You are on page 1of 364

RICK YANCEY

PITA FALA

Ponad 500 wypenionych akcj stron, od ktrych nie sposb si oderwa. Przejmujca
opowie o zagroeniach, zdradzie i mioci w obliczu zagady. Niezwykle przekonujcy styl
autora sprawia, e opowiedziana przez niego historia wydaje si rzeczywista. Zachwycajca
ksika...
Kirkus Reviews
Hipnotyzujca i mroczna energia Igrzysk mierci poczona z przygnbiajcym
klimatem Drogi Cormaca McCarthyego.
Entertainment Weekly
Wciekle wcigajca!
Nie nadysz z odwracaniem kolejnych kartek!
The New York Times Book Review
Szczera, brutalna i podszyta paranoj epicka opowie Yanceya - wypeniona
wielkimi czynami i jeszcze wikszymi niespodziankami - przywodzi na myl Wojn wiatw,
Kawaleri kosmosu, Inwazj porywaczy cial i Bastion Stephena Kinga.
Booklist

Dla Sandy - za jej inspirujce sny i nieustajc mio

Jeli kiedykolwiek odwiedz nas kosmici, myl, e skutki tego mog by podobne jak
w przypadku odkrycia Ameryki przez Krzysztofa Kolumba. Jak wiadomo, wydarzenie to
okazao si niezbyt pomylne dla rdzennych mieszkacw tego kontynentu.
Stephen Hawking

Pierwsza fala. Ciemno


Druga fala. Powd
Trzecia fala. Zaraza
Czwarta fala. Uciszacze

Wtargnicie. 1995
Nie bdzie adnego przebudzenia.
Jedynie lekkie zaniepokojenie o poranku i poczucie, e kto j obserwuje. W cigu
dnia niepokj kobiety zniknie i zostanie zapomniany.
Wspomnienie snu przetrwa nieco duej.
Widziaa w nim olbrzymi sow, ktra przycupna na parapecie za oknem i
wpatrywaa si w ni przez szyb wielkimi oczami lnicymi wrd biaych pir.
Nie obudzi si jednak. Podobnie jak lecy tu obok niej m. Cie suncy nad ich
gowami nie zakci im snu. Obiekt stanowicy cel suncego cienia - dziecko w onie picej
kobiety - rwnie niczego nie poczuje. Wtargnicie nie pozostawi nawet najmniejszych ladw
ani w jej ciele, ani w ciele dziecka.
Nie mija minuta, a jest ju po wszystkim. Cie znika.
Pozostaj jedynie mczyzna, kobieta, dziecko w jej wntrzu i upiony intruz w ciele
dziecka.
Kobieta i mczyzna zbudz si o poranku, dziecko otworzy oczy par miesicy
pniej, w dniu narodzin.
Obcy w jego wntrzu bdzie spa jeszcze przez kilka lat, a matka chopca zdy
cakiem zapomnie o swym niepokoju i nie sprzed lat.
Pi lat pniej, podczas wycieczki z synkiem do zoo, kobieta zobaczy sow identyczn
z t, ktr widziaa we nie. Widok ten wzbudzi w niej niepokj, nie bdzie jednak umiaa
wyjani jego pochodzenia.
Nie ona pierwsza widywaa sowy w snach.
I na pewno nie ostatnia.

I
OSTATNI HISTORYK

1
Obcy to kretyni.
Nie mwi oczywicie o prawdziwych obcych. Przybysze wcale nie s gupi. W
porwnaniu z nimi jestemy jak najmdrzejszy pies przy najgupszym czowieku, tak bardzo
s zaawansowani. Nie mamy jak z nimi rywalizowa.
Mwi o obcych w naszych gowach. Tych, ktrych wymylalimy na potg od
chwili, kiedy tylko uwiadomilimy sobie, e te wiateka byszczce na niebie s dokadnie
takimi socami jak nasze i prawdopodobnie kr wok nich jakie planety. Rozumiecie,
kosmici z naszej wyobrani, tacy, jakimi chcemy ich oglda. Widzielicie ich miliony razy,
gdy spadali z nieba w latajcych spodkach, prbujc zrwna z ziemi Nowy Jork, Tokio i
Londyn, albo gdy przedzierali si przez wsie w swoich gigantycznych pojazdach
przypominajcych mechaniczne pajki. W obliczu laserowego ostrzau ludzko zawsze, ale
to zawsze, odsuwaa na bok wzajemne niesnaski i wszyscy rka w rk stawiali czoa hordzie
obcych. Dawid zabija Goliata i wszyscy (nie liczc Goliata) szczliwie wracali do domu.
Co za bzdury.
Rwnie dobrze karaluch mgby sobie przygotowa plan powstrzymania buta, ktry
wanie zamierza go zmiady.
Trudno to co prawda potwierdzi, ale mog si zaoy, e Przybysze wiedz o tych
obcych, ktrych wyobraaa sobie ludzko. I pewnie maj z tego ubaw po pachy. Jeli tylko
maj poczucie humoru, to pewnie zlali si ze miechu... o ile maj czym la. Musieli si z nas
mia dokadnie tak, jak my miejemy si na widok psa, ktry zrobi co rozbrajajco
gupiego. Popatrzcie tylko na tych przygupich ludzikw! Wydaje im si, e mylimy w taki
sposb jak oni. Czy to nie urocze?
Zapomnijcie o latajcych spodkach, zielonych ludzikach i wielkich mechanicznych
pajkach wystrzeliwujcych zabjcze promienie. Zapomnijcie o chwalebnych bitwach z
czogami i myliwcami oraz dzielnej, niezomnej i nieustraszonej ludzkoci odnoszcej
ostateczne zwycistwo nad rojem wyupiastookich obcych. Jest to rwnie dalekie od prawdy,
jak ycie odlege jest od mierci.
A prawda jest taka, e jak ju nas znaleli, to byo po nas.
Rwnie dobrze karaluch mgby sobie przygotowa plan powstrzymania buta, ktry
wanie zamierza go zmiady.
Trudno to co prawda potwierdzi, ale mog si zaoy, e Przybysze wiedz o tych
obcych, ktrych wyobraaa sobie ludzko. I pewnie maj z tego ubaw po pachy. Jeli tylko

maj poczucie humoru, to pewnie zlali si ze miechu... o ile maj czym la. Musieli si z nas
mia dokadnie tak, jak my miejemy si na widok psa, ktry zrobi co rozbrajajco
gupiego. Popatrzcie tylko na tych przygupich ludzikw! Wydaje im si, e mylimy w taki
sposb jak oni. Czy to nie urocze?
Zapomnijcie o latajcych spodkach, zielonych ludzikach i wielkich mechanicznych
pajkach wystrzeliwujcych zabjcze promienie. Zapomnijcie o chwalebnych bitwach z
czogami i myliwcami oraz dzielnej, niezomnej i nieustraszonej ludzkoci odnoszcej
ostateczne zwycistwo nad rojem wyupiastookich obcych. Jest to rwnie dalekie od prawdy,
jak ycie odlege jest od mierci.
A prawda jest taka, e jak ju nas znaleli, to byo po nas.

2
Czasem wydawao mi si, e jestem ostatnim czowiekiem na Ziemi.
Co oznaczaoby, e jestem rwnie ostatnim czowiekiem we wszechwiecie.
Wiem, e to gupie. Przecie nie mogli wszystkich pozabija... ale potrafi sobie
wyobrazi, e ostatecznie mogoby doj do takiej sytuacji. A potem zrozumiaam, e to
Przybysze chc, ebym tak wanie mylaa.
Pamitacie dinozaury? No wanie.
Tak wic pewnie nie byam ostatnim czowiekiem na Ziemi, ale jednym z kilku
ostatnich. Byam cakiem sama i to raczej nie miao si ju zmieni a do chwili, gdy czwarta
fala zabierze mnie ze sob.
Takie rzeczy chodz mi nocami po gowie, kiedy nie mog zasn o trzeciej nad
ranem, wiedzc, e mam przechlapane. Myli, ktre sprawiaj, e zwijam si w ciasny kbek,
nie potrafic zamkn oczu z przeraenia, i ton w strachu tak gbokim, e musz sobie
przypomina o tym, by oddycha, i namawia serce do dalszego bicia. Zacinam si wtedy jak
porysowana pyta, powtarzajc w kko: Sama, sama, sama, Cassie, jeste zupenie sama.
Tak si wanie nazywam - Cassie. Nie Cassie jak Cassandra, Cassie jak Cassidy,
tylko Cassie jak Cassiopeia. Kasjopeja - gwiezdna konstelacja, pikna, lecz prna krlowa
przykuta do swego tronu i umieszczona na pnocnym firmamencie, gdy bg mrz postanowi
ukara j za pych. W staroytnej grece jej imi oznaczao ta, ktrej sowa przetrwaj.
Moi rodzice nie mieli.pojcia o istnieniu tego mitu. Po prostu spodobao im si to
imi.
Chocia ludzie woali na mnie na najrniejsze sposoby, to nikt nigdy nie nazwa
mnie Cassiopeia. Tylko ojciec zwraca si do mnie penym imieniem, zwaszcza kiedy si ze
mn drani. Wypowiada je wtedy z koszmarnym woskim akcentem: Cassyyooopiiiia.
Dostawaam od tego wira, nie wydawao mi si to ani zabawne, ani urocze, w kocu
doprowadzio do tego, e znienawidziam wasne imi.
- Nazywam si Cassie! - wrzeszczaam na niego. - Po prostu Cassie!
Teraz oddaabym wszystko, eby tylko jeszcze raz wymwi moje imi.
Na cztery lata przed ldowaniem, w dniu moich dwunastych urodzin, podarowa mi
teleskop. Korzystajc z rzekiego, pogodnego jesiennego wieczoru, ustawi go na podwrku
za domem i pokaza mi konstelacj.
- Widzisz jak ukada si w ksztat litery W? - zapyta.
- Czemu nazwali j Kasjopeja, skoro przypomina W? - odpowiedziaam pytaniem. -

W jak co?
- C... Nie wiem, czy ten ksztat mia dla kogo jakie znaczenie. - Umiechn si.
Mama zawsze powtarzaa, e umiech to jego najwikszy atut, wic co chwila si nim
popisywa, zwaszcza od kiedy zacz ysie. W ten sposb skupia wzrok swojego rozmwcy
na niszych partiach gowy. - Moe oznacza, co tylko chcesz. Co powiesz na Wspaniale?
Wykwintnie? Albo Wyrafinowanie?
Pooy do na moim ramieniu, a ja zmruyam oczy i spojrzaam przez obiektyw na
pi gwiazd poncych w odlegoci pidziesiciu lat wietlnych od miejsca, w ktrym si
znajdowaam. Czuam na policzku wilgotny i ciepy oddech ojca. On by tak blisko, a
Kasjopeja tak bardzo daleko.
Dzi gwiazdy wydaj si o wiele blisze, tak jakby nie dzieliy nas od nich miliardy
kilometrw. Tak bliskie, e mogabym ich dotkn, a one mnie. Bliskie jak oddech ojca.
Wiem, e moe si to wydawa szalone. Czy jestem szalona? Postradaam zmysy?
Mona to stwierdzi jedynie wtedy, gdy pozosta kto normalny. Podobnie jest ze zem i
dobrem. Gdyby istniao tylko dobro, ostatecznie nic nie byoby dobrem.
Do tego... to faktycznie brzmi jak mowa wariata.
Szalestwo to nowa normalno.
Chyba mog uzna si za wariatk, zwaszcza e jest tylko jedna osoba, z ktra mog
si porwna - ja. Nie aktualna ja trzsca si z zimna w namiocie stojcym porodku lasu i
zbyt przeraona, by wyciubi nos ze piwora. To nie o t Cassie mi chodzi. Mwi oCassie
sprzed ldowania, o tej, ktra istniaa, zanim Przybysze zaczli parkowa swoje pojazdy na
orbicie naszej planety. O dwunastoletniej mnie, ktrej najwikszymi zmartwieniami byy
piegi na nosie, niemoliwe do rozczesania, krcone wosy oraz widywany kadego dnia
liczny chopak niemajcy pojcia o moim istnieniu. Cassie, ktra godzia si z wolna z
bolesnym odkryciem, e jest taka sobie. Wyglda tak sobie, uczy si tak sobie, tak sobie idzie
jej w sportach, takich jak karate czy pika nona. Jedyn niezwyk rzecz w tej dziewczynce
byo jej imi - Cassiopeia, ktrego zreszt nikt w szkole nie zna, oraz umiejtno dotknicia
czubka nosa koniuszkiem jzyka, to jednak przestao robi na ludziach wraenie jako tak na
pocztku gimnazjum.
W oczach tej Cassie na pewno wyszabym na wariatk.
Ja na pewno j za tak uznaj. Zdarza mi si wrzeszcze na t dwunastoletni Cassie,
nabija si z jej wosw i gupiego imienia albo z tego, e jest tylko w porzdku.
- Co robisz?! - krzycz wtedy. - Nie wiesz, co tu si bdzie dziao?!
To oczywicie nieuczciwe. Niczego nie wiedziaa i nie miaa adnych szans, by to

przewidzie. Byo to dla niej prawdziwym bogosawiestwem i dlatego tak bardzo za ni


tskni. Bardziej ni za kimkolwiek innym, jeli mam by szczera. Kiedy pacz - kiedy
pozwalam sobie na zy - to pacz wanie za ni. Nie pacz po sobie, tylko po Cassie, ktra
odesza.
I zastanawiam si, co ona pomylaaby o mnie.
OCassie, ktra zabija.

3
Nie mg by ode mnie duo starszy. Osiemnacie, moe dziewitnacie lat, cho jak
dla mnie mg ich mie nawet i sto dziewitnacie. Chocia mino ju pi miesicy, wci
nie byam pewna, czy czwarta fala to ludzie, czy jakie hybrydy, czy te Przybysze we
wasnej osobie, lecz raczej nie podejrzewaam, eby Przybysze mieli wyglda, mwi i
krwawi tak jak my. Lubi sobie wyobraa, e Przybysze s... no c, obcy.
Nadszed czas mojej cotygodniowej wyprawy po wod. Niedaleko obozowiska pyn
strumie, obawiaam si jednak, e moe by skaony czy to chemikaliami, czy ciekami, czy
ciaami rozkadajcymi si gdzie w grnym nurcie. Nie wykluczaam rwnie, e zosta
zatruty. Odcicie nas od czystej wody byo doskona metod na byskawiczne pozbycie si
ludzkoci.
Tak wic raz w tygodniu zarzucaam na rami swj niezawodny karabin mi6 i
przedzieraam si przez las do autostrady. Trzy kilometry dalej, na poudniu, tu przy zjedzie
numer sto siedemdziesit pi znajdowao si kilka stacji benzynowych i sklepikw.
Zabieraam tyle butelkowanej wody, ile zdoaam unie, czyli raczej nieduo, bo woda jest
cika, i tak szybko, jak to byo tylko moliwe, wracaam autostrad do bezpiecznego lasu,
starajc si zdy przed zmrokiem. Wieczr to najlepsza pora na takie wyprawy. Jeszcze
nigdy nie widziaam drona latajcego o zmierzchu. W cigu dnia mona byo zauway trzy
lub cztery maszyny, noc pojawiao si ich jeszcze wicej, ale wieczorem nie latay nigdy.
Przeciskajc si przez wyamane drzwi na stacji benzynowej, od razu poczuam, e
co jest nie tak. Nie widziaam adnych zmian - sklep wyglda dokadnie tak, jak tydzie
temu: ciany pomazane graffiti, poprzewracane regay, podoga pokryta pustymi kartonami i
szczurzymi odchodami, wypatroszone kasy i wybebeszone lodwki. Od miesica raz w
tygodniu musiaam przechodzi przez ten mierdzcy bajzel, eby dosta si d magazynu
znajdujcego si za ladami chodniczymi. Dlaczego ludzie po ograbieniu sklepu z piwa,
napojw, pienidzy z kas i sejfu oraz losw na loteri nie zabrali dwch palet wody pitnej?
Nie miaam pojcia. O czym mogli wtedy myle? Nadcigaj Przybysze! Apokalipsa!
Szybko, pakuj piwo!
W powietrzu wci unosi si smrd gnijcego jedzenia, rozlanych napojw i odr
szczurw, kurz wirowa w ledwo rozpraszajcych mrok promieniach wiata, przedostajcych
si przez brudne okna, a kada rzecz, jak si wydawao, leaa na niewaciwym miejscu,
nieruszona.
Ale...

Co byo nie tak.


Stanam wrd okruchw szka zalegajcych na pododze tu za drzwiami. Niczego
nie zauwayam. Niczego nie usyszaam. Niczego nie poczuam. Ale wiedziaam.
Co byo nie tak.
Mino mnstwo czasu, od kiedy ludzie po raz ostatni byli zwierzyn own. Jakie sto
tysicy lat, jeli nie lepiej. W naszych genach wci jednak tkwi pami tych czasw,
czujno gazeli, instynkt antylopy. Wiatr szumicy pord traw. Cie przemykajcy midzy
drzewami. Cichy gos w gowie, ktry szepce: Cii... Jest coraz bliej, Cassie.
Nie pamitam, kiedy zdjam karabin z ramienia. W jednej chwili wisia za moimi
plecami, w nastpnej trzymaam go w rkach, opuszczajc luf w d i odcigajc
bezpiecznik.
Coraz bliej.
Nigdy nie strzelaam do niczego wikszego od krlika, a i to by raczej tylko
eksperyment, poniewa chciaam sprawdzi, czy jestem w stanie posugiwa si broni i si
przy okazji nie okaleczy. Kiedy strzelaam te nad gowami sfory zbkanych psw, ktre
wykazyway zbyt wielkie zainteresowanie moim obozowiskiem. No i wypaliam do
unoszcego si wprost nad moj gow zielonkawego wiateka, bdcego najwikszym
statkiem Przybyszw suncym bezgonie po Drodze Mlecznej. Dobra, to byo gupie,
przyznaj. Rwnie dobrze mogam ustawi nad gow olbrzymi billboard z wielk strzak i
napisem HEJ, TUTAJ JESTEM!.
Po eksperymencie z krlikiem - kula rozerwaa go na strzpy, zamieniajc puchate
stworzonko w niezidentyfikowan mas flakw i koci - porzuciam myl o wykorzystaniu
karabinu do polowa. Przestaam wiczy strzelanie. W ciszy, jaka zapada po przejciu
czwartej fali, kady wystrza zdawa si goniejszy od huku eksplozji bomby atomowej.
Wci jednak uznawaam mi6 za swojego najlepszego przyjaciela. Zawsze mi
towarzyszy zakopany wewntrz piwora, wierny i prawdomwny. Po nadejciu czwartej fali
nie mogam ju wierzy ludziom, e nadal s ludmi. Mogam jednak zaufa swojej broni, e
wci bdzie broni.
Cii... Jest coraz bliej, Cassie.
Blisko.
Mogam da nog. Ulec cichemu gosowi w swojej gowie. Gosowi, ktry by starszy
ode mnie i od wszystkich ludzi, jacy kiedykolwiek yli na wiecie.
Mogam mu ulec.
Zamiast tego wsuchiwaam si z wszystkich si w cisz panujc w opuszczonym

sklepie. Co si zbliao. Gdy odsunam si odrobin od drzwi, rozleg si cichy trzask szka
pkajcego pod moimi nogami.
A potem co narobio haasu. Usyszaam dwik, ktry rwnie dobrze mg by
kaszlem, jak i jkiem. Wydobywa si z magazynu za ladami, tego samego, w ktrym
znalazam wod.
W tej chwili nie potrzebowaam ju tego cichego gosu, ktry podpowiada, co
powinnam zrobi. To byo akurat oczywiste - musiaam wia.
Ale nie zwiaam.
Pierwsza zasada, dziki ktrej mona przetrwa czwart fal, brzmi: Nie ufaj
nikomu. Niezalenie od tego, jak wyglda. Pod tym wzgldem Przybysze okazali si bardzo
sprytni -.podobnie zreszt jak pod wszystkimi innymi wzgldami. To w kocu nieistotne, czy
wygldali tak, jak powinni, mwili to, co powinni, czy zachowywali si tak, jak si tego po
nich spodziewalimy. mier mojego ojca chyba skutecznie to udowodnia. Nawet jeli obca
osoba bdzie sympatyczniejsz ni twoja ukochana ciotka Tilly przemi staruszk
przytulajc bezbronnego kociaka, to nigdy nie moesz mie pewnoci, e nie jest jedn z
nich i pod kotkiem nie skrywa naadowanej spluwy.
Nie jest to wcale takie znowu nieprawdopodobne. A im duej bdziesz si nad tym
zastanawia, tym atwiej to sobie wyobrazisz. Nie moesz wierzy miej staruszce.
To jest w tym wszystkim najtrudniejsze. Tak trudne, e za kadym razem, gdy zbyt
dugo nad tym myl, chc tylko zaszy si w piworze, nacign go na uszy i powoli
umrze z godu. Jeli nie moesz nikomu ufa, to po prostu nikomu nie ufasz. Lepiej przyj,
e ciotunia Tilly jest jedn z nich, ni udzi si, e trafio si na jednego z ocalaych.
Potworne diabelstwo. Ludzko si rozproszya, duo atwiej byo nas wytropi i
wyapa. Czwarta fala przyniosa nam samotno, nie moglimy wykorzysta przewagi
liczebnej, z wolna tracilimy rozum nkani samotnoci, przeraeniem i oczekiwaniem na
nieunikniony koniec.
Dlatego nie uciekam. Niezalenie od tego, czy bya to ciotunia Tilly, czy te jeden z
nich - musiaam broni swojego terenu. Samotno to jedyny sposb na przetrwanie. Tak
wanie brzmi druga zasada.
Przysuchujc si stumionemu kaszlopaczowi (czy te paczokaszlowi, trudno
powiedzie), dotaram do drzwi prowadzcych na zaplecze. Wstrzymawszy oddech,
przystanam przed nimi, balansujc na pitach.
Drzwi byy uchylone na tyle szeroko, e mogam si przez nie przelizgn bokiem.
Tu przed sob miaam metalow pk przymocowan do ciany, a po prawej cign si

dugi, wski korytarz wypeniony lodwkami. W pomieszczeniu nie byo adnych okien, a
jedyne wiato zapewniaa pomaraczowa powiata gasncego dnia, wpadajca przez drzwi
za moimi plecami, wci na tyle intensywna, bym moga dostrzec wasny cie na pododze.
Przykucnam, a cie kucn razem ze mn.
Jedna z lodwek zasaniaa mi widok na korytarz, ale wci syszaam tego kogo.
Albo to co, co kaszlao, mamrotao i szlochao na jego drugim kocu. Pomylaam, e musi
by powanie ranne albo prbuje sprawia takie wraenie. Albo potrzebowao pomocy, albo
przygotowao puapk.
Tak wanie wyglda ycie na Ziemi od czasu ldowania. Albo - albo.
Albo to jeden z nich i doskonale wie, e tu jestem, albo to kto inny i potrzebuje mojej
pomocy.
Tak czy siak, musiaam wsta i zajrze za rg korytarza.
Wstaam.
Zajrzaam.

4
By jakie sze metrw ode mnie. Lea oparty plecami o cian z wycignitymi
przed siebie nogami, jedn rk obejmujc brzuch. Mia na sobie mundur oraz czarne, cikie
buty, wszystko byo pokryte brudem i lnice od krwi. Krew bya wszdzie - na cianie za
jego plecami, na betonowej pododze, jego ubraniu, wosach. Panujcy w korytarzu pmrok
sprawia, e lnia niczym czer smoy.
W drugiej rce trzyma pistolet wycelowany prosto w moj gow.
Odpowiedziaam tym samym. Jego pistolet przeciw mojej strzelbie. Palce drce na
spustach: jego, moje.
To, e wycelowa we mnie bro, jeszcze niczego nie dowodzio. Moe faktycznie by
rannym onierzem przekonanym, e jestem jedn z nich.
A moe nie.
- Rzu bro - wymamrota w moj stron.
Zapomnij - odparam w mylach.
- Rzu bro! - wrzasn. Albo przynajmniej prbowa. Sowa byy bardzo niewyrane,
stumione przez krew wzbierajc w jego wntrznociach. Szkaratna struka pocieka mu z
ust, wijc si pomidzy zarostem na brodzie. Jego zby czerwieniy si od krwi.
Pokrciam gow. Stojc tyem do wiata, mogam si tylko modli, eby nie
zauway przeraenia w moich oczach i tego, jak bardzo si trzs. Tym razem nie miaam do
czynienia z jakim cholernym krlikiem, ktry by na tyle gupi, eby pewnego sonecznego
poranka wej na mj teren. Tym razem miaam przed sob prawdziwego czowieka. A nawet
jeli nie, to takie sprawia wraenie.
Z zabijaniem tak ju jest, e dopki si tego nie zrobi, nigdy nie mona mie
pewnoci, czy jest si do tego zdolnym.
- Rzu bro - powtrzy po raz trzeci, zdecydowanie ciszej ni przed chwil.
Zabrzmiao to jak proba. Pistolet zadra w jego doni, a lufa powoli opada ku pododze.
Moje oczy przywyky ju do panujcego tu pmroku i udao mi si dostrzec kropl krwi
spywajc wzdu lufy. Pistolet upad na podog. Uderzy o ziemi pomidzy jego nogami z
gonym, metalicznym stukniciem. Mczyzna unis pust do na wysoko ramienia,
kierujc jej wntrze w moj stron. - W porzdku. - Na jego zakrwawionej twarzy pojawi si
delikatny umiech. - Twoja kolej.
Ponownie potrzsnam gow.
- Poka drug rk - zadaam, majc nadziej, e mj gos brzmi wystarczajco

pewnie. Dray mi kolana, z trudem utrzymywaam bro, a w gowie miaam karuzel.


Musiaam powstrzymywa si ze wszystkich si, by si na niego nie rzuci. Dopki si tego
nie zrobi, nigdy nie mona mie pewnoci, e jest si do tego zdolnym.
- Nie mog - odpowiedzia.
- Druga rka - powtrzyam.
- Jeli ni rusz, moe mi wypa odek.
Poprawiam uoenie kolby na ramieniu. Byam caa spocona, roztrzsiona i
prbowaam myle. Albo - albo, Cassie. Co zamierzasz zrobi?
- Umieram - oznajmi zaskakujco rzeczowym tonem. Z tej odlegoci jego oczy byy
jedynie drobnymi punktami odbitego wiata. - Moesz mnie wykoczy albo mi pomc.
Wiem, e jeste czowiekiem...
- Skd wiesz? - zapytaam natychmiast, bojc si, e moe umrze, zanim odpowie.
Jeli naprawd by onierzem, to moe faktycznie wiedzia, jak rozpozna rnic. Taka
informacja moga si okaza niezmiernie uyteczna.
- W przeciwnym razie ju dawno by mnie zastrzelia. - Umiechn si i dopiero
wtedy, widzc doki w jego policzkach, uwiadomiam sobie, jak bardzo jest mody. Tylko
par lat starszy ode mnie. - Widzisz - szepn. - Ty te mnie po tym rozpoznaa.
- Niby co rozpoznaam? - Czuam, e ju duej nie mog powstrzyma ez. Jego
skulone ciao rozmywao si przed moimi oczami niczym obraz w krzywym zwierciadle. Nie
odwayam si jednak opuci strzelby i przetrze oczu.
- e jestem czowiekiem. Inaczej od razu bym ci zastrzeli.
Miao to jaki sens. A moe tylko chciaam, eby miao? Moe opuci bro, ebym
uczynia to samo, a kiedy tylko to zrobi, wycignie kolejn spluw spod munduru i skocz
z dziur w gowie?
To oni nam to zrobili. Nie mona wsplnie stawi czoa przeciwnikom, jeli sobie
wzajemnie nie ufamy. A w wiecie bez zaufania znika rwnie nadzieja.
W jaki sposb najprociej pozby si ludzi? Trzeba pozbawi ich czowieczestwa.
- Musz zobaczy twoj drug do - powtrzyam.
- Ju mwiem...
- Musz j zobaczy! - pisnam zaamujcym si gosem. Nic nie mogam na to
poradzi.
- To mnie zabij, suko! - nie wytrzyma. - Pocignij za spust i miejmy to za sob!
Opar gow o cian, a z jego otwartych ust wydobyo si przeraliwe wycie, ktre
odbijao si od cian i sufitu, widrujc mi w uszach. Nie wiedziaam, czy krzyczy z blu, czy

dlatego e zrozumia, e nie mam zamiaru go ratowa. Nadzieja wzia w nim gr, a to
zawsze koczy si mierci. Nadzieja zabija duo wczeniej. Zanim zdysz naprawd
umrze.
- Jeli ci poka... - wyjcza, koyszc si w przd i w ty na zakrwawionej pododze jeli ci poka, to mog liczy na twoj pomoc?
Nie odpowiedziaam. Nie miaam odpowiedzi. Rozgrywaam t sytuacj nanosekunda
po nanosekundzie.
Tak wic to on musia podj decyzj. Teraz wydaje mi si, e po prostu nie chcia
pozwoli na to, eby tamci wygrali. Nie mia zamiaru porzuci nadziei. Jeli miao go to
zabi, to przynajmniej umarby, nie tracc ostatniego skrawka czowieczestwa.
Z bolesnym grymasem na twarzy powoli unis lew rk. Dzie dobiega ku
kocowi, wiato byo coraz sabsze i zdawao si wyfruwa z korytarza przez na wp
otwarte drzwi za moimi plecami.
Jego rka bya pokryta zakrzep krwi. Wygldaa tak, jakby woy szkaratn
rkawic.
Przygaszony promie wiata przesun si delikatnie po jego zakrwawionej doni i
rozbysn metalicznie na jakim podunym, cienkim przedmiocie, a mj palec
automatycznie zacisn si na spucie i poczuam uderzenie kolby, bo sia odrzutu wbia mi j
w rami, gdy oprniaam magazynek, syszc jednoczenie czyj wrzask dobiegajcy z
oddali, okazao si jednak, e to nie on krzycza, tylko ja i ci wszyscy, ktrzy jeszcze
pozostali przy yciu, o ile w ogle pozostali jeszcze jacy inni bezsilni, pozbawieni resztek
nadziei wrzeszczcy ludzie, poniewa wszystko obrcio si w ruin, a my nie potrafilimy
sobie z tym poradzi, poniewa okazao si, e nie czeka na nas aden rj obcych spadajcych
z nieba w swoich latajcych spodkach, prowadzcych metalowe transportery prosto z
Gwiezdnych wojen, nie byo te sodziutkich, pomarszczonych kosmitw w rodzaju E.T.,
marzcych jedynie o tym, by uszczkn par lici, poczstowa si cukierkami i wrci do
domu. To wygldao inaczej.
Zupenie inaczej.
Wygldao tak, e strzelalimy do siebie, stojc w gasncym wietle letniego dnia
pomidzy rzdami oprnionych lodwek.
Podeszam do niego w ostatnich promieniach zachodzcego soca. Nie musiaam si
upewnia, czy nie yje. Wiedziaam, e go zabiam. Chciaam tylko zobaczy, co trzyma w
tej zakrwawionej rce.
By to krucyfiks.

5
Od tej pory nie spotkaam wicej nikogo.
Z drzew opada ju wikszo lici, a noce zrobiy si chodne. Nie mogam duej
ukrywa si w lasach. Pozbawiona liciastej osony, nie odwayam si rozpala ogniska z
obawy przed latajcymi dronami. Musiaam si std wynie.
Wiedziaam, dokd musz dotrze. Od dawna to wiedziaam. W kocu zoyam
obietnic, jedn z tych, ktrych nie powinno si ama, poniewa jeli je zamiesz, niszczysz
jak czstk samego siebie, by moe t najwaniej sz.Tyle e wszyscy potrafimy sobie
wmwi rne rzeczy. Na przykad co w stylu: najpierw musz przecie co wymyli, nie
mog pcha si do jaskini lwa bez adnego planu. Albo: teraz to ju nie ma sensu, czekaam
zbyt dugo.
Niezalenie od powodw, ktre trzymay mnie tu wczeniej, powinnam bya odej
jeszcze tej nocy, gdy zabiam tego chopaka. Nie wiedziaam, co spowodowao jego rany, i
byam zbyt przeraona, eby sprawdzi zwoki, chocia naleao to zrobi bez wzgldu na to,
jak mocno mi odbio. Przypuszczaam, e mg ulec jakiemu wypadkowi, jednak
prawdopodobiestwo, e kto (lub co!) go postrzeli, byo rwnie wielkie. A jeli tak to
wanie wygldao, to ten kto (lub co) mg wci kry po okolicy... chyba e zabity
przeze mnie krzyowiec jako sobie z nim, nimi lub tym poradzi. Albo sam by jednym z
nich, a krucyfiks mia mnie tylko wyprowadzi w pole...
To kolejny ze sposobw, w jakich Przybysze mieszaj nam w gowach: nigdy nie
masz pewnoci, jak zginiesz, wiesz tylko, e jest to nieuchronne. By moe tak wanie
bdzie wygldaa pita fala, zaatakuje nas. od rodka, obracajc przeciw nam nasze wasne
umysy.
By moe ostatni czowiek na Ziemi nie umrze z godu czy zimna i nie zginie
rozszarpany przez dzikie zwierzta. By moe ostatni czowiek na Ziemi padnie ofiar
ostatniego czowieka na Ziemi.
Dobra, powinnam przesta si zastanawia nad takimi rzeczami. Szczerze mwic,
wiedziaam, e pozostawanie w tym miejscu jest rwnoznaczne z samobjstwem, zoyam
te obietnic, ktrej musiaam dotrzyma, wci jednak nie chciaam odchodzi. Mieszkaam
w tych lasach od dawna, znaam kad ciek, kade drzewo, kade pncze i krzak. Nie
potrafiam sobie przypomnie, jak wyglda ogrdek za domem, w ktrym spdziam
szesnacie lat ycia, ale mogam opisa ze szczegami kady li i gazk w tej czci
lasw. To, co dziao si poza granic drzew i dwukilometrowym odcinkiem autostrady, ktry

przemierzaam kadego tygodnia, by odnowi zapasy, byo dla mnie jedn wielk
niewiadom. Podejrzewaam jednak, e wszdzie musi wyglda to do podobnie:
opuszczone miasta, nad ktrymi unosi si smrd ciekw i gnijcych trupw, spalone domy,
stada psw i kotw dotknitych wcieklizn, autostrady usiane wielokilometrowymi
kolumnami wrakw. I ciaa, wiele cia.
Zaczam si pakowa. Musiaam podrowa z jak najmniejszym obcieniem,
dlatego nie mogam zabra ze sob namiotu, ktry od tak dawna by moim domem. Na
szczycie listy znalazy si najniezbdniejsze rzeczy: luger, mi6 i mj wierny n myliwski.
Do tego piwr, apteczka, pi butelek wody, trzy opakowania przeksek z suszonego misa
oraz par puszek sardynek. Przed ldowaniem nienawidziam sardynek, a teraz nie potrafiam
si bez nich oby. Pierwsz rzecz, za jak si rozgldaam po wamaniu do kolejnego sklepu,
byy sardynki.
Co z ksikami? Byy cikie i zajmoway sporo miejsca w moim ju i tak
wypchanym plecaku, ale czya mnie z nimi specjalna wi. Podobnie zreszt jak mojego
tat. Ksiki znalezione po tym, jak trzecia fala pozbawia ycia ponad trzy i p miliarda
ludzi, wypeniay nasz dom a po sufit. Podczas gdy reszta z ocalaych pldrowaa ruiny w
poszukiwaniu wody oraz jedzenia, gromadzc take bro, ktra miaa nam pomc w ostatnim
starciu, spodziewalimy si go bowiem w kadej chwili, tato chodzi z zabawkowym
wzkiem nalecym do mojego braciszka i zwozi do domu ksiki.
Oszaamiajca liczba ofiar nie robia na nim wraenia. To, e w cigu czterech
miesicy ludzka populacja skurczya si z siedmiu miliardw do kilkuset tysicy, nie byo w
stanie podway jego wiary w zdolno przetrwania naszej rasy.
- Musimy myle o przyszoci - upiera si. - Kiedy to si skoczy, powinnimy by
gotowi do odbudowania wszystkich elementw naszej cywilizacji.
Latarka. Zapasowe baterie. Szczoteczka i pasta do zbw. Jeli przyjdzie na mnie
czas, chciaam odej z czystymi zbami. Rkawiczki. Dwie pary skarpetek, bielizna, due
opakowanie proszku do prania, dezodorant, szampon (patrz wyej: jeli zgin, to schludnie).
Tampony. Wci martwiam si o swj zapas i nie wiedziaam, czy uda mi si go
gdzie uzupeni.
Plastikowy woreczek wypeniony zdjciami. Tato. Mama. Mj braciszek Sammy.
Dziadkowie.

Lizbeth,

moja

najlepsza

przyjacika.

Jedna

fotografia

Bena-Nie-Mog-Oderwa-Od-Ciebie-Oczu-Parisha, wycita ze szkolnej ksigi pamitkowej,


kiedy planowaam, e Ben zostanie moim przyszym chopakiem, a moe nawet i mem,
chocia on sam nie mia o tym pojcia. Nie wiedzia nawet, e istniej. Obracalimy si w

tym samym krgu znajomych, ale ja byam tylko jak nieistotn dziewczyn, plczc si w
tle i nie mielimy ze sob adnego kontaktu. Nie pasowao mi w nim jedynie to, e by dobre
wier metra wyszy ode mnie. Teraz do jego wad naleao doliczy te to, e nie yje.
Komrka. Pierwsza fala usmaya wszystkie baterie i nie byo szans, eby j
naadowa. Wiee przekanikowe przestay dziaa, zreszt i tak nie miaam ju nikogo, do
kogo mogabym zadzwoni, ale sami rozumiecie... to w kocu moja komrka.
Cki do paznokci. Zapaki. Nie rozpalaam ognisk, ale mogam ich potrzebowa,
gdyby przyszo mi co podpali lub wysadzi w powietrze.
Dwa koonotatniki z kartkami w wskie linie, jeden w fioletowej papierowej okadce,
drugi w czerwonej. To byy moje ulubione kolory, a notatniki odgryway rol dziennika.
Miao to oczywicie zwizek z nadziej. Nawet jeli naprawd jestem ostatnim ocalaym
czowiekiem, by moe ktry z obcych zajrzy kiedy do mojego pamitnika i dowie si, co o
nich mylaam. Jeli to ty jeste tym obcym czytajcym moje sowa, informuj:
MAM CI W DUPIE.
Cukierki owocowe, z ktrych wyjadam ju wszystkie o smaku pomaraczowym.
Trzy opakowania gumy do ucia. Dwa ostatnie czekoladowe lizaki.
Obrczka naleca do mojej mamy. Sponiewierany pluszowy misiek, wasno
Sammy ego. Nadal do niego nalea. To nie bya moja przytulanka, nic z tych rzeczy.
Ito waciwie wszystko, co mogam wpakowa do plecaka. Dziwne. Z jednej strony
wygldao to tak, jakbym prbowaa zabra zbyt wiele, z drugiej - wci miaam wraenie, e
to zbyt mao.
Z trudem mogam upchn jeszcze par ksiek. Przygody Hucka czy Grona gniewu?
Wiersze Sylvii Plath czy pochodzce z biblioteczki Sammyego bajeczki Shela Silversteina?
Czytanie Sylvii Plath to chyba niezbyt dobry pomys, jej poezja jest strasznie depresyjna.
Silverstein pisa dla dzieci, ale i teraz umia mnie rozmieszy. Ostatecznie zdecydowaam si
na Przygody Hucka (wydaway si nader odpowiednie w mojej sytuacji) oraz Tam, gdzie
koczy si chodnik. Wkrtce dotrzemy do tego miejsca, Shel. Wskakuj na pokad, Jim.
Przerzuciam plecak przez rami, przez drugie przewiesiam karabin i ruszyam przed
siebie ciek, nie odwracajc si ani razu.
Przystanam dopiero na skraju lasu. Szeciometrowy nasyp prowadzi na poudniow
odnog autostrady. Wraki, stosy ubra, podarte worki na mieci, spalone cigniki i cysterny
przewoce rne rzeczy, od benzyny po mleko, zacielay wszystkie pasy jezdni.
Samochody porozrzucane byy w niewielkich grupkach lub w wielokilometrowych
kolumnach wijcych si we wszystkie strony, a poranne soce rozbyskiwao na lecych

wszdzie kawakach szka.


Nie widziaam adnych cia. Samochody stay tu od czasu pierwszej fali porzucone
przez swych wacicieli.
Pierwsza fala, potny elektromagnetyczny impuls, ktry przedar si przez atmosfer
dziesitego dnia o godzinie jedenastej, nie spowodowaa zbyt wielu ofiar w ludziach. Tata
podejrzewa, e zgino jakie p miliona osb. Rozumiem, e p miliona moe brzmie
do powanie, ale by to jedynie znikomy procent caej populacji. W czasie drugiej wojny
wiatowej zgino ponad sto razy wicej ludzi.
Mielimy te czas na to, by si przygotowa, chocia nikt tak do koca nie wiedzia,
na co. Od chwili, kiedy satelita przysa pierwsze zdjcia statku matki, przelatujcego
niedaleko Marsa, do momentu uruchomienia pierwszej fali, mino dziesi dni wypenionych
totalnym zamtem. Stan wojenny, posiedzenia ONZ, parady, imprezy na dachach budynkw,
niekoczce si internetowe dyskusje i wszystkie media mielce temat ldowania dwadziecia
cztery godziny na dob. Prezydent wygosi ordzie do narodu, potem schowa si w bunkrze,
a Rada Bezpieczestwa zwoaa nadzwyczajne posiedzenie niedostpne dla dziennikarzy.
Wikszo ludzi po prostu zwiaa, tak jak zrobili nasi ssiedzi Majewscy. Szstego
dnia zaadowali wszystko, co si dao, do furgonetki i wyruszyli w drog, doczajc do
tysicy innych, ktrzy z jakiego powodu uznali, e gdzie indziej bdzie bezpieczniej. Ludzie
szukali schronienia w grach... na pustyniach... na bagnach. No wiecie - po prostu gdzie
indziej.
Gdzie indziej wybrane przez Majewskich okazao si Disney Worldem. I nie byli
jedyni - przed atakiem fal elektromagnetyczn park zaliczy rekordow frekwencj.
- Dlaczego akurat Disney World? - zapyta pana Majewskiego mj tata.
- Dzieciaki jeszcze nigdy tam nie byy - odpowiedzia ssiad, ktrego dzieci
studioway wtedy na uniwersytetach.
- A wy dokd si wybieracie? - zapytaa jego tylko par lat starsza ode mnie crka
Catherine, ktra przyjechaa wanie z uczelni.
- Nigdzie - odparam. I faktycznie nie chciaam nigdzie jecha. Wci prbowaam w
to wszystko nie wierzy, udawaam, e caa sprawa z Przybyszami sama si jako rozwie,
moe podpisz jaki traktat pokojowy albo co. A moe wpadli tu tylko po par prbek gleby
i wrc do siebie. Albo przyjechali na wakacje, tak jak Majewscy do Disney Worldu.
- Musicie ucieka - upieraa si Catherine. - Najpierw zaatakuj miasta.
- Pewnie masz racj - przyznaam z przeksem. - Kto by si omieli zaatakowa
Zaczarowane Krlestwo Disneya.

- A jak wolaaby umrze? - prychna. - Chowajc si pod kiem czy w wagoniku


kolejki grskiej?
Dobre pytanie.
Tato stwierdzi, e wiat podzieli si na dwa obozy: uciekinierw i nornikw.
Uciekinierzy zmierzali w stron gr lub kolejek grskich. Nornicy zabijali deskami okna,
robili

zapasy

konserw

oraz

amunicji,

ich

telewizory

nastawione

byy

na

dwudziestoczterogodzinne kanay informacyjne.


Przez pierwsze dziesi dni niespodziewani kosmiczni gocie nie odezwali si ani
sowem. adnego wietlnego show na nocnym niebie, adnych ldujcych na trawniku przed
Biaym Domem wyupiastookich dupogowych kolesi, ktrzy z gbin swych srebrzystych
kosmicznych kombinezonw domagaliby si spotkania z naszym przywdc. Nie pojawiy si
te wirujce srebrzyste bczki emitujce dwiki kosmicznej muzyki, nie usyszelimy
rwnie adnej odpowiedzi na nasze powitanie, ktre brzmiao jako tak: Witamy na Ziemi,
mamy nadziej, e si wam tu spodoba, prosimy - nie zabijajcie nas.
Nikt nie wiedzia co dalej. Bylimy przekonani, e rzd co wymyli. W kocu zawsze
by na wszystko przygotowany, wic zaoylimy, e jest gotowy take na przyjcie
niezapowiedzianego gocia z kosmosu, ktry przyplta si bez zaproszenia jak zwariowany
kuzyn pomijany milczeniem przez reszt rodziny.
Niektrzy schowali si do swoich nor. Niektrzy uciekli. Jeszcze inni zawierali
pospieszne maestwa lub finalizowali nage rozwody. Cz zaja si robieniem dzieci,
byli te tacy, ktrzy targnli si na wasne ycie. Snulimy si jak jakie zautomatyzowane
zombie, kompletnie niezdolni poj, co si waciwie dzieje.
Trudno w to teraz uwierzy, ale moja rodzina podobnie jak wikszo mieszkacw
naszej planety, zajmowaa si po prostu swoimi codziennymi sprawami, tak jakby nad
naszymi gowami nie wisiao najbardziej zdumiewajce zjawisko w historii ludzkoci. Mama
i tato chodzili do pracy, Samniy bawi si w przedszkolu, a ja nadal spdzaam czas na
lekcjach i treningach piki nonej. Wszystko byo tak normalne, e a dziwaczne. Pod koniec
pierwszego dnia kady mieszkaniec kuli ziemskiej majcy wicej ni dwa lata mia okazj
ponad tysic razy zobaczy zblienia na potny statek matk - krcy czterysta kilometrw
nad Ziemi zielonoszary okrt midzygwiezdny wielkoci Manhattanu. NASA zdecydowaa
si na wycignicie z lamusa swojego kosmicznego wahadowca i posanie go im na
spotkanie.
Wszyscy uznalimy to za doskonay pomys, poniewa cisza z ich strony bya
naprawd oguszajca. Przecie nie przelecieli tych miliardw kilometrw tylko po to, by

gapi si na nas w milczeniu. To byoby nieuprzejme.


Trzeciego dnia poszam na randk z chopakiem, ktry nazywa si Mitchell Phelps.
Chocia poszam to okrelenie troch na wyrost - z powodu godziny policyjnej siedzielimy
na podwrzu na tyach naszego domu. Po drodze na spotkanie zahaczy o Starbucksa, wic
siedzielimy na werandzie, popijajc napoje i udajc, e nie widzimy cienia mojego taty
chodzcego tam i z powrotem po salonie. Mitchell pojawi si w naszym miasteczku na par
dni przed ldowaniem. Siedzia za mn w szkole na lekcjach literatury i popeniam ten bd,
e poyczyam mu marker. Najwyraniej jego zdaniem kada dziewczyna skonna poyczy
mu marker musiaa go uwaa za przystojniaka, wic natychmiast zaprosi mnie randk.
Zgodziam si, chocia wcale nie by szczeglnie przystojny ani zbyt interesujcy, jeli nie
liczy aury nowego dzieciaka w szkole, no i zdecydowanie nie by Benem Parishem. Na
tym wanie polega najwikszy problem - nikt nie by Benem Parishem poza nim samym.
Po trzech dniach od ldowania ludzko mona byo podzieli na tych, ktrzy przez
cay czas nie mwili o niczym innym, oraz na tych, ktrzy prbowali nie wspomina o tym
ani sowem. Ja naleaam do drugiej kategorii, Mitchell by w pierwszej.
- A co jeli to my? - zapyta.
Prawie natychmiast po ldowaniu wszelkiej maci wiry od teorii spiskowych zaczy
bredzi, e cae to wydarzenie jest faszywk, efektem tajnych rzdowych projektw i planw
majcych na celu ograniczenie naszych praw. Wydawao mi si, e Mitchell zmierza w t
wanie stron, wic wydaam z siebie pomruk niezadowolenia.
- No co? - achn si. - Nie mwi przecie o nas z tu i teraz. Moe to jestemy my z
przyszoci?
- I bdzie tak jak w Terminatorze, co? - Wywrciam oczami z niedowierzania. Przybyli tutaj, aby powstrzyma bunt maszyn. Albo to oni s tymi maszynami. Lub
Skynetem.
- Nie wydaje mi si - odpar zupenie powanie. - Myl, e mamy tu do czynienia z
paradoksem dziadka.
Powiedzia te sowa w taki sposb, jakby zakada, e wiem, czym jest ten paradoks,
poniewa gdybym tego nie wiedziaa, musiaby mnie uzna za idiotk. Nienawidziam ludzi,
ktrzy tak robi.
- Co? Czym, do cholery, jest paradoks dziadka?
- Oni, to znaczy my, nie mog niczego zmieni po cofniciu si w czasie. Gdyby
trafia do przeszoci i zabia swojego dziadka w czasach, gdy nie byo ci jeszcze na wiecie,
to nie mogaby cofn si w czasie, eby zabi swojego dziadka.

- Dlaczego chciaby zabi swojego dziadka? - Przekrciam somk w truskawkowym


napoju, wywoujc ten jedyny w swoim rodzaju pisk pojawiajcy si wtedy, gdy pocierasz
somk o plastikow przykrywk kubka.
- Wszystko sprowadza si do tego, e samo twoje pojawienie si w przeszoci
zmienia bieg historii - wyjani poirytowany, tak jakbym to ja zacza t ca gadk o
podrach w czasie.
- Musimy o tym rozmawia? - zapytaam.
- A o czym jeszcze moemy rozmawia? - Jego brwi ze zdziwienia podniosy si a do
grzywki. Mia bardzo krzaczaste brwi, co byo jedn z pierwszych rzeczy, na jakie zwrciam
uwag. I obgryza paznokcie. To zauwayam jako drugie. Mona si duo dowiedzie o
czowieku, patrzc na skrki jego paznokci.
Signam po telefon i puciam esemesa do Lizbeth: POMOCY.
- Boisz si? - zapyta. Chyba prbowa odzyska moj uwag. Albo znw chcia si
wywyszy. Nie spuszcza ze mnie bacznego spojrzenia. Potrzsnam gow.
- Raczej mnie to nudzi - skamaam. Oczywicie, e si baam. Miaam te
wiadomo, e jestem dla niego okropna, ale nic nie mogam na to poradzi. Z jakiego
powodu mnie wkurza. A moe wnerwiao mnie to, e zgodziam si na randk z kolesiem, ktry zupenie mnie nie interesowa. Lub to, e nie by tym gociem, z ktrym faktycznie
chciaam si umwi. Wciekaam si oto, e nie by Benem Parishem, na co nie mg
przecie nic poradzi. Mimo to...
POMOCY W CZYM?
- Moemy rozmawia o czymkolwiek - stwierdzi obojtnie. Jego kolano pod stoem
podskakiwao tak mocno, e zaczam si obawia o swj kubek, podczas gdy on bdzi
wzrokiem po klombie z rami i bawi si machinalnie fusami w swojej kawie.
MITCHELL. Uznaam, e nie musz nic wicej dodawa.
- Z kim piszesz?
MWIAM ZEBYS NIE SZLA
- I tak nie znasz - odparam opryskliwie.
NIE WIEM CZEMU TO ZROBIAM
- Moemy si gdzie przej - zaproponowa. - Poszaby do kina?
- Godzina policyjna - przypomniaam. Po dziewitej wieczorem na ulicach mogli
przebywa tylko wojskowi i suby ratownicze.
LOL. ZEBY BEN BYL ZAZDROSNY
- Jeste o co wkurzona czy co?

- Nie - odparam. - Mwiam ci przecie, jaka jestem.


Zacisn usta z wyranym poirytowaniem, nie wiedzc, jak ma na to zareagowa.
- Prbowaem tylko sobie wyobrazi, kim oni mog by - stwierdzi w kocu.
- Ty i caa reszta mieszkacw kuli ziemskiej - westchnam.
- Nikt tego nie wie, a oni nie maj ochoty nam powiedzie, wic teraz kady tylko
zgaduje i teoretyzuje, co jest waciwie zupenie bezcelowe. Moe to Kosmomyszy z planety
Ser, ktre przyleciay po mozzarell.
BP NAWET NIE WIE O MOIM ISTNIENIU
- Takie esemesowanie jest troch nieuprzejme - zezoci si Mitchell. - Usiuj z tob
porozmawia.
W sumie mia racj. Wsunam telefon do kieszeni, zastanawiajc si, co si ze mn
dzieje. Stara Cassie nigdy by czego takiego nie zrobia. Ldowanie musiao wywrze na
mnie jaki wpyw, ale wolaam udawa, e nic si nie zmienio, a zwaszcza ja.
- A syszaa, e zaczli budowa ldowisko? - Uporczywie wraca do tego tematu,
chocia powiedziaam, e mnie to nudzi. A o ldowisku oczywicie syszaam, powstawao w
Dolinie mierci. Wanie tam: w Dolinie mierci.
- Moim zdaniem takie rozwijanie czerwonego dywanu to nie najlepszy pomys stwierdzi.
- Czemu nie?
- Miny trzy dni, podczas ktrych nie podjli adnej prby kontaktu. Gdyby byli
przyjanie nastawieni, to chyba przyszliby si przywita?
- Moe s niemiali. - Okrciam na palcu kosmyk wosw i pocignam delikatnie,
czujc na wp przyjemne ukucie blu.
- Jak nowy dzieciak w szkole?
No tak, sam przecie by w takiej sytuacji. Bycie nowym nie naleao do
najatwiejszych dowiadcze. Poczuam, e powinnam go przeprosi za wczeniejsz
opryskliwo.
- Byam dla ciebie niemia - przyznaam. - Przepraszam.
Spojrza na mnie z wyranym zdziwieniem. Mwi przecie o obcych, a nie o sobie
samym, a teraz ja na dodatek zaczam gada na swj temat, co ju w ogle nie miao z
niczym zwizku.
- W porzdku - odpar. - Syszaem, e niezbyt czsto umawiasz si z chopakami.
Zabolao.
-1 co jeszcze syszae? - Nie chciaam zna odpowiedzi na to pytanie, ale musiaam je

zada.
Upi odrobin swojej kawy przez dziurk w plastikowym wieczku.
- Niewiele. Przecie si nie dopytywaem.
- Kto ci jednak powiedzia, e nie umawiam si zbyt czsto.
- Wspomniaem tylko, e zastanawiam si, czy ci gdzie nie zaprosi, i usyszaem,
e Cassie jest cakiem fajna. To zapytaem, jaka jeste, i powiedzieli mi, e mia, tylko ebym
nie robi sobie wikszych nadziei, poniewa lecisz na Bena Parisha...
- Kto ci to powiedzia?!
- Nie pamitam jej imienia. - Wzruszy ramionami.
- Czy to bya Lizbeth Morgan? - zapytaam, obiecujc sobie, e j zabij, jeli to ona.
- Nie wiem, jak si nazywa - powtrzy.
- A jak wyglda?
- Dugie brzowe wosy. Okulary. Chyba ma na imi Carly czy jako tak.
- Nie znam adnej Ca... - Jezu. Jaka Carly, ktrej nawet nie znam, wie o mnie i Benie
Parishu, to znaczy o tym, e niczego midzy nami nie ma. A jeli wie o tym jaka Carly, to
wiedz o tym wszyscy. - A poza tym si myli - wymamrotaam. - Nic mnie nie obchodzi Ben
Parish.
- Dla mnie to nie ma znaczenia.
- Ale dla mnie tak.
- To chyba nie by najlepszy pomys - westchn. - Cokolwiek powiem, ty od razu
jeste znudzona albo wcieka.
- Nie jestem wcieka - warknam.
- Dobra, wydawao mi si.
Wcale mu si nie wydawao, mia przecie racj. I to ja popeniam bd, nie mwic
mu, e jestem now Cassie, inn od tej dziewczyny sprzed ldowania, ktra nie
skrzywdziaby nawet muchy. Nie byam jeszcze gotowa, eby si do tego przyzna, chocia
pojawienie si Przybyszw zmienio nie tylko nasz wiat. Wszyscy si zmienilimy. Ja si
zmieniam. W momencie pojawienia si statku matki zrobiam pierwszy krok na ciece,
ktra doprowadzia mnie ostatecznie pomidzy puste lodwki na zapleczu sklepu
spoywczego. Ten wieczr z Mitchellem by tylko pierwszym etapem mojej ewolucji.
Mia rwnie racj, gdy stwierdzi, e Przybysze nie przylecieli tutaj z kurtuazyjn
wizyt. W przededniu pierwszej fali na ekranach CNN pojawi si sawny fizyk teoretyk,
jeden z najmdrzejszych ludzi na wiecie (serio, tak wanie napisano na pasku
informacyjnym, ktry przewija si w czasie programu: JEDEN Z NAJMDRZEJSZYCH

LUDZI NA WIECIE), i oznajmi: Ta cisza budzi strach. Nie potrafi sobie wyobrazi jej
powodw Obawiam si, e raczej czeka nas co w rodzaju przybycia Krzysztofa Kolumba do
Ameryki, a nie powtrka z Bliskich spotka trzeciego stopnia. Wszyscy wiemy, czym dla
rdzennych mieszkacw Ameryki skoczya si wizyta Kolumba.
Odwrciam si wtedy do taty i powiedziaam, e powinnimy ich potraktowa
atomwk. Musiaam to niemal wykrzycze, poniewa tato zawsze nastawia gono na
maksimum, eby zaguszy odgosy telewizora z kuchni, gdzie przebywaa mama. Robic
kolacj, lubia jednym okiem spoglda na TLC. Nazywaam to wojn na piloty.
- Cassie! - Ojciec by tak zaszokowany moj lun propozycj, e a podwin palce u
stp odzianych w biae sportowe skarpetki. Wychowa si na Bliskich spotkaniach, E. T. i
Star Treku i mia wbite do gowy, e Przybysze przylecieli tutaj, eby nas wyzwoli. Koniec z
godem. Koniec z wojnami. Znikaj wszystkie choroby, poznajemy najwiksze tajemnice
wszechwiata. - Nie rozumiesz, e to moe by nastpny etap naszej ewolucji? Wielki skok
naprzd? - Obj mnie i pocieszajco poklepa po plecach.
- Powinnimy si cieszy, e moemy to oglda. A poza tym - doda gosem tak
zwyczajnym, jakby mwi o naprawie opiekacza
- w prni nasza atomwka nie wyrzdziaby im wikszej krzywdy. Fala uderzeniowa
nie miaaby si jak rozprzestrzeni.
- Czyli ten jajogowy z telewizora pieprzy gupoty, tak?
- Opanuj si z tym sownictwem, Cassie - ofukn mnie. - Ma prawo do wygoszenia
swojej opinii. Ale to tylko tyle: opinia.
- A co jeli ma racj? Jeli to, co wisi nad naszymi gowami, na serio jest Gwiazd
mierci?
- I przemierzyli poow wszechwiata tylko po to, eby nas rozwali? - Umiechn
si i poklepa mnie po nodze. Mama wyczya telewizor w kuchni, wic ciszy wiadomoci
do znonych dwudziestu siedmiu kresek.
- Dobra, dobra, a co z t midzygalaktyczn hord, o ktrej wspomina ten go? zapytaam. - Moe przylecieli tu, by nas podbi, zagoni do rezerwatw, zniewoli...
- Cassie... To, e co moe si wydarzy, nie oznacza jeszcze, e na pewno si
wydarzy. Opieramy si tylko na spekulacjach. I ja, i ten go z telewizji. Nikt nie wie,
dlaczego si tutaj pojawili, wic czy nie moemy zaoy, e przebyli t ca drog po to, by
nam pomc?
Cztery miesice pniej mj tato ju nie y.
Pomyli si, co do Przybyszw. Ja rwnie si myliam. Podobnie jak jeden z

najmdrzejszych ludzi na wiecie.


Nie przyjechali, by nam pomc. Nie chcieli nas zniewoli ani zagoni do rezerwatw.
Chcieli nas zabi.
Wszystkich.

6
Dugo zastanawiaam si, czy powinnam podrowa noc czy za dnia. Jeli
martwie si obcymi, to noc dawaa najlepsz ochron, ale w cigu dnia atwiej byo
wypatrzy drony patrolujce okolic.
Drony pojawiy si pod koniec trzeciej fali. Podune jak cygara, szare, sunce
bezszelestnie setki metrw ponad naszymi gowami. Czasem fruny po niebie, nie
zatrzymujc si nawet na chwil, czasem kryy nad jednym miejscem niczym stado spw
Potrafiy zawraca w miejscu i zatrzymywa si gwatownie, hamujc od prdkoci
ponaddwikowej do zera w dwie sekundy. Po tym poznawalimy, e to nie nasze drony.
Wiedzielimy, e s bezzaogowe, poniewa jeden z nich rozbi si kilka kilometrw
od naszego obozowiska dla uchodcw. Najpierw usyszelimy potny huk, gdy przedar si
przez barier dwiku, potem rozdzierajcy wizg, kiedy pikowa ku ziemi, wreszcie
poczulimy, jak ziemia trzsie si pod naszymi stopami, gdy pojazd zary w lece odogiem
pole kukurydzy. Nasza grupa zwiadowcza momentalnie ruszya na miejsce wypadku. No
dobra, grupa zwiadowcza to moe okrelenie troch na wyrost, bo skadaa si ona z
mojego taty i Hutchfielda, gocia, ktry kierowa tym obozem. Wrcili z informacj, e
pojazd by pusty. Czy byli tego cakiem pewni? A moe pilot zdy si katapultowa tu
przed wypadkiem? Tato odpowiedzia, e w rodku nie byo miejsca dla pilota, wntrze
szczelnie wypeniay rne przyrzdy.
- Musiaby mie pi centymetrw wzrostu - doda, wywoujc salw miechu. Z
jakiego powodu wyobraenie sobie Przybyszw pod postaci miniaturowych ludzikw z sagi
o Poyczalskich sprawiao, e ich wizyta stawaa si odrobin mniej straszna.
Zdecydowaam si w kocu na wdrwk w wietle dziennym. Mogam jednym
okiem wypatrywa zagroe na niebie, a drugim tych, ktre czaiy si na ziemi. Skoczyo si
to tym, e szam, machajc bem w t i we w t, jak jaka obkana fanka rocka na koncercie,
a w kocu zakrcio mi si w gowie i poczuam, e zaraz zwymiotuj.
Noc trzeba si martwi nie tylko dronami. S te zdziczae psy, kojoty, niedwiedzie
i wilki przychodzce a z Kanady, a kto wie, moe nawet lwy czy tygrysy, ktre ucieky z
zoo. Wiem, wiem, brzmi to tak, jakbym silia si na dowcip o Krainie Oz. Moecie mnie
zastrzeli.
I chocia podejrzewaam, e nie miaabym adnych szans w starciu z ktrym z nich,
wydawao mi si, e tylko w dzie mogabym sobie jako poradzi. Podobnie w razie
spotkania innego czowieka, jeli nie byam ostatnia. Co bdzie, jeli wpadn na kogo, kto

wierzy, e rozwalenie kadego, kto si tylko zbliy, jest najlepszym rozwizaniem?


Musiaam te zdecydowa, co moe by dla mnie najlepszym rozwizaniem. Czy
powinnam strzela do kadego bez ostrzeenia, czy te czeka, a wykona pierwszy ruch, i
ryzykowa, e kto mnie zabije? Nie po raz pierwszy zastanawiaam si, dlaczego nie
opracowalimy adnego tajnego kodu czy sekretnego ucisku doni, czegokolwiek, co
pozwolioby zidentyfikowa naszych. Nie moglimy oczywicie przewidzie, e Przybysze
si pojawi, ale moglimy zaoy, e prdzej czy pniej taki system okae si przydatny.
Trudno zaplanowa co na przyszo, kiedy przyszo okazuje si zupenie inna od
tego, co zaplanowae.
Uznaam, e musz by czujna i wypatrywa kadego zagroenia. Szuka oson i
unika spotka. Nie mogam sobie pozwoli na powtrk z onierza z krzyykiem.
Dzie by pogodny i bezwietrzny, ale zimny. Niebo bezchmurne. Ruszyam przed
siebie, kiwajc gow w gr i w d i rozgldajc si na wszystkie strony. O jedn opatk
obija mi si plecak, o drug strzelba, a maszerujc po ziemi niczyjej rozdzielajcej oba
pasma autostrady, co kilka krokw musiaam si zatrzymywa, by spojrze do tyu i upewni
si, e nikt za mn nie idzie. Mina godzina, potem druga. Przeszam nie wicej ni ptora
kilometra.
Najstraszniejsza w tym wszystkim bya cisza, zdecydowanie bardziej przeraajca ni
opuszczone samochody, powyginany metal i potuczone szko lnice w padziernikowym
socu; budzca wikszy lk ni wszystkie mieci zacielajce pas ziemi pomidzy wstgami
autostrady, tworzce wyrane wzgrki wrd sigajcej kolan trawy.
Pomruk znikn.
Pamitacie Pomruk.
Jeli tylko nie spdzilicie caego ycia na szczycie gry lub w jakiej jaskini, Pomruk
towarzyszy wam na kadym kroku. Na tym polegao ycie. Pywalimy wrd tych
dwikw wydawanych przez maszyny, ktre zbudowalimy po to, by uatwi sobie ycie lub
sprawi, e stanie si nieco mniej nudne. Pie maszyn, elektroniczna symfonia. Pomruk tego,
co stworzylimy, znikn.
Ziemia znw brzmiaa tak jak wtedy, zanim pojawi si czowiek.
Cisza bya tak wielka, e czasem, lec pn noc w namiocie, mogam usysze
zgrzyt gwiazd suncych po niebie. Po jakim czasie robio si to nie do zniesienia - chciaam
wrzeszcze z wszystkich si, piewa, krzycze, tupa, klaska, zrobiabym cokolwiek, eby
tylko zaznaczy swoj obecno. Rozmowa z onierzem bya wanie pierwsz od wielu
tygodni okazj, by si odezwa.

Pomruk ucich dziesitego dnia po ldowaniu. Siedziaam wanie na trzeciej lekcji i


esemesowaam z Lizbeth. To by ostatni esemes, jaki kiedykolwiek wysaam. Nawet nie
pamitam jego treci.
Jedenasta przed poudniem: ciepy, soneczny dzie, pocztek wiosny. Dobra pora na
gryzmolenie w zeszycie i marzenia o tym, by by zupenie gdzie indziej ni klasa
matematyczki pani Paulson.
Pierwsza fala przetoczya si nad nami bez adnych fanfar. Zero dramatyzmu,
zaskoczenia czy osupienia.
wiata zamrugay i zgasy.
Potem ucich projektor.
Ekran mojego telefonu zrobi si cakowicie czarny.
Na tyach klasy rozlegy si jakie piski. Normalka: niezalenie od pory dnia czy nocy,
kiedy tylko gasy wiata, kto musia panikowa tak, jakby wali si cay budynek.
Pani Paulson poprosia, ebymy zostali na miejscach. Zrywanie si na rwne nogi
byo kolejn z dziwnych rzeczy, ktre ludzie robili, gdy gaso wiato. Nie wiadomo po co.
Bylimy tak uzalenieni od elektrycznoci, e w razie jej braku kompletnie nie wiedzielimy,
co robi. Piszczelimy, trajkotalimy jak optani i biegalimy z kta w kt. Wygldao to tak,
jakby kto odci nam nagle dopyw tlenu. Ldowanie sprawio, e tym razem sytuacja bya
znacznie gorsza. Dziesiciodniowe siedzenie jak na szpilkach i oczekiwanie na to, by co si
w kocu wydarzyo, sprawio, e wszyscy bylimy podminowani.
Wic kiedy wycignli nam wtyczk, odbio nam troch bardziej ni zwykle.
Wszyscy zaczli si przekrzykiwa. Kiedy ogosiam, e mj telefon pad, okazao si,
e dotyczy to wszystkich telefonw. Siedzcy na tyach klasy Neal Croskey wyj z uszu
suchawki i zastanawia si na gos, gdzie znikna suchana przez niego podczas lekcji
muzyka.
Po ataku paniki wszyscy - jak zawsze - rzucili si do okien. Te waciwie nie
wiadomo dlaczego. To ten przymus, by lepiej zobaczy, co si dzieje. Ostatecznie
rzeczywisto oddziaywaa na nas z zewntrz, wic kiedy gasy wiata, chcielimy wyjrze
przez okno.
A pani Paulson krya chaotycznie po klasie, prbujc odcign nas na miejsca.
- Prosz o cisz. Siadajcie. Jestem pewna, e za chwil pojawi si jakie
owiadczenie...
I tak te byo, zaledwie minut pniej. Nie wygosi go jednak dyrektor naszej szkoy
ani nie usyszelimy go przez interkom. Nadeszo z nieba. Od nich. Pod postaci wirujcego

szaleczo boeinga: run na ziemi z wysokoci kilku kilometrw i znikn za horyzontem,


nad ktrym rozkwita chmura ognia, nieodparcie przypominajca grzyb atomowego wybuchu.
Siema, Ziemianie! Zacznijmy wreszcie t imprez!
Mylicie pewnie, e na ten widok wszyscy pochowalimy si pod stolikami? Nic z
tego. Stoczylimy si przy oknach wpatrzeni w bezchmurne niebo w poszukiwaniu
latajcego spodka, ktry musia zestrzeli ten samolot. Nie wyobraalimy sobie niczego
innego, w kocu wszyscy wiedzielimy, jak wyglda wysokobudetowa inwazja obcych.
Latajce spodki ze wistem przecinajce atmosfer, cigane przez cae szwadrony
myliwcw, rakiety ziemia-powietrze z wyciem wystrzelajce z silosw. W kompletnie
odjechany i chory sposb chcielimy, eby to wanie tak wygldao, eby to bya zupenie
zwyczajna inwazja z kosmosu.
Stalimy tak przez dobre p godziny, niemal bez sowa. Wreszcie pani Paulson
poprosia, ebymy wrcili na miejsca. Zignorowalimy j. Mino p godziny od pocztku
pierwszej fali, a porzdek spoeczny ju zaczyna si rozkada. Ludzie co chwila zerkali na
swoje telefony, ale nikt z nas nie umia poczy tych wszystkich sygnaw: katastrofy
samolotu, braku elektrycznoci i cznoci, zatrzymania si zegarw, ktrych wskazwki
zamary na godzinie jedenastej.
Wreszcie w drzwiach naszej klasy pojawi si pan Faulks i poprosi, ebymy przeszli
do sali gimnastycznej. Pomylaam, e to absolutnie idiotyczny pomys. Najlepiej
zgromadmy si w jednym miejscu, eby obcy nie musieli zmarnowa zbyt wielkiej iloci
amunicji.
Zeszlimy na d i siedlimy w awkach, wpatrujc si w dyrektora, ktry kry w
prawie cakowitych ciemnociach z megafonem w reku, wrzeszczc od czasu do czasu,
ebymy si uciszyli i czekali na przybycie rodzicw.
- A co z tymi uczniami, ktrych samochody s zaparkowane pod szko? Nie mog
wrci do domu?
- Wasze samochody nie dziaaj.
e co? Co on bredzi, jak to nie dziaaj?
Mina godzina. Potem kolejna. Siedziaam obok Lizbeth, ale nie rozmawiaymy zbyt
wiele i staraymy si mwi szeptem. Nie z powodu dyrektora wrzeszczcego przez
megafon, tylko dlatego, e nasuchiwaymy. Nie wiem czego waciwie, ale otaczaa nas taka
cisza jak na chwil przed rozptaniem si burzy.
- To moe by wanie to - szepna Lizbeth, pocierajc nerwowo czubek nosa,
drapic si po gowie starannie pomalowanym paznokciem, stukajc stop o podog i

przecierajc palcami powieki. Od niedawna nosia soczewki i wci doprowadzay j do


szau.
- Co si na pewno dzieje - odszepnam.
- Wiesz, o co mi chodzi. To jest TO. Koniec. - Bez przerwy wyjmowaa i wkadaa
bateri swojego telefonu.
Lepsze takie zajcie ni adne, pomylaam.
Lizbeth zacza paka. Zabraam jej komrk i przytrzymaam za rk. Rozejrzaam
si po sali. Nie tylko ona zalaa si zami. Widziaam dzieciaki, ktre zaczy si modli, oraz
takie, ktre jednoczenie si modliy i pakay. Nauczyciele zgromadzili si przy drzwiach,
tworzc yw tarcz na wypadek, gdyby gocie z kosmosu wpadli na pomys zaatakowania
szkoy.
- Tak wiele rzeczy chciaabym jeszcze zrobi - jkna Lizbeth. - Przecie ja jeszcze
nigdy... - zaszlochaa. - No wiesz...
- Mam wraenie, e sporo ludzi zabrao si wanie do nadrabiania tego no wiesz zauwayam. - Cz nawet tutaj, pod awkami.
- Tak mylisz? - Otara mokre policzki wierzchem doni. - A co z tob?
- W kwestii no wiesz? - Nie miaam problemu z rozmowami o seksie, chyba e
dotyczyy seksu w moim yciu.
- Jej, przecie wiem, e nic. Nie o tym mwi.
- Wydawao mi si, e wanie o tym gadamy.
- Mwi o naszym yciu, Cassie! Jezu! To przecie moe by koniec wiata, a ty by
tylko gadaa o seksie! - Wyrwaa mi z doni telefon i raz jeszcze otwara klapk baterii.
- Uwaam, e powinna mu powiedzie - stwierdzia, bawic si troczkiem bluzy z
kapturem.
- Komu co powiedzie? - zapytaam, cho doskonale wiedziaam, kogo ma na myli.
Chciaam tylko zyska troch na czasie.
- Benowi! Powinna mu powiedzie o tym, co do niego czujesz ju od trzeciej klasy.
- Robisz sobie jaja, tak? - Poczuam, e na mojej twarzy wykwita rumieniec.
- A potem powinnicie si kocha.
- Zamknij si, Liz.
- Kiedy to prawda.
- W trzeciej klasie wcale nie mylaam o tym, eby uprawia seks z Parishem odszepnam. Co ona sobie wyobraa? Trzecia klasa? Spojrzaam, eby si upewni, czy
mnie sucha, ale najwyraniej kompletnie mnie ignorowaa.

- Na twoim miejscu po prostu bym do niego podesza i powiedziaa: Myl, e to ju


naprawd jest koniec, i wiem, e trafi do pieka, jeli umr w tej szkole, zanim wyldujemy
razem w ku. A wiesz, co potem bym zrobia?
- Niby co? - Z trudem panowaam nad miechem, wyobraajc sobie wyraz jego
twarzy.
- Zabraabym go do szkolnego ogrdka i zaczlibymy si kocha.
- Midzy kwiatkami?
- Albo w szatni. - Zatoczya rk taki okrg, jakby chciaa nim obj ca szko albo i
cay wiat. - Nie ma znaczenia gdzie.
- W szatni mierdzi - przypomniaam, patrzc w gb sali na rysujc si w
ciemnociach gow Bena Parisha. - A takie rzeczy zdarzaj si tylko w filmach.
- No wiem, to zupenie nieprawdopodobne. W odrnieniu od naszej aktualnej
sytuacji.
Miaa racj. Oba scenariusze - inwazja obcych oraz moja inwazja na Bena Parisha byy zupenie nieprawdopodobne.
- Mogaby mu przynajmniej powiedzie o swoich uczuciach - stwierdzia, czytajc w
moich mylach.
Rzeczywicie mogabym. Ale czy kiedykolwiek si na to zdobd...
Iw kocu si na to nie zdobyam. Tego dnia po raz ostatni widziaam Bena Parisha:
siedzia dwa rzdy przede mn w ciemnej i dusznej sali gimnastycznej (Naprzd Sokoy!) i
mogam dostrzec tylko jego plecy. Jak wikszo ludzi zgin zapewne podczas trzeciej fali, a
ja nigdy mu nie wyznaam, co do niego czuj. Mogam to zrobi. Wiedzia, kim jestem,
siedzia za mn na kilku lekcjach.
Pewnie tego nie pamita, ale w gimnazjum dojedalimy do szkoy tym samym
autobusem, a kiedy, syszc, jak opowiada, e wanie urodzia mu si siostrzyczka, nie
wytrzymaam i obrciam si do niego, mwic, e tydzie wczeniej urodzi mi si
braciszek. Serio? - zapyta wtedy i nie byo w tym adnego sarkazmu, tak jakby szczerze
ucieszy si z tego zbiegu okolicznoci. Cay nastpny miesic mylaam, e dziki
niemowlakom poczya nas jaka specjalna wi. Potem trafilimy do liceum, gdzie on zosta
gwiazd druyny futbolowej, mnie natomiast przypada rola kolejnej dziewczyny
obserwujcej jego sukcesy z trybun. Czasem, gdy widywaam go podczas lekcji lub na
korytarzu, musiaam si powstrzymywa, eby do niego nie podej i nie zapyta, czy
pamita Cassie, t dziewczyn z autobusu, z ktr rozmawia o niemowltach.
Zabawne, ale istniao due prawdopodobiestwo, e pamita. Oprcz tego, e Ben

Parish by najprzystojniejszym facetem w caej szkole, musia si dodatkowo nade mn


znca swoj perfekcyjnoci i wysok redni. Wspomniaam ju moe, e by take miy
dla maych zwierztek i dzieci? Jego siostrzyczka w czasie kadego meczu staa przy liniach
bocznych, a kiedy nasza szkoa zdobya wane trofeum, Ben natychmiast do niej podbieg,
wzi j na barana i paradowa tak dookoa boiska, pozwalajc jej macha do tumw niczym
nowo wybranej krlowej.
I jeszcze ten jego zabjczy umiech. Mogabym tak bez koca...
Po kolejnej godzinie w ciemnej i dusznej sali gimnastycznej zobaczyam w drzwiach
tat. Pomacha do mnie, tak jakby kadego dnia odbiera mnie ze szkoy, chronic przed
atakiem obcych. Przytuliam Lizbeth na poegnanie i obiecaam, e zadzwoni, jak tylko
zaczn dziaa telefony. Nadal mylaam po staremu, wierzyam, e awaria zostanie usunita,
wic po prostu si przytuliymy i nawet nie pamitam, czy powiedziaam jej, e j kocham.
- A gdzie samochd? - zapytaam tat, gdy wyszlimy na zewntrz.
Odpar, e samochody przestay dziaa. Wszystkie. Ulice byy zatoczone
unieruchomionymi pojazdami, wszdzie wida byo ciarwki, autobusy, motocykle, wraki
na skrzyowaniach i auta porozbijane o latarnie lub budynki. Po uderzeniu fal
elektromagnetyczn wielu ludzi utkno w samochodach. Automatyczne zamki przestay
dziaa, wic musieli wybija szyby, eby wydosta si na zewntrz, lub czeka na kogo, kto
ich wycignie.
Ranni, ktrzy mogli porusza si o wasnych siach, czekali na chodnikach i
krawnikach na przyjazd pogotowia, nikt si jednak nie pojawi, poniewa ambulanse i wozy
stray poarnej rwnie przestay dziaa. Wszystko, co wymagao prdu, baterii lub silnika,
zamaro o godzinie jedenastej.
Szlimy ulic, a tato trzyma mnie za nadgarstek, jakby si obawia, e za chwil
spadnie na nas co z nieba i mnie porwie.
- Nic nie dziaa - oznajmi. - Nie ma prdu, nie dziaaj telefony i wodocigi.
- Widzielimy spadajcy samolot.
- Jestem pewien, e to nie jedyny. - Pokiwa gow. - Musiao spa wszystko, co byo
na niebie podczas uderzenia. Myliwce, helikoptery, transportowce...
- Podczas czego?
- Uderzenia impulsem elektromagnetycznym - wyjani.
- Wystarczy wygenerowa silne pole, by za jednym zamachem zaatwi wszystkie
sieci. Elektryczno. czno. Transport. Unieruchomi wszystko, co lata lub jedzi.
Od szkoy do domu dzieliy nas prawie trzy kilometry. Byy to najdusze trzy

kilometry w moim yciu. Czuam si tak, jakby cay wiat okrya cika kurtyna, na ktrej
namalowano to, co miaa ukrywa. Przez szpar wida jednak byo, e co poszo bardzo, ale
to bardzo nie tak. Ludzie gromadzili si na werandach, trzymajc w rkach nieczynne
telefony, wpatrywali si w niebo lub pochylali nad otwartymi maskami samochodw,
sprawdzajc instalacj, bo tak si wanie robi, gdy samochd przestaje dziaa.
- Ale nie ma si co martwi - tato mocniej cisn moj rk
- bdzie dobrze. Jest dua szansa, e atak nie naruszy systemw zapasowych, a rzd
musi mie przecie jaki plan na tak ewentualno, strzeone bazy czy co w tym rodzaju.
- A niby w jaki sposb to, e wanie wycignli nam wtyczk, pasuje do twojej teorii,
e obcy przylecieli tu, by pomc nam w ewolucji?
Natychmiast poaowaam tego pytania, ale zaczynao mi ju odbija. Na szczcie nie
przyj tego najgorzej: umiechn si tylko i powtrzy, e wszystko bdzie dobrze,
poniewa to wanie chciaam usysze, a on w to wanie chcia wierzy. Tak si wanie
robi, gdy kurtyna idzie w gr - mwisz to, co chce usysze publiczno.

7
Okoo poudnia zatrzymaam si, aby dotrzyma obietnicy zoonej samej sobie, i
zjadam batonik energetyczny, popijajc go wod. Jedzc batoniki lub sardynki z puszki albo
cokolwiek nadajcego si do natychmiastowego spoycia, za kadym razem powtarzaam
sobie w mylach, e w ten sposb zmniejszam ilo ywnoci na wiecie. Ks za ksem
likwidowaam kolejne lady obecnoci rasy ludzkiej na tej planecie.
Postanowiam zebra si w sobie i zapolowa na kurczaka, ktremu mogabym
ukrci przepyszn szyjk. Zabiabym za prawdziwego cheeseburgera. Serio, gdybym wpada
na kogo zajadajcego si cheeseburgerem, zabiabym go na miejscu, porywajc kanapk.
W okolicy patao si mnstwo krw. Mogabym zastrzeli ktr z nich i pokroi
miso noem myliwskim. Byam pewna, e potrafiabym si na to zdoby. Spory problem
natomiast stanowio gotowanie. Rozpalenie ognia, nawet w cigu dnia, byo rwnoznaczne z
zaproszeniem Przybyszw do swojej kryjwki.
Dziesi metrw przede mn po trawie przemkn cie. Gwatownie spojrzaam do
gry, uderzajc z caej siy gow ohond civic, ktra zapewniaa mi oparcie w czasie posiku.
Na szczcie to nie by dron, tylko zwyczajny ptak, do zaskakujca w tym miejscu mewa
szybujca na szeroko rozpostartych skrzydach. Ogarn mnie nagy wstrt. Nienawidziam
ptakw. Nie przeszkadzay mi przed ldowaniem ani po uderzeniu pierwszej fali. Nawet po
drugiej fali nic przeciwko nim nie miaam, zreszt ta fala nie wywara na mnie zbyt wielkiego
wpywu.
Zaczam je nienawidzi dopiero po trzeciej fali. Wiedziaam, e to nie ich wina i e
zachowuj si jak skazaniec przed plutonem egzekucyjnym, skupiajcy swoj nienawi na
kulach, ale nie mogam nic na to poradzi.
Ptaki s naprawd do dupy.

8
Po trzech dniach wdrwki ustaliam, e samochody to zwierzta stadne.
Grasuj w grupach, zdychaj w kupie. Kupie odamkw, zmiadonych kabin. Ich
trupy lni z oddali niczym klejnoty. I nagle na drodze robi si zupenie pusto. Jestem sama i
tylko asfaltowa rzeka wije si pomidzy drzewami, na ktrych ostatnie licie kurczowo
trzymaj si pociemniaych gazi. Istniej tylko droga, puste niebo, wysoka, zrudziaa trawa.
I ja.
Te opustoszae fragmenty byy najgorsze. Samochody zapewniay ochron i dach nad
gow. Sypiaam w nieuszkodzonych pojazdach (jeszcze nie znalazam takiego, ktry byby
zamknity), cho trudno to byo nazwa prawdziwym snem. Stche, duszne powietrze, brak
moliwoci otwarcia okien, a pozostawienie uchylonych drzwi w ogle nie wchodzio w gr.
Do tego gd i nocne rozmylania o samotnoci.
Oraz te najgorsze podejrzenia: nie znaam si na budowie dronw, ale gdybym
projektowaa co takiego, upewniabym si, e potrafi wyledzi ciepot ludzkiego ciaa
przez dach samochodu. Wystarczyo, e zaczynaam drzema, a w moim mzgu momentalnie
pojawiay si obrazy otwieranego samochodu i dziesitek przymocowanych do bg wie czego
rk, ktre wywlekaj mnie na zewntrz. Zrywaam si z miejsca, apic za karabin i
wygldajc przez tyln szyb, a potem obracaam si wok siebie, czujc si coraz bardziej
uwiziona i olepiona w zaparowanym wntrzu.
Wreszcie nadchodzi wit. Czekaam, a unios si poranne mgy, wypijaam odrobin
wody, szorowaam zby, sprawdzaam skrupulatnie bro oraz zapasy i ruszaam w drog.
Patrz w gr, patrz w d, rozgldaj si dookoa, nie przystawaj przy zjazdach z autostrady.
Miaam zapasy wody, wic dopki nie musiaam, nie chciaam zblia si do miast.
Z wielu rnych powodw.
Wiecie, po czym rozpoznaje si, e jest si blisko miasta? Po zapachu. Miasta mona
zwietrzy z odlegoci wielu kilometrw.
Pachniay dymem, ciekami i mierci.
Idc po ulicach, co dwa kroki potykae si o trupy. Co zabawne: ludzie te umierali
stadnie.
Zbliajc si do Cincinnati, wyczuam wo miasta jakie dwa kilometry przed
pierwsz tabliczk wskazujc zjazd z autostrady. Ku bezchmurnemu niebu wzbijaa si
kolumna gstego dymu.
Cincinnati stao w ogniu.

Nie byam szczeglnie zaskoczona. Po nadejciu trzeciej fali poary stay si prawie
tak samo powszechne jak lece na ulicach ciaa. Uderzenie pioruna mogo zniszczy nawet
dziesi przecznic miejskiej zabudowy. Nikt nie mg zapobiec szalejcym pomieniom.
Zaczy zawi mi oczy i dawiam si od smrodu cigncego znad miasta.
Zatrzymaam si na sekund, eby obwiza szmatk nos i usta, a potem przyspieszyam
kroku. Zdjam karabin z ramienia i oparam luf na zgiciu okcia. Miaam ze przeczucia w
zwizku z Cincinnati. W mojej gowie znw odezwa si ponaglajcy gos.
Pospiesz si, Cassie, szybciej!
A potem, gdzie pomidzy siedemnastym a osiemnastym zjazdem z autostrady,
natknam si na ciaa.

9
W odrnieniu od ofiar z miasta te zwoki nie zostay rzucone bezadnie na kup,
tylko rozoono je w rwnym rzdku na pasie zieleni przedzielajcym autostrad. Ubrany w
granatowe dinsy i polarow bluz mczyzna w wieku mojego taty lea twarz do ziemi z
szeroko rozoonymi ramionami. Strzelono mu w ty gowy.
Jakie cztery metry dalej zobaczyam dziewczyn, moe nieco starsz ode mnie,
ubran w mskie spodnie od piamy i koszulk z Victorias Secret. Na jej krtko citych
wosach lnia krew. Jeden z palcw ozdabia piercionek z czaszk, a pomalowane na czarno
paznokcie byy mocno poobgryzane. Ona rwnie miaa przestrzelony ty gowy.
W niewielkiej odlegoci od niej leao trzecie ciao. Dzieciak, jedenasto, moe
dwunastoletni. Biae, zupenie nowe sportowe buty, czarna bluza. Nie dao si powiedzie, jak
jego twarz wygldaa za ycia.
Zostawiam go i wrciam do dziewczyny. Przykucnam w wysokiej trawie obok
ciaa i dotknam zsiniaej szyi. Wci bya ciepa.
O nie, nie, nie!
Przemknam byskawicznie do pierwszej ofiary. Dotknam wycignitej doni
mczyzny, spojrzaam na zakrwawion dziur w jego gowie. Lnia wie wilgoci.
Zamaram. Za sob miaam pust drog, przed sob rwnie. Po prawej drzewa, po
lewej te. Jakie trzydzieci metrw dalej, na poudniowym pasie autostrady najblisza sterta
rozbitych samochodw. Co kazao mi spojrze wprost do gry.
Szara plamka ledwie widoczna na olepiajcym jesiennym bkicie nieba.
Wisiaa bez ruchu.
Cze, Cassie, to ja, pan Dron. Mio ci spotka.
Podniosam si i dokadnie w tej samej sekundzie - naprawd w tej samej, bo gdybym
wstaa uamek sekundy pniej, dorobiabym si takiej samej dziury w gowie jak mczyzna
w polarze - co uderzyo mnie w nog. Poczuam fal gorca tu nad kolanem i nie mogc
utrzyma rwnowagi, upadam na tyek.
Nie syszaam strzau. Mj chrapliwy oddech pod materiaem okrywajcym usta, wist
lodowatego wiatru w trawie, dudnienie krwi w uszach - wszystko byo dokadnie tak jak
wczeniej.
Uciszacz.
Tylko takie wyjanienie miao sens. Strzelec musia korzysta z tumika.
Postanowiam, e bd ich od teraz nazywa uciszaczami. Ta nazwa doskonale opisywaa to,

czym si zajmowali.
Kiedy stoisz w obliczu mierci, co przejmuje nad tob kontrol. Czoowe partie
mzgu przestaj dziaa, oddajc dowodzenie najstarszym obszarom, tym samym, ktre
zajmuj si twoim oddychaniem, mruganiem i utrzymywaniem rytmu serca. Stworzonym
przez natur po to, by zachowa nas przy yciu. To one potrafi rozciga czas na
podobiestwo toffi, sprawiajc, e sekundy staj si godzinami, a minuta moe trwa duej
ni letnie popoudnie.
Pochyliam si, by podnie karabin, ktry upuciam, padajc, a ziemia przede mn
momentalnie eksplodowaa fontann kurzu i wyrwanej trawy.
Dobra, o karabinie mogam zapomnie.
Wyjam zza pazuchy swojego lugera i pokutykaam w stron najbliszego
samochodu. Nie czuam zbyt wielkiego blu - cho spodziewaam si, e jeszcze zdymy si
lepiej pozna - zanim jednak dobiegam do starego buicka, krew cakowicie przemoczya
nogawk moich dinsw.
Ledwie zdyam si schyli, gdy na moj gow posypay si odamki tylnej szyby.
Szurajc plecami o ziemi, wcisnam si pod samochd. Nikt raczej nie powiedziaby, e
jestem szczeglnie dua, miejsca jednak byo bardzo mao, nie mogam si odwrci na
brzuch, nie miaam szans zareagowa, gdyby niebezpieczestwo nadeszo od lewej.
Daam si zapdzi w kozi rg. Jak na pitkow uczennic mogc si pochwali
wiadectwem z paskiem okazaam si naprawd mao rozgarnita. Mogam przecie zosta w
lesie ze swoimi ksieczkami i pamiteczkami, tam miaabym przynajmniej gdzie ucieka w
razie ataku.
Mijay kolejne minuty, a ja wci leaam na plecach, krwawic na beton. Krcc
gow na wszystkie strony i spogldajc ponad wasnymi stopami, prbowaam wypatrzy
napastnika. Gdzie on si, u diaba, podziewa? Dlaczego jeszcze si nie pojawi? Nagle
przyszo mi co do gowy: a co jeli strzela do mnie z karabinu snajperskiego? Jeli tak to
wanie wygldao, to rwnie dobrze mg si czai jaki kilometr dalej.
Co oznaczao rwnie, e mam wicej czasu, ni mi si pocztkowo wydawao.
Mogam wymyli skuteczniejszy sposb ucieczki ni mamrotanie desperackiej, chaotycznej
modlitwy: Spraw, eby sobie poszed. Spraw, eby mier nie trwaa zbyt dugo. Pozwl mi
y. Pozwl, eby to si ju skoczyo...
Pociam si, zamarzaam i caym moim ciaem wstrzsay dreszcze. Wiedziaam, e
przechodz wstrzs pourazowy i e musz co wymyli.
Myl, Cassie.

Tylko do tego si nadajemy. Dziki temu tutaj si znalelimy. To wanie dlatego


istnia ten samochd, pod ktrym znalazam schronienie. Bylimy ludmi. A ludzie myl.
Planuj. Najpierw marz, a potem zmieniaj swoje marzenia w rzeczywisto.
Musiaam zrobi to samo.
Dopki si nie zbliy, nie bdzie mg mnie dopa. A kiedy ju si pojawi... kiedy
pochyli gow, eby na mnie spojrze... kiedy signie przed siebie, by zapa mnie za kostk i
wywlec...
Nie. Na pewno jest bardziej przebiegy. Bdzie zakada, e jestem uzbrojona. Nie
podejmie ryzyka. Czy uciszaczy obchodzi, e zgin? Czy znaj strach? Miaam wystarczajco
duo dowodw na to, e pogardzaj yciem. Pytanie brzmiao, czy ceni wasne ycie
bardziej ni odbieranie ycia innym.
Czas nadal sta w miejscu. Minuta trwaa duej ni pora roku. Nie rozumiaam,
dlaczego strzelec tak si guzdrze.
Mj wiat zawis na wyborze albo-albo. Albo przyjdzie mnie zaatwi, albo nie. Musi
to jednak dokoczy, prawda? Z tego powodu si tutaj zaczai. O to przecie w tym chodzio.
Albo-albo: albo pobiegn - pokutykam, potocz si, albo zostan pod tym
samochodem i wykrwawi si na mier. Jeli zaryzykuj ucieczk, wystawi si na strza.
Nie przebiegn nawet p metra. Jeli zostan, osign dokadnie taki sam efekt, tylko
wszystko bdzie o wiele bardziej bolesne, przeraajce i powolne.
Przed oczami zamigotay mi czarne gwiazdy. Nie mogam nabra wystarczajcej
iloci powietrza. Signam lew rk i zdjam szmatk osaniajc usta.
Szmatka.
Cassie, czasem jeste kretynk.
Odoyam pistolet. To bya najtrudniejsza cz - konieczno rozstania si z broni.
Delikatnie uniosam nog i wsunam pod ni szmatk. Nie mogam podnie gowy,
wic nie widziaam, co robi. Wpatrywaam si w czarne gwiazdy, eksplodujce na brudnym
podwoziu buicka, prbujc zapa oba koce szmatki i zwiza je jak najmocniej. Po
zawizaniu wza sprawdziam palcem ran.
Krew wci pyna, ale nie tryskaa niczym z fontanny tak jak przed chwil, nim
wyprbowaam ten prowizoryczny opatrunek.
Podniosam pistolet. Od razu lepiej. Chd nieco zela i przejanio mi si troch
przed oczami. Przesunam si kilka centymetrw w lewo. Nie chciaam lee we wasnej
krwi.
Gdzie on jest? Mia przecie mnstwo czasu, eby to dokoczy.

Chyba e ju to zrobi...
Ta myl sprawia, e ponownie zamaram i przez kilka sekund bezwiednie
wstrzymywaam oddech.
On nie przyjdzie. Nie pojawi si, bo wie, e nie musi. Jest pewien, e nie odwa si
wyj, a jeeli tego nie zrobi, to ju po mnie. Pozwoli, ebym si tu zagodzia, wykrwawia
lub umara z odwodnienia.
Wie dokadnie to samo co ja: ucieczka rwna si mierci, pozostanie rwna si
mierci.
Moe sobie poszuka nastpnej ofiary.
O ile s jeszcze jakie ofiary.
A jeli jestem ostatnia?
Daj spokj, Cassie. W pi miesicy mieliby wybi siedem miliardw ludzi? Nie
jeste ostatnia, a nawet jeli jeste - zwaszcza wtedy - nie moesz tego tak zostawi. Nie
moesz si wykrwawi pod tym cholernym buickiem. To nie moe by ostatnie sowo
ludzkoci.
Oczywicie, e nie!

10
Pierwsza fala zmiota z powierzchni ziemi p miliona ludzi.
Po drugiej ta liczba na nikim nie robia wraenia.
By moe niektrzy z was nie wiedz, e yjemy na niespokojnej planecie.
Kontynenty znajduj si na pytach skalnych zwanych tektonicznymi, ktre unosz je na
morzu pynnej lawy. Pyty te nieustannie cieraj si, popychaj i szoruj o siebie nawzajem,
wytwarzajc ogromne cinienie. Z czasem ich wzajemny nacisk staje si tak duy, e
przesuwaj si, uwalniajc ogromn ilo energii i powodujc trzsienie ziemi. Jeli stanie si
to na jednym z uskokw tektonicznych znajdujcych si wok kadego z kontynentw,
wstrzs powoduje powstanie superfali zwanej tsunami.
Ponad czterdzieci procent ludnoci wiata mieszka w odlegoci stu kilometrw od
wybrzea. To trzy miliardy ludzi.
Wystarczyo, e Przybysze wywoali ulew.
Wyobracie sobie metalowy prt dwa razy duszy ni Empire State Building i trzy
razy ciszy. Umiecie go nad jednym z uskokw i zrzucie z grnych warstw atmosfery.
Niech po prostu spadnie, bez adnego napdu czy systemu naprowadzajcego. Zanim dotrze
do powierzchni wody, sia grawitacji nada mu prdko dziewitnastu kilometrw na sekund
- dwudziestokrotnie wiksz, ni ma wystrzelony w powietrze pocisk.
Uderzenie o powierzchni bdzie miao si miliard razy wiksz ni bomba zrzucona
na Hiroszim.
Pa, pa, Nowy Jorku. egnaj, Sydney. Adieu, Kalifornio, Waszyngtonie, Oregonie,
Alasko, Kolumbio Brytyjska. Bywaj, Wschodnie Wybrzee.
Japonia, Hongkong, Londyn, Rzym, Rio.
Mio byo was pozna. Mamy nadziej, e wam si tu podobao!
Pierwsza fala skoczya si w cigu kilku chwil.
Druga trwaa nieco duej. Prawie cay dzie.
Trzecia? Ta cigna si jakie dwanacie tygodni. Trzy miesice, podczas ktrych
umaro... c, wedug szacunkw taty dziewidziesit siedem procent tych, co mieli pecha i
nie zginli podczas dwch pierwszych fal.
Dziewidziesit siedem procent z czterech miliardw? Policzcie sami.
Ito wanie wtedy latajce spodki obcego imperium spady na ziemi i rozpoczy
ostrza. A ocalali mieszkacy planety zgromadzili si pod wsplnym sztandarem, by raz
jeszcze odegra mit Dawida i Goliata. Czogi kontra dziaa laserowe. Dawajcie ich tutaj,

jeszcze im pokaemy!
Niestety nie. Nie mielimy tyle szczcia.
Nie mielimy tyle szczcia.
A oni nie byli tacy gupi.
Jak zabi prawie cztery miliardy ludzi w trzy miesice?
Z pomoc ptakw.
Wiecie, ile jest na wiecie ptakw? Chcecie zgadywa? Milion? Miliard? A moe
ponad trzysta miliardw? To okoo siedemdziesiciu piciu ptakw na kadego mczyzn,
kobiet i dziecko, ktrzy przetrwali dwie pierwsze fale.
Na kadym kontynencie znajduj si tysice gatunkw ptakw. A ptaki nie znaj
pojcia granic. Poza tym duo sraj. Pi albo sze razy dziennie. To ponad trylion
malutkich pociskw spadajcych z nieba kadego dnia.
Nie mona wymyli bardziej efektywnego systemu dystrybucji wirusa, ktry zabija
dziewidziesit siedem procent chorych.
Tata uwaa, e musieli uy czego podobnego do wirusa gorczki krwotocznej
Ebola-Zaire i zmodyfikowa go genetycznie. Ebola nie przenosi si drog kropelkow. Ale
wystarczy zmodyfikowa jedno biako, a choroba zacznie rozprzestrzenia si w powietrzu
jak grypa. Wirus umiejscawia si w pucach. Najpierw zaczynasz kaszle. Potem dostajesz
gorczki. Boli ci gowa. Strasznie. Na tym etapie choroby wykasujesz malutkie krople
zawirusowanej krwi. Wirus przedostaje si do wtroby, nerek, mzgu. Masz ju w organizmie
miliardy zaraonych komrek. Stajesz si yw bomb wirusow. A kiedy eksplodujesz,
zaraasz wszystkich wok. Fachowo nazywa si to wykrwawieniem. Wirusy wylewaj si z
ciebie kadym moliwym otworem jak szczury uciekajce z toncego statku. Ustami, nosem,
uszami, tykiem, a nawet oczami. Dosownie paczesz krwawymi zami.
Rnie go nazywalimy. Krwawa mier albo czerwona zaraza. Plaga. Czerwone
tsunami. Czwarty jedziec. Mniejsza o nazw, wane jest to, e po trzech miesicach
dziewidziesit siedem osb na sto byo martwe.
Cae morze krwawych ez.
Czas zacz pyn do tyu. Pierwsza fala cofna nas do osiemnastego wieku.
Nastpne dwie cisny nas z powrotem do neolitu.
Znw bylimy owcami i zbieraczami. Koczownikami. Zwierztami u dou piramidy
ywieniowej.
Ale wci nie stracilimy nadziei. Jeszcze nie.
Wci byo nas wystarczajco wielu, eby walczy.

Atak frontalny nie wchodzi w gr, ale moglimy prowadzi dziaania partyzanckie.
Wierzylimy, e jestemy w stanie skopa Przybyszom dupska. Mielimy wystarczajco duo
broni i amunicji, a pierwsz fal przetrwaa rwnie cz rodkw transportu.
Nasze wojska zostay zdziesitkowane, ale na kadym kontynencie wci istniay
sprawne i gotowe do dziaania jednostki. Byy te bunkry i jaskinie, podziemne bazy, w
ktrych moglimy chowa si latami. Jeli najedcy z kosmosu byli Ameryk, to my bylimy
Wietnamem.
A Przybysze na to: Pewnie, nie ma sprawy.
Sdzilimy, e rzucili w nas wszystkim, co mieli. A przynajmniej tym, co mieli
najgorszego. Ciko byo wyobrazi sobie co gorszego od czerwonej mierci. Ci, ktrzy
przetrwali trzeci fal - majc naturaln odporno na chorob - przyczaili si, zebrali zapasy
i czekali, a przywdcy powiedz im, co robi. Wiedzielimy, e kto z wadz musia
przetrwa, bo od czasu do czasu z hukiem przelatywa nad nami myliwiec. Syszelimy te w
oddali co, co brzmiao jak odgosy bitwy albo przejedajcych wojskowych transporterw.
Moja rodzina miaa chyba wicej szczcia ni pozostae. Czwarty jedziec odjecha z
mam, ale tata, Sammy i ja przeylimy. Ojciec przechwala si wyjtkowymi genami.
Przechwaki w obliczu siedmiu miliardw trupw wydaway si mocno nie na miejscu, ale
tata po prostu by sob. Ludzko znalaza si na krawdzi zagady, a on stara si znale w
tej sytuacji jakie pozytywy.
Czerwone tsunami wyludnio wikszo miast i wiosek. Nie dziaay elektryczno ani
kanalizacja, a sklepy ju dawno spldrowano z wszystkiego, co stanowio jakkolwiek
warto. cieki na ulicach sigay do kostek. Pioruny uderzay w budynki podczas letnich
burz, wywoujc poary.
By te problem z ciaami.
Leay dosownie wszdzie. W domach, schroniskach, szpitalach, mieszkaniach,
biurach, szkoach, kocioach i synagogach, a nawet w magazynach. W pewnym momencie
poczulimy si kompletnie przytoczeni ich liczb. Nie nadalimy z grzebaniem ani z
paleniem zwok. Lato zarazy byo koszmarnie upalne, a odr gnijcych cia wisia w
powietrzu jak niewidzialna, w trujca mga. Maczalimy w perfumach kawaki materiau i
owijalimy nimi usta i nosy, ale do wieczora materia i tak przesika smrodem. Moglimy
wic jedynie siedzie i prbowa powstrzyma mdoci.
A - czy to nie zabawne! - w kocu si przyzwyczailimy.
Przeczekalimy trzeci fal, barykadujc si w domu. Po pierwsze, zarzdzono
kwarantann. Po drugie, po ulicach szlajay si bandy pijakw wamujcych si do mieszka.

Wiecie - morderstwa, gwaty, grabiee, podpalenia. Te sprawy. Po trzecie, bylimy


miertelnie przeraeni perspektyw tego, co bdzie dalej.
Ale przede wszystkim siedzielimy w domu, poniewa tata nie chcia opuci mamy.
Bya zbyt chora, eby podrowa, a tata nie umia zostawi jej samej.
Kazaa mu odej. Porzuci j. I tak miaa umrze. Nie chodzio o ni, ale o mnie i
Sammyego, bezpieczestwo jej dzieci.
O przyszo i nadziej, e jutro okae si lepsze ni dzi.
Tata nie dyskutowa. Ale te nie odszed. Czeka na to, co musiao nadej. Stara si
jej uly w ostatnich chwilach, na ile to byo moliwe. Tymczasem przeglda mapy, spisywa
niezbdne rzeczy i gromadzi zapasy. Mniej wicej wtedy zacza si ta jego obsesja na
punkcie zbierania ksiek i odbudowywania cywilizacji. Pewnej nocy dym rozwia si na
tyle, e zobaczylimy Ksiyc. Wyszlimy do ogrdka i patrzylimy przez mj stary teleskop,
jak statek matka majestatycznie egluje po niebie na tle Drogi Mlecznej. Gwiazdy wieciy
teraz znacznie janiej, niemal rzsicie, blaskiem nieprzymionym wiatem stworzonym
przez czowieka.
- Na co oni czekaj? - zapytaam. Wci spodziewaam si, jak wszyscy inni,
latajcych talerzy, pojazdw kroczcych i laserowych dzia. - Dlaczego po prostu z nami nie
skocz?
Tata potrzsn gow.
- Nie wiem, kochanie - odpar. - Moe ju skoczyli? Moe ich celem nie byo zabicie
wszystkich, tylko zmniejszenie liczby ludzi do takiej, nad ktr da si atwo zapanowa?
- A potem? Czego oni chc?
- Myl, e waniejszym pytaniem jest: Czego potrzebuj?
- oznajmi agodnym tonem, jakby mia dla mnie naprawd ze wieci. - Wiesz, s
bardzo ostroni.
- Ostroni?
- Staraj si nie zniszczy niczego ponad to, co absolutnie koniecznie. To dlatego tutaj
s, Cassie. Potrzebuj tej planety.
- Ale nie nas - szepnam. Znw znalazam si na krawdzi. Po raz milion pierwszy
miaam rozpa si na kawaki.
Tak jak milion razy wczeniej tata obj mnie ramieniem.
- C, mielimy nasz szans. Niezbyt dobrze radzilimy sobie z Ziemi. Zao si,
e gdybymy mogli cofn si w czasie i porozmawia z dinozaurami, zanim spad
asteroid...Uderzyam go tak mocno, jak tylko mogam i pobiegam do domu.

Nie wiem, gdzie byo gorzej - w domu czy na dworze. Na zewntrz czuam si
cakiem odsonita, nieustannie obserwowana, naga pod otwartym niebem. Ale w rodku
zawsze panowa pmrok. Zabite deskami okna blokoway wiato soneczne w cigu dnia.
Noc zapalalimy wiece, ale ich zapasy powoli si koczyy. Jedna na pokj musiaa
wystarczy. W niegdy swojskich ktach czaiy si teraz mroczne cienie.
- Co si stao, Cassie? - pyta mj brat Sammy. Sodki piciolatek. Mia due, brzowe
oczy pluszowego misia i trzyma w objciach brzowookiego niedwiadka, futrzanego
czonka naszej rodziny. Teraz ten mi ley schowany na dnie mojego plecaka. - Czemu
paczesz?
Jemu te od razu zaszkliy si oczy.
Ominam go i ruszyam w stron swojego pokoju - pokoju szesnastoletniego
ludzkiego dinozaura, Cassiopei Sullivanus Extinctus. Po chwili jednak zawrciam. Nie
mogam zostawi go paczcego. Odkd mama zachorowaa, stalimy si sobie bardzo bliscy.
Niemal co noc niy mu si koszmary, wic przychodzi po ciemku do mnie, wpeza pod
kodr i przyciska buk do mojej piersi. Czasami zapomina si i szepta mi do ucha:
mamo.
- Widziaa ich, Cassie? Nadchodz?
- Nie, kochanie - powiedziaam, wycierajc mu zy. - Nikt nie nadchodzi.
Jeszcze nie.

11
Mama umara we wtorek.
Tata pochowa j w ogrdku pod ranym klombem. Prosia oto przed mierci. W
najgorszym okresie szalejcej zarazy codziennie umieray setki ludzi. Wikszo cia
wywoono na obrzea miast i palono. Umierajce miasta nieustannie otoczone byy tlcymi
si stosami pogrzebowymi.
Zostaam z Sammym, jak poleci mi tata. Mj brat wyglda jak ywy trup powczy nogami, wci mia otwarte usta albo ssa kciuk, jakby znw mia dwa lata. Patrzy
przed siebie pustymi oczami pluszowego misia. Jeszcze kilka miesicy wczeniej mama
bujaa go na hutawce, zabieraa na lekcje karate, mya mu wosy i taczya z nim do
ulubionych piosenek. Teraz tata wynosi j do ogrdka owinit w biae przecierado.
Widziaam ojca przez okno w kuchni. Klcza przy pytkim grobie. Pochyli gow, a
jego skulonymi ramionami wstrzsa gwatowny szloch. Ani razu nie widziaam, eby paka,
odkd przylecieli Przybysze. Sytuacja stawaa si coraz bardziej tragiczna, a kiedy
sdzilimy, e gorzej ju by nie moe, oni udowadniali nam, jak bardzo si mylilimy. Ale
tata nigdy nie wpada w panik. Nawet kiedy u mamy pojawiy si pierwsze symptomy
choroby, zachowa spokj. Zwaszcza przy niej. Nie opowiada, co dzieje si za
zabarykadowanymi drzwiami i oknami. Przykada jej do czoa mokre kompresy. Kpa j,
przebiera i karmi. Nie widziaam, eby cho raz przy niej paka. Niektrzy strzelali sobie w
eb, wieszali si, ykali garciami tabletki albo skakali z wysokich budynkw. Tata walczy z
otaczajc nas ciemnoci.
piewa mamie. Powtarza gupie dowcipy, ktre syszaa ju milion razy. I kama.
ga tak, jak to robi rodzice - mwi dobre rzeczy, ktre pomagaj zasn.
- Syszaem dzisiaj kolejny samolot. To chyba by myliwiec. A wic nie stracilimy
wszystkiego.
- Spada ci troch gorczka i oczy wygldaj lepiej. Moe to co innego, po prostu
zwyka grypa.
W ostatnich godzinach ycia wyciera jej krwawe zy.
Przytrzymywa j, kiedy wymiotowaa czarnymi, zawirusowanymi strzpkami, w
ktre przemieni si jej odek.
Przyprowadzi mnie i brata do pokoju, ebymy mogli si poegna.
- Bdzie dobrze - zapewnia Sammyego. - Wszystko skoczy si dobrze. - I do mnie: On ci potrzebuje, Cassie. Opiekuj si nim. Opiekuj si swoim ojcem.

W odpowiedzi owiadczyam jej, e wyzdrowieje. Niektrzy zdrowieli. Najpierw


chorowali, a potem nagle wirus zostawia ich w spokoju. Nikt nie rozumia dlaczego. Moe
mu nie smakowali? Nie mwiam tego, eby j pocieszy. Naprawd w to wierzyam.
Musiaam wierzy.
- Maj tylko ciebie - szepna mama. To byy jej ostatnie sowa do mnie.
Fale czerwonego tsunami na kocu dobieray si do mzgu. Wirus przejmowa
cakowit kontrol. Niektrzy wpadali wtedy w obd. Walili piciami, drapali, kopali,
gryli. Tak jakby zaraza rwnie mocno nas potrzebowaa i nienawidzia. Jakby nie moga si
doczeka, kiedy si uwolni.
Mama patrzya na tat, ale go nie poznawaa. Nie rozumiaa, gdzie jest. Kim jest. Co
si z ni dzieje. Umiechaa si cigle w ten sam potworny, bezmylny sposb. Rozcignite
wargi ukazyway krwawice dzisa i poplamione zby. Wydawaa jakie dwiki, ale to nie
byy sowa. Cz jej mzgu odpowiedzialna za sownictwo zostaa zjedzona przez chorob, a
ta nie znaa jzyka. Umiaa si tylko rozmnaa.
W kocu mama umara, dygoczc szaleczo i wydajc z siebie gardowe okrzyki.
Nieproszeni gocie opuszczali jej ciao kadym otworem. Skoczyli z ni, wykorzystali do
cna. Czas zgasi wiata i znale nowy dom.
Tata po raz ostatni umy j i uczesa. Wypuka z zbw zaschnit krew. Kiedy
przyszed powiedzie, e odesza, by spokojny. Nie paka. Obejmowa mnie, kiedy
szlochaam.
Obserwowaam przez kuchenne okno, jak klczy obok niej na rabatce. Sdzc, e nikt
go nie widzi, rozluni gorset, ktrym opi si tak mocno, e mg trzyma pion, podczas gdy
wszyscy inni rozpadli si na kawaki.
Sprawdziam, czy z Sammym wszystko w porzdku, i wyszam na zewntrz.
Usiadam koo ojca i pooyam mu rk na ramieniu. Delikatnie, inaczej ni poprzednio,
kiedy go uderzyam. Nie odezwaam si i on te nic nie mwi. Trwalimy tak przez dugi
czas.
W kocu wsun mi co do rki. Obrczk mamy. Chciaa, ebym j miaa.
- Uciekamy, Cassie. Jutro rano.
Skinam gow. Wiedziaam, e bya jedyn przyczyn, dla ktrej jeszcze nie
odeszlimy. Delikatne odyki r kiway si i koysay na wietrze, jakby mnie naladoway.
- Dokd idziemy?
- Daleko. - Rozejrza si wok oczami szeroko otwartymi ze strachu. - Tu nie jest ju
bezpiecznie.

Jasne, pomylaam. A kiedykolwiek byo?


- Wojskowa baza si lotniczych Wright-Patterson znajduje si tylko sto szedziesit
kilometrw std. Jeli mocno si sprymy i pogoda si utrzyma, moemy tam by za pi
czy sze dni.
-1 co wtedy? - Przybysze sprawili, e tak wanie teraz mylelimy: Dobrze, zrobimy
to, a potem? Spojrzaam na ojca wyczekujco. By najmdrzejsz osob, jak znaam. Jeli
on nie umia odpowiedzie na pytanie, nikt inny te tego nie potrafi. Ja z pewnoci nie.
Chciaam, eby odpowiedzia. Potrzebowaam tego.
Potrzsn gow, jakby nie zrozumia moich sw.
- Co jest w Wright-Patterson? - spytaam.
- Nie wiem, czy cokolwiek tam jest. - Prbowa si umiechn, ale tylko wykrzywi
usta w paskudnym grymasie, jakby zabolaa go twarz.
- To dlaczego tam idziemy?
- Nie moemy tu zosta - odpar przez zacinite zby. - A skoro nie moemy zosta
tutaj, musimy gdzie i. Jeli zostay jeszcze jakie wadze... - Potrzsn gow. Nie po to
wyszed na zewntrz. Zrobi to, eby pochowa on. - Wejd do rodka, Cassie.
- Pomog ci.
- Poradz sobie sam.
- To moja mama. Ja te j kochaam. Prosz, pozwl mi pomc. - Znw pakaam. Nie
widzia moich ez. W ogle nie patrzy na mnie ani na mam. Po prostu gapi si przed siebie.
Tam gdzie kiedy by wiat, teraz ziaa czarna dziura, a my lecielimy w jej kierunku. Czego
moglibymy si przytrzyma? Oderwaam jego rk od ciaa mamy i przycisnam sobie do
policzka. Powiedziaam mu, e go kocham, e mama go kochaa i e wszystko bdzie dobrze.
Czarna dziura oddalia si odrobin.
- Wracaj do rodka, creczko - poprosi agodnie. - Sammy potrzebuje ci bardziej ni
ona.
Poszam. Brat siedzia na pododze w swoim pokoju, niszczc kosmicznym
myliwcem Gwiazd mierci.
- Ziuuuu, ziuuu, wchodz do rodka, ty czerwony potworze!
Na zewntrz tata klcza na wieo skopanej ziemi. Brzowa ziemia, czerwone re,
szare niebo, biae przecierado.

12
Teraz chyba musimy pogada o Sammym.
Nie ma innego sposobu, ebym si do tego zabraa.
Tego, czyli wydostania si z mojej kryjwki. Wysuwajc si spod buicka, poczuam
na zadrapanym policzku promienie soca. Pierwsze centymetry byy najgorsze. Najdusze
centymetry we wszechwiecie. Te centymetry rozcigay si w nieskoczono.
Tego, czyli opuszczenia miejsca na autostradzie, gdzie stanam twarz w twarz z
niewidzialnym wrogiem.
Trzymaam si myli o Sammym, aby nie popa w szalestwo. Bya jedyn rzecz,
jakiej Przybysze nie mogli mi zabra, chocia odebrali wszystko inne.
Sammy to powd, dla ktrego si nie poddaam i nie zostaam pod samochodem,
czekajc na mier.
Ostatni raz widziaam go przez tylne okno szkolnego autobusu. Przyciska czoo do
szyby i macha na poegnanie. Umiecha si. Zupenie jakby jecha na wycieczk klasow by podekscytowany i niespokojny, ale wcale si nie ba. Przecie by z innymi dziemi.
Siedzia w szkolnym autobusie, ktry tak dobrze zna. Nie ma nic bardziej zwyczajnego od
wielkiego, tego, szkolnego autobusu. Jest tak normalny, e po czterech miesicach
nieustannego koszmaru bylimy kompletnie w szoku, widzc pojazd wjedajcy do obozu
dla uchodcw. To byo jak McDonalds na Ksiycu. Kompletnie szalone, dziwne i po prostu
niemoliwe.
Mieszkalimy w obozie od kilku tygodni. Bylimy jedyn rodzin wrd
pidziesiciu osb, ktre si tam znajdoway. Oprcz nas mieszkali tam tylko wdowcy,
wdowy i sieroty. Pozostaoci innych rodzin, ludzie, ktrzy poznali si dopiero tutaj.
Najstarsza osoba miaa okoo szedziesiciu lat. Sammy by najmodszy z omiorga dzieci.
Poza mn adne nie miao wicej ni czternacie lat.
Obz znajdowa si na wyrbanej w lesie polanie okoo trzydziestu kilometrw od
naszego miasteczka. Powsta podczas trzeciej fali. Urzdzono tu szpital poowy, bo te w
miecie nie byy w stanie przyjmowa wicej chorych. Sklecone z rcznie pocitych belek i
ocalaej blachy budynki stay blisko siebie. Wikszy mieci oddzia dla zaraonych. W maej
chaupce mieszkali lekarze, ktrzy zajmowali si chorymi, dopki sami nie zostali porwani
przez czerwone tsunami. Byy tam te ogrd i zbiornik na deszczwk, dziki ktrej mona
byo pra, my si i zaspokaja pragnienie.
Jedlimy i spalimy w duym budynku. Wykrwawio si tam piset czy szeset

osb, ale podogi i ciany potraktowano wybielaczem, a polowe ka, na ktrych leeli
chorzy, spalono. Wci czu byo wo zarazy, przypominajc zapach skwaniaego mleka, a
wybielacz nie zdoa usun wszystkich plam. Malutkie, rdzawe kropki pokryway ciany, a
na podogach rozleway si dugie, sierpowate kleksy. Zupenie, jakbymy mieszkali w
trjwymiarowym, abstrakcyjnym malowidle.
Szopa penia funkcj magazynu i skadu broni. Byy tam puszkowane warzywa,
prniowo zapakowane miso, worki z ryem i podstawowe produkty spoywcze, takie jak
sl. Poza tym rutwki, pistolety, pautomaty, a nawet kilka wyrzutni rac. Wszyscy chodzili
uzbrojeni po zby. Znw ylimy na Dzikim Zachodzie.
Kilkaset metrw w gb lasu, na tyach budynkw, znajdowa si pytki d. Palono w
nim ciaa. Nie wolno nam byo si do niego zblia, wic oczywicie to zrobilimy z
kilkorgiem starszych dzieciakw. By wrd nich Smalec, dziwaczny osobnik, ktry ksywk
zawdzicza zapewne dugim, zaczesanym na elu wosom. Mia trzynacie lat i by hien
cmentarn. Naprawd - dosownie brodzi w prochach, szukajc biuterii, monet,
wszystkiego, co uzna za wartociowe albo interesujce. Przysiga, e nie jest wirusem.
- Na tym polega rnica. - Chichota, grzebic w najnowszych upach. Jego rce byy
oblepione ludzkimi szcztkami, pod paznokciami mia peno obrzydlistwa.
- Jaka rnica?
- Pomidzy byciem kim a byciem nikim. Wrci handel wymienny, skarbie! Trzyma w rku diamentowy naszyjnik. - Kiedy to wszystko ju si przewali, bd rzdzi ci
z nas, ktrzy zadbali o zgromadzenie odpowiednich dbr.
Myl, e Przybysze chc zabi wszystkich, nadal mao komu miecia si w gowie,
nawet wrd dorosych. Smalec sdzi, e jest raczej jednym z Indian, ktrzy sprzedali
Manhattan za garstk paciorkw, a nie gatunkiem na wymarciu, chocia to drugie
stwierdzenie byo znacznie blisze prawdy.
Tata dowiedzia si o istnieniu obozu kilka tygodni wczeniej, kiedy u mamy pojawiy
si pierwsze oznaki choroby. Prbowa przekona j, ebymy si tam udali, ale ona
wiedziaa, e nikt nie moe jej pomc. Jeli miaa umrze, chciaa, by stao si to w jej
wasnym domu, a nie w jakim pseudohospicjum w rodku lasu. Pniej, kiedy bya ju
bliska mierci, usyszelimy, e szpital zmieni si w punkt zborny, co w rodzaju kryjwki
dla ocalaych. Znajdowa si do daleko od miasta, dziki czemu mona byo przypuszcza,
e przetrwa nastpn fal, jakkolwiek by wygldaa (najbardziej prawdopodobne wydaway
si naloty z powietrza). Jednoczenie wadze mogyby nas atwo znale, gdyby wyruszyy na
poszukiwania - zakadajc oczywicie, e wci istnia jaki rzd i gdziekolwiek si wybiera.

Niekwestionowanym przywdc obozu by emerytowany onierz piechoty morskiej o


nazwisku Hutchfield. Wyglda jak ywy ludzik lego - mia kwadratowe rce, gow i
szczki. Codziennie wkada ten sam obcisy podkoszulek bez rkaww, poplamiony czym,
co mogo by krwi, ale czarne buciory zawsze wypastowane mia na wysoki poysk. Goli
gow (chocia przede wszystkim powinien by rozway ogolenie klaty oraz plecw) i mia
mnstwo tatuay. Lubi bro. Nosi dwa pistolety zawieszone przy pasku, giwer na plecach i
strzelb przewieszon przez rami. Nikt nie dwiga ze sob wicej broni ni Hutchfield.
Moe miao to co wsplnego z tym, e by niekwestionowanym szefem.
Wartownicy zobaczyli nas, gdy si zblialimy. Kiedy dotarlimy do polnej drogi
prowadzcej do obozu w lesie, Hutchfield ju na nas czeka w towarzystwie gocia o imieniu
Brogden. Byam przekonana, e specjalnie obwiesili si broni jak choinki. Hutchfield kaza
nam si rozdzieli. Chcia porozmawia z tat, a Brogden mia pogada ze mn i z Sammym.
Wyjaniam Hutchfieldowi, co myl o jego propozycji - wskazujc, w ktr cz
wytatuowanego ciaa moe j sobie wsadzi.
Wanie straciam jedno z rodzicw. Nie bardzo podoba mi si pomys, e mam te
straci drugie.
- Wszystko bdzie w porzdku, Cassie - uspokaja mnie ojciec.
- Nie znamy tych ludzi - kciam si z nim. - To moe by kolejna grupa uzich, tato.
Sowo uzi oznaczao w slangu uzbrojonego zbira - morderc, gwaciciela, handlarza
na czarnym rynku, porywacza albo jednego z pozostaych mieci, od ktrych zaroio si w
czasie trzeciej fali. To z powodu uzich ludzie barykadowali si w domach i gromadzili zapasy
jedzenia oraz broni. To nie kosmici zmusili nas do uzbrojenia si po zby, ale nasi kochani
wsptowarzysze.
- Po prostu s ostroni - odpar tata. - Zrobibym to samo na ich miejscu.
Poklepa mnie uspokajajco po ramieniu. Do cholery, stary, jeli jeszcze raz
poklepiesz mnie tak, jakbym miaa pi lat... pomylaam wtedy.
- Wszystko bdzie w porzdku, creczko.
Odszed z Hutchfleldem na tyle daleko, e niczego nie syszaam, ale wci ich
widzielimy. To mnie troch uspokoio. Przycignam do siebie Sammyego. Staraam si jak
najlepiej odpowiedzie na pytania Brogdena, z caej siy powstrzymujc pragnienie, eby mu
przywali.
Jak si nazywamy?
Skd przyszlimy?
Czy kto z nas jest zaraony?

Czy moglibymy opowiedzie mu, co si dzieje?


Co widzielimy?
Co syszelimy?
Dlaczego tu jestemy?
- Masz na myli obz czy to pytanie o charakterze egzystencjalnym? - spytaam.
cign brwi w grub kresk i mrukn:
- Co?
- Gdyby zada mi to pytanie przed pierwsz fal, wyrecytowaabym pewnie:
Jestemy tutaj, eby suy ludzkoci i wnosi swj wkad w spoeczestwo. A gdybym
chciaa si wymdrzy, to zapewne wymyliabym co w rodzaju: Bo gdybymy nie byli
tutaj, to bylibymy gdzie indziej. Ale poniewa tkwimy w tym baaganie, odpowiem, e
jestemy tutaj, bo mielimy cholerne szczcie.
Przez moment niechtnie mi si przyglda, po czym zoliwie stwierdzi:
- Panna mdraliska z ciebie.
Nie wiem, jakich odpowiedzi udzieli tata, ale najwyraniej byy poprawne, poniewa
pozwolono nam zamieszka na terenie obozu. Stalimy si jego penoprawnymi czonkami,
co znaczyo, e tata (ale nie ja) mg wybra sobie bro ze skadziku. Tata mia problem z
broni. Nigdy jej nie lubi. Twierdzi, e by moe bro nie zabijaa ludzi sama z siebie, ale
jej powstanie na pewno uatwio ten proceder. Uwaa, e posiadanie broni jest nie tyle
niebezpieczne, ile raczej niewiarygodnie gupie.
- Nie sdzisz, e nasza bro niespecjalnie si przyda, kiedy bdziemy musieli
skonfrontowa si z technologiami wyprzedzajcymi nas o tysice, jeli nie miliony lat? spyta Hutchfielda. - To jak rzucanie kamieniami i walenie maczet w pocisk taktyczny.
Hutchfield nie pojmowa, o co ojcu chodzi. W kocu by przecie onierzem piechoty
morskiej. Karabin to jego najlepszy przyjaciel, najbardziej zaufany towarzysz, odpowied na
kade pytanie.
Wtedy go nie rozumiaam. Co innego dzi.

13
Podczas dobrej pogody siedzielimy na dworze a do pory spoczynku. Ta rudera le
dziaaa na samopoczucie. Pewnie dlatego, e zostaa zbudowana z takiego, a nie innego
powodu. Samo jej istnienie przypominao nam o nieprzyjemnych sprawach. O powodach, dla
ktrych i ona, i my znajdowalimy si w rodku lasu. Byway wieczory, kiedy wszyscy mieli
dobry humor, prawie jakbymy znaleli si na letnim obozie, gdzie jakim cudem kady z
kadym si lubi. Kto rzuci, e sysza po poudniu dwik helikoptera i natychmiast
rozpoczy si pene nadziei dywagacje, czy to rzd wreszcie zabra si do roboty i szykuje
si do kontrataku.
Niekiedy nastrj by ponury. W wieczornym powietrzu wyranie czu byo strach.
Bylimy szczciarzami. Przeylimy wstrzs elektromagnetyczny, zatopienie wybrzey,
zaraz, ktra zabia wszystkich naszych bliskich i znajomych. Pokonalimy przeznaczenie.
Spojrzelimy mierci w twarz, a ona mrugna pierwsza. Wydawaoby si, e powinnimy
czu si odwani i niezwycieni. Nic z tego.
Bylimy jak Japoczycy, ktrzy przetrwali wybuch bomby w Hiroszimie. Nie
rozumielimy, czemu wci tu jestemy, i nie mielimy pewnoci, e chcemy dalej y.
Opowiadalimy sobie historie z ycia przed ldowaniem. Opakiwalimy wsplnie
tych,

ktrych

stracilimy.

Cichcem

tsknilimy

za

smartfonami,

samochodami,

mikrofalwkami i Internetem.
Noc obserwowalimy niebo. Statek matka odwzajemnia nasze spojrzenia
bladozielonym, wrogim okiem.
Dyskutowalimy nad tym, dokd teraz i. Byo jasne, e nie moemy koczowa w
lesie w nieskoczono. Przybysze mogli nie nadej jeszcze przez jaki czas, ale zima z
pewnoci nas dopadnie. Musielimy znale lepsze schronienie. Mielimy zapasw na kilka
miesicy - albo mniej, zaley, ilu jeszcze ocalaych odnajdzie drog do obozu. Czy
powinnimy czeka na ratunek, czy ruszy w drog w poszukiwaniu pomocy? Tata by za t
drug opcj. Wci chcia dotrze do Wright-Patterson. Jeli jeszcze gdzie funkcjonoway
jakie wadze, to najpewniej wanie tam.
Szybko mi to zbrzydo. Wszyscy tylko gadali, zamiast rozwizywa problemy.
Miaam ochot powiedzie tacie: Niech ci idioci si wypchaj. Chodmy do
Wright-Patterson. Zabierzmy tych, ktrzy chc, i olejmy reszt.
Czasem wydawao mi si, e wiara w si stada jest mocno przereklamowana.
Zabraam Sammyego do budynku i pooyam do ka. Zmwiam z nim paciorek.

Ojcze nasz, ktry jest w niebie... Dla mnie to byy tylko sowa. Czcza gadanina. Nie
umiaabym tego dokadnie wyjani, ale jeli chodzi o Boga, miaam wraenie, e zama
swoj obietnic.
Noc bya jasna, wieci Ksiyc w peni. Czuam si wystarczajco pewnie, eby
wybra si na spacer do lasu.
W obozie kto wycign gitar. Melodi sycha byo w caej okolicy, towarzyszya
mi, kiedy wchodziam midzy drzewa. To bya pierwsza piosenka, jak syszaam od czasw
pierwszej fali.
Lec z szeroko otwartymi oczami,
nimy o ucieczce, ktra jest przed nami.
*And, in the end, we lie awake, and we dream of making our escape - piosenka The
Escapist zespou Coldplay.
Nagle zapragnam po prostu zwin si w kbek i paka. Albo ruszy przez las i
biec, dopki nie odpadn mi nogi. Chciao mi si wymiotowa. Wrzeszcze, a zedr gardo.
Chciaam zobaczy mam i Lizbeth, i wszystkich znajomych, nawet tych, ktrych nie
lubiam. Chciaam spotka jeszcze raz Bena Parisha tylko po to, eby powiedzie mu, e go
kocham i chc mie z nim dziecko.
Dwik gitary umilk, zastpio go znacznie mniej melodyjne cykanie wierszczy.
Trzasna gazka.
- Cassie! Poczekaj! - zawoa kto za moimi plecami.
Wci szam przed siebie. Rozpoznaam ten gos. Moe zapeszyam, mylc o Benie.
Tak jak wtedy, kiedy strasznie chce ci si czekolady, ale w plecaku znajdujesz jedynie paczk
rozgniecionych cukierkw.
- Cassie!
Bieg za mn. Nie chciao mi si ucieka, wic poczekaam, a mnie dogoni.
wiat si skoczy, ale jedno si nie zmienio: jeli bardzo chcesz by sam, z
pewnoci kto ci w tym przeszkodzi.
- Co robisz? - spyta Smalec. Gono dysza. Mia rumiece na policzkach i wiecce
skronie, pewnie od tego caego elu do wosw.
- Czy to nie oczywiste? - warknam. - Buduj bomb jdrow, ktr zniszcz statek
matk.
- Atomwka nie da rady. - Wyprostowa si. - Powinnimy zbudowa wodn armat
Fermiego.
- Fermiego?

- Tego, ktry wynalaz bomb atomow.


- To chyba by Oppenheimer.
Zrobio na nim wraenie, e wiem co o historii.
- C, moe jej nie wynalaz, ale by ojcem chrzestnym.
- Smalec, jeste wirem - oznajmiam. Zabrzmiao to do ostro, wic dodaam: - Ale
nie znaam ci przed inwazj.
- Kopie si gbok dziur. Wsadza na dno gowic bojow. Zalewa si dziur wod i
przykrywa kilkoma setkami ton stali. W wyniku eksplozji woda zmienia si w par, ktra
wyrzuca stal w kosmos z prdkoci szeciokrotnie wiksz ni prdko dwiku.
- Tak - stwierdziam. - Koniecznie kto powinien to zrobi. Dlatego za mn azisz?
Chcesz, ebym pomoga ci zbudowa nuklearn armatk wodn?
- Mog ci o co zapyta?
- Nie.
- Mwi serio.
- Ja te.
- Gdyby zostao ci dwadziecia minut ycia, co by zrobia?
- Nie wiem. Ale nie miaoby to nic wsplnego z tob.
- Jak to? - Nie czeka na odpowied. Pewnie doszed do wniosku, e nie chce tego
sysze. - A gdybym by ostatni osob na Ziemi?
- Gdyby by ostatni osob na Ziemi, nie byoby mnie i nie mogabym nic zrobi.
- Dobra. A gdybymy byli ostatni dwjk ludzi na Ziemi?
- To mimo wszystko zostaby sam, bobym si zabia.
- Nie lubisz mnie.
- Serio, Smalec? Jak na to wpade?
- Wyobra sobie, e widzimy ich, tutaj i teraz, jak zbliaj si, eby nas wykoczy.
Co by zrobia?
- Nie wiem. Poprosiabym ich, eby ciebie zabili pierwszego.
O co ci chodzi, Smalec?
- Jeste dziewic? - wypali znienacka.
Wybauszyam na niego oczy. Mwi zupenie serio. Ale wikszo trzynastolatkw
jest miertelnie powana, kiedy chodzi o hormony.
- Wal si - warknam i przebiegam koo niego w stron obozowiska.
Kiepski dobr sw. Potruchta za mn. Ani jeden wosek nie drgn na jego
przylizanej fryzurze. Wygldaa jak byszczcy, czarny hem.

- Mwi serio, Cassie - sapn. - yjemy w czasach, kiedy kada noc moe by nasz
ostatni.
- Zanim oni nadeszli, te tak byo, palancie.
Zapa mnie za nadgarstek i obrci w swoj stron. Przysun do mnie szerok, tust
twarz. Byam od niego wysza, ale on by z dziesi kilo ciszy.
- Naprawd chcesz umrze, nie wiedzc, jak to jest?
- Skd wiesz, e nie wiem? - spytaam, wyrywajc si. - Nigdy wicej mnie nie
dotykaj - usiowaam zmieni temat.
- Nikt si nie dowie - mrukn. - Nikomu nie powiem.
Znw sprbowa mnie zapa. Odepchnam jego rk i mocno przyoyam mu w nos
otwart praw doni. Trysna jasnoczerwona krew. Spyna mu do ust. Zakrztusi si.
- Suka - wybekota. - Przynajmniej kogo masz. Przynajmniej nie umarli wszyscy,
ktrych znaa.
Wybuchn paczem. Upad na ciek i zosta tam, jakby dotara do niego potworno
sytuacji. Smutek wielki jak buick rozjecha go na placek i zostawi po sobie wiadomo, e
dotd byo tragicznie, ale teraz bdzie jeszcze gorzej.
Niech to szlag.
Usiadam obok niego na ciece. Poprosiam, eby odchyli gow. Zacz marudzi,
e krew spywa mu do garda.
- Nie mw nikomu - baga. - Strac szacun u ludzi.
Nie mogam si powstrzyma od miechu.
- Gdzie si tego nauczya? - spyta.
- W harcerstwie.
- S za to oznaki sprawnoci?
- Za wszystko s.
Tak naprawd nauczyam si tego na zajciach karate. Zrezygnowaam z nich rok
wczeniej. Nie pamitam dlaczego. Wtedy wydawao mi si, e mam wane powody.
- Ja te jestem - oznajmi.
- Kim?
Splun na ciek lin zmieszan z krwi.
- Prawiczkiem.
No popatrz.
- Skd wiesz, e jestem dziewic? - spytaam.
- Inaczej by mnie nie uderzya.

14
Bylimy w obozie od szeciu dni, kiedy po raz pierwszy zobaczyam drona.
Lnica stal na bkitnym, popoudniowym niebie.
Wiele osb zaczo krzycze i biega w kko. Niektrzy apali za bro, machali
czapkami i koszulami, inni po prostu wirowali: pakali, skakali, przytulali si i przybijali
sobie pitki. Myleli, e s uratowani. Hutchfield i Brogden prbowali wszystkich uspokoi,
ale nie bardzo im to wychodzio. Dron mign po niebie, znikajc za drzewami, a potem
wrci. Tym razem lecia wolniej. Z ziemi przypomina sterowiec. Hutchfield i tata kucnli w
drzwiach baraku, nie spuszczajc go z oka. Co chwila przekazywali sobie lornetk.
- Nie ma skrzyde. Nie ma oznakowania. Widziae, jak przelecia za pierwszym
razem? Z prdkoci co najmniej dwch machw. O ile nie jest to cile tajny projekt
rzdowy, ten pojazd nie moe pochodzi z Ziemi. - Hutchfield uderza pici w ziemi,
podkrelajc kade sowo.
Tata przyzna mu racj. Zagoniono nas z powrotem do barakw. Obaj wci tkwili w
drzwiach, wymieniajc si lornetk.
- Czy to kosmici? - spyta Sammy. - Przylecieli, Cassie?
- Ciii.
Obejrzaam si i zobaczyam, e Smalec gapi si na mnie. Dwadziecia minut powiedzia bezgonie.
- Jeli tu przylec, pobij ich - szepn Sammy. - Kopn ich ciosem karate i
wszystkich wykocz!
- Jasne. - Nerwowo pogaskaam go po gowie.
- Nie uciekn - stwierdzi. - Zabij ich za to, e zabili mamusi.
Dron tak po prostu znikn - powiedzia mi potem tata. Wystarczyo mrugn, eby to
przegapi.
Kady by tak zareagowa na jego pojawienie si.
Wpadlimy w panik.
Niektrzy zaczli ucieka. apali, cokolwiek wpado im w rce, i chowali si w lesie.
Albo narzucali jakie ubrania i pdzili przed siebie gnani przeraeniem. Hutchfield nie mg
ich w aden sposb zatrzyma.
Pozostali zebrali si w baraku i zostali tam a do zmierzchu. Wtedy naprawd
zaczlimy wirowa. Zauwayli nas? Czy teraz pojawi si szturmowcy, armia klonw albo
roboty kroczce? Usma nas laserami? Panoway egipskie ciemnoci. Nie widzielimy dalej

ni na odlego kilkunastu centymetrw, bo balimy si zapali lampy naftowe. Gorczkowe


szepty. Stumione szlochy. Przytulalimy si mocno, siedzc na posaniach. Podskakiwalimy
przy kadym nieznanym dwiku. Hutchfield postawi tej nocy na stray najlepszych
strzelcw. Mieli strzela do wszystkiego, co si rusza. Nikt nie mg opuszcza budynku bez
pozwolenia. A Hutchfield nie dawa pozwolenia nikomu.
Ta noc trwaa jakie tysic lat.
Tata zbliy si do mnie w ciemnociach i wcisn mi co w rce.
Naadowany pautomatyczny pistolet.
- Przecie nie wierzysz w bro - szepnam.
- Kiedy nie wierzyem w wiele rzeczy.
Jedna z kobiet zacza si modli. Nazywalimy j Matka Teresa. Grube nogi. Chude
ramiona. Spowiaa, niebieska sukienka. Cienkie, siwe wosy. Gdzie po drodze zgubia
sztuczn szczk. Zawsze miaa w rku raniec i gadaa do Jezusa. Kilka osb przyczyo
si do niej. Potem kolejni. Odpu nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym
winowajcom. W tym momencie jej najwikszy wrg, jedyny ateista w lisiej norze zwanej
Trupim Jarem, wykadowca w collegeu o nazwisku Dawkins, wykrzykn:
- Zwaszcza tym, ktrzy pochodz z innych planet!
- Pjdziesz do pieka! - odwrzasn gos w ciemnociach.
- Mylisz, e zauwa rnic? - ponownie hukn Dawkins.
- Cisza! - zarzdzi podniesionym gosem Hutchfield ze swojego miejsca pod
drzwiami. - Darujcie sobie te modlitwy!
- Nadesza chwila sdu! - zawodzia Matka Teresa.
Sammy przywar do mnie gwatownie na posaniu. Ukryam bro midzy nogami.
Baam si, e moe j zapa i niechccy odstrzeli mi gow.
- Zamknijcie si wszyscy! - powiedziaam. - Mj brat si boi.
- Wcale si nie boj - stwierdzi Sammy. Maa pistka wwiercaa mi si w bok. - A ty
si boisz, Cassie?
- Tak - potwierdziam. Pocaowaam go w czubek gowy. Wosy miay kwany
zapach. Postanowiam, e rano je umyj.
Jeli wci tu bdziemy.
- Nieprawda - sprzeciwi si. - Ty nigdy si nie boisz.
- W tej chwili boj si tak bardzo, e mogabym posiusia si w majtki.
Zachichota. Wydawao mi si, e jego twarz ukryta w zgiciu mojego okcia jest
jaka ciepa. Czy mia gorczk? Tak to si zaczynao. Nie panikuj - uspokoiam si w

mylach. Mia kontakt z wirusem setki razy. Czerwone tsunami atakuje byskawicznie, chyba
e jest si na nie uodpornionym. Sammy musia by odporny. Gdyby tak nie byo, ju by nie
y.
- Lepiej za pieluch - droczy si ze mn.
- Moe tak zrobi.
-Chobym nawet szed ciemn dolin*... - Kobieta nie zamierzaa przesta.
Syszaam, jak jej paciorki stukaj w ciemnociach. Dawkins nuci gono, eby j zaguszy.
lepe myszki trzy. Nie mogam si zdecydowa, ktre z nich jest bardziej irytujce:
fanatyczka czy cynik.
- Mama mwia, e to mog by anioy - stwierdzi znienacka Sammy.
- Kto? - spytaam.
- Kosmici. Kiedy si pojawili, spytaem mamy, czy nas zabij, a ona odpowiedziaa,
e moe to wcale nie kosmici. Moe to anioy z nieba, jak w Biblii, kiedy anioy rozmawiaj z
Abrahamem, Mari, Jezusem i wszystkimi.
- Wtedy zdecydowanie wicej by z nami rozmawiali.
- Ale oni nas zabili. Zabili mamusi.
Zacz paka.
-St dla mnie zastawiasz na oczach mych wrogw...
Pocaowaam go w czubek gowy i pogaskaam po rczce.
-Namaszczasz mi gow olejkiem...
- Cassie, czy Bg nas nienawidzi?
- Nie. Nie wiem.
- Czy On nienawidzi mamusi?
- Oczywicie, e nie. Mama bya dobra.
- Wic dlaczego pozwoli jej umrze?
Potrzsnam gow. Miaam wraenie, e jest okropnie cika, jakby waya ze
dwadziecia tysicy ton.
-A kielich mj peny po brzegi...
- Dlaczego pozwoli przylecie kosmitom i nas zabija? Dlaczego Bg ich nie
powstrzyma?
*Wszystkie cytaty biblijne za: Pismo Swifte Starego i Nowego Testamentu w
przekadzie z jzykw oryginalnych, opra, zesp biblistw polskich z inicjatywy
benedyktynw tynieckich, wyd. 5 na nowo opra, i popr., Pozna 2002.
- Moe... - szepnam powoli. Nawet mj jzyk way wicej ni zwykle. - Moe to

zrobi.
-Dobro i aska pjd w lad za mn przez wszystkie dni mego ycia...
- Nie pozwl im mnie dopa, Cassie. Nie pozwl mi umrze.
- Nie umrzesz, Sams.
- Obiecujesz?
Obiecaam.

15
Dron wrci nazajutrz.
A moe by to inny dron, taki sam jak poprzedni. Przybysze raczej nie przelecieliby
poowy galaktyki, majc w zapasie tylko jednego.
Powoli przesuwa si po niebie. W kompletnej ciszy. Nie sycha byo warkotu
silnika. Nawet najmniejszego pomruku. Pojazd bezgonie sun w powietrzu jak przynta
cignita po powierzchni jeziora. Biegiem ruszylimy do barakw. Nikt nie musia niczego
mwi. Usiadam na ku koo Smalca.
- Wiem, co oni zrobi - szepn.
- Sied cicho - mruknam.
Skin gow, ale nie zamilk.
- Bomby dwikowe. Wiesz, co si dzieje, kiedy uderzy w ciebie dwiecie decybeli?
Bbenki rozpadaj si w drobny mak. Pkaj ci puca, powietrze dostaje si do krwiobiegu i
wysiada ci serce.
- Co to znowu za bzdury, Smalec?
Tata i Hutchfield ponownie kulili si w otwartych drzwiach. Od kilku minut
wpatrywali si w ten sam punkt na niebie. Najwyraniej dron nie rusza si z miejsca.
- Masz, to dla ciebie - powiedzia Smalec. By to wisiorek z diamentem. up z
wypenionego prochami dou.
- To obrzydliwe - odparam.
- Dlaczego? Przecie go nie ukradem ani nic takiego. - Wyd wargi z
niezadowoleniem. - Wiem, o co chodzi. Nie jestem gupi. To nie kwestia wisiorka. To ja.
Wziaby go bez zastanowienia, gdyby uwaaa, e jestem przystojny. - Zastanowiam si,
czy ma racj. Gdyby to Ben Parish wykopa wisiorek, przyjabym go?
- Nie ebym uwaa, e ty jeste adna - doda Smalec.
A to pech. Nie podobaam si hienie cmentarnej.
- To dlaczego mi go dae?
- Zachowaem si wtedy w lesie jak gupek. Nie chc, eby mnie nienawidzia. eby
mnie miaa za psychola.
Troch si jednak z tym spni.
- Nie chc nosi biuterii zmarych - stwierdziam.
- Oni te jej nie chc - zauway.
Nie zamierza zostawi mnie w spokoju. Usiadam za tat. Nad jego ramieniem

widziaam malutk, szar kropk, srebrzcy si pieg na nieskazitelnej skrze nieba.


- Co si dzieje? - szepnam.
W tym samym momencie kropka znikna. Poruszaa si tak szybko, e rwnie dobrze
moga rozpyn si w powietrzu.
- Lot zwiadowczy. - Hutchfield westchn. - Nic innego.
- Nasze satelity mogy odczyta z orbity godzin na czyim zegarku - cicho stwierdzi
tata. - Skoro my potrafilimy co takiego, bdc tak technologicznie zacofani, po co oni
potrzebowaliby drona, eby nas szpiegowa?
- Masz lepsz teori? - Hutchfieldowi nie spodobao si, e kto podwaa jego sowa.
- Moe te drony nie maj nic wsplnego z nami - zastanawia si na gos tata. - Moe
to jakie atmosferyczne sondy, urzdzenia, ktrymi mierz co, czego nie mog oceni z
kosmosu. Albo szukaj czego, czego nie mona byo wykry, dopki nie zostalimy w
wikszoci zneutralizowani.
Tata westchn. Znaam to westchnienie. Znaczyo, e co bardzo przykrego miao
okaza si prawd.
- Wszystko sprowadza si do prostego pytania, Hutchfield: Po co przylecieli? Na
pewno nie po to, eby obrabowa nas z surowcw. Istnieje ich mnstwo w caym kosmosie i
nie trzeba lecie setek lat wietlnych, eby je zdoby. Nie po to, eby nas zabi, chocia
najwyraniej wykoczenie ludzkiej rasy albo wikszoci jej przedstawicieli jest niezbdnym
rodkiem prowadzcym do celu. S jak gospodarze domu, ktrzy usunli lokatora pasoyta,
dziki czemu mog odnowi mieszkanie na przyjcie nowych domownikw. Wydaje mi si,
e od pocztku chodzio o to, eby przygotowa miejsce.
- Przygotowa? Na co?
Tata umiechn si ponuro.
- Na przeprowadzk.
Tata westchn. Znaam to westchnienie. Znaczyo, e co bardzo przykrego miao
okaza si prawd.
- Wszystko sprowadza si do prostego pytania, Hutchfield: Po co przylecieli? Na
pewno nie po to, eby obrabowa nas z surowcw Istnieje ich mnstwo w caym kosmosie i
nie trzeba lecie setek lat wietlnych, eby je zdoby. Nie po to, eby nas zabi, chocia
najwyraniej wykoczenie ludzkiej rasy albo wikszoci jej przedstawicieli jest niezbdnym
rodkiem prowadzcym do celu. S jak gospodarze domu, ktrzy usunli lokatora pasoyta,
dziki czemu mog odnowi mieszkanie na przyjcie nowych domownikw. Wydaje mi si,
e od pocztku chodzio o to, eby przygotowa miejsce.

- Przygotowa? Na co?
Tata umiechn si ponuro.
- Na przeprowadzk.
Tata westchn. Znaam to westchnienie. Znaczyo, e co bardzo przykrego miao
okaza si prawd.
- Wszystko sprowadza si do prostego pytania, Hutchfield: Po co przylecieli? Na
pewno nie po to, eby obrabowa nas z surowcw. Istnieje ich mnstwo w caym kosmosie i
nie trzeba lecie setek lat wietlnych, eby je zdoby. Nie po to, eby nas zabi, chocia
najwyraniej wykoczenie ludzkiej rasy albo wikszoci jej przedstawicieli jest niezbdnym
rodkiem prowadzcym do celu. S jak gospodarze domu, ktrzy usunli lokatora pasoyta,
dziki czemu mog odnowi mieszkanie na przyjcie nowych domownikw. Wydaje mi si,
e od pocztku chodzio o to, eby przygotowa miejsce.
- Przygotowa? Na co?
Tata umiechn si ponuro.
- Na przeprowadzk.

16
Godzina przed witem. Nasz ostatni dzie w obozie Trupi Jar. Niedziela.
Sammy ley przy mnie. Jedna maa dziecica ciepa rczka na misiu, druga na moim
brzuchu zwinita w tust pistk.
Najlepsza cz dnia.
Te kilka sekund po przebudzeniu, kiedy czowiek jest ju wiadomy, ale wci jeszcze
pusty. Nie pamita, gdzie si znajduje. Kim jest i kim by wczeniej. Jest si tylko oddechem,
uderzeniem serca, pync w yach krwi. To jak powrt do ona matki. Spokj pustki.
W pierwszej chwili tak wanie pomylaam. e ten dwik to bicie mojego serca.
Bum, bum, bum. Saby, potem silniejszy i w kocu naprawd gony, tak gony, e
wprawia w drganie cae ciao. W pokoju zrobio si jasno, coraz janiej. Ludzie potykali si,
pospiesznie wcigali ubrania, grzebali w poszukiwaniu broni. wiato na moment przygaso,
po czym znw rozbyso. Cienie skakay po pododze i szalay na suficie. Hutchfield krzycza
na wszystkich, eby si uspokoili. Nikt nie sucha. Wszyscy rozpoznali ten dwik. I
wiedzieli, co to znaczy.
Ratunek!
Hutchfield prbowa zablokowa drzwi wasnym ciaem.
- Zosta w rodku! - wrzeszcza. - Nie chcemy...
Odepchnito go na bok. O tak, wanie e chcielimy. Wybieglimy na zewntrz,
stalimy i machalimy do wojskowego helikoptera. Po raz kolejny przelecia nad obozem, by
czarny na tle rozjaniajcego si powoli nieba. wiato kuo w oczy, olepiao, ale wikszo
z nas i tak nic nie widziaa przez zy. Skakalimy, krzyczelimy i przytulalimy si. Niektrzy
machali maymi amerykaskimi flagami. Pamitam, e zastanawiaam si, skd do licha je
wzili.
Hutchfield wrzeszcza wciekle, ebymy wrcili do rodka. Nikt go nie sucha. Nie
by ju naszym szefem. Przybyli przywdcy.
A potem, tak niespodziewanie jak si pojawi, helikopter zawrci po raz ostatni i z
hukiem odlecia. Dwik silnika zanik. W powietrzu zapada cika cisza. Bylimy
zmieszani, oszoomieni, przestraszeni. Musieli nas widzie. Dlaczego nie wyldowali?
Czekalimy, a helikopter wrci. Czekalimy cay ranek. Ludzie si spakowali.
Zastanawialimy si, gdzie by nas zabrali. Jak by tam byo? Jak wielu innych bymy tam
spotkali? Wojskowy helikopter! Co jeszcze przetrwao pierwsz fal? Marzylimy o
elektrycznym wietle i gorcych prysznicach.

Nikt nie wtpi, e zostaniemy uratowani, teraz, kiedy przywdcy o nas wiedz.
Pomoc jest w drodze.
Tata oczywicie nie by przekonany.
- Mog nie wrci - stwierdzi.
- Nie zostawiliby nas tutaj, tato - wyjaniam mu. Czasami trzeba byo mu tumaczy,
jakby by w wieku Sammy ego. - To nie ma sensu.
- To moga nie by akcja poszukiwawczo-ratownicza. Mogli szuka czego innego.
- Drona?
Tego, ktry rozbi si tydzie wczeniej. Skin gow.
- Mimo wszystko wiedz, gdzie jestemy - powiedziaam. - Zrobi co.
Znw skin gow. Z roztargnieniem, jakby myla o czym innym.
- Tak. - Spojrza na mnie surowo. - Od tej chwili nie spuszczaj oka z Sammyego.
Rozumiesz, Cassie? Nigdy. Masz ten pistolet?
Poklepaam si po tylnej kieszeni. Obj mnie ramieniem i poprowadzi do magazynu.
Odrzuci pacht starego brezentu lec w rogu. Czeka pod ni automatyczny karabin mi6.
Ten sam karabin mia sta si wkrtce moim najlepszym przyjacielem.
Podnis go i obrci w doniach, przygldajc si lufie wci nieobecnym
spojrzeniem.
- Co o tym mylisz? - szepn.
- O tym? Zajebisty.
Nie nakrzycza na mnie za uycie brzydkiego sowa, tylko cicho si rozemia.
Pokaza mi, jak dziaa. Jak go trzyma. Jak celowa. Jak zmienia magazynek.
- Prosz, sprbuj.
Poda mi bro.
Myl, e by przyjemnie zaskoczony tym, e szybko si ucz. A dziki lekcjom
karate moja koordynacja bya nieza. Lekcje taca nie umywaj si do karate, gdy chodzi o
nabieranie gracji.
- Zatrzymaj go - powiedzia, kiedy prbowaam mu odda karabin. - Ukryem go tutaj
dla ciebie.
- Dlaczego? - spytaam. Nie ebym miaa co przeciwko, ale zaczynaam si troch
ba. Wszyscy witowali, a ojciec dawa mi lekcj posugiwania si broni paln.
- Wiesz, jak rozpozna w czasie wojny, kto jest twoim wrogiem, Cassie? Obserwowa teren wok magazynu. Dlaczego nie patrzy na mnie? - To ci, ktrzy do ciebie
strzelaj. Std wiesz. Nie zapominaj o tym. - Wskaza gow bro. - Nie no tego ze sob.

Trzymaj blisko, ale w ukryciu. Nie tutaj i nie w baraku. Dobrze?


Poklepa mnie po ramieniu. Chyba mu to nie wystarczyo. Obj mnie mocno.
- Teraz id i znajd Sammyego. Ja musz porozmawia z Hutchfieldem. I jeli kto
sprbuje odebra ci bro, odelij go do mnie. A jeli wci bdzie prbowa, strzelaj.
Umiechn si, ale jego oczy si nie miay. Byy zimne i puste jak spojrzenie rekina.
Mj tata by szczciarzem. Tak jak my wszyscy. Szczcie sprawio, e
przetrwalimy pierwsze trzy fale. Ale nawet najlepszy gracz wie, e szczcie towarzyszy mu
tylko do pewnego momentu. Myl, e tata mia tego dnia przeczucie. Nie uwaa, e jego
szczcie si wyczerpao. Nie mg tego wiedzie. Ale zrozumia, kto ma szanse przetrwa.
Nie szczciarze.
Twardziele. Ci, ktrzy nie ogldaj si na szczcie. Ludzie osercach z kamienia.
Posyajcy na mier setki, aby mg przetrwa jeden. Ci, ktrzy rozumiej, e czasem trzeba
spali wiosk, eby j ocali.
wiat by teraz naprawd popieprzony.
Jeli ci si to nie podoba, prdzej czy pniej zginiesz.
Wziam karabin i ukryam go za drzewem niedaleko cieki prowadzcej do trupiego
doka.

17
Reszta mojego wiata rozpada si w drobny mak w soneczne, ciepe niedzielne
popoudnie.
Koniec poprzedziy warkot silnikw, dudnienie i skrzypienie osi, jk pneumatycznych
hamulcw. Nasi wartownicy wypatrzyli konwj dugo przed tym, zanim dotar do obozu.
Zobaczyli promienie soca odbijajce si w szybach i wzbite przez olbrzymie opony chmury
kurzu cignce si za pojazdami jak smugi kondensacyjne. Nie wybieglimy ich wita z
kwiatami i caowa. Stanlimy z tyu, podczas gdy Hutchfield, tata i czterej nasi najlepsi
strzelcy wyszli im naprzeciw. Wszyscy byli troch przestraszeni. I znacznie mniej
entuzjastycznie nastawieni ni kilka godzin wczeniej.
Nie stao si nic z tego, czego spodziewalimy si od momentu ldowania. Wszystko
byo dokadnie odwrotnie. Cae dwa tygodnie zajo nam zorientowanie si, e zabjcza
grypa, trzecia fala, bya czci ich planu. Mimo wszystko czowiek ma tendencj do
utrwalonego sposobu mylenia. Chce wierzy w te same wartoci, spodziewa si tego
samego. Dlatego dla nas to nigdy nie bya kwestia tego, czy kto nas uratuje. Pytanie
brzmiao: Kiedy nas uratuj?
Ale gdy zobaczylimy dokadnie to, co chcielimy zobaczy i czego od tak dawna si
spodziewalimy - wielk platform wyadowan onierzami, samochody wojskowe najeone
wieyczkami na karabiny maszynowe i wyrzutniami pociskw - poczulimy niepokj.
A potem pojawiy si szkolne autobusy.
Trzy, jadce zderzak w zderzak.
Pene dzieci.
Nikt si tego nie spodziewa. Tak jak mwiam, to wydawao si tak dziwnie
normalne, a jednoczenie tak szokujco surrealistyczne. Kilka osb wrcz wybucho
miechem. Cholerny ty autobus szkolny! Gdzie, do diaba, jest ta szkoa?
Po kilku penych napicia minutach, kiedy sycha byo tylko gardowy pomruk
silnikw oraz cichy miech i pokrzykiwania dzieci siedzcych w autobusie, tata zostawi
Hutchfielda rozmawiajcego z dowdc i podszed do mnie i do Sammyego. Wok nas
zebraa si grupka ludzi, eby posucha, co ma do powiedzenia.
- S z Wright-Patterson - wyjani tata. Wydawao si, e brakuje mu tchu. Najwyraniej przetrwao znacznie wicej onierzy, ni mylelimy.
- Po co maj na sobie maski gazowe? - spytaam.
- To rodek ostronoci - odpowiedzia. - Siedzieli w zamkniciu, od kiedy pojawia

si zaraza. Wszyscy mielimy z ni kontakt. Moemy by nosicielami. - Spojrza na


Sammyego, ktry przytula si do mnie, obejmujc mnie za nog. - Przyjechali po dzieci doda.
- Dlaczego?
- A co z nami? - dopytywaa si Matka Teresa. - Nas nie zabior?
- Mwi, e wrc po nas. Teraz maj miejsce wycznie dla dzieci.
Popatrzy na syna.
- Nie rozdziel nas - oznajmiam tacie.
- Oczywicie, e nie. - Odwrci si i znienacka ruszy szybko w stron barakw. Po
chwili znw si pojawi, trzymajc w rkach mj plecak i misia Sammyego. - Pojedziesz z
nim.
Nic nie rozumia.
- Nigdzie bez ciebie nie pojad - owiadczyam. Nigdy nie rozumiaam, czemu ludzie
tak maj. Wystarczy, e pojawi si kto, kto przejmie wadz, i od razu wyczaj mylenie.
- Syszaa, co powiedzia! - Matka Teresa jkna piskliwie, potrzsajc racem. Tylko dzieci! Jeli kto inny ma jecha, to powinnam by ja... kobiety. Tak si to robi.
Kobiety i dzieci najpierw! Kobiety i dzieci.
Tata j zignorowa. Jego rka znw wyldowaa na moim ramieniu. Strzsnam j.
- Cassie, musz najpierw zapewni bezpieczestwo najsabszym. Bdziemy tylko
kilka godzin za wami...
- Nie! - krzyknam. - Wszyscy zostajemy albo wszyscy jedziemy, tato. Powiedz im,
e poradzimy sobie a do ich powrotu. Mog si zajmowa Sammym. Do tej pory jako
dawaam rad.
- I wci bdziesz si nim zajmowa, creczko, poniewa ty te pojedziesz.
- Nie bez ciebie. Nie zostawi ci tutaj, tato.
Umiechn si do mnie, jakbym bya uroczym szczeniakiem.
- Umiem o siebie zadba.
Nie potrafiam tego uj w sowa, ale miaam koszmarne przeczucie, ktre wypalao
mi wntrznoci jak gorcy wgiel, e jeli si rozdzielimy, to bdzie koniec naszej i tak ju
niepenej rodziny. Jeli tata tu zostanie, nigdy wicej go nie zobacz. Moe to nie byo
racjonalne uczucie, ale wiat, w ktrym yam, te przesta dziaa wedug zasad logiki.
Tata oderwa Sammyego od mojej nogi, posadzi go sobie na biodrze, zapa mnie za
rami woln rk i poprowadzi w stron autobusu. Nie widziaam twarzy onierzy przez te
idiotycznie wygldajce maski gazowe. Ale mona byo odczyta ich nazwiska, wyszyte na

zielonych maskujcych mundurach.


Greene.
Walters.
Parker.
Dobre,

porzdne,

stuprocentowo

amerykaskie

nazwiska.

na

rkawach

amerykaskie flagi.
Trzymali si w odpowiedni sposb, prosto, ale bez napicia, czujni, ale nie
zdenerwowani. Jak spryny.
Tak wanie powinni zachowywa si onierze.
Stanlimy w kolejce do ostatniego autobusu. Dzieci w rodku krzyczay i machay do
nas. Dla nich to bya jedna wielka przygoda.
Potny onierz przy drzwiach podnis do. By to kapral Branch, jeli wierzy
naszywce na jego ramieniu.
- Tylko dzieci - zarzdzi gosem stumionym przez mask.
- Rozumiem, kapralu - odpowiedzia tata.
- Cassie, dlaczego paczesz? - spyta Sammy. Sign ma rczk do mojej twarzy.
Tata postawi go na ziemi. Uklkn i spojrza na niego.
- Pojedziesz na wycieczk, Sam - wyjani mu. - Ci mili panowie z armii zabior ci w
miejsce, gdzie bdziesz bezpieczny.
- A ty nie jedziesz, tato? - Sammy zapa tat za koszul maymi rczkami.
- Tak. Tak, jad, ale jeszcze nie teraz. Ju niedugo. Bardzo niedugo.
Przycign Sammyego do siebie. Mocno przytuli po raz ostatni...
- Teraz bd grzeczny. Rb to, co powiedz ci mili onierze, dobrze?
Sammy skin gow. Zapa mnie za rk.
- Chod, Cassie. Pojedziemy autobusem!
Czarna maska byskawicznie si odwrcia. Do w rkawiczce uniosa si w gr.
- Tylko chopiec.
Zamierzaam mu powiedzie, eby si wypcha. Nie podobao mi si, e musimy
zostawi tat, ale Sammy na pewno nie pojedzie nigdzie beze mnie.
Kapral nie da mi doj do sowa.
- Tylko chopak.
- To jego siostra - sprbowa tata. Stara si przemwi mu do rozsdku. - Te jest
dzieckiem. Ma tylko szesnacie lat.
- Bdzie musiaa tu zosta - stwierdzi onierz.

- W takim razie on nie wsiada - oznajmiam, mocno obejmujc Sammyego. Musiaby


odebra mi go si.
Na moment zapada straszna cisza. onierz nic nie mwi. Chciaam zerwa mu
mask i naplu w twarz. Promienie soca odbijay si w szybce. Okropna kula wiata.
- Chcesz, eby zosta?
- Chc, eby zosta ze mn - poprawiam go. - W autobusie. W obozie. Wszystko
jedno. Byle ze mn.
- Nie, Cassie - powiedzia tata.
Sammy zacz paka. Zrozumia, e tata i onierze s przeciwko nam, a walki z nimi
nie wygramy. Poj to przede mn.
- Moe zosta - zgodzi si onierz. - Ale nie moemy zagwarantowa mu
bezpieczestwa.
- Naprawd?! - krzyknam mu prosto w owadzi gb. - Tak uwaasz? A czyje
bezpieczestwo moesz zagwarantowa?
- Cassie... - zacz tata.
- Gwno moecie zagwarantowa! - wrzasnam.
onierz zignorowa moje krzyki.
- Decyzja naley do pana - oznajmi tacie.
- Tato - prosiam. - Syszae go. Sammy moe zosta tutaj.
Tata przygryz warg. Podnis gow i podrapa si pod brod, patrzc na puste
niebo. Myla o dronach, o tym, co wiedzia, a czego nie wiedzia. Przypomina sobie, czego
si nauczy. Liczy prawdopodobiestwo i kalkulowa szanse, ignorujc cichutki gosik, ktry
piszcza z najgbszej czci jego jestestwa: Nie puszczaj go.
Oczywicie zrobi to, co wydawao mu si najrozsdniejsze. By odpowiedzialnym
dorosym, a doroli tak wanie postpuj.
Dokona racjonalnego wyboru.
- Masz racj, Cassie - oznajmi w kocu. - Nie mog zagwarantowa nam
bezpieczestwa. Nikt nie moe tego zrobi. Ale niektre miejsca s bezpieczniejsze ni inne.
- Zapa synka za rk. - Chod, may.
- Nie! - wrzasn Sammy. zy spyway mu po zaczerwienionych policzkach. - Nie
zostawi Cassie!
- Cassie te jedzie - pociesza go tata. - Oboje jedziemy. Bdziemy tu za wami.
- Bd go chroni, pilnowa, nie pozwol, eby co mu si stao - bagaam. - Przyjad
po nas, prawda? Musimy po prostu poczeka. - Zapaam go za rkaw i zrobiam najbardziej

bagaln min, na jak byo mnie sta. T, ktra zazwyczaj sprawiaa, e dostawaam to,
czego chciaam. - Prosz, tatusiu, nie rb tego. Tak nie mona. Musimy trzyma si razem,
musimy.
To nie dziaao. Znw mia ten wyraz twarzy - zimny, zdecydowany, bezlitosny.
- Cassie - rozkaza. - Powiedz bratu, e wszystko bdzie dobrze.
I tak zrobiam. Ale najpierw musiaam przekona siebie, e powinnam zaufa tacie,
wadzom. I Przybyszom, e nie spopiel szkolnych autobusw penych maych dzieci.
Uwierzy, e zaufanie nie zgino razem z komputerami, popcornem podgrzewanym w
mikrofalwce i filmami, w ktrych gnidy z planety Xercon gin pokonane w ostatnich
dziesiciu minutach filmu.
Uklkam na zakurzonej drodze naprzeciwko swojego maego braciszka.
- Musisz jecha, Sams - powiedziaam. Draa mu dolna warga. Przyciska do piersi
misia.
- Ale Cassie, kto bdzie ci obejmowa, kiedy bdziesz si baa? - mwi to zupenie
powanie. Ze zmarszczonym z niepokoju czoem tak bardzo przypomina tat, e niemal si
rozemiaam.
- Ju si nie boj. I ty te nie powiniene. Teraz s tu onierze i oni nas obroni. Spojrzaam na kaprala Brancha. - Prawda?
- Oczywicie.
- On wyglda jak Darth Vader - szepn Sammy. - I tak samo brzmi.
- Tak. A pamitasz, co si z nim stao? Na kocu zmienia si w dobrego czowieka.
- Ale najpierw wysadza w powietrze ca planet i zabija mnstwo ludzi.
Nie mogam si powstrzyma - wybucham miechem. Rany, ale on by mdry.
Czasami wydawao mi si, e jest mdrzejszy ni ja i tata razem wzici.
- Przyjedziesz pniej, Cassie?
- Jasne, e tak.
- Obiecujesz?
Obiecaam. Niewane, co si stanie. Choby. Nie wiem. Co.
Te sowa go przekonay. Wycign misia w moj stron.
- Sam?
- eby si nie baa. Ale nie zgub go. - Podnis w gr malutki paluszek. - Nie
zapomnij.
Poda rczk onierzowi.
- Prowad, Vader! - Do w rkawicy pomoga mu pokona pierwszy stopie troszk

za wysoki dla maych nek. Dzieci w rodku zapiszczay i zaczy klaska, kiedy skrci i
ruszy przejciem midzy fotelami.
Sammy wsiad ostatni. Drzwi zamkny si. Tata prbowa mnie obj. Odsunam si
od niego. Zapalono silniki. Sykny hamulce.
Widziaam jego umiechnit buzi przyciskajc si do brudnej szyby, kiedy
odlatywa do galaktyki daleko, daleko std w swoim tym podkoszulku z gwiezdnym
myliwcem, z prdkoci nadprzestrzenn, a przykurzony ty pojazd kosmiczny znikn w
chmurze pyu.

18
- Tdy, prosz pana - wskaza uprzejmie wojskowy. Wrcilimy za nim do obozu.
Dwa wojskowe samochody odjechay, eby eskortowa autobusy w drodze do
Wright-Patterson. Pozostae stay przodem do barakw i magazynu, lufy dziaek wskazyway
na ziemi jak opuszczone gowy picych metalowych stworw.
Obz by pusty. Wszyscy - cznie z onierzami - weszli do rodka.
Wszyscy oprcz jednej osoby.
Kiedy szlimy, Hutchfield wyszed z magazynu. Nie wiem, co byszczao janiej jego ogolona gowa czy umiech.
- Fantastycznie, Sullivan! - rykn do taty. - A ty chciae ucieka po pierwszym
dronie.
- Wyglda na to, e si myliem. - Tata umiechn si kwano.
- Pukownik Vosch za pi minut wygosi instrukta. Ale najpierw potrzebuj twojego
zaopatrzenia.
- Mojego czego?
- Twojej broni. Rozkazy pukownika.
Tata rzuci okiem na onierza stojcego obok nas. Przyglday mu si puste, czarne
oczy maski.
- Dlaczego? - spyta.
- Potrzebujesz wyjanienia? - Hutchfield wci si umiecha, ale jego oczy przybray
czujny wyraz.
- Poprosibym o nie, tak.
- To standardowa procedura dziaania. W czasie wojny nie moesz mie biegajcej
luzem bandy nieprzeszkolonych, niedowiadczonych, uzbrojonych po zby cywili - mwi
powoli, jakby tumaczy co idiocie.
Wycign rk. Tata powoli wyj bro spod pachy. Hutchfield wyrwa mu j i
znikn w magazynie.
Tata odwrci si do wojskowego.
- Czy kto nawiza kontakt z... - przez chwil szuka waciwego sowa Przybyszami?
Jedno sowo, rzucone chrapliwym tonem.
- Nie.
Hutchfield wyszed i wawo zasalutowa kapralowi. By teraz w swoim ywiole, znw

ze swoimi uzbrojonymi brami. Tryska entuzjazmem tak bardzo, jakby lada chwila mia si
zsika ze szczcia.
- Wszystkie sztuki broni zabezpieczone, kapralu.
Poza dwoma - pomylaam. Spojrzaam na tat. Nie ruszy ani jednym miniem, poza
tymi wok oczu. Szybkie spojrzenie w prawo i drugie w lewo i odpowied: Nie.
Przychodzi mi do gowy tylko jeden powd, dla ktrego to zrobi. Kiedy o tym
myl, a myl o tym zbyt czsto, zaczynam nienawidzi ojca. Nienawidz go za to, e nie
zaufa swojemu instynktowi. Nienawidz go, bo zignorowa ten cichy gosik, ktry musia
szepta: Co jest nie tak. Tu dzieje si co zego.
Nienawidz go teraz. Gdyby tu sta w tej chwili, przyoyabym mu za to, e okaza
si takim tpym frajerem.
onierz gestem wskaza nam, ebymy weszli do baraku. Nadszed czas na instrukta
pukownika.
Czas na koniec wiata.

19
Od razu zauwayam Voscha.
Sta tu za drzwiami. By bardzo wysoki i jako jedyny nie trzyma karabinu.
Skin gow Hutchfieldowi, kiedy weszlimy do rodka starego szpitala vel kostnicy.
Kapral Branch zasalutowa i wcisn si midzy onierzy otaczajcych pomieszczenie.
Tak to wygldao - onierze stali wzdu trzech z czterech cian, a uchodcy w
rodku.
Tata zapa mnie za rk. W jednej doni trzymaam misia Sammyego, a drug
cisnam jego do.
I co teraz, tato? Czy ten gosik zabrzmia dononiej, kiedy zobaczye ludzi z broni
stojcych pod cianami? Czy dlatego zapae mnie za rk?
- Dobrze, czy teraz moemy prosi o odpowiedzi? - krzykn kto, kiedy weszlimy do
roda.
Wszyscy zaczli mwi naraz - wszyscy poza onierzami. Wykrzykiwali pytania.
- Czy wyldowali?
- Jak wygldaj?
- Czym oni s?
- Czym s te szare statki, ktre wida na niebie?
- Kiedy std odjedziemy?
- Ilu ocalaych znalelicie?
Vosch podnis rk do gry. Podziaao tylko czciowo.
Hutchfield zasalutowa mu.
- Wszyscy s na miejscu, sir!
Szybko rozejrzaam si wok.
- Nie! - podniosam gos, eby przekrzycze haas. - Nie! - Spojrzaam na tat. - Nie
ma Smalca.
Hutchfield zmarszczy brwi.
- Kto to jest Smalec?
- To ten wi... znaczy ten dzieciak...
- Dzieciak? W takim razie odjecha autobusem z innymi.
Innymi. Waciwie to zabawne, kiedy o tym teraz myl.
Obrzydliwie zabawne.
- Wszyscy musz by w budynku - oznajmi Vosch spod maski. Mia bardzo gboki

gos przywodzcy na myl podziemne dudnienie.


- Pewnie zwia - stwierdziam. - Troch z niego tchrz.
- Gdzie by poszed? - spyta Vosch.
Potrzsnam gow. Nie miaam pojcia. A potem nagle mnie olnio. Wiedziaam,
gdzie poszed Smalec.
- Do trupiego doka.
- Gdzie jest trupi doek?
- Cassie - odezwa si tata. Mocno ciska moj rk. - Moe pjdziesz po Smalca, a
pukownik zacznie instrukta?
- Ja?
Nic nie rozumiaam. Myl, e cieniutki gosik w gowie taty teraz by ju potnym
wrzaskiem, ale ja nie mogam go usysze, a on nie mg nic powiedzie. Mg tylko
sprbowa przekaza mi wiadomo telegraficznie samymi oczami. Moe brzmiaa: Wiesz,
jak odrni wrogw od przyjaci, Cassie?.
Nie wiem, dlaczego nie chcia i ze mn. Moe sdzi, e nie bd podejrzewali
dziecka, a jednemu z nas si uda. A przynajmniej bdzie miao szans.
Moe.
- Dobrze - zgodzi si Vosch. Wskaza palcem na kaprala Brancha, nakazujc mu, by
poszed ze mn.
- Nic jej nie bdzie - zaoponowa tata. - Zna ten las jak wasn kiesze. Wrci za pi
minut. Prawda, creczko? - Spojrza na Voscha i umiechn si. - Pi minut.
- Nie bd idiot, Sullivan - stwierdzi Hutchfield. - Nie moe i bez obstawy.
- Jasne - zgodzi si tata. - Oczywicie. Masz racj.
Pochyli si nade mn i przytuli mnie. Niezbyt krtko i niezbyt dugo. Szybko obj
mnie ramionami. Ucisn. Wypuci. Nic, co wygldaoby na poegnanie.
egnaj; Cassie.
Branch zwrci si do swojego przeoonego i spyta:
- Najwyszy priorytet, sir?
Vosch skin gow.
- Najwyszy priorytet.
Wyszlimy na soneczne podwrze - mczyzna w masce przeciwgazowej i
dziewczyna z pluszowym misiem. Przed nami kilku onierzy opierao si o samochd. Nie
widziaam ich, kiedy poprzednio je mijalimy. Wyprostowali si na nasz widok. Branch
pokaza im wzniesione do gry kciuki i wystawi palec wskazujcy. Najwyszy priorytet.

- Czy to daleko? - spyta.


- Niespecjalnie - odpowiedziaam cienkim gosem. Moe dlatego, e z pluszakiem
Sammyego w rku czuam si troch jak mae dziecko.
Szed za mn ciek prowadzc w gsty las za obozem, trzymajc przed sob bro
luf do dou. Sucha cika trzeszczaa pod jego cikimi, brzowymi buciorami.
Dzie by ciepy, ale w cieniu drzew byo znacznie chodniej. Licie byy
ciemnozielone, jak to pod koniec lata. Minlimy drzewo, pod ktrym ukryam karabin. Nie
odwrciam si. Szam w stron polanki.
Sta tam, may gnojek, po kolana w kociach i prochach, przeczesujc porozrzucane
szcztki ludzkie w poszukiwaniu ostatniego bezuytecznego, bezcennego wiecideka.
Jeszcze jedno, zanim ruszymy w drog, tak e kiedy dojedzie tam, dokd prowadzi ta droga,
bdzie rzdzi.
Podnis gow, kiedy wyszlimy spomidzy drzew. Twarz mu byszczaa od potu i
tego wistwa, ktrym smarowa wosy. Policzki pokryway mu smugi ciemnej sadzy.
Wyglda jak ndzna podrbka futbolisty. Na nasz widok schowa rk za plecami. Co
srebrnego bysno w socu.
- Hej! Cassie? Co tu robisz? Przyszedem ci szuka, bo nie byo ci w barakach, ale
potem zobaczyem... lea tutaj...
- To ten? - spyta mnie onierz. Przerzuci karabin przez rami i zrobi krok w
kierunku dou.
Bylimy tylko my - ja i Smalec stojcy w dole penym prochw ikoci, a pomidzy
nami onierz.
- Tak - potwierdziam - to Smalec.
- Wcale si tak nie nazywam - pisn. - Naprawd nazywam si...
Nigdy nie dowiem si, jak naprawd nazywa si Smalec.
Nie widziaam broni ani nie syszaam wystrzau. Nie widziaam, co onierz
wycign z kabury, bo nie patrzyam na niego. Patrzyam na Smalca. Gowa odskoczya mu
do tyu, jakby kto pocign go za tuste loki, a potem chopak zgi si i upad, trzymajc w
rce skarby zmarych ludzi.

20
Moja kolej.
Dziewczyny z plecakiem, stojcej par metrw za nim z idiotycznym pluszowym
misiem w doni.
onierz odwraca si gwatownie, z rk wycignit przed siebie. Kolejny fragment
wspomnie jest nieco rozmazany. Nie pamitam, jak upuciam misia i wyrwaam pistolet z
tylnej kieszeni spodni. Nie wiem, kiedy pocignam za spust.
W kolejnym wyranym wspomnieniu czarna szybka w masce roztrzaskuje si na
kawaki.
A onierz pada na kolana.
Widz jego oczy.
Ma ich troje.
Oczywicie pniej zrozumiaam, e wcale nie mia trojga oczu. rodkowe byo tak
naprawd poczernia ran wlotow.
Musia by wstrznity, kiedy odwrci si i zobaczy bro wycelowan w swoj
twarz. Sprawiam, e si zawaha. Na jak dugo? Sekund? Mniej ni sekund? Ale w trakcie
trwania tej milisekundy wieczno owina si wok samej siebie niczym anakonda. Jeli
kiedykolwiek mielicie traumatyczny wypadek, wiecie, o czym mwi. Jak dugo trwa
wypadek drogowy? Dziesi sekund? Pi? Kiedy siedzisz w rodku samochodu, wydaje ci
si, e o wiele duej. Wierzysz, e mijaj dugie lata.
Upad twarz na ziemi. Nie miaam wtpliwoci, e go zabiam. Pocisk wyrwa w
tyle jego czaszki dziur wielkoci talerza.
Ale nie opuciam broni. Trzymaam j wycelowan w jego gow, wycofujc si
tyem na ciek.
Potem odwrciam si i pobiegam, jakby mnie goni sam diabe.
W niewaciwym kierunku.
W stron obozu.
Niezbyt mdrze. Ale wtedy nie byam w stanie myle. Miaam tylko szesnacie lat i
wanie strzeliam komu prosto w twarz. Ciko mi byo sobie z tym poradzi.
Chciaam wrci do taty.
Tata to naprawi.
Od tego s ojcowie. Od naprawiania rzeczywistoci.
W pierwszej chwili nie usyszaam odgosw dobiegajcych z obozu. Las

rozbrzmiewa echem wystrzaw z broni maszynowej i krzykami ludzi, ale mj mzg nie by
w stanie przetwarza adnych informacji. Wspomnienia gowy Smalca, ktra gwatownie
odskoczya do tyu. Tego, e chopak upad w szary py, zupenie jakby jego koci zmieniy
si w galaretk. Tego, e jego morderca obrci si w idealnym piruecie, a lufa jego broni
byszczaa w socu.
wiat rozszczepia si na kawaki. A jego szcztki opaday wok mnie.
To by pocztek czwartej fali.
Polizgnam si i zatrzymaam niedaleko obozu. W powietrzu unosi si gorcy
zapach prochu. Z okien baraku wydobyway si smugi dymu. W stron magazynu kto pez.
To by mj ojciec.
Plecy mia wygite w uk. Jego twarz bya brudna i poraniona. Na ziemi spaday
krople jego krwi.
Zobaczy mnie, gdy wychodziam spomidzy drzew.
- Nie, Cassie - powiedzia bezgonie. Ramiona ugiy si pod nim. Przewrci si i
ju si nie poruszy.
Z budynku wyszed onierz. Podszed do taty. Z atwoci i koci gracj, ramiona
mia wyprostowane, a rce luno opuszczone.
Cofnam si midzy drzewa. Podniosam bro. Ale znajdowaam si ponad sto
metrw dalej. Jeli spuduj...
To by Vosch. Wydawa si nawet wyszy, kiedy sta nad skulonym ciaem mojego
ojca. Tata si nie rusza. Chyba udawa martwego.
Ale to nie miao znaczenia.
Vosch i tak do niego strzeli.
Nie pamitam, ebym wydaa z siebie jaki dwik, kiedy pocign za spust. Ale
musiaam zrobi co, co zaalarmowao pajczy zmys Voscha. Czarna maska byskawicznie
si odwrcia, odbijajc promienie soca. Wycign palec wskazujcy w stron dwch
onierzy, ktrzy wanie wychodzili z budynku, a potem machn nim w moj stron.
Najwyszy priorytet.

21
Ruszyli za mn byskawicznie jak para gepardw. Tak to przynajmniej wygldao.
Nigdy wczeniej nie widziaam, eby kto tak szybko biega. Moga im dorwna jedynie
posikana ze strachu dziewczyna, ktra wanie zobaczya mier swojego ojca.
Licie, gazie, pncza, ciernie. Powietrze wiszczce w uszach. Tupot butw na
ciece. Przewity bkitu pomidzy pltanin konarw, sztylety sonecznych promieni
sigajce samej ziemi. Rozdarty wiat przechyla si na boki.
Zwolniam, dobiegajc do miejsca, w ktrym ukryam ostatni prezent od taty. Bd.
Pocisk sporego kalibru roztrzaska pie jakie pi centymetrw od mojego ucha. Poczuam
cienkie niczym wos drzazgi wbijajce si w mj policzek.
Wiesz, jak rozpozna w czasie wojny, kto jest twoim wrogiem, Cassie?
Nie mogam im uciec.
Nie mogam si z nimi strzela.
Moe jednak mogam ich przechytrzy.

22
Pierwsz rzecz, jak musieli zauway po dobiegniciu do polanki, byty zwoki
kaprala Brancha czy czego, co ukrywao si pod tym nazwiskiem.
- Nikogo tu nie ma - stwierdzi jeden z nich.
Chrzst nadpalonych koci miadonych przez masywne buciory..
- Trup.
Skrzek radia, a chwil pniej:
- Pukowniku, mamy tutaj Brancha i niezidentyfikowanego cywila. Nie, panie
pukowniku. Branch nie yje. Powtarzam: Branch nie yje. - Chwila ciszy. - Vosch chce,
ebymy natychmiast wracali. - To byo najwyraniej skierowane do drugiego z onierzy.
Koci ponownie zatrzeszczay, gdy wydostawa si z dou.
- Musiaa to upuci.
Mj plecak. Prbowaam go rzuci w gb lasu, jak najdalej od dou ze spalonymi
zwokami, ale uderzy o drzewo i wyldowa na skraju polany.
- Dziwne - odezwa si ponownie pierwszy gos.
- Wyluzuj - uspokoi go kumpel. - Oko si ni zajmie.
Oko?
Ich gosy ucichy w oddali zastpione przez dwiki zupenie spokojnego ju lasu.
Szum wiatru. wiergot ptakw. Gdzie pomidzy gaziami przemkna wiewirka.
Wci nie ruszaam si z miejsca. Z wszystkich si prbowaam zapanowa nad
pragnieniem ucieczki.
Nie spiesz si teraz, Cassie. Zrobili ju, co mieli zrobi. Musisz przeczeka do
zmroku. Nie ruszaj si.
Tak te zrobiam. Wci leaam zakopana wrd spalonych szcztkw i koci,
pokryta prochami ofiar, gorzkim niwem obcej inwazji.
I prbowaam o tym nie myle.
Nie chciaam si zastanawia nad tym, co mnie pokrywa.
Przypomniaam sobie jednak, e te szcztki byy kiedy ludmi, i to tym ludziom
zawdziczam ycie. Poczuam si nieco lepiej.
To byli tylko ludzie. Nie prosili o to, by znale si w tym miejscu, tak samo jak ja.
Skoro ju tu jednak leelimy, musiaam trwa w bezruchu. Moe to dziwne, ale miaam
wraenie, e otaczaj mnie ich ciepe, mikkie ramiona.
Nie wiem, jak dugo tam leaam opleciona ramionami zmarych. Wydawao mi si,

e miny cae godziny. Kiedy wreszcie si wygrzebaam, po socu zostaa jedynie powiata,
a w powietrzu unosi si chd. Pokryta od gry do dou szarym pyem musiaam wyglda
jak indiaski wojownik.
Oko si ni zajmie.
Czy chodzio mu o drony spogldajce na nas z nieba? Jeli tak, to musiaam uzna, e
nie by to zbkany oddzia przeczesujcy zadupia w poszukiwaniu ofiar trzeciej fali, by
wyeliminowa je, zanim zagro tym, ktrych omina zaraza.
Nie wygldao to dobrze.
Ale alternatywa bya jeszcze gorsza.
Podreptaam po plecak, czujc coraz mocniejszy zew lasu. Im bardziej si oddal, tym
bd bezpieczniejsza. Przypomniaam sobie o prezencie od taty. Oddzielao mnie od niego
zaledwie par krokw. Czemu, do diaba, nie wpadam na to, by schowa karabin w trupim
doku?
Na pewno byby bardziej przydatny ni pistolet.
Otaczaa mnie cisza. Nawet ptaki zamilky. Syszaam jedynie wiatr przesypujcy
delikatnie stosy ludzkich prochw i unoszcy je w powietrze, gdzie wiroway swobodnie w
zocistej powiacie.
onierze odeszli. Byam bezpieczna.
Ale nie syszaam, jak odjedali. Musiaabym przecie usysze warkot silnikw i
motorw.
Nagle przypomnia mi si Branch podchodzcy do Smalca.
To on?
Rka zdejmujca karabin z ramienia.
Karabin. Podkradam si do ciaa. Wydawao si, e odgos moich krokw niesie si
niczym huk gromu. Kady oddech brzmia jak eksplozja.
onierz upad twarz do ziemi, ale teraz lea na plecach. Jego twarz nadal czciowo
krya si pod mask.
Nie mia ani karabinu, ani pistoletu. Musieli je ze sob zabra. Przez chwil nie
ruszaam si z miejsca, powoli jednak docierao do mnie, e bycie w cigym ruchu to chyba
najlepszy sposb na przetrwanie tego etapu bitwy.
To ju nie bya trzecia fala. Dziao si co zupenie nowego. Najprawdopodobniej
pocztek czwartej fali. Na razie wygldao to jak krwawa wersja Bliskich spotka trzeciego
stopnia. Moe Branch wcale nie by czowiekiem i dlatego nosi mask.
Przyklknam przy jego zwokach. Delikatnie zapaam za mask i pocignam.

Ujrzaam jego oczy, bardzo ludzkie, brzowe oczy wpatrujce si nieobecnym spojrzeniem w
moj twarz. Cignam dalej.
Przestaam.
Chciaam to zobaczy i jednoczenie si przed tym wzbraniaam. Chciaam wiedzie,
chocia tak naprawd nie chciaam.
Odejd. To nie ma znaczenia, Cassie. Mylisz, e to wane? Nie. Zupenie nieistotne.
Czasem prbujesz zagada wasny strach, powtarzasz sobie choby, e to nieistotne.
Sowa dziaaj wtedy niczym kojce poklepywanie po gowie, ktre ma uspokoi nadmiernie
pobudzonego psa.
Wyprostowaam si. To faktycznie nie miao znaczenia. Zgarnam z ziemi
pluszowego misia i ruszyam na przeciwlegy brzeg polany.
Co mnie jednak zatrzymao. Nie popdziam w gb lasu. Nie zaczam si oddala,
cho wiedziaam, e tylko zwikszenie dystansu zapewni mi bezpieczestwo.
By moe zrobiam tak z powodu misia. Kiedy podniosam go z ziemi, przypomniaa
mi si twarz mojego braciszka przycinita do szyby autobusu.
- eby si nie baa - usyszaam jego cichutki gosik. - Ale nie zgub go. Nie zapomnij.
Prawie zapomniaam. Gdybym nie podesza do Bracha w poszukiwaniu broni, na
pewno nie zabraabym misia. Pluszak lea przygnieciony martwym ciaem.
Nie zgub go.
Waciwie nie widziaam adnych ofiar. Oprcz taty. A co jeli kto przey te
niekoczce si trzy minuty gdzie na tyach baraku? Wci mogam znale jakich rannych
oczekujcych na mier.
Musiaabym tu jednak wtedy zosta. Jeli w obozie kto ocala i zaczeka, a ci
pseudoonierze si oddal, to odchodzc, skazuj go na pewn mier.
Niech to szlag.
Znacie to uczucie, kiedy wydaje si wam, e macie jaki wybr, ale tak naprawd nie
macie adnego? Samo istnienie alternatywy niekoniecznie musi mie wielkie znaczenie w
twojej sytuacji.
Odwrciam si i powdrowaam z powrotem. Przeskoczyam nad ciaem Brancha i
zanurzyam si w lesisty tunel prowadzcy do obozu.

23
Za trzecim podejciem udao mi si nie zapomnie o broni. Wsunam pistolet z
powrotem za pasek, ale pluszowy mi uniemoliwia mi trzymanie karabinu w obu doniach,
wic musiaam zostawi go na ciece.
- Nic si nie martw - szepnam do pluszaka. - Wrc po ciebie.
Zeskoczyam ze cieki, lawirujc ostronie midzy drzewami. Kiedy zbliyam si do
zabudowa, padam na ziemi i przeczogaam si do krawdzi obozowiska.
Ju wiedziaam, dlaczego nie usyszaam ich odjazdu.
Vosch rozmawia z grupk onierzy stojcych przy drzwiach szopy. Kilku innych
krcio si przy samochodach. Naliczyam w sumie siedem osb, co oznaczao, e nie widz
co najmniej piciu innych. Moe gonili za mn po lesie? Ciao taty gdzie znikno. By moe
Przybysze nakazali pozbywa si zwok. Nie liczc wywiezionych dzieci, obz
zamieszkiway czterdzieci dwie osoby. Nieatwo usun tyle cia.
Okazao si, e miaam racj.
Pozbywali si cia. Tyle e uciszacze robili to zupenie inaczej ni my.
Vosch zdj mask, podobnie jak stojcy obok niego dwaj onierze. Nie zauwayam
adnych macek czy homarzych paszczy. Z tej odlegoci wygldali jak zwyczajni ludzie.
Maski najwyraniej przestay by im ju potrzebne. To zrozumiae, pewnie stanowiy
element caego przedstawienia. Musielimy im uwierzy, e prbuj zabezpieczy si przed
infekcj.
Od strony samochodw zbliaa si dwjka onierzy nioscych co w rodzaju misy
lub kuli. Miaa ten sam szary metaliczny kolor co widywane przez nas drony. Vosch wskaza
im miejsce pomidzy szop a barakami, dokadnie tam, gdzie upad mj ojciec.
Nie liczc mczyzny, ktry klcza obok szarej kuli, caa reszta gdzie znikna.
Zawyy silniki samochodw. Chwil pniej doczy do nich warkot motoru
ciarwki zaparkowanej poza zasigiem mojego wzroku, gdzie przy wjedzie do obozu.
Cakiem o niej zapomniaam, a to przecie tam pewnie czekali onierze, ktrych nie mogam
nigdzie wypatrzy. Tylko na co oni czekali?
Ostatni z mczyzn zerwa si na rwne nogi i podbieg do najbliszego samochodu.
Obserwowaam go, gdy wdrapywa si do kabiny azika. Samochd zawrci, wzbijajc
tumany kurzu. Czekaam, a opadn. Wkrtce powrci spokj letniego wieczoru. Cisza
dzwonia mi w uszach.
I wtedy szara kula zacza si jarzy.

Byo to zjawisko dobre, ze albo niemieszczce si w tych dwch kategoriach, ale to,
czym byo, zaleao cakowicie od punktu widzenia.
Dla tych, ktrzy pozostawili tu kul, byo to zjawisko pozytywne.
Obiekt jarzy si coraz mocniej, wydzielajc nieco pulsujcy, tawy blask kojarzcy
si z... promieniem?
Rzuciam okiem na pociemniae niebo. Zauwayam pierwsze gwiazdy, ale adnych
dronw.
To, co byo korzystne z ich punktu widzenia, dla mnie najprawdopodobniej stanowio
najgorsz wiadomo.
No dobra, wcale nie najprawdopodobniej. Raczej definitywnie bya to za wiadomo.
Przerwy midzy kolejnymi falami pulsujcego wiata staway si coraz krtsze.
Pulsowanie przeszo w rozbyski, ktre zamieniy si w migotanie.
Pulsowanie... pulsowanie... pulsowanie...
Rozbysk... rozbysk... rozbysk...
Migotanie-migotanie-migotanie.
W pmroku kula kojarzya mi si z mrugajcym do mnie zielonotym okiem.
Oko si ni zajmie.
Kolejne wydarzenia przechoway si w mojej pamici pod postaci stopklatek,
czarnobiaych uj krconych z rki niczym w jakim artystowskim filmie.
Ujcie i: Wycofuj si w gb lasu, szurajc tykiem o ziemi.
Ujcie 2: Biegn. Krajobraz zmieni si w rozmazane plamy zieleni, brzu i szaroci.
Ujcie 3: Misiek Sammyego. Jego wygite, nadszarpnite rami, gdy wylizgn mi
si z palcw.
Ujcie 4: Drugie podejcie do podniesienia misia.
Ujcie 5: Na pierwszym planie trupi doek. Jestem pomidzy zwokami Smalca a
ciaem Brancha. Przyciskam misia do piersi.
Ujcia 6-10: Jeszcze wicej lasu, jeszcze szybszy bieg. Patrzc dokadniej, w lewym
grnym rogu dziesitego kadru mona zauway wwz.
Ujcie u: Ostatni kadr. Wisz w powietrzu nad wypenionym mrocznymi cieniami
wwozem chwil po skoku z jego krawdzi.
Zielona fala przetoczya si nad moim skulonym ciaem, niosc ponad wwozem tony
odamkw: konary poamanych drzew, ziemi, trupy dziciow i innych ptakw, wiewirek i
insektw, zawarto trupiego doka, fragmenty szopy i baraku - deski pilniowe, beton,
gwodzie, blach - oraz kilka grnych centymetrw gleby zdartej w pobliu epicentrum

wybuchu. Przed upadkiem na dno wwozu, poczuam podmuch fali uderzeniowej,


napierajcej z ogromn si na kady centymetr mojego ciaa. Huk rozrywa bbenki w
uszach i przypomniaa mi si rozmowa ze Smalcem:
- Wiesz, co si dzieje, kiedy uderzy w ciebie dwiecie decybeli?
- Co to znowu za bzdury, Smalec?
Wanie zaczynaam si domyla, co to za bzdury.

24
Nie mogam przesta myle o chopaku spotkanym na zapleczu i krzyyku w jego
doni. onierz i jego krzy. To chyba dlatego pocignam za spust. Nie pomyliam krzya z
broni, strzeliam, poniewa by wojskowym, w kadym razie mia na sobie mundur.
Nie by Branchem, Voschem ani adnym z umundurowanych mczyzn, ktrych
widziaam w dniu mierci ojca.
A jednoczenie by nimi wszystkimi..
Wci sobie powtarzaam, e to nie moja wina. To przez nich. To oni za to
odpowiadaj, nie ja. Mwiam do martwego onierza:
- Jeli ju musisz kogo obwinia, to odczep si ode mnie i poskar si na
Przybyszw.
Ucieczka oznaczaa mier. Pozostanie na miejscu rwnie. Ta sytuacja lubia si
powtarza.
Lec pod buickiem, doczekaam do ciepego, rozmarzonego zmierzchu. Opatrunek
zdoa zatamowa krwawienie, ale z kadym uderzeniem serca czuam bolesne pulsowanie w
ranie.
Przyszo mi do gowy, e cae to umieranie wcale nie wyglda tak najgorzej.
Wtedy ponownie zobaczyam buzi Sammyego przycinit do szyby szkolnego
autobusu. Umiecha si. By szczliwy. Obecno innych dzieci dawaa mu poczucie
bezpieczestwa, a onierze mieli go chroni. Wierzy, e si nim zaopiekuj i sprawi, e
wszystko bdzie dobrze.
Nie dawao mi to spokoju od tygodni. Nie mogam z tego powodu spa po nocach.
Przypominaam sobie o tym w najmniej spodziewanych momentach, na przykad gdy
prbowaam czyta jak ksik lub leaam w namiocie, usiujc sobie przypomnie, jak
wygldao moje ycie przed ldowaniem.
Po co to zrobili?
Po co udawali armi przybywajc nam z odsiecz? Te wszystkie maski, mundury,
instrukta w baraku? Dlaczego to robili, skoro mogli zrzuci z drona jedno z tych
migoccych oczu i posa nas do diaba?
Tego zimnego jesiennego dnia, wykrwawiajc si pod samochodem, znalazam
odpowied na to pytanie. Zabolao bardziej ni kula, ktra przeszya moj nog.
Sammy.
Chodzio im o Sammyego. I nie tylko o niego. Chcieli wszystkich dzieci. A eby si

do nich dobra, musieli wzbudzi w nas zaufanie. Sprawcie, eby wam zaufali, zabierzcie
dzieci, a potem pozbdcie si caej reszty.
Ale po co si przejmowa ocaleniem dzieci? W pierwszych trzech falach zginy
miliardy ludzi, nic nie wskazywao na to, e Przybysze jako specjalnie przejmuj si
dziemi. Do czego potrzebowali Sammyego?
Odruchowo uniosam nieco gow, uderzajc w podwozie buicka. Prawie nie
zwrciam na to uwagi.
Nie wiedziaam, czy Sammy yje. Rwnie dobrze mogam by ostatni osob na
Ziemi. Ale zoyam mu obietnic.
Chodny asfalt bolenie drapa mnie po plecach. Ciepe promienie zachodzcego
soca bdziy po moim policzku. Moje odrtwiae palce signy do klamki i prboway
wycign reszt ualajcego si nad sob ciaa.
Nie mogam stan na zranionej nodze. Wyprostowaam si, opierajc plecami o
samochd. Staam. Na jednej nodze, ale staam.
Wcale nie byam pewna, czy chcieli zachowa Sammy ego przy yciu. W kocu od
czasu ldowania myliam si we wszystkim. Nadal wierzyam, e mog by ostatnim
czowiekiem na Ziemi.
Mog by rwnie skazana na zagad. A raczej na pewno jestem.
By moe jestem ostatnia, ale wci stoj o wasnych siach. To ja stawiam czoa
niewidzialnemu owcy czajcemu si w lasach na poboczu opuszczonej autostrady. Nie
uciekam, nie chowam si, wychodz mu naprzeciw.
Skoro jestem ostatnia, to ja jestem ludzkoci.
A jeli to ma by ostatnia wojna ludzkoci, to ja jestem jej polem bitwy.

II
KRAINA CZARW

25
Imi moje Zombie.
Wszystko mnie boli - gowa, donie, stopy, plecy, brzuch, nogi, rce, puca. Nawet
mruganie przynosi cierpienie. Nie ruszam si, staram si nie myle o blu. Zasadniczo
staram si nie myle. Wiedziaem, co bdzie dalej, widziaem wystarczajco duo ofiar
plagi: kompletna awaria systemu rozpoczynajca si od mzgu. Zanim rozpuciy ci si
resztki organw wewntrznych, czerwona mier zamieniaa twj mzg w papk. Nie
wiedziae, gdzie jeste, kim jeste ani czym jeste. Zamieniae si w zombie, chodzcego
trupa - jeli miae si, eby si ruszy, a zazwyczaj jej brakowao.
Umieraem. Byem tego pewien. Siedemnacie lat i po wszystkim.
Troch krtko.
P roku temu przejmowaem si klaswk z chemii i szukaem pracy na lato, ktra
pozwoliaby mi zarobi na remont silnika w moim chevy corvette z 1969 roku. Oczywicie
widok statku matki na naszym niebie zmusi mnie do przemyle, ale do szybko zeszy one
na bardzo odlegy plan. Tak jak wszyscy ogldaem wiadomoci i rozsyaem zabawne filmiki
na ich temat, ale nie dopuszczaem do siebie myli, e ldowanie moe mie wpyw na moje
ycie. Patrzc na transmisje z zamieszek i demonstracji, miaem wraenie, e ogldam relacj
z obcych krajw. Nic z tego nie dotyczyo mnie osobicie.
Z umieraniem jest cakiem podobnie. Masz wraenie, e nie dotyczy ci osobicie,
dopki nie zacznie faktycznie dotyczy.
Wiedziaem, e umieram. Nie potrzebowaem potwierdzenia.
Tak mwi te Chris, go, ktry dzieli ze mn namiot, zanim zachorowaem. Siedzc
przed wejciem do namiotu, otwiera szeroko oczy i prbujc nie mruga, zasania sobie nos
szmatk.
- Stary, ty chyba naprawd umierasz - powtarza.
Wpada od czasu do czasu, eby sprawdzi, jak si czuj. By jakie dziesi lat
starszy ni ja i traktowa mnie jak modszego brata. Albo po prostu sprawdza, czy jeszcze
yj: w kocu pozbywanie si zwok z namiotowiska naleao do jego obowizkw. Ognie
pony noc w noc i kadego dnia obz rozoony wok bazy Wright-Patterson ton w
kbach gstego, gryzcego dymu. Noc pomienie nadaway tym chmurom gbokiej,
purpurowej barwy i wygldao to tak, jakby samo powietrze miao za chwil si wykrwawi.
Zignorowaem uwagi

Chrisa i

zapytaem, czy ma jakie

wiadomoci

Wright-Patterson. Od chwili ataku na wybrzea i pojawienia si miasteczka namiotowego

baza bya kompletnie odcita od wiata zewntrznego. Nikomu nie pozwalano wej do
rodka, nikogo te nie wypuszczano. Mwiono nam, e onierze prbuj powstrzyma
rozprzestrzenianie si czerwonej zarazy, a niekiedy pojawiali si w obozie uzbrojeni po zby
ludzie ubrani w kombinezony ochronne, ktrzy powtarzali, e wszystko bdzie dobrze, a
nastpnie zwiewali z powrotem do bazy, zostawiajc nas bez adnej ochrony.
Potrzebowalimy lekarstw, oni jednak twierdzili, e nie ma adnej szczepionki przeciw
pladze. Kiedy poprosilimy o urzdzenia sanitarne, dostalimy szpadle, ktrymi polecili nam
wykopa latryny. Wci nie mielimy adnych informacji, pytalimy wic: Co si, u diaba,
dzieje?!. Jedyn odpowiedzi byo: Nie wiemy.
- Niczego nie wiedz - stwierdzi Chris, ysiejcy chudzielec, ktry zajmowa si
ksigowoci, zanim ldowanie sprawio, e ksigowo stracia znaczenie. - Nikt nic nie wie.
S tylko plotki traktowane przez wikszo jak prawdziwe wiadomoci. Chcesz usysze
najnowsze? - Odwrci wzrok, tak jakby patrzenie na mnie sprawiao mu bl.
- Pewnie - odparem, cho wcale nie miaem na to ochoty. Chciaem go tylko
zatrzyma przy sobie. Znaem go zaledwie od miesica, tyle e nie pozosta ju nikt inny,
kogo wczeniej znaem. Leaem caymi dniami na tym skadanym ku, wpatrujc si w
niewielki skrawek nieba widoczny przez wejcie do namiotu. W kbach dymu migotay
czasem niewyrane ludzkie sylwetki przypominajce postacie z horrorw, czasem syszaem
te jakie krzyki i pacze, ale caymi dniami nie miaem si do kogo odezwa.
- Ta caa zaraza pochodzi od nas, nie od tamtych - oznajmi Chris. - Wymkna si
spod kontroli, po tym jak pierwsza fala zaatwia elektryczno w jakim supertajnym
rzdowym laboratorium.
Zaczem kaszle. Skrzywi si, ale nie odszed. Przeczeka mj atak. Jego okulary
miay tylko jedn soczewk, drug gdzie zgubi, wic nieustajco mruy lew powiek.
Koysa si z boku na bok, stojc na botnistej ziemi. Chcia ju std pj, a jednoczenie nie
chcia. Doskonale znaem to uczucie.
- To by bya cakiem nieza ironia - wycharczaem. W ustach poczuem smak krwi.
Chris wzruszy ramionami. Ironia? Ironia wygina. Albo byo jej tak duo, e trudno
byo j wci nazywa ironi.
- Nie wierz w to - stwierdzi. - To nie nasza zaraza. Wystarczy pomyle. Pierwsze
dwa ataki zagnay ludzi w gb ldu, do takich obozw jak nasz. Skoncentrowanie caej
populacji w kilku miejscach stworzyo perfekcyjne rodowisko do rozwoju wirusa.
Wygodny dostp do milionw ton wieego misa, zgromadzonych w jednym
punkcie. To by genialny plan.

- Maj eb na karku, trzeba przyzna - wysiliem si na kolejny ironiczny komentarz.


Nie chciaem, eby mnie opuszcza, ale nie miaem te ochoty go sucha. Mia zwyczaj
wkrcania si w dugane przemowy, by jednym z tych goci, ktrzy musz si dzieli swoj
opini na kady temat. Co si jednak zmienia, kiedy w cigu paru dni tracisz kontakt z
wszystkimi ludmi, jakich znae: stajesz si mniej wybredny, jeli chodzi o zawieranie
nowych znajomoci. Ignorujesz wiele wad. Pozbywasz si wielu zahamowa, przestajesz si
okamywa, gdy jeste miertelnie przeraony tym, e twoje wntrznoci mog si cakowicie
rozpuci.
- Znaj nasz tok mylenia.
- A niby skd ty moesz o tym wiedzie? - Zaczyna mnie wkurza, chocia nie
wiedziaem dlaczego. Moe byem zazdrosny. Mieszkalimy w tym samym namiocie, pilimy
t sam wod, jedlimy to samo jedzenie, a tylko ja zachorowaem. Czym on sobie na to
zasuy?
- Nie wiem - odpowiedzia bez namysu. - Tyle wiem, e ju nic nie wiem.
Gdzie w oddali hukn wystrza. Chris ledwie zareagowa. Kanonada w obozie bya
czym zupenie zwyczajnym. Strzelano z wiatrwek do ptakw, strzelano w powietrze, by
odstraszy gangi. Strzelali do siebie samobjcy, by pokaza zarazie, kto tu rzdzi. Kiedy tylko
pojawiem si w obozie, usyszaem histori kobiety, ktra zastrzelia trjk wasnych dzieci i
popenia samobjstwo, nie chcc, by jej rodzina pada ofiar czwartego jedca. Nie
potrafiem zdecydowa, czy bya idiotk, czy bohaterk. A potem przestaem si tym
przejmowa. Kogo obchodzi, kim bya, skoro teraz nie yje?
Chris nie mia ju zbyt wiele do dodania, wic byskawicznie podzieli si ze mn
reszt plotek. Podobnie jak wikszo niezaraonych wci dra o swoje zdrowie, czekajc
na nieuchronn katastrof. Drapanie w gardle? Papierosy czy...? Bl gowy?
Z braku snu, z godu czy...? Zachowywa si jak zawodnik, ktry wanie zapa pik,
ale ktem oka dostrzeg, e w tym momencie rusza ku niemu w penym pdzie
studwudziestokilogramowy obroca. Tyle e dla Chrisa ten moment nigdy si nie koczy.
- Wrc jutro - stwierdzi wreszcie. - Potrzebujesz czego?
- Wody - poprosiem, chocia wiedziaem, e mj organizm nie potrafi jej zatrzyma.
- Si robi, stary.
Podnis si z ziemi. Widziaem teraz tylko jego poplamione spodnie i pokryte botem
buty. Nie wiem dlaczego, ale przyszo mi do gowy, e widz go po raz ostatni. Ju tu nie
wrci, a nawet jeli, to pewnie go nie rozpoznam. Nie mwilimy sobie do widzenia. Teraz
ju nikt tak nie mwi. Wielkie zielone oko na niebie nadao cakiem nowe znaczenie tym

sowom.
Patrzyem przez chwil na wirujce smugi dymu unoszce si w przejciu. Signem
pod koc i wydobyem spod niego srebrny acuszek. Przesunem kciukiem po gadkiej
powierzchni wisiorka w ksztacie serca i przysunem go bliej oczu, korzystajc z resztek
wiata. Zapicie byo uszkodzone, po tym jak zerwaem go noc z jej szyi, ale udao mi si je
naprawi za pomoc obcinacza do paznokci.
Ponownie podniosem wzrok i zobaczyem j w wejciu do namiotu. Wiedziaem
oczywicie, e to nie ona, tylko dziaanie wirusa, miaa przecie na sobie ten sam wisiorek,
ktry trzymaem w rku. Choroba sprawiaa, e widywaem rne rzeczy - takie, ktre
chciaem zobaczy, i takie, ktrych si baem. Dziewczynka stojca w przejciu naleaa do
obu kategorii.
Czemu mnie zostawie, Bubby?
- Odejd - jknem, czujc w ustach smak krwi.
Jej obraz zacz si rozmazywa. Przetarem oczy, brudzc kostki doni krwi.
Ucieke, Bubby. Dlaczego?
W tym momencie dym przesoni jej ciao i porwa j ze sob, pozostawiajc pustk.
Zawoaem jej imi. Jej nieobecno bya o wiele straszniejsza. Zacisnem do na
acuszku, czujc, jak jego ogniwa wynaj mi si w skr.
Prbowaem jej dosign. Prbowaem od niej uciec.
Dosign. Uciec.
Poza namiotem unosiy si czerwone dymy stosw pogrzebowych. Wewntrz
kotowaa si czerwona mga zarazy.
Miaa szczcie - powiedziaem w mylach do Sissy. - Znikna, zanim wszystko si
powanie popltao.
W oddali znw wybucha strzelanina. Tym razem nie byy to jednak chaotyczne
strzay jakiego wariata walczcego z cieniami, tylko rozdzierajcy uszy huk broni
wielkokalibrowej. Wizg pociskw smugowych. Jazgot karabinw.
Baza Wright-Patterson zostaa zaatakowana.
Jaka cz mojego umysu odetchna z ulg, jak czowiek syszcy pierwsze
pomruki od dawna wyczekiwanej burzy. Reszta, ta, ktra wci wierzya, e moe przetrwa
zaraz, bya gotowa posika si w majtki. Brak si nie pozwala mi na wstanie z pryczy,
zreszt strach i tak mnie skutecznie przed tym powstrzymywa. Zamknem oczy i zmwiem
cich modlitw, proszc, by mieszkacy bazy zabili jednego czy dwch napastnikw w
imieniu moim i Sissy. Gwnie Sissy.

Co wybucho z wielkim hukiem. Nastpna eksplozja. Ziemia draa od wybuchw, a


fale uderzeniowe rozbijay si o moj skr, przewiercay skronie i miadyy klatk
piersiow. Miaem wraenie, jakby wiat rozpada si na kawaki, co w pewnym sensie byo
prawd.
Namiot byskawicznie wypeni si gryzcym dymem, a wejcie jarzyo si niczym
trjktne oko wypenione piekielnym blaskiem rozszalaych pomieni. To koniec,
pomylaem. Nie umr z powodu zarazy. Doyem prawdziwej inwazji obcych. Moja mier
bdzie lepsza, a przynajmniej zdecydowanie szybsza.
Kolejny wystrza. Tym razem bardzo blisko, dwa, moe trzy namioty dalej. Jaka
kobieta zacza wrzeszcze. Hukn strza i zapada cisza. Chwil pniej dwa kolejne strzay.
Dym unosi si w powietrzu, piekielne oko wci lnio czerwieni. Mogem go usysze, jak
si do mnie zblia, szurajc butami po przemokej ziemi. Signem pod stert ubra i puste
butelki walajce si pod legowiskiem i wyjem stamtd rewolwer, ktry dostaem od Chrisa,
gdy pozwoli mi zamieszka w swoim namiocie.
- Gdzie twoja spluwa? - zapyta wtedy i nie mg uwierzy, e nie mam adnej broni. Musisz mie jakiego gnata - stwierdzi.
- Tutaj nawet dzieci s uzbrojone.
Zupenie nie obchodzio go, e nie umiabym trafi nawet w drzwi stodoy, ani to, e
mog sobie odstrzeli stop: w obliczu zagady ludzkoci Chris zdecydowanie wierzy w
drug poprawk do amerykaskiej konstytucji.
Wpatrywaem si w wejcie do namiotu. Trzymajc w jednym rku acuszek
nalecy do Sissy, w drugiej rewolwer Chrisa. Mona powiedzie, e w jednej doni miaem
ca swoj przeszo, a w drugiej przyszo.
Mogem te udawa zmarego i liczy na to, e nie zajrzy do namiotu, wci jednak
mruyem powieki i nie odrywaem wzroku od wejcia.
Wreszcie si pojawi niczym wska czarna renica w lnicym czerwieni oku.
Chwiejc si na nogach, zajrza w gb namiotu. By jaki metr ode mnie, ale nie mogem
dostrzec jego twarzy, syszaem tylko, jak walczy o oddech. Sam prbowaem oddycha jak
najciszej, ale przez chorob kady wdech wywoywa seri eksplozji w klatce piersiowej. Nie
umiabym powiedzie, w co jest ubrany, chocia wygldao na to, e wepchn nogawki
spodni do cholewek wysokich butw. onierz? Zapewne. W rku trzyma bro.
Zostaem ocalony. Podniosem do gry do z acuszkiem i zdobyem si na cichy
krzyk. Mczyzna zrobi krok do przodu. Wreszcie zobaczyem jego twarz. By bardzo
mody, moe rok czy dwa lata starszy ode mnie, a jego kark i donie lniy od krwi.

Przyklkn przy ku i gwatownie si odsun, widzc moj twarz - poszarza skr,


opuchnite usta, zapadnite, wypenione krwi oczy zdradzajce ofiar zarazy.
Jego oczy byy natomiast zupenie czyste i wypenione przeraeniem.
- Niczego nie zrozumielimy, niczego - wyszepta gorczkowo. - Oni byli tutaj cay
czas, yli w naszym wntrzu.
W wejciu do namiotu pojawiy si dwa kolejne ksztaty. Jeden z nich zapa onierza
za konierz i wycign go na zewntrz. Prbowaem unie rewolwer, ale wysun si z
mojej osabionej doni jakie pi centymetrw nad kocem. Drugi ksztat podskoczy w moj
stron, zrzuci bro na ziemi i szarpn mnie za ramiona, sadzajc na ku. Bl na kilka
sekund odebra mi wzrok. Mczyzna obejrza si, woajc przez rami do swojego kumpla,
ktry wanie wrci do namiotu:
- Przeskanuj go.
Poczuem wielki metalowy dysk, ktry kto przycisn do mojego czoa.
- Czysty.
- I chory. - Obaj mczyni mieli na sobie te same mundury co onierz, ktrego
widziaem przed chwil.
- Jak si nazywasz? - zapyta jeden z nich. Pokrciem gow. Niczego nie
rozumiaem. Miaem otwarte usta, ale nie wydobywa si z nich aden zrozumiay dwik.
- Zostaw go - odezwa si jego partner - to zombie.
Mczyzna skin gow, podrapa si po policzku i ponownie spojrza w moj stron.
- Dowdca nakaza ewakuacj wszystkich niezaraonych cywilw - stwierdzi
wreszcie, a potem owin mnie kocem i jednym pynnym ruchem podnis z ka. Jako
zdecydowanie zaraony cywil nie mogem wyj ze zdumienia.
- Wyluzuj, zombie - odezwa si do mnie. - Przeniesiemy ci w lepsze miejsce.
Uwierzyem mu. Przez sekund wierzyem nawet, e moe uda mi si ocale.

26
Zabrano mnie do szpitala na terenie bazy, gdzie zajmowano si ofiarami zarazy, i
umieszczono pod kwarantann na pitrze zwanym oddziaem zombie. Naszprycowano mnie
morfin i potnym koktajlem rodkw przeciwwirusowych. Zajmowaa si mn kobieta,
ktra kazaa mwi do siebie doktor Pam. Miaa agodne spojrzenie, spokojny gos i bardzo
zimne rce. Spinaa wosy w wysoki kok i pachniaa mieszanin szpitalnych woni i perfum.
Zapachy nie do koca pasoway do siebie.
Stwierdzia, e moja szansa na przeycie wynosi jeden do dziesiciu. Parsknem
miechem, uznajc to za halucynacj wywoan lekarstwami. Jeden do dziesiciu? Przecie
byem przekonany, e zaraza oznacza wyrok mierci. adna informacja nie moga mnie
bardziej uszczliwi.
W cigu nastpnych dwch dni nkajca mnie gorczka wzrosa do czterdziestu
stopni. Ociekaem lodowatym potem zabarwionym krwi. Traciem i odzyskiwaem
przytomno, wpadajc w deliryczne drzemki, podczas gdy oni wci walczyli z moj
infekcj. Nie istniaa szczepionka na czerwon zaraz, wic utrzymywali mnie pod narkoz i
adowali kolejne dawki lekw, czekajc, a wirus podejmie decyzj, czy wci odpowiada mu
mj smak.
W moich halucynacjach coraz czciej pojawiaa si przeszo. Czasem widziaem
siedzcego obok mnie tat, czasem bya to mama, ale przewanie widywaem Sissy. Szpitalny
pokj wypeniaa czerwie, cay wiat znika za pprzezroczyst zason krwi. Zostawaem
sam na sam z obcym w moim wntrzu oraz ze zmarymi - nie tylko z moj rodzin, ale take
z tymi wszystkimi miliardami zmarych ludzi, ktrzy usiowali mnie dosign, gdy
prbowaem ucieka. Dosign. Ucieka. Zrozumiaem wreszcie, e nie ma pomidzy nami
adnej rnicy poza gramatyczn: oni ju nie yj, a my dopiero umrzemy.
Gorczka zelaa trzeciego dnia. Dwa dni pniej mogem ju przyjmowa jakie
pyny, a moje oczy i puca zaczy si oczyszcza z krwi. Czerwona zasona gdzie znikna i
mogem zobaczy reszt oddziau, lekarzy, pielgniarki i sanitariuszy ubranych w maski,
pacjentw w najrniejszych stadiach choroby, przyszych zmarych unoszcych si na falach
morfiny i ju nieywych wywoonych z zakrytymi twarzami.
Szstego dnia doktor Pam oznajmia, e najgorsze mino. Miaem odstawi wszystkie
lekarstwa. Troch mnie to martwio, bd tskni za morfin.
- To nie moja decyzja - wyjania. - Zostaniesz przeniesiony na oddzia
rehabilitacyjny, gdzie postawi ci na nogi. Bdziesz nam potrzebny.

- Potrzebny?
- Na wojnie.
Wojna. Nagle przypomniaem sobie strzelanin, wybuchy i onierza, ktry wpad do
namiotu, krzyczc: Oni yli w naszym wntrzu.
- Ale o co chodzi? - zapytaem. - Co si tu dzieje?
Lekarka zdya ju podej do jednego z sanitariuszy i poda mu moj kart.
- O pitnastej, kiedy lekarstwa przestan dziaa, zaprowad go na badania powiedziaa ciszonym gosem, na tyle gono jednak, e zdoaem j usysze. - Musimy go
oznakowa i spakowa.

27
Zabrano mnie do sporego hangaru znajdujcego si nieopodal wjazdu do bazy.
Gdziekolwiek spojrzaem, mogem dostrzec lady niedawnej bitwy. Spalone samochody,
ruiny budynkw, dopalajce si niewielkie ognie, podziurawiony asfalt i metrowe kratery po
pociskach modzierzowych. Ogrodzenie zostao ju naprawione, a za nim - tam gdzie kiedy
stao miasteczko namiotowe - cigna si wypalona ziemia.
Wewntrz hangaru onierze malowali na betonowej pododze wielkie czerwone
okrgi. Wszystkie samoloty gdzie znikny. Tylnymi drzwiami wwieziono mnie na badania,
pooono na stole i zostawiono samego na kilka minut. Owietlony jaskrawym blaskiem
trzsem si z zimna, lec w szpitalnej koszuli. Po co malowali te koa? Skd maj
elektryczno? O co jej chodzio, gdy mwia, e musz mnie oznakowa i spakowa? Myli
szalay w mojej gowie. Co si tutaj stao? Gdzie s ciaa obcych, jeli to oni zaatakowali
baz? Gdzie ich zniszczony statek? W jaki sposb zdoalimy si obroni przed istotami,
ktrych inteligencja wyprzedza nasz o tysice lat? Jak je pokonalimy?
W drzwiach pojawia si doktor Pam. Powiecia mi latark po oczach. Osuchiwaa
moje serce i puca, poklepaa w paru miejscach, a potem pokazaa mi srebrzystoszar
kuleczk wielkoci ziarenka ryu.
- Co to? - zapytaem, spodziewajc si poniekd odpowiedzi, e to obcy statek, w
ktrym przemieszczaj si najedcy wielkoci ameby.
Zamiast tego dowiedziaem si, e jest to urzdzenie namierzajce podczone do
systemu bazy. cile tajne, od lat wykorzystywane przez wojsko. A teraz chciano w nie
wyposay wszystkich ocalaych. Kada kuleczka transmitowaa wasny unikatowy sygna,
ktry mona byo odebra z odlegoci wielu kilometrw. Twierdzia, e to po to, abymy si
nigdzie nie zgubili. ebymy byli bezpieczni.
Najpierw daa mi zastrzyk znieczulajcy w kark, a potem wprowadzia urzdzenie pod
skr u podstawy czaszki. Opatrzya ran, pomoga mi wrci na wzek i odwioza mnie do
ssiedniego, zdecydowanie mniejszego pomieszczenia. Stay tam biae krzeso kojarzce si z
gabinetem dentystycznym, komputer i monitor. Doktor Pam pomoga mi usi na krzele i
zapia pasy wok moich nadgarstkw i kostek. Jej twarz zawisa tu nad moj. Tym razem
w wojnie zapachw przewag osigna wo jej perfum.
- Nie bj si - poprosia, widzc wyraz mojej twarzy. - To nie bdzie bolao.
- Co to jest? - zapytaem szeptem coraz mocniej przestraszony.
Lekarka podesza do monitora i zacza naciska klawisze.

- To program, ktry znalelimy w laptopie jednego z zaraonych - wyjania. Nie


zdyem jej przerwa, eby zapyta, kim u diaba s zaraeni, poniewa natychmiast dodaa:
- Nie jestemy pewni, do czego go wykorzystywali, ale wiemy, e jest cakowicie bezpieczny.
Jego nazwa to Kraina Czarw.
- Ale co on robi? - dopytywaem. Nie jestem do koca pewien, co mi odpowiedziaa,
ale brzmiao to tak, jakby obcy w jaki sposb przeniknli do bazy Wright-Patterson i wamali
si do ich systemw komputerowych. Wci mczyo mnie to sowo zaraeni i
wspomnienie zakrwawionej twarzy onierza, ktry wpad do mojego namiotu. Oni yli w
naszym wntrzu.
- To program mapujcy - oznajmia. Trudno to byo uzna za odpowied.
- Co mapuje?
Przez dug, niepokojc chwil mierzya mnie spojrzeniem, jakby prbowaa
zdecydowa, czy powinienem pozna prawd.
- Ciebie - odpowiedziaa w kocu. - Zamknij oczy, we gboki wdech. Zaczynam
odlicza: trzy... dwa... jeden...
Wszechwiat zapad si do rodka.
Nagle mam trzy lata, trzymam si porczy eczka, skaczc w gr i w d i
wrzeszczc, jakby mnie kto mordowa. To nie jest wspomnienie, przeywam ten dzie od
nowa.
Teraz jestem szeciolatkiem unoszcym plastikowy kij do gry w bejsbol. Kochaem
ten kij. Cakiem o nim zapomniaem.
Wracam do domu ze sklepu zoologicznego, trzymajc na kolanach woreczek ze
zotymi rybkami i wybierajc dla nich imiona z pomoc mamy. Tego dnia ma na sobie
jasnot sukienk.
Mam trzynacie lat, jest pitek. Gram w szkolnej lidze, tum wiwatuje. Wbiegam z
pik gboko w pole przeciwnika.
Nagle obrazy zaczynaj zwalnia. Czuj si tak, jakbym ton w snach o wasnym
yciu. Prbuj uciec, wierzgajc bezsilnie nogami przymocowanymi do fotela.
Uciec.
Pierwszy pocaunek, nazywaa si Lacy. Moja nauczycielka matematyki w dziewitej
klasie i jej koszmarny charakter pisma. Egzamin na prawo jazdy. Kade wspomnienie byo na
swoim miejscu. Wyleway si ze mnie, trafiajc do Krainy Czarw.
Kade.
Zielona kula na nocnym niebie.

Trzymanie desek, kiedy tato zabija nimi okna w naszym salonie. Huk wystrzaw na
ulicy, brzk szka, wrzaski i stukot motka: bum, bum, bum.
- Zgacie te wiece - prosi histerycznym szeptem mama. - Nie syszycie, e
nadchodz?
Spokojny gos ojca dobiegajcy do mnie z cakowitych ciemnoci:
- Jeli co mi si stanie, zaopiekuj si mam i siostr.
Spadam. Osignem prdko graniczn. Nie ma ucieczki.
Nie przypomn sobie tamtej nocy, bd j przeywa codziennie od nowa.
Przeladowao mnie to przez ca drog do obozu. Rzeczy, od ktrych chciaem uciec,
od ktrych wci uciekaem, od ktrych nie byo ucieczki.
Tego prbowaem dosign. Przed tym chciaem uciec.
Zaopiekuj si mam i siostr.
Drzwi naszego domu otwary si z hukiem. Tato strzeli na olep w pier pierwszego
napastnika. Facet musia by napany, bo dalej par przed siebie. Zobaczyem, jak podnosi
obrzyna do twarzy taty. Wtedy widziaem j po raz ostatni.
Pokj wypeni si cieniami. Jednym z nich bya moja matka. Jeszcze wicej cieni i
ochrypych wrzaskw i nagle wbiegaem po schodach, obejmujc Sissy obiema rkami, zbyt
pno uwiadamiajc sobie, e daem si zapdzi w kozi rg.
Jaka rka zapaa za moj koszul i pocigna mnie do tyu. Stoczyem si po
schodach, osaniajc Sissy wasnym ciaem, i uderzyem gow o podest.
Kolejne cienie, olbrzymie cienie i rj paluchw wyrywajcych j z moich obj.
Krzyk Sissy.
Bubby, Bubby, Bubby, Bubby!
Prbowaem jej dosign. Moje palce owiny si wok srebrnego acuszka
wiszcego na jej szyi. Zerwaem go.
I wtedy jej krzyki gwatownie umilky, dokadnie tak jak tego dnia, gdy zgaso
wiato.
Sekund pniej napastnicy rzucili si na mnie. Bya ich trjka. Naszprycowana po
uszy jakim wistwem lub desperacko poszukujca narkotykw. Poczuem wcieky grad
ciosw i kopniakw spadajcych na moje plecy, brzuch i rce, ktrymi prbowaem ochroni
twarz. Zobaczyem uniesiony nad swoj gow motek taty.
Opad ze wistem. Odtoczyem si na bok. Cios musn moj skro, a obuch motka z
guchym stukiem uderzy napastnika w piszczel. Mczyzna zawy i upad na kolana.
Zerwaem si i pobiegem korytarzem w stron kuchni, syszc oskot pogoni tu za

swoimi plecami.
Zaopiekuj si siostr.
Potknem si o co na podwrku, pewnie o jakie narzdzie lub jedn z tych gupich
zabawek Sissy. Upadem twarz w mokr traw pod rozgwiedonym niebem i lnic
zielon kul, wszechobecnym okiem wpatrujcym si w tego, ktry zaciska w krwawicej
doni srebrzysty acuszek, tego, ktry przey, tego, ktry nie wrci, tego, ktry uciek.

28
Opadem na tak gboko, e nikt nie by w stanie mnie dosign. Po raz pierwszy
od wielu tygodni czuem si cakowicie otpiay. Straciem poczucie istnienia. Nie
wiedziaem, gdzie koczy si moja wiadomo i zaczyna pustka.
Kiedy usyszaem w ciemnociach jej gos, uchwyciem si go niczym liny, ktra
moga pomc mi w wydostaniu si z tej bezdennej otchani.
- Ju po wszystkim. Skoczyo si. Wszystko bdzie dobrze...
Wynurzyem si na powierzchni rzeczywistoci, z trudem apic kady oddech i
zalewajc si zami jak jaka paksa. Mylisz si - przemkno mi przez gow. To si nigdy
nie skoczy, bdzie si dziao wci od nowa. Jej twarz ponownie zawisa tu nad moj, a
pasy jeszcze mocniej werny si w moje nadgarstki. Musiaa to jako powstrzyma.
- Co to, do cholery, byo - wychrypiaem szeptem. Drapao mnie w gardle, cakowicie
zascho mi w ustach. Miaem wraenie, e wa jakie dwa kilo, tak jakby kto zdar z moich
koci cae miso. A jeszcze nie tak dawno wydawao mi si, e nie ma niczego gorszego od
zarazy.
- Musielimy ci zajrze do rodka, sprawdzi, co si tam faktycznie dzieje - wyjania
spokojnym gosem, gadzc mnie doni po czole. Jej gest momentalnie przypomnia mi o
matce, o tym, jak uciekem do niej w ciemnociach. Przypomnia mi te, dlaczego nie
powinienem siedzie teraz przywizany do tego krzesa. Powinienem by z nimi zosta i
podzieli ich los. Zaopiekuj si siostr.
- Wanie o to chciaem zapyta - wystkaem, prbujc skoncentrowa si na jej
sowach. - Co si tutaj dzieje?
- Oni yj w naszych wntrzach - odpowiedziaa. - Zostalimy zaatakowani od rodka
przez zaraony personel przebywajcy na terenie bazy.
Przez kolejne kilka minut przecieraa moj twarz wilgotn szmatk, pozwalajc, bym
przetrawi te informacje. Jej matczyna opiekuczo doprowadzaa mnie do szalestwa, a
kojcy chd szmatki stanowi przyjemn tortur.
Wreszcie przerwaa i spojrzaa mi prosto w oczy.
- Jeli stosunek liczbowy zaraonych do zdrowych jest taki sam jak tutaj w bazie, to
moemy przyj, e jedna trzecia ocalaych na caym wiecie to obcy.
Zacza rozpina przytrzymujce mnie pasy. Moje ciao nie miao adnego ciaru,
byem lekki jak chmurka lub balonik. Obawiaem si, e po odpiciu ostatniej klamry pofrun
w gr i rozbij si o sufit.

- Chciaby zobaczy jednego z nich? - zapytaa, wycigajc do mnie rk.

29
Doktor Pam popchna mj wzek w stron windy, ktra powioza nas kilkaset
metrw pod ziemi. Po otwarciu drzwi zobaczyem dugi ceglany korytarz pomalowany na
biao.

Usyszaem,

jestemy

schronie

zdolnym

przetrwa

uderzenie

pidziesiciomegatonowej bomby i e jest on prawie tak samo rozlegy jak baza na


powierzchni. Odparem, e od razu poczuem si bezpieczniej. Lekarka parskna miechem,
jakbym powiedzia co naprawd zabawnego. Mijalimy boczne odnogi i drzwi pozbawione
jakichkolwiek oznacze. Chocia podoga wydawaa si rwna, miaem wraenie, e
zjedamy na samo dno wiata, do miejsca, w ktrym przesiaduje Szatan. Spieszcy tam i z
powrotem onierze na mj widok milkli i odwracali wzrok.
Chciaby zobaczy jednego z nich?
Tak. Nie, do diaba!
Zatrzymalimy si przed kolejnymi niczym niewyrniajcymi si drzwiami. Doktor
Pam przesuna swoj kart przez zamek i bysno zielone wiateko. Wtoczya wzek do
rodka i ustawia mnie przed olbrzymim lustrem. Rozdziawiem usta ze zdziwienia i
zamknem oczy, bo kimkolwiek bya osoba siedzca na tym wzku, na pewno nie moga by
mn.
Kiedy pojawiy si pierwsze informacje o statku obcych krcym po naszym niebie,
wayem prawie dziewidziesit kilogramw i wikszo z tego stanowiy minie.
Dwadziecia kilo tych mini gdzie znikno. Obcy mczyzna w lustrze wpatrywa si we
mnie

oczami

zagodzonego

czowieka:

wielkimi,

zapadnitymi

pord

czarnych,

zapuchnitych worw. Wirus przemodelowa moj twarz, eliminujc policzki, wyostrzajc


podbrdek i zwajc nos. Moje wypadajce wosy byy przesuszone i sterczay na wszystkie
strony.
Zostaw go, to zombie.
Doktor Pam skina gow w stron lustra.
- Nie musisz si martwi. On nas na pewno nie zobaczy.
On? O kim mwia?
Lekarka nacisna jaki guzik, zapalajc wiato w pokoju po drugiej stronie lustra.
Moje odbicie stao si przezroczyste i mogem zobaczy czowieka siedzcego w ssiednim
pomieszczeniu.
To by Chris.
Przypito go do takiego samego krzesa jak to w pokoju, gdzie zaserwowano mi

Krain Czarw. Z jego gowy wystaway kable podczone do duej konsoli migajcej
czerwonymi wiatekami za jego plecami. Wida byo, e z trudem utrzymuje uniesion
gow prawie jak ucze, ktry prbuje nie zasn na lekcji.
- Co si dzieje? - Lekarka musiaa zauway, e zesztywniaem na jego widok. Znasz go?
- Nazywa si Chris. Jest moim... Spotkaem go w obozie. Pozwoli mi mieszka w
swoim namiocie i zaopiekowa si mn, gdy zachorowaem.
- To twj przyjaciel? - zapytaa zaskoczona.
- Tak. Nie. Tak, to mj przyjaciel.
- Musisz wiedzie, e nie jest tym, na kogo wyglda. - Nacisna kolejny przycisk,
uruchamiajc monitor. Z trudem oderwaem wzrok od zewntrznej powoki Chrisa i skupiem
si na tym, co mia w rodku, poniewa na ekranie pojawi si jego mzg zamknity w
przezroczystej czaszce i emitujcy zielonkawe wiato.
- Co to jest? - szepnem.
- Inwazja - odpowiedziaa i naciskajc nastpny przycisk, pokazaa mi zblienie
czoowej partii mzgu Chrisa. Zielonkawa barwa nabraa intensywnoci i zacza si jarzy
neonowym blaskiem. - To kora przedczoowa, mylca cz umysu, dziki ktrej jestemy
ludmi.
Zrobia jeszcze wiksze zblienie, skupiajc si na obszarze nie wikszym ni epek
szpilki, i wtedy to zobaczyem. Mj odek skrci si ze strachu. W mikkiej tkance
pulsowa jajowaty ksztat umocowany za pomoc tysicy przypominajcych korzenie macek,
ktre wbijay si w kady zaom i szczelin na powierzchni mzgu.
- Nie mamy pojcia, jak to zrobili - przyznaa doktor Pam. - Nie wiemy nawet, czy
zaraeni s wiadomi ich obecnoci, czy te przez cae ycie byli marionetkami.
Stworzenie oplatajce mzg Chrisa wyranie pulsowao.
- Wyjmijcie to z niego - wyjczaem, z trudem formuujc sowa.
- Prbowalimy. Lekarstwa, promieniowanie, elektrowstrzsy, operacje. Nic nie
dziaa. Jedyny sposb, eby si ich pozby, to zabicie nosiciela. - Przysuna w moj stron
klawiatur. - Niczego nawet nie poczuje - obiecaa. Potrzsnem gow. Nie rozumiaem,
czego ode mnie chce. - To trwa krcej ni sekund - zapewnia. - I jest zupenie bezbolesne. Spojrzaem na przyciski. Jeden z nich opisano: Egzekucja. - Nie zabijasz Chrisa kontynuowaa lekarka. - Niszczysz stworzenie, ktre w nim mieszka i chciaoby zabi ciebie.
- Mia do tego okazj - przypomniaem, ponownie potrzsajc gow. Nie mogem
tego zrobi, prosia mnie o zbyt wiele. - Powstrzyma si. Pomg mi utrzyma si przy yciu.

- Bo to nie bya waciwa pora. Przecie ci opuci na chwil przed atakiem, prawda?
- Skinem gow. Ponownie spojrzaem na Chrisa. - Zabijasz istot, ktra za to odpowiada. Lekarka wcisna mi co do rki.
Wisiorek Sissy.
Jej wisiorek, przycisk i Chris. Oraz to, co w nim yo.
I ja. To, co ze mnie zostao. Ile tego jest? Co straciem? Metalowe ogniwa acuszka
bolenie wrzynay si w moj do.
- Tylko tak moemy ich powstrzyma - naciskaa doktor Pam.
- Musimy to zrobi, pki jest jeszcze komu ich powstrzymywa.
Chris przywizany do krzesa. Wisiorek w mojej doni. Od jak dawna uciekaem?
Biegem, biegem i biegem. Jezu, miaem ju naprawd do tego uciekania. Powinienem by
zosta z rodzin. Gdybym stawi czoa temu co oni, nie musiabym teraz decydowa. Jednak
prdzej czy pniej zawsze musisz podj decyzj, czy chcesz nadal ucieka, czy zaczniesz
walczy z tym, przed czym uciekae.
Z caej siy wdusiem przycisk.

30
Oddzia dla rekonwalescentw i oddzia zombie rniy si od siebie jak niebo i
ziemia. Nie jeste zmuszony gni na pododze z kilkoma setkami innych pacjentw, dostajesz
za to oddzielny pokj, no i nie mierdzi. Masz spokj i cisz, atwo zapomnie, gdzie si jest i
co si w ogle stao z otaczajcym ci wiatem. Jest tak, jakby nigdy nie doszo do ataku.
Pierwszy raz od tygodni mog samodzielnie je, trawi pokarm i nawet pj do toalety,
cho na patrzenie w lustro jest wci za wczenie. Dni byy cakiem w porzdku, gorzej z
nocami. Zamykajc oczy, wci widziaem swoje wychudzone ciao w tamtym pokoju, Chrisa
przywizanego do krzesa i swj kocisty paluch oparty na przycisku.
Chris znikn albo - jak twierdzi doktor Pam - nigdy tak naprawd nie istnia. To co
(nie wiedz co) zagniedzio si gboko w jego mzgu (nie wiedz jak) ju dawno temu (nie
wiedz kiedy) i kontrolowao Chrisa od rodka. Baza Wright-Patterson nie zostaa
zaatakowana przez obcych ze statku matki, tylko przez zainfekowanych onierzy, ktrzy
zwrcili bro przeciw swoim dotychczasowym kompanom. To oznaczao, e pasoyty yy w
ukryciu w naszych ciaach od dawna, czekajc, a trzy pierwsze fale poradz sobie z
wikszoci populacji, sprowadzajc liczb ludzi do poziomu, z ktrym bd mogy si
rozprawi same.
Jak to dokadnie uj Chris? Oni znaj nasz tok mylenia.
Dobrze wiedzieli, e nasze bezpieczestwo jest zwizane z liczebnoci. Wiedzieli
te, e bdziemy szuka schronienia pod opiek uzbrojonych ludzi. Co wic mg zrobi w tej
sytuacji pomysowy kosmita potraficy wykorzysta nasz tok mylenia? Umieci swoich
piochw dokadnie tam, gdzie jest bro, i czeka. Zapewnia sobie tym samym zwycisk
pozycj, bo nawet jeli gwna fala uderzeniowa zostaaby odparta przez obrocw, tak jak
podczas ataku na baz Wright-Patterson - tu udao mu si osign nadrzdny cel: porni
spoeczestwo. Pojawia si rysa, z ktr nic nie mona zrobi, bo jak odrni przyjaciela od
miertelnego wroga, skoro obaj wygldaj tak samo?
Teraz jest ju po wszystkim. Do gosu dochodz choroby, gd i dzikie zwierzta, a
mier ostatnich, osamotnionych jednostek to tylko kwestia czasu.
Okno mojego pokoju na szstym pitrze zapewnia wietny widok na ca baz i
gwn bram wjazdow. Obserwuj, jak wczesnym rankiem wytacza si przez ni konwj
zoony ze starych tych autobusw eskortowanych przez wojskowe aziki. Autobusy
wracaj po kilku godzinach wypenione cywilami, przede wszystkim dziemi - albo tak mi si
przynajmniej wydaje w cakowitych ciemnociach - i zatrzymuj si przed hangarem, gdzie

odbywa si proces selekcji i usuwania zainfekowanych. Tak przynajmniej twierdz moje


pielgniarki. Moim zdaniem jest to czyste szalestwo, zwaszcza jeli wemiemy pod uwag
to, co wiemy o ostatnich atakach. Jak udao im si tak szybko wyeliminowa tak wielu ludzi?
Poniewa mamy tendencj do gromadzenia si w jednym miejscu jak bydo. I znw to
robimy, w dodatku totalnie si z tym nie kryjc. Rwnie dobrze moglibymy namalowa na
terenie bazy wielk tarcz strzelnicz z czerwon kropk porodku. Tu jestemy! Walcie
miao!
Nie mogem ju tego wytrzyma. Chocia moje ciao z wolna odzyskiwao siy, mj
umys rozsypywa si coraz bardziej.
Czy to w ogle ma sens? Dla obcych na pewno, to byo jasne od samego pocztku, ale
dla ludzi? Przecie niedugo znowu zbijemy si w grup, a nawet gdybymy z jakiego
powodu tego nie zrobili, oni i tak znajd sposb, eby si do nas dobra. Mog to by na
przykad zainfekowani zabjcy mordujcy metodycznie jednego gupiego czowieka po
drugim.
Wygrana ludzi bya niemoliwa. Gdyby udao mi si wtedy uratowa siostr, i tak nic
by si nie zmienio. Po prostu zafundowabym jej kolejny miesic lub dwa ycia i tyle.
Bylimy martwi. Nie zosta nikt inny poza przyszymi trupami i ciaami tych, ktrzy odeszli.
Gdzie pomidzy tym pokojem na szstym pitrze i piwnic zgubiem medalik Sissy.
Z przyzwyczajenia zaciskam pust do i budz si w rodku nocy, trzymajc powietrze i
syszc, jak stoi p metra od mojego ka i caa zapakana wykrzykuje moje imi. Jestem na
ni wcieky, wrzeszcz, eby si zamkna, e ju po wszystkim, przegralimy. Musi
zrozumie, e jestem tak samo martwy jak ona, e zmieniem si w zombie.
Godzinami le bez ruchu na ku, gapic si w sufit. Odmawiam jedzenia i
przyjmowania lekw. Czekam, a to wszystko w kocu minie i bdziemy znowu razem: ja,
Sissy i jakie siedem miliardw pozostaych szczliwcw. Wirus, ktry toczy moje ciao,
zastpia inna zaraza, jeszcze bardziej zachanna i dajca stuprocentow gwarancj zgonu.
Powtarzaem sobie, e nie powinienem na to pozwala, e to cz planu Przybyszw, jednak
nie przynosio to adnego efektu. Przemowy motywujce, ktre mogem wygasza do siebie
caymi dniami, nie zmieniay tego, e przegralimy ju wtedy, gdy statek matka pojawi si na
niebie. Pozostawao tylko pytanie, kiedy to si skoczy.
I wanie wtedy, gdy osignem stan, z ktrego nie byo ju powrotu, kiedy ostatnia
zdolna do walki komrka w moim organizmie przygotowywaa si na mier, pojawi si mj
wybawca. Tak jakby sta za progiem i czeka dokadnie na t chwil.
Widz, jak stoi w otwartych drzwiach, a jego cie - ostry, dugi, wski, wygldajcy

jak wycity z czarnego marmuru - wypenia ca przestrze, a nastpnie zblia si do mojego


ka. Staram si na niego nie patrze, ale nie jestem w stanie, poniewa jego oczy, zimne i
widrujce, dosownie mnie paraliuj pod kodr. Promie wiata wydobywa ostry nos,
wskie usta zacinite w ponurym umiechu i krtkie, nastroszone wosy w kolorze somy.
Mczyzna ma na sobie nieskazitelny mundur z oficerskimi belkami na konierzu i idealnie
wypastowane czarne buty.
Wpatrywa si we mnie dug, krpujc chwil, nie mwic ani sowa. Nie
wiedziaem, dlaczego nie potrafi oderwa wzroku od tego lodowatego spojrzenia. Jego
poorana zmarszczkami twarz bardziej kojarzya si z drewnian rzeb ni z prawdziwym
ludzkim obliczem.
- Wiesz, kim jestem? - zapyta niskim jednostajnym gosem, ktry brzmia jak gos
telewizyjnego lektora. Pokrciem gow, bo skd niby miaem wiedzie, kim jest. Nigdy
wczeniej go nie widziaem.
- Nazywam si podpukownik Alexander Vosch i jestem dowdc tej bazy - wyjani.
Nie poda mi rki na przywitanie, tylko dalej si na mnie gapi, krc wok mojego
ka i sprawdzajc kart choroby. Czuem si tak, jakbym zosta wezwany na dywanik do
dyrektora szkoy.
- Puca czyste, prawidowe ttno i cinienie krwi, wszystko wydaje si w porzdku orzek, odkadajc kart na miejsce. - Tylko e nic nie jest w porzdku. Waciwie to
wszystko jest do dupy, prawda?
Wreszcie przysun sobie krzeso do ka i usiad. Zrobi to jednym pynnym ruchem,
jakby przez cae ycie trenowa sztuk waciwego siadania. Zanim przeszed do rozmowy,
poprawi jeszcze kanty spodni, by ukaday si w idealnie proste linie.
- Widziaem zapis z twojej wycieczki do Krainy Czarw. Musz przyzna, e by to
ciekawy i pouczajcy profil - stwierdzi, jednoczenie sigajc do kieszeni. Kady jego ruch
wypeniony by tak gracj i dostojestwem, e bardziej kojarzy si z tacem ni ze zwykym
codziennym gestem. Pokaza mi zagubiony medalik. - Myl, e to naley do ciebie.
Upuci go na ko i wyranie czeka, a wezm go do rki. Zmusiem si do
zachowania spokoju, chocia nie wiedziaem, czemu to robi.
Vosch ponownie pogrzeba w kieszeni i rzuci na ko zdjcie szecio, moe
siedmioletniego chopca. Dzieciak mia takie same oczy jak siedzcy obok mnie mczyzna i
ton w objciach licznej kobiety, mniej wicej w wieku Voscha.
- Wiesz, kim oni s? - Raczej nietrudno byo zgadn. Skinem gow. Z jakiego
powodu ta fotografia budzia mj niepokj. Podaem mu j. Zignorowa mj gest. - To oni s

moim srebrnym medalikiem - wyjani. - To mj srebrny medalik.


- Przykro mi - odparem, nie wiedzc, co innego mgbym powiedzie.
- Zastanawiae si kiedy, dlaczego Przybysze zrobili to w taki wanie sposb?
Mogli przecie zabija nas powoli, delektowa si unicestwieniem rasy ludzkiej, wic skd
ten popiech? Po co zsya plag, ktra zabija dziewiciu na dziesiciu ludzi na Ziemi?
Czemu nie siedmiu na dziesiciu? Albo tylko piciu? Skd ten cay popiech? Chciaby
usysze, jak brzmi moja teoria? - Tak naprawd to nie chciaem. Wci nie wiedziaem, kim
waciwie jest ten kole. - Jest taki znany cytat ze Stalina: Jedna mier to tragedia. Milion to
statystyka. Potrafisz sobie w ogle wyobrazi tak liczb jak siedem miliardw? Ja mam
problem z jej ogarniciem. I to jest wanie metoda Przybyszw. Ustanowili niewyobraalny
wynik. Jak druyna, ktra chce nie tyle wygra mecz, ile zmiady psychologicznie
przeciwnika. Grae w futbol, wic rozumiesz. - Wsun zdjcie z powrotem do kieszeni. - To
dlatego staram si nie myle o tych siedmiu miliardach ofiar i skupiam si tylko na tych
dwch, ktre byy mi najblisze. - Skin gow w stron medalika. - Zostawie j. Ucieke,
gdy ci potrzebowaa. Wci uciekasz. Nie pomylae, e by moe czas ju si zatrzyma i
zacz o ni walczy?
- Ona nie yje. - Nie dodaem nic wicej, cho w mojej gowie kotoway si tysice
myli.
Vosch machn rk, jakbym powiedzia co wyjtkowo gupiego.
- Wszyscy jestemy martwi, chopcze. Tylko niektrzy z nas jeszcze si ocigaj.
Pewnie zastanawiasz si, kim ja, do cholery, jestem i co tutaj robi. Zdyem si ju
przedstawi, wic czas, eby si dowiedzia, po co przyszedem.
- Cudownie - wyszeptaem, liczc na to, e po wszystkim da mi wreszcie spokj.
Doprowadza mnie do szalestwa tym lodowatym spojrzeniem i kamiennym wyrazem twarzy,
ktry sprawia, e kojarzy si z posgiem.
- Jestem tutaj, poniewa udao im si zabi prawie wszystkich z nas. To, e nie
doprowadzili tego do koca, byo ich najwikszym bdem. Wyselekcjonowali w ten sposb
najsilniejsze jednostki. Poranione, ale wci silne. Ludzi takich jak ja. Jak ty.
- Wcale nie czuj si silny - zaprzeczyem, krcc gow.
- Nie mog si z tob zgodzi. Zrozum, Kraina Czarw nie tylko mapuje twoje
indywidualne wspomnienia, ale take tworzy map caej twojej jani. Pokazuje nie tylko to,
kim tak naprawd jeste, ale te, co najwaniejsze, to, jaki jeste. Przedstawia przeszo,
ktra ci uksztatowaa, i twj wewntrzny potencja. I moesz mi wierzy, e twj potencja
znacznie wykracza poza znane skale. Jeste dokadnie tym, kogo potrzebujemy, i pojawie

si w najlepszym momencie. Wsta - poleci, podnoszc si z krzesa. To nie bya proba.


Jego gos by twardy jak skaa. Oparem stopy na pododze i podniosem si z ka. - Czego
tak naprawd chcesz? - zapyta, zbliajc swoj twarz do mojej i zowieszczo obniajc gos.
- Odpowiedz uczciwie.
- Chciabym, eby pan ju poszed.
- Nie. - Gwatownie potrzsn gow. - Czego naprawd chcesz? - Czuem si w tej
chwili jak may chopiec, oczy paliy mnie ywym ogniem, a dolna warga draa miarowo,
jakbym mia wybuchn niekontrolowanym paczem. Zagryzem zby i z caych si skupiem
si na utrzymaniu kontaktu wzrokowego.
- Chcesz umrze? - Skinem gow? Nie pamitam, pewnie tak, poniewa jego
nastpne sowa brzmiay: - Nie pozwol ci na to. I co z tym zrobimy?
- W takim razie bd y.
- Nie. Umrzesz tak samo jak my wszyscy. aden z nas nie jest w stanie temu zapobiec.
Prdzej czy pniej wszyscy wymrzemy, ustpujc im miejsca.
Jego ostatnie sowa trafiy mnie prosto w serce, tak jakby doskonale wiedzia, jak
dotkn najczulszego punktu i sprowokowa mj wybuch
- W takim razie jaki to wszystko ma sens, co?! Po choler cokolwiek robi?! wrzasnem mu prosto w twarz. - Skoro jeste taki mdry, to prosz: powiedz mi, dlaczego
nie powinienem tego wszystkiego ola. Bo przyznam, e skoczyy mi si ju pomysy.
Vosch zapa mnie nagle za rk i powlk w stron okna. Stojc za moim plecami,
odsun kotar i kaza mi spojrze na autobusy i dzieci stojce w kolejce przed hangarem.
- To ich powiniene zapyta, dlaczego nie moesz wszystkiego ola. Im powiedz, e
to nie ma sensu i e wolaby umrze.
- Szarpn mnie za rami i odwrci przodem do siebie, walc doni w pier. - Atak
zaburzy naturalny porzdek rzeczy. Wolelibymy umrze, ni y. Wolelibymy si podda,
ni walczy. Chcielibymy si ukry, a oni doskonale wiedz, e wystarczy, jeli zami nasze
serca. - Kolejne uderzenie w pier.
- Najwaniejsza bitwa w dziejach tej planety nie odbywa si w grach, na polach, w
dungli ani na oceanie. Toczysz j tutaj.
- Postukiwa w moj pier, jakby prbowa si przebi na drug stron.
I wtedy puciy ostatnie tamy, ktre z tak pieczoowitoci wznosiem wok siebie
od mierci siostry, i wybuchnem paczem. Pakaem jak chyba nigdy wczeniej w swoim
yciu i przynioso mi to ogromn ulg.
- Bdziesz moj glin - wyszepta Vosch, przeszywajc mnie tym lodowatym

spojrzeniem - a ja bd ci formowa. Przemieni ci w swoje arcydzieo. Bg nie wybiera


uzdolnionych, Bg daje uzdolnienia tym, ktrych wybra. A ty zostae wybrany.
Wyszed, pozostawiajc mnie z obietnic. Jego sowa wypalay mi dziury w umyle, a
obietnica przeladowaa mnie przez wiele kolejnych dni i nocy.
- Naucz ci, jak pokocha mier. Oczyszcz ci z alu, poczucia winy, wyrzutw
sumienia i wypeni nienawici, sprytem i pragnieniem zemsty. To ty bdziesz moim
ostatnim szacem, Benjaminie Parish. - Uderza mnie w pier tak dugo, a poczuem ogie
rozchodzcy si po caej skrze i docierajcy do serca.
- Bdziesz moim polem bitwy.

III
UCISZACZ

31
Nic prostszego. Musia jedynie czeka. By w tym doskonay. Caymi godzinami mg
trwa w ciszy i bezruchu. Stawa si jednoci ze swoim karabinem, stanowili jeden umys.
Kada wystrzelona kula bya poczona z jego sercem niewidzialn nici zrywan dopiero
wtedy, gdy pocisk uderza w cel.
Po pierwszym strzale ofiara pada na ziemi, co sprawio, e chybi za drugim razem.
Trzecia kula zmusia dziewczyn do schowania si pod samochodem i roztrzaskaa tyln
szyb buicka, zamieniajc j w rozmigotany szklany py.
Dziewczyna ukrywaa si pod podwoziem. Waciwie nie miaa innego wyjcia, on za
to mia dwa: czeka, a znowu wyjdzie, lub opuci kryjwk midzy drzewami i dokoczy
spraw z bliska. Pierwsza opcja bya mniej ryzykowna. Jeli dziewczyna si ruszy, bdzie
mg j zabi. Jeli nie - czas zaatwi ca spraw za niego.
Przeadowa bro, wiedzc, e nie musi si spieszy. Domyla si, e dziewczyna nie
ma zamiaru si rusza. ledzi j od dawna i wiedzia, e jest na to za sprytna. Musiaa mie
wiadomo, jakie ma szanse na przetrwanie kolejnego strzau. Jak to napisaa w swoim
pamitniku? Szczciarze nie przetrwaj do samego koca.
Bdzie si zastanawiaa nad swoimi szansami. Wyjcie z ukrycia rwnao si
przegranej, nie da rady biec, nie wie nawet, w ktr stron ucieka. Moe mie tylko nadziej
na jaki jego ruch, na to, e si zniecierpliwi i postanowi dokoczy dziea. Wtedy wszystko
moe si zdarzy. Przy odrobinie szczcia to ona strzeli pierwsza.
Wiedzia, e dziewczyna nie podda si bez walki i wynik bezporedniej konfrontacji
jest spraw otwart. Doskonale pamita, jak poradzia sobie z onierzem na zapleczu sklepu.
Moe i miaa potem wyrzuty sumienia, ale nie przeszkodzio jej to w naszpikowaniu go
oowiem. Strach nie by w stanie sparaliowa Cassie Sullivan. Pomaga jej myle i
podejmowa waciwe decyzje. To strach trzyma j pod samochodem, ale nie dlatego, e
baa si wyj, tylko dlatego, e by to jedyny sposb na pozostanie przy yciu.
Postanowi czeka. Do zmroku zostao jeszcze kilka godzin, a dziewczyna,
wyczerpana utrat krwi i odwodnieniem, stanie si wtedy dziecinnie atwym celem.
Zabije j. Zabije Cassie. Dziewczyn o imieniu Cassiopeia, ktra spdzaa noce w
lesie, pic z pluszowym misiem w jednej i karabinem w drugiej rce. Rudaw blondynk z
krconymi wosami wzrostu metr szedziesit, wygldajc tak modo, e jej prawdziwy
wiek, szesnacie lat, okaza si dla niego sporym zaskoczeniem. T, ktra pakaa w rodku
ciemnego lasu przeraona lub gotowa do walki. T, ktra wierzya, e jest ostatnim

czowiekiem na Ziemi, podczas gdy on - owca - kuca kilka metrw dalej, wsuchany w jej
pacz przechodzcy z wolna w niespokojny sen. Mg si wtedy bez problemu zakra do
obozowiska, przyoy luf do jej gowy i pocign za spust. Bo tym si wanie zajmowa.
By zabjc.
Zabija ludzi od samego pocztku zarazy. Od czterech lat, kiedy tylko ockn si w
ciele czternastoletniego chopca, ktre dla niego wybrano, doskonale zdawa sobie spraw z
tego, kim jest. Zabjc. Myliwym. Morderc. Nazwy nie miay znaczenia. Ta, ktrej
uywaa Cassie - uciszacz - bya rwnie dobra jak wszystkie inne. Przynajmniej dobrze
opisywaa jego zadanie: uciszy rozjazgotan ludzko.
Tamtej nocy jednak jej nie zabi. Ani nastpnej, ani tej, ktra przysza po nich.
Zamiast tego kadej nocy podkrada si jeszcze bliej jej namiotu, a jego cie wpada przez
szpar wejciow na upion dziewczyn. Wntrze byo wypenione jej zapachem. Jedno z
nich dwojga, tulc si do misia, nio w takich chwilach oyciu, ktre jej odebrano, drugie
rozmylao o yciu, ktre musi odebra. pica dziewczyna i zabjca prbujcy przekona
samego siebie, e powinien j wykoczy.
Dlaczego tego nie zrobi?
Dlaczego nie umia tego zrobi?
Wmawia sobie, e to niezbyt mdre rozwizanie. W kocu nie moga tkwi w tych
lasach bez koca. Mg j wykorzysta do odnalezienia pozostaych przedstawicieli jej
gatunku. Ludzie to zwierzta stadne, yj w rojach, jak pszczoy. Caa strategia ataku na nich
opieraa si na tym jednym spostrzeeniu. Imperatyw ewolucyjny zmuszajcy ludzi do ycia
w grupach pozwala ich zabija caymi milionami. Jak to zawsze mwili? W jednoci sia?
Potem odnalaz jej pamitnik i odkry, e dziewczyna nie ma adnych planw poza
przetrwaniem kolejnego dnia. Nigdzie si nie wybieraa i nikt na ni nie czeka. Bya cakiem
sama. Albo tak jej si przynajmniej wydawao.
Nastpnej nocy nie wrci do jej obozu. Przeczeka kolejny dzie a do poudnia, nie
pozwalajc sobie na mylenie o tym, e da jej czas na spakowanie rzeczy i ucieczk. Nie
myla te o jej cichym desperackim krzyku, gdy wydawao jej si, e jest ostatnim
czowiekiem na Ziemi.
Teraz, gdy upyway ostatnie minuty ycia ostatniego czowieka na Ziemi, ktry wci
tkwi pod samochodem, poczu, jak wreszcie opuszcza go napicie. Dziewczyna nigdzie si
nie wybieraa.
Opuci bro i usiad pod drzewem, krcc gow na wszystkie strony, eby rozluni
napite minie karku. Nkao go zmczenie. Nie sypia najlepiej i niewiele jad. Od czwartej

fali ubyo mu co najmniej par kilogramw, ale zbytnio si tym nie przejmowa. Wiadomo
byo, e czwarta fala przyniesie pewne fizyczne i psychiczne efekty uboczne. Pierwsze
zabjstwa byy najtrudniejsze, ale z kadym kolejnym robio si to coraz prostsze. Taka
wanie jest prawda: nawet najbardziej wraliwa osoba na wiecie moe si przyzwyczai do
robienia okropnych rzeczy.
Okruciestwo nie wynika z cech charakteru. Jest po prostu nawykiem.
Byskawicznie odepchn od siebie t myl. Nazywanie tego, co robi, okruciestwem
zakadao, e ma jaki wybr. Wybieranie pomidzy swoim a obcym gatunkiem nie miao w
sobie adnego okruciestwa, byo koniecznoci. Trudn koniecznoci, zwaszcza gdy yo
si pord tego gatunku przez ostatnie cztery lata, ale nadal koniecznoci.
Co prowadzio ponownie do pytania, dlaczego nie zabi jej za pierwszym razem.
Dlaczego nie zrobi tego po usyszeniu strzaw w sklepie i odprowadzeniu jej do obozu,
czemu nie zabi jej, gdy pakaa, lec w ciemnociach?
Mg si wytumaczy z trzech niecelnych strzaw na autostradzie. Zadziaay
zmczenie, brak snu i zaskoczenie jej widokiem. Zakada przecie, e jeli w ogle kiedy
opuci obz, to pjdzie na pnoc, zamiast cofa si na poudnie. Widzc j, poczu nagy
przypyw adrenaliny, tak jakby wpad na ulicy na dawno niewidzian przyjacik. Dlatego
nie trafi za pierwszym razem. Drugie i trzecie pudo mona byo wytumaczy szczciem.
Jej, nie jego.
Nie mia jednak logicznego wytumaczenia dla swojego zachowania w lesie, gdy po
wielekro odwiedza jej namiot i grzeba w jej rzeczach, przegldajc pamitnik, w ktrym
napisaa: Czasem w rodku nocy wydaje mi si, e sysz gwiazdy ocierajce si o
nieboskon. Co nim kierowao, gdy sun o wicie przez lene ostpy do jej obozu z mocnym
postanowieniem, e tego dnia zakoczy jej ycie, robic to, do czego by od zawsze
przygotowywany? Nie bya jego pierwsz ofiar i na pewno nie planowa, e bdzie ostatni.
Nic nie zapowiadao komplikacji.
Otar do o spodnie. Wci si poci, mimo e usiad w cieniu drzewa. Przetar mokre
czoo rkawem koszuli. Nad autostrad sycha byo szum wiatru koyszcego trawami na
poboczu. Z gazi zeskoczya wiewirka, kompletnie ignorujc jego obecno. Autostrada
nikna na horyzoncie, a jedynym, co si po niej ruszao, byy mieci niesione przez wiatr.
Stado myszooww wanie odnalazo trzy ciaa lece w rowie wzdu drogi. Trjka
najgrubszych ptakw zbliya si do zwok, przygldajc si im uwanie, a reszta krya nad
ich gowami. Myszoowy, kruki, parchate koty, stada psw i inni padlinoercy skorzystali na
nagej zagadzie ludzkoci. Nie raz widywa porzucone ciaa, ktre zamieniy si w czyj

posiek.
Myszoowy, kruki, kotka ciotki Millie, chihuahua wuja Hermana, muchy koskie i
inne insekty oraz robaki. Czas i ywioy dopeni reszty. Cassie umrze pod samochodem, jeli
nie zdecyduje si na ucieczk. Pierwsza mucha zoy jaja w jej ciele zaledwie chwil po tym,
gdy dziewczyna wyda ostatnie tchnienie.
Znowu musia odpdzi od siebie t nieprzyjemnie ludzk myl. Mimo e od
przebudzenia miny ju cztery lata, wci zdarzao mu si tak myle. Patrze na wiat z
perspektywy czowieka. Dokadnie pamita chwil przebudzenia, gdy po raz pierwszy
zobaczy twarz swojej ludzkiej matki i wybuchn paczem, mylc, e nigdy nie widzia
czego jednoczenie tak piknego i obrzydliwego.
Oswojenie si z tym byo bolesnym procesem. Nie poszo mu tak gadko i szybko jak
innym przebudzonym, o ktrych sysza. Mogo to wynika z tego, e dziecistwo jego
nosiciela byo szczliwie i bez traum. Dobrze rozwinita i pozbawiona blizn ludzka psychika
jest najtrudniejsza do pokonania i zniewolenia.
Doskonale pamita, co powiedziano mu tu przed ulokowaniem w ciele nosiciela:
Najtrudniejsz bitw, jak przyjdzie ci stoczy, bdzie bezkrwawa, milczca potyczka
pomidzy tob a psychik gospodarza. Ta walka nadal trwaa, kadego dnia. Nie traktowa
ciaa swojego nosiciela jak marionetki, ktr mg dowolnie manipulowa. By tym ciaem.
Widzia wiat jego oczami. Mzg, ktrym interpretowa i analizowa otaczajcy go wiat i
zapamitywa wszystko, co go spotkao, by jego mzgiem, efektem tysicy lat ludzkiej
ewolucji. Nie by winiem w tym ciele, nie by te jedcem dosiadajcym go jak konia. To
byo jego ludzkie ciao i on by tym ciaem. A gdyby co si temu ciau stao, gdyby na
przykad zmaro, zginby razem z nim.
Taka bya cena przetrwania. Cena ostatecznej, desperackiej decyzji jego rasy.
Aby oczyci swj nowy dom z ludzi, musieli sta si ludmi.
Stajc si czowiekiem, musia jednak zmierzy si z wasnym czowieczestwem.
Podnis si z ziemi. Nie wiedzia ju, na co czeka. Cassiopeia, ywy trup, bya
skazana na zagad. Miaa powane rany. Czy zostanie, czy ucieknie, nie byo ju dla niej
nadziei. Nie moga opatrzy rany, a w promieniu wielu kilometrw nie byo nikogo, kto by jej
pomg. Miaa w plecaku resztk kremu antybakteryjnego, ale nie nosia adnych banday ani
sterylnych igie. W cigu paru dni w ran wda si zakaenie, gangrena, ktra j zabije,
oczywicie jeli tymczasem nie pojawi si inny zabjca.
Traci cenny czas.
owca z lasu wyprostowa si, straszc wiewirk. Sign po bro i skierowa j w

stron buicka, omiatajc celownikiem ca karoseri. A jeli przestrzeli opony? Samochd


stanie na felgach, miadc lec pod nim dziewczyn jednotonowym ciarem i nie dajc
jej adnych szans na ucieczk.
Uciszacz opuci nieznacznie karabin i skierowa wzrok w stron autostrady.
Myszoowy ucztujce w rowie zerway si do lotu. Wiatr zamilk. I nagle instynkt owcy
kaza mu si skupi na samochodzie. Spod pojazdu wynurzya si zakrwawiona do. Chwil
pniej pojawio si rami. I noga.
Unis bro i zapa dziewczyn w siatk celownika. Wstrzyma oddech, czujc, jak
pot spywa mu po twarzy i kapie do oczu. Widzia, co chciaa zrobi. Miaa zamiar ucieka.
Przywita to z jednoczesn ulg i rozczarowaniem.
Wiedzia, e nie spuduje za czwartym razem. Rozstawi szeroko nogi, wyprostowa
ramiona i czeka na kolejny ruch dziewczyny. Nie miao znaczenia, w ktr stron pobiegnie.
Wystarczy, e wyjdzie na otwart przestrze. owca wci jednak mia nadziej, e ruszy w
przeciwnym kierunku, nie chcia bowiem strzela jej w twarz.
Po kilku nieudanych prbach Cassie udao si w kocu wsta i utrzyma ciao w
pionie. Staa, wspierajc si o dach samochodu i umiejtnie balansujc na rannej nodze.
Jednoczenie w prawej doni trzymaa bro. Wycelowa dokadnie w rodek czoa i opar
palec na spucie.
Uciekaj, Cassie. Biegnij!
Dziewczyna odsuna si od samochodu i uniosa bro. Wycelowaa jakie pitnacie
metrw w prawo od owcy. Obrcia si o dziewidziesit stopni, a potem o kolejne
dziewidziesit. W powietrzu rozleg si jej niezbyt gony, ale przenikliwy wrzask:
- Tu jestem! Poka si, ty sukinsynu! Chod i mnie zaatw!
Nadchodz, pomyla owca, dla ktrego bro i tkwica w niej kula byy czci jego
wasnego organizmu. Kiedy pocisk przebije jej ciao, on rwnie w nim bdzie, przychodzc
do niej w momencie mierci. Powstrzymywa si jednak przed oddaniem strzau, czekajc, a
dziewczyna zacznie biec.
Ale Cassie Sullivan nigdzie si nie wybieraa. Przez celownik karabinu jej pokryta
brudem i krwi twarz wydawaa si tak bliska, e mgby policzy piegi na jej nosie. Widzia
znajomy strach w jej oczach. Tak patrzyli wszyscy ci, ktrzy stanli w obliczu nieuchronnej
mierci.
Byo jednak te co jeszcze w tym spojrzeniu, co, co walczyo ze strachem,
prbowao go uciszy i pozwalao jej trwa w spokoju, z broni gotow do strzau. Co,
dziki czemu nie uciekaa, nie szukaa bezpiecznej kryjwki, tylko stawia czoa zagroeniu.

Pot coraz mocniej zalewa mu oczy, a twarz widoczna w celowniku staa si


rozmazana.
Biegnij, Cassie. Bagam ci. Uciekaj.
W czasie kadej wojny przychodzi taka chwila, kiedy musisz przekroczy granic
oddzielajc to, co uznajesz za wane, od tego, czego domagaj si dziaania wojenne. Jeli
nie przekroczy jej teraz, walka bdzie skoczona. Przegra.
Jego serce. Wojna.
owca odwrci si, tumic pacz, ktrego nikt inny nie mg usysze.
I uciek.

IV
JTKA

32
W porwnaniu z innymi sposobami mierci zamarzanie wcale nie jest takie najgorsze.
Tak mi si przynajmniej wydawao, kiedy zamarzaam. Najpierw czujesz ciepo, ktre
rozchodzi si po caym ciele. Bl znika i zaczynasz odlatywa jak po caej butelce syropu na
kaszel. nienobiay wiat oplata ci coraz mocniej i wciga gbiej i gbiej w bezkresn
otcha lodowego oceanu.
A cisza jest wtedy tak cholernie cicha, e bicie twego serca staje si jedynym
dwikiem we wszechwiecie. Jest tak spokojnie, e masz wraenie, jakby kada twoja myl
przecinaa z cichym wistem nieruchome, zimne powietrze.
Tkwic do pasa w zaspie pod bezchmurnym niebem, utrzymujesz pionow pozycj
tylko dziki temu, e nieg nie pozwala ci upa, i wci mylisz: yj, umaram, yj,
umaram.
I jest jeszcze ten cholerny misiek, ktry cigle gapi si na ciebie z plecaka wielkimi
ponurymi lepiami, jakby chcia powiedzie: Przecie obiecaa, ty amago.
- To nie moja wina - staram si wyjani, chocia jest tak zimno, e zy zaczynaj mi
zamarza na policzkach. - Nie mam wpywu na pogod. Moesz si zgosi z pretensjami do
Pana Boga.
Tym si ostatnio do czsto zajmowaam. Zgaszaam pretensje do Boga. Mniej
wicej tak: Te, Bg, cakiem Ci ju powalio?
Ocalie mnie przed okiem, ebym moga zabi onierza z krzyem. Uratowae
przed uciszaczem tylko po to, ebym dostaa infekcji i wya z blu z kadym krokiem po
autostradzie. Przeprowadzie mnie przez dwudniow zamie i pozwolie, bym utkna po
pas w zaspie, czekajc na mier z zimna pod olniewajco bkitnym niebem. Dziki Ci,
Boe.
- Ocalie, uratowae; przeprowadzie - powtrzy misiek.
- Dziki Ci, Boe.
Uznaam, e nie ma to wikszego znaczenia. Wciekaam si na tat za fascynacj
Przybyszami i przeinaczanie faktw, by stawiay ich w lepszym wietle, ale sama wcale nie
zachowywaam si inaczej. Nie umiaam przyzna, e w cigu jednej nocy z czowieka
zamieniam si w zwykego karalucha. Chyba nikomu na wiecie przemiana z czowieka w
odraajcego, roznoszcego chorbska owada o mzgu wielkoci gwki od szpilki nie
przychodzi atwo i naturalnie. To co, z czym trzeba si oswoi.
- Wiesz, e karaluch moe przey nawet tydzie bez gowy? - zainteresowa si

misiek.
- Tak, pamitam to z biologii, ale dziki, e mi przypomniae. Wychodzi na to, e
jestem czym gorszym od karalucha. Bd musiaa si zastanowi, ktrym z roznoszcych
zaraz robali tak naprawd jestem.
Nagle co do mnie dotaro. Moe to wanie dlatego uciszacz darowa mi ycie:
przydepn robaka i poszed dalej. Obserwowanie insekta lecego na grzbiecie i
wymachujcego odnami w powietrzu nie byo zbyt ciekawym zajciem. To, czy wci
tkwiam pod samochodem, uciekaam czy wyszam mu naprzeciw, nie miao adnego
znaczenia. Wykona zadanie. Nie byo szans, by moja noga moga si zagoi. Pierwsza kula
przypiecztowaa mj los, wic po co miaby marnowa kolejne.
Przetrwaam nieyc na tyach porzuconego forda explorera. Zoyam fotele i
zamieniam terenwk w przytuln, metalow chatk, z ktrej osonita przed szalejcymi
ywioami mogam obserwowa rozwj zdarze. Z braku prdu nie dao si otworzy okien,
wic po chwili samochd wypenia wo krwi i ropy sczcej si z rany.
Zapas rodkw przeciwblowych wystarczy mi na pierwszych dziesi godzin.
Jedzenie skoczyo si pierwszego dnia. Kiedy chciaam pi, po prostu uchylaam okno
dachowe i zgarniaam gar wieego niegu. Zostawiaam je otwarte, eby cho troch si
wywietrzyo, ale po chwili zaczynaam szczka zbami, a mj oddech zamienia si w sople
lodu.
Do poudnia drugiego dnia napadao prawie metr niegu i moje schronienie coraz
mniej przypominao przytuln chatk, a coraz bardziej kojarzyo si z grobowcem. W dzie
byo w nim zaledwie odrobin janiej ni w nocy. Noce nie byy zwyczajnie ciemne, tylko
cakowicie pozbawione wiata. Wyobraaam sobie, e tak wanie wyglda wiat widziany
oczami zmarych.
Przestaam si zastanawia nad tym, dlaczego uciszacz pozwoli mi y. Ignorowaam
dziwaczne wraenie, e mam w tej chwili dwa serca - jedno, bijce jak zawsze w piersi, i
drugie, mniejsze i pulsujce w zranionej nodze. Przestaam si te zastanawia, czy wczeniej
skoczy si nieyca, czy te oba serca umilkn na zawsze.
Prawie w ogle nie spaam, raczej majaczyam na jawie, ciskajc w ramionach misia,
ktry czuwa, gdy ja ju nie miaam siy. Dotrzymywa obietnicy danej Sammyemu, bdc
przy mnie w kadej chwili.
A skoro ju mwimy o obietnicach...
W cigu dwch dni nieustajcej nieycy przepraszaam go w mylach tysice razy.
Wybacz mi, Sam. Wiem, e obiecywaam pomoc niezalenie od tego, co si wydarzy, ale

bye zbyt may, by zrozumie, e ludzie wciskaj rne kity. S takie kity, ktre rozpoznasz
od razu, s takie, ktrych nie rozpoznasz, ale wiesz, e istniej, oraz te, ktre wydaje ci si, e
rozpoznajesz, cho wcale tak nie jest. Obietnica zoona w trakcie ataku obcych naley do tej
ostatniej kategorii. Przykro mi.
Tak mi przykro.
Dzie pniej, stojc po pas w niegu, lodowa dziewica Cassie, ktrej gow
przyozdobi nieny kapelusik, a wosy i rzsy pokryy si lodem, umieraa kawaek po
kawaku, unoszc si na falach ciepa i zapomnienia, wci jednak trzymaa si na nogach,
prbujc dotrzyma obietnicy, cho nie bya w stanie tego zrobi.
Tak mi przykro, Sam. Tak bardzo mi przykro.
Koniec z wciskaniem kitu.
Nie dam rady po ciebie przyj.

33
To nie moe by niebo. Nic na to nie wskazuje.
Przedzieram si przez gst mg w biaej, pozbawionej ycia pustce. Strefa mierci.
adnych dwikw. Nie sysz nawet wasnego oddechu. Waciwie to nie wiem, czy w
ogle oddycham. A to przecie pierwsze pytanie, ktre naley sobie zada, prbujc
zrozumie, czy si jeszcze yje.
Nie widz ani nie sysz nikogo oprcz siebie, ale wiem, e kto tu jest, czuj go.
Jestem pewna, e to mczyzna. Czuj na sobie jego spojrzenie. Stoi spokojnie i obserwuje,
jak bdz w gstej mgle. W jaki sposb utrzymuje sta odlego. Jego obecno mnie nie
przeraa, chocia nie przynosi te pocieszenia. Jest dla mnie takim samym faktem jak mga.
Istnieje mga, istnieje moje pozbawione oddechu ja oraz ten milczcy, uwany obserwator.
Kiedy mga opada, zdaj sobie spraw, e jestem zupenie sama w ogromnym
francuskim ou z baldachimem, nakryta trzema warstwami kocw pachncych drzewem
sandaowym. Biel mgy ustpia miejsca ciepemu, temu wiatu lampy naftowej
ustawionej na maym stoliczku tu obok ka. Unoszc nieco gow, zobaczyam fotel
bujany, due wolno stojce lustro oparte o cian oraz drewniane drzwi prowadzce zapewne
do szafy.
Do mojego ramienia umocowano plastikow rurk, ktrej drugi koniec znika w
wypenionym przezroczyst ciecz woreczku zawieszonym na metalowym haczyku.
Upywa kilka minut, zanim godz si z nowym otoczeniem oraz tym, e zupenie
niczego nie czuj od pasa w d. Musz si te pogodzi z kompletnie zaskakujcym i
niezrozumiaym odkryciem, e wci yj.
Wycigam rk i dotykam palcami opatrunku wok kolana. Mio byoby rwnie
poczu ydk i stop, poniewa coraz bardziej obawiam si, e poniej banday pozostaa
tylko pustka, ale nie mog tam dosign bez siadania. A usi rwnie nie mog. Wyglda
na to, e dziaaj tylko moje rce. Odrzucam pociel, wystawiajc doln poow ciaa na
podmuch chodnego powietrza. Mam na sobie kwiecist nocn koszulk. Kto mnie ubra w
co takiego? Zauwaam brak bielizny, co oznacza, e w jakiej chwili pomidzy zdjciem ze
mnie ubra a woeniem na mnie tego bawenianego paskudztwa musiaam by zupenie
naga.
Czeka mnie kompletnie zaskakujce i niezrozumiae odkrycie.
Odwracam gow w lewo: szafka, st, lampa. W prawo: okno, krzeso, stolik. I misiek
lecy tu obok mnie na poduszce ze wzrokiem wbitym w sufit, cakowicie obojtny na

sprawy tego wiata.


- Gdzie my, do cholery, jestemy, miku?
Sysz skrzypienie podogowych desek i huk zatrzaskiwanych drzwi pitro niej. Kto
wspina si po schodach, stukajc cikimi butami. Nagle zapada cisza. Wypenia j jedynie
donone walenie mojego serca, ktre z kadym uderzeniem staje si coraz goniejsze.
Kto wchodzi po schodach.
Prbuj si podnie. Zy pomys. Udaje mi si oprze gow jakie dziesi
centymetrw wyej na poduszce. Gdzie mj karabin? Gdzie pistolet? Kto stoi pod drzwiami,
a ja nie mam jak si przed nim broni, nawet nie potrafi si ruszy. Jedyne, co mam, to
pluszowy mi. Co mam z nim zrobi? Zapa gocia i przytuli go na mier?
Kiedy kocz si pomysy, najlepiej lee nieruchomo i nie robi nic. Udawa
martw.
Spogldam spod pprzymknitych powiek w stron drzwi, w ktrych stoi kto w
czerwonej koszuli i niebieskich dinsach podtrzymywanych szerokim, brzowym pasem.
Widz due, silne donie i idealnie wypielgnowane paznokcie. Oddycham miarowo, podczas
gdy on zatrzymuje si obok metalowego stojaka i sprawdza kroplwk. Chwil pniej mam
przed oczami jego poladki, a potem siada na bujanym fotelu obok lustra i mog zobaczy
zarwno jego twarz, jak i wasne odbicie.
Oddychaj, Cassie, oddychaj. Nie wyglda na kogo, kto chciaby ci skrzywdzi. To
dobra twarz. Gdyby mia ci zrobi krzywd, toby ci tu nie przynis, nie umy, nie ubra w t
koszulk, nie podpi do kroplwki i nie okry adnie pachncymi kocami. Co z tego, e zdj
z ciebie ubranie? Czego si spodziewaa? Bya brudna, twoje ciuchy i ciao mierdziay, a
teraz pachniesz bzem, co oznacza, e... Niech to szlag, musia mnie te wykpa.
Wci prbowaam panowa nad oddechem, ale nie szo mi najlepiej.
- Wiem, e nie pisz - odzywa si nagle posiadacz dobrej twarzy. Nie reaguj, wic
dodaje: - I wiem, e mnie obserwujesz, Cassie.
- Skd wiesz, jak si nazywam? - skrzecz w odpowiedzi, czujc, jakby kto owin
moje gardo papierem ciernym. Otwieram oczy i mog go dokadniej zobaczy. Nie myliam
si co do tej twarzy. Przystojny, w typie Clarka Kenta. Patrzc na szerokie, adne ramiona i te
donie z perfekcyjnie przycitymi skrkami, zgaduj, e ma jakie osiemnacie, moe
dziewitnacie

lat.

Mogo

by

duo

gorzej,

mogam

zosta

uratowana

przez

pidziesicioletniego zboka z brzuchem wielkoci opony samochodowej i zmar matk


ukryt w szafie.
- Znalazem twoje prawko - odpowiada, opierajc donie na podokietnikach i

opuszczajc gow w pozycji, ktra wydaje si nie tyle grona, ile wyraajca zawstydzenie.
Patrzc na jego grzywk, prbuj sobie wyobrazi, jak obmywa wilgotn szmatk kady
centymetr mojego ciaa. Zupenie nagiego ciaa. - Jestem Evan, Evan Walker.
- Cze.
Parska miechem, jakby usysza wanie jaki arcik.
- Cze - odpowiada.
- Moesz mi powiedzie, Evanie, gdzie ja, do cholery, jestem?
- W sypialni mojej siostry. - Jego oczy maj ten sam czekoladowobrzowy odcie co
wosy. Patrzy na mnie jak smutny, ale zaciekawiony szczeniak..
- Czy ona...?
Kiwa gow i skada donie.
- Caa rodzina. A u ciebie?
- Wszyscy poza modszym bratem. To jego misiek, nie mj.
Umiecha si. To dobry umiech, taki jak jego twarz.
- Bardzo fajny misiek.
- Kiedy wyglda lepiej.
- Jak wiele innych rzeczy.
Domylam si, e mwi o oglnym stanie wiata, a nie o moim ciele.
- Jak mnie w ogle znalaze?
Odwraca wzrok, a potem znw spoglda tym szczenicym spojrzeniem.
- Ptaki.
- Jakie ptaki?
- Myszoowy. Zawsze sprawdzam, nad czym kr. Tak na wszelki wypadek...
- Rozumiem - przerywam, nie chcc, eby zagbia si w szczegy. - Znalaze mnie,
przywioze do swojego domu i podae mi kroplwk... Skd j waciwie wzie? A
potem... zdje ze mnie ciuchy... i mnie umye...
- Szczerze mwic, byem przekonany, e nie yjesz, a potem nie mogem uwierzy,
e jednak nie. - Wci pociera donie, jakby mu byo zimno albo jakby nie panowa nad
nerwami. Mnie doskwierao i jedno, i drugie. - Kroplwk miaem w domu, bardzo si
przydaa w czasie zarazy. Pewnie nie chcesz tego wiedzie, ale wracajc kadego dnia do
domu, byem pewien, e ju umara. Bya w naprawd fatalnym stanie.
Siga po co do kieszeni, a ja odruchowo si cofam. Posya w moj stron
uspokajajcy umiech i wyjmuje niewielki, nieforemny kawaek metalu.
- Gdyby oberwaa w jakiekolwiek inne miejsce, ju by nie ya. - Obraca

zdeformowany pocisk w palcach. - Skd to si wzio?


Przewracam oczami, powstrzymujc cikie westchnienie.
- Z karabinu - odpowiadam krtko.
Sarkazm najwyraniej jest mu obcy, poniewa krci gow, jakbym nie zrozumiaa
pytania. Jeli tak byo, to mamy problem, poniewa sarkazm stanowi moj podstawow form
komunikacji.
- Z czyjego karabinu?
- Nie mam pojcia. Pewnie ktrego z Przybyszw. Grupa kosmitw podszywajca si
pod onierzy rozwalia mojego ojca i wszystkich innych przebywajcych w obozie dla
uchodcw. Tylko ja zdoaam uciec. Jeli nie liczy Sammyego i reszty dzieci.
Patrzy na mnie, jakbym bya kompletnie szalona.
- Co si stao z tymi dziemi?
- Zabrali je. Wywieli szkolnymi autobusami.
- Szkolnymi autobusami? - Krci gow, jakby rozbawia go myl o Przybyszach w
tych autobusach. Musiaam si chyba zbyt dugo wpatrywa w jego usta, poniewa otar je
machinalnie wierzchem doni. - Dokd je zabrali?
- Nie wiem. Twierdzili, e jad do Wright-Patterson, ale...
- Do tej bazy lotniczej? Syszaem, e jest opuszczona.
- C, nie jestem przekonana, czy powinnam wierzy w to, co mwili. To w kocu oni
s naszymi wrogami. - Przeykam lin, zwilajc zaschnite gardo.
Nic nie umyka uwadze Evana Walkera.
- Chciaaby si czego napi? - pyta.
- Nie chce mi si pi - kami, nie wiedzc po co. eby mu pokaza, jaka jestem
twarda? Albo dlatego e nie chc, eby rusza si z fotela, bo jest pierwsz osob, z jak
rozmawiam od wielu tygodni, jeli oczywicie nie liczy mika? A naprawd nie zamierzam
liczy mika.
- Po co mieliby zabiera dzieci? - Jego oczy robi si wielkie jak szklane oczka
mojego pluszaka. Nie potrafi zdecydowa, co podoba mi si w nim najbardziej: te
czekoladowe oczy, szeroka szczka, a moe gsta grzywka opadajca na czoo, gdy pochyla
si w moj stron.
- Nie mam pojcia, ale musz mie jaki powd. Dobry dla nich, straszny dla nas.
- Mylisz, e... - Sowa grzzn mu w gardle albo robi to specjalnie, eby nie zmusza
mnie do odpowiedzi. Odwraca wzrok i spoglda na misia lecego na poduszce.
- e mj braciszek nie yje? Nie. Jestem pewna, e nic mu si nie stao. Inaczej nie

miaoby to adnego sensu. Po co mieliby oddziela dzieci od caej reszty, ktr zabili?
Wysadzili obz uchodcw jak zielon bomb...
- Moment - przerywa mi w p zdania, unoszc do. - Jak zielon bomb?
- Przecie tego nie zmyliam.
- Ale dlaczego zielon?
- Bo zielony to kolor pienidzy, trawy, dbowych lici i kosmicznych bomb. Skd
miaabym wiedzie, dlaczego bya zielona?
Prycha stumionym miechem. Kiedy si umiecha, prawy kcik jego ust wdruje
nieco wyej ni lewy. Po co waciwie gapi si na jego usta? W jaki sposb to, e uratowa
mnie taki przystojniak z krzywym umieszkiem i silnymi domi, jest najbardziej niepokojc
rzecz, jaka przytrafia mi si od czasu ldowania.
Na samo wspomnienie tego, co stao si w obozie, dostaj nieprzyjemnych dreszczy,
wic postanawiam zmieni temat.
Obrzucam wzrokiem okrywajce mnie koce. Wygldaj na rcznie robione. Mj
umys z jakiego powodu wypenia obraz starej kobiety, ktra je zszywaa, i czuj, e zaraz
wybuchn paczem.
- Jak dugo tutaj jestem? - pytam sabym gosem.
- Jutro minie tydzie.
- Musiae mi uci...? - Nie wiem, jak o to zapyta. Na szczcie wybawi mnie od
tego pytania.
- Amputowa ci nog? Nie. Kula omina kolano, wic bdziesz moga chodzi,
chocia nie wiem, czy nie uszkodzia ci jakiego nerwu.
- Och - wzdycham. - Myl, e zdoam si jako przyzwyczai.

34
Zostawi mnie na chwil i wrci, niosc gorcy ros ugotowany na drobiu,
woowinie albo dziczynie. Pomg mi usi tak, ebym moga si napi z miseczki
trzymanej w obu doniach. Patrzy na mnie, jakby sam nie czu si najlepiej i nie wiedzia, jak
mi pomc. Cho z drugiej strony mg w ten sposb po prostu maskowa swoje prawdziwe
uczucia. Czy zboczecy s zboczecami tylko wtedy, gdy nie potrafisz wytrzyma, jak na
ciebie patrz? Sama nazwaam Smalca zbokiem, gdy chcia mi da biuteri ukradzion
trupom, a pewnie nigdy bym tego nie zrobia, gdyby by przystojny jak Ben Parish.
Straciam apetyt na sam myl o Smalcu. Evan musia zauway, e wpatruj si w
miseczk, bo chwil pniej wyj j z moich doni i odstawi na stolik.
- Sama mogam to zrobi - warknam odrobin ostrzej, ni zamierzaam.
- Opowiedz mi o tych onierzach. Skd wiedziaa, e oni nie s... ludmi?
Pokrtce streciam mu histori o onierzach przybyych tu po przelocie dronw, o
tym, jak zaadowali dzieciaki do autobusw, a caej reszcie kazali si zgromadzi w baraku,
ktry zosta zrwnany z ziemi. Ale najwaniejsze byo oko, zdecydowanie pozaziemskiego
pochodzenia.
- To musz by ludzie - stwierdzi, gdy skoczyam opowie.
- Dogadali si jako z naszymi gomi.
- Jezu, nie nazywaj ich tak, prosz. - Nienawidziam tego okrelenia, ktre
upowszechnio si przed pierwsz fal na Twitterze i YouTube. Nawet prezydent go uy w
przemwieniu.
- To jak powinienem ich nazywa? - zapyta z umiechem. Miaam wraenie, e
mogabym kaza mwi mu o obcych buraki, a on by na to poszed.
- Razem z tat nazywalimy ich Przybyszami, eby zaznaczy, e nie s std.
- O to mi wanie chodzio, Cassie. Prawdopodobiestwo, e Przybysze wygldaj tak
jak ludzie, jest astronomicznie mae. - Mwi jak mj tato podczas tych swoich
niekoczcych si dywagacji na temat obcych, co z jakiego powodu wzbudzio mj gniew.
- To cudownie, prawda? - zapytaam zoliwie. - Wojna na dwa fronty: my kontra oni
oraz my kontra oni i Przybysze.
- C. - Potrzsn ze smutkiem gow. - To nie pierwszy raz, gdy ludzie zmieniaj
strony, podajc za zwycizc.
- Tylko czemu zdrajcy mieliby ratowa dzieci? Chc wykoczy ludzko, ale
postanowili oszczdzi wszystkich poniej osiemnastego roku ycia?

Evan wzruszy ramionami.


- Masz jakie inne wyjanienie? - zapyta.
- Moim zdaniem mamy totalnie przewalone, skoro gocie pod broni zdecydowali si
pomaga naszym przeciwnikom.
- Mog si myli - odpowiedzia, cho nie brzmiao to tak, jakby sam w to wierzy. Moe i s Przybyszami. Nie wiem, przebrali si za ludzi albo uywaj czego w rodzaju
klonw...
Skinam gow. Syszaam ju t teori. Ojciec wielokrotnie spekulowa na temat
tego, jak mog wyglda Przybysze. Dlaczego nie mieliby wyglda jak ludzie? W kocu
pi tygodni wczeniej nawet nie zdawalimy sobie sprawy z ich istnienia, podczas gdy oni
obserwowali nas od lat, a by moe nawet od wiekw. Mieli mnstwo czasu, eby pozyska
nasze DNA i wyhodowa sobie tyle ludzkich klonw, ile potrzebuj. By moe mogli
prowadzi z nami wojn tylko wtedy, gdy korzystali z naszych cia. Istniay tysice
powodw, dla ktrych ich prawdziwe ciaa mogy si nie nadawa do ycia na naszej
planecie. Pamitacie Wojn wiatw?
Moe std bray si moja opryskliwo i sarkazm. Evan zbytnio przypomina mojego
ojca, co zmuszao mnie do mylenia ojego mierci, a naprawd nie chciaam o tym myle.
- A moe to cyborgi? Jak Terminator - rzuciam partem. W kocu widziaam
jednego z bliska: tego onierza, ktrego zastrzeliam przy trupim doku. Nie sprawdzaam mu
co prawda pulsu, ale wyglda na martwego, a cieknca krew wydawaa si zupenie
prawdziwa.
Wspomnienie obozu zawsze sprawiao, e zaczynaam wirowa. Tym razem rwnie.
- Nie moemy tutaj zosta! - stwierdziam gwatownie.
- Co masz ma myli? - Spojrza na mnie, jakbym nagle oszalaa.
- Znajd nas!
Spanikowana signam po lampk stojc na stoliku, zdjam szklany klosz i
prbowaam zdmuchn pomie. Ogie zasycza, ale nie zgas. Evan wyj szko z mojej
doni i naoy je z powrotem na podstawk.
- Temperatura na zewntrz wynosi jakie trzy stopnie, od najbliszego schronienia
dzieli nas wiele kilometrw - wyjani. - Jeli pucisz z dymem ten dom, to ju na starcie
bdziemy spaleni.
- Spaleni? To ma by art? Jeli tak, to dlaczego sam si nie mieje? - Poza tym doda - wci jeste zbyt saba, eby podrowa. Musimy zaczeka co najmniej trzy albo
cztery tygodnie.

Trzy albo cztery tygodnie? Czy ta nastoletnia wersja Jana Niezbdnego robia sobie ze
mnie jaja? Przy palcych si wiatach i z dymem unoszcym si z komina nie mielimy
szans, eby przetrwa w tym domu duej ni trzy dni.
- W porzdku. - Westchn w kocu, widzc moje narastajce zdenerwowanie, i zgasi
lampk. Pokj pogry si w ciemnociach. Niczego nie mogam dostrzec, ale wyczuwaam
zapach Evana, na ktry skadaa si mieszanina drzewnego dymu iczego w rodzaju zasypki
dla dzieci. Po kilku minutach umiaam rwnie wyczu jego obecno, gdy wierci si na
fotelu tu obok mnie.
- Gdzie my waciwie jestemy? - zapytaam. - Mwie, e od najbliszego
schronienia dziel nas kilometry.
- Na farmie nalecej do mojej rodziny. Jakie sto kilometrw od Cincinnati.
- Jak daleko od Wright-Patterson?
- Nie jestem pewien. Stosto dwadziecia kilometrw? Czemu pytasz?
- Mwiam ci ju. Zabrali tam mojego brata.
- Mwia te, e wiesz o tym od nich - przypomnia. Nasze gosy splatay si i mijay
w ciemnociach.
- Od czego musz zacz.
- A jeeli go tam nie ma?
- To sprbuj gdzie indziej.
Zoyam obietnic. A ten cholerny pluszowy misiek nigdy mi nie wybaczy, jeli o
niej zapomn.
Oddech Evana pachnia czekolad. Czekolada! liniam si na sam myl o niej. Od
tygodni

nie

jadam

niczego

konkretnego,

on

czstuje

mnie

rosokiem

niezidentyfikowanego zwierzcia. Cholerny wieniak chowa przede mn czekolad.


- Rozumiesz, e oni maj przewag liczebn? - zapyta.
- I co z tego?
Nie odpowiedzia. Zmieniam temat.
- Wierzysz w Boga, Evan?
- Oczywicie.
- A ja nie. Kiedy si nad tym zastanowi, wydaje mi si, e wierzyam w Niego przed
ldowaniem. Potem pojawili si Przybysze i... - Zamilkam na chwil, prbujc zebra myli.
- Moe i jest jaki Bg. Sammy na pewno tak myli, podobnie jak myli, e wity Mikoaj
istnieje naprawd. Kadego wieczora zmawiaam z nim modlitw, ale miaam wraenie, e
mnie samej zupenie to nie dotyczy. Chodzio o Sama i o to, w co ON wierzy. Gdyby

widzia, w jaki sposb zapa tego faszywego onierza za rk i poszed z nim do autobusu...
- Znw si rozkleiam, ale nie miao to ju znaczenia. Pacz w ciemnociach jest zreszt
atwiejszy. Nagle poczuam na swojej lodowatej doni ciep do Evana, rwnie gadk i
delikatn jak poduszka, na ktrej leaam. - To mnie wanie dobija - przyznaam. - Sposb, w
jaki mu zaufa. Tak jakby nic si nie zmienio, a wiat nie rozpad si na kawaki. Wierzy mu
tak, jak si wierzy w to, e po ciemnoci przychodzi wiato. Ufa mu jak w tych czasach, gdy
mona byo si przejecha samochodem na koniec ulicy po napj truskawkowy i mie
pewno, e si go tam kupi. Ufa...
Poczuam do Evana ocierajc kciukiem zy z moich policzkw. Pochyli si do
mojego ucha i znw poczuam jego czekoladowy oddech.
- Nie pacz, Cassie. Prosz...
Objam go za szyj i przysunam wilgotne policzki do jego suchej twarzy. Trzsam
si, jakby dopad mnie atak padaczki, i po raz pierwszy poczuam ciar przygniatajcych
mnie kocw, poniewa przebywanie w olepiajcych ciemnociach wyostrzyo wszystkie
moje pozostae zmysy.
W gowie kotoway mi si dziesitki myli i uczu. Martwiam si zapachem swoich
wosw. Mczya mnie ochota na czekolad. Mylaam o tym, e ten facet, ktry trzyma
mnie w ramionach - chocia to raczej ja jego trzymaam - widzia mnie zupenie nag. Co
sobie pomyla, patrzc na moje ciao? Co ja myl, patrzc na swoje ciao? Czy Bg
naprawd dba o dotrzymywanie obietnic? Czy w ogle obchodzi mnie jaki Bg? Co byo
wikszym cudem: przejcie przez Morze Czerwone czy Evan Walker znajdujcy mnie
zamarznit na sopel porodku biaej pustki?
- Wszystko bdzie dobrze - szepn, owiewajc mnie czekoladowym oddechem.
Nastpnego ranka na szafce obok ka znalazam tabliczk czekolady.

35
Kadej nocy wychodzi z domu, mwic, e idzie polowa. Mimo e w spiarni peno
byo konserw, a jego mama przechowywaa mnstwo jedzenia w puszkach i soikach, Evan
twierdzi, e brakuje mu wieego misa. Zostawia mnie wic, wyruszajc na poszukiwanie
jadalnych zwierzt, a cztery dni pniej pojawia si w moim pokoju, niosc prawdziwego
hamburgera na wasnorcznie upieczonej buce i podaje mi go z pieczonymi ziemniakami.
Pierwszy konkretny posiek, jaki zjadam od ucieczki z Trupiego Jaru. Pierwszy hamburger,
jakiego miaam w ustach od czasu ldowania. Mogabym za niego zabi. Ale chyba ju o tym
wspominaam.
- Skd wzie t buk? - wymamrotaam, czujc tuszcz skapujcy po brodzie. Od
tak dawna nie jadam pieczywa. Byo takie delikatne, mikkie i odrobin sodkie.
Jako e istnia tylko jeden sposb na zdobycie wieego pieczywa w tych czasach,
Evan mg wybra jedn z tysicy sarkastycznych odpowiedzi. Zdecydowa si jednak na
najprostsz.
- Upiekem j - wyjani.
Po posiku zaj si zmian mojego opatrunku. Zapytaam, czy mog spojrze. Odpar,
e nie, na pewno nie chc tego oglda. m
Upieraam si, e musz wyj z tego ka i porzdnie si wykpa, wrci do
swojego normalnego stanu, ale si nie zgodzi, mwic, e jeszcze za wczenie. Chciaam
umy i uczesa wosy. Za wczenie. Zagroziam, e jeli mi nie pomoe, to rozwal mu na
gowie lampk naftow. To w kocu zadziaao. Zanis mnie na d do niewielkiej azienki, z
ktrej cian odaziy tapety o kwiatowym wzorze. Usadowi mnie na krzele postawionym w
rodku wanny na metalowych, rzebionych nkach, a potem zostawi, by po chwili przynie
wielk metalow misk wypenion parujc wod.
Miska musiaa by diabelnie cika, poniewa jego bicepsy napryy si jak u Brucea
Bannera na chwil przed przemian w Hulka, widziaam te yy, ktre wystpiy mu na szyi.
Woda delikatnie pachniaa ranymi patkami. Odchyliam gow, a on pola moje wosy
wod nabran dzbankiem do lemoniady ozdobionym tymi soneczkami. Zacz naciera je
szamponem, ale odepchnam jego do. Z tym mogam sobie poradzi sama.
Woda skapujca z wosw wsikaa w moj nocn koszulk, ktra momentalnie
przykleia si do ciaa. Evan odchrzkn i odwrci gow. Widzc jego falujc grzywk,
poczuam si nieco zakopotana, ale w cakiem przyjemny sposb. Poprosiam ogrzebie, a
kiedy schyli si, by wyj go z szafki, ktem oka przygldaam si jego miniom

napinajcym si pod koszul oraz spranym dinsom z postrzpionymi kieszeniami,


opinajcym okrgy tyeczek, na ktry oczywicie nie zwracaam adnej uwagi, podobnie jak
na swoje zaczerwienione uszy, ponce ywym ogniem pod mokrymi wosami. Odnalezienie
grzebienia zajo mu ca wieczno (a nawet kilka), wreszcie poda mi go i zapyta, czy
jeszcze czego potrzebuj. Odpowiedziaam, e nie, cho tak naprawd miaam ochot
jednoczenie parskn miechem i si rozpaka.
Kiedy zostawi mnie sam, skoncentrowaam si na wosach, ktre byy w fatalnym
stanie. Spltane, pene kotunw, brudu, grudek bota i drobnych lici. Walczyam z nimi,
dopki woda cakiem nie ostyga i nie zaczam dygota z zimna w przemoczonej koszulce.
Nagle zamaram, syszc jaki dwik za drzwiami.
- Czy ty tam cigle stoisz? - zapytaam, wzbudzajc pogos w niewielkiej,
wykafelkowanej azience.
Chwila ciszy.
- Tak.
- Po co?
- eby opuka ci wosy.
- Ale to jeszcze troch potrwa.
- Nie ma sprawy.
- A moe znajdziesz sobie jakie inne zajcie? Upieczesz ciasto albo co i wrcisz za
jaki kwadrans?
Brak odpowiedzi. Ale nie syszaam, eby si ruszy.
- Dalej tam jeste?
Skrzypnicie desek podogowych.
- Tak.
Po dziesiciu minutach sownych przepychanek Evan wszed wreszcie do rodka i
przycupn na brzegu wanny. Oparam gow na jego doniach i pozwoliam, eby spuka
szampon z moich wosw.
- Nadal mnie zaskakuje, e tu jeste - stwierdziam.
- Przecie tu mieszkam.
- Chodzi mi o to, e zostae.
Gdy pojawiy si pierwsze informacje o drugiej fali, nadchodzce wraz z
uciekinierami szukajcymi schronienia w gbi ldu, spora liczba modych mczyzn ruszya
ku najbliszym posterunkom policji, bazom wojskowym i magazynom Gwardii Narodowej.
Wygldao to jak powszechny zacig po zamachach z 11 wrzenia, tylko dziesiciokrotnie

wikszy.
- Zostaa nas semka razem z mam i tat - wyjani. - Po ich mierci musiaem zaj
si reszt rodzestwa. Byem najstarszy.
Wyla mi na wosy p dzbanka wody.
- Zwolnij - poprosiam. - Chyba nie prbujesz mnie podtopi?
- Przepraszam. - Opar do na moim czole, eby suya jako tama. Strugi cudownie
ciepej wody poaskotay mnie po gowie. Zamknam oczy.
- Ty te zachorowae? - podjam rozmow.
- Tak, ale szybko mi si polepszyo. - Nabra dzbankiem wody z miski, a ja
wstrzymaam oddech, czekajc na ciepy strumie.
- Moja najmodsza siostra Val zmara przed dwoma miesicami. Umieciem ci w jej
pokoju. Od tego czasu zastanawiam si, co powinienem zrobi. Wiem, e nie mog siedzie
tutaj bez koca, ale dotarem pieszo a do Cincinnati i chyba nie musz ci tumaczy,
dlaczego wolabym tam nie wraca.
Wci polewa mi wosy, chronic woln rk moj twarz przed zmoczeniem. Dotyka
mnie delikatnie, tak jak powinien, jakbym nie bya pierwsz dziewczyn, ktrej my gow.
W moim mzgu pojawi si histeryczny, piskliwy gosik wrzeszczcy, e nawet nie znam tego
faceta i nie mam pojcia, co robi, natychmiast jednak dodawa, e ma wspaniae donie i
korzystajc z okazji, powinnam go poprosi o masa.
- Moim zdaniem nie ma sensu nigdzie si rusza, zanim nie zrobi si cieplej - odezwa
si gbokim spokojnym gosem. - Wtedy mona pomyle nad wypraw do WrightPatterson
albo do Kentucky. Od Fort Knox dzieli nas jakie dwiecie kilometrw.
- Fort Knox? Chcesz obrobi skarbiec?
- Jak sama nazwa wskazuje, jest to fort. Inaczej: fortyfikacja. Najsensowniejszy punkt
zbirki. - Zgarn moje mokre wosy i wy z nich nadmiar wody.
- Moim zdaniem powinnimy si trzyma jak najdalej od sensownych punktw zbirki
- odparam. - Logika wskazuje, e stanowi gwne cele ataku.
- Z tego, co mi mwia o uciszaczach, wynika, e gromadzenie si w jednym miejscu
nie jest najlepszym pomysem.
- Podobnie jak przebywanie gdzie duej ni par dni. Trzeba by w cigym ruchu i
trzyma si z dala od innych ludzi.
- A do...?
- A do mierci - warknam.
Wytar mnie puszystym biaym rcznikiem. Na zamknitej klapie sedesu leaa

kolejna nocna koszulka.


- Odwr si - poprosiam, patrzc w czekoladowe oczy.
Nie protestowa. Moja do mina o kilka centymetrw sprane dinsy opinajce
tyeczek, na ktry oczywicie nie patrzyam, i signa po suche ubranie.
- Zauwa, jeli sprbujesz podglda mnie w lustrze - ostrzegam, chocia
wiedziaam, e widzia mnie ju nago. Ale wtedy nie byam tego wiadoma, wic to co
innego. Evan pokiwa gow, a potem pochyli si do przodu i zacz skuba doln warg,
jakby chcia zamaskowa umiech.
Byskawicznie zrzuciam mokr koszulk i nacignam such, a potem mu
powiedziaam, e ju moe si odwrci. Podnis mnie z krzesa i obejmujc tak, aby nie
urazi mojej zranionej nogi, zanis z powrotem do ka, ktre naleao kiedy do jego
siostry. Miaam wraenie, e jego ciao jest o jakie dziesi stopni cieplejsze od mojego.
Uoy mnie na materacu i szczelnie opatuli kocami. Mia niesamowicie gadkie policzki,
porzdnie uczesane wosy i - jak ju wspominaam - perfekcyjnie utrzymane paznokcie.
Najwyraniej

dbanie

siebie

znajdowao

si

bardzo

wysoko

na

licie

jego

postapokaliptycznych priorytetw. Ciekawe czemu? Na kim chcia zrobi wraenie?


- Kiedy ostatni raz spotkae jakiego czowieka? - zapytaam.
- Poza mn oczywicie.
- Kadego dnia widz jakich ludzi - odpar. - Ale ostatni yw osob, jak
widziaem, bya Val. A przed ni Lauren.
- Lauren?
- Moja dziewczyna. Ona rwnie ju nie yje.
- Ta zaraza bya naprawd paskudna - stwierdziam, nie wiedzc, co powiedzie.
- To nie bya zaraza. Popenia samobjstwo.
Wci sta obok ka, wyranie szukajc jakiej wymwki, by zosta ze mn duej.
- Cay czas si zastanawiam, jak dobrze... - Nie, to nie by dobry pocztek. - To
znaczy... wydaje mi si, e to musi by cikie, tak dba...
Nieee. Tego te nie chciaam powiedzie.
- Dba o co? - zapyta. - O jednego czowieka w czasach, gdy niemal wszyscy ludzie
wyginli?
- Nie o tym mwi - zaprotestowaam, rezygnujc z prby znalezienia uprzejmych
sw. - Chodzi mi o to, e musisz by dumny ze swojego wygldu.
- To nie jest duma.
- Przecie nie mwi, e jeste prny...

- Rozumiem. Zastanawiasz si, po co jeszcze w ogle o siebie dba w takich


okolicznociach. - Waciwie miaam nadziej, e robi to dla mnie i takiej odpowiedzi si
spodziewaam, ale nie miaam zamiaru mu przerywa. - Nie jestem pewien - wyjani. - Ale
jest to jedna z nielicznych rzeczy, nad ktrymi wci mam kontrol. Pozwala mi
zorganizowa sobie dzie i sprawia, e czuj si... - wzruszy ramionami - bardziej ludzki.
- Naprawd potrzebujesz jakiej pomocy, by czu si czowiekiem?
Spojrza na mnie do dziwnie, a potem powiedzia co, co zapewnio mi materia do
rozmyla na nastpne kilka godzin:
- A ty nie?

36
Znika na cae noce, ale za dnia wraca do mnie i by na kade moje zawoanie. Nie
miaam pojcia, kiedy i czy w ogle sypia. Pod koniec drugiego tygodnia zaczam wariowa
od cigego przebywania w niewielkiej sypialni, wic kiedy tylko temperatura na zewntrz
signa powyej zera, Evan pomg mi si ubra w ciuchy nalece do Val, odwracajc
wzrok w najbardziej kopotliwych momentach, i zanis mnie na d. Kiedy ju usadowi
mnie na werandzie i owin moje nogi grubym, wenianym kocem, znikn, by wrci po
chwili z dwoma kubkami penymi gorcej czekolady. Widok z werandy nie by jako
szczeglnie fascynujcy: brzowa, martwa ziemia, nagie drzewa, szare niebo. Ale delikatny
powiew wiatru przyjemnie chodzi moje policzki, a czekolada miaa idealn temperatur.
Nie rozmawialimy o Przybyszach. Opowiadalimy o swoim yciu przed ldowaniem.
Evan chcia studiowa inynieri na uniwersytecie stanowym w Kentucky. Bdc najstarszym
synem, zaoferowa swoj pomoc w gospodarstwie, ale jego ojciec upiera si, e powinien i
na studia. Z Lauren poznali si w czwartej klasie podstawwki, a w drugiej klasie liceum
zaczli chodzi ze sob na powanie. Byy ju nawet jakie wzmianki o lubie.
- A ty? - zapyta, widzc, e zamilkam, gdy wspomnia o Lauren. - Miaa chopaka?
- Nie. No moe co w tym rodzaju. Nazywa si Ben Parish. Troch wariowa na
moim punkcie. Spotkalimy si par razy, takie szkolne randki.
Nie wiem, czemu go okamywaam, przecie Ben Parish nie mia dla niego adnego
znaczenia. Podobnie jak ja dla Bena. Odwrciam wzrok i spojrzaam w czekolad falujc w
kubku.
Kolejnego ranka pojawi si przy moim ku, trzymajc w rku lask wystrugan z
jednego kawaka drewna. Wyszlifowa j do poysku papierem ciernym, bya leciuteka i
idealnie dopasowana do mojego wzrostu. Rzuciam na ni okiem i zapytaam, czy s cho
trzy rzeczy, ktrych nie potrafi robi dobrze.
- Jedzi na rolkach, piewa i rozmawia z dziewczynami - odpowiedzia.
- Nie potrafisz si te skrada - przypomniaam, gdy pomaga mi wsta z ka. Zawsze wiem, kiedy czaisz si za rogiem.
- Pytaa o trzy rzeczy.
Moja rehabilitacja postpowaa bardzo powoli. Za kadym razem, gdy prbowaam
oprze ciar na zranionej nodze, przeszywa mnie paraliujcy bl w lewej poowie ciaa,
kolano zginao si bezwadnie, a przed upadkiem powstrzymyway mnie jedynie silne
ramiona Evana. Nie poddawaam si jednak, wiczyam tego dnia i kadego nastpnego,

chcc jak najszybciej odzyska siy. Musiaam by silniejsza ni wtedy, gdy daam si
zaatwi uciszaczowi. Silniejsza ni wtedy, gdy tkwiam w lesie, ualajc si nad sob w
piworze, podczas gdy Sammyemu groziy Bg wie jakie niebezpieczestwa. Silniejsza ni w
Trupim Jarze, po ktrym kryam obraona na cay wiat za to, czym si sta, za to, czym od
zawsze by: strasznym miejscem, ktre ludzko wsplnym wysikiem uczynia nieco
bezpieczniejszym.
Trzy godziny rehabilitacji o poranku. Pgodzinna przerwa na lunch. Kolejne trzy
godziny wicze po poudniu. Pracowaam nad odbudowaniem tkanki miniowej tak
intensywnie, e cae moje ciao zmieniao si w spocon, galaretowat mas.
Na tym si nie koczyo. Zapytaam Evana, co si stao z moim pistoletem. Musiaam
w kocu przesta obawia si broni i poprawi swoj celno. Pokaza mi, jak prawidowo
trzyma pistolet i jak uywa celownika. Trenowaam na pustych litrowych puszkach po
farbie ustawionych przez Evana na ogrodzeniu i stopniowo trafiaam w coraz mniejsze cele.
Poprosiam, eby zabra mnie ze sob na polowanie - musiaam si oswoi ze strzelaniem do
ruchomych, oddychajcych stworze - ale si nie zgodzi. Wci byam zbyt saba, nie byam
w stanie biega. Co by byo, gdybymy si natknli na uciszacza?
Wieczorem chodzilimy na spacery. Z pocztku nie byam w stanie przej wicej ni
kilometr i Evan musia mnie nie z powrotem do domu, ale kadego dnia nasz spacer
wydua si o kolejne kilkadziesit metrw. W drugim tygodniu robiam ju dwa kilometry.
Wci nie mogam biega, ale moje tempo i kondycja ulegy zdecydowanej poprawie.
Evan dotrzymywa mi towarzystwa przy kolacji oraz przez wiksz cz wieczoru, w
kocu jednak zgarnia swoj bro i mwi, e bdzie z powrotem przed witem. Spaam,
kiedy wraca, cho z reguy pojawia si ju po wschodzie soca.
- Gdzie ty waciwie chodzisz caymi nocami? - zapytaam pewnego dnia.
- Poluj - odpowiedzia jak zawsze oszczdny w sowach.
- Wyglda na to, e nie idzie ci najlepiej - zaczam si z nim drani. - Rzadko kiedy
co przynosisz.
- Jestem dobrym myliwym. - To nie bya przechwaka, tylko stwierdzenie faktu.
Mwic o swoich umiejtnociach i talentach, zawsze traktowa je zwyczajnie, jakbymy
rozmawiali o pogodzie.
- Tylko nie masz serca do zabijania?
- Mam serce do tego, co musz zrobi. - Westchn, przeczesujc palcami wosy. - Z
pocztku chodzio o to, eby przetrwa.
Potem musiaem chroni rodzestwo przed wariatami, ktrzy zaczli szale po

okolicy, gdy przysza zaraza. Pniej musiaem pilnowa swojego terenu i uzupenia
zapasy...
- A teraz po co to robisz? - Po raz pierwszy widziaam go zmczonego.
- To mnie uspokaja - przyzna, wzruszajc ramionami. - Przynajmniej mam jakie
zajcie.
- Czyli podobnie jak dbanie o siebie.
- A poza tym i tak fatalnie sypiam nocami - cign, nie patrzc w moj stron. - W
ogle mam problemy ze snem. Prbowaem sypia w dzie, ale dwie-trzy godziny snu to
wszystko, co udaje mi si osign.
- Musisz by strasznie zmczony.
Wreszcie popatrzy mi prosto w oczy. Byy w jego spojrzeniu jaka desperacja i
smutek.
- To wanie jest najgorsze. W ogle nie czuj zmczenia.
Nocne wycieczki Evana wci nie daway mi spokoju, wic pewnego wieczora
ruszyam w lad za nim. Idiotyczny pomys. Zgubiam go po dziesiciu minutach, zaczam
si ba, e zabdziam, a gdy zawrciam, wpadam prosto na niego.
Nie wciek si. Nie oskary mnie o brak zaufania. Stwierdzi tylko:
- Nie powinna tu przychodzi, Cassie - i odprowadzi mnie do domu.
Chocia miaam wraenie, e nie do koca przekonuje go historia o uciszaczach, uleg
w kocu mojej paranoi i zasoni okna w salonie grubymi kocami, dziki czemu moglimy si
cieszy ciepem kominka i blaskiem lamp. Czekaam na jego powroty z nocnych wypraw,
pic na wielkiej skrzanej kanapie lub czytajc jedno z tanich romanside z okadkami
przedstawiajcymi pnagich facetw i omdlewajce paniusie w balowych sukniach, ktrymi
zaczytywaa si matka Evana. Budziam si, gdy wraca o trzeciej nad ranem, dorzucalimy
drew do ognia i prowadzilimy dugie rozmowy. Nie lubi opowiada o swojej rodzinie (kiedy
spytaam go o te ksiki, stwierdzi tylko, e matka lubia czyta), a kiedy rozmowa skrcaa
w stron szczegw z jego ycia, szybko zmienia temat i zaczynalimy rozmawia o mnie.
Najczciej chcia rozmawia o Sammym i o tym, jak zamierzam dotrzyma obietnicy. Nie
miaam pojcia, wic zawsze koczyo si to ktni. On domaga si konkretw, ja miaam
mglisty zarys, on nalega, ja czuam si zapdzona w kozi rg. Wreszcie zaczynaam na niego
warcze, a on przestawa si odzywa.
- Dobra, wyjanij mi to jeszcze raz - poprosi pewnej nocy spdzonej na bezowocnej
dyskusji. - Nie wiesz, kim ani czym oni s, ale wiesz, e maj wojskowe wyposaenie i
dostp do broni Przybyszw. Nie wiesz, dokd wywieli twojego brata, ale masz zamiar go

uratowa. Nie masz pojcia, jak si do tego zabra, ale...


- Co prbujesz w ten sposb osign? - zapytaam. - Zaley ci na tym, ebym poczua
si jak idiotka?
Siedzielimy na puszystym dywanie przed kominkiem. Evan mia pod rk karabin, ja
pistolet. Unis obie donie w pojednawczym gecie.
- Po prostu staram si zrozumie.
- Zaczn od Trupiego Jaru. Musiay tam zosta jakie lady - powtrzyam po raz
tysiczny. Chyba si domylaam, dlaczego pyta w kko o to samo, ale nie sposb go byo
przekona, by tak cholernie uparty. Oczywicie mg to samo powiedzie o mnie. Jemu
zaleao na planie, a ja miaam oglnie zaoony cel, ktry zastpowa mi planowanie.
- A jeli nie odnajdziesz adnych ladw?
- Bd szuka, dopki nie znajd.
Skin gow, ale byo to takie skinicie, jakby chcia powiedzie, e to, co mwi, nie
ma sensu, ale nie bdzie tego cign, bo wierzy, e jestem na tyle szalona, e jeszcze chwila,
a waln go w gow t drewnian lask, ktr sam dla mnie wystruga.
- Nie jestem szalona - odparam. - Zrobiby to samo dla Val.
Na to nie mia odpowiedzi. Opar brod na kolanach i obj je ramionami, wpatrujc
si w ogie.
- Mylisz, e marnuj czas - stwierdziam, patrzc na jego idealny profil. - Twoim
zdaniem Sammy nie yje.
- Skd miabym to wiedzie, Cassie?
- Nie mwi, e wiesz, ale e w to wierzysz.
- A ma to dla ciebie jakie znaczenie, w co wierz?
- Nie. Wic mgby si zamkn.
- Przecie nic nie mwiem. To ty...
- Nic nie mw...
- Nie mwi.
- Wanie to zrobie.
- Ju przestaem.
- Wcale nie. Mwisz tylko, e przestajesz, i dalej gldzisz.
Otworzy usta, jakby chcia co powiedzie, a potem zacisn je tak mocno, e
usyszaam trzask zbw.
- Jestem godna - poinformowaam.
- Zaraz ci co przygotuj.

- Prosiam ci o to? - Miaam ochot go waln prosto w te idealne usteczka.


Dlaczego? O co si tak wciekaam? - Sama sobie potrafi zrobi co do jedzenia. Myl, e
na tym polega twj problem, Evanie. Nie pojawiam si tutaj, eby nada cel twojemu yciu.
Sam musisz go sobie poszuka.
- Chc ci pomc. - Po raz pierwszy dostrzegam w jego szczenicym spojrzeniu bysk
gniewu. - Dlaczego nie chcesz, ebym pomg ci szuka Sammyego?
Jego pytanie podyo za mn do kuchni, gdzie zawiso nad moj gow, gdy
nakadaam kawaek dziczyzny na kromk chleba upieczonego przez tego cholernego
harcerzyka. Wci nade mn wisiao, gdy wrciam do salonu i usiadam na kanapie za jego
plecami. Miaam ochot zaadowa mu potnego kopa w plecy. Na stoliku obok mnie leaa
ksika zatytuowana Pragnienie mioci, cho oceniajc po okadce, powinna nosi tytu Mj
olniewajco wyrzebiony szeciopak.
Na tym wanie polega mj problem. Przed ldowaniem chopak pokroju Evana
Walkera w ogle nie zwrciby na mnie uwagi, nie mwic ju o polowaniu na mj obiad czy
myciu moich wosw. Nie miaam szans, by ktry z tych okadkowych modeli wzi mnie w
objcia, odsaniajc szeciopak i prc muskuy. aden z nich nigdy nie spojrzaby mi
gboko w oczy ani nie unisby delikatnie mojego podbrdka, by zbliy si do mych ust.
Byam bohaterk drugiego planu, po prostu przyjacik albo co gorsza znajom
znajomej, dziewczyn bez imienia, ktra siedzi obok ciebie na matmie. O wiele lepiej by si
stao, gdyby ocali mnie jaki podstarzay kolekcjoner figurek z Gwiezdnych wojen.
- I co? - zapytaam, wpatrujc si w ty jego gowy. - Bdziemy tak teraz siedzie i
milcze?
Jego ramiona lekko zadray i pokrci gow z cichym, stumionym parskniciem,
jakby chcia powiedzie co w rodzaju: Ach, te baby.
- Przepraszam, e przyjem to za pewnik - odezwa si. - Powinienem by ci zapyta.
- Co?
Odwrci si, eby na mnie spojrze, podnoszc wzrok na kanap.
- Powinienem by ci zapyta o to, czy mog i z tob.
- Co? - powtrzyam. - Przecie nawet o tym nie rozmawialimy! I waciwie
dlaczego chcesz i ze mn, skoro nie wierzysz, e Sammy yje?
- Bo nie chc, eby ty rwnie zgina.
Nie wytrzymaam.
Dziczyzna pofruna w stron jego gowy, talerz trafi go w policzek, a zanim
zdyam mrugn, ju trzyma mnie za rce, pochylajc si nad moj twarz. W jego oczach

lniy zy.
- Nie tylko ciebie to spotkao - warkn przez zacinite zby.
- Moja dwunastoletnia siostra umara mi na rkach, dawic si wasn krwi. I nie
mogem nic zrobi. Rzyga mi si chce, gdy prbujesz zawaszczy najwiksz tragedi w
dziejach ludzkoci, sprowadzajc j tylko do siebie. Nie tylko ty wszystko stracia i nie tylko
ty znalaza jaki cel, ktry pomaga ci przebrn przez to cae gwno. Ty masz Sammy ego, a
ja mam ciebie.
- Wcale mnie nie masz.
- Wiesz, o co mi chodzi. - Spojrza mi gboko w oczy. Nie potrafiam odwrci
wzroku. - Nie mog ci powstrzyma. To znaczy mgbym, ale tego nie zrobi. Nie mog
jednak pozwoli, eby posza sama.
- Sama mam wiksze szanse. Wiesz o tym. Tylko dziki temu przetrwae. Dgnam go palcem w pier.
Odsun si, a ja musiaam powstrzyma pragnienie, eby si natychmiast do niego
przytuli. Jaka cz mojego umysu nie chciaa, eby mnie opuszcza.
- Co nie znaczy, e tobie te si uda! - wybuchn. - Beze mnie nie przetrwasz nawet
dwch minut!
Ja rwnie wybucham. Powiedzia jedyn rzecz, ktrej nigdy nie chciaam usysze.
- Wal si! - ryknam. - Do niczego ci nie potrzebuj! Nikogo nie potrzebuj! Chyba
e akurat bd chciaa, eby kto podmucha na moj ran, umy mi wosy albo upiek ciasto.
Wtedy dam ci zna!
Ju za drugim razem udao mi si zerwa z kanapy. Z furi dokonaam rytuau
opuszczenia pokoju po ktni, dajc mu czas na mskie zoenie ramion i wydcie ust.
Zwolniam dopiero w poowie schodw, oczywicie tylko po to, eby zapa oddech, a nie
dlatego, e chciaam, aby mnie zatrzyma. Zreszt i tak za mn nie poszed. Pokonaam reszt
stopni i poszam do swojego pokoju.
Tyle e to wcale nie by mj pokj. Nalea do Val. Ja ju nie miaam swojego pokoju
i prawdopodobnie nigdy nie bd go miaa. Musiaam si przesta nad sob uala. wiat
faktycznie nie krci si tylko wok mnie. I pieprzy poczucie winy. W kocu to nie ja
wpakowaam Sama do tego autobusu. A przy okazji pieprzy te al. zy Evana nie
przywrc ycia jego siostrze.
Przypomniaam sobie jego sowa: a ja mam ciebie. Prawda wygldaa jednak tak, e
niezalenie od tego, czy bylimy we dwoje, czy te byy nas dwie setki, nie mielimy nawet
cienia szansy. Nie z takim przeciwnikiem jak Przybysze. Po co si przygotowywaam i

wiczyam? eby zgin w peni si? Czy to w ogle miao jakie znaczenie?
Z wciekym warkniciem zrzuciam mika z ka, nie mogc wytrzyma jego
nieruchomego spojrzenia. Pluszak spad na podog z apk uniesion do gry, jakby chcia
zada jakie pytanie.
Usyszaam skrzypnicie zardzewiaych zawiasw.
- Wyno si - warknam, nie patrzc w jego stron.
Kolejny zgrzyt zakoczony cichym trzaniciem. I cisza.
- Dalej stoisz za tymi drzwiami?
Chwila ciszy.
- Tak.
- Wiesz, e zachowujesz si jak zboczeniec?
Jeli cokolwiek odpowiedzia, to tego nie usyszaam: W pokoju panowa dojmujcy
chd, wic prbowaam si rozgrza, obejmujc si ramionami i pocierajc domi. Kolano
bolao mnie jak diabli, ale zagryzaam usta i wci staam, opierajc si plecami o drzwi.
- Jeste tam? - zapytaam, gdy cisza staa si nie do zniesienia.
- Jeli wyruszysz beze mnie, to po prostu pjd za tob. Nie moesz mnie
powstrzyma. Wiesz o tym.
Wzruszyam ramionami, powstrzymujc zy.
- Mog ci zastrzeli.
- Tak jak zastrzelia tamtego onierza?
Jego sowa trafiy mnie niczym pocisk, prosto midzy opatki. Odwrciam si na
picie i otwaram drzwi na ocie. Wzdrygn si, ale nie ruszy z miejsca.
- Skd o nim wiesz? - zapytaam, cho wiedziaam, e by tylko jeden sposb, eby
mg si dowiedzie. - Czytae mj pamitnik.
- Mylaem, e nie przeyjesz.
- Przykro mi, e ci rozczarowaam.
- Chciaem si dowiedzie, co si stao...
- Masz szczcie, e zostawiam pistolet na dole, bo ju by nie y. Wiesz, jak si
czuj, wiedzc, e miae go w rkach? Ile przeczytae? - Evan wbi wzrok w podog a na
jego policzkach wykwit rumieniec. - Cay, prawda? - Czuam si o wiele bardziej zbrukana i
zawstydzona ni wtedy, gdy lec w ku Val, uwiadomiam sobie, e musia mnie widzie
nago. Wtedy chodzio tylko o moje ciao, a teraz o dusz. Walnam go z caej siy w brzuch.
Rwnie dobrze mogam hukn w betonowy mur.
- Niewiarygodne! - wrzeszczaam - Siedziae jakby nigdy nic i suchae, jak ci

ciemniam o Benie Parishu! Znae prawd, ale pozwolie mi si zbani!


- Nie sdziem, e to ma jakie znaczenie. - Wepchn donie do kieszeni i wbi wzrok
w podog jak chopczyk skarcony przez matk.
- Nie sdzie... - Potrzsnam gow. Kim jest ten go? Nagle poczuam dreszcze.
Co tu naprawd nie gra. Moe to, e straci ca rodzin oraz dziewczyn, ktr kocha, i
musia y samotnie caymi miesicami w tym domu, nie pozostao bez wpywu na jego
psychik? Moe odizolowa si na tej farmie, prbujc sobie poradzi z caym tym chaosem,
ktry si na nas zwali, a moe by po prostu wirem i nie miao to nic wsplnego z
ldowaniem? W kadym razie z Evanem Walkerem co zdecydowanie byo nie tak. By zbyt
opanowany, zbyt logiczny, zbyt dobry, eby by naprawd w porzdku..
- Dlaczego go zastrzelia? - zapyta cichym gosem. - Tego onierza w sklepie?
- Przecie wiesz - odpowiedziaam, czujc, e za chwil wybuchn paczem.
Skin gow.
- Chodzio o Sammyego.
Nie tego si spodziewaam.
- To nie miao adnego zwizku z Sammym - zaprotestowaam.
- Sammy poszed z onierzem. Wzi go za rk i wsiad do autobusu. Zaufa mu. To
dlatego nie chcesz sobie pozwoli na to, eby zaufa mi, mimo e ci uratowaem. - cisn
mocno moj do. - Zrozum, prosz. Nie jestem tym onierzem. Nie jestem Vosch. Jestem
taki jak ty. Wcieky, przestraszony, pogubiony. Nie mam pojcia, co robi, ale wiem, e
musisz si na co zdecydowa. Albo jeste czowiekiem, albo karaluchem. A sama nie
wierzysz w to, e jeste karaluchem. Gdyby w to wierzya, nigdy nie stawiaby czoa
snajperowi na autostradzie.
- Jezu... - westchnam - to bya tylko taka przenonia.
- Naprawd chcesz si porwnywa z jakimi owadami? Na twoim miejscu
wybrabym jtk. Tym wanie jeste. Masz jeden dzie ycia i tyle. I nie ma to nic
wsplnego z Przybyszami. Tak jest od zawsze. Jestemy, a potem nas nie ma. Wane jest nie
to, ile mamy czasu, ale to, co z nim zrobimy.
- Wiesz, e twoje sowa nie maj adnego sensu, prawda? - Nagle straciam ochot do
dalszej walki i pochyliam si w jego stron. Nie wiedziaam, czy mnie obejmuje, czy
podtrzymuje przed upadkiem.
- Jeste jtk - wymamrota. I zacz mnie caowa.
Opierajc do o jego pier, czuam, jak gadzi mnie po karku, wzbudzajc rozkoszne
dreszcze, ktre sprawiay, e ledwo trzymaam si na nogach. Czuam bicie jego serca pod

swoimi palcami oraz chropawy zarost pod nosem, tak rny od delikatnego dotyku jego ust.
Spojrzelimy sobie prosto w oczy.
- Przesta - poprosiam, gdy udao mi si na sekund odsun.
Poderwa mnie z podogi i poczuam si tak jak wtedy, gdy byam ma dziewczynk,
a tata unosi mnie ku niebu. Mogabym tak lecie w gr przez ca wieczno, a dotarabym
do krawdzi wszechwiata.
Pooy mnie na ku. Zanim zdy pocaowa mnie po raz kolejny, ostrzegam:
- Zrb to jeszcze raz, a kopn ci w jaja.
Jego rce byy delikatne niczym chmury dotykajce mojego ciaa.
- Nie pozwol na to, eby... - Zamilk, szukajc waciwego sowa. - eby ode mnie
odleciaa, Cassie.
Zdmuchn wiec stojc przy ku.
Poddaam si jego pocaunkom, czujc je o wiele intensywniej w ciemnociach
panujcych w pokoju, w ktrym zmara jego siostra. W ciszy domu, ktry sta si grobem
jego rodziny. W znieruchomiaym wiecie, z ktrego znikno cae ycie, jakie znalimy
przed ldowaniem. Osusza pocaunkami moje zy, zanim zdyam je poczu. Na kad
kropl przypada jeden pocaunek.
- To nie ja ci ocaliem - szepn, caujc moje powieki. - To ty mnie uratowaa.
Powtarza to bez koca, a w kocu oboje zasnlimy, przytuleni do siebie, on ze
smakiem moich ez na jzyku, a ja z jego szeptem w uszach.
- To ty mnie uratowaa.

V
ODSIEWANIE PLEW

37
Widziana przez zamazan szyb sylwetka Cassie stawaa si coraz mniejsza.
Cassie z misiem w rku stojca porodku drogi.
Podnoszca misiow apk, eby pluszak mg pomacha na poegnanie.
Pa, pa, Sammy.
Pa, pa, misiu.
Tumany brzowego kurzu unoszce si w gr spod czarnych opon autobusu
pochaniaj Cassie.
Pa, pa, Cassie.
Twardy dotyk szka pod jego palcami i Cassie z misiem znikajcy na horyzoncie.
Pa, pa, Cassie. Pa, pa, misiu.
Kurz pochania ich ostatecznie, a on zostaje opuszczony w tym autobusie, bez mamy,
bez taty, bez Cassie, i myli, e jednak mg zabra misia, bo mi by przy nim od zawsze, od
kiedy tylko pamita. Podobnie jak mama, babunia, dziadzio i caa reszta rodziny. I dzieciaki
ze szkoy, i pani Neymanowa, i pastwo Majewscy, i ta mia sprzedawczyni, ktra zawsze
trzymaa pod lad truskawkowe lizaki. Oni wszyscy byli przy nim od zawsze, jak mi, a teraz
ju ich nie byo. A Cassie mwia, e ju nie wrc.
Nigdy.
Szyb znaczy lad jego doni, tak jakby szko chciao go zapamita. Wspomnienie
jego dotyku byo rozmazane, tak jak twarz jego matki, gdy prbowa j sobie przypomnie,
nie patrzc na fotografi. Nie liczc twarzy taty i Cassie wszystkie twarze, jakie zna, powoli
zamazyway si w jego pamici. Kada buzia, jak widzia ostatnio, bya zupenie nowa,
naleaa do obcej osoby.
Ciasnym przejciem midzy fotelami szed w jego stron jeden z onierzy. Zdj
czarn mask, odsaniajc okrg piegowat twarz z niewielkim nosem. Mg by w wieku
Cassie. Rozdawa elki i soki w kartonikach. Z wszystkich stron wysuway si ku niemu
brudne rczki. Niektre z dzieci nie jady od bardzo dawna. Dla innych by pierwszym
dorosym, jakiego widziay od mierci rodzicw. Byy te te, zabrane z przedmie, ktre
wasay si pord spalonych cia, wpatrujc si we wszystko i wszystkich, jakby oglday
wiat po raz pierwszy. Pozostae, takie jak Sammy, pochodziy z obozw dla uchodcw lub
niewielkich grupek uciekinierw bkajcych si w poszukiwaniu ratunku. Mona je byo
pozna po nieco czystszych ubraniach, peniejszych buziach i oczach, w ktrych nie zagocia
jeszcze taka pustka, jak mona byo zobaczy wrd maluchw znalezionych pomidzy

stertami trupw.
onierz dotar w kocu na ty autobusu. Jego rami zdobia biaa opaska z
czerwonym krzyem.
- Chcesz co do jedzenia? - zapyta.
Sok w kartoniku i pozlepiane elki w ksztacie dinozaurw. Sok by zimny. Zimny.
Nie pamita, kiedy ostatnio pi co tak zimnego.
onierz usiad obok niego, rozprostowujc nogi w przejciu. Sammy wbi somk w
kartonik i pocign yk soku, wpatrujc si bezwiednie w dziewczynk skulon na fotelu tu
przed nim. Miaa poszarpane spodenki, poplamion row koszulk i buty brudne od bota.
Umiechaa si przez sen. Najwyraniej nio jej si co dobrego.
- Znasz j? - zapyta onierz.
Sammy potrzsn gow. Nie pochodzia z jego obozu.
- Po co masz ten krzy? - zapyta.
- Jestem lekarzem. Pomagam chorym.
- A dlaczego zdje mask?
- Bo teraz jej nie potrzebuj - odpowiedzia, wrzucajc do ust gar elkw.
- A czemu?
- Bo zaraza zostaa na zewntrz. - Wskaza palcem w stron tumanu pyu, ktry
pochon Cassie i mika.
- Tata mwi, e zaraza dostanie si wszdzie.
onierz potrzsn gow.
- Nie tam, dokd jedziemy.
- A gdzie jedziemy?
- Do obozu Przysta.
Huk silnika i szum wiatru wpadajcego przez otwarte okna sprawiy, e jego sowa
zabrzmiay, jakby powiedzia obz Pyta.
- Gdzie? - powtrzy Sammy.
- Na pewno ci si spodoba. - onierz poklepa go po nodze.
- Wszystko przygotowalimy.
- Dla mnie?
- Dla wszystkich.
Cassie pozostawiona na drodze, machajca apk mika.
- To dlaczego nie zabralicie wszystkich?
- Wrcimy po nich.

- Kiedy?
- Jak tylko bdzie bezpiecznie. - onierz ponownie spojrza na dziewczynk. Wsta z
miejsca, zdj kurtk i okry ni pice dziecko. - To wy jestecie najwaniejsi. - Na jego
chopicej twarzy pojawi si wyraz powagi. - Jestecie przyszoci.
Wska polna droga ustpia miejsca asfaltowi, ktry wkrtce zamieni si w
autostrad. Silnik wyda z siebie ryk i pomknli w stron soca, mijajc wraki, ktre
odsunito na bok, by zrobi miejsce karawanom zwocym dzieci.
Piegowaty lekarz pojawi si ponownie, tym razem roznoszc butelki z wod i mwic
dzieciom, eby zamkny okna, poniewa niektre z nich marzn, a niektre boj si wycia
wiatru. Ju wkrtce w autobusie zrobio si duszno, a pasaerowie zaczli zasypia.
Sammy nie potrafi zasn bez mika, nigdy tego jeszcze nie robi. Brak mika
wygrywa ze zmczeniem. Im bardziej prbuje o nim zapomnie, tym bardziej go sobie
przypomina i za nim tskni, aujc, e go zostawi.
onierz poda mu butelk wody. Co mu si wyranie nie podobao, chocia Sammy
prbowa si umiecha, maskujc swoje osamotnienie i bezmikowo. Medyk znowu usiad
obok niego, zapyta go o imi i oznajmi, e nazywa si Parker.
- Dugo jeszcze bdziemy jecha?- zapyta Sammy. Zblia si wieczr, a po zmroku
byo najgorzej. Chocia nikt mu tego nie powiedzia, by przekonany, e przyjd po niego w
ciemnociach, bez adnego ostrzeenia, tak jak poprzednie fale. Nie bdzie mg nic zrobi,
bdzie tak samo jak wtedy, gdy zamigotay telewizory, zepsuy si auta, spady samoloty i
pojawia si zaraza, a mamusi owinito w zakrwawione przecierada.
Kiedy pojawili si Przybysze, jego tato stwierdzi, e wiat si zmieni i nic ju nie
bdzie takie jak przedtem, ale by moe zabior go na statek matk i bdzie mia przygody na
obcych planetach. Sammy nie mg si tego doczeka, marzy o tym, eby miga pomidzy
gwiazdami, w swoim Xwingu. Kada noc zamienia si w oczekiwanie na Gwiazdk. Myla,
e po przebudzeniu znajdzie te wszystkie cudowne prezenty, ktre przywieli dla niego
Przybysze.
Ale Przybysze przywieli jedynie mier.
Nie mieli zamiaru rozdawa prezentw. Przybyli, eby wszystko zniszczy.
Czy kiedy przestan? Moe nie. Moe skocz dopiero wtedy, gdy cay wiat bdzie
taki jak Sammy - opuszczony i bezmikowy.
- Daleko jeszcze? - zapyta ponownie onierza.
- Bliziutko - odpowiedzia Parker. - Chcesz, ebym z tob zosta?
- Nie boj si. - Pamita, co mwia Cassie, gdy umara mama: Musisz by teraz

bardzo dzielny, Sammy Patrzc na opustoszae ko, wiedzia, e mama odesza razem z
babuni i wszystkimi innymi ludmi, znanymi i nieznanymi, tymi, ktrzy leeli rzuceni na
stosy poza granicami miasta.
- Nie ma czego - uspokoi go onierz. - Jeste cakowicie bezpieczny.
To samo powiedzia tatu, w dniu, kiedy zgaso wiato, tu po tym, jak zabi okna
deskami i zablokowa drzwi ze strachu przed zymi ludmi, ktrzy mogliby chcie ich napa.
- Jeste cakowicie bezpieczny.
Po tym, gdy zachorowaa mama, i tata kaza jemu i Cassie naoy papierowe
maseczki.
- To tylko na wszelki wypadek. Jeste cakowicie bezpieczny.
- Na pewno spodoba ci si w Przystani - przekonywa onierz. - Tylko poczekaj, a
zobaczysz ten obz. Przygotowalimy go dla takich dzieciakw jak ty.
- A oni nas tam nie znajd?
- Tego nie wiem. - Parker umiechn si. - Ale to najbezpieczniejsze miejsce w caej
Ameryce Pnocnej. Mamy nawet niewidzialne pole siowe. Na wypadek gdyby Przybysze
czego prbowali.
- Pola siowe nie istniej naprawd.
- Podobno kosmici te nie.
- Widziae jakiego, Parker?
- Jeszcze nie. Nikt ich nie widzia, przynajmniej nikt z mojego oddziau. Ale uwanie
ich wypatrujemy. - Popatrzy na niego z twardym, onierskim umiechem. Sammy poczu,
jak jego serce bije coraz szybciej. Chciaby zosta kiedy takim onierzem. - Kto wie Parker spojrza przebiegle - moe wygldaj tak samo jak my? Moe wanie patrzysz na
jednego z nich?
Podnis si z miejsca. Sammy wycign do niego rk, prbujc go zatrzyma.
- Naprawd macie pole siowe w obozie Przysta?
- Tak. I wiee stranicze, i caodobowy monitoring, i wysokie na sze metrw
ogrodzenie zakoczone drutem kolczastym, a do tego ze psy, ktre potrafi wyczu obcych z
kilku kilometrw.
- To wcale nie wyglda jak przysta - Sammy skrzywi si - tylko jak wizienie.
- Tyle e w wizieniu trzyma si zych goci, a my staramy si ich nie wpuci do
rodka.

38
Noc.
Zimny i jasny blask gwiazd, koa szumice na czarnej drodze przecinajcej ciemnoci
pod rozgwiedonym niebem. Bliniacze promienie reflektorw, rozcinajce mrok.
Rozkoysany autobus wypeniony dusznym, zatchym powietrzem.
Dziewczynka z ssiedniego fotela wreszcie si obudzia. Miaa zapadnite policzki,
ciemne wosy przykleiy jej si do czoa, a nacignita skra sprawiaa, e jej oczy wydaway
si olbrzymie jak u sowy. Sammy umiechn si do niej z wahaniem. Dziewczynka nie
spuszczaa wzroku z butelki z wod lecej obok jego nogi.
- Chcesz pi? - zapyta, wycigajc do niej rk z butelk. Momentalnie signa
kocist doni, wyrwaa mu j z rki i oprniwszy do dna czterema ykami, odrzucia pust
butelk na fotel obok siebie. - Mog ci przynie wicej picia, jak chcesz - poinformowa
Sammy. Dziewczynka milczaa, wpatrujc si w niego nieruchomym spojrzeniem. - Maj te
elki, gdyby bya godna. - Nadal gapia si bez sowa, podkulajc nogi pod kurtk Parkera. Nazywam si Sam, ale wszyscy mwi na mnie Sammy. Tylko nie Cassie. Cassie zawsze
mwi Sams. A ty jak si nazywasz?
- Megan - odpowiedziaa, jej gos by ledwie syszalny przez szum opon i wycie
silnika. Jej palce bezwiednie skubay skraj kurtki. - Skd si to wzio? - zapytaa gono,
prbujc przekrzycze haas. Sammy zszed ze swojego fotela i usiad obok niej. Wzdrygna
si i odsuna jak najdalej od niego.
- Parker ci j da - wyjani Sammy. - To ten, ktry siedzi obok kierowcy. Jest
lekarzem. Leczy chorych ludzi. Lubi go.
- Ale ja nie jestem chora. - Megan pokrcia gow. Jej oczy tony w ciemnych
workach, miaa spkane i wyschnite usta oraz spltane przetuszczone wosy, w ktrych
wci tkwiy kawaki lici. Jej czoo lnio od potu, a policzki pony ywym ogniem. Dokd nas zabieraj? - chciaa wiedzie.
- Do obozu Przysta.
- Jakiego obozu?
- To fort. I to nie taki zwyczajny, tylko najwikszy, najlepszy, najbezpieczniejszy fort
na wiecie. Maj nawet pole siowe!
W autobusie byo bardzo ciepo i duszno, ale Megan cigle si trzsa. Sammy okry j
szczelniej kurtk Parkera. Dziewczynka wpatrywaa si w niego olbrzymimi sowimi oczami.
- Kto to jest Cassie? - zapytaa.

- Moja siostra. Ona te tam przyjedzie. onierze powiedzieli, e po nich wrc,


przywioz tatusia, Cassie i wszystkich innych.
- ywych?
Sammy skin gow zaskoczony pytaniem. Czemu Cassie miaaby nie y?
- Twj tata i siostra dalej yj? - Jej dolna warga wyranie zadraa, a z oczu pocieky
zy, rzebic cieki na pokrytych sadz policzkach. Sadz ze stosw spalonych cia.
Sammy odruchowo wzi j za rk, tak samo jak uczynia to Cassie, opowiadajc mu
tamtej nocy, co zrobili Przybysze. Bya to pierwsza noc, jak spdzili w obozie. Dopiero gdy
przytula si w ciemnociach do siostry, z ca si dotar do niego ogrom wydarze ostatnich
miesicy. Wszystko dziao si tak szybko, od dnia, kiedy zepsu si prd, a po dzie, kiedy
tato owin mamusi w przecierada i pojechali do obozu. Cay czas myla, e ktrego dnia
wrc do domu i bdzie tak jak zawsze. Wiedzia, e mamusia nie wrci, nie by w kocu
dzieckiem, rozumia, e to niemoliwe, ale nie mg zrozumie, e nic nie bdzie takie jak
dawniej, e wszystko si nieodwracalnie zmienio.
A do tej nocy. To wtedy Cassie wzia go za rk i powiedziaa, e mamusia bya
jedn z miliardw ofiar. e umarli prawie wszyscy ludzie. e ju nigdy nie wrc do domu.
e nie bdzie ju szkoy. e wszyscy jego przyjaciele nie yj.
- To nie fair - szepna Megan, kryjc twarz w ciemnociach.
- To nie fair - powtrzya, patrzc Samowi w oczy. - Caa moja rodzina umara, a twj
tata i siostra yj. To niesprawiedliwe!
Parker znw kry midzy fotelami, rozmawiajc cicho z kadym dzieckiem i
przykadajc mu do do czoa. Kiedy to robi, w autobusie rozbyskiwaa delikatna powiata.
Czasem bya zielona, czasem czerwona. Po wszystkim lekarz przybija kademu z nich
piecztk na wierzchu doni. Czerwon lub zielon, w zalenoci od koloru wiata.
- Mj braciszek by w twoim wieku - stwierdzia Megan. Zabrzmiao to jak
oskarenie: Dlaczego ty yjesz, a on nie?
- Jak si nazywa?
- Co ci to obchodzi? Po co chcesz wiedzie?
Gdyby tylko mia przy sobie Cassie. Ona by wiedziaa, co powiedzie Megan, eby
dziewczynka poczua si lepiej. Zawsze umiaa znale waciwe sowa.
- Nazywa si Michael. Michael Joseph, jak ju musisz wiedzie. Mia sze lat i
nikomu nigdy nic nie zrobi. To nie w porzdku. Zadowolony? Mj braciszek nazywa si
Michael Joseph. Chcesz wiedzie, jak si nazywali pozostali? - Spojrzaa na Parkera, ktry
dotar do ich rzdu i sta ponad ramieniem Sama.

- Cze, piochu - powita j lekarz.


- Ona jest chora - poinformowa Sammy. - Zrb co, eby poczua si lepiej.
- Niedugo wszyscy poczujecie si lepiej - odpowiedzia z umiechem Parker.
- Wcale nie jestem chora - upieraa si Megan, drc pod kurtk.
- Pewnie, e nie. - Mczyzna skin gow i posa jej szeroki umiech. - Ale na
wszelki wypadek zmierz ci temperatur, dobrze?
Pokaza im niewielki srebrzysty dysk.
- Jeli masz gorczk, zawieci na zielono - wyjani, pochylajc si nad Samem i
przykadajc urzdzenie do czoa dziewczynki. Rozbysna zielonkawa powiata. - No c...
- westchn Parker. - Sprawdmy jeszcze Sama.
Przyoy mu do czoa ciepy kawaek metalu, ktry rozbysn na czerwono, a potem
przystawi zielon piecztk z umiechnit buk na doni Megan. Tusz poyskiwa wilgoci.
Na doni Sama zakwita czerwona piecztka.
- Bd was wywoywa wedug kolorw - poinformowa Parker, patrzc na Megan. Zieloni trafiaj od razu do szpitala.
- Nie jestem chora - powtrzya ochryple Megan i zacza gwatownie kaszle, zgita
wp. Sammy odsun si instynktownie. Medyk poklepa go uspokajajco po ramieniu.
- To tylko przezibienie - szepn mu do ucha. - Nic jej nie bdzie.
- Nie id do adnego szpitala - stwierdzia Megan, kiedy tylko Parker wrci na
pocztek autobusu. Z szaleczym zapaem prbowaa zmaza piecztk, pocierajc
wierzchem doni o kurtk. Zielona buka zamienia si w zielon plam.
- Musisz - upomnia j Sammy. - Nie chcesz by zdrowa?
Dziewczynka gwatownie pokrcia gow. Niczego nie rozumia.
- W szpitalach si umiera - wyjania.
Przypomnia sobie rozmow z tat, tu po tym, jak mama zachorowaa. Pyta wtedy,
czy zawiezie j do szpitala, a tato powiedzia, e to zbyt niebezpieczne. W szpitalach panowa
tok, brakowao lekarzy, ktrzy i tak zreszt nie mogli nic zrobi. Cassie wyjania, e szpitale
si zepsuy, tak samo jak prd, telewizja, wiata, samochody i wszystko inne.
- Wszystko si zepsuo? - dopytywa. - Naprawd wszystko?
- Nie, Sams. Na szczcie nie wszystko. - Wzia jego do i przyoya mu do piersi,
by poczu bicie wasnego serca. - To wci dziaa.

39
Mam widywa tylko w majakach midzy jaw a snem. Trzymaa si z dala od jego
snw, jakby wiedziaa, e nie powinna si tam pojawia, poniewa sny, cho nierzeczywiste,
wydaj si czasem a nazbyt prawdziwe. Za bardzo go kochaa, by zrobi mu tak krzywd.
Czasem mg dojrze jej twarz, ale najczciej bya tylko ksztatem, ciemn plam
pod powiekami. Czu zapach jej wosw i pamita, jak przesypyway mu si midzy palcami.
Znikaa, kiedy zbyt mocno prbowa zobaczy jej twarz. Wylizgiwaa si z jego obj, jeli
prbowa si do niej zbyt mocno przytuli.
Szum opon na drodze. Duszne powietrze w autobusie koyszcym si w zimnym
blasku gwiazd. Jak daleko jeszcze do Przystani? Wydawao si, jakby jechali ju ca
wieczno. Zamkn powieki, czekajc na powrt mamy, podczas gdy Megan nie spuszczaa
z niego spojrzenia sowich oczu.
Zasn, wci czekajc.
Spa, gdy karawana trzech autobusw wjechaa do obozu Przysta. Stranik na
wysokiej wiey wdusi przycisk uruchamiajcy elektryczne zamki i wrota rozsuny si na
boki, przepuciy pojazdy, po czym natychmiast si zamkny.
Zbudzi go dopiero wcieky syk hamulcw, gdy autobusy cakowicie si zatrzymay.
Pomidzy rzdami foteli kryo dwch onierzy, budzc pice dzieci. Byli uzbrojeni, ale
bardzo mili i umiechnici.
- Wszystko w porzdku - mwili kademu dziecku. - Czas wstawa. Jestecie
cakowicie bezpieczni.
Sammy usiad, mruc oczy pod wpywem jaskrawego wiata wpadajcego przez
okna, i prbowa wyjrze na zewntrz. Autobusy stay przed duym hangarem lotniczym.
Zamknita brama nie pozwalaa zajrze do rodka. Brak taty, Cassie i mika przesta mie na
moment znaczenie. Sammy wiedzia, co oznacza to jaskrawe wiato: oni wci mieli prd.
Czyli Parker mwi prawd, obz rzeczywicie chronio pole siowe. Tak wanie musiao
by. Nie obchodzio ich, czy Przybysze wiedz o istnieniu tego obozu.
Byli cakowicie bezpieczni.
Syszc ciki oddech Megan, odwrci si, eby spojrze na dziewczynk. Jej
olbrzymie oczy lniy w blasku wiate. Zapaa go za rk.
- Nie zostawiaj mnie - poprosia.
Do autobusu wpakowa si rosy mczyzna. Stan obok kierowcy i podpar si pod
boki. Malekie oczka nikny w szerokiej, nalanej twarzy.

- Witajcie, dziewczta i chopcy. Dotarlicie do obozu Przysta. Jestem major Bob.


Wiem, e jestecie godni, zmczeni i troch przestraszeni... Mamy tu jakich
przestraszonych? Pokacie si, podniecie rce. - Wbio si w niego dwadziecia sze par
oczu, ale nie uniosa si ani jedna rka. - To wspaniale. - Major wyszczerzy si, odsaniajc
drobniutkie zby. - Bo wiecie co? Nie macie si czego ba! To najbezpieczniejsze miejsce na
wiecie. - Wycign do do umiechnitego onierza, ktry poda mu notatnik. - W
Przystani musicie pamita tylko o dwch zasadach. Pierwsza: zapamitajcie swj kolor.
Pokacie wszyscy swoje kolory! - Dwadziecia pi rk wystrzelio w gr, dwudziesta
szsta, naleca do Megan, zostaa na kolanach. - Dobrze. Za chwil wszyscy czerwoni
zostan odprowadzeni do hangaru numer jeden. Zielonych prosz o zostanie na miejscach,
przejedziemy si jeszcze kawaek.
- Nigdzie nie id - wyszeptaa Megan.
- A teraz zasada numer dwa - zagrzmia major. - Zasada numer dwa brzmi: suchaj i
bd posuszny. Cztery atwe do zapamitania sowa, prawda? Suchajcie przewodnika swojej
grupy. Wykonujcie wszystkie polecenia, jakie od niego usyszycie. Powstrzymajcie si od
pytania i pyskowania. Jestemy tu tylko z jednego powodu: chcemy zapewni wam
bezpieczestwo. A nie moemy tego zrobi, jeli nie zastosujecie si do naszych zarzdze.
Macie jakie pytania?
- Najpierw mwi, eby si nie odzywa, a potem chce wiedzie, czy mamy pytania prychna szeptem Megan.
- To cudownie - wrzasn major Bob, nie widzc adnych chtnych. - Zaczynajmy.
Czerwoni: waszym przewodnikiem bdzie kapral Parker. Przechodcie do przodu, nie
biegnijcie i nie rozpychajcie si. Ustawcie si gsiego, nie rozmawiajcie i pokacie przy
drzwiach wasz piecztk. Jak tylko to zaatwimy, bdziecie mogli si wyspa i pj na
niadanie. Jedzenie jest tu moe nie najlepsze, ale przynajmniej nam go nie zabraknie.
Co powiedziawszy, major Bob wysiad z autobusu, ktry rozkoysa si troch,
uwolniony od jego ciaru. Sammy zacz podnosi si z fotela, ale Megan przytrzymaa go
za rk.
- Nie zostawiaj mnie - poprosia.
- Ale ja jestem czerwony - sprzeciwi si. Byo mu smutno z powodu Megan, ale
chcia ju wyj z autobusu. Mia wraenie, e spdzi w nim ca wieczno. A im prdzej z
niego wysidzie, tym szybciej autobusy bd mogy zawrci i pojecha z powrotem po tat i
Cassie.
- Nic ci nie bdzie - pociesza j. - Syszaa, co mwi Parker. Chc, eby byo nam

lepiej.
Wsta i doczy do pozostaych czerwonych. Parker sprawdza ich piecztki przy
drzwiach.
- Ej! - krzykn nagle kierowca, gdy Megan zeskoczya w penym pdzie z pierwszego
stopnia, uderzajc caym ciaem w Parkera i machajc jak szalona rkami.
- Pucie mnie! - wrzasna.
Kierowca wzi j z rk onierza i obejmujc w pasie, zanis z powrotem do
autobusu.
- Sammy! Nie zostawiaj mnie, Sammy - krzyczaa. - Nie pozwl im, eby...
Zamknite drzwi uciy reszt jej woania. Sammy podnis wzrok na Parkera, ktry
poklepa go po ramieniu.
- Nic jej nie bdzie, Sam - obieca szeptem lekarz. - A teraz chod.
Kierujc si w stron wielkiego hangaru, Sammy wci sysza za plecami krzyk
Megan, zaguszony przez warkot uruchomionych silnikw i posykujce hamulce
pneumatyczne. Krzyczaa, jakby j torturowano i miaa za chwil umrze. Wreszcie przeszed
przez drzwi prowadzce do wntrza hangaru i przesta j sysze.
Tu obok wejcia sta kolejny onierz, ktry poda mu karteczk z nadrukowanym
numerem. Czterdzieci dziewi.
- Znajd najbliszy czerwony okrg na pododze i usid - poleci Sammyemu. Czekaj, a twj numer zostanie wywoany.
- Musz zmyka do szpitala - oznajmi Parker. - Trzymaj si, mistrzu, i pamitaj, e
ju wszystko w porzdku. Nikt ci tutaj nie skrzywdzi. - Potarmosi Sama po wosach,
obieca, e wkrtce znw si zobacz i przybi z nim wika na poegnanie.
Ku olbrzymiemu rozczarowaniu Sama w hangarze nie byo adnych samolotw.
Jeszcze nigdy nie mia okazji widzie z bliska prawdziwego myliwca, chocia lata nimi
tysice razy od chwili ldowania. Kiedy jego matka umieraa na drugim kocu korytarza,
Sammy siedzia w kokpicie bojowego falcona, prujc z trzykrotn prdkoci dwiku ku
grnym warstwom atmosfery i kierujc si w stron statku matki. Zielonkawy, zowrogi blask
pola siowego i szary kadub najeony automatycznymi wieyczkami strzelniczymi oraz
laserowymi dziaami mogy budzi groz, ale Sam wiedzia, e pole jest nieszczelne. Dziura
bya zaledwie pi centymetrw szersza ni jego myliwiec, ale gdyby udao mu si
dokadnie wycelowa... Musia to zrobi precyzyjnie, poniewa by ostatnim, ktry pozosta z
caego szwadronu, mia ostatni rakiet i nie byo ju nikogo, kto mgby obroni Ziemi
przed hordami obcych. Zosta tylko Sammy mija Sullivan.

Na pododze hangaru namalowano farb trzy spore czerwone okrgi. Sammy doszed
do pierwszego z nich i usiad razem z trzynastk innych dzieci. Nie mg si pozby
wspomnienia przeraonej i krzyczcej Megan. Wci pamita te olbrzymie oczy, lnic od
potu skr i oddech pachncy chorob. Cassie mwia, e zaraza odesza, zabia wszystkich,
ktrych moga zabi, a reszta bya na ni z jakiego powodu odporna, tak jak ona, tata i on
oraz inni mieszkacy Trupiego Jaru. Byli uodpornieni.
A co jeli Cassie si mylia? Moe niektrzy umierali duej? Moe zaraza wci
zabijaa Megan? A moe Przybysze spucili kolejn zaraz, jeszcze gorsz ni poprzednia,
tak, ktra zabije wszystkich ocalaych?
Odepchn od siebie te myli. Od mierci matki stawa si coraz lepszy w niemyleniu
o tym, co sprawiao mu przykro.
W trzech okrgach zgromadzia si ponad setka dzieci, mimo to w hangarze panowaa
zaskakujca cisza. Siedzcy obok Sama chopiec by tak wyczerpany, e po prostu zwin si
w kbek na zimnym betonie i zasn. Kolejny - jedenasto - lub dwunastoletni - spa z
kciukiem w buzi.
Nagle zadzwoni dzwonek, a z gonikw rozleg si kobiecy gos mwicy najpierw
po angielsku, potem po hiszpasku.
- WITAJCIE W OBOZIE PRZYSTA! JESTEMY NIEZWYKLE SZCZLIWI,
E MOEMY WAS WSZYSTKICH GOCI. WIEMY, E JESTECIE ZMCZENI I
GODNI, CZ Z WAS NIE CZUJE SI NAJLEPIEJ, ALE OD TEJ CHWILI JU
WSZYSTKO BDZIE DOBRZE. ZOSTACIE NA SWOICH MIEJSCACH I CZEKAJCIE,
A WYWOAMY WASZ NUMER. NIE OPUSZCZAJCIE SWOICH OKRGW. NIE
CHCEMY,

EBYCIE

SI

POGUBILI.

ZACHOWAJCIE

CISZ

SPOKJ.

PAMITAJCIE, E JESTEMY TU PO TO, BY ZAPEWNI WAM CAKOWITE


BEZPIECZESTWO.
Chwil pniej rozpoczo si wywoywanie numerw. Dziecko podnosio si z
podogi i podchodzio w towarzystwie onierza do czerwonych drzwi na drugim kocu
hangaru. onierz zabiera jego numerek i wpuszcza je do rodka. Wchodzio samotnie. Po
zamkniciu drzwi onierz wraca na swoje miejsce przy okrgu. Kadego z trzech
czerwonych pl strzego dwch uzbrojonych wojakw, ktrzy umiechali si do dzieci.
Wszyscy onierze byli umiechnici. Cay czas.
Wzywane przez gonik dzieci znikay jedno po drugim za czerwonymi drzwiami.
adne z nich nie wracao.
Musiaa min prawie godzina, nim wywoano numerek Sama. Chocia by godny jak

wilk, zmczony i obolay od siedzenia na twardej pododze, natychmiast zerwa si na nogi,


syszc: Czterdzieci dziewi. Numer czterdzieci dziewi. Prosz podej do czerwonych
drzwi.
W popiechu omal si nie potkn o picego chopca.
Za drzwiami czekaa na niego pielgniarka. Wiedzia, e to pielgniarka, bo miaa na
sobie zielony szpitalny fartuch i buty na mikkiej podeszwie, takie jak nosia siostra Rachel
pracujca u lekarza, do ktrego chodzi. Miaa te taki sam ciepy umiech. Sam da si wzi
za rk i zaprowadzi do niewielkiego pomieszczenia. Sta tam kosz wypeniony brudnymi
ubraniami, a z wieszaka obok plastikowej zasonki zwisay papierowe biae koszule.
- Dobra, mistrzu. - Pielgniarka umiechna si. - Pamitasz, kiedy ostatni raz si
kpae? - Wybucha miechem, widzc jego zaskoczony wyraz twarzy, i odsuna zasonk,
pokazujc mu prysznic. - Zrzucaj z siebie te ciuchy - polecia. - Tak, majtki te. Kochamy
dzieci, ale nie przepadamy za wszami, kleszczami i innym paskudztwem.
Pomimo jego protestw pielgniarka upara si, by pomaga mu w myciu. Kiedy
stan ze skrzyowanymi ramionami pod prysznicem, wtara mu we wosy brzydko pachncy
szampon i namydlia go od stp do gw.
- Zamknij oczy - poprosia delikatnie. - Inaczej bdzie ci szczypa.
Po wszystkim pozwolia mu si samodzielnie wytrze i polecia, eby ubra si w
jedn z papierowych koszul.
- Teraz musisz przej przez te drzwi. - Wskazaa na drugi koniec pomieszczenia.
Papierowe ubranie okazao si zdecydowanie za due, a jego koce pltay mu si pod
stopami, kiedy przechodzi do nastpnego pomieszczenia, gdzie czekaa na niego kolejna
pielgniarka. Bya wysza i starsza od pierwszej i nie a taka przyjazna. Poprosia, by wszed
na wag, zapisaa wynik w notesiku, a potem powiedziaa, eby pooy si na stole.
Przyoya mu do czoa dokadnie taki sam dysk, jaki mia Parker badajcy dzieci w
autobusie.
- Musz ci zmierzy temperatur - poinformowaa.
- Wiem. - Skin potakujco gow. - Parker nam mwi. Czerwone oznacza, e jestem
zdrowy.
- Zgadza si, jeste czerwony. - Pielgniarka przycisna zimne palce do jego
nadgarstka, mierzc puls. Sammy zatrzs si z zimna. Jego ciao pokrywaa gsia skrka i by
troszeczk wystraszony. Nigdy nie lubi wizyt u lekarza i ba si, e dostanie zastrzyk.
Pielgniarka usiada na krzele tu przed nim i powiedziaa, e musi zada mu par pyta.
Powinien uwanie sucha i mwi prawd. Nie musi si martwi, jeli czego nie wie.

Imi i nazwisko? Wiek? Miasto, z ktrego pochodzi? Czy ma jakie rodzestwo? Czy
ktre z nich jeszcze yje?
- Cassie. Cassie yje.
- Ile ona ma lat? - zapytaa pielgniarka, zapisujc imi w notesie.
- Cassie ma szesnacie lat. Powiedzieli, e po ni wrc.
- Kto powiedzia?
- onierze. Mwili, e nie ma dla niej miejsca, ale obiecali, e wrc po ni i po
tatusia.
- Tatusia? On te yje? A twoja mama?
Sammy potrzsn gow i zagryz usta. Przeszy go dreszcze. Przypomnia sobie oba
opustoszae fotele w autobusie - ten, na ktrym przysiad Parker, i drugi, na ktrym siedzia,
rozmawiajc z Megan.
- Mwili, e nie ma miejsca, a przecie byo miejsce. Tata i Cassie mogli z nami
jecha. Czemu onierze im nie pozwolili? - zapyta.
- Poniewa to wy jestecie najwaniejsi, Samuelu - wyjania.
- Ale ich przywioz, prawda?
- Kiedy na pewno.
Kolejne pytania. Jak umara mama? Co si potem wydarzyo?
Piro migao po kartce nieprzerwanie. Kiedy pielgniarka skoczya, podniosa si z
miejsca i poklepaa go po kolanie.
- Nie bj si - powiedziaa, zanim wysza. - Jeste tu cakowicie bezpieczny.
Jej gos nie brzmia przekonujco, tak jakby powtarzaa to po raz tysiczny.
- Sied spokojnie - poprosia. - Za chwil przyjdzie do ciebie lekarka.
Chwila cigna si w nieskoczono. Skrzyowa wte ramionka na piersi, eby
zatrzyma cho troch ciepa, i niecierpliwie wodzi wzrokiem z kta w kt. Zlew. Szafka.
Krzeso. W kcie stolik na kkach, nad ktrym wisiaa przymocowana do sufitu kamera
wycelowana w st laboratoryjny.
Pielgniarka wrcia, prowadzc ze sob lekark. Doktor Pam bya szczupa i wysoka,
a Sammy od razu poczu si spokojniejszy. Byo w niej co takiego, co kojarzyo mu si z
matk. Moe chodzio o sposb, w jaki mwia, patrzc prosto w oczy, albo o ciepy i
delikatny gos. Jej donie rwnie byy ciepe i w odrnieniu od pielgniarki nie wkadaa
rkawiczek, eby go dotkn.
Badaa go tak, jak robili to wszyscy lekarze, ktrych spotka. Powiecia mu w oczy,
zajrzaa do uszu i sprawdzia gardo. Posuchaa oddechu przez stetoskop przyoony do piersi

i potara go delikatnie pod brod, nie przestajc do niego mwi.


- Moesz si teraz pooy, Sammy? - poprosia, przyciskajc palce do jego brzucha. Boli ci co, gdy tak robi?
Potem kazaa mu wsta, schyli si i dotkn palcw u ng, podczas gdy ona
przesuwaa rk po jego krgosupie.
- W porzdku, wskakuj z powrotem na st, zuchu.
Byskawicznie wypeni jej polecenie, domylajc si, e to ju prawie koniec. Nie
dostanie zastrzyku. Mog go jeszcze uku w palec, co te nie byo fajne, ale przynajmniej nie
grozi mu zastrzyk.
- Podaj mi do - poprosia, kadc na niej szary przedmiot wielkoci ziarenka ryu. Wiesz, co to jest? To mikroczip. Miae kiedy jakie zwierztko, Sammy? Kotka albo
pieska?
Nie. Tato mia alergi. Ale Sammy zawsze chcia mie psa.
- Niektrzy waciciele zwierztek zakadaj im takie wanie urzdzenia, na wypadek
gdyby kiedy si zgubiy. Ten mikroczip jest jednak troch inny. Wysya sygna, ktry
moemy ledzi.
Wyjania, e urzdzenie instaluje si pod skr i od tej pory zawsze bd wiedzieli,
gdzie jest Sammy. Na wszelki wypadek. Przysta bya bardzo bezpiecznym obozem, ale
zaledwie par miesicy temu cay wiat wydawa im si bezpieczny, wic teraz uwaaj i
podejmuj odpowiednie rodki.
Przesta sucha, gdy tumaczya, e czip instaluje si pod skr. Chciaa mu
wstrzykn t szar kapsuk? Poczu narastajcy lk w sercu.
- To nie bdzie bolao - uspokajaa, domylajc si jego obaw.
- Najpierw dostaniesz znieczulenie, a potem przez dwa dni bdziesz mia may
strupek.
Bya bardzo delikatna. Musiaa wiedzie, jak bardzo boi si zastrzykw, i naprawd
nie chciaa tego robi, ale nie miaa innego wyjcia. Pokazaa mu ig do znieczulenia, ktra
bya cieniutka jak ludzki wos. Zaboli nie mocniej ni ukszenie komara - obiecaa. To nie
brzmiao zbyt strasznie, mia ju sporo dowiadcze z komarami. A doktor Pamela
zapewniaa, e po zastrzyku w ogle nie poczuje instalowania mikroczipu.
Pooy si na brzuszku, kryjc twarz w zgiciu okcia. W gabinecie panowa chd, a
dotknicie zimnej watki nasczonej alkoholem, ktre poczu u nasady szyi, wzbudzio w nim
dreszcze. Pielgniarka poprosia, eby sprbowa si rozluni.
- Im bardziej napinasz minie - wyjania - tym bardziej boli.

Prbowa si skupi na myleniu o czym przyjemnym, oderwa swj umys od tego,


co musiao si sta. Zamkn oczy i z zaskoczeniem zobaczy przed sob twarz Cassie.
Spodziewa si raczej, e bdzie to mama.
Siostra umiechaa si do niego. Odpowiedzia jej tym samym. Poczu, jak w kark
gryzie go komar, ktry musia by wielkoci maego ptaszka. Nie ruszy si, ale zajcza
cichutko. Minut pniej byo ju po wszystkim.
Numer czterdziesty dziewity zosta oznakowany.

40
Po opatrzeniu niewielkiej ranki lekarka odhaczya co na karcie, podaa j pielgniarce
i poinformowaa, e czeka go jeszcze jedno badanie.
Sammy poszed za ni do kolejnego pomieszczenia. Okazao si o wiele mniejsze od
gabinetu i kojarzyo si raczej z szaf. Porodku stao krzeso przypominajce fotel
dentystyczny - wskie, z wysokim oparciem i podokietnikami.
- Usid - poprosia lekarka. - Odchyl si do tyu i oprzyj gow. O tak. Odpr si.
Sekund pniej oparcie krzesa opucio si z cichym mechanicznym jkiem, a jego
nogi znalazy si na tym samym poziomie co gowa. Zobaczy nad sob umiechnit twarz
lekarki.
- W porzdku, Sam, bye naprawd bardzo cierpliwy. Obiecuj, e to ju ostatnie
badanie. Nie potrwa zbyt dugo, nie bdzie bolao, ale moe by troch mczce. Musimy
sprawdzi, jak zachowuje si ten implant, ktry ci wszczepilimy. Chcemy mie pewno, e
wszystko dziaa. Przez par minut staraj si nie rusza. To nie jest trudne, prawda? Nie
moesz si wierci, krci, podskakiwa ani drapa po nosie, bo badanie si nie uda. Dasz
rad to zrobi?
Skin potakujco gow. Na twarz lekarki powrci ciepy umiech.
- Umiem si bawi w BabaJaga patrzy - wyjani. - Jestem w tym bardzo dobry.
- Doskonale! Ale na wszelki wypadek i tak zapniemy ci te pasy wok kostek i
nadgarstkw. Nie bdziemy ich zbyt mocno naciga, tak tylko, eby si nie drapa. Dziki
tym pasom pozostaniesz nieruchomo. W porzdku? - Sammy ponownie pokiwa gow. Dobra. Teraz musz uruchomi komputer - poinformowaa, gdy ju przypia go do fotela. - Z
tego komputera puszcz sygna, ktry trafi do przekanika i zostanie przesany dalej. Nie
powinno to zaj wicej ni par sekund, ale moe ci si wydawa, e trwa o wiele duej.
Ludzie reaguj w rny sposb. Jeste gotowy?
- Tak.
- wietnie. Zamknij oczy i nie otwieraj ich, dopki ci nie powiem. Oddychaj gboko.
Zaczynamy. Pamitaj o zamknitych oczach. Odliczam, trzy... dwa... jeden.
W gowie Sammyego Sullivana eksplodowaa kula biaego wiata. Jego ciao
zesztywniao, pasy werny si w skr, a malekie paluszki zacisny si kurczowo na
podokietnikach. Wci sysza uspokajajcy gos lekarki dochodzcy z drugiej strony
olepiajcego blasku.
- Nie bj si, Sammy. Jeszcze tylko par sekund, obiecuj...

Widzi swoje eczko. I misia, ktry ley tu obok niego pod modelem Ukadu
Sonecznego obracajcym si leniwie pod sufitem. Zauwaa pochylajc si nad nim matk,
ktra podaje mu lekarstwo na yeczce. Z podwrka sycha gos Cassie. Nagle jest lato, a on
raczkuje w pieluchach po ogrdku, patrzc, jak Cassie rozpryskuje wod z ogrodniczego
wa, wymachujc nim na wszystkie strony i miejc si, gdy on prbuje zapa nieuchwytne
kolory, lnice rozbyski zocistego wiata.
- Zap tcz! - woaa. - Sprbuj j zapa, Sammy!
Wspomnienia i obrazy wyleway si z jego gowy szalonym strumieniem. W cigu
dziewidziesiciu sekund cae jego ycie zostao skopiowane i zapisane na komputerze.
Biaa pustka wchona prawdziw lawin zapachw, dwikw, smakw i uczu, jakie
przetoczyy si przez jego umys. Wszystko, czego w yciu dowiadczy, wszystko, co
pamita, a take to, o czym zdy ju zapomnie - szczegy jego osobowoci zostay
wycignite, posegregowane i zapisane w pamici urzdzenia, ktre doktor Pamela
wszczepia mu w kark.
Numer czterdzieci dziewi zosta zmapowany.

41
Doktor Pamela rozpia pasy i pomoga Sammy emu zej z fotela. Przytrzymaa go
za ramiona, chronic przed upadkiem, gdy ugiy si pod nim nogi i zwymiotowa na bia
podog. Przed oczami latay mu czarne mroczki. Dua, niesympatyczna pielgniarka
odprowadzia go do gabinetu lekarskiego, pooya na stole, powiedziaa, e ju wszystko w
porzdku, i zapytaa, czy czego nie potrzebuje.
- Chc mojego misia! - wrzasn. - Chc do taty! Chc Cassie. Chc wrci do domu.
Doktor Pamela stana obok niego i spojrzaa wzrokiem penym zrozumienia.
Wiedziaa, co czuje. Powiedziaa, e by bardzo dzielny, e mia duo szczcia, rozumu i
zachowa si jak bohater, skoro dotar a tu. Ostatnie badanie przeszed z nadzwyczajnymi
wynikami. Jest zupenie zdrowy i cakowicie bezpieczny. Najgorsze ma ju za sob.
- To samo mwi mj tata, kiedy dziao si co strasznego, i za kadym razem byo
jeszcze gorzej - odpar Sammy, poykajc zy.
Przyniesiono mu biay kombinezon, w ktrym wyglda troch jak pilot myliwca.
Gr zapinao si na zamek, a cao uszyto z jakiego liskiego materiau. Ubranie byo
zdecydowanie za due, a jego donie znikny w rkawach.
- Wiesz, dlaczego jeste dla nas taki wany, Sammy? - zapytaa doktor Pamela i nie
czekajc na odpowied, dodaa: - Poniewa jeste przyszoci. Bez ciebie i pozostaych
dzieci nie mielibymy przeciwko nim adnych szans. To dlatego was szukalimy i tutaj
sprowadzilimy. Dlatego to wszystko robimy. Wiesz przecie, co nam zrobili i jakie to byo
okropne. Straszne, przeraajce rzeczy. Ale to nie wszystko, to nie byo najgorsze, co zrobili.
- A co jeszcze zrobili? - wyszepta Sammy.
- Naprawd chcesz wiedzie? Mog ci pokaza, ale tylko jeli sam tego chcesz.
W ssiednim pokoju dopiero co przey na nowo mier swojej matki, przypomnia
sobie zapach jej krwi i ojca zmywajcego j z rk. Ale to nie byo najgorsze, co zrobili
Przybysze. Tak mwia lekarka. Czy naprawd chce wiedzie, co jeszcze si stao?
- Chc wiedzie - odpowiedzia.
Lekarka pokazaa mu srebrzysty dysk, ten sam, ktrego Parker i pielgniarka uywali
do mierzenia mu temperatury.
- Tak naprawd to nie jest termometr, Sammy - wyjania.
- To urzdzenie faktycznie suy do mierzenia, ale nie pokazuje temperatury.
Pokazuje, kim jestemy. Kim ty jeste. Powiedz mi co, Sam: widziae ju ktrego z nich?
Widziae jakiego Przybysza?

Pokrci przeczco gow, trzsc si pomimo kombinezonu. Wci lec na stole,


zwin si w kbek. Czu narastajcy bl brzucha i gowy. By godny i wyczerpany. Co w
nim krzyczao, eby jej przerwa, ale zacisn zby. To niewane, e nie chce tego wiedzie.
Musi.
- Przykro mi to mwi - w gosie lekarki pojawi si smutek - ale musiae ich
widzie. Wszyscy ich widzielimy. Czekalimy na t chwil od momentu ldowania, prawda
bya jednak taka, e od bardzo dugiego czasu mielimy ich tu pod nosem.
Sam nie przestawa krci gow. Doktor Pamela musi si myli. Nigdy nie widzia
adnego Przybysza. Godzinami sucha ojca wymylajcego kolejne historia o ich wygldzie.
Pamita, jak tato stwierdzi, e ludzko moe si tego nigdy nie dowiedzie. Obcy nie
nawizali adnego kontaktu, nie prbowali ldowa i nic nie wskazywao na ich przybycie,
jeli nie liczy zielonkawo-szarego statku matki wiszcego na orbicie oraz zdalnie
sterowanych dronw. Dlaczego doktor Pamela mwi, e musia ich kiedy widzie?
Lekarka wycigna do niego rk.
- Jeli naprawd chcesz ich zobaczy, to mog ci pokaza.

VI
LUDZKA GLINA

42
Ben Parish nie yje.
Wcale za nim nie tskni. Ben by paks, dup woow, maminsynkiem.
Nie by Zombie.
Zombie jest wszystkim, czym Ben nigdy nie by. Zombie to twardziel. Zombie jest
ostry. Zombie jest bezlitosny.
Zombie narodzi si tego dnia, gdy opuciem oddzia dla rekonwalescentw i
zamieniem szpitaln koszul na niebieski kombinezon. Przydzielono mi prycz w baraku
numer dziesi i zaaplikowano wojskow diet poczon z morderczym treningiem, nad
ktrym czuwa Reznik, starszy instruktor musztry. To on sprawi, e Ben Parish rozpad si na
milion kawakw, a potem odbudowa go jako Zombie - bezlitosn maszyn mierci.
Chciabym, ebymy si dobrze zrozumieli: Reznik to okrutny, zoliwy, sadystyczny
gnojek i kadego wieczora padaem na ko, wymylajc setki sposobw na to, eby si go
pozby. Od samego pocztku upar si, aby zamieni moje ycie w pieko, i szo mu cakiem
niele. Byem policzkowany, popychany, kopany i opluwany. Namiewano si ze mnie,
przedrzeniano mnie i wrzeszczano na mnie tak gono, e zaczynao mi dzwoni w uszach.
Zmuszano mnie do stania caymi godzinami w marzncym deszczu, czyszczenia barakw
szczoteczk do zbw, rozkadania i skadania karabinu tak dugo, a zaczynay mi krwawi
palce, biegania dopty, dopki moje nogi nie zamieniy si w budy... Moecie si domyli,
jak to wygldao.
Ja z pocztku nie umiaem. Nie wiedziaem, czy Reznik prbuje mnie zabi, czy
zrobi ze mnie onierza. Wydawao mi si, e raczej to pierwsze. A potem zrozumiaem, e
obie odpowiedzi s waciwe: prbowa mnie zabi, dziki czemu robi ze mnie onierza.
Podam wam jeden przykad. Jeden powinien wystarczy.
Gimnastyka poranna, wszystkie oddziay, jakich trzystu ludzi, a Reznik si upiera,
eby mnie publicznie upokorzy. Pochyla si i stojc na szeroko rozstawionych nogach i
opierajc donie na kolanach, opuszcza nade mn swoj misist, dziobat twarz, podczas gdy
ja wyciskam pompk numer siedemdziesit dziewi.
- Szeregowcu Zombie, czy wasza matka miaa jakie ywe dzieci?
- Tak jest!
- Zao si, e zaraz po waszym urodzeniu prbowaa was wepchn z powrotem
tam, skd wylelicie.
Wbija mi but w tyek i zmusza mnie do opuszczenia si na ziemi. Cay mj zastp

wiczy na asfalcie, robic pompki na kostkach. Dziki temu, e ziemia jest zamarznita, a
krew wsika w asfalt, nie lizgaj nam si rce. Reznik prbuje sprawi, ebym nie wycisn
stu pompek. Odpycham si od ziemi, walczc z ciarem jego buta. Nie mam zamiaru
zaczyna od nowa. Nie przy wszystkich ludziach z mojego zastpu, ktrzy tylko czekaj na
mj nieuchronny upadek i zwycistwo Reznika. On zawsze wygrywa.
- Szeregowcu Zombie, wydaje si wam, e le was traktuj?
- Nie!
240
Moje minie pon ywym ogniem, a kostki mam odarte do misa. Udao mi si
odzyska dawn wag, ale czy udao mi si odzyska serce do walki?
Osiemdziesit osiem. Osiemdziesit dziewi. Jeszcze tylko troch.
- Nienawidzicie mnie, szeregowy, prawda?
- Nie!
- Dziewidziesit trzy. Dziewidziesit cztery.
- Kim jest ten kole? - sysz szept kogo spoza mojego zastpu.
- To Zombie - odpowiada jaka dziewczyna.
- Jestecie zabjc, Zombie?
- Tak jest!
- Bdziecie poerali na niadanie mzgi obcych?
- Tak jest!
Dziewidziesit pi. Dziewidziesit sze. Na placu panuje grobowa cisza. Nie
tylko ja nienawidz Reznika. Ktrego dnia kto go pokona w tej rozgrywce. Ich marzenie
spoczywa teraz na moich ramionach.
- Bzdury! Syszaem, e jeste tchrzem. Syszaem, e ucieke przed walk.
- Nie!
Dziewidziesit siedem. Dziewidziesit osiem. Jeszcze dwie i wygram.
- Dawaj - sysz szept tej samej dziewczyny, ktra najwyraniej jest gdzie w pobliu.
Przy dziewidziesitej dziewitej pompce Reznik docisn mnie do ziemi obcasem.
Upadem na twarz, a kiedy podniosem wzrok, jego niewielkie, wodniste oczy zatopione w
nalanych policzkach wpatryway si we mnie z odlegoci kilku centymetrw.
Dziewidziesit dziewi. Sukinsyn.
- Jestecie prawdziw zaka tego gatunku, szeregowcu Zombie. Moje gluty s
twardsze ni wy. Patrzc na was, zaczynam wierzy, e Przybysze mieli racj co do ludzkiej
rasy. Powinni was przemieli z pomyjami i rzuci winiom. Na co jeszcze czekasz,

obrzygacu, mam ci wysa cholerne zaproszenie?


Przetoczyem gow na bok, powstrzymujc si przed powiedzeniem, e zaproszenie
byoby cakiem mie, dzikuj. Zobaczyem dziewczyn, mniej wicej w moim wieku, ktra
krzyujc ramiona, staa wraz ze swoim zastpem i wpatrywaa si we mnie, smutno
potrzsajc gow. Biedny Zombie. Nie umiechaa si. Miaa ciemne oczy, takie same wosy
i tak jasn skr, e wydawaa si lni w wietle poranka. Miaem wraenie, e skd j
znam, cho mgbym przysic, e nigdy wczeniej jej nie widziaem. Kadego dnia pojawiay
si setki nowych dzieciakw, ktre upychano w barakach otaczajcych plac, ale ona miaa
tak twarz, e si j zapamitywao.
- Wstawaj, ty gnido! Wstawaj i zrb dla mnie kolejne sto pompek. Jeszcze setka albo
wydubi ci gay i powiesz je sobie w aucie jako ozdbk!
Byem zupenie wykoczony. Nie wierzyem, e uda mi si zrobi cho jedn
dodatkow pompk.
Reznika zupenie nie obchodzio to, w co wierzyem. To bya kolejna rzecz, jak
musiaem zrozumie: zaleao im gwnie na tym, ebym nie myla. Pochyli twarz tak
blisko, e mogem poczu wo jego oddechu. Pachnia mit.
- I co, dziewuszko? Nie dajesz rady? Chciaaby si zdrzemn?
Czy byem w stanie wycisn z siebie cho jeszcze jedn pompk? Gdybym da rad,
moja przegrana nie byaby a tak ostateczna. Oparem czoo o asfalt i zamknem oczy. Byo
takie miejsce w moim umyle, ktre znalazem, gdy komandor Vosch pokaza mi ostatnie
pole bitwy. Miejsce, w ktrym panowa cakowity spokj - niezakcany przez zmczenie,
poczucie beznadziei, gniew czy jakiekolwiek emocje spowodowane pojawieniem si
wielkiego zielonego oka na niebie. W tym miejscu nie miaem adnego imienia, nie
nazywaem si ani Ben, ani Zombie. P prostu byem. Cay, nietykalny, niezomny. Byem
ostatnim czowiekiem we wszechwiecie, tym, ktry zgromadzi w sobie cay potencja
ludzkoci. Miaem si, eby zaskoczy najwikszego dupka na Ziemi jeszcze jedn pompk.
Wic to zrobiem.

43
To oczywicie nie byo tak, e Reznik si jako szczeglnie na mnie uwzi. Z
dokadnie tak sam sadystyczn obojtnoci traktowa wszystkich szeciu rekrutw z
oddziau pidziesitego trzeciego. Flintstonea, z wielkim bem i zronit, krzaczast brwi.
Tanka, nerwowego chudzielca ze wsi. Dumbo, dwunastolatka z odstajcymi uszami i
szerokim umiechem, ktry przesta si umiecha po pierwszym tygodniu treningw.
Pczka, milczcego omiolatka, najlepszego Strzelca w naszym oddziale. Ump, grubaska z
krzywymi zbami, ktry zawsze koczy ostatni, ale by za to pierwszy w kolejce po jedzenie.
Bya te z nami Filianka, najtwardsza siedmiolatka, jak kiedykolwiek widzielicie. Mimo
e Reznik wrzeszcza na ni i kopa j jak wszystkich innych, wci bya w stanie caowa
ziemi, po ktrej stpa.
Nie znaem ich prawdziwych imion. Nie rozmawialimy o tym, kim bylimy
wczeniej, jak trafilimy do obozu, nie mwilimy, co stao si z naszymi rodzinami.
Podobnie jak Ben Parish oni rwnie umarli. Oznakowani, zmapowani, postawieni w roli
ostatniej nadziei ludzkoci bylimy nowymi ludmi w swoich starych ciaach. czya nas
nienawi - nienawi do zaraonych i ich kosmicznych mocodawcw, ale take gorliwa,
zapieka nienawi do sieranta Reznika. Gniew tym wikszy, im silniejsz mielimy
wiadomo, e nigdy nie bdziemy mogli go wyrazi.
A w kocu przydzielono do naszego baraku dzieciaka, na ktrego woano Nugget, i
jeden z nas, kretynw, nie wytrzyma, dajc ujcie tej caej skumulowanej nienawici.
Moecie zgadywa, kto to by.
Wprost nie mogem uwierzy swoim oczom, gdy zobaczyem tego dzieciaka. Mia
najwyej pi lat, znikn cakowicie w tym biaym kombinezonie i trzs si z zimna na
placu. W chodzie poranka sprawia wraenie, jakby by chory, wida te byo, e jest
kracowo przeraony. I wtedy pojawi si Reznik w kapeluszu nasunitym nisko na czoo i
butach wypastowanych na wysoki poysk. Pochyli nad dzieciakiem swoj blad, dziobat
twarz. Nie mam pojcia, jakim cudem chopak nie popuci w gacie.
Reznik zawsze zaczyna spokojnie i powoli, przygotowujc si do wielkiego finau i
prbujc upi twoj czujno, tak eby ci si wydawao, e moe faktycznie jest
czowiekiem.
- Co my tu mamy? - dziwowa si na gos, ochrypy od cigych wrzaskw. - Czyby
przysano nam prawdziwego hobbita? Jeste baniowym stworzonkiem, ktre przybyo, by
oczarowa mnie swoimi magicznymi sztuczkami?

Wida byo, e to dopiero rozgrzewka, ale chopak ju mia zy w oczach. Dopiero co


wysiad z autobusu, Bg jeden wie, co musia przey za murami obozu, a teraz zacz
wrzeszcze na niego jaki podstarzay wariat. Zastanawiaem si, w jaki sposb musi odbiera
Reznika i cae to pandemonium zwane obozem Przysta. Sam nie byem pewien, jak to
odbieram, a co dopiero piciolatek.
- Jakie to sodkie - szydzi dalej sierant. - Jakie cudowne. Chyba si pobecz.
Widziaem nuggetsy z kurczaka, ktre byy wiksze od ciebie!
Jego gos staje si coraz dononiejszy, a twarz jest coraz bliej dzieciaka. Chopak
trzyma si cakiem niele: krzywi si, ucieka wzrokiem, dry, ale nie rusza si z miejsca,
chocia musi marzy o tym, eby zerwa si do biegu i uciec gdzie, gdzie nikt go nie
znajdzie.
- Opowiedzcie nam co o sobie, szeregowcu Nugget. Jak tam wasza mamusia? Nie
yje? Chcielibycie wrci do domu? Wiem o tym! Moe zamkniemy oczy i pomodlimy si,
eby mamusia zabraa nas do domu? Toby dopiero byo, prawda, szeregowcu Nugget?
Dzieciak gorliwie potakiwa, kiwajc gow, jakby Reznik zada mu pytanie, na ktre
od dawna czeka. Wreszcie kto to powiedzia! Chopak spojrza z nadziej na sieranta i...
To wystarczyo, eby zama ci serce i sprowokowa do krzyku.
Ale nie krzyczysz. Stoisz spokojnie, wpatrujc si nieruchomym wzrokiem przed
siebie, rce luno opuszczone wzdu bokw, wypchnita do przodu pier. Obserwujesz
wszytko ktem oka, podczas gdy w twoim zamanym sercu narasta jakie uczucie, rozwijajc
si jak grzechotnik przygotowujcy si do ataku. Powstrzymywae je od bardzo dawna,
ignorujc wci narastajc presj. Nie wiesz, kiedy moe wybuchn, nie potrafisz tego
przewidzie i nie moesz tego powstrzyma.
- Zostaw go.
Reznik odwrci si gwatownie. Wszyscy milczeli, ale dao si sysze czyje ciche
westchnienie. Stojcy na drugim kocu szeregu Flintstone wpatrywa si we mnie szeroko
otwartymi ze zdumienia oczami, nie mogc uwierzy w to, co wanie zrobiem. Ja rwnie w
to nie wierzyem.
- Kto to powiedzia? - warkn sierant. - Ktry z was, cierwojady, podpisa wanie
na siebie wyrok mierci? - Z poczerwienia z wciekoci twarz i zacinitymi piciami
ruszy wzdu naszego szeregu. - Nikt? Powinienem wic pa teraz na kolana i posypa
gow popioem, poniewa to sam Bg w niebiesiech do mnie przemwi?! - Zatrzyma si
przed Tankiem, ktry poci si jak mysz w swoim kombinezonie, chocia temperatura na
zewntrz wynosia jakie cztery stopnie powyej zera.

- To twoja sprawka, debilu? Pourywam ci za to apy! - wrzasn i unis pi, eby


waln chopaka w brzuch.
Czas, eby idiota zabra gos.
- To ja, panie sierancie! - ryknem.
Nie spieszy si. Pokonanie dzielcej nas odlegoci zajo mu cae tysiclecia.
Wsuchiwaem si w krakanie krukw dolatujce z oddali.
Zatrzyma si nieco z boku, tak ebym nie mg mu spojrze w twarz. Musiaem
patrze wprost przed siebie, nie mogem si odwrci nawet na milimetr. Najgorsze byo to,
e nie widziaem jego rk i nie miaem szans zauway, kiedy i gdzie wylduje pierwszy cios.
- Od teraz to szeregowiec Zombie wydaje tu rozkazy - powiedzia tak cicho, e ledwie
mogem zrozumie. - Oddzia numer pidziesit trzy, wiedzielicie, e macie tu wasnego
buszujcego w zbou? Wydaje mi si, e mgbym si w was zakocha, szeregowcu Zombie.
Mikn mi przy was kolana. Zaczynam nienawidzi wasnej matki za to, e nie urodziem si
dziewczyn i nie mog rodzi wam dzieci.
Gdzie spadnie cios? Kolano? Krocze? Pewnie brzuch. Reznik lubi wali prosto w
brzuch.
Nic z tego. Oberwaem kantem doni w grdyk. Zachwiaem si, prbujc zachowa
rwnowag, ale nie oderwaem rk od bokw, eby nie da mu satysfakcji i pretekstu do
kolejnego ciosu. Plac i baraki zawiroway mi przed oczami, w ktrych pojawiy si zy,
spowodowane nie tylko fizycznym blem.
- To jeszcze dziecko, panie sierancie - wycharczaem.
- Szeregowcu Zombie! Macie dokadnie dwie sekundy na zamknicie tego rynsztoka,
ktrego uywacie zamiast ust, albo wepchn wam w dupsko cae stado tych kosmicznych
sukinkotw!
Nabra powietrza, przygotowujc si do kolejnej tyrady, a ja cakowicie straciem
rozum i pozwoliem kolejnym sowom pyn ze swoich ust. Szczerze mwic, jaka cz
mojego umysu pogrya si w czym, co bardzo mocno kojarzyo si z olbrzymi radoci.
Zbyt dugo powstrzymywaem si przed t nienawici.
- Melduj, panie sierancie, e powinien pan to zrobi! Szeregowiec Zombie ma to
gdzie! Prosz tylko zostawi to dziecko!
Zapada kompletna cisza. Zamilky nawet kruki. Reszta oddziau wstrzymaa oddech.
Wiedziaem, o czym myl wszyscy. Syszelimy histori o pewnym pyskatym rekrucie,
ktrego tajemniczy wypadek na ciece zdrowia posa na trzy tygodnie do szpitala. Znalimy
te opowie o milczcym dziesiciolatku, ktrego znaleziono powieszonego pod prysznicem.

Lekarze orzekli samobjstwo, ale wielu ludzi w to nie wierzyo.


- Kto jest dowdc waszego oddziau, szeregowy? - zapyta Reznik, nie ruszajc si z
miejsca.
- Szeregowiec Flintstone, panie sierancie.
- Szeregowcu Flintstone! Wystpi z szeregu!
Flint zrobi krok do przodu i unis rk, eby zasalutowa. Jego pojedyncza brew
bya nastroszona ze strachu.
- Jestecie zwolnieni, szeregowcu Flintstone. Od teraz to szeregowy Zombie bdzie
dowdc waszego zastpu. Moe i jest tpym debilem, ale przynajmniej nie jest mikk pyt.
- Jego spojrzenie palio moj twarz. - Pamitacie, co si stao z wasz siostr, szeregowcu
Zombie?
Zamrugaem dwukrotnie, prbujc niczego po sobie nie pokaza.
- Moja siostra nie yje, panie sierancie! - odpowiedziaem posusznie lekko
zaamujcym si gosem.
- Poniewa ucieklicie od niej jak ostatni tchrz!
- Tak jest, panie sierancie! Uciekem jak ostatni tchrz!
- Ale nie bdziecie ju wicej ucieka, prawda, szeregowy Zombie?!
- Nie, panie sierancie!
Odsun si o krok, a na jego twarzy pojawi si taki wyraz, jakiego jeszcze nigdy na
niej nie widziaem. Gdyby to nie by Reznik, mgbym go odczyta jako odrobin szacunku.
- Szeregowiec Nugget! - wrzasn, odwracajc si z powrotem do dzieciaka. - Wystp!
Chopak nie ruszy si z miejsca, dopki Pczek nie pchn go lekko w plecy.
Piciolatek paka, cho z wszystkich si prbowa si przed tym powstrzyma. Zreszt, na
Boga, jakie dziecko nie pakaoby w takiej sytuacji? Wyrwane ze swojego poprzedniego ycia
i rzucone w takie miejsce.
- Szeregowcu Nugget! - wrzasn Reznik. - Szeregowiec Zombie jest dowdc
waszego oddziau i bdziecie dzieli z nim prycz. Macie sucha jego rozkazw. To on
nauczy was chodzi, mwi i myle. Bdzie starszym bratem, ktrego nigdy nie mielicie.
Rozumiecie, szeregowcu Nugget?
- Tak jest, panie sierancie! - pisn cichym gosikiem. Wygldao na to, e jest z tych
pojtnych.
I tak to si zaczo.

44
Oto jak wyglda nasz normalny dzie w obozie Przysta.
Pita rano: pobudka i mycie. Ubra si i przygotowa prycze do codziennej inspekcji.
Pita dziesi: zbirka. Reznik sprawdza nasze ka, znajduje zmarszczk na
przecieradle, drze si przez dobre dwadziecia minut. Potem upatruje sobie rekruta i wyywa
si na nim przez kolejny kwadrans zupenie bez powodu. Nastpnie czekaj nas trzy
okrenia wok placu. Z zimna odpadaj nam tyki, a na dodatek musz pogania Ump i
Nuggeta, pamitajc jednoczenie o tym, e ten, kto przybiegnie ostatni, dostaje karne
okrenie. Zamarznita ziemia pod naszymi butami, para oddechw zamarzajcych w
chodzie poranka, bliniacze kolumny czarnego dymu unoszce si nad elektrowni stojc na
kocu lotniska i oskot autobusw przejedajcych przez gwn bram.
Szsta trzydzieci: posiek w zatoczonej kantynie mierdzcej skisym mlekiem. Wo
przypomina mi o zarazie i czasach, kiedy interesoway mnie waciwie tylko trzy rzeczy:
samochody, pika i laski. Pomagam Nuggetowi donie tac i przymuszam go do jedzenia,
wiedzc, e jeli nie zje wszystkiego, trening go zabije. Tak mu wanie powiedziaem:
Trening ci zabije. Tank i Flintstone maj niezy ubaw z moich prb opiekowania si
Nuggetem, nazywajc mnie jego niak. Wali ich. Po jedzeniu gromadzimy si pod tablic
wynikw. Kadego ranka na wielkiej tablicy przed kantyn pojawiaj si osignicia
poszczeglnych oddziaw. Punkty za strzelanie. Punkty za tor przeszkd, przygotowania na
wypadek alarmu lotniczego i trzykilometrowe biegi. Pod koniec listopada cztery najlepsze
oddziay maj uzyska awans, a walka jest naprawd zacieka. My od tygodni tkwimy na
dziesitej pozycji. Nie jest le, ale te nie najlepiej.
sma trzydzieci: wiczenia. Strzelanie. Walka wrcz. Podstawy przetrwania w
terenie. Podstawy przetrwania w miecie. Zwiad. Komunikacja. Najlepsze s wiczenia z
podstaw przetrwania. Zwaszcza ten etap, kiedy musimy pi wasny mocz.
Poudnie: drugi posiek. Kanapki z niezidentyfikowanym misem. Dumbo, ktrego
poczucie humoru odstawao od normy rwnie mocno jak jego uszy, zwyk artowa, e
karmi nas ciaami zaraonych. Musiaem powstrzymywa Filiank, eby nie walna go
tack. Nugget wpatrywa si w swoj kanapk, jakby miaa zaraz zeskoczy z talerza i
odgry mu twarz. Wielkie dziki, Dumbo. Tak jakby ten dzieciak nie by ju wystarczajco
wychudzony.
Trzynasta: kolejne wiczenia. Gwnie na strzelnicy. Nugget dostaje do rki patyk, z
ktrego wali niewidzialnymi kulami, a ja prbuj trafi prawdziwymi w cel narysowany na

tarczy. Huk wystrzaw. Trzask przepoowionej sklejki. Pczek trafia maksymaln liczb
punktw, ja jestem najgorszym strzelcem w oddziale. eby poprawi skuteczno, zaczynam
sobie wyobraa, e celuj w Reznika. Nie pomaga.
Siedemnasta: kolacja. Miso z puszki, groszek z puszki, owoce z puszki. Nugget
grzebie w jedzeniu widelcem i wybucha paczem. Reszta oddziau nie spuszcza ze mnie
wzroku. To ja odpowiadam za Nuggeta. Jeli Reznik dopatrzy si jakiego niewaciwego
zachowania, bdziemy musieli za to zapaci i to ja dostan rachunek. Dodatkowe pompki,
zmniejszenie racji ywnociowych, mg nawet odj nam punkty z tablicy wynikw. Tylko
wynik zapewniajcy awans dawa nam szans na zakoczenie treningu i uwolnienie si od
Reznika. Siedzcy po drugiej stronie stou Flintstone piorunuje mnie wzrokiem spod
nastroszonej, zronitej brwi. Wci wcieka si na Nuggeta, ale bardziej wkurza go to, e
odebraem mu stanowisko. Twierdzi co prawda, e ma to gdzie, bo i tak zostanie sierantem,
kiedy oddzia awansuje, a ja mu przytakuj, poniewa pomys dowodzenia tymi ludmi
wydaje mi si absurdalny. Niestety nic, co robi, nie jest w stanie uspokoi Nuggeta. Wci
pacze za swoj siostr. Obiecaa, e do niego doczy. Zastanawiaem si, po co przydzielono
nam dzieciaka, ktry nie potrafi nawet unie karabinu. Jeli Kraina Czarw pozwala
wyselekcjonowa najlepszych onierzy, to za nic nie umiaem sobie wyobrazi, jak wyglda
profil tego dzieciaka.
Osiemnasta: sesja pyta i odpowiedzi z sierantem. Moja ulubiona pora, wreszcie
mog spdzi odrobin czasu z ulubionym czowiekiem na ziemi. Po poinformowaniu nas,
jakimi to jestemy szczurzymi szczynami, Reznik otwiera dyskusj, pozwalajc nam zadawa
pytania i wyraa wtpliwoci.
Wikszo pyta dotyczy rywalizacji. Zasad, procedur w razie remisu, plotek o
oddziaach, ktre pono oszukuj. Zaley nam jedynie na awansie.
Inne tematy rozmw: postpy akcji ratunkowej i odszukiwania zaraonych (Operacja
Pastereczka, naprawd tak to nazwali, nie artuj). Informacje z zewntrz. Czy bdziemy
musieli zej do podziemnych bunkrw, skoro robimy wszystko na widoku i jest tylko
kwesti czasu, kiedy Przybysze zrwnaj to miejsce z ziemi. Na wszystkie pytania
otrzymujemy t sam odpowied: komendant Vosch wie, co robi. Mamy si nie martwi o
strategi i logistyk. Naszym celem jest zabijanie wrogw.
Dwudziesta trzydzieci: czas wolny. Wreszcie bez Reznika. Pierzemy kombinezony,
pastujemy buty, czycimy barak i latryn, smarujemy bro, dzielimy si wierszczykami i
inn kontraband w rodzaju cukierkw czy gumy do ucia. Gramy w karty, robimy sobie
kaway i narzekamy na Reznika. Powtarzamy ostatnie plotki i wiskie dowcipy, prbujc

zaguszy cisz panujc w naszych gowach, gdzie tak naprawd wci wrzeszcz
przeraone, niesyszalne gosy. To musi si zawsze skoczy jak ktni, przerywan tu
przed przeistoczeniem si w bjk. Jestemy rozdarci. Wiemy zbyt duo, a jednoczenie zbyt
mao. Dlaczego cay nasz batalion jest zoony z dzieciakw poniej osiemnastego roku
ycia? Co si stao z dorosymi? Czy ich rwnie gdzie zabrano, a jeli tak, to gdzie i po co?
Czy pojawienie si zaraonych oznacza nadejcie ostatniej fali, czy te czeka nas jeszcze
pita fala, przy ktrej cztery poprzednie oka si dziecinn igraszk? Mwienie o pitej fali
byo najlepszym sposobem na natychmiastowe zakoczenie rozmowy.
Dwudziesta pierwsza trzydzieci: cisza nocna. Czas na leenie w ciemnociach i
wymylanie ekstremalnych sposobw na pozbycie si Reznika. To jednak do szybko staje
si nuce, wic kieruj myli ku dziewczynom, z ktrymi si kiedy umawiaem, sortujc je
wedug rnych kategorii. Najadniejsze. Najmdrzejsze. Najzabawniejsze. Blondynki.
Brunetki. Co udao mi si z nimi zdziaa? W kocu zaczynay si zlewa w jedn
Nieistniejc Dziewczyn, w ktrej oczach mogem dostrzec tego dawnego Bena Parisha,
boyszcze szkolnych korytarzy. Wygrzebaem z kryjwki pod materacem medalionik
nalecy do Sissy i przycisnem go do piersi. Koniec z poczuciem winy. Koniec z aob.
Zamieni ualanie si nad sob w czyst nienawi. Wyrzuty sumienia w spryt. Gniew w
pragnienie zemsty.
- Zombie? - szepn lecy na ssiedniej pryczy Nugget.
- Nie moemy rozmawia po zgaszeniu wiate - przypomniaem mu rwnie szeptem.
- Nie mog zasn.
- Zamknij oczy i pomyl o czym przyjemnym.
- A moemy si modli? Czy to te zakazane?
- Pewnie, e moesz si modli. Byle nie na gos.
Mogem usysze jego oddech i skrzypienie drewnianej ramy, gdy przewraca si z
boku na bok.
- Cassie zawsze si ze mn modlia - poinformowa.
- Kim jest Cassie?
- Mwiem ci.
- Zapomniaem.
- To moja siostra. Przyjdzie po mnie.
- Oczywicie.
Nie mogem mu powiedzie, e skoro dotychczas si nie pojawia, najpewniej nie
yje. Nie chciaem mu ama serca, to byo zadanie dla czasu.

- Obiecaa. Naprawd mi to obiecaa.


Zacz szlocha. Nikt nie wiedzia tego na pewno, ale bylimy przekonani, e baraki
s na podsuchu, eby Reznik mg nas nieustajco szpiegowa i reagowa natychmiast, gdy
tylko naruszymy ktr z zasad. Zamanie ciszy nocnej mogo nas kosztowa dodatkowy
tydzie tyrania w kuchni.
- Ju dobrze, Nugget. - Signem rk i pogadziem go po wieo ogolonej na zero
gowie. Sissy bardzo lubia, gdy gadziem j po wosach, wycigajc ze zego nastroju. Moe
na niego te to zadziaa.
- Moglibycie si zamkn? - warkn szeptem Flintstone.
- Wanie - zawtrowa mu Tank. - Wszyscy przez was oberwiemy.
- Chod tutaj - szepnem do Nuggeta, poklepujc materac obok siebie. - Pomodl si
z tob, a potem pjdziesz spa, dobra?
Materac ugi si lekko pod dodatkowym ciarem. Co ja waciwie robi? Gdyby
Reznik nas w tym momencie zobaczy, przez miesic obieralibymy ziemniaki. Nugget
pooy si na boku, zwrcony twarz w moj stron i przycign sobie pod brod moje
rami.
- Jak modlitw odmawiae z siostr? - zapytaem.
- Aniele Boy.
- Czy kto mgby temu dzieciakowi zatka gb poduszk? - Dumbo rwnie zacz
si wierci na swojej pryczy.
Oczy Nuggeta byszczay w ciemnociach jak dwa ogniki. Lea tu obok, nie
odrywajc ode mnie wzroku, a ja wci przyciskaem do piersi medalik siostry. Modlitwy i
obietnice. Ta, ktr zoya jego siostra, i ta niewypowiedziana, ktr daem Sissy. Modlitwy
to rwnie obietnice, a w tych czasach nikt ju nie dotrzymywa obietnic. Nagle poczuem
ochot, eby waln pici w cian. Zamiast tego zaczem modlitw.
- Aniele Boy, stru mj...
-... ty zawsze przy mnie stj...
Teraz ju cay barak prbowa uciszy nas posykiwaniem, kto nawet rzuci poduszk,
ale nie przestawalimy si modli.
-... Rano, wieczr, we dnie, w nocy, bd mi zawsze ku pomocy. Strze duszy, ciaa
mego...
Po tych sowach w baraku zapada cisza. Modlilimy si coraz wolniej, tak jakbymy
si bali skoczy zbyt wczenie, poniewa po modlitwie nie czekao na nas nic poza pustk,
brakiem snu i kolejnym dniem czekania na chwil naszej mierci. Nawet Filianka zdawaa

sobie spraw, e prawdopodobnie nie doyje smych urodzin. Ale i tak musielimy wsta i
spdzi kolejnych siedemnacie godzin w piekle. Moglimy umrze, ale nie mielimy zamiaru
si podda.
-... zaprowad mnie do ywota wiecznego. Amen.

45
Nastpnego dnia udaem si ze specjaln prob do Reznika. Chocia z gry mogem
si domyli jego odpowiedzi, i tak musiaem o to zapyta.
- Panie sierancie, dowdca oddziau melduje, e chciaby poprosi pana sieranta o
zwolnienie szeregowca Nuggeta z porannych wicze.
- Szeregowiec Nugget jest czonkiem oddziau - przypomnia Reznik. - I jako taki jest
zobowizany do wykonywania wszystkich zada wyznaczonych przez komendantur.
Wszystkich, szeregowcu.
- Melduj panie sierancie, e dowdca oddziau chciaby prosi o wzicie pod uwag
modego wieku szeregowca Nuggeta i...
Przerwa mi machniciem doni.
- Szeregowy, ten dzieciak nie wzi si tutaj znikd. Gdyby nie przeszed testw, nie
zostaby wam przydzielony. Ale przeszed je wszystkie, wic zosta do was przypisany i
bdzie wykonywa wszystkie polecenia komendantury. Nie wyczajc O i E. Zrozumiano,
szeregowy?
C, Nugget, przynajmniej sprbowaem.
- Co to jest O i E? - zapyta nad porann mich w kantynie.
- Ogldziny i eliminacja - wyjaniem, odwracajc wzrok.
Siedzcy po drugiej stronie stou Dumbo odepchn od siebie ze wstrtem talerz z
jedzeniem.
- Cudownie - warkn. - Nie mog myle o trupach, jeli chc zje to cholerne
niadanie.
- Znajd i zniszcz, dziecino - rzuci Tank, szukajc aprobaty w oczach Flintstonea. Ci
dwaj zawsze trzymali si razem. Kiedy Reznik mianowa mnie dowdc oddziau, Tank
stwierdzi, e nie obchodzi go moja funkcja i wci bdzie sucha rozkazw Flinta.
Wzruszyem ramionami. Byo mi to obojtne. Kiedy uda nam si awansowa - jeli w ogle ktry z nas zostanie mianowany sierantem i wiedziaem, e nie bd to ja.
- Doktor Pam pokazywaa ci zaraonego, prawda? - zapytaem Nuggeta. Skin gow.
Wyraz jego twarzy podpowiada, e nie byo to przyjemne wspomnienie. - Nacisne
guziczek? - Kolejne skinienie, tym razem wolniejsze. - Jak mylisz, co si stao z tym
czowiekiem po drugiej stronie szyby?
- Oni umieraj - odpar szeptem.
- A z tymi chorymi, ktrzy tutaj przyjedaj, ale nie trafiaj do naszych oddziaw?

Jak mylisz, co si z nimi dzieje?


- Daj spokj, Zombie, powiedz mu wreszcie. - Umpa rwnie odsun swj posiek.
Po raz pierwszy w yciu. Umpa nalea do tych ludzi, ktrzy zawsze chodz po dokadk
niezalenie od tego, jak paskudne jest jedzenie.
- Nie chcemy tego, ale to musi zosta zrobione - powtrzyem wyuczony slogan. Poniewa trwa wojna, wiesz? Wojna.
Rozejrzaem si wok stou, szukajc wsparcia. Jedyn osob, ktra spojrzaa mi w
oczy, bya Filianka.
- Wojna - powtrzya, kiwajc radonie gow. Radonie.
Wyszlimy z kantyny, kierujc si na drug stron placu, gdzie pod okiem paru
sierantw kilka oddziaw trenowao musztr. Nugget drepta tu obok mnie. Za moimi
plecami reszta oddziau nazywaa go szczeniakiem Zombieego. Weszlimy pomidzy baraki
oznaczone numerami trzy i cztery i dotarlimy do drogi prowadzcej w stron elektrowni i
hangarw, w ktrych odbyway si ogldziny. Dzie by zimny i pochmurny, zanosio si na
nieg. Z oddali dochodzio nas wycie startujcego helikoptera i sycha byo jazgot broni
maszynowej. Z bliniaczych kominw elektrowni unosiy si kby szarego i czarnego dymu.
Szary miesza si z nisko wiszcymi chmurami, czarny wyranie odcina si ciemn smug na
tle nieba.
Przed hangarem ustawiono duy biay namiot, a cay teren otaczaj biaoczerwone
znaki informujce o zagroeniu biologicznym. Dostajemy kombinezony wymagane przy
ogldzinach. Ubieram si i pomagam Nuggetowi we woeniu pomaraczowego ubrania,
butw, gumowych rkawic, maski i kasku. Pouczam, eby pod adnym pozorem nie
zdejmowa z siebie adnej czci garderoby, kiedy ju znajdzie si wewntrz hangaru, i eby
pyta o pozwolenie, nim cokolwiek komu poda lub gdy bdzie chcia opuci budynek.
Wychodzc, musi si podda odkaeniu i przej inspekcj.
- Trzymaj si blisko mnie - mwi - a wszystko bdzie dobrze. - Pokiwa gow, a
kask opad mu na oczy. By w nie najlepszej formie - To tylko ludzie, Nugget - prbuj go
uspokoi.
- Tylko ludzie.
Wewntrz hangaru le posortowane ciaa tylko ludzi. Zaraonych oddzielono od
zdrowych, rysujc im na czoach wielkie zielone kka, byo to jednak zbdne, poniewa ich
ciaa byy zawsze najlepiej zachowane.
Wszystkie zwoki poukadano pod cianami, gdzie czekay na swoj kolej i
przeoenie na podune metalowe stoy wypeniajce cay hangar. Ciaa byy ju mniej lub

bardziej dotknite rozkadem. Niektre leay tu od miesicy, inne za wyglday tak, jakby
miay za chwil wsta i pomacha na powitanie.
Praca jest rozdzielana pomidzy trzy oddziay. Jeden z nich przenosi ciaa i ukada na
stoach. Drugi dokonuje ogldzin, trzeci wynosi sprawdzone zwoki na zewntrz i aduje na
ciarwk. Zmieniajc si przy zadaniach, mona unikn mczcej rutyny.
Ogldziny s najciekawsz czci tego procesu i to wanie od nich zaczyna nasz
oddzia. Mwi Nuggetowi, eby niczego nie dotyka, dopki nie zobaczy, jak ja to robi.
Oprniam kieszenie nieboszczyka. Segreguj ich zawarto. mieci trafiaj do
jednego kosza, elektronika do drugiego, biuteria z metali szlachetnych do trzeciego,
pozostae metale do czwartego. Portfele, torebki, papier, pienidze - do mieci. Niektrzy
rekruci nie potrafi si wyzby dawnych przyzwyczaje i chodz z kieszeniami wypchanymi
zwitkami bezuytecznych studolarwek.
Zdjcia, dokumenty, kada pamitka, ktra nie jest z materiaw ceramicznych mieci. Niemal wszystkie kieszenie i portfele, niezalenie od tego, do kogo naleay,
wypenione s najrniejszymi przedmiotami, ktrych przeznaczenie byo oczywiste jedynie
dla zmarego waciciela.
Nugget nie odzywa si ani sowem, tylko obserwuje, jak przechodz od ciaa do ciaa.
Hangar jest klimatyzowany, ale tego zapachu nic nie jest w stanie pokona. Mona si do
niego tylko przyzwyczai jak do wszystkich nieuniknionych rzeczy i przesta go czu po
kilku minutach.
To samo zreszt dotyczy wszystkich innych zmysw. Oraz duszy. Po zobaczeniu
piciuset martwych dzieciakw nie ma ju takich rzeczy, ktre mogyby ci zaszokowa czy
poruszy.
Nugget wci stoi za moimi plecami, nie odzywajc si ani sowem.
- Mw, jeli si le poczujesz - ostrzegem zaraz na wejciu. Nie ma nic gorszego ni
zarzyga sobie kombinezon od rodka.
Z gonikw nad naszymi gowami popyna muzyka. Wikszo chopakw lubia
sucha hiphopu podczas ogldzin, ja wolaem, gdy lecia metal albo soul. Nugget domaga
si jakiego zajcia, wic poleciem mu odnosi zniszczone ubrania do olbrzymich koszy.
Trafi do pieca jeszcze dzi, razem ze sprawdzonymi ciaami. Spalarnia mieci si tu obok,
w elektrowni. Kryy plotki, e czarny dym pochodzi z wgla, a szary ze spalonych cia. Nie
byem pewien, czy to prawda.
Te ogldziny okazay si jednymi z najciszych. Nie do, e musiaem zajmowa si
ciaami, to jeszcze miaem na gowie Nuggeta i musiaem uwaa na reszt oddziau,

poniewa nie towarzyszyli nam w tym miejscu aden sierant ani aden dorosy, jeli nie
liczy zwok. Pracoway tu same dzieciaki i czasem byo tak jak w szkole, gdy nauczyciel
opuszcza klas w trakcie lekcji. Kademu odbijao.
Poza czasem ogldzin i eliminacji rzadko mielimy kontakt z innymi oddziaami.
Walka o miejsca zapewniajce awans bya naprawd zacita, a ostra rywalizacja wykluczaa
nawizywanie przyjani.
Dlatego te widzc ciemnowos dziewczyn o jasnej cerze, ktra odbieraa
sprawdzone ciaa od Pczka, eby zaadowa je na ciarwk, nie podszedem do niej ani nie
zagadnem nikogo z jej oddziau, eby zapyta, jak ma na imi. Po prostu przygldaem si
przez chwil, grzebic w kieszeniach martwych ludzi. Zauwayem, e to ona kieruje ruchem
przy drzwiach, musiaa dowodzi swoim oddziaem. Korzystajc z porannej przerwy,
odcignem Pczka na bok. To by naprawd kochany dzieciak, milczcy, ale nie dziwolg.
Dumbo mia nawet teori, e ktrego dnia Pczek si odblokuje i nie przestanie mwi przez
cay tydzie.
- Znasz moe t dziewczyn z dziewitnastego oddziau, ktra z tob teraz pracuje? zapytaem. Pczek skin gow. - Wiesz co o niej? - Pokrci gow. - Waciwie po co ja
ci w ogle pytam, co? - Wzruszy ramionami. - No dobra - westchnem. - Tylko nie mw
nikomu, e ci o to pytaem.
Po czterech godzinach pracy Nugget ledwie trzyma si na nogach. Potrzebowa
chwili przerwy, wic zabraem go na zewntrz. Usiedlimy, opierajc si plecami o drzwi
hangaru, i patrzylimy na bliniacze kolumny dwukolorowego dymu. Nugget zdj hem i
opar gow o chodny metal. Jego policzki lniy od potu.
- To tylko ludzie - powtrzyem, nie wiedzc, co innego mgbym powiedzie. Z
czasem bdzie atwiej. Za kadym razem czuje si coraz mniej, a w kocu staje si to tak
zwyczajne jak, sam nie wiem, mycie zbw czy cielenie ka.
Patrz na niego z napiciem, oczekujc najgorszego. Boj si, e wybuchnie paczem,
ucieknie, zacznie wrzeszcze. Zamiast tego siedzi, wpatrujc si tpo w przestrze, i czuj, e
to ja za chwil eksploduj. Nie byem zy na niego. Nie byem zy na Reznika, ktry zmusi
mnie, ebym go tu przyprowadzi. Byem zy na nich, na tych sukinsynw, ktrzy za to
odpowiadali. Moje ycie byo nieistotne, wiedziaem, jak si skoczy. Ale co z Nuggetem?
Mia pi lat i czego mg si spodziewa w przyszoci? I dlaczego komendant Vosch
przydzieli go do jednostki bojowej? Przecie ten may nie dawa rady nawet unie strzelby.
Moe chodzio o to, eby zaczyna jak najwczeniej, przyuczy dzieciaki od samego
pocztku. Kiedy osign mj wiek, bd bezlitosnymi zabjcami, ludmi, w ktrych yach

pynie nitrogliceryna zamiast krwi.


- Wszystko w porzdku, Zombie? - usyszaem jego gos i poczuem dotknicie doni
na ramieniu.
- Pewnie, nic mi nie jest - odparem, zaskoczony tym, e teraz to on martwi si o mnie.
Przed hangarem zatrzymuje si dua ciarwka z otwart pak i oddzia numer
dziewitnacie zabiera si do adowania cia, rzucajc nimi niczym workami z ryem. Znw
zauwaam ciemnowos dziewczyn, zmagajc si tym razem ze zwokami jakiego
grubasa. Zanim wrcia do rodka, rzucia okiem w nasz stron. Cudownie. Pewnie zaraz nas
zakapuje, eby zdoby par punktw dla swojego oddziau.
- Cassie mwi, e to bez znaczenia, co z nami robi - odezwa si nagle Nugget. - Nie
mog nas wszystkich pozabija.
- Niby czemu? - zapytaem, bo naprawd chciabym pozna odpowied.
- Poniewa nie tak atwo nas zabi. Jestemy niepokorna... niepokalan... niepoko...
- Niepokonani?
- Wanie tak! - ucieszy si i poklepa mnie uspokajajco po ramieniu. - Niepokonani.
Czarny dym, szary dym. Chd szczypicy w policzki i ciepota naszych cia,
uwizionych w kombinezonach. Zombie i Nugget siedzcy pod niebem zakrytym chmurami,
ponad ktrymi czai si statek matka, przyczyna szarego dymu, przyczyna wszystkiego.

46
Kadej nocy po zgaszeniu wiate Nugget wspina si na moj prycz, ebymy razem
odmwili modlitw, a ja pozwalam mu zosta, dopki nie zanie. Potem przenosz go na jego
ko. Tank co chwila powtarza, e mnie zakapuje, zwaszcza gdy wydaj rozkaz, ktry mu
si nie podoba. Ale tego nie robi. Mam wraenie, e sam kadego dnia czeka na chwil
modlitwy.
Nie mogem wyj ze zdziwienia, jak szybko Nugget przywyk do obozowego ycia.
Dzieciaki ju tak maj, potrafi si przyzwyczai do wszystkiego. Nie by jeszcze w stanie
udwign broni, ale robi wszystko inne, czasem lepiej ni starsze dzieci. By szybszy na
torze przeszkd ni Umpa i przyswaja now wiedz lepiej ni Flintstone. Tylko Filianka go
nie znosia. Przypuszczaem, e jest zazdrosna - przed pojawieniem si Nuggeta to ona bya
najmodsza w oddziale.
W czasie pierwszego alarmu przeciwlotniczego Nuggetowi troch odbio. Podobnie
jak reszta z nas nie mia pojcia, e ogosz alarm, ale w odrnieniu od nas nie wiedzia
rwnie, co si wtedy dzieje.
Naloty odbyway si rednio raz w miesicu, zawsze w rodku nocy. Od jazgotu syren
trzsy si drewniane podogi, a wszyscy miotali si w ciemnociach, prbujc woy na
siebie kombinezon i buty, zapa karabin, wybiec z baraku i doczy do setek rekrutw
biegncych w stron tunelu prowadzcego do schronu.
Nugget zacz wy jak oszalay i przylgn do mnie jak may szympans do matki,
bojc si, e za chwil zaczn nas bombardowa statki obcych. Mielimy ju kilkuminutowe
opnienie, wic wrzasnem, eby si uspokoi i bieg za mn. Nic z tego. Musiaem
przerzuci go sobie przez rami i przeoy karabin do drugiej rki. Wypadem na zewntrz
nkany wspomnieniem innego dziecka wrzeszczcego w rodku nocy. To dodao mi skrzyde.
Pdz

do

wazu,

pokonuj

cztery

kondygnacje

schodw

skpanych

pomaraczowym wietle. Gowa Nuggeta obija si o moje plecy, kiedy mijam stalowe drzwi,
kierujc si krtkim korytarzem do kolejnych, te obitych blach, prowadzcych w gb
kompleksu. Zamkny si za moimi plecami, odcinajc nas pod ziemi. Nugget uzna, e
najwiksze zagroenie mino, wic mogem go wreszcie odstawi na ziemi.
Schron to pltanina mrocznych korytarzy, ale byem w nim ju tyle razy, e mgbym
odnale drog nawet z zamknitymi oczami. Przekrzykujc wycie syren, kazaem
Nuggetowi biec za sob i ruszyem przed siebie. Min nas oddzia podajcy w przeciwnym
kierunku.

W prawo, w lewo, znowu w prawo, jeszcze raz w lewo i ostatni korytarz. Woln rk
api Nuggeta za kark, eby si nie wywrci. Widz nasz oddzia klczcy w lepym zauku i
celujcy z karabinw w metalow krat, ktra osania kana wentylacyjny prowadzcy na
zewntrz schronu.
Stojcy z tyu Reznik nie odrywa wzroku od tarczy stopera.
Niech to szlag.
Spnilimy si o czterdzieci osiem sekund. Czterdzieci osiem sekund, ktre bd
nas kosztoway trzy dni bez czasu wolnego i sprawi, e nasz oddzia spadnie o kilka miejsc
na tablicy. Czterdzieci osiem sekund, przez ktre spdzimy jeszcze Bg wie ile czasu w
towarzystwie Reznika.
Po powrocie do barakw nikt nie mg zasn. Poowa oddziau wcieka si na mnie,
druga poowa na Nuggeta. Tank oczywicie o wszystko obwinia mnie.
- Moge go zostawi! - wrzeszcza z poczerwienia od gniewu twarz.
- Po to wanie s te wiczenia - przypomniaem. - A co gdyby to by prawdziwy
nalot?
- Mielibymy go z gowy.
- Nugget jest takim samym czonkiem oddziau jak reszta z nas.
- Ty dalej nic nie rozumiesz, prawda? To przecie odwieczne prawo cholernej natury,
e sabi i chorzy musz zdechn! - Skopa z ng buty i wcisn je do szafki przy ku. Gdyby to ode mnie zaleao, wpakowabym ich do spalarni razem z zaraonymi!
- Zabijanie ludzi? Czy nie tym zajmuj si Przybysze?
Poczerwienia jak burak, potrzsajc bezsilnie pici w powietrzu i piorunujc
wzrokiem Flintstonea, ktry prbowa go uspokoi.
- Kady, kto jest saby, stary, powolny, gupi lub po prostu zbyt may, musi umrze! wrzeszcza dalej. - Wszyscy, ktrzy nie s zdolni do pomocy w walce, tylko nam
przeszkadzaj!
- Powinnimy ich spisa na straty, tak?
- Jestemy tak silni, jak najsabsze ogniwo w naszym acuchu! - wycharcza. - To
prawo natury, Zombie. Przetrwaj najmocniejsi.
- Wyluzuj stary. - Flintstone wci prbowa uspokoi kumpla. - Zombie ma racj.
Nugget jest czci oddziau.
- Odwal si! - rykn Tank. - Wszyscy si odwalcie! Wsiedlicie na mnie, jakby to
bya moja wina, jakbym to ja odpowiada za to gwno!
- Zrb co, Zombie! - baga Dumbo. - On zaraz zamieni si w dorotk.

Dorotka to bya ksywka jednego z rekrutw, ktry pewnego dnia zacz wali na
strzelnicy do ludzi ze swojego oddziau. Zanim sierant trafi go w gow z pistoletu, zdy
zabi dwie osoby i rani dwie kolejne. Co tydzie pojawiay si opowieci o nowych
dorotkach albo, jak to jeszcze inaczej okrelano, ludziach, ktrzy poszli w odwiedziny do
czarnoksinika. Niektrzy pkali, gdy napicie niebezpiecznie roso. Czasem rzucali si na
innych, co stawiao pod znakiem zapytania rozsdek komendantury, dajcej do rki bro
powanie zaburzonym dzieciakom.
- Wal si, Dumbo! - Tank wci nie przestawa si wydziera.
- Co ty w ogle wiesz? Co wy w ogle wiecie?! Chciaby mi moe objani, co my
tu, u diaba, robimy? A moe ty, dowdco oddziau? Moesz mi odpowiedzie? Albo mi kto
powie, albo rozwal ten burdel w drobny mak! Rozwal wszystko i wszystkich, bo ta sytuacja
jest zbyt popieprzona! Bdziemy walczy z tym czym, co zabio siedem miliardw ludzi? Co
mamy im przeciwstawi? Jego?! - Wskaza luf karabinu w stron Nuggeta, ktry przywar z
caych si do mojej nogi. - Mamy to zrobi z nim?
Tank wybuch histerycznym miechem.
Na widok broni wszyscy zamarli.
- Szeregowy, natychmiast opucie ten karabin - odezwaem si spokojnym gosem,
unoszc pojednawczo rce.
- Nie bdziesz mi rozkazywa - odpowiedzia, stojc przy swojej pryczy i opierajc
bro na biodrze. Zdecydowanie wyruszy na spotkanie z czarnoksinikiem. - Nikt mi nie
bdzie rozkazywa.
Spogldam ktem oka na stojcego najbliej niego Flintstonea, ktry odpowiada mi
prawie niezauwaalnym skiniciem gowy.
- Czy wy, debile, naprawd nie rozumiecie, dlaczego oni nas jeszcze nie zaatakowali?
- Tank przesta si mia i zacz paka.
- Przecie wiecie, e mogliby to zrobi bez adnego problemu. Wiedz, e tu
jestemy, wiedz, co robimy, wic dlaczego nam na to pozwalaj?
- Nie mam pojcia, Tank - przyznaj spokojnie. - Dlaczego?
- Poniewa jest ju po wszystkim, a to, co robimy, nie ma najmniejszego znaczenia.
Ju po wszystkim! - wrzasn, wymachujc karabinem na wszystkie strony. Jeli nacinie
spust... - Ja, ty, wszyscy w tej bazie jestemy ju histori! Jestemy...
Flint rzuci si do przodu, przygniatajc go caym ciarem ciaa i wyrywajc mu bro
z rki. Upadajc, Tank waln gow w krawd pryczy, a potem zwin si w kbek na
pododze, gdzie wrzeszcza z wszystkich si, trzymajc si oburcz za skronie, a kiedy

zabrako mu tchu, ponownie nabra powietrza i znowu zacz rycze. Umpa dyskretnie
przysun si bliej mnie i stan obok Nuggeta, ktry wci wczepia si w moj nog i
ukryty za moimi plecami, nie odrywa wzorku od wijcego si po pododze Tanka. Tylko na
naszej siedmioletniej koleance Filiance caa sytuacja nie zrobia najmniejszego wraenia.
Ze stoickim spokojem siedziaa na swojej pryczy i patrzya na Tanka tak, jakby kadej nocy
dar si jak optany, e prbuj go zamordowa.
I wtedy wanie to do mnie dotaro. Oni naprawd prbowali nas zamordowa. Bardzo
powoli i okrutnie zabijali nasze dusze. Przypomniaem sobie sowa komendanta: tu nie chodzi
o pozbawienie nas zdolnoci do walki, tylko o odebranie nam woli do dalszych zmaga.
To byo szalone i bezsensowne, a Tank jako jedyny to dostrzeg.
Wanie dlatego musia odej.

47
Sierant zgadza si ze mn i Tank znikn o poranku, zabrany do szpitala na
kompleksowe badania psychologiczne. Jego prycza pozostaa pusta przez cay tydzie,
podczas gdy nasz picioosobowy oddzia spada coraz niej w rankingu. Stracilimy szans na
awans, nie moglimy liczy na to, e zamienimy kombinezony na prawdziwe mundury i
wyjdziemy na zewntrz, poza elektryczne ogrodzenie i drut kolczasty, by cho czciowo
odpaci obcym za to, co nam zrobili.
Nie rozmawialimy o Tanku. Byo tak, jakby nigdy nie istnia. Musielimy wierzy, e
system wci dziaa idealnie, a on by w nim tylko zwykym bdem.
Kilka dni pniej, podczas suby w hangarze ogldzin, Dumbo przywoa mnie do
swojego stou. Jako e trenowano go na sanitariusza polowego, musia dokonywa sekcji
wskazanych cia, uczc si podstaw anatomii, najczciej na zwokach zaraonych. Kiedy do
niego podszedem, nie odezwa si ani sowem, tylko wskaza gow ciao lece na stole.
Tank.
Przez dug chwil gapilimy si na niego w milczeniu, a on patrzy nieruchomo w
sufit. Zwoki byy tak wiee, e nie moglimy uwierzy, e nie yje. Dumbo rozejrza si
dookoa, sprawdzajc, czy nikt nas nie podsuchuje.
- Nie mw Flintowi - szepn.
Skinem gow.
- Na co umar? - zapytaem cicho.
Dumbo potrzsn gow, pocc si pod hemem.
- To wanie jest najbardziej poryte. Nie potrafi niczego znale.
Przyjrzaem si uwaniej zwokom Tanka. Nie byy blade, jego skra wci miaa
rowy odcie i nie widziaem adnych ran. W jaki sposb umar? A moe znw odwali
dorotk na oddziale psychiatrycznym i napa si lekami?
- Moesz go otworzy? - zapytaem.
- Zapomnij. Nie mam zamiaru kroi Tanka. - Spojrza na mnie, jakbym kaza mu
skoczy z urwiska.
Skinem gow. To by durny pomys. Dumbo nie jest lekarzem, tylko
dwunastolatkiem. Raz jeszcze rozejrzaem si po hangarze.
- Zdejmij go z tego stou - poleciem. - Nie chcemy, eby kto jeszcze go zobaczy.
Ja te nie chciaem go oglda. Odwrciem si, czujc, e zaraz zwymiotuj, ale
nagle o czym pomylaem. Delikatnie zmieniem uoenie gowy Tanka, tak by patrzy na

cian, i przesunem palcami po jego karku.


- Podaj mi skalpel, Dumbo - poprosiem.
Nigdy jeszcze nie ciem ludzkiego ciaa. Tego typu zajcia nie znajdoway si nigdy
zbyt wysoko na licie moich zainteresowa. Pogrzebaem palcem w ranie i wydubaem z niej
wszczepione Tankowi urzdzenie. Dumbo patrzy na mnie osupiaym wzrokiem.
- To dla kolejnego rekruta - wyjaniem. - Nie ma sensu, eby si marnowao.
Chwil pniej ciao Tanka powdrowao na zewntrz, wraz z reszt sprawdzonych
zwok. Zaadowano je na ciarwk i wywieziono w ostatni podr, prosto do spalarni,
gdzie zostanie pochonite przez ogie, a jego prochy zmieszaj si z szarym dymem i
powdruj ku niebu, by opa w kocu na nas pod postaci niewidzialnych pykw.
Pozostanie z nami - na nas - a do wieczornego prysznica, gdy zmyjemy z siebie resztki
swojego towarzysza, spuszczajc je wraz z wod do szamba, gdzie zmieszaj si z naszymi
odchodami i wsikn ostatecznie w ziemi

48
Zastpstwo za Tanka pojawio si dwa dni pniej. Wiedzielimy, e moemy si
kogo spodziewa, ale znalimy tylko ksywk - Ringer - wyjawion przez Reznika podczas
wieczornej sesji pyta. Po jego wyjciu rozgorzaa zacieka dyskusja. Jeli Reznik nadawa
komu ksywk, to nie robi tego bez powodu.
- Co znaczy Ringer? - zapyta Nugget, podchodzc do mojej pryczy.
- To okrelenie z wycigw konnych - wyjaniem. - Oznacza podstawionego konia,
ktry pozwala zmieni wynik gonitwy. W tym wypadku oznacza kogo, kto jest bardzo dobry
w tym, co robi.
- Pewnie chodzi o strzelanie - zgadywa Flint. - W tym przecie jestemy najsabsi.
Pczek jest niezy, ja sobie jako radz, ale ty, Dumbo, i Filianka kompletnie dajecie ciaa.
Nie mwic ju o Nuggecie, ktry nawet nie potrafi nacisn spustu.
- Cho no tu i powiedz raz jeszcze, e daj ciaa! - wrzasna na niego Filianka, jak
zwykle gotowa do walki. Gdybym by prawdziwym dowdc, dabym jej karabin, par
zapasowych magazynkw i puci luzem, eby sobie postrzelaa do wszystkich zaraonych w
promieniu stu kilometrw.
Po modlitwie Nugget tak dugo krci si i wierci za moimi plecami, e nie
wytrzymaem i syknem, eby spada do swojego ka.
- To musi by ona - wyszepta wreszcie.
- Jaka ona?
- Ringer. To na pewno jest Cassie, mwi ci, Zombie.
Dopiero po kilku sekundach skojarzyem, o kim mwi. Jezu, tylko nie to.
- Raczej nie wydaje mi si, by Ringer bya twoj siostr - mwi.
- Ale nie moesz by tego pewien.
Omal nie powiedziaem mu wtedy, eby przesta si zachowywa jak idiota, poniewa
jego siostra na pewno nie yje. Udao mi si powstrzyma tylko dlatego, e Cassie bya dla
niego tak wana jak dla mnie srebrny medalik. Jeli ona zniknie, nic go ju nie powstrzyma
przed wpadniciem w objcia tornada i podr do Oz, ladem innych dorotek z naszego
obozu. To wanie dlatego armia zoona z dzieci ma sens. Doroli nie trac czasu na
mylenie yczeniowe. Docieraj do prawdy i lduj na tym samym stole sekcyjnym co Tank.
O poranku wci jestemy w pitk. Ringer nie pojawia si ani podczas wicze na
placu, ani w kantynie. Sprawdzamy bro i zbieramy si na strzelnicy po drugiej stronie
dziedzica. Dzie jest soneczny, ale bardzo zimny. Milczymy, zastanawiajc si, jak moe

wyglda ten nowy dzieciak.


To Nugget pierwszy go zauwaa. Stoi na strzelnicy w tak wielkiej odlegoci od
tarczy, e od razu przyznajemy racj Flintstoneowi: Ringer musi by cholernie dobrym
strzelcem. W wysokiej trawie pojawia si kolejny cel i - BUM, BUM - tarcza eksploduje.
Nastpny cel, ten sam efekt. Z boku stoi Reznik, kierujcy szybkoci pojawiania si celw.
Zauwaywszy nas, jeszcze szybciej naciska kolejne guziki. Jedna po drugiej podnosz si
kolejne tarcze, a dzieciak trafia je, zanim zd si cakiem wyprostowa. Za moimi plecami
rozlega si gwizd Flintstonea jako wyraz aprobaty.
- Dobry jest.
Nugget zauwaa to wczeniej od pozostaych. Nie wiem, co zwraca jego uwag, moe
ukad ramion, a moe ksztat bioder, ale stwierdza:
- To nie jest chopak - i rusza pdem ku samotnej figurce trzymajcej karabin, z
ktrego lufy wci unosi si smuka dymu.
Dziewczyna odwrcia si, zanim do niej dobieg, i Nugget gwatownie stan w
miejscu. Na jego twarzy pojawio si zaskoczenie przemieszane z rozczarowaniem.
Najwyraniej Ringer nie bya jego siostr.
Z daleka zdawaa si wysza. Co najmniej tak wysoka jak Dumbo, chocia
zdecydowanie szczuplejsza i starsza. Zgadywaem, e moe mie jakie pitnacie albo
szesnacie lat. Chochlikowata twarz, ciemne, gboko osadzone oczy, idealnie biaa skra i
czarne, proste wosy. Najpierw jednak dostrzegao si jej oczy. Wpatrujc si w nie przez
dugi czas, mona byo doj do dwch rwnowanych wnioskw: albo tkwi w nich tak
gboko ukryta tajemnica, e nie potrafisz jej dostrzec, albo jest w nich kompletna pustka.
Widziaem j ju wczeniej w hangarze ogldzin. To ona patrzya na mnie i Nuggeta,
gdy wyszlimy odetchn.
- To dziewczyna - zauwaya Filianka, marszczc nos, jakby wyczua co
mierdzcego. Nie do, e stracia pozycj najmodszego czonka oddziau, to jeszcze
przestaa by jedyn dziewczyn w naszej szstce.
- I co my z ni teraz zrobimy? - Dumbo zacz nagle panikowa.
Nie mogem si powstrzyma.
- Awansujemy na pierwsze miejsce - odpowiedziaem z szerokim umiechem.
I miaem racj.

49
Pierwsz noc Ringer w naszym baraku mona okreli jednym sowem: krpujca.
adnych pogaduszek. adnych arcikw. adnych przechwaek. Odliczalimy kolejne
minuty do zgaszenia wiate jak banda nerwowych nastolatkw przed pierwsz randk. By
moe inne oddziay miay dziewczyny w jej wieku, my dotychczas mielimy tylko Filiank.
Zdawao si, e Ringer nie zwraca uwagi na nasze zaenowanie. Usiada na krawdzi
pryczy nalecej poprzednio do Tanka i zabraa si do rozkadania i czyszczenia karabinu.
Cakowicie j to pochono. Wida to byo po sposobie, w jaki przesuwaa naoliwion
szmatk po caej dugoci lufy, polerujc j tak dugo, a czarny metal zaczyna lni
wszystkimi barwami tczy. Staralimy si na ni nie patrze, to byo zbyt bolesne. Zoya
karabin z powrotem i schowaa go ostronie do szafki przy ku, a potem podesza do mojej
pryczy. Poczuem dziwny ucisk w piersi. Nie rozmawiaem z dziewczyn w swoim wieku od
czasu... Waciwie od kiedy? Od pocztku zarazy? Staraem si nie myle o yciu przed
zaraz. Naleao do Bena, a ja nazywaem si Zombie.
- To ty jeste dowdc? - Jej gos by tak wyprany z emocji jak jej spojrzenie. Dlaczego?
- A dlaczego nie? - odpowiedziaem pytaniem na jej zaczepk.
Spojrzaa na mnie z gry, stojc przede mn w samych szortach i przydziaowej
koszulce. Jej grzywka koczya si tu nad brwiami. Dumbo i Umpa oderwali si od gry w
karty i patrzyli w nasz stron. Filianka umiechaa si pod nosem, wyczuwajc
nadchodzc walk. Flintstone odoy kolejny poskadany kombinezon na stert czystego
prania.
- Jeste fatalnym strzelcem - stwierdzia Ringer.
- Mam za to inne talenty. - Usiadem na pryczy, krzyujc rce na piersiach. Powinna mnie kiedy zobaczy ze skrobaczk do ziemniakw.
- Masz nieze ciao - ocenia, wywoujc czyj cichy miech. Domylaem si, e to
Flint. - wiczye jakie sporty?
- Tak. Kiedy.
Pochylia si nade mn na szeroko rozstawionych nogach, opierajc rce na biodrach.
Nie mogem wytrzyma spojrzenia tych ciemnych oczu. Co si w nich kryo? Wszystko czy
nic?
- Futbol? - zgadywaa.
- Zgadza si.

- Bejsbol pewnie te?


- Jak byem modszy.
- Podobno kole, ktrego zastpuj, odwali dorotk? - zmienia nagle temat.
- Zgadza si.
- Czemu?
- Mylisz, e ma to znaczenie? - Wzruszyem ramionami.
Skina gow. Nie miao.
- W poprzednim oddziale to ja byam dowdc.
- Mogem si domyli.
- To, e teraz nami dowodzisz, wcale nie oznacza, e zostaniesz sierantem, jeli uda
nam si awansowa.
- Mam nadziej, e to prawda.
- Wiem, e to prawda. Pytaam.
Okrcia si na picie i wrcia do swojej pryczy. Spojrzaem na swoje stopy,
stwierdzajc, e powinienem przyci paznokcie. Ringer miaa bardzo mae stopki z
drobniutkimi paluszkami. Kiedy ponownie podniosem wzrok, dziewczyna przerzucia
rcznik przez rami i ruszya w stron prysznica.
- Jeli ktokolwiek mnie dotknie, zginie - oznajmia, zatrzymujc si na chwil przy
drzwiach. Nie prbowaa nam grozi ani nie artowaa. Po prostu nas poinformowaa.
- Przeka pozostaym - obiecaem.
- I adnego podgldania ani waenia, gdy jestem pod prysznicem. Domagam si
cakowitej prywatnoci.
- Zgoda. Co jeszcze?
Milczaa przez chwil, wpatrujc si we mnie z drugiego koca pokoju. Wyczuwaem
narastajce napicie.
- Lubi gra w szachy - stwierdzia wreszcie. - Potrafisz? - Musiaem pokrci gow.
- A moe ktry z pozostaych zbokw potrafi? - rykna w stron reszty chopakw.
- Nie - odpowiedzia jej Flint. - Ale gdyby miaa ochot na partyjk rozbieranego
pokera...
Zanim zerwaem si z ka, byo po wszystkim. Flint wyldowa na pododze,
trzymajc si za gardo i majtajc nogami w powietrzu jak jaki robak. Ringer pochylia si
nad nim.
- Prosiabym rwnie o powstrzymanie si od seksistowskich samczych uwag.
- Jeste super! - wrzasna nagle Filianka. Moe przemylaa raz jeszcze ca sytuacj

i uznaa, e druga dziewczyna w oddziale to wcale nie takie najgorsze dla niej rozwizanie.
- Wanie zaatwia sobie dziesi dni na poowie racji ywieniowej - oznajmiem.
Wina Flinta bya oczywista, ale pod nieobecno Reznika to ja odpowiadaem za porzdek i
Ringer musiaa o tym wiedzie.
- Napiszesz raport? - zapytaa. W jej gosie nie byo nawet cienia strachu czy gniewu.
Ani adnych innych emocji.
- Nie. Daj ci ostrzeenie.
Skina gow, odsuna si od Flinta i przeciskajc si obok mnie, zgarna swoje
przybory kosmetyczne. Pachniaa - no c
- pachniaa jak dziewczyna i przez chwil zakrcio mi si od tego w gowie.
- Odwdzicz si za t przysug - oznajmia, odgarniajc grzywk - kiedy ju zostan
sierantem i zaczn dowodzi pidziesitym trzecim oddziaem.

50
Tydzie po przybyciu Ringer nasz oddzia awansowa z dziesitego miejsca na
sidme. Po trzech tygodniach przegonilimy dziewitnastk i zajlimy pite miejsce. Potem,
kiedy zostay nam ju tylko dwa tygodnie, dotarlimy do ciany. Do czwartego miejsca
zabrako nam szesnastu punktw. Nie wierzylimy, e uda nam si to nadrobi.
Pczek, ktry niewiele mwi, ale za to doskonale radzi sobie z liczbami, rozoy
wszystko na czynniki pierwsze. Poprawi moglimy tylko jedn kategori. Zajmowalimy
drugie miejsce w biegu z przeszkodami, trzecie w alarmach przeciwlotniczych iewakuacji
oraz pierwsze w innych obowizkach, kategorii tak obszernej, e zawieraa punkty
przydzielane zarwno za porann inspekcj, jak i zachowanie waciwe uzbrojonym
jednostkom. Nasz pit achillesow byy umiejtnoci strzeleckie, w ktrych zajmowalimy
szesnaste miejsce, chocia mielimy w skadzie tak rewelacyjnych strzelcw, jak Ringer i
Pczek. Jeli nie zdoamy poprawi wynikw w cigu najbliszych dwch tygodni, mamy
przerbane.
Oczywicie nie trzeba zna si na liczbach, eby wiedzie, dlaczego nasz wynik by
tak niski. Dowdca oddziau kiepsko strzela. W zwizku z tym poszed do instruktora i
poprosi o dodatkowe wiczenia, ale jego wyniki ani troch si nie poprawiy. Nie miaem
zej techniki. Robiem wszystko, co trzeba, w odpowiedniej kolejnoci. Mimo to jeli udao
mi si odda poprawnie jeden strza na trzydzieci, to mona byo mwi o szczciu. Ringer
te sdzia, e mam pecha. Twierdzia, e nawet Nugget mgby raz trafi na trzydzieci
strzaw. Staraa si tego nie okazywa, ale mj brak umiejtnoci w tej dziedzinie strasznie
j wkurza. Jej poprzedni oddzia zajmowa drugie miejsce. Gdyby nie zostaa przeniesiona,
miaaby gwarancj ukoczenia szkolenia z pierwsz lokat i byaby pierwsza w kolejce do
awansu.
- Mam dla ciebie propozycj - powiedziaa pewnego ranka, kiedy wyszlimy na
porann przebiek. Zaoya na gow opask, by podtrzyma jedwabist grzywk. Nie
ebym zauwaa t jedwabisto. - Pomog ci, ale pod jednym warunkiem.
- Czy to ma co wsplnego z szachami?
- Zrezygnuj z dowodzenia oddziaem. - Rzuciem na ni okiem. Pod wpywem chodu
jej policzki o barwie koci soniowej mocno si zarowiy. Ringer czsto milczaa, chocia
nie tak czsto jak Pczek, za to aden szczeg nie umyka jej uwadze. Przebywanie w jej
towarzystwie sprawiao, e zaczynae si denerwowa. Wydawao si, e spojrzenie ma tak
ostre jak ostrza chirurgiczne Dumbo i tnie ci nimi na kawaki, eby zobaczy, co masz w

rodku. - Nie prosie o nie. Nie obchodzio ci stanowisko. Dlaczego ja nie miaabym go
dosta? - spytaa ze wzrokiem utkwionym w ciek.
- Czemu a tak ci na tym zaley?
- Wydawanie rozkazw daje najwiksz szans na przetrwanie.
Bieglimy ciek, ktra prowadzia z podwrza przez parking koo szpitala a do
drogi na lotnisko. Przed sob mielimy teraz elektrowni wypluwajc kby czarnego i
szarego dymu.
- To moe zrobimy inaczej - zasugerowaem. - Ty mi pomoesz, a jeli wygramy,
ustpi z funkcji.
To bya czcza obietnica. Bylimy rekrutami. Nie my decydowalimy, kto jest dowdc
oddziau, tylko Reznik. Wiedziaem, e tak naprawd nie chodzi jej o dowodzenie, tylko o to,
kto zostanie sierantem, kiedy zostaniemy zmobilizowani do aktywnej suby. Bycie
dowdc oddziau nie gwarantowao promocji, ale z pewnoci nie mogo zaszkodzi.
Nad naszymi gowami przelecia wracajcy z nocnego patrolu helikopter.
- Zastanawiae si kiedy, jak to zrobili? - spytaa, patrzc, jak maszyna skrca w
stron ldowiska. - Jak uruchomili wszystko po przejciu fali elektromagnetycznej?
- Nie - odpowiedziaem szczerze. - A ty jak mylisz?
Jej oddech tworzy mae biae oboczki w lodowatym powietrzu.
- Podziemne bunkry, nic innego. Albo...
- Albo co?
Potrzsna gow, wydymajc zarowione od zimna policzki. Czarne wosy hutay
si w rytm jej krokw, odbijajc refleksy porannego soca.
- To zbyt szalone - powiedziaa w kocu. - Chod, zobaczymy, na co ci sta, gwiazdo
futbolu.
Byem od niej o dziesi centymetrw wyszy. W czasie gdy ja robiem jeden krok,
ona musiaa zrobi dwa. Wygraem.
O wos.
Tego popoudnia poszlimy na strzelnic, zabierajc ze sob Ump, eby obsugiwa
cele. Ringer obserwowaa przez kilka minut, jak prbuj w co trafi, po czym wydaa
eksperck opini.
- Jeste okropny.
- Na tym polega problem. Na moim okropiestwie. - Obdarzyem j swoim
najlepszym umiechem. Synem z umiechu, nim spad na nas kosmiczny Armagedon. Nie
chciabym si zanadto przechwala, ale staraem si nigdy nie umiecha, prowadzc

samochd, eby nie olepia jadcych z naprzeciwka kierowcw. Ale na Ringer nie zrobiem
wraenia. Nie zmruya oczu na widok tej oszaamiajcej jasnoci. Nawet nie mrugna.
- Masz dobr technik. Co si dzieje, kiedy strzelasz?
- Oglnie mwic, puduj.
Potrzsna gow. Skoro ju mowa o umiechach, nie widziaem jeszcze jej nawet
wymuszonego grymasu. Postanowiem, e zrobi wszystko co w mojej mocy, by j rozbawi.
To bya bardziej myl Bena ni Zombie, ale stare nawyki trudno wykorzeni.
- Mam na myli to, co dzieje si pomidzy tob a celem - wyjania.
Co?
- Hm, kiedy wyskakuje...
- Nie. Co dzieje si tutaj. - Wskazaa moj praw do. - I tam.
- Machna rk w kierunku celu dwadziecia metrw dalej.
- Nie rozumiem, Ringer.
- Musisz myle o broni jak o elemencie wasnego ciaa. To nie karabin strzela, to ty
strzelasz. To jak zdmuchiwanie dmuchawca. Wydychasz pocisk. - Zdja bro z ramienia i
skina gow Umpie. Nie wiedziaa, gdzie wyskoczy cel, ale i tak trafia go w gow, zanim
na dobre si pokaza. - Chodzi o to, e wszystko jest czci ciebie. Bro jest czci ciebie.
Pocisk jest czci ciebie. Cel jest czci ciebie. Nie ma niczego, co byoby odrbne.
- Czyli zasadniczo chodzi o to, e mam sobie odstrzeli eb.
- Prawie udao mi si j rozbawi. Skrzywia lewy kcik ust.
- Bardzo to wszystko przypomina zen.
cigna brwi. Przegraem.
- Raczej mechanik kwantow.
Kiwnem powanie gow.
- Jasne. To wanie chciaem powiedzie. Mechanika kwantowa.
Przekrzywia gow. Aby ukry umiech? Czyli nie wywrci ze zoci oczami?
Kiedy ponownie podchwyciem jej wzrok, taksowaa mnie intensywnym, niepokojcym
spojrzeniem.
- Chcesz awansowa?
- Chc znale si jak najdalej od Reznika.
- To nie wystarczy. - Wskazaa palcem na jedn z figur. Wiatr tarmosi jej grzywk. Co widzisz, kiedy patrzysz na cel?
- Widz wycit z kartonu figur ludzk.
- Dobrze, ale kogo widzisz?

- Rozumiem, o co ci chodzi. Czasami widz Reznika.


- Pomaga?
- Ty mi powiedz.
- Chodzi o stworzenie poczenia - wyjania. Skina doni, ebym usiad.
Usadowia si naprzeciwko i wzia mnie za rce. Jej donie byy lodowate. - - Zamknij oczy.
Och, daj spokj, Zombie. Twj sposb si sprawdza? No wanie. Okej, pamitaj, e nie
chodzi o ciebie i cel. Nie chodzi o to, co jest pomidzy wami, ale o to, co was czy. Pomyl o
lwie i gazeli. Co maj wsplnego?
- Hm... Gd?
- To lew. Pytam, co jest pomidzy nimi.
Cika sprawa. Moe to by zy pomys, eby przyjmowa jej pomoc. Nie tylko
zdoaem j przekona, e jestem beznadziejnym onierzem, ale istnieje te cakiem realna
moliwo, e wkrtce uzna mnie za idiot.
- Strach - szepna mi do ucha, jakby dzielia si sekretem. - Gazela boi si, e
zostanie poarta. Lew, e umrze z godu. Strach jest acuchem, ktry ich scala. - acuch.
Miaem go w kieszeni przyczepiony do srebrnego medalionu. Moja siostra umara wczoraj,
tysic lat temu. Ju po wszystkim. To si nigdy nie skoczy. Czas od tamtej nocy nie pyn
liniowo, tylko porusza si po okrgu. Zacisnem palce na jej doniach. - Nie wiem, co jest
dla ciebie spoiwem - cigna dziewczyna, a jej ciepy oddech owiewa moje ucho. - Dla
kadego to co innego. Oni wiedz. Dziki Krainie Czarw. To wanie sprawio, e woyli
ci w rce bro, i to samo czy ci z celem. - A potem dodaa, jakby czytajc w moich
mylach: - To nie jest prosta linia, Zombie. To krg.
Otworzyem oczy. Zachodzce soce stworzyo wok jej gowy aureol zotego
wiata.
- Odlego nie istnieje.
Skina gow i szturchna mnie, ebym wsta.
- ciemnia si.
Podniosem karabin i oparem kolb o rami. Nie wiedziaem, gdzie pojawi si cel tylko tyle e na pewno si pojawi. Ringer daa znak Umpie. Wysoka, martwa trawa
zaszelecia przez sekund po mojej prawej stronie. Tym razem starczyo mi czasu. Miaem
ca wieczno.
Odlego nie istniaa. Nic nie oddzielao mnie od celu.
Tarcza rozpada si z satysfakcjonujcym trzaskiem. Umpa krzykn, wymachujc
piciami w powietrzu. Zapomniaem si i zapaem Ringer w talii, podrywajc j z ziemi i

krcc w kko. Przez jedn bardzo niebezpieczn sekund omal jej nie pocaowaem. Kiedy
postawiem j z powrotem na ziemi, zrobia kilka krokw do tyu i starannie odgarna wosy
za ucho.
- To byo nie do przyjcia - stwierdzia. Nie wiem, ktre z nas wstydzio si bardziej.
Oboje staralimy si zapa oddech. Moe z rnych przyczyn. - Zrb to jeszcze raz rozkazaa.
- Co? Mam strzela czy krci si w kko?
Kcik jej ust drgn. Och, byem tak blisko.
- Zajmijmy si tym, co wane.

51
Zakoczenie szkolenia.
Kiedy wrcilimy z porannej wyerki, czekay na nas nowe mundury - wyprasowane,
nakrochmalone i rwniutko zoone na naszych pryczach. Dodatkow mi niespodziank
byy opaski wyposaone w najnowsze detektory obcych, jasne dyski wielkoci
wierdolarwki, ktre nakadao si na lewe oko. Kiedy patrzyo si przez soczewk,
zaraeni ludzie wydawali si podwietleni. A przynajmniej tak nam mwiono. Pniej tego
samego dnia, kiedy spytaem, na jakiej zasadzie dziaa ta technologia, odpowied bya prosta
- zaraeni wiec si na zielono. Kiedy uprzejmie poprosiem o krtk demonstracj,
usyszaem miech.
- Przekonasz si w terenie, onierzu.
Po raz pierwszy odkd znalazem si w obozie Przysta - i prawdopodobnie po raz
ostatni w yciu - znowu bylimy dziemi. Krzyczelimy i skakalimy z pryczy na prycz,
przybijajc sobie pitki. Jedynie Ringer daa nura do ani, eby si przebra. Reszta
rozebraa si tam, gdzie staa, rzucajc znienawidzone niebieskie kombinezony na kupk
porodku pokoju. Filianka wpada na doskonay pomys, eby je podpali, i pewnie by to
zrobia, gdyby Dumbo w ostatniej chwili nie wyrwa jej poncej zapaki z rki.
Jedyna osoba bez munduru siedziaa na swojej pryczy, wci ubrana w biay
kombinezon, i zwieszaa smutno doln warg. Nie jestem idiot. Zrozumiaem. Usiadem koo
niego i klepnem go w nog.
- Przyjdzie i na ciebie kolej, szeregowy. Trzymaj si.
- Dwa lata.
- No i? Pomyl, jakim twardzielem bdziesz za dwa lata. Wszystkich nas zawstydzisz.
- Nugget mia zosta przydzielony do innego oddziau. Obiecaem mu, e uciekniemy razem,
gdy tylko bd w bazie, chocia nie miaem pojcia, kiedy tutaj wrc. Ani czy w ogle.
Nasza misja bya cile tajna, jej szczegy znano tylko w jednostce gwnej. Nie byem
pewien, czy Reznik wie, dokd jedziemy. Mao mnie to zreszt obchodzio, jeli tylko on
zostawa na miejscu. - Hej, onierzu. Powiniene si cieszy moim szczciem - draniem
si z nim.
- Nie wrcisz - odpar ze zoci i z tak gbokim przekonaniem, e nie wiedziaem, co
odpowiedzie. - Nigdy ci ju nie zobacz.
- Oczywicie, e si zobaczymy, Nugget. Obiecuj.
Uderzy mnie z caej siy. I jeszcze raz, i kolejny, dokadnie w rodek klatki

piersiowej. Zapaem go za nadgarstek, a on zacz okada mnie drug rk. T rwnie


unieruchomiem. Kazaem mu przesta.
- Nie obiecuj! Niczego nie obiecuj! Nigdy nie skadaj obietnic, nigdy! - Jego drobna
twarz bya wykrzywiona z wciekoci.
- Hej, Nugget, spokojnie. - Skrzyowaem jego rce na klatce piersiowej i pochyliem
si, by spojrze mu w oczy. - Niektrych rzeczy nie trzeba obiecywa. Po prostu si je robi.
Signem do kieszeni i wycignem medalion Sissy. Rozpiem zatrzask. Nie
robiem tego ani razu, odkd naprawiem wisiorek w obozie dla uchodcw. Krg si rozpad.
Zawiesiem mu medalion na szyi i zatrzasnem zamek. Krg si domkn.
- Niewane, co si tam stanie. Wrc po ciebie - obiecaem mu.
Ponad jego ramieniem zobaczyem Ringer, ktra wychodzia wanie z ani,
upychajc wosy pod now czapk. Stanem na baczno i zasalutowaem.
- Szeregowy Zombie melduje si na rozkaz!
- Mj jedyny dzie chway. - Zasalutowaa w odpowiedzi. - Wszyscy wiedz, kto
zostanie sierantem.
Wzruszyem skromnie ramionami.
- Nie sucham plotek.
- Zoye mi obietnic, ktrej nie moge dotrzyma - rzucia obojtnie tonem,
ktrym posugiwaa si niemal w kadej sytuacji. Co za pech, e musiaa to powiedzie akurat
wtedy, kiedy Nugget sucha. - Na pewno nie chciaby nauczy si gra w szachy? Byby
bardzo dobry.
Wydawao si, e miech jest najbezpieczniejsz reakcj, wic si zamiaem.
Drzwi si otworzyy. Dumbo krzykn:
- Dzie dobry, panie sierancie!
Rzucilimy si w stron prycz i stanlimy na baczno, patrzc, jak Reznik dokonuje
ostatniej inspekcji. Wyglda na przygaszonego. Nie nazywa nas robalami ani gnidami, co
nie byo w jego stylu. Ale przynajmniej jak zwykle szuka dziury w caym. Koszula
Flintstonea wystawaa ze spodni. Umpa mia przekrzywion czapk. Usun nitk z konierza
Filianki, ktr chyba tylko on by w stanie zauway. Duszy czas pochyla si nad
dziewczyn, patrzc jej prosto w twarz, niemal komiczny w swojej powadze.
- Czy jeste gotowa na mier, szeregowa?
- Tak jest! - krzykna Filianka gono, jak przystao na onierza.
Reznik odwrci si do nas.
- A wy? Jestecie gotowi?

- Tak jest! - huknlimy jednym gosem.


Przed wyjciem Reznik kaza mi wystpi z szeregu.
- Za mn, szeregowy.
Po raz ostatni zasalutowa swojemu oddziaowi i rzuci:
- Do zobaczenia na gali, dzieci.
Kiedy szedem do wyjcia, Ringer rzucia mi znaczce spojrzenie, jakby chciaa
powiedzie: A nie mwiam?.
Podczas przemarszu przez plac trzymaem si dwa kroki za sierantem. Rekruci w
niebieskich kombinezonach koczyli wanie prace przy podium, wieszajc flagi, ustawiajc
krzesa dla szefostwa i rozwijajc czerwony dywan. Na barakach zawieszono wielki napis:
LUDZKO TO MY. A naprzeciwko: JESTEMY JEDNOCI.
Weszlimy do nieoznakowanego jednopitrowego budynku stojcego po zachodniej
stronie kompleksu. Przeszlimy przez drzwi z napisem TYLKO DLA PERSONELU i przez
wykrywacz metalu obstawiony przez uzbrojonych po zby onierzy z obojtnymi minami.
Do windy, ktra zawioza nas cztery pitra pod ziemi. Reznik nie odezwa si ani razu.
Nawet na mnie nie spojrza. Wiedziaem, dokd si wybieramy, ale kompletnie nie
rozumiaem po co. Nerwowo skubaem guziki nowego munduru.
Po wyjciu z windy ruszylimy przed siebie dugim korytarzem owietlonym
fluorescencyjnymi lampami. Mijalimy kolejne punkty kontrolne i wicej uzbrojonych po
zby, obojtnych onierzy. Reznik zatrzyma si w kocu przed drzwiami bez adnego
napisu i przesun kart przez czytnik magnetyczny. Weszlimy do niewielkiego
pomieszczenia. Na progu powita nas wojskowy w mundurze porucznika. Poszlimy za nim
kolejnym korytarzem a do wielkiego, prywatnego gabinetu. W rodku przy biurku siedzia
mczyzna i przeglda wielk stert wydrukw komputerowych.
Vosch.
Odprawi Reznika i porucznika. Zostalimy sami.
- Spocznij, szeregowy.
Rozstawiem nogi i zaoyem rce za plecy, praw luno obejmujc lewy nadgarstek.
Stanem przed biurkiem. Wbiem wzrok przed siebie, wysuwajc pier do przodu. On by
gwnodowodzcym, a ja szeregowcem, zwykym rekrutem, nawet nie prawdziwym
onierzem. Serce walio mi w piersi tak, e niemal odpady mi guziki od nowej koszuli.
- Jak si miewasz, Ben?
Umiechn si do mnie ciepo. Nie wiedziaem, od czego zacz. Poza tym byem w
szoku, e nazwa mnie Ben. W kocu przez tyle miesicy byem Zombie.

Wyranie czeka na reakcj, wic z jakiego powodu palnem pierwsze, co przyszo


mi do gowy.
- Szeregowy jest gotowy na mier, panie komendancie!
Skin gow, wci si umiechajc. Wsta i okry biurko.
- Moemy spokojnie porozmawia jak onierz z onierzem. W kocu nim wanie
teraz jestecie, sierancie Parish.
I wtedy je zobaczyem - belki sieranta w jego rkach. Czyli Ringer miaa racj.
Patrzyem uwanie, jak przypina je do mojego konierza. Poklepa mnie po ramieniu,
widrujc spojrzeniem bkitnych oczu.
Ciko byo wytrzyma jego wzrok. W jaki sposb sprawia, e poczuem si nagi,
kompletnie odsonity.
- Stracie czowieka - stwierdzi.
- Tak jest.
- To byo okropne.
- Tak jest.
Opar si o biurko i skrzyowa ramiona.
- Mia doskonae wyniki. Nie tak dobre jak twoje, ale... To dla nas lekcja, Ben, e
kadego mona zama. Jestemy tylko ludmi, prawda?
- Tak jest.
Umiecha si. Dlaczego? W bunkrze byo chodno, ale ja zaczem si poci.
- Moesz pyta. - Zrobi zapraszajcy gest rk.
- Mog??
- Z pewnoci masz wiele pyta. Nie zadae ich, kiedy oddawae urzdzenie
namierzajce swojego szeregowego. Czekasz na odpowiedzi, odkd Tank znalaz si w
kostnicy.
- Jak zgin?
- Przedawkowa, jak ju z pewnoci podejrzewae. Dzie po tym, jak wypucilimy
go z oddziau obserwacyjnego dla niedoszych samobjcw. - Wskaza mi krzeso. - Usid,
Ben. Chciabym z tob o czym porozmawia. - Opadem na krzeso, pamitajc o
wyprostowaniu plecw i uniesieniu podbrdka. Jeli siedzenie na baczno jest w ogle
moliwe, wanie to robiem. - Wszyscy mamy sabe punkty - stwierdzi Vosch, pochylajc
si w moj stron. - Opowiem ci o moim. Dwa tygodnie po czwartej fali zabieralimy
ocalaych z obozu dla uchodcw, jakie sze kilometrw std. No, nie wszystkich
ocalaych. Tylko dzieci. Chocia nie wykrywalimy jeszcze pasoytw, bylimy niemal

pewni, e cokolwiek si dziao, dzieci ich nie miay. Poniewa nie umielimy odrni
wrogw od przyjaci, decyzj dowdztwa zabilimy wszystkich powyej pitnastego roku
ycia. - Spochmurnia i odwrci wzrok. Znw opar si o biurko, apic za jego krawd tak
mocno, a zbielay mu knykcie. - To znaczy moj decyzj. - Wcign gboko powietrze. Zabilimy wszystkich, Ben. Po tym, jak zabralimy dzieci, zabilimy kadego z nich. A kiedy
ju skoczylimy, spalilimy obz. Zmietlimy go z powierzchni ziemi. - Znw na mnie
spojrza. Niesamowite, ale zobaczyem w jego oczach zy.
- To by mj najsabszy moment. Potem zrozumiaem z przeraeniem, e wpadem w
ich puapk. Staem si narzdziem w rku wroga. Na kad zaraon osob, ktr zabiem,
zginy trzy niewinne. Musz jako z tym y. Rozumiesz, o co mi chodzi? - Kiwnem
gow. Umiechn si smutno. - Oczywicie, e rozumiesz. Obaj mamy na rkach krew
niewinnych osb, prawda? - Wyprostowa si, przechodzc do sedna. zy znikny. Sierancie Parish, dzisiaj ukocz szkolenie cztery najlepsze oddziay z waszego batalionu.
Jako dowdca zwyciskiego oddziau moecie wybra misj. Dwa oddziay zostan uyte
jako patrole graniczne. Ich celem bdzie ochrona bazy. Dwa pozostae trafi na terytorium
wroga.
Chwil zajo mi przyswojenie tych informacji. Da mi czas. Nastpnie pokaza mi
jeden z wydrukw. Byo na nim mnstwo cyfr, wykresw i dziwnych symboli, ktre
kompletnie nic mi nie mwiy.
- Nie spodziewam si, e bdziesz w stanie to odczyta - oznajmi. - Ale czy chciaby
sprbowa zgadn, co to jest?
- Mog sprbowa - odpowiedziaem. - Ale nie sdz, ebym trafi.
- To profil z Krainy Czarw. Przedstawia zaraonego czowieka. - Skinem gow. Po
co, do diaba? Przecie nic nie zrozumiaem. Ach, tak, wynik badania! Wszystko jasne,
moe pan mwi dalej. - Oczywicie przepuszczalimy ich przez Krain Czarw, ale nie
bylimy w stanie oddzieli wynikw ofiary od wynikw pasoyta, klona czy tego czego,
czymkolwiek to jest. A do teraz. - Wycign przed siebie wydruk. - Tak, sierancie Parish,
wyglda wiadomo Przybysza. - Znw skinem gow. Ale tym razem naprawd
zaczynaem rozumie.
- Wie pan, jak oni myl.
- Wanie! - Umiechn si do mnie jak do wyjtkowo pojtnego ucznia. - Kluczem
do zwycistwa w tej wojnie nie s taktyka, strategia ani nawet przewaga technologiczna.
Prawdziwym kluczem, tak samo zreszt jak w kadej innej walce, jest zrozumienie, jak myli
wrg. Teraz ju to wiemy. - Czekaem na wyjanienia. Co myla wrg? - Wikszo tego, co

zakadalimy, okazaa si prawd. Obserwowali nas od duszego czasu. Pasoytami zaraone


zostay kluczowe jednostki na caym wiecie. Upieni tajni agenci, jeli mona to tak nazwa.
Czekali na sygna, eby rozpocz skoordynowany atak po zdziesitkowaniu naszej populacji.
Wiemy, jak skoczyo si to tutaj, w Przystani. Mamy mocne podstawy, by sdzi, e inne
bazy wojskowe nie miay tyle szczcia.
- Trzepn zwinitym wydrukiem w udo. Musiaem si skrzywi, bo umiechn si do
mnie uspokajajco. - Jedna trzecia pozostaej przy yciu populacji umieszczona tutaj, eby
wyeliminowa tych, ktrzy przetrwali pierwsze trzy fale. Ty. Ja. Czonkowie twojego
oddziau. My wszyscy. Jeli obawiasz si, podobnie jak biedny Tank, e nadchodzi pita fala,
uspokoj ci. Nie bdzie pitej fali. Maj zamiar opuci swj statek matk dopiero wtedy,
kiedy ludzka rasa zostanie zmieciona z powierzchni ziemi.
- To wanie dlatego...?
- Nie zaatakowali ponownie? Tak sdzimy. Wyglda na to, e ich najwikszym
pragnieniem jest zachowanie planety w takim stanie, by mona byo na niej zamieszka.
Teraz rozpoczlimy wojn podjazdow. Nasze zasoby s ograniczone, ale oni te nie mog
czeka wiecznie. My to wiemy. Oni to wiedz. Odcici od zapasw, nie jestemy w stanie
zebra znaczcych si bojowych. W kocu ten obz, i wszystkie inne, osabnie i umrze, jak
winorol odcita od korzeni.
Dziwne. Wci si umiecha. Jakby co w tym ponurym scenariuszu go podniecao.
- Co moemy zrobi? - spytaem.
- Moemy zrobi tylko jedno, sierancie. Przenie walk na ich teren. - Powiedzia to
w wyjtkowy sposb, bez wahania, bez strachu, z nadziej. Przeniesiemy walk na ich teren.
Dlatego zosta gwnodowodzcym. Sta nade mn umiechnity, pewny siebie, a jego ostre
rysy twarzy przywodziy mi na myl staroytny posg. By szlachetny, mdry, silny. By
ska, o ktr rozbijay si fale kosmitw, i pozosta niezniszczony. Ludzko to my. Tak
brzmia napis na plakacie. To nieprawda. Bylimy bladym odbiciem ludzkoci, sabym
cieniem, dalekim echem. On by ludzkoci, bijcym, niepokonanym, niezwycionym
sercem ludzkoci. Gdyby w tamtej chwili pukownik Vosch kaza mi strzeli sobie w eb dla
sprawy, zrobibym to bez wahania. - Co sprowadza si do twojego zadania - podj cicho. Podczas lotw zwiadowczych namierzylimy spore grupy zaraonych skupiajcych si w
Dayton i okolicach. Zrzucimy tam oddzia i przez cztery godziny jego czonkowie zostan
zupenie sami. Szanse na to, e stamtd powrc, wynosz zaledwie jeden do czterech.
Odchrzknem.
- A dwa oddziay zostaj tutaj.

Skin gow. Spojrzenie niebieskich oczu przenikao mnie na wskro - a do koci.


- Twj wybr.
Znw ten sam nieznaczny, tajemniczy umieszek. Zna odpowied, i to jeszcze zanim
przeszedem przez drzwi. Moe wyczyta to z mojego profilu w Krainie Czarw, ale nie
sdz. Po prostu mnie zna.
Podniosem si z krzesa i stanem na baczno.
I powiedziaem mu to, co ju i tak sam dobrze wiedzia.

52
Punktualnie o dziewitej cay batalion zebra si na podwrzu. Morze niebieskich
kombinezonw i elita - cztery najlepsze oddziay w wieutkich mundurach. Ponad tysic
rekrutw w idealnej formacji, zwrconych na wschd - kierunek nowych pocztkw. Tam te
stao podium wzniesione dzie wczeniej. Flagi trzepotay na lodowatym wietrze, ale my nie
czulimy chodu. Od rodka rozpala nas ogie gortszy ni ten, ktry zmieni Tanka w kupk
popiou. Czonkowie najwyszego dowdztwa przesuwali si wzdu pierwszej linii - gdzie
stali zwycizcy - ciskajc nam donie i gratulujc dobrego wykonania zada. Potem przysza
kolej na instruktorw, ktrzy chcieli osobicie nam podzikowa. Wyobraaem sobie nie
raz, co powiem Reznikowi, kiedy bdzie ciska moj rk. Dziki, e uczynie z mojego
ycia pieko na ziemi... Zdechnij, po prostu zdechnij, ty skurczybyku... Albo moje ulubione:
Pieprz si. Ale kiedy zasalutowa i poda mi rk, kompletnie si rozsypaem. Chciaem
przywali mu w twarz i uciska go jednoczenie.
- Gratulacje, Ben - odezwa si, kompletnie zbijajc mnie z tropu. Nie miaem pojcia,
e zna moje imi. Puci oczko i ruszy dalej.
Kilku oficerw, ktrych nigdy wczeniej nie widziaem, wygosio krtkie przemowy.
Potem pojawi si komendant i onierze oszaleli, machajc czapkami i mcc piciami
powietrze. Echa naszych wiwatw odbijay si od budynkw otaczajcych plac, sprawiajc,
e dwik wydawa si duo goniejszy, jakby byo nas dwa razy wicej. Komendant Vosch
unis rk do czoa powoli i z rozwag. Zupenie jakby wcisn wycznik - haas umilk
natychmiast i wszyscy zgodnie zasalutowali. Wok siebie usyszaem ciche pochlipywanie.
Emocje wziy gr. Po tym, co nas tutaj sprowadzio, i po wszystkim, co przeszlimy w
trakcie szkolenia. Po caej tej krwi, mierci i pomieniach, po tym, jak zobaczylimy paskudn
wersj przeszoci w Krainie Czarw i jeszcze gorsz wizj przyszoci podczas egzekucji
zaraonych. Po miesicach brutalnych treningw, ktre cz z nas zaprowadziy tam, skd
nie byo powrotu. Oto jestemy. Nasze dziecistwo umaro, ale my przeylimy. Stalimy si
onierzami, moe ostatnimi, jacy kiedykolwiek bd walczy. Bylimy ostatni i jedyn
nadziej Ziemi. Zjednoczylimy si w pragnieniu zemsty.
Nie syszaem ani sowa z przemowy Voscha. Patrzyem, jak soce wznosi si ponad
jego ramieniem midzy bliniaczymi wieami elektrowni. Jego promienie odbijay si od
statku matki suncego po orbicie, jedynej niedoskonaoci na idealnym niebie. Taki may, taki
niepozorny. Wydawao si, e mgbym sign po niego i zerwa go z nieba, rzuci na
ziemi i rozgnie pod butem. Wcieko pona w mojej piersi niczym rozgrzane elazo i

rozprzestrzeniaa si na kady centymetr ciaa. Topia koci, spopielaa skr - byem socem
zmienionym w supernow.
Myliem si, sdzc, e Ben Parish znikn, gdy opuszczaem oddzia dla
rekonwalescentw. Jego gnijce zwoki nosiem w sobie przez cae szkolenie. Teraz te
szcztki pony, a ja patrzyem na czowieka, ktry wasnorcznie skrzesa ogie. Na kogo,
kto pokaza mi, czym jest prawdziwe pole walki. Oprni mnie, bym mg na nowo si
wypeni. Zabi, ebym mg y. Przysigbym, e lodowatymi niebieskimi oczami
przewierca mnie na wylot i widzia moj dusz. A ja wiedziaem - na pewno - o czym myla.
Bylimy jednym, ja i on. Bracia w nienawici, bracia w przebiegoci, bracia w
zemcie.

VII
MIKKIE SERCE

53
To ty mnie uratowaa.
Leelimy objci, a jego sowa wci dwiczay mi w uszach. Chocia wyzywaam
si od idiotek, kretynek, debilek i zabraniaam sobie o tym myle.
Pierwsza zasada: Nie ufaj nikomu. Z niej wynikaa zasada druga: Tylko pozostawanie
samotnym tak dugo, jak si da, umoliwia przetrwanie.
Teraz zamaam je obie.
Och, byli tacy sprytni. Im trudniej nam przetrwa, tym bardziej pragniemy czy si
w grupy. A im bardziej pragniemy czy si w grupy, tym trudniejsze staje si przetrwanie.
Prawda jest taka, e samotno nie bardzo mi wychodzia. Waciwie wyjtkowo mi
nie wychodzia. Zginabym, gdyby Evan mnie nie znalaz.
Przytula si do moich plecw, obejmujc mnie rk w talii. Jego oddech cudownie
askota moj szyj. W pokoju byo bardzo zimno - mio byoby schowa si pod kodr, ale
nie chciaam si rusza. Nie chciaam ruszy jego. Przesunam palcami po jego nagim
przedramieniu, przypominajc sobie ciepo jego warg i mikkie wosy przesypujce si
midzy moimi palcami.
Chopak, ktry nigdy nie zasypia, pogrony by w mocnym nie. Odpoczywa na
brzegu Cassiopei, wyspy w morzu krwi.
Ja miaam swoj obietnic, on mia mnie.
Nie mog mu ufa. Musz mu zaufa.
Nie mog z nim zosta. Nie potrafi go zostawi.
Nie mona ju liczy na szczcie. Obcy mnie tego nauczyli.
Ale czy mona wci liczy na mio?
Nie ebym go kochaa. Nie wiedziaam nawet, co to za uczucie. Tego, co czuam przy
Benie Parishu, nie mona byo wyrazi za pomoc sw. Przynajmniej nie w tych, ktre
znaam.
Evan poruszy si na ku.
- Ju pno - mrukn. - Lepiej si troch przepij.
Skd wiedzia, e nie pi?
- A ty? - Wsta z ka i cicho ruszy w stron drzwi. Usiadam. Serce walio mi jak
mot. Sama nie wiedziaam dlaczego. - Dokd idziesz?
- Rozejrz si troch. Niedugo wrc.
Gdy zostaam sama, przebraam si w jedn z jego kraciastych koszul. Val lubia spa

w koronkowej bielinie. Ja raczej nie.


Weszam z powrotem do ka i przykryam si kodr a po szyj. Do licha, ale byo
zimno. Wsuchaam si w cisz. Cisz domu bez Evana. Na zewntrz przyroda dawaa swj
odwieczny koncert. Dalekie szczekanie dzikich psw. Wycie wilkw. Pohukiwanie sw. Bya
zima, a o tej porze roku natura szeptaa. Spodziewaam si symfonii dzikich odgosw na
wiosn.
Czekaam, a wrci. Mina godzina. Potem dwie.
Usyszaam ponownie charakterystyczne stuknicie i wstrzymaam oddech. Evan
zazwyczaj robi sporo haasu. Trzaska kuchennymi drzwiami. Ciko wchodzi po schodach.
Teraz dobiego mnie tylko ciche skrzypienie na korytarzu.
Signam po lecy na stoliku nocnym pistolet. Nigdy si z nim nie rozstawaam.
Przemkno mi przez gow, e Evan zgin, a za drzwiami czai si jeden z uciszaczy.
Wymknam si z ka i na palcach podeszam do drzwi. Przytknam ucho do
drewna. Skupiam si, zamykajc oczy. Trzymaam bro tak, jak mnie nauczy, mocno, w obu
doniach. W mylach wyobraaam sobie kady krok.
Lewa rka na klamce. Nacinij, pocignij, dwa kroki do tyu, bro do gry. Odwr
si, pocignij, dwa kroki do tyu, bro do gry...
Skrzyyyp.
Okej, ruszam.
Gwatownie otworzyam drzwi, odsunam si o krok - to by byo na tyle, jeli chodzi
o wiczenia w wyobrani - i podniosam bro. Evan odskoczy i uderzy plecami o cian,
odruchowo unoszc rce w gr na widok wycelowanej w swoj twarz lufy.
- Hej! - krzykn. Oczy mia szeroko otwarte i nie opuszcza rk, jakby zosta
napadnity przez wamywacza.
- Co ty, do diaba, robisz?! - Trzsam si ze zoci.
- Szedem, eby... sprawdzi, czy wszystko u ciebie w porzdku. Czy mogaby
przesta we mnie celowa? Prosz...
- Wiesz, e nie musiaam ich otwiera - warknam na niego, opuszczajc bro. Mogam strzeli do ciebie przez drzwi.
- Nastpnym razem na pewno zapukam. - Zaserwowa mi swj charakterystyczny
krzywy umieszek.
- Moe ustalmy jaki kod na wypadek, gdyby chcia znowu si do mnie podkra.
Jedno stuknicie oznacza, e chciaby wej do rodka. Dwa, e zagldasz tylko, by
szpiegowa mnie przez sen. - Jego wzrok powdrowa z mojej twarzy na koszul (jego

koszul). Potem przesun si na goe nogi, gdzie zatrzyma si o sekund za dugo, po czym
wrci do twarzy. Jego spojrzenie byo ciepe, a ja wci marzam.
Zapuka we framug. Wpuciam go z powodu umiechu.
Usiedlimy na ku. Prbowaam ignorowa to, e jego koszula tak mocno nim
pachniaa, a on sam siedzia tu obok i te pachnia sob. W odku miaam ma, tlc si
bryk wgla.
Chciaam, eby znw mnie dotkn. Chciaam poczu jego rce, mikkie jak chmury.
Ale baam si, e jeli mnie dotknie, cae siedem trylionw atomw, z ktrych skada si moje
ciao, wybuchnie i rozproszy si po wszechwiecie.
- Czy on yje? - szepn. Wrcio to smutne, pene rezygnacji spojrzenie. Co si stao?
Dlaczego mwi o Samie? Wzruszyam ramionami. Skd mogam wiedzie? - Wiedziaem, co
si stao z Lauren. To znaczy wiedziaem, kiedy zgina. - Skuba kodr, przesuwajc
palcami po szwach, ledzc brzegi atek, tak jakby ledzi drog na mapie prowadzcej do
skarbu. - Czuem to. Zostaa mi tylko Val. Bya bardzo chora i wiedziaem, e nie ma zbyt
wiele czasu. Mogem to wyliczy dokadnie co do godziny. Przechodziem przez to sze
razy.
Mina dusza chwila, zanim ponownie si odezwa. Co go naprawd gnbio. Jego
wzrok bdzi po pokoju, jakby szukajc czego, co sprawi, e zapomni o zych chwilach. A
moe odwrotnie - osadzi go w teraniejszoci. W tej chwili ze mn. Nie w przeszoci, o
ktrej nie mg przesta myle.
- Pewnego dnia byem na zewntrz - cign. - Poszedem wywiesi pranie. Ogarno
mnie dziwne uczucie. Jakby co pko w mojej piersi. Poczuem to fizycznie, nie w mylach.
To nie by gosik w mojej gowie, mwicy mi... e Lauren ju nie ma. Czuem si tak, jakby
kto mocno mnie waln. I wiedziaem. Zostawiem pranie i popdziem do jej domu...
Potrzsn gow. Pooyam mu rk na kolanie, a potem szybko j cofnam. Po tym
pierwszym razie dotykanie go przychodzio mi zbyt atwo.
- Jak to zrobia? - spytaam. Nie chciaam, eby by tam, gdzie nie chcia by. Dotd,
jeli chodzio o emocje, przypomina gr lodow, ktrej dwie trzecie ukryte s pod
powierzchni oceanu. Sucha czciej, ni mwi. Zadawa pytania, ale sam nie odpowiada.
- Powiesia si - odpar. - Zdjem j. - Odwrci gow. Tutaj ze mn, tam z ni. Potem j pochowaem.
Nie wiedziaam, jak zareagowa, wic milczaam. Zbyt wielu ludzi odzywa si,
chocia nie ma nic do powiedzenia.
- Myl, e tak wanie jest - wyjani po chwili. - Kiedy si kogo kocha. Co im si

dzieje, a ty czujesz, e kto przyoy ci w serce. Nie jakby kto zama ci serce. Dosownie:
czujesz uderzenie. - Wzruszy ramionami i cicho si rozemia. - W kadym razie tak byo ze
mn.
- I sdzisz, e skoro ja tego nie poczuam, Sammy wci yje?
- Wiem, to gupie. - Umiechn si z zakopotaniem - Przepraszam, e o tym
wspomniaem.
- Naprawd j kochae, prawda?
- Razem dorastalimy. - Jego oczy rozbysy od wspomnie. - Ona przychodzia tutaj
albo ja szedem do niej. Czas mija, a ona zawsze bya u mnie albo ja byem u niej. Kiedy
tylko mogem si wymkn. Musiaem pomaga tacie na farmie.
- To tam wanie dzisiaj poszede, prawda? Do domu Lauren.
Na policzek spada mu za. Wytaram j kciukiem, tak jak on wyciera moje zy tej
nocy, kiedy spytaam, czy wierzy w Boga.
Pochyli si nagle w moj stron i pocaowa mnie. Tak po prostu..
- Dlaczego mnie pocaowae, Evan? - Mwi o Lauren, a potem mnie caowa.
Czuam si dziwnie.
- Nie wiem. - Pochyli gow. Istnia tajemniczy Evan, maomwny Evan, namitny
Evan, a teraz poznaam maego, niemiaego chopczyka Evana.
- Lepiej, eby nastpnym razem mia dobry powd - draniam si z nim.
- Dobrze. - Znw mnie pocaowa.
- Powd? - powiedziaam cicho.
- Hm. Jeste naprawd liczna?
- Dobry argument. Nie wiem, czy to prawda, ale brzmi niele.
Obj moj twarz mikkimi domi, a potem pochyli si i pocaowa mnie po raz
trzeci, tym razem duej, rozpalajc w moim brzuchu poar i sprawiajc, e wosy na karku
podniosy si i zataczyy radonie.
- To prawda - szepn, nie odrywajc warg.
Zasnlimy przytuleni tak samo jak kilka godzin wczeniej. Pooy do tu poniej
mojej szyi. Obudziam si w rodku nocy i przez chwil miaam wraenie, e znw jestem w
lesie, w swoim piworze. Tylko ja, mj mi i mj karabin - i obcy czowiek wtulajcy si we
mnie.
W porzdku, Cassie. To tylko Evan. On ci uratowa i pielgnowa, a wyzdrowiaa.
Ten, ktry chce zaryzykowa swoje ycie, eby moga dotrzyma idiotycznej obietnicy.
Evan, obserwator, ktry ci zauway. Evan, prosty chopak z farmy z ciepymi, agodnymi,

mikkimi domi.
Moje serce na sekund zamaro. Jaki farmer ma mikkie donie?
Wziam jego rk lec na mojej klatce piersiowej. Poruszy si, wzdychajc cicho.
Teraz wosy na karku, poruszone jego oddechem, zataczyy inny taniec. Lekko przesunam
po jego doni palcami. Mikka jak pupa niemowlcia.
Dobrze, nie wpadaj w panik. Mino kilka miesicy, odkd pracowa na farmie.
Wiesz, jak gadka jest jego skra... ale czy wieloletnie zrogowacenia mogy znikn podczas
zaledwie kilku miesicy, kiedy polowa w lesie?
Polowanie...
Lekko pochyliam gow, eby powcha jego palce. Moe to moja nadaktywna
wyobrania, ale czy nie pachniay lekko prochem - gryzcym, metalicznym zapachem? Kiedy
strzela? Przecie nie poszed dzi na polowanie, tylko odwiedzi grb Lauren.
Nadchodzi wit, a ja leaam z otwartymi oczami w jego ramionach. Czuam bicie
jego serca, a moje wasne walio mocno jak mot.
Musisz by kiepskim myliwym. Prawie nigdy nic nie przynosisz.
Jestem w tym naprawd dobry.
Moe masz po prostu zbyt mikkie serce, eby zabi?
Moje serce jest wystarczajco twarde, by zrobi to, co musz.
Wystarczajco twarde, eby zrobi co?

54
Nastpny dzie by koszmarny.
Wiedziaam, e nie mog nic powiedzie. To byoby zbyt ryzykowne. A co gdyby
najgorsze okazao si prawd? Nie ma Evana Walkera, syna rolnika. Jest tylko Evan Walker zdrajca ludzkoci. Albo, niemale nie do pomylenia (to sformuowanie doskonale
podsumowuje inwazj kosmitw): Evan Walker - uciszacz. Usiowaam przekona sam
siebie, e to idiotyczny pomys. Uciszacz nie prbowaby mnie wyleczy - nie mwic ju o
nadawaniu mi ksywek i przytulankach w ciemnoci. Uciszacz po prostu... c, uciszyby
mnie.
Bezporednia konfrontacja przyniosaby nieodwracalne konsekwencje. Waciwie
koniec gry. Jeli nie by tym, za kogo si podawa, nie zostawiabym mu wyboru. Nie
wiedziaam, z jakiego powodu zostawi mnie przy yciu. Gdyby wiedzia, e poznaam
prawd, szybko zmieniby zdanie.
Powtarzaam sobie, e powinnam dziaa powoli i stopniowo go rozpracowywa. Nic
na si. Raz w yciu mogam sprbowa metodycznego podejcia.
Udawaam wic, e nic si nie stao. W czasie niadania staraam si skierowa
rozmow na temat jego ycia sprzed inwazji.
Czym zajmowa si na farmie? Wszystkim - brzmiaa jego odpowied. Jedzi
traktorem, wiza siano w snopki, karmi zwierzta, naprawia sprzt, mocowa drut
kolczasty. Patrzyam na jego donie, jednoczenie wymylajc wymwki. To, e zawsze
wkada rkawiczki, wydawao si najlepsz z nich, ale nie wiedziaam, jak go o to spyta,
eby zabrzmiao naturalnie. Masz niezwykle mikkie donie jak na kogo, kto dorasta na
farmie. Lubisz uywa kremu i nosi rkawiczki, prawda? Evan, masz takie mikkie donie
jak na kogo, kto dorasta na farmie. Musiae chyba cigle nosi rkawiczki i uywa kremu
do rk czciej ni reszta chopakw, co?
Nie chcia rozmawia o przeszoci. To przyszo go martwia. Zaleao mu na tym,
by dopracowa nasz misj w najdrobniejszych szczegach. Dosownie kady krok
pomidzy farm a Wright-Patterson musia zosta zaplanowany, a kada ewentualno
rozwaona. Co jeli nie zaczekamy do wiosny i uderzy kolejna nieyca? Co zrobimy, jeeli
baza okae si opuszczona? Jak wtedy trafimy na lad Sammyego? Co musi si wydarzy,
bymy uznali, e ju do? W jakiej sytuacji si poddamy?
- Nigdy si nie poddam - oznajmiam.
Czekaam, a zapadnie zmrok. Nigdy nie byam zbyt dobra w czekaniu, a on zauway

mj niepokj.
- Nic ci nie bdzie?
Sta przy drzwiach kuchennych ze strzelb przewieszon przez rami i obejmowa
mnie tymi delikatnymi domi. Patrzyam prosto w jego sarnie oczta, odwana Cassie, ufna
Cassie, Cassie jtka jednodniwka. Jasne, e nic mi nie bdzie, mylaam sobie. Id i zabij
kilka osb, a ja zrobi popcorn.
Zamknam za nim drzwi. Patrzyam, jak lekko zbiega z werandy i rusza w stron
drzew. Kierowa si na zachd ku autostradzie, gdzie - jak wszyscy wietnie wiedzieli uwielbiay gromadzi si zwierzta: jelenie, krliki i Homo sapiens.
Przeczesaam wszystkie pokoje. Ostatecznie kiedy spdzasz cztery tygodnie
zamknity gdzie jak w areszcie, wypadaoby troch poszpera.
Co znalazam? Nic. I wszystko.
Zdjcia rodzinne. By na nich Evan w szpitalu, w niebieskiej niemowlcej czapeczce.
May Evan pchajcy plastikow kosiark. Piciolatek na kucyku. Dziesicioletni Evan na
traktorze. Dwunastoletni w stroju bejsbolisty...
Bya te reszta jego rodziny, cznie z Val. Poznaam j od razu. Kiedy zobaczyam
twarz dziewczyny, ktra umara w jego ramionach i ktrej ubrania miaam teraz na sobie,
wszystko do mnie wrcio i poczuam si jak najpodlejsza osoba na wiecie. Widzc
czonkw jego rodziny zgromadzonych wok choinki i urodzinowych tortw albo
wdrujcych po grskich szlakach, poczuam to z ca moc. Nie bdzie ju choinek i tortw,
wakacji rodzinnych ani dziesiciu tysicy innych rzeczy, ktre bralimy za pewnik. Kade
zdjcie byo jak uderzenie dzwonu odmierzajcego czas do koca normalnoci.
Ona te si pojawiaa. Lauren. Wysoka. Wysportowana. I w dodatku blondynka.
Oczywicie. Stanowili bardzo adn par. Na ponad poowie zdj dziewczyna nie patrzya w
obiektyw, ale na Evana. Nie tak jak ja patrzyam na Bena Parisha - mikko i z zachwytem.
Spogldaa dziko, jakby mwia: On jest mj.
Odoyam zdjcia. Moja paranoja zaczynaa sabn. Mia mikkie donie. I co z
tego? Przecie to mie. Rozpaliam ogie, eby ogrza pokj i odsun troch nadcigajcy
mrok. I co z tego, e jego palce pachniay prochem po wizycie na grobie? Wok biegao
peno dzikich zwierzt. Nie mg przecie powiedzie, e poszed na grb, a przy okazji
zastrzeli wciekego psa. Opiekowa si mn od pocztku, troszczy si o mnie, mogam na
niego liczy.
Powtarzaam to sobie raz za razem, ale wci nie mogam si uspokoi. Czego tu
brakowao. Nie wziam pod uwag czego istotnego. Chodziam tam i z powrotem przed

kominkiem, drc mimo buzujcych pomieni. Czuam si tak, jakby swdziao mnie miejsce,
ktrego nie mogam podrapa. Co to mogo by? Wiedziaam, e nie znajd niczego
obciajcego, chobym przeszukaa dom centymetr po centymetrze.
Ale przecie nie szukaam wszdzie. Nie zajrzaam do miejsca, ktre wedug niego
powinnam omija z daleka.
Popdziam do kuchni. Nie zostao mi wiele czasu. Zapaam ciep kurtk z wieszaka
przy drzwiach i latark z kredensu, zatknam pistolet za pasek i wyszam na zewntrz. Niebo
byo czyste, a podwrze tono w wietle gwiazd. Biegnc do stodoy, prbowaam nie
myle o statku matce nad swoj gow. Nie zapalaam wiata, dopki nie znalazam si w
rodku.
mierdziao tam starym ajnem i spleniaym sianem. Syszaam, jak szczury
czmychaj po gnijcych deskach nad moj gow. Powieciam dookoa, zajrzaam do
pustych boksw, obejrzaam podog i stryszek na siano. Nie wiedziaam, czego szukam, ale
nie miaam zamiaru si poddawa. W kadym strasznym filmie, jaki kiedykolwiek zrobiono,
stodoa bya miejscem, gdzie trafiao si na to, czego nie chciao si znale. Bohaterowie
zawsze aowali, e w ogle tam poszli.
Znalazam to, czego nie chciaam znale, pod stert dziurawych kocw lecych na
stosie pod tyln cian. Co dugiego i ciemnego, lnicego w wietle latarki. Nie dotknam
tego, tylko odsoniam, odrzucajc na bok trzy koce.
Mj karabin.
Wiedziaam, e to moja bro. Widziaam na korpusie moje inicjay: C.S. Wydrapaam
je pewnego popoudnia, kiedy chowaam si w lesie. C.S. - Cakowicie Stuknita.
Straciam go na autostradzie, kiedy zaatakowa mnie uciszacz ukryty w lesie.
Zostawiam go tam w panice. Zdecydowaam, e nie bd po niego wraca. A teraz lea tutaj
w stodole Evana Walkera. Mj towarzysz mnie znalaz.
Jak rozpozna w czasie wojny, kto jest twoim wrogiem?
Odsunam si. Nie chciaam o tym myle. Ruszyam tyem w stron drzwi,
owietlajc latark byszczc czarn luf.
Potem si odwrciam i uderzyam o tward jak kamie pier Evana.

55
- Cassie? - Zapa mnie za rk, dziki czemu nie upadam na tyek. - Co ty tu robisz?
- Spojrza ponad moim ramieniem w gb stodoy.
- Wydawao mi si, e usyszaam jaki haas. - Idiotka! Jeszcze pjdzie sprawdzi.
Ale to bya pierwsza rzecz, jaka przysza mi do gowy. Powinnam nie papla wszystkiego, co
mi lina na jzyk przyniesie. Popracuj nad tym, jeli przeyj kolejne pi minut. Serce
walio mi tak mocno, e w uszach syszaam jego oskot.
- Usyszaa haas...? Cassie, nie powinna wychodzi noc.
Skinam gow i zmusiam si, by spojrze mu w oczy.
Wiedziaam, e zwraca uwag na takie szczegy.
- Wiem, to gupie. Ale strasznie dugo ci nie byo.
- Tropiem jelenia.
Widziaam przed sob olbrzymi cie w ksztacie Evana trzymajcego strzelb, rwnie
wyrazisty, jakby owietlao go milion soc. Nie wierzyam w jego sowa.
- Chodmy do rodka, dobrze? Strasznie zmarzam. - Nie rusza si. Wci zaglda
do stodoy. - Sprawdziam - uspokoiam go, prbujc zapanowa nad dreniem gosu. Szczury
- Szczury?
- Tak.
- Usyszaa szczury? W stodole? Z domu?
- Nie. Jak mogabym je usysze stamtd? - Powinnam bya wywrci oczami ze
zniecierpliwieniem. Zamiast tego wyrwa mi si nerwowy mieszek. - Wyszam na werand
troch si przewietrzy.
- I usyszaa je z werandy?
- To byy naprawd wielkie szczury. - Uwodzicielski umiech! Tylko to mogo mnie
uratowa. Udao mi si wyprodukowa co w tym gucie. Zapaam go pod rami i
pocignam w stron domu, ale rwnie dobrze mogabym prbowa przesun betonowy
sup. Jeli wejdzie do rodka i zobaczy bro, ju po mnie. Dlaczego do licha nie zasoniam
jej z powrotem?
- Evan, to nic takiego. Po prostu si przestraszyam.
- W porzdku.
Zamkn drzwi do stodoy i poszlimy w stron farmy. Obj mnie opiekuczo
ramieniem. Puci dopiero przy drzwiach.

Teraz, Cassie. Szybko si odsu, wycignij bro zza paska, trzymajc.j mocno w obu
doniach. Lekko ugnij kolana, cinij, nie cignij. Teraz.
Weszlimy do nagrzanej kuchni. Okazja mina.
- Domylam si, e nie udao ci si upolowa jelenia - rzuciam niezobowizujco.
- Nie. - Opar bro o cian i zdj kurtk. Policzki mia zaczerwienione od zimna.
- Strzelae do czego innego? - spytaam. - Moe to wanie usyszaam.
Potrzsn gow.
- W ogle nie strzelaem. - Pochucha na palce. Poszam za nim do salonu, gdzie
uklk przed kominkiem, eby ogrza donie. Stanam kilka krokw z tyu.
Miaam kolejn szans, eby go zabi. Trafienie z takiej odlegoci nie powinno by
problemem. Albo raczej nie byoby, gdybym zamiast do niego mierzya do puszki po
kukurydzy, jedynego celu, do jakiego dotd strzelaam.
Wycignam zza paska pistolet.
Odkrycie karabinu sprawio, e nie miaam zbyt wielu moliwoci. Tak jak wtedy pod
samochodem - mogam si ukry albo stan twarz w twarz z niebezpieczestwem. Nie
mogam duej udawa, e wszystko midzy nami jest w porzdku. Strzelenie mu w ty gowy
daoby jaki efekt - zabiabym go, ale po onierzu z krzyykiem jedn z moich
najwaniejszych zasad stao si oszczdzanie niewinnych. Lepiej zaatwi to teraz, gdy
miaam w rku bro.
- Musz ci co powiedzie - oznajmiam roztrzsionym gosem. - Skamaam. Nie
byo adnych szczurw.
- Widziaa bro. - To nie byo pytanie. Odwrci si. Stan plecami do ognia. Nie
widziaam jego twarzy, wic trudno byo mi zgadn, jaki ma wyraz. Jego gos brzmia
zwyczajnie.
- Znalazem j kilka dni temu przy autostradzie. Pamitaem, e upucia j w czasie
ucieczki. Zobaczyem inicjay i pomylaem, e to na pewno twoja.
Przez chwil milczaam. Jego wytumaczenie brzmiao zupenie logicznie. Nie
spodziewaam si, e tak po prostu co wyjani.
- Dlaczego mi nie powiedziae? - spytaam w kocu.
Wzruszy ramionami.
- Miaem zamiar. Po prostu zapomniaem. Dlaczego we mnie celujesz, Cassie?
Och, mylaam o tym, eby odstrzeli ci gow, i tyle. Przyszo mi na myl, e jeste
uciszaczem, zdrajc gatunku albo co w tym rodzaju. Ha, ha.
Uwiadomiam sobie, e patrzy na bro, i nagle poczuam, e zaraz wybuchn

paczem.
- Powinnimy sobie ufa - szepnam. - Prawda?
- Tak - odpar, ruszajc w moim kierunku. - Powinnimy.
- Ale jak... jak nauczy si zaufania? - zapytaam.
Sta teraz koo mnie. Nie sign po bro. Patrzy na mnie. A ja chciaam, eby wzi
mnie w ramiona, zanim odlec zbyt daleko. Uratowa mnie, eby samemu nie odlecie. By
teraz jedynym, co miaam. Maciupekim krzaczkiem rosncym na krawdzi urwiska, ktrego
trzymaam si, eby nie spa. Pom mi, Evan, mylaam. Trzymaj mnie. Nie chc straci
swojego czowieczestwa.
- Nie mona zmusi si do wiary - odpowiedzia mikko. - Ale mona pozwoli sobie
na wiar. Mona pozwoli sobie na zaufanie.
Skinam gow, patrzc mu w oczy. Miay kolor roztopionej czekolady. Takie smutne
i czue. Do diaba, dlaczego musia by taki pikny? I dlaczego tak bardzo to na mnie
dziaao? Czy moje zaufanie do niego rnio si czym od zaufania, jakim Sammy obdarzy
onierza, zanim wsiad do tamtego autobusu? Jego oczy przypominay mi oczy brata - wida
w nich byo to samo pragnienie, eby wszystko skoczyo si dobrze. Przybysze w adnym
wypadku na to nie pozwol. Kim si stan, jeli rwnie na to nie pozwol?
- Chc tego. Naprawd bardzo mocno tego chc.
Nie wiem, jak to si stao, ale moja bro znalaza si w jego rkach. Poprowadzi mnie
w stron kanapy. Odoy pistolet na Pragnienie mioci i usiad obok mnie. Zbyt blisko.
Opar okcie na kolanach i potar donie, jakby wci mia zmarznite palce. Nie byy ju
zimne - przed chwil ich dotykaam.
- Nie chc odchodzi - wyzna. - Z wielu powodw wydawao mi si, e tak jest
dobrze. Zanim znalazem ciebie. - Podkreli swoje sowa lekkim klaniciem w donie. Nie
brzmiao to dobrze.
- Wiem, e nie chciaa by powodem, dla ktrego to wszystko robi. Ale kiedy ci
znalazem... - Odwrci si i zapa mnie za rce. Troch si przestraszyam. Ucisn mnie
mocno, a jego oczy zaszy zami. Teraz to ja go trzymaam, eby nie spad z krawdzi
urwiska. - Pomyliem si - wyjani. - Zanim ci znalazem, sdziem, e jedynym sposobem
na przetrwanie jest znalezienie czego, dla czego warto y. To nieprawda. eby przetrwa,
trzeba znale co, dla czego warto umrze.

VIII
DUCH ZEMSTY

56
wiat wy.
Tak naprawd to tylko lodowaty wiatr wpadajcy przez otwarte drzwi helikoptera, ale
tak to brzmiao. Kiedy szalaa zaraza, ofiary kadego dnia umieray caymi setkami. Zdarzao
si, e spanikowani mieszkacy obozowiska przez pomyk wrzucali do ognia
nieprzytomnego czowieka. Jego wycie, kiedy pon ywcem, byo jak cios wymierzony
prosto w serce.
Niektrych rzeczy nie da si zostawi za sob. Nie mona si z nimi pogodzi. Staj
si czci ciebie.
wiat krzycza. Pon ywcem.
Przez okna helikoptera wida byo poary znaczce ponury krajobraz. Bursztynowe
plamy na atramentowym tle. Tym liczniejsze, im bardziej zblialimy si do miasta. To nie
byy stosy pogrzebowe. Zaczy pon podczas letnich burz, a jesienne wiatry zaniosy
gasnce iskry na nowe tereny, gdzie mogy rozkwitn. Tyle byo do strawienia. Spiarnia
bya pena po brzegi. wiat bdzie pon przez lata. Bdzie pon tak dugo, a ja osign
wiek swojego ojca - jeli tego doyj.
Lecielimy trzy metry nad drzewami. Wirniki wyciszono za pomoc jakiej
tajemniczej technologii. Zblialimy si do Dayton od pnocy. Pada lekki nieg. Skrzy si
wok ognia zot aureol, rzucajc blask, ktry niczego nie owietla.
Odwrciem si od okna. Ringer, ktra siedziaa naprzeciwko, przygldaa mi si.
Podniosa w gr dwa palce. Skinem gow. Dwie minuty do ldowania. Opuciem opask,
tak eby szkieko okularu znalazo si na moim lewym oku, i zacisnem blokad.
Dziewczyna wskazaa na Filiank, ktra siedziaa koo mnie. Jej opaska cigle
spadaa. Skrciem zbyt luny pasek. Maa podniosa w gr kciuki. Poczuem w gardle
kwany smak. Siedem lat. Dobry Jezu. Pochyliem si i krzyknem jej do ucha.
- Trzymaj si bliskomnie, rozumiesz?
Filianka umiechna si, potrzsna gow i wskazaa na Ringer. Woli by z ni.
Rozemiaem si. Filianka nie bya gupia.
Lecielimy teraz nad rzek, raptem kilka metrw nad wod. Ringer sprawdzia bro
po raz tysiczny. Siedzcemu obok niej Flintstoneowi nerwowo podrygiwaa noga. Patrzy
przed siebie, ale niczego nie widzia.
Dumbo sprawdza stan apteczki. Umpa wykrca gow, ebymy nie zobaczyli, jak
wpycha sobie do ust ostatniego batonika.

Iw kocu Pczek, z opuszczon gow i rkami zoonymi na kolanach. Reznik


nazwa go tak, bo by taki mikki i sodki. Nie wydaje mi si, eby ktre z tych okrele do
niego pasowao, zwaszcza na strzelnicy. Ringer miaa oglnie lepsze wyniki, ale to Pczek
zdejmowa sze celw w sze sekund.
Tak, Zombie. Cele. Wycite z kartonu ksztaty. Kiedy przyjdzie nam strzela do
prawdziwych ludzi, jak dobrze bdzie mu szo? Jak bdzie szo nam wszystkim?
Niewiarygodne. Bylimy przedni stra. Sidemka dzieciakw, ktra jeszcze p
roku temu bya... c, po prostu sidemk dzieciakw. Teraz bylimy odpowiedzi na atak,
ktry zabi siedem miliardw ludzi.
Ringer znw mi si przygldaa. Helikopter zaczyna opada. Dziewczyna rozpia
trzymajce j szelki i przesza na moj stron. Pooya mi rce na ramionach i wrzasna
prosto w twarz.
- Pamitaj o krgu! Nie zginiemy!
Szybko opadlimy nad cel. Helikopter nie wyldowa, zawis tylko kilkadziesit
centymetrw nad zmarznit muraw, podczas gdy czonkowie oddziau skakali na ziemi.
Stojc przy drzwiach, zobaczyem Filiank siujc si ze swoj uprz. W kocu udao jej
si oswobodzi. Wyskoczya przede mn. Ja opuciem helikopter ostatni. W kokpicie pilot
spojrza przez rami i podnis kciuki do gry. Odwzajemniem gest.
Helikopter wystrzeli w zimowe niebo, zawracajc ostro na pnoc. Jego czarny
pancerz byskawicznie znikn na tle ciemnych chmur.
W maym parku przy rzeczce nieg przez chwil zawis nieruchomo w powietrzu
zdmuchnity mielonym przez olbrzymie miga maszyny powietrzem. Po jej odlocie znw
zaczo sypa. Patki gniewnie wiroway wok nas. Naga cisza, ktra zapanowaa wok,
bya niemale oguszajca. Przed nami z ciemnoci wyaniaa si potna ludzka posta pomnik weterana wojny w Korei. Po lewej stronie by most. Za mostem, jakie dziesi
przecznic na poudniowy zachd, znajdowa si stary sd, w ktrym kilku zaraonych
zgromadzio niewielki arsena zoony z karabinw i granatnikw, a take pociskw
ziemia-powietrze. Tak przynajmniej wynikao z analizy Krainy Czarw jednego z zaraonych
zapanych podczas Operacji Pastereczka. Bylimy tu wanie z powodu pociskw. Nasza
obrona zostaa kompletnie zniszczona w trakcie atakw. Bezwzgldnie musielimy chroni te
nieliczne zasoby, jakie jeszcze nam zostay.
Nasza misja bya dwojakiej natury. Po pierwsze, mielimy zniszczy lub przej
wszelk bro znajdujca si w posiadaniu wroga, a po drugie, wyeliminowa wszystkich
zaraonych.

Bezwzgldnie wyeliminowa.
Ringer prowadzia - miaa najlepszy wzrok. Przeszlimy koo rzeby, ktra patrzya na
nas surowo, i znalelimy si na mostku
- Flint, Dumbo, Umpa, Pczek i Filianka. Ja ubezpieczaem tyy. Chowalimy si za
pokrytymi grub warstw mieci porzuconymi samochodami wygldajcymi, jakby
wyskakiway zza biaej zasony. Niektre miay stuczone szyby, byy pomalowane graffiti
albo spldrowane. Ale co w nich mogo mie jeszcze jakkolwiek warto? Filianka pomyka
przede mn na swoich dziecicych nkach. Ona miaa warto. Oto lekcja, jakiej nauczyem
si dziki inwazji. Zabijajc nas, pokazali, jak idiotyczne s przedmioty. Kole, ktry by
wacicielem rollsroycea? Jest w tym samym miejscu co kobieta, ktra jedzia fiatem.
Zatrzymalimy si tu przed ulic Pattersona, przy poudniowym kocu mostu.
Kucnlimy przy rozwalonym przednim zderzaku dipa i dokonalimy przegldu drogi przed
sob. nieg zmniejsza widoczno do kilkudziesiciu metrw. Wygldao na to, e bdziemy
si posuwa powoli. Spojrzaem na zegarek. Cztery godziny do momentu, kiedy odbior nas
w parku.
Na rodku skrzyowania, jakie dwadziecia metrw dalej staa cysterna, zasaniajc
lew stron ulicy. Nie mogem go std zobaczy, ale wiedziaem z informacji dostarczonych
przez wywiad, e znajduje si tam czteropitrowy budynek. Najprawdopodobniej siedzieli w
nim wartownicy, ktrzy chcieli mie na oku most. Gestem nakazaem Ringer trzyma si
prawej strony, tak eby ciarwka znalaza si pomidzy nami a budynkiem.
Wskoczya na przedni zderzak samochodu, po czym szybko przypada do ziemi.
Oddzia poszed za jej przykadem, byskawicznie kadc si na brzuchach. Podpezem do
niej.
- Co widzisz? - szepnem.
- Trjka na drugiej.
Zmruyem oko i spojrzaem przez okular na budynek po drugiej stronie ulicy. Przez
padajcy nieg zauwayem trzy zielone plamy poruszajce si wzdu chodnika. Im bliej
byy skrzyowania, tym staway si wiksze. W pierwszej chwili ucieszyem si, e te
wykrywacze kosmitw faktycznie dziaaj. W drugiej przeraziem - zaraeni szli prosto na
nas.
- Patrol? - spytaem Ringer.
Wzruszya ramionami.
- Pewnie zauwayli helikopter i przyszli sprawdzi, co si tu dzieje. - Leaa na
brzuchu, nie odrywajc od nich wzroku. Czekaa ze strzaem na rozkaz. Zielone plamy stay

si wiksze, dotary ju do przeciwlegego rogu. Ledwie widziaem ciaa przez zielon


powiat otaczajc ich ramiona. Ich gowy wyglday jak ogarnite wirujcym, opalizujcym
zielonym ogniem. Sprawiao to dziwne, nieprzyjemne wraenie.
Jeszcze nie, pomylaem. Dam rozkaz, dopiero kiedy zaczn przechodzi na drug
stron.
Koo mnie Ringer wzia gboki wdech i cierpliwie czekaa. Wygldaa, jakby moga
tak czeka tysic lat. nieg opada na jej ramiona, przykrywa ciemne wosy. Koniuszek nosa
miaa jasnoczerwony. Chwila si przecigaa. Co jeli jest ich wicej ni trzech? Gdy
zaczniemy strzela, zdradzimy swoj pozycj. Kolejna setka moe przybiec im na pomoc ze
swoich kryjwek. Dziaa czy czeka? Przygryzem doln warg, rozwaajc rne opcje.
- Mam ich - odezwaa si dziewczyna, opacznie odczytujc moje wahanie.
Po drugiej stronie ulicy zielone wietliste plamy nie poruszay si. Wartownicy stali
blisko siebie, jakby zajci rozmow. Nie mogem nawet powiedzie, gdzie patrz. Byem za
to przekonany, e nie wiedz o naszej obecnoci. Gdyby byo inaczej, przybiegliby tutaj,
zaczliby strzela, ukryli si, cokolwiek. Mielimy wic przewag w postaci elementu
zaskoczenia. I Ringer. Nawet jeli spuduje pierwszy strza, z pewnoci kolejne bd celne.
Waciwie to atwa decyzja.
Dlaczego wic nic nie mwiem?
Ringer widocznie zastanawiaa si nad tym samym, bo rzucia na mnie okiem i
szepna:
- Zombie? Co mam robi?
Zgodnie z rozkazem miaem zabi wszystkich zainfekowanych. Instynkt podpowiada
mi, eby poczeka, nie robi nic na si, zobaczy, jak rozwinie si sytuacja. Byem midzy
motem a kowadem.
Sekund przed tym, jak do naszych uszu dobieg dwik strzau z potnego karabinu,
kawaek chodnika p metra przed nami znikn, zamieniajc si w chmur brudnego niegu i
cementu. To szybko rozwizao mj dylemat. Sowa zabrzmiay, jakby lodowaty wiatr
wyrwa mi je z garda.
- Strzelaj.
Pocisk trafi w jedn z zielonkawych postaci i wiato zgaso. Druga posta biega po
naszej prawej stronie. Ringer obrcia luf prosto w moj twarz. Schyliem si. Dziewczyna
strzelia i drugie wiateko rwnie znikno. Wydawao si, e trzecie przygasa, kiedy posta
zacza gwatownie oddala si ulic, biegnc w stron, z ktrej przysza.
Skoczyem na rwne nogi. Nie mogem pozwoli jej wszcz alarmu. Ringer zapaa

mnie za nadgarstek i pocigna mocno w d, nakazujc z powrotem si pooy.


- Do diaba, Ringer, o co ci cho...
- To puapka. - Wskazaa dziesiciocentymetrow dziur w chodniku. - Nie syszae?
To nie oni strzelali. Strza pad stamtd. - Gow wskazaa budynek po przeciwnej stronie
ulicy. - Z lewej strony. Sdzc po kcie, strzelano z wysoka, moe z dachu.
Potrzsnem gow. Czwarty pasoyt na dachu? Skd wiedzia, e tu jestemy, i
dlaczego nie ostrzeg pozostaych? Bylimy ukryci za samochodem, czyli musia nas
zobaczy, kiedy szlimy przez most. Zauway nas, ale nie strzela, dopki si nie
schowalimy. Nie byo szans, eby nas trafi. To nie miao sensu.
Ringer odezwaa si, jakby czytaa w moich mylach:
- To si chyba nazywa chaos wojny.
Skinem gow. Wszystko komplikowao si stanowczo zbyt szybko.
- Jak nas wypatrzy? - spytaem.
Potrzsna gow.
- Musi mie noktowizor.
- W takim razie mamy przerbane. - Bylimy uwizieni w pobliu kilku tysicy litrw
benzyny. - Wysadzi cystern.
Ringer wzruszya ramionami.
- Nie, jeli bdzie do niej strzela. To dziaa tylko w filmach, Zombie.
Spojrzaa na mnie. Czekaa na rozkaz.
Podobnie jak reszta oddziau. Odwrciem gow. Przygldali mi si wytrzeszczonymi
oczami w nienych ciemnociach. Filianka albo wanie zamarzaa z zimna, albo trzsa si
z przeraenia. Flint patrzy na mnie wilkiem i jako jedyny odezwa si, by poinformowa
mnie, co myl pozostali.
- Jestemy w puapce. Przerywamy misj, nie?
To bya kuszca propozycja, ale nie moglimy tego zrobi. Jeli snajper na dachu nie
wystrzela nas w trakcie odwrotu, zrobi to posiki, ktre z pewnoci ju nadchodz.
Odwrt nie wchodzi w gr. Pjcie naprzd nie wchodzio w gr. Zostanie w miejscu
nie wchodzio w gr. Nie byo innych moliwoci.
Uciekamy - zginiemy. Atakujemy - zginiemy. Zostajemy - zginiemy.
- Jeli ju mowa o noktowizorach - warkna Ringer - mogli otym pomyle, zanim
wysali nas na nocn misj. Jestemy teraz kompletnie lepi.
Kompletnie lepi. Dziki, pomylaem, patrzc na ni. Rozkazaem oddziaowi
zewrze szeregi i szepnem:

- W nastpnym budynku po prawej stronie, na tyach biura znajduje si pitrowy


parking. - A przynajmniej powinien tam by, jeli mapa nie kamaa. - Idcie na trzecie pitro.
Parami: Flint i Ringer, Pczek i Umpa, Dumbo i Filianka.
- A ty? - spytaa Ringer. - Kto bdzie twoim partnerem?
- Nie potrzebuj partnera - odpowiedziaem. - Jestem cholerny Zombie.
Zaraz si umiechnie. Patrzcie.

57
Pokazaem im nasyp opadajcy na brzeg rzeki.
- Idcie w d a do tamtej cieki - wyjaniem Ringer. - Inie czekajcie na mnie. Potrzsna gow, marszczc brwi. Pochyliem si, starajc si zachowa powan min. Ju mylaem, e ci mam z tym Zombie. Pewnego dnia wycign z was umiech, szeregowa.
Spowaniaa jeszcze bardziej.
- Nie sdz.
- Masz co przeciwko umiechom?
- Odeszy pierwsze. - Potem znikna w niegu i ciemnociach. Reszta oddziau
podya za ni. Syszaem, jak Filianka cicho pochlipuje pod nosem. Dumbo prowadzi j,
mwic:
- Biegnij szybko, jak przyjdzie co do czego. Dobra, maa?
Kucnem w pobliu baku ciarwki i zapaem metalow nakrtk, modlc si w
duchu zupenie wbrew logice, eby ten dra by peen albo jeszcze lepiej - zapeniony w
poowie. Opary wybuchaj najbardziej widowiskowo. Nie omieliem si podpali adunku,
ale kilka litrw benzyny w baku powinno zaatwi spraw. Tak miaem nadziej.
Nakrtka bya przymarznita. Uderzyem w ni kolb karabinu, mocno zacisnem na
niej obie donie i pocignem z caej siy. Pucia z sykiem. W powietrzu roznis si
charakterystyczny smrodek. wietnie. Bd mia jakie dziesi sekund. Czy powinienem
liczy? Nie, chrzani to. Wycignem zawleczk granatu, wrzuciem go do otworu i
pobiegem w d wzgrza. nieg chosta mnie po twarzy i wirowa wok niespokojnie.
Zaczepiem o co nog, sturlaem si w d i wyldowaem na plecach na brzegu, uderzajc
gow w asfalt na ciece. Widziaem opadajcy nieg i czuem zapach rzeki. Chwil potem
usyszaem mikkie bum i ciarwka podskoczya do gry jakie p metra. Powietrze
rozjania olbrzymia kula ognia owietlajca padajcy nieg. Malutki kosmos peen
wieccych soc. Poderwaem si i popdziem pod gr. Nigdzie nie widziaem swojego
oddziau. Na policzkach czuem gorco, kiedy przebiegaem koo ciarwki, ktra wci
staa w jednym kawaku. Cysterna nie wybucha. Wrzucenie granatu do baku nie
spowodowao zapalenia si adunku. Wrzuci kolejny? Wci biec? Olepiony eksplozj
snajper bdzie musia zdj noktowizor. Ale niebawem odzyska wzrok.
Zdyem przebiec przez skrzyowanie i wskoczy na krawnik, kiedy paliwo
wybucho. Podmuch rzuci mn do przodu, ponad ciaem pierwszego zaraonego, ktrego
zabia Ringer. Uderzyem prosto w szklane drzwi budynku. Usyszaem, jak co pka. Miaem

nadziej, e to drzwi, a nie wana cz mojego ciaa. Na ziemi spaday ogromne,


postrzpione kawaki metalu, fragmenty rozsadzonego zbiornika leciay z prdkoci pocisku
na wszystkie strony. Usyszaem czyj krzyk i oplotem rkami gow. Skuliem si tak
mocno, jak tylko mogem. Byo niewyobraalnie gorco. Jakby pokno mnie soce.
Nade mn pka szyba - rozbi j pocisk, nie eksplozja. Parking by zaledwie
pidziesit metrw std. Musiaem biec, wic biegem, ale tylko do momentu, kiedy
natknem si na Ump skulonego na chodniku. Pczek klcza przy nim i trzyma go za
rami. Twarz mia wykrzywion bezgonym paczem. To Umpa krzykn, kiedy ciarwka
wybucha, i niemal od razu zrozumiaem dlaczego. Z plecw wystawa mu kawaek metalu
wielkoci frisbee.
Popchnem Pczka w stron garau i krzyknem:
- Le!
Przerzuciem sobie przez rami krge ciao Umpy. Tym razem usyszaem huk
wystrzau. Strzela kto po przeciwnej stronie ulicy. Za moimi plecami kawaek ciany
uderzy w jezdni.
Pierwszy poziom parkingu oddzielony by od chodnika wysokim na jaki metr
murkiem. Przeoyem Ump na drug stron, po czym sam przeskoczyem i kucnem. Bum!
W nasz stron polecia kawa cegy wielkoci pici. Spojrzaem w gr i zobaczyem, e
Pczek pdzi ku schodom. Jeli w tym budynku nie ma snajperw, a zaraeni, ktrzy uciekli,
nie schowali si tutaj...
Jeden rzut oka na ran Umpy wystarczy, ebym wiedzia, e nie jest dobrze. Im
szybciej zabior go na gr do Dumbo, tym lepiej.
- Szeregowy Umpa - szepnem mu do ucha - nie masz pozwolenia na mier, jasne?
Skin gow, gwatownie nabierajc w puca lodowatego powietrza. Ale by blady jak
nieg wirujcy w zotym wietle. Znw zarzuciem go sobie na rami i popdziem po
schodach, starajc si trzyma tak nisko, jak to byo moliwe bez utraty rwnowagi.
Biegem po dwa schodki naraz, a dotarem na trzeci poziom, gdzie znalazem swj
oddzia skulony za pierwsz lini samochodw, kilka metrw od ciany. Dumbo klcza koo
Filianki, opatrujc jej nog. Mundur dziewczynki by porwany i widziaem paskudne,
gbokie cicie w miejscu, gdzie pocisk przeszy ydk. Dumbo szybko zaoy opatrunek,
przekaza Filiank w rce Ringer, po czym popdzi do Umpy. Flintstone potrzsa gow.
- Mwiem, e powinnimy zakoczy misj - powiedzia. By wcieky. - A teraz
popatrz.
Zignorowaem go. Zwrciem si do Dumbo.

- No i?
- le to wyglda, sierancie.
- Zrb co, eby tak nie wygldao. - Spojrzaem na Filiank, ktra wtulia si w
Ringer, cicho popakujc.
- Rana jest powierzchowna - ocenia Ringer. - Moe chodzi.
Skinem gow. Umpa niezdolny do dalszej suby. Filianka postrzelona. Flint
gotowy do buntu. Snajper po drugiej stronie ulicy i setka jego najlepszych przyjaci
szykujcych si, eby do niego doczy i te si z nami zabawi. Musiaem szybko wpa na
jaki genialny pomys.
- Wie, gdzie jestemy, dlatego nie moemy tu dugo zosta. Zobacz, czy nie dasz rady
go zdj. - Ringer skina gow, ale nie moga oderwa od siebie Filianki. Wycignem
mokre od krwi rce, gestem dajc do zrozumienia, eby przekazaa mi ma. Dziewczynka
mnie odepchna. Nie chciaa mie ze mn nic wsplnego. Skinem gow w stron ulicy i
rzuciem do Pczka:
- Id z ni. Zaatwcie tego drania.
Ringer i Pczek zniknli midzy samochodami. Pogaskaem Filiank po gowie gdzie po drodze zgubia czapk - i patrzyem, jak Dumbo ostronie wyciga fragment metalu
z plecw Umpy. Chopak wy z blu, paznokciami ryjc po ziemi. Dumbo spojrza na mnie
niepewnie. Skinem gow. Trzeba to usun.
- Szybko, Dumbo. Im wolniej, tym gorzej.
Szarpn.
Umpa zoy si wp, a jego krzyk roznis si echem po garau. Dumbo odrzuci
poszarpany kawaek metalu i powieci latark na ran.
Skrzywi si i przekrci rannego na plecy. Przd jego koszuli by kompletnie mokry
od krwi. Dumbo rozerwa koszul, odsaniajc ran wylotow. Odamek wbi si w plecy i
wyszed z drugiej strony.
Flint odwrci si i odpez kawaek, po czym skuli si i zwymiotowa. Filianka
zamara, patrzc na to wszystko. Bya w szoku. Filianka, ktra krzyczaa najgoniej, gdy
wymienialimy si obelgami. Krwioercza Filianka piewajca podczas ogldzin. Traciem
j.
I traciem Ump. Dumbo przyciska opatrunek do jego rany, prbujc powstrzyma
krwawienie. Popatrzy na mnie.
- Jakie macie rozkazy, szeregowy? - spytaem.
- Ja... nie wiem...

Odrzuci przemoknit od krwi gaz i przyoy do rany wiey opatrunek. Spojrza na


mnie. Nie musia nic mwi. Ani mnie, ani Umpie.
Zdjem Filiank z kolan i uklkem przy umierajcym. Jego oddech pachnia krwi i
czekolad.
- To dlatego, e jestem za gruby - wykrztusi. zy pocieky mu po policzkach.
- Nie gadaj bzdur - rozkazaem surowo.
Szepn co. Przysunem si do niego bliej.
- Mam na imi Kenny - powtrzy, jakby to by straszny sekret, z ktrego ba mi si
zwierzy.
Oczy ucieky mu do gry. Ju go nie byo.

58
Filianka pka. Obja kolana rkami i przycisna do nich czoo. Krzyknem do
Flinta, eby na ni uwaa. Martwiem si o Ringer i Pczka. Flint wyglda, jakby chcia
zabi mnie goymi rkami.
- Ty wydae ten rozkaz - warkn - to sam na ni uwaaj.
Dumbo wyciera rce z krwi Umpy. Nie Umpy... Kennyego.
- Ja si tym zajm, sierancie - powiedzia spokojnie, chocia rce mu si trzsy.
- Sierancie - wypali Flint. - Oczywicie. Co teraz, sierancie?
Zignorowaem go i przedarem si pod cian, gdzie znalazem Pczka kucajcego
obok Ringer. Dziewczyna klczaa i wygldaa przez krawd murku na budynek po
przeciwnej stronie ulicy. Przykucnem koo niej, unikajc pytajcego spojrzenia Pczka.
- Umpa przesta krzycze - stwierdzia Ringer, nie odrywajc oczu od domu
naprzeciwko.
- Na imi mia Kenny - oznajmiem. Dziewczyna skina gow. Poja od razu.
Pczek musia zastanowi si jeszcze przez chwil. W kocu odsun si ode mnie, obiema
rkami opar o beton i wzi gboki, drcy oddech.
- Musiae, Zombie - odezwaa si Ringer. - Gdyby tego nie zrobi, wszyscy
moglimy skoczy jak Kenny.
To brzmiao naprawd dobrze. Powtrzyem to sobie i zabrzmiao nawet lepiej.
Spojrzaem na jej profil i zastanowiem si, dlaczego Vosch akurat mnie przypi paski do
konierzyka. Awansowa niewaciwego czonka oddziau.
- I co? - spytaem.
Wskazaa gow drug stron ulicy.
- Lata osa koo nosa.
Powoli si podniosem. W wietle gasncego poaru widziaem budynek - wybite
okna, obaca farba. Mia jedno pitro wicej ni ten, w ktrym si znajdowalimy. Na
szczycie zauwayem niewyrany ksztat, ktry mg by wie cinie, ale nic poza tym.
- Gdzie? - szepnem.
- Znw si schowa. Cay czas to robi. Gra, d, gra, d, jak pajacyk na sprynce.
- Tylko jeden?
- Tylko jednego widziaam.
- Podwietla si?
Ringer potrzsna gow.

- Odpowied przeczca, Zombie. Nie jest zaraony.


Przygryzem doln warg.
- Pczek te go widzia?
Skina gow.
- Zero zielonego. - Przygldaa mi si ciemnymi oczami, a jej spojrzenie cio jak n.
- Moe to nie on strzela... - sprbowaem.
- Widziaam bro - ucia. - Karabin snajperski.
Dlaczego nie wieci si na zielono? Ci na ulicy byszczeli, a znajdowali si dalej ni
on. Po chwili stwierdziem, e nie ma znaczenia, czy wieci na zielono, na fioletowo czy
wcale. Prbowa nas zabi, a my nie moglimy si ruszy, dopki nie zostanie
zneutralizowany. Musielimy i, zanim ten, ktry uciek, wrci z posikami.
- Sprytnie - mrukna Ringer, jakby czytaa mi w mylach. - Ubra si w ludzk twarz,
tak ebymy nie mogli ju adnej zaufa. Jedyna odpowied brzmi: Zabij wszystkich albo
ryzykuj, bo kady moe zabi ciebie.
- On myli, e jestemy obcy?
- Albo zdecydowa, e to nie ma znaczenia. Prbuje si zabezpieczy.
- Ale strzela do nas, nie do tych trzech na dole. Dlaczego nie odda atwych strzaw,
tylko ryzykowa najtrudniejsze?
Tak jak ja nie znaa odpowiedzi na to pytanie. Ale to nie ona musiaa rozwiza
problem.
- Tylko tak bdziemy bezpieczni - powtrzya dobitnie. Spojrzaem na Pczka, ktry
badawczo mi si przyglda. Czeka na moj decyzj. Waciwie nie byo si nad czym
zastanawia.
- Zdoasz go std trafi? - spytaem Ringer.
Potrzsna gow.
- Za daleko. Tylko zdradziabym nasz pozycj.
Przesunem si w stron Pczka..
- Zosta tutaj. Za dziesi minut zacznij do niego strzela, ebymy mogli przej. Patrzy na mnie wielkimi, ufnymi oczami.
- Wiecie, szeregowy, przyjo si, e trzeba zareagowa na rozkaz oficera
dowodzcego. - Pczek skin gow. Sprbowaem jeszcze raz: - Mwic tak jest. Ponownie skin gow. - To znaczy na gos. - Kolejne skinienie.
Dobra, przynajmniej prbowaem.
Kiedy wraz z Ringer wrcilimy do pozostaych, ciaa Umpy nie byo. Wepchnli je

do jednego z samochodw. Pomys Flinta. Bardzo podobny do jego kolejnego pomysu.


- Tutaj jestemy dobrze osonici. Zainstalujmy si w samochodach do czasu, a po
nas przylec.
- W tym oddziale liczy si gos tylko jednej osoby, Flint - oznajmiem mu.
- Tak, i wietnie si to sprawdza. Mam propozycj: moe spytajmy Umpy?
- Flintstone - wtrcia si Ringer. - Spokojnie. Zombie ma racj.
- Dopki wy dwoje nie wpakujecie si w zasadzk. Wtedy uznamy, e jednak nie mia
racji.
- Tedy to ty przejmiesz dowodzenie i bdziesz mg decydowa - warknem. Dumbo, zajmij si Filiank. - O ile uda si nam oderwa j od Ringer. Maa przykleia si
ponownie do nogi dziewczyny. - Jeli nie wrcimy w cigu trzydziestu minut, bdzie to
oznaczao, e nie wrcimy w ogle.
A Ringer dodaa, poniewa bya sob:
- Ale wrcimy.

59
Cysterna spalia si w caoci. Kucajc przy wejciu na parking, wskazaem budynek
po przeciwnej stronie ulicy, jarzcy si na pomaraczowo w wietle pomieni.
- Wejdziemy tamtdy. Trzecie okno z lewej strony, kompletnie rozbite. Widzisz?
Ringer skina gow z roztargnieniem. Co j gryzo. Wci manipulowaa przy
opasce, odsuwaa j od oka, po czym przykadaa ponownie. Pewno siebie, jak okazywaa
reszcie oddziau, znikna.
- Niemoliwy strza... - szepna. Potem odwrcia si do mnie. - Skd wiadomo, e
czowiek zazyna wirowa?
Potrzsnem gow. O co jej chodzi?
- Nie wariujesz - zapewniem, poklepujc j po ramieniu.
- Skd moesz to wiedzie? - Oczy latay jej w prawo i w lewo, niespokojnie, szukajc
punktu zaczepienia. Tak samo spoglda Tank, zanim mu odwalio. - Wariaci nigdy nie maj
si za stuknitych. Sdz, e ich szalecze pomysy s stuprocentowo logiczne.
W oczach miaa desperacj. To byo do niej kompletnie niepodobne.
- Nie oszalaa. Uwierz mi.
Za odpowied.
- Dlaczego miaabym ci wierzy? - rzucia. Po raz pierwszy widziaem, jak okazuje
emocje. - Dlaczego miaabym ci ufa, a ty miaby ufa mnie? Skd wiesz, e nie jestem
jedn z nich, Zombie?
Wreszcie jakie proste pytanie.
- Bo nas przetestowano. I nie podwietlamy si w okularach.
Patrzya na mnie przez dusz chwil, po czym szepna:
- Rany, naprawd chciaabym, eby gra w szachy.
Nasze dziesi minut mino. Ponad nami Pczek zacz strzela W dach domu
naprzeciwko. Snajper natychmiast odpowiedzia ogniem. Ruszylimy. Ledwie dobieglimy do
krawnika, kiedy przed nami eksplodowa asfalt. Rozdzielilimy si, Ringer pobiega w
prawo, ja w lewo. Usyszaem gwizd pocisku, wysoki, zgrzytliwy dwik, a chwil pniej
kula wydara dziur w moim rkawie. Przez wiele miesicy uczyem si, e na ogie
odpowiada si ogniem, i teraz trudno byo mi powstrzyma si od chwycenia za bro.
Wskoczyem na chodnik i dwoma susami dopadem do zimnej, betonowej ciany budynku.
Co za ulga. Mocno do niej przylgnem. Wtedy zobaczyem, e Ringer lizga si na
zamarznitej kauy i leci twarz prosto na krawnik.

- Nie! - Machna na mnie rk. - Nie!


Nastpna seria zrobia wyrw w chodniku. Kawaek betonu przeora jej szyj.
Chrzani jej nie. Schyliem si, zapaem j za rami i pocignem w stron budynku.
Kolejna seria wisna mi nad uchem, kiedy si wycofywaem.
Bya ranna. Krew wydawaa si czarna w wietle pomieni. Machna do mnie.
Idziemy! Przesunlimy si wzdu ciany budynku do stuczonego okna i zanurkowalimy
do rodka.
Przejcie ulicy zajo nam mniej ni minut. Wydawao si, e upyny przynajmniej
dwie godziny.
Znalelimy si w rodku czego, co byo kiedy ekskluzywnym butikiem.
Doszcztnie go spldrowano, wszdzie walay si puste stojaki i poamane wieszaki, upiorne
bezgowe manekiny, a na cianach wisiay plakaty ze zbyt powanymi modelkami ubranymi
w ciuchy z ostatniej kolekcji. Na ladzie wisia napis: Likwidacja sklepu. Wyprzeda.
Ringer ruszya w stron rogu pomieszczenia, skd dobrze wida byo okna i
prowadzce na korytarz drzwi. Przyciskaa do szyi rk, po ktrej spywaa krew. Musiaem
to obejrze. Dziewczyna nie chciaa oderwa palcw. Mruknem:
- Nie wygupiaj si, musz spojrze.
W kocu zabraa do. Rana bya powierzchowna, niezbyt gbokie cicie. Na
wystawie znalazem chust. Ringer zwina j i przycisna do szyi. Wskazaa mj rozdarty
rkaw.
- Trafi ci?
Potrzsnem gow i opadem na podog koo niej. Oboje dyszelimy. W gowie
krcio mi si od adrenaliny.
- Nie chciabym nikogo krytykowa, ale ten kole jest beznadziejnym snajperem.
- Trzy strzay, trzy razy spudowa. Szkoda, e to nie bejsbol.
- Duo wicej ni trzy razy - poprawiem j. Strzela wiele razy do rnych celw, a
trafi jedynie w nog Filiank, w dodatku ledwo, ledwo.
- Amator.
- Prawdopodobnie.
- Pewnie tak - zmea sowa w ustach jak przeklestwo.
- Nie pojawia si w naszych wizjerach i jest amatorem. To samotnik walczcy o swj
teren. Moe chowa si przed tymi samymi gomi, ktrych chcielimy dopa. miertelnie
wystraszony.
- Nie dodaem: tak jak my. Mogem mie pewno tylko co do jednego z nas.

Na zewntrz Pczek wci stara si zaj snajpera. Bum, bum, bum, cika cisza i
znw: bum, bum, bum. Snajper odpowiada za kadym razem.
- A wic to powinno by proste. - Usta Ringer uoyy si w ponury grymas.
Poczuem si lekko skonsternowany.
- Nie podwietli si, Ringer. Nie mamy prawa do...
- Ja mam. - Pooya bro na kolanach. - Tutaj.
- Hm. Mylaem, e nasz misj jest ratowanie ludzkoci.
Spojrzaa na mnie ktem niezakrytego oka.
- Szachy, Zombie. Obrona przed ruchem, ktry jeszcze nie nastpi. Czy to ma
znaczenie, e si nie podwietli? e nie trafi, kiedy mg nas zabi? Jeli dwie moliwoci
s rwnie prawdopodobne, ale wzajemnie si wykluczaj, ktr wybierzesz? Na ktr
postawisz swoje ycie?
Skinem gow, ale - tak naprawd kompletnie nie rozumiaem, o co jej chodzi.
- Mwisz, e mimo wszystko moe by zaraony? - sprbowaem zgadn.
- Mwi, e bezpieczniej bdzie dziaa tak, jakby by. - Wycigna z pochwy
szturmowy n. Wzdrygnem si, przypominajc sobie jej sugesti, e moga zwariowa. Po
co jej n? - Co jest wane...? - rzucia zamylonym tonem. Nagle staa si niesamowicie
powana. Jak nadchodzca burza, dymicy wulkan tu przed wybuchem. - Co ma znaczenie,
Zombie? Zawsze byam w tym nieza. Po atakach staam si jeszcze lepsza. Co jest istotne?
Moja mama zgina pierwsza. To byo okropne, ale wci miaam tat, brata i modsz
siostr. Potem ich te straciam, ale wane byo, e wci miaam siebie. Jeli o mnie chodzi,
mao co byo wane. Jedzenie. Woda. Schronienie. Czego jeszcze potrzebowaam? Co jeszcze
si liczyo?
Byo fatalnie, a zapowiadao si, e bdzie jeszcze gorzej. Nie miaem pojcia, dokd
zmierza, ale jeli dziewczyna faktycznie zwariowaa, miaem przerbane. A reszta oddziau
razem ze mn. Musiaem sprowadzi j na ziemi. Najlepiej byoby to zrobi, dotykajc jej,
ale obawiaem si, e wypatroszy mnie tym noem.
- Jakie to ma znaczenie, Zombie? - Wycigna szyj i spojrzaa na mnie, obracajc
n powoli w doniach. - e strzeli do nas, ale nie do trzech zaraonych, ktrzy stali tu pod
jego nosem?
Albo e za kadym razem pudowa? - Obracaa n powoli, wciskajc jego czubek w
opuszk palca. - Czy to naprawd wane, e udao im si wszystko uruchomi po ataku
elektromagnetycznym? e dziaaj pod samym nosem statku matki? Zbieraj ocalaych,
zabijaj zaraonych i pal ich ciaa setkami? Zbroj si i trenuj nas, ebymy zabili reszt?

Powiedz mi, e to wszystko nie ma znaczenia. Powiedz mi, e oni naprawd nie mog by
Przybyszami, bo szanse na to s zbyt mae. Powiedz mi, na ktr ewentualno powinnam
postawi swoje ycie.
Ponownie skinem gow. Tym razem rozumiaem, co miaa na myli, ale ta droga
koczya si w bardzo ponurym miejscu. Ukucnem koo niej i spojrzaem jej prosto w oczy.
- Nie wiem, jaka jest historia tego gocia ani o co chodzio z impulsem
elektromagnetycznym, ale dowdca mwi mi, dlaczego zostawili nas w spokoju. Uwaaj, e
nie jestemy ju dla nich zagroeniem.
Odrzucia na bok grzywk i warkna:
- A skd dowdca wie, co oni myl?
- Kraina Czarw. Bylimy w stanie oddzieli...
- Kraina Czarw - powtrzya. Gwatownie pokiwaa gow. Spojrzaa na zanieon
ulic i ponownie na mnie. - Kraina jest programem stworzonym przez obcych.
- Tak. - Wci prbowaem j zawrci z drogi do Oz. - Jest, Ringer. Pamitasz?
Znaleli go po przejciu bazy...
- Chyba e to nie byo tak, Zombie. Chyba e byo zupenie inaczej. - Machna
noem w moj stron. - Istnieje taka moliwo, rwnie prawdopodobna. A rne moliwoci
maj znaczenie. Zaufaj mi, Zombie. Jestem ekspertem, gdy chodzi o to, co wane. A dotd
graam z nimi w ciuciubabk. Teraz czas na szachy. - Obrcia n i podaa mi go rkojeci
do przodu. - Wytnij to ze mnie. - Nie wiedziaem, co powiedzie. Patrzyem gupio na n w
jej doni. - Implanty, Zombie. - Szturchna mnie w klatk piersiow. - Musimy je wycign.
Ty wycigniesz mnie, a ja tobie.
Odchrzknem.
- Ringer, nie moemy ich wycign. - Przez chwilk szukaem dobrego argumentu,
ale nic sensownego nie przychodzio mi do gowy. - Jeli nie uda nam si wrci do miejsca
spotkania, jak nas znajd?
- Do diaba, Zombie, syszae cokolwiek z tego, co mwiam? A co jeli oni nie s
nami? Co jeli s nimi? Co jeli to wszystko byo kamstwem?
Zaraz trafi mnie szlag. Dobra, ju mnie trafi.
- Do licha, Ringer! Syszysz, jakie bzdury wygadujesz? Wrg nas uratowa, wyszkoli
i da nam bro? We si w gar i skoczmy z tymi idiotyzmami. Mamy robot do
wykonania. Moe ci si to nie podoba, ale jestem twoim przeoonym...
- Dobrze. - Bya teraz bardzo spokojna. Mniej wicej tak samo, jak ja wcieky. Sama to zrobi.

Byskawicznie odwrcia ostrze i przyoya je sobie do karku, pochylajc mocno


gow. Wyrwaem jej n z rki. Wystarczy.
- Przesta, szeregowa. - Rzuciem n w ciemnoci po drugiej stronie pokoju i
wstaem. Cay si trzsem. Mj gos te dra. - Jeli chcesz ryzykowa, prosz bardzo.
Moesz tu zosta do czasu, a wrc. Albo jeszcze lepiej po prostu mnie zabij. Moe moi
przywdcy z kosmosu wymylili sposb na to, by ukry przed tob mojego pasoyta. A kiedy
ju skoczysz, wr na drug stron ulicy i zabij pozostaych. Strzel w gow Filiance,
czemu nie? Te mogaby by wrogiem. Rozwal jej eb! To jedyna odpowied, prawda? Zabi
wszystkich, bo kady moe zabi ciebie.
Ringer tkwia w miejscu. Przez dugi czas nie odezwaa si ani sowem. nieg wpada
przez rozbite okno. Patki miay kolor ciemnoczerwony, podobnie jak tlce si pozostaoci
ciarwki.
- Jeste pewien, e nie grasz w szachy? - spytaa. Z powrotem wzia do rki karabin,
przesuna palcem wskazujcym po spucie. - Odwr si do mnie plecami, Zombie.
Znalelimy si na kocu mrocznej cieki. To bya droga bez wyjcia. Nie
przychodzi mi do gowy aden przekonujcy argument, wic rzuciem tylko:
- Nazywam si Ben.
Nie zrobio to na niej wraenia.
- Imi do chrzanu. Zombie jest lepsze.
- A ty jak masz na imi? - Nie ustawaem w wysikach.
- To jedna z tych rzeczy, ktre nie maj znaczenia. Ju od dawna, Zombie. - Palec z
czuoci przesuwa si po spucie. Bardzo powoli. Byem zahipnotyzowany, oszoomiony.
- Moe zrobimy inaczej? - Usiowaem wymyli jakie rozwizanie. - Ja wytn ci
czujnik, a ty obiecasz, e mnie nie zabijesz.
- W ten sposb zatrzymaem j po swojej stronie. Wolaem skonfrontowa si z
tuzinem snajperw ni z jedn szurnit Ringer. W wyobrani widziaem ju swoj gow
rozpadajc si na kawaki jak te kartonowe postaci na strzelnicy.
Podniosa gow, a kcik jej ust zadra, jakby miaa si umiechn.
- Szach.
Umiechnem si do niej prawdziwym umiechem, starym umiechem Bena Parisha,
tym samym, dziki ktremu dostawaem prawie wszystko, czego chciaem. Zreszt po co ta
skromno - dostawaem wszystko.
- Zamierzasz da mi lekcj szachw?
Odoya na bok bro i odwrcia si plecami. Pochylia gow. Jedwabiste, czarne

wosy odsuna na bok.


- Przy okazji.
Bum, bum, bum. Znw sycha byo bro Pczka. Snajper ponownie odpowiedzia.
Wymiana strzaw cigna si, kiedy klknem za Ringer ze swoim noem. Cz mnie
zrobiaby wszystko, eby pozosta przy yciu i chroni reszt oddziau. Druga cz
wrzeszczaa, ebym si powstrzyma, nie podsyca jej szalestwa, bo za chwil zada,
ebym rozkroi jej mzg.
- Spokojnie, Zombie. - Znw bya cicha i spokojna, jak dawna Ringer. - Jeli nadajniki
nie pochodz od naszych, pozbycie si ich jest dobrym pomysem. A jeli s, doktor Pam
zawsze moe woy je z powrotem. Zgoda?
- Daj mata.
- Szachmat - poprawia mnie.
Jej szyja bya duga, pikna i bardzo zimna pod moimi palcami. Pomacaem blizn,
szukajc zgrubienia. Rce mi si trzsy. Wyjcie implantu byo pewnie rwnoznaczne z
sdem wojskowym i obieraniem ziemniakw do koca ycia, ale przynajmniej pozwalao na
przetrwanie.
- Ostronie - szepna.
Wziem gboki wdech i przesunem ostrzem wzdu niewielkiej blizny.
Jasnoczerwona krew natychmiast napyna do rany, odcinajc si od bladej skry. Ringer
nawet nie drgna, ale musiaem spyta:
- Zabolao?
- Nie bardzo.
Wycignem implant kocwk noa. Mrukna cicho. Kulka trzymaa si ostrza,
jakby przyklejona kropelk krwi.
- I co? - spytaa, odwracajc si. Niemale si umiechaa. - Jak ci si podobao?
Nie odpowiedziaem. Nie byem w stanie. Straciem umiejtno mwienia. N
wypad mi z doni. Staem moe o krok od niej, ale nie widziaem jej twarzy. Nie byem w
stanie dojrze jej przez soczewk.
Caa gowa Ringer staa w olepiajcych, zielonych pomieniach.

60
Chciaem natychmiast zerwa wizjer, ale tego nie zrobiem. Najpierw byem
sparaliowany z przeraenia, a potem przeszy mnie dreszcze obrzydzenia. Nastpna pojawia
si panika, zaraz po niej dezorientacja. Gowa Ringer wiecia si niczym boonarodzeniowa
choinka, mona j byo dostrzec z odlegoci mili. Zielone ogniki iskrzyy i wiroway
intensywnie, wypalajc powidoki na moim lewym oku.
- Co jest? - dopytywaa. - Co si dzieje?
- Zacza si wieci, jak tylko wyjem czipa.
Przez kilka minut spogldalimy na siebie w milczeniu.
- Zaraeni wiec na zielono - powiedziaa wreszcie. Zerwaem si na nogi,
podniosem karabin i wycofaem si w stron drzwi, a potem na zewntrz, gdzie pord
olepiajcej nieycy Pczek i snajper wymieniali si kolejnymi strzaami. Zaraeni wiec na
zielono. Ringer nie ruszya si, ignorujc lec obok strzelb. Patrzc na ni prawym okiem,
widziaem normaln dziewczyn. Gdy patrzyem lewym, pona niczym zimne ognie.
- Przemyl to, Zombie - poprosia. - Przemyl to dokadnie.
- Uniosa podrapane i pokaleczone podczas upadku rce, jedn z nich wci
pokrywaa zaschnita krew. - Zaczam wieci, gdy wyje implant. Wizjery nie wykrywaj
zaraenia. Reaguj na brak implantu.
- Wybacz, Ringer, ale to nie ma adnego sensu. Przecie wizjer zadziaa przy tej
zaraonej trjce. W przeciwnym razie przecie by si nie wiecili.
- Znasz waciw odpowied. Tylko nie chcesz w ni wierzy. Ci ludzie wiecili si,
poniewa nie byli zaraeni. Byli tacy jak my, tylko nie mieli implantw.
Wstaa z ziemi. Jezu, bya taka drobniutka, jak dzieciak... ale w kocu bya dzieckiem,
prawda? Przynajmniej widziana nieuzbrojonym okiem. Obserwowana przez wizjer
przypominaa zielon kul ognia. Ktr z nich bya? Czym bya?
- Zabierz nas. - Podesza krok bliej. Uniosem karabin. Zatrzymaa si. - Oznacz nas i
zmapuj. Naucz nas zabija. - Kolejny krok. Wycelowaem w jej kierunku. Nie w ni, ale
gdzie w tamt okolic. Chciaem, eby si zatrzymaa. - Kady nieoznaczony bdzie wieci
na zielono, a to, e si przed nami broni albo stawiaj nam czoa, strzelaj do nas tak jak
tamten snajper, tylko potwierdza, e s wrogo nastawieni, prawda?
Kolejny krok. Mierzyem jej prosto w serce.
- Nie rb tego - bagaem. - Prosz, Ringer.
Twarz dziewczynki. Twarz w pomieniach.

- Skoczy si na tym, e zabijemy wszystkich, ktrzy nie zostali oznaczeni. - Jeszcze


jeden krok. Stana przede mn. Lufa karabinu opara si o jej pier. - To wanie jest pita
fala, Ben.
- Nie ma pitej fali! - Rozpaczliwie potrzsnem gow. - Nie ma! Komendant
mwi...
- Komendant kama. - Wycigna przed siebie zakrwawione donie i wyja bro z
moich rk. Trafiem do zupenie innej krainy czarw, gdzie gra bya doem, prawda faszem,
a wrg mia dwie twarze: moj wasn, i tego, ktry ocali mnie przed zatoniciem i zabra
moje serce, skadajc w ofierze na polu bitwy. Ringer zapaa mnie za rce i ogosia moj
mier. - To my jestemy pit fal, Ben.

61
LUDZKO TO MY.
To kamstwo. Kraina Czarw. Obz Przysta. Caa wojna.
Jakie to byo proste. Dziecinnie proste, mimo tego wszystkiego, co przeszlimy. A
moe wanie dlatego.
Zgromadzili nas w jednym miejscu. Oprnili nas i wypenili na nowo: nienawici,
przebiegoci i pragnieniem zemsty.
I odesali z powrotem.
ebymy zabili pozostaych ludzi.
Szachmat.
Czuem, e robi mi si niedobrze. Czujc ciar Ringer na ramionach, puciem pawia
prosto na plakat z hasem Zakochaj si w jesiennej modzie!.
Wyprostowaem si, koyszc na pitach. Jej chodne palce masoway mj kark.
Powtarzaa, e wszystko bdzie w porzdku. Usunem wizjer z oka, gaszc zielone
pomienie. Ringer odzyskaa swoj normaln twarz. Ona bya sob i ja byem sob, chocia
nie wiedziaem ju, co to tak naprawd oznacza. Nie byem tym, kim wydawao mi si, e
jestem. wiat nie by taki, jak mylaem. Moe wanie o to chodzio: to by teraz ich wiat, a
my bylimy obcy.
- Nie moemy wrci - wystkaem, mierzc si z jej widrujcym spojrzeniem i
chodem palcw na swoim karku.
- Wiem. Ale moemy i naprzd. - Podniosa moj spluw i dgna mnie ni lekko
w pier. - Zaczynajc od tego sukinsyna na pitrze.
Wczeniej jednak musiaem si pozby swojego implantu. Bolao bardziej, ni si
spodziewaem, mniej, ni na to zasuyem.
- Przesta si tym zadrcza - mwia, wygrzebujc ze mnie urzdzenie. - Wszystkich
nas nabrali.
- A tych, ktrych nie udao si oszuka, nazwali dorotkami i powybijali.
- Nie tylko tych - odpowiedziaa z gorycz. I wtedy wrcio to do mnie z ca si:
hangar ogldzin. Bliniacze kominy, nad ktrymi unosiy si kby czarnoszarego dymu.
Ciarwki zaadowane ciaami, setkami cia kadego dnia, w cigu tygodnia przywoono ich
tysice. Autobusy przyjedajce kadej nocy, przywoce uchodcw, wypenione ywymi
trupami.
- Przysta nie jest baz wojskow - wyszeptaem, czujc krew ciekajc po szyi.

Pokrcia gow.
- Ani obozem dla uchodcw.
Pokiwaem gow, czujc jak w moim przeyku wzbiera . Wiedziaem, e czeka,
a wypowiem to na gos. Czasem aby w co uwierzy, trzeba to powiedzie gono i
wyranie.
- To obz mierci.
Jest takie stare powiedzenie, e prawda ci wyzwoli. Przesta w nie wierzy.
Czasami prawda zmusza do tego, by si zamkn na tysic spustw.
- Gotowy? - zapytaa w kocu Ringer, ktra najwyraniej chciaa to ju mie za sob.
- Nie zabijemy go - oznajmiem. Zmierzya mnie oburzonym wzrokiem, ale wci nie
mogem przesta myle o Chrisie przywizanym do krzesa w pokoju z weneckim lustrem. O
ciaach wrzucanych na pas transmisyjny, ktry transportowa je wprost w rozpalon,
nienasycon paszcz pieca. Zbyt dugo byem ich bezwolnym narzdziem. - Musimy go
rozbroi i obezwadni. To rozkaz.
Z wyranym wahaniem skina gow. Nie umiaem niczego wyczyta z wyrazu jej
twarzy, ale to byo raczej normalne. Czyby znowu graa ze mn w szachy? Z drugiej strony
ulicy wci syszelimy strzay Pczka. Musiaa mu si ju koczy amunicja. Nadszed nasz
czas.
Po wyjciu na korytarz utonlimy w cakowitych ciemnociach. Idc rami w rami,
obmacywalimy wszystkie drzwi i ciany, szukajc wejcia na schody. Sycha byo jedynie
nasze oddechy unoszce si w chodnym, zatchym korytarzu i szuranie butw po pododze,
zalanej dwucentymetrow warstw mierdzcej, zamarzajcej wody, ciekncej z pknitej
rury. Pchnem drzwi znajdujce si na kocu korytarza i poczuem powiew wieego
powietrza. Schody.
Zatrzymalimy si na podecie czwartego pitra, tu przed stromym wejciem
prowadzcym bezporednio na dach. Przez rozwalone drzwi moglimy usysze wymian
strzaw, ale strzelec wci by niewidoczny. Jzyk gestw by w tych ciemnociach
cakowicie bezuyteczny, wic przycignem Ringer do siebie i przycisnem usta do jej
ucha.
- Wydaje mi si, e na wprost nas - szepnem. Pokiwaa gow, a jej wosy
poaskotay mnie po nosie. - Wchodzimy z wykopem.
Strzelaa lepiej ode mnie, wic musiaa wej pierwsza. Gdyby spudowaa lub
oberwaa, drugi strza nalea do mnie. wiczylimy to setki razy, ale po raz pierwszy
mielimy kogo obezwadni, a nie zabi. I nasze dotychczasowe cele nigdy do nas nie

strzelay.
Dziewczyna podesza do drzwi. Stanem za ni, opierajc do na jej ramieniu. Wiatr
przeciska si przez wyrw w drzwiach, skowyczc jak umierajce zwierz. Ringer stana z
opuszczon gow, czekajc na mj sygna. Oddychaa tak spokojnie, e zaczem si
zastanawia, czy aby si nie modli, a jeli tak, to czy modli si do tego samego Boga co ja.
Wydawao mi si, e raczej nie. Klepnem j delikatnie w rami i ruszya do przodu,
otwierajc kopniciem rozwalone drzwi. Wygldao to tak, jakby kto wystrzeli j z armaty:
momentalnie znikna w nienej zawierusze, a zanim zdyem zrobi dwa kroki, usyszaem
ostry jazgot jej broni. Chwil pniej omal na ni nie wpadem, nie zauwaajc, e
przyklkna na mokrej, biaej warstwie niegu. Snajper lea na boku, jakie trzy metry przed
ni, trzymajc si jedn rk za nog, a drug sigajc po karabin. Musia go upuci, gdy go
postrzelia. Ringer ponownie nacisna spust, celujc w rk sigajc po bro. Trafia
idealnie w cel majcy szeroko jakich siedmiu centymetrw. Pomimo ciemnoci. Pomimo
zawiei. Mczyzna przyoy zranion do do piersi i zacz wrzeszcze. Poklepaem Ringer
po gowie, sygnalizujc, e powinna wsta.
- Le! - wrzasnem do snajpera. - Nie ruszaj si.
Mczyzna usiad, wci przyciskajc do piersi przestrzelon do, i przechyli si do
przodu, by spojrze na ulic. Nie moglimy dostrzec, co robi drug rk, nagle jednak
dostrzegem srebrzysty bysk i usyszaem, jak warczy: Gnidy!. Co we mnie pko. Znaem
ten gos.
Syszaem, jak na mnie wrzeszcza, syszaem, jak mnie przedrzenia, ponia, grozi
mi i mnie przeklina. Przeladowa od momentu przebudzenia a do chwili, gdy kadem si
spa. Sycza, rycza, wy i dar si nie tylko na mnie, ale na nas wszystkich.
Reznik.
Oboje go rozpoznalimy. Skamienielimy. Przestalimy oddycha, a nasze myli
zamarzy.
Dajc mu czas na reakcj. Czas, ktry pozwoli mu powsta, zwalniajc tak, jakby
wyczerpaa si bateria w uniwersalnym zegarze dziaajcym od pocztku wszechwiata.
Wyprostowa si. To zajo jakie siedem, moe osiem minut.
Spojrza w nasz stron. Kolejne dziesi minut.
Podnis co zdrow rk i nacisn zakrwawion doni jaki przycisk. To musiao
trwa dobre dwadziecia minut.
Ringer nagle oya. Kula trafia go w pier i Reznik osun si na kolana. Z otwartymi
ustami pochyli si do przodu i upad twarz w nieg.

Zegar wznowi dziaanie. Nikt si nie rusza. Nie pado ani jedno sowo.
nieg. Wiatr. Jakbymy si nagle znaleli na szczycie oblodzonej gry. Ringer
podesza do ciaa i przetoczya je na plecy. Wyja srebrzyste urzdzenie z bezwadnej doni.
Spojrzaem z gry na t blad, dziobat, szczurzook twarz, ktra jednoczenie bya i nie bya
dla mnie zaskoczeniem.
- Powici tyle miesicy na nasz trening tylko po to, eby mc nas zabi westchnem.
Ringer pokrcia gow, wpatrujc si w ekranik instrumentu. Jego blask wydobywa
ostry kontrast z jej jasnej skry i kruczoczarnych wosw. Piknie wygldaa w tym wietle.
Moe nie przypominaa anioa, ale mogaby by anioem zemsty.
- Nie mia zamiaru nas zabija. Dopki nie pozostawilimy mu innego wyboru. Ale
wtedy te nie chcia uy karabinu. - Podsuna mi trzymane w rku urzdzenie, tak ebym
rwnie mg spojrze na wywietlacz. - Wola posuy si tym.
Poow ekranu zajmowaa siatka poznaczona w lewym grnym rogu zielonymi
kropeczkami. Kolejna zielona kropka znajdowaa si bliej rodka.
- To oddzia - zrozumiaem.
- A ta pojedyncza kropka w rodku to zapewne Pczek.
- Gdybymy si nie pozbyli implantw...
- Wiedziaby, gdzie jestemy - potwierdzia Ringer. - Czekaby tu na nas. Mielibymy
przerbane.
Wskazaa na dwie liczby wywietlajce si u dou ekranu. Jedn z nich by numer, jaki
otrzymaem od doktor Pam. Zgadywaem, e drugi naley do Ringer. Poniej kadego z nich
migota zielony guzik.
- Co si stanie, kiedy go naciniesz? - zapytaem
- Myl, e nic - odpowiedziaa i dotkna klawisza.
Skrzywiem si, ale jej przewidywania okazay si suszne.
- To wycznik - stwierdzia. - Podpity do naszych implantw Nie widz innego
wytumaczenia.
Wyszo na to, e mg nas usmay w dowolnym momencie. A skoro nie zaleao mu
na tym, eby nas zabi, o co w tym wszystkim chodzio? Ringer najwyraniej rozmylaa o
tym samym.
- To ta trjka zaraonych - wyjania. - To dlatego zacz strzela. Bylimy
pierwszym oddziaem, ktry opuci obz. Mona byo sensownie wyjani skrupulatne
monitorowanie naszych poczyna tym, e musieli wiedzie, jak sprawujemy si w

prawdziwej walce. Albo w tym, co wygldao na prawdziw walk. Musieli mie pewno, e
zapiemy si na zielon przynt. Na pewno zrzucili go tutaj wczeniej, eby pocign za
spust, gdybymy my nie byli w stanie. Gdyby tak si stao, mia urzdzenie, ktre mogo nas
zmotywowa.
- Ale dlaczego nie przesta strzela?
- ebymy byli wystraszeni i gotowi rozwali kade cholerstwo, ktre wieci si na
zielono.
nieg sprawia, e miaem wraenie, jakby patrzya na mnie przez pprzezroczyst,
bia zason. Patki osiaday na jej rzsach i lniy we wosach.
- Sporo ryzykowa - zauwayem.
- Waciwie nie. Mia nas na radarze. W najgorszym razie wystarczyo, eby nacisn
guzik. Nie przewidzia tylko, e moe zaistnie jeszcze gorszy scenariusz.
- I e pozbdziemy si implantw.
Skina gow, ocierajc twarz z grubych patkw niegu.
- Raczej nie podejrzewa, e pojawimy si tutaj gotowi do walki. - Podaa mi
urzdzenie. Zamknem klapk wywietlacza i wsunem je do kieszeni. - Nasz ruch,
sierancie - odezwaa si cicho, cho by moe to nieg przytumi jej sowa. - Co robimy?
Wcignem wielki haust powietrza i powoli je wypuciem.
- Wracamy do oddziau. Pozbywamy si wszystkich czipw...
- I?
- I mamy nadziej, e nie pol przeciw nam caego batalionu Reznikw.
Odwrciem si, zbierajc do drogi. Zapaa mnie za rami.
- Zaczekaj. Nie moemy wrci bez implantw.
Dopiero po sekundzie dotaro do mnie, co ma na myli. Skinem gow, ocierajc
zdrtwiae usta grzbietem doni. Bez implantw bdziemy wieci w ich wizjerach jak
choinki.
- Pczek nas zaatwi, zanim dotrzemy do poowy ulicy.
- Moe powinnimy je trzyma w ustach?
Pokrciem gow. Co jeli ktre z nas przypadkowo poknie to paskudztwo?
- Musimy wetkn je na swoje miejsca, obwiza rany bandaami i...
- Modli si, eby nie wypady?
- Mie nadziej, e ich nie dezaktywowalimy... No co? - Spojrzaem na ni. - Licz
na zbyt wiele?
- Moe to wanie twoja tajna bro - odpara, lekko si krzywic.

62
- To jest naprawd totalnie powalone - stwierdzi Flintstone.
- Reznik mia do nas strzela?
Siedzielimy oparci o zrujnowan betonow cian garau, a Ringer i Pczek
zabezpieczali flanki, obserwujc biegnc poniej ulic. Po jednej stronie miaem Dumbo, po
drugiej Flinta, Filianka siedziaa pomidzy nami, opierajc gow na mojej piersi.
- Reznik jest jednym z nich - powtrzyem po raz trzeci. - Obz Przysta jest ich.
Wykorzystali nas do...
- Daj spokj, Zombie. To najbardziej szalone, paranoiczne bzdury, jakie kiedykolwiek
syszaem. - Szeroka twarz Flintstone a zrobia si cakowicie purpurowa, a jego zronita
brew podskakiwaa i marszczya si na wszystkie strony. - Rozwalie naszego instruktora!
Ktry prbowa nas rozwali. W trakcie misji, podczas ktrej mielimy rozwali zaraonych.
Moecie sobie robi, co chcecie, ale ja w tym momencie odpuszczam. To tyle.
Zerwa si na rwne nogi i potrzsn pici w moj stron.
- Wracam do punktu zbirki i czekam na ewakuacj. To jest... - zamilk, szukajc
przez chwil waciwych sw. - To bzdury.
- Flint - odezwaem si cicho i spokojnie. - Zosta z nami.
- To naprawd niewiarygodne. Zamienie si w dorotk. Dumbo, Pczek, naprawd
mu wierzycie? To przecie niemoliwe.
Signem do kieszeni i wyjem srebrzysty przyrzd. Otwarem klapk i podsunem
mu pod oczy wywietlacz.
- Widzisz t zielon kropk? To ty. - Przesunem palce, podwietlajc kciukiem jego
numer. Zielony przycisk zacz migota.
- Wiesz, co si stanie, gdy kto nacinie ten guzik?
I wtedy wydarzya si jedna z tych rzeczy, o ktrych mylisz pniej przez cae lata
podczas bezsennych nocy, marzc o tym, by mc wszystko cofn.
Flintstone skoczy do przodu, wyrywajc mi urzdzenie z rki. Miabym szans go
powstrzyma, ale Filianka wci si o mnie opieraa i spowolnia moj reakcj. Zdyem
tylko krzykn:
- NIE!
Flint nacisn przycisk.
Jego gowa poleciaa do tyu, tak jakby oberwa prosto w czoo. Z otwartymi ustami
wpatrywa si w sufit nieobecnym spojrzeniem. A potem zwali si na ziemi bezwadny jak

marionetka, ktrej przecito wszystkie sznurki.


Filianka zacza wrzeszcze. Ringer zabraa j z moich kolan, a ja natychmiast
przyklknem obok Flinta. Nie musiaem sprawdza pulsu, by stwierdzi, e nie yje, ale i
tak to zrobiem. A przecie wystarczyoby spojrze na wywietlacz, gdzie jedna z zielonych
kropek zmienia kolor na czerwony.
- Wychodzi na to, e mielimy racj, Ringer - rzuciem w jej stron przez rami.
Z trudem panujc nad dreniem wasnych rk, wyjem kontroler z wiotkiej teraz
doni Flinta. Ogarna mnie panika, byem kompletnie zdezorientowany, ale przede
wszystkim czuem gniew. Byem tak wcieky na Flinta, e najchtniej roztrzaskabym mu t
szerok, nalan twarz.
- Co teraz robimy, sierancie? - W pytaniu stojcego za moimi plecami Dumbo
rwnie pobrzmiewaa panika.
- Teraz musisz si pozby implantw Filianki i Pczka.
- Ja? - zapiszcza gosem podwyszonym nagle o oktaw.
- W kocu jeste medykiem, prawda?! - huknem. - Ringer poradzi sobie z twoim
implantem.
- W porzdku, ale co potem zrobimy? Dokd teraz pjdziemy? Nie moemy wrci, to
pewne.
Ringer nie spuszczaa mnie z oczu. Coraz lepiej radziem sobie z odczytywaniem
wyrazu jej twarzy. Lekkie skrzywienie ust w d oznaczao, e si do czego przygotowuje,
tak jakby wiedziaa, co mam zamiar powiedzie. Kto wie, moe faktycznie tak byo.
- Nie moesz wrci, Dumbo - potwierdziem.
- Nie moemy wrci - poprawia mnie Ringer. - adne z nas.
Wyprostowaem si, cho miaem wraenie, e zajo mi to ca wieczno.
Podszedem do niej. Jej wosy z jednej strony powieway na wietrze jak czarna flaga.
- Jeden z nas tam zosta - przypomniaem.
Gwatownie pokrcia gow. Uroczo wygldaa z tymi kucykami hutajcymi si na
wszystkie strony.
- Mwisz o Nuggecie? Nie moemy po niego wrci. To samobjstwo.
- Obiecaem, e go nie zostawi. - Chciaem jej to wyjani, ale nie wiedziaem nawet,
jak zacz. Ubranie tego w sowa wydawao si niemoliwe, przypominao prby
odnalezienia punktu, od ktrego zaczyna si koo. Albo znalezienia pierwszego ogniwa
srebrnego acuszka. - Raz ju uciekem - oznajmiem w kocu.
- I nie mam zamiaru tego powtarza.

63
Jest nieg - spada na ziemi pod postaci drobnych, wirujcych drobinek.
Jest rzeka - wypeniona ludzkimi szcztkami i odpadkami, czarna, spokojna i niema
sunie pod chmurami zasaniajcymi zielone oko statku matki.
I jest osiemnastoletni licealista - miniak z druyny futbolowej przebrany za
onierza i uzbrojony w potn bro pautomatyczn, ktr dosta od tych z zielonego oka.
Kuca obok pomnika prawdziwego onierza, ktry walczy i umar bez cienia wtpliwoci w
sercu, onierza, ktry nie musia zmaga si z kamstwami przeciwnika znajcego jeg
sposb mylenia i potraficego zmieni zo w dobro, wykorzystujcego nadziej i zaufanie
jako bro przeciw jego wasnym pobratymcom.
Dzieciak, ktry nie wrci, kiedy powinien by to zrobi, ale chce zrobi to teraz, gdy
jest to najbardziej niewskazane. Poniewa obietnice maj dla niego znaczenie. Teraz nawet o
wiele wiksze ni kiedykolwiek wczeniej. Dzieciak, ktrego nazywano Zombie, wie, e jeli
zamie t obietnic, wojna zostanie przegrana. Nie ta wojna, ktra opanowaa cay wiat, tylko
ta mniejsza, toczona w jego sercu.
W parku nad rzek wci pada nieg.
Wiedziaem, e zblia si helikopter, nawet zanim zdyem go usysze. Zmiana
cinienia, wibrowanie odsonitych kawakw skry. Syszc oskot wirnikw, przycisnem
doni ran w boku i niepewnie podniosem si na nogi.
- Gdzie mam ci postrzeli? - zapytaa wczeniej Ringer.
- Nie wiem, ale na pewno nie w rce ani nie w nogi.
- Strzel mu w bok - podpowiedzia Dumbo, ktry mg si wykaza niez
znajomoci ludzkiej anatomii nabyt w trakcie suby. - Najlepiej bliska i pod takim ktem,
eby mu nie uszkodzia wntrznoci.
- A co zrobimy, jeli przestrzel mu co wanego? - dociekaa Ringer.
- Bd martwy, wic moecie mnie pochowa.
Nie umiechna si. Niech to szlag.
- Jak dugo mamy na ciebie czeka? - zapytaa ju po wszystkim, kiedy Dumbo
opatrywa moj ran.
- Nie duej ni dzie.
- Dzie?
- No dobra, dwa dni. Jeli nie wrc w cigu czterdziestu omiu godzin, to raczej
bdzie pozamiatane.

Nie miaa zamiaru si spiera.


- Jeli nie wrcisz po dwch dniach - stwierdzia - to zaczn ci szuka.
- Niezbyt rozsdne posunicie, szachistko.
- Nie gramy w szachy.
Czarny cie przesun si ponad gaziami parkowych drzew. oskot migie brzmia
niczym bicie olbrzymiego serca, a podmuch lodowatego powietrza wzbudzony przez opaty
wirnika przygniata mnie do ziemi, kiedy pochylajc gow, ruszyem w stron otwartego
wazu.
Wskoczyem do rodka, podczas gdy pilot rozglda si uwanie na wszystkie strony.
- Gdzie twj oddzia? - zapyta.
- Ruszaj! Ruszaj! - krzyknem, opadajc na puste siedzenie.
- Gdzie twj oddzia, onierzu? - powtrzy pilot.
Mj oddzia odpowiedzia salw zza drzew. Pociski zaczy si odbija od
wzmocnionej kabiny helikoptera, a ja znowu wrzasnem z wszystkich si:
- Ruszaj!
Kady taki wysiek sprawia, e krew znw zaczynaa przecieka mi przez palce.
Pilot poderwa maszyn i ruszy do przodu, a potem gwatownie przechyli j na lewo.
Zamknem oczy. Uciekaj, Ringer! Uciekaj!
Helikopter rozpocz ostrza, zmieniajc drzewa w trociny, pilot krzycza co do
drugiego pilota, wreszcie unielimy si ponad drzewami. Miaem nadziej, e Ringer i reszta
ekipy zdyli si wynie i skorzysta ze szlaku wiodcego nad niewidocznymi brzegami
rzeki. Pilot kilka razy okry drzewa, strzelajc od czasu do czasu i spogldajc w moj
stron, podczas gdy ja rozcignem si na dwch siedzeniach, wci uciskajc ran. Chwil
pniej doda gazu i maszyna wyskoczya w gr ku chmurom, pozostawiajc w dole
zanieony park.
Zaczynaem traci przytomno. Straciem zbyt wiele krwi. Widziaem przed sob
twarz Ringer i niech mnie szlag, jeli si nie umiechaa. miaa si na caego, a mnie byo z
tym tak dobrze, bo wreszcie udao mi si sprawi, e si zamiaa.
A potem zobaczyem Nuggeta, ktry zdecydowanie si nie mia.
Nie obiecuj! Niczego nie obiecuj! Nigdy - nie skadaj obietnic, nigdy!
- Wrc. Obiecuj.

64
Ocknem si w punkcie wyjcia, tam gdzie si to wszystko zaczo. Obwizany
bandaami, otpiony rodkami przeciwblowymi zatoczyem peen okrg i wrciem na
szpitalne ko.
Dopiero po kilku minutach uwiadomiem sobie, e nie jestem sam. Kto siedzia na
krzele ustawionym po drugiej stronie kroplwki. Odwrciem gow i zobaczyem czarne,
wypastowane na wysoki poysk buty. Nieskazitelnie odprasowany i wykrochmalony mundur.
Twarz niczym z marmuru i przeszywajce do gbi spojrzenie bkitnych oczu.
- Ockne si - stwierdzi agodnym gosem Vosch. - Bezpieczny, cho moe nie do
koca cay. Lekarze mwili, e tylko cudem udao ci si przey. Kula na szczcie nie
uszkodzia adnych wanych organw. To naprawd niesamowite, zwaszcza przy postrzale z
tak bliskiej odlegoci.
Mylaem o tym, co mam mu powiedzie. Zdecydowaem si na prawd.
- Ringer mi to zrobia - przyznaem.
Przechyli gow na bok i spojrza na mnie z ukosa, przypominajc w tej pozie ptaka
wpatrujcego si w pyszny ksek.
- Dlaczego szeregowiec Ringer do ciebie strzelaa?
Tym razem nie mogem wyzna prawdy. Trudno, musiaem ograniczy si do faktw.
- Z powodu Reznika.
- Reznika?
- Tak jest. Szeregowiec Ringer strzelaa do mnie, poniewa broniem pozycji Reznika.
- Dlaczego musiae broni Reznika, sierancie? - Vosch skrzyowa nogi i opar
donie na uniesionym kolanie. Z trudem wytrzymywaem jego spojrzenie duej ni trzy, gra
cztery sekundy.
- Zwrcili si przeciwko nam. Nie wszyscy na szczcie, tylko Flintstone i Ringer oraz
Filianka, ale ona zrobia to wycznie ze wzgldu na Ringer. Ich zdaniem obecno Reznika
potwierdzaa, e to wszystko jest kamstwem i e pan...
- Jakie wszystko? - Przerwa mi, unoszc do.
- Obz i zaraeni. Mwili, e nie uczylicie nas zabija obcych, tylko e obcy uczyli
nas, jak mamy si nawzajem pozabija.
Nie odezwa si ani sowem, a ja zaczem marzy, aby chocia si zamia,
umiechn, potrzsn gow. Gdyby zrobi co takiego, mgbym mie jeszcze wtpliwoci,
mgbym przemyle t ca teori z faszywymi obcymi i doj do wniosku, e mj umys

pogry si w paranoi i histerii wynikajcej ze zmczenia walk.


Zamiast tego wpatrywa si we mnie tymi ptasimi oczami, zachowujc kamienny
wyraz twarzy.
- Nie chciae uwierzy w ich teori spiskow?
Skinem gow. Miaem nadziej, e wygldao to na pewne, szczere przytaknicie.
- Pozamieniali si w dorotki, nastawili przeciwko mnie cay oddzia. - Umiechnem
si, majc nadziej, e zaprezentowaem ponury onierski grymas. - Wczeniej jednak
zdoaem si zaj Flintem.
- Znalelimy jego ciao - przyzna Vosch. - Do niego rwnie strzelano z bliskiej
odlegoci, jednak by nieco wyszy od ciebie i nie mia tyle szczcia.
Jeste pewien, Zombie? Naprawd musisz mu strzeli w gow?
Wiedz, e kto go skasowa. Moe w ten sposb uda nam si zatrze lady. I lepiej
si cofnij, Ringer, nie jestem najlepszym strzelcem na wiecie.
- Rozwalibym te ca reszt, ale mieli przewag liczebn, wic uznaem, e najlepiej
bdzie, jeli si wycofam i zo raport.
Znw milcza przez dusz chwil, nie ruszajc si z miejsca i nie spuszczajc mnie z
oczu.
Zastanawiaem si, czym moe by. Czowiekiem? Zaraonym? Albo jeszcze czym
innym? Nie miaem pojcia.
- Musisz wiedzie, e reszta oddziau znikna - oznajmi w kocu, wyranie czekajc
na moj odpowied. Na szczcie byem przygotowany. Albo to Ringer mnie przygotowaa.
Komu naleay si wyrazy uznania?
- Pozbyli si urzdze naprowadzajcych - wyjaniem.
- Twojego te - zauway i zamilk. Za jego plecami mogem dostrzec salowych
krcych w zielonych fartuchach pomidzy rzdami ek, syszaem te piszczenie ich
butw na pododze wyoonej linoleum. Zwyky dzie w szpitalu przekltych.
Byem przygotowany na jego nastpne pytanie.
- Udawaem, e jestem po ich stronie i czekaem na okazj. Zaraz po mnie Dumbo
zaj si Ringer i wtedy wykonaem mj ruch.
- Zastrzelie Flintstonea...
- A potem Ringer do mnie strzelia...
- Co dziao si pniej? - Skrzyowa rce na piersi i pochyli gow. Patrzy na mnie
jak drapieca czyhajcy na ofiar.
- Uciekem.

Byam w stanie stukn Reznika w cakowitych ciemnociach i porodku nieycy, ale


nie trafiam do ciebie z odlegoci p metra? Przecie on w to nie uwierzy.
Nie musi mi wierzy. Wystarczy, e bdzie si waha przez par godzin.
Vosch odchrzkn i podrapa si po podbrdku. Przez chwil wpatrywa si w sufit,
wreszcie ponownie spojrza w moj stron.
- Miae mnstwo szczcia, Ben, udao ci si dotrze do punktu ewakuacyjnego,
zanim si wykrwawie.
Moesz si zaoy, e miaem szczcie. Szczcie jak diabli.
Nic nie przerywao ciszy. Wci miaem przed sob bkitne oczy, zacinite usta i
skrzyowane ramiona.
- Nie powiedziae mi wszystkiego.
- Sucham?
- Musiae co pomin. - Powoli potrzsnem gow. Pokj zacz si koysa
niczym statek na wzburzonym morzu. Ciekawe, ile rodkw przeciwblowych we mnie
wpakowali? - Reznik. Kto z twojego oddziau musia go przeszuka i znale ten przedmiot.
- Pokaza mi srebrzyste urzdzenie, dokadnie takie samo jak to, ktre znalazem przy
sierancie. - Moim zdaniem ktre z was, podejrzewam, e ty jako dowodzcy, musiao
zacz si zastanawia, dlaczego Reznik ma ze sob przedmiot umoliwiajcy zabicie was za
pomoc przycinicia guzika.
Skinem gow. Przewidzielimy z Ringer, e rozmowa pody w tym kierunku i
byem na to przygotowany. Pytanie tylko, czy Vosch uwierzy w moj odpowied.
- Moim zdaniem istniao jedno sensowne wytumaczenie - zaczem. - To bya nasza
pierwsza prawdziwa misja bojowa. Musielicie nas monitorowa. Potrzebowalicie rwnie
jakiego zabezpieczenia, w razie gdyby ktre z nas zwariowao i zwrcio si przeciw
pozostaym...
Zamilkem, korzystajc z tego, e zabrako mi oddechu. Leki wci dziaay, wic nie
mogem sobie ufa. Nie mylaem trzewo i czuem si tak, jakbym bdzi w gstej mgle po
polu minowym. Ringer to przewidziaa. Czekajc na helikopter, wiczyem ten fragment
cigle od nowa, a do chwili, gdy przycisna mi pistolet do brzucha i pocigna za spust.
Usyszaem zgrzytnicie krzesem o podog i nagle cae moje pole widzenia
wypenia twarz Voscha.
- To wszystko jest naprawd nadzwyczajne - oznajmi. - To, e udao ci si sprzeciwi
caemu oddziaowi, pokona olbrzymi presj i nie pody za reszt stada. Z braku lepszego
okrelenia powiedziabym, e to wrcz nieludzki wyczyn.

- Jestem czowiekiem - wyszeptaem. Moje serce walio tak mocno, e musiao to by


widoczne przez cienki materia szpitalnej koszuli.
- Jeste pewien, Ben? To przecie kluczowe pytanie. O to wanie chodzi w caej tej
grze! Kto jest czowiekiem, a kto nie. Czy nie mamy oczu, Ben? Rk, czonkw, organw,
zmysw, uczu, namitnoci? Nie pynie z nas krew, jak nas zakujecie? A jak nas
skrzywdzicie, nie mamy si mci za to?* - Kanciasty zarys szczki. Surowo spojrzenia.
Zacinite, poblade usta przecinajce zaczerwienion twarz. - Kupiec wenecki Szekspira.
Mowa wygoszona przez czonka znienawidzonej i przeladowanej rasy. Takiej jak nasza,
Ben. Ludzkiej rasy.
- Nie wydaje mi si, eby oni nas mieli nienawidzi. - Wci prbowaem zachowa
spokj, cho rozmowa przybieraa coraz dziwniejszy obrt. Wirowao mi w gowie.
Postrzelony w brzuch, nafaszerowany lekami dyskutowaem o Szekspirze z komendantem
jednego z najbardziej wydajnych obozw mierci w dziejach tej planety.
- W takim razie znaleli do dziwny sposb na okazanie swoich przyjaznych uczu.
- Nie ywi dla nas adnych uczu. Po prostu stoimy im na drodze. Moe wedug nich
to my jestemy zaraz.
- Czyli to oni s homo sapiens, a my periplaneta americana? Ja w takim razie stoj tam
gdzie karaluchy. Bardzo trudno si ich pozby. - Poklepa mnie po ramieniu i nagle
spowania.
Czuem, e nadesza krytyczna chwila. Albo teraz uda mi si go przekona, albo nic z
tego nie bdzie. Vosch wci bawi si srebrzystym urzdzeniem.
* W. Shakespeare, Kupiec wenecki, tum. J. Paszkowski, Zoczw 1908, s. 46.
Wiesz przecie, e twj plan nie jest najlepszy.
W porzdku, to podziel si swoim planem.
Trzymamy si razem. Prbujemy szczcia z tymi, ktrzy ukryli si w budynku sdu.
A co z Nuggetem?
Nic mu nie zrobi. Dlaczego w ogle si o niego martwisz? Przecie tam s setki
dzieciakw...
Tak. Ale tylko temu jednemu co obiecaem.
- To bardzo niepokojce wieci, Ben - cign Vosch. - Bardzo. Omamy Ringer
zmusz j do szukania pomocy u tych, ktrych miaa zniszczy. Wyjawi im wszystkie
szczegy naszych operacji. Wysalimy trzy oddziay, aby j przed tym powstrzyma,
obawiam si jednak, e jest ju za pno. Moemy nie mie innego wyboru i bdziemy
musieli sign po ostateczne rozwizanie.

Jego oczy przeszyway mnie lodowatym spojrzeniem. Odwrci si, a ja zaczem si


trz, czujc gwatowny przypyw najprawdziwszego strachu.
Ostateczne rozwizanie?
Wydawao si, e nawet jeli mi nie uwierzy, to uda mi si zyska troch czasu. Wci
yem. Nugget nadal mia szans.
Vosch znw odwrci si w moj stron, tak jakby nagle sobie oczym przypomnia.
Niech to szlag. Nadesza najgorsza chwila.
- I jeszcze jedno: przykro mi, e to ja przynosz ci t smutn wiadomo, ale musimy
mie peny raport, wic nie moemy ci duej podawa rodkw przeciwblowych.
- Raport?
- Uczestnictwo w walce potrafi niele namiesza w pamici. Wiemy te, e leki
wpywaj na dziaanie programu. Twj organizm powinien si oczyci w cigu szeciu
godzin.
Wci nie rozumiem. Dlaczego mam do ciebie strzela? Czemu nie moesz im
powiedzie, e si wymkne? Naprawd musimy tak przegina?
Musz by ranny, Ringer.
Dlaczego?
eby mnie nafaszerowali lekami.
Po co?
Dziki temu zyskam troch czasu. Nie wezm mnie wprost z helikoptera.
Gdzie ci nie wezm?
Nie musiaem waciwie zadawa Voschowi tego pytania, ale i tak to zrobiem.
- Chcecie mnie podpi do Krainy Czarw?
Skin palcem na jednego z salowych, ktry natychmiast podszed do nas z tack.
Leaa na niej strzykawka i maleka srebrzysta kuleczka.
- Chcemy ci podpi do Krainy Czarw.

IX
KWIAT W DESZCZU

65
Ostatniej nocy zasnlimy przed kominkiem, a rankiem obudziam si w naszym
ku. Nie, to nie byo nasze ko. Moje ko? Val? Leaam teraz na nim, ale nie umiaam
sobie przypomnie wspinaczki po schodach, wic musia mnie wnie i owin kodr, ale ju
go nie byo. Czuam, e ogarnia mnie panika. Majc go u swego boku, o wiele atwiej
radziam sobie z wtpliwociami. Patrzc w te oczy koloru roztopionej czekolady i suchajc
jego kojcego gosu, czuam si tak, jakby kto okry mnie ciepym kocem w wietrzn noc.
Byam tak beznadziejnie, kompletnie rozbita.
Ubraam si pospiesznie w pmroku i zeszam na d. Tam go rwnie nie byo, ale
znalazam swj karabin, wyczyszczony, zaadowany i oparty o szafk. Zawoaam go po
imieniu. Cisza.
Podniosam bro. Ostatni raz strzelaam z niej do onierza z krzyem.
Powtarzaam sobie, e to nie bya moja wina. Ani jego wina.
Zamknam oczy i zobaczyam tat wykrwawiajcego si na ziemi po postrzale w
brzuch. Chwil przed tym, nim pojawi si Vosch i go dobi.
To jego wina. Nie moja. Nie onierza. Jego.
Umiaam sobie wyobrazi z wszystkimi szczegami, jak przykadam luf karabinu do
skroni Voscha i rozwalam mu eb jednym strzaem. Najpierw jednak musiaam go znale. A
potem grzecznie poprosi, eby si nie rusza, poniewa chc pocign za spust.
Siadam na sofie i przytuliam jedn rk misia, w drugiej wci trzymajc bro, tak
jakbym znw znalaza si w namiocie stojcym midzy drzewami w lesie, obserwowana
przez zowrogie oko statku matki wiszcego wrd milionw planet takich jak nasza. Jakiego
musielimy mie pecha, e spord tych wszystkich sekstylionw gwiazd Przybysze
zdecydowali si wanie na nasze Soce?
Nie mogam tego zrozumie. Nie byam w stanie pokona Przybyszw. Byam
karaluchem. Albo - jak twierdzi Evan - jtk jednodniwk. Jtki byy adniejsze i
przynajmniej umiay lata. Zanim jedyny dzie mojego ycia dobiegnie koca, mogam
zaatwi paru sukinsynw. I chciaam zacz od Voscha.
Poczuam dotyk rki na swoim ramieniu.
- Dlaczego paczesz, Cassie?
- Nie pacz. To uczulenie. Ten cholerny misiek jest wypchany kurzem.
Usiad, zajmujc miejsce obok pluszaka.
- Gdzie bye? - zapytaam, zmieniajc temat.

- Sprawdzi, co z pogod.
- I? - Chciaam, eby odpowiada penymi zdaniami, chciaam sucha jego gosu i
czu si bezpieczna. Podcignam kolana do piersi, opierajc stopy o krawd sofy.
- Myl, e tej nocy bdzie spokj. - Przez szczelin w zasonach wpady promienie
soca, ozacajc jego twarz. wiato byszczao w jego oczach i lnio we wosach.
- To dobrze. - Pocignam nosem.
- Cassie. - Delikatnie dotkn mojego kolana. Jego do bya tak ciepa, e czuam to
nawet przez materia dinsw. - Wpadem na taki dziwny pomys...
- e to wszystko byo zym snem?
Zamia si nerwowo, potrzsajc gow.
- Nie chciabym, eby to le odebraa, wic posuchaj mnie do koca, zanim
odpowiesz, dobrze? Zastanawiaem si nad tym od dawna i nawet bym ci nie wspomina,
gdyby nie to, e moim zdaniem...
- Evan, po prostu mw, o co ci chodzi.
Baam si tego, co chcia powiedzie. Napiam wszystkie minie, marzc o tym,
eby nic nie mwi.
- Powinna pozwoli mi i.
Zaskoczona pokrciam powoli gow. To mia by art? Spojrzaam na jego palce
wci delikatnie zacinite na moim kolanie.
- Wydawao mi si, e i tak chciae to zrobi?
- Nie to miaem na myli. - Lekko potrzsn moim kolanem, zmuszajc, ebym na
niego spojrzaa. Wtedy do mnie dotaro.
- Chcesz i sam. Ja mam zosta, a ty pjdziesz znale mojego brata.
- Obiecaa, e mnie wysuchasz...
- Niczego ci nie obiecywaam. - Strciam jego do. Myl
0tym, e miaby mnie opuci, bya nie tylko obrzydliwa, ale
1przeraajca. - Zapomnij. To ja daam obietnic Sammyemu.
Nie mia zamiaru si podda.
- Nie masz pojcia, co tam si dzieje.
- A ty?
- Wiem wicej ni ty.
Znw wycign rk w moj stron. Powstrzymaam go, opierajc do o jego pier.
Nic z tego, stary.
- To mi o tym opowiedz.

- Zastanw si, ktre z nas ma szans przey na tyle dugo, by dotrzyma twojej
obietnicy. Nie mwi tak dlatego, e jeste dziewczyn, albo z tego powodu, e jestem
silniejszy, twardszy czy co. Mwi tylko, e jeli pjdzie jedno z nas, drugie wci bdzie
miao szans na jego odnalezienie, jeli za pierwszym razem stanie si co zego.
- Pewnie masz racj, ale to nie ty powiniene i pierwszy. To mj brat. Nie mam
zamiaru siedzie tu i czeka, a pod drzwiami pojawi si ktry z uciszaczy i bdzie chcia
poyczy cukier. Mog i sama. - Na potwierdzenie tych sw zerwaam si z kanapy,
jakbym ju wybieraa si w drog. Zapa mnie za rami i posadzi obok siebie. - Przesta warknam. - Zapominasz chyba, e to ja pozwoliam ci pj ze mn, a nie odwrotnie.
- Wiem, wiem. - Opuci gow, a chwil pniej zamia si z gorycz. - Wiedziaem,
e tak bdzie, ale musiaem zapyta.
- Boisz si, e nie potrafi o siebie zadba?
- Boj si, e moesz zgin.

66
Przygotowywalimy si do tego od wielu miesicy, wic ostatniego dnia nie pozostao
nam zbyt wiele do roboty poza czekaniem, a nastanie ciemno. Nie zabieralimy ze sob
duo rzeczy, wedug Evana moglimy dotrze do Wright-Patterson w cigu dwch lub trzech
nocy, jeli oczywicie nie natkniemy si na jakie utrudnienia w rodzaju kolejnej nieycy,
mierci jednego z nas lub obojga, co zreszt przerwaoby nasz misj na wieki.
Chocia staraam si zabra jak najmniej bagau, wci nie udawao mi si upchn
mika w plecaku. Moe powinnam mu pourywa apki i wyjani Sammyemu, e straci je,
gdy oko zniszczyo obz Trupi Jar?
Oko. Uznaam, e to byoby duo lepsze rozwizanie. Zamiast kuli w eb Vosch
powinien oberwa bomb obcych midzy nogi.
- Moe nie powinna go z sob zabiera? - zauway Evan.
- A moe powiniene si zamkn? - wymamrotaam, wpychajc misia na si i
zamykajc plecak na zamek. - Widzisz?
- Kiedy zobaczyem ci pierwszy raz, wtedy w lesie, byem przekonany, e to twj
mi - stwierdzi z umiechem.
- W lesie? - Umiech znikn. - Nie znalaze mnie w lesie - przypomniaam, czujc,
e temperatura w pokoju obnia si nagle o dziesi stopni. - Znalaze mnie w rodku zaspy.
- Chodzio mi o to, e ja byem w lesie - wyjani. - Widziaem ci z dobrego
kilometra.
Skinam gow. Nie dlatego, e mu wierzyam. Zgadzaam si, poniewa wiedziaam,
e mog tego nie zrobi.
- Jeszcze nie wyszede z tego lasu, Evan. Jeste kochany i masz zadbane paznokcie,
ale wci nie rozumiem, dlaczego twoje donie s tak delikatne, i czemu tamtej nocy
pachniae prochem, skoro podobno odwiedzae grb swojej dziewczyny.
- Mwiem ci przecie, e od dwch lat nie pracowaem na farmie, a tego dnia
czyciem bro. Nie wiem, co jeszcze...
Przerwaam mu ruchem rki.
- Ufam ci tylko dlatego, e niele radzisz sobie z broni i jeszcze mnie nie zabie,
chocia miae ku temu z tysic okazji. Nie bierz tego do siebie, prosz, ale jest w tobie i w
caej tej sytuacji co, czego nie pojmuj. Nie oznacza to oczywicie, e nigdy tego nie
zrozumiem. Jeli mi si to uda i okae si, e stoisz po przeciwnej stronie barykady, to wtedy
zrobi to, co bd musiaa zrobi.

- Czyli?
Na jego twarzy znw pojawi si ten krzywy, seksowny umieszek. Z rkami w
kieszeniach, pochylonymi ramionami itym entuzjastycznym podejciem by w stanie
doprowadzi mnie do szalestwa. Co w nim byo takiego, e chciaam jednoczenie go
uderzy i pocaowa, ucieka przed nim i do niego, wzi go w ramiona i kopn w jaja?
Chciaabym mc to zwali na ldowanie, ale mam wraenie, e faceci zawsze dziaali na nas
w ten sposb.
- To, co bd musiaa zrobi - powtrzyam.
Wrciam na gr. Mylenie o tym, co powinnam zrobi, przypomniao mi o czym,
co chciaam zrobi przed wyruszeniem na misj.
Grzebic po szufladkach w azience, znalazam wreszcie noyczki, a potem zabraam
si do obcinania wosw. Za moimi plecami zaskrzypiay deski.
- Przesta podglda - zawoaam, ale si nie odwrciam. Sekund pniej w
drzwiach pojawia si gowa Evana.
- Co robisz? - zapyta.
- Dokonuj symbolicznych postrzyyn. A ty co robisz? azisz za mn i podgldasz.
Moe ktrego dnia uda ci si zebra na odwag, Evan, i pokonasz kolejn przeszkod.
- Wyglda, jakby serio obcinaa sobie wosy.
- Postanowiam pozby si wszystkiego, co mnie irytuje. - Spojrzaam na jego odbicie
w lustrze.
- A co ci zirytowao we wosach?
- Czemu pytasz? - Ponownie popatrzyam na wasne odbicie, ale ktem oka wci
mogam dostrzec Evana. To byo jeszcze bardziej symboliczne.
Nie odpowiedzia, tylko znikn, co byo najrozsdniejszym wyjciem. Moje wosy
powoli wypeniay umywalk. Syszaam Evana schodzcego po schodach, potem trzasny
kuchenne drzwi. Mia mi chyba za ze, e nie poprosiam go o zgod na to strzyenie. Tak
jakbym bya jego wasnoci, szczeniaczkiem, ktrego znalaz w zaspie.
Cofnam si odrobin, eby sprawdzi w lustrze efekt swojej pracy. Z krtkimi
wosami i bez makijau wygldaam na dwunastolatk. No, moe na czternastolatk.
Zachowujc waciw postaw i korzystajc z odpowiednich rekwizytw, mogam uchodzi
za dziecko. Moe kto zaoferuje mi miejsce w jednym z tych przyjaznych, tych autobusw
i powiezie w bezpieczne miejsce?
W poudnie niebo zasnuo si szarymi chmurami przynoszcymi wczeniejszy
zmierzch. Evan znowu gdzie znikn, by po chwili wrci z dwoma kanistrami benzyny.

- Uznaem, e przyda nam si odrobina zamieszania - wyjani, widzc moje pytajce


spojrzenie. Dopiero minut pniej zrozumiaam, co mia na myli.
Grzebic po szufladkach w azience, znalazam wreszcie noyczki, a potem zabraam
si do obcinania wosw. Za moimi plecami zaskrzypiay deski.
- Przesta podglda - zawoaam, ale si nie odwrciam. Sekund pniej w
drzwiach pojawia si gowa Evana.
- Co robisz? - zapyta.
- Dokonuj symbolicznych postrzyyn. A ty co robisz? azisz za mn i podgldasz.
Moe ktrego dnia uda ci si zebra na odwag, Evan, i pokonasz kolejn przeszkod.
- Wyglda, jakby serio obcinaa sobie wosy.
- Postanowiam pozby si wszystkiego, co mnie irytuje. - Spojrzaam na jego odbicie
w lustrze.
- A co ci zirytowao we wosach?
- Czemu pytasz? - Ponownie popatrzyam na wasne odbicie, ale ktem oka wci
mogam dostrzec Evana. To byo jeszcze bardziej symboliczne.
Nie odpowiedzia, tylko znikn, co byo najrozsdniejszym wyjciem. Moje wosy
powoli wypeniay umywalk. Syszaam Evana schodzcego po schodach, potem trzasny
kuchenne drzwi. Mia mi chyba za ze, e nie poprosiam go o zgod na to strzyenie. Tak
jakbym bya jego wasnoci, szczeniaczkiem, ktrego znalaz w zaspie.
Cofnam si odrobin, eby sprawdzi w lustrze efekt swojej pracy. Z krtkimi
wosami i bez makijau wygldaam na dwunastolatk. No, moe na czternastolatk.
Zachowujc waciw postaw i korzystajc z odpowiednich rekwizytw, mogam uchodzi
za dziecko. Moe kto zaoferuje mi miejsce w jednym z tych przyjaznych, tych autobusw
i powiezie w bezpieczne miejsce?
W poudnie niebo zasnuo si szarymi chmurami przynoszcymi wczeniejszy
zmierzch. Evan znowu gdzie znikn, by po chwili wrci z dwoma kanistrami benzyny.
- Uznaem, e przyda nam si odrobina zamieszania - wyjani, widzc moje pytajce
spojrzenie. Dopiero minut pniej zrozumiaam, co mia na myli.
- Chcesz podpali swj dom?
Entuzjastycznie pokiwa gow.
- Chc spali dom.
Podnis jeden z kanistrw i zanis go do rodka, eby podpali sypialni. Uciekajc
przed duszcymi oparami, wyszam na werand. Po podwrku drepta duy czarny kruk,
ktry zmierzy mnie spojrzeniem. Przez chwil zastanawiaam si, czy do niego nie strzeli.

Mogam go trafi. Dziki Evanowi strzelaam zdecydowanie lepiej i wci


nienawidziam ptakw.
Za moimi plecami otwary si drzwi i poczuam smrd paliwa. Zeskoczyam z
werandy, poszc ptaka, ktry odlecia z gonym wrzaskiem. Evan wyla reszt benzyny na
werand i rzuci pod cian oprniony kanister.
- Moge spali stodo - zauwayam. - Wywoaby takie samo zamieszanie, a
mielibymy dokd wrci.
Wci wierzyam, e nam si uda, e wrc tutaj z Evanem i Sammym i stworzymy
moe niezbyt wielk, ale za to szczliw rodzin.
- Przecie wiesz, e tu nie wrcimy - odpowiedzia i zapali zapak.

67
Dwadziecia cztery godziny pniej znalazam si w punkcie wyjcia, wracajc do
miejsca, w ktrym zoyam Sammyemu obietnic.
Obz Trupi Jar wyglda dokadnie tak, jak go zostawiam, co oznaczao, e droga
biegnca przez las koczya si pasem pustki szerokim na ptora kilometra. Ziemia bya
zamarznita i nie przetrway na niej nawet najmniejsze dbo trawy ani kawaek listka. Zima
wci trwaa, ale nie wydawao mi si, eby teren zniszczony przez Przybyszw zamieni si
wiosn w bujn k.
Wskazaam rk w prawo.
- Podejrzewam, e barak by tam. Trudno to stwierdzi, bo nie mam adnego punktu
odniesienia oprcz drogi. Tam gdzie by magazyn. W gbi lasu d z popioami i wwz.
- Nic tu nie zostao. - Evan potrzsn gow, stajc na twardej niczym skaa ziemi.
- Oczywicie, e tak. Ja zostaam.
- Wiesz, o czym mwi - westchn.
- Zaczynam ci mczy.
- Nie, po prostu nie jeste sob. - Prbowa si umiechn, ale ostatnimi czasy sabo
mu to wychodzio. Od kiedy opucilimy jego poncy dom, niemal si nie odzywa. Teraz
przyklkn na ziemi, rozoy map i powieci latark, wskazujc miejsce, w ktrym
bylimy.
- Ta droga nie jest zaznaczona na mapie, ale musi si gdzie czy z gwn. Moe
tutaj? Dotarlibymy do drogi numer szeset siedemdziesit pi i stamtd prosto do
Wright-Patterson.
- Ile musimy przej? - zapytaam, patrzc nad jego ramieniem na map.
- Czterdzieci, moe pidziesit kilometrw. Jeli si pospieszymy, zajmie nam to
jeden dzie.
- Bdziemy si spieszy.
Usiadam obok niego i zaczam grzeba w plecaku, szukajc czego do jedzenia.
Znalazam jaki tajemniczy kawaek suszonego misa owinity w pergamin i kilka twardych
ciasteczek. Podaam jedno z nich Evanowi. Odmwi, krcc gow.
- Musisz co je - upomniaam go. - Przesta si zamartwia.
Obawia si, e zabraknie nam jedzenia. Mia oczywicie swj karabin, ale w tej fazie
operacji ratunkowej nie moglimy sobie pozwoli na polowanie. Musielimy zachowa cisz,
chocia okolica wcale nie bya szczeglnie spokojna. Pierwszej nocy syszelimy kanonad.

Czasem echo przynosio odgosy pojedynczych wystrzaw, czasem byo ich kilka. Zawsze na
tyle daleko, e nie musielimy si obawia. By moe byli to samotni owcy, tacy jak Evan.
Albo bandyci. Kt mg wiedzie? A moe gdzie w okolicy krcia si kolejna
szesnastoletnia dziewczynka z karabinem, przekonana w swej gupocie, e jest ostatnim
czowiekiem na ziemi?
Evan wreszcie si podda i sign po ciastko. Odgryz spory kawaek i u go z
namysem, rozgldajc si po toncym w pmroku pobojowisku.
- A co jeli przestali wysya autobusy? - zapyta po raz setny.
- W jaki sposb dostaniemy si do rodka?
- Co wymylimy.
Cassie Sullivan, ekspertka w planowaniu strategicznym.
Evan zmierzy mnie spojrzeniem.
- Zawodowi onierze. Samochody. Helikoptery. I te... jak ty to nazwaa? Zielonookie
bomby? Lepiej, ebymy wymylili co ekstra.
Wepchn map z powrotem do kieszeni i poprawi pasek przewieszonej przez rami
strzelby. Miaam wraenie, e za chwil wybuchnie, tylko nie wiedziaam, czy bd to zy,
wrzaski czy miech. Mnie to rwnie grozio, chocia nie byam pewna, czy z tych samych
powodw. Zdecydowaam w kocu, e mu zaufam, ale jak kto kiedy powiedzia, nie mona
zmusi samego siebie do obdarzenia drugiego czowieka zaufaniem. Po prostu odkadamy na
bok drczce nas wtpliwoci i staramy si zapomnie, gdzie je odoylimy. Mj problem
polega na tym, e wci spogldaam w tamt stron.
- Zabierajmy si std - zakomenderowa Evan, patrzc w niebo. Nagromadzone w
cigu dnia chmury wci zakryway wiato gwiazd. - Tutaj jestemy za bardzo na widoku.
Nagle odwrci si gwatownie w lewo i zamar niczym posg.
- Co jest? - wyszeptaam.
Uciszy mnie gestem doni i potrzsn gow, wci wbijajc wzrok w otaczajce nas
ciemnoci. Ja niczego nie widziaam ani nie syszaam, ale w odrnieniu od Evana nigdy nie
byam myliwym.
- Cholerna latarka - wymamrota i przycisn usta do mojego ucha. - Mamy bliej do
lasw po drugiej stronie drogi czy do wwozu?
Nie miaam pojcia.
- Chyba do wwozu - odpowiedziaam.
Nie waha si ani chwili. Zapa mnie za rk i pobieglimy w stron, gdzie
najprawdopodobniej znajdowa si wwz. Nie wiem, jak dugo bieglimy, zanim go

znalelimy, ale skoro wydawao mi si, e trwao to ca wieczno, zapewne by cakiem


blisko. Evan kaza mi si pooy na kamienistym podou, a potem nade mn przeskoczy.
- Evan?
Przycisn palec do ust i wychyli odrobin gow ponad krawd stromego zbocza.
Gestem wskaza mi swj plecak, z ktrego po krtkim poszukiwaniu wyowiam lornetk.
Pocignam go za nogawk, chcc si dowiedzie, o co chodzi, ale odtrci moj rk.
Postuka palcami o biodro, podwijajc kciuk. Nie wiedziaam, co chcia mi przekaza. e
byo ich czterech? A moe to jaki myliwski kod, co w rodzaju uciekaj na czworakach?
Przez dusz chwil trwa zupenie nieruchomo, wreszcie przykucn i ponownie
przycisn usta do mojego ucha.
- Nadchodz. - Wskaza wzrokiem drug krawd wwozu. Zbocze byo o wiele
bardziej strome, ale szczyt pokryway lasy, a raczej to, co z nich zostao - roztrzaskane pnie,
pltanina krzakw i gazi zapewniajcych dobr kryjwk. Lepsz w kadym razie ni dno
parowu, gdzie bylimy widoczni jak na doni. Evan zagryz usta, zastanawiajc si, czy
zdymy dotrze na drug stron.
- Gowa nisko - rozkaza.
Zdj bro z ramienia i wbi czubki butw w nierwn powierzchni, podpierajc si
okciami o krawd. Zajam miejsce tu poniej i rwnie zapaam za karabin. Wiem, e
kaza mi si nie wychyla, ale nie miaam zamiaru bezczynnie czeka. Ju kiedy tak
zrobiam i nigdy tego nie powtrz.
Evan pocign za spust. Wieczorn cisz rozdar donony huk. Odrzut broni sprawi,
e si zachwia, straci grunt pod nogami i run prosto w d. Na szczcie tu pod nim
ustawia si jaka debilka, ktra zamortyzowaa upadek. Na szczcie dla niego oczywicie,
nie dla debilki.
Sturla si na bok, poda mi do i poderwa mnie z ziemi, a potem pchn w stron
drugiej krawdzi wwozu. Chciaam biec, ale wci nie mogam zapa tchu.
Nad nami rozbysa flara, rozwietlajc mrok piekieln, czerwon powiat. Evan
zapa mnie od tyu pod pachami i podnis bliej krawdzi. Udao mi si w ni wczepi
czubkami palcw i machajc nogami jak szalony rowerzysta, szukaam oparcia dla ng na
cianie zbocza. Poczuam, jak Evan kadzie donie na moim tyku i pcha z caej siy do gry, a
sekund pniej byam ju po drugiej stronie.
Odwrciam si, eby poda mu rk, ale wrzasn, ebym uciekaa - nie musielimy
ju zachowywa ciszy - gdy do wwozu wpad niewielki, przypominajcy szyszk obiekt,
ktry wyldowa tu za jego plecami.

- Granat! - ryknam, dajc mu ca sekund na reakcj.


To nie wystarczyo.
Eksplozja rzucia nim o ziemi i w tej samej chwili wypatrzyam umundurowan
posta po drugiej stronie wwozu. Wrzeszczc ile si w pucach, pocignam za spust
karabinu. Posta runa do tyu, ale nie przestawaam strzela. Myl, e nie spodziewali si
takiej odpowiedzi Cassie Sullivan, ktra nie miaa ochoty uczestniczy w ich
postapokaliptycznej zabawie.
Oprniam cay magazynek i woyam nastpny. Policzyam do dziesiciu.
Zmusiam si do spojrzenia w d, pewna, e zobacz rozerwane na strzpy ciao Evana, ktry
znalaz si w tym miejscu tylko dlatego, e uzna, e za mnie warto umrze. Za mnie,
dziewczyn, ktra pozwalaa mu si caowa, ale nigdy go nie pocaowaa pierwsza.
Dziewczyn, ktra nigdy mu nie podzikowaa za uratowanie ycia i miaa dla niego jedynie
sarkazm i oskarenia. Wiedziaam, co za chwil zobacz, ale wcale tego nie zobaczyam.
Evan znikn.
Cichy gosik w gowie odpowiedzialny za moje przetrwanie teraz wrzasn ze
wszystkich si: Uciekaj!
Uciekam.
Przeskakujc nad zwalonymi pniami i zeschnitymi krzewami, syszaam za sob
znajomy jazgot broni maszynowej. Granaty. Flary. Karabiny. Na pewno nie trafilimy na
bandytw. To byli zawodowcy.
Wydostaam si z czerwonego blasku flary i w cakowitych ciemnociach walnam o
drzewo. Uderzenie byo tak silne, e upadam na ziemi. Nie wiem, jak daleko udao mi si
odbiec, ale musiaam pokona do spor odlego, poniewa nie mogam dostrzec pocigu i
nie syszaam niczego poza oskotem wasnego serca.
Potruchtaam w kierunku powalonej sosny i znalazam sobie kryjwk za pniem.
Czekaam, a odzyskam oddech, ktry zostawiam gdzie w wwozie. Czekaam na kolejn
flar na niebie. Czekaam na uciszaczy przedzierajcych si przez chaszcze.
W oddali hukn pojedynczy strza, po ktrym dao si sysze potpiecze wycie.
Chwil pniej rozptaa si krtka kanonada z broni maszynowej, waln kolejny granat i
zapada cisza.
Jeli nie strzelali do mnie, ich celem musia by Evan. Jednoczenie cieszyo mnie to i
wpdzao w przygnbienie. Co ja tu robi, chowajc si za drzewami jak dziewczynka, skoro
jemu, wbrew wszelkim przeciwnociom, udao si przetrwa?
. Mogam rzuci si do walki, skazana raczej na pewno na porak, albo przetrwa na

tyle dugo, by dotrzyma obietnicy i uratowa Sama.


Albo-albo.
Kolejny wystrza zwieczony piskliwym wrzaskiem.
I znowu cisza.
Zaatwia ich po kolei. Chopak ze wsi bez adnego bojowego dowiadczenia kontra
grupa profesjonalnych onierzy. Oni mieli przewag liczebn i mnstwo uzbrojenia, a on
wykacza ich z t sam bezwzgldn skutecznoci, jak wykaza si uciszacz strzelajcy do
mnie na autostradzie. Ten, ktry zmusi mnie do ukrycia si pod samochodem, a potem
rozpyn si w powietrzu.
Strza.
Jk.
Cisza.
Przeraona, wci nie ruszaam si z bezpiecznej kryjwki za pniem. By dla mnie w
tym momencie najlepszym przyjacielem, do tego stopnia, e postanowiam go nazwa
Howard - mj przyjazny pniak.
Nagle przypomniay mi si sowa Evana: Kiedy zobaczyem ci pierwszy raz, wtedy
w lesie, byem przekonany, e to twj mi.
Szelest lici i trzask gazek pod stopami. Ciemniejsza plama na czarnym tle lasw.
Cichy gos uciszacza. Mojego uciszacza.
- Cassie? Moesz ju wyj, Cassie. Jeste bezpieczna.
Podniosam si zza drzewa i wycelowaam karabin prosto w twarz Evana Walkera.

68
Wyprostowa si byskawicznie, ale w jego oczach wida byo wyrane zaskoczenie.
- Cassie, to ja...
- Wiem, e to ty. Nie wiem tylko, kim jeste.
Zacisn zby. Nie umiaabym powiedzie, czy z gniewu, czy z frustracji.
- Opu bro - poprosi.
- Kim jeste, Evan? Jeli to oczywicie twoje prawdziwe imi.
Umiechn si delikatnie, a potem opad na kolana i chwia si przez chwil, nim
run na ziemi.
Czekaam, wci celujc w jego gow. Nie rusza si. Przeskoczyam nad pniem i
lekko potrciam go stop. Nawet nie drgn. Opierajc kolb karabinu o udo, uklknam
przy nim i dotknam jego szyi w poszukiwaniu pulsu. Wci y. Mia poszarpane spodnie.
Materia by przemoczony. Dotknam i powchaam palce. Krew.
Oparam bro o pie i przetoczyam Evana na plecy. Zamruga gwatownie, a potem
wycign do i dotkn mojego policzka zakrwawionymi palcami.
- Cassie - szepn. - Cassie jak Cassiopeia.
- Przesta - poprosiam, zauwaajc jednoczenie jego bro, ktr natychmiast
kopnam, by nie mg po ni sign. - Jak powanie jeste ranny?
- Raczej do powanie.
- Ilu ich byo?
- Czterech.
- Nie mieli adnych szans, prawda?
Cikie westchnienie. Spojrza na mnie i waciwie nie musia ju odpowiada,
mogam wyczyta odpowied z jego oczu.
- Nie, raczej nie.
- Nie chcesz zabija, ale robisz to, co musisz? - Wstrzymaam oddech. Musia
wiedzie, dokd zmierzaj moje pytania. Waha si przez chwil, wreszcie skin gow.
Zauwayam bl w jego oczach i musiaam odwrci wzrok, eby nie wyczyta tego samego
w moim spojrzeniu. Sama to zaczam i nie mogam si teraz wycofa. - A na dodatek jeste
bardzo dobry w tym, co musisz robi, prawda?
To nie byo pytanie tylko do niego. Zastanawiaam si, czy sama jestem gotowa na to,
eby zrobi, to, co powinnam. Przecie ocali mi ycie, wic jeli wczeniej prbowa mnie
zabi, to ta caa sytuacja bya bez sensu.

Czy byam gotowa na to, by pozwoli mu si wykrwawi, dlatego e mnie okama, e


nie by agodnym Evanem Walkerem, rozwanym myliwym, pogronym w aobie synem,
bratem i narzeczonym, e mg w ogle nie by czowiekiem? Czy umiaam si jeszcze
konsekwentnie trzyma si pierwszej zasady i doprowadzi to wszystko do koca, pakujc
mu kulk w ten przeliczny eb?
Nie wiedziaam, kogo waciwie prbuj oszukiwa.
- Musisz pozby si tych ciuchw - wymamrotaam, rozpinajc jego koszul.
- Nie masz pojcia, jak dugo czekaem na te sowa. - Na jego twarzy znw wykwit
ten umiech. Krzywy. Seksowny.
- Na twoim miejscu nie liczyabym na to, e urok osobisty pomoe ci si z tego
wyplta. Moesz si troch podnie? Jeszcze odrobin? Masz, poknij to. - Podaam mu
kilka tabletek przeciwblowych z apteczki. Pokn, popijajc dwoma ykami wody z podanej
przeze mnie butelki.
Podcignam mu koszul, czujc, jak wpatruje si w moj twarz. Unikaam patrzenia
mu w oczy. Zdjam mu buty, a on zaj si rozpinaniem paska i zamka u spodni. Unis
biodra do gry, ale zakrwawiony materia nogawek przyklei si do ciaa.
- Rozerwij je - poleci, przetaczajc si na brzuch. Prbowaam zrobi, o co prosi, ale
mokry materia wci wylizgiwa mi si z palcw.
- Masz, uyj tego. - Poda mi zakrwawiony n. Wolaam nie pyta, skd wzia si ta
krew.
Przecinaam materia bardzo powoli, bojc si, e zrobi Evanowi krzywd, a potem
zsunam z niego strzpy nogawek jak skrk z banana. Tak, to bya najwaciwsza metafora:
musiaam pozna prawd, a eby dosta si do soczystego wntrza owocu, naleao pozby
si jego zewntrznej warstwy.
Lea przede mn w samej bielinie.
- Musz oglda twj tyek? - zapytaam.
- Tak, strasznie jestem ciekaw twojej opinii.
- Wystarczy ju tych sabych dowcipw. - Przeciam materia na biodrach i
odsoniam jego poladki. Wyglday fatalnie. W tym sensie oczywicie, e byy poranione
odamkami granatu, bo tak oglnie byy cakiem nieze. Staram krew kawakiem gazy
znalezionym w apteczce, z trudem powstrzymujc atak miechu. Win za to ponosi
oczywicie cigy stres, a nie to, e wycieraam tyek Evana. - Jezu, naprawd ci poharatao.
Gwatownie wcign powietrze.
- Po prostu sprbuj zatamowa krwawienie.

Opatrzyam jego rany najlepiej, jak umiaam, a potem poprosiam, eby si odwrci.
- Wolabym nie - odpar.
- Musz zobaczy twj przodek.
Przodek? Naprawd nie mogam wymyli lepszego sowa?
- Zapewniam ci, e z moim przodkiem wszystko w porzdku. Serio.
Kompletnie wyczerpana usiadam na ziemi. Uznaam, e musze uwierzy mu na
sowo.
- Powiedz mi, co si stao - poprosiam.
- Uciekem z wwozu zaraz po tym, jak si wydostaa. Znalazem agodniejsze
miejsce w zboczu i wspiem si na gr. Potem zaczem wok nich kry. Reszt pewnie
syszaa.
- Syszaam tylko trzy strzay, a mwie, e byo ich czterech.
- N.
- Ten n?
- Tak. Mam na rkach jego krew, nie swoj.
- Super, dziki. - Odruchowo potaram policzek, ktrego przed chwil dotyka.
Nadszed czas, eby si dowiedzia, co si tu moim zdaniem dzieje. Wybraam najgorsz
hipotez. - Jeste uciszaczem, prawda? - Jak na ironi odpowiedziaa mi cisza. - Albo jeste
czowiekiem? - dodaam szeptem.
Powiedz, e jeste czowiekiem, Evan, mylaam. Powiedz to tak, ebym nie miaa
adnych wtpliwoci. Bagam, Evan. Naprawd musz przesta w ciebie wtpi. Wiem, e
twoim zdaniem nie mona nikogo zmusi do zaufania, dlatego prosz, spraw, ebym moga ci
zaufa. Powiedz to. Powiedz, e jeste czowiekiem.
- Cassie...
- Jeste czowiekiem?
- Oczywicie, e jestem czowiekiem.
Wziam gboki oddech. Powiedzia to, co powinien, ale nie zrobi tego idealnie. Nie
mogam zobaczy jego twarzy ukrytej w zagiciu okcia. Pozbyabym si na zawsze tych
ohydnych podejrze, gdybym tylko miaa szans spojrze mu w oczy. Signam po kolejn
steryln chusteczk i zaczam ociera krew z doni.
- Dlaczego mnie w takim razie okamujesz, skoro jeste czowiekiem?
- Nigdy ci nie okamaem.
- Tylko w sprawach istotnych.
- W tych sprawach wanie nie kamaem.

- To ty zastrzelie t trjk ludzi na autostradzie?


- Tak.
Wzdrygnam si. Nie tego si spodziewaam. Mylaam, e wymieje moj paranoj.
Zamiast tego dostaam proste tak, jakbym pytaa, czy zdarzyo mu si pywa nago.
Wci miaam przed sob najtrudniejsze pytanie.
- To ty postrzelie mnie w nog?
- Tak.
Przeszy mnie dreszcze i upuciam zakrwawion gaz.
- Dlaczego to zrobie?
- Poniewa nie umiaem strzeli ci w gow.
Chciaam wiedzie, to ju wiedziaam.
Signam po pistolet i pooyam go sobie na kolanach. Gowa Evana znajdowaa si
jakie p metra od moich ng. Zaskakujce byo tylko to, e on lea zupenie spokojnie, a ja
trzsam si jak osika.
- Zostawiam ci - zdecydowaam. - Zostawiam ci, eby si wykrwawi, tak jak ty
zostawie mnie pod tym samochodem.
Czekaam na jego odpowied.
- Przecie nawet si nie ruszya - zauway.
- Chciaabym usysze, co masz do powiedzenia.
- To skomplikowane.
- Wcale nie. To kamstwa s skomplikowane, Evan. Prawda jest prosta. Dlaczego
strzelae do ludzi na autostradzie?
- Ze strachu.
- Przed czym?
- e nie s ludmi.
Z cikim westchnieniem signam do plecaka, wyjam butelk z wod, a potem
oparam si o pie i drobnymi ykami gasiam pragnienie.
- Strzelae do tych ludzi, strzelae do mnie i Bg jeden wie do kogo jeszcze. Wiem,
e kadej nocy wychodzie na polowania, e ale nie szukae zwierzt. Wiedziae o czwartej
fali. Byam dla ciebie onierzem z krzyykiem.
Kiwn gow, wci wtulajc twarz w zgicie okcia.
- Mona to tak uj - wymamrota.
- Skoro chciae, ebym zgina, dlaczego po prostu nie zostawie mnie na niegu,
pozwalajc, ebym zamarza?

- Nie chciaem, eby zgina.


- Mimo e postrzelie mnie w nog i odpucie, liczc na to, e si wykrwawi?
- Nie. Uciekem, kiedy wysza spod samochodu.
- Dlaczego ucieke? - Jako nie umiaam sobie tego wyobrazi.
- Baem si.
- Strzelae do ludzi, bo si bae. Strzelae do mnie, bo si bae. Ucieke, bo si
bae.
- Chyba jestem troch strachliwy.
- A potem mnie odszukae, sprowadzie mnie do domu, dbae o moje zdrowie,
zrobie mi hamburgery i umye moje wosy. Nauczye mnie strzela i dotrzymywae mi
towarzystwa... waciwie po co?
Odwrci gow i spojrza na mnie jednym okiem.
- Wiesz, wydaje mi si, e to troch niemie z twojej strony.
- Niemie? - Rozdziawiam usta z zaskoczenia.
- Przesuchiwanie kogo poranionego odamkami.
- To przecie nie moja wina! - wrzasnam. - To ty nalegae, eby ze mn i. - Nagle
poczuam dreszcz strachu. - Dlaczego ze mn szede, Evan? To jaka sztuczka? Chcesz mnie
do czego wykorzysta?
- Odbicie Sammyego to twj pomys - przypomnia. - Prbowaem ci do tego
zniechci. Mwiem nawet, e sam to zrobi. - Widziaam, e si trzsie. Lea cakiem nagi,
a powietrze miao temperatur czterech stopni. Otuliam mu plecy kurtk i zrobiam, co
mogam, eby go okry strzpami koszuli. - Przepraszam ci, Cassie...
- Za co?
- Za wszystko. - Tabletki musiay zacz dziaa, bo mwi coraz bardziej
niewyranie.
Ja rwnie si trzsam, zaciskajc z wszystkich si donie na kolbie pistoletu, chocia
chd mia z tym niewiele wsplnego.
- Zabiam tego onierza, poniewa nie miaam innego wyboru, Evan. Nie
wychodziam co dnia polowa na ludzi. Nie czaiam si po lasach, strzelajc do kadego, kto
si pojawi, bo mg by jednym z nich. - Pokiwaam gow. To naprawd byo proste.
- Nie moesz by tym, kim twierdzisz, e jeste, poniewa gdyby by, nie robiby
takich rzeczy. - W tej chwili nie obchodzio mnie nic oprcz prawdy. I eby nie traktowano
mnie jak idiotk. Chciaam si pozby wszelkich uczu do Evana, poniewa utrudniay,
uniemoliwiay nawet to, co musiaam zrobi, a jeli chciaam ocali brata, nic nie mogo mi

stan na przeszkodzie. - Co dalej? - zapytaam.


- Rano trzeba bdzie oczyci ran z odamkw.
- Pytam, co bdzie po tej fali. Chyba e to ty jeste ostatni fal, Evan?
Znw spojrza na mnie jedynym widocznym okiem, koyszc gow w przd i w ty.
- Nie mam pojcia, jak mog ci przekona...
Przycisnam luf pistoletu do jego skroni, tu ponad tym czekoladowobrzowym
okiem, ktre wci si we mnie wpatrywao.
- Pierwsza fala: ciemno - warknam. - Druga fala: powd. Trzecia fala: zaraza.
Czwarta fala: uciszacze. Co dalej, Evan? Czym jest pita fala?
Nie odpowiedzia. Straci przytomno.

69
Nie ockn si a do witu, wic wziam karabin i poszam do lasu sprawdzi efekty
jego wczorajszej dziaalnoci. Zapewne nie by to najmdrzejszy pomys. A co jeli nasi nocni
gocie wezwali wsparcie? Nie wiedziaam, czy nie wystawi si na strza. Radziam sobie z
broni, ale nie byam Evanem Walkerem.
C, nawet Evan Walker nie by Evanem Walkerem.
Nie wiedziaam, kim jest. Twierdzi, e jest czowiekiem, i wyglda jak czowiek,
mwi jak czowiek, krwawi jak czowiek i nawet caowa jak czowiek. To, co zowie r,
pod inn nazw, bla, bla, bla... Jego wyjanienia te byy waciwe, strzela do ludzi z tych
samych powodw, dla ktrych ja zastrzeliam tamtego onierza.
Problem w tym, e mu nie wierzyam. I nie wiedziaam, czy lepszy dla mnie jest Evan
ywy, czy martwy. Martwy Evan nie mg mi pomc w dotrzymaniu obietnicy. ywy mg.
Dlaczego najpierw do mnie strzela, a potem mnie ocali? Co mia na myli, mwic,
e go uratowaam?
To wszystko byo dziwaczne. Czuam si bezpieczna, gdy bra mnie w ramiona. Kiedy
mnie caowa, mogam si cakowicie zatraci. Tak jakby istniao dwch Evanow. Ten,
ktrego znaam, i drugi, zupenie nieznany. Evan ze wsi, gadzcy mnie delikatnymi domi,
a zaczynaam mrucze z rozkoszy, i Evan kamca, zimnokrwisty morderca, ktry do mnie
strzela.
Zaoyam, e faktycznie jest czowiekiem - przynajmniej w sensie biologicznym.
Mg by klonem wyhodowanym na statku matce z DNA zebranego przez Przybyszw.
Istniay te mniej fantastyczne wyjanienia: by po prostu zdrajc swego gatunku. Moe
wanie tym byli wszyscy uciszacze: ludzkimi najemnikami.
Przybysze w jaki sposb umieli ich przekona do zabijania innych. Albo ich
zastraszali? Moe uprowadzali kogo, kogo uciszacze kochali (Lauren? W kocu nigdy nie
widziaam jej grobu). I proponowali im ukad. Zabij dwudziestu ludzi, a pozwolimy ci t
osob odzyska...
A jak wygldaa ostatnia moliwo? e faktycznie by tym, kim by. Samotnym,
przestraszonym chopakiem, ktry atakowa, zanim kto zdy zaatakowa jego. Wiernym
wyznawc pierwszej zasady, ktr zama dopiero wtedy, gdy mnie ocali.
Jednak to byo rwnie dobre wyjanienie jak oba pozostae. Wszystko pasowao. To
moga by prawda. By tylko jeden drobny problem.
onierze.

To dlatego nie zostawiam go w lesie. Chciaam zobaczy, co dla mnie zrobi.


Jako e po obozie Trupi Jar pozostaa kompletna pustka, bez problemu znalazam
ofiary Evana. Jeden z onierzy na krawdzi wwozu. Kilkaset metrw dalej kolejne dwa
ciaa lece rami w rami. Kady z nich zgin od strzau w gow. W cakowitych
ciemnociach. W rodku strzelaniny. Ostatnie zwoki znalazam tam, gdzie kiedy byy
baraki, by moe nawet w tym samym miejscu, gdzie Vosch zamordowa mojego ojca.
aden z onierzy nie mia wicej ni czternacie lat i kady mia na oku t dziwaczn
srebrzyst opask. Kojarzya si z noktowizorem. Jeli faktycznie uatwiaa widzenie w
ciemnociach, to wyczyn Evana stawa si jeszcze bardziej niesamowity. Wrcz nienormalny.
Kiedy wrciam, Evan zdy si ju przebudzi. Blady, roztrzsiony i z
podkronymi oczami lea na boku, opierajc si o drzewo.
- To byy dzieci - powiedziaam. - Po prostu dzieci.
Skierowaam si w stron krzakw za jego plecami i zwymiotowaam.
Poczuam si troch lepiej.
Wrciam do Evana. Podjam decyzj, e go nie zabij. Przynajmniej na razie. ywy
wci mg mi si przyda. Jeli by uciszaczem, istniaa szansa, e wie, co stao si z moim
bratem. Signam po apteczk i uklknam pomidzy jego nogami.
- Dobra, czas na operacj. - Znalazam paczk odkaajcych chusteczek i zabraam si
do czyszczenia noa z krwi. Evan przyglda mi si w milczeniu. - Nigdy tego nie robiam przyznaam, z trudem przeykajc lin i wci czujc posmak wymiocin. - Nie wiem, po co
to mwiam, byo to raczej oczywiste, ale czuam si tak, jakbym rozmawiaa z kim zupenie
obcym.
Skin gow i przekrci si na brzuch. Podcignam mu koszul, odsaniajc doln
poow ciaa.
Nigdy wczeniej nie widziaam goego faceta, a teraz klczaam pomidzy nogami
Evana. Dziwna sytuacja. Nigdy sobie nie wyobraaam, e tak wanie bdzie wygldao moje
pierwsze spotkanie z rozebranym mczyzn. No c, to akurat chyba dao si zrozumie.
- Chcesz tabletki przeciwblowe? - zapytaam. - Jest zimno, trzs mi si rce i...
- adnych tabletek - mrukn, kryjc twarz w zgiciu okcia.
Z pocztku dziaaam bardzo powoli, grzebic w ranach czubkiem noa, szybko
jednak zrozumiaam, e raczej nie jest to najlepsza metoda na wydubywanie kawakw
metalu z ludzkiego - czy te nieludzkiego - ciaa. W ten sposb tylko sprawiaam mu wikszy
bl.
Najduej zajmowaam si jego poladkami. Wcale nie dlatego, e mnie jako

szczeglnie zafascynoway - po prostu byy najeone mnstwem odamkw. Nie wi si z


blu, nie krzywi si, czasem zdarzao mu si jkn, czasem tylko ciko wzdycha.
Zdjam okrywajc go kurtk, odsaniajc plecy. Tu ran byo zdecydowanie mniej i
skupiay si raczej w dolnych partiach. Bolay mnie ju nadgarstki, miaam zesztywniae
palce. Chciaam to skoczy najszybciej, jak tylko si da, ale musiaam zachowa ostrono.
- Trzymaj si - wymamrotaam. - Za chwil skocz.
- Ja te.
- Nie wystarczy nam banday.
- Zajmij si tylko najpowaniejszymi.
- A co z zakaeniem?
- Mamy w apteczce tabletki z penicylin.
Uoy si z powrotem na boku, a ja znalazam tabletki. Pokn je, popijajc ykiem
wody z butelki. Usiadam na ziemi, pomimo chodu spocona jak mysz.
- Dlaczego strzelae do dzieci? - zapytaam.
- Nie wiedziaem, e s dziemi.
- Moe i nie, zwaszcza e byy dobrze uzbrojone i wiedziay, co robi. Problem w
tym, e ty rwnie. Chyba zapomniae wspomnie, e przeszede trening dla komandosw.
- Cassie, jeli nie zaczniemy sobie ufa...
- Evan... nie potrafimy sobie ufa. - Miaam ochot jednoczenie rozwali mu eb i
wybuchn paczem. Osignam kracowy poziom zmczenia. - Na tym wanie polega nasz
problem.
- Nad naszymi gowami soce wyjrzao zza chmur, rozwietlajc fragment bkitnego
nieba. - Czy to s jakie klony stworzone przez obcych? - zgadywaam. - Albo ostatni
onierze z amerykaskiego zacigu? Skd si wziy te dzieciaki uzbrojone w granaty i
karabiny?
Evan potrzsn gow, upi odrobin wody i skrzywi si z blu.
- Chyba powinienem wzi nastpn tabletk - stwierdzi.
- Vosch mwi podwadnym, eby zabierali tylko dzieci. Porywaj je, a potem
wcielaj do wojska?
- Moe Vosch nie jest jednym z nich? Moe to wojsko zabiera dzieci?
- To dlaczego pozabija ca reszt? Czemu strzeli mojemu tacie w gow? A skoro
nie jest jednym z nich, w jaki sposb zdoby oko? Co tu nie gra, Evan. A ty wiesz, o co w
tym wszystkim chodzi. Oboje wiemy, e wiesz. Dlaczego nie chcesz mi powiedzie? Jeste w
stanie zaufa mi do tego stopnia, e uczysz mnie strzela i pozwalasz si opatrywa, ale nie

ufasz mi na tyle, by wyjawi mi prawd?


Przez dusz chwil wpatrywa si we mnie w milczeniu.
- Moga nie obcina tych wosw - stwierdzi wreszcie.
Cae szczcie, e byam zbyt zmarznita, przemczona i obolaa, bo inaczej bym
eksplodowaa.
- Przysigam na Boga, e mogabym ci w tym momencie zabi. - Mj gos by
zupenie pozbawiony emocji. - Ale wci jeste mi potrzebny.
- To dobrze, e mog si przyda.
- Zabij ci, jeli odkryj, e okamae mnie w najwaniejszej sprawie.
- Ktra z nich jest najwaniejsza?
- Twoje czowieczestwo.
- Jestem takim samym czowiekiem jak ty, Cassie.
Zapa mnie za rk. Na moich doniach bya jego krew. Na jego - krew chopaka
niewiele starszego od mojego brata. Ilu jeszcze ludzi zgino z tych rk?
- Tym wanie si stalimy? - zapytaam. Czuam, e za chwil cakiem mi odbije. Nie
mogam mu zaufa, ale musiaam. Musiaam mu wierzy. Przybysze chcieli odrze nas z
resztek czowieczestwa, zamieni w bezdusznych drapiecw. Mielimy odwali za nich
brudn robot, samotni i pozbawieni wspczucia jak rekiny?
Evan musia zauway niepewno w moich oczach.
- Czym? - zapyta.
- Nie chc si zmienia w rekina - wyszeptaam.
Dusz chwil wpatrywa si we mnie w milczeniu. Mg zapyta: Jakiego rekina? O
co ci chodzi? Kto ci powiedzia, e jeste rekinem? Ale tego nie zrobi. Skin tylko gow,
jakby wszystko rozumia, i stwierdzi:
- Nie jeste rekinem.
Nie jeste. Nie nie jestemy. Spojrzaam mu prosto w oczy.
- Gdybymy musieli opuci umierajc Ziemi - zaczam powoli - i znaleli
odpowiedni planet, ale kto ju by na niej mieszka, kto, z kim nie moglibymy si z
jakich powodw porozumie...
- Zrobilibymy wszystko, co konieczne.
- Jak rekiny.
- Jak rekiny.
Domylaam si, e prbuje by delikatny. Nie chcia, ebym przeya zbyt wielki
szok, eby moje ldowanie nie byo zbyt twarde. Zaleao mu, ebym sama do tego dosza.

Odtrciam jego do. Nawet jego dotyk wzbudza moj wcieko. Byam wkurzona
o to, e ojciec pozwoli Sammyemu wsi do autobusu. Wcieka na Voscha. Wcieka na
zielone oko wiszce nad horyzontem. Wcieka na siebie za to, e wci byam z Evanem,
cho nie mwi mi prawdy. I za to, e zamaam najwaniejsz zasad dla pierwszego
przystojniaka, jaki mi si nawin. I z jakiego powodu? Bo mia due i delikatne donie, a jego
oddech pachnia czekolad?
Uderzyam go w pier i waliam tak dugo, a zapomniaam, dlaczego to robi.
Wyadowaam cay swj gniew, a w miejscu, gdzie kiedy bya Cassie, pozostaa czarna
dziura.
Evan zapa mnie za rce.
- Przesta, Cassie! Uspokj si! Nie jestem twoim wrogiem.
- To moe mi powiesz, czyim jeste wrogiem, co? Bo czyim na pewno. Wychodzc
kadej nocy na polowanie, nie szukae zwierzt. Zabijania jak ninja te raczej nie nauczye
si na wsi. Wci mwisz o tym, kim nie jeste, a ja chciabym wiedzie, kim jeste. Czym
jeste, Evanie Walkerze?
Puci mj nadgarstek, a nastpnie, zupenie z zaskoczenia, opar do na moim
policzku i przesun kciukiem po grzbiecie nosa. Jakby dotyka mnie po raz ostatni.
- To ja jestem rekinem, Cassie - odezwa si, wymawiajc powoli kade sowo tak,
jakby rozmawia ze mn po raz ostatni, i patrzc na mnie zazawionymi oczami, jakby widzia
mnie po raz ostatni. - Jestem rekinem, ktry marzy o tym, aby zosta czowiekiem.
Czuam, e zapadam si z prdkoci wiata w czarn dziur, ktra powstaa w dniu
ldowania i pochona wszystko, co napotkaa na swojej drodze. T sam dziur, w ktr
wpatrywa si mj ojciec w dniu mierci matki. Wiedziaam, e ta dziura gdzie tam jest, ale
mylaam, e nigdy w ni nie wpadn. Okazao si, e cay czas miaam j w swoim wntrzu,
bya tam od samego pocztku, rosa swobodnie, pochaniajc kady strzp nadziei, zaufania i
mioci. Poeraa moj dusz, podczas gdy ja musiaam dokona wyboru - wyboru w sprawie
chopaka, ktry patrzy na mnie, jakby robi to po raz ostatni.
Podjam najrozsdniejsz w tej sytuacji decyzj.
Uciekam.
Przedaram si przez lasy, nie zwracajc uwagi na siarczysty zib, ogoocone konary,
bkitne niebo i opade licie. W kocu dotaram do otwartej przestrzeni. Zamarznita ziemia
chrzcia pod moimi butami, a nad gow miaam obojtny nieboskon skrywajcy miliardy
gwiazd wpatrzonych w biegnc dziewczyn z rozczochranymi, krtkimi wosami i ze zami
ciekncymi po policzkach, ktra nie uciekaa dokd ani przed czym, tylko po prostu

uciekaa, uciekaa ile si, poniewa nie byo lepszego wyjcia, gdy uwiadomia sobie, e
jedyny czowiek, jakiemu zaufaa, wcale nie jest czowiekiem. Niewane, e ocali j wicej
razy, ni bya sobie w stanie przypomnie. Niewane, e mg si jej pozby setki razy.
Niewane, e bya w nim jaka przygnbiajco smutna samotno, tak jakby ostatnim
czowiekiem na Ziemi by on, a nie trzsca si w piworze dziewczyna, ktra przytulaa si
do pluszowego misia w opustoszaym wiecie.
Zamknij si. Zamknij! Po prostu si zamknij!

70
Znikn, zanim wrciam. Tak, wrciam. Gdzie miaam i bez broni, bez tego
cholernego pluszaka, ktry utrzymywa mnie przy yciu? Nie baam si - ju wczeniej mg
si mnie pozby. Kolejna okazja nie miaa wikszego znaczenia.
Znalazam jego strzelb. Apteczk. Obok pnia leay jego rozerwane dinsy.
Podejrzewaam, e nie zabra zapasowej pary spodni, wic musia harcowa po lasach w
samych butach jak chopak z rozkadwki. Chocia nie - nigdzie nie widziaam koszuli ani
kurtki.
- Chod, misiek - warknam, zgarniajc plecak. - Czas wraca do prawowitego
waciciela.
Zabraam bro, sprawdziam magazynki w karabinie i pistolecie, wcignam na
skostniae palce par czarnych rkawiczek, ukradam map oraz latark z plecaka Evana i
ruszyam w kierunku wwozu. Jeli chciaam zwikszy dystans dzielcy mnie od rekina,
musiaam zaryzykowa wdrwk w rodku dnia. Nie wiedziaam, dokd poszed. Nie miao
to wikszego znaczenia - skoro odkryam jego tajemnic, rwnie dobrze mg teraz wzywa
drony. Dlatego wanie wrciam, gdy ju zabrako mi si na ucieczk. To, kim by Evan
Walker, nie miao adnego znaczenia.
Uratowa mnie przed mierci. Karmi mnie i my. Chroni i pomg mi nabra si.
Nauczy mnie zabija. Majc takiego wroga, nie potrzebowaam przyjaci.
Dotaram do wwozu. W jego ocienionym wntrzu byo jakie dziesi stopni
chodniej. Przedostaam si na drug stron i pobiegam po twardej niczym asfalt, wypalonej
ziemi. Mijajc zwoki pierwszego onierza, zaczam si zastanawia, czy to moliwe, e
Evan jest jednym z nich, a jeli tak, to w jakim stawia mnie to pooeniu. Czy umiaby w celu
zachowania pozorw zabi jednego ze swoich? Albo czy musia ich zabi, poniewa sdzili,
e jest czowiekiem? Mylenie o tym nie miao koca i doprowadzao mnie na skraj rozpaczy.
Im bardziej si nad tym zastanawiaam, w tym gbsze wpadaam bagno.
Ledwie spojrzaam na kolejne ciao i pobiegam dalej, kiedy nagle co mnie
zatrzymao. Wrciam i przyjrzaam si lepiej: dzieciak by bez spodni.
Nie miao to wikszego znaczenia. Ruszyam przed siebie, kierujc si na pnoc.
Zmuszaam si do biegu. Zapomniaam o godzie. Zapomniaam o pragnieniu. To byo bez
znaczenia. Niewane. Bezchmurne niebo rozcigao si na wszystkie strony niczym
wszechwidzce bkitne oko. Trzymaam si pobocza drogi, blisko zachodniej krawdzi lasu.
Jeli zobacz drona, schowam si midzy drzewami. Jeli natkn si na Evana, najpierw bd

strzela, potem ewentualnie zadam pytania. To zreszt dotyczyo kadego, nie tylko Evana.
Musiaam si trzyma pierwszej zasady. Liczyo si tylko odzyskanie Sammyego.
Przez jaki czas o tym nie pamitaam.
Uciszacze: ludzie, pludzie, klony czy hologramy wywietlane przez obcych? To te
nie miao znaczenia. Ostateczny cel Przybyszw: wytpienie, pogrzebanie czy zniewolenie?
Bez znaczenia. Moje szanse na osignicie tego, co zamierzaam: jeden procent, jedna
dziesita procenta, jedna setna? Bez znaczenia.
Musiaam trzyma si drogi.
Po kilku kilometrach skrcaa na zachd, czc si z autostrad numer trzydzieci
pi, ktra docieraa do zjazdu numer szeset siedemdziesit pi. Mogam ukry si pod
wiaduktem i zaczeka na autobusy. Jeli t autostrad wci jedziy autobusy. Jeli w ogle
jeszcze jedziy.
Zatrzymaam si na kocu lenej drogi, uwanie obserwujc raz jeszcze teren za
plecami. Nic. Ani ladu Evana. Pozwala mi odej.
Weszam midzy drzewa, eby chwil odpocz i zapa oddech. Ledwie usiadam na
ziemi, opady mnie wszystkie te wtpliwoci, przed ktrymi chciaam uciec.
Jestem rekinem, ktry marzy o tym, aby zosta czowiekiem.
Kto wrzeszcza. Syszaam krzyki niosce si echem pomidzy drzewami.
Nieprzerwany wrzask mg sprowadzi na mnie ca hord uciszaczy, ale zupenie o to nie
dbaam. Przyciskajc donie do skroni, koysaam si w przd i w ty, a nagle poczuam, e
opuszczam swoje ciao i unosz si, frunc ku niebu z prdkoci tysicy kilometrw na
godzin i obserwujc niewielk posta pochonit wkrtce przez ogrom Ziemi. Miaam
wraenie, e udao mi si uwolni od tej planety, e nic wicej mnie na niej ju nie trzymao,
e wcigna mnie prnia, e srebrzysta ni, ktra zawsze czya mnie z Ziemi, zostaa
zerwana.
Wydawao mi si, e wiem, jak wyglda samotno, zanim znalaz mnie Evan, ale tak
naprawd nie miaam pojcia. Nie mona pozna samotnoci, jeli wczeniej nie zaznao si
jej przeciwiestwa.
- Cassie...
Poderwanie si z ziemi: dwie sekundy. Skierowanie karabinu w stron, z ktrej
nadszed gos: kolejne dwie i p. Widzc cie przemykajcy midzy drzewami po lewej
stronie, szarpnam za spust, zasypujc kulami pnie, gazie i powietrze.
- Cassie...
Przede mn, troch po prawej. Oprniam magazynek. Wiedziaam, e go nie

trafiam. Wiedziaam, e nie miaam szans go trafi. By uciszaczem. Mimo to wci


strzelaam, prbujc go zmusi, eby si wycofa.
- Cassie...
Tu za mn. Wziam gboki oddech, przeadowaam i posaam kolejn seri w
kierunku niewinnych drzew. Nagle dotaro do mnie, jaka jestem gupia. Przecie on tylko
czeka, a skoczy mi si amunicja.
Przestaam strzela i stanam wyprostowana na szeroko rozstawionych nogach,
rozgldajc si na boki. Wci syszaam rady, jakich udziela mi na farmie: Musisz poczu
cel. Jakbycie byli ze sob poczeni...
Wszystko zdarzyo si w mgnieniu oka. Jego rka owina si wok mojej talii,
wyrwaa mi karabin, a druga pozbawia mnie pistoletu. P sekundy pniej trzyma mnie w
niedwiedzim ucisku, przyciskajc do swojej piersi i unoszc par centymetrw nad ziemi,
podczas gdy ja bezsilnie wierzgaam nogami i krciam gow, prbujc ugry go w rk.
W dodatku przez cay czas jego usta askotay moje ucho.
- Przesta, Cassie, prosz...
- Puszczaj...
- Problem w tym, e nie mog.

71
Pozwoli mi si miota, dopki nie opadam z si, a potem opar mnie o drzewo i
zrobi krok w ty.
- Wiesz, co si stanie, jeli znowu uciekniesz - ostrzeg. Jego twarz bya
zaczerwieniona z wysiku i z trudem apa oddech. Gdy odwrci si, eby zgarn moj bro,
jego ruchy byy powolne i sztywne. Pocig za mn tu po tym, jak oberwa granatem, musia
go sporo kosztowa. Rozpita kurtka odsaniaa poszarpan koszul, a spodnie, ktre zdj z
martwego dzieciaka, byy ze dwa numery za mae, zbyt ciasne we wszystkich miejscach.
Wyglda, jakby mia na sobie rybaczki.
- Strzelisz mi w ty gowy - stwierdziam.
Wsun mj pistolet za pasek i zawiesi sobie karabin na ramieniu.
- Mogem to zrobi dawno temu.
Zgadywaam, e mia na myli nasze pierwsze spotkanie.
- Jeste uciszaczem - stwierdziam, z wszystkich si powstrzymujc si przed
zerwaniem si do ucieczki i znikniciem pomidzy drzewami. Uciekanie przed nim byo
bezcelowe. Walka nie miaa sensu. Musiaam go przechytrzy. Znw byo tak jak wtedy, gdy
ukrywaam si pod samochodem. Nie mogam przed nim uciec. Nie miaam si gdzie
schowa. Uoy si par metrw ode mnie, kadc sobie karabin na kolanach. Nadal si
trzs. - Skoro twoja robota polega na zabijaniu ludzi, dlaczego mnie nie zabie? - zapytaam.
- Bo si w tobie zakochaem - wypali bez wahania, tak jakby przygotowa sobie
odpowied na dugo przed tym, nim zdecydowaam si zada to pytanie.
Oparam gow o pie drzewa i spojrzaam na ogoocone gazie przecinajce bkit
nieba. Wcignam haust powietrza i wydychajc je, zamieniam je w miech.
- To chyba do tragiczna historia miosna, no nie? Obcy najedca zakochuje si w
Ziemiance. Myliwy, ktry pokocha ofiar.
- Jestem czowiekiem.
- Jeste czowiekiem, ale... - Chciaam, eby dokoczy to zdanie. Marzyam o tym,
eby mie to ju za sob. Evan by ostatnim przyjacielem, jakiego miaam, a teraz znikn.
Oczywicie wci siedzia tu przede mn, ale ten Evan, na ktrym mi zaleao, mj Evan,
odszed.
- adnego ale, Cassie. Spjnik, ktrego potrzebujesz, to i. Jestem i nie jestem
czowiekiem. Jestem Przybyszem i jestem taki jak ty.
- Chce mi si rzyga na twj widok - odparam, patrzc w te ciemne, gboko

osadzone oczy.
- Jak mogem powiedzie ci prawd, wiedzc, e prawda zmusi ci odejcia, a jeli
ode mnie odejdziesz, to umrzesz?
- Przesta mi tu prawi kazania o umieraniu. - Pomachaam mu palcem przed nosem. Widziaam mier swojej matki. Widziaam, jak zabito mojego ojca. Przez ostatnie p roku
widziaam wicej mierci ni ktokolwiek inny w dziejach ludzkoci.
- A gdyby moga ocali swojego ojca, swoj matk, to zrobiaby wszystko, co w
twojej mocy, prawda? - warkn przez zacinite zby, odpychajc moj rk sprzed twarzy. Wahaaby si, wiedzc, e kamstwo moe uratowa Sammyego?
Mg si zaoy, e na pewno bym skamaa. Mogam nawet udawa zaufanie do
wroga, gdyby pomogo to Sammy emu. Wci nie wiedziaam, co myle o jego odpowiedzi,
o tym, e si we mnie zakocha. Nadal nie znaam powodw, dla ktrych zdradzi swj
gatunek.
To nie miao znaczenia. adnego. Istotna bya tylko jedna rzecz: drzwi, ktre
zatrzasny si za Sammym, gdy wsiad do autobusu, drzwi z tysicem zamkw. Wiedziaam,
e siedzi przede mn facet, ktry ma do tych drzwi klucze.
- Wiesz, co si dzieje w Wright-Patterson, prawda? Doskonale wiesz, co stao si z
Samem. - Nie odpowiedzia. Nie skin gow, nie potrzsn, eby zaprzeczy. O czym
myla? e czym innym jest ocalenie zagubionej, pojedynczej jednostki, a czym innym
rezygnacja z najwaniejszego planu? Czy tak wanie wyglda Evan Walker, gdy ukrywaam
si pod samochodem, nie mogam uciec, nie mogam si schroni, musiaam stawi czoa
zagroeniu? - Czy on wci yje? - zapytaam, pochylajc si do przodu iczujc, jak kora
drzewa bolenie ociera mi plecy.
- Prawdopodobnie tak - odpar po psekundowym wahaniu.
- Co oni mu... po co go ze sob zabrali?
- eby go przygotowa.
- Do czego?
Tym razem wahanie byo dusze.
- Do pitej fali - odpowiedzia wreszcie.
Zamknam oczy. Pierwszy raz nie mogam wytrzyma widoku tej piknej twarzy.
Byam taka zmczona, e mogabym przespa kolejne tysic lat. Gdybym si obudzia po
takim czasie, po Przybyszach mogoby ju nie pozosta ani ladu, a las wypeniayby miechy
rozbawionych dzieci.
Jestem Przybyszem i jestem taki jak ty.

O co mu, u diaba, chodzio? Byam zbyt wyczerpana, eby si nad tym zastanawia.
- Moesz wprowadzi nas do rodka - stwierdziam w kocu, zmuszajc si do
spojrzenia w jego stron.
Potrzsn gow.
- Dlaczego nie? - Nie dawaam mu spokoju. - Przecie jeste jednym z nich. Moesz
powiedzie, e mnie zapae.
- To nie jest obz jeniecki, Cassie.
- A co?
- Dla ciebie? - Pochyli si do przodu, ogrzewajc oddechem moj twarz. - miertelna
puapka. Nie przetrwasz nawet piciu sekund. Jak mylisz, dlaczego z wszystkich si prbuj
ci powstrzyma?
- Z wszystkich si? Serio? To dlaczego nie powiedziae mi prawdy? Moge wyjani,
e jeste obcym, e naleysz do tych goci, ktrzy porwali Sama, i wiesz, e mj pomys jest
beznadziejny.
- Naprawd zrobioby ci to jak rnic?
- Nie o to pytaam.
- Wiem, o co pytaa, ale twj brat jest przetrzymywany w naszej... to znaczy ich...
najwaniejszej bazie dziaajcej od samego pocztku czystki...
- Czego? Jak to nazywacie? Czystk?
- Albo sprztaniem. - Wyranie unika mojego spojrzenia. - Czasem pojawia si takie
okrelenie.
- I tym si wanie zajmujecie? Sprztacie ludzki bajzel?
- To nie ja tak to nazwaem i nie ja wymyliem t czystk, sprztanie czy jak to
nazwa - sprzeciwi si. - Jeli poprawi ci to humor, powiem, e moim zdaniem nigdy nie
powinnimy...
- Nie chc mie lepszego humoru! Nienawi to jedyne uczucie, jakiego w tej chwili
potrzebuj. - Zdecydowaam si na szczero, ale wiedziaam, e musz wycign z niego
jak najwicej informacji. - Czego nigdy nie powinnicie?
Evan wypi spory yk wody z butelki i wycign j w moj stron. Potrzsnam
gow.
- Wright-Patterson nie jest zwyk baz - wyjani, zastanawiajc si nad kadym
sowem. - To kwatera gwna. A Vosch nie jest zwykym komendantem. To on dowodzi
operacjami polowymi, a czystki to jego pomys. Jest przywdc.
- Vosch zamordowa siedem miliardw ludzi? - Ta liczba wci brzmiaa dla mnie

absurdalnie. Jednym z ulubionych tematw mojego ojca tu po ldowaniu byo dywagowanie


o tym, jak bardzo zaawansowani technologicznie musz by Przybysze, jak mocno
wyprzedzili nas na drabinie ewolucyjnej, skoro udao im si osign poziom pozwalajcy na
midzygalaktyczne podre.
Itak miao wyglda ich rozwizanie ludzkiego problemu?
- Niektrzy z nas uwaali, e totalna zagada nie jest dobrym rozwizaniem - cign
Evan. - Byem jednym z nich. Ale nasza strona przegraa w tej dyskusji.
- Nie, Evan, to moja strona przegraa w tej dyskusji.
Tego ju byo dla mnie za wiele. Zerwaam si z ziemi, liczc, e Evan te wstanie,
ale on si nie podnis i wci nie spuszcza mnie z oczu.
- On widzi was inaczej ni niektrzy z... ni ja - wyjani. - Dla niego jestecie zaraz,
ktr trzeba wytpi, nim zabije swego nosiciela.
- Czyli jestem zaraz, tak? Tak wanie mnie widzisz?
Nie mogam ju na niego patrze. Mogabym si porzyga, gdybym musiaa jeszcze
raz spojrze na Evana Walkera.
Za plecami wci syszaam jego cichy, wypeniony smutkiem gos.
- Cassie, chcesz si porwa na co, co zdecydowanie przekracza twoje moliwoci. To
nie jest zwyczajny obz. W podziemiach mieszcz si urzdzenia koordynujce wszystkie
drony na tej pkuli. Oczy Voscha. To wanie dziki nim ci obserwuje. Wdzieranie si do
rodka w celu uratowania Sammy ego to samobjstwo. Nie mamy szans, Cassie.
- My? - Spojrzaam na niego ktem oka. Wci si nie rusza.
- Nie mog udawa, e jeste moim jecem. Miaem zabija ludzi, a nie apa. Jeli
sprbuj ci wprowadzi jako winia, zabij ci od razu. A potem mnie. Za to, e ci nie
zastrzeliem. Nie ma sposobu, ebymy mogli si przekra: baza jest patrolowana przez
drony, s te kamery na podczerwie, czujniki ruchu i szeciometrowej wysokoci ogrodzenia
pod napiciem. Oraz stu onierzy takich jak ja. A wiesz, co potrafi.
- To sprbuj si tam sama wlizgn.
- To jedyny sposb. - Skin gow. - Co nie oznacza, e on rwnie nie jest
samobjczy. Kady, kogo tam sprowadzaj, jeli nie zostanie natychmiast zabity, poddawany
jest dziaaniu pewnego programu, ktry mapuje psychik, cznie z pamici. Bd wiedzieli,
kim jeste i po co przysza... zabij ci na miejscu.
- Musi istnie jaki scenariusz, ktry nie koczy si moj mierci.
- Jest - zgodzi si. - W tym scenariuszu znajdujemy bezpieczn kryjwk i czekamy
na powrt Sammyego.

- H? - Otwaram usta ze zdziwienia, wypowiadajc jedyn kwesti, jaka przysza mi


do gowy.
- To moe zaj par lat. Ile lat ma Sammy? Pi? Zaczynaj dopiero z
siedmiolatkami.
- Co zaczynaj?
- Przecie widziaa. - Evan odwrci wzrok.
Przypomniaam sobie dzieciaka, ktremu podern gardo, ubranego w mundur i
dwigajcego karabin prawie tak wielki jak on sam. Zascho mi w gardle. Podeszam do
Evana. Widziaam, e zesztywnia, gdy powoli schylaam si po butelk. Po czterech
potnych ykach wci miaam sucho w ustach.
- To Sam bdzie pit fal. - Zrozumiaam. Sowa zostawiy nieprzyjemny posmak w
ustach. Spukaam go kolejnym ykiem wody.
Evan skin gow.
- Jeli przeszed przez mapowanie, to nadal yje i jest poddawany... - zamilk na
chwil, szukajc waciwego sowa - przeprogramowaniu.
- Mwisz o praniu mzgu?
- Bardziej o indoktrynacji. Wmawiaj mu, e obcy zaczli wykorzystywa ludzkie
ciaa, a my, to znaczy ludzie, odkrylimy sposb, jak ich wykry. A skoro potrafimy ich
wykry, moemy te...
- To przecie prawda - przerwaam mu. - Uywacie ludzkich cia.
Pokrci przeczco gow.
- Ale nie w ten sposb.
- Co to znaczy? Albo wykorzystujecie nasze ciaa, albo nie.
- Sammy dowie si, e wygldamy jak co w rodzaju wirusa pasoytujcego na
ludzkim mzgu, ale...
Nie mogam si powstrzyma:
- Zabawne. Tak sobie wanie was wyobraaam. Jako wirusa.
Wycign do mnie do, a kiedy jej nie odtrciam ani nie uciekam od razu do lasu,
delikatnie obj mj nadgarstek i pocign w d, ebym usiada obok niego. Pomimo zimna
znw zaczam si poci, a moje serce walio jak oszalae. O co mu tym razem chodzi?
- y kiedy chopak, zwyczajny ludzki chopak, Evan Walker.
- Spojrza mi prosto w oczy. - Jak wszystkie dzieciaki mia mam, tat, braci, siostry,
ca ludzk rodzin. Ulokowano mnie w jego organizmie, zanim si urodzi, jeszcze w onie
matki. Przez trzynacie lat tkwiem w upieniu wewntrz Evana Walkera, podczas gdy on

uczy si siada, je, chodzi, mwi, biega i jedzi na rowerze. Podobnie jak tysice
Przybyszw w tysicach Evanw Walkerw na caym wiecie czekaem, a nadejdzie
przebudzenie. Niektrzy z nas ju si zbudzili, przygotowujc teren na przybycie pozostaych.
- Wci kiwaam potakujco gow, chocia nie wiedziaam, dlaczego to robi. Ulokowano
go w ludzkim ciele? O co mu u diaba chodzio? - Czwarta fala - wyjani. - Uciszacze. To
dobre okrelenie. Dziaalimy w ciszy, ukryci w ludzkich ciaach przeniknlimy do waszego
ycia. Nie musielimy udawa, e jestemy ludmi. Bylimy nimi. Ludmi i Przybyszami
jednoczenie. Moje przebudzenie nie zabio Evana. Po prostu... go wchonem.
Musia zauway, jak mocno si wzdrygnam, syszc to wyznanie. Sign doni,
by mnie dotkn, i skrzywi si, gdy odruchowo cofnam rk.
- Czym w takim razie jeste, Evan? - wyszeptaam. - Gdzie jeste? Mwie, e... jak
ty to powiedziae? - W mojej gowie przelatywao miliard myli na sekund. - e zostae
ulokowany? Ulokowany gdzie?
- Moe ulokowany to faktycznie nie najlepsze sowo. Mona powiedzie, e zostaem
zaadowany. Zaadowany do mzgu Evana, kiedy ten wci by we wczesnej fazie rozwoju.
Pokrciam gow. Jak na istot wyprzedzajc mnie intelektualnie o tysiclecia mia
sporo problemw z odpowiedzi na proste pytanie.
- Ale czym ty w kocu jeste? Jak wygldasz?
- Przecie wiesz, jak wygldam. - Zmarszczy brew.
- Nie! Jezu, czasem potrafisz by taki... - Zamilkam, przypominajc sobie, e
powinnam zachowa ostrono. - Zanim stae si Evanem, zanim si tu pojawie, zanim
trafie na Ziemi, skdkolwiek tutaj przybye. Jak wtedy wygldae?
- Nijak. Od dziesitkw tysicy lat jestemy bezcieleni. Opuszczajc nasz planet,
musielimy si pozby cia.
- Znowu kamiesz. Nie chcesz si przyzna, e wygldasz jak ropucha, glista czy inny
limak? Wszystko, co yje, ma jakie ciao.
- Jestemy czyst wiadomoci, Cassie. Bytem w formie czystej. Porzucenie cia i
zaadowanie naszych umysw do komputera statku matki byo jedynym sposobem na
opuszczenie planety. - Ponownie uj moj do, zaciskajc j w pi. - To ja - wyjani,
nakrywajc j swoimi domi. - A to Evan. Tak to wyglda w duym przyblieniu, chocia
nie da si okreli miejsca, w ktrym on si koczy, a ja si zaczynam. - Umiechn si
smutno.
- Nie najlepiej mi idzie, prawda? Chcesz, ebym ci pokaza, jak naprawd wygldam?
O cholera!

- Nie. Tak. Co masz na myli? - Wyobraziam sobie, jak zdziera skr z twarzy
niczym potwr z horroru.
- Mog ci pokaza, czym jestem - wyjani lekko roztrzsionym gosem.
- Ale nie bdziesz mi niczego zaadowywa, prawda?
Parskn miechem
- W pewnym sensie tak. Poka ci, jeli naprawd chcesz to zobaczy.
To oczywiste, e chciaam. Oczywiste byo rwnie to, e nie chciaam. Wiedziaam,
e Evan podj decyzj, pytanie tylko, czy pozwoli mi to zbliy si do Sama. Caa ta sytuacja
nie miaa zbyt wiele wsplnego z Sammym, ale gdybym si wreszcie dowiedziaa, jak
wyglda Evan, to moe mogabym zrozumie, dlaczego mnie ocali, zamiast zabi. Dlaczego
kadej nocy dba o moje bezpieczestwo i stara si, ebym pozostaa przy zdrowych
zmysach?
Wci si do mnie umiecha, zapewne zadowolony z tego, e nie prbowaam
wydrapa mu oczu ani go nie wymiaam, co pewnie byoby jeszcze gorsze. Moja do tona
w jego rkach niczym pczek ry chroniony limi.
- Co mam teraz zrobi? - wyszeptaam.
Puci mnie i wycign rk w stron mojej twarzy. Wzdrygnam si.
- Nigdy nie zrobi ci krzywdy, Cassie - obieca. Wziam gboki oddech. Skinam
gow. Odetchnam jeszcze par razy.
- Zamknij oczy - poprosi, gadzc mnie delikatnie po powiekach. - Odpr si.
Oddychaj gboko. Oczy swj umys. Jeli tego nie zrobisz, nie bd mg wej do rodka.
Chcesz, ebym w ciebie wszed?
Tak. Nie. Jezu... jak daleko bd musiaa si posun, eby dotrzyma tej obietnicy?
- Chc, eby wszed - odszepnam.
Nie wygldao to tak, jak si spodziewaam. Zamiast tego po moim ciele rozesza si
rozkoszna fala ciepa pynca od serca.
Moje koci, minie i skra rozpuciy si od narastajcego gorca, ktre objo w
kocu ca ziemi i signo granic wszechwiata. Ciepo byo wszdzie i wszystkim.
Naleao do niego moje ciao i to, co poza nim. I wtedy go poczuam: on rwnie by w tym
cieple. Nie byo takiego miejsca, w ktrym jedno z nas by si koczyo, a drugie zaczynao.
Otwaram si przed nim jak kwiat na deszczu, staam si jednoci z ciepem, zjednoczylimy
si w nim oboje i niczego nie widziaam, bo niczego nie mona byo zobaczy, on po prostu
by.
A ja byam przy nim jak kwiat rozkoszujcy si deszczem.

72
Natychmiast po otwarciu oczu wybucham rozdzierajcym paczem. Nic nie mogam
na to poradzi, jeszcze nigdy nie czuam si tak opuszczona. Evan wzi mnie w ramiona i
zacz gadzi po wosach.
- Moe zbyt wczenie ci to powiedziaem. - Westchn. Pozwalaam mu si gaska,
zbyt skoowana, zrozpaczona i osamotniona, by zrobi cokolwiek poza poddawaniem si jego
dotykowi.
- Przepraszam, e ci okamywaem - wymrucza, kryjc usta w moich wosach.
Zimno powrcio z ca si. Pozostao mi jedynie wspomnienie ciepa.
- Uwizienie w tym ciele musi by dla ciebie mczarni - szepnam, opierajc do o
jego pier i czujc bicie jego serca.
- Nie czuj si uwiziony - wyjani. - W pewnym sensie mam wraenie, jakbym si
wyzwoli.
- Wyzwoli?
- Tak. Znw mog co czu. Na przykad to. - Pochyli si ipocaowa mnie w usta. Po
moim ciele rozesza si fala zupenie innego ciepa.
Co si ze mn dzieje? Przecie le w objciach wroga. Jednej z tych istot, ktre paliy
nas ywcem, miadyy caymi dziesitkami, zaleway powodziami, a w kocu spuciy na
nas zaraz, sprawiajc, e wykrwawialimy si na mier. Widziaam, jak zabijali wszystkich,
ktrych znaam i kochaam - z jednym, jedynym wyjtkiem - a teraz prosz, migdal si z
jednym z nich. Pozwalam mu zajrze do swojej duszy, dziel z nim co o wiele cenniejszego i
bardziej intymnego ni moje ciao.
Dlaczego to robi? Dla Sammyego oczywicie. To bya dobra, ale skomplikowana
odpowied. A prawda jest prosta.
- Mwie, e przegralicie w dyskusji na temat wymordowania ludzkoci przypomniaam sobie. - Jaka bya wasza propozycja?
- Wspistnienie - mwi do mnie, ale patrzy w stron gwiazd. - Nie jestemy zbyt
liczni. Zostao nas kilkaset tysicy. Moglimy y z wami kompletnie niezauwaeni. Ale
niewielu z naszych zgadzao si z t propozycj. Bali si, e im duej bdziemy udawali
ludzi, tym bardziej ludzcy si staniemy.
- Kto by chcia czego takiego...
- Nie wierzyem, e mogoby si to uda - przyzna. - Dopki nie staem si
czowiekiem.

- Wtedy si obudzie?
Pokrci powoli gow.
- Obudziem si, dopiero kiedy wpucia mnie do swojego umysu, Cassie powiedzia to tak spokojnie, jakby bya to najbardziej oczywista rzecz na wiecie. - Dopki
nie spojrzaem na siebie twoimi oczami, nie byem prawdziwym czowiekiem.
Zobaczyam prawdziwe ludzkie zy w tych prawdziwie ludzkich oczach i tym razem
to ja go przytuliam, pozwalajc przetrwa atak paczu. Nadszed czas, ebym spojrzaa na
siebie jego oczami.
Kto mgby uzna, e nie tylko ja leaam w objciach wroga. Byam czowiekiem,
ale kim by Evan? Czowiekiem i Przybyszem. Jednym i drugim oraz adnym z nich
jednoczenie. Mio do mnie sprawiaa, e nie nalea do adnego ze wiatw.
Chocia on widzia to zupenie inaczej.
- Zrb to, co planowaa, Cassie - poprosi, wpatrujc si we mnie bagalnie oczami
lnicymi mocniej ni gwiazdy nad naszymi gowami. - Rozumiem, dlaczego musisz i.
Zrobibym to samo, gdyby to ty bya wiziona w obozie. Nie powstrzymaoby mnie nawet
sto tysicy uciszaczy. - Przycisn usta do mojego ucha i zacz gorczkowo szepta, tak
jakby dzieli si ze mn najwiksz tajemnic na wiecie. A moe faktycznie tak byo? - To
beznadziejne. Gupie. Szalone. Ale nie maj adnej broni, ktr mogliby odpowiedzie na
twoj mio. Znaj twoje myli, ale nie wiedz, co czujesz.
Oni. Nie my.
Przekroczy granic, wiedzc, e ju nie bdzie mg wrci.

73
Ostatnie wsplne dni spdzilimy, pic pod wiaduktem autostrady jak para
bezdomnych, ktrymi faktycznie oboje bylimy. Podczas gdy jedno spao, drugie trzymao
stra. Kiedy przychodzia jego kolej na odpoczynek, oddawa mi bro bez adnego wahania i
natychmiast zasypia, jakby to, e mog uciec albo strzeli mu w gow, byo dla niego
zupenie niewyobraalne. Nasz problem od samego pocztku polega na tym, e nie
potrafilimy zrozumie ich sposobu mylenia. To dlatego od razu mu zaufaam, a on o tym
wiedzia. Uciszacze zabijali ludzi. Evan mnie nie zabi, wic nie mg by uciszaczem.
Rozumiecie? Tak dziaa logika. To znaczy ludzka logika.
O zmierzchu zjedlimy reszt zapasw i wspilimy si na nasyp, gdzie schowalimy
si pomidzy drzewami porastajcymi pobocze autostrady numer trzydzieci pi. Evan
mwi, e autobusy kursuj tylko noc i atwo je dostrzec. Warkot silnika by jedynym
dwikiem syszalnym w promieniu wielu kilometrw. Najpierw pojawiay si wiata, potem
sycha byo wycie motorw, a w kocu mijaa ci rozpdzona kawalkada tych pojazdw
pdzcych po oczyszczonej z wrakw i pozbawionej ogranicze prdkoci drodze. Nie
wiedzia, czy si zatrzymaj.
Rwnie dobrze mogy tylko zwolni na chwil, aby jeden z onierzy wpakowa mi
kulk midzy oczy. Mogy rwnie w ogle si nie pojawi.
- Twierdzie, e wci zbieraj ludzi - przypomniaam. - Dlaczego miayby nie
przyjecha?
- Ocaleni zorientuj si w kocu, w co ich wrobiono. - Spojrza na drog nad naszymi
gowami. - Albo dowiedz si o tym pozostali. Kiedy tak si stanie, bd musieli zamkn
baz, a przynajmniej t cz, w ktrej odbywaj si czystki. - Odchrzkn, patrzc wci na
drog.
- Co to znaczy zamkn baz?
- Zamkn tak, jak zamknli obz Trupi Jar.
Zastanawiaam si przez chwil nad jego sowami, rwnie patrzc na autostrad.
- Dobra - stwierdziam w kocu. - Musimy mie nadziej, e Vosch jeszcze nie
wycign wtyczki.
Zgarnam odrobin ziemi z limi i wtaram j sobie w twarz. Kolejna gar posza
na wosy. Evan obserwowa mnie w milczeniu.
- To wanie ta chwila, kiedy walisz mnie w gow - przypomniaam, a zapach ziemi
spowodowa, e zaczam myle o ojcu klczcym na biaym przecieradle przy rabatce z

rami. - Albo proponujesz, ebymy poszli do mnie. Lub najpierw walisz mnie w gow, a
potem idziemy do mnie.
Zerwa si na rwne nogi. Przez sekund baam si, e serio mnie walnie. Wyglda na
wkurzonego. Zamiast tego wzi mnie jednak w ramiona i przytuli tak, jakby umiera z zimna
albo powstrzymywa si przed uderzeniem mnie w eb.
- To samobjstwo! - wybuchn. - Oboje o tym wiemy i ktre z nas musi to
powiedzie. Czy pjd ja, czy pjdziesz ty, i tak zginiemy. A Sammy jest stracony
niezalenie od tego, czy jeszcze yje, czy ju nie.
Wyjam pistolet zza paska i pooyam go na ziemi obok jego stp. Potem odoyam
karabin.
- Przechowaj to dla mnie - poprosiam. - Bd ich potrzebowaa, gdy wrc. A poza
tym kto ci to w kocu powinien powiedzie: wygldasz w tych spodniach naprawd
idiotycznie.
Pochyliam si nad plecakiem i wyowiam mika. Nie musiaam naciera go ziemi,
by wystarczajco brudny.
- Posuchaj mnie - zada Evan.
- Problem polega na tym, e sam siebie nie suchasz - odparam. - Jest tylko jeden
sposb, eby si tam dosta. Musz mnie zabra jak Sammyego. Ty nie moesz jecha, to ja
musz to zrobi.
Inie prbuj nic mwi, bo ci po prostu waln. - Wyprostowaam si, a Evan jakby
zacz si kurczy w moich oczach. To byo dziwne. - Uratuj braciszka, korzystajc z
jedynej moliwej metody.
- Patrzy na mnie w milczeniu. W kocu by ju w mojej gowie. Nie byo takiego
miejsca, w ktrym jedno z nas by si koczyo, a drugie zaczynao. Wiedzia, co powiem. Id sama.

74
Istniay gwiazdy przypominajce szpileczki rozrzucone po caym niebie.
Istniaa pusta droga owietlona ich blaskiem, a na niej dziewczyna z pobrudzon
twarz i limi w krtkich wosach, trzymajca w rku poszarpanego pluszowego misia.
Istnia warkot silnikw. Bliniacze smugi wiate przecinay mrok na horyzoncie.
Rosy z kad chwil niczym dwie gwiazdy przeksztacajce si w supernowe, wydobywajc
z ciemnoci dziewczyn, ktrej serce pene byo tajemnic. Spojrzaa wprost w wiata, nie
majc zamiaru ani si kry, ani ucieka.
Kierowca mia mnstwo czasu, eby mnie zauway i zatrzyma autobus. Zapiszczay
hamulce, sykny otwierane drzwi, a ze rodka wysiad onierz. Mia bro, ale nie celowa z
niej do mnie. Patrzy tylko, a ja odwzajemniaam jego spojrzenie, stojc w wietle
reflektorw.
Mia na ramieniu opask z symbolem Czerwonego Krzya. Plakietka na piersi
informowaa, e nazywa si Parker. Pamitaam to nazwisko. Mimowolnie zadraam. A co
jeli mnie sobie przypomni? Przecie powinnam by martwa.
Jak si nazywam? Lizbeth. Jestem ranna? Nie. Jestem sama? Tak.
Parker obrci si powoli wok wasnej osi, lustrujc uwanie cay teren. Nie
zauway ukrytego w lesie owcy, ktry obserwowa nas przez celownik karabinu
wymierzonego w jego gow. To oczywiste, e go nie dostrzeg. W kocu owca by
uciszaczem.
onierz wzi mnie za rk i zaprowadzi do wntrza autobusu cuchncego potem i
krwi. Poowa miejsc bya pusta, reszt zajmoway dzieci. Zauwayam te paru dorosych,
ale nie mieli oni dla mnie adnego znaczenia. Istotni byli tylko Parker, kierowca oraz
onierz, na ktrego plakietce widniao nazwisko Hudson. Opadam bezwadnie na fotel przy
wyjciu awaryjnym, wybierajc to samo miejsce, na ktrym po raz ostatni widziaam Sama,
gdy przyciska czoo do szyby, patrzc na mnie z coraz wikszej oddali przez tumany kurzu.
Parker poda mi torebk posklejanych elkw i butelk wody. Zjadam wszystko i
wypiam, chocia wcale nie miaam na to ochoty. Musia nosi te elki w kieszeni, poniewa
byy ciepe, kleiste i obrzydliwe.
Autobus przyspieszy. Gdzie z przodu rozleg si pacz. Poza nim sycha byo
jedynie szum opon, wycie silnika i zawodzenie zimnego wiatru wpadajcego przez
potuczone okna.
Parker powrci ze srebrzystym dyskiem i przyoy go do mojego czoa. Powiedzia,

e musi zmierzy mi temperatur. Dysk zawieci na czerwono.


- Wszystko w porzdku - stwierdzi onierz, a potem zapyta, jak nazywa si mj mi.
- Sammy - odparam.
Na horyzoncie pojawiy si wiata. Parker mwi, e to obz Przysta. Cakowicie
bezpieczny. Nie musz ju ucieka. Nie musz si chowa. Skinam gow. Cakowicie
bezpieczny.
wiato byo coraz janiejsze, wpado przez okna, wreszcie zalao cay autobus, gdy
stanlimy przed bram, a nasze przybycie zostao oznajmione biciem dzwonu. Czekajc na
otwarcie wrt, dostrzegam sylwetk stranika na wysokiej wiey.
Zatrzymalimy si przed hangarem. Do autobusu wsiad ruszajcy si z du gracj
grubasek, ktry przedstawi si jako major Bob. Powiedzia, e nie mamy si czego obawia.
Jestemy cakowicie bezpieczni. Musimy tylko respektowa dwie zasady: po pierwsze,
powinnimy zapamita nasze kolory, po drugie, mamy sucha polece.
Ustawiam si w szeregu razem ze swoj grup i ruszylimy w lad za Parkerem do
bocznych drzwi hangaru. Na poegnanie onierz poklepa Lizbeth po ramieniu i yczy jej
szczcia.
Usiadam w czerwonym okrgu. Dokoa krcili si onierze, ale wikszo z nich
stanowiy dzieciaki, niektre niewiele starsze od Sammyego. Wszystkie miay srebrne opaski
na oczach i byy strasznie powane, zwaszcza najmodsze z nich, najbardziej przejte swoj
rol.
Evan wyjania mi przed misj, e dzieckiem mona manipulowa na wiele sposobw
i przekona je niemal do wszystkiego. Doda, e waciwie trenowany dziesiciolatek moe
sta si jednym z najgroniejszych stworze na ziemi.
Nadano mi numer: T-62. T jak Terminator. Ha!
Potem wzywano nas po kolei przez megafon: NUMER TE SZEDZIESIT DWA!
TE SZEDZIESIT DWA! PODEJD DO CZERWONYCH DRZWI! NUMER TE
SZEDZIESIT DWA!
Pamitaam, co mwi Evan: pierwsze pomieszczenie to prysznic.
Po drugiej stronie czerwonych drzwi czekaa na mnie kobieta w zielonym szpitalnym
fartuchu. Moje ciuchy poleciay do kosza. Bielizna te. Dzieci byy tu kochane, ale nikt nie
lubi wszy i kleszczy. Potem prysznic. Tu masz mydo. Jak skoczysz, w t bia koszul i
czekaj, a zostaniesz wezwana.
Usadziam misia pod cian i weszam naga na zimne kafelki. Woda bya ledwie
letnia, a mydo pachniao rodkiem odkaajcym. Nie wycierajc si, woyam szpitaln,

papierow koszul, ktra natychmiast przykleia si do mojego ciaa i zrobia si


przewitujca. Podniosam misia i czekaam.
W nastpnym pomieszczeniu czeka ci przesuchanie. Setki pyta, niektre
identyczne. Bd sprawdzali twoj histori. Zachowaj spokj. Skup si.
Przeszam przez kolejne drzwi i zbliyam si do stou. Nowa pielgniarka: wysza i
wredniejsza. Ledwie patrzya w moj stron. Byam pewnie tysiczn osob, jak widziaa od
chwili, gdy uciszacze przejli baz.
Jak si nazywam? Elizabeth Samantha Morgan.
Ile mam lat? Dwanacie?
Skd jestem? Czy mam rodzestwo? Czy ocala kto jeszcze z mojej rodziny? Co si z
nimi stao? Gdzie si podziewaam po ucieczce z domu? Co mi si stao w nog? Jak
zostaam postrzelona? Kto mnie postrzeli? Czy spotkaam innych ocalaych? Jakie imiona
nosio moje rodzestwo? Czym zajmowa si mj ojciec? Jak nazywa si mj najlepszy
przyjaciel? Czy mog raz jeszcze opowiedzie, co stao si z moj rodzin?
Kiedy byo ju po wszystkim, pielgniarka poklepaa mnie po kolanie i oznajmia, e
nie musz si ju ba. Jestem cakiem bezpieczna.
Przytuliam misia do piersi i skinam gow.
Cakiem bezpieczna.
Badania, a potem implant. Nacicie jest bardzo mae, powinno oby si bez szww.
Kobieta, ktra kazaa do siebie mwi doktor Pam, jest bardzo mia. Wbrew
wszystkiemu zdyam j polubi. Wymarzona lekarka: mia, delikatna, cierpliwa. Niczego
nie prbowaa przyspiesza ani mnie nie poganiaa. Wyjania krok po kroku, co zamierza
zrobi. Pokazaa mi implant, ulepszon odmian niewielkiego czipa. Od tej pory ju zawsze
mieli wiedzie, gdzie mnie znale, gdyby co mi si stao.
- Jak si nazywa twj mi? - zapytaa.
- Sammy.
- Nie bdzie ci przeszkadzao, jeli na chwil posadzimy Sammyego na tym krzele?
Przetoczyam si na brzuch, nagle skrpowana tym, e bdzie widziaa moje poladki.
Napiam minie w oczekiwaniu zastrzyku.
Implant nie moe przekaza zapisu twojej pamici, dopki nie bdzie podczony do
Krainy Czarw, ale jest w peni sprawny od momentu zainstalowania. Mog ci ledzi, mog
ci zabi.
Doktor Pam chciaa widzie, co mi si stao w nog. Postrzelili mnie li ludzie.
Zapewnia mnie, e tutaj si to nie zdarzy. W Przystani nie ma zych ludzi. Jestem cakowicie

bezpieczna.
Oznakowano mnie. Poczuam si tak, jakby kto zawiesi na mojej szyi
dziesiciokilowy kamie. Lekarka zapowiedziaa ostatni test. Korzystali z oprogramowania
przejtego od obcych.
Nazywali je Krain Czarw.
Zgarnam mika z krzeseka i poszam z ni do ssiedniego pomieszczenia. Biae
ciany, biaa podoga, biay sufit. Biae krzeso, jak u dentysty, z pasami do podtrzymywania
ng i rk. Monitor i klawiatura. Lekarka poprosia, ebym usiada na fotelu, a sama podesza
do komputera.
- Do czego suy ta Kraina Czarw? - zapytaam.
- C, Lizbeth, to do skomplikowane, ale oglnie mwic, Kraina Czarw tworzy
wirtualn map funkcji mylowych twojego mzgu.
- Map umysu?
- Co w tym rodzaju. Usid teraz na tym fotelu, prosz. To nie zajmie zbyt wiele
czasu i obiecuj, e nie bdzie bolao.
Wykonaam polecenie, tulc pluszaka do piersi.
- Niestety Sammy nie moe ci towarzyszy - poinformowaa doktor Pam.
- Dlaczego?
- Prosz, pozwl, e go wezm. Bdzie czeka na ciebie tutaj, obok komputera.
Obrzuciam j podejrzliwym spojrzeniem, ale wci si umiechaa i bya uprzejma.
W kocu przecie mi ufaa.
Ja za to byam kbkiem nerww. Podajc jej misia, upuciam go na ziemi, tak e
spad na podog obok fotela, ldujc na swojej pluszowej gwce. Odwrciam si, eby go
podnie, ale lekarka poprosia, ebym zostaa na miejscu i sama si po niego pochylia.
Zapaam jej gow w obie donie i walnam ni w podokietnik fotela. Od siy tego
uderzenia rozbolay mnie ramiona. Wyranie oszoomiona osuna si na ziemi, ale nie
stracia przytomnoci. Sekund pniej zeskoczyam z fotela i wymachujc rkami, znalazam
si tu za ni. Pierwotny plan zakada uderzenie prosto w grdyk, ale skoro bya tyem do
mnie, musiaam improwizowa. Zapaam jeden z lunych pasw zwisajcych z fotela i
dwukrotnie owinam go wok jej szyi. Podniosa rce, prbujc si broni, ale byo ju za
pno. Docignam pas, zapierajc si stop o brzeg fotela.
To byy najdusze sekundy mojego ycia.
Wreszcie jej ciao stao si bezwadne. Kiedy puciam pas, kobieta upada twarz na
podog. Sprawdziam jej puls.

Wiem, e bdzie ci kusio, ale nie moesz jej zabi. Wszyscy pracownicy bazy s
monitorowani przez system obsugiwany z centrum dowodzenia. Jeli zauwa, e jej nie ma,
rozpta si prawdziwe pieko.
Przetoczyam doktor Pam na plecy. Z jej nosa cieka krew. Musiaa go zama przy
upadku. Signam doni do karku, zabierajc si do najtrudniejszej czci, na szczcie
wci jeszcze buzowaa we mnie adrenalina i euforia. Na razie wszystko szo wedug planu.
Byam w stanie to zrobi.
Rozerwaam bandae i palcami poszerzyam ran, aujc, e nie mam psety ani
lusterka, ktre mocno uatwiyby mi t robot. Zamiast tego wepchnam w gb wasnego
ciaa palec i wydubaam implant paznokciem. Okazao si to atwiejsze, ni przypuszczaam,
i udao mi si ju za trzecim razem.
Wedug Evana mapowanie umysu zajmowao jakie dziewidziesit sekund, miaam
wic trzy, moe cztery minuty. Maksymalnie pi. Ile ju mino? Dwie? Trzy? Klknam
przy lekarce i wepchnam jej implant do nosa. Be.
Nie, nie moesz jej go wetkn do garda. Urzdzenie musi znajdowa si w pobliu
mzgu. Przykro mi.
Tobie jest przykro, Evan?
Z moich palcw kapaa krew. Jej krew, moja krew.
Podeszam do komputera. Teraz czekao mnie najgorsze.
Nie znasz numeru Sama, ale powinien by przypisany do jego nazwiska. Jeli nic nie
znajdziesz za pierwszym razem, sprbuj jeszcze raz. Program powinien mie wasn
wyszukiwark.
Z mojego karku cieka struka krwi, spywajc pomidzy opatki. Byam tak
roztrzsiona, e z trudem trafiaam w klawisze. Wpisanie sowa wyszukaj w niebieskie,
migocce okienko udao mi si dopiero za drugim razem.
WPROWAD NUMER.
Nie miaam adnego cholernego numeru. Miaam nazwisko. Jak wrci do okna
wyszukiwarki? Nacisnam enter.
WPROWAD NUMER.
To ju wiem!
Wpisuj Sullivan.
NIEPOPRAWNE DANE.
Miotam si pomidzy chci rzucenia monitorem przez cay pokj a skopaniem doktor
Pam na mier. adna z tych rzeczy nie zbliy mnie do odnalezienia Sama, ale przynajmniej

poprawiyby mi humor. Naciskam klawisz escape i pojawia si znajome niebieskie okienko,


do ktrego wpisuj: szukaj wedug nazwiska.
Sowa znikaj pochonite przez Krain Czarw. Niebieskie okienko miga nieustajco.
Powstrzymuj si od wrzasku. Szkoda czasu.
Jeli nie odnajdziesz go w systemie, bdziesz musiaa skorzysta z planu awaryjnego.
Nie chciaam z niego korzysta. Lubiam nasz podstawowy plan, wedug ktrego
miejsce pobytu Sama pojawiao si na mapie, a ja biegam tam, eby go uratowa. To by
prosty, adny plan. Plan awaryjny by za to skomplikowany i brutalny.
Jeszcze jedna prba. W kocu kolejne pi sekund mnie nie zabawi.
Ponownie wpisaam Sullivan.
Ekran wypeni si szeregiem cyfr, tak jakbym wanie polecia komputerowi wyliczy
warto liczby pi. Spanikowana zaczam wciska przypadkowe klawisze, ale przed moimi
oczami wci przewijay si kolejne cyfry. Moje pi minut dawno temu dobiego koca. By
moe plan awaryjny nie by najlepszy, ale nie miaam ju innego.
Pobiegam do ssiedniego pokoju, w ktrym znalazam biae kombinezony.
Zgarnam jeden z nich i prbowaam si ubra, zapomniawszy o tym, e wci mam na sobie
papierow koszul. Zdaram j z wciekym warkniciem i przez chwil staam cakiem naga
w pomieszczeniu, do ktrego za sekund mg wpa cay oddzia uciszaczy. Tak wanie
wyglda plan awaryjny. Byskawicznie zapiam zbyt duy kombinezon, cieszc si
jednoczenie, e nie trafi mi si za may, i wrciam do gabinetu z Krain Czarw.
Jeli nie uda ci si go odnale za pomoc podstawowego interfejsu, jest dua szansa,
e lekarka bdzie miaa przy sobie urzdzenie namierzajce. Dziaa na tej samej zasadzie, ale
musisz by bardzo, bardzo ostrona. Jedn z jego funkcji jest lokalizacja oznakowanych
dzieciakw, drug - detonator. Naciniesz niewaciwy guzik i zamiast uratowa swojego
brata, usmaysz mu mzg.
Kiedy wpadam do gabinetu, doktor Pam siedziaa na pododze, trzymajc w jednym
rku misia, a w drugim srebrne urzdzenie przypominajce telefon komrkowy.
Mwiam ju, e plan awaryjny nie jest najlepszy?

75
Jej szyja wci bya zaczerwieniona od prby uduszenia paskiem. Twarz miaa
pokryt krwi. Ale nie trzsy si jej rce, a z oczu znikna caa uprzejmo. Kciuk zawis
nad zielonym przyciskiem na wywietlaczu.
- Nie rb tego. Nic ci nie zrobi. - Kucnam z otwartymi ramionami, wycigajc
donie w jej stron. - Mwi serio, naprawd nie chcesz tego zrobi.
Nacisna przycisk.
Jej gowa odskoczya i kobieta upada na podog. Kopna dwukrotnie nogami i ju
jej nie byo.
Skoczyam do przodu, wydzierajc misia z jej martwych palcw. Popdziam z
powrotem przez na korytarz. Evan nigdy mi nie powiedzia, ile czasu minie od uruchomienia
alarmu do chwili, gdy pojawi si onierze, baza zostanie zamknita, a intruz zapany,
poddany torturom i skazany na dug mier w mczarniach. Prawdopodobnie niezbyt wiele.
To by byo tyle, jeli chodzi o plan awaryjny. Zreszt i tak mi si nie podoba.
Jedynym minusem caej sytuacji byo to, e nigdy nie opracowalimy z Evanem planu C.
Przypomniaam sobie jego sowa: Sam powinien by w oddziale ze starszymi dziemi,
wic najlepiej sprawdzi baraki otaczajce gwny dziedziniec.
Baraki otaczajce dziedziniec. Gdziekolwiek to jest. Moe powinnam bya zapyta o
drog, bo znaam tylko jedn drog wyjcia z tego budynku - t, ktr przyszam. Prowadzia
obok martwego ciaa, potem obok starej, grubej pielgniarki i miej, modej, szczupej
pielgniarki, a na koniec wpadao si w czue objcia majora Boba.
Na kocu korytarza znajdowaa si winda. Miaa tylko jeden przycisk i mona ni
byo zjecha do podziemnych schronw. Tam, gdzie wedug Evana mojemu bratu i innym
rekrutom pokazywano faszywych obcych pasoytujcych na prawdziwych ludzkich
mzgach. Mnstwo kamer. Rj uciszaczy. Z budynku byy dwa wyjcia
- przez drzwi po prawej stronie windy i te, ktrymi weszam.
Nareszcie miaam prosty wybr.
Otworzyam drzwi i znalazam si na klatce schodowej. Schody podobnie jak winda
prowadziy tylko w jednym kierunku - w d.
Wahaam si przez chwil. Klatka schodowa bya cicha i maa, ale jednoczenie
przytulna. Moe powinnam tam zosta przez jaki czas? Przytuli misia i possa kciuk?
Zmusiam si, eby powoli zej na d. Metalowe schody byy zimne. Czekaam, a
zadwiczy alarm, a nad moj gow rozlegnie si ciki tupot wojskowych butw i posypie

si na mnie grad pociskw. Pomylaam o Evanie w Trupim Jarze. Rozwali czterech


uzbrojonych po zby, doskonale wyszkolonych zabjcw w niemal cakowitych
ciemnociach. Nie mogam sobie przypomnie, dlaczego waciwie sdziam, eby wybra si
na wycieczk do paszczy lwa samotnie, skoro mogam mie u swojego boku uciszacza.
C, nie byam cakiem sama. Miaam misia.
Przytknam ucho do drzwi na samym dole. Syszaam tylko bicie wasnego serca.
Wcignam gboko powietrze i pooyam rk na dwigni.
Drzwi otworzyy si nagle na zewntrz, przyciskajc mnie do ciany. Usyszaam
cikie kroki. Na schody wbiegli mczyni z karabinami. Drzwi zaczy si zamyka, wic
przytrzymaam je, dopki nie skrcili i nie stracili mnie z oczu.
Wyskoczyam na korytarz, zanim zamkny si cakowicie. Czerwone wiata
umieszczone na suficie krciy si w kko, na biaych cianach migota mj cie. W prawo
czy w lewo? Nie byam pewna, ale wydawao mi si, e przd hangaru powinien by gdzie
po prawej. Pobiegam w tamt stron, po czym si zatrzymaam. Gdzie pobiegnie wikszo
uciszaczy w sytuacji awaryjnej? Prawdopodobnie w okolice miejsca zbrodni.
Odwrciam si i wpadam prosto na bardzo wysokiego mczyzn o przeszywajco
bkitnych oczach.
W Trupim Jarze nie zdyam si przyjrze jego oczom. Ukrywa je pod czarn
mask, za spraw ktrej przypomina owada.
Ale pamitaam jego gos.
Gboki, napastliwy i ostry jak brzytwa.
- Witaj, owieczko - powiedzia Vosch. - Chyba si zgubia.

76
Zapa mnie mocno za rami.
- Skd si tu wzia? - spyta. - Kto jest dowdc twojej grupy?
Potrzsnam gow. W moich oczach bysny zy. Musiaam szybko myle. Mj
Przybysz mia racj - samotnie byam skazana na porak, niezalenie od tego, ile bymy
stworzyli planw zapasowych. Gdyby tylko Evan tu by...
Gdyby Evan tu by!
- Zabi j! - wypaliam. - Ten mczyzna zabi doktor Pam!
- Jaki mczyzna? Kto zabi doktor Pam? - Potrzsnam gow, wytrzeszczajc oczy i
ciskajc mocno w ramionach zmaltretowanego misia. Za Voschem pojawili si kolejni
onierze biegncy korytarzem w nasz stron. Popchn mnie w ich kierunku. - Zabierzcie t
ma. Spotkamy si na grze. Mamy gocia.
Pocignito mnie w stron najbliszych drzwi i wepchnito do ciemnego pokoju.
Usyszaam trzask zamka. Zapaliy si wiata. Pierwsz rzecz, jak zobaczyam, bya
przestraszona dziewczynka w biaym kombinezonie trzymajca misia. Krzyknam ze
strachu.
Pod lustrem znajdowaa si duga lada, na ktrej ustawiono monitor i klawiatur.
Znalazam si w pokoju egzekucyjnym, o ktrym opowiada mi Evan. Tam gdzie
pokazywali nowym rekrutom faszywych zaraonych.
Musiaam przemyle swoj sytuacj. Nie chciaam ju grzeba w komputerze,
naciskajc przypadkowe klawisze.
Wiedziaam, e po drugiej stronie lustra jest inne pomieszczenie. Musiao mie
przynajmniej jedne drzwi, zamknite lub otwarte. Wiedziaam, e si std nie wydostan,
wic mogam czeka, a Vosch po mnie wrci, albo przebi si przez lustro na drug stron.
Podniosam krzeso, wziam zamach i cisnam nim w lustro. Sia uderzenia sprawia,
e wypado mi z rk i walno o podog z oguszajcym hukiem. Na grubym szkle pojawia
si dua rysa, ale nic wicej. Ponownie podniosam krzeso. Odetchnam gboko.
Opuciam ramiona i wziam zamach, obracajc si w biodrach. Tego uczyli nas na karate sia wychodzi z obrotu. Wycelowaam w pknicie. Skupiam ca energi w jednym miejscu.
Krzeso odbio si od szyby. Straciam rwnowag i wyldowaam na tyku.
Uderzyam tak mocno, e ugryzam si w jzyk. Moje usta wypeniy si krwi. Wypluam j,
trafiajc dziewczyn w lustrze prosto w nos.
Ponownie wziam krzeso, oddychajc ciko. Zapomniaam owanej rzeczy, ktrej

nauczyam si na karate - o swoim hua!. Okrzyku wojennym. Moecie si mia, ale to


naprawd pomaga skoncentrowa si.
Trzecie, ostatnie uderzenie rozbio szyb. Sia odrodkowa sprawia, e poleciaam
prosto na lad. Krzeso wpado do pokoju po drugiej stronie. Zobaczyam nastpne krzeso
dentystyczne, rwny rzdek monitorw, kable cignce si po pododze i kolejne drzwi. Oby
tylko nie byy zamknite.
Podniosam misia i przeszam przez dziur. Wyobraziam sobie min Voscha, kiedy
zobaczy rozbite lustro. Drzwi po drugiej stronie byy zamknite tylko na klamk. Otworzyam
je i zobaczyam kolejny biay korytarz peen nieoznakowanych drzwi. Ach, tyle moliwoci!
Ale nie wyszam na zewntrz. Zatrzymaam si w drzwiach. Przede mn znajdowaa si
niepewna cieka. Za mn ta, ktr ju oznakowaam - zobacz dziur. Bd wiedzieli,
ktrdy poszam. Ile czasu zajmie im pogo? Usta ponownie wypeniy mi si krwi, ale
zmusiam si, eby j przekn. Nie mog zanadto uatwia im wytropienia mnie.
To byo zbyt proste. Zapomniaam postawi krzeso pod drzwiami w pierwszym
pomieszczeniu. Nie zatrzymaoby ich to na dugo, ale kilka cennych sekund wpadoby do
mojej skarbonki.
Wiedziaam, e nie powinnam si zbyt dugo zastanawia. Musiaam zda si na
instynkt. Zastanawianie si mogo by dobre podczas gry w szachy, ale nie w szachy teraz
gralimy.
Pobiegam z powrotem przez pokj tortur i przeskoczyam przez dziur. le oceniam
szeroko lady i przeleciaam nad krawdzi, robic fikoka i upadajc na plecy. Uderzyam
mocno gow o podog. Leaam przez chwil nieprzytomna, a przed oczami migay mi
czerwone gwiazdki. Pod sufitem cign si metalowy tunel. To samo widziaam na korytarzu
- system wentylacji bunkra.
Cholerny system wentylacyjny.

77
Czogaam si na brzuchu przez szyb wentylacyjny, cay czas bojc si, e konstrukcja
nie utrzyma mojego ciaru i lada chwila run w d razem z fragmentem rury. Na kadym
czeniu zatrzymywaam si, nasuchujc. Nie byam pewna, czego mog si spodziewa.
Paczu przestraszonych dzieci? miechu szczliwych dzieci? Powietrze w szybie byo zimne,
docierao tu z zewntrz i trafiao pod ziemi. Podobnie jak ja.
Powietrze powinno tu by. Ja nie. Co mwi Evan?
Najwiksze szanse bdziesz mie wtedy, gdy pjdziesz do barakw, ktre otaczaj
gwny dziedziniec.
To jest to, Evan. To jest mj nowy plan. Znajd najbliszy kana wentylacyjny i wyjd
nim na powierzchni. Nie bd wiedziaa, gdzie si znajduj ani ile dzieli mnie od dziedzica.
Nie wspominajc ju o tym, e baza jest zamknita, pena uciszaczy i dzieci owypranych
mzgach, a wszyscy szukaj dziewczynki w biaym kombinezonie. I nie zapominajmy o
misiu. To mnie na pewno zdradzi. Dlaczego uparam si, e wezm tego cholernego
pluszaka? Sam zrozumiaby, gdybym go nie wzia. Obiecaam mu, e przyjd po niego, a nie
e przynios mu przytulank.
Po choler mi ten mi?
Co kilka metrw musiaam podejmowa decyzj - skrci w prawo czy w lewo? A
moe i prosto? Co chwila zatrzymywaam si, eby nasuchiwa i wyplu krew Nie
martwiam si teraz, e zostawiam lady - dziki nim mogam znale drog powrotn. Jzyk
mi spuch i pulsowa przy kadym uderzeniu serca, tego ludzkiego zegara odmierzajcego
czas do koca, minuty, ktre mi zostay, zanim mnie znajd, zabior do Voscha i skocz ze
mn tak, jak skoczyli z moim tat.
W moj stron biego co maego i brzowego, bardzo szybko, jakby miao do
zaatwienia wane sprawy. Karaluch. Wczeniej natknam si na pajczyny i mnstwo kurzu
oraz tajemnicz, luzowat substancj, ktra moga by toksyczn pleni, ale to bya
pierwsza naprawd obrzydliwa rzecz, jak zobaczyam. Pajk, w? Prosz bardzo.
Wszystko, tylko nie karaluch. A teraz jeden taki zmierza wanie prosto na mnie. Oczyma
wyobrani zobaczyam, jak wazi mi pod ubranie, wic czym prdzej go rozgniotam. Go
rk. Nic innego nie miaam. Obrzydlistwo.
Wci posuwaam si do przodu. Przede mn co wiecio specyficzn, szar zieleni,
ktr nazywaam zieleni statku matki. Przysunam si blisko kratki, skd dochodzi blask.
Zajrzaam do znajdujcego si pod spodem pokoju, a raczej olbrzymiej hali wielkoci

stadionu futbolowego. Mia ksztat olbrzymiego amfiteatru i wypeniay go cae rzdy


komputerw. Siedziaa przy nich ponad setka ludzi. Chocia nazwanie ich ludmi byo
zniewag dla prawdziwych ludzi. To byli oni, nieludzcy ludzie Voscha. Nie miaam pojcia,
co robi, ale pomylaam sobie, e to musi by serce caej operacji, miejsce zarzdzania
czystkami. Ca cian zajmowa olbrzymi ekran, na ktrym wida byo Ziemi poznaczon
malutkimi zielonymi kropeczkami. To wanie one wieciy tym obrzydliwym zielonkawym
wiatem. Najpierw wydawao mi si, e to miasta, potem dotaro do mnie, e zielone
kropeczki musz oznacza skupiska ocalaych.
Vosch nie musia nas ciga. Wiedzia dokadnie, gdzie jestemy.
Popezam przed siebie, starajc si nie przyspiesza a do chwili, kiedy zielony blask
wpadajcy z pokoju dowodzenia sta si niewielk kropk, nieodrnialn od tych na mapie.
Cztery zczenia dalej usyszaam gosy. Mskie gosy. Brzk metalu uderzajcego o metal i
odgos krokw stukajcych o beton.
Ponaglaam si w mylach, wiedzc, e nie ma tu Sammy ego, a to on by
najwaniejszy.
Usyszaam czyj gos.
- Mwi, e ilu ich jest?
- Przynajmniej dwjka - odpowiedzia kto inny. - Dziewczyna i druga osoba, ktra
zabia Waltersa, Piercea i Jacksona.
Kto zabi Waltersa, Piercea i Jacksona?
Evan. To musia by on.
Co do...? Przez chwil byam na niego naprawd wcieka. Nasz jedyn szans byo
moje samotne wejcie na teren jednostki, przelizgnicie si przez lini obrony i wycignicie
std Sama, zanim ktokolwiek si zorientuje. Oczywicie niezupenie si udao, ale Evan nie
mg o tym wiedzie.
Mimo wszystko to, e Evan ola nasz skrupulatnie przygotowany plan i przedosta si
na teren bazy, byo rwnoznaczne z tym, e mog liczy na jego pomoc.
A Evan robi to, co musia zrobi.
Przesunam si bliej w stron gosw, sunc nad gowami rozmwcw, a dotaram
do kratki. Wyjrzaam przez ni i zobaczyam dwch uciszaczy pakujcych zielonkawe kule w
ksztacie oka na wielkie wzki. Natychmiast zorientowaam si, co to byo. Ju je kiedy
widziaam.
Oko si ni zajmie.
Przygldaam si im, a zaadowali wszystko i zniknli.

Przyjdzie taki moment, gdy utrzymywanie przykrywki przestanie si opaca. Kiedy


tak si stanie, zamkn baz albo przynajmniej t cz, ktra nie bdzie im potrzebna.
O rany. Vosch chce zrobi z obozu Przysta kolejny Trupi Jar.
Kiedy zdaam sobie z tego spraw, zawyy syreny.

XI
TYSCE SPOSOBW

78
Dwie godziny.
Zegar w mojej gowie zacz tyka natychmiast po wyjciu Voscha. Waciwie nie by
to zegar, tylko stoper odliczajcy czas do rozpoczcia Armagedonu. Musiaem rozwanie
wykorzysta kad sekund. Gdzie ten salowy? Pokaza si dopiero wtedy, gdy byem ju
gotw samodzielnie odpi si od kroplwki. Wysoki, szczupy dzieciak nazywany Kistner,
spotkalimy si ju, kiedy tu wyldowaem poprzednim razem. Mia nawyk nerwowego
skubania swojego szpitalnego fartucha, tak jakby materia wci drani jego skr.
- Syszae? - zapyta szeptem, pochylajc si nad moim kiem. - Ogosili ty
alarm.
- Dlaczego?
- Mylisz, e co wiem? - Wzruszy ramionami. - Mam tylko nadziej, e nie
bdziemy si znowu musieli chowa do schronu.
Cay personel szpitala nienawidzi alarmw przeciwlotniczych. Zagonienie kilkuset
pacjentw do podziemi w czasie krtszym ni trzy minuty byo prawdziwym logistycznym
koszmarem.
- Lepsze to ni pozostawanie na grze pod ostrzaem kosmicznych laserw odpowiedziaem.
Byo to zapewne czysto psychologiczne doznanie, ale ledwie tylko Kistner wyj
kroplwk z mojego ramienia, poczuem tpy bl w miejscu, gdzie postrzelia mnie Ringer.
Czekajc, a minie, prbowaem od nowa przemyle swj plan. Ewakuacja do podziemi
mogaby uatwi mi kilka spraw. Po porace, jak okazaa si reakcja Nuggeta na pierwszy
alarm przeciwlotniczy, komendantura obozu zdecydowaa, e wszystkie niezdolne do walki
dzieci bd si ukryway w takiej sytuacji w bezpiecznym bunkrze porodku kompleksu.
atwiej byoby go tam znale, ni przeszukiwa wszystkie baraki.
Nie majc jednak pojcia, czy faktycznie nadciga alarm, postanowiem trzyma si
pierwotnego planu. Czas upywa nieubaganie.
Zamknem oczy, przywoujc pod powiekami wszystkie szczegy, ktre mogy
okaza si niezbdne w trakcie ucieczki. Robiem to ju wczeniej: w szkole i podczas
wanych zawodw, wsuchany w krzyki wiwatujcego tumu. Wtedy wygrana meczu w
okrgwce wydawaa si najwaniejsz rzecz na wiecie. Wyobraaem sobie tras swojego
biegu, tor lotu piki suncej ku wiatu, obrocw za plecami, chwil, w ktrej musz si
odwrci, eby zapa pik bez zgubienia tempa. Wyobraaem sobie nie tylko zwyciskie

scenariusze, ale take te, w ktrych zawiodem, i prbowaem dostosowa swj plan, tak bym
zdy poda pik kolejnemu zawodnikowi.
Istniay tysice powodw, eby mj plan si nie powid, i tylko jeden sposb, ktry
zapewnia sukces. Nie naleao myle onastpnej rozgrywce ani o tych, ktre po niej
nadejd, tylko skupi si na aktualnym zagraniu. Dziaa krok po kroku i zdobywa kolejne
punkty.
Krok pierwszy: salowy.
Mj kumpel Kistner zatrzyma si dwa ka dalej i obmywa kogo wilgotn gbk.
- Ej! - zawoaem. - Ej, Kistner!
- Czego? - odkrzykn poirytowanym gosem, najwyraniej wkurzony moj
namolnoci. Nie lubi, gdy kto przeszkadza mu w robocie.
- Musz i do kibla.
- Nie powiniene si rusza. Puszcz ci szwy.
- Daj spokj, Kistner, przecie azienka jest tu obok.
- Zalecenia lekarza. Przynios ci kaczk.
Patrzyem, jak przeciska si midzy kami, kierujc si do szafek z wyposaeniem.
Wci martwiem si, e nie odczekaem wystarczajco dugo, eby lekarstwa przestay
dziaa. A co jeli nie bd mg si podnie? Czas ucieka, Zombie. Czas ucieka.
Odrzuciem kodr i opuciem nogi na podog. Zacisnem zby. To bya
najtrudniejsza cz. Cay tors a do pasa miaem owinity bandaami, a prbujc si
wyprostowa, czuem, jak nacigam minie rozerwane kul z karabinu Ringer.
Ja ci pociem, ty musisz do mnie strzeli. Tylko tak bdzie sprawiedliwie.
Nie widzisz, jak to stopniowo narasta? Co nastpne? Wsadzisz mi granat do majtek?
Wsadzanie granatu do majtek Ringer budzio mj niepokj. Na wielu rnych
poziomach.
Wci byem zamulony od lekw, ale kiedy sprbowaem usi, pociemniao mi
przed oczami z blu. Siedziaem nieruchomo przez minut, czekajc, a odzyskam wzrok.
Krok drugi: azienka.
Dziaaj powoli, maymi kroczkami.
Zaszuraem stopami po pododze, czujc, e szpitalna koszula rozchyla mi si na
plecach. Cay oddzia mg teraz podziwia moje poladki.
Od azienki dzielio mnie jakie sze metrw. Miaem wraenie, e to
szeciokilometrowa wyprawa. Jeli drzwi byy zamknite albo kto siedzia w rodku miaem przechlapane.

Na szczcie nic takiego si nie wydarzyo. Zamknem si od rodka. Umywalka,


muszla, kabina prysznicowa. Metalowy karnisz z zasonk przymocowano do ciany rubami.
Podniosem klap sedesu, odsaniajc metalowy drek bdcy czci zawiasu. By
zaokrglony na obu kocach. Wieszak na papier toaletowy by z plastiku. To tyle, jeli chodzi
o ewentualn bro. Wci si jednak nie poddawaem. Dawaj, Kistner, czekam na ciebie.
Usyszaem dwa stuknicia w drzwi, a chwil pniej gos salowego.
- Jeste tam?
- Mwiem ci, e musz! - wrzasnem.
- A ja mwiem, e przynios kaczk!
- Nie mogem ju duej wytrzyma.
Kistner szarpn za klamk.
- Otwrz te drzwi!
- Potrzebuj prywatnoci! - zawyem w odpowiedzi.
- Dzwoni po ochron!
- Ju dobrze! Przecie si nigdzie nie wybieram!
Policzyem do dziesiciu, odblokowaem zamek, podszedem do muszli i usiadem.
Przez szpar w uchylonych drzwiach dostrzegem fragment twarzy Kistnera.
- Zadowolony? - warknem. - Moesz ju zamkn te drzwi?
Kistner nie spuszcza ze mnie wzroku, skubic nerwowo swj fartuch.
- Bd tu obok - powiedzia.
- Dobra.
Drzwi ponownie si zamkny. Teraz musiaem policzy bardzo powoli do
szedziesiciu, czekajc, a upynie co najmniej minuta.
- Ej, Kistner!
- Czego?
- Przydaaby mi si pomoc.
- Zdefiniuj pomoc.
- eby kto mnie podnis! Nie potrafi si ruszy z tego kibla. Mogy mi strzeli
jakie szwy...
Drzwi otwary si na ca szeroko.
- Mwiem ci! - warkn Kistner z poczerwienia od gniewu twarz. Stan przede
mn, wycigajc obie rce. - Zap mnie za nadgarstki - poleci.
- A nie mgby najpierw zamkn drzwi? To troch krpujce.
Zrobi, o co prosiem. Zapaem go za nadgarstki.

- Gotowy? - zapyta.
- Bardziej ju nie bd.
Krok trzeci: Wodnik Szuwarek.
Kiedy Kistner pocign mnie ku sobie, zaparem si nogami, walc go z caej siy
ramieniem w wt klat i przewracajc na betonow podog. Potem szarpnem go w gr i
wykrciem mu ramiona. To zmusio go do uklknicia nad toalet. Zapaem go za wosy i
zanurzyem jego twarz w muszli. By zdecydowanie silniejszy, ni na to wyglda, albo to ja
byem sabszy, ni mi si wydawao. Mylaem, e to si nigdy nie skoczy.
Wreszcie mogem go puci i wsta. Kistner przekrci si na bok i upad na podog.
Buty. Za ciasne. Spodnie. Za krtkie. Podniosem go, eby zdj z niego koszul. Za maa.
Zdarem z siebie szpitalny przyodziewek, wrzuciem go pod prysznic i woyem zielony
fartuch Kistnera. Najwikszy problem sprawiay mi buty, byy naprawd za mae. Prbujc
nacign je na stopy, znw poczuem przeszywajcy bl w boku. Spojrzaem w t stron i
zobaczyem krew sczc si przez bandae. Co bdzie, jeli zacznie przecieka przez
koszul?
Tysice sposobw. Skup si na jednym.
Zawlokem Kistnera pod prysznic i zacignem zasonk. Ile czasu jeszcze bdzie
nieprzytomny? To nie miao znaczenia. Musiaem si rusza. Nie snu dalekosinych
planw.
Krok czwarty: implant.
Zawahaem si przy drzwiach. A co jeli kto zwrci uwag na wchodzcego tu
pielgniarza, a teraz zobaczy mnie w jego ciuchach?
To bdziesz mia przechlapane. Ale przecie i tak zginiesz, wic sprbuj tego nie robi
zbyt wczenie.
Od wyjcia z sali pooperacyjnej dzielia mnie odlego rwna dugoci jednego boku
boiska. Musiaem min rzdy ek i przemkn si pomidzy caym tumem salowych,
pielgniarek i lekarzy w biaych kitlach. Ruszyem jak najszybciej w stron drzwi, starajc si
nie nadwera zranionej poowy ciaa, co sprawio, e zaczem kutyka, ale nie byo na to
ju adnej rady. Wiedziaem, e Vosch ledzi mnie bez ustanku i na pewno teraz si
zastanawia, dlaczego jeszcze nie wrciem do ka.
Minem wahadowe drzwi i trafiem do pokoju dla personelu. Zmczony lekarz my
wanie rce nad umywalk, przygotowujc si do operacji. Moje wejcie musiao go
zaskoczy, bo a podskoczy w miejscu.
- Co tu robisz? - zapyta, mierzc mnie uwanym spojrzeniem.

- Szukam rkawiczek - odpowiedziaem be? wahania. - Zabrako na oddziale.


Chirurg skin gow w stron szafek pod cian.
- Utykasz - stwierdzi, patrzc, jak si do nich zbliam. - Co ci si stao?
- Musiaem posadzi jednego grubasa na kiblu i nacignem sobie jaki misie.
- Moge mu poda kaczk - zgani mnie lekarz, spukujc z rk zielonkawe mydo.
Miaem przed sob pudeka z lateksowymi rkawicami, maseczkami chirurgicznymi,
sterylnymi gazikami i zwojami tamy. Gdzie to u diaba jest?
Poczuem oddech chirurga na swoim karku.
- Przecie masz je tu przed sob. - Wskaza, mierzc mnie dziwnym spojrzeniem.
- Przepraszam. Ostatnio jestem nieprzytomny z braku snu.
- Nawet mi nie mw. - Lekarz zamia si i zasun mi przyjacielsk sjk w bok.
Centralnie w zranione miejsce. Pokj zawirowa mi przed oczami i musiaem zacisn zby,
eby powstrzyma si od krzyku.
Wreszcie mnie zostawi, wychodzc drzwiami prowadzcymi na sal operacyjn.
Przechodzc od jednej szafki do drugiej, grzebaem wrd zapasw, nie potrafic znale
tego, po co tu przyszedem. Coraz bardziej krcio mi si gowie, traciem oddech, a zraniony
bok bola jak wszyscy diabli. Nie wiedziaem, ile jeszcze mam czasu do ocknicia si
Kistnera. Przecie zawsze komu mogo si zachcie sika i znajd go w tej toalecie.
Obok szafek sta zamknity kosz oznaczony naklejkami ODPADY TOKSYCZNE.
DOTYKA TYLKO W RKAWICACH. Otwarem pokryw i bingo. Kosz wypeniay
zakrwawione gbki chirurgiczne, zuyte strzykawki oraz cewniki.
Znaleziony przeze mnie skalpel by pokryty zaschnit krwi. Mgbym go
wysterylizowa albo opuka pod zlewem, ale nie miaem na to czasu, a zakaenie si jak
chorob nie byo najwaniejsze na mojej licie aktualnych zmartwie.
Oprzyj si o zlew, eby nie upa. Wymacaj palcami implant pod skr. Docinij
brudne ostrze, robic dziur w karku.

79
Krok pity: Nugget.
Korytarzem w stron windy pdzi strasznie modo wygldajcy lekarz ubrany w biay
fartuch i chirurgiczn maseczk. Utyka troch, oszczdzajc lew nog. Gdyby kto zajrza
pod jego fartuch, zobaczyby zielon poplamion krwi koszul. A gdyby zerkn take pod
ni, ukazaby si opatrunek pospiesznie naoony na ran w karku. Modo wygldajcy lekarz
zabiby kadego, kto prbowaby mu si lepiej przyjrze.
Winda. Staem z zamknitymi oczami, czujc opadanie kabiny. Jeli kto nie zostawi
przypadkiem przy drzwiach wzka golfowego, od wyjcia na dziedziniec dzielio mnie
dziesi minut drogi. Potem zaczynaa si najtrudniejsza cz: odnale Nuggeta pord
trzystu biwakujcych tam ludzi i wyprowadzi go, nie wzbudzajc niczyich podejrze.
Miaem na to maksymalnie p godziny. Kolejne dziesi minut musiaem przeznaczy na
wlizgnicie si do hangaru, w ktrym parkoway autobusy. W tym miejscu plan ustpowa
miejsca szalonym rojeniom o porwaniu pustego pojazdu, rozprawieniu si z kierowc i
onierzami, przebiciu si przez bram i... Waciwie co potem? Porzucimy autobus i
pjdziemy pieszo na spotkanie z Ringer?
A jeli bdziesz musia zaczeka na autobus? Gdzie si wtedy ukryjesz?
Nie wiem.
A jak ju bdziesz w autobusie, to jak dugo masz zamiar czeka? Pgodziny?
Godzin?
Nie wiem.
Za to ja wiem. To zajmie zbyt duo czasu, Zombie. Kto w kocu uruchomi alarm.
Miaa racj. To wszystko zajmowao mnstwo czasu. Powinienem by zabi Kistnera.
Krok czwarty: zabicie Kistnera.
Tyle e Kistner nie by jednym z nich. To zwyky dzieciak, taki jak Tank, Umpa czy
Flint. Nie prosi si o t robot i nie wiedzia, co si za ni kryje. Gdybym wyjawi mu
prawd, mg nie uwierzy w moje sowa, ale nie daem mu takiej szansy.
Jeste zbyt mikki. Moge go zabi. Nie powiniene polega na szczciu i myleniu
yczeniowym. Przyszo ludzkoci naley do najwikszych twardzieli.
Kiedy winda dotara do gwnego korytarza i drzwi rozsuny si na boki, zoyem w
mylach Nuggetowi kolejn obietnic, tak, jakiej nie zoyem wasnej siostrze i dlatego
teraz jej srebrny acuszek wisia na szyi innego dzieciaka.
Jeli kto sprbuje stan midzy nami - zginie.

Wszechwiat musia usysze moje sowa, poniewa ledwie otym pomylaem, w caej
bazie rozleg si rozdzierajcy jazgot syren przeciwlotniczych.
Doskonale! Przynajmniej raz co szo po mojej myli. Nie musiaem biega po caym
obozie ani wkrada si do barakw, szukajc Nuggeta w stogu siana. Odpadao rwnie
porywanie autobusu. Teraz musiaem tylko dosta si do podziemnego schronu, wyowi
Nuggeta z panujcego tam chaosu, ukry si z nim gdzie, a umilkn syreny, a potem
przekra si do pojazdu.
atwizna.
Byem w poowie drogi do tunelu, kiedy opustoszay korytarz rozbysn dziwnym,
przydymionym zielonkawym wiatem, jakie widziaem, wpatrujc si w gow Ringer przez
wizjer. Grne lampy przestay dziaa, co byo standardow procedur ewakuacyjn, dlatego
blask musia dochodzi z zewntrz, gdzie z okolic parkingu.
Odwrciem si, eby spojrze.
Bd.
Przez szklane drzwi zobaczyem wzek golfowy pdzcy w stron lotniska. rdo
zielonego wiata znajdowao si pod zadaszonym wejciem do szpitala i przypominao pik
do futbolu, tyle e dwukrotnie wiksz. Kojarzyo si z okiem. Patrzyem na nie, a ono
odwzajemniao spojrzenie.
Bysk... Bysk... Bysk...
Bysk, bysk, bysk.
Byskbyskbysk.

XII
BEZBRZENE MORZE

80
Wycie syren byo tak gone, e wprawiao w drenie woski na moim karku.
Cofaam si powoli w stron gwnego szybu, oddalajc si od zbrojowni, kiedy co
mnie zatrzymao.
To przecie zbrojownia.
Wrciam do kratki i przez trzy minuty uwanie obserwowaam znajdujce si poniej
pomieszczenie, wypatrujc jakich oznak ruchu. Syreny wci wyy, utrudniajc
koncentracj. Dzikuj, pukowniku Vosch.
- Dobra, misiek - wymamrotaam, ignorujc opuchlizn na jzyku. - Wchodzimy do
rodka.
Kopnam w kratk bos pit. Zgrzyt. Metal wygi si od uderzenia. Kiedy mama
pytaa, dlaczego zrezygnowaam z karate, odpowiadaam, e nie czuj ju adnego wyzwania.
Co tak naprawd oznaczao, e nudziam si na mier, ale takich rzeczy nie mwi si matce
prosto w oczy. Wystarczyo tylko wspomnie o nudzie, a sekund pniej biegao si po
domu ze szmatk do cierania kurzu.
Wpadam do zbrojowni. Pomieszczenie byo spore, wielkoci poowy magazynu, i
zawierao wszystko, co byo potrzebne kosmicznym najedcom do prowadzenia obozu
zagady. Pod cian znajdoway si stosy oczu, kilkaset egzemplarzy, poukadanych
skrupulatnie w specjalnych wnkach. Pod drug cian stay rzdy strzelb, karabinw i
wyrzutni pancernych, a take inna bro, z ktrej zupenie nie umiaam korzysta. Znalazam
te stojak z broni krtk, kolejny z pautomatyczn, granaty oraz wier-metrowe noe.
Bya tam rwnie garderoba z mundurami wszystkich sub i rang, przy ktrych nie
brakowao paskw, insygniw i caej reszty, cznie ze skrzanymi torebkami przypinanymi
do pasa.
Poczuam si jak dziecko w sklepie ze sodyczami.
Najpierw pozbyam si biaego kombinezonu, zamieniajc go na najmniejszy mundur,
jaki udao mi si znale. Potem woyam buty.
Czas na wyposaenie. Luger z penym magazynkiem. Kilka granatw. Karabin?
Czemu nie. Skoro przyszam si zabawi, mog przynie par ulubionych zabawek.
Wrzuciam kilka dodatkowych magazynkw do torebki przy pasku, odkrywajc przy okazji
pochw na jeden z tych przeraajcych dugich noy. Wziam wic te i przeraajcy n.
Obok stojaka z broni znalazam drewnian skrzynk. Zajrzawszy do rodka,
stwierdziam, e jest wypeniona dziwnymi tubami z szarego metalu. Co to mogo by? Jakie

granaty? Wziam jedn z nich i przyjrzaam si jej uwaniej. Ju wiedziaam, co to jest.


Tumik.
Idealnie dopasowany do mojego karabinu.
Wepchnam wosy pod za du czapk i umieraam z pragnienia, eby zobaczy si
w lustrze. Miaam nadziej, e zdoam udawa jednego z tutejszych rekrutw, ale nie mogam
si pozby obawy, e wygldam jak maa dziewczynka, ktra przebraa si w mundur
swojego starszego brata.
Musiaam zdecydowa, co zrobi z mikiem. Znalazam skrzany chlebak,
wepchnam pluszaka do rodka i przewiesiam go sobie przez rami. Do tego stopnia
oswoiam si ju z wyciem syren, e przestaam je sysze. Nie do, e udao mi si wanie
troch zwikszy swoje szanse, to jeszcze wiedziaam, e mog liczy na Evana, a on na
pewno si nie podda, dopki nie bdzie pewien, e jestem caa lub martwa.
Zastanawiaam

si, czy powinnam

ryzykowa dalsze pezanie

po szybie

wentylacyjnym, zwaszcza e obadowana broni byam jakie dziesi kilo cisza, czy te
raczej sprbowa przedrze si przez korytarz. W sumie po co mi to cae przebranie, jeli
miaam nadal si ukrywa? Odwrciam si i ruszyam w stron drzwi, ale w tym momencie
syreny zamilky i zapada cisza.
To nie by dobry znak.
Podobnie jak przebywanie w pomieszczeniu wypenionym bombami, z ktrych kada
moga zrwna z ziemi kilometr kwadratowy terenu. Zwaszcza wtedy, gdy tu nad moj
gow rozoono jaki tuzin ich koleanek gotowych w kadej sekundzie wybuchn.
Popdziam do drzwi, ale pierwsze oko eksplodowao, zanim zdyam dosign
klamki. Od siy wybuchu zadraa caa zbrojownia. Kolejne oko musiao wybuchn gdzie
bliej, poniewa z sufitu zacz osypywa si py, a kana wentylacyjny wygi si ze
zgrzytemi wypad z umocowa.
Niele, Vosch. Byo blisko, co?
Wydostaam si na korytarz. Nie byo czasu na sprawdzanie, czy kto si tam nie
krci. Musiaam jak najszybciej oddali si od pozostaych oczu. Zerwaam si do biegu,
skrcajc gwatownie w przypadkowe korytarze i prbujc o niczym nie myle, cakowicie
zdana na instynkt.
Kolejny wybuch, od ktrego zatrzsy si ciany. Znowu posypa si na mnie py z
sufitu, a nad moj gow rozleg si taki dwik, jakby budynek by rozdzierany na strzpy, a
do ostatniego gwodzia. Towarzyszy mu przytumiony wrzask przeraonych dzieci.
Ruszyam w stron tych krzykw.

Czasem skrcaam w zy korytarz i wrzaski cichy. Wtedy si cofaam i sprawdzaam


kolejn odnog. Cae to miejsce kojarzyo mi si z labiryntem, w ktrym przypada mi rola
laboratoryjnego szczura.
Huk na chwil usta, a ja zwolniam do truchtu, trzymajc mocno karabin w obu
doniach i wracajc po wasnych ladach, gdy przestawaam sysze krzyki.
Nagle rozleg si tubalny gos majora Boba odbijajcy si zwielokrotnionym echem od
cian i dochodzcy nie wiadomo skd.
- Dobra. Prosz, eby wszyscy usiedli w pobliu dowdcw swoich druyn. Prosz o
cisz! Suchajcie, co mwi, i znajdcie dowdcw!
Skrciam za kolejny rg i wpadam na grupk onierzy biegncych w przeciwnym
kierunku. Oddzia skada si gwnie z nastolatkw. Przycisnam si plecami do ciany, a
oni popdzili dalej, nie obdarzajc mnie najmniejszym nawet spojrzeniem. W sumie czemu
mieliby to robi? Byam przecie tylko kolejnym rekrutem dcym do konfrontacji z hord
obcych.
Ruszyam dalej, kiedy tylko zniknli za rogiem. Dzieci wci krzyczay i skowytay
pomimo napomnie majora Boba. Musiaam by ju bardzo blisko.
Trzymaj si, Sam. Za chwil przy tobie bd.
- Stj!
Rozkaz pad z tyu. Zatrzymaam si natychmiast. Gos na pewno nie nalea do
dziecka. Stanam na baczno, prostujc ramiona.
- Gdzie wasz oddzia, onierzu? Mwi do was, onierzu!
- Melduj, e oddelegowano mnie do opieki nad dziemi - odpowiedziaam tak
grubym gosem, jaki tylko zdoaam z siebie wydoby.
- Odwr si! Patrz na mnie, kiedy do ciebie mwi!
Westchnam i wykonaam polecenie. Mg mie jakie dwadziecia par lat i nie
wyglda najgorzej, taki typowy amerykaski blondynek. Nie widziaam jego konierza, ale
domylam si, e by oficerem.
Dla zachowania bezpieczestwa nie powinna ufa nikomu powyej osiemnastego
roku ycia. By moe w kwaterze dowodzenia znajduj si jacy prawdziwi doroli ludzie, ale
znajc Voscha, raczej bym w to nie wierzy. Widzc dorosego, zwaszcza oficera, moesz
miao zaoy, e nie jest czowiekiem.
- Podaj swj numer! - warkn chopak.
Mj numer?
- T szedziesit dwa - To bya pierwsza rzecz, jaka przysza mi do gowy.

- T szedziesit dwa? - Spojrza na mnie z zaskoczeniem. - Jestecie pewni?


- Mhm!
Mhm? Co si ze mn dzieje?
- Dlaczego nie jestecie ze swoim oddziaem? - Nie czeka na odpowied, co w sumie
wyszo mi na dobre, bo adnej nie miaam. Zrobi krok do przodu i taksowa mnie uwanym
spojrzeniem od stp do gw. Wyranie nie podoba mu si mj nieregulaminowy mundur. I
caa reszta. - Gdzie wasza plakietka z nazwiskiem, onierzu? I dlaczego zaoylicie tumik
na bro? I co macie w tym chlebaku? - Szarpn za klap, odsaniajc misia.
Cofnam si o krok. Chlebak si otworzy. Byam zaatwiona.
- Melduj, e to mi, panie oficerze!
- Co?!
Wci nie odrywa wzroku od mojej odwrconej twarzy podwietlonej czerwonym
blaskiem lamp awaryjnych. Musia nagle co zrozumie, poniewa jego rka powdrowaa do
pistoletu przy pasie, co byo jednak do gupim rozwizaniem, skoro mg mnie po prostu
waln w eb. Wycelowaam karabin, zatrzymujc tumik par centymetrw od jego
chopicej twarzy, i pocignam za spust.
Miaam tylko jedn szans i nie mogam si pozby wraenia, e wanie j
pogrzebaam.
Porzucenie ciaa na korytarzu nie wchodzio w gr. Pozostali onierze mogli nie
zauway krwawych plam na pododze, czerwone wiato zreszt skutecznie to utrudniao, ale
na pewno nie przegapi trupa. Co miaam z nim zrobi?
Byam tak blisko, e nie mogam pozwoli na to, by jaki nieboszczyk powstrzyma
mnie przed odnalezieniem Sama. Zapaam go za kostki i powlekam korytarzem, skrcajc za
jeden rg, a potem nastpny, gdzie go w kocu zostawiam. Okaza si ciszy, ni mylaam,
wic musiaam chwil odpocz, eby rozprostowa krgosup. Wreszcie ruszyam z
powrotem, obiecujc sobie, e postaram si za wszelk cen unikn sytuacji, w ktrych
znw bd musiaa strzela. Chyba e nie bd miaa innego wyjcia. Wtedy znw zabij.
Evan mia racj - za kadym razem byo troch atwiej.
Dotaram do pomieszczenia, w ktrym zgromadzono setki dzieci. Ubranych w
identyczne biae kombinezony. Wszystkie siedziay w sporych grupkach rozrzuconych na
przestrzeni rozmiarw szkolnej sali gimnastycznej. Troch si ju uspokoiy, wic poczuam
pokus skorzystania z megafonu majora Boba i zawoania Sama po imieniu. Ostronie
przesuwaam si w gb sali, uwaajc, eby nie nadepn adnego z maluchw.
Otaczao mnie tak wiele twarzy, e wszystkie zaczy mi si zlewa. Zdawao si, e

pomieszczenie rozciga si na wszystkie strony, sigajc ku nieskoczonoci. Kady skrawek


wolnego miejsca wypeniay miliony kolejnych twarzy. Co te gnoje im zrobiy? Kryjc si w
namiocie, pakaam nad sob i swoim gupim yciem, ktre mi odebrano. Teraz miaam
ochot tylko baga o lito dla tego bezkresnego morza malekich twarzyczek.
Wci kryam pomidzy nimi niczym ywy trup, kiedy nagle usyszaam, e kto
woa mnie po imieniu. Gos dobiega z grupki, ktr wanie minam. Byoby zabawnie,
gdyby to Sam mnie rozpozna, a ja jego nie. Stanam w miejscu. Nie odwracaam si.
Zamknam oczy, ale nie mogam si zmusi do tego, eby spojrze w tamt stron.
- Cassie?
Opuciam gow. W moim gardle urosa gula wielkoci Teksasu. Wreszcie zdoaam
si odwrci, a on sta, patrzc na mnie z lkiem w oczach, jakby si ba, e kropla przepeni
czar: pomyli kolejn dziewczyn w mundurze ze swoj siostr. Okruciestwo Przybyszw
doprowadzio go na skraj wytrzymaoci psychicznej.
Uklknam na pododze przed braciszkiem. Nie rzuci mi si w ramiona, tylko
wpatrywa si w moj zazawion twarz i przesun paluszkiem po moim wilgotnym policzku,
dotykajc po kolei nosa, czoa, podbrdka i powiek.
- Cassie?
Nie wiedziaam, czy uwierzy, e naprawd mnie widzi. Czy w ogle by w stanie w
to jeszcze wierzy? Jeli wiat amie milion obietnic, to czy potrafisz uwierzy w milion
pierwsz?
- Cze, Sams.
Nieco przechyli gow na bok. Mj gos mg mu si wydawa obcy z powodu
opuchnicia jzyka. Signam do chlebaka.
- Myl, e mam tu co, co chciaby dosta z powrotem. - Wyjam postrzpionego,
pluszowego misia. Sam zmarszczy brew i potrzsn gow. Poczuam si tak, jakby kto
waln mnie w odek. Nagle jednak mj braciszek wyrwa mi zabawk z doni i rzuci mi
si w ramiona, przyciskajc twarz do mojej piersi. Mimo wszechobecnej woni potu i myda
wcignam gboko jego zapach, wiedzc, e to Sammy, mj brat.

XIII
Z POWODU KISTNERA

81
Zielone oko spogldao na mnie, a ja odwzajemniaem jego spojrzenie. Nie pamitam,
co si stao pomidzy chwil, w ktrej wypatrzyem jego mruganie, a tym, co nastpio
potem.
Pierwsze wyrane wspomnienie: uciekam.
Pdz przez korytarz, po schodach, docieram do piwnicy. Pierwszy poziom. Drugi.
Kiedy dotarem do trzeciej kondygnacji, podmuch eksplozji uderzy mnie z si kuli
do wyburze, strcajc wprost pod drzwi prowadzce do schronu. Nade mn budynek szpitala
wali si w gruzy. Brzmiao to tak, jakby kto rozszarpywa na strzpy ywe stworzenie.
Brzk wypadajcych gwodzi i szka z dwustu roztrzaskanych okien. Huk modzierza i
walcych si cian. Podoga wygina si i pka. Rzucam si gow naprzd w stron wejcia
do schronu, podczas gdy szpital nad moj gow znika z powierzchni ziemi.
wiata raz po raz migoc i gasn, pozostawiajc korytarz w cakowitych
ciemnociach. Nigdy nie byem w tej czci podziemnego kompleksu, ale nie potrzebowaem
fluorescencyjnych strzaek, eby znale drog do schronu, w ktrym przetrzymywano
najmodsze dzieci. Wystarczyo, ebym si wsucha w krzyki dobiegajce z oddali.
Ale najpierw musiaem wsta.
Szwy nie wytrzymay upadku, wic krwawiem z obu ran: wlotowej i wylotowej.
Mimo to sprbowaem si podnie. Uyem caej siy woli, ale nogi nie chciay mnie
sucha. Walczc z zawrotami gowy, unosiem si troch i znw padaem na ziemi, z
trudem apic kady oddech.
Kolejna eksplozja rozpaszczya mnie na pododze. Podpeznem kilka centymetrw
w przd, kiedy hukn trzeci wybuch. Niech to szlag, co ten Vosch waciwie wyprawia?
Jeli nie bdziemy mieli innego wyjcia, wprowadzimy ostateczne rozwizanie.
Wreszcie zrozumiaem, co mia wtedy na myli. Chcia wysadzi wasn baz.
Zniszczy wiosk, eby j ocali. Tylko przed czym? Chyba e to nie bya sprawka Voscha?
Moe pomylilimy si z Ringer. Moe niepotrzebnie ryzykowaem ycie swoje i Nuggeta?
Jeli Vosch mwi prawd, a obz Przysta by dokadnie tym, co mi opisa, oznaczao to, e
Ringer wpakowaa si w rce zaraonych pozbawiona najmniejszej ochrony. I zgina.
Podobnie jak Dumbo, Pczek i Filianka. Baem si, e znw uciekem w chwili, kiedy
powinienem by zosta na miejscu. Odwrciem si plecami, zamiast stan do walki.
Kolejna eksplozja bya najgorsza z dotychczasowych. Walno bezporednio nad moj
gow, zmuszajc mnie do osaniania jej rkami przed spadajcymi z sufitu kawaami betonu

rozmiarw ludzkiej pici. Otpiajcy huk wybuchw, leki wci krce po moim
organizmie, utrata krwi, nieprzeniknione ciemnoci. wiat nie chcia, ebym podnis si z
podogi. Usyszaem wrzask dobiegajcy z oddali i dopiero po chwili sobie uwiadomiem, e
pochodzi z moich ust.
Musisz wsta. Musisz si podnie. Musisz dotrzyma obietnicy, jak zoye Sissy.
Nie. Tu przecie nie o ni chodzi. Sissy zgina. Zostawie j, zasracu.
Przenikay mnie fale potwornego blu. Jedna miaa swj pocztek w krwawicej ranie
postrzaowej, druga w mojej psychice, ktra nigdy si nie zagoi.
Sissy stoi obok mnie w mroku.
Widz, jak wyciga do mnie do.
Tu jestem, Sissy. Zap mnie za rk.
Sigam po ni w ciemnociach.

82
Sissy si wyrywa i znw jestem sam.
Kiedy przychodzi taka chwila, e musisz przesta ucieka przed przeszoci i stawi
czoa temu, z czym nie umiae si dotychczas zmierzy, kiedy twoje ycie wisi na cieniutkim
wosku - a prdzej czy pniej taka chwila przychodzi na kadego - jedyne, co moesz zrobi,
nie mogc si podnie z podogi i nie chcc si podda, to pezn przed siebie.
Sunc na brzuchu, doczogaem si do skrzyowania, z ktrego odchodziy korytarze
cignce si przez ca dugo kompleksu. Musiaem odpocz. Gra dwie minuty, nie
wicej. Zamigotay wiata alarmowe i wreszcie wiedziaem, gdzie jestem. Skrcajc w lewo,
dotarbym do gwnego szybu wentylacyjnego, po prawej miaem centrum dowodzenia i
bunkier.
Czas upywa. Moja dwuminutowa przerwa dobiegaa koca. Podpierajc si o cian,
jako wstaem, prbujc jednoczenie nie zemdle z blu. Nawet gdyby w tym stanie udao
mi si odnale Nuggeta, nie miaem pojcia, jak wydosta si na zewntrz.
Powtpiewaem rwnie w to, e w obozie pozostay autobusy. Albo e w rzeczy
samej istnia jeszcze jaki obz. Nie miaem pojcia, co robi, kiedy - jeli w ogle - ju go
znajd.
Wlokem si korytarzem, podpierajc doni o cian, eby nie straci rwnowagi.
Syszaem, jak kto krzyczy do dzieci w bunkrze, proszc, eby siedziay spokojnie na swoich
miejscach, i mwic im, e wszystko bdzie w porzdku, s cakowicie bezpieczne.
Czas upywa. Tu przed ostatnim zakrtem spojrzaem w lewo i zobaczyem jaki
ksztat lecy pod cian. Ludzkie ciao.
Martwe ludzkie ciao.
Wci ciepe i ubrane w mundur porucznika. Kto odstrzeli mu p twarzy, strzelajc
z bliska z broni duego kalibru. Czyby kto wreszcie pozna prawd? To przecie jeden z
nich, a nie rekrut.
A moe martwy porucznik oberwa od jakiego przestraszone rekruta, ktry pomyli
go z zaraonym?
Musisz skoczy z myleniem yczeniowym, Parish.
Wyjem pistolet z kabury martwego onierza i wsunem go do kieszeni fartucha. A
potem nacignem na twarz mask chirurgiczn.
Doktor Zombie proszony o zgoszenie si do bunkra.
Wreszcie miaem go tu przed sob. Par metrw i bd na miejscu.

Udao mi si, Nugget. Jestem tu. Bagam, bd w rodku.


Iwtedy go zobaczyem. Tak jakby mnie usysza: szed w moj stron i - wierzcie lub
nie - nis ze sob pluszowego mika.
Problem w tym, e nie by sam. Towarzyszy mu jeden z rekrutw, moe w wieku
Dumbo, ubrany w workowaty mundur i czapk nacignita gboko na oczy. W rku mia
karabin z jakim podunym elementem przymocowanym do lufy.
Nie miaem czasu si nad tym zastanawia. Nie wierzyem, e zdoam oszuka
onierza, i zbyt dugo polegaem ju na szczciu. Tym razem nie chodzio ju o szczcie.
Chodzio o to, kto przetrwa.
Poniewa to bya ostatnia wojna i przetrwa mogli tylko najostrzejsi zawodnicy.
Poniewa pominem jeden punkt planu. Z powodu Kistnera.
Wsunem rk do kieszeni. Trzeba zamkn krg. Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie. Bl
na pewno zaburzy moj celno, a musiaem go zdj jednym strzaem.
Tak, by dzieckiem.
Tak, by niewinny.

XIV
CZARNA DZIURA

83
Mogabym si bez koca napawa zapachem Sammyego, ale nie miaam na to czasu.
Dookoa zaroio si od uzbrojonych onierzy, cz z nich nie wygldaa na nastolatkw,
wic mogli by uciszaczami. Wolaam zaoy, e tak wanie jest. Przesunam si z
Sammym pod cian, a kiedy od najbliszego stranika oddzielia nas grupka dzieci,
pochyliam si nad bratem i zaczam szepta.
- Wszystko dobrze? - zapytaam.
Skin gow.
- Wiedziaem, e po mnie przyjdziesz.
- Przecie ci obiecaam, prawda?
Wok jego szyi byszcza srebrny acuszek z medalionem w ksztacie serca. Co u
diaba? Sprbowaam go dotkn, ale Sam cofn si o krok.
- Czemu jeste tak ubrana? - spyta.
- Potem ci wytumacz.
- Jeste teraz onierzem, tak? W jakim jeste oddziale?
- W adnym. Sama jestem swoim oddziaem.
Sam zmarszczy brwi.
- Ale przecie nie moesz by caym oddziaem.
Naprawd nie mielimy czasu na t absurdaln rozmow. Rozejrzaam si szybko
dookoa.
- Musimy si std wynosi, Sam - szepnam.
- Wiem. Major Bob mwi, e polecimy wielkim samolotem. - Skin gow w stron
majora i podnis rk, eby do niego pomacha. Udao mi si go powstrzyma.
- Samolot? Kiedy?
Sam wzruszy ramionami.
- Niedugo - stwierdzi i podnis mika bliej twarzy, eby mu si lepiej przyjrze. Uszko mu si urywa - rzuci oskarycielsko, jakbym nie wywizaa si ze swoich
obowizkw.
- Dzisiaj? - dopytywaam. - Sam, posuchaj, to naprawd wane. Macie std odlecie
dzisiaj?
- Major Bob tak mwi. Mwi, e bd wszystkich wakowa.
- Wakowa? Och... Rozumiem. Czyli maj zamiar ewakuowa wszystkie dzieciaki.
W mojej gowie szalay skbione myli. Moe wanie tak moglimy si wydosta?

Wpakowa si na pokad samolotu z ca reszt i polecie, gdziekolwiek nas poniesie?


Szkoda, e si pozbyam tego kombinezonu. Ale nawet gdybym wci go miaa i zdoaa si
przekra do samolotu, oznaczaoby to zmian planu.
Na terenie bazy musz znajdowa si pojazdy ewakuacyjne
- zapewne gdzie w pobliu centrum dowodzenia albo kwatery Voscha. Najprociej
mwic, s to jednoosobowe rakiety zaprogramowane tak, by wyldowa w bezpiecznej
odlegoci od bazy. Nie pytaj mnie gdzie. To twoja najwiksza szansa - technologia jest
pozaziemska, ale powiem ci, jak j obsugiwa. Przyda si, jeli odnajdziecie rakiet, jeli
wpakujecie si do niej oboje i jeli przeyjecie na tyle dugo, eby wystartowa.
Cakiem sporo tych jeli. Moe powinnam jednak spuci omot jakiemu
dzieciakowi i zabra mu kombinezon?
- Jak dugo tu ju jeste, Cassie? - zapyta Sam. Czyby podejrzewa, e go unikaam?
Moe z powodu tego naderwanego misiowego uszka?
- Zbyt dugo - odparam i podjam decyzj: nie zostajemy tutaj ani chwili duej i nie
wsiadamy na pokad samolotu kierujcego si do Przystani II. Zamiana jednego obozu
mierci na drugi nie miaa adnego sensu.
Sammy wci bawi si naderwanym uszkiem misia, cho byo to jedno z wielu
obrae, jakich dozna pluszak. Dawno przestaam liczy, ile razy mama musiaa go zszywa.
Zabawka miaa wicej szww ni potwr Frankensteina. Pochyliam si nad Sammym,
prbujc odzyska jego uwag.
- A gdzie tata? - zapyta nagle, patrzc mi prosto w oczy.
Poruszyam ustami, ale nie wydobyy si z nich adne sowa.
W ogle nie pomylaam, e bd mu o tym musiaa powiedzie. Ani o tym, jak to
zrobi.
- Tata? On... - Nie mogam pozwoli na to, eby mi si teraz rozsypa, nie teraz, gdy
powinnimy ucieka. Tata musia jeszcze troch poy. - Czeka na nas w Trupim Jarze.
- Nie przyjecha tu z tob? - Jego dolna warga niebezpiecznie zadraa.
- Jest bardzo zajty. - Miaam nadziej, e to go uciszy, a jednoczenie nie mogam si
pogodzi z tym, e go okamuj. - To wanie dlatego przysa mnie. ebym ci przywioza. I
to wanie teraz robi, zabieram ci ze sob.
Pomogam mu wsta z podogi.
- Ale co z samolotem?
- Wypade z kolejki. - Spojrza na mnie z wyranym zaskoczeniem. Wypade z
kolejki? - Spadamy std - zarzdziam.

Wziam go za rk i ruszylimy w stron tunelu. Trzymaam gow nisko i kuliam


ramiona, poniewa przemykajc si ku wyjciu jak postacie z kreskwki, na pewno
musielimy zwrci czyj uwag. Zaczam nawet powarkiwa na dzieci, eby odsuny
nam si z drogi. Nie miaam zamiaru strzela, gdyby kto prbowa nas zatrzyma.
Powiedziaabym, e chopak le si czuje i e zabieram go do lekarza, zanim obrzyga
wszystko i wszystkich dookoa. Zaczn strzela, jeli nie uwierz w t histori.
Wreszcie dotarlimy do tunelu i jakim cudem wpadlimy na lekarza ubranego w biay
fartuch, z twarz osonit mask chirurgiczn. Jego oczy rozszerzyy si ze zdziwienia na
nasz widok i ju wiedziaam, e mog sobie odpuci swoj historyjk. Co oznaczao, e
musz go zastrzeli. Podchodzc bliej, zauwayam rk wsunit do kieszeni fartucha i w
mojej gowie zawy sygna alarmowy, dokadnie taki sam jak wtedy w sklepie spoywczym,
zanim wpakowaam cay magazynek w onierza z krzyykiem.
Miaam uamek sekundy na podjcie decyzji.
Pierwsza zasada wojny: nie ufaj nikomu.
Uniosam luf z tumikiem na wysoko jego piersi.
Wyj rk z kieszeni. Bysn pistolet.
Ale ja miaam w rku karabin.
Ile trwa uamek sekundy?
Wystarczajco dugo, by may chopiec, ktrego nie obchodz adne zasady wojny,
zdy wskoczy pomidzy pistolet a karabin.
- Sammy! - wrzasnam, podrywajc luf do gry, podczas gdy mj may brat
podskoczy na palcach i zdar mask z twarzy lekarza.
Nie wiem, jak miaam w tym momencie min, ale wolaabym jej nie oglda,
poniewa natychmiast rozpoznaam t twarz. Bya chudsza i bledsza, ni pamitaam. Oczy
zatony gboko w policzkach i lniy, jakby by ranny lub chory, ale i tak go poznaam,
wiedziaam, czyja twarz kryje si pod mask. Tylko nie mogam tego zrozumie.
Tutaj. Wanie w tym miejscu. Cae wieki i milion kilometrw od korytarzy szkoy
redniej imienia Georgea Barnarda. W samym rodku pieka, na samym dnie wiata sta
przede mn Benjamin Thomas Parish.
Dowiadczyam dziwnego uczucia, jakbym obserwowaa to wszystko z boku i
widziaa rwnie Cassiopei Marie Sullivan, ktra wpatruje si w Bena. Po raz ostatni
widziaa go na sali gimnastycznej tego dnia, gdy zgasy wszystkie wiata. Moga wtedy
zobaczy zaledwie czubek jego gowy, pniej widywaa go ju tylko we wasnym umyle,
ktrego racjonalna cz od dawna wiedziaa, e Ben Parish nie yje, podobnie jak wszyscy

pozostali.
- Zombie! - zawoa Sammy. - Wiedziaem, e to ty.
Zombie?
- Dokd go zabierasz? - zapyta Ben mskim, grubym gosem. Nie pamitaam, eby
kiedy tak mwi. Nie wiedziaam, czy to luka we wspomnieniach, czy specjalnie obniy
gos, eby wydawa si starszy?
- Zombie, to jest Cassie. - Sam pocign go w moj stron.
- Mwiem ci przecie...
- Cassie? - powtrzy, jakby sysza to imi po raz pierwszy.
- Zombie? - odpowiedziaam, bo faktycznie syszaam to imi pierwszy raz. Zdjam
czapk, eby uatwi mu rozpoznanie, i natychmiast tego poaowaam, wiedzc, jak musz
teraz wyglda moje wosy. - Chodzilimy razem do szkoy - przypomniaam mu,
przeczesujc wosy palcami. - Siedziaam przed tob na chemii.
Ben potrzsn gow, jakby prbowa oczyci umys z pajczyn.
- Mwiem ci, e po mnie przyjdzie. - Mojemu bratu wci nie zamykaa si buzia.
- Uspokj si, Sam - warknam na niego.
- Sam? - zdziwi si Ben.
- Teraz nazywam si Nugget - poinformowa mnie Sammy.
- Niech bdzie. - Odwrciam si do Bena. - Znasz mojego brata?
Parish ostronie pokiwa gow. Wci nie byam w stanie zrozumie jego
zachowania. Nie spodziewaam si oczywicie, e wemie mnie w ramiona albo e chociaby
bdzie pamita mnie ze szkoy, ale niepokoi mnie jego peen napicia gos i to, e nie
schowa broni.
- Dlaczego przebrae si za lekarza? - chcia wiedzie Sam.
On przebra si za lekarza, a ja za onierza. Bylimy jak para dzieciakw na balu
przebieracw. Faszywy lekarz i faszywy onierz, ktrzy zastanawiaj si, czy powinni
wzajemnie odstrzeli sobie by.
Te pierwsze minuty mojego spotkania z Parishem byy naprawd dziwaczne.
- eby ci std wydosta - odpowiedzia Ben, ale dalej patrzy na mnie.
Sam rwnie. Ja te przecie przybyam tu z tego powodu. Mj braciszek nie umia
ogarn caej tej sytuacji.
- Nie pozwol ci zabra mojego brata - oznajmiam.
- To wszystko kamstwo - wybuch nagle. - Vosch jest jednym z nich!
Wykorzystywali nas do zabijania ocalaych, do mordowania ludzi...

- Wiem - przerwaam mu w p zdania. - Nie wiem tylko, skd ty o tym wiesz i co to


ma wsplnego z moim bratem?
Moja odpowied na jego rewelacje bya dla niego sporym zaskoczeniem. Nagle
zrozumiaam - on przecie musia myle, e zostaam indoktrynowana jak wszyscy pozostali
mieszkacy obozu. Sytuacja robia si tak idiotyczna, e nie mogam si powstrzyma i
parsknam miechem. Rc jak idiotka, zrozumiaam co jeszcze: Ben take nie zosta
indoktrynowany.
Co oznaczao, e mog mu zaufa. Chyba e robi to specjalnie, prbujc upi moj
czujno i skorzysta z pierwszej okazji, eby zaatwi mnie i Sama. Co oznaczao, e nie
mogam mu ufa.
Nie umiaam czyta w jego umyle, ale mogam si domyli, co si tam dzieje, gdy
patrzy na rozrechotan wariatk z wosami obcitymi od garnka. Z czego si tak mieje?
Powiedzia co oczywistego czy uznaa, e jego historia to bzdury?
- Ju wiem! - zawoa nagle Sam, przynoszc rozwizanie. - Moemy i wszyscy
razem!
- Znasz jaki sposb ucieczki? - zapytaam Bena. By moe Sam by zbyt ufny, ale
pomys wydawa si cakiem niezy. Prba odnalezienia pojazdw ewakuacyjnych od
pocztku stanowia najsabszy punkt mojego planu.
Chopak skin gow.
- A ty? - zapyta.
- Znam sposb. Tylko nie znam sposobu, jak go zrealizowa.
- Sposb, eby zrealizowa sposb? Okej. - Umiechn si szeroko. Wyglda
fatalnie, ale ten umiech nie zmieni si ani odrobin i zdoa rozwietli mroczny tunel lepiej
ni tysicwatowa arwka. - Ja znam i sposb, i sposb, eby zrealizowa ten sposb.
Wsun pistolet z powrotem do kieszeni i wycign do mnie do.
- Chodmy.
Zapaam go za rk, zastanawiajc si jednoczenie, czy byabym do tego zdolna,
gdyby naleaa do kogo innego ni Ben Parish.

84
To Sammy pierwszy zauway krew.
- To nic takiego - jkn Ben. Wyraz jego twarzy mwi co cakiem przeciwnego. Potem ci opowiem, Nugget. Strasznie skomplikowana historia.
- Dokd idziemy? - zapytaam.
Gdziekolwiek szlimy, na pewno nie robilimy tego szybko. Ben wlk si labiryntem
korytarzy jak prawdziwy zombie. Jego twarz wci bya taka, jak zapamitaam, ale
zaczynaa si zmienia... stawaa si ostrzejsz, starsz i mocniej zarysowan wersj jego
modzieczego oblicza. Tak jakby kto sprowadzi j do najwaniejszych elementw,
eliminujc wszystko, co nie byo niezbdne.
- Tak oglnie? Wynosimy si std jak najdalej. Na nastpnym skrzyowaniu musimy
skrci w prawo. Dojdziemy do gwnego przewodu wentylacyjnego, ktry...
- Moment. - Zapaam go za rk. W szoku spowodowanym niespodziewanym
spotkaniem z Benem zapomniaam o czym bardzo istotnym. - Implant Sammyego.
Ben patrzy na mnie przez chwil w osupieniu, a potem prychn gorzkim miechem.
- Kompletnie o tym zapomniaem - przyzna.
- O czym? - chcia wiedzie Sam.
Przyklkam przed nim na jedno kolano i wziam go za rce. Odeszlimy ju spory
kawaek od bunkra, wci jednak moglimy sysze majora Boba woajcego przez megafon.
- Sam - spojrzaam na brata - musimy co zrobi. Co bardzo, bardzo wanego.
Powiniene wiedzie, e ludzie, ktrych tutaj spotkae, nie s tacy, za jakich si podaj.
- To kim oni s? - szepn.
- Zymi ludmi - wyjaniam. - Bardzo zymi ludmi.
- S zaraeni - doda Ben. - Doktor Pam, onierze, komendant... tak, nawet
komendant. Kady z nich. Oszukali nas, Nugget.
- Komendant te? - Oczy Sammyego zrobiy si okrge jak spodki.
- On te - potwierdzi Ben - wic musimy si std wydosta i znale Ringer. - Pewnie
zauway moje zdziwione spojrzenie, bo doda: - Ona si tak naprawd nie nazywa.
- Serio? - potrzsnam gow. Zombie, Nugget, Ringer... To pewnie jaki wojskowy
obyczaj. Odwrciam si do brata. - Okamali nas, Sam. Cay czas to robili. - Puciam jego
donie i pogadziam go po karku, wyczuwajc mae zgrubienie pod skr. - Ta rzecz, ktr ci
wszczepili, to wanie jedno z ich kamstw. Uywaj tych urzdze, eby ci ledzi, ale
mog nimi te zrobi ci krzywd.

- Trzeba si tego pozby. - Ben przykucn obok nas.


Sam skin gow, cho jego oczy wypeniy si zami, a dolna warga zacza dre.
- Dddobrze...
- Musisz by bardzo dzielny. Nie wolno ci krzycze ani si wierci - ostrzegam. Moesz to dla mnie zrobi?
Ponownie pokiwa gwk, a zy z jego oczu zaczy skapywa na moje rami.
Wyprostowalimy si z Benem i odbylimy szybk narad przedoperacyjn.
- Uyjmy tego - zaproponowaam, pokazujc mu wiermetrowy n bojowy tak,
eby Sam go nie zauway.
Ben spojrza na mnie z zaskoczeniem.
- Skoro tak mwisz... Ale chciaem zaproponowa to. - Sign do kieszeni fartucha i
wycign z niej skalpel.
- Tak bdzie lepiej - zgodziam si natychmiast.
- Chcesz si tym zaj?
- Chyba powinnam. To w kocu mj brat. - Sama myl o ciciu skry Sammy ego
przyprawiaa mnie o dreszcze.
- Mog to zrobi - zaproponowa Ben. - Ty bdziesz go trzymaa, a ja usun implant.
- Czyli to nie jest przebranie? Zostae prawdziwym lekarzem na Uniwersytecie
Bliskich Spotka Trzeciego Stopnia?
Umiechn si ponuro.
- Po prostu trzymaj go, jak najmocniej potrafisz, ebym mu nie uszkodzi niczego
wanego - poprosi.
Odwrcilimy si do Sammyego, ktry siedzia pod cian, przyciskajc mika do
piersi, i wodzi wzrokiem tam i z powrotem ze strachem w oczach.
- Jeli zrobisz mu jak krzywd, Parish - szepnam tak, eby Sammy nie sysza - to
wypruj ci tym noem flaki.
- Nigdy w yciu nie zrobibym mu krzywdy. - Ben spojrza na mnie z wyranym
wyrzutem. Pooyam Sama na moich kolanach, tak by jego broda wisiaa tu obok moich ud.
Ben przyklkn obok nas. Spojrzaam na rk trzymajc skalpel. Draa.
- Wszystko w porzdku - szepn Ben. - Naprawd. Postaraj si tylko, eby si nie
rusza.
- Cassie! - zapiszcza cichutko Sammy.
- Ciii. Cichutko. Le spokojnie. Zaraz bdzie po wszystkim. Zrb to! - rzuciam,
patrzc na Bena.

Przytrzymaam gow brata w doniach. Ben zbliy skalpel do jego karku i rka
przestaa mu dre.
- Hej, Nugget - szepn. - Mog to najpierw zdj?
Sammy kiwn gow, a Parish rozpi srebrnyacuszek. Metal cichutko zabrzcza w
jego doni.
- To twj? - zapytaam zdziwiona.
- Mojej siostry. - Schowa medalion do kieszeni. Sposb, w jaki to powiedzia, nie
pozostawia wtpliwoci, e jego siostra nie yje.
Odwrciam wzrok. P godziny wczeniej odstrzeliam gow onierzowi, a teraz nie
mogam spojrze na niewielkie nacicie. Sammy zadra, gdy ostrze zagbio si w jego
skr, i zacisn zby na mojej nodze, eby nie krzycze. Zacisn je tak mocno, e musiaam
si powstrzymywa z wszystkich si przed krzykiem, ktry mgby zdekoncentrowa Bena.
- Szybciej - pisnam cienko jak myszka.
- Mam go! - Pokaza mi zakrwawiony implant na czubku swojego palca.
- Pozbd si tego wistwa.
Ben pstrykn palcami, posyajc urzdzenie w gb tunelu, po czym zaoy Sammy
emu

opatrunek.

Trzeba

przyzna,

by

przygotowany.

Ja

miaam

tylko

dwudziestopiciocentymetrowy n.
- Ju po wszystkim, Sammy - szepnam. - Moesz ju przesta odgryza mi nog.
- To boli! - pisn.
- Wiem, wiem. - Podniosam go i przytuliam z caej siy. - Bye bardzo dzielny.
- Wiem. - Z powag skin gow.
Ben poda mi rk i pomg podnie si z podogi. Jego donie ociekay krwi
mojego braciszka. Schowa skalpel z powrotem do kieszeni i ponownie wycign bro.
- Musimy rusza - powiedzia tak spokojnie, jakbymy szli na przystanek autobusu.
Wrcilimy do gwnego korytarza. Sammy stara si trzyma jak najbliej mnie.
Pokonalimy ostatni zakrt, gdy Ben zatrzyma si tak gwatownie, e wpadam na jego plecy.
Do naszych uszu dobiego echo strzaw z broni pautomatycznej, odbijajce si od cian
tunelu.
- Spnie si, Ben. Spodziewaem si, e bdziesz znacznie wczeniej - odezwa si
znajomy, bardzo gboki gos pobrzmiewajcy stal.

85
Straciam Sama po raz drugi. Kilku uciszaczy zabrao go z powrotem do bunkra, skd
- jak zgadywaam - mia zosta ewakuowany wraz z innymi dziemi. Kolejny uciszacz
zaprowadzi mnie i Bena do pokoju z lustrem i przyciskiem do zabijania zaraonych. Tego,
w ktrym mordowano niewinnych ludzi. Pokoju penego kamstw i krwi. Z jakiego powodu
wydawao mi si, e to pasuje do naszej sytuacji.
- Wiecie, dlaczego wygramy t wojn? - zapyta Vosch, gdy ju zamknito nas w
rodku. - Czemu nie moemy przegra? Poniewa znamy wasz sposb mylenia.
Obserwujemy was od szeciu tysicy lat. Widzielimy piramidy rosnce porodku egipskiej
pustyni.

Widzielimy

Cezara

palcego

Bibliotek

Aleksandryjsk.

Widzielimy

ukrzyowanego ydowskiego niewolnika. Przygldalimy si, gdy Kolumb stawia pierwsze


kroki w Nowym wiecie... gdy walczylicie o wyzwolenie milionw wspbraci z kajdan...
gdy nauczylicie si rozszczepia atom... gdy po raz pierwszy wylecielicie poza atmosfer
swojej planety... Co wtedy robilimy?
Ben unika patrzenia w jego stron. Oboje siedzielimy przed lustrem, widzc swoje
znieksztacone odbicia w potuczonym szkle. Pokj po drugiej stronie by zupenie ciemny.
- Gapilicie si na nas - odpowiedziaam. Vosch siedzia przed komputerem, jakie p
metra ode mnie. Po drugiej stronie miaam Bena, a za naszymi plecami sta mocno
napakowany uciszacz.
- Uczylimy si waszego sposobu mylenia - wyjani Vosch. - Na tym polega sekret
naszego zwycistwa, z czego obecny tutaj sierant Parish doskonale zdaje sobie spraw.
Trzeba wiedzie, jak myli twj przeciwnik. Przybycie statku matki nie byo pocztkiem,
tylko pocztkiem koca. A dzi macie niepowtarzaln okazj zobaczy, jak bdzie wygldaa
wasza przyszo. Dostalicie miejsca w pierwszym rzdzie. Chcecie to zobaczy? Wasz
przyszo? Przyjrze si kocowi ludzkoci? - Nacisn jaki przycisk na klawiaturze. W
pokoju po drugiej stronie lustra zapalio si wiato. Zobaczyam krzeso, stojcego za nim
uciszacza, oraz mojego brata, ktrego przymocowano pasami do fotela. Jego gow oplataa
siatka kabli. - Oto przyszo - szepn komendant. - Zwizane ludzkie zwierz, jego mier w
zasigu maego palca. A kiedy ju wypenicie wszystkie rozkazy, jakie wam wydamy,
naciniemy ten guzik i tak skoczy si epoka waszego barbarzyskiego wadania t planet.
- Przecie nie musicie tego robi! - wrzasnam. Uciszacz stojcy z tyu zacisn do
na moim ramieniu. Nie tak mocno jednak, eby powstrzyma mnie przed zerwaniem si z
krzesa. - Wystarczy przecie, e wszczepicie nam implanty i skopiujecie nasze umysy do

Krainy Czarw. Dowiecie si wszystkiego. Nie musicie go zabija...


- Cassie... - odezwa si agodnie Ben - on go i tak zabije.
- Nie suchaj go, moda damo - sprzeciwi si Vosch. - To miczak. Zawsze taki by.
W cigu paru godzin wykazaa si wiksz odwag i determinacj ni on w cigu caego
swojego aosnego ycia. - Skin gow w stron uciszacza, ktry ponownie usadzi mnie na
krzele. - Mam zamiar skopiowa twj umys - cign. - I zabij sieranta Parisha. Ale
moesz ocali dzieciaka. Wystarczy, e powiesz, kto pomg ci w przedostaniu si do bazy.
- Przecie dowiesz si tego, jak mnie skopiujecie, prawda? - zapytaam, mylc
jednoczenie, e w takim razie Evan wci yje. Sekund pniej opady mnie jednak
wtpliwoci. Mg przecie zgin w wybuchu, znikajc z powierzchni ziemi bez ladu jak
wszystko inne. By moe Vosch, tak jak ja, nie mia pojcia, co stao si z Evanem.
- Wiem, e kto musia ci pomaga. - Vosch kompletnie zignorowa moje pytanie. -1
podejrzewam, e nie by to obecny tutaj pan Parish. To musia by kto taki jak... no c, jak
ja. Kto, kto wiedzia, jak oszuka oprogramowanie Krainy Czarw dziki zatajaniu
prawdziwych wspomnie. Uywalimy tej metody od wiekw, eby ukrywa si przed wami.
- Pokrciam gow, nie wiedzc, o czym mwi. Jakie prawdziwe wspomnienia? - Ptaki byy
najpopularniejsze - stwierdzi, wodzc machinalnie palcem po klawiszu uruchamiajcym
maszyn mierci. - Zwaszcza sowy. W pocztkowej fazie bardzo czsto zaszczepialimy
ciarnym matkom wspomnienia sw, eby zamaskowa swoje przybycie.
- Nienawidz ptakw - szepnam, wywoujc umieszek na twarzy Voscha.
- Najpoyteczniejsze stworzenia na tej planecie - stwierdzi. - Niezwykle
zrnicowane. Bardzo rozwane, przynajmniej wikszo z nich. Tak powszechne, e niemal
niewidzialne. Wiedziaa, e wywodz si od dinozaurw? Jest w tym jaka cudowna ironia,
e dinozaury musiay ustpi wam miejsca, a ich potomkowie pomogli nam w pozbyciu si
waszej rasy.
- Nikt mi nie pomaga! - wrzasnam, przerywajc mu wykad. - Sama to wszystko
zrobiam.
- Naprawd? To jakim cudem dokadnie w tym samym momencie, gdy bya zajta
wykaczaniem doktor Pam w pierwszym hangarze, kto zabi dwjk naszych onierzy,
wypatroszy trzeciego, a kolejnego zrzuci z wieyczki wartowniczej na poudniowym kracu
obozu?
- Nic o tym nie wiem! Przyszam tu tylko po brata.
Twarz Voscha pociemniaa od gniewu.
- Musisz zrozumie, e nie ma dla was adnej nadziei. Wszystkie wasze marzenia i

dziecinne fantazje o tym, e moecie nas pokona, s po prostu idiotyczne.


Otwaram usta, nie panujc nad tym, co chc powiedzie. Sowa same popyny z
moich ust.
- Spieprzaj.
Vosch z caej siy nacisn klawisz egzekucji, tak jakby nienawidzi go z caego serca,
tk jakby ten niewielki guziczek by ludzk twarz, ktr chcia zmiady. Albo karaluchem
zasugujcym jedynie na mier pod butem.

86
Nie wiem, co wydarzyo si najpierw. Chyba zaczam krzycze, a potem wyrwaam
si uciszaczowi i rzuciam na Voscha, eby wydrapa mu oczy. Cho tak naprawd nie wiem,
czy pierwszy by krzyk, czy atak. Ben prbowa mnie powstrzyma, obejmujc mnie
ramionami, ale to ju byo pniej, po krzyku i rzuceniu si na Voscha. Prbowa mnie
odcign, ale zbyt skoncentrowaam si na przepeniajcej mnie nienawici, eby mu na to
pozwoli. Nawet nie spojrzaam na swojego brata, Ben jednak nie odrywa oczu od monitora,
na ktrym po naciniciu guzika pojawio si jedno sowo.
UPS!
Odwrciam si w stron lustra. Sammy wci y. Z jego oczu lay si strugi ez, ale
nadal oddycha. Za moimi plecami Vosch tak gwatownie zerwa si z krzesa, e mebel
roztrzaska si o cian.
- Musia si wama do gwnego komputera i zhakowa program - wrzasn do
uciszacza. - Za chwil odetnie zasilanie. Nie pozwl im si ruszy! - Odwrci si do
onierza, ktry pilnowa Sama. - Zabezpiecz drzwi. Nikt nie moe std wyj do mojego
powrotu.
W popiechu wypad na korytarz. Zgrzytny zatrzaskiwane zamki. Nie mielimy si
jak wydosta. Nie liczc sposobu, z ktrego skorzystaam, gdy po raz pierwszy zamknito
mnie w tym pokoju. Spojrzaam w stron kratki wentylacyjnej. Niestety z rannym Benem nie
mielimy najmniejszych szans z dwoma uciszaczami, ktrzy nas pilnowali. Mogam o tym
zapomnie.
Nie. Przecie mielimy jeszcze Evana. Wci y, a skoro jemu udao si przetrwa,
nadal nie dotarlimy do koca. To jeszcze nie by koniec ludzkoci. But nie zmiady
karalucha. Jeszcze nie.
I wanie wtedy to zobaczyam. Martwego, wieo rozgniecionego karalucha
spadajcego z przewodu wentylacyjnego i toczcego si po pododze. Wydawao mi si, e
spada tak wolno, e mogabym policzy, ile razy odbi si od ziemi.
Naprawd chcesz si porwnywa do insekta, Cassie?
Rzuciam okiem w stron kratki wentylacyjnej, za ktr migotay cienie, tak jakby
roio si tam cae stado jtek.
- Bior tego, ktry pilnuje Sama - szepnam Benowi na ucho.
- Co? - odszepn, patrzc na mnie z zaskoczeniem.
Walnam z caej siy pierwszego uciszacza ramieniem w brzuch. Nie by na to

przygotowany. Polecia do tyu prosto pod kratk wentylacyjn, rozpaczliwie machajc


rkami, eby utrzyma rwnowag. Kula z karabinu Evana trafia go prosto w mzg,
zabijajc na miejscu. Zanim zdy upa na podog, trzymaam ju w rku jego bro,
wiedzc, e mam tylko jedn szans, jeden strza przez dziur w lustrze, ktre wczeniej
rozbiam. Jeli spuduj, Sam zginie. Pilnujcy go uciszacz ju obraca si w jego stron.
Na szczcie miaam doskonaego nauczyciela. Jednego z najlepszych strzelcw na
wiecie. Nawet wtedy, gdy byo nas siedem miliardw.
Okazao si to o wiele atwiejsze ni zestrzeliwanie pustych puszek po farbie. Gowa
uciszacza bya o wiele wiksza i miaam j o wiele bliej.
Zanim ciao upado na podog, Sam zerwa si z fotela. Pomogam mu si przedosta
przez rozbite lustro. Ben gapi si w osupieniu na obu martwych uciszaczy i bro w moim
rku, kompletnie nie rozumiejc, co si stao. Nie wiedzia, na co powinien patrze.
Podniosam wzrok w kierunku kratki wentylacyjnej.
- Czysto! - zawoaam.
Usyszaam pojedyncze stuknicie. Z pocztku nie zrozumiaam o co chodzi, potem
parsknam miechem.,
Moe ustalmy jaki kod na wypadek, gdyby chcia znowu si do mnie podkra.
Jedno stuknicie oznacza, e chciaby wej do rodka.
- Tak, Evan. - miaam si tak mocno, e rozbola mnie brzuch.
- Pewnie, e moesz wej.
Baam si, e popuszcz w majtki z radoci. Udao nam si przetrwa, ale
najwaniejsze byo to, e znw miaam przy sobie Evana.
Zeskoczy na podog, ldujc mikko jak kot. W uamku sekundy znalazam si w
jego ramionach.
- Kocham ci - wyszepta, gadzc mnie po wosach i szepcc moje imi. - Kocham
ci, moja jtko.
- Ja ci si udao nas znale? - zapytaam. Wci nie mogam uwierzy, e jest tu ze
mn. Byo tak, jakbym widziaa go po raz pierwszy. Czekoladowe oczy, muskularne ramiona
i delikatne usta.
- atwizna. Kto zostawi krwawe lady w szybie wentylacyjnym.
- Cassie?
Sam trzyma Bena za rk, bo Ben by mu w tym momencie bliszy ni ja. Moe
zastanawia si, kim jest ten facet, ktry spad z sufitu, i co robi z jego siostr.
- Pewnie to ty jeste Sammy? - odezwa si Evan.

- Tak, to Sam - potwierdziam - A to jest...


- Ben Parish - przedstawi si Ben.
- Ben Parish? - W oczach Evana bysno zaskoczenie.
Ten Ben Parish?
- Ben... - odezwaam si, czujc rumieniec palcy moj twarz. Chciaam jednoczenie
schowa si gdzie pod podog i wybuchn szalonym miechem. - Poznaj Evana Walkera.
- To twj chopak? - zainteresowa si Sammy.
Nie wiedziaam, co odpowiedzie. Ben sprawia wraenie kompletnie pogubionego,
Evan by wyranie rozbawiony, a Sam chcia po prostu zaspokoi ciekawo. Bya to
najgorsza chwila w siedlisku obcych, jaka mi si dotychczas przytrafia, a przecie swoje tutaj
przeyam.
- Kolega ze szkoy - wymamrotaam w kocu.
Evan musia uzna, e co mi si pomieszao, bo natychmiast sprostowa.
- Tak naprawd to Ben jest szkolnym koleg Cassie, Sammy.
- Wcale si nie kolegowalimy - zaprotestowa Ben. - To znaczy wydaje mi si, e j
pamitam, ale... - Nagle dotaro do niego znaczenie sw Evana. - Skd waciwe wiesz, kim
jestem? - zapyta.
- Wcale nie wie! - Z trudem powstrzymaam si od krzyku.
- Cassie mi o tobie opowiadaa - odpar Evan. Walnam go okciem w bok,
wywoujc zaskoczone spojrzenie.
- Moemy porozmawia o tym pniej? - Popatrzyam na niego bagalnym wzrokiem.
- Teraz powinnimy si raczej zaj ucieczk.
Evan skin gow.
- Zgoda. Zbierajmy si. - Popatrzy na Bena. - Jeste ranny?
- Nic takiego. Par rozdartych szww.
Wsunam pistolet uciszacza do swojej oprnionej kabury i uwiadomiam sobie, e
Ben rwnie bdzie potrzebowa broni. Przeszam na drug stron lustra, eby zabra j
drugiemu onierzowi. Kiedy wrciam, obaj mieli na twarzy porozumiewawcze umieszki.
- Na co jeszcze czekamy? - warknam o wiele ostrzej, ni zamierzaam. Signam po
krzeso i ustawiam je pod kratk. - Evan, powiniene i pierwszy.
- Nie wychodzimy t drog - odpowiedzia, wycigajc kart magnetyczn z kieszeni
uciszacza i przesuwajc j przez czytnik. Bysna zielona dioda.
- Wychodzimy? - zapytaam. - Tak po prostu?
- Tak po prostu - potwierdzi.

Wyjrza na korytarz, a potem wskaza gestem, ebymy szli za nim. Drzwi zamkny
si za naszymi plecami z cichym klikniciem. W opuszczonym korytarzu panowaa
przeraajca cisza.
- Vosch mwi, e sprbujesz odci zasilanie - szepnam, wyjmujc bro z kabury
- Wanie to robi. - Pokaza mi srebrzysty przedmiot wygldajcy jak telefon
komrkowy. Nacisn jaki guzik i korytarz pogry si w cakowitych ciemnociach.
Przestaam cokolwiek widzie. Signam rk po omacku, prbujc znale Sama, zamiast
tego natknam si na Bena. cisn moj do przez sekund i puci. Poczuam mae
paluszki wpijajce si w nogawk swoich spodni i pomogam im si zaczepi o szlufk przy
pasku.
- Trzymaj si mnie, Ben - poleci Evan. - Cassie, trzymaj si Bena. To krtka droga.
Obawiaam si, e w tych ciemnociach bdziemy si wlekli jak limaki, ale
ruszylimy tak szybko, e tylko cudem nie deptalimy sobie po pitach. Evan musia widzie
w ciemnociach jak kot. Nie zaszlimy zbyt daleko, gdy zatrzyma si nagle przed jakimi
drzwiami. Tak mi si przynajmniej wydawao, gdy dotknam ich doni. Powierzchnia bya
gadka, zupenie inna od otaczajcych rias chropowatych cian. Kto opar si o nie - zapewne
Evan - i poczuam na twarzy podmuch wieego powietrza.
- Schody? - zapytaam szeptem. Byam kompletnie lepa i zdezorientowana, ale
wydawao mi si, e to te same schody, ktrymi dostaam si do rodka za pierwszym razem.
- W poowie drogi natkniemy si na rumowisko - ostrzeg Evan. - Ale powinnicie si
przecisn. Uwaajcie, tam moe by troch niebezpiecznie. Kiedy dotrzecie na
powierzchni, kierujcie si na pnoc. Wiesz, gdzie jest pnoc?
- Ja wiem - odezwa si Ben. - Albo przynajmniej wiem, jak j znale.
- Co to ma znaczy? - domagaam si wyjanie. - Nie idziesz z nami? - Poczuam
do Evana na policzku. Zrozumiaam, co chce powiedzie, i gwatownie j odepchnam. Musisz i z nami - zadaam.
- Musz co zrobi.
- Nie. - Odszukaam po omacku jego do i mocno j cisnam. - Musisz i z nami.
- Odnajd ci, Cassie - szepn. - Przecie wiesz, e zawsze ci odnajduj...
- Przesta. Nastpnym razem moe ci si nie uda.- Cassie...
Nie podoba mi si sposb, w jaki wymawia moje imi. Jego gos by zbyt delikatny,
zbyt agodny, jakby egna si ze mn na zawsze.
- Myliem si, mwic, e jestem jednym i drugim. Nie mog taki by. Teraz to

rozumiem. Musz wybra.


- Moment - wtrci si Ben - Czy ten kole jest jednym z nich?
- To skomplikowane - odparam. - Potem o tym porozmawiamy. - Zapaam do
Evana w obie rce i przycisnam j do swojej piersi. - Nie zostawiaj mnie ponownie bagaam.
- To ty mnie zostawia, pamitasz? - Jego palce rozoyy si wok mojego serca, tak
jakby prbowa je zapa, przytrzyma, jakby zdoby je w uczciwej i zacitej walce i naleao
tylko do niego.
Poddaam si. Co miaam zrobi? Przyoy mu spluw do gowy? Powtarzaam
sobie, e skoro dotar ju tak daleko, uda mu si te pokona reszt drogi.
- Co jest na pnocy? - zapytaam, wci czujc dotyk jego palcw.
- Nie wiem. Ale to najkrtsza droga do najbardziej oddalonego miejsca.
- Oddalonego od czego?
- Od bazy. Zaczekajcie, a pojawi si samolot. Musicie biec, kiedy wystartuje. Ben,
mylisz, e dasz rad i pobiegniesz?
- Chyba tak.
- Szybko?
- Tak. - W jego gosie nie sycha byo zbyt wielkiej pewnoci.
- Zaczekajcie na samolot - szepn Evan. - Nie zapomnij. Pocaowa mnie z caej siy
w usta i sekund pniej ju go nie byo. Czuam na swoim karku gorcy oddech Bena.
- Nic nie rozumiem - przyzna. - Kim jest ten kole? Czy to... Czym on jest? Skd si
wzi? I dokd teraz polaz?
- Nie wiem, ale domylam si, e znalaz zbrojowni. - Kto zostawi krwawe lady w
szybie wentylacyjnym. Jezu, Evan. Nie dziwi si, e nie chciae nic powiedzie. - Ma
zamiar wysadzi to miejsce w powietrze.

87
To nie by bieg ku wolnoci, raczej peznicie. Trzymajc si razem, wleklimy si po
schodach. Ja na przedzie, Sammy w rodku, Ben na kocu. Wsk przestrze wypeniay
kby pyu, wic wkrtce zaczlimy kaszle i rzzi tak gono, e musia nas sysze kady
uciszacz w promieniu trzech kilometrw. Obmacujc rk ciany, prbowaam si
zorientowa, gdzie jestemy.
- Pierwsze pitro.
Dotarcie do drugiego zajo nam jakie sto lat. Bylimy w poowie drogi, ale jeszcze
nie natknlimy si na rumowisko, o ktrym opowiada Evan.
Musz wybra.
Teraz, gdy ju go nie byo, mogam bez trudu wymyli tuzin powodw, eby nas nie
zostawia. W tym najwaniejszy.
Nie wystarczy ci czasu.
Od aktywacji do wybuchu oka upywao... ile? Minuta? Dwie? Nawet nie zdy
zamkn drzwi do zbrojowni. Skoro chcia by taki szlachetny i odda za nas ycie, po co
wciska mi kity w rodzaju: Odnajd ci, ktre sugeroway, e po rozptaniu zielonego
pieka bdzie kto, komu uda si stamtd wrci.
Chyba e... Moe mia jakie urzdzenie pozwalajce na zdaln detonacj? Na
przykad ten srebrny przedmiot, z ktrym si nie rozstawa...
Nie. Gdyby istniaa taka moliwo, to poszedby z nami i odpali adunki z
bezpiecznej odlegoci.
Niech to szlag. Za kadym razem, gdy miaam wraenie, e wreszcie rozumiem Evana
Walkera, znowu mi si wymyka. Czuam si jak niewidoma od urodzenia prbujca
wyobrazi sobie tcz. Jeli dojdzie do tego, czego najbardziej si obawiaam, to czy ja
rwnie poczuj ten cios w serce, o ktrym opowiada Evan, wspominajc mier Lauren?
Dotarlimy do poowy trzeciej kondygnacji, gdy uderzyam rk o zwaowisko gruzu.
Odwrciam si do Bena.
- Sprawdz, czy uda mi si na to wspi - szepnam. - Moe przeciniemy si gr.
Podaam mu karabin i zapaam si wystajcych fragmentw gruzowiska. Nie miaam
wielkiego dowiadczenia we wspinaczce
- tak waciwie to adnego - ale to przecie nie mogo by trudne, prawda?
Udao mi si pokona jaki metr, gdy kawaek betonu usun mi si spod stopy i
zjechaam na d, kaleczc si w podbrdek.

- Ja sprbuj - zaoferowa Ben.


- Nie wygupiaj si. Jeste ranny.
- I tak bd musia to zrobi, jeli ci si uda - zauway.
Mia racj. Zapaam Sama za rk, podczas gdy Ben rozpocz mozoln wspinaczk
po roztrzaskanym betonie i wystajcych supach zbrojeniowych. Syszaam jego cikie
posapywanie za kadym razem, gdy udao mu si pokona par centymetrw. Na mj nos
spady cikie krople. Krew.
- Wszystko w porzdku? - zawoaam.
- Zaley, jak zdefiniujesz w porzdku - usyszaam w odpowiedzi.
-W porzdku oznacza, e nie wykrwawiasz si na mier.
- Wszystko w porzdku.
Vosch twierdzi, e Ben to miczak. Pamitajc, jak paradowa po szkolnym
korytarzu, omiata mijanych ludzi tym zabjczym umiechem i koysa szerokimi ramionami,
nigdy bym go tak nie nazwaa. Wydawa si panem caego wiata. Ale to by zupenie inny
Ben Parish ni ten, ktry wspina si teraz po kupie gruzu. Nowy Ben mia spojrzenie rannego
zwierzcia. Nie wiem, co si z nim dziao od chwili, gdy straciam go z oczu na sali
gimnastycznej, ale wiedziaam, e Przybysze potrafi oddziela ziarna od plew.
Sabi zostali wyeliminowani.
To by wanie najwikszy bd szataskiego planu Voscha. Jeli nie mg zabi
wszystkich za jednym razem, ci, ktrym udao si przetrwa, na pewno nie byli miczakami.
Pozostali jedynie najsilniejsi, pokonani, lecz niezomni, tacy jak supy, ktre podtrzymyway
roztrzaskane teraz betonowe ciany.
Powodzie, poary, trzsienia ziemi, gd, zdrada, osamotnienie, zabjstwa. Co nas nie
zabio, to nas wzmocni. Doda nam si. Pozwoli si czego nauczy.
Przekue lemiesze na miecze, Vosch. Stworzye nas.
Bylimy glin, a ty naszym rzebiarzem.
I bdziemy twoim najwikszym arcydzieem.
- I co? - zapytaam po kilku minutach, gdy Ben wci tkwi na grze.
- Myl... e powinno... si... uda... - Jego gos by cichy, jakby dobiega z daleka. To duga droga, ale wydaje mi si, e widz wiato.
- wiato?
- Tak, jasne wiato. Jakby z reflektorw...
-1 co dalej?
- Gruzowisko nie jest zbyt stabilne. Czuj, jak si pode mn osypuje.

Przykucnam przed Samem, poprosiam, eby wskoczy mi na barana, i poczuam,


jak jego rce oplataj moj szyj.
- Trzymaj si mocno - poleciam. Zacisn rce. - Khrr... Nie tak mocno, bo mnie
udusisz.
- Nie pozwl mi spa - szepn, gdy rozpoczam wspinaczk.
- Nie pozwol.
Przycisn twarz do moich plecw, cakowicie ufajc moim sowom. Przetrwa cztery
fale atakw, wycierpia Bg wie ile w fabryce mierci Voscha i wci jakim cudem umia
wierzy, e wszystko bdzie dobrze.
Przypomniaam sobie Voscha powtarzajcego, e nie ma dla nas adnej nadziei.
Syszaam to ju kiedy. To byy sowa wypowiadane przez cichy gosik w mojej gowie, gdy
chowaam si w lesie w namiocie i na autostradzie. To beznadziejne pod samochodem.
Bezuyteczne. Bezcelowe.
Tyle tylko e Voschowi byo atwiej uwierzy.
Wtedy, w bunkrze, zapatrzyam si na bezkresne morze odwrconych twarzy. Czy
umiaabym powiedzie tym dzieciom, e nie ma ju adnej nadziei? e ich ycie byo
bezcelowe? A moe: Wskakujcie na barana, nie pozwol wam spa?
Chwyt. Podcignicie. Stopa wyej. Chwila przerwy.
Chwyt. Podcignicie. Stopa wyej. Przerwa.
Wskakuj. Nie pozwol ci spa.

89
Kiedy dotaram na sam gr, Ben wycign rce, eby mnie podcign, ale
wysapaam, eby najpierw zabra Sama. Nie miaam ju ani grama si. Wisiaam, czekajc, a
Ben poda mi rk. Wcign mnie w wsk szczelin pomidzy zwaowiskiem a sufitem. Nie
byo tu a tak ciemno jak na schodach i wreszcie mogam dostrzec jego wymizerowan twarz
pokryt betonowym pyem i krwawic ze wieych zadrapa.
- Prosta droga - szepn. - Jakie trzydzieci metrw. - Z braku miejsca leelimy
naprzeciw siebie, niemal dotykajc si nosami. - Cassie... tam niczego nie ma... cay obz
znikn. Po prostu znikn.
Pokiwaam gow. Miaam okazj zobaczy z bliska, co si dzieje po wybuchu oka.
- Musz chwil odetchn - wydyszaam, martwic si nagle woni wasnego
oddechu. Kiedy ostatni raz myam zby? - Wszystko w porzdku, Sams?
- Tak.
- A u ciebie? - zapyta Ben.
- Zdefiniuj w porzdku.
- Ta definicja zbyt czsto si zmienia - przyzna. - Widziaem wiata na zewntrz.
- Samolot?
- Tak. Olbrzymi. Wyglda jak jeden z tych transportowcw.
- Musz zabra mnstwo dzieci.
Czogalimy si w stron wiata przenikajcego przez szpary pomidzy
gruzowiskiem a wyjciem na powierzchni. Nie szo nam zbyt dobrze. Sam zacz cicho
kwili. Jego rczki byy obdarte do krwi, a ciao poznaczone zadrapaniami. Przeciskalimy si
przez tak wskie szpary, e sufit zdziera nam wosy z gowy. W pewnym momencie
utknam i Ben straci kilka minut na to, eby mnie uwolni. wiato coraz bardziej
rozpraszao ciemnoci, byo ju tak jasno, e mogam dostrzec drobinki pyu wirujce w
powietrzu.
- Chce mi si pi - jkn Sammy.
- Jeszcze troszeczk. - Prbowaam doda mu otuchy. - Widzisz to wiato?
Kiedy dotarlimy wreszcie do wylotu, moim oczom ukaza si ksiycowy krajobraz
zajmujcy dziesiciokrotnie wikszy obszar ni to, co miaam okazj oglda w Trupim Jarze.
Owietlay go potne reflektory zamocowane na pospiesznie wzniesionych supach
wystajcych z otworw wentylacyjnych, prowadzcych do zrujnowanego podziemnego
kompleksu.

Nad naszymi gowami niebo roio si od dronw. Wisiay ich tam cae setki,
nieruchome, lnice szarymi podbrzuszami w blasku wiate. Po prawej sta gigantyczny
samolot. Gdy ruszy, bdzie musia przejecha obok nas.
- Zaadowali ju... - chciaam zada pytanie, ale Ben uciszy mnie sykniciem.
- Uruchomili silniki.
- Gdzie jest pnoc?
- Mniej wicej tam. - Wskaza rk. Jego twarz bya kompletnie wyprana z kolorw i
usta mia cigle lekko otwarte jak zdyszany pies. Kiedy pochyli si do przodu, zobaczyam
przemoczony przd jego koszuli.
- Moesz biec? - zapytaam.
- Nie mam innego wyjcia.
Odwrciam si do Sama.
- Kiedy tylko wyjdziemy na zewntrz, musisz znowu wskoczy mi na plecy.
- Sam pobiegn - zaprotestowa. - Jestem szybki.
- Mog go ponie - zaoferowa Ben.
- Przesta si wygupia.
- Wcale nie jestem taki saby, na jakiego wygldam. - On rwnie musia myle o
sowach Voscha.
- Oczywicie, e nie. Ale jeli upadniesz razem z nim, jestemy skoczeni.
- Ciebie rwnie to dotyczy.
- Ale to mj brat i to ja go ponios. Ponadto jeste ranny i... Nie zdyam powiedzie
nic wicej. Huk silnikw zaguszy moje sowa, a olbrzymi samolot zacz si zblia w nasz
stron, nabierajc coraz wikszej szybkoci.
- Teraz! - wrzasn Ben, ale go nie usyszaam. Wyczytaam to z ruchu jego warg.

90
Przykucnlimy przy wylocie jak zawodnicy na linii startowej, opierajc donie o
ziemi, gotowi w kadej sekundzie zerwa si do biegu. Lodowate powietrze wibrowao w
takt oguszajcego oskotu migie, a samolot z wyciem min nasz pozycj, podrywajc w
gr przednie koo. Wtedy wybucha pierwsza wojna.
Przemkno mi przez gow, e Evan troch si pospieszy.
Ziemia zadraa pod naszymi nogami i w penym pdzie ruszylimy przed siebie.
Czuam, jak Sam obija si o moje plecy, a schody, ktre przed chwil opucilimy, zapady
si bezdwicznie pod ziemi. Ryk silnikw pochon wszystkie inne dwiki. Z lewej
uderzy we mnie potny podmuch i gdyby nie pomoc Bena, na pewno bym upada.
Przytrzyma mnie i pchn naprzd.
Nagle znalazam si w powietrzu. Ziemia wyda si niczym balon i opada ponownie
rozdarta tak potnym wybuchem, e poczuam si, jakby popkay mi bbenki. Na szczcie
dla Sama wyldowaam na brzuchu, niestety zrobiam to z tak si, e straciam resztki tchu.
Sekund pniej jego ciar znikn z moich plecw i zobaczyam, jak Ben przerzuca go
sobie rami i biegnie dalej. Popdziam za nimi, potykajc si co par krokw i dziwic si,
e ktokolwiek mg nazwa Bena miczakiem.
Przed sob mielimy cigncy si w nieskoczono pas wypalonej ziemi. Za nami
czarna dziura pochaniaa coraz wiksze fragmenty terenu, rozszerzaa si we wszystkich
kierunkach, zasysajc wszystko, co stano jej na drodze. Wystarczy jeden niewaciwy krok
i pore rwnie nas, mielc na mikroskopijne kawaeczki.
Usyszaam dobiegajce z gry przeraliwe wycie i jakie cztery metry przed nami
roztrzaska si dron. Sia upadku zamienia go w granat odamkowy wielkoci samochodu
osobowego, a setki metalowych drzazg rozprysny si na wszystkie strony, rozdzierajc moj
oniersk koszulk i ranic odsonit skr.
Deszcz dronw spada w okrelonym rytmie. Najpierw syszelimy jazgot, potem huk
uderzajcej o ziemi maszyny, a na koniec pojawiay si wirujce odamki. Pdzilimy przed
siebie zygzakami, prbujc unikn zabjczego deszczu metalu i nie da si pokn czarnej
dziurze, ktra wsysaa otaczajcy nas krajobraz.
Znw zaczo mi dokucza kolano zranione przez uciszacza ukrytego w lasach. Za
kadym razem, gdy moja stopa dotykaa ziemi, czuam przeszywajc fal blu, ktra
spowalniaa mj bieg. Zostawaam coraz bardziej z tyu, a mj bieg zmieni si w seri
rozpaczliwych susw, podczas gdy kto uporczywie wali motkiem w moje kolano.

W absolutnej pustce przed nami pojawi si jaki ksztat. Rs z sekundy na sekund,


pdzc wprost na nas.
- Ben! - wrzasnam ostrzegawczo, ale nie mg mnie usysze pord oskotu
wybuchw i huku setek tysicy ton ska wpadajcych w prni powsta po wybuchu oczu.
Niewyrany ksztat by coraz bliej i nabiera konkretnych rozmiarw, zamieniajc si
w wojskowy azik wyposaony w wieyczk strzelnicz.
Mae uparte skurczybyki.
Ben rwnie go dostrzeg, ale nie mielimy ju wyboru, musielimy biec przed siebie,
nie moglimy zawrci. Pozostawaa jedynie satysfakcja, e oni rwnie nie maj szans na
wymknicie si czarnej dziurze.
I wtedy upadam.
Nie wiem dlaczego. Nie pamitam samego upadku. W jednej chwili biegam, w
drugiej moja twarz wbijaa si w kamienne podoe, a ja nie mogam zrozumie, co si stao.
Moe moje kolano cakowicie si poddao, moe polizgnam si na wasnej krwi, w kadym
razie leaam, czujc, jak ziemia dry i wyje pode mn pochaniana przez dziur, ktra
rozdzieraa j jak godny drapieca swoj ofiar.
Prbowaam si podnie, ale podoe nie chciao ze mn wsppracowa. Zafalowao
i upadam ponownie. Ben i Sam byli ju kilka metrw przede mn, a tu przed nimi z piskiem
opon skrca wojskowy azik. Zatrzyma si tylko na sekund, przez otwarte drzwi wychyli
si chudy dzieciak i sign w stron Bena.
Ben pchn Sama w kierunku dzieciaka, ktry wpakwa mojego brata do samochodu
i wychyli si ponownie, walc otwart doni w bok samochodu, jakby chcia ponagli Bena
do zajcia miejsca w rodku. A on, zamiast skorzysta z okazji i odjecha jak kady normalny
czowiek, odwrci si na picie i pobieg mnie ratowa.
Machnam rk, prbujc mu powiedzie, e nie ma na to czasu. Czuam, jak ciki
oddech bestii - chmura gorcego pyu i rozproszkowanych kamieni - owiewa moje goe nogi,
a sekund pniej pomidzy mn a Benem rozwara si przepa. Kawa ziemi, na ktrym
leaam, zacz si zsuwa wprost w t nienasycon paszcz. W panice zaczam pezn do
tyu, oddalajc si od Bena, ktry pad na brzuch przy drugiej krawdzi przepaci i wycign
do mnie rk. Nasze palce zetkny si na sekund. Poczuam, jak jego may palec owija si o
mj, jakbymy skadali sobie dziecinn przysig, ale nie mg mnie w ten sposb wycign,
wic w uamku sekundy uzna, e ma tylko jedn szans. Puci mj palec i byskawicznie
zapa mnie za rk.
Widziaam jego zacinite usta, gdy szarpn mnie do gry ponad krawdzi, a potem

pocign dalej. Trzymajc mnie oburcz za nadgarstek, obrci si na picie jak miotacz
dyskiem i rzuci mn w stron azika. Przez chwil miaam wraenie, e faktycznie lec w
powietrzu.
Chwyciam si czyjej rki, ktra wcigna mnie do kabiny. Potknam si o nogi
chudego dzieciaka i dopiero wtedy zauwayam, e to dziewczyna. Miaa ciemne oczy i
lnice czarne wosy. Ponad jej ramieniem zobaczyam Bena skaczcego na pak samochodu,
ale nie widziaam, czy mu si udao, bo w tej samej sekundzie uderzyam z caej siy o drzwi.
Uciekajc przed spadajcym dronem, kierowca skrci gwatownie w lewo, a potem docisn
gaz do dechy.
Czarna dziura zdya ju pochon wszystkie reflektory, noc jednak bya na tyle
jasna, e nie miaam problemu z wypatrzeniem jej krawdzi, ktra zbliaa si do azika z
ogromn prdkoci. Siedzcy za kierownic dzieciak, stanowczo zbyt mody na posiadanie
prawa jazdy, manewrowa jak szalony, prbujc wymin lawin eksplodujcych dronw,
ktre spaday z wszystkich stron. Jeden z nich wybuch tu przed mask samochodu i nie byo
innego wyjcia, musielimy jecha na wprost. Podmuch rozbi przedni szyb, obsypujc nas
kawakami szka. Tylne koo oderwao si od ziemi, samochd zatrzs si gwatownie, a
potem skoczy do przodu, wci trzymajc si kilka centymetrw przed rozszerzajc si
gwatownie rozpadlin. Nie mogam ju na to patrze, wic uniosam gow do gry.
Z nieba spada kolejny dron, zbliajc si z olbrzymi prdkoci do krawdzi
horyzontu.
Nagle zrozumiaam, e to nie moe by dron. Spadajcy obiekt jarzy si dziwnym
blaskiem. To musiaa by spadajca gwiazda cignca za sob czcy j z niebem srebrzysty
warkocz.

91
Do witu oddalilimy si o wiele kilometrw, zatrzymujc si jedynie pod wiaduktem
autostrady, gdzie dzieciak z odstajcymi uszami, ktrego wszyscy nazywali Dumbo, opatrzy
rany Bena. Chwil potem zaj si mn i Samem, wycigajc odamki, zszywajc rozcicia i
bandaujc nasze obraenia.
Zapyta, co mi si stao w nog. Odpowiedziaam, e postrzeli mnie rekin. Nie
skomentowa. Nie wyglda te na zaskoczonego, rozbawionego ani nie da wyjanie. Tak
jakby postrzelenie przez rekina byo czym zupenie normalnym w wiecie, jaki zosta nam
po Ldowaniu. Podobnie jak zmiana imienia na Dumbo. Kiedy zapytaam, jak si naprawd
nazywa, odpar, e... Dumbo.
Ben to Zombie. Sammy to Nugget. Dumbo to Dumbo. Poznaam rwnie Pczka,
dzieciaka z urocz twarzyczk, ktry w ogle si nie odzywa, chocia nie wiem, czy dlatego,
e nie chcia, czy dlatego, e nie mg, oraz Filiank, niewiele starsz od Sama dziewczynk
sprawiajc wraenie ostro pomylonej. Co byo do niepokojce, bo nie rozstawaa si ze
swoim karabinem wyposaonym w peny magazynek.
Bya te Ringer, liczna, czarnowosa. Moga mie tyle samo lat co ja, a oprcz
lnicych czarnych wosw wyrniaa j idealna cera przypominajca podretuszowan skr
modelek, ktre umiechay si do ciebie arogancko z okadek kolorowych magazynw, gdy
stae w kolejce do kasy. Tyle e tak jak Pczek nigdy si nie odzywa, Ringer nigdy si nie
umiechaa. Uznaam, e najlepszym wytumaczeniem jest to, e zapewne nie ma paru zbw.
Zauwayam rwnie, e pomidzy ni a Benem panuje dziwne napicie. Kiedy si
zatrzymalimy, spdzili mnstwo czasu, rozmawiajc. Nie szpiegowaam ich oczywicie ani
nic podobnego, ale byam na tyle blisko, eby usysze takie sowa jak szachy, krg i
umiech.
- Skd wzia ten azik? - zapyta Ben.
- Miaam fart - odpowiedziaa. - Przetransportowali cz sprztu i zapasw jakie
dwa kilometry od obozu, zapewne spodziewajc si bombardowania. Teren by strzeony, ale
mielimy z Pczkiem przewag.
- Nie powinna bya wraca, Ringer.
- Nie moglibymy teraz rozmawia, gdybym tego nie zrobia.
- Nie o to mi chodzi. Widzc, co si dzieje w obozie, moga ruszy do Dayton.
Jestemy prawdopodobnie jedynymi osobami, ktre wiedz o pitej fali. To mnie naprawd
przerasta.

- Ty wrcie po Nuggeta.
- To co innego.
- Przecie nie jeste a tak gupi, Zombie. Wci tego nie rozumiesz? Jeli tylko
uznamy, e ktre z nas jest tak niewane, e nie warto po nie wraca, oni wygraj.
Musiaam si z ni zgodzi. W kocu siedziaam z wasnym braciszkiem na kolanach,
prbujc cho troch go ogrza. Ze wzniesienia wida byo opustosza autostrad, a nad
naszymi gowami lniy miliardy gwiazd. Nie dbaam o to, e w porwnaniu z nimi jestemy
tacy niewielcy. Kady, nawet najmniejszy, najsabszy i pozbawiony znaczenia, by tak samo
wany.
Nadchodzi wit. Mona go byo poczu. wiat wstrzymywa oddech, nie majc
pewnoci, czy soce ponownie wstanie. To, e byo tu wczoraj, nie oznaczao, e dzi te si
pojawi.
Jak to mwi Evan?
Jestemy, a potem ju nas nie ma. Wane jest nie to, ile czasu tu spdzimy, tylko to,
co z nim zrobimy.
Powtrzyam szeptem imi, ktre mi nada - Jtka.
Wpuciam go do swojego wntrza, a on odwdziczy mi si tym samym. Razem
unosilimy si w bezkresnej przestrzeni i nie mona byo rozpozna, gdzie jedno z nas si
koczy, a drugie zaczyna.
Sammy zacz si wierci na moich kolanach. Spa przez chwil, a teraz znw si
przebudzi.
- Czemu paczesz, Cassie? - zapyta.
- Wcale nie pacz. Po si i pij.
Potar palcami mj policzek.
- Paczesz.
Kto si do nas zblia. Ben. Pospiesznie otaram zy. Usiad obok mnie z cichym
bolesnym westchnieniem. Nie patrzylimy na siebie. Obserwowalimy spadajce w oddali
drony i wsuchiwalimy si w wist wiatru pomidzy gaziami drzew. Chd zamarznitej
ziemi przescza si przez podeszwy naszych butw.
- Chciaem ci podzikowa - odezwa si.
- Za co?
- Uratowaa mi ycie.
Wzruszyam ramionami.
- A ty wycigne mnie z przepaci. Myl, e jestemy kwita.

Moj twarz pokryway bandae, moje wosy wyglday jak ptasie gniazdo, byam
ubrana jak jeden z zabawkowych onierzykw Sama, mimo to Ben Parish pochyli si w
moj stron i mnie pocaowa. Delikatnie, w poowie drogi midzy policzkiem a ustami.
- A to za co? - zdziwiam si, piszczc jak maa dziewczynka, piegowata Cassie z
nastroszonymi wosami i wystajcymi kolanami, ktra razem z nim jedzia do szkoy
najzwyklejszym w wiecie tym autobusem.
We wszystkich fantazjach na temat naszego pierwszego pocaunku - a miaam ich
chyba z sze tysicy - nigdy nie wyobraaam sobie, e tak wanie bdzie to wygldao.
Wikszo z nich zawieraa wiato ksiyca lub mg, albo oba te elementy naraz, tworzce
niezwykle tajemnicz i romantyczn atmosfer. Wane byo rwnie odpowiednie miejsce.
Zamglony blask ksiyca nad jeziorem lub brzegiem pyncej niespiesznie rzeki - romantyzm.
Zamglony blask ksiyca gdziekolwiek indziej, na przykad w wskim zauku - scena z filmu
o Kubie Rozpruwaczu.
W fantazjach pytaam go, czy pamita nasz pierwsz rozmow, t o niemowltach.
Zawsze odpowiada, e tak, oczywicie, doskonale.
- Zastanawiaam si wanie... Pamitasz, jak jechalimy kiedy razem autobusem i
opowiadae wanie o swojej maej siostrzyczce, a ja ci powiedziaam wtedy o narodzinach
Sama? Uznalimy, e to fajny zbieg okolicznoci, e urodzili si razem - nie razem jak
blinita, tylko w tym samym czasie. Dzieli ich chyba tydzie rnicy, pamitasz?
Niemowlta, Sama i twoj siostrzyczk.
- Przykro mi... Niemowlta?
- Niewane. To nie byo istotne.
- Nie ma ju rzeczy nieistotnych.
Trzsam si jak osika. Musia to zauway, poniewa obj mnie ramieniem.
Siedzielimy tak przez chwil: ja w jego objciach, Sam w moich, i we trjk wpatrywalimy
si w pierwsze promienie soca nad horyzontem, rozpraszajce zocistym blaskiem
otaczajcy nas mrok.

PODZIKOWANIA
Pisanie powieci bywa zajciem samotnym, ale opublikowanie jej w skoczonej
formie wymaga pracy wielu ludzi, wic okazabym si totalnym przygupem, przypisujc
sobie wszystkie zasugi. Mam olbrzymi dug wdzicznoci wobec osb z zespou
redakcyjnego wydawnictwa Putnam, ktre wykazyway si nieustajcym entuzjazmem dla
mojego projektu. To ich wsparcie sprawio, e ksika przerosa moje wszelkie oczekiwania.
Ci, ktrym pragn podzikowa, to Don Weisberg, Jennifer Besser, Shanta Newlin, David
Briggs, Jennifer Loja, Paula Sadler i Sarah Hughes.
Byy te takie chwile, gdy podejrzewaem, e moja niezrwnana redaktorka Arianne
Lewin nosi w sobie jakiego demona, ktrego celem jest zniszczenie mojej kreatywnoci i
testowanie mojej wytrzymaoci. Jak kady wielki redaktor pomoga mi pokona wasne
ograniczenia i mimo setek szkicw, niekoczcych si poprawek i niezliczonych zmian Ari
nawet na chwil nie stracia wiary w t ksik i we mnie.
Mj agent Brian DeFiore powinien dosta medal (albo przynajmniej gustownie
oprawiony dyplom) za to, jak sobie radzi z moimi pisarskimi lkami. To jeden z tych
nielicznych agentw, ktrzy nie boj si zapuszcza ze swoimi klientami w najgbsze
chaszcze i zawsze maj czas - nie mwi, e ochot - eby ich wysucha, poda im pomocn
do lub przeczyta czterysta siedemdziesit dziewit wersj cigle poprawianego rkopisu.
Brian nigdy by nie powiedzia o sobie, e jest najlepszy, wic ja to powiem: Brian, jeste
najlepszy.
Dzikuj rwnie Adamowi Schearowi za fachow sprzeda praw do zagranicznych
wyda mojej powieci. Specjalne podzikowania nale si rwnie Matthew Snyderowi z
CAA, ktry przeprowadzi mnie przez dziwny, czarodziejski i zaskakujcy wiat filmu,
dziaajc z niesamowit skutecznoci, zanim jeszcze ksika zostaa skoczona. Chciabym
by cho w poowie tak dobrym pisarzem, jak dobrym on jest agentem.
W trakcie pisania ksiki najwikszy ciar spada zawsze na najblisz rodzin
pisarza. Naprawd nie wiem, jak moim bliskim udawao si wytrzymywa te dugie noce,
cige milczenie i machinalne odpowiedzi na pytania, ktrych nie zadali. Serdeczne
podzikowania nale si mojemu synowi Jakeowi, ktry pozwoli swojemu staremu spojrze
na wiat z perspektywy nastolatka i chwali go, gdy byo mu to najbardziej potrzebne.
Nikomu nie zawdziczam jednak wicej ni mojej onie Sandy. To wanie podczas
naszych nocnych rozmw wypenionych strachem i zachwytem, ktre tak czsto towarzysz
nocnym rozmowom, narodzi si pomys tej ksiki. Wtedy i w trakcie pewnej dziwnej

dyskusji kilka miesicy pniej, gdy zaczlimy porwnywa inwazj obcych z atakiem
mumii. To Sandy bya moim nieustraszonym przewodnikiem, najlepszym krytykiem,
oddanym fanem i obroc. Oraz najlepszym przyjacielem.
W trakcie pisania tej ksiki musiaem poegna si ze swoim wiernym towarzyszem
Caseyem, psem, ktry stawia czoa kademu zagroeniu, podbija kad pla i trwa przy
mnie, nie odstpujc nawet o krok. Bd za tob tskni, Case.

You might also like