Professional Documents
Culture Documents
JÓZEF MACKIEWICZ
Właściwą materię książek Józefa Mackiewicza stanowiła historia, nawet wtedy gdy
rzadko, na przykład w nowelach, zajmował się przede wszystkim ludzką psychologią.
A za historię Mackiewicz miał prawie wyłącznie to, co było związane z historią Polski,
a raczej tylko to, co działo się na północnych kresach Rzeczpospolitej, mówiąc
szeroko: w Polsce wschodniej dwudziestolecia i na dawnych Ziemiach Zabranych. On
sam określał to jako obszar Wielkiego Księstwa Litewskiego, odrębny od Korony. Ta
kresowa historia Polski to przede wszystkim historia zderzenia z Rosją. Ponieważ
jednak Rosja za życia Mackiewicza przekształciła się w Rosję sowiecką (nominalnego
upadku komunizmu Mackiewicz nie dożył), tematem historii dla pisarza stało się
okrutne zderzenie kresów Rzeczpospolitej z rzeczywistością sowiecką, z sowieckim
najazdem. Lewa wolna mówi o najeździe bolszewickim dwudziestego roku, dylogia:
Droga donikąd, Nie trzeba głośno mówić, odbywa się na Wileńszczyźnie i na kresach
północno wschodnich w strasznym czasie drugiej wojny.
I tak się stało, że to co Mackiewicz zobaczył na własne oczy jadąc 20 maja 1943 roku
do Katynia, miało się stać nigdy nie mijającą obsesją pisarza i argumentem
najważniejszym, ukazującym straszność sowieckiego ludobójstwa. Zbrodni tej nie
poświęcił Mackiewicz żadnego utworu literackiego, stał się jedynie jej dociekliwym
badaczem, pierwszym jej historykiem. Badaniu jej okoliczności, a także historycznych
oddziaływań, poświęcał artykuły i eseje do końca życia.
Badaczy i historyków Katynia jest legion. Ale pośród nich są tylko dwaj wybitni
pisarze, którzy pisali o Katyniu jako świadkowie ekshumacji 1943 roku (jeśli nie liczyć
Jana Emila Skiwskiego, który ogłosił jeden krótki reportaż). To Ferdynand Goetel i
właśnie Józef Mackiewicz. To, co zrobił dla rozświetlenia ponurej ciemności Katynia
Goetel, zawarte jest w jego książce Lata wojny (Londyn 1956), w postaci dwu
rozdziałów, własnego reportażu i refleksji oraz - przesłuchania Iwana Kriwoziercewa,
najważniejszego świadka katyńskiego.
Mackiewicz nigdy nie przestał myśleć i pisać o Katyniu. I to jemu właśnie, jeszcze „na
ziemi włoskiej”, w Ankonie, w roku 1945, powierzono opracowanie „białej księgi” o
zamordowaniu oficerów polskich. Pisarz beletrysta, który decyduje się uszczknąć
drogocenne godziny swemu pisarstwu, by poświęcić je opracowaniu historycznemu,
musi mieć ku temu ważne powody. Zdecydował się Mackiewicz na opracowanie
książki o Katyniu, gdyż wiedział dobrze, że akt oskarżenia reżimu sowieckiego, w tej
książce przez niego sformułowany, stanowi także podstawową przesłankę jego
historycznej postawy jako pisarza. Większość jego książek artystycznych (nie mówiąc
o esejach) nie do pomyślenia jest bez obecnej w nich lub w ich tle refleksji nad istotą i
praktyką komunizmu. A w praktyce komunizmu rosyjskiego w samym centrum
znajdowało się ludobójstwo popełnione w Katyniu. Było ono niewątpliwie owym,
parafrazując metaforę Josepha Conrada, komunistycznym „jądrem ciemności”.
Wróćmy do „białej księgi”, jakiej opracowania podjął się Józef Mackiewicz na zlecenie
tak zwanego Biura Studiów przy II Korpusie gen. Andersa we Włoszech. Wszyscy
znamy tę książkę, nosi ona tytuł Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów. Była
wydawana bezimiennie, wiele razy, z przedmową gen. Andersa. Dlaczego nie nosi
nazwiska pisarza? Sądzę, że z tego samego powodu, dla którego nie pomieszczano w
kolejnych wydaniach żadnej relacji Mackiewicza (poza pierwszym wydaniem), a także
Goetla. Określone czynniki byłego rządu londyńskiego bały się prawdopodobnie
panicznie wszelkich posądzeń o udział byłych „kolaborantów” w pracy nad katyńską
„księgą”. Poszło to tak daleko, że z relacji Iwana Kriwoziercewa, koronnego świadka
katyńskiego, relacji spisanej przez Ferdynanda Goetla, wykreślono informację, że
Kriwoziercew był w Gniezdowie członkiem niemieckiego Ordnungsdienst i że jego ojca
rozstrzelało NKWD.
Chociaż Józef Mackiewicz powracał do sprawy katyńskiej przez całe swoje życie, a
ostatnim bodaj tekstem na ten temat jest posłowie do rosyjskiego tłumaczenia
książki, napisane w r. 1983, a więc zaledwie dwa lata przed śmiercią pisarza (wydane
w Kanadzie w r. 1988), rozwój badań zwłaszcza w ciągu kilku lat ostatnich
zdystansował autora. Rzecz to zupełnie normalna. Przypominam sobie, jak musiałem
przerabiać własne szkice o Katyniu, gdyż pojawiały się nowe dokumenty, odkrywano
nowych świadków i fakty. Jednak podstawowa masa ocen ogólnych i szczegółowych,
wniknięcie w tzw. fakty klasyczne zbrodni, następnie w historię międzynarodowej
recepcji sprawy Katynia, w tajniki propagandy sowieckiej - czynią z tekstów
Mackiewicza źródła klasyczne, których waga nigdy nie ulegnie pomniejszeniu i które
pozostaną odniesieniem dla historyków. Tyczy to także faktu, że był Mackiewicz
jednym z najbardziej przejmujących wyrazicieli reakcji opinii polskiej, polskiej
świadomości i sumienia wobec takiej narodowej klęski. Są zresztą sprawy, związane z
Katyniem, którymi zajmował się tylko Mackiewicz. Tyczy to także czułego
rejestrowania w swych esejach rozwoju wiedzy o zbrodni katyńskiej, demaskowania
kłamstw propagandy sowieckiej, w czym sam odegrał dominującą rolę. W tym sensie
ta książka Mackiewicza jest także „kroniką” czterdziestu lat sprawy Katynia, od 1943
roku aż prawie po śmierć autora.
Nie suche fakty interesują więc Mackiewicza, ale ich pojawienie się zawsze z ludzką
otoczką i ich znaczenie zawsze ludzkie, bez którego nie byłyby one dla pisarza
interesujące. Tak jest w opisach ekshumacji katyńskich z 1943 roku, gdzie ważne jest
wszystko: pejzaż, szczegół, sposób docierania wydarzeń do świadomości,
wielowarstwowość historycznego znaczenia, ale i przeraźliwa bezpośredniość faktów.
Tak, powie ktoś, ale Mackiewicz był naocznym świadkiem tych wydarzeń. Znamy
jednak wiele innych opisów pozostawionych przez świadków z katyńskiego lasu,
żaden z nich nie pozostaje w pamięci, prócz krótkiego niestety opisu Ferdynanda
Goetla. Bez opisów Mackiewicza dotyczących Katyniu musielibyśmy dziś mówić:
pisarza przy tym nie było.
Ale był. Chodzi o to, że był nawet tam, gdzie cieleśnie go nie było. Przeżywamy
wymowę realistycznych opisów takich szkiców, jak Widziałem na własne oczy, czy
Dymy nad Katyniem, ale podobna, czasem wręcz powieściowa obrazowość
towarzyszy szkicowi Mackiewicza o ludobójstwie sowieckim w Winnicy, gdzie pisarz
wyszedł li tylko od niemieckiego raportu Massenmord in Winnica. Jeśli przeczytać
stroniczki o Winnicy innego, wybitnego przecież pisarza, jakim jest Sołżenicyn, widać
jak jego opis ustępuje Mackiewiczowi. A przecież Mackiewicz w zasadzie nie wymyśla
fikcji, czasem tylko dynamizuje statyczny obraz przekazu, za pomocą kilku zaledwie
kresek. Oto, jak uruchamia Mackiewicz dwa trzy zdania relacji o zbrodni w Winnicy:
Kowal, zamieszkały przy ul. Podlinnej 10, był pierwszy, który w marcu 1938 zapytał,
ma się rozumieć tak niby, od niechcenia.
- A co za tym płotem będzie?
- Park Kultury i Oddycha.
- Aha, no cóż, może i dobra rzecz...
Ale w nocy wlazł na drzewo, żeby zajrzeć do środka. Zobaczył wykopanych sześć
dołów i zlazł z drzewa. Tymczasem co noc zajeżdżały tam samochody ciężarowe,
pokryte brezentem, i wyrzucały jakiś ładunek. Skrepka był zaprawdę dziwnym
człowiekiem, bo po upływie roku jeszcze raz wlazł na to samo drzewo: widzi że za
szeregiem zasypanych już dołów powstał ich nowy długi rząd...
Jeszcze jeden, o nazwisku Hulewicz, ze stacji hydro-biologicznej, raz się zatrzymał,
spojrzał.
- Ty! - krzyknął strażnik pod płotem - czego stanął! Proliwaj swoją drogą!
I tutaj znajdujemy ten sam tok, charakterystyczny raczej dla opisów powieściowych
Mackiewicza, niż dla znanych mi relacji o gen. Langnerze i kapitulacji Lwowa.
Jednocześnie właściwie brak tak zwanej fikcji. Nasuwa się wniosek, że szkice
katyńskie Mackiewicza mogą być analizowane nie tylko jako „opowiadania
historyczne”, gdy je porównać z Szajnochą, Kubalą, czy Wańkowiczem. Stanowią
także znakomity materiał do analizy porównawczej konstrukcji fragmentów prozy
powieściowej pisarza. Okazuje się, że są to rzeczy strukturalnie podobne, jeśli nie
jednorodne. U podstaw jednego i drugiego opisu leży owo zdanie, wypowiedziane
przez pisarza przy okazji sporu z Włodzimierzem Odojewskim: „Jedynie prawda jest
ciekawa”.
Na brzózkach zaczęły już żółknąć listeczki, dalej słał się dywan wrzosu. Przed oczami
migotał, unosił się to opadał rój komarów. [...] Łomot! Pocisk runął w to właśnie
miejsce [...] Zabił trzysta komarów, dwie myszy polne, dwie glisty, tuzin czarnych
żuczków, Michała Łukaszewicza, szeregowca...
Ale Mackiewicz wie zarazem, że nie może być mowy o sprowadzeniu literatury do
reportażu. Prawda czysto artystyczna, powieściowa jest niezbędna:
aby oddać tej prawdy całość. Bo jakże w innej formie przedstawić nie tylko rzeczy, ale
wyrazić stronę duchową (Geist), emocjonalną minionych zdarzeń? która bywa nie
tylko drugą połową prawdy dokumentarnej, ale czasem nawet ważniejszą. Tego nie
zastąpi najbardziej nawet precyzyjny, ale suchy zestaw faktów. 2
Pierwsza linia to pozycje takie jak: Bunt Rojstów, Kontra, reportaże katyńskie
rozpoczęte wywiadem: Widziałem na własne oczy i książką Katyń - zbrodnia nie
ukarana (1948), oraz publicystyka w ścisłym tego słowa znaczeniu, jak książki o
Watykanie i Zwycięstwo prowokacji. Linia druga to przede wszystkim: dylogia
wojenna Droga donikąd, Nie trzeba głośno mówić, wreszcie Sprawa pułkownika
Miasojedowa i Lewa wolna. Są to dwie różne linie, a przecież wiemy, ile te formy
łączy, nie tylko to samo pióro. Łączy je niewątpliwie wkraczająca w prozę artystyczną
Mackiewicza realistyczna wierność faktom i nieraz dyskurs publicystyczny, gdyż
prozę artystyczną miał Mackiewicz za formę synkretyczną.
Ale nie czujmy żalu z powodu nie napisanej przez Mackiewicza powieści o Katyniu.
Gdyż powiew owego „geistliches” wkracza w reportaż publicystyczny, a zwłaszcza
czujemy ten powiew w opisie tragedii elity polskiej, wojskowej i umysłowej, której
kres znaczyły doły Katynia i nieznane jeszcze Mackiewiczowi doły Charkowa i
Miednoje.
Jawi się w obserwacji spraw tego terenu Mackiewicz nie jako polski szlachcic czy
polski nacjonalista lub odwrotnie, ludowiec czy rewolucjonista, lecz tylko jako
„człowiek stamtąd”, reprezentant wspólnoty, niejednorodnej oczywiście, naznaczonej
jednak przede wszystkim przez czynnik polski. Ten czynnik Mackiewicz czuje i
rozumie najsilniej, w jego także interferencji z innymi etnicznymi społecznościami,
tam ze sobą współżyjącymi. I przeżywa Mackiewicz ich katastrofę, załamanie się. Nie
czuł tego załamania rozważając metody caratu (wyrozumiałość wobec dawnej Rosji
zbliża tu jakby Mackiewicza do Sołżenicyna). Bowiem apogeum nieludzkości nastąpiło
po powstaniu czerwonego totalitaryzmu.
Twarze ich ożywiają się znacznie, gdy bez tłumacza zwracam się do nich płynną
ruszczyzną.
- Wy co, będziecie Rosjanin?
- Nie, Polak.
- Aaaa...
- To lepiej czy gorzej?
Uśmiechają się.
Jeden zaczyna opowiadać. Rzeczy znane. Nagle spór wynika, gdy chodzi o liczbę aut,
które transportowały jeńców z Gniezdowa do Katynia. „Cztery”. mówi opowiadający.
- Nie bresz! - zaprzecza grzebiący patykiem w ogniu. - Cztery „czernyje worony”
(czarne kruki) były wszystkiego w smoleńskim NKWD. A jeździły tylko trzy. Czwarty
zostawał w mieście. Przodem auto osobowe z enkawudzistami. A na samym końcu
ciężarówka pod rzeczy. Tak było.
- Ty może widziałeś trzy, a ja widziałem cztery.
- Ze strachu pewnie, żeby i ciebie na Kosogory nie zawieźli.
Spór wydaje się nieistotny.
- A to dawno tu już było miejsce kaźni, w Kosogorach, w Katyniu?
- Ooo ho-ho-ho!! - odpowiadają prawie chórem i milkną.
- Ale nie zawsze - dorzucił któryś po chwili.
Jest to ten typ dialogu między ludźmi, który istnieje, jeśli istnieje to, co nazywa się
wspólnym odczuwaniem. Dlatego pisarz polski dogaduje się przy ognisku w lesie
katyńskim z rosyjskim chłopem Kisielewem. Obaj reprezentują tę samą starą kulturę
kresową, choć języki mają inne.
Oczywiście obozy jenieckie dla oficerów polskich nie dotyczyły „ludzi stąd”, ale
zbrodnia była kresowa, dokonała się, jej akt ostatni, w lesie Koźlińskich, na
tamtejszym, jak zauważył Mackiewicz „uroczysku”, w okolicy tychże Koźlińskich i
Lednickich, w lesie podwójnej nazwy, Kose Góry lub Kozie Góry, tak
charakterystycznej dla nazw „na terenie b. Wielkiego Księstwa Litewskiego”. A mord
na oficerach polskich ukazuje Mackiewicz równolegle z ukazaniem komunistycznej
zbrodni, która niszczy duchową niezawisłość tych kresów, obyczaj lokalny, aż po
fizyczne trwanie milionów ludzi. Ukazując zbrodnię w Prowieniszkach i Berezweczu, w
Ihumeniu i Lwowie, w Winnicy - jako tę samą zbrodnię, rozszerza Mackiewicz obraz
zbrodni katyńskiej poza fakt historyczny izolowany. Dziś moglibyśmy dorzucić tu
Kuropaty i inne miejscowości tych kresów. W ten sposób mord katyński jawi się na tle
szerszym, obrazując jak „jądro ciemności” rozlewa się na całe obszary, niszcząc
bezpowrotnie kulturę stuleci, nie należącą ani tylko do Polaków, ani tylko do Rosjan,
ani Ukraińców czy Białorusinów, Litwinów wreszcie, ale do ludzi całej formacji
historycznej.
Bowiem komunistyczne jądro ciemności nie jest dla Mackiewicza wielkoruskie, choć
naznaczy Rosjan na wiele pokoleń, jak hitleryzm Niemców - jest po prostu nieludzkie.
Jest rakiem ludzkości. Zło, niestety, może być łatwe dla człowieka. Człowieka
wykształconego, jakim był tak często Nazi, czy ideolog komunistyczny, dlatego że
wykształcony, i jednocześnie łatwe i bliskie prymitywnemu człowiekowi na Zachodzie
i Wschodzie, dlatego że ciemny i niewykształcony.
Jednocześnie, prawie nie kontynuuje Mackiewicz tej materii naszej puścizny w historii
kresowej, która ukazywała tak często waśnie etniczne, jak we wspomnianych tu
szkicach Kubali czy Szajnochy, jak w dramatach ukraińskich Słowackiego czy
powieściach Sienkiewicza - gdzie zło miało charakter opętania jakiejś społeczności w
sporze i wojnie z drugą z powodów etnicznych, religijnych czy klasowych. To nie były
zresztą czynniki nieistniejące w wieku dwudziestym i w czas drugiej wojny (te
elementy są na przykład obecne w cytowanej powieści Odojewskiego). Jednak
Mackiewicz bada i opisuje przede wszystkim problem komunizmu. Komunizm jest
czym innym. Jądro ciemności komunistyczne dla Mackiewicza dlatego jest takie
straszne, że niszczy nie tylko poszczególnych ludzi i społeczności, ale także niszczy
bezpowrotnie całą kulturę. Razem z polskością, najbliższą sercu Mackiewicza. „Jądro
ciemności” nie jest już dziełem jednego opętanego człowieka, jak u Conrada, lecz
całej antyludzkiej formacji i ideologii.
A kiedy mówię o zniszczeniu pewnej kresowej kultury, która składała się z wielu
elementów narodowościowych, ale tworzyła też pewną, przenikającą wszystkich
jedność, jakby normę, trzymam może w ręku klucz do tego składnika powieści
Mackiewicza, którym jest tworzenie bohaterów prostych i nie wyrafinowanych. Bo też
Mackiewiczowi nie chodzi o starcie się z historią jednostki symbolicznej i wybitnej.
Żadna z jego powieści nie dostarcza nam nowego Kmicica czy Wołodyjowskiego. Ani
duchowych mocarzy, jak w kresowej prozie Tadeusza Micińskiego. Bohaterem jest tu
pewna zbiorowość, niby przeciętna, w której jednak każda jednostka nadawała się
jakby do powieści. Zaś Katyń był dla Mackiewicza i symbolem, i konkretem zagłady
zbiorowości, dlatego że ta zbiorowość składała się z indywiduów, z których każdy
został osądzony indywidualnie i zginął dlatego - jak dziś dobrze wiemy - że był tym,
kim był. Więc także indywidualizm ludobójstwa i indywidualizm zbrodni pierwszy
zauważył Mackiewicz:
Otóż Mackiewicz nigdy nie wypowiedział takiego sądu. Nie ma również takiego
artykułu i podobnego w nim wywodu. Nowicki pewnie gdzieś, coś, kiedyś czytał (np.
w książce W. Boleckiego o Mackiewiczu lub w moim eseju drukowanym w tomie
Ocalenie tragizmu, 1993) i wszystko przekręcił. Jedyny artykuł, w którym wypowiada
się Mackiewicz o wojnie niemiecko sowieckiej, to tekst To dopiero byłaby klęska,
opublikowany w wileńskim „Gońcu Codziennym” 10 sierpnia 1941 roku.
Odczytywałem ten artykuł wertując pożółkłe już numery „Gońca Codziennego”. Jest
tam szokujący sąd (w obliczu zwycięskiej ofensywy Hitlera na Rosję), że zwycięstwo
koalicji anglo sowieckiej nad Niemcami byłoby klęską dla Polski. Aż tyle, ale i tylko
tyle. Mackiewicz był antykomunistą i wielkim wizjonerem historycznym. To jego
zdanie sprawdziło się niestety co do joty. Wypowiadanie go było sprzeczne z polityką
rządu londyńskiego (sądzę, że gorycz z powodu tego zdania przyczyniła się później
do znanego wyroku śmierci na Mackiewicza). Ale pamiętajmy, że w Londynie
formułom paktu Sikorski-Majski przeciwni byli Sosnkowski i Seyda, podali się do
dymisji, był temu także przeciwny prezydent Raczkiewicz.
Nie była to jednak polityka części londyńczyków za Hitlerem, podobnie jak zdanie
Mackiewicza. Zdanie Mackiewicza miało inne znaczenie, tyle że niedopowiedziane
(jest rzeczą dyskusji, czy powinien go wygłaszać w tej ograniczonej formie, w piśmie
koncesjonowanym przez okupanta, ale nie miał innej platformy). Znaczenie to
brzmiało: zwycięstwo koalicji anglo sowieckiej będzie klęską dla Polski, jeśli
jednocześnie nie dojdzie do klęski i Hitlera, i komunizmu. Niekoniecznie nawet
oznaczałoby to konieczność upadku Związku Sowieckiego, ale takie jego osłabienie,
żeby rozgromiona Czerwona Armia nie była zdolna wkroczyć do Polski przed
wkroczeniem tutaj sił Zachodu walczących z Hitlerem. Czy nie te same obawy żywił
przed wojną Józef Beck? O to modlono się w Londynie, znajdujemy to w dzienniku T.
Katelbacha: Rok złych wróżb 1943. Mackiewicz spotkał się później, w 1944, w
Krakowie z kolaborantami polskimi: Skiwskim i Burdeckim. Zapisał później to, co
wtedy im powiedział:
Jak sądzę, istnieje nadzieja, aby stało się jaśniej wokół tak zwanej sprawy Józefa
Mackiewicza - sprawy skazania go przez AK wileńskie na karę śmierci, ale także
jaśniej wokół długich polemik na ten temat z końcu lat osiemdziesiątych i na
początku dziewięćdziesiątych, w których i ja brałem udział, broniąc Mackiewicza
przed zasadnością wyroku i oskarżeniem o prawdziwą kolaborację. A jeśli jaśniej, to z
powodu pewnych akt odnalezionych dopiero co w Wilnie w archiwum byłego NKWD i
KGB. Już słyszę krzyk wrogów Józefa Mackiewicza (i przeciwników lustracji): nie wolno
powoływać się na akta komunistycznych służb! Ciekawe, że autorzy takich okrzyków
nigdy nie negowali prawdziwości akt Gestapo, SS, na podstawie których pisało się
historię i wydawało wyroki na nazistów. A przecież komuniści nie mieli innej
moralności niż naziści i odznaczali się podobną skrupulatnością w prowadzeniu akt,
co oglądając różne dokumenty wyraźnie stwierdzałem.
I oto nagle, dzisiaj, okazuje się, że ten sam Lucjan Krawiec, siedzący przedtem w roku
1940 od 12 lipca w więzieniu NKWD w Wilnie, otrzymał wsparcie od samego Stefana
Jędrychowskiego, delegata do Rady Najwyższej ZSSR, który 18 grudnia 1940 złożył
osobiste oświadczenie dla NKWD na jego temat. Zarówno oryginał jak i tłumaczenie
rosyjskie tego oświadczenia zachowały się. Kadrowy i wybitny komunista Stefan
Jędrychowski (będzie pełnił tę wysoką rolę później jako kolaborant w Związku
Sowieckim i w Polsce; w tamtym czasie współredagował „Prawdę Wileńską”, był
autorem peanu na cześć Armii Czerwonej, agresora Polski, w „Nowych
Widnokręgach”) - analizował postawę Krawca w roku 1939, gdy:
Jedno jest pewne - nikt już nie będzie się mógł opierać bezwarunkowo - jako na
niepewnych - na oświadczeniach Krawca w sprawie Mackiewicza. Ze względu na
powstałe wątpliwości - „opinia” Jędrychowskiego nadaje cechę niepewności
materiałowi dowodowemu oświadczeń Krawca składanych na niekorzyść
Mackiewicza. Wypowiedzi Krawca stają się dowodami, na które nie może i nie
powinien powoływać się osąd historii. Tylko tyle, ale i aż tyle.
Dnia 20 czerwca 1944 roku Krawiec zostaje aresztowany przez Gestapo i osadzony w
więzieniu na Łukiszkach. Męczony na śledztwie nie zdekonspirował nikogo i został
wysłany do Francji, do obozu pracy, który Niemcy założyli koło Hayange, w okolicy
Metzu.
Na ogół po takim śledztwie bywało bądź całkiem źle lub gorzej niż deportacja do
obozu pracy. Miał szczęście Krawiec po raz drugi. Także z miejscem, do którego go
przesłano. Dowiadujemy się bowiem, że niedługo potem został oswobodzony przez
wojska gen. Pattona w 1944, we wrześniu, a już od października był w Paryżu
„oficerem do spraw kultury przy armii polskiej”.
Załącznik
Der Kommandeur
Der Sicherheitspolizei und des S.D.
Litauen
Hauptaussensstelle Wilna Wilna, d. 24.4.43
P.S. III
LIST DO REDAKCJI10
MACKIEWICZ NA INDEKSIE12
Ten tekst to schorzenie psychiczne. Przecież nigdy i nigdzie Józef Mackiewicz nie
wyraził woli, aby do Polski nie docierały jego dzieła. Nie chciał tylko drukować w
oficjalnym obiegu komunistycznego państwa. Pisał jednak po polsku, choć zapewne
mógł pisać i w jakimś innym języku. Publikował w Polsce dwudziestolecia, choć miał
wiele za złe sanacyjnym rządom. Jednocześnie według Niny Karsov Szechter,
wysuwającej zasadę ograniczenia dostępności dzieł Mackiewicza, taka decyzja chroni
jej prawa autorskie, „których zachowanie ma za najważniejszy obowiązek”. Ale
dlaczego prawa autorskie, ta władza nad dobrem kultury, są wykorzystywane przeciw
pisarzowi?
Przecież i wcześniej spotykały pisarza takie afronty. Gdyby posłużyć się słowami
paryskiej „Kultury”, byłby to pisarz w poglądach politycznych „niepoczytalny”. To
określenie, które ukazało się drukiem w 1981 roku, przypisywane jest na ogół
Gustawowi Herlingowi Grudzińskiemu (nie podpisana nota redakcyjna), musiało
przecież być podzielone przez Jerzego Giedroycia. Biorąc pod uwagę kontekst, w
którym sąd ten został wypowiedziany, wikła się on w oczywistą sprzeczność.
Wypowiedziany został w nocie o przyznaniu Mackiewiczowi nagrody „Kultury” za
prozę powieściową. Jak wiadomo, Mackiewicz nagrody „Kultury” nie przyjął. Jeśli
zważyć polityczne i historiozoficzne elementy przenikające jego prozę, często
wyrażane wprost, lub w mowie pozornie zależnej, uderza jedność całego tego
pisarstwa - prozy i publicystyki. Uderza postawa, wcześnie wykrystalizowana, na
pewno już w czasie wojny, postawa, której nie da się od tej prozy oddzielić i patrzeć
na nią tylko jak na epicki nurt opowieści, opisy pejzażowe, koloryty lokalne.
Nie dostrzegał [Mackiewicz] żadnej siły ani oferty, która w sposób autentyczny mogła
urzekać ludzi w pierwszej połowie XX wieku.
W PRL była bieda, donosy, represje - różne w różnych okresach, ale było też
względnie normalne życie, na miarę najweselszego baraku w obozie.
Teza autora o możliwej ewolucji komunizmu, której Mackiewicz pono nie dostrzegał,
jest z gruntu fałszywa. Komunizm zmieniał taktykę, jednak nie po to, aby odejść od
swych zasad, których strzegł nieledwie do ostatniej chwili (czego dowodem stan
wojenny w Polsce). Czyżbyśmy zapomnieli, że doktryna Gorbaczowa, który nie
zrozumiał właśnie już panującej epoki globalizmu, była w oczach promujących go
dinozaurów sowieckich, tylko nową wersją NEP-u dla przechytrzenia kapitalizmu? Jak
zwrócono uwagę w dyskusjach historyków na Zachodzie, mniejsza zbrodniczość
późnego sowieckiego komunizmu wiązała się z wcześniejszą eksterminacją jego
przeciwników. I tutaj Domosławskiemu tyleż chyba chodzi o Mackiewicza, co znów o
przyznanie racji „naprawiaczom komunizmu”, którzy ulegli urokowi komunizmu lub
wierzyli w jego ewolucję.
Domosławski pisze, jakoby w polemice ze mną, że nie było w czasie wojny na łamach
prasy gadzinowej innej „części polskiej opinii politycznej”, bliskiej tezom, które
Mackiewicz głosił. Ale przecież nie o to mi chodziło, że istniała bliska Mackiewiczowi
polska opcja właśnie w prasie gadzinowej, ale że istniała w ogóle. To zresztą, jak
Mackiewicz rozprawił się z jedyną taką istniejącą kolaboracyjnie opcją, ukazuje
dowodnie, że jego druk w „Gońcu” był tylko incydentem. Myślę o odprawie, jaką dał
propozycjom emanującym od Emila Skiwskiego i „Przełomu”. Przypomina o tym
Mackiewicz w szkicu Ludzie z głębszego podziemia , gdzie opisuje swoje spotkanie ze
Skiwskim, w 1944 w Krakowie. Kiedy pisałem o innej opcji niż tylko Delegatury Rządu,
chodziło mi o cały nurt istniejący także podskórnie w AK, ale i poza nim, w NSZ, w
ugrupowaniach piłsudczykowskich, czego odbiciem jest na przykład szkic
Mackiewicza o pułkowniku Wacławie Lipińskim, wybitnym Polaku i konspiratorze
okupacyjnego Konwentu Niepodległościowego, zakatowanym w więzieniu
komunistycznym. Z pisarzy bliski tej postawie był zapewne Ferdynand Goetel, co
łatwo zauważyć czytając jego Czasy wojny (za swój antykomunizm ścigany w Polsce
tuż po wojnie listem gończym). Rozumieć Mackiewicza mogli ci wszyscy, którzy
liczyli, że Niemcy hitlerowskie rozpadną się, nim Armia Czerwona wkroczy do Polski
(stres wywołany cofaniem się frontu niemieckiego na wschodzie opisał w Londynie
senator Tadeusz Katelbach w swoim Roku złych wróżb, 1943). Mackiewicz miał za
tragicznie fatalną każdą stratę żywych polskich sił, poniesioną po to, by wysadzić
jeszcze jeden transport niemiecki na froncie wschodnim. Klęska polskiej
niepodległości stawała się wyraziście jasna po zniszczeniu AK na Wileńszczyźnie i
Wołyniu przez wojska NKWD. Tuż przed powstaniem w Warszawie nie była to już
oczywistość jasna tylko dla niego. A przecież przed tym właśnie ostrzegał
dalekowzrocznie w roku 1941, na jedynych szerzej dostępnych łamach, na jakich to
było możliwe. Wkrótce jednak wybrał tragiczne milczenie - jeśli chodzi o pisma
oficjalne koncesjonowane przez Niemców - i przerwał je raz tylko, w tak wielkiej
sprawie jak zbrodnia katyńska.
Ton umiarkowanej analizy, na którą sili się Domosławski, często pęka, gdy określa on
Mackiewicza jako postać wypisującą brednie, kogoś:
z prawicowej ikony, zredukowanego do jednej idei [...] jednej obsesji, szaleństwa tej
części twórczości i biografii, którą lepiej by było pokryć wstydliwym milczeniem.
Mackiewicz nie jest prawicową ikoną, on sam nigdy nie określał się w kategoriach
lewicy i prawicy. Był po prostu głębokim demokratą, na linii najlepszych polskich
tradycji, linii Mickiewicza i Żeromskiego. Stanowi własność całej polskiej kultury.
Natomiast podejmując hasłowo samookreślenie Mackiewicza „narodowość -
antykomunista” - Domosławski czyni z niego idola ludzi chorujących na kłopoty z
określeniem tożsamości. Nie chce uwzględnić faktu, że podobne samookreślenie było
u Mackiewicza tylko hiperbolą, dosadną prowokacją. Wiązało się to z jego
przekonaniem, że komuniści tracili narodowość, która była u nich ideą służebną
wobec idei totalitarnej. Dlatego Mackiewicz polemizował z tymi, którzy uważali, że
komunizm to po prostu inna Rosja, a hitleryzm to ci sami Niemcy. Był przecież
zaprzeczeniem nacjonalistycznego fanatyzmu, każącego utożsamiać ustrój z
narodowością. Jednocześnie Mackiewicz jest w całej swej problematyce, nie tylko
stylistyce i języku, do głębi polskim pisarzem.
Komuniści dążący do zapanowania nad światem, też są tylko ludźmi. Ludzka rzecz to
omyłki, przeliczenia się w rachunkach. Wstrząsy wewnętrzne w Bloku Sowieckim,
jeżeli się rozszerzą, jeśli wyślizgną się z rąk planistów komunistycznych [...] przy
sprzyjających okolicznościach zewnętrznych, mogą, owszem, mogą doprowadzić do
obalenia komunizmu. [...] Miejmy nadzieję, że tak się stać może.
Jednak krach komunizmu, runięcie muru berlińskiego, nie obalają właściwie tezy
Mackiewicza o tym, że tylko wojna z komunizmem może go obalić. Nie bierze się pod
uwagę, że wyścig zbrojeń Zachodu, doktryna Raegana, konfrontacja zasobów
prowadzenia wojny (wojny gwiezdne), to też była wojna, choć bezkrwawa. Była to
wojna epoki globalizmu, niczym nie przypominająca już ani wojny polskiej 1920 roku,
ani nawet ataku Hitlera na ZSSR. Bez tego pokazu siły, wątpię, aby jakakolwiek
Solidarność dokonała czegokolwiek. Komunizm przegrał konfrontację siły i zbrojeń, w
wyniku czego nastąpiła implozja systemu. Ruchy opozycyjne w takim momencie
przyczyniły się niewątpliwie do tego krachu.
Droga donikąd miała na celu przedstawienie zniewolenia sowieckiego, jak mówi jeden
z jej bohaterów, o wiele gorszego od hitlerowskiego. Totalitaryzm niemiecki - jak
czytamy - niszczył terrorem ciało, ale pozostawiał wolną duszę. Mackiewicz ukazuje w
powieści, jak deportacje sowieckie dokonują się w zasadzie przy całkowitym braku
oporu ze strony deportowanych. Na tym tle urasta w powieści do miary symbolu nie
zrealizowana do końca postawa znajomego Pawła, Tadeusza Zakrzewskiego, który
mówi, że prawdziwa walka przeciw zniewoleniu może się odbyć tylko poprzez strzał,
opór zbrojny. Nie zostaje mu dana realizacja tych zamiarów, zadenuncjowany ginie w
najgłupszy sposób.
Droga donikądtraktuje o losach ziemi i ludzi z nią związanych pod kątem zupełnie
nowego w Polsce doświadczenia cywilizacyjnego. Jej znaczenie przerasta ramy
zwykłej opowieści historycznej. Model faktów i model psychologiczny, stworzony w tej
powieści przez Mackiewicza stanowi jakość niepowtarzalną w polskiej powieści
powojennej. Nie dorównuje jej nic z utworów pragnących opisać zjawisko sowietyzacji
Polski. Wilnianin, Czesław Miłosz, pisał o tej książce niedługo po jej ukazaniu się:
„ Książka Mackiewicza jest czymś nieskończenie wyższym niż świadectwa historyczne
i polityczne” („Kultura” grudzień 1956) i po latach: „ epos końca. Jest to koniec
Wielkiego Księstwa Litewskiego, czy też jego resztek, tak jak dotrwały do 1939 roku,
koniec też Wilna jako miasta o ludności polskiej i żydowskiej. Innej niż ta powieść
kroniki nie ma” (Rok myśliwego).15
Warto zauważyć, że Droga donikąd już w historii swego powstawania związana jest z
tą polaryzacją oceny najnowszej historii Polski, gdyż właśnie z powodu druku
pierwszych jej fragmentów, napisanych jeszcze pod okupacją sowiecką, oskarżano
Mackiewicza o kolaborację z Niemcami. Fragmenty książki drukowane były w świeżo
się ukazującym w 1941 roku polskojęzycznym dzienniku wileńskim niemieckiej
okupacji, „Gońcu Codziennym” (przesłuchanie Pawła przez NKWD, akcje NKWD
przeciw pielgrzymującym do miejsca spodziewanego „cudu” w Popiszkach - druk w
pięciu numerach pisma). Był także jeden tekst publicystyczny, napisany w duchu
proroczego ostrzeżenia przed konsekwencjami świeżego paktu Sikorski-Majski.
Wszystko publikowane jedynie pod inicjałami J.M. nie miało autorowi przysporzyć
sławy ani pieniędzy, miało jednak być przestrogą przed Sowietami na jedynych
łamach, na jakich mogła się ona ukazać. Jak wiemy, rzecz zakończyła się wyrokiem
śmierci, ferowanym przez polskie władze podziemne, później zawieszonym. Jeszcze
kilkadziesiąt lat po wojnie i po śmierci Mackiewicza władcy polskiej opinii
niepodległościowej stwierdzali, że wyrok był słuszny i że Mackiewicz był
kolaborantem (m.in. Stefan Korboński, Stanisław Lorentz, Jan Nowak Jeziorański,
Władysław Bartoszewski). Kaganiec świętego formalizmu! Przecież w tych tekstach,
choć wbrew zakazom podziemia, bronił Mackiewicz wyłącznie sprawy polskiej. I dziś
czyta się je jako głęboko prawdziwe. Piszę o tym, gdyż niczego, co Mackiewicz
napisał, nie da się analizować bez uwzględnienia tzw. sprawy Mackiewicza. Na tych
samych łamach „Gońca Codziennego” ukazał się dwa lata później, tym razem za
wyraźną zgodą AK, obszerny reportaż Mackiewicza z Katynia. Na niekonsekwencję
władz AK nie zwracano jednak uwagi. Pisał do mnie Kazimierz Zamorski, tuż przed
śmiercią (w październiku. 2000), pod wrażeniem materiałów opublikowanych przez S.
Andruszkiewicza i przeze mnie („Arcana 2000, nr 2): „dlaczego tak wierzono
agentowi bolszewickiemu Krawcowi (Korboński) i spiritus movens całej akcji przeciw J.
Mackiewiczowi: Janowi Nowakowi? Ten ostatni [...] Zdążył zgnoić polskie życie
intelektualne, nie tylko na emigracji, ale i w kraju”. Tę wypowiedź Zamorskiego, ściśle
prywatną, opatrzyłem zastrzeżeniami, w PS III. do tekstu Jaśniej wokół tak zwanej
sprawy Józefa Mackiewicza.
Mackiewicz, jako nieubłaganie antykomunistyczny cenzor opinii krajowej i
emigracyjnej, drażnił wszystkich rzeczników narzucanych krajowi i emigracji
poglądów rządu emigracyjnego na temat naszego nowego wojennego sojusznika -
Związku Sowieckiego. A przecież skutki nierozumnego układu Sikorski-Majski, uparcie
realizowanego aż do końca, nie dały na siebie czekać. Aresztowanie przywódców i
żołnierzy AK na kresach, klęska pozbawionego celowo pomocy Powstania
Warszawskiego - wszystko to nie zmieniło opinii o Mackiewiczu. Mackiewicz, który
uszedł z Wilna, próbował jeszcze w Warszawie wydawać własnym sumptem gazetkę
„Alarm”, mającą być głosem ostrzegawczym przed Sowietami. Jak wspominał Miłosz,
zwracał wtedy w Warszawie uwagę Mackiewiczowi, że nie może liczyć na
zrozumienie. Nie była to przecież próba kolaboracji z Niemcami, jak dowiodło niewiele
późniejsze spotkanie Mackiewicza w Krakowie z kolaborantem Emilem Skiwskim.
Chodziło o zwykły pragmatyzm, o wykorzystanie szczeliny tolerancji podupadającej
niemieckiej III Rzeszy.
Typowo obrysowana, Droga donikąd nie jest powieścią schematów. To zwięzła saga
tego czasu. Charakteryzuje ją niechęć do fikcji, zgodna z własną regułą pisarza:
„jedynie prawda jest ciekawa”. Obserwacje przyrodnicze sytuują Mackiewicza pośród
mistrzów tego opisu, dialogi uderzają prawdziwością, oddając często język kresowy
„tutejszych” ludzi, czasem zawiły i chytry, jednocześnie dosadny. Mackiewicz zdołał
ten język ocalić. Wszystkie postaci mają własne losy, własny charakter, ukazane
zostają w konkretnych życiowych sytuacjach, na tle różnorodnego, nasyconego
barwnością kresowego pejzażu, którego obiektywne piękno tym bardziej podkreśla
tragiczność ludzkich sytuacji. Powstrzymanie się od tworzenia symbolicznych,
wielkich postaci, na pierwszy rzut oka zdaje się pewną słabością powieści
Mackiewicza, nie kreującego wielkich modeli charakteru, w zestawieniu z Prusem,
Żeromskim. Jest to jednak pisarz przekrojowych sytuacji epickich, nie introspekcji.
Mylił się czasem Mackiewicz w tych nieprzejednanych sądach (na przykład mając
Sołżenicyna za wystąpienie agenturalne, ale może wyczuwając u niego wielkoruski
szowinizm). Miał jednak rację w jednym: że nieugiętość wobec komunizmu łatwiej
ulegała rozmyciu niż wobec hitleryzmu. W tym sensie jego Zwycięstwo prowokacji
wytrzymało próbę czasu jako konsekwentne nicowanie postaw i ketmanów
ustępliwych wobec ideologii komunizmu. Można dzisiaj pytać: kto miał rację w
skutecznej walce z komunizmem? Myślę, że Mackiewicz. Komunizm zawalił się
bowiem nie z powodu zmiękczania systemu przez opozycje wewnętrzne (ogłoszenie
stanu wojennego w Polsce jest tu dowodnym przykładem), lecz z powodu implozji
systemu spowodowanej załamaniem technologicznym i przegranej w wojnie zbrojeń z
Zachodem (Reagan). Zaś wszystkie próby flirtu z komunizmem i używania ketmana
wobec najstraszliwszego systemu w dziejach ludzkości pozostają tylko unikiem, jeśli
nie wstydem.
ROZPACZLIWA PRÓŻNIA16
(odnaleziona książka Mackiewicza o Wilnie, w początkach ostatniej wojny)
W edycji pism Mackiewicza (wydawnictwa „Kontra” Niny Karsov) ukazała się nowa,
nieznana książka tego pisarza: Prawda w oczy nie kole. Wydano ją na podstawie
jedynego maszynopisu, odnalezionego w Kownie i potem w Wilnie, pisanego podczas
wojny i ukończonego zapewne do końca roku 1943. Maszynopis istniał w dwu
egzemplarzach, z których jeden został spalony, ocalenie więc książki, której autor nie
wywiózł z Wilna w trudnej drodze na emigrację, zakrawa na cud. Ponieważ jest to
absolutna nowość edytorska, tak wybitnego pisarza i na tak ważny temat, warto ją
tutaj obszernie - i z przytoczeniami - streścić.
Zapis, chwilami nieraz prawie kronikarski, rozpoczyna się zaraz po 17 września 1939,
po przekroczeniu granicy polskiej przez Armię Czerwoną:
Nadchodził wieczór dnia 18 września [1939 roku], najbardziej niesamowity, jaki dane
mi było przeżyć. [...] W ciemny wieczór walącego się w gruzy państwa, przyszliśmy ze
Zbyszewskim [piechotą z Czarnego Boru] do Wilna. [...] W redakcji „Słowa” paliły się
już lampy. [...] Był moment, gdy pozostałem zupełnie sam. Sam jeden w wielu
pustych pokojach [...]
Gdy sobie przypomnę ten obraz [...] wielkiego odwrotu 1939 po trakcie zaprószonym
żołnierzami polskimi, granatowymi mundurami policji, masą aut, autobusów,
ciężarówek... pełnym śmiechów, przekleństw, żartów, łez, myśli samobójczych,
głupoty ludzkiej, szczerego patriotyzmu [...] rozpaczy, apatii uciekających
urzędników, kobiet z dziećmi na rękach, wygodne poduszki w limuzynach i nogi
skrwawione marszem [...] podświadomie jeszcze zaczęło osiadać w mózgu to
przekonanie [...] o wielkim indywidualizmie rzeczy, o zakłamaniu abstrakcji
politycznej. [...] Ot, taki sobie przeciętny patriota [...] wyjął rewolwer, ścisnął jak
prawicę przyjaciela i - palnął sobie w łeb. [...] Nakryto go płaszczem. [...] Deszcz
dawno ustał. Biała flaga wyschła [...] uniósł się szlaban graniczny [...] każdy
przekraczając granicę nie znanego mu losu, już bez rozkazu czynił znak krzyża
świętego. Zdjęliśmy czapki: W imię Ojca i Syna... (rozdziały: Wojna, Wielki
indywidualizm rzeczy).
Artykuł zawierał ostrą krytykę rządów pomajowych w Polsce. Wyrażał szczery ból z
powodu katastrofy, jaka nas dosięgła. Zawierał zarzut pod adresem Piłsudskiego, jako
głównego winowajcy. Zawierał poza tym zdanie, które cudem jedynie przeskoczyło
cenzurę, a mianowicie, że Polska i Litwa, tak jak przed wiekami, znajdują się w
sytuacji identycznej między Niemcami i Sowietami. Zawierał wreszcie ten fatalny
ustęp, że [...] największą radość sprawi im [wilnianom] obecne wkroczenie wojsk
litewskich.
Artykuł ten został źle przyjęty przez środowiska polskie, między innymi wywołał
pisemny protest oficerów polskich internowanych na Litwie, wręczony Mackiewiczowi.
Mackiewicz podkreśla, że tekst artykułu stanowił dla niego pomost do określenia się
wobec jego ojczyzny, którą nie tyle jest Polska, ile trochę w myśl filozofii nazywanej
„krajową” określa ją tradycja Wielkiego Księstwa Litewskiego, nie poszanowana ani
przez Polskę, ani przez Litwę i deptana „czerwonym żelazem bolszewickim”. Po
powrocie do Wilna Mackiewicz uzyskuje koncesję na wydawanie pisma w języku
polskim („Gazeta Codzienna”), w którym miał nadzieję rozwijania swoich poglądów.
Jak sam to pisze w omawianej książce, nie spełniały się jednak nawet wstępne
nadzieje na rozwinięcie w nowym duchu idei „krajowych” i Wielkiego Księstwa
Litewskiego.
A najpierw:
Stosunek Litwinów do „Gazety” [...] sfery litewskie uroiły sobie, że „organ krajowców”
będzie najdalej posuniętym rodzajem ugody. Będzie organem rozbijającym jednolity
front społeczeństwa polskiego. Będzie może nawet urzędówką w języku polskim,
gazetą gadzinową. Dowodzi to z ich strony atrofii poczucia myśli państwowej i
kompletnego braku zainteresowania koncepcjami wielkiej Litwy [...]
I tutaj rozpoczyna się ważny etap myślenia politycznego Mackiewicza, który będzie
go kosztować posądzeniem o proniemieckie sympatie. Chodziło mu o zajęcia
stanowiska wobec Rosji, Niemiec i polskich sojuszników zachodnich, przede
wszystkim Anglii, jako wciąż walczącej z Niemcami. Kilka kluczowych zdań z książki
pozwoli nam jaśniej zrozumieć źródło późniejszego konfliktu między Mackiewiczem a
polską organizacją podziemną, konfliktu, prowadzącego w rezultacie do wydania
wyroku śmierci na pisarza. Ten wyrok, zawiesił potem wileński komendant AK, Wilk
Krzyżanowski. Tekst książki dużo jaśniej i drastyczniej ukazuje te sprawy, niż
widzieliśmy to dotąd.
zwycięstwo koalicji anglo-sowieckiej byłoby dla Polaków największą klęską, jaka nie
tylko ich w tej wojnie spotkać mogła, ale klęską przewyższającą wszystkie
dotychczasowe na przestrzeni dziejów [...] los narodu polskiego przypieczętowany
może na wiek.
Sądziłem dalej, że wojna na wschodzie nie dojdzie do skutku wcześniej, zanim nie
zostanie zakończona na zachodzie. Dlatego całym sercem pragnąłem, żeby Niemcy
jak najprędzej rozbiły Anglię, ażeby usunęły tę kłodę, która nas przykuwa do niewoli
niemiecko-bolszewickiego sojuszu. (Straszny cień pada od wschodu).
Jeśli jedynie zwycięstwo Niemiec nad ZSSR i Anglią, mogłoby Polskę uchronić przed
bolszewizmem, w takim razie, co byłoby z okupacją hitlerowską, z dominacją
niemiecką? Tu w myśleniu geopolitycznym otwiera się rozpaczliwa próżnia: bo jeśli
niemiecka Anglia, to także i Egipt, Suez, marsz przez Kaukaz na wschód Wehrmachtu.
Pozostawałyby Stany Zjednoczone osaczone przez Niemcy i Japonię. W takim
rozumowaniu pisarz odkładał chyba porażkę hitlerowskich Niemiec na czas zgoła
nieokreślony. W sytuacji bez dobrego wyjścia wolał niewolę nazistowską od
komunistycznej? Jako reprezentant pokolenia, które pamięta dobrze czasy wojny,
powiem, że dla większości ludzi w Polsce takie stanowisko było nie do przyjęcia. Nie
tylko w sferze postulatów, ale i nadziei. My, którzy słuchaliśmy, z narażeniem życia,
radia Londyn, wierzyliśmy w zwycięstwo Anglii nad hitleryzmem. Mając jednocześnie
nadzieję, że nie dozwoli ona na rozpanoszenie się komunizmu nad Polską. Nadzieję
głupią i fałszywą. Mackiewicz był jednym z niewielu realistów. Widział, tak może jasno
jak niewielu ludzi w Polsce, że porażka obu wrogich Polsce totalitarnych potęg:
Niemiec i Rosji jest niemożliwa. Uważał jednak komunizm za większego wroga.
Już w czasie pisania tego tekstu mogłem zapoznać się ze wspomnieniami Karoliny
Lanckorońskiej, stanowiącymi zresztą jedno z najwybitniejszych świadectw wojny i
okupacji. Zauważyłem, że jej refleksje z roku 1941, poprzedzające wybuch wojny
niemiecko sowieckiej przypominają mi moje wspomnienia wojenne. Myślę też, że
stanowią ważny kontekst dla ukazania sprawy Mackiewicza wobec świadomości
polskiej. Dodajmy, że jak wiadomo, Lanckorońska miała również doświadczenie
okupacji sowieckiej we Lwowie:
Wierzyliśmy, że wojna niemiecko-rosyjska jest jedynym rozwiązaniem problemu
Polski, na jej wybuch z rosnącą niecierpliwością czekaliśmy, wierząc święcie, że
Niemcy pobiją Moskali, a potem osłabionych już Niemców pokonają alianci. Obaj nasi
wrogowie padną, a Polska pomiędzy nimi wstanie potężna w tym zjednoczeniu i
zespoleniu, które nam dała ta walka straszliwa.17
W innym miejscu swej książki, już po wybuchu tej wojny, Lanckorońska przypomina:
Kto w Polsce szedł z Hitlerem, m u s i a ł być szują, kto w pierwszej chwili miał iluzje
co do Sowietów, być nią nie musiał, gdyż w teorii komunizmu jest przecie tyle
idealizmu.19
Kierowana przez nich walka o wolność, choć nieraz tak bohaterska, była walką na
oślep. Prymitywnym jej założeniem była wiara, że zwycięstwo sprzymierzonych
przyniesie Polsce upragnioną wolność, albo też i tragiczne stwierdzenie, że
ewentualne zwycięstwo Niemców będzie jednoznaczne z zupełną zagładą Polski i
Polaków. Trzeciej ewentualności nie widziano i nie chciano dostrzec nawet wtedy, gdy
Rosja odkryła swe istotne zamiary, a sprzymierzeńcy zachodni zdradzili polską
sprawę.22
Na wszystkich tych ludzi rzucano przez dziesiątki lat jedynie wyrazy potępienia.
Myślę, że przyszedł wreszcie czas trudnego zrozumienia, zwłaszcza, że - jeśli chodzi o
Mackiewicza - nigdy nie tolerował żadnego totalitarnego występku czy nawet
haniebnego poglądu społecznego. To, co mogłoby ratować przed komunizmem -
nazizm, był dla niego ideowo równie nie do przyjęcia. Podczas swego pobytu w
Krakowie, w końcu 1944 roku, Mackiewicz odetnie się od proponowanej mu
współpracy z kolaboracyjnym pismem „Przełom” Skiwskiego i Burdeckiego. Wcześniej
zanotuje w swej pamięci, a niedługo potem na piśmie, wstrząsający protest przeciw
hitlerowskiej eksterminacji Żydów Ponary-Baza. W Krakowie pozostawi wydaną na
powielaczu broszurę Optymizm nie zastąpi nam Polski, wydaną przez szefa RGO
Adama hr. Ronikiera, gdzie ostrzegał przed uległością elit wobec komunizmu. Książka
ta, o której wiadomo, że gdzieś istnieje jej egzemplarz, znana nam jest jedynie z
kilkunastu zdań cytowanych z niej po wojnie przez samego autora (Przyczynek do
ponurych dziejów, 1952).
Jego współpraca z hr. Adamem Ronikierem miała jednak jeszcze inny epizod, dopiero
niedawno ujawniony w Ronikiera wspomnieniach okupacyjnych, o zasadniczej wadze
- choć pozostała tylko intencją - dla okupacyjnych dziejów Polski.
Dążeniem naszym się stało jedynym już nie szukanie dróg do zażegnania w
Warszawie tego, co z sobą wybuch powstania przynosił, ale powstrzymanie, by na
cały kraj się nie rozprzestrzeniło, stało się zadaniem koniecznym do wykonania. W
tym celu w dniu 7 sierpnia z panami [Aleksandrem] Bocheńskim, [Józefem]
Mackiewiczem i [Jerzym] Rogowiczem poszliśmy do Księcia Metropolity, by go prosić
o zwrócenie się do władz polskich z odpowiednim pismem zaś do władz niemieckich,
by zechciał się zwrócić, by Jemu lub osobie przez niego upoważnionej pozwoliły
jechać do Warszawy dla zapośredniczenia w zawieszeniu broni.
Niestety, Książę Metropolita, jak skonstatowaliśmy z prawdziwym smutkiem, nie
poszedł po linii naszych rozumowań i zamierzeń, które dopiero post factum stwierdzić
mogliśmy, jak dalece były słuszne i jedynie celowe. Wierny swej zasadzie nie
mieszania się do polityki, odmówił naszym prośbom.
Tymczasem dnia 10-go sierpnia otrzymałem od p. Bierkampa wezwanie do stawienia
się u niego dnia następnego o godz. 9 min. 25 dla wysłuchania jego komunikatu.
Ponieważ panu Schindhelmowi, który mnie o tym zakomunikował, wyraziłem
życzenie, by ktoś z moich przyjaciół mógł przyjść ze mną - nie chciałem sam nieść
odpowiedzialności i chciałem mieć świadków - a on przychylnie się do tego odniósł,
więc dnia 11 sierpnia o oznaczonej godzinie stawiliśmy się na wezwanie, oprócz mnie
panowie Kazimierz Okulicz, Jerzy Rogowicz i Józef Mackiewicz. Na konferencji obecny
był również pan Schindhelm.23
Mackiewicz nie miał złudzeń i wiedział, jak liberalny wobec komunizmu był Zachód.
Chciał zachować dla walki z nim jak najwięcej polskich sił żywotnych. Bał się także
opanowania całej Europy przez komunizm, jeśli nie fizycznie, to w życiu duchowym.
Miało to owocować odrębnością postawy Mackiewicza, opisywaniem uległości wobec
komunizmu (książka Zwycięstwo prowokacji), a w efekcie jego osamotnieniem także
na emigracji. Jeszcze dziś niektóre jego trafne diagnozy dla wielu wydają się nie do
przyjęcia. Tytuł książki Prawda w oczy nie kole zdaje się być tego przeczuciem. Ale to
już wymagałoby innego opisu.
1Opublikowane jako posłowie do książki: Józef Mackiewicz: Katyń - zbrodnia bez sądu
i kary. Zebrał i opracował Jacek Trznadel. Warszawa 1997. Polska Fundacja Katyńska
- Antyk.
2J. Mackiewicz: Literatura contra faktologia. Katyń . [w:] „Kultura”, Paryż 1973, nr 7-8.
3Nie udało mi się sprawdzić, czy tekst ten został przez „Życie” ogłoszony.
4J. Mackiewicz: Ludzie z głębszego podziemia, w tomie: Fakty, przyroda, ludzie ,
1984.
5Opublikowane w: „Arcana”, Kraków 2000, nr 32 (2). Post scriptum ukazało się w:
„Czas”, Wilno 2001, nr 94, dod. do „Nasz Czas” Wilno 2001, nr 4.
6W. Bolecki: Ptasznik z Wilna , Kraków 1991, s. 146.
7W tym samym numerze pisma „Arcana”, Kraków 2000, nr 2. M. Andruszkiewicz:
Zwycięstwo prowokacji?
8„Zeszyty Historyczne” , 1988, zeszyt 86. Instytut Literacki. Paryż.
9Kserokopia znajduje się w „Arcana” 2000, nr 2.
10Opublikowane w: „Czas”, Wilno 2001, nr 94 (13-19 grudnia), dod. do „Nasz Czas”
Wilno 2001, nr 4..
11Czytając znów Drogę donikąd Józefa Mackiewicza. „Czas” Wilno 2001, nr 84; dod.
„Naszej Gazety”, Wilno 2001,, nr 38 (4-10 października)
12Opublikowane w: „Gazeta Polska”, Warszawa 2002, nr 2.
13Artur Domosławski: Narodowość - antykomunista. „Gazeta Wyborcza” 2001, nr 281
(1-2 grudnia)
14Opublikowane pod tytułem: Czytając znów Drogę donikąd Józefa Mackiewicza.
„Czas” Wilno 2001, nr 84; dod. „Naszej Gazety”, Wilno 2001, nr 38. Por. także mój
szkic Wielki nieobecny - Józef Mackiewicz. „Czas”, Wilno 2000, nr 7 (30 marca-5
kwietnia 2000); dod. do „Nasza Gazeta”, Wilno 2000, nr 14 (30 marca-5 kwietnia).
15Rok myśliwego (1990) Miłosza to ważne źródło biograficzne i interpretacyjne do
twórczości Józefa Mackiewicza. Miłosz to jeden z autorów najbardziej pozytywnie
oceniających Mackiewicza.
16Esej opublikowany pod tytułem Prawda w oczy nie kole , w: „Gazeta Polska”,
Warszawa 2002, nr 13. Przedruk w: „Czas”, Wilno 2002, nr 109, dod. Do „Nasz Czas”
2002, nr 14.
17Karolina Lanckorońska: Wspomnienia wojenne 22 IX 1939 - 5 IV 1945. Kraków
2002, Znak, s. 89.
18Tamże, s. 100.
19Tamże, s. 117.
20Por. Jerzy Jaruzelski: Stanisław-Cat Mackiewicz. 1896 -1966, Wilno Londyn
Warszawa. Warszawa 1994, Instytut Kultury, wyd. II poszerzone, rozdział VII.
21Po spotkaniu w Warszawie z szefem Propagandamt Grundmanem, podczas którego
odmówił wzięcia udziału jako przedstawiciel Polski w nazistowskiej organizacji
antykominternowskiej, Goetel pełen był niepokoju (spędził przecież już jakiś czas w
więzieniu na Pawiaku): „Wyszedłem, niezbyt pewny, tym razem, własnego
bezpieczeństwa”. Czasy wojny. Gdańsk 1990, Graf, s. 119.
22Tamże, s. 69.
23Adam Ronikier: Pamiętniki 1939-1945. Kraków 2001, Wydawnictwo Literackie, s.
354.