You are on page 1of 45

SPIS TREŚCI

I. Ponowoczesne wzory osobowe........................................................... 7


Życie nowoczesne jako pielgrzymka................................................................ 10
Epizodyczność i niekonsekwencja.................................................................... 14
Zygmunt Bauman Spacerowicz........................................................................................................... 21
Włóczęga................................................................................................................ 27
Turysta.................................................................................................................... 30
Gracz....................................................................................................................... 33
Spójność nieosiągalna, przeto upragniona..................................................... 36

DWA SZKICE O MORALNOŚCI II. Moralność bez etyki............................................................................. 41


PONOWOCZESNEJ Społeczeństwo jako zmowa milczenia............................................................. 44

Oko w oko z chaosem........................................................................................ 50
Tkanie zasłony...................................................................................................... 54
Przekłucie zasłony................................................................................................ 58
Zerwanie zasłony.................................................................................................. 64
Moralność ujawniona.......................................................................................... 70
Prawa etyczne, standardy moralne................................................................... 75
I. PONOWOCZESNE WZORY OSOBOWE

Chronicznym atrybutem „ponowoczesnego" stylu życia wydaje się być *


niespójność, niekonsekwencja postępowania, fragmentaryzacja i epizodyczność
rozmaitych sfer aktywności jednostek. Przedstawione tu rozważania zawierają
charakterystykę czterech wzorów „ponowoczesnej" osobowości: spacerowiczów,
włóczęgów, turystów i graczy. Aczkolwiek występowałyby one i w dawniejszych
epokach, charakter „ponowoczesny" nadają im dwie okoliczności: (1) fakt, że
obecnie stały się one „normą" zachowań w życiu codziennym - kiedyś ich rola
była marginalna, (2) współwystępują naraz w życiu tych samych ludzi i w tych
samych fragmentach życia, podczas gdy w czasach „przed-ponowoczesnych" ich
obecność w życiu jednostek była dysjunktywna - były one przedmiotem
wyboru; teraz nie wybiera się ich, ani też nie trzeba wybierać. Po prostu są.
Wieloznaczność tej sytuacji daje poczucie wolności, ale ma również strony
negatywne. „Poriowoczesność" stanowi pewien etap rozwoju jednostek i
^tosjanków społecznych.

Jako problem „osobowość" pojawiła się wraz z nowoczesnym układem


społecznym. Sowa Minerwy, powfadał Hegel, rozpościera skrzydła o zmie-
rzchu; zjawiska dostrzega się, gdy kontury ich zaczynają już zacierać się w
ciemności; ich dawna obecność bije w oczy wtedy dopiero, gdy nagle
czujemy ich brak. Mówiąc ściślej, zjawisk nie zauważa się, nie wyodrębnia
z całokształtu rzeczywistości, nie nadaje się im nazwy, nie podejmuje się
sporu o ich poprawne określenie - póki nie przysparzają one kłopotu; jak
długo „są" po prostu, a nie „stają się" i nic nie musimy robić, by „się
stały". Postrzegamy zjawiska wtedy tylko, gdy stają się dla nas „pro-
blemem" - gdy wymagają koncentracji uwagi i świadomego wysiłku i gdy
wiemy lub sądzimy, że od tego wysiłku zależy, czy i jakie będą. Postrze-
żenie zjawiska następuje po sformułowaniu problemu, sam zaś problem
jest odblaskiem zadania, jakie sobie stawiamy.
Nie dziw więc, że o osobowości głucho w literaturze przed-nowoczes- /ó tożsamość, a pojęcie „tożsamości" ma sens o tyle tylko, o ile tożsamość
nej; nie była przecież w tamtych czasach osobowość „zadaniem". Z wyjąt- 'może być inna niż jest, i o ile jej bycie taką jaką jest - jest kwestią starań i
kiem żeglarzy, kupców, mnichów wędrownych czy żołnierzy, mało kto dowodu. Pytanie o tożsamość wyrasta z odczucia chybotliwości istnienia, jego
zapuszczał się wówczas poza rogatki miasteczka czy graniczne miedze wsi, w „manipulowalności", „niedookreślenia", niepewności i nieostateczno-ści
jakich upływało życie od urodzenia do śmierci - zawsze na widoku tych wszelkich form, jakie przybrało. Wynika ono także z doznania, że w tych
samych ludzi i z tymi samymi ludźmi w zasięgu wzroku. Dla większości warunkach wybór jest koniecznością, a wolność jest losem człowieka.
ludzi ich miejsce w świecie było określone na tyle dokładnie, że nie Tożsamości nie dostaje się ani w prezencie, ani z wyroku bezapelacyjnego; jest
wpadało im do głowy, by mogli je własnym sumptem zmienić - tym ona czymś, co się k o n s t r u u j e , i co można (przynajmniej w zasadzie)
konstruować na różne sposoby, i co nie zaistnieje w ogóle, jeśli się jej na
bardziej, że nikt i nic nie wymagało, by czynili je przedmiotem swych
któryś ze sposobów nie skonstruuje. Tożsamość jest zatem zadaniem do
zabiegów.
wykonania, i zadaniem przed jakim nie ma ucieczki.
Wszystko to zmieniło się gruntownie wraz z zamieszaniem spowodowanym
Jak zauważył Paul Ricoeur, kwestia tożsamości (l'identite) zawiera dwa
przez raptowny wzrost ruchliwości i „anonimowość" bytu w konglo-
ściśle związane problemy: 1'ipseite (odrębność własnej osoby od innych, jej
meratach miejskich, w jakich (by użyć terminów Durkheima) „gęstość
cechy wyjątkowe, które tę odrębność konstytuują), i la memete (ciągłość
moralna" nie towarzyszyła „gęstości fizycznej". Obcy obracali się tu
wśród obcych; w tłumie, jak wiadomo, łatwo się ukryć, ale też trudno osoby, trwanie jej cech charakterystycznych mimo upływu czasu i na przekór
znaleźć swoje miejsce - przez wszystkich uznane, nie podawane w wątpli- zmiennym okolicznościom życia). Oba problemy stały się przedmiotem
wość, zapewnione na przyszłość. Człowiek jawił się drugim ludziom tylko nieustającej troski człowieka nowoczesnego, przejawianie tej troski stało się
fragmentem własnej osoby, tylko fragmenty owych drugich znając z oglądu; co nieodzownym warunkiem życia w świecie nowoczesnym, zaś powodzenie lub
gorsza, od zdarzenia do zdarzenia jedni „drudzy" zastępowali innych porażka poczynań tą troską pobudzonych urosło do rangi głównego
„drugich", tak że każda aprobata, jakkolwiek cząstkowa, była ograniczona miernika życia pomyślnego. Jak wyjaśnił Georg Simmel, w powodzi zwiew-
miejscem i czasem, być może wiążąca dla jednych „drugich", ale bynajmniej nych doznań zwraca się człowiek ku sobie samemu w nadziei znalezienia
nie dla innych. Wreszcie anonimowość sprzyja oszustwu - a już w każdym trwałego punktu oparcia - jaźń jest ostatnią szansą przystani. Nie dziw, że
wypadku pozbawia pewności, że się ofiarą oszustwa nie padło: gdy spot- stała się tożsamość ogniskiem niepokoju, a schizofrenia - owa patologiczna
kania są ulotne, łatwo „stroić się w cudze piórka", udawać że się jest kimś radykalizacja „normalnej" tożsamościowej niepewności - zajęła pierwsze
innym niż się jest naprawdę; i jak wtedy odróżnić prawdę od udawania? I miejsce wśród dolegliwości psychicznych uznanych za plagę życia
co to w ogóle znaczy, że się „jest kimś naprawdę"? nowoczesnego.
Stąd iście nowoczesne rozróżnienie „powierzchni" i „głębi", „zjawiska" i Refleksje filozoficzne nad sytuacją jednostki ludzkiej zmuszonej do po-
„istoty", „wrażenia" i „prawdy". Między jednym a drugim członem każdej z szukiwania własnej tożsamości oscylowały między dwoma poglądami.
tych opozycji była teraz pustka, nad jaką człowiek poszukujący zaufania Wczesne ich odmiany, reprezentowane przez Kartezjusza, Kanta, czy filo-
godnej orientacji w świecie musiał przerzucić most własnymi siłami. Ale zofów francuskiego Oświecenia, przedstawiły tożsamość jako coś co wypada
też nie tylko o zgadywanie cudzych tajemnic chodziło. Wszędobylska obe- człowiekowi p_d k r_yjćj istnieje „istota człowieka", co do której większość
cność obcych była nieustannie powtarzaną lekcją poglądową ulotności własnej ludzi, mylona złudnymi pozorami bytu, pozostaje w błędzie. Trzeba się do
osobowości. Jeśli tak łatwo o pozory i o pomylenie pozorów z owej istoty przedrzeć przez gąszcz złudnych doznań codziennych
rzeczywistością, jeśli pozory zmieniać się mogą od jednej sytuacji do drugiej wiodących na fałszywe tropy. Rozum jest jedynym godnym zaufania prze-
- jak odpowiedzieć na pytanie „kim jestem ja sam"? Pytanie to, zauważmy, wodnikiem przez knieję; jeśli mu pomóc w wyciszeniu pasji, owych prze-
jest także na wskroś nowoczesne. Nie miałoby ono sensu w warunkach, wodników samozwańczych - podstępnych i spychających na manowce
gdy „jest się kim się jest" bezproblemowo, w sposób oczywisty i -okaże się, że wbrew wszelkim pozorom „istota człowieka" wspólna jest
niepodwarzalny, bez potrzeby - a i możliwości - wyboru. Pytamy się tu wszystkim ludziom, że pod powłoką różnorodności kryje się „człowiek jako
taki" (pogląd ten, rzec można, „dekonstruował" pojęcie tożsamości jedno- „Jesteśmy wszyscy pielgrzymami przez życie" - powtarzali kaznodzieje
stkowej, przedstawiając wielorakość i zróżnicowanie osobowości ludzkich protestanccy. Życie jest pielgrzymką; jak w każdej pielgrzymce, miejsce
jako produkt błędnej lub patologicznej organizacji warunków życia; pseu- dotarcia jest z góry wyznaczone, choć z reguły pielgrzymi nie byli tam
doproblem, jaki przestanie gnębić ludzi w społeczeństwie zorganizowanym jeszcze nigdy i nie mają dokładnego wyobrażenia o tym, jak owo miejsce
wedle wskazań rozumu). Późniejsze odmiany refleksji filozoficznej, repre- wygląda. Zwolennicy nauk Kalwina przekonani byli o tym, że to, co ich
zentowane np. przez Nietzschego, Heideggera czy Sartre'a, j;zyniły tożsa- czeka u kresu pielgrzymki, zostało już przez Boga określone, i nic ani
muśćjcwestią w y n a l a z k u raczej niż odkrycia: jeśli istnieje jakaś „istota nikt nie może wyroku Bożego zmienić. Pątnictwo jest losem, nie wyborem
człowieka", fo~n;T tym tylko ona polega, że jednostka ludzka musi swą
dokonanym z rachuby. Nie jest ono sposobem przypodobania się Bogu,
tożsamość budować niejako ab ovo, przez wybór i decyzję, podporządkowując
zarobienia na lepsze potraktowanie, na orzeczenie bardziej przychylne. Na
całokształt wysiłków życiowych „projektowi" naczelnemu - żyjąc życie wedle
wymagań tego projektu i w ten sposób, dzień po dniu, budując mozolnie długo przed początkiem pielgrzymki pątnicy zostali już podzieleni na
zręby swej tożsamości. wybranych i potępionych, i nie ma na ziemi instancji dość potężnej, by
Bez względu na różnice obie odmieny refleksji filozoficznej zgodne mogła ów podział skorygować. Niewiele więc do człowieka należy; nie ma
były co do sprawy zasadniczej: tożsamość nie jest człowiekowi dana z góry, po co zdzierać sobie nerwy i szamotać w poszukiwaniu sposobów
trzeba jej szukać, i proces życiowy jest właśnie pasmem owych poszukiwań, przechytrzenia losu; pasje niczego nie odmienia, są bezużyteczne, są stratą
procesem w toku którego do tożsamości się w ten lub inny sposób dochodzi czasu i dowodem lekceważenia woli Bożej bądź braku ufności we
(albo i nie). To założenie filozoficzne korenspondowało ściśle z wszechmoc i dobroć Boskich wyroków.
doświadczeniem codziennym społeczeństwa w jakim jedynie członkowie W tym właśnie zdewaluowaniu emocji upatrywał Weber głównie powi-
warstw szczytowych i najniższych wrzucani byli od urodzenia w sytuacje nowactwo etyki kalwinistycznej z trybem życia sprzyjającym rozwojowi ka-
pitalizmu. Punkt docelowy pielgrzymki wyznacza jedyny cel życia,
praktycznie nie poddające się zmianom - gdy większość, członkowie
przekształcając wszystko co się czyni w narzędzia celowi temu służące;
„warstw średnich" zawieszonych w rozległej przestrzeni między biegunami
zgodność narzędzi i celu została zawczasu zagwarantowana i pątnikowi nie
społecznej skali, stawali u progu życia bez pewności czy dotrą do celu, pozostało nic innego, jak podążać za swym powołaniem i troskliwie,
jaki przed nią postawili. trzeźwo dobierać trasę najkrótszą i najpewniejszą. Był zatem Bóg Kalwina
przepisem na życie racjonalne, na rządy rozumu nad emocjami, na zwie-
rzchnictwo celu nad środkami.
Życie nowoczesne jako pielgrzymka Ale dopatrzył się Weber innego jeszcze związku między mentalnością
nowoczesną a protestancką koncepcją życia jako pielgrzymki: „Bóg Kal-
Pod wpływem hipotezy Maxa Webera o „powinowactwie wybiórczym" wina domagał się od wiernych nie pojedynczych dobrych uczynków, lecz
między etyką protestancką a mentalnością kapitalistyczną przyjęło się życia wypełnionego dobrymi pracami zespolonymi w spójny system". Nie
uważać postać pielgrzyma, do jakiej odwoływali się regularnie w swych można już grzeszyć i pokutować na przemian, równoważyć wczorajszych
kazaniach moralnych pisarze purytańscy, za metaforę losu człowieka no- zaniedbań dzisiejszą zdwojoną gorliwością. W życiu pielgrzyma nie ma
woczesnego. Istotnie, sylwetka pielgrzyma zdawała się być skrótowym i miejsca na kroki, które do celu nie zbliżają, nie ma też w nim czynów
uogólniającym zarazem opisem cech głównych życia człowieka nowoczes- obojętnych: wszystko albo służy celowi, albo jest bezużyteczne, pozbawione
sensu - a więc z punktu widzenia człowieka racjonalnego i świadomego
nego; opisem, jaki chwytał bezbłędnie „docelowość" owego życia i nawyk
swego powołania godne jednoznacznego potępienia. Czas poświęcony
oceny każdego fragmentu życia i każdego życiowego dokonania z punktu
uciechom i rozrywkom jest pusty, a opróżnianie czasu z treści wyznaczo-
widzenia tego, czy zbliżają one czy oddalają moment dotarcia do celu.

10 11
nych przez cel pielgrzymki jest postępkiem zdrożnym i nie dającym się zajście pewnych zdarzeń jest bardziej możliwe niż zajście innych. Sposób, w
uzasadnić (co na jedno wychodzi). jaki prawdopodobieństwa zostały ukartowane, musi też być w zasadzie
Weber opisywał model pielgrzyma tak, jak go widzieli kaznodzieje poznawalny; ta lub inna jednostka może pomylić się w ocenie szans i
Reformacji - a więc w postaci wmontowanej w światopogląd żarliwie re- wychodzić z fałszywych założeń, ale wiedza poprawna, służąca rzetelną
ligijny. Porady czy żądania świadomego przyjęcia postawy pątniczej odwo- podstawą dla działania, jest możliwa do uzyskania. Tylko w takim trwałym
ływały się tu do wiary w przeznaczenie i pokory wobec bożych wyroków. i potencjalnie przejrzystym układzie można planować życie z taką dozą
Dostrzegł jednak Weber łatwość, z jaką da się oddzielić model pielgrzyma zaufania i determinacji, z jaką pątnik kreśli trasę swej pielgrzymki. Można
jako wzór życia cnotliwego i pomyślnego od pierwotnej religijnej otoczki. planować własne życie w takim tylko świecie, w jakim podstawowe zręby
Raz przyjęty, upowszechniony i przekształcony w nawyk (a tym bardziej układu poddane są własnym (niezmiennym, niezależnym i
- gdy jest już narzucany, jako jedyna sensowna strategia, przez warunki „obiektywnym") prawom i nie ulegają zmianie od tego, jaki to plan jed-
życiowe „dojrzałej" nowoczesności), model ten nie musi być wspierany nostka sporządza i realizuje dla własnego postępowania.
przez pobożną postawę i religijne wierzenia tych, co się doń stosują. W Takim właśnie jawił się ludziom świat nowoczesny (powtórzmy raz je-
nowej, świeckiej już postaci, model pielgrzyma służyć może znakomicie - szcze: mowa tu nie o wszystkich ludziach - wyłączamy z rozważań „szczyty",
i istotnie służy - za wzór strategii życiowej człowieka nowoczesnego. którym szlak życiowy zdawał się być zapewniony, a więc wysiłek
W wersji świeckiej celem pielgrzymki nie jest już zbawienie duszy ani planowania zbędny, i „doły", dla których szansa wpływu na odmianę
spełnienie wyroków Boskich (choć zauważmy od razu, że troska o „życie własnego losu była równie znikoma co dla planktonu i wszelkie planowanie
pozagrobowe" nie znika całkowicie; dbałość i nieśmiertelność w świeckim tego życia zdawało się bezskuteczne. Przenośnia „pielgrzyma" chwyta jedynie
słowa znaczeniu - przez „odciśnięcie trwałego śladu" w pamięci ludzkiej za sytuację „warstw średnich"). Życie własne ukazywało się jako teren
pomocą dokonań bardziej długotrwałych niż życie jednostkowe, lub za pomocą wolności i wyboru -- ale takiej wolności, jaka zasadzała się na dobrej
wysiłków na rzecz narodu, klasy, partii czy innej grupy lub „sprawy", które znajomości tego, co konieczne i nieuniknione; i takiego wyboru, jaki
przeżyją każdego ze swych członków lub orędowników - pozostaje w epoce
wspierał się na stałych relacjach czynów i następstw, środków i celów. Do
nawoczesnej ważkim motywem w obiorze strategii ży-„ - ciowej). Jest nim
natomiast „spełnienie powołania" - urzeczywistnienie potencjału, uczynienie takich właśnie ludzi kierował Hegel swą słynną definicją wolności jako
zadość możliwościom zawartym w uposażeniu przyrodzonym; innymi słowy, „poznanej konieczności", a Durkheim swą obserwację, że obezwładniającego
właśnie konsekwentna i do końca doprowa- nacisku nieubłaganych norm społecznych nigdy nie odczujemy boleśnie, o ile
- dzona konstrukcja tożsamości. I cel tea,_jak to u pielgrzyma, określa dobór ich nie złamiemy.
środków; życie polega na troskliwym planowaniu trasy, trzeźwej rozwadze Pielgrzymką było życie jako całość, i ta okoliczność wyznaczała skalę
— nad wymogami podróży, racjonalnej kalkulacji kosztów i wydajności metod planowania. Plan był na ż y c i e - Sartre'owski „projekt", który milcząco
transportu. zakładał możliwość wysiłku ciągłego, spójnego i konsekwentnego,
Jak i pierwotna, religijna wersja, tak i wersja świecka zakłada piel- podporządkowanego na przestrzeni życia jednemu, raz obranemu i
grzymkę przez teren wprzódy już kartograficznie uporządkowany, o dro- niezmiennemu odtąd celowi. Nastawienie na spójność i konsekwencję za-
* gach wyposażonych w słupy milowe i drogowskazy. Można traktować kładało z kolei, że czyny pozostawiają trwały ślad - „osiągnięcia" - i że
życie jako pielgrzymkę tylko w świecie uporządkowanym: w społeczeń- ślady te kumulują się podobnie jak oszczędności gromadzone pod mate-
stwie o względnie sztywnej, od jednostki niezależnej s t r u k t u r z e , tzn. racem czy na koncie bankowym. Tożsamość zaprojektowaną można budować
w zbiorowości o sprofilowanym i nieelastycznym rozkładzie pra- piętro po piętrze, tusząc że dokonania wczorajsze posłużą solidnym
wdopodobieństwa - takiej zbiorowości przestrzenno-czasowej, w jakiej fundamentem dla dokonań jutrzejszych. Przy tych założeniach osiągnięcia
dzisiejsze liczą się na tyle tylko, na ile moszczą one drogę do urzeczywi-
12 13
sinienia projektu całościowego - nie są celem samym w sobie, zyskiem do s i e b i e ; ich kolejność chronologiczna nie ma w sobie nic z koniecz-
natychmiastowej konsumpcji, lecz inwestycją na przyszłość; a wartość ności; nie określa też ona ich treści ani nie determinuje ich przebiegu.
wkładu kapitałowego mierzy się dochodami, jakie obiecuje przynieść. Re- Innymi słowy, niewiele z jednego epizodu dla innego epizodu wynika.
alizację projektu postrzega się jako obcinanie kuponów z życia spędzonego Każdy epizod jest poniekąd samoistny; jest całością zamkniętą, rozpoczy-
na inwestowaniu. Chwila, gdy można przejść od wyrzeczeń do nającą się jak gdyby w sytuacji „wolności całkowitej", i nie pozostawiającą
spożywania ich owoców, gdy kończy się etap inwestycji i można zacząć po sobie nieodwracalnych następstw - to znaczy pozwalającą także i
zjadać zainwestowany kapitał, jest zawsze tak samo odległa, jako że od- następnym epizodom „zaczynać od początku". Dobrze oddaje charakter
suwa się nieustannie; z wyjątkiem tych niewielu, którym „poszczęściło ponowoczesnego życia format serialu telewizyjnego: w każdym odcinku
się", i tych nieco liczniejszych, którzy na długo przed końcem uznali go- pojawiają się te same osoby (z dodatkiem paru „występów gościnnych"
nitwę za wiecznie umykającym celem za nie wartą zachodu, cel piel- -postaci bez przeszłości, ale i bez przyszłości, które pojawiają się znikąd
grzymki był zawsze w przyszłości. Wszystko to, rzecz jasna, pod trzema po to tylko, by odegrać przydzieloną im rolę i zniknąć bezpowrotnie), ale
warunkami: że ową (nieznaną jeszcze) „przyszłość" można sobie wyobrażać każdy odcinek opowiada zdarzenie, które w ramach odcinka zaczyna się i
na kształt (znanego) czasu teraźniejszego; że przyjąć wolno, iż cel kończy; wszystko, co zdarzeniu nadaje sens i dla jego zrozumienia jest
pożądany dzisiaj będzie równie godny pożądania jutro; i że uprawnienia, potrzebne, zawarte jest w jednym odcinku - nie jest więc ważne, w jakim
jakie zgromadzone już osiągnięcia oferują dziś, będą też honorowane jutro - porządku odcinki są oglądane, jako że znajomość jednych nie jest
że „wkłady kapitałowe nie ulegną dewaluacji". warunkiem rozumienia innych.
Otóż żaden z tych warunków nie jest spełniony w układzie społecznym Kurczą się więc horyzonty czasowe działania. Każdy stan osiągnięty
określonym jako „ponowoczesny" (można też to twierdzenie odwrócić, i jest tymczasowy, „do czasu" - „a tam się zobaczy". Mało kto liczyć może na
powiedzieć, że nazywamy „ponowoczesnym" taki układ społeczny, w jakim to, że raz zdobyty zawód służyć mu będze do końca życia - zawody
wspomniane warunki nie są spełnione). A jeśli warunki te nie są pojawiają się i znikają, umiejętności wczoraj zdobyte dziś stają się bez-
spełnione, wzór pielgrzyma traci atrakcyjność jako prototyp sensownej użyteczne. Zmienia się też sens praktyczny „doświadczenia" gromadzonego
strategii życiowej. w toku wykonywania zawodu: kompetencje nie dają się kumulować, i wraz
ze zmianą technicznego wyposażenia, zanikiem dawnych i wyłanianiem się
nowych funkcji nawyki już zdobyte stają się obciążeniem raczej niż tytułem
Epizodyczność i niekonsekwencja do dalszych postępów zawodowych. Prace nie są dożywotnie, i rzadko
kiedy długofalowe. Trudno zakładać, że pracować się będzie i awansować
Nieobecność struktur społecznych, jakie wyznaczałyby raz na zawsze (to w tej samej instytucji przez cały czas trwania życia zawodowego. Gwarancje
znaczy, praktycznie biorąc, na okres realizacji „projektu życiowego") ramy stałości zatrudnienia wywalczone przez ruch związkowy w toku ery
tego, co możliwe, ale zarazem byłyby wsparciem dla wysiłków skierowanych nowożytnej mało gdzie jeszcze obowiązują. Zatrudnienie jest z reguły
na realizację którejkolwiek z obranych możliwości, jest bodaj dorywcze i wymówienie pracy nastąpić może w każdej chwili: ulotność,
najdobitniejszą cechą wyróżniającą byt ponowoczesny. Mówiąc ściślej, ramy, z doraźność każdego stanowiska i zadania wbudowana jest w pragmatykę
jakimi każde poczynanie życiowe m u s i się liczyć i na jakie m o ż e zatrudnienia i w oczekiwania z nim łączone.
liczyć, nie zniknęły - nie są jednak trwałe, jak niegdyś były. Upływ czasu JDwą istotne następstwa wynikają z tej sytuacji dla problemu Jożsamo-
przestał jak gdyby być procesem ciągłym. Zamiast linii ciągłej - zbiór ści. Z jednej strony, wykonywana bieżąco funkcja ma nikłą wartość dla
epizodów, które wprawdzie następują po s o b i e , ale z równym samookreślenia - dziś ona jest, jutro jej nie będzie, ijnierzenie tożsamości
powodzeniem mogą być pomyślane jako zachodzące o b o k pozycją zawodową rozsadza raczę) niż cementuje Ricoeurowską

14 15
memete (ciągłość) osobowości. Z drugiej strony, inne _niż_dawniej cechy jest wedle Giddensa emocjonalnym aspektem „czystego stosunku", tzn.
^sprzyjają sukcesom życiowym: mleKonsekwencja w postępowaniu, uparte stosunku, który jest swoim własnym celem i którego nie obciążają funkcje
trzymanie się z góry obranego "ćeTu,\wytrwa}a specjalizacja, gromadzenie instrumentalne wobec jakichkolwiek innych dziedzin życia. Byłoby wiec
kwalifikacji o zdecydowanym profilu -Nleczl elastyczność zainteresowań i bezsensowne domaganie się, by miłość taka, a tym bardziej związek,
szybkość ich zmiany, giętkość przystosowawcza, gotowość do uczenia się i któremu przestała ona towarzyszyć, trwały dłużej niż satysfakcje, jakich
.umiejętność zapominania tego, co już wyszło z użycia. Kontekst ponowo- dostarczają sobie nawzajem partnerzy. Współbieżna miłość nie ma
żytny forytuje więc, rzec można, b r a k ściśle określonej tożsamości; im mniej żadnych innych racji poza zadowoleniem, jakiego przysparza patnerom.
dokładnie tożsamość jest zdefiniowana, tym lepiej dla jej posiadacza. „Oczyszczenie" stosunku miłosnego wynikło w znaczym stopniu z od-
Najlepiej wiedzie się osobnikom, których swobody ruchu nie krępuje dzielenia seksu od reprodukcji (dzięki współczesnej, niemal niezawodnej
precyzyjna specjalizacja, którzy nie mają zwyczaju koncentrowania uwagi technologii antykoncepcyjnej, stosunki seksualne są wolne od obaw, że
zbyt długo na jednym przedmiocie, nie przywiązują się nadmiernie do spraw, mogą one pociągnąć za sobą zobowiązania długofalowe). Giddens powiada o
jakimi wypada im się zająć w tej czy innej chwili i zachowują dystans i ^seksie,,_plastycznym" - plastycznym z tego właśnie powodu, że nie wiąże
wstrzemięźliwość emocjonalną wobec tego, czym się w każdym momencie się już z prokreacją, zakładaniem rodziny ani zaciąganiem obowiązków wobec
zajmują. Osobowość iście ppnowoczesna wyróżnia się b r a k i e m t o ż sH osób trzecich. Stosunki uzasadniane przez spodziewaną satysfakcję cielesną
m o ś c i . Jej kolejne wcielenia zmieniają się równie szybko i gruntownie, co czy psychiczną różnią się radykalnie od takich, jakich wymiary czasowe
obrazy w kalejdoskopie. wyznaczała perspektywa opieki nad potomstwem i stadłem małżeńskim.
Nie inaczej przedstawia się sytuacja w dziedzinie stosunków międzylu- Nadzieja spełnienia powoduje ich zawiązanie, i nic nie sprzeciwia się ich
dzkich. Zaangażowania międzyludzkie nabierają tejże plastyczności co zawód rozwiązaniu z chwilą nasycenia lub zawodu. Rozstawać się można bez żalu i
czy praca; związków międzyosobowych nie zawiera się na ogół z myślą, wzajemnych rekryminacji. (Wszystko to, rzecz jasna, dotyczy „wzoru
że trwać będą „aż śmierć nas rozdzieli". Coraz częściej się zdarza, że kulturowego", który rzadko kiedy przystaje szczelnie do doświadczeń tych,
zamierza się ich tymczasowść z góry, i oblicza się je na tak długo tylko, którzy usiłują żyć wedle jego wskazań; odległe od rzeczywistości jest
jak trwać będzie zadowolenie z nich czerpane. Związki nie zaopatrzone w szczególnie założenie „wzajemności", na jakim wspiera się powyższy opis. O
klauzulę wymówienia, związki jakich nie można zerwać, nawet gdy ile powstanie związku wymaga na ogół obopólnej zgody, dla wypowiedzenia
motywy ich zawiązania utraciły moc, wydają się równie sprzeczne z wystarczy z reguły decyzja jednej ze stron; wolność nie jest równo między
rozsądkiem, jak podpisanie czeku bez wpisania sumy, na jaką opiewa, partnerów podzielona. Piszę o tym obszernie w rozdziale czwartym Etyki
odczuwane są jak gwałt zadany niezbywalnej autonomii podmiotu. Ponowożytnej).
Anthony Giddens ukuł termin_j£iiłojć_\ffi^łbieżna" (confluent love) Rozpad „projektu życiowego" na kalejdoskop samoistnych epizodów,
dla określenia postaci, jaką coraz częściej i coraz powszechniej przybierają niepowiązanych ani przyczynowo ani logicznie, rezonuje z równie kalej-
dziś intymne stosunki międzyludzkie. Romansu, powiada Giddens, nie doskopową ponowoczesną kulturą „nieustającego karnawału", która za-
utożsamia się dziś ze stałością uczuć; miłość współbieżna kłóci się z wizją stępuje kanon kulturowy korowodem krótkotrwałych mód. Arena
„miłości jedynej i niepowtarzalnej", „miłości na wieki", jaka właściwa była publiczna jest terenem zaciekłej konkurencji między orędownikami spraw,
miłości romatycznej, będącej wzorem idealnym dla związków intymnych ery wierzeń i towarów, a stawką w zmaganiach jest nieodmiennie rozgłos: w
nowożytnej. Zawiera się dziś związki nie „po to aby", nie z myślą o tym, tym świecie „istnieć" to tyle, co być zauważonym, a miernikiem ważkości,
aby służyły one czemu innemu niż one same - ale gwoli korzyści, jakie namacalności istnienia jest ilość widzów i słuchaczy, i ślad odciśnięty w
ma się nadzieję wydobyć ze związku samego: gwoli satysfakcji, jaką ich świadomości. Wśród kakofonii krzykliwych ofert uwaga publiczna
dostarczyć ma partner w toku intymnego obcowania. Miłość współbieżna jest najbardziej deficytowym z dóbr, a jej przykłucie do oferowanego do-

16 17
bra choćby na krótką chwilę jest celem głównym, być może jedynym nawet, kosmosu. Ogromne rzeki zatrutych słów płyną znikąd donikąd. Wielkie
reklamy - najbardziej wszędobylskiego i natrętnego z kulturowych chmury martwych słów unoszą się do stratosfery. Niebotyczne góry ka-
przekazów. mienieją z żużlu spalonych słów. Słowo jest śmieciem. Słowo jest najtań-
W sukces przekazu wbudowana więc być musi od początku obietnica szym opakowaniem plastykowym. Słowo jest kłopotliwym odpadkiem
przemijania, jako że pojemność uwagi jest ograniczona i trzeba zwolnić w współczesnej cywilizacji". Podobny los czeka inne dźwięki - muzyczne, gdy
niej miejsce dla przekazów następnych. Kultura ponowoczesna jest, rzec „oceany dźwięków wylewają się codziennie na nasze głowy", gdy „setki
można, nieustanną próbą generalną śmierci, codzienną lekcją poglądową tysięcy zespołów muzycznych rzępoli od rana do rana, huczy radio, rzęzi
gietrwałości wszechrzeczy. i. powszechnego przemijania - ale też i śmierć
telewizja, jęczą głośniki"; „Muzyka również zapłaci swoją cenę. Za co? Za
samą konstruuje ona jako epizod bez trwałych konsekwencji, jako „tym-
całokształt". A i los obrazów nie różni się od losu dźwięków: „Ta ogromna,
czasowe wybycie", jako stan „do odwołania"; przedmioty fascynacji, boży-
szcza tłumów, sława i rozgłos nie umierają, lecz (jak powiada Baudrillard) kosmiczna tragedia spotkała już dawno malarstwo, które skonało pod
„znikają". W odróżnieniu od śmierci, zniknięcie nigdy nie jest ostateczne, niebotycznymi górami neonów, wystaw sklepowych, telewizorów, plakatów,
„na wieki wieków". Rzeczy odłożone zostają do lamusa, z którego w każdej elewacji domów, kwietników, sztucznych słońc i nieprawdziwych księżyców".
chwili, gdy będzie po temu chęć lub potrzeba, można je będzie wydobyć, Jak w tym wszystkim odróżnić postrzeżenia ważne od błahych, trwałe od
odkurzyć, przewietrzyć, i umieścić tam, skąd niegdyś je usunięto, czyli na ulotnych - jak wysupłać prawdę spod warstw strojów jarmarcznych, po-
widoku publicznym, w ognisku publicznej uwagi. Jest więc raczej kultura stanowić co strój, a co przebranie, co jest czego udawaniem? A jeszcze,
ponowoczesna nieustającą demonstracją nie tyle nieodwołalności śmierci, co zanim do tych pytań dojdzie - jak poszatkować szum na dźwięki, jak wy-
n i e o s t a t e c z n o ś c i p r z e m i j a n i a . A skoro przemijanie łuskać obraz z powodzi kolorów, wykroić zdania z potoków słów? Wraz z
nigdy nie jest na zawsze i z reguły do odwołania - rzeczy i czyny tracą natężeniem hałasu rośnie próg wrażliwości, i każdy następny przekaz musi
ważkość, jaką im niegdyś przypisywano. Wszystko staje się nieco na niby; byt być głośniejszy od poprzedniego, każdy obraz jaskrawszy, każdy szok do-
jest czymś pomiędzy paradą przebierańców a zabawą w chowanego. Nic, co tkliwszy. I tak wciąż po wznoszącej się spirali - aż szum ogłuszy, wizja oślepi,
się zaczyna, nie będzie trwało wiecznie, ale i nic nie kończy się tak wstrząs sparaliżuje. Festyn znaczeń kończy się bezsensem - gdy wszystko
naprawdę bezapelacyjnie. Nie trzeba więc tego, co się czyni, traktować zbyt chce znaczyć, nie znaczy nic („odrobina więcej seksu może Cię wyzwolić" -
na serio: wyrządzone szkody zawsze da się naprawić, to o czym się powiada Baudrillard - „ale gdy seks jest wszędzie nie ma go w ogóle.
zapomniało można przywrócić do życia przywołując je z niepamięci. Uniwersalny dyskurs seksualny unicestwia efekt"). Wewnątrz nasycenia czai
Zawsze zresztą można zacząć od początku, albo próbować gdzie indziej, albo się próżnia - zmysłowa, znaczeniowa, emocjonalna.
przyłożyć siły do czego innego. W tak skonstruowanym świecie nie ma już miejsca dla pielgrzyma, bo
A nade wszystko - powódź, nadmiar, przerost informacji, komunikatów, nie ma już celu ostatecznego życiowej wędrówki - „celu nad cele", celu
dźwięków i orazów o ładunku semantycznym, którego odcyfrować, a już tym który wszystkie inne cele przekształca w środki, a wszystkie przystanki ży-
bardziej wchłonąć i przyswoić, nie ma czasu: hypertelia Baudril-larda, ciowe redukuje do roli punktów etapowych. Życie jest w tym świecie, jak i
excroissance - niepowstrzymany rozrost rzeczy, puchnięcie bytu przez nic dawniej, wędrówką - ale teraz jest to wędrówka bez wyznaczonego z góry
już nie regulowane, nie znające „naturalnych" limitów, samona-pędowe i kierunku. Czas jest rzeką bez koryta, potokiem który żłobi swą trasę płynąc,
samoprzyspieszające się na podobieństwo komórek rakowych, których niepewny zlewiska do jakiego zmierza. Czas nie jest, jak niegdyś, wektorem
rozrost i pomnażanie się niczemu już nie służy poza własnym trwaniem. - jest pędem bez strzałki kierunkowej.
„Nikt już nie panuje nad słowem" - pisał Tadeusz Konwicki w Szlaku nie można planować zawczasu, jeśli z dnia na dzień sieć dróg się
Kalendarzu i Klepsydrze. „Słowa leją się z ust rozwrzeszczanych tłumów, z zmienia, a na ruchomych skrzyżowaniach ustawia się coraz to nowe, i coraz
głośników radiowych i telewizyjnych, z milionów książek i gazet, z mag- mniej czytelne, drogowskazy. Można co najwyżej szlak już prze-
netofonów i adapterów, z wieców i kościołów, z nielegalnych druków i z

18 19
byty odtwarzać oglądając się za siebie - lecz i wtedy nie zobaczy się linii ności, że nie można się w niej doszukać „stosu pacierzowego", „głębinowej"
prostej bądź krętej, ale zmierzającej wyraźnie w jednym raczej niż innym struktury, „głównego ogniwa" czy wzoru dominującego, a więc takich
kierunku. Czas przyszły musi być niespójny przy braku planu generalnego właśnie składników, których widoczność pozwalała posłużyć się jedną tylko
wędrówki, ale i w czasie przeszłym nie sposób dopatrzeć się spójności. metaforą dla oddania całokształtu życia nowoczesnego. Zamiast jednego,
Jawi się on raczej oczom jako zbiór epizodów, paciorków, jakie nizać trzeba nastawić się w przypadku ponowoczesności na kilka wzorów - nie w
można na sznurek biograficznej chronologii w dowolnym porządku; każda tym jednak celu, by oddać r o z m a i t o ś ć sposobów życia obieranych
kolejność wyda się równie logiczna lub równie pozbawiona logiki. odpowiednio do preferencji osobistych czy grupowych, ale po to, aby ukazać
Za Guattarim, Deleuze, Meluccim przyjęło się używać dla określenia n i e s p ó j n o ś ć wewnętrzną sposobu, jaki jest w warunkach
wędrowcy ponowoczesnego przenośni koczownika. O tyle, o ile staje ona w ponowoczesnych udziałem w s z y s t k i c h ludzi i k a ż d e g o
opozycji do metafory pielgrzyma, przenośnia ta uwypukla najistotniejszą człowieka z osobna. Wielość typów sygnalizuje analityczną „nieczystość" bytu,
bodaj ze zmian, jakie ponowoczesność wniosła do sytuacji życiowej czło- jego niespójność, rozchwianie, chroniczną wieloznaczność,
wieka: zanik „celu ostatecznego" życiowej wędrówki, wzoru osobowego, jaki niekonsekwencję, charakterystyczną dlań skłonność do zbierania w jeden
przyświecać mógłby wysiłkom od początku do końca drogi życiowej i o
nurt wzorów, którym nie łatwo żyć ze sobą w zgodzie.
jakim można by powiedzieć, że się go obrało „na zawsze". Sama przez się
wszakże, jako typ idealny ponowoczesnego życia, metafora koczownika jest
ułomna i myląca. Koczownicy nie obierają trasy na chybił trafił; nie układają
jej z dnia na dzień, od odcinka do odcinka, pod wpływem całkiem Spacerowicz
ostatnio zaistniałych okoliczności i bez wyobrażenia o tym, na jak długo
się w kolejnym miejscu postoju zatrzymają. Przeciwnie: łączy koczowników z O spacerowiczu (fldneur) pisał wiele i soczyście Walter Benjamin, i
pielgrzymami (a zatem różni od ludzi ponowoczesnych) sztywność i nie- głównie pod jego wpływem obraz ten osiadł na dobre w opisach i analizach
odmienność trasy, na którą raz wkroczyli. Wędrówka ma tu swój nieustę- nowoczesnej kultury miejskiej; dla wielu badaczy stał się spacerowicz sym-
pliwy rytm i raz na zawsze ustalony rozkład czasowy, każdy jej etap posiada bolem koronnym nowoczesnej egzystencji. Benjamin zaczerpnął obraz spa-
trwałe i nieelastyczne znaczenie, następstwo etapów jest zdeterminowane i cerowicza z rozważań autora Kwiatów Zła, Charlesa Baudelaire'a, nad
wobec wszelkiej manipulacji oporne. Od antropologów wiemy, że zakłócenie malarstwem obyczajowym Constantina Guy, przedstawiającym uchwycone na
rytmu cyklicznej wędrówki (gdy się na przykład uniemożliwi koczownikom żywo scenki uliczne. Baudelaire nadał Guyowi miano „malarza nowo-
popas na terenach objętych ich trasą tradycyjną) ma skutki katastrofalne czesnego życia" - mając na myśli nie tyle tematykę jego płócien, ile sposób
dla kultury jako całości; okazuje się wtedy, jak dalece szlak przywiązany postrzegania tego, co przedstawiały. Zdaniem Baudelaitó, wyrażały te obrazy
jest do terenu i jak mało nadaje się on do przeniesienia w inne okolice czy iście nowoczesny s p o s ó b w i d z e n i a świata - perspektywę spojrzenia,
choćby zmodyfikowania tętna czasowego. Ale sztywność, trwałość i sens z typ doświadczeń i przeżyć spacerowicza, przechodnia wśród
góry ustalony i wiążący to właśnie te cechy, których nieobecność uderza przy przechodniów, wmieszanego w tłum miejski.
każdej próbie uchwycenia specyfiki warunków ponowoczesnych. Warunki te Oto na jednym obrazie mężczyzna kłania się nadchodzącej kobiecie, na
nie nadają się więc do opisu w kategoriach typowych dla koczowniczego innym obrazie inny mężczyzna patrzy w ślad oddalającej się kobiety. Ten,
sposobu bycia. kto zamroził ich ruchy i unieruchomione utrwalił na płótnie, nie wie skąd
Trzeba szukać inych metafor - inne typy zachowań wypada uznać za nadeszli i dokąd odejdą. Nie wie, czy był świadkiem początku czy końca
wzory kulturowe ponowoczesnego życia. Żaden z tych typów nie odda przygody, czy spotkanie, jakie wpadło mu w oko będzie, czy nie będzie
chyba wszystkich cech ponowoczesnego bytu; jest na to ponowoczesność miało dalszego ciągu; może było to pozorowane jako przypadkowe, ale
zbyt skomplikowana i za mało spójna. Wymyka się ona wszelkim próbom skrzętnie zaplanowane spotkanie tajnych kochanków; może pa-
redukcji - tym właśnie różni się ona przecież od „klasycznej" nowoczes-

20 21
ra umówiła się na pierwszą schadzkę, a może natknęli się na siebie nie- ści bytu i powierzchowności, epizodyczności codziennych form współbyto-
spodzianie dawni kochankowie i ożyło w nich na chwilę wspomnienie wania.
» dawno wygasłych emocji. Ludzie utrwaleni na płótnie nie mają historii, .ani Benjamin obrał paryskie Arkady - ciągi eleganckich sklepów wabiących
przyszłości. Są p o w i e r z c h n i a m i bez głębi; to, co „na •wierzchu", ponętnymi witrynami zamożnych mieszkańców stolicy, pokryte dachami,
widoczne, co przeznaczone dla oglądu, nie odsłania, lecz ukrywa przed aby uniezależnić wizyty od kaprysów pogody - za prototyp wybiegu, jakie
wzrokiem przechodnia to, co istotne i ważne. Ktokolwiek ich obserwuje, miasto nowoczesne oferuje spacerowiczom. Tu właśnie, w troskliwie
skazany jest na niewiedzę, którą wypełniać może tylko domysłami. stworzonych po temu warunkach, lęgły się wzory zachowania, które miały
Niewiedza jest jego przekleństwem, ale też i szansą: skoro sens tego, co się stać typowe dla życia w nowoczesnym mieście; tu właśnie uczył się
widzi, jest niedopowiedziany i niesprawdzalny, przechodzień może puścić spacerowicz traktować świat jako teatr, ulicę jako scenę, przechodniów jako
wodze fantazji. Ma on niemal nieograniczoną wolność interpretacji. Może aktorów mimo woli, siebie jako reżysera sztuk bez prologów i rozwiązań, a
historię tych, których dostrzegł tylko po to, by za chwilę znów stracić z oczu, życie jako grę, w której nikt nie jest tym, kim się być zdaje, w której
pisać dowoli, układać na wszystkie sposoby. Horyzont własnej wyobraźni jest każdego można postrzegać na różne sposoby i w której różnice między
jedyną granicą jego swobody. Ruchliwa ulica miejska pełna jest prawdą, udawaniem i domysłem zacierają się - ale też są nieistotne i nikogo
nieopowiedzianych historii, nienapisanych scenariuszy. To, co się dzieje, jest szczególnie nie frapują ani trapią. I tu właśnie zasmakował spacerowicz w
posłusznym tworzywem w dłoniach przemyślnego rzeźbiarza ludzkich losów. takim traktowaniu świata i własnej w tym świecie roli.
Wszystko w i d z ą c y , ale sam n i e w i d z i a n y , ukryty w tłumie, Wzór kulturowy spacerowicza ukształtował się w społeczeństwie nowo;.
ale do tłumu nie należący, spacerowicz ma prawo czuć się panem stworzenia. czesnym - był wytworem tej opisanej precyzyjnie przez Georga Simmcla
Jest reżyserem sztuk, w których przechodnie, nie wiedząc o tym i nie anonimowości, jaką stworzyło gęsto zaludnione miasto, w którym współżyją na
protestując, są aktorami. Jego decyzje w niczym nie zmieniają losów tych, co dzień ludzie sobie obcy, nie znający się nawzajem i nie mający ani
którym wyznaczył rolę w swych sztukach, a więc żadne skrupuły czy obawy nadziei, ani chęci na przezwyciężenie wzajemnej obcości. Ale też pod da-
nie muszą krępować polotu jego fantazji. Ale też wie ów „reżyser z urojenia" chami paryskich Arkad, na Kurfiirstendam czy przedwojennej Marszałko-
od początku, że sztuka jest sztuką, że wszystko co się w niej odbywa, dzieje wskiej były przechadzki zajęciem dla wybranych - ludzi o dużej ilości
się na niby; a i na tym polega urok owej gry bez konsekwencji, władzy bez wolnego czasu i dochodach, jakie życie w zwolnionym tempie, „życie od
obowiązków. niechcenia", życie jako kolekcjonowanie wrażeń, czyniły możliwym. Nie był, i
nie mógł być wówczas spacerowicz wzorem powszechnym (choć waga jego
Jest więc spacer miejski przeżyciem wolności, wolności pełnej, od woli była niewspółmierna do częstotliwości: był on wzorem kulturowym elity, a
czy kaprysów innych ludzi niezależnej - ale też wolności wyobrażalnej, więc doświadczenie ukształtowane w toku jego praktykowania było tyglem, w
umownej, bezzębnej, nie pozostawiającej śladów na kształcie świata. Wol- jakim warzyło się to, co określamy mianem kultury nowoczesnej w
ności, jaka rodzi się z niewiedzy i wspiera na bezsile. Wolności, której znaczeniu kultury duchowej i artystycznej). Warunki ponowoczesnc natomiast
warunkiem jest naskórkowość kontaktu, obopólna zgoda na to, by nie wyróżniają się u p o w s z e c h n i e n i e m wzoru spacerowicza. Z tym,
zrywać opakowań i nie zapuszczać wzroku poza to, co wystawiono na że jak to z reguły bywa w podobnych przypadkach, wzór poddany
pokaz. W świecie spacerowicza człowiek człowiekowi jest ekranem - ale upowszechnieniu przeobraża się w toku umasowienia i zmienia nie do
T) też i niczym więcej. Można powiedzieć, że każda kolejna przechadzka poznania.
miejska spacerowicza jest kolejnym potwierdzeniem pełni i pustki wolności Zajęcie uprawiane przez wybranych zostało udostępnione niemal
(i ich wzajemnego uwarunkowania); jest próbą kostiumową nieważko- wszystkim - każdemu, kto ma nieco gotówki i czasu na zbyciu. Stało się to
za sprawą producentów i sprzedawców towarów, którzy dopatrzyli się
22 23
w zamiłowaniach spacerowicza własnej szansy: jeśli tylko deptaki miejskie - jakby się zdawało - spacerowicz osiąga szczyt suwerenności i swobody:
okoli się sklepami wystawiającymi towary dostępne dla „zwykłych ludzi" jego własny dom mieszkalny.
(shopping mali - nazwa nadana konstrukcjom realizującym ów pomysł Mowa tu, rzecz jasna, o telewizji. Duński socjolog Hennig Bech ukuł
-tłumaczy się dosłownie jako „deptak dla zakupów", lub „promenada na- celne pojęcie^,telemiasta" (telecity), sygnalizujące przejęcie przez ekran
bywców"), „zwykły człowiek" będzie mógł zakosztować przyjemności spa- telewizyjny, umieszczony w e w n ą t r z prywatnego mieszkania, funkcji, jakie
cerowicza i nie omieszka tego uczynić. Możliwos'ci dla handlu odkryją się pełnił teren miejski na z e w n ą t r z domu. To « właśnie ekran stał się
ogromne. To nie potrzeby będą sprowadzać klienta do sklepu, lecz zna- głównym, najczęściej i najchętniej uczęszczanym, wybiegiem
cznie bardziej od potrzeb chłonne i rozciągliwe pragnienia estetyczne. ponowoczesnego spacerowicza. Rozszerzyło to niezmiernie obszar wędrówek:
Klienci powalą masowo, i nie po to tylko, by „załatwić sprawę i pożeg- największy nawet „deptak zakupów" nie dorówna chłonnością ekranowi
nać", ale by nakarmić do woli oczy widowiskiem, czyniąc to, sami staną telewizyjnemu. Usadzony wygodnie w fotelu i zbrojny jedynie w przyrząd
się widowiskiem dla siebie nawzajem, niepłatnymi aktorami niekończącego do zdalnego regulowania, może telewidz przenosić się w mgnieniu oka z
się przedstawienia, atrakcją, jaka sama siebie przyciąga... polinezyjskiej wioski do nowoczesnego biurowca Wall Street, z dworu
Na pozór, tylko o swoistej demokratyzacji wzoru tu mowa. Ale pozór to średniowiecznego księcia do wnętrza szybującej w kosmosie rakiety.
tylko. Jeśli spacerowicze „pięknych dzielnic" dawnego Paryża czerpali Odległość w czasie i przestrzeni nie jest już przeszkodą. Skala doznań
radość z zawiadywania spektaklem, jaki sami, w wyobraźni swojej, reżyse- dostępnych za pośrednictwem ekranu zapiera dech rozmachem i szybkością
rowali - nowe „piękne dzielnice" deptaków zakupowych same są produ-
zmiany obrazów. Życie twarzą w twarz z ekranem jest nieustającą przygodą -
ktem drobiazgowej reżyserii. Od chwili przekroczenia progu zaczarowanej
krainy zakupów spacerowicz nowego typu poddaje się woli, której istnienia to, co było niegdyś zdarzeniem odświętnym, stało się codziennością.
nie podejrzewa, a która realizuje się poprzez pragnienia w nim rozbudzone. Ale też i przygody, z chwilą gdy stały się chlebem codziennym, zmieniły
Presja zewnętrzna objawia się jako popęd wewnętrzny; zależność jako charakter. To nie widz je teraz wyczarowuje potęgą swej wyobraźni.
wolność. Nic dookoła nie dzieje się przypadkowo, choć wszystko udaje Docierają one do rozpartego w fotelu spacerowicza w stanie gotowym,
spontaniczność; nic nie jest puszczone samopas, choć wszystko schlebia od- zapięte na ostatni guzik - upakowano już w nie z góry całą fantazję nie-
krywczej żyłce spacerowicza; to spacerowicz jest troskliwie prowadzonym za zbędną dla ich wykoncypowania. Nad ich przygotowaniem trudziły się
rękę aktorem w wielkim spektaklu nabywania towarów, choć przez cały czas sztaby specjalistów, w ich realizację włożono góry pieniędzy - gdzieżby
działa on w błogim przeświadczeniu, że to towary właśnie są tu po to, by domorosłej wyobraźni i chałupniczym zasobom widza konkurować? Nie
podążać potulnie za polotem jego wyobraźni. Dostęp do rozkoszy tylko widz zresztą przegrywa w konkurencji. Wątki i obrazy jawią się na
spacerowicza dnia wczorajszego uzyskał spacerowicz nowego typu za cenę ekranie wypolerowane, wycyzelowane, dopracowane do ostatniego szczegółu
ubezwłasnowolnienia. W spektaklu dla mas i przez masy granym na zaku- - doskonałe w stopniu, na jaki nieuporządkowana, bałaganiarska
powym deptaku, nie jego jest scenografia, nie jego scenariusz, nie jego re- rzeczywistość wspiąć się nie potrafi i nie usiłuje. To, co pojawia się na
żyseria.
ekranie, jest - by użyć określenia Jeana Baudrillarda - „bardziej rzeczy-
Najzapobiegliwsi nawet i drobiazgowi z zakulisowych reżyserów publi-
wiste niż rzeczywistość". Narzuca się ono widzowi z większą niż rzeczy-
cznych wybiegów nie panują jednak nad tym, kogo zwabiony przez nich
wistość sama mocą oczywistości i perswazji.
spacerowicz w swych wędrówkach napotka, na jaką scenę natrafi. Jest
Role się teraz odwracają: to, co narodziło się jako r e p r e z e n t a - c j a
więc i na najtroskliwiej zaprojektowanym sklepowym deptaku miejsce na
rzeczywistości stało się standardem i miarą dla rzeczywistości, jaką
zdarzenia nieoczekiwane, na niespodziankę i niekłamaną przygodę. Ten
rzekomo nadal reprezentuje. Mało która rzeczywistość potrafi tym stand-
mankament znika, gdy deptakiem dla spaceru staje się teren, na którym
ardom sprostać - a więc tym gorzej dla niej. „Rzeczywistość" (cokolwiek
24 25
to słowo mogłoby w nowych warunkach znaczyć) usuwa się na plan dalszy,
chowa w cieniu przedstawień o sobie, traci samoistne kontury, wtapia we
własną reprezentację. Nic nie jest tak naprawdę rzeczywiste, zanim nie zo- Włóczęga
stało utrwalone na taśmie video. Aby upewnić się co do realności zdarzeń
rodzinnych i przeżyć intymnych, oglądamy je, zapisane na taśmie, na ekranie W zaraniu epoki nowożytnej był włóczęga wrogiem publicznym numer
telewizora. Nie jest już jasne, co jest rzeczywistością, a co jej obrazem; co jest jeden. Nad ustawodawstwem Elżbietańskim w Anglii dominował strach
„naprawdę", a co „na niby". Ale i jasność nie zdaje się tak, jak dawniej przed ludźmi bez stałego miejsca zamieszkania, „bez zameldowania", bez-
potrzebna: nie tylko nie potrzebował jej przecież, ale i nie chciał domnymi, bezpańskimi. Kazano ich sprowadzać siłą do miejsc, które opu-
niegdysiejszy spacerowicz, wybierał się on na swe eskapady, aby przed nią ścili, osadzać w aresztach i domach pracy przymusowej, wypalać im na
uciec (wybyć na chwilę ze świata, w jakim jasność ta była wymogiem), a czołach piętno w przypadku recydywy.
teraz „wszyscy jesteśmy spacerowiczami", i jesteśmy nimi na co dzień, i I nie bez kozery. Wałęsanie się bez celu, wędrówka bez z góry okre- ' słonej
wszędzie. trasy, była zaprzeczeniem ładu, który prawodawcy nowoczesności z mozołem
Zmaganie się rzeczywistości z kunsztem telewizyjnej inscenizacji mało ma
klecili w pustce ziejącej tam, gdzie do niedawna czuwał nad porządkiem
szans na powodzenie. To teraz rzeczywistość sama jawi się na kształt i
rzeczy autorytet gminy i parafii. Włóczęga był nie do wytropienia, wymykał
podobieństwo świata, jaki na co dzień wyłania się z telewizyjnego przerobu. A
się kontroli, mógł lekce sobie ważyć normy każdego terenu, na jakim się
świat ten, powtórzmy, jest światem spacerowicza (czy też raczej skrojonym,
zatrzymał - łatwo mógł bowiem przenieść się gdzie indziej, jeśli mu się te
przez ekspertów, na jego miarę). A więc w tym świecie układają się w rzędzie,
normy nie podobały. A jeśli normy nie normują, jeśli nie segregują zajść na
a nie w szeregu, obok siebie, a nie jeden za drugim, zasklepione w sobie
prawdopodobne i mało prawdopodobne - nic nie jest pewne, wszystko
epizody - monady doświadczenia, bez przeszłości i bez dalszego ciągu,
zdarzyć się może, nie ma już ładu. Jest chaos. U schyłku nowoczesnej epoki
pojawiające się nie wiadomo skąd i znikające w lamusie (zawsze
tryb życia włóczęgi z plagi społecznej przemienia się w atut. Nie grozi już
tymczasowej) niepamięci, nie odcisnąwszy śladu na tym, co zostało w polu
widzenia. Są to epizody wzajem wymienne, zastępowal-ne - a żaden z nich włóczęga porządkowi społecznemu w sytuacji, gdy posłuszeństwo wzorom
nie zdaje się „bardziej nieodwołalny" i „mniej do naprawienia" od drugiego. niezbędnym dla utrzymania ładu osiąga się przy pomocy pokus, a nie
Jak wybrać między nimi? Jak je porównywać? Uszeregować? Odróżnić przemocy; za pomocą zniewolenia miękkiego, maskującego się jako wolność
„doniosłe" od „błahych"? Jeśli kryteria po temu istnieją, coraz trudniej wyboru. Nie tylko nie jest włóczęgostwo groźne; jest ono wręcz dla
doszukać się ich w epizodach samych. Jest więc świat z epizodów złożony samoodtwarzania się ładu społecznego konieczne. Gdy dyscyplinę i
rajem dla spacerowicza: gigantyczny pojemnik po brzegi wypełniony integrację zapewniają wzbudzające pożądanie przynęty, solidność ładu
błyskotkami - brać i przebierać, chwytać co bardziej błyszczy, co wzrok zależy od mocy pokusy, ta zaś z kolei od różnorodności i kalejdoskopowej
przykuwa, co przyjemnie obejrzeć, do ucha przyłożyć, w ręku popieścić. W zmienności przynęt. Żadna przynęta nie przykuje uwagi i nie skupi na sobie
raju spacerowicza rzeczy wolne są od ciężaru własnego. Tylko zadowolenie, pożądania na długo; zaspokojenie likwiduje energiotwórczy potencjał
jakie umie się z nich wykrzesać, nadaje im wagę. pragnienia, i trzeba wciąż nowych pokus rodzących nowe pragnienia, by
odnawiać nieustannie zasoby energii. Osiadłość, zadomowienie, jednostajny
rytm życia, ciągłość celów wraz z ograniczonością potrzeb, jakie trwałe cele
wyznaczają, są zatem, z punktu widzenia takiego układu społecznego,
zgubne. A i mało przydatne są dla człowieka w takim układzie osadzonego:
środki dla dawniej obranych celów są już dziś nie do nabycia, podjęte
niegdyś postanowienia rychło
26 27
stają się niewykonalne, zdobyte raz nawyki szybko tracą użyteczność, po- rozstajach, do których kolejno dociera. Wybrawszy kierunek, podąża wę-
stępowe w tej chwili upodobania będą jutro wydrwione jako myszką tracące drowiec do miejsca, w jakim zatrzyma się na kolejny popas. Na jak długo się
i świadczące o zacofaniu lub ignorancji. zatrzyma - nie potrafi powiedzieć. Nie od niego to będzie przecież
Podobnie więc jak spacerowicz, przenosi się włóczęga z marginesu zależało, ale od tego, czy znajdzie na postoju schronienie przed de-
społecznego, na jakim wegetował w układzie nowoczesnym, do głównego szczem i środki do życia, od życzliwości i cierpliwości gospodarzy - a i od
nurtu życia ponowoczesnego. Jeśli nasi przodkowie byli „pielgrzymami tego, czy nie dojdzie go przypadkiem wieść o sąsiedniej miejscowości, w
przez życie" - dziś „wszyscy jesteśmy (po trosze) włóczęgami". jakiej życie jest dostatniejsze i weselsze, a gospodarze gościnniejsi. A i nie
Jak pielgrzym włóczęga wędruje, i spędza szmat życia w drodze. Włó- liczy wędrowiec na to, że uzyska dożywotnie prawo pobytu. Reguły
częga „żyje na stacji", bo każdy stan, w jakim się znajduje, traktuje jako przecież mają to do siebie, że się zmieniają, i to w sposób, którego prze-
przystanek, na którym długo nie zabawi, który wkrótce opuści, by się powiedzieć nie można; fetowany dziś przybysz może się jutro okazać go-

/ ^przenieść na inne miejsce, jakie znów nie będzie niczym więcej niż przy-
^.stankiem. Dla włóczęgi, jak i dla pielgrzyma, życie to główny ruch i ff
.zmiana. Ale jak inne są te ruchy, jak inaczej układają się zmiany! Włóczęga
ściem niepożądanym, może usłyszeć, że miejsce jego przyznano
posiadaczowi kwalifikacji, jakich on sam nie posiadł i o jakie go wczoraj
nie pytano, że zmieniono nagle i bez uprzedzenia zasady przydziału po-
nie wie, dokąd go w końcu nieustanna wędrówka doprowadzi, a i nie kojów gościnnych i posiłków...
doskwiera mu zbytnio ta niewiedza. Ruch jest dlań ważniejszy od celu: nie z Co utrzymuje włóczęgę w ruchu? Pociąga go nadzieja niespełniona,
celują z samej siebie czerpie wędrówka swój sens. Troska o cel długofalowy popycha nadzieja rozwiana. Monotonia wędrówki jest nieplanowanym
byłaby zresztą stratą czasu, bo wiadomo przecież, że mapy świata, w którym efektem namiętnej, nieprzerwanej pogoni za o d m i a n ą . Żaden z postojów
się wędruje, zmieniają się z dnia na dzień i zmienią się jeszcze wielokrotnie, nie spełnia oczekiwań, żaden równać się nie może żywym jeszcze
zanim „kres" wędrówki będzie osiągnięty. Można co najwyżej zaplanować trasę obietnicom innych popasów, dotąd nie wypróbowanych. Trasa włóczęgi jest
na dziś czy na jutro. Każdy kolejny ruch prowadzi „stąd do tamtąd". Zarówno cmentarzyskiem nadziei, pokrytym nagrobkami rozczarowań. Włóczęga
początek, jak i koniec przemarszu są w polu widzenia, a reszta majaczy tylko wie zawsze dobrze, od czego ucieka. Wie nie całkiem i mgliście tylko, ku
we mgle wspomnień i w ospałej, niechętnej zbędnym wysiłkom wyobraźni. Nie czemu zdąża. Jak piechur brnący przez pustynię, ma za jedyną drogę
ma podstaw, by sądzić, że kierunek jutrzejszej trasy będzie przedłużeniem ślady stóp, jakie odcisnął w piasku. Do czasu, aż ich podmuch wiatru nie
kierunku trasy dzisiejszej. Linia prosta wyznacza geometrię pątniczego życia; zatrze...
szlaki włóczęgi - kręte, zawiłe, splątane - obce są geometrycznej elegancji. Wszystko to, logice na przekór, podnosi urok każdego postoju. Skoro
Trudno więc włóczędze powiedzieć, gdzie przód, a gdzie tył; maksymy nie wiemy, co będzie jutro, i skoro to, co się dzieje dziś, znikomy będzie
drogie sercu pielgrzyma: „zawsze do przodu", „nigdy się nie cofać" - brzmią miało wpływ na to, co się jutro stanie - dlaczego nie mielibyśmy się cie-
dla włóczęgi głucho. Ważne jest to, by nie tracić zdolności ruchu; i ważne szyć dniem dzisiejszym? Do cna, do końca, bez skrupułów i trwożnego
jest też to, by z każdego postoju wydobyć, ile się da korzyści. spoglądania w przyszłość? Nie ma też po co wysilać się gwoli zaskarbienia
Trasa włóczęgi powstaje w czasie marszu. Składa się ona (chciałoby sobie uznania i trwałej sympatii ludzi miejscowych, jeśli mała jest szansa
się powiedzieć „w całość" - ale ta całość jest złudna, jawi się ona dopiero na to, że się długo zabawi w ich towarzystwie. Aby się nie sparzyć, nie
po niewczasie, gdy ruch już ustał i to, co stać się miało, stało się; nie skazywać na nostalgie, rozsądniej „nie zapisywać się", nie „należeć", nie
istnieje owa całość jako wizja porządkująca wysiłek wędrowcy wtedy, gdy przywiązywać się zbytnio do miejsca, nie rozkochiwać w tubylcach.
trasa jeszcze od wysiłku zależy) po kawałku, z dnia na dzień, w miarę Przecież dziś tu, a jutro tam, i „tam" bynajmniej z tym „tutaj" nie związane.
tego, jak wędrowiec odczytuje nie znane mu przedtem drogowskazy na

28 29
Jawi się więc włóczędze świat, który przemierza jako zbiorowisko Jako że to jego nieprzymuszona inicjatywa jest przyczyną sprawczą tego,
szans; każda szansa dobra, żadnej • nie warto przegapić, spryt wymaga, by że znalazł się w tej, a nie innej okolicy (i że w ogóle opuścił dom, w
się schylić i podnieść ją, gdy się trafi, ale i nie zginać grzbietu zbyt gor- jakim mógł przecież równie dobrze pozostać) - turysta postrzega świat jako
liwie, aby nie pozbawić go giętkości na przyszłość. Być może ten świat tworzywo posłuszne jego dłoniom - i, co najważniejsze, woli. Turysta nie
jest dla kogoś ogrodem - dla włóczęgi jednak jest pastwiskiem. Je się wystawia swych sztuk w teatrze wyobraźni, jak to czyni spacerowicz: chce,
trawę póki jest, nie kłopocząc tym, czy odrośnie. by aktorzy grali n a p r a w d ę , dobierając scenariusze odpowiednio do jego
upodobań. Aktorzy mają być świadomi jego wymagań, a wymagania te
kierować mają ich postępowaniem. Turysta jest artystą; turystka jest
Turysta twórczością. Świat przez turystę odwiedzany jest surową bryłą marmuru,
której turysta nada kształt swoich przeżyć.
Podróżowano - grupą, w towarzystwie czy w pojedynkę, jak długo ist- Jeśli włóczęga opuszcza miejsce chwilowego postoju, by odmienić nie-
nieje ludzkość. Zapuszczali się w nieznane tereny żołnierze, by podbijać znośny los, turysta wybiera się w obce strony, _by..wzbogacić skarbiec^
lub plądrować. Wędrowali kupcy, by nabić kiesy. Podążali do miejsc swych wrażeń. Szuka n o w y c h „doświadczeń"; a nowych doświad- • czeń
świętych pielgrzymi, by zarobić na zbawienie duszy. Szukali po świecie dostarczyć może tylko i n n o ś ć - coś, czego jeszcze nie widział, a w każdym
zarobku nędzarze, dla których zabrakło żywności w domu. Przemierzali razie coś, co odbija od codzienności. Inny wygląd ludzi, inny wystrój ulic,
setki mil żądni wiedzy studenci, by usiąść u stóp Mistrza. Wędrowali cze- inne obyczaje. Widoki, odgłosy, zapachy stają się w r a ż e n i a m i -
ladnicy - zanim, opanowawszy arkana rzemiosła, sami stawali się majstrami, pamiętnymi wrażeniami, wrażeniami, jakie warto utrwalić na błonie
do których ściągali na naukę uczniowie. Ale nikt z nich nie był turystą. fotograficznej, o których warto w d o m u opowiedzieć - o tyle tylko, o ile inne
Turysta jest postacią nowoczesną. są od d o m o w y c h . W odróżnieniu od włóczęgi, turysta nie jest
Turysta opuszcza dom w poszukiwaniu wrażeń. Wrażenia, i opowieści o bezdomny. Zabiera więc turysta w podróż dom: jako punkt odniesienia,
wrażeniach - oto jedyny łup, z jakim wraca, i jedyny na jakim mu zależy. standard dla mierzenia doznań, punkt, od którego pragnie się oddalić, ale
Od włóczęgi, którego pod wieloma względami przypomina, tym się różni, tylko po to, by do niego powrócić z łupami egzotycznych doznań. Nie
że podróżować nie musi. Nic go z domu nie wypędza, poza nieukojonym trzeba więc oddalać się zbyt daleko. Co najważniejsze, nie wolno tam,
pragnieniem przygody. Co turysta czyni, czyni z własnej woli. Nie ma więc w dokąd się oddaliło, urządzać się „jak w domu", zapuszczać korzeni.
turyście tej uległości wobec tubylczego świata, tej pokory wobec Włóczęga nie należy do „miejscowych", wśród których popasa, ale nie
kapryśnych i niezgłębionych jego reguł, tej rezygnacji wobec pełnego uważa tego za przywilej, i najchętniej, gdyby się dało, fakt ten by zataił.
zaskoczeń losu, jakie cechują, z konieczności a nie z wyboru, włóczęgę. Turysta ciska swą eksterytorialność tubylcom jak wyzwanie: nie ponoszę
Wybrawszy wędrówkę, może się turysta zdobyć na wyniosłość wobec odpowiedzialności za to, co się u was dzieje, wyście to piwo nawarzyli,
świata, jaki zwiedza: jego to wola uczyniła ten świat światem, jaki się więc wy je pijcie; mnie wolno robić co mi się podoba! Turysta chce być
zwiedza, światem wartym zwiedzania - i świat ten musi spełnić oczekiwania ekranem wśród ekranów, ale różne prawa różnym ekranom przyznaje. Od
turysty, musi się wysilić, aby godnym odwiedzin pozostać. Turysta płaci, niego nikomu nie wolno żądać zdjęcia przyłbicy, odsłonięcia tego, czego
turysta wymaga. Stawia warunki. Może w każdej chwili odwrócić się odsłonić nie ma chęci. Od innych zaś turysta domaga się, by uchylili po-
plecami, jeśli uzna, że warunki nie zostały spełnione, lub że spełnia się je włokę ekranu i zaprosili do udziału w tym, co się za nim kryje, a na nim
opieszale czy niedbale. Włóczęga kłania się tuziemcom; turysta oczekuje tylko odbija. Turysta jest dziewiętnastowiecznym antropologiem wśród tu-
tubylczych pokłonów. bylców: przygląda się obyczajom, które czasem oburzają go, czasem ba-

30 31
wią, ale zawsze dziwią, dorabia w wyobraźni „ręce i nogi" dziwactwom, o przejeździe przybyłym wczoraj z miejsc nam nieznanych i wybywających
których „wie", że bez protetycznych zabiegów nie miały na czym by się jutro w równie nieznanym nam kierunku. Zdarza się nam z niektórymi z
wesprzeć, opatruje je etykietkami, klasyfikuje, szufladkuje w sejfie pamięci - nich nawiązać kontakt, sporzyć wspólnie posiłek^ czasem pójść do łóżka. Są
sam skrzętnie przez czas cały kryjąc mędrca oko za przyciemnionym to wszystko naskórkowe kontakty i hotelowe romanse, których urok na
szkiełkiem. Turysta pożera świat, nie będąc przez świat pożeranym; przy- tym się właśnie zasadza, że jutro nadawać się już będą tylko do puchnącej
swaja, nie będąc przyswajanym; „oswaja" obcość innych, samemu dumnie z dnia na dzień teczki wspomnień. Wszystko, co się dzieje, dzieje się
obnosząc się z własną obcością. A wszystko to (tak sądzi), nie przynosząc mimochodem, na marginesie „prawdziwego życia", w przerwach co-
pożeranemu światu szwanku, nie nadwyrężając jego dziewictwa, pozosta- dzienności, z dala od „domu"...
wiając go w stanie, w jakim przebywał przed początkiem eskapady. Przy- Właśnie: co tu jest życiem prawdziwym, a co na niby? Co jest dniem
najmniej tak się turyście zdaje... Ale o to wszak idzie, by się mogło powszednim, a co wakacjami? I gdzie jest dom? Tak wiele miejsc przy-
zdawać. pomina do złudzenia hotele, tak wiele dni upływa na podobieństwo ho-
Inaczej niż włóczęga, turysta czuje się w obcych stronach bezpiecznie. telowej doby, tak wiele romansów upodabnia się do hotelowych miłostek, że
Ma dokąd wracać; ale przede wszystkim, ma pieniądze, a gdzie są pieniądze, coraz mniej jest jasne, gdzie się znajduje ów „dom prawdziwy" i co
tam ściągają tłumnie tropiciele zysków. Turystyka obrasta potężnym miałoby go od reszty świata odróżniać. Gdzieś musi być dom, by wszędzie
przemysłem wytwarzającym ponowoczesne kamienie filozoficzne - takie, indziej można było czuć się jak „poza domem". Potrzebujemy domu z jego
co to przekształcają kruche marzenia w twardą rzeczywistość. Wędruje dniem codziennym, by bez skrupułów zanurzyć się w życiu „na niby":
więc turysta po szlakach t u r y s t y c z n y c h , z których usunięto przecież wolno nam bez żenady rozkoszować się tym, co hotel oferuje
pieczołowicie wszelkie niespodzianki, wypełniając je w zamian egzotyką, dlatego właśnie, że wiemy, iż jest to „tylko hotel". Kolekcjonowanie
która na każdym kroku obiecuje przygodę. A nade wszystko ustawiono przygód jest wolne od frasunku o tyle, o ile gdzieś tam czeka na nas
gęsto na trasie malowniczych tubylców, wytresowanych w zadziwianiu i stryszek czy antresola, skrzętnie od na co dzień uczęszczanych pokojów
demonstrowaniu gotowości do „oswojenia" (Dean MacCannell, autor oddzielone, do jakich je prędzej czy później odłożymy. Potrzebny jest
głośnych Tourist Papers, pisze o Masajach w Afryce, że mogą oni zarobić na nam dom jako postulat; dom - indulgencja; dom - wykręt. W zdaniach, w
życie grając M a s a j ó w w nieskończoność). jakich powiadamy o domu, czasowniki występują w czasie przyszłym.
W naszych ponowoczesnych czasach wszyscy jesteśmy po trosze tury-
stami. I wcale nie tylko na wakacjach. Świat ma nam służyć do kolekcjo-
nowania wrażeń; i tyle on wart, ile wrażeń dostarcza. Wszędzie, gdzie Gracz
jesteśmy, jesteśmy przejazdem; kolejne przystanki życiowe są hotelami,
których główny walor polaga na tym, że są położone blisko miejsc „cie- W grze nie rządzi konieczność; ale nie ma też w grze przypadku. Gra
kawych": frapujących, pobudzających wyobraźnię, przyjemnych, a nade tym się właśnie od „twardej rzeczywistości" różni, że rzoosi .samo przeciw--
wszystko niecodziennych. Hotele mają być wygodne, ale także i zniechęcać i§flstwo_między koniecznością a przypadkiem. Znosząc to przeciwieństwo,
do rozgoszczenia się na dobre. Wynajmuje się je na okres z góry odbiera „twardość" ułamkowi świata, jakim rządzi. Na tym polega jej
określony - czas dzieli się tu na „doby hotelowe". Chwilowość jest ważna: urok. W grze świat i los są miękkie, podatne jak wilgotna glina w palcach
nagradza nas ona anonimowością, prawem do wyboru profilu, jakim sprawnego garncarza czy bryła marmuru w rękach wytrawnego
chcemy się tłumowi w westybulu ukazać, zwalnia od obowiązku ujawnienia rzeźbiarza; gotowe przyjąć kształt, jaki dłonie gracza chcę im nadać.
tej „prawdy" osobie, jaką dzielić się z innymi tutaj i teraz, nie chcemy. Daje o sobie w grze znać, rzecz jasna, łut szczęścia. Mogą graczowi
Zdarza się nam przyjrzeć innym gościom hotelowym jak i my w przypaść asy lub same blotki; wiatr pchnąć może piłkę w kierunku bram-

32 33
ki lub zwolnić jej lot; kulka ruletki może wylądować lub nie wylądować na W grze o to idzie, by wygrać. A i wiadomo dokładnie, na czym wygrana
numerze, na jaki gracz cisnął żetony. Łut szczęścia to te okoliczności, jakie polega. Może się więc gracz skoncentrować, skupić myśli, ukierunkować
od gracza nie zależą; ale nie zależą one dlatego właśnie, że konieczność i wysiłki. Cokolwiek robi, ma służyć wygranej: ma więc współpracować z
przypadek przemieszały się w nich dokładnie - do tego stopnia, że partnerem, a walczyć z przeciwnikiem, którego znaczenie w grze sprowadza się
rozróżnić ich nie sposób, a więc i jakakolwiek „analiza przyczynowa" ich bez reszty do tego, że ma być pokonany. Nie ma w grze miejsca na
zajścia bądź braku nie ma sensu. Łut szczęścia należy więc do tej samej sympatię, litość, pomoc wzajemną. Nie wszystkie chwyty są dozwolone
kategorii zjawisk, co i dowolne przecież z natury, choć wynikłe z (obustronnie uznane przepisy określają, jakie chwyty należą, a jakie nie należą
poprzedzonego logicznym rozumowaniem postanowienia, posunięcia gracza. do gry), ale nie ma powodu, by wzdragać się, gdy to korzyść przynieść może
Nie czyni on świata twardym; nie przeczy jego plastyczności, ale ją przed zastosowaniem tych, na które przepisy pozwalają, a już w każdym razie
bardziej jeszcze uwypukla. bezsensowne byłyby wszelkie posunięcia powodowane czymś innym niż
Nie ma w grze pewności: do końca, do ostatniego szczegółu, sytuacji dążenie do pokonania przeciwnika.
nie potrafi przewidzieć najprzemyślniejszy i najbardziej doświadczony Każda więc gra jest wojną; ale działania wojenne kończą się z chwilą,
gracz. Graczowi działać wypada w świecie, jakim nie rządzą żadne dające się gdy decyzja o zwycięstwie i przegranej zapadła. Przeciwnicy podają sobie
poznać, opisać i skatalogować prawa. Zasadą organizacyjną tego świata (jeśli ręce, obejmują się, całują, są więc znów w przyjaźni. Do gry należy, że się
w ogóle o zasadach tu mówić wolno) jest r y z_y k o . Efekt posunięcia ją jako grę traktuje: co się między pierwszym a ostatnim gwizdkiem
może być zgodny, ale może być też sprzeczny z zamierzeniem, i tej sędziego wydarzyło, w tym właśnie, zamkniętym już, epizodzie, winno się
niepewności usunąć się nie da. Gra lepi świat na kształt i podobieństwo zawrzeć. Pielęgnowanie poczucia doznanej krzywdy, hodowanie marzeń o
samej siebie; świat, w jakim działa gracz, sam jest graczem, którego zemście, trwanie w niechęci do dawnego przeciwnika oznaczałoby, że się
następnych kroków można się tylko domyślać, wiedząc, że zawsze można traktuję grę poważniej niż ona, „będąc tylko grą", zasługuje... Przestałaby
się pomylić. W grze nie idzie o to, kto kogo lepiej zgłębi, lecz kto kogo wtedy być grą. Straciłaby także jeden z najatrakcyjniejszych swych walo-
przechytrzy. Albo oszuka... rów: to mianowicie, że porażka w grze nic jest ostateczna i nie do odro-
bienia, że można spróbować raz jeszcze, że „można się odegrać".
Dużo więc zależy od chytrości gracza (spryt jest głównym, czy bodaj Fortuna, jak wiadomo, kołem się toczy; rzecz w tym, że następny obrót
jedynym, zasobem, jakim gracz dysponuje). Nie zależy od gracza, jaką dostał koła od poprzedniego nie zależy. Każda kolejna gra, rzec można, startuje na
kartę, ale od niego zależy, jak ją rozegra. Nie może gracz zwiększyć nowo - od początku, jak gdyby przeszłość została unieważniona, jak
walorów, jakie mu przypadły w tasowaniu kart, ale może je lepiej, lub gdyby nic się nie wydarzyło, co się teraz liczy. Choć jeden z partnerów
gorzej wykorzystać. Nie ma gracz wpływu na tajniki losu, ale może on dźwiga ciężar minionych klęsk, drugi zaś staje do walki w blasku byłej
przedwcześnie ujawnić własne zamiary, lub skrzętnie je zataić dla zmylenia
chwały, przystępują obaj do nowej rundy jak równy z równym.
przeciwnika. Nie uda się graczowi odczytać myśli przeciwnika, ale może
Jest więc życie gracza serią kolejnych walk, rozgrywek, meczów, spotkań -
„wczuć się" w jego sytuację, postawić siebie na jego miejscu, i w ten
z których każde stanowi zamkniętą całość (ściślej: winno być traktowane
sposób lepiej lub gorzej odtworzyć jego rozumowanie. Może sobie nawet
gracz w końcu dla własnego postępowania ułożyć jakieś reguły, które jak gdyby powyższe założenie było spełnione). Seria nie ma
dodadzą mu pewności siebie; nie będą to jednak „prawa natury", które się „naturalnego" końca. Można się grą znudzić, można się do niej zniechęcić,
poznaje, by się nim podporządkować, lecz „zasady sukcesu", które się można uznać, że „nie warta świeczki" i zaprzestać zabawy. Można też
sporządza, by się nimi posługiwać, póki nie ułoży się skuteczniejszych. wtedy spróbować innej gry. Czego nie da się zrobić, to być wobec jej
przepisów w opozycji: walcząc przeciw zasadom gry, gracz przestaje być po
prostu graczem, wybywa z pola walkijsf, pozbawia się szansy na jedyną
34 35
wygraną, jaką gra - bez reszty wszak przez własne przepisy ukształtowana - Ale i tacy nawet wyjątkowi ludzie uprawiali życie skrojone wedle omó-
uznaje. wionych wzorów w miejscach specjalnie do tego celu wydzielonych (lub też,
W ponowoczesnym świecie, wszyscy jesteśmy po trosze graczami. Nie przeciwnie, miejscach, które z tego właśnie powodu, że można było w nich
dzieje się to z naszego wyboru. Bunt nie zda się na wiele; można złorzeczyć spotkać typy niecodzienne i swą innością zatrważające, były przez
jednej grze, ale tylko w imię innej gry. Każdy z nas może z gry, tej lub „normalnych" ludzi unikane); lub też uprawiali je tylko od czasu do czasu, w
innej, wyoptować - ale nie jest jasne, jak można by, nie odmawiając życia, sytuacjach szczególnych, w przerwach „normalnego" życia. Iście po-nowoczesna
odmówić zachowania zakładającego, że życie jest grą i że proces życiowy jest sytuacja, w jakiej opisane wzory postępowania odnoszą się w większym
składa się z serii gier. „Życie jest grą" o tyle, o ile w ponowoczesnym świecie lub mniejszym stopniu do „normalnych" członków społeczeństwa, same stając
nie odnajdujemy (a i nie szukamy) praw nieodmiennych i trwałych, o ile się poniekąd „normą" (i pewnością w sensie statystycznym, choć nie koniecznie
nie potrafimy już (a i nie czujemy potrzeby) oddzielić od siebie nawzajem w znaczeniu „przepisów na życie cnotliwe" czynnie przez autorytety społeczne
konieczności i przypadku, o ile kalkulacja ryzyka zastępuje pewność, a propagowanych); w jakiej życie wedle wspomnianych wzorów uprawiane jest
hazard determinację jako reguły sensownego działania. W tym świecie w miejscach społecznie centralnych, jawnie i bez budzenia odrazy, paniki, lub
nie wszystko może się wydarzyć, ale nic zdarzyć się nie musi; a i mało co
choćby wzmożonej czujności otoczenia; i w jakiej typy zachowań i postaw
staje się nieodwołalnie i nie do odrobienia. Tym bardziej rośnie na
znaczeniu to, jak się kartę zagra. reprezentowane przez wspomniane wzory przedostały się do życia codziennego i
życie to wypełniły.
2. Współwystępowanie wszystkich wzorów naraz w życiu tych samych ludzi i
w tych samych fragmentach życia - znów w odróżnieniu od innych epok,
Spójność nieosiągalna, przeto upragniona w których wzory, jeśli były praktykowane, uprawiane były z osobna, przez
różnych ludzi i w różnych momentach ich życia. Jeśli wszystkie cztery wzory
Omówiłem powyżej cztery „wzory osobowe", z których każdy przed- już w czasach przed-ponowoczesnych współistniały, była to współobecność
stawia, w sposób wyostrzony i przesadzony, w postaci „oczyszczonej", a dysjunktywna: wzory były, rzecz można, przedmiotem wyboru, a raz
przeto spójnej i analitycznie jako tako jasnej, niektóre (powiązane ze sobą, wybrane, służyć mogły jako wyróżniki kategorii ludzkich lub sytuacji
choć różne) aspekty ponowoczesnego bytu. Żaden z omówionych życiowych. Iście ponowoczesne jest to właśnie, że między wzorami się nie
wzorów nie jest wynalazkiem ponowoczesności. Spacerowiczów, włóczęgów, wybiera, ani nie trzeba wybierać. Ci sami ludzie, w tym samym czasie,
turystów i graczy, także i graczy hazardowych, znała z pewnością wiodą życie, które zawiera elementy każdego ze wzorów. Omówione wzory
nowoczesność „klasyczna"; niektóre z typów wymienionych trafiły się już i są o tyle ponowoczesne, o ile charakteryzują one nie odrębne typy ludzkie,
w dawniejszych jeszcze epokach. Charakter ponowoczesny nadają im lecz aspekty sposobu życia jednych i tych samych ludzi. Nie tylko
dopiero dwie okoliczności: współwystępują, lecz i przenikają się wzajemnie, stapiają. Tu jednak
1. Wydobycie się z sytuacji marginesowej, w jakiej pozostawały (bądź zaczynają się kłopoty. Czy stopienie jest możliwe? Czy splot wzorów może
utrzymywane były przemocą) w układach przed-ponowoczesnych. Margi- być przyrównany do stopu, z właściwą mu jednolitością i gruntownym
nesowość, o której mowa była zarówno społeczna, jak i przestrzenno-cza- scaleniem składników? Jak zauważyliśmy powyżej, wzory są pod wieloma
sowa: uprawiali życie korenspondujące z każdym ze wspomnianych względami do siebie nawzajem podobne - niektóre cechy powtarzają się w kilku
wzorów ludzie stosunkowo nieliczni, w jakimś stopniu ze strukturą spo- opisach. Podobieństwo między wzorami jest jednak typu opisanego przez
Ludwika Wittgensteina „podobieństwa rodzinnego": każdego z członków
łeczną luźno związani lub wcale nią nie objęci, i albo dzięki przywilejom
rozpoznaje się jako należącego do rodziny, bowiem każdy ma w obliczu coś
klasowym lub stanowym od kurateli norm powszechnie obowiązujących
wspólnego z innymi członkami rodu - choć nie
uwolnieni, albo przez te normy - jako elementy obce, zdrożne, porządek
społeczny podważające i niepokojące - czynnie na margines spychani.
37
36
ma ani jednej cechy, którą posiadałyby wszystkie osoby w rodzinie. Nadto
jeszcze obok podobieństw zauważyliśmy różnice między wzorami, niekiedy
drastyczne; jeśli nawet nie odmienne cechy, to szczególne sposoby ich po-
wiązania. Pytanie, czy dadzą się ze sobą różne wzory pogodzić, gdy aspirują
do regulacji tych samych postępków i postaw? Czy nie może się zdarzyć, że
ich wymogi będą wzajem sprzeczne, tak że działanie, które chciałoby
sprostać im wszystkim naraz musiałoby być niespójne i niekonsekwentne?
Jest wielce prawdopodobne, że niespójność i niekonsekwencja postę
powania, dążeń i wyobrażeń o życiu szczęśliwym jest chroniczną dolegli-
wością ponowoczesnego życia. Gdy się pragnie pozostawać wiernym
jednemu z uznanych (i strategicznie sensownych) modeli, popadać trzeba
raz po raz w konflikt z wymogami innych modeli. Drogowskazy zdają się
pokazywać różne drogi; sposób bycia, jaki jeden wzór doradza lub za
chwala, drugi wzór gani lub wyśmiewa. Co by więc człowiek ponowoczes-
ny nie uczynił, nigdy nie nabierze pewności, że uczynił to, co trzeba.
Zawsze pozostanie osad goryczy - że się czegoś zaniedbało, że się szansy
nie wykorzystało, że można było z okoliczności wykrzesać więcej. Żaden
wybór nie przyniesie całkowitej satysfakcji: każdy czegoś dostarczy, ale i
czegoś innego pozbawi. Jest więc człowiek ponowoczesny skazany na
niepewność, dominujące poczucie zagubienia, wieczne z siebie niezado
wolenie. Jeśli jego przodek, człowiek nowoczesny, pysznił się zwartością
życia jakby z jednej bryły wyciosanego, człowiek ponowoczesny jest roz
darty; miota się wśród nie pasujących do siebie strzępków doznań, do
świadczeń i przygód, z których na próżno stara się (jeśli nie stracił
jeszcze nadziei i nie machnął ręką) zlepić sensowny obraz życia z „ce-1
lem" i „kierunkiem".

i
Fragmentacja, epizodyczność i wieloznaczność życia mają swoje strony j
przyjemne: przynoszą one być może mylące, ale błogie poczucie wolności, j
nieskrępowania, szans nigdy nie wyczerpanych, nieostateczności żadnej z!
klęsk i obfitości niewypróbowanych jeszcze przyszłych rozkoszy. Ale ma też
aspekty dręczące i ponure. Nie tylko przyszłość, ale i-przeszłość są
chronicznie niepewne. Nie ma się pewności, co się stanie jutro, ale nie, ma
się też zaufania do tego, co robiło się wczoraj, a i do dzisiejszych !
następstw wczorajszych czynów. Sygnały są sprzeczne i wprawiające w zamęt.
Marzy się więc świat prostszy, bardziej jednoznaczny, dający się ogarnąć
jednym spojrzeniem i wymierzyć jadną miarką. Tęsknota za „wielkim
uproszczeniem" jest typowo ponowoczesną wersją znanej od

38
wieków melancholii, ponowoczesnym wydaniem romantycznego ennui.
Można powiedzieć, że marzenie o symplifikacji jest najbardziej dotkliwą
psychozą czasów ponowoczesnych, przyrodzoną i nagminną dolegliwością
ponowoczesnego trybu życia.
Stąd zapotrzebowanie na „główne ogniwa" - mianowniki, do jakich dałoby
się sprowadzić wszystkie ułamkowe cierpienia i strachy; na jasne, nie
pozostawiające wątpliwości drogowskazy, przejrzyste mapy i jednoznaczne
wskazówki. W świecie ponowoczesnym nie ma takich „głównych ogniw",
konfliktów „podstawowych", których inne sprzeczności są tylko przejawem; a
ponieważ ich nie ma, nic nie krępuje pomysłowości wynalazców formuł
wszechobowiązujących i wytrychów uniwersalnych do tajemnic świata zło-
żonego chorobą niepewności. Są więc nastroje sekciarskie, plemienne, ma-
nichejskie tak samo cechą nieodłączną świata ponowoczesnego jak wolność
wyboru i autonomia osobowa, jaką ten świat oferuje. Z jednej strony, życie
ponowoczesne „rozmiękcza" sztywną niegdyś tożsamość, pozwala ją lepić
wciąż na nowo, aż do zadowalającego skutku - i powierza tę czynność ofi-
cjalnie tym, którzy się kontroli nad konstrukcją domagali ze słusznego tytułu,
że to oni przecież ponosić będą owej tożsamości konsekwencje (na tym
właśnie polega sens ponowoczesnej „autonomii osobowości"). Z drugiej
jednak strony, nietrwałość każdej z kolejnych form, jaką uwolnione od dyktatu
jednostki starają się swej tożsamości nadać, budzi pokusę scedowania
kontroli nad procesem, przekazania odpowiedzialności komuś, kto mógłby -
chciałby - odważyłby się - bezbłędność decyzji zagwarantować. Uwolniona
od zakotwiczeń przymusowych ufność człowieka ponowoczesnego dryfuje w
poszukiwaniu nowych przystani. Węsząc zapotrzebowanie, sprywatyzowane
porty prześcigają się w zachwalaniu solidności swych falochronów,
kompetencji swych pilotów, uciech oferowanych przez nadbrzeżne tawerny.
A jako że wybór portu nie jest już nakazany, ani w inny sposób „nie
podlegający dyskusji", i tylko na wiarę i zaufanie powołać się może - pokusy
muszą być, by zwabić żeglarzy, kuszące i hałaśliwe reklamowane, a wkład
emocjonalny żeglarza w decyzję musi być na tyle potężny, by mógł zrzucić z
rachunku koszta wątpliwości.
Nie likwiduje ponowoczesność nowoczesnych opresji. Zastępuje je tylko
nowymi, jej właściwymi. I decentralizuje je, de-kondensuje, rozprasza,
prywatyzuje. Ze skutkami jakich nie da się w pełni przewidzieć.

Leeds, maj 1993

39
II. MORALNOŚĆ BEZ ETYKI

Etyka jest zajęciem filozofów, wychowawców i kaznodziejów. Wygła-


szają oni zdania etyczne, gdy powiadają o tym, jak odnoszą się ludzie do
siebie nawzajem i do samych siebie. Nie zgodzą się oni wszakże, by każdy
opis postępków ludzkich zaliczyć do zdań etycznych. Wygłaszanie zdań
dotyczących tego, co ludzie czynią jeden drugiemu nie wystarcza, by
określić mówcę jako osobę zajmującą się etyką; co najwyżej pozwala ono
zakwalifikować mówcę jako osobę zajmującą się socjologią czy etnografią
moralności. Jeśli opis dotyczy nie tylko uczynków ludzkich, ale i przyjętych
sposobów o c e n y opisywanych postępków (a więc zawiera też informację o
tym, czy ludzie których, czyny opisano aprobują bądź potępiają owe
postępki), zawarte w opisie zdania należą do „etnoetyki" -która powiada
o poglądach opisywanej grupy ludzi na to, co dobre lub złe, ale nie
zakłada wcale, że mówca zgadza się z opisywanymi poglądami, a już nie
sugeruje bynajmniej, by opisywane poglądy zasługiwały na aprobatę z tego
tylko względu, że wyznają je ludzie, będący przedmiotem opisu;
„etnoetyka" informuje o wierzeniach, jakie kierują daną kategorię ludzi,
gdy rozróżnia ona między dobrem a złem, nie mówi jednak nic o tym, czy
wierzenia same są złe czy dobre. Filozofowie, wychowawcy i kaznodzieje
zgodnie utrzymują, że aby wygłosić zdanie etyczne nie dość powiedzieć, że
pewni ludzie uważają pewne uczynki za dobre bądź złe. Filozofowie,
wychowawcy i kaznodzieje uważają zajmowanie się etyką za swój
obowiązek dlatego właśnie, że żaden z nich nie przyznałby „zwykłym
ludziom" prawa do wygłaszania sądów wiążących o tym, co dobre a co
złe, i że żaden nie przystałby na uznanie takich „laickich" sądów za auto-
rytatywne bez poddania ich dodatkowej próbie.
Etyka jest czymś więcej niż opisem tego, co ludzie czynią; jest więcej
nawet niż opisem ich poglądów na to, co czynić p o w i n n i aby

41
być ludźmi przyzwoitymi, sprawiedliwymi lub dobrymi - aby, ogólnie biorąc, by były one założone w bezpiecznej odległości od targowiska spraw co-
„być w porządku". Zdania etyczne we właściwym tego słowa znaczeniu to takie dziennych, w miejscu dla ludzi pogrążonych w sprawach świeckich a przy-
zdania, których prawdziwość nie zależy od tego, co ludzie czynią ani od tego, ziemnych niewidocznym - tak by nikt nie śmiał twierdzić, że zna je
co uważają że czynić powinni. W wypadku sprzeczności między zdaniami równie dobrze jak specjalnie w tym celu kształceni specjaliści, i że jest
etycznymi a postępkami lub wierzeniami „zwykłych ludzi", etycy oznajmią
równie dobrym jak oni sędzią cnotliwości swych czynów. Niekompetencja
bez wahania, że „zwykli ludzie" są w błędzie. Jedynie etyka jest w stanie i
jedynie etyka ma prawo orzekać o tym, co n a p r a w d ę czynić należy, etyczna zwykłych ludzi i autorytet ekspertów etycznych warunkują się i
by dobru stało się zadość. Etyka doskonała jawi się na kształt kodeksu przepisów wspierają nawzajem; podstawą obu jest zaś postulat „należycie ugrunto-
prawnych, określających czyny poprawne p o w s z e c h n i e - to znaczy, wanej" etyki.
właściwe dla wszystkich ludzi wszystkich czasów; takich przepisów, jakie Zauważmy, że tym, co zapędziło ekpertów do pracy i skłoniło do trwania
rozróżniają uczynki dobre od złych raz na zawsze i bez względu na w ich wysiłkach, nie była powszechna rzekomo i „oddolna" potrzeba porady
okoliczności lokalne. Z tego właśnie powodu wypowiadanie sądów etycznych i asekuracji. Większość ludzi, w większości sytuacji życiowych (włączając
winno być powierzone ludziom szczególnego pokroju - filozofom, tu ekspertów samych, w owych j a k że licznych momentach życia, gdy
wychowawcom, kaznodziejom - o których można założyć, że ustawieni są zawieszają zajęcia zawodowe i poświęcają uwagę sprawom świeckim, nie
w życiu w sposób szczególnie sprzyjający dochodzeniu prawdy powszechnej, innym przecież u nich niż u reszty ludzi), daje sobie lepiej lub gorzej radę
ponadczasowej i ponadlokalnej. Z tego też powodu przyznać wypada tym bez studiowania kodeksu i bez oficjalnego potwierdzenia słuszności
szczególnym ludziom, ekspertom etycznym, pozycję o szczególnym autorytecie podejmowanych kroków. Tak rzadko odczuwają oni potrzebę kodeksu, że
wobec „zwykłych ludzi", takich co to pogrążeni w drobnych i miałkich mogą nawet przejść przez życie nie zauważywszy, że kodeks taki nie
sprawach codziennych powodowani są w swym postępowaniu siłą istnieje lub że nie dowiedzieli się jego treści (podobnie jak nie zauważamy
przyzwyczajenia, i co to nie potrafiliby powiedzieć, nawet przyciśnięci do na ogół kradzieży przedmiotów, których nigdy nie używamy). Większość
muru, jakim to regułom ich czyny są podporządkowane i dlaczego tym
ludzi - większość z nas - kieruje się siłą przyzwyczajenia, nabytą rutyną:
regułom a nie innym. Autorytet ekspertów etycznych jest zarazem
postępujemy dziś, z grubsza biorąc, podobnie jak postępowaliśmy wczoraj i
autorytetem prawodawców i sędziów. To oni, eksperci etyczni, układają
prawa i oni też orzekają, na ile postępki zgodne lub niezgodne są z duchem i jak inni wokół nas dalej postępują. Jak długo nikt i nic nie przeszkadza nam
literą praw. Twierdzą oni, że posiadają dla pełnienia obu tych nader czynić to co czynimy zazwyczaj, możemy w zasadzie trwać w swych
odpowiedzialnych ról kwalifikacje dla zwykłych ludzi nieosiągalne - a to nawykach w nieskończoność, nie odczuwając potrzeby ich przemyślenia, a już
dzięki rozmowom z duchami przodków, studiowaniu przez Boga tym badziej rewizji. Kolejność rzeczy jest więc raczej odwrotna od tej, przy
powierzonych dokumentów, czy też rozszyfrowaniu, sine ira et studio, której upierają się etyczni eksperci. To właśnie eksperci, a nie laicy, którym
bezstronnych i nieznoszących sprzeciwu nakazów Rozumu. mają oni rzekomo dostarczyć usług dla życia niezbędnych, nie mogą
Wyniosły stosunek do kompetencji etycznych prostych ludzi, jak i bez- pozostać tymi kim są -autorytatywnymi pracodawcami i sędziami - jeśli nie
względny autorytet z góry przyznany wszystkiemu, co na tematy etyczne honoruje się założenia, że bez względu na to, czy zdajemy sobie z tego
powiedzą, mogą powiedzieć lub zechcą powiedzieć uczeni specjaliści, sprawę, obejść się nie możemy bez zasad solidnie ugruntowanych oraz
wspierają się na złożeniu, że sądy etyczne nie są we właściwy sposób, opatrzonych stemplem oficjalnym; że bez nich skazani jesteśmy na
„ugruntowane" jeśli jedynym argumentem na ich rzecz jest okoliczność, że błądzenie; że bez nich nie możemy uznać się ani być uznani za ludzi
„ludzie uważają je za słuszne" lub w praktyce stosują się do nich w życiu przyzwolitych, moraln y c h . Zdania powtarzane z uporem i
codziennym. Fundamenty jakie wedle specjalistów nadawałyby się do wsparte działaniami zasobnych w „namacalne dowody" władz znane są z
budowania kodeksu etycznego muszą być bardziej od zmiennych ludzkich tendencji do „samoupraw-dziwiania": ludzie systematycznie instruowani co
obyczajów i notorycznie ulotnych opinii, stabilne. Co więcej, trzeba do niedoskonałości

42 43
własnych sądów i niezbędności specjalistycznej kurateli sami w końcu nych - a gdyby nawet było, nie umielibyśmy tego z góry przewidzieć. Byt
szukać poczynają usług ekspertów. Gdy przestajemy ufać własnej intuicji, chaotyczny jest pozbawiony „struktury" - o ile struktura oznacza właśnie
zróżnicowanie prawdopodobieństw, uprzywilejowanie pewnych zdarzeń i
wzbiera w nas strach przed błądzeniem; nazywamy ten strach grzechem,
eliminację innych. Zauważyła Tarkowska w toku dyskusji wywołanej jej próbą
winą lub wstydem, ale jakiej byśmy nazwy nie użyli, wypatrujemu skwa-
wprowadzenia kategorii „chaosu" do arsenału pojęć analitycznych teorii
pliwie „człowieka z autorytetem", który mógłby przywrócić nam tym bardziej kultury, że zastany język nauk społecznych opiera się asymilacji pojęcia; jeśli już
błogie, że utracone poczucie pewności siebie. To z tego właśnie sztucznie uczestniczący w dyskusji socjologowie i antropologowie godzili się na to, by
hodowanego strachu rodzi się „oddolne" zapotrzebowanie na ekspertyzę określić mianem „chaosu" (przejściowe, jak tuszą) stany teoretycznej bezradności
moralną, i w konsekwencji zależność od ekspertów. Z chwilą gdy owa i zakłopotania charakterystyczne dla tzw. kryzysów paradygmatycznych - przebijała
zależność sama stała się nawykiem, potrzeba ekspertyzy etycznej zdaje się się z ich wypowiedzi intuicyjna niechęć do posługiwania się pojęciem „chaosu"
zjawiskiem naturalnym - „obiektywnym"; nade wszystko zaś nabiera ona dla opisu nie teorii lecz samej kondycji ludzkiej, owych stanów
skłonności do samo-odtwarzania i samo-intensyfikacji. „rzeczywistości" jakie teoria modeluje. W swym oporze przeciw wyobrażaniu
Gdy wszystko to już się stało i jest poza nami, zapotrzebowanie na stanów „samych w sobie chaotycznych" pozostawali dyskutanci w zgodzie z
specjalistów od etyki nie pozostaje w żadnym związku koniecznym z ja- intuicją potoczną i powszechną, kultywowaną przez język, który ze swej natury
kością usług, jakie potrafią oni dostarczyć (podobnie jak nasza potrzeba zakłada zróżnicowanie, sklasyfikowanie i uporządkowanie świata. Łatwiej niż o
lekarzy w nikłym tylko stopniu zależy od skuteczności lekarskich chaosie było im mówić o „restrukturalizacji kultury", czy wprost o
zabiegów). Zapotrzebowanie na ekspertyzę moralną wynika natomiast ze „transformacji". Bezstruktural-ność świata jawiła im się jedynie jako chwilowe
znalezienia się w sytuacji, w jakiej poprawne funkcjonowanie nie jest rozchwianie struktury - a ściślej mówiąc, jako owa pełna dramatycznych spięć, ale
możliwe bez zabiegania o specjalistyczne usługi. Jeśli już o to idzie, i brzemienna przyszłością chwila, która dzieli jeden stan uporządkowania od
tego, który po nim nastąpi i go zastąpi. O „chaosie" potrafili mówić tylko
wspomniane zapotrzebowanie wzmaga się jeszcze i potężnieje wskutek tego,
jako o o d s t ę p s t w i e od n o r m y , zakłóceniu normalnego stanu
że dostarczone w praktyce dobra nie są z reguły na miarę obietnic i przez
rzeczy - a więc jako o stanie niecodziennym, wyjątkowym a więc i groźnym,
obietnice rozbudzonych oczekiwań; głód pozostaje niezaspokojony, „kryzysowym", chorobliwym. Jak „przestępczość" czy „choroba", „chaos" zdawał
pragnienie po staremu doskwiera, marzenie o wszechmogącym ekspercie się dźwigać piętno potępienia jakiego żadnymi zabiegami definicyjnymi zmyć się
wzbiera na sile. nie da.
„Ludzie - zanotował Korneliusz Castoriadis w 1982 roku - nie potrafią
pogodzić się z Chaosem i pogodzić się z nim jako z chaosem, nie mogą
Społeczeństwo jako zmowa milczenia spojrzeć w Otchłań utrzymując się na nogach". Że nie potrafią i nie mogą,
nie da się „objaśnić"; tej niemocy nie można uczynić „sensowną" ani pojąć
Pojęcie „chaosu", powiada Elżbieta Tarkowska, odnosi się „do pewnego jej jako „następstwa", „przyczyny". Niemoc owa jest praźródłem i
stanu, stanu pierwotnego, przed stworzeniem, charakteryzującego się pierwszą przyczyną wszelkiej „usensawniającej" krzątaniny i homeryckich
płynnością, bezkształtnością, nieokreślonością, niezróżnicowaniem, całkowitym wysiłków objaśniania wszystkiego, co jest - sama jednak nie ma ani sensu, ani
przemieszaniem się różnych elementów". Jako że stany chaosu wyrażają się przyczyny. Istnienie ludzkie jest niekończącym się ciągiem nigdy do końca
w „nieustannej zmienię", jawią się one „uczestnikom (a tym samym także nieskutecznych starań by przed Chaosem uciec - i społeczeństwo, z jego
obserwatorom i badaczom) jako niejasne, nieczytelne, nieprzewidywalne" . instytucjami i rutyną, jego wyobrażeniami, strukturami i zasadami regulacji
Wyjaśnijmy, że chaos, o którym tu mowa to taki stan, w jakim wszystko spraw ludzkich, jest osadem znaczącym trasę tej ucieczki. Uciec przed
zdarzyć się może; w jakim prawdopodobieństwo żadnego z możliwych Chaosem - na tyle daleko by o nim zapomnieć -
obrotów sprawy nie jest większe od prawdopodobieństwa in-
45
44
nie da się, i dlatego zasób energii i wynalazczości nigdy nie wysycha. n i ż b y t , nadciąga to, co nowe i nieprzewidziane; i w nim też w końcu
Skutkiem wysiłków może być jednak co najwyżej cieniutka błonka ładu, wszystko to, co po tej stronie, wszystko, co zwyczajowe i swojskie, grzęźnie,
siłą na Chaos naciągnięta ale nieustannie przezeń szarpana, gnieciona, pogrąża się i tonie. To, co sensowne, jest sztuczną wyspą na morzu
dziurawiona, darta na strzępy. Chaos „najeżdża nieustannie obszary im- bezsensu, ale wyspą chybotliwą, dryfującą, ledwo w dnie morskim
manencji - tereny rzekomo zagospodarowane, znajome, swojskie"; inwazja zakotwiczoną (o ile da się w ogóle dna w tym osobliwym morzu domyślać
chaosu, jak i owa „immanencja" która pada jej ofiarą, jest zjawiskiem ...) Pozbawiona kotwicy, wyspa nie utrzyma się na wodzie bez wsparcia. Jej
codziennym i jakże znanym - choć, w odróżnieniu od tego, co „imma- mieszkańcy prześcigają się w pomysłach atlasów, wielorybów, filarów,
nentne", nigdy nieoswojonym. Inwazja ujawnia się poprzez „wyłanianie się fundamentów niewzruszonych i nieuszczerbnych. Powiada Nie-tzsche:
tego, co zdecydowanie nowe, radykalnie odmienne"; a także i w nie-
ustającym procesie „niszczenia, unicestwiania, śmierci"2.
Śmierć naturalna niezależna jest od wszelkiego rozumu i jest w istocie irra-
Przyznać jednak trzeba, że ów wysiłek zatajenia rzeczywistego stanu cjonalna - pożałowania godna skorupa decyduje w jej przypadku o tym, jak
rzeczy zwany „społeczeństwem" choć i syzyfowy, jest na tyle skuteczny że ów długo jądro istnieć będzie. Karłowaty, złożony chorobą i otępiały stróż wię-
„Chaos", owa „Otchłań", ów „brak podstaw" o których przypomina nam zienny jest tu panem, i on to decyduje, kiedy więzień, osoba wybitna, ma
Castoriadis jawią się nam nie jako ogołocona z wszelkich ozdób scena zakończyć życie. Śmierć naturalna jest samobójstwem natury - innymi słowy,
pierwotna bytu, z której wszystkimi siłami staramy się co dzień na nowo unicestwieniem najrozumniejszego z istnień przez najmniej rozumny z jej
wydobyć, ale jako wyjątek, stan niecodzienny i nadzwyczajny, produkt składników. Jedynie poprzez objawienie religijne może owa absurdalna hie-
rozkładu, niedopatrzenia lub nieszczęśliwego wypadku; jako przerwa w rarchia być odwrócona: Rozum wyższego rzędu (Bóg) wydaje wówczas, jak
„życiu normalnym", pęknięcie w niewzruszonej skądinąd opoce bytu, być powinno, rozkazy, jakim rozum pośledniejszego gatunku musi się podpo-
chwilowe zakłócenie płynnego strumienia rutyny. Dlatego, gdy Chaos rządkować.
wdziera się w nasze życie (a wdziera się bez ustanku) i odmawia odejścia (a
odmawia z reguły), przeraża nas on jako znak porażki, zawiadomienie o
bankructwie: uzmysławia nam, jak śmiechu warte są nasze ambicje ładu Niezgłębiona mądrość Boga przesłania bezsens chaosu. Można teraz zasadę
doskonałego i jak niezdarne są próby ich urzeczywistnienia. Strach przed „sensowności", jaka czyni krótką i wąską czasoprzestrzeń bytu możliwą do
Chaosem jest tym bardziej dominujący, im solenniejsze są obietnice ładu przeżycia, rozciągnąć poza te granice czasoprzestrzenne, których
zawarte w rutynie codziennej. Społeczeństwo rodzi się i czerpie soki ży- bezwzględność czyni tenże byt nieznośnym; to co „po drugiej stronie", ulega
wotne z tego strachu - ale jest ono zarazem tego strachu wylęgarnią i niejako pacyfikacji i przestaje straszyć. Rozum nadzoruje zawieszenie broni
inkubatorem. Symbioza jest całkowita, niezbędna i nierozerwalna. między tym, co logiczne a tym, co absurdalne, między ambicjami bytu a
wąskością jego granic. Nazwa nadana chaosowi zaprzecza jego
Narodziny i śmierć, wejście tego, co jeszcze nieznane i odejście tego, co
bezpodstawności - a za jednym zamachem uwalnia też byt od obowiązku
już znane, to dwie szczeliny w gładkim murze ładu, jakich żadną miarą nie
da się zalepić. Istota ludzka, wtłoczona w krótki/wąski czas/obszar między usprawiedliwiania się i tłumaczenia się ze swego sensu i przeznaczenia. Ład
wejściem a wyjściem, i codzień w toku wędrówki na nowo informowana o ludzki nie musi gnębić się zadumą nad tym, że sam, tylko sam, jest podstawą
przygodności ale i nieprzesuwalności obu punktów granicznych, nie potrafi (jakże kruchą!) na jakiej wspierają się zarówno jego ambicje, jak i
rozciągnąć tkanych przez siebie sensów tego, czym się zajmuje i ku czemu niemożność ich spełnienia; społeczeństwo nie czuje się zagrożone na
zdąża nie tyle, by pokryły to, co było p r z e d t e m , i to, co nastąpi obszarze, którym włada, jak długo zrzeka się ono nadzoru nad obszarami,
p o t e m . Z owego nienazwanego, nienadzorowanego i niekontrolowanego którymi nie rządzi i rządzić nie może. Może ono nawet przez czas jakiś
g d z i e i n d z i e j , z owego co i n n e g o utrzymywać w tajemnicy fakt złożenia podpisu pod akta-

47
46
na niezmierzone obszary absurdu. Z chwilą gdy nie można już nadać
mi abdykacji, przedstawiając własną niemoc jako wszechmoc Boga, własną
ignorancję jako Boską wszechwiedzę, własną ulotność istnienia jako wie- śmierci sensu - jej wszechobecność w e w n ą t r z bytu, ale n a
czność Boga, własną zaściankowość jako bożą wszechobecność. z e w n ą t r z wszystkiego, czemu bytowanie jest poświęcone trzeba
Więź społeczeństwa i religii nie jest bynajmniej przygodna. Naiwne zataić lub „zdekonstruować" ; a jest to, co tu mówić, zadanie wymagające
jest tłumaczenie tej więzi splotem historycznych przypadków i wyborów. wysiłku nie lada.
Religia i społeczeństwo są jednią; bez religii społeczeństwo jest z góry Bez Boga trudno uniknąć konfrontacji z Chaosem. A czego nie można
skazane - nie potrafi się obronić, gdy postawi się je w stan oskarżenia. nie dostrzec w chwili nieuchronnej konfrontacji, to owego brutalnego faktu
Jest gwarantem wszelkich sensów, ale samo pozbawione jest sensu; (jak zanotował Artur Schopenhauer wiele lat temu, w tych odległych
źródłem wszelkich celów, ale samo pozbawione celów. Niezdolne do tego, latach gdy nowoczesność była jeszcze młoda, pewna siebie i buńczuczna),
by ukryć dowody niemocy, jaka czai się za pozorami jego potęgi, że „istnienie jest czystym przypadkiem":
społeczeństwo przegra każdą sprawę, jaką mu się w sądzie Rozumu wy-
toczy, żądając na rozprawie dowodu prawomocności uzurpowanych prero- Jeśli kto zacznie pytać, dlaczego jest świat zamiast nicości, znajdzie on, że
gatyw i obciążając je wyłączną odpowiedzialnością za powołujące się na te istnienia świata nie da się uzasadnić od środka; żadnej podstawy, żadnego
uprawnienia czyny. celu ostatecznego nie odkryje w świecie samym; nie wykaże, że świat jest
celem samym w sobie - że, innymi słowy, istnieje on dla własnego pożytku.
Gdy nie potrafi się spojrzeć w Otchłań, trzeba wszystkimi siłami, aż do
bólu karku, odwracać wzrok. Tu właśnie jednia społeczeństwa i religii
okazuje się pomocna. Społeczeństwo potrzebuje Boga. Najbardziej po- Jaka więc jest odpowiedź filozofa na owo pytanie bezskutecznie odpo-
trzebuje Boga osobowego, Boga takiego jak ty i ja, tyle że nieporównanie wiedzi poszukujące?
bardziej niż my zasobnego w środki; takiego Boga, który jasno postrzega ład
i sens tam, gdzie my widzimy lub podejrzewamy zaprzeczenie sensu i celu. Śmierć jest wynikiem, podsumowaniem życia, lub sumą łączną, jaka wyraża za
Bóg nieosobowy, w rodzaju Rozumu lub Praw Historii, jest drugim z kolei, i jednym zamachem wszystkie pouczenia, które życie oferowało pojedynczo i po
to znacznie gorszym, wyborem. „Niewidzialna Dłoń", „Przebiegłość kawałku; a mianowicie, że wszystkie zmagania, składające się na zjawisko życia,
Rozumu", „Konieczność Historyczna" mają z Bogiem osobowym tę cechę były próżnym, bezowocnym i wewnętrznie sprzecznym wysiłkiem, i że kres
wspólną, że drogi ich są niezbadane i że nie żąda się od nich, by zmagań jest wyzwoleniem.
tłumaczyły się ze swych dokonań. W odróżnieniu od Boga osobowego
jednak, ich władza nie sięga tak daleko, by zadekretować nieważkość tych
właśnie upartych atrybutów bytu, jakie uczyniły Boga niezbędnym. Nie- W tamtych odległych czasach, głos Schopenhauera był głosem wołającym
wiele mają one do powiedzenia w sprawie krótkości/wąskości istnienia, czy na puszczy. Mówiąc ściślej, miejsca z jakich takie jak Schopenhauera głosy
na temat bezsensu śmierci - owego „unicestwienia najrozumniejszego z dobiegały, z góry określone były jako „puszcza" przez cywilizację wciąż
istnień przez najmniej rozumny z żywiołów". Z chwilą gdy zajmują one jeszcze przekonaną, że wywiąże się triumfalnie z zadania z jakim Bóg
urząd opuszczony przez Boga osobowego, śmierć staje się zniewagą dla borykał się bez skutku. Filozofia dziewiętnastego wieku usunęła na
ludzkiej godności i wyzwaniem dla chełpliwego ludzkiego rozumu. Jest margines rozmyślania w Schopenhauerowym stylu i odmówiła im prawa
wtedy śmierć szparą, przez którą skazana na banicję (bezskutecznie, jak bytu. Wystartowała ta filozofia z najwyższego piętra - z wyżyn wszech-
widać) absurdalność bytu sączy się w nurt żywota, aż wypełni go po brzegi; ogarniającej i oszałamiającej ogromem ambicji optymistycznej utopii He-
jest nie dającym się zabić deskami ani zasłonić oknem, przez które z gla, wędrowała przez ugory, jakie opancerzony przeciw wątpliwościom
wnętrza przytulnego, lecz przyciasnego domostwa sensu otwiera się widok pozytywizm zaprzysiągł przekształcić w pola uprawne, i zakończyła bieg

48 49
odsyłając Nietzschego do domu obłąkanych. W tym stuleciu marzeń (którego nigdy fundamentów bytu; i że wszelkie wysiłki założenia takich fundamentów
najjaskrawszym bodaj symbolem był hrabia Claude Saint-Simon, który okazały się, i chyba dalej okazywać się będą, daremne. Że moralność nie ma
przykazał lokajowi budzić się codzień okrzykiem: „czas wstawać, Wasza ani powodu, ani przyczyny - że konieczność bycia moralnym jak i sens tego,
Wysokość, wielkie czyny czekają na dokonanie") nie słabła ani na chwilę co moralne, nie dadzą się logicznie wydeduko-wać ani poglądowo
nadzieja, że tylko to, co winno być dokonane, dokonane będzie, i że co więcej zademonstrować. Jawi się nam dziś moralność jako zjawisko równie
dla wszystkich stanie się z biegiem czasu jasne że to, co dokonane zostało, przygodne, co i reszta bytu - jak i reszta bytu pozbawiona fundamentów, w jej
dokonane być musiało und kann nicht anders („Czasy nowoczesne", powiada E. przypadku etycznych. Nie umiemy już dziś udzielać wskazówek etycznych
M. Cioran, „zapoczątkowali dwaj histerycy: Don Kichot i Luter" ). Cechą jaźniom moralnym, nie umiemy ferować praw, jakim postępowanie moralne
szczególną wypowiedzi Castoriadisa, od której zaczęlis'my te rozważania, jest winne by się było podporządkować, a i nie spodziewamy się, byśmy owych
nie tyle jej oryginalność (Schopen-ą hauer już to przecież powiedział, głośno, umiejętności nabrali, jeśli z większą niż dotąd gorliwością i sprytem
wyraźnie i dobitnie), ale jej nie-""•"- - marginesowość. Co było niegdyś herezją, na zabierzemy się do pracy. Jako że jednak upewniliśmy się już wprzódy
naszych oczach przekształca się w filozoficzną ortodoksję. O czym szeptano (przekonywano nas o tym uparcie), że przyszłość moralności uznać można za
niegdyś w skazanych na zagładę ruderach, o tym krzyczy się dziś na placach bezpieczną w tym tylko przypadku, gdy wesprze się ona na twardym
publicznych. Co niegdyś szmuglowano pod powłoką nocy, dziś wystawia się fundamencie założonym przez budowniczych bardziej przemyślnych i
dumnie i w blasku lamp jarzeniowych na ladach najmodniejszych supermarketów. zasobnych niż wątła, planktono-kształtna jaźń moralna (przez siły trwalsze od
To ta właśnie różnica czyni różnicę... krótkiej/wąskiej czasoprzestrzeni w jakiej zamyka się istnienie jaźni
moralnej) - z trudem tylko udaje się nam zrozumieć, jeśli w ogóle zrozumieć
umiemy, dlaczego miałaby być jaźń ludzka moralną, i jak mielibyśmy
Oko w oko z chaosem rozpoznać że taką właśnie jest
bądź nie jest.
Dziś, nareszcie, nie uginają się pod nami kolana gdy zwracamy się Czym innym jest wiara, że fundamenty etyczne moralności nie zostały
twarzą do Chaosu... Nie zdarzyło się to nam nigdy przedtem. Już sam jeszcze odkryte lub zbudowane, a co innego strata wiary w fundamenty
widok niczym nie zamaskowanego Chaosu wystarczyłby przecież, aby wy- jako takie. Brutalne stwierdzenie Dostojewskiego „jeśli Boga nie ma,
wołać zawrót głowy i wprawić nas w panikę. A tu jeszcze jedna nowość wszystko jest dozwolone" było tylko jawnym przyznaniem się do obaw,
całkowita, przez to że pozbawiona wszelkiego precedensu, z jakiego można by jakie gnębiły skrycie budowniczych nowoczesnego „bezbożnego" (lub „po-
się było uczyć, czerpać wskazówki czy pociechę, powinna by czynić naszą bożego") ładu. Zdanie "Boga nie ma" znaczy: nie ma siły potężniejszej niż
sytuację już całkiem nie do zniesienia. Wody, w jakich pogrążyliśmy się, są wola ludzka, zdolnej złamać opór ludzki i przymusić człowieka do
głębokie, ale nadto jeszcze niewyposażone we wskazówki nawigacyjne. Nie moralności; a i nie ma autorytetu bardziej wzniosłego i zaufania godnego
możemy nawet powiedzieć, że znaleźliśmy się na rozstajnych drogach: nie od ludzkich przeczuć i intuicji - autorytetu, jaki mógłby uspokoić
ma rozstajów bez dróg, a dziś wszak wiemy bądź czujemy, że nie ma innych błądzących po omacku, że czyny, jakie zdają się im cnotliwe, szlachetne i
dróg poza tymi, jakie odciskamy w gruncie własnymi stopami, krocząc... sprawiedliwe są w istocie takimi, za jakie je uważają, i jaki potrafiłby
Mówiąc to samo, tyle że w języku filozofów i wychowawców (choć nie sprowadzić zabłąkanych na drogę cnoty. Pod nieobecność takiej siły i takiego
kaznodziei, tych niewielu, jacy ocaleli jeszcze z szybko kurczącej się ka- autorytetu, ludzie zdani są na pastwę swych impulsów i instynktów. Te zaś
tegorii): wiemy dziś, że nie odkryto dotąd i zapewne nie odkryje się już ostatnie, jak powtarzają bez znużenia kaznodzieje, mogą zrodzić jeno
grzech i zło, lub - jak upewniają nas z kolei filozofowie - nie zagwarantują
50 poprawnego postępowania ani poprawności sądów etycznych.

51
Jedni i drudzy twierdzą zgodnie, że nie ma nic takiego jak „moralność „tych na górze", których rozkazy wykonywał, znakomicie orientuje się na czym
niepodbudowana etycznie"; i że moralność „samoistna" i samorodna, taka o ta różnica polega). Przeżywa się kres „samozaciemniania" boleśnie głównie
jakiej wiemy, że zdani jesteśmy dziś na nią, jest właśnie, i to w sposób
dlatego, że trzeba stanąć twarzą w twarz z odpowiedzialnością, którą musi się
jaskrawię oczywisty, etycznie bezpodstawna.
teraz wziąć na siebie, i na którą nie widać wokół chętnych.
Jednego możemy być pewni: jakakolwiek moralność istnieć może w Cierpenie tego typu jest udziałem społeczeństwa au-
społeczeństwie, jakie przyznało otwarcie, że brak mu podstawy i celu, i że t o n o m i c z n e g o , czyli takiego, o którym powiada Castoriadis,
tylko chybotliwa kładka konwencji przykrywa Otchłań ziejącą, tam gdzie
tkwić winny jego fundamenty, może być jedynie moralnością ze
etycznie nieufundowaną. Musi więc b~yć
rriekontrolowalna i nieprzewidywalna. Tworzy się ona sama, może też ska- samo-konstytuuje się otwarcie. Innymi słowy, wie ono że sensy, w jakich i za
sować to, co zbudowała i odtworzyć w innej zgoła postaci - a wszystko to pośrednictwem których żyje i istnieje jako społeczeństwo właśnie, są jego
dzieje się w toku zawiązywania i rozwiązywania stosunków międzyludzkich, własnym dziełem; że nie są one ani zdeterminowane w sposób konieczny, ani
w trakcie tego, jak ludzie schodzą się ze sobą i rozchodzą, porozumiewają przygodne
i kłócą, przyjmują lub odrzucają stare lub nowe więzi i lojalności. Tyle
wiemy na pewno. Wszystko inne, w tym i konsekwencje owego stanu
- to znaczy, dodajmy, że nie są one bezdyskusyjne ani też nie spadają one
rzeczy, nie jest bynajmniej jasne.
znikąd i bez uprzedzenia. W społeczeństwie prawdziwe „autonomicznym",
Być może jednak nie ma podstaw dla rozpaczy, być może przesadzamy z tą sensy - w tym też sens „tego, co moralne" - nie jawią się jako
niewiedzą. Koniec końców, samostanowienie się społeczeństwa nie jest bezpodstawne, choć jest dla wszystkich jasne, że pozbawione są one „fu-
niczym nowym - jest co najwyżej nowością w sensie „ostatnich wiadomości". nadamentów" w znaczeniu postulowanym przez filozofów i teologów;
Od najbardziej zamierzchłych czasów społeczeństwo istniało i odtwarzało się „fundamenty" sensów, o ile o fundamentach może tu być mowa, są z tego
drogą samostanowienia - jedyna różnica polegała na tym, że jego członkowie samego materiału, co sensy jakie wspierają. Jak i sensy same, są one
nie zdawali sobie spraw y, że tak się właśnie względnie solidnym osadem trwającego nadal procesu samo-stworze-nia.
rzeczy miały (ściślej mówiąc, potrafili patrzeć w inną stronę i nie dostrzegać Etyka i moralność (jeśli już upieramy się przy tym, by je rozróżniać)
tego, co się naprawdę działo). Różnica to jedyna, ale wcale z tego powodu nie wyrastają z tej samej gleby; jaźń moralna nie „odkrywa" swych funda-
błaha. Jak powiada Castoriadis, społeczeństwo do niedawna skrywało skrzętnie mentów etycznych, lecz (na podobieństwo nowoczesnych artystów, którzy
procesy, jakie utrzymywały je przy życiu. Sztuka „samozaciemnienia" polegała dostarczyć muszą nie tylko dzieł sztuki, ale i klucza interpretacyjnego dla ich
właśnie na zaprzeczaniu lub zatajaniu faktu samostanowienia, tak by to, co odczytania i oceny) wznosi owe fundamenty w toku samo-konstrukcji. Jeśli
nie było niczym innym jak twardym osadem własnych działań mogło być ten nowo odkryty kontynent autonomicznego społeczeństwa zaludnimy
odbierane, wbrew prawdzie, jako wynik przykazań z góry lub przemożnego jakże znanymi „niedoregulowanymi normatywnie", samotnymi i
nacisku sił wobec społeczeństwa zewnętrznych. Łatwiej, jak się zdaje, aspołecznymi potworkami wykoncypowanymi przez Hobbesa czy Durkheima -
podporządkować się rozkazom odgórnym niż logice własnych, niesprawdzonych będziemy mieli wszelkie powody po temu, by trząść się ze strachu o przyszłość
jeszcze pomysłów: gdy w grę wchodzi przykazanie odgórne, łatwiej jest znosić ludzkości. A raczej mielibyśmy powody, gdyby nie to, że jeśli co
następstwa własnych czynów, cierpienia zdają się mniej dotkliwe, głos uległo ostatnio zmianie, to nie tyle sposób, w jaki odtwarzamy nasze
sumienia dociera stłumiony, a świadomość odpowiedzialności nie rozdrapuje wspólne, społeczne życie, ile nasze rozumienie procesów, za jakich po-
otwartej rany porażki (zbrodzień, który na sądzie wskazuje palcem średnictwem dokonujemy wciąż na nowo tego cudu. A więc rozumiemy dziś,

52 53
że podobnie jak od zewnątrz gwarantowane fundamenty etyczne ładu lu- było tylko częściowe: piewcy nowoczesności potępiali i odrzucali strategie
dzkiego, straszak aspołecznej bestii był produktem fantazji samozacie- przegranych sędziwych generałów, lecz wychwalali pod niebiosa talenty
mniającego się społeczeństwa (dwa te wymysły potrzebowały się młodych oficerów, których promowali na ich miejsce - i bez wytchnienia
nawzajem, uzupełniały i potwierdzały wzajemnie na sposób samospełnia- szukali nowych, tym razem bezbłędnych, strategii, nie tracąc nadziei, że je w
jących się przepowiedni). Prawdę mówiąc, nowa samo-świadomość nie końcu znajdą. Kapłani wiedzy zastąpili kapłanów Boga; społeczeństwo
czyni zadania samo-kreacji łatwiejszym niż w czasach samo-zaciemnienia, ale wiedzione przez postęp miało osiągnąć to, czego świat predestynowany nie
nie ma powodów by sądzić, że czyni je ona trudniejszym niż było wtedy. zdołał. Z wątpliwości co do pomyślnych efektów przyszłych starań ulepiono
Sprawy zmianiły się w tym tylko sensie, że widzimy dziś jaśniej niż nagrobek potępionej przeszłości. Zdaniem proroków i bardów nowoczesności,
kiedykolwiek trudności, w jakie zadanie obfituje i przeczuwamy, że nie ma nowy zarząd usunie błędy i wypaczenia dnia wczorajszego. Myśl nowoczesna
na nie łatwego lekarstwa; nie spodziewamy się już, by można było przed chełpiła się swym krytycyzmem, ale nie uznawała ona krytyki, która by nie
nimi uciec lub ich obecność zignorować z pomocą nowych, wy- wiodła do nowych propozycji pozytywnych; tylko dla „pozytywnej" krytyki
myślniejszych niż wprzódy, wybiegów. było miejsce - jakby nie była krytyka bezwzględna i szokująca, musiała
legitymować się obietnicą happy endu. Krytyka nowoczesna czerpała swe
Możemy zgodzić się z Maxem Horkheimerem, który uznał Schopen-
hauera za „nauczyciela naszych czasów" ("Mało których idei - pisał uzasadnienie i swe soki żywotne z pewności niewzruszonej, że dla każdego
Horkheimer - potrzebuje nasz świat bardziej niż tych, co pochodzą od „problemu" istnieje „rozwiązanie", i że program „pozytywny" jest możliwy do
Schopenhauera; jako że nie ukrywają one beznadziejności świata, mają one o skonstruowania i skonstruowany być winien. Z perspektywy czasu, opiewane
wiele więcej do powiedzenia o nadziei"). powszechnie „odczarowanie świata" przez myśl nowoczesną przypomina
bardziej przekazanie pałeczki w biegu rozstawnym czarodziejów. Mentalność
>, nowoczesna nabyła receptę na „odczarowanie" w transakcji wiązanej, wraz z
Schopenhauera doktryna ślepej woli jako sity wiecznej świat z pozłacanej, przepisem i zestawem części dla nowego, „ulepszonego" zaczarowania.
a w błąd wprowadzającej folii, w jaką zawijała go dawna metafizyka. W
ostrej sprzeczności z pozytywizmem, utwierdza ona to, co negatywne i utrzy- Zaklęciami magicznymi były teraz Historia tudzież Rozum: rozum historii,
albo historia jako działanie rozumu, lub historia jako samo-poznanie się
' rozumu, albo historia jako dzieje samo-stanowienia się rozumu. Wszystkie te
muje jego obecność w myśleniu, ujawniając tym samym powód dla solidar i inne jeszcze, różne lecz pokrewne formuły traktowały rozum i historię jak
ności ludzi i wszelkich stworzeń zawarty w ich wspólnym losie. Żadna
potrzeba nie będzie zaspokojona „po tamtej stronie". Popęd to tłumienia syjamskich braci nie zdatnych do operacyjnego odseparowania. Rozum jawił
potrzeb na tym świecie płynie z niechęci do uznania tego stanu rzeczy i się w nich jako historia, jako nieustające „jeszcze nie", jako g d z i e
tolerowania go, gdy istnieje szansa by go zmienić. W przypadku solidarności indziej każdego z miejsc i kiedy i n d z i e j każdego z
zrodzonej z beznadziei, świadomość principium individuationis jest pod
rzędna... momentów czasu. „Rozum" o którym powiadała myśl nowoczesna był
dziwacznym rzeczownikiem używanym tylko w czasie przyszłym: zawsze
Stać po stronie tego, co czasowe, przeciw bezlitosnej wieczności - to właśnie jest świadoma swego przeznaczenia teraźniejszość miała za swój cel
moralność w Schopenhauerowym sensie. kapitulację wobec rozumu - czerpała ona swój sens jedyny z samo-zaprze-
czenia, z celu do jakiego miała prowadzić i który domagał się w pierwszym
rzędzie zastąpienia jej czym innym niż była. Przyszłe rządy Rozumu nadają
sens chwili obecnej, której funkcją jest moszczenie drogi wiodącej do przy-
Tkanie zasłony szłości. Narracja nowoczesna, mówiąc słowami Jean-Franęois Lyotarda,
szukała legitymacji „w przyszłości jaka miała dopiero nadejść, a więc w idei
Niepogodzenie się z losem, stanowcza odmowa porzucenia nadziei, była jaka miała być dopiero realizowana". Trzymano więc nadzieję przy życiu
najbardziej jaskrawą bodaj cechą charakterystyczną mentalności nowoczesnej.
Pod tym względem była nowoczesność w zgodzie z przed-nowoczesną
teologiczną wersją „samo-zaciemnienia". Nowoczesne odczarowanie świata
podsycając nieustannie napięcie między przyszłością, nigdy w pełni nie
zmaterializowaną, a czasem teraźniejszym, w przyszłość wycelowanym ale musiały puste; był to dla nich punkt zerowy dziejów, czas nowego startu,
wciąż od niej odległym; napięcie między „partykularyzmem, przygodnością, początku absolutnego.
zamgleniem chwili bieżącej a uniwersalnością, samostanowieniem, przejrzy- Specyficznie nowoczesną formą „samo-zaciemnienia" było wyobrażenie o
stością czasu przyszłego jaki obiecywała"9.
świecie jako linii frontu. Nowoczesność jest ze swej istoty c y w i l i z a c j ą
Nowoczesność wyrażała się w nieustającym wysiłku petryfikacji celu, a f r o n t o w ą . Istnieć ona może tak długo, jak długo istnieje front bitewny,
więc ujarzmienia tejże przyszłości, która nadawała sens wysiłkowi. Szło o to, by z jakim wiązać można obietnicę nowego rozdziału, mówiąc ściślej - jak
przyszłość dowiodła, że wysiłek nie był daremny; by z g ó r y zmusić długo świat pozwala na to, by traktować go jako linię frontu. „Zachód -
przyszłość do zalegitymizowania wysiłku ex post facto. W odróżnieniu od
jak pisze Castoriadis - jest niewolnikiem idei wolności absolutnej",
dawnej, przed-nowoczesnej i teologicznej wersji „samo-zaciemnie-nia",
wersja nowoczesna nie odbierała zmienności, przygodności czy rozumianej jako „arbitralność (Willkiir) całkowita", jako „próżnia
nieprzewidywalności świata jako argumentu wymierzonego potencjalnie absolutna", którą trzeba jeszcze wypełnić treścią12. Cokolwiek ma być
przeciw sobie. Uznawała przecież sens nie tylko tego, co miało jeszcze nastąpić zrobione, zrobione być musi. Co się liczy w pierwszym rzędzie, to
i prędzej czy później nastąpić musiało, ale i tego co miało dokonać swego z d o l n o ś ć działania, a nie działanie samo; treść, cel, następstwa czynu są
żywota; także i to drugie miało dla myśli nowoczesnej sens - a to taki oto podrzędne wobec m o c y działania.
sens, że jego wybycie ze świata oczyszczało grunt pod to, co miało jeszcze Tylko z pozoru jest byt nowoczesny zorientowany docelowo.
nastąpić. Kurtyna sensu, jaką myśl nowoczesna zasłaniała nieuleczalną Naprawdę ważny jest nie cel, lecz owa pewność siebie, jaką czerpie się z
absurdalność bytu tkana była z przędzy t w ó r c z e g o z n i s z c z e n i a . posiadania ś r o d k ó w do osiągania (i stawiania!) celów, jako że to
„W świecie w jakim roiło się od ich sukcesów - powiada Cioran -nacje właśnie ufność, że można próbować na nowo, i w nieskończoność (że żadna
Zachodu nie miały trudności z opiewaniem historii i przypisywaniem jej sensu porażka nie jest ostateczna) pozwala trwać w przekonaniu, że „historia jest
i celowości.-Historia była ich własnością, one były jej pełnomocnikami: nie postępem rozumu". Wbrew temu jak sobie sama siebie wyobraża, i temu,
mogły więc nie toczyć się w rozsądnym kierunku... Ustawiały więc one jak się reklamuje, cywilizacja nowoczesna nie orientowała się nigdy na
historię, kolejno, pod patronatem Opatrzności, Rozumu i Postępu"1 . Prawo działanie, lecz na z d o l n o ś ć do d z i a ł a n i a .
miejscowe zachodniej cywilizacji, która nadała sobie imię Nowoczesności, Ta zdolność z kolei była wypadkową posiadanych narzędzi i oporu surowca
mogło być przedstawione jako prawo powszechne dzięki kleszczom, w (to znaczy, zgody przedmiotu działania na to, by działający traktowali go jak
jakich zawarł triumfujący Zachód resztę współczesnego mu świata - to właśnie surowiec): innymi słowy, była ona wypadkową dyferencjału mocy. Można się
globalność ich panowania pozwoliła Europejczykom dopatrzeć się „w ich domyślać, że to właśnie spłaszczenie dyfe-rencjału mocy między Zachodem a
cywilizacji, i c h dziejach, i ch wiedzy cywilizacji, historii i resztą świata było zasadniczym powodem załamania się i uwiądu tej wersji
wiedzy berhaupt" . Perspektywa oglądu świata określona była przez „samo-zaciemnienia" jaka posługiwała się mitologią Historii, Rozumu i
dyferencjał mocy. Przedmiot oglądu zdawał się tym bardziej wątły i Postępu; a więc bodźcem dla ponowoczesnego przewartościowania założeń
przejściowy, im łatwiej było go zmienić, uprzątnąć z drogi, uczynić niebyłym. cywilizacji nowoczesnej. Wynikiem tego przewartościowania nie jest, jak
Oglądane ze szczytu, przedmioty u stóp wzniesienia zdają się śmiesznie małe dotąd, nowa i ulepszona wersja „samo-zaciemnienia". Jest nim nie tylko
i nieporadne. Uzbrojonym po zęby pionierom kolonizującym kontynenty gotowość przyznania, że byt z pozoru uładzony i sensowny podszyty jest
Ameryki, Australii czy Nowej Zelandii tereny, które brali w posiadanie Chaosem i Absurdem -ale i rosnące przekonanie, że ów stan trwać będzie
zdawać się jak dalece sięgnąć można wyobraźnią, i że nic co jesteśmy w stanie zrobić
nie może tego faktu zmienić.

56 57
Przekłucie zasłony twierdzili (jak istotnie utrzymują od Hegla do Habermasa), że historia i
nowoczesność, a ju ż szczególnie postępowe dojrzewanie historii do jej
Nowoczesność uważała się niegdyś za cywilizację u n i w e r s a l - n ą. nowoczesnej postaci, są filozoficznymi problemami - zadaniami cze-
Mówi ona dziś o sobie jako o cywilizacji g l o b a l n e j . Za tą drobną z k a j ą c y m i (choć, jak twierdzi Habermas, bezwiednie) na decyzję
pozoru wymianą terminów kryje się radykalny zwrot w samo-wiedzy i filozofów. Chaos i przygodność, których dozgonną banicję z wysp społecznego
samopoczuciu Zachodu. „Uniwersalne" być miało panowanie Rozumu; ładu myśl nowoczesna zaprzysięgła, powróciły z wygnania, gotowe mścić się za
taki ład rzeczy, w jakim dyktatura pasji ustąpi miejsca autonomii istot czasy pogardy; zarządzają one teraz obszarem, który miał być wyłączną
rozumnych, przesądy i ignorancję zastąpi prawda, a miast losu dryfującego domeną Rozumu, zawiadywaną przez prawo stanowione, nie przez prawa
planktonu ludzie żyć będą w historii planowanej, skonstruowanej na natury; zaś gdzie chaos i przygodność rządzą, mędrcy którzy zasiadali wprzódy
zamówienie i skrzętnie nadzorowanej. „Globalność", dla odmiany, znaczy przy biurkach zawiadowców historii degradowani są do ileż pośledniejszej rangi
tyle tylko, że wszyscy wszędzie mogą stołować się u MacDonalda i nadwornych kronikarzy. Dymisji towarzyszy zakłopotanie - nie jest bowiem
oglądać najnowszy telewizyjny dokudramat. Uniwersalność była wyzwaniem bynajmniej jasne, czy pulpity zawiadowcze zachowały się w ogóle i czy
rzuconym niedoskonałemu światu, dumnym projektem, zadaniem ktokolwiek jeszcze dziś przy nich zasiada, czy przeżyły one przekształcenie się
herkulesowym do wykonania. Globalność natomiast zwiastuje potulną uniwersalizacji w globalizację (lub ujawnienie, że uniwersalizacja jest w
zgodę na to, co się dzieje; rezygnację z oporu, kapitulację, której gorycz istocie globalizacją; lub też demaskację p r o j e k t u uniwersalizacji jako
(jeśli w ogóle doświadczaną) osładza co najwyżej przekonanie, że rozsądniej przykrywki dla p r a k t y k i globalizacji). Społeczeństwo nie udaje już, że
przyłączyć się do zwycięzców niż tkwić w obozie pokonanych. jest tarczą przeciw przygodności. Pod nieobecność władz na tyle silnych i
Uniwersalność była orężem i chlubą filozofów. Globalność wysiedla filo- zuchwałych by podjąć się na serio poskromienia żywiołu, społeczeństwo
zofów, odartych z tog senatorskich, z powrotem do owej puszczy z jakiej samo staje się boiskiem dla chaosu - polem bitwy dla rozproszonych,
uniwersalność miała ich wyprowadzić. Jak pisze Dawid E. KJemm pozbawionych wspólnego dowództwa i uzgodnionego planu oddziałów
partyzanckich lub pastwiskiem dla stąd wędrujących każde w innym kierunku,
choć wszystkie w poszukiwaniu żeru i bezpiecznego od drapieżników poletka
W system konkurencyjny gospodarki globalnej wpisane jest prawo, jakie czyni na nocleg. Chronologia zastępuje historię, „rozwój" zajmuje miejsce postępu,
dyskurs filozoficzny bezprzedmiotowym: prawo maksymalizacji zysku. Prawo to
przygodność panuje tam, gdzie niegdyś spodziewano się rządów logiki planu. To
określa normy, jakie kierują lub ograniczają działanie, a czynią to nie poprzez
odwoływanie się do prawdy lecz przez praktyczną determinację rezultatów
wszystko nie jest filozofów winą; to wszystko nie dlatego się stało, że filozo-
zabiegów życiowych. Prawo samo, bez pomocy, selekcjonuje tych, którym się fowie nie umieli ulokować ulotnego i przygodnego bytu na solidnym
powiodło od tych, którzy ponieśli porażkę, zgodnie z zasadami swoistego fundamencie. Jeśli już, to wyrwano im z rąk narzędzia i materiały bu-
darwinizmu gospodarczego. Odwoływanie się do prawdy w niczym nie podważy dowlane - i to nie po to, by przekazać je w inne ręce, lecz by cisnąć je na
działania prawa... śmietnisko zawiedzionych nadziei i niedotrzymanych obietnic, gdzie spoczęły
już sny o rządach powszechnych Rozumu.
Dymisja prawodawców spowodowałaby oburzenie polityczne; unieważ-
Innymi słowy: niewiele tu zależy od tego, co (i czy) mówią filozofowie - nienie procedury prawodawczej budzi filozoficzną rozpacz. Nie tylko o to
jakby nie pragnęli oni, by było odwrotnie, i z jakim by uporem nie przecież idzie, że trwałe rzekomo małżeństwo prawdy i mocy zakończyło
się rozwodem. Stało się coś gorszego - zabrakło kawalerów gotowych po-
ślubić prawdę filozofów, i nie widzi już ona ratunku przed staropanień-
58 59
stwem. Nie widać jakoś postaci skłonnych przywdziać szaty „oświeconych symptom ogólnej anty-utopijności naszych czasów. Ponowoczesność jest na
despotów", jakie od paru stuleci tkali filozofowie dla przyszłego narzeczonego tyle nowoczesna, by żyć nadzieją. Straciła ona niewiele z nowoczesnego
Prawdy - choć filozofowie czynią co mogą by znaleźć je w coraz to nowych buńczucznego optymizmu (choć trudno się spodziewać, by filozofowie
siedzibach, wśród nowych kacyków plemiennych na przykład, lub wśród intonowali odę do ponowoczesnej radości; za mało znajdą dla siebie po-
dzisiejszych rycerzy wolności, którym nie dano jeszcze szansy spróbowania sił żywnych okruchów pod stołem biesiadnym rozstawionym na ponowoczes-
w roli drobnych, lecz dokuczliwych tyranów (tych, co kierują wzrok w tym nym festynie; nie przewidziano dla nich lokalu w ponowoczesnym szkicu
ostatnim kierunku, Cioran ostrzega: „Definicja'jest zawsze kamieniem „nowej i ulepszonej" przyszłości). Ponowoczesność ma swoje utopie, choć
węgielnym świętego przybytku"; z reguły „płomienne oczy zwiastują rzeź"; nie należy winić filozofów za to, że nie zauważają w nich znamion, jakie
„człowiek, który proponuje nową wiarę, jest prześladowany, aż sam nie stanie przyzwyczaili się przyjmować za cechy szczególne utopii: tych co dodawały
się prześladowcą; ży^p prawdy zaczyna się od konfliktu z policją, a kończy jej ostróg nowoczesnej nietolerancji wobec teraźniejszości - zawsze przecież
przywołanierff^4). Dyskurs postmodernistyczny filozofów opętanych tęsknotą za niedoskonałej, zawsze pozostawiającej wiele do życzenia, zawsze
prawodawstwem stosuje się do reguł wspólnych zwierzeniom sfrustrowanych: ułomnej i koślawej, jeśli się ją ze świetlanym obrazem przyszłej harmonii
obrzuca się w nim wyzwiskami i polewa jadem posłańców, gdy wieściom jakie zestawiło.
przynoszą odmawia się prawdy lub powodów do poważnego potraktowania. Joe Bailey opisał ciekawie dwie wzajem uzupełniające się utopie po-
Postępując w ten sposób, filozofowie winią rzeczywistość za to, że nie nowoczesne: tę która powiada o cudownych właściwościach leczniczych
wspięła się na wyżyny racjonalności, które obrali u zarania ery nowoczesnej za wolnego rynku, i tę, która kreśli obraz świata, w jakim na wszystkie kłopoty jest
horyzont dziejów. Reakcja to naturalna i bardzo ludzka - ale jeśli wziąć poprawkę lekarstwo, i wszystkie lekarstwa dostarczane są przez technonaukę.
na zrozumiałe rozgoryczenie niedoszłych prawodawców, okaże się, że „stało się Pierwsza, neo-liberalna utopia roztacza panoramę całkowicie uwolnionej z
w historii" co innego niż insynuują: procesy zapoczątkowane u progu więzów, kompletnie „zderegulowanej" konkurencji rynkowej, odnajdującej
nowoczesności, fałszywie odczytane w swoim czasie jako pierwsze kroki na nieomylnie najkrótszą i najszybszą trasę do szczęścia i bogactwa. W tej utopii,
szlaku wiodącym ku fachowo nadzorowanej i koordynowanej racjonalności „społeczeństwo jawi się jako ład w zasadzie n a t u r a l n y, w jakim
uniwersalnej, zrodziły mnóstwo nieskoordynowanych i samoistnych (lokalnych, zaspokajające potrzeby instytucje wyrastają niejako same przez się.
partykularnych racjonalności, które stały się główną przeszkodą na drodze do Interwencjonizm, planowanie i upolitycznienie świadczeń społecznych jawią się
iście powszechnego ładu racjonalnego. Prawdziwym horyzontem ery natomiast jako niebezpieczne zaburzenia żywiołowego ładu". Druga,
nowoczesnej okazało się „społeczeństwo ryzyka" Ulricha Becka, w którym liczyć technologiczna utopia „głosi, że społeczne, polityczne a nawet moralne
można co najwyżej na to, że jakieś inicjatywy miejscowe, ale potencjalnie groźne problemy społeczeństwa podatne są na technologiczne rozwiązania, że ruch
w skali globalnej, podjęte będą jutro dla załagodzenia strat naniesionych przez naprzód we wszystkich sferach życia gwarantowany jest wyłącznie przez
wczoraj podjęte, równie lokalne i w sposób oczywisty szkodliwe globalnie, inicja- zmiany technologiczne, i że obecne społeczeństwo znajduje się w ruchu
tywy. przyspieszonym ku nowym jakościowym ulepszeniom, jakie przyniesie rozwój
technologii". A oto konkluzja Baileya:
Echo zawiedzionej nadziei kołacze się w często powtarzanej opinii, że
dolegliwością i przyczyną osobliwej niemocy, jaką zmożona jest nasza epoka
Oto dwie nowe, przykuwające uwagę, i powiedziałbym, że wielce wpływowe
jest uwiąd wyobraźni, a nade wszystko zmierzch utopijnego myślenia.
utopie, które wnoszą element optymizmu do debat publicznych. Powiedział-
Poprawność tej diagnozy budzi wszakże wątpliwości: być może przyjmuje się tu bym, więcej: że dominują one i kolonizują optymizm współczesny.
bankructwo p e w n e g o t y p u utopii za

60
Utopie ponowoczesne są anarchistyczne; rzadko kiedy skłaniają się ku towarzystwie mówić nie wypada, ani grzechem pierworodnym, który zbiorowość
anarcho-syndykalizmowi. Obie malują obraz świata praw bez obowiązków, ludzka zwana społeczeństwem stara się jak tylko można odpokutować i zmyć.
a głównie bez rządców i żandarmów, za wyjątkiem tych paru, bez których Wręcz na odwrót: opiewa się dziś jej piękno i głosi jej chwałę, jako warunku
obejść się nie można, jeśli pragnie się spokojnego spaceru wzdłuż prawdziwej, w pełni rozkwitłej wolności. Ponowo-czesność oznacza demontaż i
sklepowego deptaku i nie chce się by torbę z zakupami wyrwano z ręki. deregulację wszystkich tych urzędów, na jakie w epoce nowoczesnej składano
Obie każą ufać mądrości Nieobecnego Rozumu. Obie buntują się przeciw obowiązek prowadzenia lub popychania" istot ludzkich^pojedynczo lub
zbiorowo, ku ich stanowi idealnemu: ku ładowi racjonalnemu i doskonałości,
świadomemu działaniu zbiorowemu, planom wspólnym, projektom
ku doskonałości racjonalnej i racjonalności doskonałej. Utopie ponowoczesne,
ogólnym, dzisiejszym wyrzeczeniom w imię przyszłych korzyści, zwłoce
ponowoczesne wyobrażenia o szczęściu przekonują nas, że należy
w zaspokajaniu pragnień - wszystkim tym zasadom głoszonym wczoraj w przyklaskiwać rozbiórce, radować się rozwalaniem ścian, witać kruszenie i
założeniu, że przyszłość można kontrolować, nadawać jej kierunek, zmuszać przemiał ideałów hymnami na cześć wolności niczym nareszcie nie
do tego, by przybierała kształt z góry pożądany, a więc w założeniu że bieg krępowanej, raz na zawsze uwolnionej od mącącego przyjemność obowiązku
czasu nie jest po prostu sekwencją niepowiązanych i niezależnych od służenia „wyższym celom".
siebie epizodów, że to, co robi się dziś waży, jako że ma wpływ jakiś na to, Nie jest wcale jasne, jak posuwać się mogą naprzód sprawy moralności,
co się stanie jutro; że, innymi słowy, czyny są „brzemienne w skutki". dobra i sprawiedliwości w świecie, który jak gdyby pogodził się z własną
Mądrość ponowoczesna uznaje jedno tylko planowanie, zwane bezpodstawnością, przestał się nią kłopotać i nie cierpi już na bezsenność z
„planowaniem rodziny" (nazwę dobrano, rzec można, w stylu Orwellowskiej powodu niedowładu urzędów odpowiedzialnych za poskramianie chaosu. Nie
nowomowy - nie po to by i n f o r m o w a ć , ale należy się więc dziwić, że filozofowie etyczni tracą nerwy i że opuszcza ich
aby mylić; istota „planowania rodziny" na tym przecież polega, by chęć brania się za barki z problemami świata jaki zamieszkują; że miast
do powstania rodziny nie dopuścić) - a więc planowanie zmierzające do upierać się w sprawowaniu coraz mniej wdzięcznej a coraz bardziej
zapobiegania „brze-mienności w skutki", do oczyszczania awanturniczej funkcji stanowienia praw i ferowania sądów etycznych, wolą
czynów od następstw. Dzieje się tak, jak gdyby nowe aksjomaty polityki
spędzać czas na mnożeniu uczonych komentarzy do antycznych tekstów. Po
życiowej były dokładnym odwróceniem dawnych: jeśli dawniej zakładało
sporządzeniu inwetarza aktualnych frasunków intelektualnych zarówno na
się, że aktorzy pracują w imię przyszłości - dziś przyjmuje się, że
lewicy jak i na prawicy politycznego widma, znalazł Castoriadis „przerażający
przyszłość jest siłą wobec aktorów niechętną lub złowrogą, jaka dławi
regres ideologiczny wśród literati".
wolność, paraliżuje wolę i pęta ręce na długo, zanim nadejdzie.
Żywiołowość świata malowanego przez ponowoczesne utopie czyni Czynności prawodawcze i definicyjne są z reguły jawną lub pośrednią
absurdalną wszelką troskę o przyszłość, z wyjątkiem troski o to, by móc krytyką istniejącego stanu rzeczy. Obecna niechęć do zajmowania się nimi
przestać troszczyć się o przyszłość - no i o to oczywiście, by móc działać w rozonuje ściśle, i wcale nie przypadkowo, z obumieraniem myśli krytycznej;
sposób odpowiednio beztroski i niefrasobliwy. z powszechnie dziś odczuwaną niemocą wyobraźni, niezdolnej już do
wykoncypowania świata odmiennego od tego jaki istnieje a jednak
Chaos i przygodność, które myśl i praktyka nowoczesne usiłowały przez
podobnie jak on zdolnego do życia; a i z równie powszechnym brakiem
dwa z górą stulecia wytrzebić lub (gdyby wytrzebić się nie dało) przepędzić z
pola widzenia, nie tylko powróciły z wygnania lub kryjówki, ale (po raz optyministycznej zuchwałości lub zuchwałego optymizmu potrzebnych, by
pierwszy chyba w dziejach tak jawnie, i dla tak wielu ludzi naraz) pojawiają zarekomendować ów świat odmienny ludziom zanurzonym w świecie, który
się na placach publicznych gołe, pozbawione szat, makijażu i ozdób - i po jest. „Okres bieżący można zatem opisać najlepiej jako ogólny odwrót ku
raz pierwszy nie wstydzą się swej nagości i nie szukają, jakby ją ukryć. Bez- konformizmowi" - powiada Castoriadis. Powiada to ze smutkiem i
podstawność bytu nie jest dziś hańbiącą tajemnicą, o jakiej w porządnym gniewiem - nawet on jednak, gdy proponuje zastrzyk środków pobudza-
jących dla zahamowania dalszego uwiądu wątlejącej, lecz nie wyczerpanej
62
63
wszak jeszcze do końca wizji świata zbiorowej i indywidualnej autonomii, ksizm w jego wielorakich wcieleniach, nie wyszły z owych krwawych stuleci
kończy zdaniem nie tak znowu różniącym się od popularnych diagnoz, niezbrukane, wolne od oskarżeń o zbrodnie przeciw ludzkości".
jakie obarcza on skądinąd winą za ubóstwo ideologiczne i głuche milczenie Dwie wątpliwości ranią dotkliwie godność moralną i etyczną pewność
dzisiejszych literati: „Trzeba nam nowych celów politycznych i nowych
postaw ludzkich, których jak dotąd ni śladu"16... siebie Zachodu.
Po pierwsze - podejrzenie, jakiego żadną miarą rozchwiać się nie udaje, że
Auschwitz i Gułag (podobnie jak i późniejszy już, w tym i całkiem nowy,
nawrót namiętnej niechęci do obcych, w licznych formach, w jakich się dziś
Zerwanie zasłony przejawia - poczynając od ogólnie potępianej „czystki etnicznej", poprzez
równie ogólnie, choć pokryjomu oklaskiwane napady na cudzoziemców, i
Gdy obciąża się bezwyjątkową niemal i prawie całkowitą „ślepotę na kończąc na powszechnie już i publicznie fetowanym „nowym i
alternatywy" winą za obezwładniającą atmosferę podejrzenia lub obojętności, udoskonalonym" prawodawstwie wymierzonym w imigrantów i poszukiwaczy
w jakiej dusi się dziś i wiotczeje zaangażowanie etyczne, pamiętać wypada, azylu) były i są logicznym wytworem, a nie chwilową aberracją myślową czy
że rzekomy winowajca jest nie tyle sprawcą, co symptomem przemian. zbłąkaniem nowoczesnej praktyki „dekretowania ładu"; podejrzenie, że
Niechęć do arbitrażu etycznego zdaje się płynąć z autentycznych i zasadnych odwrotną i oddzielić się nie dającą stroną „uniwersaliza-cji" jest mnożenie
wątpliwości co do walorów operacji „Chaosgate", przynajmniej w tej podziałów, duszenie wszystkiego, co się jednoliceniu wymyka, i pęd do
specyficznej postaci jaką nadano jej w erze nowożytnej. Choć udało się w wyłączności, i że rzekomy „fundament uniwersalny" dekretowanego ładu
jej wyniku rozbić liczne obozy polowe ładu i sensu, operacja jako całość nie okazuje się w praktyce podstawą teoretyczną dla nieto-relancji wobec tego, co
przyniosła sukcesu jaki obiecywała; nie udało się jej usunąć nieładu poza odmienne, oraz bazą dla wypraw karnych przeciw tym, co obstają przy swej
granice rzeczywistości czy świadomości społecznej, a tym bardziej nie odmienności; innymi słowy, że ceną nowoczesnej wersji humanizacji było
osiągnęła ona spodziewanego „postępu etycznego". Po zastanowieniu, poczęcie i intensyfikacja działań w skutkach swych nieludzkich. Macki
kuracja nie wydaje się dziś bardziej atrakcyjna od chorobowego ponoć stanu z wątpliwości sięgają głęboko: do samego serca „projektu Nowoczesność".
jakiego miała los ludzki wydobyć. „Ogólny postęp człowieczeństwa" - czy to Pytamy dziś, zmożeni niepewnością, czy aby małżeństwo między wzrostem
w sensie coraz skuteczniejszej kontroli nad tym, co w świecie żywiołowe, kontroli racjonalnej a rozkwitem społecznej i osobistej autonomii - ów
przygodne i potencjalnie katastrofalne, czy to w sensie rosnącej autonomii postulat koronny strategii nowoczesnej -nie było od pierwszej chwili
grupowej i jednostkowej - nie nastąpił; zaś praca nad jego realizacją mezaliansem, i czy aby, wbrew przechwałkom, było ono kiedy
przyniosła niemało zatrutych owoców. Umysłu refleksyjnego nie może nie skonsumowane.
trapić pytanie, czy aby praca ta, w formie jaką jej dotąd nadawano, może w Druga wątpliwość jest nie mniej zasadnicza. Dotyczy ona równie
ogóle przynieść owoce jadalne i nie robaczywe. Zanim dojdzie się do istotnej przesłanki „projektu Nowoczesność" - tej mianowicie, że nowo-
przekonującej odpowiedzi na to pytanie, nie będzie rzeczą oczywistą, że czesność jest ze swej natury cywilizacją skazaną niejako na powszechność;
obserwowana dziś powściągliwość ideologiczna jest sprawą tchórzostwa i pierwszą chyba w dziejach ludzkości formą istnienia, jaka nadaje się do
zdrady (o co pomawiają ją chwytający za pióro krytycy krytyków, którzy uniwersalnego zastosowania. Wiązało się z tym założeniem ściśle wyobrażenie
zamilkli), a nie rozwagi, trzeźwości umysłu i poczucia odpowiedzialności. o „unowocześnionej" części globu jako o z a a w a n s o w a - n e j swoistej
Jak powiada Jean-Francois Lyotard, „po upływie dwóch ostatnich stuleci straży przedniej oddziału ludzkości, jaka toruje szlaki, którymi prędzej
jesteśmy bardziej wyczuleni na sygnały zwiastujące ruch w przeciwnym [do czy później podąży reszta gatunku ludzkiego. Bezlitosne tępienie zastanych
postępowego] kierunku. Ani libaralizm, czy to gospodarczy czy to polityczny, - „zacofanych" - sposobów życia mogło być w świetle tych założeń
ani mar- postrzegane i przedstawiane jako wprowadzenie do iście

64 65
powszechnej unii równych partnerów, swoistej civitas gentium Kanta, kie- miałoby ją zastąpić; nie znaleziono jakoś skutecznej recepty na nową rów-
rowanej przez jus cosmopoliticum do federacji wolnych ludów uznających te nowagę. Ofiary molocha „rozwoju" - „pozostawione samym sobie przez
same wartości i przestrzegających tych samych zasad moralnych. Rzecz w sektor zaawansowany, ale i odcięte bezpowrotnie od dawnych sposobów życia...
tym jednak, że wszystkie te akty wiary i milczące założenia źle zniosły stają się emigrantami we własnych krajach" . Gdzie przemkną rydwany
próbę czasu. Mnożą się dziś dowody, że cywilizacja nowoczesna nie jest „rozwoju", brak kwalifikacji zastępuje wiedzę i
bynajmniej „z natury swej" powszechna; że, co gorsza, nie nadaje się ona do umiejętności codzienne, utowarowiona siła
powszechnego zastosowania; że n i e z b ę d n y m warunkiem jej robocza zapełnia osiedla niegdyś zamieszkane przez ludzi,
rozkwitu na jednych terenach jest dewastacja i pauperyzacja innych wspólne użytki przekształcają się w zasoby inwe-
terenów; i że zabrakłoby jej potencji ekspansyjnej i impetu, gdyby s t y c y j n e , mądrość w przesąd, a mędrcy w nosicieli zabobonu. Rydwany nie
wyczerpał się kiedy zasób śmietnisk, na jakie kraje „zaawansowane" z własnego pędzą impetu, nie utrzymałyby ich w ruchu nawet i owe oszalałe
wyrzucać mogą toksyczne odpady i produkty uboczne pozostałe z tłumy przyszłych ofiar rzucające się w ekstazie pod koła, by ciałami swymi
budowy ładu i poskramiania chaosu u siebie w domu. Zacytujmy raz jeszcze mościć drogę „rozwojowi". Rydwany pchane są od tyłu - często po kryjomu, ale
Lyotarda: zawsze bez chwili wytchnienia - przez niezliczone zastępy ekspertów, inżynierów,
najemców i podnajemców, handlarzy ziarnem siewnym, nawozami, środkami
owadobójczymi, narzędziami czy silnikami, naukowcami z instytutów
ludzkość podzielona jest na dwie części. Jedna stoi wobec problemów wyni
kłych ze złożoności bytu, gdy druga boryka się z odwiecznym a straszliwym badawczych oraz tubylczych lub kosmopolitycznych polityków goniących za
• zadaniem przetrwania. Ten podział jest chyba podstawowym aspektem klęski sławą i chwałą. Pęd rydwanów zdaje się więc nie do powstrzymania, a
nowoczesnego projektu... wrażenie niepowstrzymalności czyni go bardziej jeszcze niepowtarzalnym. Nie
To nie niedostatek postępu, lecz przeciwnie, fakt rozwoju - technicznego i na- ma, jak widać, ucieczki przed „rozwojem", jaki zaawansowana część globu,
ukowego, artystycznego, gospodarczego, politycznego - który stworzył możli- żądna ciągle świeżych dostaw krwi dziewiczej dla zapobieżenia własnemu
wość wojen totalnych, totalitaryzmu, rosnącej przepaści między zamożną grzybieniu, zdołała przekształcić w coś na podobieństwo „prawa natury".
Północą a nędzarskim Południem, bezrobocia i „nowego ubóstwa"...
Spytajmy wszakże, co ów „rozwój" rozwija?
Najmniej wątpliwy a najbardziej jaskrawy jest fakt „rozwoju" dystansu
Wyrok Lyotarda jest potępiający i bezapelacyjny: „nie wolno uzasadniać między tym, co ludzie wytwarzają, a tym, co przywłaszczają i spożywają
rozwoju obietnicą emancypacji człowieczeństwa jako całości" . A przecież w aby pozostać przy życiu (jakby się owego „pozostania przy życiu" nie ro-
imię tej właśnie emancypacji - od nędzy, od „niskiej stopy życiowej", od zumiało w danym czasie i miejscu). „Rozwój" „rozwija" w sposób najbardziej
ubóstwa potrzeb, od konieczności czynienia tego, czego domaga się tradycja oczywisty z a l e ż n o ś ć ludzi od przedmiotów i zdarzeń, których sami
zamiast tego, na co ma się ochotę (lub na co może przyjdzie jeszcze ochota w nie są w stanie wytworzyć czy kontrolować, ani nawet ogarnąć wzrokiem i
przyszłości) - wypowiedział Harry Truman w 1947 roku wojnę zrozumieć. Gdy docierają one do progów własnego domostwa, fale
„niedorozwojowi". Od tego czasu, niewyobrażalne przedtem cierpienia stały się wzbudzone działaniami innych ludzi przypominają do złudzenia powódź,
udziałem ludów o „gospodarce symbiotycznej", a spadły one na ich głowy czy inne katastrofy żywiołowe; nadciągają one niezapowiedziane, nie wiadmo
jakoby gwoli ich przyszłego szczęścia, utożsamionego teraz z „rozwiniętym", to skąd, i drwią sobie z zapobiegliwości, sprytu i mądrości mieszkańców. Jakby
znaczy nowoczesnym, stylem życia. Delikatna a krucha równowaga „gospodarki
szczerze nie wierzyli planiści i mianowani lub samozwańczy zwiadowcy
symbiotycznej" z jej subtelną harmonią możliwości i pragnień nie mogła ujść
cało, gdy pod obstrzałem znalazły się prostota bytu, skromność marzeń, procesów społecznych, że sterują, lub mogą w razie potrzeby sterować
wstrzemięźliwość, zadowolenie się małym, zgoda na ograniczoność ludzkich zdarzeniami, i jakby nie byli przekonani, że postrzegają metodę w ich
możliwości i szacunek dla wszelkich, nie tylko ludzkich, odmian życia. Dawna szaleństwie, z punktu widzenia ofiar („przedmiotów" rozwoju) zmiany
gospodarka leży w gruzach, ale nie widać co przypominają raczej otwarcie śluz, przez który chaos i przygodność
wdzierają się w monotonne wprawdzie, ale jak dotąd
66 67
uregulowane i uładzone życie. Gdzie dawniej czuli się w domu, dziś czują Robert Lane dokonał przeglądu danych o opiniach, jakie wypowiadają o
się zabłąkani. To, co dla orędowników rozwoju jest odczarowaniem - dla swym poziomie zadowolenia z życia ci, których uważa się za takich, co są
ofiar rozwoju jest zaczarowaniem świata. Nieprzenikalna wzrokiem z życia zadowolonymi - i doszedł" do wniosków rażąco sprzecznych z tymi,
tajemnica szczelnie spowija teraz świat niegdyś swojski, przejrzysty, znajomy. jakie suponuje tradycyjny folklor ekonomiczny:
Ofiary „rozwoju" nie wiedzą już, jak postępować; i nie ufają już własnym
nogom, nie nawykłym wszak do grząskiej gleby na jakiej wypadło im się
Badania prowadzone w zaawansowanych systemach gospodarczych wskazują,
teraz poruszać. Ofiary potrzebują protez i lasek - przewodników, zgodnie z oczekiwaniami, że na każdy dodatkowy tysiąc funtów dochodu
ekspertów, instruktorów, rozkazodawców. przypada wzrost poczucia dobrobytu - ale prawidłowość ta działa jedynie
Nie o tym jednak mowa w podręcznikach „ekonomii rozwojowej" i wśród najuboższej jednej piątej ludności. Powyżej tej cezury, nie widać żadnego
niemal wzrostu zadowolenia skorelowanego ze wzrostem dochodu... [w] USA i
dekla- racjach politycznych na temat potrzeby i perspektyw rozwoju. Jedne i Anglii znaleziono tu jedynie znikomą i chwiejną korelację. Bogaci nie są
drugie mierzą rozwój masą spożytych produktów - rozmiarami „efektywnego szczęśliwsi niż klasy średnie, a wyższe klasy średnie nie są szczęśliwsze od
popytu" na dobra i usługi. Rozwój ma miejsce, powiadają one lub zakładają niższych. Powyżej poziomu nędzy lub niemal mędzy, jeśli pieniądze przynoszą
milcząco, gdy rozmiary te rosną. Iście tautologicznym sposobem wzrost ten szczęście, przynoszą go bardzo niewiele lub wcale go nie przynoszą.
przedstawia się jako postęp w zaspokojeniu ludzkich potrzeb (jak wskazuje
Robert E. Lane z Harvardu, wedle ortodoksyjnych ekonomistów Wzrost dochodu przysparza szczęścia tym tylko, którzy żyją w nędzy; ale
„zadowolenie z produktu jest dowiedzione przez fakt jego nabycia, wszelkie dostępne statystyki wskazują właśnie na to, że dochody nędzarzy
niezależnie od tego czy przynosi on radość, czy utrapienie, i bez wzięcia pod nie rosną bynajmniej w wyniku „rozwoju"; co najwyżej rosną (czasem wcale
uwagę alternatywnych a poza-rynkowych pożytków, jakie uzyskać by można z pokaźnie) ich zastępy, podczas gdy ich zbiorowy udział w starym i nowym
czasu i sił nabywcy"1 - a więc dowodzą oni z góry, że ludzie kupują to, czego bogactwie spada gwałtownie. (Przypomnijmy nadto, że to właśnie „rozwój"
potrzebują, i że kupują to d l a t e g o że potrzebują). Przy takim przeinacza zgrzebny byt w „upośledzenie materialne", tworząc w ten sposób,
rozumowaniu, można pominąć milczeniem gigantyczne zagadnienie a nie rozwiązując, psycho-społeczny „problem nędzy" w tej postaci, w jakiej
pierwszeństwa podaży wobec popytu, towarów które „kupują" swych ekonomiści i politycy posługują się nim dla uzasadniania potrzeby i sensu
przyszłych nabywców i konsumentów, pragnień będących w tej samej mierze rozwoju). Ci, których radość życia wzrosnąć może najbardziej dzięki
wytworem przemysłowym jak i owe dobra, które mają służyć ich powiększonym dochodom mają znikomą szansę dodatkowych zysków, zaś
zaspokojeniu. Głębszą jeszcze przesłanką omawianego rozumowania, której ci którzy istotnie zarobią (i wydadzą) więcej, nie zauważą niemal wzrostu
przyjęcie czyni rozumowanie ,,samo przez się oczywistym", jest teza, że dobrobytu...
szczęście jest wynikiem zaspokojenia pragnień (przekonanie mocno w Jest wreszcie zjawisko „węża pożerającego własny ogon", z każdym
popularnej opinii zakorzenione, mimo że wielokrotnie krytykowane i dniem coraz jaskrawiej rzucające się w oczy w okresie, gdy wzrost gospo-
dyskredytowane przez łańcuch wybitnych myślicieli, od Schopenhauera do darczy, tak imponujący w czasach powojennej od- i przebudowy, zwalnia
Freuda). Wnioskiem z sylogizmu wspartego na tautologii i fałszywej tempo i wczorajsza szczobrodliwość, skwapliwie przetłumaczona z języka
przesłance jest teza, że rozwój jest konieczny, pożądany i moralnie pochwały etyki na język ekonomii, uznana jest za przejaw zgubnego gospodarczo
godny, jako że powiększa on sumę ludzkiego szczęścia; po czym za pomocą irracjonalizmu. Można się dziś spodziewać, że dumna wizja wszechświato-
nowej serii tautologii, wniosek ów jest „potwierdzany" przez statystykę wego rozwoju mającego „unowocześnić" i uszczęśliwić wszystkich jednako,
rosnących dochodów i pojemności wymiany handlowej w rozwiniętej części zniknie rychło w ruchomych piaskach miejscowych protekcjonizmów i
globu. dokona żywota w powszechnej bijatyce o nieco większy udział w koczow-

68 69
niczych zasobach kapitałowych, pod ciosami rządów narodowych czynią- leży) - ale jedynie nowoczesność uznała siebie za cywilizację, nazwała się tym
cych wszystko co w ich mocy, by przywłaszczyć posady i miejsca pracy mianem, i przekuła swój los w świadomie realizowaną misję (restro-
sąsiadów a w zamian wypróżnić własne zbiorniki bezrobocia na ich pod- spektywnie jeno konstruując odmienne od siebie sposoby bycia jako
wórkach. Wszystko co wiemy wskazuje na to, że małe są szansę na ułomne lub niedorozwinięte wersje własnego modus vivendi, nadając tym
wskrzeszenie dawnej wiary w powszechną emancypację-poprzez-rozwój i na samym własnemu praktykularyzmowi walor uniwersalny; w podobnym stylu
utrzymanie przy życiu niegdysiejszej nadziei, że u kresu rozwojowej postępowali opętani misją wychowywania pedagogowie Oświecenia,
epopei czeka świat uładzony, rozsądnie skonstruowany i tak pomyślany, by mianując baby wioskowe i proboszczów parafialnych swymi - jakże nie-
ludzkim potrzebom wiernie a gorliwie służył. doskonałymi - poprzednikami w dziejach zawodu nauczycielskiego). To
właśnie nowoczesność określiła siebie jako c y w i l i z a c j ę -to znaczy
jako systematyczny wysiłek poskromienia żywiołu i stworzenia świata, który
Moralność ujawniona nie byłby tym czym jest, gdyby wysiłku zabrakło; świata sztucznego, dzieła
sztuki, takiego co to jak wszystkie dzieła sztuki musi zakładać własne
Nowoczesność wiedziała, dokąd zmierza i zdecydowana była dojść do fundamenty i chronić je przed wykruszeniem. W odróżnieniu od innych
celu. Myśl nowoczesna wiedziała, dokąd chciałaby dotrzeć i sądziła, że wie cywilizacji, prawodawstwo było dla nowoczesności obowiązkiem, jaki sama
co czynić należy, by ułożyć trasę podróży. Jeśli samostanowienie było obsesją zadekretowała; było ono jej powołaniem, misją -oraz warunkiem
nowoczesności, a myśl nowoczesna opętana była z przyrodzenia żądzą przetrwania.
prawodawstwa - nie stało się to za sprawą imperialnych apetytów, lecz Prawo odgradzało ład od chaosu, istnienie ludzkiego od zwierzęcego
wynikało raczej z zadufania i nadmiaru pewności siebie. Ambicje globalne i catch-as-catch-can, świat zamieszkały od nienadającego się do osadnictwa,
niepohamowana żarłoczność były zaledwie pragmatycznym refleksem sens od bezsensu. Prawo dla każdego i na każdą okoliczność; także i dla
oszałamiającego swym ogromem zadania zaprowadzenia ładu tam, gdzie wszystkiego, co ktokolwiek zrobić może komukolwiek innemu. Nieustępliwe
dotąd panoszył się chaos i dokonania tego czynu herkulesowe-go własnymi poszukiwania zasad etycznych były częścią składową (łatwą do przewidzenia a
siłami, bez pomocy z zewnątrz i bez jakiejkolwiek gwarancji powodzenia poza nieodzowną) ustawodawczego szału. Należało ludzi uświadomić, że
własnym uporem. Zamiar wymagał trzeźwego umysłu i potężnych dłoni. czynienie dobra jest ich o b o w i ą z k i e m , i że spełnienie obowiązku
Wiele przeszkód wypadało unicestwić po drodze, ale miało to być jest dobrem. I nie można się było po ludziach spodziewać, że spełniać
niszczenie twórcze. Potrzeba było bezwzględności, by cel osiągnąć, ale będą obowiązek z własnej inicjatywy - jeśli się ich wpierw do tego nie
szlachetność celu czyniła litość przestępstwem a brak skrupułów objawem skłoni; obowiązków trzeba nauczyć, do ich spełnienia popychać, łagodnie lub
humanitaryzmu. Lśniąca wizja zdrowia usprawiedliwiała gorycz lekarstwa, brutalnie, w zależności od siły napotkanego oporu. Nowoczesność była
oślepiająca perspektywa wolności powszechnej uzasadniała ścisły nadzór i zatem, i musiała być, Wiekiem Etyki; nie była by nowoczesnością w
sztywność przepisów, zaś promienny obraz przyszłych rządów rozumu nie przeciwnym przypadku. Podobnie jak prawo poprzedzało wszelki ład, etyka
pozwalał ufać dzisiejszemu rozsądkowi tych, których przeznaczeniem było musiała poprzedzać moralność. Moralność nie mogła być pomyślana inaczej niż
kąpać się w ich blasku.
jako w y t w ó r etyki; zasady etyczne były narzędziami jej produkcji;
Można zauważyć, że popęd prawodawczy cechuje wszystkie cywilizacje etyka była technologią przemysłu moralnego, dobro zamierzonym produktem,
(„był to teren ucywilizowany od stuleci - pocięty był tysiącami ścieżek i zło odpadem lub brakiem fabrycznym.
dróg" - pisze Michael Ondaatje w Angielskim Pacjencie, sugerując, że Jeśli reglamentacja i twórczość były zawołaniem bojowym nowoczes-
można poznać teren ucywilizowany po tym, że podróżnicy wędrują tam ności, deregulacja i przerób wtórny są hasłami ponowoczesności. Medyta-
utartymi szlakami i że przetarte są tam szlaki, po których wędrować na-
71
70
cje na temat nietzscheańskiego „wiecznego powrotu" zapełniają białe karty
przewodników, z jakich wytarto historię postępu. Jesteśmy nadal w ruchu, ale decyzje „do odwołania" i przepisy „w tych oto ramach" zalatuje naiwnością
nie wiemy j uż , dokąd idziemy; nie wiemy nawet, czy postępujemy w i zarozumialstwem, jeśli nie trupim odorem totalitaryzmu. Nie pozostaje
prostej linii, czy też kręcimy się w kółko. Pojęcia takie jak „naprzód" czy więc miejsca na ustawodawstwo etyczne - chyba że w przepojonych
„wstecz" straciły wiele z przejrzystego niegdyś znaczenia, co objawia się w nostalgią schroniskach akademickich.
chwili, gdy próbuje się je odnieść do czegoś rozle-glejszego niż jednodniowe Dla każdego, kto przywykł myśleć o moralności jako o produkcie
wycieczki, o zasięgu na tyle skromnym, by można było się nie liczyć z końcowym przemysłu etycznego (a więc dla nas wszystkich, nauczonych
zakrzywieniem czasoprzestrzeni. To, co nowe, jest tylko wtórnym przerobem tak właśnie o moralności myśleć), zmierzch Wieku Etyki (a więc wieku
tego, co już było - a to, co dawne, cierpliwie czeka na odkurzenie i ocucenie ferowania praw dla moralności) zwiastuje zmierzch (kres?) moralności.
z drzemki, by przedzierzgnąć się w nowość. (Nie ma już więc śmierci, nie Wraz z rozmontowaniem taśm produkcyjnych dostawa dóbr musi wszak
ma jej w pierwotnym sensie ostateczności, nieodwracalności, bezpowrotności; ustać? Na miejsce świata trzymanego w ryzach przez przykazania Boże i
jest tylko akt wybycia, chwilowego zaniku, pogrążenia się w niepamięi; być świata administrowanego przez Rozum, nadciąga oto świat zaludniony
zapomnianym to tyle co być oddanym na przechowanie w chłodni i czekać na przez mężczyzn i kobiety zdane na własny spryt i pomysłowość.
rozmrożenie gdy zajdzie po temu potrzeba. Bez śmierci nie ma wszakże i Mężczyźni, kobiety puszczone luzem... Mężczyźni i kobiety luźnych oby-
nieśmiertelności - nie ma jej w pierwotnym sensie trwałości, wieczności, nie- czajów? Życie, jak w Hobbesowej prehistorii, na powrót nieznośne, bru-
starze-nia się i nie wypadania z obiegu. Jest tylko nieśmiertelność momentalna, talne i krótkie?
nieśmiertelność na m o m e n t , równie zdana na fanaberie losu, jak Takich właśnie następstw nauczyła nas spodziewać się groźbami żonglująca
zdana była niegdyś śmierć. Nie ma więc wiele do zarobienia, zyskania, era ustawodawstwa etycznego. Projekt budowy ładu, zważywszy jego koszty,
wygrania - nic nie pobudza do kontrolowania własnego losu, sprzeciwu wobec nie mógł się przecież obejść bez przekonywania wszystkich, których
gry przypadku, mozolnego utrwalania tego, co samo przez się chwilowe i przekonać należało (i unaoczniania tym, którzy przekonać się nie dawali), że
ulotne. Nie może śmierć stać się zdarzeniem do odwołania bez tego, by i wybór w istocie rzeczy nie istnieje, że polityka ładu nie posiada
nieśmiertelność można było odwołać). Historia rozpada się na kawałki; znów, alternatywy, że ład zapewnić można tylko w ten jeden jedyny sposób, że
jak w czasach przednowoczesnych, przypomina ona bardziej sznur dylemat kondycji ludzkiej wyznacza opozycja między cywilizacją a
przypadkowo zebranych paciorków, niż sekwencję powiązanych zdarzeń. Rzeczy barbarzyństwem. Nasz ład (utożsamiony z ładem w
„dzieją się", zdarzenia „zachodzą", miast następować po sobie i poprzedzać ogóle) zastąpić może tylko nieład, a nie ład innego rodzaju. Bez prawa
się wedle logicznej zasady. W odróżnieniu jednak od czasów stanowionego rządzić może tylko prawo dżungli, a dżungla napawa za-
przednowoczesnych, nie ma dziś w zasięgu wzroku Siły Wyższej czy Mądrości błąkanych w niej strachem, dżungla nie nadaje się do życia, jako że w
Przedustawnej, jakie dekretowałyby i nadzorowały dzianie się rzeczy i dżungli rządzi ponoć prawo pięści, a więc rozum ma zakneblowane usta a
zachodzenie zdarzeń, i w ten spoób kompensowałyby brak widocznego związku umowy istnieją po to, by je drzeć na strzępy. Ta mrożąca krew w żyłach
między nimi.
dżungla była, rzecz jasna, od początku alter ego królestwa prawodawców.
W czasoprzestrzeni wypełnionej epizodami lokalnymi (ppcweoia, wiedza Nawet więc w tej dżungli, którą straszono niepokorne ofiary
praktyczna, zastępuje prawdę obiektywną; troska o to, by utrzymać się w prawodawstwa, zakładano istnienie prawa; nawet ów chaos, jaki
ruchu nie pozostawia czasu na poszukiwania fundamentów; reguły ucieleśniała ona w umoralniających pogadankach budowniczych i strażników
zdroworozsądkowe są w użyciu tam, gdzie oczekiwano niegdyś rządów zasad ładu, rządzony był rzekomo „prawem dżungli". W epoce konstrukcji ładów i
uniwersalnych. W takiej czasoprzestrzeni wszystko, co wykracza poza ładów konstruowanych, bytem jaki wyobrazić sobie było najtrudniej - jakiego
być może w ogóle wyobrazić sobie nie można było - był chaos prawdziwy,
świat bez reszty porządku s t a n o w i o n e g o
72 73
przeświadczeni jesteśmy dziś, że ś w i a t bez etyki musi być, nie
pozbawiony, świat bez praw, a więc i bez prawodawców, choćby potwornych,
może nie być ś w i a t e m bez m o r a l n o ś c i . Gdy tylko
bezmózgich, czy obłąkanych (podobnie jak nie sposób wychowawcom
(tylko!) usuniemy osad mentalny tej kampanii, gdy tylko (tylko!) wymażemy
wyobrazić sobie „przesądy i zabobony" bez złych nauczycieli, a stróżom
znak równania wpisany pomiędzy moralnością a moral-nością-etycznie-
reżimu panującego sprzeciw bez klanów spiskowych i podżegaczy do buntu).
zadekretowaną - przestanie wprawiać nas w osłupienie czy panikę możliwość,
Sytuacja, w jakiej znaleźliśmy się ponoć w warunkach pono-wożytnych, jest
że zmierzch (etycznego prawodawstwa nie musi oznaczać upadku moralności; a
zatem.gorsza jeszcze od tej, jaką straszyli nas nowocześni budowniczowie i
nawet ta możliwość, całkiem już odsądzana od czci i wiary, że moralność nie
piewcy ładu rozumnego. Dzisiejsze okropieństwa są całkiem innego rzędu i
nękana już, onieśmielana i ubezwłas-nowalniana przez „my wiemy lepiej"
wymiaru. Stoimy dziś w obliczu sytuacji, jakiej nie nauczono nas sobie
etycznych ustawodawców, moralność może poczuć się pewniej i - kto wie -
wyobrażać nawet w koszmarach nocnych: takiej sytuacji, w jakiej
rozwinąć nawet krępowane dotąd skrzydła. Być może prawo etyczne
kwestionowane jest nie to czy inne prawo i nie ten czy inny zespół
obwarowane sankcjami karnymi i wspierane przez szantaż intelektualny
prawodawców (z myślą o tym by zastąpić je innymi prawami i innym ciałem
było nie tyle ramą, jaka ratowała standardy moralne przed rozpadnięciem się,
ustawodawczym), ale neguje się prawodawstwo jako takie, zaprzecza się
co stalową klatką, uniemożliwiającą owym standardom rozwój, do jakiego
możliwości i potrzebie dekretowania zasad. Dżungla pozbawiona wszelkiego
były zdolne, osiągnięcie rozmiarów, jakie osiągnąć mogły i przejście próby,
prawa, nawet prawa dżungli... Moralność bez etyki... Na horyzoncie rysuje się
jaka dla wszelkiej etyki i moralności jest próbą obowiązkową i decydującą:
dziś nie ta dawna, przykra lecz znana nam dobrze z umoralniających
próby, jaka polega na zawiązywaniu i odtwarzaniu wspólnoty międzyludzkiej.
przypowiastek możliwość innej, gorszej moralności, wspartej na zasadach
Być może po rozpadnięciu się ramy jej zawartość nie rozleci się i nie
źle dobranych, wstecznych, fałszywych, nie nadających się do
rozpłynie, lecz przeciwnie, zewrze się, uściśli i nabierze prężności, skazana
upowszechniania, gwałcących rozum, zgubnych w skutkach; na horyzoncie
teraz na własne tylko siły i nie zniewalana przez zewnętrzne naciski. Być mo-
rysuje się dziś perspektywa społeczeństwa b e z moralności! Prawodawcy
że z chwilą, gdy ich uwagi nie będzie już pochłaniać troska o ustawodawstwo
nie umieją pomyśleć świata bez prawodawstwa; prawodawcy etyczni nie
etyczne i przestrzeganie litery stanowionego prawa, ludzie będą mogli -
potrafią pomyśleć społeczeństwa bez prawodawstwa etycznego. Z ich punktu
będą musieli - stanąć oko w oko z nie dającym się już ukryć czy zamazać
widzenia, w ich ramach pojęciowych, mają oni rację: nieobecność prawa
faktem ich moralnej autonomii, a i tym faktem, że autonomia moralna oznacza
jest wymysłem absurdalnym, czczą (a nadto niespójną wewnętrznie) fantazją.
moralną o d p o w i e d z i a l n o ś ć -nie odbieralną ale też i
Nie dziw więc, że tak trudno sklecić dziś słownictwo, w jakim wyrazić by się
niezbywalną. Być może, w tym samym sensie, w jakim nowoczesność
dało, omawiać i dyskutować zagadnienia moralne po-etycznej, po-
zapisała się w historii jako w i e k etyki, nadchodząca era
prawodawczej kondycji ludzkiej; a już całkiem nie wypada się dziwić, że
ponowoczesna zapisze się jako w i e k m o r a l n o ś c i ?
wszelki wysiłek wypracowania nowego języka spotyka się z zaciekłym
oporem intelektualnym. Ci, którzy próbują podjąć się zadania, pomawiani są
o gwałcenie logiki, analfabetyzm filozoficzny i lekceważenie aksjomatów od
wieków uznanych za niepodważalne. A przede wszystkim trafiają na Prawa etyczne, standardy moralne
nieprzenikliwy mur zdroworozsądkowej mądrości: Wszyscy wiemy, że...
Jak powszechnie wiadomo... Filozofia i praktyka ery ustawodawczej Jak objaśniał Fryderyk Nietzsche cokolwiek uchodzi za „dobre" lub
pozostawiła po sobie twardy osad w światopoglądowym folklorze, „złe" ma do czynienia z hierarchią, relacją wyższości-niższości, panowa-
skamielinę oporną na kilofy doświadczenia. niem i rządzeniem. Nie ma przyrodzonego, immanentnego związku mię-
A przecież to tylko wskutek długotrwałej i nie przebierającej w środkach
nowoczesnej kampanii na rzecz hasła „nie ma moralności bez etyki" 75

74
dzy postępkami pewnego typu a dobrem (na przykład „nie jest konieczne a zachwytu szukającego gorliwie ujścia i wyrazu, arystokratyczny akt samo-
priori by kojarzyć słowo »dobro« z czynami altruistycznymi"); nie jest ów utwierdzenia obchodzi się bez stanowienia norm i przepisów. Przepisy są zawsze
związek „widoczny" zanim się go nie zadekretuje. A ci co posiadają moc czymś zewnętrznym i rzadko zwiastują afirmację tego, co jest: idzie w
dekretowania i sposób nadawania swym dekretom mocy wiążącej dokonują przepisach o to, by tych, do których są adresowane przekształcić w co innego niż
tej właśnie sztuki magicznej: nie tylko czynią niebyły związek są. Ferowanie norm wypływa z dwu uzupełniających się wzajemnie założeń: „że
„oczywistym", ale i wymazują z pamięci oczarowanych widzów czasy w ludzie powinni być tacy to a tacy"21, i że tu, w tej chwili, takimi n i e są.
jakich owa oczywistość była wcale nie oczywista. A przecież to właśnie zadowolenie z biegu rzeczy takiego jaki jest, z tego czym sami
w tej chwili i w tym miejscu są, wypełnia (jak chce Nietzsche) sokami
Sąd „to dobre" nie powstaje u tych, którym dobro się świadczy. To raczej ci, co
żywotnymi arystokratyczny ideał dobra. Ideał ów celebruje właśnie nieobecność
sami są „dobrzy", a więc szlachetni, potężni, wysoko ustawieni i wspa- norm, jednię ograniczną i bezpośrednią chcenia i działania. Jeśli tak, to ideał jaki
niałomyślni dekretują, że zarówno oni sami jak i to, co czynią jest dobre, to zdaniem Nietzschego miał być początkiem kodeksu moralnego norm etycznych
znaczy wysokiej rangi, w przeciwnieństwie do wszystkiego, co przyziemne,
małostkowe i plebejskie. To tylko patos dystansu upoważnił ich do tworzenia nie potrzebował i nie wiadomo dlaczego miałby normy rodzić. Chciałoby się
wartości i nadawania im imion... powiedzieć, że Nietzschego opis pierwotnej (i wedle niego „naturalnej",
•' Podstawowe jest zawsze pojęcie szlachetności w jego hierarchicznym, klaso przyrodzonej, nie-zniekształconej) wizji arystokratycznej jest w istocie (i chyba
wym sensie, i z tego to pojęcia rozwinęło się, na mocy konieczności history wbrew intencjom autora) fenomenologicznym wglądem w moralność bez etyki,
cznej, pojęcie dobra obejmujące szlachetność umysłu, dostojeństwo duchowe. w żywiołowość dobra i dobro żywiołowości - które bronią się jak mogą przed
Rozwój ten biegł równolegle z przekształceniem pojęć o tym, co pospolite,
plebejskie, niskie w pojęcie zła. normatywnym skodyfikowaniem.
Zauważmy też jednak, że wolność szlachty oznacza niewolę pospólstwa; że
odwrotną stroną żywiołowości tych, co na górze jest tajemnicze, złowrogie
Na początku był arystokratyczny gest samo-utwierdzenia i zdystanso- fatum tych co na dole. Nie dziw więc, że to pozbawieni wpływów i władzy, i
wania: duma i pogarda stały u kolebki opozycji między tym, co wzniosłe a zasobów bez jakich wolność jest nie do urzeczywistnienia, zwykli odwoływać
tym, co pospolite, która z kolei powiła rozróżnienie między dobrem a się do norm; domagać się przepisów, przepisów jakie by ograniczały żywioł,
złem. Zaczęło się zatem od g e s t u być może od gestu niezamierzonego, wiązały ręce - norm jakich potęga rekompensowałaby po trosze impotencję
odruchowego efektu tężyzny tych, co to mieli siłę i chęć, i odwagę aby
słabych i ubogich. Można więc nie dziwić się Nietzschemu, że we wszelkiej
uznać swe własne obyczaje za warte utrzymania; tych, co nie czuli
moralności normatywnej (we wszelkiej etycznie
zarazem potrzeby usprawiedliwiania się, że są tymi, kim są. Wartości
skodyfikowanej moralności) węszy spisek niewolników. To
arystokratyczne, powiada Nietzsche
rozgoryczenie zazdrosnych a zawistnych niewolników, powiada Nietzsche,
tkwiło i podstaw wyzwania rzuconego arystokratycznemu równaniu między
wyrastają i działają żywiołowo, poszukując przeciwników w tym tylko celu, by tym, co dobre, a tym, co szlacheckie, możne, piękne, szczęście przynoszące i
samym się utwierdzić z większą jeszcze niż wprzódy wdzięcznością i zadowo- przez bogów lubiane: to samo rozgoryczenie dało początek ripoście: „tylko
leniem. Pojęcia negatywne jak pospolity, przyziemny, zły są jeno późniejszym ubodzy i pozbawieni władzy są dobrzy; tylko cierpiący, chorzy i brzydcy są
bladym odbiciem pozytywnego, intensywnego i efektownego wyznania wiary: zaiste błogosławieni". To ci pozbawieni talentu impotenci, biada Nietzsche,
„My jesteśmy szlachetni, dobrzy, szczęśliwi" . wymyślili moralność normatywną, by użyć jej jako tarana przeciw prawdziwej
moralności szlachty22.
Zauważmy, że jak długo sprawa sprowadza się do takiego właśnie
beztroskiego, pewnego siebie gestu „od niechcenia", do narcystycznego 77

76
Za tworzywo dla filozoficznego modelu arystokracji posłużyli chyba elity nie jest zabawą; nie przypomina ono przygód błędnych rycerzy czy
Nietzschemu mieszkańcy warownych zamków i pałaców - zarówno w życiu poetyckich fantazji ich trubadurów. Panowanie stało się sprawą nie na
codziennym jak i w myślach odseparowani murem obojętności, niewiedzy i żarty; rzec można sprawą śmiertelnie poważną, sprawą życia i śmierci...
pogardy od hoi polloi, nieskończenie odlegli od „prostego ludu" i nie Rządzenie stało się pracą pełnoetatową i wymagało wysokich kwalifikacji
odczuwający potrzeby budowania pomostów nad przepaścią, jaka ich
i stałej koncentracji.
dzieliła; tacy co to nie musieli troszczyć się o kanały komunikacji z Teraz, dla odmiany, to właśnie elita panująca potrzebowała norm i kodeksów
pospólstwem, jako że nie mieli pospólstwu niczego do zakomunikowania i - i to drobiazgowych. Przepisów surowych, o ile to możliwe niedwuznacznych,
jako że nie sądzili by to, co pospólstwo myślało (jeśli w ogóle myślało o skutecznych - takich, jakich przestrzegania powszechnego, lub niemal
czymkolwiek) miało dla nich jakiekolwiek znaczenie. Arystokracja takiego powszechnego, dałoby się dopilnować. Elita panująca potrzebowała kodeksu
rodzaju, gdyby istniała, byłaby istotnie „wolna" - w tym sensie, że mogłaby etycznego: zbioru wskazówek dla każdego i na każdą okazję - kontroli
konstruować do woli, nie troszcząc się o uparte świadectwo rzeczywistości, wszędobylskiej i natrętnej, wnikającej w każdy szczegół życia i każdą szczelinę
obraz myślowy swego alter ego, jako produkt czystej, beztroskiej i niczym społecznego układu, kierującej każdym poczynaniem (lub, gdy po temu zajdzie
nie krępowanej fantazji - i czynić to mimochodem od niechcenia i bez potrzeba, zapobiegającej ruchom niepożądanym) wszystkich, którzy znajdą się
głębszego zastanowienie czy obawy przed następstwami błędu. na terenie, nad którym rozciąga się panowanie. Nic i nikogo nie wolno było
Elity nowoczesne, jakie umościły się na szczytach być może zamieszkałych pozostawić żywiołowi czy przypadkowi; odstępstwo od tej zasady, lub choćby
niegdyś przez nietzscheańską arystokrację, nie znalazł się w podobnie jej złagodzenie, groziłoby efektywności władzy, a już na pewno stawiałoby pod
znakiem zapytania jej trwałość. Wymogiem panowania było okiełznanie sił
luksusowej sytuacji. Od zarania nowej ery były one uwikłane w
groźnych a tajemniczych emanujących z nowopowstałych mas, nie podległych
dialektykę pana i niewolnika, tak przenikliwie przez Hegla wywróconą na
już tradycyjnej rutynie, której korzenie nowoczesność podcięła, i dlatego
nice. Ani na chwilę nie mogły one przymykać oczu na to, jak bardzo ich nieprzewidywalnych w tym, co czynią i uczynić mogą; trzeba było „poskromić
własny przywilej zależał od „urabialności" mas; „panowie" musieli być bestię", trzymać na wodzy niesforny tłum: nadać światu na powrót to, co utracił
świadomi konieczności nieustannego utwierdzania i manifestowania swej - monotonność, jaka czyniłaby go przewidywalnym i podatnym na manipulację.
wyższości, aby „niewolnicy" („masy" lub „lud" - pojęcia były wymienne, a Nie każdy jednak kodeks odpowiadałby zamówieniu elity panującej.
którym z nich się posługiwano w retoryce panowania, zależało od wyboru Potrzebne było takie prawo, jakie ukazałoby ład istniejący (ład utożsa-
między strategiami wychowania lub przymusu) nadal ustawiały je w pozycji miony z trwałością jej zwierzchnictwa) nie w kategoriach wyjątkowości
„panów". Podobnie jak arystokracja dawnych czasów, elity społeczeństwa elity i jej prerogatyw, ale w kategoriach powszechności zasad, które tylko
nowoczesnego były elitami władzy, ale w odróżnieniu od elit mimochodem, bez uprzedniej intencji, i nie tracąc nic ze swych walorów
przednowoczesnego społeczeństwa musiały też być nauczycielami, dozorcami uniwersalnych, czynią panujących panującymi a tych, nad którymi panują
i opiekunami podległych im mas, by tę władzę utrzymać. Jej p a-n o w a n podległymi - i nakazują jednym i drugim trwać w kondycji, w jakiej się
ie polityczne i ekonomiczne musiało być, innymi słowy, uzupełnione znaleźli. Elita panująca nie potrzebowała więc obojętnie jakiej etyki, ale
przez h e g e m o n i ę kulturową. Nowoczesnej elicie nie dane było ani etyki wspartej jak gdyby na solidnych, nie podważalnych fundamentach,
na chwilę zapomnieć o obecności mas; chwila nieuwagi mogła być zgubna, etyki powszechnej i nadającej się upowszechnienia, etyki powołującej się na
jeden błędny sąd mógł mieć trudne do skalkulowania koszty, osłabienie autorytet Rozumu - owej cudownej instancji, jaka wydaje wyrok raz tylko i
czujności było samobójstwem. Nowoczesna elita władzy nie może pozwolić odmawia skazanym prawa do apelacji.
sobie na dziecinnie beztroski, zabawowy i egoistyczny żywot, jaki przypadł Podwładni elity na odwrót: nie zdawali obie chyba sprawy z potrzeby
w udziale nietzscheańskiej arystokracji. Życie nowej kodyfikacji. Pogrążeni po uszy w codziennych zmaganiach z losem, w

78 79
walce o przeżycie, rzadko ujawniali skłonność do refleksji nad własnym wyboru, ile przez formowanie ich sposobu myślenia o wyborze i zawężanie
życiem jako manifestacją powszechnych i dających się rozumowo wybronić wachlarza możliwości, między którymi mogą wybierać.
powinności. Zasady, formułowane przez panujących jako zalecenia Załamanie się ustawodawstwa etycznego, zdarzenie wprawiające w panikę
Rozumu i przedmiot rozumnego wyboru, docierały do podwładnych w filozofów, wychowawców i kaznodziei, mogło przejść niezauważone przez
postaci przypominającej bardziej ślepą przemoc, brutalną konieczność lub legiony tych, których życie od dawna było ciągiem konieczności raczej niż
igraszkę losu. Podwładni nie płynęli, lecz byli unoszeni falami; nie układali powinności, presji nie do odparcia raczej niż refleksji nad zasadami. Jak i
trasy, wzdłuż której byli popychani; mówili o tym, co robili jako o tym, co wprzódy, nie tyle kroczą oni przez świat, co są przezeń popychani - a jeśli
musieli, a nie o tym co robić p o s t a n o w i - 1 i . Problem, już idą z własnego wyboru, to z reguły wybierają taki kierunek, w jakim
czy istnieje jakaś reguła czy wzór ogólny w łańcuchu owych spodziewają się być w następnym momencie popchnięci. Jak i wprzódy, nie
niekończących się „tak trzeba" i „nie ma rady", a już tym bardziej kwestia często mają oni okazję po temu, by przystanąć, spocząć i pomyśleć nad
racjonalizmu czy irracjonalności wzoru, zdałyby się z perspektywy sensem tego, co czynią i zasadami, jakie ich uczynkami kierują. W grze w
podwładnych sprawami czysto akademickimi (gdyby się nimi zajęli; ale nie jakiej uczestniczą idzie o przeżycie, a najczęściej o przeżycie do
są oni z reguły skłonni do zajmowania się nimi). Gdyby podwładni zaczęli najbliższego bądź następnego zachodu słońca. Rzeczy „dzieją się",
uprawiać refleksję teoretyczną nad światem, w jakim żyją, wychodząc z wkraczają w życie gdy się dzieją, by za chwilę zniknąć znów i zapaść w
własnego życiowego doświadczenia - nie doszliby oni do kodeksu zasad niepamięć. Z punktu widzenia tych legionów, zasady etyczne nie „znikły";
etycznych i zaleceń moralnych, ale to beznadziejnie za-wikłanej plątaniny nie może zniknąć to, co nigdy nie dowiodło swej obecności.
antagonistycznych mocy i bezwzględnych konieczności. Było chyba Zdenerwowanie filozofów czy kakofonia kazań i pokus, jaka zastąpiła
złudzeniem zrodzonym w głowach samozwańczych przewodników i filozoficzne unisono nie robią wielkiej różnicy. Ludzie nie stają się mniej
duchowych przywódców ludu, że w czasach nowoczesnych (które okazały moralni niż niegdyś byli: są dziś „niemoralni" tylko w takim sensie, w jakim -
się również czasami kapitalizmu, a jeśli nie kapitalizmu, to totalitaryzmu) gdyby zastosować do ich realnej praktyki życiowej etyczno/filozoficzne
„masy" wybierają, akceptują lub przestrzegają „wartości", że można ich kryteria - okazaliby się niemoralnymi także i w czasach nowoczesnych,
postępowanie objaśnić faktem takiego wyboru. Taki . pogląd przypisuje pełnych etycznego optymizmu, jeszcze niezmąconego przez ponowoczesne
„masom" znacznie większą wolność wyboru niż warunki nowoczesne im rewelacje.
pozostawiły czy mogły pozostawić. „Zwykli" ludzie, o „zwykłych" środkach Ludzie pogrążeniu w codziennej walce o byt nie byli w stanie, ani nie
i zasobach, rzadko stawali w swym życiu przed zadaniem wyboru między czuli szczególnej potrzeby, systematyzowania swych intuicji dobra i zła w
wartościami. Jak Józef Schumpeter zauważył dawno temu zwarte i spójne kodeksy etyczne. I to nie dlatego, że - jak zauważyliby
skwapliwe filozofowie - pozbawieni byli niezbędnych umiejętności logicz-
nych czy teoretycznego zacięcia. Szło o coś całkiem innego. „Zasady",
Bez względu na to, czy są dodatnie czy ujemne, sądy wartościujące kapitali-
styczną praktykę są mało istotne. Ludzkość bowiem nie ma wolności wyboru. I
choć są z pozoru rzeczownikami, zachowują się jak czasowniki; występują
to nie tylko dlatego, że masa ludzi nie jest w stanie dokonać racjonalnego
zawsze, rzec można, „w czasie przyszłym" - dotyczą tego, co ma się dopiero
porównania i z reguły przyjmuje co się jej mówi. Brak wolności wyboru ma o stać, są postulatami co do kształtów przyszłości. Idzie w nich o to, w jaki
wiele głębszą jeszcze przyczynę. Zjawiska gospodarcze i społeczne poruszają się sposób ma się owa przyszłość r ó ż n i ć od tego co jest (ta właśnie różnica, i
własnym pędem i sytuacje, do jakich ich ruch prowadzi zmuszają jednostki i to, że można tę różnicę zapowiadać lub postulować, czyni ją przecież
grupy jednostek do postępowania w określony sposób bez względu na to, czy p r z y s z ł o ś c i ą , wyodrębnia zdarzenia przyszłe od bieżących).
tego pragną czy nie; nie tyle poprzez unicestwienie ich wolności „Zasady" zdają się pasować znakomicie do sytuacji „niezakotwiczonego",
swobodnie dryfującego, samo-określającego się i sa-
80
81
mo-cyzelującego człowieka nowoczesnego, który ma już poza sobą banalne reguły za poduszczeniem badacza) sądów pozytywnych, lecz poprzez analizę
kłopoty o chleb, przyodziewek i schronienie przed zimnem, i dlatego może czynów czy zdarzeń, jakie wywołują moralne oburzenie:
poświęcić swe wysiłki i swe myśli „transcendencji" tego, co jest -a do
czego inni ludzie przez wspomniane wyżej kłopoty są uwiązani. Walka o
etyka społeczna mas uciskanych nie zawiera wyobrażenia o totalnym ładzie
byt, o przeżycie, jest dla odmiany z natury konserwatywna. Jej kontury
moralnym ani też wizji społeczeństwa sprawiedliwego ekstrapolowanej z kon-
malowane są wczorajszymi farbami: utrzymać się przy życiu, to tyle co nie
kretnych sytuacji; jest ona raczej niesłychanie czułym licznikiem mierzącym
stracić tego, co zapewniało życie wczoraj i przedwczoraj; w walce o
gwałt zadawany intuicyjnie uznanym uprawnieniom... Moralność ukrytą w
przeżycie idzie o to, by się nie pogorszyło, nie o to, by było lepiej. Walka
świadomości niesprawiedliwości społecznej uchwycić można jedynie pośrednio
o byt tkwi w przeszłości i mało w sobie zawiera doświadczeń, z jakich studiując standardy implikowane przez dezaprobatą zdarzeń i procesów.
lepić by można wizję odmiany zwaną przyszłością.
Nie ma się więc co dziwić, że jeśli już ludzie pogrążeni w walce o byt
formułują sądy moralne, są te sądy na ogół negatywne - potępiające Jeśli zaufamy doniosłemu odkryciu Barringtona Moore'a, uznać musimy, że
pewne czyny czy zdarzenia jako niezgodne z tym, „jak się ręczy mają". moralność ludowa w żadnym momencie historii nie przypominała kodeksu
Jeśli już nadają się te sądy do uogólnienia, to w formie zakazów, a nie zasad uniwersalnych (lub, ściślej, przeznaczonych do uniwersali-zacji) jaką być
przepisów. Jak stwierdził Barrington Moore Jr., przez wieki całe klasy powinna, zdaniem filozofów nowoczesności, wszelka prawdziwa etyka. Nie
upośledzone pobudzało do ferowania osądów moralnych jedynie doświad- znaczy to, by „masom ludowym" obce były sentymenty moralne i moralne
czenie n i e s p r a w i e d l i w o ś c i , raczej niż marzenie o uczulenie, i że przeto trzeba było wykładać im zasady etyczne, by
„sprawiedliwym" urządzeniu świata, jakim pragnęłyby zastąpić stan doty- przekształcić je w istoty moralne. Oznacza to natomiast, że jakąkolwiek
chczasowy. Określały one jako wywołującą oburzenie moralne „niespra- moralność masy by nie posiadały, nie wywodziła się ona ze specjalistycznych
wiedliwość" wszelkie o d s t ę p s t w a od stanu dotychczasowego; dalsze wysiłków zainstalowania i wpajania heteronomicznych i uogólnionych
przykręcenie śruby, dodanie nowych powinności do zwyczajowo przepisów na rozróżnienie między dobrem jako takim a złem. Co więcej, nie
przyjętych, dorzucenie ciężarów do nigdy przecież nielekkiego bytu. Stan wydaje się, by najgorliwsze nawet wysiłki ekspertów mogły do tej moralności
istniejący, choćby nie wiem jak uciążliwy i cierpień pełny, stan który by wiele dodać lub wiele z niej ująć.
nie ostał się krytyce z punktu widzenia jakichkolwiek abstrakcyjnych „zasad" Wszystko to przysparza wiarygodności przypuszczeniu, że kryzys etycz- <\ ny
fair play, był przyjmowany za miernik tego, co być powinno, co „było jak nie musi zwiastować kryzysu moralności; a już z pewnością podważa tezę, że
trzeba" - a tylko odejście od niego pobudzało sprzeciw jako rzecz zmierzch „wieku etyki" oznacza upadek moralności. Można dowodzić, i to w
moralnie niegodna i pogwałcenie zasad sprawiedliwości. Aby ów służący za sposób całkiem przekonujący, tezy dokładnie przeciwnej: że mianowicie kres
standard stan dotychczasowy poddać krytyce moralnej, trzeba było wizji „ery etyki" jest początkiem „ery moralności" - i że czasy ponowoczesne
przyszłościowych, zasad postulujących przyszłość inną od teraźniejszości, a można rozpatrywać jako - potencjalnie przynajmniej - taką właśnie erę. Nie w
zarazem wyobrażenia o plastyczności świata, podatności rzeczy na zabiegi tym sensie (podkreślić to wypada jak najdobitniej), że czasy-pohowoczesne
ulepszające; a tego wszystkiego ludziom zagłębionym bez reszty w walce o mają być, mogą być lub będą z natury rzeczy „bardziej moralne" od
byt nie dostawało 4. Okoliczność, że „moralność ludowa" wspiera się na poszukujących fundamentów i powszechnych zasad etycznych czasów
zwyczajowych standardach postępowania raczej niż na zasadach nowoczesnych; nie w sensie uproszczenia wyborów moralnych i łagodzenia
regulujących, wskazuje zdaniem Axela Honnetha na konieczność odtwa- dylematów moralnych; i nawet nie w sensie ułatwienia żywota jaźni
rzania struktury owej moralności nie na podstawie jawnie głoszonych (z moralnej przez rozmontowanie lub unieszkodliwienie przeszkód, jakie ma
ona do pokonania - ale w tym tylko sensie,
83
82
że dzięki rozproszeniu etycznej zasłony dymnej, jaka przesłaniała rzeczy-
wistą kondycję człowieka -moralnego można tłziś-wreszcie stanąć oko w
ko z „nagą prawdą" dylematów moralnych, jaka wyłania się z doświadczeń
życiowych mężczyzn i kobiet borykających się na codzień z trudnym
zadaniem wyboru; dylematów, jakie ukazują się jaźni moralnej w całej Przypisy
ich surowej, nie ugłaskanej filozoficznie i nie utemperowanej, a chyba i
1
nieusuwalnej, wieloznaczności. Elżbieta Tarkowska, Chaos kulturowy albo o potrzebie antropologii raz
Dopiero dziś, gdy słabnie uchwyt odgórnych przymusów i tracą auto- jeszcze, (w:) Kulturowy wymiar przemian społecznych, pod red. Aldony
rytet konwencje, czyny jawią się ludziom jako kwestie odpowiedzialnego Jawłowskiej, Mariana Kempnego i Elżbiety Tarkowskiej, IFiS PAN, Warszawa
wyboru - i w ostatecznym rachunku - sprawy sumienia i moralnej odpo- 1993, ss. 34 i 35.
wiedzialności. W polifonii rozmaitych a rozproszonych, często wzajem Cornelius Castoriadis, Institution of Society and Religion, Thesis Ele-ven
sprzecznych głosów, i wśród zmiennych i ulotnych lojalności cechujących 35/1993, ss. 1-17.
„zderegulowanie", pokawałkowane doświadczenie codzienne człowieka 3
ponowoczesnego, pomysł że rozdział między dobrem a złem został raz na Friedrich Nietzsche, Human Ali - too - Human; A Book for Free
zawsze przeprowadzony i że aktorom nie pozostaje nic innego jak po- Spińts, cz. 2, Edynburg 1911, ss. 286 i 287.
4
znać, zapamiętać i stosować jednoznaczne przepisy moralne wypracowane Opisałem te wybiegi strategiczne w książce Mortality, Immortality,
dla każdej sytuacji, w jakiej mogą się znaleźć - stracił wiele ze swej nie- and Other Life Strategies, Cambridge 1992.
gdysiejszej wiarygodności. Z drugiej zaś strony, jaskrawa przygodność bytu, Arthur Schopenhauer, The World as Will and Representation, New
epizodyczność przeżyć i zawrotna zmienność wszelkich aspektów życia
społecznego owocują nietrwałością - zanikiem bodaj - standardów „tego, co York 1966, ss. 579 i 637.
normalne", którymi niegdyś (gdy były jeszcze solidne i nie trwały krócej niż Hegel posłużył Schopenhauerowi za symbol wszelkich skazanych na
operacja ich zastosowania) posługiwano się dla budowania „moralności niepowodzenie wysiłków zakłamania próżności i bezsensu bytu. Autora
przez negację" - pośredniego utwierdzania ludowych intuicji moralnych najbardziej rozbudowanej, wzorowej niejako próby umieszczenia Rozumu na
przez potępienie zjawisk sprzecznych z intuicją, przez piętnowanie tego co tronie, z jakiego usunięto Boga zbył Schopenhauer jako „trywialnego,
niesprawiedliwe, jako że niezgodne z utrwalonymi nawykami i pogardy godnego, odpychającego nieuka i szarlatana, który z nieporównanym
oczekiwaniami. Obydwa więc tradycyjne źródła heteronomicznej etyki zadufaniem sklecił system obłąkanych nonsensów" (Parerga and
zdają się dziś wysychać. Ludzie wrzuceni w społeczeństwo ponowo-czesne Paralipomena, t. l, Oxford 1974, s. 96).
6
nie mają poniekąd ucieczki: muszą oni spojrzeć w oczy własnej E. M. Cioran, The Temptation to Exist, Londyn 1987, s. 35.
niezawisłości moralnej, a zatem własnej, nie wywłaszczalnej i nie zbywalnej, W tej epoce, powiada Cioran, „nawet wątpliwości Europy były jej
moralnej odpowiedzialności. Ta nowa konieczność jest często przyczyną przekonaniami w przebraniu". Całkiem inna jest era współczesna: „Historyk
moralnego zagubienia i rozpaczy. Ale też daje ona jaźni moralnej szansę, starożytny, który powiedział o Cesarstwie Rzymskim, że nie mogło już
jakiej nigdy przedtem nie miała. ono znieść ani swych wad, ani swych lekarstw na nie, nie tyle opisał jego
własną erę, co antycypował naszą" (ss. 55 i 63).
7
Institution of Society and Religion. Castoriadis wita nadejście autonomii
Leeds, grudzień 1993 jako szansę humanizmu. Autonomia przychodzi wszak na miejsce jaskrawo
nieludzkich konsekwencji wszelkiej heteronomii: „prawdziwą treścią
Objawienia, jaką nam wpajano była wieść o tym, że nasze społe-
84 85
czeństwo jest jedynym prawdziwym społeczeństwem, społeczeństwem jako 15 Por. John Bailey, Pessimism, Londyn 1988, ss. 73 i 75-76.
takim, gdy inne społeczeństwa tak naprawdę nie istnieją, lub są gorsze, 16 Cornelius Castoriadis, The Retreat From Autonomy: Post-
lub zawieszone w historycznej próżni, lub są jeno zalążkami społeczeństw Modernism as Generalized Conformity, (w:) Thesis Eleven, Nr
czekającymi na ewangelizację". 31/1992.
8
Max Horkheimer, Cńtiąue of Instrumental Reason, New York 1974, Castoriadis jest zdania, że dopóki nie ujawnią się postawy odmienne,
ss. 82 i 83. „byłoby absurdem rozstrzyganie, czy znajdujemy się wewnątrz rozległego
Jean-Franc,ois Lyotard, Le Postmodeme explique awc enfants: Corre- nawiasu, czy też jesteśmy świadkami początku końca historii Zachodu jako
spondence 1982-1985, Paris 1988, ss.36 i 47. dziejów powiązanych w sposób zasadniczy z projektem autonomii i
współkształtowanej przez ten projekt". Ta wstrzemięźliwość intelektualna,
I odwrotnie - powiada Lyotard: „ponowoczesność oznacza kres ludu
jako króla historii" (s. 39). jaką Castoriadis uzasadnia, jest wszakże tym właśnie, co wielu intelektu-
alistom potępionym przez Castoriadisa każe powstrzymywać się przed fe-
The Temptation to Exist, ss. 48 i 49. rowaniem wyroków. Zauważmy, że ferowanie praw dla rzeczywistości w
Jeśli „definicja jest zawsze kamieniem węgielnym świątyni", „bóg w sytuacji, w jakiej rzeczywistość sama nie zdaje się w kierunku przez te
jakiego imieniu już się nie zabija, jest zaprawdę martwy" (E. M. Cioran, A prawa wskazanym rozwijać, nie wróżyłoby dobrze (jak i nie wróżyło dawniej)
Short History of Decay, London 1990, ss. 18 i 172). spełnieniu projektu autonomii; otwarłoby ono raczej wrota rodzajowi
Gdy cywilizacja przestaje definiować, wnosić świątynie i zabijać w społeczeństwa zgoła odmiennemu od tego, jakie Castoriadis ma na myśli.
imię Boga, gdy ogranicza się do walk obronnych - gdy „życie staje się jej Le Postmodeme explique awc Enfants, ss. 116, 118, 124 i 141.
jedyną obsesją" zamiast służyć środkiem dla realizacji celów jakich osiąganiu 17 18
Por. Wprowadzenie Wolfganga Sachsa do Development
cywilizacja się poświęciła - zaczyna się stadium upadku (s. 111). Staje się Dictionary: a Guide to Knowledge as Power, red. przez Wolfganga Sachsa,
to w momencie, gdy rodzi się poczucie bezcelowości wysiłku: niczego nie Londyn 1992. Patrz również szkice Gustavo Esteva, Yandana Shiva, Majid
da się zrobić by poprawić świat jako taki, a więc od dziś „nigdy więcej Rah-nema, Geralda Berthaud i Ivana Illicha zamieszczone w tej znakomitej,
krucjat wspólnych, nie ma od dziś obywateli, są tylko wątłe i poniewierane z pasją napisanej książce. Patrz wreszcie wnikliwą recenzję pióra Waltera
jednostki ludzkie", które „gubią się w szale miałkich chceń" (The Schwarzą (The Guardian, 11 lipca 1992).
Temptation to Exist, s. 49). Nie można owocu uczynić soczy-stszym; nie 19
Robert E. Lane, Why Riches don 't always bring Happiness, (w:) The
wiadomo, czy sok pocieknie jutro; niech więc każdy stara się jak może
Guardian z 9 sierpnia 1993.
wycisnąć sok z owocu teraz, w tej chwili, i do ostatniej kropli. Takie ^n
poczucie niemocy zbiorowej i braku perspektywy, z jakiego nie-, uchronnie Friedrich Nietzsche, The Genealogy of Morals, New York 1956, ss.
rodzi się postawa „każdy dla siebie", opanowuje cywilizację do której, rzec 160, 162 i 171.
można, „historia już więcej nie należy". 21
Friedrich Nietzsche, Twilight of the Idols, Harmondsworth 1968.
David E. Klemm, Two ways to Avoid Tragedy, (w:) Postmodernizm, „Nawet gdy moralista zwraca się do człowieka i powiada mu: »powi-
Literaturę and the Future of Theology, New York 1993, s. 19.
12
nieneś tak to a tak postąpić«", nie przestaje być śmieszny. Człowiek jest
Cornelius Castoriadis, Philosophy, Politics, Autonomy: Essays in Po- zarówno w jego przyszłości jak i przeszłości drobiną losu, zawsze o jedno
litical Philosophy, Oxford 1991, ss. 196 i 197. prawo, o jedną konieczność wykraczającym poza wszystko, co jest i
11
13 kiedykolwiek będzie" (s. 46).
Two Ways of avoiding Tragedy, ss. 18 i
14 22
Nietzschego analiza historii etyki nie jest rzecz jasna neutralna.
19. A Short History of Decay, ss. 4, 18 i
Nietzsche jest jawnie stronniczy: jego celem jest wskrzeszenie z ruin
74.

87
pierwotnej, niepohamowanej pewności siebie, która pozwalała zbywać
krytykę jako nikczemny a wulgarny przejaw ressentiment. Do czytelników
Antychrysta zwraca się Nietzsche z następującym pouczeniem: „Trzeba się
wznieść ponad ludzkość - poprzez siłę, wyniosłość ducha, pogardę..." - i
oferuje im własną formułę moralności pozytywnej: „Co jest dobrem?
-wszystko co wzmaga poczucie siły, pragnienie mocy, moc samą. Co jest
złem? - wszystko co wynika ze słabości. Co jest szczęściem? - uczucie, że
moc rośnie - że opór został złamany" (The Anti-Christ, Harmonds-worth
1963, s. 114 i 115).
23
Joseph A. Schumpeter, Capitalism, Socialism and Democracy, Londyn
1976, ss. 129 i 130.
24
Por. Barrington Moore Jr., Injustice: The Social Basis of Obedience
and Revolt, Londyn, 1979.
25
Axel Honeth, Moral Consciousness and Class Domination: Some
Problems in the Anafysis of Hidden Morality, Praxis International, kwiecień
1992.

You might also like