You are on page 1of 112

ALEKSANDER ZINOWIEW

Homo sovieticus

Aleksander Zinowiew HOMO SOVIETICUS

ISBN 0902352318

Z rosyjskiego przełożył Stanisław Deja

Do druku przygotowała Maryna Ochab

„Rozmowę..." z angielskiego przełożył K.A.

Rysunek na okładce Aleksander Zinowiew

Oprawa graficzna J.C.


Copyright ® L'Age d'Homme, Lausanne, 1980
Copyright © for Polish edition Polonia Book Fund Ltd
Pierwsze wydanie polskie maj
ALL RIGHTS RESERYED WSZYSTKIE PRAWA ZASTRZEŻONE

POLONIA BOOK FUND LTD


8 QUEEN ANNE’S GARDENS, LONDON W4 1TU UNITED KINGDOM
Printed and bound in the U K
Przedmowa

Dla duszy jesteś jak łyk ozonu...


Witaj, zono!
Walentin Sokołow
Pomysł wydania w jednym tomie napisanej w 1982 roku powieści Homo sovieticus i wywiadu, jakiego jej autor udzielił w
roku 1983 może się na pierwszy rzut oka wydać dziwny. Jest on jednak logiczny, bo pozwala na nowo odczytać dawne
książki Zinowiewa i zrozumieć to, co wydawało się zaskakujące i niezrozumiałe.
Po ukazaniu się Homo sovieticusa napisałem, że książka ta otwiera nową epokę w twórczości Aleksandra Zinowiewa.
Następnymi etapami nowej epoki były Polot naszych młodych lat, literacko-socjologiczne studium stalinizmu, i wywiad
udzielony angielskiemu dziennikarzowi George'owi Urbanowi.
Przepastne wyżyny zrobiły tak wielkie wrażenie na rosyjskich i zagranicznych czytelnikach, bo Aleksander Zinowiew był
pierwszym, który zaproponował nowe spojrzenie na ustrój sowiecki. Odrzucając analizę per analogiam, zrezygnował z
badania społeczeństwa sowieckiego poprzez porównywanie go z Rosją przedrewolucyjną albo ze współczesnym Zachodem.
W przeciwieństwie do swych byłych kolegów Zinowiew używa pojęć sowieckich i terminologii marksistowskiej nie dla
dowiedzenia zdobyczy ustroju komunistycznego, a dla udokumentowania jego wad. Anton Zimin, alter ego autora ze
Świetlanej przyszłości, opisuje tę metodę tak: ,,Gotów jestem przyznać przeciwnikowi przewagę i zgodzić się na wszystko,
czego chce. Uważacie, że rewolucja była błogosławieństwem dla Rosji? Zgoda. Jedność partii z narodem? Zgoda. Od
każdego według jego możliwości? Zgoda. Każdemu według jego potrzeb? Zgoda."
Przepastne wyżyny opisywały nowy, sowiecki, świat, rządzące nim prawa i jego mieszkańców. W następnych książkach, z
których dziś można by już zestawić sporą biblioteczkę, autor rozbudowywał opis świata, który znał na wylot. Główni
bohaterowie się nie zmieniali: pracownicy frontu ideologicznego, którzy niekiedy gorliwie a często niechętnie, z ironicznym
uśmieszkiem, robią co im każą.
Ci zjadacze ideologii sowieckiej stanowią — zdaniem Zinowiewa – rdzeń inteligencji sowieckiej: jak rzymscy augurowie
podśmiewają się między sobą, nie przestając gnębić niewyświęconych. Jako krytyk ustroju występuje z reguły mądry, zdolny
i rozumiejący wszystko członek kasty, który doznaje porażki w walce o miejsce na drabinie hierarchii (znakiem porażki jest
często przegrana w wyborach na członka-korespondenta Akademii Nauk), bo kaście nie są potrzebne rozum i talenty. „Czego
ty właściwie chcesz?", pytają jednego z bohaterów Żółtego domu. Jego odpowiedź jest sumą pragnień głównych bohaterów
Zinowiewa: „Chciałbym mieć przywileje i sukcesy, ale za wrodzone zdolności, pracę i dzielność" (tom I, str. 181). Tematem
wszystkich książek Zinowiewa jest niemożność zrealizowania w ustroju sowieckim najgłębszych pragnień człowieka. Ustrój
nieubłaganie i nieuchronnie przemiela człowieka, przekształcając go w homo sovieticus, „homososa", jak to po swojemu
skraca Zinowiew.
Logik z wykształcenia, wykonywanego zawodu i powołania, Aleksander Zinowiew poddaje ustrój sowiecki analizie
logicznej i odkrywa rządzące nim prawa. Ustrój rozprawił się ze swym badaczem bez litości: zmusił go do wyjazdu w inny
świat, na Zachód. W ten sposób dał mu nieocenioną szansę sprawdzenia, czy odkryte przezeń prawa były prawdziwe.
W 1980 roku Aleksander Zinowiew ogłosił wyniki sprawdzianu w teoretycznej pracy pt. Komunizm jako rzeczywistość. W
1982 roku powrócił raz jeszcze do gatunku, który zyskał mu sławę, mianowicie do gatunku Przepastnych wyżyn. Świetlanej
przyszłości, W przedsionku raju i Żółtego domu. Autorzy licznych artykułów o twórczości Zinowiewa nie zdołali dojść do
porozumienia co do nazwy tego gatunku. Najlepiej będzie nazwać go „zinowiadą". Spór o gatunek wydaje się konieczny, bo
właśnie szczególny charakter „zinowiady" decyduje o jej sile. Wszyscy piszący o Zinowiewie jednogłośnie i słusznie
zauważali, że jego książki stanowią stop wszystkich istniejących gatunków i stylów literackich — filozoficznych rozmyślań i
kupletów, analiz logicznych i dowcipów. Jednak siła książek Zinowiewa, ich ostrość polega nie tyle na wielości stopionych
gatunków i stylów, i nawet nie na głębi i błyskotliwości analizy. Szczególny charakter „zinowiady" polega na tym, że autor
samego siebie przekształcił w przedmiot naukowej analizy. Aleksander Zinowiew z podziwu godną konsekwencją kładzie
samego siebie na stół operacyjny i skalpelem obnaża pod mikroskopem, aby dobrać się do tajników ustroju i istoty, którą
ustrój ten zrodził. Historia medycyny zna przypadki bohaterskich lekarzy, którzy zaszczepiali sobie straszne choroby, aby
obserwować ich przebieg i znaleźć lekarstwo. Stwierdziwszy, że jest zarażony jak wszyscy obywatele ZSSR, Zinowiew
przystąpił do obserwacji symptomów i poszukiwań panaceum.
Opublikowany w 1982 roku Homo sovieticus to moim zdaniem najważniejsza od czasu Przepastnych wyżyn książka
Zinowiewa. Książki napisane po Wyżynach rozwijały odkrycie dokonane w tej pierwszej książce, uzupełniały obraz
sowieckiego świata, ilustrowały go nowymi losami ludzi przemielonych w trybach realnego komunizmu. Znaczenie Homo
sovieticus polega na zestawieniu człowieka wychowanego przez ustrój sowiecki z innym światem. Dopóki człowiek sowiecki
jest u siebie, dopóki jego wady i zalety nie podlegają sprawdzianowi innego świata, pozostaje on „rzeczą samą w sobie".
Aleksander Zinowiew wyprowadza homo sovieticusa między ludzi. Jego książka mogłaby się nazywać Nasi za granicą.
Książka pod takim tytułem istnieje. Napisał ją w 1890 roku N.Lejkin. Jej pełny tytuł brzmi: Nasi za granicą.
Humorystyczne opisanie podróży państwa Mikołaja Iwanowicza i Głafiry Siemionowny Iwanowych do Paryża i z powrotem.
Słowa „i z powrotem" brzmią dziś jak ironia. Ale ani czytelnikom, ani autorowi aluzje czy ironia nawet w głowie nie postały.
Rzeczy miały się najzwyczajniej pod słońcem: młody kupiec zapragnął pojechać z małżonką do Paryża na wystawę
światową, wsiedli więc w pociąg i pojechali, wszystko obejrzeli i wrócili. Rosyjscy czytelnicy śmiali się do łez z przygód
rosyjskiej pary małżeńskiej dlatego, że życie za granicą było inne: w restauracjach dawali malutkie porcje, wobec czego
Mikołaj Iwanowicz musiał zamawiać dużo dań, w hotelu późnym wieczorem nie przynosili samowaru, jedne rzeczy były
droższe niż w Rosji, inne tańsze — a wszystko razem dziwne. Zdarzenia, drobne katastrofy i nieporozumienia szalenie
przypominały przygody „prostaków za granicą" z książki Marka Twaina, na której wzorował się Lejkin.
Mikołaj Iwanowicz i Głafira Siemionowna Iwanow byli w Paryżu cudzoziemcami. Bohaterowie Homo sovieticusa są za
granicą jak przybysze z kosmosu. Do tubylców niepodobni są ani z wyglądu, ani zwłaszcza ze światopoglądu, stosunku do
ludzi, religii, moralności, kultury i polityki.
Aleksander Zinowiew przewidział to jeszcze w Moskwie, stwierdzając, że skoro „warunki społeczne w Związku
Sowieckim różnią się od warunków społecznych na Zachodzie tak jak warunki biologiczne na pustyni albo za Kręgiem
Polarnym od warunków biologicznych w Ameryce czy Europie zachodniej", to przeżyć i dojść do czegoś może w ZSSR
tylko osobnik, odznaczający się szczególnymi, potrzebnymi w społeczeństwie sowieckim cechami. W Świetlanej przyszłości,
książce napisanej jeszcze w Rosji, to nowe wcielenie homo sapiens nazywa się Sowiecki Człowiek, w skrócie „soczłek".
Obejrzawszy „soczłeka" na Zachodzie, Zinowiew nazwał go homo sovieticus, w skrócie „homosos". Brzmienie tych dwu
skrótów wymownie ilustruje ewolucję stosunku pisarza do przedmiotu badań. Rzucony w obce środowisko „soczłek"
przekształcił się w „homososa”: wszystkie jego cechy i osobliwości wyszły na jaw, zniknęła otoczka ochronna. „Stoję przed
Wami niczym goły", mógłby powiedzieć jak w piosence Galicza bohater książki. A mówi: stoję przed Wami całkiem goły.
„Zinowiada" to gatunek niebezpieczny. Niebezpieczny dla pisarza. Czytelnik zawsze ma skłonność do utożsamiania
autora z bohaterami jego książek: Dostojewskiego będzie sądził za gwałt dokonany przez Stawrogina. W swoich poprzednich
książkach Zinowiew dopuszczał do głosu wiele postaci; niektóre z nich wyrażały jego myśli. W Homo sovieticus narrację
prowadzi w pierwszej osobie. W przedmowie zaś mówi otwarcie: „Sam jestem „homososem". Zinowiew nigdy jeszcze nie
wejrzał tak głęboko w siebie przy badaniach nad naturą ustroju sowieckiego. George Orwell, który wiedział o czym mówi,
zauważył kiedyś, że „dobre powieści piszą ludzie odważni". Odwaga Zinowiewa polega na tym, że stara się on powiedzieć
wszystko o sobie i o innych. Jest to odwaga, która często przypomina wyzwanie, prowokację, i często wywołuje irytację,
uczucie, które budzi w człowieku jego odbita w lustrze odrażająca morda. Gustaw Herling-Grudziński, który świetnie zna i
doskonale rozumie literaturę rosyjską, zwrócił uwagę na podobieństwo bohatera Homo sovieticus do Goładkina z Sobowtóra
Dostojewskiego. Jak wiadomo, pan Goładkin spojrzał w lustro i zobaczył pana Goładkina. Goładkin młodszy, ten z lustra,
był — jak wyjaśnia Dostojewski — wstydem Goładkina starszego, jego przerażeniem, jego koszmarem. Był to, jak się
dowiadujemy, drugi pan Goładkin, ale kropka w kropkę taki jak on sam — krótko mówiąc, jego wierne odbicie...
Koszmarna scena spotkania dwóch Goładkinów w lustrze niemal dosłownie powtarza się w przedmowie Zinowiewa do
Homo sovieticus: „Mój stosunek do tego osobnika jest dwojaki: kocham go i nienawidzę, szanuję i widzę na wskroś, pełen
zachwytu a zarazem przerażenia". Zinowiew mówi o sobie i swoim odbiciu i dlatego jest „okrutny i bezlitosny" w opisie
„homososa".
Bohater Homo sovieticus, „Ja", jest emigrantem, mieszkającym wespół z innymi emigrantami w pensjonacie w pewnym
zachodnioeuropejskim mieście. „Ja" opuścił Ibańsk, ale swój świat zabrał ze sobą. Tematem Homo sovieticus jest to samo, co
stanowiło przedmiot poprzednich książek Zinowiewa: zabiegi o państwowe posady w Instytucie i wznoszenie budowli, której
funkcja wyjaśnia się na ostatniej stronie. To, że w Ibańsku posada w Instytucie (Akademii Nauk) zależała od KGB, a w
pewnym zachodnioeuropejskim mieście od zagranicznych „specsłużb" nie ma znaczenia, tak jak nie ma znaczenia, że w
poprzednich książkach budowano Wychodek, Hasło, Pomnik, a tu — Bank. Ważne jest, że „Ja" się nie zmienił: zmienił,
owszem, miejsce zamieszkania, ale przywiózł ze sobą klatkę, w której siedział.
Stanisław Lem napisał kiedyś opowiadanie, którego akcja toczy się na odległej planecie, zamieszkałej przez istoty
zdumiewająco podobne do ludzi. Ustrój panujący na tej planecie zmusza wszystkich do życia w wodzie, a ściślej — pod
wodą. Mieszkańcy tej planety porozumiewać się mogą między sobą jedynie bulgocąc. Propaganda robi co może, żeby ich
przekonać, że pod wodą żyje się najlepiej, a oddychanie powietrzem (chociaż wszyscy muszą od czasu do czasu zaczerpnąć
tchu) jest politycznie niesłuszne. Celem mieszkańców tej dziwnej planety jest ostateczne przejście na rybi sposób życia, czyli
oddychanie pod wodą. Bohaterowie Zinowiewa, „homososy", tak dalece przywykli do sowieckiego stylu życia, że i na
Zachodzie starają się — jak przedtem — oddychać pod wodą. Pensjonat to tratwa, na której bulgocą wyrwani ze swego
naturalnego środowiska sowieccy obywatele.
Na tratwie wszystko doskonale widać: wszystkie cechy „homososa", jego zalety i wady leżą jak na dłoni. „Homosos" w
pełnym wymiarze.
Aleksander Zinowiew, odkrywca praw społecznych kształtujących charakter „homososa", gatunku społecznego najlepiej
dostosowanego do życia w sowietyzmie, miał poprzedników. M. Bułgakow opisał w Feralnych jajach sytuację jakby
żywcem wziętą z „zinowiady". Pod wpływem czerwonego promienia odkrytego przez prof. Persikowa ameby rozpoczynają
zażartą walkę między sobą: „Nowo narodzone z furią rzucały się na siebie, rwały się na kawałki i połykały... Zwyciężały
lepsze i silniejsze. Te lepsze były straszne. Po pierwsze miały objętość mniej więcej dwa razy większą niż zwykłe ameby, po
drugie oznaczały się jakąś szczególną złośliwością i ruchliwością". Prof. Sawicz, autor książki Podstawy zachowania
człowieka, która cieszyła się dużym powodzeniem pod koniec lat dwudziestych, uważa rewolucję za proces rozbicia,
niszczenia wszystkiego, co człowiekowi dał rozwój kultury. Przywódcy sowieckiej rewolucji kulturalnej nazwali ten proces
„pierwotną akumulacją uczuć socjalistycznych".
W latach dwudziestych można było (choć tylko nielicznym się to udało) przewidzieć kierunek, w jakim pójdą sprawy.
Aleksander Zinowiew pokazuje rezultat: dojrzałego „homososa" epoki dojrzałego socjalizmu.
Zewnętrznie „homosos" prawie się nie różni od człowieka. Jest to homo. Ale przyrostek -sos hiperbolicznie uzmysławia
jedne cechy, likwiduje drugie i wprowadza trzecie — nowe. Do najbardziej rzucających się w oczy cech „homososa" należą
oszałamiająca pewność siebie i bezmierna pogarda dla innych, przede wszystkim dla Zachodu. To zjawisko ma oczywiste
przyczyny psychologiczne, ale ma także przyczyny ideologiczne. „Homosos" z mlekiem matki wyssał słowa poety „na
burżujów z góry patrz" i słowa wodza „byle obywatel sowiecki przerasta o głowę każdego burżuazyjnego urzędasa"...
Socjologiczne przyczyny — tj. warunki społeczne — tłumaczą zdaniem Zinowiewa zaciętą wrogość i patologiczną zawiść,
jakie żywią do siebie „homososy". Ustrój socjalistyczny — tak brzmi jedno z odkrytych przez Zinowiewa praw — to
królestwo miernot, dławiących każdy przejaw talentu. Dlatego we wszystkich książkach Zinowiewa szczególnie cierpią jego
ulubieni bohaterowie — ludzie błyskotliwi, utalentowani. Najgorzej z nich wiedzie się „Ja": system sowiecki go wypluł, nie
ma dlań też miejsca w nowym otoczeniu. Cierpi bardziej od innych, bo jest genialny (s. 155) i wie, że ,,mógłby zapisać się
złotymi zgłoskami w historii nauki" (s. 116), tymczasem „społeczeństwo nie jest zainteresowane w tych wielkich odkryciach,
dzięki którym twoje imię zapisałoby się złotymi zgłoskami w historii nauki" (s. 120), choć „być może właśnie w ten sposób
sądzone mi zapisać się złotymi zgłoskami w historii nauki" (s. 133). W tych deklaracjach, w których przekonanie o własnej
wielkości graniczy niekiedy z megalomanią, przebija jednak czasem brak zaufania do siebie. Wtedy „Ja" dowodzi swojej
przewagi „demaskując" wszystkich tych, którzy mogliby zagrażać jego wielkości, jego niepowtarzalnemu geniuszowi. W
Przepastnych wyżynach występuje pisarz, którego mieszkańcy Ibańska nazywają „Prawdziec". O nim Zinowiew pisał:
„Jakby nie było, Prawdziec uderza w najczulsze miejsce społeczeństwa ibańskiego. W najważniejsze miejsce. W Jego nerw."
W Świetlanej przyszłości Anton Zimin nazywa Gułag „genialnym dziełem sztuki". „Homosos" „Ja" nie przestaje ironizować
na temat „pisarza ziemi rosyjskiej" i „wielkiego dysydenta Sowietów" — Sołżenicyna i Sacharowa. „Homososy" z
pensjonatu tylko jeden raz są tej samej myśli: roztrząsając sprawę „wielkiego dysydenta Sowietów", który ogłosił głodówkę z
powodu, który wydaje im się śmieszny, żałosny, wręcz żaden, żeby pomóc drugiemu człowiekowi!
Oszałamiająca pewność siebie, zadziwiająca ciasnota sądów, chorobliwe zadufanie „homososa" są doskonale
zobrazowane na przykładzie stosunku mieszkańców pensjonatu do kultury Zachodu. W Homo sovieticus nie pojawia się ani
jedno nazwisko zachodniego pisarza, malarza, aktora, „homososy" nie chodzą do muzeów, ich znajomość kultury zachodniej
sprowadza się do „pustych filmów w telewizji", których zresztą też nie rozumieją, bo nie znają języka. Tym niemniej
„homososy" nie przestają sądzić kultury Zachodu, „pustej, podrzędnej, ogłupiającej". Ich wyobrażenie o kulturze ani razu nie
wykracza poza ramy wytyczone przez „Literaturną gazetę", której rola w homosowietyzacji człowieka zasługuje na osobną
analizę.
„Ja" o głowę przerasta innych „homososów" z książki Zinowiewa. Przede wszystkim dlatego, że wie, że jest
„homososem", specjalnym typem człowieka, przedstawicielem wyższego (mimo kilku niedociągnięć) gatunku ludzkiego, do
którego należy przyszłość. Po drugie dlatego, że szczególnie silny jest w nim impuls kierujący wszystkimi „homososami" —
strach.
W 1930 roku bohater sztuki A.Afinogienowa Strach, kierownik Instytutu Stymulatorów Fizycznych prof. Borodin
oświadczył ze sceny 300 sowieckich teatrów: „Żyjemy w epoce wielkiego strachu". I dorzucił: „Mleczarka boi się konfiskaty
krowy, chłop — przymusowej kolektywizacji, robotnik — bezustannych czystek, funkcjonariusz partyjny — oskarżenia o
odchylenie, naukowiec — oskarżenia o idealizm, technik — oskarżenia o sabotaż". Prof. Borodin (którego prototypem był
prof. Sawicz) podsumowuje : „Strach snuje się za człowiekiem. Człowiek staje się nieufny, zamknięty, nierzetelny,
niechlujny i niemoralny". W 1930 roku prof. Borodin widział dopiero początek epoki Wielkiego Strachu. Od tamtych lat
upłynęło ponad pół wieku: strach zmieniał opakowanie, ale pozostał głównym, decydującym czynnikiem kształtującym
świadomość sowieckiego „homososa". O autentyczności, adekwatności, jak chętnie mówi Zinowiew, homo sovieticusa
stanowi atmosfera strachu, w której żyją wszystkie postacie książki. Trudno dziś znaleźć w całej literaturze światowej
książkę, która by tchnęła równie intensywną grozą: „homososy" nadal boją się wszystkiego, czego bali się w Rosji, a na
dodatek boją się wszystkiego, co widzą na emigracji. Aleksander Zinowiew mógłby do tytułu swej książki dodać:
„Homo sovieticus" — człowiek, który się boi.
,,Ja", który szydzi ze strachu otaczających go „homososów", sam boi się jeszcze bardziej. Boi się bardziej, bo jest
inteligentniejszy od innych. Z licznych mądrych spostrzeżeń, trafnych sformułowań i celnych uwag „Ja" na szczególną
uwagę zasługuje stwierdzenie faktu: „Jak na razie cechy dojrzałego „homososa” najlepiej wykształciły się w ludziach
sowieckich o stosunkowo wysokim poziomie kultury i wykształcenia, a także w kręgu o najwyższej aktywności społecznej,
zwłaszcza w środowiskach rządzących, naukowych, w propagandzie, kulturze i oświacie". Ten fakt wydaje mi się bezsporny,
podobnie jak i jego przyczyna: ludzie sowieccy „na stosunkowo wysokim poziomie", „kręgi o najwyższej aktywności
społecznej" — boją się najbardziej ze wszystkich. Boją się tego samego, czego się boją wszyscy obywatele ZSSR, ale —
bardziej. Poza zdrowym strachem fizycznym odczuwają jeszcze chorobliwy strach metafizyczny. Ten strach to płód
wychowania „dojrzałego „homososa". Przezwyciężywszy marksizm, zrozumiawszy jego istotę, „Ja", dojrzały „homosos",
jest nim jednak na wieki napiętnowany. Przede wszystkim jest deterministą i wie, że historia nie stoi w miejscu; nie ma też
wątpliwości, w jakim kierunku zmierza. „Chciałbym choć raz w życiu — marzy „Ja" — choć na krótką chwilę zlać moją
myśl i wolę z jakimś strumykiem wielkiej historii". Pragnienie to, potrzeba „zlania się z masą", jak się wyraził Majakowski,
jest źródłem strachu. Wyrzucony z partii J.Piatakow w 1928 roku dał wyraz temu przerażeniu: „Czyżbyście myśleli, że w
wielkim przewrocie na skalę światową, w którym nasza partia będzie czynnikiem decydującym, ja będę poza nią?". W 1938
roku zawtórował mu Bucharin: „Nasze życie jest ciężkie... Ratuje nas wiara w nieustający postęp. Jest on jak fala, która rwie
brzegi. Jeśli wyjdziecie ze strumienia, fala odrzuci was na bok". Zinowiewowski „homosos" nie mówi o partii, nie używa
nawet słowa „postęp", ale dusi go strach, że potok historii wyrzuci go na brzeg. Jak śpiewał Louis Armstrong: ,,Kiedy święci
idą do raju, chcę być wśród nich..."
Determinizm „homososa" to odwrotna strona jego przekonania, że rozwój ludzkości ma swoje surowe prawa, od których
nie ma wyjątków. „Homosos" odrzucił marksistowskie sformułowania tych praw, ale zachował wiarę w istnienie
uniwersalnego klucza otwierającego wszystkie tajniki. Nie mniej ważne jest to, że — przekonany o istnieniu uniwersalnego
klucza — wierzy niezłomnie, że to on ma go w ręce, że zawładnął Tajemnicą.
Fundament marksizmu, najwyższej z nauk, to przekonanie, że istnieje Tajemnica, że została ona odkryta, że jest pilnie
strzeżona i dostępna tylko dla wybrańców. Obywatele sowieccy przejęli od marksistów przekonanie, że strzegą Graala,
tajemnicę rozwoju historii. Kult tajemnicy w Związku Sowieckim, gdzie wszystko jest tajne łamane przez poufne, to główna
marksistowska cecha realnego socjalizmu: tajemnica przeraża i pociąga. Każdy sowiecki człowiek wie, że Wie. Stąd pogarda
„homososów" dla ludzi innego gatunku, przede wszystkim dla cudzoziemców. Stąd ich przekonanie, że jeśli zechcą —
wszystko zrozumieją. „Ja" oświadcza: dajcie mi instytut, a odkryję wam tajemnicę.
Istnienie Tajemnicy niezbędnie wymaga Stróżów Tajemnicy. Każdy „homosos" może się uważać za duchowego stróża
Graala, ale konieczni są też stróże fizyczni, czyli, jak ich wdzięcznie nazywają obywatele sowieccy — Organy. W
dzisiejszych skomplikowanych i trudnych warunkach konieczne jest KGB.
Aleksander Zinowiew nie zajmuje się „detektywistycznymi bzdurami", nie interesują go (powiedzmy, że nie bardzo go
interesują) małe kagebowskie szpicle, drobne urzędniczyny — śledczy i kaci. Interesują go wyższe sfery KGB — te, które
rozstrzygają o losach świata i biegu dziejów. W swych poprzednich książkach Zinowiew niemało pisał o KGB — nie sposób
pisać o społeczeństwie sowieckim i opuścić jeden z tworzących je elementów. W Homo sovieticus KGB przestało być
organizacją kontrolującą i strzegącą obywateli sowieckich. Tu KGB zalało kraj i ludzi, stało się społeczeństwem. Określenie
„agent KGB" wydaje się „Ja" zbyt wąskie; jest to definicja „przynależności resortowej". „Ja" woli bezstronne socjologicznie
pojęcie „agent sowiecki" albo „agent Związku Sowieckiego", w skrócie „as". „Ja" ma całkowitą rację: skoro KGB stanowi
Związek Sowiecki, termin „as" jest najwłaściwszy z możliwych. „Ja" pełni funkcje „asa", to KGB wysłało go na Zachód i
przez całą książkę snuje on wspomnienia i rozmyślania o wskazówkach Inspiratora, swego Nauczyciela w życiu i pracy. „Ja"
jest marionetką w rękach Inspiratora, pionkiem w misternej grze planetarnej, którą prowadzi KGB. Na tym polega sens i
radość jego życia.
Szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że równocześnie z Homo sovieticus wyszła książka francuskiego pisarza
Władimira Wołkowa Montaż. Książka Zinowiewa to socjologiczna analiza w formie powieści. Powieść Wołkowa także
zawiera niemało celnych socjologicznych spostrzeżeń. Wołkow podobnie jak Zinowiew opisuje manipulacje KGB, które
określa francuskim terminem „montaż". Podobnie jak u Zinowiewa, u Wołkowa nad sowieckim światem unosi się niebo, na
którym jasno świeci KGB. Zasadnicza różnica między rosyjskim pisarzem na emigracji a francuskim pisarzem rosyjskiego
pochodzenia, który od urodzenia żyje na Zachodzie, polega na tym, że dla Wołkowa KGB jest wcieleniem Diabła, ale i Bóg
istnieje, a dla Zinowiewa KGB jest jedynym Bogiem sowieckiego nieba, a wkrótce być może całego świata.
W rozdziale „Istota rzeczy", w którym Inspirator roztacza na wzór Wielkiego Inkwizytora z Braci Karamazow wizję
przyszłości, ujawnia się metafizyczny sens działań KGB. Zrozumiawszy obiektywny trend dziejów, KGB może „rozpełznąć
się po całej planecie i przeniknąć we wszystkie jej szczeliny". KGB powinno dziś zrobić to, co „w swoim czasie zrobili
Marks, Lenin, Stalin".
To szczytne zadanie wymaga geniuszy, ale „intelektualne funkcje geniusza historycznego — objaśnia Inspirator
bohaterowi — może dziś spełniać tylko tajny agent jak ty, albo urzędnik średniego szczebla Organów jak ja".
Obraz świata jest jasny. Jego los jest w rękach Organów. Poeta powiedziałby: ,,Jednego mamy Boga — towarzysza
KGB". Hołdownicy nowego bóstwa pełnią funkcje geniuszów obdarzonych darem jasnowidzenia. „Wszystko rozumiem —
oświadcza „Ja" — i to na wiele wieków naprzód". Bałwochwalcy nowego bożka ogłaszają kartę „homososa": czego byś nie
robił, robisz na zlecenie KGB, nawet jeśli uważasz, że działasz przeciw KGB. Gigantyczny plan KGB wszystko przewidział i
dla wszystkich starczy miejsca: dla agentów i dla dysydentów, dla Zachodu i dla Wschodu. Walka i opór tracą sens — los
„homososa" okazuje się najlepszym wariantem kondycji ludzkiej. Jeśli KGB jest wszechwiedzącym, wszechmocnym,
znającym „obiektywny bieg dziejów" Bogiem, to walka z nim może budzić tylko śmiech. Toteż główny bohater Homo
sovieticus, wzorowy „homosos", nie przestaje się złowieszczo, szyderczo i z wyższością śmiać.
Dwie książki znaczą etapy historii XX wieku. W 1920 roku Jewgenij Zamiatin opisał w swym zadziwiającym proroctwie
przyszłego „homososa". Powieść My, dziennik pierwszego „homososa", kończy się pełnym ufności oświadczeniem:
„...Jestem pewien, że zwyciężymy. Dlatego, że rozum musi zwyciężyć". Mniej więcej trzydzieści lat później George Orwell
opisał zwycięstwo rozumu. Minęło dalszych trzydzieści lat. Spełniły się proroctwa, fantastyczne wizje Zamiatina i Orwella
stały się rzeczywistością. Rzeczywistość nabrała cech fantastyki, stała się sowiecka: „homosos" kroczy po planecie. Książka
Zinowiewa kończy się, podobnie jak książki jego poprzedników, ufnie: „We współzawodnictwie 'homososa' z maszyną
przyszłość należy do 'homososa'".
Zwycięski „homosos", kroczący naprzód pod przewodem KGB, zmiata wszystko ze swej obiektywnie słusznej
historycznej drogi, bo ma cechę, która czyni go niezwyciężonym. Ta sama cecha stanowi zarazem o jego słabości.
„Homosos" nie może być sam. Wśród targających nim lęków jest i strach przed wolnością, przed koniecznością
indywidualnego wyboru, przed znalezieniem się na zewnątrz ludzkiego zbiorowiska. Słowo „nostalgia" tłumaczono kiedyś
jako tęsknotę za ojczyzną. „Homososy" Zinowiewa, a przede wszystkim „Ja", tęsknią, rozpaczliwie tęsknią za zdrowym
sowieckim kolektywem. Zinowiew jak nikt inny odmalował w swych książkach piekło sowieckiego kolektywu. Łatwo było
widzieć monstrualne cechy kolektywu, siedząc w jego zacisznym łonie. Utraciwszy kolektyw, „homosos" zaczyna rozpaczać:
nie wie, gdzie się podziać ani jak żyć. „Ja" z żalem wspomina Stalina, przy którym można było „zlać się z historią" i tęskni
za jasnymi związkami z KGB. Tęskni za kolektywem: „Odkąd straciłem kolektyw, dniem i nocą nie znajduję spokoju".
„Ja" to „homosos"— intelektualista, uczony. Jego tęsknota opiera się na naukowej teorii, która ujawniła sowiecką
Tajemnicę, sekret ustroju sowieckiego: ,,homosos" nie współpracuje z władzami, on uczestniczy we władzy. Tęsknota za
kolektywem, tęsknota za żoną — to tęsknota za władzą. Zamiatin zrozumiał to u zarania władzy sowieckiej, w latach kiedy
„homosos" dopiero się rodził: „Dwie szale: w jednej gram, w drugiej — tona, w jednej 'ja', w drugiej — 'My', Zjednoczone
Państwo... Stąd podział: tonie — prawa, gramowi — obowiązki; a prawdziwa droga od nicości do wielkości to —
zapomnieć, żeś gramem, i poczuć się milionową cząstką tony...".
W wiele lat po napisaniu My Walentin Zeka — Walentin Sokołow, wieczny sowiecki więzień i wielki poeta — napisał:
„Dla duszy jesteś jak łyk ozonu — witaj, zono...". Poeta witał Obóz.

Porównanie Homo sovieticus z wywiadem Zinowiewa pozwala od razu wyciągnąć pierwszy wniosek (który stanie się
jeszcze bardziej oczywisty, jeśli weźmiemy pod uwagę także Polot naszych młodych lat: to, co w książce wypowiada postać
literacka — „Ja" — w wywiadzie mówi sam Aleksander Zinowiew — ja. Ogromne zainteresowanie, jakie wzbudziły książki
Zinowiewa z pierwszego okresu — do Homo sovieticus — zasadzało się w szczególności na ich polifoniczności: duża liczba
postaci wyrażała rozmaite poglądy, od jadowicie krytycznych do serwilistycznie wiernopoddańczych. W książkach drugiego
okresu liczba postaci raptownie się kurczy, niemal jak u Agathy Christie. W wywiadzie zostaje już tylko jeden Murzynek:
sam autor, ja.
Przy lekturze Homo sovieticus można było sądzić, że jej stojący przed nami niemal „jak goły" bohater jest postacią
literacką; teraz wiemy już, że był nim sam Zinowiew, w którym zaszła oszałamiająca przemiana: za swoje uznał myśli, które
w książkach wkładał w usta najbardziej zsowietyzowanych, najbardziej wiernopoddańczych bohaterów.
Studium stalinizmu, napisane jeszcze przed wywiadem, nosi w tytule fragment pieśni o Stalinie: „Stalin — nasza junost
bojewaja, Stalin – naszej junosti polot". Pieśń ta powstała pod wpływem hymnu włoskich faszystów „Młodość, młodość, siła
i uroda". Polot naszych młodych lat jest najentuzjastyczniejszą od 1953 roku apologią stalinizmu, „epoki młodości, siły i
urody". W wywiadzie Zinowiew potwierdza, że jest to jego głębokie przekonanie: okres stalinizmu uważa za swoje najlepsze
lata, za najlepsze lata w życiu narodu sowieckiego. Tych, którym nie było dane przeżyć „polotu młodych lat", zbywa
pogardliwym uśmiechem.
Czytelnicy Homo sovieticus wiedzą, że „Ja" był geniuszem. Z wywiadu dowiedzą się, że ten geniusz to Zinowiew,
„jedyny człowiek na świecie, który stworzył własny system socjologiczny pozwalający zrozumieć społeczeństwo
sowieckie..." Socjologiczny ten system ma „charakter praw przyrody". Marks i Newton połączyli się w jedno ciało.
Na czym polega istota „odkrycia A. Zinowiewa", w jaki sposób formułuje on swoje nie cierpiące wyjątków, nieubłagane
jak prawa przyrody prawo? Litera „prawa" bije w obywateli sowieckich ze wszystkich murów: jest nim najpopularniejsze
hasło sowieckie — ,,komunizm jest nieuchronny!" Zinowiew jedynie ciut rozszerza to lakoniczne stwierdzenie: „Jestem
przekonany, że system komunistyczny ma przed sobą przyszłość. Więcej: jestem przekonany, że system komunistyczny
ogarnie cały świat". Wracając kilka stron dalej do swojego prawa, Zinowiew formułuje je w nieco zmienionej, ale także
dobrze znanej wersji: „Jako człowiek urodzony w społeczeństwie sowieckim wiem, że nie może ono zostać obalone choćby i
za tysiąc lat". Nie zadowalając się tysiącleciem, zapominając być może o nie tak dawnym końcu Tysiącletniej Rzeszy,
Zinowiew oznajmia: „System sowiecki przetrwa do końca dziejów ludzkości".
Z żelazną (a może raczej stalową?) konsekwencją zawodowego logika wyjaśnia przedstawicielowi nieświadomej części
ludzkości, jak przebiegała sowiecka historia. Ponieważ system komunistyczny ma przed sobą wieczność, ponieważ wcielił
się weń sens historii, Stalin miał rację umacniając go, jakich by do tego nie używał metod. Zinowiew oświadcza zatem:
„Całkowicie zgadzam się z kolektywizacją". Piętnaście milionów ofiar było niezbędną ceną procesu historycznego. Ba,
zdaniem Zinowiewa kolektywizacja była dobrem: „zlikwidowano oczywiście kułaków", oświadcza, chociaż wie doskonale,
że zlikwidowano chłopów, nie żadnych „kułaków". — „Ale zwykli chłopi mogli bez specjalnych trudności zostać na ziemi".
Stalin mógł wprawdzie zlikwidować całe chłopstwo, ale w swej historycznej mądrości niektórym chłopom pozwolił przeżyć,
choć nie „na ziemi", jak mówi logik, ale w kołchozach.
Zgładzenie korpusu oficerskiego armii sowieckiej w latach 30-tych również znajduje pełną aprobatę Zinowiewa. „Jeśliby
Stalin nie przetrzebił Armii Czerwonej, Związek Sowiecki przegrałby wojnę z Hitlerem".
Przytaczanie Zinowiewowi faktów — które zresztą dobrze zna — mija się z celem. Nie ma sensu przypominanie, w jakim
stanie upadku znajduje się rolnictwo albo o tym, że zamordowanych sowieckich generałów Stalin zastąpił niepiśmiennymi
zupakami. Czołowy argument, na którym się Zinowiew opiera, brzmi tak: jego własna rodzina, on sam w latach
stalinowskich awansowali w hierarchii społecznej. „Bez rewolucji moja rodzina zostałaby na wsi, na roli... Ja sam byłem
dużo bardziej kompetentny od oficera, którego miejsce zająłem, kiedy go aresztowano".
U podstaw „koncepcji Zinowiewa" leży prosty rachunek arytmetyczny: zginęły miliony, ale znacznie więcej milionów
zostało przy życiu. Na stalinowskie lata trzeba patrzeć — pisze w Polocie naszych młodych lat — oczyma ocalałych i tych,
którzy awansowali.
Tak też na nie patrzy. Wielka literatura rosyjska patrzyła na świat oczyma poniżonych i skrzywdzonych. „Homosos",
który po trupach piął się w górę, widzi tylko swoje świetlane dziś, ufny w świetlaną tysiącletnią przyszłość. Głębokie
przekonanie o własnej słuszności — punkt widzenia człowieka, któremu się udało — pozwala Zinowiewowi lekceważyć
fakty i ignorować wszystko, co nie pasuje do jego schematu. Twierdząc np., że w Związku Sowieckim nie istnieje kwestia
narodowa, oświadcza znienacka, że wszyscy Gruzini mówią po rosyjsku. Skąd to wie? W jaki sposób to sprawdził, skoro
nawet oficjalny spis ludności przyznaje, że tylko 26% Gruzinów podało, iż włada językiem rosyjskim?
Polska napawa Zinowiewa szczególnym niepokojem: w żaden sposób nie udaje mu się wcisnąć jej w swój schemat.
Niepokój swój tłumi stwierdzeniem, że większość Polaków akceptuje system komunistyczny. A to w jaki sposób ustalił?
Skąd to wie? Zaleta „prawa" Zinowiewa polega właśnie na tym, że nie potrzeba mu dowodów — niczym Objawienie
spłynęło ono na Jedynego Wybrańca. Aleksander Zinowiew pilnie strzeże swego priorytetu, bezlitośnie kpiąc ze wszystkich
innych pretendentów do zrozumienia ustroju sowieckiego. Za przedmiot krytyki wybrał sobie ostatnio George'a Orwella.
Jego 1984 stanowi zdaniem Zinowiewa „zbiór socjologicznvch absurdów" 2. Można wszak zrozumieć, dlaczego autor Polotu
naszych młodych lat tak zażarcie atakuje Orwella: w 1984 zawarta jest cała myśl Zinowiewa. Odpowiedzi w wywiadzie z
Urbanem także brzmią jak cytaty z Orwella: „Obalić partii nie można. Jej władza jest wieczna. Niech Pan to przyjmie za
punkt wyjścia całego naszego światopoglądu". Tego O'Brien uczył Winstona Smitha. To samo mówi Zinowiew George'owi
Urbanowi. O'Brien kontynuował: „Partia jest nieśmiertelna... Ludzkość — to jest partia. Wszystko poza nią jest bez
znaczenia". Zinowiew niemal dosłownie powtarza tę myśl, wyznając, jak bezcenne, jak niesłychanie ważne byłoby dla niego,
gdyby członek Związku Pisarzy Sowieckich uznał jego talent pisarski, bowiem poza kolektywem nie ma dlań życia.
O'Brien mówił Smithowi: „To, co się tutaj z tobą stanie, będzie wiecznotrwałe". Aleksander Zinowiew zapowiada to samo
całej ludzkości: system komunistyczny będzie trwał wiecznie, trzeba się więc jakoś urządzić — lepsze mieszkania, więcej
jedzenia, lepsza kanalizacja miejska... Czyż nie można żyć w więzieniu? Naturalnie że można, jeśli się wie, że wyrok jest
dożywotni i nie uda się ani uciec, ani obalić murów więzienia.
Wywiad Zinowiewa jest ważnym dokumentem. W odróżnieniu od prymitywnej apologii ustroju komunistycznego, chleba
powszedniego sowieckich ideologów, Aleksander Zinowiew śmiało oświadcza, że ustrój sowiecki jest chory na raka, ale
dodaje — jego zwycięstwo jest nieuniknione. Krytyka, często jadowita i błyskotliwa, staje się koniec końców nośnikiem
apologii. Można sądzić, że taka „unowocześniona" forma rozprzestrzeniania idei sowietyzmu będzie coraz szerzej stosowana
przez młode pokolenia sowieckich ideologów.
Aleksander Zinowiew powtarza kilkakrotnie, że nie lubił Stalina. Wywiad swój mógłby więc zakończyć słynnymi
słowami: „Patrzy na wielką twarz. Czterdzieści lat minęło, zanim pojął, jaki uśmiech kryje się za tym ciemnym wąsem. Cóż
za okrutna, niepotrzebna pomyłka. (...) Ale teraz było już dobrze. Wszystko już było dobrze! Walka była skończona. Odniósł
zwycięstwo nad samym sobą: kochał Wielkiego Brata!"
Pokochawszy Wielkiego Brata, „homosos" domaga się, aby wszyscy dzielili jego uczucie. Wróciwszy do zony, głosi, że
wkrótce cały świat zostanie otoczony drutem kolczastym.
Michał Heller
Niniejsza przedmowa jest rozszerzoną wersją tekstu opublikowanego w r 1983 w nr 1/2 (424/425) „Kultury".
Aleksander Zinowiew, Naszej junosti polot. L'Age d'Homme, Lozanna 1983. Aleksander Zinowiew, L 'ignorance est une
force, „Le Figaro", 2 III 1984.
PIERWSZY SYGNAŁ

Ocknąłem się w nocy i natychmiast pogrążyłem w majakach. Zdawało mi się, że gdzieś mnie wloką.
— Dokąd? — spytałem bezdźwięcznie.
— Na Sąd! — tak samo bezdźwięcznie zabrzmiał Głos.
— Jaki Sąd?
— Ostateczny.
— Za co będziecie mnie sądzić, jeśli każda chwila mego żywota była przez was z góry zaprogramowana?
— Za życie.
— Czym mogę za nie zapłacić?
— Zapłatą za życie jest śmierć. Twój czas nadszedł. Płać!
— Nie spieszcie się tak! Może się jeszcze wykaraskam. Nie wypiłem jeszcze do dna całej goryczy bytu.
I Oni mnie puścili. Wygląda na to, że zdołałem się wykaraskać. I zacząłem rozmyślać o wszelkich głupstwach.

CHCIEĆ ALBO NIE CHCIEĆ


Często nachodzi mnie chęć zrobienia czegoś, ale rzadko pojawia się chęć zrobienia czegoś, co chcę zrobić. Nie myślcie, że to
martwa sofistyka. Na odwrót — żywa dialektyka! Sformułuję tę myśl nieco inaczej, a będziecie wręcz rozczarowani jej
banalną jasnością: chcę coś zrobić, ale nie chcę wkładać jakiegokolwiek wysiłku w urzeczywistnienie mojej chęci. Widzicie,
jakie to proste? Nawiasem mówiąc, tak przedstawiają się wszystkie „odwieczne problemy", określane przez największych
myślicieli przeszłości i ich kiepskich współczesnych interpretatorów jako najgłębsze i najbardziej złożone. Wystarczy
sformułować je w nieco innej formie, a natychmiast wyłazi na wierzch i pustka, i nieprzydatność. Na przykład, odwieczny
problem numer jeden, „być albo nie być?" przed Rosjaninem staje w postaci: pić albo nie pić? I dwóch zdań na ten temat być
nie może: oczywiście, że pić! I to jeszcze jak! Potem powtórzyć! Potem jeszcze dolać! A potem zacząć jeszcze raz od
początku! Ten sam problem w języku rosyjskim można sformułować jeszcze inaczej: bić albo nie bić? I znów nie może być
tu dwóch różnych sądów: bić, bić natychmiast! W pierwszym rzędzie — w mordę! Zachód, rzecz jasna, tego nie rozumie,
bowiem rosyjskie problemy są trudno przetłumaczalne na zachodnie języki. Znika romantyczne tło i głębia psychologiczna.
Jeszcze częściej pojawia się we mnie pragnienie nierobienia niczego. Wtedy jednak czynię tytaniczne wysiłki, by moje
pragnienie urzeczywistnić. I zawsze mi się to udaje. Zachodni myśliciele widzą w tym zwykłe rosyjskie lenistwo. Jak zwykle
nie mają racji.

POWIEŚĆ POLITYCZNA

Oto zrodziło się we mnie pragnienie napisania powieści. Dlaczegóżby nie? Wszyscy radzieccy emigranci coś tam piszą.
Czy jestem od nich gorszy? A więc — powieść, romans. Przy czym — w pierwotnym sensie tego słowa — o miłości. Lecz o
miłości szczególnej: między Związkiem Radzieckim (krócej mówiąc, Moskwą) a Zachodem. O jakiej miłości może być tu
mowa, oburzycie się, jeśli... Właśnie owo „jeśli" pozwala dostrzec tu miłość prawdziwą. Można rzec: miłość dozgonną.
Jeżeli przeczytaliście umieszczone na początku książki motta, to powinniście rozumieć, o co chodzi. Jeśli nie, przeczytajcie
koniecznie! Zabierze to wam minutę, a mądrości nałykacie się na całe życie.
Miłość między moimi bohaterami jest nie tylko prawdziwa, lecz i nowoczesna: jest to miłość homoseksualna. Przy czym
Moskwa jest partnerem aktywnym. Zapytajcie byle jakiego mieszkańca ZSRR, jak Moskwa obchodzi się z Zachodem, a
usłyszycie coś, co potwierdzi moją poprzednią tezę. Obywatele krajów zachodnich odpowiedzą podobnie, choć zapewne w
bardziej wyszukanej formie. Lecz nasz stosunek do tego związku różni się zdecydowanie. Zachód uważa go za zdrowy i
doświadcza uczucia słodkiej rozkoszy. My zaś odczuwamy wstyd i obrzydzenie. Co prawda nie za siebie, lecz za Zachód.

ZEZNANIE ŚWIADKA

Pewien mój znajomy przez dziesięć lat był szpiegiem wrednym z krajów zachodnich. Niedawno go zdemaskowano, w
dodatku zupełnie przypadkowo: w pijanym widzie założył się z kolesiem od kielicha (miejscowym dziennikarzem), że
zorganizuje demonstrację protestacyjną na dowolny, wcześniej zadany temat. Incydent nabrał rozgłosu i mojego znajomego
wydalono z kraju. Uczyniono to jednak z ociąganiem i niechętnie: kraj ten był zainteresowany w utrzymaniu z Moskwą
przyjacielskich stosunków. Po powrocie do Moskwy mój znajomy twierdził (rzecz jasna, po pijaku), że „wszyscy ci
niewydarzeńcy" (miał na myśli zachodnich lewicowców, pacyfistów, neutralistów i intelektualistów) zasługują na to, żeby
ich... Dalej wypowiedział te właśnie słowa, których wstydziłem się przytoczyć wyżej.

POGLĄDY I STEREOTYP POSTĘPOWANIA

A oto zagadka: to, co tutaj mówię, nie wyraża moich poglądów. Jest to zagadka na niby: po prostu nie mam żadnych
poglądów. Mam co najwyżej mniej lub bardziej trwałą reakcję na wszystko, z czym się stykam — pewien stereotyp
postępowania. Poglądy cechują człowieka zachodniego nie zaś radzieckiego. Ten ostatni zamiast poglądów posiada stereotyp
postępowania, nie wymagający przekonań i dlatego pasujący do wszelkich poglądów. Z pomieszania przekonań i stereotypu
postępowania bez przekonań powstają tak częste u ludzi zachodnich nieporozumienia w ocenach postępowania ludzi
radzieckich. Gdyby to, co wypowiadam, wypowiedział ktoś inny, natychmiast zacząłbym z nim polemizować. Jeżeli chcesz
poznać prawdę, przede wszystkim zaprzeczaj samemu sobie. Nie twierdzę tego jednak w oparciu o moje poglądy, lecz dla
samego pięknosłowia, bo prawdy też nie szukam.
Poglądy są oznaką intelektualnego niedorozwoju. Kompensują jedynie niezdolność do szybkiego i trafnego zrozumienia
danego zjawiska w konkretnej sytuacji. Są apriorycznymi wskazówkami, jak postępować w konkretnej sytuacji bez
zrozumienia jej konkretu. Człowiek posiadający przekonania jest sztywny, dogmatyczny, nudny i z reguły głupi. Najczęściej
jednak poglądy nie mają wpływu na postępowanie ludzi. Upiększają jedynie ludzkie ambicje, usprawiedliwiają nieczyste
sumienie i maskują głupotę.

JA I MOSKWA

Jestem radzieckim emigrantem na Zachodzie. Określenie „na Zachodzie" można by opuścić, bowiem radziecki emigrant
na Wschodzie jest niemożliwy z logicznego punktu widzenia: i bez tego zawsze jesteśmy na Wschodzie. Zachowuję jednak
te słowa, ponieważ wielu ludzi na Zachodzie, bojąc się wejścia armii radzieckiej, wieje na Wschód. Wydaje im się, że my
również możemy to zrobić.
Mieszkam teraz na Zachodzie, a mam takie uczucie, jakby rzucono mnie na głuchą rosyjską prowincję. Jest się nad czym
zadumać. Stolicą jest dla mnie jedno jedyne miejsce na świecie: Moskwa. Wszystkie inne prowincja. Moskwa to nie
zwyczajna stolica państwa. To stolica historii. I popełniłem wielki błąd porzucając ją: wypadłem z historii.

JA I ZACHÓD

Po co wam Zachodnia Europa? — spytał mnie jeden z tutejszych mieszkańców. — Swojej ziemi macie w nadmiarze.
Zagospodarowujcie Syberię, a nas zostawcie w spokoju! Chętnie — odpowiedziałem. — Ale proszę wejść w nasze
położenie. Na Syberii ziąb, wilgoć, pusto, owady gryzą. A u was ślicznie, wygodnie, bogato. Gdzie w takim razie lepiej? Wy
nas na
Syberię nie wypychajcie, mamy jej powyżej uszu! My chcemy tutaj, do Europy. A na Syberię z czasem wyślemy was. A my
was tutaj nie wpuścimy! — krzyczy wystraszony i zdenerwowany rozmówca. Jest Pan pierwszym i chyba jedynym
człowiekiem, który tak mówi — odpowiedziałem. Lecz spóźnił się Pan: już tu jesteśmy.

DONOS

Mechanizm moich pragnień działa bardzo chytrze. Ledwie zacząłem skłaniać się ku powieści, kiedy nie wiadomo skąd
pojawiła się myśl: a właściwie dlaczego powieść? Czy nie lepszy byłby donos? A no właśnie! — powiecie. Rączka
przywykła! Muszę was jednak rozczarować: donosów nie pisałem nigdy. Nie wierzycie? Pewien mój znajomy (nie ten, o
którym już wspominałem, lecz inny) również nie pisał donosów, był bowiem oficerem KGB i donosy pisano jemu. Ja nie
byłem oficerem KGB, lecz w związku z moją pracą musiałem studiować donosy. Mam więc doświadczenie w tej materii.
Jestem specjalistą od donosów, a nie donosicielem. Teoretykiem, nie zaś praktykiem.
Nie ulega dla mnie wątpliwości, że czasy bałwochwalczego stosunku do donosu minęły u nas bezpowrotnie. Przepadło
jego rewolucyjno—romantyczne zabarwienie. Nie ma już tych, którzy byli zdolni ocenić jego historyczną rolę. Lecz donos
zachował ogromne znaczenie poznawcze. Jest to jedyna działalność kulturalna, którą mogą uprawiać ludzie bez
wykształcenia, ani zdolności literackich. Żeby pisać donosy, niekoniecznie trzeba być członkiem Związku Pisarzy
Radzieckich. „Donosom każdy wiek powolny" * jak śpiewa się w popularnej operze.
KGB otrzymywało w swoim czasie całe sterty donosów. Jego współpracownicy nie byli w stanie przerobić tego materiału
własnymi siłami i zmuszeni byli angażować postronnych specjalistów. Zaangażowano również i mnie. Takich jak ja były
setki. Ileż to nieprzeczytanych donosów nazbierało się w centralnym aparacie organów bezpieczeństwa państwowego! A ile
zalegało półki w oddziałach poszczególnych republik, rejonów i powiatów! Ile zaś utkwiło w teczkach i sejfach
poszczególnych pracowników operacyjnych! A ile wyrzucono! Ile zaginęło podczas wojny! Ile zniszczono! Jakże ogromną
energię ludzkich myśli i uczuć pochłonęły!
Moje zadanie polegało na tym, żeby z wielu tysięcy donosów wybrać zasługujące na uwagę, resztę zaś przekazać do
zniszczenia albo, jak się wtedy mówiło, „spisać na straty". Dane więc mi było czytać donosy wstępujących dopiero w życie
niewinnych młodzieńców i doświadczonych życiem wstrętnych staruchów, młodych i trzeźwych karierowiczów i otępiałych
od beznadziejności alkoholików, wybitnych uczonych, gospodyń domowych, młodych i czystych dziewic, starych
lubieżników, funkcjonariuszy partyjnych, tępych debili, profesorów, rencistów, artystów...

* Liubwi wsie wozrasty pokory — aria Gremina z opery „Eugeniusz Oniegin" Piotra Czajkowskiego (przyp. tł.)
Wszystkie były podobne do siebie jak grosz do grosza, jak karaluchy. Jakby zakodowane były w naszych genach, zamiast
stanowić najwyższy wytwór w dziejach człowieka. Zrozumiałem wtedy, że właśnie w donosie najgłębiej, najwszechstronniej
i najszczerzej wyraża się osobowość.
Jaka szkoda, że w tamtych liberalnych czasach zniszczono tyle tysięcy ton donosów. Twórczość ogromnego narodu w
najciekawszym okresie jego historii zniknęła bez śladu. Oczywiście donosy będzie się pisać i w przyszłości. Lecz w takich
ilościach, z takim ładunkiem pasji i intelektu, z taką fantazją, jak to było u nas, to się już nigdy nie powtórzy. Szkoda.

WĄTPLIWOŚĆ

Po co jednak pisać moralnie zdyskredytowany donos, skoro wynaleźliśmy inną, kryształowo czystą formę literacką:
sprawozdanie: Nie muszą już nas dręczyć wyrzuty sumienia (jeżeli kiedykolwiek nas dręczyły), gdy prosi się nas uprzejmie o
napisanie sprawozdania z delegacji, ze spotkania, z rozmowy... Nawet nas prosić nie trzeba, sami wiemy, że pisanie
sprawozdań o wszystkim jest naszym świętym obowiązkiem. Dlaczego nie wymyślono tego w czasach stalinowskich?
Odpowiedź jest bardzo prosta: nie było papieru ani maszyn do pisania. Donosy można pisać na byle świstku, ogryzionym
ołówkiem. Sprawozdanie wymaga porządnego papieru i maszyny do pisania.

MY I ZACHÓD

Ten mój znajomy, którego wydalono z pewnej stolicy zachodnioeuropejskiej, w sprawozdaniu ze swego
dziesięcioletniego pobytu na Zachodzie pisał, że po zajęciu Europy Zachodniej przez armię radziecką należy w pierwszej
kolejności zlikwidować naszych dobrowolnych pomocników — komunistów, lewicowców, pacyfistów, neutralistów,
intelektualistów, liberalnych pisarzy, profesorów, brodatą młodzież i cały ten chłam. Dlaczego? Bo tacy od razu przejrzą na
oczy i zaczną się przeciwko nam buntować. A w ogóle, wybaw nas Boże od przyjaciół naszych, bo od wrogów sami się
wybawimy! Zresztą — radził mój znajomy — wrogów warto zachować, ponieważ może być z nich jeszcze jakaś korzyść.
Ale lepiej zajmijmy się teorią sprawozdania.

SPRAWOZDANIE

Ludzie radzieccy przyuczeni są do pisania sprawozdań ze wszystkiego. Czynność ta stanowi nieodzowny element
komunistycznej organizacji pracy. Istnieją sprawozdania miesięczne, kwartalne, roczne, pięcioletnie... Pewien stary
bolszewik z podstawowej organizacji partyjnej przy naszej instytucji napisał sprawozdanie z całego swojego życia po
Rewolucji Październikowej. Trzy tysiące stron zapisanych mikroskopijnymi literkami. Przytaszczył swoje epokowe
sprawozdanie w dwóch siatkach na zakupy wprost do pokoju organizacji partyjnej, zażądał przestudiowania go i
wyciągnięcia wniosków na przyszłość. Sekretarz organizacji partyjnej zlecił mi wykonanie tej szlachetnej misji. W pół
godziny napisałem sprawozdanie ze sprawozdania starego bolszewika, nawet do niego nie zaglądając. „Za panowania władzy
radzieckiej — pisałem w swoim sprawozdaniu — autor skonsumował tyle a tyle ton chleba i kaszy, wypił tyle a tyle beczek
wódki, napisał tyle a tyle anonimów, tyle a tyle razy doniósł osobiście, taką a taką ilość lat przesiedział na zebraniach, tyle a
tyle lat spędził w kolejkach. Drwisz — powiedział Sekretarz. Płaczę — odpowiedziałem. Co my teraz zrobimy? — spytał
Sekretarz. Wydamy autorowi oficjalne zaświadczenie, że jego rękopis został przekazany do Tajnego Oddziału Centralnego
Archiwum Partyjnego — odpowiedziałem. A po co zaświadczenie? — zapytał Sekretarz. Żeby bolszewik wstawił je sobie w
ramki i powiesił na ścianie obok pół setki różnego rodzaju dyplomów i pochwał, które zdążył nazbierać przez całe swoje
niezmiernie długie i głupie życie — powiedziałem. A dlaczego do Oddziału Tajnego? Po to, żeby nas więcej nie męczył
swoimi wspomnieniami. A co z tym zrobimy? — zapytał Sekretarz, pokazując na siatki z bezcennym doświadczeniem życia
całego pokolenia. Na śmietnik! — odrzekłem. To do roboty — polecił Sekretarz. — Napisz mi później króciutkie
sprawozdanie z wykonanej pracy!
Innym razem polecono mi „opracować" sprawozdanie członków jednej naszej delegacji naukowej, wysłanej za granicę na
kongres. Delegacja składała się z pięćdziesięciu ludzi, sprawozdań zaś było sześćdziesiąt. Widocznie niektórzy uczeni,
pragnąc wykazać się oddaniem sprawie, napisali po dwa sprawozdania. Każde z nich po pięćdziesiąt stron maszynopisu. O
czym to nie informowali uczeni ukochane Organy! Na przykład, że takiego a takiego zachodniego profesora można
przeciągnąć na naszą stronę, wydając w Moskwie jego książki, że kierownika pewnego tajnego laboratorium należy zaprosić
do Moskwy i podsunąć mu do łóżka sprawdzoną ślicznotkę...
Sprawozdania członków delegacji były szczere i pouczające. Zazwyczaj jednak sprawozdania pisze się u nas nie dla
wyciągnięcia wniosków i nauki, a ze względów wyższych, mistycznych. Dla porządku formalnego. Dlatego też pisujemy w
nich, co nam ślina na język przyniesie, toteż rozróżnienie prawdy od wymysłu jest praktycznie niemożliwe. Nie jest nawet
potrzebne. Tak czy inaczej naszych sprawozdań nikt nie czyta. Pewnego razu napisałem w moim sprawozdaniu kwartalnym,
że udało mi się odkryć dziesięć nowych pierwiastków chemicznych. Uczyniłem to w celach poznawczych: chodziło o
sprawdzenie mojej teorii sprawozdań. Wezwał mnie kierownik naszego oddziału. Już myślałem, że moja teoria jest błędna.
Alarm okazał się jednak fałszywy. Po prostu moje sprawozdanie było za krótkie i kierownik polecił dodać parę stron.
Stwierdziłem demagogicznie, że wartości sprawozdania nie określa ilość stron, lecz to, co — zgodnie ze sprawozdaniem —
zostało zrobione. Przeczytaj, czego dokonałem — powiedziałem — i porównaj z tym, co zrobili inni! Nie zawracaj
mi głowy! — odrzekł spokojnie. — Czy myślisz, że inni zrobili mniej od ciebie? A więc dodałem jeszcze parę stron, gdzie
napisałem o wynalezieniu przeze mnie metody przekształcania zawartości moskiewskich śmietników w pełnowartościowe
produkty żywnościowe. Brawo, zuch jesteś — powiedział kierownik, przyczepiając moje sprawozdanie do stosu takich
samych nieprzeczytanych sprawozdań moich współpracowników. — Kto dobrze sprawozdaje, ten dobrze pracuje!
Nie sądźcie jednak, że sprawozdanie jest zbyteczną, biurokratyczną operacją. Jest ono potężną formą organizowania ludzi
w jedno komunistyczne społeczeństwo. Ważna jest nie treść sprawozdania, lecz sam fakt jego istnienia.

O PSYCHOLOGII SPRAWOZDANIA

Jeżeli nie zrobiłeś niczego, sprawozdanie łatwo napisać. W takim wypadku masz pełne prawo wykorzystać w swym
elaboracie wszystko, co wydarzyło się w danym okresie w kolektywie, w kraju, w kosmosie. Masz do tego prawo, ponieważ
rzeczywiście byłeś współuczestnikiem wszystkiego, co zaszło we Wszechświecie. O wiele trudniej napisać sprawozdanie,
jeśli coś tam zrobiłeś. A jeżeli zrobiłeś wiele, napisanie sprawozdania staje się zadaniem ponad twoje siły. W takim bowiem
wypadku twoja świadomość koncentruje się wyłącznie na twojej sprawie, która tobie wydaje się pępkiem świata, kolegom
zaś — kompletną bzdurą, zaś do sprawozdania jako zjawiska lingwistycznego niczego nowego nie wnosi. Ale i w pierwszym
wypadku lekkość pisania sprawozdania nie jest czymś wrodzonym. Nim człowiek stanie się wykwalifikowanym
sprawozdawcą i zacznie komponować sprawozdania z mozartowską lekkością, potrzeba wiele lat treningu.
Otóż to, co obecnie zamierzam napisać, będzie właśnie moim sprawozdaniem z prawideł radzieckiej sztuki
sprawozdawczości. Proszę zatem traktować je jako sprawozdanie, tzn. nie doszukiwać się w nim prawdy i nie dać się
sprowadzić na manowce. Sprawozdanie jest sprawozdaniem i niczym więcej. Jest jedynie drogowskazem w życiu. Moje
sprawozdanie omawiać będzie pracę, którą powinienem był wykonać, lecz nie wykonałem, ponieważ moja praca polegała
właśnie na tym, żeby jej nie wykonywać. Opowiadać więc będę o wszystkim na świecie, z wyjątkiem tego, o czym
należałoby opowiedzieć. Opowiem np. o zamachu na prezydenta Ameryki, o wybuchu bomby w Bolonii, o demonstracji na
rzecz pokoju w Bonn i o niepokojach w Londynie i to w taki sposób, jakby te wydarzenia były dziełem moich rąk.
Najśmieszniejsze, że nie jest to pozbawione podstaw, ponieważ w jakiś tam sposób należę do organizacji, która z całą
pewnością maczała w tym wszystkim palce, mianowicie — do KGB. Innymi słowy, będzie to psychologiczne sprawozdanie
osobnika pozbawionego własnej psychologii z jego pobytu w obcym środowisku, w które osobnika tego rzucono w
interesach pewnej Sprawy, po czym zapomniano i o nim, i o Sprawie.
Nie doszukujcie się w moich słowach ukrytego sensu. Zawsze mówię bez aluzji i bez przenośni. Nie zostawiam niczego
niewypowiedzianego i niedopowiedzianego do końca. Nie wierzę w ogóle w myśli między wierszami, ani w literackie góry
lodowe. Kiedy ludzie nie mają już niczego do powiedzenia, wtedy maskują pustkę wypowiadanych słów stwarzaniem
fałszywego wrażenia, że kryją się za tym potężne racje i zatajona głębia myśli. Znakomite tego przykłady widać nie tylko
wśród pisarzy lecz i wśród reżyserów filmowych. Mieliśmy w naszej instytucji pracownika, który zyskał reputację myśliciela
właśnie dzięki temu, że był mistrzem w dziedzinie „gór lodowych" i „myśli między wierszami". Dopiero wtedy, gdy
doprowadził swoje mistrzostwo do najwyższych szczytów, to znaczy w ogóle przestał posługiwać się wierszami, między
którymi miała być rzekomo ukryta jego myślowa głębia i ukazywać nawodną, czyli widoczną część swoich „gór lodowych",
zrozumieliśmy, że to pasożyt i w dodatku dureń. Ale mimo to do dziś cieszy się reputacją wielkiego myśliciela. Moja
sytuacja w porównaniu z tymi myślicielami ma tę zaletę, że moje góry lodowe nie posiadają części podwodnej, a między
wierszami brak wolnego miejsca.
Jako doświadczony sprawozdawca, wiem, że sprawozdania mojego nikt nie przeczyta. Czyli forma zwrócenia się do
wyimaginowanego czytelnika jest jedynie naszym radzieckim przyzwyczajeniem. Tamten stary bolszewik, którego
sprawozdanie wyrzuciłem na śmietnik, również zwracał się do wyimaginowanego czytelnika — do „leninowskiego KC", do
„naszej Partii" i do „całej postępowej ludzkości". A czy kto poznał i wykorzystał jego bezcenne doświadczenie życiowe? Co
więcej powiedzieć o człeczynie, który nie siedział w carskich kazamatach, nie przelewał krwi na barykadach, nie szturmował
Perekopu, nie budował Komsomolska, nie rzucał się nagą piersią na wraże cekaemy i nie przetarł drogi dla nowych
osiągnięć?!

PODEJŚCIE TWÓRCZE

My, ludzie radzieccy, nauczeni jesteśmy do wszystkiego podchodzić twórczo. W związku z tym przypomina mi się takie
oto pouczające zdarzenie: nasi szpiedzy ukradli na Zachodzie plany techniczne tokarki przeznaczonej do bardzo złożonych i
delikatnych operacji. Udało się również zdobyć części składowe urządzenia. Utworzono specjalną grupę roboczą z zadaniem
rozpracowania maszyny. Sprawą zainteresowane było najwyższe kierownictwo, gdyż potrzebowano tokarki do budowy
czołgów. Grupa otrzymała polecenie twórczego, nowatorskiego i racjonalizatorskiego podejścia do całego zagadnienia. No i
zaczęło się. Przy pierwszym montowaniu tokarki okazało się, że pięć części jest zbędnych. A tokarka pracowała. Rozłożono
ją więc i złożono ponownie. Tym razem było już dziesięć części zbędnych. A tokarka działała w dalszym ciągu. Powtórzono
więc demontaż i montaż raz jeszcze. Teraz części zbytecznych było już dwadzieścia. Tokarka — o dziwo — pracowała
nadal. Oj, pośmieli się wszyscy z tej „słynnej zachodniej techniki"! Ktoś podsunął pomysł, żeby urządzenie złożyć i rozłożyć
jeszcze z pięć razy, a tokarka będzie pracować w ogóle bez części. To by dopiero było osiągnięcie! Członkowie grupy
spojrzeli na owego superracjonalizatora i postanowili poprzestać na dotychczasowych wynikach. Górę poinformowano, że w
wyniku twórczego podejścia grupie udało się znacznie uprościć nadmiernie skomplikowaną konstrukcję tokarki. Po tym
wszystkim tokarka zaczęła wykonywać najbardziej proste i prymitywne prace, a miesiąc później rozleciała się (i to
doszczętnie). Ale do tego czasu przywództwo przestało się nią interesować. Firmy zachodnie zaczęły nam sprzedawać
gotowe części do czołgów. Tokarka w ogóle okazała się zbędna...
Bardziej jeszcze pouczający wypadek miał miejsce w tak zwanej „Szkole Leninowskiej", gdzie kształci się naszych
szpiegów, przewodniczących rozmaitych partii komunistycznych i przyszłych proradzieckich urzędników państwowych w
krajach zachodnich. Jeden ze słuchaczy, chcąc przypodobać się naszemu przywództwu, potraktował poważnie wezwanie do
twórczego podejścia i zaczął pleść takie koszałki—opałki, że już chciano zamknąć szkołę, jako siedlisko eurokomunizmu.
Ten zachodni komunista, choć był komunistą, pozostawał człowiekiem Zachodu i jako taki istoty twórczego podejścia nie
rozumiał. Na zamkniętym posiedzeniu KC, podczas którego omawiano niewłaściwe metody działania komunistów na
Zachodzie, sekretarz od spraw ideologicznych stwierdził, że przyczyną tego jest „niezdolność do twórczego podejścia".
Wysyłając mnie tutaj, odpowiedzialni towarzysze z Organów wśród różnych innych rad i przestróg na drogę kazali mi
podejść do mojej misji twórczo. Jako człowiek radziecki zrozumiałem prawdziwy sens tego zalecenia: siedź cicho i nie
podskakuj! Jeżeli zaś chodzi o same zdolności twórcze, to są one potrzebne jedynie do pisania sprawozdań. Najgorsze
sprawozdanie będzie ciekawsze od najlepszej roboty, jeżeli skomponuje się je ze znawstwem... nie, nie omawianego w nim
zagadnienia, lecz techniki wykonania. Moje tutejsze życie jest nudne i szare w porównaniu z tym, co mógłbym o nim
naopowiadać. Można sobie wyobrazić, co się będzie działo na tym świecie, jeżeli zaczniemy pisać sprawozdania z pobytu na
tamtym.

TRAKTAT NAUKOWY

A może lepiej napisać traktat naukowy? Jestem przecież z zawodu naukowcem. Co prawda, ja i moi koledzy
pracowaliśmy w ramach zupełnie nienaukowych zadań dla KC i KGB, ale robiliśmy to naukowymi metodami. Postanowiono
na przykład wykończyć ruch dysydencki. To wcale nie takie proste. Nasze zadanie polegało właśnie na tym, żeby dać
teoretyczne podstawy praworządnemu zduszeniu tego ruchu i wypracować prowadzące do tego celu efektywne środki. Nie
sądźcie, że zadanie to było lekkie i przebiegało bez konfliktów. Również i w takiej dziedzinie poważne odkrycia naukowe
torują sobie drogę w wyniku zażartej walki. Idea zdyskredytowania dysydentów w oczach Zachodu poprzez wysłanie ich na
Zachód spotkała się początkowo z ostrym sprzeciwem. Później pomysł ten przyswoiły sobie kręgi kierownicze. Następnie
przekształcił się on w ideę samego Biura Politycznego. Lecz ile sił to kosztowało! Ile było ofiar! Nawiasem mówiąc, liczba
ofiar w walce o efektywne metody zduszenia ruchu dysydenckiego wielokrotnie przewyższała liczbę ofiar wśród samych
dysydentów.
Ile to trudu i zdolności ja sam włożyłem w opracowywanie idei tego rodzaju! Rysowałem wykresy, układałem tabele,
opracowywałem prawidła, udowadniałem twierdzenia. Według tych prawideł wychodziło na przykład, że pojawienie się
jednego krytyka reżymu radzieckiego jest dla reżymu niekorzystne, ale nie za bardzo. Dwóch krytyków — to już gorzej. Ale
nie dwa razy gorzej, tylko jeden i osiem dziesiątych raza. Dwudziestu krytyków to dla reżymu lepiej niż pięciu. Walkę z nimi
można bowiem częściowo przerzucić na ich własne barki. Oto już trzech krytyków gryzie się między sobą. Dla dziesięciu
krytyków reżym staje się już tylko powodem do lania się nawzajem po pyskach. Z trzech krytyków co najmniej jeden
pomaga KGB. Spośród dziesięciu, co najmniej pięciu można uważać za dobrowolnych pomocników Organów, a nawet za
pozaetatowych pracowników. A ilu do tego środowiska można przeszmuglować pracowników etatowych, o tym nawet
mówić nie warto. Co prawda, wraz ze wzrostem liczby krytyków reżymu, mogą powstać nieprzewidziane sytuacje. Oto
najciekawsze z nich: krytycy reżymu zaczynają konkurować z apologetami reżymu w usiłowaniu zrozumienia samego
reżymu. Sekretarz KC od spraw ideologii płakał kiedyś ze złości, gdy doszły do niego słowa pewnego krytyka ustroju
radzieckiego, który wyemigrowawszy na Zachód stwierdził, że system radziecki jest stabilny. A to łajdak — krzyczał
Sekretarz. — To my, prawdziwi marksiści—leniniści, jesteśmy zdania, że ustrój radziecki jest stabilny. Ten nędzny
sprzedawczyk ma czelność głosić, jakoby nasz ustrój był stabilny! Nasi przywódcy nienawidzą krytyków reżymu nie za to,
że podkopują oni reżym (żadna krytyka nie jest w stanie podkopać reżymu, na odwrót — umacnia go!), lecz za to, że krytycy
reżymu porywają się na oczywisty przywilej radzieckiego kierownictwa, na prawo do krytykowania przejawów radzieckiego
sposobu życia.
Oczywiście w mojej sytuacji traktat naukowy byłby rozwiązaniem najlepszym. Ale brak mi pieniędzy na tablice i
wykresy — w Moskwie kreśliłem za państwowe pieniądze.

WĄTPLIWOŚCI

Jaki dać tytuł mojemu powieścio—donoso—sprawozdanio—traktatowi? Nie myślcie, że to sprawa drugorzędna. Dam na
to jeszcze jeden pouczający przykład. Znany moskiewski specjalista od zagadnień komunizmu naukowego postanowił ni stąd
ni zowąd napisać obrachunkową książkę.
Nie był jednak w stanie jej rozpocząć, bowiem cały swój wysiłek włożył w poszukiwania odpowiedniego tytułu — „Niebo i
kamień", czy też „Kamień i niebo"? W końcu wyjechał na Zachód nie napisawszy obrachunkowego dzieła, co mu bardzo
zaszkodziło. Do tej pory nie znalazł stałej pracy, chociaż jego przynależność do KGB nie budzi wątpliwości. Dziwne,
nieprawda? Radziecki agent — bez pracy! Zachód zaczyna zachowywać się nieprawidłowo. Pora przywołać go do porządku.
Pomny smutnego doświadczenia owego obrachunkowca postanowiłem odłożyć problem tytułu na przyszłość. Kto wie, może
w ogóle niczego nie napiszę i wtedy to męczące zagadnienie automatycznie odpadnie. Lecz zaraz powstał drugi, równie
dręczący problem: komu poświęcić moje nienapisane jeszcze dzieło? Nieboszczce mamie, czy kwitnącej Partii? Ostatniemu
zjazdowi Partii, czy zbliżającemu się Plenum KC? Ukochanemu narodowi, czy znienawidzonej byłej żonie? Nielicznym
ofiarom reżymu, czy też rzeszom kolesiów od kieliszka? Koniec końców wybrałem wariant patriotyczny: nam, pracującym z
dala od Ojczyzny, radzieckim wywiadowcom książkę tę poświęcam!
Piękna to dedykacja i niezwykle szczera. Ale co będzie, jeżeli zrozumieją ją opacznie? Wątpliwości — oto nasza cecha
państwowa (nie narodowa). Ona to przeszkadza nam rozpocząć dzieło, a gdy już rozpoczniemy — doprowadzić je do końca i
wykonać jak należy, a gdy dojdziemy do końca — zatrzymać się w odpowiednim momencie. Dlatego to, na przykład,
zmierzamy do Oceanu Indyjskiego, a grzęźniemy w pół drogi w Afganistanie, udając, że chcemy tylko zapobiec knowaniom
amerykańskich imperialistów i pomóc prawowitemu rządowi w zaprowadzeniu porządku. Robimy to jednak tak kiepsko, że
knowania imperialistów i nieporządek rosną tam z dnia na dzień. I nie jesteśmy w stanie skończyć z całą tą imprezą. Moja
nieboszczka mama trzy razy usiłowała przerwać ciążę: zjadła kilogram chininy, pięciokrotnie oblewała wrzątkiem nogi i
wyprawiała jeszcze wiele innych rzeczy, aby uniemożliwić mi przyjście na świat. Gdy przekonała się, że wszystkie jej
wysiłki spaliły na panewce, doszła do przekonania, że najwyższą cnotą jest macierzyństwo. Potem do samej śmierci
twierdziła niewzruszenie, że gdyby wiedziała, jaki ze mnie wyrośnie wstrętny egoista, zdecydowałaby się na skrobankę.
Zresztą Zachód zaraził się naszą chorobą: skręca się od podejrzeń, że obietnice i apele chytrego radzieckiego kierownictwa
na temat rozbrojenia mogą być najzupełniej szczere.
Wziąwszy powyższe pod uwagę, zdecydowałem się: a niech nawet zrozumieją moją dedykację opacznie; gorzej będzie,
jeśli zrozumieją ją prawidłowo! Wyobraźcie sobie, co zaczęłoby się dziać na świecie, gdyby Zachód właściwie zrozumiał
radzieckie zamiary w Afganistanie! Wszyscy tak strasznie narobiliby w gacie i obok, że od fetoru można by się udusić. Więc
precz z wątpliwościami! Tak czy inaczej, Zachód nie potraktuje poważnie mojej dedykacji — nie ośmieli się! A nasi i tak
wiedzą, co i jak.
Problem, co właściwie poświęcać będą nam samym, rozwiązuje się bardzo prosto. Jak lubił mawiać mój ojczym,
zarządzający pewnym ogromnym, podmoskiewskim cmentarzem: byle było epitafium, a nieboszczyk się znajdzie!
Problem dojścia do Oceanu Indyjskiego omawialiśmy jeszcze przy Chruszczowie. Co prawda, bardziej marzycielsko niż
realistycznie. Przy Piotrze Wielkim przebiliśmy się do morza, teraz nadeszła pora na przebicie się do oceanu!
Zapomnieliśmy, że dostęp do oceanów liczył u nas dziesiątki kilometrów. Ale to jeszcze nie to, bo tam zimno i
nieprzyjemnie. Potrzebujemy oceanu ciepłego, Indyjskiego. Anglicy skorzystali z Indii i innych wschodnich krajów, starczy
tego. Teraz nasza kolej. Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, że sprawa okaże się o wiele prostsza, niż nam się wydawało,
bowiem nikt z nas nie wpadł na pomysł, by spojrzeć na mapę. Sądziliśmy, że do oceanu będziemy musieli kroczyć poprzez
góry Ałtaju, Pamir i Himalaje. A tu się okazało, że droga do oceanu jest tylko nieco dłuższa niż do Soczi i o wiele lżejsza, niż
do Soczi. Ach, gdyby nam ktoś wtedy podsunął choćby zwykły szkolny atlas! Nie byłoby wówczas kryzysu irańskiego. I w
ogóle nie byłoby żadnych Arabów. Skąd oni się nagle wzięli?
W końcu doszliśmy do ciepłego oceanu. Ale trochę daleko — tuż przy wybrzeżach Ameryki, na Kubę.

MY I ZACHÓD

Parę lat temu w Moskwie w okolicach Kremla stale dyżurował pewien pracownik ambasady jednego z państw
zachodnich. Do jego obowiązków należało obserwowanie rządowych limuzyn, które wjeżdżały i wyjeżdżały z Kremla.
Specjaliści od kremlinologii opracowywali na Zachodzie dostarczane przez niego informacje i dochodzili do głębokich
uogólnień na temat polityki Kremla. Tymczasem specjalny pracownik KGB montował tę „lipę" na użytek zachodniego
obserwatora, mianowicie programował jacy to „breżniewowie", „susłowowie", „gromykowie" i inni członkowie radzieckiego
kierownictwa, w jakim czasie i w jakiej kolejności, mają na Kreml wjeżdżać lub wyjeżdżać. Pracownik KGB śmiał się do
łez, opowiadając o swoich manipulacjach z „kierownictwem". Pewnego razu wysłał na Kreml trzech „breżniewów", a
wypuścił stamtąd pięciu. Ciekawe, jak rozwiązali tę zagadkę zachodni kremlinolodzy?

PORANEK

Pierwszy zajrzał do mnie Cynik, jeden z mieszkańców naszego Pensjonatu.


— Co się stało? Czy wezwać lekarza?
— Nie trzeba, sam się jakoś wykaraskam.
— Może dać znać na policję? Tu się dzieją różne ciemne sprawki!...
— A czy to coś da?
— Jasne, że nie. Jeden gość tutaj sam się przyznał, że wysłał dwoje naszych na tamten świat przy pomocy jakichś bakterii. A
na policji mu nie uwierzyli. Powiedzieli, że nie ma na to dostatecznych dowodów. To się nazywa demokracja. No dobra,
dużo Warn pomóc nie mogę, ale kanapkę przyniosę.
Cynik poszedł sobie. Pomyślałem, że ta kanapka może stać się moją ostatnią ziemską strawą. A niech tam! Przynajmniej i
tym razem nie muszę sam podejmować decyzji — ludzie radzieccy nie umieją sami podejmować decyzji.
Z kolei wpadł do mnie Żartowniś, inny lokator naszego Pensjonatu. Podarował mi paczkę papierosów. Był w Hiszpanii i
we Włoszech w sprawach pewnej organizacji antyradzieckiej, w której płacą mu grosze, za to pokrywają wydatki związane z
podróżami. Żeby pozwolić sobie na wyjazd do Hiszpanii z własnej kieszeni, musiałby oszczędzać minimum pięć lat.
— No jak tam było?
— Tak samo jak zawsze. W Anglii, wiecie, ruch jest lewostronny. We Włoszech — poprzeczny, a w Hiszpanii — z
naprzeciwka. Ani jednego całego samochodu. Brudno. Kryzysy rządowe. Mordują. Podkładają bomby. Porywają dzieci i
polityków. Kradną. Oszukują. Strajkują. Lecz jedzą bardzo smacznie. Gorliwie oddają się miłosnym sprawom. Jednym
słowem — wolność. Spotkałem pewnego Waszego moskiewskiego znajomka. Mówił, że jesteście radzieckim agentem.
Gdy zostawił mnie samego, zacząłem rozmyślać nad problemem szczególnie dla nas, radzieckich emigrantów, aktualnym:
kto to jest radziecki agent?

AGENT RADZIECKI

Pojęcie „agent KGB" ma charakter instytucjonalny, nie zaś naukowy. Jest zbyt wąskie, nieścisłe i wywołuje negatywne
emocje. Wolałbym bardziej ogólne i bardziej dokładne, naukowo neutralne socjologiczne pojęcie: „agent radziecki" lub
„agent Związku Radzieckiego", w skrócie — „azer". Pojęcie to jest absolutnie ścisłe. O każdym człowieku na świecie można
powiedzieć z całym przekonaniem, czy jest azerem, czy nie. Podczas gdy nawet o jawnym agencie KGB nie można twierdzić
z przekonaniem, że istotnie jest on agentem KGB. Poza tym, — to niebezpieczne: poda do sądu! Oskarży o zniewagę. Być
agentem KGB, to rzecz podejrzana, a być azerem — ani trochę. Jeżeli ktoś jest azerem, nie oznacza to, że nie podacie mu
ręki. A jeżeli nim nie jest, nie oznacza to, że mu się rzucicie na szyję. Czy widzicie, jakie korzyści przynosi używanie pojęcia
„azer" zamiast „agent KGB" ? Proszę zauważyć, że problem rozwiązuje się na poziomie czysto semantycznym.
Stosunek rozpatrywanych tu pojęć przedstawia się następująco: nie każdy azer jest agentem KGB. Możesz być azerem
nawet wówczas, gdy w KGB nie wiedzą o twoim istnieniu, wykreślili cię ze spisu swoich agentów, bronią się przed tobą
rękami i nogami. Wykluczam taki wypadek, gdy ktoś w ogóle nie wie o istnieniu KGB, bowiem takich wypadków w
przyrodzie nie ma. Człowiek może być azerem, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Z drugiej strony, nie każdy agent KGB
jest azerem. Spotkałem takich pasożytów, którzy, mieszkając na Zachodzie, byli oficerami KGB i otrzymywali za swe
pasożytnictwo duże pieniądze, ordery i dodatkowe belki na epoletach, lecz nawet palcem w bucie nie kiwnęli dla swej
instytucji i swego kraju, czasami nawet przynosili mu znaczną szkodę. Możecie tu dostrzec wyraźną różnicę między
resortowym, a socjologicznym podejściem do rozumienia rzeczywistości.
Azerów rozróżnia się według kategorii, rang, profilów i innych cech. Nie będę wam zaprzątał głowy subtelnościami
interesującymi tylko dla zawodowców. Różnica między młodszym a starszym azerem jest analogiczna do różnicy między
młodszym a starszym pracownikiem naukowym; natomiast azer zasłużony i azer ludowy podobni są do zasłużonych i
ludowych malarzy, czy artystów. Żeby wystarczająco dokładnie opisać, co to takiego azer, trzeba stworzyć całą nową naukę.
Lecz dla osób niezdolnych do zrozumienia konstrukcji teoretycznych (a należy do nich zdecydowana większość ludzi,
włączając uczonych), wystarczy ograniczyć się do konkretnych przykładów, na których nauczą się szybko odróżniać azerów
od zwykłych śmiertelników. Przytoczę poniżej parę takich przykładów z mego obecnego otoczenia i spośród osób, o których
się w tym otoczeniu mówi.

POUCZAJĄCE PRZYKŁADY

Pisarz — starszy azer, który wyjechał ze Związku Radzieckiego na Zachód jako Żyd i jako genialny pisarz. Wkrótce
zdemaskowano go jako nie—Żyda. Że nie był również geniuszem, tego nie demaskowano, bo nie było potrzeby. Żona
pisarza — młodsza azerka, która wyjechała stamtąd jako wierna żona genialnego pisarza. Istotnie jest mu wierna, gdyż na
Zachodzie nie znalazł się jeszcze nikt, kto zechciałby ją poderwać — dowód oczywistej słabości Zachodu. Profesor — azer
ludowy, swego czasu szef pewnej radzieckiej delegacji partyjnej na Zachód, który pozostał na Zachodzie (wybrał wolność), a
obecnie kieruje radziecką aktywnością w tej części Europy, w której na razie sam się znajduje. Mówią, że był członkiem KC,
choć w rzeczywistości nie był nawet w egzekutywie podstawowej organizacji partyjnej. Z przyzwolenia KGB został w
Moskwie agentem pewnego zachodniego wywiadu. Pojawiwszy się na Zachodzie, z przyzwolenia owego zachodniego
wywiadu został agentem KGB. Dama — zasłużona azerka, zastępczyni Profesora. Mąż Damy — azer ludowy, szef wywiadu
radzieckiego w tej części Europy. Entuzjasta, Maruda, Żartowniś, Cynik, Dysydent z żoną. Malarz z żoną — emigranci
radzieccy, młodsi azerzy.
Rozwijając dalej swoją ideę, włączyłem do azerów właściciela naszego Pensjonatu (przygarnia emigrantów z obozu
socjalistycznego), żonę Właściciela (flirtuje z samotnymi lokatorami Pensjonatu i nie bierze za to pieniędzy), sprzątaczkę
Pensjonatu (również flirtuje z tymi samymi osobami, lecz za niewielką opłatą). Słowa „flirtuje" użyłem z czysto radzieckiej
cnotliwości. Właścicielka nie bierze pieniędzy nie z dobroci serca — takich tutaj ze świecą szukać — lecz dlatego, że tak czy
inaczej, nikt nie dałby jej ani feniga. Jest stara, brzydka, zniszczona, a u nas każdy fenig się liczy. Sprzątaczka bierze
pieniądze, bo młoda i dość przyjemna. Ma dwoje dzieci. Mąż nie ma nic przeciwko tym dodatkowym zarobkom: ciułają na
mieszkanie.
Do azerów zaliczyłem następnie głowę pewnego czcigodnego kościoła, która przekształciła kierowany przez siebie
kościół w źródło osobistej reklamy; brata pewnego prezydenta, który dostarcza dobrego materiału radzieckiej propagandzie;
przywódcę pewnej partii politycznej, który stale gania do Moskwy udając bojownika o pokój, a w rzeczy samej jeździ po
kolejne instrukcje. Zaliczyłem tu także sowietologów, kremlinologów i innych „ologów" (albo też, mówiąc po rosyjsku, —
ołuchow (— półgłówków. Przyp. 77.)), bowiem niczego w radzieckim systemie nie rozumieją, a wyobrażają sobie, że
rozumieją wszystko. Zaliczyłem zachodnich dziennikarzy, profesorów, polityków, biznesmenów, którzy uczciwie służą
przywództwu radzieckiemu, stwarzając wrażenie, jakoby je demaskowali i oszukiwali. Zaliczyłem żołnierzy specjalnego
batalionu desantowego, którzy pomagają Moskwie choćby przez to, że mają w nosie skomplikowaną sytuację
międzynarodową i wszelkimi sposobami unikają poważnego przygotowania się do przyszłej wojny.
Byłoby niesprawiedliwie, gdybym pominął milczeniem jeszcze dwie osoby. A więc Szef, zasłużony azer, pracownik
wywiadu, lecz jakiego konkretnie, tego on sam właściwie nie wie. Rozpoczął swoją działalność jako azer w zachodnim
wywiadzie, który okazał się tylko zamaskowanym wywiadem radzieckim. I pani Anty — zasłużona azerka, świadcząca
Związkowi Radzieckiemu nieocenione przysługi przez to, że wydaje niezwykle głupi, antyradziecki dziennik i rozsiewa
plotki, jakobym był agentem Moskwy, który przybył na Zachód, aby zaprowadzić tutaj reżym komunistyczny.

CYNIK

Wrócił Cynik z... czas wreszcie przyzwyczaić się do zachodniego stylu życia! ... z sandwiczami. Przyszedł z nowiną: z
Moskwy przybyła jeszcze jedna parka. Najwyraźniej schizofrenicy. Starzy w dodatku. Po co takich wypuszczają? Właśnie
dlatego, że stare i głupie schizy — powiedziałem. — Dla zmylenia! Dla pouczającego przykładu! Przywieziono ich tutaj
nielegalnie z Austrii — powiedział Cynik — po co? Właśnie po to — odpowiedziałem. W mętnej wodzie łatwiej ryby łowić.
W masie głupich schizów mądry człowiek może dokonać wielkich rzeczy. Kto jest tym mądrym człowiekiem? — zapytał.
Któż to wie? — powiedziałem. Może ja. Może Wy. Boję się, że taki łakomy kąsek nam się nie trafi — odrzekł. — Wiecie,
istnieje prawo czasu. Jeżeli człowiek w ciągu pewnego krytycznego okresu nie pozałatwia swoich spraw, można postawić na
nim krzyżyk. Myśmy z Wami ów okres krytyczny przekroczyli co najmniej dwukrotnie. Policję jednak warto by
zawiadomić. Na wszelki wypadek. A też dla statystyki. Jeśli nazbiera się pół setki takich wypadków, być może zaczną
podejrzewać, że coś tu się nie zgadza.

OTWARTE PRZYZNANIE SIĘ


Rzecz jasna, ja także jestem azerem. Co prawda młodziutkim, dopiero początkującym, a raczej chcącym zacząć, bo
zacząć mi się jeszcze nie udało. Moje funkcje azera są na razie absolutnie prymitywne: granie roli punktu obserwacyjnego i
ciała doświadczalnego, które rzucono w obce środowisko. Instruujący mnie swego czasu oficer KGB tak właśnie powiedział:
uważaj się za nasze narzędzie obserwacji i ciało doświadczalne, wysłane na jakąś nieznaną nam planetę. Ważne, byśmy
wiedzieli wszystko, co tam zobaczysz, byśmy poznali twoje stosunki z otaczającym cię środowiskiem, oraz twoje własne,
doznane w nim przeżycia. Przed nami Wielkie Sprawy. Dokonujemy Wielkiego Ataku na Zachód. Jesteś cząsteczką tych
Wielkich Spraw, tego Wielkiego Ataku. Zrozumiałeś? Oczywiście, zrozumiałem. Ale zgodziłem się być cząsteczką Wielkich
Spraw nie dla nich samych, lecz... Lecz dlaczego, tego sam jeszcze do tej pory nie rozumiem. Nie znalazłem jeszcze
odpowiedniego wytłumaczenia dla swej zgody.
Nie spieszcie się jednak z zaliczeniem mnie do łobuzów. Z każdej Wielkiej Sprawy wynikają nieprzewidziane i
niekontrolowane następstwa. Tak było z naszą rewolucją, która w założeniu miała stworzyć raj na ziemi, a stworzyła... Sami
wiecie, co stworzyła. Podobnie może stać się z naszym Wielkim Atakiem: wynik może się okazać odwrotny od
zamierzonego właśnie z powodu nadmiernego rozmachu i tupetu. A poza tym dobrze znam ludzi ze sztabu Wielkiego Ataku.
Zadziwiające zjawisko: wszystkie wielkie wydarzenia w dziejach ludzkości były zrodzone, stymulowane i kierowane przez
dyletantów i szarlatanów.

DZIEŃ
Przybiegł Entuzjasta. Właśnie „przybiegł", bowiem porusza się on w przestrzeni biegając (niczym nowożeniec), chociaż
ma około sześćdziesiątki, a w wojsku nie służył z powodu płaskostopia, krótkowzroczności i zeza. Już w progu zaczął
krzyczeć (to zwykły u niego sposób mówienia), że Oni (co za Oni?) nastraszyli mnie tylko na wszelki wypadek, ale jego,
Entuzjastę, postarają się zlikwidować przy pierwszej okazji. Dawno już na niego polują! O, tutaj właśnie przygotował listę
osób, towarzystw i gazet, które powinienem natychmiast zawiadomić, jeżeli jemu. Entuzjaście, przydarzy się coś poważnego.
Policję i tutejszą służbę bezpieczeństwa już w związku z tym ostrzegł, żeby miały oczy otwarte. Zapytałem, co mam zrobić,
jeśli dostanie nagle rozwolnienia. Obraził się i wybiegł, zabierając ze sobą zawiniątko, w którym przyniósł mi, jako choremu,
coś do zjedzenia. Szkoda.

MĘCZĄCE PYTANIE

Entuzjasta uważa się za prawdziwego marksistę. Ciekawe, czy Marks zechciałby z nim porozmawiać? A z Breżniewem?
Myślę, że zechciałby. Nawet z szefem KGB by porozmawiał. Dałby mu kupę dobrych rad na temat zniszczenia Zachodu.
Wręczyłby mu listę rosyjskich marksistów na Zachodzie. A Engels w zupełności mógłby zostać agentem radzieckim w
Anglii. Natomiast ze mną Marks i Engels rozmawiać by nie zechcieli. Zaliczyliby mnie do agentów KGB nawet wtedy,
gdybym nim naprawdę nie był. I zaszczuliby tak, jak zaszczuli Duhringa. Po publicznym donosie Engelsa (patrz: „Anty—
Duhring") wygnano go z uniwersytetu i w rezultacie skisł na prowincji. A jakie donosy sam Marks pisał na rewolucjonistów
rosyjskich! Lenin zaś wydał carskiemu rządowi wszystkich konkurencyjnych rewolucjonistów. Chodzą słuchy, że sam Stalin
był agentem carskiej ochrany. Co prawda, mam co do tego wątpliwości: Stalin — zwykłym agentem? Niemożliwe! Gdyby
chociaż był szefem ochrany!... Jeżeli jednak te pogłoski są zgodne z prawdą, oznacza to tylko jedno: Rewolucja
Październikowa była nie tylko historycznie konieczna, lecz i nieuchronna. Skoro carat nie dał wiary donosom samego
Stalina, to jasne, że dni jego były policzone. Kiedy Entuzjasta oświadczył mi, że „nawet Stalin był kapusiem", oczy dziwnie
biegały mu na wszystkie strony.
A po jakiemu Marks rozmawiałby z Entuzjastą, skoro ten, jak się to mówi, po niemiecku czy po angielsku ani w ząb?
Boże mój, toż oczywiście po rosyjsku! Na krótko przed śmiercią Marks zaczął uczyć się rosyjskiego, żeby czytać w
oryginale dzieła koryfeuszy marksizmu w rodzaju Entuzjasty. Ale zdążył się nauczyć jedynie rosyjskich przekleństw. To się
nazywa dar przewidywania. Sam zaś Entuzjasta orzekł, że „dojcza szpraka — szwera szpraka" i w kontaktach z miejscową
ludnością przeszedł na międzynarodowy język gestów.

MY I SEKS

Przypomniałem sobie o istnieniu kobiet — wyraźny sygnał, że jestem na drodze do wyzdrowienia. Myśli moje pobiegły
jednak w kierunku nie tyle praktycznym, co teoretycznym.
Sprawa seksu w Związku Radzieckim przedstawia się właściwie nie najgorzej. W każdym razie w naszych trudnych
warunkach atmosferycznych i mieszkaniowych, wobec stałego braku dobrego jedzenia, przyzwoitych toalet, kosmetyków i
środków antykoncepcyjnych, problem współżycia rozwiązaliśmy znakomicie. Wyprzedziliśmy Zachód o całe stulecie. Za to
w teorii jesteśmy od Zachodu o owo stulecie gorsi. Szczytem odwagi, na jaką zdobyła się seksuologia radziecka, jest radzenie
mężczyznom, aby zmywali naczynia i prali pieluchy. Czołowy radziecki teoretyk w tej dziedzinie, spędziwszy pewien czas
na Zachodzie w celach twórczych, napisał broszurę, w której rzucał gromy na tak zwaną „rewolucję seksualną" jako objaw
ostatecznego rozpadu kapitalizmu. Przyznał jednak, że nie możemy potępiać w czambuł pozytywnej roli intymnych
damskich toalet. Najpierw skrytykowano go lekko w „Literaturnoj Gazetie", a potem ostro zwymyślano w dzienniku
„Kommunist" za „niedocenienie", „przecenienie", „ustępstwo", „bezkrytyczny stosunek", „utratę czujności" i za wiele innych
rzeczy. Przez cały rok teoretyk uchodził za „ofiarę reżimu". Dysydenci próbowali zdobyć jego podpis pod jakimś
obrachunkowym dokumentem, a dziennikarze zagraniczni usiłowali przeprowadzić z nim wywiad. Ale nie uległ pokusie, za
co pozwolono mu pojechać na Zachód jeszcze raz. Tym razem przywiózł masę intymnych ciuchów dla swej kochanki i całą
walizkę środków antykoncepcyjnych dla swych szefów. W swojej nowej broszurze ustrzegł się poprzednich błędów. I w
„Literaturnoj Gazetie" ostro go skrytykowano za zacofanie, a w „Kommuniście" wytknięto mu z lekka braki w twórczym
podejściu. Po czym teoretyk zaczął jeździć na Zachód co miesiąc, zaopatrując wysokie kierownictwo i postępową
inteligencję radziecką w akcesoria współczesnego seksu. Natomiast w praktyce, powtarzam, jesteśmy...
Nasze problemy seksualne rozwiązujemy tutaj mniej więcej tak samo jak w Moskwie, ale o stopień niżej. To zupełnie
zrozumiałe: mamy o stopień niższą pozycję społeczną niż w Związku Radzieckim. Wyjątek stanowi Entuzjasta. W Moskwie
została jego stara żona z masą krewnych. Obiecano mu, że wszystkich wypuszczą, gdy tylko się tutaj urządzi. Póki co,
zaspokaja potrzeby płciowe ze sprzątaczką. Może sobie pozwolić na te rozkosze, gdyż od czasu do czasu otrzymuje
niewielkie honoraria. Swego związku nie ukrywa, nawet szczyci się nim, bo sprzątaczka jest dwa razy młodsza od jego żony
i zapewne pięć razy ładniejsza. Cynik powiedział, że na miejscu Entuzjasty żony by nie sprowadzał, tylko ożenił się ze
sprzątaczką — grzech taką cudną babę zostawić. Entuzjasta westchnął i powiedział, że sprzątaczka ma niestety męża i dzieci.
A w dodatku pewien poważny mankament: jest moralnie chwiejna. Jako były stary komunista potępia ją za to.
Krańcowo odmienna jest sytuacja Marudy. Na sprzątaczkę nie ma pieniędzy, a Właścicielka ignoruje go jako mężczyznę.
Inni „kawalerowie" milczą o swoich przygodach. Lecz jako teoretyk wiem, że nie mogą wyrwać się poza te dwie skrajności
— szalony sukces Entuzjasty i głęboki upadek Marudy.

WIECZÓR

Przyczłapał markotny Maruda. Właśnie „przyczłapał", bo w odróżnieniu od Entuzjasty nie porusza się w przestrzeni
biegiem, lecz człapie. Zobaczył na stole ostatni z sandwiczów, przyniesionych przez Cynika. I zeżarł go. Powiedział smętnie,
że w jakimś dzienniku opublikowano artykuł znanego zachodniego pisarza, w którym ten chwalił się, że w ciągu swojego
życia spółkował z dziesięcioma tysiącami kobiet. Rozmawiają teraz o tym wszyscy lokatorzy Pensjonatu. Początkowo
uznałem, że pisarz łże. Lecz przypomniawszy sobie, że pisarz na Zachodzie uczy ludzi moralności, czyli kłamać mu nie
wolno, zmarkotniałem jeszcze bardziej niż Maruda. W naszych radzieckich warunkach — powiedział Maruda — trzeba
przeżyć co najmniej pięćset lat, żeby dojść do takich wyników. Cywilizacja to jednak wielka rzecz, szkoda słów! W naszej
dzielnicy wszystkie chłopy razem wzięte za cały okres radzieckiej historii nie mieli tylu bab. Nie ten wikt! Dziesięć tysięcy!!
A tu byle babiny człowiekowi zdobyć się nie udaje! Dawno mówię, że trzeba tu zaprowadzić porządek! — W rzeczy samej,
znajdźcie mi babę! Przecież umiecie dukać po ichniemu!
W Moskwie uchodziłem za wielkiego dziwkarza. Wielu kolegów dopatrywało się głównej przyczyny mojej emigracji w
chęci „spróbowania zachodnich dziwek". Dowiedziawszy się o skromnym doświadczeniu seksualnym zachodniego pisarza—
moralisty, poczułem całą moją seksualną znikomość i przeszedłem na tematy społeczne. W tej dziedzinie każdego
zachodniego pismaka wyprzedzamy o sto oczek! Marudzie poradziłem by wyliczył, ile kopulacji przypada średnio na głowę
ludności w Związku Radzieckim i z iloma przeciętnie babami miewa stosunki płciowe radziecki mężczyzna. I porównać to z
odpowiednimi danymi na Zachodzie. Skuteczniejszej agitacji przeciw komunizmowi wymyślić nie sposób.
EMIGRACYJNY CUD

Jestem prawie zdrów. Nadszedł czas porozmawiać o rzeczach istotnych. To zaś, co dla nas najistotniejsze, określa jedno
jedyne słowo: emigracja. Dla ludzi na Zachodzie słowo to brzmi zupełnie zwyczajnie. Natomiast dla nas, ludzi radzieckich,
brzmi jak dzwon na trwogę, jak ryk huraganu, jak grzmot piorunu, jak armatni wystrzał. Sami nie uświadamiamy sobie
jeszcze do końca przyczyn, istoty i skutków tego historycznego huraganu. Huraganu bezprecedensowego, bowiem zjawisko
tylko zewnętrznie przypominające emigrację i noszące nazwę „emigracja" jest w swej istocie czymś innym.
Weźcie słownik, otwórzcie na literze „E", znajdźcie słowo „emigracja" ! Czytamy emigracja — wymuszone lub
dobrowolne przesiedlenie się z ojczyzny do innego kraju z przyczyn politycznych, ekonomicznych lub innych. Podając taką
definicję, autorzy słowników sądzą, że wyczerpali wszystkie możliwe rodzaje emigracji.
Jak jednak odnieść się do mojego przypadku? Nikt mnie nie zmuszał do porzucenia ojczyzny. Ale też nie uczyniłem tego
z dobrej i nieprzymuszonej woli. Nie miałem ani politycznych, ani ekonomicznych, ani jakichkolwiek bądź innych
powodów, żeby porzucić ojczyznę. I nie dość, że znalazłem się w innym kraju, to na dodatek w innym świecie, w innej
epoce, w innym przekroju przestrzeni, w innym biegu czasu. I mimo to jestem emigrantem. Skąd się wziął taki logiczny
nonsens? Stąd, że jestem człowiekiem radzieckim, dla którego możliwa jest tylko emigracja rzekoma.

DLACZEGO TU JESTEM

Dlaczego tu jestem? No, choćby dlatego, żeby rozwiać szeroko rozpowszechniony mit, jakoby człowiek radziecki był
istotą ogłupiałą i zastraszoną. Ci, co mnie tutaj wyrzucili, chcieli za pomocą tej akcji jakby powiedzieć rzecz następującą:
spójrzcie na tego człowieka! Jest niegłupi i wykształcony. Nikt go nie ogłupiał, nie straszył, nie demoralizował. Raczej na
odwrót: on sam robił to w stosunku do innych, którzy jednak nie czują się wcale ogłupiali, wystraszeni, zdemoralizowani.
Ludzie radzieccy w ogóle nie poddają się takiej obróbce, ponieważ zdolni są ogłupić, zastraszyć i zdemoralizować każdego.
Leży to w ich naturze i z rozkoszą robią to zarówno w stosunku do samych siebie, jak i innych. Stanowią nowy, doskonalszy
typ istoty myślącej i będą wzorem dla innych. Strzeżcie się!
W Związku Radzieckim pełno takich. Mają w naszym społeczeństwie swoją dolę przywilejów, władzy i swobody. Nie tak
wielką, by można było ich zaliczyć do warstw uprzywilejowanych. Lecz i nie tak małą, by zaliczać ich do warstw niższych.
Nie, żeby byli wybrańcami losu. Lecz nie są też ofiarami. W społeczeństwie pełnią rolę szczególną. Są jego jądrem, solą,
drożdżami i witaminami, inspiratorami i katalizatorami. Są nosicielami i apologetami tego społeczeństwa. A jednocześnie są
jego cierpiącą tkanką. Przyjmują to społeczeństwo takim, jakim jest i urządzają się w nim na wieczność, bez żadnych
ukrytych myśli i bez żadnych warunków wstępnych. Gdy zostają wyrzuceni na Zachód, traktują to jako wyjazd służbowy lub
urlop, chociaż wiedzą, że to koniec. Nie szukają ani prawdy, ani dobra. Po prostu żyją sobie adekwatnie do czasu, dzieląc
jego błędy i klęski. A ludzi i epoki historyczne określają nie tyle prawdy i cnoty — ogólne i abstrakcyjne, ile błędy i wady
indywidualne i konkretne. Przyjrzyjcie się tej istocie: oto ten, kogo nazwaliście homo sovieticus!

HOMOSOS

Na Zachodzie ludzie mądrzy i wykształceni nazywają nas homo sovieticus. Szczycą się, że odkryli istnienie tego typu
człowieka i wymyślili dlań tak piękną nazwę. Przy czym używają tej nazwy w sensie dla nas poniżającym i pogardliwym.
Nie mogą zrozumieć, że myśmy dokonali czegoś więcej — pierwsi wyhodowaliśmy ten nowy typ człowieka, a Zachód
dopiero pięćdziesiąt lat później wprowadził nowe słówko i ceni ten swój wkład do historii o wiele wyżej od tego, czego
dokonaliśmy my. Pycha Zachodu jest śmiechu warta.
No cóż, jak homo sovieticus — to homo sovieticus! Ja posunę się jeszcze dalej i przytrę Zachodowi nosa. Wprowadzę
wygodny skrót tego przydługiego terminu: homosos. Przynajmniej brzmi po radziecku.
Homosos jest istotą dość paskudną. Wiem to po sobie. Gdy żyłem w Związku Radzieckim, marzyłem o życiu w państwie
demokratycznym. Wstępować do dowolnej partii albo tworzyć własną, chodzić na demonstracje, uczestniczyć w strajkach,
krytykować. Rozkosz, nie życie. Pomieszkawszy nieco na Zachodzie, zmieniłem kierunek moich marzeń o sto osiemdziesiąt
stopni. Teraz marzę o tym, aby pożyć w porządnym państwie policyjnym, w którym partie lewicowe są zakazane,
demonstracje się rozpędza, a strajki dusi. Jednym słowem, precz z demokracją!
Dlaczego o tym marzę? Oczywiście dlatego, że jestem homososem. Skrajnym reakcjonistą, idącym w awangardzie
skrajnego postępu. Jak to możliwe? Dla homososa nie ma niczego niemożliwego. Na Zachodzie nawet ultra—reakcjoniści
walczą o demokrację, bowiem demokracja to dla nich ostatnia możliwość walki z demokracją. My zaś jesteśmy przeciw
demokracji, bowiem przeszkadza nam ona uczciwie, bez uciekania się do obłudnych spektakli, walczyć o demokrację. I
dlatego precz z demokracją!
Rozpoczynamy nową historię. Ale zaczynamy ją nie od początku, lecz od końca. Do początku dojdziemy dopiero przy
końcu. I dlatego raz jeszcze: won z demokracją!

NOC

Przed snem wpadł do mnie Cynik, żeby zapytać, jak się czuję. Zuch — pochwalił mnie — prawdziwy Iwan! Inni od
takich numerów od razu odwalają kitę, zaś rosyjscy Iwanowie robią się jeszcze zdrowsi. Chcecie posłuchać ostatniego
moskiewskiego kawału? Radzieccy dysydenci zwrócili się do obywateli zachodnich z następującym wezwaniem:
zainstalujcie u siebie reżym radziecki, a będziemy razem z wami walczyć przeciwko radzieckiemu reżymowi! Śmieszne?
Przecież byliście, zdaje się, dysydentem. Trochę — odpowiedziałem. Po co to wam było? — zapytał. Żeby wyjechać —
powiedziałem. Aha — rzekł — okazuje się, że wszystko tłumaczy się bardzo prosto.

MYŚLI O PRZYSZŁOŚCI

Na cześć mojego wyzdrowienia podjąłem decyzję nieczytania więcej gazet i czasopism. Nie mam na myśli gazet i
czasopism radzieckich lecz miejscowe, tzn. zachodnie. Zachodnie i nagle — miejscowe! Jak się do czegoś takiego
przyzwyczaić? W moim pojęciu ze słowem „miejscowe" łączą się wyrazy: „tambowskie", „saratowskie" i „riazańskie", nie
zaś — „niemieckie" „francuskie" i „angielskie" Tylko wysiłkiem woli, którą odkryłem w sobie zupełnie niedawno, gaszę w
sobie te wżarte w krew skojarzenia. Zapamiętaj! — mówię sobie — teraz mieszkasz na Zachodzie. Zagranicą jest teraz dla
ciebie Rosja. Będziesz musiał tutaj żyć aż do ostatniego tchnienia. I zdechniesz tu, na Zachodzie. I pogrzebią cię nie w
rosyjskiej, a w zachodniej ziemi. Ciekawe, gdzie cię pogrzebią? Toż ziemi tu brakuje, swoich nie mają gdzie grzebać. Raczej
już cię spalą. A prochy twoje przeznaczą na nawóz, bo nie ma komu wręczyć urny na wieczne przechowanie.
Oczywiście można by zabezpieczyć sobie bardziej optymistyczną pośmiertną przyszłość, Wystarczyłoby ogłosić się
prawosławnym, zacząć chodzić do cerkwi i uczestniczyć we wszystkich cerkiewnych przedsięwzięciach. Tak robi wielu
radzieckich emigrantów. Niedawno przybyła tu z Moskwy pewna ważna dama. W Moskwie kierowała ona tajnym
wydziałem supertajnego instytutu. Członkini partii. Wybrali ją nawet do prezydium Komitetu Rejonowego. Gdybyście
widzieli, jak się na nią rzuciły wszelkie możliwe wywiady! Jakim zainteresowaniem ją otoczono! Od razu załatwiono
paszport, mieszkanie, źródło utrzymania. Rozumiecie coś z tego? Nie? — Ja też nie. Ale nie o to chodzi. Kto wie, może ta
dama przywiozła ze sobą tajny protokół ostatniego posiedzenia prezydium Komitetu Rejonowego partii, na którym
omawiano sposoby zwalczania nastrojów opozycyjnych w rejonie. Owa Dama stała się natychmiast żarliwą chrześcijanką,
oczywiście prawosławną. Zorganizowała następnie komitet do walki o przyznanie byłemu carowi rosyjskiemu, Mikołajowi
II, tytułu Zasłużonego Świętego Republiki za wybitne zasługi w charakterze męczennika bolszewizmu. To sformułowanie
zadań komitetu jest mego autorstwa. Sformułowanie Damy było jeszcze głupsze. Dama usiłowała wciągnąć mnie w tę
szlachetną sprawę, zaproponowała nawet stanowisko sekretarza w komitecie. Wtedy właśnie wystąpiłem z wnioskiem, by
poprawiono sformułowanie celów komitetu. Po czym Dama stwierdziła, że nie mam w tym kraju czego szukać. Jest ona
zahartowanym, partyjnym człowiekiem i słowa dotrzyma. Gdy wreszcie zdechnie i pochowają ją z honorami na cmentarzu
miejscowej gminy prawosławnej, ciekawe, czy na nagrobku zostaną uwiecznione tytuły i zasługi, które przyznano jej w
Moskwie?
Jednym słowem, pomimo oczywistych korzyści wynikających z przyjęcia prawosławia, nie uczyniłem tego. Być może był
to pierwszy błąd z całej serii błędów, jakie popełniłem na Zachodzie. Instruujący mnie człowiek z KGB mówił, żebym nie
omijał żadnej, nawet najmniejszej możliwości zaczepienia się, choćby wydawała się najgłupszą. Jeżeli możesz zostać
działaczem cerkiewnym — mówił — zostań nim! Jeśli, żeby urządzić sobie życie, będziesz się musiał obrzezać, zrób to! Nie
poszedłem za tą radą. Dlaczego? Bo jestem przekonanym ateistą. Lepiej, żeby moje prochy przeznaczono na nawóz, niż
gdybym miał sterczeć na jutrzni w towarzystwie starych rosyjskich emigrantów, ich urodzonych na Zachodzie dzieci, czy też
nowoupieczonych chrześcijan w rodzaju Damy — byłego członka prezydium Komitetu Rejonowego partii. Wchłonąć w
siebie rezultaty największej rewolucji w dziejach i osiągnięcia nauki światowej po to, by u kresu drogi przeobrazić się w syna
skundlonej cerkwi prawosławnej?! Wszystko, tylko nie to!

O KLĘCZENIU

Najważniejsze, że gardzę tymi, którzy klęczą z własnej woli. Sam nie klękałem nigdy i przed nikim. I nie będę. Nie
jestem w tym osamotniony. Człowiek radziecki tym się właśnie wyróżnia. Cecha ta jest wytworem i wynikiem naszej
rewolucji. Tego na Zachodzie nie mogą zrozumieć. Obserwując nasz sposób postępowania, ludzie zachodni oceniają go w
świetle swoich pojęć i wyobrażeń. Są np. przekonani, że naród radziecki klęczy przed władzą. Ale o naszym zachowaniu
można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że klęczymy przed władzą. Klęczeć można przed popami, carami, panami. Przy
czym można robić to tak, że zdawać by się mogło, iż żadnego klęczenia nie ma. Natomiast klęczenie przed naszą władzą jest
niemożliwe, nawet gdybyśmy tego bardzo chcieli, bowiem tą władzą jesteśmy my sami. Komunizm wyzwala ludzi od
klęczenia — na tym polega psychologiczna istota sprawy. Gdybyśmy nawet zapragnęli uklęknąć przed władzą, to nie
pozwoliłaby nam tego uczynić. Tak by nam dała po łbie, że przestalibyśmy nawet marzyć o takiej wolności, jak klęczenie. W
komunizmie klęczenie jest zabronione! W komunizmie człowiek ma stać na baczność, tzn. pięty razem, stopy rozwarte, ręce
wzdłuż tułowia, oczy maksymalnie wytrzeszczone i kornie wlepione w rządzących!
Nie umiałem pokonać w sobie człowieka radzieckiego i pójść za przykładem Damy. Być może, gdybym w Moskwie był
bardziej aktywny pod względem partyjnym, potrafiłbym tę słabość opanować.

PRASA

Powróćmy jednak do gazet i dzienników. Decyzja zerwania z nimi dojrzewała we mnie od pierwszego dnia pobytu na
Zachodzie. Tym bardziej, że miałem za sobą wieloletnie doświadczenie w ignorowaniu prasy radzieckiej. Wyrwawszy się z
zaścianków bolszewizmu w wolny świat (tak witał moje przybycie przedstawiciel pewnej organizacji antyradzieckiej),
przede wszystkim rzuciłem się na miejscową prasę. Zacząłem — rzecz jasna — od rzeczy najbardziej intrygujących: od
oglądania gołych bab i scen seksualnych. Szybko się przesyciłem. Wodziłem po nich obojętnym okiem. Czasem
wypowiadałem komentarze, których wstyd mi przytaczać. To dla impotentów, seksualnych maniaków, rozwydrzonych dzieci
i znudzonych nierobów — podsumowałem swoje obserwacje. Dla nas, radzieckich chłopów, byle znalazła się baba, a już
sami będziemy wiedzieć, co z nią zrobić, bez porady Zachodu. W rzeczy samej, co do organizacji antyradzieckiej:
przedstawiciel innej organizacji antyradzieckiej tego samego dnia szepnął mi do ucha, bym był ostrożny z przedstawicielem
pierwszej, gdyż jest on radzieckim agentem. To samo, w tych samych słowach, powiedział mi później przedstawiciel
pierwszej organizacji antyradzieckiej o przedstawicielu drugiej. Cóż to takiego — element miejscowej etykiety, czy
radzieckie przyzwyczajenie? A w ogóle scenka jak z surrealistycznego filmu: agent radziecki w postaci krytyka reżymu
radzieckiego przybywa na Zachód, gdzie spotykają go agenci radzieccy podszywający się pod członków organizacji
antyradzieckiej... Nasuwa się pytanie: a co potem? Nietrudno przewidzieć: typowo radziecka walka między jednostką, a
kolektywem. Dama tak się wyraziła pod moim adresem (plotki rozchodzą się tutaj tak samo jak w Moskwie): my (jacy
„my"?) już mu pokażemy, skąd wiatr wieje! Tutaj nie Związek Radziecki! Nie pozwolimy mu się na nas wypinać!" Proszę
zwrócić uwagę na sposób wyrażania się. Najwyraźniej pochodzi z czasów, gdy Dama była jeszcze w komsomole.
W końcu dobrałem się do artykułów wyrażających społeczno—polityczny intelekt zachodniego społeczeństwa. I już przy
pierwszych wierszach zorientowałem się, że Zachód zmierza nie tam, gdzie powinien zmierzać zgodnie z moimi o nim
wyobrażeniami, że tutejsi ludzie postępują nie tak, jak — zgodnie z moimi wyobrażeniami — postępować powinni. Jeszcze
jeden paradoks radzieckiego człowieka. Przybyłem tu jako agent radziecki, ideologicznie zainteresowany w tym, aby Zachód
postępował źle z punktu widzenia własnych interesów a dobrze z punktu widzenia interesów radzieckich. Przyjechałem, aby
Zachód osłabić i podkopać. Ledwie jednak przekroczyłem granicę, zacząłem czuć i myśleć odwrotnie. Zachowanie się
Zachodu i ludzi na Zachodzie zaczęło mnie irytować właśnie z powodu ich proradzieckiego ukierunkowania.
Moje rozdrażnienie z powodu niewłaściwego postępowania Zachodu rosło z każdym dniem. Dziś rano przeczytałem że
pewien wybitny polityk zachodni uważa, że można przekonać kierownictwo radzieckie o czymś takim, o czym radzieckie
kierownictwo nigdy i w żadnych okolicznościach przekonać się nie da. Tego już za wiele! — powiedziałem sobie. Rzuciłem
gazetę i dałem sobie słowo, że nigdy już nie stracę na nią ani grosza. Lecz w innej gazecie, uważanej tutaj za wysoce
intelektualną, przeczytałem wywiad zachodniego sowietologa z radzieckim „krytykiem reżymu". Krytyk, którego wydalono
z trzeciego roku pewnej nienadzwyczajnej politechniki, po czym odsiedział pięć lat w więzieniu (co uważa się za niezbędny i
wystarczający warunek poznania społeczeństwa radzieckiego), stwierdził, że przywódcy radzieccy zdradzili marksizm.
Sowietolog, od dwudziestu lat studiujący marksizm i radzieckie społeczeństwo w bibliotekach, dodał od siebie, że ustrój
społeczny Związku Radzieckiego w ogóle nie jest socjalizmem. O, idioci! — zawyłem. — Jeżeli w Związku Radzieckim coś
w ogóle robią prawidłowo i dobrze, to tylko — socjalizm. Niczego innego tam w ogóle robić nie umieją. Dlatego właśnie
podjąłem decyzję, o której mówiłem na samym początku.

ZDROWY HOMOSOS
Nie dałem się również obrzezać, bowiem nienawidzę wszelkiego nacjonalizmu. Mamy tu pewnego rosyjskiego pisarza, który
pod żydowskim pseudonimem drukuje swoje niezdarne utwory o tematyce żydowskiej. Noszą go na rękach. A inny, jeszcze
gorszy pismak, podaje się za przedstawiciela kultury rosyjskiej, chociaż jest Żydem. Jego też noszą tu na rękach. Ja natomiast
jestem zdrowym homososem, tzn. istotą ponadnarodową. A zdrowy homosos cieszy się, ilekroć jakiemuś narodowi dano
bobu. Buddyści wyrżnęli w Pakistanie milion muzułmanów? Dobrze im tak, zanadto się rozmnożyli! W Indiach
wykastrowano dwa miliony mężczyzn? Dobrze im tak, zanadto się rozpłodzili! W Kambodży zabito trzy miliony ludzi?
Świetnie, niech wszyscy wiedzą, do czego prowadzi komunizm! Podczas wojny zginęło dwadzieścia milionów ludzi
radzieckich? Dobrze nam tak, na przyszłość będziemy mądrzejsi! Skąd to się bierze? Stąd, że zdrowy homosos jest
prawdziwym internacjonalistą i wszystkich ludzi uważa za swych braci. No a z braćmi nie trzeba się cackać.
Mieszka tu pewien Tatar, który w czasie wojny współpracował z Niemcami. Oskarżono go o antysemityzm. Dlaczego
mnie obrażasz? — obruszył się — rozstrzeliwałem nie tylko Żydów, ale i Rosjan. Jest on zdrowym homososem, w dodatku
nie Rosjaninem — co podaję do wiadomości tym, którzy uważają sowietyzm za rosyjską cechę narodową. Zresztą wśród
emigracji składającej się w całości z wybitnych homososów, można się doliczyć zaledwie paru Rosjan. Nie wynika stąd, że
Rosjanie nie są homososami. To myśmy właśnie posłużyli za materiał wyjściowy, z którego wielcy selekcjonerzy —
komuniści wyhodowali współczesnego homososa. Zatrzymaliśmy się jednak w pół drogi do homososa doskonałego i
ugrzęźliśmy w małostkowej samoanalizie. Inne narody nas w tym wyprzedziły.

MY I ZACHÓD

Mieszkam w Pensjonacie, za który płaci jakaś organizacja. Mimo, że zajmuję maleńki pokoik bez telefonu i biurka,
organizacja płaci ciężkie pieniądze. Zaproponowałem im wariant następujący: niechaj dadzą te pieniądze do ręki, a ja już
wynajmę sobie pokój prywatnie. Będzie to kosztowało trzy razy taniej, a pozostałe pieniądze wydam na jedzenie, odzież i
papier. Niestety, nie wolno. Żartowniś, który poznał już subtelności życia zachodniego, twierdzi, że przyczyny owego „nie
wolno" są dokładnie takie same, jak w Związku Radzieckim. W ogóle wiele tutejszych zjawisk mocno przypomina nasze
życie radzieckie.
Lokatorzy Pensjonatu dzielą się na krótkoczasowych i długoczasowych. Przed moim wprowadzeniem się, do
krótkoczasowiczów należał Profesor, a już podczas mojego długoczasowego pobytu — Dama ze swym nieciekawym mężem.
Wystarczyło mi jedno spojrzenie na jej rachitycznego Męża, żeby wiedzieć, co to za ptaszek. Jestem przekonany, że
pracownicy tutejszej służby bezpieczeństwa wiedzą o przynależności Męża do KGB. Lecz sądzą, że jeżeli jest on ich
człowiekiem (a z pewnością jest i ich człowiekiem), to jego przynależność do KGB odgrywa rolę drugorzędną. Sprzedawanie
się wszystkim wywiadom świata jest dla wywiadowcy radzieckiego obowiązkiem zawodowym (a nawet obywatelskim). I
rzecz nie w tym, że w ogólnym bilansie praca dla dobra KGB przewyższa wyrządzone zło, ale w tym, że nawet wyrządzone
zło jest działaniem dla dobra KGB. Gdyby sam szef KGB uciekł na Zachód, zabrawszy ze sobą wszystkie znane KGB
tajemnice, jego ucieczka w ostatecznym rachunku przyniosłaby korzyść Związkowi Radzieckiemu. Wywiad radziecki i
Wywiady zachodnie używają innych kryteriów dla oceny swych działań.
Tak zwane obopólnie korzystne stosunki KGB ze służbami zachodnimi takiego samego rodzaju zawsze przynoszą korzyści
KGB, bowiem sam fakt istnienia jakichkolwiek stosunków zawsze przynosi korzyści KGB. Gdyby dało się obliczyć, jakie
koszty poniósł Zachód rozpracowując poprzez służby wywiadowcze Damę, w celu wydobycia z niej informacji, niejednemu
włosy stanęłyby dęba. I to zakładając, że te informacje są cenne i wiarygodne. A jaka część przekazanych przez nią
wiadomości jest dezinformacją, balastem, wymysłem, bzdurą? Jak obliczyć psychologiczne następstwa tego rodzaju
kontaktów? Mówiono mi, że zachodnie służby wywiadowcze stworzyły sobie dokładny obraz radzieckiego człowieka na
podstawie rozmów z wieloma tysiącami ludzi radzieckich. Twierdzę ze stuprocentową wiarą we własne słowa, że jeśli
Zachód przegra przyszłą wojnę ze Związkiem Radzieckim, to główną przyczyną będzie ów obraz człowieka radzieckiego,
stworzony przez zachodnie wywiady i zachodnich sowietologów na podstawie kontaktów z ludźmi radzieckimi.

MARUDA I ENTUZJASTA

Maruda i Entuzjasta zaproponowali, że zaprowadzą mnie do kawiarni, gdzie „wszystko kosztuje dwa razy taniej".
Powiedziałem, że wolałbym kawiarnię, w której wszystko kosztuje dziesięć razy taniej. Powiedzieli, że tak bywa, ale teraz
„nie sezon".
Maruda i Entuzjasta są najjaskrawszym przykładem krańcowo różnych form wyrażania jednej i tej samej treści. Zasady
Marudy: nikomu tu nie jesteśmy potrzebni; wcale tu nie lepiej, niż u nas; niczego tu nie osiągniemy! Zasady Entuzjasty;
kroku tu bez nas nie zrobią, to raj w porównaniu ze Związkiem Radzieckim; ruszymy góry z posad! Maruda pokornie czeka,
aż Zachód sam rzuci mu okruch ze swego bogatego stołu. Entuzjasta szarpie się i miota, wtyka wszędzie swój nos, gotów
wyrwać Zachodowi z gęby należny mu kęs. Maruda sam nie wie, po co tu jest. Entuzjasta przybył z misją — nauczyć Zachód
rozumu i kierować stąd ruchem dysydenckim w ZSRR. Pali się do wydawania pisma, a jeszcze lepiej gazety. Uważa, że to
„podstawowe ogniwo, i jeśli za nie chwycimy, wyciągniemy (kto — my?) cały łańcuch. Przecież Lenin również od tego
zaczynał!".
Ich cechą wspólną jest to, że obaj włażą do mojej komórki bez pukania, o każdej porze dnia i nocy, że chcą pożyczać
pieniądze i starają się coś ze sobą „na jakiś czas" zabrać. Żeby ubiec ich zamiary, napisałem na dużym arkuszu papieru:
„Porzuć wszelką nadzieję, ty, który tu wstępujesz!". Następnego dnia Właściciel zdjął ogłoszenie: nie chciał, aby mu
przypominano o haniebnej przeszłości jego kraju. Bo ktoś mu doniósł i ogłoszenie moje przetłumaczył!
Gdy Entuzjasta przybył do Wiednia, w pierwszej kolejności zainteresowało go, dlaczego na spotkanie nie przyleciał
amerykański prezydent. Powiedziano mu, że prezydent jest zajęty. Entuzjasta odparł, że prezydent mógłby w zastępstwie
przysłać swego przedstawiciela. Powiedziano mu, że pełno jest tutaj przedstawicieli prezydenta i że wkrótce będą mieli
zaszczyt porozmawiać z Entuzjastą. Entuzjasta nie zwrócił uwagi na z lekka ironiczny ton tych słów, uspokoił się i w
poszukiwaniu przywódców europejskich partii komunistycznych zaczął wodzić oczami po zebranej na lotnisku różnorakiej
publiczności. Bo ci to już naprawdę powinni byli rzucić wszystkie sprawy i przybiec na powitanie czołowego (i jak na razie
jedynego) przedstawiciela radzieckiego eurokomunizmu. Ale tu nikt już nie mógł mu pomóc. Entuzjastę, jako byłego starego
komunistę, oburzyło to najbardziej. Sukinsyny! — powiedział mając na myśli eurokomunistów, Amerykanów i wszystkich
pozostałych. — My tam dla nich..., a oni tu... Sukinsyny! No, poczekajcie! Ja wam jeszcze pokażę!
Maruda wyjechał dzięki fikcyjnemu małżeństwu, co mocno odbiło się na jego kieszeni. Przybywszy do Wiednia, Maruda
w pierwszej kolejności zainteresował się, gdzie znajduje się „czarny rynek", przywiózł bowiem bardzo cenną ikonę, za cenę
której miał zamiar spędzić dostatnio co najmniej pięć lat. Jednakże ikona okazała się falsyfikatem. Dowiedziawszy się o tym,
Maruda również zaklął — „Sukinsyny!". Ostatki byłych bogactw wydał na „likwidację" małżeństwa, tzn. na nabycie lipnych
dokumentów, które okazały się niepotrzebne. Po tym wszystkim zaczął przypominać psychicznie zbankrutowanego
milionera — stał się marudą, mięczakiem, ostrygą.
Tymczasem, nie wiadomo dlaczego niezmiernie zainteresowały się nim służby wywiadowcze. Z miejsca go tu przywieźli.
Zapytałem Marudę o przyczyny takiego zainteresowania jego osobą. — Wydaje im się, że wiem coś, czego sam nie wiem —
powiedział. Jak to rozumieć? Powiedziałem, że jak każdy człowiek radziecki posiadam bogatą podświadomość, zwłaszcza,
że pracowałem w zakładach produkujących dla wojska. Sam nie zdaję sobie sprawy ze swej podświadomości, a ci „kretyni"
dokopują się tam cennych informacji. Śmiech mnie bierze — powiedział — czego się tam można dokopać? Drobne
machinacje? Pijatyki? Historie z babami? Powiedziałem, że nie widzę w tym niczego śmiesznego. Może podejrzewają, że
jesteście ważną figurą w KGB? — Żeby choć drobną! — westchnął. — Gdyby tak było, góry bym ruszył z posad! Radzieccy
agenci mają tutaj istny raj na ziemi! A tym kretynom wszystko jedno, kim jestem. Dla nich ważne tylko, kim są oni.

ŻARTOWNIŚ
W drodze do kawiarni przyłączył do nas Żartowniś. Powiedział, że ta kawiarnia jest dwukrotnie tańsza z tej prostej
przyczyny, że jest trzykrotnie gorsza. Dlatego też praktycznym Niemcom nie opłaca się tutaj przychodzić. Jedynie my,
radzieccy emigranci, jakoś na tych stratach wychodzimy na swoje.
Przezwałem go Żartownisiem po tym, kiedy w drzwiach zderzył się z Właścicielką, wychodzącą z mojego pokoju. To
nieładnie, drogi towarzyszu, rozbijać zdrową kapitalistyczną rodzinę — powiedział. — Jesteście przecież człowiekiem
radzieckim! Naszym świętym obowiązkiem jest demoralizacja Zachodu — odparłem.
Znalazł się tu wcześniej ode mnie i prawem bywalca zaproponował, że pokaże mi osobliwości miasta. Pogoda trafiła się
znakomita. Było nam z tego powodu podwójnie przyjemnie, bo w Moskwie pogoda była pod psem. Napatrzywszy się na
zabytki architektoniczne i na upajające witryny sklepowe, zaszliśmy do czarującej kawiarenki. Natychmiast podeszła do nas
młodziutka i milutka kelnerka. Nie zdążyliśmy nawet westchnąć, porównując to rozkoszne stworzenie z moskiewskimi
wiedźmami, gdy przyniosła to, co zamówiliśmy.
Gdyby tak w Związku Radzieckim była choć dziesiąta część takiej obsługi, za nic bym stamtąd nie wyjechał. Wiecie, z
jakiego głównie powodu wyemigrowałem? Marzyłem, żeby posiedzieć chociaż raz w takiej właśnie kawiarence i być
obsłużonym na takim właśnie poziomie.
— Jak się Wam podoba miasto?
— Za dużo przeszłości. W ogóle Zachód jest obciążony przeszłością. Nie może jej utrzymać. Przeszłość uchodzi. I unosi
ze sobą ich przyszłość.
— My natomiast nie mamy przeszłości. Wszystko jest przed nami. Również zachodnia przeszłość jest przed nami.
— A co powiecie o ludziach?
— Wolność i dobrobyt nie czynią ludzi mądrymi. Mają tu cztery miliony gastarbeiterów, a swoich bezrobotnych jest już
półtora miliona. Przy czym bezrobotni nie chcą pracować na takich warunkach jak gastarbeiterzy. Albo też w ogóle nie chcą
pracować. Wolą być pasożytami na koszt społeczeństwa. Pewna organizacja dobroczynna postanowiła urządzić konkurs,
którego zwycięzca miał otrzymać miejsce pracy. Nikt nie chciał wziąć udziału w konkursie. A o młodzieży nawet lepiej nie
mówić! Problemy rasowe. Terroryzm. Narkotyki. Przestępczość... Byłoby szkoda, gdyby kapitalizm wkrótce upadł.
Chciałbym pożyć troszkę w dobrym kapitalizmie. Chodzić do kawiarni. Do nocnych klubów. Kąpać się w ciepłych morzach.
Spróbować różnych bab. Nie próbowaliście jeszcze Murzynek? Ja — owszem. Nic specjalnego! To bajki, jakoby wyróżniały
się niezwykłym seksem. Nasze baby nie są gorsze. Ale jednak to ciekawe. Jak chcecie, zorganizuję.
— Nie. Nie oswoiłem się jeszcze z Europą.

HISTORYCZNE ZADANIE PARASOLA

W Pensjonacie mieszkają również emigranci z innych krajów obozu socjalistycznego. Mają jeszcze nadzieję na „trzecią
drogę" i „wolne związki zawodowe", oskarżają nas o „dogmatyzm" i „wielkorosyjski szowinizm". Od czasu do czasu
wracają do swej socjalistycznej ojczyzny i drukują tam artykuły demaskujące Zachód. Podpisują się stopniem wojskowym
nie niższym od kapitana bezpieczeństwa. Zachód nie zwraca uwagi na te artykuły. Godzi to w dumę naszych
zaprzyjaźnionych wywiadów. Ze złości zaczynają urządzać zamachy na swoich byłych obywateli, głównie przy pomocy
parasoli, tubek pasty do zębów, szamponu i innych przedmiotów codziennego użytku. Parasole swego czasu wywoływały
tutaj sensację. I emigranci z Europy Wschodniej byli z tego bardzo dumni. Bułgarzy nawet w słoneczną pogodę chodzili z
parasolami. Ludzie uciekali przed nimi na wszystkie strony. Sam również czułem się nieswojo. Gotów jestem umrzeć w
paszczy rekina albo krokodyla, ostatecznie nawet od ukąszenia muchy tse-tse. Ale umrzeć od ukąszenia banalnego parasola
— brrr!..
Parasolowa sensacja skończyła się i została zapomniana, jak wszystkie inne sensacje na Zachodzie. Teraz nasi bracia w
socjalizmie i emigracji zamiast parasolek przeżuwają argument: „No, a Polska?". Obywatele zachodni na zewnątrz wyrażają
z tego powodu zachwyt, ponieważ podsyca to nadzieję, że Związek Radziecki wkrótce sam się zawali, a oni, zachodni
obywatele, zaoszczędzą na tym dodatkowy fenig w ciągu tygodnia. Ale w środku trzęsą się ze strachu, ponieważ wskutek
polskiej emigracji tracą obecnie co najmniej dziesięć marek w ciągu tygodnia. A to dopiero początek.

MY I ZACHÓD
Wieczorami w Pensjonacie toczą się rozmowy o wielkiej polityce. Na przykład w takim stylu:
— Studenci irańscy zajęli ambasadę amerykańską, a nie radziecką. Dlaczego?
— Gdyby dobrali się do ambasady radzieckiej, armia radziecka natychmiast wkroczyłaby do Iranu. A Amerykanie to
słabeusze.
— Mają demokrację.
— Toż mówię, że słabeusze.
— Ładna historia! Bez pół litra się nie rozeznasz.
— Zapomnij o pół litrze. Drogo. I nie ma gdzie rzygnąć.
— Nędzny Iran terroryzuje potężne supermocarstwo. Arabowie gwałcą Europę Zachodnią. Co się dzieje?
— Zachód zgnił.
— Nie spieszcie się z pochowaniem Zachodu. Kryje w sobie jakieś łajdactwo, które się jeszcze ujawni.
— Łajdactwo, owszem. Ale idiotyzmu więcej. Gdyby tak mniej idiotyzmu, a więcej łajdactwa — może byłoby lepiej.
W Moskwie takie rozmowy kończyły się hasłem: wypijmy. Tutaj nawet alkoholicy takich pomysłów nie rzucają. Wolą pić
sami. Więc opluwszy rewolucję irańską i Arabów, i nie zostawiwszy suchej nitki na politykach zachodnich, rozpełzliśmy się
po swoich komórkach.

DROBNE RADOŚCI
Ogłoszono, że jeden z pracowników ambasady radzieckiej okazał się agentem KGB. W Pensjonacie przez cały dzień śmiech
nie milknie z tego powodu: jeden! A czy jest w ambasadzie radzieckiej choćby jeden pracownik nie będący agentem KGB?!

MOJA DROGA

Obok Pensjonatu znajduje się cudowny kiosk z gazetami i czasopismami. Trochę dalej — wspaniały sklep, gdzie
sprzedaje się te same gazety i czasopisma. Jeszcze dalej — znacznie bardziej cudowny kiosk. Między nimi ustawione są
skrzynki, z których możecie wziąć gazetę, jeżeli wsuniecie do otworu należną ilość monet. Kiedyś kupowałem gazety w
skrzynkach. Wychodziło dwa razy taniej, bo wkładałem do otworu dwukrotnie mniej monet, niż należało. Żartowniś wkłada
czterokrotnie mniej. Świadczy to o tym, że ma dwukrotnie mniej sumienia niż ja. A Cynik nie wkłada niczego, tylko udaje —
parę razy przykłada palec do otworu. Rozmiar jego sumienia możecie obliczyć sami.
Droga moja wiedzie obok tej gazetowo—czasopiśmienniczej pokusy. Z okładek spoglądają na mnie wyzywająco
kolorowe damskie tyłki, piersi i inne kuszące części ciała. Tłuste tytuły gazet rozgłaszają, że jakiś maniak seksualny wyrzucił
przez okno z dziesiątego piętra dwudziestą ofiarę, że terroryści porwali milionera, że księżniczka rozchodzi się z kolejnym
mężem... No nie, gołąbeczki — powiedziałem metalicznym głosem — tym już mnie nie kupicie! I przeszedłem spokojnie
obok. I wtedy właśnie pierwszy raz w życiu odkryłem w sobie siłę woli. Odkryłem i... z żalu zalałem się łzami. Gdzie byłaś
wcześniej? — wyszeptałem, zwracając się do mojej siły woli. Gdybym cię był odkrył dwadzieścia lat temu, nie pętałbym się
teraz tutaj, w wolnym kraju, w poszukiwaniu byle czego do zjedzenia, a leżałbym na kanapie jak moi przyjaciele—
szczęśliwcy, w pięciopokojowym mieszkaniu w Rublowie albo spacerowałbym po daczy KC pod Moskwą, albo opalał się w
południowym uzdrowisku KC, albo uroczyście zasiadałbym w gabinecie przy Starym Placu lub na Łubiance. I nie
przejmowałbym się problemami życia po śmierci. I nie doświadczałbym uczucia rozczarowania prasą zachodnią. I nie
wiedziałbym, że Zachód dawno już należałoby odznaczyć orderem Lenina lub Rewolucji Październikowej za zasługi na polu
utrzymania i umocnienia władzy radzieckiej.
Ale przeszłości nie przywrócisz. Pocieszamy się zwykle sentencją: lepiej późno, niż wcale. Skoro obudziła się we mnie
siła woli, powinienem ją wykorzystać. Będę twardy jak skała! Będę trzymał się mojej linii niezależnie od tego, jak długo
potrwa okres ,,sprawdzania". Naprzód!

O STARUSZKACH

Idę do instytucji, gdzie rozmawiają ze mną osoby zainteresowane Związkiem Radzieckim, a mówiąc po prostu, gdzie
mnie przesłuchują. Idę na piechotę, ponieważ tutejsza komunikacja miejska — w odróżnieniu od moskiewskiej — jest droga
i niewygodna. Poza tym, tak czy inaczej, nie mam niczego lepszego do roboty. Idę więc, oglądam sytych i dobrze ubranych
przechodniów. Głównie są to staruszkowie. Pełno też rozleniwionej młodzieży. Młodzież jest ubrana rozmyślnie niechlujnie.
Chłopcy — zarośnięci. Dziewczyny — niczym nigdy nie myjące się Cyganki, jakie zobaczyć można czasami na ulicach
Moskwy. Głównym niebezpieczeństwem dla ludzkości — myślę — jest nie bomba atomowa, lecz nieuzbrojeni ludzie, tzn.
nadmierne zaludnienie i przydługie życie. Ludzie naruszyli prawa społeczne i biologiczne. Cherlawe dzieci nie umierają.
Chorzy chorują dziesiątki lat. Staruszkowie żyją nadzwyczaj długo. Staruszkowie zalali kulę ziemską. Nie ma na świecie
niczego bardziej niebezpiecznego, niż staruszkowie. Są głupi i nieprzydatni. Odznaczają się przy tym niezwykłą pewnością
siebie i wysokim o sobie mniemaniem. Wszystkie bolączki dzisiejszego świata są dziełem staruszków. Dopóki ilość ludzi na
świecie nie zmniejszy się przynajmniej o połowę, a długość życia nie skróci przynajmniej o dwadzieścia lat, dopóty nic
dobrego z tego nie wyjdzie. Będzie tylko jeszcze gorzej. Aż w końcu pójdą w ruch wszystkie te wynalazki staruszków,
zdolne zarazem zmniejszyć o połowę liczbę ludności i skrócić o połowę długość życia. Zresztą, pod względem stopnia
zagrożenia, młodzież może rywalizować ze staruszkami. Ze wszystkiego niezadowolona. Nie chce pracować. Ale chce mieć
wszystko od razu i bez pracy. Jej rzekoma pogarda dla dóbr materialnych i nienawiść do bogaczy jest tylko i wyłącznie
negatywnie zawoalowanym pragnieniem posiadania. A w głupocie i nieprzydatności młodzież nie ustępuje staruszkom.

I O EMIGRANTACH

Ale do diabła z nimi, zachodnimi staruszkami i młodzieżą! Istnieje niebezpieczeństwo dotyczące mnie osobiście —
napływ naszych emigrantów na Zachód. Jako awangarda Wielkiej Armii Radzieckiej, powinienem się właściwie z tego
powodu cieszyć. Lecz jako obywatel, który musi jeść, pić, ubierać się, posiadać kobiety i korzystać z dóbr kulturalnych,
wpadam w rozpacz z powodu tego radosnego zjawiska. Moje szansę na przyzwoite urządzenie sobie życia zmniejszają się z
każdym dniem coraz bardziej. Przybywają coraz to nowe radzieckie łobuzy. Dostarczają zachodnim wywiadom coraz to
cenniejszych informacji i dezinformacji, coraz bardziej ważkich dowodów swojej przynależności do KGB. Chce mi się
zakrzyknąć na cały świat: opamiętajcie się! Kogóż to do siebie wpuszczacie?! Czy nie widzicie, że to początek naszego
(radzieckiego) szturmu na Zachód?! Proszę zrozumieć mnie właściwie: chce mi się o tym krzyczeć nie w celu ratowania
Zachodu, ale po to, by się jakoś trwale i przyzwoicie urządzić na Zachodzie. I dlatego chce mi się troszeczkę Zachód
podratować. Kiedy się urządzę, nie będę krzyczeć. Zresztą wszystko jeszcze może się odwrócić: kiedy się urządzę, żal mi
będzie tracić dobrą pozycję. Radzieccy emigranci, którzy się nieźle urządzili, a wśród nich w pierwszym rzędzie agenci
KGB, są na Zachodzie głównymi przeciwnikami nadejścia komunizmu — oto jeszcze jeden przykład wzgardzonej przez
wszystkich, lecz wiecznie triumfującej dialektyki.

KIM JESTEM

Gdy ktoś pyta, w jaki sposób mnie, Rosjaninowi, byłemu członkowi KPZR mającemu dostęp do najwyższych kręgów
partyjnych i bezpieczniackich, swego czasu uczestniczącemu w tajnych badaniach, udało się wyjechać na Zachód,
odpowiadam otwarcie: przybyłem tu z polecenia KC KPZR, KGB i całego narodu radzieckiego. Lecz nikt mi nie wierzy.
Sądzą, że strugam wariata, lub chcę podbić swoje cenę i osiąść na cieplutkiej posadce. Radzieccy szpiedzy, którzy się
pokajali, są na Zachodzie niezwykle hołubieni. Od razu dostają azyl polityczny i środki utrzymania. Mnie jakoś nie
wychodzi.
Trzeba jeszcze udowodnić, że jesteście prawdziwym szpiegiem radzieckim, a nie lipnym — powiedział mi podczas
przesłuchania jeden z moich rozmówców. — Jeżeli jesteście prawdziwym szpiegiem, powinniście dostarczyć nam cennych
informacji, w które byśmy uwierzyli i odpowiednio je wycenili. Lub dezinformacji — dokończyłem jego myśl — w które
byście uwierzyli tym bardziej. Po tej mojej uwadze zapadła opinia, że jestem człowiekiem podającym się za agenta KGB, nie
będąc nim w rzeczywistości. Dziwne, nieprawdaż?! I to wśród radzieckiej emigracji, w której każdy mówi o każdym, że jest
agentem KGB. Wysuwają przy tym niepodważalny argument: co to za agent, który nie zna żadnych tajemnic Związku
Radzieckiego?! Protestuję: — a jeżeli przysłano mnie tutaj, żebym poznał tutejsze tajemnice? Dlaczego w takim razie
przyznajesz, że jesteś azerem? — zapytują moi oponenci, biorąc na kieł moją logikę. — Poza tym żadnych tajemnic poznać
się tu nie da, bo ich tu zupełnie nie ma — wszystko widać gołym okiem. Nie przyjacielu, ty nas tu nie oszukuj! Przyznaj się
lepiej, że chciałeś nam zamącić w głowie! Przyznaję. Rozmówcy moi spoglądają po sobie: moje przyznanie się, że mącę im
w głowie traktują jako zamiar zamącenia im w głowie. Jak z tego wyjść?
Jestem azerem. Nie widzę w tym niczego złego. Dobrego co prawda też nie widzę. Po prostu jest to fakt obiektywny.
Trochę smutny, trochę komiczny. Ale w żadnym wypadku tragiczny. Raczej banalny. Agentów namnożyło się teraz tak
wielu, że nawet KGB nie o wszystkich pamięta. Wrzuca się ich do oceanu miejscowej ludności niczym nowonarodzone
szczenięta do brudnego wiejskiego stawu. Chcecie żyć — wyżyjcie, nie chcecie — zdychajcie! A nagrodą jest jedno: że się
nas wyrzuca. Oczywiście nie wszyscy agenci są tacy. Mam na myśli ów gatunek masowy, do którego sam należę. I nie tyle
agentów prawdziwych, co potencjalnych. Obecna sytuacja przypomina tę ze szkoleniem podoficerów w czasie ostatniej
wojny. Ściągali smarkaczy ze szkół i po paru miesiącach wypluwali ich na front jako podporuczników. Większość ginęła już
w pierwszym starciu. Ale w swojej masie potrzebni byli do tego jedynego starcia. I my w swojej masie również jesteśmy
potrzebni do jednej jedynej operacji.
Bardzo ciężko być potencjalnym agentem: musisz znosić wszelkie niewygody sytuacji agenta, nie korzystając z żadnych
jej zalet. Przed nami dwie drogi: albo w ogóle opuścić grono agentów, albo zostać agentem rzeczywistym. Pierwsze wyjście
odpada. Drugie zaś udaje się tylko nielicznym szczęśliwcom. Ponieważ odkryłem w sobie siłę woli, przystępuję do
natychmiastowej realizacji przejścia w szeregi agentów rzeczywistych.

SPECJALNY DESANTOWY
W bojowym, optymistycznym nastroju zbliżam się do rzeki. A właściwie — strumyka. W najbardziej deszczowe dni wody
w nim zaledwie po kolana. Można splunąć na drugi brzeg. W ogóle słabo tu na Zachodzie z rzekami, nie to, co u nas, w
Rosji. I rzeki są tu jakieś śmieszne. Płyną na poziomie brzegów, czasami nawet wyżej. Chowają się pod domami i wyłażą
spod nich w najbardziej nieoczekiwanych miejscach. Czasami płyną pod prąd. Zwróciłem Cynikowi uwagę na ten fenomen
przyrody. Powiedział, że dzieje się tak tylko na danym, małym odcinku, a dalej, za zakrętem, rzeka znowu płynie w dół, tyle
że dwa razy szybciej.
Na brzegu strumyka, nie opodal mostu noszącego imię jakiegoś wybitnego działacza (było się po co trudzić!) znajdują się
koszary oddziału wyspecjalizowanego w forsowaniu zapór wodnych. Każdego ranka żołnierze wkładają
jaskrawopomarańczowe kamizelki ratunkowe, wyciągają pontony, spuszczają je na wodę i z krzykiem do nich wskakują. Z
puszkami piwa. Lecz bez broni. Zaczyna się przeprawa na drugi brzeg. Łódź zaczepia o dno. Część żołnierzy wyłazi, żeby
zepchnąć ponton na głębszą wodę. Łódź ponownie zaczepia o dno. Tym razem zejść muszą wszyscy oprócz jednego i nieść
ponton do brzegu na rękach. Żołnierz w pontonie wygłupia się. Żołnierze pokładają się ze śmiechu. Ponton wylatuje im z rąk.
Błazen wpada do wody. Następuje ogólna radość. Na brzegu zbiera się tłum, który komentuje zdarzenie. Motyw przewodni
komentarzy: wojsko drogo kosztuje, trzeba je rozpuścić, zostawiwszy minimum. Śmiech bierze, gdy się na to wszystko
patrzy i słucha, lecz zarazem i strach. Wojsk radzieckich taka nędzna armia nie powstrzyma. A tu skąpią na nią dodatkowego
feniga.
Przeprawiwszy się na drugi brzeg, żołnierze urządzają „biwak", krzyczą, zalecają się do kobiet, chichoczą, piją piwo,
śpiewają piosenki. Gęby syte. Rozebrani tak, że nawet do żołnierzy niepodobni. Na obiad „przepływają" z powrotem. I
więcej już ich przy rzece nie widać. Dobrze, gołąbeczki — myślę sobie, spoglądając na tych sytych i zadowolonych z siebie
chłopaków — opalajcie się, wrzeszczcie na całe gardło, pijcie piwo, przytulajcie się do dziewczyn! Cieszcie się życiem!
Wkrótce skończy się to wszystko. Mówię wam to ja, przedstawiciel potężnej armii źle odżywionych, źle ubranych,
nieopalonych, nie znających kobiet chłopców, armii, która od dawna gotowa jest do szturmu. Kiedyś nasi ojcowie śpiewali:
— Jeśli jutro — wojna, jeśli jutro — szturm, bądź już dzisiaj gotów do szturmu!". Kiedy zaczęła się wojna, okazało się, że do
szturmu gotowi nie byli. Nauczyliśmy się na błędach: zaraz po zakończeniu tamtego strasznego szturmu, zaczęliśmy
przygotowywać się do nowego, jeszcze straszniejszego. I już jesteśmy gotowi. A jeżeli dzisiaj ludzie gotowi są do szturmu,
to jutro z pewnością wyruszą — chęci do szturmu nie da się utrzymać zbyt długo. Od dawna zajmujemy pozycję obronną.
Lecz pamiętajcie: stała obrona oznacza atak. Obrona na zapas również oznacza atak. A także nadmierna obrona oznacza atak.
Służbę wojskową odbywałem w stosunkowo niezłych (w naszym pojęciu) warunkach. Pewnego razu oficer z Moskwy
wykładał nam, jak w armii amerykańskiej przygotowuje się specjalne oddziały do operacji w trudnych warunkach. Te
„trudne warunki" wydały się nam cieplarniane w porównaniu z naszymi zwykłymi. I o to chodzi! To, co dla nas jest życiem
normalnym, z punktu widzenia Zachodu jest życiem w straszliwie trudnych warunkach. Na tym polega nasza przewaga.
Mamy już nie kiepskie przedwojenne przygotowanie do „trudnych warunków", lecz gigantyczne doświadczenie historyczne
życia w nieludzko trudnych warunkach. Nie musimy przygotowywać się do wojny, bowiem zawsze jesteśmy do niej
przygotowani.

POJEDYNEK INTELEKTUALNY

Czeka mnie teraz to, co w powieściach szpiegowskich nazywa się pojedynkiem intelektualnym. Swoim przeciwnikom
powiem, że jestem azerem. Opowiem o innych, działających tutaj azerach, o współczesnych metodach radzieckiej
aktywności na Zachodzie. Nie uwierzą ani jednemu memu słowu. Będą mnie łapać na sprzecznościach, zastawiać pułapki.
Dlaczego? Po to, by zdemaskować mnie jako azera! Umielibyście wybrnąć z takiej sytuacji? Ja osobiście nie umiem. Nasze
pozycje zbytnio różnią się między sobą. Ja jestem nosicielem tragicznej linii w historii, a oni — operetkowej. Lecz oni widzą
nasze role dokładnie odwrotnie. Nie protestuję. Sam udaję durnia. I uważam ich za durniów tak samo, jak oni mnie.
Chodzę na te pojedynki jak do codziennej pracy. Ci, którzy mnie przesłuchują, nie zwracają uwagi na to, co uważam za
istotne i co jest istotne w samej rzeczy: słuchają mnie ze znudzeniem i z uśmieszkiem na ustach, cały czas przerywają i
zaczynają grzebać się w drobiazgach. Dlatego przytaczać będę nasze rozmowy w formie zredagowanej literacko i — z
mojego punktu widzenia — najwłaściwiej. Ich sprawozdania z prowadzonych ze mną rozmów wyglądają zapewne zupełnie
inaczej. W ich sprawozdaniach wychodzę na ograniczonego, śliskiego i zakłamanego typa, oni zaś na mądrych i
dalekowzrocznych śledczych, którzy stale przypierają mnie do muru, zrywają ze mnie maskę i wyprowadzają na czyste
wody. Nie jest to dla mnie niczym nowym — do takich zjawisk przyuczony byłem w Moskwie.
— Ostatnim razem wspominaliście o jakimś Komitecie Intelektualistów (KI) przy kierownictwie KGB. Co to za
organizacja?
— Jest to grupa nieformalna. Jej członkowie nie są zatrudnieni w KGB. Pracują w innych instytucjach i są czynni w
najróżniejszych zawodach. Za uczestnictwo w KI nie otrzymują żadnego dodatkowego wynagrodzenia. To entuzjaści.
Zadowalają się wyłącznie grą intelektualną, poczuciem przynależności do wyższych sfer, świadomością, że są potrzebni.
Zainteresowani są w przedstawieniu najwyższemu kierownictwu prawdziwego obrazu sytuacji w kraju i na arenie
międzynarodowej, a także w wynalezieniu efektywnych środków, służących poprawie tej sytuacji. Organizatorem i
inspiratorem KI był mój przyjaciel...
— Czy również byliście członkiem KI?
— Przyjaźniłem się z Inspiratorem i innymi członkami KI. Omawiałem z nimi rozmaite tematy. Ale członkiem nie byłem.
— Dlaczego?
— Tak się złożyło. Nie starałem się o to, nie czułem potrzeby. Poza tym byłem punktem wyjścia informacji, co
wykluczało członkostwo KI.
— A co to takiego?
— Członkowie KI zorganizowali sieć specjalnie wyselekcjonowanych informatorów, przy pomocy których zbierali
wiadomości potrzebne im w ich działalności intelektualnej.
— Donosiciele? Kapusie?
— Nie, zupełnie coś innego! Po prostu członkowie KI stawiali pytania, na które chcieli otrzymać odpowiedzi z
uwzględnieniem zasad socjologii konkretnej. Informatorów dobierano tak, by można było dać wiarę ich wiadomościom. Na
przykład, mianowano Breżniewa marszałkiem. Rozległ się u mnie dzwonek telefonu. Dzwoni Inspirator. Pyta: co o tym
sądzę? A ja jestem przedstawicielem określonych kręgów społeczeństwa i mój osąd jest dla nich charakterystyczny.
Inspirator wie, że nie będę odstawiał „uczciwego komunisty", lecz powiem, co sądzę o tym naprawdę. Wiem, że za moją
wypowiedź nie spotka mnie żadna kara. Więc odpowiadam: ci idioci (mam na myśli członków Politbiura) zupełnie
pogłupieli! Analogiczne pytania zadawano mi w związku z przemówieniami Breżniewa, uchwałami KC, dysydentami.
Wypełnianie takich zadań było jednak dla Komitetu sprawą drugorzędną.
— A co było pierwszorzędne?
— Rozważanie problemów politycznych na poziomie strategicznym. Na przykład, plan przekształcenia ostatniej
emigracji w operację wymyślono najpierw w KI.
— Na czym konkretnie plan polegał?
— Na przekształceniu emigracji sporadycznej w masową.
— Przymusową?
—Nie, na sprowokowaniu masowej emigracji dobrowolnej. Doprowadzeniu do tego, żeby setki tysięcy ludzi zechciały
emigrować.
—W jakim celu?
— Oczyszczenia kraju z elementów niezdrowych. Pozbawienie ich bazy społecznej w kraju. Podesłania agentów na
Zachód. Zwiększenia liczby nosicieli sowietyzmu na Zachodzie. Jest to forma przeniknięcia we wrogie ciało. Pokazanie
Zachodowi prawdziwego oblicza opozycji. Sianie wzajemnej niechęci w środowisku dysydentów. Wywołanie na Zachodzie
rozdrażnienia. Narzucenie Zachodowi fałszywych poglądów o radzieckim społeczeństwie. Mącenie wody, aby łowić w niej
ryby. Bardzo wygodne z wielu punktów widzenia.
— W jakim stopniu plan ten sprawdził się w życiu?
W stu procentach! Osiągnięte wyniki produkcyjne przeszły wszelkie oczekiwania. Na przykład, zagubienie Zachodu
wobec fali radzieckich emigrantów. Zagubienie wywiadów zachodnich w walce z radziecką aktywnością na Zachodzie.
— Na jaką skalę tę operację planowano?
— Doradzaliśmy wyrzucenie na Zachód co najmniej miliona ludzi, przede wszystkim Żydów. Lecz najwyższe
kierownictwo wystraszyło się tej liczby i jak zwykle zatrzymało się w pół drogi.
Po pytaniach, dotyczących KI, rozmowa przechodzi na zwykły, banalny poziom.
— Kiedy rozpoczęliście działalność w KGB?
— Jeszcze nie rozpocząłem. Pracowałem przez wiele lat dla KGB, jak wielu ludzi radzieckich. Lecz nigdy nie
pracowałem w KGB. Zgodziłem się zostać agentem radzieckim w celu otrzymania zezwolenia na emigrację.
— Czy byliście informatorem KGB? Jaki mieliście pseudonim?
— Informatorem KGB nie byłem.
— To niemożliwe!
— Nie wszyscy ludzie radzieccy są informatorami KGB. W zasadzie każdy radziecki człowiek może być wykorzystany
przez KGB dla otrzymania informacji czy dla jakiejś operacji. Ale to inna sprawa. KGB np. wykorzystuje do swoich celów
wywiady zachodnie. Waszym zdaniem, wynikałoby z tego, że i oni...
— Czy proponowano Wam współpracę?
— Trudno powiedzieć. Często robi się to w tak ukrytej formie, że teoretycznie nie jest to propozycją. W każdym razie
odmówiłem.
— Niemożliwe!
— Zgoda lub odmowa nie odgrywają tutaj roli, jaką przypisuje się im na Zachodzie. Znałem ludzi, którzy zgodzili się być
donosicielami, faktycznie jednak nimi nie zostali, oraz ludzi, którzy odmówili, a faktycznie pracowali dla KGB. Obecnie
dużo ludzi spełnia polecenia KGB, formalnie z nim nie współpracując. Sam, na przykład, pisałem sprawozdania dla
Prezydium Akademii Nauk, które automatycznie wędrowały do KGB.
—To znaczy, że jednak współpracowaliście z KGB! Nie jesteście w stosunku do nas całkiem szczery.
—Powiedzcie, co to jest „całkowita szczerość", a obiecuję, że zdobędę się na nią bez wahania i nawet posunę się jeszcze
dalej! Nie zrozumieli podwójnego sensu mojej prośby.

O SZCZEROŚCI
Czy jestem szczery w stosunku do moich rozmówców, czy też nie? Ani jedno, ani drugie. Pojęcie szczerości w
odniesieniu do świadomości ideologicznej homososa traci wszelki sens. Kiedy postanowiłem wyemigrować, pewien mój
stary znajomy powiedział: znaczy się, teraz będziesz naszym wrogiem. A przecież nie jest durniem. I nie wystąpił z tym na
partyjnym zebraniu. A inny znajomy właśnie po zebraniu partyjnym, na którym obwołano mnie zdrajcą, uścisnął mi
serdecznie dłoń. Oczywiście nie przy świadkach. Który z nich był szczery? Wszystko zależy od okoliczności, w jakich
ujawniają się cechy homososa. Jest on giętki i wyczuwa sytuację. Jego reakcje są zawsze naturalne, choć nie jedynie
możliwe. Nie ma w nim niczego, co określić by można jako „prawdziwe", bowiem „prawdziwość" jest tylko jedną z
historycznych możliwości, doprowadzonych w wyobraźni ludzkiej do absolutu. Natomiast wszystko jest w nim naturalne w
tym sensie, że adekwatne do warunków jego życia.
Mój pierwszy znajomy odniósł się do mnie jak do wroga nie dlatego, że solidaryzował się z ustrojem, lecz dlatego, że
naruszyłem ogólnie przyjętą normę i postąpiłem nie po radziecku. Oblekł to tylko w formę ideologiczną: „wróg". Nie żywił
do mnie uczuć, jakie należy żywić wobec wroga. A drugi mój znajomy współczuł mi, nie odczuwając współczucia
prawdziwego. W ten sposób wyraził jeden ze swoich rozlicznych stosunków do ustroju radzieckiego. W rzeczywistości
obydwaj żywili wobec mnie uczucia, jakich doświadcza masa w stosunku do niestandardowo postępującego członka
kolektywu — zdumienie, ciekawość, rozdrażnienie, zawiść, złość, współczucie dla samych siebie... Reakcji tej nie można
określić jakimś jednym słowem. I tak jest ze wszystkim.
Głupotą jest więc żądać od homososa szczerości. On sam chętnie byłby szczery, ale nie potrafi, bo uważa, że zawsze jest
szczery. A jeżeli gotów jest w ciągu minuty jedną szczerość zamienić na drugą, nie jest to objawem nieszczerości.
Instruujący mnie pracownicy KGB ani razu nie sugerowali, bym oszukiwał osoby, które mnie tutaj będą przesłuchiwać.
Pracownicy KGB to doświadczeni homososi. Wiedzą, że takich rad dawać nam nie potrzeba, bo od dzieciństwa jesteśmy
wytrenowani w niekłamaniu i wprowadzaniu w błąd drogą wykorzystania prawdy. Gdy przesłuchujący mnie bąknęli coś na
temat detektora do wykrywania kłamstwa, roześmiałem się. Tym razem zrozumieli mnie i sami uznali, że to poroniony
pomysł.

O WSPÓŁPRACY Z WŁADZAMI
Czy współpracowałem z władzami? Jeśli trzymać się naukowej ścisłości, to nie współpracowałem z nikim. Zasadniczo
homosos nie współpracuje z władzami. Rzecz polega na tym, że on we władzy uczestniczy. Realizuje swoje własne,
potencjalne i aktualne funkcje władzy. Sprawozdania zawodowych donosicieli, donosy ochotników i entuzjastów,
oświadczenia osób oficjalnych, publiczne oskarżenia i inne przejawy życia radzieckiego są jedynie formami uczestnictwa
homososów w systemie władzy.
Sam, na przykład, jeździłem parę razy za granicę i po powrocie pisałem sprawozdania z podróży. Robiłem to zgodnie z
instrukcją, w której było napisane: „W rozmowach z zagranicznymi naukowcami należy szeroko propagować osiągnięcia
nauki radzieckiej i wyniki budownictwa socjalistycznego w ZSRR, pokojową politykę naszego kraju. Należy wyjaśniać i
popularyzować idee nowej Konstytucji ZSRR; do zagadnienia „praw człowieka" podchodzić z uwzględnieniem naszego
zasadniczego stanowiska wyłożonego w prasie centralnej. Po powrocie z podróży należy w terminie dwóch tygodni
przedstawić w Prezydium Akademii Nauk ZSRR sprawozdanie z delegacji". Zawczasu podpisywałem papier, gdzie stały te
słowa. Zawczasu wiedziałem, że moje sprawozdanie pójdzie do KGB. A co za różnica? Czym różni się Prezydium Akademii
Nauk ZSRR od KGB? Po prostu spełniałem mój obowiązek homososa, któremu pozwala się na wyjazdy zagraniczne.
Starałem się spełnić mój obowiązek jak najlepiej. I nie widzę w tym nic zdrożnego. Gardziłem i nadal gardzę tymi, którzy
udają, że robili analogiczne rzeczy niechętnie i pod przymusem. Nie wierzę im. Pewnie po prostu nie chciało im się pisać
albo też nie umieli robić tego dobrze.

MOWA DO MORALISTÓW

W parku było pusto. Same kaczki. Obstąpiły mnie dookoła, licząc na okruchy chleba. Odczułem nagłą potrzebę
wypowiedzenia się. Wygłosiłem do kaczek następujący wykład. O dziwo, nie rozeszły się. Słuchały cierpliwie i zgodnie (tak
mi się wydawało) przytakiwały. Zapewne je również zżerała samotność i tęsknota.
Z pewnością uważacie, że moje postępowanie i postępowanie innych homososów w analogicznych sytuacjach jest
amoralne. My jednak patrzymy na to inaczej. Łatwo być człowiekiem moralnym, gdy się żyje w warunkach, które nie
zmuszają do działań sprzecznych z moralnością. Jesteście syci, dobrze ubrani, macie przyzwoite mieszkania, macie książki i
inne rozrywki. I wydaje się wam, że być człowiekiem moralnym jest sprawą prostą i wcale nie trudną. Istotnie, po co być
donosicielem KGB, jeżeli nikt was do tego nie zmusza i jeżeli w ogóle nie ma żadnego KGB? Wszystko jest wówczas jasne i
proste. Natomiast jeżeli człowiek znajduje się w warunkach poniżej pewnego minimum niezbędnego dla praktycznego
zastosowania norm moralnych, ocena jego postępowania w kategoriach moralności nie ma żadnego sensu. Człowiek żyjący
w takich warunkach mało że wyzwala się od norm moralnych; wyzwala się od nich właśnie dlatego, że ma do tego moralne
prawo. Niegodziwością jest żądać od człowieka godziwego życia, jeśli brak minimum warunków niezbędnych do tego, by
żądać od człowieka godziwego życia.
W tym miejscu kaczki zakwakały raźniej niż zwykle. Jak gdyby zrozumiały moje słowa. Nie było tylko jasne, czy
zgodziły się z moją tezą, czy też ją skrytykowały.
Homososi rodzą się, wychowują i żyją w takich warunkach, że oskarżanie ich o niegodziwość, bądź przypisywanie im
godziwych uczynków, jest taką samą głupotą jak rozpatrywanie z moralnego punktu widzenia postępowania hord Dżyngis—
chana, starożytnych Egipcjan, Inków i innych, analogicznych zjawisk w historii. Istotnie, pewnego razu zaproponowano mi,
bym został donosicielem i odmówiłem. Nie poczułem się jednak wcale bohaterem, przystępującym do walki z jakąś
złowieszczą i przestępczą siłą. I nie szczycę się tym dzisiaj. Donosicielstwo nie było mi wówczas po prostu do niczego
potrzebne. Niczego by mi nie przyniosło. I moja odmowa niczym mi nie groziła. Oficer werbujący donosiciela nie
potrzebował akurat mnie. Nie upierał się więc. Jako donosiciel nie przedstawiałem dla niego żadnej wartości. Wszystko,
czego pragnął się ode mnie dowiedzieć, mogłem mu powiedzieć nie będąc donosicielem. I zrobiłem tak. I nie odczuwałem z
tego powodu duchowych męczarni. Nie odczuję wyrzutów sumienia również i teraz. Moje kontakty z KGB były zwykłą
radziecką rutyną nie podlegającą ocenie moralnej. Zgodziłem się na współpracę z KGB przed moim wyjazdem na Zachód.
Dlaczego? Mogłem nosić się z zamiarem uczciwej pracy dla dobra mojej Ojczyzny. Godziwe to, czy nie? Mogłem udać, że
zgadzam się zostać agentem, po to by wyrwać się z zaścianków komunizmu, a następnie działać przeciwko niemu. Godziwe
to, czy nie? Mogłem oszukać KGB i wywiady zachodnie, apriorycznie uważane za organizacje amoralne, aby tylko zacząć
żyć po ludzku. Godziwe to, czy nie? To tylko część możliwych wariantów racjonalnej kalkulacji. A w świadomości
homososa, aktualnie lub potencjalnie, istnieją jednocześnie wszystkie możliwe warianty — przemieszane, przechodzące
jeden w drugi. W zależności od sytuacji jedna kombinacja zaczyna dominować nad inną. I zaczyna się ją traktować jako
„właściwą naturę" homososa. I jest ona właściwa, ale dla danej sytuacji, nie zaś w ogóle.
Homosos myśli blokami myśli i czuje blokami uczuć, dla których (owych bloków jako całości) brak jeszcze
odpowiednich nazw. Dzięki temu jest on psychologicznie i intelektualnie elastyczny, giętki, adaptacyjny. Uczynek sam w
sobie zły nie jest przez homososa odczuwany jako zły, ponieważ nie odczuwa on go jako samego w sobie, lecz jako element
bardziej złożonej całości (bloku), który jako całość czymś złym nie jest. Kropla trucizny w skomplikowanym, życiodajnym
lekarstwie nie odgrywa roli trucizny.
Uważacie, że homosos to degradacja człowieka. To samo myśleli o naszych drżących i niezdarnych przodkach szlachetni
przedstawiciele świata zwierzęcego — słonie, lwy, tygrysy. A co z tego wyszło? Homosos degradacją nie jest. Oznacza
chwilowe cofnięcie się do pierwocin istoty ludzkiej w celu przygotowania się do nowego, ogromnego skoku w rozwoju.
Jasne?
Zatrwożone kaczki coś tam mruknęły, lecz nie rozeszły się. Moja myśl wyraźnie je zainteresowała. Natchniony
kwakaniem, przeszedłem do następnego punktu mego wykładu.
Jeżeli postępowaniem człowieka nie kierują zasady moralności, nie znaczy to, by nie rządziły nim żadne inne zasady. I
nie znaczy to, by postępowanie człowieka określone innymi zasadami było gorsze od postępowania zgodnego z wymogami
moralności. Takie środki kierowania ludzkim postępowaniem jak władza kolektywu nad jednostką, ideologia państwowa,
praca przymusowa i inne, są w naszych czasach o wiele bardziej efektywne niż iluzoryczne i dwulicowe środki moralności.
Zresztą te ostatnie tkwią w nas również, ale są podporządkowane pierwszym. Na przykład nie godzi się oszukiwać i dlatego
w swoich donosach na bliźnich piszemy wyłącznie prawdę.
Sądzicie, że ludzie Zachodu są od nas lepsi? Mogę wymienić liczne aspekty życia, w których ludzie zachodni wypadają
daleko gorzej od homososów. Homososi, na przykład, są o wiele bardziej wyczuleni na los swych współbraci. Nie są też
takimi dusigroszami. Większe — w porównaniu z człowiekiem zachodnim — wyczulenie homososa nie jest jednak wy-
nikiem działania zasad moralności, lecz przejawem wysokiego poziomu kolektywizmu. Co w takim razie lepsze: być
obojętnym na los bliźniego w społeczeństwie moralnym, czy też być wyczulonym w niemoralnym?
Kaczki słuchały zakończenia mojej mowy z dezaprobatą, przestępując z nogi na nogę i rozglądając się na strony.
Wyraźnie nie w smak im były moje krytyczne uwagi pod adresem Zachodu. Zrozumiały, że nie doczekają się ode mnie
smacznych okruchów i zostawiły mnie samego, gdy tylko zobaczyły rencistę z zawiniątkiem.

JA I CYNIK

—Władze radzieckie powinny przejawiać wytrwałość i cierpliwość w stopniowym wzmacnianiu emigracyjnego szturmu
na Zachód, a ten — zawyje. Jakiż dałoby to wspaniały efekt, gdyby władze radzieckie zaproponowały Zachodowi
wypuszczenie ze Związku Radzieckiego wszystkich Żydów! Dwa miliony!! Chciałbym przyjrzeć się potem fizjonomiom
polityków zachodnich i bojowników o prawa człowieka!
— Plan ten omawiano w Moskwie już dziesięć lat temu. I stwierdzono, że jest nieprzydatny. Tak więc skryte marzenie
radzieckiego antysemity nigdy się nie ziści. Dlaczego? Po pierwsze: Zachód nie jest w stanie przyjąć tak wielkiej ilości ludzi
radzieckich. Po drugie: Związek Radziecki nie jest w stanie wyrzucić tak wielkiej ilości ludzi na Zachód.
— Bzdura! Tylko pozwolić, a połowa ludzi radzieckich ucieknie na Zachód!
— Właśnie to jest bzdura! Liczba pragnących wyjechać i zdolnych do wyjazdu uzależniona jest w rzeczywistości od
liczby obywateli przekonanych, że na Zachodzie uda im się żyć lepiej i zdolnych oderwać się od swojego środowiska. Ludzi
takich nie ma aż tak wiele, obliczaliśmy to. Oprócz tego istnieją pewne prawa zjawisk masowych, którym podlega również
emigracja. Jej fala już opada. Trzeba ją sztucznie podgrzewać. Jak? Na przykład — ograniczeniami .............
— Nie rozumiem, żartujecie sobie, czy co? Jakie jest wasze stanowisko?
— Żartować nie potrafię. Własnego stanowiska nie mam. A jeżeli nawet, to — jak w starej anegdocie — nie zgadzam się
z nim.
— Nie rozumiem.
— Nawet nie próbujcie zrozumieć. Istnieją sprawy z natury nie podlegające rozumieniu. Po prostu czekajcie. A z
mnóstwa tego rodzaju przykładów wypracujecie sobie nawyk takiego właśnie stanowiska wobec zachodzących zjawisk. I
nigdy się nie omylicie.
— Metoda—cud! Jakże się nazywa?
— Dialektyka. Dialektyka, drogi towarzyszu, jest w rzeczy samej nie tylko przedmiotem drwin ze strony tych, którzy
tylko o niej słyszeli. Dialektyka jest metodą poruszania się na ślepo, w nieznanej pustej przestrzeni wypełnionej
domniemanymi przeszkodami, poruszaniem się bez punktu oparcia, bez oporu, bez celu.
— Mówicie niczym Chrystus.
— Zgadliście. W swoim czasie musiałem prowadzić antyreligijne wykłady z ramienia towarzystwa „Wiedza".
— Też jesteście Żydem? Nie? A dlaczego?...
— Dlatego, że tato i mama...
— Dlaczego emigrowaliście?
— Późno już na szukanie przyczyn, pora szukać usprawiedliwienia.
— Nie widzę żadnej różnicy.
— Przyczyny działają do, a usprawiedliwienie — po.

JA I MARUDA

Zdumienie Cynika z powodu mojej narodowości jest zrozumiałe: przedstawicielem narodu rosyjskiego na Zachodzie może
być ktokolwiek, prócz samych Rosjan. KC i KGB zadowala to w zupełności. Jeden z instruujących mnie pracowników KC
powiedział: „nie dopuścimy do powstania narodowej kultury rosyjskiej na Zachodzie. Naszym celem jest sprowadzenie do
zera rosyjskiego elementu narodowego we wszystkim, co dzieje się na Zachodzie w języku rosyjskim".
Oto idzie Maruda. Jest na poły Rosjaninem, na poły Żydem. Żydowska połowa pozwoliła mu wybrać się na Zachód, a
rosyjska przeszkadza mu się tutaj urządzić. Dlatego, nie czuje się pół—Rosjaninem, lecz podwójnym Rosjaninem. Im to się
powodzi — wzdycha Maruda, pokazując palcem portret Papieża w gazecie — ich wybierają na Papieży. A my, choćbyśmy
pękli, nawet na kardynałów się nie wybijemy. Uwaga Marudy jest nader charakterystyczna. Zgodnie z głębokim
przekonaniem homososa na Papieża powinno się wyznaczyć najpierw człowieka radzieckiego, a dopiero potem kogoś z
bratnich krajów socjalistycznych. Przynależność religijna nie gra roli; KC wyznaczy na katolika, kogo zechce. Maruda nie
zdziwiłby się wcale, gdyby na Papieża wyznaczono (właśnie, wyznaczono) członka KC. Sekretarz KC od spraw ideologii
pełniący jednocześnie funkcję Papieża to rzecz normalna. A tu jakiś Polak! Bezczelność! Gdzie KGB ma oczy?!

PRZYJACIELE I WROGOWIE

Znajdziesz się tam w środowisku zawziętych antysowietów i anty—komunistów — mówił Inspirator. — Oto ich
produkcja z ostatnich pięciu lat. Rzuć okiem! Kompletne g..! Lecz powinieneś się z tym zaznajomić — wroga trzeba poznać.
Przypomniałem sobie tę rozmowę po telefonie od Damy. Powiedziała, że pewna instytucja potrzebuje socjologa—
konsultanta, specjalistę od społeczeństwa radzieckiego. Pensja niewielka, lecz dla samotnego człowieka radzieckiego aż
nadto wystarczająca. Wynajmiecie przytulne mieszkanko... I pierwsze co zrobię — powiedziałem — to Was zaproszę. Z góry
się zgadzam — zachichotała. — Będę ciebie (już „ciebie"!) rekomendowała! Tylko mnie nie zawiedź! Dołożę starań —
zapewniłem ją.
Przejrzawszy dostarczoną mi wtedy przez Inspiratora „literaturę", od pierwszych stron zauważyłem, że otwarty
antykomunizm i antysowietyzm tych ludzi gra rolę czysto pragmatyczną: wyrażają w ten sposób gotowość służenia swoim
chlebodawcom. A gwiżdżą na to, czy to dla Moskwy korzystne czy szkodliwe. Jeżeli uznają, że twierdzenie „Dwa plus dwa
równa się cztery" jest dla Moskwy wygodne, to każdego, kto to twierdzenie wypowie, obwołają agentem Moskwy. Czyżbym
— pomyślałem — wyrwawszy się z bagna idiotyzmu, podłości i zakłamania radzieckiej ideologii miał się pogrążyć w
jeszcze głupsze, podlejsze i bardziej zakłamane bagno antysowietyzmu?! Wszystko, tylko nie to!
Ale do instytucji, której adres dała mi Dama, mimo wszystko poszedłem. Przyjął mnie człowieczek bardzo podobny do
zastępcy kierownika wydziału propagandy KC. Aż mną wstrząsnęło, gdy go zobaczyłem: czyżby to był On?! Człowieczek
ów zaczął mi z mety odczytywać listę tego, co powinienem robić, by pokonać „naszego wspólnego wroga". Jota w jotę jak w
rodzimym KC. Wysłuchałem Człowieczka cierpliwie. Zgodziłem się z jego hasłami. Powiedziałem, że jestem gotów
rozpocząć aktywną walkę przeciwko Moskwie choćby od zaraz. Lecz nie jestem politykiem. Jestem naukowcem. A pozycja
nauki nie zawsze jest zbieżna z aktualną polityką. Krytykujecie oto Związek Radziecki i nawołujecie Zachód do sankcji
przeciwko Moskwie. Wydawałoby się, że zadajecie Moskwie cios. Ale nauka twierdzi coś innego. Radziecki atak na Zachód
dostał zadyszki wskutek niedostatku sił wewnętrznych. Kierownictwo radzieckie powinno zatrzymać się a nawet cofnąć, by
uniknąć katastrofy i przygotować się lepiej do nowego ataku. Krytyka wad ustroju radzieckiego i bardziej twarda pozycja
Zachodu zmuszają kierownictwo radzieckie do bardziej elastycznej polityki zarówno zewnętrznej jak i wewnętrznej.
Myślicie, że kierownictwo radzieckie nie wynosi lekcji z obecnego biegu wydarzeń? Zapewniam was, że nawet ruch
dysydencki w ogromnym stopniu przyczynił się do umocnienia reżymu radzieckiego. Komunizm w ogóle, a Związek
Radziecki w szczególności, są waszymi wrogami. Wroga trzeba poznać obiektywnie, bez emocji. Powtarzam: jestem
naukowcem, a nie politykiem. Mogę pomóc wam w poznaniu waszego wroga na poważnej płaszczyźnie naukowej. W naszej
sprawie — powiedział — nie można trzymać się na uboczu. Wroga naszego znamy nie gorzej od Was. Potrzebujemy ak-
tywnej walki. Potrzebujemy wykonawców. Przecież to nie Akademia Nauk. Ale zastanowimy się nad Waszą kandydaturą.
Parę dni później dowiedziałem się, że posadę, o którą się ubiegałem, przyznano niedawno przybyłemu z Leningradu
matematykowi, który podpisywał krzykliwe artykuliki w nielegalnym piśmie dysydenckim. Dama obraziła się na mnie;
powiedziała, że niepotrzebnie się wymądrzam i że „jeśli wpadłem między wrony, muszę krakać jak i one". Oczywiście ma
rację. Ale tak mi się nie chce żyć z wronami...

PISARZ

Mieszka tutaj nasz były pisarz. Nie były pisarz, ale były nasz. O istnieniu tego radzieckiego pisarza dowiedziałem się
dopiero tu, na miejscu. Jego historia jest prosta i smutna. W Moskwie drukowano go, ale nie zdobył upragnionej
popularności. Napisał coś tam obrachunkowego i wydał to na Zachodzie. Miał parę pochwalnych recenzji. Uznał, że to
światowa sława. Zaczął rozrabiać. Wzywano go na przesłuchania. Zaproponowano wyjazd do Izraela, chociaż jest
Rosjaninem. Zgodził się. I oto pędzi tutaj (jasne, że nie w Izraelu) żałosny żywot. Pociesza się, że KGB go tu nie śledzi,
chociaż właśnie tutaj znajduje się pod ostrym nadzorem KGB. Cieszy się, że w Związku Radzieckim „nie ma co żreć". W
wywiadzie dla prasy oświadczył, że dopiero tu zyskał możliwość pisania wszystkiego, co chce i jak chce. Jednak sądząc po
jego produkcji, sam jeszcze nie wie, co i jak właściwie chce pisać. Znalazł się w sytuacji głuchoniemego, którego wypchnięto
na scenę opery, mówiąc: śpiewaj co chcesz i jak chcesz. Przy tym jeszcze okazało się, że na widowni pustki: dzieł Pisarza
nikt czytać nie chce. I wydawać go też już jakby nie chcą.
A w ogóle to w mieście mieszka kilku byłych naszych pisarzy, w tym jeden znany. Lecz nie mam do niego dostępu, gdyż
boi się, że poproszę go o pieniądze. A innych sam nie chcę widzieć, gdyż boję się, że poproszą mnie o pieniądze.

SZEF

Pisarz zaprosił mnie do restauracji. Razem z nim przyszedł Szef. Szef płacił; gdyby nie to, Pisarz nigdy by mnie nie
zaprosił. Szef sprowokował rozmowę o różnicy między radzieckim i zachodnim stylem życia. Restauracja taka jak ta —
powiedziałem — i taka obsługa, jest na Zachodzie zjawiskiem zwyczajnym. Kiedy zwycięży u was komunizm, restauracje na
takim poziomie znikną zupełnie, a w ogóle liczba restauracji zmniejszy się wielokrotnie. Wejść do restauracji będzie trudno.
Gotować będą kiepsko, a obsługiwać jeszcze gorzej. Personel obsługi zwiększy się pięcio— lub nawet dziesięciokrotnie, za
to obsługiwać was będą wielokroć wolniej. Będzie chamstwo, będzie oszukaństwo, będzie... Ale dlaczego?! — wykrzyknął
Szef. — Czyż nie będzie można zachować tego, co mamy obecnie?! Nie! — odpowiedziałem — ponieważ instytucje takie
zostaną zorganizowane i będą działały według ogólnych zasad instytucji społeczeństwa komunistycznego. Ustali się
określoną liczbę pracowników restauracji i określony system zarządzania. Zresztą warunki pracy będą o wiele lżejsze niż
obecnie, to główna pokusa komunizmu. Ustali się stałą pensję dla pracowników, ustali się plan pracy instytucji, wyznaczy się
stałe dostawy produktów żywnościowych i miejsce zaopatrzenia, ustali się technologię produkcji. Zniknie konkurencja.
Dochody pracowników nie będą już zależeć od ich osobistej inicjatywy i ryzyka, od jakości jadła, menu, czy obsługi.
Wszelkie nielegalne dochody będą przynosiły o wiele większy zysk niż dobra i sumienna praca, jakość jadła i obsługi. Spró-
bujcie wyobrazić sobie siebie w takich warunkach na miejscu dyrektora lub na miejscu kelnera, a bez trudu wyciągniecie
wszystkie wnioski, tak oczywiste w Związku Radzieckim! Podobnie stanie się ze wszystkimi wyznacznikami życia
codziennego. Byłoby nieźle, gdyby ludziom zachodnim częściej dawać takie wyjaśnienia — powiedział Szef. Być może
groźba utraty smacznego befsztyka bardziej skłoni ich do poważnego zastanowienia się nad perspektywą komunizmu, niż
groźba utraty swobód obywatelskich.

DIALEKTYKA JAKO METODA OSZUKIWANIA

Czuję, że przeciwstawia mi się intelekt zupełnie innego rodzaju, niż mój własny. Nie jest on skoncentrowany w jakimś
jednym człowieku, lecz rozsiany w całej otaczającej mnie przestrzeni. Jest wyzbyty emocji. Pedantyczny. Prymitywny. A
jednocześnie ogromny. Jak gdyby wyliczano mnie na komputerze. A jeżeli tak jest rzeczywiście? W czasie studiów
interesował mnie problem czy człowiek może oszukać maszynę „myślącą" mądrzejszą do niego? Doszedłem wtedy do
wniosku, że przy każdej kombinacji danych warunków można znaleźć sposób oszukania „myślącej" maszyny. Przez
oszukaństwo rozumiałem wymuszenie na maszynie na podstawie danej informacji takiego wniosku, który sam oszukujący
ocenia jako oszukaństwo. Lecz istnieje tu pewna trudność. Aby oszukać myślącego przeciwnika, sam muszę wiedzieć, jakie
wnioski wypływają z mojego postępowania i jakie oszukańcze — z mego punktu widzenia — wnioski zamierzam mu
narzucić. A jeśli sam nie rozeznaję się we własnych zamiarach? Znaczyłoby to, że mój przeciwnik wylicza nie mnie, lecz
moją fikcję. A ja narzucam mu jedynie fikcję błędu. Logicznie trudność tę pokonać można w jeden tylko sposób: pewną ilość
twierdzeń należy formułować tak, aby zawierały w sobie swoje zaprzeczenie, zaś niektórych postępków dokonywać tak, aby
dopuszczały przeciwstawną interpretację.

PRZESŁUCHANIE

Moje rozmowy ze sprawdzającymi mnie osobami z grubsza tylko nazwać można pojedynkiem, ponieważ rozmawia ze
mną w sumie dziesięciu ludzi. Rozmawiają zazwyczaj w różnych kombinacjach — po dwóch albo po trzech. Mógłbym starać
się im przypodobać i odstawiać amoralnego aferzystę. Ale wtedy przestaliby się mną interesować. Musiałbym wówczas
wyjechać tam, gdzie moja emigracja straciłaby sens. Czuję, że obrałem właściwą linię postępowania. Trzeba ją kontynuować,
póki nie dostanę azylu politycznego. A to zależy od moich rozmówców.
— Kim są Wasi rodzice?
— Ojciec — inżynier, matka — w domu.
— Komuniści?
— Ojciec był w partii, matka — bezpartyjna.
— Był? Wyrzucony?
— Umarł, matka również.
— A ich rodzice?
— Chłopi. Rodzice rodziców też byli chłopami. Prarodzice — według ideologii radzieckiej byli małpami, a według
zachodniej — Adamem i Ewą.
— Żydzi?
— W Rosji chłopi nie mogli być Żydami.
— Tak jest, w Rosji carskiej chłopom istotnie zabroniono być Żydami.
— A za władzy radzieckiej na odwrót: Żydom zabroniono być chłopami. Robotnikom również.
— Tak jest, kwitnie u was antysemityzm.
— Za to wszyscy dysydenci zobowiązani są być Żydami.
— Właśnie, konflikty narodowościowe podkopują reżym radziecki, w szczególności — powstania narodów
muzułmańskich. Wkrótce w Związku Radzieckim będzie ich większość i wtedy...
— Rosjanie będą musieli powstać przeciw uciskowi ze strony narodów muzułmańskich i innych.
— Wasz ojciec był członkiem KPZR. Od którego roku? Jakie funkcje pełnił w partii?
W ten sposób rozmowa ciągnie się przez cztery, sześć, a czasem osiem godzin. Powtarzam bez końca, jak poszedłem do
szkoły, jak wstąpiłem do komsomołu. Oczywiście — dobrowolnie. Do komsomołu w ogóle wstępuje się dobrowolnie. I nie
każdego się tam przyjmuje. Nie wierzą. Skoro w wyższej uczelni wymagana jest charakterystyka z komsomołu — powiadają
— oznacza to, że wstąpiliście do komsomołu z czystego wyrachowania. Zwróciłem im mimochodem uwagę, że chodzą w
krawatach i marynarkach, chociaż na ulicy jest gorąco. Dlaczego? Z czystego wyrachowania? Do nich to nie dotarło, lecz na
wszelki wypadek obrazili się. Ten sam problem dowolności lub wyrachowania powstał w związku z moim wstąpieniem do
partii. Wszystkie próby wyjaśnienia im istoty i pozycji partii w społeczeństwie radzieckim, sensu członkostwa w partii,
stosunku ideologii do moralności w radzieckim społeczeństwie spełzły na niczym. Wszystko byłoby jasne, gdybym
powiedział, że wstąpiłem do KPZR dla kariery. Lecz żadnej kariery nie zrobiłem i nie zamierzałem robić. Członkostwo partii
w niczym mi nie przeszkadzało. Na odwrót, czyniło życie troszeczkę bardziej interesującym. I nie było w tym żadnej
dwulicowości. Dwulicowość w ogóle jest wymysłem ludzi zachodnich, którzy z radzieckiego sposobu życia i z ludzi
radzieckich niczego nie rozumieją. Jestem komunistą, ale nie w tym sensie, że wierzę w marksistowskie bajki (w Związku
Radzieckim w ogóle mało kto w nie wierzy), lecz jako ktoś, kto urodził się, wyrósł i wychował w społeczeństwie
komunistycznym i posiada wszystkie istotne cechy człowieka radzieckiego. Jakie to cechy? Na przykład, jeżeli będą się do
mnie jeszcze przyczepiać z pytaniami o mojej partyjności, to poślę ich na... Roześmieli się, bo dobrze znali to rosyjskie
słowo na trzy litery. Lecz śmiali się nie dlatego, że go użyłem, tylko dlatego, że uważa się je u nas za nieprzyzwoite.

OD CZEGO SIĘ ZACZĘŁO


Poproszono mnie, abym opowiedział o szkoleniu takich jak ja agentów radzieckich. Zwykłego człowieka radzieckiego —
powiedziałem — samo życie uczy robić trzy rzeczy bez specjalnego przygotowania — rządzić, krytykować reżym i być
agentem KGB. Przesłuchujący mnie roześmieli się, ale poprosili, bym opowiedział jak mnie werbowano i instruowano.
Spełniłem ich prośbę.
Był to zwykły dzień obecności, tzn. dzień, w którym musiałem pojawić się w mojej instytucji i podpisać listę obecności.
Jeżeli w takim dniu nie było żadnych zebrań, natychmiast wychodziłem z instytucji i zajmowałem się tym, co mi się żywnie
podobało. Zazwyczaj wracałem do domu, coś sobie pisywałem. Robiłem to w dziesięciu procentach z ambicji, w
pięćdziesięciu procentach z przyzwyczajenia i z braku czegoś lepszego do roboty, i w czterdziestu procentach — żeby
wykonać mój indywidualny plan w instytucji i zachować wygodną pozycję starszego pracownika naukowego. Stanowisko to
objąłem zaledwie trzy lata wcześniej i bardzo mi na nim zależało, bowiem moja pensja znacznie wzrosła i przyznano mi dwa
„biblioteczne" dni w tygodniu. W dni biblioteczne nie musiałem nawet podpisywać listy obecności. W takich dniach spałem
zazwyczaj do południa, a potem spędzałem czas wedle własnego widzimisię. Jednak parę dni w miesiącu musiałem spędzać
w instytucji. Były to dni zebrań naukowych, zebrań partyjnych i związkowych, narad naukowych, wezwań do dyrekcji i
innych bzdur. Parę wieczorów w miesiącu przepadało na pracę społeczną, jeden dzień — na wydarzenia nadzwyczajne
(spotykanie lub oprowadzanie ważnych osobistości, praca w bazie warzywniczej, czy subotnik). Krótko mówiąc, żyć — nie
umierać. Dopiero, gdy z tego wszystkiego zrezygnowałem, zrozumiałem, co straciłem. Gdybym otrzymał tu katedrę
naukową, a nawet cały instytut, nie przybliżyłbym się nawet w połowie do tej błogiej pozycji, jaką zajmowałem w Moskwie.
A wy się jeszcze pytacie, dlaczego nasz naród popiera reżym.
Więc był to zwykły dzień obecności. Przyszedłem do instytucji, podpisałem się w rubryce „przyjścia" (a jednocześnie — w
rubryce „wyjścia").
Postanowiłem połazić po mieście. Zacząłem szukać kogoś do towarzystwa. Lecz moi zwykli kolesie od spacerów gdzieś
poznikali, nie chciałem zaś łazić z kim popadło. Zadzwoniłem więc do Inspiratora. Nudzi mi się — powiedziałem — może
się spotkamy? Dobra — odrzekł. — Za pół godziny w „Nationalu".

KOLEŚ
Oto, nawiasem mówiąc, jeszcze jedna wielka zaleta radzieckiego sposobu życia: jeżeli nie macie niczego do roboty (a
dzieje się tak często) i chcecie znaleźć kompana w obijaniu się (obijać się samemu trudno), zawsze znajdziecie takiego
obiboka jak wy sami, zdolnego przegadać z wami cały dzień. Na Zachodzie jest to niemożliwe. Jak chcesz z kimś pogadać,
musisz wyznaczyć dokładny termin. Minie pół godziny lub godzina i — do widzenia. Tutejsze nieroby są, nie wiem
dlaczego, bardzo zajętymi ludźmi. Od kiedy tu jestem ani razu nie udało mi się powłóczyć i pogadać z miejscowymi
nierobami. Jedynie z naszymi, rodzimymi. Ale i oni pod wpływem Zachodu zaczęli udawać zajętych. Panowie, nudy na
pudy! Co to za życie? Po co to wszystko?
Usiedliśmy z Inspiratorem w „Nationalu". Trochę wypiliśmy, coś niecoś podjedliśmy. Zamówiliśmy jeszcze. Znowu
typowo radzieckie zjawisko — jak hulać, to do ostatka i jeszcze dalej, zadłużyć się po uszy. Tutaj wypijamy po szklaneczce,
zżeramy po befsztyku i good bye. A tam, u nas — do zamknięcia lokalu, do pustych kieszeni. Teraz dopiero doceniam zalety
życia radzieckiego. A wtedy nie ceniłem ani za grosz. Jak mówią: „ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cię stracił".*
— Nudy! — powiedziałem. — Ludzie łażą po Paryżu, zajadają ostrygi, śpią z Murzynkami, przeglądają „Playboya". A
my?! Choć oszalej! Nic przed nami nie świta. Nie pomógłbyś mi w wyjeździe na parę tygodni za granicę? Właściwie
dlaczego przestano mnie puszczać? Przecież znam języki. Sprawozdania mogę pisać kilometrami. Nie ucieknę.
— Ktoś ci podłożył świnię. Ale mam pomysł. To, że przestano cię puszczać, działa na twoją korzyść. Zrobimy z ciebie
dysydenta.
— Nie chcę być dysydentem!
— Nie wygłupiaj się. Jak będzie potrzeba, to i dysydentem zostaniesz. Mówią o tobie, że jesteś pół—Żydem.
— Bzdura!
— Wiem. Ale tak mówią i to dobrze. A gdybyś tak zechciał do ojczyzny przodków?
— W żadnym wypadku!
— Izrael, to tylko pro forma. Osiądziesz w Europie. Zwiedzisz świat. Nażresz się ostryg. Pośpisz z Murzynkami.
Wolność. Romantyka. Przygoda.Czego ci jeszcze potrzeba?!
— Kto mi przyśle zaproszenie?! Kto uwierzy, że jestem Żydem?!
* W oryginale: „szto imiejem — nie żalejem, potierajem — płaczem". (Przyp. tł.)
— Zaproszenie otrzymasz w ciągu dwóch dni.
— Moja była żona się nie zgodzi. Zażąda z góry wszystkich alimentów.
— Załatwimy to.
— Ale mnie tam natychmiast zaaresztują.
— Nawet nie masz co o tym marzyć!
— A — w jakim celu?
— Masz tutaj numer telefonu. Zadzwoń jutro rano!

DECYDUJĄCA ROZMOWA

Następnego ranka zadzwoniłem pod numer, który dał mi Inspirator. Godzinę później siedziałem w bezpieczniackim
mieszkaniu, służącym za miejsce spotkań oficerów KGB z interesującymi ich ludźmi i z donosicielami i rozmawiałem z...
Nazwę tego człowieka, powiedzmy, Generałem. Dawno was mamy na oku — powiedział Generał. — Waszą kandydaturę
zatwierdził sam... Czego od Was potrzebujemy? Poznajcie się z... (wymienił nazwiska dysydentów wydających jakąś
nielegalną gazetkę). Dacie im do pisma krytyczny artykuł. Podpiszcie jakiś list protestacyjny albo apel. Wyrzuci się Was z
partii, zwolni z pracy. Będzie rewizja, przesłuchanie, w ogóle wszystko, co potrzebne jest do pozyskania reputacji dysydenta.
Nie możemy Wam wskazać dokładnego miejsca zamieszkania na Zachodzie — to zależy od okoliczności. Waszym zadaniem
będzie zaczepić się gdzieś, zapuścić korzenie i znaleźć środki do życia. Żyjcie sobie. Obserwujcie. Zawierajcie znajomości.
Jednym słowem, działajcie stosownie do okoliczności. Powinniście raz na zawsze zrozumieć: przed światem stoją
niewyobrażalne bitwy o życie. Musimy być do nich gotowi o każdej minucie i to przed innymi. Dlatego już teraz musimy
przeniknąć we wszystkie pory Zachodu. Musimy wiedzieć o nim wszystko. Musimy wykorzystać wszystkie możliwości
osłabienia go i zdemoralizowania, zaorania, podzielenia, zasiania chaosu i zagubienia, zastraszenia. Musimy wyciągnąć z
niego wszystko, co niezbędne dla naszego istnienia i przygotowania przyszłych bojów. Jesteście żołnierzem naszej Wielkiej
Armii szturmującej Zachód, awangardą naszych atakujących wojsk...
Potem Generał kazał swemu pomocnikowi zorganizować mi spotkanie z byłym radzieckim szpiegiem, który przez wiele
lat pracował w Niemczech Zachodnich.

ROZMOWA Z BYŁYM SZPIEGIEM

— Dlaczego pracowaliście w Niemczech Zachodnich? Przecież jesteście Rosjaninem. Czy nie dość szpiegów wschodnio
—niemieckich?
— Dość. Lecz wykorzystujemy ich głównie do odwrócenia uwagi i do akcji politycznych. Najważniejsze rzeczy robimy
sami.
— Dziwne. Wydawało mi się, że...
— Sposób, w jaki przedstawia się u nas działalność naszych szpiegów na Zachodzie, nie ma nic wspólnego z
rzeczywistością.
— Nic wspólnego... Ale powinien chociaż trochę przypominać...
— Oczywiście, pewne podobieństwo jest, ale w drobiazgach. W istocie, powtarzam to z naciskiem, nie ma żadnego
podobieństwa. Przecież przepracowałem w Niemczech Zachodnich ponad dziesięć lat.
— Gdzie byliście?
— Mieszkałem w M. Miasto stosunkowo nieduże. Wiecie, ilu tam było naszych stałych wywiadowców? W samej tylko
mojej grupie ponad dziesięciu. A kto wie, może były jeszcze inne. A prócz tego co najmniej dwudziestu ludzi świadczyło
nam usługi.
— Koszmar! Tak olbrzymia sieć szpiegowska — na taką mieścinę! Przecież to drogo kosztuje!
— Kto Wam powiedział, że drogo?! Naszego państwa nie kosztowało to ani kopiejki. Pracowaliśmy przecież w
niemieckich firmach i instytucjach i dostawaliśmy za to niemałe pieniążki. Utrzymywały nas więc same Niemcy. Co więcej,
wielu z nas oddawało część zarobionych pieniędzy państwu. Oczywiście — naszemu. Jeden z naszych agentów, na przykład,
był profesorem Uniwersytetu. Zarabiał pięć tysięcy marek miesięcznie. Po odciągnięciu podatków, ubezpieczenia i
komornego zostawało mu na czysto dwa i pół tysiąca marek. I tysiąc oddawał. A inny nasz agent wszedł do zarządu wielkiej
firmy i co miesiąc oddawał trzy tysiące marek.
— A tych dwudziestu pomocników? Kto to był? Ochotnicy, czy pod przymusem?
—To zależy. Częściowo ochotnicy, częściowo pod przymusem, częściowo nie zdając nawet sobie sprawy.
— A jak Wyście się tam znaleźli?
— Towarzyszyłem grupie naszych uczonych na kongres i, jak to się mówi, wybrałem wolność.
— No ale Niemcy też nie durnie. Powinni się przecież domyślić, kim jesteście.
— Nawet tego nie ukrywałem. Naczytaliście się naszych książeczek, napatrzyliście się naszych filmów i w swej
naiwności sądzicie, że przynależność do KGB należy ukrywać. Kiedy właśnie jest odwrotnie! Na Zachodzie bardziej kocha
się przynależących niż czyściutkich. Czyściutkim się nie wierzy. Wyobraźcie sobie, że jesteście pracownikiem ich
kontrwywiadu. Przychodzę i mówię, że jestem oficerem KGB, chcę tu pozostać i gotów jestem opowiedzieć wszystko, co mi
wiadome. Co zrobicie? Sprawdzian? Sprawdzajcie! Wszystkie moje informacje będą wiarygodne i nawet dość cenne.
Będziecie podejrzewać i śledzić? Podejrzewajcie i śledźcie! Co wam to da? Przez cały czas mojego pobytu w M. Niemcy
byli przekonam, że zostałem z określonym zadaniem. Lecz było im wygodniej mieć takiego naszego szpiega jak ja, niż
takiego, którego trzeba by dopiero znaleźć. Oprócz tego oddawałem im od czasu do czasu pewne usługi, a oni przymykali
oczy na niektóre moje sprawki. Przecież też są ludźmi, też muszą przed swoimi szefami wykazać się działaniem?
— A dlaczego wróciliście? Wpadka?
— Nie. Wpadki, praktycznie rzecz biorąc, są wykluczone. Przyjechałem do Moskwy odpocząć, zobaczyć rodzinę. A tutaj
znalazł się amator, któremu zachciało się pomieszkać na Zachodzie i tym sposobem zrobić tutaj karierę. Okazało się, że ma
silne plecy i posłano jego zamiast mnie. Przyczepili się do niewinnej pijackiej burdy, którą tu urządziłem.
— Ten człowiek zajął wasze miejsce?
— Oczywiście, że nie! To jest osobna technika. Wróciłem do Niemiec. Pod byle pretekstem zwolniłem się z firmy, w
której pracowałem. Najpierw pojechałem do Anglii, a następnie do Moskwy. Po prostu moje stanowisko pracy przeniesiono
do miasta, w którym udało się zaczepić mojemu następcy. Na Zachodzie nie jest to żadnym problemem.
— Nie baliście się, że was zdekonspirują?
— Dekonspiracje są obecnie akcjami politycznymi o szczególnym charakterze. Gdyby wybrano mnie na szpiega, który
ma zostać zdekonspirowany, to bym siedział. A ich więzienia, to jak nasze sanatoria. Potem wymieniono by mnie na ich
szpiega, lub zaproponowano, abym pracował dla nich i wypuszczono. Czasy romantycznych szpiegów należą do przeszłości.
— A jak tam z konspiracją?
— Możesz krzyczeć na całą Europę, że jesteś radzieckim szpiegiem. Możesz nosić plakietkę z napisem: „Jestem
szpiegiem radzieckim". Uśmieją się, opiszą, być może w gazetach. Oczywiście nie w poważnych, a w bulwarowych. I to
wszystko! Aż szkoda.
— Czyli nie ma żadnego ryzyka? Żadnych trudności? Raj na ziemi?
— Jest ryzyko. Są trudności. Ale zupełnie innego rodzaju. Trzeba doświadczyć tego na własnej skórze.
— A w ogóle, czy to wszystko warte, żeby?...
— Oczywiście, że warte! Jeżeli masz choćby najmniejszą szansę, zgódź się bezwarunkowo! Lepiej zdechnąć tam, niż
skisnąć tutaj.

NA NAJWYŻSZYM SZCZEBLU

Przed wyjazdem rozmawiała ze mną wysoko postawiona osoba. Nazwę ją Sekretarzem. W gabinecie Sekretarza wisiał
ogromny portret Breżniewa, mniejszy — Lenina, i jeszcze mniejszy — Marksa. Portret Marksa wydawał się zupełnie nie na
miejscu. Zdawało mi się, że Marks niczym spiskowiec patrzy na mnie, rozumie moją sytuację i współczuje mi. Zgódź się na
wszystko! — mówił jego wzrok — na Zachodzie tak, czy inaczej żyje się lepiej niż tutaj, w ojczyźnie urzeczywistnienia
moich idei. I postaraj się zmusić zachodnich idiotów, żeby zapomnieli o moich durnych pomysłach! Sekretarz mówił zwykłe
banały, życzył mi sukcesów i zostawił mnie samego z pomocnikiem.
— Czy każdemu dajecie wskazówki przed drogą?
— Raczej wyjątkowo.
— Rozszyfruj mi ich sens!
— Staraj się tam zamącić wodę. Mów tak, aby nie można było zrozumieć, co jest prawdą, a co kłamstwem. Kiedy masy
ludzi mają zamącone w głowie, łatwo skierować je w pożądanym kierunku.
— Przecież z tego zamącenia umysłów może skorzystać również przeciwnik!
— Owszem, korzysta z niego. Lecz dla siebie, a nie przeciwko nam. I dzień w dzień trzeba wmawiać ludziom Zachodu,
że jesteśmy wszechmocni.
— Ale to może wywołać strach i wzmóc czujność!
— Racja. Jednak w większym stopniu demoralizuje i ułatwia nam pracę. Ludzie chętniej pomagają wszechmocnemu
wrogowi niż słabemu przyjacielowi. Nie musisz się krępować. Więcej sensacji! Zachód lubi płytkie i prymitywne sensacje.
Na przykład, znany ci niedouczony radziecki student palnął niewiarygodną bzdurę, jakoby Związek Radziecki miał się
wkrótce rozpaść i przestać istnieć. Chociaż Związkowi Radzieckiemu od pierwszego dnia jego istnienia przepowiadano
rychły koniec, chociaż liczni jasnowidze zostali przez tego „kolosa na glinianych nogach" zlikwidowani i rozgromieni,
Zachód nie wyciągnął z tego żadnej nauczki. Z powodu proroctwa radzieckiego studenta podniósł się niewiarygodny szum.
Do tej pory nie mogą się uspokoić. Ach, jak to dobrze wymyślone! Związek Radziecki sam wkrótce przestanie istnieć bez
specjalnego wysiłku ze strony Zachodu. Chińczycy się tym zajmą. Czyli można jak dawniej żyć na Zachodzie w dobrobycie,
nie trzeba tracić pieniędzy na obronę, nie trzeba sobie odmawiać, nie trzeba iść do wojska. Teraz wszyscy widzą, że idea
niedouczonego radzieckiego studenta okazało się kolejną bzdurą. Europa Zachodnia obawia się, że sama nie przetrwa w
obecnej postaci owego roku, w którym — według studenta — Związek Radziecki miał przestać istnieć. Ale ta idea odegrała
swoją rolę. Wniosła swój wkład do zachodnich tendencji pacyfistycznych. Takie sensacje są nam bardzo potrzebne.
Należałoby na przyszłość wymyślić coś analogicznego i prowokować do tego innych. Pewien nasz „demaskator" pisze
właśnie sensacyjną książeczkę o naszej broni psychologicznej i bakteriologicznej. Niech pisze! Sami mu podrzucamy
niektóre materiały. Wyobraź sobie, jaka tam się zacznie panika, kiedy książka się ukaże! Trzeba, oczywiście, wybrać
odpowiedni moment.
— A czy Naj wie o mojej sprawie?
—A jakże! Zatwierdzona na najwyższym szczeblu. Twojej misji przydaje się ogromne znaczenie. Gratuluję. I życzę
sukcesów.
ZASADY WYBORU

Dlaczego KGB wybrało właśnie mnie? — pytają. Wzruszam ramionami. Jestem zmęczony wyjaśnianiem rzeczy — z
mego punktu widzenia — banalnych, a niepojętych z punktu widzenia przesłuchujących mnie osób. Gdyby wybór padł
wyłącznie na mnie, być może potrafiłbym odpowiedzieć na to pytanie. Wybór jednak padł na wielu. Istnieją ogólne kryteria
wyboru, dotyczące mnóstwa jednostek. Lecz nie można ich stosować bezpośrednio do każdego w osobności. O mnie mógł
przypomnieć sobie jakiś członek KI i to wystarczyło, żeby wpisać mnie na listę kandydatów do wysyłki na Zachód w celu
przeprowadzenia jakiejś operacji. Niekiedy żart przesądza o losie człowieka. Rozpatrują, dla przykładu, grupę „łobuzów" w
rodzaju Entuzjasty. A co by było, gdybyśmy tego paranoika eurokomunistę wystrzelili na Zachód? — powiada członek
komisji skłonny do żartów. — wyobraźcie sobie, jak on tam wszystkich zacznie gwałcić! Zawyją! — Ha, ha, ha! Pewnie! —
wybucha śmiechem inny członek komisji specjalnej. — I niech by wziął ze sobą wszystkie swoje „dokumenty"! Niechże się
tam nacieszą tym marazmem! — Ha, ha, ha! Popieram — śmieje się przewodniczący komisji. — Niech spada na swój
upragniony Zachód. Powietrze się u nas oczyści.
A jeśli chcecie naprawdę poznać ogólne bezpieczniackie zasady doboru ludzi do wyrzucenia i podrzucenia na Zachód,
popatrzcie na tych, którzy istotnie wyjechali, dokąd wyjechali, gdzie i jak się urządzili, czym się zajmują, komu i w jaki
sposób paskudzą lub pomagają.

HOMOSOS

Kiedy mówiłem przesłuchującym mnie osobom, że homososi są urodzonymi wodzami, krytykami reżymu i agentami
służb tajnych, wcale nie żartowałem. Nigdy nie uczyłem się żadnej z tych form działalności, a mógłbym wykonywać każdą.
Niektórzy pracownicy KC i KGB zaczynali karierę od krytyki reżymu. Inspirator był w młodości członkiem grupy
„terrorystycznej". Śledczy, który prowadził ich sprawę, zauważył zdolności Inspiratora i wprowadził go do pracy w
Organach. Przez pewien czas Inspirator specjalizował się w terroryzmie wewnętrznym. Po zakończeniu inspirantury
przeniesiono go do oddziału organizowania terroryzmu na Zachodzie. Odszedł z tego oddziału „z przyczyn natury moralnej",
co zaszkodziło mu w karierze. Osobiście daję wiarę ,,moralnym" przyczynom. Jest homososem. A homosos nie tylko do
takich rzeczy jest zdolny. Inspirator rzeczywiście odszedł z oddziału terroryzmu z przyczyn natury moralnej. Ale nie osądzał
metod terroru, lecz swoich współpracowników, którzy pracowali źle, zajmowali się intrygami i mydleniem oczu. Marzył o
stworzeniu efektywnej służby regularnego, a nie sporadycznego likwidowania wybitnych osobistości Zachodu. Na początek
— myślał — można by likwidować jedną osobę miesięcznie. Stopniowo podnieść wydajność do czterech osób miesięcznie.
W ciągu kilku lat Zachód zdębiałby z przerażenia. Amerykańskich prezydentów można by przystrzeliwać co rok. To byłby
trening dla nowicjuszy — mówił. A po co do nich strzelać? — zapytałem. A dlaczegóż by nie strzelać, skoro jest możliwość?
— powiedział. — Byle ich sprzątnąć, a już jakąś korzyść z tego wyciągniemy. Czyich rąk dziełem było zabójstwo
Kennedy'ego? — zapytałem. Takich spraw nie dotykamy własnymi rękami — powiedział. — Lecz ani jeden poważny
zamach na świecie nie obywa się bez naszego udziału. Przypomnij sobie Oswalda! Niech by i był tylko marionetką! Ale
przecież po to, by zrodził się plan zabójstwa Kennedy'ego potrzebny był człowiek w rodzaju Oswalda. To właśnie on zasiał
w głowach tych, którzy chcieli likwidacji Kennedy'ego pomysł, że zamach można przedstawić jako „rękę Moskwy". I to
stymulowało samo przygotowanie zamachu. Dać spiskowcom nadzieję zwalenia wszystkiego na Moskwę, lecz wykluczyć
możliwość zrobienia tego oficjalnie — oto zadanie dla specjalistów wysokiej klasy. Chętnych do dokonania politycznego
zamachu zawsze jest na świecie dosyć. Umieć ich zauważyć i pokierować nimi, a samemu się nie umoczyć
— to już wymaga poważnej nauki.

MY
Gazet i czasopism lokatorzy Pensjonatu nie czytują — nie znają języków obcych i szkoda im pieniędzy. Z tej samej
przyczyny nie słuchają radia ani telewizji. Lecz mimo to wiedzą wszystko, wiedzą lepiej i wcześniej od innych, bowiem są
homososami. Epitetów „kretyn", „niedonosek", „dureń", „łotr" i innych w tym rodzaju, używają w stosunku do zachodnich
osobistości jako czegoś zrozumiałego samo przez się. Na przykład, oglądają telewizję: występuje znany polityk. Wchodzi
apatyczny Maruda. Po co słuchacie tego degenerata — krzywi się ze wstrętem, chociaż nie jest nawet w stanie określić, w
jakim języku wypowiada się „ten degenerat". Chwilę później wpada podniecony Entuzjasta. A! — krzyczy — słuchacie tego
gaduły! O czym nawija? O stosunkach z Moskwą? Ha, ha, hi, hi, hę, hę, ha, ha! Takich głupot nawet nasi przywódcy by nie
wymyślili! A, co najciekawsze, w swoich apriorycznych sądach pensjonariusze mylą się rzadko.
Inną istotną cechą naszych sądów jest kategoryczność. Rewolucja w Iranie? Zachód sam sobie winien. Przespali, idioci!
To dzieło rąk Związku Radzieckiego! Popi u władzy? No i co z tego! Rewolucja jednakowoż — komunistyczna! Wlepić im i
po krzyku! Irańscy studenci zajęli ambasadę amerykańską? Doczekali się, idioci! Wlepić im! Motyw „wlepić" na ogół
dominuje. Wlepić Związkowi Radzieckiemu, wlepić Arabom, wlepić Murzynom, wlepić irańskim mułłom, wlepić
terrorystom! Wlepić — i po krzyku! A ci tu ględzą, że aż wstyd słuchać! Chociaż wiemy, że Zachód jest niejednorodny,
mówimy o nim jak o jakiejś jednolitej całości. Zachód jest słaby, Zachód do tego nie dorósł. Zachód się doczekał, Zachód
dostał fioła, Zachód się przeżarł, Zachód kapituluje, Zachód jest niezdolny — bez takich wyrażeń nie obejdzie się żadna
rozmowa.
A mimo to, nie przestajemy zachwycać się Zachodem i tylko w nim pokładamy nadzieję. Zachód — mówi Maruda — to
siła! Oni tu z pewnością coś wymyślą i dadzą nam (chodzi o Moskwę) po mordzie! Zachód jeszcze powie „nie!" — drze się
Entuzjasta. — On jeszcze nam pokaże, jak trzeba budować socjalizm!

PRZESŁUCHANIE

Poproszono mnie dzisiaj, abym opowiedział, co mi wiadomo o szkoleniu agentury radzieckiej do pracy na Zachodzie.
Opowiadam o specjalnych szkołach dla zachodnich komunistów, terrorystów, lewicowców, pacyfistów i innego śmiecia.
Opowiadam, że na krótko przed moim odjazdem Inspirator przebąkiwał o możliwości zamachu na pewnego wybitnego
działacza politycznego. Przesłuchujący mnie zupełnie na to nie zareagowali. Ciekawe, kropną tego polityka, czy też nie?
Ożywili się nieco dopiero wtedy, gdy zacząłem opowiadać o specjalnej grupie dywersyjnej, w której agenci uczą się metod
dezorganizacji zachodniego systemu bankowego. Przerwano przesłuchanie. Zaproszono jeszcze jakąś osobę. Poproszono
mnie o powtórzenie tego, co powiedziałem. Pieniądze, rzecz jasna, są ważniejsze od życia jakiegoś tam polityka.
Jak organizuje się w Moskwie szkolenie agentów do pracy na Zachodzie — powiedziałem na zakończenie — należy
studiować tutaj, na miejscu pracy tych agentów. Wszystko, co się dzieje w tajnych instytucjach moskiewskich, tak czy
inaczej odzwierciedla się tutaj.

DROGA DO DOMU

Żołnierze Specjalnego Batalionu Desantowego podpłynęli do mostu i rozmawiali z dziewczynami. W czasach pokoju
dziewczyny i żołnierze są zawsze i wszędzie tacy sami, ale okazują się jakościowo różni, gdy zaczyna się wojna.
Napiłbym się. Odpędzam jednak tę myśl: nie mam pieniędzy. Groszową zapomogę otrzymam dopiero pojutrze. Jutrzejszy
dzień będzie w całym znaczeniu tego słowa dniem głodowym. Trzeba będzie zadzwonić do Pisarza: a nuż nakarmi. Trzeba
będzie zacząć mu opowiadać jakieś bajki o życiu radzieckim, aby moja osoba nabrała dla niego praktycznej wartości. Aż
dziwne: człowiek dopiero co opuścił Związek Radziecki, a już wszystko zapomniał. I zjawiska życia radzieckiego przyjmuje
jak cudzoziemiec.
Myśli moje biegną ku dzisiejszemu przesłuchaniu. Czuję, że przesłuchujący w żaden sposób nie mogą wyrobić sobie o
mnie opinii. Dlaczego? Jako zawodowiec wiem, że cechami radzieckiego społeczeństwa są: nieokreśloność, płynność,
zmienność, wieloznaczność we wszystkim. Składa się ono z galaretowatych jednostek i samo przypomina galaretę. Jest to
społeczeństwo kameleonów, będące w całości gigantycznym kameleonem. Coś trwałego i określonego homosos znaleźć
może raczej w swoim socjalnym otoczeniu i w zbiegu różnych okoliczności. Jestem zagadką nie tylko dla przesłuchujących
mnie, lecz i dla samego siebie. Zagadką w danej chwili nierozwiązywalną, bowiem rozwiązanie tkwi w splocie wydarzeń,
które nastąpią dopiero wraz z upływem czasu. Jestem jedynie możliwością, ale o szerokim zakresie. Zapraszam do
współzawodnictwa, towarzysze i panowie! To, kim jestem, zależy przede wszystkim od was samych.
Porównanie nas do kameleonów uspokaja sowietologów, lecz jest mimo wszystko płytkie. Mamy jednak w sobie pewną
trwałą podstawę i naszą manię historyczną. Zwróćcie uwagę, że nic w historii nie jest tak trwałe jak to, co nie posiada
podstaw wewnętrznych — mity, religie, przesądy.

O TERRORZE

Bolszewicy byli przeciwni indywidualnemu terrorowi — mówił Inspirator. — A dlaczego? Dlatego, że terror już miał
miejsce i że swego dokonał: skruszył reżym carski, przygotował masy do terroru masowego. Jeżeli chodzi o rewolucję
społeczną, to bez indywidualnego terroru nie może się ona obejść. Technicznie rzecz biorąc, przewrót społeczny zaczyna się
od likwidacji określonych osobistości. Po przewrocie na Zachodzie zaniechamy indywidualnego terroru i zlikwidujemy
terrorystów. Zorganizujemy nasz własny terror masowy. Mówiąc technicznie, rewolucja polega na przekształceniu
bezprawnego, nielegalnego terroru indywidualnego w usankcjonowany, masowy.
Kiedy wspominam rozmówki z Inspiratorem, przychodzą mi do głowy olśniewające pomysły na temat rozwoju
terroryzmu w Związku Radzieckim. Gdyby tak, na przykład, posłać do Moskwy paru wykwalifikowanych specjalistów z
„Czerwonych Brygad", to szybko zorganizowaliby szkolenie terrorystów na poziomie europejskim. Nie zdążyłem jednak
przemyśleć tej idei do końca, gdy odczułem na odległość homerycki chichot Inspiratora. Wy tam głupiejecie nie z dnia na
dzień, lecz z godziny na godzinę — zachrypiał, zanosząc się od śmiechu. — Czy zapomniałeś, gdzie przygotowuje się
specjalistów dla „Czerwonych Brygad" i innych tego rodzaju organizacji?! Takich specjalistów mamy do licha i trochę.
Tylko na nich nie ma u nas popytu. Czy wiesz, ile ważnych osobistości ginie u nas codziennie tylko z powodu pijaństwa i
obżarstwa? Po co nam terroryści?! Weźmy przypadek krańcowy: zamach na Breźniewa. Można w niego wpakować choćby
setkę kul, niczego się przez to nie osiągnie. Jeżeli będzie trzeba, zedrą z niego skórę, naciągną na najprymitywniejszego
robota, a ten lepiej niż poprzedni Breżniew spełniać będzie jego funkcje. A o zamachu tak czy inaczej nikt się nie dowie.
Jakby go w ogóle nie było.

PANI ANTY
Zadzwoniła pani Anty i zaproponowała spotkanie w kawiarni odległej o dziesięć minut spaceru od mojego Pensjonatu.
Zgodziłem się w nadziei, że poczęstuje mnie chociaż herbatą albo kawą.
Pani Anty okazała się z wyglądu bardzo podobna do znanej w Moskwie bojowniczki przeciw antykomunizmowi. Z
przekonań, okazała się jej przeciwieństwem — bojowniczką przeciw komunizmowi. Zadziwiające zjawisko: każdy radziecki
drań posiada swojego negatywnego sobowtóra na Zachodzie. Tak samo jak tamten ważny człowieczek zaczęła mnie pouczać.
Jakiś czas to znosiłem. Potem powiedziałem jej, że nie przywykłem do takiego tonu, że nawet w KGB zwracano się do mnie
z dużym szacunkiem i poprosiłem, żeby się „zamknęła". Podniosła krzyk, że poznała teraz moje „prawdziwe oblicze" (nigdy
wcześniej nie przypuszczałem, że posiadam jakieś „prawdziwe oblicze"), że jestem agentem Moskwy. Poprosiłem, aby
powiedziała to tym, którzy mnie przesłuchują, bowiem łatwowierni funkcjonariusze służb wywiadowczych nie wierzą, że
jestem agentem KGB. Od siebie zaś może dodać, że przybyłem tutaj nie tyle dla ustanowienia komunizmu, którego nie darzę
miłością (bo doświadczyłem go na własnej skórze), ile dla obalenia kapitalizmu, którego chciałbym doświadczyć, ale nie na
swojej, tylko na cudzej skórze. Niczego nie zrozumiała i zagroziła, że zdemaskuje mnie w prasie. I choć herbata wabiąco
dymiła na stole, opuściłem w milczeniu panią Anty, dawszy sobie słowo, że już nigdy nie będę miał do czynienia z
prawdziwymi antykomunistami. Bowiem w swym łajdactwie i głupocie różnią się od prawdziwych komunistów jedynie
odwrotnym znakiem. Do północy krążyłem po bezludnych ulicach czystego miasta. Czasami wspominałem przestrogi moich
byłych rodaków, że niebezpiecznie jest wychodzić wieczorami na ulice miast zachodnich: ograbią i zabiją. Lecz nikt nie
zwracał na mnie uwagi. Gdzie jesteście, złodzieje i mordercy? — wzywałem nadaremnie. — Ograbiajcie i zarżnijcie mnie!
Bo jak nie, to sam z nudów jeszcze kogo zarżnę!

AGENCI REALNI I RZEKOMI

Groźba pani Anty, że zdemaskuje mnie publicznie jako szpiega radzieckiego, rozśmieszyła mnie. Dobrze wiedziałem, że
nie zrobi tego w żadnym wypadku, ponieważ uważa mnie za agenta prawdziwego, a nie rzekomego. Wiedziałem to,
ponieważ odkryłem tu pewne zadziwiające zjawisko. Nie wiem dlaczego, ale jakoś w KGB mi o tym nie powiedziano.
Czyżby tego nie zauważono? Jeżeli tak, to znaczy, że przeceniałem ich zdolności intelektualne. Zjawisko polega na tym, że
tutaj jako agentów radzieckich demaskuje się publicznie jedynie Bogu ducha winnych ludzi, a agentów prawdziwych nie
demaskuje się zupełnie, albo demaskuje się ich wtedy, gdy są aresztowani i postawieni przed sądem (co ma miejsce bardzo
rzadko), albo wydalani, (jeśli chroni ich immunitet dyplomatyczny). Dlaczego? Dlatego, że niewinni ludzie są bardziej
podobni do agentów, niż agenci prawdziwi. Ci ostatni szybko się przystosowują i zaczynają zachowywać się tak, jak
życzyliby sobie ich potencjalni demaskatorzy. Niewinni próbują jeszcze zachowywać się niezależnie, czym wywołują
rozdrażnienie demaskatorów. Demaskowanie rzeczywistych agentów jest niebezpieczne, zaś ludzi niewinnych nie jest. Znane
są wypadki, kiedy prawdziwi agenci podawali swoich demaskatorów do sądu i wygrywali procesy. Natomiast praktycznie nie
bywa, by do sądu podawali niewinni ludzie. Podobno był jeden taki wypadek, przy czym człowiek niewinnie zniesławiony
przegrał proces.

PRZESŁUCHANIE

Dom, do którego od czasu do czasu chodzę na rozmowy, zbudowano w czasach hitlerowskich. I dlatego podobny jest
bardzo do moskiewskich budynków lat stalinowskich. Na fasadzie widnieją trzy rzeźby: robotnika, chłopa i kobiety z
dzieckiem. Robotnik z młotkiem, a chłop z kosą. Jeżeli byłby z sierpem, podobieństwo do Moskwy byłoby zupełne. Kobieta
z dzieckiem symbolizuje Ojczyznę. Kroi chleb. Obie ręce ma zajęte. Zupełnie nie trzyma chłopca. Ten sam wczepił się
dziecięcymi rączkami w tętnicę szyjną mamy. Wrażenie niesamowite.
—Co sądzicie o działalności propagandy zachodniej w Związku Radzieckim?
— Pomyślana jest tak, aby prowokowała w Związku Radzieckim zjawiska, które tutaj, na Zachodzie, można traktować
jako uzasadnienie jej kosztów. Pracuje więc głównie na siebie.
— A w czym, Waszym zdaniem, powinna wyrażać się rzeczywista efektywność naszej propagandy w Związku
Radzieckim?
— W zjawiskach wewnętrznego życia radzieckiego, tzn. w zjawiskach niesensacyjnych i często niedostępnych zachodnim
obserwatorom. Ludzie, którzy znaleźli się pod wpływem zachodniej propagandy, powinni zostać w Związku Radzieckim,
powinni żyć i działać w głębi życia radzieckiego, nie licząc na sławę i pomoc ze strony Zachodu.
— Ale wtedy nie będzie można kontrolować pracy osób zatrudnionych w propagandzie.
— Działalnością tą powinni zajmować się ludzie mądrzy i wykształceni, prawdziwi znawcy życia radzieckiego, do
których można mieć zaufanie.
— Skąd wziąć takich ludzi?
— Paru gotowych można znaleźć, pozostałych można przygotować.
— Lecz to są jednostki, no, może dziesiątki. A nam potrzeba tysięcy.
— Dla dobra sprawy ważniejsza jest jakość, a nie ilość. Lepiej nadać kilkakrotnie przez radio jeden rzeczowy artykuł, niż
dziesiątki pustych materiałów migających jeden po drugim i nie zapadających w duszę. Lepiej podesłać jedną wartościową
książkę, ale podesłać naprawdę i w dużych ilościach, niż dziesiątki książeczek, nadających się jedynie na makulaturę.
— Taka przebudowa...
— Nie proponuję żadnej przebudowy. Proponuję jedynie, aby obok tego, co już macie, podjąć poważne studia nad
społeczeństwem radzieckim. Po to, by zadawać wrogowi dotkliwe ciosy, trzeba poznać jego prawdziwą naturę. Waszą
sprawą jest zadawać ciosy waszemu wrogowi, moją — studiować waszego wroga.
— I Waszego.
— Społeczeństwo radzieckie nie jest moim wrogiem, a jedynie przedmiotem studiów.

W PENSJONACIE

Wieczorem „pensjonariusze" zasiadają przed telewizorem i oglądają po kolei wszystkie audycje. Panuje opinia, że to
najlepszy sposób nauczenia się języka obcego. Osiągasz zadowolenie. Nie musisz dokonywać żadnego wysiłku. Język
wchodzi niejako sam. Opinia ta jest słuszna tylko częściowo: w ten sposób można przyswoić sobie jedynie język gestów,
beczenia i wrzasków. I dlatego nasi pensjonariusze nadal porozumiewają się z miejscowymi mieszkańcami przy pomocy
palców. Najzdolniejsi dodają różnego rodzaju „eki", „iki", „mmyki" i inne beczące dźwięki. Entuzjasta (jako najzdolniejszy)
poszedł najdalej — wykorzystuje w poważnych rozmowach nawet gesty nóg. Wszystko, co widać i słychać w telewizorze,
lecz czego się nie rozumie, jest okazją do rozmów, do których prymitywny i jałowy człowiek zachodni nie jest zdolny.
Pokazują właśnie „Don Juana".
— Przecież dawno to skomponowali, a ci pokazują do tej pory! — mówi Maruda.
— Że też im się nie znudziło!
— Uwiódł parę dziewic, a tyle szumu — mówi Cynik. — Był u nas w szkole nauczyciel wychowania fizycznego. To, że
uwiódł całą radę pedagogiczną (mieliśmy prawie same nauczycielki), to się nie liczy. Uwiódł ponad setkę niepełnoletnich
uczennic. I co dalej? Nie napisano o tym nawet linijki w gazetce ściennej. A z partii wyrzucono z banalnym uzasadnieniem:
„zepsucie moralno—obyczajowe". Tutaj o takim człowieku trąbiłyby wszystkie gazety i czasopisma. Pokazano by go w
telewizji. Nakręcono by film. A u nas...
— Wyłączcie tę brednię! (to o „Don Juanie") — krzyczy Entuzjasta. — Może na innym programie idzie coś lepszego.
Na innym programie pokazują amerykański kryminał. Wszyscy jak jeden mąż wyrażają zadowolenie i jednocześnie
oburzenie, że przespali początek. Kto włączył tę durną operę?! Wieszać takich!

PRZESŁUCHANIE

— W systemie radzieckim istnieją z pewnością czułe miejsca, w które jeśli się uderzy, można rozwalić cały system.
— Istnieją, oczywiście.
— No właśnie! Na przykład, społeczeństwo radzieckie jest maksymalnie scentralizowane. O wszystkim decyduje nieduża
grupka najwyższych przywódców. Zniszczyć ją i...
— I w ciągu pięciu minut na jej miejsce pojawi się taka sama „nieduża grupka najwyższych przywódców".
— Cóż w takim razie robić?
— Społeczeństwo radzieckie posiada bardzo dużo czułych miejsc. Lecz uderzenie w jedno z nich nie jest dlań śmiertelne.
Tylko uderzenie we wszystkie takie miejsca może dać upragniony efekt. Ale trzeba się do nich dobrać. To zadanie dla
historii, a nie dla garstki dysydentów.
— Uchylane się od odpowiedzi.
— Czy naprawdę myślicie, że takim ogromnym krajem rządzi „nieduża grupka najwyższych przywódców"? No dobra,
niech będzie „nieduża grupka". A gdzie i kiedy się ona zbiera? Pewni jesteście, że władze radzieckie nie wzięły pod uwagę
istnienia takich... myślicieli, jak Wy? Społeczeństwo radzieckie posiada potężny system władzy i zarządzania oraz
zadziwiającą zdolność szybkiej odbudowy zniszczonych organów i ogniw władzy. Jeżeli nawet zlikwidujecie połowę
ludności kraju, to pierwszą rzeczą, którą pozostała część odbuduje, będzie system władzy i zarządzania. Tam nie władzę
tworzy się dla narodu, lecz naród tworzy się jako materiał dla funkcjonowania władzy.

MY

— Kiedy zaczynałem działalność w KGB — mówił Inspirator — mój przełożony nie przestawał wbijać nam do głowy
jednej jedynej idei: wszystko, co chcecie, tylko nie terroryzm! Możemy nawet pozwolić przez jakiś czas na nieduże
organizacje polityczne. Ale nie wolno nam przegapić ani jednego aktu terrorystycznego! Jeżeli ta sprawa wymknie się spod
naszej kontroli, to możemy postawić krzyżyk na zdobyczach rewolucji. Oto dlaczego sprawę indywidualnego terroru musimy
krzepko dzierżyć w naszych rękach. No, a jak przegapiliście próbę zamachu na Breżniewa? — zapytałem. Przygotowaliśmy
jak najlepiej — powiedział. — Ale w ostatniej chwili... Ta operacja, to drobiazg. Lecz gdyśmy o mało co nie przegapili
„grupy ormiańskiej", to już była poważniejsza sprawa. A tutaj zadziałał czysty przypadek...

ZACHÓD

W telewizji pokazują kobietę. Ma lat siedemdziesiąt pięć. W wieku sześćdziesięciu lat zaczęła uprawiać karate. Miało to
na celu obronę przed ewentualnymi gwałcicielami (w dzielnicy było dużo wypadków zgwałcenia kobiet). Po roku zajęć była
w stanie obronić się przed jednym gwałcicielem, po pięciu latach — przed dwoma, a obecnie może obronić się przed trzema.
Ma nadzieję, że za dziesięć lat osiągnie taką doskonałość, że nawet pięciu gwałcicieli nie da jej rady. Wszyscy są
zachwyceni. Nikt się nie zainteresował, czy miała możliwość zastosowania chwytów karate w życiu.

IDEA „CENTRUM"

Przebąkuje się o stworzeniu „Centrum" jednoczącego emigrację. To stary pomysł KGB — powiada Żartowniś — a tu
noszą się z nim, jak z nowalijką. — Otworzyliby lepiej restaurację według radzieckich wzorów. Powiedzmy — „Iljicz".
Łatwo się mówi: „idziemy do „Iljicza", byliśmy w „Iljiczu". I niejasne, o jakim Iljiczu mowa. Obecnemu Iljiczowi* sprawi to
przyjemność. Udzieli pomocy na początek. Obsługa radziecka. Na ścianach hasła: „Żryj, co dają!", „Nie podoba się — nie
jedz!", „Was dużo, a ja sama", „Wszystkim nie dogodzisz!", „Widzisz, czego im się zachciewa!", „Sam jesteś dureń!", „Co
za cham". Ale mówiąc poważnie, radziecką emigrację można zjednoczyć tylko na gruncie proradzieckim. Myślicie —
powiedziałem — że tylko my jesteśmy tacy mądrzy? Myślicie, że ci, którzy wpajają masom ideę „Centrum", rozumieją to
gorzej od nas? Idę o zakład, że ten pomysł przemyślano dogłębnie na Łubiance i w Komitecie Intelektualistów, zanim
puszczono go w obieg. A co to za Komitet Intelektualistów? — zapytał. Płód mojej wyobraźni — powiedziałem.

KOBIETY

Na gwałt potrzebuję kobiety! Sprawa nie polega na fizjologii. Kobieta potrzebna mi jest nie tyle dla ciała, ile dla duszy —
po to, aby można było porozmawiać z pełnym wzajemnym zrozumieniem, odkryć duszę, poczuć solidarność. W Związku
Radzieckim byliśmy w tym względzie rozpieszczeni. Takiej ilości kobiet rozumiejących i zdolnych do współczucia jak w
Związku Radzieckim, nie ma nigdzie. Nie jestem w mej potrzebie osamotniony. Znajdźcie mi babę! — bez przerwy nudzi
mnie Maruda. — Samemu tęskno. A baby rozumieją. Bab dla ciała nie brakuje — mówię. — Ale bab dla duszy nie ma.
Trzeba, bracie, postawić na tym krzyżyk.

OBIEKT

Przez okno mojego pokoju widać olbrzymią budowę. Nie mogę się domyślić, co budują. Dlatego nazywam budujący się
obiekt po prostu Obiektem. Składa się on z licznych szarych, betonowych cylindrów i dziwnie rozmieszczonych takich
samych szarych, betonowych, kanciastych bloków. Jakichkolwiek aluzji do okien czy drzwi. Obiekt niemieszkalny. Tak
niedorzeczną architekturę widzę po raz pierwszy. Dorozwinęli się! — mówię sobie, odczuwając pewną przewagę nad
„przeżartym" Zachodem. Takiego czegoś nie wymyśliliby nawet u nas.

* Breźniewowi (przyp. tł.)

WE WŁASNEJ PUŁAPCE

W Moskwie musiałem zajmować się problemami dotyczącymi dużych mas ludzkich. Przed moimi oczami przesuwały się
tysiące ludzkich losów, w większości wypadków — smutnych. Sam jednak byłem urządzony i cudze dramaty ginęły za
kolumnami cyfr, wykresami, znakami umownymi. Procent ludzi wygnanych z kolektywu za picie i ponownie przyjętych do
normalnego kolektywu — taki a taki. Procent ludzi, którzy zeszli na drogę przestępstwa — taki a taki. Większość małżeństw
rozpada się... Wielkość... Stopień... I to wszystko! Teraz odczuwam na własnej skórze, co to znaczy być nic nie znaczącą
jednostką w cudzych, z zimną krwią prowadzonych obliczeniach.
Takie to proste. Tkwi w tym pewna zagadka, ale dla eksperymentatorów ze służb specjalnych. A dla doświadczonych
ofiar w ogóle nie ma żadnych zagadek. A więc być jedynie cząsteczką w procesie masowym, a nie żadnym indywidualnym
zadaniem. Przykre. No cóż, skoro tak, to będę postępować jak „cząsteczka".
Gwiżdżę na wasze wielkie cele! Będę żyć dla siebie i tylko dla siebie! Przyjąwszy takie postanowienie, przypomniałem sobie
zasady mojego zawodu: skoro jesteś cząsteczką masowego zjawiska, to każdy twój postępek, który wydaje ci się przejawem
twojej indywidualności, został przewidziany w obliczeniach organizatorów tego masowego zjawiska. W zasadzie nie możesz
nawet na Nich gwizdać, gdyż twoje gwizdanie również zostało wzięte pod uwagę i jest częścią twojego „specjalnego"
zadania. Możesz postępować, jak chcesz, a i tak będzie to to, co potrzebne jest Im, bowiem takich jak ty są tysiące i wszyscy
razem robicie to, co Im potrzebne. A Im potrzebne jest tylko to, co wychodzi wskutek waszej masowej działalności. Wpadłeś
we własną pułapkę. Przypomnij sobie, jak referowałeś Inspiratorowi plan wysyłki na Zachód kilkudziesięciu tysięcy
przypadkowo wybranych ludzi, którzy odegraliby dla nas wszelkie dające się logicznie pomyśleć role! Wtedy to było „dla
nas". Byłeś naiwny: oni okazali się zdolni do kilkuset tysięcy ludzi.

ROZMOWA Z SZEFEM

— Czytaliście, rzecz jasna, wezwanie przywódców waszej emigracji do zjednoczenia się.


— Rzecz jasna, nie czytałem!
— A co o tym sądzicie?
— Nic dobrego z tego nie wyniknie.
— Jak możecie o tym sądzić zawczasu?
— Po to właśnie jest nauka, aby sądzić zawczasu. Znany mi jest materiał ludzki i ogólne zasady organizacji.
— Aha. Czy nie moglibyście w dwóch słowach określić, co to takiego człowiek radziecki?
— Mogę. To człowiek wykształcony. Każdy wykształcony człowiek jest — przynajmniej potencjalnie — homososem.
— Mówicie zagadkami.
— Wprost przeciwnie, rozwiązaniami możliwych zagadek! Najdoskonalsze wzory homososów tworzy najbardziej
wykształcona część społeczeństwa radzieckiego. Szerokie masy ludowe nie dorosły jeszcze do poziomu prawdziwego
homososa. Niewykluczone, że nigdy nie dorosną do tego poziomu. Nie ma takiej potrzeby. Byleby tylko jądro społeczeństwa
było homososowe. Zaś wykszatałcone kręgi społeczeństwa zachodniego mało w czym ustępują radzieckim homososom.

KOLEKTYW

Największą stratą dla homososa jest oderwanie od kolektywu. Osobiście, prawie nie cierpię z powodu utraty krewnych i
przyjaciół, moskiewskiego mieszkania, wygodnej sytuacji w pracy. Lecz dzień i noc nie daje mi spokoju to, że straciłem mój
kolektyw. Nie idzie o moje ostatnie laboratorium, czy przedostatni instytut, ale o jakikolwiek nasz (mój) kolektyw.
Włączenie się prawie we wszystkich ważnych i drobnych aspektach bytu w życie kolektywu, to podstawa naszej psychologii.
Dusza homososa leży w jego zdolności włączenia się w życie kolektywu. Nawet wywołująca nasz protest ideologiczna
obróbka z tego punktu widzenia wygląda inaczej, a mianowicie — jako środek włączenia jednostki w życie kolektywne.
Ideologia unifikuje indywidualną świadomość i jednoczy miliony maleńkich „ja" w jedno ogromne „my".
Nawet bunt przeciwko społeczeństwu radzieckiemu jest zjawiskiem mieszczącym się w ramach kolektywizmu. Jest
zwykle buntem w kolektywie, a nie oderwaniem się odeń. Najpotężniejszym orężem walki z buntownikami w społeczeństwie
jest wykluczenie ich z kolektywów. Wyrzuceni z normalnych kolektywów, okazują się niezdolni do stworzenia trwałych,
zastępczych kolektywów i to nie tyle z powodu zakazów i represji ze strony władz, ile z powodu braku warunków dla
zwykłego kolektywnego życia. W nielegalnym kolektywie nie dostaniesz pensji, nie zrobisz kariery, nie podniesiesz
kwalifikacji, nie polepszysz warunków mieszkaniowych, jednym słowem nie otrzymasz tych pozytywów, jakie daje
normalny radziecki kolektyw, za to otrzymasz w nadmiarze negatywy, które daje byle jaki kolektyw.
Sam brałem udział w opracowaniu metod walki z opozycjonistami, buntownikami, dysydentami, „krytykantami" i innymi
zjawiskami tego rodzaju. Również moja myśl zawiera się w instrukcjach, zgodnie z którymi działają urzędnicy KC i KGB, a
także kierownicy zdrowych radzieckich kolektywów. A w ogóle najlepsze mózgi tego społeczeństwa nie idą do opozycji,
lecz do walki przeciwko niej.
Tutaj istnieją organizacje bardzo podobne do radzieckich kolektywów. Ale raczej do ich gorszych, a nie lepszych
wariantów. Nie dają jednostce poczucia bezpieczeństwa i duchowego ciepła, jak to ma miejsce w kolektywach radzieckich.
Interesy osobiste są tu silniejsze i ostrzejsze. Ludzie są bardziej chłodni i bezlitośni. Brzmi to komicznie, ale nie ma tutaj
organizacji partyjnej — najwyższej formy wewnątrzkolektywnej demokracji. Chce mi się posiedzieć na partyjnym zebraniu!
Na subotnik mi się chce! Gotów jestem nawet popracować w bazie warzywniczej i pojechać do kołchozu na żniwa!...

KOLEKTYW ABSTRAKCYJNY I RZECZYWISTY

Jeśli myśleć abstrakcyjnie, to pierwotny (podstawowy) kolektyw społeczeństwa komunistycznego jest czymś w
najwyższym stopniu rozsądnym, można rzec szczytem marzeń najlepszych przedstawicieli rodzaju ludzkiego. Lecz w
konkretnej postaci ten abstrakcyjny ideał wygląda nieco inaczej. Na przykład, kierownik grupy dziesięciu osób to zjawisko
jak najbardziej naturalne. Ale równie naturalne jest to, że wykorzystuje swą pozycję dla własnych celów. Człowiek, który po
ukończeniu przeze mnie uniwersytetu wziął mnie do pracy w swojej grupie, był kompletnym zerem w nauce i dość podłą
kreaturą w stosunkach międzyludzkich. Trzy lata harowałem na niego jak dziki osioł, tylko za obiecaną pomoc w
,,wepchnięciu" małego artykuliku do prasy pod moim własnym nazwiskiem. Aby zostać starszym pracownikiem naukowym,
musiałem opublikować monografię. Choćby maleńką, ale oddzielną broszurę lub książkę. Nie chcę wspominać, ile
kosztowało mnie wydrukowanie przedtem dwudziestu artykułów. Już za to samo można znienawidzieć radzieckie
społeczeństwo ze wszystkimi jego zaletami. Kiedy doszło do monografii, zaczęło się istne piekło. Dwukrotnie odrzucano
moją pracę na posiedzeniach naukowych. Przy czym robili to ludzie, uważający się za moich dobrych znajomych i
przyjaciół. Wreszcie postanowiłem ich przechytrzyć : wydrukowałem książeczkę w prowincjonalnym mieście, oddawszy
całe honorarium jako łapówkę za druk.
„Przebiłem się", zostałem starszym pracownikiem naukowym. Lecz ile mnie to kosztowało?! Gdyby Bóg dał mi raz
jeszcze przeżyć moje życie, to z powodu samego tylko okresu „przebijania się" nie zgodziłbym się na to. A ile kosztowało
mnie moje malutkie, spółdzielcze mieszkanie?! Nawet ci, którzy mnie dobrze znali i którzy potrafili załatwić sobie wspaniałe
mieszkania, uznali mnie za aferzystę. Możliwe, że istotnie postępowałem w tej sprawie jak aferzysta. No, ale przecież gdzieś
trzeba mieszkać!
Jest mi jednocześnie przykro, smutno i wesoło, gdy przesłuchujący mnie funkcjonariusze zaliczają mnie do
uprzywilejowanej klasy społeczeństwa radzieckiego. Nic dziwnego! Członek partii. Starszy pracownik naukowy. Przyjaźnił
się osobiście z ludźmi z aparatu KC KPZR i KGB; co poniektórzy postawieni byli wysoko. Czego jeszcze trzeba? Spoglądam
na tych sytych i zadowolonych z siebie bałwanów i chce mi się zakląć trzypiętrowym, rosyjskim przekleństwem. Lecz widzę,
że wyjaśnianie im czegokolwiek nie ma sensu. Chcecie uważać mnie za przedstawiciela warstwy uprzywilejowanej — myślę
sobie — uważajcie!
Nie mam nic przeciwko temu. Nie zamierzam szukać tutaj sprawiedliwości. Wiem, co to takiego ziemska sprawiedliwość.
Najsprawiedliwszą instytucją na tej ziemi jest zdrowy radziecki kolektyw pracowniczy. Odczułem na własnej skórze jego
okrutną, wilczą sprawiedliwość. Jak mógłbym szukać sprawiedliwości na waszym obłudnym Zachodzie?!
Kiedy wyraziłem zgodę na emigrację, w głębi duszy żywiłem nadzieję na wyrwanie się ze śmiertelnych, przyjacielskich
objęć radzieckiego kolektywu. Lecz tutaj, na Zachodzie, otworzyły przede mną swe ramiona takie same kolektywy, różniące
się od radzieckich jedynie brakiem zalet tych ostatnich. Wyrwawszy się z rodzimego, gnuśnego środowiska, jestem
zmuszony wejść tutaj w analogiczne, gnuśne środowisko, tylko zupełnie obce. Robię co się da, by tego uniknąć i pozostać
niekontrolowanym przez nikogo wilkiem—samotnikiem. Czym to się skończy? Boję się, że porzuciwszy sforę wilków stanę
się łatwą zdobyczą dla myśliwych. Już widzę czerwone chorągiewki i słyszę krzyki nagonki.

ZRZUCANIE MASKI

Panuje oficjalny pogląd, że społecznie zdrowy homosos nie może dokonywać czynów stwarzających sytuację
nadzwyczajną. A jeżeli czegoś takiego dokonał, znaczy to, że był niezdrowy, a tylko udawał zdrowego. I obecnie kolektyw
powinien go zdemaskować, ukazać jego prawdziwe oblicze, przyprzeć do muru, wyprowadzić na czyste wody.
Przeszedłem taką procedurę „zrzucania maski". Wyciągnięto przy tym na wierzch wszystkie moje niewinne grzeszki
przeszłości. Dawniej uważano mnie za kogoś, kto „i wypije, i z babami pohula". Teraz wyjaśniło się, że jestem pijakiem i
lubieżnikiem. Dawniej uważano, że pod względem materialnym powodzi mi się fatalnie, że jestem niezdarą, któremu z
wielkim trudem i jak najgorzej udało się rozwiązać problem mieszkaniowy. Teraz wyjaśniło się, że jestem aferzystą i
oszustem.
Homosos, który popełnia czyny potencjalnie karygodne, lecz który nie znalazł się w sytuacji „zrzucania maski", nie czuje
się istotą moralnie potępianą. Gdy jednak znajdzie się w takiej sytuacji, zaczyna odczuwać swą niepełnowartościowość
nawet, jeśli jest przekonany o swej niewinności. Wiedziałem, że procedura „zrzucania mi maski" jest jedynie widowiskiem.
Lecz mimo to przeżyłem ją jak prawdziwą. Właściwie była prawdziwa, bowiem wszyscy jej uczestnicy prawidłowo i
naturalnie odegrali swe role. Jeżeli choć raz w takiej sytuacji homosos poczuje się moralnie potępiony, nigdy już nie uwolni
się od tego uczucia. Zraniono mnie śmiertelnie. Wątpię, czy zdołam się z tej rany wylizać.

CYNIK

Cynik wyjechał na Zachód z zamiarem komfortowego urządzenia się, zobaczenia świata i zostania milionerem. W
Związku Radzieckim był genialnym kombinatorem i miał wszystko, czego dusza zapragnie. Lecz zachciało mu się więcej.
Jeszcze mieszkając w Moskwie, przerzucił swoje bogactwa na Zachód. Wpadł przy tym w łapy innego, jeszcze
genialniejszego „kombinatora" i ten obrabował go do ostatniej nitki. Od tej pory znienawidził radzieckich emigrantów, w
szczególności dysydentów, ponieważ uznał ich za winnych emigracyjnej epidemii.
— Wszyscy tutaj podbijają sobie cenę — mówi — nadają sobie wyższą rangę niż ta, którą mieli w Związku Radzieckim.
Porucznik KGB podaje się za majora, podrzędny dziennikarzyna z czasopisma „Bezbożnik" — za wielkiego uczonego,
dziesięciorzędny pismak — za wybitnego pisarza, pomocnik techniczny pracownika KC — za członka KC... A Zachód sam
pomaga w rozdmuchiwaniu ważności emigracyjnej miernoty. Po co?
— Zachodowi schlebia, że ma do czynienia z wysokimi radzieckimi osobistościami. Zachód chce wierzyć, że ustrój
radziecki rozpadnie się od wewnątrz.
— Po co żeście wyjechali? Przecież w Moskwie żyło się Wam jak u Pana Boga za piecem! Ja bym na Waszym miejscu
wrócił.
— Nie spisujcie mnie jeszcze na straty! Kto wie, może jeszcze będę miał swoją willę, parę aut, kupę czarnoskórych i
zółtoskórych kochanek, jacht na wodach ciepłego oceanu...
— Rozumiem. Oczywiście, taki człowiek jak Wy nie wyjechałby bez celu. Postępujecie prawidłowo. Jak już się
sprzedawać, to za miliony.

ENTUZJASTA

Entuzjastę wyrzucono na Zachód, kierując się następującym rozumowaniem: niech na Zachodzie na własne oczy zobaczą,
co sobą przedstawiają radzieccy bojownicy o prawa człowieka! Ale na razie patrzy na niego głównie nie Zachód, lecz ja.
Zachód patrzy na niego tylko wtedy, kiedy on, Zachód, sam chce spojrzeć na ten płód radzieckiego społeczeństwa, tzn. kiedy
Entuzjasta jest umyty, ogolony i zmienił bieliznę, kiedy przygotował zgodnie z życzeniami Zachodu tezy swojego
oświadczenia, kiedy sam, jak się to mówi, chce pokazać towar własnymi rękami. Ja zaś widzę go głównie wtedy, gdy nie
mam na to najmniejszej ochoty — w jego spontanicznych i niekontrolowanych przejawach. I nie sposób się przed nim
schować — dogoni na schodach, przyczepi się w toalecie, zacznie krzyczeć na cały Pensjonat, że się ze mną nie zgadza, że
jestem w błędzie, chociaż w ogóle nie twierdzę, że moje poglądy są poglądami KGB. Skaranie boskie. Uczestniczyłem
kiedyś w konferencji na temat ruchu dysydenckiego. Zabrałem głos. Chciałem pokazać, jaki to ze mnie mądrala i
wypowiedziałem myśl, za którą mogli mi zdrowo dać po głowie. W każdym społeczeństwie ustabilizowanym —
powiedziałem — opozycja pod względem swych cech psychologicznych, moralnych i intelektualnych, jest adekwatna do
rządzących kół społeczeństwa. Toteż nie znając dysydentów osobiście, z góry mogę powiedzieć, jacy oni są (na sali podniósł
się śmiech i wrzawa). Poczuwszy, że się błaźnię, natychmiast się z tego wywinąłem. — I dlatego niezwykle efektywnym
środkiem walki z naszym ruchem dysydenckim — ciągnąłem dalej — może być wyrzucenie na Zachód charakterystycznych,
dobranych egzemplarzy dysydentów. Zachód na własne oczy przekona się, jakie to odpadki (znów śmiech na sali) i jego
zainteresowanie dysydentami opadnie.
Niekiedy Entuzjasta wydaje się być istotą bezbronną i nieszczęśliwą, wyrzuconą przez okrutne władze w nieznany świat.
Lecz przyjrzawszy się temu, jak obnosi się po wszelkiego rodzaju instytucjach i podkreśla, co mu „wolno", jak krąży po
Europie, wciągając młodzież w sferę swych maniakalnych dążeń, uznałem, że to zwykłe radzieckie bydlę, które dopnie
swego za cenę demagogii, kłamstwa, pochlebstwa, gniewu, łez, natręctwa. Ludzie radzieccy przechodzą tak potężny trening
w zdobywaniu, kombinowaniu, wychadzaniu, domaganiu się, krętactwie i tym podobne, że Zachód nie jest dla nich żadnym
polem bitwy, a jedynie prymitywnym poligonem.
W Moskwie wśród dysydentów Entuzjasta miał swą wąską specjalność: przedstawiał się jako prawdziwy socjalista. Kiedy
pojawili się eurokomuniści, „przylgnął" do nich. Na Zachód wyrzucono go właśnie jako przykład radzieckiego
eurokorounisty: niechaj na Zachodzie obejrzą sobie eurokomunizm w jego nadzwyczaj karykaturalnej, czyli prawdziwej
formie!... Przybywszy na Zachód, Entuzjasta liczył, że przywódcy zachodnich partii komunistycznych będą go hołubić. Ci
zaś go zignorowali: własnych eurokomunistów mają w nadmiarze, potrzebny im jeszcze jakiś radziecki paranoik! Entuzjasta
obraził się i zaczął ubliżać eurokomunistom za nieprawidłową interpretację jego własnego eurokomunizmu.
Lecz na Zachodzie niepodobna wymyśleć bzdury, która nie znalazłaby sobie popleczników. Entuzjaście też się to udało.
Opłacają mu podróże po Europie, urządzają spotkania, agitują w sprawie założenia gazety. A gazeta jest mu na gwałt
potrzebna. Ma światu coś do powiedzenia. Gazeta! — woła niezmordowanie. — Gazeta za wszelką cenę! Połowę życia za
gazetę! To podstawowe ogniwo, za które chwyciwszy, wyciągniemy cały łańcuch! Lenin również od tego zaczynał!
Rankiem Entuzjasta udał się na pertraktacje z panią Anty. Co to za mądra kobieta! — wrzeszczał radośnie na cały
Pensjonat. — I pismo ma niezłe. Trochę za bardzo antykomunistyczne, ale to się da poprawić. Już ją skruszymy!
Wrócił do Pensjonatu późnym wieczorem markotny i zgaszony. Idiotka — mruczał pod nosem — jest w ogóle przeciwko
wszelkiemu komunizmowi. Pytam ją, dlaczego mamy wyrzekać się prawidłowego i dobrego komunizmu? A to ścierwo w
kółko to samo: im komunizm bardziej prawidłowy i lepszy, tym gorszy. Gdzie logika?
Osobiście przywykłem do Entuzjasty i nie mogę wyobrazić sobie życia bez niego. Kiedy wyjeżdża na swoje konferencje i
spotkania, tęsknię za nim i wyczekuję jego powrotu. A i on po powrocie niemal rzuca mi się na szyję.

ROZMOWA Z PISARZEM

— Wstyd przyznać, ale faktycznie nie znamy podstawowych mechanizmów systemu radzieckiego, chociaż żyjemy w nim
dziesiątki lat. Jak jest zbudowany i jak pracuje, powiedzmy, komitet rejonowy partii? Abstrahuję już od KC.
— Chcecie, to opiszę.
— Obawiam się, że nie będę mieć z tego żadnego pożytku. Aby to opisać literacko, nie wystarczy usłyszeć o tym z
cudzych ust. Trzeba to samemu odczuć i przeżyć.
— Zajmijcie się emigracją! Tutaj wszystko widać jak na dłoni. Przecież sami żyjecie w tym tłumie.
— A w jakim celu? Pokazać, że emigracja jest złem, to działać na rzecz radzieckiej propagandy. Mówić, że jest dobrem,
to kłamać. Tak łatwo tego nie wydrukują. Czy wiecie, kto jest głównym wrogiem radzieckiego emigranta? Inny radziecki
emigrant, który przyjechał wcześniej. Tę samą porcję uwagi i dóbr Zachód musi dzielić na wciąż rosnącą liczbę
pretendentów. A my jesteśmy w wyjątkowo kiepskiej sytuacji. Ze Związku Radzieckiego wyjechała na Zachód masa
prostactwa, z pretensjami do talentu. Ona to w pierwszym rzędzie stara się zdusić przebłyski talentu wśród swoich.
Emigracja jest w ogóle dyktaturą beztalencia. Jechałem tu z myślą, że rosyjscy pisarze otworzą przede mną ramiona. Że, niby
to, rosną nasze szeregi i teraz jeszcze silniej będziemy bić wspólnego wroga! Nic z tego. Żadnego wspólnego wroga nie ma.
Są tylko osobiści wrogowie. Wrogiem zawsze jest ten, kto ci bliższy i kto bezpośrednio zagraża lub przeszkadza twej
egzystencji. Wyjeżdżając z Moskwy, liczyłem na sukces i dobrobyt. Lecz to, co z Moskwy wydawało się sukcesem, w
rzeczywistości okazało się rozdętym ubóstwem. Wszystkie możliwości drukowania i posiadania jakiejś prasy przechwycili
tacy sami dranie jak ja, którzy tu przyjechali wcześniej.

UMIEĆ I ROZUMIEĆ

Pisarz spędził życie w radzieckim społeczeństwie, nie zrozumiawszy niczego z jego mechanizmów. Nie jest wcale
wyjątkiem. Osobną rzeczą jest umieć żyć w danym społeczeństwie i w tym celu coś o nim wiedzieć, osobną zaś — rozumieć
mechanizmy tego społeczeństwa. Ciekawe, że najbardziej niedorzeczne wyobrażenia o społeczeństwie radzieckim mają jego
obecni krytycy. Za kłamstwo uważają oni wszystko, co twierdzi oficjalna nauka radziecka i przez to skazują się na jeszcze
większe kłamstwo. Homososi nie potrzebują rozumieć mechanizmów swego społeczeństwa, gdyż zrozumienie tych
mechanizmów nie polepsza ich zdolności życia w społeczeństwie. Potrzebują fikcji, bowiem ta potwierdza ich postępowanie
określone zastaną sytuacją.
PRZESŁUCHANIE

— Jak można rozbudzić terroryzm w Związku Radzieckim?


— To bardzo proste. Podrzucić broń, a zwłaszcza materiały wybuchowe. Nauczyć ludzi posługiwać się bronią i robić
bomby. Następnie dostarczyć środki transportu, mieszkania i domy, dokumenty, żywność i inne rzeczy. Zlikwidować system
meldunkowy i obowiązek pracy w jakiejś instytucji. Rzecz jasna, znieść karę śmierci, wprowadzić zachodnie
sądownictwo, polepszyć warunki w zakładach penitencjarnych. Kiedy tego wszystkiego dokonacie, nie będziecie się mogli
opędzić od chętnych do działalności terrorystycznej.
— A tak bez żartów?
— Ja nie żartuję. Czy wiecie, w czym leży zasadnicza różnica między Związkiem Radzieckim i Zachodem? Tutaj walczy
się z terroryzmem, a w Związku Radzieckim walczy się z możliwością jego pojawienia. Tutaj leczą chorobę, a tam zajmują
się profilaktyką. Wiecie, co najbardziej oburza radzieckich emigrantów na Zachodzie? — Terroryzm.

HOMO SOVIETICUS

Na uniwersytecie odbywa się konferencja na temat: „Homo sovieticus". Zaproszono nas; „pensjonariuszy". Po co? —
zdziwił się Maruda. Jako żywe okazy — powiedział Żartowniś. Miał rację. Oratorzy, przekrzykując jeden drugiego,
wyjaśniali nam, co to takiego człowiek radziecki. Rzucali cytatami, sypali liczbami, faktami, nazwiskami. Demonstrowali na
wszelkie możliwe sposoby, jacy to są mądrzy i wysoce moralni w porównaniu z tępym i podłym bydlęciem zwanym
człowiekiem radzieckim. Potem poprosili nas o wypowiedź. Nasi wypchnęli mnie, jako jedynego wśród „pensjonariuszy"
mówiącego po niemiecku. Jestem charakterystycznym przedstawicielem tej rasy nędznych i podłych istot, które wy raczycie
nazywać homo sovieticus — powiedziałem. Czuję się pochlebiony charakterystyką, jaką nam tutaj daliście. W istocie, moi
panowie, jesteśmy o wiele gorsi. W swoim czasie zdołaliśmy zniszczyć potężne państwo stworzone przez przedstawicieli
najwyższej rasy homo sapiens i stworzyć swoje potężne państwo, w obawie przed którym wy tutaj — wybaczcie mi moje
ordynarne określenie — dawno już narobiliście w gacie. Jesteśmy, moi panowie, o wiele bardziej niebezpieczni. A wiecie
dlaczego? Nie jesteśmy aż takimi idiotami, jak byście sobie życzyli. A przede wszystkim umiemy przegrywać nie tylko na
cudzy, ale i na własny rachunek.
Nikt mi nie klaskał. Do „domu" wracałem sam. Ty bałwanie! — mówiłem sobie — dawno powinieneś zrozumieć, że ci
ludzie są zainteresowani w fałszywym obrazie człowieka radzieckiego, bowiem nim się karmią. Prawda zaś nie wykarmi
nikogo. Przyczynia jedynie cierpień temu, kto jej szuka i budzi złość tych, do których poszukiwacz apeluje. Przechodź na
prawosławie albo daj się obrzezać, póki nie jest za późno! I zgadzaj się ze wszystkim, co o nas mówią zachodni mądrale!

PRZESŁUCHANIE

— Czym kierują się ludzie radzieccy emigrujący na Zachód, kiedy godzą się zostać agentami KGB? Jaki procent
emigrantów stanowią agenci KGB? Jakie zadania otrzymują?
— Dla etatowych pracowników KGB praca na Zachodzie jest stosunkowo dobrą pracą. O możliwość popracowania na
Zachodzie toczą się boje. Zwykli obywatele godzą się zostać agentami KGB z rozmaitych przyczyn. Trudno tu uogólniać.
Niektórzy po prostu dlatego, że są od stóp do głów ludźmi radzieckimi. Inni, bo daje to możliwość wyjazdu na Zachód.
Jeszcze inni — na wszelki wypadek. Znam jednego emigranta, który sam zaproponował, że zostanie agentem KGB, bowiem
obawiał się, że wojska radzieckie wkroczą niebawem do Zachodniej Europy. Wyliczenie procentu ludzi będących agentami
wśród emigrantów jest niemożliwe. Większość formalnie w ogóle nie uważa się za agentów, jako że nie podpisywała
żadnych zobowiązań. Wyrazili swą zgodę ustnie, często pośrednio, aluzyjnie. Oprócz tego, KGB w zasadzie może
wykorzystać do swoich celów każdego emigranta. Nawet wrogów radzieckiego reżymu. Na przykład, pozwalając na
korespondencję i rozmowy telefoniczne z rodziną i przyjaciółmi, KGB otrzymuje ważne informacje. A już sam fakt
pozwolenia na korespondencję i telefony odgrywa swoją rolę, siejąc podejrzenia co do współpracy z KGB.
— Co wiecie o zadaniach, które otrzymują agenci KGB przyjeżdżający tutaj w postaci emigrantów?
— Głównym zadaniem stojącym przed wszystkimi jest zlać się ze społeczeństwem zachodnim i znaleźć środki
egzystencji. Niektórzy otrzymują zadania indywidualne. Na przykład, N. otrzymał zadanie propagowania obecnego
radzieckiego kierownictwa jako najbardziej liberalnego i miłującego pokój oraz rozprzestrzeniania legendy, jakoby w
kierownictwie radzieckim znajdowało się paru „jastrzębi", którzy niby to chcą odrodzenia stalinizmu. O wiele poważniejsze
zadanie indywidualne otrzymał M.: uporządkować zaopatrzenie urzędników średniego szczebla KGB i KC we wszelkiego
rodzaju „zagraniczne ciuchy" — skórzane marynarki, dżinsy, kożuszki, środki antykoncepcyjne... Zajmuje się tym nie
najgorzej.
— A jakie konkretne zadanie otrzymaliście Wy?
— Zostawiono mi jak gdyby pełną swobodę działania. Lecz, jeśli mam być szczery, moja rola nie jest jasna nawet dla
mnie samego. Kiedy agentów jest mało, ich działalność ściśle się określa. Gdy jest ich dużo, nie ma takiej potrzeby. Nie
wymaga się wówczas od agenta ściśle określonej linii postępowania. Z masy rozmaicie postępujących agentów można
wybrać odpowiednie jednostki do określonych zadań, a dowolny czyn agenta rozpatrywać pod kątem możliwego
wykorzystania.
— Co postanowiliście?
— Powiedzieć wam, kim jestem; poprosić o pomoc w urządzeniu się tutaj i wykorzystać moje zdolności zawodowe.
— A jakie mamy gwarancje, że nie będziecie pracować dla KGB?
— Co? Nauczcie!

ROZMOWA Z PISARZEM
— Zbyt surowo osądzacie ludzi. Czyżbyśmy byli aż takimi nędznikami? Czyżbyśmy byli jedynie cyferkami w cudzych
rachunkach? Przecież każdy z nas ma swój własny los. Przecież coś tam zależy również i od nas!
— Proces masowy a priori nie liczy się z indywidualnością. W podłym spektaklu nie mogą uczestniczyć wybitni aktorzy.
Kimkolwiek byliby ci aktorzy, otrzymują nędzne role.
— Nie mogę się z tym zgodzić. Sam, na przykład, wytrzymałem wieloletnią, zażartą walkę.
— To wszystko jest wliczone w reguły gry. Zmusić ludzi silnych do zażartej walki o głupstwa i przeciw głupstwom to
jedna z zasad systemu.
— Przykre. A przecież mógłbym przynieść Rosji ogromny pożytek, gdyby zechciano mnie wykorzystać.
— Już się Was wykorzystuje.
— Jak?!
— Przez to, że wyraźnie nie chce się Was wykorzystać.
— Nie rozumiem. Wyjaśnijcie!
— Niestety nie mogę. Sam nie rozumiem.
— Myśmy tu wszyscy powariowali. Mam jednego znajomego. Też emigranta. Mieszka tutaj od sześciu lat. Nie mówi ani
słowa po niemiecku. A po rosyjsku zaczął mówić z niemieckim akcentem. Śmieszne, nie?
— Bardzo. Za to właściciel naszego Pensjonatu doskonale nauczył się rosyjskich przekleństw. Klnie całymi dniami,
szczególnie w obecności kobiet. Śmieszne, nie?
— Bardzo.

OBIEKT

Zagadkowy obiekt rośnie z każdym dniem. Lecz robotników zupełnie nie widać. Nie widać również, kiedy dowozi się
materiały budowlane. Budynek rośnie jak gdyby od wewnątrz, z ziemi. Jak żywa istota. Potężna i straszna. Tajemnicze
cylindry przypominające wieże średniowiecznych zamków wzniosły się już ponad wszystkie budynki w naszej dzielnicy.
Podchodzę teraz codziennie do okna, żeby zobaczyć, jak bardzo wyrósł mój Obiekt. Jego przeznaczenia wciąż nie mogę
odgadnąć, chociaż rozpatrywałem wszelkie możliwe warianty: od więzienia do pałacu kultury i kościoła.

PRZESŁUCHANIE

— Co wiecie o Instytucie Prognoz Społecznych?


— Pracuje tam paru moich znajomych. Z ich opowiadań mogłem sobie wyrobić bardzo ogólny obraz owego IPS—u.
Miałem szansę, aby mnie tam przyjęto, ale odmówiłem.
— Dlaczego?
— Pracowników IPS—u dopuszcza się do najtajniejszych spraw, automatycznie stają się „osobami niewypuszczalnymi".
A mnie wtedy od czasu do czasu puszczano za granicę. I chciałem wyjeżdżać. Oprócz tego pracownikom IPs—u nie wolno
publikować swych prac, a ja miałem nadzieję wyrobić sobie nazwisko w nauce.
— Czy się to Wam udało?
— Nie. Tak czy inaczej musiałem zajmować się badaniami, których wyniki z miejsca traktowano jako tajne. A
publikować mogłem tylko to, co mieściło się w ramach ideologu. W ten sposób nie można wyrobić sobie nazwiska w nauce.
— Co udało się Warn jednak dowiedzieć o IPS—ie?
— Początkowo planowano, że ten instytut będzie centrum badawczym Akademii Nauk Społecznych przy KC KPZR.
Celem jego miało być badanie ogólnych tendencji rozwoju ludzkości w naszych czasach i perspektyw na przyszłe stulecie.
Ale sekretarz KC od spraw ideologicznych powiedział, że marksizm już dawno ostatecznie rozwiązał ten problem. Czyli nie
ma co tracić sił i środków na stworzenie instytutu, który tak czy owak nie powie niczego nowego. Wtedy zainteresowano się
instytutem w KGB.
— W jakim sensie?
— W przyszłej wojnie najbardziej złożonymi problemami będą problemy socjalne, tzn. problemy organizacji życia w
opanowanych przez nas (to przyjmowano jako aksjomat) krajach Europy Zachodniej. Trzeba już teraz opracować wszelkie
możliwe warianty naszych działań w Europie Zachodniej po zwycięstwie. Trzeba uwzględnić doświadczenie Niemców i być
gotowym do pracy z dokładnością mechanizmów zegarowych, ale z uwzględnieniem możliwych wariantów.
— O jakie warianty chodziło?
— O różne warianty dla różnych krajów i różnego ich stanu w wyniku czy to poddania się, czy klęski. Wprowadzono
pojęcie socjologicznego typu sytuacji odnośnie organizowania życia publicznego. Opracowywano teoretyczne modele
postępowania. Jeżeli chodzi o konkretne rejony Europy, to opracowano system kryteriów oceny ich stanu, tak aby można
było od razu wprowadzić w życie odpowiedni wariant organizacyjny. Przy czym zarówno kryteria oceny, jak i warianty
organizacyjne powinny być dostatecznie proste. Na tyle proste, żeby, na przykład, dowodzący armią lub przedstawiciel
Sztabu Głównego mógł podjąć decyzję i wydać rozkaz. Sukces może zależeć dosłownie od kilku godzin.
— Jaki poziom mogły osiągnąć badania IPS—u obecnie?
— Przypuszczam, że żadnego.
— Jak to rozumieć?
— To bardzo proste. Nadzieje na odkrycia naukowe w sferze przepowiadania przyszłości są bezpodstawne. Po pierwsze,
przepowiadanie przyszłości jest w ZSRR przywilejem najwyższych władz partyjnych i jakiemuś tam naukowemu
zgromadzeniu nie pozwala się na dokonywanie takich odkryć. A po drugie, przyszłości się nie przepowiada, lecz planuje.
Przyszłości zasadniczo nie można przewidzieć. Lecz można ją zaplanować. Przecież historia w pewnej mierze i formie dąży
do postępowania według planu. To jak z planami pięcioletnimi: wypełnione zostają jako zalecenia, nigdy jako
przepowiednie.
Problem nie polega na tym, co nastąpi, lecz na tym, co należy uczynić, aby historia szła w upragnionym przez nas
kierunku.
— No, a jakie tam można osiągnąć wyniki w planowaniu przyszłości?
— W Związku Radzieckim nie brak genialnych chłopaczków, którzy za minimalne wynagrodzenie gotowi są robić cuda.
Ale wątpliwe, czy cuda te zostaną wprowadzone w życie.
— Dlaczego?
— Dlatego, że zrobiono je za nędzne wynagrodzenie. A za duże wynagrodzenie robi się tam tylko chałturę.

PAMIĘĆ

Wydało mi się nagle, że idę po moskiewskiej ulicy. Moskwa... Najbardziej szare i nudne miasto na świecie. Najbardziej
okrutne i beznadziejne. A zarazem najbliższe i najdroższe. Przyszłość ludzkości. Przyszłość nikczemna, lecz mimo wszystko
przyszłość, która zastąpi jasną i dynamiczną przyszłość Zachodu. Ale czy nie wydaje mi się tylko, że mój kiepski los na
Zachodzie, stanie się w przyszłości losem samego Zachodu? Byłoby dobrze, gdyby tak było. Lecz obawiam się, że tak nie
jest. Obecna sytuacja na Zachodzie jest szczytem tego, co ludzkość w ogóle może osiągnąć pod każdym względem; jest
wyjątkiem w historycznej monotonii. Teraz już tylko w dół, ku gorszemu, ku regularnej monotonii. Utrzymać obecny stan
Zachodu jak najdłużej — oto problem numer jeden dla... Dla kogo? Jakkolwiek byłoby to dziwne — dla nas, dla homososów.
W Moskwie miałem przyzwoite — jak na moskiewskie warunki — mieszkanie. Kiedy je otrzymałem, byłem szczęśliwy.
O żadnym polepszeniu moich warunków mieszkaniowych już nie marzyłem — to był szczyt moich materialnych
możliwości. Dwa lata cieszyłem się moim szczęściem. Całe dwa lata. Ileż to w moim mieszkaniu wypito wina,
wypowiedziano słów, przemyślano idei! Zaledwie dwa lata. A teraz wszystko to zniknęło bez śladu.
Miałem w Moskwie wielu znajomych gotowych w każdej chwili wypić ze mną i pogadać. W Moskwie byli ludzie, którzy
wyciągali ze mnie pomysły, wykorzystywali je i cenili. Niechby nawet dla siebie, nie dla mnie! Ale dawanie czegoś ludziom
— to też życie. A tutaj mam kompanów od przypadku do przypadku i to na krótko. Nikomu się tutaj nie chce eksploatować
mego intelektu. Gdy tylko ludzie, którzy mogliby to zrobić, odkrywają siłę mego intelektu, nie wiedzieć czemu ogarnia ich
strach i znikają. A teraz właśnie dojrzałem do takiego stopnia, że mógłbym natchnąć swoimi ideami całą akademię nauk.
Skończyły się papierosy. Trzeba u kogoś „zachapać". Ale miasto dosłownie wymarło. Co będzie, jeśli włamię się do
automatu z papierosami? Przypomniałem sobie słowa jednego z instruujących mnie tajniaków: tylko żadnych kryminalnych
wybryków! Szkoda byłoby, gdybyś przepadł z powodu paczki papierosów. Dałem sobie słowo, że pierwszemu, kto
poczęstuje mnie papierosem, sprzedam duszę. Lecz myśliwi polujący na duszę radzieckiego człowieka nie pojawili się.
We śnie widziałem zupełnie wymarłe miasto. Szukałem człowieka. Wszystko jedno jakiego. Wydało mi się, że oto w tym
pomieszczeniu są ludzie. Wchodzę — pusto. Zaraz za rogiem zobaczę człowieka!... Nie ma nikogo...

ROZMYŚLANIA NA MOŚCIE

Stoję na moście i patrzę, jak w oddali żołnierze Specjalnego Batalionu Desantowego, ubrani w jaskrawopomarańczowe
kamizelki nadmuchują pontony. Sądząc po ich gestach, wydają z siebie jakieś dźwięki. Te dźwięki jednak zagłuszają krzyki
mew, mefistofeliczny chichot i kwakanie kaczek karmionych przez byłych hitlerowskich przestępców i przez przyszłe ofiary
przestępców komunistycznych.
Żołnierze załadowali się na pontony i podpływają do mostu. Znają już mnie. Coś tam krzyczą, śmieją się, machają rękami.
Pozdrawiam was, żołnierze Specjalnego Batalionu Desantowego! — krzyczę w odpowiedzi i witam ich przez podniesienie
ręki (przypomina to „heil"). — Weselcie się, gołąbeczki! Wkrótce nadejdą nasi żołnierze i przekłują wam wasze pontony.
Chociaż wasza rzeczułka wróblowi po kolana, potopią was w waszych kamizelkach ratunkowych niczym kocięta. Weźcie
mnie do siebie na służbę, a nauczę was, jak dać łupnia radzieckim żołnierzom.
— A jak, jeśli to nie sekret? — słyszę za sobą kpiący głos.
— Trzeba mieć jedno, a mianowicie nie mieć niczego.
— O, Pan to pewno filozof!
— Nie, zaledwie radziecki emigrant.
Człowiek coś mruknął i znikł. Sądząc po jego wieku, zapewne raz już dostał po głowie od radzieckich żołnierzy. Wkrótce
mój wojowniczy nastrój ustąpił miejsca trzeźwemu pesymizmowi. Chociaż Zachód wydaje się chaotyczny, lekkomyślny i
bezbronny, Moskwa nigdy nie zapanuje nad całym światem. Moskwa może obronić się przed każdym przeciwnikiem.
Moskwa może zadać Zachodowi druzgocący cios. Moskwa posiada wystarczająco dużo środków, żeby nabruździć na całej
kuli ziemskiej. Ale nie ma żadnych szans na to, by stać się władcą świata. Żeby zapanować nad całym światem, trzeba mieć
do swej dyspozycji dostatecznie wielki naród, uważający się za naród panów i zdolny grać rolę pana w rzeczywistości. W
Związku Radzieckim jedynie naród rosyjski nadaje się do tej roli. Jest bazą i oparciem imperium. Lecz nie ma cech narodu
panów. Jego pozycja w radzieckim imperium bardziej przypomina pozycję kolonii wszystkich pozostałych narodów. Dopóki
naród rosyjski nie stanie się najbardziej wykształconym, kulturalnym, zamożnym i uprzywilejowanym wewnątrz całego
kraju, dopóty o panowaniu nad całym światem nie ma co marzyć. Mało tego, zostawszy uprzywilejowanym i panującym
narodem całego kraju, naród rosyjski będzie jeszcze musiał przewyższyć inne narody we wszystkich podstawowych
pokojowych sferach życia. A na to trzeba dziesięcioleci, jeśli nie wieków. Położenie Rosjan w Związku Radzieckim tak się
przedstawia, że mowy nie ma o równości z innymi narodami, nie mówiąc już o wyższości. Nawiasem mówiąc, Rosjanie,
którzy w jakiś sposób wznieśli się ponad masę swych współplemieńców, sami nie dopuszczą do odrodzenia się Rosji jako
narodu. Krótko mówiąc — podsumowałem moje rozmyślania — można snuć supergenialne plany. Nie można jednak ich
zrealizować z powodu drobiazgu nie zasługującego nawet na uwagę. Mój ojciec jeszcze przed wojną opowiadał mi taką oto
anegdotę: W pewnym urzędzie odbywało się kolejne zebranie. Na porządku dnia stały dwa zagadnienia: l) budowa stodoły;
2) zapewnienie obfitości przedmiotów codziennego użytku w komunizmie. Z powodu braku desek zebrani od razu przeszli
do omówienia punktu drugiego. Moskwa mogłaby zbudować potężny gmach światowego imperium, ale — jak na złość —
brakuje desek.

W PENSJONACIE

W Pensjonacie panuje świąteczne podniecenie: Entuzjasta dostał kosza od swojej ukochanej sprzątaczki. Przyczyna kosza:
sprzątaczka podwyższyła opłatę za usługi, ponieważ w kraju szaleje inflacja, a Entuzjasta nie zaspokoił uzasadnionych żądań
sprzątaczki. Cynik powiedział, że Entuzjasta popełnił niewybaczalny błąd, bo jeszcze więcej straci na prostytutkach: te
zwiększyły opłaty nie półtorakrotnie, jak sprzątaczka, lecz dwukrotnie. Entuzjasta zrozumiał, że popełnił głupstwo i rzucił się
naprawić błąd. Ale było już za późno: sprzątaczka oddała jego czas emigrantowi z Polski. Cynik powiedział, że w ten sposób
wyraziła swoją solidarność z „Solidarnością". Zachód mimo wszystko walczy z zagrożeniem radzieckim. Entuzjasta przeklął
amerykańskiego prezydenta, zachodnio—niemieckiego kanclerza i rzymskiego Papieża.

MY I ZACHÓD

Zobaczyłem w gazetach portret jednego z najwstrętniejszych radzieckich przywódców. Nie mogłem opanować
ciekawości. I złamałem swą przysięgę niezaglądania do prasy zachodniej. Okazuje się, że zakała rodzaju ludzkiego zdechła.
Zdechła po prostu ze starości, a w gazetach aluzje, że go „usunięto". Nazywają go „geniuszem zakulisowych kremlowskich
machinacji". A był wybitnym łotrem i przeciętniakiem — sam miałem z nim nieraz do czynienia i pracowałem dla niego.
Jako możliwych następców gazety wymieniają wraki, którym pora na tamten świat — też pod osiemdziesiątkę. Im także
przypisują cechy wybitnych osobistości, chociaż w sensie negatywnym. Wróżą na temat przyszłych zmian w kierownictwie i
w „polityce Kremla".
Gdzie leży przyczyna takich karykaturalnych pomyłek ludzi zachodnich w ocenie zjawisk naszego życia? W tym, że
nasze życie mierzą własną miarą. A oprócz tego nie chcą przyznać, że wyprowadzają ich w pole moskiewskie prymitywy,
które pobiły pod tym względem wszelkie historyczne rekordy. Jeżeli owinął cię wokół swego palca geniusz zła — to
zrozumiałe. To uzasadnione. Można nawet być z tego dumnym; że to niby nasza godność nie pozwala nam upaść aż tak
nisko. Lecz żeby partner, który cię ograł, był nawet nie człowiekiem, a jedynie prymitywną funkcją społeczną w postaci
istoty człekokształtnej — nie, czegoś takiego być nie może! W rezultacie, najprymitywniejsi pod względem intelektualnym
partyjni urzędnicy w rodzaju Stalina, Chruszczowa, Breżniewa, Susłowa, Gromyki i im podobnych przekształcają się w
zachodniej wyobraźni w geniuszy zła. Niechby i zła, ale — geniuszy.

PAMIĘĆ

Czeka Was okres rozpaczy i zagubienia — mówiono mi w Moskwie.


— Ale to szybko przejdzie. Wierzyłem moim zleceniodawcom. Nie byłem dla nich pierwszym, ani ostatnim. Znają sprawę z
dokładnością podręczników arytmetyki dla klas początkowych. Niechby tylko ta bezpieczniacka arytmetyka sprawdziła się w
moim przypadku. Niech rozpacz i zagubienie miną jak najprędzej! Niech się stanie jasność! Wszystko jedno, jaka.
Ryzykowna, awanturnicza, drobnomieszczańska, amoralna, przestępcza, chwalebna, dwulicowa... To czekanie zmęczyło
mnie.
— Cieszę się za ciebie — mówił Inspirator. — Pożyjesz sobie jak król. Nie trać ani chwili. Nie aż tak wiele życia już nam
zostało. A czemuż to sam nie udasz się do tego zachodniego raju? — zapytałem. Wykluczone — westchnął. — Skazany
jestem na pobyt tutaj. Zresztą nie mogę pojechać w celach turystycznych nawet na Ural, czy na Syberię. Tylko do ściśle
wyznaczonych sanatoriów. Tylko na „dacze". Pilnują mnie nawet w publicznych toaletach.

O PRZYSZŁEJ WOJNIE

Po Pierwszej Wojnie Światowej wydawało się, że następna wojna będzie chemiczna, a cała ludzkość zginie od gazów —
mówił Inspirator.
— Lecz wojna nie była chemiczna. I ludzkość nie wyginęła, lecz prawie dwukrotnie wzrosła. Teraz wydaje się, że trzecia
wojna światowa będzie wojną atomową, a cała ludzkość zginie od bomb jądrowych i od promieniowania. Wcale nie będzie
atomowa. I ludzkość ocaleje. Chyba jeszcze bardziej się rozmnoży. Dlaczego ma nie być atomowa? Dlatego, że to nie jest
nam na rękę. Nie pozwolimy, by była atomowa. Narzucimy światu taki rodzaj wojny, jaki nam jest wygodny. A nasz
przeciwnik na to pójdzie. To nie hipotezy, ani nie brednie wariata. Wszystkie nasze wysiłki idą w tym kierunku. W zasadzie
rozwiązaliśmy już ten problem. Potrzeba nam paru lat, aby absolutnie się upewnić. Oto dlaczego z takim zapałem walczymy
o pokój.
Przyszła wojna — mówił Inspirator — tak czy inaczej będzie wojną mas ludzkich przeciwko innym masom ludzkim, a
nie techniki przeciw technice. Człowiek zawsze będzie podstawową bronią w wojnie, ponieważ jest on nosicielem broni.
Głównym teatrem działań wojennych będzie mimo wszystko Europa Zachodnia. Taka jest nasza wola. I narzucimy ją światu.
Oto dlaczego musimy za wszelką cenę odizolować Europę Zachodnią, zneutralizować ją, zdemoralizować, rozdzielić,
przeorać. Dlatego właśnie nasza obecność tam w dowolnej postaci jest naszym celem strategicznym.

PRZESŁUCHANIE
— Czy obecna radziecka emigracja to ze strony władz ustępstwo, czy też przemyślana operacja?
— Emigracja jest wypadkową wielu czynników między innymi tych, które wymieniliście.
— Czy przynosi krajowi straty, czy korzyści?
— Pomijając paru wybitnych twórców kultury, straty dla kraju są znikome, a pożytki widoczne gołym okiem.
— A ucieczka mózgów? Kraj opuściło, na przykład, wielu matematyków. A upadek całych dziedzin kultury? Prasa
porównuje to ze stratami Niemiec hitlerowskich wskutek emigracji.
— Porównanie to nie ma sensu. To emigranci wyobrażają sobie, że po ich wyjeździe w Związku Radzieckim nastąpił
absolutny krach. To kłamstwo i samooszukiwanie się. Matematycy, o których wspomnieliście, to postacie nieznaczące.
Poziom radzieckiej matematyki nie obniżył się ani na jotę wskutek ich wyjazdu. Również straty w muzyce i w balecie są do
odrobienia. Czy naprawdę sądzicie, że kraj o takich niewyczerpanych rezerwach ludzkich talentów uschnie od tego rodzaju
ubytków? Ale emigracja odegrała już rolę, na którą liczyło kierownictwo radzieckie. Teraz będą ją ostro hamować.
— A światowa opinia publiczna? A pragnienie ludzi opuszczenia kraju?
— Nie wyolbrzymiajcie znaczenia jednego i drugiego! Nie sądźcie, że radzieckie kierownictwo jest bojaźliwe. Na
emigrację pozwolono nie ze strachu przed Zachodem, a z rozumnego wyrachowania. A jeżeli — zgodnie z analogicznym
wyrachowaniem — okaże się niecelowa, to się ją przyhamuje niezależnie od tego, czy na Zachodzie podniesie się szum z
tego powodu. Zachód, zdaje się, nie jest już skłonny do robienia szumu w tej sprawie.
— Mówicie tak, jak byście byli oficjalnym przedstawicielem radzieckim udzielającym wywiadu dla prasy.
— Radzieccy przedstawiciele nie zawsze kłamią.
— Jeżeli emigracja jest dla Związku Radzieckiego wygodna, to po co kierownictwo radzieckie miałoby ją hamować?
— Kierownictwo radzieckie ma na głowie wiele innych kłopotów. Zmuszone będzie do przyhamowania emigracji, żeby
rozwiązać inne, ważniejsze problemy.
— Ale przyhamowanie emigracji wzmocni ruch dysydencki w kraju!
— Główne siły dysydenckie już z kraju wyrzucono. W zasadzie cały ruch wyczerpał się. Ludzie w Związku Radzieckim
dowiedzieli się, że emigracja to nie żaden raj. A na Zachodzie przekonano się, że nie wszyscy dysydenci to wcielone anioły.
Krótko mówiąc, kierownictwo radzieckie wypuściło zbyteczną parę z radzieckiego kotła i wybuch nie nastąpi. Trzeba wielu
lat i nadzwyczajnych okoliczności, by powstały warunki dla nowego, potencjalnego wybuchu.
— Jakie, na przykład?
— Na przykład, nowa wojna światowa.

SŁUCHY

Krążą słuchy, jakoby wyznaczono mnie do kierownictwa przyszłego „Centrum". Profesor będzie ponoć dyrektorem.
Dama — zastępcą do spraw ogólnych i kadrowych, a ja — zastępcą do spraw naukowych. Entuzjasta zmienił się nie do
poznania. Widząc mnie, już z dala wydaje z siebie radosne okrzyki i uśmiecha się. Podczas wieczornych dyskusji przytakuje
mi, nawet, gdy natrząsam się z jego prawidłowego socjalizmu. Chociaż nie bardzo wierzę w realność tych plotek, przyjemnie
jednak, że gdzieś tam biorą mnie pod uwagę.

RZECZYWISTOŚĆ

Stan szczęśliwości trwał zaledwie parę dni. Entuzjasta wrócił do Pensjonatu bardziej radosny niż zwykle i od razu bez
powodu przyczepił się do mnie. Czyli słuchy się nie potwierdziły. Poczekajcie — powiedziałem Entuzjaście lodowatym
tonem, pragnąc zepsuć mu dobre samopoczucie — jeszcze wyznaczą mnie na dyrektora „Centrum"... Nie na zastępcę, a
właśnie na dyrektora!... Wtedy pokażę Warn, co to takiego prawdziwy socjalizm! Entuzjasta zbladł i zaczął coś bełkotać o
ścieraniu się poglądów wśród osób o tych samych poglądach. Za pieniądze zaoszczędzone na sprzątaczce kupił sobie na
wyprzedaży dżinsy i kożuszek — marzenie homososa.
PRZESŁUCHANIE

— Co wiecie o badaniach w dziedzinie parapsychologii w ZSRR?


— Mówiło się o tym w Komitecie Intelektualistów, ale bardzo ogólnikowo. Mniej więcej w takim duchu:
najpotężniejszym źródłem wszelkiego zła i najpotężniejszą bronią jest mózg człowieka. Jednocześnie najtańszą i
najłatwiejszą do opanowania. Po co wydawać ogromne sumy na broń atomową i bakteriologiczną, która w wypadku
masowego użycia zapewne wymknie się spod kontroli i której następstwa z pewnością zakończą się katastrofą światową. O
wiele bardziej interesujące jest skupić uwagę na ludzkim mózgu i znaleźć sposoby wpływania nań. To, co tutaj nazywa się
parapsychologią i stanowi przedmiot zainteresowania radzieckich niewydarzeńców, jest jedynie maskowaniem tego
programu.
— Ale przecież ta słynna „uzdrowicielka" jest faktem! Istnieją również liczne świadectwa oddziaływania na psychikę z
odległości!... Na przykład, przekazywanie informacji!...
— Ta uzdrowicielka w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach jest oszustką i radziecką „lipą". W sam raz dla
zachodnich sensacji. I dla różnego rodzaju radzieckich kalek. Takich uzdrowicielek w Rosji było do licha i trochę. Co się
tyczy działania na psychikę z odległości, są to bajki dla ignorantów. Takiego rodzaju słuchy rozsiewa się specjalnie po to,
aby odwrócić uwagę od rzeczy najważniejszej — od wynalezienia broni oddziaływującej na mózg drogami kontrolowanymi
naukowo. Jeżeli zaś chodzi o wpływanie na wolę i świadomość ludzką z odległości, to potężne i „idealne" środki ku temu,
dawno już istnieją i działają: ideologia, propaganda, manipulowanie świadomością mas. I ten wpływ dawno jest już
zrealizowany w praktyce.

ODKRYCIE

Budynek Pensjonatu jest dość stary. Żadnego zsypu na śmiecie. Wynosimy je w torbach plastikowych do piwnicy, gdzie
stoją pojemniki. Pewnego razu, włożywszy torbę do śmietnika, zwróciłem uwagę na kawałki papieru ze słowami napisanymi
po rosyjsku. No i co — pomyślałem sobie — ty również wyrzucasz kupę takich kawałków. I poszedłem do siebie. Coś
jednak kazało mi zawrócić i pozbierać papierki. Zamknąwszy się w pokoju złożyłem kawałki do kupy. Chociaż paru
brakowało, to jednak można było odczytać. Według wszelkiego prawdopodobieństwa był to brudnopis dokładnej informacji
o postępowaniu radzieckich emigrantów w tym mieście. Już wcześniej byłem pewny, że takie donosy pisuje się tu regularnie
i że nie jeden się tym zajmuje. Była to jednak pewność abstrakcyjna. Odczuwałem ją tak, jak człowiek syty odczuwa fakt, że
głód oznacza niedostatek jedzenia i że wielu ludzi na kuli ziemskiej głoduje. Ale mając w ręku rzeczywisty donos, poczułem
się jak człowiek, który sam głoduje. Kto jest autorem tego donosu? Dla kogo jest on przeznaczony? Oczywiście najprościej
byłoby stwierdzić, że wszyscy piszą donosy na wszystkich i żyć sobie spokojnie. Spokojnie? A jeżeli w tych donosach jest
mowa o tobie? A jeżeli mogą one wpłynąć na twój los? Nie, nie wolno tego bagatelizować! Trzeba rozpocząć obserwację
radzieckich emigrantów wynoszących śmiecie oraz ich papierków. Wcześniej czy później powinno trafić się coś, co ciebie
dotyczy. Przede wszystkim trzeba to robić zgodnie z metodami konkretnej socjologii i wykazać cierpliwość. Gdyby moi byli
koledzy dowiedzieli się, w jaki sposób wykorzystuję moje przygotowanie zawodowe i zdolności, pękliby ze śmiechu. Nowa
dziedzina nauki: socjologia śmietnika. A ja, aż wstyd powiedzieć, liczyłem na to, że zaproponują mi dobrą pracę na solidnym
uniwersytecie lub w instytucie badawczym.

OBIEKT

Im dłużej przyglądam się mojemu Obiektowi, tym mniej wydaje mi się niedorzeczny i tym bardziej włada moją
wyobraźnią. Przypomina ruiny gigantycznego, średniowiecznego zamku. Na miejscu budowniczych zostawiłbym go w takim
właśnie niedokończonym stanie — przypomina o znikomości wszelkiego istnienia.

MY I ZACHÓD

Od czasu do czasu demaskują tu radzieckich szpiegów. Ale jak to robią? Nikt by się tutaj nie zdziwił, gdyby agencja
TASS ogłosiła, że w takim to a takim czasie, w takim to a takim miejscu, grupa radzieckich szpiegów przekroczyła granicę w
kierunku Zachodu; prosimy służby graniczne i władze zachodnie, aby nie przeszkadzały w przejściu i okazywały pomoc
radzieckim wywiadowcom, którzy przekraczają granicę w celach naukowych — wykradania tajnych odkryć naukowych i
technicznych wynalazków.

CIENIE PRZESZŁOŚCI

Moje stosunki z Damą polepszają się. Znalazłem się wśród osób, zaproszonych do niej do domu. Zebrał się tam kwiat
emigracyjnej społeczności. Było dość wesoło. Zgodnie z radzieckim zwyczajem dużo pito i żarto. Śpiewano pieśni rosyjskie,
między innymi „Katiuszę". Członek starego szlacheckiego rodu był przekonany, że to stary rosyjski romans. Poprawiłem go:
romans cygański! Chętnie się ze mną zgodził. I zaczął mówić do mnie na „ty" — kropka w kropkę jak w nędznej
moskiewskiej knajpie. Było mi bardzo przyjemnie. I tęgośmy się z nim zbratali. Pop, który nigdy nie był w ZSRR, mówił o
potężnym renesansie religii w Związku Radzieckim. Wszyscy go solidarnie poparli. Ja też się przyłączyłem. Doszło do tego
— powiedziałem — że nawet starzy bolszewicy na zebraniach partyjnych zamiast „Międzynarodówki" śpiewają „Ojcze
nasz". A radzieckiego patriarchę odznaczono za odrodzenie religijne orderem Rewolucji Październikowej. Pop powiedział, że
cerkiew przetrzymała walkę z reżymem i że to jest najważniejsze. Kiedy reżym radziecki rozwali się, to wtedy ona... Rozwali
się razem z reżymem — dodałem. Do popa nie doszło, co powiedziałem i automatycznie się ze mną zgodził. Potem
tłumaczył się, że z moją repliką zgodził się machinalnie. Stosunkowo młoda kobieta, którą nie wiedzieć czemu nazywano
księżną, uspokoiła zanudzającego wszystkich popa; powiedziała, że radziecki reżym rozpadnie się nieprędko. Człowiek
mówiący po rosyjsku z amerykańskim akcentem powiedział, że on również uważa owo „słynne rosyjskie odrodzenie
religijne" za wymysł KGB. Poprosił, abym mu coś opowiedział na ten temat. Naopowiadałem całą masę historii i kawałów.
Wśród nich kawał o tym, jak pop zagroził wierzącemu, który odmówił całowania krzyża, że poruszy sprawę jego zachowania
na zebraniu partyjnym. Człowiek z akcentem ze śmiechu o mało nie zwalił się z krzesła. Ale wypowiedziałem również
zdrowe myśli. Rosyjska cerkiew prawosławna podlega absolutnej i całkowitej kontroli władzy. Gdyby tak odtworzyć
rzeczywisty obraz tej kontroli w detalach, tutaj po prostu by nie uwierzono. Pomyślano by, że to wymysł KGB. A dlaczego
toleruje się w Związku Radzieckim religię? Bo kanalizuje ona określoną dozę niezadowolenia i pomaga władzom w
manipulowaniu masami społecznymi. Jest wygodna. Wygodna również gospodarczo. Znałem w Moskwie dobrych
specjalistów dysponujących bardzo bogatym materiałem na ten temat i mogących napisać o tym sensacyjne książki, które
rozwiałyby złudzenia co do religijnego „odrodzenia". Lecz te materiały są ściśle tajne, a drukowanie takich książek
zabronione. Najostrzej strzeże się materiałów, które demaskują istotę współczesnej cerkwi rosyjskiej. Dlaczego? Dlatego, że
władze są zainteresowane w utrzymaniu istniejącego stanu rzeczy.
Człowiek z akcentem poprosił mnie, bym podał nazwiska specjalistów, o których wspomniałem, a także nazwiska
agentów KGB w „odrodzeniu religijnym" o ile są mi znane. Podyktowałem mu długą listę, włączając doń wszystkich
znanych mi pracowników Instytutu Ateizmu i wszystkich moskiewskich inteligentów kokietujących prawosławie. Ze
szczególnym zadowoleniem wymieniłem popularnego w Moskwie gadułę i wariata, który uchodzi za wodza i teoretyka
neoprawosławia. Dlaczego sądzicie, że służy w KGB? — zapytał człowiek z akcentem. Ja nie sądzę — powiedziałem — ja
wiem. Chodziliśmy razem do szkoły. Już wtedy był kapusiem. Ale może się pokajał — powiedział Człowiek. Kapusie nigdy
się nie kajają — powiedziałem. Mogą przestać być kapusiami w braku potrzeby lub z wyrachowania. Ale, powtarzam, nie
kajają się, bowiem nie mają się za co kajać.
Potem omawiano program przekształcenia Rosji po upadku ustroju radzieckiego. Na pierwszym miejscu figurowała, rzecz
jasna, idea monarchii, ale z systemem wielopartyjnym i wolnymi związkami zawodowymi. Zainteresowałem się, co
zamierzają uczynić z fabrykami i z ziemią: przekazać w prywatne ręce, czy zachować własność państwową? Co zrobią z
kolejami, lotnictwem, telewizją i innymi gigantycznymi organizacjami i gałęziami gospodarki i kultury? Jak zamierzają
zorganizować zarządzanie krajem? I czy utrzymać imperium? Co do imperium, byli jednomyślni: imperium powinno zostać
utrzymane, dzieło Piotra Wielkiego należy kontynuować. Co do innych problemów, to wystarczy przegnać bolszewików i
wszystko ukształtuje się samo przez się. Powiedziałem, że mają rację. Ale niestety, bolszewików w Rosji dawno już nie ma,
a pani domu może potwierdzić moje słowa: była członkiem partii i nawet wybierano ją do prezydium komitetu rejonowego,
ale była też zażartą chrześcijanką, nigdy zaś bolszewiczką i komunistką. Moje słowa wzbudziły nieoczekiwane poruszenie.
Obecni spojrzeli z szacunkiem na panią domu: członek komitetu rejonowego partii — toż to niczym tytuł hrabiowski.
Latorośl rodu szlacheckiego powstała, wyprostowała się jak struna i stuknęła obcasami.

FORMUŁA SZAKALI

Do Pensjonatu podwiózł mnie człowiek, który przed dziesięciu laty bawił na Zachodzie jako turysta i nie wrócił do domu.
O środowisku emigracyjnym wyrażał się z jawną pogardą. Oto fragment jego opowieści:
Przyjeżdżamy na Zachód z poczuciem, żeśmy wycierpieli i zasłużyli na smaczny kąsek, który Zachód obowiązany jest
nam dać. Wycierpieli, owszem, ale nieliczni. Ale dlaczego zasłużyli? Kto ma płacić za cierpienia, nawet jeżeli były? I za
czyje cierpienia? Zachód nic nam nie jest winien. Zachód robi wielki błąd, przyjmując nas i dając nam możliwość osiedlenia
się na nim. Już za to jedno, że Zachód zadośćuczynił pretensjom radzieckich szakali, należy nim gardzić. Trzeba bronić się
przed nami rękami i nogami, trzeba się od nas odgrodzić „żelazną kurtyną"! Przypominam sobie taki wypadek po wojnie.
Zostałem zdemobilizowany ... zapisałem się na Uniwersytet. W gmachu Uniwersytetu urządzano wtedy co tydzień
„wieczorki odpoczynku". Pewnego razu wziąłem ze sobą byłego dowódcę, który również wyszedł z wojska i jechał przez
Moskwę do domu. Śliczny chłopak, obwieszony orderami. Ale — chory. Złapał w Niemczech syfa i nie zdążył się jeszcze z
niego wyleczyć. Na wieczorku zajął się dziewczyną z pierwszego roku. Ta oczywiście od razu na niego poleciała.
Przypomniałem mu, że jest chory. Powiedział, że ma to w nosie — nacierpiał się, zasłużył, wolno mu. Bierz od tego, kto ci
winien — powiedziałem. — Co ma do tego ta dziewczyna?! Nie jest winna ani wojnie, ani twoim ranom, ani twoim
chorobom. Nie zwracał uwagi na moje argumenty. Powiedziałem wtedy kategorycznie: albo zostawisz tę dziewczynę w
spokoju, albo powiem jej, że jesteś chory! Dziewczyna nie dała mi wiary. Powiedział jej, że mu zazdroszczę, bo sam mam na
nią ochotę. I poszedł z nią. Od tej pory nienawidzę tych, którzy żądają tego, co im się żadnym prawem nie należy, od tych,
którzy nie są im nic winni.

PROMIENIE PRZYSZŁOŚCI
W Pensjonacie nikt nie spał. Powitano mnie tak, jak wita się w Moskwie człowieka, który wrócił z zagranicy: no, jak tam?
Czy wieża Eiffla stoi jeszcze na swoim miejscu? Powiedziałem, że jeśli chodzi o przyszłość Rosji, to nie ma powodu do
niepokoju, troszczą się o nią najlepsi synowie i córy naszego narodu. „Pensjonariusze" natychmiast dołączyli do najlepszych
synów i cór. Malarz z żoną upierali się przy monarchii konstytucyjnej, ale w ogóle bez jakichkolwiek partii. Przekonywali, że
w Rosji przedrewolucyjnej poziom życia i demokracji był wyższy niż na Zachodzie. Entuzjasta upierał się przy wariancie
jugosłowiańskim z uwzględnieniem doświadczeń polskich, przy czym z prawdziwie marksistowską partią na czele.
Żartowniś zaproponował postawienie na czele Rosji egipskiego faraona. Maruda mówił, że nic mądrego z tego nie wyniknie i
najlepiej będzie, jeżeli po upadku ustroju radzieckiego pozostawić tam obecny ustrój radziecki — w końcu nie taki on zły.
Bywają gorsze rzeczy. Powiedziałem, że jest mi wszystko jedno, co się stanie po upadku ustroju radzieckiego, gdyż potem
nie będzie tam w ogóle niczego oprócz szczurów, karaluchów i tarakanów. I, być może... prawdziwych socjalistów. Jako
teoretyk uważam jednak, że należy wprowadzić własność prywatną. Ponieważ naród nie zażyczy sobie powrotu do
rewolucyjnych właścicieli, fabryki, przedsiębiorstwa i inne instytucje należy oddać na własność obecnym szefom partyjnym,
dyrektorom, zarządcom, ministrom, generałom i innym wysokim rangą. Wszyscy się na mnie oburzyli: o własności
prywatnej nie może być mowy! Co najwyżej oddać ziemię w arendę chłopom, żeby zaopatrywali miasto w jarzyny.
Powiedziałem, że bez własności prywatnej wyrośnie w Rosji ponownie to, co już tam jest. Niewykluczone, że Entuzjasta
zostanie Sekretarzem Generalnym "prawidłowej" KPZR, lecz wątpię, czy będzie postępować lepiej niż Breżniew.
Osobiście wolę Breżniewa. Chociaż nie jest on tak mądry jak Entuzjasta, to jednak nie wpada bez pukania do mojego
pokoju, nie flirtuje z antykomunistami i gardzi eurokomunistami, jak na to zasługują. Entuzjasta oświadczył, że więcej nie
poda mi ręki. Ale już pół godziny później zaproponował mi wzięcie udziału w konkursie na najlepszą nazwę dla swego
organu prasowego. Jeśli pismo — powiedziałem — to „Dzwon", a jeśli dziennik — to „Iskra".

NAJSZCZĘŚLIWSZY DZIEŃ

Dzisiaj jest mój najszczęśliwszy dzień całego tutaj pobytu. Tyle przyjemnych rzeczy na raz! Otrzymałem dokument
pozwalający mi wyjechać do Paryża na konferencję. Pewna organizacja wyasygnowała mi bezzwrotnie pewną sumę
pieniędzy. Wszedłem do restauracji i zjadłem dobry obiad. Poznałem piękną kobietę i umówiłem się z nią na wieczór.
Idę sobie wzdłuż wspaniałych wystaw sklepowych przepełniony Wielkim Szczęściem. Boże ! — szepczę — dziękuję Ci
za Twe szczodre dary. Skręciłem do parku i... ocknąłem się w krzakach. Głowa pęka od bólu. Ani pieniędzy, ani papierów.
Chwiejąc się na nogach, idę na policję. Chociaż zidentyfikowali mnie szybko, trzymają mnie do późnej nocy. Na randkę nie
poszedłem: późno i nie ma pieniędzy.
W domu od rana łamię sobie głowę pytaniami „Kto?" i „Dlaczego?". Widocznie komuś było potrzebne, abym pojechał do
Paryża, a komuś było potrzebne, abym nie pojechał. Albo też chciano jeszcze raz mnie nastraszyć? Po co? Czyżbym był aż
tak ważną osobą, że zasługuję na indywidualny zamach? Gdybym miał dostęp do środków masowego przekazu, ogłosiłbym
na cały świat rzecz następującą: błagam, nie wyolbrzymiajcie znaczenia mojego pobytu na Zachodzie, oceniajcie mnie jako
zwykłego radzieckiego przeciętniaka, którym w rzeczy samej jestem!

WROGOWIE

O napaści na mnie dowiedzieli się w Pensjonacie. Wszyscy uważają, że to dzieło rąk KGB i agitują, abym powiadomił o
tym wypadku opinię publiczną. Po co? Policja zapewne nie potwierdzi mego oświadczenia. A z samych tylko moich słów
sensacji nie będzie. Wszyscy radzą mi, bym był ostrożniejszy, nie spacerował po nocy, unikał odludnych miejsc, nie chodził
w pojedynkę. Ostatnia rada ucieszyła mnie szczególnie: skąd tu wziąć towarzystwo do spacerów? I postanowiłem
zachowywać się zupełnie odwrotnie: spacerować do późna, w pojedynkę i w odludnych miejscach. Tak będzie bezpieczniej,
gdyż mój przeciwnik przypomina mi dzisiejszą młodzież, która woli uprawiać miłość na oczach wszystkich. Mój wróg sam
boi się odludnych miejsc i ciemności. A tym bardziej samotności. Czuje się najbardziej bezkarny, gdy może załatwiać swoje
sprawki na oczach innych. W tłumie i w świetle dziennym jest niewidzialny. A poza tym, kim jest mój wróg? Najrozsądniej
byłoby uważać wszystkich za swoich wrogów.

PRZYJACIELE

Entuzjasta twierdzi, że zamach na mnie był wymierzony w niego. Ubecy pomylili nas po prostu. Jak to?! —
zdenerwowałem się. — Przecież jestem dwa razy wyższy od Was. To bardzo proste — odparł. — Patrzyli z góry, a ja z góry
wyglądam na wyższego nawet od Was. A, przede wszystkim Wy przecież zupełnie nie jesteście niebezpieczni dla Związku
Radzieckiego. Po co Was zabijać? Ja zaś jestem teraz dla nich wrogiem numer jeden. Macie rację — powiedziałem. — Żeby
uniknąć pomyłki, zacznę pełzać na czworakach, żeby ubecy widzieli z góry, że ja — to nie Wy. Lecz mimo wszystko wątpię,
by Was zabili. Kaci z KGB wymyślą Warn straszniejszą śmierć. Jaką? — dumnie potrząsnął kudłatą głową Entuzjasta. Będą
Was ignorować — powiedziałem. Ten numer nie przejdzie! — krzyknął. — Zmuszę ich, aby się ze mną liczyli!
Miejsce Entuzjasty zajął Zawodowy Rewolucjonista, wyobraźcie sobie, ze i tacy się tutaj plączą. Uważa, że Rosji
potrzebna jest nowa rewolucja, aby urzeczywistnić wszystkie ideały poprzedniej rewolucji. Ktoś daje mu pieniądze na
wydawanie gazetki. Dużą część tych pieniędzy przeznacza na wyjazdy do uzdrowisk. Bez mrugnięcia okiem eksploatuje w
swym piśmie nowoprzybyłych ze Związku Radzieckiego prostaczków, tłumacząc to „ogólnymi interesami walki przeciwko
radzieckiemu łże—socjalizmowi".
W tym jednym punkcie zgadza się z Entuzjastą. Lecz w pozytywnej części ich programy przeobrażeń różnią się zasadniczo.
Entuzjasta chce budować prawdziwy socjalizm w stylu radzieckim, a Rewolucjonista — prawdziwy socjalizm, ale w stylu
zachodnim.
Rewolucjonista wypytywał mnie o szczegóły napaści. On też twierdził, że to „ubeckie sprawki". I również namawiał mnie
do złożenia oświadczenia dla prasy. Powiedziałem, że jeszcze nie nauczyłem się rozpoznawać po uderzeniu w ciemię, jaka
właściwie organizacja je zadała. Jak dostanę w ciemię jeszcze parę razy, wyprowadzę naukowe uogólnienie i wtedy podam
do prasy. A nuż były to „Czerwone Brygady"?
Wyczerpawszy temat zamachu. Rewolucjonista przeszedł do swego programu dla opozycji radzieckiej. Powiedziałem, że
opracowanie takiego programu jest prostą sprawą. Natychmiast wyciągnął notes. Zapytał, czy nie będę mieć nic przeciwko
temu, jeżeli zanotuje moje uwagi. Piszcie — powiedziałem — nie żałuję wam! Ustrój radziecki to łajno. Władza radziecka —
łajno. KPZR — łajno. KGB — łajno. Posłać by to na... A tu lepiej nie robić niczego, bo wszystko, co można zrobić tutaj
będzie jeszcze większym łajnem.
Powiedział, że zgadza się ze mną we wszystkim, oprócz ostatniego punktu. Trzeba mimo wszystko zaproponować coś
pozytywnego. W porządku — powiedziałem — oto kilka pozytywnych idei. Istnieją ogólne zasady tworzenia programów
obliczonych na masowy sukces. Na przykład, należy przedstawić upragniony cel jako coś historycznie nieuchronnego
(historia zmierza właśnie tam, dokąd chcemy) i odpowiadającego pewnym niezmiennym cechom natury ludzkiej. Czego
chcemy? My — to znaczy oczywiście ludzie radzieccy. Chcemy zachować wszystkie zalety radzieckiego stylu życia,
odrzucić wszystkie jego wady i na ich miejsce wprowadzić wszystkie zalety zachodniego stylu życia. Oczywiście, ten ostatni
rozumiemy po swojemu, tzn. jako obfitość jadła, odzieży, i innych dóbr, a także obecność wszelkich możliwych swobód.
Taką więc hybrydę utworzoną z urojonych zalet komunizmu i kapitalizmu należy sformułować jako ideał, o który walczyć
będą najlepsi przedstawiciele narodu radzieckiego. Przecież to takie proste. Ale o to przecież walczyliśmy tam, w Moskwie!
— zawołał Rewolucjonista. Racja — powiedziałem. — Dobry program powinien utrwalić na papierze to, o co toczy się
walka w rzeczywistości. A jeszcze lepiej — to, co zostało już osiągnięte. W Moskwie w instytucie zazwyczaj planowaliśmy
na przyszłość to, co wykonaliśmy już poprzedniego roku. I regularnie otrzymywaliśmy Sztandar Przechodni Komitetu
Rejonowego partii, a ostatnim razem tytuł „Zakładu Pracy Socjalistycznej".
Rewolucjonista wyszedł. I znów pojawił się Entuzjasta. Zaczął rozmowę o wydarzeniach ni to w Boliwii, ni to w Chile.
Jest mi wszystko jedno, o jakich wydarzeniach w jakim kraju ględzi: o jednych i o drugich nie mam pojęcia. Ale Entuzjasta
przeżywa je z pasją. Miałem tego dość i powiedziałem mu, że nie ma pojęcia, co tam się dzieje. W odpowiedzi usłyszałem,
że ja też nie. Zgodziłem się, ale dodałem, że nie wiem lepiej, niż on. Zażądał, abym mu wyjaśnił sens moich słów. Chcecie
przebudowywać świat — powiedziałem — a z tak prostą zagadką nie możecie sobie poradzić. Proszę, jeszcze jedna
prymitywna, logiczna zagadka. Mówicie, że mieszkając w Moskwie, byliście bliżej śmierci niż tutaj. Załóżmy, że umrzecie
jutro. Różnica czasu między Waszym życiem w Moskwie i jutrzejszym dniem jest większa od różnicy między Waszym
przyjazdem na Zachód i jutrzejszym dniem. Dlaczego więc byliście wtedy bliżej śmierci? Daję Wam słowo, że jeżeli
rozwiążecie ten problem, to pozwolę Wam przebudowywać świat według Waszego uznania. Pozwolę Wam nawet
zaprowadzić w Związku Radzieckim prawidłowy socjalizm. Entuzjasta nazwał mnie scholastykiem i sofistą. Ale zaraz potem
pojawił się Żartowniś i rozmowa zeszła na inny temat.
— Dużo tu cudzoziemców — powiedział Żartowniś. — Trzeba stworzyć z nich partię i zacząć walkę o władzę. Po
zdobyciu władzy wygnać z Niemiec wszystkich Niemców.
— Znakomity pomysł — powiedziałem. — Absolutnie realistyczny. Zapewniam Was, że do tej partii Niemcy polecą.
Mają silne poczucie winy i wstydzą się za Niemców. Poza tym, wyłącznie Niemcy zdolni są należycie zorganizować
wygnanie Niemców z Niemiec.
— Bzdura! — obruszył się Entuzjasta. — Jak można wygnać naród ze swojego kraju?!
— To bardzo proste. Mamy już pewne doświadczenie. Przypomnijcie sobie Prusy Wschodnie!
— A kogo osiedlicie na miejsce Niemców?
— Oczywiście Żydów! Na i Arabów!
— Przecież się wyrżną wzajemnie!
— Nie byłoby źle. No, powiedzmy — Niemców ze Związku Radzieckiego i z NRD!
— A dokąd wyślecie tutejszych Niemców?
— Na Syberię. Tam miejsca starczy dla wszystkich.
— Ale jeżeli wysiedlicie Niemców z Niemiec, to wszystko się tu zawali i cudzoziemcy wyjadą z Niemiec.
— I świetnie! Na miejsce, które się zwolniło przesiedlimy Niemców. A potem będzie tu można żyć spokojnie i dostatnio.

SEN

Inspirator był posępny i pijany.


— Co się stało? — zapytałem go.
— Miałem zasadniczą rozmowę. Powiedziałem, że chcę w zasadniczy sposób ulepszyć naszą pracę na Zachodzie.
— A kierownictwo?
— Powiedziało, że obecna sytuacja jest najlepsza, gdyż zadowala wszystkich, z wyjątkiem takich „geniuszy", jak ja. Poza
tym jest jeden ważny powód, dla którego ulepszenie naszej pracy na Zachodzie kierownictwo uważa za niewskazane.
— Jaki?
— Stosunek sił. Na razie jest dla nas korzystny, ale wrogowie jakoś tego nie zauważają. Jeśli zaczniemy pracować
znacznie lepiej, zmusi to przeciwnika do udoskonalenia jego działalności. A wtedy stosunek sił zacznie się zmieniać na naszą
niekorzyść. Logiczne, nie?
— Logika idiotów jest nie do przebicia.

CENNY DOKUMENT

O świcie przysłano po mnie samochód — po raz pierwszy od początku sprawdzania. Czyli musiało zajść coś
nadzwyczajnego. Okazuje się, że zjawił się ktoś nowy — oficer KGB, który przyjechał tutaj w ramach jakiejś delegacji i
„wybrał wolność". Przywiózł „niezwykle cenny dokument" — zapis rozmowy szefa KGB z generałem odpowiedzialnym za
operację „Emigracja". Przesłuchujący mnie zażyczyli sobie, abym się wypowiedział na temat autentyczności „dokumentu".
Jak chcecie — powiedziałem opowiem wam treść „dokumentu", nie czytając go. , .Dokument" jest, rzecz jasna, autentyczny.
Ale zrobiony specjalnie dla was. Dezinformacja? — zapytali. Na odwrót — odpowiedziałem — informacja jak najbardziej
dokładna. Jaka? — zapytali. Z emigracją postanowiono skończyć — powiedziałem. Przesłuchujący spojrzeli po sobie i
zabrali nie przeczytany przeze mnie „dokument".
Ani słowa nie napomknęli o zamachu. A i ja zachowywałem się tak, jakby nic specjalnego nie zaszło.

RENCIŚCI

W parku sami renciści. Z pewnością wszyscy są konserwatystami i reakcjonistami. Co w tym złego? Na świecie mamy
nadmiar postępowości i rewolucyjności. Czyli renciści są w porządku. Tylko renciści mogą uratować Zachód. Renciści to
była młodzież, która jednak straciła młodzieńcze złudzenia i nabrała zdrowego rozsądku. Mają czas na rozmyślania. Mają
doświadczenie życiowe. Nie muszą się nikogo bać, mogą wypowiadać się prosto i otwarcie. Ich życie dobiega końca i
dlatego zainteresowani są w kontynuowaniu ludzkiego życia w nie zmienionych formach. Staruszkowie! Przyszłość
ludzkości w waszych rękach! Łączcie się w walce przeciwko nadciągającemu postępowi! Pewien staruszek domyślił się po
mojej gębie i ubraniu, że jestem cudzoziemcem i powiedział swemu sąsiadowi na ławce jakieś świństwo pod moim adresem.
Jego piesek rzucił się wściekle na mnie. Swoją koncepcję co do staruszków natychmiast, oczywiście, zmieniłem na
przeciwstawną. Całe zło leży w staruszkach! Precz ze staruszkami!

W PENSJONACIE

W Pensjonacie Żartowniś i Cynik omawiają problemy nowej wojny światowej.


— Ci tutaj też nie półgłówki. Też przygotowują się do wojny. Po cichutku, w tajemnicy.
— Do wielkiej wojny nie można się przygotowywać w tajemnicy. Do wojny trzeba przygotowywać cały naród.
Szczególnie zaś młodzież. Niechby się tylko coś stało, a Związek Radziecki w ciągu paru dni przekształci się w jeden wielki
obóz wojskowy. Ci tutaj potrzebują dwóch miesięcy do walki ze swą młodzieżą i z pacyfistami.
— W nowej wojnie masy ludności nie będą odgrywały wielkiej roli. Broń atomowa...
— Przypuśćmy na chwilę, że wynaleziono sposób na zmianę kursu rakiet przeciwnika, a nawet nakierowywanie ich z
powrotem. Co wtedy? Wojna znowu stanie się wojną mas ludzkich w pierwszej kolejności.
Entuzjasta wrócił ze śmietnika, gdzie wyniósł swoje śmiecie i zaczął demagogicznie rozprawiać na temat zachodnich
odpadków.
— Tutaj wyrzuca się na śmietnik to, za co ludzie w Związku Radzieckim gotowi są płacić wielkie pieniądze i jeszcze
wystawać w kolejkach.
— Myślicie, że tutaj nie znają wartości rzeczy? Znają lepiej od nas. I dlatego wyrzucają. Taniej jest wyrzucić, niż
zachować.
— Nawet jeśli zachować te odpadki, sytuacja na świecie nie ulegnie widocznej zmianie.
— Na świecie rzeczywiście żyją miliony głodnych i biednych — wniosłem mój wkład do dyskusji. — Nie wynika z tego
wcale, że syty i bogaty naród też powinien być biedny i głodny. Nie jest winą tych ludzi, że na świecie pojawiło się wiele
milionów innych ludzi. Po co się pojawili? Do końca wieku ludność powiększy się jeszcze o setki milionów ludzi. Po co?
Dlaczego ten naród ma się o nich troszczyć? Każdy naród ma prawo do walki o swoje istnienie i dobrobyt. W Waszych
ekskrementach też można znaleźć składniki odżywcze, o które w innych częściach planety toczy się walka. I co z tego?
Łatwo być humanistą cudzym kosztem. Macie już trzy marynarki. Oddajcie jedną biednym w Indiach i Kambodży!
Entuzjasta rzekł, że ,,przeginam pałę" i pobiegł do toalety. W ostatnich dniach łaził na różne przyjęcia i żarł po pięć razy
dziennie za darmo.
— Jeżeli powiecie to publicznie — powiedział Cynik — tutejsi bogacze ogłoszą Was reakcjonistą i rasistą. Tutaj wszyscy
są za demokracją, równouprawnieniem, sprawiedliwością i humanitaryzmem.
— Ale w słowach! Nie przeszkadza im to wykorzystywać gastarbeiterów i traktować ich jak niższą rasę.
— Mają tu pięć milionów gastarbeiterów i dwa miliony swoich bezrobotnych. Ale spróbujcie tylko zmusić tych
bezrobotnych do pracy na takich warunkach, na jakich pracują cudzoziemcy!
— Współczesne społeczeństwo potrzebuje wielkiej ilości ludzi, których sytuację porównać można do sytuacji
niewolników w Rzymie. Zarazem rodzi ona wielką ilość ludzi porównywalnych do rzymskiego plebsu. Takie jest ogólne
prawo. Działa ono również u nas, tylko w ukrytej formie. Niezależnie od tego, co twierdzą humaniści, społeczeństwo nie
może istnieć przez dłuższy czas bez hierarchii i nierówności. Nasze doświadczenie jest najznakomitszym tego dowodem.

CUDZE ŻYCIE

Malarz z żoną mieszka w pokoju obok. Ściany są cienkie. Często słyszę ich intymne rozmowy. Są przekonani, że na
Zachodzie przepierzenia między pokojami są dźwiękoszczelne i wyrażają się bez ceregieli.
— Potrzebujemy pieniędzy — mówi on.
— Mogę pracować jako modelka.
— Tutaj wymagają innych proporcji. I masz już swoje lata.
— Tylko bez chamstwa!
— Tutaj mają inne pojęcie o młodości.
— Mogę pozować do aktów w szkole plastycznej. Albo gdzieś prywatnie.
— Tutaj wszyscy są prywatni. A wszystkie modelki to prostytutki.
— To w Moskwie wszystkie modelki to prostytutki. Tutaj prostytutek starczy i bez modelek.
— Nierealne. Może zająć się sprzątaniem mieszkań?
— Tutaj zajmują się tym Turczynki.
— Ten gość, który przyjechał wczoraj, to z pewnością agent KGB.
— Tutaj wszyscy są ubekami.
— Dziwne, ale mnie ani razu nie wzywano, ani nie proponowano, bym kapował. Rozumiesz coś z tego?
— Mnie również nie wzywano i nie werbowano. Całe to gadanie o radzieckich szpiegach jest wierutnym kłamstwem.
Przestań chrapać! Nie masz przecież siedemdziesięciu lat.
— W rzeczy samej, najwybitniejszy babiarz w historii, Casanova, pisał, że najprzyjemniejszą noc spędził z
siedemdziesięcioletnią hrabiną.
— Kłamstwo!
— Nic podobnego! Była to po prostu jedyna noc w jego dojrzałym życiu, kiedy wyspał się do woli. Ha, ha, ha!
— Dureń!
Skreśliłem Malarza i jego żonę z mojej listy radzieckich szpiegów.

BEZSENNOŚĆ

Nie mogłem zasnąć. Przejrzałem książkę krytyka reżymu radzieckiego, którą się tutaj reklamuje jako wybitne dzieło.
Napotkałem na takie stwierdzenie: rewolucję robi się po to, żeby nikt nie rządził człowiekiem. Rzuciłem książkę pod łóżko.
Następnie przejrzałem program jakiegoś „Związku Demokratycznego". Program składa się z pięćdziesięciu punktów. Jeden z
punktów dotyczy zbiórki pieniędzy na rzecz „Związku". Na tym punkcie twórcy programu chyba mogliby poprzestać,
sformułowawszy go jednak dobitniej: dajcie forsę!!! W programie mówi się, że władza w kraju powinna należeć do „całego
narodu, tzn. wszystkich obywateli i tylko do nich". A trochę dalej mówi się, że powinna należeć do większości i być
sprawowana przez Jej przedstawicieli". Ale przecież w Związku Radzieckim to właśnie zostało już dawno zrealizowane.
Autorzy programu upierają się przy działaniu „w ramach obowiązującego prawa", a dalej mówią o jakichś „grupach
niezależnych", nie biorąc pod uwagę tego, że te grupy mogą być w ramach prawa zabronione. Przeglądnąwszy ten
majstersztyk politycznego myślenia, również rzuciłem go pod łóżko.

SEN

Nad ranem udało mi się zasnąć. Przyśniło mi się, że jestem na nadzwyczajnej naradzie w KGB. Na Zachodzie powstało
nowe, otoczone tajemnicą przedsiębiorstwo i na naradzie omawiano, jak zdobyć sekrety tego przedsiębiorstwa. Wysuwano
rozmaite propozycje: urządzić marsz protestacyjny, zmusić opozycję do złożenia interpelacji w parlamencie, zmusić
dziennikarzy do opublikowania demaskujących materiałów, wysłać terrorystów, wsadzić swoich ludzi, wywołać kryzys
rządowy, zaprosić do siebie specjalistów na sympozjum, zorganizować międzynarodowy kongres... Krótko mówiąc,
wymieniono wszelkie możliwe warianty. Potem oczy obecnych zwróciły się ku mnie. Niczego nie trzeba robić —
powiedziałem. — Trzeba tylko trochę poczekać, aż sami odkryją przed nami swoje sekrety. Nawet będą prosić, byśmy
zechcieli je przyjąć. I zapłacą nam za to. Wszyscy uczestnicy narady gniewnie obruszyli się na mnie. To znaczy, że nie
jesteśmy potrzebni! — krzyczeli. — To znaczy, że niczego nie mamy do roboty! Bić sukinsyna! To agent CIA!

ZYGZAK HISTORII

Historia z zamachem szybko przycichła. Wszyscy zachowują się tak, jak gdyby żadnego zamachu nie było. Jak gdyby
ktoś wydał komendę: „milczeć". Samemu zaczęło mi się wydawać, że ów „szczęśliwy dzień" jest przypadkowym zygzakiem
historii.
IDEA „CENTRUM"

Pisarz powiedział, że idea stworzenia centrum, jednoczącego wysiłki emigracji w krytyce Związku Radzieckiego,
omawiana jest „na najwyższym szczeblu". Oto gdzie mógłbym wykorzystać moje zawodowe zdolności. Gotów jest o mnie
zabiegać.

PRZESŁUCHANIE

— W Związku Radzieckim byliście w sytuacji uprzywilejowanej.


— Byłem jedynie kandydatem nauk i starszym pracownikiem naukowym.
— Ale należeliście do KPZR.
— Większość członków KPZR żyje w warunkach nędzy.
— Byliście w bliskich stosunkach z odpowiedzialnymi pracownikami aparatu KC i KGB.
— Nie przynosiło mi to niczego, prócz kontaktów towarzyskich. Najbardziej wpływową osobą był Inspirator. Mieszkał w
malutkim mieszkanku, zarabiał niewiele więcej ode mnie i nie korzystał z żadnych szczególnych przywilejów materialnych.
A i rangę miał śmiesznie niską. Tacy ludzie nigdzie nie zrobią wielkiej kariery.
— Czy jesteście komunistą?
— Pojęcie „komunista" jest wieloznaczne. Jeżeli, na przykład, posiadam parę spodni, nie czuję się bogatym. Nie czuję się
głodnym, odżywiając się marnymi kartoflami. I nie czuję się sytym, jedząc świeży befsztyk. Będę rad, jeśli dostanę dobre
mieszkanie. Lecz mogę również mieszkać w maleńkim pokoiku. Mógłbym wpisać moje imię do historii nauki. Lecz mogę
też rozdawać pomysły za darmo i byle komu, jak to robiłem do tej pory. Pod tym względem jestem prawdziwym komunistą.
Ale nie wierzę w komunistyczny raj, a z marksizmu i radzieckiego stylu życia kpię sobie okrutniej niż zachodni
antykomuniści i radzieccy „krytycy reżymu". Pod tym względem komunistą nie jestem.

PRAWDA
— Powinniśmy powiedzieć ludziom zachodnim nagą prawdę o naszym społeczeństwie — mówi Pisarz.
— Dobrze, że nagą — mówię. — Oni to lubią. Tutaj niczego się nie ogląda, ani nie czyta, jeżeli nie ma czegoś nagiego.
— Ja nie żartuję.
— Ja również nie. Zdarzyła mi się taka historia: zaproszono mnie do pewnego instytutu badawczego, abym opowiedział o
podstawowych cechach radzieckiego społeczeństwa. Pokazano mi instytut, opowiedziano o organizacji jego pracy. Bywałem
w centrach badawczych w Związku Radzieckim. W porównaniu do ogólnych warunków w kraju, poziom życia i warunki
pracy wydawały mi się bajeczne. Ale to, co zobaczyłem tutaj, oszołomiło mnie. Teraz radzieckie centra zdają mi się
ubożuchne. Na przykład, profesor, który mnie przyjmował, ma zaledwie jedną laborantkę. Ale zagadnienie, nad którym z nią
pracuje, dorównuje pod względem swej doniosłości pracy całego radzieckiego laboratorium składającego się z pięćdziesięciu
ludzi. Po zwiedzeniu instytutu wygłosiłem referat. Łatwo porównywać — mówiłem — różne kraje o tym samym ustroju
społecznym. Lecz porównanie krajów o różnych systemach społecznych i wydanie wyroku, który z nich jest lepszy, a który
gorszy, jest sprawą historii. Porównajmy, na przykład, Waszą sytuację (wskazałem na wspomnianego profesora) z sytuacją
uczonego tego samego kalibru w radzieckim instytucie badawczym. Taki uczony ma u nas własne laboratorium i minimum
pięćdziesięciu podwładnych. (W tym miejscu wszyscy roześmieli się). Lecz — powiedziałem — spójrzmy na to pod innym
kątem. Wy jesteście kierownikiem jedynie w stosunku do jednego człowieka, a Wasz radziecki kolega — w stosunku do
pięćdziesięciu. Uwzględniając miejsce Waszego radzieckiego kolegi w systemie radzieckim jako całości, psychologicznie
czuje się on generałem dowodzącym wielką jednostką i za takiego uważają go inni. Wyczuwacie różnicę? Co lepsze:
żyć, żeby tworzyć i podwyższać wydajność pracy, czy też tworzyć (przy czym niekoniecznie wysokojakościowo), żeby żyć
życiem społecznym? Potem zaczęła się dyskusja, w której oni dosłownie rzucali gromy na swoje komfortowe i sterylne
warunki pracy. Dowiedziałem się, że wielu pracowników umiera z nudów. Duchowa depresja jest czymś zwyczajnym.
Niektórzy trafiają do szpitala psychiatrycznego. To śmieszne, ale wydawały się im dobrodziejstwem nasze zebrania, wspólne
wyjazdy do kołchozów, praca społeczna i inne atrybuty życia radzieckiego, których my mamy powyżej uszu. Uprzedziłem
ich, że realny, komunistyczny styl życia jest w zasadzie pokusą, lecz właśnie na tej zasadzie przekształca się w nową formę
upańszczyźnienia. Ale oni widzieli tylko pierwszą część mojej formuły — pokusę. Spróbuj więc powiedzieć im nagą
prawdę! Takiej po prostu nie ma!
— Wasz przykład brzmi bardzo literacko. Nie macie nic przeciwko temu, że go sobie zapiszę?
— Piszcie! Po to właśnie jesteście pisarzem.

OBIEKTYWIZM

Zachód miota się między dwoma skrajnościami — między skrajnym wyolbrzymianiem potęgi wojskowej Związku
Radzieckiego, a skrajnym wyolbrzymianiem jego bytowych niedostatków. Oglądam w gazecie fotografie, które budzą
wrażenie, jakoby Związek Radziecki był krajem zacofanym pod względem gospodarczym, zaopatrzenia ludności,
kulturalnym i przemysłowym. Ale panowie, skąd w takim razie osiągnięcia w kosmosie, potęga wojskowa, wybitni muzycy,
sukcesy w sporcie itd? Radziecki styl życia nie mieści się między wspomnianymi skrajnościami, lecz w zupełnie innej
płaszczyźnie. A w jakiej właściwie, tego nikt nie chce wiedzieć. Strach przed obiektywizmem w rozumieniu życia
społecznego to jedno z najbardziej uderzających zjawisk naszego super-naukowego wieku.
Czy w ogóle można być obiektywnym? Oto pokazują w telewizji film o zjeździe partii w Moskwie. Wrażenie
niesamowite. Szczególnie — wygląd radzieckich przywódców. Radzieckie urzędasy o tępych i tłustych mordach wstają i
śpiewają „Międzynarodówkę", trzymając w ręku kartki z tekstem zapomnianego przez wszystkich hymnu partyjnego.
Oto wyją słowa hymnu: „zwycięski powstań ludu ziemi, powstańcie których dręczy głód". Spójrzcie na ich ryje! To już nie
twarz, ale ryj, pysk, jadaczka społeczeństwa komunistycznego w jej najbardziej wyrazistym wcieleniu. No, a miejscowi
mieszkańcy? Oglądali film zupełnie obojętnie, nawet z pewną dozą szacunku do tej mordy komunizmu.

OBIEKT

W zachodzącym słońcu Obiekt wygląda niczym czarodziejski zamek lub świątynia. Nie, raczej jak statek kosmiczny.
Lecz oto jego kontury rozpływają się w mroku i na miejsce bajkowego widziadła pojawia się straszne, czarne zawalisko.

WIDZIEĆ I ROZUMIEĆ

Twoim zadaniem — mówił Inspirator — jest nie wiedzieć, lecz rozumieć. Wiedzy mamy pod dostatkiem, a rozumienia
tyle, co kot napłakał. Mój szef, na przykład, zna z imienia i z nazwiska wszystkie wybitne osobistości Zachodniej Europy i
wie o ich sekretach. I co z tego? Zachodni kremlinolodzy znają szczegóły życia naszych przywódców lepiej od nas, co im to
daje? Nam potrzebne są nie klucze do Georges'a, Hermanna, Johna. Nam potrzebne są klucze do krajów, mas, procesów,
epok. Do tego wiedza nie wystarcza. Do tego trzeba zrozumienia. Nie rozumieć można i z wielką wiedzą. A zrozumieć
można i z nikłą. Nie zaśmiecaj sobie głowy drobiazgami! Po prostu żyj! Myśl! Czekaj! A zrozumienie przyjdzie wcześniej,
czy później.

PLANY I OSIĄGNIĘCIA

Porzucałem Moskwę z utajonym zamiarem poznania Europy Zachodniej i opracowania planu najszybszego i
bezkrwawego opanowania jej przez Związek Radziecki. Przypuszczałem, że wystarczą mi na to dwa lata. Później
zamierzałem przesłać mój plan KGB. Chociaż wcale nie jestem durniem, liczyłem jednak na to, że mój plan wywrze tam
silne wrażenie i że otrzymam dobre stanowisko w systemie, który będzie wprowadzać mój plan w życie. Nie liczyłem na
pierwsze miejsce w tym systemie. Liczyłem na to, że zostanę tajnym doradcą kogoś z nomenklatury, że będę grać rolę
tajnego geniusza przy jawnym idiocie. Moje plany okazały się utopią z dwóch powodów. Pierwszym są terminy. Mieszkam
tutaj prawie rok, lecz nie wiem prawie niczego o mieście, w którym żyję. Jeżeli w takim tempie będę poznawać Zachodnią
Europę, to potrzebować będę na to tysiąca lat. Drugim powodem jest stopień zaufania do moich propozycji. Im lepiej
rozumieć będę Zachód, tym bardziej ów stopień zbliżać się będzie do zera.
Później przestałem snuć tego rodzaju plany. Wszelkimi dostępnymi środkami starałem się uszczknąć choćby
najmizerniejszy kąsek od Zachodu, którego plany opanowania opracowywałem wcześniej. Starałem się daremnie. A przecież
gdyby Zachód dowiedział się o moich planach, z pewnością cisnąłby mi kąsek tłustszy, ponieważ nie byłem dla niego
odrzutem rozpadającego się radzieckiego społeczeństwa, lecz przedstawicielem potężnego mocarstwa.
Zmęczywszy się nieudanyi próbami uszczknięcia kąska, lecz odetchnąwszy od utopijnych planów opanowania Zachodu,
rzuciłem się głową naprzód w nowe plany. Tyle że tym razem zacząłem opracowywać plany osłabienia Związku
Radzieckiego i zmniejszenia jego wpływów na Zachodzie. Dlaczego jedynie osłabienia i zmniejszenia? Ponieważ tym razem
postanowiłem być nie utopistą, lecz realistą. Jako realista rozumiałem, że zniszczenie Związku Radzieckiego i całkowite
powstrzymanie jego szturmu na Zachód jest niemożliwe. Swoje plany postanowiłem posłać CIA. Tym razem nie liczyłem na
żadne stanowisko. Liczyłem tylko na kąsek nieco większy od tego, jaki rzuca mi się obecnie.
Kiedy budowałem plany zdobycia Zachodu, zakładałem jedno: że Zachód jest mądry i że będzie stawiać opór
radzieckiemu naporowi. Gdy jednak zacząłem budować plany obrony Zachodu, pozwoliłem sobie na inne założenie, a
mianowicie że Związek Radziecki jest mądry i będzie niestrudzenie zabiegać o realizację swoich zamiarów wobec Zachodu.
Ale ostatnio zacząłem powątpiewać w słuszność moich założeń. Siła Zachodu leży nie w rozumie i gotowości do obrony,
lecz w głupocie i gotowości do kapitulacji. Natomiast siła Związku Radzieckiego również leży w jego głupocie i
niezdolności do utrzymywania dostatecznie długo wysokiego poziomu stanowczości. Czyli — zdecydowałem — dla
naukowej ścisłości moje założenia należy zmienić na przeciwne. Ale wtedy... Wtedy nie potrzeba w ogóle żadnych planów,
bowiem wszystko, co zachodzi w świecie, zachodzi w pełnej zgodzie z tymi założeniami. Rzecz w tym, że idiotyzm tego, co
się na świecie dzieje jest właśnie idealnym ucieleśnieniem genialnych planów.
A więc zarzuciłem plany obrony Zachodu. Niech wszystko toczy się tak, jak toczyło się bez twego wpływu! —
zdecydowałem. Rzecz nie w tym, że historia rozwija się nieprawidłowo. Rozwija się prawidłowo. W walce między dwoma
potężnymi idiotami nie ma miejsca dla mądrego karzełka. Zadusi go któryś z walczących albo nawet obaj razem.
Społeczeństwo nie jest zainteresowane w wielkich odkryciach, które mogłyby wpisać twoje imię do historii nauki. Na
odwrót, zainteresowane jest, aby ich nie było. Jesteś w sytuacji przybysza z kosmosu — obojętnego, czyli wrogiemu
wszystkiemu, co ziemskie. A więc spadaj stąd z powrotem w twój Kosmos, tzn. w twą nędzną osobistą skorupkę i siedź
cicho!

ROZMOWA Z PISARZEM
— Czy zauważyliście, jak gwałtownie zmienia się na gorsze stosunek Zachodu do naszej emigracji? O co chodzi?
— Kiedyś pojawialiśmy się tutaj jako zwiastuni słabości radzieckiego ustroju i umacnialiśmy nadzieje na jego rychły
rozpad z przyczyn wewnętrznych. Teraz zjawiamy się jako zwiastuni siły radzieckiego ustroju, jako awangarda atakującej
armii. Budzimy w Zachodzie lęk o jego wartości i istnienie. Burzymy nadzieję na upadek Moskwy wskutek jej wewnętrznej
niestabilności.
— No i dobrze!
— Oczywiście, że dobrze. Ale w takich wypadkach działa prawo przenoszenia reakcji z wroga silnego i realnego na
słabego i rzekomego. Zachód zaczął bronić się nie przed radzieckim zagrożeniem, lecz przed tymi, którzy próbują wyjaśnić
istotę i siłę tego zagrożenia.
— Niestety, macie rację. Według moich obserwacji Zachód w ogóle ugrzązł w zakłamaniu, dwulicowości i
samooszukiwaniu się. Tutaj kłamią wszyscy i we wszystkim. Kłamią na temat problemów rasowych i narodowościowych, na
temat dysydentów, na temat pacyfistów... A co dzieje się w literaturze i z literaturą!... A kinematografia!... Czy wiecie, do
jakiego strasznego wniosku doszedłem? To właśnie jest prawdziwa, wysokorozwinięta cywilizacja! Cywilizacja w zasadzie
jest kłamstwem, bowiem cywilizacja jest czymś sztucznym. Prawda jest czymś naturalnym. I dlatego zazwyczaj jest
nieprzyjemna i straszna. Kłamstwo cywilizacji jest zatajeniem prawdy. Na przykład, zgodnie z naturalnymi prawami bytu,
przedstawiciele rozmaitych ras zazwyczaj nienawidzą się wzajemnie. A co czyni cywilizacja? Wnosi do stosunków rasowych
kłamstwo. Wszyscy udają, że wszystkie rasy są równe, że wszyscy dążą do międzyrasowej miłości i przyjaźni. Wszyscy jak
jeden mąż potępiają jako rasistów tych, którzy zwracają uwagę na pewne naturalne zjawiska między rasami. Albo inny
przykład: zaludnienie kuli ziemskiej przekroczyło wszelkie naturalne normy. Po co? Czyż od wzrostu ilości ludzi wzrośnie
ilość szczęścia na ziemi? Czyż stopień postępu zależy wprost od liczby ludzi? W Rosji za czasów Piotra Wielkiego ludność
liczyła zaledwie dwanaście milionów. Potem, nie oglądając się na nic, liczba ludności zaczęła rosnąć. Dlaczego? Dzięki
prawu pańszczyźnianemu. Człowiek nabrał materialnej i prestiżowej wartości dla dziedziców. Ludzi zaczęto pomnażać. Ale
po co pomnażać ich teraz? Teraz trzeba ich likwidować! Co Wy na to?
— Dobrze, że nas nikt nie słyszy.
— Dosyć się tutaj wszystkiego napatrzyłem i naczytałem. Sztuka panująca na Zachodzie przewyższa radziecką sztukę
oficjalną jedynie bardziej wyrafinowaną techniką wykonania, jaskrawością i opakowaniem. A jej istota sprowadza się do
maskowania prawdziwego, zakulisowego życia Zachodu i uromantycznienia go. Człowiek zachodni też jest uwikłany w
system masowego ogłupiania, tylko w inny nieco sposób niż u nas. Zaczynam dostrzegać, że radziecki system ogłupiania
pozostawia takim ludziom, jak my, więcej swobody w zachowaniu własnej duchowej osobowości. Tam przynajmniej protest
przeciwko masowemu ogłupianiu daje w rezultacie jego przeciwieństwo — wydzielenie się indywidualności. A tutaj protest
taki jest po prostu elementem samego systemu ogłupiania.

MANIA HISTORYCZNA

Malarz nabył farby podobne do olejnych, które jednak schną błyskawicznie. Skarży się, że te farby przetrwają zaledwie
pięćdziesiąt lat. A jemu potrzebne są farby, które przetrwają stulecia. Potrzebne mu materiały wieczne. Kiepski malarz, który
jeszcze nie sprzedał ani jednego obrazu, pretenduje do wieczności. Pisarz, choć wyraża się o sobie dość drwiąco, w istocie
pisze nie „na potrzeby chwili" lecz — na wieki. Skąd się bierze ta mania „na wieki"? Z bliżej nieokreślonego przeczucia, że
nie będzie nawet dziesięcioleci. Mania leży w naturze naszego ustroju społecznego. Musimy dążyć do absolutnego i pełnego
dobrobytu, aby zaspokoić najbardziej prymitywne ludzkie potrzeby. Musimy marzyć o ogromnym przewrocie w kulturze,
aby wnieść do niej choćby mizerny realny wkład. Dlatego też nasi dysydenci i nastawieni krytycznie pisarze, którzy zdobyli
na Zachodzie pewną popularność, chorują na „manię Boga" — zaczynają wyobrażać sobie, że są twórcami historii
światowej. O naszych wodzach lepiej nie mówić! A w czym jesteśmy lepsi my, ja i mój sobowtór w Moskwie, Inspirator?
Jego mowy w stylu tragedii antycznej prześladują mnie do tej pory i do tej pory znajdują oddźwięk w mojej duszy.

MYŚLI O WOJNIE

Wojnę wygra ten, kto po czysto wojskowych operacjach szybciej odbuduje jedność swego kraju i przeszkodzi w tym
przeciwnikowi — mówił Inspirator. — Przygotowanie do wojny to przede wszystkim przygotowanie do tego, co będzie po
wojnie. Mamy cały instytut, który zajmuje się problemami organizowania i dezorganizowania ludności po przyszłej wojnie
światowej, a w szczególności tym, jak odbudować jedność i zarządzanie swoją ocalałą ludnością oraz jak zburzyć ostatki
jedności ocalałej ludności wroga i poddać ją naszej kontroli. Takie problemy bada się z uwzględnieniem wszelkich
możliwych wariantów przyszłej wojny. I, co najciekawsze, przygotowuje się specjalistów, którzy będą zajmować się tym
praktycznie, wyposażeni w odpowiednie informacje i pełnomocnictwa. W pierwszej kolejności, rzecz jasna, specjalistów dla
kraju przeciwnika. Będzie się ich stopniowo podsyłać na Zachód, gdzie osiądą przypuszczalnie w najmniej czułych
miejscach. Być może otrzymają zawczasu instrukcje co do tych miejsc i w takim wypadku ich rozmieszczenie nie odgrywa
roli. Jeżeli zdołamy przygotować wystarczająco dużą ilość takich specjalistów i wysłać ich na Zachód, problem ich
rozmieszczenia w ogóle zniknie. Możliwe, że ci specjaliści aż do wybuchu wojny pozostaną w Związku Radzieckim i
wyrzuci się ich w wielkich ilościach na Zachód, kiedy rezultaty pierwszego uderzenia staną się widoczne.
— Na stole leży pyłek — mówił Inspirator. — Nieuzbrojonym okiem w ogóle go nie dostrzeżesz. Otóż istnieją takich
właśnie rozmiarów bomby bakteriologiczne i psychologiczne, o sile wybuchu przewyższającej stare bomby lotnicze o wadze
jednej tony. Wystarczy pół szklanki takich bombek, aby zupełnie sparaliżować USA. Lecz każda taka mikroskopijna bomba
na razie kosztuje kraj o wiele więcej niż stara bomba lotnicza o wadze jednej tony. Jeszcze kosztowniejsze jest
przechowywanie takich bomb. Istnieją trudności w transporcie i w racjonalnym wykorzystaniu. Plus sytuacje nieoczekiwane.
Jednym słowem, aby rozwiązać cały kompleks problemów związanych z takimi bombkami, potrzeba ogromnych środków,
rozwoju całych dziedzin nauki i techniki, precyzyjnej technologu, elektroniki... Najgenialniejszych fundamentalnych odkryć
w tym kierunku już dokonano. Lecz dla ich realizacji potrzebna nam jest zachodnia technologia i elektronika. Słowem, aby
rozgromić Zachód, potrzebna nam pomoc samego Zachodu.
Wybuch przyszłej wojny wszyscy rozpatrują jako problem czysto techniczny i częściowo polityczny — mówił Inspirator.
— Lecz wybuch wielkiej wojny zależy nie tylko od stanu techniki wojskowej, masy uzbrojenia i ambicji polityków i
generałów. Zależy on od psychologicznego i ideologicznego stanu narodu. Dany naród powinien być psychologicznie gotów
do wojny, aby jego przywódcy mogli rozpętać wojnę jakby z własnej zachcianki i jakby nieoczekiwanie. Takiego narodu na
razie jeszcze nie ma na świecie. Ale nasz naród jest temu najbliższy.
Krótko mówiąc, problem nowej wojny światowej jest problemem dla myślicieli w naszym rodzaju, a nie dla urzędników
służb specjalnych.

OBIEKT

Mój Obiekt przybiera formy coraz bardziej nieziemskie, kosmiczne. Wygląda na to, że mieścić się w nim będą instytucje
związane z opanowaniem kosmosu. I dlatego zapewne budowniczowie wymyślili tak fantastyczną a zarazem wzbudzającą
lęk formę wywołującą poczucie ogromu Kosmosu, mistyczny strach przed Nieskończonością i Nieodwracalnością. Wieże
Obiektu górują już nad najwyższymi budynkami miasta.

WIEŚCI Z OJCZYZNY

Entuzjasta wpadł do mnie z oczami okrągłymi ze strachu. Wy tutaj wylegujecie się wygodnie — krzyczał — a na świecie
diabli wiedzą, co się dzieje! Co się stało? — zapytałem, wyskakując z pościeli. — Wojna? Nie, coś znacznie gorszego! —
wołał Entuzjasta. — W Związku Radzieckim wprowadzono podatek od psów! Wyobraźcie sobie: podatek od psów!
Usłyszawszy to, nieco się uspokoiłem. Na miejscu władz radzieckich — powiedziałem spokojnie — wprowadziłbym podatek
od karaluchów. Wszystko bagatelizujecie — powiedział z wyrzutem — a uważano Was za dysydenta!...
I rzeczywiście KGB chciało zrobić ze mnie dysydenta. Uważam, że był to poważny błąd. Chcieli tego ze względów
czysto formalnych. Z tego punktu widzenia, również i radziecki system obciążony jest wszystkimi wadami wielkiego
systemu.

ZEBRANIE PARTYJNE

Pisarz upojony własną gadaniną popełnił niewybaczalny błąd: wszedł do mieszkania Damy, wziąwszy mnie ze sobą.
Dama na mój widok zdziwiła się niepomiernie. Pisarz zabrał ją do kuchni i zaczęli szeptać między sobą na temat mojej
nieoczekiwanej wizyty. Doszły do mnie słowa Damy: „narada robocza", ,,ważne problemy", „poważni ludzie". Później słowa
Pisarza: „zachęcać", „wykorzystać", „pomóc"... Wreszcie chyba się dogadali. Dama wyszła, promieniejąca. Powiedziała:
„jakoś o nas zapomnieliście", „jakoś odgrodziliście się", „a czemu nie zdejmiecie palta", „nie, nie, my Was tak zaraz nie
wypuścimy"! I wpuszczono mnie do salonu. Tutaj, oprócz znanych mi Męża, Profesora, dwóch pracowników .
antyradzieckiej rozgłośni, przewodniczącego miejscowego towarzystwa skupiającego emigrantów i przewodniczącego
miejscowego oddziału znanego związku emigracyjnego, obecnych było jeszcze parę kobiet i mężczyzn. Przedstawiono mnie
wszystkim ogólnie. Kiwnęli mi z daleka, nie podali ręki i nie przedstawili się. Dama rzuciła na mnie ostatnie trwożliwe
spojrzenie. Przeniosła wzrok na siwego, chmurnego mężczyznę. Ten z lekka kiwnął. To kiwnięcie wyjaśniłem sobie tak: nie
bójcie się, to też nasz człowiek, niech się wciąga pomalutku!
Towarzysze!... Hi, hi, hi... przepraszam, panowie! — zagaiła Dama. — Na porządku dziennym naszej... narady... hi, hi, hi,
mamy do omówienia problem jedności i koordynacji działań w szeregach emigracji radzieckiej na Zachodzie. Referat
wygłosi... (A ja słyszałem: zamknięte zebranie partyjne radzieckiej grupy wywiadowczej w mieście M. uważa się za otwarte.
Referat wygłosi członek Bawarskiego Komitetu Rejonowego partii...). Siwy, nachmurzony mężczyzna, nie spiesząc się,
wyciągnął papiery z teczki. Przerzucił je. Tak, panowie, — powiedział dobrze postawionym głosem pracownika partyjnego
co najmniej na szczeblu rejonu — wszyscy doskonale rozumieją, jakie skomplikowane chwile przeżywamy i jakie ważne
stoją przed nami zadania...

NASZE TROSKI
Rzeczowy facet — powiedział Pisarz, mając na myśli Siwego, kiedy wracaliśmy do domu. — I w ogóle było to rzeczowe
spotkanie. Przyjemnie jest uświadomić sobie, że ludzie przepełnieni są szczerą troską... O co? — zapytałem. — Jak chcecie,
rozszyfruję Warn niektóre idee referatu. Referent mówił na przykład o upadku prestiżu Związku Radzieckiego na Zachodzie,
o narastaniu antyradzieckiej propagandy na Zachodzie i o jej nowych formach. Wszystko jakby się zgadzało. Do niczego nie
można się przyczepić. Lecz upadek radzieckiego prestiżu łączy się znakomicie ze wzrostem jego wpływu faktycznego. Z
jednej strony spada prestiż, z drugiej wzrasta wpływ. Ludzie w ten czy inny sposób związani z radzieckimi interesami na
Zachodzie mogą robić, co chcą, w tym również zajmować się propagandą antyradziecką. Ale tę działalność trzeba
organizować i kierować nią tak, by w ostatecznym rachunku przyniosła korzyść Związkowi Radzieckiemu. Niektóre akcje,
mające na celu wzrost działalności antyradzieckiej, mogą dać rezultaty odwrotne od zamierzonych. Istnieje nauka
manipulowania ludźmi. Nauka nie mniej ścisła niż fizyka. Istnieje też doświadczenie. I kadry. Zadaniem KGB jest jedynie
znać sytuację i manipulować ludźmi. A oni już sami zrobią wszystko, co potrzeba i to bez formalnej współpracy z KGB.

SPOWIEDŹ PISARZA

Generalnie rzecz biorąc, w wielu sprawach macie rację — przyznał Pisarz. — Zaraz po przyjeździe tutaj napisałem
książkę. Coś tam w niej nie spodobało się wydawcom. Poprosili, bym zrobił poprawki i podpowiedzieli, w jakim kierunku.
Odmówiłem. Książkę mimo to wydrukowali — umowa podpisana była wcześniej. Wydrukowali, a książki jakby w ogóle nie
było. Zniknęła, zanim zdążyła się pojawić. A więc co za różnica? Albo nie drukują (jak u nas), albo zabijają ją obojętnością
(jak tutaj). Teraz wolałbym już to pierwsze: przynajmniej przez jakiś czas uchodzi się za bohatera.
W Związku Radzieckim przyzwyczailiśmy się do tego, że wystarczy by książka była dobrze napisana, aby znalazła drogę
do czytelnika. Książka może stać się bestsellerem niezależnie od prasy czy krytyki, a nawet wbrew niej. Tutaj możecie
napisać książki supergenialne. Jednak bez reklamy i prasy nikt ich nie będzie czytać. Ani kupować.
A czytelnicy? U nas połykają kilka książek dziennie. Czytają do upojenia. A tutaj? Mam tu jednego znajomego. Człowiek
bardzo inteligentny. Zaplanował sobie... — zwróćcie uwagę — zaplanował!... przeczytanie w czasie urlopu jednej szeroko
reklamowanej książki. Jest on typowym przykładem tutejszego czytelnika.
Swobody! Czyż aż tak wielu z nas są niezbędne? Jeśli człowiek naprawdę potrzebuje swobody, osiągnie ją wcześniej czy
później nawet u nas. Rzecz jasna — dla siebie samego. Bo dla kogóż jeszcze? W Moskwie obecnie można wydrukować
wszystko, co tylko się zechce. W tym celu trzeba spędzić całe życie w środowisku literackim i poświęcić wiele sił na to, aby
wydrukować, co się zechce. No i co? Pokonanie nie-swobody i osiągnięcie zamierzonego celu w wyniku życiowej walki
przynosi najwyższą satysfakcję.
Nawiasem mówiąc, gdybym w Moskwie wydrukował książeczkę dwukrotnie mniej krytyczną od tej mojej nieszczęsnej
książki, to miałbym rezonans nie tylko tam, ale i tutaj. I teraz mógłbym ją tutaj spokojnie opublikować.
Po dziś dzień patrzą na nas, jak na coś egzotycznego, odchodzącego od przyjętych norm. Dlatego za charakterystyczne
cechy radzieckiego życia uważa się tutaj jedynie skrajności i zjawiska wyjątkowe, których na Zachodzie brak. Wszyscy
byliby zadowoleni, gdyby Związek Radziecki był w rzeczywistości jednym wielkim obozem koncentracyjnym. Dlatego
właśnie nasza literatura obrachunkowa cieszyła się tak bezprecedensowym powodzeniem. Jeśli pisać o codziennych
zjawiskach życia radzieckiego, czytelnicy tracą zainteresowanie: te zjawiska występują u nich również. A przecież
wydawałoby się, że właśnie wówczas powinno się zrodzić prawdziwe zainteresowanie, gdyż mowa jest o nich samych.
Trzeba mieć za sobą duże doświadczenie życia w naszym kraju, aby zdać sobie sprawę, jak ważne jest to, co oczywiste.
Zmienić poglądy na dobrze znane zjawiska to też jest coś warte!
A jaką lekcję wyniosłem dla siebie? Taką samą, jak w Moskwie: pisać tak, aby moja pisanina zadowalała tych, którzy
tutaj rządzą losami naszej literatury. Moskiewski poziom jest obecnie dla mnie nieosiągalny.
Całe moje tamtejsze życie było niepisaną umową z władzami, kolegami po piórze, przyjaciółmi. Wyjechałem tutaj
również dzięki tej niepisanej umowie. Moje mieszkanie aż się roiło od kapusiów. Udawałem, że tego nie dostrzegam i
rozmawiałem z nimi, będąc pewnym, że moje słowa są gdzieś rejestrowane i analizowane. Przyrzekłem, że nie będę pchać
się do polityki, ani pisać książek antyradzieckich, będę za to przyjaźnie witać wszelkich gości z Moskwy. Jednym słowem,
dałem im do zrozumienia, że jestem typowym radzieckim łajnem. Znalazłszy się tutaj, próbowałem zdobyć niezależność. Po
to tu właśnie wiałem. Lecz ani się nie obejrzałem, kiedy znalazłem się w takiej samej sieci spisków. Tylko jeszcze
mocniejszej i bardziej poniżającej. Nie sposób się z niej wyrwać — nie ma dokąd! Z niewoli jeszcze jest wyjście: na
wolność. Ale z wolności żadnego wyjścia już nie ma. Najstraszniejsze w tym wszystkim jest to, że Zachód przestał być
tematem dla wielkiej literatury. Z punktu widzenia literatury Związek Radziecki to najbardziej interesujące zjawisko stulecia.
Drzewo życia wyrasta w Moskwie, a nie w Nowym Jorku, Paryżu czy Londynie. Literatura rosyjska zyskała niepowtarzalną
szansę opisania tego zjawiska... Nie demaskowania, a właśnie opisania jego fenomenalnej zdolności do życia. Dzięki temu
może stać się wielką literaturą! Nie jestem apologetą radzieckiego ustroju. Doszedłem jednak do wniosku, że wielka
literatura rosyjska może być obecnie jedynie apologetyczna, w żadnym wypadku krytyczna.
Skreśliłem Pisarza z mojej listy radzieckich agentów. Ciekawe, czy będę mógł z tej listy skreślić siebie?

AGENT

Zupełnie się nie czuję agentem radzieckim. Zazwyczaj w ogóle o tym zapominam. Miałem w Moskwie znajomego z
wywiadu wojskowego. Mówił to samo. Podrzucono go (nazwę go Agentem) na Zachód metodą ożenku. Później, w pewnym
uzdrowisku, poznali parę małżeńską z tego samego miasta. Nazwę ich Mężem i Żoną. Agent został kochankiem Żony.
Przypadkowo dowiedział się, że Żona pracuje w firmie realizującej zamówienia wojskowe. Zrozumiał, że trafiła mu się
gratka. W ogóle trzymał się zasady, że albo trafi mu się gratka, albo nie, niezależnie od włożonych wysiłków. Tylko w kinie i
w powieściach, gdzie wydarzenia wielu miesięcy a nawet lat skomasowane zostają do półtorej godziny, szpieg czuje się
szpiegiem i postępuje tak, jakby w każdej minucie ryzykował życiem — mówił. — A w życiu realnym wszystko jest
rozciągnięte. Przeżyłem na Zachodzie dwa lata, zupełnie zapomniawszy o tym, że jestem szpiegiem. Nawet kiedy
dowiedziałem się, że Żona ma dostęp do tajemnic wojskowych, nie od razu wykorzystałem tę możliwość.
Zaproponował jej kiedyś wyjazd we dwoje do bardzo drogiego uzdrowiska. Potrzeba na to dużo pieniędzy — powiedział.
— Można je zarobić w prosty sposób. Niechaj mu ona przyniesie z pracy wszelką makulaturę, jaka nawinie się pod rękę, a on
ją opyli za duże pieniądze „jednemu kretynowi z jednej firmy". Zaczęła więc gorliwie przynosić mu „makulaturę" w takich
ilościach, że nie nadążał z przesyłaniem jej do Moskwy. Sam w tych dokumentach nie mógł się rozeznać. I nie chciał:
przyzwyczaił się bowiem do nieróbstwa. Trwało to trzy lata. Wreszcie w Moskwie wśród tej „makulatury" znaleziono pełną
dokumentację nowego ważnego wynalazku z dziedziny kierowania czołgami. A teraz wyobraźcie sobie, że takich agentów są
dziesiątki. Żyją sobie zwykłym życiem. Żadnego przestępstwa nie popełniają. Czekają dobrej okazji. Taka okazja trafi się nie
wszystkim. Ale jeżeli agentów jest dużo, to na pewno któremuś się przytrafi. Przy czym agenci tego rodzaju niekoniecznie są
przysyłani z Moskwy. Sami obywatele krajów zachodnich za stosunkowo nieduże pieniądze mogą sprzedać nam wszystko,
czego dusza zapragnie. Ryzyko wpadki jest niewielkie. A system karny na Zachodzie jest na tyle słaby, że nie ustrzeże ludzi
przed pokusą.

MOJE ŹRÓDŁA

Życie przeżyłem w Moskwie. Niejedną cysternę wódki wypiłem z pracownikami KC, KGB i innych ważnych służb. Też
są ludźmi, do tego homososami, skłonnymi do pijackiej serdeczności i otwartości. Czy zachodni agenci w Moskwie nie
mogliby tego wykorzystać? Systematycznie — nie! Do tego trzeba by wielu agentów. Przy tym musieliby żyć swobodnie,
jak miejscowi mieszkańcy. I sami być homososami, aby zyskać dostęp do dusz kolesi od kieliszka. Przekupić? Taki system
też się na nic nie zda. W warunkach radzieckich nie tak znowu łatwo wydać duże pieniądze. Ludzie mający dostęp do
tajemnic dbają o swoją pozycję i są kontrolowani. Prawdziwe sekrety znajdują się z dala od miejsc, gdzie mogą działać
zachodni agenci. A te sekrety, które są im dostępne to lipa albo bagatela, albo dezinformacja. Zresztą na co zachodnim
agentom radzieckie sekrety, analogiczne to tych, które tutaj, na Zachodzie, zdobywają agenci radzieccy? Dla Zachodu w
Związku Radzieckim ciekawe jest coś innego: mechanizmy społeczne, dla agentów niepojęte, lecz które z niedużym
wysiłkiem pojąć można i bez agentów.

POKONUJĘ EUROPĘ

— Co byście zrobili, gdybyście byli szefem radzieckiego kierownictwa?


— Nic. Szef radzieckiego kierownictwa posiada jedynie widomą i czysto symboliczną władzę.
— Przypuśćmy, że macie władzę realną.
— W pierwszej kolejności przestaję łożyć na Kubę. Możecie z nią robić, co wam się podoba.
— Świetnie!
— To samo robię z Afryką i Azją. Możecie również zabrać wszystkich Arabów.
— Znakomicie!
Gdybym się na tym zatrzymał, być może przesłuchujący mnie zakończyliby sprawdzanie i wyrazili zgodę w sprawie
mego zatrudnienia. Lecz poniosła mnie ambicja.
— Postępując w ten sposób, nie przynoszę najmniejszego uszczerbku mojemu krajowi. Wydarzenia w tych częściach
świata tak czy inaczej potoczą się w kierunku wygodnym dla Moskwy. Bez mieszania się Moskwy potoczą się nawet lepiej.
W dodatku oddaję wam nasze kosztowne kłopoty w Afryce, Azji i Ameryce Łacińskiej nie za darmo, lecz za zboże, mięso,
elektronikę. I za niemieszanie się do naszej Europy wschodniej.
— Hm!
— Wszystkie siły kraju rzucam na polepszenie warunków bytowych ludności, wychowanie młodzieży, zduszenie
opozycji, modernizację przemysłu. No i oczywiście na wzmocnienie armii.
— Ha!
— Ożywiam kulturę. Rozszerzam kontakty z Zachodem. Wzmagam naszą pokojową infiltrację Zachodu.
— Stop!
— Wyczekuję momentu, kiedy Zachód zapłacze się w swych sprzecznościach i ugrzęźnie w Azji, Afryce, Ameryce
Łacińskiej.
— I?
— I okupuję Finlandię, Szwecję, Norwegię, Austrię, Holandię, Danię, Belgię.
— ?!
— Francję i Włochy — również.
— Jak śmiecie?!
— A dlaczegóżby nie, skoro to możliwe?
— Ale to przecież wojna światowa!
— No i co z tego? Wcześniej czy później wojna musi wybuchnąć.
— Ależ to nieludzkie!
— Przecież jestem wyimaginowanym wszechpotężnym radzieckim przywódcą!
— A jakie jest Wasze osobiste zdanie na ten temat?
— Radzieccy przywódcy nie są na tyle mądrzy i zdecydowani, by przyjąć taką strategię. Możecie spać spokojnie.
Również i w przyszłości Związek Radziecki będzie nieść na swych barkach ciężar swej obecnej głupiej polityki
międzynarodowej.
— Na czym opiera się Wasz program wyimaginowanego przywódcy?
— Kiedy bokser przygotowuje się do decydującego meczu, zrzuca zbędną wagę, rozwija muskuły, koncentruje się
psychicznie na przyszłej walce i na przypuszczalnym przeciwniku. Przecież to oczywiste!
— Tak, oczywiste...

BRONIĘ EUROPY

— No, a gdybyście byli zachodnim politykiem dysponującym realną władzą? Co byście uczynili dla obrony Zachodu?
— Spróbowałbym przeszkodzić radzieckiemu kierownictwu w obraniu strategii, jaką przedstawiłem wyżej. Postarałbym
się zwalić na ZSRR nowe, niemożliwe do zniesienia ciężary wynikające z aktywności w świecie, wplątać w nowe kłopoty.
Wzmocniłbym wyścig zbrojeń. Przeszkadzałbym w rozwiązaniu trudności wewnętrznych.
— To oczywiste.
— Tak. Lecz jedno w tym wszystkim jest nieoczywiste
— Co?
— To, że wszystko jest oczywiste.

SZTAFETA POKOLEŃ

—Niesamowite — mówi Cynik, czytając rosyjską gazetę emigracyjną. — W wieku stu dziewięciu sześciu lat zmarł
porucznik Leib-gwardii Jego Imperatorskiej Mości Siemionowskiego Pułku... Śmieszne! Sto dziewięćdziesiąt sześć lat, a
raptem — porucznik!
— Nie sto dziewięćdziesiąt sześć, tylko dziewięćdziesiąt sześć — poprawia Maruda.
— Tak czy inaczej śmieszne. Czyżby te mumie miały jeszcze nadzieję na powrót przeszłości?
— Tę gazetkę wydają młodzi ludzie. Na nic już nie mają nadziei, ale gotowi są wyrażać nadzieję na cokolwiek, byleby
tylko za to płacono.
— Za pieniądze też bym się zgodził.

DEMOKRACJA

— Uwaga! Zaczyna się audycja o pedałach!


— Powariowali już zupełnie!
— Homoseksualiści też mają prawo do istnienia.
— Homoseksualizm sprzyja rozpadowi rodziny i niszczy podstawy społeczeństwa, więc społeczeństwo ma prawo bronić
się przed nim. W dodatku pedały stanowią znikomą mniejszość w społeczeństwie.
— W demokracji mniejszość też ma prawo do istnienia.
— Zależy jaka mniejszość. Gangsterzy i terroryści również są w mniejszości. Demokracja nie oznacza swobody we
wszystkim. Jest jedynie określoną formą politycznej organizacji społeczeństwa. Jest to społeczeństwo praworządne. O tym,
jaka mniejszość ma prawo do istnienia, powinna decydować większość.
— Wszystkie pedały, których miałem okazję oglądać, były straszliwymi wyrzutkami. Lecz jeżeli chcą istnieć, niech
istnieją.
— Ale oni chcą czegoś więcej. Narzucają się społeczeństwu, zwracają na siebie uwagę i wciągają normalnych ludzi w
sferę swoich interesów. Społeczeństwo, powtarzam, również posiada prawo bronić się przed tą zarazą. A w ogóle,
dyskutować problem homoseksualizm w pojęciach demokracji, to zniewaga dla tej ostatniej.
— Czy można naszych radzieckich pedałów uważać za bojowników o prawa człowieka?
— A czym są gorsi od członków sekt religijnych?
— Jednak radziecki ustrój — to łajno!

WIEŚCI Z OJCZYZNY
Po audycji o pedałach, audycja o Związku Radzieckim. Oznacza to, że stosunkom ze Związkiem Radzieckim nadaje się
tutaj duże znaczenie. Zbiegli się wszyscy mieszkańcy Pensjonatu. Śmiejemy się, wzdychamy, klniemy, rozpoznajemy stare
miejsca. Zachodni dziennikarz przeprowadza wywiad z „prostym robotnikiem".
— Idioto! — krzyczą wszyscy w jeden głos. — Toż to ubek, widać na kilometr! My wszyscy wyglądamy jak ubecy —
wzdycha Maruda. — Gdy pokazywano Was (mówi do Entuzjasty) w telewizji, wszyscy tutaj byli przekonani, że jesteście
agentem KGB. Potem pokazywano jednak moskiewskie kolejki do sklepów, mówiono o trudnościach z zaopatrzeniem w
żywność i o nowych aresztowaniach. Uspokoiliśmy się: wszystko idzie normalnie. Jakie to ciekawe: wystarczy na krótki czas
oderwać się od ojczyzny, a już zaczyna się wydawać, że tam wszystko toczy się jakoś inaczej, chociaż wiesz na pewno, że
inaczej nie będzie tam nigdy, choćby nie wiem co. Troszeczkę lepiej albo o wiele gorzej, ale nie inaczej. Przy czym ludzie
obawiają się nie tyle pogorszenia, ile polepszenia. To zrozumiałe: gdy sytuacja się polepszy, emigracja traci sens. Wystarczy
władzom radzieckim polepszyć sytuację w kraju (do czego — na nasze szczęście — nie są zdolne), by samopoczucie
emigracji ostro się pogorszyło. Jedyną jej duchową podporą jest świadomość, że w Związku Radzieckim „nie ma nic do
żarcia, a wsadzają częściej niż dawniej". Twierdzenie drugie jest z gruntu fałszywe: wsadzać nie ma już kogo. A jeżeli w
Związku Radzieckim nastąpi radykalna poprawa warunków życiowych, na Zachodzie wybuchnie psychologiczna i
ideologiczna panika.
Na koniec poinformowano o podwyżce cen żywności w Związku Radzieckim. Ale się zaczął bal!

WIEŚCI DO OJCZYZNY

Przyszedł Malarz, dumny i nieprzystępny: udało mu się wystawić kilka prac w jakiejś zakichanej galerii. Wątpliwe, czy
ktoś je kupi — takich dóbr tutaj pełno. A do Moskwy napisze tak, jakby urządzono mu wystawę w samym Luwrze. I jego
znajomi malarze będą tam usychać z zawiści. Również Pisarz pisze do przyjaciół i rodziny w Moskwie tak, jakby znajdował
się w centrum literatury światowej. To kłamstwo. Lecz spróbujcie bez niego tutaj wyżyć! Sądzę, że gdybym miał do kogo
pisać do Moskwy, napisałbym słowa, które stały się sztampą, że „wolność wyzwala siły twórcze i pobudza nadzwyczajną
energię"; przedstawiłbym moją socjologię śmietnika jako przyczynek do nauki światowej.

SOCJOLOGIA ŚMIETNIKA
Studia nad śmietnikiem emigracji radzieckiej istotnie zaabsorbowały mnie jako naukowca. Z radzieckiej emigracji można
wyciągnąć wnioski co do samego radzieckiego społeczeństwa, które ją zrodziło. Tak samo z odpadków ludzkiego życia
można wyciągnąć wnioski co do samych ludzi i ich życia. Zwykłą metodę obserwacji wzbogaciłem metodami specjalnymi. Z
kawałka stronicy nauczyłem się odtwarzać tekst całej stronicy, z aluzji — dokopać się wiadomości istotnych. Moja metodyka
byłaby wielkim dobrodziejstwem dla KGB. Można by przynajmniej dziesięciokrotnie zmniejszyć nakłady na zbieranie i
opracowywanie śmietniskowej informacji. Kto wie, być może tą drogą wpiszę swe imię w historię nauki. Lecz oto w mej
pamięci pojawił się obraz Inspiratora i rozwiał moje różowe marzenie.

NASI WROGOWIE

— Twoja podstawowa wada polega na tym, że jesteś urodzonym wynalazcą — mówił Inspirator. — Całe szczęście zresztą,
że takich ludzi jest mało na świecie.
— A co w tym złego?
— Rzeczywiście. Jakoś o tym nie pomyślałem. Ale wracajmy na ziemię! Myślę, że z twoich tutejszych doświadczeń
wyciągnęłoś nauczkę i nie będziesz tam swojej wady przejawiać. Pamiętaj o aksjomacie naszego zawodu: agent nie jest
twórcą, lecz burzycielem.
— Wiem. Myślę sobie o tym wszystkim tylko tak, dla zabawy.
— Nie wykręcaj się! Mnie nie oszukasz. Sam jestem w jeszcze gorszym położeniu. Widzę przecież, że naszemu
kierownictwu wystarczyłoby wykonać parę prostych ruchów, aby tę grę wygrać. Wygrać spokojnie, bez szumu, bez sensacji.
Znam jednak aż nadto dobrze istotę naszego systemu i naszego kierownictwa. Oni do takich ruchów nie są zdolni. Gdybym
wyłożył teraz najwyższym przywódcom mój plan, udowodniwszy matematycznie jego twierdzenia i tak by mi nie uwierzyli.
Powiem więcej: po prostu nie dali by mi się wypowiedzieć. Gdyby nawet wszyscy byli przekonani, że mam rację,
zamknęliby mi usta, zanim zacząłbym mówić. Dlatego musimy być sprytni. Wpierw trzeba przechytrzyć swoich, żeby potem
przechytrzyć obcych. Innej drogi, bracie, nie ma.
— Zachód nie jest na razie naszym wrogiem — kontynuował Inspirator. Na razie naszym wrogiem jest kierownictwo,
oraz nasi agenci na Zachodzie. Pierwsi nie są zdolni wznieść się do poziomu naukowego rozumienia rzeczywistości i
naukowo uzasadnionych rachub politycznych. Drudzy zaś wypełniają nasze plany po radziecku, tzn. chałturzą, oszukują,
zajmują się nie tym, czym należy, pozorują działanie. Oto charakterystyczny przykład: z pewnego państwa zachodniego
wydalono jako szpiegów parędziesięciu naszych pracowników ambasady, konsulatu, przedstawicielstw handlowych i
towarzystw kulturalnych. Sensacja światowa! Gniewne artykuły. Protesty. Demonstracje przed naszymi
przedstawicielstwami. Bezprecedensowa antyradziecka kampania. To jest to, co na powierzchni i co rzuca się w oczy. Wśród
naszych przywódców — panika! Jedna tajna narada za drugą! Kupa ludzi straciła stanowiska. Rezolucje. Nakazy. Instrukcje.
Jednym słowem — obłęd! Nasza agentura zawaliła Moskwę doniesieniami w takim samym duchu. Co jednak działo się w
głębi wydarzeń i co można było wykryć i ocenić jedynie przy pomocy środków naukowych? A to właśnie, że wystarczyłoby
trochę cierpliwości i kilka mało znaczących gestów (na przykład aluzja, że najwyższe kierownictwo krytycznie ocenia
postępowanie niektórych odpowiedzialnych osób oraz zmiana tych osób na inne) — a liczne firmy, z którymi współpraca
była dla nas bardzo ważna, podpisałyby z nami kontrakty. Ważne osoby w państwowych i wojskowych instytucjach tego
kraju dały do zrozumienia, że są gotowe pracować dla naszego wywiadu. Lecz naszą ocenę sytuacji potępiono, nasz projekt
efektywnego wykorzystania tej zewnętrznie nieprzyjemnej sytuacji odrzucono, nasi agenci na miejscu zachowali się tak, że
zerwali werbunek wspomnianych osób. W rezultacie kraj nasz poniósł ogromną stratę nie tylko na powierzchni procesu
historycznego, lecz i w jego głębi. Mógłbym podać ci przykłady, kiedy pozorny zewnętrzny sukces był związany z
rzeczywistymi ukrytymi stratami. Takich wypadków są setki. Przestudiowaliśmy je, wypracowaliśmy ścisłe teorie
potwierdzone faktami i praktycznie nie znające wyjątków. A jak się do tego odnoszą i jak wykorzystują? Lepiej nie mówić!
Naszą operację uporządkowania Europy Zachodniej powinno się przeprowadzić na poziomie matematycznie dokładnych
obliczeń. Jak loty kosmiczne. I w zasadzie jest to możliwe. Lecz...

MY JESTEŚMY WROGAMI

Lecz nasza sytuacja jest tragiczna — mówił Inspirator — wiesz nie gorzej ode mnie, kto jest najgroźniejszym wrogiem
naszego ustroju: prawdziwy radziecki człowiek, który by swoją rzecz robił lepiej od innych. Staje się niebezpieczny dla tych
„innych" i ci narzucają mu rolę wroga całego systemu społecznego. Najgroźniejszy dla ustroju radzieckiego jest nie ten, kto
wykorzystuje sprzyjającą sytuację i staje się opozycjonistą, lecz ten, kogo same społeczeństwo zmusza do zostania jego
wrogiem i komu gwałtem narzuca się tę rolę. Niełatwo obecnie odróżnić prawdziwych wrogów ustroju radzieckiego od
mydlanych baniek dysydencji. Może coś się wyjaśni, kiedy te bańki pękną. Musimy być na tyle sprytni, żeby nie stać się
wrogami sprawy, w którą włożyliśmy nasze dusze.

OBIEKT

Mój Obiekt zaczęto pokrywać jakimiś płytkami. Czasem błyszczą niczym lustra, czasem wydają się błękitne, czasem —
złociste. Nieuporządkowany splot bloków i cylindrów nabiera kształtu. Zadziwia mnie obecna śmiałość architektów, którzy
zdecydowali się na takie formy. W Moskwie za nic w świecie na coś takiego by nie pozwolono.

PRZESŁUCHANIE

— Jak może Was wykorzystać KGB?


— Raczej nijak.
— Dlaczego?
— Z powodu ich stosunków wewnętrznych. Potrzebna jest im fikcja sprawy, a nie — sama sprawa. W dodatku takich, jak
ja, jest zbyt wielu. Wykorzystanie każdego indywidualnie jest fizycznie niemożliwe.
— A jeśli mimo wszystko spróbują Was wykorzystać?
— Skoro dopuszczacie taką możliwość, to przechwyćcie inicjatywę! Co Wam przeszkadza?
— Nasze stosunki wewnętrzne. Takich, jak Wy jest zbyt wielu. My tym bardziej nie możemy wykorzystać każdego
indywidualnie.
— Nieźle powiedziane. Jeden-zero na waszą korzyść!

CENTRUM

„Centrum" zostało zatwierdzone. Przez kogo? Przecież tutaj nie ma KC! Widocznie przez tego, kto będzie dawać
pieniądze. Dyrektorem zostanie Profesor, zastępcą — Dama. Entuzjasta uważa, że będą potrzebowali zawodowego
socjologa, a prócz niego nikogo tutaj nie ma. Prosi, aby o niego zabiegać. Gotów jest wziąć na siebie kierowanie oddziałem
studiującym radzieckich dysydentów. Gotów jest redagować pismo. „Centrum" z pewnością będzie wydawać pismo.
Wątpię, czy mnie wezmą do ,,Centrum" — nie ma miejsca dla profesjonalisty w towarzystwie szarlatanów. Lecz
chciałbym się tam dostać. Mimo wszystko to jakaś praca. Zaczepiwszy się w „Centrum" mógłbym sobie potem poszukać
lepszego miejsca.
Maruda również prosi, by go urządzić w „Centrum". Wymagania ma minimalne: może pracować jako stróż, sprzątacz,
goniec.

URODZINY PISARZA

Pisarz ukończył sześćdziesiąt lat. Cała myśląca część emigracji zebrała się w jego mieszkaniu. Jedli, pili, awanturowali się
— jak w Moskwie. Rozmowa też w moskiewskim guście — o wszystkim na świecie, chaotyczna, miejscami mądra, a
ogółem głupawa.
— Poziom życia mają wysoki, trzeba im to oddać!
— Kiedy to właśnie można im zabrać!
— Przyszłość Zachodu zależy od młodzieży.
— Bardzo mądrze. Powiem więcej: zależy od niemowląt.
— Bez żartów! Spójrzcie na zachodnią młodzież! Rozpuszczona. Rozhisteryzowana. Chaos ideologiczny. Buntuje się
przeciw społeczeństwu konsumpcyjnemu, a w głębi duszy sama chce posiadać wszystko, lecz od razu i bez pracy.
— Pragnienie jak najbardziej zdrowe. Ja bym też nie odmówił.
— Przeżarli się, sukinsyny! Gdybyśmy mieli choć połowę tego, co oni mają!...
— My widzimy ideał przyszłości nie w czasie, lecz w przestrzeni — na Zachodzie. Czekanie w czasie jest zbyt długie, a
w przestrzeni można przyjść i wziąć.
— Kiedy na każdego obywatela zachodniego będzie przypadać dwóch radzieckich szpiegów, sami oddadzą.
— Wtedy ludzie zachodni będą jeździć po żywność do Moskwy.
— Dziwię się, dlaczego tutaj nie potrafią rozpoznać naszych szpiegów. Przecież to takie proste: po gębie.
— Mają demokrację. Jeżeli według paszportu nie jesteś Chińczykiem i nie można udowodnić formalnie, że jesteś
Chińczykiem, to nie jesteś Chińczykiem, choćbyś był Mao-Tse-Tungiem. Z gęby możesz być samym szefem KGB. A jeżeli
według papierków jesteś dysydentem, to jesteś dysydentem.
— Obserwowałem dzisiaj demonstrację — mówi Pisarz. — Ciekawe widowisko. Należałoby opisać typowego
demonstranta, jego psychikę i warunki jego życia.
— Spróbujcie! — mówię. — Lecz jeśli wybierzecie jednego demonstranta i spróbujecie zanalizować go jako coś
indywidualnego zmuszeni będziecie pozostawić na boku fakt jego uczestnictwa w demonstracji, jego przynależność do tego
różnorodnego i czasowo ograniczonego skupiska ludzi. Jeśli natomiast będziecie rozpatrywać oddzielnego demonstranta jako
przedstawiciela tego skupiska ludzi, zmuszeni będziecie pozostawić na boku jego cechy i warunki indywidualne.
— Sądzicie, że takie zjawiska nie zasługują na uwagę?
— Zasługują, ale w miarę. Na taką demonstrację wystarczyłoby, na przykład, parę linijek opisu czegoś innego,
powiedzmy przeżyć takiej indywidualności, jak Wy.
— Chyba macie rację. Moje osobiste wrażenia z tej demonstracji są dla literatury ważniejsze, niż psychologia
uczestników demonstracji.
— Odzwierciedlić psychologię uczestnika demonstracji poprzez psychologię człowieka, który nie ma najmniejszego
wyobrażenia o życiu i psychologii tego uczestnika demonstracji — do czegoś takiego zdolni są jedynie członkowie Związku
Pisarzy Radzieckich.
Lubię to nasze do niczego nie zobowiązujące gadanie. Nie ma się dokąd spieszyć. Dla ciebie czas to nie pieniądz, lecz nic.
Uchodź, czasie, precz, trać się bez sensu! Czy rzeczywiście bez sensu? Bez zysku — owszem. Ale nie bez sensu. Toż to
nasze życie. Życie w ogóle jest tylko stratą czasu.
Do domów rozchodziliśmy się nad ranem. Żołnierze Specjalnego Batalionu jeszcze śpią. Po parku z uporem biegają grubi
Niemcy, zrzucają nadwagę. Niemcy to w ogóle naród genialny. Jeżeli się za coś biorą, robią to dobrze i poważnie. Obecnie
zrzucają nadwagę. W ciągu pół roku wszyscy razem wzięci zrzucili wagę ludności całej nadbałtyckiej republiki radzieckiej.

MY I ZACHÓD

Entuzjasta próbował dostać się na przyjęcie do Prezydenta. Długo zawracali mu głowę i wreszcie odmówili. Wściekł się.
Wrzeszczy, że takiej biurokracji nie ma nawet w Moskwie, że gdyby zechciał spotkać się z Breżniewem, wcześniej czy
później dopiąłby swego. Słuchając wrzasków Entuzjasty, przypomniałem sobie o jednej z metod przyjmowania zwykłych
ludzi przez najwyższe osobistości naszego kraju, która została opracowana przez psychologów naszego instytutu.
Pragnącemu audiencji wyznacza się dzień i godzinę przyjęcia. Wita go jeden z przedstawicieli Najwyższej Osobistości i prosi
uprzejmie o przejście do drugiego pokoju. W tym pokoju nie ma żadnych portretów, żadnych okien. Tylko stół i dwa krzesła.
Przedstawiciel Osobistości uprzejmie prosi petenta, by usiadł i wyłożył istotę swojej prośby, czy skargi, zanim pójdzie do
Osobistości. Ten opowiada z entuzjazmem. Po wysłuchaniu Przedstawiciel proponuje Petentowi przejście do innego pokoju.
Dokładnie takiego samego, jak poprzedni. Tam dokładnie taki sam Przedstawiciel prosi Petenta, aby wyłożył sedno swojej
prośby, zanim pójdzie do Osobistości. Petent powtarza, lecz już z mniejszym entuzjazmem i nie tak szczegółowo. Potem
Przedstawiciel prowadzi Petenta do następnego pokoju, gdzie czeka ta sama procedura. Zazwyczaj na trzecim etapie Petenta
ogarnia strach i prosi, by go puścić do domu. Puszcza się go. Rzadko kto dociera do piątego pokoju. Zresztą pokoje są tylko
dwa. I zaledwie dwóch Przedstawicieli. Lecz już na trzecim etapie Petent traci zdolność identyfikowania ludzi i rzeczy.
Niedawno o tej metodzie opowiedział mi ze zgrozą w oczach pewien radziecki dysydent w Moskwie. Udałem, że słyszę o
tym po raz pierwszy i poradziłem dysydentowi zdemaskowanie „zbrodniczego systemu". Powiedział, że niestety nie ma
żadnych formalnych dowodów na jego istnienie. Miał rację. Nikt z osób, wobec których go zastosowano, nie wygadał się o
nim. Dlaczego? Dlatego, że zalecaliśmy stosować tę metodę jedynie w stosunku do inteligentów. Robotnika i chłopa na taką
„delikatną psychologię" złapać się nie da. Wobec nich stosuje się metody prostsze, na przykład metodę sobowtórów. W
czasach stalinowskich — opowiadał mi pewien stary moczymorda — robotnicy ze szczególną ochotą rwali się do
Budionnego i Woroszyłowa. On też spróbował kiedyś dostać się do Budionnego z prośbą o poprawę warunków
mieszkaniowych. Towarzyszący mu urzędnik był pijany i zamiast do pokoju, gdzie miał go przyjąć Budionny, zaprowadził
go do pokoju, gdzie dyżurowało około dwudziestu „Budionnych". Pili piwo, grali w warcaby i domino, klęli i chichotali.
Było to najstraszliwsze widowisko, jakie Moczymordzie dane było oglądać w życiu. Najpierw go pobito, potem odwieziono
do domu wariatów. Kiedy po paru latach stamtąd wyszedł, jego opowiadaniom nikt nie wierzył.

OBIEKT

Mój Obiekt w ponad połowie pokryto jakąś wykładziną. Wygląda jak istne cudo. To będzie najpiękniejszy budynek, jaki
kiedykolwiek widziałem. Czekam z niecierpliwością, kiedy go ukończą. Staram się odgadnąć jego przyszły wygląd w
detalach i moje przewidywania sprawdzają się. Wymyślam sobie, na przykład, że taką a taką część należałoby zakryć, a
takiemu i takiemu miejscu nadać taki to a taki kształt, i na następny dzień moje życzenia spełniają się. Odgadłem zamysł
budowniczych. I już widzę, jak będzie wyglądać Obiekt w ostatecznym kształcie. Będzie to zmaterializowana bajka.

WYZNANIE ŻARTOWNISIA

Objechałem cały świat — mówi Żartowniś. — Napatrzyłem się na naszych braci i na nasze wpływy w świecie. Muszę
przyznać, że jesteśmy nosicielami strasznej epidemii. Jeszcze trochę i zarazimy świat tak, że i za sto lat się nie wyleczy.
Zarażamy świat cynicznie, nieustępliwie, systematycznie, świadomi, że jesteśmy nosicielami wielkiego postępu. Niesiemy
chorobę niczym najlepsze zdrowie. Przez sam fakt naszego istnienia wszystkim zachodnim gadzinom dajemy pewność, że są
na swoim miejscu i że przyszłość należy do nich. Z każdym dniem rośnie we mnie nienawiść do nas samych.
Podchodzimy do mostu. Żołnierze Batalionu Specjalnego wyskakują ze swoich pontonów i z krzykiem wyłażą na brzeg.
Tym razem są uzbrojeni: mieli poważne bojowe ćwiczenia. Służyłem w wojsku — powiedział Żartowniś. Analogiczne
rzeczy robiło się u nas nie lepiej. Ale nie w tym rzecz. Tutaj chałturzą na serio. Wojska zachodnie, jakkolwiek strugałyby
wariata i tak wydają się operetkowe. Armia radziecka, niezależnie od nieudolności, głupoty, chałtury, robienia z „góry"
balona i innych radzieckich cech, jest armią prawdziwą, armią do mordowania innych nawet za cenę własnej klęski. Związek
Radziecki w ogóle jest ogromną armią, która poprzez sam nasz sposób życia szykuje się do wojny nie na żarty. Nie chcę,
żeby zwyciężyła.
Skreśliłem Żartownisia z mojej listy radzieckich agentów. Jeżeli tak dalej pójdzie, to kto na tej liście zostanie?

NASZE PROBLEMY

— Możemy wysłać na Zachód tysiące agentów — mówił Inspirator. — Każdy z nich z osobna wart jest ledwie grosik.
Lecz w systemie...
— Wiesz przecież, że radziecki system nie jest w stanie utrzymywać dłużej wysokiego poziomu organizacyjnego.
— Jakie jest wyjście? Jak doprowadzić do tego, aby system składający się z elementów niepewnych był dostatecznie
pewny?
— Jedną z metod jest hierarchia systemów, ze stopniowym przejściem od kompletnie niezorganizowanego do kompletnie
zorganizowanego na szczycie piramidy.
— Wiem. Teoretycznie zostało to udowodnione. Lecz trzeba spróbować zrealizować to w praktyce. Będzie to pierwszy
eksperyment tego rodzaju. No i oczywiście wielki wkład do nauki.
Moim rozmowom z Inspiratorem nie przydawałem nigdy wielkiego znaczenia. Były to (z mego punktu widzenia)
rozmowy dla samych tylko rozmów. Pogadaliśmy, mniej lub bardziej przyjemnie spędziliśmy czas i na tym koniec. Lecz
takie rozmowy prowadziło i prowadzi wiele tysięcy ludzi. Koniec końców wynikają z nich pewne ludzkie działania.
Dowodem na to dziesiątki tysięcy naszych agentów na Zachodzie. Ja sam też tutaj jestem. Wolno sądzić, że nie dla
wątpliwości i samoanalizy, lecz w konkretnej sprawie.
— Wspomnij moje słowa — mówił Inspirator — stworzymy na Zachodzie taką siatkę agenturalną, że nawet za tysiąc lat
historycy dziwić się będą, jak z tego łajna udało się nam ulepić tak potężny gmach. Jeśli wygramy przyszłą wojnę — a
wygrać ją musimy — to w pierwszej kolejności nie dzięki czołgom i rakietom, a dzięki naszej agenturze. Przyszła wojna
będzie przede wszystkim wojną szpiegów. My jesteśmy jej prawdziwymi żołnierzami i generałami.

NIE MIEĆ

Na ulicach pełno młodych, pięknych kobiet, gotowych oddać się w dowolnej chwili, przy czym — za darmo. Ale żadna z
nich nie należy do mnie. Trzeba posiadać pewne minimum pieniędzy, żeby posiąść kobietę dostępną nawet bez pieniędzy.
Jeżeli nie masz pieniędzy, widać to po tobie od razu. A kobieta gotowa oddać się bez pieniędzy dowolnej istocie z
pieniędzmi, tobie nie odda się z tej prostej przyczyny, że nie ma w tobie pieniężnej substancji. W Moskwie analogiczną rolę
pełni sytuacja społeczna jednostki. Kobiety wyczuwają w mężczyźnie tę substancję i oddają się gratis samej substancji jako
takiej.
Mój intelekt, który przyniósł mi zwycięstwa nad moskiewskimi kobietami i był częścią substancji mojej sytuacji, tutaj nie
wart jest złamanego grosza. Tutaj trzeba samemu dopłacić, żeby ktoś zechciał dostrzec twój intelekt. Intelekt staje się tu
kapitałem jedynie w oparciu o kapitał, podobnie jak w Moskwie przekształca się on w coś społecznie znaczącego jedynie w
oparciu o sytuację społeczną. Na Zachodzie mądrala bez pieniędzy jest jak mądrala bez stanowiska w Moskwie.
W Moskwie uważałem się za rozpustnika. Tutaj czuję się cnotliwy. Okazuje się, że nasz stosunek do seksu określa nie tyle
nasza praktyka seksualna, ile cały system naszego stosunku do dóbr materialnych.

WOJNA I POKÓJ

Jak ogłoszono w gazetach i w telewizji, ćwiczenia wojskowe zakończyły się sukcesem, pomimo trudnych warunków
atmosferycznych, mianowicie mżawki. Jeden żołnierz utonął, poślizgnąwszy się na mokrych od deszczu kamieniach. Odbyły
się wielotysięczne demonstracje protestacyjne przeciwko ofiarom ćwiczeń (jak to rozumieć?) i przeciwko militaryzacji kraju.
Demonstranci nieśli transparenty, które brzmiały tak, jakby je zatwierdzono w Moskwie w KC KPZR. Częściej od innych
migało hasło „Lepiej być czerwonym, niż martwym". Tysiące młodzieńców w wieku poborowym paliło karty rejestracyjne
(nie wezwania, a tylko karty rejestracyjne) przed gmachem ministerstwa Obrony.
W wyniku starcia z policją zginęło dwóch policjantów, a około dwudziestu zostało rannych. Ciekawe, że w starciach brały
udział przede wszystkim osoby nie mające nic wspólnego z poborem młodzieży do wojska. A w ogóle nie było żadnego
poboru. Pewien trzydziestoletni „student", który przyjechał tutaj z północy kraju z zamiarem wzięcia udziału w walce z
„faszystami", uciekając przed policją wpadł pod autobus. Chociaż bardzo możliwe, że to on zabijał policjantów, cały kraj
widzi w nim ofiarę policyjnej samowoli. Pogrzeb „ofiary" przekształci się w wielką demonstrację. Do miasta zjechały już
dziesiątki tysięcy ludzi ze wszystkich zakątków kraju.

NASZE MOŻLIWOŚCI

Spotkałem Damę z Siwym. Dama z Mężem (i oczywiście Siwy) nie byli na wieczorze u Pisarza — w emigracyjnej
hierarchii zajmują wyższą pozycję. Tutejsza pozycja Damy z Mężem odpowiada pozycji partyjnych dygnitarzy szczebla
rejonowego w Związku Radzieckim. Siwy najwyraźniej zmierza do pozycji ważnej osobistości w aparacie KC lub KGB. A
Pisarz i najznakomitsi jego goście w najlepszym wypadku osiągnęli poziom profesorów, pułkowników, pracowników
komitetu rejonowego lub kierowników sklepów.
Dama i Siwy ucieszyli się na mój widok, jak na widok starego przyjaciela, którego dawno się nie widziało (i, na
szczęście, więcej się nie zobaczy). Nie przywiązuję do tego wielkiego znaczenia, bowiem w naturze homososa leży również
przejawienie niekiedy radości na widok osoby, której się nie lubi i nie chce widzieć. Postanowiliśmy „pójść coś zjeść".
Zajęliśmy stolik w najdalszym kącie restauracji, przy ścianie. Siwy, zgodnie ze starym szpiegowskim przyzwyczajeniem,
usiadł tak, żeby nie mieć nikogo za plecami, a widzieć całą salę i wszystkich wchodzących i wychodzących. Siwy zamawiał.
Zamawiał to, co najtańsze — widoczny rezultat demoralizującego wpływu Zachodu. Mógłbyś przecież szarpnąć się „po
moskiewsku" — pomyślałem. Tak czy inaczej zażądasz rachunku, a „firma" zwróci ci za „wydatek służbowy". Żartowniś
opowiadał, że istnieje tu cała specjalna technika drobnych oszustw. Na przykład, jeśli dać kelnerowi parę marek, to wystawi
rachunek opiewający na sumę dwukrotnie wyższą od wydanej.
Co powiecie na temat tych „długowłosych"? — zapytał Siwy, wskazując na grupę zarośniętych młodych ludzi, którzy
zwalili się właśnie do restauracji. — Jakie są przyczyny obecnych niepokojów wśród młodzieży?
— Niedawne ćwiczenia wojskowe. Ale to tylko powód, a nie przyczyna. Nie ma sensu doszukiwać się przyczyn. Parę dni
temu grupa młodych ludzi zajęła pusty dom niedaleko Pensjonatu. Przyczyny tego zjawiska? Kryzys mieszkaniowy?
Przecież w Moskwie o takim „kryzysie" myśmy nawet nie marzyli. Rozmawiałem z „okupantami". Oni bardzo chętnie
udzielają wywiadów i pozują dla telewizji. Jedna dziewczyna wzięła udział w okupacji budynku dlatego, że zabrał ją ze sobą
jej kochanek. Druga jest jedyną córką bogatych rodziców. Mają ogromną willę.
Nie zauważyłem wśród nich ani jednego studenta, który by się porządnie uczył. Na moje pytanie na ten temat, roześmieli się.
Jeden student ma już ponad trzydziestkę. Wątpię, czy ukończy uniwersytet. Krótko mówiąc, można znaleźć pewne
przyczyny, które tego czy owego skłoniły do udziału w takiej akcji. Niemożliwe jest to jednak w stosunku do zjawiska jako
takiego. Nawiasem mówiąc, policja postanowiła tym razem dać „okupantom" spokój. O świcie wszyscy jakoś sami się
ulotnili. Ludzie potrzebują odczuć zainteresowanie ogółu. Obojętność czasem zabija takie ruchy. Chcieli sprowokować
zajścia z policją, aby zwrócić na siebie uwagę. Takie starcia są niebezpieczne jedynie dla policji, a nie dla „buntowników".
Tu ciekawe jest coś innego...
— Co mianowicie?
— Obecność zbędnego materiału ludzkiego dla tego rodzaju zjawisk masowych i wyjątkowo sprzyjające warunki.
Żadnego komsomołu! Żadnego KGB. Liberalna policja. Środki transportu, odzież, jedzenie, klimat, demokracja, uwaga
prasy... Ilość ludzi, którzy nie mają niczego do roboty, którym się nie chce pracować, którzy nudzą się i pragną mocnych
przeżyć, jest tu ogromna. Szczególnie młodzieży. Silny pęd do tworzenia żywiołowych ugrupowań. A dla wielu niepokoje
społeczne są sposobem spędzenia czasu, biznesem, samopotwierdzeniem.
— I co z tego wynika?
—Tą masą łatwo manipulować. Jeżeli dać im cele i umiejętnie nimi pokierować, to można tęgo narozrabiać. Na przykład
przerwać budowę elektrowni atomowej lub lotniska wojskowego, zakłócić pobór młodzieży do wojska i budowę nowych
instalacji rakietowych... W zasadzie, dla każdego z góry obranego celu można zorganizować ruch masowy. Wystarczy
przejawić inicjatywę i minimalny wysiłek organizacyjny. Wystarczy parę godzin, by zorganizować „żywiołową
demonstrację" lub bunt z udziałem kilkuset ludzi. W ciągu tygodnia można zorganizować demonstrację dziesiątków tysięcy.
W ciągu miesiąca można przygotować dosłownie huragan demonstracji i buntów. Słyszeliście o zamieszkach w F.? Jedynie
pięć procent wszystkich uczestników stanowią tamtejsi mieszkańcy. Inni w ciągu trzech dni pozjeżdżali się ze wszystkich
stron kraju. Jasne, że im głośniejsza „awantura", tym wyższy status społeczny jej uczestników, a także poziom
zainteresowania prasy. Do „awantury", w której uczestniczą dziesiątki tysięcy ludzi, trzeba zawczasu przygotować telewizję,
debaty parlamentarne, wywiady z prominentami. Trzeba zaprosić do dyskusji pisarzy, profesorów, duchownych i wszelkich
innych miłośników autoreklamy i zabawy w duchowych przywódców. To żaden problem. Wielu z nich gotowych jest
samemu dopłacić, byle by zwrócić na siebie uwagę.
— Widzę, że nie macie o nich wysokiego mniemania.
— Baza intelektualna wszelkich ruchów masowych zawsze jest bardzo nieznaczna. Poziom przywódców takich ruchów
jest adekwatny do poziomu mas: inaczej nie zostaliby przywódcami! Rozum potrzebny jest przywódcom jedynie po to, by
przeobrazić się w durni odpowiednich dla masy durniów, oraz zdobyć możliwość gadania głupstw z inteligentnym
wyrazem twarzy.
Kelnerka przyniosła rachunek. Siwy przestudiował go dokładnie. Bez tego się tutaj nie obejdzie — powiedział. — Tutaj
szanują drobiazgową pedanterię. Przekonawszy się, że rachunek się zgadza Siwy poprosił o „kwitung" z pieczątką i
wzmianką, że to „wydatek służbowy".
Kiedy wychodziliśmy z restauracji, ulicą walił tłum krzyczącej młodzieży, rozbijając witryny, przewracając stoliki w
kawiarni. Młodzi ludzie z naszej restauracji również zerwali się z miejsc, bez zapłacenia wybiegli na ulicę i pognali za
wszystkimi. Podszedł do mnie nieznajomy pies i polizał mnie. Potem zjawił się rozgniewany właściciel psa i obrugał mnie.

PSY

Miejscowe psy dość często reagują na mnie zupełnie inaczej, niż ich właściciele. Ujrzawszy mnie, z daleka rzucają się w
moim kierunku, rwą się ze smyczy. Jeżeli uda się im zerwać ze smyczy lub dopaść mnie, nim powstrzymają ich właściciele,
to liżą mi ręce lub twarz, patrzą prosto w oczy, skomlą radośnie i uśmiechają się. Właściciele gniewają się, gwiżdżą na nie i
odciągają. Psy opierają się, wyją żałośnie, a potem długo jeszcze oglądają się za mną. Lubię je. Rozumiemy się wzajemnie.
Gdy tylko się urządzę, w pierwszym rzędzie sprawię sobie psa. Lecz takiego jak ja — bez smyczy.

LUDZIE

— Nie zapominaj o niezmiernie ważnym czynniku historii, jakim jest wkroczenie Żółtego i Czarnego Świata w Świat
Białych — mówił Inspirator. Tylko my zdolni jesteśmy obronić Świat Białych przed tym niebezpieczeństwem. Dlatego też
zgodnie z prawem historii powinniśmy pokonać Zachód. Pokonać, aby uratować. Jeżeli Zachód się nie podda, to zginie.
Poddawszy się, odrodzi się na nowo. Pokonawszy Zachód, sami mu się poddamy — takie jest ogólne prawo sztafety
cywilizacji. Trzeba, bracie, myśleć dużymi historycznymi odcinkami! Nie dniami i latami, lecz — epokami!
— Idealizujesz nasze rolę — sprzeciwiłem się. — Nie uwzględniasz natury naszego społeczeństwa i naszego człowieka.
Wiem, co przedstawia sobą nasze społeczeństwo: podłe społeczeństwo. Wiem co przedstawia sobą homosos: podłą istotę.
Nie jesteśmy w stanie zmienić naszego bagna i nas samych, przystosowanych do życia w bagnie. Potrafimy jedynie wynaleźć
ratunkowe kłamstwo o naszym bagnie i wmówić to kłamstwo innym. Ale żeby to kłamstwo było wieczne, musimy zniszczyć
materiał porównawczy — przepiękne, życiodajne rzeki, jeziora, morza. Takim wydaje się nam Zachód. Jego istnienie drażni
nas i boli. Żeby wznieść się ponad Zachód, musimy poniżyć go i zniszczyć. Możemy uratować Zachód przed Żółtym i
Czarnym Niebezpieczeństwem, narzucając mu nasz Świat, nie Biały jednak, a Szary.
— Chciałeś powiedzieć: Czerwony?
— Co za różnica: Czerwony, to znaczy szary.
— To także ogólne prawo historii, potwierdzone licznymi faktami i nie znające wyjątków. Najpotężniejsze drzewa
wyrastają przecież z ziemi. Najjaskrawsze kwiaty mają korzenie w ziemi. Zgoda — jesteśmy brudem, gnojem i tym podobne.
Lecz jesteśmy glebą. Zrozum, Zachód sam narzucił sobie pęta, których nie jest w stanie zerwać: humanitaryzm, demokrację,
prawa człowieka... Ale my nie będziemy cackać się z nikim — ani z czarnymi, ani z żółtymi, ani z czerwonymi. Jeżeli będzie
trzeba, nie zatrzymamy się przed niczym. I Zachód o tym wie.

CENTRUM

O stworzeniu „Centrum" ogłoszono w prasie. Profesora mianowano z tej okazji członkiem Akademii Nauk ZSRR (rzecz
jasna — byłym), chociaż nie był nawet profesorem. Damę mianowano profesorem. Ci, oczywiście, kłamstw tych nie
prostują. Ja żadnych propozycji pracy w „Centrum" nie otrzymałem. Nie otrzymałem nawet osobistego zaproszenia na
uroczyste otwarcie „Centrum". Entuzjasta takie zaproszenie otrzymał. Patrzy na wszystkich z góry. Cieszy się, że mnie do
„Centrum" nie wzięto i radości swej nie ukrywa. Mówi, że chociaż jestem zawodowym socjologiem, to jednak „ta sprawa" w
Moskwie stoi na tak niskim poziomie, że on, Entuzjasta, „faktycznie orientuje się w socjologii lepiej od wszystkich
radzieckich socjologów razem wziętych" (to jego własne słowa).
W Pensjonacie temat „Centrum" omawiany jest burzliwie.
— Całe to „Centrum" to tylko prezent dla KGB!
— Wprost przeciwnie!
— Tak jest: prezent od KGB.
— Nie uprawiajcie sofistyki!
— Zorganizowaliby lepiej specjalne centrum „Radziecki Styl Życia". Zorganizować by w nim życie, jak w Związku
Radzieckim. Sprzedawać wycieczki. Sukces byłby oszałamiający.
— Wątpię. Ludzie na Zachodzie mogą przecież w każdej chwili pojechać do samego Związku Radzieckiego. Wycieczki
są tanie.
— I oglądać to, co im się pokaże. Mieszkać w cieplarnianych warunkach. A tu mogliby pożyć życiem ludzi radzieckich.
— Ja też wątpię w sukces takiego centrum. Aby w pełni żyć radzieckim stylem życia, nie wystarczy nawet roku. Czasem
nie wystarczy nawet dziesięciu lat. Poza tym zwiedzający centrum będą w nim mieszkać z nadzieją na szybkie opuszczenie
centrum. A prawdziwe radzieckie życie wyklucza wszelką nadzieję na wyrwanie się zeń. A w jaki sposób uwzględnicie w
takim centrum wychowywanie i urządzenie dzieci, karierę, wykształcenie?
— Na co specjalne centrum? O wiele prościej opisać życie w Związku Radzieckim zgodnie z prawdą...
— Zgodnie z prawdą nigdy nie znaczy prościej! I na takim opisie pieniędzy się nie zrobi. A tutaj można zbić forsę.
— W takim razie zgodnie z prawem biznesu trzeba oszukiwać! Żeby centrum przynosiło dochód, ludziom powinno żyć
się przyjemnie w warunkach strachu. Czyli strach powinien być dekoracyjny.
— Zgadza się. O tym właśnie mówię. Żeby ludzie mieszkali nie w Związku Radzieckim, lecz jak gdyby w Związku
Radzieckim.
— W ten sposób „Centrum" będzie uczyć nie Związku Radzieckiego, a jak gdyby Związku Radzieckiego.

SZCZERA ROZMOWA

Rozmowie naszej przysłuchuje się nieznajomy człowiek. Gdy umilkliśmy, poprosił, abym poświęcił mu kilka minut.
Chce pogadać ze mną na osobności. Nie dla prasy, lecz prywatnie. Powiedziałem, że wolałbym dla prasy. Puścił moje słowa
mimo uszu i poprosił o wyjaśnienie, czym moje poglądy różnią się od poglądów innych radzieckich emigrantów.
— Po pierwsze tym, że ja posiadam poglądy, a oni nie — powiedziałem.
— A po drugie?
— Główną orientacją świadomości. Zachodni sowietolodzy i dziennikarze wspólnie z radzieckimi opozycjonistami i
„krytykami reżymu" wymyślili nowe kłamstwo o Związku Radzieckim na miejsce kłamstwa oficjalnego. To nowe kłamstwo
służy władzom tak samo dobrze, jak kłamstwo oficjalne.
— Nie rozumiem. Jak krytyka reżymu radzieckiego może służyć reżymowi?
— Również jest zasłoną dymną, tyle że innego koloru. A kolor zasłony dymnej skrywającej przeciwnika nie gra roli.
— Gdzie gwarancja, że zasłoną dymną nie są Wasze słowa?
— Gwarancją jest Wasz zdrowy rozsądek. Odrzućcie przesądy! Myślcie samodzielnie! Prawda jest prosta, jeżeli samemu
głęboko się zastanowić. A prócz tego prawdę głoszą tylko samotnicy. Jestem samotnikiem.
— Mówiliście o atakującym przeciwniku. Co macie na myśli? Przyszłą wojnę?
— Nie. Rozpoczęty już przez Związek Radziecki atak na Zachód. Pokojowe na razie przenikanie masy ludzi radzieckich
w ciało Zachodu. Ostatnia emigracja...
— To przecież niepoważne! Wszystkich mamy w kartotekach! Dostęp do najważniejszych dla życia społeczeństwa
węzłów jest przed nimi zamknięty lub przynajmniej ograniczony.
— Oni wcale nie potrzebują dostępu. Oni już aktywnie przyczyniają się do stworzenia zasłony dymnej. Najważniejsza
jest obecność w ciele wroga...
— Co mogą zrobić?
— Obliczcie, ile sił wymaga kontrolowanie i izolowanie pojedynczego człowieka w normalnych warunkach? A dziesięciu
ludzi? A tysiąc? A setki tysięcy? Zwróćcie się do matematyków zajmujących się zagadnieniami społecznymi, a obliczą
Wam, ilu potrzeba na „piątą kolumnę", która, gdy zajdzie potrzeba, może zdemoralizować cały kraj!
— Sądzicie, że w Związku Radzieckim już to obliczono?
— Oczywiście.
— I zrealizowano?
— W każdym razie — prawie.
— Wybaczcie, ale to są fantazje.
— Bardzo Was proszę, podajcie moje „fantazje" do wiadomości ogółu, albo choćby wzbudźcie zainteresowanie nimi w
kręgach, które...
— To będzie trudne. Potrzebne są poważne dane, żeby...
— A dla wytworzenia zasłony dymnej żadnych poważnych danych nie potrzeba.
— W tym przypadku faktów jest aż nadto.
— Dla każdego kłamstwa można nazbierać tyle faktów, ile się zechce.
— Powiedzcie, jak naród radziecki odnosi się do zjawisk opozycyjnych?
— Generalnie rzecz biorąc, negatywnie.
— Dlaczego? Przecież krytyka reżymu jest uzasadniona! Żądania opozycjonistów są naturalne i uzasadnione!
— Zależy z jakiego punktu widzenia. Z waszego, zachodniego — tak. Lecz z punktu widzenia ludności ZSRR żądania
opozycjonistów to żądania przywilejów, które dla mas ludowych są niedostępne.
— Nie rozumiem. Proszę mi to wyjaśnić!
— To, czego żądają radzieccy opozycjoniści, wydaje się naturalne z punktu widzenia Zachodu, gdzie wszystko to istnieje.
Lecz w masie ludności radzieckiej, dla której wszystko jest niedostępne, żądania opozycjonistów wywołują jedynie
rozdrażnienie. Jedynie niewielka część ludności może zostać dopuszczona do tych przywilejów. Jasne jest, że korzystają z
nich ci, którzy potrafią uszczknąć kąsek, wykorzystując swoją pozycję społeczną. A to można osiągnąć zgodnie z normami
społecznymi, a nie — wbrew nim. Łatwo oburzać się na pewne fakty życia radzieckiego, siedząc tutaj, na Zachodzie.
Spróbujcie zadośćuczynić żądaniom opozycjonistów tam, w warunkach radzieckich. Łatwo być altruistą i humanistą cudzym
kosztem. Bądźcie dobroczyńcami na własny rachunek, może wtedy zrozumiecie, o co chodzi!
— Ale przecież żądania dysydentów łatwo zaspokoić. Na przykład prawo do emigracji.
— Ilu ludzi ze Związku Radzieckiego może przyjąć Wasz kraj? O ile mi wiadomo, macie tu około dwóch milionów
bezrobotnych.
— To są nasze problemy, nie wasze.
— Stosunek do dysydentów z kolei to nasz, a nie wasz problem! Opowiem Warn pewną pouczającą historię. W Związku
Radzieckim każdego lata wysyła się wiele milionów ludzi na wieś do prac żniwnych. Sam też nieraz tam jeździłem. Pewnego
razu w naszej brygadzie pojawił się opozycjonista. Mówił, że takie wyjazdy na wieś są przymusową i niewolniczą pracą, że
warunki pracy są straszne. I na znak protestu nic nie robił. Jak oceniacie jego postępowanie?
— Dzielny człowiek. Gdyby wszyscy poszli za jego przykładem, to...
— To sytuacja żywnościowa w kraju byłaby jeszcze gorsza. Dla Was ten człowiek jest dzielnym bojownikiem o
wolność, o prawa człowieka i inne piękne rzeczy. Dla nas był po prostu pasożytem i demagogiem. Na początku znosiliśmy
go, a potem wyrzuciliśmy z brygady.
— Jak mogliście?!...
— Brygada otrzymała określone zadania. A on zgrywał się na dzielnego i pryncypialnego bojownika o demokrację, ale
naszym kosztem. A oto inny przykład. Wczoraj w telewizji występował radziecki emigrant. Barwnie opowiedział o swej
walce z „reżymem" z powodu swego auta. Powiedzcie, czy pragnienie posiadania auta jest u tego byłego radzieckiego
człowieka naturalne?
— Oczywiście!
— A czy wiecie, ile ten człowiek zarabiał? Żeby z takich zarobków uzbierać na samochód, potrzeba stu lat. Nie żartuję,
zostało to dokładnie obliczone. Skąd on wziął pieniądze? Ludzie radzieccy wiedzą skąd. Dla nich ten człowiek jest zwykłym
oszustem. Zachód o tym nie wie. I nie chce wiedzieć. Nieważne dla was, skąd człowiek ma pieniądze. Ważne, że je posiada i
że chce mieć samochód. A samochodów, nawiasem mówiąc, w Związku Radzieckim produkuje się niewiele. Dlaczego
umożliwić posiadanie samochodu dentyście, który ma nielegalne dochody, a nie innym, na przykład — profesorom,
artystom, pisarzom? Macie samochód? Podarujcie więc go dysydentowi w Moskwie, pragnącemu mieć samochód zgodnie z
normami zachodniego, a nie radzieckiego społeczeństwa! Broniąc prawa tego człowieka do posiadania samochodu w
Moskwie, nie walczycie wcale o prawa człowieka i demokrację, lecz o to, aby społeczeństwo radzieckie przyznało temu
człowiekowi część dóbr, która mu się — według norm panujących w społeczeństwie radzieckim — nie należy, on na nią nie
zasłużył. Walczycie tym samym o przywileje dla tego człowieka, wbrew sprawiedliwości. I tak jest ze wszystkim, łącznie z
wolnością słowa, prasy i sumienia.
— Ale przecież powinniśmy jakoś wpływać na ludzi radzieckich!
— Oddziaływując na Związek Radziecki, Zachód realizuje swój cel: osłabia swego wroga. Metodą oddziaływania jest
kuszenie nieznacznej części ludności zachodnimi przynętami i pobudzanie jej do walki z „reżymem". Przy czym ważne jest
nie tyle to, by społeczeństwo radzieckie orientowało się na Zachód (demagogiczna maska), ile to, by osłabło od wewnątrz i
by Zachód stworzył w nim sobie coś w rodzaju „piątej kolumny". Na tym właśnie polega istota zachodniej operacji w
Związku Radzieckim nazwanej „ruchem dysydenckim". Władze radzieckie odpowiedziały na to serią operacji, wśród których
najważniejszą była operacja „Emigracja". A teraz wyciągnijmy wnioski...
— Ja to widzę inaczej. To Wy nieprawidłowo pojmujecie społeczeństwo radzieckie, radzieckie przywództwo, radziecki
ruch opozycyjny! Pozwólcie, że Warn to wyjaśnię...

MY I ZACHÓD
Tamtego działacza politycznego, o którym mówił Inspirator, mimo wszystko zabito. Zachód w panice. Przesłuchujący
mnie nie dają poznać po sobie, że ich ostrzegałem, a sam nie chcę im o tym przypominać. Moje myśli biegną w innym
kierunku. Tutaj panika. Gdyby coś takiego wydarzyło się w Związku Radzieckim, reakcja byłaby odwrotna: jeszcze ciaśniej
zewrzemy szeregi, wzmocnimy, zwiększymy!... Poza tym dziwne, dlaczego temu zwykłemu politykowi nadano rangę
wielkiego? Tutaj w zasadzie nie może być wielkich polityków, bowiem ich wpływ na rzeczywisty bieg wypadków jest
minimalny, władzę mają niewielką, podlegają krytyce, prasa dyskredytuje ich i uziemia, wybiera się ich według takich zasad,
że częściej myślą o swojej sytuacji osobistej, niż o sytuacji swoich krajów.
Szef zapytał mnie, co sądzę na temat tego zabójstwa. Znakomicie udany eksperyment — odpowiedziałem spokojnie. Jak
to, eksperyment?! — wytrzeszczył oczy Szef. Wyobraźcie sobie, co zacznie się dziać u was, jeżeli załatwi się dziesięciu
takich „wielkich polityków" naraz — powiedziałem spokojnie. Szef nie odpowiedział. Nawiasem mówiąc. Związek
Radziecki — powiedziałem — rozpocznie wojnę z Zachodem, kiedy spadną tutaj śniegi. Zachód będzie sparaliżowany i... —
Szef poszedł sobie bez pożegnania.

OTWARCIE „CENTRUM"
Otwarcie „Centrum" odbyło się w nastroju uroczystym, jak podkreślił w swoim słowie wstępnym Profesor. W
wystąpieniu Profesora było to jedyne miejsce zasługujące na uwagę: inauguracja Centrum bardzo przypominała uroczyste
zebranie w radzieckiej instytucji z okazji oficjalnego święta, jubileuszu, puszczenia w ruch, wręczenia orderu lub
przechodniego Czerwonego Sztandaru... Brakowało tylko portretów klasyków marksizmu i przywódców partii i rządu,
popiersia Lenina, czerwonych flag i transparentów. Lecz my, latami wytrenowani w oglądaniu atrybutów naszych
uroczystości, z łatwością wypełniliśmy ich brak za pomocą swojej wyobraźni. Naszą wyobraźnię uskrzydliło to, że zebrani
powitali burzliwymi oklaskami posłanie do „Centrum" od Pisarza Ziemi Rosyjskiej. W posłaniu zawarte były dokładne
wskazówki dla „Centrum" i całej radzieckiej emigracji (a jednocześnie dla prezydentów wszystkich krajów świata, działaczy
kultury i zwykłych obywateli), co czynić i dokąd prowadzić ludzkość. Wskazówki sprowadzały się do następujących kamieni
węgielnych programu ratowania Rosji, czyli całej ludzkości:
l) nie żyj w kłamstwie! 2) słowo „Bóg" pisz z dużej litery! Potem odczytano posłanie od Wielkiego Dysydenta ze Związku
Radzieckiego, również powitane burzliwymi oklaskami i powstaniem wszystkich z miejsc. W depeszy mówiło się, że
sytuacja jest brzemienna w skutki. Potem odczytywano inne depesze okolicznościowe. Oklaskiwano je, lecz już nie
wstawano. Siedzący obok mnie Żartowniś powiedział, że brakuje tylko depeszy od KC KPZR i KGB. Poczekajcie! —
powiedziałem — wszystko jeszcze jest możliwe. I nie omyliłem się. Profesor odczytał wyjątki z gazet radzieckich w stylu:
„jak nasi wrogowie oceniają naszą szlachetną działalność dla dobra...", przy czym na sali podniósł się taki szum, że trzeba
było przywoływać zebranych do porządku. Dama, sprawująca funkcję przewodniczącego zebrania, powiedziała z wyrzutem,
że to jednak nie zebranie partyjne w radzieckiej instytucji i że można by trochę ciszej.
Wśród zebranych nie brakowało przedstawicieli zachodnich wywiadów i antyradzieckich organizacji. Zauważyłem
przynajmniej dziesięciu ludzi, co do których byłem stuprocentowo pewny, że są z KGB i ponad dwudziestu, co do których
byłem pewny w ponad pięćdziesięciu procentach.
Następnie wystąpiła Dama z referatem zasadniczym o zadaniach Centrum. Referat, przygotowany zawczasu,
odczytywała mimowolnie naśladując obecnego Sekretarza Generalnego KC KPZR. Nie ja jeden to zauważyłem. Lecz
przestało to śmieszyć. Gdzie jesteśmy? — zapytał mnie Żartowniś. — Na zebraniu partyjnym?! Sięgnijcie wyżej —
powiedziałem. — Co najmniej na konferencji partyjnej całego rejonu.
Panowie! — zaczęła swój referat Dama i zadowolona, że udało się jej przeskoczyć niebezpieczne miejsce, uśmiechnęła
się. W poczuciu wielkiej odpowiedzialności za losy rodzaju ludzkiego, postępu i demokracji, nasze Centrum rozpoczyna swą
działalność od... Nakreśliwszy sytuację międzynarodową i sytuację w Związku Radzieckim, Dama dokonała swego rodzaju
sprawozdania z działalności emigracji radzieckiej w ciągu ostatnich paru lat (w ciągu ostatniej pięciolatki, jak zauważył
Żartowniś). Stwierdziła, że z każdym rokiem radziecka emigracja rośnie w siłę, że powstał wielotysięczny kolektyw
bojowników do walki przeciwko reżymowi radzieckiemu, że trzykrotnie wzrosła produkcja antyradzieckiego słowa
drukowanego, a dziesięciokrotnie liczba spotkań poświęconych problematyce antyradzieckiej, wzrosła również koordynacja
pracy poszczególnych grup, umocniła się solidarność wszystkich trzech fal emigracyjnych... Osiągnięcia przejawiły się ze
szczególną siłą w tym, że... Lecz oddając sprawiedliwość sukcesom osiągniętym w walce z reżymem radzieckim (Dama
przeszła do krytycznej części referatu) i doceniając nasze pozytywne doświadczenia, powinniśmy jednocześnie ostro i
rzeczowo wskazać na wady i braki w naszej pracy... Należy koniecznie zwiększać!... Zdecydowanie zaprzestać!... Odkrywać
istniejące rezerwy!... Pokonywać bariery!... Wykorzystywać pomysły racjonalizatorskie!... Wprowadzać w życie ...Popierać
czyny społeczne!... Kompleksowo!... Samo życie dyktuje nam nowe metody!... Uniesieni wspólnym porywem —
wykrzyknęła na zakończenie Dama — my, radzieccy emigranci, ofiary reżymu radzieckiego i bojownicy o prawa człowieka,
będziemy twardo i nieustępliwie walczyć o!...
...Tytuł przedsiębiorstwa pracy antykomunistycznej — dość głośno dokończył Żartowniś. Zasyczano na nas.

MY I ZACHÓD
Po zebraniu prominenci udali się do restauracji, aby oblać wydarzenie. Oczywiście na rachunek „Centrum", tzn. na
rachunek miejscowego podatnika. Pisarza nie zaproszono. Poczuł się dotknięty. Zachowywał się jak moskiewski partyjny
poszukiwacz prawdy, którego nie wybrano do egzekutywy, jak ktoś obrażony, kto widzi swoją wyższość nad otoczeniem w
tym, że go obraziło.
—Dlaczego Was nie zaprosili? — spytał, dostrzegłszy mnie w tłumie niezaproszonych. — To bardzo dziwne. Tak się o
Was starałem. Chociaż z moim zdaniem nie za bardzo się tutaj liczą. Chodźcie, pójdziemy do nas, żona nakarmi nas lepiej od
restauracji!
Żołnierze Batalionu Specjalnego na pontonach, jak zawsze, w jaskrawopomarańczowych kamizelkach, wracali do swoich
komfortowych koszar.
— Patrzcie — krzyknął Pisarz. — Co to takiego?!
— Żołnierze.
— A co oni noszą?
— Kamizelki ratunkowe.
— Po co. Przecież wody jest po kolana.
— Aby bardziej przypominało sytuację bojową.
— A dlaczego są bez broni?
— To zachodni żołnierze. Broni nie potrzebują. Myślą, jak by ocaleć.
— A dlaczego kamizelki mają takie jaskrawe?
— Żeby przeciwnik zauważył ich z daleka i przestał strzelać.
— Żartujecie sobie?
— Ani trochę. Tutaj wszystkich interesuje jeden problem: dokąd uciekać w wypadku wkroczenia armii radzieckiej i jak
najwygodniej przed nią kapitulować.
— Dziwne. Przed nami nigdy nie stał problem, jak żyć pod panowaniem Niemców. Wojowaliśmy z nimi. A w pierwszej
kolejności wyrzucaliśmy niepotrzebne środki samoobrony — maskę przeciwgazową, hełm, bagnet. Jak lubił powiadać nasz
politruk, żołnierz powinien mieć przy sobie tylko to, co pozwala mu jak najszybciej dobiec do swej śmierci.
— Dobrze powiedziane.
— Politruk zginął. Ja byłem trzykrotnie ranny, walcząc o Związek Radziecki. Ale gdyby teraz armia radziecka wkroczyła
tutaj, poszedłbym na ochotnika bić się przeciwko niej.
Żona Pisarza poczęstowała nas kolacją po moskiewsku. Pisarz powiedział, że dobrze, iż nie poszliśmy do restauracji:
dostaje nadkwasoty od restauracyjnego jadła. Potem oglądaliśmy w telewizji zupełnie pusty, lecz technicznie znakomicie
zrobiony film. Pisarz powiedział, że sztuka zachodnia w ogóle charakteryzuje się nieadekwatnością formy do treści. Okazale
— o niczym, na tym polega cała rzecz. A u nas, w Moskwie, na odwrót: ubogo o wielkim.
Kiedy wracałem do domu, na ulicy nie było ani jednego przechodnia. W Moskwie o tej porze ulice są pełne ludzi.
Niedaleko Pensjonatu zrównał się ze mną samochód policyjny: przez pewien czas posuwał się równolegle do mnie, potem
nagle ruszył do przodu z dużą prędkością. Stróże porządku doszli zapewne do wniosku, że nie przedstawiam sobą zagrożenia
dla ich demokratycznego społeczeństwa.

SEDNO SPRAWY

Noc mija bezsennie. Aby skrócić sobie czas, wspominam rozmowy z Inspiratorem.
— Nie należy przeceniać potęgi naszej sieci agenturalnej na Zachodzie — mówił Inspirator. — W ogóle nie trzeba
przeceniać naszego wpływu na Zachód. Nie należy sądzić, że Zachód jest łatwowierny, miękki i bezbronny. Tam też są
ludzie rozumujący i rzeczowi, zajmujący się oprawami radzieckimi". Krótko mówiąc, precz z detektywistyczną i
ideologiczną bzdurą, rozumujmy zdrowo i trzeźwo! Zachód to cała machina. I jeżeli ta machina potoczyła się w pewnym
określonym kierunku, to żadna radziecka polityka w stosunku do Zachodu i żadna agentura na Zachodzie nie są w stanie
zawrócić jej z tej drogi. Problem przedstawia się następująco: czy ta machina toczy się, ogólnie rzecz biorąc, w pożądanym
przez nas kierunku, czy też nie; a jeżeli tak, to co możemy zrobić, aby toczyła się tam nadal, przy czym szybciej, gniotąc na
swej drodze tych, którzy przeciwstawiać się będą jej ruchowi. Nasza działalność da wyniki tylko wówczas, jeśli odpowiada
ogólnym tendencjom historii — w tym leży sedno sprawy. Musimy ustalić z całkowitą pewnością, czy tak jest, czy nie.
Informacji o tym, co dzieje się na świecie, mamy aż nadto. Od wszelkiego rodzaju specjalistów i ekspertów nie możemy się
opędzić. Im więcej informacji, im więcej ekspertów, tym mniej pewności, że rozumiemy rzeczywistość dostatecznie
prawidłowo i głęboko. Obecnie potrzebujemy na gwałt paru zaledwie ludzi, zdolnych specjalistów zasługujących na nasze
zaufanie. Potrzebujemy prawdziwych geniuszy.
Przed nami największy bój w dziejach — mówił Inspirator. — Od niego zależeć będzie, czy ostaniemy się na wieki, czy
zejdziemy z kart historii jako chwilowy zygzak i curiosum. Wszystko stawiamy na jedną kartę. Nasze siły nie są
bezgraniczne. Na razie można jeszcze wybrać drogę: albo zamykamy się w sobie i przekształcamy się w twierdzę obronną,
albo rozlewamy się po ziemskim globie i przenikamy we wszystkie jego zakamarki. Wybór drogi zależy od tego, czy
prawidłowo zrozumiemy bieg historii, czy też nie; czy uwierzymy w naszą jej koncepcję, czy nie. Jak dotychczas, działamy
zgodnie ze starymi ustaleniami i z rozpędu, tzn. na ślepo. A co będzie, jeżeli ta droga prowadzi do katastrofy? Zaczynamy
tracić pewność siebie i ogarnia nas lęk. Nie jesteśmy już zdolni do ostatecznej realizacji genialnie opracowanych i
obliczonych planów. Niechętnie wprowadzamy je w życie i chętnie zarzucamy je w połowie drogi. Weź, na przykład,
operację „Afganistan"! Wątpię, czy operację „Emigracja" doprowadzimy do końca. Być może starczy nam wytrzymałości na
operację „Polska". Lecz ta sprawa jest jeszcze najprostsza. A i tam z góry dochodzą głosy w rodzaju „skończyć z tym i
basta". Potrzebujemy obecnie czegoś takiego, czego w swoim czasie dokonali Marks, Lenin i Stalin razem wzięci. Jest ironią
historii, że obecnie czegoś takiego można dokonać tylko w tajemnicy. Funkcje intelektualne geniusza historycznego pełnić
może obecnie jedynie taki agent, jak ty i średni urzędnik Organów, jak ja. Natomiast za wiele lat...
Za wiele lat — pomyślałem sobie — za takiego geniusza uznany zostanie ten, kto w odpowiednim momencie wypowie
choćby setną część tego, co dziś powiedziałby geniusz prawdziwy. W dodatku nie stoimy przed problemem wyboru drogi:
skazani jesteśmy na to, co dzieje się niezależnie, a czasem wbrew naszej woli. Geniusz potrzebny jest tylko po to, by
zaspokoić naszą pustą ciekawość. Ja zaspokoiłem ją w zupełności. Dla mnie wszystko jest jasne, przy czym na wiele wieków
naprzód. Wreszcie, w naszych czasach geniusz skupia w sobie niezliczone szare ludzkie masy spełniające prymitywne
funkcje. Dzisiejsze komputery to materializacja geniusza naszej epoki! A wynikami pracy geniusza posługują się, jak
zawsze, degeneraci i aferzyści. Uczniowie w tutejszych szkołach nie znają nawet tabliczki mnożenia, lecz wszyscy umieją
posługiwać się komputerami nieco tylko większymi od pudełka zapałek. Przywódcy radzieccy z trudnością sylabizują cudze
teksty i nie są zdolni nauczyć się posługiwać szkolnymi komputerami. A rozwiązują problemy epokowe.

OBIEKT

Jedno tylko jasne światełko majaczy na mrocznym horyzoncie mego życia (zaczynam się pięknie wyrażać, czy to nie
symptomatyczne?!) — mój Obiekt! Szczególnie pięknie wygląda wczesnym rankiem, gdy wschodzi słońce. Staje się tak
promiennie radosny, że chce się płakać z zachwytu. Najoczywiściej to Świątynia nowej czystej Religii! Przebywać w niej
będzie młody i radosny Bóg!

NADZIEJE
Rankiem zadzwoniła Dama. Kierownictwo „Centrum" — powiedziała uroczyście (w jej głosie słyszałem „komitet
partyjny"), — nosi się z zamiarem włączenia Was. Na razie, rzecz jasna, bez wynagrodzenia. Że tak powiem... społecznie (w
tym miejscu zachichotała po moskiewsku). Chodzi o cykl wykładów z socjologii dla pracowników „Centrum". Poza tym
przygotowujemy zbiór artykułów. Czy nie moglibyście dla nas czegoś napisać? Honorarium na razie nie płacimy.
Wydawszy ostatnie grosze na przybory do pisania, zasiadłem do stołu. Zgłodniały pracy, tworzyłem z pasją. Następnego dnia
artykuł był gotów.

ARTYKUŁ

Trzeba być wyrafinowanym dialektykiem, aby zrozumieć istniejące realnie społeczeństwo komunistyczne (a takim jest
ono właśnie w Związku Radzieckim). Ale o dialektycznym sposobie myślenia albo zupełnie zapomniano, albo, w swej
karykaturalnej formie, stało się ono przedmiotem żartów ze strony wszelkiej maści uczonych, nieuków i snobów, albo też w
formie spłaszczonej i strywializowanej weszło do ideologii państwowej jako jej integralna część. Pogarda dla dialektycznego
sposobu myślenia jest pierwszą poważną przeszkodą na drodze do poznania realnego komunizmu. Obecnie wielu ludzi myśli,
mówi i pisze na temat radzieckiego (i w ogóle komunistycznego lub socjalistycznego) społeczeństwa. Lecz wszyscy utonęli
w bagnie zwykłych codziennych pasji, ambicji i interesów. Jedni bronią tego społeczeństwa za cenę utraty prawdy, inni
krytykują je za tę samą cenę. Jedni patrzą nań oczyma cierpiętników, inni — oczami proroków. Jedni kosztem wybranej
tematyki chcą sprawić wrażenie ludzi mądrych i szlachetnych, inni, ukazując bolączki tego społeczeństwa, chcą uszczknąć
dla siebie kęsek dóbr materialnych, jeszcze inni proponują reformy, a pobożne życzenia przedstawiają jako realne. Nikt nie
chce spojrzeć na to społeczeństwo po prostu z punktu widzenia intelektualnej ciekawości, nie dając pierwszeństwa żadnej
apriorycznej doktrynie, nie stając po stronie żadnej (choćby „postępowej") kategorii społecznej ludzi, nie wysuwając żadnych
programów wybawienia ludzi od bolączek tego społeczeństwa i zbudowania jakiegoś „prawdziwego socjalizmu (czy też
komunizmu) z ludzką twarzą". Niezdolność do neutralnej, intelektualnej ciekawości jest drugą poważną przeszkodą na
drodze do zrozumienia realnego komunizmu.
W tym krótkim artykule próbuję wyłożyć pogląd na realne społeczeństwo komunistyczne człowieka myślącego
dialektycznie, dla którego społeczeństwo to nie jest ani złem, ani dobrem, i który nie chce mu dyktować, jakim być powinno,
zgodnie z jego polityczną demagogią, czy manią wielkości, który przyjmuje je jako fakt obiektywny, wart przynajmniej
zainteresowania się nim z grubsza.

SKUTKI

W „Centrum" artykuł wywołał popłoch. Profesor stwierdził, że to prowokacja KGB. Dama powiedziała, że takiej podłości
się po mnie nie spodziewała. Los artykułu został przesądzony. Lecz żeby uwiarygodnić demokratyzm „Centrum", dano go do
oceny Entuzjaście.
Entuzjasta przyszedł do mnie jakiś poważny, nie chichocząc jak zwykle, z miną władcy losów. Powiedział, że dano mu do
czytania mój artykuł i ma na ten temat wypowiedzieć swoje zdanie. Kategorycznie nie zgadza się z moją koncepcją. Jeżeli
radykalnie nie przerobię mego artykułu, zmuszony będzie go odrzucić. Zapytałem, jak tam będzie z wolnością słowa? W jaki
sposób zamierza budować prawidłowy socjalizm ze wszystkimi swobodami obywatelskimi, w tym z wolnością słowa, skoro
przejawia taką nietolerancję w stosunku do poglądów innych i to jeszcze żyjąc w społeczeństwie, gdzie wszystkie te
obywatelskie swobody istnieją. My — powiedział (proszę zwrócić uwagę: już „my"!) — nie przeszkadzamy Warn w
publikowaniu Waszych poglądów w innym miejscu. I nie będziemy Was represjonować, jak w Związku Radzieckim. Lecz
nasze (już „nasze!) pismo (już „pismo"!) posiada swoje polityczne oblicze (już posiada, chociaż jeszcze nie wyszło!). My nie
możemy...!

WOLNOŚĆ SŁOWA
Przetłumaczyłem artykuł na niemiecki i posłałem do dziennika znanego ze swego ,,obiektywizmu". Po dwóch tygodniach
otrzymałem odpowiedź odmowną. Zainteresowałem się, w czym rzecz. Okazuje się, że zwrócono się do „Centrum" z prośbą
o wypowiedzenie się na temat artykułu. Dama wysłała im druzgocącą recenzję Entuzjasty. Przypomniałem temu ostatniemu,
co mówił na temat tego, że „oni" nie przeszkadzają mi w publikowaniu moich poglądów w innym miejscu. Speszył się
początkowo, zaczął chichotać i pleść coś bez związku. Potem, poczuwszy ważność swej osoby, przemówił jak jakiś
wszechpotężny gigant. Walka jest walką — rzekł. — Nie zatrzymamy się przed niczym, lecz otworzymy światu oczy na...
Nie chciało mi się słuchać, na co właściwie te karzełki zamierzają otwierać światu oczy: spóźniałem się na kolejne
przesłuchanie. Jesteś samotnikiem — rozmyślałem po drodze — i dlatego skazany jesteś tutaj na nędzną egzystencję. W
Związku Radzieckim mogłeś pozwolić sobie na bycie niezależnym samotnikiem, bowiem byłeś częścią oficjalnego
kolektywu, oficjalnej partii, która legalnie i otwarcie przyswoiła sobie funkcje mafii. Nie było w tym dla ciebie nic
poniżającego. Ponieważ radziecka mafia jest wszechmocna, w stosunku do takich jak ja bywa czasem wielkoduszna. A
ponieważ miejscowe mafie są ograniczone i słabe, dlatego są bezlitosne i drażliwe.
Więc wykreśliłem Damę i Profesora ze swojej listy radzieckich szpiegów.

CODZIENNOŚĆ
Alians Entuzjasty z „Centrum" nie udał się. Zawalił ich swoją makulaturą. Bohatersko się przed nim bronią, ale on
wylewa pomyje na Profesora, Damę i „całe to tałałajstwo". Przekonuje mnie, że zmuszono go do odrzucenia mego artykułu,
proponuje wysłać artykuł do pisma pani Anty. Ma pewne widoki na kompromis z nią. Oczywiście będą jakieś
nieporozumienia. Przecież to Zachód, a nie Moskwa! Wolność słowa! Powiedziałem, że antykomunistyczny dziennik
rozwijający teorię prawidłowego komunizmu będzie sensacją na miarę światową. Rysuje się tylko problem: co uważać za
prawidłowy lub nieprawidłowy komunizm i czy aby prawidłowy komunizm nie okaże się nieprawidłowym
antykomunizmem? Entuzjasta chrząknął z pogardą i poleciał zaplanować pierwszy wspólny programowy numer dziennika.
Kto kogo przebije w paranoi? Czyżby paranoicy radzieccy przewyższali zachodnich?

BITWA Z REŻYMEM

— Wielki Dysydent ogłosił głodówkę! — oświadczył dumnie Entuzjasta.


— W Związku Radzieckim obecnie krucho z zaopatrzeniem, więc czyn Wielkiego Dysydenta podchwyci cały naród —
powiedział Cynik.
— Ja nie żartuję — obraził się Entuzjasta. — On ogłosił głodówkę na znak protestu.
— Przeciwko radzieckiej interwencji w Afganistanie?
— Przeciwko odmowie przez władze pozwolenia na wyjazd jego synowej do USA.
— A to dureń! Radzieccy generałowie przekształcili opozycjonistów w drobne zrzędy. Wielki Dysydent przypomina
olbrzyma walczącego igłą do szycia. A przeciw czemu, sam nie wie.
Cynik trafił w dziesiątkę. Wiele lat temu w Komitecie Intelektualistów zastanawiano się nad tym, jak zmusić wielkich
dysydentów do zajmowania się bagatelnymi sprawami, do grzebania się w drobiazgach. Jeżeli porównać sprawy Wielkiego
Dysydenta ze skalą całego kraju i jego historycznymi problemami, to uwaga Cynika o olbrzymie z igłą do szycia zamiast
miecza jest nadzwyczaj celna. Tragedia radzieckiego ruchu opozycyjnego polega na tym, że jest on zawsze nieadekwatny do
wymiarów historii. A Zachód, rozdmuchując do niebywałych rozmiarów drobne sprawy dysydentów, jeszcze tę
nieadekwatność potęguje.
Z okazji głodówki Wielkiego Dysydenta w Pensjonacie zjawili się dziennikarze. Pensjonariusze, z wyjątkiem Cynika,
szaleją z zachwytu. Ja odmówiłem wypowiedzi. Następnego dnia wywiad z „pensjonariuszami" ukazał się w gazetach, z
pominięciem wypowiedzi Cynika. I to ma być wolność słowa! — klął Cynik. — Jeszcze parę takich przypadków i stanę się
zażartym obrońcą radzieckiego systemu.

DUSZA I MÓZG HISTORII

Na Zachodzie sądzi się, że mózgiem i duszą naszych historycznych dążeń są najwyżsi przywódcy partyjno-państwowi —
mówił Inspirator.
— To kardynalny błąd. Duszą i mózgiem naszej historii jesteś ty, ja i miliony innych przedstawicieli elity intelektualnej.
Jesteśmy rozsiani w społeczeństwie, ukryci za kulisami widocznego gołym okiem historycznego spektaklu. Jest nas wielu.
Lecz brak nam dostatecznej jedności organizacyjnej i elitarnej solidarności. A bez panującej i monolitycznej elity wielkich
problemów historycznych nie rozwiążesz. Kraj nasz posiada jedną jedyną siłę, zdolną do wyłonienia takiej elity: nas,
Organy! Lecz mamy na to za mało czasu i zbyt kiepską reputację. Trzeba się spieszyć i radykalnie zmienić nasz status
moralny. W tym celu należy wrócić do metod stalinowskich. Zachodni kretyni boją się naszych „jastrzębi", „niedobitków
stalinowskich", „starców" i pokładają nadzieje w „gołębiach", „liberałach", „młodych". A bać się należałoby akurat na
odwrót — nas. Zresztą, duszą stalinizmu również byli młodzi.
Gdzie oni są, ci młodzi geniusze — myślę sobie. Zniknęli bez śladu. Ich nazwiska nigdy nie pojawią się na kartach
historii. Czynimy tytaniczne wysiłki, by społeczeństwo wykorzystało choćby drobną cząstkę naszego geniuszu; geniusz w
ogóle oznacza służbę ludzkości. Społeczeństwo wykorzystuje nas niechętnie, za to chętnie karze nas za nasze zdolności.
Nie myśl, że jestem stalinowcem — mówił Inspirator. — Chcę tylko powiedzieć, że jak dotąd stalinizm rozpatrywano „z
boku" (oczami zachodnich obserwatorów) albo też pod kątem aparatu władzy Stalina i systemu represji. Nadszedł czas
spojrzeć na stalinizm od dołu, tzn. widzieć go jako zjawisko masowe, jako wielki historyczny proces uaktywnienia milionów
ludzi z prawdziwych dołów społecznych w kierunku wykształcenia, kultury, twórczości, aktywności. To prawda, że wielu
zginęło. Lecz jeszcze więcej ocalało, zasadniczo zmieniło sposób życia, podniosło się, pędziło życie ciekawsze w
porównaniu z przeszłością. Był to kulturowy i duchowy istotny wzlot nie mający precedensu w historii. We wszystkich
podstawowych aspektach życia był to istotny proces twórczy. Nie został jeszcze należycie oceniony. Myślę, że oddanie mu
pełnej i obiektywnej sprawiedliwości wymagać będzie całych stuleci. To, co mamy obecnie, jest ubóstwem, szarzyzną i nudą
w porównaniu z okresem stalinowskim. Ale my obaj nie jesteśmy historykami, lecz ludźmi czynu i myśli — mówił
Inspirator. — Wiesz, dlaczego zacząłem mówić o stalinizmie? Gdyby jakiś nowy Stalin dał mi na jakieś dwa, trzy lata pełnię
władzy w mojej dziedzinie i uprzedził, że za te dwa, trzy lata zostanę rozstrzelany, przyjąłbym tę propozycję. Chciałbym
chociaż raz w życiu wlać mą myśl i wolę do strumyczka wielkiej historii. Za Stalina było to możliwe. Wiem, że rzecz nie w
osobowości Stalina, lecz w charakterze samej epoki, która zrodziła również i Stalina. Ale przyzwyczailiśmy się
personifikować epoki, wiązać nieziszczalne nadzieje z konkretnymi osobistościami.
LABORATORIUM TWÓRCZE

Dzisiaj Pisarz rozmawiał ze mną tak, jakby wybrano go na sekretarza komitetu partyjnego lub przewodniczącego
egzekutywy POP. Miał po temu poważne powody: udzielił wywiadu jakiejś gazecie. Przy czym wywiadu nie o kłopotach z
cenzurą w Moskwie i nie o swobodzie twórczej na Zachodzie, lecz o jego, Pisarza, warsztacie twórczym. Dość już z tą
polityką — mówił dumnie, patrząc w sufit — Przecież jestem człowiekiem sztuki! Jestem mistrzem słowa! Mówienie o
moich metodach twórczych jest dla mnie ważniejsze! Czy wiecie, jakie pytanie najbardziej mnie zaskoczyło? Żona Pisarza,
przysłuchująca się z kuchni naszej rozmowie, roześmiała się. Nie domyślicie się za nic na świecie — powiedziała. Zapytali
— uprzedził ją Pisarz — czy nie stosuje dopingu. A on zapytał ich — wtrąciła zdecydowanie Żona — co to jest doping?
Wyobrażacie sobie, jak się śmieli? — Pisarz znów przejął inicjatywę. — Powiedzieli, że my, Rosjanie, wszyscy mamy ostry
dowcip, że moja odpowiedź będzie sensacją dla czytelników. Mówili, że zamieszczą to na tytułowej stronie wraz z jego
portretem — przerwała mu Żona. Potem powiedzieli — przerwał jej Pisarz — że podobnie, jak wszyscy Rosjanie, pijam
wódkę. A ja zapytałem ich... A on zapytał: czyżby wódka była dopingiem? Przecież to narodowy rosyjski napój w rodzaju
waszej Coca—Coli!

SUKCES

—Wydrukowali, sukinsyny! — krzyczy Entuzjasta, wymachując emigracyjnym pisemkiem i swoim artykułem. To


pierwsza poważna praca w nauce światowej o radzieckim ruchu dysydenckim! Czytajcie!!
— Wybaczcie, ale nie mogę! Postanowiłem...
— Wiem, ale nie podzielam... To nie po koleżeńsku!
— Dobra! Poddaję się.
Rzucam okiem na dzieło Entuzjasty. Już od pierwszych wierszy rysuje mi się jasny obraz: typowe radzieckie mydlenie
oczu. Według takich samych zasad tworzy się wszystkie radzieckie sprawozdania. I chociaż artykuł niby to zawiera prawdę,
to jednak w całości bije z niego typowo radzieckie kłamstwo.
— Bomba! Radzieckiemu ustrojowi pozostały do życia już tylko minuty.
— Wy byście tylko żartowali!
— Nie na żarty, lecz na płacz mi się zbiera. Żal mi, że społeczeństwo komunistyczne żyło sobie tak krótko i że wkrótce
zniknie na zawsze.

OPINIA CYNIKA

Entuzjasta jest przekonany, że przynajmniej tysiąc egzemplarzy pisma z jego artykułem zostanie wysłanych do Związku
Radzieckiego i jego wpływ na „ruch wyzwoleńczy" wzrośnie jeszcze bardziej. Cynik powiedział, że zgadza się z Entuzjastą,
bowiem znany mu jest system przerzucania literatury antyradzieckiej do ZSRR. Mało tego, przekonany jest nawet, że KGB
nie będzie stawiać szczególnych przeszkód, gdyż ceni wartość takiej makulatury i wie, jaki naprawdę wywiera wpływ na
„ruch wyzwoleńczy" — rozczarowanie, znudzenie, pogardę, rozdrażnienie (coś w rodzaju: tam już powariowali
kompletnie!). Otóż wpływ Entuzjasty na „ruch" rośnie, lecz w tym właśnie kierunku! On zaś na miejscu KGB zacząłby w
Moskwie wydawać specjalny biuletyn, w którym drukowałby dzieła mędrców w rodzaju Entuzjasty bez jakichkolwiek
komentarzy. Nazwałby ten biuletyn „Paranoicy w służbie komunizmu". Zresztą cały ten idiotyzm jest zupełnie w zachodnim
stylu. Tutaj teraz wariują z powodu przepowiedni niejakiego Nostradamusa. Drukuje się tysiące książek i artykułów.
Epidemia oszukaństwa i szarlatanerii. A do przeczytania książki poważnie analizującej rzeczywiste perspektywy i stawiającej
poważne prognozy nie zmusisz nikogo, nawet siłą.

ROZPACZ
Wzmianka Cynika o Nostradamusie dotknęła mojej rany duchowej. Ileż to pieniędzy świat wydaje na szarlatanerię i tego
rodzaju spekulacje! A przecież tysięczna część tych środków wystarczyłaby na opracowanie teorii naukowej, pozwalającej
stawiać wiarygodne prognozy na przyszłość. Nie idiotyczne przepowiednie, kiedy i na jaką chorobę zdechnie ten czy inny
radziecki dygnitarz i kto przyjdzie na jego miejsce, lecz przepowiednie istotnych tendencji w życiu wielkich grup ludności,
krajów, bloków państw. Idę o zakład, że wraz z niedużym zespołem ludzi mógłbym choćby z czystej ciekawości stworzyć
teorię przewidywania ważnych kroków przywództwa radzieckiego na najbliższe dziesięć-dwadzieścia lat i zbudować
elektronowy model Związku Radzieckiego, który pozwoliłby wykorzystać ogólną teorię w odniesieniu do konkretnych
faktów. Ale...
Ale — słyszę drwiący głos Inspiratora — bodliwej krowie Bóg rogów nie daje! To dobrze, że ci tam nic nie wychodzi.
Liczyliśmy na to. Skoro wiedzieliście z góry, że będę o tym myśleć, to po co mnie wypuściliście? — pytam. Nie wszyscy
jesteśmy idiotami — mówi. Wiemy, że zjawiska psychiczne nie są czymś ustalonym na zawsze, czymś nieruchomym i
niezmiennym. Szkoda, że nie zdążyłem pokazać ci pewnego naszego agenta, uważanego za wzór męstwa, oddania,
niezachwianej wiary w nasze ideały oraz innych cnót. Opowiedziałby ci szczegółowo, czym są te cechy w życiu realnym,
tzn. rozciągnięte w czasie na wiele lat. Wpadł, ale wytrzymał i nas nie wydał. Lecz okresów duchowego upadku i gotowości
do zdrady nie miewał wcale rzadziej od okresów podniesienia na duchu i pragnienia dochowania wierności. Powiedziałby ci,
że takie cechy jak męstwo i poświęcenie były jedynie jedną ze stron i tendencji w jego życiu psychicznym, a także rezultatem
zbiegu okoliczności. Pewnego razu twardo postanowił zdekonspirować się i zaprzedać przeciwnikowi. Lecz przeszkodził mu
w tym sam przeciwnik. Tak więc agent stał się w końcu bohaterem wskutek zbiegu okoliczności. Istnieją przykłady
odwrotne, gdy agenci posiadający wyższe, zdawałoby się, kwalifikacje moralne od tamtego agenta, zostawali zdrajcami i nie
dochowywali wierności. Słowem, w świadomości intelektualnie rozwiniętego i wykształconego człowieka, tj. — inteligenta,
z biegiem czasu pojawiają się wszelkie logicznie uzasadnione skłonności do paskudztwa. Ważne jest to, że ilość rozmaitych
wariantów sytuacji, w których może znaleźć się inteligent i liczba możliwych rzeczywistych realizacji jego stanów
wewnętrznych są niewielkie. Łatwo je z góry wyliczyć i przewidzieć. No, ale na tym sam już połamałeś sobie zęby.

BITWA Z REŻYMEM

Przywódcy państw zachodnich zwrócili się do Breżniewa z prośbą o zezwolenie Synowej na wyjazd na Zachód.
Pensjonariusze tryumfalnie zacierają ręce: niby to władzom radzieckim dano bobu! Cynik powiada, że jeżeli władze
radzieckie spełnią tę prośbę, to przestanie je szanować. Entuzjasta zapowiedział, że jeżeli Cynik również w przyszłości
szanować będzie władze radzieckie, to on przestanie szanować Cynika i nie poda mu ręki.

WIDOK Z GÓRY

Zdarzyło się to na długo przedtem, zanim zostałem włączony do operacji ,,Emigracja". Razem z Inspiratorem
siedzieliśmy w „Nationalu", piliśmy piwo, gadaliśmy o głupstwach. Psioczyłem na nasze najwyższe przywództwo z powodu
jego niezdolności do rozwiązania, wydawałoby się, zupełnie prostych zagadnień. Wszystko, co dzieje się wokół nas, wygląda
zupełnie inaczej, jeżeli spojrzeć na to nie z dołu, lecz z góry — powiedział. — Jeśli chcesz, umożliwię ci spojrzenie na świat
z góry. Na jednej z dacz KC zbierze się najlepsza część naszej elity kulturalnej. Pokażą filmy o wszystkich aspektach życia w
najważniejszych częściach globu ziemskiego, zrobione głównie na zamówienie służb specjalnych Zachodu i zdobyte przez
nasz wywiad, a także filmy wykonane przez naszych wywiadowców. Odbędzie się cykl informacyjnych wykładów bez
jakichkolwiek ideologicznych korekt i cenzury. Następnie uczestnicy sympozjum na podstawie otrzymanych informacji
omawiać będą problemy o znaczeniu epokowym. Jeżeli to doświadczenie się uda, podobne sympozja odbywać się będą
regularnie.
Rzecz jasna, zgodziłem się. W ciągu trzech dni otrzymaliśmy tyle informacji, ile nie nazbieraliśmy w ciągu całego
poprzedniego żywota. A przecież wielu uczestników sympozjum regularnie jeździło za granicę. Byliśmy zagubieni i
dosłownie przygwożdżeni tym, co zobaczyliśmy i usłyszeliśmy. Dopiero po tygodniu odzyskałem poprzedni spokój i
zdolność do trzeźwego myślenia. Pod koniec sympozjum doszedłem do następujących wniosków: oglądając świat z góry,
można zobaczyć, że toczy się walka ogromnych mas ludzkich o samo fizyczne przetrwanie. Z tego punktu widzenia
komunistyczny system organizacji ludzi w wydaniu radzieckim jest najlepszy. Najlepszy nie dla życia ludzi w systemie, a dla
wyżycia danej grupy w walce z drugą. W porównaniu z Japonią (i częściowo z Chinami) jest on naturalny i oparty na
cechach ludzkiej natury. Nie wymaga tak ostrego treningu dla ciała i ducha jak w Japonii. Obywa się bez ścisłej dyscypliny
pracy, staranności i dokładności w wykonaniu. System typu japońskiego zakłada niezawodność wszystkich elementów
składowych i kontrolę nad wszystkimi warunkami funkcjonowania. Nasz system składa się z elementów zawodnych,
funkcjonujących w warunkach nie poddających się kontroli. Mamy własne metody kontroli, organizacji i niezawodności. Są
one mimo wszystko bardziej tolerancyjne i bardziej ludzkie od metod stosowanych w systemie typu japońskiego, są bliższe
duchowym osiągnięciom cywilizacji zachodniej. W końcu orientujemy się przecież na Zachód. Nasze przywództwo, nie
oglądając się na nic, kroczy jedyną właściwą drogą. Tworzy u siebie w kraju warunki do rozwoju takiego rodzaju produkcji i
kultury, jaki jest adekwatny do ludzkich możliwości. Zmierza ku temu, aby od Zachodu wziąć wszystko, czego nie jesteśmy
w stanie wyprodukować sami. Nie naśladować Zachodu jak Japonia, lecz brać tam gotowe! Japonia konkuruje z Zachodem, a
my — nie. My go wykorzystujemy. Wreszcie, przywództwo nasze dąży przede wszystkim do rozwoju potęgi wojskowej
kraju, podporządkowując temu celowi wszystkie pozostałe. Przygotowywanie kraju do przyszłej wojny i czynienie w świecie
wszystkiego, co może sprzyjać zwycięstwu w tej wojnie — oto epokowe zadanie naszego przywództwa.
Spojrzałeś na świat z góry — powiedział Inspirator. — Co byśmy mogli zrobić sensownego, uwzględniając to wszystko,
czego się dowiedziałeś? Jedno — powiedziałem — a mianowicie: uparciej i skuteczniej robić wszystko, co robiło się do tej
pory! Tylko choćby trochę podwyższyć jakość tego! Strzeliłeś w dziesiątkę — powiedział. — Ja i ty jesteśmy tutaj jedynymi,
zdrowo myślącymi ludźmi. Czy wiesz, że nawet nasi najwyżsi przywódcy tracą głowy, gdy się ich choć w minimalnym
stopniu zaznajamia z rzeczywistym stanem rzeczy? I zaczynają pleść głupstwa nie gorzej, niż zgromadzone tu najlepsze
mózgi naszego społeczeństwa. Naszych przywódców powinno się uczyć zasad przewodzenia od podstaw i to cynicznie, bez
ideologicznej papki. Przydałby się nowy Stalin. Bo inaczej możemy przegrać naszą światową bitwę wskutek niezdolności
pójścia do końca w realizacji naszych genialnych planów. Jeżeli na horyzoncie zamajaczy ci nowy Stalin — powiedziałem
— daj mi znać! Będę mu służyć ślepo, by mnie za to rozstrzelano. Niestety — powiedział — na razie to niemożliwe. A nasze
zdolności nie wystarczają nawet do tego, by składać lipne sprawozdania urzędnikom średniego szczebla.

PRAWDA I KŁAMSTWO
Pisarz ma całą bibliotekę literatury antyradzieckiej, obrachunkowej, sowietologicznej, kremlinologicznej i tym podobne.
Wiadomości o radzieckim społeczeństwie czerpie głównie z tej właśnie literatury, nie zaś ze swego życiowego
doświadczenia. To ostatnie okazało się nadzwyczaj mizerne, tak zresztą jak u wszystkich innych (poza nielicznymi
wyjątkami) krytyków reżymu i demaskatorów. Nie przestaję się dziwić ślepocie ludzi, którzy kąpali się w oceanie faktów
radzieckiego życia, lecz prawie niczego zeń nie zrozumieli. Trzymam oto w ręku książkę znanego krytyka radzieckiego
systemu i stalinizmu, dość popularnego w dysydenckich kręgach Moskwy. Armia Czerwona — pisze ów były radziecki
funkcjonariusz partyjny — nie chciała wojować (w czasie wojny z Niemcami), naród pragnął upadku własnego rządu. A
dalej: niedołęstwu Stalina odpowiadało niedołęstwo reżymu. Głupstwa w takim stylu i nonsensy na prawie każdej stronie. Co
o tym sądzicie? — pytam Pisarza. Oczywiście, bzdura! — mówi. — Sam od pierwszych dni wojny byłem na froncie.
Rwaliśmy się do boju. Ale te uwagi to drobiazg. Najważniejsze, że opis struktury władzy i systemu jest tu... Jeszcze większą
bzdurą! — powiadam. — Mówię to Warn jako specjalista. Te książeczki są obliczone na ignorantów o określonym
nastawieniu. Ich poziom intelektualny jest nie wyższy od poziomu pierwszego lepszego partyjnego aparatczyka. A ich rola
polega, obiektywnie rzecz biorąc, na tym, aby zamulać mózg zwykłego zachodniego obywatela na temat społeczeństwa
radzieckiego. Co robić? — pyta Pisarz. Demaskujcie — mówię — ale mądrze i celnie! Przeżyliście w Rosji sześćdziesiąt lat.
Braliście udział w kolektywizacji, w wojnie, w powojennej walce ze stalinizmem... Napiszcie o tym wszystkim, ale zgodnie z
prawdą! Nie wydrukują — mówi. — A wydrukowawszy, rozgromią jako prowokację radzieckiego agenta. No cóż, w takim
razie łgajcie! — mówię. Nie potrafię — westchnął.

KOLEJE LOSÓW

Maruda powiesił się. Dowiedziano się o tym dopiero na trzeci dzień, gdy z jego pokoju zaleciało fetorem. Poproszono nas
o milczenie w tej sprawie, aby nie psuć ogólnego, harmonijnego obrazu emigracji. Nawet nie trzeba nas było namawiać. Już
tego samego dnia zapomnieliśmy o Marudzie. Jak by go w ogóle nie było. Wykreśliłem Marudę z mojej listy radzieckich
agentów, jak również z mej pamięci.

BITWA Z REŻYMEM

Władze radzieckie pozwoliły Synowej na opuszczenie Związku Radzieckiego. Cynik oświadczył, że jest rozczarowany.
Myślał, że władze radzieckie składają się z prawdziwych tyranów, a ci okazali się słabeuszami. Entuzjasta uścisnął Cynikowi
dłoń. A ja wykreśliłem Cynika z mojej listy radzieckich agentów.

A W TYM CZASIE
Zachód świętuje z okazji wielkiego zwycięstwa sił demokracji. Jeszcze by nie świętował! Synowa otrzymała pozwolenie
na opuszczenie niekochanej Ojczyzny! Cóż to za wielkie wydarzenie! Co dzieje się w tym samym czasie w głębinach życia
radzieckiego? Na to Zachód macha ręką. Z jego punktu widzenia żadnych głębin w życiu radzieckim nie ma i być nie może.
Cóż może być głębszego od pragnienia synowej porzucenia zaścianków bolszewizmu?! A jeżeli w tym samym czasie,
korzystając z „szumu", władze zlikwidowały kilku prawdziwych, lecz nikomu (oprócz KGB) nieznanych bojowników
przeciw „reżymowi", to się nie liczy. Ponieważ Zachód o tym nie wie (a i wiedzieć nie chce), należy uważać, że
nic takiego w ogóle się nie zdarzyło.
Parę lat temu był podobny wypadek. Inny Wielki Dysydent toczył wówczas bohaterską walkę z reżymem o możliwość
zadzwonienia do Francji. W trzy godziny po ostrym proteście światowej opinii publicznej pozwolono Wielkiemu
Dysydentowi na rozmowę z Paryżem. W rozmowie tej potwierdził, że istotnie zabroniono mu tej rozmowy. Zachód wtedy
również świętował swoje zwycięstwo. A w pewnym mieście na prowincji zlikwidowano w tym samym czasie pewną grupę
„terrorystyczną". O tym wypadku wygadał mi się po pijanemu znajomy śledczy z KGB. Opowiedział także, że członkowie
grupy próbowali nawiązać kontakty z dziennikarzami zachodnimi i stołecznymi liderami opozycji. Lecz ci uważali, że tamci
są prowokatorami KGB. Sytuacja nader korzystna! Nasi czołowi dysydenci nie mogli nawet dopuścić do siebie myśli, że
oprócz nich samych jest w Rosji ktoś inny, zdolny walczyć przeciwko „reżymowi" i do tego jeszcze na ochotnika, nie licząc
na to, że na Zachodzie będzie się o nim mówić.

KOLEJE LOSÓW
Cynik dostał pracę w małym miasteczku na północy Niemiec. Oblewaliśmy to przez cały dzień. Jak się urządzę, zaraz
napiszę — powiedział na pożegnanie. — Przyjeżdżajcie! Pieniędzy teraz będę miał jak lodu. Popijemy jak trzeba, po
moskiewsku! Pogadamy. Nie traćcie ducha! Wkrótce i wasz los się wyprostuje.

BITWA Z REŻYMEM
Na pierwszych stronach gazet szczegóły głodówki Wielkiego Dysydenta. Gdzieś na dziesiątych stronach informacja, że
Związek Radziecki zwiększył dostawy broni do budujących socjalizm krajów Afryki i posłał dalsze dwadzieścia tysięcy
żołnierzy do Afganistanu.
Żartowniś mówi, że Wielki Dysydent nauczył się głodować. Może wykorzystać teraz swoje doświadczenie i ogłosić nową
głodówkę, żądając... żądając wycofania wojsk radzieckich z Afganistanu! — krzyknął Entuzjasta. Dlaczego rozmieniać się
na drobne?! — powiedział Żartowniś. — Jest ważniejszy powód: żarówka w korytarzu się przepaliła.

PRZESŁUCHANIE

— Jak można osłabić i zburzyć system radziecki od wewnątrz?


— Pozwólcie, że najpierw przytoczę Warn pewną przypowieść, a potem ideę ogólną. Mógłbym, niczym Chrystus,
ograniczyć się do samej tylko przypowieści. Lecz, jak uczy historia, nawet najbliżsi uczniowie Chrystusa nie rozumieli jego
przypowieści, a następne pokolenia interpretowały je i tak i siak. My, Rosjanie, od czasów bajkopisarza Kryłowa mamy
piękny obyczaj: nadawać szerszy wymiar nawet najbardziej prymitywnym przypowieściom. Co prawda, to też mało pomaga:
ludzie mimo to niczego nie rozumieją. Za to sumienie mamy czyste.
Żyła sobie dobra, inteligentna rodzina radziecka. Mąż i żona, uczeni. Mieszkanko, rzecz jasna, ciasne. Rodzice umarli —
w mieszkanku stało się swobodniej, jaśniej, radośniej. Lecz niemal szczęśliwa para miała pewną niewygodę — podstarzałą
babcię. Babcia liczyła sobie pod dziewięćdziesiątkę, a umierać ani myślała. Krzepka była starucha, żeby ją szlag trafił!
Nawet jeszcze jakieś zęby zachowała. Zęby zdrowe, jak u konia. I żyć spokojnie, jak się to mówi, nie dawała!
Inteligentni małżonkowie postanowili więc zamorzyć przeklętą staruchę głodem. Lecz nie od razu, tylko stopniowo.
Wyliczyli odpowiednią rację. Mąż pracował w ważnym instytucie, rację obliczyli na maszynie liczącej. Ach, co działo się ze
staruchą — tego na żadnym filmie grozy się nie zobaczy! Żółta, chuda, dzwoniąca końskimi zębami, błądziła po pokoju
przez całą dobę w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Ale... Ale oczekiwany efekt nie nastąpił. Minęły trzy miesiące, jeszcze
trzy miesiące, i jeszcze trzy. Starucha nawet jakby się wzmocniła. Pokazali ją lekarzowi. Ten babcię opukał, ostukał.
Powiedział następnie kochającym wnukom, że niczym mumia egipska tysiąc lat przeżyje. I małżonków ogarnął strach. Co
robić? Dowiedzieli się o pewnym Mądrym Człowieku leczącym nieuleczalne choroby i radzącym w sytuacjach bez wyjścia.
Ach, ludzie, ludzie! — powiedział Mądry Człowiek. — Czy wiecie, co na świecie najsilniejsze? Dobro! Pokochajcie waszą
babuleńkę, otoczcie ją opieką, kurkę kupcie, a jeszcze lepiej kaczuszkę! Niech je na zdrowie! I żyjcie sobie w spokoju!
Przeklęli małżonkowie Mądrego Człowieka ostatnimi słowy. Ale co robić? Postanowili spróbować — tak czy inaczej nie
mieli niczego do stracenia. Tak właśnie zrobili. A trzy dni później pochowali ukochaną babcię.
— To znaczy, że Zachód, eksportując do Związku Radzieckiego żywność i instalacje techniczne, postępuje prawidłowo?
— Rację miał Chrystus: słuchają, a nie słyszą! Pomoc Zachodu nie polepsza sytuacji ludności radzieckiej, ułatwia jedynie
władzom ich wysiłki na rzecz umocnienia wojskowej potęgi kraju. Społeczeństwo radzieckie jest bardziej skomplikowane od
staruszki. Jaką miarę i kombinację dobra i zła należy zastosować do społeczeństwa radzieckiego, aby zaspokoiło wasze
skryte marzenia, trzeba dopiero wyliczyć i to z uwzględnieniem natury i stanu „staruszki". Dla zachodnich sowietologów,
kremlinologów, pracowników służb wywiadowczych, dziennikarzy, krytyków reżymu i emigracyjnych dyletantów to zbyt
twardy orzech do zgryzienia.
— A dla kogo — nie?
— Jeżeli znajdzie się taki człowiek, to jego zgryzą. Możecie uważać to za kalambur.
— Czy w „Centrum" rozwiążą to zadanie?
— Nigdy i w żadnych warunkach!
— A Wy moglibyście to zorganizować?
— Mógłbym, ale mi nie pozwolą.
— Kto?
— Wszyscy, którzy mają z tą sprawą do czynienia. A jest ich legion.
— No ale przecież bez udziału wielkiej ilości ludzi niczego się w naszych czasach nie dokona.
— Racja. Ale potrzebna jest do tego intelektualna dyktatura nielicznych, lecz naprawdę uzdolnionych i złączonych
wspólnym dążeniem do naukowego sukcesu ludzi.
— To czysto radziecka idea. Tutaj mamy demokrację.
— Takiej demokracji to i w Związku Radzieckim w bród. Ale na prawdziwą dyktaturę i tam, niestety, wielki deficyt.

ZNOWU O PRZYSZŁOŚCI
W „Centrum" odbywa się sympozjum, poświęcone ustrojowi społeczno-politycznemu Rosji po upadku władzy
radzieckiej. Zebrali się specjaliści z całego świata. Z czystych nudów również mnie tam zaniosło. Znalazłem się na referacie
jednego z czołowych teoretyków emigracji. Główna teza referatu — Rosja powinna (właśnie — powinna!) powrócić do sta-
nu „po-lutowego", ale jednocześnie „przed-październikowego". Burzliwe oklaski natchnęły referenta do nowych głupstw.
Gospodarka prywatna ma niepodważalną przewagę nad uspołecznioną — rzucał na salę swoje „niepodważalne" argumenty.
— Na przykład, w Związku Radzieckim w rękach prywatnych znajduje się zaledwie jeden procent ziemi uprawnej, a jarzyn
produkuje się na niej więcej niż w kołchozach i sowchozach. Czy trzeba czegoś bardziej przekonywującego?!
Scentralizowane kierowanie gospodarką przeszkadza w rozwoju przemysłu i w postępie technicznym. Upadł system
planowania. Planów się nie wypełnia. W kraju panuje chaos. Ideologia marksistowska zbankrutowała. Nikt już w marksizm
nie wierzy. Zamęt ideowy uderza w monolit społeczeństwa. Wszechobecna korupcja stała się główną siłą określającą
postępowanie ludzi. Poznikali ideowi bojownicy o komunizm. Degradacja kultury...
Zbierało mi się na wymioty. Po cichu wymknąłem się z audytorium.
Dołączył do mnie jakiś facet. Po to trzeba było emigrować, żeby słuchać takich idiotów! — powiedział. — Oni sądzą, że
jeżeli na danej działce produkuje się tyle a tyle jarzyn, to będzie się produkowało dwa, trzy, cztery razy więcej na
dwukrotnie, trzykrotnie, czterokrotnie większej działce. Siły człowieka są ograniczone. Na działce dwukrotnie większej
wyprodukuje on, być może, zaledwie półtora raza więcej. A od pewnego momentu wzrost uprawianego areału nie będzie
odgrywać roli albo działać będzie w kierunku odwrotnym. Równolegle do wzrostu powierzchni działek wzrastać powinna
ilość wciąganych w gospodarkę ludzi. A co z problemem przechowywania, zbytu, dostawy, konkurencji?!
O jakim ideowym krachu systemu radzieckiego oni mówią? — kontynuował Facet. — Tutaj miliony ludzi gotowe są w
każdej chwili zdradzić wszystkie wartości cywilizacji zachodniej. Ja tu jestem już dziesiąty rok. Nie spotkałem jeszcze ani
jednego ideowego obrońcy tych wartości.
Ideowi obrońcy Zachodu pojawić się mogą tylko wśród nas, ludzi radzieckich.

BEZ WYJŚCIA

Wyszliśmy na ulicę. Oto, gdzie leży przyszłość Zachodu —powiedział Facet, wskazując na grupy studentów. — Czy
Zachód potrafi rozciągnąć nad nimi kontrolę? Zresztą, to nie nasza sprawa. Mamy swoje kłopoty. Mamy tu chmary
spekulantów żerujących na rosyjskiej tematyce, a Rosjan wśród nich prawie nie ma. Społeczność zachodnia prawdziwych
Rosjan nie uznaje. Tutaj uznać można każdego, tylko nie prawdziwego Rosjanina. Panuje tu jakiś utajony strach przed
Rosjanami. Ludzie zachodni w głębi duszy pragną, abyśmy pozostali na poziomie matrioszek*, bałałajek, samowarów,
czastuszek i prysiudów. Złoszczą się, gdy wykazujemy w czymś swą wyższość. Starają się to przemilczeć, pomniejszyć lub
zdyskredytować. A u siebie sami robimy wszystko, aby zaszkodzić naszym, którzy pragną kimś zostać.
— Oni tu gadają o Rosji — płynął słowotok Faceta — a co oni wiedzą o Rosji prawdziwej? Jeżeli nazwiecie rosyjskiego
człowieka „łapciarzem", zapytają: a co to takiego łapcie? Przeprowadziliśmy kiedyś w najgłuchszych zakątkach Rosji
ankietę. Większość zapytanych odpowiedziała, że nigdy w życiu nie widziała łapci. Całkiem do niedawna wszyscy Rosjanie
byli przekonani, że kartofle rosły na rosyjskiej ziemi od wiek wieków. Wydawało się, że człowiek rosyjski powstał właśnie w
wyniku przejścia naszych zwierzęcych przodków od mięsożerności do kartoflożerstwa. Jeszcze kilka lat, a w Rosji
zatryumfuje pogląd, że kartofle rosną w Ameryce i to na drzewach, a Rosja produkuje czołgi, rakiety i sputniki.
Naród rosyjski swą przyszłość już otrzymał. I dlatego przyszłość jest

* malowane lalki rosyjskie, wkładane jedna w drugą (przyp. tł.)

mu obojętna. Ma już swoją historyczną orientację. Zmienić ją może jedynie kataklizm. A w ogóle los narodu rosyjskiego nie
jest wcale problemem rosyjskim. Jest problemem tych, którzy boją się, że w narodzie rosyjskim przebudzą się jego ukryte
siły i przystąpi do walki o należne jego rozmiarom miejsce w historii ludzkości.
Te gaduły uważają, że są Rosjanami. Ale żeby być Rosjaninem, nie wystarczy mówić po rosyjsku, wyrosnąć w rosyjskim
środowisku, czytać rosyjskich pisarzy. Trzeba czegoś więcej: losu człowieka rosyjskiego. A tego właśnie oni nie chcą. Wolą
pędzić los ludzi zachodnich, którzy są jedynie specjalistami od tematyki rosyjskiej. Panuje pogląd, że my, Rosjanie, skłonni
jesteśmy do nostalgii. Rzecz jednak nie w nostalgii, a w czymś innym. W czym — do tej pory nie mogę się zorientować.
Dopiero gdy znalazłem się tutaj, poczułem, czym była dla mnie Rosja i co straciłem. Straciłem bezpowrotnie. Gdyby stał się
cud i mógłbym tam wrócić, nie odrodziłaby się już moja poprzednia więź z Rosją. Gdy raz zostanie rozerwana, nigdy nie
odbuduje się jej na nowo. Jestem przekonany, że świadomość tego rozerwania byłaby jeszcze boleśniejsza, gdybym
powrócił. Tutaj przynajmniej pozostaje jakaś nadzieja, że można przywrócić przeszłość. Powróciwszy zaś do Rosji, trzeba by
się rozstać również i z tą ostatnią nadzieją. Dobrze rozumiem tych emigrantów, którzy w swoim czasie szli do Rosji na
pewną śmierć, nie biorąc pod uwagę wszelkich groźnych faktów i ostrzeżeń. Zdaję sobie sprawę, że Rosja, do której tutaj
tęsknię, w rzeczywistości dawno już nie istnieje. Ale nie osłabia to tęsknoty. Na odwrót, jeszcze bardziej ją potęguje, łączy
się z nią tęsknota za bezpowrotnie straconą przeszłością. Wiem, że nasze rosyjskie życie w przeszłości też było koszmarem.
A od uświadomienia sobie tego robi się jeszcze tęskniej. I nie widać żadnego światełka prowadzącego ku przyszłości.
Szliśmy wąziutkimi uliczkami miasta zapchanymi do granic możliwości przez samochody. Specjalny samochód policyjny
holuje oto wspaniałego „Mercedesa" zaparkowanego w miejscu zabronionym. To śmieszne — powiedział Facet — na
Zachodzie pełno jest aut, a nie ma ich gdzie parkować. U nas samochodów jest mało, a miejsca dla nich, ile dusza
zapragnie. Co gorsze?
Słuchałem Faceta i było mi przyjemnie, że w swoim losie nie jestem samotny. Wymieniliśmy numery telefonów.
Następnego dnia zadzwoniłem pod numer, który mi dał. Odpowiedziano, że taki człowiek tu nie mieszka.

MÓJ BŁĄD
W Moskwie próbowałem stworzyć naukową teorię społeczeństwa komunistycznego. Nie dla szerokich rzesz ludności,
lecz dla użytku służbowego wewnątrz ograniczonego kręgu elity intelektualnej. Rękopis mi odebrano. Przeprowadzono
dokładną rewizję domu w poszukiwaniu rękopisów. Zobowiązano mnie, że więcej w tym kierunku pracować nie
będę i nie będę również rozpowszechniać moich idei. Motywowano te tym, że inaczej nasze dokumenty z adnotacją „Do
użytku służbowego” staną się dostępne ogółowi, a moja teoria zacznie odgrywać rolę antyradzieckiej propagandy. Moja idea,
że wady naszego społeczeństwa są wynikiem i przejawem jego zalet, uznana została za nienaukową i wrogą ideologicznie.
Jeżeli podstawy społeczne są dobre, to powinny być dobre wyrastające na tych podstawach przejawy życia. Czyli wady są
chwilowe i nieadekwatne do samej istoty naszego ustroju społecznego. Przyznałem się do mych błędów i na parę lat
zakonserwowałem mój aparat myślowy.
Zgodziwszy się na propozycję Inspiratora i otrzymawszy pozwolenie na działanie według własnego uznania,
postanowiłem wykorzystać tą, zdawałoby się, niepowtarzalną okazję we własnym interesie. Osobom, mającym ze mną do
czynienia, dałem odczuć, że posiadam własną obiektywną teorię na temat radzieckiego społeczeństwa i potrafię lepiej od
innych zorganizować naukowe badania nad tym społeczeństwem. Był to błąd nie do naprawienia. Tutaj też potrzebne jest
mobilizujące kłamstwo, a nie — ziejąca pesymizmem prawda. W mojej idei jedności zalet i wad komunizmu moi tutejsi
krytycy pomijają akcent uwypuklający wady i widzą jedynie potwierdzenie zalet. Z ich punktu widzenia głupie skutki
spowodowane są głupimi przyczynami i dlatego komunizm nie może posiadać jakichkolwiek istotnych zalet. Czyli moja
naukowo obiektywna teoria jest proradziecką propagandą.

KOLEJE LOSÓW

Entuzjasta otrzymał „Sozial-Wohnung" — dwupokojowe mieszkanie za niewielki czynsz. Odgraża się, że sprowadzi z
Moskwy całą masę krewnych i przyjaciół: KGB z przyjemnością wyrzuci z kraju kilku jeszcze pasożytów, schizofreników,
rencistów i — co zrozumiałe — swoich agentów. A Niemcy z ich „bolejącym sumieniem" zaszli tak daleko, że nie są w
stanie się temu przeciwstawić. W pakowaniu rzeczy pomagali Entuzjaście wszyscy obecni pensjonariusze. Za cały ten okres
zdrowo obłowił się na miejscowych wyprzedażach. A z Moskwy udało mu się w jakiś sposób wywieźć całą biblioteczkę
książek, w tym dzieła zebrane Marksa, Engelsa i Lenina. Wraz z wyprowadzką Entuzjasty w Pensjonacie stało się ciszej i
jeszcze bardziej pusto.

ŻARTOWNIŚ

Z naszego „kolektywu" w Pensjonacie pozostały tylko pary małżeńskie Malarza i Dysydenta, których prawie nie widuję i
Żartowniś. Żartowniś czeka na wizę wjazdową do USA. Błądzimy razem po mieście i przepijamy wszystko, co mamy w
kieszeniach. Opowiada zabawne, moskiewskie historyjki. Mniej więcej w takim duchu:
Mieszkałem w najbardziej dysydenckim rejonie Moskwy — mówi. — Dom nasz był prawie zupełnie dysydencki z
nielicznym tylko wyjątkami. KGB, rzecz jasna, urządzało u nas różne numery, naogół idiotyczne. Czy możecie mi wyjaśnić,
dlaczego Oni Tam są takimi idiotami? Gdyby mi zlecili tę sprawę, w ciągu pół roku z dysydentów zrobiłbym Brygadę Pracy
Komunistycznej. W naszej klatce mieszkał pewien gość należący do wspomnianych wyjątków. Sekretarz egzekutywy POP w
swojej instytucji. Piętro niżej mieszkał N. W KGB postanowiono urządzić N. prowokację, podsunąć mu dolary,
przeprowadzić rewizję i oskarżyć o machinacje walutowe. Agenci KGB pomylili piętra (u nas to nic nadzwyczajnego) i
podsunęli dolary sekretarzowi partyjnemu. Żona Sekretarza robiła generalne porządki i znalazła dolary. Jako uczciwi
komuniści zataili to — i następnego dnia polecieli do „Bieriozki" *. Tam ich zatrzymano. KGB bardzo się na nich
pogniewało. Sekretarza obcięto na kolejnych wyborach do egzekutywy. A N. zażądał od Sekretarza odpowiedniej sumy jako
kompensaty, gdyż dolary miały się znaleźć w jego mieszkaniu. Gdyby je znalazł u siebie (a znalazłby z pewnością), to nie
dałby się złapać. Koszmar — nieprawdaż?!
* radziecki odpowiednik polskiego „Pewexu" (przyp. tł.)

OBIEKT
Budowa zakończona. Widzę teraz na własne oczy, co to takiego Doskonałość Absolutna. Ale co będzie znajdować się w
tym Czarodziejskim Zamku, Świątyni, Siedzibie Boga, Statku Kosmicznym, Pałacu Piękna i Szczęścia?...

MARIA

Pisarz skarży się na kryzys twórczy.


— Gdybym miał ważny temat i ostry wątek — mówi — machnąłbym w ciągu paru miesięcy taką powieść, że...
— Opowiem Wam pewną moskiewską historyjkę. Możecie wysnuć z niej powieść mocniejszą niż u Kafki. Żył sobie w
Moskwie uczony. W młodości zakochał się w kobiecie, która nie chciała wyjść za niego zamąż. Zwano ją Marią. Próbował
się powiesić, lecz go odratowano. Wieszając się, doznał seksualnej rozkoszy. Z kobietami dotąd (później — również) nie
miał do czynienia. Potem wynalazł maszynę. Maszynę szczególną, miłosną. Nazwał ją — „Maria". Gdy odczuwał zew płci,
szedł do swej „Marii", wieszał się, potrzebę swą zaspokajał, a „Maria" ratowała go. Żył sobie z nią gdzieś około lat
trzydziestu. Był jej bezgranicznie wierny. Przemawiał do niej pieszczotliwymi słowy. Przynosił jej kwiaty. Czasami kłócił się
z nią. Zarzucał jej oziębłość. Był zazdrosny. Podejrzewał o zdradę.
— Skąd o tym wiadomo?
— Z jego dziennika. Jego ulubiony uczeń i najbliższy współpracownik przeczytał kilka stronic i domyślił się istnienia
„Marii". Wybrawszy odpowiedni moment, Uczeń sam wstąpił w związek z „Marią". Potem w dzienniku Nauczyciela zaczęły
pojawiać się coraz częściej skargi na oziębłość „Marii". Aż wreszcie zaczęła unikać z nim kontaktów. Wolała młodego
Ucznia niż starego Nauczyciela. Nastał dzień, w którym „Maria" nie zechciała uratować swego uprzykrzonego kochanka.
— To, oczywiście, w duchu fantastyki naukowej?
— Macie rację. Wymyśliłem to specjalnie w literackim celu.
— A jak było naprawdę?
— Uczeń zazdrościł Nauczycielowi i chciał zająć jego miejsce. Odkrywszy „Marię" popsuł w niej maleńką część
składową.
— To banalny kryminał. Literatura pośledniego gatunku. Dla poważnej twórczości z historii tej nie wysączy się nawet
stroniczki.
— Jeśli ten wątek Wam się nie podoba, mogę zaproponować inny, ostro socjalny, powiedzmy, jak obronić Zachód albo
też — co w istocie oznacza to samo — jak go pokonać?

JAK OBRONIĆ ZACHÓD?

Co Zachód może przeciwstawić armii radzieckiej, jeżeli ona się tutaj zwali? Po pierwsze: przeciwko każdemu czołgowi
— dziesięć trybun, z których obrońcy Zachodu będą swobodnie krytykować... nie, nie Moskwę, broń Boże!... krytykować
swój ustrój społeczny i swoje rządy. Niech żołnierze radzieccy widzą, jaka tu wolność! Po drugie: wzdłuż wszystkich granic
Zachód urządzi wyprzedaż za superniskie ceny, a jeszcze lepiej za darmo, rzeczy i produktów, jakie się ludziom radzieckim
nie śniły. Niech widzą, jaki tu wysoki poziom życia! A na czele zachodnich wojsk pójdą chmary terrorystów walczących,
Bóg wie o co, studentów, zbuntowanych dzieci. Ludzie radzieccy ujrzą istoty, które zamiast twarzy mają damskie nylonowe
pończochy i lekko zadrżą ze strachu. Potem zaś studenci rzucą się zajmować na mieszkania mało zasiedlone czołgi i armia
radziecka się zatrzyma. A gdy kupa dzieciaków z dzikim wrzaskiem runie na czołgi, przewracając je i rzucając butelkami z
palącym się płynem, armia radziecka w panice ucieknie na Syberię. A na wyzwolonej ziemi rosyjscy emigranci (czyli Żydzi
przy poparciu strzelców łotewskich) odbudują monarchię i prawosławie.

JAK POKONAĆ ZACHÓD?

Z drugiej strony, Europę zachodnią można wziąć gołymi rękami. W tym celu należy wszelkimi sposobami rozszerzać
najróżniejsze kontakty z Zachodem. Zdziesięciokrotnić emigrację. Wzmocnić ją o element dysydencki. W tym celu
uruchomić trzeba w kraju masową produkcję dysydentów. Założyć dla dysydentów specjalne, również wyższe, instytucje
naukowe. Drukować popularne broszury i książki o tym, jak zostać dysydentem. Propagować dysydencję w prasie i telewizji.
Urządzać specjalne sympozja i zjazdy, regularną wymianę doświadczeń. Wprowadzić dla początkujących dysydentów
bezpłatną naukę języków obcych i techniki obcowania z przedstawicielami zagranicznych służb wywiadowczych. Po zdaniu
egzaminów końcowych kierować dysydentów na praktykę do karnych obozów pracy o zaostrzonym regulaminie. Po odbyciu
wymaganego okresu wydawać świadectwa „Dysydent dyplomowany" i właścicieli takich dyplomów wysyłać do Europy
zachodniej lub USA. Przy wysyłaniu na Zachód dawać dysydentom pełną swobodę działania. Cała reszta sama się załatwi.
Za dziesięć lat Zachód sam podniesie ręce, przystanie na wszelkie warunki, byleśmy tylko ograniczyli naszą emigrację i
obopólnie korzystne kontakty. Wtedy zaproponujemy mu nasz ustrój komunistyczny.
Pisarz powiedział, że te wątki też są dla literatury pośledniego gatunku, tzn. dla satyryków i humorystów. A on tworzy
literaturę poważną. Musi drążyć głębiej. Dobrać się do najskrytszych tajników duszy ludzkiej. Marzy, by dokonać głębokiej
analizy przeżyć genialnego pisarza, który znalazł się na wygnaniu i pozbawiony został...

ELITA INTELEKTUALNA
Do domu wracam znajomą mi trasą — wzdłuż rzeki. Woda w rzece zniknęła prawie zupełnie, więc żołnierze Batalionu
Specjalnego będą musieli ustawić swe pontony na kółkach. Wydaje mi się, że idzie obok mnie Inspirator i rozwija swoje
szalone idee.
Inteligencja — powiada — jest niejednolita, ponieważ stała się obecnie zjawiskiem masowym. Twój Pisarz jest typowym
przedstawicielem nieudolnej, ambitnej i zachłannej masy inteligentów. Jest nawet lepszy od wielu innych. Nie jest durniem. I
— jak przystało na rosyjskiego człowieka — przeżył kłopoty i nacierpiał się. W łonie inteligencji znajduje się bardzo
nieliczna grupa rzeczywiście stanowiąca mózg i geniusz społeczeństwa — elita intelektualna. Jeśli dobrze pogrzebać w
mechanizmach naszego społeczeństwa, napotka się z pewnością na rezultaty działań elity intelektualnej. Masa inteligencka
ten fakt ukrywa, ponieważ ona to w pierwszym rzędzie eksploatuje swą elitę i pasożytuje na niej. Przyswaja sobie jej
osiągnięcia, zafałszowując sytuację kultury w społeczeństwie. Ma potężnego sojusznika — władzę. Władza również ściśle
strzeże tej tajemnicy, bowiem uzurpuje sobie funkcję intelektu: władza powinna wydawać się nie tylko uosobieniem silnej
woli, lecz i mądrości. Co działoby się z armią, gdyby wszystkim stało się jasne, że plan nadchodzącego starcia został
opracowany przez grupę młodszych oficerów na czele z kapitanem, który nie potrafi nawet podać komendy „naprzód
marsz!"?!
Weźmy machinę stalinowskich represji. Nasi demaskatorzy przypisują wszystko Stalinowi i jego zausznikom. A w
rzeczywistości machina represji nie byłaby w ogóle możliwa bez inteligencji, a w ostatecznym rachunku — bez elity
intelektualnej. Została zaprojektowana, obliczona, stworzona i puszczona w ruchu przez wyrafinowanych inteligentów. Sam
wchodziłem w skład komisji studiującej ten właśnie aspekt stalinowskich represji. Gdybym opowiedział ci, kto z naszej
inteligencji i w jaki sposób przyłożył do tego rękę, nie uwierzyłbyś! Na szczęście dla historii, wszystkie ślady zostały zatarte.
A nasi potomkowie będą mogli jedynie spekulować na temat faktycznej roli inteligencji w zbrodniach epoki stalinowskiej.
Zresztą, roli inteligencji w ich ideologicznym uzasadnieniu nie da się ukryć. Represje stalinowskie to sprawa przeszłości. A
życie idzie naprzód. W olbrzymim organizmie, jakim jest nasz kraj, tworzą się wciąż cyklopowe mechanizmy dla
rozwiązania problemów nie mniej ważnych, niż problemy czasów stalinowskich. Myślisz, że problemy te rozwiązać można
siłami instytucji oficjalnych? Kraj przygotowuje się obecnie do wojny światowej. Nie możesz sobie nawet wyobrazić, jak
gigantyczna robota w związku z tym odchodzi. A kto ją wykonuje? Kto tworzy idee?
Oczywiście, pośrednikiem między elitą a społeczeństwem jest masa inteligentów. Całą naszą inteligencję zmusiliśmy do
pracy dla naszych celów. Wykorzystujemy również na bezprecedensową skalę inteligencję zachodnią. Dam ci jeden z wielu
tysięcy przykładów: na Zachodzie wyszła książka krytyka naszego społeczeństwa. W tym samym czasie ukazał się przekład
książki akademika N. Pracownik naszej ambasady wie z góry, kto będzie pisać recenzje z tych dwu książek, co do tego
mamy niezliczone i niezawodne źródła informacji, które nas nic nie kosztują. Bywa, że sami podsuwamy odpowiednie
osoby, a te wychodzą nam chętnie naprzeciw. Odbywa się rzekomo przypadkowe spotkanie dyplomaty z przyszłym
recenzentem. Dyplomata daje do zrozumienia, że w Moskwie zamierza się przetłumaczyć książkę recenzenta. Dalej wszystko
dzieje się samo. Ukazuje się zła recenzja o książce krytyka reżymu i znakomita o książce radzieckiego akademika. A co to za
książki, sam wiesz.

WĄTPLIWOŚCI

Czy aby nie przeceniamy roli elity intelektualnej w naszym Wielkim Ataku na Zachód? — mówię, myślami zwracając się
do Inspiratora. — W społeczeństwie współczesnym tłoczno od intelektualistów. Zwykli ludzie, których intelektualiści
uważają za ignorantów i durniów, mają w rzeczywistości intelekt zupełnie wystarczający do rozwiązania wszystkich
problemów współczesnego życia. W rozumieniu tych problemów intelektualiści nie przewyższają ich ani na jotę. Raczej
przeciwnie. W praktyce, żyjących i działających ludzi przewyższają jedynie pod względem gadulstwa. Gdyby intelektualiści
zajęli miejsce przywódców społeczeństwa, byłoby o wiele gorzej, bowiem nie mają ani poczucia rzeczywistości, ani
zdrowego rozsądku. Słówka są dla nich ważniejsze od rzeczywistych praw i tendencji procesów społecznych.
Psychologiczna zasada intelektualistów wygląda tak: moglibyśmy wszystko zorganizować jak najlepiej, ale nam nie dają. A
sytuacja faktyczna wygląda tak: oni mogliby zorganizować życie jak najlepiej jedynie w warunkach, które praktycznie są nie
do zrealizowania i dlatego nie są zdolni do działania nawet na poziomie znienawidzonych przez nich liderów społeczeństwa.
Przywódcy faktyczni podporządkowują się strumieniowi życia i dlatego coś tam jednak robią. Intelektualiści są
niezadowoleni z tego, że strumień życia nie poddaje się ich władzy. Uważają go za nieprawidłowy. Są niebezpieczni,
bowiem wyglądają na mądrych, będąc w rzeczywistości zawodowo wyrafinowanymi głupcami.
Na przykład taki problem: czy grupa geniuszy może zaplanować kierownictwu genialną politykę? Twierdzę, że nie. A
dlaczego? Jedną rzeczą jest zamysł i plan. Drugą — warunki ich realizacji. Geniusze planują abstrakcyjnie, tzn. w oderwaniu
od „nieważnych" sytuacji życiowych. Inaczej nie byliby geniuszami. Czy geniusz z otoczenia szefa KGB może wziąć pod
uwagę, że radzieccy szpiedzy w jakimś rejonie Europy będą zajmować się pijaństwem, oszukiwaniem, intryganctwem,
chałturą, krótko mówiąc — postępować, jak normalni ludzie radzieccy? Oczywiście — nie! Ten, kto będzie wychodzić z
takich założeń, do grupy geniuszy dopuszczony nie zostanie. Zaś działający „praktycznie" szef odpowiedniego działu KGB,
którego wszyscy geniusze uważają za formalistę i idiotę, zna z doświadczenia wartość sieci szpiegowskiej w nadzorowanym
przezeń rejonie. Zgadza się z genialnymi planami intelektualistów, ale robi wszystko po swojemu. I przynajmniej osiąga
pewne wyniki. A więc kto jest w rzeczywistości geniuszem?
Mówisz, że inteligencja zachodnia nam służy? Wierzę, że możesz przytoczyć tysiące takich przykładów, jak ten o
recenzjach. Ale to drobiazgi! Z tysiąca myszy nie złoży się jednego słonia!
Racja — słyszę kpiący głos Inspiratora — nie złoży się. Ale po co składać? Nam nie są potrzebne słonie. Nam potrzebne
są właśnie myszy! A jeszcze lepiej — szczury! Miliony szczurów! I to szczurów wykształconych i inteligentnych!

PODEJRZENIE

Wszelka maszyna myśląca psuje się, jeśli nie dać jej karmy do myślenia. Dotyczy to również mnie. Tracę punkty oparcia i
społeczną orientację. Rzucam się z jednej fantazji w drugą, nie umiejąc się na żadną zdecydować. Teraz zaczyna mi się
wydawać, że to wszystko czcza gadanina, że w rzeczywistości toczy się gra podła i brudna. Lecz nie ja gram. Gra się mną.
Graczami są kontrwywiady radziecki i zachodni. Ten ostatni widzi we mnie ważną postać z KGB, która przybyła na Zachód
z misją specjalną. Pierwszy daje drugiemu do zrozumienia, że jego podejrzenia nie są bezpodstawne. Dla drugiego wygodny
jestem jako obiekt, przy pomocy którego może zademonstrować swoje zawodowe mistrzostwo i zasłużyć na pochwałę góry.
Dla pierwszego jestem wygodny jako środek odwrócenia uwagi od naprawdę ważnych postaci. I jako zasłona dymna. Jestem
jedynie kartą w grze, którą jeden z graczy podrzucił drugiemu, aby ten ją przebił i był zadowolony ze swego rzekomego
zwycięstwa. Graczowi temu rzekome zwycięstwo wystarcza, a jego przeciwnik gotów jest ponieść rzekomą klęskę, aby
zataić faktyczne zwycięstwo. Obu zaś nie obchodzi obiektywna prawda i sprawiedliwość, lecz ich własne działania, ocenione
przez nich samych jako sukces. Ode mnie osobiście w grze tej nic nie zależy. Mogłem rzeczywiście mówić i robić wszystko,
na co miałem ochotę. Los mój został przesądzony już przez sam fakt wybrania mnie do tej roli.
Racja! — słyszę głos Inspiratora. — Po to, aby wybrać do danej roli odpowiedniego aktora, potrzebny jest dobry reżyser.

ZAMIAR

Pragnę tylko jednego: wyrwać się z cudzej gry i zostać postronnym obserwatorem. Widzieć i rozumieć — niczego więcej
mi nie trzeba. Z zawodu i powołania jestem człowiekiem pojętnym. Moje całe dotychczasowe życie można określić jednym
słowem: „rozmyślanie". Tutaj ze zwykłych zjawisk życia nic dla mnie praktycznie nie wynika. Stałem się czystym organem
poznania. I okazało się, że w roli czystej myśli jestem ludziom najmniej potrzebny. W dodatku homosos ma osobowość
jedynie jako cząstkowa funkcja kolektywu. Rola myśli czystej była moją rolą w radzieckim kolektywie. Jako człowiek
rozumny mogę istnieć jedynie uczepiwszy się pełnowartościowego radzieckiego kolektywu.
My to wiemy — słyszę głos Inspiratora. — Gdy zostaniesz postronnym obserwatorem, lepiej zrozumiesz co się dzieje. A
gdy Cię całkiem sparaliżuje, wyciągniemy do ciebie braterską dłoń naszego radzieckiego kolektywu.

KOLEJE LOSÓW

Malarz podjął dorywczą pracę w firmie produkującej zabawki na choinkę. Mówi, że jako główny artysta. Wyraźnie
podbija sobie cenę: takiego radzieckiego stanowiska pracy tutaj nie ma. Po cichutku zebrali z żoną manatki i niesprzedane
obrazy. Wyjechali, nie pożegnawszy się z nikim.

SZPIEG STULECIA

Wczesnym rankiem Inspirator zajechał po mnie służbowym samochodem, co robił tylko wyjątkowo. Na Zachodzie —
powiedział, gdy znaleźliśmy się poza Moskwą — byle zera chętnie kreują na wielkie osobistości. Nie umiejącego rysować
malarza ogłaszają największym malarzem stulecia, straszną babę — miss świata, podrzędnego reżysera filmowego —
wielkim nowatorem, głupawego pismaka — największym mędrcem. Tak samo jest w naszym świecie szpiegowskim. Kogóż
to nie ogłaszano najwybitniejszym szpiegiem stulecia! A jak tak dokładnie zbadać, co zdziałali ci geniusze szpiegostwa, to aż
dziw bierze, dlaczego w ogóle zwrócono na nich uwagę. Prawdziwy geniusz ujawnia się dopiero po upływie stuleci. A do
tego, by nasza epoka zdołała oczyścić się z wszelkiego śmiecia i obnażyła swoich prawdziwych geniuszy, potrzeba aż
tysiącleci, bo śmiecia zebrało się co niemiara. Ale skończmy z rozmowami na tematy ogólne. Dziś pokażę ci najbardziej
niepozornego radzieckiego szpiega na Zachodzie.
Po godzinie znaleźliśmy się w willowej dzielnicy i brnęliśmy przez błoto w stronę maleńkiego domku zagubionego wśród
świeżo wybudowanych wspaniałych dacz. Na spotkanie wyszedł niepozorny staruszek. Wkrótce siedzieliśmy na tarasie ze
zgniłą podłogą, piliśmy przywiezioną przez nas wódkę, zagryzaliśmy przywiezioną przez nas kiełbasą. Inspirator poprosił
gospodarza, aby opowiedział coś ze swojej przeszłości. Ten machnął ręką: że to niby niczego takiego nie dokonał, o czym
warto by opowiedzieć. Właśnie o tym opowiedzcie! — upierał się Inspirator. Staruszek niechętnie zaczął mówić.
Przed wojną szpiegów radzieckich w Niemczech było wielu. A informacje od nich napływały w ilościach gigantycznych i
to ze wszystkich sfer społeczeństwa niemieckiego. Trzeba było te informacje opracowywać i kierować do Moskwy. Żadnej
techniki elektronicznej wtedy nie było. Również i środki łączności nie były takie, jak obecnie. Właśnie z powodu złej
organizacji opracowywania i przekazywania informacji zaczęły się wpadki. Cała nasza sieć szpiegowska znalazła się w
śmiertelnym niebezpieczeństwie. Wtedy to ktoś gdzieś wspomniał o zabawnym chłopaczku w pewnym instytucie
badawczym. Chłopaczek konstruował i reperował superskomplikowaną aparaturę, błyskawicznie rozwiązywał w głowie
matematyczne łamigłówki, nad którymi doktorzy nauk ślęczeli niekiedy miesiącami, zapamiętywał od jednego spojrzenia
całe stronice gazet i robił inne „sztuczki" ku uciesze naukowców instytutu. Chłopaczka wzięto do odpowiedniej instytucji,
czegoś tam poduczono, przerzucono do Niemiec i dosłownie schowano pod ziemię. Przeżył dwa lata do wojny i całą wojnę w
piwnicy, gdzieś niedaleko Berlina. Do jego zadań należało opracowywanie, kondensowanie i maksymalnie ekonomiczne
kodowanie potężnego potoku szpiegowskich informacji. W ciągu paru miesięcy doszedł do takiej doskonałości, że
błyskawicznie określał stopień ważności dokumentu, wśród wielu tysięcy stronic wynajdywał te zasługujące na uwagę,
kondensując informacje czasami do paru zaledwie wierszy. Po wojnie chciano go na wszelki wypadek rozstrzelać, lecz w
końcu postanowiono dać mu spokój. Do 1958 roku siedział w samotnej celi na Łubiance. Potem go zwolniono, dano mizerną
rentę i ten oto domek. Niczego, co przeszło przez jego głowę w tamtych latach, nie pamięta. Nie pamięta również swojego
systemu „pakowania informacji".
Czyżby Oni pchali mnie do analogicznej roli — pomyślałem sobie, wysłuchawszy historii Staruszka. Twoje zadanie
będzie bardziej skomplikowane — odgadnął moją myśl Inspirator. — Wymaga wykształcenia, erudycji, nawyków pracy
naukowej. I, oczywiście, Twoich szarych komórek. Przecież Ciebie też uważają za myślącą maszynę. Ale na domek pod
Moskwą nie licz!
Nasza aktywność na Zachodzie daje wyniki — mówił Inspirator w drodze powrotnej do Moskwy. — Lecz za jaką cenę?
To łgarstwo, że nie kosztuje nas ani kopiejki! Wprost przeciwnie, to nas kosztuje kopiejeczkę! Jeszcze trochę, a będziemy do
niej dopłacać. Naszą pracę na Zachodzie trzeba gruntownie zmienić. Naszym zadaniem tutaj jest przekonać o tym
kierownictwo. Twoim — dowiedzieć się w tym celu wszystkiego, czego dowiedzieć się nie sposób z gazet, czasopism,
książek, tajnych dokumentów. Szkoda, że brak nam czasu na omówienie szczegółów. A dokąd się śpieszyć? — zapytałem.
Operacja „Emigracja" swoje zrobiła — powiedział. — Kazano nam się zwijać. I to w momencie, kiedy mogliśmy wyciągnąć
z niej maksymalne korzyści! No, na mnie czas! Chodź, pożegnamy się! Przykro mi rozstawać się z Tobą: kochałem Cię i
kocham jak brata. Ale zrozum mnie dobrze: jesteś mym głównym atutem! A, być może, ostatnim atutem! Żegnaj!

KOLEJE LOSÓW

Pisarz otrzymał stałą posadę w antyradzieckim wydawnictwie. Jest w siódmym niebie. Choć pensja mizerna, za to
gwarantowana. A praca nietrudna — czytanie rękopisów i wydawanie o nich opinii. Nietrudna z punktu widzenia straty czasu
i siły, lecz ważna (jego zdaniem) z punktu widzenia wpływu na los literatury rosyjskiej tutaj, na Zachodzie. Teraz może
oddać się poważnej twórczości literackiej. Teraz góry będzie przenosić. Jednym słowem, nie popadać w mroczny pesymizm!
Wcześniej czy później trudne czasy miną.
A przecież i ciebie w najlepszym wypadku czeka coś podobnego, myślałem sobie, słuchając piejącego z zachwytu Pisarza.
I ty otrzymasz w końcu nędzne pod każdym względem minimum i będziesz wmawiać otoczeniu i sobie samemu, że nie ma
żadnych podstaw do pesymizmu, że wcześniej czy później miną trudne czasy.
W drodze do Pensjonatu przyszła mi do głowy taka myśl: a co będzie, jeżeli zażartuję sobie z Pisarza, napiszę coś i poślę
do jego wydawnictwa? Pod pseudonimem, rzecz jasna. Przecież mimo wszystko to dobry człowiek. Nie chcę go stawiać w
niewygodnej sytuacji. W ciągu jednej nocy napisałem opowiadanie. Temat miało następujący: agent radziecki dostaje się na
Zachód w postaci dysydenta. Chce dobrze pracować. W tym celu musi zostać agentem zachodnich służb tajnych. W KGB
podejrzewają go o zdradę i zamierzają zlikwidować. Zachodnie służby tajne dopatrują się w tym chytrej gry KGB i też
zamierzają zlikwidować agenta. Wtedy ten chwyta się za środek ostateczny: zaczyna chałturzyć, kłamać, wykręcać się,
słowem postępować jak normalny homosos. Kończyło się tym, że wszystkie wywiady tego świata uznały go za swego i
awansował zarówno w Moskwie, jak i na Zachodzie. A ponieważ na Zachodzie bez erotycznych scen nie można wyobrazić
sobie teraz nawet posiedzenia rządu, pogrzebu czy aktu terroryzmu, więc i ja wzbogaciłem opowiadanie o scenki tego
rodzaju. Niemal na każdej stronie bohater spółkuje z przepiękną nieznajomą (wzrost — sto siedemdziesiąt, talia —
sześćdziesiąt, tyłek — sto sześćdziesiąt, piersi po dwa kilo każda), przy czym wykorzystuje nie on ją, lecz ona jego,
zachwycając się rosyjską wydolnością. Teraz rozumiem — mówi — dlaczego Rosjanie wytrzymali wojnę z Niemcami!
Posłałem to opowiadanie do wydawnictwa. Zacząłem wyczekiwać. Mijały dni. Tygodnie. Pisarz wyjechał w kolejną
podróż „na wykłady". Szczególnych nadziei z opowiadaniem nie łączyłem. Był to raczej żart. Żart się nie udał. Do diabła z
nim! I w ogóle zapomniałem o moim literackim debiucie.

PROBLEMY
Najbliższym mi człowiekiem jest teraz Właścicielka. Pomaga mi w sprawach bytowych (bielizna, jedzenie), a o życiu
zwykłych szarych ludzi opowiada rzeczy, które mają pierwszorzędne znaczenie z socjologicznego punktu widzenia, na co
nikt jednak nie zwraca uwagi. Wyjaśnia mi teraz, jak należy oszczędzać na komunikacji. Według jej obliczeń wychodzi
pięćdziesiąt fenigów zaoszczędzonych na tydzień, dwie marki na miesiąc, dwadzieścia cztery marki na rok, dwieście
czterdzieści marek w ciągu dziesięciu lat... Dwa tysiące czterysta marek w ciągu stulecia! — uzupełniam jej obliczenia. —
Lecz my, Rosjanie, wynaleźliśmy jeszcze potężniejsze formy oszczędności: chodzimy na piechotę. To nam zaoszczędza pięć
marek tygodniowo, dwadzieścia marek miesięcznie... Za sto lat uzbiera się ogromna suma. Można będzie kupić dom.
Właścicielka bierze moje słowa poważnie. Zgodnie z oficjalną statystyką siedemdziesiąt procent tutejszych rodzin posiada
zaledwie jedną szczoteczkę do zębów: oszczędzają. Tu oszczędzają na wszystkim tak, że aż się słabo robi! A my wydajemy
całą pensję, od pierwszego do pierwszego, nie przydając przyszłości tak przygniatającego znaczenia. Co lepsze? Gdyby
władze radzieckie były troszeczkę mądrzejsze, mogłyby w ciągu kilku lat podnieść poziom życia ludności na tyle, że
odpadłyby wszelkie wątpliwości co do zalet takiego czy innego sposobu życia. To właśnie jest najpotężniejsza radziecka
broń, a kierownictwo radzieckie nie potrafi jej wykorzystać.

KOLEJE LOSÓW
Żartowniś dostał pozwolenie na pobyt w USA. Teraz wszystko będzie okej! — powiedział na pożegnanie. — Przyjeżdżajcie
do Stanów! Tam łatwiej się urządzić. Boję się, że mnie stąd nie wypuszczą — powiedziałem. Kto? — zdziwił się. Oni —
powiedziałem. Jacy Oni? — zapytał. Nie wiem — powiedziałem. Oni zawsze i wszędzie są Oni.

ZACHÓD

Skład pensjonariuszy całkiem się odnowił, z wyjątkiem mnie i Dysydenta z żoną. Nie chce mi się zawierać znajomości z
nowymi pensjonariuszami. Oni też mnie unikają. Widocznie ktoś ich uprzedził, że ze mną należy być ostrożnym. Z
Dysydentem również nie utrzymuję żadnych kontaktów. Rankiem bezszelestnie prześlizguję się przez hall na ulicę, a późnym
wieczorem — do swojego pokoju. I to wszystko. Wyleguję się całymi dniami w łóżku albo oglądam telewizję. Wychodzę
tylko po papierosy i żeby coś zjeść. No i oczywiście na przesłuchania. Doceniłem wreszcie wartość telewizji dla socjologa
pragnącego studiować Zachód. Oto czego się dowiedziałem w ciągu jednego tylko dnia: działacz kościelny wzywa do
duchowej jedności, widząc w tym jedyną deskę ratunku. Bałwanie! — mówię — jeżeli istnieje w ogóle deska ratunku, to —
nie w jedności, lecz w rozdźwięku! Potrzebujemy jasności, a nie mętniactwa! Potrzebujemy wyraźnych form, a nie
rozpływających się konturów! Lepsza szczera wrogość, niż fałszywa przyjaźń!
Jeszcze jedna para radzieckich tancerzy postanowiła nie wrócić do Związku Radzieckiego. Ponieważ niewracający stali
się zjawiskiem codziennym, władze radzieckie powinny ich uznać oficjalnie. Do ankiet, które obywatele radzieccy
wypełniają przed wyjazdem za granicę, należy dodać punkt: czy zamierzacie pozostać na Zachodzie, a jeżeli tak, to w jakim
kraju i z jaką motywacją?
Dyskusja na temat mordercy, który zabił całą rodzinę składającą się z pięciu osób: czy uważać go za poczytalnego, czy
też nie. W dyskusji udział biorą luminarze nauki, medycyny, prawa, literatury, dziennikarstwa. W rzeczywistości żadnego
problemu nie ma. Przez pięćdziesiąt lat zabójca był człowiekiem normalnym, a tu nagle pojawiły się wątpliwości. A
tymczasem konsekwencje przestępstwa zostały z góry wzięte pod uwagę: kary śmierci nie ma, całe to zawracanie głowy z
wyjaśnianiem jego stanu psychicznego (czyli sanatorium) i tak dalej. Wszystkim, którzy zaangażowali się w tę sprawę,
opłaca się, by trwała jak najdłużej — artykuły, wystąpienia w telewizji, honoraria.
Pewien rencista umarł w swoim mieszkaniu prawie trzy lata temu, ale dopiero teraz to odkryto w związku z remontem
wodociągu. Człowiek był martwy przez prawie trzy lata, a wszystkie operacje życia codziennego załatwiał bank. Gdyby
wodociąg się nie popsuł, być może jeszcze przez parę lat nie odkryto by, że umarł. Znów dyskusja. Jedni widzą w tym zalety
systemu bankowego, inni — wadliwość kapitalizmu.
Porwali siedmioletnią dziewczynkę. Żądają dwóch milionów okupu. Porwali generała. Z jakichś względów do tej pory
żadnego okupu nie żądają. Podłożyli bombę na dworcu kolejowym. Ponad pięćdziesięciu zabitych. Ciekawe, że terroryści
zachodni jakoś nie zajmują ambasad radzieckich, nie zabijają urzędników radzieckich przedstawicielstw, ani radzieckich
dyplomatów, w ogóle nie dotykają niczego, co jest w jakiś sposób związane ze Związkiem Radzieckim. A dlaczegóż to?
Zachodni mądrale dopatrują się w tym dowodu, że terroryści działają na rozkaz Moskwy. Gdyby tak istotnie było, Moskwa w
pierwszym rzędzie rozegrałaby widowisko z zamachem na coś radzieckiego.
Uczniowie buntują się. Powód buntu: dziewczynka, której wydało się, że zaniżono jej ocenę o jeden stopień, popełniła
samobójstwo. Uczniowie klas starszych żądają liberalizacji systemu szkolnego (chociaż i tak wyczyniają tam, czego dusza
zapragnie) i łatwiejszego programu nauczania (chociaż tutejszy program jest aż śmieszny w porównaniu do szkół
moskiewskich). Oraz — co samo przez się zrozumiałe — żądają demilitaryzacji (!!) Europy zachodniej i — zniesienia w
ogóle służby wojskowej. Uczniowie klas młodszych skarżą się, że podwyższono ceny cukierków i ciastek. Gdyby rząd
wydawał mniej na zbrojenia, a więcej na istotne potrzeby społeczeństwa — powiedziała siedmioletnia kruszyna — to
słodycze byłyby tańsze! Tłum dziennikarzy i dorosłych rozmawiających z dziećmi burzliwie ją oklaskiwał.

MY
A po nocach słucham rozmów w pokoju, gdzie przedtem mieszkał Malarz z żoną. Nie chcę ich tutaj przytaczać. Bo o
czym mogą mówić ludzie radzieccy, którzy pod byle pretekstem wybrali się z głodnej i ubogiej rosyjskiej prowincji do
baśniowo bogatego i jaskrawego Zachodu? Ale czasami w ich rozmowach dźwięczą złowieszcze nutki. Bez języka nie damy
sobie tutaj rady.
— Nauczymy się. A jak nie, to przeżyjemy i bez języka. Iwan siedział tu przez dziesięć lat, a po ichniemu nie nauczył się
nawet wódki zamawiać.
— Iwan o mało nie wpadł z powodu nieznajomości języka, sam mi o tym opowiadał. Zdobył jakieś bardzo ważne tajne
dokumenty i chciał wysłać je do Moskwy. Zapakował. Przyszedł na pocztę. A tam nie przyjmują przesyłki, podsuwają mu
jakiś papierek i każą wypełnić. Zerknął na papierek i zrozumiał tylko, że żądają od niego napisania imienia, nazwiska, adresu
i czegoś tam jeszcze. Ankieta! — pomyślał zgodnie z radzieckim przyzwyczajeniem. Uznał, że to wpadka. Ogarnęła go
panika. Postanowił przyznać się. Nie ma w tym niczego strasznego. Wielu tak zrobiło, a potem pomimo to dobrze pracowali.
Poszedł na policję. Otworzył paczkę, pokazał dokumenty. Palcem stuka się w piersi: „Ich bin sowjetisz szpion". Na policji
powiedziano, że to nie leży w ich kompetencji. Nikt nie wiedział, gdzie znaleźć służbę bezpieczeństwa. Zebrał się tłum. Ktoś
powiedział, że tutaj są dwie służby bezpieczeństwa: cywilna i wojskowa. Jeżeli dokumenty są tajemnicą wojskową, należy
iść do tej drugiej, a jeżeli przemysłową, to do tej pierwszej. Wybuchła zażarta dyskusja na temat tajemnic politycznych: czy
są wojskowe, czy cywilne? Na szczęście znalazł się jakiś dobry człowiek mówiący trochę po rosyjsku (był u nas w niewoli).
Wyjaśnił Iwanowi, w czym rzecz i co robić. Okazuje się, że przesyłka była za ciężka. Można ją było rozdzielić na dwie
części i posłać osobno. Ale to kosztuje o całych czterdzieści fenigów więcej. To niepraktyczne. Lepiej wysłać jako paczkę,
wypełniwszy w tym celu inny papierek. A kosztować będzie nawet dziesięć fenigów taniej. Czy wiesz, co było w tej historii
najprzykrzejsze? Iwan mówił, że czuł się jak kompletny idiota, a ci ludzie patrzyli na niego z góry jak na typowego
rosyjskiego durnia.
— Nie szkodzi. My im jeszcze pokażemy, jacy z nas durnie!

PODSUMOWANIE

Znowu rzucam się na gazety. I znowu spluwam, przeglądając, co piszą w nich o bloku radzieckim. Wybierają fakty
odpowiadające ich apriorycznym założeniom, interpretują te fakty zgodnie ze swoimi wyobrażeniami o socjalistycznym
społeczeństwie i swoimi pobożnymi życzeniami. Gdyby zażądano ode mnie teraz sprawozdania dla KGB, gdzie miałbym w
kilku wierszach zawrzeć najważniejsze moje obserwacje, ograniczyłbym się do następujących uwag: Zachód nie tylko nie
może pojąć istoty naszego społeczeństwa, ale aktywnie tego unika! Radzieckie służby zajmujące się Zachodem śmiało mogą
to przyjąć za aksjomat swej działalności do czasu nowej wojny światowej. Wszyscy zachodni specjaliści od bloku
radzieckiego i razem wzięci są zasadniczo niezdolni do prawidłowej oceny demograficznego i militarnego potencjału bloku
radzieckiego. Zdolni są jedynie do miotania się między różnymi skrajnościami, natykając się czasem przypadkowo na
słuszne idee, nie będąc jednak w stanie docenić i wykorzystać własnych trafnych domysłów. Oficjalna ideologia radziecka
jest bliższa prawdy w pojmowaniu rzeczywistości niż wszystko, co zobaczyłem tutaj, na Zachodzie. Jest ona źle
sformułowana i zniekształcona przez doraźne cele propagandy, co pozwala zachodniej niekontrolowanej paplaninie
spoglądać na nią z góry. Elementarna prawda wygląda często jak monstrum w porównaniu z wysoko rozwiniętym
błądzeniem. Ideologia radziecka, która w czasach poststalinowskich uległa wpływom Zachodu, zyskała co nieco pod
względem formy słownej, lecz straciła wiele ze swej istoty. Nasze moskiewskie wyobrażenia o Zachodzie, ogólnie rzecz
biorąc, odpowiadają prawdzie i na Zachód warto wyjeżdżać nie w celu poznania Zachodu, lecz w celu poznania samych
siebie i oceny własnych możliwości.

KOLEJE LOSÓW

W Pensjonacie najmniej rzucali się w oczy Dysydent z żoną. I oto zupełnie przestali pojawiać się w hallu i nie spotykałem
ich więcej po drodze do toalety i śmietnika. Nie zdziwię się, jeżeli Dysydent okaże się Wielkim Rybakiem Mętnej Wody, o
którym mówiłem kiedyś Cynikowi. Bardzo coś jest szary i nudny. I niepozorny. Podczas gdy tutejszy kontrwywiad grzebie
się we mnie, Wielki Rybak, cicho i niepostrzeżenie wśliznął się, gdzie chciał i rozwinął skromną działalność jako komórka
rakowa w ciele społeczeństwa zachodniego. Wpełzamy w ciało wroga niczym cmentarne robactwo. Również i ja marzę o
pozostawieniu czerwia pożerającego swoje otoczenie i zatruwającego je swymi wydzielinami.

PRAWDZIWE OBLICZE
Powiedziałem, że sprzykrzyły mi się przesłuchania. Oni powiedzieli, że nie jest dla nich całkiem jasne moje ,,prawdziwe
oblicze". Nigdy go nie odkryjecie do końca — powiedziałem. — Tego problemu nie da się logicznie rozwiązać. Gdyby tak
wziąć mnóstwo ludzkich postępków i mnóstwo odpowiadających im stanów wewnętrznych, to — według pierwszych —
można by z dużą dozą prawdopodobieństwa sądzić o drugich. „Prawdziwe oblicze" masy ludzi odbija się dokładnie w masie
ich czynów. Lecz między poszczególnymi ludźmi a ich poszczególnymi czynami takiej zgodności zazwyczaj nie ma. Jestem
przedstawicielem masy. Jako indywiduum nie posiadam oblicza. Jakie zamiary może mieć robak nasadzony na haczyk? —
powiedziałem. — Zamiary ma rybak i ryba. Dobra! — powiedzieli. — W porządku, pora... jak się to mówi po rosyjsku?...
„się zwijać"! Mamy do Was ostatnią prośbę: dajcie nam na piśmie krótki opis człowieka radzieckiego!
...Opisać homososa! Żądają, abym rozwiązał zadanie, za rozwiązanie którego za wiele dziesięcioleci, czy nawet stuleci,
ludzi uznawać się będzie, za wielkich uczonych! A jaką nagrodę otrzymam za to ja? No, niech będzie. Tonący, jak się to
mówi, brzytwy się chwyta. Spróbuję rozwiązać im to epokowe zadanie.

HOMOSOS
Homosos — to homo sovieticus albo człowiek radziecki jako rodzaj istoty żywej, a nie jako obywatel ZSRR. Nie każdy
obywatel ZSRR jest homososem. Nie każdy homosos jest obywatelem ZSRR. Sytuacje, w których ludzie postępują jak
homososi, trafiają się w najróżniejszych epokach i w najróżniejszych krajach. Ale człowiek, który włada mniej lub bardziej
pełnym zestawem cech homososa, który przejawia je systematycznie oraz przekazuje z pokolenia na pokolenie, stanowiąc w
danym społeczeństwie masowe i typowe zjawisko, jest produktem historii. Jest to człowiek zrodzony przez warunki istnienia
komunistycznego (socjalistycznego) społeczeństwa, będący nosicielem zasad istnienia tego społeczeństwa, samym swoim
sposobem życia zachowujący stosunki wewnątrz-kolektywne tego społeczeństwa. Po raz pierwszy w historii człowiek
przekształcił się w homososa w Moskwie oraz w sferze jej wpływów w Związku Radzieckim (Moskowii). Homosos jest
wynikiem przystosowania się do określonych warunków społecznych. Dlatego nie można go zrozumieć poza jego
środowiskiem naturalnym, tak samo, jak po ruchach ryby wyrzuconej na piasek lub rzuconej na patelnię, trudno sądzić
cośkolwiek o niej jako istocie pływającej w wodzie. Trzeba wziąć pod uwagę charakterystyczne i typowe sytuacje
normalnego sposobu życia masy homososów i postawić pytanie: jak w danej sytuacji postąpi normalny homosos? Z
odpowiedzi na takie pytanie wyniknie opis homososa jako szczególnego rodzaju człowieka przynależnego do szczególnego
rodzaju społeczeństwa. Weźmy, na przykład, współczesnych homososów żyjących w Moskowii. Podwyższono ceny
żywności. Czy homosos będzie urządzać demonstracje protestacyjne? Oczywiście — nie. Homosos przyuczony do życia w
stosunkowo kiepskich warunkach i gotów spotkać się z trudnościami, ciągle wyczekuje czegoś jeszcze gorszego, jest
pokorny wobec zarządzeń władz. Jak zachowa się homosos, gdy trzeba będzie otwarcie (tzn. w swoim kolektywie, na
zebraniu) wyrazić swój stosunek do dysydentów? Oczywiście poprze działania władz i potępi akcje dysydentów. Homosos
usiłuje przeszkodzić tym, którzy naruszają przyjęte normy postępowania, podlizuje się władzom i solidaryzuje się z
większością współobywateli akceptowanych przez władze. Jak reaguje na militaryzację kraju i na wzrost radzieckiej
aktywności w świecie, wliczając w to tendencje interwencjonistyczne? Całą swą duszą popiera kierownictwo, włada bowiem
standardową, indoktrynowaną świadomością, poczuciem odpowiedzialności za kraj jako całość, gotowością do ofiar i
gotowością przeznaczania innych na ofiary. Oczywiście homosos jest również zdolny do niezadowolenia ze swej sytuacji, a
nawet do krytyki panujących w kraju porządków oraz władz. Ale w odpowiednich formach, na swoim miejscu i w stopniu
nie zagrażającym w sposób odczuwalny interesom organizmu społecznego. Również i to można poświadczyć wskazując
charakterystyczne sytuacje i charakterystyczne sposoby postępowania homososów. Z całej serii takich charakterystycznych
pytań i odpowiedzi wyniknie opis człowieka, przynależnego do socjalistycznego (komunistycznego) społeczeństwa i
wygodnego z punktu widzenia jego jednolitości i jego interesów jako całości.
Przytoczone wyżej porównanie homososów do ryb jest jednostronne. Homosos w odróżnieniu od ryb sam jest nosicielem
i stróżem swego społecznego środowiska naturalnego. Nie wynika to jednak z cech homososa jako indywiduum, lecz z jego
cech jako przedstawiciela masy homososów zorganizowanych w jednolitą całość. Wspólnym wysiłkiem homososi
wynajdują, podtrzymują i uznają za rozsądną pewną ilość najbardziej fundamentalnych zasad swego skupiska. Na bazie tych
zasad wyrasta ich społeczne środowisko naturalne, do którego przystosowują się z pokolenia na pokolenie. Jako indywidua,
przystosowują się zarówno do samych siebie, jak i do masy indywiduów tworzącej społeczne nadindywiduum. Środowisko
społeczne homososa jest w takim samym stopniu niewyobrażalne bez homososa, jak i on bez niego.
Homosos nie jest zespołem samych tylko wad. Dysponuje również wieloma zaletami. A ściślej, dysponuje on cechami
będącymi — zależnie od okoliczności i kryteriów wartościowania — już to zaletami, już to wadami. Jedna i ta sama cecha w
pewnych warunkach przejawia się jako dobro, a w innych — jako zło. Dla jednych jest złem, dla innych — dobrem. Wśród
masy homososów wykryć można wszystkie ogólnoludzkie charaktery, ale w specyficznie socjalistycznych
(komunistycznych) formach i proporcjach. Odzwierciedlając w sobie cechy właściwe swojej społecznej całości, homosos jest
jednocześnie li tylko funkcją cząstkową tej całości. Naróżniejsze funkcje komunistycznego kolektywu ucieleśniają się w
poszczególnych jego członkach, którzy siłą rzeczy stają się nosicielami tych funkcji. Stąd biorą się rozmaite gatunki
homososów wewnątrz jednej i tej samej rodziny „homososów".
W społeczeństwie homososów istnieją własne kryteria oceny cech i postępowania poszczególnych jego członków.
Kryteria owe w większości wypadków zgodne są z analogicznymi kryteriami przyjętymi w społeczeństwach innego typu.
Noszą one charakter sytuacyjny. Z tego punktu widzenia homosos jest tak giętki i plastyczny, że wydaje się zupełnie
pozbawiony kręgosłupa. Włada stosunkowo dużą amplitudą wahań społeczno-psychologicznych stanów i ocen. Posiada
jednak również zdolność osiągania pewnego średnio-normalnego stanu. Na przykład, homosos może uważnie wysłuchać
waszej mowy demaskującej bolączki radzieckiego społeczeństwa i zgodzić się z wami w zupełności. Lecz proszę nie
spieszyć się z wyciąganiem wniosku, że udało się wam go wyrwać spod działania propagandy i nawrócić na waszą wiarę.
Może wam sam przytoczyć masę przykładów utrzymanych w duchu waszej przemowy, a nawet wypowiedzieć się o swoim
społeczeństwie jeszcze ostrzej. Lecz od tego wcale nie przestanie być homososem. Istota jego się nie zmieni. Jedynie
znikomy procent homososów daje się „złapać na haczyk" takiej propagandy. Ten procent można wyliczyć a priori:
odchylenia takie są normą w każdej masie ludzkiej. Homosos może na przykład, szczerze zgodzić się na współpracę z wami.
Lecz proszę nie śpieszyć się z gratulowaniem sobie sukcesu. On doniesie na was natychmiast i tak samo szczerze. Wyjątki
bywają i tutaj. Ale są to właśnie wyjątki, których wielkość również wyliczyć można a priori. Dla społeczeństwa homososów
ta wielkość ma praktycznie nikłe znaczenie. Odchylenia tego rodzaju zostają rychło odkryte przez kolektyw homososów oraz
władze i w końcu ulegają likwidacji. Społeczeństwo oczyszcza się, zostawiając miejsce dla chwilowo ukrytych zjawisk
takiego samego rodzaju.
Jeżeli spojrzeć na postępowanie homososa z punktu widzenia abstrakcyjnej moralności, to wydaje się on być istotą
zupełnie amoralną. Zgadza się — homosos nie jest istotą moralną. Ale nie zgadza się, że jest istotą amoralną. Jest istotą
przede wszystkim ideologiczną. A na tej zasadzie może być zależnie od okoliczności moralny albo amoralny. Homososi nie
są złoczyńcami. Jest wśród nich wielu ludzi dobrych. Lecz dobry homosos to taki, który nie ma możliwości wyrządzania zła
innym ludziom albo też specjalnie tego nie lubi. Lecz jeśli taką możliwość otrzyma lub zostanie zmuszony do wyrządzenia
zła, postąpi gorzej od skończonego niegodziwca.
Jak na razie cechy homososa najwyższy stopień dojrzałości osiągnęły w ludziach radzieckich o stosunkowo wysokim
poziomie kultury i wykształcenia, a także w środowisku najbardziej aktywnej społecznie części ludności, szczególnie zaś w
sferze zarządzania, nauki, propagandy, kultury i szkolnictwa. Ta część wysoko-rozwiniętych homososów wywiera z kolei
wpływ na pozostałą część ludności, a także na zewnątrz. Zarazki homosotii szybko rozpełzają się po całym świecie. Jest to
najgłębsza choroba ludzkości, bowiem przenika do samych podstaw istoty ludzkiej. Jeżeli człowiek poczuł w sobie homososa
i wchłonął jad homosotii, wyleczyć go z tej choroby jest jeszcze trudniej niż przywrócić do zdrowia zatwardziałego
alkoholika lub narkomana.
Homosos nie oznacza degradacji. Przeciwnie, jest on najwyższym produktem cywilizacji. Jest nadczłowiekiem.
Uniwersalnym. Jeżeli to konieczne, zdolny jest do wszelkiego świństwa. A jeżeli to możliwe, zdolny jest do każdej cnoty.
Nie ma tajemnic, których by nie wyjaśnił. Nie ma problemów, których by nie rozwiązał. Jest naiwny i prosty. Jest pusty. Jest
wszechwiedny i wszechobecny. Jest przepełniony mądrością. Jest cząsteczką wszechświata noszącego w sobie cały
wszechświat. Jest gotów na wszystko i do wszystkiego. Jest nawet gotów na lepsze. Oczekuje na lepsze, choć w nie nie
wierzy. Ma nadzieję na gorsze. Jest Niczym czyli Wszystkim. Jest Bogiem udającym Diabła. Jest Diabłem udającym Boga.
Tkwi w każdym człowieku.
Człowieku! Przyjrzyj się sobie, a ujrzysz w sobie samym przynajmniej embrion owego ukoronowania stworzenia. Ty sam
jesteś homososem.

ŻYJ!
Zaniepokojenie Zachodu radzieckim zagrożeniem wyraża się w tym, że coraz częściej pokazują w telewizji żołnierzy. Ci
coraz natarczywiej mówią, że nie chcą umierać, że chcą żyć, że uczestniczą w ruchu bojowników o pokój. Jeszcze się wojna
nie zaczęła, a ci już żądają pokoju. Nikt jeszcze nie zginął (jeżeli nie liczyć tamtego upitego piwem bałwana, który umyślił
sobie utonąć w suchym miejscu), a ci już wyją o woli życia. Pragnienia życia uczyć się nie potrzeba. Nie potrzeba rozumu,
ani męstwa, by wypowiedzieć to prymitywne, zwierzęce pragnienie, rozdęte przez środki masowego ogłupiania do
rozmiarów epokowej ideologii. Histeria strachu przed śmiercią stanowi ideologiczny środek manipulacji ludźmi, i to ludźmi
zachodnimi (w stosunku do ludzi radzieckich środek ten jest nieefektywny), a jest to środek radziecki. Został dokładnie
przemyślany we wszystkich ogniwach radzieckiego aparatu władzy i zatwierdzony na najwyższym szczeblu jako założenie
ogólne aż do wybuchu nowej wojny światowej.
Nie widzę w tym niczego zdrożnego, że chcecie żyć — zwracam się myślami do żołnierzy walczących o pokój. — Ale
nie godzi się mężczyźnie o tym myśleć, a tym bardziej mówić głośno! Jeżeli obrońcy społeczeństwa myślą jedynie o własnej
skórze, świadczy to o jego intelektualnej i moralnej degradacji. A gadanina o pokoju jest najtańszym i najbardziej
beznadziejnym środkiem zachowania pokoju. Stara zasada: „Chcesz pokoju — szykuj się do wojny!" zachowuje swą
wymowę również i dzisiaj. Jeżeli chcesz żyć — gotuj się na śmierć!

GOTUJ SIĘ NA ŚMIERĆ!


W naszych czasach problem ten jest dla wszystkich aktualny. Nawet w wypadku wojny atomowej miliony ludzi będą
miały wystarczająco dużo czasu, żeby uświadomić sobie, że to już koniec. My, homososi, mamy bogate doświadczenie
historyczne w tym względzie. Przyzwyczailiśmy się do tego „to-już-końca" i gotowiśmy powitać go po raz kolejny niczym
uchwałę drogiego KC KPZR mającą na celu podniesienie stopy życiowej na nowe nieosiągalne wyżyny. Jesteśmy gotowi
podzielić się z wami naszym doświadczeniem.
W Związku Radzieckim stosuje się następującą metodę leczenia alkoholików: daje się im specjalne lekarstwo. Jeżeli
człowiek wypije po tym coś alkoholowego, umrze. Uprzedza się o tym alkoholików. Gdzieś w środku kuracji urządza im się
imitację śmierci — daje im się trochę wódki, aby sami przekonali się o rzeczywistym śmiertelnym zagrożeniu. I rzeczywiście
zaczyna się agonia. Ale umrzeć do końca im się nie pozwala, ratuje się ich. Szkoda — jak twierdzą niektórzy specjaliści. Po
przyjęciu pełnej dawki lekarstwa uratować człowieka już się nie da, nawet jeśli przyjmie tylko jeden gram alkoholu. Co
prawda, nie było jeszcze ani jednego wypadku, by alkoholicy po tym wszystkim zdołali się wyleczyć. Co poniektóry czekał,
aż lekarstwo przestanie działać i zaczynał pić w dwójnasób. Większość jakoś tak się urządzała, że zaczynali pić na długo
zanim przestało działać. Jednak rzecz nie w tym. Niektórzy w wyniku kuracji przyzwyczajają się do picia wyłącznie z
imitacją śmierci. Mówią, że w Moskwie powstało tajne stowarzyszenie miłośników picia na granicy śmierci. Socjolodzy
przeprowadzili ankietę wśród wielu ludzi, którzy doświadczyli imitacji śmierci. Na pytanie, czy się nie bali, odpowiadali
śmiechem. Większość twierdziła, że najprzyjemniejszy w całej procedurze był powrót do życia i to do życia trzeźwego.
Taką imitację śmierci można by urządzić zachodnim uczniom i żołnierzom, a potem — urzędnikom państwowym.
Oczywiście, przedtem trzeba ich będzie nauczyć picia wódki. Ale to już, jak pokazało doświadczenie naszego wielkiego
kraju, żaden problem. Zamiast gazociągu z Syberii do Europy Zachodniej można by zbudować wódociąg. Żadnych protestów
przeciwko niemu na Zachodzie nie będzie. Pieniędzy dadzą nam dwa razy więcej. A z punktu widzenia opanowania Zachodu
wódociąg będzie dwukrotnie efektywniejszy. Wystarczy go zamknąć, a Zachód sam przypełznie na czworakach do Moskwy
leczyć kaca.
Jeśli zaś chodzi o teoretyczne przygotowanie się na śmierć, to mogę wam zaproponować kilka zasad ogólnych, jakie
wywiodłem w oparciu o moje osobiste doświadczenia jako homososa.

BĄDŹ SPOKOJNY O PRZYSZŁOŚĆ LUDZKOŚCI! Człowiek to gadzina, która wyżyje w każdych warunkach. W
ciągu ostatnich dwustu lat ludność Chin wzrosła dwudziestokrotnie, a Rosji — dziesięciokrotnie. A ilu ludzi tam
zlikwidowano! Po przyszłej wojnie światowej ludność kuli ziemskiej, z wyjątkiem białych Europejczyków i białych
Amerykanów, podwoi się. Ciesz się z tego! I zdychaj z taką samą wiarą w świetlaną przyszłość, z jaką czynią to rosyjscy
alkoholicy, których leczy się współczesnymi metodami z nieuleczalnego narodowego losu!
GWIŻDŻ NA PRZYJAŹŃ! Mój bliski przyjaciel pisał donosy na mnie i innych, ale robił to tak, że podejrzenie padało na
mnie. Mój najlepszy przyjaciel Inspirator poświęcił mnie dla swoich maniackich planów. Pamiętaj: im silniejsza przyjaźń,
tym straszniejsza zdrada!
NIE KOCHAJ! Kochałem raz w życiu i mnie kochano, ale była to męka. Uosabialiśmy dla siebie wzajem niemożność
prawdziwej miłości, i wzajemna nienawiść wkroczyła w nasze dusze na wieki. Pamiętaj: im czystsza i silniejsza miłość, tym
boleśniejsze rozczarowanie!
PORZUĆ AMBICJE! Pewnego razu na polecenie KC przeprowadziłem wraz z grupą współpracowników i przy
niewielkich nakładach bardzo złożone i ciekawe badania. Włożyłem w nie wiele wysiłku. Myślę, że było to moje największe
osiągnięcie naukowe. Komisja specjalna, w której skład wchodzili wielcy uczeni, dała mu najwyższą ocenę. Akademik N.
powiedział, że gdyby można było podać te badania do wiadomości publicznej, znalazłyby się we wszystkich podręcznikach
socjologii jako jedne z donioślejszych w historii socjologii. Wyniki moich badań włączone zostały do tajnych dokumentów
bez podawania mego nazwiska. Otrzymałem premię — jednomiesięczną pensję. Potem wypełniałem wielokrotnie
analogiczne zadania już bez premii i bez pochwał. Pamiętaj: im więcej tworzysz, tym mniej uszczkniesz dla siebie.
NIE UFAJ NIKOMU! Nie znałem ani jednego człowieka, który by mnie w czymś nie oszukał albo na moich oczach nie
oszukał kogoś innego. Pamiętaj: im bardziej ufasz ludziom, tym cyniczniej zostaniesz oszukany. Zrozumiawszy to, zauważ,
że jesteś sam. No a w samotności żyć długo nie można.
UCZ SIĘ TRACIĆ! Im więcej stracisz, tym lżej ci będzie iść ku śmierci. Sam straciłem wszystko. Nie idę, a gnam! Pędzę
w poczuciu nieważkości!
UCZ SIĘ NIE POSIADAĆ! Opanowałem tę naukę doskonale. Miałem tak mało w życiu, że nie musiałem uczyć się nie
mieć. Spójrzcie na Entuzjastę i zadrżyjcie na myśl o jego losie! Wcześniej miał tylko jedne portki, które nosił dziesięć lat. I
był dzielnym bojownikiem przeciwko reżymowi radzieckiemu. Obecnie ma pidżamę, trzy pary spodni i maszynkę do
golenia. Wzdraga się przy byle szeleście, podejrzewając w nim podstępny zamiar Moskwy pozbawienia go drogocennego
życia.
NIE MYŚL O POTOMSTWIE! Potomkom los nasz jest obojętny. Nawet nasze najlepsze zamiary potomkowie poczytają
za gwałt, a nasze najwyższe osiągnięcia — za głupotę i nieudolność. Spójrzcie na Entuzjastę! Sprowadza tutaj kupę swoich i
cudzych krewnych. Zapamiętajcie moje słowa: wkrótce zobaczycie go wśród bojowników o przekształcenie Europy
zachodniej w „strefę bezatomową", a jego smarkatych wnuków — w grupie zbuntowanych drugoroczniaków, żądających
obcięcia wydatków na zbrojenia o miliard marek, aby „kuchen" i cukierki staniały o fenig.
NAUCZ SIĘ PATRZEĆ NA SIEBIE Z DYSTANSU. A wówczas wyda ci się komiczne, że taka mizerna istota potrafi
wzbudzić w sobie potężny strach przed śmiercią. Zobaczysz, że strach przed śmiercią nie ma nic wspólnego z pragnieniem
życia. Kto rzeczywiście pragnie żyć, ten nie boi się śmierci! Boi się ten, kto czeka na śmierć. Wiedz jedno: martwym jest
obojętne, że po ich śmierci życie trwa nadal.
I za każdym razem, kiedy sobie o tym przypomnisz, nie zapominaj powiedzieć sobie, że gotów jesteś umrzeć. Lepiej to
robić bez tragicznego patosu, spokojnie, nawet z uśmiechem. W końcu wcześniej czy później wszyscy zdechniemy. Jeżeli o
mnie chodzi, gotów jestem umrzeć choćby zaraz. Poznałem wszystko. Nie mam niczego do stracenia. Nie pozostało mi nic
drogiego, nic świętego, nic tajemniczego. Gotów jestem zapłacić za życie odpowiednią cenę. Uważam tę zapłatę za
sprawiedliwą. Ale...
Właśnie w tym „Ale" zawiera się istota naszej nauki o śmierci. Gotowość człowieka na godne powitanie śmierci, a pokora
przed obliczem śmierci, to dwie różne rzeczy. W pierwszym wypadku człowiek walczy do ostatniego momentu, w drugim —
wpada w panikę i kapituluje. Opowiem wam króciutką przypowieść, którą usłyszałem w Moskwie od pewnego
nieznajomego pijaczyny. W początkach wojny — mówił — nasz oddział został rozbity i okrążony. Zrozumieliśmy, że to
koniec. Trzeba się poddać — postanowili niektórzy z nas — tak czy inaczej z nami „kaputt". Trzeba bić się do ostatka —
postanowili inni — tak czy inaczej z nami „kaputt". Próbowaliśmy przekonać tych pierwszych, lecz bez rezultatu. Byli
sparaliżowani strachem przed śmiercią. Porzuciwszy broń rzucili się ku wrogowi, aby poddać się. Część z nich jako tchórzów
i zdrajców zabiliśmy sami, pozostałych dobili Niemcy. My zaś walczyliśmy. Ach, jak żeśmy się wtedy bili! Iluż wrogów
posłaliśmy na tamten świat! I niektórzy z nas ocaleli. A po co? — zapytał z uśmieszkiem pewien początkujący, krytycznie
nastawiony alkoholik. Dla zasady — odpowiedział pijaczyna — dla samej męskiej dumy! Po prostu tak sobie! Jak ginąć, to z
muzyką! Toteż przyznawszy śmierci sprawiedliwość i wypracowawszy w sobie gotowość do wyzionięcia ducha, powiedz
sobie na zakończenie owo wspaniałe, życiodajne „ale"! Powiedz sobie po rosyjsku: „Jak ginąć, to z muzyką!". I bij się o
życie! Nie proś, nie błagaj, a bij się!!

KOLEJE LOSÓW

Powrócił Pisarz. Zgodnie z moskiewskim zwyczajem, wpadłem do niego nieproszony. Miał kupę ludzi w domu. Jedli, pili,
wydzierali się, potem Pisarz poprosił o ciszę i zaczął głośno czytać... moje opowiadanie. Obserwowałem reakcję gości.
Niektórzy śmiali się. Czasem oburzali. Czasem wzdychali. Pytali, kto jest autorem. Autor nieznany — powiedział Pisarz.
Będziecie drukować? — spytał ktoś. W żadnym wypadku. Pod względem literackim opowiadanie jest słabe. Ukierunkowanie
ideowe nam nie odpowiada. Przypomniałem sobie w tym miejscu sztampowe moskiewskie oceny w rodzaju „naukowo
(artystycznie) wątpliwe, ideowo wrogie". Nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Spojrzano na mnie z wyrzutem.
Znalazłszy się na Zachodzie — deklamował Pisarz — zrozumiałem, że Zachód pozostał za nami w tyle. Ośrodek rozwoju
literatury znajduje się nie tutaj, a w Rosji. Rosja nabierze nowych sił i nastąpi literacki wybuch. My zaś powinniśmy go
przygotowywać. Dlatego musimy bezlitośnie rozprawiać się z taką oto, za pozwoleniem, twórczością (pomachał moim
rękopisem) obniżającą poziom rosyjskiej literatury! Panowie, przeszliśmy przecież przez szkołę Związku Pisarzy
Radzieckich!
Były reżyser filmowy, weteran wojny, powiedział, że sceny erotyczne są dobrze opisane. Gdyby dano mu pieniądze,
zrobiłby z nich sensacyjny film. A ogółem rzecz biorąc, Zachód nie docenia ukrytych możliwości erotycznych narodu
rosyjskiego. Zaraz po wojnie pewien zalany rosyjski saper zaszedł do burdelu — burdeli nie zdążono jeszcze zlikwidować.
Stwierdził, że nie wyjdzie stamtąd, dopóki nie spróbuje wszystkich bez wyjątku... no, powiedzmy, kobiet i dopóki nie
zadowoli ich „od pierwszego strzału". Wyjaśniło się, co miał na myśli, kiedy... no, powiedzmy, kobiety zaczęły z krzykiem
uciekać z burdelu, zakrywając rękami swe zdrożne miejsca. My, Rosjanie, pokażemy jeszcze kim jesteśmy! Zajmiemy
jeszcze należne nam miejsce w kulturze światowej!
Czyżbym znowu musiał włączać ich na listę radzieckich agentów? — pomyślałem sobie. Nie, nie warto! Z tych
wyrzutków radzieckiego społeczeństwa dobrej sieci szpiegowskiej i naszej „piątej kolumny" na Zachodzie zrobić się nie da.
Potrzeba do tego homososów wyższej jakości.

KONIEC SPRAWDZANIA
Przesłuchujący byli dzisiaj niezwykle przyjemni. Poczęstowali mnie kawą i papierosami. Powiedzieli, że sprawdzanie
zostało zakończone i mogę teraz spokojnie czekać, aż los mój się zadecyduje. Mają nadzieję na najlepsze. Trochę mi smutno:
przesłuchania stały się ważną częścią mego życia. Na pożegnanie opowiedziałem im historyjkę o tym, jak zdemaskowano w
Moskwie szpiega zachodniego, który za ciężkie pieniądze zdobył supertajne rysunki jakiegoś wojskowego szmelcu, po czym
okazało się, że na Zachodzie są one już nieaktualne i że zostały zdobyte za jeszcze większe pieniądze przez szpiega
radzieckiego. Zaśmiewali się do łez. Klepali mnie po ramieniu. Mówili, że my, Rosjanie, jesteśmy „świetne chłopaki". A co
zrobili z tym zachodnim szpiegiem? — zapytali. Wymienili na radzieckiego — powiedziałem.
Żołnierze Batalionu Specjalnego wypuścili powietrze z pontonów i kamizelek ratunkowych, starannie je poskładali i
szykowali się do kolacji. Wkrótce niektórzy z nich pojadą własnymi samochodami do swoich dziewczyn lub do rodziny, inni
pojadą wziąć udział w demonstracji bojowników o pokój, jeszcze inni zwalą się na łóżko w pasiastych piżamach. Żołnierze
w eleganckich piżamach — ostoja Zachodu, na której można polegać...
Sprawdzian skończony. Najtrudniejsze — za mną. Nie trzeba łamać sobie więcej głowy nad nierozwiązywalnymi
problemami, udowadniać co nie do udowodnienia i zaprzeczać temu, co niezaprzeczalne. Do jakiej konkluzji doszły ich
wspaniałe komputery po opracowaniu nieobojętnej sumy informacji otrzymanych ode mnie i o mnie? Mógłbym tę konkluzję
przepowiedzieć zawczasu i to bez tytanicznych wysiłków, jakie w to włożono. Szkoda, że nie zaproponowałem im tego jako
naukowego eksperymentu. Zresztą tak czy inaczej nie podaliby mi wyniku eksperymentu, albo powiedzieliby, że się
pomyliłem. Nie mogą dopuścić myśli, że jakiś nędzny homosos może konkurować z ich wspaniałą techniką, z płodem ich
wielkiego kolektywnego intelektu. Są przekonani, że we współzawodnictwie między człowiekiem a maszyną, przyszłość
należy do maszyny. Nie znają homososów. My zaś jesteśmy przekonani, że we współzawodnictwie między homososem a
maszyną, przyszłość należy do homososa.
Jaką mają podjąć decyzję, w przypadku takich wniosków, jak wniosek co do mojej osoby? Wykorzystać mnie jakoś?
Pozostawić samemu sobie? Rzucać kłody pod nogi, póki nie zniszczą człowieka? No, ale to już ich sprawa, nie moja. Ja
swoją rolę odegrałem.

MAJACZENIE
Do Pensjonatu wróciłem późno. Właściciel długo nie chciał otworzyć. Zagroziłem, że zwrócę się do policji. Zlitował się
nade mną, ale uprzedził, żeby to było ostatni raz. Tu nie Rosja, tu musi być porządek! Nocą męczyły mnie koszmarne sny.
Pojawił się Inspirator. Swoją rolę odegrałeś prawidłowo — powiedział. — Wytrzymaj jeszcze trochę i wykaraskasz się!
Zostaniesz wielkim człowiekiem. Zostaniesz pełnomocnym przedstawicielem władzy radzieckiej na Europę Zachodnią. A
jeśli Oni również tak widzą moją rolę? — zapytałem. — Co wtedy? Inspirator zniknął, nie odpowiedziawszy.
Zaświtało. Przypomniałem sobie o moim obiekcie i rzuciłem się do okna. Błyszczał na błękitnym niebie tak niesamowitą
pięknością, że aż dech mi zaparło. Ale co to? Na najbardziej widocznym miejscu ostro odcinało się słowo: BANK.

Monachium, 1981.

POSŁOWIE do polskiego wydania Homo sovieticus

Wielu Czytelników często utożsamia mnie z moimi literackimi bohaterami i przypisuje mi ich poglądy, których często nie
podzielam. Podobnie przedstawia się sprawa z niniejszą książką. Kategorycznie sprzeciwiam się takiemu podejściu.
Głównym bohaterem książki jest agent radziecki, który chce w jakiś sposób urządzić sobie życie na Zachodzie. Stara się
więc, jak tylko potrafi, zamącić w głowie zachodniemu kontrwywiadowi. Dlatego to obok wielu prawidłowych i mądrych
myśli wypowiada również wiele bzdur. Pozostawiam Czytelnikowi do oceny, co w jego słowach jest prawdą, a co
kłamstwem. Natomiast o stanowisku samego autora Czytelnik dowiedzieć się może z wcześniej opublikowanych moich
książek, takich jak: „Komunizm jako rzeczywistość" (1981), „My i Zachód" (1981), „Bez iluzji" (1979), jak również z
licznych wywiadów. Dla przykładu: mój bohater twierdzi, że ostatnia radziecka emigracja została przekształcona w akcję
KGB. Taki pogląd krążył w Moskwie jeszcze wiele lat temu. Istnieją nawet entuzjaści, którzy w ogóle są zdania, że ostatnia
emigracja radziecka była całkowicie sprowokowana i zorganizowana przez KGB. Ja natomiast uważam, że takie pojmowanie
emigracji radzieckiej jest KGB na rękę. Maskuje bowiem ów w najwyższym stopniu doniosły i niewygodny dla władz
radzieckich fakt, że emigracja została wymuszona, że władze radzieckie musiały na nią przystać. Przywódcy radzieccy nie są
aż takimi idiotami, żeby zezwolić KGB na operację zadającą reżymowi radzieckiemu olbrzymi cios polityczny i moralny.
Gdyby mogli jej uniknąć, zrobiliby to. Mój bohater jako agent radziecki stara się zaciemnić tę stosunkowo prostą sytuację.
Ale nie czyni tego tak wulgarnie, jak wskazani wyżej zwolennicy pojmowania emigracji jako dzieła rąk KGB; on nie jest
durniem.
Główną jednak sprawą, na którą chciałbym zwrócić uwagę Czytelnika, jest cel książki. Celem książki jest nie opis
radzieckiej emigracji, lecz opis człowieka radzieckiego. Wybrałem dla mego bohatera sytuację emigranta i agenta
radzieckiego z tej prostej przyczyny, że pozwoliła mi najlepiej, w ramach moich literackich możliwości, zrealizować moje
zadanie: opisać człowieka radzieckiego.
Pozwolę sobie raz jeszcze wrócić na chwilę do tego tematu.
Cóż to takiego „homo sovieticus", w skrócie — „homosos"? Czy jest to zjawisko czysto radzieckie albo nawet rdzennie
rosyjskie? Czy jest to tylko czasowe skażenie natury ludzkiej, czy też nowy etap w ewolucji rodzaju ludzkiego? Takie i
jeszcze inne pytania zadają mi czytelnicy mojej książki „Homo sovieticus". Rzecz jasna, nie jestem w stanie krótko na te
pytania odpowiedzieć. Ograniczę się więc do wyjaśnienia samego pojęcia „homosos".
Homosos jest zjawiskiem ogólnoludzkim, a nie tylko radzieckim, a tym bardziej narodowym, rosyjskim. Wybrałem
termin „homosos" z tej prostej przyczyny, że żyłem przez długi czas w ZSRR, i ludzie radzieccy dostarczali mi konkretnego
materiału do obserwacji. Związek Radziecki okazał się tutaj nowatorem, zrodził bowiem homososów jako zjawisko masowe i
wyznaczył im dominującą rolę w procesie formowania świadomości społecznej i społecznej psychologii. Tutaj właśnie
homosos stał się najbardziej charakterystycznym i adekwatnym ucieleśnieniem samej istoty nowego komunistycznego
społeczeństwa. Społeczeństwo to zostało po raz pierwszy w historii zbudowane w ZSRR i tutaj po raz pierwszy osiągnęło
dojrzałość.
Jednakże ludzi tego typu spotkać można obecnie również w innych krajach socjalistycznych. Niektóre zaś cechy
homososa z łatwością dostrzec można u ludzi na Zachodzie, którzy jednak w całości — jak na razie — różnią się od
homososów lub też „nie dorośli" jeszcze do ich poziomu.
Pojawiające się na świecie społeczeństwo komunistyczne w pierwszym rzędzie stawia przed sobą zadanie wychowania
„nowego człowieka", który następnie, przez sam fakt swego istnienia, będzie ochraniać i umacniać nowy ustrój. Proszę
przeprowadzić uważną i dostatecznie długą obserwację przeciętnego radzieckiego (produkcyjnego, robotniczego) kolektywu
w jego działaniu. Łatwo zauważyć, że homososów łączą niektóre cechy wspólne, lecz że są przy tym dosyć rozmaici. Ich
podobieństwo uzależnione jest od wspólnych im warunków egzystencji, zaś ich rozmaitość — nie tylko i nie tyle od różnic
osobowości, ile od różnic pełnionych przez nich funkcji w kolektywie.
Homosos jest istotą kolektywistyczną. Odzwierciedlając w sobie cechy społecznej całości, do której należy — w
pierwszym rzędzie swego kolektywu — homosos jest zaledwie cząstkową funkcją owej całości. Najrozmaitsze funkcje
komunistycznego kolektywu ucieleśniają się w poszczególnych jego członkach, którzy stają się nosicielami tych funkcji. Z
tej przyczyny przeciętny homosos odczuwa swą osobowość (własną indywidualność) jedynie jako członek kolektywu, nie
zaś sam w sobie. Homosos realizuje swe zdolności i pożytkuje swe siły jedynie w ramach kolektywu. I tak samo dzięki
kolektywowi otrzymuje życiowe dobra i osiąga życiowe sukcesy. Wszystko to do takiego stopnia wchodzi człowiekowi w
krew, że jego pozycja w kolektywie i stosunki z innymi członkami kolektywu stają się decydującym czynnikiem w jego
życiu duchowym i materialnym, a nawet celem samym w sobie.
Głównym regulatorem postępowania homososów jest konformistyczna postawa, którą nazywam kalkulacją socjalną.
Wyjaśnię krótko, co mam na myśli.
W życiu wielkich skupisk ludzkich można wyodrębnić najróżniejsze aspekty: ekonomiczny, polityczny, kulturowy i inne.
Dla zrozumienia istoty społeczeństwa komunistycznego niezmiernie ważne jest wyodrębnienie aspektu społecznego, tj. tego
wszystkiego w życiu ludzi, co zostało uwarunkowane już przez sam fakt zgrupowania ludzi w pewną całość, jak również
przez wszystko, co konieczne dla istnienia tej grupy jako całości. Chodzi tu, na przykład, o rozbicie na grupy, zjednoczenie
się grup w bardziej złożone kolektywy, podział na kierowników i podwładnych, hierarchia kierowników itd. Z tego punktu
widzenia tworzą się określone reguły postępowania w stosunkach międzyludzkich i w stosunku do kolektywów, do których
się należy. W tym właśnie zawiera się kalkulacja socjalna, że ludzie w życiu i w najważniejszych sytuacjach kierują się
owymi zasadami. Wszystkie normy i zasady postępowania funkcjonują na podstawie i w zależności od norm i zasad sfery
społecznej. W tej liczbie również zasady moralności.
Kalkulacja socjalna nie jest czymś przypominającym kalkulację akademicką, tzn. nie jest zjawiskiem czysto
intelektualnym. Ludzie, działający zgodnie z zasadami kalkulacji socjalnej, najczęściej w ogóle nie zastanawiają się nad
swym działaniem i jego skutkami. Zasady te są im wszczepiane przez cały system edukacji i wychowania, przez ideologię i
samą praktykę dnia codziennego. To tylko my, spoglądając z dystansu, możemy odnieść taki typ postępowania do sfery
społecznej, zaś dominujące regulatory nazwać „kalkulacją socjalną". Oto prosty przykład dla wyjaśnienia sprawy: jeżeli
dyrektorowi fabryki dać możliwość wyboru między wprowadzeniem jakiegoś wynalazku, co wiąże się z ekonomicznymi
korzyściami, ale i z groźbą utraty zajmowanego stanowiska, a odrzuceniem wynalazku z gwarancją zachowania a nawet
widokiem na poprawę własnej pozycji — to w większości wypadków dyrektor zdecyduje się na to drugie. Analogicznie
dzieje się w innych dziedzinach życia, nie wyłączając polityki, kultury, stosunków osobistych.
Oczywiście homososi nie postępują wyłącznie pod kątem kalkulacji socjalnej. Czynów płynących z kalkulacji w ogólnej
masie ludzkich postępków nie ma aż tak wiele. Lecz one to właśnie określają typ społeczeństwa i adekwatnego doń
człowieka. Kalkulacja socjalna czyni z homososa osobnika dobrze przygotowanego do wielce niełatwych warunków jego
egzystencji. Homosos jest uniwersalny. Gdy trzeba, zdolny jest do każdej podłości. Pod warunkiem oczywiście, że nie będzie
za to ukarany. Gdy może, zdolny jest do każdego dobrego uczynku, jeżeli zostanie on właściwie oceniony przez kolektyw lub
kierownictwo. Homosos jest istotą, z której — w zależności od potrzeby i sytuacji — można ulepić wszelkie pożądane
społecznie postacie. Jest uniwersalnym materiałem, dla przyszłej, historycznej twórczości rodzaju ludzkiego. Przyjrzyjcie się
uważnie samym sobie i rozejrzyjcie się dookoła, a dostrzeżecie również i tu, na Zachodzie, przynajmniej zarodki i niektóre
cechy tej groźnej tendencji w rozwoju ludzkości.

Aleksander Zinowiew Monachium, 1983

Portret dysydenta
jako człowieka sowieckiego

Rozmowa George’a Urbana


z Aleksandrem Zinowiewem

GEORGE URBAN Kwestionował Pan w swoich książkach i wykładach wszystkie prawie zachodnie interpretacje systemu
sowieckiego; przytaczał Pan rozmaite argumenty, aby pokazać, w jakich punktach interpretacje te są błędne i dlaczego
okazały się niedostateczne. Kwestionuje Pan jednak nie tyle wyniki poszczególnych badań nad społeczeństwem sowieckim, co
— i w tym największe Pana wyzwanie — samą, jakby przyrodzoną, zdolność zachodnich komentatorów do jakiegokolwiek
zrozumienia tegoż systemu. Powtarzał Pan wielokrotnie, ze uczony zachodni, jakkolwiek głębokie jego rozeznanie w
sowieckiej historii i ideologii, jakkolwiek bystry umysłowo lub obdarzony wyobraźnią historyczną, napotka tutaj na wieczną
zagadkę. Aby zrozumieć system sowiecki, musi się — sugeruje Pan — być jego częścią. Tylko od wewnątrz można zdobyć
klucz niezbędny naszej analizie.

ALEKSANDER ZINOWIEW Pojęcia, które są stosowane w analizie społeczeństw zachodnich, tracą wartość przy próbie
badania innych. Posługując się pojęciami i kategoriami zachodnimi trudno zrozumieć dwunastowieczne społeczeństwo
hinduskie, lub chińskie z szóstego wieku przed Chrystusem. Twierdzę, że społeczeństwo sowieckie różni się zasadniczo od
społeczeństw zachodnich. Wszelka próba zrozumienia go, jeśli ma być skuteczna, wymaga specyficznych ram pojęciowych,
świeżych modeli umysłowych i nowego słownictwa. Innymi słowy, wszelka takiego rodzaju próba zakłada kompletnie nową
teorię i metodologię. Postaram się to wyjaśnić na kilku przykładach. Weźmy słowo „partia". Komunistyczna Partia Związku
Sowieckiego jest na pozór partią, podobnie jak partia socjaldemokratyczna (SDP) w Niemczech lub partia konserwatywna w
Wielkiej Brytanii. Lecz są to dwa zupełnie różne zjawiska. KPZR nie jest „partią" w żadnym zachodnim tego słowa
znaczeniu. Nie jest zjawiskiem politycznym. Jest motorem i nadzorcą panującego systemu. Nie można też twierdzić, że
system sowiecki jest zjawiskiem „politycznym".

URBAN Nie jest zjawiskiem politycznym?

ZINOWIEW Nie. Społeczeństwo komunistyczne nie jest zjawiskiem politycznym, ponieważ „polityka" — w sensie, w
którym rozumie się to słowo poza Związkiem Sowieckim — tam nie istnieje. Politykę można najprościej określić jako tkankę
konfliktowych stosunków między niezależnymi — w wielkiej mierze — aktorami, ubiegającymi się o cząstkę władzy lub o
całą władzę w państwie. Partie komunistyczne w Europie zachodniej są rzeczywiście partiami politycznymi. Lecz w
momencie, gdy partia komunistyczna dochodzi do władzy, jej polityczny charakter się ulatnia i nabiera ona charakteru
społecznego. Przeobraża ona całą strukturę społeczną, eliminując przy tym samo pojęcie wszelkiej walki o władzę, i samą
możliwość powstania — i przetrwania — niezależnych sił, które mogłyby taką walkę prowadzić.
Jest dla mnie oczywiste, że zjawiska społeczne można poddać analizie naukowej tylko z wewnątrz badanego
społeczeństwa, poruszając się wewnątrz warunków i kategorii pojęciowych, które w nim obowiązują. Ponadto wnioski trzeba
wyciągać poczynając od najmniejszej jednostki, która w nim funkcjonuje. Zrozumienie społeczeństwa feudalnego lub
kapitalistycznego musi mieć za podstawę zrozumienie samodzielnej posiadłości feudalnej lub kapitalistycznej jednostki
produkcji. To samo obowiązuje w analizie Związku Sowieckiego. Trzeba zrozumieć jego podstawową jednostkę —
samorządny ,,kolektyw", którym może być grupa uniwersytecka, kolektywne gospodarstwo rolne, szkoła, czy coś podobnego
— nim się próbuje wyciągnąć jakiekolwiek użyteczne wnioski na temat systemu sowieckiego. Takie zaś zrozumienie,
powtarzam, wymaga wiedzy od wewnątrz, nowych narzędzi pojęciowych i nowego słownictwa.

URBAN Niepokoi mnie trochę myśl, że zrozumienie rzeczywistości sowieckiej wymaga posiadania „wewnętrznej wiedzy".
Twierdzenie takie było używane już dla tylu złych spraw, ze nie sposób go przyjąć bez dalszych wyjaśnień: ideolodzy
nazistowscy twierdzili, że ta specjalna chemia, która sprawiła, iż lud niemiecki dojrzał do narodowo-socjalistycznej odnowy,
jest niedostępna dla nie-niemieckich umysłów. Podobnie mówili włoscy faszyści, a obok nich wielu innych proroków i
obrońców rzekomej niepowtarzalności takiego czy innego ustroju, duszy narodowej itp.
Pana nacisk na „wiedzę wewnętrzną" wydaje się też sprzeczny z roszczeniem, iż szuka Pan ściśle naukowego zrozumienia
społeczeństwa sowieckiego. Chemik czy fizyk, który by utrzymywał, że teorie jego zrozumieć i sprawdzić mogą wyłącznie
bruneci liczący 179 cm wzrostu, urodzeni w wiosce Ryczywół w roku 1947, byłby wyśmiany przez kolegów.

ZINOWIEW Pana porównania mijają się z celem. Komunizm jest to nowy typ społeczeństwa, ponieważ zasadniczo zmienił
charakter stosunków społecznych. Ani faszyzm, ani hitleryzm tego nie zrobiły. To były pewnego rodzaju polityczne reżymy,
ale nie nowe typy społeczeństw. A więc angielski uczony kapitalistyczny może bez specjalnej empatii świetnie zrozumieć
charakter włoskiego faszyzmu, lecz nie będzie on w stanie, patrząc z zewnątrz, zrozumieć społeczeństwa komunistycznego.

URBAN Powiedział Pan jednak, że społeczeństwo „polityczne" wymaga kilku niezależnych aktorów walczących między sobą
o władzę polityczną. Otóż w niemieckim społeczeństwie narodowo-socjalistycznym, lub we Włoszech Mussoliniego, takich
niezależnych aktorów nie było. Partia nazistowska, a także, w mniejszym stopniu, faszystowska, pełniły role motorów i
nadzorców wszystkiego, co w państwie się działo, dokładnie tak samo, jak partia komunistyczna w Związku Sowieckim.
Partie te nie tolerowały opozycji. Dlaczego więc mówi Pan, że faszyzm i hitleryzm były „reżymami politycznymi", nie zaś
społeczeństwami pod wieloma względami porównywalnymi z komunizmem sowieckim? Wydaje się, ze zajmuje Pan wyraźnie
oficjalne stanowisko sowieckie, według którego kapitalizm, faszyzm i hitleryzm należą, że tak powiem, do jednego gatunku,
podczas gdy komunizm jest gatunkiem odrębnym. My, na Zachodzie, myślimy oczywiście, że jest przeciwnie, że
społeczeństwa komunistyczne, hitlerowskie i faszystowskie, właśnie jako jednopartyjne systemy totalitarne — mają dużo
wiecej wspólnego ze sobą aniżeli jakiekolwiek z nich z brytyjską demokracją parlamentarna, powiedzmy, lub z systemem
francuskim.

ZINOWIEW Faszyzm był zjawiskiem „politycznym", choć jednopartyjnym, albowiem nie pociągał za sobą zasadniczych
zmian w strukturze społeczeństwa. Nie prowadził do zasadniczej reorganizacji stosunków społecznych, mimo że i niemiecka
i włoska odmiana zawierały niewątpliwie tendencje anty-arystokratyczne i równościowe —

URBAN — stary sowiecki frazes, jeśli mogę na chwilę Panu przerwać —

ZINOWIEW Każde społeczeństwo, starożytne czy współczesne, może być zrozumiane tylko poprzez własne kategorie.
Narzędzia analizy, odpowiednie do rozumienia starożytnego Egiptu, są nieodpowiednie do rozumienia społeczeństwa
feudalnego w — powiedzmy — trzynastowiecznej Francji.
To wszystko, co chciałem powiedzieć.
Społeczeństwo sowieckie także wymaga specyficznego podejścia i języka, ponieważ doprowadziło do gruntownych
jakościowych przemian socjalnych. Potrzebę zrozumienia społeczeństwa sowieckiego od wewnątrz opieram na pewnych
pokantowskich i poheglowskich ideach, które podkreślają, jak ważne jest utożsamienie się z przedmiotem obserwacji, zanim
porównuje się go z innymi zjawiskami i narzuca mu oceny.

URBAN MyśliPan zapewneo Diltheyu i jego filozofii „Verstehen" —

ZINOWIEW Między innymi, tak. Musimy wpierw zrozumieć od wewnątrz podstawową komórkę społeczeństwa sowieckiego
— samodzielny kolektyw. Potem musimy starać się rozpoznać prawa, które kierują oddziaływaniem między tą komórką a
innymi. Ma się rozumieć, zaczynamy od najłatwiej rozpoznawalnych; zrobiwszy to, posuwamy się stopniowo do bardziej
skomplikowanych. Podstawowa reguła, którą trzeba pamiętać, polega na tym, by nie dać się zbić z tropu przedwczesnymi
porównaniami. Analiza nasza musi opierać się na podstawowych cechach systemu sowieckiego jako samodzielnych,
immanentnych zjawiskach. Później dopiero możemy snuć porównania z Włochami faszystowskimi, czy z czym tam chcemy.

URBAN Rozumiem. Ale dlaczego Pan utrzymuje, że kompetentny uczony we Francji lub w Stanach Zjednoczonych nie może
zdobyć się na dość wyobraźni i przenikliwości, aby wczuć się w system sowiecki? Najlepszą (moim zdaniem) historię
literatury angielskiej napisało dwóch Francuzów1. Czy można rozsądnie twierdzić, że uczeni tacy jak George Kennan, Merle
Faisond, Leonard Schapiro czy Ronald Hingley okazali się niezdolni do takiego skoku rozumu i wyobraźni?

ZINOWIEW System sowiecki jest sui generis. Jest bardzo trudno zrozumiały nawet dla tych, którzy się w nim urodzili i
wychowali. Musimy pamiętać, jak nieprawdopodobnie długi okres czasu może upłynąć między fizycznymi lub społecznymi
zjawiskami a ich naukowym zrozumieniem. Ludzie żyli przez miliony lat nie rozumiejąc natury ciążenia. Mechanika
Newtona jest odkryciem dość niedawnym, a co dopiero teoria względności Einsteina. Społeczeństwo kapitalistyczne istniało
przez wieki, lecz jego struktura i prawa, które nim kierują, zostały odszyfrowane i naukowo opisane dopiero w wieku
dziewiętnastym. Społeczeństwo komunistyczne jest bardzo młode. Cała jego historia obejmuje zaledwie sześćdziesiąt pięć
lat. Trudno więc pojąć je z zewnątrz. Poza tym zachodni uczeni badają je stosownie do własnego wykształcenia, własnych
wartości i pojęć. Wszystko to prowadzi do zniekształcenia i niezrozumienia.
Zastanówmy się z kolei nad moją własną zdolnością do zrozumienia rzeczywistości sowieckiej. Urodziłem się w systemie
sowieckim w kilka lat po rewolucji październikowej. Uczęszczałem do sowieckich szkół i uniwersytetów, a podczas wojny
służyłem w czerwonym lotnictwie. Spędziłem trzydzieści lat życia na badaniu społeczeństwa sowieckiego, opracowując
własną logikę i metodę, aby studia te były użyteczne. Jestem prawdopodobnie jedynym człowiekiem na świecie, który
stworzył własne kategorie socjologiczne dla zrozumienia społeczeństwa sowieckiego w oparciu o doświadczenie życia w
nim, poznawanie ludzi z każdego szczebla drabiny społecznej (przez kilka lat pracowałem w fabryce), i obserwowania ich
poziomych i pionowych przemieszczeń.

URBAN A jak podsumowałby Pan swoją teorię?

ZINOWIEW Nie twierdzę, że stworzyłem teorię pełną i sprawdzalną. Położyłem tylko podstawy czegoś, co mogłoby, w
ciągu, powiedzmy, dwóch, trzech wieków, stać się ogólną teorią naukową, która miałaby wartość opisową i była stosowalna
praktycznie. Zarysy mojej teorii znajdują się w książce Komunizm jako rzeczywistość.

URBAN Nie wątpię jednak, że zechce Pan w toku naszej rozmowy wskazać zarysy swojej hipotezy. Tymczasem chciałbym
podkreślić swój niepokój, kiedy słyszę, że aby zrozumieć społeczeństwo sowieckie i obchodzić się z nim, trzeba, jak Pan
mówi, być jego częścią. Przypomina mi się (absurdalny) wywód kryminologiczny, że żaden sędzia, który sam nie popełnił
morderstwa, nie ma prawa sądzić mordercy, nie jest bowiem w stanie utożsamić się z psychiczną sytuacją, która sprawia, że
prawomyślny obywatel przemienia się w mordercę. Porównanie nie bardzo wyszukane, niemniej jednak oddaje chyba moją
myśl.

ZINOWIEW Społeczeństwo komunistyczne jest empirycznym faktem. Badania naukowe wymagają obserwacji faktów
empirycznych takich, jakimi są. W społeczeństwie sowieckim fakty te są dostępne doświadczeniu tylko od wewnątrz.

URBAN Chce Pan powiedzieć, że są one niedostępne dla uczonych zachodnich — że ludzie ci, wskutek oddalenia swego
punktu obserwacyjnego, nie są w stanie autentycznie opisać sowieckiego społeczeństwa.

ZINOWIEW Być może są w stanie; do tej chwili jednak nikt tego nie zrobił. Weźmy, dla przykładu, ulubioną zachodnią
interpretację społeczeństwa sowieckiego pochodzącą bezpośrednio od Sołżenicyna: mianowicie, że człowiek sowiecki
traktuje Partię i Władzę jako obcy system, którego nienawidzi i który pragnie obalić. To po prostu nie zgadza się z
rzeczywistością.

URBAN Czy Sołżenicyn, Pana zdaniem, myli się kompletnie mówiąc to, co mówi — to samo, co mówi i mówiło wielu
zachodnich komentatorów niezależnie od niego i długo przed nim?

ZINOWIEW Oczywiście.

URBAN Jakie więc, Pana zdaniem, są te prawdziwe fakty dotyczące nastawienia sowieckiego człowieka do systemu
komunistycznego? Czy popierają oni ten system jako przez nich samych wybrany ?
ZINOWIEW Nie byłoby właściwe, gdybym wypowiadał tego typu polityczne sądy. Oczywiście, że system jest akceptowany.
Jestem naukowcem. Moim zadaniem w tej roli jest opisanie i zrozumienie tego systemu. Aby się dowiedzieć, jaki jest
naprawdę stosunek ludzi do partii i władzy, trzeba zbadać strukturę społeczeństwa sowieckiego; i to też zrobiłem.
Opisuję i analizuję fakty empiryczne takie, jakie znajduję. Weźmy jako punkt wyjścia podstawową grupę społeczną —
komórkę — i jako przykład instytut naukowy. Otóż okazuje się, że sama ta grupa jest ogromnie skomplikowanym
zjawiskiem. Jest w niej dyrektor, wicedyrektor i grupa wyższych współpracowników. Instytut dzieli się, powiedzmy, na pięć
wydziałów. Każdy wydział składa się z kilku sekcji, z których każda z kolei ma własnego szefa, pracowników, sekretarza
partyjnego i innych funkcjonariuszy. Ponadto okazuje się, że liczba osób do pewnego stopnia ogranicza wydajność każdej z
tych grup. Jeśli mamy w sumie stu pracowników, będziemy najprawdopodobniej potrzebować dziesięciu grup, aby
skutecznie kierować podziałem pracy, kontrolą i kierownictwem. Okazuje się, że w sytuacji, gdzie kilka większych grup ze
sobą współpracuje, aby osiągnąć jakiś społeczny lub produkcyjny cel, kontrola nad projektem pozostaje w rękach małych
klik w każdej grupie, aż w końcu rodzi się hierarchia elit, o specyficznych cechach, przy czym ich wzajemne stosunki
podlegają prawom. Trudno jest je odnaleźć, niemniej jednak prawa takie istnieją.

URBAN Sugeruje Pan, jak mi się wydaje, nie tylko że Sołżenicyn nie ma racji, ale że struktura społeczeństwa sowieckiego
jest rzeczywiście w zgodzie z pragnieniami i umysłowością ludzi sowieckich.

ZINOWIEW Nie. Tu chodzi nie o ludzkie pragnienia, lecz o prawa społeczne. Struktury i korelacje, które obserwuję, nie są
zależne od ludzkich cech uczestników. Korelacje przeze mnie ustalane mają moc praw natury. Dają się zastosować do
wszystkich ludzi i dowolnie wielkiej ilości osób — wszędzie.

URBAN Ma Pan na myśli społeczeństwa komunistyczne typu sowieckiego ?

ZINOWIEW Tak, prawa te można stosować wszędzie tam, gdzie własność prywatna została zlikwidowana a przemysł i
rolnictwo upaństwowione. Wszędzie tam, gdzie warunki te rzeczywiście panują, niechybnie zrodzą się struktury społeczne
identyczne jak te, które widzimy w ZSRR.

URBAN A więc jest to prawo uniwersalne?

ZINOWIEW Tak — wszystkie prawa dotyczące społeczeństw komunistycznych są uniwersalne tam, gdzie komunizm jest
rzeczywistością.

URBAN Czy czuje się Pan dobrze wypowiadając tak stalinowską tezę?

ZINOWIEW Jestem, i zawsze byłem, antystalinowcem. To Pan wie. Ale tę tezę utrzymuję nie jako stalinowiec czy
antystalinowiec, lecz jako naukowiec, który wnioski swoje opiera na dowodach empirycznych.

URBAN Pana „prawo uniwersalne", bez względu na jego naukowe uzasadnienie, wprowadza mnie w pewien niepokój,
ponieważ tyrania Stalina nad Europą środkowo-wschodnią i jego pretensja do przewodnictwa w światowym ruchu
komunistycznym opierały się na twierdzeniu, że sowiecki model komunizmu jest uniwersalnym modelem socjalistycznych lub
komunistycznych społeczeństw. Toteż mamy powody, aby traktować Pana „prawo" z pewną dozą ostrożności.

ZINOWIEW Prawa komunizmu zrealizowane w społeczeństwie sowieckim są uniwersalne, natomiast ich stosowanie i wyniki
mogą być różne. Jeśli porównać komunizm w praktyce na Ukrainie, w Gruzji i w Rosji, okaże się, że są między nimi wielkie
różnice. Mało tego, gruziński typ komunizmu jest bardziej oddalony od moskiewskiego niż np. polski, i można przypuszczać,
że różnice te tłumaczy klimat, historia narodowa i inne poszczególne cechy narodowe lub regionalne. Jeśli natomiast
pominąć czynniki zewnętrzne i spojrzeć na komunizm w jego stanie czystym, w warunkach, że tak powiem, laboratoryjnych,
prawa komunizmu okażą się ważne zawsze i wszędzie. Nie przeczy temu fakt, że warunki życiowe przeciętnego człowieka są
o wiele lepsze w Gruzji aniżeli w Rosji, ani też fakt, iż Węgier znajduje się w nieporównywalnie lepszej sytuacji
mieszkaniowej, żywnościowej, kulturowej itp., aniżeli jego odpowiednik w Czechosłowacji. Porównawszy jednak
organizację fabryki w Gruzji, w Czechosłowacji, w Rosji i na Węgrzech widzimy, że strukturalnie są one identyczne i że
stosunki społeczne, które z nich powstają, są też takie same.

URBAN Wydaje mi się, że podkreśla Pan znaczenie czegoś abstrakcyjnego: mówi Pan, ze w warunkach laboratoryjnych
komunizm przybierałby identyczne formy niezależnie od tego, gdzie by był stosowany. Otóż dla większości z nas taka
abstrakcja ma niewielkie znaczenie, ponieważ świetnie wiemy, że dopóki społeczeństwo składa się z ludzi, a nie z automatów
lub z genetycznie zmajstrowanych człowiekopodobnych tworów, dopóty nie osiągnie się nigdy warunków laboratoryjnych.
Zawsze się tam wedrze element ludzki, który rozwodni, zanieczyści i ośmieszy wszelką próbę osiągnięcia „czystej" formy
komunizmu. Nawet rewolucja kulturalna Mao Tse-tunga, przerażająco czysta forma inżynierii społecznej, uległa temu
losowi.
Ja osobiście podkreśliłbym to, co Pan powiedział o Węgrzech, gdzie żywność jest obfita, mieszkania — na komunistyczne
warunki — stosunkowo dostępne, życie kulturalne swobodniejsze aniżeli w jakimkolwiek innym kraju komunistycznym, i
gdzie nawet wyjazdy za granica są w pewnym stopniu tolerowane. Otóż korzyści te nie wynikają, jak Pan sugeruje, z
narzucania cech narodowych na komunistyczne struktury społeczne (choć odgrywają tu rolę węgierskie umiejętności i
doświadczenie), lecz raczej z cichej ale stanowczej woli Węgrów, by poprawiać reguły i zmieniać „prawa" sowieckie, a
faktycznie odwracać się tyłem do obu bez wyrażania tego otwarcie. Skoro więc ja (i zakładam, że Pan także) interesuję się
dobrobytem i szczęściem możliwe największej ilości ludzi, a nie realizacją abstrakcyjnej, nieskazitelnej formy komunizmu,
pochwalam eksperyment węgierski, ponieważ wydaje mi się dowodzić, iż kluczem sukcesu komunizmu jest — porzucenie
komunizmu.

ZINOWIEW Oczywiście, patrząc na społeczeństwo ludzkie globalnie trzeba uwzględnić i liczyć się z prawie nieskończoną
ilością powikłań. Ale mnie nie interesują czynniki zewnętrzne; nie interesują mnie tradycje narodowo-historyczne, kultura
ani religia. Jako logik i socjolog opisuję w formie abstrakcyjnej pewne zjawiska, których istnienie stwierdziłem w
komunistycznych społeczeństwach. Opisuję komunizm w jego idealnej formie. Nie przeczę, że jego realizacja może się
różnić zależnie od danego kraju. Ale moim zadaniem jest skonstruowanie modelu, a w tym celu muszę posuwać się krok po
kroku. Starałem się opisać swą metodę w książce Komunizm jako rzeczywistość.
Utrzymuję, że wszelka analiza systemu sowieckiego musi zacząć się od uogólnień. Zakładam istnienie pewnych ogólnych
praw, które wyrażam w swoistych dla mojej metody języku i kolejności logicznej. Ustaliwszy te prawa, rozwijam je przy
pomocy empirycznych dowodów, póki nie osiągnę względnie pełnego opisu funkcjonowania społeczeństwa sowieckiego.
Jest to niezmiernie żmudny przebieg. Otóż zachodni badacze Związku Sowieckiego, szczególnie ci, którzy są do niego wrogo
nastawieni, zawsze się spieszą. Gotowi są proponować natychmiastowe analizy i oceny. Twierdzą niektórzy z nich, że system
sowiecki jest „totalitarny" w sensie Niemiec hitlerowskich; inni, że jest on „niestabilny"; inni znów, że ulegnie własnym
sprzecznościom wewnętrznym, itd. Lecz są to opinie oparte jedynie na domysłach, niepełnej wiedzy lub po prostu na
niezrozumieniu. Odzwierciedlają potrzeby dziennikarstwa i propagandy i nie zgadzają się z rzeczywistością, taką, jaką widzi
kompetentny uczony. Moja metoda natomiast jest naukowa; jej celem jest wykrywanie faktów, a nie wypowiadanie ocen.

II
URBAN Prowadzi to do bardzo szerokiego pytania, którego nie będziemy mogli poruszyć w trakcie tej rozmowy: czy nauki
społeczne są „naukami" i czy jakiekolwiek badania dotyczące ludzi mogą lub powinny być wolne od wartościowania. Nie
wchodząc w te powikłania chciałbym powiedzieć, że wielu Pana czytelników zrozumie Pana naukową neutralność w stosun-
ku do systemu sowieckiego jako jego milczącą aprobatę; co więcej, posłużą się oni skądinąd sensownym argumentem,
mianowicie że wolne od ocen badanie systemu, który doprowadził do gwałtownej śmierci milionów ludzi i do okupacji
połowy kontynentu europejskiego, jest typowym przykładem tego, co nazywamy la trahison des clercs, a więc w
rzeczywistości wcale nie jest wolne od ocen. Tak samo dobrze (ciągną oni dalej) można by przeprowadzić analizę systemu
hitlerowskich obozów koncentracyjnych — ich struktury społecznej, hierarchii, powiązań z innymi organami narodowo-
socjalistycznego systemu, itd. — nie tracąc czasu na niemiły fakt, że obozy te istniały po to, by gazować, palić, głodzić,
wieszać i rozstrzeliwać ludzi. Szanuję Pana oddanie bezinteresowności i neutralności „nauki". Niemniej Pana obiektywne
podejście do tematu tak brzemiennego cierpieniem budzi we mnie pewien niepokój. W roku 1983 po prostu nie można wypo-
wiedzieć słowa „sowiecki" nie myśląc jednocześnie „Gułag".

ZINOWIEW Nie po raz pierwszy słyszę tego typu zarzut, lecz Pańska krytyka jest nieuzasadniona i świadczy o pewnej
naiwności. Zarzuty skierowane przeciwko mnie są na ogół sformułowane w następujący sposób: w swoich badaniach
naukowych opisuję społeczeństwo sowieckie jako normalne zjawisko. Ci, którzy mnie krytykują mówią dokładnie to, co Pan
przed chwilą powiedział: mianowicie, że zakłada to moją aprobatę systemu sowieckiego. Lecz taki wniosek jest absurdalny.
Pojęcie „normy" nie zawiera żadnej oceny, jest w pełni neutralne. Znaczy po prostu „standard miary" —

URBAN — owszem, ogólnie biorąc ma takie znaczenie. Ale w etyce znaczy także „reguła prawidłowego zachowania", a w
aksjologii „miara oceny wartości" —

ZINOWIEW Ale skoro wyraźnie wykluczyłem ze swoich badań etykę i aksjologię, nie ma powodu marnować czasu na
rozważanie drugorzędnych znaczeń. „Norma" w nauce jest pojęciem neutralnym. Mówiąc, że społeczeństwo sowieckie jest
zjawiskiem normalnym, chcę powiedzieć tylko, że zważywszy charakter komunistycznego społeczeństwa, społeczeństwo
sowieckie jest normalne; po sześćdziesięciu sześciu latach jest w pełnej zgodzie z czystym modelem komunistycznego
społeczeństwa. Czy moi krytycy okazaliby zdziwienie, gdybym oświadczył, że „jadowity wąż z pełnym kompletem zębów
jadowych w dżungli południowoazjatyckiej jest normalnym zjawiskiem"? Jestem pewien, że nie. Wąż jadowity byłby
zjawiskiem anormalnym na ulicach Londynu, ale nie w Indiach. Otóż moje twierdzenie dotyczące społeczeństwa
sowieckiego jest tego samego typu. Omawiam to wszystko bardziej szczegółowo w swojej książce Komunizm jako
rzeczywistość, więc nie będę dalej tłumaczył.

URBAN Czy w takim razie „normalne" społeczeństwo komunistyczne zakłada, jako normalny warunek swego istnienia,
masowe stosowanie przemocy przez państwo?

ZINOWIEW Nie interesują mnie powikłane początki społeczeństwa sowieckiego ani też specyficzne rosyjskie warunki, które
panowały w okresie międzywojennym i nadały mu kształt. Opisuję strukturę społeczeństwa sowieckiego takiego, jakim jest,
nie zaś jego przypadkowe narośla.

URBAN Jeśli nawet masowe użycie siły należy do przypadkowych narośli, jest to czynnik dla normalnych ludzi ważniejszy
od jakiejkolwiek innej cechy społeczeństwa sowieckiego. Bądź co bądź Pana uwagi na temat rzekomej nieudolności
zachodnich badaczy Związku Sowieckiego wywołują we mnie ostry sprzeciw. Weźmy na przykład jedną z
najwiarygodniejszych (i najbardziej szanowanych) analiz codziennych mechanizmów społeczeństwa sowieckiego, Smoleńsk
pod władzą sowiecką Merle Fainsoda. Jest to dokładna, szczegółowa analiza systemu sowieckiego, opierająca się na
ogromnej ilości sowieckich dokumentów i napisana przez amerykańskiego uczonego głęboko zaznajomionego z kulturą
Związku Sowieckiego i z językiem rosyjskim. Czy chce Pan powiedzieć, że obraz systemu sowieckiego namalowany przez
Fainsoda jest niedostateczny lub mylący?

ZINOWIEW Badanie faktów nie wystarczy. Co innego mieć znajomość faktów, a co innego umieć rozpoznać prawa
społeczne. Faktów jest pełno. Zadaniem nauki nie jest ich kolekcjonowanie, lecz ich interpretacja. W czasach Newtona każdy
wiedział o tym, że jabłko spada, i każdy wiedział, że istnieje jakaś siła , która kieruje ruchem planet dookoła Słońca i ruchem
Księżyca dookoła Ziemi. Lecz sama ta siła była niewidzialna; Newton umiał jednak dostrzec to, co kryło się za tymi faktami,
na pozór nie związanymi ze sobą, i dowiódł, że przyczyną wszystkich tych zjawisk jest jedna i ta sama siła — ciążenie
powszechne. Podobnie, gdy się usiłuje zrozumieć społeczeństwo sowieckie, trzeba zacząć od hipotezy i zrobić z niej teorię
naukową o mocy przewidywania równie dobrej jak prawo mechaniki Newtona. Otóż teraz zastanówmy się, czy dzieła
amerykańskich sowietologów spełniają te wymagania. Czy jest Pan w stanie wymienić choćby jedną książkę, która
skutecznie przewidziała jakiekolwiek nowe wydarzenie, nawet najprostsze, w społeczeństwie sowieckim? Ludzie Zachodu,
którzy zajmują się Związkiem Sowieckim, nie są naukowcami w ścisłym znaczeniu tego słowa i stąd niczego nie rozumieją.

URBAN Jest to bardzo pochopne uogólnienie. Nie chcę spierać się z Panem w dziedzinie, gdzie Pana rozeznanie jest bez
wątpienia lepsze od mojego, wiem jednak, że nawet ci zachodni uczeni, którzy najbardziej ufają opisom ilościowym i
konstruowaniu modeli w naukach społecznych wahaliby się twierdzić, że jakiekolwiek „prawo" dotyczące ludzkiego
zachowania mogłoby mieć taką samą moc przewidywania co prawo ciążenia Newtona.

ZINOWIEW W zasadzie może. Mnie interesuje czysty model społeczeństwa komunistycznego. Zachodnie interpretacje
rzeczywistości sowieckiej opierają się na osobistych wrażeniach, analogiach historycznych, moralnych upodobaniach oraz
innych nie-naukowych czynnikach. Wszystko to odrzucam.

URBAN Dał Pan do zrozumienia, że zachodnia interpretacja sowieckiego społeczeństwa jako „totalitarnego " zajmuje
ważne miejsce na Pana czarnej liście. A jednak o tym właśnie przez długie lata pisali i myśleli ludzie tacy jak George
Kennan, Zbigniew Brzeziński, Carl Friedrich, Hannah Arendt, Karl Deutsch i inni. I żaden z nich nie miał najmniejszych
wątpliwości, że społeczeństwo sowieckie jest totalitarne. Czy ci wszyscy ludzie byli w błędzie?

ZINOWIEW Że byli „w błędzie", jest to ostro powiedziane. Być może nie byli w błędzie według swoich własnych kryteriów;
lecz ja tych kryteriów nie przyjmuję. Moja teoria prowadzi mnie do matematycznego modelu społeczeństwa
komunistycznego. Wprawdzie udowodnienie jej zajmie dużo czasu i wymagać będzie setek specjalnie kwalifikowanych
badaczy, a nawet po jej ukończeniu luka pomiędzy abstrakcyjną prawdą a konkretnym zastosowaniem może okazać się
bardzo wielka, niemniej jednak prawa wynikające z mojej teorii mają moc praw fizyki. Są to obiektywne, uniwersalne prawa.

URBAN Wydaje mi się, że w tym, co Pan mówi, jest podstawowa sprzeczność. Otóż utrzymując, iż społeczeństwo sowieckie
można zrozumieć tylko od wewnątrz, twierdzi Pan zarazem, że społeczeństwo to podlega sprawdzalnym, uniwersalnym
prawom. Czyż to drugie Pana twierdzenie nie czyni pierwszego nonsensownym? Jakie bowiem sprawdzalne, uniwersalne
prawo jest dostępne tylko dla grupy uprzywilejowanych obserwatorów, dla tych, którzy jak Pan urodzili się i wychowali w
systemie sowieckim?

ZINOWIEW Nie twierdzę, że trzeba mieć jakąś specjalną intuicję, aby odkryć klucz do rzeczywistości sowieckiej; twierdzę
jednak, że nie sposób zdobyć rozeznania w dowodach empirycznych, jeśli się nie jest częścią sowieckiego społeczeństwa.

URBAN Ale czy to nie na jedno wychodzi? Znaczy to przecież, że nie-sowieccy uczeni są z definicji niezdolni do zrozumienia
tego społeczeństwa. Czy zachodni uczony byłby w stanie je zrozumieć z zewnątrz systemu sowieckiego posługując się Pana
metodologią?

ZINOWIEW Moja teoria wymaga, aby punkt obserwacyjny był wewnątrz sowieckiego społeczeństwa.

URBAN A więc zachodni uczeni muszą Pana teorię przyjąć na wiarę?

ZINOWIEW Nie, moja teoria jest dla nich dostępna. Ale czy posługują się tą metodą, czy jakąś inną, tak czy inaczej muszą
wziąć jako punkt wyjścia obiektywny, empiryczny obraz rzeczywistości sowieckiej widziany z wewnątrz. Nie mam na ten
temat poglądów dogmatycznych. Doświadczenie pokaże, czy to jest możliwe, czy nie. Jak dotąd nie widzę żadnych znaków,
że jakikolwiek zachodni uczony byłby gotów przejść metodologiczną zmianę. Metody, które stosują teraz, jeśli w ogóle
jakieś stosują, są żałosne. Ich oceny są chaotyczne. Pozwoli Pan, że wymienię jeden przykład. Przed drugą wojną światową
dowództwo armii Hitlera przestudiowało fakty. Rozumieli oni siłę i słabości Związku Sowieckiego lepiej nawet aniżeli sami
przywódcy sowieccy. Niemcy mieli doskonały serwis informacyjny i dokładne sposoby ocen; wiedzieli wszystko na temat
sowieckich możliwości przemysłowych; wiedzieli, ile mieliśmy czołgów, karabinów i samolotów, i ile mogliśmy
wyprodukować; znali nasz system zaopatrzenia, stan naszych dróg i kolei, gotowość naszych jednostek w Armii Czerwonej i
w lotnictwie, rozmiary naszych zapasów żywności, itp. A mimo to Hitler i jego pomocnicy popełnili podstawowe błędy przy
szacowaniu naszych możliwości militarnych i siły oporu — błędy, które kosztowały ich przegraną wojnę.

URBAN Jak by Pan określił te błędy?

ZINOWIEW Niemcy znali fakty, ale fakty, jak już powiedziałem, nie wystarczały, ponieważ nie mieli metody rozumienia i
korelowania tych faktów.
URBAN Czy więc chce Pan powiedzieć, że pominęli takie nieuchwytne oprawy jak „duch" oporu Rosjan w obliczu ataku
nieprzyjaciela?

ZINOWIEW Bynajmniej. Chodzi o to, że nie opracowali naukowej metody korelowania faktów dotyczących militarnych i
przemysłowych możliwości Rosji z masą innych czynników oraz zintegrowania ich w całość. Tym sposobem mieliby
wiarygodny obraz sił i słabości systemu sowieckiego. Lecz nie zrobili tego. Kraje zachodnie, nawet zachodnie wywiady,
popełniają te same błędy teraz.
Niedługo po moim wydaleniu ze Związku Sowieckiego przyszło do mnie trzech zachodnich dżentelmenów. „Panie
Zinowiew", powiedzieli, „czytaliśmy Pana książki i artykuły i podziwiamy Pana teorie. Chcielibyśmy od Pana formułę na
zniszczenie systemu sowieckiego."
Cóż, powiedziałem im: „Nie mam nic przeciwko pracowaniu na wasze usługi. Pracować mogę dla wszystkich i dla
każdego. Politycznie jest mi to obojętne. Mógłbym pracować dla władz sowieckich tak samo dobrze, jak dla was. Jestem
naukowcem, profesorem uniwersytetu. Spędziłem trzydzieści lat na badaniu społeczeństwa sowieckiego; osiągnąłem wyniki.
Jedyną moją ambicją jest, aby wyniki te były znane na świecie jako 'wyniki Zinowiewa', a teoria moja jako 'teoria systemu
sowieckiego Zinowiewa'. Moją teorią możecie się posługiwać jakkolwiek chcecie, ale zaznaczam, że ja tak samo nie chcę
zniszczyć systemu sowieckiego jak Zachodu.
Otóż, jeśli chcecie zapoznać się z moją teorią, dajcie mi dziesięciu lub piętnastu utalentowanych studentów; załatwcie,
żeby spędzili trzy lata pod moim kierownictwem, i zapewnijcie im możliwość przekazania swej wiedzy dalszym grupom
młodych badaczy, kiedy nadejdzie na to czas. Jeden z nich opracuje w końcu model komputerowy sowieckiego obywatela, a
może nawet i społeczeństwa."
Nie spodobało się to moim trzem rozmówcom. „Jak długo to wszystko potrwa?", spytali mnie. Odpowiedziałem: „Około
pięciu lat". To było dla nich za długo. Śpieszyli się. Chcieli, abym natychmiast dostarczył im magiczną formułę. Spakowali
więc manatki i poszli. Nie zrozumieli, tak samo jak Niemcy przed nimi, że otrzymanie wiarygodnej formuły wymaga
długotrwałego i wytrwałego naukowego wysiłku.

URBAN To niesłychana historia. Pana „naukowy" neutralizm zgadza się z rozumowaniem niemieckich ekspertów od
pocisków w czasie wojny; niektórzy z nich zdecydowali się pojechać do Stanów Zjednoczonych, aby tam kontynuować pracę,
podczas gdy inni pojechali do Związku Sowieckiego, aby tam robić to samo. Nie przeszkadzało im, ze Związek Sowiecki był
krajem tak samo zniewolonym, jak Niemcy pod Hitlerem. Dla nich ważne było jedynie budowanie większych i lepszych
pocisków.
Powracając jednak do błędnej oceny Związku Sowieckiego ze strony nazistów; Hitler nie był jedynym, który nie docenił
sowieckiej siły oporu. W Anglii i w Stanach Zjednoczonych także istniały obawy — często otwarcie wyrażane — że Związek
Sowiecki niedługo będzie się opierał świetnie wyekwipowanym i dowodzonym wojskom Hitlera. Nie można też powiedzieć, że
obawy te były nieuzasadnione: cała potęga ZSRR z największym trudem tylko, i ogromnym kosztem, zdołała narzucić swą
wolę malutkiej Finlandii podczas kampanii zimą 1939—40 r. Lecz kiedy Stalin w końcu zwrócił się przeciwko Niemcom, jako
przyczyny sukcesu były wyliczane jego osobiste dowództwo, rosyjski patriotyzm, oraz angielskie i amerykańskie dostawy
wojenne. Nikt poza zachodnimi komunistami i innymi wielbicielami systemu sowieckiego nie twierdził, że Hitler lub Zachód
nie doceniali siły społeczeństwa sowieckiego.

ZINOWIEW Patriotyzm ma dwa ostrza: pozytywne i negatywne. Tak też rozmiary sowieckiej machiny wojennej mogły były
odegrać równie dobrze negatywną jak i pozytywną rolę. Wszystko zależy od wielu niewojskowych czynników, trudnych do
zrozumienia i wyliczenia, a wynikających z natury systemu sowieckiego. Hitler nie miał formuły, za pomocą której mógłby
te czynniki uwzględnić w swojej ocenie sił sowieckich; dlatego się przerachował. Zachodni sowietolodzy nadal powtarzają te
same błędy. Nie mając odpowiedniej metody, niezdolni są do wiarygodnego szacowania całkowitego potencjału wojskowego
ZSRR.

URBAN Ale zostańmy na chwilę przy moim przykładzie. Zachodni historycy twierdzą, że ZSRR wygrał wojnę z trzech
głównych przyczyn. Po pierwsze, Hitler zraził do siebie przyjazną mu ludność Rosji i Ukrainy. Kiedy wojska niemieckie
dotarły na Ukrainę (taka jest argumentacja), były witane jako wyzwoliciele. Dopiero bestialstwa polityki nazistowskiej wo-
bec Słowian i wyjątkowa brutalność niemieckich władz okupacyjnych na sowieckim terytorium wzmocniły sowiecki opór. Czy
przyjmuje Pan tę argumentację?

ZINOWIEW Nie, czynnik ten nie odegrał żadnej roli.

URBAN Drugim czynnikiem miałoby być odwołanie się Stalina do rosyjskiego patriotyzmu i nacjonalizmu; fakt, że zjednał
dla siebie siłę duchową Kościoła Prawosławnego; fakt w końcu, że przypominał o przeszłych wielkich wyczynach wojsk
rosyjskich oraz przywrócił wojskowe stopnie i insygnia. Trzecim czynnikiem miałaby być ogromna pomoc okazana armii
sowieckiej przez Anglię i Amerykę, w formie czołgów, ciężarówek, karabinów, samolotów, surowców i innych dostaw. Czy te
czynniki Pana zdaniem odgrywały rolę?

ZINOWIEW Nie, wszystkie te wyjaśnienia są bardzo dalekie od prawdy albo wręcz absurdalne. Historyczny przebieg wojny
był ogromnie skomplikowany. Hitler popełniał błędy, Stalin popełniał błędy, Roosevelt popełniał błędy i Churchill popełniał
błędy; ograniczając się jednak do wojny sowiecko-niemieckiej możemy powiedzieć z grubsza, że błędy popełniane po obu
stronach nawzajem się kasowały. Powtarzam: ważne było to, że Hitler źle ocenił charakter i ogólny potencjał systemu
sowieckiego. Tragedia leży w tym, że zachodni obserwatorzy i zachodnie rządy powtarzają teraz błędy Hitlera.
Zaproszono mnie niedawno na konferencję na temat natury władzy sowieckiej. Jednym z współuczestników był wybitny
zachodni specjalista od spraw militarnych. Wiedział, jak się nazywa każdy sowiecki generał na wyższych piętrach sił
zbrojnych. Znał ich funkcje, wiedział o ich zawodowych zazdrościach, o wyposażeniu każdej z rozmaitych jednostek Armii
Czerwonej, znał ich siłę w czasie pokoju i mobilizacji — wiedział wszystko. Jednej rzeczy jednak nie był w stanie wyliczyć z
całej tej imponującej masy informacji, jedynej rzeczy ważnej: siły Związku Sowieckiego w całości. Zapewniłem go, że
gdyby mieszkał w Związku Sowieckim, odkryłby, że większość sowieckich uczonych nie jest w stanie wyliczyć członków
Politbiura, nie mówiąc już o KC, lecz mimo to wiedzą oni dokładnie, na czym ten system polega. Dlaczego? Otóż oni
rozumieją, że w systemie sowieckim jednostka się nie liczy. Liczy się tylko sam system, a sam system można zrozumieć
tylko przez naukowe badania. Zachodni sowietolodzy napisali tomy na temat sukcesji w sowieckim kierownictwie. Mimo to
podczas ostatnich miesięcy przed upadkiem Chruszczowa nie udało im się zauważyć najmniejszego nawet poruszenia w
sowieckim krajobrazie. Podobno nie byli w stanie podać żadnych użytecznych informacji na temat następcy Breżniewa.
Wielu z nich stawiało na Czernienkę jako na najbardziej prawdopodobnego następcę. Cechą nauki jest zdolność
przewidywania. Zachodnia sowietologia jest dziełem hochsztaplerów.

URBAN Czy Pan sam umiał przepowiedzieć zachowanie się sowieckiego systemu?

ZINOWIEW Tak. Nie jestem w stanie przepowiadać z matematyczną dokładnością, ale mogę przepowiedzieć pewne
tendencje.

URBAN Na przykład?

ZINOWIEW Przypuśćmy, że jeden z krajów NATO, lub same Stany Zjednoczone, zajmują Iran albo interweniują w jakichś
krajach afrykańskich. Posługując się swoim matematycznym modelem Związku Sowieckiego jako potęgi światowej umiem
przepowiedzieć, jakiego typu kroki podejmie w odpowiedzi na to Kreml, np. wejście do Pakistanu, wprowadzenie w życie
umowy sowiecko-syryjskiej, zwiększenie presji na Afrykę Południową, itp.

URBAN Ludzie zajmujący się analizą systemów mają piękny zwyczaj przepowiadania rzeczy oczywistych. „W jaki sposób
władze federalne Stanów Zjednoczonych rozdzielą fundusze przeznaczone na opiekę społeczną w rejonach upośledzonych?"
— taki był temat kosztownego projektu badawczego, kiedy ja byłem na Uniwersytecie Południowej Kalifornii. Dwa lata i
kilkaset tysięcy dolarów później, zespół badaczy ogłosił piorunującą przepowiednię, że władze federalne wybudują szkoły w
dzielnicach murzyńskich, gdzie szkół było mało, oraz szpitale w okolicach, gdzie opieka lekarska była niedostateczna! A
kiedy władze federalne w końcu ogłosiły swój plan budowania szkół i szpitali w okolicach, gdzie były one potrzebne, moi
koledzy-znawcy analizy systemów powiedzieli z uśmieszkiem dobrze poinformowanych: „A widzisz."
Pana przepowiednia wydaje mi się w tym samym stylu. Każdy młody funkcjonariusz angielskiej lub francuskiej służby
zagranicznej niezdolny do przewidzenia takich sowieckich manewrów, jakie Pan wymienił, miałby poważnie zagrożoną
szansę awansu.

ZINOWIEW Robi Pan z tego coś zbyt łatwego. Konstrukcja modelu matematycznego to bardzo skomplikowana i fachowa
sprawa. Mógłbym Pana nauczyć swojej metody, gdybym miał do dyspozycji parę lat —

URBAN Sugeruje Pan, że byłbym szybkim uczniem czy powolnym?


ZINOWIEW Z dwoma latami musiałby Pan być szybki.

URBAN Czy moglibyśmy za pomocą Pana metody zrozumieć, powiedzmy, społeczeństwo francuskie przed rewolucją
francuską — albo po niej?

ZINOWIEW Można by, posługując się moją metodą naukową, opracować teorię społeczeństwa francuskiego. Ale moja
własna teoria nie jest do tego odpowiednia. Ma zastosowanie tylko do społeczeństw komunistycznych.

URBAN Czy może ona w takim razie wytłumaczyć chińskie społeczeństwo komunistyczne?

ZINOWIEW Nie, nie może. Chińskie społeczeństwo nie jest czysto komunistyczne. Klasycznym wzorem jest społeczeństwo
sowieckie. Niektóre z moich twierdzeń da się, oczywiście, zastosować do Chin, Węgier, Rumunii i innych krajów Europy
Wschodniej, ogólnie jednak rzecz biorąc moją teorię można stosować tylko do społeczeństwa sowieckiego.

URBAN Czy nie przyzna Pan jednak, iż dziesięć lat maoistycznej rewolucji kulturalnej skuteczniej przybliżyło Chiny do
egalitarnego modelu komunistycznego aniżeli jakiekolwiek wydarzenia w Związku Sowieckim w ciągu sześćdziesięciu sześciu
lat jego historii?

ZINOWIEW Nie znam społeczeństwa chińskiego, więc nie będę się na jego temat wypowiadał. Ale jest jeszcze jedna
przyczyna, z powodu której mojej teorii nie można zastosować do Chin. Według mojej teorii każdy system społeczny jest
ograniczony w rozmiarach. Jeśli rozmiary systemu wychodzą poza te ograniczenia, następuje jedno z dwojga: albo system
ten wypracowuje własne podsystemy mniejszych rozmiarów, i w ten sposób przetrwa, albo tego nie zrobi, a w tym wypadku
sam siebie zniszczy. Mogę udowodnić z pewnością twierdzenia matematycznego, że Chiny nie mogą stać się efektywną
potęgą światową dlatego właśnie, że mają za dużo ludności. Miliardowe społeczeństwo jest za trudne do opanowania i
kierowania.
URBAN Jaki jest Pana zdaniem optymalny rozmiar efektywnego społeczeństwa?

ZINOWIEW Wystarczy około 200 milionów. Chiny mogłyby stać się wielkim państwem, jeśliby wymordowały co najmniej
połowę swej ludności. Istnieją pewne konkretne, sprawdzalne matematyczne korelacje, które podają górne (i dolne) granice
efektywnego społeczeństwa. Istnieje także, ma się rozumieć, wiele innych matematycznych korelacji, których mógłbym Pana
nauczyć, jeśliby Pan zechciał zostać przez pewien czas moim studentem: na przykład rachunek zdolności systemu do
podejmowania decyzji, jego stabilności, granicy podejmowania ryzyka przez kierownictwo, itp. Niestety moja teoria jest
jeszcze w kilku miejscach słaba, tak że nie jestem w stanie dostatecznie wytłumaczyć wszystkiego, co bym chciał.

URBAN Czy przewidział Pan sowiecką inwazję Afganistanu na mocy swoich obliczeń?

ZINOWIEW Tak, na wykładzie w Klubie Amerykańskim w Monachium.

URBAN Dlaczego świat nie został poinformowany o Pana przepowiedni?

ZINOWIEW Tego nie jestem w stanie Panu powiedzieć.

URBAN A więc ma Pan teorię, która jest (a) z natury dostępna tylko dla ludzi stale przebywających w Związku Sowieckim;
(b) specyficzna dla sowieckiego typu społeczeństwa komunistycznego, i (c) dla społeczeństwa komunistycznego o rozmiarach
takich, jakie ma obecnie społeczeństwo sowieckie. Wszystko to mnie niepokoi, w szczególności dlatego, ze Pana nacisk na
„naukowość" przypomina trochę pretensje dziewiętnastowiecznego scjentyzmu.
Jako człowiek sowiecki przez trzydzieści lat obserwował Pan sowieckie społeczeństwo z ogromną empatią i poczuciem
humoru, opisywał je szczegółowo z przenikliwością i rozeznaniem. Wydawałoby się, że tutaj leży Pana najważniejszy wkład
do dyskusji o społeczeństwie sowieckim — a nie w jakimś matematycznym modelu specyficznym dla Związku Sowieckiego,
dla sowieckich ludzi, i koniec końców może dla jednego tylko sowieckiego człowieka: Pana samego.

ZINOWIEW Tutaj myli się Pan kompletnie. Moja teoria jest ściśle opracowana na podstawie moich własnych doświadczeń i
myślę, że mam prawo mówić kategoriami swojej teorii, ponieważ dotyczy ona życia i śmierci ludzkości: Związek Sowiecki
stał się bardzo poważnym wrogiem świata zachodniego i my musimy poświęcić czas, energię i pieniądze, aby tego wroga
lepiej zrozumieć. Jest bardzo możliwe, że moja teoria będzie wykorzystana w jednym tylko przypadku. To by mnie w
najmniejszym stopniu nie zmartwiło.
Związek Sowiecki jest pod wieloma względami podobny do systemu mechanicznego. Większość faktów dotyczących
społeczeństwa sowieckiego można policzyć i włożyć do komputera. Kiedy pojawi się niebezpieczeństwo wojny, będziemy
na mocy mojej teorii w szczęśliwej sytuacji, która pozwoli nam „zmierzyć" system sowiecki w dosłownym tego słowa
znaczeniu. Przypuśćmy, że następna wojna miałaby być nuklearna: wtedy rozeznanie w tym, który z systemów ma większe
możliwości przetrwania, sowiecki czy zachodni, jest dla nas sprawą o podstawowym znaczeniu.

URBAN I Pan może nam powiedzieć, który —

ZINOWIEW Jest to możliwe; o tak, niewątpliwie. Nasze obecne komputery nie mogą sobie jeszcze z tym poradzić, ale jak
tylko znajdzie się komputer, który umie zachować w pamięci kilkaset zmiennych — wtedy będzie można to zrobić.

URBAN W jaki sposób oblicza się poświęcenie, ducha, siłę nacjonalizmu?

ZINOWIEW Jest to trudne, ale do zrobienia.

III
URBAN Weźmy praktyczny przykład. Generał Sir John Hackett, w książce pt. Trzecia wojna światowa, przewiduje, że po
ograniczonej wymianie nuklearnej i patowej wojnie konwencjonalnej w Europie środkowej, Związek Sowiecki rozłamie się
na składowe części pod naciskiem narodowego separatyzmu. Jak w tej sytuacji obliczyłby Pan ukraińskie, litewskie lub
uzbeckie dążenie do niepodległości narodowej?

ZINOWIEW Jest to absurdalny scenariusz. Generał Hackett chce, aby Związek Sowiecki się rozpadł, i przepowiada przebieg
rzeczy stosownie do własnych pragnień.

URBAN Czy chce Pan powiedzieć, że duch niepodległości narodowej nie istnieje w nie-rosyjskich częściach ZSRR?

ZINOWIEW Tak.

URBAN Że w ogóle nie istnieje?

ZINOWIEW Owszem, istnieje, ale jest za słaby, by miał jakiekolwiek znaczenie. Trzeba widzieć rzeczy tak, jakimi naprawdę
są: z jedynym wyjątkiem małych republik bałtyckich, które właściwie są przez tradycję i kulturę niemieckie, wszystkie inne
nie-rosyjskie narody i narodowości zyskują na powiązaniach z Rosją. Dajmy przeciętnemu Ukraińcowi lub Azerbejdżaninowi
możliwość oderwania się od Związku Sowieckiego — i odmówi! Oczywiście, zawsze znajdą się malutkie mniejszości
nacjonalistów i dysydentów, które myślą inaczej, ale ogromna większość nie chce mieć nic wspólnego z narodową
niepodległością. Za wiele by ich to kosztowało.
URBAN Mówi Pan. jeśli mogę tak powiedzieć, jak habsburgski obrońca status quo w roku, powiedzmy, 1913.

ZINOWIEW Bynajmniej tak nie jest. Mówię o status quo, który jest rzeczywiście przyjęty. Weźmy Azerbejdżan: wielu z nich
mieszka w Moskwie i Leningradzie, na uprzywilejowanych stanowiskach, we wspaniałych mieszkaniach, posyła dzieci do
uprzywilejowanych szkół, itd. Żyją z ziemi Rosjan. Dla nich Rosja jest kolonią.

URBAN Czy więc rusyfikacja nie-rosyjskich republik, o której tak wiele pisano, jest Pana zdaniem także mitem ?

ZINOWIEW Jak najbardziej. Nie-rosyjskie republiki nie zostały „zrusyfikowane" w starym imperialnym sensie tego słowa.
Przeciwnie: jedną z najbardziej znaczących cech rewolucji październikowej była kolonizacja Rosji i narodu rosyjskiego.
Bolszewicy bali się biednych mas rosyjskich. Łatwiej im było przesiedlić grupy Ukraińców, Tatarów, Gruzinów i temu
podobnych, i władać państwem w oparciu o te o wiele łatwiej manipulowane, wykorzenione mniejszości. Nawet dzisiaj
(kiedy ta antyrosyjska tendencja jest odwracana) w Moskwie, w Leningradzie i w innych większych miastach Rosji co
najmniej połowa wyższych elit w partii, w rządzie i w administracji nie jest rosyjska. Na liście sowieckich pisarzy, generałów
lub akademików jest niewiele rosyjskich nazwisk. Pozostałe są typowo ukraińskie, itp.
Do stosunkowo niedawna ludność rosyjska była upośledzoną częścią imperium sowieckiego; tak też było za czasów
carów. Składała się z chłopów przypisanych do swych wiosek, orzących ziemię, dostarczających armii mięsa armatniego i w
ogólności zdanych na wykonywanie najniższych czynności za płacę pachołków. W wyniku tego ogromna większość ludzi,
którzy naszym krajem rządzą i nadają ton jego kulturze — w literaturze, muzyce, prawie czy nauce — jest etnicznie nie-
rosyjska. Po rewolucji wymordowano około trzy miliony inteligencji rosyjskiej. Potem, przy kolektywizacji w latach 1928—
32, wymarło około 15 milionów chłopów rosyjskich — podstawa naszego narodu. Dopiero teraz, powoli, ludność rosyjska
zaczyna swój proces emancypacji i może ubiegać się o bardziej wpływowe stanowiska. Ale do niedawna władze Rosji nie
były władzami rosyjskimi. Właściwie nie było w Rosji (ani w Związku Sowieckim) władz rosyjskich od Piotra Wielkiego.
Nasz carat co najmniej od Piotra był zgermanizowany przez małżeństwa.
Można więc śmiało twierdzić, iż każda mniejszość narodowa korzystała z uprzywilejowanej pozycji w porównaniu z
ludnością rosyjską — że traktowały one Rosję jako kolonię. Na przykład, każdy naród i każda narodowość mają swą
Akademię Nauk. Nie ma jednak rosyjskiej Akademii Nauk.

URBAN To samo można powiedzieć o partii komunistycznej. Wszystkie republiki mają własne partie komunistyczne, ale nie
ma rosyjskiej partii komunistycznej.

ZINOWIEW Tak, to prawda.

URBAN Ale o tym zjawisku uczeni tacy jak Leonard Schapiro mówili: to dlatego, że dominująca organizacja,
Komunistyczna Partia Związku Sowieckiego, jest faktycznie rosyjską partią komunistyczną.

ZINOWIEW To nieprawda. KPZR nie była nigdy zjawiskiem rosyjskim. Dziś tylko około dziesięciu procent członków
sowieckiej Akademii Nauk to Rosjanie, podczas gdy połowa całej ludności sowieckiej składa się z Rosjan. To samo się tyczy
KC, KGB, wojska, itd. W całej elicie sowieckiej reprezentacja Rosjan jest bardzo słaba, tak samo zresztą jak i kultury
rosyjskiej w Związku Sowieckim.

URBAN Wszystko to przeczy prawie wszystkim pisanym i ustnym dowodom, które dotychczas na ten temat widziałem. Przez
dziesięć lat, za Breżniewa, wszyscy członkowie Sekretariatu KC byli Rosjanami, mimo że tylko w 60 procentach partia składa
się z Rosjan. Całe tomy pisano o rusyfikacji republik środkowej Azji, państw bałtyckich, Ukrainy. Nie będę przytaczał
dowodów, które na to istnieją, ponieważ są one zbyt dobrze znane. Czy chciałby Pan powiedzieć, że wszystko to jest
nonsensem?

ZINOWIEW Nie tylko chciałbym, ale właśnie to mówię. Republiki te nie zostały „zrusyfikowane" w żadnym tego słowa
znaczeniu.

URBAN Czy więc w rzeczywistości jest przeciwnie?

ZINOWIEW Tak. Jeśli się jedzie do Związku Sowieckiego z pewnymi wyobrażeniami a priori, zawsze się znajdzie na nie
dowody —

URBAN — ale czy nie jest też prawda, że jeśli się podchodzi do systemu sowieckiego z pewnym ułożonym już
matematycznym modelem, na niego także zawsze znajdzie się dowody?

ZINOWIEW Jeśli Pana aprioryczne wyobrażenia polegają na tym, że konflikty narodowe doprowadzą do upadku systemu
sowieckiego, wróci Pan stamtąd z grubą teczką „dowodów", świadczących o istnieniu takich konfliktów. Niektórzy zachodni
uczeni są przekonani, że alkoholizm doprowadzi do śmierci Związku Sowieckiego. Jeden absurd jest równie dobry jak
drugi.

URBAN Ale przyzna Pan przecież, że istnieje rusyfikacja językowa?


ZINOWIEW Ale skąd. Wprawdzie każdy obywatel sowiecki musi się uczyć rosyjskiego, nie można jednak nazwać tego
„rusyfikacją". Być może wprowadziła Pana w błąd manifestacja, która miała niedawno miejsce w Gruzji i która jest dziś
czysto przytaczana jako dowód na to, iż wśród Gruzinów istnieje powszechna niechęć do języka rosyjskiego i Rosjan. Ale to
nieprawda. Ustalono już, że bardzo niewielu uczestników manifestacji włada językiem gruzińskim. Każdy natomiast Gruzin
mówi po rosyjsku, co też leży w jego własnym interesie, ponieważ Gruzin, kiedy jedzie do Moskwy sprzedawać swój towar,
spekulować na czarnym rynku lub wydać swoją książkę, potrzebuje rosyjskiego, a nie gruzińskiego. Gruzja jest małą
republiką. W Związku Sowieckiem lingua franco jest rosyjski.

URBAN Skoro wydaje się Pan mówić autentycznym głosem imperializmu, pozwoli Pan, że zaznaczę, iż także w Indiach
brytyjskich, gdzie język angielski był rzeczywiście przyjęty przez hinduskie szczepy i narodowości nie tylko jako lingua franca,
lecz także jako warunek wykształcenia, awansu w zawodzie i sukcesu w biznesie, Brytyjczycy szeroko argumentowali, że
przynależność do imperium brytyjskiego lepiej służy dobrej administracji publicznej i ekonomicznym interesom Indii, aniżeli
niezależność od niego. Niemniej, kiedy przyszło co do czego, hinduska inteligencja szkolona w systemie brytyjskim wolała
niezależność od dobrej administracji i korzyści ekonomicznych i zmusiła Brytyjczyków do wycofania się. Innymi słowy,
jakkolwiek silnymi motywami byłyby dla Gruzinów ich własne kulturowe lub ekonomiczne interesy, nie można się
spodziewać, że zaniechają dążenia do niepodległości narodowej tylko przez to, że trzeźwo kalkulując wiodłoby im się może
najlepiej pod władzą rosyjską — gdzie chodzą do rosyjskich szkół, itd. — aniżeli pod własną. Narody nie działają w tak
racjonalny sposób — jak już widzieliśmy z rozkładu imperiów kolonialnych po wojnie.

ZINOWIEW Lecz to, co Pan mówi na temat rusyfikacji jest absurdalne. Język rosyjski jest powszechnie przyjęty w Związku
Sowieckim —

URBAN Tak samo był (i jest) przyjęty angielski w Indiach.

ZINOWIEW Przyjęcie języka rosyjskiego nie jest rusyfikacją. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że twierdzenie odwrotne
jest bliższe prawdy. Weźmy na przykład Ukrainę, którą znam, ponieważ często tam bywałem jako egzaminator doktorantów.
Każdy wykształcony Ukrainiec mówi po rosyjsku; mówi też po ukraińsku. Rosjanie nie skolonizowali Ukrainy. Co więcej,
dla Rosjanina dostanie pracy na Ukrainie jest prawie niemożliwością, podczas gdy w Rosji około 60 procent głównych
stanowisk zajmują Ukraińcy. Był okres, kiedy 70 procent rosyjskich akademików było Żydami, podczas gdy Żydzi stanowią
tylko jeden procent sowieckiej ludności. Kiedy wysunięto moje nazwisko jako rosyjskiego kandydata do członkostwa
Akademii Nauk, oficjalna polityka Akademii głosiła, że w zasadzie należało teraz przyjmować więcej Rosjan. Rada
szczegółowo mnie wypytywała, czy jestem Żydem, czy Rosjaninem. Jestem, jak Pan wie, Rosjaninem, lecz mimo oficjalnej
polityki Akademii wybrano Żyda. I wydaje mi się, że przyczyną tego jest to, o czym już wspominałem w rozmowie z Panem:
że władze sowieckie w głębi duszy boją się Rosjan. Czują się lepiej z wykorzenionymi mniejszościami.

URBAN Jak więc Pan tłumaczy wielkorosyjski szowinizm Stalina, którym zasłużył na pamiętną przestrogę Lenina w 1922
roku?
Lenin, jak Pan pamięta, bał się, że Konstytucja Związku nie uchroni nie-Rosjan przez „tym typowym Rosjaninem,
szowinistą, który będzie gwałcił ich prawa, a który z natury jest chamem i gwałcicielem, klasycznym typem rosyjskiego
biurokraty."

ZINOWIEW Po pierwsze Stalin ani nie był Rosjaninem, ani też nie stał się „typowym rosyjskim człowiekiem". Po drugie,
Lenin był w tym czasie chorym człowiekiem i mówił dużo bzdur. A tak czy inaczej jego przestroga miała w kontekście
wczesnych lat dwudziestych specyficzne znaczenie, jakiego nie ma już dla nas. Bez sensu jest porównywanie rzeczy
niepodobnych.

URBAN A co Pan powie o sławnym hołdzie, który Stalin złożył podczas uroczystości zwycięstwa 24 maja 1945 r. „rosyjskim
ludziom", bez których wytrwałości wojna mogłaby być przegrana?

ZINOWIEW Tak, Stalin rzeczywiście złożył ten pamiętny hołd. Był to typowy przykład jego natchnionego ideologicznego
oportunizmu. Dla mnie też było to pamiętne wydarzenie, ponieważ skłoniło mnie do napisania satyrycznego wiersza —
opublikowanego teraz w Świetlanej przyszłości — który mnie zaprowadził do więzienia. Lecz cokolwiek Stalin powiedział w
pochwale ludu rosyjskiego w 1945 r., niewiele czasu minęło zanim ucisk narodu rosyjskiego zaczął się od nowa. Obozy
znów zapełniły się rosyjskimi oficerami, żołnierzami i intelektualistami, a lud rosyjski znalazł się w sytuacji kolonialnej.
Istnieje też w Związku Sowieckim skłonność wśród małych narodów i grup mniejszościowych do szerzenia pogłosek, że są
one źle traktowane —że jest przeciwko nim „uprzedzenie", ponieważ są Gruzinami, Azerbejdżaninami czy Żydami. Ale to
jest mit.
Opowiem Panu historyjkę. Dwóch Żydów sowieckich spotyka się na ulicy w Moskwie. Pierwszy pyta drugiego:
— No i jak ci się powodzi?
— N—nnn—nie—nie z—zza d—d—doo—brze — odpowiada drugi silnie się jąkając.
— Ale dlaczego? Co się stało?
— Z—z—złooo—złożyyłem p—p—pp—poodanie o p—p—praacę ja—jaako s—sss—spii—spiiker w t—t—te—telewiiizz
—zji s—sss—so—sowieeckiej i n—nnn—niee wziee—wzięli mmmmmnie, b—bb—boo je—jeestem Ż—Żżży—ydem.

URBAN Czy chce Pan powiedzieć, że wszelkie uprzedzenia i wszelki antysemityzm to zmyślenia?
ZINOWIEW Nie. Związek Sowiecki jest wielkim krajem. Tu i tam istnieją uprzedzenia — przeciwko muzułmanom,
Ormianom, Żydom, itd., ale nastawienie antyżydowskie (które trzeba odróżnić od antysemityzmu, ponieważ Azjaci
Środkowi często są semitami) są zjawiskiem ostatnich dwu czy trzech dziesięcioleci — zjawiskiem, które rosło wraz z
powolną lecz postępującą emancypacją Rosjan. W miarę, jak wzrastały ich możliwości ubiegania się o pracę, rosło też
uczucie, że udział Żydów na lepszych stanowiskach był nieproporcjonalnie wielki w stosunku do liczby Żydów sowieckich.
Przed drugą wojną światową Żydzi byli w naszym kraju ludźmi uprzywilejowanymi i pod niektórymi względami
uprzywilejowanymi są nadal: mogą wyemigrować, jeśli naprawdę tego chcą, podczas gdy Rosjanin czy Tadżyk nie mogą.

URBAN Czyż muszę Panu przypominać historię pogromów rosyjskich; antysemityzm Stalina; „spisek lekarzy"; prawdziwy
sens kampanii „antysyjonistycznych", kary za emigrację żydowską, dyskryminację i osobistą nienawiść, którą przeciętny Żyd
sowiecki musi znosić ze strony przeciętnego Rosjanina czy Ukraińca codziennie, przez całe życie? Wymowny jest sam fakt, że
w swoim dowodzie osobistym jest klasyfikowany jako Żyd „z narodowości".

ZINOWIEW Rosjanie nigdy nie byli antysemitami. Przeciwnie nawet, pod wieloma względami zawsze woleli Żydów od
swoich. Kiedy tylko Rosjanie mieli okazję wybrania szefa jakiejś grupy czy dyrektora jakiegoś zakładu, a mieli wybór
między Rosjaninem a Żydem — wybierali Żyda. Była to stara rosyjska tradycja, a przyczyną jej było to, że Rosjanie nie
mieli wiele upodobania we władzy. Żydzi natomiast byli do niej skłonni, i robili to dobrze, ponieważ byli kompetentni, mieli
rozum i siłę woli. Od drugiej wojny światowej emancypacja Rosjan zrobiła postępy i Rosjanie mieli Żydom za złe ich
przewagę. Stąd mowa o rosyjskim antysemityzmie. Ale, jak mówiłem, przed wojną prawie wszystkie katedry uniwersyteckie
w Moskwie, Leningradzie i głównych miastach prowincjonalnych były zajęte przez żydowskich uczonych, a Akademia także
była prawie wyłącznie żydowska. W tych czasach jednak znacznych stanowisk akademickich było nie więcej niż kilka
tuzinów, podczas gdy dziś te i porównywalne stanowiska w przemysłowych ośrodkach badawczych liczą się na kilkadziesiąt
tysięcy. Nie ma po prostu tylu wykwalifikowanych Żydów, aby mogli konkurować ze 100 milionami Rosjan.

URBAN A więc przyczynę antysemityzmu widzi Pan wyraźnie w tej wzrastającej konkurencji o prestiż i dobre posady?

ZINOWIEW Nie. Nie jest to bowiem tylko kwestia żydowska. Chodzi tu też o mafię. Rosjanie muszą żyć z pewną ilością
„mafii", których oczywiście nie lubią. Ormianie, gdziekolwiek by zamieszkali, zachowują pewną mafijną lojalność grupową;
mają ją też Tatarzy, mają ją Gruzini i mają ją Żydzi. W pewnym sensie rewolucja październikowa zalegalizowała te mafie
przez swój nacisk na równość wszystkich ludów i kultur. Jedynym narodem, któremu nie pozwolono domagać się uznania
własnej spoistości i indywidualności byli Rosjanie. Gdy tylko naród rosyjski zaczął starać się mówić swym własnym,
swoistym głosem, zaczynał się krzyk, że to „nacjonalizm", „szowinizm", nawet „faszyzm". Częściowa przyczyna
dzisiejszego antysemityzmu w Związku Sowieckim leży w mafijnym charakterze specjalnej spoistości i ponadnarodowych
więzi wśród Żydów sowieckich. Korzystają oni, podobnie jak Ormianie i inne narody i narodowości mniejszościowe, ze
szczególnych przywilejów, których Rosjanom się odmawia. To wywołuje antysemickie uczucia, do których ja osobiście
odnoszę się ze wstrętem.

URBAN Czy powiedziałby Pan, że nacisk Stanów Zjednoczonych na emigrację żydowską jako część amerykańskiej polityki
ekonomicznej pomógł czy zaszkodził Żydom sowieckim?

ZINOWIEW Zwiększył antysemityzm, a także, trzeba dodać, utrudnił życie tej znacznej większości Żydów, którzy nie chcą
lub nie mogą wyemigrować. Jeśliby Amerykanie i amerykańskie interesy żydowskie okazały dla żądań tatarskich,
ormiańskich, ukraińskich i rosyjskich nawet ułamek poparcia, jakim obdarzają emigrację żydowską, sytuacja Żydów
sowieckich mogłaby być zupełnie inna.

URBAN Czy myśli Pan, że władze sowieckie pozwoliłyby na cichą emigrację Żydów sowieckich bez nacisku Amerykanów?
Czy nie straciłyby w ten sposób zarówno dobrego psychologicznego kozła ofiarnego od wewnątrz, jak i użytecznej siły
przetargowej w stosunku do Stanów Zjednoczonych?

ZINOWIEW Nie jestem w stanie z całą pewnością odpowiedzieć na to pytanie. Mogę natomiast powiedzieć, że nasi Żydzi,
jeśli chcą emigrować, powinni mieć tę możliwość choćby dlatego, że ogromnie pożyteczna rola, którą pełnili jako nosiciele
wiedzy, kultury i ekspertyzy jest już wyczerpana. Związek Sowiecki ma dosyć lekarzy, naukowców i nauczycieli, aby móc
się obejść bez specyficznie żydowskiego wkładu do tych dziedzin. Lecz jeśli emigracja okazałaby się niemożliwa, być może
nasi Żydzi powinni mieć szansę bardziej równomiernej relokacji wewnątrz obszarów Związku Sowieckiego, tak, żeby
przestali tworzyć spoiste mniejszości. Może to złagodziłoby wstrętne zjawisko antysemityzmu.

URBAN Pełna asymilacja — mimo doświadczeń niemieckich?

ZINOWIEW Jest to trudny temat, na który nie umiem kompetentnie mówić. Wystarczy jednak powiedzieć, że w Związku
Sowieckim znaczenie ekskluzywności narodowych szczęśliwie się zmniejsza. Ja sam uważam się za Rosjanina i, jak Pan wie,
dobrobyt i kultura narodu rosyjskiego bardzo mi leżą na sercu, ponieważ był on przez wieki bardzo upośledzony. Lecz
zarazem zdaję sobie sprawę, że jako „Rosjanin" nie mam w żyłach ani jednej kropli słowiańskiej krwi. Nie mogę więc być
rasistą rosyjskim. Przodkowie moi przybyli do Rosji ze Szwecji i Finlandii, przyjęli rosyjski jako swój język i chrzest jako
„Rosjanie". Nie twierdzę zatem, że utrwalanie grup narodowo lub rasowo czystych — żydowskich, szwedzkich czy
jakichkolwiek — jest nakazem moralnym albo czymś historycznie możliwym lub pożądanym. Wielu naszych Żydów uważa,
że są Rosjanami bardziej, aniżeli sami Rosjanie. Nie sprzeciwiam się temu poczuciu.
URBAN Jednym z bardzo jaskrawych błędów Marksa była jego niezdolność do przewidzenia roli rasy i nacjonalizmu. Czyż
nie popełnia Pan (jako ktoś wychowany na marksizmie) identycznego błędu? Czyż nie ma wręcz sprzeczności między Pana
poparciem dla emancypacji narodu rosyjskiego a Pana jednoczesnym lekceważeniem roli jednolitości narodowej?

ZINOWIEW Nie. Nie ma tu żadnej sprzeczności. Nie dążę do jednolitości narodowej. Moje zainteresowanie przyszłością
narodu rosyjskiego jest to głęboka troska o dobrobyt i kulturę Rosjan jako ludzi, którzy weszli w wiek dwudziesty ze
specyficzną przeszłością i historią. Nie ma w tym nic rasistowskiego. Wystarczy pomyśleć o największym może nazwisku w
literaturze rosyjskiej, o Puszkinie, który ze strony matki miał w sobie krew abisyńską, a cerę miał tak ciemną, że można go
było wziąć za Afrykanina. Albo o Dostojewskim i jego polskim z kolei pochodzeniu. Nie ma dziś w cywilizowanym świecie
ras czystych; dodam, co więcej, że nie powinno ich być. A zatem moja sugestia, że nasza własna ludność żydowska,
spełniwszy świetnie swą misję kulturalną, teraz już może rozcieńczyć swą Tożsamość przez dobrowolną emigrację i
asymilację, nie jest bardziej antysemicka niż moja troska o rasowo wymieszany naród rosyjski jest antyrosyjska.

IV
URBAN A więc koniec końców — wracając do naszego głównego tematu — widzi Pan Rosjan raczej jako ofiary systemu
sowieckiego niż jako ludzi czerpiących zeń korzyści?

ZINOWIEW Nie pod każdym względem i nie przez cały okres 66-letniej historii tego reżymu. Przed Rewolucją 80 czy nawet
90 procent ludności rosyjskiej to byli chłopi, którzy ledwo utrzymywali się przy życiu i stanowili najniższy szczebel drabiny
społecznej. Żyli oni podle, na poziomie niewiele wyższym od niewolników. Rewolucja przyniosła zmiany. Ja sam jestem z
chłopskiej rodziny. W wyniku kolektywizacji rolnictwa moi rodzice stracili wszystko, co mieli. A jednak: mój starszy brat
został dyrektorem fabryki; drugi uzyskał stopień pułkownika; trzech pozostałych moich braci wykształciło się na inżynierów,
a ja zostałem profesorem na Uniwersytecie Moskiewskim. Jednocześnie miliony chłopów rosyjskich uzyskało formalne
wykształcenie, a niektórzy z nich uzyskali zawodowe kwalifikacje.

URBAN Ale przecież szliście do tych stanowisk po trupach wielu milionów chłopów, systematycznie wygładzanych w latach
1929—32.

ZINOWIEW Tak, jeśli chce Pan to w ten sposób ująć. Powiedziałbym po prostu, że kolektywizacja rolnictwa stworzyła wiele
nowych możliwości. Całe życie kraju uległo radykalnym zmianom.

URBAN Ale na tej samej zasadzie można by powiedzieć, że gazowanie Żydów i Cyganów w Oświęcimiu było radykalną
formą inżynierii społecznej, stwarzającej „wiele nowych możliwości" —

ZINOWIEW Kolektywizacja rolnictwa stanowiła konieczny etap rewolucji bolszewickiej. Bez niej kraj nasz by się rozpadł.
Rewolucja rosyjska zaczęła się w r. 1861 i dobiegła do szczytu w r. 1917. Po prostu tak było; kolektywizacja musiała po niej
nastąpić.

URBAN A zatem nawet teraz, jako dysydent w Europie Zachodniej, aprobuje Pan kolektywizację z jej 15 milionami ofiar?
ZINOWIEW Oczywiście, że tak. Aprobuję ją bez zastrzeżeń.

URBAN Mimo jej straszliwych kosztów?

ZINOWIEW Mimo tych kosztów. Kolektywizacja dała przemysłowi wiele milionów robotników. A przemysł dostarczał
ludziom nowych możliwości.

URBAN Zastanawiam się, czy „dała" jest tu odpowiednim czasownikiem. Czyż nie wygładzano ich po to, aby opuścili swe
wioski, lub wręcz zmuszano ich do tego silą?

ZINOWIEW Nikt ich nie „zmuszał" do pracy w przemyśle. Oczywiście, zlikwidowano kułaków, ale dla normalnego chłopa
pozostanie na swojej ziemi było zupełnie możliwe. Życie w wielkich miastach miało jednak pokusy, którym trudno było się
oprzeć. Życie na wsi było nudne i prymitywne. Moja rodzina żyła z ziemi. Mieliśmy duży, wygodny dom. W Moskwie było
nas dziesięcioro na jeden pokój o powierzchni dziesięciu metrów kwadratowych — jeden metr kwadratowy na osobę. Czy
może Pan sobie to wyobrazić? A mimo to woleliśmy życie w Moskwie.

URBAN Czy nie jest jednak prawdą, że Pana rodzice nie opuściliby swej wioski, jeżeli ich ziemia nie byłaby skonfiskowana?
Przenieśli się przecież w odpowiedzi na przymusowe wywłaszczenie.

ZINOWIEW Nie wiem. Na pewno nie wyjechali wskutek braku wyżywienia. Wyjechali, bo w Moskwie kusiły ich lepsze
możliwości życiowe. Historycy mówią nam teraz, że exodus z wiosek był wynikiem głodu i innych presji. Być może
niektórzy wyjechali z tych powodów, większość jednak wyjechała w poszukiwaniu lepszego życia — życia kolektywnego w
ramach sowieckich instytucji.

URBAN Lecz życie kolektywne, jeśli tego właśnie szukali, można też mieć w rolnictwie. Niektórzy z nas tu na Zachodzie byli
pod wrażeniem, że ci ludzie właśnie od życia kolektywnego uciekali. Czy w tej sprawie też byliśmy w błędzie?
ZINOWIEW Ale wtedy jeszcze życie kolektywne nie było na wsi zorganizowane. Teraz już jest, ale w latach 1920-tych i
wczesnych 30-tych kolektywizacja rolnictwa była dopiero w pół drogi między starym systemem a nowym. Ale pomijając już
to, w miastach ludzie mogli chodzić do bibliotek, do kina, uczyć się języków, spotykać się ze sobą. Można tam było znaleźć
różnorodność, rozrywki, kulturę i lepsze płace. Pamiętać też trzeba, że rewolucja była także wielką rewolucją kulturalną.
Wielkie tragedie, o których Pan wspominał, były połączone ze zwiększonymi możliwościami życiowymi.

URBAN Ogólnie więc rzecz biorąc wydaje się Pan aprobować powiedzenie Lenina, że trzeba było poświęcić pokolenie —

ZINOWIEW Ani nie aprobuję, ani też nie dezaprobuję. Zajmuję stanowisko naukowe, które jest neutralne. To, co się stało,
stało się. Moim zadaniem jest zająć się rzeczywistością, która z tego powstała, taką, jaką jest teraz, a nie oceniać ją.

URBAN Mimo to jednak Pan ją ocenia, ponieważ mówiąc, że system sowiecki by się rozpadł gdyby nie kolektywizacja,
faktycznie popiera Pan ten system jako coś, co jest warte zachowania, nawet kosztem 15 milionów ludzi.

ZINOWIEW Najmniejszy nawet postęp ma swoje koszta i swoje skutki. Niektóre są pozytywne, niektóre negatywne. Jak Pan
wie, byłem antystalinowcem. Byłem aresztowany i uwięziony za swoją opozycję. Jednak jako naukowiec mogę tłumaczyć, i
tłumaczę, poparcie Rosjan dla Stalina. Byłem antystalinowcem; a jednak muszę powiedzieć, że w więzieniu Stalina pierwszy
raz w życiu miałem własne łóżko, trzy posiłki dziennie i porządną odzież. Przedtem byłem stale głodny. Po wypuszczeniu
znów chodziłem głodny. Okropny paradoks: antystalinowiec zmuszony mimo to utrzymywać, że czasy Stalina stanowiły
wielką epokę w historii! I nie ja jeden miałem to uczucie. Matka moja, która nienawidziła Stalina i wszystkie jego czyny, aż
do śmierci trzymała jego fotografię w Biblii. I podobnie miliony Rosjan.

URBAN Przeżytek z czasów caratu — Stalin na miejscu ojczulka wszystkich Rosjan?

ZINOWIEW Tego nie jestem pewien. Stalin reprezentował dynamizm życia, siłę zwykłych ludzi. Kiedy umarł, wraz z nim
umarła ta potęga. Gdyby nie rewolucja, moja rodzina pozostałaby w swojej wiosce jako chłopi. A tu mieli szansę
uczestniczenia w sile ludu.

URBAN Czy swój stopień oficerski w lotnictwie uważa Pan także za korzystną stronę dynamizmu życia pod Stalinem?

ZINOWIEW Tak. Stalin oczyścił Armię Czerwoną. Cokolwiek można by powiedzieć na temat słuszności czy niesłuszności
procesów Tuchaczewskiego i jego kolegów (a sam Tuchaczewski był bardzo zdolnym wojskowym), w wyniku czystki armia
pozbyła się starej klasy źle wykształconych i nie dość zapalonych żołnierzy, umożliwiając wprowadzenie całkiem nowej
grupy. Ja sam byłem pośród tych ostatnich — młodym porucznikiem, nieporównanie bardziej (mogę Pana zapewnić)
kompetentnym od oficera, którego miejsce zająłem po jego aresztowaniu.

URBAN Historycy wojskowi mówią, że gdyby Tuchaczewski i inni generałowie nie zostali rozstrzelani, kampania zimowa
Stalina przeciwko Finlandii nie byłaby tak nieudana.

ZINOWIEW To absurdalne. Ponadto: gdyby Stalin nie zrobił czystki w Armii Czerwonej, Związek Sowiecki przegrałby
wojnę z Hitlerem. Nasz kraj ocalił nowy i lepszy sztab Armii Czerwonej i kompetencja nowej klasy oficerów.

URBAN „Życie stało się lepsze, towarzysze, życie stało się weselsze". Nie myślałem nigdy, że spotkam sowieckiego
dysydenta, któryby popierał tę sławną przechwałkę Stalina — 50 lat później.

ZINOWIEW Rzeczywiście, życie było wtedy niesamowicie fascynujące, chociaż trudne. Znałem wielu ludzi, którzy
wiedzieli, że lada chwila zostaną rozstrzelani — a którzy mimo to chwalili Stalina. Stalin był symbolem nadziei i energii.
Jeden mój krewny wiedząc, że za rok miał zacząć odsiadywać długi wyrok więzienny, nagle (jak często się zdarzało za
Stalina) został mianowany dyrektorem dużej fabryki. Złapał tę okazję, ponieważ wyzwanie tego jednego, wspaniałego roku
było dla niego więcej warte aniżeli tysiąc lat spędzonych na spokojnym, nieurozmaiconym życiu. „Wiem, że mnie zabiją —
ale ten rok będzie moim rokiem", powiedział. Wypełniała go świadomość tworzenia historii.

URBAN Czy reagowałby Pan i postąpił tak samo jak on?

ZINOWIEW O tak, i dziś nadal myślę tak samo. Czterdzieści lat już minęło od moich doświadczeń jako oficera lotnictwa
sowieckiego w czasie wojny. Chętnie oddałbym te czterdzieści lat w zamian za tydzień mego dawnego życia jako pilota
samolotu myśliwskiego.
Jestem dzieckiem Rewolucji, o tym musi Pan zawsze pamiętać; rewolucja mnie kształtowała. Chodziłem do szkoły w
latach 1930-tych i wychowałem się na romantyzmie rewolucji. Rewolucja i wszystko, co się z nią łączyło, stanowią dla mnie
cały sens życia. Nie znaczy to jednak, że popieram aktualny reżym sowiecki. Nie: jestem człowiekiem lat 1920-tych i 30-
tych.

URBAN Jest Pan, Panie Profesorze, typowym Człowiekiem Sowieckim, nawet będąc dysydentem — Homo Sovieticus, tytuł
niedawnej Pana książki —

ZINOWIEW Jak najbardziej: jestem rzeczywiście człowiekiem sowieckim. Przeżyłem ponad sześćdziesiąt lat w
społeczeństwie sowieckim i zawsze starałem się jak najlepiej mu służyć: byłem, myślę, dobrym żołnierzem, dobrym
oficerem lotnictwa, dobrym profesorem oraz dobrym i pracowitym członkiem swojego kolektywu. Pod tym względem jestem
Człowiekiem Sowieckim par excellence.

URBAN A jednak swym bezlitosnym demaskowaniem psychologii społeczeństwa sowieckiego i Sowieckiego Człowieka
zasłużył Pan na wygnanie. Muszę więc zakładać, że pod pewnymi podstawowymi względami nie jest Pan wcale Człowiekiem
Sowieckim —

ZINOWIEW Ależ jestem. Co nie znaczy, że nie krytykuję tego systemu. W Związku Sowieckim system ten jest wszędzie i
ciągle krytykowany na każdym szczeblu — ale jest to krytyka z wewnątrz systemu. Prawomocność samego systemu nie jest
kwestionowana.
Ludzie na Zachodzie myślą często, że społeczeństwo sowieckie jest faktycznie ogromnym obozem koncentracyjnym. Ale
to jest po prostu nieprawda. Niektóre z moich tekstów satyrycznych były początkowo wygłaszane w formie publicznych
wykładów. Przeczytałem na przykład rozdział z mojej książki pt. Przepastne wyżyny (jeszcze do tego na temat władzy) jako
wykład w Akademii Wojskowej. Jako słuchaczy miałem dwustu generałów i wszyscy mnie oklaskiwali. W obozie
koncentracyjnym to nie jest możliwe.
Istnienie systemu sowieckiego przyjmuję jako fakt naturalny. Problemem moim jest, jak w tym społeczeństwie żyć.

URBAN Niech Pan sobie wyobrazi, że może Pan znowu zająć swoje stanowisko profesora na Uniwersytecie Moskiewskim i
ze wszystkie Pana odchylenia zostały Panu po cichu wybaczone. Czy wróciłby Pan do Związku Sowieckiego?

ZINOWIEW Wróciłbym natychmiast. Ale zrozumiejmy się: byłem (jak już wielokrotnie miałem okazję powtarzać)
zagorzałym przeciwnikiem Stalina i stalinizmu; niemniej to było tło całego mojego życia. Walczyłem za sowieckie
społeczeństwo, którego przywódcą był Stalin, i walczyłem za nie dobrowolnie. Jednocześnie byłem tak kompletnie zrażony
do samego Stalina, że nawet planowałem go zamordować.

URBAN Tak?

ZINOWIEW O, tak. A mimo to zawsze, kiedy dostawałem od swoich przełożonych rozkaz ryzykowania życiem dla Stalina,
robiłem to bez wahania.

URBAN A gdyby Pan wrócił do ZSRR, do swego „kolektywu", i zderzywszy się znowu z systemem został zamknięty w
szpitalu psychiatrycznym: czy wtedy uważałby się Pan za osobę psychicznie normalną, niesłusznie uznaną za nienormalną,
czy obłąkaną?

ZINOWIEW Nie, nie uważałbym się za osobę normalną. Byłbym wtedy nienormalny.

URBAN Ale nie dajmy się znowu wziąć na lep „normalności". Można by Pana uznać za ,,nienormalnego" tylko w tym
sensie, w którym każdy, kto chce zreformować społeczeństwo sowieckie jest uważany za „nienormalnego" przez władze
sowieckie. Ale przecież Pan by tego kryterium nie przyjął. Czy nie byłby Pan przekonany o swojej własnej normalności, uzna-
jąc, że to raczej system jest nienormalny?

ZINOWIEW Ale przecież w systemie, gdzie normą jest akceptowanie systemu takiego jaki jest, ja byłbym rzeczywiście
nienormalny. Byłbym odchyleńcem.

URBAN Ale czy Pan sam, w głębi duszy, uznałby się za psychicznie chorego?

ZINOWIEW Uznałbym fakt, że z punktu widzenia systemu jestem nienormalny. A skoro wewnątrz sowieckiego systemu
innego punktu widzenia być nie może, przyjąłbym fakt, iż jestem odchyleńcem, i żyłbym z tym.

URBAN Nie chcę tu za bardzo nalegać, ale dla nas właśnie ta „nienormalność", dzięki której napisał Pan Przepastne
wyżyny i inne znane satyry na społeczeństwo sowieckie, stanowi gwarancję Pana normalności. Podziwiam Pana odwagę i
poczucie humoru, ponieważ napisał Pan te satyry pomimo presji otoczenia sowieckiego, i my właśnie to otoczenie uważamy
za chore. Czy mogę Pana skłonić do powiedzenia, jasno i klarownie, że w rzeczywistości zgadza się Pan ze mną; w innym
bowiem wypadku byłbym zmuszony do założenia, że nie jest Pan w stanie rozróżnić pomiędzy sobą samym a przedmiotem
swych badań?

ZINOWIEW Społeczeństwo sowieckie jest tematem moich badań i zarazem moim właściwym otoczeniem. W kontekście
życia sowieckiego moje książki wraz z ich autorem są zjawiskami nienormalnymi.

URBAN Czy więc uważałby się Pan za chorego i słusznie umieszczonego w szpitalu?

ZINOWIEW W danym i jedynym możliwym kontekście tak, tak bym uważał.

URBAN Ale rozmawiamy teraz w Szkocji, daleko od tego kontekstu. I Pan tu jest właśnie dzięki temu, że Pan ten kontekst
odrzucił.
ZINOWIEW Pana pytanie nie ma sensu poza kontekstem społeczeństwa sowieckiego, a zatem ja też nie mogę dać Panu
odpowiedzi poza tym kontekstem. Szkocja nie jest Związkiem Sowieckim.

URBAN A więc nie istnieje dla Pana niezależna moralność, poza tym systemem —

ZINOWIEW Nie istnieje od chwili, kiedy człowiek sobie uświadamia, że żyje w tym systemie. „Moralność" zależy od
ogólnego wpływu otoczenia. Biedni nie mogą być bardzo „moralni". „Moralnym", w Pana sensie, nie może też być Człowiek
Sowiecki.

URBAN — stara leninowska zasada —

ZINOWIEW — po prostu opis rzeczywistości sowieckiej, która widziana z zewnątrz jest rzeczywistością niemoralną.
Zachodnia moralność nie należy do systemu sowieckiego.

URBAN Zaczynam więdnąć pod presją Pana dialektyki: nienawidził Pan Stalina, a jednak go Pan kochał; był Pan gotów go
zabić, a jednak gotów zarazem umrzeć za niego. Andriej Amalrik powiedział mi kiedyś, że cale społeczeństwo sowieckie jest
psychologicznie nienormalne. Rozumiem, co miał na myśli.

ZINOWIEW Opisuję zupełnie normalne zjawisko sowieckie. Walczyłem za Stalina, kiedy wymagały tego moje obowiązki
oficerskie. Byłem gotów poświęcić swe życie dla Stalina, dla moich przełożonych w wojsku i moich towarzyszy. Jeśli ma się
przywilej bycia oficerem w lotnictwie, chce się być dobrym oficerem.

URBAN Rozumiem, że w pewnym sensie energiczny, zawzięty młody człowiek, gotowy przyjąć każde wyzwanie, może mieć
przyjemność z bycia dobrym żołnierzem niezależnie od tego, jakiej władzy politycznej służy. W końcu wszyscy mieliśmy
kiedyś ambicje należenia do świetnie wytrenowanej grupy młodych ludzi, wymagającej wszystkich naszych sił. Być może to
tego typu ambicja była Pana motywacją za Stalina.
ZINOWIEW Tak.

URBAN Czy zastanawiał się Pan kiedykolwiek, czy walczy Pan o Rosję, czy o komunizm reprezentowany przez Stalina?

ZINOWIEW Nie. Moim obowiązkiem było spełniać rozkazy. Niemcy byli moimi wrogami. Moim zadaniem było walczyć z
nimi, i miałem z tego przyjemność.

URBAN Czy zgadza się Pan, że w tym wypadku nie ma żadnych moralnych podstaw do potępienia znacznej większości
niemieckich żołnierzy, którzy walczyli za Hitlera i rozumowali w dokładnie ten sam sposób: na wojnie wykonujesz rozkazy, i
wykonujesz je chętnie, ponieważ pierwszy twój obowiązek jest wobec twojej ojczyzny, wobec twoich przełożonych i
towarzyszy — niezależnie od tego, czy aprobujesz swoich przywódców, czy też nie.

ZINOWIEW Nie można tego tak porównywać. W każdym razie, gdy tylko wojna się skończyła, zacząłem krytykować
sowiecki system i wypracowałem najostrzejszą krytykę, jaką dotychczas w Związku Sowieckim widziano.
Ale trzeba zrozumieć, że krytykowałem system od wewnątrz. System sowiecki był moim domem, rodziną, życiem. Czy
był dobry, czy zły, ja byłem jego częścią. Zmienić go nie było w mojej mocy. Mam córkę. Może ona być zła lub dobra,
genialna lub głupia — ale czy kocham ją mniej, jeśli jest głupia albo jeśli nie dorosła do moich oczekiwań? Oczywiście, że
nie.

URBAN Wyraźnie więc nie chce Pan, aby system sowiecki został zniszczony?

ZINOWIEW To mnie nie interesuje. Jednocześnie widzę, jak poważne niebezpieczeństwo przedstawia system sowiecki dla
świata zachodniego, i chciałbym pomóc to niebezpieczeństwo odwrócić. Jestem przede wszystkim Rosjaninem, i chcę, żeby
Rosjanie żyli szczęśliwie i w dobrobycie. To wymaga rozkładu imperium sowieckiego. Wiem o tym.

URBAN Chce Pan, aby rozpadło się imperium, ale nie system komunistyczny.

ZINOWIEW Skoro chcę, żeby Rosjanie uzyskali suwerenność jako niepodległe państwo, logicznie muszę chcieć rozkładu
imperium sowieckiego. System komunistyczny to inna sprawa.

URBAN Czy Ukraina byłaby częścią Pana Rosji?

ZINOWIEW Nie, pozwoliłbym Ukraińcom załatwiać swoje własne sprawy wedle ich uznania. Mnie interesuje tylko
przyszłość ludu rosyjskiego. Swoje książki piszę jako pisarz rosyjski dla rosyjskich czytelników. Chciałbym, aby Rosjanie
byli ludźmi wykształconymi, kulturalnymi i pewnymi siebie, ażeby mogli dzielić skarby kultury światowej i przyczyniać się
do jej rozwoju. Chciałbym wyciągnąć Rosjan ze stanu zacofania i ujarzmienia, w którym żyją od wieków. Rosjanie nie mogą
osiągnąć żadnej z tych rzeczy wewnątrz imperium sowieckiego.

URBAN Powiedział Pan, że „system to inna sprawa". Czy mam przez to rozumieć, iż system komunistyczny przetrwałby
nawet, gdyby imperium sowieckie zostało zniszczone lub uległo rozkładowi z przyczyn wewnętrznych?
ZINOWIEW Tak, ja przewiduję, że system by przetrwał. Jestem pewien, że system komunistyczny ma przyszłość. Co więcej,
jestem przekonany, że system komunistyczny obejmie z czasem całą ludzkość. Ale imperium sowieckie zostanie zniszczone.

URBAN Czy więc chciałby Pan, aby imperium sowieckie przegrało wojnę, jako że byłby to krok ku wyzwoleniu ludu
rosyjskiego i niepodległego narodowego państwa rosyjskiego ?

ZINOWIEW Tu nie chodzi o to, co ja bym chciał, ale jestem przekonany, że w wypadku trzeciej wojny światowej zarówno
Związek Sowiecki jak i Stany Zjednoczone na swój sposób by przegrały. Związek Sowiecki niechybnie rozpadłby się na
szereg małych i średnich państw, co moim zdaniem na pewno byłoby korzystne nie tylko dla ludzi w nim żyjących, ale i dla
reszty ludzkości. Imperium sowieckie jest w swej aktualnej formie wysoce niebezpieczne dla Zachodu. Powracam ciągle do
tego tematu, ponieważ wydaje mi się, że kraje zachodnie nie doceniają siły przetrwania, jaką ma system sowiecki. Jako
machina wojenna, ZSRR w porównaniu ze światem zachodnim wychodzi lepiej, ponieważ jest to imperium w stanie stałej
mobilizacji. Może zniszczyć Europę Zachodnią i może zniszczyć Stany Zjednoczone — choć ono samo w trakcie tego
ulegnie zniszczeniu.

URBAN Mówi Pan, jak gdyby trzecia wojna światowa była nieunikniona.

ZINOWIEW Jestem pewien, że jest nieunikniona.

URBAN W okresie, powiedzmy, dziesięciu lat?

ZINOWIEW Nie umiem przewidzieć, kiedy; jedno natomiast mogę powiedzieć: Związek Sowiecki będzie inicjatorem
następnej wojny światowej. Słowa „inicjator" używam ostrożnie: nie twierdzę, że ZSRR rozpocznie wojnę, że tak powiem,
„na zimno", ale że do niej doprowadzi wzniecając zamieszki w jednym miejscu, w innym popierając antyzachodnie ruchy,
itd. Polityka Związku Sowieckiego w Angoli, Etiopii, Afganistanie i ostatnio w Ameryce Środkowej prowadzi do wojny.
Podczas kryzysu w Iranie Kreml miał niespotykaną okazję do wywarcia nacisku na Zachód z pozycji siły. Przepuścił ją.
Teraz potrzebuje co najmniej pięciu lat, aby swoje rozmaite przewagi nad Zachodem skoncentrować w jego najsłabszych
punktach. Szybko postępujące zbrojenie Stanów Zjednoczonych i wzrastająca na Zachodzie świadomość realnego zagrożenia
sowieckiego mogą oczywiście pokrzyżować rachuby Kremla. Ale wiem jedno: władze sowieckie mogą czekać. Jeśli
stosunek sił za, powiedzmy, pięć lat nie będzie odpowiadał rachubom sowieckim, władze sowieckie poczekają, aż jakiś
kryzys w świecie zachodnim podsunie im okazję. Imperium sowieckie nie atakuje ad hoc: jego potrzeba ekspansji jest
wynikiem podstawowych cech jego filozofii i nie sposób jej zmienić. Zna taktykę odwlekania, ale permanentnych zmian nie
ścierpi.

V
URBAN Wspomniał Pan o stosunku sił; najczęściej spotykana opinia na Zachodzie głosi, ze jesteśmy źle uzbrojeni i źle
przygotowani do jakiejkolwiek konfrontacji ze Związkiem Sowieckim. Czy podziela Pan to zdanie?

ZINOWIEW I tak, i nie. Każdy system ma swoje własne charakterystyczne zalety i słabości. Świat zachodni składa się z
pojedynczych państw, każde z nich z własnymi interesami i tradycjami. Po części wiąże je NATO, lecz ich wzajemna
współpraca militarna wyraźnie jest nie do porównania z wysoce scentralizowaną, totalitarną strukturą Związku Sowieckiego.
Jednocześnie Zachód ma większą łatwość przystosowania się, więcej giętkości i wynalazczości. Cztery lata, które spędziłem
w Europie zachodniej, coraz bardziej mnie przekonały, że w dziedzinie militarnej, a także kulturalnej i ekonomicznej narody
zachodnie mają tyle odporności i tak kolosalne zasoby twórczego myślenia, że zachodni sposób życia przetrwa każde
zagrożenie — nawet możliwą okupację sowiecką po przegranej wojnie. Żyjąc w Rosji byłem przekonany, że jesteśmy
ogólnie rzecz biorąc lepiej przygotowani do wojny aniżeli nasi przeciwnicy. Teraz nie jestem już pewien, czy to prawda.
Cywilizacja zachodnioeuropejska jest żywym organizmem. Umie przeżyć trudne okresy, wyzdrowieć po chorobach, i
rozwijać się w wielu nowych kierunkach. Nawet komunizm przyjąłby cywilizowane i liberalne formy, gdyby dotarł
kiedykolwiek do Europy zachodniej.

URBAN Czy chce Pan powiedzieć, że chociaż zachodni „sposób życia" mógłby przeżyć przegraną wojnę, nasz
zachodnioeuropejski ustrój społeczny by nie przetrwał ?

ZINOWIEW Wierzę, że z wojną czy bez wojny zachodniego typu demokracja liberalna przetrwa długo; myślę natomiast, iż
zachodnie formy socjalizmu i komunizmu będą się różnić od tego, co mamy w ZSRR. Nie można zmusić Francuzów,
Amerykanów czy Włochów, by żyli jak Rosjanie: by tolerowali obozy, przymusowe roboty, cenzurę, nędzną stopę życiową,
propagandę ideologiczną i całą resztę. Po prostu na to się nie zgodzą.

URBAN Mówi Pan jak eurokomunista —

ZINOWIEW Nie — odpowiadam po prostu na Pana pytania.

URBAN Przedstawił mi Pan dość optymistyczny obraz sił i odporności społeczeństwa zachodniego. Co myśli Pan na temat
ZSRR? Powtarzał Pan kilkakrotnie, ze Związek Sowiecki zagraża zachodniemu światu.
ZINOWIEW Tutaj znowu trzeba rozważyć typowe siły i słabości systemu. Związek Sowiecki jest silny, ponieważ jest w
stanie ciągłej mobilizacji; jest obozem wojskowym. Każdy człowiek sowiecki zdolny do służby ma wojskowa rolę jako
szkolony rezerwista w siłach zbrojnych. W wypadku mobilizacji nie trzeba mu mówić, co ma robić ani gdzie ma się udać:
sam to wie, ponieważ przeszedł przez lata szkolenia i dyscypliny.

URBAN Przeczytałem właśnie książeczkę marszałka Ogarkowa, w której apeluje on do ludzi sowieckich, aby przygotowali
się psychicznie i fizycznie do wojny totalnej —

ZINOWIEW Tak — ale nawet to nie jest potrzebne, ponieważ życie codzienne w Związku Sowieckim jest życiem surowej
dyscypliny, ideologicznej propagandy, ćwiczeń paramilitarnych, itp. Reżym sowiecki zawsze był i jest nadal w stanie wojny
z nie-sowieckim światem. To jest jego wyróżniająca cecha.

URBAN — co wszystko razem świadczy o ogromnej sile militarnej systemu sowieckiego —

ZINOWIEW Tak, ale siła ta nie jest trwała i nie przekształca się w sukcesy w sferze ekspansji imperialnej. Zacznę może od
tej drugiej sprawy.
Kiedy sowietolodzy zachodni badają potencjał militarny Związku Sowieckiego, nie uwzględniają oni jednego niezwykle
ważnego czynnika, mianowicie charakteru Rosjan. W kraju nastawionym na podbicie świata potrzebni są ludzie, którzy
umieliby ten świat podbić. Potrzebni są ludzie, którzy (słusznie czy nie) czują się wyżsi od reszty ludzkości oraz mają siłę
woli i zdolności organizacyjne konieczne do władania prowincjami swego imperium. Brytyjczycy, a także, na swój sposób,
Francuzi i Niemcy odznaczali się tymi cechami.
Rosjanie natomiast ich nie mają. To nie jest rasa panów. Historia sprawiła, jak już wspominałem, że zawsze przegrywali.
Nie przyświeca im żadna misja imperialna; nie roszczą sobie też prawa, w odróżnieniu od Francuzów, do narzucania swej
kultury mniej szczęśliwym narodom. Lecz wasi zachodni badacze spraw sowieckich, ze swymi modelami, tabelami i
statystykami, nie rozumieją tej decydującej cechy historii rosyjskiej i rosyjskiego ducha.

URBAN Zastanawiam się, do jakiego stopnia jest Pan zaznajomiony z poglądami, które głosili na ten temat zachodni uczeni.
George Kennan, na przykład, w trakcie rozmowy ze mną w 1976 r., wyraził pogląd niemal identyczny z tym, co Pan przed
chwila powiedział:
Nie przypisuję Rosjanom politycznej i ideologicznej zdolności do kontrolowania setek milionów zachodnich Europejczyków.
Europejczycy okazaliby się dla nich, dzięki swej liczebności, swej historii i doświadczeniu, o wiele mniej podatni na kontrolę
i dyscyplinę aniżeli ludność Europy wschodniej... Niemcy ... mieli o wiele więcej ludzi sprawnych, zdolniejszych urzędników,
i większą pewność siebie aniżeli Rosjanie w jakimkolwiek okresie. Kiedy najeżdżali na jakiś kraj, mieli ludzi, którzy znali
język, umieli przejąć kontrolę nad siecią telefoniczną i kolejową, i byli nie tylko zdolni do wykonywania wielu innych zadań,
lecz także obdarzeni dozą pewności siebie wystarczającą do zdobycia pewnego szacunku ludzi miejscowych. Rosjanie
natomiast do żadnej z tych rzeczy nie byliby zdolni.
Podobne przykłady można by zacytować z wypowiedzi innych historyków zachodnich,

ZINOWIEW Świetnie — tym lepiej, jeśli Kennan to wszystko powiedział niezależnie od moich spostrzeżeń na ten temat.
Trzeba pamiętać, że Rosjanie nie są ludźmi, którzy mogliby władać światem.

URBAN Czy nie przyznałby Pan jednak, iż dziewiętnastowieczni słowianofile byli innego zdania — że cała ich filozofia
wręcz wywodziła się z ich przekonania, że naród rosyjski w tym świecie miał misję, misję mesjanistyczną?

ZINOWIEW Owszem, mówili to — ale było to i jest absurdalne. Tego typu misja zakłada przewagę kulturalną, a to jest
właśnie to, czego Rosjanie nigdy nie mieli. Przy braku przewagi kulturalnej i przekonania, że jesteś uprawniony i wręcz
zobowiązany do utrwalania tej przewagi, wszelki imperializm misjonarski jest złudzeniem. Rosjanie są na ogół leniwi, źle
zorganizowani i brak im jakiegokolwiek poczucia dyscypliny i samodyscypliny. Ich dążenie do kontrolowania innych
narodów i „przewodzenia" światu świeci nieobecnością. Są być może na tyle silni, aby uniemożliwić Amerykanom
narzucenie światu własnej hegemonii, lecz ich samych na to nie stać —

URBAN — co też wielokrotnie powtarzał Zbigniew Brzeziński, i jako osoba prywatna, i jako członek administracji, dodając
na użytek amerykańskich neoizolacjonistów, że nie ma faktycznie innej alternatywy aniżeli amerykańskie przewodzenie
światu.

ZINOWIEW Rosyjska nieudolność i wręcz niechęć do narzucania przywództwa jest niesamowita. Pamiętam, że podczas
mojej kariery wojskowej byłem niezdolny do narzucania swojej woli własnym podwładnym. Pomyślałby Pan, że miałem pod
komendą cały szwadron lotniczy. Skądże. Miałem pod sobą trzy, trzy (!) osoby — a nie byłem w stanie powiedzieć tej
nieszczęsnej trójce podwładnych, co mają robić. Każdy z nich szedł własnymi drogami. Później, w Moskwie, byłem przez
krótki czas przewodniczącym mojego kolektywu uniwersyteckiego, ale porzuciłem to jako coś bardzo niemiłego.

URBAN Niemiłego w jakim sensie?

ZINOWIEW W tym sensie, że nie umiałem kontrolować ludzi, którzy do niego należeli. Co więcej, nie chciałem tego robić.
Jestem typowym Rosjaninem: nie miałem najmniejszej ochoty rozporządzać tymi ludźmi. Wiedziałem, że każdy z nich miał
inne skłonności i potrzeby psychologiczne. Dlaczego ja mam ich ujarzmiać? Zgodzi się Pan zapewne, iż nie jest to
nastawienie, które prowadzi do ekspansji imperialnej i tworzy zadowolonych imperialistów.
URBAN Niemniej pod koniec wojny, kiedy Armia Czerwona posunęła się na zachód, na wszystkich szczeblach wojsk
sowieckich dużo było mowy o „parciu do Atlantyku" zamiast zatrzymania się na anglo-amerykańskich liniach. Czy nie był to
powszechny wyraz ambicji imperialistycznej?

ZINOWIEW Mam dwie uwagi. „Parcie do Atlantyku" było może w tym czasie hasłem w armii sowieckiej, ale mówimy w tej
chwili o charakterze Rosjan. Nie wszystkie sowieckie oddziały wojskowe składają się z Rosjan, a sztab wojsk sowieckich nie
jest nawet teraz zdominowany przez Rosjan — jest w większej mierze ukraiński. Po drugie, hasło to rzucił Stalin, który był
Gruzinem. Nie można więc twierdzić, że parcie do Atlantyku stanowiło imperialne dążenie Rosjan. Tak czy inaczej sam
pomysł był groteskowy, ponieważ podbój świata nie był częścią psychologicznego szkolenia Armii Czerwonej. Ta wojna
była defensywna. Nie byliśmy przygotowani do władania Europą zachodnią.

URBAN Co by było, gdyby inny przywódca o żelaznej woli, podobny trochę do Stalina, doszedł do władzy na Kremlu w
warunkach wojennych — czy nie mógłby on poprowadzić za sobą imperium i Armii Czerwonej (motywowanej uczuciami
podobnymi do tych, które Panu przyświecały, kiedy walczył Pan przeciwko Hitlerowi) do ekspansji imperialnej pod hasłami
obrony? I czy ten ekspansjonizm nie byłby także w większej mierze automatycznie rosyjski?

ZINOWIEW Nigdy więcej nie może dojść do władzy w ZSRR postać typu Stalina. Stalin był zjawiskiem wyjątkowym. Był
dzieckiem Rewolucji: reprezentował młodość społeczeństwa komunistycznego i był dla nas niewątpliwie największą postacią
dwudziestego wieku. Rewolucji dał początek Lenin, ale ten nowy twór dopiero pod Stalinem zaczął się rozwijać,
doświadczać radości życia i próbować osiągnąć te — często nieosiągalne — cele, po które sięgają młodzi ludzie w każdej
epoce i w każdej cywilizacji.

URBAN Czy nie ma Pan naprawdę na myśli tego: stalinizm był co prawda okropny dla tych, którzy byli weń uwikłani, ale ja
miałem lat osiemnaście, trochę pieniędzy w kieszeni, słońce świeciło i dziewczyny byty ładne?

ZINOWIEW Pana wyobraźnia jest bogatsza od mojej dialektyki.

URBAN Powiedział Pan przed chwilą, że siła sowiecka nie jest trwała —

ZINOWIEW Tak. Chciałem przez to powiedzieć, że podczas gdy społeczeństwo zachodnie można trafnie porównać ze
zdrowym organizmem w pełni zdolnym do wyzdrowienia, system sowiecki jest chory i łatwo jest go wepchnąć w chorobę
nieuleczalną, ponieważ ma on raka, raka społecznego, w samym swoim centrum. Jest to społeczeństwo nietwórcze,
zahamowane w rozwoju, umierające.

URBAN Znów nie umiem nadążyć za Pana dialektykq. Podczas tej rozmowy powtarzał Pan wielokrotnie (a także,
oczywiście, wielokrotnie pisał w swoich książkach), że system sowiecki jest bardzo silny, że jego potencjał wojskowy jest na
Zachodzie niedoceniany, i że jest on, ogólnie rzecz biorąc, symbolem społeczeństwa, jakie w końcu obejmie całą ludzkość. A
teraz znów mówi Pan, ze system sowiecki ma raka. Czy może Pan mi wyjaśnić swoje rozumowanie? Jeśli system sowiecki jest
tak słaby — dlaczego jest on tak silny?

ZINOWIEW Jest to za obszerny temat. Charakter i przyszłość społeczeństwa sowieckiego będziemy musieli zostawić jako
temat do innej rozmowy.

VI
URBAN Niech Pan sobie wyobrazi, że jest luty 1917 r. i że umie Pan przewidzieć ofiary, które ma pociągnąć za sobą
rewolucja październikowa: wojnę domową, masowe rzezie kolektywizacji i Wielkiego Terroru, Gułag, dojście do władzy
Hitlera w wyniku błędnej oceny stanu Republiki Weimarskiej przez Stalina, itd. Czy nadal chciałby Pan, aby rewolucja
październikowa miała miejsce? Jest to pytanie, które Pan sam zadał w książce pt. Świetlana przyszłość, lecz na które
odpowiedział Pan w sposób dwuznaczny.

ZINOWIEW Tak, walczyłbym dla rewolucji — dziś albo jutro. Napisałem całą książkę na temat mojej opozycji wobec
stalinizmu (wyszła po rosyjsku latem 1983 r.); lecz gdybym miał wybierać między życiem w naprawdę potwornych czasach
Stalina a życiem w epoce łagodniejszej i wygodniejszej, bez wahania wybrałbym czasy stalinowskie.
Nie chcę się za bardzo powtarzać. Powiem więc tylko raz jeszcze, że czasy Stalina były czasami idealizmu, poświęcenia i
nawet heroizmu. Mieliśmy w życiu cel i walczyliśmy o niego. Nieczęsto w historii bywa to możliwe.

URBAN Ale czy może Pan sobie wyobrazić, przywołać sobie na nowo, krzyki torturowanych i umierających, wieszania i
rozstrzeliwania, które (jak Pan przed chwilą powiedział) zdziesiątkowały Pana rodaków za Stalina i Lenina, powodując
śmierć o wiele większej ilości ludzi aniżeli mógł sobie przypisać Hitler we wszystkich swoich obozach koncentracyjnych — i
nadal utrzymywać, że rewolucja bolszewicka jest czymś, o co walczyłby Pan od nowa?

ZINOWIEW Zdarzenia, które Pan opisuje, były tragiczne, ale nie zbrodnicze. Rewolucja przyniosła szkolnictwo, służbę
zdrowia, awans społeczny i nowy początek. Wszystko to już przedyskutowaliśmy. Niektórzy ludzie zginęli; innym się
powiodło. Gdyby policzyć ludzi, dla których rewolucja stanowiła wielką nową szansę, i tych, dla których była tragedią,
zdumiałby się Pan, o ile więcej jest tych, którym rewolucja przyniosła korzyści, aniżeli tych, którzy na niej stracili.
URBAN A więc po przeliczeniu ludzkie ofiary były w pełni uzasadnione —

ZINOWIEW „Ludzkie ofiary" to jest pojęcie, które już zawiera ocenę moralną. Jest nie do przyjęcia, kiedy mówimy o
historii. Moralność nie ma tu nic do rzeczy. Historia poszła torem, którym poszła. Moim zadaniem jest przyjąć to do
wiadomości i przeprowadzić analizę skutków —

URBAN — jako człowiek sowiecki —

ZINOWIEW — jako ktoś, kto urodził się w społeczeństwie sowieckim i wie, że w ciągu tysiąca lat nie da się go zniszczyć.
Musimy przyjąć je takim, jakim jest, starać się je ulepszyć i współżyć z nim jak najlepiej możemy. To jedno ma znaczenie
dla mnie i dla ludzi sowieckich.

URBAN Wydaje mi się, że jest Pan dwojako — intelektualnie i emocjonalnie — związany z systemem sowieckim, i że wskutek
tego jest Pan przezeń niemal zahipnotyzowany, jakby przez jakiś nieodparty i żywiołowy fakt. Czy jednak ktoś tak bardzo
zaangażowany jak Pan jest w stanie rozszerzyć nasze zrozumienie Związku Sowieckiego? Czy też może zrozumienie to jest
paradoksalnie zwiększone przez sam właśnie fakt, że jest Pan zaangażowany? Nie jest w końcu codziennym wydarzeniem,
żeby znany dysydent przypominał nam o rzekomych siłach i zaletach systemu, który skazał go na wygnanie. W tym też, że się
tak wyrażę, pikantność stanowiska, które Pan zajmuje, i szczególny powód Pana sławy. Czy zdaje Pan sobie sprawę z tej
roli? Czy też może wypracował ją Pan sobie świadomie, aby odróżnić się od innych wygnańców sowieckich i tym samym
zdobyć sobie miejsce na pierwszych stronach gazet?

ZINOWIEW Jestem człowiekiem sowieckim i naukowcem, i pochlebiam sobie, że wiem, o czym mówię. Na pytanie, czy
Pana zrozumienie sprawy zwiększone jest przez to, co mówię, czy też raczej przez fakt, że to ja to mówię, nie jestem w
stanie odpowiedzieć.
Fakty są bardzo proste. Możemy, praktycznie rzecz biorąc, wyjść z założenia, że system sowiecki przetrwa aż do końca
historii ludzkości. A więc pytanie, które muszę sobie zadać nie brzmi: „Jak pozbyć się tego systemu?", ponieważ wiem
świetnie, że zrobić tego nie mogę, lecz raczej:
„Jak skłonić system do zaopatrzenia mnie w lepsze mieszkanie, więcej żywności, mojego miasta w lepszy system kanalizacji,
itp.?" Tego typu pytania mają sens. A państwo? A partia? Równie dobrze można martwić się głębokością morza lub ludzką
śmiertelnością.

URBAN Ale gdzie w tym wszystkim podział się rosyjski idealizm? Dziewiętnastowieczna historia i literatura Pana kraju
składają się na jedną wielką sagę młodych ludzi, bezinteresownych i pragnących często zupełnie nierealnie uspokoić swoje
sumienia przez ocalenie ludzkości i ludu rosyjskiego. Bez nich wasza rewolucja październikowa byłaby nie do pomyślenia. A
mimo to stoi tu przed nami wybitny rosyjski matematyk i filozof, który dzięki swym satyrom na społeczeństwo sowieckie
osiągnął światową sławę, i mówi nam, że wszystkie myśli o zmianie w systemie sowieckim muszą ograniczyć się do lepszego
systemu kanalizacji. Co by o tym pomyślała Wiera Zasulicz?

ZINOWIEW Ach, ale przed rewolucją wiele rzeczy było możliwych, które nie są możliwe teraz. Nie sposób być idealistą,
kiedy się stoi na autostradzie naprzeciwko nadjeżdżającej pięćdziesięciotonowej ciężarówki. Sprawy materialne, o których
wspominał Pan z pewną pogardą, nie są dla nas trywialne. Kiedy głównym problemem życiowym jest dodatkowe pięć
metrów powierzchni mieszkaniowej, czy dostęp do sklepu z żywnością, czy też lekarstwo, które może ocalić życie dziecka
— to, co na Zachodzie wydaje się trywialne, nabiera ogromnego znaczenia —

URBAN — a więc system ten osiąga swój cel — zapewnia sobie przetrwanie — po prostu utrzymując ludność w biedzie.
Jedna grupa socjologów mówi nam, że nędza prowadzi do niepokojów i rewolucji; inna, że paraliżuje wolę i prowadzi do
biernej zgody. Pana interpretacja przypadku sowieckiego wydawałaby się popierać to drugie stanowisko. A jeśli tak, to
cząstkowe nadgryzanie systemu nic nie pomoże. Pomóc może tylko całkowita zmiana.

ZINOWIEW Jak już powiedziałem, jest to coś, co praktycznie rzecz biorąc musimy wykluczyć, nawet jako wynik wojny.
Nędza jest w Związku Sowieckim ogromna, a dostawy żywności i innych niezbędnych rzeczy gorsze, aniżeli kiedykolwiek
od czasów wojny. Trudno sobie wyobrazić, jak sytuacja mogłaby się pogorszyć. Wszystko to oczywiście ogranicza w
ludziach zapał reformatorski do zaspokojenia podstawowych potrzeb. Dążenia ambitniejsze są sparaliżowane, a oznacza to
także, gdy się uwzględni wszechobejmujący charakter państwa komunistycznego, paraliż wszelkiego idealizmu i
poświęcenia dla ogólnego dobra, jakie widzieliśmy w dziewiętnastym wieku.
Niech Pan pomyśli przez chwilę o tym, w jaki sposób przeciętny sowiecki student lub nauczyciel stara się polepszyć swą
sytuację — przez przyjęcie na studia doktoranckie lub awans do stanowiska docenta.
Otóż nie będzie on chciał przeciwstawić się samemu systemowi uniwersyteckiemu, nie mówiąc już o systemie sowieckim.
W rzeczy samej, oba te systemy są dla niego zupełnie wygodne. Cóż więc uczyni? Drobnymi, chytrymi krokami będzie się
posuwał wewnątrz systemu. Zachowywać się będzie tak, aby przekonać przełożonych, iż jest odpowiednią osobą do awansu.
Jak to zrobi? Zrobi to wręczając odpowiednim ludziom „prezenty" lub po prostu łapówki, a nawet pisząc donosy.
W książce Homo Sovieticus pisałem szczegółowo na temat donosów. Teraz powiem tylko, że donosy są w społeczeństwie
sowieckim powszechnie przyjętą praktyką. Jest to sposób życia zupełnie naturalny. W ciężkiej walce o trwanie człowiek
pomaga sobie jak może. Dla przeciętnego sowieckiego obywatela, młodszego czy starszego, ważne są: wyżywienie, miesz-
kanie, odzież, obuwie, zdrowie i awans. Nie ma po prostu ani miejsca, ani dodatkowej energii na taki idealizm, jaki
przyświecał Rosjanom w dziewiętnastym wieku.
URBAN Ale co się stało z tradycyjnym rosyjskim pragnieniem „prawdy" — z odmową przyjęcia kłamstwa głoszonego przez
władze?

ZINOWIEW Student wyrażający opinię, że system sowiecki lub partia opiera się na kłamstwie, zostałby natychmiast
wyrzucony z Komsomołu. Jego szansę zatrudnienia byłyby poważnie zagrożone. Nie jest to więc dla niego możliwe. Poza
tym większość młodzieży w pełni akceptuje ten system, włącznie z oficjalnym zakłamaniem, aczkolwiek, jak każda
młodzież, odnosi się krytycznie do takich czy innych jego stron.

URBAN Aleksander Sołżenicyn postawił zasadę „przestać kłamać" na pierwszym miejscu wśród swoich żądań. Z tym
zapewne by się Pan zgodził?

ZINOWIEW Jest to żądanie absurdalne. W systemie sowieckim nie sposób żyć bez kłamania. Ale musimy przyjrzeć się
uważnie temu słowu — „kłamać" — i zastanowić się, co ono naprawdę znaczy. Otóż w zachodnim znaczeniu „kłamstwo"
jest czymś wyraźnie potępianym, ponieważ jest to negacja prawdy. W ZSRR jest inaczej. W Związku Sowieckim żyje około
50.000 pisarzy. Nie mogą oni pisać „prawdy" w znaczeniu zachodnim, niemniej tego co piszą nie można też nazwać
kłamstwem. Sowiecka ideologia i zwyczaje określają granice, których pisarz musi się trzymać. Musi on się wysławiać w
ramach danej ortodoksji językowej. Ale jego czytelnicy dobrze znają klucz do tej ortodoksji. Umieją odczytać, co autor ma
na myśli, chociaż zachodnim czytelnikom może się wydawać, że autor pisze „kłamstwa". Wszystko to Sołżenicyn za bardzo
upraszcza.

URBAN Powiedział Pan przed chwilą, że przyjmuje Pan system sowiecki jako „fakt naturalny", którego Pan nie
kwestionuje. Teraz wydaje mi się, ze chodzi o coś więcej: o fakt naturalny, który wydaje się Pan popierać z nienaturalnym,
jeśli Pan pozwoli, zapałem jak na kogoś, kogo reżym sowiecki tak podle potraktował.

ZINOWIEW To, że zostałem w ten sposób potraktowany nie może zmienić mojej zasadniczej oceny tego systemu. Jak Panu
wiadomo, nie wahałem się nigdy ostro krytykować rozmaitych jego stron. Potępiałem w nim braki żywności, okropną
sytuację mieszkaniową i wiele innych wad.
Żyję teraz w Europie zachodniej. Mam wyżywienia pod dostatkiem, mam porządne mieszkanie i trzy ubrania, ale proszę
mi wierzyć, że oddałbym to wszystko, i więcej, jeślibym mógł być znowu częścią sowieckiego kolektywu.

URBAN Na czym dokładnie polega dla Pana magnetyzm „kolektywu" sowieckiego?

ZINOWIEW Życie sowieckie jest przeniknięte poczuciem wspólnego celu, co daje silną orientację wraz z nową, bogatszą
świadomością. Człowiek czuje, że mimo wszystkich błędów jednak posuwa się naprzód. Nikomu na Zachodzie nie jest dane
doświadczyć podobnego uczucia.

URBAN Poczucie misji — może nawet fanatyzm?

ZINOWIEW Jest to po prostu cały sposób życia — życia kolektywnego. Homo sovieticus nie jest indywidualistą, być może
nie jest nawet jednostką. Wszelka próba określenia go musi się zacząć od odnotowania, że należy on do pewnej grupy i nie
daje się poza nią pomyśleć. Na tym też, nawiasem mówiąc, polega moja własna tragedia na Zachodzie. Nie mam grupy.
Jestem jak ryba bez wody, podobnie jak wszyscy sowieccy ludzie, nawet najbardziej zagorzali dysydenci na wygnaniu.
Mieszkając w Londynie czy w Paryżu, ciągle noszą ze sobą sowiecki system.

URBAN Pisze Pan w Homo Sovieticus, ze sowiecki kolektyw jest „najsprawiedliwszym systemem na świecie". Nie tak
wyobrażamy sobie zazwyczaj kołchoz czy stachanowowski zespół fabryczny. Przeciwnie, myślimy na ogół, że kolektyw
sowiecki jest jednym z najbardziej niesprawiedliwych systemów w historii nowoczesnej, ponieważ jego podstawą są surowa
dyscyplina, kontrola myśli, destrukcja osobowości i bardzo niska stopa życiowa. Czy nie mamy racji?

ZINOWIEW Mamy tu znowu sprawę niezrozumienia. Członkowie prymitywnego szczepu w Polinezji czy w Afryce są
szczęśliwi, ponieważ należą do kultury tego szczepowego społeczeństwa w sposób całkowicie zintegrowany. Nie są
„jednostkami". Pojęcie indywidualizacji wydawałoby się im bezsensowne. Dla ludzi sowieckich także, zachodnie pojęcie
„jednostki" jako istoty, która ma pewne prawa i zasługuje na szacunek niezależnie od społecznego otoczenia, które ją
podtrzymuje, jest po prostu niezrozumiałe.

URBAN — rzeczywiście, prawdą jest, że chrześcijaństwo było przyjęte późno i (w szczególności) źle na ziemiach rosyjskich

ZINOWIEW — nie interesuje mnie w tej chwili, czy tak było, czy nie. Prawdą jest natomiast, że pojęcie jednostki jako
dziecka Bożego — nosiciela nader ważnego sumienia — znikło zupełnie z sowieckiego sposobu myślenia. Ludzie sowieccy
wychowywani są od dzieciństwa na zasadzie, że stanowią część grupy, i po takim wychowaniu nie umieją myśleć o sobie w
żaden inny sposób. Bycie „osobowością" lub „jednostką" kojarzy się z dziwacznością, nieodpowiedzialnością i
lekceważeniem bliźniego. Weźmy mnie samego za przykład. W moim Instytucie na Uniwersytecie Moskiewskim znałem
bardzo wielu ludzi. Byłem świadom ich nastawienia w stosunku do mnie — negatywnego czy pozytywnego — i oni byli
świadomi mojego nastawienia w stosunku do nich. Byliśmy do siebie przyzwyczajeni. Byliśmy grupą. Za każdego z nich
oddałbym życie.
Porównajmy to teraz z moim życiem w Europie zachodniej. Wykładam w wielu zachodnich krajach, piszę książki i
artykuły i występuję w telewizji. Piszą o mnie: „Zinowiew jest mądrym człowiekiem", „Zinowiew jest wielkim satyrykiem",
i tak dalej. Dostaję nawet listy od swoich entuzjastów. Ale czy cokolwiek z tego ma dla mnie wielkie znaczenie? Nie ma. Nie
znaczy to dla mnie nic, ponieważ żyję w stanie intelektualnego odosobnienia, podobnie jak większość Francuzów,
Amerykanów i Niemców: każdy w swoim przegrzanym, przesadnie umeblowanym getcie; każdy walczący z przygnębieniem
i rozpaczą, jakie wynikają z sytości, izolacji i braku wyższego, wspólnego celu.
Lecz gdyby ktoś z sowieckiego Związku Literatów wyraził opinię, że uważa mnie za dobrego pisarza — to byłoby dla
mnie bardzo ważne!

URBAN Ale przecież sowiecki Związek Literatów to są ci sami ludzie, którzy wygnali Pana ze społeczeństwa sowieckiego i
narzucili Panu poniżające życie na Zachodzie. Jak więc może Pan uznawać ich wyroki co do tego, czy Pana książka jest
dobra czy zła?

ZINOWIEW Ryby mogą żyć tylko w wodzie, ptaki w niebie. Ja jestem ryba i należę do sowieckiego jeziora. Nie mogę,
jakkolwiek bym się starał, stać się ptakiem. Może Pan używać wszystkich swoich umiejętności, żeby mnie przekonać: „Poleć
z nami: popatrz, jakie ładne niebo, jak słonecznie", a ja nie byłbym w stanie tego zrobić, ponieważ nie jestem ptakiem. Stąd
mój argument, że pochwała ze strony sowieckiego Związku Literatów jest nadal jedyną rzeczą, która ma dla mnie znaczenie.
Jestem człowiekiem sowieckim.

URBAN Bardzo to jednak dziwne, ze jako wygnaniec ze Związku Sowieckiego za antysowieckie zachowanie pragnie Pan
mimo to nadal zdobyć ideologiczne uznanie od tych samych ludzi, którzy doprowadzili do Pana „upadku ". Tomasz Mann nie
starał się zdobyć od Goebbelsa pochwały za książki, które napisał w Stanach Zjednoczonych. Pochwały ze strony narodowo-
socjalistycznych uczonych czy dziennikarzy były dla niego, przeciwnie, wysoce żenujące.

ZINOWIEW Ludzie sowieccy nie mogą pozbyć się swojej tożsamości. Mogą być dysydentami, mogą mieszkać za granicą,
mogą być od stóp do głów antysowieccy — a jednak ich sowiecki charakter będzie się rzucał w oczy we wszystkim, co robią
i piszą. Najbardziej nawet szczera literatura antysowiecka pisana jest w takt ideologii sowieckiej — w takt negatywny.

URBAN Chce Pan powiedzieć, że teraz, po sześćdziesięciu sześciu latach, dyscyplina i psychologiczna manipulacja
narzucone sowieckiemu społeczeństwu odniosły większy sukces, aniżeli większość z nas gotowa by była przyznać? George
Orwell miał w końcu rację —

ZINOWIEW Tak, jakiekolwiek by były tego powody — Człowiek Sowiecki jest na zawsze Człowiekiem Sowieckim.

URBAN wypowiada się Pan dość zjadliwie na temat „izolacji" zachodniego człowieka w swoim „getcie". Kiedy pomyślę o
tych milionach obywateli sowieckich, dla których jedyną, i w większości wypadków nieosiągalną, ambicją w życiu jest
minimum izolacji w formie mieszkania, którego nie muszą dzielić z innymi. Pana pogarda dla nas nie brzmi zupełnie
przekonywająco. Nie znam sytuacji społecznej, do której Sartre'owskie powiedzenie „piekło, to inni" jest stosowniejsze,
aniżeli do sowieckiego kolektywu.

ZINOWIEW Nie zgadzam się, ale ma Pan rację w jednym: im dłużej żyję na Zachodzie, i im bardziej moje życie w Związku
Sowieckim oddala się i traci wpływ, tym piękniej wyobrażam sobie sowiecki kolektyw. Przyznaję, że wpływa to nieodparcie
na to, co myślę teraz: skłonność do zapominania o nieprzyjemnych stronach życia w kolektywie.

VII
URBAN Jak zachowałyby się, Pana zdaniem, „sprzymierzone" wojska wschodnioeuropejskie w wypadku wojny Związku
Sowieckiego z innym państwem? Czy zwiększyłyby czy osłabiały potęgę sowiecką?
ZINOWIEW Z pewnością zwiększyłyby siłę ZSRR.

URBAN Czy chce Pan powiedzieć, że wojska węgierskie, czeskie i polskie dobrowolnie zaryzykowałyby życiem, aby pomóc
swym gnębicielom?

ZINOWIEW Ale to wcale tak nie jest. Jako przykład weźmy Polskę. Spora część ludności Polski jest przypuszczalnie
niezadowolona z socjalistycznego reżymu w aktualnej jego formie; niemniej ogromna większość Polaków akceptuje ten
system. Inaczej nic by teraz z tego systemu nie zostało.

URBAN Mówi Pan, jak gdyby nic się nie wydarzyło na Węgrzech w 1956 r. i w Czechosłowacji w 1968 r., jak gdyby Polska
nie zaznała nigdy stanu wojennego ani samookupacji, które zostały jej narzucone. Przecież reżymy wschodnioeuropejskie
trwają tylko dzięki ZSRR, i niczemu innemu —

ZINOWIEW Nie docenia Pan siły przyzwyczajenia i interesów. Społeczny status quo w Europie wschodniej związany jest z
interesami ogromnej ilości ludzi na kluczowych stanowiskach: biurokracja, klasa oficerska, zawodowe elity zatrudniane
przez państwo — wszyscy oni zawdzięczają mu swoje dobra. I ta oligarchia z pewnością nie przeciwstawi się Związkowi
Sowieckiemu, póki jest przekonana, że tam leżą jej interesy.

URBAN Tutaj także Pana ocena nie zgadza się z dobrze poinformowaną opinią na Zachodzie. Pamiętam rozmowę z Deanem
Rusk, byłym amerykańskim sekretarzem stanu, na ten właśnie temat. Był on przekonany, że kraje wschodnioeuropejskie
poważnie osłabiłyby wojskowe możliwości Związku Sowieckiego przez sabotaż sowieckich linii komunikacyjnych,
zatrzymywanie sowieckich dywizji, itp.

ZINOWIEW Nic z tego nie byłoby możliwe. Sabotaż — każdy żołnierz sowiecki codziennie uprawia sabotaż w swojej
jednostce. W ZSRR jest to całkiem normalne; a jednak system trwa.

URBAN Drobna kradzież, zaniedbywanie obowiązków i nieposłuszeństwo w czasie pokoju, to jedno. Zorganizowany sabotaż
Armii Czerwonej na skalę krajową w czasie wojny jest, wydawałoby się, czymś zupełnie innym. Najważniejsze linie
komunikacyjne Armii Czerwonej prowadzą przez Polskę, Czechosłowację i NRD. Zbuntowana ludność polska lub czeska, nie
mówiąc już o niezadowolonej polskiej lub czeskiej armii, przedstawiałaby dla władz sowieckich ogromne problemy. To
właśnie, między innymi, miał na myśli Rusk.

ZINOWIEW Scenariusz Pana sam w sobie brzmi dość logicznie, lecz, jak się bliżej przyjrzeć, okazuje się absurdalny.
Generałowie Armii Czerwonej nie są jednak kompletnymi głupcami. Polskie, czeskie i wschodnioniemieckie jednostki
wojskowe są tak blisko związane z sowieckimi dywizjami, że wszelkie ich niezależne działania są praktycznie wykluczone.
Dostawy amunicji i żywności, rekonesans, możliwości naprawy i wymiany maszyn — we wszystkich tych sprawach zdane
są na wojska sowieckie. Przede wszystkim jednak stanowią one część szyku bojowego i struktury dowództwa, tak że
nieposłuszeństwo na większą skalę, a tym bardziej już powstanie na skalę narodową, są wykluczone. Proszę pamiętać, że
podczas sowieckiej inwazji Czechosłowacji w 1968 r. wojska czeskie, które były spore i dobrze wyekwipowane, odgrywały
rolę bezradnych widzów, ponieważ według zintegrowanego szyku wojskowego Paktu Warszawskiego były zwrócone na
zachód. Tak czy inaczej jest wysoce nieprawdopodobne, żeby wojska ,,sprzymierzone" dostały rozkaz pełnienia ważnej
służby w pierwszych szeregach. Ich zadaniem będzie wzmocnienie i zakończenie ataku rozpoczętego przez wojska
sowieckie, wykorzystanie i skonsolidowanie przewagi, wykończenie oporu i dostarczenie sił okupacyjnych. Tego typu
działania łatwo kontrolować.

URBAN A Polacy? Czy oni nie stanowiliby śmiertelnego zagrożenia dla sowieckich linii komunikacyjnych?

ZINOWIEW Nie — wojska wschodnioeuropejskie, z polskimi włącznie, są już za bardzo zintegrowane, aby się na coś
podobnego zdobyć. Za późno, o wiele za późno, na możliwość zrealizowania takich nadziei. Oczywiście, gdyby imperium
sowieckie zaczęło się rozpadać wskutek niepowodzeń wojskowych, wewnętrznego rozkładu, czy obu tych przyczyn, ludność
Europy wschodniej próbowałaby utwierdzić swą suwerenność narodową i przyczyniłaby się do upadku imperium. Wtedy
dopiero wszystkie czynniki przez Pana wymienione miałyby znaczenie — ale, moim zdaniem, nie przedtem. Europa
wschodnia odzyskałby swą niepodległość w wyniku zagłady imperium sowieckiego: nie byłaby jedną z głównych przyczyn
tej zagłady. Pana pytania dotyczą problemu „wystarczalności": ile lojalności i posłuszeństwa ze strony wojsk
wschodnioeuropejskich wystarczy, żeby zapewnić sprawne funkcjonowanie sowieckiej machiny wojskowej we wczesnych
stadiach wojny? Jako konkretny przykład weźmy moją własną karierę wojskową. Jak już wspominałem, podczas wojny jak i
po wojnie byłem zawziętym wrogiem Stalina. Mimo to walczyłem za niego jak wszyscy, ponieważ byłem oficerem Armii
Czerwonej — i walczyłem za niego jak najlepiej umiałem i z pełnym oddaniem. Otóż w przypadku Polski można dostrzec
podobną sytuację: Polacy pełniący służbę w wojsku polskim mogą nie lubić Rosjan, polskiego reżymu, zdławienia
Solidarności, itp. Lecz są przykuci do Paktu Warszawskiego. System ten trzyma ich za gardło, a to zapewnia, że ich lojalność
będzie wystarczająca. Być może Kreml nie jest w stanie wzbudzić we wschodnioeuropejskich wojskach entuzjastycznej
obrony ZSRR, ale współpraca bez entuzjazmu wystarczy.

URBAN Pozostając przy polskim przykładzie, istnieje argument następujący: polskie siły zbrojne, a w szczególności ZOMO,
nie zawahały się przed użyciem przemocy przeciwko własnym braciom i siostrom; o ileż mniejsze byłoby ich wahanie przed
strzelaniem do Niemców!

ZINOWIEW Ma Pan rację.

URBAN Świadectwo historii sugeruje, że w wypadku stanu zagrożenia wojennego zachodnie państwa sprzymierzone
chciałyby liczyć na to, że Europa wschodnia osłabi potęgę militarną ZSRR nie w zaawansowanym stadium jego rozpadu, lecz
w fazie wcześniejszej. Czy myśli Pan, że można by to osiągnąć oznajmiając na przykład Węgrom i Rumunom, że ci z nich,
którzy pierwsi wystąpią przeciwko Związkowi Sowieckiemu zyskają dotychczas nie rozstrzygnięte prawo własności nad
jakimś spornym terytorium?

ZINOWIEW Nie — wszystkie wschodnioeuropejskie roszczenia terytorialne musiałyby poczekać, aż ustali się los imperium
sowieckiego, lub przynajmniej do chwili, w której los ten byłby bliski ustalenia. Do tego czasu żadna propaganda nie może
być skuteczna.

URBAN Zastanówmy się nad możliwościami osłabienia systemu sowieckiego w sposób pokojowy. Jak wszyscy wiemy, Kreml
odgrywa znaczną rolę w popieraniu tzw. zachodnich ruchów pokoju, jeśli nawet sam ich nie stworzył.

ZINOWIEW Tak, ruch „pokoju" jest ostatecznie sowiecką bronią, jakkolwiek pośrednio broń ta byłaby przez Sowiety
wykorzystywana, i jakkolwiek szczera by była dobra wola, która przyświeca zachodnim „pokojowcom".

URBAN Dlaczego jest Pan przekonany, że ruch pokoju jest „bronią sowiecką"?
ZINOWIEW Ponieważ służy on za podstawę przygotowywania i prowadzenia masowych ruchów protestu. Kiedy funkcjonują
już mechanizmy takiego ruchu, a ludzie mają wprawę w organizowaniu takiego typu protestu, można ich wykorzystać do
innych przeznaczeń. System sowiecki działa na podstawie kadr i komórek. Kreml jest świadom potrzeby stworzenia sieci
podobnie myślących ludzi, którzy mogą być wykorzystani dla sowieckich celów. Taką właśnie rolę odgrywa „ruch pokoju".
Jest to koń trojański, przeciwko któremu demokracje zachodnie niewiele są w stanie zdziałać: nikt bowiem nie jest przeciwko
„pokojowi", podobnie jak nikt nie jest przeciwko macierzyństwu.

URBAN Czy nie myśli Pan, że można by tę propagandową obsesję „pokojem" wyeksportować z powrotem do Związku
Sowieckiego i Europy wschodniej? Czy nie moglibyśmy na przykład powiedzieć Ukraińcom, że obecność takiej ilości
rosyjskiej broni jądrowej na ich ziemiach w żaden sposób nie zwiększyłaby ich szans przeżycia w wypadku wojny nuklearnej
— dokładnie to, co sowieccy marszałkowie mówią Niemcom zachodnim? Czy może Pan sobie wyobrazić ukraińskich
uczestników demonstracji „pokojowych " defilujących na ulicach Kijowa z plakatami treści: „ Ukraińskie matki nie pozwolą,
by ich synowie umierali za wojnę Andropowa", lub ,,KGB fałszuje dokumenty, aby wyolbrzymiać amerykański arsenał
nuklearny", itp.?

ZINOWIEW Absolutnie niemożliwe. Musi Pan zrozumieć, że żadna siła wewnętrzna nie jest tak wielka, by osłabić
kremlowską obsesję potęgi militarnej. Gdyby sowiecką gospodarkę było na to stać, sowieccy marszałkowie wypełniliby
każdą stodołę chłopską czołgami i karabinami maszynowymi. Dla reżymu, ciągle jeszcze niepewnego swojej prawomocności
zarówno u siebie jak i na świecie, jest to artykuł wiary, że siłę militarną trzeba zwiększać za każdą cenę. Protesty
wewnętrzne, nawet gdyby były wyobrażalne w warunkach sowieckich, nie miałyby najmniejszego wpływu. Potęgę sowiecką
i świadomość tej potęgi można powstrzymać tylko przez równoważną potęgę o takiej samej lub większej mocy. Gdyby
sowiecka inwazja Afganistanu napotkała na opór z Zachodu — wtedy może wpłynęło by to na ekspansjonizm sowiecki. Ale
marsze pokojowe?
Powiedziałem:,,^.)^ protesty wewnętrzne były wyobrażalne" — otóż nie są one wyobrażalne. Wydaje się, że Pan nie
rozumie, do jakiego stopnia sowieckie społeczeństwo jest bierne i zdyscyplinowane. Jeśli władze każą ludziom manifestować
na rzecz „pokoju" — wyjdą na ulice, niosąc przepisowe plakaty „pokojowe", i będą manifestować na rzecz „pokoju". Lecz
jeśli władze sowieckie nakażą demonstracje na rzecz wojny, ci sami ludzie wyjdą na ulice, by manifestować na rzecz wojny.
Nasi ludzie pogodzili się ze swym losem; są obojętni. Nie wierzą, że mogą mieć własną wolę ani że mogliby ją utwierdzić,
gdyby ją mieli.

URBAN Ale czy w obliczu silnego ukraińskiego poczucia odrębnej tożsamości narodowej, a także częstego wśród nich
poczucia, ze SĄ obywatelami drugiej klasy pod rosyjskim panowaniem, nie moglibyśmy przypominać im przez nasze środki
przekazu: „W wypadku wojny nuklearnej możecie znaleźć się w wielkim niebezpieczeństwie, ponieważ na waszych ziemiach
jest tyle rosyjskich rakiet. Okażcie swoją wolę niepodległości narodowej przez domaganie się usunięcia obcych wyrzutni — i
przetrwajcie"?

ZINOWIEW Mówić coś podobnego byłoby bezsensowne i bezużyteczne.

URBAN Ale dlaczego?

ZINOWIEW Ponieważ musi Pan się postawić w sytuacji typowego Ukraińca: w pierwszej chwili, owszem, może on
zareagować pozytywnie; powie prawdopodobnie: tak, musimy pozbyć się tych rakiet. Ale po chwili namysłu zda sobie
sprawę, że jest bezradny. W pracy i w domu jest częścią grupy rosyjskiej. Jeśli zachowa się niestosownie, straci pracę i
szansę dostania innej. Będzie miał plamę na życiorysie, a może też znaleźć się w więzieniu. Jeśli zaś podporządkuje się
rozkazom wyższych władz, demonstrując, według przykazań, na rzecz wojny lub pokoju, zostawią go w spokoju — w tej
mierze, w jakiej w totalitarnym systemie kogokolwiek zostawiają w spokoju.

URBAN Maluje Pan obraz bezgranicznej tyranii, w której indywidualny protest jest nie tylko niemożliwy, ale wręcz nie do
pomyślenia. Ciekawe, w jaki sposób powstały wschodnioniemieckie, czeskie, węgierskie i polskie ruchy na rzecz reform —

ZINOWIEW To inna sprawa. Pozwoli Pan, że powiem coś więcej na temat Ukraińców. Faktem jest, że Ukraińcy wiedzą
świetnie o istnieniu rakiet na swoim terytorium i zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie rakiety te przedstawiają. Skąd
o tym wiedzą? Ukraińcy bardzo lubią spacery, a nie sposób chodzić pieszo po Ukrainie i nie widzieć wszędzie tych rakiet. Po
drugie, wszyscy mamy krewnych w Armii Czerwonej. Nasi chłopcy wracają do domu na urlop i opowiadają nam, gdzie się
znajduje ta broń i na co jest skierowana. Otóż mówiąc Ukraińcom w waszej propagandzie, że są pod stałym zagrożeniem
przez obecność tych wszystkich rakiet sowieckich na swoim terytorium, mówi im Pan coś, co sami od dawna wiedzą.
Ale to nie wszystko. Większość Ukraińców, uznając niebezpieczeństwo, jednocześnie powie: „Tak, ale musimy bronić się
przed nuklearnym szantażem Amerykanów, Brytyjczyków i Francuzów. Bez tych rakiet Amerykanie mogliby nas
zniszczyć."

URBAN Więc mówi Pan, że Ukraińcy mają skłonność do schizofrenii: są w połowie antyrosyjscy, ale drugą polową wierzą
w to, co im mówi sowiecka propaganda —

ZINOWIEW Nie, tak nie jest. Ukraińcy, jak zresztą wszyscy ludzie sowieccy, mają wielką wprawę w adaptacji społecznej. W
systemie totalitarnym warunkiem psychologicznego przetrwania jest racjonalizowanie. Ukraińcy mówiąc: „Tak, dużo lepiej
by nam było bez tych sowieckich rakiet — ale przecież trzeba coś zrobić z zagrożeniem amerykańskim", racjonalizują coś,
czego i tak, jak wiedzą, nie mogą zmienić.
I taka racjonalizacja służy za psychologiczny pas ratunkowy. Co możesz powiedzieć sobie i swojej rodzinie, jeśli w
sklepach nie ma mięsa? Nie możesz winić całego systemu ani władz. System i władze są dane; nie można z nimi dyskutować.
Równie dobrze można by złożyć winę na „Boga" lub „naturę ludzką". Tłumaczysz więc sytuację kategoriami sowieckiej
ideologii: winę za brak mięsa składasz na Polaków i Czechów, którzy poniesione przez was ofiary wojenne odpłacają taką
oto kompletną niewdzięcznością. Lub też winisz Amerykanów, którzy swoim zagrożeniem nuklearnym zmusili władze
sowieckie do zbierania zapasów żywnościowych na przyszłość.

URBAN Poruszyliśmy znów podstawowe różnice między Pana nastawieniem a naszym na Zachodzie. Mówi Pan, że system i
władze sowieckie są ..dane", jakby jakaś bezosobowa siła, której nic ludzkiego nie zdoła zmienić, narzuciła je ludziom
sowieckim. My na Zachodzie nie wierzymy, że systemy polityczne powstają i trwają w warunkach bezosobowych. Wierzymy, i
ja osobiście też wierzę, że system sowiecki istnieje, ponieważ ludzie sowieccy go tolerują, a skoro go tolerują, muszą przyjąć
częściową odpowiedzialność za swoje własne nieszczęścia, a także za nieszczęścia, które ten system narzuca innym.

ZINOWIEW Prawda jest taka: zachodni historycy po prostu nie są w stanie zrozumieć sowieckiej mentalności. Wydają się
myśleć, że kategorie stosowne w zachodnich warunkach będą równie dobrze stosowalne w warunkach panujących w
społeczeństwie sowieckim. Myślą, że pojęcia „prawdy", „wolności", „demokracji", „ludzkiej godności", „praw jednostki"
mają w społeczeństwie sowieckim tę samą wagę i to samo znaczenie, co w demokracjach parlamentarnych. Otóż nie mają.

Nie można zachodniego ruchu „pokoju" przenieść do Związku Sowieckiego, ponieważ kontekst jest tam zupełnie inny.
Rozumiem, że chce Pan zdemoralizować społeczeństwo sowieckie, lecz aby to zrobić, musi Pan atakować szczególnie słabe
miejsca: braki żywnościowe, złe warunki mieszkaniowe, niedostatek i zły gatunek odzieży, brak niektórych lekarstw,
przywileje i korupcję w szkolnictwie, itp. To są sprawy, o które martwią się ludzie sowieccy. To są nagie nerwy sowieckiego
społeczeństwa. Natomiast mówienie Ukraińcom, że są nie dość „wolni" lub pokazywanie rosyjskim związkowcom
Solidarności jako przykładu, za którym powinni pójść, pokazuje niezrozumienie sowieckiej rzeczywistości.

URBAN Wpadliśmy w błędne koło. Zaczęliśmy tę długą rozmowę od spostrzeżenia, że zachodni uczeni, dyplomaci i
dziennikarze są, Pana zdaniem, niezdolni do zrozumienia systemu sowieckiego, i kończymy na tym samym.
Czy więc rozmawialiśmy na próżno? Myślę, że nie. Pana wyjaśnienia ogromnie zwiększyły moją wiedzę o Człowieku
Sowieckim — choć jestem nadal tak samo skonfundowany i zakłopotany, co wiele godzin temu. Być może to nieugięte
wypowiadanie paradoksów w końcu wyjaśnia rzeczywistość. Być może przepaść pomiędzy wartościami, które wpaja ludziom
system sowiecki a tymi, które my na Zachodzie uważamy za niezbędne dla wolnego i godnego życia ludzkiego, jest już nie do
pokonania. Podstawą znacznej części tego, co Pan w ciągu tej rozmowy wypowiadał, wydaje się idea Lenina, że „wolność
jest zrozumieniem konieczności". Jeśli istnieje jakakolwiek idea, którą wolny świat odrzuca, i którą musi odrzucić jeśli ma
pozostać wiernym własnej istocie, to jest to leninowska negacja wolności ludzkiej w imię wolności ludzkiej.
Osobiście mam na tyle optymizmu historycznego, aby wierzyć, że Człowiek Sowiecki jest zjawiskiem przejściowym — że
dążenie do wolności jest tak fundamentalnym warunkiem ludzkiego życia, że przetrwa uparcie nawet tam, gdzie
doświadczenie wolności jest niemożliwe, a jej zewnętrzne wzory zniszczone. Ale to jest temat do innej rozmowy.

Dziękuję Panu za współpracę.

You might also like