You are on page 1of 33

SOWIECKIE „JĄDRO CIEMNOŚCI”

JÓZEF MACKIEWICZ
Właściwą materię książek Józefa Mackiewicza stanowiła historia, nawet wtedy gdy
rzadko, na przykład w nowelach, zajmował się przede wszystkim ludzką psychologią.
A za historię Mackiewicz miał prawie wyłącznie to, co było związane z historią Polski,
a raczej tylko to, co działo się na północnych kresach Rzeczpospolitej, mówiąc
szeroko: w Polsce wschodniej dwudziestolecia i na dawnych Ziemiach Zabranych. On
sam określał to jako obszar Wielkiego Księstwa Litewskiego, odrębny od Korony. Ta
kresowa historia Polski to przede wszystkim historia zderzenia z Rosją. Ponieważ
jednak Rosja za życia Mackiewicza przekształciła się w Rosję sowiecką (nominalnego
upadku komunizmu Mackiewicz nie dożył), tematem historii dla pisarza stało się
okrutne zderzenie kresów Rzeczpospolitej z rzeczywistością sowiecką, z sowieckim
najazdem. Lewa wolna mówi o najeździe bolszewickim dwudziestego roku, dylogia:
Droga donikąd, Nie trzeba głośno mówić, odbywa się na Wileńszczyźnie i na kresach
północno wschodnich w strasznym czasie drugiej wojny.

Dramat życia Mackiewicza, którym były oskarżenia o współpracę z propagandą


hitlerowską, począł się z chęci dania świadectwa tej brutalnej obecności sowieckich
okupantów na kresach Rzeczpospolitej. Opis mordu w Prowieniszkach to pierwszy z
jego tekstów drukowanych w koncesjonowanym przez propagandę niemiecką „Gońcu
Codziennym”, a inne teksty są także poświęcone problemowi sowieckiemu. Miało to
być znamienne ostrzeżenie dla Polaków i zapełnienie luki, której akowska Polska
podziemna nie wypełniała. Te kilka tekstów w „Gońcu Codziennym” kosztowało
Mackiewicza wyrok śmierci, zawieszony na szczęście przez komendanta AK okręgu
wileńskiego, Wilka Krzyżanowskiego. Ostatnim tekstem drukowanym w „Gońcu
Codziennym” tym razem za cichą zgodą władz AK był reportaż z Katynia: Widziałem
na własne oczy.

I tak się stało, że to co Mackiewicz zobaczył na własne oczy jadąc 20 maja 1943 roku
do Katynia, miało się stać nigdy nie mijającą obsesją pisarza i argumentem
najważniejszym, ukazującym straszność sowieckiego ludobójstwa. Zbrodni tej nie
poświęcił Mackiewicz żadnego utworu literackiego, stał się jedynie jej dociekliwym
badaczem, pierwszym jej historykiem. Badaniu jej okoliczności, a także historycznych
oddziaływań, poświęcał artykuły i eseje do końca życia.

Badaczy i historyków Katynia jest legion. Ale pośród nich są tylko dwaj wybitni
pisarze, którzy pisali o Katyniu jako świadkowie ekshumacji 1943 roku (jeśli nie liczyć
Jana Emila Skiwskiego, który ogłosił jeden krótki reportaż). To Ferdynand Goetel i
właśnie Józef Mackiewicz. To, co zrobił dla rozświetlenia ponurej ciemności Katynia
Goetel, zawarte jest w jego książce Lata wojny (Londyn 1956), w postaci dwu
rozdziałów, własnego reportażu i refleksji oraz - przesłuchania Iwana Kriwoziercewa,
najważniejszego świadka katyńskiego.

Mackiewicz nigdy nie przestał myśleć i pisać o Katyniu. I to jemu właśnie, jeszcze „na
ziemi włoskiej”, w Ankonie, w roku 1945, powierzono opracowanie „białej księgi” o
zamordowaniu oficerów polskich. Pisarz beletrysta, który decyduje się uszczknąć
drogocenne godziny swemu pisarstwu, by poświęcić je opracowaniu historycznemu,
musi mieć ku temu ważne powody. Zdecydował się Mackiewicz na opracowanie
książki o Katyniu, gdyż wiedział dobrze, że akt oskarżenia reżimu sowieckiego, w tej
książce przez niego sformułowany, stanowi także podstawową przesłankę jego
historycznej postawy jako pisarza. Większość jego książek artystycznych (nie mówiąc
o esejach) nie do pomyślenia jest bez obecnej w nich lub w ich tle refleksji nad istotą i
praktyką komunizmu. A w praktyce komunizmu rosyjskiego w samym centrum
znajdowało się ludobójstwo popełnione w Katyniu. Było ono niewątpliwie owym,
parafrazując metaforę Josepha Conrada, komunistycznym „jądrem ciemności”.

Opisem Katynia i innych zbrodni sowieckich popełnionych na Polakach, potwierdzał


także Mackiewicz swój związek w materii historycznej z polskością. Rozliczne bowiem
były zbrodnie komunizmu i wiele byłoby innych dowodów ludobójstwa. Ale
Mackiewicza interesowała przede wszystkim zbrodnia na Polsce, choć pisarz ten
potrafił pochylać się i nad innymi ofiarami przemocy, jak świadczy przykład opisanej
przez niego zdrady nad Drawą, popełnionej przez aliantów wobec kozackiej „kontry”.

Spisywanie prawdy z życia, reportaż historyczny - bo historykiem w akademickim


znaczeniu pisarz nie był - nie kłóciło się z metodą prozy artystycznej Mackiewicza.
Było jej częścią. Interesowało go przecież tylko zdarzenie z życia i przede wszystkim
prawda historyczna. Ogłaszanie prawdy o zbrodni katyńskiej wyrażało jego program
etyczno polityczny, jakim była walka z komunizmem. Sprawa katyńska poświadczała
także ugięcie się demokracji zachodniej przed komunizmem, wyrażające się w
przemilczaniu, zamazywaniu i odsuwaniu na bok katyńskiego ludobójstwa.
Jednocześnie sprawa katyńska po 1943 roku stanowiła dla Mackiewicza - i nie tylko
dla niego - klasyczny przykład posługiwania się fałszerstwem historycznym przez
ideologię komunistyczną i państwo sowieckie. Jeśli dobrze wczytać się w książki
Mackiewicza, zwłaszcza te odnoszące się do drugiej wojny światowej to pojawiające
się tam komentarze do postaw komunistycznych są także komentarzami do
kontekstu, w jakim popełniono i ukrywano zbrodnię katyńską.

Wróćmy do „białej księgi”, jakiej opracowania podjął się Józef Mackiewicz na zlecenie
tak zwanego Biura Studiów przy II Korpusie gen. Andersa we Włoszech. Wszyscy
znamy tę książkę, nosi ona tytuł Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów. Była
wydawana bezimiennie, wiele razy, z przedmową gen. Andersa. Dlaczego nie nosi
nazwiska pisarza? Sądzę, że z tego samego powodu, dla którego nie pomieszczano w
kolejnych wydaniach żadnej relacji Mackiewicza (poza pierwszym wydaniem), a także
Goetla. Określone czynniki byłego rządu londyńskiego bały się prawdopodobnie
panicznie wszelkich posądzeń o udział byłych „kolaborantów” w pracy nad katyńską
„księgą”. Poszło to tak daleko, że z relacji Iwana Kriwoziercewa, koronnego świadka
katyńskiego, relacji spisanej przez Ferdynanda Goetla, wykreślono informację, że
Kriwoziercew był w Gniezdowie członkiem niemieckiego Ordnungsdienst i że jego ojca
rozstrzelało NKWD.

Jako autor Zbrodni katyńskiej w świetle dokumentów zaczął występować Zdzisław


Stahl, były zleceniodawca Mackiewicza w Biurze Studiów, który po „odebraniu” księgi
Mackiewiczowi dokonał w niej jeszcze prac redakcyjnych i uzupełnił ją o nowo
znalezione materiały. Próbowano „odkupić” książkę od Mackiewicza, za cenę
zrzeczenia się autorstwa, na co autor się nie zgodził, potem Mackiewicz myślał nawet
o wytoczeniu procesu gen. Andersowi, pod którego nazwiskiem książka ukazała się
we Francji. W końcu Mackiewicz zrezygnował ze wszystkiego, dla dobra sprawy
polskiej. Do końca życia jednak podtrzymywał wersję o swoim autorstwie, nigdy nie
zdementowaną przez Stahla i wydawców.

O tym autorstwie świadczy mocno inna książka: Mordercy z lasu katyńskiego ,


podpisana nazwiskiem Mackiewicza, która ukazała się w przekładzie na osiem
języków, począwszy od wydanie niemieckiego z roku 1948: Katyn ungesühntes
Verbrechen. Książka ta ukazuje swoim układem, rodzajem zebranego materiału, że
jest inną wersją Zbrodni katyńskiej. Wersją, jak to sam Mackiewicz określił, bardziej
potoczną, przystępną, bardziej dziennikarsko eseistyczną. Konkurencja jednak
Zbrodni katyńskiej w świetle dokumentów sprawiła, że wersja polska tej drugiej
książki Mackiewicza nie ukazała się nigdy za życia autora, a pewne jej fragmenty były
publikowane i tłumaczone na polski... z języka angielskiego.
Na szczęście zachował się w Nowym Jorku maszynopis polskiego tekstu książki, z
odręcznymi poprawkami autora. Tak już jest w Polsce, że dzieła największych czekają
na druk w atmosferze obojętności całe dziesięciolecia. Lub w atmosferze wrogości,
jak w wypadku Mackiewicza.

Chociaż Józef Mackiewicz powracał do sprawy katyńskiej przez całe swoje życie, a
ostatnim bodaj tekstem na ten temat jest posłowie do rosyjskiego tłumaczenia
książki, napisane w r. 1983, a więc zaledwie dwa lata przed śmiercią pisarza (wydane
w Kanadzie w r. 1988), rozwój badań zwłaszcza w ciągu kilku lat ostatnich
zdystansował autora. Rzecz to zupełnie normalna. Przypominam sobie, jak musiałem
przerabiać własne szkice o Katyniu, gdyż pojawiały się nowe dokumenty, odkrywano
nowych świadków i fakty. Jednak podstawowa masa ocen ogólnych i szczegółowych,
wniknięcie w tzw. fakty klasyczne zbrodni, następnie w historię międzynarodowej
recepcji sprawy Katynia, w tajniki propagandy sowieckiej - czynią z tekstów
Mackiewicza źródła klasyczne, których waga nigdy nie ulegnie pomniejszeniu i które
pozostaną odniesieniem dla historyków. Tyczy to także faktu, że był Mackiewicz
jednym z najbardziej przejmujących wyrazicieli reakcji opinii polskiej, polskiej
świadomości i sumienia wobec takiej narodowej klęski. Są zresztą sprawy, związane z
Katyniem, którymi zajmował się tylko Mackiewicz. Tyczy to także czułego
rejestrowania w swych esejach rozwoju wiedzy o zbrodni katyńskiej, demaskowania
kłamstw propagandy sowieckiej, w czym sam odegrał dominującą rolę. W tym sensie
ta książka Mackiewicza jest także „kroniką” czterdziestu lat sprawy Katynia, od 1943
roku aż prawie po śmierć autora.

To, co napisał Mackiewicz o Katyniu, dystansuje wszystko inne, co o Katyniu


napisano. W tym też sensie, że to on właśnie na przestrzeni lat czterdziestu opisał
wiernie świadomość historyczną, rozpiętą między prawdą a mitem Katynia. Popełniał
omyłki (ustosunkowuję się do nich w uwagach redakcyjnych), ale popełniał ich mniej,
niż niektóre książki, uchodzące za wzorowe i wyprzedzające Mackiewicza w kontakcie
z czytelnikiem w Polsce (prócz jego Zbrodni katyńskiej w świetle dokumentów). Te
książki zresztą napisano już po jego podstawowych pozycjach, czerpano z niego, nie
dorównując mu szerokością ujęć i analiz.

Ale dziś, ze względu na dostępność niektórych nowych dokumentów, które pewne


domysły i dedukcje, co do szczegółowych faktów, zamieniły w ścisłe konkretne
pewniki, będziemy w tej książce szukać także - Mackiewicza pisarza, którym był
przecież nie tylko w swoich powieściach, ale także w esejach, artykułach i rozprawach
historycznych.

Pisząc o Katyniu, Mackiewicz staje w szeregu bardzo wybitnych pisarzy


historycznych, których teksty odległe od nudnej i pedantycznej naukowości czyta się
z zapartym tchem, jak kawałek życia, tak jak czytano w XIX wieku Karola Szajnochę
czy Ludwika Kubalę, przedstawicieli gatunku „opowiadanie historyczne”, czy „szkoły
opowiadającej”, lub w czasie ostatniej wojny i po niej na przykład Melchiora
Wańkowicza. To właśnie przez ten typ pisarstwa, który przecież nigdy nie odejdzie
bezpowrotnie, czytelnik dowiaduje się, że historia jest materią życia, a nie tylko jego -
jak uczyli starożytni: nauczycielką (magistra vitae).

Nie suche fakty interesują więc Mackiewicza, ale ich pojawienie się zawsze z ludzką
otoczką i ich znaczenie zawsze ludzkie, bez którego nie byłyby one dla pisarza
interesujące. Tak jest w opisach ekshumacji katyńskich z 1943 roku, gdzie ważne jest
wszystko: pejzaż, szczegół, sposób docierania wydarzeń do świadomości,
wielowarstwowość historycznego znaczenia, ale i przeraźliwa bezpośredniość faktów.
Tak, powie ktoś, ale Mackiewicz był naocznym świadkiem tych wydarzeń. Znamy
jednak wiele innych opisów pozostawionych przez świadków z katyńskiego lasu,
żaden z nich nie pozostaje w pamięci, prócz krótkiego niestety opisu Ferdynanda
Goetla. Bez opisów Mackiewicza dotyczących Katyniu musielibyśmy dziś mówić:
pisarza przy tym nie było.

Ale był. Chodzi o to, że był nawet tam, gdzie cieleśnie go nie było. Przeżywamy
wymowę realistycznych opisów takich szkiców, jak Widziałem na własne oczy, czy
Dymy nad Katyniem, ale podobna, czasem wręcz powieściowa obrazowość
towarzyszy szkicowi Mackiewicza o ludobójstwie sowieckim w Winnicy, gdzie pisarz
wyszedł li tylko od niemieckiego raportu Massenmord in Winnica. Jeśli przeczytać
stroniczki o Winnicy innego, wybitnego przecież pisarza, jakim jest Sołżenicyn, widać
jak jego opis ustępuje Mackiewiczowi. A przecież Mackiewicz w zasadzie nie wymyśla
fikcji, czasem tylko dynamizuje statyczny obraz przekazu, za pomocą kilku zaledwie
kresek. Oto, jak uruchamia Mackiewicz dwa trzy zdania relacji o zbrodni w Winnicy:

Kowal, zamieszkały przy ul. Podlinnej 10, był pierwszy, który w marcu 1938 zapytał,
ma się rozumieć tak niby, od niechcenia.
- A co za tym płotem będzie?
- Park Kultury i Oddycha.
- Aha, no cóż, może i dobra rzecz...
Ale w nocy wlazł na drzewo, żeby zajrzeć do środka. Zobaczył wykopanych sześć
dołów i zlazł z drzewa. Tymczasem co noc zajeżdżały tam samochody ciężarowe,
pokryte brezentem, i wyrzucały jakiś ładunek. Skrepka był zaprawdę dziwnym
człowiekiem, bo po upływie roku jeszcze raz wlazł na to samo drzewo: widzi że za
szeregiem zasypanych już dołów powstał ich nowy długi rząd...
Jeszcze jeden, o nazwisku Hulewicz, ze stacji hydro-biologicznej, raz się zatrzymał,
spojrzał.
- Ty! - krzyknął strażnik pod płotem - czego stanął! Proliwaj swoją drogą!

Wróćmy do właściwego tematu katyńskiego. W preambule niejako swojej książki


Mackiewicz opisuje niedotrzymanie układu kapitulacyjnego zawartego między
obrońcą Lwowa, gen. Langnerem i jego garnizonem, a sowieckim generałem
Timoszenką, w wyniku czego oficerowie, którym obiecano swobodne odejście, zostali
wywiezieni do Starobielska, a następnie zamordowani w Charkowie. Oto scena, gdy
gen. Langner powraca ze swym adiutantem z Moskwy po nieudanym proteście:

Lot powrotny do Lwowa odbywa się w lepszych warunkach atmosferycznych, ale


pasażerowie, wyczerpani nerwowo, przeoczają niektóre widoki, jak na przykład linię
kolejową, biegnącą od dawnej polskiej stacji granicznej Zdołbunów - Szepietówka,
która z góry wygląda jak cienka niteczka. A szkoda. Gdyby się przyjrzeli baczniej,
dostrzegliby niewątpliwie długie gąsieniczki wagonów towarowych, sunących w
kierunku Berdyczowa i Kijowa, a za nimi pasmo dymów od lokomotyw, które je ciągną
z wysiłkiem. Co może być w tych wagonach? Towary, maszyny wywożone z Polski?
Nie dojrzeć wprawdzie z tej wysokości, nie przebić wzrokiem dachu, ale domyśleć się
było można, czy nie?... Nie! Oficerowie polscy, choć są zmęczeni i zdenerwowani, ale
w gruncie dobrej myśli. Wiozą przecie ze sobą uroczyste słowo generała
Szaposznikowa.
Można więc sobie wyobrazić ich zdumienie, gdy we Lwowie dochodzi ich wieść, że
znaczne kontyngenty rozbrojonych oficerów i żołnierzy polskich już są po cichu
wysyłane, rzekomo w głąb Rosji!

I tutaj znajdujemy ten sam tok, charakterystyczny raczej dla opisów powieściowych
Mackiewicza, niż dla znanych mi relacji o gen. Langnerze i kapitulacji Lwowa.
Jednocześnie właściwie brak tak zwanej fikcji. Nasuwa się wniosek, że szkice
katyńskie Mackiewicza mogą być analizowane nie tylko jako „opowiadania
historyczne”, gdy je porównać z Szajnochą, Kubalą, czy Wańkowiczem. Stanowią
także znakomity materiał do analizy porównawczej konstrukcji fragmentów prozy
powieściowej pisarza. Okazuje się, że są to rzeczy strukturalnie podobne, jeśli nie
jednorodne. U podstaw jednego i drugiego opisu leży owo zdanie, wypowiedziane
przez pisarza przy okazji sporu z Włodzimierzem Odojewskim: „Jedynie prawda jest
ciekawa”.

Porównajmy, jak zestawienie porządku natury i porządku ludzkiego, który zadaje


gwałt naturze podobne jest w reportażu historycznym Mackiewicza i w jego prozie
artystycznej. Oto opis katyńskiego lasu, maj 1943 roku:

Raptowne zahamowanie przed bramą i druty kolczaste przecinają pasmo wyobraźni.


Wszystko naraz staje się realne. Żandarm, z blachą na piersi. Deszczyk, który wciąż
kropi. Ptaszek, który słusznie o tej porze domaga się wiosny: „tiń-tiń-tiń!” A ponad
tym wszystkim straszliwy, dławiący odór trupi. [...] Kwiat inteligencji, rycerstwo
Narodu! Tworzą warstwy w głąb [...] Ułożone są jak sardynki, przekładane nawzajem
to nogami to głową, sprasowane w trupim soku [...] martwej cieczy, nie odbijającej
ani wierzchołków drzew, ani obłoków na niebie. Obnażyliśmy głowy i stali
nieruchomo, jakieś ptaszki ćwierkały na sośnie. Deszcz akurat przestał padać,
błogosławiony wiatr odegnał na przeciwną stronę grobu odurzający swąd. [...] I nawet
na chwilę wyjrzało słońce. [...] promienie tego słońca padły i zabłysły nagle na złotym
zębie czyichś tam, w głębi na wpół otwartych ust.[...] W takich chwilach samo życie
wydaje się cynizmem.

W prozie artystycznej Mackiewicz środki takie zostaną rozbudowane, ale są podobne.


Tak wygląda początek wojny światowej w Sprawie pułkownika Miasojedowa:

Na brzózkach zaczęły już żółknąć listeczki, dalej słał się dywan wrzosu. Przed oczami
migotał, unosił się to opadał rój komarów. [...] Łomot! Pocisk runął w to właśnie
miejsce [...] Zabił trzysta komarów, dwie myszy polne, dwie glisty, tuzin czarnych
żuczków, Michała Łukaszewicza, szeregowca...

Substancja reportażu nie jest dla Mackiewicz substancją anty-powieściową. Napisze


przecież w przedmowie do powieści Nie trzeba głośno mówić:

Zastosowałem metodę wprowadzania postaci powieściowych w bezpośrednie


zetknięcie nie tylko z autentycznymi wypadkami, ale też z autentycznymi ludźmi [...]
surowe przestrzeganie podziału na „fiction” i „non-fiction” wydaje mi się
anachronizmem.

To oczywiście w odniesieniu do powieści. Mackiewicz napisze zresztą w przedmowie


do Sprawy pułkownika Miasojedowa, że: „nie jest studium historycznym, jest
powieścią o tym, co było”. Tak więc prozie artystycznej przyznaje się tu nawet jakby
większą bliskość życia. Choć nie ma zapewne dla Mackiewicza innej różnicy między
dwoma tymi gatunkami, prócz tej, że studium historyczne powinno być bardziej
kompletne w rejestracji faktów. Ale faktów nikomu nie wolno zmieniać. Chciałbym
jednak przypomnieć polemikę Mackiewicza z Włodzimierzem Odojewskim.

Mackiewicz wytknął autorowi powieści Zasypie wszystko, zawieje nieścisłość pewnych


realiów odnoszących się do Katynia. Jak wiadomo, bohater powieści Paweł, udaje się
do Katynia by szukać tam szczątków zamordowanego krewnego. Mackiewicz zwrócił
uwagę, że inaczej niż u Odojewskiego rzeczywiste ekshumacje nie odbywały się „w
środku lata” (zakończono je w pierwszych dniach czerwca), las katyński odległy jest o
4 kilometry, nie zaś kilometr od Gniezdowa. Wydobyte zwłoki chowano w kilku
nowych grobach masowych (Odojewski pisze o wielkiej ilości pojedynczych mogił), na
grobach masowych postawiono krzyże po zakończeniu ekshumacji (Odojewski
wspomina o krzyżu na każdej pojedynczej mogile). Inne szczegóły, na które zwrócił
uwagę Mackiewicz są tego samego charakteru.

Choć dla powieści Odojewskiego szczegóły te nie miały zapewne większego


znaczenia (zostały później przeredagowane), godzę się tutaj z argumentacją
Mackiewicza. Tam, gdzie chodzi o „legendarne” niemal realia i wydarzenia
historyczne, a jednocześnie szczegółowo znane i opisane, także fotograficznie,
literatura powinna je relacjonować wiernie, a dla innych swych celów wciskać się w
luki, zostawiające dosyć miejsca na mit, apokryf nawet. Mackiewicz:

Z upełnie nie widzę powodu odbiegania w twórczości literackiej od prawdy


historycznej, żeby wywołać zamierzony efekt „prawdy artystycznej”.

Ale Mackiewicz wie zarazem, że nie może być mowy o sprowadzeniu literatury do
reportażu. Prawda czysto artystyczna, powieściowa jest niezbędna:

aby oddać tej prawdy całość. Bo jakże w innej formie przedstawić nie tylko rzeczy, ale
wyrazić stronę duchową (Geist), emocjonalną minionych zdarzeń? która bywa nie
tylko drugą połową prawdy dokumentarnej, ale czasem nawet ważniejszą. Tego nie
zastąpi najbardziej nawet precyzyjny, ale suchy zestaw faktów. 2

Więc znów jakby pobrzmiewa nuta o wyższości literatury.

Brzmi to zresztą jak autokomentarz do własnych publikacji o Katyniu. A może i żal, że


w tym, co on sam napisał na ten temat przez całe życie, nie doszedł jednak do tej
syntezy duchowego wrażenia, do której zdolna jest tylko literatura. Nie wiem, czy
Mackiewiczowi marzyła się książka artystyczna o Katyniu (fragmenty jej na pewno
zostały utrwalone w tej materii reportażowej). Sądzić należy, że nie powstały jednak
warunki do napisania takiej prozy, Katyń nie stał się bowiem za życia pisarza całością
niejako zamkniętą i wyjaśnioną. Był wciąż faktem politycznym, uosabiając jedną z
największych zbrodni wieku i międzynarodowe fałszerstwo. Wiedział Józef Mackiewicz
jako autor Sprawy pułkownika Miasojedowa, że prawda nie od razu zwycięża, że racja
stanu wystarcza do popełnienia zbrodni i zatuszowania prawdy.

Chcę tu postawić pytanie, na które nie ma pewnej odpowiedzi. Dlaczego uważając


prozę artystyczną za gatunek wyższy, nie pokusił się Mackiewicz o wyrażenie Katynia
przez konstrukcję artystyczną, zawierającą owo „geistliches”? Czy nie dlatego, że
wciąż musiał publicystycznie walczyć przeciw fałszowi, popełnianemu w imię nie
moralności, lecz cynicznego modus vivendi?

I jeszcze jedno: każdy pisarz zbiera materiały do powieści realistycznej, niezależnie


od sposobu, w jaki to czyni: w postaci wyciągów historycznych, lektur, czy
wewnętrznej tylko rejestracji faktów i przemyśleń. Każdy pisarz wie także, jak
niebezpieczne jest dla przyszłego dzieła ujawnianie tych studiów nad nim, w formie
poprzedzających właściwe dzieło publikacji cząstkowych. Wie, jak można - nie
napisawszy jeszcze - już się wypisać. Ale Mackiewicz rozumiał, że bezpośrednie
świadectwo o Katyniu jest dla Polski zbyt ważne, aby łączyć je z fikcją. Zgodnie
zresztą z analizowanym tu artystycznym credo pisarza, Mackiewicz musiałby
przenieść akcję swej - powiedzmy - powieści w rejony geograficzne czy socjologiczne
sobie nieznane. A tego unikał. Zawsze zresztą swoją drogę pisarską znaczył
podwójnym temperamentem: dziennikarza-publicysty i twórcy form artystycznych.
Stąd dwie linie jego twórczości.

Pierwsza linia to pozycje takie jak: Bunt Rojstów, Kontra, reportaże katyńskie
rozpoczęte wywiadem: Widziałem na własne oczy i książką Katyń - zbrodnia nie
ukarana (1948), oraz publicystyka w ścisłym tego słowa znaczeniu, jak książki o
Watykanie i Zwycięstwo prowokacji. Linia druga to przede wszystkim: dylogia
wojenna Droga donikąd, Nie trzeba głośno mówić, wreszcie Sprawa pułkownika
Miasojedowa i Lewa wolna. Są to dwie różne linie, a przecież wiemy, ile te formy
łączy, nie tylko to samo pióro. Łączy je niewątpliwie wkraczająca w prozę artystyczną
Mackiewicza realistyczna wierność faktom i nieraz dyskurs publicystyczny, gdyż
prozę artystyczną miał Mackiewicz za formę synkretyczną.

Ale nie czujmy żalu z powodu nie napisanej przez Mackiewicza powieści o Katyniu.
Gdyż powiew owego „geistliches” wkracza w reportaż publicystyczny, a zwłaszcza
czujemy ten powiew w opisie tragedii elity polskiej, wojskowej i umysłowej, której
kres znaczyły doły Katynia i nieznane jeszcze Mackiewiczowi doły Charkowa i
Miednoje.

Warto tu zauważyć, że wszystkie prawie książki Mackiewicza ukazują ducha wojen i


przemocy i mieszczą się także w dominacji związanych z historią militariów w jego
prozie. Jednocześnie terenem ich dziania się - jak sygnalizowałem - jest obszar
kresów polskich, a by rzec ściślej: ta trwająca mimo podziałów, rozbiorów, zmiany
epok i systemów trwałość pewnych cech na terytorium polskiej kresowej
Rzeczypospolitej, tej niezmiernej połaci cywilizacyjnej Ziem Zabranych i kresów
polskich, nie naruszonych w pewnych cechach przez stulecia, i zniszczonych dopiero
przez komunizm. Jeśli Mackiewicz wolał nazywać ten obszar Wielkim Księstwem
Litewskim, miał powód po temu.

Jawi się w obserwacji spraw tego terenu Mackiewicz nie jako polski szlachcic czy
polski nacjonalista lub odwrotnie, ludowiec czy rewolucjonista, lecz tylko jako
„człowiek stamtąd”, reprezentant wspólnoty, niejednorodnej oczywiście, naznaczonej
jednak przede wszystkim przez czynnik polski. Ten czynnik Mackiewicz czuje i
rozumie najsilniej, w jego także interferencji z innymi etnicznymi społecznościami,
tam ze sobą współżyjącymi. I przeżywa Mackiewicz ich katastrofę, załamanie się. Nie
czuł tego załamania rozważając metody caratu (wyrozumiałość wobec dawnej Rosji
zbliża tu jakby Mackiewicza do Sołżenicyna). Bowiem apogeum nieludzkości nastąpiło
po powstaniu czerwonego totalitaryzmu.

A jeszcze trzeba powiedzieć, że wszystkie gatunki pisarstwa Mackiewicza jednoczy i


zespala jakby ten „uchwyt jednolitości” jakim jest polszczyzna Mackiewicza, z
nalotem prowincjonalnym i kresowym. Ten prowincjonalizm kresowy, jak wiemy,
wielkie obejmuje nazwiska. Wszystko to razem każe również pamiętać, że ten, który
mówi, nie tylko opowiada o ludziach „tutejszych”, ale sam tym człowiekiem
„tutejszym” jest. Widać to wszystko choćby w tym reportażu Dymy nad Katyniem,
gdy Mackiewicz opisuje swoją rozmowę z chłopami pracującymi przy ekshumacji:

Twarze ich ożywiają się znacznie, gdy bez tłumacza zwracam się do nich płynną
ruszczyzną.
- Wy co, będziecie Rosjanin?
- Nie, Polak.
- Aaaa...
- To lepiej czy gorzej?
Uśmiechają się.
Jeden zaczyna opowiadać. Rzeczy znane. Nagle spór wynika, gdy chodzi o liczbę aut,
które transportowały jeńców z Gniezdowa do Katynia. „Cztery”. mówi opowiadający.
- Nie bresz! - zaprzecza grzebiący patykiem w ogniu. - Cztery „czernyje worony”
(czarne kruki) były wszystkiego w smoleńskim NKWD. A jeździły tylko trzy. Czwarty
zostawał w mieście. Przodem auto osobowe z enkawudzistami. A na samym końcu
ciężarówka pod rzeczy. Tak było.
- Ty może widziałeś trzy, a ja widziałem cztery.
- Ze strachu pewnie, żeby i ciebie na Kosogory nie zawieźli.
Spór wydaje się nieistotny.
- A to dawno tu już było miejsce kaźni, w Kosogorach, w Katyniu?
- Ooo ho-ho-ho!! - odpowiadają prawie chórem i milkną.
- Ale nie zawsze - dorzucił któryś po chwili.

Jest to ten typ dialogu między ludźmi, który istnieje, jeśli istnieje to, co nazywa się
wspólnym odczuwaniem. Dlatego pisarz polski dogaduje się przy ognisku w lesie
katyńskim z rosyjskim chłopem Kisielewem. Obaj reprezentują tę samą starą kulturę
kresową, choć języki mają inne.

Oczywiście obozy jenieckie dla oficerów polskich nie dotyczyły „ludzi stąd”, ale
zbrodnia była kresowa, dokonała się, jej akt ostatni, w lesie Koźlińskich, na
tamtejszym, jak zauważył Mackiewicz „uroczysku”, w okolicy tychże Koźlińskich i
Lednickich, w lesie podwójnej nazwy, Kose Góry lub Kozie Góry, tak
charakterystycznej dla nazw „na terenie b. Wielkiego Księstwa Litewskiego”. A mord
na oficerach polskich ukazuje Mackiewicz równolegle z ukazaniem komunistycznej
zbrodni, która niszczy duchową niezawisłość tych kresów, obyczaj lokalny, aż po
fizyczne trwanie milionów ludzi. Ukazując zbrodnię w Prowieniszkach i Berezweczu, w
Ihumeniu i Lwowie, w Winnicy - jako tę samą zbrodnię, rozszerza Mackiewicz obraz
zbrodni katyńskiej poza fakt historyczny izolowany. Dziś moglibyśmy dorzucić tu
Kuropaty i inne miejscowości tych kresów. W ten sposób mord katyński jawi się na tle
szerszym, obrazując jak „jądro ciemności” rozlewa się na całe obszary, niszcząc
bezpowrotnie kulturę stuleci, nie należącą ani tylko do Polaków, ani tylko do Rosjan,
ani Ukraińców czy Białorusinów, Litwinów wreszcie, ale do ludzi całej formacji
historycznej.

Bowiem komunistyczne jądro ciemności nie jest dla Mackiewicza wielkoruskie, choć
naznaczy Rosjan na wiele pokoleń, jak hitleryzm Niemców - jest po prostu nieludzkie.
Jest rakiem ludzkości. Zło, niestety, może być łatwe dla człowieka. Człowieka
wykształconego, jakim był tak często Nazi, czy ideolog komunistyczny, dlatego że
wykształcony, i jednocześnie łatwe i bliskie prymitywnemu człowiekowi na Zachodzie
i Wschodzie, dlatego że ciemny i niewykształcony.

Jednocześnie, prawie nie kontynuuje Mackiewicz tej materii naszej puścizny w historii
kresowej, która ukazywała tak często waśnie etniczne, jak we wspomnianych tu
szkicach Kubali czy Szajnochy, jak w dramatach ukraińskich Słowackiego czy
powieściach Sienkiewicza - gdzie zło miało charakter opętania jakiejś społeczności w
sporze i wojnie z drugą z powodów etnicznych, religijnych czy klasowych. To nie były
zresztą czynniki nieistniejące w wieku dwudziestym i w czas drugiej wojny (te
elementy są na przykład obecne w cytowanej powieści Odojewskiego). Jednak
Mackiewicz bada i opisuje przede wszystkim problem komunizmu. Komunizm jest
czym innym. Jądro ciemności komunistyczne dla Mackiewicza dlatego jest takie
straszne, że niszczy nie tylko poszczególnych ludzi i społeczności, ale także niszczy
bezpowrotnie całą kulturę. Razem z polskością, najbliższą sercu Mackiewicza. „Jądro
ciemności” nie jest już dziełem jednego opętanego człowieka, jak u Conrada, lecz
całej antyludzkiej formacji i ideologii.

A kiedy mówię o zniszczeniu pewnej kresowej kultury, która składała się z wielu
elementów narodowościowych, ale tworzyła też pewną, przenikającą wszystkich
jedność, jakby normę, trzymam może w ręku klucz do tego składnika powieści
Mackiewicza, którym jest tworzenie bohaterów prostych i nie wyrafinowanych. Bo też
Mackiewiczowi nie chodzi o starcie się z historią jednostki symbolicznej i wybitnej.
Żadna z jego powieści nie dostarcza nam nowego Kmicica czy Wołodyjowskiego. Ani
duchowych mocarzy, jak w kresowej prozie Tadeusza Micińskiego. Bohaterem jest tu
pewna zbiorowość, niby przeciętna, w której jednak każda jednostka nadawała się
jakby do powieści. Zaś Katyń był dla Mackiewicza i symbolem, i konkretem zagłady
zbiorowości, dlatego że ta zbiorowość składała się z indywiduów, z których każdy
został osądzony indywidualnie i zginął dlatego - jak dziś dobrze wiemy - że był tym,
kim był. Więc także indywidualizm ludobójstwa i indywidualizm zbrodni pierwszy
zauważył Mackiewicz:

Nie są to trupy anonimowe. Tu leży armia. Można by zaryzykować określenie kwiat


armii, oficerowie bojowi, niektórzy z trzech uprzednio przewalczonych wojen. To
jednak, co najbardziej nęka wyobraźnię, to indywidualność morderstwa,
zwielokrotniona w tej potwornej masie. Bo to nie jest masowe zagazowanie, ani
ścięcie seriami karabinów maszynowych, gdzie w ciągu minuty czy sekund przestają
żyć setki. Tu przeciwnie, każdy umierał długie minuty, każdy zastrzelony był
indywidualnie, każdy czekał swojej kolejki, każdy wleczony był nad brzeg grobu;
tysiąc za tysiącem.

Ze względu na to, że Józef Mackiewicz był może najpilniejszym i ciągłym


obserwatorem tego tematu spośród historyków, jego szkice wprowadzają także w
historię sprawy Katynia, od roku 1943, po ostatnie lata życia artysty. I niezależnie od
tego, czy pisarz mylił się w szczegółach (rzadko), czy relacjonował tylko hipotezy
historyczne, ta długa historia obserwowana i komentowana przez Mackiewicza jest
fascynująca, gdyż odnosi się do jednego z najważniejszych faktów historii Polski. Ta
książka jest źródłem historycznym, ale i częścią polskiej prozy, fragmentem nie
napisanej powieści o Katyniu. I pomyśleć: nikt dotąd nie zebrał tego w całość, a polski
tekst książki Mordercy z lasu katyńskiego leżał nie wydany przeszło czterdzieści lat.
Ale u nas wyżej się ceni abstrakcje Gombrowicza czy przeciętność Doliny Issy. Za sto
lat, gdy nas już nie będzie, trafią także te fragmenty Mackiewicza o Katyniu do
antologii prozy polskiej. Wcześniej nie. Obym się mylił.

CZY MACKIEWICZ NAMAWIAŁ DO PÓJŚCIA Z HITLEREM NA ROSJĘ?


(Do pana redaktora Roberta Krasowskiego,
„Opinie”, „Życie” - Warszawa) 3

Szanowny Panie, byłbym zobowiązany za publikację poniższego sprostowania do


tekstu przez Was ogłoszonego:

W „Życiu” z 10-11 listopada 1999 został opublikowany wywiad z Pawłem Hertzem.


Nie chodzi mi o danie wyrazu niewątpliwej przyjemności śledzenia ważnych myśli
Hertza, a o polemikę ze stwierdzeniem prowadzącego wywiad Macieja Nowickiego.
Nowicki powołuje się tu na jakiś artykuł Józefa Mackiewicza, w którym rzekomo
Mackiewicz, cytuję: „w czasie wojny namawiał do pójścia z Hitlerem na Rosję...”

Otóż Mackiewicz nigdy nie wypowiedział takiego sądu. Nie ma również takiego
artykułu i podobnego w nim wywodu. Nowicki pewnie gdzieś, coś, kiedyś czytał (np.
w książce W. Boleckiego o Mackiewiczu lub w moim eseju drukowanym w tomie
Ocalenie tragizmu, 1993) i wszystko przekręcił. Jedyny artykuł, w którym wypowiada
się Mackiewicz o wojnie niemiecko sowieckiej, to tekst To dopiero byłaby klęska,
opublikowany w wileńskim „Gońcu Codziennym” 10 sierpnia 1941 roku.
Odczytywałem ten artykuł wertując pożółkłe już numery „Gońca Codziennego”. Jest
tam szokujący sąd (w obliczu zwycięskiej ofensywy Hitlera na Rosję), że zwycięstwo
koalicji anglo sowieckiej nad Niemcami byłoby klęską dla Polski. Aż tyle, ale i tylko
tyle. Mackiewicz był antykomunistą i wielkim wizjonerem historycznym. To jego
zdanie sprawdziło się niestety co do joty. Wypowiadanie go było sprzeczne z polityką
rządu londyńskiego (sądzę, że gorycz z powodu tego zdania przyczyniła się później
do znanego wyroku śmierci na Mackiewicza). Ale pamiętajmy, że w Londynie
formułom paktu Sikorski-Majski przeciwni byli Sosnkowski i Seyda, podali się do
dymisji, był temu także przeciwny prezydent Raczkiewicz.

Nie była to jednak polityka części londyńczyków za Hitlerem, podobnie jak zdanie
Mackiewicza. Zdanie Mackiewicza miało inne znaczenie, tyle że niedopowiedziane
(jest rzeczą dyskusji, czy powinien go wygłaszać w tej ograniczonej formie, w piśmie
koncesjonowanym przez okupanta, ale nie miał innej platformy). Znaczenie to
brzmiało: zwycięstwo koalicji anglo sowieckiej będzie klęską dla Polski, jeśli
jednocześnie nie dojdzie do klęski i Hitlera, i komunizmu. Niekoniecznie nawet
oznaczałoby to konieczność upadku Związku Sowieckiego, ale takie jego osłabienie,
żeby rozgromiona Czerwona Armia nie była zdolna wkroczyć do Polski przed
wkroczeniem tutaj sił Zachodu walczących z Hitlerem. Czy nie te same obawy żywił
przed wojną Józef Beck? O to modlono się w Londynie, znajdujemy to w dzienniku T.
Katelbacha: Rok złych wróżb 1943. Mackiewicz spotkał się później, w 1944, w
Krakowie z kolaborantami polskimi: Skiwskim i Burdeckim. Zapisał później to, co
wtedy im powiedział:

za wszelką cenę unikać należy jakiejkolwiek ugody, nawet cienia kontaktu z


Niemcami, w przeciwnym bowiem wypadku każdy wysiłek antysowiecki z góry
skazany być musi nie tylko na niepowodzenie, ale nawet na zagładę 4

A więc żadne oddziały polskie z Wehrmachtem przeciw Sowietom, jak rumuńskie,


żaden legion w rodzaju hiszpańskiego. Tylko: nie pomagać Sowietom. O to po wojnie
miał Mackiewicz pretensję do AK. Ale to zupełnie co innego niż „Pójść z Hitlerem”!
Zbyt ważnym pisarzem jest Mackiewicz, aby tu pozostawiać mylne sądy.

JAŚNIEJ WOKÓŁ TAK ZWANEJ SPRAWY JÓZEFA MACKIEWICZA 5

Jak sądzę, istnieje nadzieja, aby stało się jaśniej wokół tak zwanej sprawy Józefa
Mackiewicza - sprawy skazania go przez AK wileńskie na karę śmierci, ale także
jaśniej wokół długich polemik na ten temat z końcu lat osiemdziesiątych i na
początku dziewięćdziesiątych, w których i ja brałem udział, broniąc Mackiewicza
przed zasadnością wyroku i oskarżeniem o prawdziwą kolaborację. A jeśli jaśniej, to z
powodu pewnych akt odnalezionych dopiero co w Wilnie w archiwum byłego NKWD i
KGB. Już słyszę krzyk wrogów Józefa Mackiewicza (i przeciwników lustracji): nie wolno
powoływać się na akta komunistycznych służb! Ciekawe, że autorzy takich okrzyków
nigdy nie negowali prawdziwości akt Gestapo, SS, na podstawie których pisało się
historię i wydawało wyroki na nazistów. A przecież komuniści nie mieli innej
moralności niż naziści i odznaczali się podobną skrupulatnością w prowadzeniu akt,
co oglądając różne dokumenty wyraźnie stwierdzałem.

Oskarżenie, o którym mowa, było tylko echem innego, wysuwanego właściwie od


roku 1942 w Wilnie i Warszawie, powtarzanego po wojnie przez emigrantów
akowskich, z których cała grupa specjalizowała się w napaściach na Józefa
Mackiewicza, uzasadnianiu jego kolaboracji i wyroku śmierci. Nie chcę tutaj
powtarzać całego materiału zgromadzonego na ten temat w znanej książce
Włodzimierza Boleckiego Ptasznik z Wilna (1991), i stanowiącego istny labirynt
kryminalno polityczno historycznych zagadek i dociekań autora książki. Bolecki w
wielu miejscach wykazywał kruchość faktów i chronologii, na których polegali po
wojnie oskarżyciele Mackiewicza, i zawodność rekonstrukcji, które podawali za
absolutnie pewne. Do tego może jeszcze wrócą specjaliści. Zupełnie niedawno
wspominał Czesław Miłosz o powojennym „zaszczuciu” Mackiewicza.
Tutaj dość powiedzieć, że jednym z filarów działań przeciw Józefowi Mackiewiczowi,
zarówno w konspiracji w Wilnie, jak w powojennej emigracji na Zachodzie, był Lucjan
Krawiec. Był autorem wielu oświadczeń ukazujących postawę Mackiewicza jako
szczególnie obrzydliwą. W książce Boleckiego, w indeksie, Krawiec zajmuje drugie po
Korbońskim miejsce w ilości wzmianek i odsyłaczy (pięćdziesiąt cztery)! Był Krawiec
także autorem pierwszego w ogóle oskarżenia Mackiewicza, jakie ukazało się na
łamach podziemnego wileńskiego pisma „Niepodległość” w końcu 1942 roku w
Wilnie. W powojennych oświadczeniach Krawiec zdaje się posiadać tak szeroką
wiedzę o Mackiewiczu z okresu, gdy obaj mieszkali w Wilnie podczas wojny, że trudno
dać wiarę, aby materiały „potrzebne rzecznikowi sądu podziemnego” w Wilnie i
Warszawie (Korboński) pochodziły tylko (jeśli pochodziły) z wileńskiego BIP (którego
Krawiec nie reprezentował). Lucjan Krawiec pełniący różne funkcje w podziemiu
wileńskim mógł być przypuszczalnym informatorem i inspiratorem materiałów sądu
podziemnego. Kiedy pisał swój pierwszy artykuł, wyrok na Mackiewicza może jeszcze
nie zapadł (pewna data nie jest znana). Jeśli tak, było to zachęcanie do wydania
wyroku.

I oto nagle, dzisiaj, okazuje się, że ten sam Lucjan Krawiec, siedzący przedtem w roku
1940 od 12 lipca w więzieniu NKWD w Wilnie, otrzymał wsparcie od samego Stefana
Jędrychowskiego, delegata do Rady Najwyższej ZSSR, który 18 grudnia 1940 złożył
osobiste oświadczenie dla NKWD na jego temat. Zarówno oryginał jak i tłumaczenie
rosyjskie tego oświadczenia zachowały się. Kadrowy i wybitny komunista Stefan
Jędrychowski (będzie pełnił tę wysoką rolę później jako kolaborant w Związku
Sowieckim i w Polsce; w tamtym czasie współredagował „Prawdę Wileńską”, był
autorem peanu na cześć Armii Czerwonej, agresora Polski, w „Nowych
Widnokręgach”) - analizował postawę Krawca w roku 1939, gdy:

my, grupa jednolitofrontowych działaczy (gdyż partii komunistycznej nie było)


wykorzystywaliśmy Krawca w akcji wyborczej.

Innymi słowy: Krawiec według Jędrychowskiego był bliski ludzi o rzeczywistych


poglądach komunistycznych i podejmujących działania w tym duchu (było takich
trochę pośród socjalistów). I stąd wniosek, że Krawiec „mógłby być pożytecznym
pracownikiem sowieckim” i stwierdzenie, że „pracowałby lojalnie dla dobra naszej
socjalistycznej ojczyzny, gdyby miał dobre kierownictwo”. Przekład rosyjski
znajdujący się w aktach owo „pracowałby” wyraża już bez trybu warunkowego: „Szto
budjet rabotat lojalno w polzu naszjej socjalisticzieskoj rodiny”.

Mogło to znaczyć o wiele więcej w dyskretnym języku NKWD, ale przyjmijmy, że


znaczyło to, co znaczyło: „jeśli się go wypuści, stanie się sowieckim człowiekiem”.
Uwięzienie w takim wypadku oznacza zresztą dla każdej wtyczki późniejsze alibi.
Myślę - znając trochę pragmatykę NKWD - że nawet tak „mocny” człowiek jak Stefan
Jędrychowski (a jak wiemy, nawet w samym Związku Sowieckim „mocni” też mieli się
na baczności, co dopiero ten „świeży” w ZSSR Polak) - musiał zdawać sobie sprawę
pisząc swoje „pokazanije” z tego, że zapamiętano by mu - i może nie tylko
zapamiętano - gdyby taki Krawiec później nie okazał się „pożyteczny i lojalny”. Z
takich rzeczy, jak sądzę, w NKWD rozliczano. Żaden z przyjaciół komunistycznych
pisarzy, aresztowanych na początku 1940 przez NKWD we Lwowie nie odważył się
wystąpić, o ile wiem, w ich obronie. Takich zapewnień o czyjejś lojalności - dokument
sporządzony po rosyjsku powtarzał dosłownie tekst polski - nie wypisywali chyba
delegaci Rady Najwyższej wiele na prawo i lewo. Z akt lwowskiego NKWD znam tylko
jeden przypadek pozytywnych opinii w śledztwie, człowiek ten okazał się później
pozyskanym agentem. Dodajmy, że w wypadku Jędrychowskiego była to opinia
lojalności wystawiona przez człowieka, który na łamach tego samego pisma
„Niepodległość”, redagowanego przez Krawca, znalazł się, kilka numerów później, na
liście bolszewickich zdrajców polskich skazanych na karę śmierci przez AK. Sam
Krawiec przyznaje w tekście z 1949 roku, że w redakcji „Niepodległości” „opieraliśmy
się długo (około3-4 miesięcy) przed opublikowaniem listy zdrajców
komunistycznych”, bo - „część z nich pozostała w Wilnie”. Faktem jest jednak, że na
tej liście był i Jędrychowski... Ta zwłoka zdziwiła również Boleckiego w jego książce...

Ciekawi mnie fakt - na to lepiej mogliby odpowiedzieć jedynie starzy konspiratorzy


Polski Podziemnej - czy odnalezienie przez AK takiej opinii o lojalności zaowocowałoby
jedynie odsunięciem Krawca od wszelkiej pracy konspiracyjnej? Z jednej strony
stawał się niepewny, z drugiej - znał całą strukturę wileńskiego podziemia? Załóżmy,
ale to może nasz dzisiejszy brak wyobraźni historycznej, że tylko zostałby od
wszystkiego odsunięty i śledzony. Ale jeśli akta wileńskiego NKWD pozostały na
miejscu po czerwcu 1941 roku, co jest wysoce prawdopodobne ze względu na
błyskawiczne postępy frontu niemieckiego, ktoś inny mógł zająć się potem ich
przeglądaniem: Sicherheitspolizei, Gestapo, Abwehra, a może i Sauguma? Mówiąc
dzisiejszym językiem: Niemcy, gdyby znali te akta, a tego wykluczyć nie można,
mieliby chyba na Krawca haka, a wiadomo, co mogło to znaczyć w warunkach
okupacyjnych! I jakie mogli stawiać warunki... Są to tylko prawdopodobieństwa. Jeśli
jednak Krawiec wiedział o poręczeniu, albo mógł się tylko domyślać, że mu go
udzielono i kto to zrobił, i że to jest poświadczone w aktach - to jeśli chciał nadal czuć
się bezpieczny, powinien był się z tego wyspowiadać podziemnej konspiracji ZWZ i AK
i może nawet opuścić teren Wilna? Czy ujawnił to kiedykolwiek w wojennych i
powojennych oświadczeniach? Czy opisał swoje aresztowanie? Tak jak Mackiewicz
opisał, jak został aresztowany i wypuszczony przez NKWD (Droga donikąd).

Mirosław Andruszkiewicz pragnąłby wyjaśnić pewne okoliczności faktów, jakie działy


się w Wilnie jego stryjecznego dziadka, także ze względu na gorycz niewyjaśnionej
rodzinnej śmierci szefa BIP, Zygmunta Andruszkiewicza, który zapłacił tak może za
decyzję zezwolenia Józefowi Mackiewiczowi na wyjazd do Katynia. Jeśli to była w AK
jego decyzja, przysłużył się dobrze sprawie polskiej (biorąc pod uwagę, co zrobił z
tego wyjazdu przez całe swoje życie Józef Mackiewicz). Mirosław Andruszkiewicz
zaprzecza - przytaczając stosowną argumentację - opinii Krawca, że materiały
przeciw Mackiewiczowi mogły pochodzić z BIP-u. Wzmacnia dawną opinię Boleckiego:

Opinia ta [że materiały pochodzą z BIP-u] stoi w jaskrawej sprzeczności z


oświadczeniem Piaseckiego (i samego Mackiewicza), według którego to właśnie
Zygmunt Andruszkiewicz najgwałtowniej protestował przeciwko oskarżeniu
Mackiewicza o kolaborację.6

Z mojego punktu widzenia cały ferwor powojennych oskarżeń Józefa Mackiewicza, a


także wspomniana dyskusja przełomu lat 80/90 wyglądałaby może inaczej, gdyby
znane było kilka kart tych dokumentów, które interpretuje Mirosław Andruszkiewicz,
podając ich kopie do druku.7 W tym jego niewątpliwa zasługa dla badań. Czy możliwe
byłyby w perspektywie tych odnalezionych akt wypowiedzi Korbońskiego, Lorentza
czy Nowaka Jeziorańskiego, nie mówiąc już o Krawcu? Powie ktoś, że te dokumenty
nie przesądzają, że Krawiec był, czy stał się, sowieckim agentem. Zapewne. Jednak
nad wszystkim, co poczynał w konspiracji i mówił po wojnie wisi cień podejrzenia. I
pozostanie, jeśli nie pojawią się jakieś uzasadnione wyjaśnienia. Może ktoś też
powiedzieć, że sprawcą podejrzeń jest lojalny Sowietom Stefan Jędrychowski, za co
sam Krawiec nie odpowiada. A może Jędrychowski, za mało jeszcze znając Związek
Sowiecki, wykonał gest naiwny, powodując się sympatią do Krawca? Tak czy inaczej
oceniał go jako bliskiego komunistom i w przyszłości im przydatnego, co trudno
rozumieć tylko jako chytry wybieg, biorąc pod uwagę to, że chyba rozliczano za takie
oświadczenia. Nie wiemy jednak, co robił Krawiec między styczniem a czerwcem
1941 roku, gdy powinien był pracować „lojalnie” dla komunizmu. Czy Jędrychowski to
kontrolował i Krawiec był za to rozliczany? A także tylko Jędrychowski mógłby
powiedzieć, czy był, czy nie był rozliczany za swoją opinię lojalności dla Krawca,
biorąc pod uwagę późniejsze „zaangażowanie” Krawca w AK. Czy jest pewne, że to
zaangażowanie miało tylko jedną stronę? Lub czy może Jędrychowski został za
wsparcie Krawca pochwalony? A także czy wiedział o jego oświadczeniu Krawiec, czy
nie.

Jedno jest pewne - nikt już nie będzie się mógł opierać bezwarunkowo - jako na
niepewnych - na oświadczeniach Krawca w sprawie Mackiewicza. Ze względu na
powstałe wątpliwości - „opinia” Jędrychowskiego nadaje cechę niepewności
materiałowi dowodowemu oświadczeń Krawca składanych na niekorzyść
Mackiewicza. Wypowiedzi Krawca stają się dowodami, na które nie może i nie
powinien powoływać się osąd historii. Tylko tyle, ale i aż tyle.

PS Pomyślałem, że do tych rozważań słuszne byłoby dołączyć pewne szczegóły


zawarte w nekrologu Ci, co odeszli. Lucjan Krawiec (Krawiec zmarł w 1986 w Saint-
Cloud pod Paryżem) ogłoszonym anonimowo (a więc właściwie na zasadzie materiału
od redakcji) w „Zeszytach Historycznych”7 „Kultury” w Paryżu. Po pierwsze, data i
miejsce urodzenia potwierdzają, że chodzi o tę samą osobę, dla której teczkę otwarł
NKWD w Wilnie. Nie wiem, skąd czerpali wiedzę o pewnych szczegółach więziennych
losów Krawca autor (autorzy?) wspomnienia-nekrologu? Na przykład:

Krawiec był z ramienia WRN (socjaliści) zastępcą delegata rządu polskiego w


Londynie. Został wówczas aresztowany i przeszedł długie i męczące badania przez
litewskich i sowieckich sędziów śledczych, nie wydał nikogo i po sześciu miesiącach
został zwolniony (w styczniu 1941).

Data zamknięcia śledztwa na teczce Krawca w NKWD: to 6 stycznia (była to sobota),


a więc w dwa tygodnie po tajnym oświadczeniu Jędrychowskiego. Słowa „nie wydał
nikogo” mogły pochodzić z samych opowieści Krawca. Nie mamy podstaw, by im
zaprzeczać. Muszę jednak powiedzieć, że Krawiec miał zapewne niebywałe szczęście.
Po półrocznym śledztwie w NKWD więźniowie, którzy „nie wydali nikogo”, opuszczali
więzienie chyba na ogół w kierunku łagru i jeśli to było 10 lat, wyrok uważano za
„łagodny”. I jeszcze drugi przykład szczęścia, znów cytuję za „Zeszytami
Historycznymi”:

Dnia 20 czerwca 1944 roku Krawiec zostaje aresztowany przez Gestapo i osadzony w
więzieniu na Łukiszkach. Męczony na śledztwie nie zdekonspirował nikogo i został
wysłany do Francji, do obozu pracy, który Niemcy założyli koło Hayange, w okolicy
Metzu.

Na ogół po takim śledztwie bywało bądź całkiem źle lub gorzej niż deportacja do
obozu pracy. Miał szczęście Krawiec po raz drugi. Także z miejscem, do którego go
przesłano. Dowiadujemy się bowiem, że niedługo potem został oswobodzony przez
wojska gen. Pattona w 1944, we wrześniu, a już od października był w Paryżu
„oficerem do spraw kultury przy armii polskiej”.

To ostatnie stanowisko mogło znaczyć, że miał szersze rozeznanie - przez stanowisko


lub znajomości - w różnych sprawach przygotowywanych w wojsku polskim na
Zachodzie. A więc mógł także wiedzieć o roli, jaką pełnił Józef Mackiewicz w śledztwie
katyńskim i przygotowaniu „czarnej księgi” Zbrodnia katyńska w świetle
dokumentów. Pierwsze oświadczenia Krawca datowane są w roku ukazania się książki
o zbrodni katyńskiej. Wiadomo już wtedy, że Mackiewicz żyje i pełni ważną rolę w
dokumentowaniu zbrodni bolszewickich. Nie warto byłoby bowiem atakować
człowieka bez politycznego znaczenia.
Krawiec mieszkał do końca życia pod Paryżem, a właściwie w wielkim Paryżu, był
bardzo czynny politycznie (z Adamem Ciołkoszem i Zygmuntem Zarembą), i dużo
ogłaszał, także po francusku, pod pseudonimami: Jean Malara, Kazimierz Bentkowski,
Andrzej Pokrzywnica.

Dodajmy, że według pieczęci na okładce teczki Krawca, w NKWD przejrzano ją


ponownie w r. 1962 i zweryfikowano w 1968. Nie sięga tak daleko moja wiedza, by
wiedzieć, czy to coś znaczy, poza biurokratyczną rutyną.

PS. II Załączam tu także kserokopię dokumentu emanującego z niemieckiej


Sicherheitspolizei der Stadt Wilna, stanowiącego ostateczne potwierdzenie daty,
kiedy decyzja niemiecka o wyjeździe Mackiewicza stała się już pewna - 24 kwietnia
1943 (ten dokument uzyskałem dzięki uprzejmości S. Andruszkiewicza). Było to już
po wykonaniu wyroku AK na Czesławie Ancerewiczu (marzec 1943). Opis rozmów
Mackiewicza z Niemcami na temat wyjazdu do Katynia znajduje się w opracowanym
przeze mnie tomie: J. Mackiewicz: Katyń, zbrodnia bez sądu i kary. Warszawa 1997.
Jak wiadomo, znalazł się Mackiewicz w Katyniu dopiero po 20 maja 1943. Warto
dodać, że nagonka na Mackiewicza rozpoczęła się przed wybuchem sprawy Katynia,
ale po wojnie była skierowana przeciw człowiekowi, który był przecież jednym z
najważniejszych świadków Katynia.

Załącznik

[Pismo niemieckiej Sicherheitspolizei z Wilna, stwierdzające, że nie ma


przeciwwskazań z ich punktu widzenia co do wyjazdu Józefa Mackiewicza do
Katynia]9

Der Kommandeur
Der Sicherheitspolizei und des S.D.
Litauen
Hauptaussensstelle Wilna Wilna, d. 24.4.43

An dem Gebietskomissar der Stadt Wilna


In Wilna

Gegen die Reise des Mackiewicz Josef nach Smolensk


Bestehen in sicherheitslicher Hinsicht keine Bedenken.
Im Auftrage
SS-Hauptscharfúhrer

P.S. III

LIST DO REDAKCJI10

W wileńskim „Naszym Czasie” nr 1 (2002) przedrukowano mój artykuł z „Arcanów”


dotyczący sprawy Józefa Mackiewicza i działań Lucjana Krawca. Stało się to niestety
bez mojej zgody. Dlatego proszę o zamieszczenie tego wyjaśnienia. Rzecz w tym, że
po upływie czasu patrzę na ten problem trochę inaczej. Myślę, że należałoby mocniej
podkreślić, że powojenne oskarżenia Mackiewicza przez Krawca działały na korzyść
komunistów, nie musiały być jednak wynikiem złej wiary i agenturalnych powiązań.
Podobne oskarżenia wysuwali ludzie wysoko postawienie w hierarchii Polski
Podziemnej, których nie można posądzać o agenturalność. Jeśli Kazimierz Zamorski,
może pochopnie cytowany w moim poprzednim szkicu o Mackiewiczu („Czas”, Wilno,
z 4-10 października 2001)11, pisze o Krawcu „agent bolszewicki”, to formułę tę
można również rozumieć tylko jako „rzecznik poglądów bolszewickich”, nie mówiąc
już o tym, że była to formuła uproszczona, wyrażona w liście, nie przeznaczonym do
druku. Nie możemy także zapominać, że pewna działalność okupacyjna Mackiewicza
(druk w niemieckim „Gońcu Codziennym”) była formalnie zakazana przez polskie
Państwo Podziemne. Z dzisiejszego punktu widzenia nie znajdujemy w niej cech
szkodliwych dla Polski, lecz pozytywy (ostrzeganie przed komunizmem). Taki pogląd
powoli przebijał się w świadomości powojennej. Tragiczne dzieje Polski odbiły się w
historii okupacyjnych rozdwojeń. Stąd lekcja, aby odrzucając zaślepione ataki na
Mackiewicza, nie popaść w równie zaślepione ataki na jego przeciwników. Biografia
Krawca sprzyja pewnym posądzeniom, ale - powtórzmy - brak dowodów na
agenturalność Krawca, a jego poglądy na Mackiewicza nie musiały mieć związku z
jego pobytem w więzieniu NKWD i koneksjami z komunistami. Oni chcieli go
pozyskać, ale czy znaczy to, że im się podporządkował? Okupacyjne Wilno aż się roi
od strasznych podejrzeń, nie zawsze uzasadnionych.

(Warszawa, 30 listopada 2001)

MACKIEWICZ NA INDEKSIE12

Który z polskich pisarzy był przedmiotem takiego sprzysiężenia pomówień,


udrapowanych w pozorną wiedzę i niby to moralne cele? I dzisiaj idą ręka w rękę
publicysta „Gazety Wyborczej”, dający popis fałszywej interpretacji Józefa
Mackiewicza, i osoba mieniąca się spadkobierczynią praw autorskich tego pisarza,
zamieszczająca nieodmiennie od lat ośmiu deklarację na stronie tytułowej wszystkich
sprzedawanych książek Józefa Mackiewicza: „Decyduję się na sprzedawanie w Polsce
[...] dzieł Józefa Mackiewicza wbrew woli zmarłego pisarza i wbrew własnym
przekonaniom”.

Ten tekst to schorzenie psychiczne. Przecież nigdy i nigdzie Józef Mackiewicz nie
wyraził woli, aby do Polski nie docierały jego dzieła. Nie chciał tylko drukować w
oficjalnym obiegu komunistycznego państwa. Pisał jednak po polsku, choć zapewne
mógł pisać i w jakimś innym języku. Publikował w Polsce dwudziestolecia, choć miał
wiele za złe sanacyjnym rządom. Jednocześnie według Niny Karsov Szechter,
wysuwającej zasadę ograniczenia dostępności dzieł Mackiewicza, taka decyzja chroni
jej prawa autorskie, „których zachowanie ma za najważniejszy obowiązek”. Ale
dlaczego prawa autorskie, ta władza nad dobrem kultury, są wykorzystywane przeciw
pisarzowi?

Pora na ocenę tekstu z „Gazety Wyborczej”. Artur Domosławski, poddał krytyce i


odmówił słuszności publicystyce społecznej, historycznej i politycznej Mackiewicza13.
Aby nadać jednocześnie tej manipulacji - lub raczej kastracji - cech
prawdopodobnych, zadeklarował wyjęcie spod swej krytyki twórczości artystycznej
Mackiewicza, a więc jego powieści. Zabieg nie nowy, jakiś czas temu podobnie
usiłowano postąpić w kręgach „Wyborczej” z twórczością wielkiego poety Zbigniewa
Herberta. Jednocześnie autor szkicu postawił znaki zapytania nad moralną stroną
biografii Mackiewicza, wyciągając znów sprawę tak zwanej kolaboracji okupacyjnej
Mackiewicza, sprawę, wyjaśnioną w toku polemik kilkanaście lat temu. Autor szkicu
nie wspomina, że nie udało się w żadnej mierze potwierdzić zarzutu
współredagowania i współwłasności wileńskiej gadzinówki przez Mackiewicza. Brak
też dowodów, że do Katynia pojechał Mackiewicz bez zgody władz Polski podziemnej.
Autor szkicu nie wspomina przy okazji, że w powojennym oskarżeniu Sowietów o tę
zbrodnię odegrał Mackiewicz rolę najważniejszą. Domosławski przypomina nawet tak
niskie podejrzenia, że z więzienia NKWD wyszedł może Mackiewicz za cenę
podpisania współpracy. Autor „Wyborczej” pozbawia wreszcie właściwego
komentarza zamieszczenie przez Mackiewicza kilku antysowieckich tekstów w
niemieckim „Gońcu Codziennym” z drugiej połowy 1941 roku, tak jakby nic się w
interpretacji rzeczywistości okupacyjnej nie zmieniło i przemilczając fakt, że
wszystko, co Mackiewicz wtedy napisał, nosi i dzisiaj cechy prawdy. A więc przede
wszystkim, że pakt brytyjsko sowiecki zapowiadał pułapkę historyczną dla Polski.

Rzecz w tym, że poglądy historyczne i polityczne Mackiewicza na komunizm,


właściwie upowszechnione i ukazane, mogłyby współcześnie stanowić - i często
stanowią - oś krystalizacyjną dyskusji historycznej naszej epoki i jedną z jej
podstawowych propozycji. Przez ukazanie także niespełnionych historycznych
możliwości. Tego autor „Wyborczej” zdaje się obawiać i szkicem swoim pragnie temu
położyć tamę. Furtka jaką sobie zostawia „doceniając” jedynie wartości artystyczne
powieści Mackiewicza, oznacza zniekształcenie prawdy. Domosławski neguje tę
zasadniczą cechę twórczości Mackiewicz, którą była szczególna jedność wszystkiego,
co pisał. Twórczość artystyczna wspiera jego publicystykę, a publicystyka głęboko ją
wyjaśnia. Sam pisarz uważał, że twórczość artystyczna jest rozszerzeniem poglądów
historycznych o wartości uczuciowo-moralne, sferę, której nie może wypełnić sama
publicystyka.

Przecież i wcześniej spotykały pisarza takie afronty. Gdyby posłużyć się słowami
paryskiej „Kultury”, byłby to pisarz w poglądach politycznych „niepoczytalny”. To
określenie, które ukazało się drukiem w 1981 roku, przypisywane jest na ogół
Gustawowi Herlingowi Grudzińskiemu (nie podpisana nota redakcyjna), musiało
przecież być podzielone przez Jerzego Giedroycia. Biorąc pod uwagę kontekst, w
którym sąd ten został wypowiedziany, wikła się on w oczywistą sprzeczność.
Wypowiedziany został w nocie o przyznaniu Mackiewiczowi nagrody „Kultury” za
prozę powieściową. Jak wiadomo, Mackiewicz nagrody „Kultury” nie przyjął. Jeśli
zważyć polityczne i historiozoficzne elementy przenikające jego prozę, często
wyrażane wprost, lub w mowie pozornie zależnej, uderza jedność całego tego
pisarstwa - prozy i publicystyki. Uderza postawa, wcześnie wykrystalizowana, na
pewno już w czasie wojny, postawa, której nie da się od tej prozy oddzielić i patrzeć
na nią tylko jak na epicki nurt opowieści, opisy pejzażowe, koloryty lokalne.

U Domosławskiego tak przeprowadzona krytyka Mackiewicza służy zapewne czemuś


więcej niż tylko analizie twórczości pisarza. Domosławski pisze:

Nie dostrzegał [Mackiewicz] żadnej siły ani oferty, która w sposób autentyczny mogła
urzekać ludzi w pierwszej połowie XX wieku.

Niewątpliwie chodzi o autentyczne urzeczenie komunizmem. Polemika z


Mackiewiczem ma więc wykazać, że wybaczalne byłoby to, co Mackiewicz miał za
niewybaczalne: ugięcie się przed komunizmem i jego ideologią - komunistów i ludzi
lewicy przed drugą wojną, ale również tak wielu ludzi polskiej kultury po wojnie, w
tym również tej części tak zwanej opozycji, która wywodziła się z neotrockizmu.
Rozrachunek dotyczyłby zapewne także środowiska, które reprezentuje „Gazeta
Wyborcza”. W swoim czasie napisałem, że ta „urzekająca” oferta związana było
nieodłącznie z pragmatyką jej urzeczywistnienia. Ideologia ta mogła urzekać, ale
tylko za cenę fałszu zakrywającego miliony trupów, ofiar komunizmu, albo za cenę
totalitarnego przyjęcia tej ceny. Całkowicie nieprawdziwa jest teza autora, że PRL nie
przypominała Wileńszczyzny, na której oparł swe doświadczenie Mackiewicz:

W PRL była bieda, donosy, represje - różne w różnych okresach, ale było też
względnie normalne życie, na miarę najweselszego baraku w obozie.

Takim kłamstwem można oczywiście obalać tezy Mackiewicza. W Polsce komunizm


został ustanowiony zbrodnią, tępieniem elit kulturotwórczych, które na komunizm nie
poszły, fizycznym unicestwieniem dziesiątków tysięcy, masowymi deportacjami elit
akowskich i patriotycznych. Zniszczono w PRL-u wszelkie wolne słowo, spowodowano
zapaść kulturową, z której do dziś nie jesteśmy się w stanie całkiem podnieść. A
normalne życie, mogę zaświadczyć, obok zbrodni istniało też w hitlerowskiej
Generalnej Guberni.

Teza autora o możliwej ewolucji komunizmu, której Mackiewicz pono nie dostrzegał,
jest z gruntu fałszywa. Komunizm zmieniał taktykę, jednak nie po to, aby odejść od
swych zasad, których strzegł nieledwie do ostatniej chwili (czego dowodem stan
wojenny w Polsce). Czyżbyśmy zapomnieli, że doktryna Gorbaczowa, który nie
zrozumiał właśnie już panującej epoki globalizmu, była w oczach promujących go
dinozaurów sowieckich, tylko nową wersją NEP-u dla przechytrzenia kapitalizmu? Jak
zwrócono uwagę w dyskusjach historyków na Zachodzie, mniejsza zbrodniczość
późnego sowieckiego komunizmu wiązała się z wcześniejszą eksterminacją jego
przeciwników. I tutaj Domosławskiemu tyleż chyba chodzi o Mackiewicza, co znów o
przyznanie racji „naprawiaczom komunizmu”, którzy ulegli urokowi komunizmu lub
wierzyli w jego ewolucję.

Domosławski pisze, jakoby w polemice ze mną, że nie było w czasie wojny na łamach
prasy gadzinowej innej „części polskiej opinii politycznej”, bliskiej tezom, które
Mackiewicz głosił. Ale przecież nie o to mi chodziło, że istniała bliska Mackiewiczowi
polska opcja właśnie w prasie gadzinowej, ale że istniała w ogóle. To zresztą, jak
Mackiewicz rozprawił się z jedyną taką istniejącą kolaboracyjnie opcją, ukazuje
dowodnie, że jego druk w „Gońcu” był tylko incydentem. Myślę o odprawie, jaką dał
propozycjom emanującym od Emila Skiwskiego i „Przełomu”. Przypomina o tym
Mackiewicz w szkicu Ludzie z głębszego podziemia , gdzie opisuje swoje spotkanie ze
Skiwskim, w 1944 w Krakowie. Kiedy pisałem o innej opcji niż tylko Delegatury Rządu,
chodziło mi o cały nurt istniejący także podskórnie w AK, ale i poza nim, w NSZ, w
ugrupowaniach piłsudczykowskich, czego odbiciem jest na przykład szkic
Mackiewicza o pułkowniku Wacławie Lipińskim, wybitnym Polaku i konspiratorze
okupacyjnego Konwentu Niepodległościowego, zakatowanym w więzieniu
komunistycznym. Z pisarzy bliski tej postawie był zapewne Ferdynand Goetel, co
łatwo zauważyć czytając jego Czasy wojny (za swój antykomunizm ścigany w Polsce
tuż po wojnie listem gończym). Rozumieć Mackiewicza mogli ci wszyscy, którzy
liczyli, że Niemcy hitlerowskie rozpadną się, nim Armia Czerwona wkroczy do Polski
(stres wywołany cofaniem się frontu niemieckiego na wschodzie opisał w Londynie
senator Tadeusz Katelbach w swoim Roku złych wróżb, 1943). Mackiewicz miał za
tragicznie fatalną każdą stratę żywych polskich sił, poniesioną po to, by wysadzić
jeszcze jeden transport niemiecki na froncie wschodnim. Klęska polskiej
niepodległości stawała się wyraziście jasna po zniszczeniu AK na Wileńszczyźnie i
Wołyniu przez wojska NKWD. Tuż przed powstaniem w Warszawie nie była to już
oczywistość jasna tylko dla niego. A przecież przed tym właśnie ostrzegał
dalekowzrocznie w roku 1941, na jedynych szerzej dostępnych łamach, na jakich to
było możliwe. Wkrótce jednak wybrał tragiczne milczenie - jeśli chodzi o pisma
oficjalne koncesjonowane przez Niemców - i przerwał je raz tylko, w tak wielkiej
sprawie jak zbrodnia katyńska.

Ataki na Mackiewicza Jeziorańskiego czy Korbońskiego, z których czerpie natchnienie


Domosławski, opierają się na skrywanym przemilczeniu. Rzecz w tym, że
incydentalne ostrzeżenie Mackiewicza przed skutkami tragicznego dla Polski sojuszu
z komunizmem na łamach prohitlerowskiej prasy powodowało u nich rozdzieranie
szat (i to także już po wojnie, po zainkasowanej zdradzie naszych sojuszników), ale
gromienie hitleryzmu na łamach komunistycznej prasy, reprezentującej o wiele
bardziej zbrodniczy totalitaryzm komunistyczny - zastrzeżeń nie budziło. I dopiero
ostatnio historycy Zachodu przyczyniają się do przezwyciężania fałszu podobnej
asymetrii (Czarna księga komunizmu).

Ton umiarkowanej analizy, na którą sili się Domosławski, często pęka, gdy określa on
Mackiewicza jako postać wypisującą brednie, kogoś:

z prawicowej ikony, zredukowanego do jednej idei [...] jednej obsesji, szaleństwa tej
części twórczości i biografii, którą lepiej by było pokryć wstydliwym milczeniem.

Domosławski nie poddaje konkretnej analizie ani jednego szkicu publicystycznego


Mackiewicza, zasłaniając się opiniami osób, których sądy o Mackiewiczu poddawano
ostrej krytyce. Ani to było szaleństwo, ani wstydliwa biografia, choć ukazująca pewne
sprzeczności tragicznego czasu wojny. Pod piórem Domosławskiego znów odżywa
histeria posądzeń o kolaborację z hitleryzmem, stanowiących dogodną okazję do
rozprawy z niewygodnymi dla komunizmu osobami. Tak było u nas tuż po wojnie,
takie rozrachunki szalały wtedy we Francji, gdzie komuniści rozprawili się bez sądów
z tysiącami ludzi (pisał o tym historyk amerykański Tony Judt).

Mackiewicz nie jest prawicową ikoną, on sam nigdy nie określał się w kategoriach
lewicy i prawicy. Był po prostu głębokim demokratą, na linii najlepszych polskich
tradycji, linii Mickiewicza i Żeromskiego. Stanowi własność całej polskiej kultury.
Natomiast podejmując hasłowo samookreślenie Mackiewicza „narodowość -
antykomunista” - Domosławski czyni z niego idola ludzi chorujących na kłopoty z
określeniem tożsamości. Nie chce uwzględnić faktu, że podobne samookreślenie było
u Mackiewicza tylko hiperbolą, dosadną prowokacją. Wiązało się to z jego
przekonaniem, że komuniści tracili narodowość, która była u nich ideą służebną
wobec idei totalitarnej. Dlatego Mackiewicz polemizował z tymi, którzy uważali, że
komunizm to po prostu inna Rosja, a hitleryzm to ci sami Niemcy. Był przecież
zaprzeczeniem nacjonalistycznego fanatyzmu, każącego utożsamiać ustrój z
narodowością. Jednocześnie Mackiewicz jest w całej swej problematyce, nie tylko
stylistyce i języku, do głębi polskim pisarzem.

Prawdą jest natomiast, że twórczość Mackiewicza apeluje do rewizji polskich mitów


wobec historii, mitów o jednolitości dobrych postaw w tragicznej naszej okupacji,
jedynej słuszności dyrektyw polskiego Państwa Podziemnego. Twórczość ta postuluje
jednocześnie niezbywalną ocenę hańby ugięcia się przed komunizmem, czy pokazuje
iluzoryczność samousprawiedliwiającej doktryny pseudo opozycyjnej, którą nazwał
„polrealizmem”. Domosławski zarzuca Mackiewiczowi, że widział obalenie
komunizmu jedynie drogą wstrząsu wojennego. To także nie jest prawdą. W
uzupełnieniu do Zwycięstwa prowokacji, zatytułowanym Miejmy nadzieję,
uzupełnieniu pisanym na dwa lata przed śmiercią, stary pisarz, już po stanie
wojennym w Polsce, pisał:

Komuniści dążący do zapanowania nad światem, też są tylko ludźmi. Ludzka rzecz to
omyłki, przeliczenia się w rachunkach. Wstrząsy wewnętrzne w Bloku Sowieckim,
jeżeli się rozszerzą, jeśli wyślizgną się z rąk planistów komunistycznych [...] przy
sprzyjających okolicznościach zewnętrznych, mogą, owszem, mogą doprowadzić do
obalenia komunizmu. [...] Miejmy nadzieję, że tak się stać może.

To późne posłowie do Zwycięstwa prowokacji dowodzi, że Mackiewicz - co dla


człowieka jego pokolenia nie było łatwe - umiał obserwować nowe sytuacje.

Jednak krach komunizmu, runięcie muru berlińskiego, nie obalają właściwie tezy
Mackiewicza o tym, że tylko wojna z komunizmem może go obalić. Nie bierze się pod
uwagę, że wyścig zbrojeń Zachodu, doktryna Raegana, konfrontacja zasobów
prowadzenia wojny (wojny gwiezdne), to też była wojna, choć bezkrwawa. Była to
wojna epoki globalizmu, niczym nie przypominająca już ani wojny polskiej 1920 roku,
ani nawet ataku Hitlera na ZSSR. Bez tego pokazu siły, wątpię, aby jakakolwiek
Solidarność dokonała czegokolwiek. Komunizm przegrał konfrontację siły i zbrojeń, w
wyniku czego nastąpiła implozja systemu. Ruchy opozycyjne w takim momencie
przyczyniły się niewątpliwie do tego krachu.

Oczywiście nie sposób przykładać sztywnego szablonu norm do czterdziestu lat


Mackiewiczowskiej publicystyki antykomunistycznej, do jego nieustannych analiz na
gorąco różnych sytuacji w świecie komunistycznym. Mógł czegoś nie zauważyć,
czegoś nie dopowiedzieć, ważne jednak jest, jaka idea ogólna te linie analiz
dyktowała i uzupełniała w toku wciąż żywego reagowania na zmieniającą się
rzeczywistość. Wiedząc, że system komunistyczny jest z zasady swej
niereformowalny, Mackiewicz sprowadzał opozycję wewnątrzsystemową do tego,
czym była. Bywał tu zresztą jednostronny. Wobec tej prawdy uważał jakby za
drugorzędne, że taka opozycja mogła luzować obręcz zniewolenia, że wymagała
często poważnych poświęceń, że bywała często - w późnym okresie - zamaskowaną
formą negacji systemu. Mackiewicz nie był pragmatykiem, choć był mistrzem analizy
historycznej. Cały czas szukał linii zasadniczej - negacji systemu. Nie bardzo doceniał
także ewolucję, jaką przechodzili różni ludzie - od apologii do walki z systemem.
Uniemożliwiało mu to czasem oddanie pewnej sprawiedliwości walczącym o prawa
człowieka w komunizmie, co tym silniej podkreślało zresztą pułapkę ustroju -
zanegowanie apologii systemu, wyrażonej kiedyś pełnym głosem, przez podobnie
donośną negację - narażało na wielkie kary, ograniczano się więc do wypowiadania
ściszonych aluzji. Mackiewicz nie roztkliwiał się nad tą szamotaniną byłych chwalców
systemu. Nie był plasterkiem na każdą ranę, a zauroczeni komunizmem nie znajdą w
nim usprawiedliwienia. Jego bezkompromisowość wiązała się z przekonaniem - trudno
mu odmówić słuszności - że komunizm to najokrutniejszy system XX wieku. Jego
podejrzliwość wobec układających się z komunizmem, ale i krytykujących Sowiety
była proporcjonalna do niesłychanego ugięcia się opinii światowej przed
komunistyczną prowokacją.

W każdym razie próba wykastrowania twórczości Mackiewicza z trafności jego


antykomunistycznych poglądów, próba obrócenia w niwecz jego publicystyki
antykomunistycznej, próba uwieszenia mu na szyi wstydliwej biografii, gdy uderza
ona poświęceniem dla idei wolnościowej (nawet jadąc do Katynia, by świadczyć
Polsce, ryzykował życiem), próba sprowadzenia jego twórczości do obrazów
artystycznych, próba uczynienia zeń idola koterii prawicowej - to wszystko
przypomina niestety najgorsze czasy publicystyki peerelowskiej, z Pawła Jasienicy
określeniem Mackiewicza jako „moralnych zwłok szlachcica kresowego”. A więc w
obliczu sugestii, że dzieła Mackiewicza nie powinny być właściwie sprzedawane w
Polsce, sugestia druga, że nie powinien on też być czytany jako wielki pisarz kultury
polskiej, w jedności całego dzieła i twórczej biografii. Taka propaganda,
rozpowszechniana w setkach tysięcy egzemplarzy i przeznaczona dla ludzi
skołowanych, to żywy przykład polowania na wyimaginowane czarownice
„zoologicznego antykomunizmu”.

CZYTAJĄC ZNÓW DROGĘ DONIKĄD14

Każda właściwie powieść Mackiewicza umieszcza nas w centrum spraw XX stulecia.


To samo odnosi się także do jego Drogi donikąd (1955) , najważniejszej powieści
polskiej o zagładzie polskich kresów północnych i Wilna w czasie okupacji sowieckiej.
Słowo zagłada wziąłem z podstawowej monografii socjologiczno historycznej,
Krzysztofa Jasiewicza Zagłada polskich kresów (1998). Historia tych ziem na nowo
zabranych, należąca w pełni do dziejów ojczystych, jawi się nam dzisiaj inaczej niż w
czasie zaborów. Wtedy, choć oddzielony kordonami, kulturowy żywioł polski,
dręczony przez zaborców, nigdy jednak nie został poddany totalnej zagładzie. Stało
się tak w odniesieniu do kresów dopiero w wieku XX. Zostały zniszczone jako
polskość prawie doszczętnie w czasie okupacji sowieckiej, poprzez unicestwienie,
deportację i przesiedlenie. Obraz tej zagłady, przypieczętowanej nieodwracalną
decyzją geopolityczną, czyni z powieści Mackiewicza rozdział o końcu tamtej historii.
Zapewne Niemcy spoglądają podobnie na swe ziemie utracone, choć rola Wrocławia i
Szczecina dla kultury niemieckiej była mniejsza niż Lwowa i Wilna dla kultury polskiej,
rozwijającej się w warstwie szlacheckiej nie centralnie, lecz peryferyjnie,
prowincjonalnie.

Jednak Mackiewiczowi nie tylko o polskość chodziło. Patrzył na te ziemie dawnego


Wielkiego Księstwa Litewskiego nie jak polski szowinista, lecz widział je jako
bezcenny stop różnych narodowości i języków, czego przykładem był choćby jego
przedwojenny zbiór reportaży Bunt rojstów (1938). Zbiór ten, w którym uderza miłość
do swej najbliższej ojczyzny, zyskał przed wojną bardzo dobre opinie. Był wynikiem
niezliczonych podróży i „wizji lokalnych” od Wileńszczyzny po Polesie. Mackiewicz
pochylał się nad prawdą tych kresowych ludzi, którzy określali się przede wszystkim
jako „tutejsi”. Wychodząc od idei, którą na początku wieku określono w Wilnie jako
„krajową”, bronił „tutejszych” przed administracyjnymi wykoślawieniami części
działaczy „państwowotwórczych” Polski, pokazując piękno swobodnego ludzkiego
samookreślania się na co dzień. We wszystkich kresowych opowieściach Mackiewicza
czuje się zapach żywicy tamtejszych lasów i cierpki oddech tamtejszych rojstów.
Słychać zaśpiew mowy „tutejszych” ludzi - polsko białorusko rosyjski, ale także slang
polsko żydowski.

Natomiast sowietyzacja, jak widzi ją w swej powieści Mackiewicz, usiłowała zgnieść


nie tylko to, co polskie, lecz wszystko, co ludzkie. Więc i całe także, różnorodne
piękno ludzkie tego kraju. Stąd uniwersalne spojrzenie w Drodze donikąd. A ludzkie
jest dla Mackiewicza przede wszystkim pragnienie wolności. Temperament
Mackiewicza każe mu to pragnienie widzieć w uwikłaniach bytu społeczno
politycznego. Ale ten byt zawsze będzie ukazany w skrócie przejmującego losu
indywidualnego.

W Drodze donikąd przedstawione sprawy i losy dzieją się i są widziane za sprawą


centralnej postaci powieści, Pawła, przedwojennego dziennikarza, mieszkającego pod
Wilnem i imającego się różnych zajęć pozwalających uniknąć kontaktu z ideologią
sowieckiego okupanta - od wyrębu lasu, przez przemyt, po zawód furmana. Wszystko
to nosi w sobie niewątpliwe cechy doświadczeń samego autora. Seria wielu
autobiograficznych wspomnień, drukowanych w czasopismach zaraz po wojnie, na
emigracji, została później - często z niewielkimi zmianami - potraktowana jako
materiał powieści. Rzadko zdarza się, aby autor obdarzył nas taką pewnością co do
związku epizodów i realiów z rzeczywistością („Poza powieściowymi osobami
wszystko jest autentyczne w tej relacji” - pisze we wstępie). Odmowa współpracy z
NKWD, niemożność opracowania scen dla reżimowego teatru, nie wywieszenie
czerwonej flagi, wszystko to nie wypływa u bohatera z zamierzeń heroicznych, wynika
raczej z instynktownych odruchów wewnętrznej niemożności spełnienia wymogów
życia w komunizmie. Okazuje się, że na tle szerszym jest to jednak postawa
wyjątkowa, normą staje się żenujące przystosowanie się całej społeczności.
Przejmująca jest w Drodze donikąd zwykłość ukazanych obrazów, różnych
indywidualnych odruchów i decyzji, składających się na szaro posępną panoramę
powoli lecz bezwzględnie mordowanej wolności. Wymusza się różnorodną kolaborację
na wszystkich kręgach ludności, a wreszcie dopełnia się jej los straszliwymi
deportacjami. Każda maska ketmana była dla Mackiewicza - maską komunistycznego
zniewolenia. Dlatego Paweł pogardza byłym przyjacielem Karolem, który podjął się
roli wykładowcy marksizmu leninizmu. To dlatego przesłuchiwany przez NKWD nie
chce - nawet by się ocalić od łagru - podpisać zobowiązania o współpracy, podpisze
jedynie deklarację, że zachowa przesłuchanie w tajemnicy, by złamać ją natychmiast
po zwolnieniu.

Zostało ukazane niewątpliwie po raz pierwszy w naszej literaturze ponure rodzenie


się komunistycznego człowieka, człowieka nazwanego w ostatnich czasach homo
sovieticus. To bierne wręcz poddanie się sowieckiemu terrorowi Mackiewicz ukazuje
w szerokim przekroju społecznym - od warstw wykształconych po mieszkańców wsi.
Powszechny strach ilustruje dobrze scena, w której Paweł prosi w Wilnie kolejnych
znajomych o przechowanie historycznej karabeli. Spotyka go odmowa, gdyż wszyscy
boją się oskarżenia o ukrywanie „broni siecznej”. Szerzy się donosicielstwo. Gdy w
chwili deportacji Pawłowi udaje się uciec z żoną, jego wiejska sąsiadka, pragnąc
przypodobać się NKWD, proponuje spuszczenie pozostawionego psa, który może
pobiegnie ich śladem. Nic tu z fikcji, czysty realizm. Podobną ucieczkę w ostatniej
chwili, rodziny Stankiewiczów z Powsińczów, opisał Michał Wędziagolski. („Czas”
Wilno, 14-20 czerwca 2001).

Uciekłszy w końcu od deportacji Paweł znajdzie się z żoną w puszczańskim ostępie na


drodze, jak sam mówi, prowadzącej donikąd. Tytuł książki to jednocześnie ocena
komunizmu. Zamykając książkę czytelnik ma nadzieję, że dane będzie Pawłowi
ocalenie, bo brakuje tylko dwu dni do ataku Wehrmachtu na Związek Sowiecki. Paweł
o tym nie wie, ale wynika stąd - w przesłaniu do czytelnika - paradoksalna wiara w to,
że komunizm nie będzie trwał wiecznie. Jak zawsze, Mackiewicz odwołuje się tu do
prawdziwej historii.

Droga donikąd miała na celu przedstawienie zniewolenia sowieckiego, jak mówi jeden
z jej bohaterów, o wiele gorszego od hitlerowskiego. Totalitaryzm niemiecki - jak
czytamy - niszczył terrorem ciało, ale pozostawiał wolną duszę. Mackiewicz ukazuje w
powieści, jak deportacje sowieckie dokonują się w zasadzie przy całkowitym braku
oporu ze strony deportowanych. Na tym tle urasta w powieści do miary symbolu nie
zrealizowana do końca postawa znajomego Pawła, Tadeusza Zakrzewskiego, który
mówi, że prawdziwa walka przeciw zniewoleniu może się odbyć tylko poprzez strzał,
opór zbrojny. Nie zostaje mu dana realizacja tych zamiarów, zadenuncjowany ginie w
najgłupszy sposób.

Okupacja sowiecka ziem północno wschodnich i Wileńszczyzny, po krótkim okresie


końca roku 1939 rozpoczęła się na nowo, jak wiadomo, w czerwcu 1940, gdy tereny
te przeszły spod okupacji litewskiej pod sowiecką, razem z pochłonięciem Litwy i
zamianą jej na republikę sowiecką. Przerwała się ta okupacja wraz z atakiem
niemieckim na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 roku. I właśnie w tym okresie, mniej
więcej od sierpnia 1940 do czerwca 1941 dzieje się akcja powieści Mackiewicza. Jak
wiemy, Droga donikądjest pierwszą częścią dylogii wojennej o losach tych ziem
(część druga to powieść Nie trzeba głośno mówić). Jednak Droga donikądstanowi
całość samoistną tak pod względem powieściowym, jak i problematyki historycznej.
Wychodząc od wileńskiego jądra terytorialnego druga część dylogii, Nie trzeba głośno
mówić ukazuje szeroko zakrojoną, splątaną i wielowarstwową, epicką historię o wiele
szerszego terytorium ziemi Wielu Narodów. Na tle Drogi donikąd widzimy
niewątpliwie tragiczne szamotanie się ludzkich historycznych działań, splątanych i
sprzecznych. Ludzie tej ziemi po uświadomieniu sobie grożącego niebezpieczeństwa
pragną ocalić się, działać, walczyć, by zdobyć inny los. Wynik będzie równie posępny
jak w Drodze donikąd. Nad wszystkim zapanuje zwycięska sowiecka zagłada.

Droga donikądtraktuje o losach ziemi i ludzi z nią związanych pod kątem zupełnie
nowego w Polsce doświadczenia cywilizacyjnego. Jej znaczenie przerasta ramy
zwykłej opowieści historycznej. Model faktów i model psychologiczny, stworzony w tej
powieści przez Mackiewicza stanowi jakość niepowtarzalną w polskiej powieści
powojennej. Nie dorównuje jej nic z utworów pragnących opisać zjawisko sowietyzacji
Polski. Wilnianin, Czesław Miłosz, pisał o tej książce niedługo po jej ukazaniu się:
„ Książka Mackiewicza jest czymś nieskończenie wyższym niż świadectwa historyczne
i polityczne” („Kultura” grudzień 1956) i po latach: „ epos końca. Jest to koniec
Wielkiego Księstwa Litewskiego, czy też jego resztek, tak jak dotrwały do 1939 roku,
koniec też Wilna jako miasta o ludności polskiej i żydowskiej. Innej niż ta powieść
kroniki nie ma” (Rok myśliwego).15

Jednak rzetelne opisanie tej postawy Mackiewicza zastępowano przede wszystkim


wrzawą, podnoszoną przez tak zwanych „dobrych Polaków”, oskarżających pisarza o
kolaborację, szkalowanie polskiego podziemia itp. Tak jest od razu w jednym z
pierwszych omówień Drogi donikąd, w drukowanym w kraju w 1955 roku, tekście
Pawła Jasienicy, konspiratora wileńskiego, atakującego autora w zgoła peerelowskim
stylu, pod szokującym tytułem Haniebne zwłoki szlachcica kresowego (kolaborant,
tchórz, brak miłości do tamtej ziemi).

Postawa wobec historii i jej nurtów politycznych, określona stosunkiem pisarza


zwłaszcza do totalitaryzmu sowieckiego i polskiej ideologii wolnościowej, w tym także
polityki i zachowań określanych przez polskie państwo podziemne, w pełni
wyartykułowana, zajmuje na tle polskich postaw dwudziestowiecznych - nie tylko jako
propozycja artystyczna - miejsce zupełnie podstawowe, wręcz polaryzujące inne
tendencje. Tego faktu nie przyjęto właściwie i nie zaakcentowano dostatecznie aż do
chwili obecnej.

Warto zauważyć, że Droga donikąd już w historii swego powstawania związana jest z
tą polaryzacją oceny najnowszej historii Polski, gdyż właśnie z powodu druku
pierwszych jej fragmentów, napisanych jeszcze pod okupacją sowiecką, oskarżano
Mackiewicza o kolaborację z Niemcami. Fragmenty książki drukowane były w świeżo
się ukazującym w 1941 roku polskojęzycznym dzienniku wileńskim niemieckiej
okupacji, „Gońcu Codziennym” (przesłuchanie Pawła przez NKWD, akcje NKWD
przeciw pielgrzymującym do miejsca spodziewanego „cudu” w Popiszkach - druk w
pięciu numerach pisma). Był także jeden tekst publicystyczny, napisany w duchu
proroczego ostrzeżenia przed konsekwencjami świeżego paktu Sikorski-Majski.
Wszystko publikowane jedynie pod inicjałami J.M. nie miało autorowi przysporzyć
sławy ani pieniędzy, miało jednak być przestrogą przed Sowietami na jedynych
łamach, na jakich mogła się ona ukazać. Jak wiemy, rzecz zakończyła się wyrokiem
śmierci, ferowanym przez polskie władze podziemne, później zawieszonym. Jeszcze
kilkadziesiąt lat po wojnie i po śmierci Mackiewicza władcy polskiej opinii
niepodległościowej stwierdzali, że wyrok był słuszny i że Mackiewicz był
kolaborantem (m.in. Stefan Korboński, Stanisław Lorentz, Jan Nowak Jeziorański,
Władysław Bartoszewski). Kaganiec świętego formalizmu! Przecież w tych tekstach,
choć wbrew zakazom podziemia, bronił Mackiewicz wyłącznie sprawy polskiej. I dziś
czyta się je jako głęboko prawdziwe. Piszę o tym, gdyż niczego, co Mackiewicz
napisał, nie da się analizować bez uwzględnienia tzw. sprawy Mackiewicza. Na tych
samych łamach „Gońca Codziennego” ukazał się dwa lata później, tym razem za
wyraźną zgodą AK, obszerny reportaż Mackiewicza z Katynia. Na niekonsekwencję
władz AK nie zwracano jednak uwagi. Pisał do mnie Kazimierz Zamorski, tuż przed
śmiercią (w październiku. 2000), pod wrażeniem materiałów opublikowanych przez S.
Andruszkiewicza i przeze mnie („Arcana 2000, nr 2): „dlaczego tak wierzono
agentowi bolszewickiemu Krawcowi (Korboński) i spiritus movens całej akcji przeciw J.
Mackiewiczowi: Janowi Nowakowi? Ten ostatni [...] Zdążył zgnoić polskie życie
intelektualne, nie tylko na emigracji, ale i w kraju”. Tę wypowiedź Zamorskiego, ściśle
prywatną, opatrzyłem zastrzeżeniami, w PS III. do tekstu Jaśniej wokół tak zwanej
sprawy Józefa Mackiewicza.
Mackiewicz, jako nieubłaganie antykomunistyczny cenzor opinii krajowej i
emigracyjnej, drażnił wszystkich rzeczników narzucanych krajowi i emigracji
poglądów rządu emigracyjnego na temat naszego nowego wojennego sojusznika -
Związku Sowieckiego. A przecież skutki nierozumnego układu Sikorski-Majski, uparcie
realizowanego aż do końca, nie dały na siebie czekać. Aresztowanie przywódców i
żołnierzy AK na kresach, klęska pozbawionego celowo pomocy Powstania
Warszawskiego - wszystko to nie zmieniło opinii o Mackiewiczu. Mackiewicz, który
uszedł z Wilna, próbował jeszcze w Warszawie wydawać własnym sumptem gazetkę
„Alarm”, mającą być głosem ostrzegawczym przed Sowietami. Jak wspominał Miłosz,
zwracał wtedy w Warszawie uwagę Mackiewiczowi, że nie może liczyć na
zrozumienie. Nie była to przecież próba kolaboracji z Niemcami, jak dowiodło niewiele
późniejsze spotkanie Mackiewicza w Krakowie z kolaborantem Emilem Skiwskim.
Chodziło o zwykły pragmatyzm, o wykorzystanie szczeliny tolerancji podupadającej
niemieckiej III Rzeszy.

Kraj hodował tymczasem romantyczną, choć skażoną brakiem widzenia


rzeczywistości, apoteozę czystości honoru polskiego i wierności „sojuszom”. Pisał o
tym Mackiewicz w wydanej w 1944 roku w Krakowie broszurze (dziś praktycznie
zaginionej) pod ostrzegawczym tytułem Optymizm nie zastąpi nam Polski.
Środowiska kombatanckie i akowskie emigracji potępiały zresztą Mackiewicza także
za tendencje i oceny wyrażane po wojnie w jego prozie powieściowej („emigracja
polska go zwyczajnie zaszczuła” - Miłosz). To także jeden z powodów, że pisarz, tak
osobny i wybitny, tak mało istnieje w obiegowej opinii naszej kultury. W czasie wojny
służenie Sowietom w walce z Hitlerem ukazywało dla Mackiewicza samobójczą
sprzeczność, większą od służenia Hitlerowi w walce z Sowietami. Nigdy zresztą jego
celem nie było wspieranie Niemiec, których los pisarz miał już za przesądzony.
Mackiewicz bardzo wcześnie reprezentował tę postawę, którą wbrew oficjalnemu
stanowisku polskiego Londynu uosabiały pewne doły akowskie czy NSZ - postawę
ukazaną w symbolicznych słowach powstańczego poety Warszawy, „Ziutka”
Szczepańskiego: „Czekamy ciebie, czerwona zarazo!”. Historia przyznała pełną rację
Mackiewiczowi, dlaczego nie łączy się tej racji symbolicznie także z jego osobą?

Typowo obrysowana, Droga donikąd nie jest powieścią schematów. To zwięzła saga
tego czasu. Charakteryzuje ją niechęć do fikcji, zgodna z własną regułą pisarza:
„jedynie prawda jest ciekawa”. Obserwacje przyrodnicze sytuują Mackiewicza pośród
mistrzów tego opisu, dialogi uderzają prawdziwością, oddając często język kresowy
„tutejszych” ludzi, czasem zawiły i chytry, jednocześnie dosadny. Mackiewicz zdołał
ten język ocalić. Wszystkie postaci mają własne losy, własny charakter, ukazane
zostają w konkretnych życiowych sytuacjach, na tle różnorodnego, nasyconego
barwnością kresowego pejzażu, którego obiektywne piękno tym bardziej podkreśla
tragiczność ludzkich sytuacji. Powstrzymanie się od tworzenia symbolicznych,
wielkich postaci, na pierwszy rzut oka zdaje się pewną słabością powieści
Mackiewicza, nie kreującego wielkich modeli charakteru, w zestawieniu z Prusem,
Żeromskim. Jest to jednak pisarz przekrojowych sytuacji epickich, nie introspekcji.

Można by szukać w różnych decyzjach Mackiewicza antyromantycznego


pragmatyzmu politycznego. Że nawet diabłu nie przeszkadzać przeciw komunizmowi.
Ale wynika to z jego światopoglądu, który mówi, że nie ma nic gorszego niż
komunizm. Stąd jego krytyka w powieści Lewa wolna decyzji Piłsudskiego,
zezwalającego przetrwać w Rosji czerwonym, przez nie udzielenie poparcia białym.
Stąd uznanie de facto , w powieści Kontra, kozackich formacji gen. Własowa za
formacje sojusznicze cywilizacji zachodniej i krytyka Anglosasów wydających ich -
mimo poręczeń - Sowietom na pewną zagładę. Musiał w tym Mackiewicz widzieć
analogię do wydania Polski na łup Stalina. Etos antykomunizmu Mackiewicza pozwalał
mu rozumieć postawę własowców, nie zezwalał jednak na pragmatyczne lawirowanie
wewnątrz komunistycznego systemu. Niewątpliwie na linii Drogi donikąd jest
Mackiewiczowska publicystyka książki Zwycięstwo prowokacji (1962), wytykającej
wszelkie używanie „ketmana” (terminu tego Mackiewicz zresztą nie wymieniał, nie
chcąc może polemizować z Miłoszem) nie tylko tak dwuznaczne jak PAX Bolesława
Piaseckiego, ale i to spod chorągwi koła sejmowego „Znak” czy „Tygodnika
Powszechnego”. Pozostawał tu w sojuszu z postawą „Wiadomości” londyńskich i w
niewątpliwym sporze z pragmatyzmem Giedroycia, szukającego w socjalizmie
wewnętrznej opozycji. Był też Mackiewicz w sporze ze zbliżonym pragmatyzmem
Wolnej Europy Nowaka Jeziorańskiego. Z tym, że Giedroyc pozwalał mu żyć i
drukował go (konflikt wybuchł dopiero po sławnej deklaracji z 1981, na co
schorowany pisarz nie zdążył już dać właściwej odpowiedzi), zaś Nowak pozwalał mu
przymierać głodem, konsekwentnie nie dopuszczając na antenę radiową.

Mylił się czasem Mackiewicz w tych nieprzejednanych sądach (na przykład mając
Sołżenicyna za wystąpienie agenturalne, ale może wyczuwając u niego wielkoruski
szowinizm). Miał jednak rację w jednym: że nieugiętość wobec komunizmu łatwiej
ulegała rozmyciu niż wobec hitleryzmu. W tym sensie jego Zwycięstwo prowokacji
wytrzymało próbę czasu jako konsekwentne nicowanie postaw i ketmanów
ustępliwych wobec ideologii komunizmu. Można dzisiaj pytać: kto miał rację w
skutecznej walce z komunizmem? Myślę, że Mackiewicz. Komunizm zawalił się
bowiem nie z powodu zmiękczania systemu przez opozycje wewnętrzne (ogłoszenie
stanu wojennego w Polsce jest tu dowodnym przykładem), lecz z powodu implozji
systemu spowodowanej załamaniem technologicznym i przegranej w wojnie zbrojeń z
Zachodem (Reagan). Zaś wszystkie próby flirtu z komunizmem i używania ketmana
wobec najstraszliwszego systemu w dziejach ludzkości pozostają tylko unikiem, jeśli
nie wstydem.

A gdyby spróbować ujrzeć Drogę donikąd na tle polskiej prozy XX-wiecznej i


powojennej? Mackiewicz wspaniale kontynuuje nurt realistycznej prozy polskiej
związanej z ideologią u Struga czy Żeromskiego, postawionych wobec rewolucji
(wspomniałoby się i o Witkacym, gdyby nie fakt, że pisał on powieści groteskowo
symboliczne). Uwydatnia to swoistą „pępkowość” (dobry termin Kazimierza Wyki)
wyniesionej na najwyższe ołtarze prozy Gombrowicza. Fałszywa zresztą pozostaje
diagnoza społeczna zakończenia Ferdudyrke , tak jakby miały się spełnić obawy
Przedwiośnia Żeromskiego. Ta przepowiednia społecznej „kupy” - możliwej?
nieuchronnej? - przypominająca zresztą katastrofizm Witkacego, w jakimś sensie nie
spełniła się. Obalenie polskiej struktury społeczno agrarnej nie dokonało się
autentycznie, lecz zostało narzucone obcą, sowiecką okupacją. Powieść Gombrowicza
wynoszono po wojnie (co trwa i do dzisiaj), ponieważ ze swą przepowiednią mogła
być tolerowana w PRL-u. Przedłużając znakomicie wielkie tradycje realizmu XIX-
wiecznego, Mackiewicz udowadniał że tradycje modyfikują się, ale nie idą na
śmietnik, i wytrzymuje porównanie z wielkimi poprzednikami (oprócz „wileńskiej”
dylogii przypomnijmy powieści Lewa wolna czy Sprawę pułkownika Miasojedowa,
wreszcie świetną nowelistykę, gdzie znajdują się arcydzieła noweli polskiej).

Jest dziwną tajemnicą naszego życia krytycznego, że podczas inwazji „pępkowości” w


prozie (także ostatniej) Mackiewicz pozostaje właściwie nieobecny jako mistrz prozy
do czytania, choć nie tylko ukazuje wielkie tradycje prozy realistycznej (zdaniem
Miłosza jego proza jest najlepsza po wojnie), ale i polaryzuje w swej prozie i
publicystyce podstawowe tendencje widzenia historii, którą przecież społeczeństwo
nie przestaje się interesować. Jest nadal właściwie nieobecny w lekturach szkolnych i
uniwersyteckich (np. opublikowany spis lektur dla polonistów Uniwersytetu
Wrocławskiego z r. 1994, wymienia tylko jedną pozycję Mackiewicza, właśnie Drogę
donikąd , jednak w lekturach nieobowiązkowych, przy nadmiarze pozycji innych
pisarzy, często już nie-klasycznych). Nie przypominam już sprawy sprzysiężenia
eliminującego jego pisarstwo z wydawnictw krajowych. Opracowane przeze mnie
przed kilku laty dla jednego z nich krytyczne wydanie Drogi donikąd nie ukazało się,
gdyż wydawca uląkł się procesu.

ROZPACZLIWA PRÓŻNIA16
(odnaleziona książka Mackiewicza o Wilnie, w początkach ostatniej wojny)

W edycji pism Mackiewicza (wydawnictwa „Kontra” Niny Karsov) ukazała się nowa,
nieznana książka tego pisarza: Prawda w oczy nie kole. Wydano ją na podstawie
jedynego maszynopisu, odnalezionego w Kownie i potem w Wilnie, pisanego podczas
wojny i ukończonego zapewne do końca roku 1943. Maszynopis istniał w dwu
egzemplarzach, z których jeden został spalony, ocalenie więc książki, której autor nie
wywiózł z Wilna w trudnej drodze na emigrację, zakrawa na cud. Ponieważ jest to
absolutna nowość edytorska, tak wybitnego pisarza i na tak ważny temat, warto ją
tutaj obszernie - i z przytoczeniami - streścić.

Tekst zawiera podzieloną tematycznie historię przeżyć i usiłowań Mackiewicza od


początku wojny do roku 1941 (do późniejszego okresu odwołują się niektóre aluzje).
Opisane wypadki dzieją się w Wilnie i na Litwie, w Kownie. Książka staje się ważną
kroniką historyczną tych lat w bezpośrednim opisie prozaika i dziennikarza
przedwojennego wileńskiego „Słowa”. Jest to więc tyleż poświadczenie tak istotnego
biograficznie ogniwa życia autora Drogi donikąd, co wypadków tamtych dni. Wydanie
książki przypadło na setną rocznicę urodzin Józefa Mackiewicza.

Zapis, chwilami nieraz prawie kronikarski, rozpoczyna się zaraz po 17 września 1939,
po przekroczeniu granicy polskiej przez Armię Czerwoną:

Nadchodził wieczór dnia 18 września [1939 roku], najbardziej niesamowity, jaki dane
mi było przeżyć. [...] W ciemny wieczór walącego się w gruzy państwa, przyszliśmy ze
Zbyszewskim [piechotą z Czarnego Boru] do Wilna. [...] W redakcji „Słowa” paliły się
już lampy. [...] Był moment, gdy pozostałem zupełnie sam. Sam jeden w wielu
pustych pokojach [...]

Mackiewicz opisuje następnie dramatyczną ucieczkę z Wilna wojskowym autobusem


ku granicy litewskiej:

Gdy sobie przypomnę ten obraz [...] wielkiego odwrotu 1939 po trakcie zaprószonym
żołnierzami polskimi, granatowymi mundurami policji, masą aut, autobusów,
ciężarówek... pełnym śmiechów, przekleństw, żartów, łez, myśli samobójczych,
głupoty ludzkiej, szczerego patriotyzmu [...] rozpaczy, apatii uciekających
urzędników, kobiet z dziećmi na rękach, wygodne poduszki w limuzynach i nogi
skrwawione marszem [...] podświadomie jeszcze zaczęło osiadać w mózgu to
przekonanie [...] o wielkim indywidualizmie rzeczy, o zakłamaniu abstrakcji
politycznej. [...] Ot, taki sobie przeciętny patriota [...] wyjął rewolwer, ścisnął jak
prawicę przyjaciela i - palnął sobie w łeb. [...] Nakryto go płaszczem. [...] Deszcz
dawno ustał. Biała flaga wyschła [...] uniósł się szlaban graniczny [...] każdy
przekraczając granicę nie znanego mu losu, już bez rozkazu czynił znak krzyża
świętego. Zdjęliśmy czapki: W imię Ojca i Syna... (rozdziały: Wojna, Wielki
indywidualizm rzeczy).

W następnych rozdziałach Mackiewicz opisuje swój niedługi emigracyjny pobyt w


Kownie i starania (bezskuteczne) o wizę francuską. Uzyskał ją tylko jego brat,
Stanisław Cat Mackiewicz, stając się jednym z najwybitniejszych publicystów
emigracji zachodniej w czasie wojny. Natomiast Józef Mackiewicz, po upadku nadziei
wyjazdu na Zachód, po dramatycznym przeżyciu nastroju klęski w ambasadzie
polskiej w Kownie, ostatniego paroksyzmu wolności u gościnnych Litwinów, opisuje
swój powrót do Wilna po przekazaniu go przez ZSSR Republice Litewskiej. Powracał
do Wilna z zamiarem rozwinięcia szerokiej działalności publicystycznej i po
wyciągnięciu wniosków z tragicznego upadku polskiej państwowości. Przedtem w
kowieńskiej gazecie „Lietuvos Żinios” z 14 października 1939 opublikował artykuł My
Wilnianie. Jak sam to określił: „Artykuł ten wywołał burzę”. Nie wypaczymy słów
autora posługując się jego własnym streszczeniem w omawianej książce:

Artykuł zawierał ostrą krytykę rządów pomajowych w Polsce. Wyrażał szczery ból z
powodu katastrofy, jaka nas dosięgła. Zawierał zarzut pod adresem Piłsudskiego, jako
głównego winowajcy. Zawierał poza tym zdanie, które cudem jedynie przeskoczyło
cenzurę, a mianowicie, że Polska i Litwa, tak jak przed wiekami, znajdują się w
sytuacji identycznej między Niemcami i Sowietami. Zawierał wreszcie ten fatalny
ustęp, że [...] największą radość sprawi im [wilnianom] obecne wkroczenie wojsk
litewskich.

Artykuł ten został źle przyjęty przez środowiska polskie, między innymi wywołał
pisemny protest oficerów polskich internowanych na Litwie, wręczony Mackiewiczowi.
Mackiewicz podkreśla, że tekst artykułu stanowił dla niego pomost do określenia się
wobec jego ojczyzny, którą nie tyle jest Polska, ile trochę w myśl filozofii nazywanej
„krajową” określa ją tradycja Wielkiego Księstwa Litewskiego, nie poszanowana ani
przez Polskę, ani przez Litwę i deptana „czerwonym żelazem bolszewickim”. Po
powrocie do Wilna Mackiewicz uzyskuje koncesję na wydawanie pisma w języku
polskim („Gazeta Codzienna”), w którym miał nadzieję rozwijania swoich poglądów.
Jak sam to pisze w omawianej książce, nie spełniały się jednak nawet wstępne
nadzieje na rozwinięcie w nowym duchu idei „krajowych” i Wielkiego Księstwa
Litewskiego.

A najpierw:

Byłem głęboko przekonany, że wojska litewskie w r. 1939 witane będą z ulgą i


radością przez absolutną większość mieszkańców [...] Omyliłem się kompletnie.
Społeczeństwo polskie zachowało się wrogo wobec faktu wkroczenia wojsk litewskich.
Społeczeństwo zaś litewskie uczyniło wszystko, aby wrogość tę spotęgować i rozłam
pogłębić. [...] I przyznać muszę, że winę za obłędną nienawiść i najgłupsze rozłamy w
obliczu wspólnego [bolszewickiego] wroga w lwiej części przypisać należy stronie
litewskiej. [...] Litwini nie okazali jednak ani taktu politycznego, ani rozumu
politycznego.

Po pierwszych dniach, które niczego złego jeszcze nie zapowiadały, Litwini


wprowadzili bezwzględną lituanizację językową (wbrew samym interesom litewskim
absolutyzowano sprawę języka) w mieście o ogromnej polskiej większości (nazwy
ulic, szyldy sklepów, język urzędowy). Zamknięto uniwersytet Stefana Batorego,
wydano represyjną ustawę o obywatelstwie, w wyniku której „w samym Wilnie [...]
liczącym 200 tysięcy mieszkańców stałych, około 150 tysięcy okazało się
«obcokrajowcami»”. Najgorszą sprawą, którą będzie wytykał Mackiewicz Litwinom,
ale i Polakom, był brak jedności w obliczu wspólnego bolszewickiego wroga, który
zdążył już zainstalować swe bazy wojskowe we wszystkich krajach bałtyckich.
Dochodziło do godnych pożałowania zmian w mentalności codziennej, gdzie ogółowi
polskiemu zdarzało się sympatyzować z bolszewikami przeciw Litwinom.

W takiej właśnie sytuacji zaczęła wychodzić redagowana przez Mackiewicz wileńska


„Gazeta Codzienna”. Narażona z góry na złe przyjęcie obu stron: litewskiej (mimo
pozwolenia na druk represyjna cenzura litewska) i polskiej - częściowy bojkot.
Zwłaszcza że postawa Mackiewicza sprawiała zawód zarówno stronie polskiej jak i
litewskiej. Mackiewicz określa to tak:

Stosunek Litwinów do „Gazety” [...] sfery litewskie uroiły sobie, że „organ krajowców”
będzie najdalej posuniętym rodzajem ugody. Będzie organem rozbijającym jednolity
front społeczeństwa polskiego. Będzie może nawet urzędówką w języku polskim,
gazetą gadzinową. Dowodzi to z ich strony atrofii poczucia myśli państwowej i
kompletnego braku zainteresowania koncepcjami wielkiej Litwy [...]

W dalszej części książki opisuje Mackiewicz swoje zabiegi i perypetie związane z


wydawaniem pisma i próbą, by pozyskać dla swej idei wszystkie odłamy
mieszkańców Wileńszczyzny, w tym także ruch Białorusinów. Zabiegi te jak i próby
usunięcia uprzedzeń Litwinów, w toku dyskusji z czynnikami rządowymi w Wilnie i
Kownie, poniosły fiasko. Dodać jeszcze należy walki z cenzurą litewską, nie
wykazującą według Mackiewicza zrozumienia problemów polskich, ale i woli walki ze
wspólnym wrogiem: bolszewikami, co objawiało się na przykład drastycznie przy
druku komunikatów o wojnie bolszewicko-fińskiej. W rezultacie tych trudności
„Gazeta Codzienna” została zamknięta przez władze litewskie jeszcze przed
„przyłączeniem” Litwy do ZSSR jako republiki sowieckiej. Na przykładzie Litwinów,
posiadających przecież wtedy jeszcze własną państwowość, ukazuje Mackiewicz
tragiczną dla niego uległość wobec groźby i wobec faktu sowietyzacji, podobnie jak
widział to na przykładzie polskim. Zawiedli go Polacy, zawiedli Litwini, pozostało
marzenie o Wielkim Księstwie. Ale przede wszystkim ponura rzeczywistość okupacji
sowieckiej.

W rozdziale Czwarty rozbiór Polski Mackiewicz czyni odpowiedzialnym za ten rozbiór


nie tylko zdradziecki pakt Ribbentrop-Mołotow, ale także Anglię, która nie
zaprotestowała przeciw uczestnictwu w rozbiorze Sowietów:

Tak dalece nie chciano się w Londynie pożegnać z nadziejami na pozyskanie


Sowietów do antyniemieckiej koalicji. Za samą już tylko nadzieję, rzec można,
ofiarowano im pół Polski.

I tutaj rozpoczyna się ważny etap myślenia politycznego Mackiewicza, który będzie
go kosztować posądzeniem o proniemieckie sympatie. Chodziło mu o zajęcia
stanowiska wobec Rosji, Niemiec i polskich sojuszników zachodnich, przede
wszystkim Anglii, jako wciąż walczącej z Niemcami. Kilka kluczowych zdań z książki
pozwoli nam jaśniej zrozumieć źródło późniejszego konfliktu między Mackiewiczem a
polską organizacją podziemną, konfliktu, prowadzącego w rezultacie do wydania
wyroku śmierci na pisarza. Ten wyrok, zawiesił potem wileński komendant AK, Wilk
Krzyżanowski. Tekst książki dużo jaśniej i drastyczniej ukazuje te sprawy, niż
widzieliśmy to dotąd.

Trzeba się tu najpierw odwołać do kilkumiesięcznej współpracy Mackiewicza z


koncesjonowanym przez Niemców wileńskim „Gońcem Codziennym”, a zwłaszcza do
tego kluczowego zdania z artykułu wstępnego Mackiewicza To dopiero byłaby klęska,
zamieszczonego w numerze z 10 sierpnia 1941 roku:

zwycięstwo koalicji anglo-sowieckiej byłoby dla Polaków największą klęską, jaka nie
tylko ich w tej wojnie spotkać mogła, ale klęską przewyższającą wszystkie
dotychczasowe na przestrzeni dziejów [...] los narodu polskiego przypieczętowany
może na wiek.

Gdyż - a teraz cytat z omawianej książki Mackiewicza:


zwycięstwo koalicji na zachodzie, pociągnęłoby za sobą nieuchronnie wystąpienie
Sowietów przeciwko zdruzgotanym Niemcom. Stałoby się to poprzez nasze ziemie po
trupie „Polski burżuazyjnej”. Wydani byśmy zostali w ręce bolszewików (Straszny cień
pada od wschodu).

Mackiewicz wiedział, że Anglia zapłaciłaby Sowietom Polską za cenę wspólnego


zwycięstwa. To przewidywanie zresztą się sprawdziło.

Znane skądinąd zdanie Mackiewicza z artykułu To dopiero byłaby klęskaz „Gońca


Codziennego” tłumaczyłem sobie niegdyś swoistym myślowym unikiem wobec
cenzury, tym razem hitlerowskiej: mianowicie jako przewidywanie, że Niemcy
pokonują najpierw Sowiety, zaś następnie zostaną pokonane przez Anglię, już nie w
koalicji z ZSSR. Takie moje rozumowanie uległo zmianie po lekturze zapisów
Mackiewicza z omawianej książki.

Polityk taki jak Mackiewicz musiał nieuchronnie pytać o możliwą alternatywę. A


najpierw: czy po serii angielskich klęsk i zwycięstwie Niemiec nad ZSSR można było
jeszcze wyobrażać sobie Anglię zwycięską? Na to pytanie Mackiewicz nie daje jasnej
odpowiedzi, jednak można sądzić, że źle widział losy Anglii w starciu z Niemcami, po
unicestwieniu przez Niemcy ZSSR, którego tak sobie życzył... W tym rozumowaniu
Anglia, która wcześniej nie wystąpiła przeciw Sowietom, musiałaby sama zapłacić
cenę unicestwienia komunizmu przez Niemcy. W książce Mackiewicz wyznaje jednak,
że szedł w swym myśleniu o wiele dalej. Nie tylko daje tu do zrozumienia, że
przewidywał klęskę Anglii, ale wręcz życzył jej sobie, by mogło dokonać się rozbicie
Sowietów:

Sądziłem dalej, że wojna na wschodzie nie dojdzie do skutku wcześniej, zanim nie
zostanie zakończona na zachodzie. Dlatego całym sercem pragnąłem, żeby Niemcy
jak najprędzej rozbiły Anglię, ażeby usunęły tę kłodę, która nas przykuwa do niewoli
niemiecko-bolszewickiego sojuszu. (Straszny cień pada od wschodu).

Jeśli jedynie zwycięstwo Niemiec nad ZSSR i Anglią, mogłoby Polskę uchronić przed
bolszewizmem, w takim razie, co byłoby z okupacją hitlerowską, z dominacją
niemiecką? Tu w myśleniu geopolitycznym otwiera się rozpaczliwa próżnia: bo jeśli
niemiecka Anglia, to także i Egipt, Suez, marsz przez Kaukaz na wschód Wehrmachtu.
Pozostawałyby Stany Zjednoczone osaczone przez Niemcy i Japonię. W takim
rozumowaniu pisarz odkładał chyba porażkę hitlerowskich Niemiec na czas zgoła
nieokreślony. W sytuacji bez dobrego wyjścia wolał niewolę nazistowską od
komunistycznej? Jako reprezentant pokolenia, które pamięta dobrze czasy wojny,
powiem, że dla większości ludzi w Polsce takie stanowisko było nie do przyjęcia. Nie
tylko w sferze postulatów, ale i nadziei. My, którzy słuchaliśmy, z narażeniem życia,
radia Londyn, wierzyliśmy w zwycięstwo Anglii nad hitleryzmem. Mając jednocześnie
nadzieję, że nie dozwoli ona na rozpanoszenie się komunizmu nad Polską. Nadzieję
głupią i fałszywą. Mackiewicz był jednym z niewielu realistów. Widział, tak może jasno
jak niewielu ludzi w Polsce, że porażka obu wrogich Polsce totalitarnych potęg:
Niemiec i Rosji jest niemożliwa. Uważał jednak komunizm za większego wroga.

Już w czasie pisania tego tekstu mogłem zapoznać się ze wspomnieniami Karoliny
Lanckorońskiej, stanowiącymi zresztą jedno z najwybitniejszych świadectw wojny i
okupacji. Zauważyłem, że jej refleksje z roku 1941, poprzedzające wybuch wojny
niemiecko sowieckiej przypominają mi moje wspomnienia wojenne. Myślę też, że
stanowią ważny kontekst dla ukazania sprawy Mackiewicza wobec świadomości
polskiej. Dodajmy, że jak wiadomo, Lanckorońska miała również doświadczenie
okupacji sowieckiej we Lwowie:
Wierzyliśmy, że wojna niemiecko-rosyjska jest jedynym rozwiązaniem problemu
Polski, na jej wybuch z rosnącą niecierpliwością czekaliśmy, wierząc święcie, że
Niemcy pobiją Moskali, a potem osłabionych już Niemców pokonają alianci. Obaj nasi
wrogowie padną, a Polska pomiędzy nimi wstanie potężna w tym zjednoczeniu i
zespoleniu, które nam dała ta walka straszliwa.17

W innym miejscu swej książki, już po wybuchu tej wojny, Lanckorońska przypomina:

Na drugi dzień słuchałam przemówienia gen. Sikorskiego. [...] że mu wiadomo, iż kraj


jest najgłębiej przekonany, że Niemcy pokonają Rosję, on zaś nie uważa tej sprawy za
przesądzoną, że może być inaczej. Zastanowiły nas te słowa. Czyżby to było
możliwe? Czyżby niebezpieczeństwo mogło raz jeszcze w takim wypadku zagrozić
wschodniej Polsce? Ależ nie, to było nie do pomyślenia! Sama myśl była obrazą dla
tych, którzy w przymierzu z nami bronili kultury Zachodu. Przecież nie mogliby
poświęcić połowy ziem polskich, a z nią całego swego honoru, pomijając już własny
interes, wobec którego puszczenie Rosji aż po Bug byłoby szaleństwem. Nie, zresztą
Niemcy są zbyt silni, aby ich mogła pokonać Rosja, ona im da radę, ale ich nie pobije,
tylko wyczerpie do ostatka, a potem ich wykończą alianci.18

W tym szukaniu perspektyw i aliansów Lanckorońska porusza w pewnej chwili i inną


stronę moralną:

Kto w Polsce szedł z Hitlerem, m u s i a ł być szują, kto w pierwszej chwili miał iluzje
co do Sowietów, być nią nie musiał, gdyż w teorii komunizmu jest przecie tyle
idealizmu.19

Trzeba powiedzieć, że w owym czasie centralna Polska nie była nakierowana na


walkę z komunizmem, lecz jedynie na walkę z Niemcami, dlatego również, że w
większości mieliśmy straszne doświadczenie okupacji niemieckiej, a w Polsce
centralnej nie mieliśmy doświadczenia okupacji sowieckiej. Mackiewicz odwrotnie: do
roku 1943, gdy pisał zapewne ostatnie stronice książki Prawda w oczy nie kole, nie
miał wielkiego doświadczenia okupacji niemieckiej, nie dokonał się także jeszcze
holocaust ludności żydowskiej, do której sympatię Mackiewicz deklaruje ewidentnie w
tej swojej książce (rozdział Żydzi).

Warto tu przypomnieć postawę brata Józefa - Stanisława Cata, pragmatycznie trochę


pokrewną. Stanisław Cat Mackiewicz szedł pragmatycznie w 1940 roku, w obliczu
właśnie konsumowanej klęski Francji, niewątpliwie dalej niż Józef, a jednocześnie - jak
wiemy, ani na emigracji, ani w opinii literackiej w Polsce, nie krytykowano go za
„haniebność” postępowania. Chodzi o znaną propozycję, złożoną już po klęsce
Francji, w Liburne, prezydentowi Raczkiewiczowi, by rozpocząć ze zwycięskimi
Niemcami rozmowy, zakończone - podobnie jak uczyniła to Francja - paktem
kapitulacyjnym.20 Dziś zresztą wiadomo, i znaleziono odpowiedni dokument, że była
także propozycja na piśmie przekazana ambasadzie III Rzeszy w Lizbonie i podpisana
wraz z Mackiewiczem przez grupę kilku znanych osób.

My, związani z nadziejami na zwycięstwo Anglii, czytamy te słowa Mackiewicza,


wypowiadane w kraju pod okupacją niemiecką - z ciężkim sercem. Jakiej duchowej
walki i rezygnacji musiały one być wynikiem, by pisarz, który nie był zwolennikiem
Niemiec hitlerowskich i z całych sił pragnął, aby Polska orężnie się im oparła - doszedł
do takich przekonań i do takich pragnień? Te pierwsze lata wojny i okupacji
sowieckiej były przełomowym krokiem do takich przemyśleń. Trudno nam to przyjąć,
gdyż w większości Polski jak i w Europie zachodniej jedynym potworem były Niemcy
hitlerowskie. To dopiero dzisiaj - w obliczu zbrodni i klęski komunizmu, w obliczu
takich książek jak Czarna księga komunizmu , potwierdzających, że zbrodniczość
komunizmu nie była mniejsza od zbrodniczości hitleryzmu, a w absolutnej ilości ofiar,
nawet większa - możemy zrozumieć Mackiewicza. Po prostu: w obliczu dwu potęg zła
- Polska podziemna praktycznie swe nadzieje wiązała z Rosją, on - z Niemcami. Nie
wierzył w wymiganie się Polski od komunizmu w wypadku jego zwycięstwa w Europie
aż po Niemcy.

Dopiero później mógł nabrać nadziei, że pomimo wszystko pozostanie w Europie


kawałek wolnego świata, ale nie w Polsce, nie w Polsce! To tłumaczy jego rozpaczliwą
ucieczkę na Zachód - najpierw do Warszawy przed powstaniem, a potem w Krakowie,
w obliczu ofensywy Armii Czerwonej przekroczenie pieszo, w zimie, nie wysadzonego
jeszcze mostu na Wiśle - w drodze na Kalwarię, Śląsk, Wiedeń, Włochy. Pamiętam
dobrze nocny wybuch, kiedy poleciały te mosty w Krakowie, obudziliśmy się, bo
otwarło się od podmuchu okno, był straszny mróz, Mackiewicz przekroczył most kilka
godzin wcześniej. Uciekać w taką noc, to się nie dało pomyśleć - dlatego tak
przejmuje mnie dziś ten opis u Mackiewicza.

Co znaczą refleksje Mackiewicza przytoczone za jego ostatnią książką w naszym


spojrzeniu na pisarza i okupację w ogóle? Przede wszystkim sytuują go po stronie
pisarzy akcentujących silniej obawę przed komunizmem niż przed hitleryzmem
(przynajmniej do pewnej chwili), jak u nas pisarz Jan Emil Skiwski (kolaborant), jak
niektórzy pisarze francuscy (oni jednak dzielili często z nazistami haniebne fragmenty
ideologii, co nie istniało u Mackiewicza). Był to więc wybór przeciw komunizmowi, ale
nie za nazizmem, jedynie wobec tragicznej alternatywy. I musiał się tu dokonać jakiś
przełom, gdyż po kilkumiesięcznym okresie współpracy z gadzinowym „Gońcem
Codziennym” Mackiewicz zerwie tę współpracę, co zresztą mogło być dla niego
groźne, tak jak gdy nieco wcześniej odmówił redagowania pisma. Jak groźni potrafili
być Niemcy dla ludzi, z którymi nawet pertraktowali, opisał w swoich Czasach wojny
Ferdynand Goetel, także po wojnie oskarżony przez komunistów o kolaborację.21
Należał do rzadkich ludzi widzących jasno niebezpieczeństwo komunistyczne. W
Czasach wojny ukazał swój przedpowstaniowy sceptycyzm wobec przywódców Polski
Podziemnej:

Kierowana przez nich walka o wolność, choć nieraz tak bohaterska, była walką na
oślep. Prymitywnym jej założeniem była wiara, że zwycięstwo sprzymierzonych
przyniesie Polsce upragnioną wolność, albo też i tragiczne stwierdzenie, że
ewentualne zwycięstwo Niemców będzie jednoznaczne z zupełną zagładą Polski i
Polaków. Trzeciej ewentualności nie widziano i nie chciano dostrzec nawet wtedy, gdy
Rosja odkryła swe istotne zamiary, a sprzymierzeńcy zachodni zdradzili polską
sprawę.22

Mackiewicz należał do tych, którzy przeraźliwie jasno widzieli tę trzecią


ewentualność. Nie dostrzegał już jednak wielkiego pola do działania. Po krótkim
epizodzie z „Gońcem Codziennym” wycofał stamtąd swoje pióro. Być może
Mackiewicz życzył sobie nadal zwycięstwa Niemiec nad ZSSR, ale nie chciał być
uważany za ich pomocnika-kolaboranta. Może nabrał nadziei, jak wielu, że Niemcy
ugrzęzną daleko w Rosji, a Polskę oswobodzą alianci zachodni? W ten sposób
rozumowali nieco później nasi pisarze na Zachodzie: Andrzej Bobkowski w Paryżu
(Szkice piórkiem ), martwiący się klęską niemiecką pod Stalingradem, czy spisujący
swe dzienniki w Londynie Tadeusz Katelbach (Rok złych wróżb, 1943). Może nieco
później i Mackiewicz miał takie nadzieje, zważywszy, że za każdym razem dopiero w
ostatniej chwili wycofywał się przed nadchodzącym frontem Czerwonej Armii: z Wilna,
z Warszawy (dzień przed powstaniem), z Krakowa (dzień przed jego zajęciem przez
krasnoarmiejców i NKWD). Sam to zauważył: „I tak się rozpoczął ten odwrót z miasta
do miasta, jak spadanie z drzewa, gdy się człowiek łapie po kolei za każdą gałąź”
(Ucieczka przed „wyzwoleniem”, w książce Fakty, przyroda, ludzie).
Zwłaszcza po lekturze ostatnio odnalezionej książki Mackiewicza o okupacji
sowieckiej, a pisanej w czasie niemieckiej okupacji Wileńszczyzny - trudno wyobrazić
sobie większą rozpacz, niż ta, jaka towarzyszyła temu pisarzowi w jego ucieczce na
Zachód. Kto pamięta mroźną zimę 1945 roku, jak ja ją pamiętam, może sobie
wyobrazić tę pieszą początkowo ucieczkę w lekkich butach, owego 18 stycznia. Z
sercem przeoranym trwogą i rozpaczą. Z trwogą o swój los osobisty (niechybnie
groziły mu łapy NKWD), ale i o los Polski. Ta sama rozpacz miotała Goetlem, gdy po
rozpisaniu za nim listów gończych salwował się ucieczką na Zachód w końcu 1945
roku (pozostawiając w Polsce żonę i małe dzieci). I także - cokolwiek o jego
kolaboracji sądzić - ta sama rozpacz była udziałem Jana Emila Skiwskiego
wycofującego się po śladzie Wehrmachtu przed następującą Armią Czerwoną (po
wojnie jako emigranta, z dalekiej Wenezueli, pod pseudonimami, będzie go drukował
Giedroyc w „Kulturze”). Pamiętajmy, że trzy wymienione wyżej nazwiska pisarzy:
Goetel, Skiwski, Mackiewicz - osądzających zło komunizmu i uchodzących na zachód,
są jednocześnie nazwiskami tych pisarzy w Polsce, którzy byli w 1943 roku w Katyniu.
Ale ucieczka na Zachód to przecież także los NSZ-owskiej Brygady Świętokrzyskiej,
przemykającej się w styczniu 1945 na Zachód pomiędzy oddziałami Wehrmachtu i
Armii Czerwonej (i w Polsce podziemnej przebiegała więc drastyczna linia podziału).

Na wszystkich tych ludzi rzucano przez dziesiątki lat jedynie wyrazy potępienia.
Myślę, że przyszedł wreszcie czas trudnego zrozumienia, zwłaszcza, że - jeśli chodzi o
Mackiewicza - nigdy nie tolerował żadnego totalitarnego występku czy nawet
haniebnego poglądu społecznego. To, co mogłoby ratować przed komunizmem -
nazizm, był dla niego ideowo równie nie do przyjęcia. Podczas swego pobytu w
Krakowie, w końcu 1944 roku, Mackiewicz odetnie się od proponowanej mu
współpracy z kolaboracyjnym pismem „Przełom” Skiwskiego i Burdeckiego. Wcześniej
zanotuje w swej pamięci, a niedługo potem na piśmie, wstrząsający protest przeciw
hitlerowskiej eksterminacji Żydów Ponary-Baza. W Krakowie pozostawi wydaną na
powielaczu broszurę Optymizm nie zastąpi nam Polski, wydaną przez szefa RGO
Adama hr. Ronikiera, gdzie ostrzegał przed uległością elit wobec komunizmu. Książka
ta, o której wiadomo, że gdzieś istnieje jej egzemplarz, znana nam jest jedynie z
kilkunastu zdań cytowanych z niej po wojnie przez samego autora (Przyczynek do
ponurych dziejów, 1952).

Jego współpraca z hr. Adamem Ronikierem miała jednak jeszcze inny epizod, dopiero
niedawno ujawniony w Ronikiera wspomnieniach okupacyjnych, o zasadniczej wadze
- choć pozostała tylko intencją - dla okupacyjnych dziejów Polski.

Mackiewicz opuścił Warszawę dzień przed wybuchem powstania, a w Krakowie,


kontaktował się, jak wiadomo, z prezesem RGO, hr. Adamem Ronikierem. Ronikier
zanotował, że po otrzymaniu wiadomości o wybuchu powstania w Warszawie:

Dążeniem naszym się stało jedynym już nie szukanie dróg do zażegnania w
Warszawie tego, co z sobą wybuch powstania przynosił, ale powstrzymanie, by na
cały kraj się nie rozprzestrzeniło, stało się zadaniem koniecznym do wykonania. W
tym celu w dniu 7 sierpnia z panami [Aleksandrem] Bocheńskim, [Józefem]
Mackiewiczem i [Jerzym] Rogowiczem poszliśmy do Księcia Metropolity, by go prosić
o zwrócenie się do władz polskich z odpowiednim pismem zaś do władz niemieckich,
by zechciał się zwrócić, by Jemu lub osobie przez niego upoważnionej pozwoliły
jechać do Warszawy dla zapośredniczenia w zawieszeniu broni.
Niestety, Książę Metropolita, jak skonstatowaliśmy z prawdziwym smutkiem, nie
poszedł po linii naszych rozumowań i zamierzeń, które dopiero post factum stwierdzić
mogliśmy, jak dalece były słuszne i jedynie celowe. Wierny swej zasadzie nie
mieszania się do polityki, odmówił naszym prośbom.
Tymczasem dnia 10-go sierpnia otrzymałem od p. Bierkampa wezwanie do stawienia
się u niego dnia następnego o godz. 9 min. 25 dla wysłuchania jego komunikatu.
Ponieważ panu Schindhelmowi, który mnie o tym zakomunikował, wyraziłem
życzenie, by ktoś z moich przyjaciół mógł przyjść ze mną - nie chciałem sam nieść
odpowiedzialności i chciałem mieć świadków - a on przychylnie się do tego odniósł,
więc dnia 11 sierpnia o oznaczonej godzinie stawiliśmy się na wezwanie, oprócz mnie
panowie Kazimierz Okulicz, Jerzy Rogowicz i Józef Mackiewicz. Na konferencji obecny
był również pan Schindhelm.23

O tej swojej wizycie w szefostwie SS i Gestapo w Krakowie (u Oberführera Bierkampa,


szefa Gestapo, i Obersturmbannführera Schindhelma) Mackiewicz nigdy potem nie
wspominał. Obawiał się zapewne, że ta inicjatywa wzmocni oskarżenie jego ślepych
przeciwników o kolaborację. Tak stało się przecież także z Ferdynandem Goetlem.
Akcja ta, która zresztą nie przyniosła żadnych rezultatów, choć w następstwie, jak
wspomina Ronikier, przyczyniła się może do rokowań w sprawie kapitulacji - w
wypadku Mackiewicza układa się konsekwentnie na linii jego poglądów wyrażanych w
Wilnie i w Warszawie (pisemko „Alarm” i spotkanie z płk Lipińskim).

Mackiewicz nie miał złudzeń i wiedział, jak liberalny wobec komunizmu był Zachód.
Chciał zachować dla walki z nim jak najwięcej polskich sił żywotnych. Bał się także
opanowania całej Europy przez komunizm, jeśli nie fizycznie, to w życiu duchowym.
Miało to owocować odrębnością postawy Mackiewicza, opisywaniem uległości wobec
komunizmu (książka Zwycięstwo prowokacji), a w efekcie jego osamotnieniem także
na emigracji. Jeszcze dziś niektóre jego trafne diagnozy dla wielu wydają się nie do
przyjęcia. Tytuł książki Prawda w oczy nie kole zdaje się być tego przeczuciem. Ale to
już wymagałoby innego opisu.

1Opublikowane jako posłowie do książki: Józef Mackiewicz: Katyń - zbrodnia bez sądu
i kary. Zebrał i opracował Jacek Trznadel. Warszawa 1997. Polska Fundacja Katyńska
- Antyk.
2J. Mackiewicz: Literatura contra faktologia. Katyń . [w:] „Kultura”, Paryż 1973, nr 7-8.
3Nie udało mi się sprawdzić, czy tekst ten został przez „Życie” ogłoszony.
4J. Mackiewicz: Ludzie z głębszego podziemia, w tomie: Fakty, przyroda, ludzie ,
1984.
5Opublikowane w: „Arcana”, Kraków 2000, nr 32 (2). Post scriptum ukazało się w:
„Czas”, Wilno 2001, nr 94, dod. do „Nasz Czas” Wilno 2001, nr 4.
6W. Bolecki: Ptasznik z Wilna , Kraków 1991, s. 146.
7W tym samym numerze pisma „Arcana”, Kraków 2000, nr 2. M. Andruszkiewicz:
Zwycięstwo prowokacji?
8„Zeszyty Historyczne” , 1988, zeszyt 86. Instytut Literacki. Paryż.
9Kserokopia znajduje się w „Arcana” 2000, nr 2.
10Opublikowane w: „Czas”, Wilno 2001, nr 94 (13-19 grudnia), dod. do „Nasz Czas”
Wilno 2001, nr 4..
11Czytając znów Drogę donikąd Józefa Mackiewicza. „Czas” Wilno 2001, nr 84; dod.
„Naszej Gazety”, Wilno 2001,, nr 38 (4-10 października)
12Opublikowane w: „Gazeta Polska”, Warszawa 2002, nr 2.
13Artur Domosławski: Narodowość - antykomunista. „Gazeta Wyborcza” 2001, nr 281
(1-2 grudnia)
14Opublikowane pod tytułem: Czytając znów Drogę donikąd Józefa Mackiewicza.
„Czas” Wilno 2001, nr 84; dod. „Naszej Gazety”, Wilno 2001, nr 38. Por. także mój
szkic Wielki nieobecny - Józef Mackiewicz. „Czas”, Wilno 2000, nr 7 (30 marca-5
kwietnia 2000); dod. do „Nasza Gazeta”, Wilno 2000, nr 14 (30 marca-5 kwietnia).
15Rok myśliwego (1990) Miłosza to ważne źródło biograficzne i interpretacyjne do
twórczości Józefa Mackiewicza. Miłosz to jeden z autorów najbardziej pozytywnie
oceniających Mackiewicza.
16Esej opublikowany pod tytułem Prawda w oczy nie kole , w: „Gazeta Polska”,
Warszawa 2002, nr 13. Przedruk w: „Czas”, Wilno 2002, nr 109, dod. Do „Nasz Czas”
2002, nr 14.
17Karolina Lanckorońska: Wspomnienia wojenne 22 IX 1939 - 5 IV 1945. Kraków
2002, Znak, s. 89.
18Tamże, s. 100.
19Tamże, s. 117.
20Por. Jerzy Jaruzelski: Stanisław-Cat Mackiewicz. 1896 -1966, Wilno Londyn
Warszawa. Warszawa 1994, Instytut Kultury, wyd. II poszerzone, rozdział VII.
21Po spotkaniu w Warszawie z szefem Propagandamt Grundmanem, podczas którego
odmówił wzięcia udziału jako przedstawiciel Polski w nazistowskiej organizacji
antykominternowskiej, Goetel pełen był niepokoju (spędził przecież już jakiś czas w
więzieniu na Pawiaku): „Wyszedłem, niezbyt pewny, tym razem, własnego
bezpieczeństwa”. Czasy wojny. Gdańsk 1990, Graf, s. 119.
22Tamże, s. 69.
23Adam Ronikier: Pamiętniki 1939-1945. Kraków 2001, Wydawnictwo Literackie, s.
354.

Całość tekstu w książce Spojrzeć na Eurydykę. Szkice literackie. Kraków 2003.


Arcana.

You might also like