You are on page 1of 70

Edward Stachura

Opowiadania:
FALUJC NA WIETRZE

Poranek
Bardzo rzadko nie myl o niczym. Bardzo rzadko mam takie chwile, e id sobie i nic mnie
nie obchodzi, nie myl o niczym, tylko id lekko. Przewanie mam w gowie wielki szum.
To jest moe jaka wada albo jaka choroba umysowa, eby nie potrafi czasami nie myle.
Ja tak wcale nie myl. Ja myl, e to dobrze. e to dlatego, e jestem mdry chopak. Czyli
musz mie zawsze co do mylenia. Ale jednak bardzo chtnie bym czasami nie myla.
Bardzo chtnie bym czasami nie myla, tylko tak szed bezwiednie albo tak posiedzia
bezmylnie, dajc si ywotowi ponosi przez jaki czas. Tak myl, e to by byo nieze, taki
czasami krtki odpoczynek. Wieczorami to mona by doprowadzi do tego, eby si udao
przez ten czas zasypia normalnie, a nie zapada si gdzie z wielkiego natenia i szumu.
Taki sen by by lepszy i spokojniejszy na pewno. Bo jak ja zasypiam z mylami napitymi, to
te myli, one we nie cign si dalej i robi si z nich potwory. I ta biedna gowa nie
odpoczywa wcale, tylko cay czas pracuje, cay czas w niej szumi, chocia wyglda, e to jest
pice, martwe morze. Ale to jest tylko na powierzchni. W gbinach tam szumi. Kipi.
E, panie. Ptla. Koniec trasy szturchn mnie lekko konduktor. Nie pij pan, bo pana
ukradn.
Nie pi powiedziaem i wysiadem z tramwaju. W jednej wsi, gdzie pracowaem po
gospodarzach, bya jedna krowa, co si nazywaa Wojna". Ogucha od wybuchu na wojnie i
tak j nazwali. Jak nie bya na powrozie i trzeba byo j gdzie zagna, to musieli j szturcha.
We wsi ju potem tak byo, e jak kto si zamyli, to drugi podchodzi znienacka i go
szturcha, i mwi: Wojna!"
Wyszedem na szos i zaczem i nie za prdko, nie za wolno, oddalajc si. Nie by
absolutnie wieczr. Odwrotnie. By poranek. By listopadowy bardzo wczesny poranek,
chocia moe wygldao, e to jest wanie wieczr, bo i ja mylaem troch o spaniu, i
konduktor mwi: nie pij pan", wic to mogo wyglda na jaki pny wieczr, a nawet na
noc. Mogo to wyglda na jak pn wracank nocnym tramwajem. Ale nie. To by
poranek. Bya pita pidziesit na wielkim zegarze w bufecie na dworcu, kiedy
powiedziaem: dobra". Spaem do pitej rano, gdzie od wp do jedenastej wieczorem i
cakiem nieprzerwanie, bo byem bardzo zmachany. Miaem do wczoraj trzydniwk przy
wagonach. Przywieli wagony z czarnym wglem i paru milionerw dostao robot. I ja. Tak
e byem przez te trzy dni zupenie skonany wieczorem i spaem przez to niele. Spaem
wanie ostatnio w jednym miejscu, ju cay miesic prawie i byo tam bardzo moliwie, tylko
trzeba byo przed szst rano wychodzi, bo przychodzia zmiana. Ja wtedy szedem na
dworzec, bo to zawsze dom, a drugie, e tylko tam mona co zje i wypi gorcego o tak
wczesnej godzinie. Przyszedem na dworzec wczeniej dzisiaj, o wp do szstej, zamwiem
herbat i kupiem kotlet mielony i dwie buki. Jadem spokojnie i wolno przez przeszo
pitnacie minut. Jak skoczyem, miaem zapali papierosa pierwszego po niadaniu, bya za

jedenacie szsta, i naraz wstaem. Nie wayem dugo losw, trzydzieci sekund moe, i
powiedziaem: dobra". Wstaem, kupiem w bufecie dwa kotlety mielone i cztery buki.
Wsadziem to do katany i poszedem do tramwaju, i nawet nie zauwayem, jak dojechaem
tam, gdzie chciaem: tam, gdzie si koczy miasto, a zaczyna wiat. Zamyliem si w
tramwaju i przy ptli konduktor mnie lekko szturchn, bo myla, e pi. Teraz szedem
szos nie za prdko, nie za wolno, oddalajc si. Przejechao par samochodw, ale nie
prbowaem na razie jakiego zatrzyma, bo miaem na razie ch i.
I dobrze, e szedem. Jakbym siedzia czy lea gdzie albo jakbym sta nawet, toby mnie
koci bolay i minie, bo te trzy dni wyadunku to nie bya taka sobie pestka i dzisiaj rano,
jak siedziaem na dworcu niadaniujc, to czuem jedno i drugie, niektre koci i minie.
Duo mniej ni drugiego dnia roboty, a jeszcze mniej ni pierwszego dnia, i jasne: jakbym
dalej robi, toby wszystko powoli przestawao bole, toby si wszystko powoli wcigno w
tryb nowoczesnej roboty. Tak e dobrze, e szedem, a nie siedziaem czy leaem, czy staem
oparty o bufet. Myl zreszt, e zawsze jest lepiej i, ni tkwi. Tu si przynajmniej czuje
ruch powietrza dokoa gowy.
Szedem zatem wic, nie za prdko, nie za wolno, oddalajc si. Czuem ruch powietrza
dokoa gowy i byo mi niele, czuem si niele, bo nie marz o wielkiej karierze, o wielkiej
przyszoci i ebym tak cae ycie mia kawaek chleba i od czasu do czasu jak robot, i
ebym tak cae ycie mia zdrowe nogi i rozum, to by bya dla mnie wieczna szczliwo. Bo
nie marz o wielkiej karierze. To mi si nie ni. Nie, ebym nie mia ambicji albo zdolnoci.
Mam. Ale nie na to. Nie po to. Bo wiem ju od dosy dawna, ju od dosy dawna si
przekonaem i wiele nad tym studiowaem w miejskich bibliotekach, i mylaem, i wiem, e ci
najwiksi to nie s wcale ci najwyej, tylko ci najniej. Tych trzeba caowa w rk unienie.
A nie tych, co otoczeni s wiatem splendoru. O, wikszo tych powinna by przez psy
rozszarpana albo przez kruki. Czy bdzie kiedy sprawiedliwo?" tak pytali biedni ludzie
przed wiekami i umierali z t niewiadom. Przychodzili nowi biedni ludzie, nowi si rodzili
na miejsce tych, co tam odeszli, i znowu pytali i umierali z t niewiadom. A jeden, drugi,
trzeci dochodzi do wiata splendoru, podciga si coraz wyej, na te tarasy coraz wysze, i
tru wszystko po drodze, co mu zawadzao, co mu urgao, co go zawstydzao moe, jak mia
jeszcze troch wstydu. Jak mia jeszcze troch wstydu, to wlewa trucizn w ten krysztaowy
kielich albo pcha tam sztylet jak do pochwy niby i podciga si, podciga si na te tarasy
coraz wysze, a Bg to widzia i zwani historycy, i biedni ludzie, i znowu pytalimy: kiedy
nadejdzie sprawiedliwo?" I umieralimy z t niewiadom. Ile razy to pytanie ju padao z
naszych ust.
Ale to s wielkie kariery: Augusta, Tyberiusza, Kaliguli, Klaudiusza-Jkay i innych. Bardzo
duo o tym czytaem w miejskich bibliotekach, kiedy na dworze pada deszcz albo nieg, albo
wiatr dmucha przejmujcy czy zawieja hulaa albo piszcza mrz.
Przejechao par samochodw, ale nie apaem adnego, bo chciaem i jeszcze. Zaczynaa
si zreszt, mimo wszystko, mimo wszystkich strasznych ludzkich nieszcz, godu, wojen,
zarazy, klsk ognia i wody, zaczynaa si mimo tego wszystkiego prawdziwa natura po obu
stronach szosy. Soce podnosio si po prawej, a znad pl podnosiy si te opary, wilgo
ziemska podnosia si ciko i szerokimi falami, wolno, prawie e bez ruchu, nie tak jak
latem o wczesnym poranku, kiedy soce od razu arliwie parzy ziemi i opary znad pl
prawie e buchaj. ebym tak cae ycie, mwi, mia kawaek chleba woy do ust i ebym
tak dalej zdrw by jak teraz i szed sobie brzegiem szosy o poranku, to to jest dla mnie
najwiksza kariera i lepsza mi si nie ni i nie mie mi si ni.
Kariery. Najwiksze, najsawniejsze kariery, czym one s przy takim poranku, przy takim
socu wstajcym czerwono tam na prawo? Po co, tak pytam, oczy s? Ja teraz stanem. Ja
teraz stanem i patrzyem na wschd, i mwi, e oczy o tej godzinie s po to, eby patrze
na soce wstajce. Bo to jest prawdziwa najwiksza sawa i jeszcze raz mwi, e ludzie o

tej godzinie powinni wszyscy na progi swoich domw wychodzi, bo niewiele jest nam dane,
niewiele jest nam dane. I przecie wiemy, wiemy, t jedn rzecz najsawniejsz, e przecie
kiedy, gdzie tam, kiedy, gdzie tam przecie, gdzie tam umrzemy, zginiemy, w. ziemi
nas zakopi, w piach, ciemnoci nas pokryj. Wieczne ciemnoci nas pokryj i nigdy ju
wiato nas nie dotknie, nigdy ju wicej nie odbije si w naszych oczach blask. Dlatego,
przez t pami, mwi, ludzie w porze witania powinni na progi swoich domw wychodzi
i przywita dzie wstajcy, soce wschodzce nad pkul. Bo przecie, kiedy, gdzie tam,
kiedy... A co jest rwne mierci? Co moe rwna si ze mierci niezrwnan? Jest co
takiego? Moe trbka grajca? Trbka grajca, czy to nie jest strasznie wielka rzecz. Albo
bben do boju. W pierwszej chwili, w pierwszym porywie to s rzeczy, ktre s jakby
wiksze od mierci. Ale to tylko w pierwszym porywie, mwi. Potem to ona, trbka, ju ley
pogita na piersi trbacza przestrzelonego, a bben tak samo rozpruty jak brzuch jego pana
kochanego. A co jest nad nimi? Co nad nimi kry? mier. I soce. Bo ono jeszcze tylko
moe rwna si ze mierci niezrwnan.
O, ja, ktry wiem, ja, ktry wiem i ktry nie zapominam, e mier mnie kiedy obejmie,
witam soce wschodzce, kady dzie z radoci straszliw i ucz si co dzie y prosto i
jasno, i ucz si te tak samo nie opdza smutku niepojtego, bo on si nie da odpdzi,
tylko nosi go ze sob jak dol swoj, nie jak buty letnie i buty zimowe, ale jak gow, ktra
czasami boli.
Ruszyem dalej drog wiodc. Soce powoli podnosio si i byo te troch cieplej jednak i
bdzie cieplej jeszcze jednak za godzin czy za dwie, chocia nie za wysoko podniesie si
soce listopadowe. I bdzie coraz mniej si podnosi, coraz niej z kadym dniem, coraz
mniejsze pkola bdzie opisywa. Ale za to od Nowego Roku przyjdzie drugi skok. Kady
dzie bdzie coraz duszy, soce bdzie coraz wiksze pkola robi, przyjdzie
przedwionie, potem wiosna i nastpi lato nareszcie i wtedy ju, eby pokaza, jak soce
chodzi po niebie, trzeba bdzie rk wielkie pkole zrobi nad sam gow.
Dreszcz mnie nagle przeszed, co to jest, e a kolana mi si lekko ugiy. Co to jest wanie,
e mnie nieraz taki dreszcz przebiegnie, jakby mnie kto wszdzie naraz dotkn, i kolana si
uginaj na prostej, rwnej drodze? Nieraz to od zimna, to moe by, ale nieraz przecie nie
jest wcale zimno i nagle co tak potrznie. Ludzie na to mwi, e to mier czowieka
przeskoczya. To jest bardzo obrazowe i nie tylko, bo to jest taka jakby przestroga, eby by
skromnym, eby nie zapomina o mierci, bo ona jest wszdzie i czowiek ani si nawet nie
spodzieje, kiedy ona go moe rozsypa w kawaki.
Czowiek ani si nawet nie spodziewa, tak jest. Wemy na przykad tak rzecz. Taka rzecz mi
przysza na myl. Widzimy jaki nekrolog nieraz na murze i my znamy to nazwisko.
Podchodzimy bliej. Podchodzimy i idc do tego afisza, te par krokw, przyjlimy tak
myl, ju emy dopucili tak myl, e ten nasz znajomy o tym nazwisku nie yje.
Podchodzimy i widzimy wtedy, e imi si nie zgadza albo lata, albo zawd, albo co innego.
Ale po co to mwi? Mwi to po to, e ten nasz znajomy o tym nazwisku, ktry gdzie tam
chodzi w tym czasie albo siedzia i pi, nigdy by si takiego czego nie spodziewa, e on dla
kogo by przez ma chwil w krainie umarych i e waciwie wrci stamtd, skd si nie
wraca.
Stanem troch. Obejrzaem si do tyu, na miasto, ktre byo teraz na pewno ju cakiem
rozbudzone, gdzie koo smej powinno by, ludzie do roboty, dzieci do szkoy, wielki ruch
panuje tam teraz. Ale ja byem daleko. Zawsze jak jestem w miecie i patrz i patrz na ten
wielki ruch, na ten, co si cigle gdzie pieszy i pdzi, to myl, e ten wielki ruch miastowy
to nie jest waciwie aden prawdziwy ruch, tylko tak zwana iluzja. Wszyscy gdzie biegn,
podaj, pdz, byle prdzej i oto. I oto wieczorem wszyscy znajduj si tam, skd rano
wyskoczyli ze swoich pudeek. Mwi moe troch miesznie, ale wcale nie zoliwie, bo nie
o to chodzi i ja nie posuguj si zoliwoci. Ja si lituj nad ludmi zoliwymi. To s mae

typki. Ilu znam, to jeszcze nie widziaem, eby si ktry powstrzyma, jak jest okazja, co si
nadarza. Ndzne typki. Zauwayem, e oni to uwaaj za co, co wypywa z wielkiej dziedziny inteligencji, a moe nawet z sidmego zmysu.
Aleja byem daleko. I jeszcze si oddalaem, bo ju dawno ruszyem dalej. Miasto zostawao
w tyle i jego wielki niby ruch. Tu cicho byo na wiecie. Wiatr si jako nie pokazywa i
pikne, pikne licie leay sobie pod drzewami, czekajc na powiew jaki boski, co by je
oywi jeszcze ostatni raz, co by je zakrci w tacu ostatnim, zanim spadnie nieg, zanim
zakopie je biaa mier. Podniosem kilka, eby oglda, zanim i mnie zasypie nieg jaki
wczesny niespodziewany. Przystrojone byy na ten ostatni taniec w to, co byo
najpikniejszego, w najpikniejsze suknie, jakie tylko s, w tak zwane gamy. Nie pierwszy
raz podnosz jesienne licie i ogldam, co rok to robi, ale czy moje zachwycenie jest
mniejsze za kadym ostatnim razem, ni za pierwszym razem, kiedy podniosem jesienny
li? Nigdy. I nie potrzebuj chyba mwi, e odwrotnie jest. Bardzo podobne jest to samo z
niektrymi melodiami, ktrych mona sucha bardzo wiele razy i one nie przestaj si wcale
podoba, tylko odwrotnie wanie, coraz wicej si podobaj, coraz nowe piknoci z nich
wypywaj i ju nie tylko uszy suchaj wtedy, ale wszystko jest zasuchane, cae ciao sucha
i si poddaje. Patrzyem na licie, na te kolory niespotykane i delikatno i czuem, e nie
tylko moje oczy s zachwycone, ale cae ciao i nawet nogi w butach, i nawet plecy z tyu pod
koszul, i czoo, czuem, jak mi si wygadza.
Ale wiatr si jako nie pokazywa. To byo dziwne dosy o tej porze roku. Miesic listopad,
miesic grudzie to s przecie najulubiesze miesice wiatrw i ciemnych chmur pdzcych.
A tu cicho byo na wiecie. I adnie. Bardzo piknie. Chocia nie bya to adna arcyokolica,
urozmaicona i bogata, tylko zwyka rwnina, zwyka szosa drzewami nierwno poronita i
tu, i tam rosy niskie krzaki, goe zupenie, bez lici, ale wisiay na nich czerwone owoce,
kulki takie czerwone i to tak wygldao, jakby z tych krzakw kapaa najczystsza krew. To
by na pewno jeden z ostatnich tych dni.
To by na pewno jeden z ostatnich tych dni. Wiedziaem, e jak wiatr teraz wyskoczy, to on
ju si nie skryje z powrotem, tylko bdzie dmucha i dmucha caymi dniami i nocami.
Wiedziaem, e jak chmury teraz wejd na niebo, to one ju dugo nie odsoni widoku, tylko
bd si kula i kula od jednego koca do drugiego, a za nimi coraz nowe i jeszcze
ciemniejsze, i noce wczenie bd zapada, ani wieczoru, ani popoudnia, tylko poranek par
godzin, dzie par godzin i ju noc zapada czarna straszliwie, e idzie si z rk naprzd
wycignit i maca si czarne powietrze.

Nie zlkn si
Szedem ulic szerok, a raczej chodnikiem szerokim niezmiernie na jakie pi metrw i
wysadzanym drzewami pielgnowanymi, a ulica bya obok, jeszcze pi razy szersza. Bo
byem w wielkim miecie. Bardzo wielkim. W tak zwanej stolicy po prostu si znajdowaem.
Ale nie po raz pierwszy w yciu, tylko ju po raz ktry. Tak e nie czuem si dziko, jak to
bywa. Nie czuem si tak, jak to bywa w jakim miecie po raz pierwszy: troch dziko
wanie, chocia mam ogromne, no, ogromne obycie w tych sprawach i bardzo czsto nie ma
dwch, trzech miesicy, ebym nie wysiada albo nie przytaska istnienia mojego do jakiego
miasta czy miejscowoci po raz pierwszy widzianej na oczy. Chyba, ale to chyba, e mam
dobr robot. Wtedy w takim miejscu moja noga postoi duej, bo staram si troch waluty
nagromadzi na ten czas. Na jaki czas?
Na ten czas niewymowny, ktry mnie co ile tam napada, kiedy nie mog nic, nic a nic, kiedy
rzucam wszystko, najpikniejsze miasto czy okolic, najporzdniejszych jeszcze ludzi,

najlepsz robot nawet, najlepszy dobry pocztek i id. Id, bo duch mnie opta. Szum
wielki. Wielkie cinicie serca. Smutek niezmierzony. Lito niewiadoma. Trwoga nieznana.
Id wtedy na jakie ubocza, bokami chodz, ciszy szukam najmoliwszej, spokoju, bezludzia,
pustyni jakiej, ale gdzie, wic jakie maoludzia najmoliwsze, najlepiej na drogi si
wypuszczam. I tak idc myl. Myl. O tym, o czym kady chyba myli czasami na pewno,
aleja za czsto, za czsto. Trwoga mnie ogarnia i smutek bezbrzeny, serce moje ciska si i
boli, rozciga si i boli, gowa moja pynie. Tam gdzie kada gowa pynie moe nieraz, ale ja
za czsto, za czsto.
Non timebo millia populi circumdantis me; exsurge Domine; salvum me fac, Deus!
Salvum me fac, Deus, uoniam intraverunt aquae usque ad
animam meam! Infixus sum in limo profundi; et n6n est substantia!
Znam to zawoanie. Kiedy si tego uczyem, dawno, dawno, byem sobie chopaczek i
uczyem si tego dla piewania, dreszcz mnie wtedy aden najmniejszy nie przeszed.
Chopaczek byem. Sowikiem byem w chrze. Nie rozumiaem tych sw przeze mnie
piewanych. I zapomniaem o tym. I zobaczyem to potem, kawa czasu potem, w jednej
ksice, dobry kawa czasu potem, par adnych lat, jedenacie jakie lat, a z tego sze lat
ostatnich byem ju sam na sam. Czytaem ksik w jednej miejskiej bibliotece, na dworze
na pewno musiao by tak, e deszcz moe, wiatr, zimno, mrz, na pewno co takiego, sze
lat ju miaem za sob ycia sam na sam i tu ju adna godzina nie bya stracona, tu si
wszystko liczyo i nawet godziny snu. One si nawet liczyy na zoto. Deszczowy czyli musia
by dzie albo ju nawet pierwsze mrozy, to wszedem do miejskiej biblioteki, ktre, ju
tylko to powiem, e s wielkim, wielkim wynalazkiem, takim samym prawie albo i nawet takim samym jak miejskie anie czarowne. Poszukaem sobie ksiki i zaczem czyta,
czytaem dosy dugo i zobaczyem naraz te sowa wtrcone: Non timebo millia populi
circumdantis me" i przypomniay mi si od razu te sowa, od razu natychmiast mi si przypomniay, jak je piewaem kiedy, kiedy sowikiem byem w chrze kocielnym i nie
rozumiaem, co piewam. Pod spodem, na dole, tumaczenie byo tych sw. Przeczytaem to i
dreszcz mnie przeszed. Bo to byo tak, e ja jedenacie lat musiaem czeka, eby si
dowiedzie trafem przypadkowym, e to, co ja piewaem jako sowik dumnie, to nie byo
wcale piewanie pikne agodne, ale zawoanie straszliwe, krzyk, wejcie na gry wysokie i
stanicie z zawiatami oko w oko. Sam na sam.
Te sowa znaczyy tak: Nie zlkn si tysicznych rzesz, co mnie obstpuj; powsta, Panie;
ocal mnie, Boe! Ocal mnie, Boe, albowiem wody sigaj a do mojej duszy! Ugrzzem w
mule przepaci; i nie mam adnej podpory!" Te sowa znaczyy to. To byo woanie. Woanie
na pomoc. I to nie by, jak to mwi, faszywy alarm albo pikne sowa na wiatr, bo przecie
widziaem, co to jest, co za ogie z tego bije i co za smutek i beznadziejno, bo to si czuo i
byo napisane jasno. Wic on, ktry to pisa, ktry to woa, prosi na pomoc Boga wszechmogcego, w ktrego wierzy, a raczej chce wierzy, bo wida, e tak bardzo ju nie wierzy, e
waciwie to on ju nie wierzy te nawet w Boga swojego, i rozpacz go ogarnia. Wielka
czarna rozpacz. Ugrzzem w mule przepaci; i nie mam adnej podpory!" Zapadaem w
kipiele, w jamy przepastne, w wilcze doy niezgbione, ziemia mnie chonie, piaski ruchome;
i nie mam adnej podpory. Te sowa znaczyy to. Wielka rozpacz.
Ja bym si na pewno przej tymi sowami, bo trudno niemoliwie tu byo przej obok i i
spokojnie dalej, ale miaem w gowie ten widok, jak ja to piewam dla sztuki dumnie, jak
artysta ze spalonego teatru, jak dzieci. I przez to, przez ten widok wanie, pamitam,
przejem si do wielkiej potgi. I wstyd mi si zrobio za siebie, powiedziaem cicho:
przepraszam ci, czowieku, przepraszam ci, stary powiedziaem cicho normalnie, nie
jakbym zwariowa naraz, ale jak czowiek zdrowy na umyle, ktry wie dobrze, co robi i
mwi. Wstyd mi byo za siebie, a raczej nie tyle za siebie, ile wstyd normalnie, bo nie
mogem mie do siebie wielkich pretensji i alu, bo byem may, to znaczy modziutki, to zna-

czy chopaczek, dzieci wanie. I naprawd nie mogem mie do siebie wielkiego alu o tak
niestosowno i nietaktowno, bo byem niewiadomy, jak to mwi, i nie miaem jeszcze za
sob ani jednej, ani jedynej godziny ycia sam na sam. Oko w oko. Tylko yem w wonnych
oparach, w kolorowych dymach, w kamliwym wiecie dziecistwa.
Mj Boe, tego ja teraz nie zrozumiem ju chyba nigdy, jak czytam wszdzie albo sysz
wkoo w krg: cudowny wiat dziecistwa". Jak sysz wszdzie i czytam w ksikach, e to
jest najpikniejszy czas dziecistwo, najpikniejszy czas ycia naszego cikiego, e
trzeba wraca myl do tamtych czasw najmilejszych, eby ocali, uratowa stamtd, co si
da, bo to jest, i tak dalej. I nie tak dawno list mnie doszed dugi od przyjaciela drogiego,
gdzie on mi pisze, e nawiedzaj go wspomnienia dziecistwa cudowne pene wiata i e
widzi, jak za oknem dzieci graj w pik wesoo, a dwch chopaczkw si ciga z psem i e
on by chcia zatrzyma ich i namawia, eby si wysilili mocno i zapamitali te chwile wanie, jak si tak bawi wesoo, bo potem, pniej...
Mj Boe, ja tego chyba nie zrozumiem ju teraz nigdy. Bo dla mnie cudowny wiat
dziecistwa" to jest czas zmarnowany i ja go nienawidz. I znowu mwi nie jak czowiek, na
ktrego pad nagle obd wity, ale jak czowiek zdrowy na umyle i przytomny w swoich
wadzach, ktry wie dobrze, co robi i mwi. Wic mwi: czas dziecistwa to jest dla mnie
czas zmarnowany, czas faszywy i ndzny. Wiosna ycia! To nie jest dla mnie nawet
przedwionie z pierwszymi sasankami niemiaymi. To jest zmarnowany, stracony na zawsze
czas. A nawet czas to nie jest aden, tylko dym z kadzide. Czas to jest, gdzie liczy si kada
jedyna godzina dnia i nocy. Gdzie si nie zapomina, e si yje i e si umrze. I gdzie sen jest,
dlatego nielekki, nielekki. Czy to jest to cudowny czas dziecistwa"? Czekam. A czy to nie
jest moe zwyke zodziejskie spijanie bratniej krwi i innych sokw, czyli ycie jemioy?
Niewinne. Bardzo niewinne niestety. Mwi niestety, bo jakby to nie byo niewinne, jakby to
byo winne, to mona by to byo jeszcze odkupi jako. Na to by si musia znale czas. A
tak to jak? Jak to jest niewinne.
Czyli ycie jemioy wic. To po co, po co tak pisa i tak mwi: cudowny, najpikniejszy,
wietlisty, niezastpiony, anielski, trzeba ocali"? Po co? Kiedy tu si wstydzi trzeba w
gruncie. Mimo wszystko. Tak moe, jak si czowiek za innych nieraz wstydzi. Moe jako
tak. Tak ja si wstydziem, kiedy zobaczyem po tylu latach, co ja te za sowa piewaem
szarmancko jako sowik w chrze braciszka, ktry, mwili, e sam komponuje melodie.
Niewinnie. Niewinnie niestety. Bo jakby to byo winne. I wstydziem si nie za siebie, ale za
dziecistwo wanie, za kogo innego. Bo nie byem cudownym dzieckiem.
Wic pisaem przedtem, e nie mog zrozumie, i dziwi si bardzo, jak sysz wszdzie i
czytam o cudownym wiecie dziecistwa". I to u najwikszych, najsawniejszych ludzi
pira. To mnie bardzo dziwi, e tak myl jednostronnie. Bo dla mnie, nie bd powtarza.
Chocia ja te, wyglda, e myl i uwaam jednostronnie, i tak jest rzeczywicie, ale dla
mnie moje krtkie ycie nigdy nie bdzie za dugie. I dla mnie tylko to si liczy, gdzie
prbuj wiedzie, co si dzieje dokoa.
Pisaem te przedtem o tym czasie, ktry mnie, co ile tam napada, kiedy nie mog nic, nic a
nic, kiedy rzucam wszystko, najlepszy dobry pocztek i tak dalej, i tak dalej, nie bd
powtarza. Szedem chodnikiem stolicy szerokim niezmiernie, wysadzanym drzewami
pielgnowanymi, a ulica bya obok i chyba jasne jest, e napadnity byem wanie przez ten
czas.
Przez ten czas, ktry i tamtego napad, ktry napisa te sowa, i ktrych ja nie przepisuj, nie
przepisuj, tylko pisz tak samo jak on, te sowa niewymowne: Non timebo millia populi
circumdantis me; exsurge Domine; salvum me fac, Deus! Ocal mnie, Boe, albowiem wody
sigaj a do mojej duszy! Ugrzzem w mule przepaci; i nie mam adnej podpory". I tak
samo jak on chc wierzy. I tak samo jak on ju nie wierz, waciwie od dawna, a kiedy
wierzyem tak mocno, tak piknie, a potem przestawaem powoli, nie wiem dlaczego, a tak

chciaem, tak chciaem mocno z caej duszy mojej pragncej, ze wszystkich si moich ostrych,
chciaem wierzy w Ciebie, Boe mj, ale przestawaem powoli, uchodzia ze mnie wiara
ojcw, stara dobra religia, ile razy, Boe mj, klkaem w nagim polu lub w lesie i modliem
si do Ciebie, eby tchn mnie, eby zatrzyma mnie przy swoim boku, ile razy drog idc
pust samotnicz czy ulic ludn wielkiego miasta, czy chodnikiem stolicy szerokim
niezmiernie, ile razy, Boe mj, chciaem w Ciebie wierzy mocno i bezpamitnie, ale
uchodzia ze mnie wiara ojcw, stara dobra religia, nie wiem jak, nie wiem ktrdy, nie wiem
dlaczego, bo nie dlatego, e nauki postpowe i nowoczesne, nie rozumowo, niekoniecznie
drog rozumow, nie wiem, Boe mj, ale tak jest, jak mwi, i teraz i ju od dawna dosy
jestem niewierzcy w Ciebie, Boe mj. I mwi Ci to prosto i miao. W oczy. Sam na sam.
Ale kiedy: Non timebo millia populi circumdantis me; exsurge Domine; salvum me fac,
Deus!", kiedy wymawiam Salvum me fac, Deus, quoniam intraverunt aquae usque ad
animam meam!", kiedy wypowiadam w czasie stanw moich to zawoanie straszliwe, to
mwi to nie bez wiary, o nie. Mwi to z wiar. Z wiar w drugiego czowieka. W drugiego
czowieka, ktry umie i potrafi by bogiem i czasami jest, chocia takjest, e najczciej jest
niczym albo niewiele czym, albo padalcem. Ale czasami potrafi by bogiem drugi czowiek i
czasami jest. Wtedy, kiedy jest czowiekiem. I tu jest wiara moja. Tu jest wytumaczenie
woania mojego, odezwy mojej: Non timebo millia populi".
Mogem tak nie myle kiedy i tak nie mylaem, zaiste nie. Ale teraz po tylu widokach i
przez tyle lat, ja, ktry ca koron przeszedem w jedn stron i w drug, i widziaem i widz
co krok, jak si wali, jak si wali ludzko a rosn pomniki, teraz ja ju mog myle i
uwaa, e czowiek, kiedy jest czowiekiem, jest bogiem. I tu jest wiara moja bita i
kaleczona tyle razy i jeszcze ile razy, ale niezachwiana. Ale niewzruszona.
A co to jest marzenie? Marzenie to jest co innego. Zupenie inna rzecz. Marzenie nie jest
takie potrzebne jak wiara czy jak woda, czy jak gaz, tlen. Chocia marzenie te moe by
bardzo przepikne. Powiem tu nie swoje marzenie, ktre powiem kiedy indziej. Powiem tu
marzenie, jakie uszy moje syszay od jednego czowieka, ktry czowiekiem, wic ktry jest
dla mnie bogiem. Wic on, ten bg, powiedzia mi, e ma jeszcze takie marzenie, eby si
znale na wielkiej pustej ce wczesnoletni soneczn por, eby si tam uoy w trawie i
eby przyszed do niego mody cielak i poliza go po twarzy.

Pynicie czasu
Nocuj od kilku dni w wagonach na bocznicy. Przysza mi ta myl--olnienie kilka dni temu
wanie, kiedy po robocie chodziem nad morzem dugi czas, a potem koo portu, a potem po
torach na bocznic mnie zanioso. Patrzyem na wagony stojce tam po siedem, osiem
sztuk i wpado mi nagle, e to jest przecie co dla mnie.
Zjawiem si tu, w tym portowym miecie, niedawno. Nie przyjechaem tu szuka szczcia
ani dlatego, e tu mnie akurat poprowadzia nitka ywota gzygzakowata. Przyjechaem tu
normalnie za robot. Potrzebowaem pienidzy na zim, ktra czaia si tu za horyzontem,
gotujc si do skoku, eby ju potem wielkimi krokami. Czuem ju w powietrzu t synn
niecierpliwo, ktra jest zawsze na przeomie jesieni i zimy i ktra jest te tak samo na przeomie zimy i wiosny. Niecierpliwo w powietrzu jest ta sama tu i tam. Ale nie ta sama, nie ta
sama jest niecierpliwo u ludzi w czekaniu na jedno, a na drugie. Podmuch zimy i podmuch
wiosny: dla mnie i wedug mnie to jest wprost rnica miertelna.
Potrzebowaem czyli pienidzy na zim, ktra, jak ju mwiem, czaia si, i potrzebowaem
te troch grosza na jaki prezent, ktry chciaem zrobi jednemu maestwu za okazan mi
pomoc w jednej sprawie i za to jeszcze bardziej, e si kochali piknie i przyjanili ze sob,

co si bardzo rzadko widuje i coraz rzadziej w tych gigantycznych czasach. Tylko widzi si
wszdzie rozkadwk, walce si gmachy. ycie na ostrzu. Ndz si widzi i ao.
Rozkadwk. Trupa litosnego, ktry kiedy cay by yw pochodni, a oczy mieniy mu si
jak pery i gos mu si mieni jak pery, i oddech mu si mieni jak pery, a teraz trup litosny.
Ndza i ao. Rozkadwka. To si teraz widzi w tych gigantycznych czasach.
Wic chciaem ja temu maestwu ofiarowa jaki prezent za to, co ju powiedziaem, e si
kochali piknie i dugo, bo nie byli ju bardzo modzi. Nie byli ju bardzo modzi. Ale oczy
im si cigle mieniy jak pery. I patrze na nich, nie znajc ich, to si mylao, e chyba
niedawno musieli si pozna, tak sobie usugiwali z radoci i nie przerywali sobie w
mwieniu, tylko jak jedno mwio, to drugie suchao. Wic patrze na nich to mnie bardzo
podnosio na duchu, tak jak si widzi nieraz jaki czyn szlachetny may najmniejszy, nawet
zwyk grzeczno tak zwan, i lepiej si wtedy troch robi, e jednak nie jest tak le, e
moe jednak nie zagryz si w kocu wszyscy nawzajem, e moe jednak nie zostanie z tego
wszystkiego kamie na kamieniu.
Ten prezent jaki, ktry chciaem im zrobi, pomylaem sobie, e to bdzie te prezent ode
mnie dla mioci w ogle, ktra to potrafi, e kamie dry jak listek brzozowy na wietrze.
Ale zaczem, e nocuj od tygodnia w wagonach na bocznicy. Tu si zagociem. Przysza
mi ta myl-olnienie tydzie temu wanie, kiedy po robocie chodziem nad morzem dugi
czas, a potem koo portu, a potem po torach na bocznic mnie zanioso. Patrzyem na
wagony stojce tam po siedem, osiem sztuk i wpado mi nagle, e to jest przecie co dla
mnie. Przypomniao mi si, e ja widziaem gdzie taki widok, jak w jednym wagonie
mieszkali ludzie, rodzina jaka, a moe i dwie, firanki na oknach normalne domowe, komin
by na dachu wagonu, pamitam dobrze, duga wska rura, dym z niej szed, wic musia by
tam piec wstawiony i ludzie musieli si tam ciska wokoo, zima bya, przypominam sobie
teraz dobrze, nawet tam podszedem blisko, taki byem zdziwiony, mody jeszcze, bardzo
mody.
Teraz jestem duo starszy. W sierpniu skoczyem dwadziecia dwa lata. To znaczy od
dwch miesicy mam dwadziecia trzy lata. Od dwch miesicy jestem w dwudziestym
trzecim roku. A za trzy lata bd w dwudziestym szstym. Widz to jako. Ale za siedem lat
bd mia trzydzieci lat i widz to ju bardzo mtnie. Bardzo mtnie. Dalej ju nic nie widz
zupenie. Czarne powietrze nieprzebyte. Bardzo to jest dziwne to pynicie czasu. Kiedy
miaem na przykad dziesi lat. A jeszcze przedtem miaem pi lat, cztery lata.
Nigdy si chyba tak jak naley nad tym nie zastanawiaem: nad pyniciem czasu.
Dwadziecia pi lat temu na przykad nie byo mnie zupenie. Nie istniaem. Moe istniaem
w czyim marzeniu, to moe by moliwe i to jest dla mnie strasznie mia myl. Strasznie
piknie mnie ta myl obezwadnia, e moe istniaem w czyjej tam gowie marzcej,
dwadziecia pi lat temu, kiedy mnie jeszcze nie byo, kiedy adnej fotografii mojej nie byo,
kiedy mnie jeszcze adne oko nie widziao ani adna woda nie odbia. To jest dla mnie
strasznie pikna myl i koyszca.
Ale wracam do tamtego: o pyniciu czasu. Dwadziecia pi lat temu na przykad nie byo
mnie, bo rzeczywicie mnie, mimo wszystko, nie byo, a czas pyn. Czas pyn. Sto lat
temu te czas pyn tak samo. Tysic lat temu te. Widz to zupenie dobrze. Dziesi tysicy lat temu te widz, e czas pyn i widz tam siebie zupenie wyranie i jasno. Co to
jest, e tak daleko widz w ty, tysic, dziesi tysicy lat w ty, a nie widz si zupenie
dziesi: raz, dwa, trzy, cztery, pi, sze, siedem, osiem dziewi, dziesi lat naprzd.
Tylko czarne powietrze nieprzebyte. Naprawd co to jest?
Usnem wczoraj nie z t ostatni myl zowrog, e nie widz siebie zupenie za dziesi lat
naprzd, tylko z t sodk myl i koyszc, e istniaem moe w czyim marzeniu, jak mnie
nie byo wcale zupenie, jak mi jeszcze byo daleko. Ale moe ju kto chcia jednak, ebym
si urodzi, ebym wypeni takie i takie czyny, ebym pomci moe kogo, czyje krzywdy i

zy albo co innego moe, ebym odkupi czyj straszny grzech, czyje winy cikie
niezmazane albo co innego moe, ebym dokoczy dziea, nie wiem. Z t myl
niesamowit usnem wczoraj, ktra mnie obezwadnia cakiem, e prawie nie oddychaem.
Leaem na tych aksamitnych pluszowych siedzeniach w przedziale pierwszej klasy, w
ciemnoci czarnej bo na niebie byo bezkrlewie i ta myl mnie ciskaa za gardo.
Obudzia mnie ta sama sprztaczka co wczoraj, przedwczoraj i trzy dni temu. Przychodz tu o
szstej posprzta wagony, umy, wytrze szyby od rodka, pozamiata w korytarzach i w
przedziaach, bo ta wielka myjka, co tryska wod z mydem i pod ktr si przepuszcza
wagony, wymyje je tylko od zewntrz. W rodku musz posprzta sprztaczki. Potem
przyjeda lokomotywa i zabiera skad, eby go podstawi na jaki tor przy umwionym
peronie, gdzie ju czekaj ludzie, eby wsi i zaj dobre miejsce albo jakiekolwiek.
Obudzia mnie lekko, dotkna mi rki leciutko i patrzya, jak otwieram oczy i jak znowu
zamykam, bo zobaczyem, e to ona, i spa mi si chciao bardzo. Wczoraj nie mogem dugo
zasn. Mylaem dugo o jednej rzeczy, ktra jest taka niezmierzona, e mona by cae ycie
nic nie robi, tylko o tym myle. I to ju by bya kropla w morzu. I to te by nic nie dao.
Mylaem o pyniciu czasu. A potem ta myl. Ta myl potem zawrotna, e moe istniaem w
czyim marzeniu, w czyjej tam gowie marzcej, kiedy mnie jeszcze nie byo, kiedy mi
jeszcze byo daleko.
No wsta ju.
Usiadem z zamknitymi oczami cigle. Jeszcze ma chwil.
Tak mi si nie chciao ci obudzi, bo tak spae adnie, miae si przez sen, to znaczy,
miae tak min miejc, e a nie mogam ci obudzi. Dobre pi minut tu siedz i widz.
Otworzyem oczy. Ale musiaem wcign w to wol wywiczon, eby je otworzy, taka
mnie senno niewolia.
Wczoraj, jak przyszam, spae cakiem inaczej. Miae zacinite zby, przedwczoraj te,
od razu ci obudziam. Na pewno ci si co niedobrego nio. Ale nie pytaam co, eby sobie
nie przypomina niepotrzebnie.
Poprawiem sobie wosy palcami i zaczem rozciera nogi i rce na krzy, bo zdrtwiaem
dosy, ale normalnie. Ranki ju chodne wstaway od dawna. W pocigach jeszcze nie palili.
Jakby palili, to zawsze by tego ciepa troch zostao w wagonach. Ale jeszcze nie palili. I byy
tylko resztki mae i zwiewne tego ciepa, co ludzie ci zostawili, ktrzy jechali tym pocigiem.
Kiedy przychodziem na noc, czuem je jeszcze wyranie. Niezbadane s drogi.
Zmarze, bidaku. cierpe.
Troch. Za to wypoc si przy taczkach.
Bye wczoraj w robocie?
Byem.
Dobrze. To dobrze. Ale co z tob bdzie? Jak ty chcesz tak dalej?
To bdzie, co ma by. Dam sobie rad. Niech si pani nie martwi.
Jak ja mam si nie martwi, jak widz tak ludzka krzywd, jak marnieje po wagonach
czowiek, jak ja mam...
Id. Do widzenia.
Poczekaj. Poczekaj. Ju nic nie bd mwi ani pyta. Przyniosam ci troch chleba ze
sonin.
Pani ma dla siebie?
Mam, mam.
Niech pani pokae.
Masz. Widzisz.
Jadem, a ona patrzya na mnie, jak jem.
Usid powiedziaa.
Usiadem. Nie wiem, jak ona w niektrych chwilach na mnie patrzy. Zupenie jakimi nie

swoimi oczami. Co si wtedy z ni dzieje. Jakie fale w nie przypywaj. Ona sama chyba
nie wie, co to jest. Bardzo adn ma twarz wtedy, chocia nie jest moda, tylko starsza.
Zjadem, wytarem usta przedramieniem, podzikowaem bardzo grzecznie i powiedziaem,
e id si troch umy i e bd ju lecia. Nic nie powiedziaa. Zamknem cicho przedzia,
nie mwic: do widzenia", nic nie mwic, nie mwic te: ,Jeszcze Polska nie zgina", tak
jak mwiem do niej ze miechem, eby j rozweseli, kiedy si egnaem, idc do roboty.
Zamknem cicho przedzia, nic nie mwic. Bo nie chciaem jej przeszkadza. Bo
widziaem, e te fale cigle w niej przepywaj i byo jej chyba dobrze.
Poszedem do ubikacji, nalaem troch wody z konewki do zlewu, ktry zatkaem papierem, i
zaczem si my, to znaczy puka rce i twarz zimn wod plodowat, ale ktra jeszcze
nie zamarza. Mrozu jeszcze nie byo i nie zauwayem jeszcze te przymrozkw porannych,
szronu, suchego wiatru, co cina. Ale patrze niedugo. Patrze niedugo, jak szron oblecze
poranki.
Popukaem si, rce i twarz, i za uszami, eby senno odpdzi. Nie mwi, e si
wymyem, bo to jest adne mycie bez myda. Ale wczoraj po robocie byem w ani.
Bogosawiona bd ania-boginia / kpiel ty jeste rdziemna malina / a wodotryski tylko
promieniste / s jak pieszczoty wdziku pene czyste / Bogosawiona bd ania-boginia /
aska ty jeste raj dla poganina / co wybiedzony utrudzony / przez najdalniejsze gwiazdy
prowadzony / Wic bd dla niego i grzeczna i chrzestna / umyj go uczesz ucauj i przebacz /
na dug drog daj mu siy koskie i wachlarz wodny gdy si wcieka soce / W listach do
sistr tkliwie go polecaj". Uoyem j, t modlitw, zeszej zimy. Ale mwi dalej. Wic
byem wczoraj w ani bogosawionej i wymyem si za cay tydzie, ktry by. Jaki by, taki
by. Wymyem si do spodu. Dwie i p godziny siedziaem w ani pod prysznicem i troch
w parze. Ca kostk myda wytapiaem za trzy osiemdziesit pi. Prawie. Zosta plasterek
cienki, ale wpad mi pod deski, pod krat i daem spokj.
Tak e brudny nie jestem. Popukaem si i wysuszyem papierem toaletowym, ktry akurat
wisia na swoim miejscu, ktrego akurat nie ukradli. Dziw. Brakowao go w caym pastwie.
Patrzyem w lustro na moj twarz, na mj dwudziesty trzeci rok. A kiedy miaem dziesi
lat, pi lat, trzy lata.
Wyskoczyem z wagonu rozejrzawszy si na strony. Drzwi cicho za sob zamykajc. Ranek
by chodny. Ranki ju chodne wstaway. Zatrzso mnie par razy z zimna jak nic, jak
somk, jak trzcin mylc, jak powiedzia jeden. Tak, zima czaia si tu za horyzontem, tu
za tymi ostatnimi wagonami jakie dwiecie metrw ode mnie. Znowu mnie zatrzso.
Sprztaczki dwie mode mnie zauwayy, jak wychodziem na otwarte tory. Umiechny si
do mnie i zaczy jaki szept. Lubi, jak si kto do mnie mieje. Dla mnie to jest tak, jakbym
siedzia na socu. Umiechnem si te. A one szeptay cay czas i miay si jak na balu.
Przeszedem przez tory do drogi, do szosy i stanem w kolejce na przystanku trolejbusowym,
eby dojecha do miasta. Ludzie stali na przystanku, nard roboczy. Nikt nic nie mwi.
Wszyscy milczeli, wyrwani z ciepej pocieli gwizdem pierwszej albo drugiej syreny.
Znajomi si witali i milkli. Niektrzy stali z zamknitymi oczami. Moe prbowali sobie
pikny sen przypomnie, co im si ni. Kolejka rosa. Raz po raz kto docza i ju nic si
nie rusza, sta nieruchomo, zmieniajc tylko nog. Mody chopak z dziewczyn rozmawiali
cicho, ale te zamilkli. Ponuro byo. Ranek by taki i ten cay czas. Nikt w gr nie patrzy,
ale niebo byo takie samo. Ponure. Ciemne chmury zakryway widok nad widoki.
Przyjecha jeden trolejbus, ale nie stan. Ani si obejrza. Zaadowany by do ostatniej deski.
Min jaki czas, przepyny cicho bez plusku jakie sekundy i minuty i drugi zajecha i
stan. Hamulce mu zapiszczay dziko. Od razu si wszystko rozpado: cay porzdek rzeczy.
Kto mg, ten si adowa i nie patrzy. Czy si komu dzieje krzywda. Czy kto by pierwszy
w kolejce, czy ostatni z rzdu. Kady myla o sobie. Byleby on. Nie by to widok chlebny.
Jakby si kto przewrci, zdeptaliby. Sia tu graa: okcie, brzuchy i samozaparcie. Jakby si

kto przewrci, ju by si nie podnis. Zdeptaliby. onierze go nie auj, jeszcze komi
go tratuj". Nie by to widok chwalebny, mwi. Nie bya to wielka chwila ludzkoci.
Mogem si dosta. Mogem si wlizn miao albo uczepi, ale zauwayem, e jedzie z
tyu autobus tym razem. Trolejbus pojecha oblepiony wiszcymi jak winogrona. W autobusie
te by tok, te byo ludzi od Chrystusa, ale wszyscy si zaadowali. Pojechalimy. Na
nastpnym przystanku i na nastpnym jeszcze si sporo na potg napchao, a nikt nie
wysiada i ju nie mona byo si obrci, ani nawet wycign rki z monet. Ci, co
siedzieli, spali. Ci, co stali, stali. Kilku si kcio, e jak si nie podoba, to trzeba byo wzi
takswk, a nie zawraca tu gowy, e si depce buciki. Tylko wzi takswk i jecha jak
lord. I nie zawraca gowy, e tego, mego, okie zawadza, kolano, przepraszam, e yj.
Ja staem. Udao mi si wej w to przejcie midzy miejscami siedzcymi i staem oparty o
szyb. Mylaem o pyniciu czasu. Ta myl mnie dopada, nie wypuszczajc za obrb. Jak na
acuchu byem przez ni zwizany. Jad teraz. Wczoraj te jechaem. Jutro bd jecha.
Wczoraj, dzi, jutro. Jutro, dzi, wczoraj. Ktry z tych dni jest najwaniejszy? Co tu si liczy?
Moe jestem za mody i za gupi, eby si zabiera do tego i prbowa co z tego wszystkiego
wyszarpn. Moe zawsze bd za gupi do tego. Przede mn na pewno byo wielu i na
pewno duo mdrzejszych. Nie wiem, ilu doszo i jak daleko, ilu co zrozumiao, ilu si
zgubio, ilu powariowao, ilu machno rk. Nie wiem i to mnie waciwie nie obchodzi
akurat w tej sprawie. Mona by mdrym, ale nigdy si nie bdzie za mdrym i zawsze
mona od kadego si czego nauczy, od najgupszego. Ale s niektre rzeczy, w ktrych
nikt nikomu nic nie pomoe, w ktrych na nic si zda mdro i nauka drugiego. Bo trzeba do
nich doj samemu. Wasnym rozumem, wasnym wyczuciem, wasn stop wydepta.
Wasnymi nieszczciami. Jest kilka takich rzeczy, gdzie trzeba by samoukiem. I midzy
innymi to: ktry dzie jest najwaniejszy? Na ktry dzie trzeba stawia? Na wczoraj, na dzi
czy na jutro?
Ja myl, na ile mnie sta, e najwaniejszy jest dzie dzi i on si liczy, na niego trzeba
stawia. Wiem o tym, e nie zawsze. e nieraz trzeba by cierpliwym, czeka w cierpliwoci
na jutro, na ten dzie, ktry musi kiedy przyj, i wtedy si postawi wszystko, wypeni si to,
co cierpliwie czekao. Ale to jest troch inna rzecz jednak. Bo to jest na przykad zemsta.
Wiem o tym, znam to. I jeli o to chodzi, to czekam cierpliwie.
Wic wiedzc o tym i o tamtym, a nie wiedzc na pewno o tysicach innych rzeczy, o
galaktykach, myl, e najwaniejszy jest dzie dzi. Ktry jest. W ktrym przyszo si y. I
bardzo lekko mona doj do tego, e waciwie jest tylko dzi, bo jutra przecie nigdy nie
ma, a wczoraj jest tak daleko, e nie ma do niego miary i nigdy nie bdzie.
Bo to jest wanie pynicie czasu. Autobus ju wjeda w centrum tak zwane. Ta chwila,
kiedy teraz skrca w alej, ta minuta teraz, ju jej nie ma, ju jej nigdy nie bdzie. Ju ona
zapada w bezdenne przepacie, przepada na wieki wiekw. Przypomina mi si teraz, e ja
ju jednak mylaem dawno przedtem o pyniciu czasu. Przypomina mi si bardzo dokadnie
jedna chwila, kiedy powiedziaem sobie, e zatrzymam czas. Byem w kociele na mszy.
Pamitam dokadnie t chwil, ale ile miaem wtedy lat, w ktrym byem roku zabij, nie
powiem. Byem w kociele na mszy. Moe miaem trzynacie lat, moe czternacie, moe
pitnacie. Wic miaem kiedy trzynacie lat. A kiedy miaem na przykad osiem lat, pi
lat. A dwadziecia pi lat temu nie byo mnie zupenie, nie istniaem. Usta si moje nie
miay, oczy nie pakay, nerwy moje jak te dzikie zwierzta namalowane na cianach w
jaskiniach czekay na dzie urodzin. Z podkurczonymi nogami, w lekkim przysiadzie czekay
zastyge na ten dzie zeskoku ze ciany paskiej na ziemi, na pyt wirujc.
Ale moe ju kto chcia jednak, jak mnie ta myl obezwadnia piknie, jak ona mnie koysze
mikko, jak ona mi rozwietla ten ponury dzie, ta myl zawrotna, ze moe kto ju dawno
chcia, ebym si urodzi i ebym y.
W autobusie by teraz luz. Bylimy w centrum tak zwanym i ludzie si wysypywali na

kadym przystanku. I ja wysiadem na swoim. Na budow miaem blisko. Dochodzia chyba


sidma. Ta jedyna godzina. Kada godzina jest jedyna, kada minuta, i tak schodzc. Mwi
to, ale chyba sobie nawet dobrze nie zdaj z tego sprawy. I chyba mao kto zdaje sobie z tego
dobrze spraw. I chyba nie mona, niemoliwe jest, eby sobie dobrze zda z tego spraw: e
kada sekunda jest jedyna. Mona sobie z tego zdawa spraw tylko w dalekim, bardzo
dalekim przyblieniu. To jest wielkie szczcie jednak. Inaczej bardzo wielu ludzi byoby
przez to zupenie zgubionych dla ycia budowniczego. Siedzieliby, nic by nie robili, tylko
siedzieliby albo leeliby w milczeniu niewymownym, suchajc, jak pynie bez plusku
sekunda za sekund.
Doszedem do budowy i wszedem do baraku. Rozebraem si, zaoyem spodnie robocze i
bluz, ktre mi dali par dni temu w magazynie. Troch to byo na mnie za due, ale w
magazynie powiedzieli, e ju nic nie maj, e nie ma z czego wybiera. W ogle z ubraniami
roboczymi byy rne kombinacje. Ci w magazynie uwaali robotnikw za zodziei i
kanciarzy, a robotnicy uwaali ich. Ja myl, e troch racji byo po obydwu stronach.
Gorca czarna kawa staa na awce. Poyczyem od jednego Kaszuba kubek, eby wypi par
ykw przed wyjciem na chodne powietrze. Troch przemarznity byem, nie da si ukry.
Nie dlatego, eby zimno byo, bo zimno tak bardzo nie byo, chocia ciepo wcale. Wiatr nie z
tych gorcych dmucha po arenie. Przemarznity byem troch dlatego, e spaem w tym, w
czym chodziem w dzie. Ni mniej, ni wicej. Nie przebieraem si na noc w piam, tak jak
si powinno. I dlatego. Dlatego znowu mnie zatrzso jak nic, jak somk, jak trzcin mylc.
Chocia ubrany chodz grubo, dwie podkoszulki, dwa sweterki, bo czsto nie mam gdzie
zostawi rzeczy, i wszystko, co mog, kad na siebie.
Wypiem szybko par ykw. Przy przeykaniu parzyo w gardle, e trzeba by to chucha i
wciga powietrze dla ochody. Wyszedem z baraku i przeszedem plac w stron tego domu,
gdzie pracowaa moja brygada. Byem jako pomoc przy murarzach. Robilimy trzecie pitro.
Byem w miecie portowym, a robiem na budowie. To prawda. Ale z moimi papierami do
portu bym si nie dosta. Wziem wic pierwsz lepsz gazet. Roboty nie brakowao.
Ogosze bya caa rakieta: e poszukuje si elektrykw, zdunw, hydraulikw, pomoce
domowe, dochodzce, do dziecka i robotnikw na budow co wanie dla mnie. Bo
jestem wanie bez fachu, nie mam fachu w rku, jak to mwi. Niedobrze. Niedobrze
wanie to jest. Bo fach w rku to jest fach w rku. Nie mam.
Chocia co tam umiem. Umiem kilka rzeczy, nawet dobrze, a znam si na wielu. I znam si
te, znam si te na niektrych rzeczach dosy niemiertelnych. Nie mwi tego wszystkiego,
co jeszcze nie jest wszystkim, eby rang fachu poniy. Fach w rku to jest fach w rku.
Mwi to zawsze. To jest pewny chleb. I myl sobie, e bd musia si jakiego fachu
wyuczy, szoferki moe albo za elektryka, albo za lusarza, nie wiem jeszcze, dokadnie
jeszcze nie wiem.
Przedpoudnie mino szybko. Z pocztku, kilka dni temu, tydzie temu, jak zaczem robi,
w si wlk. Dzisiaj si zacz drugi tydzie mojej tutaj na budowie roboty. Jaki bdzie,
taki bdzie. Dzisiaj przedpoudnie migno sam nie wiem kiedy. Staraem si nie myle,
tylko robi. To jest wielkie szczcie, e nie mona sobie dobrze zda sprawy z pynicia
czasu. To jest wielkie szczcie, e mona, e udaje si czasami nie myle. Inaczej ta pochodnia, ktra jest we mnie, agiew, ten znicz, ktrym jestem cay od gry do dou i od stp
do wosw blond, ten ogie ju by dugo nie pocign, ju by si moe nawet wypali cay.
Na pewno. I ju by mnie nie byo. Ju bym nie y. Kiedy rdo wysycha, rzeka umiera.
Jeszcze jaki czas wody pyn, ale ju s skazane. Godziny s ju te wtedy policzone. To jest
ten czas chyba wtedy jedyny, kiedy mona sobie dobrze zda spraw, kiedy mona niele
zobaczy pynicie czasu. Kiedy my wanie przestajemy pyn. Kiedy ju nie pyniemy
razem z czasem rami w rami, bok w bok, pier w pier. Wtedy dopiero mona zobaczy
dobrze, jest moliwo zobaczy niele, jak pynie czas, jak nas zostawia w tyle coraz bar-

dziej. Jak nam ucieka spod ng. I krew nam ucieka.


Blado pokrywa twarz. Wody pyn jeszcze coraz wolniej, koryto schnie w oczach. Nurt
jeszcze si wije wziutki, ale ju go nie ma. I jeszcze tylko smuga przemknie wilgoci
wsikajcej w piasek. To koniec.
Wic udao mi si nie myle cae przedpoudnie. Robiem, co mogem. Lgnem do roboty.
apaem si wszystkiego. Nie chciaem sobie na dusz woln chwil pozwoli, ebym zaraz
nie zacz myle. eby znowu nie tryskay z mojej gowy pomienie. I tak si narobiem
dosy. Ale duch mj odpocz. Ale narobiem si dosy bardzo rce i krzy. I barki od
taczek. Najgorzej z windy je ciga, jak podjad naadowane cegami albo cementem. Trzeba
nog na wind postawi, eby je odwrci do siebie. Jedna rka silniej podniesie albo druga
sabiej, ciar si przechyli, sto kilo, jak nie wicej, i mona nie utrzyma, mona ju nie
wyprostowa. Albo si szarpnie za ostro jedn rk, a drug si za silnie na-cinie i w drug
stron si przechyla cay lak. Niech to szlag trafi, jakie to s gupie chwile. Przedwczoraj o
mao nie poleciaem w d razem z cegami. Chciaem, gupi, utrzyma taczki, eby one
przynajmniej nie poleciay. Utrzymaem, ale niech to szlag, jaka to bya gupia chwila.
Poleciaa falanga cegie. Pod wind, jasne, nikogo nie byo, to znaczy nie powinno by i nie
byo, ale jakby kto by, jakby si kto tam zanuci. Niech to szlag.
Zbluzgali mnie z dou strasznie. Co mogem zrobi? Milcze. Milczaem. I tak byo za duo
sw. Ale wczoraj przychodz rano do roboty, wchodz do baraku i pomocnik drugi mody
byk mwi gono: Oho, przyszed siak. e jak wemie gwno w rce i cinie, to
miedzy palcami mu wytrynie.
Podszedem do ciany, wziem w obie rce kawa elaza, co tam by, podszedem trzy kroki
przed nim i powiedziaem:
Powiedz jeszcze co, to ci zadudni w eb.
I jest dobrze. Dali spokj. Skoczyli mj wtek. Jakbym tak nie zrobi, obraliby mnie sobie.
Za potyrcze. Za ofiar drwin.
Ale jest przerwa poudniowa i trzeba by co zje. Dobrze by byo. Wszyscy wal do barakw
zabrany z domu chleb ze smalcem albo boczkiem przeksi, czarn kaw popi, co stoi w kotle na awie i dymi piknie. Kaw funduje dyrekcja. Mona pi. Co nasze, to nasze. Pjd co
kupi, jakie buki. Za rogiem na gwnej ulicy, na alei, jest sklep SAM". Samemu si tam
wybiera z pek, co si chce, na co jest czowieka sta. Bierze si tylko koszyk i robi si
kko, i potem si przechodzi przed kas, gdzie kasjerka sprawdza, a maszyna sumuje. Po
bokach strae s rozstawione, co filuj, czy kto zamiast do koszyka nie chowa do karmany.
Wchodz wic do sklepu. Bior koszyk i rozgldam si po pkach.
Czego dusza pragnie, to powiem sysz z tyu. Stoi za mn kierownik. Syszaem, jak
go tak tu nazywaj.
Ogldam mwi.
Prosz bardzo.
Tuczyka w sosie adriachaskim, zdaje si, nie macie mwi.
Nie, niestety. Ale zamwiem, bo ju paru pytao.
Jak bdzie, to ja ju na pewno nie zapytam. Ta gotwka, co mi zostaa, cika ona nie jest.
Musi mi ona jeszcze troch posuy do wypaty. Po wypacie moe i sobie nawet ka jedn
puszk tego tuczyka w adriachaskim sosie. To nie jest za rzecz. To jest bardzo dobra rzecz.
Jedlimy to raz z Karamel i pilimy dobre wino, przegryzajc tuczykiem wanie i
rozmaitymi serami. Moe i sobie ka po wypacie. Ale raz. Grosz mi potrzebny, ju mwiem.
Przypomniao mi si, jak si raz upi facet po wypacie, jaki inynier podobno, i w tramwaju
napada go wielka rzewno, i zacz wypat rozrzuca, a ludzie zamiast zebra i mu odda,
to si bili i kotowali wszyscy o t fors i potem inni z gry biegli, bo syszeli, rozeszo si
byskawicznie, e kto rozrzuca pienidze setkami.

Zakupiem cztery buki w tym SAMIE" i dziesi deko czarnego salcesonu w drugim sklepie
i trzy cebule w budce zielarskiej. Siedz teraz w baraku i jem. Jem! Przekroiem buk noem
i przeoyem j wdlin. Zaraz mi ten poyczy kubek do kawy, bo jeszcze sam nie skoczy.
Jedn cebul te obraem t rusk kiebas, jak niektrzy mwi ironicznie, ale nie wiedz,
co mwi. Bo mao jest lepszych rzeczy od surowej cebuli albo upraonej na tuszczu. A ju
nie ma dla mnie nic jak moda cebula z zielonym, wiey chleb i sl.
Siedz na awie przy kotle blisko, od ktrego ciepo bije lube. Jem! Nie patrz na nikogo i nie
rozmawiam z nikim. Nie jestem parszywa owca i nigdy nad nikim si nie wywyszam, i nie
wywyszam si nad nich tutaj, jeszcze mi oni s najblisi. Jem. Sekundy i minuty pyn bez
plusku. Jeszcze mi oni s najblisi z caej targowicy. I nawet on drugi pomocnik mody
byk. Gdzie on jest? Pali papierosa koo brygadzisty. Nie patrzy na mnie. Nie wiem, czy
machn na mnie rk, czy mi baty szykuje w cichoci myli za to, e go tak przy wszystkich
oniemieliem. Nie patrzy na mnie. Musz uwaa, eby go nie spotka w ciemnym kcie, bo
nie mam z nim co szuka.
Sekundy i minuty pyn bez plusku. Przedpoudnie migno sam nie wiem kiedy. Przerwa te
si koczy. Wszyscy si zbieraj powoli. Skoczyem je. Papierosa zapalam i wychodz za
wszystkimi. Str zamyka drzwi za mn na klucz. Przez plac id za moj brygad. Ponury
dzisiaj jaki dzie. Soca nie widziaem ani na bysk. Ciemne chmury zakrywaj widok nad
widoki. Ciemne wachlarze wdw opakujcych. Ale deszcz nie pada. Za silny troch wiatr.
Na morzu fala si wznosi. Woda zmienia kolor. Kutry pyn z pluskiem do portw. Sekundy i
minuty pyn bez plusku.
I oto stoi ju mody wieczr przede mn. Po robocie, po fajrancie poszedem na obiad i teraz
na skarpie jestem nad morzem, pl siedzc, p lec. Odkryem tu wnk na stoku dobrze
osonit, ale z widokiem na dal, i przychodz tu co dzie wypali dwa, trzy papierosy. Kiedy
przyszedem po czwartej, ciemny dzie jeszcze by. Teraz jest koo pitej i oto ju wieczrjunior stoi przede mn. W porcie zapalaj si wiata. Morze z hukiem bije w falochrony.
Piana bryzga wysoko i daleko. Ale do ng mi nie siga.
Zapal. Zmczony jestem. Ciemno ju jest zupenie. Czarne powietrze nieprzebyte. Wiatr
gwide przecigle. Morze wali si przez falochrony na brzeg i to jest taki gos, jakby
gruchay tysice gobi.
Zdaje si, e si troch zdrzemnem.

Pkay brzozy, pieway roztopy


Od pieca buchny iskry.
Kto przyjdzie powiedzia stary.
I zatrbi klakson od bram. Stan' wsta i wyszed otworzy wieo pomalowane niebieskie
podwoje. Sycha byo, jak mruczy: zara, zara" i odciga sztab. Wysoka, okryta brezentem
ciarwka wjechaa na strzeone podwrze. Niskie wiato reflektorw jakby szukao czego
po cianach i oknach pustego, obumarego baraku biura, po zaryglowanych skadnicach
rnotowaru i wyludnionym placu. Patrzc przez okno na wszce, niuchjce wiata,
przyapaem si, e czekam w bladym strachu na to, e pezncy wietlisty snop padnie zaraz
na rzdy kolczastych drutw rozpitych midzy wysokimi betonowymi supami
zakrzywionymi u gry do rodka, przesunie si po tym, nagle zatrzyma si, cofnie kawaek do
tyu i zwali si caym olepiajcym ciarem na skulon pod drutami posta w obozowym
pasiaku. I to jestem ja. Ktry nigdy tam nie byem. Ale groza przesza od innych i na mnie
prost drog przejcia i niekoniecznie chorej wyobrani. Czasami to na mnie spadao jak
ciemne ponure natchnienie.

Stary wrci i usiad na swoje miejsce. Chwil za nim wszed szofer w dugiej do kostek
archanielce, jak na to mwiem, czyli barani kouch.
Dobry wieczr powiedzia i na powitanie uchyli do gry nauszniki pkozackiej swojej
czapy.
Wycign plik papierw obcignity gumk i poda staremu wistek. Stary zaoy wolno
okulary, wycign dugopis i wpisa mu godzin. Te ruchy stary mia wymierzone. Nie
mwi skrupulatnie, bo to sowo nie naley do mojego nie liczcego si jzyka.
Ktr pan wpisa? zapyta szofer.
Dwudziesta powiedzia stary, podnoszc gow.
Dobra.
Paskudna jazda, co, panie Ziek?
Jak to nasze drogi, panie Stefanie: oddaj si Bogu, wli w konopie.
Dobre dla czogw powiedziaem w trwajcym jeszcze ciemnym moim natchnieniu.
Tak. Dla czogw tak. No i niegu jeszcze ley kupa. Aha, kto polecia z meblami, panie
Stefanie?
Romanoch.
Wrci?
Jeszcze nie.
Aha. To dobranoc panom.
Dobranoc.
Na dworze pod drzwiami kapa rzadki, dziurawy deszcz opadajcej z gazi niegowej wody.
Siedziaem w dyurce u dobrego znajomego nocnego stra magazynw. Gra z gr si
nie zejdzie. Chyba e trzsienie ziemi. Ale czowiek z czowiekiem tak. Starego poznaem
bdzie drugi miesic, a tak jakbym go zna od zarania. Od tych niepamitnych czasw.
Zawsze. Przychodziem wieczorem, kiedy mia sub co drug noc, pogada, pogrza si
przy piecu, wypali papierosa, jednego, dwa, trzy, pomilcze. I tak, i nie tylko lak, i jeszcze
inaczej mijaa zima nam. Moja ktra tam dwudziesta, starego ktra tam szedziesita. Ale
nikt z nas nie prbowa si wywysza tym, co mia. aden z nas nie wynosi si nad
drugiego tym, co niezaprzeczalnie mia. Pasowalimy do siebie. Nadawalimy si do siebie
nie tak jak szedziesit nadaje si do dwudziestu, ale jak szedziesit i dwadziecia nadaje
si do osiemdziesiciu. Starego polubiem jeszcze, moe za to najwicej, e nie by zbyt
ciekawy. To bya wielka ulga. Moj dosy bardzo skomplikowan histori trudno by mi byo
jasno odmalowa. Nawet gdybym chcia. A przecie naprawd to nie chciaem nigdy. Pewnie,
co si tam nieraz wypsno przez zby, co si tam nieraz wycharczao przez gardo, par
zda tych z dou kopalni, nieraz nawet jakie dusze opowiadanie, pewnie, ale raczej jednak
to byy agodniejsze urywki, krtkie fragmenty, raczej to by jednak ten janiejszy margines.
Ducha nie wyzionem jeszcze przed nikim. Tu na pewno nie zaskoczy mnie nigdy chwila
spowiednia i suchacz serdeczny domniemany.
Ale i tego nawet, tych kilku wynurze przyszo mi potem przewanie gorzko aowa, bo
okazao si to, co teraz wiedzie moj rk nieuchronnie do napisu: nie warto byo. Ach, kiedy
zaswdzi zbyt mocno jzyk, lepiej ugry go. Lepiej naci si tak, ni naci si inaczej.
Tylko to wszystko tak si mwi.
Wic stary. Wic stary, on mia t pikn cnot, niewiadom czy wiadom, e nie zapdza
si swoj ciekawoci za daleko w moje przesze i przysze dane ycie. To bya wielka ulga.
Mwiem sam, dobrze, nie chciaem mwi, dobrze. Nie wypytywa nachalnie ani chytr
krzywizn i zakosami nie obtacowywa mnie, eby dowiedzie si czego, co mnie trudno
by byo jasno odmalowa. Wic tak to byo z nami. Niepisane delikatne prawo midzy nami
obowizywao.
Tak to byo. Siedzielimy w malutekiej jak puzderko dyurce, stary na krzele przy stole, ja
pod cian na awce, na ktrej w nocy stary kad si na godzin czy dwie nielegalnego wicej

snu, ale dopiero tak nad ranem, o czwartej, o wp, kiedy zapalaj si po miecie pierwsze
chude okna, pierwsza wstaje zmiana i ju raczej przepad penonocny zodziejski czas na
pacht i skok. Na razie by wieczr. Od czasu do czasu cika spadajca z drzewa kropla
stukaa o niski dach przybudwki. Z niedalekich rogatek miasta dochodzia wesoa muzyka
harmonii i bumbanie bbna. Pijackie uniesienia, wycia i wielogosy zaguszay gr
instrumentw. Muzyka prbowaa si wydosta z bdnego koa.
Weselisko?
U kogo? spyta stary.
Nie wiem. Ja si pytam powiedziaem.
Moe weselisko, moe chrzciny.
Od torw sycha byo wekslowanie towarowych pocigw, donone zwarcia buforw,
potne ziewania parowozw i kolejarskie gwizdki. Z drugiej strony, od wsi, szczekay
gospodarskie kundle. Niektre tak ochryple, e gos nie by to fanfar, lecz krakania wron nad
padoem. Muzyka prbowaa si z tego wszystkiego wydosta. Wynajci taperzy robili, co
mogli.
W powszedni dzie?
Co w powszedni dzie?
No, weselisko czy chrzciny?
Prawda.
Imieniny chyba.
Najprdzej to imieniny.
Albo urodziny.
Albo urodziny.
W piecu trzaskay brykiety. To te bya rwnie muzyka. Rozgrzewajca zmczone nasze
osiemdziesit koci. Siedziaem pod cian, stary przy stole. Wesza kobieta, oddaa klucze i
posza pasaem. Za jedne dobranoc" otrzymaa dwa. Stary poda mi klucze i powiedzia
dwadziecia osiem". Przechyliem si do tyu i powiesiem pk na tablicy pod numer.
Ostatnia.
Ostatnia powtrzy stary.
Dugo siedzi.
Przychodzi chyba na dwunast, to i teraz dopiero ma fajrant. Ale nawet nie wiem. A jak
tam u ciebie w robocie?
Wychodzi na to, e si koczy odpowiedziaem wolno i nie od razu.
No?
Klepki si kocz.
Przywioz nowe.
Pewnie. Pewnie, e przywioz nowe, ale to nie wszystko.
Co, masz jakie ski? Z Nowakiem znowu?
Skd. Nowaka przecie ju dawno nie ma. Mwiem, Nowak poszed, jak tylko skoczyy
si stare skrzynki. Reperowa on chcia, tu wbi gwd, tu dwa gwodzie, klepk
dosztukowa i na bok. Nawet jak skrzynka bya dobra, to wbi dwa, trzy gwodzie, eby nowe
ebki si wieciy, e niby reperowa. I na bok, i na bok. Jak zdawa, to po sto skrzynek i
wicej. To jemu si opacao. Ale jak si skoczya reperacja i trzeba byo zbija nowe
skrzynki od klepki do klepki, od pocztku do koca, to on wola podzikowa. Powiedzia, e
nie wychodzi na swoje i poegna Spdzielni Ogrodnicz. egnaj, mia; spy z lodami.
Robi teraz w Fabryce Guzikw czy gdzie. Nowaka ju dawno nie ma. Jeszcze przed tymi
mrozami poszed. Wszyscy poszli. Sam zostaem.
To z kim masz ski? Z personalnym?
Z nikim. Z nikim nie mam skw. Jak mam, to najwyej ze sob.
Ze sob, mwisz? Co jest?

No jak to, ojcze nasz, co jest? A co to idzie do nas od poudniowej granicy? Kulawy pies?
Zara. Mw no po ludzku troch.
Tak jest. No to mwi: czy to kulawy pies, czy tak moe wiosna idzie?
Sza. Bya niedaleko. By ten czas,, kiedy dzie dzisiaj duszy o cztery godziny i trzynacie
minut od najkrtszego dnia roku, tak podali rano w goniku, jutro jeszcze janie bdzie par
minut duej i tak coraz wicej. By mj czas: przedwionie. W modym socu tajay niegi.
Na nagich krzakach berberysu i dzikiej ry wisiay kropelki rosy. Nad parujc ziemi dzie
i noc staa mga gsta od budzcej si mioci. Z bazi opada kaptur kryjcy rowy pk. By
mj czas. Z grek redlinkami biega w d piewajca woda. Po nasonecznych zboczach
ciko dyszaa wyzwolona ziemia. Po cienistej brzuchate zaspy niegu niedostrzegalnie
tony same w sobie jak wojenne bezpaskie mrce z godu po pustkowiach cielne krowy. By
mj czas. Na wskim narzecznym oparzelisku pawio si wodne ptactwo. Krzywki pewnie,
ggoy. Lody jeszcze nie ruszay, ale ju niedugo. W lesie tak jakbym sysza dziwne
chrapanie sonki. Moe si przesyszaem.
Przypomnia mi si Matis, brat Hege, ten, ktry z cigiem sonki zczy swj los.
Wiosna, mwisz. Rusza ci si krew. Niesie ci powiedzia stary.
Oj, niesie mnie, ojcze nasz. Niesie mnie.
Nioso mnie. Patrzyem na bure wzgrza pokryte grabin, na pola niej zacignite mokrym
topniejcym niegiem, na mg nad tym wszystkim stojc, gst od budzcej si mioci, i
nioso mnie, a bolao mnie w brzuchu. Siedziaem na wystajcym nadziemnym korzeniu
wierzby, z otwartej naprzeciw jak rana skarpy zmywana wod czerwona glina rozlewaa si
wzorami po niegu. Pkay brzozy, pieway roztopy, by mj czas. Nioso mnie wsika w
mg potulnie. Krok za krokiem. Znika z oczu. Znika z pola widzenia. Ale to ju jest inna
rzecz, dalsza rzecz. Patrzyem dokoa i a bolao mnie w brzuchu z tego wszystkiego.
Na razie musiaem jeszcze czeka. Na razie musiaem jeszcze siedzie. Od sidmej rano do
trzeciej po poudniu w warsztacie szopy, zbijajc jedn za drug skrzynki na sezon warzyw i
owocw. Po poudniu, po obiedzie, na korzeniu nadziemnym starej wierzby w parowie,
wieczorem u starego w dyurce na awce pod cian.
Na razie musiaem jeszcze siedzie. Cierpliwoci si uczc. Do koca miesica zostaa
rewolucyjna dekada i trzeba byo zaczeka na wypat. Przeliczy papierki czerwonymi
obtuczonymi paluchami, schowa do karmany i podpisa list rodowym nazwiskiem ojca, ale
ju imieniem syna. Do magazynu z elazem kufajk odda, co przesza moim zapachem, a ja
jej, bo trzy miesice to moe przesikn jedna rzecz drug, i jeszcze w niej spaem, zimowe
noce u starej panny Amelii, u ktrej wynajmowaem przepierzenie, nie byy najgortsze. Wic
spaem w kufajce, zdejmowaem tylko dwa razy dziennie do mycia.
Wic do wypaty musiaem siedzie na miejscu, chocia dua forsa si nie szykowaa. Przez
ten boy palec. Zrobio mi si wistwo od zadry na palcu, na samym stawie, ropie czy
zastrza, jak powiedzia chirurg, ktry mi to przeci i da trzy dni zwolnienia. Potem doda
jeszcze dwa. Ale prawie cay tydzie potem nie mogem sobie dobrze da rady z motkiem, z
gwodziami i klepkami. Jeszcze musiaem moczy palec w riwanolu, potem w sodzie oczyszczonej, jeszcze wiczy zginania i akordowa moja robota wygldaa przez to wszystko
blado. O blu nie mwi. Tak jakby bez przerwy pies trzyma ten palec w zbach, to silniej
zwierajc szczki, to sabiej. Taka jaka namitna przenikliwa gra na skrzypcach.
To gdzie ci teraz poniesie? zapyta stary.
Nie wiem. Zobaczy si.
To kiedy?
Do koca miesica musz porobi. Wezm wypat, wtedy si rozejrz. Nao troch.
Na.
Zaadowaem par brykietw do pieca i otworzyem szeroko dolne drzwiczki. Przecig
poszed od popielnika do rury, szum serdeczny. piewa jeszcze piknie elazny stary grat.

To mylisz, e gdzie indziej bdziesz mia lepiej? Mylisz, e gdzie indziej to jest ycie
romana? Nie myl sobie bratku. Wszdzie dobrze, gdzie nas nie ma.
Pewnie. Ale czyja si skar, e mi tu le? Trzy miesice robiem spokojnie. Teraz mnie
niesie gdzie indziej i nic wicej. Ja tam zbytniego szczcia nie szukam.
A co ty szukasz? Ty chocia wiesz, co ty szukasz?
Co ja mog szuka? Wiatru w polu.
Tak mi si zdaje mrukn stary.
Muzyka imienin dolatywaa teraz do nas z dalekiego naddunaju. Walc teraz toczy si mikko
gr i doem. Walca zagrali na rogatkach, tam, w ciasnej izbie imienin, gdzie meble
wyniesione, a krzesa i stoki pod cian, i ju kania si solenizantce, za ktr rozciga si
moe po nierwnym terenie dwadziecia pi hektarw drugiej klasy gruntu, ju kania si
jeden z drugim: dny; wic walc poszed stamtd, z dalekiego naddunaju, ten modry, przez
gry, rzeki i dwie granice sun falujc, wirujc w krynolinie tiulu i koronkach do rogatek
tubylczych miasteczka, skd ju bliziutko do naszej budy, do naszej malej budyurki, gdzie
stary przy stole na krzele, a ja na awce pod cian, zebute stopy na rozoonej gazecie
Panorama" grzejc lubo.
Walc powiedzia stary.
I zobaczyem, e z niego te, tak jak ze mnie, wyazi to rzewne stworzenie, zwierz agodny,
cho nie oswojony, a oczy nam si mru, zmniejszaj w szczeliny, w szparki, w wski rzutki
ksztat, po to chyba, eby lepiej podoa odlegociom, lotom tym niezmierzonym, ktre si
otwieraj przed pamici i za ni, i pod, i nad, i z bokw pomienistych, ktre si przed
marzeniem, zamarzeniem, przed tsknot straszn, o zamazanych konturach, blado-wiecc,
nie wyjawion nikomu, bo niewymown, niedocig nigdy, po uku tym, po zakolu, po
paraboli tej.
Walc powiedziaem.
A walc skoczy si ju dawno, mona powiedzie. Mymy natomiast dopiero wracali z
trajektorii, z dalekiej transpodry, krc jeszcze jak czaple, coraz cianiejsze koa
zataczajc nad nisk ziemsk nasz siedzib. A siedlimy. Stary na krzeso przy stole, ja na
awk pod cian. I zachciao nam si zapali. Signem rk po papierosy, ktre suszyy si
na szufli przy piecu, i wycignem paczk do starego. Wzi, ja wziem, pokrcilimy w
palcach, eby rozkruszy troch tyto, i zapalilimy. I palilimy nic nie mwic, mocno
jeszcze skoowani, otrzsajc skrzyda z resztek cikiej mokrej mgy, ukadajc i plasujc
sterwki i lotki.
Mina chwila i jeszcze jedna, i jeszcze jedna. Milczao si dobrze. Milczenie byo dobre i
ciepe midzy dwojgiem ludzi i nie ma sensu mci dalszym sowem, jak kamieniem,
spokojnej rwnej gadkiej tafli wielkiej wody.

Pod Annopolem
Mao, mao brakowao, jak ci kocham, ycie moje, a bym omin to miejsce, gdzie jestem:
na awce pod kasztanem. Pod Annopolem na brzegu tej najwikszej rzeki, nad ktr
mieszkaem nie raz i nie ostatni. Wysiadem z samochodu, co mnie wiz i ktry dalej nie
jecha, i chociaby chcia, toby nie pojecha, bo bya rzeka i nie to, e nie byo mostu, bo most
by, ale by wanie w budowie. Na samym wykoczeniu, ale jednak jeszcze nie. onierz sta
z karabinem u wejcia i strzeg.
Gorcz panowaa straszliwa od duszego ju miesica, trzydzieci pi, czterdzieci pi
stopni pod socem to byo normalne, a pidziesit to nie byo te nienormalne, i tak dzie w
dzie od duszego ju miesica, dawno ju nie byo czego takiego. Ludzie mwili, e

szesnacie lat temu byo co podobnego i tak samo w pierwszym roku wojny dwadziecia
trzy lata temu. Jeszcze dalej w ty synny by rok trzydzieci cztery lata temu. Jeszcze dalej
gazeta ju podawaa, e synny by w gorczk jeden rok na pi lat przed kocem wieku
minionego. Wszystko wszystkim susza i gorcz bya straszliwa i nawet ja, chopak soneczny
jak rzadko spotka, syn soca, musiaem co jaki czas w cieniste si chowa, taki ar pada z
nieba namacalny. I co jeszcze. W koszuli lej byo ni bez. A deszczu nic a nic caymi
tygodniami i to ju zaczynaa by klska dla ziemi spalonej i dla caego narodu. To ju
zaczynao by niedobrze dosy. Modli si wic nard religijny o deszczu zesanie, ludzie
dawali na msz, szli na procesj, ksidz kropi, ale to byo cigle na razie wszystko ta
wicona woda. To by na razie cay deszcz.
Zszedem na d na brzeg do ostrogi, gdzie byy odzie i gdzie powinien by prom, bo
chciaem si na drugi brzeg dosta, eby jecha dalej. Ale prom by akurat tam, gdzie
chciaem si dosta. To ja, czekajc, rozejrzaem si dokoa. Po lewej nade mn most si
budowa cay rozhukany, a spod niego, midzy jego nogami wida byo ca lew stron, ca
lewic szerokie pole piaskowe, plaa ogromna, bo rzeka scha i scha, i cofaa si coraz
dalej i tylko tam, gdzie byy doy, woda si zatrzymywaa, dzieci tam pluskay jak bobry, a
dalej, daleko, konie biegay po piasku rozpuszczone, kadc si i tarzajc, bo ich te ogie
soneczny nie omija. Jeszcze po lewej sta brzeg wysoki skarpa wysoko podniesiona, w
bieli caa janiejca. Bo byy to skay wapienne pikne i wie tam spoczywaa na tych
zboczach. Po prawej, po prawicy brzeg i skarpa byy te wysokie i plaa te ogromna si
rozprzestrzenia po drugiej stronie rzeki, ktra pyna wolno i zygzakiem. Obrciem si
tyem do rzeki, twarz do brzegu wysokiego by tam dom na grze otoczony sadem. Prom
wraca z drugiego brzegu z ludmi wesoymi, ale ja ju schodziem z ostrogi mylc o czym
innym. Zaczem i pod gr do domu tego otoczonego sadem, gdzie teraz jestem: na awce
pod kasztanem. Pod Annopolem na brzegu tej najwikszej rzeki. A wszystko std, e promu
nie byo akurat po tej stronie i ja si rozejrzaem dokoa, bo inaczej ju bym by nie wiadomo
gdzie. A rozglda, tobym si rozejrza z promu na pewno, i zachwyci, tobym si zachwyci
tak samo na pewno, ale moe bym zawrci, moe nie. Tego ja ju nie wiem. Bo to by
zaleao od rzeczy nieuchwytnych.
Ale wracam do tyu, do siebie, jak id wanie pod gr z pewn myl. Doszedem do potu,
co otacza, otworzyem furtk i na podwrze wszedem rozszczekane wiernymi psami. W
prawym rogu studnia bya, a obok pod kasztanem awka i st. Czowiek tam siedzia.
Dzie dobry mwi.
Dzie dobry on mwi chce si pi? Prosz, prosz, tylko trzeba nacign modymi
rkami, bo ju pusty kubeek.
Dzikuj mwi i zaczem nabiera. Wycignem kubeek, garnuszek sta na studni,
nabraem do niego wody i, popijajc, usiadem lekko na awce.
Bardzo adnie tu mwi.
A tak, niektrym tu si podoba.
Bardzo adnie. Komu tu by si mogo nie podoba?
Wie pan, jak to jest: jeden woli morze, drugi woli gry.
Zaraz ja mwi. Moe tu by dao rad zatrzyma si u pana, to znaczy przenocowa
gdzie par dni. Moe by w stodole, nie nazywam si Wygodnicki.
Spojrza na mnie troch uwaniej i zamyli si. Ja nic nie mwi, tylko czekam.
Niby to z jednej strony wolabym nie bardzo, a z drugiej strony trudno odmwi, bo
powiedz pan: przychodzi czowiek, co nic nie chce, tylko przenocowa gdzie bd, to jak tu
odmwi.
Zapac, ile bdzie trzeba przemwiem. Co tam pomog, kopotu ze mn nie
bdzie ani zwady.
Piem dobr zimn wod maymi ykami, chocia chciao mi si wypi to za jednym

przechyleniem, taka bya gorcz, ale wiedziaem, e za duo wody na gorcz nie jest takie
najlepsze i e wanie odwrotnie: tu si trzeba hamowa. Piem czyli wolno maymi ykami i
czekaem.
No dobrze on powiedzia. Prosz bardzo. Tylko zjedzeniem bdzie kopot, bo
wanie mi ona przedwczoraj posza do szpitala i zostalimy z wujem sami. Jemy to i to,
zsiade mleko, jajka, ale nic nie gotujemy.
Bdzie dobrze mwi. Damy sobie rad. A z on co bardzo niedobrze, e do
szpitala?
Nie on mwi. Serce, nic takiego. Ale co jaki czas jedzie do szpitala, bo mamy tam
znajomego lekarza. Daem jej dzisiaj przez jednego na czekolad, na pomidory.
Milczaem chwil i powiedziaem:
To moe ja teraz zostawi worek i pjd troch zobaczy.
Dobrze, dobrze. Woymy do mieszkania i niech si pan nie martwi.
Byo poudnie, jak emy zaatwili t spraw, i ja poszedem. Poszedem nad rzek, na pla
ogromn z lewej strony mostu, gdzie leaem dobre cztery i p godziny, co jaki czas do
wody wskakujc. Ludzi tam byo na takie miejsce i czas bardzo nieduo. Moe dziesiciu.
Potem przyszo moe jeszcze z piciu. A, nie mwic ju o czasie, miejsce byo na jak
dawn bitw dwch wojsk po dwadziecia tysicy na koniach. I znowu nie mwic teraz o
taborze. Czyli co takiego. Istna dziejowa arena nad rzek wolnopync.
Leabym nad wod jeszcze i duej, do samego wieczora, bo przyjemno to bya bardzo tak
co chwila si moczy i chodzi, ale byem ju dosy godny i trzeba byo co jednak
przeksi. Mona si cae ycie uczy i by gupim, ale je trzeba. To jest sia major.
Na przyczku przy wjedzie na most bya budka czy kiosk z rnymi rzeczami. Podszedem
tam. Do jedzenia byy tylko czerstwe buki i ogrki. Troch to byo za mao i nie cakiem to.
Kupiem mae piwo i zaczem si rozglda za jakim wozem czy motorem, co by mnie
podrzuci do miasteczka, ktre byo waciwie bardzo blisko, bo jakie trzy kilometry, ale
dlaczego by nie. Ludzi tu si krcio natomiast sporo, sporo robotnikw, a jeszcze wicej
onierzy, bo to oni budowali most. Oni tu byli budowniczowie. Obz rozbili zaraz na grce.
Stao tam duo cikich samochodw przy namiotach. Zdarzyo si, e jeden cywil zacz
motor zapuszcza, podszedem do niego, ale jecha za most, na drug stron, bo motory ju
mogy jecha, nie puszczali tylko jeszcze samochodw. Chocia jeszcze w poudnie nie
puszczali nawet motorw. Nie czekaem ju, tylko ruszyem do miasteczka. Wywiedziaem
si, e s tam dwie restauracje i jest nawet rwnie kawiarnia. Soce miao si raczej ku
zachodowi wicej, to znaczy ku doowi, bo do zachodu byo jeszcze ile, a gorcz nie
ustpowaa nic, ani kroku, tylko leaa rozwalona jak stado bawow. Powietrze stao.
Najmniejszy wiew nie porusza przestworzy, najmniejszy zefir lekki zachodni wiatr. O,
byo niedobrze. Byo niedobrze. Nie byo tak, eby nie mona byo powiedzie, e mogoby
by gorzej, ale byo niedobrze dosy. Ludzie zwozili, sprztali zboe w spokoju, to prawda.
Podrywki jednak trzeba byo odkada, bo ora szo tylko tam, gdzie piach. Tam, gdzie lepsza
ziemia, to stwardniaa na ko. Ko by nie pocign, czowiek by nie utrzyma, pug by mg
trzasn. O, deszcz by upragniony, deszcz by wyczekiwany. Wiele gw podnosio si w
niebo, szukajc tego, czego tam cigle nie byo: piknych obokw.
Dochodziem powoli do miasteczka, tak si martwic o kraj mj cigle i cigle biczowany,
jakby jakie przeklestwo nieludzkie prowadzio go od aoby do aoby. Na duej tablicy
napis mwi, e miasteczko bierze udzia w wielkim wojewdzkim konkursie czystoci i
moe dlatego tak czysto byo. Wkroczyem na rynek krokiem powczystym. Restauracja
bya zaraz za rogiem, wlazem tam i usiadem. Bractwo pio. Ja zamwiem zup szczawiow
i piecze cielc bez kieliszka, bo rozumiem wej z trzaskajcego mrozu do knajpy
zadymionej i ciepej i goln sobie jednego czy dwa, eby zagrza nerwy, ale tankowa w
tak ciepot, to mi co tu nie gra. Jadem to, co jest, i patrzyem bez zdziwienia na bractwo

pijce, bo chocia mi to nie gra, to nie znaczy, ebym si mia zaraz dziwi. Bo nie znam
miejsca, dnia ani godziny, eby bractwo nie pio. Zjadem swoje i wyszedem. Ostatnio nie
byo le ze mn. Gwiazda moja wiecia jasnym blaskiem. Miaem te troch szczcia. Par
krokw kawiarnia bya ta. Poszedem tam, moe lody zje, moe kawy si napi, papierosa
wypali po obiedzie. Do zachodu bya jeszcze lepsza godzina. Powietrze stao jak woda. Najlejszy zefir. W kawiarni panowa mrok, bo okna byy zacignite grubymi zasonami, ale
niedugo si oczy przyzwyczaiy, lodw nie byo. Brak. Zamwiem kaw i usiadem przy
stoliku w pierwszej maej salce. Druga bya jeszcze mniejsza, zdaje si. Siedziao tam dwch
ksiy, zauwayem, w dugich czarnych sutannach i kto trzeci. Pili alpini, bo akurat jeden z
dwch zamawia: Pani kierowniczko, prosz jeszcze trzy lampki alpini uprzejmie".
W mojej salce, gdzie byy cztery stoliczki, przy jednym dwch grao w szachy i dwch
kibicowao, ale jeden wyszed i ja dotykajc lekko rk wolne krzeseko, spytaem, czy
mona popatrze. Nie mylaem, e spotkam jeszcze tego dnia szachistw. Nie przypuszczaem, przyznam, tego, chocia przecie tak jak yj to mog przypuszcza wszystko i nic
mnie nie powinno specjalnie zaskakiwa: czy spotkam na swojej drodze takiego czowieka,
czy takiego, czy wciekego psa, czy dzikiego kota, czy samego diaba. I tak jest
rzeczywicie, e nastawiony jestem na rne przypadki i rodzaje i przypuszczam przewanie
bardzo wiele. Przypuszczam, e moe mnie spotka prawie wszystko. Tak trzeba. eby nic
nie byo zaskoczeniem, gdzie nie wiadomo co robi i czowiek si apie za gow. Dlatego
trzeba przypuszcza wszystko. e wszystko moe si zdarzy. Inaczej te kilka minut
zaskoczenia czy nawet kilka sekund mog zrobi wiele szkody, a nawet zgubi Bogu ducha
winnego. Nie chce mi si szuka tak zwanych przykadw z historii oglnej czy z wasnej
historii, z wasnego wiadectwa, ale tak jest, jak mwi, a ci, co nie wierz, no c, ci, co nie
wierz. Co do szachistw, to chyba dlatego nie przypuszczaem, e to waciwie nic takiego
nie byo, adne zaskoczenie, co by mnie mogo zgubi. I to mnie nie zmartwio. To jest u
mnie dobre, tak mi si zdaje, e spodziewam si najgorszego, e nastawiony jestem zawsze na
najgorszy traf i dlatego nigdy nie narzekam na wasny los i skar si bardzo rzadko, chyba e
tyle si nagromadzi, e pachnie siark i prochem, wybuchem niebezpiecznym. Wtedy.
Zaczem o tym i od razu mnie ogarno to jedno z moich najgorszych uczu i roztargnie, e
moe, par razy, tak mi si potem zdao, skaryem si ludziom niegodnym. Nie wypowiem,
jak mocno mnie to gnbi i targa.
Wic grali w szachy panowie Iks i Igrek, bo nie znaem ich, pierwszy raz na oczy widziaem,
jak oni mnie. Trzeci, ten kibic, mwi do jednego i drugiego: panie inynierze" i wtrca si
do gry cay czas, cho zagrania mia dosy sabe. Bardzo rednie. Pomaga jednemu
przeciwko drugiemu, ktry gra dobrze. Wida byo, e niewiele sobie z nich robi, e go nie
krpuj podwojone siy. Wida byo, e niewiele si stara. Mia trzy piony przewagi i gra
spokojnie. Partia bya taka sobie. Dwie wiee, ko i dwa piony na dwie wiee, konia i trzy
piony wicej. Ratunek by moe w tym, e piony byy nie w kupie, lecz rozdzielone. Nic nie
mwiem, ale kiedy zauwayem, e ko moe adnie skoczy, spytaem, czy mona poradzi.
I zaczlimy gra w trjk na jednego, ktry by bardzo spokojny i pewny siebie, co mi si nie
bardzo podobao, bo nie mona by pewnym siebie i tego pokazywa. Bo mona by pewnym
siebie, ale nie trzeba tego pokazywa.
Gra si toczya. Odbilimy dwa piony i ja na miejscu tamtego ju nie tylko bym nie
pokazywa swojej pewnoci, ale w ogle bym taki pewny nie by. Bo partia byaju cakiem
rwna i o remis mona byo by spokojnym. Ale dostalimy mata jednak niespodziewanego.
Nie spodobao mi si znowu, e ten tylko si lekko poprawi w krzeseku. Spytaem go, czyby
nie zagra moe jednej partii. Chtnie" powiedzia. Zagralimy dwie partie: pierwsz
przegraem, druga bya moja. Na tym skoczylimy i umwilimy si na jutro, bo zrobio si
po dziewitej bardzo szybko, jak to przy grze. A ja miaem jeszcze kawaek do rzeki. Pan
Rychert prosi mnie jeszcze, ebym za pno nie przychodzi. Raz, e trzeba byo psy spuci

na noc, i drugie, e mielimy wozi jczmie raniuteko skoro wit.


Szedem szos rwnym krokiem. Powietrze byo nareszcie troch podobne do powietrza.
Mona byo nareszcie oddycha. Noc bya czarna, chocia cae niebo migotao blaskiem
gwiazd niezliczonych zastpw. Byem kiedy bardzo pyszny chopak, to znaczy owadnity
pych wybuja jak powj czy bluszcz. Pod niebem gwiadzistym ukorzyem si. Pod niebem
gwiadzistym nauczyem si pokory i skromnoci nalenej. I dobrze si stao, szczliwie
bardzo. Wdziczny jestem. Bo teraz, kiedy widz albo spotykam pyszaka, to tak mnie
odpycha, jak od smrodu jakiego, jak od niektrych miejskich ustpw.
Tak mi mija ostatni gorcy dzie ycia. Z nieba gwiadzistego wszystko wygldao, e jutro
bdzie tak samo, e gorcz znowu si rozwali szeroko, e deszczu miego nie trzeba si
spodziewa. Kiedy przechodziem koo obozu, cicho ju tam byo, onierze spali ju snem
zasuonym, warta tylko czuwaa. W domu gocinnym wiato si palio. Wszedem na
podwrze i zaraz pokaza si w drzwiach pan Rychert, bo psy szczekay i pomyla dobrze, e
to chyba ja wracam. Wziem latark z worka i kawaek bambusa, ktry ostatnio nosiem jako
bro groniejsz, niby si zdawao, i poszlimy do stodoy, gdzie spanie mi pan Rychert
uszykowa w ssieku na starym tapczanie. Nawet przecierado miaem z grubego biaego
ptna. Pan Rychert mia z tego zrobi agiel.
Wygodnie?
Bardzo wygodnie powiedziaem, kiedy si wycignem.
No to dobranoc.
Dobranoc panu.
Aha, jad pan jaki obiad?
Tak, tak. Jadem w miecie.
Jutro ma przyj bratowa, to co tam zrobi.
W porzdku.
No to dobranoc.
Dobranoc panu. Dzikuj.
Przez szpary midzy deskami przewiecao wiato gwiazd. Leaem z otwartymi oczami,
starajc si nie myle o niczym, nasuchujc, jak mysz szemrze w sianie.
Obudzio mnie otwieranie wrt trzeszczcych i wjazd wietlisty triumfalny soca wanie
wschodzcego. I ledwie co oczy otworzyem, zaraz musiaem je przymruy. I ledwie co si
obudziem, pomylaem, e czasami czuj, jak brak mi czego jest i nie wiem, czego. Wic
tak samo w tej chwili, jak tak soce wpado triumfalnie przez otwierane wrota, budzc mnie,
poczuem znowu, e brak mi czego. Ale wiedziaem czego. Wiedziaem tym razem. Muzyki.
Trbek grajcych albo organw kinowych. Grania. Grania jakiego wysokiego. Wyglda
moe, e ja za duo bym naraz chcia, ja, co tak mwiem, e pod niebem gwiadzistym, pod
milionami gwiazd nauczyem si pokory i skromnoci nalenej. Ja myl, e jedno nie ma nic
do drugiego, e to s dwie cakiem rne cnoty.
Zaraz za socem wjecha na klepisko wz drabiniasty naadowany jczmieniem chlebem
naszym powszednim. Chleba tego powszedniego niech nie zabraknie nigdy nikomu, a ty,
soneczko, nie pal nas tak nielitociwie, nie przepal nam szpiku, daj troch westchn.
Dzie dobry powiedzia pan Rychert. Jak si spao?
Dzie dobry powiedziaem. Bardzo dobrze.
Jak u mamy, co? powiedzia chopak na wozie, chocia nie wiedzia, co mwi.
Poszedem si umy prdko, eby si do roboty zabra, bo zaczli beze mnie. Tak mi si
zacz ostatni dzie ycia.
Roboty byo wszystkiego na dwie i p godziny. Zboa byo, co tam, kilkanacie kop,
nieduo. Robilimy w trjk. Ja byem na polu, pan Rychert w ssieku, a trzeci, ten, co
przyjecha z koniem, by na wozie. Mody chopak. Gow mia obwizan chustk kolorow.
Wuja nie byo. Pojecha na swoje pole, ktre mia za rzek.

Zarobi pan na niadanie powiedzia pan Rychert ze miechem, kiedy byo ju po


wszystkim. Jajka sadzone czy smaone?
Smaone powiedziaem, siedzc przy stole, na awce pod kasztanem, pod Annopolem
na brzegu tej najwikszej rzeki, od ktrej szo do mnie co dobrego chyba, bo zawsze ile razy
nad ni mieszkaem, nic zego mi si jeszcze nie przytrafio, tylko odwrotnie: ycie miaem
spokojne, ludzi ku sobie i adnych tak samo wasnych napadw czy tych stanw ogniowych,
kiedy rzucam wszystko, najadniejsz okolic, najporzdniejszych jeszcze ludzi, najlepsz
robot, najlepszy dobry pocztek i id. Id, bo duch mnie opta. Szum wielki. Wielkie
cinicie serca. Smutek niezmierzony. Lito niewiadoma. Trwoga nieznana.
Kawa czy herbata?
Niech bdzie kawa.
Niech bdzie kawa. Dobrze byo ostatnio ze mn. Nie mogem skary si na garbaty los. Tak
mwi tylko, bo nawet kiedy jest le, nie skar si i nie narzekam. Przedtem ju zreszt o
tym mwiem: dlaczego. I jeszcze dlatego, e kiedy si tak pomyli troch, co niektrzy
wycierpieli i co niektrzy cierpi. Nie mwi o przyszoci, co niektrzy wycierpi, bo nie
wiem, co ja jeszcze wycierpi, nie wiem, co mnie za mki jeszcze czekaj i tortury. Tego nie
wiem. Mog tylko przypuszcza. A mwiem ju o tym, e przypuszczam duo. Niech bdzie
kawa. Dlatego jeszcze si nie skar, e to, co wycierpiaem, to moje. Z kadym podziel si
opatkiem, chlebem, kawakiem kiebasy czy kaszanki, jak on nie bdzie mia, a ja tak, ale to,
co wycierpiaem, to moje i nie podziel si tym z kadym, bo nie kady zasuguje, nie kady
jest godny czapki cierniowej. Niech bdzie kawa.
Rce nie bol?
Nie. Skd. Co to byo!
Trzeba umie trzyma widy.
Wiem. Nie ciska.
Wanie.
Wanie. Nie kady jest mlecznym bratem. Nie przed kadym mona rozpostrze to, co si
ma na dnie worka. Zaczem o tym i znowu mnie napada gorycz, wstyd, al, wcieko i nie
wiadomo co, e par razy tak mi si zdarzyo, trzy, cztery razy, poskaryem si, podzieliem
si cierpieniami moimi i mylami czarnymi nie z mlecznymi brami. Zmylili mnie. Wszystko
wygldao i byem pewien, bo inaczej bym nawet nie mrukn, e mam przed sob ich:
mlecznych braci. Ale zmylili mnie. agodnoci udawan, mylcym, smutnym wyrazem.
Powag. Cztery razy mi si to zdarzyo, jak si przekonaem. A ile razy, co si nie
przekonaem. Na wiecie to si musiao zdarzy tysice tysicy razy. Nauka z tego jest chyba
jedna: nie otwiera nikomu podwoi. By dobrym trzeba zawsze, dzieli si wszystkim, mio
nie, pomoc i sodycz, ale myli najstraszniejsze i przejcia przebyte najgorsze zachowa dla
siebie. To chowa do wasnych jaski gboko, coraz gbiej. Tam niech to ronie. Na
gboko. W korzeniach. Tu na grze, jeli jeszcze mona dalej y, jeli si chce niech
si rozwija i ronie kwiat. Tylko to tak si mwi.
Koczylimy niadanie powolutku, wycierajc chlebem talerzyki. Ktra moga by?
Dziewita, nie dalej. A soce palio jak za najlepszych swoich czasw. Niebo od tego
wszystkiego nie byo ju niebieskie, ale bia powiat zasnute. Tak samo ziemia. Drzewa.
Domy. Woda. Jak pod ksiycem zimow por, kiedy ten ksiyc i cielcy si nieg
zastpuj wiato dnia.
Zapalimy chyba powiedziaem, wyjmujc papierosy.
Dzikuj. Te dla mnie za mocne, ale po jedzeniu jednego mona.
Pan pali te somki, zdaje si, wczoraj zauwayem.
Tak, nie s za mocne i tanie s.
Co ja chciaem powiedzie. Pan yje z gospodarki?
Nie. To znaczy kawaek pola si ma i trzeba go obrobi, ale pracuj w Rejonie Drg

Wodnych. Jako stranik.


Aha, aha. To co tak mniej wicej do pana naley? Co pan pilnuje? Karty rybackie? eby
si nie kpa, gdzie nie mona?
Tak. To te, to te. Ja musz uwaa na wszystko. Musz mierzy stan wody co dzie i
zapisa, musz szuka topielcw. W tym roku wyowiem ju szeciu. Pan moe pomyle: to
jak ja pilnuj. Ich si nie upilnuje. Ale dalej. Musz pilnowa tamy i co najwaniejsze, musz
oznaczy moje sze kilometrw trasy na rzece dla statkw.
Mielizny?
Nie. Mielizny oznacza drugi stranik. Ja oznaczam najgbsz wod i najlepsze przejcia.
Sze kilometrw. Trzy w gr, trzy w d?
Przedtem tak miaem, teraz mam sze kilometrw w d.
Aha.
Widzia pan t kamer filmow w pokoju?
Widziaem.
To jednego sieranta, co przyjecha tu filmowa. Filmuje most, onierzy, jak pracuj,
chcia te, ebym woy galowy mundur i ebym tam poszed, ale mwi sobie: co tam bd
z siebie kino urzdza!
Na podwrze od strony rzeki wszed jaki czowiek, przywita si i powiedzia do pana
Rycherta, e statek Minoga" z fosforytem zawadzi o boj i przeci chyba lin, bo posza z
prdem. e widzia to tamten. Grabi akurat na polu nad wod i widzia. I kaza powiedzie.
Pan Rychert cicho zakl i gono podzikowa. Ten napi si wody i poszed.
Pojedzie pan? powiedzia do mnie. Moe j zdogonimy, jak to nie byo dawno.
Pojad powiedziaem. Chtnie.
Jak jej nie zapiemy, to bd musia napisa raport. Nie lubi pisa raportw, ale co zrobi.
Trzysta zotych kosztuje taka boja.
Zamkn dom, poszed do komrki, wzi motor na rami i narzdzia w takim portfelu. Mnie
kaza wzi dug pychwk i zeszlimy na d. Na ostrodze sta samochd, na ktry
robotnicy adowali drzewo, supki i elastwo ze starego mostu. Pan Rychert spyta, kto im
kaza wjecha na tam. Powiedzieli, e kierownik.
Nie powiedzia pan Rychert. Tak nie bdziemy. Szofer wsiad, nic nie mwic, i
wycofa wz na brzeg. Pan
Rychert zaoy motor do odzi i odbilimy na szersz wod. Ale motor nie chcia zapali.
Tak to jest poycza komu motor" powiedzia. Prd znosi nas wolno, krcc odzi.
Motor w kocu zapali, ale czasu si troch stracio. Mijalimy wanie tego, co grabi na polu
i widzia.
Dawno to byo? krzykn pan Rychert.
Dobre dwadziecia minut odkrzykn tamten. Sunlimy zgrabnie i szybko. Tu na
wodzie soce lejsze byo,
mona byo oddycha i od ruchu odzi drobny wiaterek owiewa. Po lewej stronie na brzegu
widniay wzgrza lodowcowe, rwne wszystkie, jakby wymierzone, tak zwane moreny. Pan
Rychert powiedzia, e chyba jej nie zapiemy. Ale moe j nastpny stranik zauway i
wyowi. Albo jaki rybak. I na pewno odda, bo komu i gdzie to sprzeda. Statek jecha przed
nami w gr rzeki.
Spytam si, czy nie widzieli. Jak nie, to zawracamy. Nie bd jej goni Bg wie gdzie.
Napisz raport i bd musieli zapaci.
Bylimy ju blisko statku, zrobilimy uk i zrwnalimy si z nim bardzo zrcznie, dobijajc
burta do burty.
Niech pan zakrci acuch na pachoku.
Kiedy to zrobiem, zgasi motor i wsiad na statek do kabiny sternika. Z tyu na rufie byli
jacy ludzie, matka ze starszymi dziemi, na pewno jako pasaerowie plegalni, i marynarz

rozebrany do pasa. Skr mia jak mosidz. Spytaem go, czy nie widzia moe boi pyncej.
Nie widzia. Pan Rychert wyszed z kabiny i te go jeszcze zapyta. Powiedziaem, e ju go
pytaem. Napisz raport" trzeci raz powiedzia pan Rychert. Kawaek przed mostem odczepilimy si, pan Rychert zapali motor i dobilimy do ostrogi, w to samo miejsce.
Robotnicy cigle adowali. Jakby ciarwka staa na ostrodze, mieliby duo krtsz drog i
by si tak nie namordowali, ale pan Rychert te mia swoje racje i robi, co do niego naleao,
nie, eby im robi na zo. Teraz ja wziem motor pod gr, a pan Rychert wioso i portfel z
narzdziami. Motor way jakie trzydzieci kilo i grka bya do ostra, ale nie zasapaem si
prawie nic, bo ostatnio byo dobrze ze mn, jak mwiem. Nie byem wcale sterany. Dobrze
si odywiaem i byem w penym blasku si. Soce tylko za mocno pompowao i chwilami
bezwad ogarnia i senno. Czy nie?
I wanie zaraz po tym, jak postawiem motor pod szop, nie zasapawszy si prawie nic,
ogarno mnie to. Bezwad jaki, zniewolenie i senno wielka napada mnie nagle z gry na
d jak jastrzb. Po paru minutach to przechodzi, ale pomylaem, e pjd jednak si troch
pooy. Wlazem do stodoy, wytrzepaem agiel z kurzu i paprochw i pooyem si na
wznak, na plecy, tak jak zawsze, nawet w najspokojniejszych miejscach, kadc si spa,
gdzie nie powinienem si niczego ba ani by ostronym, ale to ju mi weszo w obyczaj spa
na plecach, nie na boku, eby sobie ucha jednego nie zatyka.
Waciwie to bya dziwna zachcianka, e poddaem si i ulegem sennoci, bo od bardzo
dawna ju nie kad si spa w rodku dnia, chyba e nie kadem si czterdzieci par godzin
i ju mi si troi w oczach: zaczyna si drganie powietrza i falowanie widoku. Wtedy to
normalne. Ale tak, to nigdy nie kad si spa w rodku dnia. al mi. Ostatnio zauwayem,
e coraz czciej ocigam si ze spaniem nawet wieczorem. Buntuj si. Nie chc. To znaczy,
chce mi si spa, ale ja jeszcze nie chc. Buntuj si. Bo al mi. Sen to jednak jest jaki
koniec. Co si urywa. To jest takie par godzin mierci. Par godzin letargu. Czyli nie-ycia.
Wiem i na pewno lepiej ni wielu innych, co to jest za cudo wiata sen. Co to jest za
bogosawiestwo i ulga. Wiem, co to jest obudzi si rano jak szczygie. Zdaj sobie spraw
z tej wagi. Ale dla mnie, mwi, dla mnie moje krtkie ycie nigdy nie bdzie za dugie. I dla
mnie najwaniejszy nurt to ten, gdzie jestem, gdzie nic nie wiem, ale gdzie prbuj wiedzie,
co si dzieje dokoa. I dlatego buntuje mnie nocny cud wiata sen bogosawiony. Bo tam
mnie nie ma. Moe jestem, ale w innej strefie, wrd mgie si lizgam, a nie chodz po ziemi
tej przekltej umiowanej popkanej i spalonej od ognia sonecznego. I dlatego tak samo
cign dalej ni ycia, dlatego tak samo dziecistwo nienawidz to najwczeniejsze i dalsze,
a do tego miejsca, kiedy obudziem si z tego dugiego spania, przetarem oczy i
zobaczyem, jak kolory wsikaj w mg, a stoi przede mn widmo czarno-biae.
Nie zasnem. Senno mi przesza, ale jeszcze nie wstawaem. Leaem dalej spokojnie. Nie
mylaem, e to jest nie moje miejsce o tej godzinie. Nie mylaem, e powinienem by
gdzie indziej i robi co innego, ni lee tu na starym tapczanie, na biaym ptnie
aglowym, w ciemnej stodole pokutej wskimi smugami soca, pod Annopolem na brzegu
tej najwikszej rzeki. Tak nie mylaem. Leaem spokojnie. Potem wstaem i wyszedem na
olepiajcy blask. Moich oczu zawsze zmruonych teraz chyba prawie nie byo wida.
Wskie szczeliny.
Patrzy pan, co nie grao powiedziaem do pana Rycher-ta, ktry przed szop duba przy
motorku.
Tak. Widzia pan, e nie chcia zapali sukinsyn na wodzie. Ja to musz mie zawsze
motor w pogotowiu, bo nie wiadomo, co moe wyskoczy. Ale tak to jest poycza komu
motor. Za dobry jestem. Przyjdzie znajomy, chce poyczy, bierz, mwi. Tylko uwaaj. Ale
jak si kto nie umie obchodzi.
W kuchni krcia si jaka kobieta, ta bratowa na pewno, co miaa dzisiaj ugotowa jak
zup. Syszaem, jak przysza, kiedy leaem w stodole. Nie mwiem o tym, bo mwiem

akurat o innych sprawach i nie chciaem sobie przerywa i traci rozpdu.


Co, nie mg pan spa? powiedzia pan Rychert.
Jako nie.
Za gorco. Trzeba byo wzi agiel i i si pooy do ogrodu, bo w stodole wszystki
kurz si podnis po dzisiejszej zwzce.
Nic si nie stao.
Acha, jak pan chce teraz gdzie i, to niech pan tak za jak godzin wrci. Bdzie obiad.
Bratowa gotuje zup winiow. Lubi pan?
Lubi bardzo.
No to niech pan gdzie za godzin wrci. Ja tu musz jeszcze poduba przy motorku.
Zdaje si, e ju wiem, co mu jest.
Poszedem na most. Ruch tu by duy. Robota hulaa. onierze rozebrani do pasa, ale w
spodniach i w butach z cholewami. Jedni ukadali podog mostu z grubych czworoktnych
nasmoowanych bali, inni przykrcali albo dokrcali ruby na konstrukcji, stukajc kluczami,
e a cay most dwicza przecigle, inni spawali. Zauwayem tego sieranta maego z
kamer, jak ich ustawia i filmowa. Potem wod filmowa, pla dziejow, brzeg, skay
wapienne, moreny te dalej po lewej stronie, potem znowu onierzy. Takie tu byy ujcia, e
tylko jedzi po tym i wszystko. Nic doda, nic uj, adne kombinacje. Film z tego musia
wyj bardzo pikny.
Most by na samym wykoczeniu. Usiadem przy jednym onierzu, ktry odpoczywa i ktry
mi powiedzia, e most mia ju by oddany dwa dni temu, na wito lipcowe, ale nie dali na
czas materiaw i wszystko dlatego. Teraz chopaki pieszyli si, bo zaraz po wykoczeniu
mostu mieli i do cywila. Byli troch li, bo jakby wczeniej skoczyli, toby wczeniej
poszli do domu. Wzili ich z rezerwy. Mieli ju normaln sub za sob, jedni dwa, drudzy
trzy, cztery lata temu. Wzili ich specjalnie do budowy tego mostu, bo to bya jednostka
specjalna. Saperzy od budowy mostw wanie. Jedna ekipa stawiaa most pod Dblinem, a
druga tu, pod Annopolem. W ogle postawili ten most byskawicznie, ale mia on by tylko
na trzy lata, dopki nie wybuduje si nowego. Potem mia by rozebrany. Ten prawdziwy
most ju zaczynali stawia. Na razie wbijali supy na lewym brzegu, jakie siedemdziesit
metrw bliej, przy pomocy kafaru spadajcego z gry. Widziaem to i syszaem ten huk
potny i rwnomierny, ale nie pomylaem, e obok jednego mostu buduje si drugi. Czyli
e budoway si dwa mosty.
Tak powiedzia onierz.
Troch pogadalimy jeszcze i on si zabra do roboty. Ja siedziaem dalej. Paliem papierosa i
patrzyem na wod, na rzek wolnopync jak baranek. Mylaem o tym, e ona si teraz tak
kula leniwie, wylegiwa si prawie, plauje, muska lekko bokami ciepy brzeg, ale e ona
jeszcze swoje pokae. I e ona swoje ju nie raz i nie dwa pokazaa. I pokazaa tej wiosny
wanie, co potrafi, kiedy przedwiosenna ciepota rosnca zacza lody topi i kruszy,
ktrych si uzbieray grube pokady, bo zima te bya taka synna. Ostra i krwawa. Dawno nie
byo czego takiego. Starzy ludzie musieli wraca pamici daleko, daleko w przeszy czas.
Wic lody poszy z wodnym prdem. By to widok wojenny wprost. Pynicie wielkich
biaych ruin. Rozwalonych cian domw i dachw. Ale jakby mao byo tego, to po drodze
jeszcze spustoszenie nis ten pochd, ruin, pola zagarnia, ki, ogrody, chaty przybrzene,
mosty ama. Ten. Ten wanie, na ktrym siedz w tej chwili, ten sam pad pod ciosami.
Sto osiemdziesit metrw runo w rzek-niszczycielk. W t sam, ktra teraz pyna wolno
jak baranek, muskajc lekko bokami ciepy brzeg.
Wic mylaem o tym, takie miaem w gowie obrazy, ale potem przestaem myle, obrazy
odeszy. Zaczem si zapada: patrzyem na wod uporczywie, ktr z pocztku widziaem,
ale pniej jakby rozmazywaa si, przemieniaa si w powietrze czy mg, jeli jest taka
mga przezroczysta. Zapadaem w leje. Papieros sparzy mnie w palce i ocknem si. Czas,

ktry trzyma nog w powietrzu, kiedy si zapadaem, teraz postawi j i zegary ruszyy.
Usyszaem znowu dyszenie soca i poczuem na goym karku jego rk rozarzon. Z czyjej
rki zgin?
Cze powiedziaem do onierza.
Poszedem w stron domu na obiad. onierze rozebrani do pasa wykaczali ostatnie roboty.
Pot z nich nie spywa. Pot z nas wszystkich dawno ju spyn. Ile moe by potu. Na most
wjeda ju na prb duy wojskowy wz z przyczep. Podoga mostu pod nim turkotaa jak
karabin maszynowy.
Zupa bya przepikna. Winiowa ze mietan. Do tego kartofle gorce okraszone tuszczem,
posypane drobno koperkiem. Jedlimy na powietrzu. Siedzielimy wszyscy przy stole na
awce pod kasztanem, pod Annopolem na brzegu tej najwikszej rzeki. Od najstarszego do
najmodszego: wuj, pan Rychert i ja. Jedlimy ze smakiem, powanie i wolno, milczc, tak
jak przystao, jedzenie szanujc. Kady jad i drugiemu nie przeszkadza. Kady by zajty
jedzeniem i opdzaniem si od much.
Ach, te chuligany. Nie dadz nawet spokojnie zje powiedziaa bratowa niosc
dolewk.
Dlaczego nie kupisz, Wacu, lepw albo jakiego proszku na te zarazy? powiedziaa do
pana Rycherta. Mona by w kuchni powiesi albo posypa na noc.
A bo to co pomoe?
Troch tam pomoe wyrzekem.
Trzeba bdzie kupi powiedzia wuj.
Lato waciwie dopiero si zaczo.
To prawda.
Jedlimy dalej, milczc i opdzajc si od much. Naraz wuj wsta, a ja wtedy usyszaem
jakie krzyki od mostu. Podeszlimy do potu z panem Rychertem. Wuj tam ju sta. Nie
odwracajc si powiedzia:
Most si pali.
Ruszylimy wszyscy, ale ja wyskoczyem pierwszy przez furtk, zbiegem z grki i dalej. Ju
wojskowa ciarwka trbic nieprzerwanie wjeda na most. Uczepiem si z tyu i
pojechaem. Zaadowana bya onierzami. Z tyu nic nie byo wida, ani gdzie si pali, ani
dymu. Ale te nic nie czuem nosem. Stanlimy na samym rodku mostu. Zeskoczyem,
onierze te byskawicznie, bardzo duo ludzi byo zgromadzonych, onierzy i cywilw, ale
ognia nie byo wida ani dymu. Leciuteki swd tylko poczuem. Przepchnem si bliej,
zobaczyem, jak pod mostem dwch cywilw polewa wod drzewo mostowe z kubeka, ktry
mieli na lince.
Co si stao? spytaem najbliszego onierza obok.
No, zapalio si to prchno. Iskra posza od spawarki i si zajo. W mig. Dobrze, e ci pod
mostem zauwayli. Jasna cholera, jakby to miao teraz si spali.
Ze starego mostu zostay w wielu miejscach drewniane czci. Moe kiedy to byo zdrowe
drzewo, ale to dawno. Wiatr, deszcz, soce, mrz, zmiany powietrza, robaki i normalnie
zaczynao prchnie. I w takie wanie prchniejce gniazdo, suche i nagrzane, iskra wpada
jak mijka. Ale na szczcie dwch to zauwayo. Teraz podali im z gry ganic, jeden
wzi, odbi i biaa piana trysna z sykiem.
Pod belk kto krzykn z mostu. Tam si moe jeszcze tli.
I wszystko. Do koca. Nie aowa! krzykn drugi.
Tam ju za Boga nie ma ognia powiedzia jeden. Zlali wod, dwadziecia kubekw.
Szkoda ganicy.
Co tam szkoda. Szkoda umar i dzwony mu nie biy, bo szkoda.
wita racja.
Nie byo ju obawy. Ludzie zaczli si rozchodzi pojedynczo i maymi grupkami. Ostroni

mwili, e powinno si zabroni na mocie palenia papierosw. I ja zawrciem. Obawy ju


nie byo. Mona byo dokoczy obiad. Nieszczcie ci omino, biedny mj kraju, obsiany
cmentarzami, posgami i witymi figurami: Od powietrza, ognia i wody zachowaj nas,
Panie". Szedem powoli po mocie. Gorcz bya niepodzielna. Przeszedem most i ten
kawaek i zaczem wolno pod gr wchodzi wsk kamienn ciek. Na grze przed furtk
odwrciem si i spojrzaem szerokim pkolem. Nieszczcie przeszo obok, biedny mj
kraju: daleko, po drugiej stronie rzeki paliy si nadbrzene kpy i faszyny. Wiatru nie byo i
dym nie snu si, tylko szed w niebo prostopadle.

Los niezomny
Schodziem wolno ze wzgrza. Spoczywaem tam. Leaem zwalony i patrzyem w niebo
niebieskimi moimi oczami. Zapomniaem si cay. Byem nieistniejcy. Leaem,
spoczywajc bez pamici tak, jak w grobie nieznany onierz. Cze mu oddaj i hod, ktry
jest w tym dumnym dla mnie porwnaniu. Teraz schodziem wolno ze wzgrza, jakbym z
nieba schodzi na ziemi t.
To wszystko jest prawda. Ale prawdy jest wicej. Caej prawdy nie znam. Kto zna, niech
powie. Bo ja jej nie znam. Ja jestem tylko prawdomwny. Ale caej prawdy nie znam. Nawet
w te dni, nawet w te dni boskie nie przeszo mi nigdy przez myl, e znam ca prawd. Nigdy
mi si to nie zdarzyo. Wic mwic prawd i tylko prawd, caej prawdy powiedzie nie
mog, bo jej nie znam i nie mog zna. I chyba nigdy si nie dowiem. Mwi, co wiem.
To, co teraz powiedziaem, wyglda, jakbym mia co strasznego dalej do wyjawienia. Co
straszliwego: wielk katastrof, nieszczcie jakie ogromne, zbrodni, o ktrej gdy si sucha
tylko albo czyta, cierpnie skra i wosy na gowie zaczynaj ku jak szpilki. Jak nieraz od
zimna. Tak wyglda to, co napisaem. Jakby to by wstp do. Jakby to byy sowa dla
wysokiego sdu w sali, gdzie proces. Wic nie. Nie tyle to.
Zanim doszedem do wzgrza, gdzie odpoczywaem, lec bez pamici, zanim doszedem do
tego wzgrza, gdzie si zwaliem bez si, spoczywajc bez pamici, patrzc w niebo
niebieskimi moimi oczami, zanim tam doszedem, szedem dugo. Jeszcze duej. Za mn nic
nie byo. Nie uciekaem przed nikim ani przed niczym. adna panika mnie nie cigaa ani
sfora, ani kto pojedynczy. Przede mn te nic nie byo w normalnym rozumieniu, w normalnym oczekiwaniu. aden punkt. Nie szedem, eby gdzie doj w normalnym
rozumieniu. eby kogo zobaczy i ucaowa ani eby si na kim zemci. Bg mnie te nie
prowadzi. Nic. Nie szedem do celu. Szedem nigdzie. Szedem dugo. Jeszcze duej.
Mwi, co wiem.
Wic mwic prawd i tylko prawd, caej prawdy powiedzie nie mog, bo jej nie znam. I
chyba nigdy si nie dowiem, dlaczego i po co przeszedem dzisiaj adne trzydzieci pi,
czterdzieci albo czterdzieci pi, nie wiem, kilometrw, bo nie wiem, ile zrobiem, na supy
nie patrzyem, czasu nie mierzyem. Nie to miaem w gowie. W gowie miaem lekki szum.
Na pewno. Na pewno nigdy si nie dowiem, dlaczego dzisiaj nie skoczyem niadania, nie
dopiem kawy, tylko wstaem i powiedziaem do gospodarz, eby mnie obliczy i eby mi
wypaci, ile si naley, bo odchodz. Bo musz i. Wyszedem na podwrze, podszedem do
potu, zdaje si, oparem si o sztachety, zdaje si, i patrzyem w pole, ale nic nie
rozrniaem: pierwszego planu, drugiego i tak dalej. Nie to miaem przed oczami. Przed
oczami miaem biao. Mwi, co wiem. Potem gospodarz mnie zawoa, zdaje si, powiedzia
par sw, tak jakemy si ugodzili" powiedzia i da mi pienidze. Potem musiaem si
chyba poegna, wziem bluz z sieni, na podwrzu na pewno poszedem pogaska psa. I
wyszedem na drog. Szedem dugo. Jeszcze duej.

Tak doszedem do tego wzgrza, gdzie si zwaliem bez si na wypalon traw i leaem,
spoczywajc, patrzc w niebo niebieskimi oczami. Teraz schodziem wolno ze wzgrza,
jakbym z nieba schodzi na ziemi t.
Ng zaiste nie czuem. Jakbym cay dzie szed w kko za komi w maneu. Bo tak byo.
Niby szedem cay dzie prosto drog, ale waciwie to tak, jakbym szed w kko. Bo nigdzie
nie chciaem przecie doj. Nigdzie nie szedem w normalnym rozumieniu. Mwi, co
wiem. Caej prawdy nie znam. I jakby droga prowadzia w kko, tobym przy kocu dopiero
zauway, e doszedem tam, skd ruszyem. Albo i bym nie zauway nawet i min. Drugie
koo zataczajc. Bo nie to miaem w gowie. Nie o to mnie gowa bolaa. Gowa mnie
strasznie bolaa o co innego. O to, jaki jest sens. O to moja gowa caa falowaa i buchaa
ogniem. Jaki jest sens. O co tu chodzi w tej caej rozgrywce. O co tu chodzi w tym caym
pakiecie nut. Kto tu moe wygra i co tu mona wygra. O co si toczy wojna. I jaki jest mj
sens. To miaem w gowie. O to mnie gowa bolaa ju nie po raz pierwszy.
Id. Jeszcze troch. Bo kiedy, wiem, kiedy, i to nie jest tak daleko, usid albo poo si i
ju adna sia mnie nie ruszy. Bo skamieniej. adna sia mnie ju nie ruszy. Nic mnie ju nie
zmusi, eby wsta. eby powsta. I id do tego prosto, nie zygzakiem, ale prosto drog, i
czuj, e to nie musi by tak daleko, jeszcze troch, jeszcze co musz przedtem zrobi,
chocia, tak mi si zdaje, e jak ju bd siedzia nieruchomo albo lea, to na pewno mi
przyjdzie taka myl do gowy, e niepotrzebne mi to byo, nie trzeba byo, nie warto byo, e
trzeba byo od razu usi albo si pooy, jak tylko zobaczyem, co i jak, trzeba byo od
razu natychmiast usi nieruchomo albo si pooy gdzie, na uboczu, albo zamurowa si
gdzie, zarobi jak najprdzej troch waluty i kupi cegy, wapno i cement i zamurowa si
gdzie na uboczu. I cze.
Tak mylaem dzisiaj idc. Tak mylaem ca prawie drog, trzydzieci dobre albo
czterdzieci, nie wiem, kilometrw, nie patrzyem na tablice, czasu nie mierzyem. Prawie
cay czas tak mylaem dzisiaj idc. Ju nieraz to miaem, wiele razy, ale pierwszy raz
zaczem o tym dokadnie. W szczegach. Nie tyle jeszcze o czasie, ale o miejscu.
Przypominaem sobie rne rozrzucone na uboczu miejsca i rozpatrywaem. Wybieraem.
Braem je pod rozwag. Odrzuciem wiele, a wybraem dwa. Ale z tych dwch nie mogem
wybra, bo jedno mi wygldao lepsze od drugiego. To, o czym ja teraz mwi, to tylko ja
wiem, co to jest. Nie dlatego, e wiem to dokadnie i w szczegach, e widz jak na doni te
dwa miejsca, jedno lepsze od drugiego, i znam przybliony czas. To, co ja teraz tu mwi, to
tylko ja wiem, co to jest. Duo tu padnie niepotrzebnych spojrze. Ale moe jednak jedna
para oczu albo dwie.
Wic to miaem w gowie ca prawie drog. Nic innego, tylko to. Uznaem, e to jest dla
mnie najlepsza rzecz i jedyny sens. Uznaem, e lepszego dla mnie, gobia, wyjcia nie ma.
Bd co bd i wszystko wszystkim. Uznaem, e ja przecie zawsze bd mia oczy i uszy
otwarte, i rozum, i to, gdzie mi si ttno szamoce, i nigdy si na to nie zgodz, co jest. Nie
dlatego, e nigdy nie poznam caej prawdy, bo to jest jasne. Z tym si zgadzam. Z tym si
zgodziem dawno, dugo nie mylc albo wcale. Z tym si moe nawet urodziem oczywicie.
Bo to jest los kadego, czy chce, czy nie chce. Na to nie ma rady. To jest jasne. To jest ze
wszystkiego najjaniejsze. Caej prawdy si nigdy nie pozna. Z tym si urodziem i z tym si
rodzi kady. I z tym kady umiera. To jest przy mierci tak samo najjaniejsza wieca.
Wic nie dlatego si nigdy na to nie zgodz, e nigdy caej prawdy nie poznam, e nigdy nie
bd wiedzia wszystkiego. Bo wiem, e tak jest i tak musi by. Niezalenie. Obojtne co.
Wiem, e umr z tym i e urodziem si z tym. Ale nie urodziem si padalcem. I nie
urodziem si r. I nie urodziem si szczurem. Pikn hortensj. Tylko tym, czym jestem. I
nie urodziem si szakalem, hien. I nie urodziem si wielkim, potnym dbem, gonn
olch. I nie urodziem si niczym innym, tylko tym, czym jestem. I urodziem si z pozorami.
Tylko z nerwami. Z nerwami tu pod cieniutk skrk.

Uznaem. Uznaem dzisiaj idc, e przecie nigdy si na to nie zgodz, eby by tym, czym
nie jestem, a od czego si roj pkule. Ani na to, ani tak samo na to, e: jako to bdzie, jak
pan Bg da zdrowie, a Matka Boska pienidze, co si musi zmieni, byle do wiosny.
Uznaem, e tysic razy wol przemin jak kometa. Tysic razy wol mign tylko jak
meteor i wsikn w niezgbione mgy. Caej prawdy nie znam. Mwi, co wiem.
Uznaem to i uznaem, e najlepsza dla mnie rzecz i jedyny sens jest usi. Usi gdzie na
uboczu, oprze si o drzewo albo o ska, albo pooy si na trawie, na liciach, waln si
na ziemi i ju tak zosta bez ruchu, lee nieruchomo i przypomnie sobie wszystko,
wszystko co tylko, zebra, przywoa ze wszystkich stron zaktkw, wielki apel pamici
zrobi, a uronie jak balon i uleci w powietrze. I wtedy ju spokojnie, cicho, tak jak
przystao, godnie wsikn w gleb, jak majowy deszcz.
Uznaem, e to bdzie najlepsze dla mnie uznanie.
To, co ja teraz tu mwi, duo tu padnie niepotrzebnych spojrze. Ale moe jedna albo dwie
pary oczu. Bo to jednak nie jest wszystko jedno.
Wic tak mylaem dzisiaj idc ca drog. To miaem w gowie i przed oczami. Ten obraz.
Szedem prosto drog i patrzyem przed siebie, naprzd, nie rozgldaem si na boki. Tak
szedem dugo. Jeszcze duej. Mijaem wioski, kury, gsi, owce na samym rodku szosy,
krzye, kapliczki przydrone, jakie wiksze miasto, nie wiem, nie pamitam dokadnie, caej
prawdy nie znam i nie to miaem w gowie i przed oczami. Przed oczami miaem tylko jedno
patrzenie. Proste. Tam gdzie lniy mi te dwa miejsca, ktre wybraem, rozpatrywaem
dokadnie z dwudziestu i wicej, i dalej nic, nie mogem z tych dwu teraz wybra, jakby si
co we mnie chciao sprzeciwi i stawiao mi barier. Nie cian gadk pionow do przejcia,
ale barier, przeszkod, eby tylko troch opni. To rozumiem. Rozumiem i wybaczam.
Zrozumiaem, e na pewno jeszcze bdzie kilka takich przeszkd: eby tylko troch opni.
I e one mog swoje zrobi. Mog mi wszystko troch opni. Ale zrozumiaem to i
wybaczyem.
Szedem prosto dalej. Potem szedem jak we nie, a jeszcze potem szedem waciwie tak,
jakby to ju si stao. Jakby ju mnie nie byo. Jakbym to nie ja szed, tylko mj duch
zocisty. Ten sam, ktry dugo po mnie bdzie si wasa.
Tak doszedem nie do wzgrza jeszcze, gdzie zwaliem si bez si i spoczywaem jak w
grobie nieznany onierz. Cze mu oddaj i hod. Wic tak doszedem nie do wzgrza
jeszcze, ale ju niedaleko i gdybym podnis gow, to moe bym je zobaczy. Tak doszedem
do tego miejsca, gdzie zwolniem. Gdzie zwolniem kroku i potem coraz bardziej i ju
szedem wolniutko, wycierajc bluz spocone czoo.
To nie bya myl-olnienie, ktra kiedy ju wyskoczy, jasna i prosta si wydaje i jest, i
zdziwienie wielkie ogarnia, e od razu nie przysza do gowy, tylko tak dugo si chowaa w
zakamarkach, a wyskoczya jak olnienie.
To nie by te bysk, jaki mam czasami. Taki naraz bysk lekki jak dotyk jedwabiu, ledwie
ledwie, ktry prbuj zatrzyma i jak mi si uda, to prbuj dalej: obracam go na wszystkie
strony, prbuj go ze wszystkich stron, czy si za nim co nie kryje: jaka mdro. Jaka
prawda oglna.
To nie by tez cud, ktre podobno s, aleja nie miaem. I nigdy nie widziaem, jak dugo yj
w tsknocie.
To by chyba mj los niezomny i delikatno.
Najlepsza to jest dla mnie rzecz i jedyny sens to, co chc zrobi. Na pewno. To wszystko jest
prawda. Najlepiej jest i prosto tam, gdzie si chce, i nie oglda si na boki, nie schodzi z
kursu, nie skrca, tylko i prosto najkrtsz drog. To wszystko jest prawda. To si zgadza.
Ale czy nie ma tu niesprawiedliwoci? Czy to nie jest dla mnie najatwiejsze, syna wolnoci?
I czy nie ma tu niesprawiedliwoci?
Jeszcze raz mwi, co wiem, e to wszystko jest prawda, co mwiem i co uznaem. To, e si

urodziem tym, czym jestem, niczym innym, od czego si roj pkule, tylko tym, czym
jestem. Z nerwami pod cieniutk skrk. To, e zawsze bd mia oczy i uszy otwarte, i
rozum, i to, gdzie mi si ttno szamoce, i nigdy si nie zgodz, to wszystko jest prawda. To,
e kiedy mog zwariowa, to wszystko jest prawda.
Ale prawdy jest wicej. Caej prawdy nigdy nie poznam, to wiem, to jest jasne, ze
wszystkiego najjaniejsze. Ale tyle, ile mona, tyle trzeba pozna, chocia na pewno najlepiej
byoby usi gdzie na uboczu, oprze si o drzewo lub ska, albo pooy si, waln si na
ziemi od razu i tak zosta, wicej nie wsta, tylko lee nieruchomo, zebra ca pami,
wielki apel pamici zwoa i potem wypuci wszystko w powietrze jak balon i wtedy ju
spokojnie, cicho, tak jak przystao, godnie wsika w ziemi jak majowy deszcz. Tak by byo
najlepiej na pewno i to jest jedyny sens. Ale tu jest niesprawiedliwo, mwi mi delikatno.
Tu jest jednak niesprawiedliwo. Tak nie mona, mwi mi delikatno.
Tyle, ile mona, tyle trzeba prawdy pozna. Tyle, ile mona, tyle trzeba wypi, chocia napj
to jest czsto, mwi, co wiem, sama niewdziczno. Gorzki jak pioun, ostry i rcy jak
kwas, rozarzony jak pynne elazo, i krwawy. Krwawy, jakby si co rozlao. To wszystko
jest prawda. Tak jest i nie ma co si dalej rozwodzi. Ale tyle, ile mona, tyle trzeba wypi.
Tak jest najgorzej, ale tak jest sprawiedliwie, mwi mi delikatno. Temu na razi nie mona
nic zarzuci, mwi mi delikatno.
Tak wanie doszedem wolniutko do wzgrza, wycierajc rkawem szyj i czoo, z ktrego
si lao. Na grze by grb, krzy i tabliczka, e ley tu nieznany onierz. Cze mu oddaem
i hod i zwaliem si obok na such wypalon traw. Leaem dugo, bez ruchu, bez pamici,
patrzc w niebo. Spoczywaem tak, jak on spoczywa, i tak, jak chciaem ju nieraz, wiele
razy i jak dzisiaj o tym mylaem ca drog, czterdzieci moe kilometrw. Ale ju nie.
Teraz schodziem wolno ze wzgrza, jakbym z nieba schodzi na ziemi t. Albo z grobu
wsta.

Strzecie mnie, zorze mie


To pan?
To ja, prosz pani.
Niech pan sobie zapali wiato. Ja i tak nie pi.
Nie, nie trzeba. Pjd do kuchni.
O Jezu, chyba znowu pan pobity, e pan nie chce zapali wiata.
Nie. Nie chc zapala wiata, eby oczy pani odpoczyway w ciemnoci. Chocia pani nie
pi. Tak sobie dzisiaj pomylaem. I pobity nie jestem. Id do kuchni troch posiedzie i co
zje.
Na piecu jest kapusta, niech pan j podgrzeje. Na maszynce, bo w piecu chyba dawno
wygaso.
Dobrze, dzikuj. Aha. Pienidze bd mia jednak dopiero w przyszym tygodniu. Tak e
w tym tygodniu jeszcze nie ureguluj.
To szkoda wielka.
A co takiego?
No bo ja te dopiero w przyszym tygodniu bior rent, a nieduo zostao. Nie wiem, czy
pocigniemy.
Nie wiedziaem. Jutro postaram si co przynie. Dobranoc pani.
Naprawd nie jest pan pobity, e pan nie chce zapali wiata?
Naprawd nie. Dobranoc.
Niech pan nie zaczyna z t band z dolnej dzielnicy. To s modzi bandyci. Oni s zdolni

do wszystkiego.
Na pewno.
Prosz pana. I niech pan za dugo tam w kuchni nie siedzi. Strasznie mao pan pi. Ja to ja.
Nie mog. Ale pan powinien spa najmniej osiem godzin dziennie.
Na pewno.
No widzi pan. Przyznaje pan racj i dalej swoje. Dobranoc.
Dobranoc pani. Bardzo pani szanuj.
Przesunem si do kuchni i zapaliem wiato. Postawiem kapust na maszynce, wczyem i
usiadem na taborecie. Cicho byo. Spaa ju cala kamienica. Dochodzio wp do dwunastej.
Spali ju wszyscy na dobre. Nad dachami unosiy si sny. Bardzo piknie cicho byo. Budzik
cyka. W rondelku kapusta zaczynaa skwiercze i pachnie. Pomieszaem, eby si nie
przypalio. Ukroiem troch chleba, troch jeszcze poczekaem na kapust, potem odstawiem
rondelek na st i postawiem na maszynce wod na herbat.
Godny byem. Wracaem z czatw. Kilka godzin krciem si i kryem koo tego miejsca,
gdzie mnie w sobot skopao tych czterech w paskich kapeluszach. Za co, nawet nie warto
mwi. Za nic. Za niewinno, jak to mwi. Miao si pod wieczr ju, to znaczy popoudnie
pne przechodzio w wieczr. Zreszt niewane. Skopali mnie swobodnie na szerokiej ulicy
na oczach obywateli. Nikt si nie ruszy. Nie zauwayem. Nie wiem, moe niejednemu nawet
i drgna rka albo smutne resztki sumienia, niejeden moe nawet i przekn lin, eby
wystpi. Nie zauwayem. Zwyciya mdro nad mdrociami, zasada stara, nieomylna i
dobrze wyprbowana, e najlepiej si nie wtrca. I moe jeszcze ona trzymaa za rkaw i
szeptaa czyst nauk yciow: daj spokj, zostaw, przyjdzie milicja, wezm ci, spisz, potem na wiadka na kolegium albo po sdach, tamci mog si zemci, pamitaj, e masz mnie
i dzieci. Tak byo albo si nieduo myl. Tak wanie zostaem skopany swobodnie, na
szerokiej ulicy, na oczach obywateli. Tamci poszli i jak wstaem, podniosem si powolutku i
to byo tak, jakbym nie z ziemi si podnosi, ale z wody. Pozbieraem si i poszedem
powolutku do fontanny na placu, gdzie si obmyem chusteczk, ktra cakiem zmienia
kolor. Spokojny byem jak rzadko. Spokj na mnie jaki spad jak luksus. Nie wiem, ale byo
mi lepiej ni gorzej. Byo mi dobrze. Nie mylaem jeszcze ani o zemcie, ani o niczym. Nic
mnie nie bolao i nie mylaem o tym, e dopiero jutro wszystko si rozboli: gowa, koci,
sice wyskocz i nowe ciemne plamy zamc mi pojcie. Nie pomylaem o tym ani jeszcze o
zemcie, ani o niczym. Spokj jaki mnie opanowa i byo mi tak, jakbym zapomnia, e yj.
To bya sobota. Byo mi tak dobrze dosy dugo. Kilka dobrych, wyjtych z nurtu godzin.
Potem wrciem do stanicy i wtedy dopiero poruszya mi si krew. Ale to ju bya niedziela.
Dzisiaj jest wanie pnoc ze rody na czwartek i kocz je. Wytarem po francusku
chlebem talerz i woyem do zlewu. Usiadem z powrotem na taborecie, wyjem papierosy i
zapaliem powoli. Bol mnie jeszcze palce u prawej rki, prawy bark i plecy. Ale powoli
wracamy do rde. Bardzo piknie cicho jest. Budzik cyka, jakby mierzy nie czas, ale cisz.
Od czasu jestem na razie wyzwolony. Czas mnie na razie nie obchodzi. Obchodzi mnie twarz,
ktr dzisiaj nareszcie zobaczyem w drugim dniu mojego czatowania i w ktrej tam
godzinie, ale mwi to tak tylko, bo czas si na razie dla mnie nie liczy i nie bdzie si liczy,
dopki nie zaatwi tego, co musz zaatwi. Widziaem go dzisiaj nareszcie. Jego. Ktry
pierwszy pchn mnie na trawnik. Byli we dwch. Nie wiem, czy ten drugi te mnie kopa.
Czy to by jeden z nich. Szli kawaek razem, potem si poegnali i rozdzielili. Szedem dalej
za moim. I dowiedziaem si, gdzie mieszka, brat mj.
Teraz, kiedy wiem to, co mi na razie musi wystarczy, mog pali spokojnie, pi herbat i
pomyle o czym innym zupenie. Zupenie o czym innym. O tym, e pobity jeszcze nie
jestem. Nie myl o tym z tej okazji, e zbili mnie, skopali mnie w sobot i e w przyszym
tygodniu, moe te w sobot, jak tylko przyjd pienidze i ureguluj tu za pobyt i za jedzenie,
wyrwnam te, ureguluj drugi dug: zbity i skopany bdzie jeden. Nie myl o tym z tej

okazji, chocia tak wyglda. Ale to jest pozr. To, o czym teraz myl, palc papierosa, pijc
herbat powoli, to co zupenie innego. Mog by skopany jeszcze dziesi razy i moe mi
wyj tylko jedna zemsta albo nawet adna i te powiem, e pobity jeszcze nie jestem, bo to
nie o to bdzie chodzio. Nie o takie pobicie. Nie o tak walk. I nawet nie o tak, gdzie
padam i sysz, jak graj organy. Bo nie o mier nawet tu chodzi, jak ci kocham, ycie
moje, ale o ycie wanie, o to przejcie do.
O tym chc teraz. To jest zupenie nowe opowiadanie.
Jeszcze pobity nie jestem. Jeszcze nie, mwi. Jeszcze dugo nie, a potem wcale. Nie znam
zego przeczucia. Nie dzwoni mi w uszach. Jak dugo bd taki, jaki jestem. Tak dugo jestem
nie pobity. Niezniszczalny. Wiem. Moe zobacz i usysz jeszcze duo, moe naucz si
jeszcze wiele, moe zmieni si duo, moe zmieni strj mj ulubiony, moe zmieni zdanie
o dwch, trzech rzeczach, moe zmieni nawet mj sd ostateczny o tej jednej rzeczy, to
wszystko jest moliwe, nie jestem fanatyk, nie jestem szyty grub nici, wizje moje s
niezmierzone w trzech kierunkach, moe czeka mnie dno, a moe otworz si przede mn
wielkie nieprzypuszczalne nawet przestrzenie i wysokoci, trzy kierunki, nie mwi nie, to
wszystko jest moliwe, nie wiem, co mnie czeka, co mnie spotka, moe spotka mnie
wszystko, ale taki, jaki jestem, taki bd zawsze i wci.
Pal i pij herbat powoli. Bardzo piknie cicho jest. Trudno mi powiedzie, jaki jestem. I
jakim bd zawsze i wci. Trudno by byo jednym sowem. Ale i te tylko jednym sowem
mona by. Jeszcze by byo najatwiej. Bo im wicej sw bym w to wcign, tym gorzej, tym
niemoliwiej by byo, chocia wyglda odwrotnie. Ale tak tylko wyglda. To jest pozr z
wywieszonym jzykiem. Dugi czas na przykad mylaem, e im wicej bd mia za sob
godzin, dni, tygodni, miesicy i lat, tym wicej bd wiedzia i wszystko powinno si
rozwietla. Dugi czas tak mylaem, dugi czas byem pod wpywem, e im dalej bd szed,
wicej bd wiedzia i wszystko bdzie si rozjania. Bo tak by wygldao, e tak powinno
by. Ale to jest pozr z wywieszonym szyderczo jzykiem.
Bo tak naprawd nie jest. Wcale nie. Wcale niewiele mi si rozjanio od lat i niewiele mi si
rozjania z biegiem. A ile przybywa nowych ciemnych plam, strzecie mnie, zorze mie, jasne
poranki. Co pojm jedno po wielkim skupieniu, dugim czasie i upywie wd, co pojm jedno,
na to miejsce od razu dziesi wyskakuje nowych ciemnych plam, dziesi cieni si kadzie
od razu na wyzwoleca. Strzecie mnie, zorze mie, bo brodz w ciemnoci gstniejcej.
Ale taki, jaki jestem, taki bd zawsze. I znowu mwi, e trudno mi powiedzie, jaki jestem.
I bd. Jednym sowem trudno, a wieloma sowami jeszcze gorzej coraz, bo przy kadym
sowie otwierayby si nowe kanay i labirynty i nigdy bym nie skoczy. Wyszedby z tego
sztuczny wieczny ruch. To, co mi teraz wanie wychodzi. Nieskoczona spirala. Labirynt.
Niewiele mi si rozjania z biegiem dni, tygodni, miesicy i lat. Z jednej strony jestem troch
mdrzejszy, z drugiej strony jestem coraz gupszy, bo widz, e to, co pojem po wielkim
skupieniu i stratach, to jest puch zwiewny przy tym, co jest i kouje. Niewiele mi si rozjania
z biegiem, a widz coraz wiksze koa przed oczami. Robi coraz wiksze oczy, ale nie mog
obj.
Trzy pytania na przykad. Zwykle trzy pytania normalne. Co to jest na przykad muzyka? Co
to jest takiego muzyka? Co to takiego gra? Nie kto gra i na czym: harfa, skrzypce, trbka,
bben. Nie to, tylko co to takiego gra, e albo si leci w gr, albo w d, albo si rozsypuje
wszystko, czoga si caa struktura i naraz podnosi si wszystko, wiatr, licie wracaj na
drzewa, bramy si podnosz, uki, rce si same w gr wyrzucaj, pacz radoci wstrzsa
podwaliny. Ach.
A kto to s ci, co si rano spotykaj na dworcu przy piwie i tak: Cze, Mundek. Gdzie ty
by ca noc?" Wic kto to s oni? Gdzie oni chodz po nocy? Gdziecie byli ca noc?
A co to jest, co to jest sia czowieka sabego?
To byy trzy pytania. Trzy tylko zaledwie jedynie pytania z nieskoczonych liczb. I proste.

Raczej niby bardzo proste. Niewyszukane. Nie z tych straszliwych. Z tych, co widruj to i
zeraj mzg.
Niewiele si wie. Ja niewiele wiem. I myl jednak, e inni wiedz niewiele wicej. I myl,
jak mona tak prawi, jak niektrzy prawi, ci, co wszystko wiedz, na wszystko maj
odpowied i uoglnienia rzucaj raz po raz, swobodnie, lekk rk, dla dekoracji. Ja sucham.
Ja sucham i wtpi, chocia jestem mody. Ale mody, ja myl, e nie ma za duo
odpowiedzi i e uoglnie nie mona, niemoliwe jest rzuca raz po raz, bo myl ja, e
uoglnienie to jest co wicej od prawdy, to jest cay acuch i e mona jedno uoglnienie
powiedzie raz w yciu, na ou mierci, ale te lepiej nie.
Niewiele si wie. Ja niewiele wiem w tej pierwszej po dwunastej godzinie. Ale wiem, e
trzeba si uczy, i wiem, e taki, jaki jestem, taki musz by. Inaczej bd pobity. Inaczej
zgin. Zginie dla mnie ycie. I znowu mwi, e trudno mi powiedzie, jaki jestem. I jaki
musz by. Jednym sowem trudno, a im wicej sw. nieskoczona spirala.
Przesza pierwsza, zaczyna si druga. Trzeba by si pooy spa, jak mam rano poszuka co
zarobi. Myl, e pjd na torfowisko na kocu miasta. Widziaem, jak tam furmani wo
torf do Zieleni Miejskiej, ktra go potem rozwozi pod trawniki gdzie sabowity grunt albo
zupenie piach i trawa nie chce na tym rosn. Wic sypie si na to torf grubo i potem dopiero
siej traw. Pjd tam. Poznaem tam jednego starego. Bd mu adowa na wz, a on bdzie
tylko obraca. Sam obrci sze, siedem razy. Po trzydzieci zotych za kurs, bo robota na
akord, to ma za jakie siedem godzin sto osiemdziesit albo dwiecie dziesi. Jak ja mu bd
adowa, to moe obrci ze dwa razy wicej. Tak e n tym zarobi, nawet jak odliczy par
zotych dla mnie. I nie on bdzie adowa, chocia torf to nie wgiel, ale mimo. Narzeka do
mnie niedawno, e trzyma konia w miecie to na nic, nie opaca si. Skoczya si era.
Zarobi si dwiecie zotych dziennie, a w konia trzeba wadowa prawie sto, eby go dobrze
nafutrowa. Owies czterysta zotych metr. Sieczka sto osiemdziesit metr. Siano
dwa zote kilo. Nic taniej. Na wsi to na wsi. Na wsi w ogle teraz wszyscy si bogac. Chopi
teraz s panowie. I bez koni. Maszyny wszystko robi. Na wsi teraz ludzie wygrywaj.
Wp do drugiej. Trzeba by si pooy ju. Ale al. al tak i na bombetel pod kodr i
zapa w dziki sen, umrze na kilka godzin, zostawi zaczty nowy dzie, a przed pnoc
natomiast al nie skoczonego jeszcze dnia. al, mwi, umrze na kilka godzin, zostawi to
wszystko beze mnie, to ycie w gr i w d straszliwe, najpikniejsze, ten wiat czarno-biay.
al, mwi.

W polu
Lato byo. Samo zoto lata, ktre nie w rodku latowej pory jest, nie w samym rodku, rwno
midzy jedn poow a drug, ale na pocztku drugiej poowy, a nawet troszeczk dalej. Ja to
zbadaem par razy. Popoudnie byo. Wczesne popoudnie.
Gdzie ja mogem by o tym czasie dnia i roku? Gdzie ja si mogem obraca o tym zotym
czasie? Byem tam, gdzie trzeba by. Byem tam, gdzie trzeba by i gdzie jest najlepsze
miejsce o tym czasie. Bo mam, mam nieraz wielkie szczcie. Byem w polu. O, nie bd
mwi, gdzie byem jeszcze wczoraj, gdzie spaem dzisiejszej nocy i dlaczego tak krtko, i jak
si znalazem nagle i niespodziewanie w zotym polu o zotym czasie. Nie bd mwi, czy
jestem godny, czy nie tak bardzo, czego szukam i gdzie id, co mnie gna. Nie musz o tym
mwi. Sumienie mam spokojne. Ale musz powiedzie, jak w polu byo. Jak byo w polu.
Niezmierna, niezmcona spokojno unosia si nad ryskiem i nad kami. Nieludzki spokj
panowa w rozgrzanym powietrzu. W jego sumieniu. I jak si znam i wiem, jaki jestem, jakie
mam sumienie czyste i spokojne, tu nie byo co si z tym mierzy. Bo to by spokj ywy i

martwy razem wzite, czyli co takiego moe jak spokj dziecicia, co urodzone dopiero
zasno pierwszym snem swoim niepowtarzalnym. Bo drugi sen ju chyba inny jest.
Powtarzalny. Bo midzy pierwszym snem a drugim ono ju pozna gd, jak wyglda. Prbuj
to jako opowiedzie, ten spokj panujcy wczesnego popoudnia, staram si, ale to jest nie
do opowiedzenia prawie, ten spokj, chocia, jak mwiem, sumienie mam spokojne i to
powinna by dua pomoc. To si powinno zlewa jedno z drugim. Ale moe si tutaj myl.
Moe jakby tu by kto z niespokojnym sumieniem, to moe on by lepiej potrafi t
spokojno oceni. Na przykad jakby zabjca czowieka znalaz si w takim zotym polu w
spokojnoci wanie takiej niezmconej. Jak on by to oceni? On by to musia oceni jak mao
kto, teraz widz i widz, e przedtem si myliem chyba jednak. Taki spokj powinien by go
przygnie do ziemi, zmiady jak beton spadajcy albo oszale, zwariowa on by mg od
tego. W powietrzu latay motyle i rne owady, i trzmiele, raz na chabry siadajc, raz na
maki, i powietrze a brzczao dokoa, ale spokj by nieludzki.
Wic byem wanie w takim polu. I nie bd mwi, gdzie byem wczoraj i przedwczoraj,
kilka dni temu, ani nawet nie bd mwi, gdzie dzisiejszej nocy spaem i dlaczego tak
krtko, to znaczy, co mnie obudzio. Ale wiem, co mwi, jak powiem, e mgbym mie
niespokojne sumienie, gdybym nie powiedzia o niebie, jakie byo. Jakie byo niebo. Niebo
byo sto pidziesit razy jak to jezioro, nad ktrym byem z jednym czowiekiem i ktry do
mnie: no i jak?", a ja kiwaem tylko wolno gow w lewo i w prawo. Niebo byo takie. Sto
pidziesit razy.
Wic byem wanie pod takim niebem. I nie bd mwi nic o przeszoci mojej dalekiej czy
bliskiej, czy dzisiejszej nocy co mnie spotkao ani o przyszoci mojej nie bd myla. I ani
tak samo o przyszoci ludzkoci nie bd si zastanawia gboko. Byem w zotym polu o
zotym czasie pod niebem wielkim bkitnym. I koniec. Na tym kocz.

Par kieliszkw
Dzie by pikny. Pada deszcz od samego rana. Moe nawet pada ca noc. Chyba na
pewno. Kiedy wyszedem rano z baraku na wiat z otwartoci, nie wygldao, e zaczo si
niedawno. Wygldao, e pada od kilku bliskich i dalszych godzin. Pod przemoknitymi
drzewami kapao jak przez szerok krat. Jak przez podziurawiony niejedn seri parasol.
Zapach deszczu roznosi si mocny. Przy jednej bramie przelewao si z beczki. Padao na
pewno ca noc. I mogo tak pada cay dzie.
Siedziaem w barze, gdzie wstpiem co zje na pocztek. Nie pieszyo mi si nigdzie, ani
na mokre powietrze, i jak ju wszedem, tak ju siedziaem. Przy oknie szerokim. Skoczyem
je i pomylaem, e pora godowa jest jedna i wymarzona, eby wypi par kieliszkw.
Grosz miaem uczciwy, wie bielizn, na dworze padao jednomylnie. Po szybie goniy si
w d kropelki. Nie pieszyo mi si nigdzie, ani na mokre przezibione powietrze, nie
miaem nic pilnego do roboty, odwrotnie, nalea mi si odpoczynek, troch wakacji, urlop
may po czterotygodniowej tyradzie. Nikt mnie nie przeklina, to znaczy nie powinien nikt, bo
na pewno kilku mnie przeklinao, ale nie powinni. Sami siebie powinni przekl, na czym stoi
wiat.
Wic pora bya jedyna i wymarzona i wszystko prowadzio do tego, e si jakby ju dawno
umwiem sam ze sob, eby si spotka w tym barze na par kieliszkw. Jako nagroda za. A
nie dlatego, nie tylko dlatego, e swoj drog i poza wszystkim al te przelewa mi si z
beczki. Nie tylko dlatego. Bo jakby tak miao by, to musiabym cign codziennie i do
spodu. Czsto gsto. Jakbym mia pi dlatego, e smutno, ako, tobym si prdko nie pozna.
Bardzo prdko bym si doprowadzi do krainy. Byem kiedy na tej drodze dosy daleko w

gb. Potem, kiedy umara dla mnie Anna-Laura Dzigo, pierwsza moja mio. Wypiem
morze. Watahy zdziczaych dzieci ze sodkimi miechami biegay za mn, doskakujc i
szarpic paszcz mj, palto moje ogromne jak rozwiana chorgiew. Widz to przez tamt
mg. Nie wiem, nigdy nie bd wiedzia, jak si podniosem, na okcie najpierw, potem na
kolana, zanim stanem na ylaste nogi.
Poszedem do bufetu i zamwiem sto gram w pidziesitkach i ledzia w oliwie.
Duo cebuli poprosiem.
Bufetowa opowiadaa drugiej, jak to o mao wczoraj nie zemdlaa w zatoczonym autobusie.
Wicej cebuli, jeli mona powiedziaem.
Zapaciem i wziem ca zastaw do stolika. Przy oknie szerokim. Po drugiej stronie padao
jednomylnie. Po szybie goniy si w d kropelki. Dzie by pikny. Wypiem pidziesit,
przeksiem i zapaliem papierosa pierwszego. Byo jeszcze dosy wczenie, najwyej
dziewita maksymalnie, ale ju si zaczynali schodzi do baru amatorzy i zawodowcy.
Cignli rnymi drogami jak do miodu, jak do bartnej sosny. Po dwch, po trzech i w
pojedynk. Wszed jeden. Zdj beret, otrzepa go z deszczu, zatupa nogami i podszed do
bufetu. Jeszcze dosy chodno byo te. Jeszcze si sam dobrze nie rozgrzaem i jeszcze si
tak samo salon dobrze nie rozgrza. Powoli prnia si zapeniaa, nowo narodzeni przeklinajc pogod zajmowali krzesa i stoliki, na ktrych czysta jeszcze cerata lnia w porannym
sabym wietle.
Patrzyem przez okno. Ludzi po ulicy przechodzio mao. Nie widziao si. Due przerwy
byy midzy jednym a drugim. Due przerwy byy od czasu do czasu. Od czasu do czasu kto
szed. Zgarbiony i szybkim krokiem. Kobiety szy jednak troch wolniej pod parasolami. I
trzymay si prosto. Trzymay szyk. e moe patrz na nie czyje oczy.
Samochody pryskajc przelatyway raz za razem. Opony im gwizday o mokry bruk. Jakich
dwch w kapeluszach przeszo na ukos ulic. Weszli. Otrzepali z deszczu kapelusze, zatupali
nogami i podeszli do bufetu. W eterze podnosi si szum. Salon si napenia. Salon si
rozgrzewa. Na dworze by zib. Listopad wanie mija bezpowrotnie i zimny deszcz ci
ostro w kruch skro. By to chyba ostatni deszcz przed nadejciem wiadomego i tego, czego
nigdy nie mona wiedzie, ale wygldao, e troch on popada. Wygldao, e to si prdko i
nagle nie skoczy. Kiedy wychodziem rano z baraku na wiat z mioci, chmury na niebie
byy szczelne. Ani jednej dziury. I adnych przejanie, tych obszarw niebieskawych, co
mog by na zmian, na otwarcie si niebios. Nic. Chmury byy szczelne jak knebel.
Przywalony ze wszystkich stron wysokimi, cikimi domami, nieba zobaczy nie mogem.
Same tylko ciany i kawaek ulicy dugoci trzech drzew posadzonych wzdu co ile metrw.
I nagich ju. Deszcze, chody i wiatry oskubay je z pir. Na jednym zostay cztery listki, na
drugim dwa, na trzecim te dwa albo trzy, dokadnie nie powiem. Tak, oczy mam troch
popsute. Od naftowych lamp, od wszystkich mrocznych zakamarkw i od wypatrywania po
nocach, nasuchujc szmerw.
Od czasu do czasu kto szed. Przeszed jeden bez gowy, p mia w kapeluszu, p w
konierzu wysoko postawionym. Samochd przejedajcy ochlapa mu poy. Wysun gow
i stan. I podnis pi straszliwie. Jakie sowa wypowiedzia. Jakie sowa paday. O,
gazko jaboni, czyja wiem, czyja mog wiedzie, kto mnie i za co przeklina? Czy mog
wiedzie? Kto mnie i za co? Przeklina?
Wstaem poprosi w bufecie troch pieprzu. Wrciem, wsypaem pieprz do wdki na
rozgrzanie piersi i wypiem. Zapaliem te drugiego papierosa. Tak, tak, gazko jaboni. Tak.
Tak albo nie. Czy tylko? Wanie. Czy aby tylko? Dugo mylaem, e jest albo tak", albo
nie". e jest odpowied tak" albo odpowied nie". Koniec. Na tym koniec. W
dwudziestym trzecim roku ycia, moe pno, moe troch pno, myli mi si, e tak prosto
zdaje si nie jest. e wszystko nie da si tak atwo doprowadzi za rk do tak" albo nie".
Ale za oknem padao jednomylnie. Jaki pies z byszczc od deszczu sierci, z ogonem

smutno pod siebie, kroczy pod murami po drugiej stronie zalanej ulicy. Kroczy wolno.
Jakby nigdy nic. Bardzo obojtnie. Moe wraca z nocki od suki jakiej bardzo daleko za
miastem. I by zmczony. Wygldao, e jest zmczony. Chd mia ciki. Nie szed mikko
jak anio.
Salon si rozgrzewa. Salon si napenia. Znowu czterech wyroso na progu. Otrzepali czapki
i berety, zatupali nogami i podeszli do bufetu. Zaraz za nimi wesza posta pojedyncza. Na
gowie mia chusteczk z czterema wzekami zawizanymi na rogach. Zdj j, wy, wytar
czoo i kark i podszed za tamtymi, gdzie dawali pi za nietanie pienidze. Pierwszy szmer ju
dawno marnie zgin w podniesionych gosach. Gwar si teraz unosi coraz zapalczywszy.
Serca biy mocniej i sycha ju byo tu i tam znane mowy.
O kobietach ju si zaczynay aosne przechwaki prawdziwych mczyzn.
Powiedz sam, Felu, ile to si w yciu przewalio, co?
Chryste.
Jeszcze teraz bym znalaz szesnastk.
Czowiek przebiera jak w ulgakach.
To jest fakt.
A musia trafi na swoj pelargoni.
I jeszcze ci powie, e zmarnowaa z tob ycie, a to czowiek by gupi. Jedna za mn
lataa, dziewczyna jak cukierek, jej ojciec mia przed wojn sklepik kolonialny.
Patrzyem przez okno. Nie odwracaem si. Syszaem za plecami te gwniarskie mowy
starszyzny, te linowate mowy prawdziwych mczyzn. ao, ao mnie wielka zawsze
na to ogarnia, lito i niedobrze, wol nie patrze przynajmniej, eby nie podszed mi do
garda nieprzyjemny, kwany smak na widok tych sw. Nie odwracaem si. Splunem tylko
na podog. Dwa razy.
Powiem wam co, tylko...
Nie odwracaem si, ale ten, co mwi, pooy chyba w tej chwili palec na ustach. Nachyli
si chyba, bo zacz ciszej.
Zaprowadz was po pierwszym w takie jedno miejsce. Bdziecie mi wdziczni do koca
ycia. Byem tam te pierwszy raz niedawno. Przypadek.
No, no. Gadaj.
Wic to s trzy brunetki.
I zacz opowiada cicho i namitnie. Czasami dra mu gos i gono przeyka lin. Oczy
mam sabsze, ale such mam jak iglica. Niezy. Oczy te miaem kiedy ostre. Nieze. Ale co
zrobi. Po szybie goniy si w d kropelki, a tamten opowiada. Syszaem dokadnie t
opowie o niedrogiej a wyszukanej rozkoszy, o niespodziewanym przypadku i wielkim
szczciu.
Kiedy wychodziem dzisiaj na wiat z czuoci, z otwartymi ramionami, nie mylaem o tym.
Ale prdko, wp do dziesitej dopiero, poranek przecie cigle, prdko dali mi zna, e
wieczorem bdzie znowu to samo, znowu bd szed wolniutko i bd opada ze mnie cae
kaway wistwa rnego, brudu, pomyj, mieszanina mierdzcego i aosnego to
wszystko, czym mnie w cigu dnia obrzucili, mj dzienny utarg.
Znowu wszed jeden. Ju by po piwie. Zdj czapk, otrzepa o kolano, zatupa sabo nogami
i podszed do bufetu. Mody by, ale tak szed, jakby zapomnia gdzie laski. Byem kiedy na
tej drodze dosy daleko w gb. Wtedy kiedy umara dla mnie Anna-Laura Dzigo, pierwsza
moja mio. Jadem coraz mniej. Tyle o ile. Kieliszek to byo dla mnie picie i jedzenie
razem. Nie potrzebowaem nic przeksi. Kieliszek to byo dla mnie miso i kartofle.
Prawdziwego jedzenia jadem coraz mniej. Tyle o ile. Podziobaem co i zostawiaem. Pies
miaby po mnie duo co je. Szedem chyba te tak samo. Jakbym zapomnia gdzie laski.
Widz to przez tamt mg. Nigdy nie bd wiedzia, nigdy si nie dowiem, jak si
podniosem, na okcie najpierw, potem na kolana, zanim stanem na ylaste nogi.

Podszedem do bufetu i zamwiem drugie sto gram w pidziesitkach i ledzia w oliwie.


Duo cebuli poprosiem.
Bufetowa opowiadaa drugiej, jak si w szkole nauczycielka uwzia na jej syna.
Wicej cebuli powiedziaem. I troch pieprzu na talerzyk.
Co pan tak z t cebul?
Lubi. Nie mog lubi?
Moe pan. Czyja mwi, e nie?
Ja to lubi co innego powiedziaa ta druga ze miechem, p do pierwszej, p do mnie i
p w przestrze.
Zapaciem i wziem ca zastaw do stolika. Za oknem padao jednomylnie. Po szybie
goniy si w d kropelki. Dzie by pikny. Wsypaem troch pieprzu do pidziesitki,
wypiem, przeksiem i zapaliem papierosa. Troch jakby si uciszyo w salonie. Posza taka
krtka cicha fala agodnoci, nie wiadomo zupenie skd.
Patrzyem przez okno. Patrzyem przez okno na drugie okno po tamtej stronie ulicy, na
pierwszym pitrze, troch na lewo, za ktrym midzy firankami siedzia jaki dzieciak.
Patrzyem tam. By chyba sam w pokoju. Matka wychodzc posadzia go na parapecie i
powiedziaa, bd grzeczny, mamusia zaraz wrci. I tak siedzia. Spokojnie jak Budda.
Patrzy na przemijanie.
Ja nie. Ja patrzyem na niego tylko. Ale patrzyem, jak to mwi wskro. Na wskro. I
widziaem wicej ni on. Widziaem duo. Sporo. Dugi czas mnie przyku tam ten dzieciak.
Tam niedobrze za dugo by. Za pierwszym, drugim, trzecim oknem i dalej. Niedobrze,
mwi, za dugo tam by. Przewraca si w gowie niebezpiecznie i bezmiernie rozcigaj si
wntrznoci. Ja tam jestem za czsto za czsto.
Gdzie pan tak patrzysz, panie? Co pan tam widzisz? Jaki starszy sta nade mn z dwoma
kieliszkami na talerzyku.
Jaki dwa i p raza starszy latami ode mnie.
Przepraszam bardzo. Mona si dosi?
Siadaj pan powiedziaem. Prosz bardzo.
Usiad. Przytrzymywaem mu talerzyk z kieliszkami, eby nie rozla, bo wida byo, e to nie
jest u niego pocztek podry, w gowie i w nogach ju troch mia i by taki wicej
sabosilny.
Dzikuj panu, dzikuj. Pan jeste bardzo grzeczny. Bardzo pana przepraszam.
Nie ma za co.
Haas teraz, ktrego przedtem nie byo tak bardzo albo nie syszaem, jak urs, przypad mi
do uszu. Brzk kieliszkw i kufli, szuranie nogami i gona spoeczna spowied. Czyli
zaczynao by normalnie. Nie pasoway te ciany do spokoju cichej atmosfery.
To za przeproszeniem mona zapyta, gdzie pan tak patrzye?
Gdzie patrzyem? Przed siebie na ulic pokazaem rk.
Co pan krcisz, za przeproszeniem. Wygldao, e pan patrzysz gdzie indziej. Wyej
gdzie.
Moe i tak.
Widzisz pan. Ja mam dobre oko. Pan si nie gniewasz?
Dlaczego mam si gniewa.
Ja, panie, moe jestem dzisiaj troch tego, aleja mam swj rozum. Wypijemy?
Mona powiedziaem.
To paskie zdrowie.
Paskie. Wypilimy.
Prosz powiedziaem, wyjmujc papierosy.
Dzikuj, moe mojego?
Prosz, prosz, jeden diabe.

Dzikuj bardzo.
Palilimy, nic nie mwic jaki czas. Cieplej byo. Salon ju si rozgrza i ja. Trzech znowu
weszo, zobaczyem z boku. Zdjli czapki, otrzepali z deszczu o kolana, zatupali nogami i
podeszli do bufetu. Tok ju si zaczyna robi tu i tam. Na dworze cigle lao jednomylnie.
Po szybie goniy si w d kropelki. Bez zegarka wyrwanemu ze snu nieobliczalnego trudno
by byo, wychodzc na powietrze, sprbowa powiedzie, czy to jest rano, czy poudnie, czy
popoudnie. W oknie na pierwszym pitrze Budda siedzia spokojnie.
Bardzo pana przepraszam. Mona panu jeszcze jedno pytanie? Pan si nie gniewasz?
Dlaczego mam si gniewa. Pytaj pan.
Niech pan powie tak rzecz. Dlaczego pan siedzisz sam?
Dlaczego siedz sam? Bo nie znam tu nikogo. I w ogle.
Samotnik?
Niech bdzie.
O, to niedobrze, prosz pana. Za przeproszeniem, ale to niedobrze. Niedobrze.
Ja nie wiem.
Niedobrze. Ja panu mwi. Suchaj pan starego. Bo uwaaj pan, taka rzecz: jeste pan sam
i masz pan wszystko. Cay wiat. Ale jeste pan sam. I co pan zrobisz? No, co pan zrobisz, jak
nie bdzie z kim handlowa? Panie. ycie ludzkoci!
No tak. ycie ludzkoci.
ycie ludzkoci, panie! Widzisz pan. Wypijemy. Ale pan ju nie masz. Ja zamwi.
Nie, nie. Jeszcze mam p kieliszka. Paskie zdrowie.
Co pan bdziesz pi po p. Ja zamwi.
Niech pan siedzi. Zaraz zamwimy. Jeszcze nie zamiataj.
No dobrze. To paskie zdrowie.
Paskie.
Cyknlimy si kieliszkami i wypilimy.
Ja panu jeszcze co powiem, bo widz, e pan jeste mody i grzeczny. Ja panu teraz
powiem co innego. Uwaaj pan. Pan jeste teraz mody, tak?!
Niby tak.
Pan jeste teraz mody, ale jak pan do czterdziestki nie zrobisz pienidzy, to potem ju pan
nie dasz rady. Moesz pan piersi wypina, walczy z policj, majtku ju pan nie zrobisz.
Rozumiesz pan?
Rozumiem.
Zrozum pan.
Rozumiem, tylko e ja za pienidzmi taki za bardzo nie jestem. Fortuna mnie nie cignie.
Bo pan jeste mody. Jeszcze pan jeste mody i zdrowy i pan sobie gwidesz. Jeste pan
w swojej sile i potdze i nie mylisz pan, jak to mwi, na za. Ale suchaj pan starego.
Suchaj pan starego, co z panem teraz rozmawia. Suchaj pan starego osa, jak to wy mwicie.
Pan moe nie, bo pan jeste grzeczny. Pjd co zamwi.
Sied pan. Ja pjd.
Wstaem wolno i poszedem do bufetu. Salon ju by adnie rozgrzany. Byszczay oczy, nie
zamykay si usta. Dwch przy stoliku na zmian walio piciami w blad cerat. Jakie
zjawisko byo te w jaskini. Kobieta. Nie zauwayem, kiedy wesza. Ani tych dwch, co z
ni siedzieli, szybko jedzc. Ona nie jada i nic nie pia. Palia papierosa, patrzc w sufit. Bya
adna i adnie ubrana. Przy stolikach dokoa wszyscy zesztywnieli. Ci dwaj z ni jedli szybko,
nic nie mwic. Mao mwic. Szybko zarazem wstali i wyszli. Ona przesza pierwsza,
bujajc parasolk. Za ni oni i za ni gowy si odwracay kolejno i kiway. Kiedy wysza,
wielu poprawio si w trzeszczcych krzesach. W powietrzu zaterkotao. Sowa paday, jakby
kto zatrzs oblepion liw. Tych dwch przy stoliku pod cian znowu zaczo wali na
zmian piciami w blad cerat. cianami wstrzsa entuzjazm. Przy bufecie bya kolejka.

Taki by mniej wicej obrt rzeczy.


Dwie setki powiedziaem, kiedy dobiem do lady.
ledzia w oliwie i duo cebuli? zapytaa barmanka.
Nie. Starczy tego dobrego.
Widzisz powiedziaa barmanka do tej drugiej. Pan ju nie chce cebuli.
Tak? powiedziaa, przecigajc ta druga. Masz racj. Od cebuli si pacze, a pan jest
stworzony do szczcia.
Umiechnem si, zapaciem i wziem ca zastaw do stolika. Usiadem, przelaem setki
do pidziesitek i podzieliem kieliszki. Za oknem mogo tak pada cay dzie. Po szybie
goniy si w d kropelki. W oknie na pierwszym pitrze, po drugiej stronie ulicy, Buddy ju
nie byo. Mamusia chyba wrcia i zsadzia go z parapetu.
Za przeproszeniem.
Tak jest. Sucham pana.
Pan powiedziae, e pan nie jeste taki za bardzo za pienidzmi.
Tak jest.
Wic ja panu mwi, e ja si zgadzam.
To znaczy z czym?
Z tym, e pan moesz nie by za pienidzmi. Ja panu wierz.
To dobrze.
Ja panu wierz, bo jak byem mody jak pan, te nie byem asy na pienidze, to znaczy nie
mylaem tylko o tym, jak by si tu dorobi szybko, adnie, zgrabnie. Byem mody, panie.
Byem zdrowy. Silny. W gowie miaem co innego: panienki, muzyka, koledzy. Lubio si
pieniki wydawa. Co si zarobio, to szo w tango.
Kiedy ja za tym te bardzo nie jestem.
Pan jeste skromny. To ja widz. Wic ja si z tym zgadzam, co pan mwie. Ja panu
wierz. Ale to jeszcze nie wszystko. Suchaj pan starego, co si tak do pana rozgada.
Moe wypijemy? powiedziaem.
Prawda. Trzeba wypi, bo ostygnie. Paskie mode zdrowie.
Paskie.
Bc star bab w eb cyknli si te obok przy stoliku.
Bc.
Czyli suchaj pan podj mj wsplnik, kadc kieliszek na st. Teraz pienidz panu
nie bardzo potrzebny. Moesz pan mie, moesz pan nie mie, ziemia si panu nie usunie.
Tak.
Ale suchaj pan dobrze, bo ja panu dobrze ycz, panie. Jak chcesz mie spokojne swoje
stare lata, to musisz pan ju teraz albo niedugo zaczyna si dorabia do czego. Rozumiesz
pan?
Tak.
eby pan, jak pan bdziesz stary i nie bdziesz pan ju mia tyle sil, eby pracowa i duo
zarobi; eby pan mia wtedy jaki kapita. Rozumiesz pan? eby pan mia swj jaki
kapita i eby pan by niezaleny. Nietykalny.
Tak.
Bo nikt panu nie da, panie grzeczny. Nikt panu nie da. A jak panu da rodzina, jak pan
bdziesz zaleny od rodziny, to wtedy zobaczysz pan, jaki to jest gorzki kawaek chleba. Ju
by pan wola po kwecie chodzi.
Tak.
Tak, tak, panie grzeczny. Tak jest dwadziecia razy, a raz moe nie. Na siwe wosy pan nie
licz. Nikt nie uszanuje. Wasne dzieci, co ich pan na rkach nosie i nic im nie brakowao.
Ptasiego mleka. Czowiek by im krwi z palca da, jakby chcieli. Za przeproszeniem co pan
mwie?

Nie, nie. Nic.


Tak, panie kochany. Nie warto nawet dalej mwi. Bo si w czowieku zaczyna gotowa
wszystko. Pan rozumiesz? Spojrza w okno. al przelewa mu si z beczki.
Rozumiem powiedziaem cicho.
Zrozum pan.
Patrzylimy w okno jednomylnie. Po szybie goniy si w d kropelki. Samochody pryskajc
przelatyway raz za razem. Opony im gwizday o mokry bruk. Salon by adnie rozgrzany.
Byo ciepo. Na dworze by zib. Listopad wanie mija bezpowrotnie i zimny deszcz ci
ostro w kruch skro.
Elegancka pogoda powiedziaem, eby co powiedzie.
W sam raz powiedzia mj wsplnik i sign po pyn. W sam raz, panie kochany.
Nie warto nawet dalej mwi.

Dzienna jazda pocigiem


Inynier! Co teraz za inyniery s, panie. Robi ja raz sanki w robocie, znaczy w czasie
szychty, i przychodzi inynier, i pyta mnie si, co ja robi. A ja mwi, e pilne zbrojenie, bo
potrzebuj tam i tam. Posta, popatrzy i poszed. Masz pan. Inynier. Nie pozna, e ja robi
sobie sanki zwyczajne, a nie jakie tam zbrojenie. Wyrzuci takiego, toby zgin, bo ani
gow nie umi pracowa, ani do zwykej roboty si nie nadaje. Obie lewe rce.
Moe jeszcze jaki niedowiadczony? Mody moe? Niedawno po szkole?
No tak, panie. Moe. Ale jednak gdzie Rzym, a gdzie Krym. Ja nie jestem aden inynier,
ale przychodz, spojrz i wiem, co si dzieje.
Mj m mwi to samo, ale mwi, e podobno teraz w tych szkoach si poprawia.
Znajomy ma syna, co si wanie ksztaci. Nie wypuszczaj teraz podobno tak atwo na
inynierw. Zaostrzyli.
No tak trzeba powiedzia zbrojarz. Bo przecie inaczej to do niczego niepodobne.
Jeli powtarzam te sowa, to znaczy, e je syszaem, czyli gdzie tam byem blisko, kiedy
paday. W taki sposb wynurzam si z cienia i sadowi w przedziale popiesznego pocigu.
Bya zima. Odmarzajce okno nagrzanego przedziau parowao. Za oknem, za oknem,
mateczko, wspomnij czasem o twoim nie najukochaszym, za oknem, mateczko, rwniny
biae wielkie nieskoczone, e idzie si i idzie, i idzie, i idzie.
To jest racja, prosz pana. Buduje si duo. Nawet ogromnie. Domy, osiedla, fabryki
nowe, chemia, przemys, szkoy to trzeba przyzna. I to jest bardzo dobre. Ale powiedz pan,
ja pana pytam: gdzie si podziewa miso? Jak to mwi, winoujcie jest, ale winoprzyjcia
nie ma.
Tak, z tym co jest nie w porzdku.
Mj m mwi, e miso idzie na zagranic, bo nasze miso jest podobno jedno z
najlepszych i za to s dewizy.
No dobrze, prosz pani, ale ile oni tego towaru wysyaj. Przecie misa to my
powinnimy mie na fury, a tu jak si co pokae, to rozdrapi w p godziny i nie ma.
Na wita byo dosy.
Na wita, fakt, rzucili. Ale teraz znowu nie ma. A co to nard nie potrzebuje troch lepiej
zje na co dzie? Gorzej bdzie przez to pracowa? Albo maso. Czy to jest moliwe,
ebymy my musieli sprowadza maso a z Ameryki? I do tego sone?
Wielkie biae nieskoczone rwniny, mateczko, e idzie si i idzie, i idzie, skrzy si, migoce
w socu caa domena, nieprzytomne wiato kuje w oczy, w gsto zastawionych doach
zapada si nog, przemika w kocu czeski but.

To znaczy pan pracuje w fachu fryzjerskim?


Tak, w spdzielni.
Wasza wypata to zaley, ile macie klientw chyba, nie?
Tak. Mamy czterdzieci pi procent.
To ile tak wycigacie? Do ptora?
Co koo tego. Tysic dwiecie, tysic trzysta, tysic czterysta, zaley. Niektrzy to
zarabiaj dwa piset.
Nie moe by. Jak oni to robi?
Normalnie. Piset pierwszego, piset pitnastego. Wielkie, mateczko, biae
nieskoczone rwniny, e idzie si
i idzie, i idzie, bol oczy, bol rce, bol nogi, boli tsknota u nogi jak pies. Ale gdzie ty
jeste, chopcze? Gdzie ty, mylisz, jeste? Stukot ci rozkoysa i to, co za oknem si cieli
oraz zapomniae si nieco. Spjrz troch dokoa. Popatrz troch w krg. Odwrciem gow
od parujcego, dymicego jak liturgia okna i tu, w tym miejscu waciwie, zaczyna si
normalny w jakim sensie tok tego zwanego opowiadania.
Byem w pocigu, w przedziale hojnie nagrzanym, w cieple bijcym od niewidocznych rur.
Na mikkich, obitych zielonym plastykiem siedzeniach popiesznego pocigu. Byo ju po
tym caym bukiecie wit, ktre zbiegy si przed kocem starego i z pocztkiem,
szczliwego podobno, nowego roku, i panowa jako taki spokj na powierzchni wd. Fala
opada. Toku nie byo. Cay pusty korytarz. W naszym przedziale walay si nawet dwa
pikne wolne miejsca siedzce.
I oto wanie. Byo nas szeciu. Po troje naprzeciw wygodnie bylimy usadowieni. Od strony
drzwi rozmawiali dwaj mczyni. Wynikao, e jeden by zbrojarzem, drugi fryzjerem. Od
czasu do czasu w ten mski dialog wtrcaa si kobieta w chustce, ale sowami nieobecnego
jej ma. Rozmawiali po trochu o wszystkim. Dotykali, jak to mwi, rnych tematw.
Mwili o sfuszerowanych inynierach, ale e si poprawia, o budowie przyznali, e buduje
si na potg, ale e brakuje misa, na wypaty potem przeszli, co kto ile, teraz wycignli
papierosy.
Prosz.
Dzikuj.
Cholerne zapaki. Bynie i zganie.
Zapaki dobre, tylko draska, widz, jest ju caa zjechana powiedzia zbrojarz do
fryzjera. Czekaj pan.
Prosz wtrciem si z ogniem.
Dzikuj panu.
Schyliem si i ja po swoje gwodzie, ktre pooyem pod siedzenie na rurach, eby si
troch wysuszyy. Rozmowa tych dwch, nie liczc trzeciego nieobecnego, ale
przemawiajcego gosem ony, potoczya si o czym innym. Dymna teraz atmosfera
przedziau niele do tego si nadawaa. Dymne to byo nieze. Padajce sowa podtrzymywa
i unosi w powietrzu dym.
Albo mwi, prosz pana, e nie ma Boga. Kto moe wiedzie? Tak rzecz. Ja tam w
koci i ksiy nie bardzo wierz, to mwi od razu.
Mj m te nie wierzy, ale dla witego spokoju co jaki czas na msz pjdzie. eby w
kamienicy ludzie nie szkalowali. A ja wierz.
W koci mona wierzy, mona nie wierzy, prosz pani, jak tam kto chce, ja za nimi nie
przepadam, ale co do Boga, to przecie chyba mamy w sobie jak magnezj, dusz czy prd.
A co do tego to pan ma racj na pewno, prosz pana. Na pewno. Co jest. Co si tyczy
tego, to co musi by.
Czowiek nawet nieraz czuje w sobie jak smug.
Co musi by. Na pewno.

Tak powiedzia podrujcy fryzjer. S na wiecie rzeczy niezbadane.


Dym jakby duej unosi i koysa ostatnie te sowa. Zdanie byo z tych mistycznych. Byo
prawie oczywiste, e cisza, nawet najkrtsza, musi po takim zdaniu zapa. Cisza po takim
zdaniu narzucaa si sama na usta. I ona zapada w przedziale popiesznego pocigu.
Znaczenie jej byo jednoznaczne. Kady puci wodze i dawa si ponosi skrzydlatemu
koniowi w sfery konstelacji, w sfery Jana Ruysbroecka zwanego Admirable.
Trwajce milczenie dawao pojcie o sile i wadze tych spraw. Niby zwiewnych,
szeleszczcych nie tyle w gowie, ile nad ni w przezroczystym wiecu aureoli. Cisza, ktra
zapada, dawaa pojcie o wielu sprawach. Dawaa pojcie i dawa temu wymowny, niemy
wyraz. Bya jednak przede wszystkim najlepszym dowodem, jak nagle i niespodziewanie
moe czowiek zamilkn. Milczeli wic wszyscy i to byo jedyne. Bo to jest czsto najlepsza
rzecz, jak mona zrobi. Jak te mona powiedzie.
I oto wanie. Dugo czekaem na t chwil, zacignem si papierosem, dugo czekaem na
ten moment, wypuszczony dym esowa w powietrzu przewietlonego zimowym socem
przedziau, na t okazj, eby powiedzie to, co myl o nie zamykajcych si ustach. Ubogie
s. Biedny ten, ktry ratowa si prbuje desk ze sownej materii. Ile mona wysiedzie w
nowoczesnym, dwikowym, rozgadanym kinie? P godziny kroniki i p godziny filmu
waciwego albo nawet nie, tyle, eby si przekona jeszcze raz, e jest zupa pomidorowa,
wic czas ju wyj i pozostawi jasny ekran naprzeciw ciemnej sali. Wszystkiego razem
godzina. Nie mwi si tu o wyjtkach.
Z duej chmury may deszcz. Wielu znam o ruchliwych wargach. Z ust im pynie cig
nieurywany. I to jest wszystko. Sowne skadanki, byskotki, wiecideka, dowcip. Sowa,
sowa, sowa powiedzia jeden rozdarty dwoma pytaniami jak idcym na dno masztowcem
przepoowione morze.
Zamknij wreszcie jap powiedziaem do modego poety.
W bujnej trawie cyrklowao stado szpakw. Las sta jak rozpuszczone legiony. Pod starym
pniem bio ttno nornicy na myl o chytrym lisie. W pastwie mrwek bieganina. Dalej, w
gstym zagajniku spa leny geniusz. W koronach drzew turla si wiatr. Szumiao. Przez
gazie odsania si bkit zawrotny. Z nacitych u piedestau sosen zwisaa soplami ywica.
We kawaek i uj powiedziaem. To bdzie lepsze.
Ale dosy o tym, cho jzyk wierzbi. Nie tylko po to, eby powiedzie, co myl o nie
zamykajcych si ustach, wynurzyem si z cienia na ten biay dzie. Po co jeszcze? Nie
wiem. To si okae. Nie jestem prorokiem na wasnym chlebie jak i na cudzym. Prbuj y.
Wi koniec z kocem. Wytyczonej prosto drogi nie ma. Ta jedna moe, ale nie wiadomo.
Ci, co j obrali, nie chc nic powiedzie. Wszystkie inne, mniej lub wicej, w gstej ton
mgle. I s zawise. Piasek na nich ruchomy, baga ciki, rozstaje okrutne, pogoda kapryna
jak rozpieszczony synek pastwa Iks.
Santa Polonia, jakie to wszystko jest zawie. Na tarasie siedzisz, zdaje ci si, a to jest kpa na
bagnie. Chwieje si podwalina, dokoa mtna woda, skaczesz na drug kp, na trzeci i dalej.
Idzie noc, wchodzisz na drzewo jak po schodach hotelu i siedzisz na gazi, czekajc na
brzask. Ca noc miej si topielice i botna sowa krzyczy wysokie kew, kew" i klaszcze
skrzydami. Ty to wszystko syszysz, bidaku, cay drc. Ale wstaje w kocu dzie i soce to
jest zawsze soce, ranek to jest zawsze ranek, stare to wszystko jak wiat, a nie znudzio si
jeszcze nikomu. Albo pory roku. Od jak dawna s i to si nie sprzykrzyo jeszcze nikomu.
Wic jest ranek kadego dnia i w mtnej wodzie odbija si nowa twarz.
Pory roku. To jest prawda. Od jak dawna s, od pocztku, i to si nie znudzio jeszcze
nikomu. Znudzio si ju niektrym wszystko na tym wiecie: mio, sawa, pienidze,
napoje, zabawa, ycie nawet, mier nawet jest im nudna, mwi, ale komu, komu znudzia
si wiosna, lato, jesie, zima? Tak pytam. Ten, ktry powie, e jemu, ten jest tylko po prostu
niepoprawnym pozerem.

Pory roku. Te cztery najpikniejsze zmiany bielizny dane s. To jest prezent. To jest
wyprawka kadego, czy chrzczony, czy nie.
Co pan grasz na tym bbnie?
Pory roku.
Ktr teraz?
Teraz gram wiosn. Niedawno zaczem.
A tu bya zima. Pierwszy wiey miesic zimy. I pierwszy prawdziwy, wiey mrz trzyma
w kleszczach ziemi, wody, drzewa, no i reszt. Na szczcie nieg spad jak z nieba.
Puszysty i suchy, on troch agodzi elazn rk.
W wystygych, stojcych na bocznicach wagonach nie byo wesoo. My si na tym znamy. W
lodowych wzorach szyby, zimne rury, lepkie od mrozu, kliwe metalowe okucia, pusto,
nieobecny albo dobrze ukryty Bg, a zamiast niego przez wszystkie szpary wkrcajcy,
wlizgujcy, wwiercajcy si lodowaty wiew pnocno-wschodni. My si na tym znamy.
Pamitajc o tym, jak mogem nie docenia sytuacji? Usadowiony wygodnie, w cieple
nagrzanego przedziau, papierosa pocigajc, patrzc na zalane socem zimowe pola,
koysany rwnym, eleganckim stukotem szybkiej jazdy, jak mogem tego wszystkiego nie
docenia, ja, pamitajcy o tamtym i ktry w dodatku wynurzyem si z gbokiego cienia
jakiej mrocznej jamy mego mzgu. Sytuacj wic ja doceniaem bez najmniejszego dla niej
uszczerbku. Doceniaem naleycie cay wewntrzny spokj nagrzanego przedziau.
Na pce rwno uoone leay walizki. Nie na kup, ale adnie, swobodnie, jedna obok
drugiej. Miejsca byo dosy i dla ywych ludzi, i dla martwej natury rcznego bagau. Byo
ju po tym caym bukiecie wit, ktre zbiegy si przed kocem starego i z pocztkiem
szczliwego podobno nowego roku i panowa jako taki spokj na powierzchni wd. Fala
opada. W pocigach toku nie byo. Cay pusty korytarz. W naszym przedziale walay si nawet dwa pikne wolne miejsca siedzce. Na pkach tak samo jania luz i nie przepycha si,
nie gnit, nie depta, nie kopa si witeczny tum walizek, siatek, paczek, toreb, tobokw,
chopskich spadochronw, koszykw, kobiaek, ubianek, wiklinowych holendrw,
tumokw, zawinitek, teczek, niekoniecznych neseserw, nart, kijkw, panczen, plecakw,
workw turystycznych, pude, menaek, chlebakw, sakwojay, baniek, kanek, kubekw nakrytych pergaminem, instrumentalnych futeraw, dobrze. Tego nie byo. Byy na pce trzy
walizeczki obok siebie uoone.
Na cianie przedziau, naprzeciw, wisia obrazek-fotografia sawnego letniska. Na obrazku
wida byo wielk solankow tni podobn do potnego budujcego si w stoczni statku
lub gstego szkieletu nieznanego, straszliwego gada z czasw tych dalekich i barbarzyskich,
kiedy nie znano ani atomu, ani kuli dum-dum, ani prostej nawet jednostrzaowej rusznicy.
Pod tni obok spacerowali wczasowicze albo siedzieli na awkach w cieniu drzew, jedzc,
poykajc penymi garciami zdrowotne, wiee jak po burzy, przyprawione obficie jodem i
ozonem, yciodajne powietrze. Po drugiej stronie tni, ktrej nie byo wida, mona si byo
domyla takiej samej wczasowej scenerii, tchncej cisz, spokojem i zieleni. Zatroskane
wiecznie moje oczy patrz na takie szczliwe obrazki z niepodliw bezgranicznie
przyjemnoci. My, ja i mj los niezomny, nie to wybralimy dla siebie, natura nasza tak
dzika, ale ze szczcia innych my si cieszymy jak dzieci. Ze szczcia wokoo nas my wprost
radonie paczemy. Bo my jeszcze nawet lepiej ni szczliwi, wiemy, co to jest. Bo my, jak i
mj los niezomny, wiecznie targani za rkawy, wosy, wntrznoci i dusz, jeszcze lepiej, ni
yjcy w spokoju, wiemy, co to jest spokj.
To ja teraz panu powiem co lepszego powiedzia fryzjer. Opowiada mi jeden
klient. Wic jeden pracowa przy fosforze, nie wiem, czy to przy zapakach, czy w chemii,
czy w fizyce, wszystko wszystkim, tam, gdzie pracowa, by fosfor. No i prosz pana,
poniewa nie byo nic lepszego do brania, to zabiera do domu po trochu tego fosforu.
I co on z tym robi? zapyta zbrojarz.

A to zaraz pan zobaczy. Wic, prosz pana, on tym fosforem wysmarowa klamki od
drzwi, obramowania rne, ramki od portretw na cianie, koron Matki Boskiej na obrazie i,
prosz pana, wszyscy w domu si cieszyli, ona, dzieci, bo w nocy to wszystko bardzo adnie
si wiecio.
Tu fryzjer zrobi ma przerw i zacign si papierosem. Wypuszczony dym snu swoj
niezalen opowie.
I suchaj pan dalej. Po jakim tam czasie w domu zapanowaa jaka tajemnicza choroba i
lekarze z pocztku nie wiedzieli, co jest. A si w kocu wydao. Ta choroba to bya, prosz
pana, choroba promienna. Od tego fosforu, ktry przecie wysya trujce promienie.
No susznie przecie powiedzia zbrojarz. Tak samo przecie ow na przykad i
wszyscy drukarze po ilu tam latach maj oowic. Ach, co za ludzka gupota. To on nie
wiedzia, e fosfor wysya trujce promienie? Nie powiedzieli mu tego w robocie?
Widocznie, prosz pana, nie.
Nie czyta tego w BHP?
Widocznie, prosz pana, nie.
Zbrojarz, cmokajc zdumiewajco tsy, tsy, kiwa gow w nietakt pocigu, kiwaa gow
kobieta w chustce, kiwaem gow ja po takiej opowieci. Nie kiwali: fryzjer jako, rozumie
si, narrator i ta para pasaerw, o ktrej do tej chwili byo cicho, o ktrej do tej chwili nie
byo mowy, prcz wzmianki w przelocie, e dostrzeono ich istnienie.
I oto wanie. Kto to by? Byo nas szeciu. Po troje naprzeciw siebie wygodnie bylimy
usadowieni. Kim byli ci, ktrzy oprcz wymienionych zajmowali dwa z szeciu zajtych
miejsc nagrzanego przedziau? Oni mi si zaczynali nie podoba.
Bya to lekko starsza kobieta i by lekko starszy mczyzna. Ubrani byli po nowobogacku, ale
nie o to chodzi, bo kademu wolno nosi w nagrzanym przedziale biae okciowe rkawiczki,
dwie na rkawiczkach bransolety, na ramionach narzucony tkliwy, moherowy szal,
dersejowy kostium. On za ubrany by w jasn, kraciast, zagraniczn marynark i w ogle
but, spode, koszul, wszystko byo midzynarodowe. Cymes and bulba. I nie o to chodzi. Bo
wolno mu byo. Zachwytu mojego strj rokoko nie wzbudza, ale nie o to chodzi, jeszcze raz
mwi.
Zaczli mi si oni nie podoba coraz bardziej, bo zauwayem, e od czasu do czasu, podczas
rozmowy trjki zbrojarza z fryzjerem i kobiet w chustce, wymieniali oni drwice, troch
zbyt wygrowane pumieszki. Czuo si wyranie od nich chd dla nas, lekcewac
postaw, lekcewace ustawianie si do kogo profilem. Zajci rozmow, proci moi
towarzysze podry tego nie zauwayli, ale mimozie to nie uszo i wzbiera w niej gniew.
Wzbiera we mnie gniew. Bo mona mie komis, mona mie konfekcyjny sklepik, na takich
oni mi coraz bardziej wygldali, prywatna brana, gut, ale czy to znaczy, e ju nie trzeba by
czowiekiem midzy ludmi? Chocia jeli si nie myliem, jeli si zgadzao, e nale do
prywatnej brany, to mona byo bez trudu wyrozumowa, e oni wzgard, ironi, chodem i
wyszoci odbijaj sobie tutaj na nas to, do czego za lad zmusza ich interes i kabza:
przesadna uprzejmo, trajlowanie i migdalenie klientw.
Prosz bardzo. Moe ten? Prosz uprzejmie. A moe inny kolor? W tym jest pani
wspaniale. Tak, ten te jest uroczy. I kolory graj. Do szarego rowy przydymiony, mwi
pan, owszem, tak, ale niekoniecznie. W tym na przykad tak samo jest pani doskonale. Co do
jakoci, gwarantowana. Zagraniczna. Nie, te nie s francuskie. Te s woskie, o, prosz
spojrze tu, jest marka: Pitigrili. Natomiast, jeli pani yczy jeszcze co lepszego, to mamy
ostatni w tej chwili krzyk mody na Zachodzie, tak zwane paranoje.
Na omotanie i skoowanie czowieka jest dziesi tysicy sposobw. Poowa z tego jest w
posiadaniu samych tylko handlarzy. Co mona doda do liczb? ywa cay czas rozmowa
zbrojarza, fryzjera i trzeciego, nieobecnego mczyzny, ale przemawiajcego od czasu do
czasu gosem ony, co jakby nie kleia si teraz. Urywaa si i gasa. I oni wreszcie

zauwayli ironi i chd bijcy od pary siedzcej przy oknie i to ich w kocu zupenie zmogo
i zmrozio, chocia nie bardzo wiedzieli, co si dzieje.
Od jakiego czasu soneczne promienie ju nie trzepotay si w lekko przydymionym
powietrzu przedziau. Nie jechalimy ju bokiem do porannego zimowego soca, a i ono te
nie stao w miejscu, tylko podnosio si po niebiaskim zakolu. Wic pad cie na otaczajcy
nas czworokt. Pierzche za tor soneczne promienie nie byy tego jedyn przyczyn. Oto do
czego moe doprowadzi jeden niewydarzony, drwicy pumiech. Atmosfera napinaa si
jak uk. Wszyscy milczeli. Przejedajcy z hukiem w przeciwn stron drugi pocig
rozluni troch ciciw. Ale na par tylko sekund. Jest tu miejsce na pytanie: po co i komu
potrzebne nabite, ciarne powietrze?
Dojedalimy do wikszego miasta i maszyna z wolna hamowaa. Nie wiadomo, komu
miao sprzyja tego dnia, ale na pewno odetchnlimy z ulg, kiedy nowobogaccy zaczli
zbiera si do wyjcia. To dobrze. Bo zaczynao by o kogo za duo w lunym przedziale.
Naoyli eleganckie mantele mit Kappe, ale nie o to chodzi, bo kademu wolno, jak go na to
sta. Mczyzna zdj z pki walizeczk i przepuci przodem kobiet, ktra otworzya drzwi
na korytarz. Wszystko to si dziao w ponurym milczeniu. Oto, do czego moe doprowadzi
jeden niewydarzony, ironiczny pumiech. Kiedy bez sowa, z grnoci mczyzna
wychodzi za kobiet na korytarz, ja nie wytrzymaem.
Do widzenia powiedziaem.
Odwrci si i odrzek:
Niepotrzebnie pan si wysila, modziecze. Nie bdzie mnie pan uczy manier. Za mody
pan jest.
A ja ju poszedem na caego:
Po co to wszystko? mwi. Po co? Kiedy i tak naleycie do klasy, ktra ginie.
A go wspio na palce lekko do przodu. Czerwona krew zalaa mu nalane oblicze. Podwjna
jego broda miaa teraz prawdziwy kolor korali. Z szeroko rozwartymi, strzelajcymi oczami
sta nacignity, niech tam, jak struna. Wszdzie, korytarzami pocigw te szwenda si
apopleksja. Przystana na chwil przed naszym przedziaem i smutno powloka si dalej.
Nowobogacki opad na pity, z ca odrodzon si zatrzasn drzwi i poszed za swoim
przeznaczeniem.
Bania pka. Wszyscy jak na rozkaz odetchnli gboko i poprawili si w siedzcej postawie.
Wyjto papierosy i zaczo si wzajemne czstowanie.
Co on chcia? zapyta zbrojarz.
ebym to ja, panie, wiedzia powiedziaem.
Zauwayem powiedzia fryzjer e si do siebie gupio umiechaj, jakemy
rozmawiali, i troch mnie to zmrozio, bo niby o co chodzi.
Ja te zauwayem rzek zbrojarz. I ludzie kochani, zachodz w gow, ale nic nie
rozumiem.
Wanie powiedziaa kobieta w chustce. Co ich ugryzo?
Pewnie jaki bk powiedziaem.
No ludzie kochani.
Bania pka. Rozwizao si zbite w wzach powietrze, rozwizay si jzyki, odtajaa od
sklepienia garde zmroona lina.
Co za cholerny nard. Co za ludzie. W troch lepsze achy si to ubierze i ju si to
wywysza. Mao, e dwie godziny tu nam truli powietrze, to jeszcze pomiewisko sobie robi
z innych.
Wysza sfera.
Mj m mwi na takich: panowie , , co to tak dokadnie wymawiaj , .
Niemcy, prosz pastwa, te zaczli od tego, e si wywyszali nad inne narody i rasy. I
widzielimy, co z tego wyszo powiedzia fryzjer.

Drang nach Osten.


Drang nach Osten i w ogle drang nad ganze Welt. Bo p wiata im byo za mao.
I zachanno ich zgubia. Za swoje dostali.
Ale ile mymy dostali.
I to nie za swoje.
Tylko za czyje.
Tak, mj Boe. Mymy to ju przeszli a przeszli. I tak ju jest i jest od zarania dziejw.
Gdzie czowiek nie signie w histori, to byo tak samo.
Na nas si chyba jaki zy duch zawzi i tak nas gnbi powiedzia podrujcy fryzjer.
Dym jakby duej unosi i koysa ostatnie te sowa. Zdanie byo znowu z tych mistycznych.
Cisza, i to ponura tym razem, ponura jak nieszczcie, boleciwe rozpamitywanie, moga
znowu po takim zdaniu zapa. Nie chciaem tym razem pozwoli. Nie daj, szczuo mnie, nie
daj.
To nie moe by prawda powiedziaem. Trzeba si z tego wyzwoli. To jest jaki
niedobry, zowieszczy urok. To jest po prostu zorzeczenie. Trzeba raz z tym skoczy
powiedziaem i stuknem rk o blat przyokiennego skadanego stoliczka.
Nie mona przecie wiecznie zaatwia sprawy w taki sposb dodaem ciszej.
No, ale jak, panie, wytumaczy to wszystko? eby si tyle walio na jeden kraj?
Moe nie trzeba szuka winy pod lasem, ale pod nosem.
Przepraszam, szanownego pana, to znaczy chce pan przez to powiedzie, e zy duch
siedzi w nas?
To nie jest takie wykluczone. Widzia pan tych, co niedawno wysiedli. Czy to dobry duch
przewrci im w gowie i kaza im si wywysza i gupio si umiecha z naszego
przyjemnego towarzystwa?
Tak powiedzia fryzjer. To nieadne, ale...
To byo nie w porzdku powiedziaa kobieta w chustce.
To byo zwyke chamstwo powiedzia zbrojarz.
Ale zapa swoje swko fryzjer. My tu jednak rozmylamy o czym innym. My tu,
prosz pana, rozmylamy, jak to mwi, o stanach wyjtkowych. Czyli, prosz pana, wojna,
gradobicie, susza, powd, poary i tak dalej, no i wojny. Te wojny. Gdzie tu jest jaka nasza
wina? Co my, proci ludzie, moemy na to poradzi? Czyli, prosz pana, czy to nie jest jakie
przeklestwo nad narodem?
Po krtkim przystanku maszyna znowu suna, nabierajc pdu. Siedzcych przodem do
jazdy niewidzialna rka popychaa lekko do tyki na oparcia. Przecigle zawya syrena
pocigu. Komu drzemicemu przyni si poar, a moe po tylu latach, Santa Polonia, po
tylu jeszcze latach, uliczna apanka.
Nie wiem powiedziaem. Ja nie wiem. Ale caa moja moda dusza buntuje si. Nie
mona by niewolnikiem przeklestwa. Trzeba si z tego wyzwoli.
Za oknem nieg migota biao, rowo i niebiesko w tym, platynowym i pomaraczowym
socu przedpoudnia. Na polu, niedaleko torw, siedziao nad jak padlin poczone stado
siwych wron, lnicych gawronw i mniejszych kawek. Przez huk, szum i stukot pdzcej
popiesznie maszyny przebijay si wniebogosy wygodniaego sposzonego na moment od
eru czarnego ptactwa. Byszczc wylizgan szos zaprzgnita do sa chuda chabeta
wioza rozigran dzieciarni, Za saniami, na niedzieln msz szy do miasta, ktre za nami,
okutane w wielkie chusty jak w ponczo, panie chopki, wolniutko rozstpujc si przed ciarwk. Z kominw rozsianych po zimowisku domw unosi si dym prosto w gr, wysoko,
a go tam nagle amay wp i roznosiy podniebne prdy. Naziemne prdy szy po izbach od
gotujcego si w garach krupniku, uru, barszczu i zotej myli jedzenia piknego rosou.
Naziemne prdy snuy si po izbach od pieczonej w piekarniku albo duszonej na wolnym
ogniu, na azbestowej pytce, niedzielnej chabaniny. Przypiekana na fajerkach cebula te nie

schnie bezwonnie, ale bijc w nozdrza. Naziemne prdy rozwalay si po izbach od zasmaki
na patelince, od toczonego na kluski ciasta, od kapusty, pieprzu, majeranku, pietruszki, marchewki, seleru, kopru i bobkowego listka.
Jechalimy. Nikt nie wszed na miejsce tych, co uszli. Miejsca byo tyle, e do naszego
przedziau pooonego w rodku wagonu nikt nawet nie dochodzi. Po dwch teraz z kadej
strony wygodnie bylimy usadowieni. Za oknem las teraz odbija blask wieccej zapatrzonej
w niego pary oczu. Pod oblepami niegu uginay si sosnowe gazie jak jabonki po rok po
roku trzyletnim, marnym owocowaniu, po trzech guchych latach i wreszcie przysza ta
wiosna, a nie inna, i zaj si biaym kwieciem sad, e trzeba byo zawczasu podeprze
gazie. Bo lepiej nie odkada na pniej tego, co mona zrobi od razu. Od czasu do czasu z
gazi osypywa si nieny puch strcony przez sikor szukajc czerwi albo powiewem
soca w wysokie korony.
Kawa? Herbata? zapyta chopak, jedn rk otwierajc drzwi przedziau, drug
trzymajc tac z napojami. Kitlow swoj marynark zapomnia lekko przepra. To by bd.
Na nienobiaym tle zza szyby, przed ktr sta, rzucao si to w oczy. Handel jego na pewno
na tym cierpia. Z tacy wygldao, e mu penych szklanek wiele nie ubyo od pierwszej
chwili. Zamkn drzwi i poszed dalej.
Kawa? Herbata? przemawia do nastpnych przedziaw. Wstaem, wyszedem na
korytarz i krzyknem do niego pytanie.
Prosz pana. W ktr stron bufet?
Za mn powiedzia, nie odwracajc si.
Zaraz powiedziaem. I za panem czy w drug stron?
W drug stron.
Dobra.
Trzeba si napi jakiego piwa powiedziaem, wracajc do przedziau po papierosy.
Gorco co.
Tak powiedzia fryzjer. adnie grzej.
A niele powiedzia zbrojarz. Niele. Niech pan zostawi drzwi troch odemknite.
Zamknem do poowy drzwi przedziau i pocignem dugimi, pustymi korytarzami,
zalanego zimowym socem, jasnego wntrza ruchomego tunelu. Jechalimy przez las cigle i
wszystkie drzewa niemymi wiadkami, e sowa s tylko sabym echem niewyraalnego
zachwytu. Sunem wolniutko koysany na boki. W jednym z napotkanych luster, zdobicych
ciany korytarzy, przegldaem si chwil i, mruc lepia, przeczesaem palcami wosy. To
mi zawsze wolno.
Duy jednak luz panowa w pocigu. W omio-, a i lekko dziewicioosobowych kabinach
siedziay po trzy, cztery persony.
Drzwi przedziaw byy przewanie wpotwarte. W jednym jaki facet rozoy si w caej
szerokiej swojej dugoci. Czoo i oczy nakry czapk, brzuch dwuszpaltow gazet i spa.
Byo mu bogo. Od niewidocznych rur bio lube ciepo. Nie wygldao na oko, e jemu to
przyni si poar albo moe po tylu latach, po tylu ju latach, uliczna apanka. Ale mog si
myli. Mog si grubo myli.
W innym przedziale siedziay same trzy kobiety. adna nie robia na drutach ani na szydeku.
Bya niedziela i trzeba byo dzie wity wici. Wic rozmawiay. Dwie ju nie byy mode,
a trzecia staruszka z psem maej rasy na kolanach. Przypomnia mi si ludzki bl i rozpacz za
wiernym towarzyszem samotnoci. Siedziaem w poczekalni u weterynarza. I przysza
staruszka. Nie miaa ze sob adnego zwierzaka. Drobnym krokiem przysuna si do awki i
usiada. I pyta mnie:
Pan nie wie, gdzie jest w naszym miecie cmentarz dla zwierzt?
Nie wiem, prosz pani. Nie wiem. Nawet nie wiem, czy jest. Jest?
Podobno jest.

Nie wiem. Kto pani zdech?


A ona zacza paka, bidula. zy jej kapay, trzsa si broda, straszny al i rozpacz targa
kruch posta.
Pies? pytam. Potrzsna gwk.
Kot?
Kotka powiedziaa. Ach, Boe, jak ona dzisiaj zdychaa. Jakim ludzkim gosem.
I zy jej kapay, i pacz wstrzsn. Odwrci si tu trzeba byo. Nie patrze. Ja, kiedy
zdychaa mi Nora suka, nie pakaem, ale by to faszywy wstyd. Kiedy patrzya na mnie
smutnymi, zamglonymi oczami, kiedy na ciche moje woanie prbowaa jeszcze resztkami si
macha ogonem, czemu powstrzymywaem zy straszliwym zaciskaniem szczk? Czy nie
naleao si jej ode mnie te par ez? Ona, gdybym ja zdycha, ona by wya nade mn ca
ksiycow noc z podniesionym bem, e caej okolicy drtwiaaby skra. I nie mciyby jej
alu inne psy szczekaniem, ale wtrem aobnym. Jechalimy przez las cigle i wszystkie
milczce drzewa niemymi wiadkami, e sowa s tylko sabym echem niewyraalnego alu.
Przeszedem jeszcze wagon pierwszej klasy z korytarzem wycielonym chodnikiem i z
pluszowymi siedzeniami. Podrujcych ludzi byo tu jeszcze mniej, a kilka caych
przedziaw walao si bez duszy. Kilku oficerw starszej rangi: kapitan, major i podpukownik, dwch cywilw grajcych w domino, dwie kobiety, jeden ksidz. Trzy, pi, siedem,
osiem osobistoci w caym obszernym i jasnym wntrzu wagonu. To dopiero bya jazda! A
jeszcze widziaem wieym okiem pamici witeczne, oblone ciasno perony, poczekalnie,
kady wolny skrawek i midzy zbitym tumem przewijajcych si zrcznie kieszonkowcw i
zodziei torebek. Skad podstawiono i widziaem wieym okiem liczcej zaledwie dwa
tygodnie pamici, jak si ami cywilne falangi i jak si rzuca tum do drzwi wolno
wchodzcego na peron pocigu. Syszaem jeszcze wieym uchem pamici, jak si
rozprzgaj jzyki, chlaszczc stamszon atmosfer, a krzyki zagubionych dzieci bij ostro i
cienko w kryty dach peronu albo w niewybredne, goe niebo. Widziaem zeszoroczn, ale
cigle jeszcze wie, krwawic pamici tego, ktremu si bardzo pieszyo, a potem
wloko go dwadziecia pi metrw czerwonym ladem.
Tak. No tak. Przeszedem wic wagon pierwszej klasy, harmonijk i zaraz by bufet u wlotu
nastpnego pulmana. Przy okienku stao dwch redniowiecznych, popijajc piwo.
O, suchaj kolego ucieszy si do mnie jeden z nich. Gzy ty znasz si na historii?
Troch.
Bo my mamy taki problem historyczny. Znasz si?
Troch si znam.
To powiedz, jak si nazywa marszaek Zwizku Radzieckiego?
Malinowski mwi.
Widzisz powiedzia ten do drugiego. A ty mwie, e Kalinowski.
Rodion, nie? powiedzia jeszcze w moj stron.
Rodion mwi.
No widzisz powiedzia w jego stron, kadc pasko na powietrzu do wolnej rki.
Piwo rzekem do okienka.
Szef odkapslowal, zapaciem monet, wziem butelk i stanem przy oknie, opierajc si.
Las. Za oknem cigle sosnowy las zieleni si ciemno. Przysypane niegiem drzewa uciekay
w ty, jak godziny ycia pdzone w plecy krtk nahajk. Wycignem papierosy i
zapaliem.
Popijajc piwo, pocigajc dyma, patrzyem w okno przymruonymi, nieruchomymi oczami.
I zapomniaem si, sam nie wiem kiedy. Ponioso mnie gdzie, porwao i odrzucio za bariery
jak porywisty wiatr biaym liciem. I spowina mnie mga. Zamgliy mi si dymic dal
niebieskie tczwki i nalot jaki puszysty jak nieg przysypa cay byt.
Od trzymanego w rku papierosa dym wgryz mi si w oczy i tak jak tamten zaprzepaci

mnie gdzie, ten ockn mnie i przywrci do siebie. Przywrci do siebie, mwi, bo w
chwilach tych do siebie nie nale, czuj to wyranie, czuj wyranie po tym wszystkim
powrt swj w wasn skr, w wasne koci i olinowania. I jeli jest w tym wszystkim
smutek jaki, to nie ja jestem smutny, nie do mnie on naley dostojny ten, i nie wiem, czy nie
mwi tu o tym samym, o czym mwi jeden tak oto: Kiedy byem smutny i zdawao mi si,
e smutek mj do mnie nie naley, szedem za miasto, midzy czarne cyprysy, na smtarz".
Przetarem oczy i pocignem yk. Skoczya si ciemna ciana lasu. niena przestrze
znowu cielia si opodal i szeroko. Soce na niej szalao. Rwnina nieprzytomnie bia
powiekami jak mode, zdziwione dziewcz.
Korytarzem przytupa si do bufetu starszy jaki mczyzna. Chcia kupi troch chleba.
Na wag nie sprzedajemy powiedzia bufet. Chleb mamy tylko porcjowany do
serdelkw.
Ja mam boczek mwi on. Co bd kupowa jeszcze serdelki. Potrzebuj tylko ze
dwie, trzy kromki chleba. Zapomniaem kupi, cholera. Nie zdyem. A w domu nie byo.
Bo na niedziel ju nie kupowaem, jak miaem jecha.
Nie moemy powiedzia bufet.
Bd pan czowiekiem mwi on.
Nie moemy.
Panie szefie schyliem si do okienka. Daj mu pan te dwie kroniki.
Daj mu pan wtrcio si tamtych dwch. Naciskany przez nas, przez opini publiczn,
szef ukroi dwie
cienkie jak wos tartinki i pooy na talerzyk.
Zotwk!
Ten wygmera zotwk w penych fadw pantalonach i zapaci. Wzi w palce plasterki
chleba, przystawi do oka i powiedzia do nas na odchodnym:
Przez ten chleb to Pary wida, cholera. Bg zapa panom.
Tymczasem zblialimy si do nowego miasta, do jednej z tych wielu nowych Pompei,
zdruzgotanych wojennym zatrzsieniem i odbudowanych goymi ocalonymi rkami i sercem
cinitym wrd ruin, popiow i smtarzy. Stare, wyczerpane kopalnie zalewa si wod,
lochy pod rysujcymi si domami zalewa si betonem, dziury w zbach cementem, czym si
zaleje pustk w sercu po polegych?
Rozpdzona maszyna agodnie hamowaa. Hamulce z piskiem tary si o koa. Stanlimy.
Odsunem si troch przepuci wysiadajcych. Chd jak poranne chlunicie lodowat
wod za uszy wpad od otwieranych drzwi. Przy drzwiach ciasno i niecierpliwie stao paru
nowych podrnikw.
Spokojnie, spokojnie uspokaja ich jeden z wysiadajcych. Miejsca jest od cholery i
nazad.
Na peronie matka pocaowaa ostatni raz odprowadzajcego j synka.
Uwaaj na ulicy przestrzegaa go jeszcze, stojc na stopniu. I ucz si katechizmu i
wiersza.
Jechalimy. Jechaem. Jechao za mapie pienidze zimowe, poudniowe soce, siedzc
okrakiem na dachu wagonu. Pocignem yk. Do bufetu przyszed jeden z grajcych rcznym
radyjkiem. Grali jak dawnego wieku melodi na wioli. Suchaem. Potem zacz piewa
chr mieszany. Pord mskich gosw silnych i twardych jak dbowy park przewijao si
solo kobiece, e a prawie wida mona byo migajc, rozwiewajc si midzy drzewami
bia sukienk. Patrzyem.

Falujc na wietrze

Przyapaem si w tej samej chwili na tym, e nie zawsze, nie zawsze oczywicie, ale
czasami, jeli akurat miej si, to dlatego, eby po prostu nie zapaka. Przyapaem si na
tym i nie zdumiaem si mocno. Zdumiaem si, ale nie tak bardzo. A jest to przecie rzecz,
ktra mogaby szarpn kamieniem, gazem, opok, na ktrej wszyscy niby stoj. Jest to
przecie co, co, bd co bd, miesza szyki i wywraca do gry nogami ustalony ten
porzdek, e jeli to, to znaczy to. Mnie to tylko zdumiao lekko, leciutko, waciwie to
prawie wcale. Tak. Waciwie to nic. Dlaczego?
Dlatego, e dla mnie to nie jest nabj, a sama uska. Dla mnie to jest pusta szklanica. Gorzkie
z niej wypiem ju przedtem. Bo przypominam sobie. Przypominam sobie mj nieraz miech,
zamiani moje niektre, i przypominam sobie, e syszaem w nich wcale nie dzwonki.
miej si nieraz caym magazynem jak katapulta i zamiej si nieraz inaczej. Przypominam
sobie. Wic zamiaem si nieraz inaczej i syszaem w miechu tym, jak dalekie echo, kanie.
Czy miaem zwtpi w dobry mj such? Zdarzyo si nieraz, e zwtpiem. Ile razy, kadc
si spa, bezprzykadnie wymczony tym wszystkim, co jest, czego nie ma, co by si chciao,
a czego by nie, wymczony wic miertelnie wieczn interwencj, jak powiedzia jeden, ile
razy, prbujc zasn, niechtnie zreszt zawsze, co mi nagle strzelao w uszy, krzyk jaki,
buchnicie, haas, trzask, jakby pkay belki czy wiby podtrzymujce strop, i a od tego
szarpao mnie na podou, na ktrym leaem, ale przecie to byy jawne suchowe majaki i
nie mogem wierzy w to, co sysz.
Tymczasem co do miechu, co do kania tego przebijajcego w niektrych krtkich
zamianiach, tu nie mogem zwtpi w dobry mj such. Syszaem to wyranie i czsto.
Przypominam sobie. Sam miech zreszt syszaem, e nie jest perlisty, ale czym zmcony
jak poruszona kijem woda. Przypominam sobie. I przypominam sobie teraz dokadnie, e
syszaem to samo u innych, tak jest. Tak jest na przykad: kto wchodzi do publicznej pijalni,
a nic, nic
nie wiadomo, skd przychodzi, czy z weselnego domu, czy z domu boleci, nic nie wiadomo,
jak si czuje, czy dobrze, czy le, czy gra u niego, czy nie gra, czy tak na dwa razy, nic nie
wiadomo, czy mu si poszczcio ostatnio w yciu praktycznym, podwyszyli mu wypat,
urodzi mu si syn dugo wyczekiwany, odnalaz przyjaciela, czy odwrotnie: od duszego ju
czasu pech podstawia mu nogi pazur i mc mu si w gowie pewne pojcia, i rozum zaczyna
nie rozumie, i budz si potwory, i strach zasadza si w jego duszy jak kleiste ziarno
pasoytnej jemioy. Wic nie wiadomo. Nie wiadomo nic, czy wstpi tu otwarty: pogada
czy pomia si; czy wstpi tu zamknity; pomilcze, zagubi si w tumie samotnictwa. To
jest zrozumiae. Na dworze, powiedzmy, zima jest, mrz, wiatr rwie kaszel na kawaki jak
gazet, zimno, e psy zrywaj si z acuchw; gdzie tu i? Do pijalni.
Do pijalni si wchodzi, siada si, zamawia si herbat, kaw czy sto gram i naraz przysiada
si jeden z tych dalszych znajomych, opowiadacz dowcipw, jeden z tych czingciarzy
sownych skadanek, i nie pyta, nie prbuje zorientowa si, jaki jest stan rzeczy i stan ducha,
tylko:
Cze. Sprzedam ci wietny kawa. Do lekarza przychodzi moda dziewczyna i mwi:
Panie doktorze...
I tak dalej. Opowiadacz mwi, punktuje, rozkada akcenty, koczy, wybucha miechem i
czeka na to samo. I czowiek zamieje si te krtko, zary raczej, ale waciwie dlatego, eby
po prostu nie zapaka.
Dobre co? Albo ten. Idzie wariat i cignie szczoteczk do zbw na sznurku...
I tak dalej. I znowu czowiek zary krtko, ale naprawd dlatego, eby po prostu nie zapaka.
Bo jest akurat niedobrze bardzo. Niedobrze jest. Niedobry czas jest akurat. Ciki. W
Granadzie zaraza.
To, co powiedziaem tu na pocztek witajcie, ktrzy zechcielicie wstpi w nieprzytomny

ten krg nie wie si z obecn sytuacj moj nadmorsk. Powiedziaem to, bo chciaem to
powiedzie i trzeba byo to kiedy zrobi. I tak zdarzyo si.
I jeszcze jedno. Co, co te niby nie wie si z obecn sytuacj moj nadmorsk. Ale co to
mnie obchodzi? Co mnie obchodzi martwa litera? Wic powiedzieli mi w pewnym domu o
piknej nazwie Prg", e wizja mojego wiata jest troch za szczupa. Co mogem na to
odszepta? Daj wam, Boe. Daj wam, Panie Boe. A raczej nie. Bro, Boe. Nie ycz ja
nikomu cikiego szalestwa.
I teraz dopiero: leaem na wydmie jak na tarczy. Niezupenie. W tym miejscu, gdzie koczy
si rzadko rosnca na stoku trawa wydm, a zaczyna naga plaa. Osonity troch od ldowej
bryzy patrzyem przed siebie. Tam byo na co patrze. Tam byo obszernie. Tam mona si
byo zapatrze na amen. Mae upinki i flagowe okrty, karawele, fregaty, masztowce,
parowce i cae flotylle, bogate biblioteki, kufry, pikne kute kandelabry, tkaniny nieziemskie,
globusy, busole, kompasy, sekstansy i lornety, srebro, zoto, ko soniowa, pery i nasi. Tam
byo wielu naszych. Tam teraz to wszystko ciemna granatowa tafla wd pokrywaa, falujc na
wietrze.
Morze szumiao. Czy mylaem o sobie w takiej obecnoci? W takim obliczu? Tak. Mylaem
o sobie. O mojej wanie szczupej wizji. Ale nie ycz jej nikomu. Nie ycz ja nikomu
cikiego szalestwa.
Mylaem o sobie zatem wic. Szeroko. Obejmowaem wielkie koo. W kole tym ja byem
te, ale nie jako jego rodek. Dawno ju odeszy mnie myli za centralnym miejscem w
ukadzie niepromienistym. Czym to grozi, najlepiej pokaza mi boski przykad. Kontemplacja.
Nieruchoma sylwetka. Bezwiedne istnienie. Natura moja tak dzika, nigdy nieobojtna, czy
moga za czym podobnym tskni? Kiedy tsknia, dawniej, ale to byo straszliwe
nieporozumienie. Czy po to jest statek, aby osiad na mielinie? Czy po to si yje, eby spa
w najlepsze?
Wic w kole tym, ktre obejmowaem i ktre mnie obejmowao, byem ja nie w jego
martwym rodku, ale bliej krawdzi, na samym czsto najdalej wysunitym uku, tam gdzie
dwie siy: miadca i rozdzierajca tocz bj, e tylko mi eb odskakiwa i fruwao pierze.
Czy po to jest morze, eby nie szumiao? Morze szumiao. Szum by, jakby przesuwao
wielkie cikie meble, szafy studrzwiowe, ogromniaste buruazyjne komody i kredensy,
przepastne krlewskie oa, piramidalne rozrose fotele, milowe rozkadane stoy. Suny do
brzegu nie koczce si stada taboru. Piana przybrzena siedziaa im na zgarbionych
grzbietach jak zwyciski miech.
Wiatr by od morza. Zimny i ostry. Pdzone chmury to przesaniay, to odsaniay mnie
przewrotnym oczom bkitu. Po wczesnowiosennym piasku nagiej play cwaowa to cie, to
soce niby ko bez jedca. Zrzucony z sioda leaem pod wydm, gdzie tam, w jakim'
punkcie koa, daleko od rodka, a blisko krawdzi. Kto wie, czym to si moe wszystko
skoczy? Morskie ptactwo krzyczao. Mewy i obrone bernikle.
Miaem si podnie, bo chodno byo jeszcze, wiosna bardzo niemiao obejmowaa
pozimow zrujnowan dzieraw. Stodoy puste, na polach suche badyle. Drzewa z
nierozkwitymi swoimi pkami stay jakby bardziej jeszcze bezwonne i nagie, drc na zimnym wietrze. Tu trzeba byo inaczej. Ziele powinna sia popoch wrd konserwatystw,
soce pali zapleniae ksigozbiory, wiatr te powinien robi swoje. Kady powinien robi
swoje.
Kto szed bliskim skrajem morza, kluczc midzy rozlewajcymi si na brzeg falami.
Mczyzna. Nie wstaem. Leaem dalej, czekajc, a przejdzie, i dopiero, bo wolaem nie
mie nikogo za sob. Czubym si nieswojo, wiedzc, e kto, ktokolwiek za mn. Nie
dlatego, e mam co napisanego na plecach.
Mczyzna by w paszczu i ja byem w paszczu. Ale on mia jeszcze kapelusz. Kiedy zza
chmur wygldao soce, mczyzna zdejmowa go, podnoszc w gr twarz. To mi si

bardzo podobao. Leaem. Czekaem, a przejdzie. Pomylaem, e wstan dopiero, kiedy


zniknie mi z oczu, bo moe i jemu byoby nieswojo, gdyby wiedzia, e kto, ktokolwiek za
nim. Moe i on tego nie lubi. Przechodzi. By teraz na mojej wysokoci. Ale stan.
Odwrci si do mnie i krzykn:
Nie wie pan, gdzie tu jest Solmare"?
A co to jest? odkrzyknem z wiatrem, unoszc si do pozycji siedzcej.
Pensjonat czy hotel. Ale jest tam chyba te jaka kawiarnia.
Jest kawiarnia?
Powinna by krzykn.
Wstaem na nogi i podszedem do mczyzny.
Gorcej herbaty bym si napi powiedziaem.
Wanie o tym samym myl powiedzia on. Diabelnie zimno jeszcze.
Mczyzna zdj kapelusz, wic ukoniem si lekko, ale to wanie soce wygldao;
schylony w ukonie zobaczyem, jak spod ng ucieka mi cie.
A to gdzie w t stron? spytaem.
Tak mi powiedziano. Podobno nad samym brzegiem morza. Pomylaem wic, e
przespaceruj si pla.
Oczywicie nie powiedziaem starszemu mczynie, e nie lubi sowa spacerowa" i
dlaczego. Szlimy. Pdzone wiatrem chmury to przesaniay, to odsaniay nas przewrotnym
oczom bkitu.
Pan chyba nie z tych stron? spyta mczyzna.
Ja? Nie odparem. Pan chyba te nie.
Jestem ze stolicy. Pan moe rwnie?
O, nie powiedziaem. Nie. Ja bliej krawdzi jestem. To znaczy, bliej granicy,
chciaem powiedzie.
Nie kamaem. Przeszedem tylko ponad dosownoci jego pytania. Pozwoliem sobie na to,
bo nieprzeparta para mnie ch potwierdzi gonym sowem to, co przedtem mylaem o
wielkim kole, jego rodku i krawdzi. I kiedy mczyzna powiedzia: .Jestem ze stolicy. Pan
moe rwnie?", nie mogem czeka lepszej okazji do paraboli.
O, nie powiedziaem. Nie. Ja bliej krawdzi jestem. To znaczy bliej granicy,
chciaem powiedzie.
Ach, tak. Ktrej?
Poudniowej.
To ju byo obojtne. Szlimy pla. Mczyzna spacerem, ja wolnym krokiem. Ostry ldowy
wiatr szeleci piaskiem. Wydmy syczay jak siedliska ww.
To kawa drogi pan zrobi.
Kawaek.
Do rodziny moe?
Nie. Do ludzi powiedziaem znamiennie.
Do znajomych?
Tak.
Chyba to byli znajomi. Nie wiem. Nie zastaem ich. W licie, ktry dostaem od tych ludzi,
pisao, e ja, by moe, nie przypominam sobie ich, ale oni pamitaj mnie dobrze i
zapraszaj. Prosz mnie serdecznie przyjecha. Domek nad samym morzem. Wprawdzie
letni, ale przerobiony na warunki zimowe". List ten dostaem pn jeszcze jesieni.
Przyjechaem dopiero teraz, bo tak si zoyo. Nie uprzedzaem.
Chyba to byli znajomi. Rzeczywicie nie przypominaem sobie tych ludzi. Skd wzili mj
niepewny zmienny adres? Nie wiem. Ale wrd otaczajcych mnie gst chmar ciemnych
ponurych zagadek ta wydawaa mi si wprost janiejca blaskiem. Wzruszajca. Bo chyba
nikt nie zaprasza mnie tu, eby posieka mnie, zaszy w worku i wypynwszy z dala od

brzegw, wrzuci do godnego morza. Mona tu si zamia, ale nie tak bardzo. Histori miaem jedn na przykad tak w krainie jezior, pamitam, tam gdzie, dziewitnastoletni,
pierwszy raz poznaem tak mocno szczcie i nieszczcie mioci: Ann-Laur Dzigo. Par
lat pniej byem tam znowu. yem na wodzie, rzadko wychodzc na ld. Co ja chciaem
powiedzie? Wic zaprosili mnie nad Jezioro Krlewskie" bliscy niby znajomi: dwch
chopcw i dziewczyna. Przypadek wtedy, ktry czasami jest jednak po mojej stronie, chcia,
e nie dojechaem tam i zmieniem kierunek. A czekay mnie tam baty. Dwa litry wdki
zostay przelane czy miay by przelane dla miejscowych tam ulikw, nie za moje zdrowie,
ale za poamanie mi koci. Kto wie, czym to si wszystko mogo skoczy? Synna jest
fatalna moc alkoholu. Oto, co kryo zaproszenie. Za co miao mnie to spotka, pozostao dla
mnie ciemn ponur zagadk. Teraz, skd dowiedziaem si o tym? Te przypadkiem.
Dziwnym, mona powiedzie. Jedno zdanie wypowiedziaem kiedy, jedno z tych zda na
wszelki wypadek, ale ktrych to zda, okazuje si, nigdy nie jest za duo.
Wiem, e na mnie czatuj powiedziaem kiedy cicho.
Wiesz? wyrwao si siedzcej obok dziewczynie.
Wiem powtrzyem. Ale powiedz, co ty wiesz.
To bya ona. To ona bya tam. I ona mi wszystko wysypaa, jak miao by.
Za co? zapytaem.
Tego nie umiaa powiedzie biedna przeraona panienka. Zobaczymy. Szlimy nag pla,
kluczc midzy rozlewajcymi si na brzeg falami. Soce skryo si i mczyzna naoy
kapelusz.
Kapelusz masz wielki jak caa Francja". Komu ja to powiedziaem? Na wydmach sycza
piasek poruszany wiatrem. Trawy giy si przed morzem. Szumu fal jakbym ju nie sysza.
Pdzone chmury to przesaniay, to odsaniay nas przewrotnym oczom bkitu. Aja
przyjechaem... powiedzia mczyzna.

Pragnienie
Zaczli o snach. I pierwszy mwi: Ja to jeden sen bd pamita dugo. Byem na jakim
kontynencie, w Afryce chyba, bo byy piachy i kpki rolin. Bya pikna pogoda, wiecio
soce, szedem gdzie, nie wiem gdzie. Naprzd. Naraz nadleciaa czarna chmura nisko i
trzasn piorun. We mnie. I mnie zabi. Ale szem dalej, chocia wiedziaem, e jestem zabity.
Id i widz, sadzawka malutka. Weszem, eby troch nogi ochodzi i ochlapa si, a tu z tej
wody wyazi straszna morda potwora. Przestraszyem si i chc wyj i ucieka. Odwracam
si, a tu, jak to bya przedtem maa sadzawka, to teraz sama wielka woda hen, hen, e nie
wida koca i ze wszystkich stron wya mordy potworw. Obudziem si cay mokry.
Paskudny sen powiedzia drugi.
Nie ma co powiedzia przedostatni.
Paskudny powiedziaem.
Cicho byo w pokoju. wiato zgaszone, kady oddycha w ciemnoci.
Miaem te, nie tak dawno, taki dziwny straszny sen powiedzia przedostatni. e
pojechaem do domu, bo miaem wolne czy co i pojechaem. Przyjechaem w nocy.
Wyszem z dworca, przeszem pod mostem i zaczem i pod gr w stron domu. Taki by
wiatr, jakby si kto powiesi. Szem wolno, bo miaem pen waliz brudnej bielizny. Bya
noc i byo pusto. I sysz naraz, e kto mnie woa, cicho. Staj i poznaj, e to gos matuli.
Patrz naprzd, wytam oczy, nic. Odwracam si do tyu, te nikogo nie widz. Id dalej i
myl, e si przesyszaem, i znowu sysz cicho gos matuli: ,Jzek, Jzek". Patrz znowu
naprzd, do tyu, na prawo, na lewo, na wszystkie strony, bo nie wiem, skd ten gos leci.

Nikogo nie widz. Id dalej i znowu sysz woanie. I sysz, ze ten gos idzie gdzie z dou.
Spod ulicy. Pooyem walizk, uklkem i przykadam ucho do bruku, i sysz stamtd, z
tych gbokoci podziemnych, jak cichutko mnie woa matula: ,Jzek, Jzek". Dalej nie
pamitam. I lepiej.
Paskudny sen powiedzia drugi.
Jeszcze jako gorszy ni mj powiedzia pierwszy.
Paskudny powiedziaem.
Znowu si zrobio cicho jaki czas. Sycha byo wasny i cudzy oddech.
S niektre sny przyjemne powiedziaem ja po chwili. Nie pamitam nic akurat
swojego, ale czytaem gdzie o jednym, ktry mia taki sen, e jedzie dk korytem rzeki.
Tylko e rzeki nie ma, bo wyscha, i on jedzie t dk w powietrzu.
Cicho byo w pokoju. wiato zgaszone, nikt nic nie mwi. Czterech leao w czterech
rogach pokoju i kady myla po swojemu.
Powiedz no, ty wiesz takie rne rzeczy przemwi do mnie przedostatni. Co to jest
sen? Co to jest te sny, co si ni?
Tego to ja ju ci, chopie, nie powiem.
Czy to jest jakie ycie, czy to jest jaka mier?
Nie wiem. Ale chyba co trzeciego. Jaki trzeci stan. Znowu cicho si zrobio. Nikt nic nie
mwi. Trudno byo co powiedzie. Gowy kryy wysoko, ale w ciemnociach.
Wic panowaa cisza u nas w pokoju. W innych pokojach tego nie byo. Wielkie pijastwo
odbywao si w caym hotelu. Dzikie piewanie biego po korytarzach, po rurach i przez
szeroko otwarte okna. Bo byo lato. By czerwiec i gorcz cigaa garda jak obcgi. Na
budowie ciko byo wykona plan. Soce palio prozebrany nard roboczy. Przez ciaa
pyny wielkie prdy lenistwa. Tak, jak trzeba, pracowali tylko ideowcy i maa, coraz
mniejsza garstka sumiennych. Caa reszta pracowaa na zwolnionych obrotach i nie byo na to
siy ani powoywania na przykady. Taki ywy ogie la si prawie z nieba jak, pamitam, w
bezpaskim, ubiegym roku, pod Annopolem.
Leelimy w kach na samych przecieradach. Koce w nogach albo na krzesekach, nikt si
nie przykrywa. Przez otwarte okno buchao cigle duszne, pkate powietrze, chocia byo ju
po dziesitej i soce spory czas jak ju zaszo, tak jak soce zachodzi.
Cholernie jednak dziwna rzecz te sny powiedzia przedostatni.
Daj spokj, Jzek. Co bdziesz sobie gow zawraca powiedzia drugi.
Dlaczego? Niech sobie duma powiedziaem. Jutro niedziela. Jeszcze si wypi.
Co tu mona duma, jak tu si i tak nic nie wyduma.
Nie szkodzi.
Duma, nie duma, carom nie budiesz...
Nie szkodzi.
W innych pokojach tego nie byo. Hutaa si nad butelkami moda ga. Zaprawia si ostro
cay hotel. Dzikie echo si nioso po korytarzach, po rurach i przez szeroko otwarte okna. Bo
byo lato. I bya sobota. Taki sam jak wszystkie inne dzie mierci i dzie narodzin, ale
nazywa si sobota. I ci, co nie poszli na zabawy w miasto i pod miasto, pili alpagi w
pokojach. U nas w hotelu zabawy nie byo. Pokaleczyli si mocno w zesz sobot i Rada
uchwalia, e nie bdzie zabaw przez trzy tygodnie. Zbrodnia i kara. Wic tacw nie byo,
ale wino si lao, jakby nigdy nic. I pyna pie.
W naszym pokoju skad si dobra cichy i spokojny i dobrze zrobiem, e si tu przeniosem z
dawnego pokoju, gdzie mieszkaem, gdzie waciwie przychodziem tylko spa pno, bo
mieszka tam nie dawao rady. Te si wszyscy tam dobrali, ale ci z drugiej strony medalu.
Poarty byem z nimi bez przerwy i cay czas wszystko wisiao na wosku. To, co tam kwito,
to nie by mj ulubiony kwiat. Musiaem si przenie. Wielkie przenosiny to nie byy. Pociel hotelowa, poduszka hotelowa, koce hotelowe, moje ptora na krzy ubrania i jedna

ksika z teorii szachw. Przenosiem si z radoci niekaman, e opuszczam t brudn,


zawszon, pijack melin i z tym kamiennym ju smutkiem, e taki chyba mj los; cigle si
przenosi. Nawet w hotelu z pokoju do pokoju. Ale trafiem dobrze. Trafiem jakby na wysp.
Do spokojnych i powanych chopakw. Jeden by troch od nas starszy. Przyjechali do
stolicy tak samo jak ja. Zarobi troch grosza, a nie obrzyga ubikacje i kaflowe ciany.
Ale si dr, w mord kopani.
e im si jeszcze chce.
Tu to si maj, a w robocie to tak si ruszaj, e ich z miejsca nie wida. Robotnicy od
witej boleci.
Czuj, e znowu si bd upa jak w zesz sobot, chocia nie ma zabawy.
Najgoniej si dr w twoim dawnym pokoju, zdaje si powiedzia do mnie drugi.
Potnie duszno byo. Okna stay otwarte do ostatnich granic, ale tam nie byo lepiej ni tu.
Powoli, powoli styga nagrzana ziemia, woda, powietrze i mury stolicy. Mino ju bez
plusku p jedenastej wieczr, soce dawno ju jak zaszo, tak jak soce zachodzi, a chd
cigle nie zajmowa pustego miejsca.
Trudno byo zasn. Mona byo myle o snach, ale z kolei trudno byo myle. Wielkie
zniewolenie rozkadao ciao i mzg. Do byle czego trzeba byo wciga si woli. Nie chciao
si rusza nog ani obrci na ku, ani sign rk po papierosy na krzeseku. Rka waya
los.
Mijay tak sekundy, minuty i kwadranse. Nikt ju si nie odezwa. Po kilka razy kady jednak
obrci si na przecieradle i po kilka razy kady odwrci poduszk na drug stron,
chodniejsz stron. W kocu zasnli, najpierw drugi, potem pierwszy. Dao si to sysze.
Przedostatni jeszcze nie spa. I nie spa ostatni, to znaczy ja.
Na pewno to nie jest adna wana rzecz, jeli s w ogle rzeczy wane i niewane, ale nie
pamitam, ebym w jakim pokoju czy w innym pomieszczeniu, czy w ogle w miejscach
bez cian, gdzie spaem i gdzie, oprcz mnie, jeszcze kto spa albo kilku, czyli grono, nie
pamitam, ebym w takich wypadkach zasn pierwszy, drugi, trzeci, czwarty czy
przedostatni. Zawsze zasypiaem jako ostatni. Ostatni zasypia ostatni, to znaczy ja. Na pewno
to nie jest adna wana rzecz, jeli w ogle s rzeczy wane i niewane. Moe i s, ale trudno
si w tym rozpozna. Niby atwo, niby wiadomo, niby wydaje si, e wiadomo, ale bardzo
czsto wychodzi co innego, bardzo czsto okazuje si odwrotny skutek. Wszdzie czai si
pozr z wywieszonym szyderczo jzykiem.
Trudno byo zasn. I trudno byo myle. Ale dla mnie najtrudniej jest zawsze nie myle,
chocia wiele razy chciaem i bd chcia mc nie myle, tylko tak i bezwiednie albo tak
posiedzie bezmylnie, czy polee, dajc si ywotowi ponosi przez jaki czas.
Wic troch mylaem. I mylaem ju o tym przedtem nieraz dugo i gboko, a moe
niegboko, e waciwie to nie ma takiego rozrnienia: rzeczy wane i niewane. Bo dla
mnie wszystko jest wane. Ju niedugo" powiedzia mi jeden. Ju niedugo. Jeszcze
troch, a machniesz rk. Zrozumiesz, e wszystko jest wanie niewane. Masz racj, e nie
ma takiego rozrnienia: rzeczy wane i niewane, bo wszystko jest wanie niewane.
Jeszcze troch, a przekonasz si sam. Nie chc ci zbija z tropu, ale zobaczysz sam. Otworz
ci si twoje przymruone lepia".
Tak mi powiedzia jeden. Jeli tak powiedzia, to mia swoje powody. Jeli tak powiedzia, to
musia na pewno rozway t spraw, musia wzi pod uwag za i przeciw i potem dopiero
rzek. A co ja? Ja odpowiedziaem po dosy dugim namyle, bo nie mogem sobie
przypomnie tego zwrotu: e daleki jestem od myli. Odpowiedziaem wic, po tym namyle,
e daleki jestem od myli, eby uwaa jego sowa za puste i bez pokrycia. Bardzo daleki
jestem od tej myli, ale s dwie szkoy. Jedna, e wszystko jest niewane. Jego szkoa. Druga,
e wszystko jest wane moja. Dwie szkoy z tego samego pnia.
Naraz, do pokoju, gdzie dwch ju spao, gdzie trzeci jeszcze si mczy, a ostatni myla o

tym, e nie ma rozrnienia na rzeczy wane i niewane, i pomyla w kocu, e chyba


wstanie gdzie piwa sprbowa si napi albo wody sodowej, kruszonu, kwasu chlebowego,
ale najlepiej jednak piwa duch wreszcie wlecia, czyli chodny powiew.
pisz? spyta mnie przedostatni.
Nie powiedziaem.
Poczue ten przecig?
Tak.
Moe troch teraz sfolguje.
Teraz ju tak. Pko nareszcie.
Wstajesz?
Tak.
Te pjd do kibla. Ju mi si chce od godziny chyba, a nie mogem wsta.
Id. Niedobrze tak ciska.
Co ty nie idziesz?
A kto ci powiedzia?
Mylaem, e wstae si odla.
Nie. Odwrotnie. Id gdzie si piwa napi.
Chce ci si? Gdzie ty teraz dostaniesz piwa?
Ktra tam jest na twoim wieccym neptunie?
Za pitnacie jedenasta.
To chyba teraz tylko na dworcu.
Te ci si zachciao. Masz adny kawaek.
Powoli dojd. Zreszt tramwaje chodz.
Racja. Cigle zapominam, e to stolica.
Z miasta jeste czy ze wsi? spytaem przedostatniego.
Niby to z miasta, ale okna wychodz na wie. A ty?
Ja dokadnie tak samo.
Przedostatni poszed, a ja zaczem si ubiera. Sznurowaem buty, kiedy wrci.
Lej powiedzia.
Jak tam? spytaem. Pokutuje ju kto.
Ju powiedzia. Dwch rzyga i stka, jakby ich kto zarzyna. Ty wiesz co?
cign dalej przedostatni. Moe i ja bym si przeszed z tob na to piwo?
Jak uwaasz. Na twoim miejscu, to ja bym si jednak wyspa. Nie wiem, czy tak prdko
wrc. Moe bdziesz musia si targa z powrotem w pojedynk.
Chcesz gdzie podskoczy?
Dokadnie nie wiem.
U pielgniarek jest dzisiaj potacwka. Chopaki tam poszli.
Dokadnie nie wiem. Moe i skocz.
To masz racj. Pjd spa.
Masz racj. To cze na razie. Zamkn drzwi i wezm klucz. Wziem papierosy,
wyszedem na korytarz i zamknem drzwi.
Pomylaem, e od dawna ju nie powiedziaem tylu sw, co przed chwil z przedostatnim.
Nie bardzo wiedziaem, czy si cieszy, czy aowa, e wraca mi mowa.
Sunem wolno przez ciemny korytarz, macajc ciany, bo kto znowu odkrci arwk.
arwki giny co drugi dzie jak pery. Przeszedem korytarz i po marmurowych schodach
robotniczego hotelu zszedem na d.
Gdzie to tak raj ujemy, panie kierowniku, o tak wczesnej godzinie nocy? zagai mnie
portier.
A gdzie na piwo, panie prezesie.
Na piwo, mwisz pan. A moe tak nie na piwo?

Na piwo, panie prezesie.


Hm. A gdzie pan dostaniesz piwo, panie kierowniku, o tak wczesnej godzinie?
Na Bahnhofie, panie prezesie. Ni mniej, ni wicej.
To wstp pan przedtem do mnie. Zrobimy se partyjk warcabw. Piwo panu nie ucieknie.
Co ja bd gra z panem w warcaby, jak pan w t gr grasz lepiej ni ten, co t gr
wymyli.
Dobrze, dobrze. Chod pan, to panu zlej fuszersk.
Jak bd wraca. Teraz nie.
To wracaj pan prdko, zanim si poo.
Dzisiaj sobota, panie prezesie. Tak prdko si pan nie pooysz. Bd si panu
przetwiera.
To te prawda. Przynie pan ze sob butelk piwa dla starego partnera.
Jak bdzie butelkowe, to przynios. Bo u nich, zdaje si, tylko na kufle.
To spytasz pan.
Tak jest.
Naprawd dawno ju nie prowadziem takich dugich dialogw. Normalnie przedtem, jak ju
z kim rozmawiaem, to by to zawsze monolog tego drugiego i moje od czasu do czasu
rzadkie wstawki, jak koronki walencjaskie. Nie wiedziaem, czy si cieszy, czy aowa, e
wraca mi mowa. Moe jednak dobrze, bo zdaje si, dosy niebezpiecznie zapadaem na
niemot. Dosy jednak niebezpiecznie wcigaa mnie samotno w swoje przepastne objcia.
Szedem ulic szerok, a raczej chodnikiem szerokim na jakie pi metrw i wysadzanym
drzewami pielgnowanymi, a ulica bya obok, jeszcze pi razy szersza. Ludzi spacerowao
sporo, chocia byo po jedenastej chyba i soce dawno ju jak zaszo, tak jak soce
zachodzi: wielkoskromnie. Mina mnie moda para. Dziewczyna mwia: A ja podobno
dobrze tacz". Na pewno. Na pewno nie wszdzie mona byo zobaczy tyle narodu o tak
pnej porze. Tam gdzie byem ostatnio, w maym miasteczku nie nad rzeczk, ludzie szli
spa razem z kurami i o dziesitej wieczorem chociaby trudno byo o yw dusz. Koty z
czystym sumieniem przebiegay puste ulice. Tylko grzbiety migay im w blasku ksiyca.
Kiedy to tam te byo inaczej. W tych niepowtarzalnych czasach, kiedy miasteczko byo
granic zaboru i przemytnictwo kwito tam bujnymi pdami. Wieczorem zaczyna si ruch.
Wieczorem tam wtedy zaczyna si dzie. Ale jest los i s koleje losu, i to, co byo kiedy,
skoczyo si, a zaczo si nowe. Mona by bardzo dugo na ten niewinny temat.
Chd jednak troch powiewa. Lekko nareszcie falowaa bezduszna budowla i licie
pielgnowanych drzew od czasu do czasu szeleciy. By zawsze, jest i bdzie to dwik
najmilszy dla ucha wiata. Kto powie inaczej? Kto powie, e nie?
Nie lubi wspomina tego, co si wspomina za duo. Ale nie o mnie tu chodzi, robaczka, i nie
o propagand. Wspomn wic, e id na piwo, jest po jedenastej i id chodnikiem szerokim
stolicy. Szeleszcz licie powiewem. Dwik to jest najmilszy, mwi, dla sposzonego ucha
wiata. Wspominam wic, e jestem w stolicy tej, ktra zna dwikw moc. Ca grzmic
litani. Poczwszy od, a skoczywszy na. Powiem krtko. Bya wojna, jakiej nie byo. Ale
ona bya. Rozlaa si po wiecie szeroko, ale tu by cyklon. Powiem krtko. S wzloty i s
upadki. To, co si dziao tutaj, przeszo niesychane pojcie. Jeszcze teraz, po tylu latach,
gdyby si tak przej prawdziwie, to trzeba by za gow si zapa i ucieka na olep, padajc
i podnoszc si, daleko i gboko w las. Gdzie szeleszcz licie. Gdzie szumi drzewa. O,
dwik to jest sodki niewymowny dla przeraonego ucha wiata. Zapiera dech.
Powiem krtko. Ja kocham siebie i kocham straszliwie i bezgranicznie ycie moje takie, jakie
jest. Kiedy jestem smutny, nie ma takiego drugiego smutku. Kiedy jestem wesoy, nie ma
takiej drugiej radoci. Cudowna Anna-Zytowna wie o tym najlepiej i jeszcze kilku. Ale niech
zgin, niech przepadn, eby si tylko nie powtrzya historia.
Tak. Wic ludzi sporo cigno po obydwu stronach magistrali. Po dwch, po trzech. Szy te

fal cae towarzystwa. Mczyni po bokach, miejce si kobiety w rodku, trzymajc si


pod rk. Wszystko swobodnym lunym szykiem. Kula tylko toczya si regularnie po
niewiarygodnych szlakach. Tu, nisko, na szlaku promenad, witryny sklepw lniy w
sztucznej jonosferze neonowych rur. Przed wystaw kapeluszy z kanadyjskiej somy sta
starszy pan ze starsz swoj pani.
Wiesz odezwaa si ona co to byo w krzywce: lekka choroba i duo liter?
No?
Niedyspozycja.
Aha.
Widzisz!
Chd jednak troch teraz powiewa i gaska policzki. I kto skamla, mg przesta. Powoli
doszedem do przystanku. Kupa ludzi czekaa na tramwaj. Skd ten nard wraca? Na pewno
nie z play. Puste takswki, przejedajc, zwalniay kuszco przed przystankiem. Trzech
mczyzn si dobrao w jednym kierunku, zaczli si umawia, ale nie mogli doj do witej
zgody. Jeden z nich machn rk, zatrzyma takswk i pojecha sam.
Mdry powiedzia z sarkazmem drugi do trzeciego.
Dwie niemode ju kobiety zanosiy si dziewczcym miechem. Dreszcz jaki przechodzi
od tego miechu. Spojrzaem w niebo i zapaliem papierosa. Wypaliem powk, kiedy zajecha tramwaj jak wyjca zjawa. Zaadowaem si do rodka, gaszc papierosa i chowajc kip
do kieszonki, do dolarwki tak zwanej, eby j potem wyszpera z fad, kiedy przyjdzie
zapali, a zabraknie i nie bdzie gdzie kupi. Ile razy tak byo i wyrzucaem sobie
lekkomylno. Przesady tu nie ma, tylko naga prawda. Ilu auje w pocigach widzc, kiedy
inni wyjmuj prowiant z torebek i siatek i rozwijaj szeleszczcy papier, ilu wic auje, e
te nie wzili z domu czego na zb albo nie kupili dwch buek z kiebas w dworcowym
bufecie, albo jeszcze nawet u chodzcej z koszykiem po peronie handlarki. A teraz odwracaj
si do okna lub wychodz na korytarz, bo co oko nie widzi, nie kuje. Przesady tu nie ma,
tylko naga prawda. A ilu auje straconego czasu i zmarnowanych dni i pacze wrd nocnej
ciszy. Marnujc si do reszty.
W tramwaju natomiast wszyscy chichotali. Konduktorka strofowaa burczcego faceta, pod
ktrym giy si pijane kolana i ktry co raz na kogo si przewala.
Jak pan si upi, to bd pan grzeczny. Widzi pan, elegancka kobieta, a pan si kadzie.
Kadzie si pan na kobiet, co ledwo yje. Prosz podawa, kto przyby. Ja, jak si upij, to
przynajmniej cicho stoj.
O Jezu, jak ta kobieta dulczy burcza pijany. Dulczy nad uchem i dulczy, jakby j
kto nakrci.
Patrzcie go, przemwi wykrzykna konduktorka. A jak trzewy, to mwi nie umi,
bo ludzi si boi.
O Jezu, ebym mia tak bab, tobym jej kupi papug, eby miaa z kim trajkota. A sam
bym nawia w szybkich abcugach.
Aja, ebym miaa takiego chopa, tobym mu zajzajeru nalaa do herbaty albo innej trucizny
i niechby mnie straszy, ale w snach. Prosz podawa, kto przyby.
Zabawa si przemieniaa. Sowo przybierao na wyrazie i zataczao coraz szersze krgi.
Mczyni ujmowali si za swoim, kobiety krakay. Nad jeziorami chwiay si trzciny i
truchlaa moc. Bg, czy si rodzi? Siedzcym kiway si od jazdy kolana. Przy dworcu wielu
wysiado z alem niewypowiedzianym.
Ale dalszy cig odbywa si niedaleko. Sto metrw i po schodach wstpiem na dworzec. Tu.
Porodku wielkiej sali dworcowej kobieta uderzya w twarz stojcego przy niej mczyzn i
oddalia si biegiem. Mczyzna sta bez ruchu. Pon mu prawy policzek. Dokoa jego
gowy dwiczao jeszcze powietrze. Ludzie patrzyli. Przygwodzili go oczami, eby si nie
rusza, eby si mogli napatrze. Nasyci nienasycon ciekawo.

Ja pierwszy zmciem wod i ruszyem przez rodek sali w stron bufetu. I on si ockn i
poszed do wyjcia. Przesady tu nie ma, tylko naga prawda. Wic ilu z tych patrzcych
apczywie na ofiar mwio w swoim yciu o kulturze i takcie, ilu umiao prawidowo
trzyma widelec i n, albo dwa widelce do ryby i nie mlaskao przy jedzeniu? Ale czy to jest
to dobre wychowanie? Pojcia s faszywe u ojcw i potomkw. Hierarchia wartoci
przybiera niedobry obrt. Ten si liczy, kto przy obie albo ma kusz pienidzy. Bezczelno
gwide w nos skromnoci. Czterech bije jednego. Wielu mwi, e tak byo zawsze. Moe.
Ale czy tak musi by?
Za piwem kolejka staa jak w sobot za misem. Bya sobota i to si zgadzao. Kto powiedzia
raz, powie dwa. Piwo te miso. I wszystko si zgadzao. Byo nas okoo trzydziestu w
spragnionym wu. Jedni odchodzili z kuflami, drudzy z tyu doczali. Pobliski zapach
askota wysuszone sklepienia garde. Wolniutko posuwaa si caa pielgrzymka i wielu
syczao na jednokobiec obsug i na panujcy ustrj. Win zwali atwo na gr tam, na
nich, a siebie rozgrzeszy bez ksidza. To atwo. Nic atwiejszego. Pojcia s faszywe,
mwi, w walecznym narodzie: Panie, eby on mdrze krad, to on by stamtd wycign
kokosy, bo to bya zota robota. Ale on to robi gupio. I dlatego wpad".
Wolniutko suna procesja i bez sztandarw. Nie byo to Boe Ciao, tylko sobota, jak ju
mwiem. Taki sam jak wszystkie inne dzie mierci i dzie narodzin. Kolejno tych
ostatnich sw broni si sama, mwi sama za siebie, ale mwi te i za mnie. Prosto i jasno.
Mwi o wiecznej walce dwch kolorw i e stawiam na biaego konia.
Jak to jest u mnie, e zaczynam mwi o czym, o bagateli jakiej niby i zawsze dochodz z
tego do ostatecznoci, do punktu tego, gdzie cz si rwnolege, czyli gdzie niebo zlewa si
z horyzontem. Zauwayem to niedawno dopiero, chocia wprost bio to w oczy.
Przyjdzie kolej na kadego. Przysza wreszcie i na mnie. Dla mnie teraz lao si ciurkiem do
kufla pieniste. Spytaem, czy jest butelkowe, ale nie byo. Zapaciem, wziem kufel i
odszedem na bok w stron pulpitw. Postawiem piwo i zamknem na chwil oczy.
Tsknota, rzewno straszliwa i wielka jak niezmierzone rwniny spada na mnie i obja mi
gow, serce i kibi. Zanuciem co cicho. Kawaek starej melodii, zagwizdaem cicho przez
zby. Nie smutny, nie wesoy, ale rzewny. A byo to tak, eby ju dalej nic nie mwi, jak
wolno, agodnie spywajca z rany krew.
wiadkowie pili piwo przy pulpitach, palc papierosy i gono mawiajc. Atak mi wolno
przechodzi i bl w brzuchu, ale jeszcze kruchy byem od tego, lekki i pusty jak szklana
beczka. Wszystko ze mnie wycieka podczas tych chwil. Nie wiadomo gdzie. Ustawiem si
tak, eby mnie nikt nie potrci, i zapaliem papierosa. To, co si zdarzyo, najczciej zdarza
mi si w pne popoudnia deszczowe, ale te soneczne. Wtedy to najczciej napada mnie ta
tsknota niewymowna i rzewno ssie mi brzuch, tak jak ziemia wysysa mi pity. Wieczorami
czy nocn por zdarza si to duo rzadziej. Prawie nigdy o poranku.
wiadkowie pili piwo przy pulpitach, inni blad herbat ala, inni jedli piecze, bigos i klops.
Kto by tam kupowa cukierki. Towarzystwo, jak mwi Ignac, byo liczne i przeliczne. Byo
mieszane. Przeplecione ze sob rne style epoki. Troch mao zauwayem tych z dow.
Dla nich to bya jeszcze duo za wczesna godzina pojawienia si w elektrycznym wietle. Na
razie jeszcze robili swoje w cieniu nocy.
To on prokurator? rozmawiao trzech po drugiej stronie pulpitu.
Tak mwi.
Z niego, zdaje si, taki prokurator jak ze mnie metropolita.
Ale gupi to on nie jest. Koszuli w zbach nie gryzie.
Tego ja nie mwi. eb on ma.
Skd on bierze ten kusz pienidzy?
Skd! Kradnie.
Ale mdrze.

Rozmowa schodzia na oklepane tory. Podszed do mnie jaki na wygld robociarz w


szerokich sztanach i z kuflem piwa w prawej rce. Poprosi o ogie. By na fali. Koczy
piwem upalny, czterdziestopicioprocentowy wieczr. Wycignem zapaki, on mnie
poczstowa papierosem i od tego do tego, od kocham ludzi" do ty mi si podobasz"
potoczy si jego monolog przerywany czkawk. O, gazko jaboni, czyja wiem, kto jest ten
czowiek, co ulic obok mnie przechodzi? Albo ten drugi, trzeci, dwudziesty?
Ja mam dwie kule jeszcze stamtd. Byem w III dywizji, ktra posza na pomoc
powstacom. Mam, panie, kup orderw polskich i ruskich. Teraz mi Rada Pastwa
zamienia zawiadczenie na legitymacj. Ach, ile tam ludzi wybili. Walczylimy ju na
Czerniakowie, ale musielimy si wycofa za Wis. Z naszego batalionu osiemset ludzi
zostao osiemdziesit troje. Dwunastu nas dwa dni i dwie noce siedziao pod mostem pod
sam jezdni. Most by wysadzony w paru miejscach. Byo nas trzynastu, dwunastu Polakw
i jeden Rusek. To by, panie, tajemniczy go. Urwao mu rk i nie chcia krzycze z blu,
eby nas nie zdradzi. Skoczy do wody i si utopi. Wic zostao nas dwunastu, panie. Dwa
dni i dwie noce siedzielimy pod mostem. Dostaem tam zapalenia puc, ale byo mi ju
wszystko jedno. Potem przyjechali nasi saperzy na odziach i nas stamtd zabrali. Ile tam,
panie, ludzi wybili, to za gow si zapa. Mj cekaemista przy mocie dosta seri w szerok
pier. Boja byem mody. Podawaem tam. Ach, panie, jeszcze teraz po tylu latach, eby si
tak czowiek naprawd przejmowa, to powinien za gow si zapa i ucieka gdzie daleko
w las.
Gdzie szumi drzewa.
Co pan mwi?
Mwi ucieka daleko w las, gdzie szumi drzewa.
Tak jest, panie. Gdzie szumi drzewa.
Zamilk i milczao teraz dwch blisko siebie. Salon dworcowy kipia i szumia. Tusty, szary
kot przewija si midzy nogami. Kto mu rzuci kawaek misa, ale kot tylko powcha i nie
ruszy. Facet zamachn si nog ze zoci i kot wolno si oddali. Mj cekaemista przy mnie
dosta seri w szerok pier". I przewali si do tyu albo opad na bro z martwym palcem na
cynglu.
Gdzie pan robi?
Na przeadunku.
Od tony wam pac?
Tak.
Dziewi dwadziecia?
Tak. Te robisz na przeadunku?
Teraz robi na budowie. Ale czsto id na przeadunek. Tam pac wicej.
Tak, doranym pac dwadziecia pi procent wicej, bo nie maj tych wszystkich
dodatkw, co my.
To ecie siedzieli dwa dni i dwie noce pod tym mostem.
Ju mi byo wszystko jedno.
Nie prbowalicie przepyn na praw stron do swoich?
Paru prbowao, co umieli pywa, ale Niemcy apali na reflektor i potem na muszk.
Byo po pnocy ju i zaczynao si nocne popoudnie. Piwo lao si do kufli bez ustanku. W
dworcowym salonie by komplet, a jeszcze coraz to nowi cigali z rozpitymi koszulami.
Si masz, Wadziu! Gdzie ty by, jak ciebie nie byo?
Daleko.
Std nie wida?
Nawet jakby stan na palcach.
Cha, cha, cha.
Tak jest zawsze i wszdzie, e jedni si miej, inni stoj cicho.

Roraty
Z majakw, co szarpay apczywie mj biedny eb, obudzio mnie brzczenie muchy. Dwoma
rozstawionymi palcami przetarem lekko oczy. Jeszcze si nie rozwidniao. Noc leaa cigle
pudowym ciarem, ale ju j chwia w posadach, idcy od uchylonego okna, lekki wiew
poranka. Tak samo chwiao budowl synne, nadranne brzczenie muchy, zataczajcej si w
przerzedzonym powietrzu. Tak samo pianie koguta dusze jakby, ni w rodku nocy, i weselsze. To wszystko razem i jeszcze tysic ultradwikw mwio nieomylnie, e noc jest
podminowana i niezadugo wyleci w powietrze wschodem soca.
Tymczasem podniosem si, zaciskajc zby, z trzeszczcej straszliwie leanki. Stojc,
wsunem buty na nogi i to by byo wszystko co do tej czci ceremonium. Cicho, na palcach,
eby nie zbudzi picych w tym samym pokoju, przesunem si do zwanej azienki.
Odsunem pokryw koda, ktra zakrywaa dziuraw muszl, i wyszczaem si. Za rur
biegnc wzdu ciany zatknite tkwiy dwa sierpy. Przez mae okienko, dokadnie w
czterech ramach, bledn na niebie Wielki Wz. Bo te i byo po niwach.
Z napenionej deszczwk po brzegi wanny nabraem troch wody i umyem si. Wytarem
si chusteczk, zawizaem sznurowada u butw i, cicho cay czas, przesunem si do
wyjciowych drzwi. Odcignem zasuw i wyszedem na prg. Powoli przerzedzao si. Noc
jeszcze dyszaa, ale byy to niezawodne ostatnie minuty. W kilku oknach osiedla palio si ju
wiato. Znowu w jednym zabyso. Wstawaa, charczc i plujc, najwczeniejsza cywilizacja.
Gdzie wiszcy zegar wybi jak dzwon rwn pit godzin. W ciszy i mroku picej
dzielnicy dwik gongu koysa si i nis. A wsikn w brzuch pagrkw.
Staem na progu. Patrzyem na wschd. Niedaleko pianie koguta wstrzsno powietrzem jak
histeria. W dwch oknach dwu domw prawie jednoczenie zapalio si wiato. Do roboty
wstawali ci, co na szst, i ci, co na sidm, ale o dwadziecia, trzydzieci kilometrw dalej, i
dojedali. Wielka cementownia wanie znajdowaa si w tej odlegoci, wyrosa z popiow
jak feniks. Tam wielu z tych, co teraz wstawali, dojedao.
Wic ci wstawali, niektre ony mw szykujce niadanie i drugie niadanie do roboty, i te
trzy kobiety, co si umawiay wczoraj na grzyby do lasu. Syszaem to mimo woli, siedzc
wczoraj wanie, na kamiennej awie rynku, w jesiennym socu popoudnia, z
przymknitymi oczami.
Staem na progu. Cisza zapieraa dech. Od czasu do czasu wiew poranka szeleci limi
dziakowych owocowych drzew i patelnia stukaa o czajnik. Przez otwarte okno dwik
metalu koysa si i nis, a wsika w brzuchach pobliskich pagrkw. Staem na progu,
patrzc pkolem. Powietrze powoli przerzedzao si i ciemny widok ubiera si w ksztat.
Przeszed mnie chd, jak to przed witem. I on mnie poruszy, a nie dalekie dudnienie
pocigu. Na pewno na pierwszym miejscu jest jedna rzecz, ktr ciao moje zna na wylot:
chd. Troch za lekko, zdaje si, troch za szybko i skadnie mi si o tym powiedziao.
Inaczej troch powinno to by powiedziane, jak na takie zimne wyznanie przystao. Nie tak
gadko. Nie tak zgrabnie. Moe powinno to by wolno wycedzone albo moe lepiej wyjkane
przez szczkajce od zimna zby, a napisane niezdarnie jak przez zgrabiae od mrozu palce.
Bo wymyli mona wszystko i napisa to zgrabnie, jak to jest w piknej literaturze. To nie
jest wielki trud. Mona tak bez koca wypenia wysokie regay bibliotek, jak to jest wanie
w piknej literaturze. Chciaem przez to co powiedzie, to znaczy chciaem co powiedzie
dalej, to znaczy chciaem powiedzie, jak to jest, kiedy jest inaczej, kiedy nie sowa maj
pada zgrabne, tylko... i tu brak mi sw. Ale wiedz dobrze i tak ci, ktrzy wiedzie chc, o
co ja tu krusz chleb.

Wic chd mnie poruszy, mwi, ale chyba, chyba te troch dalekie dudnienie pocigu.
Nieraz poruszy mnie chd, std go znam na wylot, a on tak samo wszystkie zna moje
korytarze. Ale i te nieraz poruszy mnie bliski czy daleki zew pocigu. Niejeden raz. Dlatego
wanie nie mog jednak powiedzie, e to chd mnie poruszy tylko, a daleki zew pocigu
min bez echa. Nie mog raczej tego oddzieli. Dlatego wic poprawiam, bo wszystko trzeba
poprawi, co si da: nie dalej ni dwie, trzy minuty potem, kiedy wiszcy gdzie zegar wybi
w ciszy pit rann godzin, dwa wydarzenia zlay si: przeszed mnie chd i daleko
zadudni pocig. I stao si trzecie: ruszyem naprzd.
Powietrze coraz bardziej przerzedzao si. Koczyo si nocne popoudnie. Gwiazdy blady,
w trawie byszczay krople rosy. Na kopcu dynie leay powizane jak skulone psy. Wrd
ostroeni wiszcy strzp gazety ocieka farb. W trawie byszczay krople rosy. Przedpolem i
midzy dziakami wyszedem na chodnik ulicy. Tu na twardych i suchych pytach zatupaem
nogami. Pusta bya caa dugo i wsko tej bocznej ulicy. Jaskki te nie zbieray si jeszcze na drutach do odlotu. Gwiazdy tylko na niebie, blednc, cofay si na zachd. Co do
mnie, szedem wolno na wschd w stron uny rosncej i mleczarni, gdzie mona byo i
trzeba byo napi si mleka na pocztek dnia. Dwa tuziny kobiet ju tam stao na pewno w
ogonku z bakami i rondelkami. A tu cigle pusto byo na caej schodzcej lekko w d
dugoci. Bruk stercza jak wielka wyludniona kolonia mrowisk. Takie s ukady. Tam
przeklinaj si, tu l pozdrowienia. I odwrotnie. Tam gin, tu po to si rodz. I odwrotnie.
Takie s ukady harmoniczne. Tam noc poyka teatry, tu, po tej stronie planety, wstaje dzie.
Jeszcze nie. Ju niedugo, ale jednak jeszcze nie. I bya to jeszcze cigle ta pora najczystsza,
kiedy koczyo si jedno, a zaczynao drugie, ale jeszcze ani jedno, ani drugie. By to ten czas
dziewiczy, bo jeszcze bez ukadu. I by to dlatego te czas najprawdziwszy midzy
wszystkimi innymi: niewiadomy. Narzucony niewyranym mglistym powietrzem, jak
pprzeroczystym.
Nie wiedziaem. Nie zauwayem, kiedy przestaem i. Uszo mi to. Staem znowu, patrzc
pkolem. Niej, w dole, w dolinie noc i mga rozwieray si powoli, niechtnie, jakby
ocigajc si, i wyaniao si miasto, jak zjawa jeszcze, jak mit: mury niezbyt pewne siebie,
pynne dachy, falujca wiea kocioa. Niech milcz. Milczcie towarzystwa, koa, kliki,
gangi. Milczcie jazgocce, plotkujce, spiskujce. Milcz wiadomy gatunku jak mwi Witek
Raski. Listowie tylko niech szumi. Trzymaem w garci ten moment wiecznoci.
Niewysowione ssao mnie jak nikotyna i zalewao gardo, a po bkitny uk. Niedokadne s
jeszcze sowa tu, co pady. Dalekie od stanu rzeczy. Widz to, ale lepszych nie widz.
Wic trzymaem w garci, mwi, ten moment wiecznoci, tak jakbym trzyma nieforemn
staroytn monet albo nawet zwykle wspczesne jabko. Wieczno, mwi, przystana w
swoim biegu i opara si o moje rami. Staem normalnie, tak jak stoj najczciej, na ptorej
nodze, i czuem uroczysto, jak po mnie spywa pierwszy raz taki rodzaj. Chwil trwa ten
moment, ma chwil, minut, moe p, ale kto policzy, ile to jest trzydzieci sekund wiecznoci? Tak mi si zatem zacz ostatni dzie ycia. Od wiecznoci.
Przerzedzao si coraz. Mona byo i trzeba byo napi si mleka. Mona byo. To, co trzeba
byo, to zaadowa z powrotem dusz na rami. To zrobiwszy, ruszyem znowu naprzd w
stron uny wolniutko rosncej i w stron mleczarni, gdzie jednak mona byo miao wypi
kwart lub dwie kwarty mleka na pocztek tego dnia. Kawaek chleba przegry. Pomidora.
Potem si zobaczy.
Na razie jednak cigle nie widziaem nikogo na tej wskiej uli-, ale nie kocz sowa, bo oto
przede mn pierwsza posta czowiecza wysza z bramy i podya szybkim krokiem w d
teraz mog powiedzie ulicy. Pomylaem, e waciwie, jak dugo si obracam, nie
widziaem jeszcze wczesnym rankiem czowieka wolno idcego. Pomylaem, e gdybym
takiego czowieka zobaczy, byby to widok troch zatem nienormalny. Pomylaem, cign
dalej ni, e ja w takim razie, tak idc wolnym krokiem niejeden raz w bladym wietle

przedwitu, mog by widokiem troch zatem wic nienormalnym dla kogo, kto zbudziwszy
si nad ranem, podchodzi do okna zobaczy, jaka zapowiada si pogoda. I odsoniwszy
firank widzi, jak sunie kto wolno powczycie we mgle. I jeli zechciaby pomyle, co
pomyle by mg na taki widok? I zasoniwszy firank, i wrciwszy do ka, ju
przebudzony, lec z otwartymi oczami, co za kompozycje przestrzenne mgby zacz
budowa, wychodzc od tego mglistego widoku? Co za rusztowania mgby zacz nakada
jedno na drugie, wychodzc od tego mglistego fundamentu? Trudno by w dwch miejscach
jednoczenie. Bdc tym, co idzie wolno powczycie w bladym wietle przedwitu, nie
mog ju by tym, co za firank okna. Ale przypumy. Przypumy. Wic ja na przykad,
bdc tym, co za firank okna, a potem lec na ku ju przebudzony, z otwartymi w sufit
oczami, mgbym, wychodzc od takiego mglistego widoku, zbudowa now odysej. Mwi
na wyczucie.
Tymczasem, tak jak zostao powiedziane, szedem wolno powczycie, midzy dniem i noc
midzy niebem i ziemi po krawniku chodnika ulicy Krajowej Rady. Tak, jak zostao
te powiedziane, ciemny widok ubiera si w ksztat. I jakby wywoany, powtrnie zanis si
histeri kogut z galerii, z ktrej schodziem lekko w d. Dodam po tej samej linii, e znikaa
mi z oczu posta szybko idcego. Cichn dwiczcy stukot jego podbitych blaszkami
obcasw o pyty chodnika.
I znowu cisza wesza w posiadanie, a raczej wzia w dzieraw pic dzielnic. Mnie
trzydzieci sekund przebytej wiecznoci koysao i bdzie koysa za pidziesit sto trzysta
czterysta lat, gdy wspomn. Bo trzymaem j, wieczno, w garci, mwi, tak jakbym
trzyma modego wrbla. Chwil trwa ten moment. Minut moe. P. Ale kto policzy, ile to
jest trzydzieci sekund wiecznoci? Niewysowione ssao mnie i zalewao gardo, a po
bkitny uk. Niezachwianie istniaem wiecznie przez te trzydzieci sekund, niezachwiana jest
wiara moja wszelaka i ta, e tego nikt mi nigdy nie odbierze ani nie splami, ani nie splami
nawet mier stojca za plecami kochankw.
Na niebie gwiazdy, blednc, cofay si na zachd, w bardziej granatowe tam jeszcze prbujc
si kry obszary. Nadaremnie. Nie byo ju siy. wit wkrada si wszdzie. Na wysokociach
najpierw, pniej tu, na nizin zstpowa, wznoszc opary z pl jak tumany kurzu. Ale tego
ju nie widziaem. Bo w polu nie byem. Byem w miecie, w grach ceglastych. Szedem
wolno powczycie po przeczy, midzy ogniem i wod, po krawniku chodnika ulicy
Krajowej Rady. Kto myli o morzu, bdc w grach? Ja. Bruk wieci zarann wilgoci jak
pokad zarzucony rybami.
W oknach nikt nie odsania firanek. A pogoda zapowiadaa si ultramaryna. Zapowiada si
dzie bezbdny. Jeden z tych dni, kiedy soce wieci prosto z gry. Taki przynajmniej
zapowiada si niechybnie wit i na pewno poranek, i raczej na pewno przedpoudnie. Dalej
tak by mogo, ale nie musiao. Mogy koo poudnia, jak to si czsto dzieje, pojawi si
chmury wok horyzontu i prdko zacienia ptl. Jeszcze dalej wszystko by zaleao od formy i koloru: czy chmury deszczowe, czy burzowe, czy ten niewinny rodzaj chmur paprocich,
ktre o zachodzie odsaniaj niebo, a same gin, rozchodz si po nie wiadomo gdzie, tak jak
nie wiadomo skd koo poudnia wtoczyy si na widok. Wic mogo by rozmaicie. Ale
przynajmniej p dnia, mwi, zapowiadao si bez skazy.
Na ulic wysza druga posta czowiecza, za ni jeszcze dwie i na tym si na razie urwao. U
wszystkich sakramentalia byy jednakowe pod pach lub w rce: czarna teczka. Szybko
zrwnali si, przywitali i szli ju dalej w trjk ostro, wielkimi krokami, ramionami szeroko
wiosujc. Cay prawy chodnik dla ng im wystarcza, ale gra im wystawaa mocno poza
ramy. Bo mogli mie razem w tgich ramionach przeszo dwa metry. Chodnik tyle nie mia i
wydawao si, e pka w szwach, gdy tak tych trzech szo po nim aw, szeroko wiosujc
ramionami. I gdy tak szli, kto idcy im z dou naprzeciw po tej samej stronie chodnika
musia bezsprzecznie przej na drugi chodnik przeciwlegy. I absolutnie nie wolno by byo

traktowa tego jako ustpstwo sabszego na rzecz silniejszego, ale za wprost naturalny
odruch. Tak samo wprost ja bym zrobi, gdybym na przykad teraz by przed nimi i szed
wolno ku grze im naprzeciw po tym samym co oni chodniku. Przeszedbym na drug stron
pkrokiem naturalnym albo zszedbym z drogi potulnie i nie uwaabym nigdy, e to jest z
mojej strony ustpstwo na rzecz silniejszego czy liczniejszego. Odwrotnie. Byoby to z mojej
strony oddanie szacunku dla nich, uszanowanie moje dla nich naturalne, taka forma.
Widziabym, e id do roboty i piesz si, i wszystko jest tu naturalne.
Bo co innego trzej ojcowie spieszcy raniutko o wicie do roboty, a co innego sunca falicie
w rodku dnia banda zotej lub srebrnej modziewki. Co innego to, a co innego to; id i
widz naprzeciw, jak sun na ca szeroko chodnika, lekko przechyleni do tyu albo lekko
do przodu, z rkami w naszywanych kieszeniach, z pewnoci tak, z mdroci tak, jakby
nogami kopali przed sob kamie filozoficzny, i id ja naprzeciw z moj bezgraniczn, sam
ju nie wiem za czym, tsknot, domylam si tylko czasami, teraz domylam si tylko
czasami, teraz domylam si troch na przykad, tak idc wolno powczycie po nacignitej
linie, midzy niewiadomym i niemiao przypuszczalnym, po krawniku chodnika ulicy
Krajowej Rady.
Wic id oni ze swoj beztrosk i id ja naprzeciw z moimi plecami, na ktrych w, na
ktrych sonie, na ktrych ziemska brya. I chc tu podkreli twardo grub czerwon krwist
lini, e chocia tak wyglda, to nie chodzi mi w tym, co mwi, o to, kto tu ma komu si
usuwa, chocia tak obi koryto temu potokowi, e wyglda, i to oni raczej powinni mi si
usun z chodnika. Wic mwi, e nie. Ani dam tego, ani prosz. Nikt by tego zreszt nie
poj. Wic id oni ze swoj beztrosk i id ja naprzeciw z siedmioma pieczciami. Nie
bardzo wiem, co mi si tu wypowiedziao z tymi siedmioma pieczciami. Staram si nie da
nigdy sowom przeciga mylenia, a tu dosy bezwiednie to wyrzekem. Tak, jakby mi to
wyplusno z ust jak pestka. Nie wiem.
Powietrze coraz przerzedzao si i mwi to po raz jeden z ostatnich, bo wit stawa si coraz
wyrazisty z ca swoj wit. Mrok kry si po zakamarkach. W poncych na wyszych
pitrach oknach tu i tam gaszono wiata. Koczyo si nocne popoudnie. Koczya si te
ulica Krajowej Rady. Skrciem w prawo, lekko pod grk teraz, do rynku. Stamtd do
mleczarni by krok. Stamtd do piekarni by drugi krok. Tak, e jeli idzie o ten ukad, to by
przychylny. Trudno byo przewidzie, jak dugo mogo tak trwa, ale i ja nastawiony byem
przychylnie. Bardzo. Bardzo. Pora to dziewicza i jeszcze niepokalana jej to bya zasuga.
Szo dwch naprzeciw mnie i za nimi jeszcze dwch po tej samej stronie chodnika. Zszedem
pkrokiem naturalnym z krawnika i przeszedem na rodek ulicy. I byo to w przekonaniu
jednego takiego, dobrze wychowanego przez ulice, pola, dworce, okrglaki i Izby Zatrzyma,
nie ustpstwo na rzecz liczniejszego, ale oddanie szacunku, ukon po drodze dla Robotniczej
Akademii. Bo tak, jak zostao powiedziane, co innego ojcowie spieszcy o wicie do roboty
na szst czy na wczesny pocig robotniczy, przed ktrymi ustpuj z drogi, eby nie miesza
im niepotrzebnie kroku i szyku, a co innego wleczca si falicie w samo poudnie banda
modych potomkw. Przed ktrymi nic mi nie kae ustpowa prcz strachu, e mnie
zawadz, bo moe nie spodoba im si chd albo mj eb, albo byszczce adnie guziki mojej
bluzy.
Wic id oni zatem wic, i id ja naprzeciw po tej samej stronie chodnika i nie schodz na
bok, cho boj si, szczki mi sztywniej, a ydki zaczynaj dre, bo wiem, e mog mnie
zawadzi albo co powiedzie i ja co wtedy powiem, i ktry z nich powie:
Ty, bye ju bity po wyzwoleniu?
A ja odpowiem co raczej tym samym piknym stylem i albo si skoczy na swkach, albo
mnie ktry upnie i mnie si moe te uda raz ktrego trzasn, i albo zd wywia, albo nie
zd i skopany zostan w biay dzie, porodku szerokiej ulicy, na oczach obywateli. Bo nikt
si nie ruszy z szeregw na pomoc. I co dalej? Na razie przez jaki czas nie ma dalej. Jest

lizanie ran. Potem dopiero moe by dalej. Zemsta. Czatowanie dugie na ktrego z nich
jedynaka i kiedy ju po wszystkim, opuszczam miasto potajemnie. Tak te i byo nieraz.
Mciciel jestem.
Powietrze coraz bardziej przerzedzao si i tym razem mwi to ju po raz ostatni. Mciciel
jestem. Widz to dobrze. Widz to coraz bardziej. Soce, tam, musiao widocznie wychodzi
zza kotary i wiato rozlewaa si szeroko po widowni jak Nil. Po dachach cienie, peznc,
kryy si za kominy, wieyczki i winkle. Dzie zapowiada si niechybny. W oknach
pogaszono sztuczne wiato. Pony jeszcze tylko niemiao rzadko rozmieszczone uliczne
latarnie. Walka bya nierwna i czas by j zakoczy. Ale na pewno sobie spa w elektrowni
rodak mj marnotrawca. Szedem rodkiem nawy. Mylaem o tym, e napij si mleka.
Na chodniku kot spacerujc w t i z powrotem myla o czym innym. Nad nim, wysoko, para
gobi, gruchajc, dreptaa po wystajcym gzymsie. Wschodzce soce ju tam wiecio im
piknie w oczy. Tak e a mnie tu, na dnie, chd od tego przenikn do szpiku koci i ostrym,
nagym szpurtem ruszyem biegiem pod gr.
Tak wpadem na rynek. Stanem pod bram najbliszej kamieniczki i oparem si o
wyrzebion maszkar. Oddychaem gboko i sprawiedliwie. Dookoa zaczynao si ycie
ludzkoci i mnie tu nie brakowao. Ja tu jeszcze cigle byem. Chopaki schodziy si z
przewieszonymi przez rami koszami i bakami mietany. Przed sklepami wynoszono
skrzynie z owocami i ustawiano stragany.

Czysty opis
Czuem si u kresu. Utrapiony, wymczony miertelnie mylaem chwilami, e si ju chyba
przekrc. Szsty jak dugi rok to by mojego sam na sam z otoczeniem rzeczywistym i
nierzeczywistym i czuem si u kresu nieludzkich moich si. Bo byem ywy kauczuk wtedy,
kiedy rzuciem wszystko, zostawiem wszystko za sob i tak, jak staem, poszedem torami,
eby si drugi raz narodzi, ju prawdziwie, bez akuszerki, pieluszek i darmowego mleka. I
bez tej caej dalszej niewinnej dziecinady.
Nie pamitam pierwszego dnia, pierwszych moich narodzin. Pamitam dobrze pierwszy dzie
drugich moich narodzin. Szedem wic torami, potem drog nad torami, pod wieczr deszcz
lun, zmokem jak wrzucony do stawu sonecznik. W ciemnej nocy zapona mi gowa.
Zimne dreszcze targay wieo posadzone drzewko.
Taki by, dobrze pamitam, pierwszy dzie drugich moich narodzin i tego samego dnia, bez
ocigania, pki elazo gorce, chrzest si odby, tak jak powiedziaem, ulewny. Hartowanie
stali. I wszystko dalej tak samo ostro i byskawicznie nastpowao. Koysanki nie byo, tylko
cios za ciosem. Kilka tygodni po chrzcie w przychodni si znalazem, w poradni W.
Koysanki nie byo, tylko cios za ciosem. A eb odskakiwa. Schody tak strome byy, prawie
prostopade, e nie byo to schodzenie, tylko w d koowrt. W d do studni, marsz!
Nie byo zaiste ostatnio wesoo ze mn w sensie tym ukrytym. Czuem si u granic. Co z tego,
e midzy wit Jaw i witym Majakiem ja byem najwitszy? Co z tego? Jeli byem
zmczony. Tak straszliwie po ludzku zmczony, e zdawao mi si chwilami, e si ju chyba
przekrc. Nie byem zamany, nie byem pobity, nie byem przybity. Byem zmczony.
Bardzo. Nie chc nikomu, jak to mwi, obraca elazem w ranie ani w niezapomnianej
pamici czasw, co byy, ale niech mi wolno bdzie powiedzie, e byem moe tak
zmczony, jak tylko mona by. I niech mi wolno bdzie powiedzie, e ja tu nie bluni i nie
bluni ten, co wtpi w moje tu sowa, bo kady moe wtpi, ale bluni ten, co powie w tym
miejscu:
A tam!

Nic. Ja wiem swoje. Niech mi bdzie wolno wiedzie swoje. Niech kademu bdzie wolno
wiedzie swoje. Ja wiem swoje, ty wiesz swoje. Pakoj tiebia, ja ocze rad".
Szsty jak dugi rok to by mojego sam na sam, mojego oko w oko ze wiatem rzeczywistym i
nierzeczywistym, i nie wiem, moe nie tylko ja, moe obaj bylimy u kresu. Nie wiem. Wiem
swoje. Ja czuem si u kresu. Wymczony miertelnie wieczn partyzantk, zdawao mi si
chwilami, e ju jestem w krainie. e ju jestem w ogrdku i witam si z gsk. W gowie
gorczka wolniutko, ale bez ustanku ara mi substancj. We nie majaki nie spuszczay mnie
z oka.
niy mi si olbrzymy z dzikimi twarzami. Uciekaem, jeden z nich mnie goni, uciekaem
ulicami miasta, widziaem gdzie policjanta, nogowaem do niego po pomoc i kiedy
przybiegaem, policjant by maym karem. Po chwili cakiem zanika. A olbrzym sta nade
mn, miejc si, i to by gos, jakby kto mia si przez tub w wielkiej pustej katedrze albo
w ogromnym pustym hangarze. Nie mogem ucieka. Nogi miaem wrose w chodnik, a
olbrzym mia si coraz i to by gos, jakby mia si piorun nad dolin, jakby mia si, mj
Boe, nad padoem.
Budziem si w kocu, ale nie jak szczygie. Tylko jak oczadziay. Jak zasypany lawin.
Powoli przytomniaem. Potrzebny do tego jaki czas. Po czym wychodziem na panujcy
dwr. Przechodziem z krgu do krgu.
I yem. Tak, jak umiaem y. Z caej duszy z caych si. Bez reszty. Nie oszczdzajc ni
siebie, ni innych. Midzy wit Jaw i witym Majakiem byem w rodku tego wiru.
Handlowy, kupiecki zmys zostawiem lekk rk ju dawno starszemu bratu, jeszcze zanim
przesta nim by. Biorc wszystko, dobre i ze, dawaem z siebie najlepsze. A tak prbowaem
dawa, eby nikt tego nie widzia. Nawet sam obdarowany. Bo tak trzeba dawa. Jak biedna,
ale ponad krlami, pani Sierantowa. Co daje lewa rka, prawa nie powinna wiedzie. Gesty
dobre s dla wiadomego rodzaju. Myje rzucamy na zom.
I tak yem. Tak, jak umiaem y. Tak, jak kochaem y. Z caej duszy z caych si. Do
upadego. Czterdzieci, pidziesit godzin nie przymykajc powiek. Ze zmczenia
wygldaem jak pasja, a nie jak mody bg. Zmczony, czuem nie tylko ostatnie wielkie
zmczenie, ale te przedostatnie i wszystkie przesze. Tak, jakby one byy ju nie do
odrobienia. Zmczony, czuem wszystkie moje zmczenia zwalone na kup na mnie jak
kolejne od gry do dou pokady ziemi: Sia, Sima i tam dalej.
I tak yem. Tak, jak kochaem y. Do upadego. Dwa pene koa zegar wyczynia, tykajc
dwicznie, jakby lis szed po zamarznitym niegu, a ja nie przymykaem powiek. Bo al.
al mi byo, mwi, opuci aren i za kulisy spa i do niewidowni. Tak wic wirowaem.
Inni si zmieniali, ja si nie zmieniaem. Zmieniay si pory dnia, poranek, poudnie, po nim,
wieczr, nocne popoudnie, przedwit dziewiczy, znowu poranek, poudnie, po nim, wieczr,
nocne popoudnie, przedwit dziewiczy, zmieniay si pory dnia, ja si nie zmieniaem.
Zmieniaa si dekoracja, wiecio soneczko na niebie szerokim, potem chmury nanosiy si,
zaciskajc ptl, deszcz zaczyna pada, zapalay si latarnie, zapalay si okna, deszcz pada,
deszcz pada, gasy okna, pony latarnie, deszcz pada, deszcz przestawa pada, gasy
latarnie, zapalao si soce, zmieniaa si dekoracja, ja si nie zmieniaem. Bo al. al byo.
Bo chciaem by obecny, chciaem by wszechobecny, chciaem by. I byem. Dopki nie
padaem na jakie pynce w rzece obok mnie ko, fotel, leank, materace, skadane ko,
awk, trzy taborety albo blat stou, ktrych nie miaem ju si mija.
I niy mi si wielkie wyludnione opuszczone walce si miasta. Szedem ulicami po
rozparzonym asfalcie, cisza bya tak zabjcza, e idc czuem, jakby miay mi pka yy
podudzia. Na palcach szedem, ale mimo co chwila wali si za mn jaki dom wolniutko bezszelestnie spadajc, bezszelestnie roztrzaskujc si, odamy, paty, bloki kamieni, gruz, cegy,
futryny, szyby i wszelkie szko wolniutko, jak w zwolnionym filmie, rozpryskiwao si na
strony.

niy mi si cienie bezkrwiste. Na ogromnych zawieszonych biaych planszach rzucay si na


siebie, walczc na mier i ycie, powalajc si i duszc jedne drugich. A w powietrzu, nie
wiadomo skd, brzmica dudnica huczca, nie wiadomo skd, muzyka operowa.
nia mi si lito, nia mi si trwoga, nia mi si zgroza.
Budziem si w kocu po dziesiciu, pitnastu zmarnowanych godzinach, bo ni ycie to byo,
ni mier, ni wieczny spoczynek, ni przejciowy, ale mucha na lepie. Skrzydlaty lew z kul u
nogi. Najzwyklejsze po prostu urganie. Budziem si w kocu, ale nie jak szczygie. Tylko
jak oczadziay. Jak zasypany lawin. Jak ten, ktry cho oczy otworzy, dugo jeszcze nie
syszy pyta. Przytomniaem jaki czas i wychodziem na panujcy dwr.
I yem. Tak, jak kochaem y. Z caej duszy z caych si. Midzy wit Jaw a witym
Majakiem byem dzieciciem tej spki. Tak yem. A szumiao mi w gowie. A syszaem
ten szum. I pomylaem kiedy, e to moe nie w gowie mi szumi, a moe tak szumi
powietrze dookoa. Pomylaem, e ja ju moe doszedem do tego, e sysz, jak szumi
powietrze ukochane.
I tak, mwi, ylimy. Straszliwie, ale cudownie, ale straszliwie, ale cudownie, ale strasz, ale
ownie. I nie nio mi si, mimo wszystko i bd co bd, nie nia mi si lepsza kariera, nie
ni mi si sen o szpadzie, sen o todze i fotelu, sen Majorka czy prostoduszny sen o czterech
koach i karoserii. Sny takie, my je rzucamy na zom. Jasne, e to, co przedtem powiedziaem
o moich snach, to nie byy sny. To byy jasne majaki.
To wic co mi si nio? Powiem. ni mi si absolut. Zapomnienie bezgraniczne. nio mi
si, eby zapomnieli o mnie wszyscy. ebym wyparowa w najgbsze zapomnienie z pamici
wszystkich gw. eby nie zachowali ci, co mnie znaj, adnego, jakiegokolwiek o mnie
wspomnienia, jakiegokolwiek, adnego o mnie suchu. nio mi si: szczcie z wami, cicho
ze mn. I niech tak si stanie. Oto, co ma by.
A marzyem o tym, eby na mnie idcego noc po wsi, w zapomnieniu bezgranicznym, psy
nie szczekay.
I tak ylimy. Kiedy byem smutny, straszliwie byem smutny. Bez reszty. Z caej duszy z
caych si. Krystelejson. Patrzyem w co albo poprzez i tak, jakby rozkleja mi si mzg. I
tak, jakbym si cay rozkleja i jakby koci mi si rozchodziy w nieuczszczane. I jakby
odpywaa mnie krew, bliska przecie sercu, mia. I z rkami w kieszeniach lub we wosach
krcc, lub papierosa trzymajc, lub szklank herbaty wp, czuem nie to, e wanie w
kieszeni mam rce albo e papierosa trzymaj, lub szklank wp, ale to, e s one szeroko w
powietrzu rozoone. I smutno byo.
I tak yem. Raz smutno, raz wesoo, raz wesoo, raz smutno. Kiedy byem wesoy, ach
gazko jaboni! Kiedy byem wes, cudownie byem wes. Bez reszty. Z caej duszy z
caych si. Caym sercem prdko jeszcze bijcym. Cudownie. Cudotwrczo. Ze miechu
nieraz, kiedy nagle mnie apa, skrcaa mi si twarz i flaki w rodku, wiem si, zwijaem,
padaem na kolana, cay drcy, jakby duch miechu wstpi we mnie i tuk si po
korytarzach. Ech, Santa Polonia, kiedy byem wes, byem sama rado, oddychaem kurz,
jakby gray dzwonki. I dobrze byo.
I tak yem. Raz smutno, raz wesoo, raz wesoo, raz smutno. Z jednej krawdzi przechodzc
na drug, jak z jednego brzegu chodnika na drugi przetacza si pijany. Nie jest to porwnanie.
Porwnanie tak zwane jest to adne. Nie ma go. Bo z jednego kraca chodnika na drugi
przetaczaem si. Przetaczaem si pijany. A nie jak". Bo upijao mnie wszystko. Cae
dookoa. Wszystko, co byo w promieniu. Nie musiaem ja tankowa wdki do szyszynki.
Upijao mnie ju samo powietrze. Zataczaem si od razu, wychodzc po spaniu, na ostre
wiato czy, przychylniejszy zbudzonym oczom, agodny mrok. Dalej prdko poyka mnie
wir.
Wrd tej wiecznej partyzantki, tej przerzucanki raz tu, raz tam, raz w gry, raz w doliny,
nawiedzaa mnie czasami ch rzewna, tkliwa i przemona. Mylaem wic czasami, e nie

byoby tak le, jakby tu powiedzie, nie byoby tak le, gdyby zechciao popyn z oczu
troch sonych ez. Mylaem czasami, e nie hamowabym tego wcale, gdyby tak przerwaa
si tama. I par razy jednak przerwaa si i popaka sobie jeden w cichoci zakamarka. Par
razy dugo ciekao jednemu po policzkach. On tego nie hamowa. On tego nie
powstrzymywa. Bo to byo jak puszczanie krwi. Jak pijawki albo cite baki na plecach.
Puszczanie krwi. Byo jej za duo i przelewaa si przez ochronne way.
Nawiedzao mnie wic czasami popaka. Rzadko jednak, rzadko bardzo udawao mi si,
cho chciaem, tak chciaem zaspokoi to skromne chyba pragnienie. I zasuone. Zasuone,
mwi. Niech nigdy nie zapacz, niech mnie zadusz w gardle nie tumione, uwizione zy,
jeli kami i kiedykolwiek. Bo na co zasuyem, na to zasuyem, ale na pewno na to, eby
przynajmniej popaka sobie mc od czasu do czasu w cichoci i skrytoci zakamarka. Na to
zasuyem na pewno. Tu nikn wszystkie moje niepewnoci, wtpliwoci, przypuszczenia,
domysy. Co wiem? To wiem.
Ciko si yje bez iluzji. Ja jej nie miaem i mie nie chciaem. Kady dzie by dla mnie
dniem ostatnim. Wpajaem sobie to, wic najdziksz myl acuchem jak psa do czereni w
nie ogrodzonym sadzie. Wierny czujny zwierz rwa si, szczeka, klapa zbami, w nocy wy i
zawodzi i tak przypomina mi to, o czym czasami, zdarzao si, bezwiednie zapomniaem. e
kady dzie jest dniem ostatnim. Cika to bya myl. Cikiej wagi. Czuem kad ton
kadego dnia. Czuem nieraz, rwno rozoony na kady centymetr skry, straszliwy
wstrzsajcy ciar najbahszej chwili, oto na przykad schylajc si do pompy napi si
wody, oto na przykad rbic drzewo siekiera nagle w powietrzu zawisa jak motyl, a na
czowieka garb zwala si ciana lasu. I tak dalej.
Artyst zawodowcem te by nie chciaem, wada sztuczkami i cacy cacy, mami, sypa
piasek w oczy ludziom i sobie. Odpychaem to od siebie precz wszystkimi rkami i nogami
jak drzewo to, ktre nazwaem nie przystp" z gaziami dokolnymi od samej ziemi, e nie
mona byo podej do pnia, eby obj go w ramiona albo oprze si o niego plecami i
chwil odpocz midzy jednym a drugim wiecznym marszem.
I tak ylimy. Stopy nasze zrysowane gsto, poparzone, spkane jak gliniaste dno
wysuszonego bajorka. Wry si z rki, ale gdyby ze stopy, kto poapaby si tutaj w
gstwinie pkni, szram, blizn, odciskw i linii? Tak. Wic gdyby, to co tu mona byo
wyczyta? Co tu mona byo przepowiedzie? Wszystko albo nic. Nic albo wszystko. Nic
albo ca panoram. Wielk, rozleg a do szalestwa. Albo nic zupenie, cakiem nic. Albo
wszystko. Ale czy to s przepowiednie? Nie. To przepowiednie nie s. To jest nareszcie
normalna rzecz: wolny bieg ycia przez zasieki kolczastego drutu. Do tego ja zmierzaem. Do
tego doszedem, do czego ja zmierzaem, i piknie, piknie tu teraz widzi si podwjn rol
stp: non i przenon.
Teraz jestem zmczony. Bardzo. Tak, jak tylko mona by. Czasami czuj, jakbym ju mia
si przekrci, jakbym ju by w ogrdku i wita si z gsk. Ale widocznie jeszcze nie.
Obecny tak jak odpowiadao si w szkole nauczycielce, odczytujcej list.
Obecny. Jeszcze jestem obecny. Jeszcze yj. Tak, jak umiem y. Tak, jak kocham y. Z
caej duszy z caych si. Do upadego. Twardo. Bez reszty, bez iluzji, bez sztuczek, bez maski.
Czasami tylko czapk bazesk z dzwoneczkami wkadaj mi na gow ci, ktrym si zdaje,
e s mdrzy. Panowie i damy to jest dla mnie zaszczyt.
Wic yj jeszcze. Wi koniec z kocem. Nie dam si pognbi. uem ju ywic, arem
traw, bd gryz ziemi, kiedy inaczej ju nie bdzie mona.
Edward Stachura 1962-1966

SPIS TRECI
Poranek
Nie zlkn si
Pynicie czasu
Pkay brzozy, pieway roztopy
Pod Annopolem
Los niezomny
Strzecie mnie, zorze mie...
W polu
Par kieliszkw
Dzienna jazda pocigiem
Falujc na wietrze
Pragnienie
Roraty
Czysty opis

You might also like