnaleźć na świecie — tymi słowy rozpoczyna Kant swą
Metafizykę obyczaju — niepodobna zgoła pomyśleć cokolwiek, nawet jako
możliwe, co by bez zastrzeżeń jakichkolwiek mogło być uznawane za dobre, jak
tylko i jedynie dobrą wolę".
Wiąza i wiązania z Bogiem — sprawiedliwość przez Boga — i miłość w Bogu: —
to uniwersalistyczne trisagion, trójświęty śpiew Nocy najświętszej.
141
W tym przeto dniu, owej Nocy świętej, warto sobie szczególniej uzmysłowić, iż
światopogląd uniwersalizmu (nie system oczywiście tutaj niedokończenie
formułowany) posiada swego właściwego Proroka, wielkiego swego Wyznawcę i
Nauczyciela, niezrównanego poprzez drogi dziejowe Przywódcę, glorią
męczeństwa zwieńczonego Realizatora wszechludzkiej uniwersalności.
„Twoje państwo i poddaństwo jest świat cały, o Boże!
Tyś polny kwiat, czemu Cię świat nie chce przyjąć, choć może?"
Zestawię sobie raz jeszcze wymowę trzech owych rodzajów rewolucyj —
indywidualistycznej, totalistycznej i uniwersalistycznej — jak mi je podaje księga
niemylnej historii. Promieniami, niby strzałami godzącymi w cel, połączę
nasamprzód wszystkie wieki i wielkie ich daty z ery przedchrystusowej, z
obchodzonym tej Nocy pierwszym rokiem Christi nati — „od narodzenia
Chrystusa" — jako z centrującym je wszystkie ośrodkiem i zwornikiem; z kolei
zygzakami, niby odpryskami zbaczającymi z wytkniętej przez Chrystusa drogi,
połączę szlaki i dzieje wspomnianych rewolucyj indywidualistycznej i totalistycz-
nej, by porównać je z unoszącą się ponad nimi — jakby niedostępnie i
nieosiągalnie — gwiazdą Betlejemską i wskazanym przez nią szlakiem dziejowym.
W obliczu zaś wynikającego z tych powiązań i wdrażającego mi się nieuniknienie
trójrozdroża historycznego — indywidualizmu, totalizmu i uniwersalizmu
chrześcijańskiego — pocznę coraz to dogłębniej ukierunkowywać się myślowo co
do właściwego punktu wyjścia i co do drogi dziejowej, jaką, wspólnie z innymi,
miałbym wyznaczyć umiłowanej swej Ojczyźnie. Pocznę urabiać swoją wolę i
swój charakter społeczny według założeń i prawideł ideowego uniwersalizmu,
wyzwalając się systematycznie z pęt i wiązań bezdroży indywidualistycznych i
totalistycznych. Połączę urok i blaski gwiazdy Betlejemskiej z istotą Polaka, by tak
powieść naród swój ku wielkościom wedle prawdy — przenigdy zaś ku błędom
wedle wielkości. *)
*)
Tekst zawarty między gwiazdkami pochodzi z II-go wydania (przyp.red.)
* *
*
Chrystus nam się narodził!
Pójdźmy— pokłońmy się Jemu.
Wstańmy —pieśń chwały zanućmy Panu.
Hymn ponad hymny śpiewajmy Bogu Zbawieniu naszemu.
Nim się objawi Oblicze Jego ubiegnijmy blask Pański w wyznawania słowach
i rozgłosem psalmów napełnijmy okrąg ziemi.
Albowiem Bóg nasz Pan jest nad Pany;
i jako Król przeogromny ponad wszystkie bogi;
i nie powie nikt z ludu mu oddanego: odtrącił nas Pan. —
142
Jego bowiem jest ziemia od krańców aż po krańce —
a niedostępność jej szczytów zagubiła się w przepaściach Jego spojrzeń.
On bo jedynie Panem jest mórz,
na marach nicości rozfalował niezmierność ich wód
*
*)
Tłumaczenie autora książki (przyp. red.)
143
Na dzień 26 grudnia
144
„Gdybym mówił językami ludzkimi i anielskimi, a miłości bym nie miał: stałbym
się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. I chociażbym miał dar proroctwa, i
znał wszystkie tajemnice i wszelką umiejętność; i choćbym miał wszystką wiarę,
tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, to niczym jestem. I choćbym
wszystkie majętności moje rozdał na żywność ubogich, i choćbym wydał ciało
moje tak iżbym gorzał, a miłości bym nie miał; nic mi to nie pomoże" (I Kor.
13,1,3).
Opłatek idzie w krąg —
a z nim kielich miłości.
Jaką potęgą bije ku nam jej wiew z Wigilii Chłopów Reymonta, gdzie ,,cicho się w
izbie stało, ciepło, serdecznie, nabożnie i tak uroczyście, jakby między nimi leżało
to święte Dzieciątko Jezus". Jaką jednością i klasycyzmem przeziera z wigilijnych
obrazów wziętych z życia naszej szlachty, gdzie chwila Wigilii, to chwila
„narodowego święta, o którym żaden Polak nie zapomina", i gdzie Polak, wieczny
pielgrzym, mówi ustami Pułaskiego o opłatku „Gdy w Polsce rozłamiesz go kiedyś
z braćmi, przypomnij mnie i Trenton". Jakim tchnieniem przemożnej i niezwy-
ciężonej łaski, która kruszy najzatwardzialsze serca, wieje ku nam z pamiętnej,
opisanej przez Zofię Kossak, Wigilii na Pawiaku 1942 roku, gdzie „Łopot
anielskich skrzydeł... przeniknął grubą powłokę Oberscharführera Bürckla i poraził
kata echem jakichś prawd dawno zapomnianych" w chwili, gdy „ludzie skazani na
śmierć, ludzie skatowani, których gnijące rany powstałe z pobicia, cuchnęły nie do
zniesienia, czyniąc człowieka ohydnym sobie samemu, ludzie, którym się zdawało,
iż są duszami potępionymi — witali opłatek... niby stwierdzenie, że Bóg o nich
całkiem nie zapomniał".
Jak blednie w atmosferze tych Wigilii cała czczość i bezpłodność hasła ,,walki
klas" szerzonego przez szkołę marksizmu. Jak razi, jak nieprawdopodobnie
śmieszy w obrębie władnącej powszechnie Miłości, która tak bezprzykładnie
harmonizuje wielkich z małymi i małych z wielkimi — wielkie larum
międzynarodowogo „braterstwa". Jak milknie wobec przesłodkiej dyktatury
miłości królującej w „tę świętą noc" — dzikość i śmiercionośność „dyktatury"
zarówno tyrana, jak i proletariatu.
Opłatek — symbol m i ł o ś c i — idzie w krąg.
* *
145
prawidłowo sobą powodować na płaszczyznach tej trójkierunkowości, jak i
społeczeństwo, jak i naród. Wszystko, co obdarzone wolną wolą, może się nasycić
i upoić każdym z tych trzech kierunków aż po brzeg.
Spełnienie pragnień indywidualistycznych — to Max Stirner. „Ja" i tylko „ja" — a
inni o tyle tylko, o ile dla mnie. Każdy sobie — i byle jak najwięcej — ale „dla
siebie" tylko — ruchem odśrodkowym — w bezmiar osobistych szałów.
Spełnienie pragnień totalistycznych — to Huxleya Nowy wspaniały świat. Każdy
jest wchłaniany — i tylko wchłaniany przez całość społeczną. Nikt nie ma dla
siebie nic. Nikomu w niczym nie wolno być sobą. Każdy jest tylko w całości,
wyłącznie dla całości, każdy jest zerem całości, które krągłością swej pełni jest po
to tylko, by całość powiększyć o swoje nic.
Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, iż błąd uważa, że tylko kresy jemu
właściwych tęsknot są wielkie i że tylko krzyk jemu hołdujących dusz może
buchać szalejący. Indywidualizmowi się zdaje, że tylko tęsknot indy-
widualistycznych ramiona są bezkresne i idą ku wiosnom nie zaznanym nigdzie
indziej, że one jedne są bezdalą, bezmiarem i bezdnem coraz to większych
nienasyceń, coraz to bardziej rozwielmożniających się i coraz to gwałtowniejszych
poruszeń.
Totalizm wmawia światu, że tylko on jest ogromem, tylko on monolitem, tylko on
żywiołem tłoczącym w sobie wszystkie wulkany rozgorzałych tęsknot, wszystkie
krzyki zazębiających się wzajem nie ukojonych niczym pragnień.
,,P o o w o c a c h i c h p o z n a c i e i c h "
Kto zbierać będzie figi na ostach? — albo dosyt dojrzałych owoców na cierniach?
„Człowiecze, bacz —
146
się dosytów, końcem znaczonych trwań, żaden odprysk i odbieg tego co zwiemy
życiem i użyciem.
Jednego tylko echa w okręgu świata odgłos zdolen zaspokoić duszy krzyk —
jednego tylko pokarmu i dobra zawartość zdolna nasycić jej głody — jeden tylko
szczęścia bezkompromisowego szał możny jest wypełnić jej brzegi i szukania jej
ramion, możny rozśpiewać pustki, które drąży w duszy gorycz całożyciowego
doświadczenia.
Centrum centr wszelakich; dobro dóbr mieszczące w sobie wszystkość szczęścia;
odpowiedź wszechodpowiedzi płynąca z bezkresu osobowościowej wieczności.
A tym jest Bóg uniwersalizmu.
Bóg totalizmu, bóg totalistycznego panteizmu, jest jak Buddha, jak Moloch. Pożera
własne swe dzieci. Bóg indywidualizmu pisze się przez małe ,,b". Jest jak Lucyper,
jak Faust — spersonifikowaną pustką skończoności realizującą się w osobistym
„ja" poszczególnych jednostek.
Jeden tylko Bóg uniwersalizmu jest Bogiem ,,w duchu i w prawdzie". Jeden tylko
Bóg uniwersalizmu jest szałem i szczęściem, i ciszą, i upojeniem. Jeden tylko Bóg
uniwersalizmu jest jak mocarz i jak olbrzym, i jak pierś, i jak wiosna, i jak łono
tego wszystkiego, co rajem się jawi w naszych snach.
Tu jest kres jedyny i rzeczowy naszych tęsknot. Tu biegun i przystań wszystkich
krzyków ludzkości, którymi z morza dziejów, z rozpętania fal, woła w
przestworza, ku gwiazdom lub ku piekłom; tu czekające, tulące łono wszechmatki,
wszechojca. —
Tu — w objawionym nam dziś Bogu uniwersalizmu. Tu — w Jego
wypowiedzianym w czasie Słowie wszechmownym.
Tu — w Chlebie nam danym na nasze głody metafizyczne i w Krwi upajającej
upojeniem przekraczającym wszystko co jest wyłącznie zmysłem i ciałem i
całkowicie nie uwznioślone duchem.
„Cóż masz niebo nad ziemiany
Bóg porzucił szczęście swoje,
Wszedł między lud ukochany
Dzieląc z nim trudy i znoje" —
Czyż takim mógłby być bóg indywidualizmu czy totalizmu?
A Bóg uniwersalizmu jest jeden — jak jednym jest centrum całości.
„W starych księgach — opowiada nam ciekawie historyk żydowski Józef Flawiusz
w swej Wojnie żydowskiej — w księgach, które zowią świętymi wyraźnie było
powiedziane, że w tym czasie będzie mąż, który, wyszedłszy z Judei, obejmie
panowanie nad całym światem."
147
„Wszyscy byli przekonani — głosi Tacyt w księgach historycznych — że,
opierając się na dawnych przepowiedniach, właśnie Wschód wywyższy się ponad
inne narody, i że niebawem z Judei wyjdą ci, którzy zawładną światem."
„Na całym Wschodzie — pisze Swetoniusz — panowało dawne i ustalone
przekonanie, że przeznaczone jest, i że około tego czasu wyjdą z Judei ci, którzy
zawładną światem."
A Cycero w swym dziele o Rzeczypospolitej maluje wiek ładu i szczęścia
darowany ludzkości po przyjęciu tegoż władcy i jego zespołu władającego,
słowami:
„W owym czasie nie będzie już innego prawa w Rzymie, a innego prawa w
Atenach; dziś tego, jutro owego prawa, ale dla wszystkich narodów i po wszystkie
czasy będzie jedno, jedyne, ciągłe i wiekuiste prawo i jeden Pan i jeden Władca,
Bóg!"
„Nowo pokolenie zstępuje z nieba wysokiego,
Zmazane ma być starodawne przestępstwo,
Ziemia uwolniona od obawy i troski" —
tak poezja starożytności ustami Wergilego głosi wypełnienie uniwersalistycznych
tęsknot przez jego Boga.
Ku jakim brzegom biegnie krzyk serca mego? Jaką modlitwą modli tęsknota moja
swe głody?
,,Pieśń moja Bóg" — woła nuta duszy. Ale jaki? — Oto pytanie: Bóg
indywidualizmu? czy totalizmu? czy naprawdę uniwersalizmu?
Wzbudzę w sobie wspomnień głos przeżytej Pasterki — wyśpiewam tęsknotę
duszy:
„Ach witaj, Zbawco, z dawna żądany..."
„Witaj, Jezu, ukochany..."
* *
*
„Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, a Bogiem było Słowo. To było
na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało; a bez Niego nic się nie stało, co
się stało. W Nim był żywot, a żywot był światłością ludzi. A światłość w
ciemnościach świeci, a ciemności jej nie ogarnęły.
Był człowiek posłany od Boga, któremu imię było Jan. Ten przyszedł na
świadectwo, aby dał świadectwo o światłości, aby przezeń wszyscy uwierzyli. Nie
był on światłością; ale iżby świadectwo dał o światłości.
148
Była światłość prawdziwa, która oświeca wszelkiego człowieka na ten świat
przychodzącego. Na świecie był, a świat przezeń uczyniony jest, a świat Go nie
poznał. Przyszedł do swej własności, a swoi Go nie przyjęli. A ilukolwiek Go
przyjęło, dał im moc, aby się stali synami Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego;
którzy nie ze krwi, ani z woli ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili. A
Słowo Ciałem się stało i mieszkało między nami (i widzieliśmy chwałę Jego,
chwałę jako jednorodzonego od Ojca), pełne łaski i prawdy.
Jan świadectwo daje o Nim, i woła, mówiąc: Ten był, o którym powiedziałem:
»Ten, co, po mnie przyjść ma, stał się przede mną; bo pierwej był, niżli ja. A z
pełności Jego myśmy wszyscy otrzymali, i łaskę za łaską. Albowiem Zakon przez
Mojżesza był dany; łaska i prawda stała się przez Jezusa Chrystusa"".
(Ewangelia ze Mszy Królewskiej)
(Jan 1,1—17)
*
149
Na dzień 27 grudnia
Jeszcze nie wstydzimy się kolęd — choć już wstydzimy się nazwy: Jestem
katolikiem! Jeszcze sławimy się tym swoim skarbcem, jednym z największych
naszych skarbów narodowych, kolędą, jeszcze co roku na falach anten, na cały
świat, występujemy odziani jej dostojeństwem, piękni jej wdziękiem i tacy
wszechludzcy jej człowieczeństwem śpiewnym — ale katolicyzmem, który jest
sercem jej nuty, oficjalnie się już nie afiszujemy. Twardą mową Chrobrego już go
nie podtrzymujemy w naszym życiu narodowym.
Jakaś dziwna i lękiem przejmująca dwoistość zarysowuje się w duszy
współczesnego Polaka. Dwoistość, którą okres kolędowania nad wyraz uwypukla i
wykazuje. Kolęda przecież to śpiew Polski i katolicyzmu zarazem. W nich śpiewa
to, co polskie i to, co katolickie, splecione i sprzężone w jednej pieśni słowach, tak
jak wygłos złączonych płuc, jak płód i twór jednego Rodzica Dziejowego i jednej
Rodzicielki zarazem. A życie i rzeczywistość chcą zadać kłam tej wzniosłości.
Oto dusza polska w kolędzie. Trudno o równie silny wyraz zbiorowej psychiki w
ramach naszego globu ziemskiego, któryby łączył ziemskość i pozaziemskość,
religijność i świeckość w jednym wyrazie społecznym.
A mimo to kolędzie przeczy życie.
Gdyby chcieć zastąpić w powyższym ustępie wyraz ,.kolęda" wyrazem
„katolicyzm" lub jego odpowiednikiem, gdyby chcieć zastąpić wartość i ważność
śpiewania wartością i ważnością konsekwentnej i codziennej wiary, odrazu by się
jął zarysowywać ów zgrzyt, owa niewytłumaczona dla obserwatorów
zagranicznych dwoistość Polski katolickiej.
150
I to wcale nie jest „tajemnicą psychiki narodowej".
Nie.
Przeżywamy wszyscy miażdżący obuch kolędy Karpińskiego, przeżywamy całą
dumę mieszczącej się w niej wielkości, kiedy śpiewamy:
„Bóg się rodzi! moc truchleje!...
Ogień krzepnie — blask ciemnieje!" —
a jednak ojczyzny niebieskiej lękamy się zwać się obywatelami.
Chłonną duszą wyczuwamy i wypijamy cały słód tych najrzewniejszych bodaj na
świecie kolęd, którymi pytamy i które nas pytają:
„Któż o tej dobie
Płacze we żłobie?
A gdzie? a gdzie?..." —
i odpowiadamy, jak żadna pieśń świata nie odpowiedziała nigdy:
„Oj, Maluśki, Maluśki...
Gdyby nie te lice, i śliczne źrenice
Jużby Cię był zwierz pochłonął i łakome lwice" —
a jednak wstydzimy się nazywać siebie katolikami.
Wraz z ludem Podhala — pasterzami Polski — wiarą, któraby zdolna była zaiste
góry przenosić — zapraszamy „tego Maleńkiego" i przedkładamy Mu w słowach i
tłumaczymy wierząc we własne wywody:
„Albo się więc mój Panie — wróć do swej dziedziny,
Albo pozwól się zanieść — do mej chałupiny..."
151
nieśmiertelnego „gloria, gloria". I nawet jest tak, że co roku, bez pozy, bez
właściwej niewiary stajemy rozrzewnień wewnętrznych pełni tam, gdzie:
„Mizerna, cicha,
Stajenka licha,
Pełna niebieskiej chwały".
i gdzie:
„... leżący
Przed nami śpiący
W promieniach Jezus mały".
Patrzymy wiary pełnymi oczyma jak:
152
I tak co rok, co rok. Z nie milknącą wiarą, z nie słabnącym odczuwaniem. Z
ogniem w oczach i łzami, które się zajęły i zapłonęły od ogni i łez dostrzeżonych w
oku własnego dziecka zachwyconego i rozrzewniającego się, że oto:
„Jezus malusieńki
Leży wśród stajenki...
że
Nie ma kolebeczki
Ani poduszeczki...
i że mu
W nóżki zimno,
Żłobek twardy,
Stajenka się chyli".
* *
*
156
Czy stać się a l t e r C h r i s t u s jest w świetle tych rozważań zadaniem łatwym czy
trudnym? Ile ja już jestem indywidualnością, a ile jeszcze indywidualistą? Ile
charakterem, a ile odpryskiem „wypojedyńczających" procesów?
* *
*
„Ty jesteś każdego dnia wśród nas. I Ty będziesz z nami zawsze.
Ty żyjesz pomiędzy nami, obok nas, na ziemi, która jest Twoją i naszą, na tej
samej ziemi, która przyjęła Cię dzieckiem między dziećmi, a uczciwym między
złodziejami. Ty żyjesz z żywymi na ziemi żyjących, którą ukochałeś, i którą
jeszcze kochasz. Ty żyjesz życiem nieczłowieczym, na ziemi ludzi. Może
niewidzialny dla tych, którzy Cię szukają. A może żyjesz pod postacią biednego
kupującego swój kęs chleba powszedniego, biednego, którego nikt nie zauważa.
Ale — nadszedł czas, w którym Ty powinieneś objawić się ponownie wszystkim,
aby dać znak temu pokoleniu, znak niezaprzeczalny i oczywisty. Ty widzisz, Jezu,
naszych serc pragnienie. Ty widzisz jak wielki jest głód naszych dusz. Ty nie
możesz nie wiedzieć jak niezmierne jest nasze łaknienie, jak twarda i rzeczywista
jest nasza pustka, nasza niedoskonałość i nasza beznadzieja. Ty wiesz, że nie
możemy już dłużej czekać ani Twej ingerencji, ani Twego powrotu.
Niechby nawet to widzenie było jako chwila, jak moment. Niechby to było nagłe
przyjście, po którym zaraz następuje odejście. Niechby to było nagłe ukazanie się.
Objawienie i zniknięcie tylko. Niechby to było jedno tylko słowo wypowiedziane
Twoim przybyciem i jedno słowo pozostawione Twym odejściem. Jeden daj tylko
znak. Jedno zdanie wypowiedz. Jednej jedynej rady udziel nam — niby błyskawica
na niebie, niby niebios półotwarcie na mgnienie oka, niby blask w nocy, niby
jasność w ciemnościach nieprzebytych — jako jedna godzina z Twej wieczności,
jako jedno słowo z Twego milczenia.
Potrzebą naszej duszy jesteś Ty jeden i nikt inny. Ty jeden, który nas kochasz,
możesz mieć dla każdego z nas, każdego, który cierpi, litość, jakiej się każdy
spodziewa od Ciebie dla samego siebie. Ty jeden tylko możesz odczuć, jak wielki,
jak niezmierzenie wielki jest brak Ciebie na tym świecie, w tej właśnie godzinie
świata. Nikt inny, nikt z żywych, nikt z tych, co sen wiodą w kloace zbrukanej
sławy, nie może przekazać naszym trudom ani nam tego ducha, tego dobra —
które ocala. Nam pogrążonym w podłościach zbrodni i najbardziej odrażających
nędz. Wszyscy potrzebujemy Ciebie. A również i Ci, którzy Cię nie znają. O wiele
więcej ci właśnie, którzy Cię nie znają, niż ci, którzy wiedzą o Tobie. Głodnemu
zda się, że chleba szuka, a on głodny Ciebie. Spragniony wyobraża sobie, że wody
pragnie, a on ma pragnienie Ciebie. Chory ma złudzenie, że zdrowia pożąda, a jego
brakiem — jest brak Ciebie. W świecie naszym ten, co piękna szuka — nie
wiedząc o tym, szuka Ciebie, któryś jest pięknem całkowitym i doskonałym. Ten,
który myślą swą za prawdą postępuje — za Tobą kroczy, bo Ty jesteś jedyną
prawdą godną poznania. A i ten nawet, który wyciąga ramiona ku pokojowi, ku
Tobie je wyciąga. Tyś bowiem jedynym pokojem, który serca wypełnić może. Ci
wzywają Ciebie— nie wiedząc, że Ciebie wzywają, a ich krzyk jest nieporównanie
tragiczniejszy niż nasz".
(Papini — Modlitwa do Chrystusa)
*
157
Na dzień 28 grudnia
„Czemuż litości nie masz Panno droga,
Żeś w liche siano uwinęła Boga?
Oj siano, siano, siano jak lilija,
W które złożyła Jezusa Maryja."
Siano.
Wyraz chyba jeden z najpospolitszych. Niby żadnej treści nie mieści. Żadnego
uroku nie ma dla umysłu urosłego w ramach współczesnej, na łatwiznie opartej,
cywilizacji.
A jednak w dniu dzisiejszym ten wyraz nabiera blasku. Jakiś urok od niego się
niesie i czar. Siano bo miało być tym łożem królewskim, na którym chciał spocząć
Ten, który osią stał się dziejów świata. Sianu przyznano pierwszeństwo ponad
puch najczulszych ciepł i ponad kobierce wyścielające kolebkę potomków i
dziedziców rodzin „posiadających".
Siano.
Po szkołach i ochronkach dzieci zbierały przez cały Adwent słomkę po słomce —
za każdy dobry uczynek jedną — by wyścielić małej Dziecinie miękkie posłanie.
Aby Jezusowi zimno nie było.
Ile ciepła miłosnego kryje każda łodyżka tych obumarłych traw. Ile gorąca serc. Ile
ukrytej dziecięco-bohaterskiej ofiary jest wyrazem i symbolem.
Siano.
Kilkadziesiąt lat jeszcze wstecz niepodobieństwem było pomyśleć Wigilię bez
stołu nakrytego pachnącym ojczystą łąką sianem i pokrytego lnianobiałym
obrusem niby rodzimym prześcieradłem. Kilkadziesiąt 1at temu niepodobieństwem
było pomyśleć chłopskiej izby wigilijnej bez rozstawionych w czterech rogach
snopów słomy złocącej się od blasków choiny. Chata i pokój miały w wieczór
wigilijny przypominać aż do złudzenia — nie, aż do rzeczywistości — stajenkę
158
betlejemską. Stół, siano i obrus najbielszy stanowiły obraz żłobka — opłatek
obiegający wkrąg był najżywszym i najtkliwszym obrazem Maleńkiego, snopy
zboża miały wciąż na nowo budzić poczucie prostoty, poczucie twardej
rzeczywistości, poczucie łączności z ziemią, ludem, wszystkich ze wszystkimi. A
całość obyczaju wigilijnego miała stanowić rodzaj świętości narodowej, jakby
szczebel drabiny Jakubowej, po którym wstępując narodowość zaczepiałaby o
wieczność i nieśmiertelność zaświatów.
Nie ma ludu ani narodu któryby się był zdobył na taką symboliczność.
Dzisiaj obyczaj ten — na pewno jego bogactwo i wymowa mieszcząca się w tym
bogactwie — ginie. Zdaje się ginąć. Nasz obyczaj narodowy — nieustępujący wy-
mową swej głębi i symboliki miejsca kolędom — poczyna zatracać się.
Dlaczego?
„Późno już ktoś przypomniał obyczaj Wigilii naszej wyciągania spod obrusa
siana; miało to podobno znaczenie, iż kto najdłuższą trawę wysunął, u tego
najpiękniejszy len miał obrodzić. — Ciągnijmy więc — dodał, śmiejąc się
Pułaski — i będziemy sobie z tych roślin nowego świata prorokowali o
żniwie.
W tym sianie amerykańskim były prawdę rzekłszy, przeróżne rośliny, nie
wszystkie do trawiastej rodziny należące. Każdy rękę włożył pod obrus, a co
pochwycił, wyciągnął i podniósł do góry.
Pułaskiemu dostał się kwiat jakiś nieznany, zeschły już, na którego łodydze
parę tylko listków zostało. Rogowski dobył kiść bardzo długą, na końcu jej
grono nasion przypominało naszą hreczkę.
Karol wyciągnął łodygę zieloną, z kwiatami jeszcze nie zupełnie zwiędłymi.
A pan Tadeusz zdziwił się znajdując uciętą, młodą gałązkę o liściach
laurowych.
Śmiali się wszyscy, niewiele do tego przywiązując znaczenia, a pan Pułaski
rzekł:
— Wam laury, panie Tadeuszu. Daj Bóg, żebyś je zbierał. Mnie się dostało
coś zeschłego, czarnego, jak ja... bez życia... taką może pamięć zostawię
po sobie...
Wstali wszyscy.
Jeszcze raz ścisnęły się dłonie, ucałowały usta, i każdy poszedł nie zasnąć,
ale myślą polecieć ku domowi."
Czy Kościuszko i Pułaski widziani w tym obrazie wziętym z Wigilii polskiego
obyczaju nie są nam o wiele bliżsi i bardziej Polakami, niż we wszystkich swoich
światowej sławy zwycięstwach amerykańskich?
Gdzie dziś obyczaj ten jeszcze włada?
Widziałem co prawda tu u nas, w Sandbostel, w jednej, drugiej sali barakowej
trochę woliny — a nawet snop słomy dostrzegłem skądyś zaszabrowany
umieszczony w rogu jednej z izb — ale u ogółu? U ogółu obyczaj ginie. Ogół wie
jeszcze, że był kiedyś taki obyczaj, pojmuje jeszcze, gdy mu się mówi, że
przedstawia coś swojskiego — ale już go nie rozumie. Już korzeniami nie tkwi w
głębiach społecznej duszy. Już potęga i prąd, które od wieków usiłują rozbić
wszelkie społeczne spójnie, zdołały podważyć jego żywotność i przekreślić go u
159
naszej inteligencji jako narodową więź. Obyczaj narodowy jako taki — ginie. Idzie
w zapomnienie.
Czemu?
Czy to brak wiary? Czy może brak narodowej tężyzny?
Śmiesznym się wydaje ostatnie pytanie. Śmiesznym zestawienie i jakgdyby
uzależnienie narodowej tężyzny od obyczaju sięgającego korzeniami swymi świata
religii.
A jednak —
,,W rzeczy samej — mówi tak »naiwnie« Brzozowski — obojętność religijna, brak
energii politycznej, ekonomicznej, i niezdolność do tego, co może być nazwane
v i e p a s s i o n e l l e , idą tu w parze".
Oj siano, siano!
Ile moja rodzina jest świątynią Obyczaju Narodowego? Ile moja Wigilia jest
ogniwem mocniejszym nad stal w niosącym Naród łańcuchu tradycji narodowej —
a ile spada do poziomu „międzynarodowych" ucztowań i upijań się świątecznych?
* *
*
163
Na dzień 29 grudnia
A może to nasza polska dola tak śpiewa i zawodzi? Wiekowa, dziejowego pochodu
dola, która nurtom swoim ukojenie, znalazła właśnie w nucie kolend i we
wszystkim, co się wiąże z sycącą jasnością ich dni.
„Trąba dziwny dźwięk rozsieje ..."
Tak, to istotnie nasza dziejowa dola. To wielki on dzień, który historią swoją
zwiemy. To tylko ów krzyk, który każdemu pokoleniu na nowo rozdziera duszę —
iż nie pojmuje swej roli, ni pętającej bezustannie niewoli. To tylko kłębiące nam
się (bluźnierczo) po głowie pytania, od których wieje pustką, rozpaczą i obłędem
nieodwracalnym, ilekroć się w swój los zanurzamy, by go zrozumieć. To tylko
słowa rzucane Bogu — domagające się rozwiązania problemu naszego histo-
rycznego istnienia, nastawające natrętnie na bezwzględną odpowiedź, by się
przecież raz dowiedzieć: dlaczego zawsze my tylko, poco nam, czemu nie innym
tak samo losy się plotą, czemu wciąż tylko u nas korony z cierni, wielkość z
beznadziei i tryumf z tułaczek . . .
„Dziwny dźwięk" —
164
W rozpląsie polskich kolend — dziwny dźwięk.
Mimo to — a może właśnie dlatego — taki rzeczywisty. Odzwierciedlający nie
Polskę-pieśń, ani Polskę-pusty dźwięk, lecz Polskę-zagadkę.
I to męczące a płodne poszukiwanie za wciąż nowym rozwiązaniem tej
zagadki ...
KOLENDA — KOLENDA —
* *
*
Chciałbym wypowiedzieć, wyrazić i uwydatnić Ciebie jako uniwersalistę,
chciałbym wyśpiewać niejako Ciebie jako zjawione i ludzkim trudem zrealizowane
upostaciowenie tej wielkości — a czuję jak każde słowo wzięte ze słownika czasu i
przestrzeni strzępi się o Twoją wielkość. Jakgdyby nam nie wolno było,
definitywnie Cię określać. Jakgdybyś nawet człowieczeństwem swoim wyrastał
ponad czas i przestrzeń. Jakgdybyś całkowicie nie był nasz i z pośród nas.
Jako u n i w e r s a l i s t ę .
„Jest mistrz co wszystkie duchy wziął do chóru,
167
I wszystkie stworzenia, nastroił do wtóru,
Wszystkie żywioły naciągnął jak struny,
A wodząc po nich wichry i pioruny,
Jedną pieśń gra od świata początku,
A świat dotychczas nie pojął jej wątku."
(Mickiewicz)
168
W czym innym tedy musi tkwić właściwa wielkość człowieka niż w kształcie, niż
w wypowiedzianej w pełni jego całości. Olbrzymie huty fabryczne
kapitalistycznego świata, kołchozy i sowchozy komunistycznych totalistów, załogi
robotnicze i kompanie śmierci, to wszystko szkoły bezksztattu, to wszystko
warunki uniemożliwiające jakiekolwiek wykończenie harmonijnych form i postaci.
Nie w formie więc i postaci, nie w jej ukończeniu i wycyzelowaniu przeto szukać
należy właściwego człowieka.
--- --- ----
* *
*
*)
I takim właśnie jesteś Ty.
Nie wykończoną wszechstronnie całością i jej dosytem — lecz osobowością, której
własna całość jest narzędziem tylko, narzędziem tyle i tak doskonałym, ile i jak
tego wymaga służba i sprawa Boża.
Takim jesteś Ty.
Przede wszystkim sobą, przede wszystkim osobą — choć wstawioną w całość
świata. Jesteś osobowością, która umie zatracać nawet własną formę i postać, byle
zyskać dobro wyższej, właściwszej całości, której postać ta i całość jest częścią.
Takim jesteś Ty.
Największy w bez-ksztatcie swoim! W dniach i godzinach wielkopiątkowych
stawań się. Kiedy to, jak mówi Pismo Święte:
„Jako się zdumiało nad Tobą wielu — tak niepoczesna
będzie między ludźmi osoba Jego, a pasterze Jego między synami
człowieczymi".
(Iz 52,14)
Kiedy:
„Ofiarowan jest, gdyż sam chciał" (Iz 53,7)
Kiedy to:
„... wydał na śmierć duszę swoją
i ze złoczyńcami jest policzon".
(Iz 53,12)
170
Takim właśnie, takim jesteś Ty!
Władnące sobą i własną całością osobowe ,,ja". Podmiot nie sam sobie, lecz
włączający wyjątkową swą cząstkowość w stawanie się dziejów, w wołanie chwili
i w przeznaczenia wyroki. Posłannik nieb — a przez trzydzieści lat poddany
nieznanemu cieśli, by móc stanąć wzorem. Wszechmocny cudotwórca,
rozkazujący nawet śmierci — a ujarzmiający ciało swe i własnych uczniów głodu
miarą i niedosypianiem na odludnych miejscach. Obwoływany, porywany, by być
ogłoszony królem judzkich ziem — a uchodzący w samotnię swego powołania i
przykazanych Mu nadrzędnych celów.
Ty nie jesteś greckim wyrównaniem. Nie jesteś rzymskim kodeksem. Ty nie jesteś
nawet hinduską mayą ni wschodnią bezwolą.
Ty jesteś sobą — prorokiem z Nazaretu. Kwiatem Jessego i laską Mojżeszową.
Kamieniem węgielnym i owcą wiedzioną na zabicie. Synem swego narodu a
duchem wszechduchów. Miłosiernym Samarytaninem i przeklinającym uschłe
drzewo prorokiem.
,,I był o Tobie pomruk wielki pomiędzy rzeszą — bo jedni powiadali, żeś jest
dobry; drudzy zaś mówili: Nie — ale zwodzi lud".
— Takim jesteś Ty!
Osobą i nie spotykaną dotąd osobowością; centrem-biegunem przyciągającym i
odpychającym w krąg, aż do granic krańcowości; ogniskiem koncentrującym
wszystko w sobie i wokoło siebie; sam-sobą-władnym i sam-siebie--dzierżącym
ośrodkiem jaźniowym. Ośrodkiem wszystkości sobie i ośrodkiem dla wszystkich.
I taki właśnie jesteś heroldem spełniającego się uniwersalizmu.
O Ty!
Kiedy cię zapytają: Kim jesteś? odpowiesz: „POCZĄTEK, który i mówię wam",
Kiedy zażądają znaku od Ciebie, zawołasz dumnie: „Rozwalcie tę świątynię, a w
trzech dniach ją postawię". Na wszystką zaś niewiarę jedno tylko masz słowo: „A
ja gdy będę podwyższony nad ziemię, pociągnę wszystko do siebie". Rozsadzasz
wiązania czasu i słychać trzask rozlatujących się ogniw niemożliwości, kiedy
mówisz: „Zaprawdę, zaprawdę wam powiadam, że nadchodzi godzina, i teraz jest,
gdy umarli usłyszą głos Syna Bożego, a ci, którzy usłyszą, ożyją". Upiór grobu,
który z wszystkich koron się naigrawa, wypuszcza mdlejąc kosę z rąk i dobija
rozpacze szatanów, gdy mu władczo rzucasz: „A nie bójcie się tych, którzy zabijają
ciało, a duszy zabić nie mogą; ale raczej bójcie się tego, który i duszę, i ciało może
zatracić do piekła".
Zniewalasz na kolana. Ty jeden jedyny i śpiewają Ci serca: krańce ziem plotą Ci
ogrom korony, a bóle wszystkie, którymi budziłeś w narodach jednostkowe „ja"
rozpleniają się w rozkwit śpiewnych róż nucących za Tobą:
„Dlatego miłuje mię Ojciec, że ja kładę duszę moją, abym ją znowu wziął. Nikt
nie bierze jej ode mnie, ale ja kładę ją sam od siebie, i mam moc położyć ją, i mam
moc znowu wziąć ją".
171
Kocham Cię w królewskości Twoich wystąpień. Szaleję — już nie za Twoją
„postacią" i wyrzeźbionym przez Cię kształtem do naśladowania — lecz za Twoją
osobowością; za Twoim boskim „ja"; za tą osobą, którą jesteś Ty — i chciałbym,
żebyś mi się stał jako biegun drugi, przyzywający przemożnie ku sobie.
Chciałbym, abyś zrodził się w mej myśli na kształt centra wielkich dośrodkowych
mocy, pociągających nieodwołalnie w Twe prawdy i przekonania, i w zaświatowo-
tajne runy. Chciałbym, abyś mi pozwolił miłować Ciebie; abyś kochaniem moim
był na każdy dzień; abyś nie gardził falą mego serca i — byś począł w modlitw
chwili mówić do mej jaźni budzące ,,ty".
O Ty!
Ośrodku świata! Centrum centr wszelakich! Biegunie wszystkich kształtów, jaźni i
postaci! Wszystkiego, co mocarne w bezkresie Twego świata, co wypełnia
przestrzeń, co rzutuje czas, co kolosem w tym ogromie, co początkiem słońc,
potęgą mgławic i ostoją wszechżywota. Wszystkiego także, co jest zagubioną
cząstką w bezmiarze wszechkołowań; co pogardzanym, podeptanym pyłem w
niezbędności wszechskładników i współczynników wszystkości. Chciałbym
wysłowić, wypowiedzieć i wyśpiewać Ciebie jako dokonane wypełnienie postaci
„Uniwersalisty" — a wiem, że nie podołam. *)
*)
Między gwiazdkami – tekst z II-go wyd.(przyp.red.)
* *
*
Przebij, Najsłodszy Mistrzu, Jezu Panie, miąższ rdzeni mych najserdeczniejszych i
wszystką wnętrzność mojej duszy zranieniem miłosnym twego boku. Przebij
tryskającą pełnią jego słodyczy i zbawczych mocy. Przebij płomieniem nie-
kłamanej i szczęsnej, świętej i gorącości ducha pełnej miłości, by rozełkała się
dusza we mnie i roztopiła cała w wyłącznym Ciebie na wieki ukochaniu i
pożądaniu. Byś Ty był odtąd jedyną tęsknicą moją, by ustawała dusza moja u
progu twoich komnat i bym pożądał już jeno umrzeć i być z Tobą. Spraw, niech
dusza łaknie Ciebie, któryś jest aniołów Chlebem i dusz świętych pokarmem, a
nam powszednim ponadjestestwowym chlebem naszym, wszelką słodycz w
sobie posiadającym i wszystek posmak rozkoszy.
O Ty, w którego Oblicze aniołów zastępy pragną wpatrywać się, daj, niech Cię
pożąda wiekuiście serce moje, niech się Tobą syci, niech się wypełnią tętna moje
wonnością posłodów Twoich. Bądź mi pragnieniem nienasyconym nigdy i niczym.
Ty, źródło jedyne życia, krynico mądrości i umiejętności, trysku odwiecznej
jasności, falo rozkoszy i przelewności Domu Bożego. Ubieganiem się moim obyś
był na zawsze, niepokojem wszystkich moich poszukiwań i znajdywań; spraw,
bym zawsze szedł ku Tobie, a idąc doszedł do Ciebie, byś był mi myślą moją, był
cały mową, cały uczynkiem moim, bym wszystko działał ku Twojej chwale i na
cześć Twojego Imienia, bym działał w pełni pokory i roztropności, w mnóstwie
rozkoszy i rozmiłowania, bez ociężałości i ociągań a z mocą wszystkich uczuć i z
wytrwałością, która sili się aż do końca. Ty sam wyłącznie bądź na zawsze
172
nadzieją we mnie, Ty osierdziem wszech-ufań moich i mego rozbogacenia się, Ty
rozkoszowaniem się całym i radosnym pląsem, Ty ucieszeniem, zaciszem i
spoczynkiem wielkim, Ty pokojem, Ty słodyczą i nawonnem, Ty karmelem i
karmą, ustronią i ucieczką, ramieniem i rozumem moim, Ty cząstką moją,
dziedzictwem i skarbem moim — w którym myśl i serce niech mają korzeń, i
punkt archimedesowy, i nieporuszoność Twych odwiecznych grani. Amen.
(Modlitwa św. Bonawentury — w XIII).
*
173
Na dzień 30 grudnia
Na życie wielkich ludzi patrzymy się na ogół jak na bieg wielkiej rzeki.
Podziwiamy to, co jej fala niesie, co nawadnia, zaciekawia nas jedynie, jak szumi,
jakie wiatry przynagla i jakim chmurom jest matką. O cichych, z ukrytych głębin
się dobywających źródłach objawiającej się w potęgach rzeki mocy, o właściwych
tajniach jej wielkości i jej twórczego pochodu ku morzom dziejów, zapominamy. I
to jest istotnym błędem, który tkwi u podstaw naszego naśladownictwa wielkich
ludzi.
Kto chce wielkości rzek — musi chcieć i tajni źródeł. I to na pierwszym miejscu.
Musi uznawać, strzec i kultywować ustroń i głąb wiecznie tryskającego cichego
nurtu źródlanego. Nurtu rzadko kiedy zauważanego, który mimo to stanowi jedyną
siłę zdolną niezmordowanym tętnem podziemnym tworzyć dorzecza i tłoczyć — z
bezdna swoich głębin — kropla po kropli życiodajne biegi dla innych.
Znakomitą ilustrację tej prawdy przedstawia scena z życia Matejki,
zaobserwowana przez jednego z jego przyjaciół.
Zajechali do Paryża. Matejko miał wystawiać jedno ze swych wielkich płócien.
Jego towarzysz nie mógł się doczekać chwili triumfu przyjaciela. Zbudził się
wczesnym rankiem. Ale nie śmiał zbudzić ze snu znużonego bądź co bądź
ostatecznymi przygotowaniami Matejki.
Poczekał, aż się ocknie sam. Gdy tylko spostrzegł pierwszy objaw budzenia się
mistrza, rzucił mu od razu radosne: jak się masz? jak spałeś? co ci się śniło?
Matejko przez pewien czas nic nie odpowiadał. Leżał nieruchomy, jakby coś ze
sobą samym rozważał. Zaskoczyło to towarzysza drogi. Ze zdumionym wyrazem
twarzy począł wpatrywać się w milczącego przyjaciela. Co się stało? — zagadywał
samego siebie?
Wtem spostrzega, jak Matejko skupiony dźwiga się z łoża, jak wstaje i, o dziwo
nad dziwy, jak przyklęka, poczyna się żegnać i odmawiać poranny pacierz.
W pokoju zaległa cisza. Myśli tylko tłukły się w dwóch mózgach. Przerwał
milczenie Matejko. Przebacz — rzekł wstając od modlitwy — alem tak przyrzekł
swej matce, iż najpierwszą moją rozmową na każdy dzień będzie zawsze tylko
rozmowa z Bogiem.
Czy patrząc się na wielkie płótna Matejki jest możliwym, czy podobna chociażby
odgadnąć tak głęboko w duszy się kryjące i najgłębsze fałdy jej natchnień
nurtujące źródło pozaziemskich zapłodnień? Czy w dziełach wysławiających
mistrzostwo Matejki i uczących jego sztuki można napotkać skąpe bodaj
odnośniki, któreby wskazywały, któreby pozwalały chociaż na domysł takich
źródeł natchnień?
174
„W rezultacie — pisze Carrel — zmysł świętości w odniesieniu do innych
działalności umysłu nabiera specjalnego znaczenia. Ponieważ łączy nas z
tajemniczym wymiarem świata duchowego. Przez modlitwę człowiek się zbliża ku
Bogu, a Bóg wstępuje do niego. Modlitwa okazuje się nieodzowna dla naszego
całkowitego rozwoju. Nie powinniśmy pojmować modlitwy jako akt, któremu
oddają się ludzie słabego umysłu, kłamcy, leniwcy. — „Jest rzeczą poniżającą
modlić się...” — pisał Nietzsche. W rzeczywistości modlić się nie jest niczym
poniżającym — jak pić albo oddychać. Bóg dla człowieka jest równie konieczny
jak woda i tlen. Zmysł świętości, w połączeniu z intuicją, ze zmysłem moralnym,
ze zmysłem piękna i światłem rozumu daje osobowości jej pełny rozkwit. Jest
rzeczą niewątpliwą, że pełnia życia domaga się istotnego rozwoju każdej z naszych
działalności fizjologicznych, intelektualnych, uczuciowych i duchowych. Umysł
jest zarazem rozumem i uczuciem. Powinniśmy jednak kochać piękno wiedzy i
piękno Boga. Powinniśmy słuchać Pascala z takim samym zapałem, jak słuchamy
Descartesa". (Carrel).
* *
*
175
Jedyną całością uniwersalistyczną zaświatów, którą dzieje ludzkości znają, jest to,
co Kościół katolicki zwie Świętych Obcowaniem i Ciałem mistycznym Chrystusa.
Corpus Christi mysticum.
Ja tej całości jestem cząstką. Przez chrzest, przez tajemną siłę sakramentu, jestem
wczłonowany w tę całość, jako jej żywotny człon. We mnie — uśpione przeważnie
— nurtują moce i siły wiązy i miłości pozaświatowej, moce i siły sięgające
głęboko poza dotykalną zmysłem granicę zaświatów i zespalające mnie z nim jako
organiczną część z właściwą sobie całością.
Jestem cząstką zaświatów — to dla mnie znaczy konkretnie, że jestem katolikiem.
Jestem synem najwyższej na świecie religii. Należę do grona tego wielkiego ciała
społeczno-zaświatowego, które wydało największych świętych ziemi,
największych uczonych świata, największych działaczy społecznych, największych
herosów miłości i ofiary.
Jestem katolikiem, to znaczy, iż oko moje cielesne nie jest trzymane na uwięzi li
tylko przez dobra tej ziemi, lecz, że umie poprzez nie sięgać wyżej i dalej ku
ojczyźnie dóbr wiekuistych i nieprzemijających, to znaczy, iż właściwy mój świat,
mój wielki świat wewnętrzny, ogarnia myślowo całość wszystkich światów i w
nich dopiero czuje się u siebie, w nich przebywa jako w swej najwłaściwszej
Ojczyźnie, dla której Ojczyzna doczesna jest przecudną czasami, czasami znowu
zgrozy pełną, a zawsze niepowtarzalną i jedynie decydującą uwerturą wiecznościo-
twórczą.
Jestem katolikiem!
Co ja myślę o tym mianie? Ile jestem z niego dumny? Ile się go wstydzę? Ile go
niosę swej Ojczyźnie? Ile ludzkości?
* *
*
176
Na dzień 31 grudnia
178
Jakich mógłby był być — gdyby właśnie nie ja i moje niedopisania każdodzienne?
Gdyby nie moja słabość. Gdyby nie robak, który mnie toczy, a którego nie chcę
rozgnieść.
* *
*
„I widziałem, jak otworzył Baranek jedną z siedmiu pieczęci.
I słyszałem jedno z czterech zwierząt mówiące, jakby głosem gromu: »Przyjdź i
patrzaj...«
A gdy otworzył piątą pieczęć, widziałem przed ołtarzem dusze pobitych dla słowa
Bożego, i dla świadectwa, które miały. I wołały głosem wielkim, mówiąc:
»Dokądże, Panie (święty i prawdziwy), nie będziesz sądził i nie pomścisz krwi
naszej nad tymi, co mieszkają na ziemi?« I dano im po szacie białej i powiedziano
im, aby jeszcze odpoczęły na krótki czas, ażby się dopełnili współsłudzy ich i
bracia ich, którzy mają być zabici, jako i oni...
180
I odpowiedział jeden ze starców, i rzekł mi: »Ci, którzy są obleczeni w szaty białe,
kim są i skąd przyszli?« I rzekłem mu: »Panie mój, Ty wiesz«. I rzekł mi: »Ci są,
którzy przyszli z ucisku wielkiego, i obmyli szaty swoje i wybielili je we krwi
Baranka; dlatego są przed stolicą Boga, i służą Mu we dnie i w nocy w przybytku
Jego, a który siedzi na stolicy, mieszkając będzie nad nami. Nie będą łaknąć, ani
pragnąć więcej, ani na nich słońce przypadnie, ani żadne gorąco; albowiem
Baranek, który jest w pośrodku stolicy, będzie nimi rządził i poprowadzi ich do
źródeł wód żywota, i otrze Bóg wszelką łzę z ich oczu«".
(Objaw. Św. Jana VI, 1, 9—11; VII, 13—17)
*
181
INDEKS
Grzesiak, Wiktor, ks.prałat 139
A
Grzymała-Siedlecki 48
Achille Ratti, Ojciec Św. Pius XI Guldin 153
(od 1922r.) 122 H
Albert, zakonnik 73
Haüy 154
Ampére 154
Hegel 101
Archimedes 11, 141
Hitler Adolf 139
Arystoteles 71
Horodyńscy 90-91
B Huxley 146
Batory, Stefan 120 I-J
Bierdiajew 55
Bonawentura św. 173 Januszajtis-Ittarowa, ps. „Józka”,
Boscovich 153 młodsza siostra gen. Mariana
Bossuet 153, Januszajtisa 21
Bourdalone 153, K
Brzozowski, Stanisław 101, 160
Kant 137, 141
C Kartezjusz 153
Carrel 53, 76, 175 Kasprowicz 31, 48, 144, 164
Cauchy 153 Kazimierz Wielki 109
Chłopicki 25 Konarski, Szymon 105
Chodkiewicz, Karol 120 Konopnicka, Maria 99
Coriolis 154 Kopernik 153
Corneille 153 Koprowski, Andrzej, jezuita 22
Cycero 148 Kossak Zofia 145
Kościuszko 159, 166
D
Krasiński 67, 137, 141, 180
Dante 35 Kserkses 119
Descartes 176 Kurzyna, Zbyszek, ś.p., historyk 20
Dmowski 21, 51, 55, 96, 122, 123
Dobrzycki, Stanisław 150
L
La Bruyére 153
Dżyngischan 119 Laënnec 154
E Leibniz 153
Euler 153 Lenin 102
F Leon XIII 55
Fénélon 153 Ligocki, Edward 107, 167
Fermat 153 Lutosławski 35
Flawiusz Józef, historyk żydowski 147
Freycinet 154 Ł
G Łaszcz, Tuczapski Samuel 109
Gerdil 153 M
Goszczyński, Seweryn 120 Mackiewicz 95, 96, 120
Górski, Ludwik 93 Maczek, gen. I Polskiej Dywizji
Grabianka, Tadeusz, starosta liwski 59 Pancernej 20
Grimaldi 153 Małaczewski, Eugeniusz,
Grzegorz XVI 55 żołnierz-pisarz 112
182
Marks 101, 121, 135, 145 Rogowski 159
Matejko 105, 174 Roztworowski 154
Mickiewicz 7, 10, 13, 22, 34, 35, 48, Rudnicki, Klemens, były dowódzca
50, 51, 58, 82, 87, 120, 130, 168, 177 I Polskiej Dywizji Pancernej 20
Rufini 154
S
Mierzejewski 90
Saint Simon 139
Mikołaj I 105
Salomon 22, 162
Mościcka 78
Mounier 93 Scheur, Antoni, pilot-instruktor ze
szkoły pilotażu w Bydgoszczy 61, 62
N Sienkiewicz 66, 67
Naruszewicz 120 Skrzynecki 25
Newman, kardynał, angielski Słowacki 42, 50, 67, 79, 92, 130
konwertyta 101 Sobieski, Jan III 120, 130
Newton 153 Sokrates 86
Niemcewicz 43 Stadnicki, Stanisław 109
Niemojowska, ps.”Myszka” 21 Staff 154
Nietzsche 146, 175 Stanisław August 43
Noji, długodystansowiec polski z Stanisław Poniatowski 120
olimpiady berlińskiej w 1936r. Stirner, Max 146
69, 70, 71, 88 Strusiewiczowa, ps. „Hanka” 21
Norwid 26, 27, 30, 88, 101, 134 Swetoniusz 148
Noskowski 151 Szczepanowski 26
Nowaczyński, Adolf 73 Szopen(Fryderyk Chopin) 98, 130, 154
O Ś
Olechowski 120 Ściegienny 105
P T
Papini 157 Tokarzewski 105
Pascal 153 Tomasz à Kempis 82
Peer Gynt 28 Tomasz z Akwinu, Mistrz z Akwinu
Pelletier 154 86, 168
Piłsudski 7, 21, 51, 55, 96, 122, 123 Tycho Brahe 153
Posadzy, Ludwik 119, 120
Przerwa-Tetmajer 162 W
Przybyszewski 73, 126 Wańkowiczówna, Teresa 90
Pułaski 145, 159 Wergile 148
Q Wyspiański 25, 56, 130
Quinet, Edgar 119 Z
R Zamoyski, Jan 11, 109, 120, 125-126
Racine 153 Zawisza, Artur 105
Radziwiłłówna, Barbara 45 Zbyszewski 43
Rejtan 105
Reymont 145
183
Zyberk-Platerówna 78
Zygmunt August 44, 45, 88
Ż
Żeromski 40, 64
Żółkiewski, Stanisław 120
* * * * * * * *
184