You are on page 1of 348

137

Spis treści

Wstęp ................................................................................................................................ 9

CZĘŚĆ I. ROZCZAROWANIE ....................................................................................... 13

Prawda i kłamstwa ......................................................................................................25

CZĘŚĆ II. MAGIA........................................................................................................... 31

Sztuczka z monetą .........................................................................• • ...................... 33


Karciany trik ..........................................................................................• ................... 39
Grunt to percepcja ...................................................................................... • ............ 43
Sugestia w służbie magii ............................................................................................ 52
Wahadełko .............................................................................................................. 58
Odczytywanie mowy ciała ..................................................................................... 61

CZĘŚĆ III. PAMIĘĆ ........................................................................................................ 67

Punkt wyjścia ............................................................................................................... 72


System powiązań ........................................................................................................ 76
Wykorzystywanie systemu powiązań .................................................................. 85
System miejsc ............................................................................................................... 87
Pałace pamięci ......................................................................................................... 92
System skojarzeniowy ............................................................................................... 99
Zapamiętywanie długich liczb ............................................................................. 106
Zapamiętywanie kart ........................................................................................... 107
Zapamiętywanie nazw własnych .......................................................................... 112
Znaczenie powtórnych przeglądów ..................................................................... 116

CZĘŚĆ IV. HIPNOZA I SUGESTIA .............................................................................. 119

Trochę historii ........................................................................................................... 125


Czym jest hipnoza .................................................................................................... 132
Pozornie nadzwyczajne zjawiska hipnotyczne .................................................. 142
Bezbolesne operacje ............................................................................................... 143
Halucynacje ......................................................................................................... 145
Jak hipnotyzować ........................................................................................• .......... 153
Zagrożenia ............................................................................................................ 153
Język ....................................................................................................................... 159
Struktura .............................................................................................................. 163
Próba sugestii posthipnotycznej.......................................................................... 171

7
SPIS TREŚCI

Programowanie neurolingwistyczne ................................................................... 174


Coś w tych oczach jest (czasami) ........................................................................ 179
Metody osobistych przemian ................................................................................. 188
Ukierunkowana więź ........................................................................................... 188
Zabawa obrazami .................................................................................................. 192
Leczenie fobii ........................................................................................................ 196
Pewność siebie i projekcja własnego obrazu....................................................... 204
Dezorientacja i samoobrona ................................................................................ 216

CZĘŚĆ V. NIEŚWIADOMA KOMUNIKACJA................................................... 221


Jak się nauczyć czytać ludzi ................................................................................... 226
Wykrywanie kłamstw oraz ich oznak .................................................................. 229
Ustalanie punktu odniesienia ............................................................................. 232
Kluczowe obszary nieświadomej komunikacji .................................................... 233
Sprawdź swoją przenikliwość .............................................................................. 245
Oznaki prawdomówności .................................................................................... 246

CZĘŚĆ VI. ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI. . . 251


Pułapki myślenia ...................................................................................................... 253
Nauka i relatywizm.................................................................................................. 262
Troska o naukę ..................................................................................................... 268
Wiara w zjawiska nadprzyrodzone i pseudonaukę.......................................... 272
Efekt potwierdzania: szukanie tego, co i tak wiemy ........................................... 274
Nadzwyczajne zbiegi okoliczności i parapsychologiczne telefony .................... 278
Anegdoty i fakty ................................................................................................... 283
Myślenie zabobonne ............................................................................................ 290
Medycyna alternatywna .......................................................................................... 293
Efekt placebo ........................................................................................................ 308
Urok wyobraźni ................................................................................................... 312
Media, psychotronicy i szarlatani ......................................................................... 315
Zimny odczyt ....................................................................................................... 321
Przykłady oszustw opierających się na zimnym odczycie ................................ 343
„Uczciwi" psychotronicy .................................................................................... 346

Końcowe przemyślenia ........................................................................................... 355


Korespondencja ......................................................................................................... 360
Podziękowania .......................................................................................................... 367
Lektura uzupełniająca i cytowane teksty ............................................................ 369

Wstęp
Ostatniej wiosny przyszło mi na myśl, że mógłbym odwiedzić Rybki Jej
Królewskiej Mości* w ich podwodnym mieszkaniu, które mieści się
nieopodal lekko rozczarowującego Oka Londynu**, parę kroków od
siedziby naszego producenta filmowego. Właśnie w owym czasie
zainstalowałem sobie w domu akwarium i przyglądałem się
wypełniającym je morskim potworom. Obdarzone licznymi mackami
wijące się istoty, które czują się w swoim żywiole, atakując łodzie
podwodne albo samego Jamesa Masona***, były tym, o co mi chodziło,
a myśl o odwiedzeniu miejsca, gdzie gigantyczna ośmiornica patrzyłaby
na mnie przez taflę hartowanego szkła, przyprawiała mnie o nieopisaną
ekscytację. Jak się okazało, Strefa Dwunasta Akwarium była
denerwująco uboga w okazy bezkręgowców, a najbardziej rzucała się w
oczy ogromna amerykańska dama, która stała przyklejona do szyby po
przeciwległej stronie zbiornika z rekinami.
Wędrując pośród niewiele różniących się od siebie istot, z wielką

* Akwarium Londyńskie mieści się w podziemiach County Hall. Jego ekspozycja jest podzielona
na czternaście stref, gdzie w ponad 50 akwariach żyje około 400 różnych gatunków (przyp.
tłum.). ** London Eye, zwane również Millenium Wheel, to koło obserwacyjne wysokości 135 m
stojące na południowym brzegu Tamizy, jedna z budowli wzniesionych z okazji nowego
tysiąclecia (przyp. tłum.).
James Mason — angielski aktor (1909-1984), odtwórca roli Kapitana Nemo w filmie 20000
mil podmorskiej żeglugi z 1954 r. (przyp. tłum.).

starannością studiowałem małe tabliczki umieszczone przy każdym


WSTĘP

akwarium, które informowały mnie oraz innych zwiedzających o


nazwach, upodobaniach kulinarnych i gustach muzycznych wszystkiego
tego, co pływało w środku. Mniej więcej w połowie tego podziemnego
labiryntu moją uwagę przykuła nagle pewna osobliwość. Zdałem sobie
sprawę, że pod opisami rozmaitych pływających stworów znajduje się
coś, co wyglądało mi na tę samą informację przełożoną na alfabet
Braille'a. Przez chwilę wydawało mi się to całkowicie naturalne, ale
potem zacząłem się zastanawiać, ilu niewidomych średnio w ciągu roku
odwiedza Akwarium Londyńskie. Nie chciałbym, aby zabrzmiało to
bezdusznie, ale odnoszę wrażenie, że ich liczba jest znikoma.
Od tamtej pory zaczęło mnie nurtować kilka kwestii, o których
wyjaśnienie chętnie poprosiłbym kogoś niewidomego. Po pierwsze: skąd
wiadomo, gdzie umieszczone są znaki w alfabecie Braille'a? W takich
miejscach jak windy powinno to być stosunkowo proste, ale jak to jest w
zupełnie obcym otoczeniu? Weimy choćby taką toaletę w pociągu. Jak
tam można znaleźć braille'owska instrukcję obsługi skomplikowanego
dozownika mydła albo nietypowej spłuczki klozetowej? Pociągałoby to
za sobą konieczność podjęcia nieprzyjemnych czy wręcz
niehigienicznych poszukiwań, podczas gdy pociąg kołysze się na
zwrotnicach, wjeżdżając na dworzec Didcot Parkway. Rzecz jasna, po
drugie intryguje mnie to, po co ślepym zwiedzającym braille'owskie
napisy w Akwarium Londyńskim. Poza kilkoma przelotnymi
muśnięciami przepływającej płaszczki w „basenie dotykowym"
Akwarium Londyńskie zdaje się być miejscem niezbyt stosownym dla
osób o poważnie ograniczonej zdolności widzenia. Przyszło mi na myśl,
że jedynym wrażeniem, jakie mogliby dzięki znakom Braille'a wynieść z
tej wizyty niewidomi goście, mógłby w najlepszym wypadku być wykaz
gatunków. Wykaz gatunków.
Kiedy opuszczałem akwarium, wprawiony w osłupienie faktem, że
wyjście prowadzi przez bar McDonald's, i wciąż rozczarowany
ubóstwem ekspozycji kałamarnic, zaczepił mnie jakiś młody facet,
który chciał zadać mi kilka pytań dotyczących tego, czym się zaj-

lO

muję. Gawędziliśmy przez chwilę, a wtedy on spytał, czy istnieje


książka, z której mógłby dowiedzieć się czegoś więcej o rozmaitych
umiejętnościach, które stosuję, aby rozbawić i pobudzić seksualnie
moich widzów. Wielu z was o to pyta, czasem bardzo uprzejmie, co
WSTĘP

dobrze świadczy o waszym wychowaniu, zbyt często jednak w dość


niedelikatny sposób, świdrując mnie przenikliwym wzrokiem, który
sprawia, że mam ochotę skrzywdzić wasze dzieci. Czy jakaś książka
mogłaby nieco rozjaśnić tę fascynującą i lukratywną dziedzinę, na której
opiera się istota mojej często nagradzanej i satysfakcjonującej pracy?
Odpowiedź na to pytanie trzymacie w dłoniach, ewentualnie niektórzy w
stopach. Starałem się zaprezentować wszystkie obszary zainteresowań
odnoszące się do moich występów, zgromadzić je razem niczym
krnąbrne dzieci, po czym podać w higienicznej i skromnej formie
książkowej, która nie przeszkadzałaby czytelnikowi w jeździe na
rolkach ani w grze w tenisa.
Na przestrzeni lat poznałem wiele osób, z którymi nieuchronnie obcuję,
kiedy opuszczam swe mieszkanie i wychodzę na ulicę, aby kupić chleb
czy mleko jak zwykli śmiertelnicy. Słuchając uważnie tego, co mówicie,
mogę stwierdzić, że niektórzy z was to błyskotliwi i dowcipni ludzie,
jakich miło mi oglądać w swoim sąsiedztwie, podczas gdy inni
sprawiają wrażenie, jakby potrzebowali fachowej opieki. Wielu z was
podchodzi do tego, co robię, z dozą inteligentnego sceptycyzmu i
humorem, inni zaś wolą czytać „Daily Mail", hodują co najmniej trzy
koty, a to, co robi Trisha*, traktują jak poważne dziennikarstwo.
Oczywiście do tej drugiej grupy zwykle zaliczają się ci nieustannie
oburzeni ludzie, którzy wypisują skargi do gazet i gospodarzy
programów telewizyjnych — a to szaleństwo zawsze wprawiało mnie w
nieme osłupienie. I to nie tylko szaleństwo samo w sobie, ale również
fakt, że tacy ludzie są często zachęcani do udziału bądź głosowania

Trisha Goddard — czarnoskóra angielska prezenterka telewizyjna prowadząca poranny


talk-show na kanale Channel 5 (przyp. tłum.).

8
WSTĘP

w telewizyjnych dyskusjach i traktowani jak autentyczny przejaw


demokracji. Ich dowodzące nieznajomości tematu zdecydowane
opinie — szczególnie te o podłożu religijnym, które z pewnych
względów są traktowane wyjątkowo — stanowią oczywiście zwykły
zlepek uprzedzeń i nie są bardziej stosowne od moich, waszych bądź
czyichkolwiek poglądów na kwestie, o których nie mamy pojęcia —
oraz tak samo bezwartościowe jak moje zdanie na temat hokeja, Noela
Edmondsa czy tajników seksu analnego.
Toteż biorąc pod uwagę przekrój ludzi, którzy mogą oglądać moje
występy, starałem się dostosować tę książkę do inteligentnego
czytelnika o amatorskim zainteresowaniu sprawami umysłu. Niektóre
z tych spraw są moją pasją, do innych podchodzę z dystansem i po
prostu prezentuję swe myśli w takiej postaci, w jakiej pojawiają się w
mojej niepospolitej brodatej głowie. W książce tej poruszam
różnorodne tematy, a niektóre z nich są utrzymane w tonie bardziej
akademickim niż inne. Porzuciłem koncepcję napisania przewodnika
rzucającego anemiczne światło na ekscytujące sztuczki umysłu, który
wprawdzie lekko by się czytało i szybko pisało, ale taka lektura byłaby
myląca. Zamiast tego wprowadziłem pewien poziom sceptycyzmu,
tam gdzie uznałem to za istotne. A postąpiłem tak kierowany
pragnieniem, aby uczynić zawartość tej książki tak wartościową i
skromną, jak to tylko możliwe (oczywiście „nieskromność" oznacza
patrzenie na innych z góry).
Mam nadzieję, że znajdziecie inspirację, aby zagłębić się bardziej
przynajmniej w jedną z dziedzin, w które ta książka was wprowadzi, a
jeśli nie, to niech posłuży jako ładna i niedroga zabawka do kąpieli dla
jakiegoś niegrzecznego dziecka. Będę zachwycony, jeśli moja książka
dostarczy wam informacji, które zastosujecie w praktyce bądź
potraktujecie jako punkt wyjścia dla dalszych odkryć. Taki jest mój
cel. Bynajmniej nie zamierzam dawać wam do ręki wykazu gatunków.
Rozczarowanie

Biblia to nie dzieło historyczne.


Pogodzenie się z tym faktem nie było dla mnie łatwe, ponieważ
wierzę w Boga, Jezusa i Szatana (a kysz!). A jeden z aspektów wiary w te
rzeczy oraz cotygodniowych spotkań z ludźmi o podobnych
przekonaniach jest taki, że człowiek nigdy nie ośmiela się studiować
faktów i podawać w wątpliwość własnej wiary. Tymczasem ja zawsze
sobie wyobrażałem, że wystawianie mojej wiary na próbę czyni ją
mocniejszą.
Dla wielu z was trudne będzie pogodzenie mojego wizerunku, jaki
najprawdopodobniej znacie z ekranów o wysokiej rozdzielczości
zdobiących wasze salony albo przyczepy kempingowe — na przykład
„atrakcyjnie tajemniczy" („Wariacki Przegląd Literacki") albo „na pewno
nie dla filistrów" („Manchesterski Wyjec Wieczorny") — z obrazem
odstręczającego nastolatka, jakim byłem. Wygadującego okropieństwa
zarozumialca, który nie wyobrażał sobie bardziej szczytnego celu niż
propagowanie świętoszkowatego stylu życia wśród niesłychanie
liberalnych przyjaciół. Jestem pewien, że nie wyrządzam niedźwiedziej
przysługi nikomu z tych wierzących, którzy nie są świętoszkami. Jeśli
macie ochotę zdrowo się porzygać, wyobraźcie sobie całą naszą gromadę,
którą jakiś samozwańczy pastor zachęca do zamanifestowania
zielonoświątkowego daru „przemawiania językami", z zastrzeżeniem że
gdybyśmy zaniechali paplania, uznając je za głupie, z pewnością byłaby
to
ROZCZAROWANIE

sprawka Diabła. Nieco łagodniejsze torsje mógłby wywołać obraz


mego nastoletniego wcielenia, które oznajmia niebędącemu
chrześcijaninem koledze, że będzie się za niego modlić, nie bacząc, jak
bardzo protekcjonalnie brzmi taka propozycja. Zachłystywałem się
własnym zgorszeniem i rosłem w dumę, bez ogródek wygłaszając
zasadnicze poglądy. Był to przykry efekt indoktrynacji, jakiej
poddawano mnie w dzieciństwie, zaprawionej przez kolejne lata
obiegowej wiary.
Pod koniec lat osiemdziesiątych rozwijający się fenomen ruchu New
Age stał się zmorą mojego dosyć zacietrzewionego pastora i wielu jemu
podobnych. Byliśmy przestrzegani, że Szatan we własnej osobie
nakłania do zainteresowania prochami i parapsychologią oraz że to za
sprawą czarnej magii mnożą się w Croydon alternatywne księgarnie.
Byłem o tym święcie przekonany i wierzyłem, że takie rzeczy jak karty
tarota stanowią bardzo poważne zagrożenie. Ci, którzy uważają to za
zabawne, powinni wiedzieć, że wiele nowoczesnych kościołów z
całkowitym przekonaniem uważa demony za prawdziwe, chociaż
niewidzialne istoty, które zamieszkują takie grzeszne miejsca jak
studenckie sypialnie i sklepy muzyczne. Praca tego człowieka, którego
— jak pamiętacie — nazwałem pastorem, polegała po części na
przekonywaniu zwyczajnych, niewinnych ludzi, że coś takiego istnieje,
aby wystraszeni trzymali się jeszcze bardziej kurczowo religii. Religii,
w której cichy głos cudowności został zagłuszony przez chęć pogoni za
sensacją.
Jednakże na początku lat dziewięćdziesiątych doszło do drobnego
incydentu, który miał się okazać moim własnym objawie-niem na
drodze do Damaszku. Mieszkałem wtedy w Wills Hall, należącym do
Uniwersytetu Bristolskiego domu akademickim złożonym głównie z
czworokątów (których, jak to zwykle z czworokątami bywa, nie wolno
nam było przecinać w poprzek — trawa porastająca kwadratowy obszar
jest zawsze święta). Otaczały go stare zabudowania będące
pozostałością Kolegium Oksfordzkiego. Jak głosi fama, te oraz inne
budynki wzniósł w latach dwudziestych niejaki pan Wills, potentat
tytoniowy, chcąc w ten sposób stworzyć namiastkę Oksfordu swemu
synowi, który nie dostał się na tę uczelnię i musiał studiować w
Bristolu. (Może któryś z tych studentów uskarżających się na przesadną
rodzicielską troskę zauważy, jakie to szczęście, że ojciec nie zbudował
uniwersytetu specjalnie dla niego). Gdy pewnego popołudnia opuściłem
Carseview, jak ze studencką fantazją nazywałem swój pokój, aby udać
się na śniadanie, zobaczyłem afisz zdobiący główne wejście do mego
budynku (jeśli Departament Kultury myśli już o tablicy pamiątkowej, to
był to blok A). Wielkie czarne oko na żółtym tle zapraszało na seans
hipnozy oraz wykład, który miał się odbyć tego wieczoru w klubie
studenckim. Nigdy w czymś takim nie brałem udziału i wydało mi się
to ciekawsze niż conocny rytuał picia herbaty owocowej i dyskusje o
wyższości słowa kafkowski nad mniej popularnym kafczański, po których
wracałem do pokoju, by oddawać się rozkoszom jazdy na ręcznym.
Po oficjalnym pokazie, przeprowadzonym przez hipnotyzera na-
zwiskiem Martin Taylor, odbyła się w domu studenckim dodatkowa
sesja, podczas której hipnotyzował bardziej podatnych z nas w zamian
za poczęstunek w postaci kornwalijskich pierogów i nocleg. Nie miał w
sobie nic z Rasputina. Był to pełen werwy blondyn, który bez ogródek
opowiadał, jak to wszystko działa. Kiedy tamtej nocy wracałem do
akademika z moim przyjacielem, Nickiem Gilliamem--Smithem,
oświadczyłem, że mam zamiar zostać hipnotyzerem.
— Ja też — odparł.
— Ale ja naprawdę chcę — upierałem się.
Wyszukałem wszystkie możliwe książki poświęcone temu tematowi
i zacząłem się uczyć. Wśród studentów nie brakowało mi na co dzień
królików doświadczalnych, na których mogłem przeprowadzać próby.
Byli oni jednak mało wrażliwi. Za to pewien facet o powierzchowności
zawodnika rugby, który dotychczas wpędzał mnie w straszne
kompleksy, okazał się idealnym obiektem do testowania moich nowych
umiejętności. Poczucie kontroli nad tego typu ludźmi było
niesamowicie pociągające. Zacząłem urządzać
małe pokazy na uczelni albo tak hipnotyzować kolegów w barze, że
upijali się zwykłą wodą.
Od kilku lat nie chodziłem już regularnie do kościoła, ale wciąż byłem
wierzący. Wprawiało mnie w zdumienie, kiedy słyszałem od moich
chrześcijańskich kolegów, że hipnotyzując ludzi, przywołuję szatańskie
moce. Podczas jednego z pokazów siedzący w ostatnim rzędzie
członkowie Związku Chrześcijan głośno przemawiali w
niezrozumiałych językach, aby, jak przypuszczam, odegnać zło, które
dokonywało się na scenie. Innym razem, pewnej niedzieli w okolicach
Bożego Narodzenia, kiedy wszedłem do dużego studenckiego kościoła,
z tylnej ławki dobiegły mnie słowa: „Czego on tutaj szuka?". Miłe.
Byłem zdezorientowany. Skoro Bóg nas stworzył, to prawdopodobnie
ludzki umysł jest szczytowym osiągnięciem tego dzieła (ustępującym
tylko takim tworom jak portal Amazon.com i Philip Seymour
Hoffman). I oczywiście wiedziałem, że mam większe niż tamci ludzie
pojęcie o tym, jak działa hipnoza. Mimo to nie można osądzać całej
religii po przykrym zachowaniu kilku osobników, toteż machnąłem
ręką na ich reakcje. Sam nie byłem do końca pewny, co począć z moją
umiejętnością hipnotyzowania. Nająłem się do zabawiania towarzystwa
na wieczorze kawalerskim, wiedziałem jednak, że wchodzenie na scenę
po występie lesbijskich striptizerek, aby zamieniać dorosłych mężczyzn
w baletnice, to nie przyszłość dla mnie. Toteż pewnego popołudnia,
włócząc się bez celu po księgarniach, natknąłem się na Kompletny kurs
magii Marka Wilsona*. Była to ekscytująca książka o imponującym
wyglądzie, a czarny cylinder i białe rękawiczki przedstawione na
lśniącej okładce sprawiały wrażenie, jakby obiecywały nauczyć mnie
wszystkiego, co powinienem wiedzieć, aby zostać fachowym iluzjo-
nistą. Bynajmniej nie liczyłem, że będzie mi dane osiągnąć biegłość,
wyłącznie na podstawie wpatrywania się w oprawę tomu, który mieścił
w sobie zbiór zadrukowanych kartek. Podjąłem zadanie studiowania
zawartych w nim sekretów i zacząłem poznawać tajemne sztuczki,

* Mark Wilson, Complete Course in Magic (przyp. tłum.).


jakich uczyło to dzieło.

|||Narastająca z wolna obsesja na punkcie magii, od zainteresowania,


poprzez hobby, aż po przyczynę rozwodu, niesie ze sobą nieuniknioną
fascynację oszukańczym charakterem świata zjawisk paranormalnych.
Tradycja magików demaskatorów jest niemal tak samo stara jak
obnażane przez nich sekrety i przypuszczalnie zawsze i nieuchronnie
będzie towarzyszyć bardziej sensacyjnej i popularnej działalności
parapsychologów i spirytualistów. Dema-skatorzy są rozgoryczeni i
znudzeni faktem, że ludzie rozpaczliwie szukają łatwych odpowiedzi i
rzadko chcą słyszeć, że owe odpowiedzi to kłamstwa, a oni sami są
wykorzystywani i manipulowani. I to właśnie, w połączeniu z moim
zamiłowaniem do sugestii i technik hipnozy, sprawiło, że zaczęły mnie
nurtować pewne pytania. Jak to możliwe, że mogliśmy uwierzyć w
takie rzeczy jak zdolności paranormalne? Jak mogliśmy dać się
przekonać do rzekomej skuteczności rozmaitych praktyk New Age,
które swego czasu stały się niezwykle modne wśród przedstawicieli
białej klasy średniej? Z pewnością były one na tyle przejrzyste, że
obawy przed „działaniem demonów" sprowadzono do rangi
absurdalnego lęku. W moim odczuciu świat zjawisk paranormalnych
jest fascynującą, a zarazem przygnębiającą, głoszącą osobliwą
pochwałę życia mieszaniną złudzeń, namiastek i sugestii, szarlatanerii i
oszustw. Na pewno jednak nie ma potrzeby wspominać tu o demonach.
Istnienie owego świata omamów odkryłem dzięki swemu zami-
łowaniu do iluzji i to zachwyt oraz ciekawość sprawiają, że chcę
zobaczyć, jak to działa. Niektórzy ludzie mogą rozczulić się na samą
wzmiankę o magicznych zdolnościach i sferach duchowych, przyjmując
takie koncepcje i nie wymagając dowodów innych niż ich własne
przeświadczenia. Inni (tacy jak ja, w dzieciństwie zawsze rozbierający
zabawki) pragną wiedzieć, z czego takie koncepcje są złożone.
Wśród znanych mi osób, które wierzą w zjawiska paranormalne,
uderzyło mnie to, że mają one wyraźnie wybiórczy system wierzeń.
Ktoś wierzy tak mocno w X, że ignoruje wszystkie dowody, które tego
nie potwierdzają, a zauważa i nagłaśnia każdą przesłankę, jaka do X
pasuje. Na przykład moja serdeczna przyjaciółka, pracująca jako
uzdrowicielka-parapsycholog, opowiadała mi, jak na przyjęciu
wyleczyła pewnego faceta, który podczas wybuchu bojlera doznał
bardzo poważnych oparzeń ramienia. Jej relacja robiła imponujące
wrażenie — położyła na nim dłonie i po chwili ból oraz pęcherze
ustąpiły jak ręką odjął. Ponieważ mieliśmy wspólnych znajomych,
zapytałem kogoś, kto również był na tym przyjęciu, czyjej opowieść
jest prawdziwa. Moje pytanie rozbawiło go. Owszem, trzymała na nim
dłonie, ale dopiero po tym, jak jego ręka została na ponad godzinę
obłożona śniegiem i lodem. Moja zaprzyjaźniona psycho-terapeutka nie
miała zamiaru wprowadzić mnie w błąd. Ona po prostu odcedziła
zimne okłady jako nieistotne. Epizod ten był dla niej, w rzeczy samej,
potwierdzeniem jej zdolności i umacniał jej wiarę.
Im częściej stykałem się z takimi przypadkami, tym większego
nabierałem przeświadczenia, że ja sam, jako chrześcijanin, wpadam
dokładnie w taką samą pułapkę. Czyżbym pozwalał sobie na tego
samego rodzaju wybiórczą wiarę? Pamiętając modlitwy, które zostały
wysłuchane, i zapominając o tych, które Bóg raczył pominąć? Albo
tłumacząc sobie, że tamte również zostały wysłuchane, tylko w mniej
wyrazisty sposób? Czym różniła się moja wiara od równie silnych
przekonań wspomnianej uzdrowicielki, pominąwszy fakt, że jej
poglądy nie należały do dominującego nurtu, przez co łatwiej było mi
się z nich natrząsać? Czyż obydwoje nie mieliśmy na sumieniu tego
samego pokrzepiającego nonsensu? Bez wątpienia zachowywałem się
jak hipokryta.
Jest to pytanie, które wciąż zadaję inteligentnym chrześcijanom,
gdyż bardzo chętnie usłyszałbym dobrze sformułowaną odpowiedź.
Można być szczerym wyznawcą czegokolwiek — możliwości ludzkiej
psychiki, chrześcijaństwa albo jak (nie bez ironii) zasugerował
Bertrand Russell, tego, że wokół Ziemi orbituje imbryk do parzenia
herbaty. Mógłbym uwierzyć w każdą z tych rzeczy z pełnym przeko-

naniem, ale owo przekonanie nie sprawi, że będzie ona prawdziwa. Tak
naprawdę byłoby zniewagą dla prawdy absolutnej, którą tak
umiłowałem, gdybym oznajmił, że coś jest prawdziwe, ponieważ w to
wierzę. Gdybyśmy wierzyli w proces kosmologiczny, w którym mamy
szczęście funkcjonować i wyrażać poglądy narażające nas na publiczne
ośmieszenie, z pewnością chcielibyśmy czerpać ową wiarę z czegoś więcej
niż nasze niewiarygodne przekonania. Potrzebowalibyśmy jakichś
dowodów wykraczających poza to, co uznaliśmy za słuszne. Teraz
wszyscy możemy przyznać, że czasem pojmujemy coś niewłaściwie i
jesteśmy pewni rzeczy, co do których, jak się później okazuje, byliśmy w
błędzie. Nasz wewnętrzny poziom osobistego przeświadczenia w jakiejś
kwestii nie ma żadnych odniesień do tego, na ile owa kwestia jest
prawdziwa w świecie zewnętrznym. W pewnych sprawach takie
rozróżnienie jest niezwykle ważne. Jeśli na przykład uznajemy wartość
jakiegoś obrazu czy dzieła muzycznego, nawet kiedy się zakochujemy,
wszystko to stanowi wyraz naszego subiektywnego podejścia. Aby jednak
orzec, że cały wszechświat działa w taki a nie inny sposób, nie mówiąc już
o wypowiadaniu wojny tym, którzy myślą inaczej, więc powinni zgodzić
się z nami albo umrzeć, potrzebny jest wyższy poziom argumentacji niż:
„To prawda, ponieważ naprawdę czuję, że tak jest".
Aby więc uniknąć samooskarżenia o hipokryzję, pomyślałem, że
powinienem przyjrzeć się dowodom z zewnątrz. Raczej nietrudno o to w
przypadku chrześcijaństwa, chociaż wierni zwykle nie są do tego
zachęcani przez współwyznawców oraz pastorów.
Osoby wierzące nie tylko są nakłaniane, aby nie podważały swojej
wiary, ale również, jak tramie zauważył Richard Dawkins, każde
racjonalne dociekanie ma obowiązek „pokornie usunąć się w cień",
kiedy do głosu dochodzi religia. Niebezpiecznie jest zadawać pytania z
pozycji kogoś zaangażowanego, a niegrzecznie — z dystansu. Wolno
nam pytać ludzi o ich poglądy polityczne bądź etyczne, których mogą
bronić, albo przynajmniej zachować własne poglądy w jakiejś innej
znaczącej materii, uciekając się do dowodów.
Ale jakoś kiedy dochodzi do rozległego zagadnienia Boga i jego
zachowania w stosunku do nas, każda racjonalna dyskusja powinna ustać
w momencie, gdy słyszymy słowa: „Ja wierzę". Jak widać na
współczesnych przykładach aktów przemocy na tle religijnym, do jakich
dochodzi na Wschodzie i Zachodzie, religia może być śmiercionośną
obsesją zakorzenioną w etyce, przy całkowitej niewiedzy o dawnych
wiekach, kiedy powstawały jej natchnione pisma. Osoby religijne o
umiarkowanych poglądach mogą oczywiście wyrażać niesmak wobec
przemocy i udawać, że w ich świętych pismach nie ma jawnego
nawoływania do groteskowych i brutalnych zachowań, wybierając tylko
„miłe" kawałki. Wciąż jednak ponoszą winę za to, że kwestia wiary
pozostaje zamknięta dla racjonalnej dyskusji, a nic z tym nie robiąc, stają
się częścią machiny, która prowadzi do wszystkich okropieństw
wywoływanych przez fundamentalizm.
Dla mnie i moich niegdysiejszych towarzyszy chrześcijan wszystko
opierało się na kwestii, czy Chrystus faktycznie ożył po tym, jak był
martwy. Gdyby rzeczywiście zmartwychwstał, jak głosi Biblia, wszystko
to byłoby prawdą, niezależnie od tego, co ktoś sądzi o chrześcijanach i
ich postępowaniu. Gdyby nie zmartwychwstał, wszystko to okazałoby się
nonsensem, a całe chrześcijaństwo ułudą.
Wszystko skupia się wokół tego jednego pytania, a obowiązkiem
przedstawienia dowodów należałoby oczywiście obarczyć chrześcijan,
którzy tak twierdzą. Nie chodzi o to, aby cała reszta prezentowała
dowody przeciwko. Na korzyść chrześcijan przemawia fakt, że zdają się
oni stawiać czoło temu problemowi. Wśród obrońców wiary funkcjonuje
popularny argument, którym szermują, odrzucając wszystkie możliwości
ROZCZAROWANIE

inne niż zmartwychwstanie Jezusa. Gdyby Jezus (którego można bez


obaw uznać za postać historyczną, chociaż o wiele bardziej przeciętną,
niż przedstawia go Biblia) nie ukazał się ponownie po śmierci, to
wystarczyłoby, aby Rzymianie zaprezentowali ciało, aby położyć kres
nowej religii. Nie przetrwałaby dłużej niż tydzień. A gdyby ciało zostało
wykradzione przez apostołów albo gdyby apostołowie wiedzieli, że Jezus

ROZCZAROWANIE

naprawdę nie powrócił do życia, nie mieliby powodu narażać się na


prześladowania i oddawać życia w imię głoszenia nowej wiary.
Istnieje wiele argumentów tego rodzaju. Wszystkie one jed-
nak opierają się na założeniu, że opisane w Nowym Testamencie
historie potraktujemy jako relacje z prawdziwych wydarzeń. Aby
jednak przyjąć, że Biblia jest dziełem historycznym, należałoby
zignorować całe mnóstwo bezstronnych badań, które dowodzą,
że w rzeczywistości tak nie jest — innymi słowy, postanowić, że
czyjeś osobiste przeświadczenie znaczy więcej niż oczywisty dowód.
Nie możemy przywiązywać znaczenia do osobistych przeświadczeń,
oceniając, w jakim stopniu dana historia opiera się na faktach. Przy
rozpatrywaniu takich rzeczy powinny nas obchodzić tylko dowody,
A dowody wskazują bardzo wyraźnie, że opowieści zawarte w No-
wym Testamencie zostały spisane kilka setek lat po śmierci Jezusa,
Historie te przez znaczną część pierwszego tysiąclecia były reda-
gowane i poprawiane dla celów politycznych i społecznych. Jezus
był jednym z wielu mistrzów działających w okresie gwałtownych
przemian i niepokojów, i o ile można oddzielić jego własne słowa
od tych, które później mu przypisano, nauczał czegoś, co sta-
nowiło połączenie bardzo pożądanej wówczas wizji (Królestwo
Boże) z indywidualnym stoicyzmem. Po tym, jak zmarł, oraz po tym,
jak Królestwo Boże nie nadeszło, jego uczniowie tworzyli społeczności,
które były prześladowane lub ośmieszane. Potrzebowali wtedy historii i
legend, które zapewniłyby im inspirację i wiarygodność. Stworzyli je
więc, a zgodnie z tradycją słowa i czyny, które odpowiadały ówczesnym
potrzebom, zostały wplecione w wypowiedzi i życiorysy historycznych
postaci, a potem rozgłaszane jako fakty. Wspomnienia o tych
dostarczających inspiracji postaciach były niebywale przekształcane,
naciągane i naginane, aby ich „żywoty" pasowały do tego, co miały
reprezentować. Chociaż autorstwo Ewangelii przypisuje się jednostkom,
w znacznej mierze są one dziełem całych środowisk. Opowiedziane w
nich imponujące i sugestywne historie ulegały licznym zmianom i
przeróbkom na przestrzeni wielu pokoleń.

Żywię amatorskie zainteresowanie poświęconymi tej kwestii badaniami,


któremu towarzyszy osobiste pragnienie ugruntowania mej niewiary, tak
samo jak spodziewałem się ugruntować swą wiarę, kiedy jeszcze ją
miałem. Kiedy zdałem sobie sprawę, że relacje o życiu Jezusa można
włożyć między baśnie, musiałem pogodzić się z tym, że opierając się na
takich źródłach, nie sposób dowieść prawdziwości zmartwychwstania. To
zaś niechybnie doprowadziło do konkluzji, że nic nie oddziela mojej
„prawdziwej wiary" od „prawdziwej wiary" kogoś innego. Nic nie
rozgranicza mego własnego nonsensu od cudzego nonsensu. Po prostu
wierzyłem, bo robiłem tak od zawsze i stało się to dla mnie bardzo ważną
psychologiczną podporą, o ile mogę użyć takiego określenia.
Odważnemu albo inteligentnemu chrześcijaninowi, który jest
zainteresowany podważaniem ślepej wiary, można by z powodzeniem
polecić książkę Richarda Dawkinsa Bóg urojony*. Wspomniałem o
Dawkinsie mojemu chrześcijańskiemu przyjacielowi, który stwierdził:
„Och, on zawsze tak przynudza o religii". Ani przez chwilę nie
pomyślał, jakie mogą być argumenty Dawkinsa albo czy można by je
podważyć, co moim zdaniem jest kompromitacją. Dla mnie, po tylu
latach wałkowania dziecinnych „dowodów" na istnienie Boga, jest to
dzieło niezwykle cenne, gdyż ukazuje je we właściwej perspektywie.
Niestety odnoszę wrażenie, że wielu chrześcijan będzie raczej odwodzić
innych od czytania Dawkinsa, niż zdobędzie się na odwagę, aby
samemu sięgnąć po tę lekturę, co przypuszczalnie mogłoby nawet
wzmocnić ich wiarę.
Jeśli jeszcze w przypływie oburzenia nie cisnęliście tej książki w
ogień, zastanawiacie się teraz zapewne, czemu takie rzeczy mają
znaczenie. Każdy z nas wynajduje sobie jakiś nonsens, w który wierzy,
ale to część naszej natury. Poza tym kupiliście tę książkę w innym celu.

* Richard Dawkins, Bóg urojony, tium. Piotr J. Szwajcer, Wydawnictwo CiS, Warszawa 2007
(przyp. tłum.).
ROZCZAROWANIE

Takie gadanie o religii nie sprawi, że pociągające seksualnie osoby


zaczną ulegać waszej rozszalałej i wezbranej woli, ani też nie pomoże
zweryfikować waszej wiedzy na temat fizyki. W rze

PRAWDA I KŁAMSTWA

czy samej, jesteśmy fascynująco różnorodni. Gdybyśmy wszyscy


myśleli tak samo, nie musiałoby istnieć aż tyle kanałów telewizyjnych.
Zważmy jednak: czyż nie jest lepiej podejmować decyzje, mając dobre
rozeznanie, niż robić to w stanie dezorientacji? Czy świadomie
przyjęlibyście kłamstwa serwowane wam jako prawda? Czy „wezbrany"
oznacza to samo co „w stanie erekcji"?

Prawda i kłamstwa

Ponieważ mam wielką nadzieję, że przyczynię się do waszego rozwoju,


odsłaniając przed wami niektóre umiejętności i zagadnienia, które
osobiście uważam za fascynujące, najpierw musimy rozważyć pewną
kłopotliwą kwestię. Na ile będę wobec was uczciwy, odsłaniając przed
wami tajniki moich technik? Pewne kręgi prasy brukowej oraz mej
własnej rodziny są przekonane, że pośród bogactwa niewątpliwej
szczerości, obiektywizmu, nieprzekupności, rzetelności i prawości, które
jak dotąd charakteryzują moją pracę, może się sporadycznie trafić jakiś
fałsz, który ma za zadanie zbić z tropu uważnego badacza. No cóż, jak
powiedziała kiedyś moja prababcia, rzetelność i prawość, moja dupa,
moja sprawa.
Moje występy, które co tydzień wślizgują się do waszych salonów
albo przesączają się z eteru na twarde dyski waszych komputerów, na
początku każdego, jak to w branży nazywamy, odcinka są wprost
określane przez nikogo innego, jak przeze mnie, mianem połączenia
„magii, sugestii, psychologii, wyprowadzania w pole i umiejętności
scenicznych". Sztuczki, popisy, triki i gagi, które w nich prezentuję,

24
czasem opierają się na zasadach magii, czasem na psychologii. Na
przykład program Seance, jeśli byliście na tyle uprzejmi, aby go obejrzeć
czy nawet wziąć udział w jego „interaktywnej" części, wierząc, że
rozgrywa się na żywo, zdaje się zawierać pewne formy natchnionych
działań, lecz oczywiście

25
ROZCZAROWANIE

stanowi serię trików przemieszanych z technikami sugestii, które mają


doprowadzić do pożądanego rezultatu.
Jeżeli zdarzyło się wam prawidłowo przeliterować imię zmarłego za
pomocą domowej tabliczki Ouija, to był to rezultat triku (pomyśleliście o
właściwym imieniu), po którym nastąpiła sugestia (nieświadomie
przemieszczaliście szklankę po planszy, wskazując odpowiednie litery).
Jest to taki sam proces, jakiemu podlegają uczestnicy pokazów. Z drugiej
strony The Heist, najnowszy z programów emitowanych w telewizji,
kiedy pisałem tę książkę, był wyjątkowy, gdyż nie zawierał żadnych
sztuczek i nie polegał na ogłupianiu widza. Podczas trwających dwa
tygodnie zdjęć pojawiło się kilka trików zastosowanych po to, aby
przekonać uczestników, że właśnie zdobywają nowe, zdumiewające
umiejętności. Nie zostały one jednak włączone do programu, gdyż
zdawały się podważać jawność całego procesu. Gdyby finałowe napady z
bronią w ręku* się nie udały — chociaż nie miałem cienia wątpliwości co
do ich powodzenia — ukrywałem w zanadrzu bardzo niejasny plan B i
plan C, aby zyskać pewność, że całe przedsięwzięcie jakoś się uda. Nie
musiałem jednak ich wykorzystywać. (Powiedzmy, że po kątach kryły się
tancerki, które czekały na mój znak).
Istnieją pewne zasady, których musimy się trzymać, aby zachować
spójność w tworzeniu programu telewizyjnego. Odnoszę wrażenie, że
zasady te są oczywiste. Powstały w drodze ewolucji, kiedy próbowałem
różnych podejść, aby osiągnąć taki efekt, na jakim mi zależało. Inne
wzięły się z tego, że stawałem się coraz bardziej znany, co niesie ze sobą
nową hierarchię wartości. Na przykład w mojej pracy nigdy nie

* W grudniu 2005 r. brytyjski Channel 4 wyemitował program The Heist (ang. napad), w którym
Derren Brown pod pozorem seminarium motywacyjnego i kręcenia filmu dokumentalnego
przekonał za pomocą technik sugestii kilkoro statecznych i odpowiedzialnych biznesmenów do
zbrojnego napadu na konwojenta odbierającego pieniądze z banku i zrabowania 100000
funtów. Chociaż cała sytuacja była zaaranżowana (o czym uczestnicy nie wiedzieli) i odbywała
się na terenie zabezpieczonym przez policję, program Browna wzbudził wiele kontrowersji.
Iluzjonistę oraz stację telewizyjną krytykowano za „marnowanie cennego czasu
funkcjonariuszy policji" oraz „gloryfikowanie przestępczości" (przyp. tłum.).

korzystałem z pomocy asystentów.

26
ROZCZAROWANIE

PRAWDA I KŁAMSTWA

Korzystanie z pomocy asystenta jest równoznaczne z koniecznością


zaangażowania aktora wcielającego się w rolę osoby, która bierze udział
w pokazie i której umysł jest rzekomo przenikany. Osoba taka odgrywa
współpracę i udaje zdumienie. Telewizyjnym i scenicznym magikom taki
wybieg nie jest obcy, ale dla mnie takie rozwiązanie jest odrażające z
artystycznego punktu widzenia i po prostu niepotrzebne. Zresztą trudno
mi sobie wyobrazić, ile należałoby po występie zapłacić takim ludziom za
milczenie. Po drugie, nie chciałbym, aby jakikolwiek uczestnik widział
mój występ podczas realizacji zdjęć, a potem obejrzał zupełnie inną,
przemontowaną wersję tego, co poznał od kuchni. Byłoby to śmiechu
warte posunięcie, zważywszy na fakt, że zawsze pojawią się jacyś
dziennikarze gotowi wysłuchać spostrzeżeń takiego pokrzywdzonego
osobnika. Cieszy mnie to, co robię, i cenię ludzi, którzy czerpią radość z
udziału w moich występach, zatem ich ogólne przeżycia są dla mnie
najważniejsze.
Tego rodzaju pokazy, do jakich z całym swym zarozumialstwem was
przymuszam, mają korzenie w sztuce zwanej mentalizmem, która z kolei
opiera się na magii i czarach. Wielu mentalistów (jak ja, chociaż nigdy
nie podobało mi się to określenie) zaczynało jako magicy, zanim
dokonało się ich niemal komiczne przeistoczenie. O ile większość
magików jest łatwo rozpoznawalna i daje się przyporządkować do
ograniczonej liczby kategorii, to men-taliści są mniej liczni, rzadziej o
nich słychać i mogą radykalnie się różnić między sobą. Tego, co umieją,
trudniej się nauczyć, a nadrzędne znaczenie ma osobowość. Wielu z nich
przekracza coś, co dla mnie stanowi etyczną granicę, i zostaje tarocistami
albo psychoterapeutami. Niektórzy potrafią zagadać na śmierć. Niektórzy
działają w kościołach, zarówno w tych spirytualistycznych, jak i
należących do głównych nurtów chrześcijańskich. Niektórzy nadal
występują na scenie, lecz regularnie deklarują prawdziwe zdolności
parapsychologiczne, a inni ich demaskują i kompromitują. Jeszcze inni
organizują weekendowe seminaria o tematyce motywacyjno-biznesowej i
sprzedają swoje uzdolnienia jako stuprocentowo adekwatne kompetencje
psychologiczne. Rzeczywiste umiejętności, jakie znajdują tu
zastosowanie, mogą się sprowadzać do czystej iluzji albo opierać się na

26
ROZCZAROWANIE

umiejętności mówienia ludziom tego, co chcą usłyszeć. Mentaliści


bywają raczej nieszkodliwi, zabawni, użyteczni albo niewybaczalnie
wyrachowani. Kierować mogą nimi chęć zysku, własne ego albo płynący
ze szczerego serca altruizm.
Przygotowując swoje pokazy, starałem się działać z jak największą
szczerością, jednocześnie zachowując niezbędny klimat dramatyzmu i
tajemniczości. O ile na samym początku kariery byłem trochę śmielszy w
swoich wymaganiach, o tyle kiedy zacząłem odnosić sukcesy, wyzbyłem
się pragnienia, aby udawać kogoś, kim nie jestem. Teraz więc wyraźnie
określam swe telewizyjne oraz sceniczne występy jako mieszaninę
psychologii i kuglarstwa, koncentrując się na tym, aby dostarczały
możliwie najwięcej rozrywki i starając się uniknąć oskarżeń o brak
autentyzmu. Oczywiście rezultat koniecznie powinien być niejasny, ale
mam nadzieję, że w tym tkwi co najmniej połowa zabawy.
Kwestia uczciwości jest nieodłącznie związana z problemem formy
moich magicznych przedstawień. Jeśli wykonawca nie jest kompletnym
oszustem, który zapewnia o swej absolutnej uczciwości, to każda
widownia zaakceptuje fakt, że na jej oczach rozgrywa się jakiś
hokus-pokus. Należy się starać, aby osoba wyprowadzona w pole
odebrała to jako doznanie przyjemne i urzekające, w przeciwnym razie
magik ponosi sceniczną klęskę. Wchodzi w osobliwą relację z
publicznością, w zasadzie przekazując następujący komunikat: „Będę
udawał, że jest to całkowicie prawdziwe, ale wiecie, że ja wiem, że wy
wiecie, że ja wiem, że tak naprawdę to wszystko jest grą". Do pewnego
stopnia widzowie mogą brać udział w tej grze, jeśli tylko otrzymają w
zamian dobrą rozrywkę. Dla magika udział w niej oznacza pogodzenie się
z sytuacją, w której musi się popisywać. W ogromną większość pokazów
iluzji wplecione jest przesłanie: „Potrafię zrobić coś, czego wy nie
umiecie". O ile można je odnieść do wielu występów

innego rodzaju, na przykład muzycznych czy tanecznych, w przypadku


magii jest ono nie na miejscu, a skądinąd wiemy, że magia pociąga za
sobą oszustwo. (Jak również rzadko skrywa swą przebiegłość pod
niezaprzeczalnym pięknem dramaturgii. Zbyt często jest brzydka i
pozbawiona teatralnego posmaku). Prawdopodobnie z tych właśnie

26
PRAWDA I KŁAMSTWA

przyczyn nie jesteśmy aż tak bardzo skłonni odczuwać respekt wobec


umiejętności, jakie prezentują iluzjoniści.
W moim odczuciu magia bardziej niż inne formy rozrywki scenicznej
wymaga od wykonawcy szczerej autonegacji i zazwyczaj jest to zjawisko
nieosiągalne w tej dziedzinie. O ilu magikach można szczerze
powiedzieć, że są szczególnie sympatyczni? Albo który nie stał się
irytujący, chociaż obiecująco się zapowiadał? Czy naprawdę nie
podejrzewacie, że któryś z nich zaczął zażywać twarde prochy? (Możecie
oczywiście wziąć pod uwagę również autora tej książki). Iluzjonista
świadom faktu, że całe jego rzemiosło opiera się na oszustwie, może
rekompensować sobie tę kłopotliwą prawdę, tworząc dosyć próżną i
zarozumiałą osobowość sceniczną i pozasceniczną. Robiąc to, nadużywa
gotowości swoich widzów do udziału w grze, która polega na ich
ogłupianiu. Jeśli będzie przy tym nieznośny, szybko wystawi się na
pośmiewisko. Publiczność będzie się starała możliwie jak najskuteczniej
zdeprecjonować tę sztucznie wykreowaną znakomitość. Przypomnijcie
sobie swoje reakcje na numer Blaine'a ze szklaną skrzynią*, który z
pewnością był o wiele zabawniejszy i ciekawszy niż numer bez skrzyni,
lecz chyba trochę chybiony w swym napuszonym charakterze. Porównaj
go z czystą doskonałością programu Derren Brown gra na żywo w rosyjską
ruletkę**, który przyćmił wiszące więzienie Amerykanina i podbił serca
brytyjskiej widowni.
Co się tyczy kwestii zarozumialstwa, myślę, że szczerość to

W 2003 r. amerykański iluzjonista David Blane spędził 44 dni bez jedzenia w przezroczystej
skrzyni zawieszonej na wysokości 9 m nieopodal mostu Tower Bridge nad Tamizą w Londynie
(przyp. tłum.).
** Program wyemitowany 5 października 2003 r. przez Channel 4 (przyp. tłum.).

podstawa. W skutecznym połączeniu techniki i oddziaływania na

widownie, które decyduje o powodzeniu triku, jest coś zachwy-


cającego, jest głęboka satysfakcja i radość, przypuszczalnie niczym
nieróżniąca się od tego, co przeżywa kompozytor czy malarz, kiedy
kończy dzieło. A przecież ten zachwyt jest czymś, z czym magikowi

29
ROZCZAROWANIE

nie wolno się zdradzić przed publicznością, którą geniusz do znużenia


określa jako „zwykłych śmiertelników", spoglądając z oszałamiająco
uduchowionych wyżyn. Przede wszystkim jest tak dlatego, że ktoś
mógłby przejrzeć sekret, który z kolei mógłby zniweczyć osiągnięty
skutecznie efekt zadziwienia. Stąd też magik, który pomimo swej
postury jest w głębi duszy dzieckiem, ukrywa ten raczej wzruszający
aspekt, stwarzając pozory pod-niosłości i samoubóstwienia. W
rezultacie powstaje kłamstwo, a jest ono tak marne, że wszyscy oprócz
najbardziej łatwowiernych widzów w końcu je przejrzą.
Zawsze podobała mi się idea wyrażania tego podniecenia i za-
chwytu w trakcie stosowania mrocznych, diabelskich i tajemnych
reguł, czy byłoby to uczciwe, czy nie. Jest to podstawowa siła
napędzająca mój warsztat. Dlatego książka ta stanowi szczerą próbę
wprowadzenia w moją ukochaną dziedzinę. Z uwagi na objętość
i funkcjonalność oraz chęć zachowania pewnych rzeczy w tajemnicy
nie mogę wyjaśnić w niej wszystkiego. Toteż w zamian za to że nie
jestem do końca otwarty, obiecuję być całkowicie uczciwy Wszyst-
kie anegdoty są prawdziwe, a techniki autentycznie stoso
Wybornej lektury. wane.
Sztuczka z monetą

Przygotuj sobie monetę. Połóż ją na stole, około dziesięciu centymetrów


od krawędzi, przy której siedzisz. Teraz prawą ręką, jeśli jesteś
praworęczny, weź monetę, ale nie próbuj jej podnosić wprost z
powierzchni stołu. Przesuń ją tylko ku sobie opuszkami palców i pozwól,
aby spoczęła na twoim kciuku, gdy znajdzie się już na obrzeżu stołu.
Kiedy będziesz ją trzymać, zaciśnij pięść, zamykając w niej monetę, i
unieś rękę.
Udało się? Powtórz taką operację kilka razy i postaraj się utrwalić
sobie wyczucie wszystkich ruchów. Bądź rozluźniony i zachowuj się
naturalnie. Dobra. Przy kolejnej próbie, kiedy moneta dotrze na brzeg
stołu, udaj, że ją chwytasz, wykonując dokładnie tę samą serię ruchów,
lecz pozwól, aby upadła ci na kolana. W rzeczywistości twój kciuk nie
zetknie się z monetą, a posuwisty ruch palców po prostu zrzuci ją z blatu.
Potem, tak jak wcześniej, zaciśnij pięść, jak gdybyś trzymał coś w
środku, i podnieś rękę.
Dmuchnij w zamkniętą dłoń i rozprostuj palce. Wyobraź sobie, że
naprzeciwko ciebie siedzi ogłupiony widz. Jest zachwycony — monetą
wyparowała bez śladu. Uwierzył, że posiadasz nadzwyczajne zdolności.
Możesz odpocząć. Teraz postaraj się powtórzyć sztuczkę kilka razy, aż
moment, w którym upuszczasz monetę, będzie wyglądał równie
swobodnie i naturalnie jak ten, w którym naprawdę ją chwytasz. Podczas
kolejnych prób na przemian chwytaj monetę i tylko udawaj, że to robisz,
aż te dwie sekwencje staną się

33
MAGIA

identyczne. Jeśli możesz ćwiczyć, siedząc przed lustrem, będziesz miał


dodatkową satysfakcję. Zwłaszcza jeśli jesteś tak „figlarnie piękny" jak
ja.
W tej podstawowej kuglarskiej sztuczce z monetą niewiele jest
magii. Teraz nadajmy tej nieskrępowanie powtarzanej sekwencji więcej
efektowności. Robiąc to, możemy odkryć wiele rzeczy, które sprawiają,
że magia jest m a g i c z n a . Po pierwsze, po co kłaść monetę na stole,
żeby po chwili zabrać ją z powrotem? Przecież chyba tylko poważnie
opóźniony umysłowo osobnik mógłby zaprezentować taki absurd. Takie
dziwaczne zachowanie raczej odziera z magii decydujący moment.
Gdybyś wyciągnął monetę z kieszeni, położył na stole przed sobą, po
czym natychmiast zabrał, aby zademonstrować, że znikła, cały szereg
czynności stałby się w jakiś i sposób nadzwyczajny i wymuszony, a jego
nienaturalność suge- | rowałaby widzowi, że został zastosowany jakiś
trik. Porównajmy to z sytuacją, w której moneta już leży na blacie. Jeśli
po prostu zabierasz monetę, która się tam znajduje, od razu wygląda to
znacznie lepiej. Mógłbyś więc na przykład chwilę wcześniej grzebać za
czymś w kieszeni, wyciągając z niej monetę albo dwie dla ułatwienia
poszukiwań. Położyłbyś je od niechcenia na stole, zapomniane i
nieważne, umieszczając jedną z nich w pozycji odpowiedniej do
przeprowadzenia pokazu. Teraz m u s i s z ją podnieść, aby cokolwiek z
nią zrobić, więc okoliczności pokazu wydają się
0wiele bardziej naturalne.
No dobra. Teraz pora na rozwiązanie kolejnego problemu. Na stole
leży moneta. Sięgasz po nią w sposób widoczny, zamykasz w zaciśniętej
pięści, a potem otwierasz dłoń, aby zademonstrować, że monety tam nie
ma. Ponieważ łańcuch czynności jest krótki
1 łatwy do odtworzenia, istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że jakiś
bystry obserwator (a wielu magików nie docenia, jak bardzo przenikliwi
potrafią być ludzie) może przejrzeć twoją sztuczkę. Jeśli moneta znikła z
twojej dłoni, to być może nigdy jej tam nie było, zatem nie mogłeś jej zabrać.
Musiała podziać się gdzie indziej. Aha! W jakiś sposób ześliznęła się ze stołu.
A jeżeli widz nachyli się nad stołem, aby
SZTUCZKA Z MONETĄ

sprawdzić, czy nie ukrywasz monety na kolanach, jesteś ugotowany i


chyba tylko siłą możesz powstrzymać go przed zdarciem mrocznej
zasłony spowijającej twoją sztukę. Musisz więc zakłócić łańcuch
wydarzeń, aby wścibski obserwator nie miał łatwego zadania, od-
twarzając ich kolejność. Tym razem zamiast zaciskać dłoń, w której
mieści się wyimaginowana moneta, po rzekomym zabraniu jej ze stołu
zamarkuj ruch; jakbyś przekładał ją do drugiej ręki (czyli do lewej,
chociaż możesz wszystko robić na odwrót, jeśli jesteś leworęczny), którą
potem zaciśniesz w pięść. Wykonaj ten ruch kilkakrotnie, rzeczywiście
przekładając monetę, aby wyczuć, jak odbywa się to normalnie. Później
powtórz dokładnie to samo bez monety. Jestem pewien, że kiedy
przećwiczysz to kilka razy, uwaga „bez monety" stanie się niepotrzebna,
a nawet drażniąca.
Udając, że przekładasz monetę, której nie masz, do drugiej ręki,
znacznie utrudniasz obserwatorowi odtworzenie przebiegu wydarzeń.
Dmuchnij w lewą dłoń i pokaż, że moneta wyparowała. Jeśli widz
pomyśli, że moneta tak naprawdę nigdy nie znalazła się w twojej lewej
ręce (może dokonać takiego spostrzeżenia, kiedy tylko zostanie ocucony
solami trzeźwiącymi), jedyne wytłumaczenie będzie takie, że musiałeś
zatrzymać ją w prawej. Po chwili przekona się jednak, że twoja prawa
dłoń również jest pusta. Będzie zbyt zaabsorbowany rozwiązywaniem tej
zagadki, aby zastanawiać się, czy w ogóle zabrałeś monetę ze stołu.
Dobrze. Ale wciąż jeszcze nie znakomicie. A jak wspaniale byłoby,
gdyby widz nabrał przeświadczenia, że widział monetę w twojej prawej
ręce, zanim przełożyłeś ją do lewej? Wtedy naprawdę nie znalazłby
żadnego wytłumaczenia. Tym razem więc, zanim przełożysz „monetę"
do prawej ręki, upozoruj taki ruch, jakbyś przez moment ją pokazywał,
trzymając między opuszkami kciuka i dwóch pierwszych palców. Gdyby
ktoś dobrze przypatrzył się twojej dłoni, mógłby dostrzec, że nic w niej
nie masz. Kiedy jednak wykonasz szybki i niedbały gest — zatoczysz
ręką w powietrzu łuk, mówiąc: „Patrzcie", po czym płynnie ją opuścisz w
stronę lewej dłoni — to jeśli będziesz rozluźniony i zrobisz to w odpo

35
MAGIA

wiednim tempie, obserwator będzie gotów przysiąc, że pokazałeś mu


monetę.
Jest to coś nadzwyczajnego. I wyobraź sobie zadowolenie płynące
ze świadomości, że ci się udało.
Kiedy już pozornie przełożysz monetę do lewej dłoni, to właśnie
na niej postaraj się skupić całą uwagę. Cofnij prawą rękę, ale nie
pokazuj, że nic w niej nie masz. Oprzyj ją swobodnie na stole,
zaciskając pięść, jakbyś wciąż chciał w niej ukryć wyimaginowaną
monetę. Tworząc fałszywy trop, zabawiasz się z widzem, który jest
przekonany, że moneta znajduje się w twojej prawej ręce. Zastygnij w
bezruchu na parę sekund, aby spotęgować napięcie momentu
kulminacyjnego, po czym niewinnie otwórz obie dłonie ze słowami:
„Czyż to nie dziwne?". Dałeś widzowi chwilę na utwierdzenie się w
przekonaniu, że wciąż musisz trzymać monetę w prawej ręce, a potem
pozbawiłeś go tej jedynej możliwości.
Ale to jeszcze nie koniec. Doświadczanie magii w znacznej mierze
ma miejsce p o z a k o ń c z e n i u triku, kiedy obserwator próbuje
odtworzyć to, co się stało. Dzieje się tak dlatego, że ma utrudnione
zadanie. Możesz jednak zrobić o wiele więcej — możesz zasiać w jego
pamięci ziarno fałszywych skojarzeń, a tym samym wyzbyć się
wszelkich obaw, że twoja sztuczka została przeprowadzona
niewłaściwie. Wcześniej radziłem, abyś wyjął z kieszeni kilka monet i
położył je na stole. Powiedzmy, że moneta A znajduje się nieco bliżej
środka blatu, zbyt daleko, by wykorzystać ją do pokazu, zaś moneta B
leży w miejscu odpowiednim do wykonania triku.
Spójrz na obie monety i na moment zawieś nad nimi rękę, jak
gdybyś się zastanawiał, którą wybrać. Takie zachowanie utrwali w
umyśle widza obraz dwóch monet leżących na stole. Zdecyduj się na
monetę A i podnieś ją. Nie przesuwaj jej w stronę krawędzi, tylko po
prostu podnieś. Cała uwaga skupi się na tobie i na monecie. Przełóż ją
do lewej ręki, tak aby było to widoczne, i zaciśnij pięść. Po chwili
rozprostuj palce, popatrz na monetę i znów ukryj ją w zamkniętej
dłoni. Sprawiaj wrażenie zakłopotanego. Widzowie nie będą mieli
pojęcia, co próbujesz osiągnąć. W końcu daj za wy-

36
SZTUCZKA Z MONETĄ

graną i rzuć monetę z powrotem na stół. Pozwól sobie na krytyczną


uwagę pod swoim adresem: „No cóż, to nie wyszło. Przepraszam".
Uwaga widzów zostanie rozproszona, a ty również powinieneś się
rozluźnić. Osuń się lekko na krześle, co sprawi, że inni zrobią to samo, a
wtedy sięgnij po monetę B.
Teraz pokazujesz sztuczkę, kiedy obserwatorzy poświęcają ci
najmniej uwagi. Mogą wciąż na ciebie patrzeć, ale ich czujność w tym
decydującym momencie jest uśpiona. Jeśli uda ci się ich w ten sposób
rozluźnić, będą zbici z tropu i wtedy wiele ujdzie ci na sucho. Gdy tylko
moneta B znajdzie się pozornie w twojej lewej ręce, usiądź znów prosto i
zacznij budować napięcie. Sztuczka jest teraz o wiele bardziej
przekonywająca. Co więcej, zakończona niepowodzeniem próba z
monetą A dała widzom kilka migawkowych wrażeń, które później
utrudnią im odtworzenie przebiegu wypadków. Widzieli, jak podnosisz
monetę wprost ze stołu. Widzieli wyraźnie, jak trzymasz ją w lewej
dłoni. To, co widzieli za pierwszym razem, pomiesza im się później z
tym, co zobaczyli za drugim. Nikt nie powinien zapamiętać, że drugą
monetę wziąłeś ze stołu w odrobinę inny sposób.
Ale to wciąż jeszcze nie wszystko. W jaki sposób sprawiasz, że
moneta pozornie znika? Przy wszystkich zabezpieczeniach i wybiegach,
jakie zastosowałeś w swej niewinnej sztuczce, dmuchanie w zaciśniętą
pięść i natychmiastowe pokazywanie, że jest pusta, zakrawa raczej na
tani i amatorski chwyt. A to właśnie tutaj może naprawdę wprowadzić
element magii. Magia nie bierze się z tego, co robisz, ale z tego, co
postrzega obserwator. Nie tkwi ona w fakcie, że moneta znika (to jest
r e z u l t a t magii), ale w tym, j a k znika (to jest ta magiczna część
pokazu). Jak tego dokonać? Kiedy moneta pozornie znajdzie się w twej
lewej dłoni, pobaw się nią trochę. Wykonaj kilka okrężnych ruchów. Nie
są to rzeczy, które robiłby ktoś przy zdrowych zmysłach, gdyby
naprawdę nie trzymał monety. Dzięki temu jeszcze bardziej potęgujesz
iluzję. Zachowuj się tak, jakbyś chcąc doprowadzić do zniknięcia
monety, musiał umieścić ją w jakimś konkretnym punkcie swej dłoni.
Nie

37
MAGIA

muszę chyba wspominać, że niczego nie mówisz, tylko pozorujes


wszystko odpowiednimi gestami. Skoncentruj się — dematerializacja
monety to nie taka prosta sprawa. Może nawet trochę bolesna (taki
drobny akcent dramatyzmu to bardzo skuteczne rozwiązanie, które
zasugerował niezmiennie olśniewający Teller*). A może (inny
znakomity współczesny iluzjonista, Tommy Wonder**, podkreśla
znaczenie tego rodzaju „cichego scenariusza") twoja ręka nie jest
dostatecznie rozgrzana i dlatego jest ci trudniej. Może moneta nie może
całkowicie się ulotnić, bo właśnie coś jadłeś. Teraz przypuszczalnie nie
ma potrzeby dmuchać w rękę tak tylko na pokaz. Jeszcze nie teraz...
chwila... wytrzymaj... zaczyna się... czuję to...
A czy znikająca moneta pęka? Robi się bardzo gorąca? Czy po
prostu znika, czy jakoś rozpływa się w dłoni? Czyż nie byłoby to
interesujące, gdyby zdematerializować monetę, a potem zapytać
widzów, czy wciąż ją widzą, jakby jej zniknięcie miało być tylko
złudzeniem? Na ile różnych sposobów możesz to rozegrać, aby
zobaczyć, który wywołuje najlepszą reakcję?
Jeśli czujesz napięcie przy kilku pierwszych wykonaniachjr"
sztuczki, ustąpi ono pod wpływem dwóch czynników. Po pierwsze,
twoje mięśnie nauczą się płynnie i bez wysiłku wykonywać całą
sekwencję ruchów. Po drugie, efekt, jaki wywołasz, tak nie-
współmierny do zwykłego zsunięcia monety ze stołu, zachwyci cię do
tego stopnia, że od razu będziesz chciał pokazywać tę sztuczkę
każdemu. A mówiąc obserwatorom, jak tego dokonałeś („Banalnie, po
prostu zsunąłem monetę ze stołu"), możesz odrzeć ich z zachwytu,
który ustąpi miejsca rozczarowaniu. Spróbuj raz to zrobić, a
przekonasz się, że widz przestanie odbierać twój pokaz jak wielką
magię. Co najwyżej potraktuje go jak przeciętną sztuczkę.

* Raymond Joseph Teller — urodzony w 1948 r. amerykański iluzjonista, komik i pisarz (przyp.
tłum.).
** Tommy Wonder (właściwie Jacobus Maria Bemelman, 1953-2006), holenderski iluzji! nista
znany z występów w telewizji Fox (przyp. tłum.).

38
KARCIANY T R I K

Karciany trik

Zamiast beznadziejnie się kisić, dusić, wędzić, ględzić i zachlewać w


swawolny sobotni wieczór, weź ze sobą talię kart i zaprezentuj
zaprawionym kompanom coś niezwykłego. Całkiem możliwe, że
sztuczka ta w ogóle nie jest „magiczna". Istotnie, podpada ona pod dosyć
niemiłą kategorię iluzji znaną jako „trik frajerski", w której cała
przyjemność polega na robieniu z widza idioty. Tak czy inaczej, dzięki
niej możesz zyskać kilka darmowych kolejek.
Wybierz jakiegoś tumana czy błazna, którego chcesz uczynić swoją
ofiarą, i każ mu przetasować karty. Warto się upewnić, że twój wybór nie
padł na wytrawnego gracza albo domorosłego krupiera. Jeśli zacznie
robić coś innego niż zwykłe przerzucanie kart z ręki do ręki (unikaj
takiego, który rozdziela talię na pół i mieszają, przekładając
krawędziami), przekaż talię komuś innemu do „dalszego tasowania".
Jeśli Pani Fortuna oraz jej niezwykła siostra Panienka Opatrzność nie
będą akurat przeżywać zmienności babskich humorów, dzięki takiemu
posunięciu powinieneś trafić na odpowiednio przeciętnego karciarza.
Odbierz talię niczego niepodejrzewającemu głupkowi i obróć ją
kolorami do góry. Oznacza to, w przypadku gdy zarzucisz tajemniczą
stylistykę magii, że upewniasz się, czy na wierzchu widzisz kolor, a nie
koszulkę karty. W tej samej nanosekun-dzie, w której dostrzeżesz leżącą
na wierzchu kartę, rozłóż lekko talię w rękach, jakbyś chciał
zaprezentować ją zgromadzonym półgłówkom i bałwanom. „Oczywiście
każda jest inna i wszystkie są teraz dobrze zmieszane" — mówisz, aby
usprawiedliwić tę sekwencję, która pozwoliła ci rzucić okiem na
pierwszą kartę.
Obróć talię koszulkami do góry i połóż ją, złożoną równo i starannie,
na stole. Sprawiłeś wrażenie, że nie widziałeś żadnej z kart, i chociaż nie
jest to w tym momencie tak strasznie istotne, później pomoże ci osiągnąć
efekt zaskoczenia. Zapamiętaj znajdującą się teraz pod spodem kartę, na
którą zerknąłeś. Jest to twoja karta-klucz, a odnajdując ją później,
pokażesz, że jesteś tak zdolny jak sam Jezus, co pozwoli ci zabłysnąć w
towarzystwie tłuków i palantów.
Teraz powiedz temu łatwowiernemu tępakowi albo głupiemu
Jasiowi, który siedzi na wprost ciebie, żeby rozdzielił talię na pół,
podczas gdy ty odwrócisz wzrok. Zaprezentuj mu sposób przekładania
MAGIA

kart, biorąc górną część kupki i umieszczając ją na prawo od


pozostałych. Chcesz, aby twoja ofiara położyła oddzieloną połowę talii
po twojej prawej stronie, ale na wypadek gdyby umieściła ją po lewej,
zapamiętaj pozycję talii na stole, zanim się odwrócisz, abyś potem
wiedział, która połówka jest która.
Odwróć wzrok i pozwól, aby ten ograniczony pajac zrobił to, co mu
nakazałeś. Powiedz mu, aby podniósł kartę, która znajduje się na
szczycie dolnej połówki, i dobrze się jej przyjrzał. Kiedy to zrobi, obróć
się z powrotem i weź dolną połowę talii — tę, z której właśnie zabrał
jedną kartę. Powinna to być ta leżąca po lewej. Oczywiście jeśli nie
odwrócisz się zupełnie plecami do stołu, możesz kątem oka obserwować,
czy górna część została położona tam gdzie trzeba. W przeciwnym razie
musisz się upewnić, że sięgasz po dolną połówkę. Karta znajdująca się
na samym dole jest oczywiście tą, którą zapamiętałeś, ale musiałbyś być
głupkiem, aby sprawdzać to po raz drugi.
Trzymając swoją połówkę nad tamtą, którą oddzielił twój imbecyl (a
która pierwotnie znajdowała się z wierzchu), powiedz mu, aby odłożył
kartę. Nie mówiąc tego wprost, powinieneś dać mu do zrozumienia, że
ma położyć kartę z powrotem między dwiema częściami talii. Będzie się
to wydawać bardzo naturalne, że wziął ją ze środka i odkłada na miejsce.
W rzeczywistości jego karta znajduje się teraz obok karty-klucza. To
właśnie ten sekret niebawem pozwoli ci zatriumfować nad bandą
zakutych łbów i zjedna ci głęboką przychylność wszystkich istot na tej
planecie.
Teraz, chociaż decydujące znaczenie ma, aby te dwie karty zostały
razem, wykażesz się niebywałą odwagą, prosząc chłopka roztropka o
przetasowanie talii. Ale czemu? Czyż to nie zniweczy naszej przebiegłej
machinacji? Jak coś takiego może się udać?
KARCIANY TRIK

Czy ja aby nie oszalałem? Być może w tym momencie ogarnięty furią
wyrywasz kartki tej książki, nie mogąc powstrzymać złości, iż
zmarnowałeś tyle starań, aby się czegoś nauczyć. Już dzwonisz do
Channel 4 i do „Daily Mail", aby wszystkich zapewnić, że to czytadło,
które znalazłeś na regale WHSmith, nigdy nie było nawet promowane w
Radio One. Powiem tylko jedno — bądź cierpliwy. Zaprzestań wszelkich
działań, które nie są równoznaczne z cierpliwością, i pozwól mi coś
wyjaśnić. Jeśli udało ci się opanować na moment, przypomnij sobie, że
wybrałeś osobnika, który nie potrafi tasować kart. Jeśli jeszcze raz po

38
prostu przełoży talię, możesz być pewien, że dwie najważniejsze karty —
twoja podpatrzona karta--klucz i ta wybrana przez niego — pozostaną w
parze. Możesz lekko go popędzać, a potem powstrzymać od zbyt
dokładnego tasowania, wyciągając po chwili rękę i mówiąc od
niechcenia: „Świetnie, teraz już nie wiemy, gdzie jest ta karta". Bardzo
często pomaga również, jeśli powiesz „przemieszaj je trochę" zamiast
„potasuj".
Kiedy skończy, weź z powrotem talię i powiedz, że teraz przełożysz
karty, odkrywając je po kolei. Poproś go, aby starał się nie reagować,
kiedy zobaczy tę, którą wybrał. Trzymaj karty koszulkami do góry i
zaczynając od tej na wierzchu, obracaj je wszystkie jedną po drugiej.
Odsłonięte karty odkładaj na stół. Niech stworzą bezładny stos.
Oczywiście nie muszę ci przypominać, że cały czas wypatrujesz swojej
karty-klucza. Kiedy ją odkryjesz, następna będzie ta karta, o której myśli
twój nierozgarnięty koleś. Jednakże bez zmrużenia oka przerzucaj karty
dalej, starając się tylko, aby kolor tej wybranej pozostawał dla ciebie
widoczny. Twoja bezmyślna ofiara zacznie napawać się triumfem,
wierząc, że popełniłeś błąd.
Zatrzymaj się w momencie, który uznasz za stosowny, i podniosłym
tonem oznajmij: „Założę się o kufel piwa/kieliszek wina/ szklankę
ciepłej wody z plasterkiem cytryny/milion funtów, że teraz odkryję
właśnie tę kartę". Postaraj się sprawić wrażenie, jakbyś z pewnością
siebie sięgał po kolejną kartę z talii. Kiedy bezrozumny cymbał
przystanie na zakład, sięgnij do rozrzuconych na stole kart i wyciągnij ze
sterty tę właściwą. Potem możesz wspiąć się na stół i zaryczeć,
domagając się aplauzu, zanim triumfalnie oddasz mocz na zgromadzone
towarzystwo.
Może ci się przydać kilka związanych z tą sztuczką refleksji —
okruchów ze stołu scenicznego zawodowca. Po pierwsze, kiedy
weźmiesz talię po przetasowaniu, zanim zaczniesz ją przekładać, rzuć
okiem na kartę znajdującą się na samym dole. Łatwo to zrobić, stukając
brzegiem talii o blat, aby równo ułożyć wszystkie karty. Jest możliwe,
choć bardzo mało prawdopodobne, że będzie to twoja karta-klucz. Jeśli
faktycznie ją tam zauważysz, oznacza to, że wybrana przez twojego
fajtłapę karta leży na samym wierzchu talii i to ją wyłożysz jako
pierwszą. Możesz temu zapobiec, prosząc kogoś, aby jeszcze raz
przełożył talię. Możesz także dokonać jeszcze bardziej imponującej
sztuczki. Kiedy zobaczysz, że karta-klucz jest na spodzie, możesz
położyć talię na stole koszulkami do góry i zacząć wygadywać nonsensy
MAGIA

o tym, że wybierając kartę, nawiązujemy z nią podświadomą relację,


która może się ujawnić nawet podczas tak przypadkowej czynności jak
tasowanie. Jeśli twój wywód okaże się mało przekonujący, dodaj, że
szczególnie podatne osoby poddane serii eksperymentów zawsze
podczas tasowania umieszczały na samym wierzchu kartę, o której
myślały. Pozwól, aby słuchacze oswoili się z pozornym
nieprawdopodobieństwem twego stwierdzenia, sięgnij doi talii, a kiedy
nachylą się nad stołem, odsłoń przed nimi pierwsza kartę.
Po drugie, układając karty na stole w przypadkowych pożyj cjach
zamiast w równej kupce, zyskujesz możliwość wykonania sztuczki w
sposób jeszcze bardziej efektowny. Wyobraźmy sobid że docierasz do
karty-klucza i widzisz, że kolejna to czwórka kiei Jeżeli nie masz tak
wielkiego pecha, by natrafić na nią dopierl pod koniec talii, możesz
zacząć z odrzuconych kart układać ksztai czwórki i serca. Jeśli
uważasz, że nie pozostało ci wystarczając! dużo kart, aby zrobić to w
autentyczny sposób, nic nie szkodzi Niedbałe wykładanie kart będzie
sprawiać wrażenie tajemniczej części twojego triku. Jeśli jednak
zdołasz stworzyć z pozostałycj kart wielki symbol nominału tej jednej,
osiągniesz coś, co zwykle nazywa się powalającym finałem. Po
wyciągnięciu właściwej karty możesz wskazać leżący na stole układ, co
sprawi wrażenie, że znałeś rozwiązanie od samego początku*.

Grunt to percepcja

Fascynujące, załamujące i wspaniałe jest w magii to, że włożone w nią


lata praktyki same w sobie nic nie znaczą. Od wielu lat wymyślam
karciane sztuczki, z których wiele opiera się na dosyć skomplikowanych
zasadach. Obecnie wyszedłem z wprawy, jak również osłabło moje
zainteresowanie, ale przez długi czas było to dla mnie czymś w rodzaju
pasji. Społeczność iluzjonistów pęka w szwach od amatorów, którzy
poświęcają długie godziny na doskonalenie skomplikowanych sztuczek i
ozdobników, co samo w sobie nie jest czymś niegodziwym, aczkolwiek
taka obsesja niewiele ma wspólnego z umiejętnością wywołania
magicznych doznań o rozrywkowym charakterze. Gdyby ktoś chciał
zostać komikiem, aby móc określać się tym mianem, powinien zacząć
* Zaproponowałem, że nauczę tej sztuczki jednego z pensjonariuszy zakładu penitencjarnego dla
młodocianych, gdzie kręciliśmy pierwszą część pierwszego odcinka programu Mind Control.
„Dobrze znać coś takiego" — powiedziałem, zadowolony, że przydzielono nam
najgrzeczniejszych i najmniej groźnych chłopców, dzięki czemu mogłem odpowiednio się
dostroić i poczuć swobodnie. „Wiesz, zawsze warto znać kilka karcianych trików, choćby po to,
żeby zaimponować kolegom w pubie" — dodałem, uderzając w młodzieżowy ton. „Tak —
odparł. — Tylko że ja nie chodzę do pubu, bo żem
38jest w więźniu". Dowiedziałem się również,
że z tejże przyczyny opiekunowie muszą wydzielać płyn do mycia naczyń.
występować na scenie. Wielu ludzi lubi opowiadać kawały po obiedzie,
ale nikt prócz tych najbardziej wyniosłych i zadufanych w sobie nie na-
zwie siebie komikiem. W przypadku magii tę samą rolę odgrywa
umiejętność stwarzania pozorów. Dziecko, które w nieskończoność
szuka twojej karty w specjalnej talii ze sklepu zabawkowego, nie może
nazywać siebie magikiem. Poziom biegłości technicznej możekart
wielki symbol nominału tej jednej, osiągniesz coś, co zwykle
nazywa się powalającym finałem. Po wyciągnięciu właściwej
karty możesz wskazać leżący na stole układ, co sprawi wrażenie,
że znałeś rozwiązanie od samego początku1.

Grunt to percepcja
Fascynujące, załamujące i wspaniałe jest w magii to, że włożone
w nią lata praktyki same w sobie nic nie znaczą. Od wielu lat
wymyślam karciane sztuczki, z których wiele opiera się na dosyć
skomplikowanych zasadach. Obecnie wyszedłem z wprawy, jak
również osłabło moje zainteresowanie, ale przez długi czas było to
dla mnie czymś w rodzaju pasji. Społeczność iluzjonistów pęka w
szwach od amatorów, którzy poświęcają długie godziny na
doskonalenie skomplikowanych sztuczek i ozdobników, co samo
w sobie nie jest czymś niegodziwym, aczkolwiek taka obsesja
niewiele ma wspólnego z umiejętnością wywołania magicznych
doznań o rozrywkowym charakterze. Gdyby ktoś chciał zostać
komikiem, aby móc określać się tym mianem, powinien zacząć
występować na scenie. Wielu ludzi lubi opowiadać kawały po
obiedzie, ale nikt prócz tych najbardziej wyniosłych i zadufanych
w sobie nie nazwie siebie komikiem. W przypadku magii tę samą
rolę odgrywa umiejętność stwarzania pozorów. Dziecko, które w
nieskończoność szuka twojej karty w specjalnej talii ze sklepu
zabawkowego, nie może nazywać siebie magikiem. Poziom

1Zaproponowałem, że nauczę tej sztuczki jednego z pensjonariuszy zakładu penitencjarnego dla


młodocianych, gdzie kręciliśmy pierwszą część pierwszego odcinka programu Mind Control. „Dobrze
znać coś takiego" — powiedziałem, zadowolony, że przydzielono nam najgrzeczniejszych i najmniej
groźnych chłopców, dzięki czemu mogłem odpowiednio się dostroić i poczuć swobodnie. „Wiesz,
zawsze warto znać kilka karcianych trików, choćby po to, żeby zaimponować kolegom w pubie" —
dodałem, uderzając w młodzieżowy ton. „Tak — odparł. — Tylko że ja nie chodzę do pubu, bo żem
jest w więźniu". Dowiedziałem się również, że z tejże przyczyny opiekunowie muszą wydzielać płyn
do mycia naczyń.
MAGIA

biegłości technicznej może świadczyć o różnicy między zawodowcem


a amatorem, ale to nie jest materia, która tworzy iluzję.
Jest tak dlatego, że magia nie polega na udawaniu, kantowaniu i
upuszczaniu monety na kolana. Magia polega na tworzeniu relacji, dzięki
której możesz sprawić, zgrabnie i bez wysiłku, że ktoś odbierze twoje
działania jako magiczne. Taki odbiór ma wiele wspólnego z dziecinnym
zadziwieniem, ale zawiera również dorosły element zagadki
intelektualnej. Występuje jedynie w głowie widza i nie jest tym samym
co twoje umiejętności, chociaż to właśnie one mogą go wywołać. Mieści
się w doznaniu, jakie przeżywa odbiorca, i na próżno go szukać w
metodach stosowanych przez iluzjonistę. Dlatego sama prezentacja ma
drugorzędne znaczenie. Słynny i znakomity iluzjonista Eugene Burger
(gigant pośród artystów specjalizujących się w iluzji kameralnej)
powiedział, że mógłby resztę życia poświęcić na naukę trzech czy
czterech trików.
Na przykład interesującą regułą iluzji jest to, że znaczna część magii ma
miejsce po zakończeniu sztuczki. Wracając do naszego triku z monetą: w
umyśle obserwatora zostały zakodowane obrazy, których zadaniem było
utrudnienie późniejszej rekonstrukcji tego, co zaszło. Czy nie widziałem w
jego ręce monety, zanim znikła? Jestem pewien, że wziął ją prosto ze stołu.
Widziałem to. Ale jest w tym jeszcze coś, co wiąże się z psychologią.
Kiedy potencjalny widz zachwyca się trikiem, zostaje w uroczy sposób
nabrany. Myśli, że doświadcza czegoś niemożliwego. Jego emocjonalna
reakcja to zdumienie, silniejsze i bardziej przytłaczające niż zepchnięta
na dalszy plan świadomość, że musiał zostać oszukany. Zaskoczenie jest
tak wielkie, że nie pozwala świadomości dojść do głosu. Widz będzie
darzył osobę, która go nabrała, podziwem za to, że zrobiła to tak
błyskotliwie. Stan zdumienia, podobnie jak oszołomienie, niesie z sobą
większą podatność na wpływy, więc zmieszany obserwator natychmiast
przyjmie wszystkie sugestie podsunięte mu przez magika, a każda z nich
ma za zadanie sprawić, aby wyczyn wydawał się jeszcze bardziej
nierealny. Ogłupiony widz zrobi wszystko, by spotęgować wspaniałość
swego wrażenia.
Warto o tym pamiętać. Rzadko się zdarza, żeby ktoś był podejrzliwy
albo żeby czuł złość i wyrzuty sumienia, że dał się nabrać, chociaż zawsze
znajdzie się jakiś irytujący magik, który wywoła taką reakcję, czy też
widzowie z problemami na punkcie kontroli, nieodmiennie reagujący w
ten sposób. Między wykonawcą a widownią istnieje niepisana umowa,
która dopuszcza oszustwo.

38
Tak czy inaczej, widz został nabrany, co oznacza, że po występie jest w
swego rodzaju rozterce. Jeśli trik był imponujący, będzie chciał
porozmawiać o nim z przyjaciółmi, jak każdy, kto chce się podzielić
czymś zadziwiającym. Jak wiadomo, chcąc zarazić inną osobę naszym
podnieceniem wywołanym pokazem magii, zazwyczaj nie relacjonujemy
dokładnie tego, co się wydarzyło. Skupiamy się na wszystkich tych
czynnikach, które przyczyniły się do naszego zadziwienia, pomijając te,
które mogłyby pomniejszyć cudowność naszych przeżyć, i w ogóle
tworzymy żywą i barwną opowieść, aczkolwiek nie wolną od przesady.
Jest to nieodłącznie związane z tym, jak ludzie opowiadają o pozornie
parapsychologicznych doznaniach, ale temu przyjrzymy się później.
Choć pragnie wyrazić swój entuzjazm i natchnąć nim innych, widz
ma również świadomość, że jego słuchacz może się trochę podśmiewać z
jego naiwności. Każdy, kto usiłował kiedyś przekonać kogoś do udziału w
piramidzie finansowej, zna to uczucie. Toteż aby nie wyjść na
łatwowiernego głupka, człowiek opisujący magiczną sztuczkę często
wyolbrzymia czynniki, które zadecydowały o jej niesamowitości. Na
przykład będzie się upierał, że iluzjonista w ogóle nie dotknął talii kart i
że na pewno miał monetę w ręku na moment przed tym, jak znikła. Co
ciekawe, nie mamy tu do czynienia wyłącznie z koloryzowaniem
opowieści w celu zrobienia większego wrażenia na słuchaczach; on
najzwyczajniej wierzyw to, co mówi. Dowodzi tego fakt, że jeśli
bezpośrednio po obejrzeniu sztuczki zostanie poproszony przez magika o
dokładne zrelacjonowanie tego, co się stało, będzie się zarzekał, upierał i
przesadzał, podobnie jak w rozmowie z kolegami. Chociaż oczywiście
upływ czasu sprzyja narastaniu hiperbolizacji i wybiórczej amnezji.
Jeśli zrozumiesz te niezawodne zasady, łatwo ci będzie zasiać ziarno
niesamowitości w swoim występie albo w momencie następującym po
punkcie kulminacyjnym, kiedy to publiczność jest najbardziej podatna na
sugestię. Zyskasz dzięki temu pewność, że działanie magicznego triku
będzie trwało jeszcze po prezentacji, utrwalając wspomnienie czegoś, co
jest autentycznie niemożliwe. Uświadomienie sobie tego i wykorzystanie
tej zasady pozwala dostarczyć widzom ogromnej radości. Na przykład w
pewnej sztuczce karcianej, którą kiedyś prezentowałem, ważne było,
żeby przed występem talia została ułożona w specjalnym porządku. Póź-
niej jednak widz musiał ją przetasować. W pewnym momencie
wręczałem mu talię ze słowami: „Przetasuj znowu karty, ale tym razem
zrób to pod stołem". Widz był tak przejęty trochę niezręczną czynnością
tasowania kart na ślepo, że nie pytał o drobne słówko „znowu", które
MAGIA

wtrąciłem. Kiedy widz zaczyna tasować, warto dodać: „To już nie jest
takie proste, prawda?". Mimowolnie przyjmie sugestię, że tasował już
karty, i bez trudu sprawisz, że nie zapamięta dokładnie tego, co się
wydarzyło. Jeśli potem skojarzy początek triku z tasowaniem kart, będzie
gotów sobie to wmówić i zakodować fałszywe wspomnienie, dzięki
któremu sztuczka stanie się niemożliwa do rozpracowania.
Istnieje znacznie więcej zasad psychologicznych, które należy sobie
instynktownie przyswoić, aby wykonywać tego rodzaju kameralne
numery tak pięknie i zgrabnie jak to tylko możliwe. W mniejszym
stopniu interesują mnie sceniczne pokazy iluzji, gdyż wymagają
organizowania rozbudowanych przedstawień, podczas gdy element
interpersonalny bywa zazwyczaj sztucznie narzucony i pod tym
względem są one mniej godne uwagi od sytuacji bezpośrednich. Jedna z
zasad naprawdę się sprawdziła, gdy przed wielu laty występowałem przy
stoliku w jednej z bristolskich restauracji. Pokazywałem wtedy długi i
zawiły numer, w którym trzy wybrane karty znikały z talii i odnajdywały
się w tak dziwnych miejscach jak moje buty czy szkatułka na karty,
przechodząc po drodze serię tajemniczych zniknięć, przeobrażeń i
objawień. Pomyślałem, że finał sztuczki byłby jeszcze znakomitszy,
gdyby wszystkie trzy karty znalazły się pod drinkami wybranych
uczestników pokazu. Spędziłem wiele godzin, siedząc w domu przed
lustrem i ćwicząc sprytne ruchy, aby ukryć karty w dłoni i w
odpowiednim momencie wsunąć je pod szklanki. Z jedną poszłoby to
bez trudu, ale trzy wydawały się nie lada wyzwaniem.
Zapewne pamiętacie o istnieniu prawa fizyki, które głosi, że każde
działanie wywołuje równą co do siły i przeciwstawną reakcję. Gdybym
na przykład parę razy wyrżnął w twarz Roberta Kilroya-Silka* albo
trzepnął go w tyłek zwiniętym numerem „Daily Mail", zareagowałby
błaganiem o litość, a może płaczem. Jego reakcja byłaby wprost
proporcjonalna do tego, jak bardzo bym go skrzywdził. To samo odnosi
się do psychologicznej retoryki magii. Jeśli obserwujesz średnio
przyzwoitego magika, który pokazuje ci sztuczkę, przypuszczalnie
bardzo uważnie mu się przyglądasz, aby go zdemaskować. Siedzisz
każdy jego ruch niczym drapieżny sokół, aby niczego nie przeoczyć, ale
postępując w ten sposób, mimowolnie dajesz się uwieść rękom, które tak
bacznie obserwujesz. Dzieje się tak dlatego, że po każdej chwili
koncentracji następuje równorzędna i przeciwstawna chwila
rozluźnienia. Przypomnij sobie pierwszy trik, kiedy najpierw
przeprowadziłeś nieudaną próbę z monetą A. Im uporczywiej widzowie
wpatrują się w twoje ruchy, tym bardziej się rozluźniają i przestają

38
uważać, kiedy pomyślą, że sztuczka już skończona. Jeśli nie udało ci się
sprawić, żeby pierwsza moneta znikła, obserwatorzy przestają być
czujni, a wtedy ty wyprowadzasz ich w pole.
Iluzjoniści znają tę zasadę, a w ciągu lat, kiedy pracowałem w tym
zawodzie, prezentacja takiego triku jak ten stała się raczej czymś w
rodzaju gry. Po pierwsze, nakłoń widzów do skupienia, następnie
wywołaj wrażenie, że sztuczka się kończy albo następuje jej
kulminacyjny moment, albo coś się nie udało. Potem wykonaj zręczny
* Robert Kilroy-Silk — angielski polityk, niezależny członek Parlamentu Europejskiego.
Wcześniej był popularnym prezenterem telewizyjnym, wykładowcą uniwersyteckim i
reprezentował w parlamencie brytyjskim Partię Pracy (przyp. tłum.).

ruch, wykorzystując chwilę, kiedy obserwatorzy są rozluźnieni. Widz nie


będzie podejrzewał, że jest manipulowany, a nawet jeśli zda sobie z tego
sprawę, niewiele może na to poradzić. Jeden z błędów, jakie popełniają
początkujący magicy, polega na tym, że podczas wykonywania triku
naprężają się i pochylają do przodu. Bardziej doświadczony wykonawca
zna wartość tej chwili rozluźnienia, która pozwala mu uczynić swoje
ruchy niewidzialnymi. Dlatego im czujniejszy obserwator, tym łatwiej go
nabrać. Z tego też powodu naukowcy w laboratoriach wiele razy byli
nabierani przez szarlatanów udających psychoterapeutów. Im uważniej
patrzysz, tym więcej możesz przegapić.

Ta właśnie zasada dostarczyła mi niespodziewanej odpowiedzi tamtej


nocy w restauracji. Dotarłem do momentu, w którym zwykle następował
koniec sztuczki polegającej na odnalezieniu w szkatułce trzech kart,
które pozornie znikły w moich rękach. Zamachałem nimi i rzuciłem je na
stół. Zarówno moje słowa, jak i mowa ciała oznajmiały, że to już koniec
triku. Widzowie zareagowali bardzo sympatycznie, odchylając się do
tyłu i bijąc brawo. Ich koncentracja osiągnęła szczytowy punkt parę
chwil wcześniej („Karty znów znikły? Przecież patrzyłem... Gdzie one
mogą być? Muszę go przyłapać") i z przyjemnością dali się podejść. Ich
entuzjastyczna reakcja sprawiła, że przestali zważać na moje ruchy.
Skupienie wymaga wysiłku, a tu cały wysiłek został już spożytkowany,
zanim widzowie się zrelaksowali. W tym momencie sięgnąłem po trzy
odnalezione karty i dziękując z uśmiechem za uwagę, nachyliłem się nad
stołem i wsunąłem je pod szklanki gości. Nie był to ruch ukradkowy, ale
wręcz niedbały, rozluźniony i niespieszny. Kiedy to zrobiłem, na miejscu
tamtych kart rozłożyłem kolejne trzy wyjęte z talii. Ponieważ były
odwrócone koszulkami do góry, zebrani mogli uznać, że są to wciąż
MAGIA

wybrane przez nich wcześniej karty. Żadna z siedzących przy stole osób
nie zauważyła moich ruchów ani zamiany.
Wróciłem do rozluźnionej pozy i rozparty na krześle powiedziałem
coś w rodzaju: „No to jeszcze raz... Patrzcie". Wyprostowałem się,
wziąłem jedną z trzech odwróconych kart i umieściłem ją na talii.
Potem sięgnąłem po kolejną, ale zamieniłem ją na drugą z pozostałych,
którą również położyłem na talii. Znów przykuwałem uwagę widzów
do kart, a ta nic nieznacząca zamiana, jakiej dokonałem, utwierdziła ich
w przekonaniu, że mają przed sobą wciąż te same karty. Po co miałbym
przejmować się kolejnością, w jakiej je zbieram, gdyby to nie były te
same trzy? Odłożyłem ostatnią kartę, po czym wziąłem talię, trzymając
ją w lekko nienaturalnej pozycji. To wzbudziło ich podejrzenia i
sprawiło, że zaczęli mi się baczniej przyglądać. Mógłbym wtedy nawet
niezgrabnie ją przetasować, co skupiłoby ich uwagę na moich rękach.
Potem obróciłem karty kolorami do góry i rozłożyłem na stole, starając
się nie robić tego w pobliżu ich drinków. W tym momencie pokazałem
widzom, że wybrane przez nich karty znów się ulotniły. Zaczęli ich
szukać wśród rozłożonych kart, a wtedy ich uwaga ponownie
zogniskowała się na zawężonym obszarze stołu, z dala od szklanek.
Znów oparłem się wygodnie, aby stworzyć możliwie największy
dystans między sobą a nimi, a potem poprosiłem, aby na mnie spojrzeli.
Wtedy powiedziałem spokojnie i wyraźnie: „Wasze karty znajdują się
teraz pod waszymi szklankami". Przyjemnie było oglądać ich miny,
kiedy przyswajali sobie tę informację, zanim jeszcze spojrzeli w dół.
Długoletnie ćwiczenie zręcznych, sekretnych ruchów, dzięki którym
mogłem ukradkowo niepostrzeżenie wsunąć karty pod szklanki, okazało
się bez znaczenia. Podłożyłem je zupełnie jawnie, tuż przed ich nosami.
Nie czyniłem żadnych starań, aby ukrywać swe ruchy. Dla takich właśnie
chwil warto żyć.
W większości, o ile nie w całości, magia opiera się na tworzeniu
fałszywego obrazu przebiegu wydarzeń, które oczywiście prowadzą do
konkretnego punktu kulminacyjnego. Bardzo niewiele rzeczy pozostaje
w ukryciu. Większość „tajemniczych" ruchów odbywa się jawnie, ale
widzowie nie zwracają na nie uwagi. Wygląda to tak, jakby iluzjonista
stwarzał bardzo silne poczucie porządku, w którym po punkcie A
następuje B, po nim C, a następnie D, przy czym A stanowi początek
sztuczki, a D jej nieprawdopodobny punkt
kulminacyjny. Każdy z tych punktów jest wyraźnie zaakcentowany
i w trakcie pokazu nic nie powinno się pogmatwać. Jest jedną z reguł
wielkiej magii (jak twierdzi Dai Vernon, ojciec współczesnej iluzji

38
MAGIA

kameralnej), że trik powinien mieć bardzo prosty układ. Kiedy


wymyślam własne sztuczki, między innymi biorę pod uwagę to,
aby moi błyskotliwi i pociągający widzowie mogli w kilku prostych
słowach opowiedzieć dokładnie, co widzieli swoim nieobecnym
przyjaciołom (którzy być może z powodu choroby nie mogli obej-
rzeć mojego występu). Chociaż kusi, aby wpleść w numer parę
dodatkowych zbiegów okoliczności i objawień, traci on na tym, jeśli
całość nie jest prosta i bezpośrednia. Zatem A, B, C i D powinny być
ułożone w nieskomplikowanym i naturalnym ciągu. W magicznym
triku punkt A (wykonawca prosi o przetasowanie talii) prowadzi
bezpośrednio do B (widz wybiera jedną z kart i wkłada ją z po-
wrotem do talii), po którym następuje C (iluzjonista sprawia, że
talia znika) oraz punkt D (wybrana karta odnajduje się w kieszeni
widza). Istny cud! Pominąłem tu nieistotne na pozór momenty,
które zostały wplecione między A, B, C i D — nakłonienie widza
do przyjęcia określonej pozycji na początku występu (kiedy przy-
puszczalnie karta trafia do jego kieszeni), błyskawiczną zamianę
talii, której iluzjonista dokonuje po jej przetasowaniu (dzięki czemu
będzie mógł nakłonić widza, aby wybrał drugi egzemplarz wsuniętej
do kieszeni karty), zawinięcie talii w chusteczkę (co pozwala magi-
kowi ukryć ją w kieszeni czy w jakimś innym miejscu). Te szczegóły
nie mają związku z głównym wątkiem sztuczki i po jej zakończeniu
łatwo wylecą widzom z pamięci.
Wszystkie te czynniki sprawiają, że najtrudniej jest nabrać naj- 2
mniej zainteresowanego obserwatora. Kiedy prezentowałem tego
rodzaju triki ludziom na przyjęciach, niebezpieczeństwo stanowili
dla mnie stojący na uboczu z założonymi rękami goście, któ-
rzy prowadzili zdawkowe konwersacje, zerkając na mnie kątem
oka. Jeśli nie poświęcali mi uwagi, nie mogłem wciągnąć ich do
gry. Obserwowali mnie mniej uważnie, ale byli w stanie dostrzec
więcej.
Uprawianie sztuki iluzji to prosta droga do obsesji. Przeważnie ludzie
zaczynają wcześnie (ja zająłem się tym w stosunkowo późnym wieku),
najczęściej jako zahukane dzieciaki. Wiele takich osób stara się zdobyć
umiejętności pozwalające na imponowanie innym, ponieważ mają
zaniżoną samoocenę. Rozwijając swe zainteresowania, mają do
dyspozycji specjalne sklepy i kluby, wykłady, książki i rekwizyty, a

42
GRUNT TO PERCEPCJA

nawet możliwość spotkania jakiejś niezwykłej, groteskowo hipnotycznej


osobowości. Taki adept sztuki magicznej zachwyca się poznawaniem
nowych sztuczek i w końcu wydaje na swe nowe hobby tak dużo, że
zaczyna odczuwać pokusę, aby coś na tym zarobić. Niestety przeważnie
ma kontakt z magią na żenującym poziomie i musi małpować styl i
maniery swoich mentorów. Wielu moim znajomym zdarzyło się
rozmawiać z niebywale uprzejmym młodym człowiekiem, który okazał
się iluzjonistą. Zaciekawieni jego umiejętnościami zgodzili się, aby coś
im zaprezentował, i nie posiadali się ze zdumienia, kiedy człowiek ten
jakby za naciśnięciem guzika przeobrażał się w zupełnie niewiarygodną
karykaturę, zmieniając sposób mówienia, czyniąc nieprzystojne uwagi
pod adresem ich ubioru i pokazując kiepskie gagi, które zupełnie ich
zniechęciły. Jest to przykre, lecz wykonanie sztuczki magicznej w sposób
naturalny i z odrobiną powabu to umiejętność, której najtrudniej się
nauczyć.
Taka obsesja może powiązać człowieka z podziemiem niechlujnych,
podstarzałych facetów, naciąganymi numerami i pilnie strzeżonymi
tajnikami sztuki. Myślę, że nic w tym złego. Niepohamowana próżność,
kiepskie wyposażenie i potworna niegodziwość zachęcają, aby przystąpić
do takiego barwnego, urozmaiconego, czasem przygnębiającego bractwa.
Zaintrygowanemu czytelnikowi radzę, aby udał się do miejscowego
sklepu dla magików, zamówił kilkanaście talii kart oraz zalecany
poradnik dla początkujących i zaczął ćwiczyć.

Sugestia w służbie magii !


Podczas występu na żywo zdarzają się chwile dostarczające wykonawcy
niebywałej radości. Przeżyłem jedną z takich chwil, kiedy pod koniec
pierwszego aktu swego występu oznajmiłem publiczności, że w drugim
zostanie wykorzystana tabliczka Ouija. Mogłoby się wydawać, że daję
szansę opuszczenia widowni osobom, które mogłyby mieć coś przeciwko
temu, lecz tak naprawdę chodziło mi oczywiście o to, aby zwiększyć
dramatyzm wieczoru.
Wiele osób na wzmiankę o siłach nadprzyrodzonych reaguje
szyderstwem, a mimo to wzbrania się przed użyciem tabliczki Ouija*.
Dzieje się tak przypuszczalnie dlatego, że słyszeliśmy historie o złych
doświadczeniach z taką tabliczką, a nie wiemy, jak je wyjaśnić. Wydaje
GRUNT TO PERCEPCJA

się, że trudniej zlekceważyć te historie niż kogoś, kto twierdzi, że posiada


zdolności parapsychologiczne. Wyobrażenie o przywoływaniu
szkodliwych sił wciąż jakoś krąży wokół tej tabliczki niczym duchy,
którymi rzekomo mamy się zabawiać.
Dyskusje na temat wiary w siły nadprzyrodzone pozostawimy sobie
na później, ale póki co chciałbym was zapewnić, że korzystałem z tej
tabliczki podczas bez mała stu występów i ani razu nie wydarzyło się nic
nieoczekiwanego. Owszem, szklanka się poruszyła i zostały
przeliterowane słowa. Tak, ochotnicy z widowni, którzy trzymali palce na
szklance (ja jej nie dotykałem), zarzekali się, że nie wprawiali jej w ruch.
I w poruszaniu się szklanki bynajmniej nie było ani odrobiny podstępu.
Owszem, kiedy każdego wieczoru parę tysięcy ludzi skupiało swoją
energię na siłach duchowych, które przenikały na scenę i przesuwały
szklankę, ktoś mógłby się spodziewać, że nastąpi coś niezwykłego, gdyby
tylko
* Tabliczkę Ouija wymyśli! w 1892 r. Amerykanin Elijah J. Bond. Miała służyć do odczyty-
wania wiadomości od zmarłych. Nazwa urządzenia powstała z połączenia słowa „tak" w
dwóch językach: francuskim (oui) i niemieckim (ja). Współczesna, domowa forma tabliczki to
plansza z odręcznie namalowanym kręgiem liter oraz odwrócona szklanka. Uczestnicy seansu
dotykają szklanki palcami i czekają, aż duch nią pokieruje i w ten sposób wskaże litery
składające się na odpowiedź (przyp. tłum.).

było to możliwe. Ale nie, nic takiego nie nastąpiło, choć co wieczór
wszystko wskazywało, że tak się stanie.
Istnieje proste, acz intrygujące wyjaśnienie zasad działania tabliczki
Ouija. Ci z was, którzy wolą wierzyć, że szklanką poruszają duchy, niech
sobie wierzą, ale wyjaśnienie prawdziwego mechanizmu kryjącego się za
tym nie sprowadza się do opartej na uprzedzeniach i domysłach negacji
„dowodów" na istnienie świata nadprzyrodzonego. Sprawdza się ten
mechanizm niezawodnie we wszelkiego rodzaju sytuacjach i łatwo
można w nim dostrzec siłę sprawczą stojącą za magicznymi
właściwościami Ouija. Odpowiedź tkwi w fascynującym zjawisku
zwanym ruchem ideomotorycznym. Kiedy zgłębimy jego tajniki,
możemy się nim posłużyć w celu dokonania wielu innych, rzekomo
SUGESTIA W SŁUŻBIE MAGII

spirytualistycznych wyczynów i osiągnięcia wielu pozornie


niewytłumaczalnych fenomenów, nie uciekając się do oszustwa.
Zasada ta działa następująco: jeśli skoncentrujesz się na idei
wykonania ruchu, jest wielce prawdopodobne, że w końcu zaczniesz
wykonywać drobne ruchy, nie zdając sobie z tego sprawy. Jeśli w nie-
zakłócony sposób skupisz się na myśli, że twoja ręka staje się lekka,
odkryjesz w końcu, że bezwiednie ją unosisz. O ile możesz być świadom,
że występuje taki ruch, o tyle nie zdajesz sobie sprawy, że sam go
wykonujesz. Podobnie jak wielokrotne impulsy nerwowe mogą wywołać
drgania, nad którymi nie panujesz, również ruchy ideomotoryczne
sprawiają wrażenie, jakby odbywały się poza twoją kontrolą. Z
pewnością niektórzy ludzie są na nie podatni bardziej niż inni — w
istocie zdaje się to iść ręka w rękę z podatnością na hipnozę, jednak
stanowią owe ruchy bardzo powszechne zjawisko, którego wszyscy w
taki czy inny sposób doświadczamy. Możesz na przykład przyłapać się na
mimowolnym kopaniu wyimaginowanej piłki podczas oglądania meczu
futbolowego albo na wykonywaniu krótkich i gwałtownych ruchów,
kiedy wczuwasz się w akcję filmu.
Zasada ta została po raz pierwszy wykorzystana w celu wyjaśnienia
pewnego fenomenu spirytystycznego, po tym jak pod koniec
XIX wieku fascynacja okultyzmem niczym pożar ogarnęła Ame-
rykę i Wielką Brytanię. Ruch spirytystyczny ze swymi mrocznymi
seansami, latającymi tamburynami i ektoplazmą zaczął się od
działalności pochodzących z północnej części stanu Nowy Jork
sióstr Fox, które w 1848 roku doprowadziły swą matkę do obłędu,
wywołując w domu hałasy przypisywane duchom. Zdobyły lokalną
sławę, a moda na nawiązywanie kontaktu z duchami zmarłych
szybko się rozprzestrzeniła. Kiedy przyznały się do mistyfikacji,
sl e
było już za późno, gdyż ruch spirytystyczny stał się zbyt potężny ?
i niezależny, aby ich wyznanie mogło coś zmienić. Z biegiem lat W
przybrał postać czegoś, co obecnie określamy jako nowoczesny spi-
rytualizm, znalazł także wyraz w specyficznej działalności mediów &
i niektórych kościołów. Wszystko to opiera się raczej na niełatwych wiec
do podważenia „przekazach" niż na latających w ciemności przed- wejri
miotach, niemniej jednak wywodzi się od tego samego głupiego iodi
psikusa. z kiep
Poprzednikiem tabliczki Ouija był ruchomy stolik. Uczestnicy szyła i

45
MACIA

seansu („wysiadujący") zajmowali miejsca przy okrągłym stole ich wy


i czekali, aż duchy zaczną się z nimi komunikować. Kładąc opuszki wpiaj
palców na blacie, czuli, jak nieożywiony mebel zaczyna się trząść i
obracać. Jest to bardzo spektakularny pokaz, aczkolwiek dzisiaj rzadko
można go oglądać poza prywatnymi sensami w starym stylu.
Wykorzystałem go podczas jednego z odcinków programu Tńcks oj the
Mina i z radością odkryłem, że równie efektownie działa na
współczesną publiczność.
Jak to możliwe, żeby ludzie obracali stołem, nie zdając sobie z tego
sprawy? A może łatwiej byłoby nam zaakceptować wyjaśnienie
okultystyczne? W żadnym wypadku. Jeśli kilka osób jest przekonanych,
że stolik będzie się poruszał (w tym tkwi cała sztuka, aby ich przekonać,
że to się wydarzy), to po chwili zaczną nieświadomie go popychać. A
należy mieć na uwadze, że jeśli kilka osób wprawi lekki stolik w ruch,
to będzie się przesuwał po wypastowanej podłodze z taką samą
łatwością jak szklanka na
tabliczce Ouija. Może być nawet ciężki, ale nie mówimy teraz
"

0 jego podnoszeniu. Pod koniec dziewiętnastego wieku pewien badacz


przeprowadził prosty eksperyment, aby się przekonać, czy wirujące
stoliki podczas seansów to faktycznie sprawka duchów, czy efekt
bezwiednych ruchów uczestników. Na blacie stołu umieścił szklaną
taflę, a uczestnicy oparli na niej palce. Duchy zostały poproszone o
zakręcenie stołem i wszyscy czekali na to, co się wydarzy. Założenie
było proste: gdyby obrócił się stół, jego ruch byłby samoistny; gdyby
poruszyła się jedynie leżąca na blacie szyba, okazałoby się ewidentnie,
że to skutek działania zebranych. Nic dziwnego, że kiedy wezwano
duchy, szklana tafla zaczęła się obracać, a stół nie drgnął ani o
centymetr.
Moje zainteresowanie tabliczką Ouija wzrosło, gdy pewnego
wieczoru paru moich przyjaciół przyniosło mi egzemplarz domowej
roboty. Ktoś podsunął pomysł, żebyśmy „wprawili ją w ruch",

46
SUGESTIA W SŁUŻB IE MAGII

1 od razu poczułem się jak opętany przez złego ducha nastolatek z


kiepskiego amerykańskiego horroru. Mojej ekscytacji towarzyszyła
wiedza na temat ruchów ideomotorycznych oraz powodów ich
występowania, więc zapragnąłem się przekonać, jak to wygląda w
praktyce. Jeden z przyjaciół, Doug, był przekonany o tym, że szklanką
poruszają duchy, i to właśnie on nalegał, abyśmy wszyscy
wypróbowali jej działanie. Zaproponowałem, żebyśmy skontaktowali
się z moim dziadkiem, który zmarł kilka lat wcześniej, i poprosili o
dowód, że jego duch nas odwiedził. Dodałem jednak, że osobiście nie
powinienem dotykać szklanki, gdyż mógłbym wykonać jakieś
nieświadome ruchy prowadzące do przeliterowania informacji, jakich
się spodziewam. Doug nalegał jednak, by osoba, która znała zmarłego,
trzymała palce na szklance. Pomyślałem, że to dogodny moment i
przyłączyłem się do innych, postanowiłem jednak nie robić niczego,
co mogłoby wpłynąć na ruch szklanki. Uroczystym tonem
zażądaliśmy, aby każdy, kto nas słyszy, pomógł nam nawiązać kontakt
z moim nieżyjącym dziadkiem. Szklanka była umieszczona między
dwoma okręgami. W jednym z nich widniało słowo „tak", a w drugim
„nie", zaś wszystko otaczał większy okrąg, na którym były wypisane
litery alfabetu. Każde z naszej czwórki trzymało dwa palce na
szklance i wszyscy powtarzaliśmy za Dougiem pytanie: „Czy duch jest
obecny?". Tak, jak nam kazał, zataczaliśmy szklanką niewielkie kręgi,
czekając, aż zacznie ją ściągać w stronę „tak" albo „nie". Byliśmy w
tym momencie skupieni na ekscytującej perspektywie wystąpienia ta-
kich ruchów i nie zważaliśmy na psychologiczny aspekt sytuacji.
Oczywiście odchylenie szklanki w stronę „nie" byłoby ze strony ducha
śmiesznym, podręcznikowym błędem, mogącym wprawić go w
wiekuiste zażenowanie. Toteż poruszając szklanką po okręgu,
spodziewaliśmy Się, że wskaże na „tak". Rzecz jasna, tak się właśnie
stało.
Podekscytowany Doug zaczął mnie nakłaniać, abym zadał pytanie.
— Podaj nam swoje imię — zażądałem.
Żadna z zebranych osób nie znała imienia mojego dziadka, gdyby
więc zostało przeliterowane, byłem gotów zostać wyznawcą
spirytyzmu. Po jakichś dziesięciu sekundach bezruchu szklanka
zaczęła poruszać się z wolna, pozornie ciągnąc nasze palce wzdłuż
prowizorycznej planszy. Na moment zatrzymała się przy literze R.
SUGESTIA W SŁUŻB IE MAGII

Potem znów ruszyła, zmierzając w stronę U. Następnie, nieco


szybciej, przesunęła się w stronę P, potem E, jeszcze raz R i X po czym
znieruchomiała. Rupert. Wszyscy cofnęliśmy ręce. To było
imponujące.
— To niesamowite! — oznajmił Doug. — Kiedy tylko poprosiłeś,
żeby przeliterował swoje imię, od razu pomyślałem
0 Rupercie. Wiedziałem, że tak ma na imię, zanim jeszcze je podał.
— No to niech ci będzie — odparłem. — Ale mój dziadek miał na
imię Fred, a nie Rupert.
Doug spodziewał się, że szklanka poruszy się w stronę R,
1 nadał jej oczekiwany kierunek. Kiedy tylko zorientował się, że wie,
co nastąpi, i o c z e k i w a ł od ducha, aby ten kontynuował literowanie
swego imienia, każdy z kolejnych ruchów wzmacniał jego przekonanie
(i sprawiał, że poruszał szklanką coraz mocniej). Jego napór wzrastał,
kiedy związana z nim sugestia przybierała na

sile. Próbowaliśmy robić podobne rzeczy bez jego udziału i wtedy


ruchy były znacznie wolniejsze.
Doug był jednak nieustępliwy, więc zaproponowałem, abyśmy
spróbowali skontaktować się z pewną kobietą, której zwłoki znale-
ziono w okolicy. W rzeczywistości zmyśliłem tę postać, ale podałem
kilka sfabrykowanych szczegółów, których moglibyśmy użyć na po-
twierdzenie. Oczywiście bez problemu nawiązaliśmy z nią kontakt,
mimo że nigdy nie istniała, i potwierdziliśmy wszystkie informacje,
chociaż żadna z nich nie była prawdziwa. Ponieważ powiedziałem, że
mieszkała w Clevedon, szklanka wybrała litery układające się w tę
nazwę. Wystarczyła drobna sugestia z mojej strony, że mogłoby
wchodzić w grę przestępstwo, aby ruchy szklanki na planszy wyar-
tykułowały podejrzenie morderstwa. Gdy kierunek tych ruchów był
przewidywalny — na przykład gdy końcówka słowa jasno wynikała z
pierwszych jego liter — ich tempo wzrastało. Podczas występów na
scenie zdarzało mi się, że przypadkowo wybrani ochotnicy byli
wyraźnie podatni na sugestię, a ruchy stawały się tak dynamiczne, że
czasami szklanka mijała wybraną literę i spadała ze stołu. Jeżeli tego
rodzaju rzeczy zdarzają się w warunkach domowych, z biegiem czasu
SUGESTIA W SŁUŻB IE MAGII

mogą ulec wyolbrzymieniu i przekazywana z ust do ust historia


przeobraża się w wersję, w której szklanka, niedotykana przez nikogo,
samoistnie ześlizguje się ze stołu i rozbija o ścianę.
W czasie niektórych pokazów krążąca po planszy szklanka literuje
takie rzeczy, jak numer miejsca którejś z osób na widowni, p o d c z a s
g d y l i t e r y s ą p r z e k ł a d a n e i z a k r y w a n e . Tym z was, którzy
widzieli taki pokaz na żywo i nijak nie potrafią tego dopasować do
powyższych wyjaśnień, daję słowo, że nie miało to nic wspólnego z
duchami, lecz było czystym podstępem.
Ruchy ideomotoryczne są tak niezawodne, że można je wyko-
rzystać w celu zademonstrowania szeregu imponujących zdolności
parapsychologicznych. Zaprezentuję tu kilka takich, które szczególnie
mi się podobają.
Wahadełko

Wahadełko jest jednym z ulubionych narzędzi przepowiadania


przyszłości wśród społeczności New Age. Obserwując ruchy dyn-
dającego na łańcuszku bądź sznurku ciężarka, spodziewająca się
dziecka kobieta jest podobno w stanie przewidzieć jego płeć. Nie-
którzy twierdzą nawet, że w taki sposób można wywróżyć wszystko.
Jak w przypadku wielu rzeczy umiłowanych przez tę społeczność,
umysłowy paraliż jej członków nie pozwala im dojrzeć tego, co
faktycznie decyduje o działaniu wahadełka, dlatego padają ofiarą
wszelakiej maści romantycznych nonsensów. Wahadełko stanowi w
rzeczy samej idealny przykład sugestii ideomotorycznej. Powinieneś
to wypróbować, jeśli nigdy dotąd nie miałeś z nim do czynienia.
Najlepiej od razu zrób sobie wahadełko. Będzie ci potrzebny
niewielki ciężarek (może to być pęk kluczy, ale najlepszy jest ciężki
pierścionek), który musisz uwiązać na dwudziestocentymetrowym
sznurku (albo nitce, ewentualnie łańcuszku). Stań albo usiądź wy-
godnie, trzymając końcówkę sznurka, tak aby zawieszony na nim
ciężar zwisał swobodnie. Postaraj się przybrać taką pozycję, aby móc
poruszać dłonią, łokciem i ramieniem.
Skoncentruj się na ciężarku. Wyobraź sobie, że może się poruszać
pod wpływem twojej woli. Rozkaż mu w myślach, aby zaczął się
kiwać w przód i w tył — właśnie tak, od ciebie i z powrotem w twoim
kierunku. Wyobraź sobie, że tak się dzieje, z początku wolno, a potem
coraz szybciej. Obserwuj wahadełko i czekaj, aż naprawdę zacznie się

49
MAGIA

ruszać. Zmuś je do ruchu. Zakoduj sobie w głowie, że jedyną rzeczą,


jaka może powstrzymać kołysanie, jest twoja decyzja, więc cierpliwie
oczekuj na ruch wahadełka. Możesz sobie wyobrażać, że coś je
popycha albo działają na nie jakieś siły, albo cokolwiek, co wyda ci
się stosowne. Oczywiście nie ma tu żadnych sił, ale takie myślenie
może ożywić twoją wyobraźnię. Kiedy zauważysz ruchy wahadełka,
każ mu się kołysać coraz mocniej. Przyglądaj się, jak pod wpływem
twojej woli zakreśla coraz większy łuk. Po chwili zażądaj, aby
zwolniło i się zatrzymało. Poczekaj, aż zawiśnie nieruchomo.
Następnie wykonaj tę samą operację, tylko każ wahadełku kołysać
się na boki. Zmuś je do tego, a ono wypełni twoje polecenie. Patrz, jak
twoje wypowiadane w myślach rozkazy zamieniają się w rzeczywiste
ruchy tego nieożywionego przedmiotu. Po kilku chwilach wyobraź
sobie, że wahadełko zmienia kierunek i kołysze się w tył i w przód.
Poinstruuj je w myślach, jak ma to robić. Obserwuj, jak z każdym
kiwnięciem coraz bardziej zbliża się do ciebie. Zaczekaj, aż będzie
wykonywać ruchy w nowej płaszczyźnie.
Następnie zmuś wahadełko do zataczania kręgów zgodnie z ru-
chem wskazówek zegara. Zaczekaj, aż zacznie je wykonywać.
Powinieneś czuć, że odbywa się to całkowicie poza twoją kontrolą.
Jeśli nie dopisze ci szczęście, zostaw to doświadczenie i wróć do
niego później. Spraw, żeby wahadełko wykonywało okrężne ruchy i
żeby każdy następny obwód był coraz szerszy. Kiedy to zrobi, każ mu
zmniejszyć zakres ruchów i patrz, jak kurczy się promień zataczanych
kręgów. Potem rozkaż wahadełku, aby zaczęło kręcić się w kierunku
przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, a ono po chwili zmagania z
własnym momentem bezwładności wypełni twoją wolę.
Wykazując odrobinę cierpliwości przy tych eksperymentach,
otrzymasz w zamian zadziwiający pokaz działania autosugestii.
Oczywiście sam nieświadomie poruszasz wahadełkiem — ten fakt
może potwierdzić każdy, kto obserwował twoją rękę. Twoje ruchy
mogą być całkiem znaczne, co ciekawe jednak, sam nie będziesz w
stanie zauważyć, że je wykonujesz. Kiedy tylko nauczysz się robić to
swobodnie, możesz spróbować wykorzystać tę umiejętność, jakbyś
był wyznawcą New Age. Najpierw ustal, że kołysanie w jednym
kierunku oznacza „tak", w innym „nie", zaś krąg to „być może" albo
coś innego. Następnie zadaj wahadełku pytanie, na które znasz

50
SUGESTIA W SŁUŻB IE MAGII

odpowiedź. Odczekaj chwilę, nim zaczniesz wprawiać je w ruch. Na


pewno odkryjesz, że udziela właściwej odpowiedzi. Znakomity efekt,
ale nie ma w nim za grosz magii. Twoja rola polega jedynie na tym, że
poruszasz wahadełkiem w tym kierunku, którego się spodziewasz.
Jeśli zadasz mu pytanie, na które nie znasz odpowiedzi, nie ma
podstaw, by sądzić, że uzyskane ruchy są trafne.
Czy kobieta może posłużyć się wahadełkiem, aby określić płeć
nienarodzonego dziecka? Wszystko zależy od tego, czy przyszła
mama podświadomie wyczuwa, jakiej płci jest płód, który w sobie
nosi. Jeśli intuicja coś jej podpowiada, jest całkiem możliwe, że
wahadełko dostarczy prawidłowej odpowiedzi. Niestety nie ma do-
wodów, by matki posiadały taką podświadomą wiedzę. Faktycznie
wydaje się to mało prawdopodobne, bowiem gdyby tak było, cała
rzesza przyszłych mam nie potrzebowałaby badań
ultrasonograficz-nych, aby się dowiedzieć, czy urodzą chłopczyka,
czy dziewczynkę. Oczywiście wiele matek będzie twierdzić, że jest
inaczej. Problem w tym, że prawdopodobieństwo trafienia wynosi
jeden do jednego, a świeżo upieczona matka bardzo często pamięta, że
jej prognoza okazała się trafna. Będzie miała wrażenie, że to dowód
wyjątkowej więzi z dzieckiem i raczej nie zechce cofnąć się w
przeszłość i spojrzeć na sytuację bardziej obiektywnie. Mniej więcej
połowa matek, które miały jakieś przeczucia, może powiedzieć, że
była w stanie przewidzieć płeć nienarodzonego dziecka, a jest to
strasznie duży odsetek.
Czy używamy wahadełka, czy też opieramy się na kobiecej intu-
icji, jest oczywiste, że jesteśmy skłonni przywiązywać większą wagę
do przepowiedni, która okaże się zgodna z rzeczywistością. Innymi
słowy, jeśli zajdzie pomyłka, zapominamy o niej, ale gdy przeczucie
okazuje się trafne, wydaje się nam, że zaszło coś niezwykłego.
Korzyści z takiej mądrości post factum oraz zagrożenia związane z
tego rodzaju przekonaniami to kwestie, którymi zajmiemy się później.
Byłoby pięknie, gdyby matka potrafiła wyczuć, jaka będzie płeć
dziecka, i niewykluczone, że czasem tak jest, ale dopóki ktoś nie
podda sporej liczby ciężarnych kobiet eksperymentowi, który wykaże,
iż prognozy znacznie przeważającej większości okazały się trafne, nic
nie można powiedzieć na pewno. Tymczasem, zwłaszcza gdy
opieramy się tylko na domniemaniach, nie mamy podstaw, aby

51
MAGIA

sądzić, że przyszła matka potrafi przewidywać płeć swego dziecka, a


co za tym idzie, że wahadełko może w tym wypadku zapewnić jakieś
specjalne rozeznanie. Z całą pewnością nie ma sensu, aby ktoś inny
(choćby terapeuta New Age) wymachiwał nad brzuchem ciężarnej
kobiety wahadełkiem, jak to czasem bywa w sytuacjach, gdy wartość
tego przedmiotu jest błędnie postrzegana. Można z tego co najwyżej
wywnioskować, o jakiej płci myśli osoba trzymająca wahadełko.
Wahadełka, obracające się stoliki i tabliczki Ouija stanowią fa-
scynujący i potencjalnie upiorny przejaw sugestii ideomotorycznej.
Kolejna technika należy do moich ulubionych i jest powiązana z tego
rodzaju fenomenami. Niektóre jej aspekty łatwo opanować, inne są
bardzo trudne. Trochę praktyki, a będziecie w stanie zrobić na
niewtajemniczonych wrażenie, że naprawdę potraficie czytać w
myślach.

Odczytywanie mowy ciata

Czytanie biografii mało znanych, zapomnianych mentalistów i


sztukmistrzów zajmuje wysoką pozycję na liście moich ulubionych
zajęć, jakim w samotności oddaję się wieczorami. Czynność ta plasuje
się tuż przed polowaniem na mole i ustępuje jedynie internetowym
poszukiwaniom oryginalnej i satysfakcjonującej erotyki.
Jedną z prawie całkiem zapomnianych postaci, którą odkryłem,
studiując owe biografie, jest J. Randall Brown urodzony w 1851 roku
w okolicach St. Louis (jego historię, opowiedzianą przez Danny'ego
Lauba na łamach niewielkiego specjalistycznego magazynu „Minds",
przytoczył później znakomity mentalista nazwiskiem Banachek w swej
książce poświęconej mowie ciała). Chodząc do szkoły, Brown (to nie
mój krewny) odkrył w sobie osobliwą zdolność odnajdywania
schowanych przedmiotów. Wystarczyło, aby jeden z kolegów coś
ukrył, a potem dotknął jego czoła, koncentrując się w myślach na
miejscu, w którym znajduje się poszukiwana rzecz. Zaczynając w taki
sposób, ów nieśmiały człowiek stał się pionierem nowej, fascynującej
formy rozrywki, która wkrótce miała stać się popularna na terenie

52
SUGESTIA W SŁUŻB IE MAGII

całego kraju. ■ Podczas podróży do Chicago Brown zademonstrował


swe umiejętności w pubie i natychmiast wzbudził wielką sensację,
gdyż akurat byli przy tym obecni dziennikarze. Niebawem zaczął
organizować spotkania, podczas których czytał w myślach, czasami
pozując przy tym na naukowca. Przyjeżdżał do miasta, zapraszał
miejscowych dygnitarzy i reporterów i urządzał pokaz. Potem prosił
ich, aby za pośrednictwem lokalnych gazet zapraszali go na publiczne
występy.
Niejaki doktor Beard (przysięgam, że nie są to zmyślone na-
zwiska*) nakłonił Browna do poddania się pewnym testom, które
wprawdzie nie przyniosły rozstrzygnięcia, wzbudziły jednak podej-
rzenie, że Brown w ogóle nie czyta w myślach, a jedynie wychwytuje
drobne sygnały w postaci drgań mięśni osób uczestniczących w po-
kazach. W odpowiedzi Brown zaprezentował „bezdotykową" wersję
swej sztuczki, podczas której między nim a ochotnikiem znajdował się
drut długości kilkudziesięciu metrów.
Sława Browna przeminęła, a on sam w 1926 roku został po-
chowany w bezimiennym grobie. Podobno podzielił się swymi
umiejętnościami z asystentem, niejakim Washingtonem Irvingiem
Bishopem. Bishop jest jedną z moich ulubionych postaci wpisanych w
tę tradycję. Poza propagowaniem sztuki czytania mowy ciała wymyślił
w 1885 roku sztuczkę o nazwie „jazda na oślep". Polegała ona na tym,
że pędził konnym powozem ulicami miasta i z zasłoniętymi oczami
szukał ukrytych przedmiotów. W naszych czasach wyczyn ten bywa
powtarzany przy użyciu samochodu, w celu zdobycia rozgłosu i
wywołania sensacji. Przypuszczalnie najsłynniejszego dokonał w 1966
roku niezrównany David Berglas.
Muszę wyznać, że zawsze żywiłem podziw dla umiejętności
wielkich iluzjonistów i mentalistów, które pozwoliły im obrosnąć
legendą. Zarówno Berglas, jak i Chan Canasta, dwaj nowocześni

* Po angielsku to beard znaczy „stawić czoło", stąd uwaga autora (przyp. tłum.).
herosi, stali się inspiracją dla popularnych i przypuszczalnie apo-
MAGIA

kryficznych opowieści. Jedna z nich głosi, że twórcy programu This Is


Your Life* wpadli na pomysł, aby kolejną ich ofiarą został Cana-sta, a
w chwilę później wielki polski magik już do nich dzwonił i
przerywając im konferencję, przepraszał, że nie może znaleźć
wolnego terminu**. Jadłem kiedyś kolację z Berglasem. Gryzmoląc
na serwetce, przedstawił mi swój tajemniczy system gwarantujący
wygraną w ruletkę. Owa serwetka pokryta liczbami, dziś już raczej
niezrozumiałymi, wisi oprawiona w moim gabinecie, kpiąc w żywe
oczy z magików, którzy uważają, że taki system jest mitem. Z całą
pewnością istnieje i mam nadzieję, że pewnego dnia spotkam mate-
matyka na tyle godnego zaufania, by potwierdzić jego skuteczność.
Kiedy Bishop odwiedził Wielką Brytanię, tak bardzo obnosił się
ze swoim ogromnym bogactwem, że pomniejsze honoraria
przeznaczał na cele charytatywne. Ta dosyć wielkoduszna strategia
wiązała się oczywiście z tym, że mógł zainwestować niewyobrażalne
kwoty w specjalistyczne przedsięwzięcia. Ostatecznie jednak Bishop
opuścił nasze strony, kiedy pewien sławny magik, który kwestionował
autentyczność jego zdolności parapsychologicznych, pozwał go o
zniesławienie, żądając dziesięciu tysięcy funtów odszkodowania.
Nawet śmierć Bishopa w dość młodym wieku trzydziestu trzech
lat owiana jest atmosferą sensacji i budzi kontrowersje. Czasami pod
koniec występu zdarzały mu się dramatyczne omdlenia, co tłumaczył
atakami katalepsji, które mogą wprawić go w stan do złudzenia
przypominający zgon. Zastrzegł sobie, aby dokładnie go zbadać,
zanim zostanie poddany sekcji albo pogrzebany. Kiedy zmarł, jego
matka utrzymywała, że został zabity przez autopsję, którą jej zdaniem
przeprowadzono na żywym ciele. Cóż za pomysł.
Aby zgłębić podstawy czytania mowy ciała, należy być przygoto-
wanym na kilka nieudanych prób. Niektórym ludziom wychodzi to
* This Is Your Life — amerykański telewizyjny serial dokumentalny emitowany przez telewizję
NBC w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Jego koncepcja polegała na prezentowaniu
biografii sławnych osób, które zapraszano do studia, nie informując ich, że będzie mowa o nich
(przyp. tłum.). ** Chan Canasta urodził się w 1920 r. w Krakowie jako Chananel Mifelew
(przyp. tłum.).

MAG IA

54
lepiej niż innym, ale jeśli zarówno ty, jak i druga osoba podejdziecie
do tego zadania z otwartym umysłem i wrażliwością, wkrótce
osiągniecie prawdziwy sukces.
Zbierz siedem albo osiem przedmiotów i rozłóż je na stole, który
powinien być na tyle duży, aby dla każdego wystarczyło miejsca.
Poproś partnera, aby pomyślał o jednym z przedmiotów, nie starając
się przy tym zgadywać, jakiego wyboru możesz się po nim
spodziewać. Następnie stojąc obok niego, poproś, aby podał ci rękę.
Chwyć go za nadgarstek. Nie sądzę, aby robiło to różnicę, czy
będziesz trzymać jego prawą, czy lewą rękę, ale ważne jest, żebyś
czuł się swobodnie i żeby nic nie krępowało ci ruchów.
Udziel partnerowi kilku istotnych wskazówek. Poleć, aby myś-
lami naprowadzał cię na wybrany przedmiot. Ma mówić ci w m y
ś-l a c h , czy masz poruszać się w prawo, w lewo, w przód, w tył, czy
też się zatrzymać, i skupiać się wyłącznie na przekazywaniu tych
informacji. Nie może mówić niczego na głos, ale w głowie powinien
formułować bardzo wyraźne instrukcje.
Musisz zachowywać się tak, jakbyś zaledwie dotykał ręki part-
nera, jedynie ze względu na telepatię. W rzeczywistości jednak
odczucia, jakich doznasz, trzymając go za nadgarstek, posłużą ci jako
wskazówki i nakierują na właściwy obiekt. Podczas pierwszej próby
unieś jego rękę, aby znalazła się nad centralnym punktem stołu.
Kiedy będzie się skupiać, delikatnie pchnij jego dłoń w jedną, a
potem w drugą stronę. Wyczujesz opór. Jeśli twój partner w myślach
nakazuje ci ruch w danym kierunku, będzie rzeczą naturalną, że
zwracając się w złą stronę, wywołasz u niego napięcie. Wskazówką
będzie więc dla ciebie najsłabszy opór. Musisz być przez cały czas
otwarty na to fizyczne sprzężenie zwrotne i bardzo uważny, gdyż w
każdej chwili twój partner może zasygnalizować zmianę kierunku. Po
kilku próbach odkryjesz, że za każdym razem udaje ci się bezbłędnie
wskazać wybrany przez niego przedmiot.
Kiedy pojmiesz tę regułę i nauczysz się ją wykorzystywać, pora
przejść do kolejnego etapu, który rozgrywa się w znacznie większej
przestrzeni. Poproś swego towarzysza, aby pomyślał o jakimś dużym
przedmiocie znajdującym się w pomieszczeniu, w którym
przebywacie. Znów chwyć go z rękę, ale tym razem musi to
wyglądać tak, jakbyś ciągnął go przez pokój w poszukiwaniu wybra-
nego obiektu. Musisz więc stanąć krok przed nim i wyciągnąć wolną

55
rękę, jakbyś wymacywał drogę. Nastaw się na odbiór sygnałów, jakie
będzie ci przekazywać jego ręka, i pozwól, aby cię prowadził, dając
wskazówki w postaci najmniejszego oporu. Najlepiej będzie, jeśli
chwycisz partnera za prawy nadgarstek lewą ręką i napniesz ją lekko,
co pozwoli ci łatwiej wyczuć sygnał. Potem możesz zakołysać całym
ciałem w różnych kierunkach, instruując go równocześnie, aby w
myślach wydawał ci polecenia, w którą stronę masz iść. W ten
sposób uda ci się uzyskać wyraźniejszy sygnał, niż gdybyś kierował
jego ręką.
Możesz trafić na taką osobę, że już po chwili poczujesz, jak
prowadzi cię prosto w stronę wybranego przedmiotu. To nie będzie
tylko brak oporu; poczujesz po prostu, że popycha cię w odpowied-
nim kierunku. Taki podatny na sugestię partner może sprawić, że
zadanie będzie zadziwiająco proste. Obserwując jego stopy, możesz
zauważyć subtelne ruchy, które również wskażą ci właściwy kieru-
nek. Jak w przypadku tabliczki Ouija, gdzie nakazujesz zebranym,
aby nie poruszali szklanką, tu również możesz zaznaczyć, że twój
partner nie powinien dawać ci żadnych wskazówek. Dopóki jednak
będzie się skupiał na kierowaniu tobą w myślach, twoje polecenie tak
naprawdę pozostanie bez znaczenia, ponieważ opór i ruchy są
nieuświadomione.
Takie doświadczenie można oczywiście zamienić w sztuczkę sce-
niczną, aczkolwiek traci ona na atrakcyjności, gdyż trudno utrzymać
tempo i rytm. Pewien skromny amerykański iluzjonista, znany jako
Niesamowity Kreskin, słynie z tego, że odnajduje gdzieś na widowni
honorarium za swój występ, kierując się sygnałami w postaci
napięcia mięśni osoby, która je ukryła. Umowa jest taka, że jeśli nie
znajdzie czeku, występuje za darmo. Chociaż nigdy nie widziałem
tego numeru w jego wykonaniu (a szczerze mówiąc, nie jestem
pewien, na ile ciekawy jest dla widzów dramat wykonawcy, który

56
MAGIA

może nie dostać zapłaty), oglądałem innych mentalistów przy pracy.


Podejrzewam, że problemy z utrzymaniem tempa i napięda sprawiają, że
trudno uczynić z tej sztuki prawdziwy gwóźdź programu, i przypuszczalnie
z tego powodu tak rzadko jest pokazywana. Za to jako prywatny,
improwizowany pokaz jest bardzo efektowna.
Jeśli chcesz ćwiczyć tę umiejętność, nie obawiając się niepowodzenia,
spróbuj zastosować sztuczkę karcianą, której nauczyłeś się wcześniej.
Kiedy karta wróci do talii, która zostanie przetasowana, rozłóż ją na stole
kolorami do góry. Poszukaj karty klucza, pamiętając, że na niej znajduje
się ta, którą wybrał jeden z widzów. Rozrzuć talię na blacie w sposób
chaotyczny i postaraj się, aby poszukiwana karta była widoczna. Odwróć
wzrok od stołu i poproś uczestnika pokazu, aby wypatrzył swoją kartę, a
potem każ mu przemieszać talię. Kiedy będzie to robił, zamknij oczy i
odwróć się, a potem chwyć go za nadgarstek i wyciągnij jego rękę na
stołem. Kierując się wskazówkami w postaci naprężenia jego mięśni,
spróbuj zlokalizować wybraną kartę. Kiedy będziesz pewien, że ją
znalazłeś, otwórz oczy i upewnij się, czy masz rację. Tak czy inaczej, połóż
jego dłoń na właściwej karcie. Jeśli zatrzymałeś się daleko od niej i musisz
ciągnąć rękę partnera na drugi koniec blatu, będzie to wyglądało jak
wybieg — że faktycznie odkryłeś wybraną kartę i tylko udawałeś, że się
pomyliłeś, cwaniaczku.
Pamięć
Spróbuj sobie wyobrazić, że wybierasz się na zakupy w jakieś
deszczowe poniedziałkowe czy wtorkowe popołudnie. Dosłownie
wpadasz do zaprzyjaźnionego sklepu z ciuchami przy głównej ulicy
gdzieś na obrzeżach miasta w poszukiwaniu nowego przyodziewku,
który mógłby ozdobić twoją zgrabną sylwetkę. Na wyprzedaży
dostrzegasz olśniewająco wspaniały blezer. Znakomita jakość i
prześliczny wzór. Kiedy tak zachwycasz się idealnym kształtem
kieszeni i subtelną fakturą wełny, kiedy cieszysz oko twarzowymi
splotami, którym nie sposób się oprzeć, ogarnia cię zakłopotanie i
zaczynasz nerwowo szukać metki z ceną. Jest obniżona do zaledwie
trzynastu brytyjskich funtów szterlingów i dwudziestu ośmiu
nowych, pobrzękujących pensiaków! Zajebista okazja. Jedną ręką
porywasz z wieszaka olśniewający ciuszek, a drugą, szukając po
omacku portfela, roztrącasz brutalnie łokciami starców, kaleki i
zwykłe niedojdy, aby jak najszybciej dotrzeć do kasy i zyskać
pewność, że to przecenione cudo będzie należało do ciebie.
A teraz — tu nalegam, abyś w obliczu dalszych wypadków za-
chował zimną krew — jak byś się poczuł, gdyby mamlająca gumę do
żucia sprzedawczyni nabiła ci przerażająco wysoką cenę, na przykład
52,17 funta? Z niezachwianą pewnością pokazujesz jej wyraźną i
jednoznaczną cenę na metce, upierając się przy niższej kwocie.
Dziewczyna jednak zdaje się nie słuchać i bezdusznym to

58
PAMIĘĆ

nem o zapachu gumy owocowej powtarza wyższą cenę. Spoglądasz


tam, gdzie wisiał przedmiot waszego sporu, i dostrzegasz pokaź-
nych rozmiarów tabliczkę z napisem: „Oferta specjalna — sweter
w cenie promocyjnej 13,58 funta!". Wskazujesz na nią triumfalnym
gestem i ponownie domagasz się obniżonej ceny. Tymczasem ta
bezmyślna idiotka wciąż uprzejmie powtarza swoje, najwyraźniej
nie widząc, że ewidentnie się pomyliła.
Możesz teraz stwierdzić, że moja umiejętność czytania w myś-
lach nie ma sobie równych, ale w tym momencie zapewne myślisz,
że faktycznie masz prawo domagać się obniżonej ceny. Jeśli tak
jest, grubo się mylisz. W rzeczywistości ekspedientka może ci
nabić taką cenę, jaka tylko się jej spodoba. Pozwólcie, moje
śliczne, lecz niedoinformowane lalunie, że wam coś wyjaśnię.
Rozmawiamy tutaj o umowach i o tym, w którym momencie stają
się wiążące. W umowie powinna występować propozycja oraz jej
przyjęcie. Jeśli można wykazać, że oba te kryteria zostały
spełnione, umowa wygląda na zawartą. Jeśli zakładamy, że
etykietka ma prawnie wiążącą moc, to umieszczoną na niej
promocyjną cenę należałoby uznać za p r o p o z y c j ę , a
przyniesienie artykułu do kasy za jej p r z yj ę c i e . Ale to byłoby
wiążące również dla ciebie i oznaczałoby, że nie możesz już
odłożyć towaru na półkę ani się rozmyślić. Podobnie, skoro folder
reklamowy oferuje produkty w określonej cenie, a my uznamy to
za propozycję, moglibyśmy dokonać zamówienia na ogromną skalę
(przyjęcie), co zgodnie z umową zobowiązywałoby sprzedawcę do
zapewnienia nam takiej ogromnej dostawy. Oczywiście coś takiego
nie jest dopuszczalne i firma mogłaby nas przeprosić, informując,
że posiada w magazynach ograniczoną liczbę danego produktu.
Prawo traktuje zatem metki i tym podobne zaledwie jako
„zachętę", niewiążącą zapowiedź złożenia propozycji. W rzeczy-
wistości propozycja składana jest później przez klienta, który
podchodzi do sprzedawcy i pokazuje, co zamierza kupić. Kiedy ten
zaakceptuje jego propozycję, a cena zostaje uzgodniona, dochodzi
do zawarcia umowy.
Oczywiście obstawanie przy wyższej cenie może nie być w
interesie sklepu. Przypuszczalnie, aby nie psuć sobie opinii,
pozwolono by ci dokonać zakupu za obniżoną cenę. Nie możesz

59
PAMIĘĆ

jednak nalegać. Kiedy znajdziesz na półce błędnie oznakowany


artykuł, nie możesz upierać się przy kupnie za mniejszą kwotę,
jeśli ekspedient odkryje, że coś nie gra. Takie zachowania
utrwalają się tylko dlatego, że prawdopodobnie większość
pracujących w sklepach osób również błędnie rozumie przepisy,
przez co czuje się w jakiś sposób zobligowana ceną umieszczoną
na metce.
Ten rzucający na kolana, fascynujący samorodek prawa handlo-
wego został po raz pierwszy orzeczony w 1953 roku w sprawie
między Pharmaceuticals Society of Great Britain (Brytyjskie
Towarzystwo Farmaceutyczne) a firmą Boots Cash Chemists. Fakt
ten pozwala nam czerpać szczególną satysfakcję z wygranej
Bootsa. Była to jedna z setek spraw, o których musiałem się uczyć
na różnych kursach prawniczych podczas studiów. Pomimo że
miałem kilku znakomitych nauczycieli i wykładowców, darzyłem
ten przedmiot znikomym zainteresowaniem, chociaż niektóre
spośród ćwiczeń umysłowych i niezgodnych ze zdrowym
rozsądkiem zawiłości, jak ta powyżej, uważałem za przyjemne ze
względu na ich szczegółowy charakter. Kiedy przychodziła pora
egzaminów, stawałem przed koniecznością zapoznania się z
niezmiernie długą listą spraw. Każda z nich zawierała jakąś ważną
zasadę, którą w związku z nią orzeczono, że już nie wspomnę o
nazwie sprawy i dacie jej rozstrzygnięcia. Wiedziałem, że nie dam
rady wykuć tego wszystkiego na pamięć, zresztą nie miałem
zamiaru stać się jednym z tych studentów, którzy spędzali długie,
choć nie zawsze bezsenne godziny w czytelni, zagrzebani wśród
spiętrzonych tomów, usiłując wepchnąć do swych mózgownic jak
najwięcej suchych informacji.
Zapragnąłem więc wynaleźć jakąś skuteczną i sensowną me-
todę, która pozwoliłaby mi spamiętać te długie wykazy i skrawki
informacji. Zabawiałem się technikami, jakie stosowałem, przygo-
towując się do egzaminów kończących szkołę średnią (z podobną
jak wówczas odrazą do wszystkiego poza najbardziej
uproszczonym wykazem materiału), i dzięki odrobinie wyobraźni
wymyśliłem sposób na wbicie sobie w pamięć bez żadnego
wysiłku około dwustu przypadków. Od tamtej pory ćwiczyłem i
doskonaliłem umiejętności zapamiętywania, studiując dzieła

60
PAMIĘĆ

odpowiednich ekspertów. Chcę się z wami podzielić technikami,


które uważam za najbardziej wydajne. Wybrałem te, których z
największym powodzeniem uczyłem innych. Można je
wykorzystać do zapamiętywania list zakupów, poleceń i tekstów
przemówień, imion osób poznanych na przyjęciach bądź
konferencjach, jak również do prezentowania wspaniałych sztuczek
tym, którym chce się zaimponować. Techniki te będą dla ciebie
bezcenne, niezależnie od tego, jak dobra czy jak kiepska jest
obecnie twoja pamięć.

Punkt wyjścia
Istnieje bardzo niewiele dowodów na to, że popularna koncepcja
pamięci fotograficznej rzeczywiście ma sens. O ile paru erudytów
potrafi zachować w pamięci wielce złożone i bardzo szczegółowe
obrazy scen („wspomnienie obrazowe"), zazwyczaj nie utrzymują
się one długo i bywają podatne na subiektywne zniekształcenia,
zamiast stanowić idealne odwzorowanie. Ponadto większość badań
poświęconych nadzwyczajnym zdolnościom zapamiętywania zdaje
się dowodzić, że te pozornie uzdolnione osoby wykorzystują zna-
komite techniki pamięciowe, w rodzaju tych, które wam tu przed-
stawię.
Należałoby także rozprawić się z mitem, który głosi, że wy-
korzystujemy tylko dziesięć procent mocy mózgu. Chociaż nie
ulega wątpliwości, że wielu z nas mogłoby się posługiwać
umysłem o wiele wydajniej, tego rodzaju statystyki pozostają bez
znaczenia. Używamy różnych części mózgu do różnych zadań w
różnych okolicznościach, ale żadne z poważnych badań nigdy nie
dostarczyło takiej liczby ani tym bardziej nie określiło, co tak
naprawdę miałaby

oznaczać „moc mózgu". Powszechnie wyolbrzymiany jest również


pogląd, że prawa i lewa półkula mózgu znacząco się od siebie różnią,

61
PAM IĘĆ

a docierając do obdarzonej wyobraźnią hemisfery, jesteśmy w stanie


się uczyć, malować i bez trudu dokonywać twórczych osiągnięć.
Faktycznie istnieje parę różnic — na przykład tylko lewa strona
mózgu odpowiada za mowę — jednak znacznie więcej jest podo-
bieństw.
Jakiś czas temu uczęszczałem na weekendowy kurs szybkiego
czytania. Obiecywano mi, że zdobędę zdolność podświadomego
pochłaniania tekstów w zawrotnym tempie i będę mógł bez trudu
powracać do uzyskanych w ten sposób informacji. W kursie brało
udział około dziesięciu osób. Znałem większość z nich, jak również
samego instruktora, który był gorliwym entuzjastą NLP (progra-
mowanie neurolingwistyczne — zagadnienie, którym będziemy się
rozkoszować później). Kiedy przerabialiśmy pierwszy etap nauki
szybkiego czytania, czyli wstępny ogląd, pomyślałem, że chyba coś
jest nie tak. Mieliśmy za zadanie wziąć książkę do ręki i oglądając
tył okładki, szukać przedsmaku jej zawartości. Wtedy to nasza
podświadomość miała wyczuć, czy dana książka jest interesująca,
czy nie. Zacząłem przypuszczać, że wchodzi tu w grę jakiś
całkowicie świadomy proces, ale odłożyłem na bok sceptycyzm i
słuchałem dalej. Następnie mieliśmy przyjrzeć się spisowi
rozdziałów, aby zyskać poczucie struktury książki i zacząć tworzyć
podświadomą mapę jej zawartości. Byłem zachwycony, odkrywając,
że już od dawna stosowałem właśnie takie środki, ilekroć brałem do
ręki jakąś książkę. A może miałem wrodzone zdolności?
W kolejnym stadium relaksowałem się i wyobrażałem sobie, że
mój umysł jest otwarty i chłonny, po czym wertowałem książkę, nie
starając się jej czytać ani niczego zapamiętywać. Kiedy dochodziłem
do końca, powtarzałem tę samą czynność w odwrotnym kierunku.
Było to, jak się dowiedziałem, dopełnieniem metody szybkiego
czytania. Byłem podekscytowany. Zostałem poinformowany, że
moja podświadomość właśnie zmagazynowała treść c a ł e j książki w
jakimś ciemnym zakątku i teraz jedyne, czego muszę się nauczyć, to
jak wydobyć te informacje. Wymagało to nieco większej wprawy,
ale zasadniczo było łatwe. Aby zrobić wrażenie na grupie,
przyniosłem ze sobą na kurs książkę o Wagnerze*. Jej zawartość
mogłem „odzyskać" w sposób następujący: powinienem zadać sobie
pytanie, na które książka mogła udzielić odpowiedzi, a potem jeszcze

62
PUNKT WYJŚCIA

raz powoli wertować kartki. Moja podświadomość, która wiedziała,


gdzie znajduje się poszukiwana informacja, miała zaalarmować mnie
w chwili, gdy będę przewracał właściwą stronę. Jeśli trzeba,
przeczytajcie to jeszcze raz.
Wszyscy wyglądali na zafascynowanych tą metodą i zapewne
również perspektywą zapłacenia trzystu funtów, które trener liczył
sobie za ten szajs. Podniosłem rękę i zapytałem:
— Hmmm, nie chciałbym wyjść na ignoranta i chyba coś prze-
oczyłem, ale czy nie pokazałeś nam właśnie, jak się s z u k a czeg o ś
w książce?
Zostałem poinformowany, że być może już korzystałem nieświa-
domie z tych technik, prawdopodobnie pod wpływem lat spędzonych
na uniwersytecie, gdzie musiałem wiele czytać. Można by pomyśleć,
że ludzie nieposiadający wyższego wykształcenia nie wiedzą, jak
przeglądać książkę w poszukiwaniu informacji.
Co zdumiewające, cała reszta grupy, do której należało wielu
absolwentów wyższych uczelni, zdawała się wciąż zachwycać sys-
temem, który nie wnosił niczego nowego. Ponieważ uderzyłem w
czuły punkt, trener postanowił udowodnić, że w trakcie wertowania
podświadomość wchłania całą zawartość książki. Powiedział, że
gdybym ją zamknął i zapytał, gdzie może się znajdować konkretna
informacja, mój umysł udzieliłby mi właściwej odpowiedzi, podpo-
wiadając numer strony. Znakomicie! Po takich rewelacjach byłem
gotów sięgnąć z powrotem po swój cynizm. Trener zaproponował
przeprowadzenie testu z udziałem jednego z członków grupy, który
twierdził, że nowa technika przysparza mu wiele pożytku. W ciągu
paru sekund przeczytał moją książkę o Wagnerze, a potem trener
* Nie rozśmieszając nikogo poza sobą, wybrałem dzieło Johna L. DiGaetani pod tytułem
— nie nabieram was — Zgłębiając „Pierścień" Wagnera.

otworzył ją w przypadkowym miejscu, spojrzał na tekst i spytał


mego kolegę kursanta, na której stronie znajduje się odpowiedź na
konkretne pytanie (nie pamiętam o co chodziło, ale nie ma to
większego znaczenia). Nie mogłem się doczekać odpowiedzi. Facet
zamknął oczy, a po chwili oznajmił: „143". Trener, spoglądając w
książkę, nie krył podniecenia. Okazało się, że chociaż numer
właściwej strony był zupełnie inny (172), próba zakończyła się

63
PAM IĘĆ

powodzeniem (bowiem jedynka została odgadnięta prawidłowo, 4 i 3


wyraźnie składają się na 7, a 2 jest bardzo blisko 3).
Czyż można wymagać jeszcze jakichś dowodów?
Prawdopodobnie grupa osób o zbyt silnej wierze i niewielkim
doświadczeniu z książkami doszła do wniosku, że taki kurs pozwoli
im dokonywać cudów. Kilka takich naciąganych sukcesów, jak ten
opisany powyżej, może wpoić w ludzi błędne przekonanie, że
posiedli nowe zdolności. Da im to chwilową satysfakcję, dopóki
starczy im zapału, aby samych siebie ogłupiać.
Inne kursy są mniej ezoteryczne. Klasyczna technika szybkiego
pochłaniania tekstu polega na umiejętności czytania bez zatrzymy-
wania się na każdym słowie. Krótko mówiąc, należy tak wytrenować
wzrok, aby podążał za palcem, który wędruje środkiem strony, a
jednocześnie wychwycił na obrzeżu pola widzenia tyle informacji, że
będziemy w stanie pojąć znaczenie tekstu. W takiej metodzie nie ma
nic zdrożnego, ale nie daj sobie wmówić, że przeglądając książkę,
zachowujesz w podświadomości jej treść. Takie techniki
błyskawicznego czytania, popularyzowane przez książki i kursy na
całym świecie, to tylko nauka pobieżnego przeglądania. Nic więcej*.
Pamięć nie jest jak mięsień wymagający ćwiczenia, stanowi
raczej szereg procesów. Generalnie kiedy „usiłujemy" zapamiętać
dużą ilość informacji, procesy te nie funkcjonują najlepiej. Kiedy
próbujemy przepełnić swoją pamięć krótkoterminową, upychając w
niej zbyt wiele informacji, ogarnia nas napięcie. Wydaje się, że nasz

* Przypomniałem sobie kwestię Woody'ego Allena: „Właśnie przeczytałem na szybko Wojnę i


pokój. To jest o jakichś Rosjanach".

umysł jest w stanie jednorazowo przetworzyć tylko sie


mal
dem jednostek informacyjnych, a potem zaczynamy je wypierać
artc
z pamięci w celu przyswojenia nowych. Jeśli napotykamy wątek,
mia
który zawiera więcej niż siedem elementów, instynktownie dążymy
do rozbicia go na mniejsze kawałki. Prawdopodobnie zdarzyło ci się P°d
słyszeć, jak zegar wybija godzinę, i zaraz potem zadawałeś sobie py-
tanie, ile rozległo się uderzeń. Do około siedmiu jesteśmy w stanie nie
zapamiętać, ale potem nie mamy już na to szans. Linijka wiersza, nizn
która składa się z więcej niż siedmiu stóp rytmicznych, wymaga była
rozbicia na dwa wersy. Grupujemy cyfry w numerach telefonów po lubo

64
PUNKT WYJŚCIA

trzy lub po cztery, aby łatwiej było nam je powtarzać. Z tej samej dzies
przyczyny kiedy próbujemy zapamiętać więcej niż siedem rzeczy zywi<
naraz, umysł staje się przeciążony i wszystko się nam miesza. Dzięki waą:
przedstawionym tutaj metodom będziesz w stanie zgromadzić bar- bieta
dzo wiele elementów informacji, nie próbując nawet zapamiętywać oan
ma a
od razu kilku z nich. 8
Nie wynalazłem sam żadnej z tych technik, ale wykorzystuję W®
wszystkie. Proponuję metody wypraktykowane i sprawdzone, ale było 1
ran
wzbogacam je o własne przemyślenia i oparte na doświadczeniu ^
wskazówki. Zachęcam do ich wypróbowania, nawet jeśli nigdy
nie zamierzałeś doskonalić pamięci. Są naprawdę pocieszne, zaska- JeJ d»
kujące i niesłychanie przydatne, a ich stosowanie wymaga bardzo Vm '
simes:
niewiele wysiłku. Być może zaczynam być nachalny, ale gdy jedynie
o nich przeczytasz, wydadzą ci się głupkowate i bezużyteczne. Jeśli Piem3(
natomiast wykażesz się odrobiną zaangażowania, kolejne strony Z<
książki mogą w ekscytujący sposób zmienić twoje życie. ^orzys
Będą ci potrzebne kartka i długopis. speqal
wksiąi
Jużyj
0 * /
chunkć
oystem powiązań śpiesZc
stary, z
Gdyby ktoś dopadł mnie w toalecie i zażądał, abym wymienił niezwi
nazwiska wszystkich brytyjskich dynastii królewskich w porządku i pensa
chronologicznym, odpowiedziałbym z wielką przyjemnością: Nor- chodzi

manowie, Plantageneci, Lancasterowie, Yorkowie, Tudorowie, Stu-


artowie, Hanowerczycy i Windsorowie. Nauczyłem się tego, gdy
miałem sześć lat, ponieważ uczęszczałem do bardzo staroświeckiej
podstawówki.
Wyobraźcie sobie początkową scenę filmu Oliver Twist, ale nie aż
tak bardzo rozśpiewaną. Ta szkoła była żywym anachronizmem.
Położona w zamieszkanym przez klasę średnią Purley, była
zarządzana zgodnie z wiktoriańskimi zasadami, w których lubowała

65
PAM IĘĆ

się dyrektorka, panna Routledge. Była to rosła, osiemdziesięcioletnia


lesbijka, ubrana zawsze w marynarkę i krawat, żywiąca się, jak
pamiętam, wyłącznie jajkami na miękko, które wciąż plamiły jej
spadzistą pierś amazonki. Ta przerażająca stara kobieta o męskiej
fryzurze rutynowo stosowała kary cielesne i wrzeszczała na dzieci,
aż zaczynały się moczyć ze strachu. Zgodnie z jej wymaganiami
wszyscy aż do ostatniej klasy pisaliśmy piórami maczanymi w
kałamarzach, nosiliśmy krótkie spodenki i nie wolno nam było
biegać po boisku ani rozmawiać w czasie posiłków. Każdego ranka
poznawaliśmy nowy gatunek dzikiego kwiatu, a w porze lunchu
płaciliśmy po dwa pensy za miskę zupy, którą wydawała nam jej
dawna kochanka, jeżdżąca na motorynce siedemdziesięcioletnia pani
Morton. Czesne wynosiło pięćdziesiąt funtów za semestr —
śmiesznie mało nawet na owe czasy — i myślę, że wszystkie te
pieniądze szły na gotowane jajka i pralnię.
Z całą pewnością nie były wydawane na książki. Te, z których
korzystaliśmy, były tak starodawne, że ich strony przewracało się
specjalnymi szczypcami. Nie byłbym wcale zdziwiony, gdybym w
książce do geografii znalazł ręcznie malowane mapy z dopiskiem
„Tu żyją bestyje" na oceanie. Na przykład nasz podręcznik do ra-
chunków był dostosowany do starego systemu monetarnego, który,
śpieszę z wyjaśnieniem, abyście nie pomyśleli, że jestem aż tak stary,
został wycofany kilka lat wcześniej. Kazano nam po prostu nie
zwracać uwagi na szylingi i wykonywać ćwiczenia na funtach i
pensach. Mój brat, młodszy ode mnie o dziewięć lat, również chodził
do tej szkoły, a Routy wciąż tam rządziła, chociaż przekroczyła już
dziewięćdziesiątkę. Nie nabieram was: on też używał tego
podręcznika do matematyki. Gdy raz zdarzyło mi się otworzyć tę
nasiąkniętą przytłaczającym aromatem książkę o podartych kartkach,
na liście nazwisk dzieci, które kiedyś z niej się uczyły, znalazłem
paru kolegów z moich czasów.
I jeszcze jedno wspomnienie. Podczas jednego z porannych
wykładów Routy dowiedzieliśmy się — przypuszczalnie na pod-
stawie jakiegoś niedoczytanego freudowskiego tekstu zmieszanego z
mądrościami starych wdów — że dziewczynki najbardziej kochają
tatusiów, a chłopcy największą miłością darzą mamusie. Wyobraźcie
sobie, jak wszyscy, od sześciolatków do dziesięciolatków,

66
SYSTEM POWIĄZAŃ

opuszczamy salę, mijając w przerażeniu naszą dyrektorkę, która pyta


każdego, kogo z rodziców kocha najbardziej. Jeśli ktoś odpowiedział
nieprawidłowo — a spróbujcie przypomnieć sobie przez moment,
jakie dziwactwa wkładano nam do głów w dzieciństwie — dostawał
w twarz. Jak dziś pamiętam dziewczynkę, jedną z tych
najmłodszych, która krzyczała przez łzy, że najbardziej kocha swoją
mamę, podczas gdy Routledge darła się: „Kim jesteś? Chłopcem?!",
a potem na oczach całej szkoły walnęła ją od tyłu w nogi z całym
impetem swej tępej wiktoriańsko-lesbijskiej furii.
Chociaż nauczyciele nie posiadali odpowiednich kwalifikacji i je-
dynie naśladowali jej metody, chociaż wszystkiego uczyliśmy się na
pamięć, i to do tego stopnia, że musieliśmy wkuwać słowo w słowo
formułki z każdego przedmiotu i byliśmy karani za każde odchylenie
od dosłownego brzmienia, chociaż jedenaście razy oberwałem
kapciem i zostałem nazwany brudnym ulicznikiem, gdy napisałem
kredą na chodniku przed wejściem do szkoły słowo „sracz", chociaż
czesne było symboliczne, a podręczniki cuchnęły stęchlizną i
szczy-nami, prawie wszystkich nas wykierowała do przyzwoitej
szkoły średniej. Gdy kilka lat później odwiedziłem pannę Routledge
w jej mieszkaniu nad szkołą, wydała mi się mniejsza, cudaczna

* Arthur Mullard (1910-1995) — brytyjski aktor komediowy (przyp. tłum.).


niczym Arthur Mullard*, uprzedzająco miła i pełna wdzięku.

Nie tylko uczyliśmy się pisać stalówką maczaną w kałamarzu, ale


również wkuwaliśmy na pamięć nazwiska rodzin królewskich w
porządku chronologicznym. Kazała nam powtarzać następujące
zdanie: „Nie Pomoże Lewatywa, Jak Trzeba Studiować Historię".
Każde z zawartych w tym zdaniu słów zaczynało się na taką samą
literę jak poszczególne dynastie — Normanowie, Plantageneci,
Lancasterowie, Yorkowie, Tudorowie, Stuartowie, Hanowerczycy i
Windsorowie. Z tego, co mi wiadomo, ta lista może nie być do końca
zgodna z prawdą, ale nigdy nie zapomnę kolejności rodów
królewskich wpojonej mi przez Routy, chociaż nie powtarzałem ich
od dwudziestu pięciu lat.

67
PAM IĘĆ

Wtedy to pierwszy raz zetknąłem się z mnemotechniką. Później


mogłem dzięki niej swobodnie przebrnąć przez uniwersyteckie nudy
i poważnie zmienić swoje podejście do nauki.
Przed nami lista dwudziestu przypadkowych słów. Zanim przej-
dziemy dalej, chciałbym, abyś w ciągu trzydziestu sekund spróbował
zapamiętać po kolei tyle z nich, ile potrafisz. Bądź tak miły i spróbuj
to zrobić, ponieważ chcę zobaczyć, jak szybko osiągasz postępy przy
minimalnym wysiłku. Długopis i papier pomogą ci skontrolować
wyniki. Zatem do dzieła. A ja idę sprawdzić pocztę.
1 telefon 11. statek
2. kiełbasa 12. Gwiazdka
3. małpa 13. sportowiec
4. guzik 14. klucz
5. książka 15. wigwam
6. kapusta 16. dziecko
7. szkło 17. kiwi
8. mysz 18. łóżko
9. brzuch 19. pędzel
10. tektura 20. orzech

Dobrze. Teraz odłóż na chwilę książkę i spróbuj sobie przypo-


mnieć te wyrazy w podanej kolejności. Zanotuj je, jeśli masz pod
ręką kartkę i długopis. Zrób to teraz.
No, już po wszystkim. Mam nadzieję, że dobrze się spisałeś.
Teraz rozluźnij się, zapomnij o ćwiczeniu i odłóż kartkę. Możliwe, że
jesteś bystrym draniem obznajomionym z techniką, którą chcę tu
przedstawić, i zapamiętałeś większość wyrazów. Cóż, w takim
wypadku możesz swobodnie pominąć ten rozdział albo mimo
wszystko przyłączyć się do innych, chociaż nikt nie lubi takich
przemądrzałych dupków.
Być może próbowałeś ułożyć z tych słów jakąś historyjkę. To
całkiem niezłe rozwiązanie, ale na kolejnych stronach tej książki
znajdziesz o wiele lepszą technikę. Zapewne jednak zadanie okazało
się dla ciebie za trudne i musiałeś poważnie się namęczyć, aby gdzieś
w połowie listy przypomnieć sobie właściwą kolejność słów.
Wiem, że kazałem ci się zrelaksować i zapomnieć o tym
doświadczeniu, ale teraz chciałbym, abyś jeszcze raz spróbował

68
SYSTEM POWIĄZAŃ

powtórzyć te słowa. A potem spróbuj wymienić je od końca. Tylko


spróbuj. Już więcej nie będę żądał od ciebie żadnych wysiłków.
Przypuszczam, że okazało się to niemożliwe. Z wielkim trudem
próbowałeś nauczyć się całej listy na pamięć i poniosłeś klęskę. To,
co zdołałeś zapamiętać, jeszcze trudniej było ci odtworzyć po
minucie czy dwóch. Przypuszczalnie wyliczenie tych wyrazów od
końca przerastało twoje możliwości. Technika, którą zaraz
zaprezentuję, jest prosta i łatwa, a jeśli podejdziesz do niej z
otwartością i humorem, możesz potem poprosić kogoś o ułożenie
podobnej listy i odczytanie wyrazów, a ty nie będziesz musiał ni-
czego się uczyć, ponieważ kiedy ten ktoś skończy czytać, wszystko
będzie już zapisane w twojej pamięci. Możesz go poprosić, aby
stworzył listę pięćdziesięciu słów, a jej zapamiętanie również przyj-
dzie ci bez trudu. Będziesz w śranfe recytować ją z pamięci od końca
z taką samą łatwością, jak od początku, nawet po kilku dniach.
Ujmując skrótowo, cała sztuka polega na tym, aby każde słowo
wizualnie połączyć z następnym. Nie chodzi o jakikolwiek obraz,
który kojarzy ze sobą oba wyrazy, ale o taki, który spełnia
następujące kryteria:
1. Obraz powinien być ż y w y . Oznacza to, że musisz poświęcić
chwilę, aby wyraźnie go zobaczyć w myślach. Potrzebujesz
również trochę czasu, aby nastawić się do niego emocjonalnie.
Jeśli obraz jest zabawny (a często będzie), przyjrzyj mu się i
dostrzeż jego śmieszność. Jeśli jest odrażający, poczuj
autentyczny wstręt. Niektórzy ludzie nie potrafią niczego
wizualizować i bardzo się męczą, kiedy się ich o coś takiego
prosi. Jeśli uważasz, że do nich należysz, nie martw się. Tutaj
nie chodzi o prawdziwą wizualizację. To łatwe.
2. Elementy każdego z obrazów powinny ze sobą w s p ó ł -
d z i a ł a ć . Wyobrażając sobie A obok B, nie osiągniesz tego,
o co chodzi. Gdyby A było wykonane z B albo B zostało
wtłoczone w A, albo też gdyby A biło się, tańczyło bądź
spółkowało z B, byłoby znacznie lepiej.
3. Obraz powinien być n i e z w y k ł y . Jeśli masz połączyć słowa
„człowiek" i „filiżanka", możesz być w stanie przywołać żywe
wyobrażenie ich interakcji, ale obraz może być zbyt normalny,
jak na przykład „człowiek pijący z filiżanki". O wiele bardziej

69
PAM IĘĆ

zapadnie ci w pamięć, jeśli człowiek będzie usiłował się napić


z gigantycznej filiżanki, albo jeśli ją połknie, albo jeśli
wyobrazisz sobie maleńkiego człowieczka w filiżance, który
chce się wydostać, zanim ktoś zaparzy herbatę.

Mając to na uwadze, wróćmy do naszej listy. Wypisałem proste i


przypadkowe słowa, które nie mają w sobie nic, co pozwoliłoby
wejrzeć w głąb mojej fascynującej psychiki, nadają się zatem do
demonstracji owej techniki jak każde inne. Zaprezentuję obrazy,
którymi sam się posłużyłem, chcąc połączyć wyrazy w pary Zapo-
znaj się teraz z moimi sprzężeniami obrazów, na razie nie próbując
tworzyć własnych, dopóki nie nabierzesz pewności, że odpowiadają
powyższym kryteriom. Zwróć również uwagę na to, jakie odczucia
wywołuje w tobie każde z połączeń. Czy jest śmieszne? Wstrętne?
Przerażające? Poświęć chwileczkę na wczucie się w swoją reakcję

i przywołaj jak najbardziej autentyczny obraz tego, co opisałem.


Okaże się to później niezwykle pomocne. Jeżeli tylko rzucisz na
to okiem, będziesz musiał się cofnąć i przeczytać wszystko
jeszcze raz.
Telefon/Kiełbasa: Próbuję wykręcić numer na tarczy staromod-
nego telefonu przy użyciu sflaczałej, surowej parówki. Zupełnie
nie nadaje się ona do tego celu, jest zimna i budzi we mnie
odrazę. Udaje mi się tylko trochę obrócić tarczę, która zaraz
potem wraca do poprzedniej pozycji.
Kiełbasa/Małpa: Oglądam nakręcony w dżungli film
przyrodniczy, na którym małpa piecze sobie kiełbaski na grillu.
Jest to bardzo rzadki gatunek małp, który po raz pierwszy został
sfilmowany. Obok grilla znajduje się kilka pojemników z sosami.
Małpa/Guzik: Nie musisz już poświęcać swego cennego czasu
na zapinanie guzików. Możesz do tego wykorzystać specjalnie
wyszkoloną małpę. Stoisz w samych skarpetkach, a ona zwinnymi
palcami zapina ci koszulę.

70
PAMIĘĆ

Guzik/Książka: To książka w całości poświęcona guzikom.


Aby ją otworzyć, musisz rozpiąć rząd dużych, kolorowych
guzików przytwierdzonych na obrzeżu okładki. Zupełnie
bezużyteczny chwyt marketingowy. Jej otwieranie jest naprawdę
irytujące.
Książka/Kapusta: Otwierasz książkę, aby w spokoju poczytać
przy obiedzie, i odkrywasz, że ktoś powtykał między kartki
zgniłe, cuchnące liście kapusty. Fetor jest nieznośny, a książka
nadaje się do wyrzucenia. Ktoś zrobił ci głupi kawał i twoje palce
ociekają teraz śmierdzącym sokiem.
Kapusta/Szkło: Piękna i realistyczna, choć nienaturalnie wielka
kapusta, wykonana ze szkła. Twórca prezentuje ją z dumą, a kiedy
stuka w nią palcem, kapusta wydaje dźwięczny odgłos. Wszyscy
ją podziwiają, stojąc dookoła z kieliszkami wina. Osobiście
uważasz, że jest brzydka i śmieszna.
Szkło/Mysz: Masz ochotę napić się wina i odkrywasz, że
kieliszek jest pusty, a na jego dnie siedzi mała myszka. Jest
najwyraźniej pijana, nosi szpiczastą czapeczkę na gumce, a z
ramion zwisają jej

82
serpentyny. Z jej pyszczka wydobywają się alkoholowe wyziewy, a
z każdym czknięciem wypuszcza bąbelki jak pijak w kreskówce z
lat siedemdziesiątych.
Mysz/Brzuch: Niestety przychodzi mi na myśl jedynie pewna
medialna legenda, która przed kilku laty niesprawiedliwie narosła
wokół Richarda Gere'a. Jeśli nie wiesz, o co chodzi, wyobraź sobie,
że twój brzuch jest pełen piszczących myszy, które wydostają się
przez pępek niczym szczury z Hameln.
Brzuch/Tektura: Ciężarna kobieta osłaniająca brzuch kartonami
ze starych pudeł. Otula się nimi, przybierając monstrualne roz-
miary. Teraz czuje się bezpieczna.
Tektura/Statek: Wyobraź sobie wielki prom linii P & O , który
idzie na dno morza, ponieważ w ramach spektakularnych oszczęd-
ności jego kadłub został wykonany z tektury. Ludzie uciekają do
pontonów ratunkowych, nie bacząc na fakt, że również są
wykonane nie z gumy, lecz ze zwykłego papieru.
PAMIĘĆ

Statek/Gwiazdka: Mały stateczek na szczycie świątecznej cho-


inki, może w jakiejś szkole dla niedosłyszących. Małe kominy,
okienka, wszystko. Kadłub oklejony błyszczącą folią.
Gwiazdka/Sportowiec: Ty i wszyscy twoi krewni spędzacie
wspólnie Wigilię, ścigając się na pokrytej śniegiem bieżni, ubrani
w karnawałowe kapelusze i ze sztucznymi ogniami w dłoniach
próbujecie dopaść mety przed Kelly Holmes*. Najlepiej radzi sobie
twoja niania, która w płaszczu, kapeluszu i z torebką wyprzedza
wszystkich, pokonując dwukrotną złotą medalistkę.
Sportowiec/Klucz: Zwyciężczyni biegu otrzymuje w nagrodę
półtorametrowy złoty klucz na wstędze. Stojąc na podium, usiłuje
go podnieść i pokazać publiczności, kiedy orkiestra gra hymn, ale
klucz jest zbyt ciężki. Żałuje, że nie dostała zwykłego medalu.
Klucz/Wigwam: Przy pióropuszu Indianina dynda klucz. Indianin

* Kelly Holmes — brytyjska lekkoatletka, dwukrotna mistrzyni olimpijska z Aten w bie-


gach na 800 i 1500 m (przyp. tłum.).

go nie zauważa, przez co nie może dostać się do wigwamu, żeby

zrobić siku. Jest to dla niego strasznie deprymujące. Możesz sobie


wyobrazić jego poczerwieniałą twarz i klucz połyskujący w
słońcu. Wigwam/Dziecko: Najnowsza moda w stylu New Age —
połóż swoje dziecko spać w wigwamie. Łapacz snów w zestawie.
Wyobraź sobie gigantyczne niemowlę, które śpi w środku, a
ściany wigwamu zapadają się i wydymają w rytm jego chrapania.
Dziecko/Kiwi: Dziecko wpycha sobie do ust brunatne, kosmate
owoce. Jeden po drugim. Na zjedzenie czeka jeszcze wysoka
sterta. Cały śliniaczek jest uwalany zielonym sokiem. Dziecko
wymiotuje na zielono. Widać, że pętak uwielbia kiwi.
Kiwi/Łóżko: Układasz kiwi do snu w wielkim królewskim łożu.
Przykrywasz je kołdrą, a potem czytasz baśnie o Małym Kiwi, do-
póki nie zaśnie.

72
SYSTEM POWIĄZAŃ

Łóżko/Pędzel: Zmieniłeś wystrój swojej sypialni i łóżko już do


niej nie pasuje, więc zamiast kupować nową narzutę, malujesz ją
na ten sam kolor co ściany. Rozmazujesz farbę po całym łóżku i
patrzysz, jak twardnieje i robi się niewygodne.
Pędzel/Orzech: Wobec braku odpowiedniego przyrządu jesteś
zmuszony rozłupać wielki orzech włoski końcówką pędzla.
Problem w tym, że kiedy uderzasz w skorupę, farba z drugiego
końca bryzgana wszystkie strony. Robisz straszny bałagan, ale
naprawdę chcesz dobrać się do tego orzecha.

No i zrobione. Teraz, zakładając, że nie marnowałeś swojego


czasu, jak również mojego czasu i czasu wszystkich innych, i
rzeczywiście przeczytałeś to wszystko dokładnie, odłóż książkę i
zacznij wymieniać przedmioty, począwszy od telefonu. Jeśli nie
wyobraziłeś sobie każdego z nich, cofnij się i zrób to. Potem prze-
konaj się, jak wiele możesz sobie przypomnieć, nie patrząc w
tekst. Pozwól, aby każde słowo prowadziło cię do następnego.
Jeśli na którymś utknąłeś, sprawdź, czy przypisany do niego obraz
nie był przypadkiem dla ciebie nie dość żywy. W takim wypadku
możesz swobodnie zamienić go na inny, bardziej przydatny.
Zwróć uwagę, o ile więcej i z jaką łatwością możesz osiągnąć. A
to dopiero twoja

pierwsza przygoda z tą techniką. I nie mówiłem ci, żebyś próbował


cokolwiek zapamiętywać.
Jeśli wymieniłeś wszystkie wyrazy prawidłowo i jesteś podeks-
cytowany, teraz naprawdę zaskocz samego siebie, powtarzając całą
listę od końca. „Orzech..."
Wykorzystujesz tutaj skłonność swojej pamięci, która o wiele
lepiej przechowuje żywe obrazy niż suche informacje. Zamiast
wkuwać coś z wysiłkiem, pozwalasz, aby gładko zapadło w pamięć
długoterminową, zamieniając to w obraz łatwiej przemawiający do
twego mózgu. Kiedy przyjdzie ci na to ochota, możesz poprosić
kolegę, aby ułożył listę przypadkowych słów i zapisując,
wymieniał je na głos. Po każdym z nich przez chwilę utrwalaj sobie

73
PAMIĘĆ

obraz, zanim poprosisz o następne. Najprościej jest z


rzeczownikami, które łatwo sobie wyobrazić, ale również te
bardziej abstrakcyjne, jak choćby „gniew", można bez trudu
zamienić w obraz, na przykład rozzłoszczonej twarzy. Tak samo
„Gwiazdka" wystąpiła pod postacią choinki albo zgromadzonych
krewnych.
A jeśli myślałeś, że nie potrafisz sobie niczego wyobrazić, moje
gratulacje, bo właśnie tego dokonałeś.

Wykorzystywanie systemu powiązań

Nie ma w tym nic złego, jeśli zechcesz popisać się swą nową
umiejętnością przed przyjaciółmi. Gdybyś chciał zrobić na nich
jeszcze silniejsze wrażenie, możesz poprosić o dłuższą listę, ale
zanim ją wyrecytujesz, zrób z trzysekundowego spojrzenia na
kartkę efektowną scenę. Weź ją w rękę i omieć wzrokiem, ale nie
rób nic poza zapamiętaniem pierwszego słowa. Potem oddaj ją
któremuś z kolegów i zacznij recytować. Chociaż można by się
obejść bez takiego manewru, dzięki niemu sztuczka jest bardziej
imponująca, niż gdybyś w ogóle nie patrzył na kartkę, gdyż twoi
widzowie nabiorą przekonania, że zapamiętałeś całą listę w ciągu
tych trzech sekund. Zapomną, że miałeś na to również czas, kiedy
wyrazy były wymieniane na głos, a po jakimś czasie (wróćmy do
tego, co

pisałem o iluzji i pamięci wybiórczej) mogą nawet stwierdzić, że


zostały tylko zapisane i nikt ich nie odczytywał. Być może jest to
tani chwyt, ale możesz go wykorzystać.
System powiązań oddaje nieocenione usługi przy zapamięty-
waniu list sprawunków. Jeśli masz do kupienia kilka rzeczy,
zabaw się w wymyślanie obrazów, które połączą je ze sobą, i
przekonaj się, że znakomicie dasz sobie radę bez sporządzania
notatek.
Cały czas korzystam z tej techniki, jeśli pojawia się coś
ważnego, o czym nie mogę zapomnieć. Jeśli na przykład wiem,

74
SYSTEM POWIĄZAŃ

że po powrocie do domu muszę zadzwonić do jednego z moich


przyjaciół, kojarzę jego wizerunek z otwieraniem drzwi do domu.
Albo wyobrażam sobie tę osobę przyczepioną do moich kluczy
jak brelok. Tak czy inaczej, wchodząc do domu, widzę ten obraz i
przypominam sobie o ważnym telefonie.
Z systemu powiązań można również skorzystać, chcąc za-
pamiętać przygotowywane przemówienie. Jeśli wiesz, że musisz
poruszyć szereg zagadnień, powiąż je ze sobą. Postaraj się każdy
z punktów odnieść do jakiegoś obrazu, a potem stwórz między
nimi żywe i niezwykłe ogniwa. Wykorzystanie tej metody
podczas wygłaszania przemówienia daje ci wielką przewagę,
gdyż nie musisz czytać z kartki. Dzięki improwizacji przy
poruszaniu poszczególnych zagadnień twoje wystąpienie może
być o wiele zabawniejsze, a że jesteś przy tym rozluźniony, łatwo
zaimponujesz słuchaczom.
Posłużyłem się tym systemem, aby powiązać nazwy spraw z
ważnymi precedensami prawnymi, które z nich wynikały. W
przykładzie, który podałem na początku tego rozdziału,
Brytyjskie Towarzystwo Farmaceutyczne kontra Boots Cash
Chemists (1953), wyobraziłem sobie stojącego przy ladzie apteki
Boots biznesmena (szykowny garnitur nadawał mu wygląd
członka zarządu, a ponadto wyobraziłem sobie, że jest ekspertem
w dziedzinie farmacji), który usiłuje przymocować metkę z ceną
pięćdziesięciu funtów do nieprawidłowo oznakowanego towaru.
Ekspedientka unosi trzy wyprostowane palce, domagając się
dodatkowych trzech funtów,

SYSTEM MIEJSC

które wyobrażałem sobie jako monety w portfelu przebiegłego


klienta. Wyraźny obraz ceny pięćdziesięciu trzech funtów nie po-
zwalał mi zapomnieć, że był to przypadek z 1953 roku. Dodatkowo
wyobrażałem sobie, że stojąca za ladą kobieta ma fryzurę z lat
pięćdziesiątych, jakkolwiek od czasu studiów zacząłem stosować
lepszy system zapamiętywania liczb, który zaprezentuję później.

75
Chociaż stworzenie takiego obrazu może się wydać nieco
skomplikowane, w praktyce jest stosunkowo łatwe. Zresztą kiedy
zaczniesz sobie wyobrażać scenę taką jak ta, musisz wkompo-
nować w nią pewne szczegóły, czemu więc nie miałyby
przypominać
0 czymś ważnym?
Jeżeli występujesz w sztuce i musisz nauczyć się roli, system
powiązań równeż okazuje się niezmiernie pomocny. Połącz
zasadniczy sens zawarty w końcówce wypowiedzi rozmówcy z
pierwszymi słowami twojej kwestii, tak aby partner kończąc swoją
kwestię, automatycznie przypominał ci, co masz powiedzieć.
Tworzenie takich łączących scen w wyobraźni jest podstawą
wielu systemów, których chcę cię nauczyć. Dalszy ciąg tego roz-
działu okaże się jednak bezużyteczny, jeżeli powyższa metoda nie
daje ci satysfakcji. Proszę więc, zastanów się, czy dobrze ją pojąłeś
1chcesz z niej korzystać, nim przejdziemy do następnych.

system miejsc
Wadą systemu powiązań, jak pewnie zauważyłeś dzięki swej błys-
kotliwości i przenikliwości, jest to, że kiedy utkniesz na jednym
ogniwie, cały łańcuch staje się bezwartościowy. Z pewnością dla
świeżo upieczonego studenta nie jest to najlepszy sposób na
zapamiętanie wszystkiego. Pozwól zatem, że podsycę twój
kłopotliwie niewczesny entuzjazm, prezentując metodę, która nie
niesie takiego zagrożenia — system miejsc. Metoda ta ma w sobie
wykwintny pierwiastek czarnoksięstwa i pikantny lecterowski

76

klimat, co sprawia, że nie można się jej oprzeć. Miłośnicy po-


wieści Thomasa Harrisa Hannibal przypominają sobie pałac
pamięci Lectera — to jest właśnie ten system doprowadzony do
granic doskonałości.
System miejsc wiąże się z grecką sztuką zapamiętywania, a
jego początki sięgają legendarnej opowieści o uczcie, która miała
miejsce w VI w. p.n.e. Symonides z Keos (nie każę wam
SYSTEM MIEJSC

pamiętać wszystkich tych imion, ale mam nadzieję, że będziecie


uważać) był poetą. Dostojnik Skopas zlecił mu napisanie
poematu pochwalnego na swoją cześć. Symonides wywiązał się z
zadania i wygłosił poemat podczas uczty wydanej przez Skopasa,
ale ten poczuł się zazdrosny, gdyż w utworze pojawiły się
również pochlebne wzmianki na temat bogów, i zapłacił autorowi
tylko połowę ustalonego wynagrodzenia. Niebawem poeta został
wywołany przez posłańca z sali. Kiedy tylko wyszedł, za sprawą
rozgniewanych bogów zawalił się sufit, grzebiąc pod gruzami
Skopasa i wszystkich pozostałych biesiadników. Ich ciała zostały
tak zmasakrowane, że nie dało się ich rozpoznać, a starożytni
Grecy nie byli zbyt biegli w technikach identyfikacji zwłok. Nasz
bohater znał jednak metodę, która pozwoliła mu bezbłędnie
określić tożsamość ofiar, gdyż dokładnie zapamiętał, gdzie
siedział każdy z gości.
Historia ta pochodzi z dzieła Cycerona De oratore, a metody
Symonidesa zostały po raz pierwszy opisane w 85 r. p.n.e. przez
anonimowego rzymskiego autora w fascynującym podręczniku
retoryki zatytułowanym Ad Herenium. W średniowieczu
zainteresowanie tym systemem odżyło dzięki św. Tomaszowi z
Akwinu, który propagował jego stosowanie w ramach swych
reguł nabożnego życia i etyki. W szerokim zakresie korzystali z
niego również jezuici. W XVI wieku przebywający w Chinach
włoski jezuita Mateo Ricci poświęcił temu systemowi sporo
uwagi w swoim Traktacie o mnemonice. Ale to barwna postać
Giordana Bruna przyczyniła się najbardziej do jego
popularyzacji.
Bruno był mnichem z zakonu jezuitów, astronomem, astro-
logiem i szpiegiem. Został obłożony ekskomuniką. Podróżując,
opowiadał wszystkim, którzy chcieli go słuchać, o metodach za-
pamiętywania. Mnemotechnika była dla niego magicznym narzę-
dziem powiązanym z astrologią i hermetycznym okultyzmem.
Stworzył system wyimaginowanych kół pamięci, stanowiących
odzwierciedlenie kręgów niebios, i przypisał do nich symbole
sztuki, języka i nauki. Był to rodzaj mnemonicznego planetarium,
a Bruno wierzył, że dzięki temu systemowi można zrozumieć
porządek wszechświata. Taki poziom ezoteryki sprawił, że
szybko został okrzyknięty heretykiem i spalony na stosie w 1600
roku. Systemu miejsc nauczano w owym czasie w wielu
angielskich szkołach i było tak aż do roku 1584, kiedy to
77
PAMIĘĆ

purytańscy reformatorzy oświadczyli, że przywoływanie


dziwacznych obrazów jest czynem bezbożnym. Dlatego ta piękna
i ułatwiająca życie umiejętność przestała być zaliczana do
najchlubniejszych osiągnięć ludzkiego umysłu, bowiem poziom,
do jakiego doprowadzała wyobraźnię, nie spodobał się religijnym
fanatykom.
Mnemonika miejsc w swej najprostszej formie polega na ko-
jarzeniu obrazów z miejscami w rzeczywistym i dobrze znanym
otoczeniu. Obrazy reprezentują rzeczy, które należy zapamiętać, i
są umieszczone w stałych punktach, tak abyś zawsze napotkał je
na swej drodze. Załóżmy na przykład, że jest to ulica prowadząca
do twojego domu, a potem jego wnętrze i każde z pomieszczeń,
do których wchodzisz w naturalnej i niezmiennej kolejności. Jeśli
znajdziesz się teraz w punkcie wyjścia, gdzieś na ulicy, i
zaczniesz w wyobraźni iść w stronę domu, zauważysz po drodze
kilka znajomych miejsc. Może to być sklep, który zawsze mijasz,
przejście dla pieszych, z którego zawsze korzystasz, albo stojąca
tam skrzynka pocztowa. To są właśnie twoje miejsca. Kiedy
zbliżasz się do wejścia, kolejnym miejscem będzie ganek albo
podest przed domem. Jeśli do drzwi twego mieszkania prowadzi
korytarz, możesz znaleźć jeszcze więcej miejsc do wykorzystania
— winda, skrzynka na listy czy wreszcie same drzwi.
Teraz musisz w wyobraźni przemierzyć swoje mieszkanie.
Możesz to zrobić naprawdę, lepiej jednak zrobić to w pamięci,
dzięki czemu nie przeoczysz tak łatwo tych rzeczy, na które
natrafisz teraz. Znajdź jakiś stały obiekt w przedpokoju, który
wykorzystasz jako kolejne miejsce. Następnie wejdź do
pierwszego pokoju i wybierz coś rzucającego się w oczy. Jeżeli
znajdujesz się w salonie, może to być telewizor, akwarium,
kolekcja płyt albo sofa. Przejdź do drugiego pokoju i znów
wybierz jakieś miejsce. Powtarzaj tę czynność, aż wykorzystasz
wszystkie pomieszczenia w mieszkaniu i ustalisz, gdzie znajduje
się punkt końcowy.
Teraz powtórz w myślach cały szlak i upewnij się, że potrafisz
odnaleźć każde z miejsc. Będzie to twoja stała trasa i bardzo
ważne jest, abyś był z nią dobrze zaznajomiony
Spróbujmy teraz wykorzystać ją w celu utrwalenia czegoś w
pamięci. Wyobraź sobie, że masz do zapamiętania listę spraw,
które masz do załatwienia w ciągu dnia. Oto typowy przykład:

78
SYSTEM MIEJSC

1. Kupić znaczki.
2. Zanieść garnitur do pralni.
3. W pracy powiedzieć X, żeby zadzwonił do Y (pomyśl o
autentycznych osobach).
4. Odebrać telefon komórkowy z naprawy.
5. Nakarmić papugę.
6. Zadzwonić do Dave'a.
7. Nagrać program Trick of the Mina.
8. Kupić jakieś badziewie na eBay
9. Dwa razy sprawdzić nagrywarkę DVD.
Teraz zacznij przemierzać swój szlak. Pierwszym zadaniem
jest kupienie znaczków, więc umieść ich wyraźny obraz w
pierwszym z wybranych miejsc. W tym wypadku nie tworzysz
skomplikowanych powiązań, lecz po prostu umieszczasz mocny
wizualny symbol każdego zadania tam, gdzie możesz go łatwo
zauważyć. Jeśli pierwszym z miejsc jest sklep, wyobraź sobie
ogromny znaczek pocztowy przyklejony w oknie wystawowym.
Potem przejdź do kolejnego miejsca i zostaw w nim kolejny
przedmiot z listy, na przykład garnitur albo płaszcz (wybierz coś
ze swej rzeczywistej garderoby), który promieniuje oślepiającym
światłem, co ma ci przypomnieć o pralni. Poświęć kilka sekund,
aby każdy obraz utrwalił ci się w głowie. Następnie kontynuuj
postępowanie, kierując się powyższą listą i umieszczając obrazy
w kolejnych miejscach na trasie. Jeśli „zadzwonić do Dave'a"
wiąże się na przykład z lodówką, możesz wejść do kuchni i tam
go zastać. Dave stoi obok otwartej lodówki i rozmawiając przez
twój telefon, podpija ci mleko. Oczywiście najlepiej będzie, jeśli
obejdziesz się bez tych przykładów i zastosujesz własne pomysły.
Kiedy skończysz, będziesz miał w wyobraźni gotową trasę,
którą możesz przemierzyć, ilekroć zechcesz dokonać przeglądu
czekających cię zadań. Zobaczysz je, kiedy udasz się na taki
spacer i przyjrzysz się po drodze każdemu z miejsc. Jeżeli któreś
z nich jest zamglone, zmień jego obraz na coś bardziej
zapadającego w pamięć. Pamiętaj, że symbole powinny być żywe
i wyraziste (co oznacza, że musisz im nadać przejrzyste i
obszerne wyobrażenie), a także na tyle niezwykłe, żeby zwracały

79
PAMIĘĆ

na siebie uwagę. Jeśli rozmieścisz na trasie takie właśnie obrazy,


przekonasz się, że bez wysiłku możesz je zauważyć.
Cała uroda tego systemu polega na tym, że jeśli któryś z
punktów z' listy umknie ci z pamięci, możesz bez problemu iść
dalej. Jak już wspomniałem, system powiązań nie daje takiej
możliwości. Metoda ta przydaje się, kiedy wygłaszasz mowę,
gdyż pozwala ci automatycznie przechodzić do kolejnych
punktów. Mając do czynienia z zależnymi od siebie ogniwami,
możesz być zmuszony do zrobienia kroku w tył, aby sprawdzić
poprzedni punkt, jeśli chcesz wiedzieć, co następuje potem.
Pałace pamięci

Kiedy opanujesz tę metodę, możesz nabrać ochoty, aby wznieść


się na wyższy poziom, gdzie naprawdę masz szansę odnaleźć w
niej coś pięknego. System ten jednak, w takiej formie, w jakiej go
zaprezentowałem, ma pewne ograniczenia. Po pierwsze,
ogranicza cię liczba miejsc, jakie napotykasz na swej drodze,
więc możesz zapamiętać tylko jedną listę naraz. Gdybyś
próbował zapamiętać równolegle drugą, poczynając od sklepu z
wielkim znaczkiem na wystawie, wszystko by ci się straszliwie
pomieszało.
Pierwszy krok polega zatem na zwiększeniu liczby miejsc w
każdym z pomieszczeń twego mieszkania. W kuchni znajduje się
nie tylko lodówka, ale również szuflada na noże, piekarnik oraz
sporo innych miejsc, w których możesz umieścić obrazy.
Najważniejsze jest to, aby pomieszczenie nie było zatłoczone, a
twoje obrazy były przejrzyste i wyraźne. Dlatego dobrym
pomysłem jest, aby w miarę możliwości umieszczać je
w e w n ą t r z obiektów. Jeśli na przykład posadzisz Dave'a w
lodówce, to o b o k niej również coś może się dziać i żaden z tych
obrazów nie będzie wchodził drugiemu w paradę. Warto też
zachować pomiędzy miejscami spory dystans, chociaż może się
to nie wydawać istotne. Ważne jest jednak, aby miejsca się
wyróżniały.
Kiedy w każdym z pomieszczeń będziesz miał do użytku po
kilka miejsc, miej na uwadze, że powinieneś zawsze przemierzać
je w ustalonym porządku. Ja w przeciwieństwie do starożytnych
Greków poruszam się zawsze w kierunku zgodnym z ruchem

80
SYSTEM MIEJSC

wskazówek zegara, więc okrążając pomieszczenie, zaczynam od


miejsca znajdującego się bezpośrednio po mojej lewej ręce.
Innym sposobem na poszerzenie zakresu zastosowań twojego
systemu miejsc jest użycie go do przechowywania trwałych in-
formacji. Ujmując to inaczej, możesz posługiwać się nim nie
tylko w celu zapamiętywania takich rzeczy jak listy sprawunków

PAM IĘĆ

czy przemówienia, które później wywietrzeją ci z głowy (same

Palące pamięci

Kiedy opanujesz tę metodę, możesz nabrać ochoty, aby wznieść


się na wyższy poziom, gdzie naprawdę masz szansę odnaleźć w
niej coś pięknego. System ten jednak, w takiej formie, w jakiej go
zaprezentowałem, ma pewne ograniczenia. Po pierwsze,
ogranicza cię liczba miejsc, jakie napotykasz na swej drodze,
więc możesz zapamiętać tylko jedną listę naraz. Gdybyś
próbował zapamiętać równolegle drugą, poczynając od sklepu z
wielkim znaczkiem na wystawie, wszystko by ci się straszliwie
pomieszało.
Pierwszy krok polega zatem na zwiększeniu liczby miejsc w
każdym z pomieszczeń twego mieszkania. W kuchni znajduje się
nie tylko lodówka, ale również szuflada na noże, piekarnik oraz
sporo innych miejsc, w których możesz umieścić obrazy.
Najważniejsze jest to, aby pomieszczenie nie było zatłoczone, a
twoje obrazy były przejrzyste i wyraźne. Dlatego dobrym
pomysłem jest, aby w miarę możliwości umieszczać je
w e w n ą t r z obiektów. Jeśli na przykład posadzisz Dave'a w
lodówce, to o b o k niej również coś może się dziać i żaden z tych
obrazów nie będzie wchodził drugiemu w paradę. Warto też
zachować pomiędzy miejscami spory dystans, chociaż może się
to nie wydawać istotne. Ważne jest jednak, aby miejsca się
wyróżniały.
Kiedy w każdym z pomieszczeń będziesz miał do użytku po
kilka miejsc, miej na uwadze, że powinieneś zawsze przemierzać

81
PAMIĘĆ

je w ustalonym porządku. Ja w przeciwieństwie do starożytnych


Greków poruszam się zawsze w kierunku zgodnym z ruchem
wskazówek zegara, więc okrążając pomieszczenie, zaczynam od
miejsca znajdującego się bezpośrednio po mojej lewej ręce.
Innym sposobem na poszerzenie zakresu zastosowań twojego
systemu miejsc jest użycie go do przechowywania trwałych in-
formacji. Ujmując to inaczej, możesz posługiwać się nim nie
tylko w celu zapamiętywania takich rzeczy jak listy sprawunków
czy przemówienia, które później wywietrzeją ci z głowy (same
miejsca są stałe, ale umieszczone w nich obiekty zanikają, jeśli
nie są używane). Inne pomieszczenia, przestrzenie bądź budynki
możesz przeznaczyć do przechowywania przydatnych informacji,
które chciałbyś zapamiętać. Kiedy więc jesteś dobrze oswojony z
systemem miejsc swojego mieszkania, możesz rozszerzyć sce-
nerię do bardziej złożonej formy połączonych budynków, nadając
im w wyobraźni kształt rozrastającego się pałacu. Zacznij od
umieszczenia w wyimaginowanym obrazie swego mieszkania do-
datkowych drzwi, które będą prowadzić do innego, dobrze ci
znanego otoczenia. W tym nowym budynku możesz
magazynować informacje, które chcesz zachować dłużej, i
zaglądać tam od czasu do czasu, aby je odświeżyć.
Kiedy zacząłem stosować te techniki, do rozszerzenia zakresu
pamięci wykorzystałem budynek mojej starej szkoły Szybko
jednak się okazało, że miejscom, które wybrałem, daleko było do
ideału: z czasem stały się niewyraźne i zamglone, a związane z
nimi wspomnienia nie zawsze były czytelne. Sprawiało to, że
dystansowałem się od obrazu i więcej wysiłku kosztowało mnie,
aby wyobrazić sobie w tej perspektywie siebie. Ponownie
przeczytałem rozdział powieści Thomasa Harrisa, z którego
dowiadujemy się, jak Lecter jest w stanie zatracić się w labiryncie
pałacowych komnat i olbrzymich sal, i wtedy pojąłem, jaką
radość daje korzystanie z większych przestrzeni do
magazynowania użytecznych informacji.
Co więcej, jest to również zgodne z oryginalnym zastoso-
waniem systemu opisanego przez autora traktatu Ad Herennium.
Zachęcał on uczniów, aby do stworzenia „sztucznej pamięci" wy-
bierali raczej dogodne miejsca znane im z doświadczenia, a nie
korzystali z obrazu własnego domu. Miejsce w każdym z
budynków powinno być umiarkowanej wielkości, wyraźnie

82
SYSTEM MIEJSC

oświetlone (ale nie nazbyt jaskrawo) i oddalone od następnego o


jakieś dziesięć metrów. Każdego, kto nie był pewien, czy potrafi
znaleźć wystarczająco dobre miejsce, autor pocieszał, że „jego
myśl bez problemu ogarnie jakikolwiek wybrany obszar i stworzy
w nim odpowiednią scenerię". Takie wykorzystanie fikcyjnych
miejsc w celu uzupełnienia tych rzeczywistych pozwala na
tworzenie w wyobraźni cudownych rezydencji, rozrastających się
we wszystkich kierunkach i pełnych niezliczonych pomieszczeń o
rozmaitym przeznaczeniu.
Czy przy rozbudowie pałacu pamięci powinieneś posługiwać
się zmyślonymi, czy prawdziwymi miejscami, zależy od tego, jak
bardzo jesteś z nimi oswojony Osobiście nie radziłbym korzystać
z wyimaginowanych miejsc, gdyż wtedy musisz najpierw
skoncentrować się na zapamiętaniu s a m y c h m i e j s c , co wy-
daje się bezcelowe. Znajdując wygodną i estetyczną przestrzeń,
którą chciałbyś dołączyć do swego pałacu, połóż nacisk na jej za-
pamiętanie. Możesz ją nawet sfotografować dla dobrego
rozeznania, a potem kilkakrotnie przyglądać się zdjęciu, aby
widok dobrze zapadł ci w pamięć. Jeśli zamierzasz wykorzystać
ten system, mogę ci doradzić, podobnie jak rzymski autor, abyś
poświęcił trochę czasu na zapamiętanie rzeczywistego miejsca, w
miarę możliwości jak najmniej zaludnionego. W ten sposób
„pożyczyłem" sobie kilka sal muzealnych (ignorując w nich
wszystko poza eksponatami, które zazwyczaj najbardziej
zapadają w pamięć), jak również londyńskie parki, część mojej
szkoły i uczelni, ulubione teatry, w których zasiadałem na
widowni albo występowałem, imponujące posiadłości i domy
moich przyjaciół. Zainspirowany rozdziałem Hannibala, wiele z
nich połączyłem ze sobą za pomocą okazałych klatek scho-
dowych i marmurowych korytarzy.
Jeśli na przykład masz ochotę zapamiętać tytuły dzieł
Szekspira w kolejności ich powstania, wybierz się do teatru
Globe albo Swan w Stratfordzie. W budynku przemierz kilka
razy stałą trasę, wybierając tyle miejsc, ile zdołasz na stałe
zachować w pamięci, by potem bez wysiłku je sobie
przypomnieć- Możesz zacząć od wejścia do teatru, przejść przez
foyer, minąć kasy, bufet i tak dalej, umieszczając w każdym z
tych punktów wyraźny obraz tego, co życzysz sobie zapamiętać-
Miejsca te muszą jednak mocno odcisnąć się w twojej pamięci,

83
PAMIĘĆ

gdyż ważne jest, abyś przypominając je sobie, nigdy nie musiał


wysilać się bardziej niż w przypadku pomieszczeń we własnym
domu. Kiedy uszczęśliwiony stwierdzisz, że potrafisz odbyć tę
podróż w głowie i przywołać w pamięci wszystkie miejsca,
możesz zawrócić i w każdym z nich umieścić obraz
odpowiadający każdej ze sztuk.
Posługuję się tym przykładem, ponieważ kiedyś krążąc wśród
teatrów w tętniącym życiem i pełnym blasku londyńskim West
En-dzie, wykorzystałem wnętrze Cambridge Theatre, aby
zapamiętać wszystkie dzieła sceniczne barda znad Avonu. Teatr
ten stanowi część mego własnego pałacu pamięci, w której na
stałe umieściłem te informacje. Zadomowiły się na dobre w
moim umyśle po jakichś dziesięciu minutach, bo tyle zajął mi
cały proces. Kiedy zaprezentuję wam sekwencję, dzięki której
wciąż pamiętam to wszystko, zobaczycie, jak funkcjonuje taki
spacer po wyimaginowanych miejscach. W tym przypadku
wykorzystałem typowy system miejsc, który normalnie opiera się
na stałych i oddzielnych obrazach, ale wprowadziłem do niego
postacie, które poruszają się i wchodzą ze mną w interakcje. Aby
wprowadzić kilka liczb, posłużyłem się również systemem
skojarzeniowym, którego działanie opiszę później.
Wchodząc tylnym wejściem, widzę w kantorku po lewej
dwóch raczej dostojnych dżentelmenów (Dwaj panowie z Werony),
którzy pokazują magiczne sztuczki („magik" w systemie
skojarzeniowym oznacza liczbę 39, a to podpowiada mi, że sztuk
jest trzydzieści dziewięć). Witam się z nimi, po czym idę w
stronę windy, co wymaga pokonania kilku stopni. Na schodach
spotykam idącego z naprzeciwka ucznia, który trzyma zeszyt z
pracą domową w wielu miejscach poprawioną przez nauczyciela
na czerwono. Chcemy się wyminąć, ale w tym samym momencie
robimy krok w tę samą stronę. Powtarzamy to kilka razy i nie
mogąc zejść sobie z drogi, zaśmiewamy się z tej sytuacji
(Komedia omyłek). Kiedy otwieram drzwi windy, wyłania się z
niej imponująca postać Króla Jana we wspaniałym królewskim
stroju, ale o twarzy Johna Majora, żebym nigdy nie miał
wątpliwości, o którego króla chodzi. Wchodzę do windy, która
rusza w górę. Na pierwszym piętrze przyłącza się do mnie książę
Harry, który puszcza bąka (Henryk VI, część I; bąk

84

* Nazwisko Merchant znaczy po angielsku „kupiec" (przyp. dum.).


SYSTEM MIEJSC

symbolizuje w systemie skojarzeniowym szóstkę). Za nim


pojawia się Anthony Hopkins w roli Tytusa Andronikusa, ale nie
wchodzi do windy. Mijam drugie i trzecie piętro (Część II i III)
w towarzystwie Harry'ego, a potem winda się zatrzymuje i
niemiły zapach się ulatnia. W tym momencie słyszę wściekłe
krzyki żony Harry'ego (Poskromienie złośnicy). Na najwyższym
piętrze, gdzie mieści się moja garderoba, wychodzę z windy i od
razu wdeptuję w brązową, lepką maź (Ryszard III). Obok
odchodów, które pozostawił tam pokojowy piesek, znajduję
liścik, w którym zdesperowana sprzątaczka donosi, że całe
uczucie, jakie wkłada w utrzymanie tego miejsca w czystości,
poszło na marne (Stracone zachody miłości). Ruszam dalej, ale
najpierw dostrzegam, że jedna ze ścian korytarza zamieniła się w
balkon wychodzący na malowaną scenę (Romeo i Julia).
Podchodząc bliżej, widzę, że balustrada udekorowana jest rzeź-
bami przedstawiającymi baśniowe postacie, a w samym środku
znajduje się człowiek z oślą głową (Sen nocy letniej). Staję wresz-
cie przed drzwiami garderoby, do których przyszpilone są dwie
kartki z życzeniami, przysłane przez mego serdecznego
przyjaciela Richarda (Ryszard II). Sięgam do klamki, ale drzwi
otwierają się same i staje w nich pisarz i komik Stephen Merchant
(Kupiec wenecki). Przechodzi obok mnie*. Wymieniamy
uprzejmości, po czym wchodzę do garderoby i od razu zauważam
po lewej stronie pomnik księcia Harry'ego siedzącego na krześle
(Henryk IV, część I; w systemie skojarzeniowym krzesło
symbolizuje czwórkę). Poruszając się od lewej do prawej,
dochodzę do lodówki, a kiedy ją otwieram, moim oczom ukazuje
się grupka maleńkich kobiet, które naśmiewają się ze swoich
mężów (Wesołe kumoszki z Windsoru). W kolejnym narożniku, tuż
obok wejścia do przebieralni, stoi drugi posąg Harry'ego na
krześle (Część II), lecz moją uwagę przyciąga sofa. Siedzi na niej
nerwowa starsza pani, którą strasznie wytrącił z równowagi jakiś
drobiazg (Wiele hałasu o nic). Tuż obok, na niewielkim stoliku
znajduje się mniejsza statuetka Harry'ego, tym razem grającego
na bębnie (Henryk V; i znów — w systemie skojarzeniowym
bęben i czynele symbolizują piątkę). Wkraczam w końcu do
przebieralni, aby zobaczyć przyczepioną na lustrze kartkę od
sprzątaczki, która z dumą informuje, że uporządkowała wszystko,

85
PAMIĘĆ

tak Jak wam się podoba. Jestem jej bardzo wdzięczny. Kiedy
zerkam w prawo, widzę, że biała zasłona prysznica jest
zaplamiona krwią, co przypomina mi o Juliuszu Cezarze.

Opuszczam przebieralnię i postanawiam zejść po schodach na


scenę. Na najwyższym stopniu zauważam nakręcaną dziecinną
zabawkę, która przypomina mi o tym, że przechodzę do
następnego stulecia. Od tego momentu zaczynają się sztuki
napisane po roku 1600. Stojąc u szczytu schodów, widzę, że kilka
pierwszych stopni porasta warstwa rzeżuchy (Troilus i Kresy
da)*. W połowie schodów, na zakręcie napotykam kolejny
pomnik, tym razem przedstawiający melancholijną świnkę,
Hamleta**. Zaraz potem zauważam, że równie nieszczęśliwy
aktor niczym więzień wydrapał w tynku kreski, odliczając
wieczory, kiedy występował w tym spektaklu. Jest ich dwanaście
(Wieczór trzech króli)***. Tuż obok narysował jednak uśmieszek,
co pozwala się domyślać, że był zadowolony z końca swej udręki
(Wszystko dobre, co się dobrze kończy). Na samym dole rzuca mi
się w oczy nabazgrany na ścianie rasistowski slogan (Otello) i
próbuję go zeskrobać za pomocą linijki (Miarka za miarkę).
Staję w drzwiach prowadzących za kulisy i zauważam, że
scena jest przygotowana do wystawienia greckiej tragedii. Na tle
dekoracji wyobrażającej Akropol stoi mój przyjaciel ze szkolnych
lat imieniem Timothy (Tymon Ateńczyk). Przecinam scenę i
schodzę na widownię. W pierwszym rzędzie siedzi starszy
mężczyzna w towarzystwie dwóch córek, które najwyraźniej mu
nadskakują (Król Lear). Kilka rzędów dalej dostrzegam pokrytego
* Skojarzenie to opiera się na podobieństwie angielskiego słowa cress (rzeżucha) do imienia
bohaterki dramatu, które w oryginale brzmi Cressida (przyp. tłum.). ** Skojarzenie świnki
z Hamletem wynika z zawartego w jego imieniu słowa ham, oznaczającego szynkę (a także
marnego, pretensjonalnego aktora). Co więcej, przyrostek -let w niektórych angielskich
wyrazach pełni funkcję zdrobnienia (przyp. tłum.). *** Tytuł oryginału to Twelfth Night, czyli
dwunasta noc (przyp. tłum.).

krwawymi pla-

86
PAMIĘĆ

mami króla (Makbet). Zahaczam stopą o coś, co początkowo


biorę za rurę leżącą w przejściu między rzędami, ale widzę, że jest
to peryskop z łodzi podwodnej (Perykles, książę Tyru). Podnoszę
go, a wtedy ze środka wypada kawałek korala (Koriolan), który
prawdopodobnie dostał się tam podczas jakiejś morskiej podróży.
W drzwiach znajdujących się za widownią spotykam Anthony'ego
(Antoniusz i Kleopatra), jednego z producentów moich programów
telewizyjnych, który czasem przychodzi do teatru. Wchodzę do
holu, gdzie mój menażer Michael gra na cymbałach (Cymbelin).
Mijam go i wyglądam przez okno na ulicę, którą pokrywa gruba
warstwa śniegu (Opowieść zimowa). Chcąc zaczerpnąć świeżego
powietrza, postanawiam stawić czoło pogodzie i kontynuować mój
spacer na zewnątrz budynku, ale gdy tylko wychodzę, zwala mnie
z nóg nagłe uderzenie porywistego wiatru (Burza). Tylko dzięki
pomocy dwóch życzliwych bliźniaków (Dwóch szlachetnych
krewnych) udaje mi się wstać. Idąc wzdłuż Monmouth Street w
stronę Se-ven Dials, widzę przed sobą wielkiego mistrza magii
Cardiniego, który, pijany jak zwykle, wygląda na dosyć
zagubionego (Cardenio). W końcu odwracam się, by spojrzeć na
teatr. W miejscu mojego portretu ogromnych rozmiarów, którym
przyozdobiłem fasadę budynku, widnieje równie wielki obraz
Henryka VIII w dobrze znanym stroju.
Tak oto wygląda mój spacer po teatrze, w którym dane mi było
występować.
Możesz połączyć swoje mieszkanie z podobnym miejscem za
pomocą dodatkowych drzwi albo ogrodu, w którym również
możesz zgromadzić bogactwo informacji. W ten sposób możesz w
wolnych chwilach czerpać radość z przemierzania swoich włości i
przeglądania ukrytych w nich tajemnic. Autohipnotyczny
charakter tych wędrówek sprawia, że są one rozkosznym zajęciem.
Ważne jest, by od czasu do czasu sprawdzić, czy zmagazynowane
informacje nie wywietrzały. W niedługim czasie taka wyprawa
stanie się łatwa i nie będzie zajmować wiele czasu, będziesz
posuwał się naprzód niemal automatycznie.
Na koniec pozwolę sobie na jeden wniosek. Starożytni Grecy
zalecali, aby po każdych pięciu miejscach takiej wędrówki
umieszczać jakiś znak. Na przykład dłoń z wyprostowanymi
palcami będzie ci przypominać, że właśnie stoisz przed piątym

98
PAMIĘĆ

punktem listy. Dzięki temu, jeśli zechcesz przypomnieć sobie, co


znajduje się na miejscu dwunastym, docierasz bezpośrednio do
znaku „dziesięć", a następnie posuwasz się o kolejne dwa miejsca.
Powinien to być raczej dyskretny dodatek i taką właśnie oznakę
przełomu stuleci umieściłem na szczycie schodów teatru
Cambridge.

System skojarzeniowy
Zarówno system powiązań, jak i system miejsc pomagają ci
zapamiętać wszystko, co można sprowadzić do listy albo za jej
pomocą wyrazić. W przeciwieństwie do nich system skojarze-
niowy pozwala operować cyframi, można go więc używać do
zapamiętywania numerów dokumentów, pokojów hotelowych, te-
lefonów i haseł dostępu. Jest zwykle używany razem z systemem
powiązań i umożliwia łączenie cyfr ze sobą, jak również ze
słowami, nazwami oraz innymi informacjami. W odróżnieniu od
zastosowania oznaczeń liczbowych w mnemonice miejsc pozwala
w o wiele bardziej organiczny sposób przypisać obiekty do ich
pozycji na liście.
Na razie odłóżmy na bok wyimaginowane wędrówki w syste-
mie miejsc i wróćmy do naszych wcześniejszych przemyśleń na
temat prostego zastosowania powiązań, dzięki któremu z jednego
skrawka informacji można bez wysiłku uzyskać drugi. Później
możemy włączyć system skojarzeniowy do wędrówek po pałacu
pamięci.
A oto podstawowe założenie: liczby nie są słowami i dlatego
nie można znaleźć dla nich wizualnych odniesień. Jeśli jednak
każdą liczbę będzie symbolizować jakieś słowo, z powodzeniem
można

98
PAMIĘĆ

będzie przypisywać im obrazy. Poniżej prezentuję bardzo prosty


sposób zastąpienia cyfr od zera do dziewięciu słowami poprzez
ich kojarzenie z kształtami przedmiotów*.
0 jajko 5 bęben z talerzami
1 świeca 6 wiśnia
2 łabędź 7 kosa
3 kajdanki 8 bałwan
4 krzesło 9 hak
To łatwe. Wystarczy teraz zapamiętać dziesięć powyższych
słów, aby móc na zawołanie wymienić przedmiot kojarzący się z
daną cyfrą. Będziesz mógł dzięki temu połączyć słowo z
odpowiadająca mu cyfrą, a nie z kolejnym słowem na liście.
Pierwszym słowem na naszej liście był „telefon" i teraz należy
powiązać go ze świecą. Wyobraźmy sobie na przykład odlaną z
wosku świecę w kształcie naturalnych rozmiarów telefonu. I tak
dalej. Gdyby teraz ktoś zapytał cię o słowo numer jeden,
pomyślałbyś: „świeca" i natychmiast zobaczyłbyś telefon.
Jest to prosta metoda, ale ma spore ograniczenia. Budowanie
skojarzeń staje się trudniejsze, gdy mamy do czynienia z liczbami
wielocyfrowymi. Jeśli jednak spodobał ci się ten system, możesz
pokonać trudności, powtarzając ten sam przedmiot w każdej
grupie dziesiątek (np. 2, 22, 32, 42 i tak dalej kojarzą się
niezmiennie z łabędziem) i pozwalając, aby każda z tych grup
znacząco wpływała na ów przedmiot w jakiś bezpośredni sposób.
Na przykład wszystkie obiekty występujące w grupie od 10 do 20
wyobrażasz sobie jako stojące w płomieniach, od 21 do 30 jako
zamarznięte, od 31 do 40 w błękitnym kolorze i tak dalej.
Osobiście nie jestem zwolennikiem tego systemu ze względu
na jego ograniczenia i skomplikowany charakter. Nauczę cię więc
w zamian mojego ulubionego systemu. Wymaga on trochę więcej
przygotowań, ale w praktyce jest o wiele bardziej użyteczny.
* W angielskim oryginale dobierano słowa rymujące się z liczebnikami, czego nie da się
oddać w języku polskim (przyp. tłum.).

Pomoże ci zapamiętać dłuższe ciągi liczb (jak na przykład numery


telefonów), co w przypadku poprzedniej metody mogłoby okazać
się trudne.
Zaczniemy od przypisania cyfrom od 0 do 9 poszczególnych
spółgłosek. Ich wybór będzie zależał tylko od tego, która z nich

89
PAMIĘĆ

najbardziej kojarzy się z daną cyfrą. W niektórych przypadkach


możemy sobie pozwolić na praktyczną alternatywę. Poniżej pre-
zentuję listę skojarzeń, z których sam korzystam, i wyjaśniam ich
pochodzenie.
0 — z/s (głoska „z" występuje w słowie „zero", a „s" jest do
niej najbardziej podobna)
1 — 1 (wyglądają podobnie)
2 — n (dwie nóżki, jak w małym „n")
3 — m (trzy nóżki, jak w małym „m")
4 — r (przy wymawianiu „cztery" słyszymy twarde „r")
5 — v/w/f („v" to rzymska piątka, a „w" i „f" brzmią
podobnie)
6 — b/p (litera „b" kształtem przypomina szóstkę, a „p" brzmi
podobnie)
7 — t/d (siódemka i duże „T" są do siebie nieco podobne,
zwłaszcza że sam piszę „T" w taki właśnie sposób, a głoska „d"
jest twardym odpowiednikiem „t")
8 — h (można skojarzyć ósemkę i duże „H" z uwagi na
dzielącą je na pół poprzeczną kreskę)
9 — g (wygląd zapisanej odręcznie litery „g" może
przywodzić na myśl dziewiątkę)
Przyjrzyj się tej liście i upewnij się, że wszystkie skojarzenia
mają dla ciebie sens. Następnie zasłoń tę stronę i sprawdź, czy
wszystkie je zapamiętałeś. Jeśli tak, to idźmy dalej.
Teraz wyobraźmy sobie, że musisz zapamiętać swój nowy nu-
mer PIN: 1742. Oeśli to faktycznie twój PIN — proszę, nie staraj
się opanować zachwytu i natychmiast powiadom dziennikarzy).
Możesz przedstawić te cyfry za pomocą liter LTRN, a potem po-
zostaje ci jedynie stworzyć z nich słowo bądź frazę, która ułatwi
ci

loi
PAMIĘĆ

zapamiętanie numeru. W zasadzie samogłoski należy dobrać tak,


aby powstał jakiś sensowny wyraz albo wyrazy Mnie przychodzi

90
PAMIĘĆ

na myśl „latarnia". Kiedy już stworzysz jakieś słowo, skojarz je z


czynnością pobierania gotówki z bankomatu i problem z głowy.
Na przykład w przypadku latarni możesz sobie wyobrazić
bankomat oświetlony przez stylową uliczną lampę. Dzięki
takiemu obrazowi nie musisz martwić się zapamiętywaniem
numeru. Wystarczy, że idea bankomatu wywoła skojarzenie z
latarnią i rozkodujesz ten obraz. Tworząc zapadające w pamięć
słowo lub słowa, staraj się uniknąć dodawania liter, które
odpowiadają w systemie innym cyfrom. Najlepiej trzymać się
samogłosek.
Niedawno zmieniałem bank i musiałem zapamiętać kilka no-
wych numerów PIN. Najpierw zamieniłem każdy z nich w jakieś
słowo albo dwa, jak w powyższym przykładzie. Pozostając przy
numerze 1742, związanym, powiedzmy, z moim firmowym
rachunkiem bieżącym, wyobrażam sobie, jak ubrany w bardzo
elegancki garnitur podchodzę do bankomatu, nad którym wisi
staroświecka latarnia gazowa. Tymczasem w scenie przypisanej
do mojego prywatnego konta mogę nosić codzienny strój.
Zdaliście już sobie sprawę, że jeśli któreś z tych skojarzeń
wygląda śmiesznie, to właśnie o to chodzi. Jeśli poświęcisz kilka
sekund na utrwalenie w pamięci tych dziwnych obrazów, to wy-
korzystasz naturalny sposób, w jaki nasz mózg tworzy
skojarzenia, inny niż pozornie bardziej „sensowne" (i mniej
efektywne) metody, których normalnie używamy, próbując coś
zapamiętać.
A oto kolejny przykład. Jakiś czas temu w Las Vegas, podczas
zdjęć do telewizyjnego dokumentu Mesjasz, zatrzymaliśmy się w
jednym z tamtejszych olbrzymich i wybitnie groteskowych hoteli.
Wieczorem, tuż po przyjeździe, kiedy ledwie trzymając się na
nogach, życzyliśmy sobie dobrej nocy, wyczerpani długą i
męczącą podróżą umówiliśmy się na godzinę szóstą rano, co było
zupełnie barbarzyńską porą. Idąc do pokoju, uzmysłowiłem sobie,
że przed spotkaniem muszę jeszcze odebrać coś z pokoju Coopsa,
mego asystenta, i zanieść to Sarah Jane, którą czekało przykre i
niełatwe zadanie zrobienia mi makijażu przed występem.
Oczywiście hotel miał około trzydziestu pięter i jakieś trzy tysiące
pokoi, zatem te dwa numery, które podali mi Coops i Sarah Jane,
kiedy szedłem w stronę windy, miały po cztery cyfry. Nie miałem

91
PAMIĘĆ

przy sobie ani długopisu, ani skrawka papieru, a nie uśmiechało


mi się błąkać bez celu po piętrach tego kolosa o wpół do szóstej
nad ranem. Ci, którzy znają tego typu hotele, wiedzą, co to za
koszmar. Nie dość że można pobłądzić w niekończących się
labiryntach korytarzy, to jeszcze każda próba dotarcia do recepcji
wymaga piętnastominutowego marszu wśród połyskujących i
hałaśliwych automatów do gier oraz przez pstrokato udekorowany
hol. Pod drzwiami swego pokoju zorientowałem się, że nie mam
przy sobie klucza. Nigdy bardziej nie złorzeczyłem całemu światu
niż wtedy, gdy ledwie poruszając nogami, musiałem zjechać
dwadzieścia siedem pięter w dół i przemierzyć kasyno
„Flamingo", dopuszczające się brutalnego gwałtu na moich
zmysłach. Na domiar złego w recepcji zostałem poinformowany,
że aby dostać zapasowy klucz, muszę okazać paszport (który leżał
bezpiecznie zatrzaśnięty w moim pokoju). Nie wiem, co
wydarzyło się potem. Może spałem na ławce. Może
zamordowałem recepcjonistkę.
Odbiegam jednak od tematu. Podano mi dwa numery poko-
jów, nie miałem nic do pisania i pozornie nie byłem w stanie
zapamiętać tego, co usłyszałem. Zamieniłem więc liczby na litery,
litery na słowa, a potem przypisałem je poszczególnym osobom.
Coops mieszkał w pokoju 2035 (do dziś pamiętam) — NSMW.
Zapamiętałem słowa „nos mewy" i wyobraziłem sobie stojącego
w drzwiach Coopsa z wielkim dziobem w miejscu nosa. Pokój, w
którym została zakwaterowana Sarah Jane, miał numer 1327,
czyli LMNT. Przyszło mi na myśl słowo „laminat" i wystarczyło
stworzyć w myślach makabryczną scenę, w której przed wejściem
na plan Sarah Jane zamiast pudru nakłada mi na twarz warstwę
gorącego plastiku. Potem mogłem położyć się spać na tych kilka
godzin, które mi jeszcze pozostały, wiedząc, że rano bez trudu
przywołam te obrazy. Zapadły mi w pamięć bardzo łatwo, gdyż

były żywe i niezwykłe. Sam możesz się o tym przekonać, jeszcze


raz wyliczając tamtych dwadzieścia przedmiotów, które pozostały

92
PAM IĘĆ

ci w głowie od czasu, gdy poznawałeś system powiązań. Sprawdź,


czy wciąż potrafisz je wymienić. Pamiętaj, że żadnego z nich nawet
nie próbowałeś zapamiętać, poza pierwszym, najwcześniejszym po-
dejściem, kiedy nie miałeś szans na powodzenie.
System skojarzeń można wykorzystać również w inny sposób.
Wróćmy do tamtej listy i wyobraźmy sobie, że chcesz zapamiętać,
które miejsce na liście zajmuje każde ze słów. W ten sposób za-
miast wymieniać je wszystkie po kolei, możesz poprosić swego i
tak już zafascynowanego kolegę, aby wybrał jakąś liczbę, a ty
będziesz w stanie podać odpowiadający jej wyraz. W podobny spo-
sób możesz łączyć numery telefonów, daty albo wyniki z imionami
bądź miejscami — znajduje tu zastosowanie ten sam system. No
cóż, skoro przy użyciu kojarzonych z cyframi liter „z", „1", „n",
„m" i tak dalej, potrafimy tworzyć słowne obrazy liczb, z łatwością
poradzimy sobie z liczbami dwucyfrowymi. Weźmy nasze litery
odpowiadające cyfrom od 0 do 9 i dodając do nich samogłoski,
zamieńmy je w słowa.

0 z/s: zoo 5 w: wół


1 l:lok 6 b:bąk
2 n: noc 7 t: tik
3 m: miś 8 h: hak
4 r:ryk 9 g: gej

Kiedy teraz zabierzemy się za liczby dwucyfrowe, będziemy je


łączyć w sposób, który już znasz, i tworzyć kolejne słowa. Oto
przykładowa lista wyrazów odpowiadających liczbom od 10 do 52,
dzięki której będę mógł zademonstrować, jak działa system skoja-
rzeń w połączeniu z talią kart.

10 1, s: las 13 1, m: lama
11 1,1: lilia 14 1, nlora
12 1, n: lina 15 1, w: lawa
16 1, p: lipa 34 m, r: mur
17 1, t: lotka 35 m, f: mufka
18 1, ch: locha 36 m, p: mapa
19 1, g: legia 37 m, t: mata
20 n, s: nos 38 m, h: mech
21 n, 1: Nil 39 m, g: magik
22 n, n: niania 40 r, z: róża

104
PAM IĘĆ

23 n, m: Nemo 41 r, 1: rylec
24 n, r: nurek 42 r, n: ruina
25 n, w: nawa 43 r, m: rama
26 n, b: Nubia 44 r, r: rura
27 n, t: nuta 45 r, f: rafa
28 n, h: nochal 46 r, p: ropa
29 n, g: noga 47 r, d: radio
30 m, s: miska 48 r, h: rechot
31 m, 1: mleko 49 r, g: róg
32 m, n: mina 50 w, s: wąs
33 m, m: mumia 51 f, 1: fala
52 w, n: wino

Oczywiście każda grupa dziesiątek będzie się zaczynać od tej


samej lub podobnej głoski, dzięki czemu jest to trochę prostsze do
opanowania — na przykład wszystkie dwudziestki zaczynają się od
„n". Jeśli przyjdzie ci na myśl jedna czy dwie alternatywy dla
zaproponowanych powyżej wyrazów, bez wahania wstaw je na ich
miejsce. Upewnij się też, czy wszystkie te przedmioty łatwo się
wizualizują.
Masz przed sobą nową listę przypadkowych słów. Teraz proszę
cię, abyś powiązał każde z nich z odpowiadającą mu liczbą. Zacznij
od pierwszej dziesiątki, zwracając szczególną uwagę na to, której
literze odpowiada każda z liczb. Możesz zajrzeć na poprzednie
strony, ale najpierw sprawdź, ile jesteś w stanie samodzielnie wy-
kombinować albo sobie przypomnieć. Kiedy uporasz się z pierwszą
dziesiątką, weź się za następną. Kiedy na przykład widzisz cyfrę 1,
myślisz „1 = lok", a potem łączysz słowo „lok" z pierwszym
słowem na liście. W tym wypadku jest to „kwiat". W tym
momencie prawdopodobnie przychodzi ci na myśl obraz kwiatka
wetkniętego w kręcone włosy.
Zwolnij migawkę swego umysłu i jeśli potrafisz, połącz z obra-
zami stosowne odczucia, a potem zasłoń listę.
1 kwiat 11 ubikacja
2 spodnie 12 teczka
3 laptop 13 kciuk
4 papuga 14 dzwonek
5 wieloryb 15 muszla
6 sutek 16 portfel
7 stadion 17 magnes
8 Tony Blair 18 nitka

104
PAM IĘĆ

9 chusteczka 19 monitor
10 ślub 20 wózek
inwalidzki

Kiedy będziesz gotów, wybierz jakąś liczbę i rozszyfruj, co się


pod nią kryje. Poproś kogoś, aby ci w tym pomógł, wymieniając
przypadkowe liczby i korygując twoje błędy dopóty, dopóki nie
osiągniesz prawdziwej wprawy. Zwracaj uwagę zwłaszcza na przy-
padki pomyłek, a zapewne przekonasz się, że nie poświęciłeś dość
czasu na utrwalenie sobie w pamięci wyraźnych, żywych i oryginal-
nych obrazów.

Zapamiętywanie długich liczb


System ten, jak już wspomniałem, znakomicie się przydaje do
zapamiętywania numerów telefonów i ciągów liczb, ale najlepiej
funkcjonuje w połączeniu z innymi metodami odnajdywania
powiązań między cyframi. Weźmy na przykład taki ciąg przypadko-
wych cyfr: 876498474505773498724. Jest wręcz niemożliwe, aby
wkuć go na pamięć, ale można posłużyć się całkiem zabawnym sys-
temem. Ja traktuję ten ciąg jako opowieść, łącząc system skojarzeń
z innymi metodami grupowania cyfr.
Słyszę, jak jakaś kobieta liczy od ośmiu, ale uświadamia sobie, że opuściła
piątkę i przerywa (8764). Na dodatek ma prawie sto lat (98) i mieszają się
jej nawet nazwy samolotów (474 zamiast 747). Samoloty przelatują nad jej
pastwiskiem, gdzie pasły się trzy woły. Stoją w rzędzie, ale tego środkowego
brakuje (505), więc musiała na jego miejscu postawić ToTeM (773).
Pozostałe woły ostrzą na nim RoGi (49). Staruszka mieszka w małej
cHaTyNce (872), przed którą wysiaduje na krześle (4).

Możesz przebiec w myślach tę historię i rozszyfrować ją, aby


powtórzyć cały ciąg liczb. Zwróć uwagę, że dla zachowania ciągu
przyczynowo-skutkowego wprowadziłem ogniwo łączące („Samo-
loty przelatują nad jej pastwiskiem..."), co pozwoliło mi przejść do
następnego etapu. Po przeczytaniu mojej historii powinieneś być w
stanie powtórzyć cały numer. Spróbuj to zrobić. Pamiętaj jednak, że
metoda jest znacznie skuteczniejsza, jeśli posłużysz się swoją
własną historią.
Jak już zapewne zauważyłeś, system skojarzeń jest trochę bar-
dziej pogmatwany, ale jeśli chodzi o zapamiętywanie numerów,

104
PAM IĘĆ

pozwala dokonywać niebywałych wyczynów. Przedstawię teraz


kilka przykładów, żywiąc nadzieję, że chęć dokonania takiej efek-
townej prezentacji sprawi, iż nie stracisz zainteresowania tym
systemem.

Zapamiętywanie kart

Jest to coś, z czego korzystałem wiele razy. Czasem można z tego


uczynić osobny popis, innym razem stanowi ukrytą technikę wspie-
rającą jakąś sztuczkę karcianą. Pokazując niektóre z moich
sztuczek, tylko pozoruję użycie sztuki zapamiętywania, zaś podczas
innych występów faktycznie się nią posługuję, choć stwarzam
wrażenie, że to zupełnie coś innego. W jeszcze innych przypadkach
jestem całkowicie uczciwy. Ostatecznie najbardziej interesuje mnie
ogólny efekt i tym się kieruję.
Wyobraźmy sobie, że przetasowałeś talię kart i musisz za-
pamiętać ich nowy układ. Jeżeli chcesz je tylko płynnie wymienić
we właściwej kolejności, najlepiej nadaje się do tego system
powiązań. Kiedy jednak ważne są pozycje poszczególnych kart,
musisz każdej z nich przyporządkować jedną z pięćdziesięciu
dwóch liczb. Ale jak można zastosować któryś z tych dwóch
systemów do zapamiętania talii kart? Odpowiedź, teraz już
prawdopodobnie oczywista, brzmi: zamienić każdą z kart w
słowo-obraz. Proces ten przebiega następująco. Wyobraźmy sobie,
że pierwsza karta w talii, kiedy patrzysz od strony kolorów, to
czwórka kier — 4K. Na początek nazwij ją „Kier Cztery", czyli K4.
Teraz możesz utworzyć słowo zaczynające się od K, używając
litery kojarzącej się z czwórką, a mianowicie... (pamiętasz?) „r".
Niech to będzie na przykład słowo „kura". Można użyć również
słów „kara" czy „kora", ale na dłuższą metę „kurę" najłatwiej jest
sobie zobrazować. Teraz połączmy kartę z jej pozycją (1 czyli „1",
co daje nam „lok") i uzyskujemy obraz kury z głową pokrytą
kręconymi włosami.
Załóżmy, że druga karta to dziewiątka trefl. Postępujesz zgodnie z
tą samą procedurą: Odwróć: 9T = T9
Użyj skojarzenia, aby utworzyć słowo: T9 = t + g = toga.
Za pomocą skojarzenia oznacz pozycję: 2 (druga karta) = noc.
A teraz połącz wyrazy „toga" (T9) i „noc" (2), aby otrzymać
obraz czarnej togi pokrytej gwiaździstym wzorem (nocne niebo).

104
PAM IĘĆ

Jeśli zatem chcesz wiedzieć, jaka karta zajmuje pierwszą po-


zycję, powinieneś przywołać obraz loków (1), a on poprowadzi cię
dalej (kędzierzawa kura). Potem rozkodujesz słowo „kura" jako
kier/cztery (początkowo będzie ci to zajmować kilka sekund) i
będziesz wiedział, że pierwszą kartą w talii jest czwórka kier. Na
podobnej zasadzie gdyby ktoś cię zapytał, jaką pozycję w talii
zajmuje dziewiątka trefl, musisz odnaleźć obraz tej karty (T9 = t + g
= toga), który szybko podsunie ci widok nocnego nieba. Wtedy
pozostaje tylko odczytać „noc" jako 2, aby odkryć pozycję karty.
Jestem pewien, że wydaje ci się to niesamowicie skompliko-
wane. Możesz spokojnie pominąć ten podrozdział, jeśli uznasz, że
nigdy z niego nie skorzystasz. Ale zaraz, przecież chciałeś
wiedzieć, co dzieje się w mojej głowie?
Za moment przedstawię listę obrazów, których używam dlaa
oznaczenia każdej z kart. Dla uproszczenia nie posługuję się syste-
mem skojarzeń w odniesieniu do kart od waleta wzwyż, ponieważ
są one obrazami same w sobie. Na przykład waleta kier widzę jako
Kupidyna. Na tej samej zasadzie król i królowa kier to dla mnie pan
i panna młoda. Jest to prostszy i szybszy sposób niż kodowanie i
rozkodowywanie kart za każdym razem. Inne karty, jak na przykład
asa pik, który kojarzy się ze śmiercią, traktuję w podobny sposób.
Możesz swobodnie zmieniać te obrazy, jeśli ci nie odpowiadają. Po-
winieneś jednak uważać, aby nie łączyć kart ze słowami-obrazami,
które są już przypisane do ponumerowanych pozycji, gdyż może to
wywołać zamieszanie.
A oto lista obrazów, które stosuję do oznaczania kart. Kursywą

AP kostucha AT wielki dąb*


2P pinezka 2T taniec
3P pomidor 3T tamburyn
4P park 4T torpeda
5P powój 5T tawerna
6P papieros 6T tabletka
7P patyk 7T totem
8P pacha 8T tachograf
9P pogrzeb 9T toga
10P plastelina 10T talerz
WP pomocnik ogrodnika WT młody bywalec
klubu
DP pokojówka DT burdelmama
KP ogrodnik 104
KT wykidajło

* Trefl nazywany jest również żołędziem (przyp. tłum.).


PAM IĘĆ

zapisałem te słowa, które nie pochodzą z kodu skojarzeniowego.

p
AMlĘć

AK wielki tort weselny


AD* wielki diament
2K kanapa
2D donos
3K kompot 3D dom
4K kura 4D dyrygent
5K kawa 5D dowcip
6K kabanos 6D Derren Brown
7K kot 7D datownik
8K kuchnia 8D duch
9K kaganiec 9D dyg 10D
10K klaser dyliżans WD złodziej
WK Kupidyn diamentów DD
DK panna młoda królowa
KK pan młody KD stary jubiler
Oto słowa, z których każde mogę potem połączyć z pozycją,
jaką dana karta zajmuje w przetasowanej albo specjalnie ułożonej
talii. Kiedy zastosowanie tej metody idzie w parze z wyraźnym i
oczywistym tasowaniem kart, efekt jest zadziwiający. W jednym z
wczesnych odcinków Mind Control poprosiłem krupiera, żeby wy-
mienił którąś z kart znajdujących się w przetasowanej talii, a ja od
razu ją wskazywałem. W rzeczywistości talia była tasowana w
taki sposób, że powracała do zapamiętanego układu, więc słysząc
nazwę karty, mogłem natychmiast wskazać jej pozycję.
Wystarczyło tylko właściwie ocenić miejsce, w którym musiałem
przełożyć talię, aby odkryć poszukiwaną kartę. Chociaż brzmi to
dosyć nierealnie, jest całkowicie osiągalne przy odrobinie
wprawy. Mogłem sobie również pozwolić na pewien margines
błędu, ponieważ istniała możliwość, że wybrana karta znajdzie się
albo na spodzie kupki, którą podnoszę, albo na szczycie tej, która
pozostaje na stole. Dzięki temu nawet gdybym pomylił się o jedną
kartę, wciąż sprawiałem wrażenie, że jestem nieomylny.

104
* D oznacza dzwonek, czyli karo (przyp. tłum.).

1 lO
Do autentycznie nawiedzonych i zaawansowanych uczniów (a
nie ustaję w wierze, że jesteś na dobrej drodze, aby stać się

ZAPAMIĘTYWANIE NAZW WŁASNYCH

jednym z nich) mógłby przemówić następujący test. Po pierwsze,


zakodowane w twoim umyśle obrazy kart muszą być bardzo
wyraźne, abyś przerzucając talię, mógł nazwać po kolei każdą z
nich, nie zastanawiając się nad tym zbytnio. Nie będziemy się
teraz przejmować pozycjami, które zajmują poszczególne karty.
Weź pięć przypadkowych kart z dobrze przetasowanej talii i odłóż
je na bok, nie patrząc na nie. Następnie przejrzyj całą talię.
Spoglądając na każdą z kart, przypomnij sobie związany z nią
obraz, a potem okalecz go w jakiś sposób. Na przykład as pik,
kostucha, może pociąć się na kawałki własną kosą, a chłopiec
tańczący w klubie (walet trefl) zostać postrzelony. Każde
okaleczenie powinno wyraźnie uszkodzić kojarzący się z kartą
obiekt. Kiedy już to zrobisz, możesz w myślach przewertować
wszystkie obrazy, grupując je kolorami. Teraz wyraźnie
zobaczysz wszystkie te, których nie okaleczyłeś, co pozwoli ci
wskazać, które karty zostały odłożone na bok. Przy odrobinie
wprawy może to być imponująca sztuczka.
Technika ta przydaje się w grach, w których zrzuca się karty
na kupkę. Na przykład grający w brydża mogliby w ten sposób
zapamiętywać wszystkie karty, które trafiają na stół. Jest to
metoda bardzo użyteczna również w przypadku blackjacka, gdyż
zapamiętując kolejność, w jakiej zostały wyłożone karty, wiemy,
czy bezpiecznie jest obstawiać, czy też nie. W pokerze stosowanie
tej techniki nie jest już tak łatwe, chociaż w układach złożonych z
siedmiu kart warto zapamiętać, które z nich zostały odrzucone w
trakcie gry.
Oczywiście wymaga to odrobiny wysiłku, ale jeśli w ogóle
interesuje cię gra w karty, warto poświęcić tej metodzie trochę
cierpliwości. Do innych być może bardziej przemówi kolejny

* W tym miejscu w oryginale znajduje się podrozdział poświęcony zapamiętywaniu wy-


ników meczów ligi futbolowej rozegranych na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Ponieważ
opisane w nim metody mnemotechniczne opierają się głównie na grach słownych i
skojarzeniach odnoszących się do nazw własnych klubów brytyjskich, oddanie ich sensu
w przekładzie jest niemożliwe, co zadecydowało o pominięciu tego fragmentu (przyp.
tłum.).
podrozdział*.

PAM IĘĆ

Zapamiętywanie nazw własnych


To zdumiewające, jak łatwo zapominamy imiona i nazwiska. Jako
istoty społeczne powinniśmy rozpoznawać ludzi, których spotykamy,
i miło nam jest, gdy sami jesteśmy rozpoznawani. Ktoś mógłby
sądzić, że do zapamiętywania imion potrzebna jest wrodzona
zdolność. O wiele lepiej wychodzi nam zapamiętywanie twarzy, ale
jest ono tutaj zupełnie nieprzydatne, gdyż opiera się na innych
mechanizmach. „Zapamiętywanie" twarzy sprowadza się do
rozpoznawania, które jest znacznie prostsze od przypominania,
procesu niezbędnego, aby przywołać czyjeś imię z pamięci. Gdy ktoś
mówi, że łatwo zapamiętuje twarze, za to gorzej mu idzie z imio-
nami, tak naprawdę opisuje typową ludzką cechę. Uważam również,
że społeczny rytuał przedstawiania się sobie ludzi może być czczą
formalnością, jeśli bowiem osoba, którą poznajemy, nie wzbudza
naszego szczególnego zainteresowania, co mogłoby nas motywować
do zapamiętania jej imienia, wymieniamy jedynie zdawkowe
uprzejmości, poświęcając niewiele uwagi temu, co do nas mówi.
Na tym więc polega pierwszy krok — kiedy kogoś poznajesz,
bądź uważny. Postanów sobie, że zapamiętasz jego imię, a może
nawet imiona wszystkich osób obecnych na przyjęciu. Wyobraź
sobie, że jesteś tą czarującą osobą, która do każdego z gości zwraca
się po imieniu, a na dodatek potrafi bezbłędnie rozpoznać każdego,
wymieniając z nim uścisk dłoni na pożegnanie. Potraktuj to jako po-
wód do dumy. Będziesz miał się czym zająć podczas imprezy, która
cię nie bawi, a przy okazji pomoże ci to sprawić wrażenie osoby
niezwykle pewnej siebie i obytej towarzysko. Jeśli na przyjęciu
zagadasz do kogoś po raz drugi i okaże się, że ten ktoś zapamiętał,
jak się nazywasz, jest to bardzo pochlebne i czujesz się dobrze w jego
towarzystwie, jeśli nie jest to ktoś szczególnie odpychający. Tak
samo podczas spotkań służbowych: zyskujesz wielką przewagę, jeśli
jesteś w stanie bezbłędnie posługiwać się nazwiskami uczestników.

ZAPAM IĘTYWANIE NAZW WŁASNY CH

Teraz, kiedy już wytężasz całą swą uwagę, zastanówmy się, co


robić dalej. Uśmiechnięty facet na przyjęciu mówi: „Cześć, jestem
Mike". Około sekundy zajmie ci następujący proces, który jest moim
ulubionym podejściem:

1. Szybko przypomnij sobie kogoś o tym samym imieniu: przy-


jaciela, krewnego albo jakąś znaną postać (mnie od razu
przychodzi na myśl kolega ze szkoły, który pracuje w BBC).
2. Wyobraź sobie, że stojący przed tobą człowiek upodabnia się
trochę do tamtego znajomego i wciela w jego rolę. (Mike miał
rude włosy, a jego mama pracowała w bibliotece szkolnej. Od
razu wyobrażam sobie, że stoi przede mną człowiek w rudej
peruce, a za jego plecami widzę biblioteczne regały).
Drugi sposób przydaje się, jeśli nie powiedzie się któryś z po-
wyższych kroków albo jeśli nowo poznana osoba ma jakieś wyróż-
niające ją cechy, których nie sposób nie zauważyć.

1. Połącz imię z jakimś obrazem. Mike może stać się mikro-


fonem. Alicja kojarzy się z policją, a imię Bill (osobiście
przywołałbym obraz prezydenta Clintona) brzmi jak billing.
2. Znajdź w wyglądzie tej osoby jakieś charakterystyczne i za-
padające w pamięć cechy. Najlepsze jest coś związanego z
twarzą. Możesz również wykorzystać nietypowe elementy
ubioru, jeśli takowe występują, ale miej na uwadze, że stracisz
możliwość powiązania ich z imieniem, gdy przy innej okazji
spotkasz tę osobę w innym stroju. Broda, okulary, wydatny
nos, blizna lub znamię, sterczące włosy — wybierz coś, co

112
będzie ci się kojarzyć z imieniem tej osoby A może rysy jego
twarzy przypominają ci jakąś osobę albo zwierzę. Jako
karykaturzysta zawsze przyglądam się twarzom z pewną dozą
przesady, dlatego bez problemu wychwytuję specyficzne
cechy i używam ich do zapamiętywania imion. Przy odrobinie
wprawy każdy może się nauczyć dostrzegania takich
subtelnych, ale zapadających w pamięć rysów.
PAM IĘĆ

3. Połącz jedno z drugim. Wielki nos Mike'a staje się mikrofo-


nem umieszczonym w samym środku jego twarzy. Wyobraź
sobie Billa, który zakłada okulary w grubych oprawkach,
aby studiować wydruk billingu.

Coś takiego może chwilę potrwać, więc jeśli to konieczne, graj


na zwłokę, mówiąc: „Och, czy myśmy się już kiedyś nie spotkali?"
albo coś w tym rodzaju. Dzięki temu zyskasz kilka dodatkowych
sekund na stworzenie odpowiedniego skojarzenia.
Mając już takie ogniwo, postaraj się używać imienia tej osoby,
kiedy tylko możesz. Ludzie uwielbiają słyszeć swoje imię, dzięki
czemu możesz się wprawiać. Odkryjesz, że po kilku powtórzeniach w
trakcie rozmowy oraz na jej zakończenie imię to utrwali się na dobre
w twej pamięci.
Jeśli jesteś na spotkaniu, w którym bierze udział nie więcej niż
dziesięć osób, i nie jesteś pewien, czy dobrze zapamiętałeś imię
jednej z nich, zawsze możesz dokonać w myślach przeglądu
wszystkich pozostałych, aby przypomnieć sobie w końcu to jedno
albo utrwalić je w pamięci. W takiej sytuacji warto wyklarować sobie
obraz przypisany do tej osoby, by nie zapomnieć jej ponownie.
Kiedy tylko oswoisz się z tą metodą, dobrym pomysłem byłoby
zastosować ją również, kiedy chcesz zapamiętać, jaki ktoś wykonuje
zawód albo jakie ma zainteresowania. Może to mieć istotne znaczenie
w pracy (wiedzieć, czym zajmują się uczestnicy spotkania
biznesowego), może też się przydać, gdy chcesz kogoś oczarować.
Dokonasz tego, najpierw tworząc w pamięci obraz, który podpowiada
ci imię danej osoby, a potem uzupełniając go o detale związane z jej
pracą i zainteresowaniami. Na przykład Mike mógłby prosić swoją
mamę bibliotekarkę, aby zaopiekowała się jego adwokacką peruką,
gdyby był adwokatem. Gdyby miał zamiłowanie do wspinaczki,
umieściłbym bibliotekę na szczycie góry. Ogólnie biorąc, jeśli
zamierzasz wykorzystać ten system do zapamiętywania różnych
detali związanych z jakąś osobą, postaraj się, aby każdy z obrazów
był tak wydajny jak to tylko możliwe.
ZAPAM IĘTYWANIE NAZW WŁASNYCH

Dlatego też „mikrofon w miejscu nosa" byłby lepszy niż obraz całej
biblioteki i mamy ponieważ ten pierwszy pozwala na bezpośrednie
wprowadzenie jakiegoś miejsca, z którym kojarzą się inne detale.
Innymi słowy, Mike z mikrofonem w miejscu nosa może stać na sali
sądowej (co symbolizuje jego zawód prawnika) i jest to obraz, w
którym zawarłeś od razu dwie informacje zamiast jednej (Mike
rozmawiający z mamą w bibliotece). Tak czy inaczej, wszystko to
służy jedynemu celowi: zapamiętaniu tego, co chcesz zapamiętać.
Zauważyłeś pewnie, że znowu stosujemy technikę powiązań, do
której warto się odwołać, jeśli chcemy zapamiętać również imiona
współmałżonków albo dzieci. Czy można komuś zaimponować
bardziej, niż wpadłszy na niego przypadkiem po kilku miesiącach od
przelotnego spotkania na przyjęciu, zapytać, jak miewają się Rose i
Robert? To zupełnie proste. Utrwalasz w pamięci obraz tej osoby
siedzącej na rowerze (Robert) z różą (Rose) w ręku. Obraz ten
powraca przy najbliższym spotkaniu. Kosztuje cię to niewiele
wysiłku. Wystarczy użyć prostej techniki, a korzyści wynikających z
jej zastosowania w praktyce nie sposób wyliczyć.
Jeśli brałeś udział w jakimś ważnym spotkaniu towarzyskim i
chcesz zachować w pamięci imiona wszystkich uczestników oraz
szczegóły związane z ich współmałżonkami, dziećmi i zaintere-
sowaniami, możesz przeznaczyć na te informacje osobne miejsce w
swoim pałacu pamięci. Najpierw stwórz w myślach mnemo-niczne
obrazy, które pozwolą ci zapamiętać szczegóły dotyczące wszystkich
uczestników przyjęcia, a następnie rozmieść je wzdłuż trasy
przebiegającej przez nowe skrzydło pałacu. Możesz do tego
wykorzystać budynek, w którym spotkałeś się z tymi ludźmi, jeśli
dobrze go znasz, albo jakieś inne dogodne miejsce. Prawdopodobnie
każdy obraz będzie dosyć zawiły, warto zatem odwiedzać to
pomieszczenie od czasu do czasu, aby upewnić się, że wszystko jest
nadal wyraźne. Jeśli wydaje się to nazbyt kłopotliwe, radzę korzystać
z notesu albo skorowidza, w którym mógłbyś przechowywać notatki
na temat tych ludzi i dotyczących ich szczegółów. Niewątpliwie jest
to zabieg wart zachodu.
PAM IĘĆ

Jeśli nie jesteś pewien, czy wpadając na tę osobę kilka miesięcy


później, będziesz wciąż pamiętać związane z nią szczegóły, mogę ci
jedynie doradzić, abyś mimo wszystko spróbował i wykorzystał swą
pamięć, kiedy nadarzy się okazja. Zresztą kiedy spotykasz kogoś,
kogo nie widziałeś od dłuższego czasu i nie możesz sobie
przypomnieć, skąd go znasz, co robisz najpierw? Obserwujesz jego
twarz, szukając w myślach czegoś, z czym mógłbyś ją powiązać.
Desperacko próbujesz znaleźć jakąś wskazówkę, która podpowie-
działaby ci, kim jest ta osoba. Tymczasem możesz podać swemu
umysłowi pomocną dłoń — bardzo wyraźny obraz, który stanowi
punkt wyjścia. Obraz, który w przyszłości, wyzwolony widokiem
znajomej twarzy, powraca z całą plastycznością i oryginalnością,
jaką go nasyciłeś w momencie tworzenia.
Przyznaję, że miewam kłopoty z zapamiętaniem imion ochotni-
ków biorących udział w moich występach. Zwykle mam tyle spraw
na głowie, że brak mi czasu, aby zapisywać te imiona w pamięci.
Aby doskonalić swe umiejętności w tej dziedzinie, dobrze jest stwo-
rzyć listę popularnych imion i do każdego z nich dodać wizualny
odpowiednik. Nie tylko okaże się to pomocne, kiedy natkniesz się na
takie imiona w towarzystwie, ale również pozwoli ci w razie
potrzeby szybko znaleźć odpowiednie skojarzenie.

Znaczenie powtórnych przeglądów


Jednym z uroków pałacu pamięci jest to, że możesz zrewidować
zawarte w nim informacje i wszystko sobie przypomnieć, nie wyko-
nując przy tym żadnych męczących operacji. W istocie wyobrażasz
sobie jedynie, że spacerujesz po dobrze znanych i przyjemnych
miejscach, obserwując rzeczy, które tam umieściłeś. Za każdym
razem, gdy odwiedzasz pałac, możesz zachodzić do innych pomiesz-
czeń i proces ten będzie interesujący i wartościowy. Z pewnością
doświadczasz czegoś niesłychanie satysfakcjonującego, kiedy tak
ZNACZENIE POWTÓRNYCH PRZEGLĄDÓW

nisz na jawie, siedząc w taksówce, i przywołujesz w myślach


wszystko, co chciałeś zapamiętać w jakiejś dziedzinie, czy to będzie
praca, studia, zainteresowania, czy stosunki towarzyskie. Kiedy jesteś
w stanie wymienić imiona wszystkich członków swej rodziny albo
pracowników firmy, kiedy pamiętasz wszystkie fakty, jakie mogą być
ci potrzebne na egzaminie, kiedy udając się na konferencję, potrafisz
odświeżyć informacje o każdym z uczestników...
Czy przechadzasz się po zawiłym pałacu swojej pamięci, czy po
prostu przebiegasz długą listę przedmiotów, które ze sobą powiązałeś,
nie możesz się obyć bez przeglądu. Jeśłi stosujesz jakąś technikę
zapamiętywania, musisz potem się upewnić, że wszystko działa jak
należy. Powtarzając przegląd po kilku godzinach, a potem jeszcze raz
po kilku dniach, zyskujesz pewność, że informacje nadal tkwią w
twojej głowie i nie wyślizną się z wątłych uścisków pamięci
krótkoterminowej. Wykorzystanie pałacu pamięci do gromadzenia
trwałych informacji oznacza również, że nie zapomnisz sprawdzić
pewnych pomieszczeń, ilekroć będziesz je mijać podczas swoich
wędrówek. Jest to proces analogiczny do kilkakrotnego wypowia-
dania imienia rozmówcy podczas konwersacji. Powtarzając imię,
sprawiasz, że o wiele mocniej zapada ci w pamięć i nie musisz
uciekać się do mnemotechniki.
Odkąd dał mi się we znaki elektroniczny organizer, który pew-
nego razu się zepsuł, zacząłem posługiwać się systemem miejsc w
celu zapamiętywania zadań do wykonania. Na stworzonej w wy-
obraźni mapie ulicy prowadzącej do mojego domu umieszczam
dziwaczne i śmieszne obrazy, które przypominają mi o różnych
sprawach. Regularnie dokonuję przeglądu tej trasy. Kiedy zacząłem to
robić, niemal od razu zauważyłem coś dziwnego. O wiele łatwiej
przychodziło mi wypełnianie różnych zadań, niż gdybym zapisywał je
w notesie albo na karteczkach zawieszonych nad biurkiem. Notatki,
elektroniczne bądź sporządzane na papierze mają rację bytu jedynie
wtedy, gdy do nich zaglądasz. Co jednak zrobić, kiedy nie ma

1 17
żadnych szczególnych bodźców, które zachęciłyby cię do ich
sprawdzenia albo wypełnienia zapisanych w nich zadań? Możemy
PAMIĘĆ

zerkać na listę spraw do załatwienia, ale jakoś na samą myśl o tych


niecierpiących zwłoki sprawach odkładamy je na później. Za to
obrazy, którymi posługujemy się w systemie miejsc, są tak barwne i
frapujące, że nie sposób zareagować na nie bez entuzjazmu, jak
przekonamy się później, sposób, w jaki tworzymy wyimaginowane
obrazy (chodzi o takie rzeczy, jak kolor, rozmiar i lokalizacja), ma
ogromny wpływ na to, jak na nie reagujemy. Zabawne i wyraziste
obrazy używane w systemie miejsc w naturalny sposób sprawiają, że
zadania jawią się nam jako bardziej istotne i pilne. Poza tym taka
mentalna podróż nieuchronnie natychmiast nas wciąga. Przypusz-
czalnie wyobrażamy ją sobie częściej, nie chcąc niczego przeoczyć, ale
również wypełniamy zapisane w niej zadania Zależy nam bowiem,
żeby nie poniewierały się porzucone gdzieś na trasie wędrówki. Jest to
bardzo skuteczna metoda, pod warunkiem że tworzy się interesujące i
pełne dramatyzmu obrazy.
To wstyd, że mnemoniki nie naucza się w szkołach. Renesans
zastąpił słabość do urojeń umiłowaniem rozumu, więc sztuka
zapamiętywania, którą często kojarzono z magią, zaczęła umierać.
Później, w epoce wiktoriańskiej, nauka i wiedza stały się sprawą
nadrzędną, lecz edukacja polegała na powtarzaniu i wkuwaniu na
pamięć. Chociaż przemiany te stanowiły znaczący krok w stronę
zwycięstwa rozumu nad przesądem, musimy teraz na nowo odkrywać
techniki zapamiętywania. Wielu nauczycieli twierdzi zresztą, że
edukacja powinna opierać się raczej na pojmowaniu i wyciąganiu
wniosków, a nie na zapamiętywaniu, ponieważ to drugie jest marną
namiastką pierwszego. Wprawdzie taki pogląd można pod pewnymi
względami uznać za słuszny, nie bierze on jednak pod uwagę faktu, że
umiejętność zapamiętywania informacji ma dla uczniów decydujące
znaczenie i większość z nich zdaje się ją cenić co najmniej tak wysoko
jak coś postrzeganego w kategorii „wyższych" zdolności. Nauczanie
takich systemów, zwłaszcza młodszych dzieci, może mieć kolosalny
wpływ na ich pewność siebie i sprawić, że przygotowywanie się do
sprawdzianów stanie się dla nich o wiele przyjemniejsze.

1 17
Hipnoza i sugestia
Było to podczas letnich wakacji po pierwszym roku moich studiów
na uniwersytecie w Bristolu. Pewnego dnia kupiłem w sklepie pa-
pierniczym w Croydon buteleczkę płynnego lateksu i przyniosłem ją
ze sobą do akademika, zamierzając wykorzystać jako środek
pomocniczy do malowania. Byłem w owym czasie zagorzałym
wielbicielem Scarfe'a i Steadmana, którzy, jak słyszałem, czasem
stosowali roztwór gumy jako płynną maskownicę. Należało rozpro-
wadzić lateks i pozwolić mu wyschnąć, a następnie rozpylić farbę na
większej powierzchni płótna. Po zdarciu lateksu otrzymywało się
niezamalowany obszar kształtem i rozmiarem dokładnie odpo-
wiadający warstwie ochronnej. Buteleczka stała przez pewien czas w
mojej szafce, a zamiar jej użycia w celach artystycznych powoli
ustępował miejsca pokusie znalezienia dla niej innego zastosowania.
Pewnego ranka nałożyłem sobie odrobinę lateksu pod lewym
okiem, a efekt obrzmienia, jaki pojawił się po wyschnięciu, bardzo mi
się spodobał. Udałem się na śniadanie do stołówki, aby zobaczyć, czy
mój wygląd wzbudzi jakieś reakcje. Parę osób zapytało, co sobie
zrobiłem w oko. Tłumaczyłem, że trochę mnie boli, ale nie mam
pojęcia dlaczego. Chodziłem tak przez cały dzień, pojawiając się na
wykładach i ćwiczeniach. Zdziwione i lekko zmieszane spojrzenia
uczyniły ten dzień bardziej interesującym, ale nikomu nie przyznałem
się do podstępu.

107
HIPNOZA I SUGESTIA

Następnego ranka nałożyłem sobie oczywiście trochę więcej


lateksu, jak gdyby infekcja przybierała na sile. Przewidując taki
rozwój wypadków, kupiłem dzień wcześniej zestaw do makijażu,
dzięki któremu mogłem całkiem skutecznie symulować chorobliwe
przebarwienia skóry. Tak oszpecony znów wyruszyłem na spotkanie
ludzi, prowokując ich do pełnych niepokoju uwag na temat stanu
mojego zdrowia. Tę maskaradę kontynuowałem przez następnych
kilka dni. Przyjaciele i znajomi nalegali, abym skorzystał z pomocy
lekarza, do czego nie mniej uporczywie zachęcał mnie również sąsiad
z góry, którego imienia dziś już nie pamiętam. Niezdrowo
rozkoszując się zainteresowaniem, jakim mnie darzyli, czułem się
również zakłopotany ich troską. Zdałem sobie sprawę, że gdybym
teraz przyznał się do oszustwa, wywołałoby to uzasadnione obu-
rzenie. Nie mogłem więc ot tak przerwać całej tej farsy.
Po niespełna tygodniu, chociaż co wieczór usuwałem charakte-
ryzację, lateks zaczął podrażniać oko. Przejęty obawą, że z powodu
wygłupów mogę nabawić się prawdziwych dolegliwości, posta-
nowiłem zmniejszyć nakładaną na twarz dawkę lateksu i
zasłonić-oko. Dziś jeszcze pamiętam zmieszaną minę dziewczyny z
apteki Boots przy Whiteladies Road, gdzie wstąpiłem, aby kupić
klapkę na oko, prezentując straszliwie zdeformowaną jedną czwartą
oblicza. Do tego czasu zdążyłem również wyćwiczyć całkiem
autentycznie wyglądające skurcze powieki, które znakomicie
uzupełniały efekt*.
Jedyną osobą, której musiałem przyznać się do wszystkiego, była
Debbie, jedna z moich ówczesnych parkietowych partnerek. Z
przyczyn, które dziś mogą się wydawać niejasne, stanowiliśmy
czołówkę w doborowym zespole uniwersyteckiego klubu tanecznego
* Nie należy tego mylić z innym tikiem, którego się nabawiłem, a polegał on na drobnych i
szybkich skinięciach głową. Jego źródłem był nawyk wprawiania ludzi w stan uległości, to
znaczy przytakiwanie w celu nakłonienia ich, aby się ze mną zgadzali. Ruchy te niebawem
stały się mimowolne, szczególnie w chwilach zwiększonego napięcia nerwowego. Niestety
oznacza to, że pojawiają się, kiedy występuję albo udzielam wywiadów. Nie przypominam
sobie, abym kiedykolwiek doświadczył obu tych tików w tym samym czasie, co mogłoby
być zabawne (choć także przerażające dla jakiejś młodej bądź wrażliwej osoby).

i jak Anglia długa i szeroka z dumą odbieraliśmy trofea na


studenckich konkursach. Oczywiście Debbie musiała poznać całą
prawdę o mojej „infekcji", jako że pląsy i podrygi w bliskim
sąsiedztwie czegoś, co wyglądało na poważne ognisko zapalne,
byłoby zadaniem nie do pozazdroszczenia. Tego pamiętnego wie-

108
HIPNOZA I SUGESTIA

czoru, kiedy w sali na parterze klubu studenckiego ćwiczyliśmy


nasze bezpłciowe i groteskowe ruchy, podszedł jakiś facet i zapytał,
czy mógłby zobaczyć moje oko. Debbie miała niezły ubaw, ale nie
pisnęła ani słowa. Odsłoniłem oko, a wtedy facet zaproponował, że
podwiezie mnie do szpitala. Podziękowałem mu za troskliwość i
odmówiłem, tłumacząc się brakiem zaufania do lekarzy, on zaś na to,
że tak naprawdę jest okulistą i nalega, abym niezwłocznie udał się na
oględziny. Wobec takiego rozwoju wypadków Debbie, która
korzystając z przerwy, poszła się czegoś napić, nie mogła już dłużej
powstrzymać się od śmiechu i parsknęła, rozpylając nozdrzami
orzeźwiający łyk gazowanego płynu. Facet zerknął na nią przez
ramię i powiedział zirytowanym tonem: „Nie rozumiem, co cię tak
bawi. Być może ten człowiek będzie się musiał poddać operacji
plastycznej". Debbie przeprosiła i wybiegła do toalety, zalewając się
łzami, które ktoś mógłby wziąć za objaw szczerej troski.
Nie miałem innego wyboru, jak zwierzyć się doktorowi. Robiąc
to, przeżywałem istne męki. Przepełniony wstydem pozwoliłem, aby
w ciągu kilku dni moja infekcja zanikła, a nieco później wyjawiłem
znajomym, że ich nabrałem. Sąsiad z góry, który okazywał niezwykłe
zainteresowanie stanem mego zdrowia, wyznał, że kierowało nim
głównie poczucie winy Ponieważ używał wanien w naszej wspólnej
łaźni do warzenia piwa, obawiał się, że zaszkodziły mi jakieś opary.
Mógłbym się nawet obyć bez dobrodziejstwa, jakim jest mądrość
po szkodzie, aby dostrzec, że była to wyrachowana, żałosna i
dziecinna próba zwrócenia na siebie uwagi. I choć nie przeczę, że
gdzieś w głębi nadal cieszę się z tego kawału, to powracając do niego
myślami, mam dosyć przykre odczucia. Wspominam o nim tylko
dlatego, że niebezpieczne wybiegi tego rodzaju stanowiły wyraźną
oznakę parcia na scenę i ostatecznie przeobraziły się w równie
beztroskie działania, dzięki którym stałem się znany wśród
społeczności studenckiej jako hipnotyzer. Proszę, nie myślcie ani
przez chwilę, że w owym czasie było we mnie coś sympatycznego.
Nosiłem ubrania we wściekle krzykliwych kolorach, a elementy
mojej garderoby nie pasowały do siebie tak bardzo, że jedynie w
strojach wybitnych naukowców widuje się równie beznadziejne
zestawienia. Nieobce były mi purpurowe albo zielone buty i kwie-
ciste koszule, nosiłem szelki i wiązałem pod szyją muchę, nie

109
HIPNOZA I SUGESTIA

zważając na to, jaki jestem odpychający. A na dodatek uwielbiałem


ze wszystkimi rozmawiać o Bogu.
Od czasu do czasu przychodzili do mnie znajomi znajomych,
żebym ich zahipnotyzował. Wypożyczyłem z biblioteki wszyst-
kie możliwe książki na ten temat, a kilka kupiłem w jednej
z tych przeklętych alternatywnych księgarń, przed którymi ostrze-
gali mnie pastorzy. Miałem czterdziestominutowy scenariusz, za
pomocą którego wprawiałem w trans moje ofiary, aż zapadały
się w pomarańczowo-brazowy fotel w stylu lat siedemdziesiątych
stojący w centralnym punkcie mojej studenckiej kwatery. Gdyby
się nad tym zastanowić, przypuszczalnie wszystko to połączyło
ze sobą feng shui, gdyż nie sądzę, aby miała w tym jakiś udział
moja wrodzona charyzma. Kiedy czułem, że mój gość jest należycie
zahipnotyzowany, sugerowałem nieśmiało, że jego ręka staje się
coraz lżejsza albo stopa jest zbyt ciężka, by ją unieść. Jeśli takie
rzeczy się sprawdzały, bardzo mnie to cieszyło. Nabierając coraz
większej pewności siebie, nauczyłem się skracać fazę wprowa-
dzającą i wykonywałem jeszcze więcej interesujących doświadczeń.
Na koniec każdej sesji zaszczepiałem zahipnotyzowanej osobie
sugestię, że jeśli odwiedzi mnie innym razem, będę w stanie
wprawić ją w głęboki trans, zwyczajnie pstrykając palcami i mówiąc:
„Śpij". |
Moment przełomowy nastąpił pewnego wieczoru, gdy na sesję
przyszedł ktoś, kogo, jak byłem przekonany, hipnotyzowałem już
wcześniej i poddałem mu wtedy taką właśnie sugestię. Jak się
okazało, człowiek ten kiedyś mnie odwiedził, lecz jedynie rozma-
wialiśmy o hipnozie i niczego nie próbowaliśmy. Myśląc jednak, że
jest przygotowany, aby zareagować na moją wskazówkę, posadziłem
go w fotelu i powiedziałem: „Spij", pstrykając mu palcami przed
nosem. Mój gość natychmiast zamknął oczy, zwiesił głowę i zapadł
w trans. Kiedy po sesji dowiedziałem się, że hipnotyzowałem go po
raz pierwszy, byłem bardzo zmieszany. Jak to możliwe, że
zareagował na sugestię, której mu nie poddałem? Tego dnia
uświadomiłem sobie, że hipnoza nie jest skuteczna dzięki starannie
wypowiadanym magicznym formułom z podręcznego samouczka, ale
dlatego, że osoba hipnotyzowana w nią wierzy. Z biegiem czasu
udoskonaliłem swoje rozumowanie, ale tamto odkrycie nie straciło na
wartości.

110
HIPNOZA I SUGESTIA

Trochę historii
Pierwszy prawdziwy hipnotyzer, Franz Anton Mesmer, przyjechał do
Paryża w 1778 roku. Mesmer wierzył, że istnieje jakiś
quasi--magnetyczny płyn krążący w ludzkim ciele, jak również w
całym wszechświecie, a zakłócanie jego przepływu jest przyczyną
różnych dolegliwości, które nas prześladują. Warto przypomnieć
sobie o tym człowieku, gdy słuchamy, jak któryś z naszych przyjaciół
z powagą rozprawia o energii chi albo leczeniu za pomocą zdolności
parapsy-chologicznych. Mesmer uzdrawiał swoich pacjentów
najpierw przy użyciu magnesów, a potem dłoni, wykonując magiczne
kręgi nad ich ciałami, aby w ten sposób zmienić kierunek przepływu
owych tajemniczych sił.
Metody Mesmera były niezwykle widowiskowe. Podobno sadzał
pacjentów wokół wanny wypełnionej wodą i opiłkami żelaza, każąc
im się stykać ze sobą kolanami, co miało umożliwić swobodny
przepływ „fluidu". Z wanny sterczały długie metalowe pręty, które
miały leczyć dotknięte chorobą części ciała. Grała muzyka, a piękne
asystentki zapewniały bardzo namacalną obsługę, która zazwyczaj
przyprawiała damy o konwulsje. Wtedy pojawiał się Mesmer,
odziany w purpurowy płaszcz, z wielkim magnetycznym berłem w
dłoni, i uspokajał kobiety, poruszając końcówką magnesu nad ich
twarzami, brzuchami i piersiami. (I to jest właśnie coś, czego
powinniśmy się domagać od nowoczesnej służby zdrowia, a nie
takich nonsensów jak homeopatia). Takie szokujące pokazy
przypuszczalnie wzbudzały coś, co dziś można by określić jako
psychosomatyczne wyzwolenie stłumionego napięcia seksualnego. Z
pewnością reakcje na dziwne ruchy Mesmera były głośne i burzliwe.
W końcu dwie królewskie komisje zakwestionowały jego metody,
przypisując niezwykłe zjawiska raczej wyobraźni pacjentek niż
niewidzialnemu kosmicznemu fluidowi. Chociaż mogły być po
prostu rozczarowane, że nikt nie dotknął ich piersi.
Tak czy owak, popularność Mesmera i jego następców rosła, a
John Elliotson (1791-1868) rozpowszechnił w Wielkiej Brytanii
magnetyzm zwierzęcy, łącząc go ze swoim zainteresowaniem

111
HIPNOZA I SUGESTIA

frenologia (kwestionowane obecnie badania wypukłości czaszki,


pozwalające rzekomo na określenie charakteru człowieka). Natu-
ralnie środowiska medyczne były zdecydowanie przeciwne nowemu
ruchowi, aczkolwiek w latach czterdziestych XIX wieku, na krótko
przed tym, jak chemiczna narkoza stała się powszechnie dostępna,
niejaki John Esdaile, lekarz osiadły w południowych Indiach,
twierdził, że przeprowadził około trzystu operacji, używając jako
znieczulenia „mesmerycznego snu". Portugalski ksiądz José
Cu-studio di Faria był pierwszym lekarzem, który oddzielił efekt
mesmeryzmu od koncepcji magnetycznego wpływu. Było to w roku
1819. Di Faria nakazywał pacjentom, by zamykali oczy i zapadali w
sen, nie używając magnetyzmu ani teatralnych gestów. Zauważył, że
wpływ Mesmera był raczej następstwem sugestii niż magicznej
kontroli.
Pojęciem hipnotyzmu — proszę, wytrzymajcie ze mną jeszcze
trochę—posłużył się po raz pierwszy w 1841 roku lekarz z Manche-
steru, James Braid. Postrzegał on stan transu jako jedną z odmian
nerwowego snu i stworzył nazwę wywodzącą się od imienia grec-
kiego boga Hypnosa, patrona tych wszystkich, którzy udają na
scenie, że uprawiają seks z miotłą. Braid kazał swoim pacjentom
wpatrywać się w jaskrawe światło i osiągnął pożądany rezultat bez
żadnych quasi-epileptycznych objawów czy nawet paranormalnych
efektów ubocznych, przy których istnieniu upierali się zwolennicy
magnetyzmu. W tamtych czasach nowa fala wiedzy o elektryczności
i ludzkim układzie nerwowym ośmieszyła staromodny magnetyzm i
zacna społeczność poważnych naukowców straciła zainteresowanie
tym tematem.
Najbardziej przekonującym następcą Braida okazał się francuski
neurolog Jean Martin Charcot. Uważał on hipnozę i „histerię"
(epilepsję) za aspekty tego samego ukrytego stanu
neuropatolo-gicznego. We wszystkich jego eksperymentach brały
udział kobiety dotknięte epilepsją. Nasuwa się wniosek, że
powiązania między wczesnymi praktykami hipnotycznymi a
wyzwalaniem symptomów, które dziś nazywamy epilepsją, są
odpowiedzialne za trwałość wielu współczesnych przesądów
związanych z hipnozą. Stosowane w klinicznych badaniach nad
hipnozą klasyczne testy podatności na sugestię, które obejmują stany
transu oraz różne formy kata-lepsji, mogą stanowić przekorny nawrót
do czasów epileptycznych „manifestacji". Strach pomyśleć.

112
HIPNOZA I SUGESTIA

Rywalem Charcota był Hipolit Bernheim (1837-1919), profesor


uniwersytetu w Nancy, który oddzielił hipnozę od metod związanych
z histerią i zalecał sugestię werbalną oraz poświęcenie uwagi innym
dolegliwościom. Jego poglądy zostały uznane za słuszne i Nancy
stało się popularnym ośrodkiem terapeutycznym. Na początku XX
wieku zainteresowanie hipnotyzmem w Europie zaczęło jednak
maleć, po czym nastąpił jego schyłek w Ameryce i Wielkiej Brytanii.
Hipnoterapeutom coraz trudniej było o pacjentów, rozpowszechniły
się za to inne metody leczenia. Niedługo potem zdobyło popularność
dzieło Freuda na temat psychoanalizy i hipnoza jako narzędzie
terapeutyczne odeszła w zapomnienie. Jedynie późniejsze odkrycie
okularów rentgenowskich, pozwalających oglądać przechodniów w
negliżu, ponownie zainteresowało poważnych badaczy tą dziedziną.
Wiele osób twierdzi, że ojcem nowoczesnej hipnoterapii jest
Amerykanin Milton H. Erickson (1901-1980), który począwszy od lat
dwudziestych XX wieku, zabiegał o bardziej „przyzwalające"
nastawienie. Zalecał hipnotyzerom, aby zamiast rozkazującej formy
„będziesz" używali słowa „możesz". Być może kiedy pacjenci stali
się bardziej wykształceni niż w okresie rozkwitu hipnozy, srogi i
ostentacyjny wizerunek terapeuty, wciąż kojarzący się z Mesme-rem,
okazał się mniej odpowiedni. I być może obsesje nowoczesnych
Amerykanów, zwłaszcza tych z Kalifornii, gdzie hipnoza natrafiła w
końcu na podatny grunt, wymagają podejścia bardziej
skoncentrowanego na pacjentach. Erickson przez całe życie cierpiał
na chorobę Heinego-Medina, ale dzięki autohipnozie potrafił
kontrolować poważny ból, z jakim musiał się zmagać. Nie był orto-
doksyjny i zasłynął z pomysłowych metod przezwyciężania oporu,
twierdząc, że nie ma nieodpowiednich pacjentów, są tylko mało
elastyczni hipnotyzerzy.
Każdy, kto interesuje się nowoczesnymi technikami hipnozy,
musi zauważyć, że Erickson jest w pewnym sensie poważany jako
magik, i to w taki sposób, o jaki mógłby zabiegać Mesmer. Z
pewnością miał takie samo zamiłowanie do purpurowych strojów jak
jego poprzednik. Czytając to, co o fenomenalnych sukcesach
Ericksona napisali jego zagorzali zwolennicy, można zauważyć, że
magiczna reputacja trwa głównie dzięki opowiadaniu i powtarzaniu
niezwykłych anegdot. Tę, którą przytaczam poniżej, znalazłem na
stronie internetowej poświęconej terapii metodami Ericksona. Jak

113
HIPNOZA I SUGESTIA

twierdzi autor witryny, jest to historia rozmowy Ericksona z pewnym


chłopcem, oparta na anegdocie, którą spisał sam Erickson albo ktoś ją
o nim opowiedział. Daje nam ona zarówno posmak stylu Eriksona,
jak i respektu, który budzi w swoich następcach.
Eńckson rzadko stosował typowe metody wprowadzania w trans.
Zamiast tego opowiadał historie, które miały głębszy sens. Czasem
ten sens był oczywisty, ale w większości przypadków nie. Przynaj-
mniej nie dla świadomego umysłu. Przyprowadzono na przykład do
niego dwunastoletniego chłopca, który moczył się przez sen. Eńckson
odprawił jego rodziców i nawiązał z nim rozmowę na inne tematy,
unikając bezpośredniej dyskusji o moczeniu. Dowiedziawszy się, że
chłopiec gra w baseball, a jego brat w piłkę nożną, zaczął
szczegółowo rozwodzić się nad doskonałą koordynacją mięśni
niezbędną w uprawianym przez młodego pacjenta sporcie. Chłopiec
słuchał urzeczony, jak Eńckson opisuje w najdrobniejszych detalach
wszystkie mięśniowe konfiguracje, jakie zachodzą automatycznie w
jego ciele, kiedy zajmuje pozycję i chwyta piłkę,aby otworzyći
zamknąć rękawicę w dokładnie wybranym momencie .Podczas
przekładania piłki do drugiej ręki potrzeb na jest taka sama precy-
zyjna kontrola mięśni. Potem, gdy następuje rzut, jeśli dłoń zbyt
wcześnie wypuści piłkę, nie poleci ona tam gdzie powinna. Również
wypuszczona zbyt późno przybierze niepożądany kierunek. Eńckson
tłumaczył, jak rozluźnienie palców we właściwym momencie
gwarantuje, że piłka poleci tam, gdzie chce gracz, a od tego zależy
sukces w baseballu. Terapia tego młodego człowieka składała się z
czterech sesji, podczas których Eńckson rozmawiał z nim o
innychsportach, skautingu i mięśniach. Kwestia moczenia się nie
zostałaporuszona, zatem nie doszło do „formalnej hipnozy",
jakkolwiekniedługo potem chłopiec wyzbył się tej dolegliwości.

Pod wpływem tej osobliwej przypowieści nabieram dziwnej


ochoty, aby udać się do toalety, a jest ona równie fascynująca, jak
inna historia o chłopcu dotkniętym tą samą przypadłością, którego
leczył Erickson. Chłopiec ten, o ile dobrze pamiętam, zbliżał się do
dziesiątych urodzin, a Erickson znów nie czynił żadnych starań, aby
„wyprostować" jego zachowanie. Powiedział za to rodzicom, aby nie
zmuszali dziecka do afiszowania się wstydliwą przypadłością i prze-
stali go karać. Na odchodnym zwrócił się do rodziny: „Oczywiście

114
HIPNOZA I SUGESTIA

że chłopiec się moczy, bo jest dopiero dziewięcioletnim dzieckiem.


Jestem jednak pewien, że jako duży dziesięciolatek nie będzie już tego
robił". W rezultacie chłopiec przestał sikać do łóżka w dniu
dziesiątych urodzin, gdyż zależało mu, aby postrzegano go jako
dorosłego. Jeszcze jedna cudowna przypowieść, a wyobraźnię ludzi
zainteresowanych potęgą komunikacji międzyludzkiej opanowują
setki podobnych.
Pojawia się dylemat, który w znacznej mierze jest uosobieniem
postericksonowskiej hipnozy oraz wytworzonego przez nią wnuczka
Frankensteina, czyli programowania neurolingwistycz-nego (NLP).
Przyzwalające podejście sprzyja opowiadaniu klientom anegdot,
które, choć niekoniecznie prawdziwe, mogą w sposób pośredni
sugerować kierunek terapeutycznych przemian. Z pewnością
wygląda to na zdroworozsądkowe rozwiązanie, pozwalające nakłonić
pacjenta, aby spojrzał na swą trudną sytuację w bardziej twórczy
sposób. Niemniej jednak metody, za pomocą których uczy się lekarzy
technik ericksonowskiej hipnoterapii oraz NLP, zwykle stanowią
odzwierciedlenie metod stosowanych w samej terapii. Jedna z szeroko
rozpowszechnionych metod nauczania polega na przykład na
opowiadaniu dokładnie tego rodzaju anegdot. Tymczasem większość
dowodów na skuteczność ericksonowskich technik hipnotycznych (i
NLP) opiera się na takich właśnie historyjkach, a nie na
udokumentowanych przypadkach czy badaniach. Istnieje wiele
dosłownych zapisów sesji terapeutycznych, są one jednak o wiele
mniej barwne od opowieści bezpośrednio zaangażowanych osób. Tak
naprawdę podmiot badań NLP jest na ogół oszukańczy (a fakt ten
beztrosko lekceważą wszelkiej maści wyznawcy). Pojawia się zatem
intrygujący paradoks. Opowiada się anegdoty o cudownych
zmianach dokonanych przez założycieli tych szkół, niewielką wagę
przywiązując do ścisłości i dokładności. Czyni się to, aby
zainspirować studentów, którzy mają podchodzić do pracy z
kreatywnym nastawieniem, traktować ją jako wyzwanie i starać się w
swym kunszcie dorównać ludziom, o których wysłuchują
niestworzonych historii. Olśniewający gwiazdorzy w tej dziedzinie

115
C Z Y M JEST HIPNOZA

otrzymują modną etykietkę geniusza i stają się podsumowaniem


swoich anegdot.
Przy takim podejściu, które stworzyła bądź spopularyzowała
mentalność lat sześćdziesiątych — zmień swój umysł, nie zmieniaj
świata — oddzielenie faktów od fikcji może być trudne. Zostało
również dowiedzione, że Erickson nie zawsze sporządzał wierne
sprawozdania ze swoich medycznych praktyk, a są i tacy, którzy
podważają trafność niektórych jego poglądów. Chcąc na przykład
dodać otuchy swej córce, która źle znosiła kurację ortodontyczną,
Erickson miał powiedzieć: „To żelastwo, które nosisz w ustach, jest
strasznie niewygodne i nieźle się namęczysz, żeby do niego
przywyknąć". Wyrażając pewne wątpliwości co do twierdzeń
Erick-sona na własny temat, naukowiec Peter A. McCue pisze:
„Autorzy [Erickson i Rossi] twierdzą, że pierwsza część zdania
stanowi potwierdzenie dyskomfortu córki, druga zaś, zaczynająca się
od «i», zawiera sugestię, że córka się przyzwyczai i aparat nie będzie
jej przeszkadzać. Jednak dla współczesnego badacza z tego zdania
wynika, że osoba nosząca żelastwo będzie miała poważne trudności,
aby się do niego przyzwyczaić".
Erickson był niewątpliwie fascynującą, charyzmatyczną i efek-
towną osobowością i robił niepospolite wrażenie na ludziach, którzy o
nim pisali. Opowieści o takich ludziach zawsze będzie pod
dostatkiem. Ich lektura zawsze dostarcza rozrywki i inspiracji.
Przeprowadzenie miarodajnego testu w tej dziedzinie jest bardzo
trudne, chociaż niewykluczone. Wystarczyłoby tylko, żeby konty-
nuatorzy terapii Ericksona dowiedli wartości jego idei, wskrzeszając
jego magię. Niestety charyzma jest czymś obcym większości te-
rapeutów. Podejrzewam zatem, że niezależnie do tego, czym
faktycznie była magia Miltona, jego prawdziwa spuścizna odwróciła
jedynie uwagę wielu terapeutów od hipnozy samej w sobie i skie-
rowała ją ku „wyższemu porozumieniu" — czemuś, co w świecie
programowania neurolingwistycznego otaczane jest nabożną czcią,
jak przekonamy się nieco później.

Czym jest hipnoza


Kiedy człowiek podający się za hipnotyzera sprawia, że dorosły
mężczyzna tańczy albo wciela się na scenie w Elvisa, jego ofiarę

116
C Z Y M JEST HIPNOZA

nazywamy „zahipnotyzowaną". Kiedy wyznawcy jakiegoś kultu


zostają nakłonieni do działań sprzecznych ze swymi interesami, a
nawet do samobójstwa, możemy stwierdzić, że są „zahipnotyzowani".
A przecież, paradoksalnie, mówi się, że przez hipnozę nie możemy
zostać zmuszeni do zrobienia niczego wbrew własnej woli.
Moglibyśmy również użyć tego słowa na określenie kogoś, kto
perswazją został doprowadzony do halucynacji albo kto poddaje się
operacji bez narkozy. Można by pomyśleć, że uczestnik mojego
występu, który zachowuje się w sposób nienormalny, znajduje się pod
wpływem pewnego rodzaju hipnozy. Zresztą dziennikarze często
określają mnie mianem hipnotyzera. Uczestnicy seminariów
biznesowych często uczą się „hipnozy" czy „hipnotycznych wzorców
językowych", które mają zwiększyć ich siłę przekonywania, a
internetowe szkoły uwodzenia adresują podobne oferty do samotnych
mężczyzn (o ile mi wiadomo). Bohaterowie filmowi są za pomocą
„hipnozy" nakłaniani przez czarne charaktery do popełniania zbrodni.
W lutym 2005 roku „Los Angeles Times" pisał o pochodzących z
Rosji cygańskich „hipnotyzerkach", którym przechodnie oddawali bez
słowa swoje rzeczy. Taśmy z muzyką relaksacyjną określamy jako
„hipnotyczne", a ktoś mógłby powiedzieć, że „zahipnotyzowała" go
jakaś rozmarzona piosenka albo nabożeństwo odprawiane przy blasku
świec. Niektórzy ludzie mówią, że nie wierzą w hipnozę, inni z kolei
zdają się używać tego słowa w odniesieniu do niemal wszystkiego.
Czy istnieje jeden prawdziwy rodzaj hipnozy, a w innych przy-
padkach słowo to jest używane w znaczeniu metaforycznym? Jak to
możliwe, aby słuchanie muzyki relaksacyjnej i uleganie namowom do
popełnienia przestępstwa było tym samym? Czy w hipnozie
konieczny jest stan transu? Gdyby ktoś został wprowadzony w spe-
CZYM JEST HIPNOZA

cjalny trans i w stanie nieświadomości usłyszał polecenie, które ma


wykonać po przebudzeniu, czy to by było to samo, co sugestia
poddana w normalnym, przytomnym stanie?
Obecnie istnieją dwa główne punkty widzenia na to, czym jest
hipnoza. Pierwszy z nich określa ją jako specjalny stan. Podstawę
logiki tego punktu widzenia stanowi koncepcja, iż zahipnotyzowana
osoba jest w stanie osiągać pewne rzeczy w przeciwieństwie do osoby
niepoddanej hipnozie. Ale gdyby udało się wykazać, że nie ma to

117
C Z Y M JEST HIPNOZA

żadnego szczególnego związku z hipnozą, taki sposób myślenia


można sobie odpuścić. Przeciwnicy teorii transu uważają, że w
rzeczywistości rozmaite fenomeny hipnozy można wyjaśnić bez
odwoływania się do czegoś dziwnego, wyjątkowego czy przypo-
minającego jakiś szczególny stan umysłu. Ich tezę mogliby jednak
obalić zwolennicy teorii transu, gdyby tylko dowiedli, że z osobą
zahipnotyzowaną dzieje się coś niezwykłego. Od czasu do czasu
można przeczytać w gazecie, że „w świetle najnowszych odkryć"
hipnoza jest tym czy owym albo że badania encefalografem wykazują
taką czy inną aktywność mózgu osoby wprowadzonej w trans. Są to
jednak głównie prasowe publikacje ogłaszane przez zwolenników
transu, którzy cieszą się przychylnością mediów. Artykuły tego typu
mają zawsze lekko sensacyjny posmak, ale i tak upowszechnia się
przeciwna teoria tłumacząca, czym jest hipnoza. Oczywiście musimy
pamiętać, że chodzi przede wszystkim o to, by głosiciele teorii transu
udowodnili swoje poglądy, nie zaś o to, by ich przeciwnicy je obalili.
Może się wydać dziwne, że wszystkie te niesamowite zjawiska,
które kojarzymy z hipnozą, dają się wytłumaczyć w normalnych, nie
hipnotycznych kategoriach. Czy ludzie nie rzucają nagle palenia? Nie
zachowują się na scenie jak lunatycy? Czy ku uciesze widzów nie
delektują się cebulą? Czy nie poddają się nawet zabiegom
chirurgicznym, nie czując przy tym żadnego bólu? Aby zrozumieć,
jak to jest, najpierw trzeba porzucić myśl, że istnieje coś
szczególnego, co nazywamy hipnozą. Osobiście skłaniam się do
postrzegania tego jako magii w sensie iluzji scenicznej. Wiemy, że
magia nie jest prawdziwa. Sprowadza się ona do szeregu rozmaitych
technik stosowanych fachowo przez uzdolnionego i czarującego
artystę z królikiem w kapeluszu. Może ukrywać karty, stosować
podstępne sztuczki albo podłożyć duplikat, posłużyć się specjalnym
blatem i wypowiadać tajemnicze zaklęcia albo dokonać szybkiej
zamiany podczas rozkładania kart na stole. Takie sztuczki mogą być
fascynujące, proste albo głupie, ale liczy się efekt. Zresztą pojęcia
magii używamy w odniesieniu do efektu końcowego, na który
składają się wszystkie użyte metody. Słowo „magia" jest prostym
terminem na określenie metod i technik, jakie stosuje iluzjonista
(„pokazuje magię"). Daje również daje widzowi możliwość opisania
swych własnych doświadczeń, od zaskoczenia aż po bezgraniczne
zdumienie („to była magia"). Jest to praktyczne słowo, ponieważ

118
C Z Y M JEST HIPNOZA

oznacza ono, że nastąpiło coś, co składa się z różnych prozaicznych


elementów, ale znaczenie ma końcowy efekt.
Sądzę, że z hipnozą bywa podobnie. Hipnotyzer posługuje się
pewnymi metodami albo jego obiekt przejawia pewne zachowania, a
wszystko to razem tworzy ogólny efekt, który opatrujemy etykietką
hipnozy. Możemy swobodnie określać go w ten sposób, bez potrzeby
definiowania tego, co się naprawdę dzieje. Iluzjonista p o z a
występem również stosuje ukradkiem „magiczne" metody albo
wybiegi, aby wywołać pożądany efekt, którego nikt nie uznałby za
magię (na przykład dokonuje sprytnej kradzieży w sklepie —
każdemu z nas zdarzało się błądzić) i w tak samo podstępny sposób
można stosować techniki hipnotyczne. Zastanawiamy się wtedy, czy
w takim kontekście można znaleźć dla nich jakieś lepsze określenie.
Na przykład określenie „techniki sugestywne" mogłoby się okazać
bardziej odpowiednie w sytuacji, gdy pozornie dochodzi do hipnozy,
ale brak typowych objawów w postaci transu. Magię łatwiej
rozpoznać czy zdefiniować, gdy dochodzi do wyraźnej interakcji
między iluzjonistą a widzem, i na tej samej zasadzie można
zidentyfikować hipnozę. Potrzebna jest tylko osoba albo czynnik
(czasem nagrany głos) odgrywający rolę hipnotyzera oraz ktoś, kto
poddaje się hipnozie.
O co zatem tak naprawdę tu chodzi? Jaka jest natura tego
współoddziaływania, jeśli nie jest ono ściśle „hipnotyczne", tak samo
jak sztuczka nie jest ściśle „magiczna"? Fascynacja tą kwestią nie
opuszcza mnie od czasu studiów, gdy zacząłem stosować wobec
moich kolegów techniki relaksacyjne. Cokolwiek to było,
niewątpliwie opierało się na oczekiwaniach osoby poddawanej hip-
nozie, a nie na moich szczególnych umiejętnościach, ale jak udało mi
się wywołać pewne zjawiska? Byłem w stanie przekonać paru bardzo
podejrzliwych przyjaciół, że jestem niewidzialny, doprowadzając ich
do stanu, w którym widzieli unoszące się w powietrzu przedmioty.
Czy na pewno same tylko oczekiwania wywołały taki efekt?
Niezwykle trudno jest wytłumaczyć, co naprawdę się stało.
Wracając do naszej „magicznej" analogii, wyobraźmy sobie, że
jesteśmy obcym gatunkiem, który usiłuje wyjaśnić, czym jest do-
świadczenie magii. (Zanim pewne środowiska moich wielbicieli
ogarnie nadmierne podniecenie, pozwolę sobie wyjaśnić, że nie
wierzę, aby jakieś obce istoty próbowały to wyjaśnić. Są zbyt zajęte

119
C Z Y M JEST HIPNOZA

wcielaniem się w postacie światowych przywódców). Jaki


mielibyśmy punkt oparcia? Moglibyśmy osobiście przyglądać się
jakimś magicznym sztuczkom, lecz nie miałoby to na nas żadnego
wpływu. Dowiedzielibyśmy się jedynie, czym jest nasze własne
doświadczenie. Moglibyśmy przeprowadzać testy, wypytując ludzi,
którzy widzieli magiczne sztuczki, i próbować odkryć, co się za nimi
kryje. Z pewnością mówiliby: „To była magia" i „Zostałem poddany
działaniu magii", tak samo jak mówią: „Byłem zahipnotyzowany",
„Znajdowałem się pod wpływem hipnozy", więc działa to na
analogicznych zasadach. Moglibyśmy jednak natrafić na pewne
trudności. Po pierwsze, reakcje na magiczny trik mogą być bardzo
zróżnicowane. Niektórzy ludzie są przekonani, że mieli do czynienia z
prawdziwą magią, inni nie wierzą w czary, ale są skłonni przyznać, że
iluzjonista ma jakieś niezwykłe zdolności. Są ludzie, którzy widzą w
tym irytującą zagadkę, a są i tacy, którzy przejrzeli podstęp, ale
uważają, że niestosownie byłoby o tym mówić. Rzeczy odbierane
przez jednych jako zupełnie normalne mogą dostarczać przyjemności
komuś, kto przeżywa je, jakby były magią, a nawet określa je tym
słowem. Ktoś taki na pewno nie chciałby wytrącić iluzjonisty z
równowagi, mówiąc mu, że nie sądzi, by sztuczka była prawdziwa. To
mogłoby zepsuć całą zabawę. Wszystko zatem wskazuje na to, że
magia okazałaby się bardzo niewdzięcznym przedmiotem badań.
Podobnie jest z hipnozą: bardzo trudno określić, co składa się na
doświadczenie osoby hipnotyzowanej. Podczas występów po-
wszechnie praktykowany jest numer finałowy, w którym iluzjonista
staje się niewidzialny (jak już wspomniałem, przerabiałem to z moimi
przyjaciółmi), a następnie porusza kukiełkami, co wywołuje ogromne
zdumienie wśród zaproszonych na scenę ochotników. Często określa
się to mianem halucynacji negatywnej. Polega ona na tym, że obiekt
hipnozy zostaje poinstruowany, żeby nie widział czegoś, co się przed
nim znajduje. Rzecz jasna, osoba taka nie będzie w stanie patrzeć
przez kogoś „na wylot", ale zakłada się, że może sobie uroić
usytuowany za „niewidzialnym" obiektem obraz i wypełnić nim puste
pole w wyobraźni. Zazwyczaj takie sympatyczne przeżycie stanowi
fascynujące zakończenie pokazu i pod żadnym względem nie ustępuje
sztuczce, w której kobieta całuje wibrator, myśląc, że to Brad Pitt.
Ja również kończę swoje występy w ten sposób, ale po wszystkim
zachęcam widzów do nieformalnej pogawędki i zawsze pytam osoby

120
C Z Y M JEST HIPNOZA

poddawane hipnozie, czego naprawdę doświadczyły. Przekrój


odpowiedzi w grupie złożonej z około dziesięciu ochotników, których
zahipnotyzowałem podczas występu, kształtuje się następująco: dwie
osoby wyraźnie mnie widziały, co dzieli je od całej reszty, dwie lub
trzy następne gotowe są przysiąc, że kukiełka i krzesło poruszały się
samoistnie, a ja byłem niewidoczny, chociaż mogą się domyślać, że w
jakiś sposób wywołałem to zamieszanie. Pozostałych pięciu czy
sześciu uczestników twierdzi, że byli świadomi mojej obecności, ale
coś nakazywało im wypierać mój obraz i mogli zachowywać się tylko
tak, jakbym był niewidzialny.
Jest to bardzo interesujący stan rzeczy Nasuwa się kolejne pytanie:
czy istnieje różnica między tym, co stało się z ludźmi, którzy mieli
świadomość mojej obecności, ale coś im kazało mnie ignorować, a
doznaniami tych, którzy naprawdę mnie nie widzieli? W pierwszym
przypadku wygląda to tak, jakby obiekt starał się podporządkować
moim poleceniom, chociaż w bardzo powierzchowny sposób, gdyż
prawdopodobnie odczuwał presję, aby się dostosować. Taka
„uległościowa" motywacja ma istotne znaczenie. Nie jest tym samym,
co świadomie „udawane" zachowanie, choć nie jest również
wytworem autentycznego transu. W przypadku osób, które podobno
w ogóle mnie nie widziały mamy najprawdopodobniej do czynienia z
typową halucynacją negatywną. Ale skąd można mieć pewność, że ci
ludzie naprawdę mnie nie widzieli? Tylko na podstawie ich
poświadczenia. Mieli wiele okazji, by się „przyznać", ale ich
odpowiedzi można odebrać jako kompromisowe. Jeśli w pełni
angażujesz się w grę wyobraźni, w której naprawdę próbujesz
doświadczyć zniknięcia hipnotyzera, a on wypytuje cię później o
twoje przeżycia, czyż nie mamy prawa się spodziewać, że nastąpi
któraś z poniższych sytuacji?

1. Obiekt odczuwa lekkie zakłopotanie na myśl o wyjawieniu, że


nie doświadczył tego, co zostało mu nakazane. Dlatego woli
się upierać, że naprawdę doszło do zniknięcia.
2. Obiekt jest osobą bardzo podatną na sugestię i na co dzień
wmawia sobie różne rzeczy, więc i tym razem twierdzi, że
naprawdę nie widział hipnotyzera. Jest to dla niego tym

121
C Z Y M JEST HIPNOZA

ważniejsze, że w przeciwnym razie przyznałby, iż wygłupiał


się na scenie bez wyraźnego powodu.
3. Obiekt z entuzjazmem poddał się hipnotycznemu doświad-
czeniu i dobrze się bawił, będąc gwiazdą wieczoru. Teraz ma
okazję, aby przyćmiewając innych swym blaskiem, udo-
wodnić, że był najlepszy. On n a p r a w d ę tego doświadczył w
przeciwieństwie do większości pozostałych.
Kiedy mówimy o podporządkowaniu albo niezbyt szczerych
oświadczeniach, brzmi to, jakbyśmy osoby biorące udział w seansie
podejrzewali po prostu o oszukiwanie. Wcale nie musi tak być.
Istnieje szeroki zakres doznań, które mogą tłumaczyć zachowanie
obiektu na scenie (albo w laboratorium) i niekoniecznie wiąże się ono
ze zwykłym udawaniem.

1. Po pierwsze, zdarza się, że obiekt faktycznie oszukuje i jest


do tego zachęcany przez hipnotyzera. Podczas wielu
występów hipnotyzer jest zainteresowany jedynie zapewnie-
niem publiczności rozrywki. Podszeptuje więc uczestnikowi,
aby raczej udawał, niż rozłożył występ. Paul McKenna
opowiada prawdziwą (mam nadzieję) historię o słynnym
hipnotyzerze, który pewnego wieczoru miał problemy ze
znalezieniem podatnego obiektu. Chcąc przełamać kryzys,
szepnął ukradkiem do najbardziej komunikatywnego z
widzów: „Jeśli będziesz udawał, dam ci po występie
pięćdziesiąt funciaków". Facet postanowił odegrać rolę za
pieniądze i od razu zaczął się wygłupiać, wykonując wszyst-
kie polecenia, dzięki czemu poziom imprezy niebywale się
podniósł. Pod koniec numeru hipnotyzer odesłał go na
miejsce i udał, że wyprowadza go z transu. Pstryknął palcami
i ofiara posłusznie zapadła w sen. Następnie podszedł do
mikrofonu i oświadczył: „Kiedy się obudzisz, będziesz
przekonany, że jestem ci winien pięćdziesiąt funtów. Im bar-
dziej ktoś będzie chciał ci to wyperswadować, tym bardziej
będziesz się upierać i denerwować. Obudź się, obudź się...".
Uwielbiam tę opowieść.

122
C Z Y M JEST HIPNOZA

2. Obiekt udaje, ale tylko dlatego, że nie ma odwagi rozłożyć


imprezy. Podczas występu prowadzonego z teatralnym roz-
machem, a także gdy hipnotyzer zachowuje się onieśmiela-
jąco, a z tymi, którzy nie ulegają jego zaklęciom, obchodzi się
raczej szorstko, bardzo trudno jest podnieść rękę i powie-
dzieć: „Wiesz co? Tak naprawdę to na mnie to nie działa".
Jest to rezultat społecznej presji i zdarza się bardzo często.
3. Podmiot autentycznie próbuje doświadczyć sugestii i dokłada
wszelkich starań, aby się otworzyć i naprawdę dać z siebie
wszystko. W efekcie również udaje, odgrywając rolę po-
datnego obiektu, ale bardziej jest zafrapowany tym, czy został
zahipnotyzowany, czy też nie. Jeśli występ zrobi na nim
wrażenie, będzie sobie wyobrażać, że znajdował się pod
wpływem hipnotyzera. Klasyczne jest stwierdzenie, że „mógł
przestać w każdej chwili". Ta trzecia opcja jest moim zdaniem
całkiem powszechnym zjawiskiem.
4. Obiekt jest bardzo skłonny do współpracy i odgrywa po-
datność na sugestię. Mogą nim kierować najdziwniejsze
pobudki. Równocześnie jest to osoba, która łatwo może się
zapomnieć i korzystając z przyzwolenia, jakie daje pokaz hip-
nozy, zrobić coś szokującego. Być może dzieje się tak dlatego,
że jest z natury wylewna i bezdyskusyjnie podporządkowuje
się nakazom ludzi, których darzy zaufaniem albo odczuwa do
nich silne przywiązanie. Komuś takiemu łatwiej jest potem
tłumaczyć swoje zachowanie jakimś niesamowitym
przeżyciem, którego nie potrafi pojąć, w pełni zaufać
hipnotyzerowi i uwierzyć, że znajdował się w jakimś szcze-
gólnym stanie. Zresztą najprawdopodobniej będzie prze-
konany, że hipnotyzer faktycznie posiada szczególne zdol-
ności.

Niezależnie od tego, czy wywody te w pełni tłumaczą zjawisko


hipnozy, bez wątpienia można w przyziemny sposób wytłumaczyć to,
co zaszło, nie odwołując się do idei szczególnego stanu.
Oczywiście bardzo trudno oprzeć się nakazom osoby, którą uważa
się za autorytet. Jeśli ktoś z was oglądał program The Heist, miał
okazję zobaczyć powtórkę słynnego eksperymentu dotyczącego
posłuszeństwa, który w latach sześćdziesiątych przepro-

123
CZYM JEST HIPNOZA

wadził Stanley Milgram. Zarówno w oryginalnej, jak i w mojej


wersji* doświadczenia obiekt przychodzi do laboratorium, gdzie
spotyka naukowca oraz drugiego ochotnika, mężczyznę w średnim
wieku, który w rzeczywistości jest pomocnikiem eksperymentatora.
Potem następuje sfingowane losowanie ról, w którym nasz badany
zostaje „nauczycielem", zaś tajny współpracownik naukowca
„uczniem". Niczego niepodejrzewający ochotnik widzi, jak eks-
perymentator przypina elektrody do nadgarstków ucznia, który
zgodnie z planem informuje, że ma kłopoty z sercem. Tymczasem
„nauczyciel" zostaje zaprowadzony do innego pomieszczenia i za-
siada przed straszliwą machiną, która rzekomo wytwarza wstrząsy
elektryczne, od nieszkodliwych piętnastu woltów aż po śmiertelną
dawkę rzędu czterystu pięćdziesięciu. Pod skalą widnieją tabliczki
określające siłę impulsów, od „lekkiego wstrząsu" poprzez „nie-
bezpieczeństwo: poważny wstrząs", aż po złowieszcze „XXX".
Wtedy „nauczyciel" dowiaduje się, że jego zadanie polega na od-
czytywaniu przez interkom pytań związanych z zapamiętywaniem i
karaniu „ucznia" wstrząsami elektrycznymi, jeżeli się pomyli. Po
każdej błędnej odpowiedzi ma zwiększać napięcie o piętnaście
woltów.
Naturalnie w rzeczywistości fałszywy uczeń w ogóle nie był
rażony prądem, jakkolwiek w niektórych wersjach tego ekspery-
mentu z sąsiedniego pomieszczenia dobiegały krzyki i protesty. Od
pewnego momentu „uczeń" nagle przestawał reagować i mimo
aplikowania coraz silniejszych wstrząsów w sali panowała złowroga
cisza.
Test Milgrama, znany każdemu studentowi psychologii, miał na
celu zbadanie, ile osób zgodzi się zwiększać napięcie elektryczne aż
do momentu, w którym impulsy osiągną zabójczą moc, tylko dlatego,

* Moja wersja jest bardzo podobna do oryginalnego eksperymentu, który widziałem na


filmie z 1963 roku. Nawet przyrząd do rażenia prądem, z którego korzystałem, byt wierną
kopią użytego przez Milgrama, a teraz stoi w moim biurze obok innych trofeów.

1 24
HIPNOZA I SUGESTIA

że naukowiec na to nalega. Psychologowie, których popro

szono o prognozę wyników, szacowali, że do końca eksperymentu


dojdzie 0,1 procent badanych. Tymczasem rezultat, potwierdzony
przez późniejszych naśladowców, okazał się zaskakujący, bowiem
około 60 procent uczestników zaszło tak daleko, że mogliby zaapli-
kować śmiertelny wstrząs. Osoby te pociły się, trzęsły i sprzeciwiały
woli naukowca, ale nie przerywały eksperymentu*. W porównaniu z
tym sytuacja, w której apodyktyczny magik albo terapeuta każe
ludziom robić coś nieszkodliwego, wydaje się dosyć trywialna.

* Eksperyment ten szybko stał się obiektem ataku ze strony kanapowych moralistów oraz
środowisk psychologów, którzy mylili się w swoich przewidywaniach. Większość osób, które
coś tam słyszały o teście Milgrama, jest przekonana, że badani przeżyli straszliwą traumę, a
niektórzy nawet targnęli się na swoje życie. Jest to kompletna bzdura. Po zakończeniu
eksperymentu jego uczestnikom wysłano specjalne kwestionariusze — niektórzy otrzymali
je dopiero po upływie roku. Zaledwie jeden procent z nich przyznał się do wyrzutów
sumienia. Przytłaczająca większość określiła udział w badaniu jako fascynujące przeżycie, a
wielu było gotowych zgłosić się do niego ponownie, zarówno w roli nauczyciela, jak i ucznia.
O ile więc eksperyment wzbudził wątpliwości natury etycznej, to otaczająca go fatalna
reputacja jest całkowicie bezpodstawna. Każdy, kto zapoznał się z materiałem filmowym,
widział, jak delikatnie byli traktowani ochotnicy.
Bardzo często jestem krytykowany za rzekomą lekkomyślność wobec uczestników
moich pokazów. Istotnie, jest dla mnie bardzo ważne, aby bawili się doskonale i zachowali
miłe wspomnienia. Taki poziom zainteresowania nie zawsze jest dostrzegalny w samym
pokazie, gdyż mógłby zmniejszyć dramatyzm albo tempo spektaklu. Na przykład podczas
realizacji filmu Zombie dołożyłem starań, aby biorący w nim udział chłopak nie czuł się źle w
szczegółowo dopracowanej scenerii, która pozostawiała bez uszczerbku jego status
naiwnego obiektu, ale jednocześnie gwarantowała mu mocne przeżycia. Po przemyśleniach
dochodzę do wniosku, że warto byłoby włączyć to do programu, aby zilustrować ogrom
naszych starań.
Z drugiej strony poznałem uczestników bardzo popularnych reality-show, którzy
wskutek swoich doświadczeń przeżyli załamanie nerwowe. Jeden z moich przyjaciół, który
brał udział w czymś takim, dowiedział się od kamerzysty, że wynik konkursu jest ustawiony
od samego początku. Potem usłyszał od przyjaciela, który pracował w telewizji, że
producent programu wykupił osiemdziesiąt tysięcy głosów, aby zmanipulować finałowe
głosowanie telewidzów. Do tego czuł się podle, gdy jemu i innym uczestnikom dyktowano,
jak mają się zachowywać, aby dostosować się do „typu", jaki przewidziano dla nich w
programie. Wszystkie te doświadczenia sprawiły, że przez tydzień zalewał się łzami.
Uważam, że to obrzydliwe.

1 25
POZORNIE NADZWYCZAJNE ZJAWISKA HIPNOTYCZNE

Pozornie nadzwyczajne zjawiska hipnotyczne


Pojmując doświadczenia hipnotyczne, te na scenie i te poza nią, w
kategoriach zupełnie normalnych „bodźców zadaniowych", takich jak
skupienie uwagi, wcielenie się w rolę, wyobraźnia, oczekiwanie na
reakcję, dostosowanie się do norm społecznych, uległość, zaufanie do
hipnotyzera, działanie charyzmy, rozluźnienie, sugestia i obietnica
nagrody pieniężnej o wiele łatwiej zrozumiemy osobę hipnotyzowaną
bez konieczności rozmawiania o fałszywych transach i podobnych
rzeczach. Skoro jednak hipnoza nie jest stanem szczególnym ani
wyjątkowym, być może nie potraficie sobie wyobrazić, jak ludzie
mogą poddawać się bezbolesnym operacjom, w cudowny sposób
rzucać palenie czy obżerać się cebulą, myśląc, że to jabłko.
Lekarze są w stanie to wyjaśnić, przeprowadzając testy, podczas
których ludzie poddani hipnozie są porównywani z takimi, którzy nie
są zahipnotyzowani, ale za to mają odpowiednią motywację. Badanie
to ma wykazać, czy istnieje jakaś różnica w ich zdolności do
osiągania takich samych stanów. Jeśli ta druga grupa jest zdolna do
identycznych wyczynów, wynika z tego jasno, że nie są one
wyłącznie skutkiem hipnozy i nie stanowią dowodu na to, że hipnoza
jest jakimś szczególnym stanem. Z takiego porównania hipnozy z
innymi bodźcami zadaniowymi (na przykład gdy obiekt zostanie
przekonany, że może czegoś dokonać, jeśli naprawdę się postara)
zazwyczaj wynika, że obie grupy badanych są w stanie osiągnąć
porównywalne efekty.
Pamiętnym tego przykładem jest dla mnie wydarzenie, do którego
doszło podczas jednej z prób do programu The Heist. Dyskutowałem
na ten temat z moim współscenarzystą Andym Nymanem i
poruszyliśmy kwestię osoby zajadającej się na scenie cebulą. W
sztuczce tej zahipnotyzowany obiekt dostaje cebulę, po czym słyszy,
że po przebudzeniu będzie widział w niej pyszne jabłko i z
entuzjazmem ją spałaszuje. Jest to dość odrażający widok i zdaje się
być dowodem na potęgę hipnozy, przynajmniej na scenie. Andy

1 26
HIPNOZA I SUGESTIA

stwierdził: „Założę się, że też dałbym radę", po czym otworzył moją


lodówkę i wyjął z niej słusznych rozmiarów cebulę. (Podczas
występów scenicznych używane są do tego numeru większe cebule,
gdyż jak wam wiadomo, nie są tak ostre w smaku jak te małe).
Wrócił z cebulą do salonu i bez słowa skargi ugryzł kilka sporych
kęsów. Poza tym, że wyraźnie poprawiła się świeżość jego oddechu,
ta zabawna sytuacja była dowodem, że takiego wyczynu można łatwo
dokonać, nie uciekając się do hipnozy (jeśli założymy, że Andy nie
jest odporny na cebulę). Potrzebny był tylko „bodziec zadaniowy", a
mianowicie pragnienie postawienia na swoim, dzięki któremu cel
staje się osiągalny.
Graham Wagstaff, jeden czołowych ekspertów w dziedzinie
hipnozy, zapoznał się z wynikami poświęconych jej badań, prze-
prowadził szereg własnych i stwierdził, że nie ma podstaw, aby
uważać hipnozę za stan szczególny, odpowiedzialny za jakiekolwiek
fenomenalne zjawisko. Jego książka Hypnosis: Compliance and Belief
zdaje się nareszcie udzielać odpowiedzi na sensacyjny klimat, jaki od
stuleci otacza tę dziedzinę. Zbadał on naturę podatności, zarówno w
trakcie sesji hipnotycznej, jak i po jej zakończeniu, gdy obiekt
opisuje swoje wrażenia. Przyjrzał się również naturze przeświadczeń
niektórych osób, które szczerze wierzyły, że zostały
zahipnotyzowane.
Co jednak z tymi wyczynami, które naprawdę trudno wytłuma-
czyć, jeśli założymy, że hipnoza nie jest niczym „nadzwyczajnym'?
Przyjrzymy się bardzo pobieżnie kilku zagadnieniom, które mogłyby
nie ficować z takim behawioralnym podejściem. Myślę, że ich
zrozumienie pozwoli ci dostrzec pewne fascynujące aspekty ludzkiej
natury.

Bezbolesne operacje

Znieczulenie hipnotyczne — kontrolowanie bólu za pomocą hipnozy


— pozwala na przeprowadzenie chyba najbardziej spektakularnej
demonstracji jej rzekomej potęgi. Obiekt przebija sobie skórę igłą,
kobieta rodzi bez środków przeciwbólowych i pozornie bez stresu, a
całkiem przytomny pacjent może przyglądać się swojej operacji.
Takie rzeczy nie tylko robią ogromne wrażenie, ale również skłaniają
nas do zastanowienia, dlaczego hipnoza nie jest wykorzystywana w

1 27
POZORNIE NADZWYCZAJNE ZJAWISKA HIPNOTYCZNE

chirurgii na szerszą skalę. Oczywiście natychmiastowa odpowiedź


jest taka, że można ją stosować wyłącznie wobec tych, którzy są na
nią wystarczająco podatni, więc dla niewielu jest odpowiednim
środkiem. Swoją drogą, ta nieliczna grupa może pokrywać się z tym
niskim odsetkiem populacji, który cechuje duża zdolność do
kontrolowania bólu.
Jak podkreśla Wagstaff w swej książce, skutków znieczulenia
hipnotycznego nie można oddzielać od zwyczajnego rozluźnienia,
wiary i oderwania uwagi od bólu. Kiedy jesteśmy zrelaksowani w
wygodnej pozycji (czasem wystarczy oswojenie z sytuacją), prze-
konani, że zabieg nie będzie bolesny albo nasza uwaga zostanie we
właściwy sposób odwrócona, odczujemy tylko niewielki procent
bólu, jakiego doświadczylibyśmy, oczekując go w strachu bądź
skupiając się na nim. Ból jest niezmiernie wyolbrzymiany przez
obawy i równie mocno redukowany przez efekt placebo, fascynujące
zjawisko, którym zajmiemy się w kolejnym rozdziale. Chociaż więc
takie techniki są bez wątpienia skuteczne i nie musimy ich nawet
tłumaczyć podatnością na sugestię, to nie mają również nic wspól-
nego z hipnozą.
Zastanawiając się nad operacjami w stanie hipnozy, należy
zwrócić uwagę na pewną istotną kwestię. Najbardziej czułym ob-
szarem ciała jest skóra, podczas gdy tkanki i organy wewnętrzne
zazwyczaj nie są wrażliwe na ból. Możemy wprawdzie odczuwać
napinanie lub rozciąganie wnętrzności, gdyby jednak ktoś je kroił,
poczujemy niewiele albo nic. Wobec tego operacje takie można
przeprowadzać bezboleśnie dzięki całkowicie normalnemu efektowi
rozluźnienia oraz sugestii, która prowadzi do zminimalizowania bólu
wywołanego nacinaniem skóry. Wagstaff powołuje się na artykuł z
czasopisma medycznego opublikowany w 1974 roku, który
stwierdza, że współcześni lekarze zwykle stosują ogólną narkozę
zamiast znieczulenia miejscowego, aby złagodzić strach i niepokój,
nie zaś dlatego, że jest to konieczne. Gdyby to zaskakujące odkrycie
powiązać z faktem, że bardzo często takie „hipnotyczne" operacje są
przeprowadzane przy znieczuleniu skóry, wyobrażenie o
szczególnym stanie pozwalającym na kontrolowanie bólu, że już o
całej praktyce „bezbolesnych operacji" nie wspomnę, zaczyna
wyglądać na zbędne.

1 28
HIPNOZA I SUGESTIA

Z pokazu hipnozy, który oglądałem jako student, najbardziej zapadł


mi w pamięć moment, gdy wszystkim uczestnikom wydawało się, że
widzą ogromnego słonia wspinającego się na scenę. Każdy mógł go
dotknąć i opisać swoje wrażenia, a potem wybrani ochotnicy mieli za
zadanie oprzeć się o niego. Na polecenie hipnotyzera zwierzę
„zniknęło", a wtedy kilku ochotników straciło równowagę i upadło.
Spróbowałem czegoś podobnego, gdy pewnego popołudnia roz-
mawiałem z dwoma animatorami ruchu artystycznego w jednym z
domów akademickich w Bristolu. Jeden z nich, Gavin, sprawiał
wrażenie osoby raczej podatnej, zaproponowałem im więc pokaz
kilku sztuczek, aby sprawdzić* czy nam się uda. Tak jak sądziłem,
Gavin okazał się odpowiednim materiałem i po kilku wstępnych
formalnościach mających na celu wzmocnienie jego reakcji po-
wiedziałem mu, że teraz zaprosi nas do swojego pokoju, gdzie po
otwarciu drzwi znajdzie nosorożca. Potem go obudziłem. Po krótkiej
pogawędce Gavin zaproponował, abyśmy wstąpili do niego na
herbatę. Cała nasza trójka (nie wstydzę się przyznać, że ja i ten drugi
uśmiechaliśmy się złośliwie jak uczniaki) wyszła drzwiami
przeciwpożarowymi na pomalowany na beżowo korytarz i mijając
tablice z ogłoszeniami i automaty telefoniczne, dotarła wreszcie do
jego pokoju. Gavin odszukał klucze i uprzejmie puścił nas przodem,
ale uparłem się, żeby wszedł pierwszy.
Kiedy tylko przekroczył próg, zamarł w bezruchu, a potem szybko
się cofnął i zatrzasnął drzwi, nie pozwalając nam zajrzeć do środka.
Spojrzał na nas, po czym spytał, czy nie miałbym nic przeciwko
temu, żeby zamienił z kolegą kilka słów na osobności. Odszedłem na
bok, a on zaczął coś szeptać z przejęciem. Temu drugiemu udało się
zamaskować śmiech, co przypominało przejaw współczucia bądź
niedowierzania — bezsensowne parsknięcie, zmarszczone czoło i
poważne kiwanie głową przy jednoczesnym unikaniu kontaktu
wzrokowego. Gavin najwyraźniej pytał o radę, a jego kolega po
krótkiej wymianie zdań odwrócił się do mnie, mówiąc: „W pokoju
Gavina jest nosorożec", po czym uśmiechnął się szeroko z wyraźną
ulgą. Gavin wyglądał na nieco zmieszanego, gdy otwierał przede
mną drzwi. Obaj zajrzeliśmy do pokoju. Wewnątrz ujrzałem wąską
wersalkę, pomarańczowe zasłony, krzesło zarzucone ubraniami,

1 29
POZORNIE NADZWYCZAJNE ZJAWISKA HIPNOTYCZNE

otwarty regał, popielniczkę, cztery książki, plakat filmowy, czajnik i


kulki do żonglowania (bardzo popularne w owym czasie), ale
zdecydowanie żadnego nosorożca. Muszę powiedzieć, że przez
sekundę również ja poczułem ulgę.
— Musimy go stąd zabrać — usłyszałem za plecami. — Może się
pod nim zawalić podłoga.
Przypuszczalnie Gavin miał już na uwadze swoje szanse w wy-
borach na przewodniczącego samorządu studenckiego i nie zamierzał
pozwolić, aby jakiś wielki rogaty przeżuwacz stanął mu na drodze.
Nie planowałem wyciągania nosorożca z pokoju, ale zabrzmiało to
jak niezły dowcip.
Gdyby ktoś przechodził obok, kiedy wspólnymi siłami prze-
pychaliśmy to na szczęście potulne zwierzę przez ciasne drzwi,
pomyślałby, że zwariowaliśmy. Gavin wyciągał nosorożca za łeb, zaś
jego kolega napierał na potężny zad. Ja pomagałem pchać z boku i
zanosiłem się od śmiechu. Poklepywałem urojone bydlę po grubej
skórze, nie szczędząc ironicznych słów zachęty. Zważywszy na
rozmiar drzwi, nosorożec wbrew wszelkiej logice wydostał się w
końcu na korytarz, choć Gavina zmartwił widok nadłamanej framugi.
Skierowaliśmy się w stronę drzwi prowadzących na zewnątrz
budynku, gdyż Gavin obawiał się, że jeśli ktoś nas zobaczy, może
wpaść w panikę albo wezwać ochronę.
Nie pamiętam, czy pokonywaliśmy po drodze jakieś schody, ale na
pewno wydostaliśmy się na parking. Minęliśmy tam kilkoro ludzi,
którzy oczywiście nie widzieli niczego poza naszą trójką kroczącą
powoli w dziwnym szyku. Gavin, który wyprzedzał nas
0 kilka kroków, zwracał się uspokajającym tonem do każdego, kto na
niego spojrzał, mówiąc coś w rodzaju: „O nic nie pytaj! Jest łagodny"
albo: „Nie ma powodu do paniki, wszystko pod kontrolą". Czasami
rzucał tylko zwykłe „Tak, wiem, wiem" i wywracał oczami. Jest to
wciąż jedno z moich najbardziej żywych wspomnień z czasów
studenckich.
Doprowadziliśmy nosorożca na śmietnik otoczony wysokim
murem, który dawał nam częściowe schronienie. Miałem wrażenie, że
chyba już dość się ubawiliśmy kosztem tego faceta, zwłaszcza że
głównym motywem demonstracji moich umiejętności było wynajęcie
sali na występ. Powiedziałem więc, że najbezpieczniej będzie, jeśli

1 30
HIPNOZA I SUGESTIA

sprawię, aby nosorożec zniknął. Gavin był nieufny, ale zapewniłem


go, że to zadziała. Kiedy już zdołałem go przekonać, że nikomu nie
stanie się krzywda, a wszystkie zniszczenia natychmiast zostaną
usunięte, kazałem mu obserwować zwierzaka, a sam wyciągnąłem
ręce w jego stronę z okrzykiem: „Przepadnij!". Wyczerpany student
patrzył, jak nosorożec zamienił się w gwiezdny pył
1 rozpłynął w powietrzu — czy cokolwiek tam sobie wyobrażał. Po-
tem zaczął badać pustą przestrzeń, która zajęła miejsce zwierzęcia.
Był pod wrażeniem.
Nie sposób się dowiedzieć, czego Gavin tak naprawdę doświad-
czył. Czy to wszystko było naprawdę? Czy widział potężnego no-
sorożca tak wyraźnie, jak ja teraz widzę przed sobą ekran monitora
albo statuetkę Człowieka Roku w kategorii „Rozrywka", przyznaną
mi (zasłużenie) przez magazyn „Arena"? Przypuszczalnie Gavin nie
odegrał tego wszystkiego przed nami, gdyż trudno wskazać
przyczynę, dla której miałby udawać. Do niego należała decyzja, czy
zamówić mój występ dla studentów, więc nie miał żadnego powodu
do udawania, gdyby mój numer się nie udał. Problem w tym, że
niezmiernie trudno to stwierdzić. Wprawdzie Gavin mógłby w
pewnym sensie odczuć powinność odegrania tej sceny, zwłaszcza że
byłem uważany za „spełnionego artystę", ale taka argumentacja
wygląda na trochę naciąganą. Z jednej strony mógł naprawdę
uwierzyć, że coś w tym jest, z drugiej jego reakcje nie zawsze były
takie, jakich można by się spodziewać w takiej sytuacji. Ale któż to
wie? Czy jego komiczna inicjatywa, by wyprowadzić nosorożca na
parking bez wzywania odpowiednich służb, była dowodem na to, że
podchwycił scenariusz, nawet gdyby robił to, angażując całe swe
emocje i wyobraźnię? Prawdopodobnie najskuteczniejszym
sposobem odkrycia, co naprawdę przeżył, byłoby ponowne wpra-
wienie go w stan hipnozy, w którym mógłby powrócić do tamtych
doświadczeń i dokładnie opisać, co widzi. Potem można by po-
równać ten opis z tym, co wtedy wyrażał słowami i zachowaniem.
Ale taka metoda również nie jest stuprocentowo pewna.
Zdarzyło mi się kiedyś odkryć podczas próby występu, że mój
przyjaciel Pete łatwo poddaje się sugestii, by nie widzieć samego
siebie. Nikt nam nie towarzyszył, więc nie było konieczności odgry-
wania jakichś szczególnych doznań. Pete spojrzał w dół i okazało się,

1 31
POZORNIE NADZWYCZAJNE ZJAWISKA HIPNOTYCZNE

że nie widzi swojego ciała. Powiedział mi, że ma wrażenie, jakby


obserwował całe pomieszczenie przez kamerę. Był zaintrygowany
swoim doświadczeniem, ale ja nabrałem podejrzeń. Wprawdzie nie
miał powodu udawać ani w jakiś sposób mi imponować, ale być
może nie chciał, aby się okazało, że marnuję swój czas, i odegrał tę
scenę, chcąc się przyczynić do osiągnięcia jakiegoś efektu. Gdybym
to ja nie był w stanie zobaczyć samego siebie i gdybym miał
naprawdę wrażenie, że widzę świat okiem kamery, uznałbym to
doznanie za absolutnie nadzwyczajne i narobiłbym wokół tego
znacznie więcej szumu. Tutaj również bardzo trudno o jednoznaczną
opinię, a nie mogę polegać na pamięci Pete'a, gdybym teraz zechciał
go o to zapytać.
Chociaż nie można wykluczyć, że Pete odgrywał przedstawienie,
przychodzi mi na myśl przykład przeciwny: mojego przyjacielą
Dave'a (ograniczam grono moich bliskich przyjaciół do osób
noszących najpospolitsze anglosaskie imiona), który był bardzo
podatny na hipnozę, szczególnie kiedy to ja stawałem się niewi-
dzialny. Spotkałem go po powrocie z rocznego pobytu za granicą i
wtedy właśnie opowiedział mi, jak pewnego dnia, idąc przez
cen-trum Bristolu, został ugodzony marchewką w twarz. Ow
warzywny pocisk wyleciał przypuszczalnie z któregoś okna, ale, co
ciekawe, Dave, nawykły do moich złośliwych wybryków, przez
moment był przekonany, że to ja. Pomyślał, że pewnie wróciłem do
kraju, zahipnotyzowałem go, aby mnie nie widział, i zrobiłem mu ten
kawał. Ten incydent zdaje się podważać teorię podatnej fantazji i
sugeruje, iż wcześniejsze doświadczenia ze znikaniem były dla
Dave'a na tyle przekonujące, że później połączył je z rzeczywistym
scenariuszem. Tym razem jednak również trudno rozstrzygnąć to
jednoznacznie. Na ile Dave mówił poważnie, twierdząc, że był
przekonany o mojej obecności?
Zarówno w przypadku pozytywnych, jak i negatywnych halu-
cynacji zasadnicze pytanie ma charakter semantyczny. Czy kiedy
osoba zahipnotyzowana „widzi" dany obraz, to chce przez to po-
wiedzieć, że sobie go dokładnie wyobraża, czy też rzeczywiście
widzi coś, czego nie sposób odróżnić od prawdziwego, materialnego
obiektu? Nie mam wątpliwości, że przy odrobinie koncentracji
możesz przywołać żywy obraz Jonathana Rossa stojącego na środku

1 32
HIPNOZA I SUGESTIA

pokoju. Jestem pewien, że mając choć trochę zdolności wczuwania


się w sytuację, możesz się do niego zbliżyć, obejść go dookoła, a
nawet sprawić, by do ciebie przemówił. Jeśli jednak nie jesteś
szaleńcem, nie będziesz miał problemu z odróżnieniem go od praw-
dziwego Jonathana Rossa, gdyby gwiazdor w lśniącym garniturze
nagle wszedł do pokoju i stanął obok swej wyimaginowanej wersji.
Banalnie proste. Jeżeli nie jesteś o tym przekonany, spróbuj.
Wyobraź sobie, że obok wytworu twojej wyobraźni stoi prawdziwy
Jonathan Ross, a od razu pojmiesz, o co mi chodzi.
W celu odkrycia natury takich halucynacji przeprowadzono o
wiele bardziej szczegółowe badania niż proponowane powyżej
doświadczenie z Rossem. Ich wyniki zebrał Wagstaff w swej wy-
danej w 1981 roku książce. Jego zdaniem „dowody, że poddawani
hipnozie faktycznie doświadczają zasugerowanych im halucynacji, są
skąpe, ale nawet gdyby zdarzyło się to paru osobom, indukcja
hipnotyczna nie jest konieczna. Motywujące instrukcje przekazywane
podczas budzenia wydają się równie skuteczne". Nie do końca jasno
zostało sformułowane, jakie motywujące instrukcje mogłyby
wywołać autentyczne doznanie halucynacji. Każdemu z nas zdarzyło
się przecież patrzeć na długopis leżący w widocznym miejscu, a
jednak go nie dostrzegać (coś podobnego do halucynacji negatywnej)
albo widzieć coś „niewłaściwie", na przykład rozpoznać kolegę na
ulicy, po czym odkryć, że to ktoś nieznajomy. Stąd też idea
codziennych, drobnych „halucynacji" nie powinna być nam obca.
Jak się przekonać, gdzie leżą granice takich halucynacji? Aby
zbadać naturę halucynacji negatywnych, pewien naukowiec wyko-
rzystał znane nam złudzenia optyczne, w których linie nałożone na
jakąś figurę zdają się ją zniekształcać, na przykład czworokąt
wygląda na węższy, a jeden z odcinków na dłuższy od drugiego,
chociaż tak naprawdę widzimy idealny kwadrat i dwa identyczne
odcinki. Osoby podatne na hipnozę miały za zadanie doświadczyć
halucynacji negatywnej, wyłączając ze swego widzenia nałożone
linie. Zakładano, że jeśli rzeczywiście nie będą ich widzieć, to
kwadrat nie będzie im się wydawał zniekształcony, a linie nie będą
się różnić długością. Jest to z pewnością dobre założenie, co ciekawe
jednak, osoby badane wciąż postrzegały kwadrat i odcinki jako
nierówne, mimo iż, jak twierdziły, nie były w stanie zauważyć

1 33
POZORNIE NADZWYCZAJNE ZJAWISKA HIPNOTYCZNE

nałożonych linii. Eksperymenty z halucynacjami „pozytywnymi''


doprowadziły do sytuacji, w których wystąpiło zjawisko obrazu
wtórnego. Jeśli na przykład będziemy przez jakieś dwadzieścia se-
kund patrzeć na jaskrawoczerwone pole, a potem skierujemy wzrok
na białą powierzchnię, to zobaczymy zielony obraz wtórny. Na tej
samej zasadzie inne kolory wywołują inne obrazy wtórne. Jeśli nigdy
czegoś takiego nie doświadczyłeś, musisz spróbować. Czy kolory
postrzegane jako hipnotyczna halucynacja również wywołują obrazy
wtórne? No cóż, rozmaite eksperymenty dowiodły, że w relacjach
badanych pojawiają się takie obrazy wtórne, jakie spodziewali się
zobaczyć. Jeśli zostali poinformowani, że kolor czerwony tworzy
niebieski obraz wtórny, to widzieli niebieski, jeśli jednak ktoś nie
miał o tym pojęcia, twierdził, że nie widział niczego. Halucynacje
pozytywne poddano w 1970 roku kolejnemu testowi, w którym za-
hipnotyzowany miał doznawać wrażenia, że obserwuje świat przez
zielony filtr, pozwalający zobaczyć bladozielone liczby na czerwo-
nym polu. Żaden z badanych nie był w stanie odczytać tych liczb za
pomocą fałszywego filtru, za to każdy je widział, kiedy zastosowano
prawdziwy.
Są to eksperymenty typowe dla badań w tej dziedzinie. Nie mogę
jednak oprzeć się wrażeniu, że raz za razem prowadzą one do takiej
samej konkluzji i po niedługim czasie zdają się być trochę nie na
miejscu. Nie jestem zaskoczony, że badani nie dostrzegali w
naturalny sposób obrazów wtórnych, tak samo jak nie da się nikogo
zahipnotyzować tak, aby widział jakiś obiekt prześwietlony
promieniami rentgenowskimi. Siatkówka ludzkiego oka zawiera trzy
typy receptorów (czopków), które odpowiadają za widzenie barw —
niebieskiej, zielonej i czerwonej. Kiedy przez dłuższy czas
wpatrujemy się w jakiś kolor, działające wówczas czopki zaczynają
się męczyć. Gdy kolor znika, równowaga informacji przekazywanych
przez różne receptory jest zaburzona i pojawia się obraz wtórny.
Innymi słowy, jest to fizjologiczna reakcja na rzeczywiste
oddziaływanie koloru na oko przez dłuższy czas. Myślę, że istnieje
jakaś rozsądna różnica między rzeczywistym a złudnym
postrzeganiem kolorów, nawet gdyby to drugie było tak silne jak
efekt działania środków halucynogennych. Wyobrażam sobie rów-

1 34
HIPNOZA I SUGESTIA

nież, chociaż nie mam wiedzy medycznej ani farmakologicznej, że


pierwsza z tych sytuacji może wywołać obraz wtórny, druga zaś nie.
O ile należy wiedzieć, że halucynacje nie prowadzą do tego
rodzaju rzeczywistych efektów wtórnych, to ten i podobne ekspe-
rymenty nie udzielają odpowiedzi na jeszcze bardziej interesujące i
delikatne pytanie — w jakim stopniu obrazy te są rzeczywiste dla
osoby hipnotyzowanej. Pomijając kwestię podatności, jest rzeczą
pewną, że niektórzy ludzie pozwalają swej wyobraźni „porwać się"
na moment do takiego punktu, gdzie doznanie jest bardziej prze-
konujące, niż gdyby było efektem wcielenia się w rolę czy nawet
chęci oszukania hipnotyzera. Mam również na myśli osoby, które
przyznały się, że w jednej sytuacji przejawiały „fałszywe" zacho-
wania, a w innej „prawdziwe". Na przykład pewna dziewczyna, którą
poznałem na pierwszym roku studiów, była bardzo podatna, kiedy to
ja ją hipnotyzowałem, lecz po znakomitym występie innego
hipnotyzera wyznała, że jej reakcje były udawane. Sprawiało jej to
przyjemność w nieformalnych warunkach, ale na scenie czuła się
rozproszona i ogłupiona. Z drugiej strony pewien znajomy aktor był
doskonałym obiektem hipnozy w towarzystwie swych przyjaciół, ale
potem zwierzył mi się, że udawał. Przy innej okazji hipnotyzowałem
na scenie tego samego faceta, który zaskoczony i zachwycony
wyznał mi później, że tym razem nie oszukiwał. Jeśli był ze mną
szczery, to scena i obecność widowni w jakiś sposób sprawiły, że
zagłębił się bardziej w stan hipnozy i przeżył go zupełnie inaczej.
Wagstaff sugeruje również, że prawdopodobnie kolejnym przy-
kładem podatności są sytuacje, w których ludzie zapominają o tym,
co im mówiono, gdy byli zahipnotyzowani. Jest to swoją drogą
całkiem łatwe — powstrzymać się przed zapamiętaniem czegoś, co
robiliśmy w pewnym momencie, jeśli nie za bardzo staramy się o
tym pamiętać. Wagstaff uznał za prawdopodobne, że właśnie coś
takiego miało miejsce podczas eksperymentów klinicznych, kiedy
badani skutecznie zapominali pewne informacje. O ile nie było to
kolejne mylące zjawisko, przypomniał mi się obiekt, któremu pod-
czas sesji zasugerowałem pohipnotyczną amnezję. Innymi słowy,
osoba ta miała zapomnieć, że była zahipnotyzowana. Wyobrażałem
sobie, że tego rodzaju sugestie powinny ustąpić po jakichś kilku
godzinach. Dlatego też zaskoczyło mnie, gdy rozmawiając z tą osobą
po kilku tygodniach, dowiedziałem się, że pamięć o tamtym wyda-

1 35
JAK HIPNO T Y ZO WA Ć

rżeniu wróciła do niej nagle i samoistnie pewnego ranka tydzień po


sesji. Wygląda to na całkiem inny scenariusz niż zwykłe udawanie
zaniku pamięci, gdy ktoś nas pyta, czy coś zapamiętaliśmy
Żadnego z tych anegdotycznych przypadków nie można jednak
uznać za dowód na cokolwiek. Są to tylko interesujące przykłady
warte przedyskutowania. Należy również pamiętać, że podatność nie
musi być utożsamiana z odgrywaniem roli, ale za to można ją
zestawić z presją, wolą odniesienia sukcesu-i określonymi ocze-
kiwaniami. Być może to w połączeniu z podatną na sugestię
osobowością wystarczy, aby doprowadzić do pozornie hipnotycz-
nych zachowań, zaś niektóre osoby mogą nabrać przekonania, że ich
postępowanie było w pewnym stopniu automatyczne. Bardzo trudno
tutaj o pewność. Nigdy się nie dowiem, czy Gavin naprawdę widział
nosorożca, ale być może nie ma to znaczenia.

Jak hipnotyzować
Odłóżmy na bok pytanie, czym właściwie jest hipnoza, i przypa-
trzmy się, jak to robić.

Zagrożenia

Uczyłem się hipnozy z podręczników medycznych i poradników.


Wszystkie one ostrzegały przed niebezpieczeństwami związanymi z
pokazami hipnozy. Zapewne niewielu z was ma zamiar stosować
hipnozę na scenie, warto jednak zapoznać się z pewnymi kwestiami,
które jej dotyczą, aby wiedzieć, jak posługiwać się nią odpowiedzial-
nie, jeśli w ogóle zdecydujecie się nią posłużyć.
Przyczyną rozpętania Kampanii Przeciwko Hipnozie Scenicznej
była śmierć pewnej młodej dziewczyny, która zmarła wskutek ataku
epilepsji kilka godzin po wzięciu udziału w pokazie hipnozy.
Wprawdzie sama hipnoza nie wywołuje takich fatalnych objawów,
lecz pojawiły się argumenty, że ofiara poddana na scenie sugestii
136
HIPNOZA I SUGESTIA

doświadczyła w wyobraźni silnego porażenia prądem, co wyzwoliło


u niej stan lękowy prowadzący w konsekwencji do śmiertelnego
ataku choroby Sąd nie uznał hipnotyzera za winnego, gdyż po-
strzegając hipnozę zgodnie z behawioralną definicją, o jakiej była
mowa powyżej, nie znalazł żadnego związku przyczynowego. Być
może, co zrozumiałe, rodzina zmarłej uznała, że sprawa nie została
potraktowana z należytą powagą i ludzie ci wciąż zwalczają coś, co
postrzegają jako niebezpieczną formę rozrywki.
Argument powszechnie przytaczany na obronę hipnozy brzmi
następująco: gdybyś wybrał się na występ brzuchomówcy, a potem
rozbił samochód w drodze do domu albo uskarżał się na ból głowy,
nie mógłbyś za to winić brzuchomówcy. Gdybyś zginął w tym
wypadku, twoja zrozpaczona rodzina nie miałaby podstaw, aby
zwalczać brzuchomówstwo. Hipnotyzerzy sceniczni oraz terapeuci
wykorzystujący hipnozę twierdzą, że ponieważ ma ona związek je-
dynie z ludzką skłonnością do wcielania się w role oraz podatnością
na sugestię, nie można obarczać jej odpowiedzialnością za niefor-
tunne wydarzenia, do jakich dochodzi po występie.
Przypominam sobie incydent, który wydarzył się wiele lat temu
podczas mojego występu na festynie studenckim w Bristolu. Było to
na mojej własnej uczelni i występowałem tam już kilka razy. Kiedy
owego wieczoru zaprosiłem na scenę kilku ochotników, za-
uważyłem, że jest wśród nich dość mocno podpita dziewczyna.
Ponieważ ludzie w takim stanie nie są wdzięcznymi obiektami do
hipnotyzowania, zanim przystąpiłem do pokazu, poprosiłem ją, aby
wróciła na miejsce. Parę godzin po występie snułem się po sali
największego (i najbrzydszego) klubu studenckiego w Europie,
korzystając na całego z darmowej wejściówki, gdy wtem usłyszałem
ogłoszony przez radiowęzeł komunikat: „Hipnotyzer jest proszony o
natychmiastowe przyjście do holu". Niechętnie opuściłem parkiet i
pospieszyłem w stronę recepcji. Kotłował się tam tłum gapiów, a
ratownik z ambulansu zaprowadził mnie w sam środek zbiegowiska.
Na podłodze leżała dziewczyna, którą podczas występu odesłałem na
miejsce, i była najwyraźniej nieprzytomna. „Mówiono mi, że była z
tobą na scenie" — zwrócił się do mnie jeden z sanitariuszy.
Odpowiedziałem, że owszem, była, ale nie została zahipnotyzowana.
Mimo to ratownicy byli zdania, że powinienem spróbować
wyprowadzić ją z czegoś, co mogło być hipnotycznym transem.
Obiecałem, że się postaram, choć wiedziałem, że nic tam po mnie.

137
JAK HIPNO T Y ZO WA Ć

Na oczach setki studentów usiłowałem ją wybudzić, jak gdyby była


w transie, i oczywiście poniosłem porażkę. Dziewczynę zabrał
ambulans.
Po kilku tygodniach dowiedziałem się, że straciła przytomność z
powodu silnego zatrucia alkoholem i zrobiono jej w szpitalu płukanie
żołądka. Niemal otarła się o śmierć. Od razu zacząłem się
zastanawiać, co by było, gdyby umarła. Mogło się to skończyć
tragicznie, a gdyby ktoś powiedział jej rodzicom, że ją zahipnoty-
zowałem i nie potrafiłem wyprowadzić z tego stanu, to ponieważ
byłem młody i nie miałem uprawnień do wykonywania takich po-
kazów, nastąpiłby niechybnie koniec mojej kariery. Tylko dlatego że
dziewczyna za dużo wypiła. Zresztą i tak nigdy więcej mnie tam nie
zaproszono, nawet z magicznymi sztuczkami.
Każdy hipnotyzer prowadzący pokazy sceniczne miewa do czy-
nienia z tego rodzaju sytuacjami. Nigdy nie uda się wyjaśnić, czy
śmiertelny wypadek, który wywołał tę kampanię, rzeczywiście był
do tego stopnia powiązany z hipnozą, że należało obarczać winą
hipnotyzera. Jestem jednak zdania, że kwestia odpowiedzialności ma
duże znaczenie. To zrozumiałe, że hipnotyzerzy sceniczni bardzo
skwapliwie się bronią, twierdząc, że to przecież tylko zabawa i gra
pozorów, która nie może przynieść żadnej prawdziwej szkody. Nie
uważam tego argumentu za całkowicie słuszny, chociaż w znacznym
stopniu zgadzam się z behawioralnym podejściem do hipnozy.
Problem tkwi w naturze takich występów. Niestety nie jest trudno
przeprowadzić sceniczny pokaz hipnozy, co przyciąga wielu ludzi,
którzy nie mają za grosz poczucia odpowiedzialności. O ile można
się setnie ubawić, widząc swoich kumpli robiących striptiz w takt
muzyki płynącej z ogromnego magnetofonu ustawionego w kącie
pubu albo dorosłego faceta płaczącego jak dziecko, bo jest
przekonany, ze właśnie obejrzał najsmutniejszy film wszech czasów,
to takie pożałowania godne rozrywki, opierające się na zażenowaniu
i humorze niskich lotów, pociągają za sobą pewne problemy Po
pierwsze, jest mało prawdopodobne, aby hipnotyzer, nawet
doskonale obeznany ze swoim fachem, był wyczulony na przykre
doznania bądź zaniepokojenie, jakie mogą przejawiać uczestnicy
pokazu. Po jego zakończeniu prawdopodobnie szybko odeśle ich z
powrotem na widownię, nie zwracając uwagi, czy wszyscy są
zadowoleni i nic im nie dolega. Jeśli obiekt został upokorzony na

138
HIPNOZA I SUGESTIA

scenie i ma powód, by czuć urazę do hipnotyzera, albo też występ


obudził w nim przykre wspomnienia, jest całkiem zrozumiałe, że
mogą dotknąć go następstwa w postaci depresji bądź paranoi. Jeśli
po kilku drinkach i próbach nadążenia za powtarzanymi szybko
instrukcjami czuje się jak rozstrojone i zdezorientowane ludzkie jojo,
może cierpieć na ból głowy albo zapaść w sen. Może też wprawić go
w zakłopotanie jedno z poleceń, jakie otrzymał na scenie i posłusznie
wypełnił na oczach rozbawionej publiczności, angażując w to
wszystkie emocje. Podczas telewizyjnej dyskusji, w której
roztrząsano wszystkie za i przeciw hipnozie, pewna kobieta
opowiadała, jak na polecenie hipnotyzera uganiała się po scenie w
poszukiwaniu swej własnej piersi, którą rzekomo zgubiła. Robiła to
w pośpiechu i przejęta obawą, autentycznie wcielając się w rolę i
wypełniając instrukcję. Wspominała później, jak traumatyczne było
dla niej odkrycie, że jej mąż śmieje się wraz z innymi, podczas gdy
ona próbowała dać mu do zrozumienia, jak bardzo jest przerażona.
W jej psychice zagnieździł się lęk, że gdyby kiedyś musiała poddać
się operacji usunięcia piersi, jej mąż mógłby to wszystko uznać za
histerię.
Jak na ironię, można bez uciekania się do tak żenujących i
prymitywnych zabiegów przeprowadzić bardzo atrakcyjny pokaz
hipnozy. Z mojego doświadczenia wynika, że uczucie zakłopotania,
jakie udziela się publiczności, może tylko odbić się ujemnie na
występie, choć oczywiście zależy to od widzów. Osobiście uważam za
męczarnię siedzenie na widowni, która zaśmiewa się do rozpuku, gdy
na scenie jakiś nieszczęśnik jest wyraźnie zagubiony w urojonej
sytuacji. Ponieważ subiektywna kwestia dobrego smaku zbyt mocno
łączy się z unikaniem niebezpiecznych scenariuszy, uważam, że
trudno obiektywnie ustalić, jaki byłby najlepszy sposób
kontrolowania hipnozy scenicznej. Na pewno jednak nie jest tak, że
argument, iż „hipnoza nie jest prawdziwa", uwalnia hipnotyzera od
odpowiedzialności za dobre samopoczucie uczestników pokazu.
Gdyby hipnotyzer mógł zwrócić się do publiczności: „Kiedy
znajdziecie się na scenie, proszę wszystko udawać", byłaby to
wskazówka, że osoba hipnotyzowana powinna odpowiadać sama za
siebie. Hipnotyzer jednak ma raczej zamiar manipulować
bezbronnymi ludźmi, co prowadzi do zróżnicowanych efektów, od
odgrywania roli do autentycznego przeżywania tego, co im
zasugeruje, i to w sposób, który może być dla nich bardzo kłopodiwy

139
JAK HIPNO T Y ZO WA Ć

i zawstydzający. Zważywszy na to, nie można zbyt pochopnie


orzekać, że powinien być zwolniony od troski o stan tych osób.
Ktoś mógłby stwierdzić, że zgodnie z taką logiką iluzjonista po-
winien zostać pociągnięty do odpowiedzialności, gdyby jakiś widz
zafascynowany sztuczką karcianą potraktował magię zbyt poważnie i
zaczął cierpieć na bezsenność, która doprowadziłaby go do choroby.
Byłby to jednak bardzo niezwykły przypadek i oczywiście nie można
się spodziewać, aby ktoś przy zdrowych zmysłach reagował w taki
sposób. W przypadku hipnozy jest jednak bardziej zrozumiałe, że
uczestnik pokazu może zostać poszkodowany, jeśli prowadzący
obejdzie się z nim nieprofesjonalnie.
Na zdrowy rozum to nie dyskusje o szkodliwości hipnozy, ale
ostrożne traktowanie uczestników pozwala skrupulatnemu hipno-
tyzerowi utrzymać bezpieczny kurs. Jeśli zdecydujecie się zająć
poważnie nauką hipnozy, radzę zawsze mieć na uwadze następujące
sprawy:
1. Me próbuj hipnotyzować nikogo, kto jest wyraźnie zaniepokojony
albo cierpi na epilepsję. Jeśli masz jakieś wątpliwości, po prostu
zrezygnuj. Unikaj każdego, kto przeszedł jakąś chorobę
umysłową.
2. Me angażuj się w żadne terapeutyczne poczynania, jeśli nie posiadasz
stosownych uprawnień. Wielu wykwalifikowanych hipnotyzerów
nie powinno się tym zajmować, więc i ty nie próbuj.
3. Traktuj hipnozę jako delikatny środek, a nie coś dramatycznego czy
pretensjonalnego. Odpuść sobie teatralność, dopóki nie nauczysz
się sprawiać, aby ludzie czuli się przy tobie swobodnie, i
naprawdę będziesz wiedział, co robisz.
4. Wszystko, co robisz, przyczynia się do hipnozy. Wyobraź sobie, że
ktoś jest nadmiernie wyczulony na swoje otoczenie. Jeśli ty lub
inni obecni przejawiacie zdenerwowanie, obawiając się jakiejś
niespodziewanej reakcji, twój obiekt może wpaść w panikę i
zacząć podejrzewać, że na przykład nie uda ci się go obudzić.
5. Na koniec zawsze upewnij się, że twój obiekt jest całkowicie wolny od
podejrzeń, iż wciąż mógłby znajdować się w stanie hipnozy. Jego
przeświadczenie to wszystko. Tylko ono ma znaczenie. Jeśli
odejdzie, myśląc, że wciąż jest w połowie zahipnotyzowany, to
tak będzie. Poświęć trochę czasu, aby do końca wyprowadzić go z
„transu".

140
HIPNOZA I SUGESTIA

6. Rób to powoli i tylko w kontrolowanych warunkach.


7 . Najpierw potraktuj to jako środek relaksacyjny i powoli przechodź do
sugerowania jakichś zachowań.
Język

Stymulacja i prowadzenie
Hipnoza opiera się przede wszystkim na stymulowaniu, czyli wzbu-
dzeniu w obiekcie jakiegoś doznania, a następnie doprowadzeniu go
do oczekiwanego zachowania. Zastanów się na przykład, czym
różnią się twoje reakcje na poniższe zdania. Przeczytaj każde z nich
powoli kilka razy, a potem zwróć uwagę na swoje odczucia:
1. Chcesz drapać.
2. Kiedy tu siedzisz, nie zważając na otoczenie, skup się na tych
słowach i kiedy czytasz ten rozdział, im bardziej starasz się o
tym nie myśleć, tym bardziej zauważasz, że narasta w tobie
chęć drapania.
Pierwszy przykład jest bezpośrednim poleceniem i możesz zde-
cydować, czy pod jego wpływem zacząć drapać, czy nie. W drugim
zdaniu oczekiwane działanie (drapanie) jest powiązane z czynno-
ściami, które już wykonujesz: siedzisz, czytasz, starasz się nie
myśleć. Właśnie czujesz, jak coś zaczyna cię przenikać, prawda? I
kiedy tak siedzisz, czując świerzbienie, które odzywa się w różnych
częściach twego ciała, możesz się przekonać, że tego rodzaju język
ma o wiele bardziej uwodzicielskie działanie.
Najprostszą formą stymulowania i prowadzenia (nadal pozosta-
jemy przy drapaniu) jest zdanie typu: „kiedy robisz X, to robisz Y".
Pierwsza część zachowania, czyli X, jest czymś, czego prawdziwość
jest niepodważalna. Może się odnosić do pozycji, w jakiej podmiot
siedzi, tego, na co patrzy albo czego spodziewa się doświadczyć.
Łączy się z tym pożądana czynność, czyli Y, jakby oba te elementy
były od siebie nawzajem zależne. Czasem hipnotyzer wprowadza
czynniki stymulujące (X), zanim przejdzie do prowadzenia (Y):

Kiedy tu siedzisz i z zamkniętymi oczami słuchasz moich słów,


czując, jak twoje ramiona spoczywają na oparciach fotela, pozwą-
łając, aby moje słowa cię rozluźniały, gdy twój oddech staje się

141
JAK HIPNO T Y ZO WA Ć

miarowy i spokojny, chciałbym, abyś pozwolił sobie na zapadnięcie


w pewnego rodzaju sen.

W powyższym przykładzie kryją się dwa rodzaje zdań pro-


wadzących. To najbardziej oczywiste brzmi: „Chciałbym, abyś
pozwolił sobie na zapadnięcie w pewnego rodzaju sen", ale jest i
drugie: „pozwalając, aby moje słowa cię rozluźniały". Wszystko aż
do słowa „fotel" jest zwyczajnym relacjonowaniem tego, co
hipnotyzer widzi. Następnie pojawia się idea relaksujących słów,
która zostaje przemycona wraz z tymi elementami czystej relacji i
dzięki temu jest akceptowana jako coś równie oczywistego. Zasta-
nów się nad kolejnym przykładem, wyobrażając sobie, że kołyszesz
zegarkiem przed oczami obiektu:

J kiedy tak wsłuchujesz się w mój głos i patrzysz na ten zegarek,


kiedy obserwujesz go, rozluźniając się w fotelu, zauważasz, że
powieki zaczynają ci coraz bardziej ciążyć, gdy mnie słuchasz.
Wszystko jest w porządku — a kiedy czujesz, że opadają, nadal
możesz mnie słuchać, rozluźniając się i pozwalając, aby stawały się
coraz cięższe. Kiedy już cały rozluźniłeś się w fotelu, twoje powieki
stają się jeszcze cięższe i mrugasz coraz częściej, aż wreszcie
pozwalasz im opaść, aby móc pogrążyć się we śnie.

Jedynym pewnym faktem jest to, że twój obiekt patrzy na jakiś


rozkołysany przedmiot, więc mięśnie poruszające gałkami ocznymi
trochę się męczą, oczy go szczypią i dlatego mruga. To wszystko.
Jakkolwiek wszystkie użyte tu słowa „kiedy", które łączą czynność
mrugania z patrzeniem na zegarek i ostatecznie zasypianiem, bardzo
łatwo mogą sprawić, że obiekt pomyśli: „To działa, oczy mi się kleją,
chyba zasypiam..." i podporządkuje się wypowiadanym zdaniom.
Wprawdzie z boku wygląda to, jak gdybyś właśnie kogoś uśpił za
pomocą hipnotycznej siły, ale możesz zacząć sobie uświadamiać, że
w rzeczywistości prowadzisz tylko swój obiekt prostą drogą ku
doświadczeniu, które chcesz mu narzucić. Potraktuj to raczej jak
uwodzenie.
Stymulowanie i prowadzenie jest stosowane w wielu formach
perswazji. Dobrzy nauczyciele i osoby występujące publicznie
wiedzą, jak odpowiedzieć na chybioną sugestię ze strony uczniów
albo uczestników konferencji. Mówią wtedy coś takiego: „Tak, to

142
HIPNOZA I SUGESTIA

znakomity pomysł i myślę, że naprawdę się sprawdzi w xxxxx


(wymienia pozytywne aspekty złej koncepcji). Myślę również, że
xxxxx (tutaj przechodzi do lepszej koncepcji, jak gdyby wynikała
ona z tej złej)...". Wówczas autor odrzuconego pomysłu nie czuje się
zlekceważony, nawet jeśli jego propozycja naprawdę nie miała
sensu. Najpierw zostanie poddany stymulacji, a potem popro-
wadzony w stronę lepszej koncepcji, którą może nawet uznać za
swoje dzieło. Popularna technika stosowana przez skutecznych
nauczycieli w przypadku otrzymania błędnej odpowiedzi polega na
udawaniu, że uczeń dokonał spostrzeżenia na nieco głębszym
poziomie niż omawiane zagadnienie. Nauczyciel może wtedy na-
prowadzić go na właściwą odpowiedź, unikając sytuacji, w której
uczeń mógłby się poczuć głupi.
Sesja hipnotyczna zazwyczaj opiera się właśnie na tym procesie.
Hipnotyzer często minimalizuje efekt nieoczekiwanych hałasów czy
zakłóceń, nawiązując do nich (stymulowanie), a potem sugerując, że
mogą one pogłębić stan transu (prowadzenie). „Odgłos dzwonka
telefonu jeszcze bardziej cię rozluźnia" albo „A kiedy to wycie syren
pozwala ci zapaść w sen..." i tak dalej.

Założenie
W tym miejscu ukrywamy instrukcję, jaką chcielibyśmy przekazać
naszemu obiektowi, zakładając z góry, że to właśnie o nią chodzi.
Weźmy na przykład sprytną matkę, która chce, aby jej dziecko
położyło się spać o wpół do dziewiątej. Może mu dać do wyboru
mniejsze zło. „Byłeś dzisiaj naprawdę grzeczny, więc możesz wy-
brać, czy pójdziesz do łóżka o ósmej, czy o ósmej trzydzieści".
Dziecko wybiera oczywiście tę drugą możliwość i jest zadowolone,

161
It

podczas gdy słowa: „Masz się dzisiaj położyć o ósmej trzydzieści"


prawdopodobnie nie zostałyby przyjęte z taką samą uległością.

143
JAK HIPNO T Y ZO WA Ć

Założenie bywa wadą pytań naprowadzających, która może za-


burzać bezstronność badań rynku albo podważać wiarygodność
zeznań świadka podczas przesłuchania na policji. Klasycznym
przykładem jest eksperyment, w którym studenci zostają poproszeni
o obejrzenie filmu ukazującego wypadek drogowy. Później mają
odpowiedzieć na pytania: „Jak szybko twoim zdaniem jechał ten
samochód, kiedy mijał stodołę?" albo: „Jak szybko jechał ten
sportowy biały wóz, kiedy zderzył się z autobusem?". W rzeczywi-
stości nie było tam stodoły, a samochód nie był biały. Formułując
odpowiedzi, wielu studentów wspomniało o stodole albo białym
samochodzie.
W hipnozie takie zdanie jak: „Zauważasz, że twoje powieki za-
czynają ci coraz bardziej ciążyć, gdy mnie słuchasz" również stanowi
przydatne założenie. Zakłada ono, że powieki stają się coraz cięższe i
pozostaje tylko pytanie, kiedy obiekt to zauważy. Przypomina to
trochę stary slogan reklamujący płatki kukurydziane Kelloga: „Czy
zapomniałeś, jak pysznie smakują?" albo pytanie: „Czy wciąż
jeszcze uprawiasz seks ze swoim psem?". W obu przypadkach osoba
zadająca pytanie chce wyrazić coś ubocznego w stosunku do
właściwego komunikatu. Technika ta pozwala hipnotyzerowi na za-
sugerowanie jakiegoś działania bez wywołania negatywnej reakcji.
Na przykład zdanie (w stylu Ericksona): „Możesz sobie wyobrazić,
jak głęboko pogrążasz się w transie" zawiera delikatne założenie, że
obiekt wchodzi w trans (cokolwiek by to było). W efekcie uda mu się
zrelaksować o wiele łatwiej, niż gdybyśmy próbowali go przekonać,
że ogarnia go pewien szczególny stan. Zdanie: „Chcę, abyś
zauważył, że kiedy tu siedzisz, twoje ciało staje się coraz cięższe" w
subtelny sposób łączy w sobie stymulację, prowadzenie i założenie
(że ciało faktycznie jest coraz cięższe). Poza filmami grozy
produkowanymi przez studio Hammer tego rodzaju język jest
obecnie rzadko stosowany

144
HIPNOZA I SUGESTIA

Ton głosu
Ćwicz mówienie łagodnym, rozluźnionym tonem, który ułatwi
wejście w „trans". Jeśli twój głos brzmi szorstko, nie będziesz tak
skuteczny. Znajdź sformułowania miłe dla ucha i nadaj im strukturę
oraz klimat marzycielskiego doznania. Powtarzaj swoje słowa, a
mówiąc, pozwól sobie na pełne rozluźnienie, aby twój obiekt
rozluźniał się wraz z tobą.

Wykorzystanie obrazowości
Przemawiaj do wszystkich zmysłów osoby hipnotyzowanej, odwo-
łując się do wszystkich rzeczy, jakie chciałbyś, aby zobaczyła,
usłyszała, poczuła bądź posmakowała w swoim „stanie". Jeśli chcesz,
aby obiekt wyobraził sobie ogród, postaraj się, aby wyraźnie go
zobaczył, ale również zwróć jego uwagę na dotyk trawy pod stopami,
śpiew ptaków siedzących na drzewach, a nawet zapach kwiatów.
Jedynie wtedy, gdy będzie odbierał te rzeczy wieloma zmysłami,
wydadzą mu się przekonujące i realne. Pozwól obiektowi wypełniać
wolne przestrzenie zgodnie z własnym upodobaniem, uważaj jednak,
aby nie było to coś sprzecznego z obrazem, który zasugerowałeś. Jego
wizja ogrodu może być zupełnie inna od twojej. Nawiązując do
strumyczka, który wyobrażasz sobie w takim miejscu, pamiętaj, że
twój obiekt mógł przywołać obraz ogrodu ze swego dzieciństwa, gdzie
niczego takiego nie było. Takie błędy prowadzą zwykle do
dezorientacji i mogą lekko wytrącić go z transu*.

Struktura

Pomyśl, że praktykowanie hipnozy jest jak nauka doprowadzania


ludzi do stanu głębokiego rozluźnienia za pomocą sugestii. Kiedy taki
* W dalszym ciągu będę posługiwał się słowem „trans", jakby to było coś prawdziwego. Słowo
to stanowi jednak skrótowe określenie wszystkiego, czym jest na wpół udawany stan, w
który wchodzi obiekt, podążając za sugestiami hipnotyzera.

stan zostanie wywołany, ludzie będą wykazywać różny stopień


podatności na sugestię, co zdaje się mieć związek z ich wrażliwością
w życiu codziennym. Potraktuj następujące etapy jako podstawowy
schemat:

145
JAK HIPNO T Y ZO WA Ć

1. Przygotuj obiekt i wywołaj w nim pierwsze stadium transu.


Możesz zasugerować mu zamknięcie oczu.
2. Pogłębiaj trans, posługując się metaforą, taką jak na przykład
schodzenie po schodach.
3. Wykonaj swoje hipnotyczne zadanie.
4. Całkowicie obudź obiekt.
Zawartość punktu trzeciego będzie zależeć od tego, co robisz. Dla
jednego hipnotyzera będzie to sugestia możliwości odtworzenia
transu w przyszłości i stworzenie mentalnej przestrzeni, w której
obiekt będzie mógł się całkowicie zrelaksować. Inny może posłużyć
się hipnozą, aby pomóc swemu obiektowi znaleźć sposób na rzucenie
palenia. Hipnotyzer występujący na scenie może zasugerować
ochotnikowi jakieś śmieszne czynności, które ten będzie wykonywał
po przebudzeniu. Ten ostatni przypadek jest znany jako sugestia
posthipnotyczna i ze względu na niego musimy uzupełnić listę o
piąty etap.

5. Na koniec sesji upewnij się, że twój obiekt jest całkowicie


wolny od jakichkolwiek sugestii i upewniony, że nie jest już
podatny na hipnozę.
Oto co musisz rozważyć, jeśli masz zamiar się tego nauczyć.
Przeczytaj ten rozdział, a potem zapisz zdania wprowadzające, aby
samemu przeprowadzić próby Przekonaj się, co sprawdzi się w
twoim przypadku, a co nie, ponieważ istnieje prawdopodobieństwo,
że te same rzeczy mniej lub bardziej pasują różnym ludziom. Nie
chcąc odpowiadać za każdego uczniaka, który kupi tę książkę i
będzie próbował hipnotyzować kolegów, nie zamieszczam w niej
dokładnego scenariusza, ale raczej wskazówki, które możesz zebrać
w jedną całość i wypróbować. Mając to na uwadze i znając
podstawowe podejście do języka i instrukcji, przyjrzyjmy się teraz
bardziej szczegółowo poszczególnym etapom schematu.

Przygotuj obiekt
„Przygotować" to znaczy zadbać, aby obiekt siedział wygodnie i był
gotów się zrelaksować. Nie jest potrzebna kojąca muzyka i
zaciemnione pomieszczenie, ale lepiej unikać jaskrawych świateł i
hałaśliwego otoczenia. Jeśli to możliwe, powyłączaj telefony i do-

1 46
HIPNOZA I SUGESTIA

pilnuj, aby przez jakieś pół godziny nikt ci nie przeszkadzał. Obiekt
powinien być całkowicie otwarty na wszystko, co się wydarzy (nie
musi wierzyć w hipnozę), ani zbytnio nerwowy, ani tryskający entu-
zjazmem. Pamiętaj, że tak naprawdę nie wprowadzasz go w żaden
specjalny stan, chociaż będziesz zachowywać się tak, jakbyś to robił.
Po prostu zrobisz użytek z jego oczekiwań i wierzeń. Jeśli więc już
na początku nie jesteś przekonany co do podatności obiektu, istnieje
prawdopodobieństwo, że jego reakcje nie będą właściwe. Musisz być
pewny siebie, nie tracić głowy i zachowywać się tak, jakbyś robił to
już setki razy, nawet gdyby tak nie było.

Wywołaj pierwsze stadium transu


Metoda pierwsza: napięcie/rozluźnienie. Jest to prosty, bezpośredni
sposób rozpoczęcia sesji hipnotycznej. Sprawdza się dobrze w
przypadku grup, gdy sugestia indywidualna mogłaby zająć zbyt wiele
czasu, ponieważ należałoby czekać, aż każda z osób zapadnie w
trans. Doprowadź do tego, aby obiekt zamknął oczy i napiął
wszystkie mięśnie. Powiedz mu, żeby postarał się utrzymać nor-
malny rytm oddechu, ale naprężył mięśnie stóp, nóg, brzucha, klatki
piersiowej, ramion, rąk i dłoni. Każ mu utrzymać przez chwilę taki
stan, a potem się zrelaksować. Kiedy obiekt się rozluźni, na pewno to
zauważysz. Możesz wtedy sprawić, że jego ciało będzie mu się
wydawało coraz cięższe, a potem naprowadzić go na czynności, do
których chcesz go na tym etapie doświadczenia nakłonić. Na
przykład: „Kiedy twoje ciało staje się coraz cięższe, a oddech
swobodny i regularny, możesz słuchać moicł| słów, rozpierając się w
fotelu i możesz sobie pozwolić na spokojne zapadnięcie w sen".

Metoda druga: zamykanie oczu. Obiekt może również obserwować


punkt położony blisko szczytu ściany, która znajduje się na wprost
niego. Chodzi o to, żeby skierował wzrok ku górze, ale żeby nie było
to dla niego niewygodne. Powiedz mu, żeby się relaksował, patrząc
na ten punkt. Jest to klasyczny przykład klinicznej indukcji,
stosowanej przez wielu terapeutów, którzy czasem zamiast punktu na
ścianie wykorzystują jakieś dziwne albo charakterystyczne
przedmioty, aby wprowadzić obiekt w trans.
Zwróć uwagę obiektu na fakt, że siedzi przed tobą, słucha cię i
wpatruje się w ścianę, po czym naprowadź go na pożądane działanie.

147
JAK HIPNO T Y ZO WA Ć

Dalej postępuj tak samo jak w poprzednim przykładzie. Używaj


takiego samego języka. Wiesz, że jego oczy w końcu trochę się
zmęczą i zacznie mrugać powiekami, więc nie bój się
przepowiedzieć tego zachowania, ale mów o nim jak o zwiastunie
nadchodzącego transu. Kiedy obiekt, patrząc na ścianę, daje się
porwać strumieniowi twej wielopłaszczyznowej sugestii, może
pozwolić, aby rozluźnienie ogarnęło jego ciało, a powieki zaczęły
błogo ciążyć. I kiedy czuje, jak jego ramiona spoczywają na opar-
ciach fotela, jak oczy chcą się zamknąć, kiedy mruga powiekami,
może sobie pozwolić na jeszcze większe rozluźnienie i zapaść w
przyjemny trans.

Pogłębiaj trans
Pamiętaj, że nie istnieje żaden realny trans, który mógłbyś pogłębiać.
Ale ideę zapadania się w jakiś szczególny stan łatwiej się wizualizuje
i angażuje ona wyobraźnię obiektu we właściwy sposób. Kiedy więc
zobaczysz, że obiekt jest trochę ociężały, powinieneś spotęgować
jego rozluźnienie.
Najprostszym sposobem jest nakłonienie go, aby sobie wyobraził,
że stoi na szczycie schodów. Powiedz mu, że z każdym krokiem w
dół coraz bardziej będzie się rozluźniał i zapadał w coraz głębszy
sen. Jest to dobry moment, aby uwzględnić dezorientację, jakiej
obiekt może w przyszłości doświadczyć. Nie zamieni się w zombie i
pozostanie świadom tego, co do niego mówisz. Jeśli naprawdę
spodziewa się zapaść w sen albo doświadczyć czegoś
nadzwyczajnego, będzie zawiedziony i może dojść do wniosku, że
twoja metoda nie zadziałała. I znów przekonujemy się, że ważne jest
oddziaływanie na wiarę obiektu, który musi być przekonany, iż
naprawdę zapada w trans, a wszystko, co się dzieje, zostało
zaplanowane. Jest więc dobrym pomysłem, by powiedzieć mu, że
zagłębia się w trans, że wciąż słyszy i rozumie wszystko, co mówisz i
że będzie zdawał sobie sprawę z wejścia w trans. To sformułowanie
znakomicie wykorzystuje fakt, że obiekt pozostaje świadom tego, co
się dzieje, i skupia jego uwagę na użytecznych aspektach wydarzeń.
Powiedz mu, że policzysz od jednego do dziesięciu, kiedy będzie
schodził po schodach, i że kiedy powiesz „dziesięć", znajdzie się na
najniższym stopniu, a zarazem w najgłębszym stadium rozluźnienia.

1 48
HIPNOZA I SUGESTIA

Sprowadź go na dół i zwróć mu uwagę na wszystko, co się dzieje


(kiedy liczę, kiedy stawiasz każdy krok, kiedy oddychasz, kiedy
słuchasz moich słów, to każdy krok, każda liczba, każde słowo
popycha cię coraz głębiej).

Wykonaj swoje hipnotyczne zadanie


Teraz wykorzystaj obraz schodów, aby stworzyć dogodne miejsce, z
którego obiekt będzie mógł wrócić, dokądkolwiek zechce. Dzięki
temu będziesz mógł również skutecznie działać dalej, nie obawiając
się porażki.
Kiedy obiekt znajdzie się u podnóża schodów, powiedz mu, że
ma przed sobą drzwi. Wyjaśnij, że są to drzwi prowadzące do
przepięknego ogrodu, doskonałej i sielankowej scenerii, do której
będzie mógł powrócić, gdy tylko zechce. Każ mu ująć klamkę i
przygotować się do wejścia. Następnie powiedz mu, żeby prze-
kroczył próg i od razu zaczął opisywać swe wielozmysłowe dozna-
nia. Pozwól, aby sam wskazywał różne szczegóły. Nie opowiadaj
0 ścieżkach i charakterystycznych elementach ogrodu ani też nie
wyjaśniaj, że chciałbyś, aby zobaczył w nim te rzeczy. Pamiętaj o
wykorzystywaniu tego, co obiekt może poczuć, usłyszeć czy
dotknąć. Podpowiedz mu, by poczuł na twarzy ciepło słonecznych
promieni
1 delikatną bryzę, która utrzymuje temperaturę na idealnym pozio-
mie. Powiedz mu, że powinien stworzyć tak zachwycający ogród, jak
to tylko możliwe, aby mógł się nim rozkoszować, kiedy przyjdzie mu
ochota.

Wprowadzenie sugestii fizycznych. Dobrym sposobem na spraw-


dzenie podatności obiektu jest zasugerowanie pewnych czynności,
które zapewnią ci informację zwrotną oraz pomogą jeszcze bardziej
pogłębić trans. Zasugeruj mu, że w ogrodzie znajduje się bardzo wy-
godny fotel, w którym powinien usiąść. Kiedy to zrobi, uświadom
mu, że jego prawa ręka jest bardzo ciężka. Tak ciężka, że sprawia
wrażenie, jakby była przyklejona do fotela. Obiekt powinien sobie
wyobrazić siłę, która przyciska jego przedramię do podłokietnika.
Nakłoń go, aby spróbował podnieść rękę, ale zrób to w sposób
zawierający d o m n i e m a n i e niepowodzenia. Na przykład słowa:
„Próbuj z całej siły oderwać rękę" zawierają bardzo silną sugestię —

149
JAK HIPNO T Y ZO WA Ć

teraz twój obiekt będzie dokładał starań, aby p r ó b o w a ć , co z góry


zakłada, że nie da rady tego zrobić.
Może on w tym momencie: a) podnieść rękę, b) usiłować to
zrobić, ale bez powodzenia, c) siedzieć bez ruchu, jakby wcale nie
próbował. Opcja b) to najlepsza reakcja. Stanowi dla ciebie
wskazówkę, że podmiot właściwie reaguje na twoją sugestię. Jeśli w
ogóle się nie poruszy, przypuszczalnie ogarnęło go takie
rozluźnienie, że nie jest nawet w stanie zdobyć się na wysiłek, aby
spróbować. Jeśli po prostu uniesie rękę, można mieć chociaż
nadzieję, że było mu ciężko. Potraktuj to jako sukces i powiedz:
„Wspaniale — a kiedy dostrzegasz, jak dziwnie ciężka stała się twoja
ręka, pozwól, żeby teraz pociągnęła cię jeszcze głębiej, kiedy
będziesz opuszczał ją z powrotem na oparcie, i po prostu rozluźnij
się...". Widzisz, czego dokonałeś? Właśnie zaakceptowałeś jego
zmieszanie albo napięcie, które mogło być wynikiem nieskutecznej
hipnozy, i dałeś mu szansę, by się rozluźnił i zapadł głębiej w trans.
Powinien przyjąć to z ulgą i poddać się sugestii, nawet jeśli nie
uznasz go za najlepszy obiekt.
Jeśli tę część udało ci się przeprowadzić pomyślnie i chcesz
podążać dalej, powiedz mu, że jego druga ręka staje się coraz lżejsza.
Każ mu sobie wyobrazić, że do lewego nadgarstka ma przymoco-
wany balon z helem, który pozbawia jego rękę naturalnej masy —
kiedy zacznie z a u w a ż ać, jak staje się lekka. Sugeruj tę lekkość,
zakładając ją z góry. Powtarzaj, że ręka staje się „coraz lżejsza i
lżejsza", a wówczas obiekt będzie oczekiwać, że zacznie się samo-
istnie unosić. Jeśli instrukcje dotyczące powolnego dźwigania ręki
będą poprzetykane licznymi odniesieniami do innych czynności,
twoja sugestia może przynieść efekty. Ponieważ działasz na przekór
naturalnemu ciężarowi ręki, i to bezpośrednio po tym, jak obiekt się
rozluźnił, może to trochę potrwać. Ważne jest jednak, żebyś
nieustannie zachęcał obiekt, pamiętaj zatem, by wykorzystać każde
poruszenie i odnieść je do innych czynności. Wzbudź w obiekcie
uczucie, że jego ręka odrywa się od oparcia fotela. Stymuluj, na-
prowadzaj i sugeruj, aby uniosła się w powietrze. Kiedy drgnie ku
górze, powiedz obiektowi, żeby zaczekał na kolejne drgnienie, które
uniesie jego rękę jeszcze wyżej. Pozwól mu poczuć, że to naprawdę
działa, a tak będzie.

1 50
HIPNOZA I SUGESTIA

Kiedy ręka znajdzie się wystarczająco wysoko, możesz powie-


dzieć obiektowi, żeby pozwolił jej opaść. Kiedy to zrobi, zasugeruj
mu, że coraz głębiej zapada w trans. Ulga, jaką odczuje w momencie
zakończenia tego aktu lewitacji, powinna wystarczyć, aby twoja
technika pogłębiania przyniosła pozytywny skutek. Kiedy odkryjesz,
że potrafisz wykonać to zadanie, możesz je wykorzystać jako sposób
na rozpoczęcie indukcji w stanie czuwania. Sam zwykle stosuję efekt
„lewitacji ramienia" na początku sesji, kiedy działa na obiekt bardzo
przekonująco i stanowi dla mnie doskonały wyznacznik jego
podatności. Mówię mu, aby obserwował, jak jego ręka unosi się na
wysokość twarzy, a opuszczając ją, zamknął oczy i zapadł w sen. Na
pierwsze ruchy ręki ludzie reagują zwykle śmiechem bądź
zaskoczeniem, lecz kiedy coraz szybciej wędruje ku górze, zaczynają
przejawiać oszołomienie i senność. Moim instrukcjom towarzyszy
potok sugestii, w myśl których obiekt „nie może zapaść w głęboki i
błogi trans, dopóki nie dotknie ręką twarzy, a jego oczy nie zamkną
się prawidłowo" (bardzo silne i ukryte założenie, że nastąpi trans, a
powieki będą się stawały coraz cięższe, aż w końcu opadną w
ostatecznym wyrazie ulgi). Tym, co wprawia rękę w ruch, pozornie
samoistny, jest fascynujące zjawisko ruchu ideomotorycz-nego, w
którym była mowa wcześniej.
Wykorzystując tę sesję oraz wyimaginowany ogród, aby zaofe-
rować naszemu obiektowi użyteczną technikę, z której będzie mógł
samodzielnie korzystać, kiedy tylko zechce, musimy mu również
wyjaśnić, że może sam odtworzyć hipnotyczny trans. Powiedz mu,
żeby położył się na trawie w swym ogrodzie i przywołał wszystkie
wspaniałe uczucia i doznania, jakie temu towarzyszą. Potem oznajmij
mu, że jeśli znajdzie chwilę spokoju, gdy nikt nie będzie mu
przeszkadzał, może zamknąć oczy i znowu przywołać obraz
prowadzących w dół schodów. Wytłumacz, że wyobrażając sobie
schodzenie po schodach i przechodzenie przez drzwi, będzie mógł
wrócić do ogrodu i korzystać z dobrodziejstw relaksu, jaki może w
nim znaleźć. Można posługiwać się taką techniką w celu
„doładowania baterii", oczyszczenia umysłu albo po prostu aby
zasnąć. Jest ona przydatna podczas uczenia się do egzaminu, gdyż w
takim stanie relaksu można powtarzać materiał. Omów z obiektem
cały proces i zapewnij go, że samodzielnie korzystając z tej techniki,
będzie mógł w dowolnej chwili otworzyć oczy i się obudzić.

151
JAK HIPNO T Y ZO WA Ć

Na koniec podkreśl znaczenie regularnych powtórzeń, dzięki


którym utrwalają się wszystkie czynności. Jeśli to zaniedba, trudno
mu będzie je odtworzyć.
Całkowicie obudź obiekt
Końcowe stadium polega na całkowitym wyprowadzeniu obiektu z
tego stanu i upewnieniu się, że jest w pełni przytomny Poleciłbym
mu wyobrazić sobie, że wraca drzwiami, którymi wszedł do ogrodu, i
staje u podnóża schodów. Potem wspina się po nich, podczas gdy ja
liczę od dziesięciu do zera, co jeszcze bardziej utrwala w nim prze-
konanie, że będzie mógł później tą samą drogą przyjść do ogrodu.
Wyjaśnij mu, że kiedy pokonuje kolejne stopnie, idąc w górę, czuje,
jak opuszcza go cała senność i ociężałość, ale nie wolno mu otwierać
oczu, dopóki nie osiągnie poziomu „zero", który znajduje się na
szczycie. Prowadząc go powoli w górę schodów, pozwól, aby twój
głos stawał się coraz bardziej naturalny i ożywiony. Kiedy obiekt
dotrze na sam szczyt, każ mu otworzyć oczy i całkowicie się
obudzić.
Wykorzystaj ten moment, aby uzyskać od obiektu kolejne in-
formacje. Czy ogród był dla niego realny? Co odczuwał, kiedy się w
nim znajdował? Zapytaj, ile jego zdaniem upłynęło czasu — dobry
obiekt zwykle sądzi, że wszystko trwało znacznie krócej niż w rze-
czywistości. Nie jest niczym nadzwyczajnym, że godzinna sesja
sprawia wrażenie, jakby zajęła dziesięć minut. Ponownie zaznacz,
jak ważne jest regularne stosowanie technik hipnotycznych, dzięki
czemu będzie mógł z łatwością wślizgiwać się w ten stan. I gotowe.

Próba sugestii posthipnotyczncj

Kiedy wszystko to wejdzie ci w krew, możesz zechcieć


poekspe-rymentować z sugestią posthipnotyczną. Aby to zrobić,
musisz najpierw znaleźć dobry, odpowiednio reagujący obiekt i
nakazać mu, aby szybko pogrążył się z powrotem w transie. Jest to
konieczne dlatego, że będziesz go „usypiać" jedynie w celu poddania
sugestii, a potem zażądasz, aby się obudził i zrobił to, co mu
zasugerowałeś.
Osób na tyle podatnych, aby wypełniać zadziwiające sugestie
posthipnotyczne, jest znacznie mniej niż tych, które znajdując się

1 52
HIPNOZA I SUGESTIA

w transie, demonstrują lewitację ręki i tym podobne. Nie myśl


0 stosowaniu sugestii posthipnotycznych w charakterze
minipoka-zów scenicznych. Obiekt prawdopodobnie będzie w pełni
świadom faktu, że je realizuje, zatem podejdź do tego doświadczenia
z wyczuciem i wrażliwością. Niektóre sugestie działają lepiej od
innych. Osobnik energiczny lepiej wypełnia sugestię związaną z
ruchem, ale masz niewielkie szanse sprawić, aby ludzie zaczęli
zrywać się z krzeseł, myśląc, że siedzą na rozżarzonych węglach, o
ile nie staniesz przed widownią i nie odwołasz się do
ekstrawertycznej natury ochotników.
Po pierwsze, obiekt powinien wiedzieć, że ma z powrotem zapaść
w sen, kiedy każesz mu to zrobić. Możesz temu poleceniu nadać
formę sugestii posthipnotycżnej: „Kiedy pstryknę palcami
1 powiem: «Spij», od razu wejdziesz z powrotem w trans". Powta-
rzając tę czynność, obiekt za każdym razem coraz bardziej wzmacnia
wzorzec reakcji na twoje instrukcje, co pozwala ci na poddawanie
trudniejszych sugestii. W podobny sposób informujesz go, że może
wyjść z transu bez trudu i w pełni przytomny, kiedy policzysz od
dziesięciu do zera. Upewnij się, że za każdym razem, kiedy to robisz,
obiekt naprawdę jest w pełni obudzony.
Proponuję, żebyś spróbował sugestii posthipnotycżnej, wskutek
której obiekt zapomni, jak ma na imię, ale pod warunkiem że opa-
nowałeś do perfekcji omówione dotąd procedury. Zwróć uwagę, jak
sformułowane są poniższe instrukcje: stymulowanie i prowadzenie,
powtarzanie głównej sugestii, odniesienie do tego, jak obiekt reaguje
na polecenia, oraz powiązanie ze zwykłymi doświadczeniami
życiowymi, pomagające osadzić sugestię w rzeczywistości. Słowa
nie mają magicznej mocy i mogą oczywiście ulec zmianie, ale ten
przykład ukazuje, jak nadać im perswazyjny charakter. Proponuję
również, abyś taką sesję przeprowadził w obecności kilku osób, gdyż
obiekt łatwiej się dostosuje pod presją grupy.

Kiedy się obudzisz, nie będziesz pamiętać swojego imienia. Im


bardziej będziesz się starać je sobie przypomnieć, tym większe
napotkasz trudności. Tak jak zawsze wtedy, kiedy usiłujesz sobie coś
przypomnieć, ale okazuje się to niemożliwe; jak wtedy, gdy zdajesz
się mieć już coś na końcu języka, ale gdzieś ci to ucieka, gdy chcesz
to powiedzieć. Jak wtedy, gdy wylatuje ci z głowy jakaś melodia albo

153
JAK HIPNO T Y ZO WA Ć

nazwa. Kiedy się obudzisz, nie będziesz miał pojęcia, jak masz na
imię. Kiedy cię o nie zapytam, nie będziesz w stanie go sobie
przypomnieć, prawda? Im bardziej będziesz się wysilać, tym bardziej
będziesz je zapominać. Cała pamięć o twoim imieniu zniknie, gdy
tylko otworzysz oczy.

Następnie wybudź go z tego stanu, odliczając wspak do zera.


Zapytaj go, jak ma na imię, ale robiąc taką minę i takim tonem, aby
zasugerować mu, że tego nie pamięta. Sprawiaj wrażenie zmiesza-
nego. Prosząc go, aby spróbował sobie przypomnieć, kręć głową,
sugerując niepowodzenie. Bądź opanowany. Jeśli ci nie wyjdzie, nie
martw się. Powtórz próbę z innymi ludźmi przy innych okazjach i
obserwuj, jak zareagują.
Sugestie posthipnotyczne są wyraźne wtedy, gdy obiekt jest
przekonany, że takie właśnie są. Ponieważ nie funkcjonują poza jego
świadomością i podatnością na idee, które mu podsuwasz,
0 wiele łatwiej je cofnąć, niż wprowadzić. Zawsze jednak dobrze jest

na koniec ponownie zahipnotyzować obiekt i powiedzieć mu, że z


chwilą obudzenia nie będzie już w transie, uwolni się od sugestii
1 przypomni sobie swoje imię.
To bardzo skrócony przewodnik po podstawach hipnozy. Proszę,
stosuj ją ostrożnie i z wyczuciem, a po pewnym czasie pojmiesz jej
naturę. Ja sam zacząłem się obchodzić bez formalnych metod
hipnozy, zwracając się ku technikom komunikacji, dzięki którym w
moim odczuciu jest skuteczna. Aby podczas występów osiągnąć
założone cele, wykorzystuję ludzką skłonność do ulegania sugestii i
fantazjowania. Mogę również zrobić z niej użytek w sposób bardzo
widowiskowy i doraźny Myślę jednak, że takie rzeczy najlepiej
odkrywa się z czasem, jeśli ktoś poważnie interesuje się hipnozą i
jest gotów dalej zgłębiać wiedzę.
Ostatnie słowo przestrogi- Uważałbym na tak zwane „kursy
hipnozy", których cała masa jest dostępna w sieci w postaci plików
do ściągnięcia. Niektórzy ludzie zajmujący się ich sprzedażą do-
puszczają się czegoś absolutnie karygodnego, zwłaszcza ci, którzy
wykorzystują do reklamowania swoich produktów moje nazwisko.
Istnieje obecnie sporo internetowych poradników, które rzekomo
uczą moich technik. Nie dają jednak tego, co obiecują. Szkoda
waszych pieniędzy.

1 54
HIPNOZA I SUGESTIA

Programowanie neurolingwistycznc
Każdemu, kto choć odrobinę interesuje się hipnozą, szczerze od-
radzam programowanie neurolingwistycznc Kiedy jako student
zacząłem czytać o hipnozie i zajmować się nią w praktyce, stałem się
zdecydowanym entuzjastą NLP głównie dzięki porywającemu
stylowi i zachwycającej zawartości książek autorstwa bądź na temat
Richarda Bandlera i Johna Grindera, twórców tej techniki. Stanowią
one znakomitą lekturę, szczególnie dla osób pozbawionych
sceptycyzmu. Zacząłem włączać NLP do swoich pokazów hipnozy i
małych sesji terapeutycznych z osobami, którym chciałem pomóc na
przykład w rzuceniu palenia.
Po jakichś sześciu latach oswajania się z technikami i podejściem
NLP w przypływie obłędu pomyślałem, że mógłbym zająć się
hip-noterapią na szerszą skalę, uznałem więc za stosowne uzyskanie
odpowiednich uprawnień. W tym celu zacząłem uczęszczać na kurs
NLP, który prowadził między innymi Bandler, i zdobyłem na nim
stopień „specjalisty". Kurs ten, jak na ironię, zamiast wzmocnić moje
ambicje, zniechęcił mnie do nowej profesji. Teraz wielu zwolenników
NLP analizuje moje programy telewizyjne, posługując się własnymi
kategoriami. Są i tacy, którzy oskarżają mnie o nieuczciwość, gdy
deklaruję, że posługuję się tą metodą podczas każdego występu (w
rzeczywistości nigdy o tym nie wspo-

minąłem). Jakby komplikacji było mało, ostatnio NLP ugruntowało


swoją pozycję jako modna technika magiczna o wątpliwej skutecz-
ności.
„Cóż to jest?" — słyszę, jak pytasz mnie głosem wystraszonego
nowicjusza. No cóż, bystrzaku, to popisowe pytanie, na które nikt nie
udzieli ci wyczerpującej odpowiedzi. Cóż to jest, w rzeczy samej?
Mówiąc szczerze, nic porównywalnego z odkryciem Ameryki. Słowa

155
PROGRAMOWANIE NE U RO LINGWISTYCZNE

„programowanie neurolingwistyczne" sugerują, że ma to coś


wspólnego z językiem i mózgiem, które programują się nawzajem.
Mówi się jednak, że Bandler stworzył to pojęcie, gdy policjant z
drogówki zapytał go o zawód, więc nie powinniśmy zbytnio się
przejmować skomplikowaną nazwą. Gdybyś jednak był miłośnikiem
zawiłych definicji, to Bandler wyjaśnia na swej stronie internetowej,
że „programowanie neurolingwistyczne rozumiane jest jako
zgłębianie struktury subiektywnego doświadczenia oraz tego, co
można na jego podstawie wywnioskować, i opiera się na
przekonaniu, że każde zachowanie ma swoją strukturę".
Należy sprawiedliwie przyznać, że NLP jest solidnym programem
treningowym dotyczącym komunikacji międzyludzkiej i osobistych
przemian. Uczy się go na kursach i seminariach, znajduje
zastosowanie w biznesie, a także jako metoda terapeutyczna. Stanowi
jedno z wielu podobnych przedsięwzięć, aczkolwiek zdaje się należeć
do tych, które cieszą się największym powodzeniem. Niezrównany
mistrz w dziedzinie samodoskonalenia, Anthony Robbins, twierdzi,
że dzięki NLP zmienił swoje życie i wkroczył na drogę osobistych
przemian o kolosalnym znaczeniu. Wiele wyjaśnia metafora, która
określa NLP jako oprogramowanie dla mózgu albo instrukcję
najbardziej użytecznego postrzegania świata. Kolejne często
używane sformułowanie mówi, że mapa nie jest terenem, czyli
innymi słowy, nasze postrzeganie świata odzwierciedla tylko to, jak
go sobie wyobrażamy, czyli nie jest tym samym co rzeczywistość.
Niewątpliwie jest to podstawowa zasada, o której należy pamiętać,
kiedy rozważamy swoje przeświadczenia.
Grinder (lingwista) oraz Bandler (matematyk) stworzyli NLP w
połowie lat siedemdziesiątych XX wieku, zwracając uwagę na to, jak
odnoszący wielkie sukcesy terapeuci w rodzaju Ericksona uzyskują
swoje wyniki. Rozpracowali strategię tych wybitnych specjalistów, a
potem jeszcze innych, specjalizujących się w rozmaitych
dziedzinach, aby móc przybliżyć ich metody każdemu, kto chce
osiągać takie same sukcesy. Z biegiem czasu opracowali model
przetwarzania języka przez mózg i stwierdzili, że nieustannie
wywierają one na siebie wzajemny wpływ. Część tego, co odbywa
się w naszym mózgu (konkretnie to, jak wyobrażamy sobie świat),
zostaje wyrażona za pomocą słów i przywiązując szczególną wagę
do używanego przez nas języka, możemy znacząco wpłynąć na
nieuświadamiane procesy neurologiczne w mózgu słuchacza.

156
HIPNOZA I SUGESTIA

Chociaż twórcy NLP przestudiowali dzieła wielu czołowych


profesjonalistów, formułując swoje idee, najwyraźniej pominęli od-
krycia w dziedzinie neurologii. Ich podejście było w rzeczy samej
bardziej pragmatyczne — obrać za punkt wyjścia zaobserwowane
zjawiska, które wydawały się miarodajne, i stworzyć łatwo przy-
swajalne koncepcje na podstawie tego, co jest u ż y t e c z n e albo
w y d a j e s i ę n a j s k u t e c z n i e j s z e , nie próbując wyjaśnić, na
jakiej zasadzie to funkcjonuje. Takie pragmatyczne nastawienie
prekursorów jest obecnie przesłonięte ogromnym konglomeratem
głupawych teorii, przesadnego stylu, fanatyzmu i trwających w
nieskończoność samonapędzających się kursów, co w sumie przy-
pomina coś na kształt piramidy, na której szczycie radośnie zasiada
Bandler. (Grinder, jak się wydaje, ma większe pojęcie o tym, co
składa się na dobre NLP i z lekkim cynizmem odnosi się do za-
chodzących w nim przeobrażeń).
Widziałem Bandlera przy pracy i bez wątpienia sprawia on dosyć
niezwykłe wrażenie, jak przystało na dobrego showmana. Jest
sugestywny i charyzmatyczny, a zarazem nieprzyjemny. Można
pokochać jego świat i czcić jego poglądy, jednocześnie nie do końca
mu wierząc. Nie jest trudno wybrać kogoś z grupy podatnych na
PROGRAMOWANIE N E U R O LI N G WI ST YC ZN E

sugestię, rozentuzjazmowanych zwolenników, po czym na oczach


widowni zapewnić mu doznanie, które zdaje się wnosić ogromne
zmiany Do tego sprowadza się cała jego charyzma i osiągnięcia. Z
pewnością wyróżnia się w tej dziedzinie, co sprawia, że trudno
stwierdzić, czy rzeczywiście jest taki skuteczny, czy też jest tylko
błyskotliwym i zniewalającym naciągaczem.
Jeden z aspektów NLP, który zawsze będzie mu przysparzał
wielkiej popularności, to olśniewające i fantastyczne deklaracje, że
dzięki procesowi zwanemu modelowaniem każdy może zostać ge-
niuszem. Chociaż Bandler może się osobiście dystansować od nie-
których przesadzonych obietnic, jakie dają terapeuci (w większości
jego uczniowie), to sam pozwala sobie na bardzo mocne stwierdze-
nia dotyczące tego, co można osiągnąć, a poza tym jest obecnie tylko
jednym z głosów w tej rozległej dziedzinie. (Ponieważ w NLP nie
ma nic stałego, a Bandler jest intrygującą, ale pokrętną osobowością,
jeśli przyprzeć go do muru, wydaje się uczciwe krytykować niektóre
z tych deklaracji wobec braku konkretnych alternatyw czy nawet

157
PROGRAMOWANIE NE U RO LINGWISTYCZNE

wyraźnego punktu odniesienia). Aby przystąpić do modelowania,


musimy najpierw poznać nieuświadamiane strategie osoby, którą
chcemy naśladować. W tym celu zadajemy szereg kluczowych
pytań, które odsłaniają wszystkie etapy jej wewnętrznych procesów.
Są to sprawy, o których ta osoba normalnie nie myśli, i dojdzie do
nich dopiero pod wpływem naszych pytań. Następnie
wypróbowu-jemy te procesy na sobie i używając wyobraźni, staramy
się myśleć i odczuwać jak osoba, od której chcemy się uczyć.
Przyjmujemy jej umiejętności jako własne.
Być może brzmi to trochę zawile, ale chyba się zgodzisz, że
zaciekawienie ludźmi, których zachowanie podziwiamy i od których
chcielibyśmy się uczyć, to rzecz pozytywna i wartościowa. Sensow-
nie byłoby tak postępować, ale niektórzy nie są skłonni myśleć w ten
sposób. Zwykle jesteśmy przywiązani do swojej osobowości i
problemów i na tym koniec. Z pewnością świat technik samodos-
konalenia ma nam wiele do zaoferowania i możemy się nauczyć, jak
stosować w praktyce nowe zachowania, które przyniosą nam
wyzwolenie. Problem pojawia się jednak, gdy traktujemy NLP jak
coś w rodzaju magii. W jednym z eksperymentów jedna grupa mo-
delowała osobę strzelca wyborowego, podczas gdy druga ćwiczyła
tradycyjnymi metodami. Obie miały tyle samo czasu na naukę i obie
osiągnęły ten sam poziom umiejętności strzeleckich. Modelowanie
nie okazało się cudowną metodą, jeśli chodzi o tak wymierne i
konkretne umiejętności. Osobiście pamiętam zachwyt, którego
doznałem, przyglądając się, jak znajomy adept NLP demonstruje
wynik sesji modelowania żonglera. Gdy po raz dwunasty wyciągał
piłeczki spod sofy, stało się jasne, że nie uczył się wcale szybciej, niż
gdyby to robił w sposób tradycyjny.
Modelowanie może prawdopodobnie znaleźć szersze zastoso-
wanie w nauce bardziej elementarnych, słabiej przyswajalnych (i
mniej wymiernych) umiejętności, takich jak charyzma albo efek-
tywne podejście do rozwiązywania zadań. Jest to jednak bardziej
przyziemny obraz modelowania niż ten, którego NLP używa, aby
przyciągać ludzi. Mówią ci, że możesz zamienić się w Pavarottiego
lub Einsteina dzięki jakiemuś zaczarowanemu i błyskawicznemu
procesowi programowania mózgu. O ile pierwotna intencja tej
techniki bez wątpienia była zupełnie inna, to taka zwodnicza kon-
cepcja jest propagowana obecnie. Tak wyolbrzymione deklaracje,
niesprawdzone i niewytłumaczalne, głoszone przez rozrastający się

158
HIPNOZA I SUGESTIA

przemysł, który wywiera wpływ na życie osobiste i biznes, to chyba


coś niepokojącego.
Kolejna sugestia nasuwa się sama. Czy nie mogę uczyć się w ten
sposób od innych, nie nazywając tego programowaniem
neurolingwistycznym? Czy przez cały czas nie wzorujemy się na
innych ludziach i nie staramy się dorównać naszym mentorom?
Oczywiście odpowiedź brzmi: tak. Ponieważ NLP ma korzenie nie
tylko w działalności Bandlera i Grindera, ale też w pewnych
zapatrywaniach Freuda, Junga, Chomsky'ego oraz wszystkich tych
terapeutów, którzy inspirowali jego twórców, i ponieważ za punkt
wyjścia obiera coś, co już funkcjonuje, niewiele ma w sobie ory-
ginalności. Jednym z wielu denerwujących przyzwyczajeń, jakie
cechują zwolenników tej techniki, jest głoszenie opinii, że jeśli
chodzi o świadomy wgląd w wewnętrzne procesy człowieka, nic nie
może się równać z NLR
Próbowano zbadać, czy niektóre z bardziej wymiernych twier-
dzeń NLP faktycznie mają jakąś wartość. Zbiór takich właśnie
twierdzeń wiąże się z pojęciami podstawowego systemu reprezen-
tacji oraz sygnałów wzrokowych.

Coś w tych oczach jest (czasami)

Według NLP wyobrażamy sobie świat w sposób wizualny, słuchowy


albo oparty na wrażeniach dotykowych (kinestetyczny). Są to „sys-
temy reprezentacji". Kiedy o czymś myślimy, tworzymy w głowie
obraz tej rzeczy, słyszymy coś w myślach, kojarzymy to z jakimiś
odczuciami albo łączymy to wszystko ze sobą. Wyobraź sobie na
przykład, że ktoś cię zapytał, czy chcesz przyjść do Royal Albert
Hall na wykład o Smerfach. Zakładając, że twoja odpowiedź brzmi
„tak", możesz a) oczyma wyobraźni ujrzeć Smerfy, b) przywołać
obraz Royal Albert Hall, c) usłyszeć bliżej niesprecyzowany urywek
wykładu albo siebie zadającego wnikliwe pytanie o Smerfetkę, które
zawsze cię nurtowało, czy wreszcie d) wyobrazić sobie swoje
związane ze Smerfami odczucia i zauważyć, że są całkiem przy-
jemne.
Wielu zwolenników NLP twierdzi, że ludzie zazwyczaj mają
predyspozycje do określonego systemu reprezentacji. Innymi słowy,
ktoś będzie skłonny raczej widzieć obrazy, niż słyszeć głosy, a ktoś
inny woli bezpośrednio łączyć się ze swoimi odczuciami.

159
PROGRAMOWANIE NE U RO LINGWISTYCZNE

Można by się na przykład spodziewać, że system reprezentacji


kompozytora będzie się przede wszystkim opierał na wrażeniach
słuchowych, ponieważ jest on najbardziej związany ze światem
dźwięku. Niektórzy wyznawcy NLP uważają jednak taki pogląd za
błędny. Według nich bardziej trafnie byłoby powiedzieć, że ludzie
przez cały czas poruszają się między różnymi systemami postrze-
gania wzorców. Toteż nasz kompozytor mógłby być „słuchowy",
HIFNOZA I SUGESTIA

myśląc o muzyce, ale kupując ubrania, prawdopodobnie stanie się


„wizualny". Taki scenariusz mieszanych systemów postrzegania
wzorców wydaje się bardziej prawdopodobny, chociaż świadczy
0 tym, że koncepcja p o d s t a w o w e g o (a przez to przewidywal-
nego) systemu reprezentacji jest bezużyteczna.
Dlaczego podstawowy system reprezentacji ma znaczenie? No
cóż, NLP twierdzi, że jeśli możemy się dowiedzieć, jak ludzie
postrzegają świat w danym momencie, możemy nawiązać z nimi
bliższy kontakt, a to pociąga za sobą silniejszy wpływ. Wyobraź
sobie na przykład, że chcesz kupić nowy zestaw hi-fi. Stary jest już
sfatygowany, a poza tym chciałbyś mieć coś nowocześniejszego.
Masz pewne wyobrażenie, jakiego rodzaju sprzętu poszukujesz,
udajesz się zatem do sklepu i pytasz o nowy odtwarzacz. W od-
powiedzi słyszysz: „Nie mamy niczego takiego. To jest sklep ze
zdrową żywnością". Idziesz więc do sklepu elektronicznego i zwra-
casz się do sprzedawcy: „Rozglądam się za sprzętem hi-fi. Mogę jakiś
zobaczyć? Widziałem kilka ładnych na wystawie". Sprzedawca wie,
który z odtwarzaczy ma najlepsze recenzje w prasie specjalistycznej
i który sprawuje się lepiej od innych. Podaje ci więc nazwę modelu.
Pytasz go o szczegóły, a on informuje cię, że ten typ ma znakomite
brzmienie. Opowiada di o częstotliwośdach
1 typach głośników, złotych stykach i parametrach technicznych.
Chcesz obejrzeć to cudo, a sprzedawca spełnia twoje życzenie.
Dodaje coś jeszcze na temat jakości dźwięku, ale jakoś nie czujesz
się podekscytowany. Na innej półce dostrzegasz piękny odtwarzacz i
jego widok wprawia cię w ożywienie. Pytasz o niego, a sprzedawca
mówi, że jego brzmienie się nie umywa do tamtego, głośniki mają
mniejszą moc, a jakość wzmacniacza jest niższa. Jesteś zmieszany i

160
HIPNOZA I SUGESTIA

nie wiesz, czego chcesz. Wychodzisz, mówiąc, że jeszcze się


zasta-nowisz.
Sprzedawca mający pojęcie o systemie reprezentacji zachowałby
się zupełnie inaczej. W przytoczonej powyżej historyjce ma on ze
zrozumiałych względów słuchowy system reprezentacji wzorców
dotyczących odtwarzaczy muzycznych — pracuje w branży zbyt
długo, aby przejmować się wyglądem zewnętrznym urządzenia. Z
łatwością może wychwycić różnice w brzmieniu dobrego i złego
sprzętu i chce podzielić się swoim entuzjazmem. Ty jednak przede
wszystkim jesteś zainteresowany kupnem czegoś, co pięknie wygląda.
Sposób, w jaki zaczynasz rozmowę ze sprzedawcą, powinien mu to
uświadomić. Używasz wielu słów ze sfery wizualnej. R o z g l ą d a s z
s i ę za sprzętem hi-fi. Chciałbyś jakiś z o b a c z y ć . W i d z i a ł e ś
kilka ładnych na wystawie. Ponieważ jednak sprzedawca jest
przywiązany do własnego systemu reprezentacji, do transakcji nie
dochodzi. Jesteś zdezorientowany i zawiedziony. Ten człowiek
powinien cię wysłuchać, a potem zaprezentować ci kilka pięknie
wyglądających odtwarzaczy, które jego zdaniem cechowałaby
odpowiednia dla ciebie jakość dźwięku. Wtedy opuściłbyś sklep
zadowolony.
Techniki sprzedaży bardzo mnie interesują i jestem przekonany,
że często klient mówi dokładnie, czego oczekuje. Sprzedawcy za-
zwyczaj popełniają błąd, przyjmując sztywną postawę, i z reguły nie
są na tyle elastyczni, aby klient mógł wskazać im najprostszą drogę
do sfinalizowania transakcji. Co ciekawe, takie same nieporozu-
mienia mogą mieć miejsce w relacjach międzyludzkich. Wszystko to
wiąże się z występowaniem albo brakiem bliskiego kontaktu. Na
przykład żona uskarża się, że mąż zbyt rzadko wyznaje jej miłość.
Mąż nie może tego zrozumieć, ponieważ częściej niż którykolwiek ze
znanych mu mężczyzn wraca do domu z kwiatami albo kupuje jej
prezenty. Sposobem na rozwiązanie tego paradoksu jest odkrycie, że
każda ze stron kieruje się innym systemem reprezentacji wzorców
istotnych w wyrażaniu uczuć. Zona wolałaby u s ł y s z e ć coś miłego,
niż w i d z i e ć upominki i kwiaty, podczas gdy mąż jest w tej sytuacji
bardziej „wizualny" i uważa, że „widoczne" dowody przywiązania są
ważniejsze. Byłoby lepiej, gdyby obydwoje potrafili to wziąć pod
uwagę i żeby przynajmniej jedno z nich zmieniło swe zachowanie, nie
mając przy tym poczucia niesprawiedliwości. Czyż to nie jest

161
PROGRAMOWANIE NE U RO LINGWISTYCZNE

powszechny błąd? Ilu z nas ma trudności z określeniem, jak czują się


kochani ci, których kochamy? Zwykle zachowujemy się w taki
sposób, jaki sami byśmy docenili, ale może to być całkowicie
chybione*.
Jak dotąd, doskonale. Powyższy przykład dowodzi, że używane
przez nas słowa mogą zawierać pewne wskazówki co do systemu
postrzegania, z jakiego należałoby skorzystać. Według NLP stwier-
dzenia, które wygłaszamy, są bezpośrednim odzwierciedleniem
naszego systemu reprezentacji. W związku z tym ktoś, kto używa
sformułowania: „Widzę, o co ci chodzi", wyraża dosłownie fakt, że
jest w stanie przywołać dokładny obraz tego, o czym mówisz. Ludzie
mający słuchowy system reprezentacji mogliby w takiej sytuacji
powiedzieć: „To brzmi świetnie", zaś osoba myśląca kinestetycznie
powiedziałaby: „Czuję się z tym dobrze". Dlatego aby nawiązać z
kimś porozumienie, powinieneś używać stwierdzeń dostosowanych
do jego systemu postrzegania. Zgodnie z takim myśleniem należy
dosłownie „mówić jego językiem".
Chociaż może się to w pewnym stopniu wydawać możliwe do
przyjęcia, należy przyjrzeć się temu zagadnieniu z dystansu.
Zaczynamy bowiem przekraczać granicę magicznego świata NLP,
wabiącego wiarą i naiwnością. Wyznawcy NLP twierdzą również, że
można rozróżniać systemy postrzegania wzorców, przyglądając się
ruchom gałek ocznych rozmówcy. Wystarczy zadać komuś pytanie,
które zmusi go do poszukiwania w myślach odpowiedzi, a następnie
obserwować jego oczy. Przed nawiązaniem kontaktu wzrokowego z
tobą rozmówca powinien zerknąć w bok albo skierować wzrok w
górę, pogrążając się w zadumie. Kierunek, w którym patrzy, ma
rzekomo informować o tym, co dzieje się w jego głowie. Szczegóły
tej teorii obrazuje poniższy schemat.

* Ważne spostrzeżenie. Dowiedz się od swoich bliskich, kiedy


czują się docenieni, a potem wciel to w życie. Albo zapytaj
ich, jakimi chcieliby być zapamiętani po śmierci. Pozwoli ci to
pojąć, w jaki sposób chcą być postrzegani, i podbijesz ich
serca, gdy po kilku miesiącach użyjesz właściwych słów, aby
wyrazić swe uczucia. Nie ma tu mowy o nieszczerości — to
tylko sposób sprawienia, by twoja szczerość przyniosła

162
HIPNOZA I SUGESTIA

Schemat ukazuje znaczenie ruchów oczu, jakie wykonuje osoba


znajdująca się naprzeciwko nas. Nawet najbardziej zagorzali zwo-
lennicy NLP przyznają, że nie sprawdza się to we wszystkich
przypadkach, lecz raczej stanowi regułę opartą na doświadczeniu.
Niemniej jednak argumentują, że każdy przywiązuje się do swojego
wzorca. Skróty oznaczają co następuje:

WK WZROKOWY (konstruowane obrazy) SK


SŁUCHOWY (konstruowane dźwięki)
K KINESTETYCZNY (odczucia)
Wz WZROKOWY (zapamiętane obrazy) Sz
R
SŁUCHOWY (zapamiętane dźwięki) A
SŁUCHOWY (dialog wewnętrzny)

Spojrzenie skierowane na wprost jest w tym modelu kolejnym


sygnałem świadczącym o przebiegu procesu konstruowania obrazu.
„Konstruowany" znaczy tyle, że dźwięk lub obraz jest tworzony, a
nie przywoływany z pamięci. Jeżeli zatem właśnie próbujesz sobie
przypomnieć wygląd swego pokoju z dzieciństwa (przerwij na
moment czytanie i odłóż książkę), to powinieneś odkryć, że twoje
oczy powędrowały do góry i w bok. Prawdopodobnie spojrzysz w
lewo, co według tego modelu oznacza obraz przywołany z pamięci. A
potem, kiedy sobie uzmysłowisz, że twój obecny pokój

163
HIPNOZA I SUGESTIA

ma zupełnie inny wystrój, i zaczniesz się zastanawiać nad tym, jak


powinien wyglądać, twoje oczy zgodnie z modelem wykonają ruch
po przekątnej, aby ułatwić konstruowanie obrazu. Gdybyś natomiast
wychwycił najlżejszy odgłos dobiegający z zewnątrz, powinieneś
dostrzec, że twoje oczy wędrują w bok na poziomie uszu, a nie w
górę, jak w przypadku wyobrażeń wizualnych. Możliwe, że ma to coś
wspólnego z naturalną tendencją do przechylania głowy w sytuacji,
gdy wytężamy słuch.
Moim zdaniem uczciwie byłoby zaznaczyć, że chociaż może się
to wydawać trochę ezoteryczne, znajduje odzwierciedlenie w tym, co
zauważamy podczas wielu kontaktów z ludźmi. Jeśli zapytasz
dziewczynę, czy chciałaby poznać twoich rodziców, a ona na mo-
ment spuści wzrok, zanim odpowie „tak", oznacza to, że przez chwilę
czuła się niepewnie i zastanawiała się nad swoimi emocjami albo
zadawała sobie pytanie, czy naprawdę tego chce. Gdybyś był tak
miły jak ja, widząc taki przebłysk niezdecydowania, mógłbyś nawet
powiedzieć: „Nie musisz tego robić, skoro nie masz ochoty". Gdyby
zaś jej oczy na moment powędrowały w górę, możesz wy-
wnioskować, że zastanawiała się przez ułamek sekundy, ale nie
targały nią sprzeczne uczucia. Chociaż więc ogólna zasada ukazana
w powyższym przykładzie ma korzenie w realiach życia codzien-
nego, to nie do końca wiadomo, w jakim stopniu jest miarodajna i
użyteczna. Ujmując to inaczej, wiele może zależeć od tego, czy
wtajemniczony obserwator szuka sygnałów, które odpowiadają jego
oczekiwaniom.
Hipoteza na temat ruchów gałek ocznych była wielokrotnie
badana przez naukowców, którzy niezmiennie dowodzili jej bez-
podstawności. Trudno jednak orzec, czy przyczyną było niepraw-
dziwe założenie, czy też niewłaściwie przeprowadzony eksperyment.
Zwolennicy NLP naturalnie opowiadają się za tym drugim. Testy
zazwyczaj przeprowadza się w sposób następujący. Osobie, która nie
zna celu badania, zadaje się serię pytań, które zdaniem naukowców
wywołają wyraźny proces wizualny, słuchowy bądź kinestetyczny.
Na przykład eksperymentator zadaje pytanie obli-

1 84

czone na reakcję kinestetyczną, które mogłoby brzmieć: „Jakie by to


było uczucie — pływać w makaronie?", po czym obserwuje ruch
HIPNOZA I SUGESTIA

gałek ocznych badanego. Problem stanowi fakt, że pytanie tego


rodzaju mogłoby oczywiście wzbudzić najpierw reakcję wizualną
(obiekt wyobraża sobie siebie zanurzonego w makaronie) czy nawet
słuchową (obiekt powtarza w myślach pytanie i poszukuje odpo-
wiedzi). Teoretycznie może to spowodować, że zanim dojdzie do
oczekiwanej reakcji kinestetycznej, w pierwszej kolejności pojawią
się inne ruchy gałek ocznych. Chociaż po nich mogą nastąpić te
„właściwe", niekoniecznie musi to zostać ujęte w wynikach. Bez
dokładnego sprawdzenia protokołu z tych eksperymentów trudno
rozstrzygnąć, na ile są wiarygodne. Skoro jednak teoria ruchów gałek
ocznych jest tak trudna do potwierdzenia, choć obserwatorzy starają
się przyjąć możliwie najbardziej obiektywne stanowisko, można
wnioskować, że nie sposób na niej polegać, jak to czynią
tendencyjnie nastawieni zwolennicy NLP, którzy zresztą nie podej-
mują żadnych eksperymentów. Osobiście podejrzewam, że gdyby
owa teoria była faktycznie niezawodna, wyniki badań okazałyby się o
wiele bardziej pozytywne.
Nie ulega jednak wątpliwości, że reakcje niektórych ludzi z
wyraźną regularnością odpowiadają schematowi ruchów gałek
ocznych, warto więc przynajmniej mieć świadomość, że taka teoria
istnieje. Entuzjaści programu The Heist powinni jeszcze raz obejrzeć
sekwencję, w której uczestnicy eksperymentu wymieniają
zapamiętane podczas seminarium słowa. Nauczyłem ich systemu
powiązań, w którym przejście do każdego kolejnego słowa polega na
przywołaniu jakiegoś dziwnego obrazu. Można było zaobserwować,
jak przypominając sobie każdy z obrazów, ochotnicy zachowują się
zgodnie z modelem NLP. Wyglądało to niemal jak podręcznikowy
pokaz.
Podobne testy przeprowadzono, aby sprawdzić, czy faktycznie
czujemy się swobodniej w towarzystwie ludzi, którzy podzielają
nasze systemy reprezentacji. Również w tym wypadku nie udało się
wykazać, że takie dopasowanie wzmacnia więzi czy zaufanie. Jeden
z badaczy odkrył, że terapeuci, którzy dostosowują się do języka
swoich klientów, są w rzeczywistości mniej wiarygodni i skuteczni.
Znowu jednak, nie znając dokładnego przebiegu badań, trudno
ustalić, w jakim stopniu inne czynniki wpłynęły na wynik. Takie
same trudności towarzyszą wielu innym badaniom poświęconym
subtelnym kwestiom relacji interpersonalnych.
HIPNOZA I SUGESTIA

Musimy zachować ostrożność, choć nie oznacza to, że teorie NLP


nie powinny być należycie zbadane, być może przy współpracy ich
twórców z naukowcami, którzy mogliby zaproponować zadowalającą
dla wszystkich procedurę badawczą. NLP to ogromny interes i
choćby z tego względu warto potraktować je poważnie, aczkolwiek
nigdy nie była to „zmiana paradygmatu", jak uważają Bandler i
Grinder. Kurs, na który uczęszczałem, zorganizowany był z
rozmachem (czterystu uczestników) i miał bardzo podniosły nastrój.
Kojarzył mi się z ruchem zielonoświątkowców, z którymi byłem
związany kilka lat wcześniej. Chociaż bardzo mi się podobał i bez
wątpienia wstrzeliłem się w jego rytm, podobieństwo do kościoła
sprawiało, że niekiedy czułem się trochę nieswojo. Odkryłem, że w
obu przypadkach znajduje zastosowanie pewna technika manipulacji,
opierająca się na mentalności typu „potrafimy śmiać się z samych
siebie". Zarówno mistrzowie NLP, jak i charyzmatyczni przywódcy
religijni, stojąc na scenie, zachęcają czasem zgromadzonych do
śmiechu, podczas gdy sami parodiują niektóre ze swych
zabawniejszych wyczynów. Kiedy w odpowiedzi rozlegają się
chichoty, obecne na sali zasoby inteligentnego sceptycyzmu topnieją
bez reszty i widowisko może przebiegać bez zakłóceń i rozbieżności
zdań. Niektóre kursy NLP mogą wystrzegać się przesadnego szumu i
teatralności, ale zwykle popełniają inny błąd i zagłębiają się zbytnio
w technikę. Zarówno Bandler, jak i Anthony Robbins reklamują swój
towar przede wszystkim jako rodzaj nastawienia i jawnie posługują
się ewangelicznym zadęciem, aby wzbudzić w nas emocje i
upodatnić na sugestię, co daje im pewność, że: a) przesłanie osiągnie
cel i b) zechcemy zapłacić za kolejne kursy.
W piątym wieku naszej ery wędrujący po Grecji sofiści zarabiali
na życie, udzielając rad, które miały zapewnić sukcesy w polityce.
Wygłaszali wykłady i kształcili uczniów, pobierając za to słone opłaty.
Uczyli młodych polityków, jak sprawić, aby tłum im uwierzył. Sofiści
szczycili się umiejętnością przekonywania ludzi, że czarne jest białe,
oraz udzielania satysfakcjonujących słuchaczy odpowiedzi na pytania
z dziedzin, o których nie mieli pojęcia. Kunsztownie dobierając słowa
i posługując się barokowymi metaforami, potrafili zbić z tropu i
uciszyć przeciwników, lecz nie byli zainteresowani poszukiwaniem
prawdy. Ich działalność stanowiła odpowiedz na powszechne wśród
ludzi pragnienie sukcesu odnoszonego bez wysiłku i żmudnego
HIPNOZA I SUGESTIA

zdobywania wiedzy, a jedynie dzięki sprytowi i naśladownictwu. To


bardzo stary biznes.
Na koniec kursu, który trwał jedynie cztery dni, otrzymałem
certyfikat terapeuty. Nie musiałem zdawać żadnych egzaminów ani w
jakikolwiek inny sposób zapracować na swoje uprawnienia. Pod
wieloma względami kurs zmierzał do tego, by zakorzenić w nas
„zdeterminowane" nastawienie do zmieniania siebie lub innych na
lepsze, toteż jakiś rodzaj formalnych sprawdzianów mógłby się
wydać rozczarowująco przyziemny. Takim oto sposobem około
czterystu uczestników, z których niektórzy byli wyraźnie
niezrównoważeni bądź zagubieni, mogło po czterech dniach pre-
tensjonalnego spędu bez przeszkód okrzyknąć się terapeutami i
leczyć załamanych ludzi pod szyldem NLP. Powiedziano nam, że po
roku mamy skontaktować się z organizatorami i powiedzieć, dlaczego
nasze licencje powinny zostać przedłużone, a jeśli będziemy
kreatywnie wykorzystywać swą znajomość NLP, prześlą nam kolejny
certyfikat na drugi rok działalności. Ponieważ tych kilka dni
spędzonych w towarzystwie setek przyszłych terapeutów zniechęciło
mnie do zawodowego praktykowania NLP, nie miałem zamiaru z
nikim się kontaktować. Po roku otrzymałem jednak list, który
przypominał mi, że mam zadzwonić i porozmawiać o przedłużeniu
moich uprawnień. Zignorowałem go, ale po niedługim czasie przyszło
następne powiadomienie, którego autorzy oświadczali, że z radością
przyślą mi nowy certyfikat, jeśli tylko się z nimi skontaktuję.
Łatwość, z jaką szafowali tymi dokumentami, wzbudziła we mnie
pewne podejrzenia i znowu zignorowałem ich prośbę. Wkrótce
potem znalazłem w skrzynce pocztowej piękny nowy dyplom
uprawniający mnie do kolejnego roku praktyki.

Metody osobistych przemian


Ukierunkowana więź

Starałem się nie czynić z tej książki poradnika, chociaż pierwszemu


wydawcy, który się nią zainteresował, najbardziej odpowiadała
właśnie taka forma. Na samą myśl o tej koncepcji traciłem zapał. Nie
chodzi o to, że niektóre poradniki nie należą do porywających lektur,
HIPNOZA I SUGESTIA

ale, no cóż, bądźmy szczerzy: możecie to sobie wyobrazić? Poradnik.


Sama ta idea. Nie. Koniec dyskusji.
Niemniej jednak w tym rozdziale omówię kilka postaw bądź
technik, które mogą okazać się przydatne. Niektóre są bardzo
przesiąknięte NLP. Jak już sugerowałem, jeśli z równania NLP
usuniemy wyszczerzanie zębów w szerokim uśmiechu, rozlazłych
maniaków zaliczających wszystkie kursy, owładnięte urojeniami
dobre wróżki oraz komicznych biznesmenów, jak również niektóre z
kategorycznych i szalonych teorii, pozostanie kilka dosyć sensow-
nych metod i technik, które warto znać, nawet jeśli nie zamierzacie
zostać Szczerymi Wyznawcami. Pamiętam pewien wywiad z hipno-
tyzerem, który w latach dziewięćdziesiątych XX wieku ukazał się w
tygodniku „Observer". W trakcie wywiadu dziennikarz zaczął
odnosić wrażenie, że dzieje się coś dziwnego, i szybko zdał sobie
sprawę, że rozmówca naśladuje wszystkie jego ruchy. Cała reszta
artykułu poświęcona była zachowaniu hipnotyzera, które dziennikarz
odebrał jako osobliwe i nienaturalne. Poddał go nawet testowi,
krzyżując i rozprostowując nogi oraz poruszając rękoma, aby prze-
konać się, że tamten natychmiast powtarza jego ruchy Najbardziej

ujęło mnie w tym artykule to, że metoda stosowana przez hipnotyzera


(odzwierciedlanie postawy ciała) należy do klasycznego repertuaru
NLP i podobnie jak większość tej klasyki okazuje się zawodna,
ponieważ została sprowadzona do „techniki".
Większość ludzi, nawiązując ze sobą kontakt, nieświadomie
wchodzi w stan bliskiego porozumienia. Zazwyczaj naśladują wza-
jemnie swój język ciała, nie zdając sobie z tego sprawy. Dlatego
powszechny jest widok partnerów siedzących przy kawiarnianym
stoliku w pozycjach stanowiących swoje lustrzane odbicia. Siła tego
zjawiska nie powinna być dla ciebie niczym nowym, jeśli
kiedykolwiek zdarzyła ci się długa rozmowa z przyjacielem, podczas
której jeden z was postanowił przenieść się z krzesła na podłogę.
Wystarczy tylko krótka chwila, aby ten drugi przyłączył się do niego,
zajmując miejsce na dywanie. Tak mocne jest pragnienie
podtrzymania więzi. Podobne są przyczyny tego dziwnego odczucia,
METODY OSOBISTYCH PRZEM IAN

którego wszyscy doświadczyliśmy (choć nigdy nie przychodzi nam na


myśl, aby o nim wspomnieć), gdy wyczuwaliśmy, że druga osoba ma
zamiar wstać i wyjść. Nagle pojawia się jakieś poruszenie albo zmiana
nastroju, coś wisi w powietrzu i wtedy wiesz, że za chwilę ktoś zacznie
zbierać się do wyjścia. A jeśli tego nie robi, odnosisz wrażenie, że
nadużywa twojej gościnności. Wykształciliście między sobą tak silną
relację, że druga osoba kieruje się podobnymi schematami
myślowymi i podobnie jak ty wyczuwa, kiedy wypada zakończyć
spotkanie. Jeśli zaś sama podejmie decyzję, że pora się zbierać, w
naturalny sposób zerwie waszą relację i w mowie jej ciała pojawi się
kilka nieświadomych gestów sygnalizujących chęć wyjścia, a
rozmowa zacznie zmierzać ku końcowi.
Poświęcone takim relacjom badania ukazują fascynujące bogac-
two zwierciadlanych zachowań, o wiele subtelniej szych niż postawa
ciała. Ludzie, których łączy bliska więź, zazwyczaj oddychają i mru-
gają w tym samym rytmie, przejmują nawzajem swój wyraz twarzy i
posługują się takim samym językiem. Do tego zjawiska dochodzi
wskutek wzajemnego porozumienia, ale nasuwa się pytanie, czy może
to automatycznie prowadzić do bliskich relacji. Przy ujęło mnie w
tym artykule to, że metoda stosowana przez hipnotyzera
(odzwierciedlanie postawy ciała) należy do klasycznego repertuaru
NLP i podobnie jak większość tej klasyki okazuje się zawodna,
ponieważ została sprowadzona do „techniki".
Większość ludzi, nawiązując ze sobą kontakt, nieświadomie
wchodzi w stan bliskiego porozumienia. Zazwyczaj naśladują wza-
jemnie swój język ciała, nie zdając sobie z tego sprawy. Dlatego
powszechny jest widok partnerów siedzących przy kawiarnianym
stoliku w pozycjach stanowiących swoje lustrzane odbicia. Siła tego
zjawiska nie powinna być dla ciebie niczym nowym, jeśli
kiedykolwiek zdarzyła ci się długa rozmowa z przyjacielem, podczas
której jeden z was postanowił przenieść się z krzesła na podłogę.
Wystarczy tylko krótka chwila, aby ten drugi przyłączył się do niego,
zajmując miejsce na dywanie. Tak mocne jest pragnienie
podtrzymania więzi. Podobne są przyczyny tego dziwnego odczucia,
którego wszyscy doświadczyliśmy (choć nigdy nie przychodzi nam na
myśl, aby o nim wspomnieć), gdy wyczuwaliśmy, że druga osoba ma
zamiar wstać i wyjść. Nagle pojawia się jakieś poruszenie albo zmiana
nastroju, coś wisi w powietrzu i wtedy wiesz, że za chwilę ktoś zacznie

169
METODY OSOBISTYCH PRZEM IAN

zbierać się do wyjścia. A jeśli tego nie robi, odnosisz wrażenie, że


nadużywa twojej gościnności. Wykształciliście między sobą tak silną
relację, że druga osoba kieruje się podobnymi schematami
myślowymi i podobnie jak ty wyczuwa, kiedy wypada zakończyć
spotkanie. Jeśli zaś sama podejmie decyzję, że pora się zbierać, w
naturalny sposób zerwie waszą relację i w mowie jej ciała pojawi się
kilka nieświadomych gestów sygnalizujących chęć wyjścia, a
rozmowa zacznie zmierzać ku końcowi.
Poświęcone takim relacjom badania ukazują fascynujące bogac-
two zwierciadlanych zachowań, o wiele subtelniejszych niż postawa
ciała. Ludzie, których łączy bliska więź, zazwyczaj oddychają i mru-
gają w tym samym rytmie, przejmują nawzajem swój wyraz twarzy i
posługują się takim samym językiem. Do tego zjawiska dochodzi
wskutek wzajemnego porozumienia, ale nasuwa się pytanie, czy może
to automatycznie prowadzić do bliskich relacji. Przy
swym zamiłowaniu do modelowania NLP uczy ludzi, jak świadomie
robić praktyczny użytek z owych produktów ubocznych
międzyludzkiej harmonii. Eksperymentalne grupy ćwiczą zestraja-nie
oddechów i gestów oraz dobieranie odpowiedniego słownictwa. Ja
również brałem udział w takich ćwiczeniach i wszystko, co
zauważyłem, było tylko wyolbrzymioną wersją doświadczeń opi-
sanych przez dziennikarza «Observera". Czuję się trochę nieswojo,
kiedy ktoś naśladuje wszystkie moje ruchy, bo wygląda to, jakby mi
nadskakiwał albo był opóźniony w rozwoju. Nawet jeśli kopiowanie
zachowań przybiera nieco subtelniejszą formę, koncepcja
zakładająca, że stosowanie takiej techniki gwarantuje nam większą
wiarygodność w stosunkach z ludźmi, jest po prostu głupia. Wielu
ludzi przyswaja te umiejętności jak sztuczki magiczne, co stanowi dla
nich substytut prawdziwej charyzmy. Wyraźnie widać, że coś im
umknęło po drodze. Artykuł w „Observerze" prezentuje człowieka,
który u c z y ł tych samych technik, a kiedy je stosował, osiągał efekt
zupełnie odwrotny od oczekiwanego. Wrażenie, jakie sprawiał, było
nienaturalne i dziwaczne.
Co ciekawe, zwolennicy NLP prawdopodobnie wyśmialiby ten
przykład, twierdząc, że hipnotyzer popełnił błąd, stosując tę metodę
w sposób sztywny i dogmatyczny, zamiast przyjąć ją jako swoją
stałą postawę. Jest to częsty argument przeciwko zarzutom, że NLP
zamienia wszystko w magiczne „techniki", które oczywiście nie

170
METODY OSOBISTYCH PRZEM IAN

przynoszą efektów. Niektórzy (zapewne bardziej oświeceni)


terapeuci utrzymują, że takie umiejętności powinny stanowić część
składową ogólnego nastawienia, a nie być traktowane jako dogmat
czy jakaś sekretna metoda. Być może mają rację, ale gdzie wobec
tego miejsce na ideę przyswajalnych umiejętności nawiązywania
bliskiego kontaktu? Jeśli brakującym elementem jest „postawa w
duchu NLP", czyż nie jest to równoznaczne ze stwierdzeniem:
„należy w naturalny sposób stworzyć bliską więź", wobec czego
koncepcja modelowania zdolności okazuje się zbędna?
Jeśli jesteś na tyle bystry, aby zachować obiektywną postawę,
chciałbym dodać jeszcze coś, co pozwoli ci zdać sobie sprawę z siły
dowania zachowań. Wyobraź sobie, że siedzisz przy stole i chcesz,
żeby jakaś osoba znajdująca się w pobliżu zwróciła na ciebie uwagę.
Sprawdza się to najlepiej, kiedy zajmujesz stabilną pozycję siedzącą,
natomiast mniej skuteczne jest na przyjęciach, gdy ludzie krążą po
sali. Ponieważ często zdarza mi się jadać samotnie poza domem,
wykorzystuję tę technikę w restauracjach albo na przyjęciach, jeśli
interesująca mnie osoba widzi mnie, ale nie mieliśmy jeszcze okazji ze
sobą porozmawiać. Stosowałem ją również podczas studiów, kiedy
wykładowca trochę przynudzał, aby zwrócić na siebie jego uwagę i
zmobilizować się do zaangażowania.
Cała zabawa polega na subtelnym, nieustannym i dyskretnym
naśladowaniu drugiej osoby, tak aby czuła (pozostańmy przy rodzaju
żeńskim, chociaż nie musi to być metoda uwodzenia), że coś was łączy,
ale nie wiedziała dlaczego. Nie odzywasz się do niej ani nawet na nią
nie patrzysz, możesz jedynie zerkać w jej stronę kątem oka. Dzięki
temu możesz sobie od czasu do czasu pozwolić na większą śmiałość.
Jeśli jesteście na przyjęciu, popijaj drinka, ilekroć ona sięga po
szklankę. Na ile to możliwe, naśladuj jej pozycję: rozpieraj się na
krześle albo opieraj głowę na rękach za każdym razem, kiedy ona to
robi. Czasem dokładne kopiowanie może okazać się zbyt wyraziste,
jak odczuł to reporter „Obser-vera". Jeśli więc widzisz na przykład,
że ona bębni palcami po blacie, możesz zastąpić to kołysaniem dłonią.
Rób cokolwiek, co nie zostanie odebrane jako ewidentny sygnał.
Możesz w tym czasie wdać się w rozmowę z kimś innym (kto w ogóle
nie będzie miał z tobą kontaktu). Po prostu pozwól, aby twoje ciało

171
METODY OSOBISTYCH PRZEM IAN

reagowało w takim samym rytmie, w jakim porusza się ona. Spójrz


na to jak na taniec
Po chwili możesz przeprowadzić test, aby sprawdzić, czy zdołałeś
stworzyć więź. Przejmij inicjatywę i przekonaj się, czy ona podąża
za tobą. Sięgnij po szklankę i zobacz, czy skopiuje twój gest Nie jest
to żadna magia i nie ma w tym nic szczególnego — po prostu
sygnalizujesz komuś swoje podobieństwo w sytuacji, w której ludzie
są za coś takiego wdzięczni. Możesz dzięki temu stać
się osobliwie pociągający, ale jest to bez wątpienia dość groteskowa
metoda „szybkiego podrywu". Bywa to nadmiernie rozdmuchane i
nie wywołuje przyjemnych skojarzeń. Technika ta niczym nie różni
się od budowania więzi w celu nawiązania kontaktu z ważnym par-
terem biznesowym, kiedy podczas konferencji sięgasz po pióro albo
wiercisz się na krześle w tym samym momencie co on. Jest to jeszcze
jedna okazja do zabawy w rozmaitych sytuacjach towarzyskich. Taką
metodę najlepiej zastosować wobec osoby, która nie siedzi na wprost
ciebie, co skutecznie maskuje twoje intencje. Ale przede wszystkim
rób to w naturalny sposób i z życzliwością. Napięcie i niepokój mogą
w znacznym stopniu zniszczyć tworzącą się więź, o ile tamta osoba
nie jest również spięta.
Jeśli przeprowadzisz to płynnie i z wyczuciem, najprawdopo-
dobniej wybrana osoba podejdzie do ciebie, aby nawiązać rozmowę,
gdyż wyczuje w tobie pokrewną duszę. Zachęci cię to również do
traktowania ze szczególną uwagą niewerbalnych sygnałów
wysyłanych przez innych ludzi, co jest cenną umiejętnością, jeśli
potrafisz odpowiednio na nie reagować.

Zabawa obrazami #

Zrób to dla mnie. Pomyśl o jakimś doznaniu, które sprawi, że


poczujesz się wspaniale albo okropnie. O czymś, co cię ekscytuje
albo drażni. Zrób to teraz. Cokolwiek, co wywołuje w tobie silne
emocje. Coś dobrego albo złego, ale proszę, nic szokującego.
Kiedy już się na tym skupisz i poczujesz burzliwą reakcję, przy-
pomnij sobie, co widziałeś. Na pewno w twoim umyśle pojawił się
jakiś krótki film albo obraz, który wyzwolił emocje. Jedna z bardziej
rozsądnych zasad NLP głosi, że sposób, w jaki wyobrażasz sobie ten
obraz lub scenę, decyduje o tym, jak na niego reagujesz. Aby to

172
METODY OSOBISTYCH PRZEM IAN

sprawdzić, spróbuj dwóch rzeczy. Po pierwsze, powiększ obraz,


wyostrz i rozjaśnij jego barwy. Zwiększ siłę głosu i podnieś
rozdzielczość. Zmieniając obraz w ten sposób, prawdopodobnie
wzmocnisz swą reakcję emocjonalną. A teraz spróbuj czegoś od-
wrotnego. Pomniejsz obraz i obniż nasycenie kolorów. Niech będzie
raczej zamazany i przyciemniony. Przenieś „obiektyw" do perspek-
tywy trzeciej osoby, abyś mógł zobaczyć siebie w kadrze, zamiast
widzieć obraz własnymi oczyma. Oddalaj od siebie ten czarno-biały
obraz, dopóki nie poczujesz, że znajduje się bardzo daleko. Sprawi to,
że twoja reakcja emocjonalna osłabnie prawie całkowicie.
Świadomi© kontrolujesz zmienne czynniki, które twój umysł
wyszukuje w naturalny sposób* Niczego nie możesz silnie odczuć,
dopóki sobie tego szczegółowo nie zaprezentujesz, co oznacza ko-
nieczność tworzenia wielkich obrazów obserwowanych z bliska i w
pierwszej osobie. Podobnie trudno się ekscytować czymś, co wydaje
się niewyraźne i odległe. Porównaj to, co pojawia się w twojej głowie,
kiedy pomyślisz o wspaniałych chwilach, jakie ostatnio spędziłeś w
miłym towarzystwie — zrób to teraz i zwróć uwagę, co przychodzi ci
na myśl — ze wspomnieniem o zakupach w towarzystwie koleżanki
z pracy, którą niespecjalnie lubisz. Domyślam się, że pierwszy obraz
zobaczysz z własnej perspektywy, wyraźnie, ostro i ze szczegółami.
Przypuszczalnie na drugim obrazie sam się pojawisz (to znaczy
będziesz go widział z perspektywy trzeciej osoby). Będzie
niewyraźny i trudny do uchwycenia, jakiś taki poszarzały, mniejszy i
bardziej odległy, w przeciwieństwie do tego pierwszego.
Zmieniając te czynniki — wielkość, kształt, kolorystykę, ja-
skrawość i położenie obrazu — możesz w znacznym stopniu
kierować swoimi naturalnymi reakcjami na jego treść. Pewna bardzo
przydatna metoda oparta na tych mechanizmach pomoże ci poczuć
większą motywację do wykonywania zadań. Powinieneś za-
obserwować, w jaki sposób przedstawiasz sobie coś, co rzeczywiście
cię motywuje, a następnie tak samo spojrzeć na zadanie stwarzające
problemy. Jeśli uda ci się zobrazować je w korzystniejszych barwach,
to niemożliwe, abyś nie poczuł szumu rosnącej motywacji. Dzięki tej
metodzie możesz szybko poprawić swoje nastawienie do każdej
sprawy. Jeśli coś ci przeszkadza, pomniejsz to, odsącz kolory, oddal od
siebie i przenieś do perspektywy trzeciej osoby.

173
METODY OSOBISTYCH PRZEM IAN

Jeśli chcesz tchnąć w siebie więcej entuzjazmu, postaraj się, aby


obraz był wielki, żywy i barwny, znajdował się tuż przed twoimi
oczami i abyś postrzegał go z własnego punktu widzenia.
Jeśli odkryjesz, że stosowanie tej techniki nie wpływa na zmianę
twojego nastawienia, to możliwe, że robisz coś nieprawidłowo.
Weźmy na przykład obraz czynności, która cię motywuje i poprawia
ci samopoczucie. Wybierz coś, co n a p r a w d ę dostarcza ci moty-
wacji i energii. Wykorzystasz to jako szablon, za pomocą którego
sprawisz, że wewnętrzne wyobrażenie „nudnej" czynności będzie
bardziej atrakcyjne. Jeśli będzie ci trudno zachować kolejność, rozbij
cały proces na następujące etapy:

1. Przywołaj „zmotywowany" obraz. Nie powinno ci to sprawić


trudności. Jeśli jednak masz problemy, zastąp go innym.
Zatrzymaj obraz w głowie, a jeśli przybiera postać filmu,
odtwórz go kilka razy, zadając sobie przy tym następujące
pytania:
i. Czy jest to film, czy wciąż obraz?
ii. Czy kolory są mocne, czy nienasycone? Czy obraz jest
czarno-biały?
iii. Czy jest blisko? Na wyciągnięcie ręki?
iv. Jak duży jest obraz?
v. Czy masz wrażenie, że znajdujesz się wewnątrz niego,
jakby cię otaczał?
vi. Czy ruchy są szybkie, czy powolne?
vii. Czy obraz znajduje się na wprost ciebie? Czy spoglądasz
na niego z góry, czy od dołu? Zapamiętaj tę pozycję.
viii. Czy jesteś częścią obrazu, czy patrzysz na niego własnymi
oczami?
2. Teraz spójrz na „niedowartościowany" obraz zadania, do
którego chcesz zmienić nastawienie- Zadaj sobie te same
pytania i zauważ, czym różnią się te dwa obrazy, a co mają
wspólnego.
METODY OSOBISTYCH PRZEMIAN

3. Umieść „niedowartościowaną" lub „nudną" czynność w


miejscu, w którym znajduje się „zmotywowany" obraz, i nadaj
jej wygląd tego ostatniego. Zmień wszystkie parametry i

174
METODY OSOBISTYCH PRZEM IAN

pozwól, aby nowy obraz zajął miejsce starego. Nie wstrzymuj


się, poczuj się, jakbyś patrzył na zmotywowany obraz.
4. Możesz tchnąć w nowy obraz trochę klimatu. Wzmocnij go
odrobinę, daj mu więcej tego, co już dałeś. Czasem dobrze jest
przypomnieć sobie jakiś nastrojowy motyw muzyczny, który
mógłby towarzyszyć żywiołowej odsłonie twojej nowej wizji.
Pomaga to wyobrazić sobie, że coś napiera na ciebie i popycha
w stronę obrazu. Wprowadź takie zabawne innowacje, a
szybko wczujesz się w temat.

Wszystko pięknie i wspaniale, ale teraz musisz sprawić, żeby takie


przekształcanie obrazu przychodziło ci w sposób naturalny. Ponieważ
jesteśmy skłonni robić to, co już dobrze znamy, powinieneś teraz
przekonać swój mózg, aby przedstawiał obraz w tej nowej,
ekscytującej formie, zamiast w nudnej starej. Możesz tego dokonać,
powtarzając czynność przenoszenia obrazu ze starego w nowe
miejsce i poddawania go wszystkim przekształceniom. Zacznij od
pierwotnej, uprzykrzonej pozycji, ze wszystkimi jej nużącymi
cechami, a potem przesuń go w nowe, „zmotywowane" miejsce, w
którym nabierze barw i życia. Co ważne, tutaj możesz poruszać się
tylko jednym torem. Mówisz swemu mózgowi: „Nie tędy... tamtędy!"
i nie dopuszczasz, by pomylił kierunek wprowadzania zmian. Musisz
zatem dokonywać ich szybko i stanowczo, jakieś pięć razy z rzędu,
„oczyszczając ekran" po każdej z nich, aby przed przystąpieniem do
kolejnej sprowadzić obraz do pozycji wyjściowej.
Potem sprawdź efekty. Jakie są twoje odczucia wobec starego
zadania? Jeśli nie pojawią się inne poważne problemy, którymi
należałoby się zająć, powinieneś zauważyć szybką poprawę swego
nastawienia, która zaszła w sposób całkowicie naturalny.
Przemawia do mnie fakt, że techniki te odtwarzają dokładnie to,
co i tak robisz, kiedy uda ci się wypracować nowe nastawienie wobec
zadania. Ponieważ nie musimy upierać się przy NLP ani przy żadnej
innej metodzie, możemy bezpiecznie stwierdzić, że to, co ważne, nie
jest żadną szczególną techniką. Jest to nastawienie, które pozwala
przestawić umysł na bardziej pozytywne tory dzięki myśleniu w
kategoriach p r o c e s u , bez zagłębiania się w s z c z e g ó ł y problemu.
Proces ten wchodzi w intrygującą współzależność ze zmianami
natury fizjologicznej, które mogą spowodować znaczące różnice w

175
METODY OSOBISTYCH PRZEM IAN

twoich reakcjach emocjonalnych na kłopotliwe myśli. Znajdź jakiś


inny problem, który sprawia, że czujesz się źle, kiedy o nim myślisz.
Coś, co jak wiesz, nie stanowiłoby problemu, gdybyś był w stanie
podejść do tego z większą pewnością siebie. Dopuść to na chwilę do
świadomości, a prawdopodobnie zauważysz, jak wpłynęło na twoją
postawę. Zaczynasz się garbić, a może lekko pochylasz głowę. A
teraz wstań, odciągnij ramiona do tyłu, wyprostuj plecy i spójrz przed
siebie, unosząc głowę. Spróbuj w takiej pozycji poczuć się źle z
powodu tej samej rzeczy. Nie potrafisz, prawda? Wprowadzanie
fizycznych zmian, takich jak ta, często bardzo ułatwia zmianę emocji
na bardziej pozytywne. Jeżeli czeka cię dodatkowa seria ćwiczeń na
siłowni albo musisz wejść do pomieszczenia pełnego ludzi, kiedy
akurat nie jesteś nastrojony społecznie, albo jeśli roztkliwiasz się nad
jakimś problemem, co wpędza cię w złe samopoczucie, spróbuj
dokonać tego rodzaju zmiany. Zachowuj się, jakbyś był w
korzystniejszej sytuacji, i przyjmij odpowiednią postawę, a może się
okazać, że twoje emocje pójdą za przykładem ciała.

Leczenie fobii

Podczas jednej z nocnych rozmów z moim współlokatorem w Bri-


stolu wpadliśmy na bardzo dojrzały i odpowiedzialny pomysł, żeby
wywołać lokalną panikę. Byłem już dawno po egzaminach, więc nie
miałem wielu zajęć poza okazjonalnymi pokazami magii i
trwonieniem pieniędzy z dodatku mieszkaniowego, zaś Simon,
student filozofii, ze zrozumiałych względów w ogóle nie miał nic do
roboty. Parę dni później przechadzaliśmy się w ciemnościach
opustoszałymi ulicami Clifton Village i chichocząc, rozlepialiśmy na
słupach i drzewach plakaty.
„Uwaga!" — krzyczały grube czarne litery umieszczone nad
zdjęciem tarantuli o pomarańczowych odnóżach. Tekst pod spodem
wyjaśniał, że kilka takich pająków uciekło z transportu do zoo i
prawdopodobnie osiedliło się gdzieś na terenie Clifton. Są aktywne
głównie w nocy, a w ciągu dnia szukają kryjówek w ciepłych
miejscach. Pozostawione w spokoju nie powinny być niebezpieczne
dla dorosłych ludzi, ale w razie ich schwytania należy to zgłosić,
gdyż niektóre prawdopodobnie są w okresie lęgowym. Pod spodem
znajdował się numer telefonu, na wypadek gdyby ktoś zauważył
pająka. Wzięliśmy go z książki telefonicznej i w rzeczywistości był

176
METODY OSOBISTYCH PRZEM IAN

to numer firmy ubezpieczeniowej z Cardiff. Kilka takich plakatów


zostawiliśmy pod drzwiami kiosków, załączając instrukcje dla
sprzedawców, aby wywiesili je w mtejscu widocznym dla klientów.
Okleiliśmy pogrążoną we śnie dzielnicę naszymi pięknie spreparo-
wanymi ogłoszeniami i wróciliśmy do akademika, wciąż chichocząc
jak dzieci.
Kilka kolejnych dni przyniosło wspaniałe rezultaty. Ludzie
rozmawiali o tym na ulicy, a Simon i ja opowiadaliśmy sobie
nawzajem wszystko, co udało się nam podsłuchać. Napisaliśmy list,
który pewnej nocy podrzuciliśmy do naszego ulubionego sklepu
warzywnego. Był to długi i szczegółowy list, przysłany rzekomo z
zoo, który informował, że sklepy spożywcze znajdują się w pierwszej
grupie ryzyka, wraz z kwiaciarniami i przedszkolami. Wymieniał
także konieczne środki ostrożności, jakie należy podjąć wobec
zbiegłych pająków. Należało na przykład oglądać codziennie każdy
owoc, aby sprawdzić, czy od spodu nie przywarł do niego pająk. List
zalecał również, by nie korzystać z oświetlenia jarzeniowego albo
umieścić na podłodze otwarty słoik z pastą drożdżowo-warzywną,
której opary mogą sprawić, że pająki staną się ospałe i łatwiejsze do
schwytania. Pracownicy sklepu najprawdopodobniej przejrzeli nasz
dowcip, ale byli na tyle uprzejmi, że wywiesili list na ścianie, co
tylko wzmogło niespokojne dyskusje w okolicy.
Pewnego dnia miejscowa gazeta zamieściła artykuł zatytułowany:
Strzeż się pająka —fałszywy alarm. Pojawiły się w nim słowa
potępienia ze strony dyrekcji ogrodu zoologicznego oraz pełne
zakłopotania oświadczenie firmy ubezpieczeniowej z Cardiff, którą
podejrzewano o udział w mistyfikacji. Donoszono również, że jakaś
stacja telewizyjna padła ofiarą oszustwa i wyemitowała ostrzeżenie
przed gigantycznymi pająkami. Ponieważ zależało nam bardzo, żeby
mieć ostatnie słowo, wpadliśmy na pomysł, żeby sfabrykować pająka
i umieścić go w jakimś widocznym, ale niedostępnym miejscu.
Postanowiliśmy go zrobić z wyciorów do czyszczenia fajek, gdyż
zwykły sztuczny pająk kupiony w sklepie zabawkowym wydawał
nam się nie dość zabawny. Ostatecznie więc skonstruowaliśmy
Borisa i pewnej nocy umocowaliśmy go przy użyciu kostki do gry na
gitarze Simona pod sklepieniem arkadowego przejścia niedaleko
Clifton Arcade (oraz naszego warzywniaka) i spryskaliśmy sprayem
imitującym pajęczynę.

177
METODY OSOBISTYCH PRZEM IAN

Rano udaliśmy się na miejsce, aby wywołać zbiegowisko. Cze-


kaliśmy na grupki ludzi przechodzące pod arkadami, a mijając ich,
jeden z nas spoglądał w górę i dostrzegał naszego podrabianego
pajęczaka. Po kilku nieudanych próbach udało nam się zgromadzić
tłum gapiów, którzy tłocząc się w przejściu, obserwowali śmieszną
konstrukcję z wyciorów do fajek przyczajoną w rogu pod skle-
pieniem. Ludzie zatrzymywali się na chwilę i szli dalej, dzięki czemu
po kilku kolejnych prowokacjach nikt już nie podejrzewał nas o
wywoływanie zbiegowiska. Niektórzy wiedzieli, że cała historia była
kawałem, ale inni nie byli do końca pewni. Oczywiście usłużnie
wtrącaliśmy opowieści o znajomych, którzy naprawdę widzieli
pająki. Wystarczyło tylko parę sugestii z naszej strony, a tłum sam
stworzył sobie historię i uwierzył, że Boris naprawdę wspiął się na
ścianę. Było to szczególnie satysfakcjonujące. Ktoś nawet
zaproponował, żeby powiadomić lokalne media, a my naturalnie
poparliśmy ten pomysł.
Pojawił się kamerzysta, który przyniósł ze sklepu warzywnego
jeden z naszych plakatów i umieścił go w kadrze, po czym zaczął
filmować przyczajonego parę metrów wyżej pająka. Niestety nie
przeprowadził wywiadu z żadnym z nas, ale towarzyszyła mu dobrze
ubrana, choć bardzo nerwowa dama, która cały czas coś do niego
mówiła, zakrywając usta notatnikiem. Dowiedziałem się później, że
przyjechała z zoo, co musiało być dziełem przypadku. Osobiście
podejrzewam, że była to reporterka.
Przez kilka godzin wystawaliśmy na chodniku, powtarzając
przejaskrawioną historię nowo przybyłym przechodniom, aż w końcu
ktoś stwierdził, że pająk wygląda na sztucznego. Powiedzieliśmy mu,
że wcześniej przeszedł po ścianie, ale on nic sobie z tego nie robił. Nie
mogąc zaprotestować, przyglądaliśmy się, jak facet wspina się tą
samą drogą co my i trąca pająka zrolowaną gazetą. Brak reakcji
wywołał ulgę wśród zebranych, aż wreszcie udało się temu głupkowi
oderwać go od ściany*.

178
METODY OSOBISTYCH PRZEM IAN

Nie mam fobii na punkcie pająków, ale uważam je za raczej nie-


przyjemne. Nie chciałbym na przykład zostać uwięziony w ciasnej
szafie, w której tysiące pająków łaziłoby mi po twarzy, wpychając się
do ust i nozdrzy. Ale przedstawiona poniżej technika, przypisywana

* W czasach gdy dzieliliśmy pokój. Simon i ja zajmowaliśmy się również innymi zabawnymi
kawałami. Należał do nich list wysłany do pewnego gderliwego i hałaśliwego faceta, który
stał przede mną w kolejce po dodatek mieszkaniowy, a jego adres odczytałem z ekranu
biurowego komputera. List zawierał raport o stanie jego mieszkania i wykaz warunków,
które powinien spełnić, aby uzyskać wyższą refundację. Znajdowała się tam krytyczna
opinia na temat niemodnego wystroju korytarza, popękanych i brudnych szuflad w
lodówce, śladów ketchupu na kredensie i nadmiaru włosów w odpływie wanny. Miał
dostarczyć do biura fotograficzną dokumentację na dowód, że ustosunkował się do tych
zaleceń, i mam nadzieję, że to zrobił. Panika wokół pająka wyszła nam całkiem nieźle, a
wszystkich zainteresowanych czytelników z Bristolu informuję, że piórko do gitary
prawdopodobnie wciąż tkwi w sklepieniu nad przejściem. Gdybyście je tam znaleźli,
bądźcie tak dobrzy i pozwólcie mu pozostać na miejscu.

Bandlerowi, może się okazać naprawdę cenna dla osób cierpiących

HIPNOZA I SUGESTIA

na fobie, o których wiadomo, że mają początek w wydarzeniach z


dzieciństwa. Rezultaty tego procesu powinny być naturalne i nie-
wymuszone, niezależnie od tego, że lęk więcej się już nie pojawi.
Posłużyłem się tą metodą, aby pomóc przyjacielowi, który okropnie
boi się pająków, i upłynęło sześć miesięcy, zanim jakiegoś zobaczył,
aby przekonać się, że terapia zadziałała. Zadzwonił do mnie, żeby mi
powiedzieć, że właśnie wyrzucił pająka z mieszkania za pomocą
szklanki i pocztówki. Wtedy nagle uderzyło go, że po raz pierwszy
był w stanie zbliżyć się do tego stworzenia, nie wpadając w histerię.
Takie właśnie jest działanie owego „lekarstwa" na fobie, które
pozwala naturalnie i spokojnie uwolnić się od irracjonalnego i
paraliżującego strachu oraz wypracować normalną, zrównoważoną i
zdrową reakcję. Ostatecznie jeśli odczuwasz lęk przed psami, nie
musisz zastępować go równie silną sympatią do nich. Chodzi o to,
abyś mógł zachować zimną krew i dostrzegając przypadkiem
jakiegoś groźnego psa, nie zwracał na niego szczególnej uwagi.
Technika, którą wam zaprezentuję, może wydać się nieco dziwna,
więc pozwolę sobie wytłumaczyć, na czym się opiera. Załóżmy, że

179
METODY OSOBISTYCH PRZEM IAN

mam fobię na punkcie palców (nie mam), ponieważ kiedy byłem


mały, matka zamykała mnie w skrzyni pełnej palców (nie zamykała),
a ja odchodziłem od zmysłów (nie odchodziłem). Teraz, ilekroć
widzę palce, tracę głowę (nie tracę). Dzieje się tak dlatego, że
bodziec w postaci palców przywraca mnie do tego stanu
emocjonalnego (nie przywraca) i nasuwa mi ponownie (nic z tych
rzeczy) wspomnienia z wczesnego dzieciństwa (nie mam takich).
Reakcja moich wnętrzności, zawsze gotowych pospieszyć mi z
pomocą, jest oczywiście przesadna (nie jest). W przypadku fobii na
punkcie psów (też nie mam), na którą cierpią osoby pogryzione w
dzieciństwie, można dojść do wniosku, że reakcje fizjologiczne
stanowią nadmiernie wyczulony mechanizm obronny Instynktowne
zachowania mają zawsze na celu twoją korzyść, ale czasem prowadzą
na manowce. Kiedy tylko twój organizm odbierze komunikat, że
lepiej ci bez tego wyolbrzymionego mechanizmu, powstrzyma go i
nie będzie więcej uruchamiał. Toteż
opisany poniżej proces działa na zasadzie maksymalnego utrudniania
powrotu do starych wspomnień poprzez oddalenie od nich na
poziomie nieuświadomionych reakcji.
Jeśli nie prześladuje cię żadna fobia, zastosuj tę technikę, aby
pozbyć się krępujących negatywnych reakcji, które pojawiają się pod
wpływem złych wspomnień. Nie wymażesz w ten sposób niczego z
pamięci, ale będziesz miał do niej o wiele zdrowsze nastawienie.
Możesz skorzystać z pomocy kogoś, kto będzie czytał ci instrukcje,
robiąc odpowiednie przerwy, albo najpierw nauczyć się na pamięć
całej sekwencji. Odradzam tę metodę osobom, których fobie wy-
zwalane są przez takie czynniki jak kino albo cokolwiek innego, co
wchodzi w skład opisanego poniżej procesu. Spotkałem kiedyś faceta,
który miał fobię na punkcie snów, więc występujące w procesie
wizualizacje były dla niego krępujące i w rezultacie nieskuteczne.
Jeśli jednak zdecydujesz się spróbować, znajdź sobie jakieś spokojne
miejsce, aby wszystko przebiegło prawidłowo i autentycznie, a mam
nadzieję, że metoda okaże się dla ciebie tak efektywna, jak z
pewnością może być. Zanim zaczniesz, przypomnij sobie, że fobia
staje się prawdziwa, kiedy wyobrażasz sobie wyzwalające ją czynniki
i dopuszczasz do siebie przykre doznania. Po kilku minutach
odkryjesz, że doznania te znikły. Będzie to uczucie tak naturalne, że

180
METODY OSOBISTYCH PRZEM IAN

możesz powątpiewać, czy naprawdę nękały cię kiedykolwiek jakieś


przykre wyobrażenia.

1. Zamknij oczy i przyjmij wygodną pozycję. Wyobraź sobie, że


siedzisz w ostatnim rzędzie sali kinowej. Możesz posłużyć się
obrazem rzeczywistego kina, które dobrze znasz.
2. Za chwilę zaczniesz oglądać film o swoich wspomnieniach,
które doprowadziły do prześladującej cię fobii. Film nie może
być jednak wyświetlony w normalny sposób. Jest bardzo stary,
czarno-biały, a w głównej roli występujesz ty i grasz samego
siebie. Obraz jest małym kwadratem umieszczonym pośrodku
wielkiego, starego ekranu. Możesz oglądać film, ale z trudem, z
powodu małych rozmiarów
obrazu. Jego jakość pozostawia nieco do życzenia, ponieważ jest
naprawdę bardzo stary. Nie ma dźwięku, za to rozlega się podkład
muzyczny Muzyka jest komiczna, więc radzę ci wybrać jakiś
motyw z ulubionego programu telewizyjnego. Benny Hill,
Muppety, Monty Python i tym podobne zwykle sprawdzają się
znakomicie. Wielbiciele grupy Bonzo Dog Doo-Dah mogą
wykorzystać Jollity Farm. Pamiętaj, że zobaczysz w tym filmie
samego siebie, więc muzyka pozwoli ci w odmienny sposób
spojrzeć na wydarzenia.
3. Zanim zacznie się projekcja filmu, pomyśl o jakiejś sytuacji, w
której jesteś silny, pewny siebie i niezawodny. Może to być
cokolwiek, od przyrządzania wyśmienitej lasagne, poprzez biegłą
znajomość historii muzyki pop, aż po jakieś dziwactwo, w którym
jesteś mistrzem. Pozwól, by ogarnęło cię błogie poczucie mocy,
rozprzestrzeniające się po wszystkich zakamarkach twego ciała.
Powinieneś je wyolbrzymić i zapamiętać pojawiające się w tym
momencie wrażenie. Będzie ci ono towarzyszyć podczas
oglądania filmu.
4. Na sygnał „start" rozpocznij wyświetlanie. Ale jeszcze nie teraz.
Tuż nad tobą znajduje się małe pomieszczenie z projektorem.
Gdybyś w którymś momencie chciał nabrać większego dystansu
do filmu, możesz opuścić swe ciało i ulecieć w to miejsce, skąd
będziesz mógł spojrzeć w dół na siebie siedzącego w ostatnim
rzędzie sali kinowej. Film zostanie odtworzony od początku do

181
METODY OSOBISTYCH PRZEM IAN

końca i opowie historię twoich wspomnień w staromodnej,


czarno-białej tonacji. Na jego końcu pojawi się nieruchomy obraz
i jeżeli ktoś czyta ci tę instrukcję, powinieneś dać znać tej
uczynnej osobie, że skończyłeś oglądać. Ale cały czas miej
zamknięte oczy. Gotowy? Włącz muzykę... Start.
5. Skończyłeś? Dobrze. Zatrzymaj projekcję na ostatniej klatce,
wstań z miejsca i przenieś się do obrazu na ekranie. Spotkasz tam
swoje młodsze wcielenie- Pogratuluj mu odwagi, prze-

202

trwania nieprzyjemnej sytuacji albo czegokolwiek, co uznasz


za stosowne. Następnie wejdź w ciało swego młodszego ja, tak
żebyś mógł spoglądać jego oczami.
6. Chociaż jesteś na samym końcu filmu, zmień obraz na
kolorowy. Za chwilę odtworzysz cały film od tyłu i w przy-
spieszonym tempie, będąc w środku i obserwując wszystko
oczami jego bohatera. Rozlegnie się ta sama muzyka, tylko
wspak i na wyższych obrotach, ale to przewijanie zakończy się
bardzo szybko. Kiedy wrócisz do początku, będziesz mógł
otworzyć oczy. W ten sposób zamkniesz proces. Gotowy?
Teraz pełna kolorystyka, cała wstecz, a ty patrzysz od
wewnątrz. Start!
7 . Dobra. Oczy otwarte? Wspaniale. A teraz przekonaj się, że
zadziałało. Pomyśl jeszcze raz o czynniku wyzwalającym
fobię. Czy coś się zmieniło? Czy dostrzegasz, że teraz reagu-
jesz inaczej? Czy to możliwe, żeby to było takie łatwe?

No i co teraz? Następna faza polega na zakorzenieniu twojej


nowej, „dojrzałej" albo „użytecznej" reakcji w rzeczywistości po-
przez odnalezienie starego bodźca wywołującego fobię i odkrycie, że
możesz czuć się swobodnie w jego obecności. Jeśli miałeś fobię na
punkcie psów, a teraz jej nie odczuwasz, znajdź jakiegoś psa i
przyzwyczajaj się do tego, że się go nie boisz. Jest to bardzo ważny
etap — musisz oswoić się ze swoją nową reakcją (albo jej brakiem),
a jest ona jeszcze świeża, urocza i ekscytująca.
Jeśli postąpiłeś zgodnie z powyższymi instrukcjami i nic się nie
zmieniło, sprawdź, czy rzeczywiście zrobiłeś to z pełnym za-
angażowaniem. Jeśli przeprowadziłeś pierwszą próbę sam, teraz
182
METODY OSOBISTYCH PRZEM IAN

poproś kogoś o czytanie instrukcji, co pozwoli ci bardziej się skupić.


Naprawdę widziałem, jak ta technika czyniła cuda, ale to wyłącznie
zasługa faktu, że pozbyć się fobii jest zaskakująco łatwo. Warto
byłoby porównać to „lekarstwo" ze zwykłym placebo, aby zobaczyć,
na czym polega jego działanie. Mam nadzieję, że na ciebie zadziała.
Pewność siebie i projekcja własnego obrazu

Kiedy nie urządzam pokazów iluzji w celach zarobkowych, zajmuję


się malowaniem. Ktoś, kto żywi niezdrowe zainteresowanie moją
prywatnością, powinien to wiedzieć. Chodząc do szkoły,
znajdowałem przyjemność w szkicowaniu karykatur nauczycieli,
obecnie zaś lubię malować portrety, które mają w sobie albo lekki
powiew, albo nieprzyjemny swąd groteski. Jest to bardzo spokojna i
relaksująca forma spędzania czasu, dzięki której mam okazję
wysłuchać najnowszych reklam w Classic FM.
Czasem słyszę od tych czarujących ludzi, którym podobają się
moje obrazy, że w jakiś sposób udało mi się trafnie uchwycić
charakter postaci poprzez wyolbrzymienie szczegółów jej wyglądu.
Wychodzą oni z założenia, które uważam za dość osobliwe, że
wygląd osoby zdradza jej cechy charakteru. Chyba jednak nie ma w
tym nic więcej poza nikłym podobieństwem brzmienia słów
„karykatura" i „charakter", które mogłoby wskazywać na jakieś
etymologiczne powiązania. Oczywiście nie ma mowy o żadnym
pokrewieństwie. Wyraz „karykatura" wywodzi się od włoskiego cari
(„dać komuś") oraz care („ogromny nos"), nie ma zatem nic
wspólnego z charakterem. Bardziej prawdopodobne, że fenomen
wyrażania charakteru poprzez wyolbrzymienie detali polega na od-
powiednim uchwyceniu grymasu bądź uśmiechu. Tak czy inaczej,
zachwyca mnie fakt, że potrafimy sięgać wzrokiem tak głęboko pod
powierzchnię.
Oscar Wilde mówił o „masce ukrytej za człowiekiem", czyli o
poczuciu, że najbardziej dogłębną z naszych cech jest wygląd, jaki
prezentujemy światu. Przyjmowane pozy i nieskrywane antypatie to
często rzeczy, które najwięcej o nas mówią. Na tej podstawie można
uznać, że nasze własne poczucie wewnętrznego ja jest praw-
dopodobnie wydumanym nonsensem i zazwyczaj nie ma żadnego
związku z tym, jak naprawdę odnosimy się do świata na każdym z
rzeczywistych poziomów. Tę niezwykle pokrzepiającą koncepcję
przejęło wiele poradników psychologicznych, które zachęcają, by

183
METODY OSOBISTYCH PRZEM IAN

pozwolić pewnym zachowaniom wydostać się na powierzchnię, co


poruszy głębsze warstwy.
Pewna znana mi osoba ma niemiłą tendencję do wyrażania się w
e-mailach w przykry i agresywny sposób. Ponieważ dostałem od niej
kilka takich listów, a owa pani jest przyjaciółką mojej przyjaciółki,
znalazłem okazję, by porozmawiać z nią o tym. Ku memu zdumieniu
zapewniła, że pisząc do mnie, naprawdę nie była poirytowana, a całą
winę za to nieporozumienie zwaliła na nieodpowiedni sposób
wysławiania się. Stwierdziła, że nie jest porywcza, we własnym
mniemaniu jest zupełnie zrównoważona, zatem nie powinienem
wyciągać z tych e-maili wniosków na temat jej usposobienia.
Uznałem to za bardzo interesującą sytuację. Wszyscy uważamy się
za ludzi rozsądnych i zrównoważonych. W istocie rozsądek innych
ludzi mierzymy, porównując ich do siebie. Jeden z moich przyjaciół,
który czasem podjada coś ukradkiem w supermarketach, potrafi to
przed sobą usprawiedliwić — przecież nie robi nic złego, to nie jest
prawdziwa kradzież. Przypuszczalnie wszyscy żywimy przekonanie,
że nasza uczciwość, inteligencja, urok osobisty i gust są na
odpowiednim poziomie. Nawet jeśli uważamy się za straszliwie
nieśmiałych albo nieciekawych, nadrabiamy to świadomością, że
jesteśmy przyzwoici albo szczerzy, albo — i to jest najlepsze —
n a p ra w d ę i n t ere s u ją cy , jeśli nas bliżej poznać. Jakkolwiek
skromnie byśmy o sobie nie mówili, jesteśmy przeświadczeni, że
wszystko z nami w porządku, a nasze zachowania są usprawiedli-
wione.
No dobra. Widzimy słabostki i drażniące przypadłości u innych
ludzi, ale czyż również oni nie sądzą, że wszystko jest z nimi w jak
najlepszym porządku? Zatem czy oni się mylą, a my mamy rację? A
może tylko my widzimy to w taki sposób? Jestem pewien, że przy
całym swym uroku od czasu do czasu rozmawiasz o innych za ich
plecami. Jeśli ty i twój znajomy X macie wspólnego znajomego Y,
istnieje prawdopodobieństwo, że dostrzegacie jego drażniące nawyki i
czasami rozmawiacie o nich. Jest to terapia, generalnie nieszkodliwa i
pozbawiona złych intencji. Ale robicie to. Uświadom sobie zatem, że
twoi przyjaciele postępują tak samo, rozmawiając o tobie. Jest tak
dlatego, że ty także masz denerwujące przyzwyczajenia, z których
nawet nie zdajesz sobie sprawy. Nie tylko rozmawiasz z X na temat

184
METODY OSOBISTYCH PRZEM IAN

Y, ale kiedy spotkasz Y, rozmawiasz z nim o X w ten sam sposób,


zatem X i Y rozmawiają również
0 tobie. Jesteś jeszcze jedną osobą o widocznych wadach, której
parający się amatorską psychoanalizą znajomi poświęcają niejedną
spekulację.
Inny z moich przyjaciół, cierpiący na dolegliwości skórne (pro-
szę, nie myślcie, że zadaję się tylko ze złodziejaszkami i dzi-
wolągami), wyznał mi kiedyś, że jest to kłopotliwa przypadłość.
Zapytałem go, dlaczego tak uważa. Odparł, że ludzie mogą to
zauważyć i uznać za coś wstrętnego. Choć rzeczywiście jest do-
tknięty egzemą, nie ma w tym niczego wstrętnego. Ktoś mógłby
pomyśleć: „Ach, on ma egzemę", a potem o tym zapomnieć, albo jak
w moim przypadku, jedynie odnotować to mimochodem. Po-
wiedziałem mu więc, iż jego opinia (że jest to wstrętne) jest mało
ważna w porównaniu z opiniami tysięcy ludzi, z którymi się widuje,
zatem powinien uznać, że się myli. Po prostu nie ma racji. Eksperci
orzekający, czy jego skóra jest wstrętna, czy nie, zaludniają całą
resztę świata, a on jest tylko jeden, więc jego zdanie nie ma żadnego
znaczenia. To inni decydują o tym, czy jego przypadłość jest
krępująca, czy nie. Myślę, że mnie zrozumiał.
Jestem w takiej sytuacji, że ludzie, którzy rozpoznają mnie
1 przez chwilę przebywają w moim towarzystwie, nabierają
trwałego przekonania o moim charakterze na podstawie przelotnego
kontaktu. Osoby, które są naprawdę sławne, muszą czuć się tym
sparaliżowane. Zawsze bardzo się staram zachowywać przyjaźnie,
aby oddalić koszmarną myśl, że mogę zrobić na otoczeniu kiepskie
wrażenie. To, jacy „naprawdę" są sławni ludzie, stanowi zrozumiałe
źródło fascynacji. Wszyscy chcielibyśmy to wiedzieć, niezależnie od
tego, jak nam samym daleko do sławy. Kiedyś, na początku swojej
kariery, wpadłem w pośpiechu do kawiarni w Bri-

stołu, rozglądając się za kimś, kogo miałem nadzieję tam zastać, choć
byłem przekonany, że spóźniłem się na spotkanie. Przekroczyłem
próg i spoglądając nad głowami ludzi, wypatrywałem rudej czupryny
mego przyjaciela, a ponieważ byłem dosyć rozkojarzony, nie

185
METODY OSOBISTYCH PRZEMIAN

zauważyłem, że wychodząca para otworzyła przede mną drzwi. Nie


zważając na to, przebiegłem obok nich z głową w chmurach.
Uświadomiłem to sobie, kiedy było już za późno. Usłyszałem, jak
jedno z nich szeptem wypowiada moje nazwisko i dodaje: „Widziałeś
to? Nie do wiary". Takie było ich wrażenie po spotkaniu z Derrenem
Brownem i odeszli, myśląc, jaki to ze mnie buc. Jestem przekonany,
że do dziś z satysfakcją opowiadają innym ludziom: „Derren Brown?
Spotkaliśmy go kiedyś. Kompletny buc Jest z tego znany". I może
rzeczywiście byłem bucem. To wydarzenie wciąż nie daje mi spokoju.
Bardzo mi przykro. Mam nadzieję, że to przeczytają. To było w
Primrose Café w Bristolu. Proszę, przeczytajcie to.
Z tej samej beczki, że pozwolę sobie na maleńką dygresję, po-
dobna rzecz przytrafiła mi się, kiedy gościłem u przyjaciela w Lon-
dynie podczas kręcenia programu Rosyjska ruletka. Jego mieszkanie
znajdowało się na ostatnim piętrze i trzeba było pokonać mnóstwo
schodów, żeby zejść na sam dół. Pewnego ranka przysłano po mnie
samochód, którym miałem pojechać na plan, więc zacząłem zbiegać
po schodach w tempie typowym dla kogoś, kto wie, że ma przed sobą
cztery piętra i nie zamierza poświęcić na ich przemierzenie więcej
czasu niż to konieczne. Nie zdawałem sobie sprawy, że mam rozpięty
rozporek. Powstałe wskutek pośpiesznego siusiu zaniedbanie w
dolnej części mojej garderoby sprawiło, że miałem nie do końca
zasunięty zamek w spodniach, byłem jednak nieświadomy faktu, że
moja bielizna wydostaje się tamtędy na wolność. Co gorsza, był to
akurat okres, w którym testowałem niesamowitą swobodę oferowaną
przez męskie bokserki i tego ranka ręka Fortuny wyszperała dla
mnie z szuflady właśnie jedną z takich par. Zbiegałem więc
pośpiesznie po kilka stopni w dół, mając nie tylko rozpięte spodnie,
ale również luźną bieliznę osobistą. Gdy znalazłem się już na samym
dole, rozległ się zgrzyt klucza w zamku

frontowych drzwi i wypadając na ulicę, minąłem wchodzącą do


klatki schodowej parę. Powitałem ich promiennym i serdecznym
„Dzień d o b r y m a j ą c świadomość, że mogli mnie rozpoznać. Bar-
dziej niż zwykle dbałem o to, aby zachowywać się czarująco. Ale

207
HIPNOZA I SUGESTIA

gdy tylko owiało mnie orzeźwiające wrześniowe powietrze,


natychmiast poczułem lodowaty powiew w najbardziej
zaskakującym miejscu i zdałem sobie sprawę, że opuściłem
mieszkanie z dyndającym na wierzchu przyrodzeniem. Dotarło do
mnie również, że w takim właśnie stanie minąłem tamtych ludzi. Nie
mam pojęcia, czy coś dostrzegli, i z czasem uczepiłem się kurczowo
myśli, że przeszli obok mnie, niczego nie zauważywszy, ale wciąż
prześladuje mnie myśl: „Derren Brown? Spotkaliśmy go kiedyś. Lata
z fiutem na wierzchu". Po czymś takim przystawianie sobie
rewolweru do głowy zdaje się być rzeczą całkiem naturalną.
Nasuwa się morał, że to, jaki z a m i e r z a s z być, nie jest
równoznaczne z tym, jaki j e s t e ś . Nie liczy się to, co c h c e s z o
sobie powiedzieć, ale to, co rzeczywiście p o w i e s z . Kobieta, która
wysyłała tamte nieprzyjemne e-maile, była potworną megierą,
ponieważ w taki sposób się prezentowała. I koniec dyskusji, to
nieważne, że ona sama myśli o sobie co innego. Ludzie nigdy nie
sądzą, że są „naprawdę tacy". Słowo „megierą" na przykład odnosi
się do tego, jak ta pani traktuje ludzi i jak się do nich zwraca, ale nie
wyraża jakiejś prawdy o jej duszy. Pozostawiona na bezludnej
wyspie nie mogłaby być megierą, gdyż potrzebne są relacje z
innymi, aby to słowo miało jakiekolwiek znaczenie. Typową troską
dwudziestolatka jest kwestia, z czego składa się jego „prawdziwa"
osobowość. Chociaż ważne jest, żebyśmy wyczuwali różnicę
pomiędzy obrazem, jaki prezentujemy w życiu społecznym, a
zachowaniami, na które pozwalamy sobie w samotności albo wśród
bliskich, żaden z aspektów naszej osobowości nie jest bardziej realny
od innych. Jesteśmy wieloaspektowi jak dyskotekowe lustrzane kule
rozsiewające refleksy światła we wszystkich kierunkach, a życie to
jedna wielka cholerna dyskoteka. Albo coś w tym rodzaju.

208
Uzbrojeni w taką wiedzę możemy spróbować spojrzeć na swoje
zachowanie bardziej obiektywnie. Może jesteś umiarkowanie towa-
rzyski i nie przykładasz się zbytnio do zdobywania względów ludzi,
których poznajesz. Nie widzisz potrzeby, aby mówić pani domu, że
podoba ci się przyjęcie, jeśli tak nie jest, i czujesz niesmak, widząc,
HIPNOZA I SUGESTIA

jak ktoś się nieszczerze przymila. Prawdopodobnie jesteś skłonny


przyznać, że trzeba nieco wysiłku, aby cię lepiej poznać i przekonać
się, iż pod twoim wyciszonym i skromnym wizerunkiem kryje się
coś więcej.
No cóż, nie ma nic strasznego w powyższej charakterystyce,
aczkolwiek wszystko to wydaje się bardzo odmienne od powierz-
chowności albo tego, co z pewną dozą rezerwy można uznać za
rzeczywistość^ Ludzie mogliby naturalnie oczekiwać od ciebie
większego zaangażowania towarzyskiego, a wielu może twoją
nieśmiałość błędnie odebrać jako obojętność, wyniosłość albo
niechęć. Czy to twoja, czy ich wina? Możesz nie zachowywać się
miło i wylewnie, i to z tej samej przyczyny, dla której jesteś skromny
i wyciszony. Potrzebny jest spory zasób humoru i prawdziwego
uroku, aby taka skromna osoba zjednała sobie innych. Wszyscy
mamy wspaniałe zalety, które ujawniają się, kiedy ktoś pozna nas
bliżej, ale nawet z tą „prawdziwą" osobowością wiąże się ten sam
problem, gdyż niekoniecznie jest tak ujmująca i miła, jak byśmy
chcieli.
Podsumowując, wszystko sprowadza się do wagi wyrobienia
towarzyskiego. Celowe nadskakiwanie i oczarowywanie ludzi wcale
nie musi być równoznaczne z nieszczerością. Może z wyjątkiem
sytuacji, gdy zostałeś poproszony o szczerą opinię, która w rzeczy
samej jest daleka od pochlebnej, ale nawet wtedy można się
skutecznie wykręcić, nie zrażając sobie nikogo. Brak wyrobienia to-
warzyskiego jest zwykle symptomem braku pewności siebie. Mam
jednak dobrą wiadomość. Pewność siebie można udawać. Nie jest
prawdziwa.
Nie sądzę, by pewność siebie była bardziej realna niż motywacja.
Jeśli czujesz się niedostatecznie zmotywowany, miej na uwadze, że
tego słowa używają tylko ci, którzy mówią o braku motywacji.
Ludzie zmotywowani rzadko posługują się tym pojęciem, mówiąc o
sobie. Po prostu zajmują się swoją robotą. Brak motywacji jest
usprawiedliwieniem i pozwala nadać inną nazwę zwykłemu niewy-
konaniu zadania. Zapomnijmy o motywacji, nauczmy się robić od
razu, co do nas należy. Z pewnością siebie jest podobnie. Jednak
musisz zdać sobie sprawę, że pewność siebie nie istnieje jako fakt
obiektywny. Człowieka będącego w izolacji nie może cechować
wrodzona pewność siebie ani jej brak. Cechy te zaczynają nam towa-
rzyszyć, kiedy obcujemy z innymi. Tak samo nie ma żadnej istotnej
HIPNOZA I SUGESTIA

różnicy między osobą „naprawdę" pewną siebie w jakiejś sytuacji a


taką, która tylko tak się zachowuje. Możemy zatem postrzegać
pewność siebie jako zachowania i triki, które w pewien sposób
kształtują nasz wizerunek. Dlaczego chcemy prezentować się jako
ludzie pewni siebie? Ponieważ w pewnych granicach jest to cecha
niebywale atrakcyjna. Może bardzo poprawiać nam samopoczucie.
Oczywiście kiedy jest jej zbyt wiele lub za mało, jest to męczące, jeśli
ktoś w naturalny sposób robi w towarzystwie dobre wrażenie,
sprawia ogromną przyjemność każdemu, kto go pozna. Kiedy zo-
stajesz komuś przedstawiony, czyż nie osądzasz od razu, jak bardzo
podoba ci się ta osoba? Albo jak miło ci się z nią rozmawia? Jeśli jest
to ktoś czarujący i sympatyczny, odczuwasz przyjemną ulgę. Nie jest
to nieszczere ani powierzchowne, po prostu miło, gdy ktoś taki jest w
pobliżu.
Teraz proszę, zapomnij na chwilę, że wypowiadam się z pozycji
eksperta w sztuce bycia czarującym czy nawet szczególnie pewnym
siebie. Mój własny problem w tej materii bierze się z niepewności, czy
powinienem oczekiwać, że ludzie będą mnie rozpoznawać jako twarz
z telewizji. Jeśli czuję, że to możliwe, zawsze staram się być miły i
zostawić przyzwoite wrażenie, z przyczyn, o których już
wspominałem. Kiedy jednak ktoś nie okazuje tego wyraźnie,
zakładam, że mnie nie zna i mogę sobie bezpiecznie pozwolić na
okazanie znudzenia albo zmęczenia, jeśli akurat tak się czuję.
Spędzałem kiedyś czas w towarzystwie prawdziwych gwiazd, które

mają świadomość, że gdziekolwiek się pojawią, wszyscy je rozpo-


znają. Dlatego mogą uruchomić odpowiednią funkcję i odrobinkę
rozruszać towarzystwo, wymieniając uściski dłoni z ludźmi, którzy
do nich zagadują. Czułbym się komicznie zarozumiały, gdybym
zaczął się tak zachowywać. Już sobie wyobrażam komentarze typu:
„Za kogo on się uważa?" wypowiadane szeptem po kątach. Zawsze
jednak czuję lekkie zakłopotanie, kiedy odkrywam, że ekspedientka
w sklepie właśnie mnie rozpoznała, a ja jestem zmęczony i mogę
robić nie najlepsze wrażeń ie. Zdarza mi się to jednak bardzo rzadko i
jest wynagradzane możliwością zakupów z niewielką „gwiaz-dorską"
zniżką.
METODY OSOBISTYCH PRZEMIAN

W tym samym stopniu co kłótliwych i porywczych starszych pań


szczerze nie znoszę przyjęć. Po godzinie spędzonej w hałaśliwym
towarzystwie dostaję klaustrofobii, o ile nie uda mi się nawiązać z
kimś naprawdę interesującej rozmowy. Jestem pewny, że czujesz to
samo — nie znam nikogo, kto znajdowałby autentyczne upodobanie
w przyjęciu jako takim, pomijając samych gospodarzy. W żadnym
wypadku nie zdarza mi się lśnić na salonach przesadną pewnością
siebie, choć skrycie podziwiam ludzi, którzy to potrafią. A taktem
jest, że trzeba bardzo niewiele, aby to osiągnąć.
Przede wszystkim, jakie jest twoje wyobrażenie o samym sobie?
Andy, mój wspólnik, posiada niebywałą umiejętność wnoszenia
szalonej energii, humoru i charyzmy do prawie każdej sytuacji
towarzyskiej. Jest niezwykły. Ten jego talent w dużej mierze wynika
z pochlebnego wyobrażenia o sobie i ogromnych pokładów pewności
siebie. Byłem zafascynowany, odkrywając, że chociaż jest to bez
wątpienia mikry facet, postrzega siebie jako wysokiego. A bywa
odwrotnie: jeden z moich przyjaciół, mierzący ponad metr
dziewięćdziesiąt, który czuje się dość niezręcznie w towarzystwie,
wyznał mi, że zawsze ma wrażenie, jakby wszyscy byli od niego
wyżsi i niezmiennie zaskakują go fotografie, na których nad wszyst-
kimi góruje. Codzienne spoglądanie na innych z góry lub z dołu
musiało chyba jakoś wypaczyć wyobrażenie tych facetów o samych
sobie.

Przy odrobinie namysłu odkryjesz, że twoje wyobrażenie o sobie


jest przypadkowe i bardziej prawdopodobne, że kształtują je twoje
słabości, a nie mocne strony. Czym właściwie jest taki obraz samego
siebie? Unikając abstrakcji, zobaczmy w nim to, czym naprawdę jes£
Jest to obraz, który tworzysz w głowie, kiedy wizualizujesz to, kim
jesteś. Możesz stworzyć nadrzędne wyobrażenie, do którego
odwołujesz się najczęściej, ale korzystać także z wielu innych spo-
sobów postrzegania siebie, przypisanych do szczególnych sytuacji —
w domu, wśród znajomych, w pracy i tak dalej. Wybierz kilka z nich,
zaczekaj chwilę i zobacz, co przychodzi ci na myśl. Zwróć uwagę, co
pojawia się w twojej głowie, kiedy myślisz o sobie. Kto decyduje o

211
HIPNOZA I SUGESTIA

tym, co zawierają te obrazy albo krótkie filmiki, które przechowujesz


w swoim umyśle? Prawdopodobnie pozwoliłeś, aby stworzyły się
same i znalazło się w nich mnóstwo nieprzydatnych strzępków
informacji. Czy powinieneś zawracać sobie głowę zmienianiem tego,
co znajduje się na tych obrazach?
Faktem jest, że jeśli poświęcisz kilka minut na przyjrzenie się ich
zawartością, możesz doprowadzić do cennych, a nawet
przełomowych zmian w swoim życiu. Sposób, w jaki siebie po-
strzegasz, narzuca ograniczenia, jakim podlegają twoje zachowania.
Jest to dosyć proste. Ludzie, którzy potrafią rzucić palenie z dnia na
dzień, przypuszczalnie należą do tych, którzy są w stanie zde-
cydować, że będą postrzegać siebie jako niepalących, a potem w
odpowiedni sposób zmieniają swe zachowania, nie martwiąc się
ewentualnymi niepowodzeniami. Na pewno nie są to ci, którzy za-
ledwie „próbują nie palić", stawiając czoło stresującemu wyzwaniu,
które z góry skazane jest na klęskę.
Zdecyduj, jaki chciałbyś mieć obraz samego siebie. Wyobraź
sobie takie swoje wcielenie, które jest ekscytujące, ale realistyczne.
Nie ma sensu przywoływanie wizji superbohatera, która jest
całkowicie nieosiągalna, ale postaraj się stworzyć coś, co naprawdę
do ciebie przemówi. Następnie zadbaj o to, by twój obraz emanował
cechami, których chciałbyś mieć więcej. Zaprojektuj ten autoportret i
dopracuj szczegóły. Zobacz, jak twoje nowe ja obcuje z ludźmi w
sposób, który cię zachwyca, i nie musi borykać się z problemami,
które nękały cię w przeszłości.
Teraz, kiedy ustaliłeś już treść twojego obrazu, musisz się
upewnić, że przedstawiasz go sobie w najbardziej pociągający spo-
sób. Powinieneś związać się z nim emocjonalnie, aby pożerać go
wzrokiem, a nie traktować jak odległą migawkę. Pamiętając zatem,
jak należy kontrolować te mentalne obrazy, wypróbuj poniższe ope-
racje i sprawdź, która sprawdza się najlepiej.

1. Powiększ obraz. Niech będzie tak wielki jak


osiemnastome-trowy ekran w kinie IMAX.
2. Nasyć i wyostrz barwy.
3. Wzmocnij jaskrawość.
4. Spróbuj go do siebie przybliżyć.

212
HIPNOZA I SUGESTIA

5. Tchnij w niego trochę życia. Niech twój obraz sprawia


wrażenie, jakby chciał wyrwać się z ram.
6. Dodaj ścieżkę dźwiękową. W wyobraźni odtwórz motyw
muzyczny, który dodaje ci pewności siebie albo przepełnia
uczuciem stosownym do obrazu.

Zanurz się w swoim obrazie, dodając do niego wszystko, co może


jeszcze bardziej go udoskonalić. Być może pomocne okażą się słowa
aprobaty ze strony przyjaciół. Wyobraź sobie znaczące dla ciebie
osoby, jak ulegają twojemu urokowi, i pozwól, aby ta wizja wpłynęła
na obraz. Kiedy już poczujesz wszystkimi porami skóry jego
oddziaływanie, wypróbuj następującą sztuczkę: wyobraź sobie, że do
każdego z rogów umieszczonego przed tobą obrazu przymocowana
jest gruba gumowa taśma, drugim końcem zaczepiona gdzieś za
twoimi plecami. Obraz powoli oddala się od ciebie, napinając gumy.
Kiedy znajduje się już w dużej odległości, wygląda jak gigantyczna
katapulta wycelowana prosto w ciebie. Obraz tkwi zakotwiczony w
miejscu, ale musisz zdać sobie sprawę z ogromnego naprężenia
rozciągniętych taśm.
Następnie umieść przed sobą obraz czegoś, co zawsze odbierało
ci pewność siebie. Pomyśl o sytuacji, w której mógłbyś odnieść
korzyść ze swojego nowego obrazu. Wyobraź sobie cokolwiek, jakiś
widok albo myśl, która zazwyczaj wyzwala w tobie przykre
odczucia. Kiedy tylko zaczną cię ogarniać, zwolnij katapultę, która
natychmiast zmiecie negatywny obraz, zastępując go twoim nowym
wizerunkiem. Pozwól, aby wrócił na swoje miejsce i zastąpił złe
odczucia dobrymi. Zwróć uwagę na zmiany, a potem wyczyść ekran,
ponownie ustaw swój obraz w oddali i powtórz całą operację. Zadbaj
o to, aby ruch odbywał się tyko w jednym kierunku, to znaczy nie
odciągaj swego wizerunku do pozycji startowej, tylko za każdym
razem zaczynaj od momentu, w którym już tam jest. Dzięki temu
twój umysł odnotuje, że porusza się on tylko w jednym kierunku —
ku tobie.
Wystarczy, gdy zrobisz to około pięciu razy. Potem odkryjesz, że
wszystko odbywa się automatycznie. Jeśli spróbujesz przywołać z
powrotem przykre odczucia, myśląc o wywołujących je bodźcach,
okaże się to bardzo trudne. Nauczyłeś się naturalnie łączyć stary

212
HIPNOZA I SUGESTIA

bodziec z nowym obrazem samego siebie. Może to być bardzo


przydatne, kiedy rzucasz palenie. Wyobraź sobie wtedy siebie jako
osobę niepalącą i skojarz ten wizerunek z obrazem papierosa albo
czegoś, co działa na ciebie najmocniej.
Jest to technika NLP znana jako wzorzec „ze świstem", również
stworzona przez Bandlera. Chociaż daleko jej do wywierania
znaczącego wpływu na osobiste przemiany, warto zadać sobie trud,
aby się nad nią zastanowić. W tym przypadku również jest wskazane,
aby ktoś poprowadził cię przez cały proces* najlepiej osoba na tyle
dynamiczna, by mogła ci pomóc w doświadczeniu właściwych
odczuć, przypisanych do poszczególnych części tej techniki. Jest ona
skuteczna nie dlatego, że ma w sobie coś szczególnego, ale dlatego,
że bardzo dokładnie odtwarza to, co mogłoby się stać, gdybyś w
danej sytuacji odczuwał n a t u r a l n ą pewność siebie albo gdybyś
zamiast czuć się w niej źle, poczuł się dobrze. Wielu ludzi jest w
stanie dokonywać takich zmian, nie uciekając się do żadnej z
zalecanych technik. W moim odczuciu wartość metod takich jak ta
leży nie w samej technice, lecz w fakcie, że zwykle likwidują one
uczucie przylgnięcia do niekorzystnych wzorców myślenia. W
oderwaniu od rozdmuchanych deklaracji wygłaszanych przez
zwolenników NLP sztuczki takie jak ta mogą być bardzo pomocne.
Oczywiście NLP przejawia zbyt silne upodobanie do takich
technik, co może wywołać typowy w tej sytuacji obłęd. Omijanie
sedna problemu i skupianie się jedynie na obserwacji przemiany
przykrych odczuć w przyjemne może zachęcać umysł do rozluźnie-
nia i braku odpowiedzialności za działania. Pamiętam, jak jeden z
moich przyjaciół, będący fanatycznym wyznawcą NLP, rozmawiał
ze swoją córką. Była na niego wściekła, że nie pomaga jej w nor-
malny sposób rozwiązać jakiegoś problemu. Jej gniew wzmagały
pytania, które zadawał jej w ramach „procesu", podczas gdy ona
oczekiwała, że z nią porozmawia i wyrazi współczucie. Krzyczała na
niego i wytykała mu różne przygnębiające i śmieszne wybryki,
których się dopuścił. On zaś odpowiadał: „Dobrze. A teraz pomyśl,
w jaki sposób cię to złości. Jakie obrazy pojawiają się w twojej
głowie?". Rzecz jasna, cały problem widział w jej ograniczeniu, nie
zaś w swym komicznym zachowaniu. Inny zagorzały maniak NLP,
który przeżył kilka krótkich i nieudanych związków, po rozpadzie
ostatniego z nich oznajmił mi, że właśnie „oczyścił swój mózg", aby

212
HIPNOZA I SUGESTIA

odzyskać dobre samopoczucie i jest gotów znów kogoś poznać. Być


może odrobina prawdziwej samokrytyki i dokładniejsze spojrzenie
na pewne problemy przyniosłoby mu więcej korzyści niż utrwalanie
złego wzorca.
Techniki samopomocy mogą jednym oddać nieocenione usługi, a
dla innych okazać się czymś banalnym. Mistrzowie tacy jak Tony
Robbins robią fortunę, organizując kursy motywacyjne, które są
fantastyczne i niebezpieczne zarazem, ale sprowadzają się do
odwiecznej* i prostej zasady: oswój się z problemem. Cała rzecz w
tym, żeby to zrobić. W życiu towarzyskim świadczą o nas nasze
działania, a nie motywy. Myśli i intencje mają nikłe znaczenie, o ile
nie prowadzą do czynu. Istotne jest to, jak się zachowujemy, a
czasem nawet, jak bardzo staramy się być mili. Jest to oczywisty,
choć często pomijany punkt widzenia.

Dezorientacja i samoobrona

Każdy z nas powinien brać udział w kongresach iluzjonistów. Są to


nadzwyczajne wydarzenia, które mogą prowadzić zarówno do
niekontrolowanej euforii, jak i zdumiewającego przygnębienia
Kiedyś uczestniczyłem w takim kongresie w Llandudno. Nad ranem
wracałem do hotelu. Miałem wówczas dość długie włosy i bródkę w
stylu chińskiego cesarza, a do tego nosiłem aksamitną marynarkę,
kamizelkę i zegarek na łańcuszku. Były to czasy, kiedy wydawało mi
się, że mam urok staroświeckiego eleganta, podczas gdy w rzeczy-
wistości wyglądałem jak podróżujący w czasie pedzio. Idąc w stronę
hotelu o dziwacznej szkockiej nazwie, zauważyłem, że z naprze-
ciwka zbliża się do mnie dwoje młodych ludzi. Obydwoje byli
mocno wstawieni i głośno się kłócili. Kiedy zdałem sobie sprawę, że
mogą się okazać nieprzyjemni, było już za późno, aby przejść na
drugą stronę ulicy i usunąć się im z drogi. Kiedy byli już całkiem
blisko, musiałem uchwycić w przelocie spojrzenie tego faceta (błąd,
jeśli to zrobiłem), gdyż nagle usłyszałem złowieszcze pytanie: „I na
co się, kurwa, gapisz?", pełne stłumionej f u r i i i wykrzyczane z
bardzo bliska przez agresywnego, podpitego Walijczyka. Kątem oka
dostrzegłem, że dziewczyna schodzi z chodnika i oddala się od nas.

212
HIPNOZA I SUGESTIA

Istnieje pewna stara technika Wing Chun Kung Fu, którą


normalnie zastosowałbym bez namysłu. W obliczu zagrożenia
kładziesz się na ziemi w pozycji embrionalnej i płaczesz, całując
czubek buta agresora. Będąc jednak obdarzony rozumem
pozwalającym na rozbrojenie przeciwnika za pomocą techniki
dezorientacji, mogłem wypróbować w praktyce nieco mojej teorii.
Tłem tego krótkiego procesu myślowego był barwny i wyrazisty
mentalny obraz samego siebie, jak pobity i zasztyletowany leżę przy
krawężniku. Rozluźniłem się więc i przybrałem ciepły, serdeczny
wyraz twarzy.
— Mur przed moim domem nie sięga półtora metra — powie-
działem.
— Co?! — zapytał tamten po krótkim wahaniu.
— Mur przed moim domem nie sięga półtora metra. Ale
mieszkałem trochę w Hiszpanii, a musiałbyś widzieć, jakie tam są
ogrodzenia. O, takie wysokie — gestykulowałem, wyjaśniając,
0 jaką wysokość mi chodzi.
Teraz pewnie nie posiadacie się z wdzięczności za ten pomysł, ale
bądźcie cierpliwi i pozwólcie mi dokończyć. Oto co się stało.
Podszedł do mnie osiłek o wysokim poziomie adrenaliny, a jego
pytanie: „Na co się gapisz?", jak każda zastraszająca wypowiedź,
postawiło go automatycznie w pozycji agresora. Brak bezpośredniej
odpowiedzi na jego pytanie zmienił tę sytuację. Moja pewna siebie
1 życzliwa wypowiedz na temat muru jest sama w sobie
całkowicie dorzeczna, ale zupełnie oderwana od kontekstu. Facet
musiał rozgryźć, o czym mówię, a czynność ta wprawiła go w
ogromną dezorientację. Kiedy dodałem coś więcej na ten sam temat
(o Hiszpanii), facet poczuł, że mógłby się połapać, o co chodzi i
uwolnić od zakłopotania, ale takie wybawienie nie nadeszło. Był
zbity z tropu, oszołomiony i przestał panować nad sytuacją.
Doświadczył czegoś w rodzaju spadku poziomu adrenaliny, co
sprawiło, że był już do niczego.
Konsternacja sprawiła, że stał się również bardzo podatny na
sugestię. Wykorzystanie technik dezorientacji w celu zwiększenia
czyjejś uległości jest klasycznym manewrem utalentowanych ne-
gocjatorów. Polityk wie, że gdy zarzuci słuchaczy lawiną wpra-
wiających w zakłopotanie danych zakończonych podsumowaniem,

212
HIPNOZA I SUGESTIA

jest bardziej prawdopodobne, że uwierzą w jego końcowe wnioski,


niż gdyby wygłosił je bez takiego wstępu. Sprzedawca wie, że
przeciążając klienta informacjami, zwiększa jego gotowość do
podążania w narzuconym kierunku* W efekcie posłusznie i z przy-
jemnością wykonujemy polecenia, jeśli ma nam to przynieść ulgę i
uwolnić od zakłopotania. Zanim powrócimy do stanu równowagi,
jesteśmy miękką masą w rękach manipulatora. Miałem więc plan,
żeby opętać tego faceta tak dalece, aby móc zastosować coś takiego:
„No dobra, nie wiem, czy zauważysz, która noga jako pierwsza,
prawa czy lewa, przywrze mocno do chodnika, ale na pewno się
uwolnisz po kilku minutach. Próbuj tylko z całych sił oderwać stopy
od ziemi, a w końcu ci się uda". Domniemanie, że jego stopy mogą
przykleić się do podłoża, przyniosłoby mu ulgę w zakłopotaniu, ja
zaś odszedłbym spokojnie, patrząc, jak usiłuje się uwolnić.
Jak się jednak okazało, takie rozwiązanie nie było potrzebne.
Kiedy powiedziałem o hiszpańskich ogrodzeniach, dodałem:
— A tutaj są niziutkie! Spójrz!
I wskazałem palcem wznoszący się na wysokość trzech cegieł
murek otaczający pobliski ogród. Facet spojrzał na niego i ten ruch
utwierdził mnie w przekonaniu, że jestem górą. Odwrócił wzrok z
powrotem ku mnie, teraz już wyraźnie załamany, zaklął i z re-
zygnacją zwiesił głowę. Byłem zdumiony i uradowany, kiedy zaczaj
mi opowiadać historię minionej nocy. Zapamiętałem coś o jego
dziewczynie, która na przyjęciu uderzyła kogoś butelką. Usiadł na
krawężniku, zmartwiony i rozbity, a ja zająłem miejsce obok niego i
wydawałem pomruki świadczące o głębokim współczuciu i
zrozumieniu. Dziękował mi, kiedy odchodziłem.
To było niezwykłe wydarzenie, a ja się ucieszyłem, że doskonalą
w teorii technika tak dobrze zadziałała w praktyce. Przedstawiam ją
więc jako coś, co warto nosić w pamięci, na wypadek gdybyś znalazł
się podobnej sytuacji. Jeden z moich serdecznych przyjaciół, James,
opowiedział mi o wstrząsającym wydarzeniu: na peronie metra został
wraz ze swym znajomym otoczony przez grupę napastliwych
wyrostków domagających się, by oddali im portfele i telefony.
Napastnicy odegrali nieprzyjemną scenę, zachowując się w nienatu-
ralnie serdeczny, choć stanowczy sposób, jakby nic specjalnego się
nie działo, ale połyskując przy tym nożem. Było to przygnębiające i
straszne wrażenie. Ich wybieg zadziałał, gdyż osoba zaskoczona w

212
HIPNOZA I SUGESTIA

ten sposób stara się wypełniać żądania agresorów, tracąc przy tym
godność i panowanie nad sytuacją. Na peronie było mnóstwo ludzi i
wielu z nich widziało, co się dzieje, ale oczywiście nikt nie
zareagował. James nie stracił głowy (choć jego towarzysz pozbył się
swej własności, ulegając bezwzględnym żądaniom) i ruszył w stronę
pociągu, otrzymując przy tym srogiego kuksańca w plecy. Odtąd
moje myśli zaprzątają alternatywne sposoby zachowania się w takiej
sytuacji, opierające się na moim doświadczeniu z Llandudno.
Wyobraźmy sobie na przykład, że James i jego kolega reagują
zupełnie inaczej. Zamiast okazać zaskoczenie, James mówi ser-
decznym tonem: „Już w podstawówce używałem piórnika, który
wyglądał jak kalkulator. Ale cała rzecz w tym, że to nie był kal-
kulator, tylko zwykły piórnik. Uwierzycie, że dyrektorka zabroniła
mi go przynosić do szkoły w ł a ś n i e d l a t e g o , że wyglądał jak
kalkulator? Ale nim nie był, nie można było na nim nic policzyć!?*.
Młody ważniak dowodzący bandą na pewno nie odpowiada: „To
bardzo śmieszne, ale oddaj forsę". Całą grupę ogarnia dezorientacja,
tak jak tamtego walijskiego agresora, i nikt nie wie, co powiedzieć.
Wiedzą tylko, że na tego faceta ich zastraszający numer nie
podziałał. A gdyby James dodał: „I kazała nam co rano śpiewać tę
głupią piosenkę, której nienawidziłem... zaraz, jak to szło?", a potem
zaintonował szkolny hymn? Na tyle głośno, żeby wprawić
młodocianych gangsterów w całkowitą konsternację?
Może nie ma potrzeby posuwać się aż do śpiewania, ale metoda
jest prosta. Swobodnie i bez lęku omijasz zagrożenie, odgrywając
wyrwaną z kontekstu scenę. Postaraj się mówić wesołym tonem i
przyjąć taką postawę, żeby było widać, że wiesz, o czym mówisz, że
nie czujesz się zastraszony ani nikogo nie prowokujesz. Radzę mieć
w pamięci kilka tekstów sprośnych piosenek albo coś podobnego,
czym mógłbyś się posłużyć. Na pewno zdarza się niekiedy tak
niefortunnie, że poziom agresji napastnika jest zbyt wysoki i owa
* Autentyczne wspomnienie ze szkoły.
technika może zawieść, ale w większości tego rodzaju przypadków
pozwala skutecznie wybrnąć z opresji.

212
Nieświadoma komunikacja
W żadnym wypadku nie uważam się za osobę szczególnie znaną
poza niewielką grupą często niepokojonych widzów, którzy oglądają
Channel 4. Zdarzają się jednak momenty, kiedy dane jest mi skosz-
tować, jak smakuje prawdziwa sława. Przerażenie ogarnia mnie już
na samą myśl. W czasie gdy powstawała ta książka, odrzuciłem pro-
pozycję pracy w BBC, głównie dlatego, że sama perspektywa bycia
znaną postacią autentycznie mnie paraliżowała. Nękało mnie kilku
naprawdę nieprzyjemnych maniaków, a wiele kobiet co wieczór
obsesyjnie przychodziło na moje występy albo wypisywało do mnie
listy pod wpływem błędnego przeświadczenia, że łączy nas jakaś ro-
mantyczna więź. Niektóre z nich były mocno niezrównoważonymi
schizofreniczkami i tworzyły bogate i pasjonujące fantazje — nieko-
niecznie przyjemne — w których odgrywałem główną rolę amanta
albo nikczemnika.
Niezależnie od takich rzeczy i kontrastujących z nimi przy-
jemnych zarobków zdarzają mi się prawdziwie kłopotliwe albo
wątpliwe sytuacje, które wynikają z faktu, że jestem postrzegany
jako większa czy mniejsza gwiazda. Ponieważ trzymam się z dala od
ligi grupującej wielkie nazwiska BBC i Hollywood, łatwo daję się
zaskoczyć, jeśli ktoś krzyknie za mną na ulicy albo grupka
nawiedzonych uczennic zacznie piszczeć na mój widok. Nie mam
pojęcia, co wtedy robić. Kiedy ktoś podchodzi, żeby porozmawiać
albo dostać autograf, stanowi to miły element współżycia

198
NIEŚWIADOMA KOMUNIKACJA

społecznego i wszystko jest jak należy. Wyobraź sobie jednak, że


zostałeś nagle rzucony w burzliwe fale wielkiego świata i otrzy-
mujesz zaproszenie na premierę filmu. Cieszysz się na ten wypad do
kina i masz nadzieję obejrzeć nowy film wcześniej niż wszyscy
znajomi, ale gdy docierasz na miejsce, widzisz czerwony dywan i
tłum rozwrzeszczanych ludzi, z których każdy chciałby rzucić okiem
na gwiazdy. Nie masz żadnych życiowych doświadczeń, które
pomogłyby ci ustosunkować się jakoś do tej wrzawy. Zresztą wiesz,
że ci ludzie nie są zainteresowani tobą i krzyczą w zupełnie innym
kierunku. W porównaniu z jakimś Amerykaninem albo kimkolwiek,
kto pojawił się na taśmie filmowej, w ogóle się tu nie liczysz.
Domyślasz się tylko, że jakiś nikły odsetek przybyłych może
wiedzieć, kim jesteś i wykrzykiwać twoje imię. Więc — mam
nadzieję, że nie zabrzmi to grubiańsko — co robisz? Czy kroczysz
dumnie i rozdajesz autografy? Jasne, że nie, bo któż cię zna i komu
na tym zależy? Czy zatem przemykasz szybko i ofiarowujesz swój
podpis jakiemuś dziwnemu człowiekowi, który wykrzykuje twoje
nazwisko? Cóż, być może, ale kiedy przerwać? Kiedy odsunąć się od
tłumu i przestać rozdawać autografy ludziom, którzy nie mają
pojęcia, kim jesteś, a jedynie mętnie podejrzewają, że być może stoi
przed nimi Paul McKenna? A wtedy znów pojawia się początkowy
problem.
Kiedyś próbowałem wchodzić na takie uroczystości innym
wejściem. Udając się na prapremierę filmu Lew, czarownica i stara
szafa, przypuszczałem, że Albert Hall dysponuje odpowiednimi dla
mnie bocznymi drzwiami, podczas gdy należny gwiazdom dywan
zaszczycą swoimi krokami Annie Lennox i Dawn French. Zostałem
jednak uprzejmie odwiedziony od zamiaru przemknięcia bokiem i
skierowany na pokazowy tor, gdzie zachowałem się żałośnie, mijając
wszystkich i udając, że rozmawiam przez komórkę. Przycisnąłem
telefon do ucha i odbyłem udawaną rozmowę. Uznałem, że dzięki
temu nie będę musiał myśleć o całym tym zgiełku i nikt nie będzie
rozczarowany, jeśli nie podejdę na jego wołanie. Doprawdy
beznadziejne.

199
NIEŚWIADOMA KOMUNIKACJA

Nie jest to z mojej strony przejaw fałszywej skromności. Dobrze


wiem, że większość ludzi nie wystaje za barierką, drąc się
wniebogłosy na gwiazdy filmowe. Wiem również, że jeśli zabiega
się o skromną popularność związaną z występami w telewizji, to
razem z korzyściami trzeba przyjmować dziwactwa. Nie krytykuję
więc niczego poza własnymi reakcjami w stylu trzecioligowego
gwiazdora. Dwuwymiarowa wersja prezentera telewizyjnego, która
raz w tygodniu grzmi z ekranu, wdzierając się widzom do domów,
stwarza w ich niewygładzonych umysłach iluzję, że łączy ich z nim
autentyczna więź. Jest to trik, na którym opiera się sukces
większości takich popularnych postaci.
Jednym z aspektów tego oczywistego nieporozumienia, który
często do mnie dociera, jest wyobrażenie, że skoro robię takie
rzeczy, to muszę nieustannie „odczytywać" ludzi, przenikać każdą
fasadę i dyskretnie rozpoznawać ich intencje, polegając na mowie
ciała. Nie zdawałem sobie sprawy, że tak wielu ludzi myśli w ten
sposób, dopóki nie postanowiłem zatrudnić osobistego trenera.
Większość odmawiała, obawiając się, że będę próbował na nich
swoich sztuczek. Co takiego? Żeby wymigać się od ćwiczeń? A
może naciągnąć na dodatkowy trening? Często słyszę w wywiadach
pytanie, czy potrafię „wyłączyć się", jak gdyby moje zdolności były
postrzegane jako coś w rodzaju klątwy. Wiem, że to wyłącznie
rezultat obrazu, jaki prezentuję podczas występów, i skrycie żałuję,
że nie potrafię żyć zgodnie z nim, że nie jestem w takich sytuacjach
bardziej tajemniczy i olśniewająco pewny siebie. Niezmiennie
odkrywam, że dziennikarze opisują mnie jako „zaskakująco
nerwowego", „uczuciowego", a nawet „oderwanego od
rzeczywistości". Być może dzieje się tak po części dlatego, że nie
przepadam specjalnie za wywiadami, jak również dlatego, że
reporter może się spodziewać kogoś robiącego większe wrażenie. A
ponadto rzeczywiście podobno jestem nerwowy, uczuciowy i ode-
rwany od rzeczywistości. Sam nie wiem.
Ani nie „odczytuję" ludzi, ani też nie osądzam nieustannie mo-
tywów ich postępowania. Muszę mieć pod dostatkiem pomysłów,

200
NIEŚWIADOMA KOMUNIKACJA

żeby przez cały czas do pewnego stopnia odgrywać swoją rolę, ale
wcielanie się w nią, kiedy nie jest to konieczne, nie należy do
przyjemności. Kiedy pracuję, łączę psychologię z magią, ukrywając
jedno albo drugie pod różnymi maskami- Błędem byłoby więc przy-
puszczać, że moje sztuczki i doświadczenia opierają się jedynie na
nadludzkiej znajomości reguł niewerbalnej i nieświadomej komuni-
kacji. Nie sposób jednak dokonać czegokolwiek w mojej dziedzinie,
nie mając głębokiej wiedzy o tych zjawiskach. Stanowi ona ważny
element mojego zestawu narzędzi. Oczywiście interesują mnie te
sprawy, więc z przyjemnością podzielę się swymi przemyśleniami.
Musicie tylko pamiętać, że moich pokazów, z całą ich przesadą i
oszustwem, nie należy traktować jako przykładu czegoś, co można
stworzyć, opierając się tylko na znajomości mowy ciała.

Jak się nauczyć czytać ludzi


Pierwszą rzeczą, jaką należy mieć na uwadze, jest to, że tak na-
prawdę wyczulenie na nieświadome zachowania jest niezwykle
przydatne, gdy prowadzimy rozmowę z kimś nudnym. Ponieważ lu-
dzie nie posiadają się ze szczęścia, mogąc długo opowiadać o sobie,
możesz być pewien, że zadając jedynie kilka pytań dla podtrzymania
potoku słów, otrzymujesz w zamian znakomitą sposobność ćwiczenia
i doskonalenia własnej wrażliwości. Nie musisz przejawiać większego
zainteresowania tym, co mówi ta osoba, ale przynajmniej zajmiesz
się tym, ja k mówi.
Zanim w ogóle zaczniesz, musisz zmierzyć się z wielkim wy-
zwaniem. Każdy może obserwować ludzi, a jeśli ktoś utrzymuje, że
czerpie z tego przyjemność, jest przypuszczalnie tak grubiański i
ślepy na innych, jak te przykre typy, które szczycą się kolekcjo-
nowaniem interesujących znajomości albo mówią, że zachwyci cię
jakaś osoba, ponieważ jest kompletnie stuknięta. Mógłbyś ewentu-
alnie się dopytywać, który z aspektów jej schizofrenii powinieneś
JAK SIĘ NAUCZYĆ CZYTAĆ LUDZI

uznać za szczególnie porywający, ale jak dla mnie tego rodzaju


stwierdzenia wyglądają na chęć obsadzenia siebie w roli głównej w

201
NIEŚWIADOMA KOMUNIKACJA

spektaklu życia, podczas gdy wszyscy inni są tylko zabawnymi


postaciami epizodycznymi. Tego rodzaju postawa jest bez wątpienia
częścią ludzkiej natury, ale jest nią również pragnienie dostrzeżenia
w ludziach trójwymiarowych istot, anie szufladkowania ich i przed-
miotowego traktowania. Jeśli chcesz się nauczyć czytać ludzi, aby
móc określić, jakiego są rodzaju, musisz wybić sobie z głowy ten
nonsens. Osobowość człowieka ulega wahaniom. W jednej sytuacji
możesz być ekstrawertykiem, w innej okażesz się introwertykiem.
Możesz uważać kogoś za osobę godną zaufania, ale nie wiesz, jak
się zachowuje, kiedy nie ma cię w pobliżu, a wtedy może być
całkiem inna.
Analiza charakteru pisma bierze w łeb już w pierwszym po-
dejściu, jeśli na jej podstawie dokonuje się śmiałych uogólnień na
temat osobowości człowieka. Osobiście uważam, że ktoś, kogo
podanie o przyjęcie do pracy zostało odrzucone za sprawą takiej
analizy, ma poważne podstawy do złożenia zażalenia. Równie do-
brze mógłby zostać zdyskwalifikowany na podstawie horoskopu.
Grafologia, pomijając jej imponujące metody interpretacji i przeko-
nującą logikę, jest równie bezbłędnym narzędziem diagnostycznym
jak zbzikowana staruszka wróżąca z ręki na promenadzie w
Black-pool. Dlatego grafolog powie ci, że jest w stanie wykryć
określone cechy (takie jak uczciwość i towarzyskość), gdyż mało
konkretną opinię można dopasować do każdego. Ale bardziej
podstawowych, charakterystycznych i wymiernych faktów, jak to,
czy osoba pisząca jest mężczyzną, czy kobietą, nie da się ustalić za
pomocą analizy pisma odręcznego*.
Fakt, że osobowość jest niestała, a każdy, z kim obcujesz, reaguje
na ciebie, a przez to znajduje się pod twoim wpływem, oznacza, iż
musimy wystrzegać się uproszczonych diagnoz osobowości opie-

Chociaż, podobnie jak w wypadku przepowiadania przyszłości,


można czynić konkretne domysły, które przypisuje się
walorom systemu, jeśli okażą się trafione. W przeciwnym
wypadku popadają w zapomnienie.

rających się na mowie ciała. Będą po prostu błędne. Tak samo


należy pominąć własne, z góry przyjęte opinie na czyjś temat. Jeśli
odnosisz wrażenie, że ktoś jest nieuczciwy albo egocentryczny,
będziesz wypatrywać sygnałów mowy ciała stanowiących
potwierdzenie tych cech. Wypracowanie prawdziwej wrażliwości na
komunikację niewerbalną wymaga bezstronności, dystansu i
dokładnośd W przeciwnym razie będziesz dochodzić do fałszywych
konkluzji, które mogą poważnie zaszkodzić twoim relacjom z
ludźmi. Prawdziwy obiektywizm w tej materii jest oczywiście
niemożliwy. Nigdy nie unikniesz pewnej dozy subiektywności, ale
koniecznie powinieneś sobie uświadomić, jak ważne jest, aby z tego
równania wyeliminować uprzedzenia.
Popularne książki o mowie ciała często pomijają albo tuszują
znaczenie znajomości punktu odniesienia. Chodzi o to, że aby się
dowiedzieć, jakie zachowania są istotne, trzeba najpierw ustalić, jąk
ktoś zachowuje się w mniej znaczących okolicznościach. Jeśli na
przykład kogoś swędzi nos i ciągle go drapie, głupotą byłoby
odczytać ten gest jako oznakę kłamstwa, nawet jeśli towarzyszył
akurat odpowiedzi na ważne pytanie. Tak samo inne czynniki
zewnętrzne mogą wywołać mylące objawy, na przykład gdy ktoś
krzyżuje ramiona, bo jest mu zimno, a nie dlatego, że przyjmuje
postawę obronną. Choć może się to wydawać oczywiste, jest to
naprawdę ważny punkt wyjścia. Z tego też powodu najpierw należy
poznać normalne zachowania danej osoby, a potem szukać zespołów
objawowych mowy ciała, zamiast przypisywać znaczenie
symptomom występującym w izolacji. Jest to szczególnie ważne,
gdy wypatrujemy sygnałów oszustwa, o czym będzie mowa w
następnym podrozdziale.

203
NIEŚWIADOMA KOMUNIKACJA

Wykrywanie kłamstw i ich oznak


Wykrywanie kłamstw jest przypuszczalnie tym obszarem wiedzy o
języku ciała, który wzbudza większe zainteresowanie niż wszystkie
inne, prowokując do tworzenia największej liczby głupkowatych
teorii i chybionych koncepcji. Najbardziej powszechna z nich głosi,
że kiedy ludzie kłamią, unikają kontaktu wzrokowego. To nonsens,
gdyż ludzie przez cały czas odwracają wzrok. Nasze oczy omiatają
całe otoczenie, co pomaga nam odświeżać informacje. W rzeczy-
wistości jest o wiele bardziej prawdopodobne, że kłamie ktoś, kto w
nienaturalny sposób utrzymuje kontakt wzrokowy, gdyż zapewne
kierując się tym samym błędnym poglądem, uważa, że jeśli go
przerwie, jego oszustwo zostanie wykryte.
Jak bardzo zakorzenione są te przesądy, dotarło do mnie pewnego
wieczoru po pokazie hipnozy. Posadziłem studentkę na wprost
widzów, którzy zostali, żeby wziąć udział w pogadance, i zadałem jej
kilka pytań o to, jak jej minął dzień. Poprosiłem ją, aby raz skłamała,
ale starała się nie zdradzić, w którym momencie. Wychwyciłem jej
kłamstwo i zapytałem widownię, co zrobiła inaczej. Jeden z widzów
zasugerował, że udzielając fałszywej odpowiedzi, odwróciła wzrok,
podczas gdy w pozostałych przypadkach utrzymywała kontakt
wzrokowy. Zapytałem resztę grupy, czy zgadza się z tą teorią, i
wszyscy jednogłośnie wyrazili aprobatę. W rzeczywistości, jak
później wyjaśniłem, podtrzymywała kontakt wzrokowy właśnie tylko
w momencie, gdy kłamała. Odpowiadając na wszystkie inne pytania,
w sposób naturalny wodziła oczami dookoła, szukając potrzebnych
informacji. Tymczasem studenci zapamiętali coś zupełnie
odwrotnego, gdyż takie były ich oczekiwania.
NLP wyznaje pogląd, że człowiek kieruje wzrok albo na wprost,
albo do góry, i raczej w prawo niż w lewo, kiedy tworzy w myślach
obraz, zamiast przywołać obraz rzeczywisty. Ta koncepcja sprawdza
się w przypadku niektórych ludzi i w ograniczonym kontekście pytań
typu wizualnego. Jednak w wielu innych przypadkach ruchy oczu o
niczym nie świadczą. Zwolennikom NLP, którzy zaczynają tracić
grunt pod nogami, radzę przeprowadzić pewien test. Polega on na
zadaniu tego samego zestawu pytań wizualnych różnym osobom,
niewiedzącym, czego dotyczy badanie. Wiele osób nie postępuje
zgodnie z wzorcem. Zobaczyliśmy już, że z testowaniem takiej teorii
wiążą się trudności wynikające z tego, że trudno ustalić z całkowitą
pewnością, czy została uruchomiona prosta reakcja wizualna. Jeśli
jednak zadając pytania wizualne, wypatrujemy po prostu nagłych,
wyraźnych zmian w ruchach gałek ocznych, nie trzymając się
sztywno koncepcji, iż ruch do góry i w prawo oznacza kłamstwo (co
byłoby groteskowym uproszczeniem), to przypuszczam, że zmiany te
mogą być cenną wskazówką, zwłaszcza gdy towarzyszą im inne
znaczące symptomy. Jest to tylko moja hipoteza, gdyż mam
świadomość, że żadne z oryginalnych twierdzeń NLP nie zostało
poparte poważnymi badaniami.
Na pewno istnieje wiele niewiarygodnych sztuczek służących do
demaskowania kłamców, jednak najlepiej włożyć je między mądrości
ludowe. Mój osobisty stosunek do tego zagadnienia jest elementem
szerszego podejścia i metody, którą spróbuję tu opisać. Nie
przypuszczam, aby mój pogląd był szczególnie oryginalny, ale
według mnie się sprawdza. Przede wszystkim podczas obserwacji
należy przyjąć postawę niezaangażowania. To konieczne, gdyż mogę
kierować się określonym celem, na przykład szukam oznak kłamstwa,
chcę pomóc tej osobie rozwiązać problem albo po prostu chcę jej
poświęcić uwagę. Niezaangażowanie oznacza, że nie pozwalam, by
zaabsorbowała mnie treść wypowiadanych słów, i jestem w stanie
odnotować nieuświadomione sygnały wysyłane przez rozmówcę
(zarówno werbalne, jak i niewerbalne).
Istnieją trzy sposoby wykrywania kłamstw: obserwacja sygnałów
niewerbalnych, analiza sygnałów werbalnych oraz pomiar drobnych
reakcji fizjologicznych, takich jak wzrost ciśnienia krwi,
przyspieszenie tętna i pocenie się dłoni. Trzecią z tych opcji wy-
korzystuje się w wariografie, który często jest błędnie nazywany
wykrywaczem kłamstw. Tymczasem urządzenie to jedynie mierzy
owe drobne zmiany które mogą naturalnie wystąpić u zdenerwowanej
albo przygnębionej osoby z całkowicie niewinnych przyczyn. Z tego
względu odczyt wyników powinien być przeprowadzony przez
wyszkolonego specjalistę^ który potrafi odpowiednio obchodzić się z
badanym i zinterpretować wykres, nim orzeknie, czy doszło do
kłamstwa. Nieuchronna subiektywność interpretacji oraz często
pojawiające się krytyczne opinie na temat stosowanych procedur

205
NIEŚWIADOMA KOMUNIKACJA

sprawiają, że wiarygodność testu na wariografie jest kwestią wielce


dyskusyjną. Przeprowadzono badania, aby przekonać się, czy
wariograf jest rzeczywiście tak skuteczny, jak utrzymują jego
obrońcy. Poddano tajnemu eksperymentowi czterech specjalistów, z
których każdy w innym dniu badał czterech pracowników firmy w
celu wykrycia sprawcy kradzieży drogiego aparatu fotograficznego.
Każdemu z nich powiedziano wcześniej, że jeden z pracowników jest
szczególnie podejrzany (za każdym razem wskazywano innego).
Chodziło o to, by przekonać się, czy taki skrawek informacji może
wpłynąć na wynik testu. W rzeczywistości żaden aparat nie został
skradziony i wszyscy badani mówili prawdę, wypierając się kradzieży.
Mimo to za każdym razem biegły wskazywał „podejrzanego"
pracownika jako winnego.
Pozostałe techniki wykrywania kłamstw odwołują się do dwóch
pierwszych opcji — analizy wypowiedzi i sygnałów niewerbalnych.
Innymi słowy, z mową ciała i sposobem mówienia. Musimy przyjrzeć
się obu. Warto mieć na uwadze, że w tych dwóch obszarach
występują trzy procesy, których może doświadczyć osoba
dopuszczająca się oszustwa. Znajomość tych procesów pomaga przy
wypatrywaniu oznak któregoś z nich, mogących się pojawić w
słowach bądź zachowaniu podejrzanego. A oto one:
1. Procesy emocjonalne
2. Procesy spójności treści
3. Procesy kontrolne
Procesy emocjonalne odnoszą się do emocji, które mogą się
ujawnić w trakcie oszustwa. Najbardziej powszechne z emocji, jakich
doświadcza kłamca, to poczucie winy, strach i podniecenie. Może czuć
się winny z powodu kłamstwa, może obawiać się konsekwencji, jeśli
na przykład stawka jest wysoka, i może być podekscytowany,
zwłaszcza w obecności innych osób, które znają prawdę i bawi ich
jego bezczelne łgarstwo. Ta ostatnia z emocji określana jest mianem
„radości z podstępu".
Procesy spójności treści wiążą się z faktem, że z poznawczego
punktu widzenia kłamstwo może być dosyć skomplikowanym za-
daniem. Podtrzymywanie przekonującego kłamstwa staje się coraz
trudniejsze, gdy na przykład pojawia się coraz więcej pytań do-
tyczących jego przedmiotu. Podobnie trudno jest kłamać w sytuacji
zaskoczenia. Skutek tego jest taki, że trzeba myśleć znacznie szybciej
niż w normalnych warunkach i znajduje to odzwierciedlenie w
zachowaniu kłamcy.
Procesy kontrolne służą do ukrywania objawów, które naszym
zdaniem mogłyby zdradzić oszustwo. Innymi słowy, staramy się
zachowywać normalnie, a to zazwyczaj pociąga za sobą nienaturalne i
pozbawione sensu zachowania, które mogą wzbudzać podejrzenia.
W moim odczuciu kluczem do zrozumienia języka ciała jest
świadomość, że szukamy p o d s ta w o w y ch z m i a n , a nie ja-
kichkolwiek sygnałów, które mają konkretne znaczenie. Zatem aby
móc efektywnie kogoś odczytać albo wykryć jego kłamstwo, najpierw
należy ustalić, co jest jego „normalnym" zachowaniem, dzięki czemu
można określić wszelkie odchylenia od tego stanu.

Ustalanie punktu odniesienia

Bez znajomości typowych zachowań danej osoby nie jest możliwe


odnotowanie istotnych zmian. Jeżeli na przykład ktoś kiwa stopą, to
zaprzestanie tego ruchu może zostać poczytane za znaczącą reakcję
na pytanie. Mając ustalony punkt odniesienia, możemy dostrzegać
takie zmiany, jak momenty zwiększonego napięcia, nie koncentrując
się na tym, co poszczególne gesty mogą oznaczać.
Jak ustalić punkt odniesienia? No cóż, w przypadku ludzi, którzy
są ci bliscy, masz zapewne wyrobione wyobrażenie o ich zachowaniu.
Co do innych, możesz je sobie wyrobić, prowadząc mało znaczącą
pogawędkę i obserwując ich postawę. Zwróć uwagę na naturalne
rytmy i gesty, jakie wykonuje ta osoba. Zadbaj przy tym, by czuła się
swobodnie w twoim towarzystwie. Jeżeli będziesz zachowywał się
nienaturalnie, może to niekorzystnie wpłynąć na przebieg badania i
podważyć wiarygodność wyników. Zawarty w następnym
podrozdziale wykaz kluczowych obszarów pozwoli ci zyskać
rozeznanie, do czego należy przywiązywać szczególną uwagę.
Wiedząc, jakie zmiany mogą zajść w każdym z tych obszarów,
możesz bezbłędnie odkryć, jak rozmówca reaguje na ciebie na
poziomie intelektualnym i emoqonalnym.
Zanim zaczniesz obserwować ludzi całościowo, radzę każdy z
następujących punktów przećwiczyć w oderwaniu od reszty. Są to

207
NIEŚWIADOMA KOMUNIKACJA

rzeczy, którym należy poświęcić uwagę, gdy pojawia się powód do


takiego spojrzenia.

Kluczowe obszary nieświadomej komunikacji

Głowa i twarz
Zważywszy na to, jak wielu ludzi potrafi we własnym mniemaniu
czytać z twarzy dobrze znanych sobie osób, zaskakujące jest, że
często twarz to najmniej stosowne miejsce do poszukiwania oznak
tego, co zostało wyrażone pod osłoną wypowiedzianych słów. Ge-
neralnie ludzie bardzo dobrze kontrolują wyraz twarzy i musisz być
bardzo szybki, aby uchwycić ujawniające się chwilami oznaki ich
prawdziwego stanu. Może to być momentalny wyraz gniewu lub lęku
poprzedzający uśmiech albo inne mikroobjawy, które często są
możliwe do wychwycenia jedynie za pomocą obserwacji zapisu
wideo albo po dokładnym przeszkoleniu. Ktoś może również po-
NIEŚWIADOMA KOMUNIKACJA

wiedzieć, że jest czegoś bardzo pewny, ale jeśli na jego twarzy nie
maluje się wyraz tego samego uczucia, można przypuszczać, że mówi
nieszczerze. Bardzo trudno jest świadomie przywołać na twarz
wszystkie oznaki autentyc zn yc h emocji. Na przykład osoba udająca
gniew napotka poważne trudności, chcąc zacisnąć wargi, co stanowi
oznakę prawdziwej złości.
Powszechnie głoszony pogląd, że uśmiech nie jest autentyczny, jeśli
nie biorą w nim udziału oczy, można uznać za prawdziwy, ale
należałoby tu coś dodać. Paul Ekman, główny prekursor badań w
dziedzinie sygnałów pojawiających się na twarzy, przeprowadził wiele
eksperymentów, które dowodzą, że w nieszczerym uśmiechu mogą
przelotnie znajdować ujście sprzeczne z nim emocje, takie jak złość
albo niesmak. W prawdziwym radosnym uśmiechu, czyli uśmiechu ze
„wskaźnikiem Duchenne'a" (od nazwiska uczonego, który w 1862 roku
po raz pierwszy zwrócił uwagę na różnicę między prawdziwym a
udawanym uśmiechem), biorą udział dwa mięśnie. Są to mięsień
jarzmowy większy, dźwigający kąciki ust w stronę kości policzkowych,
oraz mięsień okrężny oka, który unosi policzki i marszczy skórę wokół
oczodołów. Proszę, zapiszcie to sobie w notesach i wykorzystajcie, żeby
się popisać na przyjęciu. Ekman i jego współpracownicy nie traktowali
uśmiechów jako ' jednej całości, lecz rozbili je poszczególne typy.
Ekman i Friesen jako pierwsi wprowadzili w 1969 roku tego rodzaju
rozróżnienie. Przedtem nie sądzono, że uśmiech może zdradzać ukryte
emocje. Kolejne badania dowiodły, że wskaźnik Duchenne'a jest tylko
jedną z kilku wyróżniających cech prawdziwego radosnego uśmiechu.
Na przykład skurcz mięśnia jarzmowego (ruch warg) jest podczas
szczerego uśmiechu generalnie krótszy niż w przypadku uśmiechu
udawanego (od 0,5 sekundy do 4 sekund). Należy zatem bardziej ufać
przelotnym uśmiechom niż tym dłuższym. Ekman dowiódł także
niezbicie, że wskaźniki Duchenne'a korelują z oznakami radości
ujawnianymi za pomocą elektroencefalografu. Ujmując to inaczej,
uśmiech poprawia nam samopoczucie, a dobre samopoczucie sprawia,
że się uśmiechamy.

234
Kiedy Ekman opracował wyczerpujący System Kodowania Mi-
miki Twarzy (SKMT), który służy do pomiarów i oznakowania
WYKRYWANIE KŁAMSTW I ICH OZNAK

kombinacji pojawiających się w ludzkiej mimice, jego badania wy-


kazały, jak wiele wyrażamy swoją miną, nie zdając sobie z tego
sprawy. Owe „przecieki" trwają jednak zazwyczaj zbyt krótko, aby
wychwycić je bez odpowiedniego przeszkolenia albo specjalistycznej
aparatury Jak wskazuje sam Ekman, często wolimy dać się nabrać
na fałszywy uśmiech albo podobny sygnał zatajenia prawdy, niż
musieć zmierzyć się z konsekwencjami wykrycia kłamstwa. Stąd
wiele znaków, które powinny w porę zostać odkryte, jest bez
wątpienia ignorowanych.
Badania Ekmana dowodzą, że ludzka twarz zawsze zdradza au-
tentyczne odczucia. Dzieje się tak dlatego, że nasze emocje łączą się
bezpośrednio z fizjologią i wzajemnie na siebie oddziałują. Nie ma
natomiast takich połączeń między emocjami a słowami, dlatego
możemy wypowiadać kłamstwa ze stosunkową łatwością, ale musimy
się starać, by nie zdemaskowała nas fizjologia. Emocje uaktywniają
mięśnie twarzy, co oznacza, że chcąc ukryć prawdziwe uczucia,
musimy stłumić owe krótkotrwałe mikroobjawy. Zwykle emocje
pojawiają się niespodziewanie, a dopiero potem poddają się kontroli.
Na przykład podejrzany w czasie przesłuchania może nagle poczuć
lęk, że policja wie więcej, niż sobie wyobrażał. W tym momencie jest
bardzo prawdopodobne, że na jego twarzy pojawi się wyraz
przerażenia. Będzie oczywiście próbował stłumić strach, a jak odkrył
Ekman, w istocie jesteśmy w stanie powstrzymać takie objawy w
przeciągu jednej dwudziestej piątej sekundy od momentu ich
wystąpienia. Jeśli prowadzący przesłuchanie właśnie zamrugał
powieką, mógł to przeoczyć. Niemniej zatrzymany na stop-klatce
moment, kiedy podejrzany zdał sobie sprawę, że ma kłopoty, często
ukazuje jego przerażoną twarz, ujawniającą poczucie winy.
Za pomocą rozmaitych eksperymentów dotyczących demasko-
wania kłamstw na temat przekonań politycznych albo ustalenia
sprawcy kradzieży Ekman dowiódł, że obserwator dobrze znający
SKMT potrafi wykryć do 80 procent prawdy i fałszu. Jest to bardzo

zado
wala

210
NIEŚWIADOMA KOMUNIKACJA

jący rezultat, jeśli porównać go z wynikami osiąganymi przez f


większość profesjonalistów, które, jak się przekonamy, są bardzo 1
kiepskie.
roj oj
Dłonie
Obserwacja ruchów dłoni stanowi fascynujące zajęcie, zwłaszcza gdy
ktoś rozmawia w ożywiony sposób.*- Często dłonie dostarczają na
cennych wskazówek dotyczących stosunku mówiącego do
omawianego tematu oraz tego, jak rozważa różne możliwości. Dzięki
nim można nawet odkryć, co naprawdę dzieje się w umyśle drugiej
osoby. Weźmy na przykład kogoś, kto mówiąc, wskazuje w swoim
kierunku. Może to robić, zbliżając wyprostowany palec albo rozłożoną
dłoń do swojej klatki piersiowej. Bardziej powszechna jest ta pierwsza
wersja, szczególnie kiedy rozmówca jest zirytowany lub szczególnie
poruszony. Oczywiście taki gest jest sygnałem, że osoba ta odnosi się
do siebie. Może się jednak zdarzyć, że w taki sposób zdradzi fakt, iż
postrzega siebie w roli, której nie ma zamiaru świadomie wyjawić. sie
Wyobraźmy sobie na przykład, że zwierza się z problemów w pracy
albo w domu i mówiąc: „Doprawdy nie wiem, jaka może być tego
przyczyna", wskazuje na siebie. Mogłoby to sugerować, że bezwiednie
samego siebie uważa za źródło kłopotów i rzeczywiście może tak być.
Rozmówca może również wskazywać na inne osoby, nie zdając
sobie z tego sprawy, a postępując w ten sposób, zdradza swe praw-
dziwe odczucia wobec pewnych aspektów swoich relacji z innymi
ludźmi. Może się to nawet odnosić do osób, które w danej chwili nie są
obecne. Kiedyś na przykład uczestniczyłem w spotkaniu, na którym
po prawej stronie faceta imieniem Simon siedział niejaki David. Nie
znałem go, ale istotne było to, że miał nawiązać współpracę z Simonem
i ze mną, a był to interes, z którym wiązałem pewne nadzieje. Simon
jednakże zachowywał się dość opryskliwie i obawiałem się, że może to
zirytować Davida. Kilka dni później spotkałem Davida i nawiązaliśmy
w rozmowie do naszego spotkania. W pewnym momencie powiedział
coś w rodzaju: „Jestem

236

pewien, że trzeba będzie pokonać jedną albo dwie przeszkody" i


zauważyłem, że wykonał prawą ręką taki gest, jakby wskazywał w
WY KRY W AN IE KŁAMSTW l ICH OZNAK

stronę miejsca, które zajmował obok niego Simon podczas tamtej


rozmowy. Zrobił to całkowicie bezwiednie, ale można było odczytać
sygnał, że Simon jest tą przeszkodą. Ponieważ nie było to
zrozumiałe samo przez się, wpadłem na pomysł, żeby po chwili
wspomnieć o Simonie i spróbować dostrzec jakąś subtelną reakcję
na tę wzmiankę. Kiedy David odpowiedział wyraźnym napięciem,
byłem pewien, że mam powody do zmartwienia. Była to sytuacja, w
której Davidowi nie wypadało rozmawiać ze mną o tym, że Simon
działa mu na nerwy, gdyż to odczucie mogło narazić na szwank
układ biznesowy.
Gest wyważania może czasem stanowić wskazówkę dotyczącą
sposobu, w jaki funkcjonuje czyjś umysł. Na przykład rozmówca
rozprawia o tym, że nie jest pewien, czy wybrać opcję A, czy B, i
dając wyraz swemu niezdecydowaniu, „waży" opcje, jakby jego
dłonie były szalkami wagi. Przeważnie jest jasne, do czego odnosi
się każda z rąk, jako że unosi je kolejno, werbalizując poszczególne
możliwości. Jest to całkowicie przejrzysta ilustracja słów: „z jednej
strony.., a z drugiej...". Obserwując jego gesty, powinieneś zwrócić
uwagę, czy traktuje jedną z opcji jako „cięższą". Możesz również
odkryć, że kolejny gest rozmówcy pokazuje, jakiego ma zamiar
dokonać wyboru. Mówi na przykład: „Nie wiem, na co postawić",
ale równocześnie opuszcza jedną z rąk albo przechyla się na tę
stronę, demonstrując, że ta opcja bardziej do niego przemawia. Taki
ruch mógłby sugerować, że podjął już decyzję, chociaż nie jest tego
świadom.
Z dłońmi wiąże się również nawyk ukazywania tego, jak roz-
mówca wyobraża sobie przestrzennie jakieś zagadnienie. Na przy-
kład wbrew własnym słowom może ci pokazywać w sposób nie-
werbalny, że problem, z którym się zmaga, przysłania mu pole wi-
dzenia, uniemożliwiając dostrzeżenie rozwiązania (macha dłońmi
przed swoją twarzą, kiedy opisuje trudną sytuację). Albo wręcz
przeciwnie, może sygnalizować, że jest raczej zdystansowany do
problemu, odsuwając dłoń na długość ramienia, chociaż jego słowa
świadczą o emocjonalnym zaangażowaniu. Taka bezwiedna gesty-
kulacja może być bardzo znacząca.
Czasem te ilustrujące ruchy, które zaprzeczają wypowiedziom,
bywają dosyć specyficzne. Pamiętam rozmowę z przyjacielem, który
opowiadał mi, jak znalazł list pożegnalny samobójcy i portfel z

212
WY KRY W AN IE KŁAMSTW l ICH OZNAK

pieniędzmi na Clifton Suspension Bridge w Bristolu. Relacjonował


mi nadzwyczajne wydarzenia, jakie miały miejsce poprzedniego
wieczoru — do samobójstwa doszło wcześniej, a on był pierwszą
osobą, która zaczęła szukać tego nieszczęśnika i odkryła zwłoki. Był
mocno ożywiony, a taki stan pociąga za sobą bogatą gestykulację.
Kiedy mówił na przykład o przeszukiwaniu zarośli, ilustrował to
dokładnie ruchami rąk. Gdy opowiadał, jak sięgnął po portfel
porzucony na moście, aby sprawdzić tożsamość ofiary, jego dłonie
wykonały delikatny i bezwiedny ruch, który kojarzył się z
przeliczaniem pieniędzy. Zauważyłem jednak, jak mówiąc, że potem
pozbył się portfela (sugerując werbalnie, że albo zrzucił go z mostu,
albo zostawił na miejscu), wykonał dłońmi gest naśladujący
chowanie czegoś do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Był to słaby i
niekompletny obraz, ale wyraźnie opowiadał historię całkiem
odmienną, niż wynikało ze słów. Wspomniałem mu o tym później, a
wtedy przyznał, że włożył portfel do kieszeni. Był jednak całkowicie
nieświadomy, że w ogóle gestykulował.
Jeżeli dłoń zbliża się do ust albo nosa, gdy rozmówca udziela
jakiejś ważnej odpowiedzi, może to być oznaką kłamstwa. Wygląda
to, jakby próbował powstrzymać słowa przed wydostaniem się na
zewnątrz. Jak się jednak przekonamy, niebezpiecznie jest interpre-
tować jakikolwiek gest w izolacji od innych.
Kolejnym wyraźnym sygnałem, który jest bardzo powszechny i
często świadczy o stresie, narastającym przygnębieniu albo prag-
nieniu ucieczki, jest bębnienie palcami o udo lub poręcz fotela. Jeśli
zobaczysz, że ktoś zaczyna zachowywać się w ten sposób, zazwyczaj
sugeruje to, że nie ma ochoty kontynuować rozmowy. W takim
stanie na pewno nie będzie zwracał uwagi na to, co masz mu do
powiedzenia. Spróbuj wtedy zmienić taktykę albo pogodzić się z
tym, że rozmowa dobiegła końca. Taki gest niekoniecznie musi
demaskować kłamstwo, ale odczytany w kontekście innych
sygnałów z pewnością oznacza dyskomfort.
Nie twierdzę jednak, że nerwowe ruchy są typowe dla kłamców.
Taki pogląd, podobnie jak ten o przerywaniu kontaktu wzrokowego,
nie znajduje potwierdzenia w testach. Chociaż wspomniane powyżej
ruchy mogą faktycznie zdradzać coś ważnego, należy również
zwrócić uwagę na ogólny spadek nasilenia gestów, jak również
subtelnych ruchów palców i dłoni. Prawdopodobnie wchodzi tu w

213
WY KRY W AN IE KŁAMSTW l ICH OZNAK

grę proces kontrolny, za pomocą którego kłamca próbuje opanować


każdy dziwny ruch mogący go zdradzić.

Stopy i nogi
Stopami również można bębnić. Jeśli ktoś stoi i lekko przytupuje,
jest to znak, że ma ochotę sobie pójść. Siedząc z nogą założoną na
nogę, może zacząć kołysać zawieszoną w powietrzu stopą albo
naciskać nią na wyimaginowany pedał. Zwróć również uwagę na
gwałtowne krzyżowanie, przekładanie i prostowanie nóg, kiedy w
rozmowie poruszane są istotne tematy. Takie oznaki dyskomfortu
warto zaobserwować, aby przekonać się, czy omawiany temat jest
dla tej osoby powodem do obaw. Ponieważ promując własny
wizerunek, najmniej uwagi zwracamy na dolną część ciała, często ta
okolica dostarcza wielu cennych informacji. Ktoś może na pozór nie
okazywać zainteresowania tobą, ale jeśli lekko skieruje stopy w
twoją stronę i towarzyszy temu delikatny obrót dłoni, które również
zwracają się ku tobie, istnieje prawdopodobieństwo, że naprawdę
jest na ciebie bardzo otwarty. Twój partner w interesach może się
uśmiechać i swobodnie z tobą gawędzić, ale gdy trzyma
skrzyżowane nogi z dala od ciebie, a prawa ręka z papierosem
zasłania ciało, taka bariera mimowolnie sugeruje, że jego
zainteresowanie jest nieszczere, a stosunek do ciebie o wiele
ostrożniejszy, niż wynikałoby z wymuszonego powierzchownego
obrazu.
W innej sytuacji siedząca osoba może nagle wyprostować nogi i
odchylić się do tyłu na krześle. Być może jest to oczywiste, ale masz
prawdopodobnie do czynienia z oznaką braku zainteresowania.
Przybraniu takiej pozycji może towarzyszyć splecenie ramion, a
nawet zaciśnięcie pięści. Oznaczają one znacznie silniejsze
odrzucenie, a przypuszczalnie również oszustwo, jeśli jednocześnie
rozmówca udziela wymijającej odpowiedzi. Niektóre z tych
przykładów wydają się bardziej jednoznaczne, ponieważ
przywiązując mniejszą wagę do takich rzeczy, ludzie ujawniają
uczucia w znacznie wyraźniejszy sposób.

Mruganie
Te drobniutkie ruchy (zakładając, że dana osoba nie nosi okularów)
zdają się być powiązane z siłą doświadczanego stresu, zaś

214
WY KRY W AN IE KŁAMSTW l ICH OZNAK

częstotliwość mrugania odzwierciedla szybkość przetwarzania


informacji. Jest to oznaka procesu spójności treści — drugiego z
trzech procesów, które zwykle zachodzą w sytuacji związanej z
kłamstwem. Podczas normalnej wymiany zdań, gdy rozmówca jest
zgrany z tobą, mruga w mniej więcej takim samym rytmie jak ty,
zwłaszcza w momentach, kiedy zawieszasz głos. Kiedy natomiast
musi przeprowadzić w umyśle bardziej złożony proces poznawczy
— na przykład skonstruować kłamstwo — ruchy powiek stają się
szybsze.

Ramiona
Osoba, która bez trudu nawiązuje z tobą dobry kontakt, bardzo
często naśladuje pozycję twego ciała, co oznacza, że jeśli stoi
naprzeciwko ciebie, jej ramiona są równoległe do twoich. Jeśli
poruszysz kwestię, która wywołuje jej niepewność lub w której się z
tobą nie zgadza, może to wyrazić, lekko odwracając się od ciebie.
Jeśli wykonuje ten ruch w trakcie własnej wypowiedzi, może to
oznaczać, że nie jest pewna swych słów i przypuszczalnie kłamie.
Zwracając się do ciebie, może również wzruszyć ramionami, a to
również świadczy o braku przekonania do własnej opinii.
Wszystko to są przykłady różnego rodzaju sygnałów, na które
należy się wyczulić, z pewnością jednak nie powinno się ich roz-
patrywać w izolacji. Wyobraźmy sobie, że cały ten język ciała
stanowi zewnętrzne odzwierciedlenie wewnętrznych procesów po-
znawczych i intelektualnych. Stan Walters w wydanej w 2000 roku
książce The Truth About Lying (Prawda o kłamstwie) podsuwa ideę
deski rozdzielczej i porównuje ludzkie zachowania do różnych
wskaźników, takich jak prędkościomierz, obrotomierz i tak dalej.
Owe zachowania są zaledwie uzewnętrznieniem ukrytych procesów.
Tak samo jak spojrzenie na deskę rozdzielczą samochodu pozwala
stwierdzić, czy silnik działa jak należy, również obserwacja
symptomów pojawiających się w mowie ciała dostarcza informacji,
czy wszystko jest w harmonii, czy też dochodzi do konfliktu.
Obszary objęte konfliktem można potem zbadać, by się z nim
uporać.
Kiedy skupiamy się na wykrywaniu kłamstw, należy zwrócić
także uwagę na pewne sygnały werbalne. Ludzie czasem tak bardzo

215
WY KRY W AN IE KŁAMSTW l ICH OZNAK

pilnują się, by nie zdradzić się gestem, że zapominają o baczeniu na


słowa. Pamiętaj o opisanych niżej „przeciekach" werbalnych.

Język metaforyczny
Jest to werbalny, ale w dużym stopniu nieuświadamiany język, który
może dostarczyć wszelkiego rodzaju wskazówek dotyczących tego,
co dzieje się w czyimś umyśle. Jeśli na przykład ktoś mówi, że musi
„stanąć na wysokości zadania", prawdopodobnie wiąże się to ze
sposobem, w jaki postrzega siebie względem owego problemu:
widzi go ponad sobą. Wiedząc o tym, możemy nakłonić go do ta-
kiego przekształcenia obrazu, aby mógł spojrzeć na problem z góry,
dzięki czemu prawdopodobnie poczułby nad nim znacznie większą
kontrolę. Zwracanie uwagi na dobór słów rozmówcy jest ważne,
gdyż pozwala się zorientować, jak dana osoba przedstawia siebie na
tle spraw, o których mówi. Wspomniałem już o korzyściach, jakie
osiągamy podczas zawierania transakcji, jeśli orientujemy się, czy
klient wizualizuje sobie swoje potrzeby, czy też przede wszystkim
NIEŚWIADOMA KOMUNIKACJA

I
przywiązuje wagę do dźwięków, odczuć bądź jakości. Kluczowe
sformułowania, których używa w wypowiedzi, często ujawniają, w
jaki sposób wyobraża sobie to, o czym mówi. Wyławiaj słowa, które
zdradzają jego prawdziwe nastawienie, a niekoniecznie pasują do
nastawienia prezentowanego na zewnątrz.

Przykrótkie wyjaśnienia I
Chociaż wypowiedź rozmówcy, który chce cię okłamać, będzie
prawdopodobnie trochę rozwlekła, to opisując istotne wydarzenia,
zacznie mówić zdawkowo. Nagle zrezygnuje z ozdobników i za-
cznie pomijać szczegóły. Mogą się pojawić potknięcia gramatyczne.
Jeśli poprosisz kłamcę, aby rozwinął swą opowieść, przypuszczalnie
powtórzy to, co już słyszałeś, zamiast dodać więcej szczegółów.

Brak „ja"
Kłamca zwykle unika odniesień do siebie, podczas gdy w normal-
nych rozmowach często nawiązujemy do własnej osoby. Zwróć
uwagę na rzadsze stosowanie pierwszej osoby, jak również na

216
WY KRY W AN IE KŁAMSTW l ICH OZNAK

częstsze odniesienia do tego, co „każdy" robi lub myśli i co „za-


wsze" się zdarza. Jest to uogólnienie, które odsuwa na dalszy plan
jego osobisty udział w opowiadanej historii i tworzy dystans
pomiędzy nim a kłamstwem.

Łapanie za słowa
Kłamca skrupulatnie zaprzecza mało istotnemu aspektowi oskar-
żenia albo zadanego pytania. Jest to wybieg, który w najbardziej
jaskrawy sposób występuje u dzieci i bywa niezmiernie frustrując

— Dlaczego zawsze musisz przyjmować postawę obronną?


— Wcale nie zawsze.

— Idę o zakład, że się tu zakradłeś i wziąłeś to bez pytania.


— Zakradłem się? To ty się skradasz.
Wygląda to jak staranie kłamcy, żeby skierować spór na mniej
kłopodiwy obszar. Czasami takie wykręty prowadzą do bardzo
osobliwych sformułowań, które zdają się być pozbawione sensu, tak
jak słynna odpowiedź Clintona: „To zależy od tego, jakie znaczenie
ma słowo «jest»", której udzielił zapytany o swój związek z Monicą
Lewinsky.

„Jestem uczciwy"
Zaniepokojony, że ktoś może mu nie uwierzyć, kłamca często stara
się to nadrobić z nawiązką, dopełniając swe oszustwo zbędnym:
„Mówię uczciwie", albo „Nie uwierzysz w to, ale..." i tak dalej.

Spadek tempa
Ponieważ kłamca musi lawirować pomiędzy różnymi myślami, a nie
sposób przetworzyć więcej niż jedną naraz, więc kiedy ktoś kłamie,
zazwyczaj zaczyna mówić wolniej. Jego wypowiedź staje się
również nieco bardziej sztywna i oficjalna, mogą zdarzać mu się
przejęzyczenia i pauzy, które jednak stara się wypełnić dźwiękami
typu „eee", „yyy" i „hmmm". Ale najważniejszą rzeczą, na którą
należy zwrócić uwagę, jest znaczna zmiana tempa. Jeśli ktoś z na-
tury mówi raczej powoli, a nagle przyspiesza, odpowiadając na
istotne pytanie, możesz się zastanawiać, dlaczego tak jest. A ponadto
kłamstwu towarzyszy „wygładzenie" mowy, pewnego rodzaju

217
WY KRY W AN IE KŁAMSTW l ICH OZNAK

sztuczność niepasująca do normalnego sposobu wypowiadania się


danej osoby.

Ton głosu
Kiedy chcemy zwrócić uwagę na swoje słowa, mamy tendencję do
mówienia głośniej i bardziej piskliwie. Kiedy natomiast okazujemy
dystans do problemu, nasz głos staje się niższy i ściszony, Osoba,
która twierdzi, że nie przejmuje się jakąś sprawą, może kłamać,
jeżeli ton jej głosu jest podniesiony. Sama zmiana tonu jest
ważniejsza niż teorie mówiące, że wyższy lub niższy ton zwiastuje
stres.

218
N i l ŚWIADOMA KOMUNIKACJA

Bez wątpienia nie jest to wszystko zbyt proste. Może nawet


jesteście rozczarowani, że nie potrafię zaoferować mniej skom-
plikowanego systemu. Prawda jest taka, że każdy kłamie inaczej i nie
ma prostych zachowań, które wszyscy ludzie przejawialiby w takim
momencie. Dlatego kłamstwo jest tak trudne do wykrycia. Badania
dowiodły, że zawodowi łowcy kłamstw (na przykład policjanci) są w

ich wykrywaniu równie słabi jak studenci, choć powinni być bardziej
pewni swoich decyzji. Wskaźnik sukcesu dla obu grup waha się w
okolicach 55 procent, czyli idzie im tylko odrobinę lepiej, niż gdyby
po prostu zgadywali. Jest to fakt niezwykły i zatrważający. (Wygląda
na to, że pod względem wykrywalności kłamstw studentów mogliby
przewyższyć jedynie funkcjonariusze służb specjalnych).
Nie ma jednak powodu, by nie stosować tej metody Jak już
wspomniałem, istotne jest, żeby nie szukać pojedynczych oznak i nie
wyciągać z nich prostych wniosków. Podstawowa jest umiejętność
dostrzegania całych zespołów zachowań werbalnych i niewerbalnych,
a pomijania symptomy izolowanych. Jeśli jesteś przekonany, że
zauważyłeś kłamliwą bądź nerwową reakcję na swoje pytania, zmień
temat na mniej poważny i sprawdź, czy rozmówca odzyskał
swobodną postawę. Kiedy później wrócisz do problematycznej
kwestii, sprawdź, czy nie pojawił się kolejny zespół objawów.
Niekoniecznie będzie się on składać z tych samych zachowań, dlatego
powinieneś być otwarty na każde istotne odchylenie od punktu
odniesienia. Powrót do istotnego tematu i ponowne obserwowanie
reakcji rozmówcy to sprawa niezmiernie ważna. Pozwala to upewnić
się, że spostrzeżone zmiany są autentyczną nieuświadomioną reakcją
na twoje pytania lub stwierdzenia, a nie pozbawionymi znaczenia
ruchami ciała spowodowanymi niewygodną pozycją lub innymi
czynnikami zewnętrznymi. Istnieje wreszcie niebezpieczeństwo, że
wypatrując sygnałów pozawerbalnych i zadając dociekliwe pytania,
sprawisz, iż twoje zachowanie zostanie odebrane jako natarczywe i
nieuchronnie wywoła te właśnie oznaki stresu oraz odruchy obronne,
których

244
WYKRYWANIE KŁAMSTW I ICH OZNAK

szukasz. Musisz mieć na uwadze, że ludzie często reagują na sposób,


w jaki się do nich mówi, a nie na treść wypowiedzi. Im bardziej
swobodny nastrój uda ci się stworzyć, tym trafniej — i łatwiej —
będziesz mógł odczytać swego rozmówcę.

Sprawdź swoją przenikliwość

Zaprezentowaną poniżej grę możesz wypróbować z przyjaciółką,


aby się przekonać, jak dobrze ci idzie. Najpierw posadź ją naprze-
ciwko siebie i zadbaj, aby nie dowiedziała się, o co ci chodzi. Na
razie nie mów jej, że masz zamiar wykrywać kłamstwa. Wyjaśnij, że
usłyszy kilka pytań dotyczących jej poprzedniego mieszkania, i
poproś, aby odpowiadała szczerze.
Następnie zadawaj pytania o szczególnie wizualnym charakterze.
Oto kilka przykładów takich pytań, które wymagają przywoływania
obrazów:

1. Jakiego koloru były drzwi wejściowe?


2. Co było widać z okna kuchni?
3. Co widziałaś w przedpokoju, gdy wchodziłaś do mieszkania?
4. Czy zapamiętałaś jakieś obrazy wiszące na ścianach?
5. Jaka była tapeta w sypialni twoich rodziców?
I w ten deseń. Zadaj dwa albo trzy takie pytania i sprawdź, czyjej
oczy za każdym razem zwracają się w jakimś szczególnym kierunku.
Jeżeli tak, to zapamiętaj w jakim. W przeciwnym razie poszukaj
innych subtelnych sygnałów. Na potrzeby gry możesz przyjąć, że
całkowity brak ruchu może być oznaką mówienia prawdy.
Kiedy uda ci się ustalić punkt odniesienia, przejdź do następnego
etapu. Powiedz przyjaciółce, że będziesz jej teraz zadawać kolejne
pytania i na któreś z nich musi udzielić nieprawdziwej odpowiedzi.
Powinna skłamać w sposób przekonujący, a twoim zadaniem będzie
odkryć, w którym momencie to zrobiła. Nadal zadawaj pytania
odwołujące się do pamięci wizualnej. Unikaj takich, które mogłyby
wzbudzić silne uczucia albo skojarzenia słuchowe, gdyż może to
kolidować z pierwszoplanowym procesem wizualnym, na którym się
opierasz.

220
WYKRYWANIE KŁAMSTW I ICH OZNAK

Jeśli zauważyłeś wyraźne poruszenie oczu, kiedy mówiła prawdę,


teraz szukaj ruchów, które nie pasują do tamtych. Być może
kłamiąc, będzie spoglądała w przeciwną stronę. Być może postara się
utrzymać kontakt wzrokowy, obawiając się, że odwrócenie wzroku
może zostać odebrane jako oznaka kłamstwa. Być może opuści
wzrok. A może skieruje go w podobnym kierunku, ale nie w ten sam
punkt. Gdyby doszło do tej ostatniej reakcji, osobiście
zaryzykowałbym przypuszczenie, że znalazła informację, która,
chociaż nieprawdziwa, stanowi autentyczne wspomnienie, tyle że
niezwiązane z jej domem. Być może tworząc kłamstwo, pomyślała o
mieszkaniu koleżanki albo kogoś z krewnych.
Bądź również wyczulony na wszystkie inne sygnały, szczególnie
gdy nie zaobserwujesz zmian w położeniu gałek ocznych. Być może
kiedy twoja rozmówczyni skłamie, zauważysz ruch jej palców, który
nie towarzyszył prawdziwym odpowiedziom, a może odwrotnie,
zastygną w bezruchu, podczas gdy w innych przypadkach się poru-
szają. Jeśli masz ochotę, możesz zrezygnować z pytań o charakterze
wizualnym na rzecz odnoszących się do emocji, nakłaniając przyja-
ciółkę, aby skłamała, mówiąc o swych uczuciach.
Zrozumienie przykładów zawartych w tym rozdziale pozwoli ci
ustalić, czego należy szukać, aczkolwiek takie zmiany łatwiej jest
dostrzec w naturalnej i luźnej rozmowie niż w sztucznej wymianie
zdań podczas tego rodzaju gry. Pamiętaj również, że powinieneś
przećwiczyć to wiele razy, nim zaczniesz się szczerze zastanawiać, na
ile jesteś w tym dobry. Na szczęście są to przyjemne ćwiczenia.

Oznaki prawdomówności

Czasem łatwiej jest dostrzec znaki świadczące o tym, że historia jest


prawdziwa, niż szukać trudnych do uchwycenia sygnałów kłamstwa.
Niemieccy psychologowie opracowali popularny System
Oceniania Wiarygodności, stosowany w przypadkach podejrzeń o
molestowanie seksualne dzieci w celu stwierdzenia, czy nieletnie
ofiary zeznają prawdę. Podstawą SOW jest dziewiętnastopunktowa
lista, która dostarcza kryteriów do analizy treści wypowiedzi. Mamy
tutaj do dyspozycji szereg sygnałów, które świadczą o prawdziwości
zeznań. Jeśli ktoś opowiada ci historię, która w twoim odczuciu
może nie być prawdziwa, powinieneś mieć na uwadze niektóre z

221
WYKRYWANIE KŁAMSTW I ICH OZNAK

tych punktów. System ten omawia Aldert Vrij w książce Detec-ting


Lies and Deceit (Wykrywanie kłamstw i fałszu), w której po raz
pierwszy o nim przeczytałem. Odtąd używałem go w charakterze
probierza prawdomówności, słuchając różnych opowieści. Zapewnia
on również znakomity przegląd wzorców, jakim wszyscy ulegamy,
relacjonując wydarzenia. Oto najbardziej istotne kryteria owego
systemu:

1. Chaotyczna konstrukcja. Prawdziwe opowieści, o ile nie są po-


wtarzane wielokrotnie, charakteryzuje narracja zawierająca
różnorodne przeskoki w czasie. Opowiadający jest bardzo
zaangażowany w swoją historię i zazwyczaj musi cofnąć się
w czasie, aby stworzyć tło dla wątku, który właśnie się
pojawia. Chociaż zdajemy sobie sprawę, że w ten sposób
można zepsuć całą opowieść, jest to niezwykle pospolity
wzorzec. Równie dobrze ktoś może zacząć opowiadanie nie
od początku, ale najpierw objaśnić zasadniczą kwestię, którą
chce zakomunikować, a dopiero potem wypełnić tło i przejść
do fabuły Najprawdopodobniej chronologia będzie zabu-
rzona, zwłaszcza w przypadku emocjonujących i stosunkowo
świeżych relacji.
2. Bogactwo detalu Im więcej szczegółów, tym bardziej prawdo-
podobne, że historia jest prawdziwa. Jak już stwierdziliśmy,
typowy kłamca zapytany o dokładny przebieg wydarzenia nie
będzie się wdawał w szczegóły. Raczej powtórzy swoją
opowieść. Skłonność do podawania dodatkowych informacji
jest oznaką prawdomównośdbo

247
3. Osadzenie w kontekście. Ma ono miejsce, kiedy dana osoba
umieszcza opisywane wydarzenia w swoim codziennym
a&życiu, zamiast przedstawiać je, jak gdyby zaszły w próżni. Na
przykład: „Właśnie siedziałam w ogrodzie, żeby trochę odpocząć
po sprzątaniu kuchni. Słońce już zaszło, a ja nie miałam ochoty
jak zwykle oglądać telewizji, więc pomyślałam, że posiedzę
przez chwilę na tarasie". Takie bogactwo odniesień zwykle nie
występuje, kiedy historia nie jest prawdziwa.

222
WYKRYWANIE KŁAMSTW I ICH OZNAK

4. Opisy interakcji. Autentyczne historie częściej zawierają szczegóły


dotyczące interakcji narratora z innymi osobami. Na przykład:
„Zapytałam go, co tu robi, a on roześmiał się upiornie, więc
trochę się zlękłam i cofnęłam się".
5. Odtworzenie wypowiedzi. Niewielu kłamców w swoich opowieściach
przytacza dosłownie fragmenty dialoguJ Preferują oni
relacjonowanie tego, co zostało powiedziane. Na przykład zdanie
„Powiedziałem mu: «Nie rób tak, bo to zepsujesz*" jest bardziej
typowe dla prawdziwej opowieści niż: „Powiedziałam mu, żeby
tak nie robił, bo to zepsuje".
6. Niespodziewane komplikacje w trakcie wydarzenia. Jeśli w historii nie
występują żadne przeszkody ani niespodziewane wypadki, które
zakłócają jej bieg, jej wiarygodność jest mniejsza.
7. Niezwykle szczegóły. Są to pojawiające się w opowieści elementy,
które odbiegają od normy. Na przekład fakt, że jedna z
opisywanych postaci miała złoty ząb. Owe detale mogą być
zbyteczne dla głównego wątku historii.
8. Dokładne opisanie szczegółów bez ich zrozumienia. Jest to typowe dla
dzieci, które są zbyt młode, aby zrozumieć zachowania seksualne
i opisują takie czynności, używając naiwnych sformułowań.
Może to jednak dotyczyć również innego kontekstu, kiedy
znaczenie jakiegoś wydarzenia jest obce osobie, która je opisuje,
ale pozostaje jasne dla słuchacza.
9. Subiektywne spostrzeżenia. Możemy się spodziewać, że narrator
nawiąże do tego, jak czuł się w trakcie opisywanych wydarzeń
albo jakie myśli pojawiały się wówczas w jego głowie.
10. Przypuszczenia co do wewnętrznego stanu bohaterów. Osoba
relacjonująca wydarzenia opisuje, co jej zdaniem mogły
odczuwać inne osoby. Na przykład: „Był wyraźnie zde-
nerwowany, ponieważ zdjął okulary i mówił podniesionym
głosem".
11. Spontaniczne poprawki. Drobne poprawki oraz liczne wtręty czynią
historię bardziej wiarygodną. Poniższa wypowiedź zawiera oba
przykłady: „Pisał na laptopie — miał jednego z tych małych
Sony Vaio — i siedział tam całymi godzinami, tylko raz

223
WYKRYWANIE KŁAMSTW I ICH OZNAK

zamówił kawę. Chociaż nie, wtedy kupił ciastko, ale tkwił tam
całe wieki".
12. Przyznawanie się do luk w pamięci. Osoba mówiąca prawdę bez obaw
przyznaje się do tego, że nie może sobie przypomnieć jakiegoś
szczegółu. Jest zupełnie normalne, kiedy powie coś w tym
rodzaju: „Nie pamiętam, co tam robiliśmy, ale wszyscy
zatrzymaliśmy się w tym hotelu". Kryterium to nie jest jednak
spełnione, gdy na bezpośrednie pytanie otrzymujemy
odpowiedź: „Nie wiem".
13. Wątpliwości dotyczące własnego oświadczenia. Osoba prawdomówna
może przyznać, że pewne elementy jej opowieści mogą być
nieprawdziwe lub niedokładnie odtworzone z pamięci.
14. Obniżanie własnej wartości. Osoba relacjonująca wydarzenia może
nawiązać do szczegółów, które ją obciążają lub ośmieszają. Na
przykład: „To była moja wina. Wiem, że powinnam go zostawić
w spokoju". Czasem może się posunąć do całkowitego
rozgrzeszenia winowajcy.

Oczywiście wciąż istnieją powody, dla których owe kryteria mogą


być spełnione także wtedy, kiedy dochodzi do kłamstwa, albo nie być
spełnione w prawdziwej relacji. Dlatego w kontekście kryminalnym
muszą zostać skonfrontowane z innymi kryteriami prawdomówności,
które uwzględniają cechy charakteru przesłuchiwanego, wywierany
na niego nacisk oraz styl samego przesłuchania, zanim zostaną
wyciągnięte jakiekolwiek wnioski. Przypominam więc ponownie:
bądź ostrożny, przechodząc do konkluzji. Wykrywanie kłamstw to
fascynująca, lecz niezwykle przewrotna sztuka.

224
Pułapki myślenia
Wyobraź sobie, że pojawiły się doniesienia o jakiejś straszliwej
chorobie, która wprawdzie dotyka jednej osoby na dziesięć tysięcy,
ale jest zawsze śmiertelna. Obawiasz się jej, więc postanawiasz się
poddać badaniom, aby sprawdzić, czy nie jesteś zarażony. Żaden
test medyczny nie jest w stu procentach bezbłędny, ale twój doktor
wyjaśnia, że akurat ten słynie z dokładności rzędu 99 procent, nie-
zależnie od tego, czy jesteś chory, czy nie (innymi słowy, w 99 pro-
centach przypadków dostarcza prawidłowej odpowiedzi, negatywnej
lub pozytywnej). Decydujesz się go przeprowadzić. Pobrana zostaje
próbka krwi i dowiadujesz się, że wyniki otrzymasz pocztą.
Tydzień później przychodzi list z laboratorium. Otwierasz ko-
pertę i czytasz. Widzisz przed sobą odpowiedź, która napawa cię
lękiem — wynik jest pozytywny. Test wykazał, że zapadłeś na
śmiertelną chorobę. Jesteś zdruzgotany.
I masz prawo, czyż nie?
Jeszcze raz prześledź powyższy scenariusz i zadaj sobie pytanie,
które mogłoby się wydawać banalnie proste: jakie jest prawdopodo-
bieństwo, że jesteś zarażony tą chorobą? Proszę, zastanów się nad
odpowiedzią, nim zaczniesz czytać dalej. Jeśli nie jesteś pewien,
określ tylko szacunkową wartość.
Domyślam się, że powtórnie przeczytałeś scenariusz i doszedłeś
do wniosku, że prawdopodobieństwo, iż jesteś zarażony śmiertelną
chorobą, wynosi 99 procent. Ci, którym moja prośba

253
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

o dokładne rozważenie odpowiedzi nasunęła jakieś podejrzenia, mogą


z pewną nieufnością odnieść się do takiego stosunku procentowego,
ale na pewno będą skłonni przyznać, że prawdopodobieństwo choroby
jest większe niż jej braku. Tylko nieliczni, biegli w statystyce, będą
znać prawidłową odpowiedź. Dysponując podanymi wyżej
informacjami, nie powinieneś się obawiać pozytywnego wyniku
badania. Prawdopodobieństwo, że jesteś chory, jest m n i e j s z e n i ż
jeden procent.
To prawda — chociaż test jest w 99 procentach wiarygodny,
prawdopodobieństwo zarażenia jest mniejsze niż jeden do stu.
Kluczem do odkrycia tego sprzecznego z intuicją faktu jest skrawek
informacji, który mogłeś przeoczyć albo przynajmniej zbagatelizować
jego znaczenie. Choroba dotyka tylko jednej na dziesięć tysięcy osób.
Zatem pozytywny wynik testu, który jest w 99 procentach trafny,
może oznaczać, że należysz do tych dziewięćdziesięciu dziewięciu
osób, u których bezbłędnie odkryto chorobę, albo jesteś tą jedną na
sto, która jest zdrowa, ale wskutek niedokładności testu została
wprowadzona w błąd. (Pamiętaj, że test jest w 99 procentach
wiarygodny niezależnie od tego, czy jesteś chory, czy nie). Zatem czy
jest bardziej prawdopodobne, że jesteś jednym z prawidłowo
zdiagnozowanych chorych, czy też — że należysz do błędnie
przebadanych, których ominęła choroba?
Choroba dotyka tylko jedną osobę na dziesięć tysięcy. Zapomi-
nając więc na chwilę o teście, możesz od razu się przekonać, że o
wiele większe jest prawdopodobieństwo, iż jesteś zdrowy (rzędu
9999:1). Teraz wyobraźmy sobie, że testowi poddaje się milion osób.
Zarażonych będzie jedynie około setki. Dziewięćdziesiąt dziewięć z
nich zostanie prawidłowo zdiagnozowanych, ponieważ test jest w 99
procentach bezbłędny. Z drugiej strony 999900 osób nie będzie
zarażonych, ale jeden procent (czyli 9999) zostanie błędnie
zdiagnozowany. Czy należysz więc do tych 99, którzy są chorzy, czy
jesteś jednym z tych 9999, którzy nie są? Prawdopodobieństwo, że
znajdujesz się w tej drugiej, bezpiecznej grupie, jest ponad sto razy
większe.
o dokładne rozważenie odpowiedzi nasunęła jakieś podejrzenia, mogą
z pewną nieufnością odnieść się do takiego stosunku procentowego,
ale na pewno będą skłonni przyznać, że prawdopodobieństwo choroby
jest większe niż jej braku. Tylko nieliczni, biegli w statystyce, będą

254
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

znać prawidłową odpowiedź. Dysponując podanymi wyżej


informacjami, nie powinieneś się obawiać pozytywnego wyniku
badania. Prawdopodobieństwo, że jesteś chory, jest m n i e j s z e n i ż
jeden procent.
To prawda — chociaż test jest w 99 procentach wiarygodny,
prawdopodobieństwo zarażenia jest mniejsze niż jeden do stu.
Kluczem do odkrycia tego sprzecznego z intuicją faktu jest skrawek
informacji, który mogłeś przeoczyć albo przynajmniej zbagatelizować
jego znaczenie. Choroba dotyka tylko jednej na dziesięć tysięcy osób.
Zatem pozytywny wynik testu, który jest w 99 procentach trafny,
może oznaczać, że należysz do tych dziewięćdziesięciu dziewięciu
osób, u których bezbłędnie odkryto chorobę, albo jesteś tą jedną na
sto, która jest zdrowa, ale wskutek niedokładności testu została
wprowadzona w błąd. (Pamiętaj, że test jest w 99 procentach
wiarygodny niezależnie od tego, czy jesteś chory, czy nie). Zatem czy
jest bardziej prawdopodobne, że jesteś jednym z prawidłowo
zdiagnozowanych chorych, czy też — że należysz do błędnie
przebadanych, których ominęła choroba?
Choroba dotyka tylko jedną osobę na dziesięć tysięcy. Zapomi-
nając więc na chwilę o teście, możesz od razu się przekonać, że o
wiele większe jest prawdopodobieństwo, iż jesteś zdrowy (rzędu
9999:1). Teraz wyobraźmy sobie, że testowi poddaje się milion osób.
Zarażonych będzie jedynie około setki. Dziewięćdziesiąt dziewięć z
nich zostanie prawidłowo zdiagnozowanych, ponieważ test jest w 99
procentach bezbłędny. Z drugiej strony 999 900 osób nie będzie
zarażonych, ale jeden procent (czyli 9999) zostanie błędnie
zdiagnozowany. Czy należysz więc do tych 99, którzy są chorzy, czy
jesteś jednym z tych 9999, którzy nie są? Prawdopodobieństwo, że
znajdujesz się w tej drugiej, bezpiecznej grupie, jest ponad sto razy
większe.
W ciągu ostatnich piętnastu lat naukowcy nie szczędzili wysiłków,
badając naszą fascynującą skłonność do ulegania takim mentalnym
pułapkom, które są równie uporczywe jak złudzenia optyczne.
Problem w tym, że nie mamy tu do czynienia z błyskotliwymi
łamigłówkami, ale rzeczywistym życiowym niebezpieczeństwem,
które wiąże się z naszą niezdolnością do oceny prawdopodobieństwa i
ryzyka.

254
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

Rzucam monetą siedem razy i zapisuję, czy upada orłem (O) czy
reszką (R) do góry. Dla własnej przewrotnej radości stworzyłem
poniższy wykaz. Występują w nim trzy wyniki, ale tylko jeden jest
prawdziwy. Która z możliwości jest najbardziej prawdopodobna?

1. ooooooo
2. RRRRRRR
3. ORROROO

Zapamiętaj swoją odpowiedź. Bądź uczciwy.


Odpowiedź jest taka, że każda z kombinacji jest tak samo
prawdopodobna jak pozostałe. Prawdopodobieństwo wystąpienia
określonego układu orłów i reszek w danej serii rzutów nie jest
większe niż jakiekolwiek innego układu. Jest tak dlatego, że moneta
nie ma pamięci i każdy rzut daje szanse pół na pół. Dajemy się jednak
zbałamucić, że trzecia opcja wygląda bardziej „typowo". Na tej samej
zasadzie komu by się przyśniło, żeby skreślić w totolotku numery 1,
2, 3, 4, 5 i 6? A przecież szansa, że ta sekwencja okaże się wygraną,
jest taka sama, jak w przypadku każdego mniej oczywistego układu
liczb, jaki wybierzesz.
Pomieszanie tego, co możliwe, z tym, co typowe, prowadzi do
słynnego paradoksu hazardzisty. Siedziałem kiedyś przy ruletce i
obserwowałem eleganckich, znakomitych chińskich zawodowców,
którzy skrupulatnie notowali wyniki, aby określić, który z kolorów z
większym prawdopodobieństwem wystąpi w kolejnym zakładzie.
Oczywiście jeśli kulka wylądowała na czarnym polu pięć razy z
rzędu, wydaje się rozsądne postawić na czerwony. Ale to nieprawda!
O ile przy n i e s k o ń c z o n e j liczbie zakładów można oczekiwać, że
wystąpień każdego z kolorów będzie tyle samo, a przy w i e l k i e j ich
liczbie kolory zrównoważą się z grubsza, to nic takiego nie musi się
zdarzyć przy krótkiej seriifn
Oto kolejna powszechnie występująca przeszkoda na drodze ra-
cjonalizmu. Psycholog Massimo Piattelli-Palmarini zaproponował
pewną grę. Na początek zastanów się przez chwilę nad przybliżonym
wynikiem poniższego działania. Nie masz dość czasu, aby obliczyć
dokładny wynik, więc zaryzykuj zgadywanie:
2x3x4x5x6x7x8

254
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

Proszę, zapamiętaj swoją odpowiedź i podsuń to zadanie paru


innym ludziom. Ich odpowiedzi również zapamiętaj.
Następnie znajdź jeszcze kilka osób o takim samym poziomie
intelektualnym i poproś ich o podanie wyniku kolejnego mnożenia w
tak samo ograniczonym czasie pięciu sekund:
8x7x6x5x4x3x2
Jak przenikliwie zauważa Piattelli-Palmarini, wyniki drugiej grupy
okażą się znacząco wyższe. Jak to możliwe? Spoglądając na oba
działania, wiemy, że wynik powinien być taki sam, ale drugi układ w
jakiś sposób nakłania do wyższych szacunków.
Ale to jeszcze nie wszystko. Porównaj przypuszczenia twoje i
twoich przyjaciół z rzeczywistym wynikiem. Prawidłowa odpowiedź
brzmi... 40320. Czy przypadkiem wasze szacunki nie były o wiele
niższe? Rzecz w tym, że zaczynamy mnożyć cyfiy ( 2 x 3 x 4 . . . ) i
kiedy mamy już cząstkowy wynik, odkrywamy, że bardzo trudno
posunąć się dalej. Niezwykle trudno jest mnożyć w pamięci. W jakiś
sposób przywieramy do liczb, które już mamy w myśli i cała
kalkulacja grzęźnie w miejscu. Dowiedziono nawet, że jeśli adwokat
zasugeruje podczas rozprawy liczbę miesięcy kary dla przestępcy, to
prawdopodobnie sędzia, podejmując decyzję, pomyśli o tej liczbie,
chociaż pozornie ją lekceważy Gdy sugerowana kara jest wyższa,
sędziowie orzekają wyższe wyroki.
To tak, jakbyśmy słysząc albo widząc daną liczbę, ustalali sobie miarę
i nie mogli się od niej zbytnio oddalić. Jest to powszechna pułapka
myślowa określana jako zakotwiczenie. Gdyby ogromna płachta
gazety została złożona sto razy na pół (wyobraźmy sobie, że jest to
możliwe), jaką grubość osiągnąłby powstały w ten sposób plik
papieru? Byłby taki jak cegła? Jak pudełko po butach? Jak podaje
Sam Harris, uzasadniając podobną opinię na temat intuicji w
znakomitej książce The End of Faith (Koniec wiary), prawidłowa
odpowiedź jest taka, że powstały obiekt byłby „tak gruby, jak znany
nam wszechświat". I znów zakotwiczyliśmy się w początkowych,
mniejszych rozmiarach.
Zapytaj kogoś, czy rozważa prawdopodobieństwo w racjonalny i
zrównoważony sposób, a z pewnością usłyszysz dumną odpowiedź
twierdzącą. A przecież jesteśmy w jakiś sposób przywiązani do tego

254
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

rodzaju błędów, pomimo całej naszej wiedzy. To trochę tak, jakbyśmy


o czymś wiedzieli, ale nie potrafili zrobić z tego użytku.
Przyjrzyjmy się tekstowi:

Harry był jako dziecko bardzo twórczy i uwielbiał zwracać na siebie


uwagę. Nigdy nie czuł się członkiem gangu i Wprowadziło do silnego
pragnienia, by imponować innym zdolnościami. Przeszedł szkołę,
skupiając się na sobie, i próbował swych sił w różnych dziedzinach
twórczości. Cieszyła go każda okazja, kiedy mógł się zaprezentować
przed widownią.

Teraz spójrz na poniższe zdania, odnoszące się do Harry'ego w


wieku dorosłym, i ułóż je w kolejności od najbardziej do najmniej
prawdopodobnego.

1. Harry jest księgowym.


2. Harry jest zawodowym aktorem.
3. Harry lubi chodzić na koncerty muzyki klasycznej.
4. Harry jest zawodowym aktorem i lubi chodzić na koncerty
muzyki klasycznej.
Zanim zaczniesz czytać dalej, uporządkuj je w takiej kolejności,
jaką uważasz za stosowną.
Czy uznałeś za bardziej prawdopodobne, że Harry jest aktorem, a
nie księgowym? Błąd numer jeden. W Wielkiej Brytanii jest o wiele
więcej księgowych niż zawodowych aktorów. Czy księgowy nie może
być pewny siebie i dobrze się prezentować? Pod wpływem opisu
pasującego do twego wyobrażenia o początkach kariery „typowego"
aktora, stałeś się zbyt zaślepiony, aby dokonać rozsądnej oceny.
Czy uznałeś, że odpowiedź numer cztery jest bardziej praw-
dopodobna od odpowiedzi numer trzy? Zatrzymaj się i pomyśl. Jak
zdanie: „Harry jest zawodowym aktorem i lubi chodzić na koncerty
muzyki klasycznej" może być bardziej prawdopodobne od zdania
„Harry lubi chodzić na koncerty muzyki klasycznej"? Według zdania
numer cztery Harry może robić coś poza swoją pracą.
Prawdopodobieństwo, że dwa elementy informacji odpowiadają
rzeczywistości, jest siłą rzeczy mniejsze, niż gdyby tylko jeden z nich
był prawdziwy. Teraz jest to oczywiste, ale wciąż ulegamy tendencji
do wybierania mniej prawdopodobnych opcji.

254
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

Wyobraźmy sobie, że udało mi się przemycić obciążoną kostkę do


jednego z kasyn gry w Las Vegas. Kostka jest spreparowana tak
zmyślnie, że ma skłonność do upadania szóstką do góry. Spodziewam
się, że szóstka będzie wypadać w większości przypadków, ale nie za
każdym razem. Rzucam nią kilkakrotnie i zapisuję wyniki. Zdecyduj,
który z następujących jest bardziej prawdopodobny:

1. 3, 1, 6, 2, 5
2. 6, 3, 1, 6, 2, 5

Zaczynasz już pewnie łapać, o co chodzi, ale to takie kuszące,


żeby postawić na drugą opcję, prawda? A przecież druga opcja jest
n i e w ą t p l i w i e mniej prawdopodobna od pierwszej, a to z powodów
wymienionych w poprzednim przykładzie. Jak łatwo zauważyć, jest to
taka sama sekwencja jak pierwsza, tylko z dodatkowym warunkiem
wyrzucenia szóstki na samym początku. Może być tylko mniej
prawdopodobna niż sekwencja z pierwszego przykładu, gdzie na
początku zostaje wyrzucony jakikolwiek inny numer. Jeżeli wolisz,
możesz przenieść szóstkę z początku na koniec ciągu, aby oba
wyglądały prawie tak samo — i wciąż będziesz miał ochotę
powiedzieć, że drugi wynik jest bardziej prawdopodobny. Jesteśmy
beznadziejni!
Jeśli naprawdę chcesz przystąpić do boju, pozwolę sobie przy-
wołać klasyczny przykład działania sprzecznego z intuicją. Znany
obecnie jako paradoks Monty'ego Halla, przypuszczalnie po raz
pierwszy został zaprezentowany w książce Josepha Bertranda Calcul
des probabilités wydanej w 1889 roku, gdzie występował pod nazwą
paradoksu pudełka Bertranda. Ten sam problem został w 1990 roku
przedstawiony w rubryce porad Ask Marilyn magazynu „Paradę", zaś
opublikowana tam odpowiedź, chociaż prawidłowa, wywołała burzę
kontrowersji. Marilyn* dowiodła, że wielu matematyków było w
błędzie. A oto moja wersja tego paradoksu. W takiej formie został
zaprezentowany w telewizji i stał się przyczyną zajadłych sporów.
Pokazuję ci trzy pudełeczka na biżuterię i bardzo drogi pierścio-
nek, który chcesz wygrać. Kiedy jesteś odwrócony plecami, umiesz-
czam pierścionek w jednym z pudełek. Wiem, gdzie jest schowany,
ale ty nie wiesz. Kiedy się odwracasz z powrotem, wyjaśniam ci
zasady gry. Proszę, abyś zgadł, do którego z pudełeczek włożyłem

* Marilyn von Savant — amerykańska felietonistka


254 i pisarka pochodzenia austriackiego.
Została wpisana do Księgi Rekordów Guinnessa jako osoba o najwyższym ilorazie
inteligencji (przyp. tłum.).
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

pierścionek. Możesz wskazać na jedno z trzech. Potem, zanim


poproszę cię o potwierdzenie, otworzę jedno z pozostałych
pudełeczek, w którym, jak mi wiadomo, nie ma pierścionka. Pokażę
ci, że jest puste, i odłożę je na bok, eliminując z gry. Następnie
zapytam cię, czy chcesz pozostać przy pudełku, które wybrałeś
początkowo, czy wolisz zmienić wybór i wskazać na to drugie. Jeśli
wskażesz właściwe pudełko, pierścionek jest twój.

Czy powinieneś pozostać przy pierwszym wyborze, czy też go


zmienić?
Co robisz? Czy zyskasz cokolwiek, dokonując zamiany? Ludzie
odpowiadają bardzo różnie, ale najbardziej powszechna reakcja jest
taka, że pozostają przy pierwotnym wyborze. Wydaje im się jakoś, że
tak jest właściwie. Zresztą na tym etapie prawdopodobieństwo wynosi
tylko pół na pół, więc po co zmieniać. Z pewnością byłoby to przykre,
gdybyśmy po dokonaniu zamiany przekonali się, że jednak pierwszy
wybór był trafimy
Odpowiedź brzmi: p o w i n i e n e ś z m i e n i ć w y b ó r . Jeśli to
zrobisz, prawdopodobieństwo zdobycia pierścionka zwiększy się
dwukrotnie. Dzięki zmianie szansa wygranej wzrasta z jednej trzeciej
do dwóch trzecich. To nie jest pół na pół.
Jeśli to rozumowanie wydaje ci się śmieszne lub po prostu błędne,
pozwól, że wyjaśnię je na kilka sposobów, abyś mógł wybrać ten,
który ci najbardziej odpowiada. Przede wszystkim musisz wiedzieć,
że jest to rzecz, która zbija z tropu bardzo inteligentnych i
błyskotliwych ludzi, a nawet matematyków, jeżeli nie słyszeli o niej
wcześniej.
Spójrz na to w ten sposób. Powiedzmy, że zawsze umieszczam
pierścionek w pudełku C. Pudełko C zawsze wygrywa. W dwóch z
trzech przypadków najpierw wybierzesz A lub B i będziesz w błędzie.
Oznacza to, że w dwóch z trzech przypadków nie mam wyboru, które
z pozostałych dwóch pudełeczek otworzyć i odrzucić, jako że jednym
z nich jest zwycięskie C. Jeśli wybierzesz A, muszę otworzyć B, a
jeśli wybierzesz B, muszę otworzyć A. W obu przypadkach pudełko C
pozostawiam w spokoju. I w obu przypadkach powinieneś zamienić
pierwotnie wybrane pudełko na to, które pominąłem. W mniej
prawdopodobnej sytuacji (jeden do trzech), gdy od razu wskażesz
wygrywające pudełko C, mogę otworzyć zarówno A, jak i B, ty zaś

254
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

nie powinieneś oczywiście zmieniać decyzji. Jednak to, że od razu


dokonasz właściwego wyboru, może się zdarzyć tylko w jednym
przypadku na trzy. Przeczytaj, proszę, ten akapit jeszcze raz.
Jeśli nadal zamierzasz traktować pozostałe dwa pudełka jako
prawdopodobieństwo pół na pół, spójrzmy na to inaczej. Wyobraź
sobie, że mamy do dyspozycji sto pudełeczek, a nie trzy. Kiedy
dokonujesz pierwszego wyboru, szansa trafienia wynosi oczywiście
jeden do stu, jest więc bardzo nikła. A teraz — wyobraź sobie, że tak
robię — otwieram dziewięćdziesiąt osiem pustych pudełeczek,
pozostawiając tylko to, które wybrałeś i drugie, znajdujące się, po-
wiedzmy, na trzydziestej siódmej pozycji. Oczywiście zakładamy, że
wiem, w którym z nich jest pierścionek. Czy zatem nie jest o wiele
bardziej prawdopodobne, że mieści się on w tym pudełku, które
pozostawiłem zamknięte (numer trzydzieści siedem), a nie w tym
wybranym przez ciebie jako jedno ze stu? Teraz szanse nie wyglądają
już jak pół na pół, zgodzisz się z tym? Twój pierwszy wybór jest
nadal mało obiecujący, za to numer trzydziesty siódmy wydaje się o
wiele bardziej prawdopodobny. Jest tak dlatego, że twoja pierwsza
decyzja w tym przykładzie ma jeden procent prawdopodobieństwa
trafności, co oznacza, że jedyna pozostała możliwość (ostatnie
pudełko) w 99 procentach jest równoznaczna z wygraną. Oba
pudełeczka razem dają stuprocentową pewność, gdyż wiemy, że w
jednym z nich został schowany pierścionek. Podobnie w przypadku
gry w trzy pudełka, twój pierwszy wybór ma jedną trzecią
prawdopodobieństwa wygranej, z czego naturalną koleją rzeczy wy-
nika, że pudełko, które pozostawiłem zamknięte, daje ci szansę jak
dwa do trzech.
Masz teraz pewność, że odpowiedź pokrywa się dokładnie z moim
wyjaśnieniem. Życzę wiele radości z wykorzystania tego wywodu w
towarzystwie.
Możesz twierdzić, że ostatni z przykładów stanowi interesujące
ćwiczenie umysłowe czy nawet temat dla cieszącego się
oszołamiającym powodzeniem teleturnieju, ale jest raczej oderwany
od rzeczywistości. Faktem jest jednak, że kognitywne pułapki czynią
z nas nieświadome ofiary drastycznych nieporozumień w dziedzinie
prawdopodobieństwa, to zaś prowadzi ludzi, z lekarzami i sędziami
włącznie, do chybionych decyzji.

254
261
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

Z poprzedniego rozdziału dowiedzieliście się, że sposób, w jaki


widzimy obrazy w głowie, wywiera ogromny wpływ na to, jak się z
nimi utożsamiamy. Jest to jedna z głównych przyczyn nieracjonalnego
myślenia, o którym rozmawiamy. Jeśli coś można sobie łatwo
wyobrazić, staje się to bardziej realne i bliskie niż coś, czego nie da
się zamienić w tak wyrazisty obraz. Zawierająca kilka szóstek seria
rzutów obciążoną kostką wygląda bardziej realnie i czujemy, że jest
bardziej prawdopodobna, nawet jeśli wiemy, że taka nie jest. Tak
samo lek obniżający wskaźnik śmiertelności choroby z 10 do 0
procent wydaje się o wiele bardziej wart inwestycji niż taki, który
może obniżyć śmiertelność innej choroby z 40 do 30 procent, mimo
że są równie skuteczne. Oglądamy zdjęcia i czytamy artykuły o
katastrofach kolejowych, po czym odtwarzamy w umyśle straszliwe
sceny, stwierdzając, że niebezpiecznie jest podróżować pociągiem, a
przecież prawdopodobieństwo śmierci w takim wypadku (1:500 000)
jest dwukrotnie mniejsze niż to, że na nasz dom spadnie samolot
(1:250000).* Poruszamy się w obszarze, w którym emocje przejmują
władanie nad rozumem, a rezultaty mogą być zgubne.

Nauka i relatywizm
W Bristolu mieszkałem w pobliżu mostu Clifton Suspension Bridge,
którego wspaniałość przerasta wszelkie wyobrażenie. Na każdym z
jego końców wznosi się ogromna ceglana wieża o nieregularnym
kształcie przypominającym przysadzistą literę A. Każde z tych A ma
niewielki zacios w postaci umieszczonej na wierzchołku platformy.
Zgodnie z oryginalnymi planami Brunela na szczytach obu wież miały
siedzieć ogromne złote sfinksy, spoglądające na siebie ponad
wąwozem. Myślę, że był to rewelacyjny pomysł, ale ten

* Za: Dick Taverne, The March of Unreason.

254
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

chodzący w cylindrze facet musiał porzucić swój projekt z powodu


braku funduszy, a most ukończono dopiero po jego przedwczesnej
śmierci w wieku pięćdziesięciu trzech lat. Być może po wybudo-
waniu prozaicznego kampusu w Uxbridge marzyło mu się więcej
dramatyzmu, lecz niestety bliźniacze pozłacane dziwolągi nigdy nie
wyszły poza fazę projektu. Most musiał obyć się bez sfinksów.
Wielbicieli bristolskiej szkoły artystycznej okresu wiktoriańskiego
intryguje zapewne fakt, że powstałe wcześniej pejzaże malarskie z
wizją ukończonego mostu ukazują na wyrost owe dwa sfinksy.
Zawsze odnosiłem wrażenie, że brak tych dwóch wielkich kobiet
o ciałach lwów to prawdziwa strata. Jest w tym pomyśle coś
niezmiernie śmiałego, niezniszczalnego i optymistycznego. W
obecnych czasach wzdragamy się przed tworzeniem tak wyrazistych
obrazów, hamowani obawą, aby nikogo nie przytłoczyć. Nie
wznosimy ekstrawaganckich budowli i nie mówimy w sposób
ekstrawagancki. Sam język zaczął być postrzegany jako opresor.
Zapominamy o dumnym przepychu Crystal Pałace na rzecz ane-
micznej i pełnej skruchy doczesności Millennium Dome.
Wszystko to bierze się z postkolonialnego poczucia winy. W la-
tach sześćdziesiątych XX wieku antropolog nazwiskiem Clifford
Geertz przetarł szlak dla multikulturalizmu, kiedy jako pierwszy
zaczął mówić o kulturach plemiennych w ich własnych kategoriach,
zamiast traktować je jak egzotyczne i prymitywne ciekawostki.
Podstawą jest spostrzeżenie, że walory danej kultury nie są ani
mniej, ani bardziej cenne niż jakiejkolwiek innej. Był to prawdziwy
krok naprzód, który pozostawił daleko w tyle odstręczający etos
kolonialny. Gdy wkroczyliśmy w epokę postmodernizmu, fetysz
zwany prawdą obiektywną stał się czymś względnym. Nasze
prawdy i znaczenia są postrzegane jako zwyczajne produkty
naszego systemu wartości, zaś sugestie, że jedna wiara jest w czymś
lepsza lub bardziej wartościowa od innej, uchodzą w najlepszym
wypadku za przestarzałe i naiwne. Co najwyżej niektórzy
komentatorzy oraz samozwańczy intelektualiści traktują je jak
symboliczny gwałt. Taki relatywizm — z jednej strony skrajne
przeciwieństwo fundamentalizmu, z drugiej skuteczny środek
promowania niebezpiecznej i bezpodstawnej ideologii za pomocą
pomniejszania wartości dowodów — zazwyczaj kryje się w
warstwach celowo niejasnego języka, jak gdyby nieprzeniknione do

235
NAUKA I RELATYWIZM

bólu słownictwo było warunkiem koniecznym wzniosłego myślenia.


Większość poświęconej temu zagadnieniu literatury socjologicznej
czyta się jak instruktaż auto-erotycznego duszenia.
Odkąd ta hermeneutyczna histeria zakorzeniła się w naszych
duszach, nauka zaczęła zyskiwać złą reputację. Wiedza naukowa
zaczęła być postrzegana jako jeszcze jeden przykład subiektywnych
i osobistych wyobrażeń, przynależnych tym razem naukowcom i
nędznym produktom ich systemu wartości. Nie widziano w niej nic
bardziej czy mniej wartościowego od wybitnie sprzecznych z nauką
przekonań jakiegoś wyznawcy New Age. Mogłoby się wydawać, że
nie ma w tym nic zdrożnego. Z pewnością stwierdzenie, że
naukowiec ma swoje przekonania, a jakiś ezoteryczny uzdrowiciel
ma swoje i żadnemu z nich nie wolno określać poglądów drugiego
jako bezwartościowych, sprawia wrażenie podejścia uczciwego i
oświeconego. Równie dobrze ktoś mógłby powiedzieć, że ateista
jest tak samo religijny jak chrześcijanin, gdyż przyjął system
poglądów, do których postanowił się rygorystycznie stosować. Jest
to opinia kusząca, ale nonsensowna i nie ma w niej więcej logiki niż
w stwierdzeniu, że chrześcijanin jest rodzajem ateisty. Posiadanie
określonych przekonań na temat religii nie jest tym samym co bycie
jej wyznawcą.
A jak to wygląda z obiektywnego punktu widzenia? Jeżeli
prawda jest całkowicie relatywna, w którym momencie się z nią
rozchodzimy? Czy poza naszymi wartościami i percepcją nic nie
istnieje? Czy za moimi plecami nadal znajduje się ściana, chociaż w
tym momencie na nią nie patrzę? Czy kiedykolwiek tam była?
Chociaż może to być fascynującym ćwiczeniem umysłowym dla
studentów filozofii, ja wolę naiwnie odwołać się do bardziej
praktycznego modelu, według którego ściana najprawdopodobniej
pozostała na miejscu, mimo że jej nie widzę, i odpowiednio do
talizmu, z drugiej skuteczny środek promowania niebezpiecznej i
bezpodstawnej ideologii za pomocą pomniejszania wartości dowo-
dów — zazwyczaj kryje się w warstwach celowo niejasnego języka,
jak gdyby nieprzeniknione do bólu słownictwo było warunkiem
koniecznym wzniosłego myślenia. Większość poświęconej temu
zagadnieniu literatury socjologicznej czyta się jak instruktaż
auto-erotycznego duszenia.
Odkąd ta hermeneutyczna histeria zakorzeniła się w naszych
duszach, nauka zaczęła zyskiwać złą reputację. Wiedza naukowa

236
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

zaczęła być postrzegana jako jeszcze jeden przykład subiektywnych


i osobistych wyobrażeń, przynależnych tym razem naukowcom i
nędznym produktom ich systemu wartości. Nie widziano w niej nic
bardziej czy mniej wartościowego od wybitnie sprzecznych z nauką
przekonań jakiegoś wyznawcy New Age. Mogłoby się wydawać, że
nie ma w tym nic zdrożnego. Z pewnością stwierdzenie, że
naukowiec ma swoje przekonania, a jakiś ezoteryczny uzdrowiciel
ma swoje i żadnemu z nich nie wolno określać poglądów drugiego
jako bezwartościowych, sprawia wrażenie podejścia uczciwego i
oświeconego. Równie dobrze ktoś mógłby powiedzieć, że ateista
jest tak samo religijny jak chrześcijanin, gdyż przyjął system
poglądów, do których postanowił się rygorystycznie stosować. Jest
to opinia kusząca, ale nonsensowna i nie ma w niej więcej logiki niż
w stwierdzeniu, że chrześcijanin jest rodzajem ateisty. Posiadanie
określonych przekonań na temat religii nie jest tym samym co bycie
jej wyznawcą.
A jak to wygląda z obiektywnego punktu widzenia? Jeżeli
prawda jest całkowicie relatywna, w którym momencie się z nią
rozchodzimy? Czy poza naszymi wartościami i percepcją nic nie
istnieje? Czy za moimi plecami nadal znajduje się ściana, chociaż w
tym momencie na nią nie patrzę? Czy kiedykolwiek tam była?
Chociaż może to być fascynującym ćwiczeniem umysłowym dla
studentów filozofii, ja wolę naiwnie odwołać się do bardziej
praktycznego modelu, według którego ściana najprawdopodobniej
pozostała na miejscu, mimo że jej nie widzę, i odpowiednio do tego
działać (na przykład nie wchodzić na nią tyłem). Tak samo, jak
zauważył znakomity pisarz Dick Taverne, wyobrażam sobie, że
większość postmodernistycznych teoretyków z radością akceptuje
fakt, iż nauka posiada pewną namacalną i obiektywną wartość,
kiedy udając się na swoje konferencje, powierzają swoje życie sa-
molotom.
Wiele oczywiście przemawia za tym, że rozsądnie, praktycznie i
wygodnie jest postrzegać ludzkie poczucie prawdy i fałszu w ka-
tegoriach wpojonych i wyuczonych wartości. Oczywiście istnieją
naukowcy i ateiści, którzy są niedoskonali, jak każda istota ludzka, i
myślą w bardzo ograniczony sposób. Zanim jednak podążymy dalej,
musimy przyswoić sobie pewne rzeczy.

237
NAUKA I RELATYWIZM

Po pierwsze, to wyznawca powinien dostarczyć dowodów na


prawdziwość swoich twierdzeń, gdyż nie jest rolą niewierzącego
udowadnianie mu, że się myli. Wracając do Bertranda Russella, nie
potrafię dowieść niezbicie, że po orbicie Ziemi nie krąży czajniczek
do parzenia herbaty, i nie mam powodu tego robić tylko dlatego, że
ty tak twierdzisz. Jeśli w to wierzysz i chcesz, abym również w to
uwierzył, powinieneś mnie przekonać. A z pewnością będę żądał
lepszego dowodu niż zdanie typu: „Wierzę w to, gdyż po prostu
c z u j ę w sercu, że on tam jest". Jeżeli mi nie wierzysz, spróbuj
udowodnić jakieś przeczące twierdzenie, a szybko się przekonasz,
że ugrzązłeś w miejscu. Wyobraź sobie, że twierdzę, iż w twoim
domu znajduje się zielona mysz. To ja powinienem ją odnaleźć i ci
pokazać; ty nigdy nie będziesz w stanie udowodnić, że jej nie ma.
Mógłbyś jej szukać, przewrócić do góry nogami cały dom, ale
zawsze jest możliwość, że mysz ukrywa się tam, gdzie akurat nie
zaglądasz. Nie możesz udowodnić, że zielona mysz nie istnieje.
Jeśli zaś chcesz w nią wierzyć, to kiedy wreszcie znajdziesz
jednoznaczny dowód jej obecności, zaprzeczający mojemu
bezpodstawnemu twierdzeniu, to przecież nie będziesz na tyle
ograniczony, aby zakładać, że jej nie ma, i żądać na to dowodu. To
zdrowy sceptycyzm. Pokaż mi namacalny i rzeczywisty dowód na
swoje nadzwyczajne stwierdzenie, a ja ci uwierzę.
Po drugie, metoda naukowa jest źle rozumiana. Niemal wszyst-
kie antynaukowe poglądy New Age opierają się na tym, że
formułuje się pewną koncepcję, po czym dostrzega tylko takie
fakty, które ją wspierają. Jest to gwarantowana recepta na przyjęcie
każdej wiary. Wyjaśnia, dlaczego ludzie są gotowi łyknąć
największe dziwactwa. Takie same oskarżenia są kierowane pod
adresem nauki. Wyobraźmy sobie przypadek homeopaty, który
cieszy się skrycie z faktu, że jego alternatywne metody są bardzo
skuteczne. Tymczasem nauka ignoruje cały szereg relacji o
sukcesach jego terapii i odmawia jej prawomocności. Naukowcy z
pewnością mają swój sposób postrzegania świata i próbują wszystko
wyjaśniać w swoich kategoriach. Być może naukowiec pojmuje
aromaterapię na swój własny sposób, terapeuta z kolei kieruje się
swoim „holistycznym" podejściem. Nikt nie może powiedzieć, że
właśnie naukowe wytłumaczenie jest właściwe. Zresztą „nauka"
sprowadza się do dzieł pojedynczych ludzi, z których każdy może

238
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

kierować się chęcią zysku, dać się przekupić albo mieć ograniczone
poglądy, więc skąd możemy wiedzieć, czy mówią prawdę? A czy
nie jest tak, że cokolwiek nauka stwierdzi teraz, zostanie obalone
kiedyś tam w przyszłości? Czy zatem jedyną rzeczą, jakiej
naukowiec może być pewien, nie jest to, że ostatecznie ktoś
udowodni mu błąd?
Dla niektórych może to brzmieć rozsądnie, ale ukazuje głęboki
brak zrozumienia sensu metody naukowej. Do niedawna podobała
mi się logika ostatniego z powyższych pytań i wierzyłem, że można
odpowiedzieć na nie wyłącznie twierdząco. Nie miałem jednak
pojęcia, jak naprawdę funkcjonuje nauka. Jak już stwierdziliśmy,
wszyscy mamy to do siebie, że łatwo dajemy wiarę różnym
rzeczom. Możemy przekonać się do wszystkiego, jeśli tylko tego
chcemy. Gdyby mój wujek był przekonany, że Ziemia jest płaska,
podczas gdy ja wierzę w jej kulistość, któż rozsądzi, który z nas ma
rację? I jak to wykazać? Odpowiedź sprowadza się do jednego:
dowodu.
Nienaukowe (i potencjalnie niebezpieczne) myślenie wychodzi
od założenia, a potem szuka dowodów na jego poparcie, tymczasem
myślenie naukowe wciąż stara się p o d w a ż a ć s a m o s i e b i e .

Już tylko to stanowi zasadniczą różnicę. Jakiś naukowiec stawia


hipotezę, że czynnik A wywołuje reakcję B. Zamiast szukać wszyst-
kich przypadków, w których A powoduje B, aby poprzeć swoje
założenie, stara się je obalić. Jeżeli po rygorystycznych próbach
udowodni, że mylił się, twierdząc, jakoby A powodowało B, opu-
blikuje wyniki swoich badań. Teraz rolą jego kolegów po fachu jest
ponowne sprawdzenie tych wyników. Prawdopodobnie zechcą oni
przeprowadzić własne badania, aby przekonać się, czy wyniki się
powtórzą, czy również będą obalały tezę, że A powoduje B. Jeśli
tamten naukowiec wykonał nieodpowiednie eksperymenty lub jeśli
zostanie stwierdzone, że wyciągnął błędne wnioski, ucierpi na tym
ogromnie jego reputacja.
Taki jest cel. Niekiedy czas pokazuje, że coś było chybione.
Zdarza się, że nieetyczny i żądny rozgłosu naukowiec publikuje
wyciągnięte naprędce wnioski przed udostępnieniem ich kolegom

239
li

NAUKA I RELATYWIZM

celem sprawdzenia. Zdarza się też, że uczony uczciwie szuka po-


twierdzenia swoich przypuszczeń, ale mimo wszystko błędność
założeń jakimś cudem nie zostaje wykryta. W takich przypadkach
dochodzi do błędów, a nauka schodzi na manowce. Zastanówmy się
jednak nad samym procesem. O ile ktoś może robić nauce zarzut z
tych nieuniknionych skrzywień, to taka krytyka dotyczy w co
najmniej takim samym stopniu obozu „alternatywnego", którym nie
kieruje pragnienie obiektywnego spojrzenia na świat. Przy całej swej
wielkoduszności możemy na pewno stwierdzić, że strona
nienaukowa ze swoim naciskiem na wiarę, intuicję bądź uczucia jest
w równej mierze narażona na błędy. Dlatego powinniśmy za-
stanowić się dwa razy, nim zaczniemy ciskać takie oskarżenia pod
adresem środowiska naukowego. Celem eksperymentu naukowego
jest wyjście poza umysł badacza z jego uprzedzeniami i
wartościami, aby zobaczyć to, co się dzieje w rzeczywistości,
niezależnie od osobistych przekonań czy ideologii. Metoda naukowa
jest antytezą poglądu relatywistów, którzy twierdzą, że wszystko
opiera się na osobistych wartościach, a wiedza naukowa znaczy tyle
samo co wierzenia.

Można spojrzeć na to inaczej. Niezwykłość nauki tkwi w jej


kumulacyjnym charakterze. To system budowany całymi latami, w
którym użyteczne informacje są zachowywane, natomiast idee, które
po prostu się nie sprawdziły, ulegają odrzuceniu na podstawie
weryfikacji eksperymentalnej. Nauka, podobnie jak technologia, ma
postępowy charakter i z definicji odnosi się do modelu, którego
wiarygodność można wykazać. Jeśli coś się sprawdza, staje się nauką.
Jeśli można niezbicie udowodnić, że jakaś część medycyny
alternatywnej jest skuteczna, to przestaje ona być alternatywna. Staje
się po prostu medycyną.
Zrozumienie tego jest bardzo ważne, gdyż żyjemy w czasach, w
których otaczają nas chybione aspekty relatywistycznego myślenia, a
media rozpowszechniają histeryczne, antynaukowe opowieści.
Naukowcy są w nich odmalowywani jako zdeprawowani siepacze

240
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

wielkiej machiny zła, a gdy rozsądek zbyt łatwo tonie w falach emocji
niedouczonego tłumu, często zapominamy o znaczeniu faktów
popartych dowodami.

Troska o naukę

Wiem, że się rozgaduję, ale wytrzymaj ze mną jeszcze chwilę. Drażni


mnie, że nauka jest źle rozumiana i niemodna, i na tym chciałbym się
skupić, kiedy będę pisał o postawach naukowych. Epoka Oświecenia
natchnęła naukę optymizmem, który obecnie zastąpiła pewna doza
lęku. Kiedy widzimy w telewizji, jak naukowcy debatują z
przywódcami religijnymi nad spornymi kwestiami, obawiamy się, że
nauka wkracza na terytoria, których nie powinna badać. Chociaż
jesteśmy zdrowsi i szczęśliwsi niż dawniej, nie mamy już w sobie
ducha dociekliwości. Popularność Zasady Ostrożności zalecanej
przez lobbystów partii Zielonych i szeroko rozpowszechnionej w
prasie stanowi jawny przykład tej troski. Stanowi ona argument
przemawiający za tym, by zapobiegać wcielaniu w życie nowych
technologii, które zdaniem obrońców środowiska mogą być
szkodliwe dla natury. Była ona powszechnie stosowana

przeciwko takim kontrowersyjnym zjawiskom, jak genetycznie mo-


dyfikowana żywność. Zasada ta, chociaż trochę trudno ująć ją
skrótowo, zasadniczo głosi, że jeżeli istnieje jakieś ryzyko związane
z wdrożeniem nowej technologii, to powinna ona zostać odrzucona.
Lepiej się pilnować, niż potem żałować.
O ile taki argument często można uznać za rozsądny, zapo-
minamy o tym, że niczego nigdy nie można wykazać w pełni, nie
ponosząc ryzyka. Żaden naukowiec nie mógłby sformułować takiego
zdania z pełnym przekonaniem, co najwyżej wypowiedziałby kilka
powściągliwych opinii na temat prawdopodobieństwa zagrożeń. Za
tą argumentacją może się również skrywać ideologia ślepa na
dowody. Dick Taverne, którego książkę naprawdę powinniście
przeczytać, powołuje się na pytanie zadane lordowi Melchettowi (jak
sądzę, nie chodzi tu o postać z serialu Blacklad-der Goes Forth, ale

241
NAUKA I RELATYWIZM

raczej o przewodniczącego Greenpeace w 1999 roku) przez Komisję


Specjalną Izby Lordów zajmującą się kwestią żywności
modyfikowanej genetycznie.

Pytanie: Czy pański sprzeciw wobec produkcji żywności modyfiko-


wanej genetycznie to sprzeciw absolutny i ostateczny (...), czy też
uzależniony od wyników przyszłych badań naukowych?
Odpowiedź: To trwały, ostateczny i całkowity sprzeciw.

Takie rozumowanie obywa się bez dociekliwości, która jest mo-


torem rozwoju nauki. Czasem może to być bardzo niebezpieczne.
Rachel Carson napisała w 1962 roku słynną książkę Silent Spring, w
której „ujawniła", że pestycydy DDT są szkodliwe dla środowiska.
Twierdziła, że wywołują raka wątroby i przedstawiła anegdotyczny
przykład innego zagrożenia zdrowia. Mieszkając w Bristolu, przez
wiele lat byłem nieformalnie edukowany przez swego ogarniętego
obsesją sąsiada na temat zgubnego wpływu pestycydów. Rzecz jasna
DDT okazał się wielkim, wąsatym, głaszczącym kota i siedzącym na
krześle obrotowym Złem Numer Jeden, w porównaniu z którym
wszystkie inne niedobre pestycydy były zaledwie bandą obdartych

łobuzów w rękawiczkach bez palców, którzy siedzą pod płotem na


skrzynkach po whisky i grają w remika, jak w scenie z filmu The Red
Hang Gang. Byłem zdumiony, przeczytawszy w książce Taverne'a, że
nigdy nie przeprowadzono żadnych testów, aby sprawdzić, czy DDT
zagraża życiu ludzkiemu. Jest to natomiast niebywale skuteczny
środek zapobiegający rozprzestrzenianiu się malarii. Pomiędzy
schyłkiem lat czterdziestych a latami siedemdziesiątymi XX wieku
DDT ocaliło życie około pięćdziesięciu milionom ludzi. W 1963 roku
odnotowano w Sri Lance siedemnaście przypadków malarii, zaś w
1968 roku, po wycofaniu DDT, było ich ponad milion. Do dziś na tę
chorobę umiera na całym świecie około miliona ludzi rocznie. Za tak
wielką liczbę zgonów ponoszą odpowiedzialność nadgorliwa reakcja,
bezmyślne środki ostrożności oraz polityka. Jak to określił Taverne,
całkowity zakaz był „triumfem sumienia bogatego świata,

242
ANTY NAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

odniesionym bez uwzględnienia faktów, kosztem życia bezimiennych


biedaków".
Związek między grupami antynaukowymi (do których należy
zaliczyć wiele wpływowych organizacji ekologicznych) i mediami
(żądnymi przerażających opowieści) to niezwykle skuteczny sposób
na rozprzestrzenianie niepokojów. W 1998 roku pierwsze strony
brytyjskich gazet opanowały doniesienia o możliwości powiązania
podawanej niemowlętom szczepionki MMR z zachorowaniami na
autyzm. Szczepionka MMR ma istotne znaczenie w zapobieganiu
epidemiom odry, świnki i różyczki, z których najgroźniejsza jest ta
pierwsza. Pod wpływem prasowych rewelacji wielu rodziców, nie
chcąc podejmować ryzyka, nie zgodziło się, aby ich dzieci zostały
zaszczepione. W rzeczywistości jest to kolejny przykład medialnych
strachów, których sensacyjny ton podsycają naciski przeciwników
szczepień oraz naturalna chęć zwiększenia sprzedaży gazet. Całą aferę
rozpętał jeden pediatra, który obserwował dwanaścioro autystycznych
dzieci dotkniętych chorobą jelit i wysunął hipotezę, że u ośmiorga z
nich autyzm może być wynikiem tej choroby, a ona z kolei mogła
zostać wywołana wirusem różyczki zawartym w szczepionce MMR.
Kiedy później u miliona dzieci na całym świecie

243
NAUKA I RELATYWIZM

zbadano ewentualność powiązań szczepionki z autyzmem, niczego


nie dało się udowodnić. Nie było żadnej zależności, żadnego
poparcia dla hipotezy tego lekarza, a nawet stwierdzono, że od-
notowane objawy autyzmu wystąpiły przed podaniem szczepionki
MMR. Ow pediatra, finansowany przez grupę nacisku gorliwie
pragnącą doszukać się związku między szczepionką a autyzmem,
trafił przed sąd. Ta część historii nie jest już tak interesująca dla
mediów, a przecież wiele osób podjęło niebezpieczną, choć zro-
zumiałą decyzję, kierując się nadmierną ostrożnością, ponieważ ktoś
nieodpowiedzialnie zasiał w ich umysłach ziarno strachu. W szumie
medialnym trudno było doszukać się informacji o tym, że
nagłośnione badania miały ograniczony zakres oraz wstępny
charakter, nie były rozstrzygające, za to pełne niedomówień. Wy-
bitni pediatrzy i eksperci w dziedzinie szczepionek usiłują teraz
wyjaśnić sytuację, aby powstrzymać media od wzbudzania dalszych
wątpliwości. Jesteśmy obecnie w niebezpiecznej sytuacji, kiedy
w s z y s t k i e dzieci są narażone na zachorowanie wskutek spadku
liczby szczepień znacznie poniżej poziomu, który zapewnia sku-
teczną ochronę ogółu populacji. W liście otwartym ogłoszonym w
2006 roku pod wpływem ogromnego wzrostu śmiertelności dzieci na
skutek odry eksperci oświadczyli: „Jeśli nie zostanie to natychmiast
sprostowane, a dzieci nie będą szczepione, dojdzie do kolejnych
zachorowań i jeszcze wielu niepotrzebnych zgonów".
Z żalem trzeba przyznać, że jako rasa ludzka niekoniecznie
czynimy postępy, które szłyby w parze z szybkim rozwojem wiedzy
i nauki. Przekonanie, że tak jest, to dziecko oświeceniowego
humanizmu i może być głęboko niesłuszne. (Ci z was, którzy
czytują dzieła współczesnego filozofa Johna Graya, znają jego
nieodpartą tezę, że myśliciele Oświecenia jedynie zastąpili Boga
nauką, a powstały w ten sposób humanizm popadł w kolejną iluzję
zbawienia, tym razem mającego się dokonać przez naukę, a nie
przez wiarę. Opisany przez Graya obraz talibańskiego przywódcy
kierującego atakami terrorystów przez telefon komórkowy to za-
padający w pamięć dowód na to, że technologiczne udogodnienia
NAUKA I RELATYWIZM

271
nie przybliżają nas do utopijnej harmonii ani Królestwa Bożego na
Ziemi). Skłonność człowieka do wykorzystywania posiadanej wiedzy
w niecnych celach stwarza konieczność wprowadzenia systemu
kontroli, gdyż technologia znacznie wyprzedza moralność.
Powinniśmy oczywiście zachować rozsądek.
Niemniej, wobec natłoku medialnej sensacji, w świadomości
bogatego świata wiele skromnych faktów i dowodów naukowych
spotyka się z dezaprobatą lub lekceważeniem. Z kolei w obszarze
wysoce nienaukowej retoryki funkcjonuje wiara w zjawiska nad-
przyrodzone oraz w medycynę alternatywną, zaś cichy głos rozsądku
jest często odbierany jako malkontencki lub nieistotny. Zważywszy
na to, że moja praca zbliża mnie do tych obszarów, przyjrzyjmy im
się teraz. Muszę jeszcze trochę poględzić, wybaczcie.

Wiara w zjawiska nadprzyrodzone i pseudonaukę


Jeśli byłeś tak dobry, że zmierzyłeś się z wyzwaniami poznawczymi,
jakie zaprezentowałem na początku tego rozdziału, przekonałeś się,
że jesteśmy bardzo kiepsko przygotowani do stawienia czoła
kwestiom prawdopodobieństwa. Bez względu na naszą inteligencję
padamy ofiarą pułapek, kiedy staramy się myśleć racjonalnie. Kiedy
zachwycamy się jakimś utworem muzycznym albo jesteśmy zako-
chani, racjonalizm idzie w odstawkę i skłaniamy się ku wybujałemu
sentymentalizmowi. Powinniśmy jednak przyjąć, że odnalezienie
takich dziedzin życia, w których język naukowy niekoniecznie sta-
nowi najlepszy sposób opisywania naszych doznań, nie umniejsza
wcale wartości nauki jako najbardziej użytecznego modelu poznania
świata.
Gdyby na przykład komuś przyniósł ulgę jakiś homeopatyczny
bądź „alternatywny" lek albo gdyby poczuł się lepiej po wizycie u
znachora, moglibyśmy stwierdzić, że wszystko jest w porządku i nie
ma powodu do demaskowania mechanizmów tej terapii. Czy
ANTY NAUKA. PSEUDONAUKA I M A N O W C E MYŚLI

powinniśmy odmawiać ludziom tego, co im pomaga? Osobiście nie


odczuwam potrzeby deprecjonowania szczęścia bądź satysfakcji,
jakie ludzie czerpią z takich zabiegów, o ile nie zaczynają się ze
mną spierać na ten temat (zwykle mówiąc: „I jak to
wytłumaczysz?"). Nie jest moją sprawą to, w co ludzie wierzą, o ile
nie wpływa to w jakiś sposób na mnie albo nie prowadzi do
niebezpiecznego fundamentalizmu. Wiem, że rzadko zdarza się
znaleźć proste rozwiązanie kłopotliwych życiowych problemów i że
prawda, jakakolwiek by była, przypuszczalnie zawiera mnóstwo
sprzeczności. Z tego też powodu trudno mi się przekonać do
jakiejkolwiek ideologii politycznej. Po prostu nie potrafię sobie
wyobrazić, aby któraś ze stron miała absolutną rację.
Niemniej zagadnienie wiary w zjawiska nadprzyrodzone darzę
wielkim zainteresowaniem, odkąd po raz pierwszy zakwestio-
nowałem swoją tożsamość jako chrześcijanina. Ponieważ wielu
ludzi deklaruje wiarę w metody paranormalne lub związane z ru-
chem New Age, a niektórzy z nich zainteresowani są szczerą
dyskusją nad innymi niż nadprzyrodzone wyjaśnieniami tych zja-
wisk, podzielę się swoimi przemyśleniami na ten temat.
Andy, mój kreatywny wspólnik, o którym już wspominałem,
często prowadzi podobne dyskusje z ludźmi, którzy wierzą w takie
rzeczy. Na początek proponuje im coś, co teraz podsunę tobie, jeśli
również do nich należysz.
Przypuśćmy, że twoje-objaśnienie jest absolutnie prawidłowe. Nikt
go nie podważa ani nie atakuje, a ja nie zamierzam dowodzić, że jest
błędne. W porządku? A teraz włóżmy je do wyimaginowanego
pudełka, w którym będzie bezpieczne. Skoro wiesz, że nic mu tam nie
grozi, przyjrzyjmy się pozostałym możliwym wyjaśnieniom tych
rzeczy. Ot, tak, powierzchownie. Potem zdecydujesz, czy warto
najpierw rozważyć inne opcje, zanim wrócisz do tej zamkniętej w
pudełku. Wybór należy do ciebie.
WIARA W ZJAWISKA NADPRZYRODZONE...

David Hume, osiemnastowieczny filozof, jest autorem bardzo


ważnej sentencji dotyczącej zjawisk ponadnaturalnych. Brzmi ona
następująco: „Żadne świadectwo nie wystarczy, aby potwierdzić
cud, o ile nie jest ono takiego rodzaju, że jego nieprawdziwość
byłaby bardziej cudowna niż fakt, którego miałoby dowodzić".
Innymi słowy, czy bardziej prawdopodobne jest, że osoba
wygłaszająca nadzwyczajne stwierdzenie myli się, czy to, że
stwierdzenie jest prawdziwe? Możemy zważyć te dwie opcje. Nad-
zwyczajne stwierdzenia wymagają nadzwyczajnych dowodów. To
bardzo ważne. W przeciwnym razie takie nadzwyczajne stwierdze-
nie prowadzi najczęściej do nadzwyczajnego przeświadczenia. Je-
steśmy skłonni myśleć, że głębia naszego osobistego doświadczenia
rzeczy nadzwyczajnej, czy to będzie Bóg, czy lecznicze kryształy,
stanowi dowód na jej prawdziwość. W rzeczywistości tak nie jest.
To świadczy tylko, jak bardzo jesteśmy gotowi wierzyć (bez do-
wodu). Z takim rozumowaniem łączy się fakt, że jeśli uwierzysz w
coś nadzwyczajnego, nie możesz wymagać, aby ktoś o przeciwnym
poglądzie dowodził, że się mylisz. To twoim obowiązkiem jest
przeprowadzenie dowodu. Wracamy do problemu dowodzenia
negatywnego. Wyobraźmy sobie na przykład dorosłego mężczyznę,
który upiera się, że istnieje Święty Mikołaj. Lepiej, żeby miał
nadzwyczajny dowód na swoje nadzwyczajne stwierdzenie. Nikt
inny nie powinien szukać argumentów na to, że nie ma Świętego
Mikołaja, aby rozstrzygnąć kwestię jego istnienia. Ujmując to ina-
czej, „co można przyjąć bez dowodu, można również bez dowodu
odrzucić"*.

Efekt potwierdzania: szukanie tego, co i tak wiemy

Pewna tendencja, która towarzyszy podejmowaniu decyzji w ra-


mach tego rodzaju systemów przekonań, wiąże się z efektem
potwierdzania. Wyobraź sobie, że słyszałeś, iż Dave (którego nie

* Słowa Christophera Hitchensa, dziennikarza i komentatora z Iraku. Atakując irracjonalne


przekonania religijne będące podłożem terroryzmu, Sam Harris przytacza ten cytat w
książce The End of Faith i dodaje: „Módlmy się, aby miliardy ludzi prędko mu uwierzyły".

znasz) jest ekstrawertykiem, i chcesz się przekonać, czy to prawda.


Możesz zadać mu kilka prostych pytań (typu tak/nie) na temat jego

247
ANTY NAUKA. PSEUDONAUKA I M A N O W C E MYŚLI

postawy. Jakiego rodzaju pytania mógłbyś zadać? Zastanów się


przez chwilę, jaką linię mógłbyś przyjąć. Wyobrażam sobie pytania
następującego rodzaju:

Czy lubisz chodzić na przyjęcia?


Czy cieszy cię towarzystwo
ludzi?

Jak wykazały eksperymenty nad efektem potwierdzania, są to


pytania typowe. Rzecz w tym, że jeśli zadasz Dave'owi tego rodzaju
pytania, najprawdopodobniej utwierdzisz się w przekonaniu, że jest
ekstrawertykiem. Dave będzie pasował do opinii, jaką na jego temat
uzyskałeś. Podczas badań eksperymentatorzy podają przeciwstawne
opisy Dave'a dwóm grupom ludzi, którzy potem mają zadawać mu
dowolne pytania celem sprawdzenia otrzymanych hipotez. Czasami
osoby te są proszone o zadawanie wyłącznie takich pytań, które
wymagają odpowiedzi „tak" lub „nie", a czasami Dave jest
proszony, aby odpowiadał na wszystko „tak". Obie grupy
nieodmiennie zadają pytania, które podtrzymują ich hipotezy, przez
co utwierdzają się w swoich przypuszczeniach. Grupa, której powie-
dziano, że Dave jest introwertykiem, będzie o tym przeświadczona
tak samo, jak druga grupa o tym, że jest wręcz odwrotnie. Wszystko
to dlatego, że zadajemy tylko takie pytania, które potwierdzają
nasze podejrzenia.
A oto inny przykład, które pokazuje, jak subtelna jest to ten-
dencja. Wyobraźmy sobie, że mam cztery karty i każda z nich ma z
jednej strony literę, a z drugiej cyfrę. Rozkładam je w rzędzie w
następującym układzie:

AD37

Teraz przedstawię zasadę, która może być prawdziwa lub nie:


jeżeli z jednej strony karty widnieje A, to z drugiej strony znajduje
się cyfra 3. Załapaliście? Dobrze. Więc teraz zdecydujcie, które
karty wystarczy odwrócić, aby przekonać się, czy owa zasada jest
prawdą czy fałszem. Zastanówcie się i jazda...
Większość ludzi odpowiada, że A lub A i 3.
Teza brzmi, że jeśli po jednej stronie jest A, to po drugiej musi
być 3. Ma zatem sens odwrócenie karty z literą A w celu spraw-
WIARA W ZJAWISKA NADPRZYRODZONE...

dzenia, czy na odwrocie znajdziemy trójkę. Jeśli jej tam nie będzie,
zasada jest fałszywa- Równie dobrze jednak moglibyśmy odwrócić
kartę z siódemką. Na odwrocie tej karty może się pojawić A, a
wtedy zasada okaże się fałszywa. Natomiast odwrócenie karty z
cyfrą 3 nic nam nie daje, gdyż zasada nie głosi, że jeśli z jednej
strony jest trójka, to z drugiej musi być A (tylko że jeśli z jednej jest
A, to z drugiej 3). Innymi słowy, jeśli na odwrocie karty z siódemką
będzie A, to zasada zostanie obalona, a jeśli Z — potwierdzona.
Zatem prawidłowa odpowiedź brzmi: A i 7.
Bardzo niewiele osób wybiera 7, gdyż ludzie mają tendencję do
szukania faktów, które potwierdzają, a nie obalają to, co usłyszeli.
Obrócenie kart z A i 3 to sposób na potwierdzenie hipotezy i to
właśnie robi większość. Ludzie chcą się przekonać, czy po odwró-
ceniu A znajdą 3 i czy po drugiej stronie trójki widnieje A. Nie
wpadają na to, aby spróbować podważyć zasadę, sprawdzając, czy
istnieje karta z literą A, która ma na odwrocie inną cyfrę. Na tej
samej zasadzie będą zadawać Dave'owi tylko takie pytania, które
potwierdzą uzyskane przez nich wcześniej informacje na jego temat.
Nie padną pytania, które rzeczywiście mogłyby wystawić na próbę
to, co zostało powiedziane.
W pewnym klasycznym eksperymencie wzięły udział dwie
grupy studentów. Jedna składała się z osób, które wierzyły, że kara
śmierci jest skutecznym czynnikiem odstraszającym przestępców,
do drugiej zaś należeli jej przeciwnicy. Udostępniono im dwa opra-
cowania na temat skuteczności tej kary, z których jedno ją
popierało, a drugie było przeciwne. Studentów poproszono, aby je
ocenili. Jak można było się spodziewać, każda z grup była
nastawiona bardziej krytycznie wobec studium sprzecznego z jej
punktem widzenia. Co ciekawe, obie grupy stwierdziły, że
publikacje, z którymi się zgadzały, były lepiej opracowane i bardziej
przekonujące. I znów: szukamy tego, co potwierdzi nasze
przypuszczenia. Jeśli już mamy jakieś poglądy, choćby niezbyt
konkretne, przestajemy być beznamiętnymi sędziami. Obiektywne
spojrzenie i odejście od własnych przekonań staje się prawie
niemożliwe. I to dla każdego z nas, nie tylko dla osób wierzących w
zjawiska paranormalne.
Nazbyt często występującą skrajnością w przypadku tego rodzaju
nastawienia jest myślenie wybiórcze. Na tym polega błąd w

249
ANTY NAUKA. PSEUDONAUKA I M A N O W C E MYŚLI

rozumowaniu Prawdziwego Wyznawcy. Jest to osoba odporna na


dowody wzięte z życia, ponieważ ignoruje wszystko, co nie pasuje
do jej systemu wierzeń. Dostrzega natomiast każdą rzecz, która
odpowiada jej przekonaniom i je potwierdza. Przekonania te, do
których jest bardzo głęboko przywiązana, mogą stać się nieodłączną
częścią jej tożsamości. To jest właśnie to, co łączy wszelkiej maści
zwolenników parapsychologii, wyznawców religii, cyników (w
przeciwieństwie do otwartych sceptyków) i ludzi ograniczonych.
Jest to coś, na co wielokrotnie natrafiałem wśród znajomych
chrześcijan. Na pewnym poziomie przybiera to formę błędnego
koła, które wygląda następująco:
— Dlaczego wierzysz w Biblię?
— Ponieważ to Słowo Boże.
— A dlaczego wierzysz w Boga?
— Ponieważ mówi o Nim Biblia.
W mniej oczywistej postaci można to zauważyć w następującej
wymianie zdań:
— Dlaczego wierzysz, że chrześcijaństwo jest prawdziwe?
— Ponieważ doświadczam osobistej więzi z Bogiem.
— A skąd masz pewność, że nie oszukujesz samego siebie?
— Bo wiem, że to prawda.
Nawet kiedy sam byłem entuzjastycznym wyznawcą, dostrze-
gałem w tym tautologię, a z biegiem czasu zdałem sobie sprawę, że
jest to myślenie właściwe wszystkim formom Prawdziwej Wiary,
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

niezależnie od tego. czego konkretnie dotyczy. Faktem jest, że


niezmiernie trudno — i potrzeba do tego fantastycznej odwagi —
przezwyciężyć wybiórczy charakter własnej ideologii. Właśnie
dlatego, że nasza tożsamość wiąże się z tym, w co wierzymy, nie
jesteśmy w stanie korygować swej wiary. Wszelkiego rodzaju Praw-
dziwym Wyznawcom przydałaby się odrobina pokory, gdy idzie o
ich przekonania.

Nadzwyczajne zbiegi okoliczności i parapsychologiczne telefony


WIARA W ZJAWISKA NADPRZYRODZONE...

Ile osób musiałbyś zgromadzić w jednym pomieszczeniu, żeby ze


znacznym prawdopodobieństwem dwie z nich miały urodziny tego
samego dnia? Zastanówcie się w skupieniu nad odpowiedzią.
Dopuszczalne są obliczenia szacunkowe. Przyjmijmy, że „znaczne
prawdopodobieństwo" oznacza ponad 50 procent.
Czy uwierzyłbyś, że potrzebujesz tylko dwudziestu trzech osób,
aby osiągnąć ponad 50 procent prawdopodobieństwa? W grupie
trzydziestu osób taki zbieg okoliczności jest jeszcze bardziej praw-
dopodobny (70 procent). Cały sekret tkwi w tym, że mówimy
0 zbieżności jakichkolwiek urodzin, a nie konkretnej daty. Coś, co
wydaje się bardzo mało realne, może nie być aż tak rzadkie.
1 nie jest to problem czysto matematyczny, gdyż wiąże się z co-
dziennymi przykładami rzekomo nadzwyczajnych zjawisk. Czasami
odpowiedź na okrzyk zdziwienia: „Ojej, jak to możliwe?" brzmi:
„Naprawdę nie ma w tym nic nadzwyczajnego". Kiedy w środku
wielkiego miasta spotykamy znajomego, może to wyglądać na zdu-
miewający zbieg okoliczności, ale kiedy uświadomisz sobie, że
byłbyś równie zdumiony, gdybyś w d o w o l n y m miejscu spotkał
k t ó r e g o k o l w i e k ze znajomych, prawdopodobieństwo tego wy-
darzenia rośnie bardzo szybko.
Szczególnie warta omówienia jest iluzja nadzwyczajnego zbiegu
okoliczności, której doznajesz, gdy zadzwoni do ciebie ktoś, o kim
przed chwilą pomyślałeś. Jak cudownie jest wierzyć, że osiągnę-
liśmy parapsychologiczną łączność z przyjacielem! To złudzenie jest
szczególnie kuszące, gdyż pozwala nam poczuć, że mamy
po-nadnaturalną kontrolę nad wydarzeniami albo że istnieje swoisty
poziom astralny, na którym nasze myśli na odległość inspirują
kogoś do nawiązania kontaktu. Są to zabawne i pociągające po-
mysły. Osobiście uważam, że szerszy i bardziej rzetelny obraz jest
niezwykle atrakcyjny, gdyż pokazuje, jak wspaniałymi musimy być
istotami, skoro interpretujemy wydarzenia w ten sposób. W gruncie
rzeczy cały czas o kimś myślimy. Ile osób może przewinąć się przez
nasz umysł w ciągu jednego dnia? Gdyby ż a d n a z nich nie
zadzwoniła do nas niedługo po tym, jak o niej myśleliśmy, t o
w ł a ś n i e byłoby nadzwyczajne. Przecież zgodnie z naszą
rozkoszną naturą nie mamy powodu pamiętać o wszystkich tych
chwilach, kiedy myśleliśmy o kimś, kto do nas n i e z a d z w o n i ł .
Zauważamy tylko zbiegi okoliczności.

251
ANTY NAUKA. PSEUDONAUKA I M A N O W C E MYŚLI

Jeżeli wierzysz, że takie rzeczy dzieją się z bardziej ezoterycz-


nych przyczyn, to trudno ci będzie się oprzeć pokusie takiego
uporządkowania faktów, żeby dowodziły, że miało miejsce zjawisko
parapsychologiczne. Nie będziesz na przykład pamiętać, że dana
osoba przemknęła ci przez myśl już wcześniej tego dnia, ale
zapamiętasz, że odczuwałeś szczególną więź z nią, a nawet miałeś
wrażenie, że do ciebie zadzwoni. Czas, jaki upłynął między tą myślą
a telefonem, ulegnie w twej pamięci skróceniu. Wszystko będzie
przemawiało za zbiegiem okoliczności tak bardzo, że stanie się on
niewytłumaczalny. Podobnie widz po pokazie iluzji wytwarza sobie
w pamięci taki obraz wydarzeń, w którym nie wychodzi na głupca.
Jeżeli masz jakieś wątpliwości, oto prosty sposób, aby przekonać
się, czy rzeczywiście masz do czynienia z fenomenem
parapsycho-logicznym. Wybierz jakąś osobę, telefon od której jest
bardzo mało prawdopodobny, i przez określony czas koncentruj się
na jej obrazie albo nakłaniaj ją w myślach, aby do ciebie
zadzwoniła. Powtarzaj tę operację, aby sprawdzić, czy przyniesie
oczekiwane efekty. Albo choćby jeden efekt.
A co z tymi naprawdę niesamowitymi zbiegami okoliczności?
Jak można wytłumaczyć zupełnie niezwykłe przypadki, o jakich
słyszymy od czasu do czasu? W pewnym programie telewizyjnym
opowiedziałem rzekomo prawdziwą (lekko przerobioną, aby za-
angażować również żonę głównego bohatera) historię o właścicielu
warsztatu samochodowego, który został wezwany do naprawy na
jakieś odludzie. Skończył pracę i właśnie szedł do swojej
półciężarówki, żeby wrócić do domu. Kiedy mijał budkę telefo-
niczną, automat zaczął dzwonić, więc podszedł do niego i podniósł
słuchawkę. Osoba, która dzwoniła, znała jego nazwisko i zaczęła
mówić o spotkaniu w interesach ustalonym na następny dzień.
Zmieszany mechanik rozpoznał głos swojej sekretarki. Zapytał ją,
jakim cudem wpadła na to, żeby wybrać numer właśnie tego
automatu telefonicznego. Odparła, że zadzwoniła na jego komórkę.
Wtedy wyjaśnił jej, że rozmawia z nią, stojąc w budce telefonicznej,
obok której przechodził. Sekretarka upierała się, że zadzwoniła na
komórkę, i spojrzała na świstek papieru, na którym zapisała jego
numer. W tym momencie uświadomiła sobie pomyłkę. Przypad-
kowo wystukała na klawiaturze telefonu numer listy płac, który
zapisała na tym samym karteluszku. Tak się złożyło, że był on
WIARA W ZJAWISKA NADPRZYRODZONE...

identyczny z numerem ulicznego automatu, obok którego w tym


momencie przechodził jej szef.
Załóżmy, że jest to całkowicie prawdziwa historia, chociaż nie
mam wątpliwości, że zostały do niej dodane pewne szczegóły.
Usłyszałem ją od kogoś (poważanego naukowca i sceptycznego
tropiciela zjawisk paranormalnych), który z kolei słyszał opowieść
mechanika w jakimś programie telewizyjnym. A co jest odpo-
wiednie dla Richarda i Judith, wystarcza i mnie.* Być może ten
zbieg okoliczności nie wskazuje wyraźnie, że doszło do wydarzenia
o charakterze parapsychologicznym, że już nie wspomnę o „syn-
chroniczności". Jest to jednak zdumiewająca opowieść, czy jak tam
inaczej chcielibyście ją nazwać, tego rodzaju, że bardzo łatwo spro-
wokuje osoby szukające paranormalnych wyjaśnień do następującej
reakcji: „No, t e g o nie można nazwać zwykłym zbiegiem oko-
* Chodzi o Richarda Bandlera i Judith DeLozier, współautorów książki Studium struktury
subiektywnych doświadczeń (przyp. tłum.).

liczności'\ Faktycznie, zdawałoby się, że stwierdzenie: „to tylko


przypadek" jest bardziej niepoważne niż przyznanie, że w grę
musiał wchodzić czynnik ponadnaturalny Czyż nie w tym rzecz?
Czy nie chwytam się wszelkich sposobów, byle tylko n i e
d o s t r z e c , że wydarzyło się coś nie z tego świata?
No cóż, rozważmy to. Masz jedną szansę na milion, żeby
wygrać w lotto. Jest niezmiernie mało prawdopodobne, że
wygrasz. Jak mógłbyś obliczyć na podstawie przytoczonych
wcześniej danych statystycznych, jest średnio pięćdziesiąt razy
bardziej realne, że na dachu twojego domu rozbije się samolot,
niż to, że wygrasz. A jednak ktoś gdzieś wygrywa. To nie jest
nieprawdopodobne. To niemal pewne. Gdybym ci więc
powiedział: „No proszę, naukowy mądralo, wytłumacz mi, jak
ktoś mógł wygrać w lotto, skoro szanse miał jak jeden do
czternastu milionów?", popatrzyłbyś na mnie zdziwiony i
odparłbyś, że nie ma tu nic do tłumaczenia. Co innego, gdyby
ktoś był w stanie przewidzieć, kto zwycięży, zanim zostaną
wylosowane numery. Lecz fakt, że gdzieś tam ktoś wygra, jest
całkowicie normalny. Nie ma w nim niczego tajemniczego.
„Niesamowity zbieg okoliczności" w postaci zwycięskiego układu
liczb może się komuś przytrafić.

253
ANTY NAUKA. PSEUDONAUKA I M A N O W C E MYŚLI

Nie wiem, jakie było prawdopodobieństwo, że telefon za-


dzwoni, kiedy akurat będzie przechodził koło niego tamten facet,
ale przypuszczam, że bardzo małe. Na tej samej zasadzie osoba
wygrywająca na loterii jest zaskoczona swoim szczęściem, zatem
takie zbiegi okoliczności wydają się nadzwyczajne, kiedy się
przytrafiają nam. Nie ma w tym jednak nic niezwykłego, że w
ogóle k o m u ś gdzieś się zdarzają. I to nawet gdyby zdobywca
głównej nagrody oświadczył, że wybrał akurat takie liczby, bo
objawiły mu się we śnie. Większość ludzi ma swoje własne,
ezoteryczne powody, dla których wybiera określone liczby. Ktoś
taki przypuszczalnie odniesie wrażenie, że miał proroczy sen.
Będzie to dla niego potwierdzenie, że takie nadzwyczajne
wydarzenia można przepowiadać. Już nie wspomnę o tym, jakie
to dla niego wspaniałe przeżycie. Ale dla reszty świata, łącznie z
innymi osobami grającymi w lotto, które widzą szczęśliwe numery
w snach lub objawieniach albo stosują specjalne numerologiczne i
„niezawodne" systemy hazardowe, nic nadzwyczajnego się nie
wydarzyło. Ktoś trafił szczęśliwy układ liczb, a w następnym
tygodniu trafi ktoś inny. A takie dziwne przypadki, pozornie
niewytłumaczalne, będą się gdzieś tam komuś zdarzać. Być może
coś takiego przytrafi się i tobie. Przeważnie takie sytuacje nie są
naprawdę aż tak zadziwiające, jak mogłyby się wydawać na
pierwszy rzut oka Kiedy jednak są skrajnie nieprawdopodobne,
powinieneś pamiętać, że coś takiego musi się komuś zdarzyć.
Jedyną zdumiewającą rzeczą jest uczucie, które cię ogarnia, kiedy
przydarzy się to właśnie tobie. Delektujesz się wtedy swoim
przeżyciem, ale powiedzieć, że to wydarzenie musiało mieć
paranormalny charakter, możesz jedynie wtedy, gdy nie jesteś w
stanie otrząsnąć się z podniecenia.
Gdybyś uznał za suche i bezduszne dowodzenie, iż takie zdu-
miewające wydarzenia są czymś zupełnie zwyczajnym, jeśli
spojrzeć na nie pod innym kątem, twoja reakcja będzie w pełni
zrozumiała. Z pewnością takie opowieści o nadzwyczajnych
zbiegach okoliczności są barwne i zabawne, a zmiana podejścia na
bardziej racjonalne wymaga przestawienia się z emocji na myśli. To
ważna zmiana, jeśli masz zamiar coś pojąć albo dowiedzieć się, jak
coś działa. Moim zdaniem powinien dokonać jej każdy, kto chce
być traktowany poważnie, a decyduje się wierzyć w coś doniosłego.
WIARA W ZJAWISKA NADPRZYRODZONE...

Są jednak Prawdziwi Wyznawcy, którzy nie chcą lub nie mogą


zdobyć się na bezstronne myślenie i uważają takie podejście za
ponure. Nie dostrzegają, że takie anegdoty i wydarzenia mogą
początkowo cieszyć nas wszystkich, ale tylko niektórzy doznają
kolejnego poziomu przyjemności, która zaprawiona jest bliskim
sąsiedztwem prawdy. Powinniśmy żyć, słuchając zarówno serca, jak
i mózgu, aby jak najlepiej zespolić się z tym światem. Niestety,
często Prawdziwi Wyznawcy z dumą opierają się przed tym drugim.
Anegdoty i fakty

Jeśli zdradzisz się ze swym sceptycznym podejściem przed kimś,


kto wciąż jeszcze ma szczęście z tobą rozmawiać, w odpowiedzi
usłyszysz wspaniałą opowieść o pewnym bardzo przekonującym
przypadku uzdrowienia za pomocą terapii w stylu New Age, a może
nawet historię o duchach. Są to zawsze opowieści o sukcesach- Nikt
nigdy nie słyszał o uzdrowicielu, który nie dał sobie rady z proble-
mem, ani o terapii, która okazała się bezwartościowa. Zresztą po co
opowiadać o porażkach?
Wszyscy błogo tkwimy w kokonach swych własnych światów.
Przydzielamy sobie role najbardziej fascynujących bohaterów czy
bohaterek w sztuce życia i obcujemy z drugoplanowymi postaciami,
zapominając, że sami jesteśmy tylko statystami w monumentalnych,
pięcioaktowych, wagnerowskich epopejach życia innych ludzi. Jest
rzeczą całkowicie naturalną, że przypisujemy znacznie większe
znaczenie wydarzeniom, które rozgrywają się w naszym życiu i
które potrafimy wyraziście sobie zobrazować i przeżyć, nie zaś
wydarzeniom będącym udziałem innych. Najczęściej słuchamy
opowieści drugiej osoby niecierpliwie, czekając aż skończy, byśmy
mogli przejść do własnej historii. Czy potrafimy słuchać kogoś opo-
wiadającego o swoich rodzicach, nie odnosząc tego do własnych?
Bogactwo osobistych doświadczeń jest jedyną rzeczą, która pozwala
nam pojąć to, co słyszymy i widzimy. Nasza zdolność do tworzenia
błyskawicznych uogólnień na podstawie jednorazowych
doświadczeń jest absolutnie niezbędna. Kiedy byliśmy raczkującymi
brzdącami, wystarczyło nam dotknąć w kuchni jednego lub dwóch
gorących talerzy, aby stwierdzić, że to boli i przypuszczalnie to
samo może nas spotkać w innych domach. To normalne, że wszyscy
w ten sposób odnosimy do siebie swoje przeżycia.

255
ANTY NAUKA. PSEUDONAUKA I M A N O W C E MYŚLI

A przecież gdybyśmy nie byli aroganckimi dorosłymi, nauczy-


libyśmy się, jak równoważyć wpływ osobistych doświadczeń świa-
domością, że to tylko n a s z j e d n o s t k o w y p r z y p a d e k . Mamy
koszmarne wspomnienia z jakiegoś hotelu, ale wciąż słyszymy od
innych pełne zachwytu opinie na jego temat. Nie oznacza to, że
pomyślimy o nim bardziej życzliwie, ale zdajemy sobie sprawę, że
mogliśmy mieć pecha. Nie cierpię filmu Skazani na Shawshank,
uważam bowiem, że jest wyświechtany, szablonowy i pod każdym
względem przypomina najgorszego sortu serial telewizyjny, nad
którego obejrzeniem długo bym się zastanawiał. Jeśli wznosisz
okrzyki radości i powiewasz nad głową tą książką z dzikim
zachwytem wywołanym przez wszechogarniające poczucie długo
oczekiwanego spełnienia, teraz zdasz sobie sprawę, jak bardzo
jesteśmy od siebie odlegli. Ten film cieszył się ogromnym
powodzeniem i zyskał dość przychylną opinię wśród ludzi, którzy
na pierwszy rzut oka nie wyglądają na ślepych i głuchych albo po
prostu opóźnionych w rozwoju. O ile więc z całą satysfakcją rzucam
gromy na tuzinkowy, uwłaczający i zbyteczny sentymentalizm tego
filmu w obecności każdego, kto o nim wspomni, to z żalem muszę
stonować swoją tyradę niechętną wzmianką: „Ale wszyscy wydają
się być nim zachwyceni, więc może to tylko moje wrażenie".
Zwroty typu: „może to tylko ja", „może tylko mnie się poszczę-
ściło", „a może to był po prostu przypadek" i tym podobne rzadko
są używane w obronie pozytywnych doświadczeń. O ile często
używa się podobnych uściśleń, aby nie wyjść na malkontenta, kiedy
film okazał się fatalny, a hotel nędzny, to jest rzeczą zrozumiałą, że
nie chcemy umniejszać swoich wspaniałych i fascynujących doznań,
dopuszczając możliwość, że był to tylko pojedynczy traf. Kiedy
jednak idzie o wygłaszanie opinii związanych z wielkimi systemami
wierzeń albo siłami kosmicznymi, odrobina pokory i szerszej per-
spektywy z pewnością jest nieodzowna.
Jeden z przyjaciół opowiedział mi pewnego dnia o swej matce,
która uczęszczała na kurs reiki. Poszedł do niej w odwiedziny dzień
po tym, jak uderzył się w kciuk. Nie powiedział jej o tym, lecz ona
przesunęła dłońmi wzdłuż jego ciała, aby przeprowadzić badanie, i
gdy dotarła do kciuka, stwierdziła, że tam tkwi jakiś problem. Było
to niewątpliwie imponujące osiągnięcie, które przekonało mego
WIARA W ZJAWISKA N A D P R Z Y R O D Z O N E

przyjaciela do skuteczności tej terapii (jakkolwiek matka nie była w


stanie go wyleczyć). Opowiedział mi jeszcze kilka podobnych
historii, z których żadna nie dotyczyła jego matki, ale wszystkie były
interesujące i nie różniły się od tych, które gdzieś już słyszałem.
Wprawdzie nie czułem potrzeby umniejszania osobistej radości,
którą czerpał z takich wspomnień, ale tego rodzaju opowieści warto
poddać analizie na użytek naszej dyskusji. Główny problem polega
na tym, że dysponujemy tylko historią, która jest przedmiotem
skreśleń, przejaskrawień, poprawek i mglistych wspomnień. Biorąc
ją na warsztat, możemy zaproponować szereg sensownych hipotez.
Chociaż niektóre z nich mogą się wydawać odrobinę banalne, nie
zapominajmy o nauce Hume'a, który twierdził, że nadzwyczajne
stwierdzenia wymagają nadzwyczajnych dowodów.

1. Jego mama bardzo dobrze go zna i możliwe, że była w stanie


zauważyć jakieś napięcie w okolicy obolałego palca. To
wydaje się całkiem prawdopodobne. Mogła na to wpaść
(świadomie albo nie) albo podczas badania, albo wcześniej (a
wówczas do jej oczekiwań dołączyło „przeczucie", które
zostało „potwierdzone" w trakcie przesuwania rąk). W takim
wypadku ukłony za spostrzegawczość.

2. Mogła napomknąć o paru innych chorych miejscach albo


zatrzymać ręce w kilku punktach. Pod wpływem czynników
wynikających z ludzkiej natury i pułapek wybiórczej pamięci,
o których była mowa wcześniej, mój przyjaciel zapamiętał
tylko kciuk. W takim wypadku jego historia jest bardzo
uproszczoną wersją tego, co się naprawdę wydarzyło.
3. Doszli do takiej diagnozy w jakiś inny sposób dzięki więzi
syna z matką, na podstawie wcześniejszych sygnałów w po-
staci drżenia lub napięcia bolesnego miejsca i dzięki spo-
strzegawczości matki wypatrującej takich oznak, a może
dzięki odrobinie wybiórczej pamięci ze strony mojego przy-

257
A NT T Y N A U K A , P S E U D O N A U K A I M A N O W C E M Y Ś L I

jaciela. Imponujące zjawisko, które jednak nie ma nic wspól-


nego z teorią reiki.
4. Jego matka odkryła to przez przypadek.
5. Reiki jest absolutnie prawdziwe i rzeczywiście istnieje stru-
mień kosmicznej energii, którym potrafi kierować uzdrowiciel.
To naprawdę działa, a nauka po prostu nie chce tego
zaakceptować.
Nie chciałem, aby ostatnia opcja zabrzmiała sarkastycznie. Być
może jednak w punktach od pierwszego do czwartego kryją się
fascynujące i odkrywcze powody, dla których diagnoza była w tym
przypadku trafna, i nie musimy wierzyć w jakąś specjalną energię z
kosmosu. To oczywiste, że nie sposób tego odkryć. Prawdziwy Wy-
znawca reiki powiedziałby mi, żebym potraktował tę historię jako
niepodważalny dowód i przestał chwytać się wszelkich możliwości,
jakie daje redukcjonistyczna i przesadnie analityczna nauka Zachodu.
Z drugiej strony od kogoś o naprawdę otwartym umyśle usłyszałbym:
„Tak, to mogła być jedna z tych rzeczy i wszystkim warto się
przyjrzeć". Co się zaś tyczy samej anegdoty, naprawdę nie można już
nic dodać. Czy mój przyjaciel powinien wyzbyć się wzruszającego
sentymentu, jaki wywołuje w nim to związane z jego matką
przeżycie? Nie sądzę. Czy jednak powinien na podstawie tego
doświadczenia uwierzyć w reiki? No cóż, to jego decyzja, ale chyba
byłoby rozsądnie, gdyby spojrzał na to z dystansu. Nie zapominajmy,
że matka nie wyleczyła jego palca, a tylko odkryła, że coś z nim jest
nie tak. A gdyby popijając kawę, ni stąd, ni zowąd spytała: „Czy coś
ci się stało w kciuk?", czy byłoby to dla niego równie niezwykłe?
Ponieważ nie przychodzili do niej inni ludzie z rozmaitymi
dolegliwościami (których nie byli świadomi, więc nie mogli
bezwiednie zasygnalizować swojego stanu), co pozwoliłoby nam się
przekonać, jak radzi sobie w innych przypadkach, nie sposób orzec,
która z powyższych opcji jest prawdziwa. Jedyne, co możemy zrobić,
to przyjrzeć się dowodom niezwiązanym z tym konkretnym
wydarzeniem i zadać sobie pytanie, czy ist-

258
WIARA W ZJAWISKA NADPRZYRODZONE...

nieją jakieś poważne argumenty przemawiające za prawdziwością


reiki.
Przypomniała mi się historia opowiedziana przez innego z przy-
jaciół, która mogłaby posłużyć za dowód zdolności
parapsycholo-gicznych. Pewien jego znajomy, będący
funkcjonariuszem policji, brał udział w jakimś wydarzeniu
towarzyskim, na które został zaciągnięty siłą — jak przypuszczam,
w Balu Policjanta. Była tam również pewna psychotroniczka, z
pomocy której rzekomo korzystała policja. (W tym momencie
dodam, że wiele osób przypisujących sobie zdolności
parapsychologiczne wciąż opowiada takie rzeczy. Zazwyczaj jest to
zwyczajne kłamstwo, co najwyżej oni sami dzwonią na policję,
oferując swoją pomoc. Nie jest to żaden dowód, że jakaś znacząca
liczba policjantów traktuje parapsychologię serio, jeśli w ogóle są
tacy). Pod koniec przyjęcia podeszła ona do tego znajomego mego
przyjaciela i uścisnęła mu dłoń. Jednocześnie opuściła powieki i
wydawało się, że zapadła w trans. „Lepiej już idź. Henrietta się
przeziębi" — powiedziała. Potem otworzyła oczy, spojrzała na
niego i zapytała: „Kto to jest Henrietta?".
Jak się okazało, tym pieszczotliwym imieniem policjant nazywał
swój samochód. Właśnie zaczął sypać śnieg, a że Henrietta stała na
zewnątrz, bez wątpienia było jej zimno. Historia została mi
opowiedziana z podtekstem typu: „No i wytłumacz to". Zdarzenie to
zrobiło ogromne wrażenie na policjancie. Opowiadał o nim wiele
razy, do mnie zaś dotarła relacja kogoś, kto słyszał to od niego.
Nigdy nie próbuję „tłumaczyć t e g o " na podstawie czyjejś opo-
wieści, jeżeli jest ona wszystkim, czego się dowiaduję. Historia ta
skłoniła mnie jednak do refleksji nad znaczeniem oprawy scenicz-
nej, o czym wspominałem w rozważaniach poświęconych magii.
Tak samo jak praktykująca reiki matka mogła po prostu zapytać
syna o kciuk i nie byłoby żadnej opowieści, również owa „psycho-
troniczka" (oczywiście najchętniej uznałbym ją za zwykłą oszustkę)
mogła po prostu spytać: „Podobno mówisz na swój samochód Hen-
iym

259
WIARA W ZJAWISKA NADPRZYRODZONE...

riett W tym wypadku odpowiedź mogłaby brzmieć: „Owszem, kto ci o


a?". tym powiedział?", gdyż kilku obecnych tam policjantów

wiedziało, że jego auto ma tak na imię. Nic nadzwyczajnego. Po-


nieważ jednak zamknęła oczy i udała, że zapada w trans, podając mu
rękę, to fakt, że zna pieszczotliwe imię jego samochodu, nagle wydał
się niewytłumaczalny. A skoro po prostu ktoś jej o tym powiedział
albo usłyszała to przypadkiem, zwróć uwagę, o ile bardziej było
efektowne, kiedy udała, że wie mniej niż w rzeczywistości. Gdyby
powiedziała: „Czuję, że twój samochód ma na imię Henrietta — zaraz
się przeziębi", policjant mógłby nabrać podejrzeń, że jakoś się o tym
dowiedziała. Ten przejaw niewiedzy w pytaniu: „Kto to jest
Henrietta?" wzbudza reakcję policjanta („Mój samochód — jakim
cudem...?") i usypia jego podejrzenia. Niezależnie od tego, co się
naprawdę wydarzyło, sposób, w jaki to powiedziała, wystarczył, aby
zamienić coś banalnego we wspominane latami niezwykłe zdarzenie,
a nawet mógł przyczynić się do zmiany osobistych przekonań
policjanta. W czym tkwiła różnica? W oprawie scenicznej.
A co się naprawdę stało, któż to wie? To tylko anegdota. I sądzę,
że jedynie w taki sposób można komentować tego rodzaju historie. Są
one zazwyczaj czarujące i robią wrażenie, kiedy spojrzeć na nie z
perspektywy opowiadającego, tak samo jak wygrana na loterii jest
cudowna z punktu widzenia zwycięzcy. Ale anegdoty niczego nie
dowodzą. Przeżycie jednej osoby nie mówi nic o wiarygodności
danego zjawiska, a czyż nie chodzi tu o wiarygodność? Zbyt wiele
może ulec zniekształceniu, kiedy historia jest powtarzana i
zapamiętywana. Tego rodzaju opowieści należy traktować jako
intrygujące i warte zbadania, ale jeśli chcemy być traktowani
poważnie, to nie powinniśmy dawać im wiary. Nie musimy być
naukowcami, aby myśleć w ten sposób. Z pewnością wystarczy
inteligencja i dociekliwość.
Jeszcze inny przyjaciel, dogłębnie obeznany z metodami
para-psychologicznymi, powiedział mi, że umieszcza kryształy w
doniczkach, aby zasadzone w nich rośliny lepiej rosły. Każdy, kto
czerpie przyjemność z publicznego opowiadania takich rzeczy, musi

260
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

być przygotowany na odrobinę śmieszności, o ile nie robi tego w


kręgu podobnych sobie Prawdziwych Wyznawców. Ale przypuśćmy,
że chciałby się upewnić, że nie wygaduje bzdur. Zakładając, że był w
pełni świadom istnienia całej masy innych czynników, które wpływają
na rozwój rośliny, czyż nie byłaby to zwykła ciekawość: co będzie,
jeśli postawimy na tym samym oknie kilka doniczek z taką samą
rośliną, będziemy je podlewać w tym samym czasie, ale do jednej
włożymy kryształy, a do innej nie? Mógł to zrobić, aby się przekonać,
czy kryształy czynią jakąś różnicę. Czy naprawdę jestem bardzo
niemiły, gdy myślę, że ktoś po prostu mógł czegoś spróbować? Tylko
sprawdzić. A gdyby wystąpiła duża różnica, mógłby wykonać to
doświadczenie kilka razy, żeby zobaczyć, czy to się powtórzy. Czy nie
nakazywałaby tego zwyczajna ciekawość? To o wiele prostsze niż
testowanie domowymi metodami matki biegłej w sztuce reiki. Ale
oczywiście do niczego takiego nie doszło. Nikt należący do
społeczności New Age nie chce robić takich rzeczy.
Na szczęście naukowcy tego nie ignorują. Chcą się przekonać, czy
coś takiego działa, ponieważ nauka przyjmuje jedynie to, co działa.
Wymyślają więc obiektywne eksperymenty, aby zbadać, co stoi za
teorią New Age. Przeprowadzają testy z udziałem wielu ludzi i robią
to w sposób, który eliminuje wszelkie odchylenia. Być może nie ma w
tym nic zaskakującego, ale wyniki dowodzą, że owe mistyczne
elementy — oleje, kryształy i uzdrowicielska energia — nie mają
żadnego znaczenia. Ale dla wielu ludzi anegdoty i osobiste przeżycia
są o wiele bardziej pociągające niż rzeczywiste dowody i fakty. Kiedy
w grę wchodzą zagadnienia „holistyczne", rzetelne dowody i fakty
zostają odrzucone jako niezwiązane z tematem. Odrzucone
—dokładnie tak, podczas gdy holistyczni uzdrowiciele z satysfakcją
dostarczają anegdotycznych dowodów na poparcie swoich twierdzeń
oraz mylących, pseudonaukowych, „opartych na faktach" modeli
energii. Metody naukowe są odrzucane jako „zachodnie" i
niestosowne, ale jednocześnie wykorzystuje się je, aby wyrwane z
kontekstu potwierdzały wiarygodność twierdzeń New Age.
Język naukowy nie wnosi niczego więcej niż anegdoty, lecz po-
zwala dociekliwemu słuchaczowi weryfikować fakty. Próbowałem na
przykład kiedyś pojąć coś, co uzdrowicielka przedstawiała jako teorię
mocy kryształu. Powiedziała mi, że atomy kryształów mają
szczególną częstotliwość, która wywołuje ich wibrację, czyli dostar-

261
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

cza energii. Owe wibracje mogą pozostawać w zgodzie z wibracjami


innych obiektów atomowych (roślin, ludzi, innych kryształów) i
użyczać im swej energii. Wykład o wibracji atomów był dla mnie
nieco łatwiejszy do strawienia niż teoria energii mistycznej, zapytałem
więc zaprzyjaźnionego naukowca, czy ma to jakiś sens. Odpowiedź
brzmiała oczywiście: nie. Błędne pojmowanie podstawowych zasad
fizyki nie jest podstawą do głoszenia pozornie prawdziwych teorii.

Myślenie zabobonne

W 1948 roku człowiek nazwiskiem B. F. Skinner zamknął kilka


głodnych gołębi w szklanych pojemnikach. Do każdego z pojemników
przytwierdzone było urządzenie, przez które co piętnaście sekund
wpadała do środka gołębia karma (niedopałki papierosów i zarazki,
jak przypuszczam — nigdy nie byłem tego pewien). Potem
przyglądano się gołębiom, aby zobaczyć, co nastąpi.
Podczas gdy badacze ukryci za lustrem weneckim mieli uciechę z
obserwowania ptaków i gratulowali sobie nawzajem ich histerycznych
i agresywnych reakcji, same gołębie zaczęły się zachowywać w
interesujący sposób. Tak samo jak one grubi, napuszeni, gruchający i
roznoszący choroby naukowcy zauważyli, że gołębie próbują odkryć,
co należy zrobić, aby uzyskać pożywienie. Chociaż jedzenie
podawano im całkowicie niezależnie od ich działań, któraś z porcji
musiała wpaść akurat w tym momencie, kiedy ptak wykonywał jakiś
szczególny ruch, jak kiwanie głową czy wpatrywanie się w sufit
pojemnika. Najprawdopodobniej koncypował sobie, że takie
zachowanie spowodowało pojawienie się jedzenia, więc wszystkie
gołębie zaczęły odprawiać w swych pojemnikach rytuały składające
się z powtarzanych zachowań, które mylnie postrzegały jako sposób
na zdobycie dodatkowych porcji. Niektóre chodziły w kółko, inne co
chwilę uderzały dziobami w ścianki i tak dalej.
Te ptaki, rzecz jasna, były głupie. Idiotyczne gołębie. Ten
eksperyment dowodzi jednak czegoś więcej niż tylko skrzydlatej
naiwności. Najwyraźniej ptaki myślały, że udało im się opracować
metodę zdobywania nagród. Ich dziwne rytuały były analogiczne do
przesądnych zachowań ludzi. Weźmy na przykład szczęśliwy amulet
hazardzisty albo pożyczony długopis zabobonnego studenta.
Oczywiście te przedmioty nie wywierają żadnego wpływu na wynik

262
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

gry czy egzaminu, wystarczy jednak, że obecność takiego rekwizytu


zbiegnie się raz czy dwa razy z pożądanym rezultatem, a wielu ludzi
zaczyna myśleć: „Zabiorę go na wszelki wypadek". Wyobrażamy
sobie ogniwo łączące tę rzecz z jakąś korzyścią odniesioną w
przeszłości — dziwne chodzenie w kółko i karma wpadająca do
pojemnika. Przypuszczalnie takie samo warunkowanie działa w
przypadku istot ludzkich. Czy doprawdy jesteśmy aż tak głupi?
Kierując się początkowo sceptycyzmem wobec wniosków
Skin-nera, Stuart Vyse podążył śladem podobnych badań z udziałem
ludzi, które opisał w wydanej w 1997 roku książce Believing in Magic.
Najpierw eksperymentowano na dzieciach. W przeprowadzonym
przez Wagnera i Morrisa w 1987 roku badaniu wzięły udział dzieci w
wieku od trzech do sześciu lat. Poproszono je, aby wybrały zabawkę,
którą chciałyby wygrać, a następnie umieszczono je w obserwowanym
pomieszczeniu wraz z wielkim mechanicznym klaunem. Jakby to nie
było dla nich dostatecznie przerażające, długofalowy stres
wywoływała następująca procedura: z jaskrawoczerwonych,
wypełnionych zębami ust klauna wypadały w regularnych bądź
przypadkowych odstępach czasu szklane kulki. Każde z dzieci miało
za zadanie zebrać ich jak najwięcej, aby zdobyć wybraną nagrodę.
Chociaż literatura o tym nie wspomina, wyobrażam sobie, że kiedy
zaniepokojone dziecko zebrało się na odwagę, by podejść na odległość
pozwalającą na zabranie kulki, klaun (w rzeczywistości przebrany
naukowiec) zrywał się i gonił je po pokoju z przeraźliwym wrzaskiem
i śmiechem.
Na jakiś czas odłożono na bok wypaczone wyobrażenia naukow-
ców o tym, co jest atrakcyjne dla dzieci, i kazano im powtarzać to
samo przez sześć dni z rzędu po osiem minut dziennie. Rezultaty
okazały się bardzo podobne do wyników eksperymentu Skinnera.
Dzieci również zdawały się dochodzić do wniosku, że sprawują
pewnego rodzaju kontrolę nad pojawianiem się kulek i po kilku
minutach można było zaobserwować, jak powtarzają swoje rytuały.
Niektóre podskakiwały, inne uśmiechały się nieprzerwanie albo robiły
miny, a jeszcze inne całowały klauna w nos. Po raz kolejny wzorce
zachowań opierające się na przesądzie stały się rezultatem zbieżności
oczekiwanego wydarzenia z określoną czynnością. Zamiast po prostu
siedzieć i czekać na nagrodę, zarówno dzieci, jak i gołębie odprawiały

263
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

swoiste magiczne rytuały, które w ich przekonaniu pozwalały im


dostać to, czego chciały.
A dorośli? Oczywiście. Koichi Ono, japoński psycholog, prze-
prowadził jeden z moich ulubionych eksperymentów, w którym każdy
z uczestników zajmował miejsce przy blacie wyposażonym w trzy
różnokolorowe dźwignie. Przed nim, na ściance przepierzenia,
znajdowała się lampka sygnalizacyjna i elektroniczny licznik, na
którym wyświetlana była liczba punktów. Każda sesja trwała
czterdzieści minut, a badany miał za zadanie zdobyć jak najwięcej
punktów, chociaż nie był informowany, jak ma to robić. W rze-
czywistości punkty pojawiające się na wyświetlaczu nie miały nic
wspólnego z umieszczonymi na blacie dźwigniami, a ich liczba
zmieniała się w różnych odstępach czasu niezależnie od tego, co robił
badany.
Okazało się, że dorośli wpadają w całkiem podobną pułapkę
behawioralną jak dzieci i gołębie. Po pewnym czasie zaobserwowano,
że japońscy ochotnicy powtarzają skomplikowane bądź proste
kombinacje ruchów dźwigni, uderzają w ściany, a nawet podskakują,
żeby dotknąć sufitu. Wskutek synchroniczności (to znaczy zbieżności
w czasie) określonych działań oraz spodziewanej nagrody rezultatem
eksperymentu były również w tym wypadku „przesądne" zachowania.

Wielu uczestników tego oraz innych eksperymentów przyznało,


że trzymali się swoich zabobonnych teorii, mimo że w większości
przypadków się nie sprawdzały W takich sytuacjach nieskuteczność
uznawali za efekt własnego błędu, zamiast zastanowić się i zakwe-
stionować wiarygodność całej teorii.
Lubimy mieć wrażenie, że sprawujemy nad czymś kontrolę.
Lubimy kilkakrotnie naciskać guzik windy albo zmiany sygnalizacji
świetlnej na przejściu dla pieszych, jak gdyby miało to przyspieszyć
oczekiwany efekt. Szukamy sposobów, aby nadać naszym
zachowaniom pozorne znaczenie w sytuacjach, w których nie robią
one żadnej różnicy. Wygrywamy w pokera, kiedy mamy na sobie
określone ubranie albo przed przystąpieniem do gry wykonaliśmy

264
MEDYCYNA ALTERNATYWNA

pewne czynności, a potem stwierdzamy, że ten strój albo rytuał jest


nieodzownym warunkiem przyszłych zwycięstw. Albo też sto-
sujemy nieskuteczne i przesadnie drogie lekarstwa w stylu New
Age, a gdy stan naszego zdrowia szybko się poprawia, dochodzimy
do wniosku, że środek zadziałał. Nasza wrodzona i bardzo ważna
zdolność szukania schematów sprawia, że nie umiemy myśleć w ka-
tegoriach zbiegu okoliczności lub przypadku i upodabniamy się do
gołębi Skinnera, niepotrzebnie dziobiąc i kręcąc się w niewzruszo-
nym wszechświecie.

Medycyna alternatywna
Mieszkając w Londynie, miałem sąsiada o imieniu Mike. (To nie
jest jego prawdziwe imię; zmieniłem je, aby oszczędzić mu zakło-
potania. Naprawdę nazywał się Guy). Mike miał dziewczynę,
aktorkę, która wierzyła w różnego rodzaju „lekarstwa" będące
przedmiotem naszych rozważań. Z kolei Mike'a, który był bardziej
przyziemny, takie rzeczy nie interesowały. Kiedy jednak miał
bardzo ciężki okres, jego dziewczyna przekonała go, aby odłożył na
bok sceptycyzm i poddał się leczeniu reiki, którym parał się jeden z
ich wspólnych przyjaciół. Mike czuł się tak apatyczny i
bezwartościowy, że postanowił spróbować.
Niedługo po jednej z sesji rozmawiałem z nim o leczeniu. Fakt,
że się na to zdecydował, wydawał mi się sprzeczny z jego cha-
rakterem, i skwapliwie prosiłem, aby opowiedział mi o swoich
doświadczeniach. Jak zwykle naprawdę chciałem usłyszeć jakąś
cudowną historię, która pozwoliłaby mi uwierzyć. (Kiedyś zo-
baczyłem i nauczyłem się czegoś, co w moim mniemaniu było
prawdziwym pokazem energii chi. Przez wiele dni nie mogłem
otrząsnąć się z fascynacji. Okazało się jednak, że to raczej prosty
trik, czego nie byłem świadom nawet wtedy, gdy go sam wyko-
nywałem. Strasznie się rozczarowałem). Opowieść Mike'a o sesji
reiki była uderzająca. Powiedział, że nigdy w życiu nie czuł się tak
sponiewierany i wyeksploatowany. Znalazł się na samym dnie,
ulegając czemuś, co w jego odczuciu było najgorszego rodzaju
podstępną bzdurą, na jaką mogło sobie pozwolić czyjeś rozbe-

265
ANTY NAUKA PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

stwione ego. Czuł się wykorzystany w najpaskudniejszy sposób i


widział jedynie zdegradowane i zaburzone poczucie tożsamości
terapeuty, dla którego tytuł „uzdrowiciela" był sposobem na podre-
perowanie własnego mniemania o sobie. Porównał to do sytuacji, w
której jako dziecko leży w łóżku, a wujek przychodzi, aby go
molestować.
Mocne i pełne gniewu słowa. Przytaczam je nie po to, żeby
atakować uzdrowiciela, który z pewnością nie miał złych zamiarów.
Wydarzenia te sprawiły jednak, że zarówno Mike, jak i ja
zaczęliśmy się zastanawiać, jak łatwo można ulec nonsensowi,
kiedy jest się w potrzebie. Nakłoniły nas również do refleksji nad
moralnością tych współczesnych sprzedawców wężowego oleju,
którzy żerują na słabościach zdesperowanych ludzi, gotowych
uchwycić się każdego sposobu. Okropną rzeczą jest być chorym.
Człowiek akceptuje wtedy ochoczo propozycje fałszywych leków,
które w innej sytuacji by wyśmiał. W niebezpiecznie fascynującym i
niezmiennie seksownym świecie telewizji nie można wejść do biura
produkcji i kichnąć, żeby setki przystrojonych paciorkowymi
bransoletkami dłoni nie zagłębiły się w torebkach z kolorowych
paciorków w poszukiwaniu wyciągu z echinacei albo podobnego
ziołowego nonsensu. (Popularny ziołowy środek przeciwdziałający
przeziębieniu został ostatnio poddany rzetelnym badaniom, które
wykazały, że nie ma on żadnych innych właściwości prócz efektu
placebo). Gońcy, sekretarki, asystenci produkcji, redaktorzy czy
nawet skądinąd konserwatywni kierownicy planu — wszyscy mają
swoje ulubione specyfiki na przeziębienie i bóle menstruacyjne,
niezależnie od płci. Jestem pewien, że gdybym poskarżył się na guz
mózgu, zgarnęliby z biurka długopisy, czekoladki i futrzane
maskotki, rozłożyliby mnie na wznak i przeprowadzili ot, tak, z
marszu, parapsychologiczną operację przy wtórze dobiegającego z
telewizji debilnego szczebiotu i wśród aromatu bezkofeinowej kawy
oraz sushi na wynos.
Przypuszczalnie dlatego, że żyjemy w czasach, gdy zewsząd ota-
czają nas rozmaite udogodnienia, mamy tendencję do wyobrażania
sobie, że coś jest nie w porządku, jeśli przypadkiem zdarzy nam się
zachorować. Język medycyny alternatywnej traktuje słowo „zdro-
wie" jako równoznaczne z tym wszystkim, co naturalne i dobre, jak
gdyby naszym naturalnym stanem był taki, w którym nic nam nie

266
MEDYCYNA ALTERNATYWNA

dolega. Oczywiście nie jest to do końca prawda. Natura nie jest


sielankową leśną polaną, jaka widnieje na tych nieszczęsnych
obrazkach w stylu New Age albo na butelkach z płynem do kąpieli.
Nie jest miejscem, w którym panuje niepodzielnie pokojowa koeg-
zystencja. Natura jest polem bitwy i jest w niej tyle samo ślepego
okrucieństwa, co widowiskowego piękna. Zaś zdrowie przychodzi i
odchodzi, mamy dobre i złe okresy, w zależności od naturalnego
rytmu życia. Kiedy lekarz przynosi nam ulgę w cierpieniu, nie
przywraca nas do „normalnego" stanu, a jedynie na jakiś czas czyni
nasze życie przyjemniejszym.
Jedną ze sztuczek praktykowanych na rynku giełdowym jest
zakup akcji jakiejś spółki, która akurat nie radzi sobie najlepiej.
Robi się tak dlatego, że istnieje prawdopodobieństwo, iż firma
zacznie stawać na nogi i ceny jej udziałów wzrosną. Dobrze byłoby
sobie przypomnieć tę suchą, ale przydatną analogię, kiedy słyszymy
opowieści o cudownych uzdrowieniach dzięki środkom, na których
skuteczność nie ma żadnych wiarygodnych dowodów. Większość
śmiertelnych chorób nie polega po prostu na codziennym
zaostrzaniu się symptomów aż do śmierci. Objawy są zmienne,
występują nawroty i okresy poprawy przynoszące ulgę mimo ogól-
nego pogorszenia stanu chorego. Niekiedy choroba może nawet na
długo się uspokoić- Kiedy cierpiąca na nią osoba czuje się na tyle
zdesperowana, by uciec się do nieuzasadnionych i opartych na
przypuszczeniach terapii? Wtedy, gdy jest już w bardzo
zaawansowanym stadium. To wtedy jest najbardziej skłonna, by w
akcie desperacji zdecydować się na nieskuteczne metody leczenia.
Ale podobnie jak każdy, kto znajduje się w bardzo złym punkcie na
oscylującej fali stopniowo pogarszającego się zdrowia, może w
najbliższej przyszłości doświadczyć poprawy. Jest wielce praw-
dopodobne, że zasługa zostanie przypisana terapii, która akurat
wtedy została zastosowana, choć faktycznie nie odegrała ona żadnej
roli.
Podczas niektórych rodzajów kuracji, w rodzaju chemioterapii,
pacjent czuje się podle, ale kilka tygodni po ich zakończeniu jest
pełen nadziei i animuszu, a guz poważnie się zmniejsza albo
całkowicie zanika. Nie jest niczym nadzwyczajnym, że pacjent
stwierdza, iż chemioterapia nie zadziałała (ponieważ czuje się w jej
trakcie okropnie i nie widzi poprawy), więc próbuje jakiejś alter-
natywnej metody, która oczywiście jest przyjemniejsza. Po upływie

267
ANTY NAUKA PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

kilku tygodni, gdy efekty konwencjonalnego leczenia dają o sobie


znać, pacjent czuje się znakomicie, a może nawet jest już całkiem
zdrowy. Ale wtedy poprawa może zostać niesłusznie uznana za
działanie alternatywnych środków, które były stosowane w tym sa-
mym czasie, a nie za skutek chemioterapii, jak jest w
rzeczywistości. W niedokończonej książce Snake Oil, napisanej
podczas heroicznej walki z rakiem i opowiadającej o
doświadczeniach ze zwodniczymi iebezpiecznymi obietnicami,
jakie daje medycyna alternatywna, Diamond pisze: byłoby sobie
przypomnieć tę suchą, ale przydatną analogię, kiedy słyszymy
opowieści o cudownych uzdrowieniach dzięki środkom, na których
skuteczność nie ma żadnych wiarygodnych dowodów. Większość
śmiertelnych chorób nie polega po prostu na codziennym
zaostrzaniu się symptomów aż do śmierci. Objawy są zmienne,
występują nawroty i okresy poprawy przynoszące ulgę mimo ogól-
nego pogorszenia stanu chorego. Niekiedy choroba może nawet na
długo się uspokoić. Kiedy cierpiąca na nią osoba czuje się na tyle
zdesperowana, by uciec się do nieuzasadnionych i opartych na
przypuszczeniach terapii? Wtedy, gdy jest już w bardzo
zaawansowanym stadium. To wtedy jest najbardziej skłonna, by w
akcie desperacji zdecydować się na nieskuteczne metody leczenia.
Ale podobnie jak każdy, kto znajduje się w bardzo złym punkcie na
oscylującej fali stopniowo pogarszającego się zdrowia, może w
najbliższej przyszłości doświadczyć poprawy. Jest wielce praw-
dopodobne, że zasługa zostanie przypisana terapii, która akurat
wtedy została zastosowana, choć faktycznie nie odegrała ona żadnej
roli.
Podczas niektórych rodzajów kuracji, w rodzaju chemioterapii,
pacjent czuje się podle, ale kilka tygodni po ich zakończeniu jest
pełen nadziei i animuszu, a guz poważnie się zmniejsza albo
całkowicie zanika. Nie jest niczym nadzwyczajnym, że pacjent
stwierdza, iż chemioterapia nie zadziałała (ponieważ czuje się w jej
trakcie okropnie i nie widzi poprawy), więc próbuje jakiejś alter-
natywnej metody, która oczywiście jest przyjemniejsza. Po upływie
kilku tygodni, gdy efekty konwencjonalnego leczenia dają o sobie
znać, pacjent czuje się znakomicie, a może nawet jest już całkiem
zdrowy. Ale wtedy poprawa może zostać niesłusznie uznana za
działanie alternatywnych środków, które były stosowane w tym sa-

268
MEDYCYNA ALTERNATYWNA

mym czasie, a nie za skutek chemioterapii, jak jest w


rzeczywistości. W niedokończonej książce Snake Oil, napisanej
podczas heroicznej walki z rakiem i opowiadającej o
doświadczeniach ze zwodniczymi i niebezpiecznymi obietnicami,
jakie daje medycyna alternatywna, John Diamond pisze:
Posługując się dokładnie taką samą logiką, mógłbym powiedzieć, że
ta ohydna chemioterapia nie wywarła żadnego wpływu na mojego
raka, ale sześć tygodni po jej zakończeniu, dzięki temu, że
rygorystycznie trzymałem się diety składającej się z Nestle, Build
Up, Stolicznej i od czasu do czasu hawańskich cygar, czułem się sto
razy lepiej niż podczas chemii. Mógłbym także powiedzieć, że o ile
pod koniec chemioterapii wciąż miałem jakiegoś guza, to po okresie
pochłaniania odżywek kulturystycznych, picia wódki i palenia
tytoniu byłem wyleczony.

Oczywiście niebezpieczeństwo tkwi w tym, że pacjent może


zacząć polegać na nieskutecznych środkach kosztem sprawdzonej
medycyny. No bo przecież skoro zwykłe metody nie są w stanie
powstrzymać strasznego kryzysu, czemu nie zwrócić się ku al-
ternatywnej terapii? A jeśli zdaje się ona skutkować, dlaczegóżby
nie przerzucić się na nią całkowicie? Należy uczciwie powiedzieć,
że podczas śmiertelnej choroby nadchodzi taki moment, kiedy lepiej
robić cokolwiek, nawet coś nieefektywnego z medycznego punktu
widzenia, jeśli psychologicznie jest to alternatywą dla nie-robienia
niczego. Ale czy usprawiedliwia to firmy, które zarabiają spore
sumy na sprzedaży takich nieskutecznych mikstur, to już osobna
sprawa. W 2000 roku wydatki na medycynę alternatywną osiągnęły
w Wielkiej Brytanii 1,6 miliarda funtów. Podczas gdy środki
farmaceutyczne przed wypuszczeniem na rynek są poddawane
rygorystycznym testom, alternatywnych specyfików nikt w ten
sposób nie sprawdza. Skoro ich producenci potrafią wygłaszać
oświadczenia, które okazują się fałszywe albo niemożliwe do wery-
fikacji, czy nie powinni również podlegać takiej kontroli?
Prócz alternatywnych kuracji oferowanych śmiertelnie chorym
pacjentom istnieje mnóstwo popularnych alternatywnych środków,
do których odwołują się stosunkowo zdrowi ludzie. Każdy zna
kogoś, kto opowiada niezwykłe historie o ich skuteczności. Być
może cierpiałeś z powodu ciężkiego przeziębienia, a tradycyjne
tabletki i syropy nie przynosiły żadnej poprawy. Jeden z przyja-

269
MEDYCYNA ALTERNATYWNA

ciół polecił ci jakiś cudowny lek ziołowy, który jemu pomógł, więc
postanowiłeś spróbować. Stosowałeś go dzień lub dwa, a trzeciego
dnia przeziębienie minęło. Nie zwracając uwagi na fakt, że takie
choroby zazwyczaj same ustępują po kilku dniach, nie posiadałeś się
z zachwytu i polecałeś innym ten ziołowy specyfik z równym
entuzjazmem.*
Tego rodzaju lekarstwa były badane w najbardziej rzetelny sposób
w celu stwierdzenia, czy działają skuteczniej niż placebo, i za każdym
razem okazywało się, że nie. Jak można rzetelnie zbadać takie
rzeczy? Po pierwsze, należy sobie uświadomić, że jakikolwiek
pojedynczy przypadek o niczym nie świadczy. Najpierw musimy
zgromadzić sporą grupę ludzi o podobnym stanie zdrowia i
sprawdzić, ilu z nich pomogły alternatywne specyfiki. Nie jest jednak
do końca uczciwe porównywanie efektów leczenia alternatywnego z
brakiem jakiegokolwiek leczenia, ponieważ efekt placebo może
wywołać zakłócenia. Zatem połowa grupy (grupa kontrolna) otrzyma
obojętny i nieskuteczny „cukierek", czyli placebo, natomiast drugiej
połowie zostanie podane prawdziwe lekarstwo. Co ważne, żaden z
uczestników eksperymentu nie może wiedzieć, do której grupy
należy.
Następnie, na przekór przesadnym oskarżeniom wyznawców New
Age, którzy twierdzą, że naukowcy są uprzedzeni i ignorują
skuteczność ich leku, badacze wykonują dodatkowy krok, aby wy-
eliminować prawdopodobieństwo i c h w ł a s n e g o tendencyjnego
nastawienia, mogącego świadomie bądź nieświadomie wpłynąć na
rzetelność eksperymentu. Rolą nauki jest bowiem abstrahowanie od
nastawień, do jakich prowadzą indywidualne doświadczenia, i
zajmowanie się tym, co naprawdę działa. Dlatego testy są „podwójnie
ślepe", co oznacza, że nie tylko badani nie wiedzą, do której należą
grupy, ale nie wiedzą tego także sami naukowcy. W przeciw

Przypomniaia mi się pewna kobieta z klubu chrześcijańskiego, do którego kiedyś


należałem. Opowiadała nam, jak uporała się z przeziębieniem. Usiadła na łóżku i krzy-
czała: „Nie, Szatanie, nie będę przeziębiona. W imię Jezusa rozkazuję ci, odejdź. Precz!".
Poważna sprawa. Potem dodała: „I wyobraźcie sobie, że po kilku dniach mi przeszło".

298

270
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

nym razie mogliby niewłaściwie ocenić wyniki, błędnie


postrzegając poprawę stanu zdrowia badanego w oparciu o własne
oczekiwania, albo bezwiednie dać mu do zrozumienia, jaki środek
naprawdę otrzymuje, co mogłoby zaprzepaścić obiektywizm
eksperymentu. Jedynie komputer, który podzielił wszystkich na
dwie grupy, wie, kto jest kim, i wyjawi to dopiero na końcu.
Teraz przypatrzmy się obu grupom. Powiedzmy, że w grupie
kontrolnej nastąpiła pewna dostrzegalna poprawa, spowodowana
jedynie oczekiwaniem na efekt po przyjęciu tabletki albo
wynikająca z naturalnej zmienności objawów. Możemy się
spodziewać, że w grupie, której zaaplikowano prawdziwe leki,
wystąpi podobna liczba przypadków poprawy wywołanej tym
samym czynnikiem (efekt placebo), nawet jeśli żadne z zapewnień
alternatywnych uzdrowicieli nie jest prawdziwe. Pozostaje więc
rozstrzygnąć, czy więcej osób poczuło się lepiej w grupie, która
otrzymała prawdziwe leki. Czy taka kuracja jest bardziej skuteczna
niż podanie komuś fałszywej pigułki i zapewnienie go, że powinna
m u pomóc? Odpowiedź po raz kolejny brzmi: nie. Wyniki w obu
grupach są zawsze w przybliżeniu takie same. Bez względu na
anegdoty, jakie zdarza nam się usłyszeć, możemy bez wątpienia
orzec, że „alternatywne" lekarstwa są równie skuteczne jak placebo.
Nie potrafię sobie wyobrazić uczciwszego testu. Jeśli wydaje się
skomplikowany, to dlatego, że bardzo trudno jest wyeliminować
wszystkie możliwości uprzedzeń. Wciąż szuka się nowych elemen-
tów pozwalających na wyzbycie się tendencyjności i zwiększenie
rzetelności badań, po czym włącza się je do procedur. Aby
zwiększyć rzetelność testu, można by każdej z osób z grupy
kontrolnej przydzielić kogoś z drugiej grupy, kogo
charakteryzowałby podobny stan zdrowia i wiek.
Powszechna linia obrony, jaką przyjmują zwolennicy medycyny
alternatywnej, słysząc, że ich specyfiki nie sprawdziły się w testach,
przybiera zwykle następującą postać: „Cóż, nie ma nic
zaskakującego w tym, że się nie sprawdziły. W ten właśnie sposób
nauka usiłuje wtłoczyć coś w schematy, do których to coś nie
pasuje. Te specyfiki nie pasują do opartego na dowodach,
obiektywnego modelu. Nie będą funkcjonować, kiedy podda się je
naukowym próbom, ponieważ to nie jest odpowiedni sposób, aby
się przekonać, czy są skuteczne, czy nie". W tym momencie należy
się czytelnikowi istotne wyjaśnienie. Wiarygodne testy, na które się
MEDYCYNA ALTERNATYWNA

powołuję, są zazwyczaj opracowywane i przeprowadzane p r z y


pełnej współpracy alternat ywn ych terapeutów.
Naukowcy nie są przecież uzdrowicielami praktykującymi reiki
bądź akupunkturę, więc eksperyment może się powieść tylko wtedy,
gdy biorą w nim udział alternatywni specjaliści. Test jest pomyślany
tak, aby byli z niego zadowoleni zarówno naukowcy, jak i
uzdrowiciele. Jęki o to, że coś nie pasuje do naukowego modelu,
rozlegają się dopiero wtedy, gdy alternatywny lek nie przejdzie te-
stu. Testu, naktóry p r z y s t a ł y o b i e s t r o n y. Można się założyć,
że gdyby badanie potwierdziło skuteczność specyfiku, obrońcy me-
dycyny naturalnej nie zlekceważyliby takiego wyniku. Uczepiliby
się go i zaczęli krzyczeć wniebogłosy, że nauka potwierdziła ich
założenia. Nagle metody naukowe okazałyby się ważne. Są one
niestosowne jedynie wtedy, gdy podważają skuteczność ich środ-
ków. I zastanówmy się przez moment, co to właściwie znaczy: „nie
pasują do opartego na dowodach, obiektywnego modelu"? Wie-
lokrotnie słyszałem tego rodzaju słowa, gdy wspominałem o tych
eksperymentach. Czy to poważne stwierdzenie — wypowiedziane
przez ludzi, którzy mogli mieć do czynienia ze śmiertelnie chorymi
i polecać swoje własne leki zamiast, powiedzmy, chemioterapii —
że dowody i obiektywizm nie odgrywają żadnej roli, gdy zapada
decyzja, czy jakaś kuracja jest skuteczna, czy nie? Jak można
mówić, że dowód jest nieistotny? Powiedzmy, że chodzi im o coś
innego — o to, że „obiektywny dowód" nie stosuje się do tego
przypadku. Ale jeśli opieramy się tylko na subiektywnych
dowodach — anegdotach i osobistych doświadczeniach — to jakim
cudem możemy rozstrzygnąć, na ile coś jest efektywne? Nie ulega
wątpliwości, że zwykły rozum każe nam doceniać wagę
sprawdzenia, czy owe rzeczy naprawdę mają takie właściwości,
jakie im się przypisuje,

272
takie jest bowiem podstawowy sens obiektywnego dowodu i cel
wiarygodnego testu. Łatwo sformułować koncepcję istnienia ja-
kiegoś innego sposobu przesądzania o wiarygodności, który jest
równie „prawidłowy" jak dowód obiektywny, ale doprawdy nie
mam pojęcia, co miałoby to być. Albo coś działa, albo nie działa. I
są dobre i złe metody sprawdzania, czy to coś działa, czy nie.
Metody rzetelne albo wątpliwe. Dociekliwe albo bezsensowne.
Ponieważ zarzut nieodpowiedniości metod naukowych jest sta-
wiany tak często, ja również się powtórzę. Są to eksperymenty
przeprowadzane przy całkowitym porozumieniu i współpracy z
uzdrowicielami. Oni sami godzą się na taki test, a protestują
LAI przeciwko użytym metodom dopiero wtedy, gdy nie przyniesie
oczekiwanych przez nich rezultatów.
Homeopatia, bardzo popularna metoda leczenia alternatywnego,
również przepada w takim teście. Brak bezstronnych i opartych na
faktach argumentów, które przemawiałyby za homeopatią, nie
powinien nas dziwić. Została ona wynaleziona w XVIII wieku i
opiera się na pomyśle, że „podobne można wyleczyć podobnym".
Leczenie homeopatyczne polega na podawaniu rozrzedzonego
roztworu substancji, która zastosowana w znacznie silniejszym
stężeniu mogłaby wywołać dolegliwości, na jakie cierpi pacjent.
Logika homeopatii jest taka, że im mniejsza dawka, tym
skuteczniejsze działanie. Z tego też powodu leki są zazwyczaj
rozrzedzone do tego stopnia, że nie można w nich wykryć żadnego
śladu danej substancji. A jeśli jej w nich nie ma, to jak mogą
wywoływać jakikolwiek efekt? Z każdej innej niż typowa dla
Prawdziwych Wyznawców perspektywy jest to pomysł wyraźnie
śmieszny A przecież efekt placebo i mylna interpretacja zmienności
objawów (nasileń i remisji choroby) sprawiają, że homeopatia wy-
daje się niektórym ludziom bardzo skuteczna.
W przypadku homeopatii fakt, że leki są rozrzedzane do takiego
stanu, w którym stają się czystą wodą, bardzo utrudnia porównanie
ich z obojętnym placebo. Z pewnością takie nieaktywne placebo
również powinno być wodą. Richard Dawkins w przedmowie do
MEDYCYNA ALTERNATYWNA

ANT YN A U KA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

książki Diamonda Snake Oil dochodzi do wniosku, że „w najbardziej


nieskalanej wodzie może się unosić więcej zabłąkanych molekuł, niż
zawiera wymagana dawka homeopatyczna". Homeopaci nic sobie nie
robią z tego, że ich specyfiki są nieaktywne. Twierdzą, że woda
„zachowuje wspomnienie" pierwotnej substancji. W odpowiedzi na tę
niewiarygodną, acz weryfikowalną tezę Dawkins pisze:

Każdy homeópata, który naprawdę wierzy w swoją teorię, powinien


od świtu do zmierzchu pracować nad jej rozwojem. Przecież gdyby
podwójnie ślepe testy leczenia dały wiarygodny i powtarzalny wynik
pozytywny, dostałby nagrodę Nobla, i to nie tylko w dziedzinie
medycyny, ale również fizyki. Odkryłby bowiem całkiem nowe prawo
fizyki, a być może nową, fundamentalną siłę rządzącą wszechświatem.
Mając takie perspektywy, homeopaci z pewnością ruszyliby na
wyścigi do laboratoriów, aby niczym alternatywni Watson i Crick
sięgnąć po lśniącą koronę nauki. Ale jakoś tego nie robią. Czy to
możliwe, że nie wierzą we własne teorie?

W przypadku akupunktury, kolejnej popularnej metody leczenia


niekonwencjonalnego, również trudno opracować rzetelne podwójnie
ślepe testy. Co się tyczy wbijania w kogoś igieł, nie ma innego
sposobu na „fałszywe" zaaplikowanie tego środka niż wbicie ich w
miejscach, które nie odpowiadają punktom na meridianach
wyznaczonych przez terapeutę. Problem w tym, iż osoba prze-
prowadzająca zabieg będzie wiedziała, że stosuje placebo (gdyż musi
być specjalistą w tej dziedzinie, żeby wbić igły w rzekomo obojętnych
miejscach), co narusza koncepcję podwójnie ślepego testu. Jeśli osoba
stosująca „fałszywą" akupunkturę w jakiś sposób da pacjentowi do
zrozumienia, że nie robi tego naprawdę, może on przestać wierzyć w
skuteczność terapii i test okaże się bezużyteczny. Przeprowadzone w
przeszłości eksperymenty pokazały, jak ważne jest przestrzeganie tej
części procedury—wystarczy najdrobniejsza wskazówka ze strony
naukowca, a ludzie bardzo łatwo się orientują, świadomie albo nie,
czy dostają prawdziwy, czy fałszywy lek.
W kilku przypadkach okazało się, że akupunktura jest faktycznie
bardziej skuteczna niż jej nieaktywny odpowiednik. W tych jednak
przypadkach pacjenci cierpieli na dolegliwości, o których wiadomo,
że są podatne na działanie placebo. Nie odnotowano żadnej różnicy,
gdy testy zostały przeprowadzone z udziałem osób, których

274
schorzenia były odporne na działanie placebo. Można z tego
wywnioskować, że ślepy test w tym wypadku zawodzi i że reakcja
placebo na prawdziwą akupunkturę jest znacznie silniejsza od
wywoływanej przez fałszywe zabiegi. Ponieważ akupunktura
wykazuje przewagę tylko przy schorzeniach podatnych na placebo,
można uczciwie stwierdzić, że akupunktura to przypuszczalnie czyste
placebo.
Jeden z moich przyjaciół, który chorował na raka, opowiedział mi
o swej wizycie u terapeuty kinezjologii stosowanej. Podczas sesji
kinezjologicznej pacjent wyciąga rękę przed siebie i napiera nią na
rękę terapeuty. Ten z kolei usiłuje szybko zepchnąć rękę pacjenta w
dół. Następnie pacjent przyjmuje szereg różnych substancji
odżywczych i za każdym razem stara się stawić opór ręce terapeuty.
W pewnym momencie odkrywa, że po przyjęciu jednej z substancji
nie jest w stanie skutecznie wyprężyć ramienia, które zostaje
zepchnięte w dół. Na tym polega badanie. Zapominając na moment,
jak śmiesznie to brzmi, moglibyśmy spróbować doszukać się w tym
objawów pewnego rodzaju nietolerancji na określone składniki
odżywcze. Następnie terapeuta radzi pacjentowi unikać tego
składnika, dzięki czemu stan jego zdrowia ulegnie poprawie. Metoda
ta mogłaby zachować jakieś pozory prawdopodobieństwa, gdyby nie
fakt, że kiedy mój przyjaciel był badany pod kątem kawy, nawet jej
nie liznął, jak można by się spodziewać, tylko przyciskał do piersi
zapieczętowany słój Nescafe. Nie miał żadnego kontaktu z substancją,
która była przedmiotem testu. Przypuszczalnie taka dziwaczna
praktyka jest czymś powszechnym, gdyż, jak pisałem wyżej, Dawkins
opisał podobne doświadczenie we wspomnianej przedmowie.
Ponieważ kawa wywołała słabszą reakcję, której wypatrywano,
terapeuta zalecił mojemu przyjacielowi, aby wystrzegał się kofeiny.
Chociaż cała sytuacja nie wyglądała przekonująco, mój przyjaciel był
pod wrażeniem faktu, że zamknięty słoik kawy potrafił doprowadzić
do takiej reakcji. I wydaje się to imponujące, dopóki nie zdamy sobie
sprawy, że nie sposób kontrolować tego, jak mocno terapeuta napiera
na rękę pacjenta. Czy widzieliście kiedyś sztuczkę, w której cztery
osoby, każda tylko dwoma palcami, próbuje podnieść kogoś
siedzącego na krześle? Nie mogą tego zrobić, dopóki nie odprawią
swego rodzaju ceremonii, która polega na uciskaniu dłońmi głowy
siedzącego. Potem próbują po raz drugi i wtedy odkrywają, że mają
dość siły, by go unieść. To wspaniały pokaz, który udaje się po prostu
dlatego, że uczestnicy nieświadomie wkładają w działanie znacznie
więcej wysiłku przy drugim podejściu, kiedy nabiorą przeświadczenia
MEDYCYNA ALTERNATYWNA

o swojej mocy. Siła nacisku terapeuty albo pacjenta, pozwalająca na


zepchnięcie ręki, może podlegać zbyt wielkim zmianom, aby takie
badania traktować poważnie i przypisywać im jakiekolwiek
znaczenie.
Podwójnie ślepy test okazuje się najlepszym sposobem na
ominięcie tego problemu i przekonanie się, czy zmiany siły nacisku
wywieranego przez ramię faktycznie są zależne od składników
odżywczych. Odrzućmy możliwość, że ludzie sami siebie oszukują
albo fałszują wyniki, i przekonajmy się, czy ta potencjalnie doskonała
metoda diagnostyczna jest wiarygodna. Psycholog Ray Hyman
opowiada o testach, które przeszły do historii dzięki końcowej reakcji
terapeuty — była ona znakomitym przykładem sprzeciwu środowisk
alternatywnych wobec faktów sprzecznych z ich przekonaniami.
Zwróćcie uwagę, jak odbywa się podwójnie ślepy test, eliminujący
możliwość, że badany dowie się, co zostało mu podane, i będzie
bezwiednie naciskał mocniej lub słabiej zgodnie ze swymi
oczekiwaniami.

Kilka lat temu uczestniczyłem w eksperymentach dotyczących


kinezjologii stosowanej, przeprowadzonych w gabinecie doktora
Wallace9a Simpsona w Mountain View w stanie Kalifornia. Przybył
tam zespół kręgarzy, którzy mieli zademonstrować swoje metody.
Uzgodnili z lekarzami obserwatorami, że będą mogli dokonać prezentacji w
dowolnie wybranej formie. Potem mieliśmy poddać ich tezy podwójnie ślepym
testom.
Głównym przykładem, jakim posłużyli się kręgarze, była demonstracja, która
w ich mniemaniu dowodziła, że ludzkie ciało może zareagować na różnicę
pomiędzy glukozą („złym" cukrem) a fruktozą („dobrym" cukrem). Wyczulenie
na takie różnice jest dla „alternatywnych uzdrowicieli" truizmem, chociaż nie ma
to naukowego potwierdzenia. Kręgarz kazał ochotnikowi położyć się na plecach i
unieść pionowo jedno ramię, a następnie podawał mu na język kroplę wodnego
roztworu glukozy. Potem starał się zepchnąć uniesioną rękę ochotnika do pozycji
poziomej, a ten usiłował stawiać opór. Prawie zawsze kończyło się to
niepowodzeniem. Kręgarze stwierdzili, że ciało ochotnika rozpoznało glukozę
jako zły cukier. Po wypłukaniu ust i zaaplikowaniu fruktozy niemal każdy
ochotnik był w stanie oprzeć się sile spychającej jego ramię do pozycji poziomej*
Jego organizm rozpoznał fruktozę jako dobry cukier.
Po lunchu pielęgniarka przyniosła nam pewną liczbę probówek, a każda z
nich była oznaczona kodem, abyśmy nie mogli odróżnić, która zawiera glukozę, a
która fruktozę. Następnie wyszła, zatem żadna z obecnych przy kolejnych testach
osób nie mogła się zorientować, co zawierają poszczególne probówki. Powtórzono

276
eksperyment z naciskiem na rękę, ale tym razem był on podwójnie ślepy — ani
ochotnicy, ani kręgarze, ani obserwatorzy nie wiedzieli, czy zakrapiany na język
roztwór zawiera glukozę, czy fruktozę. Tak samo jak podczas porannej sesji,
czasami ochotnikom udawało się stawić opór naciskowi, a czasami nie. Po każdej
próbie zapisywaliśmy numer roztworu. Potem wróciła pielęgniarka z kluczem do
kodu. Kiedy ustaliliśmy, w której z prób brała udział glukoza, a w której fruktoza,
okazało się, że nie ma żadnego związku między zdolnością opierania się
naciskowi a tym, czy ochotnikowi podano zły, czy dobry cukier.
Kiedy wyniki zostały ogłoszone, szef zespołu kręgarzy zwrócił się do mnie i
powiedział: „I właśnie dlatego więcej nie będziemy stosować podwójnie ślepych
testów. Nigdy się nie sprawdzają!". Z początku myślałem, że żartuje, ale
okazało się, że mówi tyłkiem poważnie. Ponieważ „wiedział", że
kinezjologia stosowana jest skuteczna, a najlepsza z naukowych metod
dowiodła czegoś wręcz odwrotnego, w jego wyobrażeniu musiało być coś
nie tak z metodą naukową.

Jak już wspomniałem, jeżeli zostanie wielokrotnie i rzetelnie


udowodnione, że jakieś alternatywne leki lub metody są skuteczne, to
przestają one być alternatywne i stają się medycyną. Wiedza naukowa
to po prostu inna nazwa tego, czego prawdziwość może być
wielokrotnie i rzetelnie udowodniona. Jak stwierdzili Diamond,
Dawkins i inni, lekarstwa można podzielić na takie, które działają, i
takie, które nie działają. Istnieją tylko dwie kategorie i nic z tego, co
podpada pod tę drugą, nie może być uznane za naukowe. Jeśli
natomiast skuteczność lekarstwa zostanie naukowo udowodniona, to
zapewne będzie poddane badaniom w celu ustalenia, jakie jego
składniki stoją za tą skutecznością. Dzięki temu może być masowo
produkowane w taki sposób, by przyniosło korzyści możliwie
największej liczbie ludzi. Gdyby jednak na jego opakowaniu nie
pojawiło się słowo „naturalny", które kojarzy się z „dobrym", to
alternatywnemu konsumentowi o nadmiernie sentymentalnym
nastawieniu specyfik mógłby się wydać „zły". Na przykład kora
wierzbowa jest klasycznym alternatywnym środkiem przeciwbó-
lowym. Naukowcy wielokrotnie potwierdzili, że jest skuteczna,
postanowili więc się dowiedzieć, jaka zawarta w niej substancja
powoduje zmniejszenie bólu. W 1838 roku odkryli, że kora wierzby
zawiera kwas salicylowy i to ona właśnie wywołuje ten efekt. Jego
syntetyczną formą jest kwas acetylosalicylowy, znany powszechnie
jako aspiryna. Nie ma absolutnie żadnej różnicy pomiędzy aspiryną a
usuwającym ból składnikiem kory wierzbowej, a mimo to niektórzy
zwolennicy medycyny niekonwencjonalnej twierdzą, że nauka nie jest
MEDYCYNA ALTERNATYWNA

w stanie dostrzec leczniczych właściwości takich rzeczy jak kora


wierzbowa. Nie będą stosować wstrętnej syntetycznej
aspiryny zamiast cudownej, „naturalnej" wierzby I znów — „or- ■
todoksyjny" lek to nic innego jak lek, którego skuteczności można ■ I
dowieść.
Istnieje bardzo słaby (choć bardzo efektowny) argument na
obronę medycyny alternatywnej: korzysta ona z zasad od wieków
znanych w kulturach, których my po prostu nie znamy No cóż,
fakt, że medycyna istniała setki lat temu, nie jest dowodem na
jej skuteczność. Fakt, że przytłaczająca większość bardzo starych
metod leczniczych okazuje się dziś nieskuteczna czy nawet niebez-
pieczna, mógłby nawet przemawiać przeciwko nim. Ci, którzy w to
wątpią, mogą spróbować kuracji pijawkami albo poprosić fryzjera,
aby upuścił im krwi, kiedy następnym razem poczują się źle. A co się
tyczy uroku obcych kultur, jest on niestety czystym sentymentem H I
i był nim zawsze, odkąd szermujący egzotyką szarlatani zaczęli II
rozpowszechniać nieprawdopodobne historie z dalekich krajów.
Spojrzenie na słabiej rozwinięte regiony świata, skąd wywodzą
się owe metody lecznicze, ukazuje kultury spragnione efektywnej
medycyny Zachodu. Jak stwierdził Diamond: „Mieszkaniec Ugandy
umierający na wywołaną przez AIDS gruźlicę nie chce być leczony
naturalnymi metodami swych praojców. Marzy o sterylnej strzy-
kawce pełnej antybiotyków i tabletkach, które na Zachodzie dałyby
mu szansę powstrzymania rozwoju choroby". W rozwiniętych
Chinach, gdzie według wyobrażeń niektórych osób stosowanie aku-
punktury i podobnych środków jest na porządku dziennym, jedynie
18 procent ludności korzysta z medycyny tradycyjnej, chociaż jest
tam powszechnie dostępna. Diamond dodaje: „Tradycyjne leki są
wspaniałe, jeśli żyjesz na Zachodzie, nie musisz się zmagać z niczym
bardziej uciążliwym niż dziwna wysypka, dokuczliwe rozwolnienie
czy atak niepokoju i masz w odwodzie nowoczesną apteczkę na
wypadek pogorszenia. Są bezużyteczne w walce z chorobami, które I j
I
każdego dnia zabijają i okaleczają ludzi mieszkających w krajach,
skąd się te naturalne metody wywodzą". Bezrefleksyjnie trwając I J
przy wyobrażeniu o mądrych kulturach przesiąkniętych tajnikami
medycyny przodków, zachodni obrońca medycyny alternatywnej t I |

278
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

ponosi odpowiedzialność za przepojony protekcjonalizmem wize-


runek Wschodu.
Powtarzam: nie odczuwam potrzeby opowiadania ludziom o ba-
nalnych nieporozumieniach, na których zazwyczaj opierają się takie
teorie. Każdy ma prawo do własnych poglądów, dopóki nie stwarza
zagrożenia dla innych. Kiedy jednak czytam, że i tak już nadwerężona
Narodowa Służba Zdrowia musi się zmagać z naciskami
zmierzającymi do uznania homeopatii za terapię, zaczynam się go-
tować i dymić. Kiedy wpadam w ręce tych poczciwych, ale głupich
ludzi z ich specjalnymi herbatkami i brązowymi pigułkami, zawsze
robi mi się niedobrze, a czasem mam ochotę trzepnąć któregoś z nich.
Ekstremalnym przykładem jest terapia „uzdrowicielska", której został
poddany Mike i która okazała się dla niego niezmiernie upokarzająca.
Chociaż jego doznania były o wiele gorsze, niż zwykle w takich
wypadkach bywa, nasuwa się pytanie, na ile poniżające mogą być
składane w dobrej wierze oferty pomocy. Marnowanie czasu na jakieś
świętoszkowate bzdury, kiedy mamy problemy albo jesteśmy chorzy,
może być denerwujące i nieprzyjemne. Sam jako nastolatek
proponowałem przyjaciołom modlitwę i jestem świadom, że
Prawdziwy Wyznawca, który lekceważy fakty i przywiązuje
nadmierną wagę do swych przekonań, nigdy tego nie zauważy.
Mimo wszystko uważam, że takie remedia m a j ą pewną wartość.
I to całkiem znaczną. Najpierw jednak powinniśmy się przyjrzeć
pewnemu często stosowanemu pojęciu i wziąć pod rozwagę jego
znaczenie i ograniczenia.

Efekt placebo

Jeśli istnieje wymierny efekt placebo wywoływany przez leki nie-


konwencjonalne, czyż nie świadczy to na ich korzyść? Jak naj-
bardziej, ale najpierw należy się zapoznać z kilkoma faktami
dotyczącymi reakcji na placebo.
Znaczenie tego zjawiska zostało odkryte pod koniec drugiej wojny
światowej przez amerykańskiego anestezjologa nazwiskiem

308
MEDYCYNA ALTERNATYWNA

Henry Beecher. Zauważył on, że można ciężko rannemu żołnie-


rzowi podać przed operacją zamiast morfiny roztwór soli i nie tylko
zredukuje to znacznie jego ból, ale również nie dozna on szoku
sercowo-naczyniowego, którego można się spodziewać podczas
zabiegu amputacji dokonywanego bez użycia środków
przeciwbólowych. Środowisko medyczne przejawiało umiarkowane
zainteresowanie tym odkryciem, ale Beecher zapałał żądzą
poznania całej mocy placebo i porównania jego skuteczności z
prawdziwymi lekami. Wskutek tego zapału opublikowana przez
niego w 1955 roku ważna broszura The Powerful Placebo
(Wszechmocne placebo) zawierała szereg nietrafnych interpretacji
faktów odnoszących się do efektywności placebo i nieco
fałszywych danych statystycznych, które do dziś pokutują w
zbiorowej świadomości, jak na przykład pogląd, że placebo działa
na około 30 procent ludzi (nieprawda: działa w taki czy inny sposób
na wszystkich).
Dylan Evans w intrygującej książce Placebo zauważył, że wy-
kazano reakcję na placebo jedynie w przypadku niektórych dole-
gliwości, podczas gdy Beecher twierdził, że występuje ona w każ-
dych warunkach. Placebo jest na przykład niezmiernie efektywne w
przypadku bólu. W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku
pewien biochemik skontrolował poprawność działania sprzętu emi-
tującego ultradźwięki, stosowanego w leczeniu urazów tkanki
miękkiej, chociaż pacjenci i personel informowali, że urządzenia te
bardzo im pomagają. Ku swemu zdziwieniu odkrył, że niektóre
maszyny nie emitują ultradźwięków w odpowiednim natężeniu, a
jedna z nich była w ogóle niesprawna. Mimo to pacjenci, co
dziwne, wciąż cieszyli się dobrodziejstwami skutecznego leczenia.
Doprowadziło to do eksperymentów dokonanych podczas zabiegów
dentystycznych, kiedy to niektórych pacjentów faktycznie
poddawano terapii ultradźwiękowej celem zmniejszenia bólu, inni
zaś byli przekonani, że otrzymują znieczulenie, podczas gdy
maszyna była wyłączona. W obu grupach odnotowano taki sam
poziom zmniejszenia bólu i obrzęku. Jest więc dostatecznie, o ile
nie całkowicie jasne, że terapia zadziałała dzięki przeświadczeniu
pacjentów. O ile ból stanowi bez wątpienia kwestię w znacznym
stopniu subiektywną, to opuchlizna z pewnością nie. Dodatkowe
zmniejszenie poziomu występowania szczękościsku (który jest re-
akcją odruchową) w grupie pacjentów niepoddanych znieczuleniu

280
MEDYCYNA ALTERNATYWNA

wskazuje na imponujący efekt placebo zarówno w przypadku ob-


jawów obiektywnych i wymiernych, jak i subiektywnych. Inne
badania dowodzą skuteczności placebo w przypadkach wrzodów i
załamań nerwowych. Evans przytacza wynik pewnego intry-
gującego eksperymentu, podczas którego okazało się, że pacjenci
przyjmujący prawdziwe leki antydepresyjne przejawiają o 33 pro-
cent większą poprawę niż przyjmujący placebo, lecz ta druga grupa
miała o 200 procent lepsze wyniki od trzeciej, nieotrzymującej
żadnych leków. Spoglądając na to z innej strony, Evans stwierdza:
„25% poprawy u osób przyjmujących leki antydepresyjne to skutek
spontanicznej remisji, 50% to zasługa efektu placebo, a jedynie
marne 25% można przypisać działaniu samego leku".
Evans argumentuje, że pełna lista dolegliwości, wobec których
placebo okazuje się skuteczne, wskazuje na koncepcję, że działanie
placebo polega na przerwaniu „reakcji ostrej fazy", czyli stanu za-
palnego, do którego dochodzi u pacjenta (nawet w przypadkach
takich jak depresja, chociaż w mniej wyrazistej formie). Jednakże
fakt, że tego rodzaju terapia nie przynosi skutków w przypadku
wielu innych schorzeń, w szczególności raka, stwarza niebezpie-
czeństwo przecenienia efektu placebo lub też przerostu myśli nad
materią, jeśli chodzi o leki alternatywne. Książki, które zalecają
samodzielne leczenie śmiertelnych chorób za pomocą samego tylko
pozytywnego myślenia, stanowią przykład tragicznego braku zrozu-
mienia ograniczeń związanych z efektem placebo. Umysł —
pojęcie równoznaczne z aktywnością mózgu — może być
użytecznie postrzegany jako jedna z części ciała, nie zaś całkowicie
odrębny byt, ale pogląd, jakoby mógł on w jakiś magiczny sposób
wpłynąć na system odpornościowy i pokonać chorobę, jest
niebezpieczny.
Efekt placebo jest postrzegany w najróżniejszy sposób, od
przejawu łatwowierności pacjenta po mityczny lek na wszystkie

choroby. Oczywiście można by przeprowadzić więcej pomiarów


zakresu efektu placebo (zazwyczaj testy kliniczne opierają się na

281
modelu lek kontra placebo, a nie lek kontra placebo kontra zero
terapii), gdyż jest to bez wątpienia fascynująca dziedzina o wielkim
potencjale, którą należy zbadać głębiej.
Jeżeli zatem niezmiennie okazuje się, że leki alternatywne za-
wdzięczają skuteczność efektowi placebo, czemu nie zaliczyć ich
do medycyny? Faktycznie, w niektórych przypadkach placebo
oferowane przez alternatywnych uzdrowicieli może być nawet
bardziej efektywne od konwencjonalnego leku. Na przykład, jak
twierdzi Diamond, pół godziny spędzone w towarzystwie takiego
terapeuty może obejmować masaż albo jakąś inną formę dotyku,
nastrój rytuału i wyraźne objawy osobistego zainteresowania. Nie
mamy co liczyć, że otrzymamy to samo od przemęczonego
internisty, który poświęca nam zaledwie kilka minut, po czym
bezdusznie wypisuje receptę. W przypadku codziennego
przemęczenia, dolegliwości i bolączek porada lekarza ogólnego
oraz interwencja alternatywnego terapeuty mogą tak naprawdę
sprowadzać się do tego samego — rozluźnienia, masażu,
uspokojenia i zaleceń, by ograniczyć palenie i picie — swego
rodzaju „ugłaskiwania", jak określa to Diamond. Kiedy jednak coś
takiego mówi ci lekarz, najprawdopodobniej odbierasz to jako
odrzucenie i nie czujesz się potraktowany poważnie. Kiedy
natomiast terapeuta poświęca ci czas, wyraźnie się tobą interesuje i
stosuje wszelkiego rodzaju ciekawe metody, aby zazwyczaj dojść
do podobnej konkluzji, odnosisz wrażenie, że to właściwa porada i
coś, w co trzeba uwierzyć. Nic dziwnego, że pacjent może wynieść
więcej korzyści z terapii przeprowadzonej przez alternatywnego
uzdrowiciela, gdy dotyczy ona dolegliwości podatnych na działanie
placebo.
Podobnie jak Evans i Diamond mam wrażenie, że gdyby alter-
natywni terapeuci wyzbyli się swoich uroszczeń i skłonności do
przesady i zaakceptowali fakt, że skuteczność ich metod opiera się
na całkowicie wiarygodnym zjawisku placebo, światy kon-
wencjonalnej i alternatywnej medycyny mogłyby się do siebie
ANTY NAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

znacznie zbliżyć i udzielić sobie nawzajem wielu ważnych lekcji. Nie


wylewajmy dziecka wraz z kąpielą, w której zastosowano naturalne
produkty. Ortodoksyjni lekarze powinni czerpać nauki z osobistego,
psychologicznego podejścia, na którym opiera się medycyna
alternatywna. Również inteligentni i uczciwi uzdrowiciele, których
naprawdę interesuje skuteczność terapii, powinni zaakceptować
znaczenie testów naukowych, zamiast polegać na pogłoskach i
anegdotach.

Urok wyobraźni

Wiara w zjawiska paranormalne. Czyż nie jest wywołana poczuciem


„niezmiernie obojętnego wszechświata"? Tak sądzę. Atrakcyjność
religii w znacznym stopniu (po tym, jak przeprowadzona w
dzieciństwie indoktrynacja wykorzystała bezbronność umysłu) bierze
się niewątpliwie z lęku przed śmiercią i niczego więcej. Większość
tego lęku przybiera formę przesądów albo wiary w zjawiska
paranormalne oraz przekonania, że istnieje coś, co się do nas z góry
uśmiecha. Chociaż osobiście nie widzę żadnego powodu, by bez
obecności takiej siły nie można było odbierać życia i wszystkiego, co
je wypełnia, jako czegoś wspaniałego, prawdopodobnie dla wielu
ludzi taki model jest użyteczny. Koncepcja siły duchowej,
jakkolwiek bardzo pokrzepiająca dla psychiki, czerpie swą atrak-
cyjność również z faktu, że przyczynia się do barwnych wyobrażeń.
Myślę, że to istotny czynnik. Łatwość, z jaką można sobie coś
przedstawić, poważnie zmienia siłę oddziaływania emocji, jak już
wcześniej pisałem w odniesieniu do sposobów tworzenia obrazów w
myślach. Rozmawialiśmy już o nienaukowej psychozie strachu
rozpętywanej przez prasę. Jeśli gazeta publikuje niepotwierdzoną
badaniami historię, która alarmuje, że taki a taki produkt wywołuje
raka, ten straszliwy obraz zagnieżdża się w umyśle znacznie mocniej
niż fakty ogłoszone w naukowym sprawozdaniu. Prawdopodobnie
raport naukowy stwierdza jedynie obecność pewnych substancji
chemicznych, które mogą być rakotwórcze, ale nie w tak znikomych
ANTY NAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

312

i ff i
ilościach, w jakich występują w danym produkcie. Fakt, że owe
chemikalia mogą w takiej dawce mieć wręcz dobroczynne
właściwości (co często się zdarza), już tak łatwo nie przybiera
postaci jasnych i wyrazistych obrazów w umyśle, a przez to ma
znacznie mniejszy wpływ na emocje niż mylna pogłoska o
rakotwórczym działaniu.
Podobnie program telewizyjny pokazujący wybrane, najbardziej
atrakcyjne momenty, w których medium albo uzdrowiciel naucza
wzruszoną do łez widownię, o wiele mocniej przemawia do
wnętrza niż demaskator odsłaniający techniki takich pokazów.
Przesłanie tego drugiego dotrze do ludzi, którzy potrafią słuchać,
ale prostota tego, co pokazuje psychotronik, sprzyja powstaniu
wyraźniejszego obrazu mentalnego. Możemy wyobrażać sobie jego
widoczne umiejętności, podczas gdy o wiele trudniej będzie nam
ujrzeć oczyma umysłu rozmaite techniki, którymi może się
posługiwać, świadomie lub nie, aby wywołać złudzenie zdolności
paranormalnych. Widzimy prostą przyczynę oraz bezpośredni efekt
i żadna analiza przeprowadzana przez sceptyków nigdy nie będzie
mogła się z tym równać pod względem wewnętrznego,
emocjonalnego przyciągania. Rzadko się zdarza, by emocjom nie
udało się pokonać intelektu.
Kolejny wielki problem dotyczy tożsamości. Wyobraźmy sobie
przeciętną osobę, która wierzy w zdolności paranormalne. I
bądźmy taktowni — gruba, zaniedbana, samotna czterdziestolatka
w domu pełnym kotów to bezużyteczny stereotyp. Na tej zasadzie
bylibyśmy w stanie wyobrazić sobie wielu ewangelicznych
chrześcijan (myślę tu o sobie, kiedy byłem młodszy i jakoś nie
sądzę, abym był wtedy szczególnie nietypowy). Obie te postacie
przypuszczalnie odczuwają, że nie całkiem pasują do innych. Mają
przyjaciół, którzy podzielają ich przekonania, ale
najprawdopodobniej spotykają się z kpinami ze strony ludzi spoza
tej grupy. Jak wiele jednostek, które nie czują się do końca
akceptowane, kurczowo trzymają się swojej zamkniętej
MEDYCYNA ALTERNATYWNA

społeczności. Rozwijają również silne poczucie tożsamości oparte


na tych przekonaniach. Jeśli ktoś dorasta w po-

czuciu nieprzystosowania, łatwo przewidzieć, że nie będzie również


przystosowany jako osoba dorosła. Będzie obstawać przy swoich
dziwactwach i brzydzić się ideą dostrojenia do innych. Nawet jeśli
nasz wyimaginowany Prawdziwy Wyznawca nie miał takiego
dzieciństwa, jako dorosły odczuwa szczególność swoich przekonań i
pragnie osadzić w nich swoją tożsamość. Dotyczy ona raczej tego,
kim jest, a nie tego, jak postępuje.
Powodem do dumy może stać się dla niego nieracjonalność —
zamiast postrzegać bezrozumną Prawdziwą Wiarę jako ułomną i po-
tencjalnie niebezpieczną, może obnosić się ze swym irracjonalnym
wybiórczym myśleniem, które w jego mniemaniu stanowi dowód, jak
dobrym jest wyznawcą. Wyznawcy wszelkiego rodzaju są szcze-
gólnie dumni ze swej wyrazistej i ślepej wiary. Przedstawienie komuś
takiemu dowodów, które przeczą jego najbardziej fundamentalnym
zasadom, nie nakłoni go do zmiany przekonań. Taka zmiana
doprowadziłaby go do kryzysu tożsamości. Z pewnością nie będzie w
stanie przytoczyć skutecznych kontrargumentów, co najwyżej
wykręci się od dyskusji, mówiąc, że to kwestia wiary. Komuś
takiemu potrzeba znacznie silniejszego bodźca niż filozoficzna
dyskusja, aby prześledził wstecz całe lata trudnego czy nawet
bolesnego tworzenia tożsamości.
Podobnie ktoś inny mógłby stwierdzić, że jest wyznawcą,
ponieważ jako dorosły miał przekonujące doświadczenia z parap-
sychologią. Mógł za pośrednictwem medium nawiązać rzekomy
kontakt z bardzo mu bliskim, a niedawno zmarłym krewnym i uznać
to przeżycie za tak pocieszające i wzruszające, że zapoczątkowało
zwrot w jego życiu. Byłoby to dla niego zbyt bolesne — przekonać
się, że jego doznanie było czymś innym niż to, co mu sprzedało
medium. Ktoś jeszcze inny, kierując się jak najlepszymi intencjami,
mógłby poświęcić się medycynie alternatywnej, inwestując mnóstwo
czasu i pieniędzy w jej badania i rozwój. Również ta osoba miałaby

285
A NTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

zbyt wiele do stracenia, żeby w oparciu o rzeczywiste dowody


porzucić swoje poglądy. Znacznie łatwiej jest odrzucić dowód albo
doszukać się w nim błędu.

M ED IA, PSYCHOTRONICY I SZARLATANI

Najczęściej bezpośrednie podważanie czyichś przekonań jest


działaniem niestosownym i świadczącym o braku wrażliwości.
Wielu ludzi myśli, że nauka zamieszkuje poza światem ducha, więc
nie ma prawa do niego wkraczać. Z pewnością jest to inny świat,
lecz gdyby zastąpić słowo „nauka" określeniem „rzeczywisty
dowód", być może jego znaczenie stanie się bardziej widoczne. W
świecie wojen religijnych i wielkiego biznesu New Age pytanie o
dowód albo wyjaśnienie tych spraw jest rzeczą ważną. Myślę, że
określenie różnicy między tymi dwoma światami jest następujące:
Prawdziwi Wyznawcy usprawiedliwiają błędy i je ignorują,
podczas gdy nauka je przyjmuje i wykorzystuje, aby zobaczyć, jak
coś działa. Każdy ma pełne prawo zdecydować, że bezstronny i
opierający się na faktach dowód go nie interesuje i że woli opierać
się na osobistych doznaniach albo niekwestionowanych
autorytetach, które uważa za prawdziwe. Może z zadowoleniem
podążać taką drogą, dopóki nie zapragnie, aby potraktowano go
poważnie w racjonalnej dyskusji na temat jego wiary i dopóki z jej
powodu nikogo nie wysadza w powietrze. Niemniej ktoś, kto
postanawia, że naukowe dowody nie są dla niego, i uważa własne
doświadczenia oraz opowieści innych za absolutne źródło prawdy,
nie ma prawa nazywać ludzi szukających rzetelnych dowodów
ograniczonymi. Jest to hipokryzja w najbardziej komicznym
wydaniu.

Media, psychotronicy i szarlatani


ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

W ostatni wieczór mego tournée w 2006 roku przyszło mi wystę-


pować w sennej walijskiej wiosce Swansea i to właśnie tam
niezłomna piątka złożona z Petera, Stephena, Marka, Coopsa i wa-
szego oddanego autora miała udać się na spoczynek* Są firmy,
które specjalizują się w rezerwacji koszmarnych i hałaśliwych
hoteli dla wędrownych artystów, zdobywców nagrody Oliviera i
innych. Zażyczyliśmy sobie na tę ostatnią noc czegoś specjal-

nego i z zachwytem odkryliśmy że zakwaterowano nas w kolejnej


pomarańczowo-brązowej ohydzie z twardymi łóżkami i prysznicem,
który od biedy mógłby uchodzić za luksus w profesjonalnej agencji
towarzyskiej, ale z pewnością nie umywał się do poziomu hotelu
„Ramada Jarvis".
Siedząc w hotelowym barze przed wyjazdem na spektakl, zaczą-
łem się przyglądać, jak na ekranie stojącego w kącie ściszonego tele-
wizora Joe Pasquale bezgłośnie prowadzi program The Price is Right.
Był to okres, kiedy ów komik i ja mieliśmy tego samego menażera.
Jeżeli jest to dla was zaskoczeniem, mogę dodać, że w chwili, gdy
powstaje niniejsza książka, innym sławnym podopiecznym mego
menażera jest zahartowany w ujeżdżaniu sztucznego strusia,
przezabawny Bernie Clifton. Kiedy jeden z uczestników konkursu
walczących o główną nagrodę zakręcił kołem, poczułem czyjąś rękę
na ramieniu i dotarł do mnie lekki powiew przetrawionego drinka.
— To jaka będzie następna liczba, co? — usłyszałem.
Zerknąłem za siebie, aby zobaczyć biznesmena, który stał odro-
binę za blisko i wymachiwał kawałkiem papieru, prosząc o autograf.
Nagryzmoliłem swoje nazwisko, dodając krótką, ale dowcipną de-
dykację dla jego siostrzenicy. Facet był uszczęśliwiony i zaczął się
zaprzyjaźniać.
— To jest zajebiście niesamowite — dodał, a mieszanina pod-
chmielonej wesołości i endorfinowego upojenia po zwycięstwie w
porannym starciu paintballowym coraz bardziej rozwiązywała mu
język. — Ty i Derek Acorah w jednej sali.
Jakoś było to dla mnie nie do pomyślenia, że Derek Acorah może
siedzieć gdzieś na tej sali.
— Derek Acorah? Gdzie?
Gdyby ów biznesmen był całkiem trzeźwy, mógłby zauważyć, że
przesadne niedowierzanie w moim głosie nieudolnie skrywało
wyraźną nutę nerwowego podniecenia.
— O tam, tam jest — wskazał palcem na grupę osób, która
siedziała blisko mnie, ale częściowo zasłaniał ją ozdobny filar w fir-
mowych odcieniach brązu i pomarańczy.

MEDIA, PSYCHOTRONICY I SZARLATANI

„To zabawne" — pomyślałem. A potem spostrzegłem tył ufry-


zowanej, rozjaśnionej czupryny i błysk złotego kolczyka w uchu.
Wyglądało na to, że to on.
— To n i e j e s t Derek Acorah — roześmiałem się nerwowo i
znieruchomiałem.
— Owszem, on. Pójdę po niego. Hej!
Biznesmen przemierzał już dziesięć metrów
pomarańczowo--brązowego dywanu, które dzieliło mnie od faceta
o tlenionych włosach. Próbowałem dyskretnie za nim zawołać, aby
go powstrzymać, ale on właśnie dotarł do swego rozmawiającego z
grupką znajomych celu.
W bardzo krótkim czasie przemknęło mi przez głowę mnóstwo
myśli. „Wielkie nieba, to jest Derek Acorah" — brzmiała jedna z
nich. A inna po prostu: „Kryj się!". Zastanawiałem się nad
ucieczką w stronę holu, byle dalej od wścibskiego fana. A może
powinienem podejść i z nim porozmawiać? Gdybym tego nie
zrobił, powiedziałby, że uciekłem. Właśnie trzymał dłoń na
ramieniu siedzącego blondyna i zapewne mówił: „Jest tu Derren
Brown i nie wierzy, że to naprawdę ty". Nigdy nie chciałem
nikogo zabić, ale na Boga, w ciągu kilku sekund serdecznie
znienawidziłem tego podchmielonego gostka. Żeby go szlag trafił!
Uznałem jednak, że najrozsądniej będzie, jeśli podejdę i się
przywitam.
Ruszyłem w ich stronę, a dezorientacja i panika ustąpiły
miejsca głębokiemu zakłopotaniu, które próbowałem maskować
pewnym siebie uśmiechem. Powiedziałem „cześć" i wyciągnąłem

288
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

rękę, a Derek Acorah wstał i ją uścisnął. Biznesmen zaczął


przepraszać za niezręczną sytuację, a my zapewnialiśmy go, że
wszystko jest w porządku. Zażartowałem, że szykuje się wielki
pojedynek, a naprawdę to miałem ochotę dźgnąć biznesmena
boleśnie w gardło. Derek był uprzejmy. Byłem zaskoczony,
dowiedziawszy się później, że ma pięćdziesiąt sześć lat, tyle
emanowało z niego surowej młodzieńczości. Przy jego stoliku
siedziała piękna dziewczyna w ogromnych okularach słonecznych,
które zakrywały jedną trzecią jej twarzy. Przywitałem się również
z nią i przeprosiłem^ że przeszkadzam.

Acorah powiedział, że wielokrotnie go informowano, jakobym


rzucał mu wyzwanie na łamach prasy. Podobno oświadczyłem, że
mogę powtórzyć wszystkie jego sztuczki i mam zamiar doprowadzić
do ostatecznej konfrontacji. Nigdy nie mówiłem takich rzeczy i
zapewniłem go, że to nieprawda. Jeśli już, to on sam rzucił mi kiedyś
takie wyzwanie. Wyjaśniłem, że nawet nie widziałem żadnego z jego
występów i z tego względu zawsze unikałem prowokacji podczas
wywiadów. Pytany przez dziennikarzy, mogłem wyrażać rezerwę
wobec świata zjawisk paranormalnych, ale nigdy nie wypowiadałem
się niepochlebnie o nim samym. Zawsze wystrzegam się czegoś
takiego.
Rozmawialiśmy trochę o tym, jak prasa sztucznie kreuje takie
poczucie rywalizacji. Ostatnio udzielałem wywiadu do artykułu
poświęconego moim odczuciom związanym ze śmiercią i pogrze-
bami, starając się, by moje odpowiedzi były utrzymane w niefra-
sobliwym tonie. Gdy padło pytanie o Dereka Acorah, jak zwykle
unikając ataku, oświadczyłem, że nie widziałem nigdy jego występu.
Wciągnięty w temat, powiedziałem o swej niechęci do szarlatanerii
związanej z osobą medium, ale uważałem, żeby wypowiadać się
tylko ogólnie. Pięć minut rozmowy krążącej wokół tego tematu
zredukowano w artykule do następującej wymiany zdań:

P: Co myślisz o Dereku Acorah?


O: Potępiam wszystko, co sobą reprezentuje, i nigdy nie widziałem
jego występu!
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

Dosłownie. I do tego ten wykrzyknik. Następnie zostałem


zapytany, kogo bym nawiedzał, gdybym wrócił z zaświatów jako
duch. Było to, jak przypuszczałem, żartobliwe pytanie, skoro więc
rozmawialiśmy właśnie o nim, odpowiedziałem beztrosko: „Dereka
Acorah. Narobiłby w portki ze strachu". Możliwe, że prosiłem, aby ta
ostatnia odpowiedź została usunięta, ale i tak stanowiła wyraźne
nawiązanie do Acorah jako przejaw naszego rzekomego
antagonizmu. Od tamtej pory kilka razy pisano o mnie: „Derren

MEDIA, PSYCHOTRONICY I SZARLATANI K ^

Brown, który chciałby wrócić z zaświatów, żeby straszyć Dereka

I tak oto znalazłem się w hotelowym barze i tłumaczyłem się


przed nim. Zapytał mnie o te komentarze i mogłem go z przy-
jemnością zapewnić, że nie było w nich nic zamierzonego, a
jedynie gazety szukały sensacji. Ładna dziewczyna w okularach
słonecznych włączyła się na chwilę do rozmowy i wyglądała na
zbitą z tropu, słysząc, że nie żywię do niego wrogości, więc jej
siedzący przy stoliku producent wyjaśnił, że to wszystko wyszło od
prasy. Wtedy stwierdziła, że w takiej rywalizacji może być tylko
jeden zwycięzca. Nie byłem pewien, o co jej chodzi. Pomyślałem,
że może o prasę, ale teraz przypuszczam, że mówiła o Acorah.
Upierała się, że jeślibym naprawdę powiedział jedynie: „Derek robi
swoje, a ja swoje", to prasa nie mogłaby tego aż tak rozdmuchać.
Powstrzymałem się od wyjaśnienia, że zachowuję zbyt duży
dystans, abym mógł powiedzieć coś tak uprzejmego. Lepiej było to
przemilczeć.
Obaj byliśmy niezmiernie grzeczni, zaś Acorah oznajmił, iż
może „wywnioskować z mojej energii", że nie jestem taki, jak się
spodziewał, i że jest z tego bardzo zadowolony. Nadal
wygłaszałem swoje zapewnienia i ogólnie pomstowałem na prasę.
Okazało się, że Derek Acorah ma tego wieczoru występ w tym
samym teatrze co ja. Uśmiechając się, życzyliśmy sobie nawzajem

2 90
powodzenia. Potem nastąpiła pauza, podczas której nie
przestawaliśmy się uśmiechać, ale żaden z nas nie zaproponował
drugiemu biletu na swoje wieczorne przedstawienie. W tym
momencie pojawił się mój przyjaciel, który przyszedł powiedzieć,
że przyjechał po mnie samochód
W drodze do teatru zastanawiałem się, czy wyszedłem na strasz-
liwego tchórza. Byłem nie tylko uprzejmy, ale również okazywałem
mu dużo szacunku. Ot, takie dziwne spotkanie. Czy powinienem
częściej wypowiadać się na temat moich obiekcji? Jak silna jest
moja dezaprobata wobec oszustów, którzy podają się za media? Czy

nie znam? Zaintrygował mnie fakt, że to pozornie silne uczucie


j
na tyle, aby zachowywać się grubiańsko wobec człowieka, którego

ustąpiło miejsca zwykłej grzeczności. Może w jego przypadku było I


ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

podobnie. Może gdzieś wśród błotnej lawiny sporu między


psycho-tronikiem i sceptykiem jest nawet miejsce na
niewypowiedziane i odżałowane tchnienie koleżeństwa. Cóż za
straszliwa myśl.
Staram się uniknąć zaszufladkowania jako
antyparapsycholo-giczny demaskator. Życie trwa zbyt krótko. Być
może nie przywiązuję do tej kwestii aż tak wielkiej wagi. Może mi
się nie podobać to, co robią tacy ludzie jak Acorah, mogę nawet
podejść do tego tematu z większym zaangażowaniem, jeśli rozmowa
jest nieoficjalna, ale wolę zająć się czymś bardziej atrakcyjnym. Mój
wizerunek publiczny nie jest jednak aż tak bardzo
rozpowszechniony, a wyrażanie od czasu do czasu opinii na pewne
tematy to w końcu moja praca. Nastawienie jest bardzo ważne,
nawet jeśli nie określa charakteru człowieka w przeważającej części
codziennego życia. To bardzo ważne, jeśli chcesz, aby twoje
występy cieszyły się powodzeniem. Powinny być szczere i
autentyczne. Ale nawet ludzie o skrajnie przeciwnych
światopoglądach, którym pozwalają się ścierać w telewizyjnych
pogadankach, zazwyczaj wypijają potem wspólnie po kieliszku
wina. Zawsze wydawało mi się to dziwne. Słyszałem, jak
profesjonalni sceptycy przyznają, że pewnych wydarzeń nie potrafią
wyjaśnić, a psychotronicy żartują z „paranormalnych nonsensów", o
których mówili w telewizji. Przypuszczam, że o ile nie jesteś
owładnięty fanatyzmem, na przesycone własnymi poglądami wy-
powiedzi jest odpowiedni czas i miejsce i raz rozmowy są ostre,
innym razem łagodne, jak ta w barze podłego walijskiego hotelu.
Niebawem przejdziemy do tego, co stanowi wypadkową owych
zastrzeżeń, jakie mam wobec świata parapsychologii i mediów. Nie
są to rzeczy, które mnie zżerają, ale ponieważ odnoszą się do pew-
nych zatrważających kłamstw, na jakie wiele osób daje się nabrać,
myślę, że jest to godny uwagi temat.
Zanim jednak zaczniemy... Kilka dni po tamtym spotkaniu w
Swansea w „The Sun" ukazał się artykuł. O ile mi wiadomo, jego
źródłem nie był Acorah, ale owa pięknotka w ciemnych okularach,
którą okazała się Myleene Klass, asystująca Derekowi w jego
nowym programie.
320
Rywalizujący ze sobą telewizyjni ekscentrycy Derren Brown i Derek
Acorah wykazali się animuszem, obrzucając się nawzajem
oskarżeniami i obelgami w hotelu. Psychotronik Derek (56) roz-
prawił się z iluzjonistą Derrenem (35), który publicznie go
atako-wał. Świadek zajścia w hotelu „Ramada Jarvis" w Swansea
mówi:
„Derren podszedł, aby się przywitać, lecz Derek wyglądał na
zirytowanego i zapytał: «Dlaczego zawsze mnie obgadujesz?*. «Bo
taki jestem. Nigdy nie widziałem twojego występu, ale jestem do
ciebie uprzedzony* — odpowiedział Derren. Zaczęli się kłócić, ale
interweniowała Myleene Klass, występująca wraz z Derekiem w
jego nowym programie".
Świadek dodaje: „Myleene kazała Derrenowi zostawić Dereka
w spokoju. «Najwyraźniej czujesz się przez niego zagrożony* •
powiedziała".
Zanim kolega Derrena odciągnął go na bok, zrobiło się zbie-
gowisko. Derren wywołał konflikt niedawnym oświadczeniem: „Po
śmierci chciałbym straszyć Dereka. Potępiam wszystko, co sobą
reprezentuje".
Derren zyskał sławę dzięki pokazowi rosyjskiej ruletki i
„ukrzyżowaniu" Robbiego Williamsa, w którego wbijał igły.

Być może upodobanie Myleene do noszenia okularów słonecz-


nych w pomieszczeniach nie pozwoliło jej dostrzec wprawiającej w
zażenowanie ironii jej prasowego wystąpienia. Przynajmniej
zostałem odmalowany tak, jakbym walczył o to, w co wierzę. Do-
stałem wiele maili z gratulacjami.

Zimny odczyt

Tak zwany zimny odczyt jest podstawą rzekomych zdolności


pa-rapsychologicznych. Stanowi klucz do zrozumienia, w jaki
sposób psychotronik wydaje się wiedzieć o tobie tak wiele. Jeśli
miałeś kiedyś przekonujące doświadczenie z taką osobą albo znasz
kogoś, kto je miał, oto nie odwołujące się do zjawisk
paranormalnych wyjaśnienie tego, co się zdarzyło. Jest to
umiejętność fascynująca i zachęcająca do manipulacji. Może zostać
skrycie wykorzystana w osobistych albo służbowych relacjach, jak
również w celu stworzenia pozorów, że rozmawiasz z umarłymi
albo czytasz w myślach. Znajomość technik zimnego odczytu może
uchronić cię przed nędzną kanalią, która z przyjemnością się twoim
MEDIA, PS YC HOT RONIĆ Y I SZARLATANI

kosztem obłowi, w chwili najgłębszej rozpaczy pomagając ci


nawiązać kontakt z dzieckiem, które właśnie straciłeś.
Częścią trzeciej serii Trick oj the Mind, mojego ukochanego, na-
gradzanego, epokowego programu telewizyjnego, był następujący
eksperyment. Zebraliśmy grupę pięciu studentek, które żywiły
mieszane uczucia do parapsychologii. Żadna nie była jej gorliwą
zwolenniczką, a niektóre miały do niej całkiem sceptyczne na-
stawienie. Poprosiłem, żeby każda z nich umieściła w opatrzonej
numerem kopercie obrys swojej dłoni, godzinę i datę urodzenia
oraz jakiś drobny przedmiot codziennego użytku. Zrobiły to
anonimowo i nie miałem pojęcia, do kogo należy która koperta.
Oznajmiłem im, że na podstawie zawartości tych kopert,
posługując się technikami astrologicznymi i psychometrycznymi,
spróbuję dokonać charakterystyki osobowości każdej z nich.
Po kilku godzinach wróciłem z wynikami. Studentki
rozpoznały swoje numery na kopertach i miały teraz za zadanie
przeczytać to, co o nich napisałem, oraz przedstawić własne
spostrzeżenia. Wyjaśniłem, że w niektórych przypadkach
sporządziłem dłuższe, a w innych krótsze opisy, ale unikałem
ogólnikowych stwierdzeń i starałem się dotrzeć do sedna każdej
osobowości.
Podczas naszych wyjazdów na plany filmowe powtórzyłem ten
eksperyment z hiszpańskimi i amerykańskimi studentami, w przy-
padku pierwszej grupy korzystając z pomocy tłumacza. Każdy z
uczestników po zapoznaniu się z moim opisem odpowiadał przed
kamerą na szereg pytań i miał nas poinformować, na ile w jego
odczuciu charakterystyka jest trafna, oceniając ją w skali od jed-
nego do stu. W każdej z pięcioosobowych grup była jedna osoba,
która wystawiła ocenę między czterdzieści a pięćdziesiąt. Tym
ochotnikom mój opis nie zaimponował szczególnie. Wszyscy inni
(dwunastu na piętnastu) byli pod ogromnym wrażeniem. Jedna z
ochotniczek podejrzewała nawet, że zaglądałem do jej prywatnego
dziennika i uznała moje wnioski za zbyt osobiste. Dwie inne
dziewczyny wyraziły podobną opinię i uznały, że bardzo trudno im
o tym mówić przed kamerą. Wielu studentów stwierdziło, że
spodziewali się kilku niejasnych sformułowań, które można by
dopasować do każdego, i byli zszokowani tym, jak szczegółowa i
osobista okazała się charakterystyka. Każdy z nich wysoko ocenił

321
MEDIA, PS YC HOT RONIĆ Y I SZARLATANI

jej trafność, wielu powyżej dziewięćdziesięciu. Jedna z dziewcząt


uznała mój odczyt za w 99 procentach zgodny z rzeczywistością.
Po tych pytaniach poprosiłem studentów, aby pomieszali swoje
charakterystyki i każdy wybrał losowo jedną, aby przekonać się,
czy na podstawie jej zawartości potrafi określić, kogo dotyczy.
Kiedy się nimi wymienili, sztuczka się wydała — każdy otrzymał
taki sam opis. Wszystkie były identyczne i nie miały żadnego
związku z ich datami urodzenia, obrysami dłoni i osobistymi
drobiazgami. Takiej samej charakterystyki użyłem do
eksperymentu z udziałem Amerykanów i taką samą kazałem
przetłumaczyć dla Hiszpanów. Została napisana na długo przed
tym, zanim spotkałem któregokolwiek z tych ochotników.
Jestem bez wątpienia pierwszą osobą, która posłużyła się tego
rodzaju pokazem w celu zdemaskowania parapsychologicznych
analiz. Metoda ta znana jest jako eksperyment Forera i często
stosuje się ją podczas uniwersyteckich kursów parapsychologii,
chociaż ja miałem tę przewagę, że mogłem wypróbować ją w in-
nych krajach. Zawsze uważałem ją za bardzo elegancką. Kiedy
wysłałem mailem mojej producentce tekst charakterystyki, żeby
wydrukowała go przed programem, była przekonana, że jest to
opis jej osobowości. Myślała, że testuję na niej jakąś sztuczkę.
Kiedy później przesłała tekst hiszpańskiej tłumaczce, ta również
uznała opis za zgodny ze swym charakterem i zaczęła podejrzewać,
że to ona jest ofiarą mojego kawału.
Dołożyłem starań, aby treść odczytów nie została ujawniona w
telewizji. Przyczyna jest prosta — gdyby moi przenikliwi i czujni
widzowie przeczytali kilka zdań z takiej charakterystyki, mogliby
pomyśleć: „Ach, na mnie by to nie zadziałało". Zdecydowałem się
jednak zamieścić pełny tekst tego odczytu w niniejszej książce. Nie
tylko zwiększa to liczbę znaków drukarskich, ale również pozwala
wam poznać całokształt eksperymentu, co nie było możliwe w
telewizji, gdyż autorzy programu obawiali się, że nie zdołają
przyciągnąć uwagi widzów na dostatecznie długi czas i trafić w
gust MTV. Teraz, jeśli chcesz, możesz przeczytać tekst, mając tę
przewagę, że znasz kulisy całej sztuczki, i uznać, że ty na pewno
nie dałbyś się nabrać. Tekst ten jest oczywiście przeznaczony dla
grupy wiekowej dwudziestoparolatków i może się okazać dla
ciebie nieodpowiedni, jeśli jesteś znacznie młodszy albo wkraczasz
już w jesień życia. Wyobraź sobie jednak, że podałeś datę urodze-

321
MEDIA, PS YC HOT RONIĆ Y I SZARLATANI

nia, obrys dłoni i osobisty przedmiot osobie, którą uważasz za


obdarzoną prawdziwymi zdolnościami parapsychologicznymi i nie
spodziewasz się żadnego podstępu. Przeczytaj ten tekst z otwartym
umysłem i zaobserwuj swoją reakcję.

Jesteś osobą ze skłonnością do autorefleksji, co wyraźnie


kontrastuje z rozwiniętą zdolnością przyjmowania pozy kogoś
bardzo towarzyskiego, wręcz duszy towarzystwa, ale w sposób
przekonujący tylko dla innych. Sam zbyt dobrze zdajesz sobie
sprawę, że to maska.
Oznacza to, że bywając w towarzystwie, często łapiesz się na
odgrywaniu jakiejś roli. Z jednej strony jesteś rozmowny i roz-
bawiony, z drugiej jednak potrafisz doprowadzić się do takiego
wyobcowania, że obserwujesz tylko, co dzieje się wokół ciebie i
kompletnie nie jesteś w stanie się włączyć. Wracasz pamięcią do
przeprowadzonych rozmów i zastanawiasz się, o co chodziło danej
osobie, kiedy mówiła to czy owo. A są to rozmowy, którym inni nie
poświęciliby nawet krótkiej myśli.
Jak nauczyłeś się radzić sobie z tą sprzecznością? Poprzez tre-
ning panowania nad sobą. Lubisz demonstrować pewność siebie
MEDIA, PSYCHOTRONICY I SZARLATANI

i równowagę, ale ponieważ jest to stan wystudiowany, prowadzi do


okresów rozchwianej bezmyślności i zamiłowania do skrajności albo
przynajmniej do tego, że jesteś postrzegany jako osoba skrajna.
Najłatwiej dostrzec to w sposobie postępowania z otaczającymi cię
ludźmi. Nauczyłeś się chronić samego siebie poprzez trzymanie innych
na dystans. Ponieważ w przeszłości ktoś cię zawiódł (i ponieważ miałeś
problemy z dostosowaniem się do swojej seksualności), instynktownie
nie pozwalasz ludziom przekroczyć pewnej granicy, chyba że
postanowisz dopuścić kogoś do magicznego kręgu bliskich przyjaciół.
Wówczas jednak problemem jest uzależnienie emocjonalne, które
naraża cię na poczucie zranienia lub odrzucenia, gdyby się okazało, że
ktoś zawiódł twoje zaufanie.
Ponieważ Masz skłonność do kontrolowania samego siebie, jesteś
świadom tych cech. Masz jednak nadzwyczajną zdolność do spra-
wowania kontroli nawet nad swoją samokontrolą, co oznacza, że
martwi cię pytanie, kim n a p r a w d ę jesteś. Zbyt dobrze zdajesz sobie
sprawę ze swej powierzchowności, swego wizerunku, jaki prezentujesz

321
MEDIA, PS YC HOT RONIĆ Y I SZARLATANI

światu, i zastanawiasz się, czy nie straciłeś kontaktu ze swym


prawdziwym i spontanicznym ja.
Jesteś bardzo twórczy i próbowałeś różnych sposobów na
spożytkowanie tej zdolności. Nie chodzi o to, że na przykład malujesz
obrazy; twoja kreatywność może się przejawiać w bardziej subtelnych
formach. Na pewno odkryłeś, że nosisz w sobie wyraziste i
skrystalizowane idee, których przyswojenie innym może sprawić
trudność. Stawiasz sobie wysoko poprzeczkę i pod wieloma względami
cechuje cię perfekcjonizm. Problem jednak w tym, że często nie
wywiązujesz się z powierzonych zadań, ponieważ załamuje cię myśl, że
to, co robisz, jest zaledwie przeciętne, i odczuwasz zmęczenie na myśl o
rozpoczynaniu wszystkiego od nowa. Kiedy jednak twój mózg wkracza
do akcji, dostajesz skrzydeł. Z tego względu być może będziesz kiedyś
rozważać napisanie powieści lub czegoś w tym rodzaju, ale obawy, że
nie zdołasz osiągnąć dokładnie tego, co zamierzasz, powstrzymają cię
od realizacji tego planu. Masz jednak realną wizję rzeczywistości,
której innym brakuje.

321
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

Wyrazem tego jest w szczególności twoja sytuacja na studiach,


gdzie zmagasz się z przeciwnościami uniemożliwiającymi ci nie-
skrępowane wyrażanie siebie.
Twoją relację z rodzicami (prawdopodobnie jednego z nich już
nie ma przy tobie albo jest nieobecny emocjonalnie) cechują
pewne napięcia. Chciałbyś nadal być dla nich czuły, ale bieżące
problemy prowadzą do frustracji — większej u ciebie niż u ich.
Tak naprawdę nie są świadomi, co o tym myślisz. Po części
dlatego, że w przeszłości czułeś się odizolowany od swego
środowiska — byłeś kimś w rodzaju outsidera. Obecnie sam
przyjmujesz taką rolę i bronisz jej do tego stopnia, że świadomie
unikasz integracji z jakąkolwiek grupą. Oddaje ci to nieocenione
usługi w działaniach twórczych i zawodowych. Z lekceważeniem
spoglądasz na osoby, które wolą wtopić się w grupę albo
przejawiają szablonowe zachowania, i zawsze czujesz
rozczarowanie, kiedy twoi bliscy przyjaciele podążają taką drogą.
W głębi duszy odbierasz to jako odrzucenie.
Jednakże dzięki zdolności samoobserwacji wyrobiłeś sobie nie-
tuzinkowe, cierpkie poczucie humoru, które pozwala ci szybko i
błyskotliwie nawiązywać kontakty. Dzięki niemu również twoje
żarty są zawsze na wyższym poziomie. Cieszy cię to tak bardzo, że
często ćwiczysz dowcipy albo zabawne wypowiedzi, aby potem
„spontanicznie" zaimponować przyjaciołom. Jest to jednak zdrowa
chęć podobania się i chociaż nie lubisz się na tym przyłapywać,
nie ma się czym martwić.
Miewasz czasem dziwne uczucie, że powinieneś się urodzić w
innym stuleciu. O co w tym dokładnie chodzi, najlepiej potrafisz
zgłębić ty sam.
W bieżącym okresie w twoim życiu mają miejsce poważne
zmiany finansowe. Pełno ich w niedawnej przeszłości i
zapowiadają się również w najbliższych tygodniach.
Obecnie masz powiązania z Ameryką*, które są bardzo inte-
resujące i mogą przynieść wartościowe rezultaty. Naturalną koleją

Dla amerykańskich ochotników zostało to zmienione na Wielką Brytanię.

326
MEDIA, PSYCHOTRONICY I SZARLATANI

rzeczy w twoje życie wkradło się nieco chaosu. W twojej przestrzeni


życiowej zalegają pudełka z fotografiami, których nie powkładałeś do
albumów, przeterminowane lekarstwa, zepsute przedmioty, których
zapomniałeś wyrzucić, i nieaktualne notatki. Można z tego
wywnioskować, że czasem cierpisz na brak motywacji. Ponieważ jesteś
na tyle zaradny i utalentowany, by całkiem nieźle się spisywać, kiedy się
do czegoś przyłożysz, skłonny jesteś odkładać różne rzeczy na ostatnią
chwilę. Dość łatwo rezygnujesz z marzeń, kiedy twój umysł przerzuca ńę
na coś innego. W twoim domu można znaleźć ślady wskazujące na to,
że próbowałeś grać na jakimś instrumencie, ale się do tego zniechęciłeś
albo coś innego wzbudziło w tobie większe zainteresowanie. (Może się
to ewentualnie odnosić do poezji albo twórczości literackiej, którą już
zarzuciłeś). Potrafisz szczerze postanowić, że jakaś sprawa (lub osoba)
jest dla ciebie najważniejsza na świecie i poświęcisz się jej na zawsze.
Zrażasz się jednak nieudanymi próbami i przerzucasz w kolejną
skrajność, zamiast wytrwać chwilę dłużej i czerpać z tego przyjemność
jak inni.
Podsumowanie. Sporządzanie twojej charakterystyki jest bardzo
interesującym zajęciem, gdyż reprezentujesz sobą coś zagadkowego, co
nie powinno być dla ciebie zaskakujące. Jesteś bez wątpienia
błyskotliwy, ale zarazem niezwykle otwarty na możliwości, jakich
dostarcza życie — cecha normalnie niespotykana wśród ludzi
spełnionych. Nie zaszkodziłoby ci, gdybyś mniej przejmował się sobą,
nabrał do siebie dystansu i przestał aż tak bardzo się kontrolować, kiedy
prezentujesz innym swój wystylizowany wizerunek. Mógłbyś pozwolić
ludziom trochę bardziej zbliżyć się do siebie, chociaż mam świadomość,
że istnieją ciemne strony, które w twoim odczuciu nie powinny się
ujawniać (są to głównie sprawy osobiste, relacje międzyludzkie i sfera
seksualna, a wszystko to odnosi się do potrzeb, których nie akceptujesz).
Naprawdę masz pociągającą osobowość — naprawdę. Bardzo
dziękuję za udział w tym eksperymencie. Był dla mnie niezmiernie
wzbogacającym doświadczeniem.
Pamiętaj, że podczas tworzenia powyższego tekstu nie
miałem kontaktu z badanymi. Dlatego musiał być niezmienny
i ogólnikowy. Jeśli uznasz go za słabo dopasowany do ciebie,
miej na uwadze, że to tylko punkt wyjścia. W normalnych
okolicznościach „wysiadujący" dostarcza bogactwa
mimowolnych sygnałów, które pozwalają psychotronikowi
sprawiać wrażenie osoby bezbłędnej i świetnie

327
MEDIA, PSYCHOTRONICY I SZARLATANI

zorientowanej. Omówimy to trochę później. Póki co, wi-


dzimy przynajmniej, jaką przyjemność sprawia ludziom
odkrycie, że charakterystyka taka jak przytoczona powyżej
jest niebywale trafna i osobista, nawet jeśli zawarte w niej
sformułowania można odnieść do ogromnej liczby osób,
szczególnie należących do określonej grupy wiekowej.
Wniosek, jaki można wysnuć z takiego doświadczenia —
a postarałem się, by uczestnicy programu sobie to
uświadomili — jest taki, że wszyscy przeżywamy tego
rodzaju wahania. W szczególności błyskotliwi ludzie w
wieku dwudziestu kilku lat zazwyczaj bywają zaabsorbowani
sobą, rozmyślają o tym, co składa się na ich „prawdziwą"
tożsamość, przejawiają skłonność do samoobserwacji i są
świadomi sprzecznych aspektów swojej osobowości. Wiele
powyższych stwierdzeń trafia w różnego rodzaju słabostki,
jakie wielu z nas w sobie odnajduje, są one jednak
sformułowane w taki sposób, że trudno je odrzucić. W
charakterystyce odniosłem się na przykład do dwóch
przeciwstawnych typów osobowości (powiedzmy,
introwertycznego i ekstrawertycznego), wychodząc od
niezaprzeczalnego stwierdzenia, że każdy normalny człowiek
oscyluje między jednym a drugim. To, na ile jesteśmy
towarzyscy, nie będzie oczywiście nigdy szło w parze z
naszym bardziej prywatnym usposobieniem. Samo zdanie:
„Możesz być zupełnym introwertykiem, ale innym razem
jesteś całkowicie ekstrawertyczny" dla nikogo nie zabrzmi
przekonywająco. Kiedy jednak odpowiednio je przystroisz
odniesieniami do uniwersalnych doświadczeń natury
prywatnej czy towarzyskiej i dołączysz zawoalowane
przesłanie typu: „Twoja złożoność jest naprawdę
intrygująca", pusty banał staje się bardziej konkretny.
Na tym polega podstawowa umiejętność zimnego
odczytu. Pozwala ludziom znaleźć w twoich stwierdzeniach
to, co im odpowiada. Wiele osób poddanych naszemu
testowi, czytając ten fragment, odnosiło go do bardzo różnych
spraw. Nie ma w tym nic zaskakującego. Pomimo szczerego
tonu i rozwlekłego stylu wszystko pozostawia bardzo szeroki
margines interpretacji. Na przykład takie stwierdzenie:

327
MEDIA, PSYCHOTRONICY I SZARLATANI

„Jesteś bardzo twórczy, ale nie chodzi o to, że na przykład


malujesz obrazy; twoja kreatywność może się przejawiać w
bardziej subtelnych formach". Jakich? No cóż, może to
równie dobrze oznaczać, że masz wyraziste i skrystalizowane
idee, których przyswojenie innym może sprawić trudność.
Gdybyś faktycznie zajmował się malowaniem, byłby to strzał
w dziesiątkę. Jeśli nie malujesz, będziesz sobie schlebiać, że
ktoś odkrył twą wewnętrzną kreatywność. Ponieważ
większość ludzi w pewnym okresie życia pisywała
koszmarne wiersze albo myślała o napisaniu powieści,
nadmieniam później o twórczości literackiej ze świa-
domością, że być może zestroi się to z przeszłością wielu
osób. „Dosyć łatwo rezygnujesz z marzeń, kiedy twój umysł
przerzuca się na coś innego". Doprawdy? Chodzi o to, że
myślę o robieniu jakiejś rzeczy, dopóki nie przestanę o tym
myśleć? „Instynktownie nie pozwalasz ludziom przekroczyć
pewnej granicy, chyba że postanowisz dopuścić kogoś do
magicznego kręgu bliskich przyjaciół. Wówczas jednak
problemem jest uzależnienie emocjonalne". Racja... Więc
twierdzisz, że jestem bliżej swoich przyjaciół niż ludzi,
których dobrze nie znam? Wielkie nieba, człowieku, jak na to
wpadłeś?
W tym momencie powinieneś zdać sobie sprawę z podo-
bieństwa tych sformułowań do gazetowych horoskopów.
Niemniej kilku uczestników naszego testu powiedziało, że
spodziewali się otrzymać „niejasne i wieloznaczne"
sformułowania, jakie pojawiają się w takich horoskopach, i
byli wstrząśnięci, gdy ich charakterystyki okazały się
zupełnie inne. To bardzo uwodzicielska technika.
Nie jest jednak nigdy tak przekonująca, jak w momencie,
gdy wysiadywacz otrzymuje taki odczyt w gabinecie
psychotronika. W takiej sytuacji jest już wyznawcą albo
niewiele mu do tego

327
A N T Y N A U K A , PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

brakuje. Ludzie często odwiedzają psychotroników z ciekawości i


potem przysięgają, że z niczym się nie wygadali. Ale to, co
niewtajemniczony rozumie przez wygadanie się, nie jest tym samym,
czego szuka psychotronik, ani nie ma większego związku ze strukturą
zimnego odczytu. Tak samo jak bardzo inteligentny i czujny widz daje
się nabrać na dobrze wykonaną sztuczkę magiczną, również
sceptyczny wysiadywacz może dać się przekonać psychotronikowi, o
ile nie zna stosowanych przez niego sztuczek i technik.
Zastanówmy się nad powszechną sytuacją. Do psychotronika
przychodzi klient. Najczęściej jest to kobieta, która szuka pomocy i
magicznych rozwiązań. Jest otwarta na ideę zdolności paranormal-
nych, a psychotronika poleciła jej przyjaciółka, którą darzy wielkim
zaufaniem. Taka ofiara zostaje zaproszona do domu psychotronika,
który od progu jest ciepły i okazuje jej zainteresowanie. Nie tylko jawi
się jej jako współczujący słuchacz, ale również oferuje coś
niezaprzeczalnie cudownego — zastosowanie magicznych technik w
takich sprawach, w których przyziemne możliwości zwykłego
śmiertelnika okazują się nieprzydatne. Psychotronik daje jej najbar-
dziej zniewalającą obietnicę, jaką można dać drugiemu człowiekowi
— mówi, że całkowicie ją zrozumie. Zapewnia, że przejrzy problem
na wskroś ze szczególną przenikliwością i zaoferuje rozwiązanie,
jakiego nikt inny nie byłby w stanie znaleźć. Wszystko to zostaje
sprecyzowane we wstępnych oświadczeniach psychotronika, który
twierdzi, że sam nie jest w stanie uzyskać dokładnych informacji i
tylko przekazuje to, co przez niego przepływa, a zadaniem
wysia-dywacza jest uściślenie tych informacji. W ten sposób uwalnia
się od odpowiedzialności i gdyby coś nie zadziałało, nie będzie to jego
wina.
W takiej sytuacji psychotronik wygrał mecz, zanim się na dobre
rozpoczął. Mając do czynienia z typowym przypadkiem podatnego
wysiadywacza, nie musi nawet uciekać się do zadziwiającego popisu
zimnego odczytu, aby pomyślnie przeprowadzić sesję. Na scenie
wygląda to zupełnie inaczej. Co większe nazwiska w branży, które
prowadzą takie parapsychologiczne lub mediumiczne koncerty,
potrzebują nie lada umiejętności, aby pokaz wypadł choć trochę
przekonująco. Widownia składa się po części z „łatwych celów", czyli
osób, które straciły kogoś ukochanego i szukają z nim jakiejś formy
kontaktu. Ale znajdzie się tam również wielu sceptycznych i

330
A N T Y N A U K A , PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

dociekliwych widzów, którzy chcą się przekonać, jakie umiejętności


zaprezentuje słynny psychotronik.
Ponieważ sytuacja na scenie nie pozwala na wychwycenie sub-
telnych informacji wysyłanych przez którąś z osób siedzących na
widowni, co umożliwiłoby bardziej osobiste ukierunkowanie odczytu,
będzie on w znacznej mierze ogólnikowy. Przybierze formę podobną
do tej, jaką zaprezentowałem studentom, tyle że nie będzie mówił o
aspektach osobowości, lecz o utraconej bliskiej osobie. O ile na
niekorzyść scenicznego medium przemawia fakt, że trudno w jego
sytuacji o rozmowę w cztery oczy, w której odczyt byłby bardziej
przekonujący, wynagradza mu to większa liczba obecnych. Zapewne
ktoś z obecnych stracił bliską osobę o takim a takim imieniu albo też
któremuś z widzów niedawno umarł ojciec, i tak dalej. Kiedy
osierocona i zrozpaczona osoba zareaguje stosownie na kilka zaczepek
rzuconych ponad głowami publiczności, rozpoczyna się gra: medium
zaczyna stwarzać wrażenie, że wymienia poufne informacje na temat
zmarłego. Styl takich „odczytów" bywa różny w zależności od
medium, ale struktura jest niezmiennie taka sama. Psychotronik
wygłasza jakieś stwierdzenie i zachęca osobę z widowni, aby na nie
odpowiedziała i dodała coś więcej. Następnie stara się sprawić
wrażenie, że zdobyte w ten sposób informacje pochodzą od niego.
Zostają one wplecione w szereg zdań na temat zmarłego albo jego
relacji z obecną na widowni osobą, które podobnie jak sformułowania
używane w zimnym odczycie pasują do bardzo wielu ludzi. Można
usunąć niektóre konkretne informacje, w przypadku których
prawdopodobieństwo trafienia jest nikłe, aczkolwiek wzmagają one
zazwyczaj ogólne wrażenie, że psychotronik wie, o czym mówi.
Wszystko brzmi bardzo niedwuznacznie, ale na tym polega cała
sztuczka.

330
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

Brałem udział w kilku takich mityngach spirytystycznych jako


zaciekawiony uczestnik i zauważyłem, że za każdym razem stoso-
wane są te same triki opierające się na zimnym odczycie. Przytoczony
niżej dialog stanowi montaż posklejany z kilku dłuższych odczytów,
które mam nagrane na taśmie, i reprezentuje wyższy „współczynnik
trafności", niż zdarza się to w rzeczywistości i niż można się
spodziewać po normalnych odczytach dla wyznawców. Wyciąłem
znaczną część wypowiedzi, które nie zawierały niczego poza
chybionymi domysłami i przeczącymi odpowiedziami publiczności.
Innymi słowy, obrobiłem to tak, aby wyglądało znacznie lepiej, a nie
gorzej. Proszę, miejcie to na uwadze. Medium w tym przypadku było
ubranym w czarną koszulę, gadatliwym dwudziestoparoletnim
facetem, którego łatwo można by sobie wyobrazić, jak prowadzi
pokaz iluzji albo objazdową weselną dyskotekę. Bez wątpienia
wyuczył się wszystkich wzorcowych kwestii medium scenicznego i
mówił ze staromodną afektowaną manierą, chociaż poza sceną głos
miał zupełnie inny. Publiczność składała się w większości z pań w
podeszłym wieku, lecz w poniższej wymianie zdań bierze akurat
udział kobieta czterdziestoletnia.

Medium: Widzę starszego pana, który mówi mi, że chce nawiązać


kontakt z kimś spośród obecnych. Dociera do mnie imię James
albo Jimmy. Któż to taki? Powiedzcie mi, czy to ktoś z waszych
bliskich.
Osoba z widowni: Jim. Tu jestem.
M: Witaj, moja droga. Tak, wstań, proszę. On mówi, że to do ciebie.
Czy to twój tato?
Ozw (płacząc): Tak, mój tato...
M: Och, maleńka, on mi mówi, że wylałaś po nim wiele łez. Mówi:
rozchmurz się dziewczynko, i śmieje się. Miał wspaniały uśmiech,
prawda, kochana?
Ozw (przytakuje)
M; Mówi, że zawsze był duszą towarzystwa, czasem nie dawał ci
dojść do słowa, prawda, moja droga? (potwierdzenie) Odszedł nie
tak dawno, wydaje się, że jakby w ciągu ostatnich kilku lat, czy
tak? (zaprzeczenie) Powiedział mi, że mówiłaś, że wydaje się,
jakby to było niedawno. Wiem, że upłynęło już sporo czasu, ale
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

wciąż masz wrażenie, że to takie świeże, czyż nie tak? On też za


tobą tęskni. Mówi, że zawsze byłaś jego wyjątkową dziewczynką.
Zwykle tak cię nazywał, prawda? Swoją wyjątkową małą
dziewczynką? Zdrabniał twoje imię? Teraz pokazuje mi, że to było
coś tutaj (gesty w okolicy klatki piersiowej) i szybko nastąpił koniec.
Właśnie mi to pokazuje, abym ci powtórzył i udowodnił, że to
naprawdę on, kochanie. Miał również jakieś kłopoty z plecami.
Powiedz, czy mam rację.
Ozw: Kłopoty z plecami, tak. Miewał bóle.
M: To już minęło, najdroższa. Mówi mi, że zawsze o niego dbałaś.
Och, znalazłaś ostatnio coś, co należało do niego. Pokazuje mi
jakąś rzecz, ale nie widzę jej dokładnie. Coś lśniącego, czer-
wonego, co to jest? Co takiego znalazłaś? (wahanie, niepewna
reakcja) Cóż, moja droga, nie wiem, to ty znalazłaś tę rzecz, nie ja.
Ja tylko przekazuję, co mi pokazał. Daj mi znać, kiedy sobie
przypomnisz. Wydaje mi się, jakby pokazywał spinki do
mankietów.
Ozw: O tak, jego spinki! Są u mnie w domu!
(widownia się śmieje)
M: On mówi, że nie powinnaś mieć oporów przed oddaniem ich...
Simonowi? Czy jest jakiś Simon? Miałaś zamiar komuś je dać?
Czy chodzi o twojego syna?
Ozw: Nie.
M: Mówi, że myślałaś o tym, aby komuś je dać i że powinnaś to
zrobić bez wyrzutów sumienia. Czy to się zgadza?
Ozw (niepewnie): Tak.
M: Inne obecne tu duchy się śmieją. Mówią, że nadal jest takim
zadziornym staruszkiem. Na pewno zawsze był przekonany, że
wszystko wie najlepiej, prawda, moja droga? Niedobrze było
wytknąć mu błąd. Dalej jest taki, nie zmienił się nawet jako duch.
Co za silny charakter. Mówi, że możesz wyrzucić jego okulary. O
co mu chodzi?
Ozw: Zachowałam jego okulary.
M: Mówi, że to nie były jego ulubione okulary — nie przepadał za
nimi.
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

Ozw: Faktycznie.
M: Mówi, że masz kilka jego zdjęć, ale nie trzymasz ich w albumie.
Stare zdjęcia, ale nie w albumie. Na niektórych jest on w towa-
rzystwie jakiejś starszej damy. Trzymasz je w pudełku. W szafie,
właśnie mi je pokazuje.
Ozw: Tak, to prawda!
M: Mówi, że kiedyś oglądał je częściej niż ty. Podoba mu się, kiedy
teraz ty to robisz, chociaż jest tam kilka zdjęć, których nie lubi.
Czy to z bratem nie układało mu się najlepiej? Kim był Tony albo
Terry?
Ozw: Mam jakieś jego zdjęcie z bratem. Nie znam żadnego Tony'ego.
M: Chodzi o to zdjęcie z bratem. Nie lubi go, tak mówi. Przypomnij
sobie kochanie, o jakiego Tony'ego czy Terry'ego może chodzić.
Ma to związek z czymś, co chce mi powiedzieć.
Ozw: Wydaje mi się, że pracował kiedyś z kolegą, który mógł mieć na
imię Tony.
M; Rzeczywiście. Kolega z pracy. Musisz powiedzieć Tony'emu, że
jest coś między nimi. Coś, czego nie zdążyli sobie wyjaśnić,
zanim odszedł... Zawiesiłaś coś w korytarzu, jakieś zdjęcie zwie-
rzaka? (wahanie) Albo coś zdjęłaś. Czy to pies, moja droga?
Ozw: Mieliśmy psa.
M; Ten pies sypiał w korytarzu, a on teraz mi mówi, że pies również
odszedł. To był spaniel, prawda? Trochę mieszaniec.
Ozw: Tak.
M; On wciąż go widzi, pod postacią ducha. Czyż nie przepadał za
nim, kiedy był wśród was?
Ozw: Nie. (śmieje się)

W tym momencie duch opuścił prowadzącego, a on zaczął mówić


o jakiejś starszej damie, która straciła męża, „wspaniałego
człowieka", cierpiącego na problemy ze wzrokiem.
Skąd wiedział, że ojciec kobiety z widowni, Jim, nie żyje? Nie
wiedział tego, chociaż ona i publiczność tak to zapamiętali. Pro-
wadzący rzucił tylko pospolite imiona James i Jimmy, które mogły
odnosić się do którejś z osób siedzących na widowni albo kogoś, kto
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

„odszedł". Kiedy zobaczył, że zareagowała młodsza kobieta, za-


ryzykował domniemanie, że to jej ojciec. Słyszałem kiedyś w radiu,
jak słynne medium próbuje wybronić się po przeczącej odpowiedzi na
swoje domysły za pomocą takiej oto genialnej kwestii: „Nie, ale był
dla ciebie jak ojciec, widzisz, on był ci ojcem w głębi duszy
Postrzegał cię jako swoją córkę". Bezbłędnie.
Spinki do mankietów? No cóż, tamta kobieta miała pięć lat czy coś
koło tego na to, żeby natknąć się na jakąś jego rzecz. Przypuszczenie
co do ich koloru („coś lśniącego, czerwonego") sprawia tylko, że jego
słowa brzmią dokładnie i przekonująo, a ewentualne trafienie będzie
jeszcze bardziej imponujące. Medium może rzeczywiście posłużyć się
kilkoma bardzo szczegółowymi informacjami, a jeśli jego
rozmówczyni ich nie podchwyci, to już jej problem. W końcu
medium jest tylko przekaźnikiem. To nie jego wina, że ktoś nie może
sobie poskładać pewnych informacji.
Problemy z plecami? Jest to stwierdzenie powszechnie stosowane
przez psychotroników i ogólnie można je odnieść do większości
starszych osób.

Pies? Zasugerował, że to spaniel (bardzo rozpowszechniona rasa


o kilku odmianach), po czym od razu dodał, że mógł być trochę
skundlony. Ale pamiętajmy, ani razu nie wspomniał, że kobieta
mogła mieć psa, a jedynie powiedział coś o zdjęciu przedstawiającym
jakieś zwierzę, który ona zawiesiła bądź zdjęła ze ściany w korytarzu.
Czyli, jak podejrzewam, mógł do tego zdjęcia dopasować
jakiekolwiek inne zwierzę.
Co do starych fotografii, jest to często używany wybieg, z którego
sam skorzystałem we własnym odczycie. Któż nie przechowuje
takich rzeczy upchniętych w starej szafie? A jeśli ktoś temu za-
przeczy, medium zawsze może się upierać, że tak jest,i kazać jej
poszukać tych zdjęć, zaznaczając, że jedno z nich jest bardzo ważne.
Tutaj kryje się kolejny chwyt. Jeśli zdanie wypowiedziane przez
medium okaże się nietrafne, może zostać odniesione do czegoś, co
stanie się w przyszłości albo wydarzyło się bez wiedzy tej osoby.
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

Nic więc dziwnego, że uczestniczący w takich pokazach ludzie,


którzy nie szukają kontaktu z zaświatami, lecz chcą przeżyć coś
niezwykłego, rzadko dają się przekonać. W telewizji, gdzie niejedno
medium znalazło swój dom, kilka godzin takich odczytów można
okroić do dwudziestu minut imponujących trafień. Jeżeli medium
prowadzi własny program telewizyjny, powszechną praktyką są spo-
tkania z widownią przed wejściem do studia i rozmowy z gośćmi,
które pozwalają mu się dowiedzieć, czy ktoś liczy na nawiązanie
kontaktu z konkretną osobą. Łatwowierni i pełni nadziei uczestnicy
skwapliwie powiedzą mu wszystko, czego potrzebuje. Potem, w
trakcie nagrania, medium może wykorzystać te same informacje,
przeplatane różnymi domniemaniami, sprawiając wrażenie bardzo
imponującego odczytu.
Jeden z moich przyjaciół pracujących przy realizacji programu
telewizyjnego, w którym gościem była pewna kobieta zajmująca się
parapsychologią, opowiedział mi typową historię. Przed roz-
poczęciem zdjęć zawsze przeprowadza się próby techniczne, aby
zespół produkcyjny wiedział, w którą stronę skierowane będą kamery
i gdzie powinny siedzieć poszczególne osoby Jedna z takich
prób odbywała się z udziałem bohaterki programu, która usiadła
obok prezenterki i rozłożyła przed nią karty tarota. Podawane przez I
nią informacje stanowiły typowy zimny odczyt, ale dziennikarka I y
była niezmiernie szczęśliwa, mogąc wypełnić luki, i opowiedziała
między innymi o tym, że niedawno zmarła jej matka. Później, I
podczas filmowania tej sekwencji,owa specjalistka powtórzyła swój
oparty na tarocie pokaz, ale tym razem oznajmiła prezenterce, że
jej matka zmarła, i dokonała pozornie imponującego odczytu, wy-
korzystując wszystkie uzyskane podczas próby fakty. Prowadząca
program nie dała się oczywiście nabrać, ale jej praca polega na
tym, żeby udawać zdumioną. Niczego nieświadoma widownia była
jednak pod ogromnym wrażeniem. I
Technika wykorzystywania uprzednio zdobytych informacji na-
zywana jest gorącym odczytem. Jakiś czas temu bardzo znana była
niejaka Doris Stokes, która dawała gościnne występy jako medium. I I
Pod niejednym względem przetarła szlak dla wielu sław, które obec-nie występują na scenie.
Stokes była krzepką, starszawą damą o scenicznym zacięciu, ale aparycja łagodnej,
siedemdziesięcioletniej babci zjednywała jej ogromne zaufanie. Jej zaróżowiona twarz
zdobiła okładki rozmaitych książek, a sale podczas występów zawsze były pełne. Kiedy
zmarła, pojawiły się pogłoski, że popisywała I się, korzystając z pomocy
M E D I A , PSYCHOTRONICY I SZARLATANI

podstawionych osób, ale historia, którą I zasłyszałem od pewnej kobiety, stanowi


prawdziwy obraz jej znanych już obecnie technik.
I |
Syn owej kobiety utonął i lokalna gazeta wspomniała o tym
tragicznym wypadku. Mniej więcej w tym samym czasie do jej
miasta miała przyjechać Stokes i jej biuro prasowe promowało to
wydarzenie. Współpracownicy Stokes, która przypuszczalnie na-
tknęła się na ten artykuł*, zadzwonili do owej kobiety, mówiąc, że
słynne medium wie o jej stracie i ma jej do przekazania wiadomość I
* Okazało się później, że ekipa Stokes faktycznie wertowała 1
okalną prasę w poszukiwaniu takich wydarzeń al
rozpaczliwych listów, które przysyłali pogrążeni w żałobie
ludzie spodziewający się jej
przybycia.

od syna. Dodali również, że ma zapewniony bezpłatny wstęp na


pokaz, żeby Stokes mogła jej to przekazać. Matka zapytała, czy nie
dałoby się tego powtórzyć przez telefon. Okazało się to jednak
niemożliwe, więc zgodziła się przyjść. Poproszono ją, żeby założyła
coś czerwonego, dzięki czemu Stokes będzie mogła ją rozpoznać.
Kobieta przyszła na pokaz ubrana w czerwony pulower. Na
scenie pojawiła się Stokes i nawiązała rozmowę z kilkoma osobami z
widowni. W pewnym momencie, kiedy występ trochę się nie kleił i
doszło do kilku wpadek, przerwała i wskazała na tamtą kobietę. „Jest
z nami pani ubrana na czerwono i widzę małego chłopca, którzy
przedziera się do niej i mówi, że to jego mama. Jesteś tu, kochanie?".
Kobieta posłusznie uniosła rękę, po czym wstała. „Straciłaś go... On
mówi, że to było utonięcie, czy tak?". Faktycznie, była to prawda.
„Ma na imię Jack, tak mówi". Rzeczywiście, tak miał na imię.
Publiczność nie posiadała się ze zdumienia. „Mówi, że cię kocha i że
niczego nie mogłaś wtedy zrobić. Dziękuję, możesz już usiąść.
Dzięki ci, moja droga". Wszyscy bili brawo.
Owa kobieta poczuła głęboką odrazę i gniew, kiedy została
jawnie wykorzystana w taki sposób. Jej tragedia została publicznie
wyeksponowana tylko po to, żeby podbudować wizerunek medium.
Podobne rzeczy zdarzają się, kiedy psychotronik występuje w pro-
gramie telewizyjnym. Poza techniką polegającą na poprzedzającej
nagranie wstępnej rozmowie z publicznością medium dokłada starań,
aby na sali znaleźli się również jego prywatni klienci. Zwabia tych
biedaków do studia, obiecując im przekazać jakąś ważną wiadomość
od nieżyjących bliskich. Nie pojawia się oczywiście żadna wzmianka
ANTY NAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚ LI

o tym, że medium zna tych ludzi oraz ich problemy, dzięki czemu
może ich wykorzystać, aby jego występ był bardziej atrakcyjny.
Rzecz jasna zaprosi się osoby najbardziej skłonne do płaczu.
Pewnego wieczoru po występie rozmawiałem z facetem, którego
przyjaciel był właścicielem starego pubu za miastem. Był tam
realizowany program telewizyjny z udziałem medium, które
opowiadało o różnych siłach i duchach zamieszkujących to miejsce i
nawiązywało z nimi kontakt. Ludzie w okolicy znali opowieść
0 duchach i morderstwie, które było częścią historii tego pubu.
Wiadomo było również, że ekipa telewizyjna wypytywała miejsco-
wych o różne rzeczy związane z tą sprawą. Gdyby więc psychotronik
chciał dotrzeć do szczegółów przerażającej historii pubu, nie sta-
nowiłoby to dla niego żadnego problemu. Wystarczyłoby tylko, żeby
zapytał kogoś z zespołu produkcyjnego. Odbyły się zdjęcia
1 medium, jak się spodziewano, spisało się znakomicie, wywołując
duchy i odkrywając makabryczne szczegóły nawiedzonego miejsca.
„Cały problem w tym — dodał mój rozmówca — że całą tę historię o
duchach wymyślił parędat wcześniej mój przyjaciel, chcąc, żeby
lokal nabrał kolorytu". Oczywiście przed kamerami właściciel pubu
podtrzymywał swoją wersję, aby promować interes, ale nigdy nie
doszło tam do żadnego morderstwa i nie ulega wątpliwości, że
psychotronik był oszustem. Takie oto niebezpieczeństwo wiąże się z
techniką gorącego odczytu — jeśli „odkryje się" fałszywe infor-
macje, można wyjść na głupka.
Przypierani do muru psychotronicy przytaczają na swą obronę
argument, iż takie działania dają pociechę ich klientom i pu-
bliczności. W niektórych rzadkich przypadkach być może uspra-
wiedliwia to haniebne kłamstwa. Niemniej, skoro tak czy inaczej są
to kłamstwa, za kogo uważają się owi psychotronicy, że decydują,
czego ludzie chcą słuchać, aby poczuć się lepiej? Zwłaszcza że w
wielu przypadkach kierują nimi motywy wyraźnie egoistyczne,
niemające nic wspólnego z altruizmem. A jeżeli są to kłamstwa, co
takie medium musi myśleć o widzach, których postrzega jedynie w
kategoriach łatwowierności? Nie tak dawno udzielałem wywiadu
dziennikarzowi, który wcześniej prowadził rozmowę ze słynnym
medium. W pewnym momencie żona psychotronika określiła
wiel-bicieli swego męża słowami „te matoły". Ow dziennikarz, ku
memu rozczarowaniu i przypuszczalnie również swej osobistej
niesławie, nigdy nie opublikował tej części wywiadu, obawiając się,
że jest zbyt kontrowersyjna.

338
ANTY NAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚ LI

Zdolności mediumiczne i parapsychologiczne towarzyszą nam w


takiej czy innej formie od bardzo dawna. Każda epoka nadaje im
tylko inną postać i wydźwięk. Tym bardziej ciekawskim i tym,
którzy myślą, że zimny odczyt jest moim wynalazkiem, śpieszę
wyjaśnić, że istnieje tradycja poufnej literatury przybliżającej zain-
teresowanym takie umiejętności. Jedną z lepszych współczesnych
pozycji, stanowiącą znakomite i wyczerpujące opracowanie tematu,
jest napisana przez lana Rowlanda The Full Facts Book of
Cold-Reading. Inne książki są skierowane bardziej ku rzekomej
parapsychologii i stanowią demaskatorskie dzieła przeznaczone dla
każdego, komu nigdy by przez myśl nie przeszło, by podważać
uczciwość takich pokazów. Przypatrzmy się poniższym fragmentom
zaczerpniętym z publikacji zatytułowanej Pages from a Medium's
Notebook (Kartki z notatnika medium) — wydanego w Ameryce
starego, anonimowego poradnika dla osób, które chcą zarabiać na
życie jako media.

Owe „fakty z życia" winniśmy ubarwić — dodać im tajemniczości,


kolorytu, blasku, tragizmu, wzbogacić o jakiś szczegół albo dwa — a
potem odgrywać swoją rolę, czerpać profity ze swej inteligencji i
odnaleźć sobie miejsce pod słońcem — ponieważ pod wpływem
uderzających efektów twych starań klient opowie o tobie sąsiadowi,
robiąc na nim z kolei wrażenie (zwykle wyolbrzymione), co przy-
sporzy ci kolejnego klienta.
Nie istnieje coś takiego jak prawdziwe medium, to znaczy osoba,
która potrafi na zawołanie komunikować się z duszami zmarłych albo
otrzymywać od nich wiadomości. Nie ma też nikogo, kto umiałby
trafnie i wielokrotnie przewidzieć przyszłe wydarzenia z czyjegoś
życia. Takie przepowiednie nie są prawdziwe, ale można je wciskać
ludziom pod pozorem prawdy.
Zapamiętaj: im bardziej ktoś jest przygnębiony, tym bardziej
staje się łatwowierny. Nerwowość i oznaki zmartwienia można
wyczytać z twarzy i zachowania każdego człowieka.
Kiedy przychodzi do ciebie klient, powinieneś górować nad nim
mentalnie, (...) nie wahać się więc, co pomoże ci osiągnąć ową
wyższość, ale nie pozwalać też, aby stała się ona widoczna dla
klienta. Ma służyć tobie, nie jemu!
Spójrz z góry na tę nieszczęsną istotę, wychwytuj sygnały i
przygotuj się, aby jej pomóc. Miej w pamięci, że jeśli dokonasz (albo
nie) skutecznego odczytu, to otrzymasz wynagrodzenie, ale zwróć

338
ANTY NAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚ LI

myśli ku temu, by dać zadowolenie i pomóc temu bratu bądź siostrze,


która potem będzie głosić dobrą nowinę twej doskonałej sztuki i
zaprowadzi przyjaciół przed twe oblicze, aby również mogli napełnić
twoją kiesę.
Aby zarabiać na spirytualizmie, musisz nieść swoją sprawę
między ludzi. Najlepszym miejscem są kościoły i zgromadzenia. Tam
spotkasz wybornych, wrażliwych odbiorców, którzy z przejęciem
będą chłonąć każde twe słowo. Na tym właśnie polega cały ten zgiełk
wokół zjaw.

Większość ludzi nie traktuje poważnie parapsychologii i może


wszystko to uznać za zrozumiałe samo przez się. Jednakże niektóre
biedne duszyczki podchodzą do tego bardzo serio i wielu uzależnia
się od porad dotyczących sensu życia. Być może jest to ich głupi
błąd. Całkiem możliwe. Radio LBC przynosi sobie wstyd, emitując
co piątek „godzinę duchów". Przyjaciel streścił mi przez telefon wy-
mianę zdań, do jakiej doszło na antenie pomiędzy medium a jakąś
zagubioną duszyczką, która zadzwoniła do studia. Poniższy tekst
odzwierciedla dokładnie to, co zapamiętał przyjaciel, a przysięgał mi,
że niczego nie wyolbrzymił, by osiągnąć komiczny efekt.

Zagubiona Duszyczka: Mam w domu pianino. Często słyszymy w


nocy, jak nagle rozlega się dźwięk — wysokie C — dobiegający
właśnie z pianina. Mamy dużo kotów*, ale to nie jest sprawka
żadnego z nich, bo pokrywa na klawiaturze jest opuszczona. Co
to może być?
Medium: Cóż, może to być kilka rzeczy. Jeden z moich przyjaciół jest
stroicielem fortepianów i często mówi, zwłaszcza gdy zbliżają się
* W tym przypadku nic zaskakującego.
upały, że właśnie w tym czasie wewnętrzne mechanizmy
instrumentu trochę się rozciągają i struna może zahaczyć

0 młoteczek, co prowadzi do takiego zjawiska. Najwyraźniej to


się mogło zdarzyć.
ZD (niezadowolona): Rzeczywiście, no tak, być może...

M: Ale też, jak wiadomo, górne C jest bardzo donośnym dźwiękiem,


który wprawia w wibracje czakry w twoim domu, co z kolei
nakłania elfy do śpiewu. Może więc być również tak.

338
ANTY NAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚ LI

ZD (zachwycona): Ojej... tak, to faktycznie tak brzmi. To znaczy,


niewykluczone, że mogła to być naciągnięta struna — ale wydaje
mi się to trochę nieprawdopodobne — wspaniale, dziękuję,
myślę, że właśnie tak to jest.

„Nakłania elfy do śpiewu". Rozmowy takie jak ta sprawiają, że


zastanawiam się, jak ktokolwiek mógł potraktować poważnie takie
„medium". To naprawdę śmieszne, dopóki nie zdamy sobie sprawy,
że ta sama bezwstydna krowa może za pokaźną opłatą oferować
kontakt ze zmarłym dzieckiem, za którym ktoś rozpaczliwie tęskni.
Podejrzewam, że niektórzy wolą traktować takich ludzi jako
nieszkodliwych znachorów albo osoby faktycznie posiadające szcze-
gólny dar, ponieważ alternatywą jest tak szkaradne i bezczelne
kłamstwo, że już na samą myśl robi się nieprzyjemnie.
1 jeszcze ostatnia uwaga, zanim kłamliwi psychotronicy
również mnie oskarżą o oszustwo. Często moje techniki nie są
uczciwe, ale zawsze uczciwie mówię o swojej nieuczciwości. Jak
oznajmiam podczas każdego pokazu, „łączę magię, sugestię,
psychologię, podstęp i umiejętność przykuwania uwagi". Z
przyjemnością przyznaję się do oszustwa, jako że stanowi ono
element tej gry. Mam nadzieję, że część tej przyjemności, jaką
dostarczam widzom, bierze się stąd, że nie wiedzą oni do końca, co
się dzieje naprawdę, a co nie. Jestem przede wszystkim artystą
scenicznym i uważam, żeby nie przekroczyć żadnej granicy
moralnej, co prowadziłoby do manipulowania ludźmi, ich decyzjami
i systemami wartości. Posługuję się techniką
MEDIA, PSYCHOTRONICY I SZARLATANI

zimnego odczytu w większości swoich pokazów, ale w zupełnie


innym kontekście. Medium powie, że to prawda, i nakłoni cię, żebyś
otworzył się w najbardziej intymny sposób. Ja mówię, że to
nieprawda, i nakłaniam cię do zachowania sceptycznego dystansu,
aby móc dobrze się bawić. Na tym polega istotna różnica.

Przykłady oszustw opierających się na zimnym odczycie

338
ANTY NAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚ LI

Warto wiedzieć, że zimny odczyt jest rzadko stosowany podczas


interpretacji drobnych sygnałów mowy ciała, aczkolwiek otwarcie na
niewerbalne sprzężenie zwrotne na pewno może być pomocne w
indywidualnych kontaktach. Oszustwo ma całkowicie językowy
charakter. Poniżej zamieszczam kilka moich ulubionych technik,
które odkryłem osobiście, obserwując psychotroników przy pracy
albo czytając literaturę przedmiotu.

Płynny zwrot. Ten wspaniały wykręt: „Ale był ci ojcem w głębi du-
szy" można dość łatwo przejrzeć, ale taki płynny zwrot w przeciw-
nym kierunku następuje zawsze, gdy podczas odczytu wysiadywacz
udzieli przeczącej odpowiedzi. Na przykład zdanie typu: „Jesteś
trochę zapalczywy, co może wpędzić cię w kłopoty" może spotkać
się z aprobatą albo zaprzeczeniem. Jeżeli nastąpi potwierdzenie,
psychotronik może kontynuować: „Nie ma w tym nic niedorzecz-
nego, ale jest to coś, co sobie uświadamiasz i wiesz, że bliskie ci
osoby wspominają o tym niechętnie, nie chcąc sprawić, abyś przybrał
postawę obronną. Z twojej aury wynika, że jest to coś, czemu
powinieneś się przyjrzeć, gdyż nie pozwala to rozwijać się twoim
relacjom z ludźmi". Jeśli natomiast stwierdzenie wyjściowe nie
zostało potwierdzone, można je przekręcić w następujący sposób:
„Nie w tym sensie, że krzyczysz i jesteś wybuchowy. Pielęgnujesz
zewnętrzny wizerunek osoby zrównoważonej i zdystansowanej.
Kiedy jednak ktoś bliski wytrąci cię z równowagi, w twoim wnętrzu
może wezbrać gniew, a to prowadzi do pochopnych działań, których
potem żałujesz. Prowadzisz w myślach

338
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

rozmowy z samym sobą albo przyłapujesz się na tym, że trudno ci


zasnąć, bo twój wewnętrzny dialog nabiera zawrotnego tempa, gdy
usiłujesz rozwiązać coś, co cię drażni. Widok ludzi, którzy wybuchają
złością, a potem o wszystkim zapominają, wywołuje w tobie
połączenie lekceważenia z lekką zazdrością. Twoja opanowana po-
wierzchowność maskuje silne wewnętrzne napięcia- Wyobrażam
sobie łabędzia — spokojny i pełen wdzięku z zewnątrz, ale gdyby
ludzie poznali ukrytą pod powierzchnią siłę i samokrytycyzm, byliby
zaskoczeni". Tak oto sens uległ odwróceniu i wypowiedź brzmi
raczej jak natchniona niż błędna.
Ostatnio usłyszałem w amerykańskim programie telewizyjnym
wspaniałą rozmowę z medium, które wyraźnie posługiwało się tą
techniką. I jak zwykle należy mieć na uwadze, że na ekranie
oglądamy wersję tak okrojoną, żeby wizerunek medium wypadł
korzystnie.

Medium: Czuję, że ten pierścionek, który nosisz, masz od babci.


Kobieta: Nie.
Medium: Albo od osoby, o którą troszczyłaś się jak o własną babcię,
chociaż nią naprawdę nie była.
Kobieta: Nie.
Medium: Ale twoja babcia dała ci jakiś pierścionek, prawda? Może
akurat nie ten, ale masz jakiś, który otrzymałaś od niej?
Kobieta: Nie.

Tak niewiele dzieli błyskotliwy zwrot od rozpaczliwej szamotaniny.

Szczegółowe domniemania. Rowland podaje przykład: „Widzę pod


twoimi drzwiami niebieski samochód". Jeśli wysiadywacz jeździ
samochodem, który można określić jako niebieski (to dosyć ogólny
opis koloru, który może rozciągać się od turkusowego do
wpadającego w granat) albo jeśli takie auto stoi przed domem sąsiada,
albo jeśli takiego używa któryś z odwiedzających go kontrahentów,
albo jeśli wysiadywacz miał kiedyś niebieski samochód, takie zdanie
może zostać odebrane jako strzał w dziesiątkę. Jeśli nie, medium
zachęci wysiadywacza, żeby wypatrywał takiego samochodu i stanie
się to częścią przepowiedni dotyczącej jakiegoś ważnego wydarzenia.
Nawet coś, co wydaje się bardzo konkretne, jak zdanie: „Widzę

344
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

marzec jako bardzo ważny miesiąc związany z tą sprawą, początek


miesiąca, myślę że około dwunastego czy jakoś tak — i jakąś kobietę
z długimi włosami", można odczytać jako przepowiednię przyszłości
albo wskazanie urodzin, śmierci bądź innego wydarzenia, które
nastąpiło w marcu, niezależnie od tego, czy wiązało się z długowłosą
kobietą, czy też nie. Kiedy ktoś znajdzie jakieś skojarzenie albo
przypomni sobie konkretny fakt, psychotronikowi zostanie przypisane
bardzo trafne stwierdzenie, nawet jeśli tak naprawdę niczego nie
stwierdził.

Charakterystyczne wspomnienia. Kiedy wykorzystywałem na swój


sposób pewne formy zimnego odczytu, często odnosiłem się do
wspomnień z życia rozmówcy, o których oczywiście nie mogłem
mieć pojęcia. I znów nie jest to nic więcej jak sformułowania, które
można dopasować do wielu z nas albo do jakichś powszechnych
doświadczeń, ale kiedy okażą się trafne, mogą wywołać szczery
aplauz. Na przykład: „Dociera do mnie wyraźny obraz wypadku,
który miałeś w młodości i który od tamtej pory kilkakrotnie od-
twarzałeś w pamięci. Widzę cię w wodzie, ogarniętego paniką.
Musiałeś się jakoś pośliznąć i wpaść, a ktoś cię wyciągnął — czy to
twój ojciec?". Jeśli to nie chwyci, mogę zmienić temat na coś
związanego z zalaniem albo wodą występującą z brzegów. A drugi
przykład: „Widzę jakiś wypadek, który wydarzył się, kiedy byłeś
młodszy. Czy masz brata? Przypuszczam, że to jego widzę. To
wypadek samochodowy, chyba blisko domu, i jest tam samochód,
przypuszczalnie czerwony. Nie sądzę, aby to było coś szczególnie
poważnego, ale wtedy strasznie to przeżyliście". I znów, jeśli nie
zaskoczy, mogę się wycofać, zmieniając niektóre szczegóły. W naj-
gorszym razie mogę tę osobę „z tym pozostawić", aby spróbowała
sobie coś przypomnieć. Jest to kolejny powszechny sposób zwalania
winy za niepowodzenie na biednego rozmówcę.

„Uczciwi" psychotronicy

A co z tymi poczciwcami, którzy naprawdę wierzą, że posiadają


nadprzyrodzony dar? Tacy ludzie z pewnością nie są zwykłymi
oszustami. Nie czerpią swoich umiejętności z takiej literatury, jaką
wcześniej cytowałem. Przyjrzyjmy się jednak dalszym przemy-
śleniom zawartym w poradniku Pages from a Medium Notebook:

344
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

„Sukces zawsze przyciąga sukces" i znowu daje o sobie znać nasza


natura. Bez wątpienia połowa ludzi [zgromadzonych w kościele spi-
rytualistycznym] przypisuje sobie zdolności paranormalne. Chcieliby
zgłębiać moc i doskonalić swój dar (jako ze wszystkim się doradza,
aby tak robili), również po to, aby zarabiać pieniądze.
Tak oto medium zaczyna uczęszczać na kursy. Przez dwa albo
trzy wieczory w tygodniu ci naiwniacy uczą się, jak rozwijać swe
zdolności mediumiczne. Będzie to trwać tak długo, jak długo zdołają,
wytrzymać napięcie — finansowe i nie tylko. Oczywiście takie kursy
przynoszą całkiem niezły dochód. Przy grupie dziesięciu czy
dwudziestu osób, z których każda płaci po dwa dolary, to jest
opłacalne. Wielu uczestników naprawdę zamierza (a czasem im się to
udaje) pogłębić przynajmniej swoje przekonania — i rozwijać się
jako medium — aczkolwiek obawiam ńę, że z miernym powodzeniem,
dopóki kiedyś nie zmądrzeją na tyle, aby podejść do problemu w taki
sposób, jak to czynimy w tej ksicp&e.

Niektórzy z was pewnie pamiętają wczesne odcinki programu


Mind Control, emitowane na przełomie 2000 i 2001 roku. Nagry-
waliśmy sekwencję do jednego z nich, który nigdy nie trafił na
ekrany. Koncepcja była następująca. Udałem się do szkoły
psycho-troników, aby zobaczyć ich przy pracy. Do pokoju wchodziła
jakaś osoba, nieznana zarówno im, jak i mnie, po czym każdy z
psy-chotroników dokonywał jej odczytu. Następnie prezentowałem
swój własny, niemediumiczny odczyt (który, co zaskakujące, obiekt
uznawał za bardziej trafny), a później robiłem to samo z kilkoma
obecnymi psychotronikami, robiąc również na nich ogromne
wrażenie. Efekt końcowy — wypadłem lepiej niż wszyscy inni.
Hurra, dać mu Baftę!*
Zdjęcia odbywały się w czołowym studium parapsychologii. Zo-
stałem wprowadzony w krąg środowych kursów wieczorowych, do
grupy złożonej z dziesięciu wykwalifikowanych mistyków, którzy
spotykali się, aby rozwijać swe umiejętności. Należały do niej niemal
same kobiety, ale rozpiętość wieku była dość znaczna. Ci ludzie nie
byli sztukmistrzami. Większość z nich nie słyszała nawet o technice
zimnego odczytu. Oczywiście żadna z kobiet nie była zainteresowana
tym, aby zabłysnąć w towarzystwie, i tym bardziej żadna nie czyniła
starań, aby ukradkiem dowiedzieć się czegoś o obiekcie.
Pierwsza część spotkania obejmowała coś w rodzaju modlitwy, po
której zebrani dopuszczali do siebie różne energie. Niektóre osoby

344
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

odkrywały, że już odczuwają coś, co powinny przekazać innym


członkom grupy. „Jean, dociera do mnie, że miałaś kłopoty w pracy,
ale idzie ku lepszemu" i temu podobne. Instruktor zachęcał je do tego
przez chwilę, a potem skupiliśmy się na zaproszonym obiekcie.
To, co nastąpiło potem, było ciągnącym się przez trzy godziny
stopniowym zatracaniem chęci do życia. Powtarzam: kiedy oglądacie
w telewizji występ psychotronika, widzicie okrojoną wersję złożoną z
najlepszych momentów. W jednym z najnowszych programów
telewizyjnych wzięli udział ludzie konkurujący o tytuł najlepszego
medium Wielkiej Brytanii, a mojego zaprzyjaźnionego magika
zaproszono w charakterze obserwatora. Pomimo obietnicy poddania
* BAFTA (British Academy of Film and Television Arts) — Brytyjska Akademia Sztuk
Filmowych i Telewizyjnych. Słowo to w użyciu potocznym oznacza także nagrodę
przyznawaną dorocznie przez tę organizację za wybitne osiągnięcia w dziedzinie filmu,
telewizji i mediów interaktywnych (przyp. tłum.).

kandydatów rygorystycznym testom okazało się, że głównym celem


programu jest zapewnienie rozrywki z założenia ociężałym umysłowo
widzom, z całym tym żenującym protekcjona-lizmem znanym tylko
producentom telewizyjnym. Z tego względu nie stworzono surowych
warunków, dzięki którym można by wyeliminować świadome czy
nieświadome oszustwo, a biorący udział w przedstawieniu sceptycy
(wśród których był mój przyjaciel) byli traktowani jako upierdliwi
nudziarze. Oglądając jedną ze scen, w której poddawani testom
uczestnicy nawet dość trafnie odgadywali, co znajduje się w
zamkniętej kopercie, chociaż nie bez pomocnych uśmiechów i skinień
jednego z jurorów, poczułem się zaintrygowany ich sukcesami.
Zadzwoniłem do przyjaciela, aby go o to zapytać. Nie byłem
zaskoczony, słysząc, że dwie minuty, jakie widzieliśmy w telewizji,
zostały wykrojone z przeszło godziny ględzenia i zgadywania na
oślep. Smutne, lecz nieuniknione w takim obliczonym na szybkie
tempo programie jest to, że to jego producenci decydują, kto będzie
się prezentował najlepiej, zamiast pozwolić nam zobaczyć prawdziwe
oblicze zaskakującej nieskuteczności zdolności paranormalnych.

Podczas naszych zdjęć ekipa filmowa starała się zwalczyć sen-


ność, podczas gdy dziesiątka poczciwych, lecz zabłąkanych
psycho-troników wygłaszała zdania typu: „Widzę cię w autobusie
jadącym w złym kierunku. Czy coś ci to mówi? To nie musiał być
autobus. To mogło być coś innego, jak choćby jakiś związek".
Obiekty poddawane testowi robiły wszystko, by zachowywać się
uprzejmie, lecz uczciwie, a w ciągu kilku godzin naturalnie kilka
stwierdzeń okazało się trafnych. Student z długimi włosami

344
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

faktycznie planował podróż „do Afryki albo Azji, albo... gdzieś w


świat" (ulubiony element odczytów). Dziewczyna rzeczywiście kupiła
nowe łóżko i była zachwycona, że jedno z mediów o tym
wspomniało. Kilka podobnych momentów przyniosło trochę ulgi pod
postacią długo wyczekiwanych, choć mało imponujących trafień.
Szczególnie zapadła mi w pamięć następująca wymiana zdań:
Medium: Czuję, że mieszkasz samotnie albo dzielisz z kimś miesz-
kanie.
Obiekt: Hmmm...
Medium: Tak, zdecydowanie samotnie albo z kimś innym. Obiekt:
Możesz bardziej szczegółowo?
Instruktor (przerywa zirytowany): Mieszkasz sama czy z kimś? Jedno z
dwóch!
Obiekt (z zakłopotaniem): No cóż, mieszkam z rodzicami.
Instruktor (podniesionym tonem): No, to znaczy, że z kimś, prawda? To
czemu tylko siedzisz i nie odpowiadasz? To blokuje energię.

Zakończyliśmy zdjęcia moimi własnymi, niemediumicznymi


odczytami. W pewnej chwili, kiedy podałem jednej z obecnych
numer jej dawnego domu, pewna kobieta zwróciła się do mnie:
„Dlaczego się nie przyznasz, że czytasz z aury? Na pewno tak robisz,
bo to aura gromadzi takie informacje, jak numery domów". No
proszę, więc potrafiła się obyć bez książki adresowej, a była to jedna
z nauczycielek w wybitnym londyńskim kolegium
parapsy-chologicznym.
Uświadomiliśmy sobie, że nigdy nie zdołamy zrealizować tego
programu. Mając na uwadze, że nikt przy zdrowych zmysłach nie
obejrzałby tego w telewizji, nie robiąc sobie krzywdy, musieliśmy
zredukować nagranie do pięciominutowego okrawka. Czy należało
więc pokazać trafne odpowiedzi, co byłoby niezasłużenie korzystne
dla psychotroników, czy nie pokazywać ich wcale, ewentualnie tylko
jeden, co z kolei wyglądałoby niesprawiedliwie? Nasza praca poszła
na marne.
Kiedy obserwowałem i słuchałem tych „uczciwych" psycho-
troników, było dla mnie jasne, że nie mieli pojęcia o technice
zimnego odczytu. Odniosłem za to wrażenie, że spotykają się co
tydzień, aby podbudować nawzajem swoje ego (byli o wiele bardziej
skłonni do wygłaszania „trafnych" stwierdzeń we własnym gronie niż
w odniesieniu do obiektu ze świata zewnętrznego), zgłębiając sztukę

344
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

formułowania niejasnych wypowiedzi, wychwalania intuicji i


usprawiedliwiania pomyłek. I znów: to nie mój interes, że poświęcają
czas i pieniądze na naukę symulowania, ale siłą rzeczy takie jawne
mamienie samych siebie to raczej smutny widok i nasuwa się pytanie,
w jakim stopniu instruktorzy zdają sobie sprawę z tego oszustwa i czy
sami świadomie biorą w nim udział. Czasami ta granica jest rozmyta,
ale istnieje wyraźna różnica miedzy osobą używającą werbalnych
trików, aby zebrać jak najwięcej twierdzących odpowiedzi, a kimś,
kto naprawdę wierzy, że ma nadprzyrodzoną moc. Rzecz jasna
oszuści wypadają o wiele lepiej.
O ile nietrudno zdemaskować manipulatora, który depcze pamięć
twoich bliskich, aby podreperować swój budżet i wizerunek, i należy
to uczynić, nie jest to już takie oczywiste w przypadku osób szczerze
wierzących, że są obdarzone zdolnościami paranormalnymi.
Przypuszczalnie nie ma to większego znaczenia. Istnieją jednak
kwestie, o których warto pamiętać, kiedy natrafiamy na takie „szkoły
parapsychologii" albo osoby przekonane o swoim darze. Po pierwsze,
wiąże się to z moralnym bankructwem znacznej większości
profesjonalnych psychotroników. Oto jakiś nowicjusz albo wyznawca
nie zdając sobie z tego sprawy, wkracza w świat szarlatanów i
skażonego przez nich show-biznesu. Wprawdzie nie wszyscy
domorośli psychotronicy demoralizują się w równym stopniu, ale
wartość takich wzorców i aspiracji jest bardzo wątpliwa. Po drugie,
pozostaje kwestia społeczna. Kto obdarzony rozumem nie nabierze
dystansu, gdy skądinąd niebywale czarujący rozmówca oświadczy, że
zajmuje się parapsychologią? Czy przy całej naszej tolerancji i
serdeczności nie zaczęlibyśmy go traktować równie pobłażliwie, jak
gdyby oświadczył, że wierzy w Świętego Mikołaja? Zastanawiam się,
czy nasza odpowiedź nie powinna brzmieć: „Oczywiście wierz sobie,
w co chcesz, ale lepiej nie mów o tym głośno, żeby nie zrobić z siebie
głupka". Rzecz jasna zawsze znajdzie się ktoś, kogo zainteresujesz,
mówiąc mu, że widzisz jego aurę, ponieważ wielu ludzi wierzy we
wszystko, co im się powie, a większość z nich jest na tyle zapatrzona
w siebie, że z zaciekawieniem wysłucha, co masz do powiedzenia.
Ale na każdego takiego przypada sześciu albo siedmiu, którzy uznają
cię za wariata. I jeśli myślisz, że jest w tym jakieś ekscentryczne
dostojeństwo, to grubo się mylisz. Postawa heretyka nic ci nie da. To
nie fakt, że „z Galileusza też się śmiali", uczynił go geniuszem.
Wcześniej wspominałem o tym, jak trudno jest ludziom wyzbyć
się przekonań, z którymi związali swoją tożsamość. Dodałbym

344
ANTYNAUKA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

jeszcze, że osoba wierząca w zjawiska nadprzyrodzone


(para-psychologiczne, religijne i inne) dysponuje również bogactwem
prostych odpowiedzi. Świat staje się dla niej miejscem, które można
wytłumaczyć w oparciu o dowolnie wybrane kosmiczne siły.
Zdumiewające, tragiczne i zachwycające wydarzenia da się wyjaśnić
czyimiś zdolnościami paranormalnymi, potęgą energii czy też
miłosierdziem albo mściwością Boga. Pamiętam, jak oglądałem
serwis informacyjny krótko po tym, jak tsunami zniszczyło kawał
Azji. Na ekranie dziennikarz rozmawiał z księdzem, który pomagał
nieść ulgę poszkodowanym. Wytężyłem słuch, kiedy zadał księdzu
znakomite pytanie: „Czy wydarzenie takie jak to może zachwiać
księdza wiarą?". Odpowiedź księdza, którą przytaczam w takiej
formie, w jakiej ją zapamiętałem, brzmiała: „Wręcz przeciwnie. Nie
dalej jak wczoraj rozmawiałem z człowiekiem, których doznał
podczas tsunami straszliwych obrażeń i umierał w szpitalu. To było
wspaniałe, kiedy przed śmiercią przyjął Jezusa jako swego
Zbawiciela. Zatem tak naprawdę Bóg czyni tu prawdziwy cud i to jest
zachwycające". Co!? Jestem pewien, że wynaturzone intelektualne
tchórzostwo, jakie znalazło wyraz w wypowiedzi tego księdza,
zostało hojnie odkupione jego troską o chorych i rannych. O ile
bardziej imponujące byłoby jednak, gdyby przyznał, że trudno mu to
wszystko zrozumieć i nie ma w zanadrzu gotowej odpowiedzi.
Co więcej, wiedza i badania pomagają w propagowaniu cudu — a
nie w jego unicestwianiu. Jakiekolwiek byłyby nasze gusta,
generalnie łatwiej nam docenić takie rzeczy, jak muzyka, sztuka czy
wino, kiedy coś więcej o nich wiemy. Czytamy o ulubionych
piosenkarzach albo artystach, ponieważ czujemy, że jeszcze bardziej

będziemy podziwiać ich dzieła, gdy poznamy ich myśli i nastawienie


do pracy. Ekscytacja, radość i zaciekawienie wynikające z obcowania
z pięknem tego świata stają się głębsze dzięki prawom i faktom do-
starczanym przez naukę. Również psychologiczne sztuczki kryjące
się za wieloma rzekomo paranormalnymi zjawiskami są naprawdę
bardziej fascynujące niż wytłumaczenia „nie z tego świata". A jest
tak dlatego, że pochodzą z tego świata i świadczą o tym, jak boga-

344
ANTYNAU KA, PSEUDONAUKA I MANOWCE MYŚLI

tymi, złożonymi i tajemniczymi jesteśmy istotami, skoro dajemy się


nabierać na takie oszustwa i sami chcemy się do nich uciekać. Jeśli
czytasz tę książkę, to znaczy, że interesują cię możliwości ludzkiego
umysłu. Nic bardziej nie zubaża i nie urąga tym możliwościom niż
obstawanie przy wierze w zjawiska paranormalne. Tuzinkowe
odpowiedzi są dla tuzinkowych umysłów.
Osobiście nie pojmuję, po co komu potrzebna sfera paranormalna
albo na przykład Bóg, aby uczynić ten świat lub życie bogatszym i
bardziej tajemniczym. Widzę jednak, z jaką łatwością różne systemy
wierzeń zapewniają proste odpowiedzi i natychmiastowe wyjaśnienia
przemawiające do emocji, i rozumiem, że dla wielu ludzi,
szczególnie tych indoktrynowanych za młodu, takie proste
odpowiedzi i natychmiastowe wyjaśnienia mogą być zniewalające.
Znowu jednak: ów zniewalający charakter sam w sobie i pytanie o
jego sens to zagadnienia o wiele bardziej fascynujące niż jakieś
niezwykłe pojęcia sączone w umysł wyznawcy.
A mimo wszystko uwielbiam pomysły związane z duchami albo
aniołami i wciągają mnie opowieści o zjawiskach nadprzyrodzonych.
Uwielbiam je, ponieważ podobnie jak inni rozkoszuję się dreszczem,
o jaki przyprawiają moją wyobraźnię. Nieznane sprawia, że
przechodzą nas ciarki. Wprawdzie są historie oraz fakty, z których
niewiele jeszcze rozumiemy, ale przecież nie oznacza to, że nie
zostaną wytłumaczone nigdy. Zanim coś uznamy za paranormalne i
pozazmysłowe, powinniśmy najpierw ogarnąć i wyznaczyć granicę
tego, co normalne i zmysłowe. Do tego momentu traktowanie
zjawiska jako paranormalnego jest tłumieniem ciekawości i chęci
poznawania świata. A stosowanie prostych etykietek i lekkostraw-
nych wyjaśnień, zadowalających dla tych, którzy nie lubią myśleć, i
ubliżających tym, którzy myślą, odziera nas, nasze umysły, naszą
planetę i cały wszechświat z ich zadziwiającej złożoności i bogactwa.
Jak stwierdził Douglas Adams (cytowany przez Richarda
Daw-kinsa na początku jego wspaniałej książki Bóg urojony): „Czy
nie starczy, że ogród jest piękny? Czy muszą w nim jeszcze mieszkać
wróżki?".

352
Końcowe przemyślenia
Będę z wami szczery. Martwiłem się, kiedy wczoraj wieczorem
usiadłem i zacząłem pisać tę książkę, oglądając przy tym pierwszą
serię Zagubionych. Obawiałem się, że nic nie będzie w stanie spoić
poszczególnych jej rozdziałów w jedną całość, poza tanią okładką i
niejasnym przeczuciem, iż wszystkie one łączą się z niepo-
wstrzymanym zainteresowaniem, jakim darzycie swego oddanego i
roztaczającego niecodzienne zapachy autora. Szczególnie doku-
czało mi to, że moje nieskromne tyrady na temat pseudonauki
mogą okazać się nieodpowiednim towarzystwem dla takich rzeczy,
jak doskonalenie pamięci czy sztuczka z monetą. Mimo tych obaw
chciałbym wierzyć, że udało nam się wspólnie przedrzeć przez
dżunglę zakłopotania, ignorując porykiwanie konsternacji; że
zgładziliśmy bestię niepewności i pogodziliśmy się z faktem, iż
nikt nie znajdzie nas na tej bezludnej wyspie zażenowania, na którą
trafiliśmy wskutek katastrofy dziwnie pociągającej nierówności
stylu. Być może kiedy Charlie mówi: „Jasny szlag, nikt do ciężkiej
cholery nie zabierze nas z tej przeklętej wyspy", ma na myśli
właśnie nas wszystkich.
A przecież jakoś udało nam się pochwycić ten luźny wątek —
zamiłowanie do sztuczek, jakie może przed nami odgrywać nasz
umysł. Mam nadzieję, że znaleźliśmy wskazówki dotyczące tego,
jak sprawować kontrolę nad niezawodnymi regułami, które kryją
się w tych sztuczkach, albo jak zrobić z nich dobry użytek. Cieszy

323
KOŃCOWE PRZEMYŚLENIA

mnie, że zasaliśmy tak daleko, a jeśli ktoś w twoim kościele mówił ci,
żebyś nie czytał tej książki, wszyscy jesteśmy z ciebie dumni, że
okazałeś dość dorosłości, żeby to zignorować. Pozwolę sobie dodać
jeszcze jedno.
Znam faceta, który świetnie naśladuje różne głosy. Może z po-
wodzeniem wcielać się w różne osoby i zręcznie odtwarzać różne
efekty dźwiękowe, a niektóre z nich są całkiem niesamowite. Ma
ogromny talent, a to, co robi, jest imponujące. Sam uwielbiam
naśladować innych i czasem nawet mi się to udaje, więc cieszę się jak
dziecko, widząc, co potrafi. A do tego jest to bardzo miły facet.
Trudno jednak prowadzić z nim normalną rozmowę, gdyż nie
potrafi powstrzymać się od prób imponowania ludziom. Wydaje się, że
nie mówi własnym głosem, tylko naśladuje Alana Partridge'a. Nie jest
w stanie nagrać wiadomości na automatyczną sekretarkę, nie udając, że
jest kimś innym. Sam nieustannie nakręca się, by to robić. Jest „tym
facetem o śmiesznym głosie". Przez chwilę jest to bardzo zabawne, ale
potem staje się męczące, o ile wymuszone uśmiechy i komplementy
mogą być jedynie męczące. Problem w tym, że to naprawdę
sympatyczny i ujmujący facet, a jego wigor bardzo się udziela. Ale
starając się nieustannie robić wrażenie, zaczyna być irytujący.
Wiem, że kiedyś byłem „tym facetem od magii". Niejeden magik
bardzo łatwo się uzależnia od ciągłego imponowania i traci dystans do
siebie, przez co staje się raczej żałosny. Przypuszczalnie tylko dzięki
temu, że występy przed publicznością stały się dla mnie pracą
zawodową, która wypełnia wszystkie moje dni, zdołałem uwolnić się
od potrzeby występowania w towarzystwie.
Jeżeli opisane w tej książce techniki i refleksje są dla ciebie czymś
nowym, nieuchronnie będziesz się nimi ekscytować i zapragniesz
popisać się tym, czego się nauczyłeś. Oczywiście, staraj się to zgłębiać,
ponieważ byłoby moją porażką, gdybym nie pobudził twego umysłu do
pracy i nie zostawił ci żadnej zabawki. Jeśli jednak postanowisz stale
posługiwać się którąś z opisanych technik i uczynić z niej część siebie,
powinieneś poznać siłę wstrzemięźliwości. Jej działanie zostało w tej
książce przemilczane. Proszę, nie stań się dziwakiem ani nudziarzem.
Nigdy bym sobie tego nie wybaczył.
Kiedy jakiś występ okaże się strzałem w dziesiątkę, wykonawca
doświadcza niezwykłego poczucia łączności z widownią. Komik może
powiedzieć o wymianie energii, która zachodzi między nim a
publicznością, i pozwala mu stale zmieniać występ, aby odpowiadał
KOŃCOWE PRZEMYŚLENIA

nieustannie zmieniającym się nastrojom. Sam tego doświadczyłem,


gdy prezentując co wieczór długi (a nawet groteskowo długi)
jednoosobowy program przed publicznością, która bywa niezwykle
zróżnicowana, zacząłem się zabawiać, próbując zaabsorbować każdego
z widzów. Jedną z najbardziej sprzecznych z intuicją nauk, jakie sobie
przyswoiłem, było to, co należy robić, gdy czuje się, że publiczność
zaczyna tracić zainteresowanie. Kiedy reflektory wypalają ci źrenice,
nie masz szans naprawdę zobaczyć tych, dla których występujesz, poza
paroma pierwszymi rzędami entuzjastów stanowiących jedyną
wizualną wskazówkę.
Ponieważ nie możesz ich dojrzeć, jedynym sposobem, żeby ocenić
ich zaangażowanie, jest dźwięk. Komik jest najbardziej zainteresowany
śmiechem. Ja podczas moich występów spodziewam się śmiechów,
chwil milczenia, szeptów i gwałtownych westchnień w momentach
największego napięcia. Czasami drobne zakłócenie potrafi rozłożyć
dowcip. Czasami sala ma taką akustykę, że trudno dosłyszeć dźwięki
dobiegające z widowni i wtedy przez cały występ mam nieprzyjemne
odczucie, że nikogo on nie bawi. Jak dotąd jednak najbardziej
niezawodnym kryterium zainteresowania widzów jest to, jak mocno
kaszlą. Kaszel jest wyraźną oznaką, że ktoś oderwał uwagę od występu
i zaczyna się niecierpliwić. Słyszałem, że występowanie na scenie jest
„sztuką powstrzymywania ludzi od kaszlu", i taka koncepcja całkiem
mi się podoba. To, jak długo należy wytrzymać pauzę i jakim tonem
wygłosić kwestię, w znacznym stopniu zależy od oskrzelowych reakcji
tysięcznego tłumu. Szybko pojąłem również coś, co przeczy wszelkim
naturalnym odruchom, gdy jesteś na scenie i występujesz przed ludźmi.
Kiedy słyszysz, że tracą zainteresowanie i zaczynają kasłać, musisz
być cicho. Pewnie miałbyś ochotę mówić głośniej, wykonywać
bardziej zamaszyste gesty i bardziej rzucać się im w oczy, ale cała rzecz
w tym, żeby robić coś odwrotnego. Obecne na sali osoby będą wtedy
musiały zamilknąć i wytężyć uwagę, aby cię słyszeć, a ponadto
wysyłasz im podświadomy sygnał, że dzieje się coś interesującego.
Sztuczne i wyolbrzymione formy współżycia społecznego w teatrze
są dla nas wskazówką, jak stosować takie popisy w codziennym życiu.
Dotychczas rozmawialiśmy o angażowaniu ludzkich przekonań. O
wiele bardziej jednak zależy mi, aby ludzie podeszli ze sceptycyzmem
do tego, co robię, i kierowali się nim w innych dziedzinach życia, gdzie
ich wierzenia mogą zostać poddane groźnej manipulacji. Jednocześnie
„sceniczna" część mnie, którą cieszy dramatyzm i cudowność, musi
równoważyć sceptycyzm widowni wiarą w me zdolności, co koliduje z
KOŃCOWE PRZEMYŚLENIA

pierwszą reakcją i wywołuje intrygującą dwoistość. Miejmy nadzieję.


Bez wątpienia dla wielu jestem nieznośnym, zadowolonym z siebie
nudziarzem. Ale pozwólcie mi przynajmniej robić balona z samego
siebie.
W kwestii igrania z wierzeniami w kontekście teatralnym ode-
brałem jeszcze jedną lekcję, która łączy się z tą pierwszą — i m
m n i e j , t y m w i ę c e j . Ludzie przetwarzają informacje, które im
przekazujesz. Mogą tylko przyjąć to, co do nich mówisz, i potraktować
to z właściwą sobie dozą sceptycyzmu. To prawda, że niektórzy wierzą
we wszystko, co się im powie, ale ktoś taki siedzi w domu, oglądając w
telewizji plotki z wyższych sfer, albo właśnie wysyła dziesięć funtów
osobie z pierwszego miejsca na liście. Jeśli skupisz się na mówieniu
albo pokazywaniu ludziom, jaki jesteś interesujący, w najlepszym
wypadku wywołasz krótkotrwałe uprzejme zaciekawienie, które
szybko ustąpi miejsca irytacji. Kiedy natomiast pozwolisz ludziom,
żeby sami to odkryli, staniesz się prawdziwym źródłem fascynacji. A
jeżeli zobaczysz, że zaczynają tracić zainteresowanie, nie narzucaj się
im, lecz zrób krok w tył.
Opanuj dobrze tę sztukę, a staniesz się kimś interesującym i
wyjątkowym. Jak na ironię znam osoby praktykujące NLP, które
szczycą się swymi zdolnościami komunikacyjnymi, ale ponieważ
pragną wszystkim dookoła uświadamiać, jacy to oni są czarujący,
należą do najmniej ciekawych ludzi, jakich kiedykolwiek spotkałem.
Skrajną postać przybiera to u chrześcijańskich fanatyków stojących
na ulicy i głoszących nauki swojego Pana, nieświadomych faktu, że
na jedną łatwowierną duszyczkę, która zareaguje pozytywnie na ich
krzyki i natręctwo, przypadają setki innych, które co najwyżej mogą
utwierdzić w przekonaniu, że wszyscy chrześcijanie są stuknięci.
Zbyt często właśnie w tak koszmarny sposób ludzie głoszą swoje
przekonania.
Mam więc nadzieję, że moja książka tchnie odrobinę entuzjazmu w
niektóre dziwne aspekty waszych umysłów. Mam nadzieję, że chociaż
z jednej czy dwóch rzeczy, jakie wam pokazałem, zrobicie odpowiedni
użytek, pamiętając, że prawdziwe dowody są ważniejsze od ideologii.
A jeśli zdecydujecie się podzielić tym z innymi, mam nadzieję, że
zrobicie to zgrabnie i mądrze, rozkoszując się potęgą
wstrzemięźliwości i doceniając moc tajemniczości. I proszę,
wydawanie zabawnych odgłosów pozostawcie innym.
Korespondencja
W styczniu 2002 roku otrzymałem e-mail od mężczyzny, który miał
ogromne zastrzeżenia do sceny pokazanej w jednym z wczesnych
odcinków Mind Control. Była to scena, w której na wyścigach psów w
Walthamstow pomagam jakiemuś facetowi odebrać wygraną na
podstawie kuponu z przegranego zakładu. Tamten człowiek napisał
do Channel 4, a kopię listu wysłał do mnie. Nie zważając na fakt, że
po realizacji programu zwróciliśmy dyrekcji toru pieniądze, autor
listu grzmi: „Skoro on jest zdolny do popełnienia takiego
przestępstwa jak to, które zostało pokazane w telewizji, to co robi,
kiedy nie stoi przed kamerami? Czy wykorzystywał swoje
umiejętności, aby zaciągnąć do łóżka (czy może powinienem napisać
— zgwałcić) niejedną kobietę albo rozbić jakiś związek?". Nieco
dalej dodaje: „Czy wyobrażacie sobie, że wszyscy mogliby być tacy
jak pan Brown? Przestępstwa, nieuczciwość, nastawianie ludzi
przeciwko bliźnim? Nie dałoby się tego wszystkiego opanować. Ten
świat już i tak jest dostatecznie zaśmiecony, abyśmy musieli jeszcze
dzielić go z takimi ludźmi jak on. Moglibyście również zasugerować
panu Brownowi, żeby zaczął wieść uczciwe życie, by móc dobrze
służyć społeczeństwu, jak czyni cała reszta przyzwoitych i sza-
nujących prawo obywateli. Tego człowieka trzeba nauczyć odrobiny
szacunku". Byłem tak zmieszany tym, że ktoś uznał za stosowne
napisać taki list, że wyciągnąłem daleko idące wnioski (na co, jak
podejrzewam, nie zdobył się Channel 4).

360
KORESPONDENCJA

Tego rodzaju niedoinformowane kanapowe moralizatorstwo,


będące wytworem nieustannie oburzonej i karmionej lekturą „Daily
Mail" mentalności, stanowi jedną z bardziej przerażających i ohyd-
nych cech naszego społeczeństwa. Jeżeli jeszcze raz natrafię na coś
takiego, nie zawaham się napisać listu do Points of View i
wywnętrzyć się na antenie pierwszego radia, do którego uda mi się
dodzwonić. Od tamtej pory jednak piszą do mnie różnego rodzaju
ludzie, którzy mocno przeżywają to, co robię. Treść tych często
poruszających listów i e-maili jest bardzo zróżnicowana, od
przepojonych głębokim tragizmem błagań śmiertelnie chorych,
którzy widzą we mnie swoją ostatnią nadzieję, aż po wyrazy
zapierającej dech w piersiach nienawiści.
Gdzieś pośrodku plasują się wyznania obcych mi zupełnie ko-
biet, które autentycznie wierzą, że łączy nas romans czy nawet
więzy małżeńskie, jak również liczne interpretacje mojej roli w du-
chu islamu. Mnóstwo ludzi reaguje też na to, co postrzegają jako
nadawane przeze mnie drogą nadprzyrodzoną wiadomości, i grozi
mi zaskarżeniem do sądu. (Tego rodzaju listy nie docierają już do
moich drzwi ani komputera — tylko nieliczne przedzierają się
przez kafkowski filtr mego sekretariatu). Prezenty, które dostaję, są
zbyt odrażające, aby tu o nich wspominać. Zresztą wolę nie
prowokować ich nadawców. Gwarantuję, że gdybym wymienił
kilka z tych rzeczy, byłoby wam niedobrze przez całą resztę dnia.
Pomyślałem więc, że na koniec zaprezentuję kilka e-maili i
listów, jakie otrzymałem, abyście mogli zdać sobie sprawę z różno-
rodności reakcji, jakie wywołują moje występy Wybrałem te, które
uznałem za interesujące, a ich autorom chciałbym podziękować, że
do mnie napisali. Oczywiście pozwalam im zachować im anoni-
mowość.

Od: xxxxx
Do: info@derrenbrown.co.uk Wysłano: 22
października 2002; 00:35 Temat: pytanie
Przepraszam, że zabrzmi to dziwnie, ale czy Derren sprowadza całą swoją
pracę do sugestii psychologicznej'? Sądzę, że tak naprawdę chodzi mi o to, czy
on myśli, że jego „eksperymenty" dowodzą istnienia jakiejś pozaziemskiej
energii? Nie mówię o Bogu — chodzi mi o niewidzialne wibracje komórek.

Od:

xxxxx

328
KORESPONDENCJA

Do:

xxxxx

Wysłano: 1 1 kwietnia 2002; 00:58

Temat: Derrenowi — z miłością i żalem

Gdybyś mógł wykorzystywać swoje umiejętności do czegoś innego niż zbijanie


majątku.
Twoje umiejętności są nie tylko wyjątkowe, ale wręcz nadzwyczajne.
Niektórzy z nas posiadają naturalną moc postrzegania za pośrednictwem
intuicji.

Kiedy jako dziecko chodziłam ulicami Londynu, oczyma duszy widziałam


zarówno niebezpieczeństwo, jak i schronienie, i godziłam jedno z drugim
dzięki niezwykłym wrodzonym zdolnościom.

Dostrzegam, co tobą kieruje. Jako dziecko byłeś bardzo poniżany,


oszukiwałeś, ukrywałeś swoje uczucia i łatwo cię było zdominować, a
przypuszczalnie najsilniej robiła to matka. Czy była Niemką, w sensie
dyscypliny?
Czułeś się mały i czasami wciąż tak jest, ale ten błysk w twoich dorosłych
oczach odsłania teraz wewnętrzne emocje.
Nie jesteś byle kim.
Kiedy przestaniesz popisywać się tymi klasycznymi technikami kontrolowania
umysłu i udowodnisz swoją osobowością, że jesteś kimś?
Gratuluję ci znakomitego oszustwa.

Od: xxxxx
Do: info@derrenbrown.co.uk
Wysłano: 03 grudnia 2002; 14:50

cześć...

(przepraszam za mój angielski, ale jestem studentką z zagranicy)


widziałam wiele programów o tobie w channel 4
i teraz chcę wypróbować to na sobie
przyjadę do Londynu 22 grudnia z Bournemouth
możesz mi powiedzieć, czy masz jakieś występy 22 albo 23, ponieważ będę
wyjeżdżać 23 grudnia chciałabym żebyś (jeśli możesz) pokazał mi wiele rzeczy,
które umiesz
(gdybyś mógł w swoim domu w niedzielę... bo tak brakuje mi śmiałości...
i chcę być sama)
i jeszcze raz przepraszam, jeśli powiedziałam coś
niestosownego dziękuję

ZWRACAM SIĘ DO ELITY ŚWIATOWYCH SŁAW Z


MOIM FANTASTYCZNYM I CZARUJĄCYM
TALENTEM. CHCĘ BYĆ SŁAWNA, BYĆ GWIAZDĄ
I POTRZEBUJĘ AGENTA, ŻEBY Ml W TYM

329
KORESPONDENCJA

POMÓGŁ. MUSZĘ MIEĆ SPECJALNĄ KARTĘ,


ŻEBY CHODZIĆ NA TE EGZOTYCZNE PRZYJĘCIA
DLA GWIAZD I NA TAKIE PRZYJĘCIA, NA KTÓRE
CHODZĄ SŁAWNI I BARDZO BOGACI, JAK
ELTON JOHN. MUSI BYĆ KTOŚ, KTO JEST
USTAWIONY I MOŻE Ml POMÓC, ALBO MA TAM
PRZYJACIÓŁ, ALBO ZNA KOGOŚ, KTO MA
DOJŚCIA DO RODZINY KRÓLEWSKIEJ.
PONIEWAŻ JA CHCĘ WYJECHAĆ DO AMERYKI I
CHCĘ BYĆ SŁAWNA I POZNAĆ W AMERYCE
SAMA ROBSONA WALTONA. CHCĘ SIĘ DOBRZE
BAWIĆ I MIEĆ WYPASIONE ŻYCIE. OTO CZEGO
NAPRAWDĘ CHCĘ, A MAM LUDZIOM WIELE DO
ZAOFEROWANIA. CZUJĘ, ŻE ZA OCEANEM
CZEKAJĄ WIĘKSZE MOŻLIWOŚCI NA TAKĄ
TWÓRCZĄ ARTYSTKĘ JAK JA. PODCHODZĘ
BARDZO POWAŻNIE DO SIEBIE I SWOICH
AMBICJI I JESTEM OTWARTA NA PROPOZYCJE
WPŁYWOWYCH LUDZI, A TAKIE KONTAKTY SĄ
DLA MNIE BARDZO WAŻNE, BO UWIELBIAM
BYĆ W CENTRUM ZAINTERESOWANIA. PROSZĘ
O SZCZERE I TYLKO KONKRETNE ODPOWIEDZI.

Od: xxxxx
Do: info@derrenbrown.co.uk
Wysłano: 3 listopada 2002; 01:21
Temat: Adres domowy Derrena — czy to...

Szczerze zachwycony wieczornym programem Mind Control


Pomyślałem, że w ramach eksperymentu spróbuję pozwolić, aby w
myślach pojawił mi się jego domowy adres. Liczę, że Derren pozostawił
jakieś wskazówki albo coś. Bez przymusu. Oto, co mam:
14 Westgate Avenue, London SW11
albo 141 Westgate Avenue, London SW11
Z najlepszymi życzeniami

330
KORESPONDENCJA

Od: XXXXX
Do: info@derrenbrown.co.uk
Wysłano: 12 kwietnia 2003;
17:29 Temat: Ogólna
symbolika

Szanowny/a Pani/e
Byłbym niezmiernie wdzięczny za przekazanie Derrenowi
pytania o ogólne zastosowanie symboliki węża, która
wszędzie jest obecna.
Byłem zdumiony, spotykając się z nią w tak pozornie
niewinnym miejscu, jak na przykład logo British Telecoms
— noga i ręka składają się na wyraźny symbol węża.
Nic na to nie poradzę, ale uważam, że jest w tym coś
złowrogiego.
Istnieje również cała masa symboli płonącej pochodni itd.
Chciałbym się dowiedzieć, co o tym myśli Derren — czy
mógłbym otrzymać jego odpowiedź mailem?
Dzięki

Od:
xxxxx
Do:
xxxxx
Wysłano: 07 lipca 2004;
12:03 Temat: Bóg

Derrenie
Mogę z wielką radością oznajmić, że przestałem łysieć i
przybierać na wadze i nareszcie dałem się porwać
strumieniowi magii.
Mam na imię xxxxx i bardzo jest mi potrzebne twoje
wsparcie. Wierzę, że ty i ja mamy wiele razem do zrobienia.
Mój adres: xxxxx
tel: xxxxx
e-mail: xxxxx
Żyję we wspólnocie, więc bardzo możliwe, że ktoś inny
odbierze telefon. Liczę, że Bóg doprowadzi niebawem do
naszego spotkania. Z niecierpliwością czekam na
wiadomość od ciebie. *******************
Michaelu
Dziękuję za twojego maila. Prosiłeś o więcej szczegółów, a
więc powiem ci, kim jestem. Jestem Synem Boga. Jestem
Barankiem, a moja dusza to Jezus Chrystus. Proszę,

331 j
KORESPONDENCJA

przekaż tę informację Derrenowi, jestem pewien, że go


zainteresuje. Niecierpliwie oczekuję odpowiedzi.

332
KORESPONDENCJA

Od: xxxxx
Do: info@derrenbrown.co.uk
Wysłano: 30 marca 2003; 01:29
Temat: Kiedy się uśmiechasz

Drogi Panie. W sobotę 29 marca oglądałam pański program na Channel 4. To było


jak wybawienie, zobaczyć kogoś, kto rozumie energię naszych umysłów. Byłam
zachwycona sposobem, w jaki wykorzystał pan wewnętrzną energię, aby osiągnąć
nie parapsychologiczny wprawdzie, ale i tak zabójczy efekt. Sama chętnie
spróbowałabym czasem tego samego, ale niektórzy przemądrzali ludzie zdają się
mnie przed tym powstrzymywać. Myślę, że pewnego dnia się spotkamy. Miło jest
spotkać kogoś o tak światłym i błyskotliwym umyślę*
Szczerze oddana. Z wyrazami szacunku,
xxxxx
Dla tych, którzy rozumieją, ożywiona glina albo świadomy gwiezdny pył.

xxxxx
xxxxx
xxxxx

Sobota, 8 stycznia 2005


Drogi panie Brown!
Jest pan taki inteligentny, a zarazem taki głupi. I prawdopodobnie nie zgadł pan,
dlaczego tak uważam. Dlaczego? Ponieważ jest pan przykry i przygnębiający,
posiadając przy tym inteligencję pozwalającą zdecydować, aby takim nie być.
Przekornie nie wykazuje się pan większą wiedzą niż którakolwiek z pańskich
starannie wybranych ofiar. Wszystkim, włącznie z sobą, wyrządza pan szkodę,
dając z siebie tak mało pozytywnego człowieczeństwa.
Wykorzystuje pan naturę człowieka, jego pragnienie bycia kochanym, pragnienie
bycia postrzeganym nie jako ktoś obcy i nie jak gorszy gatunek drapieżnika.
Wykorzystywanie tego dla swych egoistycznych korzyści to idiotyzm. Chciałabym,
aby zdystansował się pan do swej przeszłości i okresu dojrzewania. Jeśli pan tego
nie zrobi, pozostanie pan nieświadom swego umysłowego opóźnienia. Idiota.
Szczerze oddana
Molly Cutpurse
xxxxx
xxxxx

365
xxxxx
XXXXX

13.06.04
Drogi Der renie
Tak mi przykro. Myślałam, że przyjedziesz do Londynu, aby się ze mną zmierzyć.
KORESPONDENCJA

Przyszłam na twój występ, ten premierowy (7.06.04), aby ci pokazać, że jestem


silniejsza i potężniejsza od ciebie. Kiedy zdałam sobie sprawę, że przybyłeś do
Londynu nie po to, aby rzucić mi wyzwanie, natychmiast posłałam mojego
geniusza mistrzostwa, aby ci pomógł. Jestem pewna, że czułeś jego obecność,
kiedy wchodził na scenę.
Możesz go zatrzymać. Na pewno będzie ci dobrze służył.
Derrenie, nie jesteś mistrzem Jedi, jak pisze o tobie magazyn Empire. Ale i tak
jesteś wyjątkowym człowiekiem.
Mistrz Praktyk NLP Genie Tarner, trener najlepsza
studentka doktora Richarda Bandlera
Lektura uzupełniająca i cytowane teksty
Magia
Mark Wilson, Complete Course in Magic (Kompletny kurs magii),
Running Press Book Publishers, 1991
Ta książka wprowadziła mnie w poważną magię. Jest gruba i za-
wiera wszystko, od kameralnych sztuczek z monetą i kartami aż po
numery sceniczne, które można wykonywać w domu.

Jean Hugard, The Royal Road to Card Magic (Królewska droga do


magii kart), New Dawn Press, 2004
Jeśli chcesz uczyć się profesjonalnego kuglarstwa, to jest twój
punkt wyjścia. Będziesz jednak musiał jej poszukać — poważne
książki o magii nie leżą w Waterstone. Skontaktuj się z
miejscowym księgarzem.

Pamięć
Harry Lorayne, How to Develop a Super Power Memory Oak osiągnąć
pamięć o nadzwyczajnej sile), Frederick Fell, 1996
To klasyczne dzieło, które wznawiano wiele razy od czasów pierw-
szego wydania z 1940 roku, którego egzemplarz mam w domu. Lo-
rayne to cieszący się wielkim powodzeniem magik i ekspert w
dzie-

335
LEKTURA UZUPEŁNIAJĄCA I CYTOWANE TEKSTY

dżinie pamięci. W książce tej znajdziecie bardziej szczegółowy opis


reguł, które omówiłem tutaj.

Dominie O'Brien, Learn to Remember (Naucz sie zapamiętywać),


Chronicie Books, 2000
O'Brien to prawdopodobnie największy współczesny ekspert w
dziedzinie pamięci. Napisał wiele prac na ten temat. Omawiana
książka jest lirycznym wprowadzeniem do zagadnienia, ale chyba nie
tak użytecznym jak bardziej konkretne dzieło tego autora: How to
Develop a Perfect Memory.

Kenneth L. Higbee, Your Memory (Twoja pamięć), Marlowe & Co.,


USA, 2001
Dzieło to oferuje zrównoważone spojrzenie na techniki zapamięty-
wania i naturę pamięci. Higbee jest uczciwy i pragmatyczny, pisząc o
pewnych aspektach doskonalenia pamięci, które w innych książkach
są często przedstawiane fałszywie. Szczególnie polecam.

Frances Yates, The Art of Memory (Sztuka zapamiętywania), Pim-lico,


1992
To wspaniałe dzieło opisujące dzieje mnemotechniki. Nie oferuje zbyt
wielu praktycznych porad, ale zawiera fascynujące spojrzenie na ten
tajemniczy i ezoteryczny temat.

Jonathan D. Spence, The Memory Palące of Mateo Ricci (Pałac pamięci


Mateo Ricciego), Penguin Books Australia, 1994
Jeśli tak samo jak ja doznajesz ekscytacji na samą wzmiankę o
pałacach pamięci, ta znakomita książka jest przeznaczona dla ciebie.
Nie ma zbyt wielkiego wyboru literatury poświęconej temu
tematowi. Nie jest to przewodnik, lecz raczej bogate opracowanie
historyczne i akademickie. Z pewnością zainspiruje cię do głębszych
dociekań.
LEKTURA UZUPEŁNIAJĄCA I CYTOWANE TEKSTY

Hipnoza i sugestia
Graham F. Wagstaff, Hypnosis: Compliance and Belief (Hipnoza —
podatność i wiara), Saint Martin's Press, 1998
Tym, którzy chcą zrozumieć hipnotyzm, Wagstaff proponuje po-
dejście behawiorystyczne. Chociaż jego ograniczenia są niezaprze-

336
czalne, jest cenne jako spójna logicznie argumentacja przeciwko
koncepcji, że hipnotyzm ma w sobie coś z magii.

Jay Haley, Jay Haley on Milton H. Erickson Qay Haley o Miltonie H.


Ericksonie), Brunner Mazel Inc., 1993
Znakomita książka o tym rzekomo niezwykłym facecie i jego meto-
dach, chociaż najlepiej czytać ją z odrobiną rezerwy.

Michael Heap (red.)> Hypnosis: Current Clinical, Experimental and


Forensic Practices (Hipnoza — współczesna praktyka kliniczna,
eksperymentalna i sądowa), Croom Heim, 1988
Bynajmniej nie jest to lekki poradnik, ale zawiera kilka dobrych,
sceptycznych esejów na temat NLP i Ericksona.

Programowanie neurolingwistyczne
Na wstępie zaznaczę, że warte przeczytania są przede wszystkim
wczesne książki Bandlera i Grindera. Osobiście unikałbym
większości późniejszych książek napisanych przez innych autorów,
jak również podręczników NLP

Richard Bandler, John Grinder, Frogs into Princes: Neuro-Lingui-stic


Programming (Z żaby w księcia — programowanie neurolin-
gwistyczne), Read People Press, 1979
Lektura obowiązkowa dla każdego, kto interesuje się NLP Warto po
nią sięgnąć, jeśli chcesz za pomocą tej techniki dokonać jakichś
zmian, a poza tym świetnie się ją czyta.

337
LEKTURA UZUPEŁNIAJĄCA I CYTOWANE TEKSTY

Richard Bandler, John La Valle, Persuasion Engineering (Techno-


logia perswazji), Meta Publications USA, 1996
Przyjemna książka Bandiera poświęcona technikom sprzedaży. Na-
prawdę mi się podoba.

Richard Bandler, John Grinder, Trance-Formations


(Trans-for-macje), Read People Press, 1981
Książka o stosowanych w NLP technikach transu. Chociaż
zabawna, nie najlepsza na początek. Jest przeznaczona głównie dla
entuzjastów i przyszłych terapeutów.

Richard Bandler, Magic in Action (Magia w akcji), Meta Publica-


tions, 1992
Książka zawierająca zapisy sesji, jakie przeprowadził Bandler z
różnymi klientami. Znajomość technik może okazać się pomocna,
ale dzieło to przedstawia Bandiera jako postać o wiele głębszą i
bardziej inteligentną, niż jest w rzeczywistości. Niezaprzeczalnie
jest to interesująca lektura, przesycona charyzmą Bandiera.

Richard Bandler, John Grinder, Patterns of the Hypnotic Techniques


of Milton H. Erickson (Wzorce technik hipnotycznych Miltona H.
Ericksona), Meta Publications USA, 1975
To książka, od której się wszystko zaczęło. Mniej przyjemna w lek-
turze niż późniejsze książki tych autorów. Bandler twierdzi, że
można się obejść bez większości tego, co zawiera. Stanowi jednak
interesujące wprowadzenie do metod Ericksona i klasyków tematu.

Iluzja kognitywna
Massimo Piattelli-Palmarini, Inevitable Illusions: How Mistakes of
Reason Rule Our Lives (Nieuchronne złudzenia — jak błędy
rozumowania kierują naszym życiem), John Wiley & Sons Inc.
1996
Jest to bardzo sympatyczne i przystępne spojrzenie na to, jak nasz
umysł wprowadza nas w błąd. Książka pełna paradoksalnych
przykładów tego rodzaju, o jakich czytałeś tutaj, związanych z

338
LEKTURA UZUPEŁNIAJĄCA I CYTOWANE TEKSTY

rzutami kostką lub monetą, chorobami i przedmiotami ukrytymi w


pudełkach.
Riidiger Pohl, Cognitive Illusions (Iluzje kognitywne), Psychology
Press, 2004
Pohl stworzył antologię opracowań akademickich poświęconych
temu zagadnieniu i w efekcie powstała bardzo wszechstronna
książka, chociaż, co zrozumiałe, bardziej oschła niż dzieło
Piatel-lego. Znakomite dzieło poświęcone tej nowej dyscyplinie
nauki.

Sceptycyzm i nauka
Daniel E. Moerman, Meaning, Medicine and the „Placebo Effect"
(Znaczenie, medycyna i „efekt placebo"), Cambridge University
Press, 2002
Jest to omówienie efektu placebo, zachęcające do bliższego przyj-
rzenia się takim rzeczom jak kolor, opakowanie i znaczenie, jakie
przypisujemy zażywanym lekom.

Dylan Evans, Placebo: Mind Over Matter in Modern Medicine (Placebo


— umysł ponad materią we współczesnej medycynie),
HarperCollins, 2004
Tę książkę szczególnie polecam. To wspaniała lektura, która ukazuje
potęgę i ograniczenia efektu placebo. Warto po nią sięgnąć, jeśli
choć trochę interesujesz się jakąś odmianą medycyny.

Dick Taverne, The March of Unreason: Science, Democracy and the New
Fundamentalism (Marsz absurdu — nauka, demokracja i nowy
fundamentalizm), Oxford University Press, Oxford, 2005
Znakomite i ważne dzieło, które nie zostawia suchej nitki (i słusz-
nie) na wielu poglądach lobby Zielonych, którzy przedkładają
ideologię nad dowody. Teza Taverne'a jest taka, że łatwe relacje
między mediami a tego rodzaju grupami nacisku są głęboko
sprzeczne z demokracją i stanowią zagrożenie dla rozwoju nauki.
Taverne szuka prawdziwych argumentów za i przeciw takim niepo-
pularnym zjawiskom jak rośliny modyfikowane genetycznie i raz za
razem pokazuje, że nasze obawy są zwycięstwem manipulowanych
przez media emocji nad faktami i rozumem. Książka, którą powinni

339
LEKTURA UZUPEŁNIAJĄCA I CYTOWANE TEKSTY

przeczytać nasi ekofundamentalistyczni przyjaciele. A gdyby nie


chcieli, wydaniem w twardej oprawie można im zawsze wybić z
głowy parę głupot.

Eksperymenty psychologiczne
Stanley Milgram, The Individual in a Social World: Essays and
Experiments (Jednostka w świecie społecznym — eseje i ekspery-
menty), Longman Higher Education, 1977
Książka zawiera sprawozdanie z przeprowadzonego przez
Mil-grama słynnego eksperymentu uległości, który zaczął być
kojarzony z jego nazwiskiem. (Tym z was, którzy wciąż nie są z
nim zaznajomieni, podpowiadam, że chodzi o eksperyment z
rzekomymi elektrowstrząsami, który pokazaliśmy w programie The
Heist). Poza tym kamieniem milowym psychologii społecznej
książka omawia wiele fascynujących koncepcji i eksperymentów.
To wspaniała lektura, bardzo przystępnie napisana. Zawiera nawet
rozdział o ukrytej kamerze.

Lauren Slater, Opening Skinner's Box: Great Psychological Expe-


riments of the Twentieth Century (Otwieranie skrzynki Skinnera —
wielkie eksperymenty psychologiczne dwudziestego wieku),
Bloomsbury, 2004
Minęło trochę czasu, zanim przekonałem się do tej książki. Kwie-
cisty styl Slatera nie zawsze zgadza się z akademicką naturą
przedmiotu. Zrazu rzecz wydała mi się powierzchowna, oparta na
domniemaniach i niemądra, ale później podbiła moje serce. Co
zaskakujące, szczególnie poruszający jest rozdział o uzależnieniach.
Książkę tę czyta się jak dobrą powieść, dzięki czemu opisane w niej
najgłośniejsze eksperymenty ostatniego stulecia znów nabierają
życia. Kiedy spojrzysz na nią pod takim kątem, okaże się
wciągającą i przyjemną lekturą.

Odczytywanie nieświadomych zachowań

340
LEKTURA UZUPEŁNIAJĄCA I CYTOWANE TEKSTY

Malcolm Gladwell, Blink: The Power ofThinking Without Thinking


(Z przymrużeniem oka — potęga bezmyślnego myślenia), Penguin,
2006
Nigdy nie zanudzam ludzi, chwaląc się, że kiedy Gladwell przybył
do Londynu, byłem jedyną osobą, którą poprosił o spotkanie (tak mi
powiedziano). Jest to bardzo przyjemna i przystępnie napisana
książka o wydawaniu natychmiastowych trafnych osądów, oparta
na całej gamie źródeł. Osobiście uważam, że brak jej sceptycyzmu.
Autor pozwala swej bogatej wyobraźni akceptować bez wyraźnych
oporów różne twierdzenia, przez co jego dzieło wydaje mi się
trochę powierzchowne i nie tak intrygujące, jak mogłoby być. Moje
zakłopotanie jest tym większe, że to ja byłem jedyną osobą, którą
autor poprosił o spotkanie podczas swej wizyty w Londynie.

Aldert Vrij, Detecting Lies and Deceit (Wykrywanie kłamstw i oszustw),


John Wiley & Sons, Chichester, 2001
To znakomite dzieło o wykrywaniu kłamstw. Vrij to jeden z praw-
dziwych ekspertów i wielkich badaczy w tej dziedzinie, a jego
książka jest bogata w szczegóły i opisy eksperymentów. Przezna-
czona zarówno dla zawodowców, jak i studentów oraz
pracowników naukowych, stanowi jedną ze stosunkowo niewielu
poważnych książek na ten temat.
Stan Walters, The Truth about Lying: Everyday Techniques for De-
aling with Deception (Prawda o kłamstwie — codzienne techniki
radzenia sobie z oszustwami), Sourcebooks, 2000
To prostsza i bardziej przystępna od poprzedniej książka o
wykrywaniu kłamstw. Jestem pewien, że dzięki temu spotka się z
szerokim zainteresowaniem. Jednakże jest to dziedzina o wiele
bardziej złudna i nieuchwytna, niż jest w stanie to oddać wiele
popularnych opracowań tematu.

Peter Colletta Book of Tells (Księga znaków), Bantam Press, 2004


Bogaty i przejrzysty przewodnik po obszarze mowy ciała i ukrytych
sygnałów. Zabawna lektura dla początkujących.

Paul Ekman, Erika Rosenberg, What the Face Reveals (Co ujawnia
twarz), Oxford University Press, USA, 2005

341
LEKTURA UZUPEŁNIAJĄCA I CYTOWANE TEKSTY

To ogromny obszar do zbadania, lecz dzieło Ekmana i Rosenberg,


porządkujące wszystkie możliwe ruchy mięśni ludzkiej twarzy, po-
zwoliło osobom biegłym w tej dziedzinie wypracować pozornie
nadludzką zdolność wychwytywania mikrosygnałów — drobnych i
szybkich skurczy oraz niezgodności, które zdradzają prawdziwe
emocje. Jest to raczej opracowanie akademickie niż domowy porad-
nik, ale także znakomita lektura dla entuzjasty.

Paul Ekman, Wallace V- Friesen, Unmasking the Face (Zdzieranie


maski), Malor Books, 2003
Jest to bardziej przystępny punkt wyjścia do zrozumienia dzieła
Ekmana, zawierający wiele ćwiczeń, które pozwolą ci rozwinąć
wrażliwość niezbędną do obserwowania ludzi. Znakomita pozycja.

Religia, sceptycyzm i zjawiska paranormalne


Richard Dawkins, The God Delusion, Bantam Press, 2006 (wydanie
polskie: Bóg urojony, CiS, Warszawa 2007
Czasem podczas wywiadów słyszę podstępne pytanie o moją ulu-
bioną książkę i jak dotąd moja odpowiedź brzmiała: Dzienniki
londyńskie Jamesa Boswella. Ale już tak nie jest. Dawkins, z czego
nikt poza paroma dziennikarzami z „Timesa" się nie ucieszy, ze-
pchnął mego ulubionego dandysa na drugi plan. Żałuję jedynie
tego, że Dawkins pisze takie książki i realizuje takie programy
telewizyjne, które sam chciałbym stworzyć.
Bóg urojony to bardzo ważny argument w obronie ateizmu i
usystematyzowane spojrzenie na wszystkie aspekty wiary oraz
„dowody" na istnienie Boga. Można by ją polecić każdej osobie
wierzącej, która jest na tyle inteligentna i odważna, aby zakwe-
stionować swoją wiarę. Dla wielu, włącznie z tymi, którzy dryfują
wokół agnostycyzmu albo napełnionej poczuciem winy półwiary,
jest to wielkie, zmieniające światopogląd dzieło. Dla ateistów, jak
ja, to wciągająca i wspaniała lektura, która wszechstronnie i prze-
konywająco obala mity związane z wierzeniami religijnymi. W tych
okrutnych czasach, kiedy głośne wyrażanie ślepej wiary powinno
wprawiać nas w zakłopotanie, książka ta stanowi argument, który
powinien być wysuwany na pierwszy plan bez przepraszania czy
bojaźni.

342
LEKTURA UZUPEŁNIAJĄCA I CYTOWANE TEKSTY

Richard Dawkins, DeviVs Chaplain (Kapelan diabła), Weidenfeld &


Nicolson, 2003
Dla tych, których nie wciągnęły od razu dobrze znane dzieła na-
ukowe Dawkinsa, jest to wspaniały zbiór esejów na różne tematy,
lecz na wspólnym podłożu satysfakcji, jaką można znaleźć na tym
świecie bez odwoływania się do religii albo innych wierzeń pa-
ranormalnych. To pierwsza książka Dawkinsa, którą przeczytałem, i
dzięki niej zostałem jego zagorzałym zwolennikiem. Esej o tragedii
11 września dał niewątpliwie początek kolejnym przemyśleniom, z
których zrodził się Bóg urojony i zrealizowany przez Channel 4
odważny film dokumentalny Źródło wszelkiego zła?
Bertrand Russell, Sceptical Essays (Szkice sceptyczne), Rout-ledge,
1992; Why I Am Not a Christian (Dlaczego nie jestem
chrześcijaninem), Routledge, 2004
Klasyczne, znakomite dzieła mistrza racjonalizmu. W tej dziedzinie
lektura obowiązkowa.

Burton L. Mack, Who Wrote the New Testament? The Making of the
Christian Myth (Kto napisał Nowy Testament? Powstawanie
chrześcijańskiego mitu), HarperCollins, 1995
Bardzo przystępne i gruntowne spojrzenie na powstanie Nowego
Testamentu. Zacząłem czytać tę książkę jako na wpół wierzący, a
kiedy skończyłem, moja wiara leżała w gruzach. Kiedy zdasz sobie
sprawę, że Biblia nie jest dziełem historycznym, a przez to nie
można potraktować przypowieści biblijnej o zmartwychwstaniu
jako dowodu na prawdziwość Boga, wszystko się sypie. Genialna
pozycja.

Tim Callahan, Secret Origins of the Bible (Tajemnicze źródła Biblii),


Millenium Press, USA, 2002
Interesujące i atrakcyjne podejście do Pisma Świętego w kontekście
mitologii porównawczej, chociaż książka Macka stanowi lepszy
sposób na ogarnięcie niezbędnych faktów historycznych.

Randall Helms, Gospel Fiction (Ewangeliczna fikcja), Prometheus


Books UK, 1990

343
LEKTURA UZUPEŁNIAJĄCA I CYTOWANE TEKSTY

Skrócony przewodnik po historycznych wpadkach Nowego Testa-


mentu.

Sam Harris, The End of Faith: Religion, Terror and the Future of Reason
(Zmierzch wiary: religia, terror i przyszłość rozumu), Free Press,
2006
Wspaniała książka odsłaniająca zagrożenia związane z wierzeniami
religijnymi naszych czasów. Znakomita w parze z Bogiem urojonym
Dawkinsa. Harris to niezwykły pisarz, a książka jest porywająca,
aczkolwiek uważam, że pomija wiele powodów, dla których młodzi
muzułmanie angażują się w działalność terrorystyczną.
Mark Juergensmeyer, Terror in the Mind of God: The Global Rise of
Religious Violence (Terror w imię boże — globalny wzrost
przemocy na de religijnym), University of California Press, 2003
Jeśli spodobała ci się książka Harrisa i czujesz niedosyt, jest to
kolejna warta przeczytania pozycja na ten temat.
Daniel C. Dennett, Breaking the Spell: Religion as a Natural Pheno-
menon (Odczynianie uroku: religia jako zjawisko naturalne), Allen
Lane, 2006
Znakomita analiza religii, ale chyba nie tak wyrazista i porywająca
jak Bóg urojony.
Michael Shermer, How We Believe: Science, Skepticism and the
Search for God (Jak wierzymy: nauka, sceptycyzm i poszukiwanie
Boga), Owl Books, Nowy Jork, 2003; Why People Believe Weird
Things: Pseudoscience, Superstition and Other Confusions of Our Time
(Dlaczego ludzie wierzą w rzeczy niesamowite: pseudonauka,
zabobon oraz inne dziwactwa naszych czasów), W. H. Freeman
&Co., 1997
Shermer to znakomity pisarz zajmujący się zagadnieniami natury
wierzeń, a jego książki są naprawdę warte przeczytania.
Stuart A. Vyse, Believing in Magic: The Psychology of Superstition
(Wiara w magię: psychologia przesądu), Oxford University Press
Inc., USA, 2000
Dobra alternatywa dla Why People Believe Weird Things. Obie
książki dotyczą spraw zasadniczych.

344
LEKTURA UZUPEŁNIAJĄCA I CYTOWANE TEKSTY

John Diamond, Snake Oil (Wężowy olej), Vintage, 2001


Książka powstała, kiedy autor umierał na raka. To potężny atak na
środowiska medycyny alternatywnej, które narzucały się
Diamon-dowi w ostatnich miesiącach jego życia. Jest to również
wolna od

345
LEKTURA UZUPEŁNIAJĄCA I CYTOWANE TEKSTY

sentymentów, heroiczna deklaracja człowieka, który nie wyrzekł się


godności w zamian za pomoc, którą wielu zdesperowanych ludziom
trudno byłoby odrzucić.

Francis Wheen, How Mumbo-Jumbo Conquered the World: A Short


History of Modern Delusions (Jak hokus-pokus podbiło świat: skró-
cone dzieje nowoczesnych złudzeń), HarperPerennial, 2004
Bardzo atrakcyjne spojrzenie na rozwój przesądów i nieracjo-
nalności na tle socjopolitycznym. Szczególnie polecam.

David Marks, The Psychology of the Psychic (Psychologia parapsy-


chologii), Prometheus Books UK, 2000
Wspaniała książka, która porusza niektóre pikantne kwestie zwią-
zane z pseudonauką i próbuje wyjaśnić, dlaczego ludzie wierzą w
takie rzeczy.

Robert Todd Carroll, The Skeptic's Dictionary: A Collection of


Strange Beliefs, Amusing Deceptions and Dangerous Delusions
(Leksykon sceptyka: zbiór dziwnych wierzeń, zabawnych oszustw i
niebezpiecznych złudzeń), John Wiley & Sons Inc., 2003; James
Randi, An Encyclopedia of Claims, Frauds and Hoaxes of the Occult
and Supernatural (Encyklopedia wierzeń, oszustw i mistyfikacji
okultyzmu), St Martin's Press, 1997
Atrakcyjna odtrutka na wszelkiego rodzaju pseudonaukowe non-
sensy.

Ian Rowlands, Full Facts Book of Cold Reading (Naga prawda o


zimnym odczycie), 2000
Istnieje kilka książek na temat zimnego odczytu — stosowanej
przez psychotroników techniki, dzięki której mogą powiedzieć ci
wszystko o tobie oraz twoich zmarłych krewnych — jednak książka
Rowlanda jest najlepsza. Obecnie dostępna tylko na jego stronie
internetowej.

346
LEKTURA UZUPEŁNIAJĄCA I CYTOWANE TEKSTY

Autor anonimowy, Confessions of a Medium (Zwierzenia me-


dium), Micky Hades International, 1976
Tej książki nie będzie łatwo znaleźć. Tak samo poszukiwania
„oszukańczych mediów" nie doprowadzą do jednoznacznego re-
zultatu. Wiele starych książek odnosi się do mediów epoki
wiktoriańskiej, ta jednak stanowi podręcznik fałszerstw w
nowoczesnym stylu.

I Inne cytowane dzieła


M. H. Erickson, Ernest L. Rossi, „The Indirect Forms of
Suggestion" [w:] The Collected Papers of Milton H. Erickson on
Hypnosis, red. E. L. Rossi, Irvington, New York 1980, t. 1, ss.
452-477.
P. McCue, „Milton H. Erickson: a critical perspective" [w:]
Hypnosis:
Current clinical, experimental and forensic practices, red. M.
Heap,
Croom Helm 1988, ss. 257-267. %
S. G. Cody, The stability and impact of the primary
representational system in neurolinguistic programming: a
critical examination, praca dyplomowa, University of
Connecticut 1983.
D. T. Lykken, „The Case against polygraph testing" [w:] The Poly-
graph Test: Lies, Truth, and Science, red. A. Gale, Sage, London
1988, ss. 111-126.
P. Ekman, „Why lies fail and what behaviours betray a lie" [w:]
Credibility Assessment, red. J. C. Yuille, Kluwer, Dordrecht
1989,
s. 71-82. a
P. Ekman, Telling lies: clues to deceit in the marketplace, politics
and marriage, Guilford Press, New York 1992, ss. 184-201.
P. Ekman, W. V. Friesen, „Nonverbal leakage and clues to decep-
tion", Psychiatry 1969, t. 32, ss. 88-105.
LEKTURA UZUPEŁNIAJĄCA I CYTOWANE TEKSTY

P. Ekman, W. V. Friesen, „Felt, false and miserable smiles", Journal


of Personality and Social Psychology 1982, t. 39, nr 6, ss.
1125-1134.

LEKTURA UZUPEŁNIAJĄCA I CYTOWANE TEKSTY

M. G. Frank, P. Ekman, „The Ability to detect deceit generalizes


across different types of high-stake lies", Journal of Personality
and Social Psychology 1997, t. 72, nr 6, ss. 1429-1439.
P. Ekman, M. O'Sullivan, „Who can catch a liar?", American
Psychologist 1991, t. 46, ss. 913-920.
B. M. dePaulo, R. H. Pfeifer, „On-the-job experience and skill at
detecting deception", Journal of Applied Personal Psychology
1986, t. 16, ss. 249-267.
B. F. Skinner, „«Superstition» in the Pigeon", Journal of
Experimental Psychology 1948, t. 38, ss. 168-172.
M. V. Wagner, E. K,,Morris, „«Superstitious» behaviour in
children", The Psychological Record 1987, t. 37, ss. 471-488.
O. Koichi, „Superstitious behaviour in humans", Journal of Experi-
mental Analysis of Behaviour 1987, t. 47, ss. 261-271.
R. Hyman, „The Mischief-Making of Ideomotor Action", The
Scientific Review of Alternative Medicine, jesień-zima 1999.

You might also like