You are on page 1of 179

JOANNA CHMIELEWSKA

Wielkie zasugi

Mechanicznie opdzajc si od komarw, Janeczka i Paweek siedzieli na schodkach


campingowego domku. Taktownie symulowali cakowit guchot, bowiem we wntrzu domku
ich rodzice toczyli rozmow stanowczo nieodpowiedni dla uszu dzieci.
- Pgw jeden! - wykrzykiwaa z irytacj pani Krystyna do swego ma. - Pgw!
Bo pgwek to jest zbyt pieszczotliwie! Ja tu nie przyjechaam tapla si w bagnie!
Przyjechaam nad morze! Nie zostan ani chwili!!!
- No owszem, przyznaj, miaem pewne obawy - usprawiedliwia si pan Roman
Chabrowicz. - Dyrektor...
- Dyrektor! Debil, maniak, a nie dyrektor! Idiota!
- Dobrze, idiota. To co, mam go zabi?
- Przydaoby si! Byoby to z poytkiem dla instytucji! Dla spoeczestwa! Dla caego
kraju!
- Moe nawet dla caej Europy... Przyznaj, e orodek pooony jest do idiotycznie,
ale nic na to nie poradz.
- Idiotycznie, to za agodne sowo! Jestem pewna, e znajduje si w najszerszym miejscu
tej caej mierzei, a to za nami, to jest jej najwyszy punkt!
- Od pocztku byo wiadomo, e jest co niedobrze - mrukna Janeczka na schodkach.
- Domyliam si, jak zacz zadawa gupie pytania w samochodzie.
- Pewnie - przywiadczy Paweek. - Zaraz byo wida, e co nie gra. Ba si powiedzie
wczeniej.
Janeczka pokiwaa gow, z politowaniem wspominajc nieudolne podstpy wasnego
ojca. Ju od Elblga pan Chabrowicz wydawa si jaki nieswj. Z wyranym niepokojem
dopytywa si o szeroko mierzei i jej najwysze wzniesienie nad poziom morza, interesowa si
take struktur gleby. Na pytania grzecznie i bez trudu odpowiedziaa mu crka, dla ktrej
geografia stanowia ulubione hobby.
- Piaski! - kontynuowaa urgliwie pani Krystyna w domku. - Wydmy! Ha, ha! Gdzie
te piaski i wydmy?! Ja tu widz bagna i moczary!
- No wanie, dziwi si, skd takie bagno na piaszczystym terenie... - martwi si
ugodowo pan Chabrowicz.
Pani Krystyna nie pozwalaa si uagodzi.

- Co za pomys, eby budowa orodek campingowy w takim miejscu! Debil to mao,


trzeba by zwyrodnialcem!
- Ponadto egoist, samolubem i krtaczem - uzupeni pan Roman gorliwie. - O przysta
te si postara...
- Maj racj, to kretyn - zgodzi si pgosem Paweek na schodkach. - Ma fioa
na punkcie aglwek, niech mu bdzie, niech sobie ma. Ale po co byo robi ten orodek
za grk?
Janeczka obejrzaa si i ocenia poronite laem strome zbocze.
- Okropnie daleko std na pla - stwierdzia. - W dodatku jego tu wcale nie ma.
- Kogo?
- Tego dyrektora. Przyjeda na dwa tygodnie i tyle. I na te dwa tygodnie zrobi cay
orodek. Nic go nie obchodzi, e normalni ludzie musz lata nad morze tysic dziewiset
osiemdziesit metrw.
- Rzeczywicie, tyle akurat tutaj jest?
- Co? No nie, moe ostatecznie troch mniej. Ale trzeba lata, bo on chce mie blisko
te aglwki przez dwa tygodnie. Obrzydliwiec.
Paweek pokiwa gow.
- Ich tam jest podobno trzech, tych dyrektorw zwyrodnialcw. Wszyscy z fioem.
I z aglwkami. Przekupili tych rnych od kontroli, eby zawiadczyli, e tu jest doskonae
miejsce na orodek, i wmwili ludziom, e inaczej nie mona. Jeszcze nie wiem, czy mi
si tu podoba.
- Ja te nie wiem. Trzeba bdzie obejrze okolic...
Wszystkie te protesty i niepewnoci budzi orodek campingowy Przemysu
Wkienniczego, dokd pan Chabrowicz przypadkowo dosta skierowanie. Z przemysem
wkienniczym nie mia wprawdzie nic wsplnego, ale, sam wodniak, zna wszystkich innych
wodniakw, w tym take owych dyrektorw zwyrodnialcw. O orodku sysza, wiedzia,
e mona tu eglowa po Zalewie. eglowa nie mia zamiaru, ale po drugiej stronie mierzei
znajdowao si morze, wybra si zatem z rodzin nad morze.
Morze okazao si trudno dostpne. Orodek ulokowano rzeczywicie do dziwnie,
tu nad samym Zalewem, w miejscu wyjtkowo le wybranym dla wszystkich, z wyjtkiem

eglarzy. Trzeba byo doprawdy wielu stara, eby na piaszczystej mierzei znale tak wspaniae
bagno, bdce zarazem istnym rajem dla komarw. Domki campingowe stay tu obok bagna,
w malekiej dolince osonitej z trzech stron lasem. Morsk pla mona byo osign dopiero
po sforsowaniu dwch wysokich gr i caej szerokoci pwyspu, kpiel w Zalewie za
wyklucza grzski brzeg i rwnie grzskie dno. Na domiar zego deszczowe lato nadzwyczajnie
sprzyjao komarom, ktrych nieprzeliczone roje miay tu znakomite warunki egzystencji.
- Przejedalimy przez wie - mwia z furi pani Krystyna. - Jeeli oczywicie
te wytworne wille mona nazwa wsi. Jestem pewna, e tam wynajmuj jakie pokoje,
prawdopodobnie z azienkami i ciep wod. Rb sobie, co chcesz, zamorduj kogo, wystrasz,
przekup, ale tutaj nie zostan nawet przez jedn dob!
Janeczka i Paweek zamienili spojrzenia, pene nagego zainteresowania. Zanosio si
na rozrywk.
- Wtpi, czy maj co wolnego - rzek smtnie zgnbiony pan Roman. - Przecie wanie
dlatego wziem te wczasy, e wszystko byo zajte. Caa Polska pcha si nad mocze.
- Od maja do tej pory bez przerwy pada deszcz! Moe kto zrezygnowa...
Janeczka i Paweek na chwil stracili wtek scysji w domku, bo pojawi si ostatni
czonek rodziny, ich pies imieniem Chaber. By to pies tak mdry i tak doskonale wychowany,
e nigdy nie zaistniaa potrzeba prowadzania go na smyczy. Zawsze biega wolno i zawsze
wiedzia, co robi i jak postpowa, znacznie przewyszajc w tej mierze wiedz swoich
pastwa. Teraz, od razu po wyskoczeniu z samochodu, uda si na rekonesans i wanie
zakoczy zwiedzanie terenu.
- No i co? - spytaa z oywieniem Janeczka. - Jak tu jest?
Chaber wydawa si peen mieszanych uczu. By rozradowany, a rwnoczenie
niespokojny. Szczekn krtko, odbieg kawaek w kierunku wschodnim, w stron granicy,
obejrza si, podbieg jeszcze kilka metrw i zastyg w piknej, klasycznej pozie psa
myliwskiego, wycignity jak struna, znieruchomiay, z uniesion przedni ap. Potem znw
si obejrza, nagle zawrci i z podkulonym ogonem podbieg do swych pastwa. Cicho skomla
i popiskiwa.
Rodzestwo oderwao wzrok od psa i popatrzyo na siebie. Nie zdyli si odezwa,
bo Chaber zerwa si, pobieg w drug stron i zachowa si podobnie. Znw wystawi
zwierzyn, teraz jednak nie wraca z podkulonym ogonem, tylko oglda si niecierpliwie,

podbiegajc dalej, zawracajc i wyranie zachcajc do pjcia w jego lady. Wreszcie wrci
i usiad obok Janeczki, szczeknwszy jeszcze dwa razy.
- Rozumiem - powiedzia Paweek z wielkim przejciem. - Z tamtej strony jest nosoroec
i on si nie podejmuje go upolowa. A z tej jaka agodniejsza zwierzyna.
- Nie wiem, czy zwierzyna - zaprotestowaa troch niespokojnie Janeczka. - To znaczy,
chciaam powiedzie, nie wiem, czy agodniejsza. On chyba nie wie, co to jest, musi to by
co skomplikowanego.
- Moliwe. Chce, ebymy z nim poszli i sami sprawdzili. Ja bym poszed.
- Ja te, ale na razie nie moemy. Nie wiem, na czym oni stanli.
W tym momencie z domku wyszli rodzice.
- Dzieci, poczekajcie tu - powiedziaa zdenerwowana pani Krystyna. - Pojedziemy
z ojcem poszuka jakiego ludzkiego mieszkania. Bagae zostaj, nie wypakowujcie niczego.
- Tatusiu, jakie tu s niebezpieczne zwierzta? - przerwa popiesznie Paweek.
- Na lito bosk, nie boicie si chyba niebezpiecznych zwierzt - odpar zirytowany pan
Chabrowicz. - To nie jest dungla nad Amazonk. Tu nie ma adnych niebezpiecznych zwierzt!
- Ale jakie tu s! Jakie?
- Lisy, sarny i zajce. Nie zawracaj gowy, zaraz wracamy.
- Znaczy, nie wiem, co zwszy - stwierdzi Paweek, przygldajc si, jak matka z ojcem
wsiadaj do samochodu. - Co robimy?
Janeczka ju si podniosa ze schodkw.
- Idziemy zobaczy to skomplikowane - zadecydowaa bez namysu. - Zanim wrc...
- Powiedzieli, e zaraz.
- Co ty?! Jak jad oboje, zanim wrc, zdymy obejrze p tej caej mierzei. Ju sobie
nie poauj, eby nie przegrymasi wszystkich domw, jakie tylko znajd!
Paweek natychmiast zgodzi si z siostr, przekrci klucz w drzwiach domku, wyj go
i schowa do kieszeni. Chaber ju bieg na zachd, wczeniej od nich wiedzc, e wyprawa ruszy.
Popieszyli za nim i zagbili si w las.
Ludzi nie byo wida wcale. Pierwsze od tygodni soneczne popoudnie wywabio
wszystkich na pla . W okolicy orodka nie mieszka nikt - zabudowania osady zaczynay si
dopiero o dobre kilkaset metrw dalej. Nikt te nie przechadza si po stromych zboczach

pozbawionych drg i gsto zalesionych. Pojedyncze sylwetki migay tylko gdzie wyej,
na drodze, ale i te po chwili znikny z horyzontu, zasonite drzewami.
Chaber prowadzi na przeaj, nie przejmujc si nierwnociami terenu. Janeczka
i Paweek, sapic i dyszc, przedzierali si przez zarola i krzewy, wpadali w jakie dziury
i wdrapywali si na grki. Po ciekach nie byo najmniejszego ladu.
- Czy tu specjalnie kopali te doy i gry? - wydyszaa gniewnie zziajana Janeczka.
- Co chwila w co wpadam! Przecie idziemy wzdu, a to jest pofadowane te wzdu!
Nierwno powinno by w poprzek!
Paweek potkn si na pniaku, podpar rkami i obejrza na siostr.
- Jak to, nie wiesz? - zdziwi si. - To s okopy. Tu siedzieli Niemcy. Pod sam koniec
wojny podobno siedziao ich tu miliony i wszyscy kopali sobie okopy. I stanowiska dla czogw.
Ja si o tym uczyem.
- Okropno! Nie wiem, kiedy mogli zajmowa si wojn, chyba bez przerwy kopali.
Nie wiem, jak znaleli czas, eby raz wystrzeli!
- Tote wanie przegrali t wojn...
- A swoj drog, Chaber mgby wybra co rwniejszego!
- On chyba wie, e mamy bardzo mao czasu...
Chaber szed jak po sznurku, przeskakujc doy i ogldajc si niecierpliwie za siebie.
Kiedy wreszcie zatrzyma si, obejrza ostatni raz i wystawi zwierzyn, jego pastwo byli
gruntownie wykoczeni. Zatrzymali si rwnie, milczc i ciko dyszc. Chaber po krtkiej
chwili poruszy si, przemkn kilka krokw dalej i usiad. Wyranie byo widoczne,
e doprowadzi na miejsce.
Wok panowaa cisza i absolutny spokj. Zniajce si ku zachodowi soce przesiewao
si przez gazie drzew, wiatr ucich. Janeczka i Paweek czekali w bezruchu co najmniej minut,
nie widzc nic poza mas rnorodnej zieleni.
- No? - szepn pytajco Paweek. - I co tu ma by?
- Co za tymi krzakami - odszepna Janeczka. - Nic niebezpiecznego, bo on siedzi
spokojnie. Trzeba zobaczy.
Paweek podejrzliwie spojrza na psa. Siedzia niezupenie spokojnie, wydawa si jakby
peen napicia. Chwilami podnosi si i znia eb ku ziemi, wszc nerwowo. Co tu musiao
by dziwnego i rzeczywicie naleao to zobaczy.

Ostronie ruszy ku przodowi, rozchylajc gitkie gazki. Janeczka ruszya za bratem.


Chaber krci si obok nich, caym zachowaniem okazujc, e nie wyrobi sobie jeszcze
jednoznacznej opinii o tym czym, co mu si wydaje nie w porzdku.
Paweek uczyni zaledwie kilka krokw, wydoby gow z lici, spojrza i zatrzyma si
jak wryty. Serce zabio mu gwatownie, dla dodania sobie animuszu chcia gwizdn,
ale gwizdnicie mu jako nie wyszo.
- Fiuuuut... - zaszepta sabo i zamilk.
Janeczka wypltaa si z krzeww i stana obok brata. Na moment i jej zabrako tchu.
Z ca pewnoci obydwoje rzuciliby si do natychmiastowej ucieczki, gdyby nie to,
e ich nogi odmwiy udziau w przedsiwziciu. Przyrosy do lenego runa i zamieniy si
w kamienie. Przez dug chwil rodzestwo trwao w bezruchu, wpatrzone hipnotycznie
w widniejcy przed nimi rozkopany grb, z wydobyt z ziemi, rozwalon trumn, i bielejce
wok rozsypane koci. Niewtpliwie ludzkie. Na samym froncie szczerzya zby czaszka...
- To o to mu chodzio... - szepn wreszcie Paweek gosem dziwnie ochrypym, prbujc
jeli ju nie poruszy si, to przynajmniej mrugn oczami.
- To z tych... z tych... Niemcw? - szepna Janeczka z wyranym trudem.
Paweek jeszcze przez chwil patrzy w milczeniu. Przekn lin, zapa oddech i jako
przemg najgorsze.
- Co ty! - odszepn niecierpliwie. - Taki porzdny grb z trumn? Gdzie oni mieli wtedy
gow do grobw. To co innego.
Z wysikiem oderwa wzrok od czaszki i spojrza dalej.
- Patrz! - krzykn zduszonym gosem, trcajc gwatownie siostr.
Janeczka drgna, zaszczekaa zbami i spojrzaa we wskazanym kierunku. Opodal wida
byo drugi grb, tak samo rozkopany. Kawaki szkieletu i pojedyncze koci poniewieray si
dookoa. Po niezmiernie dugiej chwili udao si im popatrze gdzie indziej i wwczas dostrzegli
wiksz ilo grobw, nieco mniej przeraajcych. Niektre wyglday nawet zupenie
normalnie, miay pyt nagrobn i niski kamienny krzy, wikszo jednake musiaa by
rozkopywana, bo porozbijane pyty leay obok zaronitych traw i przysypanych ziemi dow,
a krzye byy poprzewracane. Krzewy i bujne zielska zasaniay nieco widok.
- To jest cmentarz - szepna Janeczka, na razie niezdolna jeszcze do bardziej
odkrywczych spostrzee.

- Troch dziwny cmentarz - skrytykowa niepewnie Paweek. - Bardzo stary, ale


nie syszaem, eby na starych cmentarzach rozwczali nieboszczykw po caej okolicy.
I ja nie wiem...
- No?
- No nie wiem... On to wywszy? Takie stare? Skd wiedzia, e to co nie tak?
Janeczka spojrzaa na psa. Zaczynaa ju odzyskiwa zimn krew i trzewo umysu.
Poczua take, e znw swobodnie wada nogami.
- Musi tu by co wicej - orzeka. - Nie wida tego, ale on wie, e jest. Trzeba bdzie
sprawdzi...
Krccy si przy nich Chaber zawszy nie przy samej ziemi, ale nieco wyej, po czym
szurn nagle w krzaki i znik z oczu. Czekali w napiciu. Po krtkiej chwili Chaber wrci
z podkulonym ogonem i wyda z siebie nerwowe, przepraszajce piniecie.
- Rany, znw ten nosoroec! - jkn Paweek.
- O Boe drogi - wyszeptaa Janeczka rozpaczliwie. - Jeeli Chaber si boi, to ju
nie wiem, co to jest! Tych grobw si nie boi!
Chaber, jakby dla potwierdzenia, obieg dookoa rozkopany grb, obojtnie obwcha
koci, po czym, cigle z nosem przy ziemi, ruszy w d, ku drodze idcej wzdu zalewu.
Obejrza si na nich, wrci i znw ruszy w t sam stron, okazujc zniecierpliwienie. Janeczka
obserwowaa go czujnie.
- Ju wiem - oznajmia. - Tu s trzy rzeczy. Te groby. To co, czego si boi. I jeszcze co,
czego si nie boi, chce nam pokaza i mwi, ebymy z nim poszli. Nie moemy teraz.
- Ludzie - rzek stanowczo Paweek.
- Co ludzie?
- Chyba mu chodzi o ludzi. Te groby, same si nie rozkopay, nie? Ludzie
musieli rozkopa!
- A nie mogo rozkopa co innego?
- Co innego?
- Nie wiem. Jakie zwierz.
- No co ty, kota masz? Zwierz by odwalio takie cikie pyty? Czekaj...
Postpi kilka krokw do przodu, pochyli si i sprbowa poruszy odwalon pyt.
Po krtkim wahaniu Janeczka mu pomoga. Bez skutku, pyta nawet nie drgna.

- No prosz! - sapn Paweek i wyprostowa si. - Chyba so daby rad. Soni tu nie ma,
wic tylko ludzie.
- Moliwe, e masz racj - zgodzia si Janeczka. - Trzeba si nad tym zastanowi.
Musimy tu przyj jeszcze raz, jak bdzie wicej czasu. Teraz trzeba wraca, bo zobacz, e nas
nie ma. Chaber, prowad! Wracamy!
Chaber cierpliwie przeczekiwa machinacje z pyt. Wydawa si zdziwiony tak szybkim
zakoczeniem polowania, sprbowa znw pj po owych tajemniczych, prawdopodobnie
ludzkich ladach, ale stanowczy rozkaz zawrci go z tropu. Posusznie ruszy w drog
do orodka campingowego, znw na przeaj, po linii prostej, przez wdoy i gry.
Wracajcy pastwo Chabrowiczowie zastali swoje dzieci grzecznie siedzce
na schodkach domku campingowego i opdzajce si od komarw. Nie zwrcili uwagi, e dzieci
s ciko zgrzane i dziwnie jako zadyszane.
- Przenosimy si - powiedzia ranie pan Roman. - Znalelimy dwa pokoje tu blisko,
w jednym z pierwszych domw, bardzo porzdne, z azienk. Okazuje si, e przez te deszcze
mnstwo ludzi nie przyjechao. A wanie teraz zanosi si na adn pogod, ksiyc ronie
ku peni. Paweek, bierz torb!
- A co, jak ksiyc ronie, to jest adna pogoda? - zainteresowa si Paweek.
- Na og tak. Poza tym okazuje si, e tu pada bardzo mao. Mikroklimat. W Krynicy
Morskiej pada, a tu nie.
- Jeeli pogoda, to moe nie warto si przenosi? - powiedziaa z wahaniem Janeczka,
spogldajc mimo woli w stron rozkopanego cmentarza.
- Co ty, to w tamtej stronie, bdzie bliej... - sykn jej do ucha Paweek.
- No wiesz! - oburzya si jednoczenie pani Krystyna. - Tak ci si podobaj te komary?!
I to cuchnce bagno?! Stamtd jest lepsza droga na pla, podobno przez jedn grk, a tu co?!
- Ale! - przypomnia sobie nagle pan Roman. - Zapomniaem wam powiedzie,
e musicie pilnowa psa. Tu jest duo dzikw...
- Ach! - wykrzykn Paweek i obydwoje z Janeczk wymienili spojrzenia. W mgnieniu
oka pojli, czego Chaber si ba. Jedna zagadka wyjaniona!
- ... a Chaber to myliwski pies - kontynuowa pan Chabrowicz. - Nie wolno dopuci,
eby si spotka z dzikami, zrobi mu krzywd.

- Wiemy - przerwaa z wyszoci Janeczk. - On te wie, wcale go nie trzeba pilnowa.


Sam nam o tym powiedzia.
Pastwo Chabrowiczowie nie zdziwili si sowami Janeczki. Byli ju przyzwyczajeni
do niezwykej mdroci psa, ktry udziela licznych informacji nie tylko ich dzieciom, ale caej
rodzinie. Pan Roman kiwn gow.
- Moliwe, e wie. Ma instynkt. Wytropi je moe, ale wie, e atakowa mu nie wolno.
Na dziki s specjalne psy, specjalnie tresowane. Normalny pies, taki jak Chaber, nie daby
im rady, zagryzyby go.
- A dziki psa nie atakuj? - zaniepokoi si Paweek.
- Nie, jeeli on ich nie atakuje, traktuj go obojtnie. Chyba, e s akurat w stanie
wyjtkowej agresywnoci.
- A kiedy s w stanie wyjtkowej agresywnoci?
W panu Romanie odezwao si nagle jego wasne dziecistwo, spdzone czciowo
w towarzystwie wuja leniczego. Przerwa upychanie byle jak bagay w samochodzie i odwrci
si, spogldajc na las.
- Jak s bardzo godne - rzek z oywieniem. - Godne mog atakowa nawet czowieka.
Poza tym agresywna jest zawsze locha, ktra ma mae. Loch z maymi naley obchodzi
z daleka, bo na wszelki wypadek rzuca si na kadego. Ale o tej porze roku mae ju podrosy
i w ogle dziki maj co je. Poka wam ich lady, bo na pewno je spotkamy.
- Gdzie spotkamy? Gdzie one siedz?
- W dzie zazwyczaj siedz w chaszczach. Albo taplaj si w bajorach...
- Na lito bosk, oddalmy si wreszcie od tego bajora! - przerwaa z irytacj pani
Krystyna. - Caa jestem pogryziona, jedmy std! Wsiadajcie!
- ... a wieczorem wychodz na er - dokoczy pan Roman. - Siedz take w trzcinach
i tu eruj...
Zatrzasn baganik i usiad za kierownic. Dzieci upchny si z tyu razem z Chabrem,
w okropnej ciasnocie. Pani Krystyna cigle nie moga si uspokoi.
- Mokra dziura, mierdzce bagno pod nosem, wylgarnia komarw - wyliczaa mciwie.
- Widok na Zalew zasonity zgniymi trzcinami, od morza przegradza istny Giewont! Cudowne
miejsce na orodek wypoczynkowy, nie wiem, czy przy najwikszych staraniach daoby si

10

znale tu co gorszego! I wszystko po to, eby jaki kretyn przez dwa tygodnie w roku mia
blisko do swojej aglwki! eby nie musia zrobi paru krokw wicej! Tak ceni swoje sado!
- Trzech kretynw - sprostowa pan Roman. - Sado maj, to fakt.
- Popatrz, jaki ten Chaber mdry - szepta z tyu cinity wrd bagay Paweek.
- Pierwsza rzecz, jak powiedzia, to wszystko o tych dzikach...
- Na obiady, ostatecznie, mog tam chodzi - zgodzia si askawie pani Krystyna.
- Ale niadania i kolacje bdziesz przywozi tutaj. Nie zamierzam oglda tej ohydy trzy
razy dziennie!
Pan Chabrowicz godzi si na wszystko, zadowolony, e sprawa mieszkania skoczya si
pomylnie. Dwa pokoje na pitrze willi nie budziy adnych zastrzee jego ony. Wypakowa
bagae i od razu pojecha zorientowa si w kwestii posikw na wynos.
- Jeeli dodamy troch gazu, zdymy jeszcze przed wieczorem lecie nad morze
- zauway Paweek, upychajc byle jak odzie w szafie. - Kolacj przywioz do domu,
wic moemy si spni.
Janeczka ukadaa rzeczy w szafie odrobin porzdniej.
- Jeszcze musimy obejrze dom i okolic - przypomniaa. - To znaczy, Chaber musi
obwcha, bo inaczej bdzie si denerwowa.
- Dobra, poczekamy na niego. On szybko wcha.
Chaber ju zdy obejrze cay dom. Najbardziej spodobao mu si pomieszczenie
na dole, bdce zarazem garaem, sieciarni i miejscem do czyszczenia ryb. Obwcha je
starannie, wrcz z luboci, zatrzyma si tam nieco duej, po czym wybieg i od razu
spenetrowa podwrze. Od dalszych wycieczek zosta na razie powstrzymany.
- Grzeczny pies - pochwali z uznaniem stary rybak, naprawiajcy sieci przed domem.
- Posuszny jak rzadko. I kotkw nie gania, dziwna rzecz.
Janeczka wychylia si z okna na pitrze i spojrzaa na Chabra, posusznie, chocia
z wyranym zniecierpliwieniem czekajcego przy schodkach.
- On jest przyzwyczajony do kotw - wyjania. - Mieszka razem z kotk naszej babci
i wie, e koty ma zostawi w spokoju. On jest bardzo mdry.
- Mdry? Jak mdry, to czego mu kaecie tu siedzie? Polataby sobie. Przecie
nie zabdzi.
Janeczka znika z okna na pitrze i po chwili pojawia si na podwrzu.

11

- Przez dziki - oznajmia. - Wolimy, eby by z nami, na wszelki wypadek.


- A co to, dzikw si boicie? - zdziwi si rybak.
- My nie. Ale boimy si o niego. To jest pies myliwski i wszystko tropi, a dziki mog mu
zrobi krzywd. Z dzikami do tej pory nie mia do czynienia.
- Cakiem susznie. Dziki tu s, s, jeszcze ile! Ale oswojone.
Na podwrzu pojawi si Paweek, ktry zaatwia z matk spraw spaceru przed kolacj.
- Moemy i - zawiadomi siostr.
- Zaraz - powiedziaa Janeczka. - Jak to, oswojone?
- Co oswojone?
- Ten pan mwi, e dziki tu s oswojone. Wszystkie?
- Ja si nazywam ubiaski - rzek rybak. - Nie wszystkie, ale duo. Sam oswoiem.
Dzieci zrezygnoway z natychmiastowej wyprawy nad morze. Temat by bardzo
interesujcy. Zaday wyjanie.
- Je im dawaem. Ju drug zim je karmi, zesza zima cika bya i tak si
przyzwyczaiy przychodzi, e wieczr w wieczr byy. Mode przychodziy z pocztku,
a potem i stara. To tak si nauczya, e z rk mi jada. Wiadro wynosiem, nie zdyem postawi,
ju ryja wsadzaa. Tam, w ostatnim domu, te je karmili, cae stado bywao i druga maciora.
- I co? - zaciekawi si Paweek. - Teraz te pan je karmi?
- Teraz nie potrzeba, maj co je. I przestay przychodzi, bo ludzi za duo.
Ludzie posz. Teraz to w lesie siedz.
- A co trzeba zrobi, eby je zobaczy? Rce rybaka szybko i sprawnie przewlekay
czenko z link przez oczka sieci.
- Zaczai si trza, jak si ciemnia. Albo i w nocy, bo w nocy na er wychodz.
Teraz ksiyc wieci, to wszystko wida. Do trzcin chodz i tam r i po lesie ryj.
W tamtej stronie.
Machn czenkiem gdzie w kierunku porzuconego campingu. Janeczka i Paweek
wymienili spojrzenia. Ju wiedzieli, jakie zajcia czekaj ich w najbliszym czasie.
- A co one r? - spyta Paweek. - Czym pan je karmi?
- Wszystko r. Kukurydz karmiem, ale chleb te r i kartofle, i ryb lubi. Na chleb
to bardzo akome.
- A co r w lesie? W lesie nie ma chleba ani kartofli!

12

- W lesie to co popadnie. Pdraki wygrzebuj z ziemi, myszy r, aby, korzonki rne


i te pdy od trzcin. Najwicej lubi w trzcinach erowa.
Paweek przyglda si sieci, bardzo zainteresowany jej ksztatem i sposobami owienia
ryb. Ju nawet otworzy usta, eby zada kilka pyta na ten temat, ale przypomnia sobie nagle,
e okolic naley oglda pki widno. Z sieciami zd, rybak im nie ucieknie. Janeczka bya
tego samego zdania. Podzikowali grzecznie i zwolnili Chabra z posterunku.
- Bdziemy do wszystkiego je chleb - wysapaa Janeczka, wdzierajc si na strom,
piaszczyst gr. - Do kadej zupy i do kadego drugiego dania. Uzbieramy dla nich.
- Bd si dziwi - mrukn Paweek.
- No to co? Niech si dziwi. Najwyej wymyl, e mamy dobry apetyt. Do dzikw
nie moemy si przyzna, bo zaraz bd krzyki, e niebezpiecznie. A jeeli one s oswojone,
to nie wiem, co tu moe by niebezpieczne. Ja je chc zobaczy.
- Ja te. Trzeba znale jakie wyjcie z tego domu, bo moliwe, e drzwi na noc
zamykaj.
- Jest weranda. I ten mierdzcy pokj na dole.
- I duo okien nisko. Co z tego wszystkiego si nada.
Sforsowali piaszczyst gr i znaleli si na drodze, idcej wzdu mierzei. Uznali j
za nieodpowiedni, bo nie prowadzia ku morzu. Ruszyli dalej na przeaj, przez las, wsk,
sabo widoczn ciek i ju po kilku krokach Janeczka wydaa okrzyk zachwytu.
- Ach! Popatrz! Jakie pikne!
- Co... - zacz Paweek i urwa, dogoniwszy siostr. - Rany...! Galaktyka...!
Przed nimi, tu obok wskiej cieki, wznosio si imponujce mrowisko. Byo ogromne.
Padaa na nie ostatnia plama zniajcego si soca i w tej wietlistej plamie mrwki roiy si
jak oszalae. Janeczka wpada w istn eufori. Lubia mrwki, lubia obserwowa ich popieszn
krztanin, fascynoway j moliwoci transportowe malekich stworzonek, usiowaa
odgadywa ich cele i zamiary. W dodatku te tutaj to byy wielkie, czarne mrwki, ktre
z atwoci udawao si ledzi wzrokiem. Przykucna przy mrowisku, wpatrzona w nie
urzeczonym spojrzeniem.
- Lataj jak dzikie - stwierdzi Paweek, pochylony obok niej. - Patrz, ta co niesie.
Zapomniaem, co one jedz.

13

- Jak to co, cukier. Cigle jest jakie gadanie, e mrwki wlazy do cukru. W zeszym roku
na Mazurach wszyscy mieli mrwki w cukrze, pamitasz?
- A, rzeczywicie! To przy campingu miayby niele, ale tu? Skd bior tu cukier?
- Przyniesiemy im - zadecydowaa bez namysu Janeczka, podniosa si i pochylia o krok
dalej. - Zaraz jutro im przyniesiemy. Chaber zapamita drog. Codziennie trzeba tdy chodzi
nad morze i codziennie przynosi im troch. Duo na raz nie zjedz.
- Znajdmy wreszcie to morze, bo cigle jestemy w lesie...
Kilkanacie metrw za mrowiskiem las zacz schodzi w d, a ndzna imitacja cieki
rozwidlia si. Jedna odnoga prowadzia ostro w d i nieco w prawo, druga po agodnym
szczycie wzgrza nieco w lewo. Byliby poszli prosto w d, w susznym przekonaniu,
e im niej, tym bliej morza, gdyby nie to, e drog przegradza zbity gszcz straszliwie
kujcych jeyn. Skierowali si zatem w lewo przez kpy jarzbin i zupenie niespodziewanie
trafili na prost, wygodn alej, agodnie schodzc ku morzu. Szli ni ludzie.
Do domu wrcili identycznie, przez jarzbiny, obok mrowiska i stromym, piaszczystym
stokiem w d. Nie sprawio im to adnego trudu, poniewa prowadzi Chaber, z nosem
przy ziemi idcy tropem swych pastwa.
- Od dawna mwi, e bez tego psa w ogle bymy zginli - orzek Paweek, wychodzc
z lasu prosto na furtk waciwego domu. - To jest na pewno najprostsza i najkrtsza droga
nad morze.
Nazajutrz trafno tej oceny potwierdzia si w caej peni. Mimo i stracili nieco czasu
na posypywanie mrowiska dwiema yeczkami cukru, znaleli si przy wydmach wczeniej
ni rodzice, ktrzy poszli tras okrn, uytkowan przez wszystkich turystw. Pani Krystyna
stanowczo odmwia waenia na piaszczyste zbocze i przedzierania si przez gste jarzbiny.
Bardzo zadowolona ze swej decyzji schodzia spokojnie wygodn alej, na kocu ktrej
za wydmami poyskiwao w socu morze. Pan Roman szed za on skrajem alei, gapic si
pod nogi i pozostajc nieco w tyle. Nagle zatrzyma si, odszuka wzrokiem swoje dzieci i zacz
je przyzywa gwatownymi gestami.
- Patrzcie - rzek tajemniczo. - Tu przeszy dwa wielkie dziki. Widzicie lady? Musiay
by ogromne, przeszy przez t alejk, w poprzek, w tamt stron.

14

- Skd wiesz, e w tamt stron? - zainteresowa si Paweek.


- Wida racice. Przyjrzyj si, zwrcone s w tamtym kierunku. O, tu jeszcze jeden lad!
Pena emocji Janeczka przygldaa si ladom, troch niewyranie odcinitym
na piaszczystym gruncie. Koniecznie chciaa zobaczy te dziki. Mimo spdzania wakacji
nad jeziorami i w lasach przez cae jedenacie lat swego ycia nigdy nie miaa okazji obejrze
z bliska prawdziwego dzika. Widywaa sarny, zajce, raz nawet widziaa jelenia, ale dzika nigdy.
W zoo jako nie zwrcia na nie uwagi, poza tym dzik w ogrodzie zoologicznym to zupenie
co innego ni dzik w lesie, na swobodzie...
Paweek ywi podobne uczucia. Wszystkie wakacje spdzali razem i widzia to samo,
co i jego siostra. Mia nawet o to jak niejasn pretensj, nie wiadomo do kogo, bo, ostatecznie,
by o rok starszy i powinien by widzie wicej. Postanowi sobie niezomnie, e nie wyjedzie
std, dopki nie zobaczy dzika na wasne oczy.
- Ty, wiesz co? - rzek do siostry, z zapaem kopic wielki grajdo. - One byy
na cmentarzu... Znaczy obok cmentarza.
- Dziki? - upewnia si Janeczka.
- No! Chaber pozna. Ojciec mwi, e w dzie siedz w chaszczach, takie chaszcze
tam byy, e hej! Trzeba byo od razu zobaczy.
- Nie mielimy czasu - przypomniaa z niechci Janeczka, ktra na myl o straconej
okazji natychmiast poczua niezadowolenie. - I jeszcze ten cmentarz... Umr, jeli si nie
dowiem, o co tam chodzi! W ogle nie wiem, kiedy nadymy z robot!
- Z jak robot?
- No jak to? Musimy si zaczai na dziki, musimy karmi mrwki, musimy sprawdzi,
co z cmentarzem...
- Musimy zobaczy, jak oni owi te ryby - przerwa Paweek. - O nic go wczoraj
nie zdyem zapyta, tego pana ubiaskiego, a potem ju go nie byo.
- On mieszka w naszym domu. I gospodyni jest jego crk, syszaam, jak mwia
do niego tatusiu.
- Fajnie, to mamy go pod rk. Musimy zobaczy, co tam jest...
Odwrci si i machn opatk w kierunku niedalekiego portu rybackiego. Wida tam
byo kilka odzi, wycignitych na piasek, otoczonych tumem ludzi, ktrzy co robili, krcili si,

15

stali i patrzyli. Nad pla wznosiy si jakie baraki i wieyczka WOP-u. Janeczka
kiwna gow.
- Zaraz tam pjdziemy. Trzeba im powiedzie, e idziemy na spacer i wrcimy dopiero
na obiad.
Rodzice bez zastanowienia wyrazili zgod na spacer dzieci. Pani Krystyna ulokowaa si
w wieo wykopanym grajdole.
- Obiad bdzie pniej - powiedziaa stanowczo. - Tatu wemie wszystko ze stowki
w menakach i podgrzejemy w kuchni u naszej gospodyni. Nie bdziemy nigdzie lecieli z play
w najlepszych godzinach dnia!
- Wasza matka wpada w rewolucyjny nastrj - westchn smtnie pan Roman.
- Bardzo susznie - pochwalia Janeczka. - To cae latanie na obiad to tylko strata czasu.
Na ktr mamy wrci?
Pani Krystyna uniosa si na piasku. Nagle wyczua, e dzieci maj ju jakie swoje
tajemnicze plany, i poczua lekki niepokj.
- Suchajcie no, gdzie wy si wybieracie?
- Nigdzie - odpar energicznie Paweek. - To znaczy wszdzie. Obejrzymy troch okolic i
tyle. Co to za przebywanie takie gdzie, eby czowiek sam nie wiedzia, gdzie!
- Bdziecie godni...
- Bierzemy ze sob drugie niadanie - przerwaa uspokajajco Janeczka. - Mamy gotowe.
Pani Krystyna spojrzaa na wielk paczk, ktrej zawarto skadaa si gwnie z grubo
krajanych kawakw chleba, posmarowanych odrobin masa i przeoonych szcztkiem
topionego sera. Posiek wyda si jej do spartaski. Westchna, pooya si znw na piasku,
po czym uniosa si raz jeszcze.
- Aha, byabym zapomniaa! W naszym domu mieszka dziewczynka w waszym wieku. Jej
matka prosia, ebycie si z ni bawili, bo nie zna tu nikogo. Zaprzyjanijcie si z ni jako.
- Teraz zaraz? - spytaa Janeczka tonem namitnego protestu.
- No nie, teraz nie, one gdzie poszy. Ale moe po poudniu...
- Dobra, co si wykombinuje - mrukn Paweek.
Chwyci pak, dooy do niej szybko cztery pomidory i ruszy pla na wschd. Janeczka
gwizdna na psa i podya za bratem. Pani Krystyna przez chwil jeszcze obserwowaa swoje

16

dzieci, wyrniajce si w tumie plaowiczw wyjtkowo jasnymi-wosami. Koski ogon


Janeczki i czupryna Paweka zniky jej z oczu dopiero w pobliu portu.
- Jak na pla w pogodny dzie, to tu jest zdumiewajco mao ludzi - zauwaya,
ukadajc si wygodnie na kocu. - Cudowna miejscowo!
- Na kocu wiata - mrukn, pan Roman, nie otwierajc oczu. - Ostatnia przed granic,
dalej nie ma ju nic, nawet drogi. Granica podobno o trzy i p kilometra std.
- Mam nadziej, e jej nie przekrocz - mrukna pani Krystyna i rwnie zamkna oczy
pod gorcymi promieniami soca.
Janeczka i Paweek zatrzymali si przy odziach, w skupieniu ledzc operacj
wydobywania z siatek zapltanych w oczka flder. Ryby wrzucano do skrzynek, ktre
sukcesywnie odnoszone byy gdzie wyej, na wydm, pomidzy wznoszce si tam budynki.
Ostra, intensywna wo unosia si wok, najwikszego natenia nabierajc pod samymi
wydmami, gdzie co leao. Trudno byo stwierdzi, co to jest, bo stanowio skomplikowan,
niewyran pltanin, przysypan nieco piaskiem. Daway si w niej rozrni szcztki sieci,
szcztki ryb, szcztki pierza, skrzynek i jakich kawakw blachy. Rodzestwo przygldao si
temu krtko, bo straszliwy odr odpycha. Janeczka wlaza wyej na wydm, Paweek wrci
do odzi.
- Wszystko wiem - oznajmi, kiedy ruszyli w dalsz drog. - Nauczyem si, jak oni owi
te ryby. Wypywaj odziami i rozcigaj sieci wieczorem i ryby pchaj si do nich w nocy. Same
wa. A rano pyn i przywo wszystko z powrotem. Teraz to bd rozprostowywa
i elegancko ukada. Mwi, e wol ledzie ni fldry, bo fldry s okropne do wyjmowania.
Maj chorgiewki, widziaa?
- Widziaam. Do czego?
- Do rozpoznawania, ktra sie czyja i w ogle, eby z daleka byo wida, gdzie one s.
A na dole przyczepiaj ciary.
- A po co ciary?
- eby sie im si nie ptaa po wierzchu, tylko sigaa dna. Inaczej ryby uciekayby
spodem. Tak mi powiedzieli. Co tam jest na grze?
Janeczka przykucna, podniosa z piasku dwie mae rowe muszelki, popatrzya,
czy nie ma wicej podobnych, i dogonia brata.

17

- Przyjechaa Centrala Rybna - zakomunikowaa. - Taki wielki samochd. Wa te ryby


i od razu do niego pchaj. Mwi, e czasem przyjedaj konie z wozem i zabieraj skrzynki
prosto z play. Chyba tu bdzie potworna awantura.
- Bo co?
- Jaki czowiek tam przyjecha.
- Bosman.
- Skd wiesz?
- Mwili przy odziach, e o, przyjecha bosman, co mu si stao, e si ruszy"!
Nie bardzo dobrze o nim mwili.
Janeczka kiwna gow.
- Zgadza si. Tym na grze te si nie podoba. Mwi, e podobno ma tu przyjecha
minister i niech sobie robi, co chc, ale musz zrobi porzdek.
- Jaki porzdek? - zdziwi si Paweek. - Pozamiata pla, czy co?
- Gwnie mu chodzi o ten smrd. Ju wiem, co to jest, to s stare dorsze. Morze im
poszarpao sieci, jak by sztorm, tak mwili, nie wiedzieli, co z tym zrobi, i zakopali w piasku. A
teraz si to odkopao. Nikt z tym nie chce mie do czynienia.
- Wcale si nie dziwi.

- Ja te nie, ale on mwi, e jakby minister, to nie ma siy, musz posprzta, a oni
powiedzieli, e niech sobie sam posprzta, bo tu nikt nie ma czasu. Jestem pewna, e z tego
bdzie okropna awantura.
Paweek zgodzi si z siostr.

- Jakby minister, awantura murowana. Warto by nie przeoczy. Kupa ludzi przed nami.
Chyba tu jest przejcie przez wydmy.
Odcinek play za portem by prawie pusty, wo ryb dziaaa odstraszajco. Dalej rwnie
byo niewielu plaowiczw, dopiero po kilkuset metrach pojawi si tum. Nie by to tum gsty,
ale wyglda tak, jakby zagszcza si specjalnie. Zgodnie z przypuszczeniem Paweka
znajdowao si tu przejcie przez wydmy i wszyscy gnietli si na maym odcinku piasku dookoa.
- To s ci z orodka campingowego - stwierdzia Janeczka, podszedszy bliej.
- Skd wiesz?
- Poznaj. Widzielimy ich w stowce, jak bylimy z tatusiem po niadanie.
Ten rudy. Widzisz?

18

- A, rzeczywicie. Dobra, to moemy i tdy.


- Czekaj! - sykna Janeczka i zatrzymaa si nagle. - Chaber...
Paweek zatrzyma si rwnie. Biegncy dotychczas grzecznie wzdu play Chaber
zacz robi co dziwnego. Zwolni, powszy wrd licznych ladw na piasku, powszy
w powietrzu, po czym powoli, znw wszc przy ziemi, zacz si zblia do czego, co go
wyranie zainteresowao. Rodzestwo obserwowao go uwanie.
Na nadmuchanym materacu siedzia rudy, do korpulentny osobnik, przygldajc si
jakiej pani w morzu. Pani, bardzo tusta, opalona na malinowo, usiowaa w wodzie dosta si
na materac, zapewne po to, eby odpyn nieco dalej i pokoysa si na fali. Nie udawao jej si
to w aden sposb. Omina pas piany, wesza gbiej i stojc w wodzie prawie po pas, wazia
na materac jedn stron, po czym natychmiast z pluskiem zelizgiwaa si drug. Rudy oglda
to widowisko z takim zajciem, e nie dostrzega nic dookoa. Za kadym pluniciem malinowej
pani podskakiwa na swoim materacu i chichota.
Nie zwrci adnej uwagi na brzowego, do duego psa, ktry zbliy si do niego
jakim dziwnym, ostronym, jakby skradajcym si krokiem. Janeczka i Paweek z rosncym
zdumieniem obserwowali Chabra. Za materacem leaa odzie i buty rudego. Chaber podkrad
si do tych butw i zacz je obwchiwa z nadzwyczajn gorliwoci, przesun je nawet
po piasku, pchajc nos do rodka. Po dugiej chwili obejrza si na swoj pani, cofn nieco,
znw obejrza i triumfalnie wystawi zwierzyn.
- Rany gorzkie, o co mu chodzi? - szepn Paweek prawie z rozpacz.
Janeczka poczua si zdezorientowana. Pies chcia im co powiedzie. Zawiadamia
o jakim wanym odkryciu. Nie moga go zrozumie, nie moga odgadn, co ma na myli.
Czego mg chcie od tego rudzielca, z jakich powodw wyrni go spord wszystkich
obecnych na play?
- No nie wiem... - szepna, zdenerwowana.
- Moe go ju kiedy spotka... Chaber, dobry piesek, kochany, zostaw go. Zostaw tego
Rudego Sprynowca.
- Dlaczego sprynowca? - zainteresowa si mimo woli Paweek.
- Podskakuje jak na sprynach. Chaber, zostaw go na razie. Rozumiem, on co znaczy,
to jest Rudy Sprynowiec, ju bdziemy wiedzieli. Chod, teraz idziemy do lasu...

19

Chaber szczekn, co mu si bardzo rzadko zdarzao. W odpowiedzi z koca obok


poderwa si i przeraliwie zaszczeka may, czarny pudeek. Rudy z roztargnieniem obejrza si
na pudeka, po czym znw odwrci si ku morzu, Chabra w ogle nie dostrzegajc. Z jakich
niepojtych przyczyn Janeczka doznaa wyranej ulgi, e Rudy Sprynowiec nie zauway psa.
- Chodmy std - powiedziaa pospiesznie. - Jeszcze nie wiem, co w tym jest, wic lepiej
chodmy prdzej.
Paweek nagle zmieni zdanie w kwestii trasy. Zaproponowa, eby i pla jeszcze
kawaek dalej. Orodek campingowy ju znaj, chwilowo im niepotrzebny, naley raczej
spenetrowa teren za nim. Pjd pla, znajd nastpne przejcie przez wydmy i wrc przez las.
Janeczka bez namysu zaaprobowaa propozycj.
- A po drodze bdziemy si kpa - dodaa. - Jest okropnie gorco...
Mniej wicej po godzinie panujce ju od duszej chwili milczenie przerwa Paweek.
- aenie po wydmach surowo wzbronione - wymamrota jakby do siebie, przy czym
w jego gosie brzmia ton rozgoryczenia. Janeczka zwolnia kroku.
- Jak zaznaczaj granice pastwa? - spytaa z lekkim niepokojem. - Czy na granicy
co jest?
Paweek obejrza si na ni.
- Punkt kontroli celnej - odpar. - Ale tutaj chyba nie bdzie. Bo co?
- Bo mnie si wydaje, e ju dawno jestemy w Zwizku Radzieckim. Z tej strony jest
Zwizek Radziecki. Dochodzimy do Leningradu...
Paweek z niesmakiem popatrzy na siostr, wzruszy ramionami i rwnie zwolni.
Osobicie by zdania, e cay Zwizek Radziecki zosta z tyu, minli Wadywostok i zbliaj si
do Oceanu Spokojnego. Chocia znw z drugiej strony ten sypki, gorcy piasek, w ktrym nogi
niemiosiernie grzzy, przypomina mu raczej Sahar, wic waciwie nie wiadomo,
gdzie powinni by. W kadym razie przeszli p wiata bez adnej moliwoci opuszczenia play.
Moliwo opuszczenia play zostaa istotnie za nimi, ostatnie przejcie przez wydmy
zwyczajnie przeoczyli. Zajci byli akurat obserwacj zachowania si wikszych i mniejszych
meduz w wodzie i na piasku i cay ten kawaek brzegu, z ktrego przejcie byo widoczne,
przemierzyli tyem do wydm. Potem nie pozostao ju nic innego, jak tylko i przed siebie.

20

Paczka z drugim niadaniem zacza ciy nieznonie, zjedli zatem jedn pajd chleba,
z pozostaych zeskrobujc maso i ser. Chaber bez oporuj zjad drug pajd. Trzy pajdy
przeznaczone byy dla dzikw i naleao konsekwentnie nie je dalej. Zjedli pomidory.
Wykpali si. Odpoczli. Znw ruszyli przed siebie...
Kiedy wreszcie drog przegrodzia im siatka, zakoczona przy samej wodzie supem
z tablic, na ktrej widnia napis: GRANICA PASTWA. PRZEKRACZANIE WZBRONIONE,
poczuli, e s kompletnie wyczerpani. Poprzedniej, takiej samej tablicy, ustawionej u podna
wydmy, nie zauwayli, szli bowiem skrajem play, gdzie mokry piasek uatwia marsz.
Zatrzymali si teraz bezradnie, zagapieni na tablic i napis, niezdolni do dalszych wysikw.
- No...! - zacz buntowniczo Paweek. - Jeeli i tu nie ma przejcia, wa na wydmy!
A to cae kolegium...
Nie zdy wyjawi swojej opinii o kolegium, j grocym surowymi karami za aenie
po wydmach, bo Janeczka spojrzaa w bok i gwatowniej szturchna go w okie.
- Jest! - wykrzykna z oywieniem. - Patrz! Autobusem mona przejecha.
Przy samej siatce widoczne byo przejcie przez wydmy, szerokie, wygodne, gsto
zadeptane ladami stp. Moliwo wejcia do lasu, zrealizowania pierwotnych zamiarw,
powrotu do domu inn drog, bez tego przekopywania si przez piasek pod gorcym socem,
sprawia, e nagle wstpi w nich nowy duch. Janeczka gwizdna na psa, Paweek odoy
paczk z chlebem na betonowe podmurowanie supka.
- No, to teraz wreszcie si mog spokojnie wykpa - oznajmi z zadowoleniem. - Do tej
pory byem cigle zdenerwowany. Gdzie Chaber?
- Leci - odpara Janeczka. - Ty, on co niesie!
Paweek wstrzyma si z kpiel. Chaber pdzi ku nim, trzymajc w pysku
co wielkiego. Musiao mu by troch niewygodnie, bo co kilkanacie metrw hamowa,
upuszcza swj ciar na piasek i ponownie bra go w zby od innej strony. Nadbieg wreszcie,
oywiony, uradowany, szczliwy i zoy zdobycz u stp swej pani.
- Rany kota...! - jkn Paweek.
Chaber usiad, ziajc wywieszonym jzorem i zamiatajc ogonem piasek. Dostarczy
swojej ukochanej pani up wyjtkowej klasy i wyranie oczekiwa pochway. Jego pani
przemoga wstrzs, odzyskaa zdolno ruchu i wydobya z siebie gos.
- adny piesek - powiedziaa sabo. - Kochany, dobry piesek... Paweek...Co to jest?!

21

up mierdzia szatasko, a przy tym jako znajomo. Janeczka cofna si o krok,


zaintrygowany Paweek zbliy si nieco.
- To jest eb - zawyrokowa po krtkiej chwili ogldzin. - Jak pragn kichn, eb od ryby!
- No co ty, zgupiae chyba! Taki wielki?! Z wieloryba, czy co...?!
- Mwi ci, rybi eb! Nie z wieloryba, czekaj... Z dorsza! Przyjrzyj si, z dorsza,
mur beton!
W Janeczce zainteresowanie przezwyciyo odraz. Pochylia si nad psim osigniciem,
usiujc nie oddycha. Paweek patykiem obrci zdobycz.
Rzeczywicie by to eb gigantycznego dorsza. Jego rozmiary byy tak monstrualne,
e mimo stanu dalekiego od wieoci, budzi podziw. Wrcz nie pozwala przej obok siebie
obojtnie. Myl o pozostawieniu go na pastw losu lub wrzuceniu do wody nawet nie zawitaa
w umyle tak siostry, jak i brata. Narada, co z tym fantem zrobi, od razu nasuna
pewne skojarzenia.
- Leniczy to mia na cianie - przypomnia Paweek. - Same takie szkielety. Pamitasz?
- Ale on mia rogi! - zaprotestowaa Janeczka.
- Rybi mord te mia. Szczupaka. Stercza z tymi wszystkimi zbami! Tylko troch
mniejszy od tego!

"

- Ale to byy same koci! A ha tym tutaj jest miso!


- Miso jak miso - skrytykowa Paweek. - Ja bym nie zjad... Na tamtych te byo chyba
miso, ale on co... Ju wiem! Przypomniaem sobie! On mwi, e to si kadzie na mrowisku
i mrwki, zeraj wszystko, i zostaje sam szkielet! Mwi, e tak robi!
Janeczka bya pena waha i wtpliwoci.
- Mrwki... To znaczy, e co, e mrwki jedz miso? I jeszcze takie...?
- Czy takie, to nie wiem. Ale w ogle, to... Czekaj! Czytaem o czym takim, e jakie
dzikie plemiona przywizuj wrogw do mrowiska i mrwki rbi takiego wroga, a kurz leci!
I zostaje sam szkielet.
- I do czego im ten szkielet?
- Nie wiem, moe te przyczepiaj na cianie, l Ale ty si zastanw, to jest due, zanim
zer caego, pi razy si zamiardnie! I jako im smakuje.
- No owszem... Taki dziki szkielet wystarczy na dugo. Moe i jedz...

22

Dziki szkielet przesdzi spraw. Zapado postanowienie dostarczenia dorsza


do mrowiska. Nieco kopotw nastrczy tylko transport woniejcego przeraliwie brzemienia.
Obarczenie nim Chabra odpadao, Paweek mia obawy, e pies cinie zbami za mocno
i pogniecie, Janeczka uwaaa ciar za zbyt wielki i niewygodny, mimo i Chaber prezentowa
wyran sympati do rybich szcztkw. Wida byo, e przy wleczony eb uwaa
za najpikniejsz zabawk, jak zdarzyo mu si w yciu posiada.
Znaleli w kocu patyk, ktrym przebili eb na wylot, i nieli go za oba koce. Trudnoci
w drodze powrotnej nie ulegy zmniejszeniu. Dopiero teraz uwiadomili sobie, jakim bdem
byo pozostawienie w grajdole sandaw. Po piaszczystej drodze szo im si niele, ale dalej
w gbi lasu pojawiy si sosnowe igy, szyszki i korzenie, kujce bose podeszwy. Patyk
z dorszem utrudnia ruchy.
- Wicej niczego nie nios! - oznajmi stanowczo Paweek. - eby tu zoto leao albo
brylanty i granaty, nie bior!
Chaber, ktry usysza wyrany rozkaz powrotu domu, prowadzi po swojemu. Niekiedy
bieg drog, niekiedy zbacza i rusza na przeaj, przez las. Niewtpliwie szed na azymut,
wybierajc najkrtsz tras, jego pastwo jednake przebywali doy i gry resztkami si.
Ju wydawao si, e cz ciaru odpadnie, kiedy na agodnym, trawiastym garbie natrafili
na drugie mrowisko, ale nic z tego nie wyszo. Mrowisko znajdowao si w samym rodku kpy
dzikich r, niezbyt gstych, ale dostatecznie kujcych, eby bose stopy nie zdoay przez nie
przebrn. Nie udao im si dosign dorszem mrwek i trzeba byo nie go dalej.
- Niepotrzebnie idziemy do domu - stwierdzia Janeczka, ruszajc po kolejnym
odpoczynku. Paweek spojrza na siostr prawie z przeraeniem .
- A gdzie ty chcesz i?
- No, do domu, ale nie od razu. Najpierw dziki i szkielet. Z domu musielibymy lecie
z powrotem!
- A, rzeczywicie. Nie dadz nam lecie z powrotem, bdzie obiad.
- Kolacja - poprawia smtnie Janeczka. - Obiad ju dawno by. Gdzie im ten chleb
pooymy?
- Nie wiem. W tych chaszczach chyba, nie?
- Nie wiem, w ktrych chaszczach. Peno tu tego. Lepiej tam, gdzie one cigle chodz.
W tych trzcinach.

23

- Moe by w trzcinach. Nad Zalewem. To najpierw chodmy nad Zalew, a potem


do mrwek. Mrwki bliej domu.
- Bardzo dobrze, Chaber zapamita miejsce. I wieczorem przyjdziemy podglda.
- Rany, ale bdzie draka! - westchn Paweek, po socu oceniajc spnienie na obiad.
Draki jednake nie byo, pastwo Chabrowiczowie bowiem oczekiwali swoich dzieci
na play. Kiedy pnym popoudniem pani Krystyna zdecydowaa si zostawi na posterunku
ma, a sama wrcia do domu, dzieci ju byy. Siedziay w azience i myy nogi. O tym,
e wrciy zaledwie pi minut wczeniej, pani Krystyna nie wiedziaa, bya przekonana,
e czekaj ju dawno, i za spnienie obiadu obwinia siebie. Dzieci starannie unikay
wyprowadzenia jej z bdu. Pana Romana sprowadzi z play Chaber, z ktrym razem wesza
do pokoju nieznona wo i zaraz po obiedzie trzeba byo kpa psa.
Potem nadcignli inni mieszkacy willi i pojawia si zapowiadana wczeniej przez
pani Krystyn dziewczynka. Naleao si ni zaj, zoona rano obietnica obowizywaa.
Nowa przyjacika nie spodobaa si Janeczce. Imi Mizia nie budzio jej zastrzee,
moga si nazywa Mizia, dlaczego nie. Imi jak imi. Inne cechy Mizi byy nie do przyjcia.
Przede wszystkim baa si Chabra, co dobitnie wiadczyo, e musiaa by beznadziejnie gupia.
Obydwoje z Pawekiem namczyli si straszliwie, nakaniajc j, eby pozwolia si obwcha.
Ustawicznie wykrzykiwaa co wyjtkowo kwikliwym gosem, za tre okrzykw wiadczya
o niej jak najgorzej.
- Ojej, ojej! - kwiczaa, unoszc rce w gr i nie wiadomo po co wspinajc si na palce.
- Ojej, mnie zje! On mnie zje! Ojej! Zabierzcie go!
Paweek mrukn pod nosem co, czego za nic i wiecie nie powtrzyby gono,
i odwrci si do Mizi tyem, peen wstrtu. Janeczka prezentowaa lodowaty spokj.
- Nie zje ci - rzeka zimno. - Jest najedzony.
- Ojej! On mnie wcha! Ojej!
Paweek nie wytrzyma.
- A co ty chciaa? - spyta gniewnie. - eby ci guziki przyszywa? Pies jest od wchania!
- On na mnie patrzy! Ojej! Taki duy!
Janeczka miaa tego cakowicie do. Od razu stao si widoczne, e Mizia potwornie
skomplikuje wszystkie plany. Bd z ni mieli ciki krzy paski.

24

- Chaber, zostaw j - rzeka z niejakim rozgoryczeniem. - Ju j znasz, to jest Mizia.


Paweek, nie ma tu gdzie kotw? Kotw ona si chyba nie boi?
Ale Mizia baa si take kotw. Tuste, akome koty siedziay za szop i pilnoway beczki,
w ktrej wdziy si wgorze. Zblia si wieczr, byy zatem oywione i chtne
do zabawy, ale c z tego, skoro kady skok kota wyrywa Mizi przenikliwy okrzyk strachu
i zmusza j do ucieczki. Po zachodzie soca Janeczka i Paweek sami ju nie wiedzieli,
co zmczyo ich bardziej: w nadmiernie przeduony spacer, czy towarzystwo Mizi.
- Ta caa Mizia wszystko nam pokiebasi - powiedzia z pretensj Paweek, ukadajc si
do snu. - Ju nam pokiebasia. Ani si urwa, ani co... A teraz ciemno kompletnie!
- Za dwie godziny wzejdzie ksiyc - oznajmia Janeczka. - Sprawdziam w kalendarzu.
Moglibymy i, jeeli si obudzimy. A jak nie, to jutro...
- Jakie jutro, co jutro! Niby jak si jej pozbdziemy? A dziki zer chleb i tyle!
- Zer i przyjd jutro po nastpny. Tylko ta Mizia... Wiem!
Przypyw natchnienia by tak gwatowny, e Janeczka a usiada na ku. Paweek
z zainteresowaniem unis gow.
- No? Co wiesz?
- Wiem, co zrobimy. Pozbdziemy si jej w czasie kolacji!
- Ich czy naszej?
Janeczka opada z powrotem na poduszk.
- Ich, oczywicie. One chodz na niadania, obiady i kolacje do stowki koo portu.
- Gdzie koo portu? Ja tam nie widziaem adnej stowki.
- Ale nie portu na morzu, tylko portu na Zalewie. Tam jest drugi port i dokoa stoj domy.
Stowka i kawiarnia, i sklep, i co popadnie. One tam chodz w tych godzinach, kiedy mamusia
nie chce, wic jak pjd o szstej...
- Bardzo dobrze! - pochwali Paweek. - O wp do sidmej oddalamy si w nieznanym
kierunku. Nie byo mowy, e mamy siedzie i czeka na, ni bez przerwy!
- W czasie ich obiadu te si mona oddali w nieznanym kierunku...

25

Na piaszczyste zbocze pierwszy wazi Paweek, usiujcy zachowa jak najwikszy


dystans midzy sob i Mizi. Mizia i Janeczka wdrapyway si za nim. Paweek pierwszy
przekroczy drog, zagbi si w las i nagle stan jak raony gromem.
- Rany koguta! - krzykn ze zgroz. Mizia kwikna i zawrcia, gotowa do ucieczki.
Janeczka rzucia si ku bratu i zamara tu przy nim, wstrznita.
Widok by okropny. Wielkie mrowisko, wczoraj jeszcze kopiaste i uporzdkowane,
dzi znajdowao i si w opakanym stanie. Rozwalone kompletnie, i zrujnowane, wygldao,
jakby po nim kto ora. Ziemia wok bya skopana i poryta, po resztkach zdewastowanej
budowli biegay okropnie zdenerwowane mrwki. eb dorsza znik bez ladu. Janeczka poczua,
e jej co ronie w gardle.
- Kto to...? - wyszeptaa zdawionym gosem. - Kto to zrobi...?
Wcieky, miertelnie oburzony Paweek ze zoci wzruszy ramionami.
- A skd ja mam wiedzie? Chuligan jaki! Barbarzyca! Skoczona winia!
- Wstrtny... wstrtny... zwyrodnialec! Co mu zawiniy te mrwki? obuz!
Wstrtny obuz!
- Pewnie, e wstrtny. I jeszcze jak pory dookoa! Ora tu czy co? I dorsza nie ma.
Chyba zear!
- Och, moe mu zaszkodzi! - powiedziaa mciwie Janeczka i nagle zreflektowaa si.
- Co ty, on przecie strasznie mierdzia! Kto moe zere co takiego?
- No to widocznie zabra sobie...
Za ich plecami trwoliwie zbliya si Mizia i wycigna szyj, ciekawie ogldajc
rozwalone mrowisko. Nie zwracali na ni uwagi. Paweek mamrota pod nosem gniewne
inwektywy, Janeczka milczaa, czujc, jak jej si serce ciska. Zarazem rosa w niej zimna
nienawi do sprawcy tego mrwkowego nieszczcia.
Mizia za ich plecami zatrzepotaa si nagle i odskoczya z przeraliwym kwikiem.
- Ojej, oblazy mnie! - piszczaa paczliwie, miotajc si, podskakujc i wierzgajc
nogami. - Ojej, one mnie zjedz! Ojej, gryz mnie!
Paweek nagle odzyska energi.
- Niech ona si zamknie, bo zapominam, co myl! - zada stanowczo. - Tu trzeba
przeprowadzi ledztwo. Ja mu tego nie daruj!
Janeczka zgodzia si z nim bez wahania.

26

- Trzeba zobaczy, czy na pewno nie ma ba. Moe go nie zabra. Moe gdzie kopn.
- Chaber poszuka. Chaber, szukaj ryby! Ty, ona depcze po mrwkach!
Mizia miotaa si jak oszalaa, skaczc po skraju rozrzuconego mrowiska. Janeczka
chwycia j za rk i odcigna kawaek dalej.
- Cicho bd, bo przyjd dziki! - powiedziaa ze zoci! - Jestemy w lesie, tu jest peno
dzikw! Chaber...
Mizia kwikna przenikliwiej i na moment zamilka ze strachu, nieruchomiejc z szeroko
otwartymi, przeraonymi oczami. Nagle wrzasna, podskoczya i znw zacza podrygiwa.
- One mnie gryz! Wstrtne mrwki! Ojej! Gryz mnie! Ojej! One mnie zjedz!
- Daj Boe jak najprdzej - mrukn arliwie Paweek.
- Ja z ni zwariuj - powiedziaa z przekonaniem Janeczka. - Sama jeste wstrtna.
Strznij mrwki i nie zawracaj nam gowy. I przesta si drze, bo mwi ci, e naprawd
przyjd dziki. Dziki rzucaj si na ludzi.
Mizia wpada w niebotyczn histeri. Z zamknitymi oczami prbowaa strzsa z ng
kilka zaaferowanych mrwek, cigle jczc i kwilc, tyle, e teraz szeptem. Komunikat o dzikach
zrobi swoje. Szeptane kwiki przeszkadzay nieco mniej, mona byo zatem skupi uwag
na waniejszych sprawach.
- Sprawdzamy lady! - zadecydowa Paweek. - Chaber!
Chaber by gotw ju dawno. Czu doskonale zdenerwowanie swoich pastwa, krci si
wok nich, przysiadajc sprycie na tylnych apach, zniecierpliwiony, peen oczekiwania,
kiedy wreszcie pozwol mu zabra si do roboty. Rybiego ba nie znalaz, ale trafi na trop.
Z nosem przy ziemi jeszcze raz obieg mrowisko i poszed w las.
Rodzestwo odbyo byskawiczn narad. Janeczka ruchem gowy wskazaa Mizi.
- Nie moemy jej zabiera - rzeka popiesznie.
- Sama tu nie zostanie - zauway przytomnie Paweek.
- I sama nie pjdzie. W ogle nie trafi. O Boe, istna koda na szyi!
- Trudno, musisz z ni i. Zobacz, co Chaber powie, i wrc. Wykombinuj tam co...
- Dobrze, trudno, niech bdzie. Tylko sam nic nie rb!
Paweek znik w lesie za Chabrem. Janeczka z cikim westchnieniem odwrcia si
do piszczcej, popakujcej i pojkujcej Mizi. Obejrzaa jej nogi i starannie sprawdzia, czy
nie ma na nich mrwek. Uczynia to, rzecz jasna, nie z troski o Mizi, a w obawie, e mrwki,

27

zaniesione zbyt daleko, nie! trafi z powrotem do domu. Zrujnowany, bo zrujnowany, niemniej
by to ich dom.
Chlipica przez ca drog Mizia rzucia si na play ku swojej matce, zwierzajc si jej
ze strasznych przey.
- Ojej - powiedziaa matka Mizi i Janeczka wzdrygna si nerwowo. - Pogryzo ci! Ojej!
Co ty mwisz, Miziuniu, straszne zwierzta...?! Ojej! Co za jak okropn drog chodz pani
dzieci, jak pani moe na to pozwala?! Peno dzikich zwierzt! opady moj creczk...
Stropiona nieco pani Krystyna przygldaa si Mizi i jej matce, a potem spojrzaa
na wasn crk. Janeczka grzecznie siedziaa na piasku, patrzc w dal wzrokiem penym
zadumy. Jej wielkie, niebieskie oczy miay wyraz absolutnej niewinnoci.
- Co za zwierzta was opady? - spytaa pani Krystyna niepewnie.
- Mrwki - odpara Janeczka uprzejmie. - Chodziy nam troch po nogach.
Pani Krystynie zabrako dalszych sw. Pan Chabrowicz unis si, usiad na kocu,
krciutko popatrzy na matk Mizi, a potem z wyteniem j wpatrywa si w przestrze.
- Mrwki! - wykrzykna ze zgroz matka Mizi. - Cae mrowisko! Miliony mrwek!
I dziki! Wszystko tam byo! To jest dziki las!
- Dungla - mrukn pod nosem pan Roman,
- Jak pani moe pozwala, eby dzieci si tak naraay! Powinny chodzi tylko midzy
ludmi, po alejkach! Same w lesie...!
- Moje dzieci s zahartowane - powiedziaa sabo pani Krystyna, czujc, e mwi co
bez sensu, i nie mogc opanowa lekkiego zamtu w gowie. latka Mizi wydawaa okrzyki
tak samo piskliwe jak jej crka.
- One mnie jady - pisna paczliwie Mizia.
Pani Krystyna uwiadomia sobie nagle, e widzi play tylko jedno ze swoich dzieci. Brakowao drugiego,
jak rwnie brakowao psa.

- Gdzie Paweek? - spytaa troch niespokojnie.


- Chodzi z Chabrem po lesie. Zaraz tu przyjd. Chaber uwaa na dziki.
- Ach, wic jednak dziki! - krzykna gwatownie matka Mizi.
Pan Chabrowicz podnis si z koca.
- Take lwy, tygrysy i lamparty - wymamrota w przestrze. - Janeczka, idziemy
do wody!

28

- Tatusiu, czy mrwki jedz miso? - spytaa Janeczka, trzymajc ojca za rce, chlapic
wod i udajc, e pywa.
- Oczywicie, e jedz. Suchaj, co tam byo w lesie z t Mizia?
- Nic. Oblazo j par mrwek. Moe z pi. Tatusiu, czy to prawda, e na mrowisku
mona pooy eb i mrwki zjedz miso, i zostanie sam szkielet?
- Prawda. Myliwi czsto tak robi. Naprawd oblazo j tylko par mrwek?
- No przecie nie oblazy jej dziki! - zniecierpliwia si Janeczka. - Par mrwek i tyle!
A tak w ogle to, tatusiu, my z ni nie wytrzymamy.
- Nikt by nie wytrzyma - przyzna pan Roman. - Ale wiesz, czasem trzeba si zdoby
na troch uprzejmoci. Wasze towarzystwo dobrze jej zrobi...
- Chyba nie - przerwaa z nadziej Janeczka. - Mnie si wydaje, e nasze towarzystwo
zrobi jej cakiem le... Ju mam dosy tego chlapania, moemy popywa jak normalni ludzie...
Paweek pojawi si spniony prawie godzin i nieco podrapany. Porozumie si z nim
nie mona byo w aden sposb, bo Mizia trwaa przy nich przyczepiona jak rzep. Dla witego
spokoju pozwolili jej uczestniczy w budowie twierdzy z piasku, a krtkiej chwili wytchnienia
dostarczya tylko jedna maa meduza, przed ktr Mizia z przeraliwym krzykiem ucieka
a pod wydmy.
- Co za szczcie, e one jadaj obiady'. - westchn Paweek, kiedy obydwie kwikliwe
damy zniky w wyjciu z play. - Mylaem, e tej pierwszej godziny nie bdzie ju nigdy!
No wic suchaj. To nie by aden czowiek.
Janeczka z wraenia zawalia most na fosie przy twierdzy,
- Jak to nie czowiek? Tylko kto? Skd wiesz, e nie czowiek?
- aden czowiek by nie poszed tak drog i nie wlaz w takie co, to mowy nie ma!
Mylaem, e Chaber woli zwierzyn i czowieka zostawia na koniec, trzy razy wracaem
do mrowiska, prosiem go i bagaem na klczkach, zdenerwowa si nawet, ale nic. Cigle
swoje. Pokaza, e owszem, azio tam co innego, ale powiedzia, e to niewane i te leciao
w las. A najwaniejsze, on si upiera, wcale nie mogo by czowiekiem.
Janeczka z wielk uwag wysuchaa tej osobliwej relacji.
- I co to byo? Zwierzyna?
- Zwierzyna. Nawet wiem jaka. Dziki.

29

- Chaber powiedzia?
- Nie tylko. Same powiedziay. Ucieky ze strasznym omotem. I kwiczay jak
prawdziwe winie.
- Widziae je?!
- Nie. Nic nie widziaem, bo akurat byem na dole. Ale syszaem, byy jeszcze bardziej na
dole, tam ju w ogle nie ma adnego dostpu. Wleciaem do tego mojego dou z takim hukiem,
e chyba si sposzyy i Chaber zaraz do mnie wrci, i przeprasza, e on tam
nie pjdzie. Ale doprowadzi jak po sznurku.
Zmartwiona Janeczka zawalia nastpny most na fosie. ledztwo niczego waciwie
nie wyjanio, nadal nie byo wiadomo, kto zniszczy mrowisko. Nie zamierzali jednak tak atwo
si poddawa i pan Chabrowicz zosta wyrwany z drzemki.
- Tatusiu, kto oprcz ludzi jada mrwki? - spytaa Janeczka aosnym gosem.
Pan Chabrowicz wytrzeszczy oczy na crk.
- Pierwsze sysz, eby ludzie jadali mrwki! - odpar ze zdumieniem.
- Tote wanie mwimy, e ludzie nie - wyjani Paweek cierpliwie. - Ale jak nie ludzie,
to kto?
Pan Chabrowicz milcza przez chwil, nieco oszoomiony.
- Mrwkojady - rzek wreszcie. - Jak sama nazwa wskazuje.
- Tu s mrwkojady?
- Nie. Raczej nie...
- No to kto? Nam chodzi o to, kto tutaj jada!
- Niektre ptaki. Ale w maych ilociach. No i dziki, oczywicie! Take niedwiedzie,
ale niedwiedzi tu nie ma. Dziki s.
- Dziki?! Jak to?!
Pan Chabrowicz oprzytomnia i udzieli wyczerpujcego wyjanienia. O dzikach
i mrwkach wiedzia bardzo duo.
- Dziki lubi mrwki, ale na og rozwalaj mrowiska tylko w okresie godu, na przykad
w zimie. W lecie raczej nie, maj mnstwo innego poywienia. W lecie mog zburzy mrowisko
i dobra si do mrwek niejako przy okazji, jeeli co je zwabi.
- A co je moe zwabi? - spytaa Janeczka tonem penym napicia.

30

- Jakie poywienie. Jaka padlina, zdecha mysz, kto moe rzuci na mrowisko chleb...
Dziki maj doskonay wch, poczuj z daleka. Jeeli przyjd po taki chleb, przy okazji zjedz
mrwki, rozryj mrowisko i dobior si do czerwi. Wiecie, do tych biaych jajeczek. Mnstwo
razy bywao, e si kado na mrowisku czaszk do oczyszczenia, a przychodziy dziki.
- A... - zajkn si Paweek - a... rybi eb? Moe je zwabi?
- Ho, ho! Jeszcze jak! Szczeglnie niewiey. Poczuj z drugiego koca lasu. Ryba to
dla nich przysmak!
Janeczka i Paweek milczeli. Czuli si okropnie. Wykryli zoczyc, ktry spowodowa
zniszczenie mrowiska, i odkrycie to lego na nich nieznonym ciarem. Janeczka bya
bliska paczu.
- No dobra - odezwa si przygnbiony Paweek. - Ale one bez tych mrwek nie umr
przecie z godu, nie? Co to jest mrwka dla dzika! Nie musz ich re!
- No nie, oczywicie, e nie musz... - Janeczka oywia si odrobin.
- A co trzeba zrobi, eby dziki nie mogy zjada mrwek i rozwala mrowiska?
To znaczy... No, czy na to jest jaki sposb?'
- Jest. Dziki do czsto niszcz mrowiska. Zabezpiecza si je ogrodzeniem i nawet
popenia si niekiedy bd. Mianowicie niektrzy nadgorliwcy ogradzaj je wysokimi erdziami,
a tak nie wolno robi, bo erdzie zasaniaj soce. Mrwki musz mie soce. Powinno si
ogradza czym niskim, poziomym, na przykad skatym konarem albo drutem...
Janeczka oywia si nieco bardziej. Jej umys oddawa si ju intensywnej pracy.
Przerwaa ojcu.
- A dzika ra? Widzielimy wielkie mrowisko w dzikiej ry. Czy dzika ra
przeszkadza dzikom?
- Kujca okropnie - doda Paweek.
- Dzika ra? - zastanowi si pan Chabrowicz. - Owszem, jeeli taka z wielkimi kolcami
i odpowiednio gsta... Nawet bardzo im przeszkadza, te kolce je zniechcaj. A dzika ra miewa
mnstwo starych pdw, dugich, kolczastych i pozbawionych lici. Nie zasaniaj soca,
a zabezpieczenie stanowi bardzo dobre. Poza tym korzenie ry przeszkadzaj dzikom ry.
Owszem, dzika ra bardzo dobra...

31

- Zrobilimy im straszne wistwo - powiedzia ponuro Paweek chwil pniej,


bez zapau chlapic nogami w wodzie. - Takie mrowisko!
- Wiem, co teraz - oznajmia stanowczo Janeczka. - Odpracujemy to!
- Niby jak?
Obydwoje chlapali si w morzu, wsparci rkami na jednym materacu. Zeszli do wody,
eby spokojnie si naradzi. Monotonny szum fal zagusza gosy.
- Posadzimy obok dzik r. Nawet dwie. A oprcz tego...
- Skd wemiemy dzik r?
- Skdkolwiek. Chociaby spod tamtego mrowiska...
- Ale czy one si zakorzeni? Z tym przesadzaniem zawsze jest urwanie gowy i to si
potem nie chce przyjmowa.
- Tote nie bdziemy ich cakiem wyciga z ziemi, tylko przesadzimy bez naruszania.
Wemiemy jaki koszyk, albo co, okopiemy dookoa i przesadzimy ze wszystkim. Taka ra
nawet nie zauway, e zostaa przeniesiona w inne miejsce. A oprcz tego przyniesiemy im cukru
i tych igie sosnowych, i mchu, eby nie musiay daleko lata po to wszystko. Podetkniemy im
pod nos. To jest nasz wity obowizek!
Paweek kilkakrotnie kiwn gow, aprobujc pomys. Zastanawia si chwil.
- Ale nie spod mrowiska - zdecydowa stanowczo. - Ta ra na mrowisku jest okropnie
rozgaziona. Trzeba znale jak pojedyncz... Dwie pojedyncze. No, jakie mae. I cae
okopa, i przesadzi.
Janeczka ze zmarszczonymi brwiami szukaa w pamici.
- Wcale nie widzielimy maych - zauwaya niepewnie. - Same takie wielkie,
rozgazione. Nie wiem, gdzie znajdziemy pojedyncz.
- Gdzie musi by. Kada ra ma kiedy pocztek dla swojego ronicia. Bdziemy
szukali, a znajdziemy, i moemy zacz od razu...
Chaber doskonale wiedzia, e jego pastwo czego szukaj. Usiowa im pomc, wszy
gorliwie, informowa o kadym rodzaju zwierzyny, zaczynajc od ludzi, a koczc na kretach.
Znalaz opakowanie po jogurcie, stary akumulator motocyklowy, zgubione przez kogo w lesie
mydo i kilka starych trepw, wszystko na nic. Jego pastwo byli cigle niezadowoleni.
Zorientowa si wreszcie, e najbardziej pociga ich nieprzyjemna, niebezpieczna i okropnie
kujca w nos rolina, i postara si nawet zapamita zapach tej roliny, odrniajc go

32

od innych. Niestety, dopilotowanie pastwa do ogromnej kpy owego obrzydlistwa rwnie,


najwyraniej w wiecie, nie dostarczao im satysfakcji. Nie wiadomo byo, o co im
waciwie chodzi.
- eby tak mona byo mu wytumaczy, e nam potrzebna nie taka wielka kupa, tylko
jeden may krzaczek! - westchn smutnie Paweek. - Znalazby w trymiga. A my co?
- May krzaczek trudniej wywszy - zauwaya sprawiedliwie Janeczka. - No nie wiem,
co to jest, albo le szukamy, albo te re zaczy rosn sto lat temu i adnej maej ju nie ma.
W kocu bdziemy musieli odszarpa kawaek od takiej rozronitej.
- I co ci z tego przyjdzie? Wcale si nie zakorzeni!
- No to nie ma rady, szukamy dalej...
Poszukiwania trway ju drugi dzie. Utrudniaa je Mizia, ktr mieli na karku
od niadania do obiadu. niadanie nie stwarzao moliwoci oddalenia si w nieznanym
kierunku, Mizia zjadaa je wczeniej i ju czekaa na nich przy schodkach, gotowa do schronienia
si w domu na widok kadego kota i psa. Nalegania jej matki byy tak natrtne, e nie mona
im byo odmwi i w rezultacie swobod zyskiwali dopiero, kiedy obie panie szy na obiad.
Na domiar zego pogoda si zepsua, zacz nawet troch kropi deszcz i las mrocznia.
- Z daleka ju w ogle nie widz, co to ronie - oznajmi zniechcony Paweek.
- Wcale nie wiem, czy jakiej maej nie przeoczyem.
- I tak musimy wraca na obiad! - westchna Janeczka. - Chodmy doem, po drodze
podoymy w trzcinach chleba.
- A moe bymy tak si wreszcie zaczaili, co? Ze dwa bochenki ju zeary!
Janeczka zadara gow do gry i ocenia niewidoczne nad drzewami niebo.
- Mona dzisiaj. Wczeniej si ciemno zrobi, bo pochmurno, i moliwe, e dziki wczeniej wyjd.

- Fajnie! Jak tylko ona pjdzie na kolacj, nawiewamy!


Deszcz kropi mocniej. Wszystkie dzieci zostay spdzone do domw, Janeczka i Paweek
wracali jako ostatni. Na parterze natknli si na jakie dziwne rumowisko i zatrzymali
si zdziwieni.
Waciciele willi, wynajwszy wszystkie pomieszczenia, zostawili dla siebie jeden duy
pokj. Drzwi do tego pokoju byy szeroko otwarte. Wida w nim byo ogromny, przewrcony

33

wr i wysypan ze wielk kup brzowo-szarych kamieni, ktre pokryy poow dywanu


i wyturlay si a na korytarz. Wrd tych kamieni siedzia na pododze trzyletni synek
gospodarzy i z szalonym zapaem obiema rkami wygarnia reszt z wora. Chichota radonie
i podrzuca do gry due bryki.
Paweek przyglda si tej zabawie przez chwil, nie rozumiejc, co mu si tu wydaje
nie w porzdku. Nagle poj. May chopczyk zgarnia i podrzuca due garcie kamieni
bez adnego wysiku. Kamienie przecie s cikie...
- Taki silny...? - mrukn z powtpiewaniem w gosie, schyli si i podnis kilka
nieforemnych bryek. Podrzuci je w doni.
- Ty, to lekkie! - wykrzykn do Janeczki, zdumiony.
Janeczka spojrzaa na niego, przykucna i rwnie zacza zbiera bryki, ogldajc je
z zaciekawieniem. Chaber, nastawiony na obwchiwanie wszystkiego, co mu wpadnie pod rk,
przecisn si do pokoju i pofukujc, wepchn nos w rodek rozwalonego stosu. Jego pastwo
nareszcie si czym interesowali, by moe, to jest wanie to, czego szukaj po lesie. Wszy
gorliwie i w skupieniu, rozgarniajc rumowisko nosem i apami, chwilami nieruchomiejc,
a w jego psiej pamici utrwala si nowy zapach...
- Jak ci na imi? - spytaa Janeczka chopczyka, bo jako dotd nie zdya si
tego dowiedzie.
- Maciu - odpar chopczyk grzecznie. - Buch! Sipiemy!
Bryki przesypyway si z lekkim, suchym, szeleszczcym grzechotem. Byy przyjemne
do zabawy, przy tym bardzo rnorodne.
- Ty, popatrz! To adne - zauway Paweek, trcajc siostr. - wieci troch.
Przezroczyste, czy co?
Obejrza pod wiato niewielki, paski kawaek, obupany na brzegach i w miejscu
obupa poyskujcy zocicie. Rzeczywicie by przezroczysty, rodku janiejszy...
- Jezus Mario...! - rozleg si nagle za ich plecami przeraony krzyk. - Synu, co
ty zrobi...?!
Odwrcili si i ujrzeli gospodarza, ktry wybieg wanie z sutereny i na widok
rumowiska chwyci si za gow.
- Maciu...? Gdzie mamusia...?! Co ty zrobi, synku, tak nie wolno...! Cay
bursztyn wywali!

34

- Jak to? - zdumiaa si Janeczka. - To bursztyn...?


Gospodarz, zakopotany i zrozpaczony, zgarnia rozsypane po korytarzu bryki.
- Pomcie mi - poprosi. - Ostronie, eby nie nadepta! Co ty narobi, Maciu... Jak on
ten wr wycign? Pies, poszed precz! Jeszcze i ten rozgrzebuje!
Odgarniajc bryki, ostronie wszed do pokoju i wyj wr z rk Maciusia. Maciu rykn
potnie. Gospodarz cay umazany rybami, prawie straci gow.
- Cicho, dziecko! Dobrze, ju dobrze, tatu di ci kawaek... Oddaj to, cicho, nie rycz!
Maciu rycza nadal. Z kuchni wybiega gospodyni, drzwi pokoju zaczy si otwiera,
z gry wyjrza pan Chabrowicz. Gospodarz i gospodyni usiowali uciszy Maciusia,
rwnoczenie zbierajc i zgarniajc porozrzucane stosy. Gospodyni nagle dostrzega wygld
swego ma.
- Nie ocieraj si o cian! Jak ty wygldasz, odsu si od tego fotela! Tarzae si w tych
rybach, czy co?
- Skrzynka przewaya i wysypay si na mnie. Czycimy wanie z tatusiem. Wee
Maciusia, a ja tu posprztam.
- A mwiam, eby zawiz do skupu...
Z dou ukaza si pan ubiaski, rwnie umazany rybami, z noem w rku. Przyjrza si
zamieszaniu i pokiwa gow.
- Zawiz do skupu, akurat - mrukn. - Prdzej by wasne dziecko zawiz do skupu...
Dziwne, e jeszcze nie pi na tym...

- Niech mnie tatu nie denerwuje! - wrzasn gospodarz.


Lokatorzy taktownie wycofali si do swoich pokojw i pozamykali drzwi, pozosta tylko
przechylony przez porcz pan Chabrowicz, ktrego dzieci tkwiy w samym rodku tego czego,
co si rozgrywao na dole. Janeczka i Paweek, peni szalonego zainteresowania, w najgbszym
milczeniu zbierali na czworakach rozsypane bryki. Chaber pomaga, zrcznie przemykajc si
midzy ludzkimi nogami i donoszc up w zbach.
Po paru minutach zapanowa spokj. Maciu umilk w kuchni, pan ubiaski wycofa si
do sutereny, gospodarz rozejrza si po korytarzu i otar pot z czoa, zostawiajc sobie na wosach
nieco rybiej uski. Pan Chabrowicz zszed na d i obydwaj popatrzyli na siebie z nagym
zrozumieniem.

35

- Te si ze mnie natrzsa - mrukn gospodarz. - A co ja poradz, e kocham bursztyn.


Widzia pan kiedy, jakie to pikne?
Pan Chabrowicz pokrci gow i westchn.
- Nie miaem z tym do czynienia. Ale rozumiem pana. ona mi cigle co odbiera...
- e! - szepn energicznie Paweek. - Mamusia mu odbiera tylko haczyki na ryby, jak je
zostawia na krzesach albo przy jedzeniu.
- I te wszystkie kawaki do motorw - uzupenia Janeczka. - I farby, i te kleje, co si
wylewaj, gdzie popadnie. Ale nic wicej.
Pan Chabrowicz i gospodarz ustawiali i zawizywali porzdnie wielki wr. Wsplnym
wysikiem wepchnli go za szaf. Gospodarz rozejrza si konspiracyjnie.
- To, to jest nic - oznajmi, poklepujc wr. - Mia. Drobnica. Poka panu prawdziwy
bursztyn, mam takie rzeczy, jakich pan nigdzie nie zobaczy. Unikaty! Trzeba zapali lamp...
Skd z gbi szafy wycign wielkie pudo. Janeczka i Paweek zbliyli si i wycignli
szyje. Cigle nie mogli uwierzy, e te szarawe, nieforemne bryki to bursztyn. Wiedzieli
przecie, jak bursztyn wyglda, ich matka miaa pikny, jasny, lnicy naszyjnik z bursztynu,
ciotka Monika miaa wisior przejrzysty i poyskujcy, dziadek mia mlecznot cygarniczk.
Wszystko to byo gadkie, byszczce, bardziej lub mniej przezroczyste, miao kolor miodu albo
jasnego zota i wcale nie przypominao tego stosu tutaj. No, moe troch. To, co zbierali,
poyskiwao gdzieniegdzie tym ciemnym, miodowym kolorem, ale gwnie byo szorstkie,
szarawe i porowate.
Gospodarz otworzy pudo. Pene byo duych bry, znacznie wikszych ni tamte,
wysypane z wora. Wyj kawaek do paski, wielkoci doni i poda panu Chabrowiczowi.
- Niech pan popatrzy pod wiato. Nie w okno. Tu pod lamp...
Pan Roman zbliy pask bry do arwki! umieszczonej w niewysokiej, stojcej
lampie. Janeczce i Pawekowi wyrwa si jednoczenie okrzyk zdumienia i zachwytu.
Niepozorny placek, podwietlony arwk, rozbys nagle jak gwiazda. Znika gdzie
szorstka powierzchnia, janiao tylko wntrze wiecce jakby wasnym, wydobywajcym si
ze rodka wiatem. Migay w nim jakie dodatkowe byski, a wszystko razem byo tak jasne,
e prawie zielonkawe. Wrcz nie mona byo oderwa od tego oczu.
- Ale to pikne! - wykrzykn pan Chabrowicz.
- A jak! - przywiadczy z satysfakcj gospodarz. - Niech pan popatrzy na to...

36

Pan Chabrowicz obraca pod lamp du bry rozmigotan ciemnym zotem. Janeczka
i Paweek wleli mu prawie na gow. Chaber przepchn siei midzy nimi i usiowa wetkn
nos do puda.
- To samorodek - wyjani gospodarz. - Tamten jasny te. Bardzo rzadko zdarza si jasny
samorodek tej wielkoci...
- Co to znaczy samorodek? - nie wytrzyma Paweek.
- Taki jednakowy ze wszystkich stron, rwnomiernie po wierzchu porowaty kawaek,
nigdzie nie obupany. To znaczy, e on w tej postaci, taki jaki jest, przez cae wieki turla si
w morzu. Inne, o... takie jak ten, s rwnie poodupywane od wikszej caoci.
Z szalonym zainteresowaniem rodzestwo obejrzao du bry, ktrej poowa bya szara
i szorstka, a poowa gadka, lnica, poyskujca wewntrznym, miodowym blaskiem. Gospodarz
wyj mniejsz bryk.
- Ten jest trjkolorowy - oznajmi. - Pod wiato wida. Trjkolorowy to rzadka rzecz,
miaem wikszy, ale chyba mi przepad, chocia moe go jeszcze odzyskam. Tu u nas jest jeden,
ktry ma trjkolorowy bursztyn wagi dwadziecia cztery deko...
W podwietlonej lamp maej bryce wida byo pasma rnobarwnych blaskw,
od ciemnopomaraczowych a do jasnotego, prawie zielonkawego. Janeczka i Paweek
a dostali wypiekw. Pan Chabrowicz mamrota co pod nosem gosem penym zachwytw.
Gospodarz gmera w pudle, wycigajc coraz to inne bryy. Jedna z nich, wielka prawie jak dwie
donie zoone razem, przypominaa ksztatem wia, bya mlecznota, na obupanych
kawakach powierzchni wida byo przenikajce si ciemniejsze i janiejsze pasma.
- Czternacie deko - owiadczy dumnie gospodarz.
- Nadzwyczajne! - powiedzia pan Chabrowicz. - Na oko zupenie nie wida tej urody,
dopiero wiato...
- A to jest mj najpikniejszy - przerwa i zaprezentowa bry ksztatu walca, wielkoci
mniej wicej musztardwki, zupenie czarn. - Wyglda jak wgiel, prawda? A niech pan zobaczy
w wietle, trzeba wzi w donie...
Pan Roman obj walec i przysun do samej arwki, pchajc rce i gow pod abaur.
- Nie do wiary...! - wykrzykn zaskoczony.
Dzieci wydary mu czarny walec z rk. Omal nie zrzuciy abaura. Widok zapar im dech
w piersiach.

37

Z czarnego wntrza bi blask ciemnej, gorcej purpury. Lnica czerwie wygldaa


jak ogie. Nie byo wida adnej skazy, adnej innej barwy, tylko ten purpurowy,
gorejcy pomie...
- I oni chc, ebym ja to sprzedawa - powiedzia gospodarz tonem cikiej pretensji,
urazy i rozgoryczenia.
- Ale skd sprzedawa! - zaprotestowa gwatownie pan Chabrowicz. - To si powinno
oszlifowa, wypolerowa... Pan sam szlifuje?
- Nie. Oddajemy do szlifowania. Bywa tu taki...
- Prosz pana, a skd to si bierze? - spytaa nieopisanie przejta, zachwycona Janeczka.
- Skd ten bursztyn jest?
- Z morza. Morze wyrzuca.
- Teraz? - zainteresowa si zachannie Paweek.
- E, nie. Teraz nie. W zimie, na jesieni, na wiosn... Po duych sztormach, i to nie zawsze.
Zaley, jaki wiatr, jaki prd... Teraz to ju w ogle nasz bursztyn si koczy, Port Pnocny
zaatwi spraw.
- Jak to? - zaniepokoi si pan Chabrowicz. - Co ma do rzeczy Port Pnocny?
- Panie, eby pan wiedzia, jakie tam zoa bursztynu zabetonowali! To ju przepado
na wieki. W czasie wierce leciay bursztyny jak pi, trzeba to byo przedtem wybra, a potem
betonowa. To i nie, zmarnowali wszystko! Coraz mniej tego bursztynu.
- I jak to morze wyrzuca, to to si tak zbiera na brzegu? - przerwaa znw Janeczka.
- No... zbiera jak zbiera... Troch si zbiera, te mae, ale wiksze trzeba owi.
- Jak owi?
- Siatkami. Wchodzi si do wody w takich gumowych spodniach na szelkach i wygarnia
si siatk. Nieprosta sprawa, bo i ciko, i jakby fala zalaa, atwo si utopi. Ale jak zoe ruszy,
jak bursztyn podejdzie...
Mod, weso twarz gospodarza opromieni nagle natchniony blask. Patrzc na niego,
pan Chabrowicz pomyla, e musi to by co w rodzaju gorczki owieckiej. Upolowa
wspania zdobycz, rzuci si na up... Kto by potem sprzedawa takie trofea! Chyba jaki
nieczuy pgwek!
Gospodarz .wyczu w panu Romanie pokrewn dusz. Znw sign do puda, przegarn
bryy.

38

- A tu mam takie z muchami, o! Jeden jest z trawk...


Wszyscy ju si nauczyli oglda bursztyn, cztery pary rk operoway pod lamp.
Pokazywali sobie wzajemnie jakie yjtka, muszki, czy moe inne owady, kawaki trawek
i patykw, zastyge w zocistym wntrzu, nie zawsze dobrze widoczne. Gospodarz wyjania,
e dopiero po oszlifowaniu taka zawarto bursztynu staje si wyrana. Janeczka uparcie
trzymaa si tematu wyawiania. Paweka zaciekawiy sposoby stosowane przez szlifierzy,
pan Chabrowicz zacz sobie przypomina, e teoretycznie wie bardzo duo, bo ju kiedy
o tym sysza...
Tak byli zajci, e nie usyszeli, jak za ich plecami otworzyy si drzwi.
- Jonatan...! - rozleg si peen oburzenia okrzyk gospodyni.
Grom z jasnego nieba nie zrobiby wikszego wraenia. Gospodarzowi wyleciaa z rk
latarka elektryczna, ktr podwietla kawaek bursztynu z pajczkiem. Zerwa si z krzesa,
usiujc rwnoczenie zetrze z obicia lady ryby i ukry pudo. Pan Chabrowicz przerazi si
miertelnie i prbowa zasoni sob lamp. Gospodyni z nagan i wyrzutem pokiwaa gow.
- Co, Wandziu... - zacz si jka jej m. - Zaraz id... Co si stao...
- Stao! - prychna gniewnie pani Wanda. - Tatu tam sam oprawia ryby, ja nady
nie mog, a ty co...?!
Pan Jonatan ypn okiem i ju otworzy usta, eby zwali win na goci, ktrzy
zawracaj mu gow, ale w ostatniej chwili powstrzyma si. Uwiadomi sobie, e bdzie to
chyba troch zbyt nieuprzejme. Pan Chabrowicz czym prdzej przyszed mu z pomoc:
- To my tak zajmujemy pani ma. Bardzo przepraszam. To znaczy, dzieci... Wzrok jego
nagle pad na Chabra.
- To znaczy pies... Taka pogoda, pies wyj nie chce. I dlatego tu siedzimy...
Pani Wanda dziwnie jako popatrzya na niego, a potem na psa, ktry swoimi kaprysami
dezorganizowa ca robot w domu. Potem spojrzaa w okno, za ktrym deszcz ju dawno
przesta pada, i politowaniem pokiwaa gow.
- Niech tylko mj m dorwie si do kawaka bursztynu! - mrukna. - Nie wiem, chyba
zaczn to przed nim zamyka na klucz...
- No i wszystko na nic, moja ona zgada - westchn pan Jonatan. - Niepotrzebnie pan
oczernia psa. Id ju, id! Tylko schowam te kawaki...

39

- Tatusiu, co to znaczy, e zoe ruszy? - spytaa Janeczka, wchodzc po schodach


na gr.
- Nie mwcie mamusi, e ja si tam naraziem - odpar popiesznie pan Chabrowicz.
- Jakie zoe?
- No, to co pan Jonatan mwi. e jak zoe ruszy i bursztyn podejdzie...
- A, to! Wiecie chyba, co to jest bursztyn?
- Wiemy. Ta ywica, co kapaa z drzew sto milionw lat temu i potem skamieniaa.
- No wanie. W rnych miejscach kapaa i spywaa, tu wicej, tam mniej, niekiedy byo
jej mnstwo i tworzyy si cae zoa. Teraz to si znajduje gboko pod dnem morza,
takie skamieniae warstwy i bryy. eby to si mogo wydosta na powierzchni, musi zaistnie
ruch wody, taki silny, eby poruszyo si i dno. Po jakim czasie ruszy si i zoe bursztynu,
szczeglnie jeeli co mu pomoe.
- Co pomoe?
- Czy ja wiem... Jaki zatopiony wrak, jakie pnie, moe kamienie...
- Bomby gbinowe - zaproponowa Paweek.
- Owszem. Bomby, wybuchy... Wiercenia, takie jak przy Porcie Pnocnym,
pogbianie dna...
Janeczka zastanawiaa si przez chwil.
- I tak si czeka, a ono si ruszy? - spytaa z lekk dezaprobat.
- Oczywicie, e si czeka, a co mona innego zrobi?
- No, jak to... Zepchn te bomby albo wybuchy. I ju!
- Gdzie zepchn?
- Tam, gdzie jest to zoe do ruszenia.
- Ha, gdyby ktokolwiek wiedzia, gdzie ono jest...!
- Jak to? - zdziwi si Paweek. - To nie wiadomo?
- Oczywicie, e nie wiadomo. Wiadomo mniej wicej, na jakiej gbokoci i oglnie,
na jakich terenach. Wiadomo, e od Krlewca do winoujcia. Ale nawet nie wiadomo, w jakich
odlegociach od brzegu. To nie jest cigy pas, bursztyn nie ley wszdzie. Wrzucisz bomby,
oguszysz ryby, narobisz szkody i na zoe akurat nie trafisz. I co? Lepiej zostawi t spraw
morzu, ono zaatwia to znacznie zgrabniej ni ludzie.

40

- Nie, to nie - zgodzi si Paweek. - To teraz powiedz, jak si to szlifuje, e z takiego


chropowatego robi si takie wyglansowane.
A do koca obiadu pan Chabrowicz przypomina sobie z wysikiem wszystko,
co kiedykolwiek sysza o obrbce bursztynu. Janeczka i Paweek byli bezlitoni. Paweek
usiowa za jednym zamachem zdoby ca wiedz o nowoczesnych, elektrycznych szlifierkach
i wiertarkach, Janeczce najbardziej przypady do gustu stare metody, takie, jakimi posugiwaa si
ludno przed wiekami. Wyobraaa sobie brodatego prarzemielnika, ktry w kurnej chacie
kamieniem zdziera pierwsz, porowat warstw z bursztynowej bryy, potem j poleruje
i wygadza, pocierajc o skr, wen i ptno. Co do tych ostatnich materiaw, pan Chabrowicz
nieco si waha.
- O ile sobie przypominam, to najlepsza jest podobno bawena - rzek niepewnie.
- Zdaje si, e pocieranie o bawenian tkanin ju po miesicu daje idealnie wypolerowan
powierzchni.
- Po czym? - spytaa Janeczka z oburzeniem.
- Po miesicu. A co ty mylaa?
- Suchaj no, mam nadziej, e ten nasz gospodarz nie obdarowa ich jakimi bursztynami
w surowym stanie? - powiedziaa z niepokojem do ma pani Krystyna, kiedy dzieci po obiedzie
wyszy z domu. - Maj flanelowe piamy. Z baweny. Wolaabym nie widzie ich w strzpach
przynajmniej przed kocem wakacji.
- Nie - odpar pan Chabrowicz uspokajajco. - Nie ma obawy. Myl, e rwnie dobrze
ty mogaby obdarowa kogo wasnymi dziemi...
W tym samym momencie na podwrzu Paweek gwatownie pocign siostr
i uskoczy za szop.
- Ty, dajemy nog! - zawoa ostrzegawczo. - Idzie Mizia!
Janeczka wyjrzaa w kierunku drogi.
- Rzeczywicie, dopiero teraz wracaj ze swojego obiadu...
- Nawet si dziwiem, e jej nie ma, ale wolaem nie pyta. Ciekawe, gdzie
si podzieway.
Janeczka wzruszya ramionami i zgada od razu.

41

- Jak to, gdzie - rzeka wzgardliwie. - Gow daj, e siedziay gdzie tam i czekay,
a deszcz przestanie pada. To cae pokropywanie to dla nich musiaa by straszna ulewa!
- Moliwe. Wiesz, sam ju nie wiem... Moe byoby dobrze, eby tak codziennie
padao...? Chocia nie, bo jeszcze wcale nie wyjd!
Mizia i jej matka weszy do domu.
- Nawiewamy! - zdecydowaa Janeczka. - Prdzej, bo wyjrz oknem i mog
nas zobaczy!
- Przynajmniej mamy do czasu, eby sobie znale naprawd dobre miejsce do tego
czatowania! - sapn z zadowoleniem Paweek ju w biegu.
- Chaber, do lasu!
Znalezienie odpowiedniego miejsca do zaczajenia si na dziki wcale nie byo takie proste.
W pierwszej fazie poszukiwa Janeczka i Paweek zaczli przymierza si do trzcin,
zapomniawszy zupenie, e jest to teren nie dla nich, lecz dla dzikw. Opamitali si, kiedy nogi
ugrzzy im w bagnistym gruncie bez maa po kolana, a wok gw zaczy kry cae chmary
sposzonych komarw. Wyleli z bagna i zdecydowali si na nieco suchsze miejsce opodal,
pod gstym krzakiem gogu.
Zmrok ju zapada, kiedy ulokowali si ostatecznie. Ciemne chmury zasaniay niebo,
znw zacza si jakby lekka mawka. Rodzestwo tkwio nieruchomo pod niskimi gaziami,
od czasu do czasu tylko bezszelestnie opdzajc si od komarw. Chaber lea obok, skupiony,
czujny, peen oczekiwania. Przed nimi cigna si w poprzek piaszczysta droga, zupenie pusta,
za ni wchodzi na zbocze las. Przynta w postaci trzech kawakw chleba spoczywaa kilka
metrw dalej, na skraju trzcin, w miejscu doskonale widocznym, dziki powinny wyj z lasu,
przej przez drog i tam wanie zacz erowa.
- Trzeba byo jeszcze woy rkawiczki - wyszeptaa cichutko Janeczka, gniotc okciem
komara na doni.
- I szklan bani na gow - mrukn rwnie cicho Paweek. - Wa do nosa... Cicho!
- Syszysz co?
- Jaki samochd jedzie...
Czekali w milczeniu. Od strony osady powoli nadjecha osobowy samochd
na postojowych wiatach. Cicho mrucza silnikiem i koysa si na wybojach. Przejecha obok

42

nich, oddali si o kilkanacie metrw, przyhamowa i zacz skrca. Po paru manewrach


do przodu i do tyu udao mu si zawrci.
- Czego on si tu pta? - sykn gniewnie Paweek. - Wyposzy dziki! Nie przyjd...
- Moe odjedzie... - szepna Janeczka i z nadziej.
Samochd znw przejecha obok nich, tym razem w przeciwn stron, zwolni, zjecha
z drogi i zatrzyma si na skraju lasu, zaledwie par metrw dalej. Zgasi wiata, pomruk silnika
umilk. W zapadajcym zmroku widzieli jeszcze niele ty pojazdu, z ktrego na razie nikt
nie wysiada. Przygldali mu si wrogo, peni urazy i rozgoryczenia, bo krci si i zatrzymywa
akurat tutaj, w najlepszym miejscu dla dzikw, to bya zwyczajna zoliwo.
Wpatrzony z niechci w nieruchomy ty samochodu Paweek zamruga nagle oczami
i mimo woli trci siostr okciem. Janeczka sykna niecierpliwie, bo wpatrywaa si akurat
w to samo miejsce. Nie mrugaa oczami, wytya wzrok i wstrzymaa dech.
Z samochodu wysiad kierowca, przeszed do i obejrza swoj tabliczk z numerem
rejestracyjnym. Wrci do kierownicy i sign rk do rodka...
Paweek wyda z siebie ciche pufnicie. Tablica rejestracyjna samochodu wykonaa
byskawiczny obrt. Kierowca znw wyszed j obejrze, znw wrci, wsiad i ulokowa si
za kierownic. Siedzia nieruchomo i nic nie robi.
- Widziaa? - szepn po chwili bezgranicznie przejty Paweek.
- Przecie nie jestem lepa - odszepna niecierpliwie Janeczka. - Trzeba zapamita
numer.
- Troch le wida. Chyba tam jest... Dwie pitki chyba, nie?
- Ten od drugiej strony by inny...
- Rany, jak na filmie...
Dziki chwilowo wyleciay im z gowy, niezwyka scena zaprztna ca uwag.
Samochd z obracajcym si numerem rejestracyjnym, to byo co pr wie nie z tego wiata.
Janeczk z emocji zaczy piec uszy.
- Zapisz na ziemi, bo nie zapamitamy - wyszeptaa.
- Kiedy le wida! Czekaj, podkradn si bliej.
- To nie drog! Zobaczy ci! Obejd dalej tyu, przele i podkradnij si lasem!
Paweek bez namysu zacz si odczogiwa tyowi, kryjc si w gbokim cieniu
krzakw. Janeczka po chwili stracia go z oczu. Miaa nadziej, siedzcy w samochodzie

43

kierowca, niewtpliwie jaki zbrodniczy typ, rwnie nie dostrzee w mroku nikego ruchu
daleko za swoimi plecami.
Miny cae wieki, mrok zgstnia, Paweek przepad. Lecy obok swojej pani Chaber
poruszy si nagle, powszy i stan na nogi. Janeczka obja psa za szyj.
- Cicho, Chaber, dobry piesek, stj. Nie chod tam. Tu, czekaj...
Chaber cigle wszy gdzie w kierunku zbocz za samochodem. Na zboczu co
si poruszyo. Janeczce serce zaczo bi w gardle, zdawia j myl, to Paweek taki nieostrony,
zazi wprost na samochd...
To nie by Paweek. Jaki czowiek zelizgn si z poronitej lasem stromizny, mign
midzy drzewami. Kierowca otworzy drzwiczki samochodu. w czowiek wychodzcy z lasu
trzyma co w rce, wrzuci to do rodka, wsiad szybko i w tym momencie tablica rejestracyjna
znw migna. Rwnoczenie samochd zamrucza silnikiem, zapali wiata pozycyjne
i odjecha.
W minut pniej na drodze pojawi si brudny i mokry Paweek.
- Ty, gdzie jeste? - zawoa szeptem. Janeczka pucia Chabra i wylaza z czerni
pod krzakiem.
- No i co...?
- Byem tu obok niego! Wcale mnie nie widzia! Zapisaem oba numery, z jednej strony
i z drugiej. Ten drugi numer wcale nie jest nasz, to zagraniczny! Pgwek, owietli go,
widziaa?
Janeczka kiwna gow, zapominajc, e w ciemnociach jej gesty przestay ju
by widoczne.
- Co on nis? - spytaa zachannie. - Ten z lasu.
- Saperk chyba. Wygldao na opat. Kopa pewnie.
- Musimy sprawdzi. Umr, jeli si nie dowiem!
- Ciemno...
- Ale do jutra nie mona czeka, deszcz pada, Chaber jutro nie wywszy! Mamy latark!
Gdzie zapisae?
- Na ziemi. Czekaj, ktre to drzewo...?
- Chaber...
- Nie, Chaber zadepcze! Nie wymagaj od psa, eby nie chodzi po ziemi!

44

Odszukanie drzewa, za ktrym kry si Paweek, zajo nieco czasu. Na szczcie teren
poszukiwa ograniczony do zaledwie czterech drzew. Powstrzymujc zdenerwowanego Chabra
i wiecc latark, odnaleli miejsce, gdzie Paweek usun dar ziemi pod ni pozostawi
swoje zapiski.
- No i co teraz? - powiedzia z powtpiewa-i, ogldajc wasne, niewyrane gryzmoy,
bardziej przypominajce drapanie pazurami ni cyfry. Zabierzemy ze sob ten kawaek gruntu?
- Nauczymy si na pami - odpara stanowczo Janeczka. - Trudno, nic nie poradzimy,
ty jeden, ja drugi. Co to jest, to co, czwrka, czy sidemka?
- Czwrka. A to na kocu to miao by pi. Czekaj, bo nie wiem, co mi tu wyszo.
Chyba osiem...
- Teraz moemy puci Chabra - zawyrokowaa Janeczka, kiedy ju wzajemnie
przeegzaminowali si, zamazali notatki i dla pewnoci przykryli je darni. - Nic nie wida,
ale zawsze co zobaczymy. Chaber, szukaj!
Chaber bez namysu szurn w las i znik w ciemnoci. Potykajc si na nierwnociach,
wpadajc na krzaki, wymacujc drog rkami, wdrapywali si za nim po zboczu. Mokre gazie
uderzay w twarze, jakie kolczaste pdy szarpay odzie. Pnie drzew majaczyy niewyranie
dopiero z bliska, terenu pod nogami nie udawao si ju rozrni.
- Musimy na niego zaczeka! - wysapaa niespokojnie Janeczka. - Wcale nie wiem,
czy dobrze idziemy. Nic nie widz. Gdzie jeste?
- Tutaj - odezwa si Paweek nieco wyej, przed ni. - Mokro okropnie. Chaber
zaraz wrci.
Chaber rzeczywicie pojawi si po chwili przed nimi. Bardziej wyczuli go, ni zobaczyli.
Znalazszy swych pastwa, szybko zawrci i poprowadzi dalej. Pastwo leli za nim jak muchy
w smole. Zniecierpliwiony, zawrci ponownie, zaskomla cichutko i znw pomkn ku grze.
Sapic wrd skomplikowanych wysikw, Janeczka i Paweek pokonali wreszcie zbocze
i znaleli si na terenie prawie paskim. Pies krci si przed nimi. Rozsuwajc gazie i macajc
nogami grunt, posuwali si dalej, jeszcze kilkanacie metrw. Paweek wpad w jaki d, uderzy
si w kolano.
- Kurcz felek! - sykn. - Tu s jakie wykopy! Ty, zawiec latark!
- Zawie - przyzwolia Janeczka. - Ale na krtko...

45

Paweek pstrykn reflektorkiem. Krg wiata wyowi z mroku mokre zarola,


d i przekrzywion w nim prostoktn, betonow pyt...
- Cmentarz... - wyszeptaa Janeczka i krtki, zimny dreszcz przelecia jej po plecach.
- Cmentarz - przywiadczy troch niespokojnie Paweek. - Wlelimy od drugiej strony,
wcale nie wiedziaem, e to tu... Gdzie Chaber?
- Chaber! - zawoaa Janeczka pgosem. - Piesku...
Chaber natychmiast pojawi si w krgu wiata. Caym zachowaniem wskazywa,
e naley i dalej, popdza, niecierpliwi si, odbiega, zatrzymywa si i oglda. Jego widok
napawa otuch, najwyraniej w wiecie fakt pobytu noc na ponurym cmentarzu nie robi na nim
najmniejszego wraenia. Dy do tego, co wydawao mu si wane, tak samo jak w soneczny
dzie na ukwieconej ce.
Paweek nie gasi ju latarki, ruszyli za psem nieco szybciej, usiujc omija wzrokiem
wyaniajce si z mroku zrujnowane nagrobki. Mimo pociechy w postaci Chabra trzeba byo
zmobilizowa ca si ducha, eby nie zrezygnowa z poznawczej wyprawy i zwyczajnie
nie uciec.
Pies doprowadzi wreszcie do celu. Sipicy deszczyk nie zdoa usun ladw woni,
ktra go wioda. Najpierw w zwyky sobie sposb wystawi zwierzyn, potem obejrza si,
upewni, e pastwo s tu za nim, podbieg kilka krokw i usiad. Paweek zatoczy krg
wiatem reflektora.
- No tak - powiedzia po chwili milczenia tonem satysfakcji. - To ju co wiemy...
Pies siedzia obok grobu, najwidoczniej wieo rozkopanego. Odsunita pyta leaa
na mokrej trawie, przygniatajc gazki dzikiego bzu. Ziemia rozsypana bya dookoa, na dnie
gbokiego dou poniewieray si kawaki szkieletu.
- Wiemy, po co mu bya opata - przywiadczya Janeczka, cakowicie odzyskujc
panowanie nad sob. Kwestia rozwikania zagadki bya dla niej znacznie waniejsza ni wszelkie
trumny, groby i szkielety na wszystkich cmentarzach wiata nawet o pnocy. - Ale nie wiemy,
dlaczego on to rozkopuje. Przecie mu chyba nie chodzi o zastawianie puapek, nie?
Paweek uwanie obejrza d.
- Jako puapka byoby nieze. Gdyby kto lecia biegiem, mur-beton zaatwiony, rce
i nogi pewne. Ale ja bym nie liczy tutaj na latanie biegiem i to jeszcze po ciemku...
- Pewnie, e nie. Ja myl, e on czego szuka.

46

- Nawet wiem, czego.


- No...?
Paweek ze zmarszczonymi brwiami rozmyla jeszcze przez chwil.
- To jest hiena cmentarna - rzek zdecydowanie. - Czytaem, e tacy rni rozkopywali
groby, eby kra obrczki, piercionki, zote krzyyki i inne takie. Rozkopuje i szuka.
Janeczka jaki czas krcia gow, spogldajc to na grb, to na brata i zastanawiajc si
intensywnie. Wyjanienie Paweka nie przypado jej do gustu.
- Nie - rzeka wreszcie. - To nie tak...
- A jak?
- No bo zobacz... Akurat tutaj? Piercionki, obrczki i zote krzye. Powinien szuka
w takich bogatych grobowcach. No, ksicych. A tutaj byy groby ubogich ludzi...
- Skd wiesz?
- Z geografii. Tu nic nie ma. Tu bya wie rybacka. Poowy ryb i gospodarka lena,
tak byo. I bursztyn. Ludno miejscowa zajmowaa si zbieraniem bursztynu, ale od tego bogaci
si Gdask, miasto handlowe, pooone na zachd...
Urwaa, z pewnym wysikiem opanowujc odruchow ch wygoszenia caej,
kompletnej odpowiedzi na pytanie o bogactwa tego regionu kraju. Nie chodzio teraz o pitk
z geografii, tylko o rozwikanie intrygujcej tajemnicy. Paweek rozwaa jej sowa.
- Moliwe, jeeli rybacy i ubodzy... Moe by, e nie pchali sobie do grobw tych zotych
piercieni... W takim razie, czego on szuka?
- Nie wiem...
Na Paweka spyno nagle natchnienie.
- Wiem! Co z wojny!
- Co z wojny?
- Ci Niemcy tu siedzieli, mwiem ci przecie! Nie mieli si gdzie podzia, tu woda i tam
woda i dookoa wojska radzieckie! Musieli mie sztab i w tym sztabie rozmaite dokumenty. Takie
dokumenty z wojny to potwornie wana rzecz. Nie mog wpa w rce wroga. Pewnie
je gdzie ukryli, eby potem odzyska i ten jaki teraz szuka tych dokumentw. Myli, e moe
w grobie...
- Dlaczego myli, e akurat w grobie?
- Nie wiem, dlaczego myli, co musi myle, co? Gdzie ma szuka? W okopach?

47

- A gdzie siedzia sztab? Przecie chyba te w okopie?


- No pewnie, e nie na drzewie! W okopie, tylko czy wiadomo, w ktrym? Tych okopw
tu zatrzsienie, wszystkich przekopa nie da rady! A ten, co chowa, te musia chyba
co myle... Zobaczy cmentarz... Ja bym schowa w grobie na cmentarzu.
- W kadym razie tych grobw jest mniej ni okopw - zauwaya rozsdnie Janeczka.
- Moliwe, e najpierw chce przeszuka wszystkie groby, a potem si wemie za okopy... Czekaj.
Chaber co mwi. Zastanowimy si w domu, to jest powana sprawa. Teraz Chaber...
Chaber by zdania, e miejsce, do ktrego doprowadzi, zostao ju dokadnie zbadane
i obejrzane. Teraz naleao prowadzi dalej. Podnis si, obieg dookoa rozkopany grb
i z nosem przy ziemi ruszy po tropie. Odbieg kawaek, obejrza si, wrci, pokrci si
nerwowo i znw odbieg. Znw si obejrza i przysiadajc na tylnych apach, niecierpliwie
czeka, eby pastwo wreszcie ruszyli si i poszli za nim.
- Nie ma rady - westchn z rezygnacj Paweek. - Ciemno, mokro, pno potwornie,
ale przez ten deszcz on jutro ju nic nie wywszy. Musimy lecie dalej...
Kiedy za prowadzcym psem dotarli do znajomego campingu, czuli si jak po przeprawie
przez dziewicz dungl w czasie pory deszczowej. Chaber nie mia cienia litoci. Prowadzi go
znakomity wch, nie musia nawet bez przerwy i po ladach. Przesadza doy, skraca sobie
drog, bezbdnie trafiajc zawsze na waciwy trop. Wychowany by na psa myliwskiego
i odznacza si wyjtkowymi zdolnociami, ktre w obcowaniu z Janeczka i Pawekiem nie tylko
nie ulegy przytpieniu, ale wrcz miay szans wielkiego rozwoju. Wymagania, jakiej stawiali
mu jego pastwo, zmuszay psa do ustawicznego doskonalenia wrodzonych talentw.
Ujrzawszy przed sob znajomy teren campingu, zziajany, zgrzany, mokry i podrapany
Paweek zgasi latark. Z okien kilku domkw przebyskiwao wiato, nad pawilonikiem
handlowym palia si latarnia. Co byo wida. Po lenych ciemnociach nawet mizerne
wiateka robiy wraenie wspaniaej jasnoci.
Chaber bez chwili namysu poszed pod drzwi jednego z domkw, powszy pod nimi,
cofn si i wystawi zwierzyn. Nastpnie obejrza si na swych pastwa i usiad,
peen spokojnej dumy.

48

- Z tego wynika, e ich byo dwch - stwierdzi Paweek nieco zdyszanym gosem,
zatrzymujc si na skraju cienia. - Jeden polecia z opat do samochodu, a drugi przylaz tutaj
i siedzi w domku. Chyba, e ja nie rozumiem, co ten pies mwi.
- Bardzo dobrze rozumiesz - pochwalia Janeczka, wygrzebujc z wosw liczne zapltane
w nie patyki. - Musiao by dwch, jeden by nie da rady. A ten kierowca nawet si nie ruszy.
- wiato si tam pali. Czekaj, zajrz...
Podkradszy si pod okno domku, Paweek ostronie zajrza do rodka. Zasonka nie bya
cakowicie zacignita, owietlone wntrze obejrza sobie bez trudu. Wrci do siostry
wielce wzburzony.
- Sprbuj zgadn, kto tam jest - zaproponowa zowieszczym tonem.
Janeczka umiaa myle. Spojrzaa na psa, na brata, na domek i znw na psa.
- Rudy Sprynowiec - rzeka zimno. W oku Paweka bysno co w rodzaju podziwu.
Stanowczo mia siostr cakiem niegupi.
- Zgadza si. Rudy Sprynowiec, jak byk. Siedzi i co czyta. Sam.
- Co czyta?
- Nie wiem.
- Ty gupi! W tej chwili id i podejrzyj! Moe to s te grobowe dokumenty!
W mgnieniu oka Paweek by pod owietlonym oknem. Wrci prawie rwnie szybko.
- Odpada. Zwyczajna ksika. Cakiem nowa i wcale nie zniszczona. Nawet mu si trudno
otwiera. Niemoliwe, eby tego z grobu nikt nigdy przedtem nie czyta.
Uspokojona Janeczka kiwna gow.
- Chaber od razu mwi, e to on. Rozpozna go na play.
- Musia go wywszy na cmentarzu ju wtedy, jak tam bylimy za pierwszym razem.
Stali jeszcze przez chwil i odpoczywali po wysikach. Janeczka czua bogie
zadowolenie. May kawaeczek zagadki zosta wyjaniony, dowiedzieli si czego nowego. Rudy
Sprynowiec, zdemaskowany przez Chabra, udawa tylko chichoczcego na play turyst.
Naprawd znajdowa si tu po to, eby rozkopywa groby na cmentarzu w towarzystwie jakiego
wsplnika. Nawet dwch wsplnikw. Kierowca samochodu o podwjnym, obracanym numerze
niewtpliwie rwnie nalea do szajki.
- Wracamy? - spyta Paweek.
- Moemy. Jutro obejrzymy wszystko jeszcze raz. Ale ja bym ju teraz wracaa drog.

49

- No pewnie, e drog. Nosem mi ju wyszy te czarne wertepy. A tych dzikw tomy si


naogldali, e hej!
Janeczka westchna ciko i ruszya w kierunku domu.
W domu panowaa atmosfera uczu wzajemnie ze sob kontrastujcych. Pani Krystyna
denerwowaa si nieobecnoci dzieci wrcz do szalestwa, pan Roman by granitowo spokojny.
- Zabdzi, nie zabdz, nie ma mowy - twierdzi. - Maj psa. A gdyby im si co stao,
moesz by pewna, e Chaber ju dawno by o tym powiedzia. Skoro go nie ma, znaczy,
e wszystko w porzdku.
- Nic nie jest w porzdku! Deszcz pada! Zazibi si! Nie jedli kolacji!
- Wrc i zjedz. Dasz im aspiryn. Nie ma powodu do obaw.
- Boe jedyny, czasem wydaje mi si, e wolaabym mie mniej przedsibiorcze dzieci...
Kiedy poprzedzane przez nadzwyczajnie uszczliwionego psa rodzestwo dotaro
w galopie do domu, pani Krystyna czekaa przy furtce. Deszcz przesta pada, chmury na niebie
rzedy i zaczynay si rozprasza. Latarnia po drugiej stronie drogi wiecia jasno, z okien domu
pada blask. Pani Krystyna na widok swoich dzieci wydaa okrzyk zgrozy. Obydwoje wygldali
przeraajco, ziemia, gazie, boto, igliwie i komary zostawiy na nich obfite lady.
- Dzieci, na lito bosk, co si z wami dziao?! Gdziecie byli?!
Dzieci zakopotay si nieco. Zafascynowani nowymi odkryciami, nie obmylili sobie,
co powiedz w domu.
- Godni jestemy okropnie - zakomunikowa troch niepewnie Paweek, omijajc
pytanie.
- Zaraz dostaniecie kolacj! I aspiryn! I od razu pod gorcy prysznic! Zimno jest...
- Jakie zimno! Gorco niemoliwie! Przele si tak za Chabrem po lesie, to zobaczysz,
czy ci bdzie zimno!
- A czy musielicie lecie za Chabrem po lesie? Kto to w ogle widzia wraca o tej
porze! Wp do jedenastej! Gdziecie byli i co to ma znaczy?
Janeczka poja, e matka nie ustpi. Jakie wyjanienie trzeba zoy, nie obejdzie si
bez tego. Cakowite garstwo nie wchodzio w rachub, kama nie wolno, mona najwyej
dyplomatycznie omin cz prawdy. Byskawicznie dokonaa wyboru.
- Czatowalimy na dziki - wyznaa ze skruch. - Chcielimy je zobaczy...

50

- Po nocy?!
- No, a kiedy? Przecie w nocy wychodz na er...
- Nie moglicie przynajmniej wybra sobie adniejszej pogody?!
- I co? - zainteresowa si pan Chabrowicz. - Widzielicie je?
- Nie - odpara Janeczka z lekk uraz. - Wcale nie przyszy. Pogoda ju jest adniejsza,
a w ogle to nie mamy wyboru, bo ta Mizia nam okropnie przeszkadza. Ona jest do niczego...
Tym razem pani Krystyna omina temat.
- Moecie czatowa wczeniej - powiedziaa popiesznie. - Nawet w dzie. W nocy
przecie nic nie wida.
- W dzie te nie wida - zauway Paweek, z zapaem zabierajc si do kolacji.
- Nie wiem, gdzie one siedz takie pochowane...
- W chaszczach albo w bajorach - przypomnia pan Chabrowicz. - Mwiem wam
przecie. Trzeba podej ostronie i bez haasu, bo si sposz.
Paweek ypn okiem na ojca.
- Co wiem o tym - mrukn. - Te bajora trudno dostpne.
- W kadym razie czatowanie w nocy jest niepotrzebne, one ruszaj zaraz po zachodzie
soca.
A jeli ju w nocy, to przynajmniej przy ksiycu. O, prosz! Ksiyc ju wyazi, na jutro
si wypogodzi...
- Tu macie aspiryn - przerwaa pani Krystyna. - I witamin C. Prawd mwic, ja bym
te chciaa zobaczy dziki na swobodzie...
W gbokim, pospnym, penym urazy milczeniu Janeczka i Paweek, wpatrzeni w siatk
graniczn, siedzieli na mchu pod lasem, na samym skraju przejcia przez wydmy. Z okciami
opartymi na kolanach i brodami na doniach nie odrywali wzroku od wymarzonej, upragnionej
roliny. Przed nimi rs mody, pojedynczy pd dzikiej ry, wrcz idealnie nadajcy si
do przesadzenia. Wyrasta samotnie wprost z mchu, nic dokoa nie przeszkadzao, z niczym nie
by spltany, po prostu baga, eby go wykopa i przesadzi. Niestety, znajdowa si nie po tej
stronie siatki, a po tamtej...
- Ledwo dwa metry, wielkie mecyje - mrukn Paweek. - Przele pod spodem, c to
jest, nawet si bardzo nie trzeba schyla.

51

- Przekraczanie granicy wzbronione - przypomniaa bez przekonania Janeczka.


- Takie co to si krtko wykopuje - zauway po nastpnej chwili milczenia Paweek.
- Co to za przekraczanie, przekraczanie to na zawsze. A tu co, pi minut...
Janeczka westchna.
- Z czystym sumieniem moemy przysic, e po naszej stronie nie ma ani jednego takiego
maego kawaka. To jest sia wysza i sytuacja przymusowa...
- Przez jeden gupi rybi eb... - mrukn Paweek z rozgoryczeniem.
- Trudno - cigna Janeczka. - Musimy popeni przestpstwo. Tylko niech nas nikt nie
zobaczy, bo nie wiem, co bdzie.
- Wizienie - stwierdzi zimno Paweek. - Za przekraczanie granicy pakuje si
do wizienia, ju si bez tego nie obejdzie.
Janeczka przez chwil rozwaaa spraw.
- Za takie krtkie przekraczanie moe wystarczy dom poprawczy? Przecie wrcimy
od razu i dobrowolnie. A tych mrwek tak zostawi nie moemy, eby nie wiem co...
Dyskusja waciwie bya bezprzedmiotowa, poniewa decyzja zostaa powzita przed
p godzin. Tablice z orem ostrzegay jednoznacznie, z drugiej jednake strony zagroone
zniszczeniem mrwki wzyway pomocy. Odpowiedni pd ry rs tylko tu. Penetracji lasu
dokonywali z pustymi rkami, Chaber zosta zatem p godziny temu wysany po opatk.
Siedzieli na mchu i czekali na niego.
Nie byli obdarzeni ani psim wchem, ani psim instynktem. Nie mieli pojcia o tym,
e kilkanacie metrw wyej, rwnie na skraju przejcia, zatrzymaa si za krzakiem jaka
ludzka posta. Posta, osonita zarolami, tkwia nieruchomo, a para nieyczliwych oczu
z uwag obserwowaa dwoje jasnowosych, rwnie nieruchomych dzieci, uporczywie
wpatrujcych si w jakie miejsce za siatk graniczn...
Daleko na play pastwo Chabrowiczowie poderwali si z piasku, kiedy pomidzy nich
wpad nagle rozpdzony pies.
- Co si stao! - wyrwao si pani Krystynie.
Pies nie zwraca na nich uwagi. Obieg grajdo, powszy, dopad duej, solidnej opaty
Paweka i chwyci w zby jej trzonek. Posun si nastpnie ku opatce Janeczki i rwnie
chwyci j w zby, ale wwczas wyleciaa mu opata Paweka. Wypuci opatk Janeczki i znw

52

chwyci opatk Paweka... Pan Chabrowicz z uwag przyglda si wysikom psa, bezskutecznie
prbujcego umieci w pysku obie opaty razem.
- Nic si nie stao - orzek z niejak ulg. - Nasze dzieci zdecydoway si na prace
wykopaliskowe gdzie w oddaleniu i przysay psa po narzdzia. Czekaj, oddaj to, pomog ci...
Zoy razem opaty i okrci je w dwch miejscach kawakami sznurka. Chaber czeka
niecierpliwie, patrzc mu na rce. Chwyci cay pakunek w zby i popdzi skrajem play
na wschd, a spod ap tryskaa mu woda i piasek.
- Ciekawe, skd wiedzia, e im chodzi wanie o opaty - powiedziaa zdumiona pani
Krystyna. - Jakim cudem mu wytumaczyli?
Pan Roman rozejrza si wok.
- adna sztuka. Przytomnie nie zostawili tu nic swojego. Jedyne, co mg znale,
to wanie opatki.
Janeczka i Paweek dostrzegli psa ju z daleka, kiedy wyskoczy na grzbiet pierwszej
wydmy od strony morza. W pysku co trzyma.
- Jest! - zawoaa ywo Janeczka i zerwaa si z mchu.
Posta za krzakami drgna i spojrzaa w tym samym kierunku. Dostrzega wycignit
sylwetk psa, znikajcego wanie w dole, pomidzy garbami terenu. W mgnieniu oka odwrcia
si i odskoczya w gb lasu, oddalajc si popiesznym krokiem. Janeczka i Paweek, zajci
psem, nie zwrcili na to najmniejszej uwagi.
Przemknicie pod siatk, okopanie ry, wydobycie potnej pecyny ziemi, po ktrej
pozosta wielki d, i powrt do wasnego kraju rzeczywicie nie zajy wicej ni pi minut.
Chaber, postawiony na stray, biega wzdu siatki w obie strony. Przeskoczyli na drug stron
przejcia i ukryli si w lesie. Spocony z wraenia Paweek ostronie wypuci z rk osypujc si
bry z kiwajcym si w niej dugim, zielonym pdem.
- No! - sapn. - Nie zapali... Tylko nie wiem, jak to si bdzie nioso. Nie mamy adnego
koszyka, ani nic.
Janeczka nie moga teraz rozstrzyga tej kwestii, zajta bya Chabrem, ktry zszed
z posterunku i usiowa o czym poinformowa wyranie zdenerwowany.
- Czekaj, Chaber co mwi! On co wykry! Trzeba zobaczy...

53

Pies skoczy pod gr i kilkanacie metrw dalej dopad gstego krzaka jaowca.
Powszy pod nim i ostro ruszy w las, ogldajc si na swych pastwa. Janeczka zatrzymaa
go okrzykiem.
- Tu co byo. Suchaj, on mwi, e to wane. Musimy sprawdzi!
Paweek na czworakach uwanie bada teren pod jaowcem.
- Czowiek - zawyrokowa pospnie, podnoszc si. - Patrz, wida buty. Sta tu i depta.
- Podglda nas chyba. Musia tu by przed chwil. Suchaj, trzeba zobaczy, kto to...
- No trzeba, no, ale jak... Chaber, czekaj! Tu czekaj, zaraz... Nie moemy lecie za nim
i zostawi ry, bo jeszcze nam kto ukradnie... A z t pecyn ja si nie podejmuj!
- I jeszcze by jej mogo zaszkodzi - dodaa z trosk Janeczka. - Musimy si rozdzieli...
- Dobra, ja wezm r i bd szed powoli do mrwek, a ty le za nim.
- Czekaj, ale w co wemiesz? Ziemia obleci i zostanie sam korze. I potem si
nie przyjmie!
Paweek rozejrza si bezradnie dookoa, a potem spojrza na siebie.
- W koszul - zadecydowa bez namysu. - Zdejm koszul i owin. Duej rnicy ju
nie bdzie, a ziemia si upierze. A ty wemiesz opaty.
Potna brya ziemi i mchu zostaa elegancko opakowana w koszul i owinita sznurkiem
zdjtym z opatek. Paweek ostronie dwign j i ze stkniciem ponis w las drog, pilnie
dbajc, eby kiwajcy si pd nie zaczepia o gazie. Janeczka ruszya za Chabrem.
Kiedy znw odnalaza brata, odpoczywajcego ju w pobliu mrowiska, bya pena
niepokoju i najczarniejszych przeczu. Usiada obok niego na zwalonym pniu, uspokajajc
zdyszany oddech.
- Chyba nie jest cakiem dobrze - oznajmia i umilka.
- No! - popdzi j Paweek po chwili oczekiwania. - Co tam byo?
Kiwajc pospnie gow, Janeczka wyjania, e Chaber poprowadzi na ukos przez las
na d, w kierunku Zalewu, a do drogi, ktra za campingiem przestawaa istnie. Zamieniaa si
w piaszczysto-botniste wertepy i stawaa cakowicie nieprzejezdna dla normalnych
samochodw. Pokona j mogyby ewentualnie tylko furmanki, traktory i czogi. Chaber poszed
kawaek po wertepach, dotar w poblie campingu i do widzenia.
- Jak to? - zaniepokoi si Paweek. - Znaczy, e co?

54

- No, cze. Ten jaki tam doszed i koniec. Dalej go nie ma.
- Co to znaczy, nie ma? Wylecia w powietrze, czy co?
- Nie, w powietrze to nie... Wyszo mi, e wsiad do samochodu.
- Do jakiego samochodu?
- Nie wiem. Zwyczajnego. Ten samochd tam zawraca i zakopa si kompletnie,
i odkopywali go, i podkadali deski. Deski leay, takie porozpychane, wida byo, e on po nich
przejeda. Ten jaki tam si plta, pewnie pcha samochd. Potem wsiad do niego i odjecha.
I ja uwaam, e to by ten sam...
Paweek od razu zrozumia, co jego siostra miaa na myli.
- A jakie mia opony? - spyta bez nadziei na odpowied.
Janeczka jednake udzielia odpowiedzi.
- Troch inne ni kady fiat - oznajmia z satysfakcj. - Tam stay fiaty, na campingu.
Obejrzaam wszystkie. Miay takie, o...

Paweek z wielk uwag przyjrza si nieforemnym kreskom, ktre Janeczka wyrysowaa


patykiem na kawaku ziemi pod nogami.
- A tamten mia takie...
Obok pojawiy si nieco inne kreski.
- Odcisn si porzdnie, bo tam byo i boto. Nauczyam si na pami.
Paweek energicznie podnis si z pnia i chwyci w objcia wypchan r koszul.
- Idziemy! Posadzimy to i polecimy sprawdzi tam, gdzie sta tamten! Wczoraj byo
mokro, wjecha troch do lasu, moliwe, e odcisn te swoje opony...
Czarne przeczucia Janeczki okazay si suszne i nabray pewnej wyrazistoci.
Po pieczoowitym i troskliwym posadzeniu ry, przy pomocy Chabra bez trudu odnaleli
miejsce, gdzie poprzedniego wieczoru czeka pod lasem tajemniczy samochd z obracanym
numerem. Na malekim kawaeczku twardej ziemi pomidzy wystajcymi korzeniami drzew
widoczny by lad protektorw, ktrych jako nikt od wczoraj nie zamaza i nie zadepta.
Paweek skoczy do domu po kawaek papieru i owek, przerysowali lad, porwnali z drugim,
tym dzisiejszym, przy ktrym Chaber straci trop. Oba lady okazay si identyczne.
- No tak - rzek Paweek, ponuro kiwajc gow. - Znaczy, faktycznie nie jest dobrze...

55

- Z tego wynika, e ledzi nas grobowy poszukiwacz - powiedziaa Janeczka


w zamyleniu. - Moliwe, e nas widzia...
- Musia przyle akurat wtedy, kiedy Chaber polecia po opaty. Gupot zrobilimy.
Trzeba byo najpierw kaza mu sprawdzi, a dopiero potem pcha si pod siatk. Dobrze jeszcze,
e to nie by WOP...
- Czekaj, bo ja myl. Mnie si wydaje, e on nikomu nie powie.
- Bo co?
- Bo jak on powie, to i my powiemy, e on grzebie na cmentarzu... Paweek
zastanawia si.
- Dobra, ale czy on wie, e i my powiemy? Ja nie wiem, czy on wie, e my wiemy, e on
grzebie! A powiedzie mu, to w ogle mowy nie ma, pozabija nas. Takich, ktrzy co wiedz,
zawsze si zabija i zakopuje byle gdzie.
T ostatni moliwo Janeczka przyja z zadziwiajco zimn krwi.
- To i tak ju przepado. On musi wiedzie, bo inaczej po co by nas ledzi? Bdzie
prbowa nas pozabija, ale nic z tego, Chaber dopilnuje. Nie moemy go tylko nigdzie odsya.
Gboka wiara w nieograniczone moliwoci psa sprawia, e Paweek od razu
si uspokoi.
- Fajnie. Grunt, e nie bdzie gada.
- Ale to nie koniec - cigna Janeczka zowieszczo. - Jest jeszcze gorzej...
- Co ty tu widzisz jeszcze gorszego?
- Moliwe, e znw popenimy przestpstwo, bo musimy znale jeszcze dwie re.
Trzeba posadzi z trzech stron, eby wreszcie byo zasonite, bo tak jak teraz, to wszyscy maj
dostp. Sam widziae. Zrujnowalimy im ycie i nie ma rady, musimy uczciwie odpracowa,
a mae re rosn tylko tam...
- O rany...! - jkn Paweek. - Jak uczciwie, to i kloce trzeba przytarga. Jakie skate.
Zanim si te re rozrosn...
- I musimy je chyba podla...
Paweek znw jkn. Nagle poczu, e te wakacje zapowiadaj si potwornie pracowicie,
jak adne. Kopic w kierunku domu wielk szyszk, wyliczy sobie w myli: caa robota przy
mrowisku, wyszukanie i transport jeszcze dwch r... Nie wiadomo, ile ta koszula wytrzyma...
Budowa palisady z skatych konarw, zbieranie i donoszenie mrwkom igie sosnowych...

56

Czatowanie na dziki, roznoszenie po lesie przynty, ledztwo w kwestii cmentarza... Mieli


obejrze teren za dnia, do tej pory nie zdyli...
- A swoj drog, ja bym chcia wiedzie, kto to jest, ten cay szakal cmentarny - odezwa
si z niechci. - Szuka, niech mu bdzie, ale on szuka jako podejrzanie. Kto to waciwie jest?
- Nie wiem - odpara Janeczka. - Cakiem nie wiem. Ale musimy si dowiedzie
koniecznie, bo inaczej, jestem pewna, e umr...
Pana Chabrowicza od dawna ju nie dziwi aden temat poruszany przez jego dzieci.
Bez zaskoczenia przyj w czasie obiadu nage zainteresowanie Paweka tajnymi dokumentami
z czasw ostatniej wojny.
- Oczywicie, e si szuka takich rzeczy - odpowiedzia na pytanie. - Czasem si nawet
znajduje.
- Kto szuka?
- Rnie. Przewanie zajmuj si tym wywiady. Kady wywiad chce co takiego uzyska
dla siebie...
- I szukaj w tajemnicy?
- No, raczej tak. Nie lubi robi sensacji i budzi zbyt wielkiego zainteresowania.
Pawekowi cigle co nie pasowao.
- No dobrze, a jeeli u nas na przykad wiadomo, e takie tajne dokumenty s... No, na
przykad ... zamurowali je gdzie... albo... No, zakopali. Albo co. I wiadomo, e tu, ale nie
wiadomo dokadnie gdzie, na przykad... w ktrej cianie zamurowali. Albo w ktrym... znaczy,
no... pod ktrym drzewem. To co?
- To szukaj.
- Jak szukaj?
- Jak to, jak szukaj, zwyczajnie. Nie wiem, co masz na myli?
- No, przychodz w nocy... Skradaj si midzy ludmi, czy przebieraj za co, czy tam za
kogo, czy jak...?
- A po c si maj przebiera, czy skrada? S przecie u siebie. Zwyczajnie przychodz,
sprawdzaj, znajduj i zabieraj. Albo nie znajduj...
- A ludzie?
- Co ludzie?

57

- No, ludzie, ktrzy tam siedz. Albo mieszkaj. Co im mwi?


- e to niewypa - podsuna Janeczka.
Pan Chabrowicz zakopota si nieco. Szczegy pracy wywiadowczej nie byy mu
dokadnie znane, ale nie mg przecie rozczarowa i zawie wasnych dzieci. Postanowi
skupi si, pomyle logicznie i stan na wysokoci zadania.
- Chyba rzeczywicie powinni robi co w tym rodzaju - przyzna niepewnie. - Co prawda
takie historie zdarzaj si niezmiernie rzadko, a wszystkie materiay z ostatniej wojny zostay
ju dawno poodnajdywane, ale gdyby istotnie wykryto, e co tam jeszcze gdzie jest, zaatwiono
by wanie w taki sposb. To najprociej. Przeprosi grzecznie, wyjani, e trzeba wydoby
jaki przedmiot, zagraajcy bezpieczestwu, wanie moe niewypa, moe pociski... Usun
wszystkich i zrobi swoje. Ja bym tak postpi. Pociski czy niewypay to nic nadzwyczajnego,
wszyscy by szybko o tym zapomnieli...
- Poza tymi, ktrzy na tych pociskach par lat siedzieli - mrukna pani Krystyna.
- A co najwaniejsze, byaby to prawda - cign pan Chabrowicz, czujc, jak mu si
nagle coraz wicej przypomina. - Wszelkie tajne, poukrywane materiay, dokumenty,
czy fotografie prawie zawsze byy zabezpieczane w ten sposb, e mogy wybuchn. Nawet
musiay wybuchn, jeeli poruszy je niefachowiec. Poruszy, wyjmowa, czy prbowa
rozpakowa...

zatem

jasne,

ludzi

ostrzeono

by

przede

wszystkim

przed

niebezpieczestwem...
- I zrobiliby to jawnie, z milicj i z wojskiem? - upewni si Paweek.
- Moliwe, e nawet z saperami i stra poarn.
- To znaczy, e jeeli kto by szuka nie jawnie, tylko po cichu, i ukrywa si... To znaczy,
e co?
- Zazwyczaj oznacza to, e szuka nielegalnie. I na og to co, czego szuka, chce sobie
bezprawnie przywaszczy. Niekoniecznie musz to by dokumenty. Tak przewanie
w yciu bywa...
- Suchajcie, zrbcie to dla mnie i przerwijcie na chwil t opowie szpiegowskokryminaln - poprosia pani Krystyna. - Pobawcie si z Mizi chocia do kolacji. Jej matka
mi ycie zatruwa, obiecaam w kocu, e na was wpyn...
Odpowiedzia jej najpierw zgodny, podwjny jk, a potem pene protestu milczenie.
Przerwa je pan Chabrowicz.

58

- Ostatecznie moglibycie uszanowa wymuszon obietnic wasnej matki - zauway


z nagan.
- Jeszcze nam tylko tego brakowao... - mrukn pod nosem Paweek.
- No dobrze - zgodzia si Janeczka z niechci i ociganiem. - Ale jakby co...
- W porzdku, bd wam duna - rzeka popiesznie pani Krystyna. - Moecie liczy
na moj wdziczno! Mur-beton.
Mizia czekaa ju przed domem, bardzo zdenerwowana, bo kot zabra jej pieczk.
Odepchn j kawaek i czai si obok. Mizia czynia krok ku niemu i cofaa si, nie prbujc
nawet wycign rki tamt stron. Paweek odturla pieczk dalej, kot popdzi za ni, Mizia
kwikna i uskoczya za wgie.
Janeczka zesza po schodkach z du puszk po konserwach, pen wody.
- Idziemy podlewa kwiatki - zarzdzia.
- Jakie kwiatki? - zainteresowaa si Mizia.
- Lene. Maj sucho.
- Ojej! Lene kwiatki!
- A potem moemy i na spacer do granicy - zaproponowa Paweek z nadziej, e moe
uda im si nie zmarnowa caego popoudnia. Mizia, ostatecznie, patrze nie przeszkadza,
pod pozorem spaceru poszukaj nastpnej ry...
- Ojej! - kwikna Mizia lkliwie. - Tam s komary.
Janeczka spojrzaa przed siebie i nagle zatrzymaa si na chodniczku, prowadzcym
ku furtce.
- Rzeczywicie, tam s straszne komary - potwierdzia z przekonaniem. - Lepiej chodmy
w drug stron, do tamtego portu. Zobaczymy, jak przypywaj odzie z Zalewu.
Zaskoczony Paweek wybauszy oczy na siostr. Janeczka ruchem gowy wskazaa mu
drog, po ktrej tam i z powrotem snuli si ludzie. Spojrza na drog i zrozumia.
Rudy Sprynowiec akurat mija ich furtk. Z zaoonymi na plecach rkami i beztroskim
wyrazem twarzy maszerowa w d, w kierunku portu na Zalewie. Po chwili usun si nieco
na bok, bo z bramy przed garaem wyskoczy na motorze ich gospodarz, pan Jonatan, z rykiem
silnika zakrci i popdzi rwnie w d, wzniecajc tylnym koem potny tuman kurzu.

59

Za motorem podskakiwa na dwch kkach przyczepiony do niego may wzeczek, sucy


do przewozu skrzynek z rybami.
Janeczka wepchna Pawekowi w rce puszk z wod.
- Le i podlej r - szepna, wykorzystujc: guszcy wszystko haas silnika. - Ja z ni
bd laza powoli. We Chabra i wracaj zaraz!
- Ojej, gdzie Paweek? - zaniepokoia si Mizia. - On idzie do lasu? Sam?
- Nie sam. Z psem. Zaraz wrc.
Niepokj Mizi by krtkotrway.
- Tu jedna pani pokcia si strasznie z drug pani - oznajmia tajemniczo, ostronie
omijajc rozsypan kupk ula. - Bo tamta pani wesza do azienki, jak tam jeszcze zostao
mydo tej pani. I tamta pani pytaa| czy ta pani sobie myli, e ona jej chce ukra mydo,
a ta pani powiedziaa, e nikomu teraz nie mona wierzy, i pokciy si strasznie, i ta pani
powiedziaa, e jednej pani ukradli z samochodu zoty acuch, chocia by zamknity. To by
przepikny, dugi, zoty acuch...
Janeczka suchaa opowieci Mizi jednym uchem. Ze znacznie wiksz uwag ledzia
wzrokiem oddalajc si, do pkat sylwetk. Rudy Sprynowiec skrci z drogi i poszed
w stron Zalewu na przeaj, przez las, szerokim ukiem omijajc grupki turystw, ktrzy
tu wanie, obok altanki z barakiem, poywiali si smaonymi rybami i kiebaskami.
- I nie byo jej tylko p godziny - cigna z przejciem Mizia. - A jak wrcia
do samochodu, to okno byo otwarte. Takie wgniecione. I ukradli jej ten zoty acuch.
- Po co wozia w samochodzie zoty acuch? - zainteresowaa si Janeczka.
- eby jej nie ukradli, jak gdzie zostawi.
- To dlaczego nie zabraa go ze sob, jak odchodzia na te p godziny? Chod tdy.
Tu bliej.
- Ojej! - kwikna niespokojnie Mizia. - Nie tdy! Tam s kury!
- No to co, e kury?
- Podziobi nas!
Janeczka a si zatrzymaa.
- Czy ty masz zupenie le w gowie? - spytaa surowo. - Czy ty naprawd mylisz,
e kury nie maj nic innego do roboty, tylko ciebie dzioba? eby wiedziaa, e one ci maj
w nosie! Idziemy tdy i koniec!

60

Ruszya energicznie na przeaj. Obraona i zdenerwowana Mizia, chcc nie chcc,


podya za ni, bo za nic w wiecie nie zostaaby nigdzie sama. Bez Janeczki oczywicie byaby
sama, obecno kilku dziesitkw obcych ludzi nie stanowia towarzystwa, towarzystwo musiao
by znajome. Popiskujc paczliwie, usiowaa trzyma si jak najdalej kur, ktre aziy i gdakay
za ogrodzeniem, osonitym od gry siatk.
Janeczka po kilku chwilach postanowia uagodzi j dla witego spokoju.
- No i co z tym acuchem? - spytaa z lekkim roztargnieniem, cigle zajta
wypatrywaniem Rudego Sprynowca, ktry zblia si ju do naronika pawilonu handlowego.
- Dlaczego ta pani nie zabraa go ze sob?
Przypomnienie zotego acucha poprawio samopoczucie Mizi natychmiast.
- Bo on by przecie zamknity w samochodzie - wyjania. - Ona zamkna
ten samochd i sprawdzia, czy jest dobrze zamknity. I na wasne oczy widziaa, e ten acuch
ley na tylnym siedzeniu. A potem ju nie lea.
Cz uwagi Janeczki oderwaa si od Rudego Sprynowca i przesza na dziwn pani,
woc biuteri luzem na tylnym siedzeniu samochodu. Jej zdaniem postpowanie takie byo
co najmniej osobliwe. Rudy Sprynowiec znik za pawilonem.
- Suchaj, a po co ona wozia ten acuch na tylnym siedzeniu? - spytaa zaintrygowana.
- Jak to po co? - zdziwia si Mizia. - eby wszyscy widzieli, e go ma. Gdyby miaa
na sobie, nikt by go nie widzia, bo byo zimno i musiaa woy gruby sweter. Wic miaa
w samochodzie i ten milicjant ma teraz do niej jakie gupie pretensje.
- Jaki milicjant?
- Ten tutejszy. Jak jej ukradli ten zoty acuch, od razu zrobio si ledztwo i potem
przyjecha tutaj milicjant z Krynicy Morskiej, bo jej ukradli w Krynicy Morskiej, ale ona mieszka
tutaj. On by ordynarny. Powiedzia, e ta pani jest chyba zupenie pomylona i on nic nie moe
poradzi, jak kto pcha swoje rzeczy zodziejowi w rce. I e szkoda, e nie powiesia tego
acucha na supie telegraficznym. To wszystko powiedziaa ta pani, ktra si tak strasznie
kcia o mydo, ona to syszaa i widziaa ten zoty acuch, i musiaa zawiadczy, e go
widziaa. A ten milicjant zosta tutaj, nie wiadomo po co, bo przecie zodziej jest w Krynicy,
a on tutaj podejrzewa przyzwoite osoby. ledzi wszystkich. Kadego wypytuje i przyjeda
codziennie, a acucha jak nie ma, tak nie ma. Tamta pani powiedziaa, e dotrze jej tak, i wtedy
pokciy si jeszcze straszniej.

61

Janeczka zaniechaa wysikw, zmierzajcych do rozrnienia pa. Znacznie bardziej


zainteresowaa j informacja o milicjancie, ktry przyjeda i siedzi tu, nie wiadomo po co.
Kto wie, czy jego intencje nie byy warte zbadania...
Wysza zza naronika pawilonu handlowego i rozejrzaa si. Na placyku przed pawilonem
byo prawie pusto, droga dojazdowa tworzya tu ptl, wok ktrej stao kilka samochodw,
wcinitych pomidzy asfalt i wyrastajce z piasku kpy wikliny. Wprost przed ni znajdowa si
Zalew,

na

prawo

port.

Rudy

Sprynowiec

mign

tamtej

stronie,

prawie

na kocu doskonale widocznej drogi, gdzie krci si cay tum. Na ptli przed portem
sta autobus, za magazynem wida byo chodni Centrali Rybnej. Przy pomocie znajdoway si
dwie odzie, z ktrych wyadowywano ryby, trzecia d nadpywaa z Zalewu. Dookoa portu,
a take wzdu drogi parkoway liczne samochody osobowe i motocykle. Rudy Sprynowiec
przeszed na przybrzeny pomost, zatrzyma si i przyglda si wyciganiu ryb. Janeczka
bez popiechu ruszya w jego kierunku, starajc si, mimo odlegoci, nie traci go z oczu.
Mizia kwikna nagle i stana jak wryta.
- Ojej! Pies...!
Biegncego po chodniku przed nimi jamnika Janeczka dostrzega dopiero po chwili,
bo, wpatrzona w port, ujrzaa obok budki przystanku autobusowego ogromnego wilczura
i w pierwszym momencie sdzia, e to on napawa Mizi takim lkiem. Mizia jednake wilczura
jeszcze nie zauwaya i pokwikujc, cignc Janeczk za bluzk i zac z chodnika na piasek,
krya si przed jamnikiem. Janeczka westchna ciko.
- Chyba strac do ciebie cierpliwo! - powiedziaa z rezygnacj. - Powinna zamkn si
w piwnicy...
- W piwnicy! - pisna histerycznie Mizia. - Ojej! Tam s szczury.
- No to ju nie wiem gdzie. To jest jamnik. Ni szarp mnie, jamniki ludzi nie gryz!
Z Mizi za plecami, wpatrzona w Rudego Sprynowca, przeczekaa przemarsz jamnika,
ktry oddali si, zajty swoimi sprawami. Ruszya dalej. Rudy Sprynowiec przeszed
do drugiej odzi, cigle przygldajc si rybom. Nie by tam osamotniony, po pomocie krcio
si mnstwo osb. Posta chwil, wrci do pierwszej odzi i wskazujc palcem to zasobnik
w jej wntrzu, to skrzynk na brzegu, zacz rozmawia z jakim czowiekiem, ktry podszed
od przeciwnej strony. Janeczka przypieszya kroku. Autobus na ptli warkn silnikiem
i zadymi z rury wydechowej. Wilczur obok przystanku przekrzywi eb, jakby usysza jakie

62

wezwanie, podnis si i odbieg gdzie dalej, na drug stron basenu portowego. Rudy
Sprynowiec i jego rozmwca z wolna zaczli i w kierunku brzegu, cigle przygldajc si
rybom, a znikli za stosami pustych skrzynek obok magazynu.
- ...I w dodatku ten milicjant ma takiego wielkiego, ogromnego, dzikiego psa!
- powiedziaa z oburzeniem Mizia.
Mwia co cay czas, ale zaabsorbowanej widokami w porcie Janeczce wpady w ucho
tylko te sowa. Postanowia zainteresowa si psem milicjanta pniej, teraz nie miaa czasu,
koniecznie musiaa obejrze rozmwc Rudego Sprynowca. Na placyku przed magazynem
da si zauway gwatowniejszy ruch, kilkanacie osb ruszyo biegiem w stron autobusu.
Bez chwili namysu, nie zastanawiajc si, co moe znale na swojej drodze, Janeczka
skierowaa si ku budynkowi magazynu od drugiej strony. Postanowia go okry i oko w oko
spotka obu ledzonych osobnikw, ktrzy tam wanie powinni si ukaza. O Mizi zapomniaa
kompletnie.
W porcie rozlunio si troch, bo mnstwo ludzi wepchno si do ruszajcego wanie
autobusu. Autobus ruszy, zwolni, wzi jeszcze dwch pasaerw, zadymi ca ptl i wreszcie
odjecha, odsaniajc dwa samochody, ktre, przedtem niewidoczne, stay zaparkowane poza
skrajem jezdni. Janeczka znalaza si przed frontem magazynu, jednym rzutem oka stwierdzia,
e Rudego Sprynowca i jego towarzysza tutaj nie wida, i w tym momencie tu za jej plecami
rozleg si kwik tak przeraliwy, e zaguszy wszelkie inne dwiki. Odwrcia si,
jak gromem raona.
lizgajc si na pokrytym rybi usk betonie, machajc dziko rkami, z zamknitymi
oczami, Mizia wykonywaa jaki niezwyky pls.
- Ojej! Ojej! We...! - kwiczaa histerycznie i przenikliwie. - Ojej! To we! I ryby...!
Ojej...!
Oniemiaa, miertelnie zaskoczona Janeczka poja sytuacj dopiero po chwili. Przed
magazynem stao kilka skrzynek wypenionych rybami, jedna z nich bya pena wgorzy. Dwa
z tych wgorzy wypady i wiy si w gwatownych rzutach po ziemi tu za Mizi, zagradzajc jej
drog ucieczki. Nie mogc zawrci i uciec z powrotem, w przytupach i polizgach rzucia si
przed siebie, ale tu pojawi si wzek, na ktrym nastpne skrzynki ryb jechay do wagi.
Pchajcy go rybak ze zdumieniem wytrzeszczy oczy na miotajc si wciekle wrzaskliw
posta, przyhamowa gwatownie i jeszcze jeden wielki leszcz zelizgn si ze skrzynki wprost

63

na nogi Mizi. Mizia dostaa szau. Piszczc, kwiczc i wrzeszczc, daa susa przez leszcza,
polizgna si, podpara rkami, poderwaa i popdzia przez trawnik a za ptl autobusow.
Potkna si na betonowej pycie, przewrcia w piach i tak zostaa, klczc, wci kwiczc
i zasaniajc sobie oczy umazanymi rybi usk rkami.
- Rany kota! - powiedzia oguszony, bezgranicznie zaskoczony Paweek, ktry w tym
wanie momencie pojawi si obok siostry. - Kto jej wrzuci wgorza za konierz?!
Janeczka zdya oprzytomnie.
- Co ty, gupi? Za konierz...! Padaby trupem na miejscu! Suchaj, Rudy Sprynowiec
z kim gada. Za skrzynkami, z tamtej strony. Obejrzyj go i podsuchaj. Chaber te. Ja chyba
musz i do niej.
Paweek zrozumia byskawicznie. Kiwn gow, gwizdn na Chabra i znik wrd
skrzynek, wzkw i ludzi. Janeczka westchna ciko i okrajc trawnik, powloka si
bez popiechu w stron skulonej na piasku Mizi.
Mizia popakiwaa ju nieco ciszej. Jej nieoczekiwany wystp nie spowodowa
zbiegowiska wszystkich mieszkacw osiedla tylko dziki temu, e rwnoczenie dwa motory
zapaliy obok silniki. Oba stay za budynkiem magazynu i oba ryczay straszliwie, przy czym
na jednym z nich siedzia pan Jonatan. Oddalajc si, Janeczka zdya jeszcze zauway, e pan
Jonatan ruszy ze wzmoonym rykiem i zakrca po piasku gdzie za magazynem.
- Przesta si maza, przecie nic si nie stao - powiedziaa gniewnie, pocigajc Mizi
za rk.
- Wsta. Nie bdziesz tu siedziaa do skoczenia wiata.
- Ja tam nie pjd! - zakwilia Mizia, podnoszc si z piasku.
- Nikt ci nie kae. Co ci waciwie szkodz ryby?
Mizia zatrzsa si i uczynia krok w stron wydmy.
- One s straszne! Ojej! Takie wstrtne...! I liskie! I wij si! Ojej...!
Uczynia drugi krok i Janeczka zorientowaa si, e lada chwila Mizia rzuci si
do panicznej ucieczki na olep. Co zrobi potem, nie wiadomo, w kadym razie z pewnoci
wszystko razem nie zostanie ocenione jako mie popoudnie spdzone na wsplnej, wesoej
zabawie. Ona, Janeczka, bdzie musiaa lecie za ni i uspokaja j w biegu, podczas gdy tu
zostanie Paweek sam na sam z nierozwikan tajemnic. Za nic w wiecie nie mona dopuci,
eby Mizia ucieka std akurat teraz!

64

Na wszelki wypadek czym prdzej chwycia j mocno pod rk.


- Po wstrzsach naley zawsze odpocz - owiadczya pouczajco. - Przeya okropny
wstrzs. Chod, usidziemy tutaj i popatrzymy z daleka. Musisz si uspokoi. Musisz koniecznie
odpocz...
Przekonana o bezwzgldnej koniecznoci odpoczynku, Mizia natychmiast poczua
osabienie. Bez oporu pozwolia si doprowadzi do deski, wspartej na dwch stosikach
betonowych pyt tu przy samej jezdni. Usiady obie. Janeczka stwierdzia z lekkim
rozgoryczeniem, e ma doskonay widok na dwa stojce im przed nosem samochody i znacznie
gorszy na zasonity nimi port. Lepszy by jednake taki widok ni aden. Znw westchna
ciko.
- Nigdy jeszcze tutaj nie bya? - spytaa, bo przypomniaa sobie, e przecie Mizia gdzie
w tej okolicy jada posiki.
- Ojej! - odpara Mizia ze zgorszeniem. - No co ty! Tu s ryby!
- Ale przecie nie rekiny! Ryby nie gryz!
- Ojej! Wij si! I rzucaj! I takie zimne...!
Nerwowe podrygiwanie Mizi na desce i sposzone spojrzenia rzucane w kierunku portu
kazay Janeczce czym prdzej zmieni temat. Przypomniaa sobie o psie milicjanta.
- Nie skoczya mi opowiada o tym zotym acuchu. Mwia, e milicjant ma psa.
I co, przyjeda tu razem z psem?
- Ojej! - kwikna Mizia. - On tam jest!
- Gdzie...?
- Tam! Ten straszny pies. I milicjant! - Uczynia ruch, jakby chciaa zerwa si z deski.
Janeczka poczua, e ogarnia j rozpacz. aden temat nie nadawa si do rozmowy
z Mizi, psy gryz, ptaki dziobi, ryby si wij, koty prawdopodobnie mrucz... a, nie, prawda,
koty drapi! Bg raczy wiedzie, czym mog straszy wszelkie inne ywe stworzenia, lepiej
nie ryzykowa...
- Jedna pani miaa brylanty - powiedziaa z desperackim natchnieniem.
Mizia, o dziwo, nie kwikna i nie zerwaa si do ucieczki.
- I co? - spytaa z zainteresowaniem.
- I pooya je na oknie. Na parapecie. eby wszyscy widzieli...

65

Na skraju lasu, zaraz za portem, krci si wielki wilczur. Nie oddala si od nogi
milicjanta, ktry powoli szed w stron portu, pogrony w rozmowie z jakim czowiekiem,
prowadzcym rower. Midzy samochodami wida byo kawaek nadbrzenego pomostu,
na ktrym pojawi si Paweek. Rzuca Chabrowi patyki do aportowania.
- I co? - spytaa Mizia.
- I, oczywicie, wszyscy jej zazdrocili - cigna z roztargnieniem Janeczka.
- I te brylanty tak leay i leay... I leay... I w kocu kto je ukrad. Chocia okno
byo zamknite.
Zza magazynu wyszed Rudy Sprynowiec, bez popiechu okry skrzynki z rybami,
przeszed przez ptl autobusow i uda si w kierunku kawiarni. Paweek znik z pomostu.
Milicjant z psem i rowerzyst dotarli ju do przystanku autobusowego i tu si zatrzymali.
Milicjant przerwa rozmow, pilnie przypatrujc si czemu, co zasaniay skrzynki i samochody.
Uczyni ruch w tamt stron, rowerzysta go zatrzyma, milicjant rozmawia z nim, nie odrywajc
wzroku od tego czego, co przykuwao jego uwag.
- I co? - spytaa niecierpliwie Mizia. Janeczka kompletnie stracia Wtek. Nie miaa
najmniejszego pojcia, o czym mwi.
- Jedna pani ukrada brylanty - powiedziaa mechanicznie.
- Ojej! - zdziwia si Mizia. - To tej pani jaka pani ukrada te brylanty?
Zza skrzynek wyskoczy jaki czowiek. Szybkim krokiem, prawie biegnc, przemierzy
ca ptl autobusow. Milicjant na przystanku wid za nim spojrzeniem, ogldajc go z wielk
uwag. Biegncy zbliy si do samochodw zaparkowanych tu przed Janeczka i Mizi.
Janeczka widziaa go dokadnie, mia troch szczurz twarz, blisko siebie osadzone oczy i bardzo
odstajce uszy. Szybko wsiad do pierwszego samochodu i ruszy. Oczy Janeczki przywary
do tablicy rejestracyjnej...
Mizia niecierpliwie domagaa si dalszego cigu piknej, wzruszajcej historii.
- I co? I jak ukrada? Przecie okno byo zamknite!
- Wybia szyb - oznajmia stanowczo Janeczka, czujc, jak wspaniay dreszcz emocji
spywa jej po plecach. - Dziki temu udao si uratowa dzieci z poaru...
Mizia na moment zaniemwia. Przez ptl autobusow przemkn Chaber, a zaraz
za nim Paweek. Janeczka zerwaa si z deski.
- To ten...! - sykna gorczkowo. Paweek stan jak wryty.

66

- Jeste pewna...?
- Mur-beton!
Mizia zerwaa si rwnie.
- Ojej! Jak to? Wcale nie mwia, e by poar! I co? Ta pani ukrada te brylanty
w czasie poaru?
Przez chwil brat i siostra patrzyli na ni w milczeniu. Potem zamienili midzy sob
byskawiczne spojrzenia. Petem Janeczka odetchna bardzo gboko...
Przez ca drog powrotn, idc wygodn, gsto zaludnion i pozbawion
niebezpieczestw alej, w odpowiedzi na nalegania Mizi kontynuowaa niezmiernie
skomplikowan opowie o ukradzionych w czasie poaru brylantach. Paweek sucha tego
z duym zainteresowaniem. Mizia bya zachwycona i niebotycznie przejta.
- Z ni mona dosta pomieszania zmysw - rzeka Janeczka ponurym gosem, kiedy
po odstawieniu Mizi do domu czym prdzej ukryli si w lesie. - Nie wiem, moliwe,
e ju dostaam...
- No chyba - przywiadczy z niesmakiem Paweek. - W yciu nie syszaem takich
gupot, jak te dyrdymay o brylantach. No, wic co? To by ten samochd? Ktry mia numer?
- Ten nasz. Krajowy. Wcale na niego przedtem nie zwrciam uwagi, dopiero jak rusza.
Milicjant mu si przyglda.
- Komu?
- Temu, co wsiada. Patrzy na niego, jak lecia.
- A pewnie. Ju kto jak kto, ale milicjant nie moe tak cakiem nie odrnia
podejrzanych od niepodejrzanych. To by podejrzany facet!
- To by w ogle ten grobowy przestpca. Czekaj, powiedz po kolei, co tam byo, bo nic
nie widziaam. Tylko dokadnie!
Paweek zmarszczy brwi i zatrzyma si na ciece, ca uwag powicajc cisoci
relacji. Dopad Rudego Sprynowca w momencie, kiedy ten odwraca si wanie od jednego
czowieka i zwraca do drugiego. Tym jednym by rybak, ktry czeka na wchodzc do portu
d i zaraz do niej podszed. Tym drugim by w podejrzany typ z odstajcymi uszami. Usunli
si za wielki stos skrzynek za magazynem i rozmawiali przyciszonymi gosami. Pawekowi udao
si usysze tylko par sw.

67

- Ten z uszami powiedzia nie wiem, czy znajd" powiedzia, ale szukam" powiedzia
i co jeszcze, ale nie wiem co. A Rudy Sprynowiec powiedzia za dugo to si cignie" i znw
co. A ten z uszami powiedzia jeszcze opaci si, opaci". I co jeszcze. I wtedy wanie
podjecha nasz gospodarz na motorze i do tego z uszami wrzasn hola, szefie!'
Rudy Sprynowiec z miejsca zawin si i poszed i ten z uszami te zacz i, ale pan Jonatan
rzuci motor i zastawi mu drog i gibali si koo siebie jako tak gupio, e nic nie mona byo
usysze. Ale usyszaem. Pan Jonatan powiedzia jak dugo ja mam czeka?" a ten z uszami
powiedzia ju zaraz, co pan myli, to jest delikatna robota" a potem mwili ciszej. Pan Jonatan
powiedzia moe bym i znalaz" ale nie wiem, co dalej, a potem machn jako tak gow
do tego milicjanta, a ten z uszami wzdrygn si i jeszcze powiedzia pan miejscowy, to panu
atwo". I jeszcze co i polecia. Pan Jonatan zosta, zy by, wzruszy ramionami, patrzy za nim,
a potem podnis motor i odjecha. Dobrze, e tam bya, bo bym nie zdy zobaczy numeru.
Janeczka w skupieniu przetrawiaa informacje.
- To znaczy, e pan Jonatan te naley do szajki - orzeka pospnie. - Ten z uszami
go wynaj do roboty, do tego szukania i pewnie mu nie paci...
Paweek usiowa rwnoczenie pokiwa i pokrci gow.
- Do roboty to owszem, ale co mi tu nie gra. Powiedzia ju zaraz, co pan myli, to jest
delikatna robota". To tak, jakby sam szuka, a pan Jonatan go pogania.
- No to jeszcze inaczej. Rudy Sprynowiec wynaj ich obu...
- Ale Rudy Sprynowiec poszed od razu, cakiem tak, jakby nie chcia si wtrca
i w ogle mie z tym do czynienia.
- Ale przecie wiemy, e ma, nie? A jeeli ich wynaj... To on jest pewnie taki szef, ktry
si wcale nie pokazuje pracownikom! Wiesz, oni w ogle nie wiedz, kto jest ich szefem,
i myl, e to cakiem kto inny. Pan Jonatan zna tego z uszami, a nic nie wie o Rudym
Sprynowcu.
Z t hipotez Paweek po krtkim namyle zdecydowa si zgodzi.
- Owszem, moliwe. Ten z uszami zaatwia z szefem i to jest ta delikatna robota. Pewnie
ma wydusi z niego wicej pienidzy, albo co. A pan Jonatan ma szuka.
- A Rudy Sprynowiec myli, e ten z uszami sam szuka - uzupenia Janeczka. - Albo go
w ogle nie obchodzi, kto szuka, byleby znaleli. Ale ju mamy trzech...

68

- Czekaj! - przerwa Paweek. - Ich jest czterech. Rudy Sprynowiec to jeden. Siedzia
w domku. Ten z opat to drugi. A kierowca trzeci...
- Kierowca to ten z uszami!
- Moe by. Ale ten, co lecia z opat, to nie by pan Jonatan.
- Jeste pewien? Ciemno byo...
- Ale pan Jonatan ma brod, a ten z opat nie mia brody! I Rudy Sprynowiec to te
nie by! Znaczy musi by jeszcze czwarty!
Janeczka przyznaa bratu suszno. Istotnie, musia istnie czwarty. Szajka rozgaziaa
si przeraajco, cakowicie przerastajc ich moliwoci ledcze.
- Caa nadzieja, e Chaber da im rad! - westchna, ruszajc dalej w las. Paweek ruszy
za ni.
- A w ogle to to jest cika draka - oznajmi dramatycznie. - Szpiegowska afera. Te obce
wywiady przylazy tu wszy w tajemnicy i wcale nie wiem, czy nie powinnimy zawiadomi
milicji.
- Nie moemy.
- Dlaczego?
- Bo nas wpakuj do domu poprawczego. Widzieli nasze przekraczanie granicy. Moe
mylisz, e nie powiedz, tak z uprzejmoci, co? A w dodatku wiadomo, e bdziemy musieli
przekracza jeszcze raz...
- O, jak rany... Faktycznie. To co zrobi?
Janeczka ju miaa gotow recept.
- Nic. Tylko jedna rzecz nam zostaa. Wiesz, jak to jest, jak bdziemy mieli wielkie
zasugi, moliwe, e daruj nam przekraczanie. Musimy ich wyledzi sami i moe nawet zabra
im te dokumenty, i wszystko mie gotowe, i wtedy niech sobie gadaj.
Paweek z miejsca zapali si do pomysu.
- Jasne! Tylko tak! A jak mamy przekracza, to od razu, zanim co. Blisko ju, moemy
teraz popatrze, czy tam nie ronie druga ra. I zaraz jutro odwalimy robot...
Tego samego wieczoru patrol WOP-u dostrzeg drobn zmian terenu w przygranicznym
pasie ziemi niczyjej. Kilka metrw od siatki widnia wieo wykopany, redniej wielkoci d.
Byo to zjawisko do osobliwe i troch nietypowe. Zdarzay si ju najrozmaitsze lady,

69

natrafiano na poruszony grunt w miejscach, gdzie szpiedzy zakopywali spadochrony, bro


lub jakie materiay wybuchowe, odnajdywano kryjwki, z ktrych co wydobyli, wykrywano
lady stp, szczude, kopyt i zwierzcych pazurw, spostrzegano tysice najrozmaitszych
znakw, wiadczcych o podejrzanych machinacjach przygranicznych. Ale d, z ktrego
najwyraniej co wydobyto i ktrego w najmniejszym nawet stopniu nie prbowano
zamaskowa, pojawi si pierwszy raz. Szpieg albo przemytnik, ktry pozostawiby po sobie
tak rzucajc si w oczy wizytwk, musiaby by nienormalny...
Moga to jeszcze by gupia i nieudolna prba odwrcenia uwagi od jakiego innego
miejsca. Mg to by czyj kretyski dowcip. Mogo to w ogle nic nie oznacza i nie mie
adnych nastpstw. W kadym razie wykluczono moliwo wykopania dou przez jakie
zwierz, poniewa lady opaty byy wyranie widoczne. Maej opaty, te nietypowej, ale jednak
opaty. Na wszelki wypadek postanowiono odrobin zaostrzy czujno.
Na dwoje dzieci, bawicych si z psem, nikt nie zwrci uwagi. Wzajemnie, dzieci
nie zauwayy adnego zainteresowania stray granicznej niczym. Z czystym sumieniem
mogyby przysic, e adnej stray granicznej w ogle tu nie ma. Znacznie wicej
do powiedzenia miaby pies, ktry wywszy to wszystko, ale nie uwaa za stosowne zbyt
natrtnie o tym informowa, bo nie te wonie stanowiy przedmiot zainteresowania jego pastwa.
On sam rwnie nie dostrzega w nich nic niepokojcego, rozwczone byy waciwie po caym
lesie, po caej okolicy i od pocztku uzna je za co cile przynalenego do terenu. A napisw
na tablicach z orem raczej nie czyta...
- Tylko jedna - powiedziaa zmartwiona Janeczka, skrcajc od siatki ku lasowi.
- Co podobnego! Na takim wielkim kawale ziemi tylko jedna, maa ra!
- Ale za to bardzo dobra - pocieszy j Paweek i wlaz na schodki, stanowice
pozostao jakiego zrujnowanego tarasu. - Ma dwie odnogi, chocia maa, a ronie jeszcze
bliej ni tamta. eby nie to kopanie, mona by jej dosign z nogami w Polsce.
Jako przekroczenie, wcale by si nawet nie liczyo!
- Ale tylko jedna! Dwie re za mao je ogrodz, kady bdzie mg ry z trzeciej strony.
Skd wemiemy trzeci? Zaraz si ciemno zrobi i musimy wraca...
- Ty...! - krzykn nagle Paweek. - Patrz...!

70

Janeczka odwrcia si byskawicznie, zeskoczya z poronitego mchem rumowiska


i dopada brata. Paweek z triumfem pokazywa co palcem.
Tu obok schodkw, zasonity nieco resztkami kamiennego podmurowania, rs sobie
trzeci, upragniony krzaczek. Pd kolczastej ry zaczyna si ju rozgazia, ale jeszcze
doskonale nadawa si do wykopania w caoci. Jeden jedyny na caym tym rozlegym terenie...
Na Janeczk spyna niewymowna ulga.
- No, to mamy! Nareszcie! Tamten za siatk drugi, a ten trzeci. Jutro wykopiemy oba
i na cae ycie bdzie z gowy! Moemy wraca do domu.
- Ale najpierw tamten, a potem ten - zastrzeg si Paweek ywo. - Gorsze trzeba odwala
na pocztku, tutaj ju si nikt nie przyczepi. Idziemy. Po drodze moemy jeszcze poczatowa
na dziki...
Wiatr wia od ldu. Janeczka wesza do morza po kolana, zatrzymaa si i przez chwil
oceniaa sytuacj, opierajc si ruchom wody.
- Wsteczna fala - powiedziaa ostrzegawczo do Paweka, ktry wbieg zaraz za ni.
- Zdaje si, e nie moemy odpywa.
Paweek sprbowa znieruchomie i rwnie zbada zjawisko.
- Chyba tak - zawyrokowa, zmartwiony. - Wicej pcha do przodu, ni do tyu. Znaczy
cignie tam, a nie pcha tu. Z pywania nici.
Pastwo Chabrowiczowie w do prosty sposb rozwizali kwesti troski
o bezpieczestwo dzieci. Obydwoje, i Janeczka, i Paweek, pywali znakomicie. Zostawiono im
zatem cakowit swobod postpowania, pod jednym warunkiem. Musieli mianowicie opanowa
na pami ca dug list niebezpieczestw, grocych dobrym pywakom. Od chwili kiedy
zaczli cokolwiek rozumie, pan Roman wytrwale wbija im do gowy informacje o podwodnych
piekach i gaziach na jeziorach, o wpywie temperatury na ludzki organizm, o wirach i prdach
na rzekach, a take o wstecznej fali na morzu. Wiedzieli, e jest grona i przy swojej pozornej
agodnoci - zdradliwa. Wiedzieli, e naley na ni bardzo uwaa...
Po krtkiej naradzie postanowili zbada zjawisko dogbnie i sprawdzi, jak to wyglda
w praktyce, zabezpieczajc si zarazem przed moliwoci utonicia.
Dug link poyczyli od rybakw w porcie, nie przejmujc si oblepiajc j smo.
Jeden koniec Paweek przezornie przywiza do lecego na play wielkiego pnia drzewa, mocno

71

zagbionego w piasku. Drugim opasaa si Janeczka. Stwierdziwszy od razu, e linka nie tylko
pozostawia lepkie, czarne, niezmywalne lady, ale take okropnie drapie, podoya pod ni
zoony kilkakrotnie wzdu rcznik, spity wielk agrafk. Wesza do wody i odpyna.
Paweek sta w morzu po kolana, czynic to krok do przodu, to krok do tyu, zalenie
od kierunku popychajcej go fali, i trzyma link w poowie, popuszczajc j w miar potrzeby.
Janeczka oddalia si od niego w niezwykle szybkim tempie. Przepyna poow odlegoci
od achy, ktr zazwyczaj osigali bez najmniejszego trudu, i zawrcia, bo dalej ju linki
nie starczyo.
Stojc przy brzegu i gapic si na siostr, Paweek ju po krtkiej chwili zorientowa si,
e nie jest dobrze. Janeczka jako wcale nie zbliaa si do niego. Pyna niewtpliwie,
swobodnie utrzymywaa si na wodzie, ale cigle pozostawaa w tym samym miejscu. Fala
koysaa si tam i z powrotem. Sprbowa podcign link i niemal si przerazi..
Opr, jaki poczu, kiedy fala z Janeczka cofaa si, by zaskakujcy. Kolejna fala sza
do brzegu i wwczas linka zwisaa swobodnie, po czym znw napraa si i cigna w gb
morza. Ze zdenerwowania Paweek a si spoci, zaczai gwatownie wybiera link, cignc j
z caej siy w momentach oporu i czyni tak a do chwili, kiedy z morza dotary do niego wrzaski
Janeczki. Dawaa mu jakie znaki. Nie mg ich zrozumie, zagapi si i linka wyskoczya mu
z rki, natychmiast, jak w, umykajc po piasku. Rzuci si na ni, uchwyci, znw zacz
cign i zorientowa si o co chodzi, dopiero kiedy Janeczka z morza zacza wygraa
mu pici. Zaniecha cignicia z caej siy w momencie oporu, wybiera tylko szybko link,
kiedy zwisaa, a potem utrzymywa j w miejscu. Janeczka zacza zblia si jakby dugimi
skokami. Dotara wreszcie dobrzegu najwyraniej ostatkiem si, wylaza z wody i ciko dyszc,
pada na piasek.
- No i co? - zainteresowa si Paweek, usiujc kamieniem zeskroba z rk lady smoy.
Janeczka zdobya si tylko na to, eby z wysikiem popuka paleni w czoo. Milczaa
i dyszaa jeszcze przez dug chwil, po czym poruszya si, niemrawo usiada na piasku
i zacza odpltywa z siebie link i rcznik.
- Ty gupi - powiedziaa z uraz, wci jeszcze zadyszana. - Mylaam, e mnie
przerwiesz w poowie. Drapie to i uciska, i w ogle przerzyna czowieka, co okropnego!
- A z wod jak?

72

- No... zgadza si. Jakby mnie nie cign, to ju bym bya chyba w Szwecji. W tamt
stron pynie si wspaniale, ale z powrotem potwornie. Odpycha i odpycha, i odpycha...
Nie zraony tymi informacjami, Paweek postanowi rwnie sprbowa i teraz Janeczka,
odpoczwszy nieco, stana na brzegu z zasmoowan link w doni. Ostateczny skutek
dowiadcze by taki, e obydwoje, ciko zziajani i w caoci pokryci czarnymi plamami, stali
si na co najmniej p dnia niezdolni do wikszych wysikw. Dowiedzieli si dokadnie, co to
jest i czym grozi ta agodna, niewinna, wsteczna fala...
Chaber przeczekiwa eksperymenty swoich pastwa, lec w bezruchu obok pnia drzewa
i z daleka obserwujc ich wysiki. Nie drgn nawet pomimo licznych, nader interesujcych woni
napywajcych z wiatrem z gbi lasu. Kazano mu pilnowa zawizanego na pniu wza,
pilnowa zatem posusznie a do chwili zwolnienia z posterunku. Jego pastwo nie nadawali si
potem kompletnie do niczego, machn wic na nich ogonem i poszed w las, dokonywa odkry
na wasn rk.
Powczc nogami po piasku, Janeczka i Paweek wrcili do grajdoka rodzicw.
Bez protestu pogodzili si z towarzystwem Mizi, szczeglnie e jej pika pchana wiatrem,
wyldowaa w morzu i odpyna, zanim ktokolwiek zdy j dogoni. Zabawa, polegajca
na wykopywaniu dokw w piasku i gmeraniu w drobnych kamykach, leaa w ich
moliwociach. Nie wymagaa zbyt wiele ruchu i nie bya uciliwa.
Nowy, gwatowny przypyw si poczuli dopiero, kiedy nad brzegiem ukaza si Rudy
Sprynowiec, najwyraniej w wiecie idcy przed siebie na spacer. Mnstwo osb wczyo si
po play tam i z powrotem i w tym spacerujcym tumie dostrzegli go prawie w ostatniej chwili.
Zblia si ku nim brzegiem morza od strony portu. Troch na olep dziubic opat, przygldali
mu si spod oka, jeszcze nie wiedzc, jak naley zareagowa... Rudy Sprynowiec grzecznie
omin teren wykopalisk, zatrzyma si i pogapi w morze. Wci patrzc na fale, wyj
z kieszeni kpielowego szlafroka papierosy i zapaki, papierosa bez popiechu wetkn do ust,
a pudekiem zapaek kilkakrotnie potrzsn. Najwidoczniej byo puste. Zajrza do rodka,
schowa je do kieszeni i rozejrza si wkoo.
Od drugiej strony nadchodzi wanie jaki pan w krtkich spodenkach i w koszuli
w kwiatki. Rudy Sprynowiec zwrci si do niego niewtpliwie w sprawie zapaek, bo pan
sign do kieszeni i wyj pudeko. Na chwil zasonili ich przechodzcy ludzie. Kiedy przeszli,

73

Rudy Sprynowiec ju wydmuchiwa dym i maca si po szlafroku. Wycign swoje puste


pudeko i obaj z tamtym panem zaczli grzeba w zapakach, przekadajc zapewne cz
z jednego pudeka do drugiego. Nastpnie pan z zapakami zawrci i obaj razem ruszyli
w kierunku, w ktrym szed przedtem Rudy Sprynowiec.
- Zasaniaj i w ogle nie widziaam, jak wyglda! - szepna z irytacj Janeczka.
Paweek sykn i szybkim ruchem gowy wskaza jaki dalszy punkt na play. Janeczka
spojrzaa w tamt stron. Pomidzy licznymi grajdoami przemyka Chaber, ktry najwidoczniej
wybieg z nastpnego przejcia przez wydmy i z nosem przy ziemi szed teraz prosto ku morzu.
Nad sam wod skrci i zacz zblia si do swoich pastwa znacznie wolniej i troch
niepewnie. Prawdopodobnie chlupica na brzegu fala zmya mu tropion wo. Nagle podnis
eb, powszy w powietrzu i jak po sznurku poszed wprost do pana z zapakami. Przemkn obok
niego, zawrci, obwcha jego lady, obejrza si na Janeczk i Paweka i triumfalnie wystawi
zwierzyn.
- Ha...! - wyrwao si Pawekowi.
Zajta segregowaniem kolorowych kamykw Mizia na wszelki wypadek pisna. Paweek
z wysikiem stumi rwce mu si z ust sowa. Mizia bya tu obok, eby cokolwiek powiedzie,
naleao si jej pozby. Sprawa bya pilna.
- O, meduza! - wrzasn znienacka. - O, dwie meduzy!
Z panicznym kwikiem Mizia poderwaa si do ucieczki. Paweek na czworakach podsun
si ku siostrze.
- Ty, Chaber szed za tamtym...
- Tote wanie myl, gdzie mg go spotka. Bez powodu nie szed.
- Pokae przecie!
- Le za nim. Od razu! Najpierw tu, a potem do tyu...
Paweek skoczy za Chabrem, jakby od porannych wyczynw pywackich dzieli go ju
co najmniej tydzie. Kiedy niespokojna Mizia ostronie wrcia do swoich kamykw, obaj byli
daleko. Janeczka ponuro dziobaa opatk piasek, czujc serdeczn niech do tej ywej
przeszkody, ktra pozbawiaa j najpikniejszych emocji polowania. Pozby si jej... Pozby si
jej chocia na jeden cay dzie, od rana do wieczora!
Do chaotycznie zaczy jej skaka po gowie rubiny i brylanty, ktrymi mogyby by
obwieszone rne panie gdzie jak najdalej. Gdzie by tu... W Ktach Rybackich! Gdyby Mizia

74

z matk pojechay oglda te rubiny i brylanty na paniach... Niczego innego przecie oglda
nie zechc...
Nie zdya zrealizowa pomysu, bo nagle znw ukaza si Rudy Sprynowiec,
maszerujcy z powrotem. By sam. Pan z zapakami zosta gdzie w oddali, niewtpliwie
pod czu opiek Paweka i Chabra. Janeczka porzucia opatk i zerwaa si z piasku.
Mizia zerwaa si rwnie.
- Ojej, co si stao? Gdzie ty idziesz? Pjd z tob!
Janeczka byskawicznie pomylaa, e jeli ju musi j ze sob zabiera, niech
przynajmniej nie potrzebuje wlec i popdza.
- Tam, bliej portu, s adniejsze kamienie - oznajmia. - Takie kolorowe. Widziaam mnstwo!
Mizia natychmiast przypieszya kroku, kolorowe kamienie budziy jej wielkie
zainteresowanie. Port wydawa si bliski i bezpieczny. Dopiero w poowie drogi nasuny jej si
jakie skojarzenia.
- Ojej! - powiedziaa niespokojnie i zwolnia. - A czy tam s ryby?
- Nie ma adnych ryb - odpara stanowczo Janeczka, nie odrywajc oczu od idcego przed
ni Rudego Sprynowca. - Wszystkie ryby zabieraj do tamtego magazynu koo autobusu.
Tu nie ma ani jednej.
Przed portem rzeczywicie leao mnstwo kamieni. Morze usypao z nich wielkie stosy,
po ktrych rytmicznie szelecia fala. Janeczka gorczkowo zacza si zastanawia, jak zdoa
najpierw oderwa Mizi od tego bogactwa, a nastpnie, jakim cudem przeprowadzi j obok sieci,
skrzynek, trzepoczcych si flder, martwych kaczek i krccych si w porcie psw. Rzecz
wydawaa si zgoa beznadziejna.
Rudy Sprynowiec podchodzi ju do odzi. Mizia z okrzykiem zachwytu utkna
w pierwszym stosie kamieni. Janeczka obejrzaa si na ni.
- Zostaw to, tam dalej s jeszcze adniejsze - powiedziaa niecierpliwie. - Takie... Takie
biae z brylantowymi blaszkami!
Ocigajc si nieco, Mizia ruszya dalej. Wpatrzona w skraj wody, moe by i dotara
do portu, nie dostrzegajc czyhajcych straszliwoci, gdyby na przeszkodzie nie stany zwoki
dorsza. Morze podsuwao je do samego brzegu, wyrzucao na kamienie i zabierao z powrotem,
nadajc im pozr ruchu. Z przenikliwym kwikiem Mizia natychmiast odskoczya do tyu.

75

- Ojej! Ryba...!
Janeczka poczua, e jej si co przewraca w rodku do gry nogami. Na usta nasuno
jej si straszne sowo, ktrego uywali z Pawekiem bardzo rzadko i tylko w wyjtkowych
okolicznociach, stanowio bowiem, podobno, tak chyba gdzie syszeli, najokropniejsze
przeklestwo wiata. Nie wytrzymaa...
- Trrreotrrralwe...! - zazgrzytaa wciekle.
- Ojej! - przestraszya si Mizia, niewymownie zgorszona. - Ty przeklinasz!
Rudy Sprynowiec skrci nagle, wszed pomidzy odzie i zatrzyma si. Gwatowna
ch pochwycenia Mizi za rk czy za cokolwiek i powleczenia si przed siebie zgasa rwnie
szybko jak si pojawia. Tropiona zwierzyna zrobia postj...
Pod pozorem zbierania kamieni zbliya si do odzi. Mizia pokwikiwaa niespokojnie,
zdenerwowana zbytnim oddaleniem si Janeczki i dzielc je przeszkod nie do przebycia
w postaci zdechego dorsza. Na szczcie w pewnym stopniu absorboway j kamienie,
wygldajce w wodzie bardzo kolorowo.
Rudy Sprynowiec zaglda do wszystkich odzi, wasa si midzy sieciami
i skrzynkami i zagadywa co do rybakw. Ugrzz w kocu przy jednym z nich i wda si
w dusz rozmow. Rybak opar si okciem o zasmolon burt, przyj papierosa i zapali.
Janeczka oddaaby wszystkie skarby wiata za moliwo podsuchania treci tej pogawdki.
Wydawao jej si, e jest to ten sam rybak, ktrego widziaa obok Rudego Sprynowca
w tamtym porcie nad Zalewem, nie bya jednake pewna. Pewno w tej kwestii mgby mie
w tej chwili tylko Chaber. Poaowaa gorzko, e nie ma psiego wchu, i natychmiast potem
poaowaa, e ma w ogle jakikolwiek wch, bo wiona na ni z wiatrem wo spod wydm.
- Ojej! - pisna Mizia za jej plecami. - Tu cuchnie!
Jeszcze przez chwil Janeczka rozwaaa sytuacj. Podsuchanie rozmowy rybaka
z Rudym Sprynowcem byo moliwe pod warunkiem zakradnicia si pod sam d. Tylko
tam mogaby co usysze, ju metr dalej sowa giny w szumie morza, wrzasku mew, warkocie
dwch silnikw i rnych omotach o burty oprnianych odzi. Zakra si tam, to znaczy
znikn z oczu Mizi, ktra natychmiast narobi krzyku...
- Bronek!!! - wrzasn gromko kto przy bliszej odzi. - Jeszcze nie fajrant!!!
Rozmawiajcy z Rudym Sprynowcem rybak spojrza i pomacha uspokajajco rk.
Rudy Sprynowiec co do niego mwi. Rybak krci gow, jakby przeczc mu lub czego

76

odmawiajc. Rzuci papierosa, wyszarpn kawa sieci i zacz wyjmowa fldry. Rudy
Sprynowiec posta przy nim chwil, po czym cofn si i zacz obchodzi odzie, oddalajc si
coraz bardziej. Przejcie przez port i pjcie za nim z Mizi na karku nie wchodzio w rachub.
Z cikim westchnieniem Janeczka zawrcia.
Dawno ju Rudy Sprynowiec znik w swoich stronach, Mizia z matk poszy wreszcie
na obiad, a Paweka cigle nie byo. Nie chcc naraa si na pytania o niego, Janeczka czekaa
w do duej odlegoci od rodzicw. Siedziaa na piasku blisko wydm i melancholijnie
zastanawiaa si, kto zdy wrci pierwszy. Mizia z obiadu, czy Paweek z polowania.
Konkurencj wygra Chaber. Dopad swojej pani w podskokach, radosny i oywiony.
Dopiero po duszej chwili ciko zmachany Paweek pad na piasek obok siostry.
- Rany, ale mnie przegoni! - jkn. - Lata jak z propellerem!
- Kto? Chaber?
- E tam, Chaber! Ten ysy!
- Jaki ysy? - zaniepokoia si Janeczka. - Ten z zapakami mia wosy!
- Dookoa gowy. Na samym czubku by ysy. Widziaem, jak zazi z gry, a ja akurat
byem wyej.
- I dokd poszed?
- Donikd. Zlaz do portu, wsiad do samochodu i odjecha. I to by ten sam samochd,
granatowy fiat, tyle, e teraz z tym drugim numerem. Zagranicznym.
- Tylko zlaz do portu? Wielkie mi znowu przegonienie...
- Ale nie teraz! - zniecierpliwi si Paweek i usiad, opierajc si o kawaek jakiego
drga. - Przedtem lata, e ho, ho!
Na stanowcze danie Janeczki ucili informacj. ysy z zapakami po rozstaniu si
z Rudym Sprynowcem zszed z play i uda si wprost do portu nad Zalewem najbardziej
stromym przejciem, jakie istniao w okolicy. Po jego odjedzie Paweek, zgodnie z umow,
sprbowa przeledzi drog od play do miejsca, gdzie zainteresowa si nim Chaber. Pies
bardzo szybko zrozumia, czego si od niego wymaga, i bez wahania poszed po starszych
ladach ysego, a zarazem wasnych. Okazao si, e ysy zwiedzi bez maa ca miejscowo,
by na cmentarzu, by przy granicy, by w okolicach ich domu, w kawiarni i na campingu.
Na camping pojecha samochodem.

77

- W ogle to byo odwrotnie, bo Chaber mnie prowadzi od tyu do pocztku - ucili


jeszcze bardziej Paweek. - Na cmentarzu on by chyba dwa razy i za kadym razem wazi
i wyazi przez las. Z rnych stron. Do campingu pojecha i stamtd poszed do granicy, i mnie
si wydaje, e to on nas ledzi. Chaber doprowadzi do tego krzaka, z tym, e nie powiedzia,
czy to s dzisiejsze lady, czy wczorajsze. Czy tam przedwczorajsze, wszystko jedno...
- Chaber nie powiedzia? - zdziwia si Janeczka.
- No, nie powiedzia wyranie. Za to powiedzia co innego. On przyjecha i std poszed
na cmentarz drugi raz, a z cmentarza na pla, przez las. Ty, tam jest o wiele wicej grobw,
ni nam si wydawao, za krzakami s jeszcze takie strasznie stare, e przez rodek nagrobka
ronie wielkie drzewo. azi wszdzie. A ja za nim. To znaczy Chaber za nim, a ja za Chabrem.
Wyranie mwi, gdzie on szed, gdzie si zatrzymywa, i nawet powiedzia, gdzie go spotka.
Na cmentarzu, w rozkopanym grobie. Grzeba w nim.
Janeczka z podziwem i zachwytem spojrzaa na psa. Doprawdy, Chaber by per
nad perami! Wszy teraz wrd jakich mieci, wpychajc nos w piasek i wygrzebujc co ap.
Chwyci to co w zby, podbieg do swojej pani i zoy u jej ng niewielki, nieforemny kamyk.
- Dzikuj bardzo, kochany, zoty, najdroszy pieseczku - powiedziaa pani z uczuciem,
gaszczc go i biorc kamyk do rki.
- Z tego wszystkiego wynika, e mamy tego czwartego - cign Paweek.
- W samochodzie si zmieniaj...
Kamyk wyda si Janeczce dziwnie lekki. Nie odrzucia go od razu, eby nie zrobi
przykroci psu, i teraz z wielk uwag ogldaa chropowat bryk.
- Ty, popatrz! - przerwaa bratu i wrczya mu kamyk.
Paweek przerwa rozwaania i obejrza go bardzo dokadnie. Unis w gr, przymruy
jedno oko i spojrza pod soce.
- Ty, to bursztyn! - wykrzykn ze zdumieniem. - Jak Boga kocham, taki sam jak te pana
Jonatana! Przewituje!
Peni nagej emocji obejrzeli jeszcze raz znalezisko Chabra. By to niewtpliwie kawaek
bursztynu, wielkoci poowy pudeka zapaek, czciowo czarny, czciowo przezroczysty.
Przezroczysto zreszt bya widoczna tylko pod soce, na piasku wyglda jak kawaek ula.
- Co podobnego! - powiedzia Paweek, gboko poruszony. - Chaber znalaz bursztyn!
Suchaj, to chyba musi mie jaki zapach...?

78

Przez dug chwil obydwoje w skupieniu obwchiwali ma bryk. Poczuli odrobin


woni, jakby ryb i jakby smoy i nic poza tym.
- On musi czu co wicej - zawyrokowaa Janeczka. - Obwchiwa tam te bursztyny
i teraz wywszy ten. By zagrzebany w piasku, w tych mieciach.
- Moe znajdzie wicej? - oywi si Paweek. - Chaber, szukaj!
Janeczka podetkna psu pod nos znaleziony kawaek. Chaber i tak wiedzia, o co chodzi.
Okry ich dookoa, a potem pobieg dalej pla, pilnie wszc.
Niestety, wicej bursztynu w okolicy nie znalaz. Kazali mu w kocu zaniecha
poszukiwa, bo nabrali obaw, e z nadmiaru gorliwoci w ogle nie wrci do domu. Przywyk
do speniania wszelkich polece swych pastwa, jeeli kazano mu czego szuka, gotw by
szuka nawet do dnia sdu ostatecznego.
Pan Chabrowicz obejrza zdobycz swoich dzieci i wyjani spraw.
- Rozgrzany bursztyn wydziela zapach ywicy - rzek po namyle. - Poza tym czepia si
go smoa. Razem wziwszy, te wszystkie bursztyny musz mie jak specyficzn wo,
mieszanin smoy z ywic. Ten lea na piasku, soce go rozgrzao...
- A skd wiedzia, e to wane i e trzeba przynie? - przerwa Paweek.
- Musia wyczu wasze zainteresowanie bursztynem tam, w domu. Wysypaa si tego
wielka gra, grzebalicie w niej, jak dla niego, zapach by bardzo wyrany. Musiao si w nim
pojawi i utwierdzi skojarzenie waszego zainteresowania z zapachem. Pies bezbdnie wyczuwa
emocje znajdujcych si przy nim osb. Wszelkie emocje, rado, strach, zdenerwowanie...
- Ale wicej bursztynw nie ma! - westchna Janeczka z alem.
- I tak dziwi si, e ten jeden lea. Musiao go morze zanie tak daleko w czasie
jesiennych sztormw. Zbieracze przeoczyli, potem piasek troch przysypa, a w ogle to ten
kawaek wyglda jak brzydki kamie, albo uel. Pewnie dlatego si uchowa.
- Godny jestem - zakomunikowa Paweek.
- Zjedzcie kanapki - odpara pani Krystyna. - W termosie macie herbat. Obiad bdzie
pno, bo mi szkoda tego cudownego soca...
- No, teraz im chyba starczy! - powiedziaa Janeczka, wysypujc z wielkiej torby stos
igie sosnowych tu obok zrujnowanego mrowiska. - Powinny si odremontowa!
Paweek sapn i otrzepa rce, podnoszc si z kolan.

79

- Ja myl! Budulec maj, cukier te. I nikt im ju tutaj nie wlezie. Wicej roboty
nie damy rady za nie odwali.
- A jeszcze jak si re rozrosn...
Przez chwil z satysfakcj i znacznie lejszym sumieniem rodzestwo przygldao si
swojemu dzieu. Trzy mode pdy r zostay posadzone z trzech stron mrowiska. Pomidzy nimi
tkwia pltanina gazi i konarw, najeonych skami i powizanych ze sob drutem.
Zabezpieczenie byo z pewnoci dostateczne, naprawili swj okropny, karygodny bd. Reszta
naleaa do mrwek.
- Soce zachodzi - zauway Paweek. - Lecimy na dziki...
Z najwiksz ulg usiedli i przyczaili si pod swoim krzakiem gogu. Czatowanie na dziki
pozwolio wreszcie troch odpocz. Po caodziennej cikiej pracy rk i ng ju nie czuli, przez
cae dugie popoudnie kopali doy, popeniali przestpstwa, dwigali ciary, zwczyli z lasu
pnie i gazie i razem wziwszy, przekroczyli z pewnoci wszelkie dopuszczalne normy
wysikw przewidzianych dla osb w ich wieku. Nawet czowiek dorosy na ich miejscu
uwaaby, e si zbyt wiele od niego wymaga...
Wiodca do campingu droga pod lasem wygldaa teraz zupenie inaczej ni owego
wieczoru, kiedy czatowali tu w czasie deszczu i mawki. Wwczas bya zupenie pusta, teraz
aziy po niej istne procesje. Spaceroway jakie grupy i pary, przejeday samochody, z rykiem
przelatyway motocykle. Przygldali si temu w milczeniu, z dezaprobat, cierpliwie czekajc,
a si wszystko uciszy i uspokoi. Soce zaszo, na niebie ukaza si ksiyc, a ruch na drodze
prawie nie uleg zmniejszeniu.
- Do bani taka robota - odezwa si w kocu z niechci Paweek. - Cae miasto tdy lata,
w yciu te dziki nie wyjd!
- Pewnie e nie - przywiadczya z uraz Janeczka. - Chyba, e o pnocy. Trzeba znale
jakie inne miejsce, takie gdzie nie jed ani samochody, ani motory, ani nic.
- Ani ludzie. Dr si jak powietrze...
Siedzieli jeszcze jaki czas, bo ze zmczenia nie chciao im si rusza. Poza tym mieli
cich nadziej, e moe jednak tutaj, gdzie systematycznie podkadany chleb rwnie
systematycznie znika, nastpi w kocu podana odmiana. Rozejd si tumy, zapanuje spokj
i z lasu wyjd dziki. Dopiero kiedy jakie rozbawione towarzystwo ze piewem na ustach utkno

80

na amen akurat naprzeciwko krzaka gogu, zrezygnowali z bezskutecznych czatw i zdecydowali


si wraca do domu.
W domu na nich czekano.
Najpierw, w wietle lampy nad drzwiami, ujrzeli wielkiego wilczura, lecego przy
schodkach. Biegncy na czele Chaber zatrzyma si, Janeczka i Paweek zatrzymali si rwnie.
- Pies milicjanta - powiedziaa Janeczka pgosem po krtkiej chwili. - Poznaj go
z twarzy...
Pies milicjanta lea nieruchomo, udajc, e nie widzi Chabra. Chaber powszy w jego
kierunku do obojtnie. By przyzwyczajony do ustawicznego spotykania najrozmaitszych
obcych psw i nigdy nie ywi wobec nich adnych wrogich zamiarw. Poza tym to podwrze
tutaj to nie by jego prywatny teren, obce psy wasay si czsto i miay takie same prawa jak on.
Pies milicjanta z kolei by psem bojowym, szkolonym do walki, ale przy tym doskonale
wytresowanym. Wiedzia dokadnie, e nigdzie poza jego wasnym domem nie wolno mu nikogo
zaczepia bez rozkazu. Tu by gociem, obowizywa go kamienny spokj. Na wszelki wypadek
wola nawet nie patrze na to, co mogoby w kamienny spokj naruszy.
Janeczka szstym zmysem wyczua jaki rodzaj ugody pomidzy psami, ale nie miaa
chci ryzykowa.
- Chaber, do domu! - powiedziaa cicho i stanowczo.
Chaber bez popiechu wbieg na schodki i natychmiast zaj si woniami w gbi domu.
Janeczka i Paweek weszli za nim, delikatnie zamykajc za sob drzwi. Odruchowo i bezwiednie
uczynili to niejako z uprzejmoci dla tamtego psa, ktry musia zosta na zewntrz. Zaczli
wchodzi po schodach na gr.
Chaber porusza si, jak zwykle, bezszelestnie. Rodzestwo miao mikkie zelwki,
a po tym caym katorniczym dniu nie do biegw im byo i nie do haasw. Nikt nie sysza,
jak dotarli na pierwsze pitro, za to oni dokadnie usyszeli gos, dochodzcy zza uchylonych
drzwi jednego pokoju.
- ...Wytuka szyb pod pozorem gaszenia poaru! - mwia histerycznie matka Mizi.
- Mwi to panu! Nie wiem, czy sama nie podpalia, chocia byy tam podobno mae dzieci!
I brylanty, oczywicie, znikny! Brylanty szalonej wartoci, to jest wprost niemoliwe, eby

81

zodziejka moga tak zuchwale grasowa! Przecie w ten sposb nie mona si ubra w nic,
dosownie w nic...!
Janeczka i Paweek popatrzyli na siebie wzrokiem penym bezgranicznego osupienia
i skamienieli kompletnie. Chaber, jakby zrozumia tre sw, cofn si spod uchylonych drzwi
i usiad na rodku hallu, strzygc uszami. Drzwi uchyliy si bardziej.
- Tak jest, dzikuj pani, ju to wszystko pani zeznaa... - wtrci inny gos mski. Matka
Mizi nie popuszczaa.
- Mwi panu, ona wesza pewnie do azienki, tak, do azienki. Dosownie na chwil!
Trudno wymaga od kobiety, eby nie poprawia twarzy, jeli jest poar i za chwil zobacz
j tumy... I ju! Caa biuteria...!
Drzwi uchylay si z trudem i wahajco, tak, jakby jedna osoba je pchaa, a druga
przytrzymywaa. Mski gos usiowa przerwa t przenikliw relacj.
- Tak jest, wszystko mam zanotowane, dzikuj pani...
- I adnego zrozumienia, adnego zainteresowania, nic...!
Gwatowniej pchnite drzwi otworzyy si nagle i wymkn si z nich porucznik MO,
waciciel psa.
Janeczka i Paweek, zamurowani doszcztnie zaskoczeniem, nie zdyli nic pomyle
i nic zrobi. Porucznik wyszed wprost na nich.
- A, jestecie! - powiedzia z ulg. - Nareszcie! Czekam tu aa was, bo musicie zoy
zeznania...
I znw nie zdyli nie tylko otworzy ust, ale nawet mrugn okiem. Za porucznikiem
wybiega z pokoju matka Mizi, a za ni Mizia, najwidoczniej gotowa ju do snu, w piamie,
ale niesychanie przejta i ponca wypiekami. Rwnoczenie uchyliy si drzwi pokoju obok
i wyjrza z nich pan Chabrowicz. Na dole skrzypny schody, day si sysze kroki, co najmniej
dwie osoby weszy na kilka stopni i zatrzymay si, nadsuchujc odgosw z gry...
Janeczka zdya ju zapomnie sedno sprawy i teraz gorczkowo usiowaa sobie
przypomnie, czy napomkna co o rubinach i brylantach w Ktach Rybackich, czy te tylko
miaa taki zamiar. Porucznik robi wraenie czowieka cakowicie znkanego i nieco
oguszonego.

82

- Musicie mi wszystko dokadnie opowiedzie, bo to jaka niejasna spraw - rzek.


- Nie bjcie si, to nie bd jeszcze oficjalne zeznania. Wiem, e jest pno, wic porozmawiamy
krtko i treciwie. Co wiecie o tej kradziey i skd?
Janeczka i Paweek bardzo wyranie poczuli, e sytuacja jest bez wyjcia. Porucznik
wyda im si sympatyczny, mia szczup, mi twarz i bystre, niebieskie oczy, ponadto
posiadanie dobrze wychowanego psa stawiao go w rzdzie osb godnych szacunku i uznania.
Niemniej w aden sposb nie mogli powiedzie mu prawdy. W obecnoci wszystkich
zgromadzonych tu osb wyznanie, skd wzia si sensacyjna kradzie brylantw w czasie
poaru, byo bezwzgldnie i absolutnie wykluczone. Nie do na tym, nawet bez tych osb
nie mogli zdradzi przyczyn, dla ktrych Janeczka tak uparcie staraa si zatrzyma Mizi
w porcie! Niczego waciwie nie mogli zdradzi i do niczego si przyzna.
Paweek przezornie milcza, nie pamita bowiem dokadnie wymylonych przez
Janeczk sensacyjnych wydarze. Wyleciay mu z gowy. Nie pamita nawet, czy on sam
wystpowa w nich, czy nie. Janeczka przez dug chwil take milczaa.
- Noooo... - rzeka w kocu z wahaniem. - Ja o tym syszaam... Paweek nie - dodaa
szybko. - Nie byo go przy tym i on nic nie wie.
Paweek dozna nikej ulgi.
- A co ty wiesz i gdzie syszaa? - spyta porucznik. - Opowiedz po kolei.
Pan Chabrowicz stan w otwartych drzwiach i podejrzliwie obserwowa swoje dzieci.
Matka Mizi przysuna si bliej, najwyraniej nie zamierzajc ustpi z placu boju do ostatniego
tchu. Na dole suchao ju wicej ni trzy osoby. Janeczka wpada w ostateczn rozpacz.
- Jeden pan i jedna pani rozmawiali ze sob - oznajmia z determinacj. - I nawet mwili
do mnie, ebym nie nosia duo pienidzy w portmonetce...
Usiujc moliwie cile odtworzy wymylon na konto Mizi i nieco ju zapomnian
opowie, w popochu zastanawiaa si nad miejscem akcji. Gdyby nie to, e sucha jej ojciec,
bez wahania owiadczyaby, e owa ognista kradzie przytrafia si w Warszawie, u ssiadw,
obok ich domu, co pozwolioby od razu uci eb rozrastajcej si hydrze. Tego rodzaju
informacja moga jednake spowodowa nieco zbyt gwatown reakcj pana Chabrowicza,
a zatem dom odpada. Trudno, naleao kra tutaj. Rodzice cae dnie spdzaj na play, nie maj
pojcia, co si dzieje w rozsianych po mierzei miejscowociach. Byle nie za blisko, im dalej,
tym lepiej. W Ktach Rybackich!

83

Suchajcy w milczeniu porucznik zada rysopisw wystpujcych w opowieci osb.


Wszelkimi siami Janeczka staraa si, eby owa pani i w pan do nikogo nie byli podobni.
Z pani poszo jej niele, natomiast na panu si potkna. Prbowaa objani, jakie mia oczy.
- Czy przypadkiem nie takie wsko osadzone? Blisko siebie? - spyta nagle porucznik.
- Takie - zgodzia si Janeczka, zanim zdya uprzytomni sobie, e naleao zaprzeczy.
- To znaczy... No... Mia uszy.
- Odstajce?
Janeczka ugryza si w jzyk. Dostrzeona w porcie i zapamitana posta nachalnie
pchaa si na pierwsze miejsce. Teraz ju nie pozostao nic innego, jak tylko rzuci porucznikowi
na er przestpc z odstajcymi uszami. Sprbowaa ratowa sytuacj.
- I by ysy - dodaa stanowczo.
- ysy? - zdziwi si niedowierzajco porucznik.
- No, troch... Dookoa gowy mia wosy, ale na czubku ysy.
Porucznik zna omawianego osobnika i od dawna ju mia go na oku, jego czubka gowy
jednake jako nigdy nie widzia. Moliwe, e w bujnych lokach przewiecaa gdzie tam
ysina... Postanowi jak najszybciej nadrobi swoje niedopatrzenie.
Ju od duszej chwili Janeczka usiowaa nieznacznie da bratu do zrozumienia,
co powinien zrobi. Odzyskaa przytomno umysu i wszelkie moliwe konsekwencje
popenianego wanie czynu dotary do niej w caej krasie. Co takiego nazywa si
wprowadzeniem wadzy w bd. Gro za to straszne kary. Kategorycznie i bezwzgldnie musz
dopa tego porucznika w cztery oczy i przynajmniej czciowo wyjani okropne
nieporozumienie...
Kopnity w kostk Paweek drgn gwatownie i zrozumia. Sam by ju peen obaw,
bo myl o wprowadzeniu wadzy w bd krya mu po gowie prawie od samego pocztku.
Straszliwych zezna Janeczki sucha wrcz ze zgroz. Teraz otrzewia nagle, pochwyci
rozpaczliwe spojrzenie siostry i zdecydowa si dziaa.
- Id do azienki - oznajmi w przestrze, nie budzc tym niczyjego protestu, bo wszyscy
byli zajci Janeczk. Odwrci si i szybko zbieg ze schodw.
Na dole zgrupowao si troje gospodarzy i dwoje mieszkajcych na parterze goci.
Wszyscy z zainteresowaniem przysuchiwali si odgosom z gry. Zbiegajcy ze schodw
Paweek wyda im si doskonaym rdem informacji, zagrodzili mu drog i usiowali

84

wypytywa, nie pozostao mu w kocu nic innego, jak tylko rzeczywicie odgrodzi si od
natrtw drzwiami od azienki.
W pierwszej chwili zasun nawet zasuwk, ale zaraz j cichutko cofn. Wida ju byo,
e nie uda mu si opuci domu zwyczajnie, przez hall i drzwi wejciowe, nie do, e go tam
zapi i zatrzymaj, ale jeszcze mog nabra jakich podejrze. A zatem tylko tdy...
Uruchomi spuczk i szum wody zaguszy wszelkie inne haasy. Otworzy okno, wlaz
na pralk, przeoy nogi przez parapet i ju po chwili znalaz si na chodniczku przed domem.
Porucznik na grze podzikowa, przeprosi i zacz si egna. Uzyskane informacje
wydaway mu si wprawdzie wci jeszcze niejasne, chaotyczne i w ogle niedostateczne, ale nie
mg duej wytrzyma wierccych w uszach dwikw, ktre wydawaa z siebie
zemocjonowana matka Mizi. Janeczka gowia si nad kolejn trudnoci. Nie miaa adnych
wtpliwoci, e zarwno rodzice, jak i matka Mizi tylko czyhaj na moment, kiedy pozbywszy
si osb postronnych, bd mogli wzi j w obroty prywatnie. Musiaa im uciec jako
dyplomatycznie.
Porucznik zszed na d. Sycha byo, jak odmawia odpowiedzi na liczne pytania, egna
si z gospodarzami i wychodzi.
- Janeczka... - zaczli rwnoczenie matka Mizi i pan Chabrowicz.
- Zaraz - powiedziaa Janeczka energicznie, a zarazem z godnoci. - Najpierw musz i
do azienki.
Panu Chabrowiczowi migno w gowie, e do azienki poszed chyba Paweek, ale nie
zdy nic powiedzie, bo Janeczka znika na dole. Za ni znik Chaber.
Gospodarze stali przy drzwiach wyjciowych, normalna droga bya odcita, nie moga
wypada w galopie i na ludzkich oczach goni porucznika. Bez chwili namysu skierowaa si do
azienki i opucia dom tak samo jak Paweek, z t tylko rnic, e zwali jej si na gow
wyskakujcy za ni Chaber.
Porucznik, poegnawszy si, wyprowadzi na drog swj motor, zapali silnik i ruszy.
Przejecha nie wicej ni dziesi metrw, kiedy w wietle reflektora pojawia si przed nim
posta, gwatownie wymachujca rkami. Przyhamowa i ujrza chopca, ktrego par minut
temu oglda w domu na grze.
- Niech pan jeszcze nie odjeda - powiedzia Paweek w wielkim popiechu. - Musi pan
poczeka na moj siostr. Ona chce zmieni zeznania. Niech pan to zgasi, bo usysz.

85

Porucznik zgasi silnik, pojwszy od razu, e co tu jest nie w porzdku. W oddaleniu


od matki Mizi zaczyna odzyskiwa bystro umysu.
- Skd wiesz? - spyta. - I dlaczego chce zmieni?
- Niech ona lepiej sama panu powie. Mnie si troch pomylio, bo jako wicej jest tego,
ni byo na pocztku. Ona zaraz tu bdzie.
Rzeczywicie, w chwil potem ukazaa si Janeczka.
- Nie mamy ani chwili czasu - oznajmia. - Oni tam ju czekaj, ebymy wyszli z tej
azienki. Wcale nie chciaam wprowadza wadzy w bd, ale musiaam to wszystko powiedzie,
bo ta caa Mizia i jej matka suchay. adnej kradziey nie byo, ani adnych brylantw,
ani poaru. W ogle nic nie byo, sama to wymyliam.
Porucznik przyjrza si jej z namysem i bardzo uwanie.
- Po co? - spyta krtko.
- eby zaj Mizi. Mamy j na gowie z uprzejmoci i musimy si z ni czasem uera,
a to jest nie do wytrzymania. W ogle pan sobie nie wyobraa, co to jest!
Porucznikowi stana przed oczami matka Mizi. Jeeli crka jest do niej podobna...
- Chyba mog to sobie wyobrazi - rzek z przekonaniem. - Co dalej? Dlaczego musiaa
j zajmowa brylantami?
- Bo na ni nic innego nie dziaa. Zrobia straszne pieko w porcie, zobaczya ryby
i zacza ucieka, no wic chciaam j jako uspokoi, eby troch posiedziaa... I nic innego
mi do gowy nie przyszo, tylko te brylanty.
- eby posiedziaa... Czekaj. To znaczy, e ona przestraszya si ryb?
- Przestraszya...! - prychna Janeczka. - O mao nie zwariowaa ze strachu!
- I zacza ucieka?
- Jeszcze jak!
- A ty j chciaa zatrzyma?
- No wanie, chciaam...
- Po co?
Janeczka odrobin zawahaa si przed odpowiedzi.
- eby si uspokoia. Bo ona leciaa z zamknitymi oczami. Pomylaam, e jeszcze sobie
co zrobi i potem bdzie na nas...
- A nie prdzej by si uspokoia w wikszej odlegoci od tych ryb?

86

- Moliwe, e prdzej, ale nie mogam przecie uspokaja jej w biegu! Kazali nam si ni
opiekowa. A te brylanty od razu j zajy i zacza wypytywa co dalej. No wic musiaam jej
opowiedzie dalszy cig...
- I wszystko zmylia?
- Wszystko! Troch byo z jednej ksiki, ktr dawno czytaam.
- Rozumiem. Ale zwracam wam uwag, e doniesienie o kradziey zoya nie ona, tylko
jej matka...
- A skd ja miaam wiedzie, e ona to opowie swojej matce! - zdenerwowaa si
Janeczka. - I e ta matka uwierzy! Nasza by nie uwierzya!
Porucznik myla przez chwil, po czym nagle zwrci si do Paweka.
- A ty, gdzie bye w czasie tego posiedzenia?
- W porcie - odpar Paweek ostronie. - Przy odziach z rybami.
Porucznik znw si zastanawia przez chwil.
- W porzdku. le zrobiem, e nie zabraem was na rozmow w cztery oczy, ale trudno,
przepado. Bardzo was przepraszam...
- Nic nie szkodzi - powiedziaa Janeczka wspaniaomylnie. Tylko niech pan nas teraz
nie wsypie. My to panu mwimy poufnie.
- Jasne, to si samo przez si rozumie. To teraz powiedzcie mi tylko, skd wzilicie tego
czowieka z ciasno osadzonymi oczami, z odstajcymi uszami i z ysin na czubku gowy. I z kim
on naprawd rozmawia.
Na do dug chwil zapanowaa cisza. Brat i siostra pojli nagle, e sprawa zgrzyta.
Wcale nie chodzi o idiotyczne brylanty Mizi, tylko o co znacznie powaniejszego. Wpltali si
w to, nie mog si przyzna, a porucznik chyba za duo wie. Milczeli. Porucznik take milcza,
wsparty o kierownic motoru. Dwa psy stay cierpliwie na drodze, uporczywie udajc, e si
nawzajem nie widz.
Janeczka zdobya si wreszcie na odpowied.
- Ja takiego widziaam - wyznaa niepewnie.
- Gdzie?
- Wanie tam, w porcie. Jak siedziaam z Mizi. Przylecia i wsiad do samochodu, ale on
nie ma z tym nic wsplnego i w ogle nie wiem, kto to jest. Wcale nie widziaam, eby z kim
rozmawia.

87

- A ty widziae? - zwrci si ostro porucznik do Paweka.


Paweek ju wczeniej postanowi mwi wycznie prawd, chocia niekoniecznie ca.
- Nie wiem. Tam wszyscy ze wszystkimi gadali i moliwe, e on te, ale ja go dokadnie
nie widziaem. To znaczy, nie widziaem takiego z oczami i uszami...
Bya to najczystsza prawda, oglda go bowiem zza skrzynek i widzia przewanie tyem,
a zatem z pewnoci niedokadnie. Zna jednake osob jego rozmwcy i nie bardzo wiedzia,
jak si do tego nie przyzna.
- I wcale nie wiadomo, czy on jest ysy na czubku - przysza mu z odsiecz Janeczka.
- Ja to te wymyliam. I musimy ju i, bo tam nas bd szuka i zaraz si zaczn podejrzenia...
Porucznik doskonale wiedzia, e pada wanie ofiar jakiego tajemniczego matactwa.
Pamita scen w porcie, widzia tam Paweka, pamita, e ten jasnowosy chopiec krci si
akurat obok miejsca, w ktrym znik mu z oczu w interesujcy go osobnik. Nie mia adnych
wtpliwoci, e dzieci usiuj co ukry. Gwatowna ch zatrzymania w porcie owej
rozhisteryzowanej Mizi mwia sama za siebie. Oni tam co widzieli albo co prbowali
zobaczy.
Dla porucznika wszelkie spostrzeenia byy na wag zota, bo sprawa, ktr prowadzi,
ju od dawna zatruwaa mu ycie. Bya nieprzyjemna, delikatna i skomplikowana i bezwzgldnie
musia j rozwiza, zanim wynikn z niej rne niepowetowane szkody. Nie mia najmniejszego
pojcia, jak skoni teraz dzieci do wylewnej szczeroci, i wcale nie wiedzia, czy ich tajemnice
maj istotny zwizek z jego spraw. Jedyne, czego by pewien, to autorstwa Janeczki w gupawej
hecy z brylantami, w tym miejscu niewtpliwie mwia prawd. Postanowi na razie zaniecha
dalszych docieka.
- Przyjmuj do wiadomoci wasze ostatnie zeznanie - owiadczy stanowczym tonem.
- adnych brylantw nie byo. Jestem wam serdecznie wdziczny, e nie czekalicie
ze sprostowaniem do jutra. Porozmawiamy sobie jeszcze kiedy przy okazji, a teraz uciekajcie!
Dobranoc.
Pastwo Chabrowiczowie odgadli jakie straszliwe oszustwo, kiedy stwierdzili,
e azienka, do ktrej udali si kolejno Paweek, Janeczka i pies, wieci cakowit pustk.
Otwarte okno pozwolio im odgadn take dalszy cig. Janeczka nie musiaa si bardzo wysila,
eby utwierdzi rodzicw we waciwym mniemaniu, dodatkowym za uatwieniem by fakt,

88

e adne z nich nie ogldao scen w porcie i adne nie znao zoczycy z odstajcymi uszami.
Obydwoje natomiast znali tak Mizi, jak i jej matk...
- Bd ci bardzo wdziczna, jeli nastpnym razem umiecisz wydarzenie w jakim
bardziej odlegym miejscu - powiedziaa aonie pani Krystyna. - Moe w Londynie, albo,
jeszcze lepiej, w Australii. Ostatecznie geografi znasz niele...
- I moe niech to dotyczy czasw modoci naszej babki - doda smtnie pan Roman.
- Pojcia nie mam, jak z tego wybrn grzecznie!
- Dug ronie - zawyrokowa bezlitonie Paweek, kadc si ju do ka. - Jakby co,
bd nas wyciga z poprawczaka, bo teraz ju murowany. Dwa przekroczenia i jeszcze to.
Zmusili nas do garstwa.
- Mnie zmusili - sprostowaa Janeczka.
- Mnie te. Z tym panem Jonatanem to mi si wcale nie podoba. Ja go lubi. Znaczy,
lubiem...
- Ja te. Pewnie si maskuje. Udaje sympatycznego.
- A ten milicjant, zdaje si, wcale nam nie uwierzy...
Janeczka namylaa si przez chwil, ugniatajc poduszk.
- W brylanty uwierzy - stwierdzia. - Ale we wszystkim innym co podejrzewa.
Nie uwierzy, e nic nie wiemy, nic nie widzielimy i nic nie syszelimy.
- Niegupi facet - pochwali Paweek. - Zreszt, co by z niego by za milicjant, gdyby
nie wszy jakiej draki. Gapi si tam przecie na tego szakala cmentarnego, musi wiedzie,
e to element.
- Pewnie, e musi. Szkoda, e nie moemy mu nic powiedzie...
Pojawienie si przy siatce granicznej dwch dalszych tajemniczych dziur nie mogo
przej bez echa. Konieczno wzmoenia czujnoci staa si niewtpliwa. Gdyby przyozdobione
rami mrowisko ulokowane byo bliej granicy, prawidowe skojarzenie nasunoby si samo,
mrowisko jednake znajdowao si w odlegoci trzech kilometrw od dziur i nikomu nie mogo
przyj do gowy, e ma z nimi jakikolwiek zwizek. Wygld dziur wskazywa, e wydobyto
z ziemi jakie przedmioty, z ktrych dwa zakopane byy poza siatk, a jeden na ruinie starej

89

leniczwki. adne badania nie pozwoliy nawet w przyblieniu okreli rodzaju przedmiotw
i sprawa przedstawiaa si nader zawie. Naleao zatem pilnowa.
Wzmoona czujno WOP-u dla przecitnych turystw przybraa posta kilku wicej
spacerw onierzy przejciem wzdu siatki i po lesie i nie tylko nie obudzia zainteresowania,
ale prawie nie zostaa dostrzeona. Wyjtek stanowiy tylko trzy osoby, ktre poczynaniom stray
granicznej powicay mnstwo uwagi. Te trzy osoby wyczuy zmian, zaniepokoiy si ni i
powstrzymay nieco tempo realizacji swoich zamierze.
Ludno miejscowa rwnie od razu wiedziaa, e stra graniczna ma jakby troch wicej
zaj, w nikim to jednak nie wzbudzio niepokoju. Mieszkajcy w pobliu granicy rybacy
zobowizani byli do udzielania pomocy w nagych akcjach WOP-u i niejeden ju raz
angaowano ich do rnych dziaa. Nie wtrcali si niepotrzebnie, mieli do wasnej roboty
i spokojnie czekali ewentualnego wezwania. Okazywali co najwyej odrobin zaciekawienia.
- Moe im kto podpad z tych zagranicznych turystw - uczyni przypuszczenie pan
Jonatan, wycigajc z garau ryby ze skrzynki. - Zdarza si czasem, e przyjedzie jaki taki,
co go maj na oku.
- Minister ma by - przypomnia pan ubiaski.
- Ministra by pilnowali? Przecie przez zielon granic nie bdzie ucieka!
- A czy to zaraz musi ucieka? Ale jakby przyjecha, to trzeba przecie pokaza, e tu
elegancko wszystko wyglda. Ja bym na waszym miejscu w porcie uprztn. Zakopa te dorsze
i tyle.
- To niech tatu zakopuje. Ja nie bd. Dosy mam roboty, a jeszcze w kadej chwili moe
by, e nas pogoni, jak ju nie raz bywao...
- Panowie bior czasem udzia w akcjach na granicy? - zainteresowa si pan Chabrowicz.
Pan Jonatan uoy na stoku wielkiego sandacza.
- Zdarza si. Zobowizanie takie mamy, wszyscy tutaj, w pasie przygranicznym. Czasem
to nawet nieza zabawa.
- Szczeglnie w zimie i po nocy - mrukna pani Wanda.
Caa rodzina pastwa Chabrowiczw razem z ca rodzin gospodarzy tkwia w garau,
gdzie odbywao si wanie czyszczenie ryb. Pastwo Chabrowiczowie z wielkim
zainteresowaniem przygldali si tej robocie, zamierzajc odkupi dla siebie kilka wgorzy.

90

Pan ubiaski ju obieca uwdzi je w beczce za szop razem z domowymi. Janeczka i Paweek
zdecydowani byli nie oderwa oka od tej operacji ani na chwil.
- Bywa i w nocy - przywiadczy pan Jonatan, zrcznie i delikatnie rozcinajc ryb.
- Kiedy to przez ca noc wszystkie odzie musiay by na Zalewie, a kra ju sza i zimno byo
niemoliwie. Do rana tak nas trzymali.
- I z jakim skutkiem?
- A, tego to nikt nie wie. Caa rzecz w tym, e pomaga, pomagamy, ale nikt nam
nie mwi, co z tego wynika. Tajemnica wojskowa. Troch si czowiek zawsze poapie,
bo przecie nielepy i nieguchy, ale dokadnie to nigdy nie wiadomo.
- Rnie bywao - wtrci pan ubiaski. -Kiedy to ho, ho...! Niejeden si pcha i w t
stron i w tamt. Byy takie czasy, e dwch ja sam pilnowaem, nagana mi dali i kazali w eb
strzela, jakby si ktry ruszy. Szpiedzy to byli podobno, sto dolarw chcieli mi da, ebym si
tylko na chwil odwrci. Akurat, jeszcze czego...
- Tatu zaraz takie lata wspomina, co to ju nikt nie pamita!
- No i co z tego? Niektrzy pamitaj, e takie lata byy. Ja tu jestem od pocztku, duo
widziaem... W Ktach ju mieszkali i nawet w Krynicy, a tu tylko ja jeden, bo ludzie si bali.
Pierwszy byem...
- I nawet najlepszego domu tatu nie zaj, tylko taki byle jaki - powiedziaa z wyrzutem
pani Wanda.
- Za to teraz masz porzdny dom. M ci si wystara...
Do Janeczki i Paweka dotara nagle tre rozmowy. Wymienili pene zgrozy spojrzenia.
Pan Jonatan, czonek rozkopujcej groby szajki, w oczach stray granicznej by jednostk godn
zaufania, wzywan do pomocy! C za okropne komplikacje mog z tego wynikn! Poczuli
gwatowny niepokj, niejasnym ciarem przygnit ich obowizek przeciwdziaania strasznej
sytuacji. Jedyn pociech stanowia myl, e nie obdarza si go zaufaniem penym
i nieograniczonym...
Do dalszej akcji przystpili, kiedy u wylotu rury wiodcej do wielkiej beki zapon
ogie, a spod przykrywy zacz si wydobywa dym. Pan ubiaski, peen rezerwy wobec zicia
i do krytycznie do niego nastawiony, wydawa si waciwym rdem informacji. Naleao
zbada, czy sam przypadkiem czego nie wie.

91

- A co tu byo, jak pan by pierwszy? - spyta ciekawie Paweek, podsuwajc bliej


narcze szczap.
Pan ubiaski poprawi ogie i przysiad na pieku.
- Nic nie byo. Trzy domy stay i wojsko. I nic wicej.
- A przed wojn? - zainteresowaa si Janeczka. - Przed wojn ju co byo?
- Przed wojn to tu wie bya, rybacka. I nadlenictwo. Oba porty te ju byy...
- I cmentarz... - podsun Paweek.
- A by cmentarz, by. Do tej pory jest, tylko ju nie uywany. Po tamtych zosta.
Nikt tam nawet nie chodzi, eby podejrzenie na niego nie pado.
- Jakie podejrzenie?
Pan ubiaski dooy do ognia dwa kawaki drewna i zapali papierosa. Na pytanie jako
nie odpowiada.
- Ten cmentarz... - zacza ostronie Janeczka. - Ten cmentarz to pewnie cakiem
opuszczony? Moe si nawet rozlecia?
Pan ubiaski cigle patrzy w ogie.
- Znaczy, chodzi o to, e moe si zniszczy - poprawi popiesznie Paweek. - Moe go
kto rozkopa?
- A co, to ju wiecie? - zdziwi si niechtnie pan ubiaski. - To i tam was zanioso?
Ano, bya z tym cmentarzem dua awantura. Nieprzyjemna sprawa...
Dopiero po duszych naleganiach zdecydowa si powiedzie co wicej. Wida byo,
e temat jest mu niemiy.
- No, co tu gada, kto go wanie rozkopa par lat temu i wyszy z tego wielkie
nieprzyjemnoci. Podejrzenie takie pado, e to miejscowi mszcz si na nieboszczykach i groby
niszcz. Tak przez zo, przez chuligastwo, abo co. Przyjezdni nawet skarg zgosili...
- Jacy przyjezdni?
- A z NRD. e to niby nasi tak ich pohabi chcieli. A to wcale nieprawda, ju ja swoje
wiem. Potem harcerze wysprztali, zakopali z powrotem piszczele, do ktrego tam grobu
zgarnli wszystko, porzdek zrobili i od tamtych czasw spokj. Nikt ani nog si tam nie ruszy.
Co maj na nas gada, jeszcze by z tego jakie midzynarodowe komplikacje wyniky. A ja wiem
dobrze, e to oni sami, ci Niemcy... By taki, co wanie rozkopywa, zapali go na tym
po cichutku, nikt nic nie widzia, nikt nie sysza i ju on wicej do nas nie przyjedzie.

92

- A po co rozkopywa?
- Tego nikt nie wie. Ale podobno wanie po to, eby naszym ludziom, tutejszym,
nieprzyjemnoci narobi. Zdarza si czasem taka ludzka zo. Zapali go, poszed precz
i jest spokj.
- I ju teraz nikt nie rozkopuje? - upewnia si Janeczka.
- Teraz ju nie. Jak byo, tak zostao. Tam nawet nikt nie chodzi, bo i drogi nie ma. Dostp
trudny, cieki zarosy, droga, co kiedy bya, to ju dawno przekopana w poprzek,
a turyci, co tu na wczasach siedz, to tylko na pla i z powrotem. Czasem po alejkach poa,
ale mao i w innych stronach. Wicej tam dzikw ni ludzi...
Przez dusz chwil Janeczka i Paweek milczeli. Dopiero po kilkakrotnym poprawieniu
ognia i przykrycia na beczce, po zakrztuszeniu si dymem i uzyskaniu licznych informacji
w kwestii wdzenia, Paweek wrci do tematu.
- A jak rozkopywali wtedy... No i jakby na przykad kto rozkopa teraz... to kto tego
pilnuje? Znaczy, kto by pilnowa, jakby rozkopywali?
- Kto? - zamyli si pan ubiaski, badajc stopie wilgotnoci podkadanej na ogie
kory. - A rni. I WOP, i milicja... A najprdzej to tacy, ktrych nikt nie zna. Nawet bycie
nie wiedzieli, e kto pilnuje. Przyjedzie taki, niby turysta, niby nic, w oko nie wpada, a potem
si okazuje, e wadza. Albo i nic si nie okazuje, tylko ten kopacz wicej nie wraca. Duo ja tu
widziaem przez te wszystkie lata...
- Teraz to ju aby si tylko nie zdradzi - powiedzia z pospn trosk Paweek,
przedzierajc si przez zarola w kierunku cmentarza. - Jakby si pan Jonatan poapa, e my
wiemy, to nie daj Boe! Sam nas pewno nie pozabija, gupio by mu byo, bo u niego mieszkamy,
ale musi tamtym powiedzie. A oni maj chyba dosy rozumu, eby nas przy yciu nie zostawi!
- Pewnie - przywiadczya Janeczka. - Okazuje si, e nikt nie wie, tylko my. Wszyscy
myl, e to stare, i eby nie Chaber, te bymy nie wiedzieli.
- A przecie milicjant ma psa!
- No to co? Jego pies nie jest myliwski i poowy tego co Chaber nie wywszy! I on go
nie puszcza luzem, tylko trzyma przy sobie.
Paweek rozwaa sowa pana ubiaskiego. Wydosta si ju na ciek, po ktrej byo
atwiej i, i mg wicej uwagi powici gnbicym go mylom.

93

- Suchaj, a moe tu faktycznie pilnuje jaki taki, ktrego nie wida? I my o nim nic
nie wiemy...
- Chyba gupi jeste - stwierdzia z niesmakiem Janeczka, wypltujc si z krzakw
i rwnie ruszajc dalej po ciece. - I co z tego, e go nie wida? Przecie Chaber od razu
by powiedzia, nie? Ludzie mog sobie o takim nie wiedzie, ale my bdziemy wiedzieli.
- No faktycznie, masz racj. Chabra nie wykantuje...
Biegncy w przodzie Chaber poinformowa, e na cmentarzu nikogo nie ma. Podali tam
w dzie, eby raz wreszcie wszystko spokojnie obejrze. Do zachodu soca pozostao jeszcze
duo czasu.
- Trzeba policzy te groby - zadecydowaa Janeczka, kiedy dotarli ju na cmentarny
pagrek i mogli rozejrze si wok. - Policzy cae i rozkopane, bo inaczej nam si wszystko
pomyli.
- Ja bym zapisa.
- To zapisz. Czekaj, najpierw policzymy cae...
Inwentaryzacja cmentarza okazaa si spraw do skomplikowan. Drzewa i krzewy
gsto zarosy teren. Groby byy stare, niektre pokrywa mech kouchem tak grubym,
e kamiennych pyt pod nim wcale nie byo wida. Najstarsza cz zajmowaa pnocne zbocze
pagrka, agodnie nachylone ku morzu, nowsza cigna si w stron Zalewu. Od strony
wschodniej, tam gdzie prawdopodobnie kiedy przechodzia droga, teraz widniay gigantyczne
wertepy, jaka chaotyczna pltanina gr i dow, w ogle nie do przebycia,, powstaa z tego,
i naturalne fady terenu zostay wzbogacone licznymi okopami. Wszdzie dookoa rosy gste
kpy jeyn, dzikiego bzu, gogu i innych krzeww, wdzierajcych si pomidzy nagrobki.
Kilkanacie obramowa pko, rozsadziy je wyrastajce ze rodka drzewa. Trudno byo nawet
niekiedy oceni, co dokonao zniszcze, rka ludzka, czy te bujnie rozrosa rolinno.
Janeczka i Paweek dokonywali bada sumiennie i skrupulatnie. Od czasu do czasu
wzywali na pomoc psa, ktry pilnowa spokoju swych pastwa, obiegajc dookoa cmentarne
wzgrze.
- Wychodzi mi, e wieo rozkopanych jest dziewi, a dawniej rozkopanych osiemnacie
- oznajmia prowadzca rachunki Janeczka. - Caych osiemdziesit jeden, razem sto osiem
grobw.

94

- Nie dam gowy za te najstarsze, z tamtej strony - rzek z powtpiewaniem Paweek.


- Moe by, e w tamtej zaronitej kupie jest nie jeden, tylko dwa. Jaka tam reszta si zapada.
- Ale tamtych najstarszych nikt nie rozkopywa. Wida, e zniszczyy si same. Jeden
mniej, czy jeden wicej, to ju bez rnicy.
- No owszem. Rozkopywali tylko te nowsze.
- I w ogle przewanie z pytami...
Przez chwil pilnie przygldali si cmentarnemu pobojowisku. Tu, na paskim szczycie
pagrka, zarola mniej zasaniay i najwicej mona byo zobaczy. Spostrzeenia dokonali
rwnoczenie.
- Popatrz! - wykrzykna Janeczka. - Te wiee...! Tylko z pytami...!
- No wanie, tylko! - przywiadczy ywo Paweek. - Wszdzie odwalone...! A bez pyt
same dawniejsze!
- Dawniejsze te z pytami...
- Ale nie wszystkie! Czekaj, niech policz... Sze! Z tych osiemnastu sze z pytami,
a reszta bez!
- Moe je ukradli...?
- Nie, to wida. Obramowanie takie... No! Rwne. Wygadzone.
- A w rodku ziemia... W tym si sadzi kwiatki. Czyli z pytami rozkopuj na kocu,
a wczeniej rozkopywali bez pyt. To co to znaczy?
- To znaczy, e... Czekaj, musz pomyle... To tak, jakby najpierw jaki rozkopywa
byle co... Wiedzia, e w grobie, ale nie wiedzia, w jakim. A potem si wykryo, e chodzi o taki
z pyt. Moliwe, e kto mu powiedzia... Czyli musia si std kto uratowa...
Janeczka przez chwil jeszcze intensywnie rozmylaa, wpatrujc si w ruiny nagrobkw.
- Wszystko wiem! - rzeka z niezachwian pewnoci siebie. - Byo tak, e najpierw jaki
co wiedzia i szuka jak popadnie. Wygonili go, to by ten pana ubiaskiego. A potem znalaz
si kto uratowany i on powiedzia, e grb musi by z pyt. Ale on te nie wie, ktry to grb.
- A moe on sam tu szuka? Czekaj, ile by mia lat...? Niech ja policz... Wtedy mia...
no, szesnacie. I trzydzieci pi...
- Trzydzieci cztery.
- Cztery, moe by. Razem pidziesit. Takiego starego tu nie ma.

95

- To wszystko jedno, czy on jest, czy go nie ma. On i tak wie tylko tyle, e schowali
te dokumenty w grobie z pyt.
- Tyle to i my wiemy. I w ogle od razu mona byo zgadn, e z pyt. Musia chowa
nieznacznie, eby si nikt nie poapa, nie? To jak? Tylko tak! Pyt odwali, zakopa, przywali
z powrotem i gotowe, adnego ladu nie ma...
- A jakby chowa w samym obramowaniu, to by jeszcze musia potem to uklepa, udepta
i zasia traw. Pewnie, e mona byo od razu zgadn! Ten pierwszy facet, ten co szuka
bez pyty, to musia by zwyczajny pgwek!
- Jasne. I jeszcze zmyli i nas. Zwyczajny cep. Ale teraz ju wiemy, e z pyt, czekaj,
ile tego jeszcze zostao? Tych z pyt, nie rozwalonych?
Ponowne badania wykazay, e grobw przykrytych kamienn pyt, nie naruszonych,
pozostao siedemnacie. Dwa z nich znajdoway si w najstarszej czci cmentarza i byy cile
zespolone z pniami rosncych przy nim drzew.
- Popatrz, ale i z trumnami jest co nie tak - zauwaya nagle Janeczka. - Z tych wieych
wywlekli tylko jedn trumn. A z tamtych starych wywlekali wicej...
Paweek zajrza do kilku dow, oceni ich gboko i zatrzyma si nad tym jednym,
z ktrego wydobyto trumn.
- Widzi mi si, e tego nieboszczyka pochowali na samym wierzchu - oznajmi. - Zobacz,
trumn wywlekli, a d taki sam jak tamte. Czekaj, zdaje si, e co rozumiem...
Ze

zmarszczonymi

brwiami

przyjrza

si

porozwalanym

szcztkom.

Pena

zainteresowania Janeczka cierpliwie czekaa na odkrycia brata.


- Chyba ten pierwszy, ten cep... dokopywa si gbiej - rzek wreszcie powoli. - A do
nieboszczykw. On chyba myla, e schowali to w trumnie. Albo nie wiem, co myla,
ale rozgrzebywa nawet piszczele,..
- Wiem, co myla! - oywia si Janeczka. - Myla, e schowali te takie mae,
szpiegowskie, no, jak to si nazywa... Mikrofilmy! I szuka, czy si gdzie nie zawieruszyy!
- Moe by. A teraz ci, co ju wiedz wicej, wcale nie api si za trumny, tylko
rozkopuj pod pytami. I tyle. Tutaj jedn wywlekli, bo im co nie pasowao...
- Jeeli on si spieszy, ten co chowa, to nie mg chyba kopa gboko - zauwaya
Janeczka w zamyleniu. - Siedemnacie... Zostao do przeszukania jeszcze siedemnacie...

96

- Nielicha robota! - westchn Paweek smtnie. - Gdybymy mieli sonia... Albo chocia
dwig... Albo wiesz co, a jakby tak nie odwala pyty, tylko podkopa si z boku...?
Janeczka przyjrzaa si bratu wzrokiem penym potpienia i energicznie popukaa palcem
w czoo.
- Fioa dostae, czy co? Teraz my zaczniemy rozkopywa groby? Ju co jak co, ale tego
by nam nie darowali!
Paweek zreflektowa si nieco. Istotnie, osobisty udzia w tak karygodnym pod kadym
wzgldem przedsiwziciu nie przeszedby ulgowo nawet przy najwikszych zasugach.
Rozkopywanie cmentarzy jest w ogle karalne...
- Dobra, ju dobra... Czy ja mwi, e musimy kopa? Ja si tylko rozgldam!
Rozejrza si rzeczywicie, nie przeliczajc ju nagrobkw, lecz oceniajc teren z punktu
widzenia ewentualnej dziaalnoci ledczej. Zoczycw naleao pilnowa, byli bliscy sukcesu,
naleao zamieni ich sukces w klsk, odbierajc im up. Miejsce do zaczajenia byo niezmiernie
wane...
- Dziwi si, e ich tu nie ma - rzeka krytycznie Janeczka, rwnie rozgldajc si
wokoo. - Pusto kompletnie, mogliby si przekopa a do Nowej Zelandii i nikt by nie zauway.
Wczoraj te nie kopali.
- le ci? Wolaaby, eby tu ryli bez przerwy?
- No co ty...? Ale im si dziwi...
Pawekowi w trakcie rozgldania si wpady nagle w oko nowe elementy krajobrazu.
W pnocno-zachodniej czci, pomidzy starym cmentarzem a owymi wdoami nie do
przebycia, teren obnia si gwatownie. Zbocze pagrka spadao ostro gdzie w jak ogromn
przepa, ktrej dna w ogle nie byo wida. Zarwno zbocze, jak i przepa cae zarose byy
niedostpnym gszczem. Myl Paweka zmienia nieco kierunek, oderwaa si od zoczycw
i poddaa skojarzeniom.
- Ty, popatrz - zwrci uwag Janeczce. - To s chyba te chaszcze dzikw, nie? Taki d...
Podobny troch do tego, gdzie si sposzyy, jak wleciaem w dziur, tylko jeszcze gbszy.
Moe tam siedz...?
Janeczka sprbowaa dojrze co w zarolach, zelizgna si ze stromizny
i na czworakach wrcia pod gr.
- Nawet jak jedz, to zej nie da rady. Wcale nie wida dna.

97

- Ciekawe, ktrdy wya...


- Albo tdy, przez te doy i gry, albo jak drug stron...
Paweek zapali si nagle do penetrowania otoczenia.
- Chod, obejdziemy to dookoa. Zobaczymy jak ta druga strona wyglda. Moe dobra
na zasadzk? wity spokj i pan ubiaski te mwi, e tu wicej dzikw ni ludzi!
- Ale jeszcze tu wrcimy, bo si musimy zastanowi - zastrzega si Janeczka,
ju schodzc w d agodn czci zbocza.
Teren na dole by okropny i nie nadawa si do niczego. Wysoka trawa porastaa gbokie
dziury, podstpne i niewidoczne, wielkie stosy suchych gazi utrudniay kady krok, przez
rozlege, zbite kpy jeyn w ogle nie mona si byo przedrze. Przypuszczalne legowiska
dzikw cigle byy gdzie niej, niedostpne, osonite nieprzebytymi zarolami. Nawet Chaber
nie mia tu penej swobody ruchw.
- Jeeli wya gdzie tdy, to i tak nic nam z tego nie przyjdzie - zawyrokowaa
Janeczka. - Tutaj czatowa nie da rady. Gsto, nic nie wida, a w razie czego mona sobie
wszystko poama w tych dziurach.
- W razie czego? - zainteresowa si Paweek.
- Nie wiem. W razie, gdyby trzeba byo ucieka albo co...
- Przed dzikami si nie ucieka.
- Tylko co? Tupie si nogami i woa a sio?! Ja mwi, jakby byy... no, zdenerwowane.
- Gupia jeste. Przed dzikami si nie ucieka, tylko si wazi na drzewo. I przeczekuje.
Trzeba znale odpowiednie drzewo.
- Ale to przecie nie tu! Tu nic nie wida, a jeszcze jak si ciemni? Mogoby azi cae
stado hipopotamw i te bymy nic nie widzieli!
- Pewnie, e nie tu, nawet odpowiedniego drzewa nie ma. Czekaj, one si ptaj po caym
lesie. Zobaczymy jeszcze dalej. Troch wyej, tam jest mniej zaronite.
Uczyniwszy z koniecznoci wielki uk, niespodziewanie wyszli na wsk ciek. Chaber
pojawi si przed nimi, bieg z nosem przy ziemi, zawrci, pobieg z powrotem i zatrzyma si.
Wszy w powietrzu, przebieg jeszcze kawaek ku porzuconym zarolom, znw si zatrzyma,
obejrza, wystawi zwierzyn i natychmiast zawrci. Krci si nerwowo i wydawa troch
nieswj. Zrozumieli od razu.
- Jednak tam siedz - stwierdzi Paweek. - Ju on wie najlepiej.

98

Janeczka popiesznie uspokajaa psa.


- Dobry piesek, nie chod tam. Nie. Tu idziemy, w t stron. Kochany piesek, zotko
moje, tu prowad. Tam nie!
Chaber ruszy ciek pod gr, wci wszc gorliwie. Wielk uwag powici
kretowisku tu obok cieki.
- Patrz! - zawoa poruszony Paweek, pilnie obserwujc psa. - lad dzika! Tu,
na kretowisku!
Znany im ju lad racicy atwo byo rozpozna. Bez wtpienia t wanie ciek dziki
wychodziy z domu. Z rosncym zapaem zaczli si rozglda w poszukiwaniu odpowiedniego
miejsca, z ktrego mona by je obserwowa. Zoczycy chwilowo wylecieli im z gowy,
w konkurencji z len zwierzyn wyranie przegrywali.
cieka doprowadzia do alejki, zaronitej, mao uywanej, ale cakowicie dostpnej
dla ludzi. Przecinaa j i sza dalej w gb lasu, w stron morza. Akurat na skrzyowaniu cieki
z alejk roso drzewo, zdaniem Paweka znakomite jako ewentualna twierdza. Janeczka miaa
wtpliwoci.
- A jak nie wyjd na drog i nie pjd w poprzek, tylko wzdu i na d? To co? Fig
zobaczysz. Te krzaki wszystko zasoni.
- Ale na drzewie mamy nie czatowa, tylko ucieka w razie czego. A moliwe, e z gry
wicej wida. Czekaj, wlez i sprawdz.
- To sprawd. Ja bym wolaa tam dalej, za tym gszczem, z tamtej strony drogi. Lepszy
widok. Zobacz, czy tam nie ma jeyn albo pokrzyw.
- To zobacz...
Kilkanacie metrw dalej rosa ogromna kpa krzakw. Janeczka okrya j
i sprbowaa przecisn si pod niskimi gaziami bliej drogi. Okazao si to niezbyt trudne,
dotara do samego skraju alejki i zacza sprawdza moliwoci widokowe z rnych pozycji.
Paweek obejrza wybrane drzewo, stary, rozgaziony grab, z atwoci wspi si na pierwszy,
najniszy konar i zacz wazi na drugi. Obok niego przemkn nagle Chaber. Popdzi alejk
w stron przeciwn ni Janeczka, tam gdzie zarola zasaniay zakrt. Wrci po kilku sekundach.
Paweek wlaz ju na trzeci konar. Zamierza wanie wycign si na nim jak najdalej,
odsun gazie sprzed twarzy i obejrze widoki w dole, kiedy mign mu wracajcy pies.
Usysza cichutkie, ostrzegawcze warknicie. Spojrza w d poprzez licie, Chaber krci si

99

niespokojnie, caym zachowaniem wskazujc, e wykry co wanego. Nie wiadomo, jakim


sposobem odgad, e Paweek ju go zobaczy i ju zosta powiadomiony, porzuci go i popdzi
ku Janeczce. Takie samo cichutkie, ostrzegawcze warknicie kazao jej ukry si
i znieruchomie. Cofna gow, spoza lici widziaa teraz tylko dwa mae kawaki drogi. Chaber
przywarowa przy niej.
Paweek po sekundzie wahania wykona pierwotny zamiar. Przywar do wyrastajcego
skonie nad alejk konara, zostawi w spokoju gazie i zadowoli si ogldaniem niewielkich
skrawkw trawy i mchu widocznych poprzez licie. Byo mu okropnie niewygodnie, jaka
gazka pod okciem budzia due wtpliwoci, niemniej by przekonany, e pies wie, co robi,
i postanowi wytrzyma. Oddalona od niego zarwno w pionie, jak i w poziomie Janeczka czua,
e suchy patyk przebija jej gow na wylot tu za uchem, ale nie zaryzykowaa poruszenia.
Ona rwnie bezgranicznie wierzya psu.
Len cisz zamci jaki szmer, najpierw zupenie niewyrany, potem stopniowo
rozdzielajcy si na odgosy. Szelest odsuwanych gazi, lekkie trzaskanie patykw i pomruk
ludzkich gosw. Zza osaniajcych zakrt zaroli ukazao si dwch idcych powoli ludzi.
Ludzie ci rozmawiali przyciszonymi gosami, nie patrzc na siebie nawzajem, tylko rzucajc
uwane spojrzenia dookoa, na drog i las. W gr nie spogldali, ale nawet gdyby spojrzeli,
nie dostrzegliby szczupej, nieruchomej postaci, dokadnie osonitej listowiem. Nie mogli
zauway take drugiej postaci, klczcej w gstej kpie nieco dalej i rozpaszczonego przy niej
na ziemi rudego psa. Przeszli i oddalili si wolnym krokiem, wci rozmawiajc przyciszonymi
gosami.
Dopki nie znikli za nastpnym zakrtem, Paweek nie omieli si powikszy swego
pola widzenia. Pozna ich jednake od razu, kiedy tylko ukazali mu si na pierwszym,
widocznym z drzewa skrawku drogi. Czubek gowy jednego z nich obejrza ju sobie dokadnie
przy poprzedniej okazji i teraz nie mia wtpliwoci. Janeczka widziaa ich w caoci i od frontu
tylko przez krciutk chwil, potem ju moga kontemplowa wycznie fragmenty spodni
i butw, ale wystarczyo jej to w zupenoci.
Pierwszym nastpstwem sceny bya duma, szczcie i satysfakcja psa, obdarzonego
tysicem objaww niebotycznego zachwytu. Wyraziwszy mu wdziczno, brat i siostra mogli
przystpi do omwienia nowych odkry.

100

- Mamrotali, jakby ich zby bolay - powiedzia z gniewem Paweek. - Ledwo kawaki
byo sycha. Rudy Sprynowiec powiedzia...
- Skd wiesz, e Rudy Sprynowiec? - przerwaa dociekliwie Janeczka. - Przy
mamrotaniu po cichu gos trudno rozrni.
- Akurat go w tym momencie widziaem. Rusza gb. Potem ju ich nie widziaem, za to
lepiej byo sycha. Wic Rudy Sprynowiec powiedzia: Zdaje si, e nie chodzi o nas. Pilnuj
granicy". Wtedy ysy powiedzia: Lepiej za duo ostronoci ni za mao". I znw Rudy: Taka
duga przerwa to te nieostrono. Uwaam, e ju mona..." Wicej nie syszaem.
- Koo mnie jeden powiedzia: ... tylko krtkie wypady"- podja Janeczka. - A drugi:
Przez gupi przeszkod taka zwoka. Trzeba zawiadomi..." I koniec.
- Mao - zmartwi si Paweek. - Szkoda, e jeszcze kto nie siedzia kawaek dalej
i nie dosucha reszty.
Janeczka wzgardliwie wzruszya ramionami.
- I tak wystarczy. Z tego wynika, e oni zauwayli, e pilnuj. Znaczy, e WOP czego
pilnuje i wystraszyli si. To dlatego nie kopali ani wczoraj, ani dzisiaj.
- Ale myl, e to nie ich pilnuje. Moliwe, e maj racj. Co to za krtkie wypady?
- Nie wiem. Czekaj, powtrzmy jeszcze raz, co ktry mwi, moe nam wyjdzie.
Po kilkakrotnym, dokadnym odtworzeniu zasyszanych fragmentw i ustaleniu, e Rudy
Sprynowiec nalega na popiech, a ysy doradza ostrono, uzgodnili ostateczny wniosek.
Krtkie wypady musiay dotyczy cmentarza. Proponowa to ysy, widocznie takie dziaanie
wydawao mu si ostroniejsze.
- I nawet niegupio myli - pochwali niechtnie Paweek. - Im duej by tam grzebali
jednym cigiem, tym prdzej mgby ich kto zobaczy. A tak, wyskoczy, rozwali jeden grb
i w nogi. Na taki wyskok to nawet trudno trafi.
- Bardzo dobrze, e im namieszali. Zanim rozkopi tymi swoimi wypadami siedemnacie
grobw...
- Mog mie szczcie i trafi ju za pierwszym.
- No co ty! Takie szczcie to si w ogle nie zdarza. Ale za drugim albo za trzecim
moliwe. Musimy pilnowa.
- Dobrze byoby jeszcze wiedzie, kogo chc zawiadomi. Moe im to zajmie troch
czasu.

101

- Jak to kogo, tego z uszami oczywicie. Albo pana Jonatana. Ten z uszami tu nie mieszka,
ale pana Jonatana moemy si uczepi.
- A, jak tak, to od razu! Jazda za nimi! Chaber...!
- Tylko aby z daleka od domu - ostrzega Janeczka. - Mizia ju pewnie wrcia z kolacji.
- No i znw nam weszli w parad! - wydysza gniewnie Paweek, pdzc za psem.
- Umow maj z tymi dzikami, czy co? Nawet miejsca sobie nie znalelimy, to drzewo nieze,
ale okropnie niewygodne...
Pierwsza trudno pojawia si na skrzyowaniu drg, z ktrych jedna prowadzia wprost
do portu nad morze, a druga sza dalej lasem do portu nad Zalewem. Biegncy dotd pewnie
Chaber zawaha si, pobieg jedn drog, zawrci, pobieg drug drog, znw zawrci
i zatrzyma si na rodku skrzyowania, przysiadajc na tylnych apach i cichutko popiskujc.
- No, to ju jest wistwo! - stwierdzi z oburzeniem Paweek. - Rozeszli si! Jeden polaz
tu, a drugi tam. I co teraz?
Chaber denerwowa si, niecierpliwie oczekujc polece. Nie yczy sobie samodzielnie
podejmowa decyzji, pastwo musieli ustali, ktra zwierzyna waniejsza.
- Czekaj, piesku, musimy si zastanowi - powiedziaa popiesznie Janeczka. - Zaraz.
Do tego portu bliej, lemy najpierw tu, a potem wrcimy...
- A jakby co, to na play daleko wida - przywiadczy Paweek, ruszajc w galopie
za psem.
Na wydmie, w pobliu pierwszej portowej budy, dogoni ich pan Jonatan na motorze.
Nie zwrci na nich adnej uwagi, z rykiem silnika przemkn dalej i zahamowa obok jakiego
rybaka, idcego szybkim krokiem od morza w gb ldu. Rybak zatrzyma si, przez chwil
rozmawiali. Pan Jonatan nie zgasi silnika, rozmowa polegaa zatem na gromkich krzykach.
Janeczka i Paweek, zbliywszy si, zdyli usysze kilka zda.
- ...A c by on tu robi?! - krzykn rybak.
- Gdzie musi by, bo widziaem samochd! - krzykn pan Jonatan.
- Tutaj?!
- Nie, w porcie!
- Tu go nie byo!
Pan Jonatan zawrci, wyrzucajc tylnym koem chmur piasku. Rybak czeka.
- Jak do portu jedziesz, to mnie podrzu! - wrzasn.

102

Pan Jonatan kiwn gow, przyhamowa, rybak usiad za nim i odjechali. Janeczka
i Paweek znw przyspieszyli kroku. Na grzbiecie ostatniej wydmy wida ju byo Chabra,
wystawiajcego zwierzyn.
Rudy Sprynowiec siedzia na jakiej skrzynce i oglda spychane z play odzie.
Przedostatnia wychodzia wanie w morze,, manewrujc w przesmyku midzy achami, ostatnia
zanurzaa ju rub w falach, ale dziobem jeszcze grzza. Krciy si koo niej trzy osoby, poza
nimi nikogo w porcie nie byo. Wzdu brzegu wczyli si turyci.
- No i co? - zirytowa si Paweek. - Siedzi jak pie...
- Jeeli mia si spotka z panem Jonatanem, to nie bardzo mu wyszo - zauwaya
Janeczka. - Ale mnie si co nie zgadza.
- Nie moemy czeka, a co zrobi, musimy i za tamtym. Co ci si nie zgadza?
- Pan Jonatan kogo szuka - wyjania Janeczka z namysem, dc za psem z powrotem
do skrzyowania drg. - Syszae? Widzia samochd.
Paweek zastanowi si.
- Ale oni si w tym samochodzie zmieniaj - przypomnia. - Nie wiadomo, czy szuka
ysego, czy tego z uszami. Jeeli adnego nie widzia, nie wie, ktry przyjecha.
- Ale jecha do portu. I ysego nie spotka, na go chyba, nie?
- Moe polaz gdzie indziej. Zaraz si dowiemy, Chaber powie.
Janeczka cigle krcia gow.
- Ale mnie si, rozumiesz, nie zgadza, e on go szuka tak jawnie. Przecie to niemoliwe,
eby tyle osb naleao do szajki! Ten rybak, tutaj, by cakiem obcy.
- Nie obcy, ja go ju widziaem.
- Ja te, on mieszka gdzie bliej portu. Ale obcy w szajce!
- No, czy ja wiem... O, moe oni si w ogle znaj i mog szuka jawnie, ile im si
podoba, a tajemnica to jest tylko ta caa robota! Udaje, e go szuka w innej sprawie.
- Moe by. Chyba tylko tak, bo inaczej to wcale nie ma sensu.
Chaber, wrcz peen wzgardy dla tak haniebnie prostego zadania, jakie mu teraz
przypado w udziale, bez chwili wahania doprowadzi do kawiarni przy porcie. Nie musieli nawet
wchodzi do rodka, ujrzeli ysego z zewntrz przez wielkie, otwarte okno. Siedzia przy stoliku
i pi coca-col. Na szczcie od razu dostrzegli take pozostae osoby siedzce przy tym samym

103

stoliku. Mimo zaskoczenia zdyli w por wycofa si i ukry. Osobami owymi byy Mizia,
jej matka i jeszcze jedna, znana im z widzenia pani.
- No nie! - powiedzia Paweek z uraz, obserwujc wielkie okno zza stojcej w pobliu
przyczepy campingowej. - W to to ju w yciu nie uwierz, eby te baby rozkopyway groby!
Janeczka z uwag przygldaa si doskonale widocznej grupie.
- Pewnie, e nie. On ich przecie wcale nie zna.| Zobacz, rozmawiaj oddzielnie, same
ze sob, a z nim wcale. On nawet nie sucha.
- No to kogo tu przyszed zawiadamia?
- Nie wiem. Zobaczymy.
- Jeszcze musimy znale pana Jonatana.
Przywarci do przyczepy obserwowali towarzystwo w kawiarni. ysy wydawa si
zamylony, nie zwraca adnej uwagi na siedzce mu przed nosem panie.
- Wymyliam co - zakomunikowaa nagle Janeczka. - Pan Jonatan szuka ktrego,
bo widzia samochd. To znaczy, e ten samochd tu stoi, i moliwe, e pan Jonatan do niego
wrci. Trzeba znale samochd.
- Masz racj - zgodzi si Paweek i poruszy si gwatownie. - Popatrz! One wychodz!
Jak one wyjd, to do niego przysidzie si ten od zawiadamiania.
- Skd wiesz?
- Nie wiem, ale tak powinno by. We wszystkich kryminaach tak si robi...
Janeczka trcia brata w rami.
- Patrz, on te paci! Te wychodzi!
- Dobra, zobaczymy, co zrobi dalej...
Mizia, jej matka i znajoma pani podniosy si i zaczy przechodzi ku wyjciu. ysy
jeszcze siedzia, chocia rachunek ju uregulowa. Po chwili spojrza na zegarek, zamyli si
znw, ale na krtko, bo do stolika podeszy jakie dwie mode pary, najwidoczniej zamierzajc
zaj wolne krzesa. ysy podnis si, uprzejmie ustpi im miejsca i bez popiechu wyszed.
Wolnym krokiem ruszy ciek dookoa trawnika, akurat w stron przyczepy campingowej.
Janeczka i Paweek cofali si tak, eby ich cigle osaniaa. Zajci obserwacj ysego, cakowicie
stracili z oczu jego poprzednie towarzystwo.
Matka Mizi i znajoma pani po wyjciu z kawiarni zainteresoway si rosncymi
na trawniku rami i zaczy je oglda. Zachcona zapewne przez nie Mizia wchaa kwiaty,

104

nachylajc si ostronie i starajc si ich nie dotyka, niewtpliwie w obawie pokucia.


Przesuwaa si od krzaka do krzaka coraz bliej przyczepy, wprost ku miejscu, gdzie kryli si
Janeczka i Paweek.
ysy okry przyczep od drugiej strony i szed ku szosie w kierunku lasu, oddalajc si
od portu i osiedla. Janeczka i Paweek wyprostowali si i wychylili zza ukrycia, nie spuszczajc
go z oka w oczekiwaniu chwili, kiedy bdzie mona puci Chabra na trop. Mizia dotara
do przyczepy.
- Ojej, Janeczka! - rozleg si nagle przeraliwy, piskliwy kwik. - I Paweek! Co tu
robicie? Bawicie si w chowanego?
Wraenie byo piorunujce. Gos Mizi mia t szczegln waciwo, e swoj
przenikliwoci wybija si ponad przecitne haasy. ysy usysza. Odwrci si byskawicznie
i wzrok jego pad wprost na rodzestwo, ktre nie zdyo zareagowa. Pisk Mizi sparaliowa
ich na ten jeden zgubny moment. Janeczka poczua mrz na plecach i jakby ogie w przeyku,
Pawekowi pociemniao w oczach.
- O, trrreotrralwe...! - zawarcza zduszonym gosem.
Mizia poczua si obraona.
- Ojej, przeklinacie! - stwierdzia z nagan. - Nie bd si z wami bawi.
Bysk nadziei natychmiast zamigota w duszy tak brata, jak i siostry.
- Trrreotrralwe! - wyszeptaa Janeczka z naciskiem. - Trrreotrralwe, trrreotrralwe...
- Trrreotrralwe! - popar j ognicie Paweek.
- Ojej, fu! - powiedziaa niewymownie zgorszona Mizia i cofna si ku rom, gdzie
wci przechadzay si jej matka ze swoj przyjacik.
ysy patrzy tylko przez chwil. Nie zatrzyma si, szed dalej, ale po kilkunastu krokach
zmieni kierunek. Przemierzy jezdni w poprzek, skrci i zacz si zblia do portu.
- Widzia nas - mrukn Paweek.
- I adna ludzka sia w niego nie wmwi, e ogldalimy go dla przyjemnoci - dodaa
sucho Janeczka.
- Tote dlatego wraca. Ju nie pjdzie tego jakiego zawiadamia. eby ona pka!
Janeczka obejrzaa si na Mizi. Obie z matk poegnay ju tamt pani i szy
w kierunku domu, oddalajc si od szosy. Gsto stojce samochody stanowiy dostateczn

105

oson. Janeczka nie miaaby nic przeciwko pkniciu Mizi, nawet gdyby sama nie moga tego
widzie.
- Zrbmy co! - powiedziaa. - Udawajmy przynajmniej, e przygldamy si wszystkim!
- Duo to pomoe - skrzywi si Paweek. - Ale moemy poszuka jego samochodu.
Tu go nie widz, moe tam dalej.
ysy szed wzdu portu. Od strony osiedla, drog do sklepu, nadlecia z rykiem silnika
pan Jonatan, zahamowa w porcie i rozmawia z rybakami. ysy przeszed tu obok niego, nie da
mu adnego znaku, wzajemnie nie powicili sobie najmniejszej uwagi. Janeczka i Paweek
wycofali si ju a za ptl autobusow, gdzie obok drogi do sklepu parkoway liczne
samochody. Przebiegajc midzy nimi, starali si nie odrywa oczu ani od ysego, ani od pana
Jonatana. Pan Jonatan przerwa rozmow, rykn gazem i odjecha z powrotem w kierunku
sklepu, ysy wkroczy na jezdni i przeci j zbliajc si do samochodw.
- Lepiej nawiewajmy - poradzi Paweek. - On idzie tutaj.
- Chyba widz jego samochd - oznajmia Janeczka. - Na samym kocu, za tym duym,
tym...
- Lemy, po drodze zobaczymy numer...
Utrzymujc bezpieczny dystans midzy sob a przeciwnikiem, odsuwali si coraz
bardziej od ptli autobusowej w kierunku sklepu. ysy bez popiechu dotar do swojego
samochodu, zaparkowanego za tym volkswagenem combi, wsiad i od razu odjecha. Patrzyli
za nim, wyszedszy na rodek jezdni.
- Ja mu nie wierz - rzek stanowczo Paweek po chwili milczenia. - Zacz i na
piechot. Zatrzyma si kawaek dalej, wysidzie i zrobi swoje. Ja bym poszed za nim.
- Za pno - odpara ponuro Janeczka. - On ju tam gdzie jest. Zanim Chaber go znajdzie
w caym lesie, dawno odwali to zawiadomienie. I te nie dowiemy si, z kim gada, bo jeeli
ma rozum w gowie, zabierze go do samochodu i odjedzie...
Musieli usun si ze rodka drogi, bo dwch rybakw nioso du skrzynk. Za nimi
szed trzeci.
- To ten - powiedzieli Janeczka i Paweek rwnoczenie, kiedy ich min, po czym,
spojrzawszy na siebie, znw rwnoczenie spytali. - Co ten?
- Nie mw tego samego co ja, bo si do koca ycia nie dogadamy - powiedziaa
Janeczka z niezadowoleniem.

106

- To ty mwisz to samo co ja! - zaprotestowa Paweek. - Co ten?


- To z tym Rudy Sprynowiec gada w porcie. Przez Mizi nie usyszaam, co mwili.
On ma na imi Bronek.
- Zgadza si. To znaczy, co do imienia, to nie wiem, ale tutaj, w tym porcie, te z nim
gada. Wtedy, kiedy zaraz potem przylecia ten z uszami.
- Moe to jego zawiadomi?
- A kto go tam wie... To jak? Idziemy za nim? - Janeczka odwrcia gow w stron
sklepu, potem znw popatrzya na bliski port i zawahaa si.
- Teraz ju tym bardziej za pno - stwierdzia. - A tutaj musimy pilnowa pana Jonatana.
Ja nie rozumiem, co on robi.
- Jak to nie rozumiesz? Bo co?
- Bo obejrzyj si i zobacz...
Z miejsca gdzie stali, widzieli dug ptl przed sklepem. Tam rwnie parkoway
samochody. Pan Jonatan objeda ptl, nie wiadomo ktry raz dookoa, cigle zatrzymujc si
w tym samym miejscu, przed mask duego granatowego fiata. Przygldali mu si z daleka.
Pan Jonatan zsiad z motoru, postawi go na podnku, podszed do fiata i rozpocz jakie
machinacje. Zajrza do rodka, sprbowa wszystkich drzwiczek po kolei, obszed samochd
wkoo i zastyg bez ruchu przed jego mask.
- Nic nie rozumiem - powiedzia Paweek.
- Tote wanie - powiedziaa Janeczka.
Nie mwic nic wicej, jak na komend ruszyli w tamtym kierunku.
- Granatowy fiat, taki sam - zauway Paweek pgosem, chocia z tej odlegoci
pan Jonatan z pewnoci nie mg go usysze. - Nie pamita numeru, czy co?
- Moe on w ogle szuka cakiem innego samochodu i cakiem innej osoby?
- zaniepokoia si Janeczka.
- Samochd, wyglda na to, e ju znalaz. A co do osoby, to nie wiem...
Pan Jonatan zaniecha nagle kontemplacji maski fiata, rozejrza si i zrobi co jeszcze
dziwniejszego. Zepchn motor z podnka, przecisn si z nim pomidzy samochodami i wbi
go w wielk kp wikliny, rosnc o metr za tylnym zderzakiem fiata. Sam przyklk obok
i znieruchomia.
Janeczka i Paweek zatrzymali si rwnoczenie.

107

- adne takie - rzek popiesznie Paweek. - Tam dalej jest rzadki las, zobaczy,
e skrcamy. Trzeba obej od tyu...
Za pawilonem handlowym, akurat po tej stronie, gdzie czai si pan Jonatan, znajdowa
si may, wyasfaltowany placyk, przeznaczony dla samochodw dostawczych. P placyku
zajmoway piramidy zasobnikw na butelki, zakamarki pomidzy nimi mogy stanowi
doskona kryjwk. Proponowana przez Paweka droga od tyu prowadzia przez straszliwe
wdoy na zapleczu pawilonu handlowego. Kiedy przez mietnik, bajoro, skad starych
opakowa, strom skarp i dziur w ogrodzeniu dotarli na placyk i ukryli si wrd zasobnikw,
pan Jonatan najwyraniej zaczyna traci cierpliwo.
Nie siedzia ju nieruchomo, krci si i zmienia pozycj. Raz i drugi wyjrza ze swojej
kpy, porozglda si, wrci, znw wyjrza, wreszcie podj widocznie jak decyzj, bo wybieg
i energicznym krokiem poszed do gry przez las, wci rozgldajc si dookoa.
- Zostawi motor, wic chyba wrci - szepna Janeczka.
- Warto by sprawdzi numer tego samochodu - odszepn Paweek. - Tak na wszelki
wypadek. Ja bym skoczy, pki go nie ma.
- To skocz.
Paweek rozejrza si, upewni, e pana Jonatana nie wida, wyskoczy z ukrycia
i popdzi na ptl. Janeczka czujnym wzrokiem penetrowaa las. Paweek wrci po chwili
z dziwnym wyrazem twarzy.
- Suchaj no, to jest ten sam - zakomunikowa, nieco strapiony.
- Co ten sam?
- Numer. Ten sam.
- Fioa masz, czy co?
- No to id sama i zobacz. Id, bo moe ja mam jakie halucynacje albo co...
Janeczka wyskoczya zza zasobnikw i popdzia na ptl.
- Ten sam - stwierdzia, nieopisanie zaskoczona. - Suchaj, teraz to ju naprawd nic nie
rozumiem. Przecie ysy odjecha...?
- Owszem, odjecha. Mia ten zagraniczny numer. A ten tutaj ma nasz, krajowy, ktry jest
po drugiej stronie zagranicznego. Nic nie rozumiem.
Milczeli przez chwil, patrzc na siebie i usiujc poj zjawisko. Nawet zapomnieli
si ukry.

108

- Moe le zapisae...? - powiedziaa Janeczka niepewnie.


Paweek pokrci gow.
- Mowy nie ma. eby ten zagraniczny to jeszcze, ale naszego nauczyem si na pami
w trakcie zapisywania. Co ty mylisz, e bez tego bym odczyta te gryzmoy na ziemi?!
Zapisaem dobrze, mur-beton!
- W takim razie s dwa samochody - zawyrokowaa Janeczka po dalszej chwili namysu.
- Chciaabym tylko wiedzie, czy oba maj obracane numery, czy jeden, a jeeli, to ktry. Oba
s podejrzane...
- Trzeba sprawdzi szczegy. Moe one si czym rni. Czekaj, skocz jeszcze raz
i popatrz...
Soce zaszo i zaczynao si zmierzcha. Janeczka wezwaa psa, bo w ogarniajcym las
zmroku nie rozrniaa ju z oddali z dostateczn dokadnoci pojawiajcych si midzy
drzewami sylwetek. Chaber zaatwia te sprawy bezbdnie niezalenie od owietlenia. Paweek
wreszcie wrci.
- Nic nie ma - zakomunikowa, bardzo niezadowolony. - Samochd jak samochd, nigdzie
nie odrapany, opony te same, adnych znakw szczeglnych. Chyba e licznik.
Na liczniku ma dwadziecia cztery tysice sto czterdzieci dwa kilometry.
- Zapisz to, na wszelki wypadek. I schowaj si. Mog wrci w kadej chwili, albo
pan Jonatan, albo ten od samochodu.
- Lepiej niech si popiesz, bo bdzie ciemno.
Oczekiwane osoby pojawiy si zupenie niespodziewanie i w sposb do dramatyczny.
Najpierw dostrzegli posta schodzc ciek z gry, dowiedzieli si o niej od Chabra
i rozpoznali, kiedy si zbliya. Osobnik ze szczurzym pyszczkiem i wsko osadzonymi oczami
przemyka szybko midzy drzewami w kierunku ptli przed sklepem. Min pawilon. W tym
momencie ukaza si nagle pan Jonatan, pdzcy dolnym skrajem lasu. Nie wiadomo byo, skd
si tam wzi, bo przecie przedtem poszed pod gr. Osobnik ze szczurzym pyszczkiem dojrza
go, zawaha si i zawrci, jakby do ucieczki. Pan Jonatan wpad na niego z impetem, obiema
rkami chwyci go za kurteczk pod szyj i wepchn w kt pomidzy cian pawilonu
a piramid zasobnikw.
- Ty obuzie! - wrzasn. - Ty draniu! Bdziesz mi si tu miga...

109

- Cicho! - sykn szczurzy pyszczek. - Pan si tak nie drze! Zaraz wszyscy maj
wiedzie...!
Pan Jonatan zniy gos. Teraz awanturowa si i szeptem, za to uywa sw mniej
agodnych, potrzsajc przy tym przeciwnikiem, a przy okazji zasobnikami. Szczurzy pyszczek
nawet nie usiowa si wyrwa.
- Nie bd czeka duej! - szepta wciekle pan Jonatan. - Gdzie go masz, ty... szarpana
twoja niedola, oddajesz, czy nie?! Dawno znalaze, ajdaku, co z tym zrobi?! Przyznaj si!
Sprzedae, tak?! Kark ci skrc, achmyto jeden, zodzieju, ty ledziono rybia! Tyle mojej
krwawicy...!
Szczurzy pyszczek prbowa si wtrci ugodowo.
- Cicho, no cicho, jak rany, dobra, wszystko bdzie...
- Co bdzie, jakie bdzie, ty szakalu parszywy, co ty mylisz, e ja nie widz, jak mi
z oczu schodzisz? Rozwal ci ten gupi eb, kulasy poprzetrcam...!
- Pan si nie wygupia, o co chodzi, oddam fors. Tyle ile pan chcia...
- Fors oddasz, ale i tamto oddasz, albo marna twoja godzina! Kroku tu nie zrobisz, ju ja
ci upilnuj, ty carska wywoko! Fors oddasz zaraz, ju, bo tu ostatni dech z ciebie wypr...!
- No co pan, nie mam przy sobie! Zapac mi, oddam, jak Boga kocham, niech skonam,
w tych dniach obiecali... A pokaza pan nie chcia...
- ebym ci nie pokaza...! Donios, niech mnie szlag trafi, donios na ciebie! Ty obie
artystyczny, ty patafianie, nie odjedziesz std...
Szczurzy pyszczek szarpn si nagle w trzymajcych go doniach.
- Glina...! - sykn ostrzegawczo.
Pan Jonatan nage urwa. Mimo woli obejrza si. Szczurzy pyszczek wykorzysta to
natychmiast, wyrwa mu klapy kurteczki i szurn w bok. Galopem popdzi na ptl
i w mgnieniu oka wlizgn si do granatowego fiata. Pan Jonatan uczyni ruch, jakby chcia
popdzi za nim, obejrza si jeszcze raz, mrukn co pod nosem, skoczy ku ptli, ukiem
omin samochody, dopad swej kpy wikliny, wyszarpn z niej motor, kopn rozrusznik
i z rykiem silnika run pod gr, w las. Najwidoczniej wcale nie zamierza goni granatowego
fiata, ktry ju zdy wystartowa w kierunku portu.
Janeczka i Paweek skamienieli z emocji, wci jeszcze tkwili za stosem zasobnikw.
Obok nich cichutko pisn Chaber. Obejrzeli si i zamarli na nowo.

110

O metr od nich sta porucznik MO.


Cisza i bezruch trway jeszcze dug chwil. Porucznik poruszy si pierwszy.
- Jeeli powiecie, e nie syszelicie ani jednego sowa, ostrzegam, e wam nie uwierz
- rzek zimno. - Widziaem was ju z daleka. Mog si wam przyzna, e gdybym tu by
na waszym miejscu, w ogle bym nie oddycha, eby adnego szeptu nie uroni. Nie byo mnie
i bardzo auj. Musz wiedzie, o czym ci dwaj gadali.
Szczere wyznanie porucznika zdecydowanie pogorszyo i tak ju nieatw sytuacj.
W Janeczce i Paweku od pocztku budzi sympati, z caego serca chcieliby mie go po swojej
stronie i wzajemnie suy mu pomoc, ale nie mogli. W adnym wypadku nie mogli. Narazili si
ju tej szajce niebotycznie, ysy wiedzia, co o nich myle, okaza im to wyranie przed
niespena godzin. Awantura pana Jonatana z osobnikiem z odstajcymi uszami bya cakowicie
jednoznaczna. Szajka wcigna pana Jonatana do cmentarnej akcji, a teraz najwyraniej chce
go odsun, niewtpliwie po to, eby nie dzieli si z nim zyskiem. Nie zapacili mu jeszcze
za dotychczasow robot, ponadto on ich podejrzewa o ukrywanie przed nim znaleziska.
Moliwe zreszt, e oszustwa usiuje dokona tylko szczurzy pyszczek z odstajcymi uszami,
ktry susznie spodziewa si zapaty w najbliszych dniach. Na wasne uszy syszeli przecie
w lesie, e ysy i Rudy Sprynowiec zamierzaj wznowi wysiki przerwane na skutek obaw
przed czujnoci WOP-u. Wszystko to ju w tej chwili wiedzieli, nie do na tym, poznali
tajemnic dwch samochodw. I nic, ani jednego sowa nie mogli zdradzi temu sympatycznemu
porucznikowi, bo szajka znaa ich tajemnic...
- Odezwijcie si, na lito bosk! - zada troch aonie porucznik. - Mwcie
jak ludzie. Syszelicie wszystko, prawda?
W tym momencie Janeczce przysza do gowy myl zupenie przeraajca. Szajka
wstrzymaa dziaalno, poniewa WOP wzmg czujno. WOP wzmg czujno... A jeeli
WOP wzmg czujno dlatego, e zauway przekraczanie granicy...?
Miaa zamiar wanie co odpowiedzie, ale na t potworn myl gos odmwi jej
posuszestwa. Milczaa, rozpaczliwie szukajc jakiego wyjcia.
Paweek milcza rwnie, bo ta sama myl zakwita w nim w tym samym momencie, z t
tylko rnic, e nie mia adnych wtpliwoci. By zupenie pewien, e poszukiwanymi przez
stra graniczn osobami s wanie oni oboje, on i Janeczka. Nikt nic nie wie, nikt na nich
nie trafi, chyba e ysy powie. ysy powie, jeeli oni powiedz...

111

Porucznik postanowi zdoby si na anielsk cierpliwo.


- Daj wam sowo, e nie mam adnych pretensji o podsuchiwanie. Nikomu o tym
nie powiem. Nie usiujcie we mnie wmawia, e stracilicie such i gos, miejcie dla mnie jak
lito. Ja was pytam urzdowo, nie prywatnie, jestem na subie. Syszelicie, co oni mwili?
Janeczka przemoga wreszcie wielk gul w gardle.
- No, owszem - przyznaa niepewnie. - Syszelimy...
Niezdolny jeszcze do wydania gosu Paweek potwierdzi kiwniciem gow. Porucznik
odetchn.
- Chwaa Bogu! Co mwili?
- Jeden prawie nic...
- Jak to, nic?
- No, prawie nic...
- Cicho - odezwa si nagle Paweek. - Cicho", mwi, jak rany, cicho..."
- Tak mwi? - zainteresowa si gwatownie porucznik. - Cicho, jak rany?
- Tak jest! - przywiadczya Janeczka. - Niech si pan nie wygupia" mwi. Cicho!"
- No dobra, a drugi, co mwi?
- A drugi mu wymyla.
- Jak wymyla?
Tego wanie w adnym wypadku nie mogli powiedzie. Nie mogli take powiedzie,
e nie powiedz, mogoby to mie skutki zgoa katastrofalne. Znw zamilkli bezradnie,
gorczkowo mylc, jak wybrn z okropnej sytuacji.
- Jak mu wymyla? - powtrzy porucznik nieustpliwie. Na Janeczk spyno nagle
nadprzyrodzone olnienie.
- Brukowanymi sowami - oznajmia z wielk stanowczoci. - Wymyla mu
brukowanymi sowami i ja tego nie mog powtrzy. Mamusia zabrania nam uywa takich
sw!
Paweek spojrza na siostr z bezgranicznym podziwem.
- Tak jest! - przywiadczy gorliwie. - Zgadza si. My si tak nie moemy wyraa!
Porucznik poczu, e teraz chyba jemu zabraknie gosu.
- Brukowanymi... To znaczy... Jakimi...?!

112

- No mwi przecie, brukowanymi sowami - powtrzya Janeczka z satysfakcj, ktrej


nie zdoaa ukry.
Paweek czu nie tylko satysfakcj nie mniejsz, ale take kolosaln ulg. Brukowane
sowa zaatwiay spraw rwnie radykalnie, jak dyplomatycznie. Porucznik by peen
zakopotania, uwiadomi sobie od razu ca niestosowno wydarcia z dzieci owych sw,
ktrych susznie zabroniono im uywa. Zdziwi go nieco ton nadzwyczajnej satysfakcji,
brzmicej w gosie Janeczki, ale pomyla tylko, e widocznie musiay to by wyjtkowo potne
brukowane sowa...
- Znaczy, macie na myli, brukowymi sowami? - upewni si mimo woli.
- Moe by brukowymi - zgodzi si Paweek. - My tego nie powtrzymy za skarby
wiata. Wyraa si, e ho, ho!
- No dobrze, a... A co mwi pomidzy tymi brukowymi sowami?
- Nic. W ogle nic innego nie mwi, tylko same sowa.
- A pomidzy sowami mwi ty"- dorzucia nagle Janeczka, ktrej nie opuszczao bujnie
kwitnce natchnienie.
W obliczu takiej informacji porucznikowi opady rce. Zrozumia, e wicej si nie
dowie. Scen widzia z daleka, trwaa krtko, bardzo moliwe, e zacza si awantur i nie miaa
dalszego cigu, bo rozmwcy rozstali si jako nagle. Pady rozmaite inwektywy i na tym koniec.
Westchn ciko.
- A czy w ogle z tych sw, ju nie mwcie jakich, udao si wam wywnioskowa,
czy oni si pokcili teraz, przed chwil? - spyta do beznadziejnie. - Czy te byli pokceni
ju wczeniej?
- Chyba byli wczeniej - odpara Janeczka z wahaniem, zastanawiajc si, czym moe
grozi prawda w tej kwestii. - Od pocztku nie mwili nic innego, tylko sowa.
- Raczej si w ogle nie lubi - uzupeni uprzejmie Paweek. - Tak nam si wydaje.
Porucznik przypomnia sobie nagle wraenie, jakiego dozna ju przy pierwszej rozmowie
z tymi dziemi. Przypomnia sobie take scen w porcie. By zupenie pewien, e oni co wiedz,
co przed nim ukrywaj, maj jaki tajemniczy i niepojty zwizek ze spraw, ktra stanowi tre
jego dziaa subowych...
- Suchajcie no, a co wycie tu waciwie robili? - spyta ostro. - W tym kcie
za skrzynkami?

113

- Nic - odpar bez namysu Paweek. - Tutaj kompletnie nic. Przechodzilimy. I akurat oni
si tu spotkali...
- I wolelimy przeczeka, bo oni byli zdenerwowani - uzupenia Janeczka. - To wcale nie
jest dobrze pcha si na oczy zdenerwowanym osobom. Z daleka byo wida, e s
zdenerwowani.
Porucznik poj, e przegrywa z kretesem. Z podejrzewanym o podobn wiedz
czowiekiem dorosym umiaby sobie poradzi bez wielkiego trudu. Z dziemi musia si podda.
Jedynym zyskiem bya zdobyta wreszcie pewno, e ci dwaj ludzie, ktrzy uywali tu owych
sw nie do powtrzenia, nie wspdziaaj ze sob zgodnie, a odwrotnie, s w stanie wojny.
To te byo dla niego bardzo wane...
- Dobre i tyle - mrukn do siebie w zamyleniu i po chwili doda: - Co do tych
zdenerwowanych osb, macie cakowit racj. Postarajcie si ich unika. Przestacie mi si
tu pta po rozmaitych dziurach, idcie lepiej na pla, albo na boisko, albo do domu, bo jeszcze,
nie daj Boe... no, jaki taki zdenerwowany moe was uszkodzi...
- Upieko nam si - stwierdzi Paweek, wlokc si z wolna przez las w stron domu.
- Ten porucznik za duo podejrzewa.
- On w ogle mnstwo wie - odpara Janeczka w zamyleniu. - Cay czas lata za tym
z uszami. Wie, e to przestpca, ale nie moe go zamkn, bo pewnie nie ma dowodw...
- Albo nie zna tych innych i czeka, eby on go do nich doprowadzi. Albo czeka, eby
znaleli te dokumenty na cmentarzu i dopiero wtedy...
- O cmentarzu nie wie. Na cmentarzu nikt nie pilnuje, Chaber by powiedzia.
- To i dobrze, zasuga nam si nie wcieknie. Bez zasug leymy, jak jeszcze nigdy
w yciu. Czekaj, bo ja myl. Doprowadzi go do pana Jonatana. Znaczy, ten z uszami
doprowadzi porucznika do pana Jonatana. Wcale nie wiemy, czy nie doprowadzi go take
do Rudego Sprynowca...
Janeczka zatrzymaa si nagle.
- O mj Boe, mymy chyba zgupieli! Przecie nie wiemy, czy ten z uszami nie spotka
si z Rudym Sprynowcem! Wszyscy tu czatowali i mg robi, co chcia! Suchaj, musimy
sprawdzi!
- Jak? Chaber jeszcze za nim nie chodzi!

114

- To nic. Sprbujemy. Najwyej spnimy si na kolacj...


Kilkakrotnie przeprowadzony od zasobnikw do miejsca postoju granatowego fiata
Chaber wyapa podan wo. Zrozumia, e nie chodzi tu o pana Jonatana, i ruszy tropem
szczurzego pyszczka z odstajcymi uszami. Pnym wieczorem, ju w kach, mona byo
omwi sytuacj.
- No wic dzisiaj si nie spotkali - podsumowa z ulg Paweek. - Ten z uszami oblecia
trzy domy i jedn komrk, dalej nie poszed. Rudy Sprynowiec prosto z play polaz
na camping i zosta w domu...
- We kawaek papieru i zapisz to wszystko, bo si pogubimy - poradzia Janeczka.
- Coraz wiksze zamieszanie z tego wychodzi. Cmentarz na razie mamy z gowy, ja uwaam,
e kopa bd dopiero jutro, bo dzisiaj nie zdyli si pozawiadamia. To po pierwsze. Po drugie
mamy dwa samochody i musimy sprawdzi, ktry jest ktry...
- Warto by jednemu obla koa czym mierdzcym - przerwa Paweek. - Chaber zaatwi
spraw. Kiedy poszed po ladach wody koloskiej mamusi, pamitasz? Jak tatu wyla na koa.
- Musi by co nietypowego... Przez chwil obydwoje intensywnie rozwaali rodzaj woni,
jakiej naley dostarczy psu.
- Wiem! - zawoaa z oywieniem Janeczka. - Mamusia ma ten migdaowy olejek
do opalania, zagraniczny, nikt takiego nie ma, a mierdzi niemoliwie! I w rozpylaczu, atwo
bdzie...
- Fajnie, jutro si to zaatwi. Potem jej podrzucimy z powrotem. Na czym stoimy?
- Na samochodach. To ju z gowy. Po trzeciej milicja pilnuje tego z uszami i pana
Jonatana. Wcale mi si to nie podoba, ja pana Jonatana lubi. Tak naprawd to on jest porzdny...
- A pewnie! Objeda go na medal! I syszaa, nie chcia im pokaza. Mylisz, e on
wie, ktry to grb?
- Musi wiedzie, bo niby co innego miaby im pokazywa? Wie i pewnie dlatego
go wzili do szajki, ale nie chcia im pokaza, wic teraz go wyrzucaj. Trzeba go bdzie
uniewinni. No, moe nie cakiem, ale troch.
- Po czwarte niech nas rka boska broni pokaza si przy granicy. Oni te maj psy.
Janeczka kiwna gow, w peni zgadzajc si z bratem. Granicy teraz musieli unika jak
ognia.

115

- Po pite musimy zdoby dowody.


- Jakie dowody?
- Rne. Milicja zawsze musi mie dowody. Bo jeeli oni to w kocu znajd, a my im
odbierzemy i zaniesiemy porucznikowi, to musz by dowody, gdzie to byo i kto kopa. Inaczej
wszystko bdzie na nas.
- O, jak rany, masz racj! Jeszcze by nam tylko tego brakowao! No trudno, w takim razie
trzeba co wykombinowa. Zdaje si, e mamy coraz wicej roboty...
- Pojcia nie mam, jakim cudem mogam gdzie zgubi ten olejek - powiedziaa z irytacj
pani Krystyna przy obiedzie. - Przecie nie mam dziury w torbie! Moglibycie zaangaowa
do poszukiwa psa!
- Mam nadziej, e go kto ukrad - rzek tsknie pan Roman. - mierdzia koszmarnie.
- Moliwe, e mia troch zbyt intensywny zapach, ale do opalania by doskonay.
Chciaabym go odzyska.
- Masz przecie p tuzina innych.
- Ale tamten by najlepszy! I nie odkupi sobie, Monika przywioza mi z Francji!
- Znajdzie si - rzek beztrosko Paweek. - Na pewno ley gdzie w piasku. Chaber
znajdzie.
- Zaraz po obiedzie wracamy na pla!
- Dobra, moemy wraca...
- Moemy nawet lecie sami - zaproponowaa wspaniaomylnie Janeczka. - Chaber
obwcha twj kostium kpielowy i ju bdzie wiedzia.
- Doskonale, prosz, tu jest mj kostium. Na szczcie jeszcze nie zdyam go wypuka,
gdzie pies? Prosz bardzo, niech wcha! A jeeli kto to ukrad, znajdcie zodzieja i odbierzcie
mu!
- Krysiu! - zawoa pan Roman z lekkim przestrachem.
- Nie ma sprawy - uspokoi go szybko Paweek. - Przemoc odbiera nie bdziemy,
najwyej podstpem.
- Ostatecznie moecie przyprowadzi zodzieja do ojca. Idcie teraz!
Wybiegli z domu zaraz po obiedzie i na chodniczku zatrzymali si jak wryci. W bramie
przed garaem lea pies porucznika, obok sta motor. Porozumieli si wzrokiem i bez namysu

116

skrcili w stron wielkich, czciowo otwartych wrt, zza ktrych dobiegay odgosy. Mieli
zamiar posucha tylko troch, ale akurat kiedy byli w poowie drogi, z wntrza garau wyjrza
porucznik i oko jego pado wprost na nich. Nie pozostao zatem nic innego, jak udawa, e mieli
w tym garau jaki niewinny interes do zaatwienia.
Porucznik nie przerwa rozmowy, popatrzy na nich i odwrci si ku wntrzu, gdzie pan
Jonatan, pani Wanda i pan ubiaski naprawiali sie.
- Panie, przecie to zwariowa mona - mwi markotnym gosem. - Wiecznie ci ludzie
co gubi i kady zaraz leci do milicji, e mu ukradli. Kra, kradn, to fakt, zawsze si na lato
nazjeda zodziejaszkw, ale co najmniej poowa tych skarg to jest zwyczajne zawracanie
gowy.
- To po co pan za nimi lata? - spyta pan Jonatan. - Niepotrzebna robota. Wszystkich
zodziei pan nie wyapie.
- Troch si posz, jak si tak cigle krc. A sprawdzi te skargi musz, co pocz...
- Na tego plastyka te skar? - spytaa pani Wanda.
- E, nie. Ale mi go na wiadka podali. Od wczoraj go ju szukam, nie widzia go pan
czasem?
Pan Jonatan rzuci dwa szybkie spojrzenia, jedno na porucznika, drugie w gb garau.
- Kogo? Tego plastyka?
- No wanie. Krci si tu wczoraj, podobno dzisiaj te jest.
- Nic o tym nie wiem - powiedzia stanowczo pan Jonatan po do dugiej chwili
zajmowania si wycznie sieci.
- Nie widzia go pan? - zdziwi si porucznik. - Zdawao mi si, e wczoraj...
- Nie widziaem. Sam bym go chcia spotka, ale jako nie trafiam. Nic o nim nie wiem.
- Szkoda - westchn porucznik. - No nic, poszukam...
Janeczka poczua nagle, e ani chwili duej nie mog tu sta w milczeniu, musz
uzasadni swoj wizyt w garau, i to natychmiast, w obecnoci porucznika. Przecisna si obok
sieci dalej, do pana ubiaskiego.
- Prosz pana, chcielibymy zapyta, czy pan bdzie dzisiaj wdzi ryby - powiedziaa
gosem, ktrego przenikliwoci nie powstydziaby si Mizia.
- Bo chcielibymy popatrze.

117

- Dzisiaj nie - odpar pan ubiaski nieco jadowicie. - Ale moe by, e jutro. Jak mj
zi co zapie...
- Zapie, zapie... - mrukn gniewnie pan Jonatan. - W t poszarpan sie zapie...
Janeczka przecisna si z powrotem do wyjcia. Paweek ju by na zewntrz, porucznik
wyszed za nim.
- Hej, kolego! - zawoa. - Czekaj no! Wy macie psa, chciaem ci o co zapyta...
Paweek zatrzyma si na drodze i obejrza podejrzliwie. Porucznik podszed do swego
motoru i zepchn go z podnka.
- Chciaem zapyta, czy wasz pies ma pchy?
Paweka nieomal zatkao. Obelywa kalumnia rzucona na Chabra zawrcia go z drogi.
- Co te pan...? - oburzy si. - Jakie pchy?! On w ogle nie wie, jak wyglda pcha!
W yciu nie widzia!
Porucznik ruszy w d drogi, prowadzc motor. Paweek odruchowo ruszy za nim.
- A co wy robicie na to, eby ich nie mia?
- My nic nie robimy. On tak sam z siebie...
- Dobra, dobra - przerwa porucznik pgosem, oddaliwszy si ju nieco od garau.
- Zostaw pchy w spokoju. Syszae...?
Paweek poczu si odrobin zdezorientowany.
- Co syszaem...?
- Tam w garau. Syszae rozmow? Pan Jonatan nie widzia plastyka. Co ty na to?
Zatrzyma si i opar o motor. Janeczka podesza do nich i zatrzymaa si rwnie.
Paweek gapi si na porucznika.
- Plastyk...? - powtrzy niepewnie.
- Nie wiesz, kto to jest? Ten facet z oczami koo nosa. Ten nasz znajomy z odstajcymi
uszami To jest plastyk, artysta, nie wiedziae o tym?
- A...! Rozumiem. I panu chodzi o to, e pan Jonatan go nie widzia?
- Wanie. I co ty na to?
Na drodze obok motoru i trojga osb, stay dwa psy, tyem do siebie. Pies porucznika
patrzy w stron portu, Chaber patrzy w stron przeciwn. Nagle warkn cichutko. Pies
porucznika wykona byskawiczny w ty zwrot, Janeczka obejrzaa si nieco mniej szybko.
Pies porucznika zastyg w bezruchu. Janeczka przesuna si o krok bliej do brata. Drog z gry

118

nadchodzi Rudy Sprynowiec. Ruchy Janeczki byy z pewnoci wolniejsze od ruchw psa
porucznika, jej myl natomiast bya bezwzgldnie szybsza. Zdya uprzytomni sobie,
e wczoraj narazili si ysemu, a dzi Rudy Sprynowiec na wasne oczy obejrzy ich komityw
z milicj. Moe pomyle, e co powiedzieli... Musi zatem usysze, co mwi...
- A bo ja wiem, co ja na to - bka niepewnie Paweek, okropnie zakopotany. - Trzeba si
zastanowi...
- I nasza mamusia mwi, e go z pewnoci kto ukrad! - wrzasna nagle Janeczka pen
piersi. - Bo ten olejek by zagraniczny i w aden sposb nie mona go kupi!
Porucznik i Paweek wzdrygnli si zgodnie i wytrzeszczyli na ni oczy. Paweek,
odwracajc si do siostry, zawadzi wzrokiem o drog i dostrzeg nadchodzcego Rudego
Sprynowca. Zrozumia mgnieniu oka. Porucznik nie zna sedna sprawy, czu si zatem nieco
zaskoczony.
- Jaki olejek...? - spyta mimo woli ze zdumieniem.
- Zagraniczny! W takim rozpylaczu niebieskim z biaym! Mamusia prosi, eby pan zapa
tego zodzieja i odebra mu to, atwo pozna, bo nikt inny takiego nie ma! Mamusia prosi, eby
pan zebra zeznania o tym olejku w niebieskim rozpylaczu, bo go na pewno kto ukrad...
Rudy Sprynowiec przeszed obok, uwanym spojrzeniem obrzucajc ca grup.
W miar jak si oddala, Janeczka zniaa gos. Paweek postanowi jej dopomc.
- Mamusia mwi, e jak on si nie znajdzie... zacz.
- Suchajcie no, dosy tego! - przerwa ostro porucznik. - Przestacie ze mnie robi idiot!
Nie chc sysze adnego gadania o jakim olejku! Doskonale wiecie, e ja wiem, kto wczoraj
temu plastykowi wymyla, syszelicie, co dzi powiedzia i pytam, co wy na to.
- Wcale nie wiedzielimy, e pan wie... - wyrwao si Pawekowi.
- Ale teraz ju wiecie! Macie znacznie wicej oleju w gowie, ni chcecie przyzna.
Skoczcie to udawanie cofnitych w rozwoju! dam odpowiedzi!
- Wcale nie udajemy cofnitych w rozwoju - zaprotestowaa Janeczka z godnoci. - A co
do pana Jonatana, to on si musia wyprze, bo jego ona i pan ubiaski suchali. Mgby go
pan nawet zabi na miejscu i te by si nie przyzna.
- Skd wiesz?

119

- Trzeba byo zobaczy, jak on na nich spojrza, to by pan te wiedzia. Moliwe, e i w


cztery oczy tak samo si nie przyzna, ale to nic nie szkodzi, bo tak naprawd to on jest porzdny
czowiek.
- Skd wiesz?! - spyta porucznik prawie z jkiem.
- Nasz pies powiedzia - odpara Janeczka bez wahania. - On go lubi. Nasz pies lubi tylko
porzdnych ludzi.
- Boe, zmiuj si! - powiedzia porucznik i zamilk, bo nawiedzia go dziwaczna myl,
e gdyby nawiza wspprac z tymi dziemi i ich psem, swoj skomplikowan spraw
rozwizaby w mgnieniu oka. Musia powtrzy sobie jasno i wyranie, e do spraw subowych
nie wolno wciga adnych osb postronnych, a szczeglnie dzieci, eby nie ulec gwatownej
pokusie. Mona im najwyej zadawa pytania i modli si, eby zechcieli na nie odpowiedzie
dobrowolnie...
- Wiem doskonale, e co przede mn ukrywacie - powiedzia z rezygnacj. - Nie mog
was zmusi do zezna, ale powiedzcie mi przynajmniej, dlaczego to ukrywacie. Czy kto wam
moe grozi, albo co w tym rodzaju?
- Niechby sprbowa! - mrukn Paweek.
- Nie - odpara Janeczka, pena wspczucia dla porucznika, a zarazem niepokoju, bo zbyt
pilnie patrzy na drog, gdzie by jeszcze widoczny oddalajcy si Rudy Sprynowiec.
- Nikt kompletnie. Ale...
- Co ale?
- Ale moliwe, e bdziemy mieli takie rne wiadomoci, ktre panu si spodobaj.
Wszystko panu powiemy, jak... Jak ju...
- Jak ju bdziemy mieli dowody - wyrwa si Paweek. - My bardzo dobrze wiemy,
e dla milicji takie gadanie bez dowodw jest nic nie warte. Wic jak co bdziemy mieli,
to panu pierwszemu...
Porucznik przyglda si im w zamyleniu. Obawia si troch o te przeraajco ruchliwe
i wcibskie dzieci. Chcia je ostrzec przed niebezpieczestwem, zabroni wtrcania si
w podejrzane afery, zapobiec ewentualnemu nieszczciu, nie zdradzajc przy tym tajemnic
subowych. Rwnoczenie ju zacz rozwaa rne przypuszczenia, ktre mu si wanie
nasuny.

120

- A niech wam si co stanie! - powiedzia gronie, cho z odrobin roztargnienia. - No!


Bdziecie wtedy mieli ze mn do czynienia! Pamitajcie...!
Pchn motor, kopn rozrusznik, wsiad i odjecha.
- No i prosz - powiedzia z gorycz Paweek, zagbiajc si w las. - Gdybymy mieli
aparat fotograficzny, ju byby dowd jak byk! A tak co...?
- A tak bd musieli uwierzy nam na sowo - odpara Janeczka stanowczo. - Zapisaam
w notesie wszystkie godziny i minuty. Teraz ju kad rzecz bd zapisywa i niech sobie
sprawdzaj. Ostatecznie milicja musi co robi. Gdzie ty si pchasz? Przecie mielimy
i na pla.
- A niby po co? Ja ten olejek mam w kieszeni.
- To dlaczego jeszcze nie podrzucie?
- Bo mielimy troch na co wypsika, eby Chaber mg wcha. Nie wiem na co.
Na chustk do nosa?
- Nie, na co maego. Czekaj, owek do notesu!
Wysmarowawszy gruntownie may oweczek olejkiem migdaowym, ruszyli powoli
w gb lasu. Nie pieszyo im si nigdzie. Osignicia dnia dzisiejszego sprawiy, e teraz ju
nie mieli nic innego do roboty, jak tylko czeka wieczoru.
Rano, niby na zamwienie, pojawi si granatowy fiat szczurzego pyszczka. Przejecha
obok ich domu i pojecha w stron campingu, akurat kiedy wychodzili na pla. Nie pozbawili
matki ulubionego olejku od razu, przezornie poczekali, a go uyje, i dopiero potem ruszyli
na przeaj, przez las, z nadziej, e swoj ofiar jeszcze gdzie tam znajd.
Granatowy fiat sta za campingiem, na samym kocu drogi, zaparkowany pod drzewami,
za krzakiem bzu, ktry go nieco osania. Szczurzego pyszczka przy nim nie byo, w ogle
nikogo w okolicy nie byo, wszyscy poszli na pla, zwabieni wspaniaym socem. Rozmazanie
olejku migdaowego po wszystkich czterech koach stao si dzieem jednej chwili. Zaraz
w nastpnej Chaber bez najmniejszego wahania ruszy po tropach szczurzego pyszczka, rwnie
prowadzcych w stron play.
Na drugiej grze spotkali Rudego Sprynowca, wracajcego z play do domu.
Nie widzia ich, ostrzeeni przez psa, w por zdyli si ukry. Po chwili za Rudym
Sprynowcem ukaza si tropiony szczurzy pyszczek. Rwnie wraca. Rudy Sprynowiec

121

wszed do swojego domku pierwszy, szczurzy pyszczek zoy mu wizyt dopiero po kilku
minutach, ktre spdzi na zboczu, wrd drzew, rozgldajc si dookoa. Troje myliwych
cierpliwie przeczekao t penetracj.
Zaraz potem pojawi si drobny kopot. Pusty dotychczas camping odrobin si oywi.
Za lad pawiloniku spoywczego ukazaa si sprzedawczyni, a obok jednego z zaparkowanych
przed wyjazdem samochodw zaczli krci si jacy pastwo z maym dzieckiem.
Sprzedawczyni nie przeszkadzaa, okno Rudego Sprynowca znajdowao si po stronie
przeciwnej ni pawilonik i nie moga widzie, co si przy nim dzieje, pastwo przy samochodzie
jednake krcili si po tej samej stronie. Trzeba byo czeka, a odejd, i wwczas dopiero droga
do tajemnicy stana otworem.
Janeczka i Paweek dziaali solidarnie. Jedno zajrzao do okna, podczas gdy drugie stao
na stray, potem si zmienili. Rudy Sprynowiec okaza si obrzydliwy, zasun zasonk.
Zasun j jednak niezupenie dokadnie, w rodku pozostaa szpara, przez ktr byo wida
kawaek stolika i rce. Krtkie, pkate palce Rudego Sprynowca i chude, nerwowe donie
szczurzego pyszczka. Pkate palce kady na st banknoty, ktre z chciwoci zagarniay chude
donie. Sycha byo szmer rozmowy, ale sw nie udao si rozrni.
Janeczka i Paweek, ukryci na skraju lasu, obejrzeli sobie jeszcze rozstanie wsplnikw.
Najpierw wychyli si szczurzy pyszczek, rozejrza si wok, wyskoczy z domku i szybkim
krokiem, pozostawiajc samochd, pomaszerowa drog do osiedla. W chwil pniej Rudy
Sprynowiec spokojnie zamkn domek i uda si przez las na pla. Sprawa bya jasna,
porozumieli si pod kadym wzgldem.
Dalsze tropienie szczurzego pyszczka wykazao, e nie jest spragniony towarzystwa
porucznika. Porucznik przejecha drog tam i z powrotem, szczurzy pyszczek za, ujrzawszy
z daleka motor, szybko skrci za zabudowania, przedzierajc si a do trzcin nad samym
Zalewem. Nastpnie wszed do jednego z domw i ugrzz tam na dugo.
Rudy Sprynowiec a do godziny czternastej wykazywa przeraajc ruchliwo.
Pta si po caej play, zaczepia ludzi w porcie, azi po lesie i znw szed na pla.
O czternastej zjad obiad i uspokoi si wreszcie. Ustawi leak przed domkiem, usiad na nim
i gapi si na gste, wysokie trzciny, zasaniajce Zalew. Zwaywszy, e widok ten nie by zbyt
pocigajcy, naleao mniema, odpoczywa w przewidywaniu nocnej pracy.

122

Janeczka i Paweek byli zupenie pewni, e wyczyny na cmentarzu zostan wznowione


tej nocy. Leli teraz przez las lamazarnie, rwnie traktujc to jako wypoczynek. Paweek cigle
nie mg przebole braku aparatu fotograficznego.
- Patrz, jakby to byo fajnie! - wspomina, rozalony. - Samochd to mita, na samochd
mamy dowd, ten obracany numer. Prztyka gdzie pod kierownic, musi by caa instalacja,
nawet jakby zdemontowali, milicja znajdzie lady. Oni to potrafi. Ale potem? Jak ten z uszami
wchodzi do Rudego Sprynowca i wychodzi...! Pies z kulaw nog nie widzia, ywego ducha
nie byo, a my pstryk! I ju, jest, prosz, w samych drzwiach! I potem przez okno, pstryk...!
- Ale przez okno mao byo wida - przypomniaa Janeczka. - Tylko pienidze.
- To jeszcze ci mao? Co ty chciaa, eby go akurat mordowa?! Dawa mu te pienidze,
jakby chorgwi macha!
- Ciekawe, czy ju odjecha...
- Moemy sprawdzi. Pjdziemy doem, zobaczymy czy Chaber znajdzie lady na drodze.
A w dodatku to nie byy nasze pienidze, tylko zagraniczne. Na zdjciu by wyszy.
- Dolary - orzeka Janeczka. - Tacy rni zawsze sobie pac dolarami. Czekaj, niech
on zacznie od razu. Chaber...!
Wezwany pies z lekkim obrzydzeniem powcha migdaowy owek i natychmiast
poinformowa, e niemia wo cignie si na drodze w obie strony. Po krtkiej naradzie pastwo
skierowali go w stron campingu.
- Widocznie odjecha - rzek Paweek. - Ale moliwe, e wrci. W kadym razie lepiej
sprawdzi.
Chaber doprowadzi do krzaka bzu, za ktrym poprzednio sta samochd szczurzego
pyszczka, usiad na chwil, wskazujc, e znalaz rdo woni, i ju gotw by wraca. Paweek
go powstrzyma.
- Co jest? - zdziwi si podejrzliwie. - Przecie samochd stoi! Dlaczego on tam nie idzie?
Janeczka obejrzaa si. Granatowy fiat sta zaparkowany w innym miejscu, na skraju
szeregu samochodw przed ogrodzeniem campingu. Nie rzuca si w oczy, ale dla psa
nie powinno mie to znaczenia.
- Chaber, szukaj samochodu! - powiedzia zachcajco. - Samochd ma by. Szukaj
samochodu!

123

Rozkaz poparty by gestem. Chaber zrozumia, posusznie ruszy wzdu szeregu


samochodw, obwchujc koa. Wystawi zwierzyn najpierw przy biaej skodzie, nastpnie przy
maym tym fiacie, przy duym fiacie czerwonym i wreszcie przy granatowym. Nastpnie
wbieg na teren campingu i wskaza chodni. Rodzestwo przygldao mu si najpierw
ze zdumieniem, a potem ze zgroz...
- Rozumiem - rzek Paweek ponurym gosem. - Ten olejek jest faktycznie solidny i teraz
mierdzi wszystko, co tylko jechao drog. Niedugo bdzie mierdziaa caa mierzeja.
adnie wygldamy!
- Ale gwne miejsce znalaz od razu - zauwaya Janeczka. - Powinien by i prosto
do tamtego fiata. Dlaczego nie poszed?
Paweka tkno.
- Czekaj no! Czy to aby ten sam...?
- Numer tego z uszami!
- A kto ich tam wie... Niech ja obejrz licznik!
Podkrad si od strony lasu i wrci, peen triumfu.
- Prosz! Dwadziecia dwa tysice osiemnacie! Mniej ni byo! Nikt mi nie wmwi,
e jedzi do tyu, to ten drugi!
- W takim razie idziemy std! - rozkazaa energicznie Janeczka. - Nie z powrotem,
ty gupi, dalej, byle gdzie! Niech myl, e ogldalimy te samochody tylko tak sobie, po drodze!
- Kto ma myle?
- Jak to kto? Przecie oni tu musz by wszyscy. Jeeli ten samochd stoi, to znaczy,
e przyjecha ten ysy. Skd wiesz, czy gdzie nie siedzi i nie patrzy? Idziemy dalej!
- Tylko nie do granicy! - ostrzeg Paweek, doganiajc siostr.
Janeczka natychmiast skrcia w las.
- Z tego wynika, e dzisiaj na pewno bd kopa - rozwaaa, przedzierajc si przez
bezdroa. - wieci ksiyc i w nocy jest cakiem widno. Pewno zaczn dopiero, jak si tu
wszystko uspokoi, o pnocy, albo co...
- Ale zaczai si trzeba troch wczeniej. I trzeba si zastanowi, jak im to odbierzemy,
w razie gdyby znaleli.
- Chaber...
- Co Chaber, jaki Chaber, przecie nie poszczujesz ich psem!

124

- Gupi jeste. Chaber doprowadzi do ich samochodu. Chwaa Bogu tym olejkiem
mierdz oba! I co, nie potrafisz im przedziurawi opon, nawet gdyby ktry siedzia w rodku?
Dusza Paweka zaponia si ze wstydu. Nie wpad na taki prosty pomys...
- Rzeczywicie - przyzna ze skruch. - Chyba zgupiaem. Dwie opony, bo jedno koo
atwo zmieni. Zanim odjad, porucznik przyleci. Nie, czekaj, te le! Porucznik mieszka
w Krynicy...
- Telefon...
- Nie ma! Tu podobno telefon jest tylko w WOP-ie!
- Z WOP-em nie moemy ryzykowa. No, nie wiem, co robi...
- A jeeli z tym uciekn, to koniec. Milicja nam nie daruje... Ale czekaj, nie jest tak le,
przecie bez koa wcale nie odjad!
- Maj drugi samochd.
- Dobra, zaatwi si i drugi. Na piechot daleko nie zalec, a Chaber zawsze ich znajdzie.
Ale porucznik musi by... O, czekaj...! Chaber skoczy po porucznika, w pitnacie minut bdzie!
- Ale czy trafi? Na porucznika do tej pory nie zwraca uwagi...
- O rany... Koa...! Porucznik jedzi na motorze! Ten olejek ju na nic, czym innym...!
- I od razu mu pokaemy, eby zapamita! - wykrzykna z zapaem Janeczka, zrywajc
si do biegu.
Chwila nierbstwa skoczya si jak noem uci. Naleao natychmiast pdzi do domu,
poyczy od matki inny olejek, ewentualnie mydo, wod kolosk, cokolwiek, znale
porucznika i jego motor, uperfumowa koa, zapozna z tym zapachem Chabra... Pene rce
roboty! Na domiar zego naleao to zrobi nieznacznie, bez zwracania na siebie uwagi!
Wymiana kosmetykw nie nastrczaa trudnoci. Pani Krystyna dysponowaa caym
arsenaem silnie woniejcych produktw, z ktrych szybko wybrali maso kakaowe, poniewa
Chaber lubi czekolad. Porucznika znaleli w porcie nad Zalewem, rozmawia na pomocie
z rybakami. Motor sta za magazynem, a obok motoru lea pies.
Obecno psa wywara wpyw na wszystkie pniejsze wydarzenia.
Paweek miao zbliy si do tylnego koa, pies warkn ostrzegawczo. Paweek pochyli
si, prbujc, czy nie dosignie koa bry masa bez podchodzenia bliej, pies warkn groniej i
pokaza zby. Wtedy warkn stojcy dotd spokojnie za Pawekiem Chaber.

125

- To na nic - powiedziaa popiesznie stojca nieco dalej Janeczka. - Chaber, do nogi!


Odejd stamtd, on nie ustpi. Trzeba poczeka na porucznika.
- I co, powiemy mu, e robimy dowiadczenia z jego oponami?
- Co mu powiemy. Powiemy, e ten z uszami przed nim ucieka. Powiemy byle co, eby
tylko odsun swojego psa. Czekaj, mam myl! Ty tu zosta i wykorzystaj odpowiedni moment!
Zanim Paweek zdy zapyta, jaki moment ma uwaa za odpowiedni, Janeczka
ju znalaza si na pomocie. Porucznik zauway j natychmiast. Janeczka grzecznie
przeczekaa, a przerwa rozmow z rybakiem i odwrci si do niej. Podesza bliej.
- Jak pan woa do siebie swojego psa? - spytaa z zainteresowaniem. - Bo nasz przychodzi
na rne rzeczy. A pana?

- A mj na to - odpar porucznik bez namysu i wyj may metalowy przedmiot, podobny


do cienkiego gwizdka. - To jest co specjalnie dla niego. Popatrz.
Przyoy przedmiot do ust i dmuchn. Nie rozleg si aden dwik, ale jego pies zerwa
si i wbieg na pomost. Chaber zastrzyg uszami. Porucznik pogaska psa, Janeczka
zainteresowaa si rzeczywicie.
- Co to jest? Jak pan to zrobi? Przecie nie byo nic sycha!
- To jest gwizdek dla psw. Wydaje dwiki niedostpne dla ucha ludzkiego, ale dla psw
doskonale syszalne. Wasz te usysza, zauwaya? To s dwiki bardzo wysokie i on je
nie tylko syszy, ale take rozumie.
- Och, prosz! Niech pan pokae jak rozumie!
Porucznik umiechn si i kaza psu przywarowa. Sam poszed a na rodek placyku
przed basenem portowym. Przejta Janeczka nie odstpowaa go ani na krok.
- Uwaaj, co teraz zrobi - powiedzia i unis gwizdek do ust.
Znw nic nie byo sycha, moe najwyej jaki cichutki powist, ale lecy prawie
na kocu pomostu pies mign przed siebie jak strzaa. W mgnieniu oka by u ng porucznika.
- Dobry pies - powiedzia porucznik. - Wracaj! I waruj!
Pies odbieg na poprzednie miejsce. Chaber sta obok Janeczki i strzyg uszami, krci si,
przysiadywa i niepokoi. Janeczka przykucna i obiela go za szyj.
- Uwaaj teraz - powiedzia porucznik i znw unis gwizdek do ust.

126

Pies wystartowa z pomostu znacznie wolniej, bieg zwykym truchtem. Porucznik cigle
trzyma gwizdek przy ustach. Pies nagle zatrzyma si i znieruchomia. Po chwili zawrci,
odbieg na miejsce startu i usiad.
- Widzisz? Zachowuje si rnie, zalenie od tego, jak gwid. Umie znacznie wicej,
ale nie mog ci przecie zdradza moich wszystkich tajemnic. Wy mi swoich nie zdradzacie.
Janeczka zerwaa si. Zajta psem porucznika, zapomniaa, po co tu przyszli. Teraz nagle
wrcia jej pami.
- Niech pan pozwoli obejrze to mojemu bratu! Bardzo pana prosz, koniecznie! Zabior
Chabra, bo on si denerwuje, a Paweek tu przyjdzie! Chocia troch, chocia jeden raz,
on mi inaczej nie uwierzy!
Paweek wanie wyszed zza magazynu. Mia najzupeniej dosy czasu, eby nie tylko
wepchn pomidzy protektory blisko poow kakaowej bryy, ale te gruntownie wyszorowa
opony piaskiem i zetrze z nich, ile si dao, kosmetyku, przyszo mu bowiem do gowy,
e na tym male porucznik moe wpa w polizg. Poaowa, e nie wybrali czego innego,
i postara si naprawi bd. Porucznik zgodzi si na demonstracj i za magazynem znika teraz
Janeczka.
Zanim pies porucznika zdy wystartowa po raz drugi, Chaber zrozumia ju,
e ten wanie motor ma zapamita bez maa na cae ycie. W skupieniu, gorliwie i z najwiksz
dokadnoci obwcha kakaowe opony, kanap, silnik i kierownic. Janeczka czua nieomal
pretensj do porucznika, e nie zostawi tu swojej torby albo chocia rkawic. Na kierownicy
wisiay tylko stare gogle. Chaber obwcha i gogle.
- To jest porucznik - tumaczya mu pani. - Rozumiesz? To jest motor porucznika.
Pamitaj, porucznik, porucznik, porucznik...
Chaber przesta w kocu wcha i podnis eb.
- Porucznik - powiedziaa pani. - Gdzie porucznik?
Chaber wybieg zza magazynu bez namysu, dopad porucznika i usiad przed nim, nawet
go nie wystawiajc. Spojrza na swoj pani z takim wyrazem pyska, jakby pyta, czy uwaa
go za gupiego. Ju dawno przecie wie, kto to jest porucznik.
- Zrozumia - odpowiedziaa Janeczka na pytajce spojrzeniu Paweka i zwrcia si
do porucznika. - Nasz pies ju pana zna. W razie czego...

127

Urwaa, nie bardzo wiedzc, jak go uprzedzi o przewidywanych wydarzeniach,


nie wyjawiajc ich sedna. Psie pokazy oderway j troch od tematu. Paweek by jeszcze
nimi zajty.
- A w ogle, jak mu na imi? - spyta. - Bo to gwizdanie gwizdaniem, ale imi musi mie.
- Cygan - odpar porucznik i odesa psa do motoru. - No, teraz ju musisz dokoczy.
Co w razie czego?
- Chodzi nam o to, eby w razie czego Chaber mg przylecie do pana - rzeka
z determinacj Janeczka. - Bo tu nigdzie nie ma telefonu...
- To znaczy, eby pana zawiadomi i doprowadzi... no, gdzie trzeba - wczy si
Paweek. - Bo rozumie pan, moe by tak, e my co zauwaymy, jak pana tu nie bdzie.
- Ale ja mog by w Krynicy - zauway porucznik. - Uwaacie, e wasz pies da rad tam
przylecie?
- No pewnie! Dla niego norma to jest czterdzieci kilometrw dziennie. A jakby si upar,
przeleci i pidziesit, tylko si troch zmczy. Mymy ju robili prby, bo tatu mwi, e trzeba
go trenowa, eby nie straci kondycji. Zawsze jak gdzie jedziemy, leci za samochodem i tatu
sprawdza szybko i czas. Do Krynicy powinien zalecie w dwadziecia minut.
- A kiedy trenowa ostatni raz?
- Jak tu jechalimy, a tutaj codziennie.
- Niegupio - pochwali porucznik. - Widz, e traktujecie psa wyjtkowo przyzwoicie,
nie tak jak niektrzy ludzie, ktrym si wydaje, e pies i krowa to jedno i to samo. Chciabym,
ebycie mnie traktowali w poowie tak dobrze jak swojego psa.
- Prosz? - zdziwi si podejrzliwie Paweek.
- Chciabym na przykad usysze, co takiego spodziewacie si zobaczy, jak mnie tu
nie bdzie. I dlaczego z informacj o tym nie mona czeka duej jak dwadziecia cztery minuty,
bo tyle zajmie sprowadzenie mnie tu przez psa. Teraz nie chcecie nic mwi, a potem nagle
stanie si to takie pilne? Jak ja mam to rozumie?
Gdyby nie pies porucznika, wtpliwe jest, czy rodzestwo przeamaoby swoje opory
i zrezygnowao z bezwzgldnej tajemnicy. Pies jednake by niezbitym dowodem szlachetnoci,
przyzwoitoci i rozumu swego pana. W kocu takiemu czowiekowi mona troch zaufa...
Janeczka spojrzaa na Paweka. Paweek odpowiedzia rzutem oka na psa. Janeczka
prawie podja decyzj.

128

- No wic dobrze, powiemy panu, o co chodzi - zacza ostronie. - My bardzo duo


wiemy...
- Co do tego nie mam najmniejszych wtpliwoci. Domylam si od pierwszej chwili.
- Ale nie dlatego panu nie mwimy, e nie chcemy, tylko dlatego, e nie moemy. Bo...
no... bo my musimy mie zasug.
- Zasug...? Jak zasug?
- Solidn - wtrci z determinacj Paweek.
- Co tu mydli oczy, zrobilimy co takiego, e ratuje nas tylko zasuga jak std
do Ameryki. I pan nie moe nam tego odebra!
- Nieche mnie rka boska broni, ebym mia wam odbiera zasugi! - wykrzykn
zdumiony nieco porucznik. - Gotw jestem wam dooy tylko powiedzcie, o co chodzi? Cocie
takiego zrobili?!
- Do tego przyznamy si na kocu - zakomunikowaa Janeczka zimnym gosem. - Albo
wcale. Ale zasug musimy mie i dopiero jak wykryjemy wszystko do koca, pokaemy panu.
Chciaam powiedzie, powiemy panu. Wykrycie musi by nasze i koniec! Moliwe,
e wykryjemy ju dzi albo jutro i wtedy... No i wtedy...
- Wtedy pan bdzie okropnie potrzebny -dokoczy Paweek.
Porucznik zmarszczy brwi. Co mu si tu nie zgadzao.
- Czekajcie no, dogadajmy si jako. Czy w tym, co macie wykry, jest jaki udzia
plastyka?
- No pewnie! - wyrwao si Pawekowi.
- On dzisiaj uciek przed panem - dodaa Janeczka.
- Jak to uciek? Gdzie?
- Na drodze. Jak pan jecha w stron campingu. Zobaczy pana i uciek.
- Ty, moe on myla, e to pan Jonatan? -oywi si nagle Paweek. - Z daleka nie byo
w da, kto jedzie.
- Co...? A, moliwe. No to nie wiem...
- Nic, nic, czekajcie. Wszystko jedno, przed kim uciek. I co zrobi potem?
- Polecia nad Zalew, a potem wszed do tego domu... No, tego, o dwa domy od nas.
Od podwrza.
- I co?

129

- I nic. Zosta tam. Bardzo dugo.


- Jak dugo i co robi w rodku?
- Nie wiemy, mymy nie czekali, a wyjdzie, musielimy oglda tego drugiego.
- Jakiego drugiego?
Dzieci nagle umilky. Zawahay si.
- On si z kim spotka przedtem? - spyta j porucznik.
- Waciwie pan powinien o tym wiedzie, boi inaczej by go pan nie pilnowa - odpara
z nagan Janeczka. - Po co pan go pilnuje?
- On robi wistwo - rzek gwatownie porucznik. - Widzielicie moe, komu on
to sprzedawa?
- On... nie sprzedawa... - zaprotestowa zaskoczony Paweek. - On bra pienidze...
No, za robot...
- Cay czas bierze pienidze za robot! Musz wiedzie od kogo! Nie mog przecie...
Urwa. Janeczka i Paweek te milczeli. Wszystkim nagle wydao si, e powiedzieli
stanowczo za duo. Porucznikowi zrobio si gorco, bo pomyla, e chyba niepotrzebnie
si wyrwa, a przy tym zorientowa si, e mwi o dwch rnych sprawach. Te dzieci wiedz
co wicej...
- No, teraz ju musimy jecha dalej - rzek stanowczo. - Co do zasugi, ju j zaczynacie
mie. Walcie miao.
- On jest w spce z takim jednym rudym - mrukn niechtnie Paweek.
- I z ysym - dodaa Janeczka, uwaajc, e wrogw naley obcia sprawiedliwie.
- Z panem Jonatanem nie, wyrzucili go ze spki. Nie chcia... Nie chcia zrobi tego, co oni
chcieli.
- To znaczy, czego nie chcia zrobi?
- O rany! - zdenerwowa si Paweek. - No i dobra, niech bdzie. Nie chcia pokaza...
- Nawet pokaza nie chcia?! - zdumia si porucznik.
Dzieci nie zwrciy uwagi na to nawet". Doznay nadzwyczajnej ulgi, e porucznik
nie pyta, czego pan Jonatan nie chcia pokaza. Paweek by zdania, e od tej kwestii naley
ju teraz trzyma si z daleka i skierowanego uwag na inne tory.
- Pan by si lepiej zaj jego samochodem - poradzi.
Porucznik znw si zdziwi.

130

- Co masz na myli? Ja si przecie zajmuj jego samochodem. Wiem doskonale, e stoi


na campingu...
- Iiiiii... - powiedziaa wzgardliwie Janeczka.
- Sta, to on stoi - zgodzi si Paweek z wyranym lekcewaeniem. - Aleja bym na pana
miejscu sprawdzi, czy on nie stoi jeszcze i gdzie indziej...
- Co to ma znaczy?! Suchaj no, mw wyranie!
- Wyranie jeszcze nie moemy. Ale jakby pan zobaczy jaki samochd jednego dnia
i on miaby na liczniku na przykad dwadziecia cztery tysice kilometrw i zobaczyby go pan
na drugi dzie i on miaby dwadziecia dwa tysice, to co by pan pomyla?
Porucznik patrzy na Paweka jak na upiora.
- Pomylabym, e chce go sprzeda i robi kant z cofaniem licznika - odpar stanowczo,
czujc zarazem, jak mu si robi jeszcze gorcej. - Chyba, e z tego samochodu wysiadaby inna
osoba. Wtedy pomylabym, e jest to inny samochd.
- Co do wysiadania, nie bylimy wiadkami - zakomunikowaa Janeczka.
Paweek milcza potpiajco, uwaajc, e porucznik wyciga wnioski stanowczo
za wolno i w ogle nieprawidowo. Porucznikowi szalaa w gowie istna orgia przypuszcze
i skojarze, z ktrych adnego stara si nie ujawni. Wrci do pierwotnego tematu.
- Bd wam wdziczny, jeli powiecie mi co jeszcze o tej spce. Jak to byo? Jeden rudy
i jeden ysy...
- ysy ma wosy - przerwaa Janeczka. - To on wanie jest ysy tylko na czubku. Udaj
z rudym, e si wcale nie znaj, i spotykaj si tak, eby nikt sobie nic nie pomyla. A ten
z uszami spotyka si tylko z rudym i pilnuje, eby tego nikt nie widzia.
- Skd to wiecie?
- Od psa. Nasz pies ich rozrnia i wywszy wszdzie.
- I od ktrego plastyk bra pienidze?
- Od rudego. To byy zagraniczne pienidze.
- Na lito bosk, ale tego chyba ju wam pies nie powiedzia...?! Widzielicie to?
- No pewnie. Na wasne oczy.
- I gdzie to byo?
Janeczka zawahaa si.

131

- Moglibymy nawet panu powiedzie, ale... Ale pan ich nie moe zaraz poapa! Musi
pan nam obieca, e pan ich jeszcze nie poapie, bo oni musz... No, oni musz zrobi wicej...
- Owszem, zupenie suszna uwaga. Prosz bardzo, niech robi wicej, pod warunkiem,
e ja o tym bd wiedzia. Moecie by spokojni, e ich zaraz apa nie zaczn...
- Rozumiem - wtrci Paweek. - Musi mie pan dowody. A mwiem, gdybymy mieli
aparat fotograficzny, ju by by dowd jak zoto! Akurat te pienidze byo wida.
- Gdzie?!
- No jak to gdzie, u niego w domu. On mieszka na campingu. Ten rudy. A ysy gdzie
indziej, ale nie wiemy gdzie.
- Nazwiska znacie?
- A po co nazwiska? I tak pan ich bardzo atwo znajdzie, jak ju pan bdzie wszystko
wiedzia.
- To znaczy, e to jeszcze nie wszystko...?
- Pewnie, e nie...
- I wicej panu nie powiemy - przerwaa Janeczka z wielk stanowczoci. - To nie pan
ma ich zapa na gorcym uczynku, tylko my, bo inaczej wszystko na nic. Moliwe, e ju
niedugo. Trudno, musi pan poczeka.
Porucznik ze swojej orgii mylowej wyowi pewne wnioski. Nagle zaczo mu si
pieszy.
- Chyba macie racj, e mog tu by potrzebny w cigu dwudziestu czterech minut
- powiedzia szybko. - Nie podoba mi si ten wasz upr, ile dobrze wiem, e nie ma na was siy.
Obiecajcie ni jedno. e w adnym wypadku, w adnych okolicznociach, nic absolutnie
nie sprbujecie zrobi. Nie przeszkadza, nie pokazywa si na oczy, nie wtrca, nawet gdyby
si tu wszyscy wzajemnie mordowali. Schowa si w mysi dziur i siedzie cicho. Obiecujecie?
- Co do niepokazywania si na oczy, moemy nawet przysic - zapewnia go Janeczka.
- I waciwie co do reszty te. Obiecuj uroczycie.
Paweek milcza, patrzc na porucznika oczami penymi bezgranicznej niewinnoci.
Porucznik zrezygnowa z powzitego przed minut zamiaru udania si do ich rodzicw. Nie mia
ju ani chwili czasu, a patao mu si w pamici, e tam chyba co zgino, jaki krem, czy co
podobnego i mog go zatrzyma na duej. Nie mg si zatrzymywa ani na duej, ani na
krcej, musia zacz dziaa...

132

- No to teraz trzeba tylko znale jaki szpikulec do opon - rzeki z zadowoleniem


Paweek, dc do domu na kolacj. - Ja mu nic nie obiecywaem. Nie odezwaem si
ani sowem.
- Wanie sobie pomylaam, e moesz je przecie sam dziurawi - odpara spokojnie
Janeczka. - Wcale nie musz si do tego wtrca, mogam obieca na wszystkie witoci.
A schowamy si dobrze, nie ma obawy.
- Tylko nie moemy wychodzi jawnie, bo zauwa, e nas za dugo nie ma. Musz
myle, e pimy. Wyjcie ju znalazem, przez kotowni. Drzwi do piwnicy zostawiaj otwarte,
bo zamykaj gara.
- Na wszelki wypadek zabierzemy klucz...
Cay dom pogrony by w ciszy, kiedy dwie ciemne postacie z pewnym trudem przelazy
przez niskie okienko kotowni. Trzecia posta zmiecia si z atwoci. Trzy cienie przemkny
przez drog i znikny w lesie.
Wyacy na niebo ksiyc srebrnym blaskiem owietli cmentarne wzgrze, kamienne
nagrobki i ogromny, rozoysty krzew na samym skraju zbocza. W kompletnej czerni
pod drzewem Janeczka i Paweek tkwili w ciszy i bezruchu. Obok nich lea Chaber, czujny,
skupiony, z nastawionymi uszami, ktre drgay mu lekko. Wszelkie odlege odgosy, dawno
umilky, panowa spokj, nic si nie dziao, dookoa rozlegay si tylko szmery lasu.
- Ty, moe oni wcale nie przyjd? - wyszepta cichutko Paweek. - Zeszym razem byli
wczeniej.
- Bo deszcz pada - odszepna Janeczka. - Teraz musz poczeka, a si wszystko
uspokoi.
- Dawno si uspokoio...
- Poczekajmy jeszcze troch...
Nagle Chaber poruszy si i unis eb. Janeczka i Paweek zamarli.
Chaber wszy i sucha. Nagle podnis si bezszelestnie, przysiad na tylnych apach,
na moment odwrci eb, cigle wszc, po czym znw wycign nos w kierunku cmentarza.
Spojrza na swoich pastwa i pooy si jako inaczej ni przedtem, jakby przyczajony do skoku.
Janeczka i Paweek jednoczenie poczuli na plecach dreszcz emocji.

133

Jeszcze bardzo dugo nic si nie dziao. Wreszcie dobiegy ich jakie haasy, kto
przedziera si przez las, trzaskay suche gazki pod nogami i szeleciy krzaki. Na skraju
cmentarza ukazay si w srebrzystych plamach wiata dwie osoby, idce wprost ku nim,
w kierunku rozoystego krzaka. Zatrzymay si w odlegoci zaledwie kilkunastu metrw
i pooyy na ziemi Jakie przedmioty. Wida byo, jak si rozgldaj. Janeczka i Paweek
od pierwszego rzutu oka rozpoznali Rudego Sprynowca, drugi natomiast by im obcy. Jaki
nieznajomy czowiek, do mody, redniego wzrostu i redniej postury, z gadko uczesanymi,
jasnymi wosami i rozwichrzonymi baczkami, ktre poszerzay mu twarz. Przylizane wosy
poyskiway mu w wietle ksiyca. Do dugo obaj stali nieruchomo, nadsuchujc. Janeczka
i Paweek zaniechali oddychania. Wreszcie Rudy Sprynowiec poruszy si i zacz zdejmowa
sweter.
- W porzdku - mrukn pgosem. - Moemy zaczyna.
Przylizany natychmiast zrzuci kurtk. Przyniesione przedmioty dwikny metalicznie.
Rudy Sprynowiec pochyli si i gmera przez chwil w czerni pomidzy jedn z pyt
nagrobnych a obrastajcymi j krzewami. Wycign na wiato ksiyca dugie drgi, obaj
z przylizanym rozstawili je, tworzc jakby trjng. Plamy blasku i cienie ukaday si
nierwnomiernie,

rysujc

wok

jak

skomplikowan,

czarno-srebrn

szachownic.

Manipulujce wok grobu rce i poruszajce si sylwetki to nikny w mroku, to pojawiay si


w plamach jaskrawego wiata. Janeczka i Paweek wpatrywali si w nie bez tchu, nie mogc
rozszyfrowa tych dziwacznych poczyna. Rudy Sprynowiec i przylizany pobrzkiwali
elastwem, robili co u wierzchoka trjnoga, potem pochylili si nad jednym kocem pyty.
Potem Rudy Sprynowiec wyprostowa si i cofn dwa kroki z rkami wycignitymi
przed siebie.
- No! - sapn. - Rrrrraz...!
Szarpn rkami co, co w plamach wiata wygldao jak acuch. Rozleg si terkot,
pyta drgna, jeden jej koniec unis si lekko, przylizany popiesznie przesun j na bok
z nieprzyjemnym zgrzytem. Rudy Sprynowiec puci swj acuch, obaj bez sowa zaczli
przenosi cae urzdzenie do drugiego koca, gdzie panowa gboki mrok i nic ju nie byo
wida.
Sprony, napity Chaber nagle drgn, poruszy si, odwrci eb i niespokojnie
powszy gdzie do tyu. Janeczka i Paweek z dzikim nateniem wbijali wzrok w dwch

134

niszczycieli grobu. Rudy Sprynowiec i przylizany przesuwali pyt to jednym kocem,


to drugim, przy akompaniamencie stkania, sapania, suchego terkotu i niemiych zgrzytw.
Wreszcie udao im si odsoni prawie cay grb.
Przylizany otar pot z czoa i chwyci opat. ; Rudy Sprynowiec sapa przez chwil
i wyciera sobie ca, lnic od potu twarz. Nastpnie trci w rami przylizanego i unis
do gry swj trjng.
- Zostaw to, bierzemy drug - rozkaza. -Odwalamy po dwa naraz!
- A czy to warto? - zaprotestowa przylizany
- Nie gadaj, tylko bierz...
Przenieli trjng do drugiej pyty i znw zaczli terkoczce i zgrzytliwe manipulacje,
a odsoni si i drugi grb. Teraz obaj chwycili opaty. Kopali zajadle, wyrzucany z grobw
piasek szeleci.
- Co jest...! - krzykn nagle przylizany zduszonym gosem.
Janeczka i Paweek pod swoim krzakiem a podskoczyli. Rudy Sprynowiec wyprysn
z grobu jak wyrzucony z katapulty. Wpad na przylizanego, obaj zaczli rozgrzebywa rkami
ziemi. Chaber zerwa si, zakrci i usiad, odwracajc nerwowo eb to w stron cmentarza,
to gdzie do tyu. Wszy, niepokoi si coraz bardziej.
- Gupi jeste - powiedzia gniewnie Rudy Sprynowiec, podnoszc si w grobie
przylizanego. - Korze. Tu peno korzeni, omi i kop dalej.
Znw podjli prac. Janeczka i Paweek, na czworakach, zafascynowanym wzrokiem
przywarli do machajcych opat. Przylizany przerwa kopanie, schyli si w grobie, cay skry si
pod pyt. Podnis si po chwili i zaczai wyazi.
- Dokopaem si do nieboszczyka - powiadomi Rudego Sprynowca. - Bierzemy
nastpn?
Rudy Sprynowiec bez sowa wylaz z grobu. Szczekny elastwa, zaterkotao, kolejna
pyta ze zgrzytem i trzaskiem zacza si przesuwa. Przylizany stka, Rudy Sprynowiec sapa
niczym miech kowalski. Haasu robili tyle, e Janeczka i Paweek mogli ju nie dba o cisz.
Brzki, terkoty, szurania i zgrzyty zaguszay wszystko.
- Co jest...? - szepta miertelnie oburzony Paweek. - Miay by krtkie wypady! Jeden
grb i w nogi... Co za granda...?!

135

- Moe im si co odmienio - mamrotaa mniej zaniepokojona Janeczka. - Moe


postanowili wszystkie siedemnacie...
- Ty, to oni znajd...!
- No znajd... Jak wszystkie, to znajd...
Chaber denerwowa si coraz bardziej i bardziej. Nie lea ju, podnosi si
i przysiada, uwag mia wyranie rozproszon. Janeczka doznaa wraenia, e co si dzieje
gdzie za nimi, co jest nie w porzdku, ale absolutnie nie bya w stanie interesowa si teraz
czymkolwiek innym poza tym nieszczciem na cmentarzu. Przylizany rozkopywa ju trzeci
grb, Rudy Sprynowiec przymierza si do czwartego, drgi leay oparte o pity. Jeli w tym
tempie bd dalej szuka, lada chwila znajd swj up...
Paweek czu istn otcha rozpaczy. Wanie uprzytomni sobie, e miejsce zasadzki
wybrali fatalnie, zoczycy odgradzaj ich od drogi, cay plan wali si w gruzy! Naleao zaczai
si po drugiej stronie cmentarza...
- Ty, ja nie zd przed nimi! - szepta gorczkowo i rozpaczliwie. - Jak znajd i zabior,
polec od razu na d... Przecie nie polec za nimi, musz naokoo...
- Trzeba ich wyposzy - szeptaa Janeczka. - Niech przestan! Zrbmy co!
Chaber obok nich zdenerwowany by ju do szalestwa. Co odwracao jego uwag
od cmentarza, co kazao mu ostrzega, alarmowa swoich pastwa. Pastwo oguchli i olepli,
nie rozumieli nic, porozumiewali si histerycznymi szeptami, zajci wycznie kotowanin
przy grobach.
- Rzuc czym... - szepta Paweek.
- Gupi, Chaber skoczy...
- O, jak rany, poszczuj ich!
- Nastpny! - warkn gniewnie Rudy Sprynowiec.

||

Paweek straci gow. To nastpny" podziaao na niego jak ryk bojowej trby.
- Chaber, bierz...! - sykn zduszonym gosem.
I wwczas nastpio co okropnego. Do ostatecznoci wyprowadzony z rwnowagi
Chaber, ktremu ju dawno inna, prawdziwsza zwierzyna przesonia wszelkie sceny
na cmentarzu, ktry czu si kompletnie zdezorientowany, rozdarty pomidzy emocjami pastwa
a swoim odwiecznym instynktem psa myliwskiego, cichy, milczcy, bezgony Chaber, uczyni

136

co, co mu si nigdy w takich okolicznociach nie zdarzao. Szczekn. Szczekn krtko, ostro,
gniewnie, z irytacj...
W jednym mgnieniu oka rozptao si trzsienie ziemi i koniec wiata. Zarola
tu za rozoystym krzewem fukny wciekle, co runo ze straszliwym omotem i chrapliwym
pochrzkiwaniem, ziemia zagrzmiaa ttentem i trzaskiem, a echo poszo po lesie.
- Dziki!!! - wrzasn z grobu przylizany.
Podrywajc si w bezprzytomnej panice, Janeczka zdya jeszcze dostrzec rzecz
straszn. Chaber rwa przez las, przez wwozy i gry, przez to najgorsze bezdroe, sadzc
ogromnymi susami, migajc w wietle ksiyca jak ruda strzaa, za nim za z gronym
pofukiwaniem, ze straszliw szybkoci pdziy trzy czarne, przysadziste bryy. Ziemia dudnia
pod racicami potworw mkncych przez nierwnoci terenu niczym po gadkiej autostradzie.
omot i trzaski rozlegay si w krzakach dookoa cmentarza, las grzmia ttentem na wszystkie
strony.
Jakim sposobem i kiedy Janeczka znalaza si na jakiej alei, nie miaa najmniejszego
pojcia. Biega ni i biega bez tchu, z rozpacz i miertelnym przeraeniem w duszy,
z absolutnym przekonaniem, e jeeli Chaber tak ucieka, to musiaa nastpi potworno.
Wszyscy musz ucieka! Nie; mona zrobi nic innego, tylko ucieka, ucieka, ucieka!
Przestaa biec, kiedy cakowicie zabrako jej oddechu. Serce walio jak oszalae. Ciko
dyszc, opara si o jaki pie, cigle pena rozpaczy i przeraenia. Dziki goniy Chabra,
nie wiadomo, udao mu si uciec... Nigdy w yciu nie widziaa, eby jakikolwiek pies tak pdzi!
Przepad gdzie Paweek, pewnie te uciek. Niewtpliwie uciekli take zoczycy...
To, e przede wszystkim ucieka caa reszta stada dzikw, nie przyszo jej do gowy.
Niepokj o psa zaczyna bra gr. Rozejrzaa si, nie miaa pojcia, gdzie si znajduje,
ale wydao jej si, e zbytnio zbliya si ku morzu. Ksiyc wieci jasno. Postanowia skrci
w stron Zalewu i dotrze do drogi na dole. Odzyskaa oddech i ruszya alej przez czarnosrebrny las, a pami usunie podsuwaa jej wszystko to, przed czym si wzajemnie
z Pawekiem ostrzegali. Nie pta si samotnie po lesie. Nie naraa si na mier z rki
rozszyfrowanych zoczycw. Unika granicy. A przede wszystkim to podstawowe, nie rusza si
nigdzie bez psa!
Psa nie byo. Paweka nie byo. Byli zoczycy i dziki...

137

Resztki zimnej krwi i siy ducha opuszczay j w szalonym tempie. Poszczekujc zbami,
mnie sza dalej. Alejka zesza na d, Janeczka spojrzaa przed siebie, eby oceni wzniesienie i
kierunek, i nagle wrosa w ziemi.
Przed ni, na samym rodku jej drogi, w niewielkiej odlegoci sta dzik.
W wietle ksiyca widziaa go wyranie. Sta nieruchomo, zwrcony ku niej dugim
ryjem, patrzy i czeka. Czeka... Na co czeka? Czeka, a ona si zbliy...?
Przez ca wieczno, albo nawet przez kilka wiecznoci, stay naprzeciwko siebie
na wskiej alei dwie ywe istoty, chwilowo zamienione w kamie. Janeczka i dzik. Potem
Janeczka odwrcia si i runa przed siebie, nie baczc na doy i wzniesienia, i nie zwaajc
na kierunek. Za sob usyszaa omot. Tego, e w dzik, niczym gromem raony, zawrci i run
w przeciwn stron, uciekajc w nie mniejszym przeraeniu, doprawdy nie moga wiedzie.
Dzik zatrzyma si do szybko. Janeczka zatrzymaa si dopiero wtedy, kiedy, pywa
i bez tchu, wpada na jak pionow przeszkod, ktra nagle stana na jej drodze i na ktrej
si teraz opara, opltszy j ramionami. Po bardzo dugim czasie, kiedy udao si jej wreszcie
jako tako normalnie odetchn, zorientowaa si, e opiera si nie o drzewo, tylko o jaki supek.
Podniosa gow. W blasku ksiyca ujrzaa przybit na supku tablic, przeczytaa napis
na tablicy i zdrtwiaa do reszty. Oplataa ramionami sup graniczny...
Paweek w momencie ucieczki znalaz si w znacznie lepszej sytuacji ni jego siostra.
W zdenerwowaniu wysun si zza krzaka na czworakach prawie na skraj cienia i kiedy popoch
poderwa go z miejsca, pogna tam, gdzie by akurat odwrcony przodem, nie w gb lasu,
a skosem w kierunku drogi. Na prawo sysza oddalajcy si grzmot pogoni za Chabrem, za sob
jakie dodatkowe odgosy ucieczki zoczycw. Oprzytomnia dopiero, kiedy zjechawszy
gwatownie ze stromej skarpy, zatrzyma si w kolczastej kpie jeyn. Przez krtki moment
odpoczywa, a potem ostronie zaczai si wypltywa z kujcego i drapicego kbowiska,
usiujc rwnoczenie nie poszarpa kompletnie odziey, nie wyku sobie oka, unikn
przynajmniej czci kolcw i zachowa cisz. Nie mia pojcia, gdzie podziewaj si zoczycy,
uciekli, czy moe czaj si gdzie w pobliu...
Tak go znalaz Chaber, ktry zachowa najwicej przytomnoci umysu i najatwiej
oderwa si od przeciwnika. Wyprosiwszy go ze swojego terenu, dziki day mu spokj, zawrci
zatem od razu na poszukiwanie zagubionych pastwa i obchodzc niebezpieczn stref duym

138

ukiem, natkn si na Paweka. Zarazem gboko skruszony i peen wyrzutu, pofukiwa


niecierpliwie, usiujc si dosta do pana przez kujce zarola.
Straszliwy niepokj o los siostry i psa opucili Paweka w mgnieniu oka i przeistoczy si
w radosn bogo. Energicznym gestem wyrwa si z jeyn, pozostawiajc na kolcach du
cz weny ze swetra, dopad psa i przytuli do siebie jego eb. Nastpnie szeptem penym
napicia wyda szybko kilka sprzecznych ze sob rozkazw.
- Chaber, szukaj Janeczki! Nie, nie szukaj, prowad! Nie, stj! Czekaj! Stj piesku,
czekaj, chwileczk ...!
Myli ukaday mu si eksplozjami. Na rozkaz szukaj" Chaber pjdzie w las i nie wrci,
dopki nie znajdzie pani. Bg raczy wiedzie, gdzie ona jest, i co si z ni dzieje... prowad"
te le. Zwyczajem wszystkich psw myliwskich Chaber ruszy na coraz to szersze krgi i bdzie
je zatacza, a znajdzie trop. Tym razem, wyjtkowo, Paweek wie lepiej, skd trzeba zacz.
Trzeba wrci do krzaka na cmentarzu...
- Chaber, na cmentarz! Prowad na cmentarz! Wracamy!
Chaber natychmiast ruszy po skarpie, z ktrej przed chwil zjecha jego pan. Oywiony
i peen nowych si Paweek wdziera si za nim, zdziwiony nieco, jakim cudem przeby t drog
na olep w d, nie amic sobie niczego. Chaber miga przed nim w plamach ksiycowego
wiata, bieg do przodu i zawraca, posusznie czekajc na gramolc si za nim niezdarnie
ludzk istot. Nagle zatrzyma si. Powszy, podbieg jeszcze kawaek, zawrci do Paweka
i cichutko ostrzegawczo warkn.
Paweek obla si zimnym potem. Jak na dzisiejsz noc, mia zupenie do atrakcji,
chcia ju tylko znale siostr i wraca do domu. Tymczasem przed nim znw si co pojawio,
znw co si dziao na tym przekltym cmentarzu, ktry go bdzie przeladowa chyba do koca
ycia. Zawaha si, westchn ciko i podj msk decyzj.
Wysawszy psa przodem, j si czoga za nim na czworakach, macajc drog rkami
i odsuwajc sprzed siebie zdradliwe suche patyki i szeleszczce gazki. Trwao to do dugo,
ale do skraju cmentarza doprowadzio go bezgonie. Wychyli si zza nagrobkw i krzakw
i ujrza widok obrzydliwy, widok, ktry napeni go rwnoczenie rozpacz i bezgranicznym
oburzeniem.

139

Rudy Sprynowiec i przylizany wrcili na miejsce swojego przestpstwa. Dobierali si


wanie do kolejnej pyty nagrobnej, poszczekujc przy niej elastwem. wiato ksiyca
poyskiwao na wstrtnym czerepie przylizanego.
Paweek przyglda si i zastanawia krtko. Wykorzystujc zgrzyt przesuwanej wanie
pyty i sapanie Rudego Sprynowca, z nieco ju mniejsz ostronoci okry rodek
cmentarza i znalaz si w pobliu rozoystego krzaka. Tu mona puci Chabra na trop.
- Chaber szukaj pani! Nie, stj...! Prowad do pani! Prowad!
Chaber lad swojej ukochanej pani wyczu z daleka. Zanim Paweek zdy zaniepokoi
si, czy od tych wszystkich sprzecznych polece pies nie dostanie w kocu obdu, ju szed
po drodze jej ucieczki. Z pocztku cicho, potem ju nie zwaajc na haas coraz szybciej poda
za psem.
Janeczka pod supem granicznym zapada w rodzaj letargu. Cakowita niemono
poruszania ktrkolwiek koczyn nie pozwolia jej nawet oderwa si od przeraajcej podpory.
Z zesztywnia szyj hipnotycznie wpatrywaa si w napis GRANICA PASTWA", niezdolna
do odczytania znaczenia mniejszego napisu poniej. Poniej napisa byo 1000m",
co oznaczao, e granica pastwa oddalona bya o cay kilometr. wicie przekonana,
e niepojtym sposobem przeoczya siatk graniczn, Janeczka trwaa w odrtwieniu, zespolona
ze supkiem wedug wasnych oblicze jakie trzy lata. W rzeczywistoci okoo piciu minut.
Po piciu minutach usyszaa szelest, odwrcia gow i wzrok jej pad na dwch onierzy
WOP-u wynurzajcych si z mroku lasu...
Biegncy za Chabrem Paweek do szybko zorientowa si, e jego siostra zrobia jak
dziwn ptl, najpierw zbliajc si do granicy, potem oddalajc si od niej nieco, wreszcie znw
dy wprost ku niebezpiecznym terenom. Zacz ju odczuwa narastajcy niepokj, kiedy
Chaber skoczy nagle w przd z radosnym, gwatownym entuzjazmem. Paweek wiedzia, co to
znaczy. Przypieszy kroku, wypad z poprzecznej, wskiej alejki na szersz i zatrzyma si jak
raony piorunem.
Ujrza siostr, ujrza szalejcego ze szczcia psa. Ujrza take co, od czego nogi ugiy
si pod nim.
Janeczk prowadzio dwch onierzy WOP-u...
W jednym mgnieniu oka Paweek poj, e nastpio nieszczcie. Nie jedno, jedno
to mita, nastpio jakie tysic dwiecie nieszcz. Zostali zapani i rozszyfrowani jako osoby,

140

ktre przekraczay granic. Nie maj adnych zasug, nie zdyli si o nie postara. Nie do
na tym, zoczycy dziaaj dalej i moliwe, e ju w tej chwili uciekaj ze znalezionym upem.
Cae pieko, ktre przez to wybuchnie, skupi si na nich, wprowadzili wadze w bd, ukryli
informacje, popenili chyba przy tym jak pomyk...
W nastpnym mgnieniu oka Paweek zaniecha rozpatrywania wasnych wykrocze
i podj desperack decyzj. Dziwnym, posuwistym krokiem, bo nogi mia cigle mikkie
w kolanach, niemniej stanowczo i bez wahania zbliy si do onierzy. onierze zatrzymali si
nie na jego widok, tylko dlatego, e Janeczka pada na kolana, tulc, ciskajc i obmacujc psa,
ktry oblizywa j z radosnym rozmachem. Paweek mia pen swobod dziaania.
- Trudno, powiem, oni wa do sidmego grobu - oznajmi gosem nieco ochrypym
i penym rozpaczliwego napicia. - To nie ona bya za granic, tylko ja. Dwa samochody, a ysy
ma dwa numery. Tam trzeba zaraz i, lecie i niech kto strzela! Jakby co, to pies znajdzie,
bo mierdz tym olejkiem, i najpierw trzeba tu zaatwi, a potem dom poprawczy, nie bdziemy
ucieka. A pies jest niewinny.
Z tego wspaniaego przemwienia, onierze nie zrozumieli ani jednego sowa,
za to Janeczka zerwaa si na rwne nogi.
- Do sidmego...! Skd wiesz...?!
- Widziaem. Dopiero co.
- O Boe drogi, prdko! Trzeba co zrobi!
- No to przecie mwi...
- Porucznika!
- Chaber...
- Co ty, gupi? Po tym wszystkim? Czy on jest z elaza?!
- No to przecie mwi, e trzeba co zrobi! onierze przygldali si i przysuchiwali
w milczeniu. Porozumieli si wzrokiem.
- Czekajcie no! - odezwa si jeden. - Po kolei. To jest twj brat?
- No pewnie, a kto? - zdenerwowaa si Janeczka. - Trzeba natychmiast wezwa
porucznika! Tego z Krynicy!
- Po co wam porucznik?

141

- Ju on wie, po co. To znaczy nie wie, ale si dowie. Wie, e ma by potrzebny


za dwadziecia cztery minuty. Pies nie pjdzie, ja si nie zgadzam, on tego nie wytrzyma!
A my wiemy, e w stranicy jest telefon! I niech mu si ju nie myli ten olejek z masem!
Kolejne przemwienie byo wprawdzie krtsze, ale wcale nie bardziej zrozumiae.
onierze uporczywie zachowywali kamienny spokj.
- Zaraz, chwileczk. Powiedzcie moe, o co chodzi...
- Nie moemy, teraz nie ma czasu...
- O jak rany! - zniecierpliwi si Paweek. - Przecie mwiem, rozkopuj sidmy grb...
- Co ty, teraz ju chyba smy! - przerwaa rozgorczkowana Janeczka. - Albo nawet
dziewity!
- Tote mwi, porucznik wie, gdzie jest ten z uszami! Trzeba go zawiadomi!
- On tu musi by zaraz, no musi, bo oni uciekn!
onierze znw wymienili spojrzenia. W gruncie rzeczy ich zadanie tej nocy polegao
wanie na tym, eby w razie czego niezwykego zawiadomi porucznika. Rozgrywajca si
tu scena bez wtpienia bia rekordy niezwykoci. Porozumieli si ruchem gowy i jeden z nich
oddali si kilkanacie krokw w las.
- Co to za ludzie, ktrzy maj uciec? - spyta drugi. - Co o nich wiecie?
- Wszystko wiemy - odpar ponuro Paweek. - Zaraz powiemy, tylko niech ten porucznik
przyjedzie.
- Ilu ich jest?
- Razem czterech, ale tutaj si pta tylko dwch.
- A gdzie jest ysy? - zaniepokoia si nagle Janeczka.
- A skd ja mam wiedzie? Moe w samochodzie? Moemy sprawdzi. Dawno mwiem,
eby sprawdzi!
- Lepiej ju nic nie sprawdzajcie - powiedzia pierwszy onierz wracajcy z lasu.
- Porucznik zaraz tu bdzie. Kaza poczeka.
Paweek obrzuci go uwanym spojrzeniem.
- A, bo pan ma radiotelefon? - oywi si. - Fajnie! Znaczy, bdzie tu za dwadziecia
minut... Porucznik pojawi si znacznie szybciej ni za dwadziecia minut. Przy nim bieg jego
pies. Jedno spojrzenie na psa pozwolio Janeczce odgadn, e wcale nie jecha z Krynicy, musia
tu by gdzie blisko. Widocznie przeczu...

142

- A teraz rzeczowo i krtko - powiedzia porucznik. - Co z tym cmentarzem?


Paweek nagle odzyska ca sprawno umysu, ktra opucia go tak niegodnie na widok
zaaresztowania siostry.
- Rudy i ysy rozkopuj groby - oznajmi zwile. - Rozkopuj ju dawno, a teraz ryj
jak buldoery. Z tym, e ysego nie ma, pewnie siedzi w samochodzie, jego samochd stoi
przy campingu, a tutaj razem z Rudym jest jaki inny, my go nie znamy...
- Tego z uszami te nie ma, to nie jego samochd, tylko ysego - wczya si Janeczka.
- On ma obracany numer. Z jednej strony jest numer tego z uszami, a z drugiej - ysego,
zagraniczny. I my mamy zapisane oba...
- Czekajcie! Obracany numer...? Skd wiecie?
- Widzielimy. Na wasne oczy. Wszystko maj jednakowe, tylko licznik im si nie
zgadza, te mamy zapisane...
- I niech pan si popieszy, bo im ju zostao tylko siedem grobw! Zaraz to znajd
i nawiej!
- Co znajd?
- No jak to co, te sztabowe dokumenty z wojny!
- Co takiego...?!
- Dokumenty z wojny! To jest szajka szpiegowska!
- Skd wiecie?!
- Zgadlimy! Tu musia by sztab, nie? To niby czego maj szuka?
- A, zgadlicie...
Porucznik odrobin ochon. Przed chwil pomyla sobie wanie, e teraz ju doskonale
wie, jak czuy si wojska oblewane z murw twierdzy ukropem. Sam poczu si podobnie.
Na szczcie szajka szpiegowska bya prywatn dedukcj tych strasznych dzieci...
- Te zapisane numery poprosz. I gdzie kopi, dokadnie!
Janeczka pogrzebaa w kieszeni dinsw, wycigna notes i wyrwaa z niego dwie kartki.
Moga je spokojnie odda porucznikowi, umieli na pami wszystkie pozapisywane liczby.
Paweek usiowa wyjani kwestie topograficzne.
- Za ten sidmy apali si akurat na rodku, na samym wierzchu. A zostay im jeszcze
od tej strony i od tej... I dwa z innej strony, troch niej...
Porucznik bez trudu dopasowa sobie do terenu zamaszyste gesty Paweka. Kiwn gow.

143

- W porzdku, pogadamy jeszcze jutro. A teraz bierzcie psa i jazda do domu! eby mi tu
wasza noga nie postaa...!
- Jak to...?! - oburzya si bezgranicznie Janeczka.
- Tak to. Zasug macie, nie wiem, cocie zmalowali, ale myl, e wystarczy... Nie ma
gadania, ogaszam stan wojenny. Do domu, ale ju!
Paweek poczu si nieco zdezorientowany. Do domu...? Powinni chyba od razu ich
zaaresztowa, przecie WOP jest na miejscu... Spojrza na siostr. Janeczka zamylonym
wzrokiem badaa las dookoa, jej oczy miay wyraz najdoskonalszej niewinnoci. Paweek wobec
tego te si rozejrza. Porucznik rzuci na nich uwane spojrzenie i odcign na bok jednego
z onierzy.
- Na rany boskie, odprowadcie ich do domu! - szepn prawie z rozpacz.
- I przypilnujcie, eby weszli i ju nie mogli wyj! To s potworne dzieci...
- Zrobi si - mrukn onierz i odwrci si do dwch istot, ktre robiy w tym momencie
wraenie najgrzeczniejszych dzieci wiata. - No, kochani, tdy! Wy pierwsi...
Dugi kawa drogi przeszli w milczeniu, poprzedzani przez Chabra i eskortowani przez
onierza WOP-u, ktry nie spuszcza z nich oka. Widzia spojrzenie, jakie odchodzc, rzucili
na psa porucznika, i dobrze wiedzia, co ma o tym myle. Ich potulna grzeczno niepokoia
go w wysokim stopniu.
W okolicy mrowiska Paweek nie wytrzyma.
- Ty, a kiedy nas zamkn? - szepn niespokojnie. - Mwili co?
- Nie wiem - odszepna Janeczka. - Na temat zamykania ani sowa.
- A gdzie ci zapali?
- Na granicy.
- Rany... I co mwili? Krzyczeli stj, bo strzelam!?
- Co ty, gupi? Przecie staam.
- No to co mwili?
Janeczka zastanowia si. Sowa wypowiadane przy tym upiornym supku nie w peni
do niej dotary i nie moga ich sobie przypomnie. Zacza rozumie dopiero nastpne.
- Chyba myleli, e zabdziam. Pytali, co tu robi w lesie po nocy.
- I co im powiedziaa?
- Jak to co? Prawd! Powiedziaam, e chcielimy zobaczy dziki.

144

Paweek z oburzenia a si zatrzyma.


- No wiesz...! Zegaa! Przecie czatowalimy na tych...
Obejrza si na onierza i szybko ruszy dalej. Janeczka nawet nie zwolnia kroku.
- A co, nie chciae ich zobaczy? - spytaa zgryliwie. - Chcielimy zobaczy dziki
i to jest wita prawda. O czatowaniu nie mwiam. Mwiam, e nas goniy, i to te jest
wita prawda!
Paweek uspokoi si natychmiast.
- No fakt... Rzeczywicie. A po co w ogle poleciaa na granic?
- Wcale nie leciaam na granic. Szam do drogi, ale spotkaam jeszcze jednego...
- Kogo jednego?
- Dzika. Sta na ciece. To co miaam zrobi, rzuci si na niego? Musiaam...
No, musiaam oddali si w przeciwnym kierunku...
Paweek poj, e tej nocy przeladowa ich straszliwy pech. Teraz omijao ich
najpikniejsze... Westchn ciko i zatrzyma si przy furtce.
- No? - powiedzia onierz WOP-u. - Dalej, kochani. Jak do domu, to do domu!
- Ale tego... - zakopota si Paweek. - Bo wie pan... Drzwi to na nic. Zamknite...
- Nie wszystko panu jedno, ktrdy wejdziemy? - spytaa niepewnie Janeczka.
onierzowi byo zupenie wszystko jedno, byle weszli. Doskonale rozumia, e bdzie to
jaki troch nietypowy sposb. Bez zdziwienia przyjrza si, jak trzy postacie znikay
w piwnicznym okienku, poczeka, a wydubi spomidzy ramy i futryny kawaki wgla,
dopilnowa porzdnego zamknicia, rozejrza si i przycign do okienka cikie, elazne taczki.
Opar je o mur, wspomnia wasne, nie tak znw odlege dziecistwo, znw si rozejrza
i przytoczy spod szopy wielki pie do rbania drewna. Z pewnym wysikiem wadowa pie
na taczki i dopiero teraz poczu si spokojny. Z zadowoleniem oceni barykad i wrci do lasu.
Nieobecno dzieci pani Krystyna dostrzega dopiero przed samym niadaniem.
Pan Roman by ju w stowce, przywiz produkty spoywcze, pani Krystyna przygotowaa
dodatkowe kanapki, a dzieci cigle si jako nie pokazyway. Mogy, oczywicie, wybiec z domu
wczeniej, ale na niadanie powinny wrci. Zdziwiona nieco, na wszelki wypadek zajrzaa
do pokoju.

145

Powita j tylko oywiony i radosny Chaber. Dzieci spay kamiennym snem, nie reagujc
na adne dwiki. Pani Krystyna pochylia si kolejno nad crk i synem, przyjrzaa si im
dokadniej i poczua miertelne zdumienie i gboki niepokj.
Poprzedniego wieczoru na wasne oczy widziaa swoje dzieci czysto umyte, idce
do ek prosto z azienki. Teraz w tych kach spay dwa szarawe stwory, pokryte czarnymi
smugami i plackami, ozdabiajcymi take pociel, a szczeglnie poduszki. Wszystko byo
wymazane na szaro i na czarno i nawet pies, zazwyczaj lnicy, jasno rudy, wydawa si jakby
przydymiony, z tym, e nierwnomiernie.
Po krtkim namyle pani Krystyna postanowia wczy w spraw ojca swoich dzieci.
Wypucia; z pokoju psa i zesza na d, do kuchni, gdzie pan Roman pilnowa czajnika na gazie.
Woda w czajniku kotowaa si i parowaa a na sufit, a pan Roman z wielkim zainteresowaniem
wyglda przez okno, obserwujc grzmic na podwrzu awantur. Pani Krystyna przekrcia gaz
i rwnie wyjrzaa przez okno.
- Co si tam dzieje? - spytaa.
- Zgin pie do rbania drzewa - odpar pan Roman. - Jaka dziwna historia...
Pan ubiaski o zgubienie pnia obwinia pana Jonatana. Pan Jonatan z kolei rzuca
podejrzenie na wasnego brata, ktry broni si gwatownie, posdzajc dla odmiany pana
ubiaskiego o wyrafinowan zoliwo, polegajc na ukryciu pnia po to, eby mc rzuca
na innych podejrzenia. Pani Wanda miaa pretensje do wszystkich, twierdzc, e pilnowanie
dobytku jest spraw mczyzn, ktrzy, jak wida, nie stanli na wysokoci zadania. Kres
awanturze pooy ssiad, przybyy w celu poyczenia taczek. On jeden przeszed obok domu
chodniczkiem i ujrza przedmiot sporu, ktry umkn uwadze pozostaych osb, od wczesnego
witu opuszczajcych dom i wracajcych wycznie przez gara. W stron ciany, gdzie
umieszczone byo okienko piwniczne, nikt nawet nie spojrza.
- Ki diabe? - zastanawia si gniewnie pan ubiaski, odtaczajc pie z powrotem
na miejsce pod szop. - Co za gangrena jaka dopchaa to pod kotowni, na co komu byo
potrzebne? Wczoraj wieczorem rbaem...
Usyszawszy sowo kotownia" pani Krystyna ockna si nagle i oderwaa od
przedstawienia za oknem. Skojarzenie byo oczywiste, pie pod kotowni i czarne smugi
na obliczach jej dzieci...
Po drodze na gr popiesznie porozumiaa si z mem.

146

- Suchajcie no, dosy artw - zwrci si pan Roman przy niadaniu do swojego
potomstwa. - Wszystko ma swoje granice. Chciabym wiedzie, co tu si w nocy dziao i po co
wam by ten pie do rbania drewna. Mam nadziej, e usysz odpowied.
Janeczka i Paweek, ktrzy natychmiast po otwarciu oczu obejrzeli si nawzajem i zanim
jeszcze znikny z nich lady nocnych przey, zdyli uzgodni zeznania, teraz poczuli si
niebotycznie zaskoczeni. O pniu do rbania drzewa doprawdy nie mieli najmniejszego pojcia.
- Pie do rbania drzewa? - powtrzy zdumiony Paweek. - Pierwsze sysz. Jaki pie?
- Do rbania drzewa. Mwi przecie wyranie. Cocie z nim robili?
- Nic, jak Boga kocham! Na co nam pie?!
- A co si z nim stao? - zainteresowaa si Janeczka.
Pani Krystynie zrobio si nieprzyjemnie. Wychowywaa swoje dzieci na bazie
wzajemnego zaufania. Ukad pomidzy nimi a rodzicami by jednoznaczny i jasno sprecyzowany,
wolno

im

byo

robi

rne

rzeczy,

wielu

sprawach

decydowa

samym,

w ostatecznoci popeni nawet jakie czyny niekoniecznie suszne i waciwe, ale nie wolno
byo kama. Wiadomo byo, e przychodz chwile wyjanie i wwczas mwi si prawd,
o adnym zapieraniu si w ywe oczy mowy by nie moe. Tymczasem teraz wanie co takiego
miao miejsce. Pierwszy raz...
- Suchajcie, postawmy spraw otwarcie - rzeka stanowczo. - Przecie dobrze wiecie,
jak wygldalicie rano, zreszt, wystarczy spojrze na Chabra...
Jak na komend wszyscy spojrzeli na psa. Lea na rodku pokoju i wyglda jak odrobin
przykurzony symbol wytwornej grzecznoci. Usyszawszy swoje imi, uprzejmie poruszy
ogonem.
- Mona take obejrze pociel - cign pani Krystyna zimnym tonem. - Ten mia
wglowy jest tylko w kotowni. Przykro mi, e prbujecie kama, i to jeszcze tak gupio...
- Jakie kama?! - oburzy si Paweek. - Kotownia si zgadza, ale co tu ma do rzeczy
pie? adnego pnia nie byo!
- Owszem, by - poinformowa sucho pan Roman.
- Razem z taczkami - dodaa pani Krystyna.
- Pie do rbania drzewa i taczki byy zwalone pod oknem kotowni. Kilka osb widziao
to na wasne oczy. Co macie teraz do powiedzenia?

147

Janeczka i Paweek spojrzeli na siebie ze zgroz.. Domylili si od razu. Nie zostali


tak sobie zwyczajnie wypuszczeni do domu, o nie! Nie zastosowano wprawdzie
natychmiastowego aresztu, ale postarano si odci im jedn z drg wyjcia, co powinno im da
do zrozumienia, e s podejrzani. Kto wie, czy w ogle bd mogli przekroczy prg...
- Trzeba byo od pocztku pyta o kotowni, a nie o jaki tam gupi pie! - powiedziaa
Janeczka, zdenerwowana. - Z pniem nie mamy nic wsplnego, wcale o nim nie wiedzielimy.
Z kotowni owszem.
- Z kotowni co? - spytaa pani Krystyna, bo Janeczka zamilka, najwyraniej
nie zamierzajc kontynuowa wyjanie. - Sucham dalej.
- Przez kotowni przechodzilimy - wyzna pospnie Paweek. - To jeszcze nie jest
karalne.
Zamilk rwnie dokadnie, jak jego siostra. Pastwo Chabrowiczowie zorientowali si,
e tym razem informacje trzeba bdzie wyrbywa z dzieci po kawaku.
- W zasadzie przechodzenie przez kotowni istotnie nie jest karalne - zgodzi si
pan Roman. - Ale moe bdziesz uprzejmy wyjani to obszerniej. Co to znaczy przechodzilimy,
kotownia i w tym domu nie jest pomieszczeniem przechodnim. I Skd i dokd przechodzilicie?
- Z domu do lasu.
- Co takiego...?
- I z lasu do domu.
- Oknem - wtrcia si niechtnie Janeczka - Musielimy wyj i wrci oknem.
- Dlaczego musielicie? Skd ten przymus?
- Bo drzwi strasznie skrzypi. I w ogle s zamknite na klucz. Musielimy i koniec.
- Po co, na lito bosk...?!
- eby czatowa.
- Znw na dziki?!
- No... Nie tylko... Ale take...
- Prosiam, eby to robi z jakim sensem! - zirytowaa si pani Krystyna. - Ojciec mg
z wami pj! Chyba dziki nie maj do niego specjalnego wstrtu? Widzielicie je chocia?
- Ho, ho! - oywi si Paweek. Jeszcze jak!
- Czekajcie no - przerwa pan Roman. - Jak moglicie wychodzi tym oknem od kotowni,
skoro tam leay taczki i pie? Co mi tu nie gra.

148

- aden pie nie lea! - zaprotestowa gniewnie Janeczka. - I adne taczki! Nic nie
leao! Pooyo si dopiero potem!
- Samo?
W obliczu milczenia dzieci pani Krystyna, ktra ju zdya pozby si obaw
dotyczcych ich prawdomwnoci, znw si zaniepokoia.
- Wic jak w kocu? Wiecie, kto ten pie tam wepchn, czy nie?
- Wiemy... - przyzna Paweek z pewnym oporem.
- Domylamy si - ucilia Janeczka. - Ale to tylko dlatego, e wam wierzymy. Mymy
adnego pnia nie widzieli.
Pan Chabrowicz nagle poj, e osoba sprawcy tego dziwnego czynu stanowi tu gwd
programu.
- W porzdku, my wam te wierzymy. Nie wiedzielicie, teraz ju wiecie. Domylacie si,
kto ten pie szarpa?
- Stra graniczna - powiedziaa Janeczka z rozgoryczeniem.
Paweek z bezgranicznie cikim westchnieniem opar brod na stole na zwinitych
piciach.
- Przepado, teraz ju musicie si dowiedzie - rzek ze miertelnym smutkiem. - Tylko
patrze, jak tu przyleci po nas milicja, i rbcie sobie, co chcecie, ale poprawczak murowany...
Pastwu Chabrowiczom na moment odjo mow. Ich dzieci nader zgodnie wyday
z siebie jeszcze jedno cikie westchnienie. Co gorsza, westchn take i Chaber. Pan Roman
skupi si i przemg oszoomienie.
- Czekajcie, dzieci... Ale, ostatecznie... Skoro ju sprawy zaszy tak daleko, musimy
jednak wiedzie co wicej. Dlaczego stra graniczna pchaa pie?
- Pie i pie, jakby ju nic innego na wiecie nie byo - mrukn Paweek. - ebymy
nie mogli wyj.
- Przecie moecie wyj drzwiami - jkna oszoomiona pani Krystyna, ale pan Roman
szybko uciszy j gestem.
- W porzdku, ebycie nie mogli wyj. Rozumiem. A dlaczego przyjdzie milicja?
- eby nas zamkn.
- Za co?
- Za przekraczanie granicy.

149

- Za przekraczanie...! No, to przynajmniej rozumiem, jaki jest zwizek milicji z pniem...


Dlaczego na lito bosk, przekraczalicie granic?!
Paweek ypn na ojca okiem i zapatrzy si w przestrze za oknem. Do akcji wkroczya
Janeczka.
- Bya to sia wysza - oznajmia. - I przekraczanie byo bardzo krtkie, takie na pi
minut. I tylko dwa razy. Cakiem nieduy kawaek.
- Dwa razy, krtkie i nieduy kawaek... No dobrze, ale po co?! Po co wam by potrzebny
ten nieduy kawaek?!
- Wcale nam nie by potrzebny, nam byy potrzebne re. Mae. Takie pojedyncze. I tylko
tam rosy, nigdzie wicej. Przeszukalimy cay las uczciwie i po naszej stronie bya tylko jedna,
a dwie za siatk. No wic trudno, musielimy przekroczy, eby je wykopa.
- A po co wam byy te re?
- Do mrowiska...
Pan Chabrowicz musia, odczeka chwil, eby odzyska normalny gos. Motywy
dziaania jego dzieci byy w najwyszym stopniu zaskakujce. Ju wydawao mu si, e zaczyna
co rozumie, po czym nastpna wypowied walia go jak obuchem. Postanowi podwyszy
wymagania.
- Bardzo mi przykro, ale nie jestem w stanie samodzielnie odgadn, co moe mie
wsplnego mrowisko z rami. Musi to by jakie wyjtkowo skomplikowane skrzyowanie
zoologii z botanik. Bd uprzejma wyjani do koca za jednym zamachem.
Z wielk niechci, wrd westchnie, ale uczciwie i rzetelnie Janeczka zrelacjonowaa
ca tragedi skrzywdzonych mrwek. Pierwsza cz relacji przesza jej przez gardo
z ogromnym trudem, druga ju bya nieco atwiejsza. Opiewaa, bd co bd, przyzwoite
nadrabianie wyrzdzonej szkody. Pan Chabrowicz sucha ze zrozumieniem, doskonale pojmowa
uczucia osb, ktre postanowiy w tajemnicy naprawi tak haniebny bd...
- lady, oczywicie, zostay - rzek z namysem, kiedy Janeczka zakoczya opisem
solidnej palisady wok mrowiska. - Mam na myli lady po rach. No c, jest zupenie
moliwe, e std pochodzi ta zwikszona ruchliwo WOP-u...
- Na lito bosk, a po c pchalicie si po te re na granic?! - jkna z rozpacz pani
Krystyna. - Przecie ich ronie tysice zaraz za portem!
Paweek na chwil oderwa wzrok od bkitu za oknem.

150

- Za jakim portem? - spyta nieufnie.


- Tym, tutaj! Na Zalewie. Ronie ich peno, jakie tylko chcecie, mae i due, mode i stare,
rozgazione i pojedyncze! Mnstwo, szalony wybr!
- A kto to mg wiedzie...
- Jak to?! Nie wiedzielicie o tym? Poszlicie w jedn stron trzy kilometry,
a nie poszlicie ani kroku w drug?! Dlaczego?!
Janeczka z wyrzutem spojrzaa na matk.
- Te pytanie...! - mrukna. - Przecie w t stron chodzia Mizia...
Pani Krystyn zamurowao. Takiego skutku zwykej, towarzyskiej uprzejmoci
doprawdy nie potrafia przewidzie. Nie zdya si otrzsn po ciosie, bo w tym wanie
momencie rozlego si pukanie do drzwi i na mechaniczne zaproszenie pana Romana wszed
porucznik. Nikt z obecnych na jego widok nawet nie drgn, tylko Chaber powita go yczliwie
i przyjanie.
- Dobrze, e pastwa jeszcze zastaem - powiedzia porucznik. - Baem si, e pastwo
ju na play, bo blisko poudnie, przepraszam za najcie, ale dzieci s bardzo wanymi
wiadkami i musz z nimi porozmawia. Mona?
Pani Krystyna nie zdoaa jeszcze odzyska rwnowagi.
- Obawiam si, e tu nie dzieci zawiniy, tylko ja - powiedziaa bardzo zdenerwowana.
- Za te ich wykroczenia graniczne ja jestem odpowiedzialna. Oczywicie ponios wszelkie
konsekwencje...
- Prosz? - zdziwi si porucznik.
- To przeze mnie dzieci zostawiy te lady na granicy. Prosz ich nie wini. Jestem gotowa
zaraz wyjani ca spraw, gdzie trzeba...
- Moja droga, opamitaj si! powiedzia bagalnie pan Roman. Porucznik usiowa nie
okazywa zbyt wielkiego zaskoczenia.
- Przepraszam pastwa, ale chyba nic nie rozumiem. Najpierw dzieci wyznay,
e popeniy jakie wykroczenie. Teraz pani... Czy moe pan te...!
- Nie - zaprzeczy pan Roman energiczni - Ja nie! A przynajmniej nic o tym nie wiem!
A wyjanieniami chtnie su.
- W takim razie zacznijmy od tego zbiorowego przestpstwa. Przyszedem wprawdzie
w innej sprawie, ale mam dziwne wraenie, e jako si wie. Sucham pastwa...

151

Historia zrujnowanego mrowiska zostaa opowiedziana po raz drugi, tym razem bardziej
przez rodzicw ni przez dzieci, ktre pilnoway tylko cisoci szczegw. Porucznik sucha,
nie przerywajc, z jakim dziwnym wyrazem twarzy.
- No tak... - powiedzia w kocu i odchrzkn kilkakrotnie. - No tak... Wykroczenie jest
i to niewtpliwe, ale... To dlatego nie chcielicie nic mwi? - zwrci si nagle do Janeczki.
Janeczka kiwna gow.
- Chcielimy najpierw mie zasug powiedziaa smtnie. - Za porzdn zasug
mogliby nam to darowa.
- Ale przecie macie zasug! Moglicie udziela informacji sukcesywnie, stopniowo...
- E tam! - przerwa gniewnie Paweek. - Samo gadanie to adna zasuga. Chcielimy im to
odebra i przynie panu, i dopiero wtedy powiedzie...
- Balimy si, e pan ich za wczenie poapie i wtedy oni powiedz, a my nic - uzupenia
Janeczka. - ysy nas widzia.
- A rozumiem...! No c... Chyba mog wam powiedzie, sprawa jest prosta i waciwie
ju rozwikana. Rozgasza rzecz jasna, nie naley. Ot faktycznie te wasze lady po rach
narobiy zamieszania i stra graniczna troch si zainteresowaa. A dalszy cig by taki, e ci wasi
znajomi zauwayli to. Zorientowali si, e czego tu si pilnuje, nie wiedzieli, o co chodzi, no i
postanowili przeczeka. Dziki temu zdylimy ich zapa. No wic w sumie moliwe,
e to si troch zrwnoway...
- I co? - spytaa z nadziej Janeczka. - Nie bd nas pchali do domu poprawczego?
- Jeeli nie zmalujecie nic wicej, to raczej nie...
- A ja? - spytaa niespokojnie pani Krystyna.
- Pani rwnie nie grozi dom poprawczy, za to rcz...
Pan Roman zakrztusi si nagle i gwatownie zacz wyciera nos prychajc i pokasujc.
Porucznik patrzy na niego z wyrzutem.
- Mgby mi pan nie utrudnia - mrukn wrci si do dzieci. - To jak? Bdziemy
rozmawia w cztery oczy, czy mona przy rodzicach?
- Co tam! - odpar Paweek, odrywajc wreszcie brod od stou. - Tyle wiedz, to niech si
dowiedz i reszty. I tak by nie popucili!
- Moemy opowiedzie wszystko od pocztku - dodaa wspaniaomylnie Janeczka.
Chyba e pan woli inaczej?

152

- Nie, dzikuj, inaczej ju byo. Teraz wol od pocztku. Skd si o nich w ogle
dowiedzielicie? O tym rudym i ysym?
- Od Chabra. To on nas zaprowadzi na cmentarz od razu, od pierwszego dnia, prosto
z tamtego campingu...
Porucznik sucha opowieci o kolejnych odkryciach z wielk uwag, pastwo
Chabrowiczowie z zapartym tchem i lekk zgroz. Janeczka i Paweek, ktrym znikno z oczu
widmo domu poprawczego, oywieni nowym duchem, wyjawiali tajemnice bez oporw. Potknli
si dopiero na panu Jonatanie.
- No wic z tymi brukowymi sowami to nie bya cakiem prawda - wyzna nieco
zakopotany Paweek. - On mwi nie tylko ty". Mwi wicej. Mwi oddaj to" i co z tym
zrobi, sprzedae, przyznaj si, dawno znalaze"...
- Ach...! - krzykna nagle pani Krystyna.
- Nie, ja wszystkiego nie bd powtarza - zapewni j czym prdzej Paweek. - Ja mwi
tylko to, co byo pomidzy sowami...
- I pan Jonatan w ogle by przeciwny wtrcia arliwie Janeczka. - Nie chcia
im pokaza, gdzie to jest...
- Chwileczk! - przerwa porucznik. - Prosz dokadnie. Kto mwi o pokazywaniu?
- Ten z uszami. Ten plastyk.
- Powiedzia pokaza, gdzie to jest'?
- Nie, tylko pokaza. Powiedzia a pokaza pan nie chcia", a pan Jonatan krzykn ja ci
poka"... I tak dalej.
- Rozumiem. Wic on po prostu nie chcia pokaza. Czy ten plastyk na cmentarzu bywa?
- Nie, chyba nie. Chaber mwi, e nie. On tylko mia z nim konszachty i Rudy
Sprynowiec mu paci...
- A pan Jonatan nie mia z nim konszachtw?
- Nie, on tylko z plastykiem. I w ogle co to za konszachty, cay czas si kcili...
- Bo plastyk pewnie chcia, eby pan Jonatan mu pokaza ten grb na cmentarzu, i dopiero
wtedy chcia tam i i powiedzie tamtym - oznajmia nagle Janeczka, przygldajc si pilnie
porucznikowi.
- Chcia, eby mu zapacili. A pan Jonatan si nie zgadza...

153

- Nie mieszajcie mi tu dwch rnych spraw! - zniecierpliwi si porucznik. - Przecie


ten rudy mu paci! I nie miao to nic wsplnego z cmentarzem. Ja musz wreszcie...
- A co on waciwie robi, ten plastyk? - zaciekawi si nagle Paweek. - Od czego on jest
plastyk?
- Od biuterii artystycznej. Szlifuje kamienie ozdobne i oprawia...
- Ach!... - wyrwao si znw pani Krystynie. Pan Roman z niepokojem popatrzy na on.
- Co to ma znaczy? Czy i ty masz tu jakie podejrzane konszachty...?
- Ach, nie! Ach Boe drogi, nareszcie rozumiem...!
- Co pani takiego rozumie? - zainteresowa si porucznik, kiedy pani Krystyna urwaa.
- Ja bym te chcia rozumie. Nawet jestem do tego poniekd zmuszony.
Pani Krystyna bya wyranie zmieszana i zakopotana.
- Pojcia nie mam, co zrobi... Wie pan, ja to usyszaam niejako w zaufaniu. Jako mi
nieprzyjemnie powtarza...
- Przykro mi, prosz pani, ale o zaufaniu to ju teraz ja decyduj. Musz si, niestety,
dowiedzie wszystkiego. Nie mog zostawi niejasnoci.
- Ale niech pan przynajmniej nie ujawni, e to ja powiedziaam. No... Ja po prostu
rozumiem te krzyki pana Jonatana. Pani Wanda mi si poalia, powiedziaa, e jej m mia
bursztyn, podobno niezwykle pikny, trjkolorowy...
- Jedenacie deko - wtrci pan Roman.
- Skd wiesz? Mwi ci o tym?
- Do mglicie. Ten bursztyn mu przepad.
- Wcale nie przepad, to znaczy owszem, teraz widz, e chyba rzeczywicie przepad.
Mia by z niego zrobiony wisior dla pani Wandy i pan Jonatan da go do oszlifowania. Jakiemu
plastykowi. Da go bez adnego pokwitowania, bez niczego, i zdaje si, e nawet nie zna
jego nazwiska. Pani Wanda twierdzi, e to oszust, e jej m da si bra, i jest pena
rozgoryczenia. Podobno, ja powtarzam jej opini, ten plastyk zwyczajnie to ukrad a pan Jonatan
cay czas usiuje bagatelizowa spraw, z nadziej, e jeszcze ten bursztyn odzyska. Czuje si...
no, skompromitowany. Boi si panicznie ony i tecia...
- A nie mwiam? - wtrcia Janeczka.
- To jednak bya dua lekkomylno, taki bursztyn to wartociowa rzecz...

154

- No, nareszcie! - westchn porucznik z ulg. - Co za szczcie, e pani o tym


powiedziaa! Ile ja si nagowiem, o co im chodzi, nic nie wiedziaem o tym bursztynie
i mylaem, e Jonatan sprzedaje...
- Jak to?! - przerwa z oburzeniem Paweek.
- To oni mwili o sprzedawaniu bursztynu? I e bursztyn znalaz, a nie to z grobu...?
- No pewnie, e bursztyn - odpara Janeczka, zanim porucznik zdy si odezwa - Ja ju
teraz wszystko rozumiem. Ten z uszami, chciaam powiedzie ten plastyk handluje bursztynem.
Sprzedawa go Rudemu i za to bra od niego pienidze. I chcia sprzeda mu take bursztyny
pana Jonatana, a pan Jonatan nawet mu ich nie chcia pokaza, bo pewnie ba si, e te ukradnie.
A pan ubiaski przecie mwi, e pan Jonatan prdzej by sprzeda Maciusia, a na bursztynie
bdzie sypia. Wic to wszystko kotuje si dookoa bursztynu, a cmentarz to cakiem
inna sprawa.
- Zgadza si - przywiadczy rozwaajcy jej sowa Paweek. - A pan chodzi
za plastykiem, bo co? Bo on kradnie i chcia go pan zapa na gorcym uczynku?
Porucznik westchn. Dzieci znw odgady za duo. Pomyla, e ju bdzie lepiej ich
wiadomoci skorygowa ni pozostawi w stanie chaosu. ledztwu w tej fazie nie mogo
to zaszkodzi.
- Nie tylko. Widzicie... nasz bursztyn to akoma rzecz. W kocu nie ma go nigdzie wicej
na wiecie, a i u nas coraz mniej. Kiedy byty z niego pikne rzeczy, syszelicie moe kiedy
o bursztynowej komnacie...? Przepada, nieodwracalna strata. Nie chcemy, eby przepado
wicej. Przyjedaj tu rni ludzie z rnych krajw, wykupuj najpikniejsze bursztyny
i wywo.
- Chyba jest zakaz...? - przerwa pan Chabrowicz.
- Owszem. Wywo nielegalnie. Staramy si to ukrci, co nie jest atwe, bo nie sposb
skontrolowa tak szczegowo wszystkich turystw przekraczajcych granic. Trzeba raczej
sprawdza, kto kupuje. Tu wysza na jaw nieprzyjemna sprawa, okazao si, e ten wanie
plastyk, o ktrym mowa, wykupywa bursztyn od rybakw, rzekomo do szlifowania, a naprawd
sprzedawa go cudzoziemcom. A wyszukiwa najadniejsze okazy, wyjtkowo pikne, unikalne.
Ju nie pierwszy rok ten proceder uprawia, a ostatnio rozbestwi si wprost bezczelnie. Jego
klienci rwnie, ci dwaj, ten wasz rudy i ysy, te nie pierwszy rok kupuj, przewanie od niego,

155

a czasem bezporednio od rybakw, a jemu daj do szlifowania. Przyznam si, e bardzo dugo
nie mogem na nich trafi, dopiero teraz jestem taki mdry...
- To znaczy wiedzia pan, e on sprzedaje, ale nie wiedzia pan komu i dlatego chodzi
pan za nim? - upewni si Paweek.
- No wanie...
- Ale przecie Rudy Sprynowiec kupowa i od rybakw - przerwaa Janeczka z wyran
nagan. - Z takim jednym spotyka si cigle, on ma na imi Bronek, pan powinien o tym
wiedzie. My wiemy, a pan nie?
Porucznik westchn rozdzierajco.
- A kupowa, kupowa - rzek z gorycz. - A wiecie, co kupowa?
- Jak to...? Nie bursztyn?
- Nie. Wanie wcale nie bursztyn i chyba tylko to jedno troch mnie usprawiedliwia...
Wiem o tym Bronku, wiem i o innych, zwrciem uwag na niego, bo cigle mi si krci midzy
rybakami i bardzo szybko wykryem, o co mu chodzi. Nie zgadniecie nigdy w yciu. O ryby.
- Jak to?! - zdumia si Paweek. - O jakie ryby?
- Wdzone. Nie wyobraacie sobie, jaki jest akomy, ten wasz rudy, i ile moe zje.
Co nieprawdopodobnego! Bez przerwy maglowa ludzi o wdzone ryby, kupowa je na tony
i wszystko poera! Daem mu spokj, bo w kocu upodobanie do ryb nie jest karalne,
ale zmylio mnie to okropnie. Tyle byo gadania o rybach, e bursztyn w tym gdzie zagin
i wydawao si, e on ma wycznie ryby w gowie.
- Co podobnego! - wykrzykn Paweek z oburzeniem.
- Cakiem niezy kamufla - przyzna pan Chabrowicz.
- Owszem. Zasona dymna z wdzonych ryb...
- Ale teraz, kiedy pan ich zapa, wiadomo ju na pewno, e to oni kupowali bursztyn?
- spytaa Janeczka z niepokojem. - I ma pan dowody?
- Teraz ju mam.
- I w zeszym roku te oni?
- Okazuje si, e te, tyle, e nieco delikatniej. Teraz poszli na duy skok,
zmonopolizowali interes i ju nie mieli konkurencji. Wiecie, jak ju si sprawa wykryje, wtedy
wszystko, co byo przedtem niejasne i niepewne, nagle si robi zrozumiae i nagle pasuje

156

do siebie. Czowiek staje si mdrzejszy dosownie z godziny na godzin. Te dwa samochody


fatalnie mi nabrudziy...
- Bo ten zagraniczny odwraca sobie numer, a samochd mia taki sam i pan myla, e to
samochd plastyka? - wtrcia ywo Janeczka. - I wszystko si panu mylio, bo myla pan, e to
plastyk tam gdzie jedzi, a nie ysy, i robio si z tego zamieszanie?
- Wanie. Podejrzewaem tego plastyka o Bg wie co i niepotrzebnie doszukiwaem si
dodatkowych afer. Cigle mi si plta...
- Zaraz, jak to? Dwa samochody? - zdziwi si pan Chabrowicz. - Jak to jest moliwe?
Jakim sposobem one mogy by jednakowe?
- Dwa polskie fiaty w wersji eksportowej - wyjani porucznik. - Oba w tym samym
kolorze. Facet zna plastyka, wiedzia, czym jedzi, kupi sobie za granic identyczny samochd
i tylko nasz handel wszed mu troch w parad...
Urwa na chwil i odkaszln kilkakrotnie, z wyranym wysikiem tumic na twarzy
wyraz rozweselenia.
- Przyjecha na angielskich oponach - cign. - Zorientowa si, e plastyk jedzi
na naszych, polskich, co stwarza du rnic. Chcia wobec tego te kupi sobie polskie
i okazao si, e atwiej jest sprowadzi dwa komplety angielskich, ni kupi nasze w sezonie.
W rezultacie plastyk dosta angielskie opony prawie darmo, jako nadzwyczajn okazj,
skusio go to i bezwiednie dostosowa si do swoich wsplnikw...
- Wiedzia, e si podszywaj pod jego samochd?
- A skd! Nie mia o tym pojcia. Bardzo go to oburzyo i od razu wsypa ich
przez zemst.
- To dlatego pan ju wszystko wie - zauwaya bystro Janeczka.
- Owszem, w duym stopniu dziki temu...
- No tak, ale to nie rozwizuje sprawy - zmartwia si nagle pani Krystyna. - Samo
kupowanie bursztynu przecie nie jest karalne, prawda? Kady moe sobie kupi, nawet ja...?
- Oczywicie!
- No wanie. A zatem c pan z nimi zrobi? Nie zapano ich na nielegalnym wywoeniu
bez zezwolenia! Mog kupowa, ile zechc, a potem da do wywiezienia komu innemu i co?
Wcale si to nie skoczy...
Porucznikowi bysn w oku wyraz satysfakcji.

157

- Drugiej takiej afery prdko sobie nie zorganizuj, mog pani zapewni. Nie bdzie
komu organizowa, bo ja ich zapaem na czym lepszym. No... poka pastwu, zreszt i tak
dzieci musiayby to obejrze. Mielimy pracowit noc...
Sign do torby i wyj kilka duych odbitek fotograficznych.
- Prosz - rzek z triumfem, rzucajc je na st. - Jak wam si to podoba?
Przez kilka chwil w pokoju rozlegay si wycznie chaotyczne okrzyki. Dzieci dostay
wypiekw, wyryway sobie wzajemnie zdjcia z zachannoci wygodniaych spw. Zdumieni
i zaskoczeni rodzice dopiero po dobrych paru minutach zdoali obejrze uwiecznione na nich
sceny, ktre wyday si im dosy upiorne.
Wszystkie fotografie przedstawiay cmentarz. Na cmentarzu wida byo trzech rnych
osobnikw, zastygych w rozmaitych fazach dziaania. Mona byo z atwoci uoy kolejno
zdj. Na pierwszych osobnicy tkwili w grobach, zagbieni prawie po kolana i wyrzucali
opatami piasek, na nastpnych z opatami w garci i ogupiaym wyrazem twarzy gapili si
w obiektyw, na ostatnim wyskakiwali z grobw i zaczynali ucieka. Urozmaicenie wprowadza
fakt, e dwch osobnikw wystpowao na zdjciach razem, a trzeci oddzielnie i ten trzeci
pojawia si od fazy porzucania opaty i wyskakiwania. W fazie pierwszej by jako pominity.
Janeczka i Paweek, zdolni wreszcie do posugiwania si normaln, ludzk mow,
peni szalonych emocji, dzielili si uwagami.
- Popatrz, ysy! Skd?! Przecie go tam nie byo!
- ysy, patrz, wyskakuje- i ucieka! Skd si tam wzi?!
- Przylizany kopie gbiej... Patrz, Rudy Sprynowiec ledwo zacz!
- Dzieci, na lito bosk, co wy macie z tym wsplnego?! - krzykna z przeraeniem
pani Krystyna.
- Hieny cmentarne? - zainteresowa si pani Roman. - Bo na grabarzy nie wygldaj...
Dzieci nie zwracay uwagi na rodzicw.
- Patrz, to przecie nie na rodku... ysy kopie z boku...
- To te dwa groby niej... Nie byo go, jak Boga kocham! Przecie tamtdy
przechodziem!
- No to skd si wzi...?!

158

- Podgania robot - wyjani porucznik, ktry cierpliwie przeczekiwa wywoane przez


siebie wraenie. - Przyznam si, e takiej przyjemnoci naprawd nie mogem si spodziewa.
Wszyscy trzej, jak na zamwienie!
- Nic nie rozumiem - powiedziaa bezradnie pani Krystyna.
Dzieci nagle oprzytomniay i uwiadomiy sobie, e rwnie rozumiej zbyt mao.
rdem penej wiedzy by teraz porucznik.
- ysy przylecia, jak nas nie byo? - dopytywa si Paweek. - Nie mg si na nich
doczeka? A mwiem, sprawdzi w samochodzie...
- Co to znaczy wszyscy trzej? - przerwaa mu Janeczka. - Kto to jest ten przylizany?
My go nie znamy! Pan go zna?
- Czekajcie, po kolei. Nale wam si wyjanienia. Rzeczywicie ten wasz ysy zjawi si
pniej i nawet narobi nam kopotu. Mwilicie o dwch, nie spodziewalimy si trzeciego...
- A mwiem, eby sprawdzi!
- Na szczcie nasz fotograf to chopak z refleksem i zdy go zapa jeszcze w grobie...
- A mwiem, aparat fotograficzny! To jest dowd, co?
- Bezsporny. Oni mieli zamiar rozkopa reszt grobw za jednym zamachem,
usun lady, we dwch do rana by zdyli, ale te dziki im weszy w parad, no i trzeci przyszed
pomaga...
- Czy ja si nareszcie dowiem, kto to jest ten przylizany? - przerwaa zniecierpliwiona
Janeczka.
- A w ogle, kim s ci dwaj? - zaciekawi si pan Chabrowicz.
Porucznik wzi do rki zdjcia.
- Ten tutaj, zwany przez paskie dzieci ysym, pojcia nie mam dlaczego, bo uwosienie
ma obfite...
- ysy na czubku - przypomnia Paweek.
- A, na czubku... Zatem ysy jest z RFN. A ten, rzeczywicie rudy, to Amerykanin
polskiego pochodzenia.
- A przylizany? - upomniaa si Janeczka.
- Przylizany... Dobrze, niech bdzie przylizany. Bardzo wana posta. To nasz,
z Trjmiasta. Okazuje si, e on wanie mia im te bursztyny przewozi przez granic.
Nie utrzymywali z nim adnych kontaktw, nie spotykali si, udawali, e si nie znaj. To znaczy

159

spotykali si, oczywicie, ale w najwikszej tajemnicy, a przez to zamieszanie z samochodem


wyszo, e on zna tylko plastyka. Ju nie kacie mi tu zdradza szczegw, bo czuj si okropnie
skompromitowany. Niesychanie trudno byoby mu teraz udowodni wszystkie machlojki...
- Jestem pewna, e ysy szed do niego! - wykrzykna z rozgoryczeniem Janeczka.
- Widzisz? eby nie ta zakichana Mizia...
- A pewnie! - przywiadczy gorco Paweek. - To jego lecia zawiadamia! I eby jeszcze
aparat...
- Nie ma sprawy - przerwa porucznik. - Zostali zapani na cmentarzu, rzecz zaatwiona.
To jest przestpstwo, mona powiedzie, midzynarodowe.
- Po c, na lito bosk, oni rozkopywali te groby? - zdumiaa si pani Krystyna.
- Szukali jakich kosztownoci. Troch tu krc i nie bardzo chc si przyzna, ale to bez
znaczenia, fakt profanacji nie ulega najmniejszej wtpliwoci. Liczyli chyba na biuteri
i zgubia ich chciwo...
- A jak pan to zrobi? Jak pan to zaatwi tak od razu, e mona ich byo sfotografowa?
Przecie i wcale pan o nich nie wiedzia!
- No, wiecie... Mnie te si czasem zdarza, e myl...
- I co? - spyta podejrzliwie Paweek. - I domyli si pan, co bdzie...?
- Wcale pan nie wrci do Krynicy - wytkna Janeczka. - By pan w lesie i czeka pan,
nie wiem na co...
- Ale susznie czekaem, prawda? No dobrze, przyznam si. Dowiedziaem si od was
bardzo duo tam, w porcie, i wszystko mi si zaczo zgadza. No i te wasze nalegania, e mam
by obecny w cigu dwudziestu czterech minut... Nie chciaem jeszcze robi zbyt wielkiego
zamieszania, poza tym miaem bardzo mao czasu, no wic poprosiem o pomoc naszych
chopakw ze stray granicznej. Tak, po przyjacielsku... A fotografa mam w Krynicy,
jak widzicie, zdy nawet zrobi odbitki. Noc bya dla wszystkich pracowita, ale plon przeszed
wszelkie oczekiwania!
- onierze podkradli si i otoczyli cay cmentarz, nie? - powiedzia w natchnieniu
rozpomieniony Paweek. - Fotograf te si podkrad i trzask! Raz za razem! Z fleszem pewno,
nie? I oni ju nie mieli gdzie ucieka! Rany, e nas tam nie byo!
- Ten onierz, ktry przytoczy pie, powinien dosta medal - rzek stanowczo pan
Chabrowicz. - I awans. Czekajcie pastwo, bo ja jeszcze kilku rzeczy nie rozumiem. Podobno

160

nasze dzieci do swobodnie przysuchiway si pogawdkom tych dwch panw. Jeden


Amerykanin, a drugi Niemiec. To po jakiemu oni rozmawiali?
- Ano wanie, mieszna rzecz - odpar ywo porucznik. - Po polsku. Obaj doskonale
znaj polski jzyk, Amerykanin nie zna niemieckiego, natomiast ten z RFN angielski troch zna,
ale nie mg sobie da rady z amerykaskim akcentem. W rezultacie najwygodniej im byo
mwi po polsku. No i dodatkowy kamufla, nawet gdyby kto na nich zwrci uwag,
nie przypuszczaby, e to cudzoziemcy...
- Chaber wiedzia - mrukna z wyszoci Janeczka.
- A wanie! - podchwyci pan Roman. - Tego te nie pojmuj. Zdaj sobie spraw,
oczywicie, e Chaber jest nadludzko mdry, ale nie wydaje mi si, eby zna kodeks karny.
Zastanawiaem si, skd mu si wzio to zainteresowanie cmentarzem. Bo przecie on tam by
pierwszy, prawda? On was doprowadzi...
- Wie pan, e ja to chyba odgadem - rzek z oywieniem porucznik, zanim dzieci zdyy
si wtrci. - Te si zastanawiaem. Lubi psy i duo miaem z nimi do czynienia. Ten pies ma
fantastyczny wch, wyjtkowy nawet jak na psa myliwskiego, a poza tym jest bardzo
przywizany do swoich pastwa. yje midzy ludmi i nauczy si bezbdnie rozpoznawa
wszelkie ludzkie uczucia. A ten Amerykanin, ten rudy, osobicie to stwierdziem, niemoliwie si
poci, dosownie opywa potem od byle czego, ze zdenerwowania, ze strachu, z przejcia...
Ja go, co prawda, nie wchaem, ale myl, e kademu psu musi rzuci si w oczy... Chciaem
powiedzie w nos. Poszed chyba z campingu na cmentarz, a pies poszed jego tropem...
- A na cmentarzu spotka si z ysym - przerwaa Janeczka. - Chaber chcia i za nim
od razu, ale nie mielimy czasu.
- Moliwe. ysy by zdenerwowany, to pewne. Pies musia wyczu w jednym miejscu
jakie, jak by to powiedzie... nagromadzenie emocji. Napicie. Byo mu oczywicie bez rnicy,
czy to cmentarz, czy co innego, po prostu miejsce, gdzie wywszy wielkie ludzkie napicie.
Rzecz moliwa, tylko rzadko si zdarza, eby pies bez rozkazu lecia kogo o tych napiciach
zawiadamia i tego to ju nie pojmuj.
- A to wanie ja rozumiem - powiedzia z zadowoleniem pan Chabrowicz. - Jeeli mona
tu w ogle mwi o tresurze, nasze dzieci wytresoway go bezbdnie w tym kierunku.
Zauwayem w cigu caego roku, e pies informuje o wszystkim, co, jego zdaniem, odbiega
od normy. Porozumiewaj si wszyscy troje, jakby co najmniej naleeli do jednego gatunku...

161

- Dzieci nam spsiay, a pies si uczowieczy - westchna pani Krystyna.


- No i dobrze - zawyrokowa wojowniczo Paweek. - Prosz, jakie skutki! Co, moe pan
jest niezadowolony...?
- Jestem zachwycony! - zapewni porucznik. - O takim rozwizaniu tej obrzydliwej
sprawy nie omielibym si nawet marzy! Wszystkim pastwu bardzo dzikuj, w razie
potrzeby jeszcze pozwol sobie si zgosi. Bd wdziczny, jeli pastwo na razie zachowaj
dyskrecj...
- Wiecie co? - powiedziaa w zadumie pani Krystyna, kiedy kroki porucznika umilky
na schodach. - Nie mog si oprze wraeniu, e oni rozkopywali te groby tylko po to, eby
sprawi przyjemno naszej milicji...
Zachodzce soce przesiewao si przez licie drzew, kiedy dwie ludzkie istoty i jeden
pies przywaroway cichutko na zboczu cmentarnego pagrka.
- Do licha! - szepn z irytacj Paweek. - Obstawili ten cmentarz, jakby tam siedzia
amerykaski prezydent. Ktrdy przele?
- Nie wiem, czego jeszcze pilnuj - odszepna gniewnie Janeczka. - Mwiam ci, e on
krci! Wcale nie powiedzia wszystkiego!
- No, wychodzi na to, e faktycznie...
- Trzeba znale miejsce, gdzie siedz rzadziej.
- Chaber mwi, e wszdzie gsto.
- Ale nie maj psw. Chod, sprbujemy przez wdoy, tam gdzie on wczoraj ucieka.
Trzy postacie na czworakach wycofay si spod krzaka i ruszyy w d, drog okrn.
A do obiadu dzieci trzymay si rodzicw, cierpliwie udzielajc im wszelkich informacji
i powtarzajc po pi razy to samo, rodzice wykazywali bowiem rzadk dociekliwo. Dopiero
po obiedzie, kiedy pomidzy matk a ojcem zacza si dyskusja na temat wisiora z bursztynem
dla pani Krystyny, dano im spokj i do skwapliwie pozwolono si oddali. Skorzystali z okazji
natychmiast.
Cmentarz korci. Koniecznie chcieli zobaczy, jak wyglda teraz, po ostatecznym
wyposzeniu zoczycw. Janeczka uparcie twierdzia, e porucznik nie powiedzia im
wszystkiego, ukry jakie niezmiernie wane wiadomoci i te wiadomoci musiay dotyczy

162

grobw. Paweek nie mg si pozby myli o owych tajnych sztabowych dokumentach. Ruszyli
prosto w stron intrygujcego pagrka.
Pagrek okaza si niedostpny. Ju na skraju lasu zawrci ich patrol WOP-u, uprzejmie
informujc, e na cmentarz nie naley chodzi. Jeden patrol nie stanowiby przeszkody, nieco
gbiej jednake i od innej strony pojawi si drugi patrol, rwnie uprzejmy i rwnie stanowczy.
Na aden wicej patrol ju nie wpadli, mimo i cay pagrek by otoczony przez onierzy
WOP-u, Chaber wystawia ich bowiem z dostatecznej odlegoci. Niemniej przemknicie si
midzy nimi w sposb nieznaczny byo zupenie niemoliwe.
- Co to za upr taki, tyle razy bylimy i dobrze, a teraz nagle nie - zrzdzi Paweek,
zac w kierunku drogi - Ugryziemy im kawaek, czy co?
- Moe maj jakie gupie przepisy - odpara Janeczka i zatrzymaa si nagle. - Porucznik.
- Co porucznik? Gdzie?!
- Nie wiem. Chaber mwi.
Chaber wyranie okazywa, e wywszy now posta, sympatyczn i lubian. Z tak
yczliwoci odnosi si tylko do pana Jonatana i do porucznika, pan Jonatan wypyn ju
na morze, a zatem mg to by tylko porucznik. Znajdowa si gdzie niej, zapewne na drodze.
Wahali si tylko przez krtk chwil. Sytuacj naleao do koca wyjani. Ruszyli prosto
w d, zjedajc po skarpie za psem.
- A, jestecie! - powiedzia porucznik na ich widok, przy czym w jego gosie da si
wyczu ton beznadziejnej rezygnacji. - Wanie si zastanawiaem, gdzie was tu znajd. Czy nie
moglibycie i do domu albo na pla?
- Do domu nie moemy, bo mamusia tumaczy tatusiowi, e musi sobie kupi duy
bursztyn - odpara Janeczka niewinnie. - Ona to woli robi w cztery oczy. A na pla nie warto,
za pno.
- I dlatego koniecznie musicie pta si akurat tutaj?
- A co, zobaczyli nas? - zgad Paweek ponuro. - Pewnie jaki siedzia z lornetk
na drzewie, bo tych na ziemi Chaber znalaz wszystkich. Po co pan kaza pilnowa?
- Bo jest to miejsce przestpstwa, ktre powinno pozosta w nie naruszonym stanie,
a zostanie obejrzane komisyjnie - odpar porucznik stanowczo. - Takie rzeczy s powszechnie
znane, dziwi si, e nie wiecie.
- Wiemy bardzo dobrze. Niczego nie chcielimy ruszy. Chcielimy tylko popatrze.

163

- Po co? Widzielicie na fotografii.


- Iii tam, na fotografii...
- Moliwe, e zobaczymy co, czego nikt inny nie widzi - wyjania Janeczka
z godnoci. - Mymy przedtem widzieli najwicej. Takich wiadkw, ktrzy widzieli najwicej,
zawsze si prowadzi na miejsce przestpstwa, eby zobaczyli, co si zmienio. Dziwi si, e pan
tego nie wie.
Porucznik przez krtk chwil patrzy na ni jakim dziwnym wzrokiem.
- Dobra - zgodzi si nagle. - W porzdku, pjdziemy razem. Ale pod warunkiem,
e potem przestaniecie ju tu azi. Zrozumcie, nie chodzi o was, przecie to nie wy jestecie
przestpcami i w kocu nie was trzeba pilnowa. Ale wprowadzacie zamieszanie, krcicie si,
odwracacie uwag ludzi, kto moe z tego skorzysta. Utrudniacie. Pjdziemy razem, obejrzycie
wszystko, co chcecie, bez dotykania, i dacie spokj. Zgoda? Obiecujecie?
- Niech bdzie! - westchn Paweek. - Obiecuj. Sowo!
- Obiecuj - zapewnia Janeczka. - Ale jak bdzie si dziao co, co mona oglda, to pan
nam powie?
- Jak bdzie mona, to powiem...
Na cmentarzu byo pusto i cicho. Baagan panowa mniejszy, ni si spodziewali. Cztery
pierwsze groby Rudy Sprynowiec i przylizany przykryli pytami z powrotem, nawet zgarnli
wyrzucony z nich piasek, kilku nie zdyli napocz, tylko pozostae byy w stanie ruiny.
Janeczka i Paweek dokonywali cisej penetracji, porucznik z zainteresowaniem wysuchiwa ich
uwag, chodzc za nimi krok w krok. Chaber myszkowa po wszystkich zakamarkach.
- Popatrz, na tych pierwszych prawie nic nie zna - zauway Paweek. - e te im
si chciao...
- Rozkopali dwanacie - policzya Janeczka. - Pi zostao. Dobrze, e pan zdy...
- ysy kopa tu, te dwa...
- Z tego uciek przylizany, patrz! A Rudy Sprynowiec z tamtego...
Paweek usysza za sob jaki szelest, cofn si za nagrobek. Przez chwil bezmylnie
patrzy na psa, ktry wygrzebywa co z piasku w grobie Rudego Sprynowca. Nagle przeszyo
go jakby uderzenie prdu, w umyle bysna eksplozja...
- Rany kota...! - krzykn zduszonym gosem.

164

Porucznik i Janeczka znaleli si przy nim w mgnieniu oka. Chaber wyskoczy z grobu,
trzymajc co w pysku.
- Stj! - wrzasn porucznik. - Nie rusz...!
- Chaber...! - krzykna Janeczka.
Chaber by szybki. Pooy przedmiot u jej ng, pomerda ogonem i ju znalaz si
z powrotem w grobie. Porucznik rzuci si za nim.
- Nie podno! - krzykn do Janeczki. - Stop! Zatrzyma psa!!!
- Stj, Chaber!!! - wrzasn Paweek. - Stj! Czekaj!!!
Byo za pno. Przestraszona nieco Janeczka trzymaa przedmiot w rku. Chaber zastyg
na skraju grobu z czym nastpnym w zbach. Pooy to na piasku i niecierpliwie popiskiwa.
Porucznik i Paweek razem rzucili si do Janeczki.
- Daj mi to - powiedzia porucznik, bardzo blady. - Ostronie...
Janeczka podaa mu przedmiot.
- To przecie bursztyn - powiedziaa, okropnie zaskoczona. - Taki sam jak tamte pana
Jonatana... Tylko ma inny fason...
Wygrzebany przez Chabra przedmiot by wielkoci gsiego jajka, cay czarny, nieco
chropowaty, w jednym tylko miejscu jakby odamany, czy odprynity. odprynitego kawaka
poyskiwaa ciemna czerwie. Porucznik dugo i w milczeniu oglda bryk. Odetchn gboko,
obejrza si na grb, podszed i przyklkn nad tym czym drugim, co Chaber zoy na piasku.
Przyjrza si temu i sign rk. Chaber warkn. Porucznik spojrza na niego.
- Niech ci to poda - rozkaza Janeczce.
- Daj, piesku - powiedziaa Janeczka z przejciem. - Chod tu. I czekaj!
Wprost z zbw psa przyja du, do pask bry. Zdya na ni spojrze, zanim
porucznik jej odebra.
- Ach...!
- Co? - szepn niecierpliwie Paweek, usiujc rwnie obejrze przedmiot w rku
porucznika.
- Co to jest? Co tam zobaczya?
- Mucha - odszepna Janeczka nabonie.
- Ale jaka...! Mwi ci! Niebieska! wieci ze rodka...
Porucznik z uwag obejrza obie bryy i znw odetchn gboko, spogldajc na groby.

165

- Co za wch ma ten pies... - powiedzia cicho. - Tak, to bursztyn. Moecie popatrze,


tylko spokojnie, prosz. Do tego grobu nie podchodzi, w ogle nie ruszajcie si z miejsca...
Janeczka i Paweek byli dostatecznie zajci ogldaniem dwch niezwykych bry,
eby nawet nie drgn. Usiowali przyjrze si im pod soce. W tym drugim, plackowatym,
lnico niebieska mucha rzucaa si w oczy i robia wraenie wrcz niesamowite. Porucznik
rozmyla nad czym i po chwili przerwa im ogldziny.
- Suchajcie, zastanwcie si nad odpowiedzi. Czy potraficie powiedzie psu, eby
obwcha inne groby, z pominiciem tego jednego? Tylko obwcha, nic wicej, Boe bro nie
kopa i nie rusza. Dacie rad?
- No pewnie! - prychn z wyszoci Paweek.
Janeczka bez sowa przyklka obok psa.
- Chaber, dobry piesek, kochany. Szukaj wicej. Tu nie! Tu ju wiemy, tu nie! Szukaj tam!
Nie dawaj, nie! Nie przyno! Tylko szukaj! I przyjd, i powiedz! Ostronie!
W napiciu, z szalonym zainteresowaniem, prawie nie wierzc wasnym oczom,
porucznik patrzy, jak pies obiega inne groby, obwchuje je starannie i w skupieniu. Nad jednym
zatrzyma si troch duej. By to ten, z ktrego fotograf wyposzy ysego. Chaber wrci
do niego jeszcze raz po spenetrowaniu caoci, wszy dugo, jakby z namysem, wreszcie cofn
si, obejrza na pani, pokrci niespokojnie i usiad.
- Nie jest pewien - przetumaczya Janeczka natychmiast. - Czuje co w tamtym grobie,
ale nie jest tego pewien. Gdyby troch pokopa, ju by wiedzia.
- adnego kopania! - zaprotestowa energicznie porucznik. - No, kochani, speniy si
wasze wszystkie yczenia. Co prawda najwiksz zasug ma pies, ale myl, e podzieli si
z wami. Jutro bdzie wiadomo, czego oni tu szukali, a teraz znikamy std...
Paweek oburzy si miertelnie.
- Jak to?! No co pan...?! Tak pan to zostawi?! Przecie to trzeba wykopa!
- Jasne. Ale to ju nie my i nie pies. My si odsuwamy na bezpieczn odlego,
a do kopania przyjdzie saper.
- A widzisz? - szepna Janeczka do brata z satysfakcj, schodzc posusznie w d
za porucznikiem. - Mwiam! Jak przychodzi co do czego, od razu mwi, e to niewypa...
Caym przebiegiem dalszej akcji Paweek czu si w gruncie rzeczy rozczarowany.
Wcale nie tak j sobie wyobraa. cilej biorc, nie wyobraa jej sobie wcale, ale by zdania,

166

e powinna zaznaczy si jako efektowniej. Tymczasem w kilkugodzinnym oczekiwaniu


w olbrzymiej odlegoci od cmentarza nie byo kompletnie nic ciekawego i doprawdy nie mg
zrozumie, jak wszyscy to wytrzymuj. Nik pociech stanowi tylko fakt, e obydwoje
z Janeczk zostali dopuszczeni w poblie porucznika, gdzie nikt inny nie mia prawa wstpu.
Im pierwszym te zostay udzielone wiadomoci z placu boju.
- Tylko ten saper wszystko widzia, a reszta nic - zakomunikowa Paweek rodzicom
przy obiedzie. - Siedzieli dookoa jeden przy drugim i gapili si na krzaki. Saper mia troch
litoci i co jaki czas gada do nich przez radiotelefon. Nie wiem, czego tak si bali, ten bursztyn
mia wybuchn, czy co?
- Rzeczywicie w grobie by tylko bursztyn? - zainteresowaa si pani Krystyna.
- Tylko - powiedziaa Janeczka. - Caa kopalnia.
- Dwie kopalnie - poprawi Paweek. - W dwch grobach. W jednym wicej. W drugim
troch mniej.
- Jeeli Chaber wywszy przez warstw piasku, musiao by tego do duo - zauway
pan Chabrowicz.
- Nie tylko duo, ale w ogle podobno taki, jakiego ludzkie oko nie widziao. Ten saper
mwi, co znajduje, a porucznik i ten jaki drugi, co z nim siedzia, gwizdali i cmokali...
- Ale saper mwi tylko od czasu do czasu - przypomniaa Janeczka. - Bardzo dugo nic
nie mwi, potem mwi o bursztynie i znw dugo nic. A raz powiedzia ho, ho"
- I co to byo to ho, ho'?
- Okazao si, e znalaz par kawakw oszlifowanych. Tylko par, wicej nie, ale
to byy takie niezwyke kawaki, e mu si wyrwao ho, ho'! Potem jeszcze sprawdza, czy
na pewno nigdzie wicej nic nie ma, w adnym grobie, a potem wezwali sotysa, ktry
dosta szau.
- Prosz? - zdziwi si pan Chabrowicz. Co to znaczy, e sotys dosta szau?
- Na widok bursztynu - wyjania Janeczka - Bo oni wszystko zabrali do Gdaska, eby
pokaza specjalnej komisji, ale te oszlifowane kawaki byy uoone oddzielnie i jeszcze ich
nie zapakowali i sotys to zobaczy. I dosta szau, cakiem przesta zwraca uwag na wszystko
inne, pad przy tym kolana, jcza i krzycza o wity Jzefie" i o wity Antoni" i w ogle
nie mona byo si z nim dogada. Oczu od tego nie odrywa.

167

- Fakt - przywiadczy Paweek. - Musi to schowa i zabra, eby zrozumia, co do niego


mwi, a i to jeszcze chcia za tym lecie. A oni wezwali po to, eby urzdowo opisa cmentarz.
- Zaraz, zaraz! - przypomnia sobie pan Roman. - Czy to nie sotys ma ten trjkolorowy
bursztyn wagi dwadziecia cztery deko? To zdaje si, on te jest na tym punkcie pomylony?
- Jeszcze jak! - powiedzia Paweek z zapaem. - Nic go innego nie obchodzi, tylko
ten bursztyn...
- Chcia go oglda - dodaa Janeczka. - I bra do rki, i zapamita sobie na cae ycie,
i modli si do niego, i nie wiem, co jeszcze, ale prawie paka, bo podobno czego takiego
nadzwyczajnego jeszcze nigdy na oczy nie widzia, ju przepado, teraz mu si to bdzie nio.
- To ja te to chc zobaczy! - zadaa stanowczo poruszona pani Krystyna.
- Ju wywieli.
- Dokd?
- Do Gdaska, do tej komisji.
- No wiecie...! Opowiedzcie przynajmniej, jak to wygldao!
Janeczka i Paweek uczciwie starali si speni yczenie matki. Niestety nie byli w stanie.
Nader mgliste, aczkolwiek niezmiernie entuzjastyczne okrelenia smug, kawakw, wiece,
byskw, przemieszanych ze sob barw i czego, co tak piknie wygldao w rodku,
nie pozwalao pani Krystynie wytworzy sobie dokadnego obrazu owych cudw,
ktre doprowadziy sotysa do utraty zmysw z zachwytu. Uznaa, e bursztyn trzeba zobaczy
na wasne oczy, eby oceni jego urod.
- Pojedziemy do Gdaska i moe zgodz si nam to pokaza za te wasze zasugi
- powiedziaa. - Nie zaraz, oczywicie, w drodze powrotnej...
- W drodze powrotnej moemy jecha przez Malbork i obejrze muzeum bursztynu
- rzek wspaniaomylnie pan Chabrowicz. - Pewnie wszyscy bdziecie mieli na to ochot.
- Jedno drugiemu nie przeszkadza - zauway Paweek. - Moemy jecha i przez Gdask,
i przez Malbork. Nie ma zakazu. A porucznik ju obieca, e nas zaproteguje i wpuszcz nas
gdzie tam po kumotersku. I ten drugi, co tu by, te obieca.
- Tak was nagle pokochali? - spyta z niedowierzaniem pan Roman.
- Was te - odpara uprzejmie Janeczka. - Ca rodzin. Chwalili nas bezgranicznie za to,
e nikt nic nie mwi i nie zrobia si z tego sensacja...

168

- A oni przyjechali o wicie, akurat jak wszyscy byli nad morzem, a ludzie jeszcze spali.
Trzy samochody i tylko jeden taki nietypowy, wic nikt nie zwrci uwagi. A porucznik mwi,
e ba si, e mu tu przyleci caa mierzeja...
- Ale! by spokj, bo mymy sowa nie powiedzieli i dopiero sotys rozgosi. Teraz ju
moe sobie by sensacja.
- No i jest - przyzna pan Chabrowicz. - Wszyscy tylko o tym mwi...
- Z jednym wyjtkiem - przerwaa pani Krystyna. - Dziwi si, e matka Mizi nie siedzi
nam jeszcze na gowie, do takich rzeczy powinna by pierwsza. Tymczasem jako nic, w ogle
ostatnio widz, e mnie wyranie omija, nie wiem, co jej si stao.
- Chyba nie tsknisz za jej towarzystwem? - mrukn pan Roman.
- Wrcz przeciwnie. Ale si dziwi...
- My jeszcze nie wiemy, skd ten bursztyn wzi si w grobach - przerwaa nagle
Janeczka gono i z naciskiem. - Zgadlimy tylko, e oni go szukali, ale nie wiemy, skd si
wzi.
- Mylelimy, e szukali dokumentw - podtrzymywa j pospiesznie Paweek. - Teraz ju
wida, e tego bursztynu, ale przecie on tam nie lea tak sam z siebie, nie?
Myl pastwa Chabrowiczw z atwoci zostaa oderwana od matki Mizi i rozwaania
na temat sensacyjnego znaleziska zaczy si na nowo. Liczne i do nawet fantastyczne
przypuszczenia nie day adnych konkretnych efektw, pewne byo tylko jedno. Musiaa mie
w tym swj udzia ludzka rka...
- Mam nadziej, e ten porucznik okae nieco przyzwoitoci i wyjani tajemnic - rzeka
w kocu pani Krystyna. - Bo nie wtpi, e zbadaj t spraw dokadnie.
- Zrobi to we wasnym interesie - zapewni pan Roman. - Inaczej moe doj do tego,
e ludzie zaczn rozkopywa wszystko, co im wpadnie pod rk. Musz upewni spoeczestwo,
przynajmniej tutejsze, e bursztyn nie wystpuje nagminnie pod kadym kamieniem.
Jestem przekonany, e dostarcz informacji.
- A nawet jakby nie, to nic si nie martwcie - pocieszy rodzicw Paweek. - Ju my si
wszystkiego dowiemy...
- Ja to wiem tyle - powiedzia w zamyleniu pan ubiaski. - Byo tu, na tej mierzei,
troch cywilnych ludzi, zamknitych w kotle razem z wojskiem. Par osb miejscowych, a troch

169

tych od wschodniego koca, co pouciekali, jak wojska podchodziy. Rybacy to byli wszystko,
tu si gnietli po lesie, po dziurach, gdzie popado, a potem wszyscy, co do jednego wyginli.
Nikt si nie uratowa. To ja wiem od ruskich onierzy, a wicej nic.
- Zgadza si - przywiadczy porucznik. - Z t rnic, e paru uratowanych si znalazo
i o jednym wiadomo na pewno. Niektre rzeczy udao si nam sprawdzi, reszty mona si
domyla albo odgadywa, ale powiem pastwu, co wiem, bo adne sekrety nie s tu potrzebne.
- Nawet lepiej, eby si rzecz wyjania.
W pokoju pastwa Chabrowiczw zgromadzio si osiem osb i jeden pies. Nikt
nie zwaa na ciasnot. Pan Jonatan, pani Wanda i pan ubiaski zoyli wizyt wasnym
gociom na zaproszenie porucznika, ktry wiedzia ju wszystko i mg si podzieli swoj
wiedz. Siedem par oczu patrzyo na niego z wielkim zainteresowaniem.
- Ten jeden uratowany te ju zreszt nie yje - rzek po chwili namysu. - Umar
w zeszym roku. Ale zaczn od pocztku, od tych wojennych czasw. Ot midzy tymi,
co przyszli ze wschodu, by jeden rybak z dwoma synami. Moe nawet mniej rybak, a wicej
bursztyniarz, maniak zupeny, gorszy ni pan...
Na krtki moment wszystkie oczy skieroway si na pana Jonatana, ktry skrzywi si
nieco stropiony. Porucznik cign dalej.
- Uratowa ze swego domu, uciekajc, tylko jedn rzecz, swj ukochany skarb, torb
z bursztynem, same wybrane najpikniejsze okazy. Zbiera je od lat i nawet wasnorcznie
szlifowa. Wicej dba o torb ni o synw, zreszt jeden z tych synw mia ju szesnacie lat,
drugi by dziesicioletnim chopcem. Siedzia tu w maniak od jesieni do wiosny, a co si wtedy
dziao, wszyscy wiedz. I przez cay czas polowa na bursztyn...
- Co pan mwi?! - przerwa zaskoczony i zdumiony pan Chabrowicz. - Przecie tu bez
przerwy trway dziaania wojenne, bomby, artyleria, jedno pieko! Jak on mg w takiej sytuacji
zajmowa si bursztynem?
Porucznik westchn melancholijnie.
- Na tym wanie polega maniactwo. Bomby leciay, rozryway si pociski, ginli ludzie, a
ten facet zbiera bursztyn na brzegu...
- ono, syszysz...? - wtrci si z satysfakcj pan Jonatan.
Pani Wanda tylko prychna jak kotka. Pan ubiaski ypn okiem na zicia i pokiwa
gow.

170

- Konkurencji raczej nie mia - cign porucznik. - Komu by wtedy bursztyn w gowie,
takich maniakw nie spotyka si na kadym kroku. Zreszt moe i byo ich wicej, ale wyginli.
A e wojna ruszya dno, ruszyy si i pokady bursztynu, sztormy te byy nieze i w rezultacie
takiego wyrzutu bursztynu, jak w tamtych latach, nie byo chyba jeszcze nigdy.
- Bardzo prawdopodobne - przywiadczy ywo pan Chabrowicz. - Takiego zamieszania
na morzu historia nie widziaa przez cae wieki. Moliwe, e trafi na okazj niepowtarzaln...
- Sdzc z tego, co znalelimy w grobach, to nawet pewne - zgodzi si porucznik
przy akompaniamencie rozdzierajcego westchnienia pana Jonatana. - Musia ten bursztyn i na
brzeg wyrywany prosto z gbokich pokadw, morze nie zdyo go przemieli... No, do,
e ten facet, ten maniak, wyowi istne skarby. Mia tego chyba ze dwa wory i martwi si, jak je
zabezpieczy. Postanowi to ukry tak, eby pniej ewentualnie mc wydoby, jeeli przeyje.
Najlepszym miejscem wyda mu si cmentarz, z tym, e chcia to nie tylko zabezpieczy
przed zniszczeniem, ale take schowa przed ludmi. Wszystko, oczywicie, w tajemnicy. Podobno bya to w ogle jedyna rzecz, jak by zajty, nic innego go nie obchodzio, tylko
ten bursztyn...
- Skd o tym wiadomo? - zaciekawia si pani Krystyna.
- Zaraz wanie do tego dojdziemy. Postanowi, jak mwi, schowa i wtajemniczy
w spraw wycznie swoich synw. Wymyli, e zrobi to partiami, odsun pyt nagrobn,
zakopi cz skarbu, nasun pyt z powrotem, potem powtrz t operacj z drugim grobem,
potem trzecim... Tak po kawaku, w krtkich chwilach, kiedy ich nikt nie bdzie widzia, co nie
byo atwe, bo tu przecie siedzia czowiek na czowieku. No i cz zamierze wykona. Starszy
syn mia mu pomaga na cmentarzu, a modszy siedzie w dziurze i pilnowa reszty.
Bo mieszkali jak wszyscy, w takiej imitacji okopu, dziurze wygrzebanej w ziemi, przykrytej
czym tam. Okazj znalaz jednej nocy, wygldao to tak, e poszli ze starszym synem
na cmentarz, niosc cz bursztynu, modszy siedzia i czeka, za jaki czas starszy przylecia,
znw zapa worek czy tam torb z bursztynem i polecia. No, niewaciwe sowo... Gdzie on tam
lecia, czoga si, kry, przemyka... Wreszcie wrci jeszcze raz, powiedzia modszemu,
temu chopcu, e wszystko wepchnli z ojcem do jednego grobu, a teraz maj przygotowany
nastpny. Schowaj jeszcze troch, a potem wrc...
Porucznik umilk na chwil, zamyli si i westchn. Wszyscy wpatrywali si w niego
z zapartym tchem.

171

- No i wrcili - podj. - Tylko e do tego chopaka nie doszli. Pocisk ich trafi po drodze,
zginli obaj na jego oczach. Nie zdyli mu powiedzie, w ktrym grobie ukryli skarby, wiedzia
tylko, e w takim z pyt, i to sobie zapamita. Bo to on wanie by jednym z tych
uratowanych...
- Co takiego... - wyrwao si panu Jonatanowi.
- No, wreszcie co rozumiem! - mrukn pan Chabrowicz.
- Czy to moe by jeden z tych, tutaj? - spytaa pani Krystyna z lekk zgroz.
- A, nie. Mwiem przecie, e on umar w zeszym roku. Przez cae lata nosi si
z t swoj tajemnic. No, nie wyszed z tej wojny bez szwanku, zdrowie mu nawalao i troch by
chyba pomylony. Podobno mia jakie takie skoki mylowe, to chcia si komu koniecznie
zwierzy, to zamyka si w sobie i podejrzewa cay wiat o zakusy na niego. Ale mimo
przypyww szczeroci cigle nie zdradzi tajemnicy. Dopiero w zeszym roku...
Porucznik urwa i zastanawia si przez chwil.
- Chciabym to jako jasno wyoy, bo rzecz jest troch pogmatwana. To ju wiemy
z zezna tego, no, ysego... Kiedy si okazao, e bursztyn znalelimy, przesta gada gupoty
i chyba powiedzia prawd. Zna tego faceta od wielu lat, orientowa si, e on ukrywa jak
tajemnic, ale nie traktowa tego zbyt powanie, chocia ciekawy by, owszem... Szczeglnie,
e tamten napomyka o moliwoci wsplnych poszukiwa. No i by u nas w zeszym roku,
zainteresowa si bursztynem, zacz skupowa, uzna to za doskonay interes i po powrocie
do RFN pochwali si przyjacielowi. Tamten by wstrznity. Wypyta go dokadnie o miejsce,
gdzie by, o ca okolic i wreszcie nie wytrzyma, powiedzia o grobie. Z tym, e mieli tu razem
przyjecha, wydoby to i wywie. Z tych planw nic nie wyszo, bo tamten umar...
- Wasn mierci? - przerwa podejrzliwie Paweek.
- Zupenie wasn, na jakie historie z wtrob. Nikt go nie zamordowa. W rezultacie
przyjecha tylko ten ysy z Amerykaninem i chcieli sami to odnale. Myleli, e si zorientuj
tak na oko, ktre miejsce na cmentarzu mogo by najlepsze, i nawet sprbowali przeszuka kilka
grobw wytypowanych przez rozum, ale nie trafili. No wic zdecydowali si przeszuka
wszystkie za jednym zamachem, przez jedn noc, liczc na to, e podejrzenie na nich nie padnie.
W razie czego zamierzali zwali na plastyka, std pomys samochodu...
- A przecie par lat temu kto tam grzeba - przypomnia pan Jonatan. - Bya awantura
z cmentarzem...

172

Porucznik potrzsn gow.


- To nie oni. To byy zwyczajne hieny cmentarne, zapalimy dwch takich...
- No zaraz, ale ci widzieli lady, nie? Nie bali si, e to kto wykopa?
- Wydedukowali sobie, e nie. Tamci wycigali trumny, rozwczyli szkielety... Krtko
mwic, kopali za gboko. Ci wiedzieli, e to musi by nad trumn, o wiele pycej. Skoro kto
kopa gbiej, znaczy skarbu nie znalaz. A poza tym zaryzykowali, opacio si im sprawdzi...
- No, rednio si opacio... - skrytykowa pan Chabrowicz.
- Chciaem powiedzie w trybie warunkowym. Kademu by si opacio popracowa
przez jedn noc, gdyby mia w perspektywie taki majtek. Nie przyszo im do gowy, e dzieci
pjd na nich czatowa.
- Wcale nie na nich! - zaprotestowaa Janeczka z uraz. - Mymy czatowali na dziki!
- Susznie, na dziki. To im tym bardziej nie mogo przyj do gowy. Byli wicie
przekonani, e im si uda...
- Przez jedn noc, przez jedn noc! - prychn nagle z pretensj Paweek. - To co to byo
za gadanie o krtkich wypadach? To mia by krtki wypad na ca noc...?! Co to za kant?!
- Krtki wypad...? - zdziwi si porucznik. - A...! Wiem, co masz na myli. To wcale
nie dotyczyo cmentarza, te krtkie wypady. Oni mieli obawy, e moe za bardzo rzucaj si
w oczy i ysy nie powinien tu przebywa zbyt dugo, najwyej moe robi krtkie wypady,
eby si porozumie. Natomiast o wykopkach mia rzeczywicie zawiadomi tego... jak wycie
go nazwali? A, przylizanego.
Paweek niemal si obrazi.
- Gupi szakal - wymamrota. - Tak zmyli czowieka...
- A przy okazji, moliwe, e i pan odzyska zgub - powiedzia porucznik. - Bo mymy
im wszystko odebrali...
Spojrza na pana Jonatana i urwa. Pani Wanda trcia ma.
- Jonatan! - zawoaa z niepokojem.
Pan Jonatan, nie syszc nikogo, tragicznym wzrokiem wpatrywa si w obrazek
na cianie.
- I mnie tam nie byo... - szepn guchym gosem. - I ja tego nie widziaem... To tatusia
wina! - wrzasn nagle do pana ubiaskiego. - Minister i minister, porzdek i porzdek, jak ten
pgwek z rybami si ueraem, zamiast tutaj warowa! Taki widok straciem! Przez tatusia...!

173

Wszyscy ze zdumieniem popatrzyli na pana ubiaskiego, ktry z lekkim zakopotaniem


zapala papierosa.
- Co ty tam gadasz - mrukn. - A przynajmniej porzdek jest...
- Porzdek...! Taki widok zmarnowa! Jedyna okazja w yciu i przez tatusia
zmarnowana...!
- Nie przeze mnie, tylko przez ministra...
- Przecie minister nie przyjecha - zauwaya pani Wanda. - A prawd mwic, to tatu
najwicej napdza do tego porzdku...
- Nic nie rozumiem - powiedzia porucznik. - Co tu ma jaki minister do rzeczy?
- No bo byo gadanie, e minister ma przyjecha - wyjania pani Wanda. - I jak si tu
zaczo zamieszanie, milicja przyjechaa i wojsko, zaraz kto powiedzia, e pewno i minister
jedzie. I od razu wszyscy polecieli do portu zrobi porzdek z tymi rybami, co tam tak
mierdziay. P dnia zakopywali...
- A, to dlatego tu by taki spokj? A ja si dziwiem, co to jest, e ywego ducha nie ma!
No, to przynajmniej jaka korzy z tego wynika...
Pan Jonatan cigle by peen rozgoryczenia.
- A ile to bursztynu ta wojna zmarnowaa - mamrota pospnie. - Jak pomyl, ile tego
szlag trafi... Na wieki... Tutaj nie widziaem... Paka si chce...
- Niech pan nie pacze, odzyska pan swj bursztyn - pocieszy go szybko porucznik.
- Odebralimy plastykowi... No, cilej biorc, temu rudemu...
- Co?!
- Odebralimy ten paski bursztyn, trjkolorowy, nawet piknie oszlifowany. Rozpozna
go pan?
Pan Jonatan zerwa si z miejsca, natychmiast zapominajc o wojennych stratach.
- Nie...? Powanie...?! No pewnie, e rozpoznam! Z zamknitymi oczami rozpoznam!
ono, bdziesz miaa swj wisior...!
- ebym tak jeszcze miaa rozsdnego ma! - westchna pani Wanda.
Porucznik odwrci si do pastwa Chabrowiczw.
- A pastwu, ebym nie zapomnia, mam przekaza zaproszenie do Malborka,
do tamtejszego muzeum. Kustosz bez maa oszala ze szczcia, powiada, e takich okazw
ju si nie spodziewa w yciu oglda. Obmylaj tam ju specjaln wystaw...

174

Odpowiedziawszy jeszcze na kilka tysicy pyta, porucznik w kocu zacz si egna.


Wszyscy zeszli na d, pastwo Chabrowiczowie odprowadzili go a na drog.
- Widz, e trzeba bdzie im zafundowa ten aparat fotograficzny! - westchn pan
Roman, patrzc na swoje dzieci, krcce si na podwrzu, obok pana ubiaskiego. - Okazuje si
e jest to dla nich przedmiot pierwszej potrzeby...
- Moe pan si nie fatygowa - przerwa mu ywo porucznik. - Nie chciaem mwi
przy nich, bo ma by to niespodzianka, ale ten aparat ju im ufundowao malborskie muzeum.
Niech pan lepiej przypilnuje, eby za jego pomoc nie zaczli si stara o nowe zasugi...
- Chyba nie maj ju adnych powodw? - powiedziaa z niepokojem pani Krystyna.
- Wszystkie przestpstwa wyszy na jaw...
Nie przeczuwajc nic zego, Janeczka i Paweek wracali do domu. Odprowadzili wanie
pana Jonatana i przygldali si, jak wypywa z sieciami na morze. W jego towarzystwie czuli si
doskonale, prezentowa bowiem przejcie bursztynowym znaleziskiem nie mniejsze od ich
wasnego. Przyjemnie im byo sysze, e odkryli skarb, przewyszajcy swoj wartoci
wszelkie dokumenty wiata, i zasugi maj zgoa niebotyczne.
Kiedy z haasem wbiegli na pitro, drzwi pokoju rodzicw byy ju uchylone. Wyjrza
z nich ojciec.
- Pozwlcie no tutaj - poprosi gosem tak lodowato uprzejmym, e radosna beztroska
byskawicznie przygasa. Wymienili niespokojne spojrzenia.
W pokoju siedziaa Mizia i jej matka.
Janeczka i Paweek jeszcze nie wiedzieli, co si mogo sta, ale ju czuli w atmosferze
niebezpieczestwo. Pani Krystyna miaa jaki dziwny wyraz twarzy, Mizia i jej matka pony
wypiekami.
- Mylaem, e zgodnie z obietnic, nie uywacie adnych ordynarnych wyrae
- powiedzia pan Roman bez wstpw. - Miaem nadziej, e mona wam wierzy. Okazuje si,
e popeniem pomyk...
Janeczka i Paweek zdrtwieli. Mogliby z oburzeniem zaprzeczy, z czystym sumieniem
przysic, e nie kalaj swych ust adnymi wyraeniami, adnymi przeklestwami, gdyby nie
to jedno, jedyne, straszne sowo...
Pan Roman obserwowa swoje dzieci uwanie i twarz mu si zachmurzya.

175

- Sucham! - rzek cierpko.


Janeczce migna w gowie rozpaczliwa myl o jakich nowych zasugach. Zarazem
poczua, e bez Mizi i jej matki byoby atwiej to wytumaczy...
- My nie... - zacza. - My tylko...
- Zastanw si, co mwisz - poradzia cicho pani Krystyna.
- Ojej, to tak nieadnie przeklina! - wykrzykna przenikliwie matka Mizi. - Przecie
Mizia syszaa! Przeklinali, prawda?
- Ojej, przeklinali okropnie! - pisna Mizia.
- I powtrzyli to przeklestwo tysic razy!
- Ale przecie miaa si za to obrazi...! - wyrwao si Pawekowi.
Pani Krystynie jkno co w duszy.
- Mimo wszystko tego si nie spodziewaam... - zacza.
- Ale tylko jedno sowo! - przerwaa jej zdeterminowana Janeczka. - I nic wicej...!
I bardzo rzadko!
- Jedno sowo, jedno sowo! - zdenerwowa si pan Chabrowicz. - Wystarczy jedno sowo,
eby splugawi jzyk! Co to za sowo?
Odpowiedziao mu milczenie. Dzieci stay jak skamieniae.
- Co to za sowo? - zwrci si pan Roman do syna. - Bd uprzejmy je powiedzie.
Paweek poczerwienia straszliwie. Powiedzie co takiego publicznie...?
- Jeeli wstyd ci powtrzy to sowo przy rodzicach, powinno by ci wstyd powtarza je
nawet w mylach! Prosz, powtrzysz je teraz gono i wyranie! eby wszyscy usyszeli!
Mizia pisna i na wszelki wypadek zasonia sobie uszy. Paweek by ju zupenie
purpurowy. Przekn lin.
- Ale... - bkn. - Ale tak... Bez powodu...?
- Wanie. Zobaczysz, jak brzmi bez powodu. Prosz! Sucham!
- Ja nie mog...
- Owszem, moesz. Moge kiedy indziej, moesz i teraz.
- Moe... Moe ja ci... Na ucho...
- Nie - upar si pan Roman. - Gono i wyranie!
- Ja te to mwiam - odezwaa si mnie Janeczka, w przeciwiestwie do brata bardzo
blada.

176

- Tym gorzej. Ale powtrzy Paweek. Na drugi raz nie bdziecie mwi po ktach sw,
ktre wstyd powtrzy gono! Prosz!
Paweek spojrza na ojca. Potem spojrza na Mizi. Przypomnia sobie wszystkie
trudnoci, jakie przez ni wyniky, wszystkie kopoty, jakich przysporzya. I jeszcze teraz
przysza naskary...! Poczu, e trafia go straszny szlag. Jeeli ju musi powtarza to potworne
przeklestwo, prosz bardzo, niech przynajmniej i ona usyszy...! Nabra powietrza.
- Trreotrralwe! - rykn gromko i mciwie. Mizia kwikna, jej matka podskoczya
na krzele. Pan Roman osupia.
- Co...?!
- Mam powtrzy jeszcze raz?! - oburzy si Paweek.
- Teraz ja mog - zaofiarowaa si okropnie zdenerwowana Janeczka. - Musi by jaka
sprawiedliwo. Trrreotrrralwe.
Teraz kwikna ju i matka Mizi. Pani Krystyna wydobya z siebie gos.
- Co... co to jest...? - spytaa sabo. - Co to znaczy...?
- Nie wiemy - odpara ponuro jej crka. - Ale wiemy, e to jest gorsze ni wszystko inne.
Wcale si nie wypieramy, e wiemy.
Pan Chabrowicz wyda nagle dwik, jakby si dawi, zerwa si z krzesa i wypad
z pokoju. Sycha byo jak z omotem zbiega ze schodw, trzasny jakie drzwi. Pawekowi
wosy stany dba na gowie.
- Moemy obieca, e nie bdziemy tego mwi nigdy wicej - powiedzia popiesznie
zdawionym gosem. - Moemy przysic...
- Mymy mwili to bardzo rzadko! - pomoga mu Janeczka. - I naprawd tylko zupenie
wyjtkowo! I jak nikt nie sysza...
- Ojej, przecie Mizia syszaa! - zapiszczaa z oburzeniem matka Mizi. - Ja myl,
e powinnicie obieca!
- Mizia syszaa wyjtkowo...
Pawekowi przysza nagle do gowy straszna myl.
- Czy ojciec uciek na zawsze...?! - spyta z przeraeniem. - Moe co trzeba...?
Pani Krystyna przemoga wreszcie trudnoci i poczua, e zdoa si ju odezwa.
Doskonale wiedziaa, co si stao jej mowi.

177

- Nie, nic nie trzeba. Ojciec poszed do kuchni nastawi wod na herbat. Zaatwicie
t spraw bezporednio, jak wrci. Teraz moemy zmieni temat...
Najblisze p godziny stanowio, zdaniem Janeczki, najcisz kar, jak mona byo
dla nich obydwojga wymyle. Opisywanie bursztynowego skarbu osobom budzcym
tak serdeczn niech byo po prostu przeciwne naturze, nic innego jednake nie wchodzio
w gr. Matka Mizi wcale nie przysza po to, eby skary. Przywioda j rozpalona do biaoci
ciekawo, a sprawa okropnego przeklestwa wynika z koniecznoci usprawiedliwienia jako
chwilowego ochodzenia stosunkw. Rozdarta pomidzy trosk o delikatne uszka Mizi
a nieopanowanym sentymentem do drogocennoci, zdoaa zaspokoi jedno i drugie. Dzieci
pastwa Chabrowiczw mogy przecie zaniecha przeklinania, a wwczas towarzystwo
ich przestaoby by szkodliwe...
Wszystko to wyszo na jaw w trakcie rozmowy, ale w najmniejszym stopniu
nie odmienio uczu Janeczki i Paweka. Janeczka rozwaaa w duchu moliwo noszenia przy
sobie ywej ryby, Paweek postanowi postara si o sj peen meduz zalanych morsk wod.
Wolaby we, ale wy jako tu nigdzie nie napotka. Matka Mizi poegnaa si wreszcie i obie
poszy do siebie.
Wwczas dopiero wrci pan Chabrowicz.
- No wic dobra, moemy zaraz uroczycie obieca, e nigdy wicej tego nie powiemy
- zacz Paweek od razu na widok ojca. - Nawet w duchu...
- Tylko ju zupenie nie wiem, co w takim razie bdziemy mwili - przerwaa mu
pospnie Janeczka. - Co czowiek musi, jak si ju tak okropnie zdenerwuje. I moe bymy
mogli za jakie wyjtkowe zasugi...
Pan Roman popiesznie uci deklaracje swoich dzieci.
- Nie, nic nie musicie obiecywa! Prosz bardzo, tego przeklestwa moecie uywa
w wyjtkowych wypadkach!
Paweek osupia kompletnie.
- Co takiego...?
- Mwi, e akurat to przeklestwo dopuszczam. Zgadzam si, ebycie go uywali,
ale adnego innego!
Oszoomione dzieci przez chwil milczay.
- Bo co to jest? - spytaa Janeczka nieufnie. Pan Roman zawaha si i przyjrza dzieciom.

178

- Powiem wam, co to znaczy, pod warunkiem, e z niego nie zrezygnujecie. Tylko


to jedno sowo i wicej nic. Nie za czsto i nie publicznie, bo kto nie wtajemniczony moe si
obrazi. Wic jak? Obiecujecie?
- No pewnie! - krzykn Paweek z zapaem. - Granitowe sowo!
- Ja te mog przysic! - zapewnia Janeczka. - Co to znaczy?
- To jest po dusku - rzek uroczycie pan Roman. - I znaczy trzydzieci trzy!
Rozumiem doskonale, e zdenerwowany czowiek co musi, i cakowicie aprobuj przeklestwo
matematyczne. Nawet jeli jest wygaszane z niewaciwym akcentem...
- Zaraz, zaraz - wtrcia szybko pani Krystyna. - Ja te tu mam co do powiedzenia. Ja te
mog si zgodzi na ten duski jzyk, ale pod warunkiem, e, na lito bosk, przestaniecie si
stara o zasugi...

179

You might also like