You are on page 1of 23

Jerzy Klechta

ICH TROJE:
TROJE : CAMUS,
DĄBROWSKA, MROśEK
C
o łączy Marię Dąbrowską – autorkę „Nocy i dni”, Alberta Camusa – Noblistę, autora „Dżumy” i
Sławomira Mrożka – autora sztuk teatralnych? Dąbrowska i Camus nie żyją od wielu lat, rozkwit
twórczości Dąbrowskiej przypadł na ostatnie lata II Rzeczpospolitej, Camusa na koniec II wojny
światowej i lata powojenne. Mrożek niedawno wydał prowadzony przez wiele lat „Dziennik”, starość
spędza w Nicei. Camus był po Kiplingu najmłodszym literackim Noblistą i najwybitniejszym pisarzem
francuskim po wojnie. Dąbrowska została królową polskiej literatury XX wieku. Utwory Mrożka grano na
scenach teatralnych całej Europy. Byli pisarzami, którzy odnieśli w życiu sukces, przeszli do historii.

Tych troje wybitnych ludzi pióra łączy jedno. Wrażliwość na otaczający ich świat. A za tym szła otwartość,
uczciwość, nie sprzeniewierzanie się sobie. Jeśli zaś błądzili, dopuszczali się fałszu, choćby drobnego, przez
innych nawet niezauważalnego, stawało się to obszarem ich głębszych trosk i przemyśleniem.

Choć niewątpliwie każde z nich pragnęło wejścia na twórczy Olimp, to w tym marszu nie szukali wsparcia z
zewnątrz, wiedzieli, że wszystko zależy od nich samych. Dziś w dobie Internetu o sukcesie decydują media
i marketing. Pisarzem zostaje się bardzo łatwo. Reklama czyni cuda. Tyle, że są to cuda, przynoszące
efekty, co najwyżej na przysłowiowy jeden sezon. Stosy wydanych książek, po kilku latach, nikt nie czyta i
poza autorem mało kto o nich pamięta.

Jak bohaterowie tej książeczki żyli, jak dawali sobie radę z codziennością, rzeczywistością , wojną,
reżimami, z własnymi słabościami, chorobami? Co znaczyła dla nich miłość w życiu? Mieli serce głębokie
jak studnia. O tym piszę w tych trzech esejach. Esej o Camusie przygotowałem z okazji 60 lecie jego
śmierci. Teksty o Dąbrowskiej i Mrożku napisałem korzystając z dzienników zapisywanych przez dziesiątki
lat, które pozostawili po sobie. Eseje o trojgu wybitnych pisarzy minionego stulecia zamieszczałem w
pismach o tematyce kulturalnej.

BUNT, WOLNOŚĆ, ABSURD śYCIA


60 lat temu umarł Albert Camus – pisarz i moralista. W 1957 roku, w wieku 44 lat otrzymał literacką
Nagrodę Nobla. W Polsce, dla pokolenia Października 56’ był ikoną, duchowym guru. Jego twórczość –
literacka i filozoficzna, ściśle z sobą zespolone – nadal pozostaje drogowskazem jak żyć godnie, jak żyć
zgodnie ze swoim sumieniem, jak buntując się zdobywać wolność, jak wobec czy raczej mimo absurdu
ludzkiej egzystencji zachować siłę, nadzieję i być konsekwentnym w tym uciążliwym, ale przecież
koniecznym marszu na szczyt góry. Najpierw został nauczycielem, był zaangażowanym dziennikarzem,
pasjonował się piłką nożną (gruźlica nie pozwalała mu na fizyczny wysiłek), kochał kobiety, teatr, morze,

1
na pytanie o dziesięć najważniejszych słów wymienił: świat, cierpienie, ziemia, matka, ludzie, pustynia,
honor, bieda, lato, morze.

Urodził się w biednej dzielnicy Algieru, w jednopiętrowym domu w Belcourt, mieszkał z półgłuchą i
upośledzoną w mowie matką, babką, starszym bratem i wujem. Na jednej z książek podarowanej matce
zadedykował: Tobie, która nigdy nie będziesz mogła przeczytać tej książki. Była analfabetką. Ojciec ranny
w bitwie nad Marną podczas I wojny światowej, wkrótce zmarł (pośmiertnie odznaczony). Albert i ojciec
wspólnie przeżyli osiem miesięcy. Matka pracowała jako służąca. Dzieciństwo przeżył w biedzie i chorobie.
Chorował zresztą całe życie. W ubogich dzielnicach gruźlica była plagą. Przykuty do szpitalnego łóżka ( jako
syn bohatera wojennego miał prawo do bezpłatnego leczenia) dużo czytał, za lat kilka wyzna, że choroba
jest lekiem przeciwko śmierci, przygotowując na nią człowieka. Choroba to prawdziwa nauka, której
pierwszym etapem jest rozczulanie się nad sobą. Wspiera ona człowieka w wysiłkach zmierzających do
odrzucenia od siebie myśli, że śmierć oznacza koniec wszystkiego.

Z przyczyn finansowych nie miał szans na naukę w gimnazjum. Rękę podał mu Louis Germain – nauczyciel.
Camus po przyznaniu mu Nagrody Nobla napisze do niego: Bez pana, bez czułej ręki wyciągniętej do
biednego dziecka, którym byłem, bez pana nauki, pana przykładu do niczego by nie doszło. Choroba i bieda
wzmacniały go: Bieda nigdy nie była dla mnie nieszczęściem: światło wypełniało ją swoim bogactwem.
Nawet moje bunty znały jej blask. Były one niemal zawsze, i myślę, że mogę to powiedzieć uczciwie,
buntem w obronie wszystkich i po to, by życie wszystkich zaznało światła. Biblioteka publiczna miała
wystarczająco bogaty księgozbiór. Tak wybuchła pierwsza miłość. Do książek. Drugą – na tym samym
poziomie „uczuć” – była gra w piłkę nożną. Grał na pozycji bramkarza, na której nie musiał biegać,
występował w reprezentacji szkolnej, potem uniwersyteckiej, o grze w piłkę nożną napisze, że jest to
największa wspólnota, bowiem wszyscy jej uczestnicy, z widownią włącznie, pragną tego samego.

Radość życia, jego pełnia! Jednocześnie rodzi się bunt i pragnienie wolności. Bunt nie przeciwko życiu.
Przeciwko ludzkiej krzywdzie, nieprawości, niesprawiedliwości. Szukanie prawdy, prawd – jak mówił
Camus – i reagowanie na zło. Milczenie wobec zła jest również grzechem. Dwa lata po dojściu Hitlera do
władzy wstąpił (potajemnie) do partii komunistycznej. To była jego odpowiedź na narodziny nazizmu.
Wojna domowa w Hiszpanii utwierdziła go w słuszności wyboru, na krótko. Gdy tylko dotarły do Camusa
wiadomości o stalinowskich czystkach, zerwał z partią. Żadnych serwitutów, żadnych ustępstw. Pisarz –
pisał - nie może mieć nadziei, że pozostanie na boku, oddając się myślom i obrazom, które są mu drogie.
Dotychczas taka powściągliwość w ten czy inny sposób była możliwa. Ktoś, kto się zgadzał, często mógł
milczeć albo mówić o czym innym. Dziś wszystko się zmieniło i nawet milczenie nabiera niebezpiecznych
znaczeń. Odkąd powściągliwość uważana jest za rodzaj wyboru i karana lub chwalona jako wybór, artysta,
czy chce tego, czy nie chce, jest powołany. „Powołany” wydaje mi się tu właściwszym słowem niż
„zaangażowany”. Nie chodzi bowiem o zaangażowanie dobrowolne, lecz raczej o przymusową służbę
wojskową. Każdy artysta znajduje się dziś na galerze epoki.

Albert ukończył renomowane gimnazjum o profilu filozoficznym. Pan Germain zajął się nie tylko
finansowaniem nauki. Otworzył przed uczniem drogę do problemów, którymi Camus będzie sobie
zaprzątał głowę przez całe życie. Zalecił lekturę Pascala. Bóg filozofów wydał się Albertowi daleki od Boga
Ewangelii. Zaczęły się rodzić pierwsze wątpliwości, pierwsze pytania, na które nie ma odpowiedzi, prawie
nigdy nie ma, jeśli się jakaś znajdzie, powstaje następna, i potem jeszcze inna, ważniejsza, bardzo ważna,
im głębszy umysł, tym trudniej o pewność. Ludziom uśpionego rozumu lżej, są pewni swego od urodzenia
do śmierci. Wewnętrzny niepokój nigdy nie opuści Camusa. Chłonął starożytnych filozofów, coraz częściej
sięgał za pióro. Pierwszy wierszyk znalazł się w miesięczniku literackim „Sud”:

2
Słońce już się zniża
Nocy czas się zbliża
Ptak łkający czule
Porę tę zwiastuje
Życia krótka chwila
Jak marzenie mija…

Na uniwersytecie podjął również studia filozoficzne. Po uzyskaniu licencjatu, aby zostać nauczycielem, co
zamierzał, musiał przygotować agrégation. Temat pracy dyplomowej: Metafizyka chrześcijańska a
neoplatonizm; Plotyn i święty Augustyn (Albert wówczas był jeszcze członkiem partii komunistycznej).
Rozprawa – napisana według klasycznych wymogów warsztatu naukowego - została przygotowana w
katedrze filozofii w Algierze. Ale jednocześnie nie była pracą wbrew sobie, wbrew własnym poglądom.
Autor zaakcentował w niej swój ateizm. I zarazami przyznał się do przymierza, jakie zawarł z świętym
Augustynem. Pozostanie mu wierny. Albert Camus – pisze Olivier Todd , autor monumentalnej biografii
pisarza - przejawiał zainteresowanie chrystianizmem pozbawionym…Boga.

Nie był marksistą. Zapisał się do partii z innych powodów. Niewiadomo nawet czy czytał Marksa i Engelsa.
Ksiąg Lenina nie znał. Stalina poznał od jak najgorszej strony, poznał się na nim wcześniej od wszystkich,
nawet najbardziej przemądrzałych filozofów lewicy francuskiej, z Sartrem na czele. Natomiast prace
Plotyna i św. Augustyna systematycznie zgłębiał. Skąd się u niego wzięło to zainteresowanie Plotynem i
św. Augustynem? W gruncie rzeczy miał przecież powierzchowną wiedzę religijną, greki nie znał i jej nie
studiował. Czyżby – jak chcą niektórzy badacze i krytycy – czuł więź z mędrcami, tak jak on sam,
pochodzącymi z Afryki? Plotyn, św. Augustyn i Camus byli dziećmi świata śródziemnomorskiego. Todd
pisze: Intrygują go postacie pokroju Plotyna i świętego Augustyna. Są oni bliżsi jego sercu, umysłowi i ciała
niż Kartezjusz, Kant lub Hegel. Plotyn, zwiastujący zmierzch hellenizmu i początek chrześcijaństwa,
kontempluje wiekuisty świat dobroci i piękna. Owo poszukiwanie Plotyna to rozrachunki z mistycznym
dążeniem do absolutu, co dla chrześcijan oznacza świat pozaziemski, Królestwo Boże. Camus pragnie go
na ziemi. Plotyn reprezentuje neoplatonizm, a dla platoników świat realny to świat idei. Camus chciałby
pogodzić to, co realne i nierealne, świat zmysłów i świat rozumu.

Camus ma zresztą coś wspólnego z świętym Augustynem. Autor „Wyznań” był nie tylko „akademickim”
myślicielem. Camus również. Św. Augustyn był przede wszystkim moralistą. Camus również. Św. Augustyn
poznał gorycz (smak) grzechu. Camus poznawał go bezustannie. Obaj doświadczali miłości kobiet.

Święty Augustyn prosi Boga: spraw, bym żył w czystości i nie uległ pokusie. Camus miłości i seksu nie
porzucił do końca życia. Dobro i zło – to problem nadrzędny i dla św. Augustyna, i dla Alberta Camusa. Gdy
jednak autor „Dżumy” wysoko oceniał pasję św. Augustyna w jego poszukiwaniu cnoty i miłości, to nie
mógł dać sobie rady z jego koncepcją grzechu

(zwłaszcza pierworodnego). Grzech w nauczaniu Kościoła był dla Camusa czymś niepojętym. Tak jak
niepojętym dla pisarza był sam Bóg. Dlatego nie mógł zgodzić się z św. Augustynem, gdy ten uczył, że
człowiek staje się wolny, zaznając łaski Boga. Camus pragnął, by system sprawiedliwości na tym świecie
stworzył religię, ale bez Boga. Chrystianizmem – studiując dzieła św. Augustyna – interesował się i
poznawał go, ale miał to być chrystianizm wykluczający Boga. Camus wykluczał Boga, ponieważ w niego
nie wierzył. Jednak ciągle żył w nim – pisał w „Notatnikach”- ten religijny niepokój. Nie widział potrzeby,
aby się nawracać. Co nie przeszkadzało mu, w latach młodzieńczych, widzieć w chrześcijaństwie , to co
widział w nim św. Augustyn. Głosił pochwałę chrześcijaństwa, które było jedyną wspólną nadzieją i
jedynym skutecznym puklerzem chroniącym Zachód od nieszczęść, jakie nań czyhały.

3
Może dziwić, że w tym samym czasie, gdy zajmował się, poznawał, zgłębiał nauki i myśli św. Augustyna,
należał do partii. Camus zapisał się do partii komunistycznej nie z miłości do Marksa i Lenina. Widział w
niej co innego. Dla niego rewolucja oznaczała zmartwychwstanie, proletariat - lud wybrany, burżuazja to
potępieni, ukaranie kapitalistów to piekło, partia to Kościół. Opuścił jej szeregi, gdy zamiast braterstwa
zobaczył zbrodniczą krew na jej rękach. Podobnie jak autor „Folwarku zwierzęcego” George Orwell,
przejrzał na oczy, gdy dowiedział się o sowieckich prowokacjach i zbrodniach w wojnie domowej w
Hiszpanii ( jej problemy były mu zawsze bliskie, nie krył powinowactwa z republikanami, będzie działał
przeciwko frankistom, od demokratycznego rządu hiszpańskiego na emigracji otrzymał wysokie
odznaczenie).

Gdy zerwał z komunizmem, odrzucił tkwiące w nim łaknienie nicości, oddał się miłości życia ( tytuł jednej z
jego noweli). Pozostał wierny św. Augustynowi, gdy pisał : każda napotkana istota, każdy zapach tej ulicy,
wszystko to jest dla mnie pretekstem, by kochać bez granic. Od polityki uwolniła go literatura, w
„Notatnikach” zapisał: ci, co mają w sobie wielkość, nie zajmują się polityką. Nigdy nie opuścił człowieka,
Camus chciał chronić każdego człowieka przed fatalizmem historii. We wrogim świecie człowiek działa
samotnie i jest sam wobec losu, który tylko on tworzy i który odnajduje. Jednostka potrzebuje obrony
przed światem polityków, przed ich knowaniami, wciąganiem w idiotyczne gry i zabawy.

Polem, na którym uprawiał swoją „politykę” było dziennikarstwo. Do pracy w ambitnym,


niekonformistycznym, nisko nakładowym dzienniku „Alger républicain”, wciągnął go dziennikarz, poeta,
przyjaciel Pascal Pia (zadedykował mu Mit Syzyfa). Był rok 1937. W Hiszpanii trwała wojna domowa, nad
Europą zawisła brunatna ideologia nazizmu, w Algierii, której los był tak bliski Camusowi, coraz częściej
dochodziło do ucisku i prześladowań, na farmach bogatych Francuzów w nieludzkich warunkach pracowali
algierscy robotnicy rolni. Camus uznał, że na dziennikarskich polu będzie mógł skutecznie walczyć o
człowieka, o jego prawa i godność. Ulubionym jego gatunkiem było publikowanie listów otwartych. W ten
sposób z drażliwymi, konkretnym sprawami docierał bezpośrednio do przedstawicieli władzy i opinii
publicznej. Niekiedy przynosiło to efekty. Pracował w kilku czasopismach. Najważniejsza była praca w
„Combat”, pismo docierało do środowisk intelektualnych i studenckich. Pierwszy artykuł ogłosił w nim
Camus kilka dni po wybuchu paryskiego zrywu antyhitlerowskiego, w sierpniu 1944 roku: W sierpniowej
nocy Paryż bije ze wszystkiej broni. W ogromniej dekoracji z kamienia i wody, wokół rzeki, której fale
ciężkie są od historii, raz jeszcze wzniesiono barykady wolności. Raz jeszcze sprawiedliwość trzeba okupić
krwią ludzi. Artykuły wstępne w „Combat” publikował do 1948 r. Jego walczące teksty – zauważa Joanna
Guze – mówią o przeszłości, żądającej świadectwa, teraźniejszości i o przyszłości, która wynika z
przeszłości i dnia dzisiejszego.

Camus pisał: Nie wystarczy zabić sprawiedliwego, trzeba zabić jego ducha, aby przykład sprawiedliwego,
który wyrzeka się godności, zniechęcił wszystkich sprawiedliwych i samą sprawiedliwość…Jest może
sprawiedliwością odwieczną i świętą przebaczać za tych wszystkich, którzy umarli, milcząc, we wzniosłym
spokoju serca, co nigdy nie zdradziło; lecz uderzyć trzeba straszliwie za najbardziej odważnych spośród
nas, których upodlono, poniżając ich dusze i którzy umarli w rozpaczy, unosząc w sercu, na zawsze
spustoszonym, nienawiść do innych i pogardę dla siebie samych. We wszystkim co robił, czy wówczas, gdy
parał się dziennikarstwem, teatrem, czy literaturą, godność człowieka miała dla niego miarę najwyższą.
Żyć godnie! Oto sens życia! Nawet tak zwana postawa patriotyczna, nie wiele znaczy. Samo
wymachiwanie szabelką – nie wystarcza. Trzeba było jeszcze owej delikatności serca, w którym wstręt
budzi wszelkie paktowanie, i dumy, która jest wadą w pojęciu mieszczańskim; wreszcie zdolności
powiedzenia: nie.

Pasją Alberta Camusa był teatr. W 1936 roku założył Théâtre de Travail, w którym pełnił wszystkie funkcje,
od reżysera, autora po aktora. Był to teatr młodych intelektualistów, jak on zapaleńców. Ten zapał nigdy

4
nie opuści autora „Dżumy”. Dlaczego teatr? – pisał na rok przed śmiercią - Sam siebie często o to
zapytywałem. I jedyna moja odpowiedź, aż po dziś, jest zniechęcająco banalna: po prostu dlatego, że
teatralna scena to jedno z tych miejsc świata, gdzie jestem szczęśliwy. Aktorce Catherinie Sellers
tłumaczył, że teatr jest najbardziej uniwersalną formą literatury, najbardziej wzniosłą. Lubię ten zawód –
mówił o reżyserii – zmusza mnie nie tylko analizy psychologii bohaterów, lecz również do podjęcia decyzji,
w jakim miejscu ustawić lampę lub doniczkę z pelargonią, jaki powinien być stopień chropowatości tkaniny
czy też ciężar i wzór kasetonu, który ma być umocowany nad sceną…to wyjątkowa sztuka mająca swoje
prawa, cechy i niepowtarzalny głos. Kiedy indziej wyznał, że teatr pomaga mi również uciec od abstrakcji
zagrażającej każdemu pisarzowi. Podobnie jak dawniej, gdy parając się dziennikarstwem, wolałem
łamanie numeru niż pisanie tych kazań, zwanych artykułami redakcyjnymi, tak teraz lubię w teatrze, jak
rodzi się spektakl w całej tej gmatwaninie dekoracji, projektorów, teł, kurtyn i najrozmaitszych.

Na krótko przed śmiercią podjął się adaptacji „Requiem dla zakonnicy” Williama Faulknera. Stylem
amerykańskiego pisarza był zachwycony: to styl pulsujący, to pulsujące cierpienie w najczystszej postaci.
W bohaterach „Requiem dla zakonnicy” Camus widział ludzi rozdartych między odpowiedzialnością a
przeznaczeniem. W przedstawieniu uwypuklił aspekty religijne. Skąd u tego „niedowiarka” te religijne
ciągoty?. Podkreślał, że jest niewierzący, lecz ważny był dla niego dialog między ateistami a ludźmi
wierzącymi. Aby dyskutować o Bogu, wierze i religii zapraszał do siebie księdza Altermanna, znanego
teologa, działacza stowarzyszeń katolickich, umocowanych przy arcybiskupstwie paryskim. Albert Camus:
To prawda, nie wierzę w Boga. Ale też nie jestem ateistą. Byłbym nawet skłonny zgodzić się z Benjaminem
Constantem, który uważa brak religii za coś prostackiego. Gdy zajmował się egzystencjalizmem
(aczkolwiek odżegnywał się od przynależności do tego nurtu), dostrzegł w nim pierwiastki religijne, nie w
egzystencjalizmie ateistycznym Heideggera, Husserla i Sartre`a, lecz u Japsersa i Kierkegaarda – obaj
odrzucając racjonalizm, oparli się na idei Boga. Jego najgłośniejsza powieść - „Dżuma”, uważana była
przez wielu za niechrześcijańską. A przecież to nie kto inny, lecz jezuita Paneloux zabiera w niej tak
znaczący głos. Paneloux znał św. Augustyna. Camus nadal nie krył fascynacji nim. W „Notatnikach” pisał:
jedyny wielki umysł chrześcijański, który potrafił spojrzeć w twarz problemowi zła, to święty Augustyn.
Wywiódł stąd swoje straszliwe „nemo bonus”. Odtąd chrystianizm dawał tylko prowizoryczne rozwiązania.

Po studiach filozoficznych, po króciutkim stażu nauczycielskim, po epizodzie z partią, po doświadczeniach


dziennikarskich, pierwszym flircie z teatrem, Albert Camus coraz częściej zaczął sięgać po pióro – to
literackie. Narzucił sobie dyscyplinę, własną koncepcję ascezy, precyzyjną, od świtu do zmierzchu. Jest
niezbędna, jeśli chce się coś osiągnąć w pracy twórczej. Nie chciał być niewolnikiem środowiskowych
zależności, niewolnikiem kogokolwiek i czegokolwiek. W „Notatnikach” czytamy: Stąd absolutna
konieczność złożenia dowodu czystości… m i e s i ą c ascezy we wszystkich rozumieniach.

• Czystość seksualna.

• Czystość myśli – nie pozwolić pragnieniom się błąkać, myśli rozpraszać.

• Jeden temat – stały –medytacji –odrzucić resztę.

• Praca o określonych godzinach, ciągle, bez słabnięć, itd. itd. (asceza moralna również).

W kodeksie Camusa czytamy: należy działać, pisać i żyć! Gdy wybuchła wojna natychmiast stanął, ze
swoimi chorymi płucami, przed wojskową komisją lekarską. Miał nadzieję, że w obliczu hitlerowskiego
zagrożenia, każdy żołnierz będzie na wagę złota i że zostanie przyjęty do armii. Nic z tego. Ponawiał próby
bezskutecznie kilka razy, zabiegał o przyjęcie choćby do oddziałów pomocniczych. Odmowy bardzo go
bolały. Francja w pierwszych miesiącach II wojny światowej czuła się po prostu silna i chuderlaków nie

5
potrzebowała. Camus zaczął więc działać w podziemnym ruchu oporu, niemniej wojnę zawsze uważał za
absurdalną.

Do Francine Faule (pobrali się w 1940 r.) słał długie listy: Nie wierzę, bym tylko ja na tym świecie żył ze
świadomością, że życie to absurd. Wręcz przeciwnie. Według mnie prawda ta dotyczy każdego. Mnie
jednak interesują konsekwencje tego stanu rzeczy…Ludzie powiadają: ”to absurdalne”. Po czym płacą
podatki albo oddają córki do instytucji religijnych. Ponieważ sądzą, że gdy mówi się: „to absurdalne”,
wszystko jest już skończone, podczas gdy w istocie wszystko się dopiero zaczyna…Absurd ludzkiej
egzystencji to wrak na użytek powojennych intelektualistów. Myśl filozoficzna rodzi się wówczas, gdy
mamy odwagę rzucić wyzwanie logice komunałów. Mógłbym na przykład wyjść od tak wyświechtanych
prawd, jak „przemijanie czasu” albo „wszyscy ludzie są śmiertelnie”. Liczy się to, jakie wnioski z tego
wyciągam. A pragnę wydobyć pewną ideę, jasną i uchwytną, ograniczoną w czasie – pewien rodzaj
zachowań, jakie dyktuje samo życie, a nie jakieś mrzonki czy pobożne życzenia. Postawa taka jest nie tyle
sposobem życia (ponieważ wartości moralne nie mają tu znaczenia), ile raczej sposobem, w jaki człowiek
wyraża swoją osobowość.

W pierwszych miesiącach wojny Camus pracował w redakcji „Le soir républicain”, walczył z cenzurą, na
wojskową przystawał, na „cenzurę umysłów” nie zgodził się nigdy. Francuscy intelektualiści i dziennikarze
mędrkowali, Camus pisał wprost: należy uchronić świat przed nazizmem oraz uwolnić Niemcy od tej plagi.
I wołał: Pierwszą rzeczą jest nie rozpaczać. Nie słuchajmy tych, co mówią o końcu świata. Gdy wybuchła
wojna miał 26 lat. Zaledwie tyle, czy aż tyle, skoro jak mędrzec nakazał sobie: Poprzysiąc, by w tym, co
najmniej szlachetne, postępować najbardziej szlachetnie. Wojenna rzeczywistość narzucała jednak
uciążliwe rygory. Aby się z nich wyzwolić Camus wkroczył w świat egzystencjalnych refleksji. Koncepcja
najważniejszego eseju w jego twórczości - „Mit Syzyfa”, dojrzewała cztery lata. Skończył go w 1940 r.

Analizuje w nim absurd w różnych odcieniach, na różnych płaszczyznach. Absurd nas otacza, atakuje,
pojawia się w różnych sytuacjach, w banalnych i ostatecznych. Jest łącznikiem między światem a
dążeniami człowieka. Pojawia się, gdy dostrzegamy nieuchronność upływającego czasu, gdy dotyka nas
świadomość przemijania, gdy zdajemy sobie sprawę z konieczności, nieuchronności śmierci. Czy świat jest
absurdalny? Czy życie ma sens? Wierzący mają Ewangelię i Chrystusa, mają swój kodeks, drogowskaz. A
inni?

W końcowych zdaniach „Mitu Syzyfa” znajdujemy camusowski klucz do zrozumienia losu człowieka:
Przeświadczony o ludzkim początku wszystkiego, co ludzkie, ślepiec, który chce widzieć, a wie, że nie ma
końca ciemnościom, nie ustaje nigdy. Kamień toczy się znowu. Zostawiam Syzyfa u stóp góry. Człowiek
zawsze odnajdzie swój ciężar. Syzyf uczy go wierności wyższej, tej która neguje bogów i podnosi kamienie.
On także mówi, że wszystko jest dobre. Świat bez władcy nie wydaje mu się ani jałowy, ani przemijający.
Każda z cząstek kamienia, każdy poblask minerału w tej górze pełnej nocy same w sobie tworzą świat. Aby
wypełnić ludzkie serce, wystarczy walka prowadząca ku szczytom. Trzeba wyobrażać sobie Syzyfa
szczęśliwym.

W „Obcym” również absurd rządzi światem. W tej powieści widać wpływy Kafki, zwłaszcza w drugiej
części: śledztwo, proces, cela więzienia – to precyzyjnie działający mechanizm absurdu. Wydawca Pascal
Pia i pisarz André Malraux nie kryli zachwytu. Pia po lekturze „Obcego”, którego czytał jako pierwszy, w
rękopisie, tak zdefiniował etykę Camusa: Dla osoby, która wie, że analizował Pan absurd z filozoficznego
punktu widzenia, obrana przez Pana droga jest oczywista. Niestety rzadko się zdarza, by na studia na
Sorbonie czy innym uniwersytecie zaowocowały wielkim dziełem…Szczerze podziwiam Pańskie
mistrzostwo. Celującą recenzję ( choć z drobnymi uwagami) napisał André Malraux, rekomendując
konieczność jednoczesnego wydania „Obcego” i „Mitu Syzyfa”, w liście do Camusa pisał: Dzięki tym dwóm

6
książkom zaliczać się Pan będzie do współczesnych pisarzy, którzy mają coś do powiedzenia…takich pisarzy
nie ma zbyt wielu…uprawia Pan coś w rodzaju etyki absurdu. Pozostaje stworzyć tego psychologię. Camus
nie krył , jak wysoko sobie cenił zdanie Malraux, nie zmieniło to jednak jego stanu ducha, nie słabł, ciągle
w nim obecny ów wewnętrzny niepokój, skarżył się na samotność, w „Notatnikach” czytamy: Szaleństwo
zatracenia się i zaprzeczenia wszystkiemu – nie być podobnym do czegokolwiek, złamać na zawsze to, co
nas określa, teraźniejszości ofiarować samotność i nicość, odnaleźć jedyne miejsce, gdzie losy mogą nagle
zacząć się od nowa. Pokusa jest nieustająca. Być jej posłusznym czy odrzucić ją? Czy opętanie dziełem
można wtłoczyć w to szemrzące życie, czy też, na odwrót, trzeba, by życie mu dorównało, słuchać
błyskawicy? Piękno, moja trosko najgorsza – razem z wolnością.

„Obcy” i „Mit Syzyfa” ukazały się, gdy Europa znajdowała się w mrokach wojennego okrucieństwa. Był rok
1942. XX wiek stawał się wiekiem totalitaryzmów. Tym żywiej biło jego serce. Nie było w nim miejsca na
monotonię, na bezruch. Najwięksi tworzyli największe dzieła, gdy w siłę rosło zło, gdy ludzi ogarniał
niepokój, strach, narody się wyrzynały i wydawało się, że to już koniec świata. Na najbliższej półce lektur
Camusa leżał „Hamlet” Szekspira, Montaigne, Pascal, Nietzsche, biblijne proroctwa, księgi hinduskie,
Budda i Koran. Przez długi czas nie mógł odżałować, że na skutek częstych przeprowadzek,
zdekompletowana została seria dwunastu tomów pism św. Tomasza z Akwinu. W kolaboranckim,
antysemickim reżimie Vichy widział podłość, czekał na moment, aby winnych sprawiedliwie osądzić bez
przebaczania. Na tchórzostwo patrzył z pogardą. Zawsze znajdzie się jakaś filozofia, by usprawiedliwić brak
odwagi. Gdy gościł u jednego z przyjaciół, jego syn zaśpiewał hymn rządu kolaboranckiego, obowiązujący
w szkołach:

Marszałku, zbawco Francji


Twe zuchy stają przed tobą
Przysięgamy ci służyć
I podążać twą drogą…

Skarcił młodzieńca, po czym zaczął się śmiać z tego przypadkowego, kolejnego absurdu.

Nawet w naszym wygnaniu – pisał Camus - jest światło. Zachęca umysł, by nie odrzucał wszystkich swych
sprzeczności i negacji, lecz uczynić z nich zasadę postępu. Camus ciągle przypominał, że istnieją takie
wartości, jak wierność i zaufanie. W notatkach, w listach do bliskich pisał o sobie, że popełnia wiele
głupstw, które nikogo nie uszczęśliwiają, ani innych, ani mnie…jednak dochowuję wierności
przyjaciołom…to jedyny luksus, na jaki można sobie obecnie pozwolić.

„Obcy” ukazał się przed „Mitem Syzyfa”. Pierwszy nakład „Obcego” liczył 4400 egzemplarzy. Camus stał
się uznanym pisarzem. Pragnął, aby go czytano, to jest zrozumiałe, jednak wahał się, czy powinien
publikować, skoro w Francji gen. Pétaina, niektórzy pisarze, głównie Żydzi byli zakazani. Ataki gruźlicy
wracały z coraz większą siłą. Nieraz tygodniami leżał w łóżku. Miał świadomość przemijania, śmierci. Nigdy
nie dawał za wygraną. To było jego credo. Nie popadać w zwątpienie, w nicość, nijakość. W „Notatnikach”
czytamy: Nie ma wolności dla człowieka, jak długo nie pokonał strachu przed śmiercią. Ale nie przed
samobójstwem. Zwyciężyć to nie znaczy ustać. Móc umrzeć z podniesionym czołem, bez goryczy.

Został już uznanym pisarzem, był moralistą. Po wydaniu „Mitu Syzyfa” i „Obcego” zaczęto uważać go za
twórcę poematów filozoficznych. Czy Camus był filozofem? Unikał zakwalifikowania do jakiejkolwiek
formacji. Aczkolwiek jego tezy i poglądy na dobre zadomowiły się w filozofii politycznej. Wydaje mi się –
pisał – że pisarz nie powinien przymykać oczu na dramaty jego czasów i że gdy tylko może, powinien w
sprawach tego świata zajmować wyraźne stanowisko. Czasami jednak winien również zachować pewien
dystans w stosunku do rozgrywającej się na naszych oczach historii.

7
Filozofem w rozumieniu Platona, Kanta czy Hegla nie był. Był pisarzem moralistą, w którym etyka
zajmowała ważną pozycję. Zdaniem jego biografa Oliviera Tooda, pragnął zlaicyzować nakazy
ewangeliczne. Nie wierząc w Boga, adaptował, odczytał Ewangelię po swojemu. Kodeks postępowania
przedstawiał w utworach. Jednak nie uzurpował sobie roli przewodnika. Nie z braku pewności. Raczej z
pokory, którą noszą w sobie najwięksi. Uważał, że pisarz może ludziom pomagać jedynie poprzez swoje
utwory. Nie ma prawa uważać się za przewodnika sumień. Nie jest to kapitulacja, lecz raczej realna ocena
własnych możliwości.

W 1945 r. Camus został ojcem bliźniąt – Catherine i Jeana. Pracował nad „Dżumą”, która ukazała się w
1947 r. Jest to powieść – moralitet, przyniosła mu światową sławę. Wszystko bywa absurdalne, świat staje
do góry nogami, wszystko się wali, wszyscy umierają bez wyjątku: dzieci, starcy, zbrodniarze, bohaterowie.
Jak się bronić przed absurdem? Obrona nie ma sensu, gdyż jesteśmy skazani na absurd. Absurd to nie zło.
To konieczność. Ale nie wolno godzić się na zło. Nie wolno godzić się na żaden jego przejaw, nawet
najdrobniejszy. Czy zło można pokonać? Ludzie – pisał Camus w „Notatnikach” – są wyczerpani złem albo
zrezygnowani, co na jedno wychodzi. Tyle tylko, że nie mogą już znieść kłamstw na ten temat. Zła niczym
nie można usprawiedliwić. Ani rozumem, ani sercem. Nawet jeśli dżumy nie da pokonać, nawet jeśli nie da
się zwyciężyć w ludożerczej wojnie, nie znaczy, że należy przystać do wroga. Na naszym świecie są zarazy i
ofiary. W miarę możliwości nie należy być po stronie zarazy. To wszystko, aż wszystko.

Camus wygłosił prelekcję dla dominikanów (grudzień 1946). Był na niej obecny amerykański pisarz Julien
Green- katolik. Dał następujące świadectwo o Camusie: Mimo, że chory i wyraźnie zmęczony, sposób, w
jaki przemawia, porusza mnie do głębi. Mówi o tym, czego oczekuje się od francuskich katolików w 1946
roku. Jest wzruszający, przy czym wcale nie sili się na elokwencję. Sprawia to jego szczerość. Mówi szybko,
prostymi zdaniami, zagląda do notatek. Ma bladą twarz, smutne spojrzenie, smutny jest też jego uśmiech.
Po skończonej prelekcji ojciec Maydieu pyta mnie, czy chciałbym coś powiedzieć. Daję znak, że nie…Kilku
słuchaczy zadaje pytania, czyniąc to tak niezręcznie, że lepiej by już było, aby się w ogóle nie odzywali.
Jeden z nich, były rewolucjonista o naiwnym spojrzeniu, stwierdza coś, co wprawia wszystkich w
osłupienie: „ Panie Camus, ja doznałem łaski, a pan nie – mówię to z całą pokorą”. Jedyną odpowiedzią
Camusa był ten jego smutny uśmiech…choć później oświadczył: „ Jestem pańskim świętym Augustynem
przed nawróceniem się. Walczę z problemem zła, nie mogąc sobie z tym poradzić.

„Dżuma” ukazała się po wojnie, pracował nad nią, gdy przebywał w okupowanej Francji (1942-1943).
„Dżuma” to nie tylko obraz okrucieństwa nazistowskiego. Dżuma może być wszędzie. Tam, gdzie terror,
wygnanie, lochy więzienne, cierpienie, śmierć, tam, gdzie górę obejmuje zło. Camus w liście do pani Rioux:
„Dżumę” można interpretować na trzy sposoby. Jest ona jednocześnie relacją o epidemii, symbolem
okupacji nazistowskiej (nawiązuje zresztą do wszelkich reżimów totalitarnych), wreszcie konkretną
ilustracją pewnego problemu filozoficznego, a mianowicie zła. Camusa przestało interesować bohaterstwo
i świętość. Camus chciał wiedzieć więcej: jak być człowiekiem? W życiu świata nie da się zrozumieć. Trzeba
się zatem zająć człowiekiem.

Działając w ruchu oporu, Camus otrzymał fałszywe papiery na nazwisko Albert Mathé. W „Dżumie”, ci co
walczą z zarazą nie są przedstawiani jako bohaterzy. Oni „tylko” walczą. Camus swojego udział w
podziemiu nie wynosił do bohaterskiego wyczynu. Nie uczestniczył w akcjach bojowych, pełnił rolę
skrzynki kontaktowej, ale i tak spośród innych pisarzy i intelektualistów zapisał najbardziej aktywną kartę.
Rwał się do działania, robił to, na co mu pozwalano. W „Dżumie”, gdy zaraza się skończyła, ci którzy ją
przeżyli, wrócili do swoich zajęć. Tłum wyszedł na ulicę świętować koniec nieszczęścia i wyzwolenie.
Francuzi podczas wojny – nie umniejszając postawy członków ruchu oporu – na ogół kryli się po kątach.
Gdy gen. Charles de Gaulle wkraczał do wyzwolonego Paryża witano go kwiatami i owacyjnie. Paryżanie
czuli się zwycięzcami. Camus zachowywał się jak narrator, doktor Rieux z jego książki: Radość jest zawsze

8
zagrożona. Wiedział bowiem to, czego nie wiedział ten radosny tłum i co można przeczytać w książkach, że
bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika, że może przez dziesiątki lat pozostać uśpiony w meblach i
bieliźnie, że czeka cierpliwie w pokojach, w piwnicach, w kufrach, w chustach i w papierach, i że nadejdzie
być może dzień, kiedy na nieszczęście ludzi i dla ich nauki dżuma obudzi swe szczury i pośle je, by umierały
w szczęśliwym mieście.

Camus był mężczyzną przystojnym, o smutnym spojrzeniu, tajemniczym głosie, podobał się kobietom. W
„Notatnikach” znajdujemy taki zapis: Seks prowadzi do nikąd. Nie chodzi o moralność, ale o
nieproduktywność. Można mu ulegać, porzucając twórczość. Tylko z czystością łączy się rozwój osobisty.
Seks daje zwycięstwo, ale tylko wolny od imperatywów moralnych. Rychło jednak staje się klęską – i
jedynym zwycięstwem jest kolejne zwycięstwo nad nim: czystość…Rozkiełzany seksualizm prowadzi do
filozofii nieznaczenia. Czystość, na odwrót, przywraca światu sens. Nie jedyne to jego notatki o seksie. Czy
dlatego tyle uwagi mu poświęcał, że był jego niewolnikiem? Będąc w związku z jedną kobietą, pisał do
drugiej: Nawet jeśli nie mam racji i nawet jeśli cierpisz, cóż obchodzi Cię cała reszta. Nie widzę w tej
sytuacji niczego uwłaczającego, ponieważ ani Ty, ani ja nie zachowywaliśmy się niestosownie. Zresztą
nawet gdyby ludzie tak uważali, doskonale wiemy, że tak nie było. Wiesz również to, że jeśli o nas chodzi,
niczego nie zdążyliśmy zepsuć. Nie widzę w tym żadnego absurdu, byś do mnie pisała, odwiedziła mnie,
zadzwoniła do mnie czy spojrzała na mnie czule…Nie mam niezachwianej pewności co do Twojej osoby.
Może się mylę albo nie, wierzę jednak równie mocno jak Ty, że połączyła nas osobliwa więź, silniejsza niż
wszystko inne, silniejsza od nas samych, dzięki czemu zawsze będziemy mogli do siebie powracać. O to
właśnie Cię proszę, jeśli nie możesz mi dać reszty. To samo również ja Ci ofiaruję, ponieważ to wszystko, co
dziś posiadam.

Już sama rozmowa z kobietą sprawiała mu przyjemność. Wolał rozmawiać z kobietami niż z mężczyznami.
Matka była dla niego całym światem. Ojca nie znał. Choć może się to wydać mało prawdopodobne, kilka
kobiet, w tym samym czasie, kochał do końca życia. Nie był wiernym kochankiem, sam zaś wyrzucał im
niewierność, nawet wówczas, jeśli się zaledwie zdrady domyślał. Pisał o zagrożeniach seksu dla pisarza, dla
twórcy, dla rozwoju osobistego, który łączy się tylko z czystością, jednocześnie sam stosunki seksualne z
kobietami traktował dość nonszalancko. Przyjaciele uważali, że kolekcjonuje kobiety. Piękna Simone Hié ,
obracająca się w środowisku artystycznym, długo opierała się urokowi Camusa. Została jego pierwszą
żoną. Żarliwy związek przerwało jej uzależnienie od morfiny. Akurat na Paryż spadały bomby, wkrótce do
stolicy Francji wkroczyła armia III Rzeszy (Camus zanotował: umrę młodo), gdy targały nim uczucia do
dwóch kobiet, do Yvonne i Francine. W liście do Yvonne pisał do niej czule i zarazem nie krył, że myśli o
Francine: Prawdopodobnie zmarnuję sobie życie, jeśli rozumieć je w potocznym tego słowa znaczeniu.
Mam na myśli ewentualny ożenek z F., chyba że ona się na to nie zgodzi. Już od dawna nie dostaję od niej
żadnych wiadomości…tak bardzo chciałbym Cię pocałować, a równocześnie odejść…będę igrał z losem, by
ponieść porażkę: to właśnie usiłowałem Ci powiedzieć. Camus nikogo nie oszukiwał. Z jego uczuć do
drugiej kobiety, Francine Faure (druga żona) zdawała sobie sprawę. Nie potrafił oprzeć się nadchodzącej,
nowej miłości. Camus: Pozwólmy działać absurdalnemu bożkowi, który jest dokładny i elegancki, nieco
ironiczny i strasznie szybki, kiedy uderza. Jego religia polega na tym, by nie starać się unikać ciosów, lecz
umieć je przyjmować. Camus jako mężczyzna nie zawsze dawał sobie radę z życiem. Natomiast w
umiejętność tę uzbrajał bohaterów swych powieści.

Camus w sferach paryskich intelektualistów był postacią powszechnie znaną. Po II wojnie światowej, Paryż
jeszcze przez kilka lat, kontynuował przedwojenny status kulturalnej stolicy świata. Kawiarnie zamieniły
się w miejsce gorących dysput. Prowadzili je Albert Camus, Jean – Paul Sartre i jego towarzyszka życia
Simone de Beauvoir. Jadali wspólnie obiady, pili wino do późnych godzin nocnych, w la Rose rouge słuchali
śpiewu Juliette Gréco. Sceptycyzm Camusa odbierali jako cynizm. Różnili się w poglądach na wiele
tematów. Sartre i Simone de Beauvoir wyznawali radosny ateizm. Camusowska niewiara była wyrazem

9
niepokoju i bezradności. Sartre – powiedzieć można – był prostackim ateistą, odrzucał Boga jako przeżytek
i burżuazyjny skansen. Camus toczył ciągły spór z Bogiem, czy raczej o Boga, albo przeciwko Niemu. Dał
tego wyraz „Dżumie”, w postaciach doktora i jezuity. Camusa interesuje cierpienie człowieka. Ono jest
odbiciem jego stosunku do Boga. W „Notatnikach”: Sens mojego dzieła: tylu ludzi jest pozbawionych łaski.
Jak żyć bez łaski? Trzeba na to przystać i uczynić, czego nie uczynił chrystianizm: zająć się potępionymi.

Ostatecznie Camusa i Sartre poróżni stosunek do stalinizmu. Sartre uważał, że kto z jakiegokolwiek
powodu nie popiera Związku Sowieckiego, nie może zasiadać w gronie ludzi postępowych. Camus zatem
został wykluczony. Sartre nie przebierał w słowach, uchodził za króla intelektualistów, z jego opinią liczyła
się intelektualna stolica świata. Sartre w czasie wojny, w ruchu oporu się nie pojawił. Natomiast po wojnie
należał do najbardziej żarliwych lustratorów. Ponieważ wśród francuskich literatów i artystów przeważali
kolaboranci, Sartre miał pole do popisu. Camus, który działał w ruchu oporu, był ostrożny w ferowaniu
wyroków.

Gdy wybuchła II wojna światowa i po zawarciu paktu Ribbentrop –Mołotow doszło do IV rozbioru Polski,
Camus uznał to wydarzenie za mało ważne. Przypuszczał, że Związek Sowiecki jedynie prowadzi jakąś grę i
wkrótce ruszy Polsce z pomocą. Deklarował się przy tym jako pacyfista, bomby zaś już zdążyły spaść na
Warszawę. François Mauriac ( również działał w ruchu oporu) po wojnie głosił hasło pojednania
Francuzów. Tych, którzy kolaborowali z hitlerowcami z tymi, którzy działali w podziemiu. Jako
chrześcijanin domagał się przebaczenia kolaborantom. Camus przeciwstawił się miłosierdziu, apelując o
sprawiedliwość. Odrzucał miłosierdzie na tamtym, dla niego jako niewierzącego, nieistniejącym świecie.
Domagał się sprawiedliwości tu, na ziemi. Polemika wierzącego z ateistą rozgorzała na łamach powojennej
prasy francuskiej. Camus opowiedział się nawet za karą śmierci. Jednak, gdy przyszło do konkretnych
działań podpisał się pod listem o ułaskawienie pisarza Roberta Brasillacha ( nie kryjąc przy tym odrazy do
zdrajcy; ostatecznie Brasillach został stracony, był to we Francji jedyny wyrok śmierci na pisarzu, więcej
wyroków wykonano na dziennikarzach). Spór między Camusem a Mauriaciem był sporem między
członkami ruchu oporu, każdy z nich prawo do głosu, takiego prawa moralnego Sartre nie miał a
wypowiadał się najgłośniej i najbardziej radykalnie.

Sartre wobec Camusa zaskoczył wszystkich wspomnieniem pośmiertnym, pełnym peanów na cześć
Camusa. W jednym z wywiadów oświadczył, że łączyło ich wiele, zaś Camus nigdy nie robił mi świństw i ja
również mu nie robiłem, co jak wiadomo, w odniesieniu do autora „Muru” było nieprawdą. Sartre był
doktrynerem. Camus – wrażliwym na cierpienia człowieka myślicielem. Autorowi „Dżumy” przypisywano
pesymizm. Przypisywali mu go chrześcijanie i komuniści. Camus: Powiedziałbym, że na ludzki los patrzę
pesymistycznie, natomiast jestem optymistą, co się tyczy człowieka. Nie krył, że wierzącym zazdrości
wiary. Sam musiał się zadowolić tym, co względne. Zasady moralne, tak jak wiedzę – trzeba zdobywać
samemu. Camus żałując, że nie wierzy w Boga pisał: Bóg był – i jak sądzę jest jedną z szans człowieka, a
tym wszystkim, którzy się od niego odwrócili, pozostaje odnalezienie innej drogi, jednakże bez zbytniej
pychy i bez zbytnich złudzeń.

Albert Camus był coraz bardziej osamotniony. Zabrał się do pisania jednej z najciekawszej książki. Podjął
w niej temat, który zbulwersował opinię. „Człowiek zbuntowany”

(ukazała się w 1951 r.) – uważa Joanna Guze – to analiza buntu w jego postaci metafizycznej i historycznej,
plus relacja: bunt – sztuka. To dzieło w pełnym tego słowa znaczeniu filozoficzne. Camus odżegnywał się
od bycia filozofem, sięgał do refleksji literackich, społecznych i politycznych. W „Człowieku zbuntowanych”
przekroczył granice, w których dotąd się obracał, przekroczył granicę absurdu. Camus: W obliczu zła i
śmierci człowiek całą swoją istotą woła o sprawiedliwość. Chrystianizm historyczny odpowiedział na to
wołanie ogłoszeniem królestwa i życia wiecznego, w które trzeba uwierzyć. Cierpienie zużywa nadzieję i

10
wiarę; po czym trwa dalej, bez żadnych już wytłumaczeń. Toteż ludzie pracy, ten tłum, który cierpi i
umiera, nie ma boga. Nasze miejsce jest u jego boku, z dala od dawnych i nowych doktorów. Chrystianizm
historyczny uleczy od zła i zbrodni poza historią; ale zła i zbrodni doświadcza się w historii. Materializm
współczesny, ze swej strony, wyobraża sobie, że daje odpowiedź na wszystkie pytania; ale służąc historii
powiększa zbrodnię, wszelkie usprawiedliwienie pozostawiając przyszłości, co także wymaga wiary. W obu
przypadkach trzeba czekać, gdy niewinny wciąż umiera. Od dwudziestu wieków suma zła nie zmniejszyła
się na świecie.

Ani Marks, ani Biblia – tak lakonicznie i trochę na skróty może być skomentowana moralistyka Camusa. A
co pozostaje w zamian? Bunt! Problematyka buntu interesowała Camusa gdzieś od 1943 roku. W 1945 r.
napisał artykuł (liczący 15 stron) dla „L`Existence” pt. ”Uwagi na temat buntu”. Pytał w nim, kim jest
człowiek zbuntowany? Jest nim przede wszystkim człowiek, który potrafi powiedzieć: nie. Który się nie
lęka. Nie jest jednak przy tym człowiekiem, który rezygnuje, zatem umie powiedzieć: tak. Jeśli człowiek
buntuje się przeciwko temu, że czeka go śmierć, jest to naturalne, zrozumiałe. Życie człowieka zawsze
wydaje się mu niespełnione, a nieśmiertelność złudna. Wszelką negację należy jednak przekuć w afirmację
wolności i sprawiedliwości. Ziemski los wzbogacić o bunt. Buntuję się, więc jestem. Camus swoją życiową
postawą i w swojej twórczości sięgał do źródeł wartości ludzkiej egzystencji. Wyrażał sprzeciw wobec
nieposzanowania godności człowieka. Ponieważ człowiek jest skazany na umieranie i nie może odwrócić
swojego losu, ponieważ świat jest absurdalny i człowiek jest w absurdzie zanurzony, ponieważ trucizna
zaraża ludzkość, człowiekowi „pozostaje” być absolutem. Nicola Chiaromonte, po tragicznej śmierci
Camusa, tak o nim pisał („Tempo Presente”, styczeń 1960): Zwyciężył…zdołał bowiem powiedzieć na swój
gorączkowy sposób, w ostrych, wciąż jak struna napiętych rozważaniach, dlaczego pomimo przemocy i
grozy historii człowiek pozostaje absolutem; zdołał także precyzyjnie wskazać gdzie, jego zdaniem, można
ten absolut odnaleźć: więc w świadomości, nawet kiedy jest uwięziona i niema, w dochowaniu wierności
samemu sobie, nawet kiedy zostało się skazanym przez bogów na nieskończone powtarzanie tego samego
daremnego trudu.

Camus nie proponował buntu dla samego buntu. Camus proponował bunt twórczy, ozdrowieńczy, bunt,
który nie niszczy, bunt nie potrafi obejść się bez pewnego rodzaju miłości. Camus w „Człowieku
zbuntowanym”: Ci, co nie znajdują odpoczynku ani w Bogu, ani w historii, chcą żyć dla innych, którym
równie jest trudno jak im samym, to znaczy dla upokorzonych…I tak skazańcy katoliccy w więzieniach
Hiszpanii odmawiają przyjęcia komunii, ponieważ księża reżimu w pewnych więzieniach wprowadzili
przymus komunii. Oni także, opowiadając się z ukrzyżowaną niewinnością, odrzucają zbawienie, jeśli ceną
za nie ma być niesprawiedliwość i uciska. Ta szalona wielkoduszność jest wielkodusznością buntu, który
darzy siłą miłości i odrzuca niesprawiedliwość. Bunt, i w tym jego honor, odrzuca wyrachowanie i wszystko
podporządkowuje życiu i żyjącym braciom. Oto jego dar dla tych, którzy przyjdą: prawdziwa
wielkoduszność wobec przyszłości polega na oddaniu wszystkiego teraźniejszości.

W 1956 r. pojawił się, dość nieoczekiwanie „Upadek” – obszerne opowiadanie, ukazujące człowieka w
jego dwoistości, zakłamaniu, fałszu. Mężczyzna z nieposzlakowaną opinią, szlachetny, wspierający
potrzebujących, słowem: ideał, pewnej nocy wracając od przyjaciółki, idąc jednym z mostów nad
Sekwaną, dostrzegł sylwetkę dziewczyny przechyloną przez balustradę. Ten pod każdym względem dobry,
porządny człowiek, niewiadomo czemu minął desperatkę szykującą się do samobójczego czynu. Minął ją
bez słowa, nawet nie odwrócił głowy. Za chwilę usłyszał krzyk. A potem zaczęło się dla niego całkiem inne
życie. Zobaczył siebie, jakim był w rzeczywistości. Prysł wizerunek człowieka sukcesu, jakbyśmy dziś
powiedzieli. Skończyło się harmonijne, chlubne życie. Zakończyło się klęską. Zaczął oskarżać siebie i
innych, wszystko, wszystkich. Żadnych usprawiedliwień, nigdy i dla nikogo… nie uznaję dobrej intencji,
szacownej pomyłki, niechcianego kroku, łagodzącej okoliczności. U mnie nie błogosławi się, nie rozdaje
rozgrzeszeń. Robi się rachunek, zwyczajnie, i potem: Tyle i tyle. Jest pan człowiekiem zepsutym,

11
lubieżnikiem, mitomanem, pederastą, artystą etc. Tak. Zwięźle i krótko. W filozofii i polityce jestem więc za
każdą teorią, która odmawia człowiekowi niewinności, i za każdą praktyką, która traktuje go jak winnego.
Jednak Camus rzucił człowiekowi koło ratunkowe. Włożył mu do ust słowa o łaknieniu, pragnieniu łaski: O
dziewczyno, skocz raz jeszcze do wody, żebym po raz drugi miał szansę uratować nas oboje!

W październiku 1957 roku, Alfred Camus otrzymał literacką Nagrodę Nobla. Był najmłodszym laureatem
Nobla, po Kiplingu (42 lata). Znajdujemy dwa zapisy w „Notatnikach”. Pierwszy: Nobel. Dziwne uczucie
przygnębienia i melancholii. Dwudziestoletni, ubogi, nagi, znałem prawdziwą chwałę. Moja matka.

Drugi zapis: Porażony tym, co mnie spotyka i o co się nie ubiegałem. I na domiar jeszcze wszystkie te ataki
tak podłe, że mam serce ściśnięte. Rebatet ( Lucie Rebatet – dziennikarz, kolaborował z hitlerowcami, w
czasie wojny Algierii z Francją był autorem oszczerczych artykułów o Camusie - JK) ośmiela się mówić o
moim pragnieniu dowodzenie plutonem egzekucyjnym, gdy razem z innymi pisarzami z Ruchu Oporu
żądałem ułaskawienia dla niego (i innych) skazanych na śmierć. Został ułaskawiony, ale dla mnie nie ma
łaski. Znowu chęć opuszczenia tego kraju. Ale dokąd?...Pogardzać jest ponad moje siły. Tak czy inaczej,
muszę sobie poradzić ze strachem i niepojętą paniką w jakie mnie wtrąciła ta niespodziewana nowina.

Do matki, przebywającej w Algierii wysłał telegram: Mamo, nigdy mi Ciebie tak bardzo nie brakowało.

W Polsce, jego triumf zbiegł się z odwilżą Października 56`. Na półkach księgarskich znalazły się dotąd
niedostępne pozycje. Polski bunt październikowy był rozumiany nieco inaczej od camusowskiego, jednak
pozostawał buntem, więc w gronie gimnazjalnym i studenckim utożsamialiśmy się z autorem „Upadku”. W
październiku 1957 r. rozpocząłem studia uniwersyteckie na KUL-u. Na jednych z pierwszych zajęć z etyki,
filozof, humanista, wówczas jeszcze młody asystent, więziony w okresie stalinowskim, Adam Stanowski
zadał temat: sprawiedliwość i wolność w twórczości wybranego pisarza. Pierwszym utworem Camusa
przetłumaczonym w Polsce był dramat „Kaligula”. Byłem pod wpływem Camusa. Nie wiem, czy to, co
napisałem o autorze „Obcego” miało jakąkolwiek wartość, natomiast z Adamem Stanowskim (później
działaczem „Solidarności” w Lublinie i senatorem III RP) znalazłem wspólnotę myśli. Do zbuntowanego
camusowskiego grona dołączył poeta Edward Stachura. Sted rozpoczął na KUL-u studia na romanistyce,
jego rodzina wróciła po latach z emigracji z Francji, znał utwory Camusa jeszcze z pobytu we Francji.

Kończę ten esej, jednak w istocie chyba nawet nie dotknąłem sedna camusowskich myśli. Nie ukazałem
bohatera absurdalnego, jakim jest Syzyf. Jest nim, czy może być nim każdy z nas. Syzyf napina ciało i
zaczyna dźwigać kamień , pcha go w górę po stoku, na twarzy Syzyfa widać ból i wysiłek. Dłonie obejmują
głaz, paznokcie zdają się wbijać w kamień, palce krwawią. Należy zrobić wszystko, aby się nie wymknął. I
wreszcie cel został osiągnięty. Alleluja! – zawołają jedni. Hurra ! – krzyczą drudzy. Ale jest to jedynie złuda
nie zwycięstwo. Syzyf za chwilę zobaczy jak kamień runie w dół. Syzyf żyje w absurdzie. W absurdalnym
marszu przez życie. W zmęczonym skupieniu schodzi więc na równinę. Tam, gdzie głaz spadł z góry i już
czeka na niego. Głaz-kamień. Życie w radości i udręce. Syzyf zbiera w sobie resztki sił i resztki nadziei -
stanął przy kamieniu. Będzie próbował jeszcze raz, potem kolejny raz, i jeszcze jeden raz. Nabiera
powietrza w płuca, kilka łyków wody dla orzeźwienia, połyka lekarstwo, aby wróciła sprawność. Aż do bólu
spina mięśnie. Znowu zmierzy się z górą. Choć już teraz wiadomo, wie o tym Syzyf, wiemy o tym my
wszyscy, jaki będzie finał. Syzyf stojąc na równinie, jeszcze przed startem jest świadom klęski. Więc cierpi.
Cierpienie i myśli o samobójstwie towarzyszą nam przez całe życie. Ale mimo to Syzyf nie odpuszcza, nie
poddaje się, nie tchórzy. Choć przecież wie, że kamień znowu spadnie. Nie liczy się to, co będzie, ważne
jest to, co teraz. Więc teraz trzeba pchać kamień, aby wynieść go na górę. Już stanął przy nim, ujął go,
zaparł się nogami, pcha głaz na szczyt, po raz kolejny rozpoczyna życie przez mękę. Absurdalny sens
egzystencji. Szczyt przed nami! Szczyt nie do zdobycia!

12
Alfred Camus zginął 4 stycznia 1960 roku, w wypadku samochodowym, cztery kilometry za Sens, między
Champigny-sur-Yonne a Villeneuve-la-Guayard. Samochód wpadł w poślizg i uderzył w drzewo. Samochód
prowadził przyjaciel Camusa, jego wydawca Michel Gallimard. Z czworga pasażerów na miejscu zginął
tylko Camus. Jadący z nimi pies – zaginął. Gallimard umarł w szpitalu pięć dni później. Na adres Camusa, 4
stycznia 1960 r. przyszło pismo z ministerstwa przyznające mu subwencje na założenie i prowadzenie
własnego teatru. Miało się spełnić marzenie jego życia.

Przy pisaniu eseju o Camusie korzystałem z pracy Oliviera Todda, Albert Camus, 1999, str. 854 i książki
Joanny Guze, Albert Camus: Los i lekcja, 2004, str. 70 oraz utworów Alberta Camusa: Notatniki (1935-
1959); Dwie strony tego samego; Obcy; Mit Syzyfa; Dżuma; Człowiek zbuntowany; Upadek; Pierwszy
człowiek

2. MARIA DĄBROWSKA W LATACH STALINIZMU


Trzynaście tomów „Dzienników” Marii Dąbrowskiej po wielu latach ujrzały światło dzienne. Wydanie
całości „Dzienników” to zasługa Tadeusza Drewnowskiego i transformacji ustrojowej 1989 roku; po
upadku PRL przestała istnieć cenzura polityczna. Tadeusz Drewnowski, ongi publicysta i krytyk, obecnie
profesor Polskiej Akademii Nauk, zajmował się twórczością autorki „Nocy i dni” od zawsze. Pierwszym
miejscem, w którym opublikował skromne ich fragmenty była „Literatura”, redagowana w czasach PRL
przez Gustawa Gottesmana (za śmiałe redagowanie tygodnika został z fotela redaktora naczelnego
usunięty, jego miejsce zajął Jerzy Putrament). Jednocześnie zostało zapowiedziane wydanie
pięciotomowego wyboru „Dzienników” w „Czytelniku”, który tradycyjnie wydawał dzieła Dąbrowskiej.
Ówcześni dyrektorzy „Czytelnika” przedstawili ok. 250 zastrzeżeń cenzuralnych i następnie w gorliwości
partyjnej przesłali je do KC. Jeden z liderów PZPR, odpowiedzialny za prasę i wydawnictwa, Jan Szydlak nie
pozostawił złudzeń co do losów „Dzienników”. Nie tylko zakazał druku przekazanej mu wersji, zabronił
nawet na jakiekolwiek wzmianki o „Dziennikach”, słowem skazał je na nie-byt, na śmierć. To, co można
zrobić z człowiekiem, nie da się jednak uczynić z książką, nawet jeśli się ją spali.

Tadeusz Drewnowski czekał na stosowną sytuację polityczną, aby ponowić starania o wydanie
„Dzienników”. Karuzele personalne na najwyższych szczytach władzy w PRL zwykle albo zaostrzały albo
luzowały politykę centralnie sterowaną. Starania o wydanie pięciotomowego wyboru „Dzienników” podjął
w początkach lat osiemdziesiątych. Dyrektorem „Czytelnika” był wówczas Stanisław Bębenek. Zapisał się
rozsądkiem i często odwagą w podejmowaniu decyzji wydawniczych. Pięć tomów - nieco okrojonych przez
cenzurę – ukazało się w 1988 r.

W pierwszych latach III Rzeczpospolitej wyszły kolejne tomy. Wkrótce można było przystąpić do wydania
całości „Dzienników”. Pojawiła się jednak przeszkoda całkiem innej natury. Miejsce cenzora zajął pieniądz,
zysk finansowy stał się dla wydawców sprawą nadrzędną. Z pewnymi wyjątkami. Tadeusz Drewnowski
doprowadził dzieło do zaszczytnego końca. „Dzienniki” wydała Polska Akademia Nauk, w sprzedaży
dostępne były w połowie 2010 roku. Co prawda nakład liczył zaledwie 300 egzemplarzy !!!, jednak
najważniejsze, że „Dzienniki” Marii Dąbrowskiej się ukazały!

Niezwykłość „Dzienników” polega na tym, że autorka prowadziła je przez dziesiątki lat, od I wojny
światowej do czasów Władysława Gomułki w PRL. Nie brak w nich szczegółów z życia intymnego,
codziennego, politycznego itd. Maria Dąbrowska przebywała w wielkim świecie. Żyła przy tym sprawami
codziennymi ludzi przeciętnych. Najbogatszy był jednak jej świat wewnętrzny. Nic nie umykało przed jej
piórem. Ani marna kolacja na przyjęciu u państwa Parandowskich, ani nie najlepsza rola teatralna wielkiej
aktorki i jej przyjaciółki Elżbiety Barszczewskiej. Nie zajmowała się plotkarstwem, po prostu zapisywała

13
wydarzenia mijających dni, nawet takie, które dotyczyły bólu zęba czy kupna intymnych części garderoby.
A nade wszystko „Dzienniki” są głęboką refleksją nad własnym życiem i Polską. Otrzymaliśmy dzieło wolne
od jakichkolwiek cięć cenzorskich (wszak poza polityczną cenzurą istnieje wiele innych, np. kościelna,
obyczajowa, podejmowana przez rodzinę, spadkobierców). W natłoku dominującej obecnie, banalnej
codzienności medialnej, „Dzienniki” przez krytyków zostały prawie niezauważone. Ale i tak trwale
pozostaną w historii.

Lektura „Dzienników” jest podróżą po najważniejszych wydarzeniach od 1914 do 1965 r. Naszą, na tych
łamach, wędrówkę ograniczymy do czasów stalinowskich, Dąbrowska poświęciła im najwięcej uwagi. Był
to najbardziej dramatyczny okres w dziejach Polski w XX wieku, nie licząc oczywiście okupacji
hitlerowskiej. Gdy jednak czasom II wojny światowej pisarka poświęca niewiele ponad 200 stron (1 tom),
to lata stalinowskie w Polsce zamyka na przeszło 900 stronach (4 tomy).

Dąbrowska z systemem stalinowskim, pierwszy raz zetknęła się we Lwowie. Przybyła tu, w pierwszych
dniach września, z zamiarem wyjazdu na Zachód, wraz z wieloletnim towarzyszem życia, Stanisławem
Stempowskim. Był on w II Rzeczpospolitej był działaczem społecznym i politycznym, wolnomularzem –
wielkim mistrzem Wielkiej Loży Narodowej Polski, pamiętnikarzem, tłumaczem, z Dąbrowską związał się
1926 roku, był ojcem Jerzego Stempowskiego - wybitnego intelektualisty, współpracownika paryskiej
„Kultury”, w 2010 r. ukazały się, w trzech tomach, listy pisane między Dąbrowską a Jerzym Stempowskim.
Wkrótce po przybyciu Dąbrowskiej i S. Stempowskiego do Lwowa, wkroczyli Sowieci. Dość szybko udało
im się wydostać ze Lwowa, powrócili do Warszawy, gdzie autorka „Nocy i dni” zaczęła działać w
konspiracji. W „Dziennikach” nie znajdujemy zapisów z tych miesięcy. Nie wspomniała o pakcie
Ribbentrop – Mołotow i agresji sowieckiej 17 września 1939 r. Pisarka zawiesiła prowadzenie
„Dzienników” na ponad 10 miesięcy.

Chroniła „Dzienniki”, drżała o nie, także w PRL. Nie wiemy kogo wtajemniczyła w ich pisanie,
prawdopodobnie Stanisława Stempowskiego i pisarkę Annę Kowalską. Wiadomo, że lękała się o nie, pisała
je ręcznie, w zeszytach, nie na maszynie, z której korzystała przy innych pracach twórczych. Pisała w
„Dziennikach” prawdę i tylko prawdę. Miała pełną jasność tego, co mogło ją czekać, gdyby dostały się w
niepowołane ręce.

W spojrzeniu na 45 lat Polski Ludowej popełniany jest pewien błąd. Jest nim zrównywanie lat
stalinowskich z innymi okresami. Stalinizm w Polsce obejmuje lata 1948-1955. Nigdy potem nie zapanował
w Polsce tak nieludzki system. Towarzyszom radzieckim „dosyłano” na Syberię oficerów AK i armii gen.
Andersa. Tysiące górników ze Śląska wywożono w głąb Rosji, pod pretekstem ich sympatii proniemieckich.
Warto przytoczyć dramatyczne wydarzenie, nie z Polski co prawda, lecz stalinizm był wszędzie nieludzki.
Poeta rosyjski Osip Mandelsztam ( urodzony w Warszawie) napisał wiersz o Stalinie, nie był drukowany,
skądże, jednak agenci NKWD krążyli w otoczeniu poety, wiersz znalazł się na biurku dyktatora. Oto jego
fragment:

…A w półsłówkach, półrozmówkach naszych


Cień górala kremlowskiego straszy.
Palce, tłuste jak czerwie, w grubą pięść układa,
Słowo mu z ust pudowym ciężarem upada.
Śmieją się karalusze wąsiska
I cholewa jak słońce rozbłyska…

Mandelsztam nie został zabity kulą w tył głowy, to byłoby zbyt „humanitarne”. Stalin nadzorował, aby
poeta umierał latami, wolno zamęczano go na śmierć. Dąbrowska podobnego wiersza nie napisała, lecz w

14
„Dzienniku” nie kryła obrzydzenia i nienawiści do „chorążego pokoju” ( takie było jedno z „pokojowych”
funkcji zbrodniarza). W „Dziennikach” przytoczyła następujący „ustępowy wierszyk”:

Sraj na trumnę Lenina,


sraj na trumnę Stalina,
sraj na cały ten rząd pieski,
ale nie sraj na te deski.
Polaku, sraj spokojnie, czuwa nad tobą wielki Stalin.

Dąbrowska w „Dziennikach” stąpała po bardzo grząskim gruncie i zdawała sobie z tego sprawę. Za
powiedzenie dowcipu antyrządowego szło się w na 5 lat więzienia. Za cytowane przez pisarkę „wierszyki”
zsyłano tam, gdzie znalazł się poeta Mandelsztam. Dąbrowska pisząc „Dzienniki” bała się. O siebie i
najbliższych. Grozę zbliżającego się do Polski stalinizmu obrazuje następujące wydarzenie: W Olsztynie
dwaj Rosjanie z NKWD przyszli do szkoły podstawowej, żądając wydania troje dzieci (rodzeństwa)
aresztowanej przedtem nauczycielki. Gdy obecna nauczycielka nie chciała, powołując się na brak rozkazu
polskich władz, wykpili ją mówiąc: „Czy ty udajesz głupią (duraka odstawlajesz), czy nie wiesz, że my tu
rządzimy…Okazało się, że sprawa jest „uzgodniona” przez „sprzymierzone czynniki najwyższe”. Dzieci
zabrano i wywieziono. Były to dzieci matki aresztowanej za – rzekomo- działalność antysowiecką…Dawniej
wywoziło się biskupów i panów, teraz w czasie demokracji – małe dzieci szkół powszechnych.

Notatki Marii Dąbrowskiej o terrorze stalinowskim w Polsce są jednym z najcenniejszych świadectw


epoki. Były to również czasy ciężkie i ważne w życiu osobistym autorki „Nocy i dni”. Kochała dwie osoby,
poważnie schorowanego Stanisława Stempowskiego oraz Annę Kowalską. Zmagała się ze swoimi
słabościami fizycznymi i moralnymi. Gdzie przebiegała granica, której nie wolno było przekroczyć w
kontaktach z reżimem? O umiejętności i konieczności zachowania moralnej busoli pisał socjolog Jan
Strzelecki (zginął w stanie wojennym, w wypadku samochodowym, w niejasnych okolicznościach,).
Dąbrowska z pewnością busolę tę posiadała, może z jednym poważnym wyjątkiem i kilkoma mniejszej
rangi.

31 grudnia 1944 r. Dąbrowska zanotowała: Dziś odbyło się w Lublinie proklamowanie Komitetu
Lubelskiego – jako tymczasowego rządu Polski. Rząd nowej Targowicy – siewca rozłamu i niezgody w
narodzie. – Z 15 ministerstw wśród nich oczywiście Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego – polskie
NKWD. – To wszystko też mnie szalenie zgryzło – Usankcjonowanie dawnych rozłamów Polski, a w każdym
razie dawnych rozbiorów Rosji-

W następnych dniach pisarka nie kryła radości, spotykała się z bliskimi, zapraszała, zachowywała się jakby
chciała wszystkich, umęczonych hitlerowską okupacją, przygarnąć i wesprzeć. Zbliżał się dzień kapitulacji
III Rzeszy. Jednak już w pierwszych dniach 1945 roku Dąbrowska nie miała złudzeń, w Moskalach widziała
drugiego okupanta: O w jakże rozpaczliwie smutnych okolicznościach przychodzi ta chwila, wyzwolenie od
Niemców. Pomyśleć – dziś rano jeszcze byli tu Niemcy – a wieczorem jesteśmy już pod okupacją
bolszewików…To co teraz zrobiono z Polską przechodzi wszystko, co znane jest w dziejach jako cynizm i
narzucenie narodowi obcej woli przemocą – I pomyśleć, że ten nieszczęsny naród po pięciu latach tak
straszliwych ofiar, takiej niezłomnej walki i pracy podziemnej – przeciwko Niemcom –niema nawet tej
satysfakcji, żeby historję tę cudowną walki i pracy i ofiar i laurem uwieńczyć. Bo tę naszą krew i walkę –
opluto, zbeszczeszczono, przekreślono. Zaistniał cudowny fakt skupienia się całego narodu pod rządem
londyńskim.

Po Jałcie, gdzie prezydent USA Franklin D. Roosevelt i premier W. Brytanii sir Winston Churchill ulegając
presji Stalina, oddali Polskę w strefę wpływów Rosji Sowieckiej, Dąbrowska nie kryła oburzenia: jak można
było tak z Polską postąpić? Potem jednak próbowała dostrzec jaśniejsze punkty rodzącej się nowej

15
rzeczywistości, można odnieść wrażenie jakby ich celowo szukała, jakby chciała się, na siłę, uspokoić. Gdy
dostrzegła jakąś jaskółkę wiosny, unosiła ją chęć do życia. W maju 1945 r. notuje: Na halach odkrywam
zabawną rzecz – improwizowane uliczne restauracyjki. Kobiety w saganach doskonale opakowanych
gałganami i papierem w rodzaju dogrzewaczy sprzedają „pyzy” (kluski ze surowych kartofli), fasole z
sosem, zupy, a na deser przecierany kompot rabarbarowy…Pyzy były świetne; okraszone i gorące. To
będzie moja stołówka. Krótko przed grudniem 1948 r., gdy w Polsce usankcjonowany został stalinizm: Na
koncercie „dla przodowników pracy” w Romie, grano Symf. de- dur, nr 10 Haydna – bardzo piękną. I z
której widać, jak nie tylko z Bacha ale i z Haydna wyszedł Beethoven. Potem Tarantela Szymanowskiego w
orkiestrowej instrumentacji Fitelberga, bardzo mi się od początku do końca podobała. Ale co najciekawsze
– na owacje i żądania robotniczej publiczności była dwa razy powtarzana. To są jednak nowe rzeczy
pozytywne.

Polacy byli zmęczeni okupacją niemiecką i coraz bardziej przestraszeni komunistycznymi porządkami. Ale
przy tym nie tracili nadziei. Humor w narodzie nie zginął. W tym czasie, mimo strachu przed ich
opowiadaniem, rodziły się, niczym grzyby po deszczu, polityczne dowcipy i anegdoty. Z upływem czasu
inna była ich tonacja. Wiele z nich Dąbrowska przytacza, oto niektóre:

Zmieniono dekretem godło państwowe. Zamiast orła w czerwonym polu – będzie w czerwonym polu –
zielona lipa.

Słyszałam nową anegdotkę, że UB ogłasza konkurs na najlepszy dowcip polityczny, a jako pierwszą
nagrodę wyznacza – 15 lat więzienia.

Nieprzyzwoite anegdotki w związku z połączeniem PPR i PPS. Nowa nazwa ma brzmieć: Demokratyczna
Unia Partii Antyfaszystowskich, w skrócie DUPA. I druga: jak się razem zleli, niech się razem zesrają.

W ogonku stoi młoda kobieta ze sfer robotniczych. Podchodzi do niej mąż czy brat i pyta: „No, co? Jest
mięso?” Kobieta odpowiada: „No nic, stoję. Podobno jest, ale ile to jeszcze godzin czekać? Chyba się nie
doczekam”. Robotnik na to: „Tak. Jednym słowem – sytuacja jest, tylko wyjścia nie ma”.

Ucznia pytają na egzaminie z tzw. „ zagadnień”. W jakiej Polsce żyjemy?” Uczeń odpowiada: - „W
Ludowej”. – „A do jakiej Polski dążymy?” – „ Do socjalistycznej”. – „Dobrze, bardzo dobrze. A w jakiej
Polsce żyliśmy przed wojną?” Uczeń odpowiada bez namysłu: „W niepodległej”.

Na meczach sportowych z drużynami sowieckimi tłumy z reguły demonstrują przeciw protegowanym przez
sędziów zawodnikom sowieckim. Nie rzadkie są okrzyki: „Bij go za Katyń!” „A bij go, dobij tego gołąbka
pokoju”

W Polsce mają zostać zlikwidowane wszystkie wytwórnie łóżek i tapczanów do spania, jako zbędnych już
mebli. Bo reakcja nie śpi, partyjni i UB czuwają, a reszta siedzi.

Co to jest myśl? Chwila wytchnienia między sloganami. Co to jest komunizm? Okrutna zemsta burżuazji
nad proletariatem.

Dąbrowską zapraszano na narady i wiece, pisząc o tym w „Dziennikach” nie kryje wstydu, często nie była
do końca zorientowana, czego agitka dotyczy, z tego powodu, pewnego razu wynikł następujący
kalambur: Á propos nazw ulicznych, niedawno słyszałam anegdotkę w związku z ową komisją do zmiany
nazw ulicznych w Warszawie. Że mianowicie Komisja ta wysłała do Stalina depeszę z prośbą, aby zmienił
nazwisko na Ujazdowski. Zabawne, że gdy zaczęto opowiadać tę anegdotkę i doszło do słów: „depeszę do
Stalina”, ja myśląc, że to mowa serio, przerwałam mówiąc: „ Ja nie byłam na tym posiedzeniu”.

16
W „Dziennikach” znajdujemy opisy wydarzeń, które same w sobie są anegdotami, najczęściej nie wiele w
nich do śmiechu, ukazują rozmiar beznadziei, głupoty, skali totalitaryzmu:

Oto w kopalni Silesia zwołano wielki wiec robotników dla wypowiedzenia się przeciw „cudowi
lubelskiemu”. Prowadzący zebranie agenci UB i komuniści przeczytali rezolucję do uchwalenia.
Przewodniczący zapytał: „Kto jest za rezolucją?” Odpowiedziało głuche milczenie, mówiące: „Nikt!” Potem
pytanie: „Kto jest przeciw rezolucji?” Oczywiście, znowu głuche milczenie. Podły strach spętał już przecie
wszystkie dusze…Wobec tego przewodniczący ogłosił: „Rezolucja została uchwalona”. Potem wstał
robotnik, jakoby partyjny komunista i powiedział: „Nie wierzę w cuda. Byłem w Dachau, cierpiałem
prześladowanie, widziałem jak męczono ludzi. Żadna Matka Boska nie wystąpiła wtedy z cudem, co by nas
uratował. Ale oto w tej chwili byłem świadkiem cudu. Było głosowanie. Za rezolucją nie głosował nikt, a
rezolucja została uchwalona”. Podobno nazajutrz aresztowano tego śmiałka.

Pisarka pełna obaw stwierdza: chcą nas „upolitycznić”, a pisarzy „przeszkolić ideowo”. Odrzuca życie na
emigracji, odrzuca emigrację wewnętrzną, przy tym stale zabiega, aby wydawano jej książki. Tłumaczy się
przed samą sobą: przecież Polski nie można bojkotować. I tak niepostrzeżenie dla samej siebie, aczkolwiek
jest przeciwko, to jednak pewnej formy kolaboracji nie odrzuca. Przez wszystkie lata będzie toczyć
wewnętrzną walkę. Nie ona jedna. Tyle, że inni przekroczyli granicę „przyzwoitości”, ową - jak napisze za
lat kilkanaście Zbigniew Herbert – granicę dobrego smaku. W sierpniu 1945 r. woła w „Dziennikach”
rozpaczliwie: O ile nie zajdą jakieś wielkie wydarzenia i przeobrażenia duchowe ludzkości – pogrążymy się
w nowy okres rosnącej (jak po 1815 r.) niewoli – Smutek tego wszystkiego jest tak żrący i deprymujący, że
coraz częściej żyć się nie chce. Coraz częściej – co odnotowuje – sięga po szklankę wódki. Alkohol pozwala
jej szybciej zasnąć. Jednak więcej jest nocy bezsennych. Z jednej strony – zdaje sobie sprawę co się święci,
z drugiej nie chce znaleźć się na marginesie, pragnie być czytana i podziwiana.

Od pierwszych dni po zakończeniu wojny wzięła się za tłumaczenie „Dziennika” Samuela Pepysa. W tych
czasach, wielu pisarzy, ograniczanych zakazami i rygorem cenzuralnymi, uciekała do tłumaczeń.
Najbezpieczniejsze było sięganie po poetów i pisarzy rosyjskich, cenzura wówczas wstrzymywała się od
ingerencji. Pepys aczkolwiek żył w odległym, siedemnastym stuleciu, z racji, że był przedstawicielem
„wrogiej” literatury anglosaskiej, poddawany był bacznej „analizie”. Już po przetłumaczeniu Pepysa,
Dąbrowska borykała się z cenzurą dłuższy czas, zanim wydane w 1952 r. dwa tomy jego „Dziennika” stały
się bestsellerem. Pisarka wyrzucała sobie zapóźnienie w robocie – któremu doprawdy nie ja sama jestem
winna, ale ta atmosfera kłamstwa zatruwająca śmierdzącym jadem same korzenie twórczości. Kłamstwa,
w którym nie tylko pracować, ale żyć nie potrafię, duszę się, aż się zaduszę.

Prominentny ówczesny wydawca partyjny Jerzy Borejsza sprzyjał pisarce. Wysyłał po nią samochód, aby
skorzystała z zaproszenia na jakieś spotkanie lub przyjęcie. Jechała w złym humorze. Zawsze gdy mam się
zetknąć z tymi ludźmi, uprzytamniam sobie, ilu najszlachetniejszych ludzi unurzali modą rosyjską w kale,
zrobili szpiclami, obcymi agentami…męczą się w tej chwili w więzieniach, gdy ci tu uzurpatorzy prosperują,
gdy ja nawet prosperuję. Jakże ściskać ręce tylą krwi bratobójczej zmazane, rozmawiać z ludźmi, których
usta tyle kłamią. Borejszę ceniła za pomysły wydawnicze, nawet martwiła się, że źle wygląda: a jeśli
umrze, będzie to źle, bo na jego miejsce może przyjść tylko ktoś znacznie gorszy, ktoś w rodzaju
Kormanowej, która jest jawnym wrogiem wszelkiej polskości. Jerzy Borejsza był oczytany, znał języki obce,
Dąbrowska dostrzegła jednak, że i on jest ulepiony z tej samej gliny, co inni: ciekawa jestem, ile wyroków
na bardziej znanych ludzi, którzy mając nazwiska z jakim takim autorytetem, nie rzucali ich na szalę
Moskwy, ma w zanadrzu „liberalny pyknik” Borejsza i jego braciszek Różański, pułkownik i oprawca UB?
Kiedy myślę o tym przypomina mi się czasem, jak dawniej miewałam często sny, że skazana zostałam na
śmierć, że mnie prowadzą na egzekucję. Otóż jeśli kiedy istniałaby możliwość takiej mojej śmieci, to tylko

17
w tych ustrojach totalistycznych (wypaczających socjalizm), w których wszyscy ludzie niekłamani muszą
zginąć.

Reżim stalinowski umizgiwał się do pisarzy, artystów, intelektualistów. Ich obecność na państwowych
uroczystościach legitymizowała władzę. Jedni dali się uwieść „idei”, drudzy ustępowali na ćwierć, na pół
kroku, Dąbrowska nie miała złudzeń. W maju 1948 r. zanotowała: Pożerają mnie myśli i rozdzierają mnie
myśli. Trwały przygotowania do Światowego Kongresu Intelektualistów we Wrocławiu. Na sowiecką agitkę
przyjedzie Picasso i wielu wybitnych zachodnich twórców. Bierut przez wysłannika zapytał pisarkę,
dlaczego jest z nas niezadowolona. W rezultacie na Kongres, jak wielu innych pisarzy, pojechała. A potem
– jak inni, choć nie wszyscy – będzie toczyć walkę z sobą, chce ślad honoru własnego ocalić. W
„Dziennikach”: Chwiejność i ugodowość warstw tzw. elity duchowej, która w imię rozwagi chce coś ocalić
na podstawie kompromisu, istniała już w okresie upadku Grecji. Znakomici pisarze greccy zlecali uległość
Grecji wobec Rzymu. Wielcy mówcy nakazywali oprzeć się na Persach lub na Macedończykach. Byli agenci
Kserksesów i agenci Filipów, jak dziś są agenci Moskwy i agenci Waszyngtonu czy Londynu.
Nieprzejednany i nieugięty w oporze – a też do rozumnych kompromisów niezdolny – bywa tylko lud.
Kompromis jest sprawą intelektu, jest przygodą człowieka myślącego. Ale tragedia jego jest, jeśli nie
rozpozna, gdzie się kończy kompromis godziwy, a zaczyna zdrada. Kiedy zaczyna się zdrada? W którym
momencie? Gdy wstąpiłeś do partii czy dopiero wtedy, gdy zostałeś donosicielem UB? A może nawet
wtedy, gdy zginałeś kark na widok zbliżającego się prezydenta – oprawcy? Dąbrowska po premierze
„Fantazego”, połączonej z jubileuszem teatru Polskiego: Uroczyste przedstawienie z Prezydentem i
rządem. Pierwszy raz byłam na takim w obecnej Polsce. Przyjechaliśmy wcześnie i widzieliśmy, jak cały
skład teatru z Szyfmanem na czele biegnie kłusem (dosłownie) na powitanie Bieruta. Nawet osoby
skądinąd zasłużone (jak Szyfman dla teatru) , wobec systemu, jego wszechwładzy, tchórzyły, traciły ludzkie
cechy. Założyciel i wieloletni dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie, Arnold Szyfman w czasie okupacji
uratowany został dzięki rodzinie Tarnowskich w okolicach Sandomierza. Dąbrowska: przez dwa przeszło
lata u nich się na wsi chował. Otóż jakiś chłopak, Akowiec, który wówczas tam z lasu bywał i był mu znany,
teraz wpadł w ręce UB. Powołał się m.in. na Szyfmana. Szyfman zaświadczył o jego dobrej konduicie za
okupacji, ale podkreślił, że za czas obecny nie może ręczyć. Oto wspaniałomyślność uratowanych…

Stalinizm w Polsce usankcjonowany został w 1948 r., jego zmierzch przypadł w 1955 r., co ukoronowała
odwilż w Październiku 1956. Były to długie lata ludzkich nieszczęść, represji na skalę ciężkiej okupacji. W
grudniu 1948 r. odbył się zjazd zjednoczeniowy - PPR wchłonęła PPS. Dąbrowska, jak wielu innych pisarzy i
poetów, z Tuwimem i Iwaszkiewiczem, uświetniła” zjazd swoją obecnością. Zanotowała: Po pewnym
wahaniu i namyśle postanowiłam pójść. St., który znów leży chory, powiedział – i aż mną to wstrząsnęło,
bo mówił z łkaniem w głosie: „Trzeba, żeby ktoś tam poszedł i przeżył, i zobaczył tragedię ginącego narodu.
Przecież to jest nowy sejm grodzieński”. Nie wiem dlaczego, poczułam wtedy w całej sobie jakby gorący
protest i odpowiedziałam dość ostro.”- Otóż ja nie uważam narodu za ginący i nie uważam, aby to była
tragedia narodu ginącego. Gdybym tak myślała to bym nie poszła. To bym w ogóle nigdzie nie poszła, tylko
skończyła z życiem.

Przerażała pisarkę sowietyzacja kraju: 10.IV.1950. Poniedziałek Wielkanocny. Wczoraj rano, kiedy
otworzyłam radjo, rozległy się pieśni rosyjskie. Znów ta małpia złośliwość pokazująca tyłek pawian tam,
gdzie ludzie przywykli obcować z Bogiem? Czy tak się wychowuje nowego człowieka? Dąbrowska
dowodziła, że komunizm rosyjski jest chyba już i ostatnim na świecie, wstecznym, tyrańskim
imperializmem. Odwołała się do Marksa, który w 1848 r. pisał do Engelsa, że jego noga nigdy nie stanie w
kraju Hercena, nie wierzę bowiem – pisał autor „Kapitału”- aby rosyjska krew mogła odrodzić starą
Europę. Pisarkę irytowała uległość, czołobitność kolegów-literatów wobec towarzyszy radzieckich. Nie
kryła cierpkich słów pod ich adresem, wymienia ich po nazwisku, dla pisarzy i poetów, których ukąsiło
żądło stalinizmu, nie znajduje usprawiedliwienia. Sama jednak szła na koniunkturalne ustępstwa, a to

18
napisała jakieś opowiadanko o żołnierzach Armii Czerwonej, na cześć przyjaźni polsko – radzieckiej. A to
korzystała z rządowej limuzyny. A to nie odmówiła udziału w partyjnym capstrzyku. Doszło nawet do tego,
że otrzymała tajemniczą legitymację: wczoraj niespodzianie dostałam list podpisany przez Janinę
Broniewską (pierwszą żonę poety) i załączoną przy nim…legitymację członka Klubu Literatów PZPR. List
zawiadamia po prostu, że mi przesyła ową legitymację, donosząc ile wynosi wpisowe, składka. List
zignorowała. Przyjęła również zaproszenie na uroczystość z okazji 60 rocznicy urodzin Bieruta.

Przyjęcie było przygotowane z bizantyjsko-stalinowskim rozmachem. Bierut królował w sali wystrojonej na


biało-czerwono, czego tam nie było! Szynki, łososie…zakąski aż do kawioru włącznie, stosy pomarańcz,
których na mieście już dawno niema. Autorka „Nocy i dni” stała się gwiazdą wieczoru: Gdyśmy wreszcie do
niego dotarli, zanim jeszcze zdążyłam usta otworzyć, zaczął mówić trzymając moją rękę w swojej,
ogromnej jak narzędzie: „Bardzo się cieszę, że mogę odnowić z panią znajomość z przed czterdziestu lat”.
Wiedząc, że za młodu wychowywał się u Papieskich w Lublinie, bąknęłam: „Chyba w Lublinie?”. „Tak, pani
mnie nie pamięta, ale ja panią dobrze pamiętam”. Ja znowu: „ To tak dawno i byliśmy tacy młodzi” ( a w
istocie rzeczy nigdy żadnego Bieruta w Lublinie nie poznałam). Na co Bierut: „Tak, pani była młoda.
Oczkami strzelała pani do chłopców”. Tu już wpadłam w ten ton i mówię: „No i chłopcy do mnie”. „ Tak,
tak, ja się też podsuwałem, ale pani była tak otoczona, więc bez powodzenia. A od tego czasu znałem już
panią tylko z książek…”

Każdy „flirt” z reżimem odchorowywała, wyrzucała sobie uległość, łatwość, z jaką przyjmowała
zaproszenie, czuła do siebie niesmak i jednocześnie szukając usprawiedliwienia tłumaczyła naiwnie, że
przecież warto zobaczyć, jak to wszystko wygląda z bliska. Co kierowało pisarką, że gościła na
stalinowskich salonach? Czy rzeczywiście ciekawość wielkiego, peerelowskiego świata? Może powodowała
nią kobieca próżność słynnej pisarki, dbałość o popularność? A może raczej lęk, strach, obawa przed
niewiadomą, co się stanie, gdy rządzące czynniki odnotują jej nieobecność. Zlekceważenie jednego czy
drugiego zaproszenia, mogłoby przecież być uznane za wrogi akt polityczny. Musiałaby za to zapłacić a
przecież bardzo pragnęła, aby wydawano jej książki, chciała otrzymać bardziej przestronne mieszkanie.
Czy to wystarczające usprawiedliwienie? Znała granice przyzwoitości, na ile je przekraczała? Miała wysokie
dochody, dzięki którym utrzymywała wiele osób, pomagała rodzinie, znajomym, tym, którzy byli
represjonowani i pozostawali bez środków do życia. Jak żyć godziwie w systemie totalitarnym?
Zanotowała w „Dziennikach:

Jakiekolwiek są złe strony obecnej rzeczywistości – cel może być tylko jeden: wykorzystać w takim stopniu,
jak tylko to jest możliwe, każdą pozytywną szansę, jaką ta rzeczywistość daje. A nie istnieje rzeczywistość,
która nie daje żadnej pozytywnej szansy. To już mówiąc najskromniej, bo prawdę powiedziawszy, nasza
obecna rzeczywistość daje Polsce w wielu rzeczach szanse ogromne. Jeśli o czym rozpaczam, to o tym, że
Rosja i ustroje jej w tej chwili podlegające popełniają tak przeraźliwe zbrodnie i takie kretyńskie błędy, i że
wskutek tego ten eksperyment może się nie udać. A często doświadczam pewności, że przy tych błędach i
zbrodniach nie może się udać. Stwarza bowiem atmosferę nieoddychalną tak męczącą i nudną, że ludzie
tego nie będą w stanie wytrzymać. Człowiek z natury rzeczy nie znosi takiego trybu życia, jaki mu Rosja
zaaplikowała.

W marcu 1955 r. umarł Stalin. Polakom narzucono ogólnonarodową, kilkudniową żałobę. Z głośników,
zainstalowanych w miastach, miasteczkach i wsiach , od rana do wieczora grano Marsza żałobnego
Chopina ( jakby nie wiedząc, że kompozytor z całego serca nienawidził „braci”-Moskali). Dąbrowska
opisuje reakcję „ulicy”, tłumioną radość, która tu i ówdzie, wybuchała z okrzykiem: zdechł pies. Po takim
zawołaniu natychmiast następowały aresztowania. Kto nie demonstrował smutku po śmierci zbrodniarza,
tego zaliczano do wroga, stawał się przestępcą. Czy to obawa przed represjami sprawiła, że pisarka uległa
namowom władz i zgodziła się na pisemną wypowiedź o śmierci Józefa Stalina? A może nie chciała znaleźć

19
się na marginesie wydarzeń? „Wypowiedź” ukazała się w „Życiu”, druga, licząca 20 wierszy w „Nowej
Kulturze”. W „Dziennikach” tłumacząc się przed sobą, że uległa interwencji i dodała do tekstu, już po jego
przesłaniu do redakcji, jedno, czy drugie słowo o „chorążym pokoju”, które przyniosło jej tak złą sławę,
broni się mało przekonywająco: uległam i dodałam to zdanie, myśląc sobie, że wszystko nie ważne skoro
już umarł ten straszliwy despota. Ostatecznie to też „prawda obiektywna”, że był oficjalnie przywódcą
owego „ruchu pokoju”. „Wypowiedź” zapamiętali jej czytelnicy, otrzymywała obraźliwe anonimy i listy od
znajomych, w których wyrażano zdumienie i dezaprobatę. Przez pewien czas objął ją towarzyski bojkot. Z
polecenia Komitetu Centralnego PZPR wzięła udział w akademii żałobnej w warszawskiej Hali Mirowskiej.
Ten fakt uszedł uwadze opinii publicznej, pisze o nim w „Dziennikach”, ale „wypowiedź ku czci”, pamiętać
jej będą długo. Jerzy Zawieyski ( pisarz katolicki, przez osiem lat nie podejmował żadnej pracy, nie
drukowano go, żył w biedzie) w dzienniku zapisał: Lały się panegiryki, hymny, elegie. Nawet Dąbrowska,
wielka pisarka, splamiła swoje pióro żałobnym artykułem o Stalinie. Czytało się to ze wstydem i zgrozą.

Napisała tekst plamiący jej imię a przecież nienawidziła i systemu, i Stalina, i tego upadlania człowieka, i
tej powszechnej rusyfikacji Polski i Polaków, słowem tego wszystkiego, co przyniósł okres stalinowski.
Niezbadane są ludzkie kroki. Niezrozumiałe jest skąd się bierze jeden zły czyn, na tysiąc chwalebnych.
Często do historii przechodzi ten jeden. W przypadku Marii Dąbrowskiej do historii przeszły jej książki. Z
satysfakcją odnotowywała zbliżanie się politycznej odwilży. Sygnałem płynącym z Moskwy była kara
śmierci na głównym wykonawcy zbrodniczych decyzji Stalina, szefie NKWD Berii. Pisarka z radością
odnotowała nadawanie w radiu kolęd w okresie świąt: Ostatnimi laty w wilię nadawano ostentacyjnie
muzyką rosyjską i taneczną. Nawet mnie wzruszyło ułaskawienie kolend, jakby ktoś najbliższy wrócił z
zesłania.

Stalin umarł, ale stalinizm w Polsce trzymał się jeszcze przez dwa lata całkiem dobrze, nawet się nasilił.
Prymas Tysiąclecia Stefan Wyszyński zaaresztowany został pół roku po śmierci Stalina. Odbył się pokazowy
proces biskupa kieleckiego Czesława Karczmarka, którego oskarżono o zdradę. Odwilż zaczęła się dopiero
po nagłej śmierci Bieruta w Moskwie, w 1955 r.

Pisarka zaczęła dostrzegać oschłość przywódców partii do swych wiernych towarzyszy – pisarzy i
kokietowanie dotychczasowych oponentów. Niektórzy pisarze – stalinowcy robili rachunek sumienia,
oddawali legitymacje partyjne. Twórcy zawsze byli bardziej ulegli od narodu. Dąbrowska: W narodzie, a
zwłaszcza w prostym narodzie nic się nie zmieniło, jeśli idzie o stosunek do rządu. Inteligencja
„współpracuje” pełna wewnętrznych albo jawnych zastrzeżeń, naród w olbrzymiej większości wciąż mówi i
myśli – nie! Wielka pisarka tego „nie”, nie potrafiła powiedzieć. Niejako w zamian drukowano jej utwory,
otrzymała nowe, przestronne mieszkanie. 22 lipca przyjęła krzyż komandorski z gwiazdą orderu
Odrodzenia Polski, z ludzi wybitniejszych byli chyba tylko Wnuk i Słonimski. Kilka dni później, przy pisaniu „
Dzienników” wyrzuca z siebie całą prawdę: Powietrze w Polsce jest zatrute. Zatrute Rosją, tym
bazyliszkiem narodów. Na kim spoczną oczy Rosji, na tym wyrok konania. Powietrze jest też zatrute
nienawiścią, jaką żywi 95 % pracującego ludu Polski do Rosji i do ustroju. Przez blisko 10 lat nie spotkałam
człowieka, co by był nie już zachwycony, ale choćby zadowolony. Nawet ci, co przyznają pozytywne
znaczenie wielu dzisiejszych osiągnięć, czują że ceną ich jest obroża. I to deprymujące, duszne kłamstwo,
przecież wszyscy kłamią, a ja sama nie wiem już, co się ze mną dzieje, co myślę, co czuję. Ja, prawdziwa,
leżę zdeptana moimi własnymi stopami. I nigdzie nic, żadnej przeciwwagi – niema nigdzie świata, dla
którego warto byłoby żyć. Doprowadzić do takiego stanu mnie, co tak uwielbiam życie, że zdawało się – nic
nie może mi go obrzydzić – to coś mówi o naszej rzeczywistości.

Kończymy wędrówkę po kilku zaledwie tomach „Dzienników” Marii Dąbrowskiej, przybliżyliśmy zaledwie
jedną trzecią część, bogatego 13- tomowego zapisu. Ta jedna trzecia część „Dzienników” jest jednak
nadzwyczaj cenna. Pisarka ukazała potworny czas stalinizmu bez retuszu. Ukazała cierpienie swoje i

20
innych. A także wiarę, siłę człowieka w jego walce ze złem, choć nie tylko w jej przypadku – o wiarę i
moralną siłę – było bardzo trudno. „Dzienniki” wydała Polska Akademia Nauk, Wydział I Nauk Społecznych
Komitet Nauk o Literaturze. W cytatach fragmentów„Dzienników” zachowana została pisownia oryginalna,
w niektórych przypadkach odbiega od obowiązującej obecnie.

3. SPOWIEDŹ MROśKA
Sławomir Mrożek skończył w 2010 roku 80 lat i zaskoczył „Dziennikiem”, który pisał od dziesięcioleci, jak
twierdzi, bez zamiaru publikowania, w co należy wierzyć, gdyż mało kto, może nikt, nie zdobyłby się na
taką szczerość, na jaką zdobył się autor „Tanga”. Szczerość graniczy momentami z kiczem. Przede
wszystkim filozoficznym ( bo Mrożek filozofem nie jest), a nawet literackim (choć Mrożek jest wybitnym
autorem sztuk teatralnych). Lecz ów kicz, z którego, ten i ów krytyk pokpiwa, jest szczególnej
proweniencji.

Sławomir Mrożek nie pisze kiczowato, natomiast momentami sięga do kiczu, jako formy zapisu, zdaje się
za nim chować, kryje się, aby tym brutalniej uderzać w samego siebie. W swoją przeszłość, życie i
twórczość. Jest to w istocie poszukanie odpowiedzi na pytanie o sens życia. Nie znajdzie jej. Do porażki
przyznał się (już poza stronicami „Dziennika”), jako osiemdziesięciolatek, w jednej z nielicznych
wypowiedzi. A skoro nie znalazł odpowiedzi na to kardynalne w życiu pytanie: jak żyć, to jak zatem
postępować? Mrożek odpowiada: należy żyć swobodnie. Wiele powiedziane i prawie nic. Jest to jedno z
najtrudniejszych pytanie w życiu. Każdy musi na nie sam znaleźć odpowiedź. Mrożek szukał je przez długie
lata. Niewykluczone, że w tym celu prowadził „Dziennik”.

Jeśli w ogóle mówić o „kiczowatości” w wydaniu Mrożka, to jest ona tarczą ochronną. Po to między
innymi, aby zapisu - spowiedzi ( bo „Dzienniki” są spowiedzią) nie brano jednak zbyt poważnie. Mrożek
bawi się sobą, jednak jest to zabawa przez łzy. Bawi się swoim życiem opowiadając o słabostkach i
słabościach, zwłaszcza tych ukrytych, skrywanych przed światem. Trzeba mieć wiele odwagi cywilnej, aby
zdecydować się na opublikowanie takiego właśnie wieloletniego zapisu. U Mrożka nie ma cienia
ekshibicjonizmu, nie ma żadnej próby epatowania, fascynowania innych sobą. Ani siebie nie wybiela, ani
nie upiększa, ani nie przemilcza tego, co zazwyczaj pamiętnikarze, za życia, nie przekazują do publicznej
wiadomości.

„Dziennik” to naga prawda o zmaganiach Mrożka z samym sobą. Katolicy próbują dokonać tego przed
kapłanem w konfesjonale. Mrożek nie utrzymuje kontraktów religijnych z Kościołem. Wybrał pisanie
„Dziennika”. Liczy ponad 4 tysięcy stron ( w maszynopisie i odręcznych notatkach). Pierwszy tom obejmuje
lata 1962-1969, dwa następne: lata 1970-1979 i 1980-1989. Zapiski prowadził przez prawie 27 lat, na
trzech kontynentach, pisał – był poliglotą – po polsku (większość), po angielsku, francusku i hiszpańsku,
najczęściej w języku, w którego kraju akurat przebywał.

Pierwsze strony powstały w październiku 1962 r., gdy Mrożek mieszkał jeszcze w kraju. Jednak do
pierwszych zapisów doszło nawet wcześniej, gdy miał 17 lat, jak to określił, dla wprawy, początkowo dla
wprawy, pisałem, pisałem... Te pierwociny zniszczył po włamaniu do jego mieszkania, prawdopodobnie
było to dzieło bezpieki. Nie chciał, aby coś takiego się powtórzyło, więc pierwsze zapisane tomy spalił.
Przez całe późniejsze życie chronił „Dziennik”, jak największy skarb, zapisane zeszyty woził z sobą, zjechał z
nimi pół świata. Znamy rozterki i strach Marii Dąbrowskiej. Miała o co drżeć. W 13-tomowych
„Dziennikach” pisała z obrzydzeniem o Stalinie, gdyby jej zapiski dostały się w niepowołane ręce, mogłoby
się to skończyć więzieniem. Autorka „Nocy i dni” wiedziała o losie los poety rosyjskiego Osipa

21
Mandelsztama, który za prześmiewczy wiersz o Stalinie został zamęczony na śmierć. O potędze służb
bezpieczeństwa w PRL-u, jak każdy myślący człowiek w tamtych czasach, wiedział również Mrożek.

Autor „Policjantów” „Tanga” i ” Emigrantów” zdecydował się na pokazanie światu zapisu całego swojego
życia. Uważam to za czyn bohaterski. Dlatego, że w tym zapisie Mrożek się nie cacka się z sobą, nie skreślił
tego, co wcale go w dobrym świetle nie stawia. Mrożek jest jak bokser, który wyszedł na ring, aby walczyć,
nie wiadomo czemu, z opuszczoną gardą, bez najmniejszej chęci do obrony.

W naszych czasach dominuje wizerunek człowieka sukcesu, który żadnym kulom się nie kłania. Jest dobry,
silny, najlepszy, od kołyski do trumny. Ktoś taki jak Mrożek, który pisze o sobie, że był gnojem, to mięczak,
facet niespełna rozumu. Wszyscy widzimy i czujemy się gwiazdami. Od urzędniczki w gminie, przez
trzeciorzędnego aktora, po partyjnego lidera. Każdy chce być najlepszy i za takiego się uważa. Kto wątpi w
siebie, przegrał już na starcie. Specjaliści od wizerunku mają pole do popisu. Media kreują własną
rzeczywistość. Stąd tylu ludzi gotowych jest „sprzedać nawet własną matkę”, aby tylko zobaczono jego
twarz w okienku telewizyjnym.

Mrożek nie dba o tanią popularność. Ale przy tym wcale nie buntuje się przeciwko rzeczywistości, jeśli się
przeciwko czemuś czy komuś buntuje, to przeciwko sobie. Prowadząc „Dziennik” zapisywał niespełnione
pragnienia, ułomności, potknięcia. Co prawda Mrożek odniósł w życiu sukces, zapisał się na trwałe w
europejskiej literaturze, jednak sam sobie za bardzo się nie spodobał.

„Dziennik” nie jest rozrachunkiem z przeszłością, jest spisywanym prawie każdego dnia tego wszystkiego,
co go bolało, męczyło, zastanawiało, a także zadawalało, aczkolwiek na spontaniczną radość, choć
sukcesów twórczych mu nie brakowało, zdobywał się z trudem. Lektura „Dziennika” wprowadza nas w
świat egzystencji, bogatej w artystyczne przeżycia i cenne przyjaźni, autor zapisuje trudne dni w życiu po
śmierci żony, ucieczkę w alkohol, nie ma kompleksów, patrzy na ludzi i świat bez nienawiści, ale i bez
zachwytu.

700 stronicowy, pierwszy tom „Dziennika” powstał w bardzo ważnym okresie życia Mrożka. W 1963 r.
podjął decyzję o emigracji. W „Le Monde”, w 1968 r., wydrukował list przeciwko udziałowi wojsk PRL w
inwazji na Czechosłowację, zamknęło mu to drogę do kraju. Po 18- dniowej chorobie zmarła jego pierwsza
żona, malarka Maria Obremba. Znamienne, że ani niej, ani o innych kochanych osobach, pisze nie wiele,
prawie, że nic, jakby to były święty obszar, którego nawet pisaniem nie należy zakłócać

W czasach PRL twórczość Mrożka był podmuchem wolnego słowa, ukrytego za ironią i sarkazmem. Dziś
sztuki jego grane są w Polsce rzadko, jedna z młodych, znanych pani reżyser, na pytanie dlaczego unika
Mrożka, odpowiedziała, że nie lubi skomplikowanej budowy zdania (wystarczy zdanie nadrzędne, bez
żadnych podrzędnie złożonych, prosto, łopatologicznie, dla półanalfabetów).

Autor „Tanga” w swoich utworach drwił z rzeczywistości i z Polaków. Mało kto ma odwagę pokpiwać z
rodaków, wypominać im wady, zapiekłość, głupotę i zaściankowość. Należeli do nich Witold Gombrowicz i
Czesław Miłosz, dużo wcześniej Juliusz Słowacki, Cyprian Kamil Norwid, Bolesław Prus. W tym gronie
znalazł się również Mrożek. W „Dzienniku” nie oszczędza ojczystego gniazda. U nas, jeśli ktoś rzuca
„swoim” w twarz słowa gorzkiej prawdy, musi być przygotowany na to, że ruszą na niego zwarte, bojowe
szeregi.

Mrożek w jakimś sensie podąża – choć inna jest to jego ranga poetycka, nie jest żadnym Wieszczem–
śladami wielkiego Norwida. Wieszcz – Norwid, ten Polak nad Polakami, do bólu kochający Ojczyznę, pisał
gorzkie strofy o rodakach. Cenny zapis o nim pozostawił przyjaciel poety, Fryderyk Chopin. W liście do
Delfiny Potockiej pisał o Wieszczu: Norwid znowu był u mnie, kocham go i bardzo szanuję…między
innymi dowodził mi gorąco, że tak jak człowiek, to i naród nigdy się nie zmienia, zawsze ma te same wady

22
i zalety…i my swoich zalet i wad nie stracimy – warcholstwo, brak, zgody, prywata, co nas w niewolę
strąciły, jeśli się cudem dźwigniemy, gotowe strącić znowu. Słuchałem go jak ponurego proroka i słuszność
mu przyznać musiałem.

Ponure proroctwo poety znalazło, w jakimś stopniu odbicie w utworach Mrożka. Autor „Dziennika”
przeniósł smutne myśli Wieszcza do niektórych sztuk teatralnych. A gdy już po latach emigracji wrócił do
Polski i pomieszkał kilka lat w wolnej, III Rzeczpospolitej i zobaczył w jakim stylu toczą się polskie spory, te
ośmieszające i upiorne wojny polsko-polskie, kłótnie na każdym kroku i na różnych szczeblach, opuścił
Kraków i osiadł w Nicei . Nie tylko dlatego, że panuje w niej pogodny klimat. Człowiek wolny nie może
sobie pozwalać na niszczenie wolności przez otaczające go swary, oszczerstwa i nienawiść. Mrożek jest
człowiekiem wolnym. Wolnym od przesądów, nacisków z zewnątrz, od tłumu, który bywa bezlitosny, od
polityków, którzy kochają samych siebie i nienawidzą wszystkich innych.

Gdy po wielu latach na emigracji we Włoszech, Francji , długim pobycie w Meksyku, Mrożek w 1996 r.
wrócił do Krakowa– miasto młodości miało stać się również jego miastem starości. Po 12 latach, po
przebytym udarze mózgu i afazji ( mówienia zaczął się uczyć od zera), miał rodzinnego gniazda dość po
uszy. Wybrał Niceę, gdzie – jak często powtarza – w upalne lato wiatr chłodzi gorące powietrze, zaś zimy
są delikatne, miasto w sam raz dla osiemdziesięciolatka.

Czy będzie to jego ostatnia przystań w życiu? Pod koniec 2010 r., przy paryskim bulwarze Saint-Germain,
odbyło się spotkanie czytelników z Mrożkiem. Nie wygłosił żadnego referatu, przez dwie godziny
podpisywał swoje książki, rozmawiał pół-słówkami. Lektura „Dziennika” pokazuje jak Sławomir Mrożek
zmieniał się przez całe życie. Zmieniał się mu nawet charakter pisma. Były okresy entuzjazmu i bez-nadziei.
Teraz nastał czas ciszy.

Jerzy Klechta

23

You might also like