Professional Documents
Culture Documents
Wielkie zasugi
eglarzy. Trzeba byo doprawdy wielu stara, eby na piaszczystej mierzei znale tak wspaniae
bagno, bdce zarazem istnym rajem dla komarw. Domki campingowe stay tu obok bagna,
w malekiej dolince osonitej z trzech stron lasem. Morsk pla mona byo osign dopiero
po sforsowaniu dwch wysokich gr i caej szerokoci pwyspu, kpiel w Zalewie za
wyklucza grzski brzeg i rwnie grzskie dno. Na domiar zego deszczowe lato nadzwyczajnie
sprzyjao komarom, ktrych nieprzeliczone roje miay tu znakomite warunki egzystencji.
- Przejedalimy przez wie - mwia z furi pani Krystyna. - Jeeli oczywicie
te wytworne wille mona nazwa wsi. Jestem pewna, e tam wynajmuj jakie pokoje,
prawdopodobnie z azienkami i ciep wod. Rb sobie, co chcesz, zamorduj kogo, wystrasz,
przekup, ale tutaj nie zostan nawet przez jedn dob!
Janeczka i Paweek zamienili spojrzenia, pene nagego zainteresowania. Zanosio si
na rozrywk.
- Wtpi, czy maj co wolnego - rzek smtnie zgnbiony pan Roman. - Przecie wanie
dlatego wziem te wczasy, e wszystko byo zajte. Caa Polska pcha si nad mocze.
- Od maja do tej pory bez przerwy pada deszcz! Moe kto zrezygnowa...
Janeczka i Paweek na chwil stracili wtek scysji w domku, bo pojawi si ostatni
czonek rodziny, ich pies imieniem Chaber. By to pies tak mdry i tak doskonale wychowany,
e nigdy nie zaistniaa potrzeba prowadzania go na smyczy. Zawsze biega wolno i zawsze
wiedzia, co robi i jak postpowa, znacznie przewyszajc w tej mierze wiedz swoich
pastwa. Teraz, od razu po wyskoczeniu z samochodu, uda si na rekonesans i wanie
zakoczy zwiedzanie terenu.
- No i co? - spytaa z oywieniem Janeczka. - Jak tu jest?
Chaber wydawa si peen mieszanych uczu. By rozradowany, a rwnoczenie
niespokojny. Szczekn krtko, odbieg kawaek w kierunku wschodnim, w stron granicy,
obejrza si, podbieg jeszcze kilka metrw i zastyg w piknej, klasycznej pozie psa
myliwskiego, wycignity jak struna, znieruchomiay, z uniesion przedni ap. Potem znw
si obejrza, nagle zawrci i z podkulonym ogonem podbieg do swych pastwa. Cicho skomla
i popiskiwa.
Rodzestwo oderwao wzrok od psa i popatrzyo na siebie. Nie zdyli si odezwa,
bo Chaber zerwa si, pobieg w drug stron i zachowa si podobnie. Znw wystawi
zwierzyn, teraz jednak nie wraca z podkulonym ogonem, tylko oglda si niecierpliwie,
podbiegajc dalej, zawracajc i wyranie zachcajc do pjcia w jego lady. Wreszcie wrci
i usiad obok Janeczki, szczeknwszy jeszcze dwa razy.
- Rozumiem - powiedzia Paweek z wielkim przejciem. - Z tamtej strony jest nosoroec
i on si nie podejmuje go upolowa. A z tej jaka agodniejsza zwierzyna.
- Nie wiem, czy zwierzyna - zaprotestowaa troch niespokojnie Janeczka. - To znaczy,
chciaam powiedzie, nie wiem, czy agodniejsza. On chyba nie wie, co to jest, musi to by
co skomplikowanego.
- Moliwe. Chce, ebymy z nim poszli i sami sprawdzili. Ja bym poszed.
- Ja te, ale na razie nie moemy. Nie wiem, na czym oni stanli.
W tym momencie z domku wyszli rodzice.
- Dzieci, poczekajcie tu - powiedziaa zdenerwowana pani Krystyna. - Pojedziemy
z ojcem poszuka jakiego ludzkiego mieszkania. Bagae zostaj, nie wypakowujcie niczego.
- Tatusiu, jakie tu s niebezpieczne zwierzta? - przerwa popiesznie Paweek.
- Na lito bosk, nie boicie si chyba niebezpiecznych zwierzt - odpar zirytowany pan
Chabrowicz. - To nie jest dungla nad Amazonk. Tu nie ma adnych niebezpiecznych zwierzt!
- Ale jakie tu s! Jakie?
- Lisy, sarny i zajce. Nie zawracaj gowy, zaraz wracamy.
- Znaczy, nie wiem, co zwszy - stwierdzi Paweek, przygldajc si, jak matka z ojcem
wsiadaj do samochodu. - Co robimy?
Janeczka ju si podniosa ze schodkw.
- Idziemy zobaczy to skomplikowane - zadecydowaa bez namysu. - Zanim wrc...
- Powiedzieli, e zaraz.
- Co ty?! Jak jad oboje, zanim wrc, zdymy obejrze p tej caej mierzei. Ju sobie
nie poauj, eby nie przegrymasi wszystkich domw, jakie tylko znajd!
Paweek natychmiast zgodzi si z siostr, przekrci klucz w drzwiach domku, wyj go
i schowa do kieszeni. Chaber ju bieg na zachd, wczeniej od nich wiedzc, e wyprawa ruszy.
Popieszyli za nim i zagbili si w las.
Ludzi nie byo wida wcale. Pierwsze od tygodni soneczne popoudnie wywabio
wszystkich na pla . W okolicy orodka nie mieszka nikt - zabudowania osady zaczynay si
dopiero o dobre kilkaset metrw dalej. Nikt te nie przechadza si po stromych zboczach
pozbawionych drg i gsto zalesionych. Pojedyncze sylwetki migay tylko gdzie wyej,
na drodze, ale i te po chwili znikny z horyzontu, zasonite drzewami.
Chaber prowadzi na przeaj, nie przejmujc si nierwnociami terenu. Janeczka
i Paweek, sapic i dyszc, przedzierali si przez zarola i krzewy, wpadali w jakie dziury
i wdrapywali si na grki. Po ciekach nie byo najmniejszego ladu.
- Czy tu specjalnie kopali te doy i gry? - wydyszaa gniewnie zziajana Janeczka.
- Co chwila w co wpadam! Przecie idziemy wzdu, a to jest pofadowane te wzdu!
Nierwno powinno by w poprzek!
Paweek potkn si na pniaku, podpar rkami i obejrza na siostr.
- Jak to, nie wiesz? - zdziwi si. - To s okopy. Tu siedzieli Niemcy. Pod sam koniec
wojny podobno siedziao ich tu miliony i wszyscy kopali sobie okopy. I stanowiska dla czogw.
Ja si o tym uczyem.
- Okropno! Nie wiem, kiedy mogli zajmowa si wojn, chyba bez przerwy kopali.
Nie wiem, jak znaleli czas, eby raz wystrzeli!
- Tote wanie przegrali t wojn...
- A swoj drog, Chaber mgby wybra co rwniejszego!
- On chyba wie, e mamy bardzo mao czasu...
Chaber szed jak po sznurku, przeskakujc doy i ogldajc si niecierpliwie za siebie.
Kiedy wreszcie zatrzyma si, obejrza ostatni raz i wystawi zwierzyn, jego pastwo byli
gruntownie wykoczeni. Zatrzymali si rwnie, milczc i ciko dyszc. Chaber po krtkiej
chwili poruszy si, przemkn kilka krokw dalej i usiad. Wyranie byo widoczne,
e doprowadzi na miejsce.
Wok panowaa cisza i absolutny spokj. Zniajce si ku zachodowi soce przesiewao
si przez gazie drzew, wiatr ucich. Janeczka i Paweek czekali w bezruchu co najmniej minut,
nie widzc nic poza mas rnorodnej zieleni.
- No? - szepn pytajco Paweek. - I co tu ma by?
- Co za tymi krzakami - odszepna Janeczka. - Nic niebezpiecznego, bo on siedzi
spokojnie. Trzeba zobaczy.
Paweek podejrzliwie spojrza na psa. Siedzia niezupenie spokojnie, wydawa si jakby
peen napicia. Chwilami podnosi si i znia eb ku ziemi, wszc nerwowo. Co tu musiao
by dziwnego i rzeczywicie naleao to zobaczy.
- No prosz! - sapn Paweek i wyprostowa si. - Chyba so daby rad. Soni tu nie ma,
wic tylko ludzie.
- Moliwe, e masz racj - zgodzia si Janeczka. - Trzeba si nad tym zastanowi.
Musimy tu przyj jeszcze raz, jak bdzie wicej czasu. Teraz trzeba wraca, bo zobacz, e nas
nie ma. Chaber, prowad! Wracamy!
Chaber cierpliwie przeczekiwa machinacje z pyt. Wydawa si zdziwiony tak szybkim
zakoczeniem polowania, sprbowa znw pj po owych tajemniczych, prawdopodobnie
ludzkich ladach, ale stanowczy rozkaz zawrci go z tropu. Posusznie ruszy w drog
do orodka campingowego, znw na przeaj, po linii prostej, przez wdoy i gry.
Wracajcy pastwo Chabrowiczowie zastali swoje dzieci grzecznie siedzce
na schodkach domku campingowego i opdzajce si od komarw. Nie zwrcili uwagi, e dzieci
s ciko zgrzane i dziwnie jako zadyszane.
- Przenosimy si - powiedzia ranie pan Roman. - Znalelimy dwa pokoje tu blisko,
w jednym z pierwszych domw, bardzo porzdne, z azienk. Okazuje si, e przez te deszcze
mnstwo ludzi nie przyjechao. A wanie teraz zanosi si na adn pogod, ksiyc ronie
ku peni. Paweek, bierz torb!
- A co, jak ksiyc ronie, to jest adna pogoda? - zainteresowa si Paweek.
- Na og tak. Poza tym okazuje si, e tu pada bardzo mao. Mikroklimat. W Krynicy
Morskiej pada, a tu nie.
- Jeeli pogoda, to moe nie warto si przenosi? - powiedziaa z wahaniem Janeczka,
spogldajc mimo woli w stron rozkopanego cmentarza.
- Co ty, to w tamtej stronie, bdzie bliej... - sykn jej do ucha Paweek.
- No wiesz! - oburzya si jednoczenie pani Krystyna. - Tak ci si podobaj te komary?!
I to cuchnce bagno?! Stamtd jest lepsza droga na pla, podobno przez jedn grk, a tu co?!
- Ale! - przypomnia sobie nagle pan Roman. - Zapomniaem wam powiedzie,
e musicie pilnowa psa. Tu jest duo dzikw...
- Ach! - wykrzykn Paweek i obydwoje z Janeczk wymienili spojrzenia. W mgnieniu
oka pojli, czego Chaber si ba. Jedna zagadka wyjaniona!
- ... a Chaber to myliwski pies - kontynuowa pan Chabrowicz. - Nie wolno dopuci,
eby si spotka z dzikami, zrobi mu krzywd.
10
znale tu co gorszego! I wszystko po to, eby jaki kretyn przez dwa tygodnie w roku mia
blisko do swojej aglwki! eby nie musia zrobi paru krokw wicej! Tak ceni swoje sado!
- Trzech kretynw - sprostowa pan Roman. - Sado maj, to fakt.
- Popatrz, jaki ten Chaber mdry - szepta z tyu cinity wrd bagay Paweek.
- Pierwsza rzecz, jak powiedzia, to wszystko o tych dzikach...
- Na obiady, ostatecznie, mog tam chodzi - zgodzia si askawie pani Krystyna.
- Ale niadania i kolacje bdziesz przywozi tutaj. Nie zamierzam oglda tej ohydy trzy
razy dziennie!
Pan Chabrowicz godzi si na wszystko, zadowolony, e sprawa mieszkania skoczya si
pomylnie. Dwa pokoje na pitrze willi nie budziy adnych zastrzee jego ony. Wypakowa
bagae i od razu pojecha zorientowa si w kwestii posikw na wynos.
- Jeeli dodamy troch gazu, zdymy jeszcze przed wieczorem lecie nad morze
- zauway Paweek, upychajc byle jak odzie w szafie. - Kolacj przywioz do domu,
wic moemy si spni.
Janeczka ukadaa rzeczy w szafie odrobin porzdniej.
- Jeszcze musimy obejrze dom i okolic - przypomniaa. - To znaczy, Chaber musi
obwcha, bo inaczej bdzie si denerwowa.
- Dobra, poczekamy na niego. On szybko wcha.
Chaber ju zdy obejrze cay dom. Najbardziej spodobao mu si pomieszczenie
na dole, bdce zarazem garaem, sieciarni i miejscem do czyszczenia ryb. Obwcha je
starannie, wrcz z luboci, zatrzyma si tam nieco duej, po czym wybieg i od razu
spenetrowa podwrze. Od dalszych wycieczek zosta na razie powstrzymany.
- Grzeczny pies - pochwali z uznaniem stary rybak, naprawiajcy sieci przed domem.
- Posuszny jak rzadko. I kotkw nie gania, dziwna rzecz.
Janeczka wychylia si z okna na pitrze i spojrzaa na Chabra, posusznie, chocia
z wyranym zniecierpliwieniem czekajcego przy schodkach.
- On jest przyzwyczajony do kotw - wyjania. - Mieszka razem z kotk naszej babci
i wie, e koty ma zostawi w spokoju. On jest bardzo mdry.
- Mdry? Jak mdry, to czego mu kaecie tu siedzie? Polataby sobie. Przecie
nie zabdzi.
Janeczka znika z okna na pitrze i po chwili pojawia si na podwrzu.
11
12
13
- Jak to co, cukier. Cigle jest jakie gadanie, e mrwki wlazy do cukru. W zeszym roku
na Mazurach wszyscy mieli mrwki w cukrze, pamitasz?
- A, rzeczywicie! To przy campingu miayby niele, ale tu? Skd bior tu cukier?
- Przyniesiemy im - zadecydowaa bez namysu Janeczka, podniosa si i pochylia o krok
dalej. - Zaraz jutro im przyniesiemy. Chaber zapamita drog. Codziennie trzeba tdy chodzi
nad morze i codziennie przynosi im troch. Duo na raz nie zjedz.
- Znajdmy wreszcie to morze, bo cigle jestemy w lesie...
Kilkanacie metrw za mrowiskiem las zacz schodzi w d, a ndzna imitacja cieki
rozwidlia si. Jedna odnoga prowadzia ostro w d i nieco w prawo, druga po agodnym
szczycie wzgrza nieco w lewo. Byliby poszli prosto w d, w susznym przekonaniu,
e im niej, tym bliej morza, gdyby nie to, e drog przegradza zbity gszcz straszliwie
kujcych jeyn. Skierowali si zatem w lewo przez kpy jarzbin i zupenie niespodziewanie
trafili na prost, wygodn alej, agodnie schodzc ku morzu. Szli ni ludzie.
Do domu wrcili identycznie, przez jarzbiny, obok mrowiska i stromym, piaszczystym
stokiem w d. Nie sprawio im to adnego trudu, poniewa prowadzi Chaber, z nosem
przy ziemi idcy tropem swych pastwa.
- Od dawna mwi, e bez tego psa w ogle bymy zginli - orzek Paweek, wychodzc
z lasu prosto na furtk waciwego domu. - To jest na pewno najprostsza i najkrtsza droga
nad morze.
Nazajutrz trafno tej oceny potwierdzia si w caej peni. Mimo i stracili nieco czasu
na posypywanie mrowiska dwiema yeczkami cukru, znaleli si przy wydmach wczeniej
ni rodzice, ktrzy poszli tras okrn, uytkowan przez wszystkich turystw. Pani Krystyna
stanowczo odmwia waenia na piaszczyste zbocze i przedzierania si przez gste jarzbiny.
Bardzo zadowolona ze swej decyzji schodzia spokojnie wygodn alej, na kocu ktrej
za wydmami poyskiwao w socu morze. Pan Roman szed za on skrajem alei, gapic si
pod nogi i pozostajc nieco w tyle. Nagle zatrzyma si, odszuka wzrokiem swoje dzieci i zacz
je przyzywa gwatownymi gestami.
- Patrzcie - rzek tajemniczo. - Tu przeszy dwa wielkie dziki. Widzicie lady? Musiay
by ogromne, przeszy przez t alejk, w poprzek, w tamt stron.
14
15
stali i patrzyli. Nad pla wznosiy si jakie baraki i wieyczka WOP-u. Janeczka
kiwna gow.
- Zaraz tam pjdziemy. Trzeba im powiedzie, e idziemy na spacer i wrcimy dopiero
na obiad.
Rodzice bez zastanowienia wyrazili zgod na spacer dzieci. Pani Krystyna ulokowaa si
w wieo wykopanym grajdole.
- Obiad bdzie pniej - powiedziaa stanowczo. - Tatu wemie wszystko ze stowki
w menakach i podgrzejemy w kuchni u naszej gospodyni. Nie bdziemy nigdzie lecieli z play
w najlepszych godzinach dnia!
- Wasza matka wpada w rewolucyjny nastrj - westchn smtnie pan Roman.
- Bardzo susznie - pochwalia Janeczka. - To cae latanie na obiad to tylko strata czasu.
Na ktr mamy wrci?
Pani Krystyna uniosa si na piasku. Nagle wyczua, e dzieci maj ju jakie swoje
tajemnicze plany, i poczua lekki niepokj.
- Suchajcie no, gdzie wy si wybieracie?
- Nigdzie - odpar energicznie Paweek. - To znaczy wszdzie. Obejrzymy troch okolic i
tyle. Co to za przebywanie takie gdzie, eby czowiek sam nie wiedzia, gdzie!
- Bdziecie godni...
- Bierzemy ze sob drugie niadanie - przerwaa uspokajajco Janeczka. - Mamy gotowe.
Pani Krystyna spojrzaa na wielk paczk, ktrej zawarto skadaa si gwnie z grubo
krajanych kawakw chleba, posmarowanych odrobin masa i przeoonych szcztkiem
topionego sera. Posiek wyda si jej do spartaski. Westchna, pooya si znw na piasku,
po czym uniosa si raz jeszcze.
- Aha, byabym zapomniaa! W naszym domu mieszka dziewczynka w waszym wieku. Jej
matka prosia, ebycie si z ni bawili, bo nie zna tu nikogo. Zaprzyjanijcie si z ni jako.
- Teraz zaraz? - spytaa Janeczka tonem namitnego protestu.
- No nie, teraz nie, one gdzie poszy. Ale moe po poudniu...
- Dobra, co si wykombinuje - mrukn Paweek.
Chwyci pak, dooy do niej szybko cztery pomidory i ruszy pla na wschd. Janeczka
gwizdna na psa i podya za bratem. Pani Krystyna przez chwil jeszcze obserwowaa swoje
16
17
- Ja te nie, ale on mwi, e jakby minister, to nie ma siy, musz posprzta, a oni
powiedzieli, e niech sobie sam posprzta, bo tu nikt nie ma czasu. Jestem pewna, e z tego
bdzie okropna awantura.
Paweek zgodzi si z siostr.
- Jakby minister, awantura murowana. Warto by nie przeoczy. Kupa ludzi przed nami.
Chyba tu jest przejcie przez wydmy.
Odcinek play za portem by prawie pusty, wo ryb dziaaa odstraszajco. Dalej rwnie
byo niewielu plaowiczw, dopiero po kilkuset metrach pojawi si tum. Nie by to tum gsty,
ale wyglda tak, jakby zagszcza si specjalnie. Zgodnie z przypuszczeniem Paweka
znajdowao si tu przejcie przez wydmy i wszyscy gnietli si na maym odcinku piasku dookoa.
- To s ci z orodka campingowego - stwierdzia Janeczka, podszedszy bliej.
- Skd wiesz?
- Poznaj. Widzielimy ich w stowce, jak bylimy z tatusiem po niadanie.
Ten rudy. Widzisz?
18
19
20
Paczka z drugim niadaniem zacza ciy nieznonie, zjedli zatem jedn pajd chleba,
z pozostaych zeskrobujc maso i ser. Chaber bez oporuj zjad drug pajd. Trzy pajdy
przeznaczone byy dla dzikw i naleao konsekwentnie nie je dalej. Zjedli pomidory.
Wykpali si. Odpoczli. Znw ruszyli przed siebie...
Kiedy wreszcie drog przegrodzia im siatka, zakoczona przy samej wodzie supem
z tablic, na ktrej widnia napis: GRANICA PASTWA. PRZEKRACZANIE WZBRONIONE,
poczuli, e s kompletnie wyczerpani. Poprzedniej, takiej samej tablicy, ustawionej u podna
wydmy, nie zauwayli, szli bowiem skrajem play, gdzie mokry piasek uatwia marsz.
Zatrzymali si teraz bezradnie, zagapieni na tablic i napis, niezdolni do dalszych wysikw.
- No...! - zacz buntowniczo Paweek. - Jeeli i tu nie ma przejcia, wa na wydmy!
A to cae kolegium...
Nie zdy wyjawi swojej opinii o kolegium, j grocym surowymi karami za aenie
po wydmach, bo Janeczka spojrzaa w bok i gwatowniej szturchna go w okie.
- Jest! - wykrzykna z oywieniem. - Patrz! Autobusem mona przejecha.
Przy samej siatce widoczne byo przejcie przez wydmy, szerokie, wygodne, gsto
zadeptane ladami stp. Moliwo wejcia do lasu, zrealizowania pierwotnych zamiarw,
powrotu do domu inn drog, bez tego przekopywania si przez piasek pod gorcym socem,
sprawia, e nagle wstpi w nich nowy duch. Janeczka gwizdna na psa, Paweek odoy
paczk z chlebem na betonowe podmurowanie supka.
- No, to teraz wreszcie si mog spokojnie wykpa - oznajmi z zadowoleniem. - Do tej
pory byem cigle zdenerwowany. Gdzie Chaber?
- Leci - odpara Janeczka. - Ty, on co niesie!
Paweek wstrzyma si z kpiel. Chaber pdzi ku nim, trzymajc w pysku
co wielkiego. Musiao mu by troch niewygodnie, bo co kilkanacie metrw hamowa,
upuszcza swj ciar na piasek i ponownie bra go w zby od innej strony. Nadbieg wreszcie,
oywiony, uradowany, szczliwy i zoy zdobycz u stp swej pani.
- Rany kota...! - jkn Paweek.
Chaber usiad, ziajc wywieszonym jzorem i zamiatajc ogonem piasek. Dostarczy
swojej ukochanej pani up wyjtkowej klasy i wyranie oczekiwa pochway. Jego pani
przemoga wstrzs, odzyskaa zdolno ruchu i wydobya z siebie gos.
- adny piesek - powiedziaa sabo. - Kochany, dobry piesek... Paweek...Co to jest?!
21
"
22
23
24
25
26
- Trzeba zobaczy, czy na pewno nie ma ba. Moe go nie zabra. Moe gdzie kopn.
- Chaber poszuka. Chaber, szukaj ryby! Ty, ona depcze po mrwkach!
Mizia miotaa si jak oszalaa, skaczc po skraju rozrzuconego mrowiska. Janeczka
chwycia j za rk i odcigna kawaek dalej.
- Cicho bd, bo przyjd dziki! - powiedziaa ze zoci! - Jestemy w lesie, tu jest peno
dzikw! Chaber...
Mizia kwikna przenikliwiej i na moment zamilka ze strachu, nieruchomiejc z szeroko
otwartymi, przeraonymi oczami. Nagle wrzasna, podskoczya i znw zacza podrygiwa.
- One mnie gryz! Wstrtne mrwki! Ojej! Gryz mnie! Ojej! One mnie zjedz!
- Daj Boe jak najprdzej - mrukn arliwie Paweek.
- Ja z ni zwariuj - powiedziaa z przekonaniem Janeczka. - Sama jeste wstrtna.
Strznij mrwki i nie zawracaj nam gowy. I przesta si drze, bo mwi ci, e naprawd
przyjd dziki. Dziki rzucaj si na ludzi.
Mizia wpada w niebotyczn histeri. Z zamknitymi oczami prbowaa strzsa z ng
kilka zaaferowanych mrwek, cigle jczc i kwilc, tyle, e teraz szeptem. Komunikat o dzikach
zrobi swoje. Szeptane kwiki przeszkadzay nieco mniej, mona byo zatem skupi uwag
na waniejszych sprawach.
- Sprawdzamy lady! - zadecydowa Paweek. - Chaber!
Chaber by gotw ju dawno. Czu doskonale zdenerwowanie swoich pastwa, krci si
wok nich, przysiadajc sprycie na tylnych apach, zniecierpliwiony, peen oczekiwania,
kiedy wreszcie pozwol mu zabra si do roboty. Rybiego ba nie znalaz, ale trafi na trop.
Z nosem przy ziemi jeszcze raz obieg mrowisko i poszed w las.
Rodzestwo odbyo byskawiczn narad. Janeczka ruchem gowy wskazaa Mizi.
- Nie moemy jej zabiera - rzeka popiesznie.
- Sama tu nie zostanie - zauway przytomnie Paweek.
- I sama nie pjdzie. W ogle nie trafi. O Boe, istna koda na szyi!
- Trudno, musisz z ni i. Zobacz, co Chaber powie, i wrc. Wykombinuj tam co...
- Dobrze, trudno, niech bdzie. Tylko sam nic nie rb!
Paweek znik w lesie za Chabrem. Janeczka z cikim westchnieniem odwrcia si
do piszczcej, popakujcej i pojkujcej Mizi. Obejrzaa jej nogi i starannie sprawdzia, czy
nie ma na nich mrwek. Uczynia to, rzecz jasna, nie z troski o Mizi, a w obawie, e mrwki,
27
zaniesione zbyt daleko, nie! trafi z powrotem do domu. Zrujnowany, bo zrujnowany, niemniej
by to ich dom.
Chlipica przez ca drog Mizia rzucia si na play ku swojej matce, zwierzajc si jej
ze strasznych przey.
- Ojej - powiedziaa matka Mizi i Janeczka wzdrygna si nerwowo. - Pogryzo ci! Ojej!
Co ty mwisz, Miziuniu, straszne zwierzta...?! Ojej! Co za jak okropn drog chodz pani
dzieci, jak pani moe na to pozwala?! Peno dzikich zwierzt! opady moj creczk...
Stropiona nieco pani Krystyna przygldaa si Mizi i jej matce, a potem spojrzaa
na wasn crk. Janeczka grzecznie siedziaa na piasku, patrzc w dal wzrokiem penym
zadumy. Jej wielkie, niebieskie oczy miay wyraz absolutnej niewinnoci.
- Co za zwierzta was opady? - spytaa pani Krystyna niepewnie.
- Mrwki - odpara Janeczka uprzejmie. - Chodziy nam troch po nogach.
Pani Krystynie zabrako dalszych sw. Pan Chabrowicz unis si, usiad na kocu,
krciutko popatrzy na matk Mizi, a potem z wyteniem j wpatrywa si w przestrze.
- Mrwki! - wykrzykna ze zgroz matka Mizi. - Cae mrowisko! Miliony mrwek!
I dziki! Wszystko tam byo! To jest dziki las!
- Dungla - mrukn pod nosem pan Roman,
- Jak pani moe pozwala, eby dzieci si tak naraay! Powinny chodzi tylko midzy
ludmi, po alejkach! Same w lesie...!
- Moje dzieci s zahartowane - powiedziaa sabo pani Krystyna, czujc, e mwi co
bez sensu, i nie mogc opanowa lekkiego zamtu w gowie. latka Mizi wydawaa okrzyki
tak samo piskliwe jak jej crka.
- One mnie jady - pisna paczliwie Mizia.
Pani Krystyna uwiadomia sobie nagle, e widzi play tylko jedno ze swoich dzieci. Brakowao drugiego,
jak rwnie brakowao psa.
28
- Tatusiu, czy mrwki jedz miso? - spytaa Janeczka, trzymajc ojca za rce, chlapic
wod i udajc, e pywa.
- Oczywicie, e jedz. Suchaj, co tam byo w lesie z t Mizia?
- Nic. Oblazo j par mrwek. Moe z pi. Tatusiu, czy to prawda, e na mrowisku
mona pooy eb i mrwki zjedz miso, i zostanie sam szkielet?
- Prawda. Myliwi czsto tak robi. Naprawd oblazo j tylko par mrwek?
- No przecie nie oblazy jej dziki! - zniecierpliwia si Janeczka. - Par mrwek i tyle!
A tak w ogle to, tatusiu, my z ni nie wytrzymamy.
- Nikt by nie wytrzyma - przyzna pan Roman. - Ale wiesz, czasem trzeba si zdoby
na troch uprzejmoci. Wasze towarzystwo dobrze jej zrobi...
- Chyba nie - przerwaa z nadziej Janeczka. - Mnie si wydaje, e nasze towarzystwo
zrobi jej cakiem le... Ju mam dosy tego chlapania, moemy popywa jak normalni ludzie...
Paweek pojawi si spniony prawie godzin i nieco podrapany. Porozumie si z nim
nie mona byo w aden sposb, bo Mizia trwaa przy nich przyczepiona jak rzep. Dla witego
spokoju pozwolili jej uczestniczy w budowie twierdzy z piasku, a krtkiej chwili wytchnienia
dostarczya tylko jedna maa meduza, przed ktr Mizia z przeraliwym krzykiem ucieka
a pod wydmy.
- Co za szczcie, e one jadaj obiady'. - westchn Paweek, kiedy obydwie kwikliwe
damy zniky w wyjciu z play. - Mylaem, e tej pierwszej godziny nie bdzie ju nigdy!
No wic suchaj. To nie by aden czowiek.
Janeczka z wraenia zawalia most na fosie przy twierdzy,
- Jak to nie czowiek? Tylko kto? Skd wiesz, e nie czowiek?
- aden czowiek by nie poszed tak drog i nie wlaz w takie co, to mowy nie ma!
Mylaem, e Chaber woli zwierzyn i czowieka zostawia na koniec, trzy razy wracaem
do mrowiska, prosiem go i bagaem na klczkach, zdenerwowa si nawet, ale nic. Cigle
swoje. Pokaza, e owszem, azio tam co innego, ale powiedzia, e to niewane i te leciao
w las. A najwaniejsze, on si upiera, wcale nie mogo by czowiekiem.
Janeczka z wielk uwag wysuchaa tej osobliwej relacji.
- I co to byo? Zwierzyna?
- Zwierzyna. Nawet wiem jaka. Dziki.
29
- Chaber powiedzia?
- Nie tylko. Same powiedziay. Ucieky ze strasznym omotem. I kwiczay jak
prawdziwe winie.
- Widziae je?!
- Nie. Nic nie widziaem, bo akurat byem na dole. Ale syszaem, byy jeszcze bardziej na
dole, tam ju w ogle nie ma adnego dostpu. Wleciaem do tego mojego dou z takim hukiem,
e chyba si sposzyy i Chaber zaraz do mnie wrci, i przeprasza, e on tam
nie pjdzie. Ale doprowadzi jak po sznurku.
Zmartwiona Janeczka zawalia nastpny most na fosie. ledztwo niczego waciwie
nie wyjanio, nadal nie byo wiadomo, kto zniszczy mrowisko. Nie zamierzali jednak tak atwo
si poddawa i pan Chabrowicz zosta wyrwany z drzemki.
- Tatusiu, kto oprcz ludzi jada mrwki? - spytaa Janeczka aosnym gosem.
Pan Chabrowicz wytrzeszczy oczy na crk.
- Pierwsze sysz, eby ludzie jadali mrwki! - odpar ze zdumieniem.
- Tote wanie mwimy, e ludzie nie - wyjani Paweek cierpliwie. - Ale jak nie ludzie,
to kto?
Pan Chabrowicz milcza przez chwil, nieco oszoomiony.
- Mrwkojady - rzek wreszcie. - Jak sama nazwa wskazuje.
- Tu s mrwkojady?
- Nie. Raczej nie...
- No to kto? Nam chodzi o to, kto tutaj jada!
- Niektre ptaki. Ale w maych ilociach. No i dziki, oczywicie! Take niedwiedzie,
ale niedwiedzi tu nie ma. Dziki s.
- Dziki?! Jak to?!
Pan Chabrowicz oprzytomnia i udzieli wyczerpujcego wyjanienia. O dzikach
i mrwkach wiedzia bardzo duo.
- Dziki lubi mrwki, ale na og rozwalaj mrowiska tylko w okresie godu, na przykad
w zimie. W lecie raczej nie, maj mnstwo innego poywienia. W lecie mog zburzy mrowisko
i dobra si do mrwek niejako przy okazji, jeeli co je zwabi.
- A co je moe zwabi? - spytaa Janeczka tonem penym napicia.
30
- Jakie poywienie. Jaka padlina, zdecha mysz, kto moe rzuci na mrowisko chleb...
Dziki maj doskonay wch, poczuj z daleka. Jeeli przyjd po taki chleb, przy okazji zjedz
mrwki, rozryj mrowisko i dobior si do czerwi. Wiecie, do tych biaych jajeczek. Mnstwo
razy bywao, e si kado na mrowisku czaszk do oczyszczenia, a przychodziy dziki.
- A... - zajkn si Paweek - a... rybi eb? Moe je zwabi?
- Ho, ho! Jeszcze jak! Szczeglnie niewiey. Poczuj z drugiego koca lasu. Ryba to
dla nich przysmak!
Janeczka i Paweek milczeli. Czuli si okropnie. Wykryli zoczyc, ktry spowodowa
zniszczenie mrowiska, i odkrycie to lego na nich nieznonym ciarem. Janeczka bya
bliska paczu.
- No dobra - odezwa si przygnbiony Paweek. - Ale one bez tych mrwek nie umr
przecie z godu, nie? Co to jest mrwka dla dzika! Nie musz ich re!
- No nie, oczywicie, e nie musz... - Janeczka oywia si odrobin.
- A co trzeba zrobi, eby dziki nie mogy zjada mrwek i rozwala mrowiska?
To znaczy... No, czy na to jest jaki sposb?'
- Jest. Dziki do czsto niszcz mrowiska. Zabezpiecza si je ogrodzeniem i nawet
popenia si niekiedy bd. Mianowicie niektrzy nadgorliwcy ogradzaj je wysokimi erdziami,
a tak nie wolno robi, bo erdzie zasaniaj soce. Mrwki musz mie soce. Powinno si
ogradza czym niskim, poziomym, na przykad skatym konarem albo drutem...
Janeczka oywia si nieco bardziej. Jej umys oddawa si ju intensywnej pracy.
Przerwaa ojcu.
- A dzika ra? Widzielimy wielkie mrowisko w dzikiej ry. Czy dzika ra
przeszkadza dzikom?
- Kujca okropnie - doda Paweek.
- Dzika ra? - zastanowi si pan Chabrowicz. - Owszem, jeeli taka z wielkimi kolcami
i odpowiednio gsta... Nawet bardzo im przeszkadza, te kolce je zniechcaj. A dzika ra miewa
mnstwo starych pdw, dugich, kolczastych i pozbawionych lici. Nie zasaniaj soca,
a zabezpieczenie stanowi bardzo dobre. Poza tym korzenie ry przeszkadzaj dzikom ry.
Owszem, dzika ra bardzo dobra...
31
32
33
34
35
36
Pan Chabrowicz obraca pod lamp du bry rozmigotan ciemnym zotem. Janeczka
i Paweek wleli mu prawie na gow. Chaber przepchn siei midzy nimi i usiowa wetkn
nos do puda.
- To samorodek - wyjani gospodarz. - Tamten jasny te. Bardzo rzadko zdarza si jasny
samorodek tej wielkoci...
- Co to znaczy samorodek? - nie wytrzyma Paweek.
- Taki jednakowy ze wszystkich stron, rwnomiernie po wierzchu porowaty kawaek,
nigdzie nie obupany. To znaczy, e on w tej postaci, taki jaki jest, przez cae wieki turla si
w morzu. Inne, o... takie jak ten, s rwnie poodupywane od wikszej caoci.
Z szalonym zainteresowaniem rodzestwo obejrzao du bry, ktrej poowa bya szara
i szorstka, a poowa gadka, lnica, poyskujca wewntrznym, miodowym blaskiem. Gospodarz
wyj mniejsz bryk.
- Ten jest trjkolorowy - oznajmi. - Pod wiato wida. Trjkolorowy to rzadka rzecz,
miaem wikszy, ale chyba mi przepad, chocia moe go jeszcze odzyskam. Tu u nas jest jeden,
ktry ma trjkolorowy bursztyn wagi dwadziecia cztery deko...
W podwietlonej lamp maej bryce wida byo pasma rnobarwnych blaskw,
od ciemnopomaraczowych a do jasnotego, prawie zielonkawego. Janeczka i Paweek
a dostali wypiekw. Pan Chabrowicz mamrota co pod nosem gosem penym zachwytw.
Gospodarz gmera w pudle, wycigajc coraz to inne bryy. Jedna z nich, wielka prawie jak dwie
donie zoone razem, przypominaa ksztatem wia, bya mlecznota, na obupanych
kawakach powierzchni wida byo przenikajce si ciemniejsze i janiejsze pasma.
- Czternacie deko - owiadczy dumnie gospodarz.
- Nadzwyczajne! - powiedzia pan Chabrowicz. - Na oko zupenie nie wida tej urody,
dopiero wiato...
- A to jest mj najpikniejszy - przerwa i zaprezentowa bry ksztatu walca, wielkoci
mniej wicej musztardwki, zupenie czarn. - Wyglda jak wgiel, prawda? A niech pan zobaczy
w wietle, trzeba wzi w donie...
Pan Roman obj walec i przysun do samej arwki, pchajc rce i gow pod abaur.
- Nie do wiary...! - wykrzykn zaskoczony.
Dzieci wydary mu czarny walec z rk. Omal nie zrzuciy abaura. Widok zapar im dech
w piersiach.
37
38
39
40
41
- Jak to, gdzie - rzeka wzgardliwie. - Gow daj, e siedziay gdzie tam i czekay,
a deszcz przestanie pada. To cae pokropywanie to dla nich musiaa by straszna ulewa!
- Moliwe. Wiesz, sam ju nie wiem... Moe byoby dobrze, eby tak codziennie
padao...? Chocia nie, bo jeszcze wcale nie wyjd!
Mizia i jej matka weszy do domu.
- Nawiewamy! - zdecydowaa Janeczka. - Prdzej, bo wyjrz oknem i mog
nas zobaczy!
- Przynajmniej mamy do czasu, eby sobie znale naprawd dobre miejsce do tego
czatowania! - sapn z zadowoleniem Paweek ju w biegu.
- Chaber, do lasu!
Znalezienie odpowiedniego miejsca do zaczajenia si na dziki wcale nie byo takie proste.
W pierwszej fazie poszukiwa Janeczka i Paweek zaczli przymierza si do trzcin,
zapomniawszy zupenie, e jest to teren nie dla nich, lecz dla dzikw. Opamitali si, kiedy nogi
ugrzzy im w bagnistym gruncie bez maa po kolana, a wok gw zaczy kry cae chmary
sposzonych komarw. Wyleli z bagna i zdecydowali si na nieco suchsze miejsce opodal,
pod gstym krzakiem gogu.
Zmrok ju zapada, kiedy ulokowali si ostatecznie. Ciemne chmury zasaniay niebo,
znw zacza si jakby lekka mawka. Rodzestwo tkwio nieruchomo pod niskimi gaziami,
od czasu do czasu tylko bezszelestnie opdzajc si od komarw. Chaber lea obok, skupiony,
czujny, peen oczekiwania. Przed nimi cigna si w poprzek piaszczysta droga, zupenie pusta,
za ni wchodzi na zbocze las. Przynta w postaci trzech kawakw chleba spoczywaa kilka
metrw dalej, na skraju trzcin, w miejscu doskonale widocznym, dziki powinny wyj z lasu,
przej przez drog i tam wanie zacz erowa.
- Trzeba byo jeszcze woy rkawiczki - wyszeptaa cichutko Janeczka, gniotc okciem
komara na doni.
- I szklan bani na gow - mrukn rwnie cicho Paweek. - Wa do nosa... Cicho!
- Syszysz co?
- Jaki samochd jedzie...
Czekali w milczeniu. Od strony osady powoli nadjecha osobowy samochd
na postojowych wiatach. Cicho mrucza silnikiem i koysa si na wybojach. Przejecha obok
42
43
kierowca, niewtpliwie jaki zbrodniczy typ, rwnie nie dostrzee w mroku nikego ruchu
daleko za swoimi plecami.
Miny cae wieki, mrok zgstnia, Paweek przepad. Lecy obok swojej pani Chaber
poruszy si nagle, powszy i stan na nogi. Janeczka obja psa za szyj.
- Cicho, Chaber, dobry piesek, stj. Nie chod tam. Tu, czekaj...
Chaber cigle wszy gdzie w kierunku zbocz za samochodem. Na zboczu co
si poruszyo. Janeczce serce zaczo bi w gardle, zdawia j myl, to Paweek taki nieostrony,
zazi wprost na samochd...
To nie by Paweek. Jaki czowiek zelizgn si z poronitej lasem stromizny, mign
midzy drzewami. Kierowca otworzy drzwiczki samochodu. w czowiek wychodzcy z lasu
trzyma co w rce, wrzuci to do rodka, wsiad szybko i w tym momencie tablica rejestracyjna
znw migna. Rwnoczenie samochd zamrucza silnikiem, zapali wiata pozycyjne
i odjecha.
W minut pniej na drodze pojawi si brudny i mokry Paweek.
- Ty, gdzie jeste? - zawoa szeptem. Janeczka pucia Chabra i wylaza z czerni
pod krzakiem.
- No i co...?
- Byem tu obok niego! Wcale mnie nie widzia! Zapisaem oba numery, z jednej strony
i z drugiej. Ten drugi numer wcale nie jest nasz, to zagraniczny! Pgwek, owietli go,
widziaa?
Janeczka kiwna gow, zapominajc, e w ciemnociach jej gesty przestay ju
by widoczne.
- Co on nis? - spytaa zachannie. - Ten z lasu.
- Saperk chyba. Wygldao na opat. Kopa pewnie.
- Musimy sprawdzi. Umr, jeli si nie dowiem!
- Ciemno...
- Ale do jutra nie mona czeka, deszcz pada, Chaber jutro nie wywszy! Mamy latark!
Gdzie zapisae?
- Na ziemi. Czekaj, ktre to drzewo...?
- Chaber...
- Nie, Chaber zadepcze! Nie wymagaj od psa, eby nie chodzi po ziemi!
44
Odszukanie drzewa, za ktrym kry si Paweek, zajo nieco czasu. Na szczcie teren
poszukiwa ograniczony do zaledwie czterech drzew. Powstrzymujc zdenerwowanego Chabra
i wiecc latark, odnaleli miejsce, gdzie Paweek usun dar ziemi pod ni pozostawi
swoje zapiski.
- No i co teraz? - powiedzia z powtpiewa-i, ogldajc wasne, niewyrane gryzmoy,
bardziej przypominajce drapanie pazurami ni cyfry. Zabierzemy ze sob ten kawaek gruntu?
- Nauczymy si na pami - odpara stanowczo Janeczka. - Trudno, nic nie poradzimy,
ty jeden, ja drugi. Co to jest, to co, czwrka, czy sidemka?
- Czwrka. A to na kocu to miao by pi. Czekaj, bo nie wiem, co mi tu wyszo.
Chyba osiem...
- Teraz moemy puci Chabra - zawyrokowaa Janeczka, kiedy ju wzajemnie
przeegzaminowali si, zamazali notatki i dla pewnoci przykryli je darni. - Nic nie wida,
ale zawsze co zobaczymy. Chaber, szukaj!
Chaber bez namysu szurn w las i znik w ciemnoci. Potykajc si na nierwnociach,
wpadajc na krzaki, wymacujc drog rkami, wdrapywali si za nim po zboczu. Mokre gazie
uderzay w twarze, jakie kolczaste pdy szarpay odzie. Pnie drzew majaczyy niewyranie
dopiero z bliska, terenu pod nogami nie udawao si ju rozrni.
- Musimy na niego zaczeka! - wysapaa niespokojnie Janeczka. - Wcale nie wiem,
czy dobrze idziemy. Nic nie widz. Gdzie jeste?
- Tutaj - odezwa si Paweek nieco wyej, przed ni. - Mokro okropnie. Chaber
zaraz wrci.
Chaber rzeczywicie pojawi si po chwili przed nimi. Bardziej wyczuli go, ni zobaczyli.
Znalazszy swych pastwa, szybko zawrci i poprowadzi dalej. Pastwo leli za nim jak muchy
w smole. Zniecierpliwiony, zawrci ponownie, zaskomla cichutko i znw pomkn ku grze.
Sapic wrd skomplikowanych wysikw, Janeczka i Paweek pokonali wreszcie zbocze
i znaleli si na terenie prawie paskim. Pies krci si przed nimi. Rozsuwajc gazie i macajc
nogami grunt, posuwali si dalej, jeszcze kilkanacie metrw. Paweek wpad w jaki d, uderzy
si w kolano.
- Kurcz felek! - sykn. - Tu s jakie wykopy! Ty, zawiec latark!
- Zawie - przyzwolia Janeczka. - Ale na krtko...
45
46
47
48
- Z tego wynika, e ich byo dwch - stwierdzi Paweek nieco zdyszanym gosem,
zatrzymujc si na skraju cienia. - Jeden polecia z opat do samochodu, a drugi przylaz tutaj
i siedzi w domku. Chyba, e ja nie rozumiem, co ten pies mwi.
- Bardzo dobrze rozumiesz - pochwalia Janeczka, wygrzebujc z wosw liczne zapltane
w nie patyki. - Musiao by dwch, jeden by nie da rady. A ten kierowca nawet si nie ruszy.
- wiato si tam pali. Czekaj, zajrz...
Podkradszy si pod okno domku, Paweek ostronie zajrza do rodka. Zasonka nie bya
cakowicie zacignita, owietlone wntrze obejrza sobie bez trudu. Wrci do siostry
wielce wzburzony.
- Sprbuj zgadn, kto tam jest - zaproponowa zowieszczym tonem.
Janeczka umiaa myle. Spojrzaa na psa, na brata, na domek i znw na psa.
- Rudy Sprynowiec - rzeka zimno. W oku Paweka bysno co w rodzaju podziwu.
Stanowczo mia siostr cakiem niegupi.
- Zgadza si. Rudy Sprynowiec, jak byk. Siedzi i co czyta. Sam.
- Co czyta?
- Nie wiem.
- Ty gupi! W tej chwili id i podejrzyj! Moe to s te grobowe dokumenty!
W mgnieniu oka Paweek by pod owietlonym oknem. Wrci prawie rwnie szybko.
- Odpada. Zwyczajna ksika. Cakiem nowa i wcale nie zniszczona. Nawet mu si trudno
otwiera. Niemoliwe, eby tego z grobu nikt nigdy przedtem nie czyta.
Uspokojona Janeczka kiwna gow.
- Chaber od razu mwi, e to on. Rozpozna go na play.
- Musia go wywszy na cmentarzu ju wtedy, jak tam bylimy za pierwszym razem.
Stali jeszcze przez chwil i odpoczywali po wysikach. Janeczka czua bogie
zadowolenie. May kawaeczek zagadki zosta wyjaniony, dowiedzieli si czego nowego. Rudy
Sprynowiec, zdemaskowany przez Chabra, udawa tylko chichoczcego na play turyst.
Naprawd znajdowa si tu po to, eby rozkopywa groby na cmentarzu w towarzystwie jakiego
wsplnika. Nawet dwch wsplnikw. Kierowca samochodu o podwjnym, obracanym numerze
niewtpliwie rwnie nalea do szajki.
- Wracamy? - spyta Paweek.
- Moemy. Jutro obejrzymy wszystko jeszcze raz. Ale ja bym ju teraz wracaa drog.
49
50
- Po nocy?!
- No, a kiedy? Przecie w nocy wychodz na er...
- Nie moglicie przynajmniej wybra sobie adniejszej pogody?!
- I co? - zainteresowa si pan Chabrowicz. - Widzielicie je?
- Nie - odpara Janeczka z lekk uraz. - Wcale nie przyszy. Pogoda ju jest adniejsza,
a w ogle to nie mamy wyboru, bo ta Mizia nam okropnie przeszkadza. Ona jest do niczego...
Tym razem pani Krystyna omina temat.
- Moecie czatowa wczeniej - powiedziaa popiesznie. - Nawet w dzie. W nocy
przecie nic nie wida.
- W dzie te nie wida - zauway Paweek, z zapaem zabierajc si do kolacji.
- Nie wiem, gdzie one siedz takie pochowane...
- W chaszczach albo w bajorach - przypomnia pan Chabrowicz. - Mwiem wam
przecie. Trzeba podej ostronie i bez haasu, bo si sposz.
Paweek ypn okiem na ojca.
- Co wiem o tym - mrukn. - Te bajora trudno dostpne.
- W kadym razie czatowanie w nocy jest niepotrzebne, one ruszaj zaraz po zachodzie
soca.
A jeli ju w nocy, to przynajmniej przy ksiycu. O, prosz! Ksiyc ju wyazi, na jutro
si wypogodzi...
- Tu macie aspiryn - przerwaa pani Krystyna. - I witamin C. Prawd mwic, ja bym
te chciaa zobaczy dziki na swobodzie...
W gbokim, pospnym, penym urazy milczeniu Janeczka i Paweek, wpatrzeni w siatk
graniczn, siedzieli na mchu pod lasem, na samym skraju przejcia przez wydmy. Z okciami
opartymi na kolanach i brodami na doniach nie odrywali wzroku od wymarzonej, upragnionej
roliny. Przed nimi rs mody, pojedynczy pd dzikiej ry, wrcz idealnie nadajcy si
do przesadzenia. Wyrasta samotnie wprost z mchu, nic dokoa nie przeszkadzao, z niczym nie
by spltany, po prostu baga, eby go wykopa i przesadzi. Niestety, znajdowa si nie po tej
stronie siatki, a po tamtej...
- Ledwo dwa metry, wielkie mecyje - mrukn Paweek. - Przele pod spodem, c to
jest, nawet si bardzo nie trzeba schyla.
51
52
chwyci opatk Paweka... Pan Chabrowicz z uwag przyglda si wysikom psa, bezskutecznie
prbujcego umieci w pysku obie opaty razem.
- Nic si nie stao - orzek z niejak ulg. - Nasze dzieci zdecydoway si na prace
wykopaliskowe gdzie w oddaleniu i przysay psa po narzdzia. Czekaj, oddaj to, pomog ci...
Zoy razem opaty i okrci je w dwch miejscach kawakami sznurka. Chaber czeka
niecierpliwie, patrzc mu na rce. Chwyci cay pakunek w zby i popdzi skrajem play
na wschd, a spod ap tryskaa mu woda i piasek.
- Ciekawe, skd wiedzia, e im chodzi wanie o opaty - powiedziaa zdumiona pani
Krystyna. - Jakim cudem mu wytumaczyli?
Pan Roman rozejrza si wok.
- adna sztuka. Przytomnie nie zostawili tu nic swojego. Jedyne, co mg znale,
to wanie opatki.
Janeczka i Paweek dostrzegli psa ju z daleka, kiedy wyskoczy na grzbiet pierwszej
wydmy od strony morza. W pysku co trzyma.
- Jest! - zawoaa ywo Janeczka i zerwaa si z mchu.
Posta za krzakami drgna i spojrzaa w tym samym kierunku. Dostrzega wycignit
sylwetk psa, znikajcego wanie w dole, pomidzy garbami terenu. W mgnieniu oka odwrcia
si i odskoczya w gb lasu, oddalajc si popiesznym krokiem. Janeczka i Paweek, zajci
psem, nie zwrcili na to najmniejszej uwagi.
Przemknicie pod siatk, okopanie ry, wydobycie potnej pecyny ziemi, po ktrej
pozosta wielki d, i powrt do wasnego kraju rzeczywicie nie zajy wicej ni pi minut.
Chaber, postawiony na stray, biega wzdu siatki w obie strony. Przeskoczyli na drug stron
przejcia i ukryli si w lesie. Spocony z wraenia Paweek ostronie wypuci z rk osypujc si
bry z kiwajcym si w niej dugim, zielonym pdem.
- No! - sapn. - Nie zapali... Tylko nie wiem, jak to si bdzie nioso. Nie mamy adnego
koszyka, ani nic.
Janeczka nie moga teraz rozstrzyga tej kwestii, zajta bya Chabrem, ktry zszed
z posterunku i usiowa o czym poinformowa wyranie zdenerwowany.
- Czekaj, Chaber co mwi! On co wykry! Trzeba zobaczy...
53
Pies skoczy pod gr i kilkanacie metrw dalej dopad gstego krzaka jaowca.
Powszy pod nim i ostro ruszy w las, ogldajc si na swych pastwa. Janeczka zatrzymaa
go okrzykiem.
- Tu co byo. Suchaj, on mwi, e to wane. Musimy sprawdzi!
Paweek na czworakach uwanie bada teren pod jaowcem.
- Czowiek - zawyrokowa pospnie, podnoszc si. - Patrz, wida buty. Sta tu i depta.
- Podglda nas chyba. Musia tu by przed chwil. Suchaj, trzeba zobaczy, kto to...
- No trzeba, no, ale jak... Chaber, czekaj! Tu czekaj, zaraz... Nie moemy lecie za nim
i zostawi ry, bo jeszcze nam kto ukradnie... A z t pecyn ja si nie podejmuj!
- I jeszcze by jej mogo zaszkodzi - dodaa z trosk Janeczka. - Musimy si rozdzieli...
- Dobra, ja wezm r i bd szed powoli do mrwek, a ty le za nim.
- Czekaj, ale w co wemiesz? Ziemia obleci i zostanie sam korze. I potem si
nie przyjmie!
Paweek rozejrza si bezradnie dookoa, a potem spojrza na siebie.
- W koszul - zadecydowa bez namysu. - Zdejm koszul i owin. Duej rnicy ju
nie bdzie, a ziemia si upierze. A ty wemiesz opaty.
Potna brya ziemi i mchu zostaa elegancko opakowana w koszul i owinita sznurkiem
zdjtym z opatek. Paweek ostronie dwign j i ze stkniciem ponis w las drog, pilnie
dbajc, eby kiwajcy si pd nie zaczepia o gazie. Janeczka ruszya za Chabrem.
Kiedy znw odnalaza brata, odpoczywajcego ju w pobliu mrowiska, bya pena
niepokoju i najczarniejszych przeczu. Usiada obok niego na zwalonym pniu, uspokajajc
zdyszany oddech.
- Chyba nie jest cakiem dobrze - oznajmia i umilka.
- No! - popdzi j Paweek po chwili oczekiwania. - Co tam byo?
Kiwajc pospnie gow, Janeczka wyjania, e Chaber poprowadzi na ukos przez las
na d, w kierunku Zalewu, a do drogi, ktra za campingiem przestawaa istnie. Zamieniaa si
w piaszczysto-botniste wertepy i stawaa cakowicie nieprzejezdna dla normalnych
samochodw. Pokona j mogyby ewentualnie tylko furmanki, traktory i czogi. Chaber poszed
kawaek po wertepach, dotar w poblie campingu i do widzenia.
- Jak to? - zaniepokoi si Paweek. - Znaczy, e co?
54
- No, cze. Ten jaki tam doszed i koniec. Dalej go nie ma.
- Co to znaczy, nie ma? Wylecia w powietrze, czy co?
- Nie, w powietrze to nie... Wyszo mi, e wsiad do samochodu.
- Do jakiego samochodu?
- Nie wiem. Zwyczajnego. Ten samochd tam zawraca i zakopa si kompletnie,
i odkopywali go, i podkadali deski. Deski leay, takie porozpychane, wida byo, e on po nich
przejeda. Ten jaki tam si plta, pewnie pcha samochd. Potem wsiad do niego i odjecha.
I ja uwaam, e to by ten sam...
Paweek od razu zrozumia, co jego siostra miaa na myli.
- A jakie mia opony? - spyta bez nadziei na odpowied.
Janeczka jednake udzielia odpowiedzi.
- Troch inne ni kady fiat - oznajmia z satysfakcj. - Tam stay fiaty, na campingu.
Obejrzaam wszystkie. Miay takie, o...
55
56
57
zatem
jasne,
ludzi
ostrzeono
by
przede
wszystkim
przed
niebezpieczestwem...
- I zrobiliby to jawnie, z milicj i z wojskiem? - upewni si Paweek.
- Moliwe, e nawet z saperami i stra poarn.
- To znaczy, e jeeli kto by szuka nie jawnie, tylko po cichu, i ukrywa si... To znaczy,
e co?
- Zazwyczaj oznacza to, e szuka nielegalnie. I na og to co, czego szuka, chce sobie
bezprawnie przywaszczy. Niekoniecznie musz to by dokumenty. Tak przewanie
w yciu bywa...
- Suchajcie, zrbcie to dla mnie i przerwijcie na chwil t opowie szpiegowskokryminaln - poprosia pani Krystyna. - Pobawcie si z Mizi chocia do kolacji. Jej matka
mi ycie zatruwa, obiecaam w kocu, e na was wpyn...
Odpowiedzia jej najpierw zgodny, podwjny jk, a potem pene protestu milczenie.
Przerwa je pan Chabrowicz.
58
59
60
61
na
prawo
port.
Rudy
Sprynowiec
mign
tamtej
stronie,
prawie
na kocu doskonale widocznej drogi, gdzie krci si cay tum. Na ptli przed portem
sta autobus, za magazynem wida byo chodni Centrali Rybnej. Przy pomocie znajdoway si
dwie odzie, z ktrych wyadowywano ryby, trzecia d nadpywaa z Zalewu. Dookoa portu,
a take wzdu drogi parkoway liczne samochody osobowe i motocykle. Rudy Sprynowiec
przeszed na przybrzeny pomost, zatrzyma si i przyglda si wyciganiu ryb. Janeczka
bez popiechu ruszya w jego kierunku, starajc si, mimo odlegoci, nie traci go z oczu.
Mizia kwikna nagle i stana jak wryta.
- Ojej! Pies...!
Biegncego po chodniku przed nimi jamnika Janeczka dostrzega dopiero po chwili,
bo, wpatrzona w port, ujrzaa obok budki przystanku autobusowego ogromnego wilczura
i w pierwszym momencie sdzia, e to on napawa Mizi takim lkiem. Mizia jednake wilczura
jeszcze nie zauwaya i pokwikujc, cignc Janeczk za bluzk i zac z chodnika na piasek,
krya si przed jamnikiem. Janeczka westchna ciko.
- Chyba strac do ciebie cierpliwo! - powiedziaa z rezygnacj. - Powinna zamkn si
w piwnicy...
- W piwnicy! - pisna histerycznie Mizia. - Ojej! Tam s szczury.
- No to ju nie wiem gdzie. To jest jamnik. Ni szarp mnie, jamniki ludzi nie gryz!
Z Mizi za plecami, wpatrzona w Rudego Sprynowca, przeczekaa przemarsz jamnika,
ktry oddali si, zajty swoimi sprawami. Ruszya dalej. Rudy Sprynowiec przeszed
do drugiej odzi, cigle przygldajc si rybom. Nie by tam osamotniony, po pomocie krcio
si mnstwo osb. Posta chwil, wrci do pierwszej odzi i wskazujc palcem to zasobnik
w jej wntrzu, to skrzynk na brzegu, zacz rozmawia z jakim czowiekiem, ktry podszed
od przeciwnej strony. Janeczka przypieszya kroku. Autobus na ptli warkn silnikiem
i zadymi z rury wydechowej. Wilczur obok przystanku przekrzywi eb, jakby usysza jakie
62
wezwanie, podnis si i odbieg gdzie dalej, na drug stron basenu portowego. Rudy
Sprynowiec i jego rozmwca z wolna zaczli i w kierunku brzegu, cigle przygldajc si
rybom, a znikli za stosami pustych skrzynek obok magazynu.
- ...I w dodatku ten milicjant ma takiego wielkiego, ogromnego, dzikiego psa!
- powiedziaa z oburzeniem Mizia.
Mwia co cay czas, ale zaabsorbowanej widokami w porcie Janeczce wpady w ucho
tylko te sowa. Postanowia zainteresowa si psem milicjanta pniej, teraz nie miaa czasu,
koniecznie musiaa obejrze rozmwc Rudego Sprynowca. Na placyku przed magazynem
da si zauway gwatowniejszy ruch, kilkanacie osb ruszyo biegiem w stron autobusu.
Bez chwili namysu, nie zastanawiajc si, co moe znale na swojej drodze, Janeczka
skierowaa si ku budynkowi magazynu od drugiej strony. Postanowia go okry i oko w oko
spotka obu ledzonych osobnikw, ktrzy tam wanie powinni si ukaza. O Mizi zapomniaa
kompletnie.
W porcie rozlunio si troch, bo mnstwo ludzi wepchno si do ruszajcego wanie
autobusu. Autobus ruszy, zwolni, wzi jeszcze dwch pasaerw, zadymi ca ptl i wreszcie
odjecha, odsaniajc dwa samochody, ktre, przedtem niewidoczne, stay zaparkowane poza
skrajem jezdni. Janeczka znalaza si przed frontem magazynu, jednym rzutem oka stwierdzia,
e Rudego Sprynowca i jego towarzysza tutaj nie wida, i w tym momencie tu za jej plecami
rozleg si kwik tak przeraliwy, e zaguszy wszelkie inne dwiki. Odwrcia si,
jak gromem raona.
lizgajc si na pokrytym rybi usk betonie, machajc dziko rkami, z zamknitymi
oczami, Mizia wykonywaa jaki niezwyky pls.
- Ojej! Ojej! We...! - kwiczaa histerycznie i przenikliwie. - Ojej! To we! I ryby...!
Ojej...!
Oniemiaa, miertelnie zaskoczona Janeczka poja sytuacj dopiero po chwili. Przed
magazynem stao kilka skrzynek wypenionych rybami, jedna z nich bya pena wgorzy. Dwa
z tych wgorzy wypady i wiy si w gwatownych rzutach po ziemi tu za Mizi, zagradzajc jej
drog ucieczki. Nie mogc zawrci i uciec z powrotem, w przytupach i polizgach rzucia si
przed siebie, ale tu pojawi si wzek, na ktrym nastpne skrzynki ryb jechay do wagi.
Pchajcy go rybak ze zdumieniem wytrzeszczy oczy na miotajc si wciekle wrzaskliw
posta, przyhamowa gwatownie i jeszcze jeden wielki leszcz zelizgn si ze skrzynki wprost
63
na nogi Mizi. Mizia dostaa szau. Piszczc, kwiczc i wrzeszczc, daa susa przez leszcza,
polizgna si, podpara rkami, poderwaa i popdzia przez trawnik a za ptl autobusow.
Potkna si na betonowej pycie, przewrcia w piach i tak zostaa, klczc, wci kwiczc
i zasaniajc sobie oczy umazanymi rybi usk rkami.
- Rany kota! - powiedzia oguszony, bezgranicznie zaskoczony Paweek, ktry w tym
wanie momencie pojawi si obok siostry. - Kto jej wrzuci wgorza za konierz?!
Janeczka zdya oprzytomnie.
- Co ty, gupi? Za konierz...! Padaby trupem na miejscu! Suchaj, Rudy Sprynowiec
z kim gada. Za skrzynkami, z tamtej strony. Obejrzyj go i podsuchaj. Chaber te. Ja chyba
musz i do niej.
Paweek zrozumia byskawicznie. Kiwn gow, gwizdn na Chabra i znik wrd
skrzynek, wzkw i ludzi. Janeczka westchna ciko i okrajc trawnik, powloka si
bez popiechu w stron skulonej na piasku Mizi.
Mizia popakiwaa ju nieco ciszej. Jej nieoczekiwany wystp nie spowodowa
zbiegowiska wszystkich mieszkacw osiedla tylko dziki temu, e rwnoczenie dwa motory
zapaliy obok silniki. Oba stay za budynkiem magazynu i oba ryczay straszliwie, przy czym
na jednym z nich siedzia pan Jonatan. Oddalajc si, Janeczka zdya jeszcze zauway, e pan
Jonatan ruszy ze wzmoonym rykiem i zakrca po piasku gdzie za magazynem.
- Przesta si maza, przecie nic si nie stao - powiedziaa gniewnie, pocigajc Mizi
za rk.
- Wsta. Nie bdziesz tu siedziaa do skoczenia wiata.
- Ja tam nie pjd! - zakwilia Mizia, podnoszc si z piasku.
- Nikt ci nie kae. Co ci waciwie szkodz ryby?
Mizia zatrzsa si i uczynia krok w stron wydmy.
- One s straszne! Ojej! Takie wstrtne...! I liskie! I wij si! Ojej...!
Uczynia drugi krok i Janeczka zorientowaa si, e lada chwila Mizia rzuci si
do panicznej ucieczki na olep. Co zrobi potem, nie wiadomo, w kadym razie z pewnoci
wszystko razem nie zostanie ocenione jako mie popoudnie spdzone na wsplnej, wesoej
zabawie. Ona, Janeczka, bdzie musiaa lecie za ni i uspokaja j w biegu, podczas gdy tu
zostanie Paweek sam na sam z nierozwikan tajemnic. Za nic w wiecie nie mona dopuci,
eby Mizia ucieka std akurat teraz!
64
65
Na skraju lasu, zaraz za portem, krci si wielki wilczur. Nie oddala si od nogi
milicjanta, ktry powoli szed w stron portu, pogrony w rozmowie z jakim czowiekiem,
prowadzcym rower. Midzy samochodami wida byo kawaek nadbrzenego pomostu,
na ktrym pojawi si Paweek. Rzuca Chabrowi patyki do aportowania.
- I co? - spytaa Mizia.
- I, oczywicie, wszyscy jej zazdrocili - cigna z roztargnieniem Janeczka.
- I te brylanty tak leay i leay... I leay... I w kocu kto je ukrad. Chocia okno
byo zamknite.
Zza magazynu wyszed Rudy Sprynowiec, bez popiechu okry skrzynki z rybami,
przeszed przez ptl autobusow i uda si w kierunku kawiarni. Paweek znik z pomostu.
Milicjant z psem i rowerzyst dotarli ju do przystanku autobusowego i tu si zatrzymali.
Milicjant przerwa rozmow, pilnie przypatrujc si czemu, co zasaniay skrzynki i samochody.
Uczyni ruch w tamt stron, rowerzysta go zatrzyma, milicjant rozmawia z nim, nie odrywajc
wzroku od tego czego, co przykuwao jego uwag.
- I co? - spytaa niecierpliwie Mizia. Janeczka kompletnie stracia Wtek. Nie miaa
najmniejszego pojcia, o czym mwi.
- Jedna pani ukrada brylanty - powiedziaa mechanicznie.
- Ojej! - zdziwia si Mizia. - To tej pani jaka pani ukrada te brylanty?
Zza skrzynek wyskoczy jaki czowiek. Szybkim krokiem, prawie biegnc, przemierzy
ca ptl autobusow. Milicjant na przystanku wid za nim spojrzeniem, ogldajc go z wielk
uwag. Biegncy zbliy si do samochodw zaparkowanych tu przed Janeczka i Mizi.
Janeczka widziaa go dokadnie, mia troch szczurz twarz, blisko siebie osadzone oczy i bardzo
odstajce uszy. Szybko wsiad do pierwszego samochodu i ruszy. Oczy Janeczki przywary
do tablicy rejestracyjnej...
Mizia niecierpliwie domagaa si dalszego cigu piknej, wzruszajcej historii.
- I co? I jak ukrada? Przecie okno byo zamknite!
- Wybia szyb - oznajmia stanowczo Janeczka, czujc, jak wspaniay dreszcz emocji
spywa jej po plecach. - Dziki temu udao si uratowa dzieci z poaru...
Mizia na moment zaniemwia. Przez ptl autobusow przemkn Chaber, a zaraz
za nim Paweek. Janeczka zerwaa si z deski.
- To ten...! - sykna gorczkowo. Paweek stan jak wryty.
66
- Jeste pewna...?
- Mur-beton!
Mizia zerwaa si rwnie.
- Ojej! Jak to? Wcale nie mwia, e by poar! I co? Ta pani ukrada te brylanty
w czasie poaru?
Przez chwil brat i siostra patrzyli na ni w milczeniu. Potem zamienili midzy sob
byskawiczne spojrzenia. Petem Janeczka odetchna bardzo gboko...
Przez ca drog powrotn, idc wygodn, gsto zaludnion i pozbawion
niebezpieczestw alej, w odpowiedzi na nalegania Mizi kontynuowaa niezmiernie
skomplikowan opowie o ukradzionych w czasie poaru brylantach. Paweek sucha tego
z duym zainteresowaniem. Mizia bya zachwycona i niebotycznie przejta.
- Z ni mona dosta pomieszania zmysw - rzeka Janeczka ponurym gosem, kiedy
po odstawieniu Mizi do domu czym prdzej ukryli si w lesie. - Nie wiem, moliwe,
e ju dostaam...
- No chyba - przywiadczy z niesmakiem Paweek. - W yciu nie syszaem takich
gupot, jak te dyrdymay o brylantach. No, wic co? To by ten samochd? Ktry mia numer?
- Ten nasz. Krajowy. Wcale na niego przedtem nie zwrciam uwagi, dopiero jak rusza.
Milicjant mu si przyglda.
- Komu?
- Temu, co wsiada. Patrzy na niego, jak lecia.
- A pewnie. Ju kto jak kto, ale milicjant nie moe tak cakiem nie odrnia
podejrzanych od niepodejrzanych. To by podejrzany facet!
- To by w ogle ten grobowy przestpca. Czekaj, powiedz po kolei, co tam byo, bo nic
nie widziaam. Tylko dokadnie!
Paweek zmarszczy brwi i zatrzyma si na ciece, ca uwag powicajc cisoci
relacji. Dopad Rudego Sprynowca w momencie, kiedy ten odwraca si wanie od jednego
czowieka i zwraca do drugiego. Tym jednym by rybak, ktry czeka na wchodzc do portu
d i zaraz do niej podszed. Tym drugim by w podejrzany typ z odstajcymi uszami. Usunli
si za wielki stos skrzynek za magazynem i rozmawiali przyciszonymi gosami. Pawekowi udao
si usysze tylko par sw.
67
- Ten z uszami powiedzia nie wiem, czy znajd" powiedzia, ale szukam" powiedzia
i co jeszcze, ale nie wiem co. A Rudy Sprynowiec powiedzia za dugo to si cignie" i znw
co. A ten z uszami powiedzia jeszcze opaci si, opaci". I co jeszcze. I wtedy wanie
podjecha nasz gospodarz na motorze i do tego z uszami wrzasn hola, szefie!'
Rudy Sprynowiec z miejsca zawin si i poszed i ten z uszami te zacz i, ale pan Jonatan
rzuci motor i zastawi mu drog i gibali si koo siebie jako tak gupio, e nic nie mona byo
usysze. Ale usyszaem. Pan Jonatan powiedzia jak dugo ja mam czeka?" a ten z uszami
powiedzia ju zaraz, co pan myli, to jest delikatna robota" a potem mwili ciszej. Pan Jonatan
powiedzia moe bym i znalaz" ale nie wiem, co dalej, a potem machn jako tak gow
do tego milicjanta, a ten z uszami wzdrygn si i jeszcze powiedzia pan miejscowy, to panu
atwo". I jeszcze co i polecia. Pan Jonatan zosta, zy by, wzruszy ramionami, patrzy za nim,
a potem podnis motor i odjecha. Dobrze, e tam bya, bo bym nie zdy zobaczy numeru.
Janeczka w skupieniu przetrawiaa informacje.
- To znaczy, e pan Jonatan te naley do szajki - orzeka pospnie. - Ten z uszami
go wynaj do roboty, do tego szukania i pewnie mu nie paci...
Paweek usiowa rwnoczenie pokiwa i pokrci gow.
- Do roboty to owszem, ale co mi tu nie gra. Powiedzia ju zaraz, co pan myli, to jest
delikatna robota". To tak, jakby sam szuka, a pan Jonatan go pogania.
- No to jeszcze inaczej. Rudy Sprynowiec wynaj ich obu...
- Ale Rudy Sprynowiec poszed od razu, cakiem tak, jakby nie chcia si wtrca
i w ogle mie z tym do czynienia.
- Ale przecie wiemy, e ma, nie? A jeeli ich wynaj... To on jest pewnie taki szef, ktry
si wcale nie pokazuje pracownikom! Wiesz, oni w ogle nie wiedz, kto jest ich szefem,
i myl, e to cakiem kto inny. Pan Jonatan zna tego z uszami, a nic nie wie o Rudym
Sprynowcu.
Z t hipotez Paweek po krtkim namyle zdecydowa si zgodzi.
- Owszem, moliwe. Ten z uszami zaatwia z szefem i to jest ta delikatna robota. Pewnie
ma wydusi z niego wicej pienidzy, albo co. A pan Jonatan ma szuka.
- A Rudy Sprynowiec myli, e ten z uszami sam szuka - uzupenia Janeczka. - Albo go
w ogle nie obchodzi, kto szuka, byleby znaleli. Ale ju mamy trzech...
68
- Czekaj! - przerwa Paweek. - Ich jest czterech. Rudy Sprynowiec to jeden. Siedzia
w domku. Ten z opat to drugi. A kierowca trzeci...
- Kierowca to ten z uszami!
- Moe by. Ale ten, co lecia z opat, to nie by pan Jonatan.
- Jeste pewien? Ciemno byo...
- Ale pan Jonatan ma brod, a ten z opat nie mia brody! I Rudy Sprynowiec to te
nie by! Znaczy musi by jeszcze czwarty!
Janeczka przyznaa bratu suszno. Istotnie, musia istnie czwarty. Szajka rozgaziaa
si przeraajco, cakowicie przerastajc ich moliwoci ledcze.
- Caa nadzieja, e Chaber da im rad! - westchna, ruszajc dalej w las. Paweek ruszy
za ni.
- A w ogle to to jest cika draka - oznajmi dramatycznie. - Szpiegowska afera. Te obce
wywiady przylazy tu wszy w tajemnicy i wcale nie wiem, czy nie powinnimy zawiadomi
milicji.
- Nie moemy.
- Dlaczego?
- Bo nas wpakuj do domu poprawczego. Widzieli nasze przekraczanie granicy. Moe
mylisz, e nie powiedz, tak z uprzejmoci, co? A w dodatku wiadomo, e bdziemy musieli
przekracza jeszcze raz...
- O, jak rany... Faktycznie. To co zrobi?
Janeczka ju miaa gotow recept.
- Nic. Tylko jedna rzecz nam zostaa. Wiesz, jak to jest, jak bdziemy mieli wielkie
zasugi, moliwe, e daruj nam przekraczanie. Musimy ich wyledzi sami i moe nawet zabra
im te dokumenty, i wszystko mie gotowe, i wtedy niech sobie gadaj.
Paweek z miejsca zapali si do pomysu.
- Jasne! Tylko tak! A jak mamy przekracza, to od razu, zanim co. Blisko ju, moemy
teraz popatrze, czy tam nie ronie druga ra. I zaraz jutro odwalimy robot...
Tego samego wieczoru patrol WOP-u dostrzeg drobn zmian terenu w przygranicznym
pasie ziemi niczyjej. Kilka metrw od siatki widnia wieo wykopany, redniej wielkoci d.
Byo to zjawisko do osobliwe i troch nietypowe. Zdarzay si ju najrozmaitsze lady,
69
70
71
zagbionego w piasku. Drugim opasaa si Janeczka. Stwierdziwszy od razu, e linka nie tylko
pozostawia lepkie, czarne, niezmywalne lady, ale take okropnie drapie, podoya pod ni
zoony kilkakrotnie wzdu rcznik, spity wielk agrafk. Wesza do wody i odpyna.
Paweek sta w morzu po kolana, czynic to krok do przodu, to krok do tyu, zalenie
od kierunku popychajcej go fali, i trzyma link w poowie, popuszczajc j w miar potrzeby.
Janeczka oddalia si od niego w niezwykle szybkim tempie. Przepyna poow odlegoci
od achy, ktr zazwyczaj osigali bez najmniejszego trudu, i zawrcia, bo dalej ju linki
nie starczyo.
Stojc przy brzegu i gapic si na siostr, Paweek ju po krtkiej chwili zorientowa si,
e nie jest dobrze. Janeczka jako wcale nie zbliaa si do niego. Pyna niewtpliwie,
swobodnie utrzymywaa si na wodzie, ale cigle pozostawaa w tym samym miejscu. Fala
koysaa si tam i z powrotem. Sprbowa podcign link i niemal si przerazi..
Opr, jaki poczu, kiedy fala z Janeczka cofaa si, by zaskakujcy. Kolejna fala sza
do brzegu i wwczas linka zwisaa swobodnie, po czym znw napraa si i cigna w gb
morza. Ze zdenerwowania Paweek a si spoci, zaczai gwatownie wybiera link, cignc j
z caej siy w momentach oporu i czyni tak a do chwili, kiedy z morza dotary do niego wrzaski
Janeczki. Dawaa mu jakie znaki. Nie mg ich zrozumie, zagapi si i linka wyskoczya mu
z rki, natychmiast, jak w, umykajc po piasku. Rzuci si na ni, uchwyci, znw zacz
cign i zorientowa si o co chodzi, dopiero kiedy Janeczka z morza zacza wygraa
mu pici. Zaniecha cignicia z caej siy w momencie oporu, wybiera tylko szybko link,
kiedy zwisaa, a potem utrzymywa j w miejscu. Janeczka zacza zblia si jakby dugimi
skokami. Dotara wreszcie dobrzegu najwyraniej ostatkiem si, wylaza z wody i ciko dyszc,
pada na piasek.
- No i co? - zainteresowa si Paweek, usiujc kamieniem zeskroba z rk lady smoy.
Janeczka zdobya si tylko na to, eby z wysikiem popuka paleni w czoo. Milczaa
i dyszaa jeszcze przez dug chwil, po czym poruszya si, niemrawo usiada na piasku
i zacza odpltywa z siebie link i rcznik.
- Ty gupi - powiedziaa z uraz, wci jeszcze zadyszana. - Mylaam, e mnie
przerwiesz w poowie. Drapie to i uciska, i w ogle przerzyna czowieka, co okropnego!
- A z wod jak?
72
- No... zgadza si. Jakby mnie nie cign, to ju bym bya chyba w Szwecji. W tamt
stron pynie si wspaniale, ale z powrotem potwornie. Odpycha i odpycha, i odpycha...
Nie zraony tymi informacjami, Paweek postanowi rwnie sprbowa i teraz Janeczka,
odpoczwszy nieco, stana na brzegu z zasmoowan link w doni. Ostateczny skutek
dowiadcze by taki, e obydwoje, ciko zziajani i w caoci pokryci czarnymi plamami, stali
si na co najmniej p dnia niezdolni do wikszych wysikw. Dowiedzieli si dokadnie, co to
jest i czym grozi ta agodna, niewinna, wsteczna fala...
Chaber przeczekiwa eksperymenty swoich pastwa, lec w bezruchu obok pnia drzewa
i z daleka obserwujc ich wysiki. Nie drgn nawet pomimo licznych, nader interesujcych woni
napywajcych z wiatrem z gbi lasu. Kazano mu pilnowa zawizanego na pniu wza,
pilnowa zatem posusznie a do chwili zwolnienia z posterunku. Jego pastwo nie nadawali si
potem kompletnie do niczego, machn wic na nich ogonem i poszed w las, dokonywa odkry
na wasn rk.
Powczc nogami po piasku, Janeczka i Paweek wrcili do grajdoka rodzicw.
Bez protestu pogodzili si z towarzystwem Mizi, szczeglnie e jej pika pchana wiatrem,
wyldowaa w morzu i odpyna, zanim ktokolwiek zdy j dogoni. Zabawa, polegajca
na wykopywaniu dokw w piasku i gmeraniu w drobnych kamykach, leaa w ich
moliwociach. Nie wymagaa zbyt wiele ruchu i nie bya uciliwa.
Nowy, gwatowny przypyw si poczuli dopiero, kiedy nad brzegiem ukaza si Rudy
Sprynowiec, najwyraniej w wiecie idcy przed siebie na spacer. Mnstwo osb wczyo si
po play tam i z powrotem i w tym spacerujcym tumie dostrzegli go prawie w ostatniej chwili.
Zblia si ku nim brzegiem morza od strony portu. Troch na olep dziubic opat, przygldali
mu si spod oka, jeszcze nie wiedzc, jak naley zareagowa... Rudy Sprynowiec grzecznie
omin teren wykopalisk, zatrzyma si i pogapi w morze. Wci patrzc na fale, wyj
z kieszeni kpielowego szlafroka papierosy i zapaki, papierosa bez popiechu wetkn do ust,
a pudekiem zapaek kilkakrotnie potrzsn. Najwidoczniej byo puste. Zajrza do rodka,
schowa je do kieszeni i rozejrza si wkoo.
Od drugiej strony nadchodzi wanie jaki pan w krtkich spodenkach i w koszuli
w kwiatki. Rudy Sprynowiec zwrci si do niego niewtpliwie w sprawie zapaek, bo pan
sign do kieszeni i wyj pudeko. Na chwil zasonili ich przechodzcy ludzie. Kiedy przeszli,
73
74
z matk pojechay oglda te rubiny i brylanty na paniach... Niczego innego przecie oglda
nie zechc...
Nie zdya zrealizowa pomysu, bo nagle znw ukaza si Rudy Sprynowiec,
maszerujcy z powrotem. By sam. Pan z zapakami zosta gdzie w oddali, niewtpliwie
pod czu opiek Paweka i Chabra. Janeczka porzucia opatk i zerwaa si z piasku.
Mizia zerwaa si rwnie.
- Ojej, co si stao? Gdzie ty idziesz? Pjd z tob!
Janeczka byskawicznie pomylaa, e jeli ju musi j ze sob zabiera, niech
przynajmniej nie potrzebuje wlec i popdza.
- Tam, bliej portu, s adniejsze kamienie - oznajmia. - Takie kolorowe. Widziaam mnstwo!
Mizia natychmiast przypieszya kroku, kolorowe kamienie budziy jej wielkie
zainteresowanie. Port wydawa si bliski i bezpieczny. Dopiero w poowie drogi nasuny jej si
jakie skojarzenia.
- Ojej! - powiedziaa niespokojnie i zwolnia. - A czy tam s ryby?
- Nie ma adnych ryb - odpara stanowczo Janeczka, nie odrywajc oczu od idcego przed
ni Rudego Sprynowca. - Wszystkie ryby zabieraj do tamtego magazynu koo autobusu.
Tu nie ma ani jednej.
Przed portem rzeczywicie leao mnstwo kamieni. Morze usypao z nich wielkie stosy,
po ktrych rytmicznie szelecia fala. Janeczka gorczkowo zacza si zastanawia, jak zdoa
najpierw oderwa Mizi od tego bogactwa, a nastpnie, jakim cudem przeprowadzi j obok sieci,
skrzynek, trzepoczcych si flder, martwych kaczek i krccych si w porcie psw. Rzecz
wydawaa si zgoa beznadziejna.
Rudy Sprynowiec podchodzi ju do odzi. Mizia z okrzykiem zachwytu utkna
w pierwszym stosie kamieni. Janeczka obejrzaa si na ni.
- Zostaw to, tam dalej s jeszcze adniejsze - powiedziaa niecierpliwie. - Takie... Takie
biae z brylantowymi blaszkami!
Ocigajc si nieco, Mizia ruszya dalej. Wpatrzona w skraj wody, moe by i dotara
do portu, nie dostrzegajc czyhajcych straszliwoci, gdyby na przeszkodzie nie stany zwoki
dorsza. Morze podsuwao je do samego brzegu, wyrzucao na kamienie i zabierao z powrotem,
nadajc im pozr ruchu. Z przenikliwym kwikiem Mizia natychmiast odskoczya do tyu.
75
- Ojej! Ryba...!
Janeczka poczua, e jej si co przewraca w rodku do gry nogami. Na usta nasuno
jej si straszne sowo, ktrego uywali z Pawekiem bardzo rzadko i tylko w wyjtkowych
okolicznociach, stanowio bowiem, podobno, tak chyba gdzie syszeli, najokropniejsze
przeklestwo wiata. Nie wytrzymaa...
- Trrreotrrralwe...! - zazgrzytaa wciekle.
- Ojej! - przestraszya si Mizia, niewymownie zgorszona. - Ty przeklinasz!
Rudy Sprynowiec skrci nagle, wszed pomidzy odzie i zatrzyma si. Gwatowna
ch pochwycenia Mizi za rk czy za cokolwiek i powleczenia si przed siebie zgasa rwnie
szybko jak si pojawia. Tropiona zwierzyna zrobia postj...
Pod pozorem zbierania kamieni zbliya si do odzi. Mizia pokwikiwaa niespokojnie,
zdenerwowana zbytnim oddaleniem si Janeczki i dzielc je przeszkod nie do przebycia
w postaci zdechego dorsza. Na szczcie w pewnym stopniu absorboway j kamienie,
wygldajce w wodzie bardzo kolorowo.
Rudy Sprynowiec zaglda do wszystkich odzi, wasa si midzy sieciami
i skrzynkami i zagadywa co do rybakw. Ugrzz w kocu przy jednym z nich i wda si
w dusz rozmow. Rybak opar si okciem o zasmolon burt, przyj papierosa i zapali.
Janeczka oddaaby wszystkie skarby wiata za moliwo podsuchania treci tej pogawdki.
Wydawao jej si, e jest to ten sam rybak, ktrego widziaa obok Rudego Sprynowca
w tamtym porcie nad Zalewem, nie bya jednake pewna. Pewno w tej kwestii mgby mie
w tej chwili tylko Chaber. Poaowaa gorzko, e nie ma psiego wchu, i natychmiast potem
poaowaa, e ma w ogle jakikolwiek wch, bo wiona na ni z wiatrem wo spod wydm.
- Ojej! - pisna Mizia za jej plecami. - Tu cuchnie!
Jeszcze przez chwil Janeczka rozwaaa sytuacj. Podsuchanie rozmowy rybaka
z Rudym Sprynowcem byo moliwe pod warunkiem zakradnicia si pod sam d. Tylko
tam mogaby co usysze, ju metr dalej sowa giny w szumie morza, wrzasku mew, warkocie
dwch silnikw i rnych omotach o burty oprnianych odzi. Zakra si tam, to znaczy
znikn z oczu Mizi, ktra natychmiast narobi krzyku...
- Bronek!!! - wrzasn gromko kto przy bliszej odzi. - Jeszcze nie fajrant!!!
Rozmawiajcy z Rudym Sprynowcem rybak spojrza i pomacha uspokajajco rk.
Rudy Sprynowiec co do niego mwi. Rybak krci gow, jakby przeczc mu lub czego
76
odmawiajc. Rzuci papierosa, wyszarpn kawa sieci i zacz wyjmowa fldry. Rudy
Sprynowiec posta przy nim chwil, po czym cofn si i zacz obchodzi odzie, oddalajc si
coraz bardziej. Przejcie przez port i pjcie za nim z Mizi na karku nie wchodzio w rachub.
Z cikim westchnieniem Janeczka zawrcia.
Dawno ju Rudy Sprynowiec znik w swoich stronach, Mizia z matk poszy wreszcie
na obiad, a Paweka cigle nie byo. Nie chcc naraa si na pytania o niego, Janeczka czekaa
w do duej odlegoci od rodzicw. Siedziaa na piasku blisko wydm i melancholijnie
zastanawiaa si, kto zdy wrci pierwszy. Mizia z obiadu, czy Paweek z polowania.
Konkurencj wygra Chaber. Dopad swojej pani w podskokach, radosny i oywiony.
Dopiero po duszej chwili ciko zmachany Paweek pad na piasek obok siostry.
- Rany, ale mnie przegoni! - jkn. - Lata jak z propellerem!
- Kto? Chaber?
- E tam, Chaber! Ten ysy!
- Jaki ysy? - zaniepokoia si Janeczka. - Ten z zapakami mia wosy!
- Dookoa gowy. Na samym czubku by ysy. Widziaem, jak zazi z gry, a ja akurat
byem wyej.
- I dokd poszed?
- Donikd. Zlaz do portu, wsiad do samochodu i odjecha. I to by ten sam samochd,
granatowy fiat, tyle, e teraz z tym drugim numerem. Zagranicznym.
- Tylko zlaz do portu? Wielkie mi znowu przegonienie...
- Ale nie teraz! - zniecierpliwi si Paweek i usiad, opierajc si o kawaek jakiego
drga. - Przedtem lata, e ho, ho!
Na stanowcze danie Janeczki ucili informacj. ysy z zapakami po rozstaniu si
z Rudym Sprynowcem zszed z play i uda si wprost do portu nad Zalewem najbardziej
stromym przejciem, jakie istniao w okolicy. Po jego odjedzie Paweek, zgodnie z umow,
sprbowa przeledzi drog od play do miejsca, gdzie zainteresowa si nim Chaber. Pies
bardzo szybko zrozumia, czego si od niego wymaga, i bez wahania poszed po starszych
ladach ysego, a zarazem wasnych. Okazao si, e ysy zwiedzi bez maa ca miejscowo,
by na cmentarzu, by przy granicy, by w okolicach ich domu, w kawiarni i na campingu.
Na camping pojecha samochodem.
77
78
79
- Ja myl! Budulec maj, cukier te. I nikt im ju tutaj nie wlezie. Wicej roboty
nie damy rady za nie odwali.
- A jeszcze jak si re rozrosn...
Przez chwil z satysfakcj i znacznie lejszym sumieniem rodzestwo przygldao si
swojemu dzieu. Trzy mode pdy r zostay posadzone z trzech stron mrowiska. Pomidzy nimi
tkwia pltanina gazi i konarw, najeonych skami i powizanych ze sob drutem.
Zabezpieczenie byo z pewnoci dostateczne, naprawili swj okropny, karygodny bd. Reszta
naleaa do mrwek.
- Soce zachodzi - zauway Paweek. - Lecimy na dziki...
Z najwiksz ulg usiedli i przyczaili si pod swoim krzakiem gogu. Czatowanie na dziki
pozwolio wreszcie troch odpocz. Po caodziennej cikiej pracy rk i ng ju nie czuli, przez
cae dugie popoudnie kopali doy, popeniali przestpstwa, dwigali ciary, zwczyli z lasu
pnie i gazie i razem wziwszy, przekroczyli z pewnoci wszelkie dopuszczalne normy
wysikw przewidzianych dla osb w ich wieku. Nawet czowiek dorosy na ich miejscu
uwaaby, e si zbyt wiele od niego wymaga...
Wiodca do campingu droga pod lasem wygldaa teraz zupenie inaczej ni owego
wieczoru, kiedy czatowali tu w czasie deszczu i mawki. Wwczas bya zupenie pusta, teraz
aziy po niej istne procesje. Spaceroway jakie grupy i pary, przejeday samochody, z rykiem
przelatyway motocykle. Przygldali si temu w milczeniu, z dezaprobat, cierpliwie czekajc,
a si wszystko uciszy i uspokoi. Soce zaszo, na niebie ukaza si ksiyc, a ruch na drodze
prawie nie uleg zmniejszeniu.
- Do bani taka robota - odezwa si w kocu z niechci Paweek. - Cae miasto tdy lata,
w yciu te dziki nie wyjd!
- Pewnie e nie - przywiadczya z uraz Janeczka. - Chyba, e o pnocy. Trzeba znale
jakie inne miejsce, takie gdzie nie jed ani samochody, ani motory, ani nic.
- Ani ludzie. Dr si jak powietrze...
Siedzieli jeszcze jaki czas, bo ze zmczenia nie chciao im si rusza. Poza tym mieli
cich nadziej, e moe jednak tutaj, gdzie systematycznie podkadany chleb rwnie
systematycznie znika, nastpi w kocu podana odmiana. Rozejd si tumy, zapanuje spokj
i z lasu wyjd dziki. Dopiero kiedy jakie rozbawione towarzystwo ze piewem na ustach utkno
80
81
zodziejka moga tak zuchwale grasowa! Przecie w ten sposb nie mona si ubra w nic,
dosownie w nic...!
Janeczka i Paweek popatrzyli na siebie wzrokiem penym bezgranicznego osupienia
i skamienieli kompletnie. Chaber, jakby zrozumia tre sw, cofn si spod uchylonych drzwi
i usiad na rodku hallu, strzygc uszami. Drzwi uchyliy si bardziej.
- Tak jest, dzikuj pani, ju to wszystko pani zeznaa... - wtrci inny gos mski. Matka
Mizi nie popuszczaa.
- Mwi panu, ona wesza pewnie do azienki, tak, do azienki. Dosownie na chwil!
Trudno wymaga od kobiety, eby nie poprawia twarzy, jeli jest poar i za chwil zobacz
j tumy... I ju! Caa biuteria...!
Drzwi uchylay si z trudem i wahajco, tak, jakby jedna osoba je pchaa, a druga
przytrzymywaa. Mski gos usiowa przerwa t przenikliw relacj.
- Tak jest, wszystko mam zanotowane, dzikuj pani...
- I adnego zrozumienia, adnego zainteresowania, nic...!
Gwatowniej pchnite drzwi otworzyy si nagle i wymkn si z nich porucznik MO,
waciciel psa.
Janeczka i Paweek, zamurowani doszcztnie zaskoczeniem, nie zdyli nic pomyle
i nic zrobi. Porucznik wyszed wprost na nich.
- A, jestecie! - powiedzia z ulg. - Nareszcie! Czekam tu aa was, bo musicie zoy
zeznania...
I znw nie zdyli nie tylko otworzy ust, ale nawet mrugn okiem. Za porucznikiem
wybiega z pokoju matka Mizi, a za ni Mizia, najwidoczniej gotowa ju do snu, w piamie,
ale niesychanie przejta i ponca wypiekami. Rwnoczenie uchyliy si drzwi pokoju obok
i wyjrza z nich pan Chabrowicz. Na dole skrzypny schody, day si sysze kroki, co najmniej
dwie osoby weszy na kilka stopni i zatrzymay si, nadsuchujc odgosw z gry...
Janeczka zdya ju zapomnie sedno sprawy i teraz gorczkowo usiowaa sobie
przypomnie, czy napomkna co o rubinach i brylantach w Ktach Rybackich, czy te tylko
miaa taki zamiar. Porucznik robi wraenie czowieka cakowicie znkanego i nieco
oguszonego.
82
83
84
wypytywa, nie pozostao mu w kocu nic innego, jak tylko rzeczywicie odgrodzi si od
natrtw drzwiami od azienki.
W pierwszej chwili zasun nawet zasuwk, ale zaraz j cichutko cofn. Wida ju byo,
e nie uda mu si opuci domu zwyczajnie, przez hall i drzwi wejciowe, nie do, e go tam
zapi i zatrzymaj, ale jeszcze mog nabra jakich podejrze. A zatem tylko tdy...
Uruchomi spuczk i szum wody zaguszy wszelkie inne haasy. Otworzy okno, wlaz
na pralk, przeoy nogi przez parapet i ju po chwili znalaz si na chodniczku przed domem.
Porucznik na grze podzikowa, przeprosi i zacz si egna. Uzyskane informacje
wydaway mu si wprawdzie wci jeszcze niejasne, chaotyczne i w ogle niedostateczne, ale nie
mg duej wytrzyma wierccych w uszach dwikw, ktre wydawaa z siebie
zemocjonowana matka Mizi. Janeczka gowia si nad kolejn trudnoci. Nie miaa adnych
wtpliwoci, e zarwno rodzice, jak i matka Mizi tylko czyhaj na moment, kiedy pozbywszy
si osb postronnych, bd mogli wzi j w obroty prywatnie. Musiaa im uciec jako
dyplomatycznie.
Porucznik zszed na d. Sycha byo, jak odmawia odpowiedzi na liczne pytania, egna
si z gospodarzami i wychodzi.
- Janeczka... - zaczli rwnoczenie matka Mizi i pan Chabrowicz.
- Zaraz - powiedziaa Janeczka energicznie, a zarazem z godnoci. - Najpierw musz i
do azienki.
Panu Chabrowiczowi migno w gowie, e do azienki poszed chyba Paweek, ale nie
zdy nic powiedzie, bo Janeczka znika na dole. Za ni znik Chaber.
Gospodarze stali przy drzwiach wyjciowych, normalna droga bya odcita, nie moga
wypada w galopie i na ludzkich oczach goni porucznika. Bez chwili namysu skierowaa si do
azienki i opucia dom tak samo jak Paweek, z t tylko rnic, e zwali jej si na gow
wyskakujcy za ni Chaber.
Porucznik, poegnawszy si, wyprowadzi na drog swj motor, zapali silnik i ruszy.
Przejecha nie wicej ni dziesi metrw, kiedy w wietle reflektora pojawia si przed nim
posta, gwatownie wymachujca rkami. Przyhamowa i ujrza chopca, ktrego par minut
temu oglda w domu na grze.
- Niech pan jeszcze nie odjeda - powiedzia Paweek w wielkim popiechu. - Musi pan
poczeka na moj siostr. Ona chce zmieni zeznania. Niech pan to zgasi, bo usysz.
85
86
- Moliwe, e prdzej, ale nie mogam przecie uspokaja jej w biegu! Kazali nam si ni
opiekowa. A te brylanty od razu j zajy i zacza wypytywa co dalej. No wic musiaam jej
opowiedzie dalszy cig...
- I wszystko zmylia?
- Wszystko! Troch byo z jednej ksiki, ktr dawno czytaam.
- Rozumiem. Ale zwracam wam uwag, e doniesienie o kradziey zoya nie ona, tylko
jej matka...
- A skd ja miaam wiedzie, e ona to opowie swojej matce! - zdenerwowaa si
Janeczka. - I e ta matka uwierzy! Nasza by nie uwierzya!
Porucznik myla przez chwil, po czym nagle zwrci si do Paweka.
- A ty, gdzie bye w czasie tego posiedzenia?
- W porcie - odpar Paweek ostronie. - Przy odziach z rybami.
Porucznik znw si zastanawia przez chwil.
- W porzdku. le zrobiem, e nie zabraem was na rozmow w cztery oczy, ale trudno,
przepado. Bardzo was przepraszam...
- Nic nie szkodzi - powiedziaa Janeczka wspaniaomylnie. Tylko niech pan nas teraz
nie wsypie. My to panu mwimy poufnie.
- Jasne, to si samo przez si rozumie. To teraz powiedzcie mi tylko, skd wzilicie tego
czowieka z ciasno osadzonymi oczami, z odstajcymi uszami i z ysin na czubku gowy. I z kim
on naprawd rozmawia.
Na do dug chwil zapanowaa cisza. Brat i siostra pojli nagle, e sprawa zgrzyta.
Wcale nie chodzi o idiotyczne brylanty Mizi, tylko o co znacznie powaniejszego. Wpltali si
w to, nie mog si przyzna, a porucznik chyba za duo wie. Milczeli. Porucznik take milcza,
wsparty o kierownic motoru. Dwa psy stay cierpliwie na drodze, uporczywie udajc, e si
nawzajem nie widz.
Janeczka zdobya si wreszcie na odpowied.
- Ja takiego widziaam - wyznaa niepewnie.
- Gdzie?
- Wanie tam, w porcie. Jak siedziaam z Mizi. Przylecia i wsiad do samochodu, ale on
nie ma z tym nic wsplnego i w ogle nie wiem, kto to jest. Wcale nie widziaam, eby z kim
rozmawia.
87
88
e adne z nich nie ogldao scen w porcie i adne nie znao zoczycy z odstajcymi uszami.
Obydwoje natomiast znali tak Mizi, jak i jej matk...
- Bd ci bardzo wdziczna, jeli nastpnym razem umiecisz wydarzenie w jakim
bardziej odlegym miejscu - powiedziaa aonie pani Krystyna. - Moe w Londynie, albo,
jeszcze lepiej, w Australii. Ostatecznie geografi znasz niele...
- I moe niech to dotyczy czasw modoci naszej babki - doda smtnie pan Roman.
- Pojcia nie mam, jak z tego wybrn grzecznie!
- Dug ronie - zawyrokowa bezlitonie Paweek, kadc si ju do ka. - Jakby co,
bd nas wyciga z poprawczaka, bo teraz ju murowany. Dwa przekroczenia i jeszcze to.
Zmusili nas do garstwa.
- Mnie zmusili - sprostowaa Janeczka.
- Mnie te. Z tym panem Jonatanem to mi si wcale nie podoba. Ja go lubi. Znaczy,
lubiem...
- Ja te. Pewnie si maskuje. Udaje sympatycznego.
- A ten milicjant, zdaje si, wcale nam nie uwierzy...
Janeczka namylaa si przez chwil, ugniatajc poduszk.
- W brylanty uwierzy - stwierdzia. - Ale we wszystkim innym co podejrzewa.
Nie uwierzy, e nic nie wiemy, nic nie widzielimy i nic nie syszelimy.
- Niegupi facet - pochwali Paweek. - Zreszt, co by z niego by za milicjant, gdyby
nie wszy jakiej draki. Gapi si tam przecie na tego szakala cmentarnego, musi wiedzie,
e to element.
- Pewnie, e musi. Szkoda, e nie moemy mu nic powiedzie...
Pojawienie si przy siatce granicznej dwch dalszych tajemniczych dziur nie mogo
przej bez echa. Konieczno wzmoenia czujnoci staa si niewtpliwa. Gdyby przyozdobione
rami mrowisko ulokowane byo bliej granicy, prawidowe skojarzenie nasunoby si samo,
mrowisko jednake znajdowao si w odlegoci trzech kilometrw od dziur i nikomu nie mogo
przyj do gowy, e ma z nimi jakikolwiek zwizek. Wygld dziur wskazywa, e wydobyto
z ziemi jakie przedmioty, z ktrych dwa zakopane byy poza siatk, a jeden na ruinie starej
89
leniczwki. adne badania nie pozwoliy nawet w przyblieniu okreli rodzaju przedmiotw
i sprawa przedstawiaa si nader zawie. Naleao zatem pilnowa.
Wzmoona czujno WOP-u dla przecitnych turystw przybraa posta kilku wicej
spacerw onierzy przejciem wzdu siatki i po lesie i nie tylko nie obudzia zainteresowania,
ale prawie nie zostaa dostrzeona. Wyjtek stanowiy tylko trzy osoby, ktre poczynaniom stray
granicznej powicay mnstwo uwagi. Te trzy osoby wyczuy zmian, zaniepokoiy si ni i
powstrzymay nieco tempo realizacji swoich zamierze.
Ludno miejscowa rwnie od razu wiedziaa, e stra graniczna ma jakby troch wicej
zaj, w nikim to jednak nie wzbudzio niepokoju. Mieszkajcy w pobliu granicy rybacy
zobowizani byli do udzielania pomocy w nagych akcjach WOP-u i niejeden ju raz
angaowano ich do rnych dziaa. Nie wtrcali si niepotrzebnie, mieli do wasnej roboty
i spokojnie czekali ewentualnego wezwania. Okazywali co najwyej odrobin zaciekawienia.
- Moe im kto podpad z tych zagranicznych turystw - uczyni przypuszczenie pan
Jonatan, wycigajc z garau ryby ze skrzynki. - Zdarza si czasem, e przyjedzie jaki taki,
co go maj na oku.
- Minister ma by - przypomnia pan ubiaski.
- Ministra by pilnowali? Przecie przez zielon granic nie bdzie ucieka!
- A czy to zaraz musi ucieka? Ale jakby przyjecha, to trzeba przecie pokaza, e tu
elegancko wszystko wyglda. Ja bym na waszym miejscu w porcie uprztn. Zakopa te dorsze
i tyle.
- To niech tatu zakopuje. Ja nie bd. Dosy mam roboty, a jeszcze w kadej chwili moe
by, e nas pogoni, jak ju nie raz bywao...
- Panowie bior czasem udzia w akcjach na granicy? - zainteresowa si pan Chabrowicz.
Pan Jonatan uoy na stoku wielkiego sandacza.
- Zdarza si. Zobowizanie takie mamy, wszyscy tutaj, w pasie przygranicznym. Czasem
to nawet nieza zabawa.
- Szczeglnie w zimie i po nocy - mrukna pani Wanda.
Caa rodzina pastwa Chabrowiczw razem z ca rodzin gospodarzy tkwia w garau,
gdzie odbywao si wanie czyszczenie ryb. Pastwo Chabrowiczowie z wielkim
zainteresowaniem przygldali si tej robocie, zamierzajc odkupi dla siebie kilka wgorzy.
90
Pan ubiaski ju obieca uwdzi je w beczce za szop razem z domowymi. Janeczka i Paweek
zdecydowani byli nie oderwa oka od tej operacji ani na chwil.
- Bywa i w nocy - przywiadczy pan Jonatan, zrcznie i delikatnie rozcinajc ryb.
- Kiedy to przez ca noc wszystkie odzie musiay by na Zalewie, a kra ju sza i zimno byo
niemoliwie. Do rana tak nas trzymali.
- I z jakim skutkiem?
- A, tego to nikt nie wie. Caa rzecz w tym, e pomaga, pomagamy, ale nikt nam
nie mwi, co z tego wynika. Tajemnica wojskowa. Troch si czowiek zawsze poapie,
bo przecie nielepy i nieguchy, ale dokadnie to nigdy nie wiadomo.
- Rnie bywao - wtrci pan ubiaski. -Kiedy to ho, ho...! Niejeden si pcha i w t
stron i w tamt. Byy takie czasy, e dwch ja sam pilnowaem, nagana mi dali i kazali w eb
strzela, jakby si ktry ruszy. Szpiedzy to byli podobno, sto dolarw chcieli mi da, ebym si
tylko na chwil odwrci. Akurat, jeszcze czego...
- Tatu zaraz takie lata wspomina, co to ju nikt nie pamita!
- No i co z tego? Niektrzy pamitaj, e takie lata byy. Ja tu jestem od pocztku, duo
widziaem... W Ktach ju mieszkali i nawet w Krynicy, a tu tylko ja jeden, bo ludzie si bali.
Pierwszy byem...
- I nawet najlepszego domu tatu nie zaj, tylko taki byle jaki - powiedziaa z wyrzutem
pani Wanda.
- Za to teraz masz porzdny dom. M ci si wystara...
Do Janeczki i Paweka dotara nagle tre rozmowy. Wymienili pene zgrozy spojrzenia.
Pan Jonatan, czonek rozkopujcej groby szajki, w oczach stray granicznej by jednostk godn
zaufania, wzywan do pomocy! C za okropne komplikacje mog z tego wynikn! Poczuli
gwatowny niepokj, niejasnym ciarem przygnit ich obowizek przeciwdziaania strasznej
sytuacji. Jedyn pociech stanowia myl, e nie obdarza si go zaufaniem penym
i nieograniczonym...
Do dalszej akcji przystpili, kiedy u wylotu rury wiodcej do wielkiej beki zapon
ogie, a spod przykrywy zacz si wydobywa dym. Pan ubiaski, peen rezerwy wobec zicia
i do krytycznie do niego nastawiony, wydawa si waciwym rdem informacji. Naleao
zbada, czy sam przypadkiem czego nie wie.
91
92
- A po co rozkopywa?
- Tego nikt nie wie. Ale podobno wanie po to, eby naszym ludziom, tutejszym,
nieprzyjemnoci narobi. Zdarza si czasem taka ludzka zo. Zapali go, poszed precz
i jest spokj.
- I ju teraz nikt nie rozkopuje? - upewnia si Janeczka.
- Teraz ju nie. Jak byo, tak zostao. Tam nawet nikt nie chodzi, bo i drogi nie ma. Dostp
trudny, cieki zarosy, droga, co kiedy bya, to ju dawno przekopana w poprzek,
a turyci, co tu na wczasach siedz, to tylko na pla i z powrotem. Czasem po alejkach poa,
ale mao i w innych stronach. Wicej tam dzikw ni ludzi...
Przez dusz chwil Janeczka i Paweek milczeli. Dopiero po kilkakrotnym poprawieniu
ognia i przykrycia na beczce, po zakrztuszeniu si dymem i uzyskaniu licznych informacji
w kwestii wdzenia, Paweek wrci do tematu.
- A jak rozkopywali wtedy... No i jakby na przykad kto rozkopa teraz... to kto tego
pilnuje? Znaczy, kto by pilnowa, jakby rozkopywali?
- Kto? - zamyli si pan ubiaski, badajc stopie wilgotnoci podkadanej na ogie
kory. - A rni. I WOP, i milicja... A najprdzej to tacy, ktrych nikt nie zna. Nawet bycie
nie wiedzieli, e kto pilnuje. Przyjedzie taki, niby turysta, niby nic, w oko nie wpada, a potem
si okazuje, e wadza. Albo i nic si nie okazuje, tylko ten kopacz wicej nie wraca. Duo ja tu
widziaem przez te wszystkie lata...
- Teraz to ju aby si tylko nie zdradzi - powiedzia z pospn trosk Paweek,
przedzierajc si przez zarola w kierunku cmentarza. - Jakby si pan Jonatan poapa, e my
wiemy, to nie daj Boe! Sam nas pewno nie pozabija, gupio by mu byo, bo u niego mieszkamy,
ale musi tamtym powiedzie. A oni maj chyba dosy rozumu, eby nas przy yciu nie zostawi!
- Pewnie - przywiadczya Janeczka. - Okazuje si, e nikt nie wie, tylko my. Wszyscy
myl, e to stare, i eby nie Chaber, te bymy nie wiedzieli.
- A przecie milicjant ma psa!
- No to co? Jego pies nie jest myliwski i poowy tego co Chaber nie wywszy! I on go
nie puszcza luzem, tylko trzyma przy sobie.
Paweek rozwaa sowa pana ubiaskiego. Wydosta si ju na ciek, po ktrej byo
atwiej i, i mg wicej uwagi powici gnbicym go mylom.
93
- Suchaj, a moe tu faktycznie pilnuje jaki taki, ktrego nie wida? I my o nim nic
nie wiemy...
- Chyba gupi jeste - stwierdzia z niesmakiem Janeczka, wypltujc si z krzakw
i rwnie ruszajc dalej po ciece. - I co z tego, e go nie wida? Przecie Chaber od razu
by powiedzia, nie? Ludzie mog sobie o takim nie wiedzie, ale my bdziemy wiedzieli.
- No faktycznie, masz racj. Chabra nie wykantuje...
Biegncy w przodzie Chaber poinformowa, e na cmentarzu nikogo nie ma. Podali tam
w dzie, eby raz wreszcie wszystko spokojnie obejrze. Do zachodu soca pozostao jeszcze
duo czasu.
- Trzeba policzy te groby - zadecydowaa Janeczka, kiedy dotarli ju na cmentarny
pagrek i mogli rozejrze si wok. - Policzy cae i rozkopane, bo inaczej nam si wszystko
pomyli.
- Ja bym zapisa.
- To zapisz. Czekaj, najpierw policzymy cae...
Inwentaryzacja cmentarza okazaa si spraw do skomplikowan. Drzewa i krzewy
gsto zarosy teren. Groby byy stare, niektre pokrywa mech kouchem tak grubym,
e kamiennych pyt pod nim wcale nie byo wida. Najstarsza cz zajmowaa pnocne zbocze
pagrka, agodnie nachylone ku morzu, nowsza cigna si w stron Zalewu. Od strony
wschodniej, tam gdzie prawdopodobnie kiedy przechodzia droga, teraz widniay gigantyczne
wertepy, jaka chaotyczna pltanina gr i dow, w ogle nie do przebycia,, powstaa z tego,
i naturalne fady terenu zostay wzbogacone licznymi okopami. Wszdzie dookoa rosy gste
kpy jeyn, dzikiego bzu, gogu i innych krzeww, wdzierajcych si pomidzy nagrobki.
Kilkanacie obramowa pko, rozsadziy je wyrastajce ze rodka drzewa. Trudno byo nawet
niekiedy oceni, co dokonao zniszcze, rka ludzka, czy te bujnie rozrosa rolinno.
Janeczka i Paweek dokonywali bada sumiennie i skrupulatnie. Od czasu do czasu
wzywali na pomoc psa, ktry pilnowa spokoju swych pastwa, obiegajc dookoa cmentarne
wzgrze.
- Wychodzi mi, e wieo rozkopanych jest dziewi, a dawniej rozkopanych osiemnacie
- oznajmia prowadzca rachunki Janeczka. - Caych osiemdziesit jeden, razem sto osiem
grobw.
94
95
- To wszystko jedno, czy on jest, czy go nie ma. On i tak wie tylko tyle, e schowali
te dokumenty w grobie z pyt.
- Tyle to i my wiemy. I w ogle od razu mona byo zgadn, e z pyt. Musia chowa
nieznacznie, eby si nikt nie poapa, nie? To jak? Tylko tak! Pyt odwali, zakopa, przywali
z powrotem i gotowe, adnego ladu nie ma...
- A jakby chowa w samym obramowaniu, to by jeszcze musia potem to uklepa, udepta
i zasia traw. Pewnie, e mona byo od razu zgadn! Ten pierwszy facet, ten co szuka
bez pyty, to musia by zwyczajny pgwek!
- Jasne. I jeszcze zmyli i nas. Zwyczajny cep. Ale teraz ju wiemy, e z pyt, czekaj,
ile tego jeszcze zostao? Tych z pyt, nie rozwalonych?
Ponowne badania wykazay, e grobw przykrytych kamienn pyt, nie naruszonych,
pozostao siedemnacie. Dwa z nich znajdoway si w najstarszej czci cmentarza i byy cile
zespolone z pniami rosncych przy nim drzew.
- Popatrz, ale i z trumnami jest co nie tak - zauwaya nagle Janeczka. - Z tych wieych
wywlekli tylko jedn trumn. A z tamtych starych wywlekali wicej...
Paweek zajrza do kilku dow, oceni ich gboko i zatrzyma si nad tym jednym,
z ktrego wydobyto trumn.
- Widzi mi si, e tego nieboszczyka pochowali na samym wierzchu - oznajmi. - Zobacz,
trumn wywlekli, a d taki sam jak tamte. Czekaj, zdaje si, e co rozumiem...
Ze
zmarszczonymi
brwiami
przyjrza
si
porozwalanym
szcztkom.
Pena
96
- Nielicha robota! - westchn Paweek smtnie. - Gdybymy mieli sonia... Albo chocia
dwig... Albo wiesz co, a jakby tak nie odwala pyty, tylko podkopa si z boku...?
Janeczka przyjrzaa si bratu wzrokiem penym potpienia i energicznie popukaa palcem
w czoo.
- Fioa dostae, czy co? Teraz my zaczniemy rozkopywa groby? Ju co jak co, ale tego
by nam nie darowali!
Paweek zreflektowa si nieco. Istotnie, osobisty udzia w tak karygodnym pod kadym
wzgldem przedsiwziciu nie przeszedby ulgowo nawet przy najwikszych zasugach.
Rozkopywanie cmentarzy jest w ogle karalne...
- Dobra, ju dobra... Czy ja mwi, e musimy kopa? Ja si tylko rozgldam!
Rozejrza si rzeczywicie, nie przeliczajc ju nagrobkw, lecz oceniajc teren z punktu
widzenia ewentualnej dziaalnoci ledczej. Zoczycw naleao pilnowa, byli bliscy sukcesu,
naleao zamieni ich sukces w klsk, odbierajc im up. Miejsce do zaczajenia byo niezmiernie
wane...
- Dziwi si, e ich tu nie ma - rzeka krytycznie Janeczka, rwnie rozgldajc si
wokoo. - Pusto kompletnie, mogliby si przekopa a do Nowej Zelandii i nikt by nie zauway.
Wczoraj te nie kopali.
- le ci? Wolaaby, eby tu ryli bez przerwy?
- No co ty...? Ale im si dziwi...
Pawekowi w trakcie rozgldania si wpady nagle w oko nowe elementy krajobrazu.
W pnocno-zachodniej czci, pomidzy starym cmentarzem a owymi wdoami nie do
przebycia, teren obnia si gwatownie. Zbocze pagrka spadao ostro gdzie w jak ogromn
przepa, ktrej dna w ogle nie byo wida. Zarwno zbocze, jak i przepa cae zarose byy
niedostpnym gszczem. Myl Paweka zmienia nieco kierunek, oderwaa si od zoczycw
i poddaa skojarzeniom.
- Ty, popatrz - zwrci uwag Janeczce. - To s chyba te chaszcze dzikw, nie? Taki d...
Podobny troch do tego, gdzie si sposzyy, jak wleciaem w dziur, tylko jeszcze gbszy.
Moe tam siedz...?
Janeczka sprbowaa dojrze co w zarolach, zelizgna si ze stromizny
i na czworakach wrcia pod gr.
- Nawet jak jedz, to zej nie da rady. Wcale nie wida dna.
97
98
99
100
- Mamrotali, jakby ich zby bolay - powiedzia z gniewem Paweek. - Ledwo kawaki
byo sycha. Rudy Sprynowiec powiedzia...
- Skd wiesz, e Rudy Sprynowiec? - przerwaa dociekliwie Janeczka. - Przy
mamrotaniu po cichu gos trudno rozrni.
- Akurat go w tym momencie widziaem. Rusza gb. Potem ju ich nie widziaem, za to
lepiej byo sycha. Wic Rudy Sprynowiec powiedzia: Zdaje si, e nie chodzi o nas. Pilnuj
granicy". Wtedy ysy powiedzia: Lepiej za duo ostronoci ni za mao". I znw Rudy: Taka
duga przerwa to te nieostrono. Uwaam, e ju mona..." Wicej nie syszaem.
- Koo mnie jeden powiedzia: ... tylko krtkie wypady"- podja Janeczka. - A drugi:
Przez gupi przeszkod taka zwoka. Trzeba zawiadomi..." I koniec.
- Mao - zmartwi si Paweek. - Szkoda, e jeszcze kto nie siedzia kawaek dalej
i nie dosucha reszty.
Janeczka wzgardliwie wzruszya ramionami.
- I tak wystarczy. Z tego wynika, e oni zauwayli, e pilnuj. Znaczy, e WOP czego
pilnuje i wystraszyli si. To dlatego nie kopali ani wczoraj, ani dzisiaj.
- Ale myl, e to nie ich pilnuje. Moliwe, e maj racj. Co to za krtkie wypady?
- Nie wiem. Czekaj, powtrzmy jeszcze raz, co ktry mwi, moe nam wyjdzie.
Po kilkakrotnym, dokadnym odtworzeniu zasyszanych fragmentw i ustaleniu, e Rudy
Sprynowiec nalega na popiech, a ysy doradza ostrono, uzgodnili ostateczny wniosek.
Krtkie wypady musiay dotyczy cmentarza. Proponowa to ysy, widocznie takie dziaanie
wydawao mu si ostroniejsze.
- I nawet niegupio myli - pochwali niechtnie Paweek. - Im duej by tam grzebali
jednym cigiem, tym prdzej mgby ich kto zobaczy. A tak, wyskoczy, rozwali jeden grb
i w nogi. Na taki wyskok to nawet trudno trafi.
- Bardzo dobrze, e im namieszali. Zanim rozkopi tymi swoimi wypadami siedemnacie
grobw...
- Mog mie szczcie i trafi ju za pierwszym.
- No co ty! Takie szczcie to si w ogle nie zdarza. Ale za drugim albo za trzecim
moliwe. Musimy pilnowa.
- Dobrze byoby jeszcze wiedzie, kogo chc zawiadomi. Moe im to zajmie troch
czasu.
101
- Jak to kogo, tego z uszami oczywicie. Albo pana Jonatana. Ten z uszami tu nie mieszka,
ale pana Jonatana moemy si uczepi.
- A, jak tak, to od razu! Jazda za nimi! Chaber...!
- Tylko aby z daleka od domu - ostrzega Janeczka. - Mizia ju pewnie wrcia z kolacji.
- No i znw nam weszli w parad! - wydysza gniewnie Paweek, pdzc za psem.
- Umow maj z tymi dzikami, czy co? Nawet miejsca sobie nie znalelimy, to drzewo nieze,
ale okropnie niewygodne...
Pierwsza trudno pojawia si na skrzyowaniu drg, z ktrych jedna prowadzia wprost
do portu nad morze, a druga sza dalej lasem do portu nad Zalewem. Biegncy dotd pewnie
Chaber zawaha si, pobieg jedn drog, zawrci, pobieg drug drog, znw zawrci
i zatrzyma si na rodku skrzyowania, przysiadajc na tylnych apach i cichutko popiskujc.
- No, to ju jest wistwo! - stwierdzi z oburzeniem Paweek. - Rozeszli si! Jeden polaz
tu, a drugi tam. I co teraz?
Chaber denerwowa si, niecierpliwie oczekujc polece. Nie yczy sobie samodzielnie
podejmowa decyzji, pastwo musieli ustali, ktra zwierzyna waniejsza.
- Czekaj, piesku, musimy si zastanowi - powiedziaa popiesznie Janeczka. - Zaraz.
Do tego portu bliej, lemy najpierw tu, a potem wrcimy...
- A jakby co, to na play daleko wida - przywiadczy Paweek, ruszajc w galopie
za psem.
Na wydmie, w pobliu pierwszej portowej budy, dogoni ich pan Jonatan na motorze.
Nie zwrci na nich adnej uwagi, z rykiem silnika przemkn dalej i zahamowa obok jakiego
rybaka, idcego szybkim krokiem od morza w gb ldu. Rybak zatrzyma si, przez chwil
rozmawiali. Pan Jonatan nie zgasi silnika, rozmowa polegaa zatem na gromkich krzykach.
Janeczka i Paweek, zbliywszy si, zdyli usysze kilka zda.
- ...A c by on tu robi?! - krzykn rybak.
- Gdzie musi by, bo widziaem samochd! - krzykn pan Jonatan.
- Tutaj?!
- Nie, w porcie!
- Tu go nie byo!
Pan Jonatan zawrci, wyrzucajc tylnym koem chmur piasku. Rybak czeka.
- Jak do portu jedziesz, to mnie podrzu! - wrzasn.
102
Pan Jonatan kiwn gow, przyhamowa, rybak usiad za nim i odjechali. Janeczka
i Paweek znw przyspieszyli kroku. Na grzbiecie ostatniej wydmy wida ju byo Chabra,
wystawiajcego zwierzyn.
Rudy Sprynowiec siedzia na jakiej skrzynce i oglda spychane z play odzie.
Przedostatnia wychodzia wanie w morze,, manewrujc w przesmyku midzy achami, ostatnia
zanurzaa ju rub w falach, ale dziobem jeszcze grzza. Krciy si koo niej trzy osoby, poza
nimi nikogo w porcie nie byo. Wzdu brzegu wczyli si turyci.
- No i co? - zirytowa si Paweek. - Siedzi jak pie...
- Jeeli mia si spotka z panem Jonatanem, to nie bardzo mu wyszo - zauwaya
Janeczka. - Ale mnie si co nie zgadza.
- Nie moemy czeka, a co zrobi, musimy i za tamtym. Co ci si nie zgadza?
- Pan Jonatan kogo szuka - wyjania Janeczka z namysem, dc za psem z powrotem
do skrzyowania drg. - Syszae? Widzia samochd.
Paweek zastanowi si.
- Ale oni si w tym samochodzie zmieniaj - przypomnia. - Nie wiadomo, czy szuka
ysego, czy tego z uszami. Jeeli adnego nie widzia, nie wie, ktry przyjecha.
- Ale jecha do portu. I ysego nie spotka, na go chyba, nie?
- Moe polaz gdzie indziej. Zaraz si dowiemy, Chaber powie.
Janeczka cigle krcia gow.
- Ale mnie si, rozumiesz, nie zgadza, e on go szuka tak jawnie. Przecie to niemoliwe,
eby tyle osb naleao do szajki! Ten rybak, tutaj, by cakiem obcy.
- Nie obcy, ja go ju widziaem.
- Ja te, on mieszka gdzie bliej portu. Ale obcy w szajce!
- No, czy ja wiem... O, moe oni si w ogle znaj i mog szuka jawnie, ile im si
podoba, a tajemnica to jest tylko ta caa robota! Udaje, e go szuka w innej sprawie.
- Moe by. Chyba tylko tak, bo inaczej to wcale nie ma sensu.
Chaber, wrcz peen wzgardy dla tak haniebnie prostego zadania, jakie mu teraz
przypado w udziale, bez chwili wahania doprowadzi do kawiarni przy porcie. Nie musieli nawet
wchodzi do rodka, ujrzeli ysego z zewntrz przez wielkie, otwarte okno. Siedzia przy stoliku
i pi coca-col. Na szczcie od razu dostrzegli take pozostae osoby siedzce przy tym samym
103
stoliku. Mimo zaskoczenia zdyli w por wycofa si i ukry. Osobami owymi byy Mizia,
jej matka i jeszcze jedna, znana im z widzenia pani.
- No nie! - powiedzia Paweek z uraz, obserwujc wielkie okno zza stojcej w pobliu
przyczepy campingowej. - W to to ju w yciu nie uwierz, eby te baby rozkopyway groby!
Janeczka z uwag przygldaa si doskonale widocznej grupie.
- Pewnie, e nie. On ich przecie wcale nie zna.| Zobacz, rozmawiaj oddzielnie, same
ze sob, a z nim wcale. On nawet nie sucha.
- No to kogo tu przyszed zawiadamia?
- Nie wiem. Zobaczymy.
- Jeszcze musimy znale pana Jonatana.
Przywarci do przyczepy obserwowali towarzystwo w kawiarni. ysy wydawa si
zamylony, nie zwraca adnej uwagi na siedzce mu przed nosem panie.
- Wymyliam co - zakomunikowaa nagle Janeczka. - Pan Jonatan szuka ktrego,
bo widzia samochd. To znaczy, e ten samochd tu stoi, i moliwe, e pan Jonatan do niego
wrci. Trzeba znale samochd.
- Masz racj - zgodzi si Paweek i poruszy si gwatownie. - Popatrz! One wychodz!
Jak one wyjd, to do niego przysidzie si ten od zawiadamiania.
- Skd wiesz?
- Nie wiem, ale tak powinno by. We wszystkich kryminaach tak si robi...
Janeczka trcia brata w rami.
- Patrz, on te paci! Te wychodzi!
- Dobra, zobaczymy, co zrobi dalej...
Mizia, jej matka i znajoma pani podniosy si i zaczy przechodzi ku wyjciu. ysy
jeszcze siedzia, chocia rachunek ju uregulowa. Po chwili spojrza na zegarek, zamyli si
znw, ale na krtko, bo do stolika podeszy jakie dwie mode pary, najwidoczniej zamierzajc
zaj wolne krzesa. ysy podnis si, uprzejmie ustpi im miejsca i bez popiechu wyszed.
Wolnym krokiem ruszy ciek dookoa trawnika, akurat w stron przyczepy campingowej.
Janeczka i Paweek cofali si tak, eby ich cigle osaniaa. Zajci obserwacj ysego, cakowicie
stracili z oczu jego poprzednie towarzystwo.
Matka Mizi i znajoma pani po wyjciu z kawiarni zainteresoway si rosncymi
na trawniku rami i zaczy je oglda. Zachcona zapewne przez nie Mizia wchaa kwiaty,
104
105
oson. Janeczka nie miaaby nic przeciwko pkniciu Mizi, nawet gdyby sama nie moga tego
widzie.
- Zrbmy co! - powiedziaa. - Udawajmy przynajmniej, e przygldamy si wszystkim!
- Duo to pomoe - skrzywi si Paweek. - Ale moemy poszuka jego samochodu.
Tu go nie widz, moe tam dalej.
ysy szed wzdu portu. Od strony osiedla, drog do sklepu, nadlecia z rykiem silnika
pan Jonatan, zahamowa w porcie i rozmawia z rybakami. ysy przeszed tu obok niego, nie da
mu adnego znaku, wzajemnie nie powicili sobie najmniejszej uwagi. Janeczka i Paweek
wycofali si ju a za ptl autobusow, gdzie obok drogi do sklepu parkoway liczne
samochody. Przebiegajc midzy nimi, starali si nie odrywa oczu ani od ysego, ani od pana
Jonatana. Pan Jonatan przerwa rozmow, rykn gazem i odjecha z powrotem w kierunku
sklepu, ysy wkroczy na jezdni i przeci j zbliajc si do samochodw.
- Lepiej nawiewajmy - poradzi Paweek. - On idzie tutaj.
- Chyba widz jego samochd - oznajmia Janeczka. - Na samym kocu, za tym duym,
tym...
- Lemy, po drodze zobaczymy numer...
Utrzymujc bezpieczny dystans midzy sob a przeciwnikiem, odsuwali si coraz
bardziej od ptli autobusowej w kierunku sklepu. ysy bez popiechu dotar do swojego
samochodu, zaparkowanego za tym volkswagenem combi, wsiad i od razu odjecha. Patrzyli
za nim, wyszedszy na rodek jezdni.
- Ja mu nie wierz - rzek stanowczo Paweek po chwili milczenia. - Zacz i na
piechot. Zatrzyma si kawaek dalej, wysidzie i zrobi swoje. Ja bym poszed za nim.
- Za pno - odpara ponuro Janeczka. - On ju tam gdzie jest. Zanim Chaber go znajdzie
w caym lesie, dawno odwali to zawiadomienie. I te nie dowiemy si, z kim gada, bo jeeli
ma rozum w gowie, zabierze go do samochodu i odjedzie...
Musieli usun si ze rodka drogi, bo dwch rybakw nioso du skrzynk. Za nimi
szed trzeci.
- To ten - powiedzieli Janeczka i Paweek rwnoczenie, kiedy ich min, po czym,
spojrzawszy na siebie, znw rwnoczenie spytali. - Co ten?
- Nie mw tego samego co ja, bo si do koca ycia nie dogadamy - powiedziaa
Janeczka z niezadowoleniem.
106
107
- adne takie - rzek popiesznie Paweek. - Tam dalej jest rzadki las, zobaczy,
e skrcamy. Trzeba obej od tyu...
Za pawilonem handlowym, akurat po tej stronie, gdzie czai si pan Jonatan, znajdowa
si may, wyasfaltowany placyk, przeznaczony dla samochodw dostawczych. P placyku
zajmoway piramidy zasobnikw na butelki, zakamarki pomidzy nimi mogy stanowi
doskona kryjwk. Proponowana przez Paweka droga od tyu prowadzia przez straszliwe
wdoy na zapleczu pawilonu handlowego. Kiedy przez mietnik, bajoro, skad starych
opakowa, strom skarp i dziur w ogrodzeniu dotarli na placyk i ukryli si wrd zasobnikw,
pan Jonatan najwyraniej zaczyna traci cierpliwo.
Nie siedzia ju nieruchomo, krci si i zmienia pozycj. Raz i drugi wyjrza ze swojej
kpy, porozglda si, wrci, znw wyjrza, wreszcie podj widocznie jak decyzj, bo wybieg
i energicznym krokiem poszed do gry przez las, wci rozgldajc si dookoa.
- Zostawi motor, wic chyba wrci - szepna Janeczka.
- Warto by sprawdzi numer tego samochodu - odszepn Paweek. - Tak na wszelki
wypadek. Ja bym skoczy, pki go nie ma.
- To skocz.
Paweek rozejrza si, upewni, e pana Jonatana nie wida, wyskoczy z ukrycia
i popdzi na ptl. Janeczka czujnym wzrokiem penetrowaa las. Paweek wrci po chwili
z dziwnym wyrazem twarzy.
- Suchaj no, to jest ten sam - zakomunikowa, nieco strapiony.
- Co ten sam?
- Numer. Ten sam.
- Fioa masz, czy co?
- No to id sama i zobacz. Id, bo moe ja mam jakie halucynacje albo co...
Janeczka wyskoczya zza zasobnikw i popdzia na ptl.
- Ten sam - stwierdzia, nieopisanie zaskoczona. - Suchaj, teraz to ju naprawd nic nie
rozumiem. Przecie ysy odjecha...?
- Owszem, odjecha. Mia ten zagraniczny numer. A ten tutaj ma nasz, krajowy, ktry jest
po drugiej stronie zagranicznego. Nic nie rozumiem.
Milczeli przez chwil, patrzc na siebie i usiujc poj zjawisko. Nawet zapomnieli
si ukry.
108
109
- Cicho! - sykn szczurzy pyszczek. - Pan si tak nie drze! Zaraz wszyscy maj
wiedzie...!
Pan Jonatan zniy gos. Teraz awanturowa si i szeptem, za to uywa sw mniej
agodnych, potrzsajc przy tym przeciwnikiem, a przy okazji zasobnikami. Szczurzy pyszczek
nawet nie usiowa si wyrwa.
- Nie bd czeka duej! - szepta wciekle pan Jonatan. - Gdzie go masz, ty... szarpana
twoja niedola, oddajesz, czy nie?! Dawno znalaze, ajdaku, co z tym zrobi?! Przyznaj si!
Sprzedae, tak?! Kark ci skrc, achmyto jeden, zodzieju, ty ledziono rybia! Tyle mojej
krwawicy...!
Szczurzy pyszczek prbowa si wtrci ugodowo.
- Cicho, no cicho, jak rany, dobra, wszystko bdzie...
- Co bdzie, jakie bdzie, ty szakalu parszywy, co ty mylisz, e ja nie widz, jak mi
z oczu schodzisz? Rozwal ci ten gupi eb, kulasy poprzetrcam...!
- Pan si nie wygupia, o co chodzi, oddam fors. Tyle ile pan chcia...
- Fors oddasz, ale i tamto oddasz, albo marna twoja godzina! Kroku tu nie zrobisz, ju ja
ci upilnuj, ty carska wywoko! Fors oddasz zaraz, ju, bo tu ostatni dech z ciebie wypr...!
- No co pan, nie mam przy sobie! Zapac mi, oddam, jak Boga kocham, niech skonam,
w tych dniach obiecali... A pokaza pan nie chcia...
- ebym ci nie pokaza...! Donios, niech mnie szlag trafi, donios na ciebie! Ty obie
artystyczny, ty patafianie, nie odjedziesz std...
Szczurzy pyszczek szarpn si nagle w trzymajcych go doniach.
- Glina...! - sykn ostrzegawczo.
Pan Jonatan nage urwa. Mimo woli obejrza si. Szczurzy pyszczek wykorzysta to
natychmiast, wyrwa mu klapy kurteczki i szurn w bok. Galopem popdzi na ptl
i w mgnieniu oka wlizgn si do granatowego fiata. Pan Jonatan uczyni ruch, jakby chcia
popdzi za nim, obejrza si jeszcze raz, mrukn co pod nosem, skoczy ku ptli, ukiem
omin samochody, dopad swej kpy wikliny, wyszarpn z niej motor, kopn rozrusznik
i z rykiem silnika run pod gr, w las. Najwidoczniej wcale nie zamierza goni granatowego
fiata, ktry ju zdy wystartowa w kierunku portu.
Janeczka i Paweek skamienieli z emocji, wci jeszcze tkwili za stosem zasobnikw.
Obok nich cichutko pisn Chaber. Obejrzeli si i zamarli na nowo.
110
111
112
113
- Nic - odpar bez namysu Paweek. - Tutaj kompletnie nic. Przechodzilimy. I akurat oni
si tu spotkali...
- I wolelimy przeczeka, bo oni byli zdenerwowani - uzupenia Janeczka. - To wcale nie
jest dobrze pcha si na oczy zdenerwowanym osobom. Z daleka byo wida, e s
zdenerwowani.
Porucznik poj, e przegrywa z kretesem. Z podejrzewanym o podobn wiedz
czowiekiem dorosym umiaby sobie poradzi bez wielkiego trudu. Z dziemi musia si podda.
Jedynym zyskiem bya zdobyta wreszcie pewno, e ci dwaj ludzie, ktrzy uywali tu owych
sw nie do powtrzenia, nie wspdziaaj ze sob zgodnie, a odwrotnie, s w stanie wojny.
To te byo dla niego bardzo wane...
- Dobre i tyle - mrukn do siebie w zamyleniu i po chwili doda: - Co do tych
zdenerwowanych osb, macie cakowit racj. Postarajcie si ich unika. Przestacie mi si
tu pta po rozmaitych dziurach, idcie lepiej na pla, albo na boisko, albo do domu, bo jeszcze,
nie daj Boe... no, jaki taki zdenerwowany moe was uszkodzi...
- Upieko nam si - stwierdzi Paweek, wlokc si z wolna przez las w stron domu.
- Ten porucznik za duo podejrzewa.
- On w ogle mnstwo wie - odpara Janeczka w zamyleniu. - Cay czas lata za tym
z uszami. Wie, e to przestpca, ale nie moe go zamkn, bo pewnie nie ma dowodw...
- Albo nie zna tych innych i czeka, eby on go do nich doprowadzi. Albo czeka, eby
znaleli te dokumenty na cmentarzu i dopiero wtedy...
- O cmentarzu nie wie. Na cmentarzu nikt nie pilnuje, Chaber by powiedzia.
- To i dobrze, zasuga nam si nie wcieknie. Bez zasug leymy, jak jeszcze nigdy
w yciu. Czekaj, bo ja myl. Doprowadzi go do pana Jonatana. Znaczy, ten z uszami
doprowadzi porucznika do pana Jonatana. Wcale nie wiemy, czy nie doprowadzi go take
do Rudego Sprynowca...
Janeczka zatrzymaa si nagle.
- O mj Boe, mymy chyba zgupieli! Przecie nie wiemy, czy ten z uszami nie spotka
si z Rudym Sprynowcem! Wszyscy tu czatowali i mg robi, co chcia! Suchaj, musimy
sprawdzi!
- Jak? Chaber jeszcze za nim nie chodzi!
114
115
116
skrcili w stron wielkich, czciowo otwartych wrt, zza ktrych dobiegay odgosy. Mieli
zamiar posucha tylko troch, ale akurat kiedy byli w poowie drogi, z wntrza garau wyjrza
porucznik i oko jego pado wprost na nich. Nie pozostao zatem nic innego, jak udawa, e mieli
w tym garau jaki niewinny interes do zaatwienia.
Porucznik nie przerwa rozmowy, popatrzy na nich i odwrci si ku wntrzu, gdzie pan
Jonatan, pani Wanda i pan ubiaski naprawiali sie.
- Panie, przecie to zwariowa mona - mwi markotnym gosem. - Wiecznie ci ludzie
co gubi i kady zaraz leci do milicji, e mu ukradli. Kra, kradn, to fakt, zawsze si na lato
nazjeda zodziejaszkw, ale co najmniej poowa tych skarg to jest zwyczajne zawracanie
gowy.
- To po co pan za nimi lata? - spyta pan Jonatan. - Niepotrzebna robota. Wszystkich
zodziei pan nie wyapie.
- Troch si posz, jak si tak cigle krc. A sprawdzi te skargi musz, co pocz...
- Na tego plastyka te skar? - spytaa pani Wanda.
- E, nie. Ale mi go na wiadka podali. Od wczoraj go ju szukam, nie widzia go pan
czasem?
Pan Jonatan rzuci dwa szybkie spojrzenia, jedno na porucznika, drugie w gb garau.
- Kogo? Tego plastyka?
- No wanie. Krci si tu wczoraj, podobno dzisiaj te jest.
- Nic o tym nie wiem - powiedzia stanowczo pan Jonatan po do dugiej chwili
zajmowania si wycznie sieci.
- Nie widzia go pan? - zdziwi si porucznik. - Zdawao mi si, e wczoraj...
- Nie widziaem. Sam bym go chcia spotka, ale jako nie trafiam. Nic o nim nie wiem.
- Szkoda - westchn porucznik. - No nic, poszukam...
Janeczka poczua nagle, e ani chwili duej nie mog tu sta w milczeniu, musz
uzasadni swoj wizyt w garau, i to natychmiast, w obecnoci porucznika. Przecisna si obok
sieci dalej, do pana ubiaskiego.
- Prosz pana, chcielibymy zapyta, czy pan bdzie dzisiaj wdzi ryby - powiedziaa
gosem, ktrego przenikliwoci nie powstydziaby si Mizia.
- Bo chcielibymy popatrze.
117
- Dzisiaj nie - odpar pan ubiaski nieco jadowicie. - Ale moe by, e jutro. Jak mj
zi co zapie...
- Zapie, zapie... - mrukn gniewnie pan Jonatan. - W t poszarpan sie zapie...
Janeczka przecisna si z powrotem do wyjcia. Paweek ju by na zewntrz, porucznik
wyszed za nim.
- Hej, kolego! - zawoa. - Czekaj no! Wy macie psa, chciaem ci o co zapyta...
Paweek zatrzyma si na drodze i obejrza podejrzliwie. Porucznik podszed do swego
motoru i zepchn go z podnka.
- Chciaem zapyta, czy wasz pies ma pchy?
Paweka nieomal zatkao. Obelywa kalumnia rzucona na Chabra zawrcia go z drogi.
- Co te pan...? - oburzy si. - Jakie pchy?! On w ogle nie wie, jak wyglda pcha!
W yciu nie widzia!
Porucznik ruszy w d drogi, prowadzc motor. Paweek odruchowo ruszy za nim.
- A co wy robicie na to, eby ich nie mia?
- My nic nie robimy. On tak sam z siebie...
- Dobra, dobra - przerwa porucznik pgosem, oddaliwszy si ju nieco od garau.
- Zostaw pchy w spokoju. Syszae...?
Paweek poczu si odrobin zdezorientowany.
- Co syszaem...?
- Tam w garau. Syszae rozmow? Pan Jonatan nie widzia plastyka. Co ty na to?
Zatrzyma si i opar o motor. Janeczka podesza do nich i zatrzymaa si rwnie.
Paweek gapi si na porucznika.
- Plastyk...? - powtrzy niepewnie.
- Nie wiesz, kto to jest? Ten facet z oczami koo nosa. Ten nasz znajomy z odstajcymi
uszami To jest plastyk, artysta, nie wiedziae o tym?
- A...! Rozumiem. I panu chodzi o to, e pan Jonatan go nie widzia?
- Wanie. I co ty na to?
Na drodze obok motoru i trojga osb, stay dwa psy, tyem do siebie. Pies porucznika
patrzy w stron portu, Chaber patrzy w stron przeciwn. Nagle warkn cichutko. Pies
porucznika wykona byskawiczny w ty zwrot, Janeczka obejrzaa si nieco mniej szybko.
Pies porucznika zastyg w bezruchu. Janeczka przesuna si o krok bliej do brata. Drog z gry
118
nadchodzi Rudy Sprynowiec. Ruchy Janeczki byy z pewnoci wolniejsze od ruchw psa
porucznika, jej myl natomiast bya bezwzgldnie szybsza. Zdya uprzytomni sobie,
e wczoraj narazili si ysemu, a dzi Rudy Sprynowiec na wasne oczy obejrzy ich komityw
z milicj. Moe pomyle, e co powiedzieli... Musi zatem usysze, co mwi...
- A bo ja wiem, co ja na to - bka niepewnie Paweek, okropnie zakopotany. - Trzeba si
zastanowi...
- I nasza mamusia mwi, e go z pewnoci kto ukrad! - wrzasna nagle Janeczka pen
piersi. - Bo ten olejek by zagraniczny i w aden sposb nie mona go kupi!
Porucznik i Paweek wzdrygnli si zgodnie i wytrzeszczyli na ni oczy. Paweek,
odwracajc si do siostry, zawadzi wzrokiem o drog i dostrzeg nadchodzcego Rudego
Sprynowca. Zrozumia mgnieniu oka. Porucznik nie zna sedna sprawy, czu si zatem nieco
zaskoczony.
- Jaki olejek...? - spyta mimo woli ze zdumieniem.
- Zagraniczny! W takim rozpylaczu niebieskim z biaym! Mamusia prosi, eby pan zapa
tego zodzieja i odebra mu to, atwo pozna, bo nikt inny takiego nie ma! Mamusia prosi, eby
pan zebra zeznania o tym olejku w niebieskim rozpylaczu, bo go na pewno kto ukrad...
Rudy Sprynowiec przeszed obok, uwanym spojrzeniem obrzucajc ca grup.
W miar jak si oddala, Janeczka zniaa gos. Paweek postanowi jej dopomc.
- Mamusia mwi, e jak on si nie znajdzie... zacz.
- Suchajcie no, dosy tego! - przerwa ostro porucznik. - Przestacie ze mnie robi idiot!
Nie chc sysze adnego gadania o jakim olejku! Doskonale wiecie, e ja wiem, kto wczoraj
temu plastykowi wymyla, syszelicie, co dzi powiedzia i pytam, co wy na to.
- Wcale nie wiedzielimy, e pan wie... - wyrwao si Pawekowi.
- Ale teraz ju wiecie! Macie znacznie wicej oleju w gowie, ni chcecie przyzna.
Skoczcie to udawanie cofnitych w rozwoju! dam odpowiedzi!
- Wcale nie udajemy cofnitych w rozwoju - zaprotestowaa Janeczka z godnoci. - A co
do pana Jonatana, to on si musia wyprze, bo jego ona i pan ubiaski suchali. Mgby go
pan nawet zabi na miejscu i te by si nie przyzna.
- Skd wiesz?
119
120
121
wszed do swojego domku pierwszy, szczurzy pyszczek zoy mu wizyt dopiero po kilku
minutach, ktre spdzi na zboczu, wrd drzew, rozgldajc si dookoa. Troje myliwych
cierpliwie przeczekao t penetracj.
Zaraz potem pojawi si drobny kopot. Pusty dotychczas camping odrobin si oywi.
Za lad pawiloniku spoywczego ukazaa si sprzedawczyni, a obok jednego z zaparkowanych
przed wyjazdem samochodw zaczli krci si jacy pastwo z maym dzieckiem.
Sprzedawczyni nie przeszkadzaa, okno Rudego Sprynowca znajdowao si po stronie
przeciwnej ni pawilonik i nie moga widzie, co si przy nim dzieje, pastwo przy samochodzie
jednake krcili si po tej samej stronie. Trzeba byo czeka, a odejd, i wwczas dopiero droga
do tajemnicy stana otworem.
Janeczka i Paweek dziaali solidarnie. Jedno zajrzao do okna, podczas gdy drugie stao
na stray, potem si zmienili. Rudy Sprynowiec okaza si obrzydliwy, zasun zasonk.
Zasun j jednak niezupenie dokadnie, w rodku pozostaa szpara, przez ktr byo wida
kawaek stolika i rce. Krtkie, pkate palce Rudego Sprynowca i chude, nerwowe donie
szczurzego pyszczka. Pkate palce kady na st banknoty, ktre z chciwoci zagarniay chude
donie. Sycha byo szmer rozmowy, ale sw nie udao si rozrni.
Janeczka i Paweek, ukryci na skraju lasu, obejrzeli sobie jeszcze rozstanie wsplnikw.
Najpierw wychyli si szczurzy pyszczek, rozejrza si wok, wyskoczy z domku i szybkim
krokiem, pozostawiajc samochd, pomaszerowa drog do osiedla. W chwil pniej Rudy
Sprynowiec spokojnie zamkn domek i uda si przez las na pla. Sprawa bya jasna,
porozumieli si pod kadym wzgldem.
Dalsze tropienie szczurzego pyszczka wykazao, e nie jest spragniony towarzystwa
porucznika. Porucznik przejecha drog tam i z powrotem, szczurzy pyszczek za, ujrzawszy
z daleka motor, szybko skrci za zabudowania, przedzierajc si a do trzcin nad samym
Zalewem. Nastpnie wszed do jednego z domw i ugrzz tam na dugo.
Rudy Sprynowiec a do godziny czternastej wykazywa przeraajc ruchliwo.
Pta si po caej play, zaczepia ludzi w porcie, azi po lesie i znw szed na pla.
O czternastej zjad obiad i uspokoi si wreszcie. Ustawi leak przed domkiem, usiad na nim
i gapi si na gste, wysokie trzciny, zasaniajce Zalew. Zwaywszy, e widok ten nie by zbyt
pocigajcy, naleao mniema, odpoczywa w przewidywaniu nocnej pracy.
122
123
124
- Gupi jeste. Chaber doprowadzi do ich samochodu. Chwaa Bogu tym olejkiem
mierdz oba! I co, nie potrafisz im przedziurawi opon, nawet gdyby ktry siedzia w rodku?
Dusza Paweka zaponia si ze wstydu. Nie wpad na taki prosty pomys...
- Rzeczywicie - przyzna ze skruch. - Chyba zgupiaem. Dwie opony, bo jedno koo
atwo zmieni. Zanim odjad, porucznik przyleci. Nie, czekaj, te le! Porucznik mieszka
w Krynicy...
- Telefon...
- Nie ma! Tu podobno telefon jest tylko w WOP-ie!
- Z WOP-em nie moemy ryzykowa. No, nie wiem, co robi...
- A jeeli z tym uciekn, to koniec. Milicja nam nie daruje... Ale czekaj, nie jest tak le,
przecie bez koa wcale nie odjad!
- Maj drugi samochd.
- Dobra, zaatwi si i drugi. Na piechot daleko nie zalec, a Chaber zawsze ich znajdzie.
Ale porucznik musi by... O, czekaj...! Chaber skoczy po porucznika, w pitnacie minut bdzie!
- Ale czy trafi? Na porucznika do tej pory nie zwraca uwagi...
- O rany... Koa...! Porucznik jedzi na motorze! Ten olejek ju na nic, czym innym...!
- I od razu mu pokaemy, eby zapamita! - wykrzykna z zapaem Janeczka, zrywajc
si do biegu.
Chwila nierbstwa skoczya si jak noem uci. Naleao natychmiast pdzi do domu,
poyczy od matki inny olejek, ewentualnie mydo, wod kolosk, cokolwiek, znale
porucznika i jego motor, uperfumowa koa, zapozna z tym zapachem Chabra... Pene rce
roboty! Na domiar zego naleao to zrobi nieznacznie, bez zwracania na siebie uwagi!
Wymiana kosmetykw nie nastrczaa trudnoci. Pani Krystyna dysponowaa caym
arsenaem silnie woniejcych produktw, z ktrych szybko wybrali maso kakaowe, poniewa
Chaber lubi czekolad. Porucznika znaleli w porcie nad Zalewem, rozmawia na pomocie
z rybakami. Motor sta za magazynem, a obok motoru lea pies.
Obecno psa wywara wpyw na wszystkie pniejsze wydarzenia.
Paweek miao zbliy si do tylnego koa, pies warkn ostrzegawczo. Paweek pochyli
si, prbujc, czy nie dosignie koa bry masa bez podchodzenia bliej, pies warkn groniej i
pokaza zby. Wtedy warkn stojcy dotd spokojnie za Pawekiem Chaber.
125
126
Pies wystartowa z pomostu znacznie wolniej, bieg zwykym truchtem. Porucznik cigle
trzyma gwizdek przy ustach. Pies nagle zatrzyma si i znieruchomia. Po chwili zawrci,
odbieg na miejsce startu i usiad.
- Widzisz? Zachowuje si rnie, zalenie od tego, jak gwid. Umie znacznie wicej,
ale nie mog ci przecie zdradza moich wszystkich tajemnic. Wy mi swoich nie zdradzacie.
Janeczka zerwaa si. Zajta psem porucznika, zapomniaa, po co tu przyszli. Teraz nagle
wrcia jej pami.
- Niech pan pozwoli obejrze to mojemu bratu! Bardzo pana prosz, koniecznie! Zabior
Chabra, bo on si denerwuje, a Paweek tu przyjdzie! Chocia troch, chocia jeden raz,
on mi inaczej nie uwierzy!
Paweek wanie wyszed zza magazynu. Mia najzupeniej dosy czasu, eby nie tylko
wepchn pomidzy protektory blisko poow kakaowej bryy, ale te gruntownie wyszorowa
opony piaskiem i zetrze z nich, ile si dao, kosmetyku, przyszo mu bowiem do gowy,
e na tym male porucznik moe wpa w polizg. Poaowa, e nie wybrali czego innego,
i postara si naprawi bd. Porucznik zgodzi si na demonstracj i za magazynem znika teraz
Janeczka.
Zanim pies porucznika zdy wystartowa po raz drugi, Chaber zrozumia ju,
e ten wanie motor ma zapamita bez maa na cae ycie. W skupieniu, gorliwie i z najwiksz
dokadnoci obwcha kakaowe opony, kanap, silnik i kierownic. Janeczka czua nieomal
pretensj do porucznika, e nie zostawi tu swojej torby albo chocia rkawic. Na kierownicy
wisiay tylko stare gogle. Chaber obwcha i gogle.
- To jest porucznik - tumaczya mu pani. - Rozumiesz? To jest motor porucznika.
Pamitaj, porucznik, porucznik, porucznik...
Chaber przesta w kocu wcha i podnis eb.
- Porucznik - powiedziaa pani. - Gdzie porucznik?
Chaber wybieg zza magazynu bez namysu, dopad porucznika i usiad przed nim, nawet
go nie wystawiajc. Spojrza na swoj pani z takim wyrazem pyska, jakby pyta, czy uwaa
go za gupiego. Ju dawno przecie wie, kto to jest porucznik.
- Zrozumia - odpowiedziaa Janeczka na pytajce spojrzeniu Paweka i zwrcia si
do porucznika. - Nasz pies ju pana zna. W razie czego...
127
128
129
130
131
- Moglibymy nawet panu powiedzie, ale... Ale pan ich nie moe zaraz poapa! Musi
pan nam obieca, e pan ich jeszcze nie poapie, bo oni musz... No, oni musz zrobi wicej...
- Owszem, zupenie suszna uwaga. Prosz bardzo, niech robi wicej, pod warunkiem,
e ja o tym bd wiedzia. Moecie by spokojni, e ich zaraz apa nie zaczn...
- Rozumiem - wtrci Paweek. - Musi mie pan dowody. A mwiem, gdybymy mieli
aparat fotograficzny, ju by by dowd jak zoto! Akurat te pienidze byo wida.
- Gdzie?!
- No jak to gdzie, u niego w domu. On mieszka na campingu. Ten rudy. A ysy gdzie
indziej, ale nie wiemy gdzie.
- Nazwiska znacie?
- A po co nazwiska? I tak pan ich bardzo atwo znajdzie, jak ju pan bdzie wszystko
wiedzia.
- To znaczy, e to jeszcze nie wszystko...?
- Pewnie, e nie...
- I wicej panu nie powiemy - przerwaa Janeczka z wielk stanowczoci. - To nie pan
ma ich zapa na gorcym uczynku, tylko my, bo inaczej wszystko na nic. Moliwe, e ju
niedugo. Trudno, musi pan poczeka.
Porucznik ze swojej orgii mylowej wyowi pewne wnioski. Nagle zaczo mu si
pieszy.
- Chyba macie racj, e mog tu by potrzebny w cigu dwudziestu czterech minut
- powiedzia szybko. - Nie podoba mi si ten wasz upr, ile dobrze wiem, e nie ma na was siy.
Obiecajcie ni jedno. e w adnym wypadku, w adnych okolicznociach, nic absolutnie
nie sprbujecie zrobi. Nie przeszkadza, nie pokazywa si na oczy, nie wtrca, nawet gdyby
si tu wszyscy wzajemnie mordowali. Schowa si w mysi dziur i siedzie cicho. Obiecujecie?
- Co do niepokazywania si na oczy, moemy nawet przysic - zapewnia go Janeczka.
- I waciwie co do reszty te. Obiecuj uroczycie.
Paweek milcza, patrzc na porucznika oczami penymi bezgranicznej niewinnoci.
Porucznik zrezygnowa z powzitego przed minut zamiaru udania si do ich rodzicw. Nie mia
ju ani chwili czasu, a patao mu si w pamici, e tam chyba co zgino, jaki krem, czy co
podobnego i mog go zatrzyma na duej. Nie mg si zatrzymywa ani na duej, ani na
krcej, musia zacz dziaa...
132
133
Jeszcze bardzo dugo nic si nie dziao. Wreszcie dobiegy ich jakie haasy, kto
przedziera si przez las, trzaskay suche gazki pod nogami i szeleciy krzaki. Na skraju
cmentarza ukazay si w srebrzystych plamach wiata dwie osoby, idce wprost ku nim,
w kierunku rozoystego krzaka. Zatrzymay si w odlegoci zaledwie kilkunastu metrw
i pooyy na ziemi Jakie przedmioty. Wida byo, jak si rozgldaj. Janeczka i Paweek
od pierwszego rzutu oka rozpoznali Rudego Sprynowca, drugi natomiast by im obcy. Jaki
nieznajomy czowiek, do mody, redniego wzrostu i redniej postury, z gadko uczesanymi,
jasnymi wosami i rozwichrzonymi baczkami, ktre poszerzay mu twarz. Przylizane wosy
poyskiway mu w wietle ksiyca. Do dugo obaj stali nieruchomo, nadsuchujc. Janeczka
i Paweek zaniechali oddychania. Wreszcie Rudy Sprynowiec poruszy si i zacz zdejmowa
sweter.
- W porzdku - mrukn pgosem. - Moemy zaczyna.
Przylizany natychmiast zrzuci kurtk. Przyniesione przedmioty dwikny metalicznie.
Rudy Sprynowiec pochyli si i gmera przez chwil w czerni pomidzy jedn z pyt
nagrobnych a obrastajcymi j krzewami. Wycign na wiato ksiyca dugie drgi, obaj
z przylizanym rozstawili je, tworzc jakby trjng. Plamy blasku i cienie ukaday si
nierwnomiernie,
rysujc
wok
jak
skomplikowan,
czarno-srebrn
szachownic.
134
135
||
Paweek straci gow. To nastpny" podziaao na niego jak ryk bojowej trby.
- Chaber, bierz...! - sykn zduszonym gosem.
I wwczas nastpio co okropnego. Do ostatecznoci wyprowadzony z rwnowagi
Chaber, ktremu ju dawno inna, prawdziwsza zwierzyna przesonia wszelkie sceny
na cmentarzu, ktry czu si kompletnie zdezorientowany, rozdarty pomidzy emocjami pastwa
a swoim odwiecznym instynktem psa myliwskiego, cichy, milczcy, bezgony Chaber, uczyni
136
co, co mu si nigdy w takich okolicznociach nie zdarzao. Szczekn. Szczekn krtko, ostro,
gniewnie, z irytacj...
W jednym mgnieniu oka rozptao si trzsienie ziemi i koniec wiata. Zarola
tu za rozoystym krzewem fukny wciekle, co runo ze straszliwym omotem i chrapliwym
pochrzkiwaniem, ziemia zagrzmiaa ttentem i trzaskiem, a echo poszo po lesie.
- Dziki!!! - wrzasn z grobu przylizany.
Podrywajc si w bezprzytomnej panice, Janeczka zdya jeszcze dostrzec rzecz
straszn. Chaber rwa przez las, przez wwozy i gry, przez to najgorsze bezdroe, sadzc
ogromnymi susami, migajc w wietle ksiyca jak ruda strzaa, za nim za z gronym
pofukiwaniem, ze straszliw szybkoci pdziy trzy czarne, przysadziste bryy. Ziemia dudnia
pod racicami potworw mkncych przez nierwnoci terenu niczym po gadkiej autostradzie.
omot i trzaski rozlegay si w krzakach dookoa cmentarza, las grzmia ttentem na wszystkie
strony.
Jakim sposobem i kiedy Janeczka znalaza si na jakiej alei, nie miaa najmniejszego
pojcia. Biega ni i biega bez tchu, z rozpacz i miertelnym przeraeniem w duszy,
z absolutnym przekonaniem, e jeeli Chaber tak ucieka, to musiaa nastpi potworno.
Wszyscy musz ucieka! Nie; mona zrobi nic innego, tylko ucieka, ucieka, ucieka!
Przestaa biec, kiedy cakowicie zabrako jej oddechu. Serce walio jak oszalae. Ciko
dyszc, opara si o jaki pie, cigle pena rozpaczy i przeraenia. Dziki goniy Chabra,
nie wiadomo, udao mu si uciec... Nigdy w yciu nie widziaa, eby jakikolwiek pies tak pdzi!
Przepad gdzie Paweek, pewnie te uciek. Niewtpliwie uciekli take zoczycy...
To, e przede wszystkim ucieka caa reszta stada dzikw, nie przyszo jej do gowy.
Niepokj o psa zaczyna bra gr. Rozejrzaa si, nie miaa pojcia, gdzie si znajduje,
ale wydao jej si, e zbytnio zbliya si ku morzu. Ksiyc wieci jasno. Postanowia skrci
w stron Zalewu i dotrze do drogi na dole. Odzyskaa oddech i ruszya alej przez czarnosrebrny las, a pami usunie podsuwaa jej wszystko to, przed czym si wzajemnie
z Pawekiem ostrzegali. Nie pta si samotnie po lesie. Nie naraa si na mier z rki
rozszyfrowanych zoczycw. Unika granicy. A przede wszystkim to podstawowe, nie rusza si
nigdzie bez psa!
Psa nie byo. Paweka nie byo. Byli zoczycy i dziki...
137
Resztki zimnej krwi i siy ducha opuszczay j w szalonym tempie. Poszczekujc zbami,
mnie sza dalej. Alejka zesza na d, Janeczka spojrzaa przed siebie, eby oceni wzniesienie i
kierunek, i nagle wrosa w ziemi.
Przed ni, na samym rodku jej drogi, w niewielkiej odlegoci sta dzik.
W wietle ksiyca widziaa go wyranie. Sta nieruchomo, zwrcony ku niej dugim
ryjem, patrzy i czeka. Czeka... Na co czeka? Czeka, a ona si zbliy...?
Przez ca wieczno, albo nawet przez kilka wiecznoci, stay naprzeciwko siebie
na wskiej alei dwie ywe istoty, chwilowo zamienione w kamie. Janeczka i dzik. Potem
Janeczka odwrcia si i runa przed siebie, nie baczc na doy i wzniesienia, i nie zwaajc
na kierunek. Za sob usyszaa omot. Tego, e w dzik, niczym gromem raony, zawrci i run
w przeciwn stron, uciekajc w nie mniejszym przeraeniu, doprawdy nie moga wiedzie.
Dzik zatrzyma si do szybko. Janeczka zatrzymaa si dopiero wtedy, kiedy, pywa
i bez tchu, wpada na jak pionow przeszkod, ktra nagle stana na jej drodze i na ktrej
si teraz opara, opltszy j ramionami. Po bardzo dugim czasie, kiedy udao si jej wreszcie
jako tako normalnie odetchn, zorientowaa si, e opiera si nie o drzewo, tylko o jaki supek.
Podniosa gow. W blasku ksiyca ujrzaa przybit na supku tablic, przeczytaa napis
na tablicy i zdrtwiaa do reszty. Oplataa ramionami sup graniczny...
Paweek w momencie ucieczki znalaz si w znacznie lepszej sytuacji ni jego siostra.
W zdenerwowaniu wysun si zza krzaka na czworakach prawie na skraj cienia i kiedy popoch
poderwa go z miejsca, pogna tam, gdzie by akurat odwrcony przodem, nie w gb lasu,
a skosem w kierunku drogi. Na prawo sysza oddalajcy si grzmot pogoni za Chabrem, za sob
jakie dodatkowe odgosy ucieczki zoczycw. Oprzytomnia dopiero, kiedy zjechawszy
gwatownie ze stromej skarpy, zatrzyma si w kolczastej kpie jeyn. Przez krtki moment
odpoczywa, a potem ostronie zaczai si wypltywa z kujcego i drapicego kbowiska,
usiujc rwnoczenie nie poszarpa kompletnie odziey, nie wyku sobie oka, unikn
przynajmniej czci kolcw i zachowa cisz. Nie mia pojcia, gdzie podziewaj si zoczycy,
uciekli, czy moe czaj si gdzie w pobliu...
Tak go znalaz Chaber, ktry zachowa najwicej przytomnoci umysu i najatwiej
oderwa si od przeciwnika. Wyprosiwszy go ze swojego terenu, dziki day mu spokj, zawrci
zatem od razu na poszukiwanie zagubionych pastwa i obchodzc niebezpieczn stref duym
138
139
140
ktre przekraczay granic. Nie maj adnych zasug, nie zdyli si o nie postara. Nie do
na tym, zoczycy dziaaj dalej i moliwe, e ju w tej chwili uciekaj ze znalezionym upem.
Cae pieko, ktre przez to wybuchnie, skupi si na nich, wprowadzili wadze w bd, ukryli
informacje, popenili chyba przy tym jak pomyk...
W nastpnym mgnieniu oka Paweek zaniecha rozpatrywania wasnych wykrocze
i podj desperack decyzj. Dziwnym, posuwistym krokiem, bo nogi mia cigle mikkie
w kolanach, niemniej stanowczo i bez wahania zbliy si do onierzy. onierze zatrzymali si
nie na jego widok, tylko dlatego, e Janeczka pada na kolana, tulc, ciskajc i obmacujc psa,
ktry oblizywa j z radosnym rozmachem. Paweek mia pen swobod dziaania.
- Trudno, powiem, oni wa do sidmego grobu - oznajmi gosem nieco ochrypym
i penym rozpaczliwego napicia. - To nie ona bya za granic, tylko ja. Dwa samochody, a ysy
ma dwa numery. Tam trzeba zaraz i, lecie i niech kto strzela! Jakby co, to pies znajdzie,
bo mierdz tym olejkiem, i najpierw trzeba tu zaatwi, a potem dom poprawczy, nie bdziemy
ucieka. A pies jest niewinny.
Z tego wspaniaego przemwienia, onierze nie zrozumieli ani jednego sowa,
za to Janeczka zerwaa si na rwne nogi.
- Do sidmego...! Skd wiesz...?!
- Widziaem. Dopiero co.
- O Boe drogi, prdko! Trzeba co zrobi!
- No to przecie mwi...
- Porucznika!
- Chaber...
- Co ty, gupi? Po tym wszystkim? Czy on jest z elaza?!
- No to przecie mwi, e trzeba co zrobi! onierze przygldali si i przysuchiwali
w milczeniu. Porozumieli si wzrokiem.
- Czekajcie no! - odezwa si jeden. - Po kolei. To jest twj brat?
- No pewnie, a kto? - zdenerwowaa si Janeczka. - Trzeba natychmiast wezwa
porucznika! Tego z Krynicy!
- Po co wam porucznik?
141
142
143
- W porzdku, pogadamy jeszcze jutro. A teraz bierzcie psa i jazda do domu! eby mi tu
wasza noga nie postaa...!
- Jak to...?! - oburzya si bezgranicznie Janeczka.
- Tak to. Zasug macie, nie wiem, cocie zmalowali, ale myl, e wystarczy... Nie ma
gadania, ogaszam stan wojenny. Do domu, ale ju!
Paweek poczu si nieco zdezorientowany. Do domu...? Powinni chyba od razu ich
zaaresztowa, przecie WOP jest na miejscu... Spojrza na siostr. Janeczka zamylonym
wzrokiem badaa las dookoa, jej oczy miay wyraz najdoskonalszej niewinnoci. Paweek wobec
tego te si rozejrza. Porucznik rzuci na nich uwane spojrzenie i odcign na bok jednego
z onierzy.
- Na rany boskie, odprowadcie ich do domu! - szepn prawie z rozpacz.
- I przypilnujcie, eby weszli i ju nie mogli wyj! To s potworne dzieci...
- Zrobi si - mrukn onierz i odwrci si do dwch istot, ktre robiy w tym momencie
wraenie najgrzeczniejszych dzieci wiata. - No, kochani, tdy! Wy pierwsi...
Dugi kawa drogi przeszli w milczeniu, poprzedzani przez Chabra i eskortowani przez
onierza WOP-u, ktry nie spuszcza z nich oka. Widzia spojrzenie, jakie odchodzc, rzucili
na psa porucznika, i dobrze wiedzia, co ma o tym myle. Ich potulna grzeczno niepokoia
go w wysokim stopniu.
W okolicy mrowiska Paweek nie wytrzyma.
- Ty, a kiedy nas zamkn? - szepn niespokojnie. - Mwili co?
- Nie wiem - odszepna Janeczka. - Na temat zamykania ani sowa.
- A gdzie ci zapali?
- Na granicy.
- Rany... I co mwili? Krzyczeli stj, bo strzelam!?
- Co ty, gupi? Przecie staam.
- No to co mwili?
Janeczka zastanowia si. Sowa wypowiadane przy tym upiornym supku nie w peni
do niej dotary i nie moga ich sobie przypomnie. Zacza rozumie dopiero nastpne.
- Chyba myleli, e zabdziam. Pytali, co tu robi w lesie po nocy.
- I co im powiedziaa?
- Jak to co? Prawd! Powiedziaam, e chcielimy zobaczy dziki.
144
145
Powita j tylko oywiony i radosny Chaber. Dzieci spay kamiennym snem, nie reagujc
na adne dwiki. Pani Krystyna pochylia si kolejno nad crk i synem, przyjrzaa si im
dokadniej i poczua miertelne zdumienie i gboki niepokj.
Poprzedniego wieczoru na wasne oczy widziaa swoje dzieci czysto umyte, idce
do ek prosto z azienki. Teraz w tych kach spay dwa szarawe stwory, pokryte czarnymi
smugami i plackami, ozdabiajcymi take pociel, a szczeglnie poduszki. Wszystko byo
wymazane na szaro i na czarno i nawet pies, zazwyczaj lnicy, jasno rudy, wydawa si jakby
przydymiony, z tym, e nierwnomiernie.
Po krtkim namyle pani Krystyna postanowia wczy w spraw ojca swoich dzieci.
Wypucia; z pokoju psa i zesza na d, do kuchni, gdzie pan Roman pilnowa czajnika na gazie.
Woda w czajniku kotowaa si i parowaa a na sufit, a pan Roman z wielkim zainteresowaniem
wyglda przez okno, obserwujc grzmic na podwrzu awantur. Pani Krystyna przekrcia gaz
i rwnie wyjrzaa przez okno.
- Co si tam dzieje? - spytaa.
- Zgin pie do rbania drzewa - odpar pan Roman. - Jaka dziwna historia...
Pan ubiaski o zgubienie pnia obwinia pana Jonatana. Pan Jonatan z kolei rzuca
podejrzenie na wasnego brata, ktry broni si gwatownie, posdzajc dla odmiany pana
ubiaskiego o wyrafinowan zoliwo, polegajc na ukryciu pnia po to, eby mc rzuca
na innych podejrzenia. Pani Wanda miaa pretensje do wszystkich, twierdzc, e pilnowanie
dobytku jest spraw mczyzn, ktrzy, jak wida, nie stanli na wysokoci zadania. Kres
awanturze pooy ssiad, przybyy w celu poyczenia taczek. On jeden przeszed obok domu
chodniczkiem i ujrza przedmiot sporu, ktry umkn uwadze pozostaych osb, od wczesnego
witu opuszczajcych dom i wracajcych wycznie przez gara. W stron ciany, gdzie
umieszczone byo okienko piwniczne, nikt nawet nie spojrza.
- Ki diabe? - zastanawia si gniewnie pan ubiaski, odtaczajc pie z powrotem
na miejsce pod szop. - Co za gangrena jaka dopchaa to pod kotowni, na co komu byo
potrzebne? Wczoraj wieczorem rbaem...
Usyszawszy sowo kotownia" pani Krystyna ockna si nagle i oderwaa od
przedstawienia za oknem. Skojarzenie byo oczywiste, pie pod kotowni i czarne smugi
na obliczach jej dzieci...
Po drodze na gr popiesznie porozumiaa si z mem.
146
- Suchajcie no, dosy artw - zwrci si pan Roman przy niadaniu do swojego
potomstwa. - Wszystko ma swoje granice. Chciabym wiedzie, co tu si w nocy dziao i po co
wam by ten pie do rbania drewna. Mam nadziej, e usysz odpowied.
Janeczka i Paweek, ktrzy natychmiast po otwarciu oczu obejrzeli si nawzajem i zanim
jeszcze znikny z nich lady nocnych przey, zdyli uzgodni zeznania, teraz poczuli si
niebotycznie zaskoczeni. O pniu do rbania drzewa doprawdy nie mieli najmniejszego pojcia.
- Pie do rbania drzewa? - powtrzy zdumiony Paweek. - Pierwsze sysz. Jaki pie?
- Do rbania drzewa. Mwi przecie wyranie. Cocie z nim robili?
- Nic, jak Boga kocham! Na co nam pie?!
- A co si z nim stao? - zainteresowaa si Janeczka.
Pani Krystynie zrobio si nieprzyjemnie. Wychowywaa swoje dzieci na bazie
wzajemnego zaufania. Ukad pomidzy nimi a rodzicami by jednoznaczny i jasno sprecyzowany,
wolno
im
byo
robi
rne
rzeczy,
wielu
sprawach
decydowa
samym,
w ostatecznoci popeni nawet jakie czyny niekoniecznie suszne i waciwe, ale nie wolno
byo kama. Wiadomo byo, e przychodz chwile wyjanie i wwczas mwi si prawd,
o adnym zapieraniu si w ywe oczy mowy by nie moe. Tymczasem teraz wanie co takiego
miao miejsce. Pierwszy raz...
- Suchajcie, postawmy spraw otwarcie - rzeka stanowczo. - Przecie dobrze wiecie,
jak wygldalicie rano, zreszt, wystarczy spojrze na Chabra...
Jak na komend wszyscy spojrzeli na psa. Lea na rodku pokoju i wyglda jak odrobin
przykurzony symbol wytwornej grzecznoci. Usyszawszy swoje imi, uprzejmie poruszy
ogonem.
- Mona take obejrze pociel - cign pani Krystyna zimnym tonem. - Ten mia
wglowy jest tylko w kotowni. Przykro mi, e prbujecie kama, i to jeszcze tak gupio...
- Jakie kama?! - oburzy si Paweek. - Kotownia si zgadza, ale co tu ma do rzeczy
pie? adnego pnia nie byo!
- Owszem, by - poinformowa sucho pan Roman.
- Razem z taczkami - dodaa pani Krystyna.
- Pie do rbania drzewa i taczki byy zwalone pod oknem kotowni. Kilka osb widziao
to na wasne oczy. Co macie teraz do powiedzenia?
147
148
- aden pie nie lea! - zaprotestowa gniewnie Janeczka. - I adne taczki! Nic nie
leao! Pooyo si dopiero potem!
- Samo?
W obliczu milczenia dzieci pani Krystyna, ktra ju zdya pozby si obaw
dotyczcych ich prawdomwnoci, znw si zaniepokoia.
- Wic jak w kocu? Wiecie, kto ten pie tam wepchn, czy nie?
- Wiemy... - przyzna Paweek z pewnym oporem.
- Domylamy si - ucilia Janeczka. - Ale to tylko dlatego, e wam wierzymy. Mymy
adnego pnia nie widzieli.
Pan Chabrowicz nagle poj, e osoba sprawcy tego dziwnego czynu stanowi tu gwd
programu.
- W porzdku, my wam te wierzymy. Nie wiedzielicie, teraz ju wiecie. Domylacie si,
kto ten pie szarpa?
- Stra graniczna - powiedziaa Janeczka z rozgoryczeniem.
Paweek z bezgranicznie cikim westchnieniem opar brod na stole na zwinitych
piciach.
- Przepado, teraz ju musicie si dowiedzie - rzek ze miertelnym smutkiem. - Tylko
patrze, jak tu przyleci po nas milicja, i rbcie sobie, co chcecie, ale poprawczak murowany...
Pastwu Chabrowiczom na moment odjo mow. Ich dzieci nader zgodnie wyday
z siebie jeszcze jedno cikie westchnienie. Co gorsza, westchn take i Chaber. Pan Roman
skupi si i przemg oszoomienie.
- Czekajcie, dzieci... Ale, ostatecznie... Skoro ju sprawy zaszy tak daleko, musimy
jednak wiedzie co wicej. Dlaczego stra graniczna pchaa pie?
- Pie i pie, jakby ju nic innego na wiecie nie byo - mrukn Paweek. - ebymy
nie mogli wyj.
- Przecie moecie wyj drzwiami - jkna oszoomiona pani Krystyna, ale pan Roman
szybko uciszy j gestem.
- W porzdku, ebycie nie mogli wyj. Rozumiem. A dlaczego przyjdzie milicja?
- eby nas zamkn.
- Za co?
- Za przekraczanie granicy.
149
150
151
Historia zrujnowanego mrowiska zostaa opowiedziana po raz drugi, tym razem bardziej
przez rodzicw ni przez dzieci, ktre pilnoway tylko cisoci szczegw. Porucznik sucha,
nie przerywajc, z jakim dziwnym wyrazem twarzy.
- No tak... - powiedzia w kocu i odchrzkn kilkakrotnie. - No tak... Wykroczenie jest
i to niewtpliwe, ale... To dlatego nie chcielicie nic mwi? - zwrci si nagle do Janeczki.
Janeczka kiwna gow.
- Chcielimy najpierw mie zasug powiedziaa smtnie. - Za porzdn zasug
mogliby nam to darowa.
- Ale przecie macie zasug! Moglicie udziela informacji sukcesywnie, stopniowo...
- E tam! - przerwa gniewnie Paweek. - Samo gadanie to adna zasuga. Chcielimy im to
odebra i przynie panu, i dopiero wtedy powiedzie...
- Balimy si, e pan ich za wczenie poapie i wtedy oni powiedz, a my nic - uzupenia
Janeczka. - ysy nas widzia.
- A rozumiem...! No c... Chyba mog wam powiedzie, sprawa jest prosta i waciwie
ju rozwikana. Rozgasza rzecz jasna, nie naley. Ot faktycznie te wasze lady po rach
narobiy zamieszania i stra graniczna troch si zainteresowaa. A dalszy cig by taki, e ci wasi
znajomi zauwayli to. Zorientowali si, e czego tu si pilnuje, nie wiedzieli, o co chodzi, no i
postanowili przeczeka. Dziki temu zdylimy ich zapa. No wic w sumie moliwe,
e to si troch zrwnoway...
- I co? - spytaa z nadziej Janeczka. - Nie bd nas pchali do domu poprawczego?
- Jeeli nie zmalujecie nic wicej, to raczej nie...
- A ja? - spytaa niespokojnie pani Krystyna.
- Pani rwnie nie grozi dom poprawczy, za to rcz...
Pan Roman zakrztusi si nagle i gwatownie zacz wyciera nos prychajc i pokasujc.
Porucznik patrzy na niego z wyrzutem.
- Mgby mi pan nie utrudnia - mrukn wrci si do dzieci. - To jak? Bdziemy
rozmawia w cztery oczy, czy mona przy rodzicach?
- Co tam! - odpar Paweek, odrywajc wreszcie brod od stou. - Tyle wiedz, to niech si
dowiedz i reszty. I tak by nie popucili!
- Moemy opowiedzie wszystko od pocztku - dodaa wspaniaomylnie Janeczka.
Chyba e pan woli inaczej?
152
- Nie, dzikuj, inaczej ju byo. Teraz wol od pocztku. Skd si o nich w ogle
dowiedzielicie? O tym rudym i ysym?
- Od Chabra. To on nas zaprowadzi na cmentarz od razu, od pierwszego dnia, prosto
z tamtego campingu...
Porucznik sucha opowieci o kolejnych odkryciach z wielk uwag, pastwo
Chabrowiczowie z zapartym tchem i lekk zgroz. Janeczka i Paweek, ktrym znikno z oczu
widmo domu poprawczego, oywieni nowym duchem, wyjawiali tajemnice bez oporw. Potknli
si dopiero na panu Jonatanie.
- No wic z tymi brukowymi sowami to nie bya cakiem prawda - wyzna nieco
zakopotany Paweek. - On mwi nie tylko ty". Mwi wicej. Mwi oddaj to" i co z tym
zrobi, sprzedae, przyznaj si, dawno znalaze"...
- Ach...! - krzykna nagle pani Krystyna.
- Nie, ja wszystkiego nie bd powtarza - zapewni j czym prdzej Paweek. - Ja mwi
tylko to, co byo pomidzy sowami...
- I pan Jonatan w ogle by przeciwny wtrcia arliwie Janeczka. - Nie chcia
im pokaza, gdzie to jest...
- Chwileczk! - przerwa porucznik. - Prosz dokadnie. Kto mwi o pokazywaniu?
- Ten z uszami. Ten plastyk.
- Powiedzia pokaza, gdzie to jest'?
- Nie, tylko pokaza. Powiedzia a pokaza pan nie chcia", a pan Jonatan krzykn ja ci
poka"... I tak dalej.
- Rozumiem. Wic on po prostu nie chcia pokaza. Czy ten plastyk na cmentarzu bywa?
- Nie, chyba nie. Chaber mwi, e nie. On tylko mia z nim konszachty i Rudy
Sprynowiec mu paci...
- A pan Jonatan nie mia z nim konszachtw?
- Nie, on tylko z plastykiem. I w ogle co to za konszachty, cay czas si kcili...
- Bo plastyk pewnie chcia, eby pan Jonatan mu pokaza ten grb na cmentarzu, i dopiero
wtedy chcia tam i i powiedzie tamtym - oznajmia nagle Janeczka, przygldajc si pilnie
porucznikowi.
- Chcia, eby mu zapacili. A pan Jonatan si nie zgadza...
153
154
155
a czasem bezporednio od rybakw, a jemu daj do szlifowania. Przyznam si, e bardzo dugo
nie mogem na nich trafi, dopiero teraz jestem taki mdry...
- To znaczy wiedzia pan, e on sprzedaje, ale nie wiedzia pan komu i dlatego chodzi
pan za nim? - upewni si Paweek.
- No wanie...
- Ale przecie Rudy Sprynowiec kupowa i od rybakw - przerwaa Janeczka z wyran
nagan. - Z takim jednym spotyka si cigle, on ma na imi Bronek, pan powinien o tym
wiedzie. My wiemy, a pan nie?
Porucznik westchn rozdzierajco.
- A kupowa, kupowa - rzek z gorycz. - A wiecie, co kupowa?
- Jak to...? Nie bursztyn?
- Nie. Wanie wcale nie bursztyn i chyba tylko to jedno troch mnie usprawiedliwia...
Wiem o tym Bronku, wiem i o innych, zwrciem uwag na niego, bo cigle mi si krci midzy
rybakami i bardzo szybko wykryem, o co mu chodzi. Nie zgadniecie nigdy w yciu. O ryby.
- Jak to?! - zdumia si Paweek. - O jakie ryby?
- Wdzone. Nie wyobraacie sobie, jaki jest akomy, ten wasz rudy, i ile moe zje.
Co nieprawdopodobnego! Bez przerwy maglowa ludzi o wdzone ryby, kupowa je na tony
i wszystko poera! Daem mu spokj, bo w kocu upodobanie do ryb nie jest karalne,
ale zmylio mnie to okropnie. Tyle byo gadania o rybach, e bursztyn w tym gdzie zagin
i wydawao si, e on ma wycznie ryby w gowie.
- Co podobnego! - wykrzykn Paweek z oburzeniem.
- Cakiem niezy kamufla - przyzna pan Chabrowicz.
- Owszem. Zasona dymna z wdzonych ryb...
- Ale teraz, kiedy pan ich zapa, wiadomo ju na pewno, e to oni kupowali bursztyn?
- spytaa Janeczka z niepokojem. - I ma pan dowody?
- Teraz ju mam.
- I w zeszym roku te oni?
- Okazuje si, e te, tyle, e nieco delikatniej. Teraz poszli na duy skok,
zmonopolizowali interes i ju nie mieli konkurencji. Wiecie, jak ju si sprawa wykryje, wtedy
wszystko, co byo przedtem niejasne i niepewne, nagle si robi zrozumiae i nagle pasuje
156
157
- Drugiej takiej afery prdko sobie nie zorganizuj, mog pani zapewni. Nie bdzie
komu organizowa, bo ja ich zapaem na czym lepszym. No... poka pastwu, zreszt i tak
dzieci musiayby to obejrze. Mielimy pracowit noc...
Sign do torby i wyj kilka duych odbitek fotograficznych.
- Prosz - rzek z triumfem, rzucajc je na st. - Jak wam si to podoba?
Przez kilka chwil w pokoju rozlegay si wycznie chaotyczne okrzyki. Dzieci dostay
wypiekw, wyryway sobie wzajemnie zdjcia z zachannoci wygodniaych spw. Zdumieni
i zaskoczeni rodzice dopiero po dobrych paru minutach zdoali obejrze uwiecznione na nich
sceny, ktre wyday si im dosy upiorne.
Wszystkie fotografie przedstawiay cmentarz. Na cmentarzu wida byo trzech rnych
osobnikw, zastygych w rozmaitych fazach dziaania. Mona byo z atwoci uoy kolejno
zdj. Na pierwszych osobnicy tkwili w grobach, zagbieni prawie po kolana i wyrzucali
opatami piasek, na nastpnych z opatami w garci i ogupiaym wyrazem twarzy gapili si
w obiektyw, na ostatnim wyskakiwali z grobw i zaczynali ucieka. Urozmaicenie wprowadza
fakt, e dwch osobnikw wystpowao na zdjciach razem, a trzeci oddzielnie i ten trzeci
pojawia si od fazy porzucania opaty i wyskakiwania. W fazie pierwszej by jako pominity.
Janeczka i Paweek, zdolni wreszcie do posugiwania si normaln, ludzk mow,
peni szalonych emocji, dzielili si uwagami.
- Popatrz, ysy! Skd?! Przecie go tam nie byo!
- ysy, patrz, wyskakuje- i ucieka! Skd si tam wzi?!
- Przylizany kopie gbiej... Patrz, Rudy Sprynowiec ledwo zacz!
- Dzieci, na lito bosk, co wy macie z tym wsplnego?! - krzykna z przeraeniem
pani Krystyna.
- Hieny cmentarne? - zainteresowa si pani Roman. - Bo na grabarzy nie wygldaj...
Dzieci nie zwracay uwagi na rodzicw.
- Patrz, to przecie nie na rodku... ysy kopie z boku...
- To te dwa groby niej... Nie byo go, jak Boga kocham! Przecie tamtdy
przechodziem!
- No to skd si wzi...?!
158
159
160
161
162
grobw. Paweek nie mg si pozby myli o owych tajnych sztabowych dokumentach. Ruszyli
prosto w stron intrygujcego pagrka.
Pagrek okaza si niedostpny. Ju na skraju lasu zawrci ich patrol WOP-u, uprzejmie
informujc, e na cmentarz nie naley chodzi. Jeden patrol nie stanowiby przeszkody, nieco
gbiej jednake i od innej strony pojawi si drugi patrol, rwnie uprzejmy i rwnie stanowczy.
Na aden wicej patrol ju nie wpadli, mimo i cay pagrek by otoczony przez onierzy
WOP-u, Chaber wystawia ich bowiem z dostatecznej odlegoci. Niemniej przemknicie si
midzy nimi w sposb nieznaczny byo zupenie niemoliwe.
- Co to za upr taki, tyle razy bylimy i dobrze, a teraz nagle nie - zrzdzi Paweek,
zac w kierunku drogi - Ugryziemy im kawaek, czy co?
- Moe maj jakie gupie przepisy - odpara Janeczka i zatrzymaa si nagle. - Porucznik.
- Co porucznik? Gdzie?!
- Nie wiem. Chaber mwi.
Chaber wyranie okazywa, e wywszy now posta, sympatyczn i lubian. Z tak
yczliwoci odnosi si tylko do pana Jonatana i do porucznika, pan Jonatan wypyn ju
na morze, a zatem mg to by tylko porucznik. Znajdowa si gdzie niej, zapewne na drodze.
Wahali si tylko przez krtk chwil. Sytuacj naleao do koca wyjani. Ruszyli prosto
w d, zjedajc po skarpie za psem.
- A, jestecie! - powiedzia porucznik na ich widok, przy czym w jego gosie da si
wyczu ton beznadziejnej rezygnacji. - Wanie si zastanawiaem, gdzie was tu znajd. Czy nie
moglibycie i do domu albo na pla?
- Do domu nie moemy, bo mamusia tumaczy tatusiowi, e musi sobie kupi duy
bursztyn - odpara Janeczka niewinnie. - Ona to woli robi w cztery oczy. A na pla nie warto,
za pno.
- I dlatego koniecznie musicie pta si akurat tutaj?
- A co, zobaczyli nas? - zgad Paweek ponuro. - Pewnie jaki siedzia z lornetk
na drzewie, bo tych na ziemi Chaber znalaz wszystkich. Po co pan kaza pilnowa?
- Bo jest to miejsce przestpstwa, ktre powinno pozosta w nie naruszonym stanie,
a zostanie obejrzane komisyjnie - odpar porucznik stanowczo. - Takie rzeczy s powszechnie
znane, dziwi si, e nie wiecie.
- Wiemy bardzo dobrze. Niczego nie chcielimy ruszy. Chcielimy tylko popatrze.
163
164
Porucznik i Janeczka znaleli si przy nim w mgnieniu oka. Chaber wyskoczy z grobu,
trzymajc co w pysku.
- Stj! - wrzasn porucznik. - Nie rusz...!
- Chaber...! - krzykna Janeczka.
Chaber by szybki. Pooy przedmiot u jej ng, pomerda ogonem i ju znalaz si
z powrotem w grobie. Porucznik rzuci si za nim.
- Nie podno! - krzykn do Janeczki. - Stop! Zatrzyma psa!!!
- Stj, Chaber!!! - wrzasn Paweek. - Stj! Czekaj!!!
Byo za pno. Przestraszona nieco Janeczka trzymaa przedmiot w rku. Chaber zastyg
na skraju grobu z czym nastpnym w zbach. Pooy to na piasku i niecierpliwie popiskiwa.
Porucznik i Paweek razem rzucili si do Janeczki.
- Daj mi to - powiedzia porucznik, bardzo blady. - Ostronie...
Janeczka podaa mu przedmiot.
- To przecie bursztyn - powiedziaa, okropnie zaskoczona. - Taki sam jak tamte pana
Jonatana... Tylko ma inny fason...
Wygrzebany przez Chabra przedmiot by wielkoci gsiego jajka, cay czarny, nieco
chropowaty, w jednym tylko miejscu jakby odamany, czy odprynity. odprynitego kawaka
poyskiwaa ciemna czerwie. Porucznik dugo i w milczeniu oglda bryk. Odetchn gboko,
obejrza si na grb, podszed i przyklkn nad tym czym drugim, co Chaber zoy na piasku.
Przyjrza si temu i sign rk. Chaber warkn. Porucznik spojrza na niego.
- Niech ci to poda - rozkaza Janeczce.
- Daj, piesku - powiedziaa Janeczka z przejciem. - Chod tu. I czekaj!
Wprost z zbw psa przyja du, do pask bry. Zdya na ni spojrze, zanim
porucznik jej odebra.
- Ach...!
- Co? - szepn niecierpliwie Paweek, usiujc rwnie obejrze przedmiot w rku
porucznika.
- Co to jest? Co tam zobaczya?
- Mucha - odszepna Janeczka nabonie.
- Ale jaka...! Mwi ci! Niebieska! wieci ze rodka...
Porucznik z uwag obejrza obie bryy i znw odetchn gboko, spogldajc na groby.
165
166
167
168
- A oni przyjechali o wicie, akurat jak wszyscy byli nad morzem, a ludzie jeszcze spali.
Trzy samochody i tylko jeden taki nietypowy, wic nikt nie zwrci uwagi. A porucznik mwi,
e ba si, e mu tu przyleci caa mierzeja...
- Ale! by spokj, bo mymy sowa nie powiedzieli i dopiero sotys rozgosi. Teraz ju
moe sobie by sensacja.
- No i jest - przyzna pan Chabrowicz. - Wszyscy tylko o tym mwi...
- Z jednym wyjtkiem - przerwaa pani Krystyna. - Dziwi si, e matka Mizi nie siedzi
nam jeszcze na gowie, do takich rzeczy powinna by pierwsza. Tymczasem jako nic, w ogle
ostatnio widz, e mnie wyranie omija, nie wiem, co jej si stao.
- Chyba nie tsknisz za jej towarzystwem? - mrukn pan Roman.
- Wrcz przeciwnie. Ale si dziwi...
- My jeszcze nie wiemy, skd ten bursztyn wzi si w grobach - przerwaa nagle
Janeczka gono i z naciskiem. - Zgadlimy tylko, e oni go szukali, ale nie wiemy, skd si
wzi.
- Mylelimy, e szukali dokumentw - podtrzymywa j pospiesznie Paweek. - Teraz ju
wida, e tego bursztynu, ale przecie on tam nie lea tak sam z siebie, nie?
Myl pastwa Chabrowiczw z atwoci zostaa oderwana od matki Mizi i rozwaania
na temat sensacyjnego znaleziska zaczy si na nowo. Liczne i do nawet fantastyczne
przypuszczenia nie day adnych konkretnych efektw, pewne byo tylko jedno. Musiaa mie
w tym swj udzia ludzka rka...
- Mam nadziej, e ten porucznik okae nieco przyzwoitoci i wyjani tajemnic - rzeka
w kocu pani Krystyna. - Bo nie wtpi, e zbadaj t spraw dokadnie.
- Zrobi to we wasnym interesie - zapewni pan Roman. - Inaczej moe doj do tego,
e ludzie zaczn rozkopywa wszystko, co im wpadnie pod rk. Musz upewni spoeczestwo,
przynajmniej tutejsze, e bursztyn nie wystpuje nagminnie pod kadym kamieniem.
Jestem przekonany, e dostarcz informacji.
- A nawet jakby nie, to nic si nie martwcie - pocieszy rodzicw Paweek. - Ju my si
wszystkiego dowiemy...
- Ja to wiem tyle - powiedzia w zamyleniu pan ubiaski. - Byo tu, na tej mierzei,
troch cywilnych ludzi, zamknitych w kotle razem z wojskiem. Par osb miejscowych, a troch
169
tych od wschodniego koca, co pouciekali, jak wojska podchodziy. Rybacy to byli wszystko,
tu si gnietli po lesie, po dziurach, gdzie popado, a potem wszyscy, co do jednego wyginli.
Nikt si nie uratowa. To ja wiem od ruskich onierzy, a wicej nic.
- Zgadza si - przywiadczy porucznik. - Z t rnic, e paru uratowanych si znalazo
i o jednym wiadomo na pewno. Niektre rzeczy udao si nam sprawdzi, reszty mona si
domyla albo odgadywa, ale powiem pastwu, co wiem, bo adne sekrety nie s tu potrzebne.
- Nawet lepiej, eby si rzecz wyjania.
W pokoju pastwa Chabrowiczw zgromadzio si osiem osb i jeden pies. Nikt
nie zwaa na ciasnot. Pan Jonatan, pani Wanda i pan ubiaski zoyli wizyt wasnym
gociom na zaproszenie porucznika, ktry wiedzia ju wszystko i mg si podzieli swoj
wiedz. Siedem par oczu patrzyo na niego z wielkim zainteresowaniem.
- Ten jeden uratowany te ju zreszt nie yje - rzek po chwili namysu. - Umar
w zeszym roku. Ale zaczn od pocztku, od tych wojennych czasw. Ot midzy tymi,
co przyszli ze wschodu, by jeden rybak z dwoma synami. Moe nawet mniej rybak, a wicej
bursztyniarz, maniak zupeny, gorszy ni pan...
Na krtki moment wszystkie oczy skieroway si na pana Jonatana, ktry skrzywi si
nieco stropiony. Porucznik cign dalej.
- Uratowa ze swego domu, uciekajc, tylko jedn rzecz, swj ukochany skarb, torb
z bursztynem, same wybrane najpikniejsze okazy. Zbiera je od lat i nawet wasnorcznie
szlifowa. Wicej dba o torb ni o synw, zreszt jeden z tych synw mia ju szesnacie lat,
drugi by dziesicioletnim chopcem. Siedzia tu w maniak od jesieni do wiosny, a co si wtedy
dziao, wszyscy wiedz. I przez cay czas polowa na bursztyn...
- Co pan mwi?! - przerwa zaskoczony i zdumiony pan Chabrowicz. - Przecie tu bez
przerwy trway dziaania wojenne, bomby, artyleria, jedno pieko! Jak on mg w takiej sytuacji
zajmowa si bursztynem?
Porucznik westchn melancholijnie.
- Na tym wanie polega maniactwo. Bomby leciay, rozryway si pociski, ginli ludzie, a
ten facet zbiera bursztyn na brzegu...
- ono, syszysz...? - wtrci si z satysfakcj pan Jonatan.
Pani Wanda tylko prychna jak kotka. Pan ubiaski ypn okiem na zicia i pokiwa
gow.
170
- Konkurencji raczej nie mia - cign porucznik. - Komu by wtedy bursztyn w gowie,
takich maniakw nie spotyka si na kadym kroku. Zreszt moe i byo ich wicej, ale wyginli.
A e wojna ruszya dno, ruszyy si i pokady bursztynu, sztormy te byy nieze i w rezultacie
takiego wyrzutu bursztynu, jak w tamtych latach, nie byo chyba jeszcze nigdy.
- Bardzo prawdopodobne - przywiadczy ywo pan Chabrowicz. - Takiego zamieszania
na morzu historia nie widziaa przez cae wieki. Moliwe, e trafi na okazj niepowtarzaln...
- Sdzc z tego, co znalelimy w grobach, to nawet pewne - zgodzi si porucznik
przy akompaniamencie rozdzierajcego westchnienia pana Jonatana. - Musia ten bursztyn i na
brzeg wyrywany prosto z gbokich pokadw, morze nie zdyo go przemieli... No, do,
e ten facet, ten maniak, wyowi istne skarby. Mia tego chyba ze dwa wory i martwi si, jak je
zabezpieczy. Postanowi to ukry tak, eby pniej ewentualnie mc wydoby, jeeli przeyje.
Najlepszym miejscem wyda mu si cmentarz, z tym, e chcia to nie tylko zabezpieczy
przed zniszczeniem, ale take schowa przed ludmi. Wszystko, oczywicie, w tajemnicy. Podobno bya to w ogle jedyna rzecz, jak by zajty, nic innego go nie obchodzio, tylko
ten bursztyn...
- Skd o tym wiadomo? - zaciekawia si pani Krystyna.
- Zaraz wanie do tego dojdziemy. Postanowi, jak mwi, schowa i wtajemniczy
w spraw wycznie swoich synw. Wymyli, e zrobi to partiami, odsun pyt nagrobn,
zakopi cz skarbu, nasun pyt z powrotem, potem powtrz t operacj z drugim grobem,
potem trzecim... Tak po kawaku, w krtkich chwilach, kiedy ich nikt nie bdzie widzia, co nie
byo atwe, bo tu przecie siedzia czowiek na czowieku. No i cz zamierze wykona. Starszy
syn mia mu pomaga na cmentarzu, a modszy siedzie w dziurze i pilnowa reszty.
Bo mieszkali jak wszyscy, w takiej imitacji okopu, dziurze wygrzebanej w ziemi, przykrytej
czym tam. Okazj znalaz jednej nocy, wygldao to tak, e poszli ze starszym synem
na cmentarz, niosc cz bursztynu, modszy siedzia i czeka, za jaki czas starszy przylecia,
znw zapa worek czy tam torb z bursztynem i polecia. No, niewaciwe sowo... Gdzie on tam
lecia, czoga si, kry, przemyka... Wreszcie wrci jeszcze raz, powiedzia modszemu,
temu chopcu, e wszystko wepchnli z ojcem do jednego grobu, a teraz maj przygotowany
nastpny. Schowaj jeszcze troch, a potem wrc...
Porucznik umilk na chwil, zamyli si i westchn. Wszyscy wpatrywali si w niego
z zapartym tchem.
171
- No i wrcili - podj. - Tylko e do tego chopaka nie doszli. Pocisk ich trafi po drodze,
zginli obaj na jego oczach. Nie zdyli mu powiedzie, w ktrym grobie ukryli skarby, wiedzia
tylko, e w takim z pyt, i to sobie zapamita. Bo to on wanie by jednym z tych
uratowanych...
- Co takiego... - wyrwao si panu Jonatanowi.
- No, wreszcie co rozumiem! - mrukn pan Chabrowicz.
- Czy to moe by jeden z tych, tutaj? - spytaa pani Krystyna z lekk zgroz.
- A, nie. Mwiem przecie, e on umar w zeszym roku. Przez cae lata nosi si
z t swoj tajemnic. No, nie wyszed z tej wojny bez szwanku, zdrowie mu nawalao i troch by
chyba pomylony. Podobno mia jakie takie skoki mylowe, to chcia si komu koniecznie
zwierzy, to zamyka si w sobie i podejrzewa cay wiat o zakusy na niego. Ale mimo
przypyww szczeroci cigle nie zdradzi tajemnicy. Dopiero w zeszym roku...
Porucznik urwa i zastanawia si przez chwil.
- Chciabym to jako jasno wyoy, bo rzecz jest troch pogmatwana. To ju wiemy
z zezna tego, no, ysego... Kiedy si okazao, e bursztyn znalelimy, przesta gada gupoty
i chyba powiedzia prawd. Zna tego faceta od wielu lat, orientowa si, e on ukrywa jak
tajemnic, ale nie traktowa tego zbyt powanie, chocia ciekawy by, owszem... Szczeglnie,
e tamten napomyka o moliwoci wsplnych poszukiwa. No i by u nas w zeszym roku,
zainteresowa si bursztynem, zacz skupowa, uzna to za doskonay interes i po powrocie
do RFN pochwali si przyjacielowi. Tamten by wstrznity. Wypyta go dokadnie o miejsce,
gdzie by, o ca okolic i wreszcie nie wytrzyma, powiedzia o grobie. Z tym, e mieli tu razem
przyjecha, wydoby to i wywie. Z tych planw nic nie wyszo, bo tamten umar...
- Wasn mierci? - przerwa podejrzliwie Paweek.
- Zupenie wasn, na jakie historie z wtrob. Nikt go nie zamordowa. W rezultacie
przyjecha tylko ten ysy z Amerykaninem i chcieli sami to odnale. Myleli, e si zorientuj
tak na oko, ktre miejsce na cmentarzu mogo by najlepsze, i nawet sprbowali przeszuka kilka
grobw wytypowanych przez rozum, ale nie trafili. No wic zdecydowali si przeszuka
wszystkie za jednym zamachem, przez jedn noc, liczc na to, e podejrzenie na nich nie padnie.
W razie czego zamierzali zwali na plastyka, std pomys samochodu...
- A przecie par lat temu kto tam grzeba - przypomnia pan Jonatan. - Bya awantura
z cmentarzem...
172
173
174
175
176
- Tym gorzej. Ale powtrzy Paweek. Na drugi raz nie bdziecie mwi po ktach sw,
ktre wstyd powtrzy gono! Prosz!
Paweek spojrza na ojca. Potem spojrza na Mizi. Przypomnia sobie wszystkie
trudnoci, jakie przez ni wyniky, wszystkie kopoty, jakich przysporzya. I jeszcze teraz
przysza naskary...! Poczu, e trafia go straszny szlag. Jeeli ju musi powtarza to potworne
przeklestwo, prosz bardzo, niech przynajmniej i ona usyszy...! Nabra powietrza.
- Trreotrralwe! - rykn gromko i mciwie. Mizia kwikna, jej matka podskoczya
na krzele. Pan Roman osupia.
- Co...?!
- Mam powtrzy jeszcze raz?! - oburzy si Paweek.
- Teraz ja mog - zaofiarowaa si okropnie zdenerwowana Janeczka. - Musi by jaka
sprawiedliwo. Trrreotrrralwe.
Teraz kwikna ju i matka Mizi. Pani Krystyna wydobya z siebie gos.
- Co... co to jest...? - spytaa sabo. - Co to znaczy...?
- Nie wiemy - odpara ponuro jej crka. - Ale wiemy, e to jest gorsze ni wszystko inne.
Wcale si nie wypieramy, e wiemy.
Pan Chabrowicz wyda nagle dwik, jakby si dawi, zerwa si z krzesa i wypad
z pokoju. Sycha byo jak z omotem zbiega ze schodw, trzasny jakie drzwi. Pawekowi
wosy stany dba na gowie.
- Moemy obieca, e nie bdziemy tego mwi nigdy wicej - powiedzia popiesznie
zdawionym gosem. - Moemy przysic...
- Mymy mwili to bardzo rzadko! - pomoga mu Janeczka. - I naprawd tylko zupenie
wyjtkowo! I jak nikt nie sysza...
- Ojej, przecie Mizia syszaa! - zapiszczaa z oburzeniem matka Mizi. - Ja myl,
e powinnicie obieca!
- Mizia syszaa wyjtkowo...
Pawekowi przysza nagle do gowy straszna myl.
- Czy ojciec uciek na zawsze...?! - spyta z przeraeniem. - Moe co trzeba...?
Pani Krystyna przemoga wreszcie trudnoci i poczua, e zdoa si ju odezwa.
Doskonale wiedziaa, co si stao jej mowi.
177
- Nie, nic nie trzeba. Ojciec poszed do kuchni nastawi wod na herbat. Zaatwicie
t spraw bezporednio, jak wrci. Teraz moemy zmieni temat...
Najblisze p godziny stanowio, zdaniem Janeczki, najcisz kar, jak mona byo
dla nich obydwojga wymyle. Opisywanie bursztynowego skarbu osobom budzcym
tak serdeczn niech byo po prostu przeciwne naturze, nic innego jednake nie wchodzio
w gr. Matka Mizi wcale nie przysza po to, eby skary. Przywioda j rozpalona do biaoci
ciekawo, a sprawa okropnego przeklestwa wynika z koniecznoci usprawiedliwienia jako
chwilowego ochodzenia stosunkw. Rozdarta pomidzy trosk o delikatne uszka Mizi
a nieopanowanym sentymentem do drogocennoci, zdoaa zaspokoi jedno i drugie. Dzieci
pastwa Chabrowiczw mogy przecie zaniecha przeklinania, a wwczas towarzystwo
ich przestaoby by szkodliwe...
Wszystko to wyszo na jaw w trakcie rozmowy, ale w najmniejszym stopniu
nie odmienio uczu Janeczki i Paweka. Janeczka rozwaaa w duchu moliwo noszenia przy
sobie ywej ryby, Paweek postanowi postara si o sj peen meduz zalanych morsk wod.
Wolaby we, ale wy jako tu nigdzie nie napotka. Matka Mizi poegnaa si wreszcie i obie
poszy do siebie.
Wwczas dopiero wrci pan Chabrowicz.
- No wic dobra, moemy zaraz uroczycie obieca, e nigdy wicej tego nie powiemy
- zacz Paweek od razu na widok ojca. - Nawet w duchu...
- Tylko ju zupenie nie wiem, co w takim razie bdziemy mwili - przerwaa mu
pospnie Janeczka. - Co czowiek musi, jak si ju tak okropnie zdenerwuje. I moe bymy
mogli za jakie wyjtkowe zasugi...
Pan Roman popiesznie uci deklaracje swoich dzieci.
- Nie, nic nie musicie obiecywa! Prosz bardzo, tego przeklestwa moecie uywa
w wyjtkowych wypadkach!
Paweek osupia kompletnie.
- Co takiego...?
- Mwi, e akurat to przeklestwo dopuszczam. Zgadzam si, ebycie go uywali,
ale adnego innego!
Oszoomione dzieci przez chwil milczay.
- Bo co to jest? - spytaa Janeczka nieufnie. Pan Roman zawaha si i przyjrza dzieciom.
178
179