You are on page 1of 168

Wagary.

Zdaje mi siê, ¿e pierwszego podboju na dzikusie z kresów dokona³a Warszawa babk¹ mietank
Przywieziono mnie na egzaminy wstêpne do drugiej klasy jak kurê ze zwi¹zanymi nogami n
a targ. Ach, przepad³o rozkoszne grzebanie siê w rodzimym mietniku, przepad³a wolno æ, oto
wje¿d¿am pod nó¿, zar¿n¹ mnie, kto mnie po¿re, jaki moloch nieub³aganej wiedzy.
Sponiewierany moralnie, wyprowadzony z sali egzaminacyjnej z najgorszym przeczuc
iem, bo napisa³em, okaza³o siê, w dyktandzie rosyjskim niezabu³ki" zamiast niezabudki (ni
ezapominajki), siedzia³em jak zmok³y wróbel nad marmurowym blatem stolika w cukierni,
gdy nagle dano mi babkê mietankow¹.
Nie zna³em babek mietankowych. Okaza³o siê, ¿e taka babka zewn¹trz ma kruche przyrumienion
ciasto, a wewn¹trz masê kremow¹.
Minê³y lata, a dot¹d czujê nabo¿ne suwanie jêzykiem po podniebieniu, podniecaj¹c¹ rado æ od
otem wywieziono mnie na wakacje, ale babki mietankowej nie zapomnia³em.
Kiedy na jesieni przywióz³ mnie rz¹dca ,,do klas", insynuowa³em mu on¹ babkê ju¿ od samego
rca. Mój opiekun jednak by³ ³asy rzeczy bardziej esencjonalnych i w ten sposób znale li my
iê w nowo ci kulinarnej, bodaj pierwszym barze w Warszawie ,,Satyr" na Marsza³kowskiej
.
Stary, jak to zwyk³ robiæ w Kiejdanach, d³ugo i sumiennie t³umaczy³ kelnerowi, jak ma byæ p
zyrz¹dzony befsztyk. Ja tymczasem przyklei³em siê w ekstazie do windy na potrawy z kuc
hni w suterenie. Kelner krzycza³ w dó³: Tylko na wie¿ym ma le!", a z tajemniczych g³êbi h
,,Sk¹d ja temu skurwysynowi wie¿ego mas³a wezmê?"
Kiedy wyszli my, pocz¹³em zasypywaæ kiejdañczyka pytaniami, jak nazywa³a siê jego mamusia i
y kucharz go zna³? I czy jad³ babkê mietankow¹? I czy wie, ¿e takie babki mietankowe s¹ w
erniach?
Rz¹dca by³ skonfundowany, wepchn¹³ mnie do cukierni i zaszpuntowa³ potok pytañ pó³tuzinem b
ietankowych.
Ugryz³em skwapliwie i serce zala³ zawód rozczarowania. Ale¿ to wcale nie ta babka, o które
j marzy³em przez ca³e wakacje! Bo ta babka wymarzona nie istnia³a: to by³a babka abstrak
t, babka synteza wszelkich smaków, babka marzenie, babka imponderabilium, babka na
tchnienie, daj¹ce istotny smak ¿yciu, motor ¿ycia.
Zgas³a gwiazda babki mietankowej. Na jej miejsce miasto zapali³o sto innych z cukiern
i¹ Wedla, z wielk¹ liczb¹ rówie ników w parku Ujazdowskim (,,czy kawaler chce siê razem baw
, z tysi¹cem ciekawo ci i odkryæ p³yn¹cych popêkanymi p³ytami chodników, kocimi ³bami jezdn
l ni³a na g³ównych arteriach kostk¹ drewnian¹.
Ro li my jak to chwytliwe zielsko z ka¿dego pêkniêcia w asfalcie. Ju¿ babki mietankowe by³
nami, kupowali my panieñsk¹ skórkê", któr¹ toporkami z wielkich bloków od³upywali przekupn
ach. Zast¹pi³a ona cukier lodowaty i str¹czki wiêtojañskiego chleba, którym zajadali siê o
e, i ju¿ tê panieñsk¹ skórkê i makagigi, i cha³wê wypiera³y lody, które najprzód nosili spr
g³owie, a potem wozili w wózkach, maj¹cych kszta³ty ³abêdzi i okrêtów. Nawet jeden pomys³ow
siêbiorca ulokowa³ siê przed szko³¹ z wózkiem-okrêtem ci¹gniêtym przez wielkiego kud³atego
ni³em go pewnego razu apetycznym kawa³em kie³basy na sznurku. Psisko pogna³o za smakowit
ym k¹skiem, uciekaj¹c od przekleñstw cigaj¹cego lodziarza. Rzuci³em siê przez jezdniê, pie
ro skrêci³ za mñ¹ i wówczas to zdarzy³a siê katastrofa Titanica" na ulicy Smolnej wspani
rzewali³ siê na lew¹ burtê, spêdzaj¹c wróble z koñskich jab³ek, na które wysypa³a siê feeri
alinowych, waniliowych i czekoladowych lodów.
Wkrótce ju¿ i lody nie wystarcza³y, bo zapachnia³a, tym razem, prawdziwa panieñska skórka"
Naówczas pensje warszawskie wyrusza³y na spacer d³ugimi kolumnami ustawionymi w pary.
Na przyk³ad taka pensja Rudzkiej, gdzie mia³em swoje wzdychad³o: ju¿ z daleka fioletowie
cia³a kohorta dziewcz¹t, ubranych w niezdarne mundurki fioletowe, które sam¹ Marilyn Mon
roe zamieni³yby w pokutnicê. Nic to jednak nie szkodzi. Na tych pokrzywionych pensjo
narskich butach ustawione fioletowe pieñki wieci³y spod niezdarnych pensyjnych tako¿ fi
oletowych kapiszoników autentycznie m³odymi buziami i nieposkromionymi loczkami.
Ca³y dowcip by³ dojrzeæ wzdychad³o w odpowiedniej dwójce i... uk³oniæ siê. Z tego star
ze¿yæ i dla m³odego cz³owieka, i dla
pensji a¿ do nastêpnego dnia.
Naturalnie sztubacki amant powinien byæ ubrany nienagannie. Jeszcze przed strajkie
m szkolnym, to znaczy kiedy gimnazjum Chrzanowskiego mia³o jêzyk wyk³adowy rosyjski i
rosyjskich pedagogów, my, Chrzany", bili my o trzy d³ugo ci wszystkie inne budy. Nosili my
mianowicie mundury czarne z niebieskimi mankietami i ko³nierzem ozdobionym srebrny
mi galonami. Mundur z przodu zapina³ siê na dziewiêæ srebrnych guzów, tak ja
k wszystkie surduty rosyjskie (ustanowione przez Katarzynê, której imiê i w rosyjski
ej pisowni sk³ada siê z dziewiêciu liter). Mundur mia³ z ty³u kieszenie surdutowe,
obramowane niebiesk¹ naszywk¹.
Obecne pokolenie z trudno ci¹ sobie wyobrazi modny ówcze nie kontredans tañczony przez tak
skarykaturowanych ch³opców i dziewczêta.
Po strajkach mundury rosyjskie z nas opad³y, nale¿a³o wiêc wysilaæ siê na pomys³y indywidua
. Tymczasem sklep ubrañ uczniowskich Jaki-mowicza na Miodowej nie uznawa³ nowatorstw
a szczyt luksusu to by³y czarne spodnie diagonal z materia³u w pr¹¿ki.
Obok sklepu Jakimowicza by³ sk³ad z dewocjonaliami Strakacza. Pewnego razu weszli ta
m dwaj spryciarze, rzekomo przedstawiciele komitetu, który pragnie sprawiæ swemu bis
kupowi szaty liturgiczne. Biskup mia³ byæ akurat miary pana Strakacza, wobec czego k
upiec chêtnie siê zgodzi³ demonstrowaæ szaty na sobie. Kiedy ju¿ go ubrano w kom¿ê, ornat,
infu³ê i w rêkê wra¿ono pastora³, przedstawiciele komitetu" r¹bnêli kasê i wybiegli. Strak
oju pontyfikalnym run¹³ za nimi, uciekaj¹cy wrzeszczeli: Ratujcie od wariata!"
Starali my siê prywatnie" powê¿aæ diagonalowe spodnie pana Jaki-mowicza i przypinaæ ,,sztr
i", to znaczy strzemi¹czka obci¹gaj¹ce, co w³adze szkolne uwa¿a³y za Sodomê i Gomorê. Z kol
nale li my krawców bardziej pomys³owych, którzy na nasz obstalunek robili spodnie kielicho
we, niezmiernej szeroko ci u do³u, tak ¿e pokrywa³y ca³y but. Na kurtkê szkoln¹ wk³ada³o si
roko ci d³oni, na g³owê za czapkê o nies³ychanie wykrêconym i wybuja³ym denku.
I wówczas wiêc nie brakowa³o bikiniarzy", s¹ oni zwi¹zani z cielêcymi harcami na wygonie k
o pokolenia.
Taki jednak bikiniarz-po¿eracz serc by³ w dziedzinie inicjatywy mi³osnej skrêpowany. Pr
zychodzi³ na mszê tylko po to, aby wzrokiem ch³on¹æ upatrzon¹ pensjonarkê. Wzdycha³ przez c
szkolny, a kiedy nadchodzi³y wakacje, wyje¿d¿a³ z sercem wzdêtym mi³o ci¹, ale nie zamieni
ani s³owa z przedmiotem westchnieñ, nie znaj¹c nawet nieraz jej nazwiska.
O Don Kichocie z La Manczy! Dzielnie patronowa³ naszym marzeniom.
Pamiêtam, ¿e kiedy poczê³y siê w starszych klasach wieczorki tañcuj¹ce, kiedy zasiad³ ju¿ n
ach rz¹d obserwuj¹cych mamu , naci¹gali my glansowane rêkawiczki, ruszaj¹c do ataku na pani
e kibici, prowadzili my do kolacji, przypuszczali my szturm do karnetów, na których zapi
sywa³y tañce, staraj¹c siê zaj¹æ u premiowanych piêkno ci najwiêcej miejsc (a te znowu udaw
bi³y karnet, kiedy im tancerz nie pasowa³), wreszcie bywali my w ich domach z
wizytami. Ale kiedy pewnego razu ujrza³em w £azienkach w towarzystwie guwernantki p
odfruwajkê, z któr¹ tañczy³em od dwóch lat, i podszed³em siê przywitaæ, dziewczê ze skamien
rzy³o w dal i przep³ynê³o wraz z t¹ obrzydliw¹ Francuzic¹ bez s³owa. By³em uprawniony tylko
iêcia ich z uk³onem.
Lata sz³y, nie mogli my siê zaple niæ w tych sadzawkach cnoty. Bieg³o siê wiêc na lizgawkê
y Szwajcarskiej, gdzie poza pensjonarkami obciociowanymi spotyka³o siê upad³e anio³y, to
znaczy takie, które zwagarowa³y z domu same pod jakim pozorem, szmugluj¹c ³y¿wy.
Wówczas roztacza³o siê przed bogdankami pawi wachlarz wyczynów. Tylko m³odsze szczeniaki
ia³y przypinane do butów halifaksy"; my, lwy lizgawkowe, mieli my ,,turfy" przykrêcone do
butów; sak-sony" z zagiêtymi nosami, trudne, ale dobre do holendrowania"; panczeny" d³
e wy cigowe aluminiowe ³y¿wy.
Szykiem by³o poprowadziæ wê¿a, koñcz¹c go pistoletem", to znaczy jazd¹ w przysiadzie na je
nodze, z drug¹ wystawion¹ w przód. A kiedy orkiestra gra³a walca, najlepsi wa¿yli siê na wa
ca na lodzie. A potem ach, Bo¿e!... przyklêka³o siê, zdejmuj¹c ³y¿wy tym cudnym bóstwom
to ju¿ szczyt szczê cia odprowadza³o je do domu, ¿egnaj¹c siê o blok przed ich kamieni
Ja my lê, ¿e ¿adne pó niejsze wiele powa¿niejsze grzechy nie by³y tak grzeszne, tak uroczo
ane, z takim dreszczem pope³niane a przecie¿ w¹tpiæ nale¿y, czy który z nas o mieli³ siê
y po¿egnaniu w rêkê.
Wieczorem Dolina Szwajcarska by³a zakazana dla m³odzie¿y szkolnej. Szwarcowali my siê jedn
ak z wielkim strachem, aby poch³aniaæ widok jakiej kuplecistki w boa z piór, w kapelusz
u z pleuresami (strusie pióra), jak podci¹ga do pó³ ³ydki sukniê d³ug¹ po kostki i piewa:
Nie znasz mê¿czyzny,
Co sk³ad bielizny
Uwielbia... wielbi¹... wielbi¹ w nas,
Ty jemu troszkê
Poka¿ poñczoszkê,
A on ci zaraz tralla, tralla, tralla
Tralla... la... la...
Mój Bo¿e... Pamiêtam, jak na placu Trzech Krzy¿y, spiesz¹c na Nowy wiat, ujrza³em elegantk
sz¹c¹ sukniê do pó³ ³ydki, bo dzieñ by³ wilgotny. Zawróci³em z punktu i szed³em urzeczony t
Koszykowej, gdzie skry³a siê w bramie. Dobrze, ¿e nie na Mokotów, bobym siê nie odklei³.
Biedne my byli my niedojadki, skrêpowane jak niemowlêta w powijakach. Kiedy ogl¹dam w Am
eryce oficjaln¹ instytucjê boy-friendów" wal¹cych swoje lube po po ladkach, sam nie wiem,
zy cieszyæ siê z ich swobody. Pewno, ¿e to jest pro ciej. Za granic¹ zwiedza³em pewien bard
o postêpowy zak³ad wychowawczy koedukacyjny. W dormitoriach spali albo trzej ch³opcy i
dziewczyna, albo trzy dziewczyny i ch³opak.
Przestrzegamy jako zasady obja nia³ mi siwobrody dyrektor aby nigdy w dormitorium n
ie umieszczaæ dwu par.
Ale¿, panie dyrektorze, wiek szesna cie osiemna cie lat to sam dynamit. Dlaczegó¿ chod
o³o tego z ogniem? Je li nawet miêdzy t¹ m³odzie¿¹ nic siê nie dzieje, to niew¹tpliwie kwit
nizm.
A tak... dyrektor niechêtnie oderwa³ siê od g³ównego toku, Który go pasjonowa³ onani
uralnie onanizuj¹ siê mówi³ tonem uspokajaj¹cym.
otó¿ wracaj¹c do tego, co mówiLem...
Stop!
Stop!... stop! wrzasn¹³em zemocjonowany. Kto mi wiêc powróci krzywdy mego pokolenia, st
aszonego broszurkami z ulicy wiêtokrzyskiej? Wspominaj¹c lêk, jakiego nam napêdza³y, przyp
minam sobie, jak zaszed³szy do naszego proboszcza na wsi, nie zasta³em na plebanii n
ikogo, dopiero w spi¿arni ch³opaka, który za¿era³ siê konfiturami i zanosi³ siê równocze ni
,,Aj, biedny¿ ja, biedny¿... Aj, bêdzie¿ mnie, bêdzie¿, jak wróci gospodyni..."
powstrzyma³em elokwencjê, dyrektora. Jak¿e mo¿ecie do tego dopuszczaæ?
Teraz z kolei zdumia³ siê siwobrody patriarcha, maj¹cy za sob¹ prowadzenie przez wiele l
at wzorowego koedukacyjnego pensjonatu w Szwajcarii:
A dlaczego? A có¿ to komu szkodzi? Widywa³ pan ludzi podrzucaj¹cych trzy kulki jak ten k
apitan w Buncie na okrêcie" albo strzêpi¹cych nerwowo jaki sznurek, albo wiruj¹cych przyb
rem do przeczyszczania fajki? To s¹ namiastki nierozs¹dnie zahamowanego onanizmu.
Tak s¹dzê, ¿e nasze platoniczne mi³o ci by³y swego rodzaju klap¹ bezpieczeñstwa,
ni¿ straszenie, mniej ryzykown¹ ni¿ zezwalanie.
Kiedy by³em w trzeciej klasie, mieszka³em na stajni" w pokoiku od podwórka na drugim piêt
rze czynszowej kamienicy. Kamienica od frontu mia³a secesyjne kariatydy podtrzymuj¹c
e balkony, ale podwórko by³o studzienne i brudne. W oficynie mieszka³, co tu gadaæ, anio³,
pi¹to-klasistka. A jednak anio³ zechcia³ wzrok ³askawy zwróciæ na trzeciaka". Smyga³em do
przez podwórko ze strachem serca. Przynosi³em jej najpiêkniejsze pocztówki z reprodukcj
ami Wyczó³kowskiego, Malczewskiego, Wodzinowskiego, Wawrzenieckiego, Axentowicza. Ra
z, kiedy wychodzi³em, musnê³a ustami moje czo³o. Nie wiem ju¿, jak skulgn¹³em siê ze schodó
an nosi³em w piersi.
Te wio niane ci¹goty ³agodzi³ sport, wycieczki.
Wyje¿d¿ali my kolejk¹ wilanowsk¹. Pod górkê kolejka zasapywa³a siê, musia³a cofaæ siê, by b
konduktor krzycza³ do maszynisty: Panie Marcinkowski, cafniem troszki", a pasa¿erowi
e wysypywali siê popychaæ.
Na Wi le znowu konkurowa³y dwa przedsiêbiorstwa ¿eglugowe Fajans" i Górnicki". Agent Gó
go sta³ na mostku i wielkim g³osem wylicza³ wszystkie obrzydliwo ci Fajansa. Od czasu do
czasu milk³, nabiera³ oddechu i rozpoczyna³: Ja na Fajansa nic nie mówiê, ale ka¿den jede
ie, co za ferajna jest u Fajansa..." itd., itd.
Ale zamiast siê promenowaæ statkami, woleli my i æ na pla¿ê do Ko-z³owskiego. Pla¿e warszaw
nie uregulowane, poros³e ¦ ³ozami, w których bobrowa³y t³umy wodniaków. W upalne niedzieln
o³udnia Wis³a wystêpowa³a ¿ brzegów od tysiêcy k¹pi¹cych siê, a ¿e Wis³a ma dno zdradrie, w
zielê, w której na przestrzeni od mostu kolejowego a¿ do koñca Wa³u Miedzeszyñskiego w górê
i utonê³o trzydziestu sze ciu ludzi.
' Policja, nie wyposa¿ona dostatecznie w motorówki, obci¹¿a³a odpowiedzialno ci¹ Bogu ducha
nnych w³a cicieli pla¿. Tote¿, czuj¹c wodniack¹ odpowiedzialno æ i chc¹c Bolkowi Koz³owskie
iæ protoko³ów, rzucali my siê ratowaæ ton¹cych, robili my sztuczne oddychanie, podrzucali m
ietrze, a je li tylko niedotrup dochodzi³ do ¿ycia, walili my ofermê bez litosierdzia w za
dek, ¿eby na drugi raz nie laz³, gdzie nie trzeba. Dochodz¹c do przytomno ci, nie ca³kiem
wiedzia³, czy ma dziêkowaæ za uratowanie ¿ycia, czy wierzgaæ bij¹cych.
Pamiêtam pierwszy elektryczny tramwaj, kiedy w³adowali my siê na platforemkê ko³o konduktor
i je dzili my a¿ do wypró¿nienia portmonetek. Pamiêtam pierwszy samolot, na którym Francuz
gagneux odskakiwa³ jak ¿aba od ziemi na kilkadziesi¹t metrów i znowu opada³.
Pierwsze radio przysz³o po pierwszej wojnie. Aparat kryszta³kowy zaczepi³em o kaloryfe
r i nagle pos³ysza³em g³os ludzki nadawany z jar kiej prymitywnej stacyjki na Pradze. T
o by³o silne prze¿ycie.
Telefony ju¿ by³y za moich sztubackich czasów, ale w pewnym momencie zmieniono skr
zynki oznaczone wi¹zk¹ promieni na skrzynki
z syren¹.
Kiedy zwichn¹³em nogê i le¿a³em w ³ó¿ku przez trzy tygodnie. Odwiedzali mnie koledzy i wyp
y harce z telefonem. Pewnego razu o g³êbokiej pó³nocy dzwonili my do Foki", dyrektora nasz
j szko³y Chrzanowskiego (pó niejsza Zamoyskiego).
Zbudzony ze snu dyrektor Sznuk dopytywa³:
Proszê, jednym s³owem (to by³o jego porzekad³o), s³ucham...
Tu dzwoni Towarzystwo Akcyjne Telefonów Cedergren. Zapytujemy szanowne
go abonenta, czy ma ju¿ na telefonie syrenê?
Zaraz, jednym s³owem mówi³ zaspany g³os proszê poczekaæ, jednym s³owem, tylko wiat³
owszem, mam ju¿ syrenê.
W takim razie grzmia³ m³ody pierwotniak najbardziej oficjalnym
g³osem Zarz¹d Towarzystwa Akcyjnego Telefonów Cedergren prosi, aby szanowny abonent p
oca³owa³ j¹ w dupê.
Dzwonili my do Korpusu Kadeckiego imienia genera³a Suworowa, mówi¹c gro nie:
Dzwoni genera³-lejtnant Komarów.
Genera³ Komarów, komendant garnizonu warszawskiego, by³ postrachem wojska. Sz³o za nim z
awsze dwu podoficerów kozackich: doñski w czerwonych i uralski w b³êkitnych lampasach. K
omarów wskazywa³ im wojaka le salutuj¹cego albo oficera gwardii, który siê odwa¿y³ nie æ c
iejsz¹ paczkê, albo kadeta, prowadz¹cego matkê pod rêkê itd. Kozak zapisywa³ numer legityma
lub przepustki. Zobaczywszy go z daleka, wojskowi skrêcali w inne ulice. Za to za
kozakami pod¹¿a³ rój nas, sztubaków czyhaj¹cych na widowisko.
Zdarzy³o siê, ¿e paniczyk z gwardii, przybywaj¹cy ze stolicy, przesiedzia³ siê w pace. W od
ecie jeden z Wielkich Ksi¹¿¹t przyhaczy³ Komarowa w Petersburgu za niew³a ciwe salutowani
aresztem domowym.
W Warszawie jednak Komarów by³ jedynodzier¿c¹.
Nic tedy dziwnego, ¿e dy¿urny telefonista mdla³ ze strachu i wrzeszcza³ s³u¿bi cie:
Tak toczno, Wasze Prewoschoditielstwo.
Czuj¹c, ¿e jest ugotowany, wydawali my srogi rozkaz:
Wo³aæ niezw³ocznie do telefonu genera³a Suworowa.
Po czym radowali my siê na niewydarzone jêki w s³uchawce.
Nie wiem, czy ³abêdzie ulegaj¹ tresurze, ale jednego wytresowali my znakomicie. Znalaz³szy
to ornitologiczne nazwisko w ksiêdze telefonicznej, codziennie punktualnie o szóste
j informowali my siê, czy pani £abêd znios³a ju¿ jajko.
Po kilku æwiczeniach efekt by³ wyrównany i niezawodny: na drugim koñcu linii telefoniczn
ej czeka³ ju¿ godziny szóstej rozjuszony pan £abêd i zdj¹wszy s³uchawkê bez ¿adnych poprze
ourparlers mówi³:
Ty, ³obuz, ty...
Zdarzy³o siê, ¿e z g³êbokiej wsi przyjecha³ do mnie stryjaszek dobrodziej. Wa¿y³ dziesiêæ p
erzyki nr 58 musia³ robiæ na obstalunek.
Tak có¿, Melas, pójdziem jutro na operetka?
Obawiam siê, ¿e bilety bêd¹ rozkupione zerkn¹³em na godzinê, w³a nie dobi³a szósta p
rem zamówieñ.
Drrr...
Stryjaszek wzi¹³ telefon i spurpurowia³.
Ty, ³obuz, ty... zaaplikowa³ pan £abêd stryjaszkowi. Obaj panowie d³ugo i wytrwa
zyczeli na siebie, tym. bardziej ¿e powo³ywanie siê na chêæ kupna biletów powodowa³o u pana
ia nawroty sza³u, na które stryjaszek dobrodziej pocz¹³ siê ostrzeliwaæ z takim rykiem i ar
umentami tak grubego kalibru, ¿e sp³oszona pani Miot³owska, w³a cicielka stajni", przyfrun
ode drzwi i pacyfikowa³a.
Minê³o wiele lat. Zosta³em naczelnikiem Wydzia³u Prasowo-Widowi-skowego Ministerstwa Spr
aw Wewnêtrznych i nale¿a³a do mojej kompetencji równie¿ cenzura filmów. Na cenzurze siê pa
eta Ró¿ycki, bajkopisarz Lemañski, doskona³y prozaik Micha³ Choromañski, redaktor Przegl¹d
ozoficznego" Kazimierz B³eszyñski, przysz³y profesor Uniwersytetu Warszawskiego Tomkie
wicz i wielu innych przysz³ych dygnitarzy. Amt by³ du¿y, rozros³y, zajmowa³ ca³e skrzyd³o P
Za-moyskich, no, a jego naczelnik trzyma³ w rêku losy kiniarzy.
W biurze straszy³ duch Andrzeja Zamoyskiego i urzêdniczki wymawia³y siê od wieczorówek. We
zwa³em wiêc s³ynnego w tym czasie Guzika na seans spirytystyczny, w czasie którego pojaw
i³a siê rzekomo fosforyzuj¹ca zjawa hrabiego i poczê³a jedn¹ z obecnych trz¹ æ za ramiona.
nieprzystojne poczynania hrabiego i wrzask oprymo-wanej zneutralizowaæ jakim dowcip
em, na co kto tak mnie trzepn¹³ pod pi¹te ¿ebro, ¿e mi zatknê³o dech. Mam estymê dla kancl
o rodu i wolê przypuszczaæ, ¿e potê¿n¹ sujkê zaaplikowa³ Guzik.
W ka¿dym razie nazajutrz w wietle dziennym ponownie dygnitarzo-wa³em w swoim wydziale
jak Komarów w Warszawie. Tote¿ zapewne z emocj¹ przedar³a siê przed moje oblicze dyrektor
ka Centralnego Biura
Filmowego... pani £abêd . :
Czy pani mieszka na Marsza³kowskiej 152? pytam, wstrzymuj¹c
dech w piersi. Pani £abêd by³a wielce pochlebiona:
Tak... Sk¹d pan naczelnik wie?
Pan naczelnik by³ równie¿ zachwycony, korci³o go zapytaæ, czy po tylu latach znios³a wreszc
e jajko.
Ale i my wówczas, za czasów sztubackich, znale li my swego pogromcê Cwikliñsk¹. Zapytana
rdziej urzêdowo, czy ma na telefonie syrenê, spyta³a melodyjnym g³osem:
Czy panowie chc¹ mi powiedzieæ, gdzie mam j¹ poca³owaæ?
Rzucili my jak oparzeni s³uchawkê i spojrzeli my po sobie. Uwielbiali my Æwik³ê i tak¹ nam
zkê!
Czy Æwik³a pamiêta w ród powodzi otrzymywanych kwiatów skromny wiechetek ze starannie wykal
grafowanym biletem:
Za g³upie kawa³y z syren¹"...
To my...
Od ci¹gaczki do belferki.
Czy¿ to nie awans: przed trzema laty byæ sztubakiem i nagle zostaæ panem profesorem.
Kiedy pierwsza wojna wybuch³a, nauczycieli zmobilizowano i otrzyma³em lekcje histori
i w starszych klasach na pensji pani Kurmanowej.
To znaczy jestem cz³owiek skoñczony. Mam uczyæ. A dot¹d mnie uczono. Z wielk¹ bied¹. Mój
ecki guwerner, pan Bleze, emerytowany nauczyciel gimnazjum w Poniewie¿u, zawsze mi
przepowiada³, ¿e dalej jak do trzeciej klasy nie dojdê. Próbuj¹c ró¿nych metod bezskuteczn
uciek³ siê do najbardziej przekonywaj¹cej paska od spodni i babka biedaka wyla³a, nadwe
rê¿aj¹c powa¿nie preferansowy kwartet.
Nastêpczyni jego, pani Kosowska, by³a dyrektorka gimnazjum ¿eñskiego w. Katarzyny w Peter
sburgu, mozolnie mnie podci¹ga³a na wysoko æ w³arowo k³asa, do której to drugiej klasy mia³
awaæ w Warszawie... Przy wstêpnym jednak dyktandzie jak wiadomo napisa³em nie-zabu³ki" za
miast niezabudki.
Wówczas stan¹³em do egzaminu u Rontalera. Tam ka¿dy zdawa³. Popularny Rondel", powiewaj¹c
lk¹, malowan¹ brod¹, która wpada³a w kolor zielonawy, ustawi³ nas, kiedy my zdali egzamin (
yscy zdali), w szeregu, pog³adzi³ pierwszego z rzêdu, autentycznego hrabiego, pod brodê:
Trzymaj g³owê do góry; pamiêtaj, ¿e hrabiowie zawsze g³owy do góry trzymaj¹.
Po czym zrobi³o mu siê ¿al nas, niehrabiów, wiêc szed³ wzd³u¿ szeregu i, muskaj¹c ka¿dego p
owtarza³:
I ty hrabia, i ty hrabia, i ty hrabia...
Mimo ¿e i do mnie jeszcze doszed³ jaki kawa³ek ,,ithr" i otwiera³y siê perspektywy podhrab
enia, dali mnie do innej budy, któr¹ w³a nie otwiera³ emerytowany genera³ Chrzanowski. Obsa
a nauczycielska by³a czysto rosyjska.
U rosyjskiego Chrzana" popasa³em nied³ugo. Zaczê³a siê wojna ro-syjsko-japoñska. Wychowawc
lasowy, Timofiej Timofiejewicz Timofie-jew, z serdecznym duszy niepokojem konsta
towa³, ¿e ulegamy zgubnym wp³ywom, skoro dopytujemy, czy ¿o³nierz rosyjski jest na tyle u w
adomiony, ¿e wie, o co siê bije.
Belfer Siergiej Spirydonowicz Panczenko, pilnuj¹cy nas w czasie wolnej godziny,
kiedy który z nauczycieli nie przyszed³, otrzymywa³ od dy¿urnego ucznia karte
czkê z piêknie wykaligrafowanym napisem szaliat (dokazuj¹) i dwukropkiem. Trzyma³ tê karte
czkê w rêkach, które zak³ada³ na ty³ wicmundiia, granatowego surduta ze z³otymi guzikami i
letami. Kartka sk³ada³a siê jakby w miseczkê. Przechadzaj¹c siê miêdzy ³awkami ogromny,
, nie ogolony, my lami odleg³y zbiera³ na tê karteczkê strz¹sanie piór ze wszystk
ijanych ³awek, tak ¿e w miseczce falowa³a ³y¿eczka atramentu.
Za wojn¹ sz³a szybkimi krokami rewolucja, która wlewa³a siê w ciany czastnoj mu¿skoj gimna
gieniera³-Iejtienanta Paw³a Piotiowicza Chr¿a-nowskawo. Ju¿ najd³u¿sza nawet kartka
zal¹cych" by nie starczy³a. Szczekali my, miauczeli my, meczeli my, piali my, gê
i my, kwakali my, kwokali my, buczeli my, udawali my ryki lwów na pustyni i wycie wilków,
wreszcie starsi koledzy powiedzieli, ¿e czas wszcz¹æ walkê o szko³ê polsk¹, i wypêdzili nas
szcz¹tki, na ulicê ku nies³ychanej naszej rado ci i os³upieniu belfrów.
Z tego rocznego pobytu w gimnazii wynios³em jako stygmat mêczeñstwa sze ciokrotny karcer"
(godzina przetrzymania po lekcjach) za rozmawianie po polsku, w czasie której to
martyrologii sumiennie porzn¹³em kozikiem sze æ ³awek.
Rozpocz¹³ siê strajk i niezapomniane komplety", w czasie których suchotniczy studenci, ma
j¹cy uczyæ arytmetyki, wyk³adali Marksa i rzucali gromy na tych, którzy, ucz¹c ³aciny, uwa¿
, ¿e najszybsz¹ drog¹ adaptacji tego przedmiotu jest czytanie pism Szczepanowskiego, m
y liciela narodowego.
Wreszcie strajk siê skoñczy³ zwyciêsko. Otrzymali my szko³y rednie z jêzykiem wyk³adowym p
wprawdzie bez praw, ale kto by siê
tam martwi³ o to.
Gimnazia przemieni³a siê w gimnazjum Chrzanowskiego, które wnios³o siê do w³asnego gm
chu przy ulicy Smolnej, zbudowanego w stylu
secesji ludowej.
Do spolszczonego gimnazjum Chrzanowskiego wla³o siê tysi¹c czterysta ch³opa. By³em ju¿ w tr
eciej feralnej trzeciej, przepowiadanej przez pana Bleze jako szczyt kariery nau
kowej. Na szczê cie przez ca³¹ trzeci¹ ryczeli my socjali ci i narodowcy Czer
andar"
i Jeszcze Polska", staraj¹c siê przekrzyczeæ jedni drugich. Naszych kilku anarchistów nos
i³o czarne fontazie, na co socjali ci sprawili sobie czerwone.
Pamiêtam, jak przez okna zobaczyli my lec¹cy na podwórze grad bia³ych kartek. To pi¹ta klas
o piêtro wy¿ej rwa³a dzienniczki postêpów, które mia³y byæ przedstawiane co tydzieñ rodzic
ecieli my co tchu na górê zapytaæ, czy i trzeciaki maj¹ wyrzuciæ dzienniki. Pi¹taki po krót
ale intensywnym namy le orzek³y, ¿e tak. By³a to koncesja, bo kiedy ich pytali my, czy fac
et z trzeciaka mo¿e ju¿ siê przystawiaæ" (flirtowaæ), odpowiedzieli unisono, ¿e na to siê
awo dopiero od pi¹tej klasy. Tego werdyktu nie uznali my, bo mieli my w trzeciaku w¹saty
ch dwudziestoletnich ch³opów (biedne, zapó nione ofiary ucisku carskiego), a nawet jedne
go autentycznego doliniarza, który pewnego dnia oporz¹dzi³ wszystkie nasze p³aszcze w sz
atni i znik³ ze wi¹tyni wiedzy genera³a Chrzanowskiego na zawsze. Tote¿ trzymali my górnie
tandar trzeciej jako starszej klasy, w której ucznjom nale¿y mówiæ przez pan" i w której n
e powinny ju¿ wyk³adaæ nauczycielki. Przys³anej nauczycielce francuskiego zgodnym chórem s
kandowali my przez ca³¹ godzinê: oui, non calecpns, a¿ biedula zrezygnowa³a.
Rewolucja wygasa³a, wiêc i w szkole po wakacjach nieco opanowano po³o¿enie. Znik³y w¹sate d
ale, fontazie i spod odp³yniêtego potoku rewolucyjnego ukaza³a siê istna mena¿eria nauczyc
ielska, co i nie dziwota, skoro nale¿a³o korpus nauczycielski zaimprowizowaæ.
Niemiec", ma³y cz³owieczek ze spiczast¹ bródk¹, zaawansowany su-chotnik, b³agalnym szeptem
rofowa³, ¿e moi panowie, zachowujecie siê jak przekupki, proszê nieprawda¿?" Ca³ym swoim
ym zachowaniem prosi³, aby mu jeszcze daæ po¿yæ trochê. Beznamiêtnie ciera³ wodê z fotela,
ego poduszkê pod³o¿ono nalany gumowy balonik, gasi³ trociczki wstawiane do katedry i kur
z¹ce mu w nos i wyrywa³ ,,bez ¿adnych kawa³ów", niezmiennie wed³ug alfabetu. Na to te¿ za k
razem niezmiennie wstawa³ siedz¹cy w pierwszej ³awce Jaczewski i wyg³asza³ wierszyk: Morg
en, morgen, nur nicht heute sagen alle iaule Leu³e. Wprawdzie ten wierszyk mieli my
zadany na pocz¹tku roku, a obecnie ju¿ wypada³o umieæ: Wer reitet so spat durch Nacht un
d Wind, ale nauczyciel bez protestu stawia³ pi¹tkê i wyrywa³ nastêpnego, po czym ponownie
wstawa³ Jaczewski i wyg³asza³: Morgen, morgen, nur nicht heute. Z czasem jednak Jaczew
ski pocz¹³ siê dro¿yæ i ¿¹daæ dwóch stalówek z krzy¿ykiem albo jedn¹ rondówkê Wasilewskiego
gi siê wyuczy³: Wer reitet so spat i przej¹³ klientelê po dawnej umiarkowanej cenie.
Francuz, monsieur Waraszkiewicz, równie¿ pragn¹³ byæ z klas¹ w zgodzie. Nie by³o to ³atwe,
ra³o siê wcale dobre trio. Na tylnej cianie klasy wisia³a jubileuszowa p³askorze ba S³owac
go, puszczona w wiat nak³adem Tygodnika Ilustrowanego" i przypominaj¹ca drzwiczki do p
ieca. Sznurek od tego medalionu szed³ pod ³awkami do moich wiernych r¹k w rodku klasy.
Poci¹gn¹wszy za sznurek, odrywa³o siê doln¹ czê æ p³askorze by od ciany, a pu ciwszy nagle
iê czysty
i dono ny d wiêk.
Zwykle zaczyna³o siê tak, ¿e siedz¹cy w ostatniej ³awce gruby Noskowski wo³a³ dono nie pr
os:
Fæneants/...
Na co siedz¹cy w pierwszej ³awce Strakacz, patrz¹c wprost we Francuza i nie otwieraj¹c u
st, potrafi³ piskliwie za ka¿dym razem dwukrotnie
wyrzuciæ:
Chassis, chassis...
Wtedy mój S³owacki dzwoni³ dwa razy:
Bum, bumm...
I wówczas Noskowski rozdziera³ siê swoim triumfalnym i&n&ants, Strakacz piska³, ja dzwon
i³em i tak w ko³o Wojtek.
Wy ledziwszy ród³o d wiêków Francuz" zainaugurowa³ pakt wzajemnej nieagresji. Sprawdz
listê obecno ci, niezmiennie zwraca³,
siê do mnie:
Wañkowicz, aJJez vous promener*.
Zabiera³em wówczas przygotowane ju¿ bu³ki, kolejny zeszyt Sherlocka Holmesa i wynosi³em siê
na ca³¹ lekcjê na korytarz. Najwyra niej uprzezi³ siê do mnie! By³ to jednak gentleman, któ
zamian za to stale i niezmiennie stawia³ mi bez pytania trójkê za kwarta³.
Dyrekcja szko³y jednak by³a zacofana, nie mia³a pojêcia o Daltonie i jego temporary drop
ping oi some subjects" i wyla³a daltonizuj¹cego pedagoga. Na jego miejsce przyszed³ en
ergiczny rudawy pan Lasocki z w¹sami prosto spod bindy, syn emigranta, by³y oficer f
rancuski bardzo s³abo mówi¹cy po polsku, i z miejsca na pierwszej lekcji o wiadczy³: Psza
rew, ja z francuski soldat rady da³, to i z takimi gamenami
rady dam.
Jako¿, kiedy na tym Francuzie spróbowa³em, aby S³owacki spi¿owym g³osem przemówi³ do m³odzi
a³em zaprezentowaæ opiece domowej w najbli¿sz¹ sobotê dzienniczek postêpów i uwag cia³a pe
znego" (wprowadzony znów wraz z nawrotem reakcji), w którym zamaszystym pismem lejtn
anta dragonów francuskich by³o napisane: Wañkowicz zachowa³ siê jak sauvage bidel z las.
Dokument ten mia³em d³ugo, ofiarowa³em go jeszcze narzeczonej; zniszczy³a go dopiero woj
na.
£acina, jak zwykle i wszêdzie chyba, by³a najnudniejszym przedmiotem i ³aska to boska na
d nasz¹ m³odo ci¹, ¿e mieli my nauczycieli bezwiednych komików.
Pierwszy ³acinnik, którym nas uszczê liwiono, ju¿ na pierwszej lekcji i z okazji pierwszej
koniugacji chwyci³ nas za serce:
Agricola amat puellam, puella agricolam non ama³ rolnik kocha dziwczêcie, dziwczêcie n
ie kocha rolnika.
Ale dopiero drugi, stary poczciwy magister Wabner, pojawiaj¹cy siê na uroczysto ciach
w d³ugim czesuczowym tu¿urku z orderem Pro Ecclesia et Pontifice, przypad³ nam prawdzi
wie do gustu. Stary by³ bieg³ym laty-nist¹, pisa³ po ³acinie wiersze, chocia¿ i po polsku p
pe³nia³ poematy zbo¿ne, w miarê owiane duchem klasycznym, godz¹ce mi³osne liryki Horacego z
pedagogicznym duchem szko³y.
Tak na przyk³ad chór szkolny piewa³ po ³acinie i po polsku jego mazurek:
Quod in aures, puer, ambas. Mini trilos et ineptos? Canis hymnos et amores Nequ
e cessus? Gere mpres.
Quod habes tu in animum¹ue Et amorem moveas mi? Ne¹ue lorma, neque vultu? Copies mi
sine cultu.
Có¿ mi, ch³opcze, tak do uszka Gruchasz niby do serduszka Hymn mi³osny, niedorzeczn
y Bezustannie? B¹d¿¿e grzeczny.
Czem¿e chcesz tak pracowicie Zdobyæ dla siê serca bicie? Zalotno ci¹ i obliczem? Bez nauk
i to mi niczym.
Jak widzimy, dziewczê domaga³o siê socrealizmu.
Ze staruszkiem dobrnêli my w doskona³ej komitywie a¿ do mów Cyce-rona. Od czasu do czasu k
lasa wystêpowa³a ze zbiorowym protestem przeciw jakiemu artyku³owi, ¿¹daj¹cemu zniesienia
y. Odbywa³a siê wówczas ca³a komedia. Klasa sta³a jak mur, wypychano mnie jako delegata pr
zed katedrê, przed któr¹ wyg³asza³em takie mniej wiêcej przemówienie: m³odzian polski nigd
ezwoli, aby go odrywano od piersi wilczycy kultury ³aciñskiej, któr¹ przodkowie, a która.
."
Stary wówczas zak³ada³ po napoleoñsku rêce na piersiach, odrzuca³ w ty³ g³owê, przymyka³ oc
wa³ siê. Po czym wyg³asza³ po ³acinie d³ugie i namaszczone przemówienie i wreszcie, zwracaj
do mnie, oznajmia³, ¿e za takie chwalebne uczucia w staro¿ytno ci nale¿a³by mi siê laur, al
nikczemnej wspó³czesno ci mo¿e mnie nagrodziæ tylko
marn¹ pi¹tk¹, ale za to rzymsk¹. Po jakim czasie przyniós³ nam do klasy korespondencjê do
ego pisma ³aciñskiego, gdzie moja oracja by³a
podana w ca³o ci.
Przy Cyceronie zdarzy³ siê jednak fakt, mog¹cy obróciæ w gruzy d³ugi A¹naeduc tus Romanus r
skich pi¹tek. Wabner wyrwa³ mnie, abym recytowa³. Co lekcja zadawa³ nam parê zdañ dalej i b
znadziejne kujony, których nie brak w ka¿dej szkole, potrafi³y ju¿ recytowaæ dobre dwie st
ronice, ja za tylko umia³em pierwsze zdanie: Ouousgue tandem abutere,
Catilina, patientia nostra?!
Kiedy jednak Wabner mnie wyrwa³, wówczas zgrany team poczyna³ dzia³aæ. Olszewski i
Majewski w ³awce przede mn¹ siedzieli zsuniêci i wyprostowani jak struny, n
a plecach Majewskiego le¿a³ tekst Cyce-rona, pytany delikwent sta³ skurczony w ³awce ja
k najbli¿ej ci¹gaczki, Mundek Oliñski, pó³powsta³y za mn¹, mia³ usta przy moim uchu.
wszystko g³adko jak zwykle, gdyby nie to, ¿e w³a nie Sherlock Holmes wszed³ do komnaty s
tarego zamku i tam mu w ciemno ci ukaza³ siê trup z zielonymi oczami. Aczkolwiek
wiedzia³em, ¿e to na pewno ten stary ³obuz doktor Fu-Czaj-Su zg³adzi³ w³a cicielkê dia
przesy³aj¹c jej. puzderko z jadowitym paj¹kiem (notabene te sherlocki by³y pisane prze
z miejscowych Conan Doyle'ów), ale jednak cz³owiek prze¿ywa³ emocje. Zbudzony z
nich nagle, wrzasn¹³em z tak¹ wielk¹ si³¹ uczucia swoje ,,quosque", szukaj¹c dalszego
ania w podrêczniku, który mój s¹siad z ³awki, Wacek Matra , pospiesznie ³adowa³ na
y Ol-szewskiego, ¿e klasa parsknê³a miechem.
Wabner, któremu siê ogromnie podoba³a ta inwokacja pe³na uniesienia, zgro
mi³ klasê:
Oceniæ powinni cie, ¿e ten m³odzian tak' celnie odczuæ potrafi³ ducha Cyce
a. Proszê mówiæ do nich z katedry...
O, magister meus! Modesiia juventuti Hcet...
Ale m³odzieñców wawrzynami wieñczono proszê na katedrê. Id¹c wiêc na tê przekl
zawadzi³em o ³awkê Strakacza,
upad³em rycz¹c, ¿e z³ama³em nogê, chêtni wynie li mnie zaraz ,,do doktora
towa³em siê.
Ali ci stary pamiêta³, nie da³ siê pozbawiæ uczty duchowej. Na nastêpnej lekcji, wywindowan
a katedrê (podczas kiedy Magister stan¹³, za³o¿ywszy rêce po napoleoñsku, przodem do klasy,
m do mnie), zabra³em z sob¹ ksi¹¿kê, rykn¹³em swoje ,,quosque" i potem r¹ba³em z tekstu mow
natu nic nie rozumiej¹c, pojêcia nie maj¹c, jak stawiaæ akcenty, ale ogromnym g³osem trybu
na. Senatorowie, którymi w danym razie byli ci dranie, kulgali siê ze miechu, spadali
z ³awek, grzmocili siê z uciechy, nara¿ali mnie na straszliwe niebezpieczeñstwo.
Ale nieczu³y na te wszystkie wybryki profanum vulgus Wabner uca³owa³ mnie w czo³o, da³ pi¹t
i wyg³osi³ po ³acinie jeszcze jedno pochwalne przemówienie.
Szewca", naszego matematyka Niemyskiego, nie by³o co braæ na naiwne sztuczki dobre dl
a ³acinnika.
Ten piekielny Szewc potrafi³ oddawaæ klasówki matematyczne powk³adane jedna w drug¹ miste
ny sznureczek ci¹gi" s¹cz¹cy siê od pierwszego jedynie samodzielnie zrobionego zadania, w
które by³y powk³adane coraz nik³ej sze, coraz niedok³adniej skopiowane.
Ale im policja lepsza, tym kryminali ci sprytniejsi. Znalaz³em sposób i na Szewca. W c
zasie klasówki czeka³ na korytarzu dobry matematyk, ale có¿ z tego Szewc by³ zbyt cwany,
by pozwoliæ w czasie æwiczenia wyj æ z klasy.
Przygotowa³em wiêc pod pulpitem ³awki pompkê gumow¹, nape³nion¹ roztworem karminu; strzykn¹
icie w obie dziurki od nosa i, z zakrwawion¹ chusteczk¹, brocz¹c, wypad³em na korytarz.
Jak¿e siê zdziwi³ Niemyski, kiedy po kwadransie, nios¹c ostro¿nie g³owê, z chusteczk¹ przy
powróci³em jednak na liniê frontu. Mia³em jeszcze dwadzie cia piêæ minut czasu a¿ za w
czy ciutko przepisaæ.
Nastêpnego dnia Szewc wzywa³ do katedry i wrêcza³ ka¿demu poprawione zadanie z ocen¹.
Kiedy ju¿ dosz³o do W" i po pieszy³em po swój kajet, wyba³uszy³ siê na mnie i krêci³
ej powiedz jake to zrobi³? Na æwiczeniu nie postawi³ ¿adnego stopnia.
Po srogim inkwizytorze, ksiêdzu Jamio³kowskim, popularnie zwanym Jamio³em", przyszed³ ksi¹
z epikurejczyk, podpora Kuriera Warszawskiego", którego czytelników w czas zawsze inf
ormowa³, kiedy i jaki post nadchodzi, kiedy siê koñczy karnawa³ ksi¹dz Szkopowski, zwany
kop".
Przyszed³szy na pierwsz¹ lekcjê, powita³ klasê niezrozumia³ym: Moi drodzy, tylko bez g³up
awa³ów o kamieniu. Okaza³o siê, ¿e w dwóch z rzêdu klasach, które obejmowa³
az po sprawdzeniu listy jakowy pilny dziubdziu podnosi³ rêkê:
Proszê ksiêdza, czy Pan Bóg jest wszechmog¹cy?
Naturalnie, moje dziecko cieszy³ siê prefekt zainteresowaniami
teologicznymi.
To czy Pan Bóg mo¿e stworzyæ taki kamieñ, którego nie mo¿e
podnie æ?
W nastêpnej klasie znowu bêc! o kamieñ pytaj¹... Wymin¹wszy tê rafê, ksi¹dz kaza³ wywietr
tem kaza³ wstaæ i robiæ gimnastykê szwedzk¹, co z wielkim entuzjazmem podchwycili my, przy
ym tak gimnastykn¹³em Olszewskiego. piê ci¹ w kark, ¿e ten, my l¹c, ¿e to Matra , trzepn¹³
z pomoc¹ Olszew-skiemu przybie¿a³ Majewski, a Matrasiowi ja, Marczewski i Oliñski, siedz¹c
y za nami, nie bardzo wiedz¹c, o co chodzi, zaczêli nas m³óciæ, wiêc Marczewskiego i Oliñsk
o poczê³a obt³ukiwaæ ³awka za nami.
Tak jako przy pomocy kochanego Szkopa upchnêli my pierwsze pó³ lekcji. Straszliwa to rzec
z wysiedzieæ czterdzie ci piêæ minut. Gra siê na stalówkach wetkniêtych miêdzy deski pulpit
rzela siê z gumki papierowymi strza³kami, czyta siê pod ³awk¹ Sherlocka nic nie pomaga. W
eszcie mêka wyczekiwania na dzwonek siê koñczy i w ca³ej szkole powstaje ryk niesamowity
, wszystko wywala siê z ³awek, trzeba przez tê przerwê na³apaæ jak najwiêcej ruchu
nastêpne straszliwe
czterdzie ci piêæ minut.
W czasie wiêc ma³ych przerw czêsto je dzili my do k¹pielisk. Mieli my w klasie Karlsbada i
rzega-Kolberga. Czê æ wiêc klasy zwala³a siê na jednego i czê æ na drugiego, kiedy wchodzi³
el z dziennikiem pod pach¹, fala dzikusów po piesznie odp³ywa³a ze st³amszonych
kurortów.
Na wielk¹ pauzê urz¹dzali my zawody miêdzyklasowe. Oddzia³ A tej¿e klasy, mieszcz¹cy siê o
j, mia³ Grunwalda, a nasz oddzia³ B
mia³ Jagie³³ê.
Jaki wiêc czas dzieñ w dzieñ urz¹dzali my Jagie³³ê pod Grunwaldem", przy czym, ponie
gie³³o, ogromny, gorylowaty rudzielec, by³ silny jak byk, gryz³ i kopa³, wiêc mieli
obowi¹zek tylko wywlec go z klasy, a ju¿ oni swego Grunwalda dostawiali a¿ z innego piêt
ra. K³adli my wiêc Jagie³³ê pod Grunwaldem, po czym Krzy¿acy szczypali w
Jagie³³ê, a Polacy Grunwalda. Rwetes robi³ siê niesamowity, k³¹b cia³ toczy³ siê p
, pobojowisko by³o zas³ane guzikami od spodni. Dozoruj¹cy porz¹dku w czasie przerw kul
awy nauczyciel Szczuka kusztyka³ bezradnie ko³o tego oceanu namiêtno ci, po czym zni
ka³. Znak to by³ niechybny, ¿e odwo³a siê do posi³ków w osobie dyrektora Sznuka. Zaraz te¿
z korytarze bieg³o ostrze¿enie: Szczuka sztuka szuka Sznuka...
Stary Szczuka, silnie ci¹gn¹cy z litewska, go³êbiej dobroci, stara³ siê nam wdro¿yæ wiêcej
e formy obcowania. Ujrzawszy, ¿e który splun¹³ na pod³ogê, robi³ na poczekaniu cercle peda
zny:
Ot ¿e¿ i niepiêknie i na pewno matka ciebie inaczej uczy³a. Nu, po³ó¿my, ¿e siedzi
zmawiasz z jak¹ panienk¹, a w ta pora splun¹æ tobie chce siê? Tak jak¿e¿ matka uczy³a, co t
isz w ta pora?
Jeste my zastrzeleni.
Panie profesorze, mama uczy³a, ¿eby z dziewczynkami nie siadywaæ.
Nu, wszelako¿ przychodzi siê dobrotliwie t³umaczy Szczuka, nie chc¹c podwa¿aæ macierzy
autorytetu ot, choæby imieniny tej¿e samej matki czy inna jaka ¿a³obna okoliczno æ. Nu,
có¿ ty zrobisz? Ty grzecznie powiesz: przepraszam pani¹", odejdziesz do k¹cika,
od-charkasz siê, nu i wtedy znów j¹ zabawiasz.
W nastêpnych latach szko³a wymutowa³a siê, wyczy ci³a, na stanowiska nauczycieli nap³ynê³o
ukowych o poziomie uniwersyteckim, które nie mog³y sobie znale æ uj cia wobec tego, ¿e w Wa
szawie istnia³ tylko bojkotowany uniwersytet rosyjski. Fizyk, profesor Boguski, ge
ograf D¹browski (autor cenionych ksi¹¿ek Matki". mieræ", Felka"), matematyk Ciechanowic
zyrodnik Jan Sosnowski, poloni ci Król i Ni-towski i ca³a plejada innych, którzy wk³adali
ca³¹ sw¹ duszê w tê polsk¹ szko³ê. Franio" Zienkowski, równie¿ wyk³adaj¹cy fizykê, kiedy d
f bez drutu i kiedy pocz¹³ mu dzwoniæ dzwonek w drugim koñcu laboratoryjnego sto³u, i kied
y poczêli my wo³aæ: Lipa, pan profesor nog¹ dzwonek naciska! wlaz³ na stó³, ¿eby wszysc
¿e nie ma lipy. Profesor Boguski, fizyk, wk³adaj¹cy ca³y ¿ar naukowca w wyk³ady, na wiadom
wyk³ad historii i geografii ma byæ prowadzony po rosyjsku, skruszy³ kredê o tablicê i wyk³
da³ dalej. Gdy rozleg³ siê dzwonek i powstali my, by go po¿egnaæ zatrzyma³ siê, a kiedy c
zekiwania zaleg³a, powiedzia³: Skarga wie ci³: G³upcy dzieci wasze uczyæ bêd¹".
M³ody cz³owiek o tak piêknych tradycjach szkolnych, który przed trzema laty dopiero sam
otrzyma³ fuksem maturê (o czym dalej) i zaledwie zd¹¿y³ ukoñczyæ Szko³ê Nauk Politycznych i
rzy lata prawa, ju¿ wkracza³ z wielgachnym dziennikiem pod pach¹ do klasy w gimnazjum
pani Kurmanowej. Wku³ siê pierwszej lekcji, jak umia³, i poszed³, dr¿a³ na my l, ¿e te smar
o co siê spytaj¹ w ty³ lub w przód. Wprowadzi³y go dwie wychowawczynie niby na munsztuku.
a³¹ lekcjê wyk³ada³, na dwie minuty przed dzwonkiem kolejno wyrwa³
dwie najbardziej krêc¹ce siê z tylnych ³awek, kaza³ powtórzyæ wyk³ad, postawi³ w dzienniku
poszkodowane rycza³y, p³aka³a przez solidarno æ ca³a klasa jak owczarnia i odt¹d by³ spokó
na³y gro nego profesora nie mia³a ¿adna o nic spytaæ.
Ze strachu musia³em nad nimi trzymaæ ci¹g³¹ grozê. Wprowadzi³em rzecz wówczas nie prakt
czenia pisemne z historii. Ju¿ to samo by³o dotkliwym szczypem mówi¹c jêzykiem Ziela na
terze". Ale ten szczyp... by³ z zakrêceniem. Mianowicie by³ nie jeden temat, ale czter
y, bynajmniej jednak nie do wyboru. Przynios³em do klas tyle arkuszy, ile uczennic
, na ka¿dym by³o napisane nazwisko, tak jak siedzia³y w klasie, i temat. Otrzymuj¹c te
arkusze w szachownicê, nie mog³y ci¹gaæ ani na boki, ani w ty³. Na pierwszy kwarta³ 60
cent klasy
mia³o dwóje.
Æwiczenia poprawia³em w domu i zdarzy³o siê, ¿e zaadresowawszy list do pó niejszej mej ¿ony
as ju¿ narzeczonej, bibu³ê z odbitym adresem zostawi³em w którym z zeszytów. Na skutek teg
oczê³a otrzymywaæ ró¿ne anonimy, bardzo smarkate, ale usi³uj¹ce insynuowaæ, ¿e widzia³y
z kim w £azienkach, albo wyra¿aj¹ce naiwn¹ zazdro æ. Widaæ, jak to zwykle byw
rani wzbudzaj¹ mi³o æ. Za to co te pannice wypisywa³y w onych æwiczeniach!... Prze³o¿ona,
adowolona z tej nadmiernej srogo ci przy wiadectwach kwartalnych, wy
ci¹gnê³a do mnie na sesji pedagogicznej kajet z æwiczeniem z historii:
Pan ma takie dziwne metody!
W kajecie przy zdaniu Arabowie nic nie robili, tylko je dzili na wielb³¹dach i bili kob
iety" widnia³ czerwonym atramentem mój dopisek: To przyjemne zajêcie".
Wtedy, na tej sesji, na my l, ¿e przed kilku jeszcze laty przekupywa³o siê wo nych, ¿eby po
s³uchiwali, co siê o nas mówi na sesjach pan profesor", uczestnik pe³noprawny takiej ses
i pedagogicznej pêcznia³ z dumy.
Syzyfowe matury.
Rappelez vous, mes enfants, que cha¹ue bonne action est toujouis punie* powtarza³ je
den z kresowych pradziadków, libertyn i hedo-nista.
Okazuje siê, ¿e maksymy przodków zawodz¹, bo w³a nie w tym wypadku dobra akcja zosta³a wyna
dzona: da³em po pysku ³amistrajkowi, w wyniku czego otrzyma³em maturê.
Kiedy s³yszê o ³ososiu, który przebijaj¹c siê w górê rzeki, potrafi przeskakiwaæ przeszkody
akie skoki wykonywa³em przy ka¿dej promocji z klasy do klasy. Kiedy rozwa¿am ten odmêt d
wój w ocenach kwartalnych, z których wy³abudywa³em siê co wiosna przy wysileniu wszelkich
szarmów osobistych i wsparty jedynie æwiczeniami z polskiego uwa¿am siebie za takiego ³o
sosia.
Przysz³a jednak matura. Dies irae, dies Ula!... (Czasem miewajn sny, ¿e mam zdawaæ mat
urê, budzê siê zlany zimnym potem, szczypiê siê, ¿eby siê przekonaæ^ ¿e .maturê ju¿ mam, i
ieñ wygl¹da s³onecznie i szczê liwie).
Po tylu latach nieprawo ci, na których us³ugach sta³y chwyty ci¹gacz-kowe mówiê to, skro
uszczaj¹c oczy maj¹ce wszelkie znamiona genialno ci, widoków na to upragnione wiadectwo
ojrza³o ci... hm... mo¿na powiedzieæ... tego... nie by³o. Przemy lne pakty z ³acinni-kiem z
klamowanym za ¿ywa, z Francuzem", stawiaj¹cym trójkê za to, ¿e siê nie u wietnia³o jego le
historykiem, którego siê gangsterowa³o (patrz Ziele na kraterze"), z fizykiem, którego
siê bra³o
na dowcipy, z Niemcem", który mnie kosztowa³ rondówki wyp³acane jaczewskiemu, z polonist¹,
przekupywanym æwiczeniami, ze spacyfiko-wanym matematykiem (patrz ni¿ej) mia³y siê skoñcz
wobec oblicza komisji maturalnej, która ¿¹da³a wiedzy, wiedzy i tylko wiedzy.
Sk¹d ja im tê wiedzê nagle na maturê wezmê? Choæbym zdech³, nie wyrobiê dwuletniego nierób
matematyki!
Bo z matematyk¹ tak by³o: na pocz¹tku szóstej matematyk i jednocze nie wychowawca klasowy,
popularnie Szewcem zwany, sprawi³ sobie nowe buty. Buty skrzypia³y. Uda³o mi siê wyprod
ukowaæ jak¹ skrzy-pawkê, zupe³nie tak samo skrzypi¹c¹. Co Szewc podejdzie do tablicy albo
uszy po klasie i skrzypnie sobie ze trzy razy, to ja mu dodam ze sze æ. 2yæ nie móg³, mien
i³ siê na twarzy, zw³aszcza ¿e mu na drug¹ lekcjê wyrysowali my na tablicy osobnika czo³gaj
iê na rêkach takim sposobem jak czasem pieski po trawie, unosz¹cego nogi w górê. Osobnik
mia³ taki sam w¹s jak Szewc, a nad nogami napis:
,,bo skrzypi¹".
Szewc siê zatai³ w sobie, skrzypia³ po klasie jakby nic i miarkowa³; nie honor i dla mni
e by³o przestaæ poskrzypywaæ, tak jak nie honor my liwemu pokrzykiwaæ na nied wiedzia, póki
n w bar³ogu siedzi, a jak
wylezie to wiaæ.
Przez dobre pó³ godziny trwa³o polowanie rozjuszonego Szewca, a¿ wreszcie wpad³ na mnie ra
zem z t¹ skrzypawk¹, kaza³ zabraæ ksi¹¿ki i pój æ do domu. Szko³a wezwa³a opiekê domow¹".
jaka pani Miot³owska, w³a cicielka pensjonatu, który przemy lnie wybra³em, zosta³a przeze m
pouczona, ¿e jest opiek¹ domow¹, w³o¿y³a kapelusik z zielonym piórkiem i posz³a. Ale zosta
jêta niczym sekretarz Cziczerina w czasie rewolucji przez hrabinê Mareszetê Czapsk¹: Ce
juifion ne me suiiit pas odes³a³a sekretarza z bilecikiem do
jego mocodawcy.
Tego¿ zdania o zielonym piórku by³ widaæ dyrektor szko³y, Sznuk,
zwany Fok¹, bo zawezwa³ mnie osobi cie.
Fokê, starego poczciwego Fokê, ³ysego jak kolano, rumianego jak jab³ko i o siwym piêknym w¹
ie, zwali my jeszcze Jednym S³owem" od przygaduszki, któr¹ ci¹gle powtarza³.
Rzecz zrozumia³a, ¿e teraz poszed³em z wielkim niepokojem: czy aby Foka nie pozna³ po g³os
ie g³upich kawa³ów z t¹ syren¹ na telefonie.
Ale staremu dyrektorowi co innego by³o w g³owie:
S³uchaj mówi serdecznie Foka co ja ci, jednym s³owem, bêdê Pan mówi³, móg³bym byæ dwa
em...
__ Dlaczego dwa? zainteresowa³em siê.
__ Zawsze ciebie g³upstwa siê trzymaj¹ jêkn¹³ dyrektor dwa
razy to znaczy, ¿e tyle razy jestem starszy od ciebie, ¿e móg³bym byæ twoim, jednym s³owem,
nie tylko ojcem, ale i dziadkiem no, z wielk¹ bied¹, ale móg³bym t³umi³ moje pow¹tpiewa
tu swojemu dyrektorowi prze michy urz¹dzasz, a nie wiesz, co ci grozi: Rada Pedagog
iczna mówi, ¿e wszystko dobrze, .ale jeste zaka³¹ dyrektor wznosi g³os zaka³¹, jednym
niê ciebie, bo jeste sierota, po jakich pensjonatach mieszkasz dyrektor siê wstrz¹sn¹³
piórko, jednym s³owem... pokaza³ na ³ysinê, przypominaj¹c wizytê pani Miot³owskiej rob
hcesz, jednym s³owem... I nauczyciele maj¹ ciebie dosyæ, pan Waraszkiewicz mówi, ¿e nie mo¿
ciebie trzymaæ na lekcji, bo ca³y czas z kolegami rozmawiasz.
Panie dyrektorze, ja przez ca³y czas rozmawiam z profesorem Wa-raszkiewiczem.
__ Widzisz, jednym s³owem, jeszcze gorzej. I co ja z tob¹ zrobiê?
Ja te¿ nie wiedzia³em. Wspólna troska tak nas jako z³¹czy³a, ¿e poczêli my gawêdziæ o star
a wreszcie okaza³o siê, ¿e udatnie przet³umaczy³em na polski odê Integer vitae sceleris¹u
us" Horacego. Foka siê rozczuli³, wyprawi³ mnie z b³ogos³awieñstwami i z komentarzami do Ho
acego, oprawionymi w piêkny pergamin.
Kaza³ mi jutro przyj æ do szko³y, wpad³ widaæ na biednego Szewca, który o Horacym nie mia³
, Szewc skrusza³, zaprosi³ mnie do domu na kolacjê, Szewcowa okaza³a siê z kresów, spragnio
a ludzkiego s³owa. Szewcomachia zakoñczy³a siê pokojem, sztama zawarta zosta³a na ca³e dwa
ata a¿ do matury, w ci¹gu których mia³em sakramentaln¹ trojê z matematyki na podstawie klas
k, a o klasówki to ju¿ starali siê siedz¹cy naoko³o Wacek, Mundek i Stasiek.
Na maturze trzasnê³a miê nie tylko matematyka, ale i fizyka, i ³acina. Poczciwy polonist
a, profesor Król, z rozwian¹ aureol¹ bia³ych w³osów, wspomagany przez polonistê Sowiñskiego
ha³ moim æwiczeniem maturalnym z polskiego przed oczami fizyka, ³acinnika, matematyka.
Dwaj pierwsi zmiêkli, ale bestia Szewc z³ama³ tyloletni pakt, nawali³, rozk³ada³ rêce:
Ja s¹dzê, ¿e, na dobr¹ sprawê, to on z matematyki by nie zda³
i do pi¹tej klasy.
Ale gubiæ mnie nikomu siê tam nie chcia³o, wszyscy zgodnie woleli siê mnie pozbyæ, uchwalo
no, ¿e na jesieni mam zdawaæ poprawkê. Naiwny naród te belfry. Jak przez lato odrobiæ tyle
nieróbstwa?
Zafundowa³em sobie na ca³e wakacje korka". Nauczy³em go polowaæ, p³ywaæ, je d
no i paru mniej chlubnych rzeczy ale jako matematykê przeoczyli my.
Na jesieni przyjecha³em do Warszawy jeszcze g³upszy, ni¿ by³em na wiosnê je li to tylko b
o¿liwe. Nie mia³em z czym siê pokazywaæ na tê durn¹ poprawkê i humor mia³em bardzo kiepski.
Na szczê cie napatoczy³a siê Stasia Kuszelewska, pó niejsza t³umaczka Londona, autorka kilk
si¹¿ek, ¿ona najpierw ministra Ignacego Matuszewskiego, potem genera³a Rayskiego.
Stasia mia³a bardzo b³êkitne oczy, bardzo grube jasne warkocze. Nie mog³em jednak przej¹æ s
jej szlachetnym oburzeniem na Cezarego Jellentê, który mia³ rzekomo w jakim felietonie
napisaæ, ¿e nale¿y bardziej obna¿yæ operetkê. Stasia, przysiêg³a harcerka, uwa¿a³a, ¿e nale
iêtnowaæ.
Jasne warkocze, b³êkitne oczy i przetañczony wieczorek na pensji Kurmanowej przewa¿y³y. W
skryto ci ducha my la³em, ¿e operetkê, da Bóg, i tak obna¿¹, a zapachnia³a awanturka.
Jellenta og³osi³ odczyt o Wyspiañskim w salce na Mazowieckiej obliczonej na sto piêædziesi¹
miejsc. Zakupili my trzydzie ci biletów i zmontowali my sze æ pi¹tek. Ka¿da pi¹tka by³a ro
w piêciu miejscach sali i to w rodku rzêdów. Ka¿da mia³a swego szefa. Szef pierwszej pi¹tk
ia³ w piêæ minut po rozpoczêciu odczytu wstaæ i przepychaæ siê do wyj cia, jak najmocniej d
po nagniotkach.
Równocze nie podrywa³a siê jego pi¹tka w piêciu miejscach sali, ka¿dy usadowiony w rodku r
a¿dy tratuj¹cy nagniotki. Co piêæ minut mia³a to robiæ nastêpna pi¹tka, nim siê nie wywo³a
ellenty.
Przy bardzo ha³a liwym wychodzeniu pierwszej pi¹tki Jellenta speszy³ siê i mocno zirytowa³.
Zrozumia³, ¿e by³a to zorganizowana manifestacja. Sala by³a podminowana. Tylko ani Jelle
nta, ani audytorium nie domy la³o siê, ¿e to dopiero pocz¹tek.
Kiedy nastêpnych piêciu m³odych ch³opców i dziewcz¹t w ró¿nych miejscach poczê³o siê przeci
na nogi s¹siadów, Jellenta, s³ysz¹c sykania i jêki, nie przerywaj¹c wyk³adu, wplót³, ¿e Wys
enzj¹ Prokesza o premierze Wesela"* powinien by³ przejmowaæ siê równie ma³o, jak on
pk¹ os³ów, która wychodzi z sali".
Na to powsta³em i gromkim g³osem oznajmi³em, ¿e to m³odzie¿ polska, która nawo³uje do napiê
a pornograficznych tendencji pana Jellenty, i wezwa³em, aby solidaryzuj¹cy siê z m³odz
ie¿¹ opu cili salê.
Natychmiast z ró¿nych miejsc poderwa³o siê dwudziestu sprzysiê¿onych, porywaj¹c
sob¹ innych. W westybulu jakie rozognione paniusie dopytywa³y, co siê sta³o. Wysz³y, bo ju
solidaryzuj¹ siê z m³odzie¿¹, ale chcia³yby wiedzieæ, o co chodzi. Ba, ja bym te¿ chcia³. T
wiem z³o¿y³o, ¿e nie zd¹¿y³em przeczytaæ tego felietonu. Ot i po rozrywce! Co tu dalej robi
Cukiernia Jackowskiego na Nowym wiecie, srodze zakazywana przez w³adze szkolne, by³a
miejscem spotkañ warszawskiego æwieræ wiatka. Ogromna w stylu dziewiêtnastowiecznym sala z
pluszami, z³oceniami, ¿yrandolami by³a wypakowana po brzegi dandysami, w ród których l ni³
lkoskrzyd³e kapelusze, d wigaj¹ce ogrody sztucznych kwiatów; wielkie ilo ci wypchanych pta
ków; strusie pióra sp³ywaj¹ce a¿ na ramiona bogiñ, kryj¹cych twarze woalkami; rajery, to zn
y z³ociste pióra z ogonów rajskich ptaków; wstêgi, aksamitki, koronki, sztuczne kamienie.
Te skomplikowane konstrukcje by³y upiête na fryzurach spiêtrzonych na ,,postiszach", t
o znaczy wa³kach z w³osia, i umocowane d³ugimi szpilami, które nieraz wyk³uwa³y oczy w tram
ajach, by³y wiêc zabezpieczone metalowymi kapslami.
W ród tego wszystkiego ujrza³em w mundurze rosyjskiego, bojkotowanego przez nas, uniwe
rsytetu by³ego kolegê z naszej szko³y. Ustawi³em go pod g³ównym ¿yrandolem jak piewaka, kt
za piewaæ ariê operow¹, i r¹bn¹³em tak, ¿e run¹³ miêdzy plantacje kapeluszowe, przewracaj¹c
Zrobi³ siê raban, policja, podlec natychmiast pocz¹³ oskar¿aæ, ¿e to jest polityczne pyskob
e. W cyrkule znudzone szpicle gmeraj¹ce po moich kieszeniach o¿ywi³y siê nagle: oto w cz
elu ciach kieszeni znalaz³y
zwiniêty w kulkê kwitek na Fundusz Wojskowy imienia ‾ó³kiewskiego". Na tym wistku pozwolo
sobie za jedne dwa grosze umie ciæ, ile wlezie. By³a i cytata z ‾ó³kiewskiego: Nie wiem, c
zwyciê¿yæ mo¿em, ale zwyciê¿eni byæ nie mo¿em", i wezwanie do natychmiastowej walki zbrojne
czort wie nie co. Szpiclom rozja ni³y siê gêby, polecieli robiæ rewizjê w moim mieszkaniu,
tam znale li pe³ne szuflady materia³ów, dotycz¹cych Funduszu Szkolnictwa Polskiego", któr
rowadzi³em, zebrawszy ju¿ natenczas cztery tysi¹ce rubli (dwa tysi¹ce dolarów).
Na tym kwitku Fundusz" i w tych papierach Fundusz"...
Zawarcza³y druty telegraficzne, wy³apuj¹ce by³ych kolegów po ró¿nych k¹tach, po³adowano lud
iêzieñ i z tego wszystkiego okaza³a siê figa Fundusz" mia³ i æ nie na kupno armat, tylko
nie wpisów. Z ca³ej Polski wiêc zosta³em siedzieæ sam jeden, drêczony w dzieñ przez ¿andarm
taniami, sk¹d otrzyma³em ten kwitek, na co niezmiennie dowiadywali siê, ¿e od jakiego nie
znanego mi blondyna na ulicy Smolnej.
Wreszcie przestali siê czepiaæ blondyna, za pyskobicie dali mi w drodze administracy
jnej najwy¿szy wymiar kary trzy miesi¹ce, ale nagle co przypl¹tali z dawnych czasów, his
oriê wsypy na Sosnowej u kole¿anki Ró¿yczki (pó niejszej wiceministrowej Ko¿uchowskiej), po
mêtlik od nowa, urozmaicony gr¹ w szachy, które ulepili my z chleba.
W wiêzieniu na Dani³owiczowskiej umieszczono mnie w celi z rozczochranym osobnikiem.
Od pierwszej godziny zapanowa³a sztama. Wyg³osi³em do niego tyradê na temat pos³annictwa
narodowego. By³o to omal o Chrystusie narodów.
Wyczerpany dwugodzinnym kazaniem zamilk³em. Drab zlaz³ z pryczy i poda³ mi ³apê ogromn¹ jak
pata.
Towarzyszu powiedzia³ to jest nasz program.
To znaczy jaki?
SDKPiL.
Bardzo my siê polubili. By³ redaktorem odpowiedzialnym pisma SDKPiL i ju¿ szósty raz odsia
dywa³. Mia³ wysoce rozwiniêt¹ technikê siedzenia. Jego warunki redakcyjne wklucza³y pierwsz
kla n¹ wa³ówkê, bo odsiadywanie stanowi³o jego obowi¹zek. By³ wiêcie przekonany, ¿e ka¿dy
jest esdekiem, st¹d i moje szlachetne idee bez w¹tpienia musia³y byæ w programie esdecj
i.
Na konto tego idealizmu za¿erali my siê pysznymi cielêcymi kotletami z groszkiem i nawet
partycypowa³em w otrzymywaniu grypsów do mnie kierowanych, zapiekanych w esdeckich
podp³omykach. Korzysta³ z tych smako³yków nawet trzeci wiêzieñ, którego przez pomy³kê wepch
na jedn¹ noc sztywny jak deska lejtnant niemiecki, aresztowany za szpiegostwo. Tr
aktowany per Kamerad i tuczony esdeck¹ zagrych¹, nie rozsztywni³ siê, nie chcia³ dyskutowaæ
na migi esdeckiego i mesjanistycznego programu, podejrzewa³ widaæ kapusiów, przesiedzi
a³ sztywno na taborecie ca³¹ noc, a¿ go rano z wielkim gwa³tem s³owiañski ba³agan przeniós³
j wyizolowanej separatki.
‾ywot mój w tym wiêzieniu na Dani³owiczowskiej wa¿y³ siê na dwoje: z jednej strony rodzina
ez stosunki zabiega³a w Petersburgu o zwolnienie, z drugiej strony poczêli my z esdeki
em grubsz¹ rozróbê. Do wiêzienia zsypano za strajk stu dwudziestu tramwajarzy i za¿¹dano, a
y skrobali ziemniaki. Esdek orzek³, ¿e to przeciw statutowi wiê nia politycznego, rozpuk
ali my siê w cianê na prawo, w cianê na lewo, w rurê kaloryfera w górê i w dó³ i niebawem
ej godzinie czwarte i pi¹te piêtra polityczne" i czê æ trzeciego kobiecego rozbrzmia³y
em taboretów o drzwi.
My w naszej celi wst¹pili my, nie czekaj¹c na ³omot, na cie¿kê bojow¹ zaraz po przestukani
trukcji i poczêli my ryczeæ sk³adnym duetem:
Uka¿i mnie takuju obitiel, gdieby ruskij muzyk nie strada³. Esdek mia³ bas, zaiste, b
ernardyñski.
Na to wpad³ naczelnik wiêzienia, Nazimow. Bezzw³ocznie przeszli my z pie ni rewolucyjnej n
a caros³awn¹:
S³awsia, ach siawsia, nasz ruskij car, Gospodom Bogom dan Hosudar. Esdek bezczeln
ie wrzasn¹³:
Szapku do³oj!
Nazimow, blady z gniewu, zdj¹³ czapkê, której nie mia³ prawa mieæ na ³bie przy piewaniu hy
i zapyta³:
Czewo szumitie?
Esdek zamiast odpowiedzi wzi¹³ z min¹ senatora przepyszne zrazy zawijane, które tego dni
a nades³ano w wa³ówce, i ku mojej goryczy wyrzuci³ je w obliczu naczelnika do kibla:
Rozpoczynamy strajk g³odowy, póki z karcu nie zwolnicie towarzyszy, którzy odmów
ili skrobania kartofli.
Przedtem zrobimy co innego zripostowa³ Nazimow ode lemy was do separatek w forcie.
Fort to by³o miejsce nies³ychanie paskudne zw³aszcza po naszym Bristolu" na Dani³owiczow
kiej.
W jaki czas potem rozleg³ siê wy¿ej wzmiankowany ³omot i indywidualne wycia jak kto tam
mia³ i potrafi³. Potem przestukano nam, ¿e na podwórzec wiêzienia zajecha³y karetki i eskor
a. Potem... drzwi siê otworzy³y, stan¹³ w nich piêtrowy i kaza³ mi zabieraæ siê z wszystkim
czami.
Milewski (tak bowiem nazywa³ siê esdek, spotyka³em go ju¿ miêdzy wojnami, pracowa³ w fabryc
zapa³ek w Mszczonowie) poda³ mi ³apê:
Trzymajcie siê, towarzyszu.
Na dole w kancelarii Nazimow przyj¹³ mnie z kwa nym u mieszkiem. Kaza³ mi podpisaæ papierek
na którym wyczyta³em, ¿e jest to papierek zwolnienia.
A wiêc nie do fortu?
Co komu s¹dzone, to go jeszcze nie minie filozoficznie pocieszy³ siê Nazimow.
I rzeczywi cie (jak mówi³ chor¹¿y Orzeszko). Kiedy wybuch³a wojna, zaproszono mnie ponownie
do siedzenia. Ju¿ w drodze do Bristolu" schytrzy³em siê kupiæ ,,antki", to znaczy gazety,
towar w wiêzieniu zakazany i poszukiwany. Przebieraj¹c siê w ³a ni w ubranie wiêzienne, z
achow¹ maestri¹ wsadzi³em antki" pod ubranie. Wita³ mnie Nazimow ¿yczliwie, u miechali siê
scy dozorcy wiadomo, swój go æ, szemrany, nie jaka frajerska ³achudra.
Wepchniêty do wielkiej celi pomiêdzy zamieszkuj¹cych j¹ dwudziestu sze ciu grubasów brzuc
brzuch sprawnie usi³owa³em poobdzie-laæ ich zdumienie antkami", ale rzucali siê ode mni
w bok z przestrachem. Okazali siê knajpiarzami, przyaresztowanymi za wyszynk alko
holu, co w czasie wojny by³o zakazane. A có¿ to za wa³ówki mia³o to bractwo... Co za kawior
, co za ³ososie!...
Knajpiarze uwa¿ali, ¿e jestem albo wyj¹tkowo niebezpieczny kapu , albo wyj¹tkowy zbrodniar
z. Utwierdzili siê w tym przekonaniu, kiedy wa³ówkê przyniós³ z lekka durnowaty Filip, popy
had³o stra¿ników, o byczym miêsistym karku. Filip, pamiêtny napiwków, wita³ mnie z wylaniem
To jest kat, wieszaj¹cy ludzi, który dla pozoru ma funkcjê roznosz¹cego wa³ówki o
m z nonszalancj¹ to mój przyjaciel. Ho, ho, pracowa³o siê razem, pracowa³o...
Na takie dictum wszystkie wa³ówki ci¹gnê³y sznureczkiem przede mnie. Dopiero wybrawszy z k
a¿dej najsmakowitszy haracz, zezwala³em na konsumpcje indywidualne.
Pod tê porê zd¹¿y³em ju¿ siê zarêczyæ. Mój przysz³y te æ pojecha³ interweniowaæ; narzeczona
terek, postanowi³a mu towarzyszyæ, bo i tatusia przymkn¹".
Pu³kownik ¿andarmerii, z wielk¹ rozwidlon¹ brod¹ na fio³kowym mundurze, wytworzy³ nastrój ¿
i kordialny. W pewnym momencie poprosi³ narzeczon¹, aby poczeka³a w s¹siednim pokoju, i
zwierzy³ jej ojcu przygnêbiaj¹cy fakt:
Czy pan wie, ¿e on nie ma paszportu? Czy pan wie, co to za cz³owiek? Wygl¹da pan na
statecznego obywatela, jak¿e móg³ pan byæ tak lekkomy lny, aby przyjmuj¹c o wiadczyny, nie
jrzeæ paszportu?
No, ale zagawêdzi³em siê w zdarzenia pó niejsze. Wówczas, po tych wyrzuconych do kib
a zrazach, gania³em, roznosz¹c przeszmuglowane
grypsy, gdy nagle na Nowym wiecie natykam siê nos w nos na naszego dyrektora Sznuk
a. Foka stan¹³ jak wryty:
Co to?... Jak to?... Jednym s³owem... Pu cili ciebie... pana...? Ludzie czasem maj¹ o
l nienia genialne:
Panie dyrektorze wyszepta³em w natchnieniu wypuszczono mnie przez pomy³kê.
Jednym s³owem... uciekaj... hm... niech pan ucieka za granicê... Zwiesi³em smutnie
g³owê cierpienie odmalowa³o siê na twarzy
szlachetnego m³odziana.
Ach... Jednym s³owem... Nie masz... hm... nie ma pan matury...? Hm... Zachod , hm..
. niech pan zajdzie jutro do szko³y, jednym s³owem.
Nazajutrz Szewc spyta³ mnie z rozkosz¹ o jakie 2x2 = 4. Wlepili trój-czynê wymaszerowa³e
matur¹ w kieszeni... jednym s³owem.
W tydzieñ potem flanujê sobie z nonszalancj¹ po Nowym wiecie, widzê toczy siê Foka. Pozd
iam go ruchem pe³nym gracji moim miêkkim borsalino.
Co to?... hm... jednym s³owem... Czemu nie wyjecha³e ? Hm... czemu pan nie wyjecha³, je
dnym s³owem?
Panie dyrektorze, ju¿ siê wszystko wyja ni³o pomy lnie, ¿e mnie nie zamkn¹.
Foka podniós³ rêce do czo³a:
Nabra³ miê, nabra³!... rozpaczn¹³ bez... hm... bez jednym s³owem". By³ pora¿o
Szed³em obok niego milcz¹c, skruszony. Stary co wa¿y³.
No, ale ten Horacy by³ przet³umaczony wybornie powiedzia³. I w tym powiedzeni
u by³o jakby rozgrzeszenie dyrektorskiego sumienia.
Z matur¹ polsk¹ pozby³em siê k³opotu, ale wisia³a nade mn¹ matura rosyjska. Nale¿a³o j¹ zda
erze eksterna, bo bez matury rosyjskiej grozi³a trzyletnia s³u¿ba w wojsku rosyjskim w
charakterze bez-cenzusowca.
W zaborze rosyjskim trudno by³o zdawaæ, bo eksternów, przychodz¹cych ze szkó³ polskich, ci
o.
Wziêli my z Mundkiem Oliñskim i Piotrusiem Gródeckim spis gimnazjów Imperium Rosyjskiego i
odleg³o ci ich od kolei: nale¿a³o wyszukaæ najwiêksz¹ dziurê, w której o sprawie polskiej
ie jest wiadomo, natomiast ludzie siê nudz¹ i mo¿na ich braæ na stosunki osobiste.
Znale li my Je³atmê, miasteczko -nad Ok¹, dop³ywem Wo³gi, licz¹ce osiem tysiêcy mieszkañców
e cerkwi oraz gimnazjum pañstwowe.
Niewiele my l¹c, kropnêli my siê do tej Je³atmy, po³o¿onej o dziewiêædziesi¹t sze æ wiorst
metrów) od kolei.
Dojechawszy do ma³ej stacji Murom, po³o¿onej w g³êbokich lasach muromskich w³odzimirskiej g
berni, siedli my w tak zwane rozwal-nie", niskie sanki szufle, w których cz³owiek, opat
ulony w baranice, le¿a³ pó³rozwalony ty³em do biegu koni, i ruszyli my w nie¿ne zaspy rosy
go bezmiaru w dwóje sañ, dzwoni¹c wielkimi dzwonami uwieszonymi u szyi koni rodkowych w
trójce.
W Je³atmie okaza³o siê, ¿e nale¿y czekaæ na dyrektora, który by³ wezwany do kuratorium. Tym
m do hoteliku, w którym zamieszkali my, poczêli przesi¹kaæ miejscowi o mioklasi ci. Co dzie
naszego pokoju wje¿d¿a³ wielki samowar i kilka butelek wódki. Uczyli my ich piewaæ ,.Jeszc
Polska", co po trzeciej butelce wychodzi³o wcale nie le. Kiedy po czwartej oni nas p
oczêli uczyæ rewolucyjnych rosyjskich pie ni, groza posz³a po czternastu cerkwiach Je³atmy
.
Gdy wreszcie przyjecha³ dyrektor, trzej warszawscy franci, rozpijaj¹cy jego owieczki
, niezw³ocznie zjawili siê na audiencjê.
Dyrektor w granatowym mundurze ze z³otymi guzikami, z kozi¹ bródk¹ i imponuj¹co fioletowie
j¹cym nosem, ze zgroz¹ spojrza³ ponad szk³ami cwikieru na nasze mocno fantazyjne krawaty
.
Czym zas³u¿y³a sobie Je³atma na wasz ³askawy wybór, panowie? Piotru Gródecki, ciemna
lubi³ siê czasem wyrwaæ. Mia³em ja
gadaæ, ale pamiêta³em na napomnienia je³atomskich kolegów: Pobójcie siê trochê, rozmawiaj¹
torem. Nu, co wam szkodzi. A on to lubi". Robi³em wiêc artystyczn¹ pauzê, pamiêtaj¹c na ety
ietê rosyjsk¹ ¿e w³adzy nale¿y siê baæ*. Anielê wiêc wzrokiem satrapê, a tu Piotru , s¹dz
,
S³yszeli my o wysokim poziomie nauk w Je³atmie...
W Warszawie cie o tym s³yszeli? jadowici siê dyrektor. I nagle przychodzi mu do g³owy,
¿e jak¿e¿ to ca³a Je³atma, jak¿e kurator komentowaæ bêd¹ inaczej tê warszawsk¹ popularno æ
wód o wyj¹tkowym zgo³a ³apownictwie! Zrywa siê dramatycznym ruchem z fotela i
krzyczy pó³ gro nie, a pó³ b³agalnie:
Na mi³y Bóg, wyje¿d¿ajcie! Wyje¿d¿ajcie! Wot wam kriest (przysiêgam), ¿e za nic nie d
do egzaminów.
* Kiedy Miko³aj I przyjecha³ do Kijowa, jeden z oczekuj¹cych na audiencjê gubernatorów nar
obi³ w portki. W czasie zamieszania ukaza³ siê we drzwiach cesarz, a dowiedziawszy siê,
co zasz³o, pochwali³ gubernatora za wiernopoddañcze uczucie strachu.
Tego wieczoru gêsto zmienia³y siê samowary i butelki. Nazajutrz skoro wit oczekuj¹ce prze
d hotelem dwie rozwalnie", do których ³adowano nasz baga¿ i podrêczniki, otoczy³a gromadka
je³atomskich maturzystów. nieg pada³ miêkkimi, du¿ymi p³atami. Jeden z nich, Popów, wsun¹³
rawek papieru by³o zbyt ciemno jeszcze, zbyt nie¿no, aby czytaæ.
Zadzwoni³y dwa du¿e dzwony u szyi koriennych*, zruszaj¹cych sanie. Nasi rosyjscy koled
zy, zbici w szarzej¹c¹ grupkê, zaintonowali bardzo niesk³adnie le poduczone Jeszcze Polsk
".
Na czterdziestej pi¹tej wior cie, kiedy przeprzêgano zmianowe konie, raczyli my siê z miej
scowymi ch³opami herbat¹. Go æ wed³ug obowi¹zuj¹cej etykiety ma³ymi szczypczykami dzieli ko
kru na szesna cie czê ci i poczyna siê skomplikowany rytua³ siorbania lekkiej herbaty wyle
wanej na spodek. Ka¿d¹ proponowan¹ przez fundatora szklankê go æ przyjmuje inaczej. Ju¿ pie
zej zaraz odmawia, równocze nie jednak podsuwaj¹c j¹ do zapraszaj¹cego. Nastêpnej odmawia i
przyjmuje. Potem poczynaj¹ siê cuda ze szklank¹. Przy której tam turze k³adzie j¹ goszczon
okiem na spodek, ale ³y¿eczkê zatrzymuje na stole. Przy innej ju¿ i ³y¿eczkê sk³ada. Równoc
rescendo, idzie wzbranianie siê. Wreszcie, wysiorbawszy piêtnast¹ szklankê, go æ stawia j¹
góry dnem, k³adzie przy niej ³y¿eczkê, na szklance k³adzie ostatni nie zjedzony kawa³ek cuk
i zdecydowanym gestem to wszystko odsuwa. Nale¿y wiedzieæ, ¿e dalsze naleganie jest ni
etaktem.
Otó¿ wtedy, gêsto siê poc¹c po szesnastu szklanicach wrz¹tku i ocieraj¹c pot z twarzy rêczn
haftowanym w koguciki, zaserwowanym jako czê æ samowarowego kompletu, siêgn¹³em do kieszen
po zwilgotnia³¹ kartkê.
Popów pisa³:
Praszczajtie, wolnyje wy pticy. Ze³ajem doigo wsiem wam ¿yt'. Z razswietom zawtraszn
iej zarnicy Do nas, towariszczej, pribyt'".
Minê³o lat sze æ, wybuch³a rewolucja rosyjska. Biegn¹c po Morskiej w Petersburgu natkn¹³em
m³odzieñca w mundurze, przepasanego wstêg¹ nabojów:
Wañkowicz. To ja. Popów z Je³atmy... Pamiêtasz; da³em ci wiersz.
* Koriennaja koñ rodkowy, w hoioblach, który idzie k³usem, podczas kiedy pristia¿nyje ga
opuj¹. ‾egnajcie, wy wolne ptaki. Zabierzcie nasze najpomy lniejsze ¿yczenia. Z zorz¹ jut
ra wróæcie do waszych przyjació³.
Z Je³atmy pojechali my wprost do Libawy. Od grupy kolegów, którzy siê tam skierowali, mie
i my wiadomo ci, ¿e w Libawie jest przyjemnie i mo¿e iiie bêd¹ cinaæ.
Mieszkali my w jedenastu w willi libawskiej Polki. Taty i mamy posy³ali forsy w bród b
yle tylko ci synkowie brali najlepszych nauczycieli, zarost nam siê pocz¹³ puszczaæ, kol
onia polska nosi³a frantów z Warszawy na rêkach ¿yæ, nie umieraæ!
By³ miêdzy nami ch³opisko starszawy, zarost mu siê ju¿ dobrze sypa³, nieco orangutanowaty,
le pewny swoich wdziêków. Sfingowali my do niego list od kasjerki kawiarnianej, która no
si³a czerwon¹ bluzkê ze z³otymi guziczkami i do której podpalali my siê wszyscy... Dziewczê
acza³o randkê o jedenastej w nocy, kiedy zamykaj¹ kawiarniê.
Ubrali my go w ¿akiet wspólnymi wysi³kami, ka¿dy ofiarowa³ najpiêkniejsz¹ czê æ garderoby,
Wyprawiwszy, urz¹dzili my dziki pl¹s rado ci i ra nie zabrali my siê do przygotowania Triu
tarorzymskiego" dla niefortunnego kandydata na amanta.
A wiêc, kiedy otworzy drzwi do swego pokoju, czeka³ go wycelowany wprost na wysoko ci
gêby kij gêsto owiniêty skarpetkami, aby sobie nie wyk³u³ oka. Na górze nad drzwiami na kun
ztownych d wigach przechyla³o siê automatycznie wiadro wody. Na dziesiêæ centymetrów nad po
g¹ przeci¹gniêty sztywno sznur ³¹czy³ siê z jedenastu blaszanymi nocnikami, ustawionymi na
fach. Na tê okazjê ukwestowana pani Ja¿d¿ewska, w³a cicielka pensjonatu, d³ugo wzbrania³a s
e mo¿e lokatorkom odbieraæ potrzebnych utensyliów. B³agali my, ¿eby im od ust odjê³a, a nam
a tak wznios³y cel.
Pensjonat, przywarowany, czeka³ na powrót Adonisa. Jednak Adonis nie wraca³, poczêli my siê
zastanawiaæ, ¿e mo¿e niechc¹cy oddali my gorylowi istotn¹ przys³ugê, i pozasypiali my z ser
cêgach zazdro ci o te z³ote guziczki.
Okaza³o siê potem, ¿e z³ote guziczki ocala³y, a niefortunny amant, nie chc¹c naraziæ siê na
iwania, przesiedzia³ noc w parku, finguj¹c jak¹ przygodê.
witaniem willê zbudzi³ straszliwy grzechot jedenastu nocników. Wyskoczyli my z ³ó¿ek i jak
sta³, wpadli my do pokoju noco³aza. Przemok³y do nitki, trzyma³ siê za nos rozkwaszony dr¹g
. Dooko³a poczê³y wygl¹daæ g³ówki córeczek Ja¿d¿ewskich. Goryl, rozw cieczony, chwyci³ ów w
an¿era. Wypyrgn¹³em na zewn¹trz, on za mn¹, pêdzi³em jak gazela ku morzu, id¹ce z koszami n
sty z podziwem patrzy³y na pomykaj¹cego w krótkiej nocnej koszuli, a za nim z dr¹giem r
ycz¹cego wariata w ¿akiecie, za tym znowu na trzymaj¹cych siê w przyzwoitej odleg³o ci dzie
iêciu nie odzianych.
Wpar³em siê w morze po pas i pocz¹³em perswadowaæ odprasowanemu frantowi lataj¹cemu z rykie
po brzegu, aby nie by³ g³upi, od³o¿y³ pomstê, przyniós³ portki. Brzeg pocz¹³ siê zaludniaæ
adê.
Mimo tan intensywnych studiów wiêkszo æ ciê³a siê w Libawie i ruszyli my zdawaæ do Moskwy.
ali my w tej turystyce, która nazywa³a siê eksterniczanje (eksternowanie). Do Moskwy prz
yjecha³o nowe narêcze kolegów, którzy w szkole byli o klasê ni¿ej (bo -to ju¿ min¹³ roczek)
Tych znowu swêdzia³a forsa i ciekawo æ ¿ycia. Jeden przez drugiego pozowa³ na do wiadczoneg
sprawach amora. Papinsynek, syn fabrykanta kafelków, wie¿ej czeskiej proweniencji, n
azywaj¹cy siê co w rodzaju Nowaczek, smarkacz i ¿ó³todziób, opowiada³ o swych mi³osnych pr
h i pojedynkach. M³odzie¿ tego nie lubi i postanowili my daæ mu nauczkê. Nowaczek zainwest
owa³ w pewn¹ dziewicê tydzieñ starañ, wodzi³ j¹ po teatrach, ekspensowa³ siê, a kiedy dziew
a³o sokiem-jak dojrza³a gruszka podkrêci³ siê ma³y, sprytny Marianek Kacprzak i gruszkê z
Okropnie odczu³ stratê forsy, zachodów i s³odkich perspektyw Nowaczek:
wiñstwo mi cie zrobili, kolego o wiadczy³ Mariankowi.
Tak? zesztywnia³ Kacprzak. Pozwoli pan, ¿e za³atwimy sprawê pañskiego zarzutu na inne
dze.
Ta inna droga to by³ Jurek Dangel i ja, do których zwróci³ siê, prosz¹c na wiadków.
Wyj¹wszy szk³o od zegarka, maj¹ce imitowaæ monokl, zabra³em Jurka i udali my siê do Nowaczk
Proszê, siadajcie ucieszy³ siê.
W imieniu mocodawcy naszego sztywni³em siê Mariana Juliana Stanis³awa Augustyna
ldefonsa Kacprzaka, przyszli my za¿¹daæ satysfakcji...
A có¿ ja takiego zrobi³em?
U¿y³ pan hañbi¹cego okre lenia ,, wiñstwo", którym mocodawca nasz, Marian Pi
ro¿y Ignacy Stanis³aw Kacprzak, czuje siê obra¿ony.
Nowaczek jest przyt³oczony t¹ mnogo ci¹ imion mocodawcy, moim monoklem, moim mówieniem
przez nos (cierpnê, ¿eby ten Jurek nie parskn¹³ miechem, bo jest strasznie mi
szliwy); stara siê jednak mówiæ po kole¿eñsku i zgodliwie:
Nieraz przecie i gorzej do siebie mówimy; ale je li chce, to go przepro c
ie ode mnie.
Teraz to ju¿ nie ja mówiê, lecz mój nos. Tr¹bi tak uroczy cie, ¿e sam siê dziwujê, tr¹bi ta
chyba gro niej nie bêdzie tr¹biæ ¿adna tr¹ba w Dolinie Jozafata.
Cieszê siê, ¿e nie poleje siê krew, bo naszym zadaniem jest uchroniæ od jej rozlewu. Ale
nasz mocodawca, Marian Jerzy W³adys³aw M ci-wój Bonawentura Kacprzak, stawia specjalne w
arunki...
Bestia Dangel nie wytrzyma³; wstawi³ gêbê w otwarte okno i ryczy. Nowaczek jednak ju¿ zdrêt
ia³ pod tym uroczystym tr¹bieniem, ju¿ widzi przed sob¹ okropn¹ mieræ:
Jakie to warunki? pyta niepewnym g³osem.
‾yczeniem pana Mariana Tadeusza Zbigniewa W³odzimierza Eustachego Kacprzaka jest, a
by szanowny pan trzykrotnie przeby³ przestrzeñ pod sprzêtem zwanym stó³, wydaj¹c
dg³osy w³a ciwe czworonogowi imieniem pies.
£una uderzy³a na twarz Nowaczka:
Ja tego nie zrobiê.
Uk³on... Ostatnie przygniataj¹ce spojrzenie przez ogromne szk³o kieszonkowej cebuli, r
ozsadzaj¹ce jamê oczn¹... Wyk³us krztusz¹cego siê od miechu Dangla.
Po ca³ej Polonii moskiewskiej dali my znaæ, ¿e je¿eli Nowaczek zwróci siê o wiadkowanie
Ju¿ my mu damy szko³ê... Za te wszystkie bujdy o pojedynkach w Pradze i nie-Pradze, o
floretach, rapirach, szpadach, pa³aszach, szablach kawaleryjskich, ciê¿kich dziewi¹tkach
, paradach, krzy¿owych ciêciach, tercjach, sztychach, trupach, ³kaniach, laurach, ró¿ach..
.
Tadzio Pe³czyñski i Micha³ Wê¿yk z Sieradzkiego, poczta Szadek, który kiedy sam siê namy l
nie nie wyzwaæ na ubit¹ ziemiê z powodu, ¿e nauczona przeze mnie klasa za ka¿dym razem, ki
edy go wywo³ywano do tablicy, rycza³a: poczta Zadek" zostali wiadkami Nowaczka. Pojedy
nek jednak wyznaczyli my dopiero za tydzieñ, aby przed³u¿yæ zabawê. W sto³ówce o nieapetycz
azwie Sanitas", w której sto³owali siê wszyscy adepci eksterniczanja, odchodzi³y krew mro¿
w ¿y³ach opowiadania o tym, jaki to wietny strzelec jest ten wielu imion Kacprzak.
Ja by³em z nim na wakacjach w P³ockiem gard³owa³ który , udaj¹c, ¿e nie widz
o przez stó³ za wazonem z wielk¹ sztuczn¹ palm¹ Nowaczka wyobra cie sobie, ¿e ten drañ Ka
jad¹c na rowerze, ze zwyk³ej pi¹tki brauninga na siedem strza³ów sze æ jaskó³ek w locie ubi
Ale co to z nim teraz Siê robi? zastanawia siê w g³os inny. Nic nie uczy siê do matu
tylko ca³e dnie strzela w strzelnicy. Wczoraj zgromadzi³ siê ogromny t³um gapiów. W³
iciel strzelnicy proponuje mu sto rubli, ¿eby strzela³, rezygnuj¹c z premii. Samych gi
psowych królików ma kilkadziesi¹t sztuk.
Nie je pan? s³ychaæ za majolikowym wazonem g³os kelnerki.
Dziêkujê mówi drewnianym g³osem Nowaczek.
Udajemy, ¿e dopiero go spostrzegli my. Kiedy idzie po p³aszcz do szatni, rozstêpujemy siê
z ponurym szacunkiem, jaki siê nale¿y przysz³emu trupowi.
Przygotowali my fajne pistolety pojedynkowe: kto znalaz³ gipsowe skarbonki w kszta³cie
pistoletów.
Mieli my biedê-z kolegami, wszyscy bowiem chcieli byæ na pojedynku. Zaakceptowali my, il
u tylko by³o mo¿na po lekarzu i po felczerze na ka¿dego z pojedynkuj¹cych siê wybranych
o ród maturzystów innych szkó³, którzy nie chodzili do Sanitasu" i których nie zna³ Nowacz
en z nich, pamiêtam, by³ z Kowieñszczyzny, nazywa³ siê Suryn i boczy³ siê na mnie, bo wyt³u
m kolegom, ¿e Suryn po litewsku znaczy winia, co jako ¿ywo nie by³o prawd¹.
W oznaczony dzieñ witaniem pojechali my z Kacprzakiem lichaczem", to znaczy doro¿k¹ na dê
h oponach zaprzê¿on¹ w rysaka, na Worobjo-wy Góry, ulubione miejsce pojedynków, z których p
raz pierwszy Napoleon ujrza³ Moskwê.
Wygl¹dali my bardzo godnie. Wprawdzie melonik po¿yczony od kolegi by³ za ma³y, powiewa³em w
nim w rêku pod pretekstem upa³u, ale tu¿urki zrobione za równowarto æ ilu tam godzin star
iañskiego jêzyka (pod staros³owiañski" pompowa³o siê starych" specjalnie udatnie), monokl
czach, miny uroczyste, neseser skórzany, w którym przechowywali my nieszczêsne gipsy wsz
ystko razem dostatecznie dzia³a³o na kelnerów podmiejskiej restauracji.
Co ich prewoschoditielstwa rozka¿¹? podlecia³ gospodarz.
Wy czto¿ budie³ie pit', baron? (co pan bêdzie pi³, baronie?) spyta³ Kac
ak Dangla, który akurat by³ baronem autentycznym.
Co pan wybierze, kniaziu? znalaz³ siê w kropce Jerzy.
My lê, hrabio odpowiedzia³em Kacprzakowi ¿e Citro" Ka-linkina.
I Baron, knia i hrabia obstalowali butelkê lemoniady za piêtna cie kopiejek.
Spotkanie wyznaczone by³o na szóst¹ rano, ale przeciwników nie by³o. Mieli my ostrzelaæ p
je li nie zjawi¹ siê w ci¹gu kwadransa.
Ale oto ukaza³ siê spieniony lichacz" i Pe³czyñski z Wê¿ykiem wywlekli z niego ziemistozie
ego Nowaczka.
Mówi³, ¿e nie spa³ ca³¹ noc, chodzi³ po pokoju po napisaniu ostatniej woli i jedena cie
bi³ szepn¹³ Wê¿yk.
Powiedzieli my mu, ¿e je li siê wy³amie, to zamiast jednego bêdzie mia³ dwa pojedynki, z
a³em i ze mn¹ doda³ Pe³czyñski.
A tu jak raz nowe dwa lichacze" w ka¿dym doktor i felczer. Weszli w smak ca³ej awantu
ry, d wigaj¹c walizy z rzekomymi opatrunkami. W walizie Suryna strasznie chrzê ci³o: w³o¿y³
szczypce, ³y¿wy i gong zwêdzony w pensjonacie; mia³o to imitowaæ brzêk lancetów. Jeden z fe
erów grubo przesadzi³: tak domkn¹³ walizê, ¿e stercza³y z niej na zewn¹trz banda¿e, notaben
awione kupionym w aptece karminem.
Trzeba by³o spieszyæ na miejsce spotkania, bo a nu¿ ten nieszczêsny Nowaczek pozna siê na
kawale?
Na polanie w ród lasku ustawili my przeciw sobie adwersarzy i pocz¹³em czytaæ protokó³. Poj
k by³ na gwintowane pistolety ze sznele-rami, z muszkami. Odleg³o æ dwadzie cia kroków z po
chodzeniem do bariery. Komenda tylko na start, strza³ wolny. Potrójna wymiana strza³ów,
a gdyby te pozosta³y bez rezultatu, dalej a¿ do niemo¿no ci walczenia i w ogóle...
Czytam ja, czytam ten protokó³, a tu widzê felczerzy z doktorami po³o¿yli siê na ziemiê i
ulgaj¹ z uciechy.
Zakoñczy³em protokó³ wezwaniem do zgody. Sekundanci Nowaczka ukazali mu zwiniête w demonst
racyjny sposób piê ci, ale on ju¿ nic nie widzia³. Nie reagowa³. Sta³ jak s³up.
Zrobi³o mi siê ¿al, ¿e oto zabawa ju¿ siê koñczy, czy mo¿e uczu³em ciekawo æ, co dzieje siê
umar³ym cz³owieku. Przypomnia³em sobie, ¿e przed postawieniem na placu wyzwany ma pierws
zeñstwo przy wyborze albo stanowiska, albo pistoletu. Choæ wiêc przeoczyli my tê formalno æ
przeciwnicy byli ju¿ rozstawieni, zwróci³em siê do Nowaczka:
Do pana nale¿y wybór broni lub miejsca. Co pan wybiera? Milczenie.
Zwracam siê z zapytaniem, czy pan wybiera miejsce, czy broñ? Milczenie. Nowaczek
rozumie, ¿e do niego mówiê, patrzy na mnie
szklanym wzrokiem i g³os mu nie mo¿e wyj æ z krtani.
Dopiero na trzecie pytanie, gdzie z g³êbi jego jestestwa, jakby poczê³y z wielkim trudem
ruszaæ d wigi mówi¹cego mechanizmu, jakby z wolna poczyna³y siê roz¿arzaæ lampy radia, wysz
samowity, drewniany g³os:
Stojê ju¿...
To nie mówi³ Nowaczek, to mówi³ cz³owiek z tamtego wiata, cz³owiek, którego duch ju¿ przes
kon ¿ycia, a tylko pow³oka cielesna tu jeszcze chwilowo stoi.
Zrobi³o siê nam straszno. Kawa³ doprowadzili my za daleko. Szepn¹³em do sekundantów Nowaczk
by mu doradzili pogodzenie siê, ¿eby zapewnili, ¿e nie bêdzie mia³ z nimi pojedynku. Kiedy
ju¿ mu naszeptali do ucha, a ja jeszcze raz, ale ju¿ ludzkim g³osem, zaproponowa³em pog
odzenie siê, widzieli my jak policzki biedaka poczynaj¹ ponownie siê zaró¿owiaæ, jak mu pow
a ¿ycie.
Skoñczy³o siê tym razem na szampanie w tej¿e restauracji, naturalnie na koszt uratowaneg
o z paszczy mierci. Musia³ zap³aciæ chyba z kilkaset godzin staros³owiañskiego. Atmosfera
iê rozkrochmali³a i Nowaczek pocz¹³ obszernie:
Kiedy mia³em ostatni pojedynek w Pradze...
Cholera... zaklêli my chórem patrz, durniu, to by³y gipsowe pistolety...
Ale nie uwierzy³. Ani teraz, ani potem, kiedy po up³ywie æwieræwiecza spotka³em go na zje d
ie szkolnym Opowiada³ mi o tym pojedynku z emfaz¹ jak o pojedynku realnym.
Nie ma sprawiedliwo ci na wiecie! I w Moskwie nie zosta³a oceniona ca³a maturalna praca
. ci¹³em siê zaraz na pierwszym egzaminie. Wyszed³em z gmachu z³y, ale i trochê rad. Krym
t podobno cudowny! Trzeba bêdzie z eksterniczanjem skierowaæ siê na Krym.
Ale jednak, pomimo tych perspektyw, w duszy by³o jako hadko... Czekam na tramwaj po
wyj ciu z gimnazjum, a¿ tu miêdzy mnie i tramwaj wje¿d¿a wolno wlok¹cy siê pusty Wañka"
moskiewski.
Ty co, taka maæ powiadam pasa¿erowi drogê zaje¿d¿asz?
A ty co, za archimandrytê tu stan¹³e , podbiec nie mo¿esz? Poczu³em siê jak rycerz,
emu rzucono rêkawicê, i niezw³ocznie
stan¹³em w szranki. Muszê powiedzieæ, ¿e przygotowuj¹c siê do matury, gorliwi uczêszcza³em
arskich herbaciarni, gdzie na cianach wisia³y stereotypowe ostrze¿enia: Niepiilic
znymi s³owami sliszkom rugat'sia strogo wospreszczajetsia (Nieprzyzwoitymi s³owami
zbytnio wymy laæ surowo siê zabrania). Tam przeszed³em, poj¹c siê obficie herbat¹, dwa dok³
kursy: pisania listów i przeklinania. Umia³em napisaæ priwiet s pok³onom (pozdrowienie z
uk³onami) na cztery strony listowe... I ponaucza³em siê kilkupiêtrowych przekleñstw.
Ach, ¿eby ciê... szybko zabêbni³em i ¿eby sto wiatów, a w ka¿dy
a w ka¿dym sto guberni, a w ka¿dej guberni sto powiatów, a w ka¿dym powiecie sto gmin
, a w ka¿dej gminie sto miast, a w ka¿dym mie cie sto domów, a w ka¿dym domu sto
pokojów i ¿eby w ka¿dym pokoju sto ³ó¿ek, i ¿eby na ka¿dym ³ó¿ku stoma ogierowymi... kopyta
oæ ciebie... przejechali.
Wañka" zdumia³ siê; a ¿e koñ ci¹gle szed³ stêpa, pocz¹³ go z wolna wstrzymywaæ, aby nic ni
ertu.
Zdech³¹ sobakê ci wetkn¹æ w d... perorowa³em - i ¿eby ta zdech³a sobaka w
roba³a, drapa³a, drapa³a i wydrapa³a takiego sukinsyna jak ty sam.
Gêba w szerokiej ok³adzistej brodzie rozja ni³a siê. Definitywnie wstrzyma³ konia i s³ucha³
‾elazo rozpalone nie rozpalonym koñcem wsadziæ ci tam¿e...
Czemu nie rozpalonym? zainteresowa³ siê fachowo.
‾eby za tamten rozpalony nikt nie móg³ wzi¹æ i wyj¹æ. Szyszkê jod³ow¹ grubym k
am ci wepchn¹æ i pomalutku wyjmowaæ i trzy razy przekrêciæ, aby ty pocz¹³ pojmowaæ, jaki
yn... twoja maæ.
Studia" w Alma Mater.
By³a taka baraniarka* z kresów cudo. Durna by³a ta Alusia (imiê zmieniam), ale¿ i za to j
dna z trzech najfajniejszych wytypowanych piêkno ci akademickich. Kiedy jej kresowa m
ama przyjecha³a z fask¹ miodu, kumpiami i konfiturami zobaczyæ, jak siê ta Alusia sprawu
je. Alusia jednak za g³upia by³a, ¿eby siê le sprawiaæ. Pojechali my na Wawel i Alusia pyt
co to za rzeka p³ynie.
Ale¿, Alusiu, nie wiesz, ¿e Wawel nad Wis³¹ zbudowany?
No, wiem, ¿e nad rzek¹ broni siê ale ¿eby koniecznie nad Wis³¹...
Tenisowali my z Alusia zawziêcie. Wybra³a siê na rozgrywki w czarnym dessous pod bia³¹ we³n
sukienk¹ i trybuny krzycza³y: jedenastka!" (bo zawodnicy mieli numery).
Alusia, rozgoryczona, ¿e nie bronili my jej przed galeri¹, o wiadczy³a, ¿e nie jest ¿¹dna
i" z nami. Dziewczê lubi³o czasem znienacka wyraziæ siê górnolotnie. Podchwycili my na jêzy
¿e Alusia jest nierz¹dna".
Ogania³o siê od nas biedactwo, jak mog³o, ale serce mia³a dobre.
Którego dnia jak nieraz siedzia³em u niej z koleg¹ po meczu, a¿ dziewczê ziewnê³o, ¿e chce
znadziejnie zakochany kolega, który uprosi³ mnie o asystê, bo Alusia pojedynczego kole
gi do pokoiku by nie wpu ci³a, przewróci³ po¿egnalnie ga³ami, westchn¹³ i wyszli my. W bram
pomy la³em, ¿e dobrze by zajrzeæ do Alusi przez szybkê: wymy li³em, ¿e mam kolegê w tym¿e
nali my siê, wszed³em na podwórko i pocz¹³em wspinaæ siê po drabinie na mur, dziel¹cy od s¹
posesji. Mur bieg³ na wysoko ci pierwszego piêtra i okna Alusi, po³o¿onego naprzeciw.
S³uchaczka Kursów Baranieckiego w Krakowie.
Tymczasem tego zazdrosnego mandryla korci³y jakie podejrzenia, wróci³, ujrza³, obstupuit
i pocz¹³ siê drzeæ:
Z³odziej!...
Zrobi³ siê s¹dny dzieñ. Stró¿ wypad³ z miot³¹, okna siê pootwiera³y, lada chwila Alusia spo
na murze i domy li siê, ¿e by³em podgl¹dek. W rozpaczy, ujrzawszy po stronie s¹siedniej pos
sji dach szopy, przylegaj¹cy do mego muru skoczy³em. Ale by³o po deszczyku, po lizn¹³em s
³osiowej podeszwie i pojecha³em po smo³owanej papie bokiem N tenisowego ubrania, któreg
o nie by³em w stanie zmieniæ od rana. Pogoñ narasta³a. Hycn¹³em w jedyne wyj cie, a by³a to
a nocna knajpa Króla na rogu Podwala i Karmelickiej. Knajpa sk³ada³a siê z czterech sal
w amfiladzie. W pierwszej by³ sklep z wiktua³ami, w drugiej piwko, kanapki, maczanka"
(specjalno æ galicyjska) i solidni radcy. Trzecia kolacje i jeszcze solidniejsi rad
cy. Czwarta damska kapela, kiepskie trunki i Sodoma i Gomora. Wpad³em od ty³u na est
radê z siedmiu obfitymi Czeszkami w bieli, o ³onach przepasanych niebieskimi szarfam
i, wywróci³em bêben, zawadzi³em o puzon i, czarno-bia³y, sadzi³em jak jeleñ przez wszystkie
tery sale.
Przyszed³ czas, ¿e powetowa³em sobie pora¿kê. Poca³owa³em Alusiê i Alusia, proszê pañstwa..
siê. Czu³em siê zhañbiony. Tol, mój starszy brat, t³umaczy³ mi zawsze:
Mo¿esz nawet zgwa³ciæ kobietê, ale ¿eby pó niej by³a zadowolona. Grunt, jak jest na koñcu
caæ siê na kobietê, rwaæ sukniê, dostaæ po pysku i byæ wyrzuconym to chamstwo. A jeszcze
j, to kiedy siê rozp³acze. Fuj...
Dobrze jemu gadaæ... Gwa³ciæ mo¿na, ale nie mo¿nai, ¿eby p³aka³a. A tu w³a nie Alusia p³aka
z ukosa na te w¹skie ramionka, drgaj¹ce w p³aczu i bezbronne, i poczu³em siê skoñczon¹ win
iekiem splamionym na honorze tak, ¿e tylko mieræ mo¿e to zmazaæ.
Mia³em lansowany wówczas model pistoletu Bayard" formatu pi¹tki, a o ogromnym kalibrze
dziewi¹tki. Próba po³¹czenia portatywno ci z dostatecznym szokiem by³a osi¹gniêta kosztem c
. ,,Ale po co panu dobrodziejowi celno æ? wywodzi³ wygadany sprzedawca. Czy to karabin
? Pistolet jest dla obrony. Ca³y magazynek 6,35 szanpan mo¿e w cz³owieka wsadziæ, a cz³owi
eczek jeszcze pana szanownego r¹bnie. Ale tu ho, ho... przystawi mu pan lufê do g³owy
i g³ówka jak garnuszek siê rozleci" mlasn¹³ z zachwytem. To smakowite zachwalanie jêzykie
elnerskich zdrobnieñ narzêdzia mierci przekona³o mnie i pistolet kupi³em.
Teraz wyj¹³em go ruchem zdeterminowanym, odbezpieczy³em (ciê¿ki idiota!) i poda³em gestem d
amatycznym Alusi:
Obrazi³em pani¹ niech mi pani strzeli w ³eb.
Pannica (druga idiotka) pochwyci³a, zanosz¹c 'siê od p³aczu, pistolet i poczê³a mi myrdaæ p
kroni. Widzia³em wyra nie jej palec na cynglu, jej rêkê drgaj¹c¹ od konwulsji p³aczu. Spotn
jak szczur. G³ówka szanpana jak garnuszek siê rozleci" rozumia³em z ca³¹ wyrazisto ci¹.
nieopisana jest g³upota czy romantyzm m³odo ci siedzia³em jak trusia, czekaj¹c na strza³,
y by nie tylko mnie pozbawi³ ¿ycia, ale i pannê doszczêtnie skompromitowa³.
Na szczê cie Alusia za³ama³a siê, odrzuci³a Bayarda" na poduszki otomany i pad³a ze szloch
moje rycerskie piersi. Nic tam dalej, proszê pañstwa, nie by³o, ale Tol nie móg³by powied
zieæ: Fuj!"
Kto mówi, ¿e tylko amory by³y nam w g³owie? A polityka to pies?... Zebrani pod Wawelem
emonstrowali my. Dobrze ju¿ nie pamiêtam przeciw komu i czemu, wiem tylko, ¿e srodze siê p
od wiga³em, wynosz¹c na ramionach pod murami Wawelu, na których by³ naczepiony orze³ austri
cki, kolegê Adama Mirtyñskiego z Jaros³awia.
Sz³o o to, aby demonstrowa³ w³a nie obywatel austriacki, bo Króle-wiaka mogliby wysiedliæ.
da dar³ siê wiêc, ¿e przysiêgamy, ¿e nie spoczniemy, a¿ to ptaszysko zniknie z murów Wawel
ego by³ nape³niony afektacj¹, bo go szczypa³em w po ladek z pe³nego serca.
Komisarz policji krzykn¹³:
Panowie, ja protestujê!
Jego kolega spyta³ tak, aby wszyscy s³yszeli:
Ju¿ zaprotestowa³e ? No, to chod my na piwo.
Mirtyñski poleg³ w legionach i nieco mi przykro, ¿e go zbyt mocno szczypa³em.
Po stosunkach, jakie mieli my w zaborze rosyjskim, w Galicji by³a istna bukolika.
Nie maj¹c za³atwionej s³u¿by wojskowej, nie mog³em otrzymaæ paszportu na wyjazd za granicê.
bec tego uda³em siê na studia ,,na zielono". Bogiem a prawd¹ by³o to zbyteczne bardzo ³at
o by³o wówczas przejechaæ na ,,lew¹" przepustkê graniczn¹ na byle jakie nazwisko. Ale kiedy
siê ma lat dziewiêtna cie, ma siê ochotê ró¿ne rzeczy robiæ
lew¹ rêk¹ przez praw¹ nogê byle by³o bardziej po bohatersku. Wyszukiwa³em sam dla siebie
kst, ¿e muszê siê szmuglowaæ na zielono", bo szmuglowa³em nasze nielegalne pismo pt.
,,Dla Polski".
Pojecha³em koñmi 96 wiorst do Bi³goraja, stamt¹d gdzie pod Tarnobrzeg, z r¹k do r¹k. A¿ w
niej cha³upie, tu¿ przed granic¹ przewodnik co marudzi³. Kiedy wszed³em do cha³upy, okaz
klêczy przed obrazem i modli siê. Wyt³umaczy³, ¿e w zesz³ym tygodniu przy przej ciu granic
tra¿ zastrzeli³a jego kolegê. Nie wiem, czy to by³a prawda, czy zabieg na wyduszenie wiêks
zej op³aty.
Wzd³u¿ granicy by³ wyciêty szeroki trakt, na którym sta³y warty, a ponadto co pó³ godziny p
ront konny.
Siedzieli my pod wierkowymi ³apkami, trakt przed nami l ni³ ¿ywym srebrem w ksiê¿ycowej pe
gle na znak przemytnika pomknêli my jak zaj¹ce. Z tamtej strony traktu przewodnik wpad³
na p³ot i pocz¹³ kl¹æ g³o no, rozsuwaj¹c ¿erdzie.
Ciszej sykn¹³em.
Mog¹ mnie poca³owaæ gdzie , my ju¿ w Austryi.
To przej cie natychmiastowe od strachu do dezynwoltury by³o urocze. Ile¿ to razy przek
racza³o siê granicê ,,na zielono"? Po raz drugi z Prus Wschodnich na Litwê. Za³ama³em siê
odzie rzeczki granicznej i zanurzy³em po szyjê. Huk i grzmot poszed³ straszliwy na
kilometr dooko³a. Sadzi³em zamarz³a podorywk¹, a ubranie kostnia³o w pancerz
.
Albo innym razem kiedy na granicy litewskiej za³apa³ mnie wartownik i wykiwa³em siê znaj
omo ci¹ kilkunastu litewskich s³ów.
Albo innym razem, kiedy, przechodz¹c do Polski, zosta³em zaprowadzony przez przemytn
ika na nocleg do stodo³y, gdzie na sianku wylegiwali siê wartownicy z KOP-u. Nie pyt
ali o nic, poczêstowali my siê papierosami i zgodnie my spali.
Albo innym razem, w czasie kampanii wrze niowej przez nurt Dniestru, przy akom
paniamencie strza³ów, z maszyn¹ do pisania nad
g³ow¹.
Wówczas, wyprysn¹wszy z carskich obie¿y (nawiasem mówi¹c, dosyæ dobrotliwych), m³ody ch³opa
ja³ siê swobod¹ austriack¹. W czasie Zimmermaniady (protesty przeciw obsadzeniu katedry
przez ksiêdza Zimmermana) studenci, wal¹cy laskami po k³êbach koni policyjnych, otrzymyw
ali ojcowsk¹ admonicjê.
Pewnego razu ‾ydzi urz¹dzili wiec protestuj¹cy przeciw procesowi Bejlisa w Kijowie, os
kar¿onego o rzekomy mord rytualny. Proces by³ ponur¹ redniowieczn¹ imprez¹, tymczasem najg
si z rolników wybrali
siê, aby rozbijaæ wiec. Zaalarmowani w naszym Zjednoczeniu", polecieli my, aby przeci¹æ te
wybryki.
Trudno by³o aran¿owaæ kompromituj¹c¹ bitkê, postanowi³em ich zmaniæ. Wrzasn¹³em g³o no, ¿e
menade. Takie promenady mia³y swoje tradycje. Kiedy Gautsch zosta³ ministrem,
wê¿yk gêsiej prome .nady przewija³ siê przez wszystkie kawiarnie, wy piewuj¹c:
Do dupy z Gautschem, do dupy z Gautschem. Ach, czemu¿ nie ma Gautsch do dupy i æ?
Ten¿e humor ulicy krakowskiej w czasie wyborów prezydenta miasta potrafi³ zebraæ spor¹ i g
ro n¹ liczbê g³osów na kandydaturê popularnego w Krakowie mieciarza.
Rolniki wiêc wywali³y siê z wrzaskami za mn¹. Wywiód³szy ich z sali wiecowej, nie bardzo wi
dzia³em, co z tym dalej robiæ, i wiod³em na rynek. U wylotu na rynek z³apali my dwóch muzyk
pod¹¿aj¹cych do pracy i czapk¹ i papk¹ zniewolili my ich, aby graj¹c poprzedzali pochód. Po
z ty³u pod¹¿ali policjanci, by³o ich coraz wiêcej, ale nie reagowali.
Postanowi³em przedefilowaæ przez foyei teatru, w którym odbywa³o siê ju¿ przedstawienie, i
ozwi¹zaæ promenadê. Kiedy wkroczy³em do foyer, zobaczy³em za sob¹ tylko kilku, ogonek siê u
Wybieg³szy skonstatowa³em, ¿e za¿ywny pan w mundurze, który wzi¹³em za mundur portiera tea
, odpycha wchodz¹cych, wrzeszcz¹c:
Proszê siê rozej æ, nachalni kawalerowie!
Skoczy³em wiêc ku facetowi, z maksimum godno ci wyrzucaj¹c, ¿e to nie nachalni kawalerowie
, tylko m³odzie¿ polska, która protestuje... hm... tego... przeciw... hm... w³a ciwie nas
a gêsia promenada sz³a bez ¿adnego has³a.
Portier na moje dictum wyprostowa³ pier i wrzasn¹³:
Proszê na dyrekcjê policji!
Owszem, tam pana naucz¹, jak traktowaæ m³odzie¿ uniwersyteck¹. Portier kroczy³ pierw
, prowadz¹c niejako gêsi¹ promenadê. Burmusza³ coraz bardziej na miauki i piski, a
le nie reagowa³.
Tak doszli my do gmachu dyrekcji policji. Nagle- rozwar³y siê wrze-ci¹dze, ukazuj¹c uformo
wane z obu stron szeregi policjantów.
Rzekomy portier doby³ stentorowego g³osu:
‾o³nierze!
Zaczyna³o siê to niemal jak przemówienie Napoleona pod piramidami, ale koñczy³o siê konkret
iej:
Rozepchn¹æ t³um! Aresztowaæ tego wskaza³ na mnie.
Poniewczasie zrozumia³em, ¿e to by³ sam pan nadkomisarz Roczek.
Wylegitymowali mnie i pu cili.
Ba³em siê, ¿e a nu¿ mnie wysiedl¹ za kordon, gdzie trzeba by siê by³o t³umaczyæ, jak¹ drog¹
w Krakowie.
Wobec czego (strach dyktuje rozpacz-liwe kroki) postanowi³em uprzedziæ wypadki i z³o¿yæ r
ktorowi skargê na niew³a ciwe traktowanie m³odzie¿y uniwersyteckiej.
Koledzy odprowadzili mnie do podwoi rektorskiego gabinetu. Cieszyli siê z góry na wi
dok, jak bêdê wylatywa³ po minucie przez drzwi. Rektor wskaza³ mi rêk¹ krzes³o i poprosi³ o
czenie sprawy.
Panie rektorze zacz¹³em z wielkiego konia w dniu wczorajszym zosta³a
brutalnie przez policjê zniewa¿ona m³odzie¿ uniwersytecka.
Oczekiwa³em, ¿e Magnificencja, któr¹ niedawno ogl¹da³em na inauguracji roku w gronostajach
³añcuchu, zawrza nie: Precz z moich oczu!"
Zamiast tego rektor zapewni³, ¿e niezw³ocznie bêdzie interweniowaæ, i z punktu po³¹czy³ siê
kcj¹ policji.
Dyrekcja policji co mu tam dudli³a w ucho.
W ka¿dym razie proszê wydaæ panu Wañkowiczowi zatrzymany indeks i nie nadawaæ
toku sprawie.
Podziêkowa³em skwapliwie i wylecia³em jak na skrzyd³ach.
Wykopsa³ ciê stary?
Zwolni³em tempa, wypi¹³em pier i rzuci³em im na g³owê z ogromnej wynios³o ci:
Skarci³ policjê i kaza³ miê przeprosiæ.
Jak to zrobi³e ?
Bardzo prosto: on jest pierwszy rok rektorem, a ja drugi ro
k akademikiem. Jak pourzêduje, to siê odfrajerzy.
W dyrekcji policji przyj¹³ miê dy¿urny aspirant Pi¹tek i odes³a³ do komisarza Stycznia. Kom
rz Styczeñ ze wstrêtem obejrza³ mnie, nie chcia³ siê panbraciæ z t¹ obrzydliwie aroganck¹ g
rowa³ miê milcz¹co do podkomisarza Marca, który zwróci³ mi indeks bez ¿adnych objawów skruc
Poczuwszy ju¿ indeks w kieszeni, zapyta³em, czy pan nadkomisarz
Roczek dostanie wcieranie od prezydenta policji? Pan podkomisarz Marzec ze zgroz¹
spojrza³ na mnie poczu³ siê obra¿ony za Pi¹tka, Stycznia, za siebie, Marca, i za wieñcz¹c
a³y kalendarz policyjny Roczka:
To pan powinien dostaæ wcieranie. Radzê zmiataæ.
Co te¿ uczyni³em.
Mieszka³em wówczas na Szewskiej 21 z Kaziem Wyszyñskim, pó niejszym radc¹ ambasady w Moskwi
i w Berlinie, zmar³ym przed wojn¹.
Kazik by³ statyst¹, wiecznie w problematyce politycznej, poza tym trzyma³ sztamê ze swym
i lubliniakami, najg³upszymi i najpoczciwszymi ch³opakami w ca³ym Krakowie.
Którego dnia, zd¹¿ywszy tu¿ przed szpyr¹, skonstatowa³em, ¿e Kazik ob³o¿y³ siê o miu dr¹ga
ko w domu wy¿arli. Wszystkie knajpy ju¿ zamkniêto, a zreszt¹ zapytujê, z czym mia³em i æ? B
rzed pierwszym ca³e drañstwo nie wiem, czy naprawdê nie mia³o ani grosza, czy udawa³o, ¿e
e ma. By³ ca³¹ noc otwarty niedaleko na rogu handelek tego w³a nie Króla, u którego paradow
na czarno--bia³o, a ja mia³em w kieszeni dwie szóstki, co by starczy³o na piklinga i dwi
e bu³y, ale szpyra, któr¹ siê p³aci³o za otwarcie bramy stró¿owi, szpyra wiêta rzecz w
ledzy wiêc radzili, abym zap³aci³ szóstkê w tê, poszed³ postaæ pod handelkiem, naw¹cha³ siê
i, i wróci³ we wtê p³ac¹c drug¹ szóstkê.
Sapa³em z w ciek³o ci na to bractwo na¿arte moim serem, moj¹ bryndz¹, moimi chlebkami Graha
ob¿³opane moim mlekiem, bo zjedli i to, co mia³o byæ na niadanie, i wywêszyli jakie ¿ela
onserwy; nic nie odpowiadaj¹c, pocz¹³em wi¹zaæ sznurowad³a od butów, rêcznik, pas, szelki,
krawat. Ogl¹daj¹c te wyczyny, robili fachowe uwagi, ¿e to nie wytrzyma ciê¿aru mego cia³a;
który z medyków rozwin¹³ teoriê, ¿e chocia¿ nasz pokój jest tylko na drugim piêtrze, to je
zwieszê siê pionowo w dó³ i równiutko ³bem spadnê na asfalt, zakoñczê ¿ycie pewnie i bez c
mniejszymi k³opotami jak urywaj¹c siê ze stryczka.
Nie reaguj¹c, istotnie podszed³em do okna i rozwar³em je szeroko; zaraz ¿yczliwi powysci
biali g³owy, badaj¹c, czy asfalt dostatecznie twardy, i przestrzegaj¹c, ¿ebym nie wyl¹dowa³
w skrzynkê ze mieciami, bo siê bêdê d³u¿ej mêczyæ.
Na dole sz³y trzy mêskie postacie, sz³y dosyæ chwiejnie, gwizdn¹³em do nich zwyczajowy sygn
studencki pierwsze takty z arii z kurantem ze Strasznego dworu". Zatrzymali siê.
Czy panowie akademicy?
Mieli my pokój o dwóch oknach. Osiem g³ów z obu okien wysunê³o siê z ciekawo ci¹.
A bo co? pytaj¹ ci na chodniku, widz¹c ten t³um luda w oknach.
Niech koledzy siê odsun¹, bo zaraz skakaæ bêdzie radzi kto troskliwy.
Niech koledzy mówiê z godno ci¹, spuszczaj¹c swój skomplikowany sznur z uwi¹zanym na k
erkiem, w który zawin¹³em owe dwie szóstki bêd¹ ³askawi przynie æ od Króla piklinga i dwi
ie mam na szpyrê.
Wziêli i poszli. Mija czas d³ugi, a potem jeszcze d³u¿szy i kretyni d³awi¹ siê ze miechu,
o jakim cwaniakom podarowa³em dwie szóstki.
Przesta³em z rezygnacj¹ wartowaæ przy oknie, kiedy zagwizdano kurant. Ci sami. Jeden,
który pod burk¹ wielkiego co chowa", ka¿e spu ciæ sznur. Sznur siê naprê¿a ciê¿ko, winduj
by siê nie urwa³. Rozwijamy szary papier, a tu osiem piklingów, szesna cie bu³ek, ile tam
as³a, sera, bryndzy, salami...
I bilet: Salo Fridiker, lekarz dentysta.
I dopisek: I ja te¿ by³em akademikiem.
Uk³oni³ siê i poszed³.
Panie, a któ¿ to panu ten z¹b partoli³? interesowa³ siê potem doktor Merunowicz,
go stale siê leczy³em.
Musia³em powiadam d³ug honorowy. I tak sk¹po sp³acony. Prosi³em wprawdzie o jedzeni
a jeden z¹b", a dosta³em na dwie cie piêædziesi¹t sze æ zêbów na jedzenie pe³nymi gê
szystkie osiem g³ów stercz¹cych z okien.
Kiedy jeden z tych lubliniaków, ch³opak z g³ow¹ w chmurach ,nauki, Stasio Chyliñski, g³ówn
jednoczenia" (lokal w hotelu Pod Ró¿¹", Floriañska 14), mia³ mieæ kolejny odczyt. Stasio C
iñski doprowadza³ wszystko do interesu narodowego, spa³ i jad³ z interesem narodowym, wr
az z interesem narodowym nie my³ siê i nie kocha³ siê, mia³ od lubelskiego ojca cebulê z gr
bym ³añcuchem, który mu szed³ przez kamizelkê. Ka¿dy odczyt zaczyna³ od interesu narodowego
krêcenia oraz podrzucania tego ³añcucha, koñczy³ interesem narodowym i podrzucaniem i prze
z ca³y czas w ogóle manewrowa³ tym interesem i t¹ potworn¹ dewizk¹. Spostrzeg³szy, ¿e jest
eodzowna, wci¹gn¹
li my go w spór przed samym odczytem i zwêdzili my zegar z przy-leg³o ciami.
Proszê kolegów rozpocz¹³ odczyt interes na... na... rodowy pocz¹³ siê j¹kaæ, macaj
po brzuchu wymaga tego... ten... w³a nie... wymaga... mac... mac... po kamizelce, a
tu brzuch bez dewizki nie daje natchnienia.
Zawali³ odczyt z- kretesem i trzeba by³o podeprzeæ dyskusj¹. Odetchnêli my wiêc, kiedy wyha
wa³, powiewaj¹c spod kamizelki jêzyczkiem od koszuli, W³adys³aw Studnicki. Trzymaj¹c z obrz
dzeniem w dwu palcach odezwê, wydan¹ przez który z od³amów, demonstruj¹c, ¿e nie chce siê
aæ, zwróci³ siê z nag³ym wylewem zaufania do pierw-szorocznej baraniarki, pulchnej Puppche
n z Ukrainy, przejêtej zaszczytem znalezienia siê w gronie tak m¹drych starszych kolegów
:
Proszê kole¿anki zwierzy³ swoim litewskim akcentem tak¹ odezw¹ to tylko mo¿n
rzeæ siê.
Na wiecu w sprawie równouprawnienia kobiet na Wszechnicy referentka pani Goliñska-Ty
licka wzywa³a, aby my kobietê traktowali g³êbiej i na szerszym pod³o¿u". Dali my jej za to
yczne brawa, po czym ni¿ej podpisany wyg³osi³ istny koreferat o pokrzywdzeniu kobiet,
przerywany rzêsistymi oklaskami p³ci piêknej i pokrzykiwaniami kolegów per z byka spad³".
le za to pewna historyczka równie¿ bi³a brawa najs³odszymi ³apkami.
I wtedy... Wtedy, proszê pañstwa, pope³ni³em tê jedn¹ z pierwszych zdrad. Zakoñczy³em refer
stawieniem wniosku do uchwalenia:
Zwa¿ywszy wszystkie pomienione krzywdy i niesprawiedliwo ci, wiec w sprawie równouprawn
ienia kobiet zebrany w Collegium Maius uchwala natychmiastowe porzucenie przez s³u
chaczki murów Alma Mater i nie-powracania, a¿ wszystkie dezyderaty zostan¹ uchwalone i
katedry obsadzone w po³owie przez profesorki".
Os³oniony przed rozjuszonymi kole¿ankami przez gawied mêsk¹, wymkn¹³em siê z wiecu i nie p
wa³em siê historyczce przez trzy dni.
A potem ju¿, potem, kiedy rozesz³a siê hañbi¹ca wie æ, ¿e historyczka--sufra¿ystka zdecydow
karierê panny Howard (patrz: Emancy-pantki"!), otrzymywa³a od zgorszonych kole¿anek pow c
i¹gliwe powinszowania, okraszone wyra¿eniem nadziei, ¿e pan Mel musia³ bardzo siê zmieniæ"
Kobiety zawsze wierz¹, ¿e my siê zmieniamy i ¿e one siê nie zmieniaj¹. Przyjechawszy do
Krakowa po pó³wieku, otrzymywa³em od swych akademickich flirtów bileciki i telefony. O B
o¿e wzdycha³em ¿eby¿ by³y jak krakowski Rondel ten siê nie zmieni³, jest zawsze piêkn
mo gor¹co kochany, jeszcze gorêcej kochany po latach roz³¹ki, jak Brama Floriañska, ko ció³
acki, Wawel, B³onia, Kopiec, Planty. Ach, gdzie¿ to wyliczaæ, tyle tego...
Jakoby te¿ rok bez wiosny mieæ chcieli, Którzy chc¹, ¿eby m³odzi nie szaleli.
Jan Kochanowski.
Zielone ró¿e.
W pensjonacie, w którym mieszka³em, zagnie dzi³a siê autentyczna dziewica. Ñie by³o to ni
zwyczajnego, dziewic mieli my za wiele. Ale¿ ona¿ dziewica mia³a dobre piêædziesi¹t latek i
rce spragnione. Jak to siê sta³o, ¿e nikt siê nad niebo¿êciem w ci¹gu ¿ycia nie ulitowa³, p
gê, ale w ka¿dym razie taka akcja filantropijna by³aby przeczasia³a. A dziewica mia³a serc
e jak lawa i ,,skoro ryb ³owiæ nie mog³a, na taki siê koncept zmog³a": ¿e oto pochodzi z ta
staro¿ytnego rodu, ¿e to jej przodek, s³ynny zabijaka, w czasie jakiego ³upie¿czego napad
ci¹³ dwukrotnie szabl¹ Madonnê Czêstochowsk¹ i odt¹d te dwie blizny.
Pod Madonnê nic nie wysz³o.
Wówczas zaprosi³a do siebie istny rarytas: rozwódkê. W morzu dziewic, które mamy posy³a³y
rakowa na studia, vel szukanie mê¿a, by³o to zjawisko otwieraj¹ce nies³ychane perspektywy.
Jeden z kolegów studiuj¹cych w Belgii opowiada³, ¿e tam na mo cie s¹ dwa lwy, które, wed³ug
ndy, maj¹ ryczeæ, kiedy przechodzi dziewica. I milcz¹ jak zaklête. Mówili my z gorycz¹, ¿e
w Krakowie zarycza³yby siê na mieræ.
Rozwódka prze mignê³a przez salê jadaln¹ pensjonatu, obiecuj¹co faluj¹c, i zazdrosna potomk
ycerza zatrzasnê³a za ni¹ drzwi; rzek³by , brona zamkowa nad zwodzonym mostem zapad³a nam p
zed nosem.
Wezwa³em fortele. Twierdzê brano podkopem. Wsun¹³em pod drzwi karteczkê:
Je li nie chcesz, Jadwigo,
Zakoñczyæ przyja ni fig¹,
Otwórz podwoje komnaty,
Wszak nie zwleczem z Ciebie szaty.
Za³o¿ony fugas wybuch³ wewn¹trz twierdzy i poczyni³ spustoszenia w gor¹cym piêædziesiêciole
rduszku. Gor¹cym, ale i przezornym. Wprzód wiêc wywiod³a na klatkê schodow¹ swego go cia (j
to faluje!), a potem, wpu ciwszy mnie do pokoju, wionê³a, od razu przechodz¹c na ty, gor¹c
ym szeptem:
Czemu mnie napastujesz? Wszak i ja mam krew nie wodê. Odpar³em, ¿e ja to rozumiem,
¿e sam siê z sob¹ ³amiê, bo te¿ mam
krew nie wodê, ale ¿e ¿aden nie mia³ tego w swym rodzie Soplica, aby siêgaæ po dziewicê. Ci
my wiêc w samotno ci.
To rzek³szy zwia³em.
Przedsiêbiorcza Jadwiga przeholowa³a: rozwódce podoba³ siê pensjonat, zamieszka³a w nim.
Mog³a w nas przebieraæ jak w ulêga³kach. Lata³y za ni¹ t³umy rolników. Z daleka na chodniku
¿e to rój pszczó³ idzie hucz¹c. W rodku tych trutni sunê³a królowa. Czasem tylko b³ysnê³o
da³ siê s³yszeæ lekko gard³owy zmys³owy miech.
Wy³o we mnie b³aganie: Daj, czegoæ nie ubêdzie, by najwiêcej da³a" (Kochanowski), ale cie
w milczeniu jak szatan dumny i nieprzystêpny, zimny i obojêtny. By³a bardziej do wiadcz
ona ode mnie, by tych bajronowskich postaw nie kwitowaæ drwi¹cym u mieszkiem.
Jakie¿ to wszystko niedojdy! za mia³a siê, zatrzasn¹wszy drzwi przed odprowadzaj¹cym
jem i zdejmuj¹c woalkê. ‾aden pojêcia nie ma o tym, ¿e o kobietê nie trzeba siê
aæ, ³a¿¹c za ni¹ jak cielê.
A co nale¿y robiæ? burkn¹³em. Sta³a ju¿ w progu swego pokoju.
Trzeba po prostu j¹ wzi¹æ parsknê³a miechem, zatrzaskuj¹c mi drzwi przed nosem.
Dobre sobie! Jak to zrobiæ, kiedy siedzi za zamkniêtymi drzwiami. Owszem, chcia³aby mo¿e
, ¿ebym jej jak Jadwidze pod te drzwi podsuwa³ karteczki. ‾eby potem o miaæ przed ca³ym pen
jonatem.
By³ koniec czwartego semestru, niemo¿liwe upa³y. Okna trzymali my otwarte, ona te¿. Pensjo
nat by³ na pierwszym piêtrze od podwórza. Wzd³u¿ piêtra starej krakowskiej kamienicy bieg³a
ewniana galeria, na której sta³y kufry, pordzewia³e wanny, rozpuchniête balie.
Rzecz najprostsza przej æ do otwartego okna po galerii.
Ale okaza³o siê, ¿e lokatorzy podzielili galerie na oddzielne jakby balkony, odgrodziw
szy siê od s¹siadów spi¿arniami. Musia³em przed ka¿d¹ spi¿arni¹ wy³aziæ na zewn¹trz wisz¹c
siê po balaskach. Przeby³em dwie takie katarakty, na trzeciej wieci³o jak latarnia mors
ka po¿¹dane okno. Ale kiedym zawis³ przed jej loggi¹ nad podwórzem po raz ostatni, zmursza³
balaski pêk³y i polecia³em na skrzyniê ze mieciami.
By³o to o tyle dobre,. ¿e nieco wykurzy³o ze mnie ci¹gotki. Szybko zwia³em na klatkê schodo
wbieg³em na piêtro, przekrêci³em klucz w drzwiach pensjonatowych i po³o¿y³em siê nie zapal
t³a, kiedy pos³ysza³em g³osy na podwórzu. Gromadka ludzi deliberowa³a nad co-tylkim trzaski
m. Dozorca kl¹³ siê, ¿e nie otworzy³ nikomu wychodz¹cemu z bramy. Z góry do³¹czy³ siê niski
j g³os, ¿e na pewno kto domowy skrada³ siê do czego , ale siê ui va³. W g³osie drga³ miec
Nazajutrz wylaz³em na niadanie bardzo godny. Stara³em siê maskowaæ ból w st³uczonym boku.
mi siê pod nosem w lekkim pe-niuarku, a we mnie ros³a zawziêto æ.
W trzy dni potem rozpocz¹³ siê ponowny szturm. Operacja by³a rozpracowana w skali sztabo
wej.
O kilka bloków od pensjonatu wstêpna faza zosta³a zainscenizowana z ca³ym naturalizmem.
Pod bram¹ czeka³o czterech umówionych kolegów, ja wszed³em na piêtro, zbiega³em w podskokac
pad³em na ostatnim stopniu, wo³aj¹c, ¿e wykrêci³em nogê. By³a wezwana drynda, wie li mnie
nie, id¹c ko³o dryndy, podtrzymuj¹c zwichniêt¹ nogê i nawo³uj¹c dryndziarza, aby jecha³ jak
ro¿niej.
W bramie pensjonatu przy³¹czy³ siê dozorca, w piêciu wnosili miê po schodach. Nie li mnie p
orytarzu, omal¿e nie piewaj¹c marsza pogrzebowego. Zaaferowana mama Cybikowska, w³a cicie
lka pensjonatu, k³opota³a siê, ¿eby mnie nie uraziæ ci¹gaj¹c ubranie. £ajdaki rozciêli ¿yl
a, rozciêli nogawkê na zwichniêtej nodze. Patrza³em na nich dzikim wzrokiem, ale nie mog³e
m przekre liæ tylu ju¿ poniesionych ofiar. Wyjêli mi z kieszeni portmonetkê, dali piêæ koro
ozorcy. Dranie... za te piêæ koron toby ka¿dego z nich przydygowa³ na sam cmentarz, co o
by siê sta³o, amen.
Mama Cybikowska, zaobserwowawszy mój wzrok na³adowany bezsiln¹ w ciek³o ci¹, zaniepokoi³a s
ktora trzeba sprowadziæ.
Zatelefonowali wiêc do z góry umówionego medyka z czwartego roku, nie wiem czemu nosz¹ce
go pseudonim Hydroksyl. By³ ju¿ umówiony, czeka³ na telefon, Wybrali my go nie dla jego cz
wartego roku medycyny, tylko dla w¹sów, które go usolidnia³y.
Tymczasem wjecha³a kolacja. Mama Cybikowska ze wspó³czucia przys³a³a podwójn¹ porcjê kotlet
erê owoców i tort. Ledwo pokojówka zamknê³a drzwi z¿arli.
winie mówiê.
Nie irytuj siê mówi¹ w takich wypadkach najlepszy spokój. Nawet ci nie bêdziemy prz
dzaæ.
Wyszli do pensjonatowego saloniku czekaæ na doktora", bo woleli nie byæ ze mn¹ sam na s
am.
Hydroksyl spisywa³ siê z niebywa³¹ dystynkcj¹. A¿ mama Cybikowska pyta³a go o telefon, z pe
i¹ bêdzie go zalecai go ciom. Drab bez zaj¹knienia poda³ telefon profesora Rosnera, o który
mówiono, ¿e ma rekord w chirurgii: wyci¹³ komarowi lep¹ kiszkê. Tego Komara z Gie³gu-dysz
a³em.
Zaimpresjonowana mam¹ Cybikowska wrêczy³a doktorowi dwadzie cia koron (zaliczy mi do rac
hunku). Judasz wzi¹³ nie mrugn¹wszy powiek¹. Spekulowa³em, ¿e to pewno ,,na niby", ale te s
ekulacje siê rozwia³y, kiedy orzek³, ¿e prosi natychmiast o pos³anie po du¿¹ butelkê koniak
jnowsza bowiem medycyna nakazuje w takich wypadkach ca³kowite nieprzyjmowanie poka
rmów i koniak w du¿ych dawkach. W ogromnych dawkach. Bo wówczas hypermia ustroju i hyp
ertensja odczynowa wp³yn¹ na resorpcjê wynaczynieñ tkankowych. Dlatego butelka musi byæ du¿
, on poczeka, a¿ przynios¹, sam zaaplikuje choremu pierwszy kielich. Taki ju¿ bowiem j
est sumienny. Taka ju¿ jego rutyna na nikim nie polegaæ. Jaki koniak? Ach, nie austr
iacki koniak zawiera za wiele estrów amylowych. Tylko francuski, tak, francuski. Z
araz wypisze receptê do handelku win. A z apteki nic nie trzeba. By³ powiadomiony pr
zez telefon o zwichniêciu, nogê nastawi³, potrzebne pigu³ki u mierzaj¹ce ju¿ mi kaza³ po³kn
ylko spokój. I nic nie dawaæ je æ. Nic, absolutnie. Nic, nawet herbaty.
Kiedy zdyszana s³u¿ebnica przylecia³a z du¿¹ butelk¹ Martella (jêkn¹³em: czterogwiazdkowy!.
tor" poprosi³ mamê Cybikowska, aby opu ci³a pokój, ma bowiem dokonaæ pewnego zabiegu. Zabie
polega³ na tym, ¿e schowa³ butelkê do kieszeni.
St³oczyli siê przy drzwiach, jak najdalej od zasiêgu mojej zwichniêtej nogi, ale wyj æ naty
hmiast nie mogli, mama Cybikowska by siê dziwi³a, ¿e zabieg taki krótki.
Bydlaku, oddaj dwadzie cia koron sycza³em do Hydroksyla. Popatrzy³ na mnie z zadum¹:
Obawiam siê, ¿e ledwo nam starczy na zagrychê do tego koniaku.
Oddawajcie natychmiast forsê!...
Ja siê obawiam, ¿e ty naprawdê masz gor¹czkê. My l logicznie: je li dozorcy da³e
to, ¿e ci podtrzymywa³ jedn¹ nogê przy wnoszeniu...
Ja da³em!...
... je li nie ¿a³owa³e sobie dwunastu koron na Martella i to cztero-
gwiazdkowego.
Ja nie ¿a³owa³em!?...
Tylko, b³agam ciê, nie denerwuj siê, bo twój apparatus circulatorius ulegnie constricto
rom i trafi ciê insultus haemorrhagicus. No, chodu!
Zgasi³ wiat³o i bractwo wy³omota³o siê po piesznie za drzwi.
Nazajutrz zamiast niadania mama Cybikowska przynios³a mi termometr. By³em ponury, ale
na³adowany jak butelka lejdejska nadziej¹. Z wykrzykników i niedomówieñ mamy Cybikowskiej
zorientowa³em siê, ¿e nogê skrêci³em ratuj¹c dziecko z po¿aru. Poczu³em pewne uznanie dla
tóre ¿erowa³y na moim zew³oku. Jednak to wymy lili fajnie. Mama. Cybikowska twierdzi³a, ¿e
yscy w pensjonacie uwielbiaj¹ mój postêpek. Wszyscy? Przebieg³em szybko my l¹ tych wszystki
h ma³ego pensjonatu. Jadwiga wyjecha³a do Zakopanego (na tom czeka³ trzy dni z akcj¹), r
eszta malarz, dwie szpetne baraniarki, jacy urzêdnicy... Wszyscy?
Le¿a³em w napiêciu. S³ucha³em przesuwaj¹cych siê kroków. Wycz³a-pali urzêdnicy punktualni j
. Potem wytupota³y baraniarki. Z gwizdaniem kto przeszed³ to malarz. Kiedy pensjonat
siê opró¿nia³, mama Cybikowska rusza³a ze s³u¿¹c¹ po zakupy. Wysz³y. A wiêc?... A wiêc chyb
okoje ju¿ puste z wyj¹tkiem mego... i tego za nad³amanymi balaskami.
Nagle pos³ysza³em przekrêcanie klucza od klatki schodowej. Ale od zewn¹trz... Kto wchodzi³
.. Po chwili mia³em pewno æ. Do drzwi lekko zaskroba³o i Jej g³os zapyta³:
Czy mo¿na?
Chcia³em rykn¹æ, ¿e mo¿na, rykn¹æ triumfalnie, jakbym by³ w turniach. Ale d³ugoletni nawyk
, trening cierpliwo ci, nim siê dojdzie do strza³u, wepchn¹³ mi okrzyk do gard³a. Zamiast t
go omdlewaj¹cym, cierpiêtniczym g³osem wyjêcza³em:
Proszê!
Wsunê³a siê ca³a z rosy poranka. Pobieg³a na targ po kwiaty. Pobieg³a po winogrona i poma
e. Nieba by przychyli³a bohaterowi. Przysiad³a siê, taka nic nie boj¹ca, do ³ó¿ka, rozstawi
wiaty.
Czy nie za lirycznie nieco? Chyba w serce, Mi³o ci, proszê, nie uderzaj, ale na ka¿dy cz³o
ek inszy miele zmierzaj!" modli³em siê Kochanowskim.
Jêkn¹³em. Przestraszy³a siê:
Noga?
Nie, to ten bok spalony mówi³em s³abym g³osem.
Pochyli³a siê i musnê³a ustami moje czo³o. War mnie chwyci³, a¿ wbi³em rêce w prze cierad³a
szyæ.
Czy pani nie zechce otworzyæ okna chrypia³em duszno mi, doktor (g³os mi z wolna
anika³) mówi³... ¿e kiedy wielki obszar skóry jest spalony, zmniejsza siê p³aszczyzna oddyc
ia. Duszno mi...
Pobieg³a do okna; w tej¿e chwili skoczy³em jak pantera, przekrêcaj¹c i wyrywaj¹c z drzwi kl
cz.
Ach!... dobieg³a do drzwi za pó no.
Mówi³a po prostu: braæ!...
Na wiêksz¹ elokwencjê czasu nie by³o: mia³em pe³ne rêce roboty.
Tol, stary praktyk, mia³ racjê!... Wszystko jest usprawiedliwione, je li tylko potem n
ie beczy. Wcale nie becza³a!
Ale ju¿ zbli¿a³ siê jej wyjazd. Jak dawniej hucza³ ko³o niej rój odprowadzaj¹cych rolników.
Niech hucz¹ przeci¹ga³em siê leniwie.
W dniu wyjazdu da³a mi zielone ró¿e. By³y to bia³e ró¿e, których ³odygi wsadzono w jaki ro
ny. Taka frymu no æ by³a zbyt skuteczna, by j¹ zmarnowaæ. Galopem zawioz³em je pewnej poczy
ej siê sympatii, bo musia³em pieszyæ na dworzec. Zaj¹³em przedzia³ jeszcze na odstawionych
rach, op³aci³em konduktora, mia³em odprawê z tragarzami, którym da³em po koronie, aby nie ³
li za rzeczy damy, która przyjedzie w t³umie studentów. Mia³ te rzeczy braæ jeden, wskazan
y przeze mnie, i zanie æ do tego w³a nie przedzia³u.
Siedzia³em w przedziale spokojnie, a¿ pos³ysza³em niemo¿liwy gwa³t. To nadci¹ga³ ten rój ro
rodku którego przelewa³ siê dra¿ni¹cy gard³owy mieszek. Przep³acony konduktor sprawdzi³
przy wej ciu do wagonu, ca³ej eskorty nie wpu ci³ pod pozorem, ¿e poci¹g rusza.
Otworzê okno! krzyknê³a. Ujrzawszy mnie, nie zdziwi³a siê. W³a ciwie oczekiwa³a tego. O
i dopiero¿, bezpieczna, rozdawaæ szarmy i obiecuj¹ce u miechy! Ka¿dy z m³odych goryli zata
za³ siê pijany rozpacz¹, ¿e po tylu tygodniach ³a¿enia, ju¿ najwidoczniej by³ tak blisko ce
tylko on... Wreszcie poci¹g ruszy³. Wówczas i ja wysun¹³em g³owê i zbarania³emu stadu prze
indhorstem (sztywny s³omkowy kapelusz wówczas noszony) najserdeczniejsze uk³ony.
Na stacji granicznej ¿egnali my siê bez ¿alu, jak ludzie maj¹cy poczucie dobrze spe³nionego
obowi¹zku.
Czeka³em teraz na poci¹g do Krakowa przychodz¹cy z Królestwa i zobaczy³em bardzo ³adn¹ mala
Malarka by³a o ile ³adna, o tyle kapry na. W swoim czasie da³a siê namówiæ na przeja¿d¿kê k
i³em dwa wierzchowce. W drodze do tatersalu mówi³a, ¿e nienawidzi bia³ych koni. I masz...
czeka³y nas okulbaczone dwa bia³e konie. Innych nie by³o. Gwa³t, piek³o, na wycieczkê nie p
jecha³a, mnie wiêcej nie chcia³a znaæ.
No a tu idzie...
Dzieñ dobry, wyjecha³em pani¹ spotkaæ.
Ach!...
Spojrza³em na ni¹ wzrokiem, w którym odnalaz³a piek³o namiêtno ci i odmêty psiego przywi¹za
Po ciebie przyjecha³em ledwo mog³em wyszeptaæ ze wzruszenia czu³em to nieomy
e: przyje¿d¿asz ju¿, wracasz... Ach, Bo¿e...
By³a tak stropiona tym ¿arem uczucia (biedny, nigdy tego nie okaza³... jak g³êboko musia³ t
kryæ w sobie, jak samotnie, jak dumnie musia³ to kryæ w sobie, jak siê nacierpia³...), ta
k zaskoczona jego g³êbi¹, ¿e zapomnia³a siê dziwiæ temu tykaniu.
Potem ju¿, kiedy mog³em sobie na to pozwoliæ, zakpi³em, ¿e to nie by³o przeczucie, tylko zb
eg okoliczno ci.
A ty my lisz, ¿e siê nabra³am?
Je li nie, to sk¹d¿e spad³y na mnie te fawory?
Mia³e wówczas, pamiêtasz, zupe³nie czerwone rêkawiczki. Przy szarym palcie.
nie twoja zas³uga, tylko tych rêkawiczek, ty g³upku.
A wiêc nie moja genialna taktyka okr¹¿enia, zaskoczenia, po³o¿enia na obie ³opatki i wykor
tania zwyciêstwa", jak siê pisze w dzie³ach batalistycznych, tylko czerwone rêkawiczki.
Istotnie, w przeddzieñ wyjazdu wrzepili mi jakie skórkowe rêkawiczki koloru purpury z T
yru. Okaza³o siê, ¿e dobrze siedzia³y w szarych tonach palta", ¿e stanowi³y plamê" i ot,
rzyda³y.
Nie przejmowa³em siê zbytnio rozbit¹ legend¹. W miêdzyczasie rozwinê³y siê zielone ró¿e u
ej.
Zg³êbianie prawa.
Do pa³acu Temidy warszawskiej wdar³em siê, hm... jakby to powiedzieæ... nieco przez
kuchniê.
Przyjecha³em na wiosnê 1922 roku zdawaæ prawie ostatnie egzaminy prawne, bo na jesieñ zo
stawi³em sobie wziêcie ostatniej, ale najwiêkszej przeszkody: egzaminu z d³ugiej, nudnej
procedury postêpowania cywilnego wymagaj¹cej wielkiego opanowania pamiêciowego. Ilekr
oæ, siedz¹c u bratostwa w Poznañskiem, gdzie siê wkuwa³em, rzuci³em okiem na te siedemset s
ron skryptów, zimno mi siê robi³o, ale pociesza³em siê, ¿e w ci¹gu trzech miesiêcy letnich
zebrnê.
Na razie mia³em zdawaæ l¿ejsze egzaminy, a w ród nich prawo karne
u profesora Makowskiego.
Stoj¹c w kolejce jako czwarty na korytarzu przed drzwiami jego gabinetu, zobaczy³em,
¿e w kolejce stoj¹cej po przeciwnej stronie korytarza znikn¹³ ju¿ ostatni student.
Co to za egzamin?
Procedura cywilna u profesora Dynowskiego.
To mój ostatni egzamin na jesieni. Czy bardzo cina?
To zale¿y. Nie mo¿na nigdy wiedzieæ, jak wypadnie. Ma hysia na temat, aby student my la³
samodzielnie, aby siê z nim k³óci³.
Aby siê z nim k³óci³?... Poczu³em wstrz¹s odkrywczy:
A je li siê nie zda?
To kolega mo¿e powtórzyæ egzamin jesieni¹.
Jednym susem stan¹³em pod drzwiami profesora Dynowskiego. Jedno wiedzia³em: muszê z punk
tu z czym siê nie zgodziæ resztê zostawmy w rêkach opatrzno ci.
Ledwom stan¹³, wyszed³ wie¿o zoperowany.
Jak?...
ci¹³, cholera...
Za biurkiem siedzia³ stary cz³owiek. Profesor Dynowski by³ wieloletnim profesorem Uniw
ersytetu Petersburskiego. Wygl¹da³ miertelnie spi³owany spektaklem nieuctwa, który przewi
n¹³ siê przed nim tylokrotnie w ci¹gu kilku godzin egzaminowania. My la³, ¿e tamten to ju¿
ni...
Nie podnosz¹c g³owy, nie patrz¹c na mnie, powiedzia³:
Niech pan siada. Czy tam jeszcze bêdzie kto po panu?
Nie, ja ostatni odpowiedzia³em rze ko. Znaczy³o to: Ju¿ siê nie bêdziesz
u æ mnie tylko z trójczyn¹ i obaj bêdziemy zadowoleni".
Profesor Dynowski nie pokwitowa³ mojej radosnej komunikatywno ci; nie podnosz¹c w dals
zym ci¹gu wzroku, spyta³:
Co pan wie o s¹dach przysiêg³ych?
Co ja wiem? Prosta rzecz, ¿e nic nie wiem prócz tego, ¿e mam siê z profesorem przy pierw
szym pytaniu pok³óciæ, bo inaczej ju¿ przy tym pierwszym zrozumie, ¿e zjawi³ siê przed nim
dzisiejszych os³ów.
Ja siê z instytucj¹ s¹dów przysiêg³ych nie zgadzam.
Profesor podniós³ g³owê. Z torbieli oczu ukaza³ siê wodnisty wzrok z iskierk¹ zainteresowan
Dlaczego?
Ba, sam bym chcia³ wiedzieæ dlaczego. Pocz¹³em gor¹czkowo ³gaæ; mówi¹c jedno zdanie, modli³
ie o nastêpne:
S¹dy przysiêg³ych by³y reakcj¹ na rz¹dy absolutyzmu. Rewolucja francuska wnios³a zasa
obywateli. Dawa³o to sztywnym przepisom prawa wiêksz¹ elastyczno æ.
No wiêc?
Ba, ¿ebym ja sam wiedzia³.
Hm... ale kiedy w ci¹gu XIX wieku ustali³a siê zasada sêdziowskiej niezawis³o ci, kiedy
a otrzyma³ wiêksz¹ mar¿ê, elastyczno æ ta nie potrzebowa³a opieraæ siê na sêdziach przysiê
t ci ostatni bywali ³upem demagogii i eksploatacji krasomówstwa adwokackiego.
Tu czytelnik mo¿e powiedzieæ:
Bujaæ to my, ale nie nas... Co tam jednak, widaæ, lizn¹³e , panie Wañkowicz, z tych s
...
A w³a nie, ¿e nie; lizn¹³em, ale ze Szko³y Nauk Politycznych, któr¹ ukoñczy³em przed sam¹ w
Profesor wyj¹³ wielk¹ cebulê, spojrza³ na zegarek i powiedzia³:
No, mo¿na by na ten temat wiele powiedzieæ pro i contra, ale nie mogê zaprzeczyæ, ¿e pan
my li samodzielnie.
Wyskoczy³em z celuj¹cym i zd¹¿y³em jeszcze trafiæ na swoje miejsce w kolejce do prawa karne
o.
Profesor Makowski zastrzeli³ mnie pierwszym pytaniem. Poruszy³em niecierpliwie ramie
niem, co mia³o oznaczaæ, ¿e sk¹d¿e ja mogê wiedzieæ takie co , ale pytam:
Czy mogê wydedukowaæ, panie profesorze? U miechn¹³ siê w kruczoczarn¹ brodê:
Nie, niech ju¿ pan lepiej nie dedukuje. Ale by³ ³askawie ubawiony i wypu ci³ z trój¹.
W kilka dni potem otrzyma³em wspania³y dyplom magistra prawa.
Skoro siê otrzyma³o dyplom, nale¿a³o aplikowaæ w s¹dzie. Zaprzyja ni³em siê z sêdzi¹ s¹du p
s³ynnym z ekscentrycznych przemówieñ i oryginalnych wyroków. Takim samym ekscentrykiem
by³ sêdzia Kozie³³-Poklewski z s¹du okrêgowego.
Tam dopiero pozna³em aurê, z której poczê³a siê twórczo æ Wiecha. Sêdzia £opatto by³ bardzo
lny, ale i sam zbiera³ od warszawskiego ludku, a zw³aszcza od przekupek, pogêbki.
S¹d pokoju bowiem by³ zawalony pyskówkami.
Panie sêdzio, to ona mówi: Poca³uj mnie pani w dupê. Czekaj, czekaj mówiê ju¿ c
a³uje...
Sêdzia £opatto stara³ siê ukróciæ pyskówki, oddala³ b³ahe skargi.
To pan sêdzia mówi, ¿e jak mnie nazwa³a star¹ krow¹, to nie obraza?
Nie.
No to pan sêdzia jest stary byk.
Cyrk to by³ prawy, ale nie mia³em czasu na aplikacje. Umie ci³em siê wiêc w wydziale karnym
odwo³awczym s¹du apelacyjnego, w którym, wobec nat³oku aplikantów, mia³em sesjê s¹dow¹ tylk
a tydzieñ. Zarobkowa³em za na ¿ycie jako sekretarz redakcji Kuriera Porannego".
Zmêczenie podwaja³a straszliwa w pocz¹tkach lat dwudziestych komunikacja tramwajowa. J
e dzi³o siê, tak samo jak i po tej wojnie, na grono", ,,na cycka" (na buforach) i ,,na
dartego or³a", to znaczy z jedn¹ nog¹ na stopniu jednego i drug¹ na stopniu drugiego wag
onu.
W rozpaczy chwyta³em siê jeszcze czwartego sposobu: czepiania siê tramwaju z przeciwne
j strony. Konduktor grzmia³ na takich, bo ich móg³ zmia¿d¿yæ mijaj¹cy tramwaj. Kiedy przys
z pomoc¹ na ochotnika jaki typek w panamie; stuka³ miê po g³owie r¹czk¹ parasola i nawo³y
kliwym g³osem: Z³a , ³obuzie!
Pa³aj¹c chêci¹ zemsty, wyrwa³em na najbli¿szym przystanku, okr¹¿y³em tramwaj i uczepi³em si
iwej stronie ,,na gronie" przylepionym do przedniej platformy, z której miê obra
bia³ parasolem
gorliwy panamiarz. Wciskaj¹c siê coraz bardziej, zobaczy³em wreszcie panamê. Dysz¹c ciê¿ko,
i³owa³em siê do niego przesun¹æ, co zajê³o ze trzy przystanki. Wreszcie ko³o Hal Mirowskich
sn¹³em siê do faceta w panamie z kozi¹ bródk¹ i bez ¿adnych preliminariów zaaplikowa³em mu
os.
Facetowi poczê³a krew ciurkaæ z nosa, co wygl¹da³o nader dramatycznie. Kobiece g³osy poczê³
iskliwie: To ³obuz, to ³obuz! tramwaj zatrzymano, zaraz znalaz³y siê dwa chêtne wiadki
sterunkowy poprowadzi³ nas do komisariatu.
Jako aplikant s¹dowy poczu³em przyp³yw krasomówstwa:
Czy¿ to nie jest oburzaj¹ce, ¿e pierwszy lepszy obywatel aroguje sobie prawo wym
ierzania sprawiedliwo ci, bij¹c drugiego obywatela parasolem po g³owie?
.... Panie komisarzu jêknê³a do dy¿urnego przodownika kozia bródka w ¿yciu nie mia³em
Faktycznie przy wiadczali wiadkowie nie mia³... To inny pasa¿er obra
tego pana.
To ci heca!...
Na szczê cie kozia bródka by³ uosobieniem pokojowo ci. Narzeka³ tylko, ¿e nie do æ, ¿e mu p
juchê z nosa, jeszcze go zdjêto z tramwaju. Za Boga nie uleg³ namowom, aby mnie podaæ do
s¹du.
Zwa¿ywszy wiêc na mêcz¹ce komunikacje zwi¹zane z tego rodzaju komplikacjami oraz na pracê n
cn¹ w redakcji, nic dziwnego, ¿e zasypia³em na rozprawie i stale w nag³ówku myli³em imiona
ziego Gromadzkiego i sêdziego Chojnackiego. Pamiêta³em, ¿e jeden by³ Kalikst, a drugi Henr
yk, ale nie bardzo wiedzia³em, który ma jakie imiê. ‾al mi by³o przepisywaæ ca³y napisany p
okó³, wiêc tylko dodawa³em u do³u: Kalikst czytaj Henryk, Henryk czytaj Kalikst".
Dobry staruszek Gromadzki podpisa³ cztery z rzêdu tak poprawione protoko³y, ale za pi¹ty
m spojrza³ na mnie ponad okularami:
Panie kolego, pan ¿arty sobie z nas stroi?
Jako wyt³umaczy³em siê, postara³em siê jednak mieæ na baczno ci. Do liczby antysennych æwi
krêcenie ma³ych kulek z papieru i prztykanie w nie palcem.
Nagle dusza we mnie zmartwia³a: kulka trafi³a prosto w nos sêdziego Chojnackiego. Star
y sêdzia fukn¹³, klapn¹³ siê po nosie, pomy la³ jednak zapewne, ¿e to mucha, i nie reagowa³
W tym to czasie, z tej to nudy ul¹g³ siê jeden z podlejszych czynów mego ¿ycia. Ale i chlu
bny po swojemu.
Ile¿ to nieustannie s³yszymy kawa³ów? Stolik Frenkla u Lourse'a, który zbiera³ siê przez l
trzydzie ci, ponumerowa³ pono kawa³y, bo ju¿ je
zna³ na pamiêæ. Mówi³o siê wiêc numer osiemdziesi¹t siedem" i stolik mia³ siê. Mówiono, ¿
a trzystu numerami.
I teraz pomy lmy! Tyle kawa³ów a czy kto zna kiedy autora? To ; tak jak z szyldami. P
o miasteczkach kresowych pe³no w nich by³o zabawnych b³êdów. A czy kto widzia³ t
go pracowitego robaka, który wywodzi³ te kulfony? Mnie siê raz uda³o, kiedy w Bory
sowie zobaczy³em , staruszka wykañczaj¹cego szyld: Zdie obie dajut, dzier¿a
t za ku ki ', i u¿ynajut, podczas kiedy prawid³owo mia³o byæ: Zdie ' obiedajut, dzie
t zakuski i u¿ynajut. U¿ynaæ z polska po bia³orusku znaczy co innego, jak u¿ynat
' po rosyjsku, to znaczy je æ kolacjê.
Otó¿ z tej nudy w s¹dzie apelacyjnym sta³o siê, ¿e wymy lony przeze mnie kawa³ wróci³ do mn
ka n¹ bródk¹.
Wpad³szy po sesji, a przed Kurierem Porannym" do Ziemianki", opowiedzia³em, ¿e zapytana
prostytutka, której spisywano generalia (data urodzenia, miejsce zamieszkania, sta
n rodzinny itd.), na zapytanie schematyczne, czy by³a pod s¹dem", uj¹wszy siê w boki powi
edzia³a wyzywaj¹cym g³osem:
Pod ca³em s¹dem nie, tylko pod tem brenetem przy czym wskaza³a prokuratora Michae
lisa, siedz¹cego naprzeciwko mnie przy stole sêdziowskim.
Otó¿ w sze æ lat pos³ysza³em w Ipsie":
A wiecie, co siê przydarzy³o prokuratorowi Michaelisowi? (ju¿ wówczas pro
kuratorowi s¹du najwy¿szego).
Rodzony kawa³ wróci³ do mnie!
Kiedy spotka³em w Tel-Awiwie Michaelisa, nabra³em w piersi po-vietrza i wyzna³em, co b
y³o i jak.
Ach, to panu zawdziêczam? spyta³ z jadowit¹ melancholi¹. Ten kawa³ wlók³ siê
ca³e ¿ycie.
Mog³em go wprawdzie pocieszyæ, ¿e jest to udzia³em ludzi znakomitych. Jaki spryciarz, sch
wytany przez policjê nocn¹ por¹ we wnêce, ' bramy domu przy ulicy Smolnej, poda³ bezczelni
e, ¿e jest Ignacym Ba-liñskim, prezesem rady miejskiej. I malowniczy protokó³, w którym po
licjant meldowa³, jak z bramy go dosz³y odg³osy stosunku pozama³¿eñ-skiego", przyklei³ siê
cownego nazwiska ojca miasta.
W TA PORA...
Nie dziwuj siê, proszê, czytelniku mi³y, ¿e siê tu niektóre s³óweczka podrwi³y. Naprêdce
z pamiêci pisa³o, Jedno drukowa³o, drugie gotowa³o...
Ks. Wojciech Demboiêcki ,,Przewagi Elearów polskich".
Facecje... gorzkawe.
Na urodzajnym w fantazjê gruncie kresowym, na którym kawa³y uprawia³y nawet leciwe matro
ny (w pewnym maj¹tku wskazywano mi komin, w którym lubi³a siê chowaæ niedawno zmar³a matka
icznych dzieci i wydawaæ przeci¹g³e jêki, strasz¹c przychodz¹cego tam lokajczuka), jako typ
wa flanca wyrós³ Kawaler Wielkiego Krzy¿a i Wstêgi Orderu Korony Cierniowej, Kawaler Ryc
erskiego Zakonu Grobu Chrystusowego, Bohdan Zalutyñski, Ja nie Wielmo¿ny Hrabia Palaty
nu, dziedzic na Repli.
Czyli, tak popularnie zwany Buba.
Drogi Buba, có¿ ty za order naczepi³e ? pytam zaintrygowany, spotkawszy go na
balu na ,,Latarniê"**. Wiem, ¿e nie zajmowa³ siê spo³ecznikostwem ani poli
tyk¹, ¿e nie by³ na urzêdzie. Wiêc sk¹d ta tajemnicza rozeta w klapie fraka?
At, to proszê ciebie (Buba nieuchwytnie siê j¹ka tak troszynecz-kê, co mu przydaje sz
rmu i pañskiej nonszalancji), wa¿na sztuka. Jak to siê ma w klapie, to ¿adnych fig
li-migli wprzód musisz zdj¹æ bo to order korony cierniowej.
Istotnie, stwierdzi³em potem, ¿e Buba ma to wysokie odznaczenie za bli¿ej mi nie znane
zas³ugi, ¿e ma wspania³y tricorne, p³aszcz bia³y z krzy¿em jerozolimskim, wielk¹ wstêg¹
cordon i ¿e jest lojalny w stosunku do tych wysokich dekoracji: nalewaj¹c trzeci kie
liszek wódki, rozetkê chowa do kieszeni. Ma te¿ tytu³ hrabiego Palatynu i wymaga, aby go
przy stole z racji tych wszystkich wysokich odznaczeñ sadzano przed wojewod¹.
Bêd¹c w czasie wojny w Palestynie, dowiedzia³em siê, ¿e dyplom na
taki order, zwi¹zany z nim tytu³ i prawo do regaliów kupowa³o siê za piêæ fun
Odt¹d s¹siedzi mieli biedê w korespondencji z Bodziem. Naturalnie mowy nie by³o, aby adr
esowali inaczej jak Ja nie Wielmo¿ny Pan Bohdan Za³utyñski". Wszak ju¿ Wac³aw Potocki siê
Urazi³e siê na mnie, widzê oczywi cie,
‾em Ci Ja riie Wielmo¿ny nie napisa³ w li cie.
Mimo tak pompatycznych adresów listy wraca³y nie rozpieczêtowane z notatk¹ Adresat niezna
ny", podpisan¹: Bohdan Zalutyñski, hrabia Palatynu".
Buba korespondowa³ ze wszystkimi monarchami wiata. Zw³aszcza lubi³ zdarzenia w królewskie
j rodzinie angielskiej, bo wówczas na depeszê z Guziewicz (najbli¿sza poczta) niezmien
nie odpowiada³ gabinet królewski piêknymi podziêkowaniami na cudownym papierze z koronam
i. A i Negus w czasie wojny abisyñskiej zaszczyci³ go pono w³asnorêcznie napisan¹ episto³¹.
W czasie wojny Buba wzi¹³ bardzo grube odszkodowanie za zniszczone plony. Nazwano go
wielkim hetmanem polnej rekwizycji. Podobno nawet studnie kaza³ sobie zarekwirowaæ,
aby za nie wydêbiæ odszkodowanie.
I wówczas pokaza³ wy¿sz¹ szko³ê jazdy".,.
Jeden z moich znajomych opowiada³ mi, ¿e zaszed³ do Buby do hotelu w Petersburgu. W ap
artamencie nie by³o przysz³ego hrabiego, ale za to z ³azienki dobiega³y podejrzane odg³osy
.
Przy wannie siedzia³ Buba i jeszcze jeden mi³y pan. Na stoliku sta³a butelka z jak¹ wypit
eczno ci¹. W rogu ³azienki le¿a³a sterta pude³ek po sardynkach. Obaj gentlemani czyhali nad
nalan¹ wann¹ z widelcami w rêkach.
Co wy tu robicie?
Ja, uwa¿asz, lubiê zak¹skê wprost z morza. wie¿a rybka - iik! najlepsza...
Wobec tego przyj emniaczki wpu cili do wanny kilkana cie pude³ek sardynek i zabawiali
siê ich ³owieniem.
Jechali przed pierwsz¹ wojn¹ po piesznym ze Stasiem Ejnarowiczem i z lokajem. B
uba na³o¿y³ papachê, dachê i niebieskie okulary, a Sta
zatrzyma³ poci¹g. Buba w tym egzotycznym stroju siad³ konno na lokaja, który pomyka³ od to
ru, a Sta dar³ siê z wielkim przera¿eniem: Ukradli cz³owieka, ukradli cz³owieka!...
Po³¹czonym wysi³kiem konduktorów, oficerów, którzy przy³¹czyli siê na ochotnika do po cigu,
mê¿nej publiczno ci uda³o siê odbiæ porwane niewini¹tko, w¹satego dr¹gala, i z powrotem os
agonie. Ostatecznie nie taka droga zabawa zatrzymanie poci¹gu kosztowa³o 25 rubli.
Polska niepodleg³a rozszerzy³a nieco horyzonty kawa³ów Bubowych.
Za ka¿d¹ bytno ci¹ w Warszawie telefonowa³ do genera³a Zaj¹ca, inspektora armii, i krzycza³
-paf! Czy pan genera³ jest ju¿ zabity?
Genera³a wreszcie te dowcipasy wyprowadzi³y z równowagi. Kiedy Buba zadzwoni³, zamaniono
go przy telefonie, tymczasem z drugiego aparatu adiutant sprawdzi³, kto jest po³¹czon
y.
Okaza³o siê, ¿e z portierni¹ hotelu Rzymskiego". Zaj¹c, rozw cieczony jak lew, pomkn¹³ aut
ecaj¹c, a¿eby po up³ywie piêciu minut sfingowano, ¿e podchodzi do telefonu. I kiedy wpad³ d
hallu hotelowego, zasta³ odwróconego plecami Bubê, który po chwili zagrzmia³:
Pan genera³ Zaj¹c? Pif-paf...
Genera³ Zaj¹c jestem! Pan do mnie przed chwil¹ strzela³? Buba nie straci³ zimnej krwi:
Przecie to jest sezon... Ale po raz pierwszy spud³owa³em. I to gr
ubo...
Genera³ parskn¹³ miechem, sprawa rozesz³a siê po ko ciach.
Nawiasem mówi¹c, nie tylko genera³ Zaj¹c, ale i ja móg³bym mieæ pewne pretensje do Buby.
Pewnego dnia otrzyma³em od niego list tej mniej wiêcej tre ci:
Kochany Melu, siedzê w³a nie na dansingu w Grodnie. Pozna³em bardzo mi³¹ Twoj¹ kuzynkê, pa
kê Wañkowiczównê, która tu wystêpuje jako fordanserka. Bardzo by chcia³a zostaæ diw¹ filmow
Ty jej swymi stosunkami pomo¿esz".
Po paru dniach otrzymujê li cik ju¿ od samego dziewczêcia.
By³abem w ¿yczeniu zostaæ diw¹. Pan Zalutyñski mówi, ¿e kuzyn jest takiego fachu, ¿e mo¿e
uteczniæ. Dla tego piszê z ca³kiem upewnieniem jako do familii, ¿e kuzyn itd.".
Co tu robiæ? Piszê tedy:
,,Szanowna kuzynko. Rad jestem poznaæ kuzynkê, wyra¿aj¹c zdumienie, ze ani ja, ani moi k
rewni, bêd¹cy w Warszawie, nic nie s³yszeli o kuzynce. Proszê uprzejmie zakomunikowaæ, jak
na imiê by³o ojcu kuzynki,
jak z domu matka i gdzie siê kuzynka kszta³ci³a. Wdziêczny by³bym te¿ za za³¹czenie fotogra
Po jakim czasie ¿ona mi z min¹ pe³n¹ rezerwy poda³a kopertê z fotografiami.
Spojrza³em i oko mi zbiela³o... Kuzynka" uwa¿a³a za stosowne ,,w braku innych danych" pr
ys³aæ mi dane fotograficzne za'ftadto szczegó³owe... oraz wileñski adres.
By³em pod tym adresem w Wilnie.. Przyjê³a mnie w ruderce drewnianej mamusia, od której j
echa³o wódk¹.
Wiêc jak siê nazywa szanowna córeczka?
Woñkiewiczówna.
Wiêc nie Wañkowiczówna?
To wszystko równo.
Kupiec Wa³ach niebacznie zgodzi³ siê na propozycjê Bodzia, ¿e ten wystara mu siê o zmianê n
iska. Ministerstwo Spraw Wewnêtrznych by³o odt¹d zasypywane suplikami, w których Zalutyñsk
i w imieniu swego mocodawcy obszernie wywodzi³, do jakich krzywd i do jakich niepo
rozumieñ prowadzi takie nazwisko, prosi³ o przemianowanie na Ogier. Kiedy ministerst
wo siê nie zgadza³o, opuszcza³ do pó³ ceny", proponuj¹c nazwisko Wnêter" (ogier z ukrytym
).
Pewnego razu sprzeda³ to samo zbo¿e kilku ‾ydom, wyznaczaj¹c wszystkim ten sam dzieñ, kied
y maj¹ zg³osiæ siê po odbiór.
Kiedy siê kupcy zjechali, powsta³ gwa³t. Zbo¿e sprzedane im by³o po nies³ychanie niskiej ce
ie i ¿aden nie chcia³ traciæ interesu.
Nie ma rady rzek³ hrabia Palatynu tylko musicie siê cigaæ do spichrza: kto prêdzej p
egnie, ten otrzyma zbo¿e.
Kupcy gnali jak opêtani, podkasuj¹c cha³aty, ale kiedy dwóch przybieg³o razem, Buba og³osi³
by³ to przebieg eliminacyjny i zarz¹dzi³ ponown¹ rozgrywkê.
Obok odwiecznego ¿ydowskiego tematu kolej jako ekstranowo æ by³a ulubionym leitmotivem k
awa³ów. Przecie to s³ynny w Kowieñszczy nie facecjonista ‾ukowski, kiedy dopiero zaczê³y ch
oleje, trafi³ na szaraczka jad¹cego po raz pierwszy.
Pan ma szczê cie westchn¹³.
__ A có¿?
__ bo jest taki ukaz cesarski, ¿eby zachêciæ i uhonorowaæ tych, co
pierwszy raz jad¹, ¿e w bufecie ich i jad¹cych z nimi karmi¹ darmo w tê i w tamt¹ stronê n
ski szczot".
__ A jak¿e to poznaæ, kto pierwszy raz jedzie?
__ Nie bój siê pan, ju¿ tam oni wiedz¹, swoj¹ kontrolê maj¹. Tylko
trzeba kelnerowi, jak pan w pierwsz¹ stronê jedzie, pokazaæ palcem pod nosem z prawa n
a lewo, a jak pan jedzie z powrotem, z lewa na prawo. Spróbuj pan, tylko mia³o!...
Nie chcia³o siê to szlachcicowi w g³owie pomie ciæ, ale rzeczywi cie: zjedli, wypili, kelne
podchodzi ffiut!... pojecha³ rêk¹ pod nosem, kelner g³êboko siê k³ania i odchodzi. Tak s
pojadali w ka¿dym bufecie, a ‾ukowski chy³kiem na stronie p³aci³. Szlachcic by³ wzruszony,
car jest gotów honorowaæ nie tylko jego, ale i jego go ci.
W drodze powrotnej sprosi³ znajomych, na pierwszej wiêkszej stacji jedli, pili, wiad
omo, mieli czas, poci¹gi wówczas mia³y d³ugie postoje. Ale nic nie pomog³y coraz demonstra
cyjniejsze poci¹gania wobec zdumionego kelnera w rezultacie protokó³, bo któ¿ by z miasta
wraca³ z pieniêdzmi, awantura i miech po ca³ej Litwie.
Buba napotka³ kiedy biedkê ¿ydowsk¹, której w³a ciciel spa³. Kaza³ odprzêgn¹æ konia, prze³
zaprz¹c konia po tamtej stronie p³otu.
Jeszcze lepiej post¹pili jacy inni facecjoni ci kresowi, o których opowiada bodaj Moraw
ski w swoich pamiêtnikach. Byli to braciszkowie--wagabundy, w³ócz¹cy siê po kwe cie. Zobacz
wszy jad¹cego pi¹cego ‾yda, wyprzêgli konia, starszy gruby zaprz¹g³ siê do ho³obli, a m³od
a szkapê i pojecha³ j¹ spieniê¿yæ.
‾yd obudzi³ siê i zobaczy³ stoj¹cego w ho³oblach grubego zakonnika, który go z flegm¹ obja
a grzechy przemieniony w koby³ê i ¿e w³a nie o tej porze i na tym trakcie czas pokuty mu s
iê skoñczy³.
W parê dni potem ‾yd na targowisku koñskim pozna³ swoj¹ koby³ê ju¿ w trzecich rêkach. Nie p
wa³, lecz tylko zbli¿ywszy siê z uszanowaniem do koñskiego ucha, szepn¹³:
Jegomo æ, a jegomo æ, to jegomo æ znów tak prêdko nagrzeszy³?
ouba w drodze napotka³ kupca, zamo¿nego zapewne, skoro jecha³ Pierwsz¹ k
las¹. Kupiec zdj¹³ buty, co denerwowa³o Bubê. Wywi¹za³a siê
sprzeczka. Zdenerwowany Buba chwyci³ but i wyrzuci³ przez okno. Powsta³ straszny gwa³t,
kupiec ¿¹da³ odszkodowania, Buba po wielkich targach zgadza³ siê je wyp³aciæ, ale za jeden
. Doprowadzony do w ciek³o ci poszkodowany, dla zadokumentowania, ¿e mu nic po jednym bu
cie, wyrzuci³ go przez okno. Wówczas Buba wyrazi³ mu kondolencjê, zwracaj¹c ów pierwszy but
który fikcyjnie wyrzuci³.
W niektórych pomys³ach Buby b³yska³o redniowiecze.
Wydzieli³ po sp³achetku ziemi na ogród z obu stron szosy przy wje dzie do dworu dwom nêdza
rskim, najliczniejszym, jakie móg³ znale æ, rodzinom ¿ydowskim. Wystawi³ im dwie lepianki m
eszkalne i umundurowa³ dziwaczny pluton od prababki do paroletnich bachorów. Ten plu
ton w dni przyjazdu go ci musia³ prezentowaæ musztrê formaln¹ z drewnianymi karabinami.
Przy ka¿dej lepiance sta³y stojaki na te karabiny i budka stra¿nicza z dzwonem i z nap
isem: Householti Cavalry Hrabiego Palatynu. Kiedy Zalutyñski nadje¿d¿a³, pierwszy z obu
rodzin, który go dojrza³, bi³ w dzwon, wo³a³: Warta pod broñ! obie rodziny wysypywa³y s
sê z dwu stron i najstarszy rzuca³ komendê:
Smirna, rawnienie na prawa! Wówczas Zalutyñski krzycza³ z powozu:
Zdorowo, ‾ydy!...
Na co ‾ydzi unisono skanduj¹c odwrzaskiwali:
Zdrawja ¿e³ajem, Wasze Impieratorskoje Wieliczestwo.
(by³o ich bardzo du¿o, ale tomów pisaæ nie mogê, gdy¿ czeka sekwestrator)*.
W 1919 r. wys³a³em depeszê do Wicia Rudominy Dusiatskiego:
«U suczki Chajki (mia³em wy¿licê tej nazwy) zaprowadzi³y siê robaki. Rad , co robiæ».
W trzy miesi¹ce potem przyjecha³o (70 km z Grodna) dwóch ¿andarmów i dwóch wywiadowców. Dep
a posz³a do Oddzia³u II, stamt¹d do województwa, potem do Bia³egostoku i Grodna. Zaczynaj¹
ytaæ, co ja wiem o ruchu bia³oruskim, bo «te robaki, to Bia³orusini)).
Gdy p. król grecki umar³ na skutek pok¹sania przez ma³pê, posy³am depeszê do naszego wspó
rzyjaciela Frania Czapskiego, który jest podobny do tych stworzeñ: «Król grecki pok¹sany p
rzez ma³pê, podejrzenie pad³o na Ciebie, radzê zagrymowaæ siê, uciekaæ. Zalutyñski».
W Wilnie dorêczono Franiowi depeszê, gdy siedzia³ w lo¿y w teatrze ze swoj¹ ciotk¹, hrabin¹
reszet¹ Czapsk¹, w towarzystwie genera³a Szeptyckiego.".
Wpl¹tywanie przyjació³ w nieprzyjemno ci z w³adzami przypomnia³y mi ¿ale jego przyjaciela,
a Laubera, który kiedy podczas pierwszej wojny Turcja przy³¹czy³a siê do Niemców otrzym
uby depeszê:
,,Szambelanowi i Eunuchowi Dworu Jego Su³tañskiej Mo ci".
Wezwanego do cyrku³u spotka³ pristaw zdumionym okrzykiem:
Ot, ¿e¿ który ju¿ miesi¹c z Turcj¹ wojna, a ja i nie my la³, co pod samym bokiem u mnie T
zal¹g³!
Napisa³em do Zalutyñskiego, jako w pewnym sensie socjologicznego zjawiska, z pro b¹, aby
mi autoryzowa³ kawa³y, które pos³a³em w maszynopisie, i doda³ te. które przeczuwa³em. List
zapomnia³em zaadresowaæ Ja nie Wielmo¿ny Pan Hrabia".
W odpowiedzi na moje zwrócenie siê otrzyma³em od Buby fotografiê w p³aszczu Bo¿ogrobowca, w
tricornie, z zamaszyst¹ dedykacj¹. Melchiorowi Wañkowiczowi chlubie kresów". By³o to tym
rdziej niezwyk³e, ¿e w owych czasach S³owo" Mackiewicza umieszcza³o o mnie s¹¿niste artyku
. Ptak, który kala w³asne gniazdo" i wezwania do braci ziemian, aby zamykali drzwi pr
zede mn¹.
Buba jednak r¹czo i z dosypk¹ autoryzowa³ niezbyt subtelne kawa³y:
Kochany Melu, napiszê Ci parê kawa³ów autentycznych powojennych
Ka¿dy powiat mia³ swoich facecjonistów. Jest to gatunek, który siê pieni³ na prze¿artym pod
dzie nie wiadomo by³o, co z czasem robiæ, chocia¿ stara³o siê go zu¿yæ na piêæ sze æ posi³k
Wszech wiat ca³y, nawet i wiaty zagrobowe dba³y o dobre trawienie pana dziedzica.
Wnuczka jednego z Napoleonów Obuchowiczów (u nich to imiê by³o lak czêsto, jak w naszej ka
lu¿añskiej linii Melchior) opowiada³a mi, ¿e dziad co wieczór wstaj¹c od kolacji bra³ ze so
talerzyku przek¹skê
Urz¹d skarbowy zaj¹wszy Bubie samochód, przeci¹gn¹³ przez ko³a sznur i opieczêtowa³. Zaluty
¦ maj¹c dwa ko³a zapasowe, zdj¹³ opieczêtowanie, nie naruszaj¹c pieczêci, zajecha³ przed ur
owy, triumfalnie tr¹bi³, wywo³a³ wszystkich do okien i odjecha³. Wnet pojawili s
iê zdyszani se-
s ratorzy z policj¹, ale zastali samochód na opieczêtowanych ko³ach. Na drugi dzieñ znowu
Zalu-
i tr¹bi³ przed urzêdem i znowu t³umaczy³, ¿e urzêdnikom co siê majaczy³o.
i kieliszek starki na tak zwany podkurek. W pokoju jego sta³ sekre-tarzyk, który dzi
eci lubi³y ogl¹daæ, bo by³ ozdobiony g³owami zwierz¹t, r¿niêtymi z ko ci s³oniowej. Otó¿ pe
iad przyzna³ siê, ¿e po mierci ' ich babki, a jego ¿ony, kiedy zapomnia³ siê i nie zabiera
podkurka, w sekretarzyku rozleg³o siê pukanie, a kiedy je zlekcewa¿y³, powtórzy³o siê to w
sób natarczywszy; zdumia³ siê wielce, wypi³ starki dla kura¿u i przegryz³: pukanie siê nie
tórzy³o. Odt¹d, ile razy nie przyst¹pi³ do podkurka we w³a ciwym czasie, nieboszczka babuni
uka³a w sekretarzyku:
Polek, pora, znaczy siê, przek¹siæ...
Wszyscy ci Napoleonowie byli kawalarze, nie pamiêtam wiêc, czy to ten, czy który drugi
ponapisywa³ do znajomych listy, podpisuj¹c ró¿ne fikcyjne osoby i naznaczaj¹c spotkanie w
nie wieskim hotelu Felsztejna, w numerze czwartym o godzinie drugiej. Napisa³ do ¿eni¹c
ego siê w³a nie o alimenta; do jednej pani z pretensjami dziewicy, rzekomo uwiedzionej
przez jej mê¿a; do proboszcza jakie aluzje ,,de grubis" od dawnej gospodyni; do ziem
ianina Kleczkowskiego, ¿eby wykupi³ weksle, których ten jako ¿ywo nie wystawia³ itd.
O oznaczonej porze spotkali siê pod numerem czwartym coraz bardziej zdumieni panow
ie i panie, a najgorzej, ¿e Kleczkowski przyby³ z policj¹. Administracja nie wieskiego R
itza opowiada³a:
Uj, co to by³o krzyku, co krzyku!...
Hadko przyznawaæ siê do pokrewieñstwa z tymi durnymi i zwykle ordynarnymi kawa³ami, ale t
ak có¿ ty zrobisz", jak mówi³ nieboszczyk genera³ ‾eligowski. Zdarzy³o siê i mnie zrobiæ ta
ieszanie.
Mia³em przyjaciela, który bardzo wzdycha³ do pewnej panienki z dworku. Wzdyma³o go na ma
ria¿ i bêd¹c u panny na wsi uprosi³ mamê, aby raczy³a wraz z córeczk¹ byæ u niego na obiedz
rosi³ mnie na czwartego, widaæ dla dyskursu z mam¹.
Obiad naznaczony by³ na drug¹ i obaj pojechali my po panie.
Tego¿ dnia rano w Kurierze Warszawskim" ukaza³o siê podane przeze mnie og³oszenie:
Wyje¿d¿aj¹c na kilka miesiêcy za granicê, poszukujê sekretarki o mi³ej prezencji. Ani znajo
ków, ani stenografia, ani rachunkowo æ nie s¹ wymagalne. Zg³oszenia osobiste przyjmujê dz
siaj o g 1 m 30 (adres).
To by³o maksimum, jakie uda³o siê wydêbiæ na Kurierze Warszawskim". Za to Kurier P
nny" bez ceregieli zamie ci³ og³oszenie, ¿e
m³ody ziemianin" poszukuje piêknej sekretarki" i naznacza ten sam adres i datê.
Nasze panie by³y nieco speszone. Bo choæ to z mamusi¹ i choæ wiadomo do kogo, i choæ matka
panny razem z matk¹ mego przyjaciela by³y w Sacre Coeur, aleæ zawsze odczuwa³y luby dre
szczyk, jad¹c do jaskini lwa.
Ale lew by³ w danym wypadku skapcariia³y na s³odko, na ma³¿eñsko, na bogobojno, wzruszony,
szczê liwiony, marz¹cy, ¿e dzi jeszcze mo¿e siê o wiadczy.
Czuj¹c tê wzbieraj¹c¹ falê wi¹tobliwych afektów, pocz¹³em ¿a³owaæ swego wybryku. Ale có¿ t
Otworzy³ nam drzwi lokaj ca³kiem zbity z panta³yku". Z mieszkania dochodzi³ gwar. Wszed³sz
zobaczyli my wszystkie fotele, kanapy, krzes³a, sto³ki, taborety, przyniesione z kuch
ni, obsiêdzione przez dziewczyny o przystroju i koafiurach raczej ekstrawaganckich
wszystko kandydatki na woja¿.
Spojrzawszy na minê mamy, przerazi³em siê i, wychlusn¹wszy damy, pad³em do stóp dobrodziejk
. Dobrze, ¿e by³a z tej dobrej rasy ludzkiej, któr¹ kawa³y wpierw ciesz¹, a dopiero potem g
rsz¹.
Jeden z Napoleonów Obuchowiczów, jad¹c kiedy kolej¹, narzuci³ id¹cemu na stacji do bufetu
wietnikowi w³asne futro, a ledwo ten zrobi³ parê kroków, podniós³ alarm, ¿e mu skrad³ futro
ar³ siê, ¿e to znajomy, kaza³ spisaæ protokó³ i zostawi³ aresztowanego na stacji.
W Lipie (przepiêkny stary dwór) ten¿e Obuchowicz tak oto urz¹dzi³ zakochanego po uszy Wula
Bu³haka. Obieca³, ¿e namówi pannê, do której wzdycha³ Wulo, ¿e z nim pojedzie en deux sani
By³ têgi mróz, wiêc nic dziwnego, ¿e luba siedzia³a opatulona w dziewiêæ doch, w kapiszonie
zalem zakrêconym na twarzy.
Wulo, po piesz, ju¿ twoja towarzyszka siedzi!
M³odzian siad³, konie pomknê³y z kopyta. Przy bli¿szym badaniu" w drodze okaza³o siê... ¿e
ono go ko³o sprytnie zrobionego manekina...
Facecje uprawiali i bodaj jeszcze uprawiaj¹ z upodobaniem i panowie, ' panie.
M³oda nauczycielka opowiada³a mi historiê, jak¹ prze¿y³a w Do³ma-towszczy nie u Wierzb
ch w sto³peckim powiecie,
Pani Wierzbowska jest z domu Baczy¿malska (tak jak moja babka), a m¹¿ jej by³ w zakonspi
rowanej pi¹tce" w Krakowie przed 1863 rokiem, której starszym" by³ mój ojciec.
Na stacji czeka³y na nauczycielkê konie i ziêæ pañstwa domu, rotmistrz. W drodze wygada³a s
¿e koñcz¹c pensjê, mieszka³a u swojej ciotki Pi³sudskiej w Wilnie.
O, to le zmarszczy³ siê towarzysz podró¿y wie pani, moja te ciowa, kiedy tylko kt
k wymówi przy niej nazwisko Pi³sudski, wpada w drgawki, dostaje ataku. Dziwne objawy
! Ale my wszyscy prze¿ywamy zawsze straszliwe emocje, bo jest z sercem
nie w porz¹dku i lekarz mówi, ¿e tego rodzaju atak mo¿e j¹ zabiæ. Dlatego w
a³ym1 domu wszyscy wiedz¹, ¿e nie mo¿e byæ to nazwisko wymawiane: niech siê pani z tym licz
, bo pani mo¿e staæ siê przyczyn¹ mierci.
M³ode osiemnastoletnie stworzenie poczu³o siê bardzo nieswojo.
Przy kolacji pani domu posadzi³a j¹ ko³o siebie i wypytywa³a z wielk¹ ¿yczliwo ci¹ o jej st
stosunki rodzinne itd. Panieneczka usi³owa³a wykrêcaæ siê, jak umia³a, rzucaj¹c rozpaczliw
pojrzenia wzywaj¹ce pomocy. Zdrajca rotmistrz jednak, siedz¹c w koñcu sto³u, z o¿ywieniem
rozmawia³ z dzieæmi.
Wreszcie sytuacja sta³a siê nie do wytrzymania. '
Moje dziecko rzek³a starsza pani ja widzê, ¿e pani nie chce mi w ¿aden sposób powied
ak nazywali siê krewni, u których pani mieszka³a w Wilnie. Dziwi mnie to i smuci.
Kiedy, kiedy... prosz¹ pani... ja... naprawdê mieszka³am u cioci.
Ale jak siê nazywa³a?
Jeszcze jedno rozpaczliwe spojrzenie na zagadanego rotmistrza ani rusz go ci¹gn¹æ na po
mot. Niech bêdzie, co chce!
Moja ciocia nazywa³a siê Pi³sudska...
Ach, ach!... wo³a starsza dama i wywraca siê z krzese³ka. Twarz jej sinieje. Rwie b
luzkê na sobie. Przenosz¹ j¹ na kanapê, trze wi¹.
M³oda nauczycielka p³acze. Dopiero¿ matrona z kanapy powstaje, wszyscy w miech.
Pewnego razu pani Hania Oskierczyna z Suchlicz pod Kleckiem postanowi³a wyp³ataæ figla
Czarnockim z Lecieszyna. Przebran¹ za star¹ babê bia³orusk¹ podwióz³ brat niemal pod sam L
eszyn i dalej pojecha³ solo. W strachu bo¿ym, ¿eby nie natkn¹æ siê na posterunki KOP-u, sto
e w parku*, dobrnê³a do werandy. Ale tu jej nie poszancowa³o", bo zobaczy³ j¹ lokaj Jerzy.
Lecieszyn le¿a³ przy samej granicy.
__ Czaho ciabie, baba?
__ Ja¿ do pani Czainou koj...
__ Nie ma pani, nie ma. Czaho ciabie tutoka trieba?
Baba" usi³uje co t³umaczyæ...
__ Idzi, baba, idzi!
Nie ma co, ju¿ nogami tupie i straszy. Baba" rejteruje, odgryzaj¹c
siê:
Isz jakij... Sam Czarnou kij...
W tej rejteradzie z odgryzaniem siê wpada na wartownika KOP-u. Zaczyna siê dialog M
azura z Bia³orusink¹:
Proszê dowody osobiste...
A ? pyta baba" z rêk¹ na uchu.
Dowody osobiste proszê. Dokumenty!
Panoczku, dyk¿e¿ ja z rodu nie widaia nijakich dokumentów...
Sk¹d pani jest?
A ?...
Z jakiej wsi?
Z Cimkowiczej, panoczku, z Cimkowiczej.
Akurat na drodze za parkiem przechodzi³a grupa wiejskich ch³opaków.
Ej, ch³opcy! wo³a kopista. Sk¹d wy?
Z Cimkowiczej.
Czy znacie tê kobietê?
Nikoli nie baczyli.
Oj, le! Nasz Jasio" zaczyna co podejrzewaæ:
Marsz na stra¿nicê.
,,Baba" widzi, ¿e jest ca³kiem le; kiedy uszli spory kawa³, staje i mówi z determinacj¹:
Proszê pana, ja jestem Oskierczyna z Suchlicz... Jaski" wytrzeszcza oczy.
Oni, Czarnoccy, mnie kiedy zmistyfikowali, wiêc ja chcê wzi¹æ rewan¿.
Wykluczone! kategorycznie o wiadcza ¿o³nierz.
Ale¿, proszê pana, je li oni mnie nabrali, to i ja mogê zrobiæ kawa³.
wietnie!
Pani Hania rozwija swój plan. Ale kiedy tylko u¿yje s³owa rewan¿" ¿o³nierz krzyczy: wyk
".
Wreszcie siê dogadali. Ona pójdzie ku domowi, a ori j¹, na wszelki wYpadek, bêdzie mia³ na
oku.
Tym razem poszczê ci³o siê. Na werandzie w szezlongu, w peniuarze, z Papierosem w ustach
zasiad³a dziedziczka. Kiedy tak w blasku peniuaru dziedziczka zasi¹ æ raczy, samo s³oñce j
iej wieci.
Dzieñ dobry, paniczka...
Dzieñ dobry, moja kobieto, dzieñ dobry. A czego to chcecie? ,,Baba", bez ¿adnych wstêpów
poczyna ho³osiæ":
A hañba¿ mnie, a kiyuda¿ mnie!... Koronkowy peniuar sp³ywa po stopniach werandy.
Czegó¿ to wam, moja kobieto, czego p³aczecie?
A hañba¿ mnie, a kryuda¿ mnie!...
Z postrzêpionego chlupotu s³ów mo¿na wnioskowaæ, ¿e jej dziauczyna usiu zimu na rabo³u u mo
tek chadzi³a i znowu a hañba¿ mnie, a kryuda¿ mnie.
Kto wam krzywdê zrobi³?
Hetyj Taduuul... a hañba¿ mnie..' a doczeczka¿ maja milenkaja... Tadul, proszê pañstwa,
o synek dziedziczki, oczko w g³owie.
W matce budzi siê lwica:
Stefu , Stefu wo³a w g³¹b* domu chod tutaj, pos³uchaj, co ta baba opowiada...
Wyszed³ przed dom Stefu , który, w przeciwieñstwie do swej magni-fiki, dobrze, je li sto s³
dziennie powie. S³ynne by³o jego przemówienie na wydziale sejmiku powiatowego. Kiedy j
u¿ wszyscy schrypli i do niego dosz³a kolejka, Stefu powiedzia³:
Koniunktura... i zrobi³ nieokre lony ruch rêk¹.
A ¿e ju¿ tam wszyscy gruntownie wygadali siê na temat z³ej koniunktury i przeciw inwesty
cji nie na czasie, wiêc wszystkim starczy³o. By³a to od niepamiêtnych czasów najkrótsza mow
w nie wieskim powiecie.
Widaæ lapidarny Stefu wp³ywa³ koj¹co nie tylko na sejmikow¹ elokwencjê, bo i lamentuj¹ca ,
" uca³owa³a go w rêkê i skonkretyzowa³a siê:
Panoczku, dajcie dziesiêæ hektary i nijakiego styda nie budzie. Daæ hektary! Okaza³o siê
¿e czego nie wskóra³y debaty samorz¹dowe,
to uda³o siê w debatach alimentowych. Stefu ... bluzn¹³ fontann¹ siedmiu s³ów:
Idzi, baba, idzi, u mianie sobaki ziyje... Przeto¿ posz³a ho³osiuszy na ca³y park:
A hañba¿ mnie, a kryuuuda...
S¹d to by³a instytucja swoistego sportu. Je li Anglik ma krykiet, Hiszpan walki byków, N
iemiec krêgle, Amerykanin basket-ball, a Bask pelotê, to polski autochton pieniactwo
w s¹dzie.
Ch³opi bia³oruscy, prawuj¹cy siê z równ¹ lubo ci¹ jak szlachta, natykali sie. w s¹dach na p
dy jêzyk polski, sêdziów z Galicji, nie znaj¹cych miejscowych obyczajów.
polonizacja, reprezentuj¹ca og³adê, przychodzi³a wtórnymi kana³ami, nje w najlepszym gatunk
, najczê ciej przez wojsko.
By³em na zabawie wsiowej, na której tañce... po francusku prowadzi³ nrzyby³y na urlop fran
t. Jaka para nie zrozumia³a i krêci³a siê solo:
__ Nie baczysz, pad³a ( cierwo), czto ciapier promenad! krzykn¹³
zgorszony wodzirej do panny.
Ale w s¹dzie i temu wodzirejowi zapewne trudno by siê by³o wygadaæ.
Jêzyk polski, jêzyk liturgiczny, króluj¹cy nawet na nagrobkach prawos³awnych cmentarzy, jêz
k pañski, w znaczeniu dziejowym najlepszy, to znaczy jêzyk kultury i og³ady, teraz wle
wa³ siê na kresy szymlem papierków i cyrkularzy jako jêzyk urzêdniczy.
Tropi³em tê sprawê po s¹dach, gdzie zrezygnowane i skwaszone galicyjskie doktory praw s¹dz
i³y bia³oruskich ch³opów.
By³o takie miasteczko Zaostrowiecze, nie znane przed tamt¹ wojn¹, nowsta³e na styku miêdzy
Polesiem a obszarami bia³oruskimi Gdynia bia³oruska na cyplu po³udniowym nie wieskiego
powiatu. Tam, gdzie w czasie pierwszej wojny sta³a wydma piaszczysta z kar³owatymi s
osnami, d wign¹³ siê rynek i co w rodzaju drewnianych sukiennic. Osada doczeka³a siê godno
iasteczka i nawet raz na tydzieñ zje¿d¿a³ do niej s¹d pokoju. Naturalnie poszed³em.
W akcie oskar¿enia, skoncypowanym po polsku przez miejscowego kauzyperdê, pokrzywdzo
ny Iwan ¿ali³ siê, ¿e oskar¿ony Aukim strakto-wa³ go przez ,,ty psie".
Iwan, sobaka¿ ty, sobaka wybucha Aukim kali¿ ja na ciabie pies kazau?
Gdzie indziej sêdzia-galicjanin, przegl¹dn¹wszy akta i stwierdziwszy, ¿e skradzione rzec
zy by³y przechowywane w saraje (stodole), wyda³ zarz¹dzenie, aby owego Saraja doprowad
ziæ do s¹du. Inny chcia³ ob³o¿yæ grzywn¹ zeznaj¹cego, który twierdzi³, ¿e przyjecha³o szmat
at znaczy du¿o" po bia³orusku), jako ¿e policji nie mo¿na wymy laæ od szmat.
Polski obroñca kwieci cie broni³ sprawy. ,,Powód, powoda, powodo-Wl" odmienia³o siê w mowie
obroñczej przez wszystkie przypadki. Uzyskawszy wyrok pomy lny, zwróci³ siê do klientki:
No, wygra³em sprawê (w wypadku przegranej mawia³: przegra³ Pan sprawê") i zab
a siê do wyj cia.
Klientka, babulina, która w³a nie by³a powodem, biegnie za nim, ³apie za rêkê:
Dziakuju, panoczku zgina siê w uk³onie ale¿ my nie za po. wod sudili , ala za ziamlu
(po bia³orusku powód znaczy uzda).
Pamiêtam, ¿e kiedy po tamtej wojnie zachêca³em ch³opów w Bia³ostockiem do zak³adania kó³ek
h, wsta³ stary ch³op i przy ogólnej aprobacie o wiadczy³, ¿e to gadanie nie dla nich, bo
ich paski roli s¹
tak w¹skie, ¿e nieraz ¿adnym kó³kiem rolniczym nie obróci.
Naturalnie nie tylko jêzykowe, ale i obyczajowe sprawy sta³y na przeszkodzie.
W Baranowiczach by³a jaki czas sêdzi¹ pani Iwaszkiewicz (zginê³a w katastrofie samochodowe
na Bliskim Wschodzie). Ta zna³a doskonale bia³oruski, ale znowu mia³a k³opoty z p³ci¹, ch³
bowiem nie nawyk³ do tego, aby sêdzi¹ by³a kobieta.
W sprawie o zgwa³cenie wiadek, pa-triarchalny ch³op z brod¹ ostrzy¿on¹ na ³op
w ³apciach szykownych, bo z rzemieniami, kategorycznie odmawia wiadczenia:
Usio rouno niczoho kazaæ nia budu.
Pani Iwaszkiewiczowa poczyna siê denerwowaæ. Grozi grzywn¹, pyta o powód odmowy zeznañ.
Ch³op miarkuje, ¿e to jednak nie przelewki,
i ucieka siê do polszczyzny, jak zwykle kiedy sytuacja poczyna byæ gr
ave.
Bo Wysoki S¹d w kobiecym stanie jestasz.
Na tle ciemnoty i mistycyzmu dosyæ obficie kwit³o wró¿biarstwo. To nieprawda, ¿e ch³op wola
o znachora. Ch³op do znachora i æ musia³, bo doktor by³ dla niego niedostêpny nie tylko mat
rialnie, ale i pojêciowo. Lekarz w jednym z miasteczek opowiada³ mi, ¿e pewnego razu p
rzyszed³ doñ staruszek, skar¿¹c siê, ¿e traci s³uch.
Przecie¿ s³yszycie mnie dobrze.
Pana doktora s³yszê...
Wiêc o có¿ chodzi?
__ Dawniej, jak wstawa³em, to s³ysza³em, jak pierdzê.
__ A teraz nie? doktor zapisa³ mu kminku wiatropêdnego.
__ Dziêkujê, panie doktorze. To ja teraz bêdê lepiej s³yszeæ?
. __ Nie, ale g³o niej pierdzieæ.
Inny rozpoznawa³ czwarty miesi¹c ci¹¿y. Dziewczyna zaklina³a siê, e przyczyn¹
tego jest, ¿e przed czterema miesi¹cami na suk popala (trafi³a na sêk).
__ No, to za piêæ miesiêcy bêdzie sukinsyn zakonkludowa³ doktor.
‾ydzi, równie kolorowa czê æ folkloru, z jêzykiem te¿ mieli trudno ci. Sam s³ysza³em, jak w
e Szalewiczów rze nik, który przywióz³ æwiartkê cielêciny, prosi³ zarz¹dzaj¹c¹ pannê Mariut
a sobie ty³ek zanituje (to znaczy, ¿eby zanotowa³a, ¿e wziê³a tyln¹ krzy¿ówkê).
Powstawa³y wiêc biura pisania pró b, wypisuj¹ce, zw³aszcza w pierwszych latach dwudziestole
ia, nies³ychane supliki.
W s¹dzie w Horodyszczu natrafi³em na skargê, zredagowan¹ w biurze podañ M. Lewina: ,,Ja, n
i¿ej podpisana, s³u¿y³a u Moj¿esza Rabinowicza i on zaprowadzi³ ze mn¹ kochalny interes, i
mam teraz dziecko".
Szlachta zagonowa wysila³a siê na jêzyk wytworny. Pokazywano mi skargê: Oskar¿ona wypiê³a
mnie i parsknê³a z kiszki stolcowej".
Nie pamiêtam ju¿ gminy, w której wystawiono nauczycielce w najlepszej intencji wiadectw
o moralno ci: ,,Co do niemoralno ci zadowoli³a ca³¹ wie ".
Ciocia Rózia, w³a cicielka weso³ego domku w Wilnie, nie da³a s¹dowi w kaszê sobie dmuchaæ.
na jakiej rozprawie prokurator pyta³, gdzie znajdowa³o siê drugie wyj cie z apartamentów
ioci Rózi, ta spojrza³a ze zdumieniem na prokuratora:
Pan prokurator nie wie?
S¹d nie wie uci¹³ srogo prokurator.
Ciocia Rózia odpiera³a po bohatersku wYtaczane jej sprawy o nierz¹d.
A pan wojewoda, to nie rz¹d? A pan komendant policji wojewódzkiej, to nie rz¹d? Samy
najprawdziwszy rz¹d u mnie bywa.
Wszyscy wiedzieli, jak ciocia Rózia za¿y³a z mañki pana Byszewskiego z £yntup. By³ to bardz
zamo¿ny obywatel, ale któremu wywró¿ono, jak i panu
Broñskiemu ze s³onimskiego powiatu, ¿e póki bêdzie rozbudowywa³ dwór poty nie zemrze.
Byszewski wiêc budowa³ i budowa³, ale poza tym by³ sk¹py. Siostrzeniec namalowa³ jego portr
t i za¿¹da³ 500 z³otych, których Byszewski nie chcia³ zap³aciæ. Siostrzeniec wiêc wystawi³
salonie cioci Rózi. Znajomi donie li Byszewskiemu, ¿e ciocia Rózia prezentuje go jako d
obrodzieja. Kiedy dobrodziej" przylecia³ z pretensj¹, ciocia Rózia rozpad³a siê w serdeczn
iach: je li portret podoba siê, to ona chêtnie go odda, sama zrzeka siê zarobku, niech t
ylko otrzyma z powrotem dwa tysi¹ce z³otych, jakie za portret zap³aci³a. Siostrzeniec z
podzia³u z cioci¹ Rózi¹ otrzyma³ wiêcej, ni¿ ¿¹da³ od wuja.
Hoteliki ¿ydowskie na kresach by³y o rodkiem wszystkich interesów. Zw³aszcza w pocz¹tku dwu
ziestolecia ich stan sanitarny by³ potworny. W Sto³inie oblega³a przybysza chmara po red
ników, zachwalaj¹cych hotel Roma", hotel Metropol" itd. Ten, który go cia zdoby³, poprzed
o, pokrzykuj¹c:
Yd¿e sze, yd¿e sze man gajt, man gajt. To cob uni w ta pora nie wylewali nocniki.
Potem, zw³aszcza kiedy nasta³ Sk³adkowski, poczê³o siê poprawiaæ. Pod tym wzglêdem by³ to w
tanu. By³em w Wo³o¿ynie, kiedy
raniutko wpad³ na inspekcjê starostwa. Kroczy³ ze wit¹ przez podwórze i nagle stan¹³ jak w
__ panie, co to jest? zainterpelowa³ id¹cego do pracy urzêdnika.
Zapytany siê stropi³:
__ Ja to zaraz ka¿ê sprz¹tn¹æ, panie premierze...
__ Nie, ale co to jest?
__ Ale¿, panie premierze, ja natychmiast...
__ Nie, ale co to jest?
__ Gówno, panie premierze wyzna³ przyparty do ciany.
__ Dziêkujê panu u³askawi³ genera³ i z ca³¹ wit¹ ruszy³ dalej.
Sk³adkowski by³ biczem bo¿ym na starostów, z którymi walczy³ o punktualne przychodzenie d
biura, o bielenie parkanów i czysto æ s³awojek.
Zostawszy ministrem spraw wewnêtrznych, zaraz po nominacji run¹³ raniutko na £owicz i ni
e zasta³ starosty w biurze. Pojecha³ wiêc do jego domu i zobaczy³... starostê na dachu wym
achuj¹cego p³acht¹ by³ zawziêtym go³êbiarzem. Rozmówka miêdzy autem i dachem by³a soczyst
Przyci niêci z góry wojewodowie zagl¹dali gorliwie do ubikacji. By³em kiedy z wojewod¹ wil
m Bociañskim (który nie uznawa³ Bia³orusów, mia³ ich za Polaków takich, jak na przyk³ad Kas
na inspekcji. W ka¿dej gminie biegli my z punktu ogl¹daæ s³awojkê.
Pani Korni³owiczowa, córka Sienkiewicza, opowiada³a mi, ¿e na papierach ojca, któremu prze
szkadza³y wrzaski dzieciarni na ulicy, znalaz³a napis z g³êbi serca udrêczonego pisarza: H
rod, to by³ wielki król!..." Je¿d¿¹c po zakamarkach Polski, jak¿e czêsto powtarzam: Sk³adk
o by³ wielki minister!"
Wojewoda Bociañski odda³ siê pilnowaniu, czy urzêdnicy nie spó niaj¹ siê do pracy. Zaczai³
pod Bankiem Polskim w Wilnie. Spostrzeg³szy urzêdnika, który siê spó ni³, wyci¹gn¹³ zegarek
j¹c pod nos urzêdnikowi cyferblat. Bank Polski by³ to tak zwany urz¹d nie zespolony, nie
podleg³y wojewodzie, urzêdnik wiêc go nie zna³, wzi¹³ za przekupnia i popêdzi³: Nie le
Inspekcje osobiste Sk³adkowskiego siêga³y a¿ do gmin, które urz¹dza³y konkursy czysto ci us
zie w kieleckim województwie pojecha³ z ca³¹ wit¹ do takiego laureata. Istotnie ustêp ja
to ci¹, ale klucze siê zagubi³y.
Po có¿ zamykacie, gospodarzu?
Ba, jeszcze by kto tam za swojo potrzebo poszed³.
Okaza³o siê jednak, ¿e z innego powodu nie doszukano siê kluczy: kmiotek, otrzymawszy pr
emiê, najspokojniej zainstalowa³ tam suszarniê serów.
Gminy trzyma³y ze sob¹ sztamê. Biada pierwszej, do której wpad³ bez uprzedzenia. Ale dalej
ju¿ szed³ alarm po linii.
Podjechawszy do jednej z gmin i pos³yszawszy dzwonek telefonu, z³apa³ s³uchawkê:
Ten wariat do was pojecha³ uprzedza³a poprzednia gmina.
A nawet ju¿ jestem powiedzia³ Sk³adkowski, któremu nieobce by³o poczucie humoru.
Opowiada³ mi, jak pewnego razu, jad¹c z Czêstochowy do Warszawy, przejechawszy Gidle,
zobaczy³, ¿e rozwidlaj¹ siê trzy drogi. Pojecha³ wiêc na miejscow¹ komendê policji.
By³a pó na pora, tylko dy¿urny policjant pisa³ za sto³em jakie zestawienia. Ujrzawszy mini
a, powsta³ za sto³em i zameldowa³ siê dziarsko.
Zapytany o drogê, usi³owa³ j¹ wyja niæ, nie wychodz¹c zza sto³u.
Panie posterunkowy zirytowa³ siê minister proszê ³askawie wskazaæ nam na miejscu tê
Zmieszany policjant co be³kota³. Minister zajrza³ pod stó³. Okaza³o siê, ¿e policjant, wró
obchodu, moczy³ nogi w wodzie i meldowa³ siê stoj¹c w balii.
Je li premier rz¹dzi³ patriarchalnie starostwami, to starostowie mieli równie patriarcha
lne maniery. Patriarchalne maniery mieli te¿ obywatele. Pani Ejnarowiczowa z Borków
wchodzi³a do gabinetu starosty Wierzbic-kiego w Sto³pcach ob³adowana pokupkami".
Urzêduj, starosto, urzêduj mówi³a uspokajaj¹co, k³ad¹c siê na kanapie daj mni
paæ, póki co.
Nic dziwnego, ¿e tak zaabsorbowany Wierzbicki kiedy podpisa³ na siebie wyrok mierci: z
dat¹, numerem wychodz¹cym, piecz¹tk¹ urzêdow¹; to wydalony urzêdnik po raz ostatni przynió
o podpisu pocztê, jak zwykle na rozkaz starosty u³o¿on¹ papier na papierze, tak by z ka¿de
go arkusza widnia³o tylko miejsce na podpis.
Tak czy owak jednak podci¹gniêto w ró¿nych dziurach stan s³awojek. Na przyk³ad w Lidzie pan
G³ojberman, w³a cicielka hotelu Petersburskiego", pêka³a z dumy, urz¹dziwszy w kuchni klo
ze spuszczan¹ wod¹. Namawia³a mnie gor¹co, ¿ebym z niego skorzysta³. Kiedy mówi³em, ¿e nie
trzeby, argumentowa³a:
Niech pan tylko spróbuje. Pan Wañkowicz z Peteszy te¿ nie chcia³, a jak popatrza³, od
azu zachcia³.
Ale Lida to by³ luksus i wykwint. Garnizonowa³o tam lotnictwo i pani G³ojbermanowa m³ody
m oficerom bez ceremonii przed jak¹ zabaw¹ konfiskowa³a zapas gotówki, obawiaj¹c siê, ¿e p
j¹. W poczciwych dworkach wiejskich jeszcze po dawnemu go æ id¹cy do s³awojki otrzymywa³ l
tarniê", parasol, kalosze i biczyk dla opêdzania siê od psów.
Na samym pograniczu w Dzi nie, miasteczku, w którym sta³a pustk¹
po³owa drewnianych domków z oknami pozabijanymi deskami, hotelik Kaca by³ równie patriar
chalny, ale daleko mu by³o do innowacji pani G³ojbermanowej. W³a nie kiedy nocowa³em w tym
hoteliku, zjecha³ s¹d a rozprawy. Sêdzia staruszek irytowa³ siê rano, ¿e tyle much jest w
stêpie. Podczas przerwy wróci³ na obiad, zaszed³ do ubikacji i wyrazi³ zadowolenie, ¿e Kac
o zaradzi³, bo much nie ma.
__ Bo uni wszystkie teraz na obiad dla pana sêdzi polecieli poinformowa³ Kac zadowol
ony z pochwa³y.
Z tym sto³owaniem jednak bywa³o brr... Owszem, w Wilejce objadali my siê w hoteliku Madam
e Wó³", która zw³aszcza che³pi³a siê swoim ,wo³owan" {vol au vent). Owszem, u Lajpunera w N
ku jad³o siê po królewsku. Ale po tych hotelikach-cha³upkach przy kolejowych stacyjkach.
..
Wieczorem do hoteliku Kaca wróci³ m³ody sêdzia nieco zawiany. Kac otworzy³ mu drzwi. Widz¹c
w ciemno ci jak¹ szatê, sêdzia serdecznie siêgn¹³ pod cha³at.
Panie sêdzio grzecznie poinformowa³ Kac to obmy³kie wysz³o: to ja Kac.
Tak samo w ciemnym kinie w Miñsku zareplikowa³ znienacka synkowi mego s¹siada jaki bas:
Ostawtie, ja duchownoje lico. Bo to by³ pop.
Czego pan chce i od g³upiego narodu? mówi Szloma, w³a ciciel sklepiku na rynku w S³onim
(‾ydzi kresowi czêsto wtr¹cali i"). Na dniach du¿o u mnie ludzi w kramie by³o, patrzê ja
en taki Wasiuk tureckiego pieprzu i z beczki ci¹gni. Nu, czekam, co z tego bendzi.
A ten Wasiuk tego pieprzu w gemba w³o¿y³, gryznu³, oczy jemu pod wierzch zaszli, piana
i czerwona z gêby koci siê. Tak ja mówiê: ,,Wasiuk, Wasiuk, i jak ciebie nie stydno syn
takowo choziaina i pieprz dlatego kra æ?" A on patrzy na mnie, lozy u niego i z oczu
p³yno i mówi: Sz³omka," nie le w oczy a to jak plunu, tak zhori z".
Kiedy Zukowski, facecjonista kowieñski, poprzednik Buby o jedno Pokolenie, umiera³,
wezwany proboszcz nie chcia³ i æ my la³, ¿e kawa³. Co prawda ów proboszcz nieraz pad³ ofi
ipochondryk i lubi³
siê leczyæ. Pewnej nocy zabra³ mu ‾ukowski cichutko ubranie i kaz zwêziæ. Na drugi dzi
odwiedzi³ proboszcza, gdy ten by³ jeszcze w ³ó¿ku i wyrazi³ zdumienie, ¿e proboszcz
spuch³. To¿ samo inni namówieni' Przera¿ony proboszcz wyskoczy³ z ³ó¿ka, chcia³ jec
ktora ai nie zmie ci³ siê w ubranie. By³o miechu na ca³y powiat. Tote¿ ter^ ni
hcia³ daæ siê nabraæ.
Le¿a³ imæ pan ‾ukowski, facecjonista, s³awny na ‾mud ca³¹ i na tamta stronê Niewia¿y, na L
a¿ kto cia³o pokropi. Poczêli zbie raæ siê ciekawi. Przyszed³ i pachciarz miejscowy, wiec
ofiara. Przymru¿y³ oko, u miechn¹³ siê domy lnie i szepn¹³:
Ciekawo æ, co on chce wymy liæ?...
Ale biedny pan ‾ukowski ju¿ nic nie móg³ wymy liæ na temat najwiêkszej facecji, jak¹ jest ¿
dzki.
Ziemia deszcz pije, ziemiê drzewa pij¹,
z rzek morze, z morza wszytki gwiazdy ¿yj¹.
Na nas nie wiem, co ludzie upatrzyli dziwno im, ¿e my trochê siê napili.
Jan Kochanowski.
Nalewki i ko³duny.
Facecja nie wschodzi³a na chudym gruncie. Ros³a na dobrym ¿arciu i popijaniu.
Nic tam nie by³o standaryzowane, a wiêc i napoje. Tak jak ka¿dy powiat mia³ gospodyniê, o
d której s¹siadki stara³y siê wydostaæ przepisy na przyrz¹dzanie szynek, tak i ka¿dy dwór m
je recepty na nalewki. Ju¿ i Rej przenosi³ rodzime trunki ,,nad wszelakie witpachery
, rotekiery, rywu³y, ma³mazje".
Mania to dosyæ szlachetna i godna poparcia. Krewny mój, Anto Romer z Janopola pod Rze¿y
c¹ na £otwie, têgi orygina³, mia³ ¿onê uzdolnion¹ malarkê (miêdzy innymi malowa³a dzieci kr
ego), któr¹ wywozi³ w pole w specjalnie szklonej budzie wraca³ odprzêgniêtymi koñmi pol
lowaæ krajobraz, ale zielonej farby nie dawa³, bo najdro¿ej kosztuje.
Ten to Anto by³ równie¿ s³awny z prokurowania ró¿norakich nalewek. Kiedy , bobruj¹c po Bra
ie, wpad³em ex promptu do niego wozem bez tryptyku, szoferem bez paszportu zagrani
cznego i psem bez wiadectwa weterynaryjnego, ot, przez grzeczno æ ³otewskich celników, któ
zy zezwolili przejechaæ dwie cie kilometrów w g³¹b na te nalewki.
Popasaj¹c po drodze w Józefowie Szachnów, w Prezmie Pereswiet--So³tanów, trafi³em na Józia
tera.
Józio Plater, jak i Anto Romer, jak i wielu ich tam, wywodzi³ siê z rodów kurlandzkich, Jó
io nawet z Kawalerów Mieczowych.
Czy wy cie byli pod Grunwaldem?
Szli my z pomoc¹ Ulrykowi von Jungingen, ale nie zd¹¿yli my na czas mówi³ z ¿alem.
Ten drugi Kurlandczyk, Romer, by³ sch³opia³y i sfrancuzia³y. Jad³o siê u niego z mich glini
nych, siadywa³o na ³awach i ogl¹da³o znako-mite sztychy i ksi¹¿ki francuskie.
Petit coin umieszczony w bzach nie mia³ kanalizacji, ale za to piêknym redniowiecznym
gotykiem wypisane powiadomienie:
lei tombent dans les ruines Les pioduits de la cuisine'
Otó¿ wówczas go cinny gospodarz uczêstowa³ mnie dwudziestu nalewkami, a w ród nich gadzinó
Kiedy ¿ona jego mia³a wernisa¿, sprosi³ do Bristolu" nieco tak zwanej mietanki towarzyski
j, sporo zagraniczniaków i produkowa³ nalewki. Zachwycano siê coraz bardziej, a¿ wreszci
e amfitrion wniós³ dzban owiniêty serwet¹.
Smakuje jak stary dêbniak o wiêkszym procencie alkoholu delektowali siê koneserzy.
S¹ to starki suche.
Admirable, sec!...
Very dry Irish us¹uebough isrit it?
Manzanilla secco?
Pul¹ue?... Te¹uila?
Dolewali, a dolewali, a¿ zabrak³o w dzbanie. Wówczas gospodarz ods³oni³ serwetê w dzbanie
¿mija, pojona wpierw mlekiem, a potem zalana spirytusem.
Niektórzy nalewkarze potrafili byæ podstêpni. W drodze z Wilna na Worniany mieszka³ ksi¹dz
, który mia³ w³asny maj¹teczek Wrona siê nazywa³ i w nim w³asny ko ció³. Wpad³em na kró
piæ siê brzozowiku.
Ja¿ panu co lepszego dam mrukn¹³ ksi¹dz.
Nie, nie, ksiê¿e dobrodzieju broni³em siê... Jest po³udnie, upa³, rozbierze nas, je
pa æ nam trzeba do Olszewa Chomiñskich, do Szemietowszczyzny Skirmuntów i na noc nad Nar
ocz.
Ale¿ to ani kropli alkoholu nie dodajê do tego i zimne, z lodu kusi³ ksi¹dz.
S³owo?
‾e nie dodajê alkoholu? Kap³añskie s³owo.
Golnêli my z szoferem po szklanicy pysznego lodowatego napoju i pojechali my.
A có¿ ten szofer. Taki on i szofer. Prosto Bole .
W samym rodku Wo³ko³aty zaci¹³ mi siê wóz forda mia³em wtedy.
Poszed³em po ratunek do wójta a u wójta jaka uroczysto æ, wszyscy pijani i ksi¹dz miejsc
eks-kapelan wojskowy, te¿.
³ Tu oto w gruzy padaj¹ Co nam w kuchni wysma¿aj¹.
90 .
Wracam na rodek drogi przez Wo³ko³atê, patrzê na winie pochrz¹-kui¹ce ko³o forda nie wi
biæ.
Przyszed³ kowal miejscowy z obcêgami, kiedy je zbli¿a³ do karburatora, zabola³o mnie w zêbi
, jakby go mia³ tymi obcêgami wyrwaæ.
Nie rusz pan! wrzasn¹³em wielkim g³osem.
I nie my li sunonæ siê popar³ mnie znienacka jaki g³os. Obejrza³em siê. Z drugiej s
jêtej maski sta³ drobny ch³opak
w rozwartej koszuli i parcianych spodenkach.
A ty co? Znasz siê na motorze?
Ja dla tych maszynków to by wszystko rzuci³.
I take my siê skumali. Rzucaæ co prawda Bole nie mia³ co by³ sierot¹ i pas³ krowy. Tak w
orciêtach wywioz³em go z Wo³ko³aty, w Postawach kupi³em mu nowe oraz wiatrówkê i buty. Bard
by³ przemy lny ,,do tych maszynków" i kiedy my, po ró¿nych kr¹¿eniach, dobili wreszcie do W
³atwo uzyska³em dla niego prawo jazdy.
No, to teraz ty mnie wie¿ rozsiad³em siê na poduszkach tylnego siedzenia.
Ze skrzy¿owania z ulic¹ Niemieck¹ wyjecha³ wóz ch³opski. Bole musia³ zwolniæ, wysun¹³ siê
strofowa³ surowym g³osem:
Na bok, chamie!...
Tak oto je dzili my z tym awansem" razem, przy czym i na mnie pokrzykiwa³ surowo (i zwy
kle s³usznie), kiedy, przetrzymywa³em nogê na sprzêgle, nie w czas zmienia³em biegi albo h
amowa³em zbyt gwa³townie.
I teraz wiêc, jad¹c od ksiêdza z Wrony, liczy³em siê z Bolesiem moim szoferskim sumieniem
Wiesz powiadam po przejechaniu dwu kilometrów jed ty.. ja jako tak... nie bardzo..
Przesiedli my siê, ale w rêkach Bolesia samochód pocz¹³ koco³owaæ a¿ wjechali my w rów. Sie
radnie, ¿aden nie odwa¿a³ siê si¹ æ przy kierownicy.
A¿ patrzymy jedzie ksi¹dz z Wrony. Koniki u niego takie t³u cieñ-kie, ksiê¿owskie, on sam
nnym p³aszczu od kurzu.
A zatrzyma³ mierzynki musi, co majówka jaka w rowie zrobili cie a zmarszczki mu si
egaj¹ do oczu, mieje siê.
Oj, niepiêknie idzie ¿a³o liwy g³os z rowu a s³owo dane... jeszcze i kap³añskie
Ot, niech mnie ta renka odeschni bo¿y siê ksi¹dz je li ja choæ kapla szpiryt
ala³. Prosto, jagódka do s³oñca na³o¿ysz, cukrem zasypiesz, na oknie postawisz, s³o
przyjdzi, a wiadomo, od kogo s³oñca? Od Pana Boga. No i co tam w s³oju robi s
iê, to nie mój interes.
Aptekarz w Po³¹dze widaæ jednak mniej siê zdawa³ na inicjatywê niebiesk¹, a wiêcej na g³upi
rozum, bo przez piêædziesi¹t lat fabrykowa³ hadko ci, ¿e nie daj Ty, Panie prosto ludzie
k z durnowatego ' mieli siê, apteka na te nalewki przepu ci³, umar³, wdowa w niedostatku
zostawuj¹c.
Zosta³a jednak mieszanka ostatnia Trisz Divinis.
Czekaj, pani mówi jeden go æ na stypie ta wódka nieboszczyka jakby æ i udawszy siê. T
ani, recepta, nie dawaj nikomu, a tylko sama mieszaj i zió³ki sprzedawaj.
No i co pañstwo powiecie? W kilka lat potem ¿ona kamienicê eleganck¹ kupi³a w Kownie.
Dziwna to by³a wódka. Przygar æ dwudziestu siedmiu zió³ zalewa³o siê spirytusem. Po kilku t
iach ekstrakt by³ gotowy. Go cie przyszli kieliszeczek malutki tej nastojki do wybor
owej wla³e , a na to miejsce do ekstraktu dolewa³e kieliszeczek spirytusu i tak mia³e co
opijaæ po sam kres ¿ycia.
Tak ot ¿e¿ co: przyszli do mnie na obiad Antoni Bogus³awski i Arnold Szyfman. Ja im to
, dy sio dajê wypiæ, a nareszcie w ta pora ptaszki wnosz¹. Jedz¹ oni te ptaszki, ma³o jêzyk
nie po³kn¹, a co jedz¹ ani we zgadn¹æ nie mog¹.
A z ptaszkami prosta sprawa by³a pardwy. Wiadomo, sk¹d królewiakom wiedzieæ, kiedy pardw
a z kontynentalnego klimatu ptak, eur-azjatycki, razem z zaj¹cem bielakiem trzymaj¹
siê: na zachód od linii Libawa Romny ich nie zobaczysz, razem pod zimê bielej¹ jak nieg,
razem bure robi¹ siê pod wiosnê. Na mszarach obszernych ich ¿ycie, tam z wy¿³em dobrym id ,
wieku z furkotem wielkim rwie siê jakby ze miechem spas³y na brusznicach gorgotun", bi
a³ym od do³u b³yska, jak niegiem sypie na mszar po strzale. Rzadki ptak. Smaczny ptak.
Ale¿ jarz¹bek te¿ ptak smaczny, a ot, co z nim wysz³o.
Polowa³em ja na niego w Puszczy Rudnickiej z panem Korsakiem (z tych, co to ,,co
krzaczek, to Korsaczek"), znawc¹ i piewc¹ lasu.
Prowadzi³¿e¿ on mnie, prowadzi³ t¹ puszcz¹! Z wieczora wabili my ³osie samce przez brzozow¹
Tak dla miechu to nie S³obódka stryja Piotra: patrzeæ, patrzaj, a ju¿ co strzelaæ, to ni
ybaczaj, ale nie masz prawa.
Widzieli my w te dni ³osie, widzieli sarny, dziki, ale strzelaæ mo¿na by³o tylko do jarz¹b
ka.
Jarz¹bek przyjemny ptak, ma dwa miêsa: czarne i bia³e. Tak samo przyjemnie polowaæ na ni
ego. Staniesz sobie obowi¹zkowie w lesie wysokim, sosnowym. Korony wysoko, a tu ty
lko wielki dzwon zapachu ¿ywicznego i cienia, a w tym lekkim cieniu ga³¹zki cienieñkie p
od strop lasu id¹, a nieba nie widno. Wyjmiesz tak¹ kosteczkê ze skrzyde³ka ptasiego i p
opiskiwaæ zaczynasz. Jarz¹bek, wiadomo, ciekawy: zaraz ich cienie po ga³¹zkach poczynaj¹ s
zmorgaæ, cicheñko, tak jakby w tajemnicy. Najlepiej z dwudziesteczk¹ na nich polowaæ. Ot
, tak cichutko puk... i znów: puk... i lec¹ pod nogi.
Zebra³em ja pêczek, za nó¿ki powi¹za³em i na obiad do genera³a ‾eli-gowskiego do Andrzejowa
A po drodze urz¹d pocztowy: tak i nada³em, powi¹zane za nó¿ki, kochanej ¿onie i dzieciom.
A genera³ w lnie: portki i koszula, krawat i kapelusz, sukienka s³u¿¹cej i obrus, portie
ry i serwetki wszystko lniane. W ta pora genera³ o lnie, tylko o lnie mówi³. Posadzi³ mn
ie na lnem kryta kanapa i mówi:
Len nas tylko ¿ywi ot co!
I jak raz do sto³u prosz¹. ,,Nu, có¿ my l¹ ja sobie przyjdzi siê za kanarka na lniany
iu pobyæ".
Ale¿ nieprawda indyk by³ i karp w³asny z jeziora pana genera³a. Pan genera³ oszmiañczuk
rybami w Wilnie napiwki dawa³.
Pojedli my tego indyka i pogadali my o przesz³o ci.
By³o to w ciê¿kich czasach u koñca pierwszej wojny. Genera³ Dowbor chcia³ poddaæ korpus Nie
m, wzburzenie ros³o, z wy¿szych oficerów jedynie genera³ ‾eligowski by³ za walk¹ z Niemcami
zosta³ usuniêty
z dowodzenia dywizj¹, któr¹ prowizorycznie obj¹³ szef sztabu dywizji rotmistrz Anders, pó n
szy dowódca 2 Korpusu we W³oszech. Nasz zamach na Dowbora, którego my uwiêzili, spe³z³ na n
ym. Mój zastêpca w redagowaniu konspiracyjnego pisma Sumienie", Gielniewski, strzeli³ s
obie trzy razy w pier , zanim zdo³ali my mu wyrwaæ broñ.
Dowbor, wypuszczony z wiêzienia, kaza³ mnie uwiêziæ i wyznaczy³ oddzia³ egzekucyjny. Kiedy
oc buntu by³a skoñczona i dzieñ wzeszed³, wysokie rangi korpusu stara³y siê nie widzieæ moj
ny, rodzona ciotka powiedzia³a jej, ¿e rozstrzelaj¹ mnie s³usznie. Wówczas napotkany ‾eli-g
wski przeszed³ demonstracyjnie przez jezdniê, poca³owa³ ¿onê w rêkê i powiedzia³:
Tak có¿ ty zrobisz? Ale Polska, wszystko równo, ¿yæ bêdzie.
S³aba to by³a pociecha dla kobiety miejê siê, wspominaj¹c pó niejsze perypetie i s¹d
Tak có¿ ty zrobisz? Jeden buntuje siê i chc¹ jego rozstrzelaæ za to, a drugi nie chce b
ntowaæ siê, tak znów to niedobrze.
Opowiada³ mi pó niejszy premier, Zyndram-Ko cia³kowski, jak przyjecha³ do genera³a ‾eligows
z rozkazem Pi³sudskiego, by jego Dywizja Litewsko-Bia³oruska zbuntowa³a siê" i zajê³a Wil
które rz¹dowi polskiemu, zwi¹zanemu umow¹ suwalsk¹, nijako by³o zajmowaæ.
Nu, co¿ o wiadczy³ ‾eligowski buntowaæ siê, tak buntowaæ siê; tylko ot¿e¿, niech ma
na pi mie.
Genera³ zaprosi³ siê do mego wozu, którym jecha³em do Wilna. Poszed³ przygotowaæ siê do dro
ja przypomnia³em sobie te dni, kiedy zbuntowane wojska" jego wkracza³y do litewskiej
stolicy. By³em u niego bezpo rednio potem. Przyj¹³ mnie w Pa³acu Tyszkiewiczowskim, w asy
ie Prystora.
Wys³ucha³ mego d³ugiego spiczu, potar³ strzy¿on¹ na je¿a g³owê:
Nu, a pan kapitan co o tym mówi? przechyli³ siê przez wielki wazon do Prystora.
Prystor obci¹gn¹³ pas:
Zdaniem pana genera³a jest... pocz¹³ r¹baæ.
Nu, tak co¿ ty zrobisz powiedzia³ dosyæ ¿a³o nie ‾eligowski, drapi¹c siê po g³ow
Kiedy jako ów wielkorz¹dca zbuntowany wysy³a³ delegacjê za granicê, delegacja pyta³a, co ma
powiadaæ na znany dla ka¿dego fakt, ¿e Rzeczpospolita przysy³a mu pieni¹dze, przysy³a wojsk
.
To i odpowiedzcie tak: Przysy³aj¹ nu i co¿ ty zrobisz?"
Teraz siedzi oto tu, na tym folwarczku. Len to jego kolejna idee fjxe. Wszystkie
te jego kolejne pasje o wyprowadzaniu wojska w pole [to znaczy, ¿eby lato spêdza³o po
d namiotami), o gromadzie wiejskiej, o lnie, o s³owiañstwie nie s¹ pozbawione rozs¹dku,
ale wypowiadane w sposób rozbrajaj¹co prostoduszny. Ostatnie dywagacje o s³owiañstwie, s
nute w czasie wojny, doprowadzi³y go bardzo daleko. Antek Bogus³awski __ który teraz w
tym opowiadaniu siedzi w³a nie z Szyfmanem przy
stole i wci¹¿ siê doczekaæ nie mo¿e, ¿ebym mu powiedzia³, co za ptaszki je takie, bo ja tym
sem zajecha³em a¿ do ‾eligowskiego opowiada³ mi, ¿e wiosn¹ 1940 roku genera³ go zagadn¹³:
Nu, jak pan my lisz? Wywiesi nasz rz¹d sztandar s³awianski czy nie wywiesi?
Nie zdaje mi siê, panie generale...
Nu, tak ja wywieszê. I na pana liczê.
A widz¹c, ¿e siê ta perspektywa nie u miecha rozmówcy:
Tyle¿ zgadywali, co znaczy te czterdzie ci i cztery. Ot, a ja i roz-k¹si³ tego Mickiewi
cza...
?
To znaczy, ¿e w 1944 roku s³awianstwo zwyciê¿y.
Ale tam jest jeszcze: Z matki obcej; krew jego dawne bohatery"...
Có¿ pan chce? Poeta... Musia³ popl¹taæ.
Wówczas, kiedy my siedzieli tak w dworku andrzejowskim, tkwi³ raczej w planach gospoda
rczych, zbijany raz po raz z panta³yku przez naczytanych ekonomistów. Nabo¿nie s³ucha³ ich
wywodów, bior¹c to tylko, co mu pasowa³o, borykaj¹c siê swoim litewskim uporem z obcymi m¹
ro ciami.
Jak raz po drodze stryjaszek pana znajduje siê zaproponowa³, siadaj¹c do auta zaj
dziemy w ta pora?
Trochê zrobi³o mi siê nijako. Prezes, Stanis³aw Wañkowicz, by³y cz³onek Dumy rosyjskiej (pa
mentu), wielki obszarnik, znany z bardzo wstecznych pogl¹dów o wielkiej domieszce kr
ajowo ci (kierunek bêd¹cy pog³osem historycznego separatyzmu Wielkiego Ksiêstwa Litewskieg
o), nie aprobowa³ mego jakobinizmu.
Nie dziwota, ¿e stryj Stanis³aw, postradawszy ogromne dobra po traktacie ryskim, osi
ad³szy na pozosta³ej mu Peteszy na Wileñszczy nie, roz¿alony by³ na tê niepodleg³o æ, zabie
miê na rzecz reformy rolnej. Jak raz na parê tygodni przedtem wysmali³ w S³owie" nie podp
isany artykulik, ostrzegaj¹cy braci-ziemian przed dziennikarzem, uwijaj¹cym siê po dwo
rach, co spisuj¹cym, co fotografuj¹cym. To by³o strzelone w bratanka, który wola³ nie nap
czaæ siê starszej generacji.
Bo widzisz, pan dowodzi³ w drodze ‾eligowski stryj aszek pañski, prawda,
obrze pisze, ale¿ i gospodarzy, to i warto pos³uchaæ i zrozumiesz ³atwiej. Bo có¿, Stan
ewicz (procesor rolnictwa na Uniwersytecie Wileñskim) on wie, ile krowa w Po³udniowe
j Ameryce kosztuje, ale nie wie, ile w Lidzie.
Zaje¿d¿amy, wchodzimy, genera³ przodem, a ja z ty³u, znaczy siê, malutki taki zrobiwszy siê
Wyszed³ stryjaszek, kamizelka u niego czerwona, spodnie pepita, nie inaczej gdzie w
Nizza kupione, bo stryjaszek by³ na Nizza wielki amator,
t
Tylko popatrzy³ miarkui, ¿e tam za genera³em sam ten od reformy rolnej koposzy siê.
Ale¿ stryjaszek nic. Znaczy siê: Wszak, gdy wst¹pi³ w progi moje, w³os mu z g³owy spa æ ni
Có¿ zrobiæ ppwiada bardzo przyjemnie, proszê do rodka. W³os w³osem, ale to, co pokr
nie podoba³o siê stryjaszkowi
dobrodziejowi.
Patrzeæ nie mogê na takie czapki akurat obaj z genera³ei. mieli my miêkkie, we³niane
ki, powszechnie u¿ywane w podró¿y przez naj rasowszych lordów z pledami wszyscy franci p
o Wsiach takie sobie kupuj¹. Jak tylko idzie po wsi w takiej czapce z
araz wiem: bolszewik.
Po takim dictum zaprosi³ nas na kolacjê, a przy kolacji podjêli my dyszkurs.
Nie tak to ju¿ powiedzieæ my, bo ja, smarkacz, ledwo pod piêædziesi¹tkê miawszy, siedzia³em
chutko i z uszanowaniem. Prezes to zwi¹zku rodowego nie by³, bo prezesem by³ stryj Paw
e³ z Szypian, ale¿ co stryj, to stryj, a i jeszcze zagniewany na dodatek.
Genera³ mia³ stryja w wielkiej estymie. Wiadomo, cz³owiek bywa³y, by³y pose³ do Dumy, by³y
e³ polski na Ukrainie. Jak nie we miesz na ka¿dy bok szanuj¹ jego, znaczy siê. A genera³
pi³ siê bardzo obd³u¿e-niem rolnictwa i uwa¿a³, ¿e jak len nie wyci¹gnie, to ju¿ prosto zgi
ie siê.
Nu, a co pan prezes na kont tego my li?
Stryj Stanis³aw u miechn¹³ siê dobrotliwie na te nieskomplikowane koncepcje rolnika-amator
a. To¿ tu wy¿szej polityki trzeba, a ten z lnem sunie siê.
Tak tedy mówi ³agodnie i wyrozumiale, nu, jak do dzieciuka prosto:
‾adne takie paliatywy nie pomog¹, je¿eli polityka rolna rz¹du siê nie zmieni. Ot, niedal
ko, za cian¹, mamy przyk³ad, u Niemców choæby-Tam jak ziemianin zad³u¿y siê, to rz¹d przej
j¹tek, zagospodarzy piêknie,
odd³u¿y i, powiedzmy, po jakich latach piêciu oddaje jemu
i ziemianin
mo¿e gospodarowaæ.
Genera³ s³ucha³ z nabo¿eñstwem i bardzo starannie w g³owie sumowa³. Kiedy stryj skoñczy³ i
o sto³u, stan¹³ dramatycznie w progu ali jadalnej, potar³ je¿a i zapyta³:
i No a jak on i znów d³ugów narobi? Tak có¿ ty wtedy zrobisz? Minê³a kupa lat. A¿ pewnego
z Nowego Jorku przyjecha³a do nas
kuzynka.
Mówimy to, dy sio, a¿ nareszcie mówi do mnie ona: __ Mój drogi, twoja opinia pow
inna zawa¿yæ, bo przecie ty teraz
seniorem rodu jeste . Ot jak!...
Z Wileñszczyzny pojecha³em na pardwy na pó³noc. Polowali my na doskona³ych terenach ko³o ws
której ca³a ludno æ ¿y³a z wyrobu ko³owrotków. Uprzedziwszy miejscowego ksiêdza, ¿e przyjed
obiad, martwili my siê, ¿e to pi¹tek. Proboszcz nas jednak przyj¹³ apetycznie upieczonym pr
siêciem i wódk¹ z lodowni w zapoconej karafeczce. Uniós³ rêce nad prosiakiem i wyg³osi³ for
Porosia, porosia,
Pieremieni w karasia,
A siej napitok w czystuju wodu*.
Tymczasem za otrzyma³em list z domu: moje kobiety dziêkuj¹ mi za przys³ane... kuropatwy.
To te jarz¹bki z Puszczy Rudnickiej!
Przywioz³em wiêc tym razem pardwy osobi cie, a teraz Szyfman i Bogus³awski siedz¹ za sto³em
i zgaduj¹. Antek zgodzi³ siê, ¿e za ka¿dego fa³szywie wymienionego ptaka musi wypiæ kielisz
Ttisz Divinis. Kiedy wreszcie, objechawszy ca³¹ dziedzinê ornitologii, zgad³, ¿e to pardwy
ju¿ by³o za pó no...
Sam dopiero w tym dniu mia³em powzi¹æ pewne podejrzenia co do tej
wódki.
Na razie by³o wszystko w porz¹dku. Szyfman wkrótce siê po¿egna³, ale Bogus³awski pozosta³ d
acji, przy której znowu pili my Trisz Divinis. Przeszli my do biblioteki. Zesz³o do jede
nastej. Anteczek by³ ruszony, ale wyszed³ równo, sztywno z bukietem komplementów dla pan
i domu.
Prosi¹tko, prosi¹tko, przemieñ siê w karasia, a napój ten niech siê przemieni w wodê.
Nastêpnego dnia o ósmej dzwoni do nas pani Bogus³awska, pytaj¹c o mê¿a. Po pó³god
dzwoni sam¿e on:
S³uchaj, Mel g³os jaki strwo¿ony o której od was wyszed³em?
O jedenastej.
Chwila milczenia, po czym g³os grobowy:
To gdzie ja ca³¹ noc by³em? Okaza³o siê nic nie pamiêta.
A ile pieniêdzy mia³e ?
Sto sze ædziesi¹t z³otych, bo przed przyj ciem do ciebie wyp³acili mi w Kurierze Wars
im".
A ile teraz masz?
Czekaj... liczê... sto piêædziesi¹t piêæ.
No to ciê ta noc tak drogo nie kosztowa³a.
Ale gdzie ja by³em?
Tak oto pierwszy raz zadebiutowa³a mieszanka aptekarza z Po³¹gi. W trzy miesi¹ce potem d
opiero dowiedzieli my siê, ¿e Antek zaszed³ do mieszkaj¹cego na naszym osiedlu Wac³awa Grub
kiego i tam siê przespa³, a piêæ z³otych wyda³ na taksówkê.
Pocz¹³em badaæ, co by te¿ to by³y za zio³a. Mo¿e by³ miêdzy nimi blekot?
Nastêpn¹ ofiar¹ tajemniczego trunku pad³ Witold Hulewicz. Rezydowa³ wówczas w Wilnie, jako
ierownik radia. Zjecha³ do Warszawy na doroczny zjazd Penklubu z rewolucyjnymi wni
oskami, które mia³y narobiæ wiele z³ej krwi. Przyjecha³ rano, zatrzyma³ siê na ‾oliborzu u
, zaszed³ do nas i jako zosta³ na obiad. Da³em mu osiemdziesiêcioprocen-tow¹ palinkê", na
iersk¹ na morelach, któr¹ z nim popijali my na kongresie Penklubu w Budapeszcie, a potem
tak có¿ ty zrobisz? Trisz Divinis.
Mia³em po niego zajechaæ o pi¹tej i zabraæ na zebranie. Klaksonujê-Blade twarze wygl¹daj¹ z
h okien. Wreszcie wychodzi pani bratowa i mówi, ¿e Witoldowi zrobi³o siê niedobrze. Da³em
gazu i zwia³em. Doroczne ¿ebranie by³o uratowane. Natomiast okaza³o siê, co przypuszcza³em:
Trisz Divinis.
Witold wywróci³ siê na schodach, rozbi³ nos (ta blizna zosta³a mu na ca³e ¿ycie), biegali k
iego do pó³nocy, a o pó³nocy wyjecha³ z powrotem do Wilna. Jecha³ kolejno dwie noce w tê i
t¹ stronê, aby siê napiæ wódki, sprowadzone} w³a nie z jego miasta.
Powracaj¹cy z Ameryki dwaj pisarze rosyjscy, Ilf i Pietrow spó³ka,
która napisa³a iskrz¹ce siê ciêt¹ satyr¹ Dwana cie krzese³" i Z³ote cielê" przyjechali
iad. Towarzyszy³ im sekretarz Ambasady Radzieckiej, Aleksandrów. Lubi³em go ci podpoiæ, al
e wiadomo by³o, ¿e Aleksandrów nie da piæ du¿o. Rozstawi³em wiêc ³apki gêsto jak siê wies
pu na muchy: jak nie na tym, to si¹dzie na drugim.
W saloniku poda³em koktejle. By³a to sztuka tak niewinnie nazwaæ spirytus. Na miarê czys
tego spirytusu wziête by³o pó³ miary soku grejpfrutowego, do tego nieco, dla zmylenia, c
uracao, i dla koloru gre-nadiny.
Wszystko to podane w p³ytkich szampankach, na oko bardzo niewiele; w gruncie rzecz
y szampanka mie ci³a pó³ szklanki.
Kiedy, celebruj¹c potrz¹sanie mikserem, nala³em go ciom koktejl z mi³ym akompaniamentem sz
e cianków lodowych i opatrzy³em go wisienk¹, Pietrow, spróbowawszy, utkwi³ we mnie wzrok ze
zdumion¹ aprobat¹':
Eto grom Bo¿ij!...
Jak, jak? zainteresowa³ siê Aleksandrów.
Obaj spryciarze na to chybko golnêli po szampance ot jak!... Ju¿ im tego nikt nie od
bierze.
Mowy nie ma, abym móg³ ponowiæ, z rezygnacj¹ wiêc poprosi³em do sto³u. A tam na ka¿dym ta
a³y talerzyk. A na ma³ym talerzyku oliwka owiniêta kawa³kiem gor¹cego boczku, prze³kniêta
czk¹, drobna przegryzka przy niedrobnym kielichu Trisz Divinis.
Widzia³em na twarzy Aleksandrowa wahanie ale jak¿e tu zbruta-lizowaæ go cinno æ, demonstr
jnie zostawiaj¹c nalany ju¿ kieliszek.
Nu, po jednemu zaaprobowa³.
Po jednemu! podchwycili my rado nie. Trisz Divinis poszed³ do spirytusu i pocz¹³ z
im tañcowaæ. Dolecia³o bia³e winko przy rybce, czerwone przy perliczce, wêgrzyn sze cio
uttonowy przyszed³ do deseru, wszystko zrobi³o siê ³atwe.
Jeszcze w saloniku przy koktejlu mieli my wiatowe strapienia. Go cie opowiadali, jak
jechali z Nowego Jorku do Filadelfii i sondowali opiniê przeciêtnego Amerykanina. Sz
ofer zgadza³ siê z ich wywodami, ¿e nie powinno byæ miêdzy lud mi ró¿nic z przywileju, ¿e n
aniczyæ gromadzenie siê kapita³u w rêku jednostki. Wydawa³ siê zupe³nie zrobiony, wiêc wje¿
Filadelfii, Ilf spyta³:
No, dobrze, wiêc do jakiej sumy, wed³ug ciebie, powinien byæ ograni
czony kapita³ w rêku jednostki?
Szofer pomy la³ i wyrazi³ opiniê, ¿e... do miliona.
Ponimajetie mia³ siê Pietrow on, swo³ocz, narowi³, wsio taki, czto s
miliona doleziet*.
Ale w bibliotece przy kawie i koniaku ( ci lej mówi¹c koniakach bo Aleksandrów niebacznie
zainteresowa³ siê recenzj¹ Radka z mojej Opierzonej rewolucji") by³o miejsce tylko na ro
czulanie i rozanie-lenie, podczas którego, ca³kiem ju¿ bez sensu, go cie ³ykali ze szklane
k (!) jako oran¿adê Trisz Divinis, chytrze przymru¿aj¹c do mnie oko.
Aleksandrów siê przep³oszy³.
Nu, pora i cze æ znaæ : powiada jedziemy, o godzinie pi¹tej wszak recepcja dla na
ch drogich go ci w ambasadzie.
Pojechali. W godzinê potem ja za nimi. Salony ambasady by³y ju¿ pe³ne. Ufa ju¿ nie by³o. Na
omiast w krêgu ¿yczliwie rozbawionych go ci Pietrow perorowa³ do Kuncewiczowej, ubranej
bardzo atrakcyjnie:
Te Polki, ach te Polki... Jak one siê ubieraj¹!... Palce lizaæ... Ale jak one musz¹
siê rozbieraæ?...
Niezno ny Aleksandrów spad³ na niego jak jastrz¹b:
K wam tieleton iz Moskwy.
Uprz¹tnêli biedaka, a my d³ugo jeszcze ucztowali my bez solenizantów.
Kto pods³ucha³, jak radca ambasady, Nadolski, szepn¹³ do ambasadora Owsiannikowa-Antonien
ki:
Bieda... U Wañkowicza natiukalis'..."*
Tak cyka³ sobie oto korowód pijusów z rzadka po troszeczku przez Domek dla ubarwienia
nudnego ¿ycia. Trisz Divinis kry³ w sobie niemo¿liwe psikusy. Ksawery Pruszyñski, który pr
zyszed³ z pierwsz¹ wizyt¹, nagle obudzi³ siê w rodku nocy na otomanie w gabinecie Kinga, z
uty ze wszystkich szat, które tymczasem sch³y po odczyszczeniu, i wdziany w Kingowy
szlafrok.
Nazajutrz przys³a³ pani domu bukiet ró¿ i list: Kupi³em savoir-vivre, ale nie znalaz³em po
enia, jak siê zachowaæ w podobnej sytuacji, wiêc tylko posy³am ró¿e".
Trisz Divinis by³ wspólnik zbrodni chytry i niezawodny. Go æ (chyba ¿e posiedzia³ w Do
zku d³u¿ej jak Pruszyñski) nigdy nie ulega³
katastrofie na miejscu. Wychodzi³ w dobrej formie, wsiada³ do siedemnastki w dobrej
formie, a co ju¿ siê z nim dalej dzia³o, za to Domek nie odpowiada³.
F4ie, nie zatajê, ¿e ofiar¹ pijackich praktyk zdarzy³o siê pewnego razu pa æ w³asnej lubne
czyli tak zwanemu Królikowi.
Kiedy prosi³a, ¿eby instancjonowaæ w jakich wysokich urzêdach za jak¹ wielce zas³u¿on¹ k
Dobrze powiadam ale pojedziesz ze mn¹ na kolacjê i bêdziesz pi³a równo ze mn¹.
Szanta¿ odbywa³ siê u Simona i Steckiego. Przed ka¿dym kieliszkiem wysuwa³em now¹ koncepcjê
z¹dzenia owej kole¿anki, któr¹ to koncepcjê mia³em sformu³owaæ po wypiciu kieliszka. A ¿e t
raz ge-nialniejszych koncepcji przysz³o mi do g³owy hm... kilkana cie, wiêc miej¹ca siê mo
partnerka dojecha³a do Domeczku z dziwnymi ideami. W Domeczku w³a nie go ci³ Tol, tymczase
m Królik zasiad³ w ³azience na sto³ku, za miewa siê i powiada, ¿e mu tam najlepiej i ¿e nie
zie.
Dopiero¿ zgromadzeni pod drzwiami domownicy zaintonowali naprêdce u³o¿on¹ serenadê:
S³oñce wschodzi i zachodzi, A my tu czekamy wci¹¿: I twe córki, i twój szwagier, I twa Wi
cia, i twój m¹¿.
Wmówi³em nastêpnie w niebogê, ¿e schodz¹c onego haniebnego wieczoru po schodach u Simona i
teckiego, st³uk³a wazon z palm¹. Odt¹d za Boga nie chcia³a siê pokazaæ u Steckiego ( Wiesz,
jaka z³a kuchnia...").
Za bardzo wczesnych lat obchodzi³ imieniny jeden z kolegów Bolek W cieklica. By³o to na
Pohulance w Wilnie. Wysuszyli my wszystko, co mia³, tymczasem nad ranem pocz¹³em siê chwal
iæ, ¿e jeszcze piæ mogê. Nagle siê porwa³ do wspó³zawodnictwa Sta Janikowski, syn znakomit
ró¿nika, towarzysza Rogoziñskiego w wyprawie do Kamerunu. Sta , pó niejszy radca ambasady p
zy Watykanie, nie poszed³ w lady swego przygodowego ojca. Cia³o mia³ raczej md³e, umys³ ks
owca. I nagle takie chuchro!... Poczu³em siê zniewa¿ony.
Bolek nie mia³ ju¿ ¿adnej wypiteczno ci oprócz dwóch trzyæwierælitrowych butelek... nie
zczonego spirytusu, które zaiwani³ u ojca w gorzelni.
Czym chata bogata... Postawi³ jedn¹ butelkê przed Stasiem, drug¹ przede mn¹. Pili my równo
a komendê. Zrobi³ siê dzieñ. Nasze organizmy, zrezygnowane, widaæ machnê³y rêk¹ na tych war
zesta³y siê nimi zajmowaæ. W takich okoliczno ciach nawet Niagara mog³aby przez cz³owieka p
zep³yn¹æ, nie tylko te marne trzyæwierælitrówki, które niebawem sta³y suche, ¹ my nic... pa
na siebie dalej szklanymi oczami, gotowi w nieskoñczono æ.
Wówczas opiekuñcze pijaki wydelegowali dwóch najtrze wiejszych
aby nas odwie li do domu.
Mnie dosta³ siê taki najtrze¿wiejszy Januszek.
Januszek znany by³ z talentów -dyplomatycznych. Kiedy przy bufecie przyczepi³ siê do nieg
o zalany Wicu Wagner, wyzywaj¹c go od ende-ków. Januszek sam nienawidzi³ endeków. By³ dyle
at: gdyby siê ich od¿egnywa³, wygl¹da³oby, ¿e boi siê burdy, gdyby za nie prostowa³ wygl
t endekiem.
Znalaz³em genialne wyj cie, kochaneczku opowiada³ potem ( kochaneczku" wsadza³ co drugi
danie). Powiedzia³em Wicusiowi, ¿e jego razem z endekami mam w dupie.
Mistrz wiêc dyplomatycznej riposty, mo¿na powiedzieæ Talleyrand wileñski (nawiasem mówi¹c
i³ zbawienn¹ rolê mediacyjn¹ przy rozgorza³ych w Bratniej Pomocy Akademickiej k³ótniach), s
wadzi³ mnie z nale¿yt¹ atencj¹ ze schodów. By³a ju¿ dziewi¹ta rano, studenci szli na wyk³ad
ozgl¹daj¹cego siê za doro¿k¹ Janusza podszed³ prezes Bratniej Pomocy, który akurat siê napa
i pocz¹³ z nim co ustalaæ", prosz¹c o mediacjê.
wie¿e powietrze mnie rozebra³o. Nie podoba³o mi siê, ¿e ten tam prezes nie przedstawi³ mi
W³o¿y³em na okazjê popijawy dziwaczny tyrolski kapelusik z piórkiem. Zdj¹³em go i wsadzi³em
ek borsuczy prezesowi w nos. Prezes, oburzony, co zagulgota³ z godno ci¹.
Janusz krzykn¹³em do swego opiekuna i ty na to pozwolisz? Nie widzisz, ¿e naszych obr
j¹?! Oj, s³usznie biada³ Krasicki:
Patrz na cz³eka, którego ujê³a moc trunku. Cz³owiekiem jest z pozoru, lecz w zwierz¹t
unku (...)
Bo Talleyrand wileñski, najtrze¿wiejszy z pozoru, dodany, aby baczyæ na me kroki, któreg
o widocznie równie¿ ten wie¿y luft rozebra³ ¦ jak nie gwizdnie prezesa z ca³ego serca w p
..
prezes mia³ jednak wszelkie kwalifikacje na leadera, to znaczy szybk¹ orientacjê: ujrz
a³em tylko jego piêty szybko bêbni¹ce w dó³ po drewnianym chodniku Pohulanki.
ja by³em w Wilnie przelotnie. Ale biednemu Januszkowi sprawa ta potem bar³o¿y³a siê1 podo
bno pó³ roku.
No, ale byli my m³odzi. Potem ju¿ cz³owiek w trunkach przebiera. Pamiêtam biskupa gnie nieñ
ego Laubitza, do którego zajecha³em z komisj¹ zwiedzaj¹c¹ wykopaliska biskupiñskie.
Biskup Laubitz by³ znawc¹ win.
Staiuszek patrzy³ smutnym wzrokiem, jak Prze wietna Komisja chlast...
chlast... oporz¹dza omsza³¹ butelkê.
Zauwa¿y³, ¿e ja swój kieliszek potraktowa³em z nale¿yt¹ atencj¹, i powiada:
Poka¿ê panu ciekawe stare akta. Wyszli my i stare akta okaza³y siê dobrym, starym wêgrzy
.
Popróbowali my go z nabo¿eñstwem i popatrzyli my na siebie z rozczuleniem.
Kiedy my wrócili, kapelan biskupa spyta³, zmru¿aj¹c oko:
Podoba³y siê panu akta? Nasz biskup patrzyæ nie mo¿e na profanacjê dobrego wina. To, co
da³ komisji, to butelki omsza³e, bo omsza³e, ale w rodku cienkusz. Ale niechby jego kto
chcia³ oszukaæ. Próbowali dawniej proboszczowie na wizytacjach pasterskich podsuwaæ but
elki o szacownej marce. Ale Pasterz, kiedy znalaz³ inn¹ tre æ ni¿ etykieta, mawia³, pa
rz¹c z rozwag¹ w kieliszek pod wiat³o:
Suknia Jakuba, ale g³os Ezawa.
Ale ma³o jest ludzi nie ulegaj¹cych sugestii etykietki. Zarówno na winie, jak na cygar
ze.
Zwiedzaj¹c fabrykê cygar w Hawanie, otrzyma³em w darze od dyrektora sze æ cygar takich, ja
kie by³y specjalnie wyrabiane na zamówienie zmar³ego króla Edwarda VII. Mia³em nieostro¿no
omnieæ o tym w jakim felietonie. Kiedy wróci³em ju¿ niemal na dworcu rozchwytali mi amat
rzy te sze æ cygar. Nagle na trzeci dzieñ przywêdrowa³ poeta Jan Lemañski. Katastrofa. Bo
pan Jan by³ znawc¹ i amatorem dobrych
cygar. Zawsze mu przywozi³em jaki rarytas. Pan Jan jednak by³ srogi Zapalaj¹c jakiego ho
lenderskiego tinchant, mówi³ ³askawie:
Dobry... wcale dobry... Ale nigdy Europa nie dogoni Hawany__
po czym nastêpowa³ wyk³ad o eoloiado claro i colorado maduro, aromatycznych drobnych
concha, o smuk³ych, d³ugich panetela, o patykowatych coróna.
Tu nagle siê zjawia, a tej hawany ju¿ nie ma.
W pop³ochu pchn¹³em pokojówkê do najbli¿szego sklepu po najlepsze cygara. Ale ¿oliborska tr
ka mia³a jedynie cygara najtañsze Tra-buco". Zamieni³em krajow¹ banderolê na hawañsk¹ i
uroczy cie na tacy to doro¿karskie cygaro.
-
Pan Jan, zag³êbiony w safianowym Lehnstuhl, wzi¹³ z nabo¿eñstwem króledwardowskie paliwo, r
ocz¹³ siê namaszczony obrzêd obcinania, zapalania, wreszcie poci¹gania: odrzuci³ g³owê na p
ki fotela, przymkn¹³ oczy; czeka³em ze strachem na wyrok. Grzybek popio³u, wiêta rzecz, ró
tej wspania³ej hawanie. Pan Jan wreszcie otworzy³ oczy:
To jest... cygaro wyg³osi³ z g³êbok¹ rewerencj¹. Na pewno tytoñ z Remedios
cygaro w rêku chocia¿ li æ zewnêtrzny z Vuelta Abajo: to jedyny dystrykt, któr
aje tak wspania³y wrapper, otoczkê.
Bêd¹c na Cyprze w czasie wojny, wypali³em jedno z najgrubszych ,,cygar pana Jana". Nas
za polska grupa, sk³adaj¹ca siê z piêciuset go ci Króla Jegomo ci", najbardziej zagro¿onyc
Niemców, w czas wywiezionych z Wêgier i Ba³kanów, sk³ada³a siê z dygnitarzy pañstwowych i
ektualistów wszelkiej marki. To zacne gremium og³osi³o konkurs na kapliczkê polsk¹, któr¹ m
i my postawiæ Cypryjczykom jako wspomnienie po nas.
Przypomnia³em zdarzenie w salonie Niezale¿nych", na którym wystawiony Wschód s³oñca" niez
o malarza zwróci³ uwagê koneserów, a¿ wreszcie doczeka³ siê nader pochlebnej recenzji czo³o
krytyka. Wówczas zamieszczono w prasie fotografiê os³a z uwi¹zanym pêdzlem do ogona i akt
notarialny, z którego wynika³o, ¿e os³u kolejno maczano ogon w kube³ku z coraz to inn¹ farb
karmiono marchwi¹ i podstawiano napiête p³ótno, po którym z ukontentowaniem merda³ ogonem.
o ten w³a nie o li produkt wzbudzi³ zachwyty.
W rysunkach Pan Bóg mnie pokara³: nie mog³em nigdy narysowaæ najprostszego sze cianu i kol
edzy przepychali mnie przez lekcje rysunków. Teraz jednak kupi³em sze æ brystoli, kredki
, machn¹³em sze æ projektów, pos³a³em, opatrzywszy god³em, i skonstatowa³em, ¿e na wer-
104
nisa¿u lojalnie je wystawiono. Posuwa³em siê z t³umem intelektua³ów j mia³em niek³aman¹ fra
ma³piszony przysuwa³y siê i odsuwa³y, j wyrokowa³y: ,,W tym co jest..." To jest
d wp³ywem Noakow-
skiego..." Ile¿ tych cygar pana Jana" palono nie tylko w malarstw
ie, ale
i w literaturze!
Przy piciu i to wa¿ne czym zak¹siæ.
W Pary¿u, w Hotel de la Regence", w którym mieszkali my z ¿on¹, spotkali my kolegê jeszcze
t szkolnych. Stary kawale*; sk¹py, ale trzymaj¹cy siê snobistycznej zasady mieszkania
w reprezentacyjnych" hotelach, wynajmowa³ pokoik na poddaszu, w którym pod³oga by³a uko na
Spa³ wiêc jednej nocy g³ow¹ w górê, a drugiej nocy nogami w górê i robi³ spostrze¿enia nad
i¹zanych z obu postawami.
Idziesz na obiad? spotka³ mnie w turnikiecie. Ach! tak mi ju¿ zbrzyd³y te Duvale. Czy
nie znasz jakiej niedu¿ej restauracji w pobli¿u?
Zapachnia³ mi dobry obiadek i zaraz sprawdzi³a siê maksyma markiza de Vauvenargues, któr
y taki mia³ wp³yw na Voltaire'a: Wielkie my li przychodz¹ z ¿o³¹dka". Przysz³a mi mianowic
o g³owy: Przecie¿ restauracja pana Montagne jest niedu¿a". Pan Montagne by³ prezesem klub
u smakoszów Francji.
Poszli my wiêc do Montagne. Kolega, ujrzawszy publiczno æ w wieczorowych strojach, zapar³
siê w wej ciu, ale ju¿ by³o za pó no.
Po d³ugim przegl¹daniu karty wybra³ danie najtañsze sma¿one makrele. By³ jednak g³odny i
eraj¹c na moje upychanie, zadecydowa³ dobraæ deser. Za¿¹da³ brzoskwiñ, których cena wyda³a
osunkowo niska.
Niezw³ocznie pocz¹³ siê cyrk. Najprzód wkroczy³a, stukaj¹c sabotami, dziopa w stroju bretoñ
z koszem wiklinowym pe³nym brzoskwiñ; potem podjecha³ wózek l ni¹cy mahoniem, niklem, krysz
a³em; potem w jaki cylinder szklany na³adowano wiele brzoskwiñ...
Wiesz powiada kolega jednak niektóre ceny s¹ dosyæ umiarkowane; przecie¿ to ogromna p
ja; pozwól, ¿e ka¿ê daæ drugie nakrycie; podzielimy siê.
Cylinder wsadzono w lód, do³¹czono pr¹d, cylinder pocz¹³ siê krêciæ
w lodzie.
Równocze nie ustawiono na wózku kryszta³ z ¿ó³tym sosem. Wreszcie uformowa³ siê pochód k
stolikowi: poprzedza³ go ministrant
z wielk¹ z³ot¹ warz¹chwi¹; za ministrantem inny z min¹ wtajemniczonego pierwszego stopnia p
ha³ wózek; za nim najg³ówniejszy kap³an kroczy³ z min¹ daj¹c¹ do zrozumienia, ¿e to on w zb
brzêdzie odegra g³ówn¹ rolê; pan Montagne od o³tarza buchaj¹cego ca³opalnym ogniem (przy kt
dpichca³ id¹ce z do³u przyprawy) wysy³a³ jakie b³ogos³awieñstwa.
,
Ale¿, mój drogi, nie krêpuj siê szepta³ kolega, podczas gdy mu grdyka na chudej szyi
na widok tej spiêtrzonej piramidy mro¿onych brzoskwiñ pod kryszta³owym kloszem przecie¿
ja sam nie zjem tego wszystkiego.
Tymczasem pochód siê zbli¿y³ do naszego stolika. Nale¿y podziwiaæ ujmuj¹c¹ skromno æ, i cie
poczucie umiaru: ¿aden herold nie zaanonsowa³ fanfar¹ na srebrnej tr¹bie, nikt nawet nie
zameldowa³. Po prostu drab wioz¹cy wózek odkry³ klosz; drab, id¹cy za nim, na³o¿y³... jedn
kwiniê; trzeci drab, ten ze z³ot¹ warz¹chwi¹, pola³ brzoskwiniê ¿ó³tym sosem; po czym wszys
draby odp³ynê³y uroczy cie, tylko ich szyje zdawa³y siê drgaæ skrytym miechem z tej drgaj
zywej grdyki.
Zapomnia³e kazaæ podaæ mi talerzyk powiedzia³em. Pokwitowa³ mnie ¿a³osnym spojrzeniem
wica po wiêcona Mitrze, któr¹ z tamtej strony pieca ognistego ³apie kaprawy kap³an, powiedz
y za portmonetkê.
Bieda by³a z tymi lubi¹cymi zje æ nie tyle dobrze, co du¿o Polakami, jad¹cymi do Pary¿a.
Powiedz¿e bada³ jeden z nich, homo rusticus gdzie tam dobrze podje æ mo¿na. Bo to el
ja, figle-migle. Ojciec-¿e¿ jeszcze twój opowiada³, ¿e jak chcia³, ¿eby jemu w piecu w ho
u napalili, to s³u¿¹ca ze liniaczkiem na brzuszku pyta³a, ile wi¹zek podaæ, a ka¿da
by³a po franku, trzy szczapki przewi¹zane wst¹¿eczk¹. Elegancja. A zje æ nie ma co.
Przypomnia³em sobie ,,La Reine Pe*-do¹ue", knajpê Anatola France'a, w której, jak w rzym
skiej Canope, wita go ci p³omieñ i kucharze krêc¹cy ro¿ny. Obiady tam na owe czasy by³y po
dzie cia piêæ, a dodatkowe hors d'oeuvre po piêæ franków. Ale, jak chcia³e szynki, to ci p
zano ca³¹ szynkê, jak chcia³e mas³a, to przynoszono glinian¹ michê z wetkniêt¹ drewnian¹ ³
_ Jak¿e siê jad³o w ,,La Reine Pedo¹ue?" spyta³em eks-s¹siada
po jego powrocie.
__ A niech ich. Nu, na pierwszy raz niczego sobie: podjad³em, jak siê
patrzy, tej szynki, wiadomo, nabiegawszy siê, je æ chce siê. I szynka niczego sobie mówi¹
mbon de Parma, ale cygañstwo musi od nas ja³owiec sprowadzaj¹. Tylko¿e¿, czujê, patrz¹ na
i szepcz¹. Wiadomo durny naród, nie zwykszy je æ. Na pierwszy dzieñ z rani¹ poszed³ ja do
ichniej Rotondy, zjad³ bu³eczek ma³o æ, p³acê ja kelnera, tak ten co nie oszala³: Voilh un
ieur qui a mang& huit biio-ches... krzyczy. A te Francuzy brawo dali.
Pódjadszy raz z tej ca³ej szynki, zmy li³ ja drugi raz przyj æ. Tylko jak wszed³ ja a¿e z
te Francuzy. Nu, ale nic szynka, tak szynka, miska mas³a, tak miska... Tylko¿ przy r
achunku podlatui ichni metrdotel i siuli kelneru druga karteczka. Có¿ okazui siê:
Addition: Beurre 25 h Jambon 50 ir
A niech oni skisno!...
W obcych stronach popadszy i nieraz nieporozumienie wychodzi. Bohater Lejkina, c
hc¹c zje æ prosiaka, dysponowa³ dziecko wini".
Pamiêtam, czuæ nie dzieciukiem bêd¹c, pojecha³em po maturze do W³och. Kiedy my doje¿d¿ali d
ncji, jeden tubylec mówi, ¿eby obowi¹zkowie drobne ptaszki sma¿one próbowaæ, uccellini nazy
aj¹ siê.
A¿ na upstrzonej misie w rozmaite wzory Dwana cie wróblów nios¹ nam z kalafiory.
Wac³aw Potocki Bankiet wioski"
Zakonotowa³em, ¿eby pamiêtaæ, ¿e to jak Benvenuto Cellini.
Benvenuto, Benvenuto... powtarza³em. Napatrzy³em siê w Uffizi Botticellich: pamiêta³e
to co na ,,B", i zamawiam:
Porcjê Botticellich.
Kelner przyniós³ butelkê wody mineralnej Botticelli. Na deser zaordynowa³em winogrona (u
va).
Uova mówiê (a to znaczy jaja).
A on pyta ile. Co ja jemu powiem, ¿e piêædziesi¹t jagódek? Wiêc mówiê:
Mo³to i jeszcze gest robiê, pokazuj¹c, ¿e kopiasto. To on pyta:
Ben cotto?
Wariat, winogrona dobrze ugotowane" bêdzie podawa³. Ja wiem, ¿e po tych dwóch butelczynac
h Chianti Val d'Oro jestem pod gazem. Ale ¿eby kelner by³ podpity?
Crudo mówiê (surowe).
Ani okiem nie mrugn¹³, przywyk³ do ekstrawagancji, przyniós³ michê jaj na surowo.
No, ale ju¿ na swoim jedzeniu, powiedzmy choæby na przyk³ad, na tym¿e ko³dunie, to ju¿ mnie
nikt nie oszuka.
Wprawdzie Jan Chryzostom Pasek rymowa³ na temat ko³dunów:
Bo to wiñska potrawa, je æ siê jej nie godzi. Widzê, Litwin a winia w jednej sforze
dzi.
Ale co on tam wie, ten koroniarz.
Ko³dun jak ³o ... Jedyne, pono, predyluwialne zwierzê na naszej ziemi, cudaczne ze swymi
³opatami, garbatym karkiem, brod¹. Musi nam starczyæ i za dziobaka, i za kazuara, i z
a kangura, i za kiwi.
Ko³dun nam musi starczyæ za ongi po¿erane ³apy nied wiedzie, bobrowe ogony, pryski (³osiow
hrapy), pawie pieczone z saporem, za kin-dziuk i za szwilpiki, i za skrydle, i z
a ski³³¹d . Sprê¿yno ¿ycia, wielow³adny brzuchu,
Co ziemiê ca³¹ utrzymujesz w ruchu, Tobie, któremu ho³du
j¹ i trony,
Brzmi¹ moje struny.
Kanterbery Tymowski.
Ale¿ i rzadki to w nasze czasy zwierz ko³dun akuratny.
Zdarzy³o siê z wieczorem literackim do Wilna przyjechaæ. Wieczory te w klasztorze poba
zyliañskim odbywa³y siê w celi, gdzie Mickiewicz by³ wiêziony. ‾eby tak¹ rzewno æ przetrzym
mo, nie podjad³szy, nie dasz rady.
I ot, na dworcu, trzech mnie czeka³o i ka¿dy na obiad do siebie ci¹gnie. Tak ja pytam,
u którego ko³duny bêd¹. Okazuje siê u wszystkich trzech.
Wtedy ja ich porz¹dkiem w rzêdzik ustawi³ i pytam po kolei:
Z majerankiem?
Okazuje siê u. wszystkich z majerankiem. Obowi¹zkowie.
.__ A czy nie na wo³owym ³oju oka¿¹ siê czasem?
Patrz¹ oni na mnie i nic nie mówi¹, smutne tylko takie zrobili siê. Ot my l¹ sobie co z
epszych synów ziemi wileñskiej robi siê w Warszawie. Koroniarz regularny... Jak¿e to i d
o g³owy przypu ciæ, ¿eby ko³dun nie na baranim ³oju by³".
Westchn¹³ ciê¿ko pan Jan Bu³hak, fotograf znakomity, wzi¹³ mnie pod rêkê.
I nie gadaj wiele, panie Melchiorze, nie w ¿murki¿e¿ bawiæ siê do korzennych wileñczuków
uny przyje¿d¿aj¹c. Po kopie na nas dwóch na wiêtojerskiej ju¿ przygotowione. A jak ma³o bê
nich pojedziem zaprobowaæ.
Ostatni raz przed wojn¹ zdarzy³o siê jeszcze zje æ akuratne ko³duny. Pewno, ¿e nie u jakieg
m Steckiego ¿e talerz roso³u dadz¹, a w nim p³ywa tuzin jakichci drobnych piero¿ków. (Ma
uddenbroo-kach" mówi, ¿e ,,to smakuje, jakby cie jêzyk wywiesili za okno".) Ale u siebie
w Jodañcach. Czytelnicy Ziela na kraterze" wiedz¹, ¿e gospodarzy³a tam Reginowa, siostr
starsza, która na spó³kê ze mn¹ tê resztówkê mia³a.
Kiedy na rok przed wojn¹ nast¹pi³o przywrócenie stosunków dyplomatycznych z Litw¹, na dwa m
esi¹ce przed jej wybuchem wybra³a siê na Litwê wycieczka polskich pisarzy i dziennikarzy
. By³o ich trzydziestu, doprosi³em trzydziestu Litwinów i przyj¹³em w Jodañcach sze ædziesi
G³ówn¹ atrakcj¹ by³ konkurs kto zje najwiêcej ko³dunów.
Kontrola by³a sroga. Wydawa³o siê po piêæ ko³dunów. Ko³dun jodañski bowiem, bez ¿adnych idi
uszu z ciasta, ko³dun pe³nieñki po brzegi, by³ taki du¿y, ¿e ca³¹ du¿¹ ³y¿kê od zupy zajmo
piêæ to ju¿ szósty nie bêdzie gor¹cy jak siê patrzy.
Otó¿ przy ka¿dych piêciu ko³dunach go æ otrzymywa³ karteczkê z numerowanego bloczku, na któ
wa³ nazwisko. ‾adnego oszukañstwa nie mog³o byæ.
Do pó³ kopy ci¹gnê³o wielu, ale potem coraz to zaczêli odpadaæ.
Litwini straszliwie gor¹cowali siê, ¿eby ich na ich w³asnej ziemi, w ich w³asnych litewski
ch ko³dunach ci kor,oniarze nie prze¿arli.
Wystawili zawodnika Goliata. Liudas Gir¹ nazywa³ siê, prezes ichnich literatów. Pi¹tkê za
k¹ ³upi i z talerzem po nowe leci.
A tymczasem po naszej stronie Dawid znalaz³ siê. Maleñki, cicheñki, Stanis³aw Piasecki, re
daktor Prosto z Mostu". Patrzê ja i zdêbia³em: czterna cie kartek prezentuje i po piêtnast
dzie.
A tu litewski Goliat ju¿ na wolne obroty przeszed³. Widzê ja, trzy ko³duny u niego na ta
lerzu le¿¹ i zamy lony jaki ci taki siedzi, oka jemu wylaz³y jak u krowy wzdêtej na koniczy
ie.
Nie ma dziwu t³umacz¹ Litwini ju¿ siedemdziesi¹t dwa ko³duny upchn¹³. My mu mówim,
ma³ siê na pewno i tak ju¿ jest królem ko³dunowym. Tak on oddycha i na wiadomo æ cz
ak punktacja u innych.
Bo¿e mój! lecê ja do Piaseckiego, a ten ju¿ siedemdziesi¹ty drugi ko³dun niesie do gêb
Stój, poczekaj! krzyczê. Równowagê polsko-litewsk¹ naruszysz, w innej my t
i przyjechali.
A on, taki¿ bez zrozumienia cz³owiek, pod moje krzyki ten ko³dun po³kn¹³ i za sied
mdziesi¹ty trzeci bierze siê. Chwyci³ ja za ³y¿kê, perswadujê:
Nie ju¿ ty, drobne cia³ko, w tym nêdznym brzuszku tyle ko³dunów zmie ci³. Nic,
o oszukañstwo wychodzi. Litwini zakrzykno, ¿e nowa umowa suwalska*.
Nijakiego oszukañstwa tu nie ma mówi Piasecki ¿ona moja z Lidy, widaæ w posagu spryt
ko³dunów mi wnios³a.
Ale jak ty to robisz? zainteresowa³em siê.
Bardzo prosto: po ka¿dych piêciu ko³dunach jeden kieliszek Trisz Divinin.
Policzy³ ja prêdko, ¿e to ju¿ czterna cie kieliszków wla³, i w samej rzeczy, oczki jemu mal
ie takie zrobili siê i ma lane.
I zjesz te trzy ko³duny jeszcze?
Co to trzy mówi ja zaraz po dalsze piêæ idê.
I nie my l tego robiæ mówiê. Litwini nie przebolej¹.
A ot i bêdê mówi co mnie Litwini? U mnie wy¿szy cel, jak prz
rzez Girê. Ja za³o¿y³ bank rozbiæ, ¿eby u ciebie, znaczy siê, ko³dunów wiêcej w
h nie okaza³o siê. Ot, i wstydu tobie narobiê na ca³¹ Litwê.
Polecia³em po pomoc. Ludzie z jego obozu politycznego nadbiegli, t³umacz¹, rozczuli³ siê:
I nie w my li mnie by³o psuæ, co Jagie³³o zacz¹³. Niech ju¿ bêdzie moja krzywda pro publ
Skoczyli my do Giry, na si³ê siedemdziesi¹ty trzeci ko³dun jemu wepchnêli, jak indyku orze
chy w³oskie w skorupach przed Wielkanoc¹ siê wtyka, no i rozumie siê, muzyka tusz, Liuda
s klêkn¹³, stêkn¹wszy, przed pani¹ konsulow¹ Harwatow¹, z jej r¹k figurkê polskiego wi¹tka
Minê³o dwadzie cia lat. W Londynie wykombinowa³ Szyszko-Bohusz pani¹, która robi ko³duny.
ganizowali my. Et, szkoda gadaæ... A teraz przeno moj¹ duszê utêsknion¹...
Kiedy po dwudziestu latach wróci³em i my leæ ba³em siê o ko³dunach. Wiadomo, starore¿ymna
Plan perspektywiczny na ich miejsce jad³em, harmonogramem zagryza³em.
A¿ kiedy przychodzi zaproszenie z Wa³brzycha. Czytam ja, czytam, podpis rozpatrujê okaz
uje siê sam najprawdziwszy kowieñczuk: ca³e tam gniazdo kowieñczuków w tym Wa³brzychu okaza
siê.
No i pojecha³em. Co ja im poda³em do strawienia mniejsza. Wa¿niejsze, co oni umy lili mn
ie podaæ. A umy lili niew¹sko: okaza³o siê, ¿e jest tam nie tylko kowieñska, ale i wileñska
nia. I wileñczuki, i kowieñczuki chc¹ mnie przyj¹æ ko³dunami. Wieczór po wieczorze.
W ten pierwszy dzieñ zaszed³ do mnie prezes do hotelu.
A co, pójdziem co przek¹siæ? pyta.
I nie namawiaj, waæpan. Od rana poszczê, herbaty tylko z cytryn¹ na niadanie wypiwszy.
Okazja¿ bo jaka: pierwsze ko³duny po dwudziestu latach.
Dwadzie cia lat bez ko³dunów? zdumia³ siê.
By³y jakie ci , ale czy to mo¿na za ko³duny liczyæ? Pomy l pan zni¿y³em g³os do trag
u ten jedyny raz w Londynie to przez maszynkê miêso przepuszczali.
A on, widzê, zdetonowa³ siê jakby, pokrêci³ siê, zmy li³ sprawê piln¹ i polecia³.
Wieczorem ko³duny jak siê patrzy. Trisz Divinis te¿. Pan aptekarz z Kowna Bañkowski, który
we Wroc³awiu mieszka, specjalnie na tê uroczysto æ przyjecha³ i mieszankê przywióz³ on j
ceptê zna.
piewali my ,,Za Niemen hen, precz" i piewali ,,Ty pójdziesz gór¹, a ja dolin¹", i ,,Sta³a
u nas wielka pog³oska, zabi³a mê¿a Pani Twardowska", a nareszcie ,,Siejau ruta" i ,,Jurg
is imk mania".
A¿ na koniec nadojadaæ zaczêli, coby mistrz (ja, znaczy siê) mowê wyg³osi³.
Wstajê ja ta mowa mówiæ i tylko czujê Trisz Divinis do wielkiego palca u nogi ciurk... c
iurk... i z powrotem, znaczy siê, do g³owy... Póki w wielkim palcu on, to i ja przytom
ny, ale jak do mózgu doska-kuje Panie Bo¿e, zmi³uj siê,
- Ot mówiê tylko¿ na Kowieñszczy nie umieli go cia uszanowaæ. Ko³dun, kiedy akuratny,
kiem do podniebienia przy-ci niesz, w sze ciu miejscach naraz sok musi puskaæ. Koronia
rze sun¹ siê widelcem jego je æ, miech prosto. A ³y¿ka po ko³dunach zabieraæ
nie dam, rosó³ pewno bêdzie, tak jego t¹ sam¹ ³y¿k¹ t³uszczem obros³¹ je æ trzeba inaczej
Wtedy poca³owali my siê wszystkie na lewo i na prawo, a pewno w górê ^ w dó³, pamiêtam bowi
¿e kolanko jakie ci ko³o mnie stercza³o, tak ja te kolanko dla pewno ci cmokn¹³. Wiadomo,
bianinem naprzeciw takiego kolanka nie oka¿esz siê.
A tu jedna s¹siadka spod Poniewie¿a wstaje i wiersze w³asne na cze æ ko³duna mówi. Udatnie
et posk³adane:
Oj, te ko³duny nasze z Kowieñszczyzny, Nie ma na wiecie do nich podobizny. Smaczne r
obi³y je nasze kobiety, Na stronê nawet sztrasburskie pasztety. Z maszynki miêso tu
nie uchodzi³o, Zbyt bowiem klejkie i zmia¿d¿one by³o...
W tym momencie prezes, który równie¿ Trisz Divinis pod stó³" nie wylewa³, pochyli³ siê do m
Ot, i ta z t¹ maszynk¹ czepi siê... Czy wiesz pan, wtedy, jak pan w hotelu mnie o tym
wspomnia³, poczu³em prosto nó¿ w serce: a nie ju¿ mo¿e z maszynki przygotowuj¹? Polecia³em
parzony, dobrze serce moje czu³o: nastawili maszynkê na najgrubszy numer i zabieraj¹ s
iê do krêcenia. Zmi³ujcie siê! krzyczê. Drugi Londyn wieszczu chcecie w Wa³brzychu sp
noty pielgrzymiej nie ukoiæ? T³umaczyli siê: Jak tu na czterdzie ci osób, ile¿ to kop k
znie nasiekaæ? Ale sami rozumieli, ¿e trzeba. Po biurach pos³ali, z robót pozrywali wszy
stkie kowieñczuki, lekarz kowieñczuk zwolnienia hurtem na tê okoliczno æ dawa³ zd¹¿yli...
'
Nazajutrz by³em na ko³dunach u wileñczuków.
Potem nast¹pi³y liczne podchody: które ko³duny lepsze? Ale tej tajemnicy strzec bêdê a¿ do
ziny mierci.
W godzinê mierci zwierzê, jak jest we zwyczaju, jednej tylko osobie formu³kê zamawiania ró
któr¹ mnie jedna ciotka przed mierci¹ przekaza³a, oraz wiadomo æ, które ko³duny w Wa³brzy
psze: kowieñskie czy wileñskie?
Lasy kochane, zielone ch³odniki,
Drzewa, przyjemny szum daj¹ce z siebie,
Trawy, pagórki, bieg¹ce strumyki,
przy was niech mieszkam, choæ o suchym chlebie;
El¿bieta Dru¿backa ,,Pochwa³a lasów"
Pan Pisanka sprzedaje las
Tego dnia b³¹dzi³em na pó³noc od Wilna. Mia³em przerwê miêdzy jedn¹ czê ci¹ podró¿y a drug¹
Po drodze, ostêpami nieprawdopodobnymi, dotarli my do niedawno odkrytych" przez samyc
h wilnian jezior Gulbiñskiego i Zielonego, które tkwi¹ jak wietli ciej¹ce oko w zielonych
ajach.
W takich chwilach je dziec wolno popuszcza cugli i b³¹dzi miedzami, przecina pagórki r¿ysk
i przeje¿d¿a miêdzy pniami lasu. Automobilista nie ma tych mo¿liwo ci. Ale (mieli my ma³y
cik 508, przerobiony na typ ³azika) mo¿e skrêcaæ na ka¿dym rozdro¿u na dró¿kê mniejsz¹. R
ze raz. A¿ wreszcie po którym tam zakrêcie, na którym tam ju¿ kilometrze szmaragdowej, da
traw¹ poros³ej drogi, roze miane rumianki wyskocz¹ nad jakim poprzecznym bezapelacyjnym
rowem, wytrzeszcz¹ ¿yczliwe buzie i poczn¹ siê potr¹caæ i chichotaæ, i gêd biæ biel¹ id¹c¹
potwór sapnie przek³adni¹ na tylny bieg i wróci z ba ni na szosowy wiat.
I otó¿, po powrocie na szosowy wiat, a ci¹gle jeszcze niedosyci, ,,George'a ' wileñskiego
nieciekawi w bok od drogi ujrzeli my zwyk³¹ fanfarê dworu hejna³ zielony drzew. A ¿e s
hodzi³o i cienie sz³y d³ugie jak treny wyimaginowanych ksiê¿niczkowych szat, kiedy my siê z
zynkami w dziecinnych zabawach bawili ,,na niby", wiêc i drzewa zrobi³y siê wiêksze, naj
wiêksze, ogromne, zielone, czarne od zielono ci, rpzchwiejne, poszumne, niemo¿liwe, ba n
iowe.
Smygnêli my ma³ym autkiem i ma³¹ ¿mijkow¹ alejk¹, wsuponili my siê", wdr¹¿yli skokiem z sz
k w inny wiat, do którego w bajkach siê cz³owiek dostawa³ przez ucho koñskie, przez przekr
nie pier cienia, na z³otej rybki rozkazanie, na wró¿kowe zawo³anie.
W rodku rós³ dwór jak wielki grzyb zmursza³y. Po nadpróchnia³ych
deskach jakiego wysokiego tarasu, omijaj¹c dziury i chybaj¹ce siê listwy, schodzi³, wielk
i cieñ ci¹gn¹c za sob¹, jaki kto . Okaza³ siê starym panem o zwis³ych w¹sach. Dokonawszy t
z wy¿yn, wa¿y³ siê na nogach dosyæ ponuro z rêkami w kieszeniach. Poczuli my siê jak ma³e
Ja kowe cia³o, kiedy siê dosta³o do zaczarowanego pa³acu ludo¿ercy olbrzyma i ca³ym swoim
iem rozumie, ¿e bajka teraz po¿re rzeczywisto æ w odwet za te wszystkie inne razy, kiedy
rzeczywisto æ zgryza bajkê, niebacznie i samotnie w jej wiat wychyniêt¹.
Pamiêtacie, jak to zwykte w takich bajkach bywa? ma³y Ja ma jaki glejt w wiat bajkowy,
choæby ciupuchn¹ nó¿kê nietoperza, ³¹cz¹cego te dwa wiaty. Olbrzym siê d¹sa, odk³ada po¿er
ilkê, ale nasze serca oddychaj¹; ju¿ wiemy, ¿e gdy go nie po¿ar³ od razu, to ju¿ cwany Ja
araska.
Tedy mówiê:
Jestem Melchior Wañkowicz. Olbrzym wyra nie miêkcieje.
Z których Wañkowiczów?
Syn Melchiora z Kalu¿yc... Stary pan mówi g³osem, który znam:
Z ojcem pañskim pracowali my w Miñskim Towarzystwie Rolniczym; by³ jego prezesem.
Znam ten g³os. Ten g³os ustalenie, kto zacz. Niegdy , gdy do samotnego dworu na wykarc
zowanej polanie podje¿d¿a³ go æ a inaczej nie je¿d¿ono, jak zbrojn¹ gromad¹ dopiero ust
zacz, otwiera³o podwoje go cinno ci.
A ¿e s³oñce zachodzi, stary pan bierze mnie za ramiê i prowadzi do wnêtrza.
W sto³owym na stole krytym cerat¹ zastawiaj¹ nam ca³y asortyment kumpi, mleka zsiad³ego, k
artofli, kruchych ciasteczek. Jest i gor¹ca potrawa: wielkie plastry borowikowe, c
iête w poprzek przez ca³y grzyb, k³adzione na takim¿e plastrze s³oniny i podsma¿ane.
Dziedzic nazywa siê pan Pisanka. Dawniej pono ród ten nazywa³ siê inaczej, ale za którego
ygmunta przodek jeden, na banicjê skazany, do Kozaków przysta³, na Siczy do wielkiego
znaczenia przyszed³, a ¿e by³ krasny jak panna na gêbie, wiêc przezwano go Pisank¹. Który
ch Pisanków trzysta siedemdziesi¹t lat temu wróci³ do Wielkiego Ksiêstwa Litewskiego i wzi¹
a Szymkowsk¹ ogromne dobra.
Spróbuj pan tej substancji przerywa sobie opowiadanie, podsuwaj¹c jeden z pó³misków o
stryjeczny mego ojca, ostatni marsza³ek szlachty, przegra³ Pikiliszki w karty; b³azen
wtenczas by³em,
ale pamiêtam. Teraz ja mam sto w³ók, wiêc jestem osobisto æ niebezpieczna dla Polski.
Z t¹ Polsk¹ nie bardzo w zgodzie jest pan Pisanka. Oblegany przez nakazy i formularz
e, inspektorów, instruktorów, sekwestratorów, egzekutorów, mówi, ¿e ¿eby nie ta trocha lasu
tóra mu zosta³a, toby ju¿ ca³kiem nie wytrzyma³. ,,A tak pójdziesz na ca³y dzieñ do lasu
ycisz siê..."
Niech pan zaprowadzi ksiêgowo æ powiadam to bêdzie pan ochroniony od dowolno ci w wy
aniu podatków.
Pan Pisanka purpurowieje. Jak wrza nie w pasji najwy¿szej:
Ja nie ekonom dla rz¹du, coby jemu ksi¹¿ki prowadzi³!
Biedni ludzie epoki liberalistycznej nie mog¹ pogodziæ siê, ¿e siê na nich nasunê³o wspó³cz
two. Jeden z takich ziemian starej daty oburza³ mi siê na zarz¹dzenia sanitarne, nakaz
uj¹ce wybicie krów tkniêtych epidemi¹ w¹glika: ,,Tak co? Moje krowy czy rz¹dowe? Po mojemu
ak: kiedy zechcê, tak niechaj i wyzdychaj¹. A rz¹dowi co do tego?" Biedni ludzie...
dusz¹ siê pod tym innym ci nieniem, miotaj¹ siê, rozpaczaj¹,
rozgoryczaj¹. Pan Pisanka ma wiele i ró¿nych zastrze¿eñ.
Nie lubi pan urzêdników?
A niech oni skisno... W³asnego lasu r¹baæ nie dajo! A sk¹d obywatel pieni¹dze ma mieæ, k
y nie z lasu?
Nu, có¿ r¹baæ nie dajo. A pieniêdzy trzeba, wiadomo. Wojewodzie, wiadomo, przykro æ odmaw
watelom. Tak on wszystko kierui na referenta le nego, Repeczkê. ‾e to niby ci jaki æ urz¹d
espolony" nie wiadomo ju¿, co wymy l¹.
A ten Repeczko, nu, jak nagrana katarynka: Dyrekcja lasów dy dyrekcja lasów, minister
stwo dy ministerstwo".
A niech oni skisno!... Nie ma rady, tylko trzeba jechaæ do Warszawy, popatrzyæ co za
herody takie zebrali siê na szyja szlachecka*.
Nu, ot, zebrali siê my we czterech (zapomnia³em nazwisk p.m.), a naj-pierwszy, znacz
y siê, hrabio Tyszkiewicz z Izabelina sam tam tylko las, jak widzi, ziemi tylko ty
le i zostawione, ¿eb pod zajazd pa³acu z wie¿yczkami z czerwonej ceg³y podkociæ sieñ.
Nu, có¿, przyjechali my, Tyszkiewicz, wiadomo, graf do grafa, do hotelu hrabi Prze dzi
eckiego ,,Polonia" ci¹gn¹³, ale my znarowione ju¿ z dawnia do Saskiego" hotelu na Koziej,
tak i on z nami do kompanii tam wzi¹³ stancja.
Pan Pisanka, oryginai, który dziesi¹tkami lat nie bywa³ w bliskim Wilnie, w swoim czas
ie uzyska³ dyplom in¿. le nika i dialektem mówi³ dla facecji.
Nu, có¿, siedzim my w tej Warszawie, drogo, ¿e niech Pan Bóg zachowa, i za nic audiencji
u ministra rolnictwa dostaæ nie mo¿em. To on jednego dnia u francuskiego pos³a na obi
edzie (po modnemu niadanie nazywa siê), to on na drugi dzieñ na wystawie wst¹¿ka no¿yczk
psui.
Nu, choæ ty siadszy p³acz.
Ot, je¿eliby do dyrektora gabinetu trafiæ mówi do Tyszkiewi-cza jeden, co wszyst
kie warszawskie chody zna;
A kto to taki?
Bohuszewicz*.
A czy nie Józiuk jemu na imiê?
Zdaje siê, ze Józef.
Nu, tak je¿eli on Bohuszewicz mówi jeden s¹siad dy Józef, dy jeszcze z Rozaniszek o
siê, tak¿e¿ jego ciotkê szwagier mojego dziadka do chrztu trzyma³.
I co pan powiesz? Józiuk i samy najprawdziwszy okazawszy siê. W tri miga nam audienc
ja urz¹dzi³, tyko¿e¿ spieszajcie, mówi, mówcie krótko i porz¹dkiem, bo minister stra æ zajê
jego najgorsza rzecz.
Nu, wchodzim my, a on na stoj¹cy nas przyjmui, zajêty taki, znaczy siê.
Czym panom mogê s³u¿yæ?
Tyszkiewicz, jak umówione by³o, mówi za wszystkich za nas:
Ot, my cztery obywatelowie z województwa wileñskiego zrozumieli, co bratu-w³o cianinu z
iemia daæ trzeba.
Nu? zaciekawi³ siê minister.
Nu, tak my przyszli ziemia nasza na reforma rolna zadeklarowaæ. A minister ten s
amy nu, jakby æ jego miodem kto mazn¹³:
A drogieñkie wy mówi a siadajcie¿ proszê, a czy czasem zapaliæ nie w ¿ycze
Sam na kanapa zawali³ siê, my siedli naoko³o sto³u, wziêli ka¿den po marsza³
im" (w rocznicê** ich sprzedawaæ nie wypuskali). A minister pyta siê:
A ile ziemi dajecie?
Ja dwa tysi¹ce dwie cie hektary ofiarujê mówi Tyszkiewicz.
A ja tysi¹c dwie cie.
A ja osiemset.
Nu, có¿ i ja sama ma³o æ doda³em sze æset hektary, to ju¿ z tym brze niakiem nad ruczajem
Ka¿den, rozumie siê, deklarowa³ wiêcej, jak mia³. Wiadomo, jak konia targujesz, zawsze cen
a stawiasz dla pocz¹tku nieakuratna.
Ale¿ ten minister i nie my li targowaæ siê. Oczy wypuczy³ kiedy jaka czerepacha i prosto p
ostêkui:
Kochani... kochani...
Widza ja nijakiego oszukañstwa on i nie miarkui. Obojentnie jako æ mnie na duszy robi
siê. ,,Bieda!... my lê ja sobie. Ot kiedy lecieæ bêdziem i z tych marmurowych schodów,
o¿e¿ ratunek w tym, co
dywan miêtki". A minister wzi¹³ s³uchawka z jednego telefonu, s³uchawka z drugiego,
³okciem na dobawka dzwonek naciska.
Panno Maniu mówi w jeden proszê nam herbaty do gabinetu podaæ.
Panie Józefie mówi w drugi proszê pozwoliæ do nas.
A tu lokaj przeze drzwi na dzwonek wchodzi, on jemu ka¿e w³asne jego auto przygotowiæ,
cob nas odwie li, gdzie tylko chcemy.
Panno Maniu mówi, która w ta pora za innym lokajem, co taca niós, by³a wszedszy popa
aj, czy nie ma tych cygarów, co ten holenderski miaister mnie sprezentowa³?
A¿ tu wchodzi on¿e Józiuk. Miarkui od razu, co nam poszancowa³o jak k.anonikowi na odpu ci
e, ale s³u¿ba, wiadomo, tak nie mówi nic, stoi pochyliwszy siê, znaczy na letu gotów chwyt
aæ s³owa ministra.
Panie dyrektorze mówi minister ot te zacne obywatelowie prosto konstytucjê trzeciego
maja urz¹dzaj¹. Nu, z polsk¹ szlacht¹ polski lud i wszystko takie. Tak zmi³uj siê pan, pok
iê, fotografów i wszystko takie, nu, konferencja prasowa i tam dalej...
^
Siedzim my jak upieczone. Patrz¹ ja i potniej¹, jak Tyszkiewicz cy-garka psui. Ale¿ ki
edy i Józiuk ministru koniec obcina... Tfu... nie miej siê pan, co mnie jêzyk skopyciws
zy siê; cygarka, znaczy siê, obci¹³.
Nu, obci¹³ ja moja cygarka na ten sam manier i wiadomo cygarka ministerska, co papie
roska naprzeciwko niej! Tak ja z pe³nego serca zaci¹gn¹³ siê i natychmiastowie czuæ, czuæ m
stru ca³ej herbaty na jego okr¹g³y stó³ nie zwróci³. A niech j¹ francyk... Tylko widzê Ty
k¹tem ust jakby mieje siê, a sam pyk... pyk...
Dopiero¿ ja zmiarkowa³, co cygarka jak lulka paliæ trzeba: poci¹gn¹³ i wydmuchn¹³, poci¹gn¹
n¹³. Jaka¿ to palenia chiba¿ tylko zdatne na komary, kiedy w lesie styrczysz, ciecieruków
czy ta sama s³onka
karaul¹c.
Na³adzili my siê wszyscy pykaæ, a nasz minister pykun najpierwszy, widno przywykszy. R
ad taki siedzi, a to dy o sio pyta, a¿ tu jaki ci jeszcze inny wchodzi z papierami,
siada akt spisywaæ.
Ot, ¿e¿ poczu³ ja goronco æ w ca³ym ciele, jakby na trzeciej pó³ce w bani siedz¹c. Ot, ¿e¿
en minister wienika, jak zmiarkui oszukañstwa, i obmacerui, ¿e ani si¹dziesz, ani po³o¿ysz
siê. Wyciongn¹³ ja nosówka, szmorgam po ³ysinie, pot, wszystko równo, wystêpui.
A Tyszkiewicz noga na noga za³o¿y³.
Doskona³e cygaro mówi. Sam akurat Rotszyld takie mnie siuli³.
I jeszcze takie, i jakie takie, minister miei siê, wychodzi, a¿ tu ju¿ nie ministerstwa
¿adna, a w Izabelinie siedzim i ma³a ma³o æ dla kuriasz-czych anegdoty puskaæ poczniem. I
ak miêdzy tym a tamtym ten szelma Tyszkiewicz mówi, ¿e ot, panie ministrze, akta jeszc
ze podpisaæ nie mo-¿em, bo tam na tej ziemi las stoi, tak jego wprzódzi wyci¹æ trzeba.
Jak on to zezna³, tak ja czuje, jakby rzepa po³kn¹³ i ta rzepa z powrotem z brzucha do g
ard³a wskoczywszy.
Nu mówi minister tak cinajcie ten las i oddawajcie ziemia. Poczu³em, jakby rzepa na
le odetknê³a gard³o i garkna*, jak te krê-
kaczy** na ga³êzi, na ca³e gard³o:
Dziêkujemy, panie ministrze.
Tyszkiewicz koso tak tylko na mnie spojrza³ i mówi tak rozwi¹ le, jakby o niczym
wa¿nem:
Tak i ja my lê, trzeba zrobiæ...
Tu drugi s¹siad zgoroncowa³ siê i wyrzuci³ zapieczone z serca:
Tylko¿ ten Repeczko.
A Tyszkiewicz znowu miej¹cy mówi:
Taki dziwak, referent wojewódzki od spraw gospodarki le nej.
Nu, my jemu napiszem powiedzia³ minister na te konto wam martwiæ nie przyjdzi siê.
I prawda. Zaraz¿e¿ Józiuk polecia³ zezwolenie na wyr¹b lasu pisaæ i na wieczór z Wileñskieg
za³u my wyjechali.
Las ciêli, sprzedali, czy nie rok min¹³, ju¿ i te pieni¹dze jak któremu to i blisko rozesz
siê, a¿ tu Repeczko strogi papier przysy³a: Czy dalicie ch³opom ta ziemia?"
A czy¿ my im ta ziemia nie siulili?
A ziemia po wyrêbie, wiadomo. S³oñce we wrzosie naprzód wypali³o dziurkê jak ten spodek, po
em, patrzysz, ju¿ te ³ysinki jak talerz, jak pó³misek, jak stó³, jak plac. A potem te place
razem zeszli siê i sypkie piaski hulaæ poczêli.
A na sz³o¿ nam, panoczku, he³tyje piasoczki? pytaj¹ ch³opi. P³acz¹, prosz¹ siê, po rêka
nie chc¹.
Zdrowo my z nimi mêczyli siê, ju¿ i prosili, i straszyli. Widz¹, ¿e le im przyjdzi
siê, ostatniego ratunku próbuj¹:
Panoczku, kab w bumazie napisaæ, szto my nikoli hettaj ziamli pac
haæ nie budziem.
Durni¿ wy, durni, ¿e i w Ejszyszkach nawet m¹drzejsze. To¿ wasza ziemia bêdzie, to i wol
wasza, czy j¹ oraæ, czy nie.
Stoj¹, drapi¹ siê w g³owê:
Nikoli niewiedoma, panoczku: najeduæ paniczi, niejkije ahronomy, prika¿uæ pachaæ, na w
iek zagubiaæ.
Czy wiesz pan, do czego nas doprowadzili? Po piêædziesi¹t z³otych za hektar
my im dop³acili, aby tylko temu Repeczku dogodziæ.
Przypadli my sobie z panem Pisank¹ do serca. Namawia, ¿eby nocowaæ, i wypuszcza pod tym
tylko warunkiem, ¿e jeszcze zajadê.
Dobrze, zatelefonujê przedtem, ¿eby pana zastaæ.
I nie telefonuj... Ja nigdzie nie wyje¿d¿am. W Wilnie dwa i pó³ lat nie by³em. Ot, na
dalej, to za tymi lipami bêdê.
Na spacerze?
Nie, na cmentarzu.
Pan Pisanka ma siedemdziesi¹t piêæ lat. Ale wyprowadza nas do podjazdu, do którego siê sch
odzi po klawiszach zmursza³ych desek. Trzyma wysoko kulist¹ lampê naftow¹.
Warknê³o auto i wpad³o w alejê. Za nami kulista lampa p³ynê³a z powrotem w czelu ci domu.
Wracali my na bity trakt.
A wiêc do szerpentynek i staj¹ na mecie. Oba szanowni ludzie .(...)
Adam Mickiewicz Pan Tadeusz".
Pojedynek Protasewicza z Je manem.
Okazuje siê, ¿e a¿ po wiek XX przechowa³y siê podobne sprawy. Kiedy ju¿ mi uszy prze widrow
po dworach widmem radykalnego pos³a Malskiego, nowoczesnego Szeli, który ci¹gnie na c
zele watah osadniczych z no¿ami w zêbach, aby zrobiæ kêsim" ziemiañskim brzuszkom, pan Józ
Godlewski, prezes Zwi¹zku Ziemian powiatu s³onimskiego, postanowi³ daæ mi definitywn¹ odtr
utkê na moje jakobiñskie ci¹goty:
Powiozê pana po powiecie. Poka¿ê panu, jak my, ziemianie, pracujemy.
Pojechali my zreszt¹ dalekim sierpem po tym kraju a¿ za Nowogródek, pod Lidê, do Wereskow
Brochockich. Popasali my w Issajewiczach pani Broñskiej, autentycznej Turczynki, któr¹
pan Broñski nieboszczyk zwióz³ do Polski. Urocza gospodyni oprowadzi³a nas po dziwacznie
zabudowanym roz³o¿ystym dworze, w którym dwa odleg³e budynki usi³owano ³¹czyæ przez gazon
i¹ budowl¹ poprzeczn¹. Bo Cyganka dziadowi pana Broñskiego wywró¿y³a, ¿e poty bêdzie ¿y³, p
wa³. Ale nie pomog³o. Tak jak nie pomog³o panu Byszewskiemu, który, obarczony tak¹¿ wró¿b¹,
rozbudowywa³ swoje £yñ-tupy.
Popasali my w maj¹tku Horka pana Jana Niezabitowskiego, rasowego szlachcica, ongi dyr
ektora banku w Szanghaju, który teraz na roli siê para³, ogl¹dali my na starym cmentarzu z
a maj¹tkiem, cmentarzu puszczonym miêdzy starodrzewie i k³êby krzewów, gdzie groby patrz¹ z
tarasów zielonych, wyniesionych ponad równinê w dal id¹c¹ kamieñ wiêty na dwóch innych g
zymach wsparty. Kiedy pod nim by³o miejsca tyle, ¿e karoca czwórk¹ koni mog³a przejechaæ,
az coraz bardziej ca³a ta budowla rêk¹ kaprysu przyrody w ziemiê wchodzi. A szkoda bo kt
o pod tym g³azem przelezie, temu wszelka choroba oczna przechodzi. Pop miejscowy,
obawiaj¹c siê, ¿e t³umy nap³ywaj¹ce
z daleka doprowadz¹ kiedy do katastrofy (g³az poprzeczny jest tu tak nisko, ¿e trzeba
siê pod nim przeczo³giwaæ), kaza³ otwór ziemi¹ podsypaæ i zasklepiæ; ale zaniewidziawszy, w
iemiê z powrotem odsypaæ kaza³, przyklepaæ, sam polaz³ i wzrok odzyska³.
Tak jednego dnia trafiaj¹c na tej ziemi, pono deskami zabitej, a przecie¿ zawsze w z
ami³owanych peregrynatów obfitej, na Szanghaj, na Turcjê, na jaki mit z przedwieków, podj
echali my wreszcie do Rohotnej pani Rojcewiczowej, s³ynnej konnojezdki, secundo voto
by³ej ¿ony naszego znanego kawalerzysty, która w³a nie mia³a ruszyæ w samotny rajd konny n
olesie. Wysz³a piêkna wampowata pani w towarzystwie sze ciu bia³ych chartów na nasze spotk
anie a¿ siê prze liczny lamusik z siedemnastego wieku dziwowa³.
No, ale pan mi pokazuje ciekawo ci, a mia³ pan pokazaæ pracê -interpelujê prezesa.
Doskonale powiada. Ot, w nastêpnym dworze, w Borkach, pozna pan nie pere
grynata, lecz zasiedzia³ego szlachcica, pana Protasewicza. Jest to gospod
arz starej daty, co teraz jest najpewniejsze. Chocia¿ zastanowi³ siê pan prezes i on l
ubi innowacje: ot, na przyk³ad sam nie ma elektryczno ci, ale lokomobilê postawi³ nad st
awem, ¿arówki poumieszcza³ w wodzie i rybom w nocy wieci: ¿e to jak rybie weselej, to t³u
sza robi siê"...
Bardzo to przemy lnie wykombinowane powiadam. I wiele jest inwencji gosp
odarczej u naszej szlachty. Wskazywano mi teraz jednego, który maj¹tek p
u ci³ na eksperymenty orki p³ugiem ¿aglowym. Przeje¿d¿a³em te¿ kiedy w S³uszczy¿nie przez
Jodki, który dwór tak zbudowa³, ¿e w wysokiej suterenie sta³y chlewy, nad
tym kuchnie, a nad nimi na pierwszym piêtrze w³a ciwy dwór. Wszystko to dla racjonalnej
organizacji pracy, ¿eby obierzyny i pomyje spada³y wprost do koryta. W imiê te¿ tej org
anizacji stworzono wysoki nasyp i go cie zaje¿d¿ali wprost na wysoko æ pierwszego piêtra. A
pan Niezabitowski w Choczy to pokazywa³ mi wynalezion¹ przez siebie dachówkê bez kantu i
bojler. Zmartwi³ siê, kiedy mu powiedzia³em, ¿e mam te¿ bojler w domu. A mój ojciec, to, w
e pan, studniê urz¹dzi³ tak...
Ale nie ma czasu ju¿ o tej studni opowiedzieæ, bo wje¿d¿amy przed dwór co tu gadaæ cudo
dwór: stary, modrzewiowy, wybrzuszony nadbudówk¹ na piêtrze, przybudówkami w odmêt starodrz
wia.
To jaki przemy lny cie la na ladowa³ Mansarta i Lepautre'a albo dzie³o Fontany nie istni
ju¿ pa³ac marsza³ka Bieliñskiego, znany nam tylko z rycin.
Wyszed³ przed dwór pan Protasewicz, wspania³y typ ze staropolskim w¹sem, i zaraz w ganku
, nie witaj¹c siê jeszcze, wo³a:
I nie namawiaj, panie prezesie, bo ja na ten wasz Zwi¹zek Ziemian je dziæ nie bêdê...
Dlaczego? pyta pan Godlewski, gramol¹c siê z auta.
Jakie¿ to ziemianie? To prosto, same z³odzieje pali zaperzony pan Protasewicz
.
Tableau! Przecie¿ po to mnie obwo¿¹, aby zadokumentowaæ pracê i cnoty Zwi¹zku Ziemian...
Szanowny prezes rzuca rozpaczliwe spojrzenie, które widaæ pan Protasewicz pochwyci³, b
o przyskakuje do mnie i wo³a:
No, bo powiedz pan sam... Nazywaj¹ siê: weksle grzeczno ciowe! Nu, dobrze: ja podp
isujê, oni podpisuj¹... I có¿ wychodzi? Ja p³acê, oni nie p³ac¹. Tak czy¿ to nie czyste z³o
wychodzi?
Wchodzimy do domu. Dom stoi na czterech Ewangeliach, które przed æwierætysi¹cleciem przo
dek zak³adaj¹cy jego fundamenty kaza³ w ka¿dym wêgle wmurowaæ. Pyszne czeczoty. Pan domu oc
n¹³, zakrz¹tn¹³ siê, wyszed³ po swoje panie. Dom, choæ stary, nie mia³ dobry dawny wynala
darzyku óstrokrzewów, przez który labiryntem powóz go cia ko³owa³, nim dojecha³, tak d³ugo,
ie by³y w stanie siê odziaæ i ustrojone w progu witaæ.
Widzi pan prezes po piesznym szeptem tuszuje fatalny casus gospodarz jest krewki,
to i zirytowa³ siê spraw¹ w gruncie rzeczy niewinn¹: potrzebowali my pieniêdzy na pracê zw
, wystawili my weksle grzeczno ciowe, wzajemnie ¿yruj¹c. S¹siad, pan Je mian z
erdowicz, co nie dopatrzy³ terminu i weksle z ¿yrem Protasewicza posz³y do rejenta. D
owiedziawszy siê o tym, pan Protasewicz powiedzia³ któremu z s¹siadów, jad¹cemu do Be
wicz:
Powiedz temu staremu capu*, coby weksle wykupywa³...
S¹siad, dobra dusza, zaprz¹g³ bryczkê, taradaj, taradaj pocz³apa³ siê do pana Ja mana per
Co, ja cap?! krzykn¹³ pan Je mian. Kiedy tak, to ja jemu poka¿ê capa!
W tym trakcie wchodzi gospodarz i przedstawia córeczki. A ta jedna pszczelareczka,
a ta druga aktoreczka (sic...), a ta trzecia biega³a, skaka³a ko³o burbuleczka (burbu
lek ma³e dziecko).
Po reweransach i znajomo ciach, kiedy prezes Godlewski, misji szczytnej przepomnia
wszy, pocz¹³ ko³o trzech córeczek krêgi napuszyste toczyæ niby cietrzew na wiosnê, pytam pa
brodzieja, gdy my wtulili siê w k¹t kanapy:
Co to, pono z panem Je manem mieli panowie nieporozumienie?
__ A có¿, zabiæ mnie chcieli mówi pan Protasewicz. Przyje¿d¿am
ja znaczy siê, na stacja, a ¿ona z koñmi list przysy³a: Nie jed . Zabijaæ przyjecha
..." Nu, ja, znaczy siê, nazad do poci¹gu i jak durny
jj chodu do Wilna. A w drodze spotykam kolego, tak on mówi:
Nie bieduj. Kup taka ksi¹¿eczka Boziewicza, tak tam wszystko akurat
nie napisane.
Szukam ja tego kodeksa honorowego u Makowskiego nie ma!
Szukam ja jego u Zawadzkiego nie ma!...
Mówi¹:
Jed do Grodna. Tam krepo æ, oficerowie, oni ci¹gle zabijaj¹ siê,
tak tam na pewno kodeks znajdziesz. Jadê do Grodna nie ma! Mówi¹:
Jed do Bia³ystoku tam urzêdniki, toje sioje, im wszystkie kodeksy potrzebne znajdzi
sz.
Jadê do Bia³ystoku nie ma! Mówi¹:
Jed do Warszawy, tam we dwóch zebrali siê i nadrukowali ten
kodeks Gebethner i Wolff.
Wtedy zaz³u³em siê gdzie mnie jego, tego kodeksa, po ca³ym wiecie szukaæ. A¿ ju¿, Panie
ym mordercom pewno dokuczy³o czekaæ i wyjechali.
Przyje¿d¿am ja do domu (w tym miejscu pan Protasewicz wytrzeszcza na mnie oczy z nie
s³ychan¹ zgroz¹) i, powiedz pan, siedz¹ na wsi (pan Protasewicz odbêbnia ka¿d¹ sylabê piê c
) i cze-ka-j¹...
Tylko ja zjawi³em siê ju¿ s¹... Dwa oficerowie z Lidy okazali siê.
Zrobili samowarek. Tak i ja robiê samowarek (na baczno æ, rêce wzd³u¿ szwów, p.m.)
Zapalcia, panowie... Nie pal¹!
Siadajcia, panowie... Nie siadaj¹!
Tak có¿, na stoj¹cy przyjechali cie korzennego szlachcica zamordowaæ?!
T³umacz¹, ¿e nie, tylko, ¿e to honorowa sprawa i cob im tako¿ dwóch pos³aæ. Nu, wczepili si
nie poradzisz. W³o¿y³em frak, czarny krawat...
Czarny krawat? upewniam siê.
Wiadomo, na ta ¿a³obna okoliczno æ. Kaza³em zaprzêgaæ czwórkê, jadê s¹siada prosiæ. A
poro by³o, co nie dziesiêæ wiorst wyjecha³em, ko³a w ko³dobina popad³szy i roz³ama³a sie. C
sz?
Mikolka, odprahaj prawuju lejco-wuju mówiê.
Siad³em konno... i jadê jeszcze czy nie dwadzie cia wiorst. Przyjecha³em w charakterze m
arkiza, mo¿na powiedzieæ. Bo spodnie ca³kiem czekoladowe zrobili siê.
Tak ot na si³ê dosta³em jednego wiadka. Na drugiego zmy li³em prosiæ rejenta ze S³onimia.
dobry cz³owiek, gruby, ko æ drobna, ¿abi król nazywali jego. Przyjecha³ ja do S³onimia na r
i prosto¿e¿ do niego. Patrzê, a¿ on w ³ó¿ku jeszcze.
Powitaæ dziedzicuñcia. Akcik jaki pewno?
Nie, panie sêdzio kochany. Ja do pana sêdzi na ¿a³obna okoliczno æ. Jak zrozumia³, co i
ko³dra zaci¹ga, malutki taki pod ni¹ zrobi³ siê:
Khm... khm... oj... k³uje pod ³y¿eczk¹... Och, dziedzicuñciu, dobrodzieju mój, a to¿
ry taki jestem... Khe... khe... ot, jak kaszlam ¿eby tylko nie z krwi¹. Maliny z
aparzone na noc pi³em, ¿ywokostu dali, majskim balsamem smarowali stopy. Frydman d
wana cie baniek postawi³... Khe... khe... nie mogê, panie... cuñciu z³ocisty. Bóg widzi, ¿e
nic nie mogê...
Có¿ z nim zrobisz? Plun¹³em i poszed³em... Tylko¿e¿ z tej z³o ci kaloszy zapomnia³em, wraca
ak rejent do ¿ony mówi:
A widzisz, duszko, zawsze mówisz, co ja za pó no do kancelarii chodzê. A ot,
co by by³o, jakby ja ju¿ na nogach by³. Przez tego starego durnia jeszcze i mnie by
postrzelili.
Nu, tak ja my lê za drzwiami stoj¹cy: posy^æ i temu sekundantów czy nie? Ale¿ ja dwóch zgrz
nie mogê, a tu czterech trzeba bêdzie. To ja po icichutku kalosze wzi¹wszy i odszed³.
Dalszy ci¹g ciekawej opowie ci przerwa³y panie.
A co do sprawy pono za³agodzili j¹ s¹siedzi.
Spyta³em, jakie te¿ warunki by³y pana Je mana, aby obraza zosta³a zmyta.
Có¿ mówi³ pan Je man ja¿ tylko chcê, coby on przed bram¹ z bryczki wylaz, konie za bra
sam gdyby szed³ z go³¹ g³ow¹, stan¹³ przed domem i tak do ca³ego domu powiedzia³:
Szlachetnego rodu Je manów nie chcia³em obraziæ".
Tak oto przefiltrowa³ siê do s³onimskiego powiatu mit o Canossie.
PERYPETIE.
A jako ¿eglarz, gdy ju¿ w porcie stanie, Mi³e ma przesz³ych bied przypominanie, Mi³o mu
pomnieæ na wichry, na ska³y, Gdy uszed³ ca³y.
Zbigniew Morsztyn
Winszujê ci, Majorze, jfe z³owi³ Hrabika (...) Nie wypuszczaj go z klatki bez trzy
stu dukatów;
Adam Mickiewicz Pan Tadeusz".
Rad starafsia!...
Ani siê cz³ek spodzia³, jak zjecha³ na dziadzia opowiadaj¹cego wnuczêtom, jak to illo ³empo
bywa³o.
By³o to na Bliskim Wschodzie. Siedzieli my pod namiotem po ukoñczeniu kursu jednej z p
odchor¹¿ówek. Który z elewów z oburzeniem opowiada³, jak to mu odciêto nie zapiêty guzik.
co to w Polsce przeszli pogrzeby zapa³ek, czyszczenie pod³ogi szczoteczk¹ do zêbów, s³owem
prawdziwe cukanie, s³uchali pob³a¿liwie. Wtedy opowiedzia³em o swoich przewagach w 119 p
iechotnym pu³ku.
Rz¹d rosyjski matur polskich nie uznawa³ i nale¿a³o ods³ugiwaæ trzy i pó³ roku bez ¿adnych
nzusowca.
Przyjecha³em do zaboru rosyjskiego po skoñczeniu Szko³y Nauk Politycznych i bêd¹c na trzec
im roku prawa w Krakowie kiedy ju¿ od kilku miesiêcy rocznik poborowy by³ wcielony do
kadry.
Stawa³em do poboru w Kownie z mocnym postanowieniem otrzymania lokaty w pu³ku piecho
ty, stacjonowanym w Miñsku, gdzie mia³em przygotowane chody (trudno przypuszczaæ, bym
chcia³ byæ frajerem na so³dackiej zupce przez trzy i pó³ roku).
Przewodnicz¹cy komisji poborowej, stary pu³kownik (te stanowiska by³y ju¿ pó³emerytur¹), ki
rze ko wypali³em, ¿e na nic siê nie ¿alê, z sympati¹ powiedzia³:
Znaczy, chcecie s³u¿yæ cesarzowi wiar¹ i prawd¹".
Tak jest, Wasza Wysokodobrzeurodzonosc, chcê s³u¿yæ w królowej broni.
Pu³kownik by³ piechociarz i ca³kiem podbi³em jego serce. Skierowanie do 119 Piechotnego
Ko³omienskiego Pu³ku zwyk³ych prowincjonalnych obdartusów nie nastrêcza³o ¿adnej trudno ci.
Zjawi³em siê w koszarach fircyk prosto z zagranicy z laseczk¹, w meloniku, w zams
zowych rêkawiczkach. Zaprezentowa³em siê panu
feldfeblowi, jako ¿e mam tu ods³ugiwaæ swoje trzy i pó³ roczku, aby u³o¿yæ siê, kiedy rozp
ow¹ edukacjê.
Ja ju¿ pana nie mogê wypu ciæ powiada' feldfebel.
Jak to? Co to? Gwa³t! Wieczorem by³em zaproszony na bardzo mi³e przyjêcie.
Oto pañski diad'ka prezentuje mi feldfebel jakiego oberwusa. Na co dzieñ dzielna
armia cesarska chodzi³a w mundurach czwartego sroka" (czwartej sorty). Pierwsz¹ tak¹
srokê wk³ada³o siê podobno tylko na carski smotr, a ta czwarta by³a bez ogona i podskubana
.
Obdartus który mia³ byæ wychowawc¹ przystawionym do mnie, ci¹gnie taboret, zaprasza, ¿eby
adaæ.
Grzeczne ludzie" my lê sobie.
A¿ tu czujê co zimnego na g³owie. To diad'ka mia³ w rêkawie maszynkê i nie zd¹¿y³em stêkn¹
mnie na ³ys¹ pa³ê.
Spa³em tej nocy bez rzeczy, bo na miasto nie mia³em nikomu mo¿no ci daæ znaæ, na jednym ³ó¿
kim Tatarem. Tatar zia³ wêglowodorem, a ja kombinowa³em ca³¹ noc, jak bêdê siê wydobywaæ z
go interesu.
Rano rota, czyli kompania, posz³a na plac robiæ musztrê formaln¹. W ogromnej kazarmie zo
sta³ tylko s³u¿bowy, ja, jako g³¹b, którego nie mo¿na wypu ciæ nawet na podwórzec koszarowy
ie nauczy siê salutowaæ, i przystawiony do mnie diad'ka.
Jak przyjdzie dowódca pó³kompanii, pamiêtaj odpowiadaæ zuchowato uczy³ gorliwie diad'ka
a miejscu wy³o¿y³ siedem odpowiedzi, jakimi rozporz¹dza ¿o³nierz w rozmowie z prze³o¿onym.
Zdrawja ¿e³aju kiedy prze³o¿ony wita.
Tak toczno gdy siê potwierdza.
Nikak niet je li siê przeczy.
Pokorna b³agodariu gdy dziêkujê.
Rad starafsia gdy prze³o¿ony dziêkuje.
Szczas³liwo ostawafsia (¿yczê szczê liwie pozostawaæ) gdy prze³o¿ony ¿egna.
Razreszitie do wietra (proszê o pozwolenie pój æ do wiatru) gdy siê ma nag³¹ potrzebê.
Uzbrojony w tê wiedzê oczekiwa³em z bij¹cym sercem, ³ysym ³bem i ³achmanami czwartej srok
grzbiecie.
Oko³o dziesi¹tej wlaz³ do sali koszarowej senny, gruby sztabs-kapitan Niemiec, dowódca pó³k
mpanii.
S³u¿bowy zaraportowa³sia typowe rosyjskie wyra¿enie, je li siê jêzyk spl¹cze przy raporto
Postanowi³em od razu wywrzeæ dobre wra¿enie i z lekka przechrz¹k-n¹³em gard³o.
Gruby Niemiec szed³ sennie przez salê, zamy lony licho wie o czym i widz¹c k¹tem oka dwóch
erzy pod oknem, rzuci³ od niechcenia przepisowe pozdrowienie:
Zdarowo!
Zdrawja ¿e³aju, Wszebrdje!...
A¿ do pu³kownika mówi³o siê Wasze B³agorodje (Jego Dobra Uro-dzono æ), pu³kownikowi Wasze W
agorodje, genera³om brygady Wasze Prewoschoditielstwo (Jego Wy mienito æ), genera³om wy¿szy
h rang Wasze Wysokoprewoschoditielstwo (Jego Wysoka* Wy mienito æ).
Rykn¹³em tak znakomicie, ¿e pos³ysza³em za sob¹ struchla³y szept diad'ki:
Nu bieda!... Pieriedai sakramientu.
Szwab odemkn¹³ rybie oczy i podp³yn¹³ majestatycznie:
Ty czto tak rewiosz? (a ty czego tak ryczysz?)
Rad starafsia odwrzasn¹³em, sugeruj¹c delikatnie, ¿e biorê zdumienie za pochwa³ê.
Sta³em ca³y czas z rêk¹ przy czapce, bo regulamin nie pozwala³ odj¹æ rêki, zanim na to nie
li zwierzchnik. Sztabs-kapitan zobaczy³ na moim rêku sygnet.
Zdj¹æ mu ten pier cieñ...
Diad'ka przyst¹pi³ do operacji z pewnym zmieszaniem.
A co, czy¿by pier cieñ by³ z³oty?
Tak jest potwierdzi³ diad'ka.
A ty gramotnyj (pi mienny)?
Tak jest - rykn¹³em z wielkim przekonaniem.
Có¿ ty, szkó³kê parafialn¹ skoñczy³e ?
Nikak niet za³ama³em siê.
No widzisz, szkó³ki parafialnej nie skoñczy³e , a chwalisz siê, ¿e gramotny s
erzchnik i mia³ ju¿ odchodziæ, ale przypomnia³ sobie, ¿e jednak pier cionek by³ z³ot
A jakie twoje zajêcie?
Tego dnia czyta³em w rozkazie dziennym: Melchiora Melchiorowicza (syn Melchiora) Wañk
owicza, ma³ogramotnawo chlebopaszca (ma³o-pi miennego oracza jako ¿e ze wsi) zaliczyæ z d
iem jutrzejszym na kocio³".
Meldujê wiêc:
Oracz, Wszebrdje!...
Sk¹d?
Z ihumeñskiego powiatu.
Stamt¹d przyjecha³e ?
Nikak niet...
A sk¹d?
Z Krakowa.
Z Krakowa?!... A ty co tam robi³e ?
Na uniwersytet chodzi³em, Wszebrdje!
Fiut!... gwizdn¹³ ze zdziwieniem. Obejrza³ dok³adnie ci¹gle pr꿹cego siê z rêk¹ przy
Proszê odj¹æ rêkê przyzwoli³.
W ten sposób dekonspiracja nie trwa³a d³ugo i zacz¹³ siê mój ¿ywot w armii rosyjskiej jako
ej species ¿o³nierza, bo przecie¿ maj¹cy nawet sze cioklasowe wykszta³cenie obywatele rosyj
cy cieszyli siê prawami jednoroczniaka.
Ooo-o-tcze nasz!... intonuje zapiewaj³o.
³¿e jesi na niebiesiech da wiatifsia imia Twojo! odpowiadamy chórem.
Jest jeszcze ciemno i salê koszarow¹ o wietlaj¹ lampki naftowe.
Modlimy siê spêdzeni z ca³ej Rosji: Tatarzy, ‾ydzi, £otysze, Litwini, Gruzini, Czuwasz, M
rdwin i Czeremis, i jak siê to wszystko Eurazjactwo nazywa.
Stoimy pó³kolem nad nami uniwersalny Bóg Imperialny. Na lewo ikona, l ni¹ca z³otymi bla
, na prawo l ni¹cy orderami, z b³êkitn¹ wstêg¹ przez ramiê car.
Teraz robimy pó³ zwrotu w prawo, ku carskiemu portretowi.
Blagowiernomu Gosudariu Impieratoru Nikoiaju Aleksandr owiczu intonuje zapiewaj³o
.
S³awa odpowiada chór.
Zaspokoiwszy potrzeby duchowe, stajemy do przegl¹du. Dzi ka¿dy ma przed sob¹ wystawiæ rze
czy. ‾o³nierz powinien mieæ dwie skrzynki: na czyste rzeczy jedn¹ i na brudn¹ bieliznê dr
O trzech ode mnie stoi w¹t³y, blady ch³opak: Chacho³ Ukrainiec.
Co, masz tylko jedn¹ skrzynkê?
Pieniêdzy nie mam... odpowiada z jakim pó³skowytem ch³opak. ‾o³d nasz wynosi tr
kopiejek miesiêcznie, a za skrzynkê
trzeba daæ rubla.
Pieniêdzy nie masz? mówi z krzywym u miechem feldfebel. Masz je w...æ.
Tymczasem, jak co dzieñ ch³opak idzie pod karabin z pe³nym obci¹¿eniem na dwie godziny.
Brudny wit poczyna siê wdzieraæ do kazarmy, za której oknami wstaje mêtny lutowy dzieñ. La
pki naftowe kopc¹ i gasn¹. Wyci¹gniêty do przegl¹du pomost sêkatych d³oni ma trupi mat.
Wychodzimy na podwórzec, miesz¹c nieg z b³otem. Musztra formalna nudna, monotonna, bez
koñca. Jaki Wotiak ju¿ trzeci miesi¹c nic nie rozumie. Miarkuje po innych, co robi¹, i czê
to siê spó nia. Zuchowaty kapral z w¹sikami wychodzi z siebie. Przez tê ofermê wpadnie kied
na jakiej generalskiej inspekcji. Wywo³uje Wotiaka przed front. Krêpy ch³opak o sko nych
oczach i ¿ó³tej twarzy wystêpuje z rezygnacj¹.
Dru¿yna zamiera z ciekawo ci. Dotychczas ani razu pan kapral nie u¿y³ tego samego przekl
eñstwa. Jest ono zawsze jedyne, wielopiêtrowe i bardzo pomys³owe.
‾o³nierza biæ nie mo¿na, ale mo¿na poprawiæ postawê". Plutonowy poprawia postawê uderzenie
w brodê. Z rozciêtej wargi p³ynie krew.
Potem nastêpuje gimnastyka. Jest w kompanii ogromny, t³usty £otysz g³uchy. Na komisji po
borowej podejrzewano symulacjê i odes³ano go do pu³ku na ispytanje. To s³owo ma dwa znac
zenia wybadanie i wy-torturowanie (pytka). Tak ka¿e tradycja jeszcze od czasów Piotr
a I, który w Ustawie o badaniu wiadków" takie daje instrukcje:
Bardzo te¿ po¿ytecznie bywa posamprzód (s pierwa na pierwych) zdzieliæ wiadka, ledwo wejd
ie, mocno kijem po g³owie, od czego ten bardzo zdumiony bywa".
Wspinamy siê po pochy³ej drabinie' na rêkach i, osi¹gn¹wszy ostatni szczebel, zeskakujemy
na komendê. £otysz komendy nie s³yszy, wiêc wisi. Dru¿ynowy powtarza komendê z odwrócon¹ tw
ie zdradzaj¹c siê ¿adnym gestem. £otysz wie, ¿e za zeskoczenie bez komendy bêdzie karany. O
romne, nalane cia³o straszliwie ci¹¿y. Rêce dr¿¹. Poprzez ramiê widaæ umêczon¹, przekrzywio
wpó³otwarte jak u zdychaj¹cej ryby i siniej¹c¹ twarz. Wreszcie rêce nie utrzymuj¹ ciê¿aru i
w nieg.
Ty, co siê spó niasz, komendy nie s³yszysz, ³otewska morda?
£otysz patrzy nie rozumiej¹cymi oczami. Je li zeskoczy³ bez komendy, to go znów po l¹ wisie
wieczorem odstoi niepos³uszeñstwo pod karabinem. Wisi wiêc zawsze a¿ do ostatecznego wys
i³ku.
Na obiad wracamy do koszar. Zwykle jest kapu niak albo wêdzona ryba, albo suto krasz
ona kasza. Miêso, które jest w zupie, spryciarze by wy³owili, wiêc siê je rozdaje oddzieln
ie. Dy¿urny wyci¹ga brudny ku³ak:
Masz swoj¹ porcjê.
W ku³aku na drewienku przetkniêty ukazuje siê maleñki kawa³ek miêsa.
Zupê jemy po sze ciu z miski. Ju¿ mam swoj¹ ³y¿kê okr¹g³¹ zupe³nie, drewnian¹, piêknie ma
Siorbiemy zgodnie t³usty kapu niak obficie zaprawiony li ciem bobkowym.
W k¹cie sali szamotanie. Widzê powalonego na ³awê du¿ego ‾yda. Feldfebel meldowa³ kapitanow
‾yd nie je, bo jedzenie nie jest ko-szerne. No có¿, trzeba go pokarmiæ powiedzia³ obo
e kapitan.
Teraz wiêc trzymaj¹ ‾yda za rêce i nogi; t³ocz¹ mu w usta kawa³ s³oniny. Drobne bia³e kawa³
przebijaj¹cy rudy zarost. Wzrok umêczonego bydlêcia, oczy, którymi patrzy³ anemiczny Chac
hol i g³uchy £otysz, i sko nooki Mordwin.
Po obiedzie siowiesnost', czyli katechizm ¿o³nierskiego my lenia. Na d³ugich ³awach siedz
zêdem biedne troglodyty. Znudzeni dru¿ynowi przed swymi dru¿ynami ci¹gn¹ niezmiennie:
Co to takiego ¿o³nierz?
Obcojêzyczni ¿o³nierze ucz¹ siê d wiêków na pamiêæ:
‾o³nierz jest to wierny s³uga cara i ojczyzny.
Do s¹siedniej kompanii wczoraj przyszed³ sprawdziæ postêpy dowódca batalionu. Inorodiec* z
apytany, komu wartownik ma prezentowaæ broñ, odpowiedzia³:
Gosudariu Impieratoru, Gosudarinie Impieratrice, Na ledniku Cesa-rewiczu, inostra
nnym oslam i oslannikam metoda fonetyczna zawiod³a
0 jedno ,,p" i okaza³o siê, ¿e ma prezentowaæ broñ cudzoziemskim os³om
Z tym prezentowaniem broni przez wartê to i w naszym wojsku na emigracji bywa³y kazu
sy. Wyje¿d¿a³em z fasoniastego" 15 pu³ku u³anów bêd¹c po cywilnemu. Nagle w wartowni robi
s, ch³opy siê wysypuj¹, ustawiaj¹, prezentuj¹ broñ, pr꿹 siê, ma³o im ko ci ze skóry nie w
apelusikiem h la Charlie Chaplin, bardzo zdumiony,
I pojecha³em.
Bo widzi pan t³umaczyli mi potem skonfundowani oficerowie wziêli pana za biskupa Ga
wlinê.
Pewnego razu na nasz¹ s³owiesnost' zawita³ dowódca kompanii, kapitan Nasiekin, a widz¹c mn
ie na ³awie z pobo¿nie przylepionymi wed³ug regulaminu d³oñmi do kolan, wykrzykuj¹cego raze
z innymi tekst nowej m¹dro ci, której uczyli my siê chórem, powiada do feldfebla:
Zwolniæ Wañkowicza z tego. Dajcie mu ksi¹¿eczkê i nauczy siê.
Bardzo nie spodoba³o siê to feldfeblowi. Da³ ksi¹¿eczkê, a po tygodniu zawezwa³ na egzamin:
Kiedy wartownik ma prawo u¿yæ broni?
W trzech wypadkach, proszê pana feldfebla dudniê jak grzmot: Na rozkaz dowódcy,
dla obrony powierzonej sobie osoby lub mienia i dla obrony w³asnej.
A co, nie mówi³em, ¿e takie uczenie na nic? zwraca siê feldfebel do zebranego
audytorium podoficerów. Po czym zwracaj¹c siê
do mnie:
Nie jest powiedziane dla obrony w³asnej", tylko dla obrony
w³asnego ¿ycia".
No i wróci³em na ³awê pr.zylepiaæ rêce do kolan i wywrzaskiwaæ
skandowane chórem teksty.
W pu³ku by³o dwóch cenzusowców. Ci mieszkali na kwaterach prywatnych i bynajmniej nie za
dawali siê ze mn¹. Zreszt¹ jak siê mieli zadawaæ, kiedy nie otrzymywa³em przepustek? Rekrut
nie wypuszcza siê trzy miesi¹ce za obrêb koszar, bo tyle czasu powinno up³yn¹æ, nim nauczy
siê salutowaæ.
S³ucha³em wiêc, stoj¹c pokornie w swoich ³achmaniastych srokach, jak cenzusowcy w wietnie
rzypasowanych szynelach rozmawiali o tematach z eleganckiego wiata.
Plutonowy Stolarow, w cywilu petersburski malarz pokojowy, frant i po¿eracz serc,
dufny w swoje trzy naszywki, pozwala sobie wtr¹caæ siê do eleganckiego dyskursu na tem
aty niewie cie:
Ee, ¿e tak rzekê, pozwolê sobie spytaæ, ile panowie p³ac¹? Str¹ceni z wy¿yn zachwytów na
zk¹, cenzusowcy milkn¹,
ale jednak nie odwa¿aj¹ siê zignorowaæ w³adzy.
My par amour chmurnie odrzuca który z nich (na mi³o æ).
Par amur?
To znaczy darmo.
O!... ja te¿ prawie paramur, za trzydzie ci kopiejek. Wzdycha³em ciê¿ko. Gdzie tu
paramur w tych ³achach, w tym
zamkniêciu...
Po miesi¹cu usilnego uczenia salutowania feldfebel, oma lony przez brata, pod strach
em bo¿ym zdecydowa³ siê daæ mi przepustkê, ka¿¹c przysi¹c, ¿e wsi¹dê w doro¿kê na
oszarach i wyl¹dujê
a¿ w mieszkaniu brata i ¿e nie przejdê miastem nawet jednego bloku; nie s³yszane to rzec
zy bowiem, aby rekrut móg³ opanowaæ w ci¹gu miesi¹ca trudny kunszt salutowania, zw³aszcza s
lutowania genera³ów, którym siê stawa³o we front. Niechybnie bym siê sypn¹³ i on mia³by prz
Brat, czêsto przyje¿d¿aj¹cy do Miñska, zarezerwowa³ w swojej kamienicy trzypokojowe mieszka
ko z szafk¹ piêknie zaopatrzon¹ w wypitecz-no ci.
Natychmiast siê przebra³em. Drog¹ jakiego wewnêtrznego samozado æ-uczynienia jak najbard
egzotycznie: pumpy, kratkowana czapka angielska, fajka.
Nie trzeba by³o d³ugo szukaæ paramur".
Pod wystaw¹ sklepow¹ stanê³y trzy dorzeczne dziewczynki i obserwowa³y mnie z zajêciem.
Nieu¿eli Szeriok Ho³ms (Czy¿by to by³ Sherlock Holmes)? pos³ysza³em szept.
Yhm stwierdzi³em flegmatycznie, nie wypuszczaj¹c fajki z gêby. Wierzyæ nie chcia³y swe
rzygodzie.
Co pan robi w Miñsku?
Skombinowa³em, ¿e daleko nie ujadê, je li nie bêdziemy rozmawiali po rosyjsku.
S³uchajcie zni¿y³em g³os, nadaj¹c cudzoziemski akcent mo¿ecie mi pomóc. S³ysza³y cie
ru?
Oj, ten Sinobrody.
Ten morderca.
On jest aresztowany...
Obejrza³em siê, czy nikt nie s³yszy, zni¿y³em g³os:
Z tym aresztowaniem mistyfikacja. On jest zrobi³em pauzê, przenikaj¹c dziewice s³yn
szerlokowskim spojrzeniem w Miñsku.
By³y straszliwie zemocjonowane. Mia³em je w rêku. Czy nie zechc¹ mi pomóc? Umiem po rosyjs
ku, bo Sher³ock zna ró¿ne jêzyki, ale nie znam miñskich zau³ków.
Naturalnie, ¿e pomog¹. Naturalnie, ju¿ id¹ sprawê omówiæ.
Mieszkanie zrobi³o na nich wra¿enie.
To jest melina Scotland Yardu powiedzia³em nonszalancko pijemy whisky czy
gin?
Zasada ,,w...æ trzeba", to znaczy, ¿e ¿o³nierz powinien wype³niæ ka¿dy rozkaz, obowi¹zuje n
lko anemicznego Chach³a, który ma w ten sposób wydostaæ dodatkowy kuferek, ale idzie po
drabinie hierarchicznej w górê, w niewiadome dale, a¿ do cara zapewne.
W kazarmie wisia³o sze æ obrazków, ilustruj¹cych dzieje Napoleona. Pewnego razu dowódca kom
anii, osobisto æ, która zni¿a³a siê do nas nader rzadko, powiedzia³ do feldfebla, ¿e ma obj
zom znaczenie tych obrazków.
Tak toczno!...
Po kolacji wzi¹³ lampê naftow¹ w rêkê i kaza³ posuwaæ siê kompanii st³oczonym t³umem za nim
.,_ ot, tu, znaczy siê pokazywa³ szturm pod Lodi na most, znaczy siê, prze Napoleon, a
Niemiec nie daje.
Traktat w Tyl¿y obja niony by³ najkrócej:
Tu, znaczy siê, siedz¹...
Za to ostatni obraz Napoleon siedz¹cy nad urwistym brzegiem wiêtej Heleny da³ pole do
edagogicznego popisu:
Prawos³awne cari, znaczy siê, postanowili Napoleona zasadziæ na wyspê. Zrozumian
o?
Widaæ zrozumiano, bo nikt pytañ nie stawia³.
Tfy, ty czort! splun¹³ feldfebel siarczy cie, spostrzeg³szy, ¿e przys³uchiwa³em siê je
i.
Sala zasypia³a. Tylko pod lampk¹ stan¹³ w pe³nym obci¹¿eniu pochodowym Chacho³ odbywaæ codz
wie godziny za nieposiadanie kuferka.
Po kilku dniach pu³k mia³ sensacjê. Chacho³, wypuszczony na przepustkê, zar¿n¹³ w ciemnej u
e przekupkê. Z³apanemu odebrali ³up: by³o czterdzie ci kopiejek srebrem i trzyna cie miedzi
kami. I tak skrzynki by nie kupi³.
Po miesi¹cu dosklamrzy³em siê pierwszego pos³ania do okolodka, to znaczy do szpitalika p
u³kowego.
Mia³em symulowaæ chorobê nerek. Umówiony sanitariusz mia³ mój mocz zmieniæ na mocz naprawdê
ego. Na skutek tego mia³em byæ pos³any na komisjê, w której zasiada³ wtajemniczony lekarz
olak.
Nikt w pu³ku nie wierzy³, aby taki maminsynek mia³ naprawdê fun-gowaæ przez trzy i pó³ roku
ko ma³ogramotnyj chlebopaszec. Wiadomo by³o, ¿e siê wykrêcê. Zdarza³a siê jednak gratka, by
móg³ siê jako na mnie po¿ywiæ.
Póki sz³o o drobne p³otki, nie by³o to gro ne. Ale pewnego dnia...
W³a nie moje detektywki-ochotniczki by³y w komplecie. Przechodzili my skrócony kurs ledczy
w którym wielki nacisk k³ad³em na sztukê
przebierania siê. W³a nie która siê wdzia³a w brata czerwony frak do konnej jazdy i bia³e
ie^ kiedy zabrzmia³ dzwonek; przyodziany w jedn¹ ze zrzuconych kiecek, w kapeluszu n
a g³owie, obejrza³em siê rozpaczliwie, ale nie ubrane dziewczyny pochowa³y siê, gdzie która
mog³a. Dzwonek znów zadzwoni³ natarczywie, machn¹³em rêk¹ i pobieg³em otworzyæ. Na szczê ci
Ujrzawszy mnie w tych szatach, bystro siê zorientowa³ i run¹³ w g³¹b mieszkania, wydaj¹c e
zjastyczne okrzyki.
Teraz on mia³ pe³ne rêce roboty, kiedy znów zabrzmia³ dzwonek. Spojrzeli my rozpaczliwie po
sobie: nikt nie by³ w niewariackiej toalecie.
Pod¹¿y³em, jak sta³em: w p¹sowej sukience i kapeluszu, z woalem na twarzy.
Otworzy³em i zdêbia³em: we drzwiach sta³ kapitan Nasiekin, dowódca kompanii.
Zwia³em bez s³owa, wmiot³em dziewice do przyleg³ego pokoju i rzuci³em bratu:
Nasiekin!...
Brat krzycza³ przez drzwi jakie nieartyku³owane Mi³osti piosim i rwa³ na sobie szaty.
Skuleni jak trusie wys³uchiwali my rozmowy, ktcra zawi¹za³a siê za drzwiami.
Nasiekin by³ jak miód. Chwali³ mnie jako ¿o³nierza owszem, obserwowa³ mój fechtunek na ba
(uczy³em siê tego w Strzelcu" w Krakowie). Ale rozumie, ¿e dla inteligenta gnicie w pu³k
u jest nie na miejscu. Co tu mówiæ on sam ma dosyæ wojska. Zamierza wyj æ do cywila i za³
lep. Brak mu do tego jeszcze trzystu rubli...
Brat westchn¹³. Nie by³o to wygórowane ¿¹danie. Ale obawia³ siê, ¿e spe³nienie jego da jaki
mog¹ce skierowaæ podejrzenie na lekarza Polaka, który dzia³a³ bezinteresownie. Roz³o¿y³ wi
Ja to samo uwa¿am, panie kapitanie. Ale mój brat to, cudak podoba mu siê wojsko, chce
je ods³u¿yæ wieroj i prawdoj.
Adeptki Scotland Yardu pods³ucha³y prawos³awn¹ rozmowê.
Kotku powiedzia³a dziewczyna w rajtroku tak jaki¿ z ciebie Sherlock Holmes?
Oddzia³ chorebzdów maszeruj¹cych do oko³odka miesi cierpliwie b³oto miñskiej uliczki. Zapie
aj³o dyszkantem intonuje:
So³owiej, so³owiej ptasziczkaa!... (s³owiku, s³owiku, ptaszyno...)
Szto ty tak ¿aiobno pajosz... podchwytujemy, dopytuj¹c z wielkim zainteresowaniem
s³owika, czemu tak smutno piewa ( Cholera
jemu w bok mruczy id¹cy ko³o mnie ‾yd, czuj¹c, ¿e mu siê wlewa woda w dziurawy but).
Frantowaty Stolarow, prowadz¹cy oddzia³, od czasu do czasu podcina tempo.
As... As... As!... Nagle siê rozwar³:
Smirna-a-a!... Rawnienje na prawa!...
To po chodniku szed³ kapitan Nasiekin. Da³ znak rêk¹, ¿eby kompania
stanê³a.
Stanêli my, depcz¹c b³oto w miejscu. Na to, ¿eby stan¹æ nieruchomo, powinna byæ wydana inna
nda. Nasiekin nie zadawa³ sobie tej fatygi, tylko skin¹³ na mnie, depcz¹cego gorliwie w
pierwszej czwórce, abym wyst¹pi³.
Nu, co, chory?
Taiæ (oczno, Wasze B³agorodje...
A co jest?
Nie bardzo wiedzia³em jeszcze serce czy nerki, ale mówiê:
Serce.
Ka³muckie oczki zmru¿y³y siê, pobieg³a od nich sieæ filuternych zmarszczek. Potem jedno ocz
o odwinê³o siê z chytrym podmrugniêciem:
A serce niebos' (bez w¹tpienia) zdrowe? Co? Poczu³em, jak mi do piêt sp³ywa zimny dresz
cz.
Rraz... Rraz... Rraz... miesi za mn¹ b³oto nieruchoma kompania.
Nikak niet! wrzeszczê rozpaczliwie. Chore, Wasze B³agorodje.
Chlup... chlup... chlup... maszeruje w miejscu oddzia³.
Oj, zdrowe, zdrowiutkie. No, nic... wszystko mo¿na za³atwiæ... Có¿, zdarza siê, ¿e choæ
jednak choruje. Wiadomo, chorego w wojsku trzymaæ nie mo¿na. Tylko trzeba nale¿yc
ie za³atwiæ, ot, co... mówi
z naciskiem.
Rad starafsia powiadam, tym razem z prawdziwym przekonaniem. Wróci³em, oddzia³ ruszy³.
Zapiewaj³o zaintonowa³:
Soldatuszki, brawy rebiatuszki, A gdie waszi ¿ony?
As... as... as...!
Naszi ¿ony, sztyki nawostriony, wot gdie naszi ¿ony!... ryknêli my
zgodnie.
Widaæ Nasiekin bêdzie szanta¿owa³. By³o mi czarno na duszy.
W szpitalu, dziêki pewnym chodom, zatrzymano mnie na badanie, które mia³o trwaæ oko³o dwóch
tygodni.
‾ycie w szpitaliku pu³kowym jest ca³kiem inne ni¿ w pu³ku.
Dowiedzia³em siê, ¿e postrach ca³ego szpitala, rudy feldfebel, powióz³ pacjenta do Petersbu
ga, do domu ob³¹kanych, i mieli my tydzieñ laby. Dobroduszny lekarz pu³kowy Kisielew by³ wi
cznie pijany.
Na drugi dzieñ po moim przybyciu, kiedy ³azili my jak senne muchy w szpitalnych szlafr
okach i pantoflach, zaproponowa³ znienacka:
Dawaj, lebiata, w czechardu igrat' (zagrajmy w czechardê). Czecharda polega³a na ty
m, ¿e graj¹cy skacz¹ jeden przez drugiego.
Ten, który przeskoczy, niezw³ocznie staje w kolejce z pochylon¹ g³ow¹ i zaraz nastêpny skac
e przez szereg kolegów.
Z³ote wiêc by³y czasy. Ba³agan doskona³y i u¿ywanie na ca³ego.
Przesta³a wisieæ nad nami groza uznania za zdrowego. Izba chorych najchêtniej stosowa³a
swoist¹ karê dyscyplinarn¹ odes³anie do pu³ku jako wyleczonego.
Z pu³ku przychodzili zacukani ludzie i na tych by³o u¿ywanie, zanim oni z kolei nie sk
ombinowali, ¿e to przecie szpital, ¿e doktor pijany, a felczera nie ma. Wszystkim rz¹d
zi³a m³oda, grubiutka siostra, krasawica, ¿e tylko ³y¿k¹ je æ. Oczy na ni¹ wy³azi³y, ale si
omo, nie so³dacka to rzecz. Wiêc pozostawa³y nam tylko psikusy.
Chleb... eee... chleb... eee... kradli stêka zrozpaczony Tatarzyn, który przysz
ed³ z pu³ku ze swoim chlebem, jako ¿e chory ma prawo do wiktu szpitalnego dopiero kied
y zostanie zaliczony na kocio³, wiêc w dniu przybycia (zawsze rano) zostaje bez jedz
enia do nastêpnego rana.
Melduj siostrze.
Eee... Melduj... Jak melduj?
Stañ na baczno æ i mów: Siostro... Twoja maæ... Chleb mi... (nastêpuje niecenzuralne wyr
e, które ma oznaczaæ skradli").
Pêdzi siostra przez salê. Krew z mlekiem... Piersiami trzêsie. Tatar siê melduje:
Siostro... eee...
Ty czego?
Siostro... Twoja maæ...
Ty czto rugajeszsia? (Ty czego wymy lasz?)
Nikak niet, siestra... twoja maæ, nie wymy lam. Chleb mi dodaje plugawe s³owo b³agalni
, chc¹c przej æ prêdzej do sedna rzeczy.
Durak! wo³a piskliwym g³osem siostra przy grzmotach miechu. Ty co siê ³ajesz?
Nikak niet... twoja maæ t³umaczy Tatar nijak nie ³ajê. Chleb mi... twoja maæ.
__ Durak!... durak!... purpurowieje siostra i wylatuje z sali.
Ca³kiem rozpu ci³ siê nasz okoiodok.
Kaptienarmus, to znaczy prowiantowy kapral swierchsroczny (s³u¿by sta³ej, by³a to bowiem
lukratywna funkcja), by³ na rekonwalescencji po z³amaniu nogi. Starszy ju¿ cz³owiek, ku t
yka³ za nami wszystkimi i nudzi³, by graæ z nim w warcaby. Wspólnymi wiêc si³ami wwindowali
my go na wysoki piec, z którego biedaczyna ba³ siê zeskoczyæ ze swoj¹ nog¹.
Zdejmiemy ciê, jak odszczekasz wszystkie nie dowa¿one porcje. Certowanie siê nie pomo
g³o. Zacz¹³ pos³usznie szczekaæ:
Hau... hau... hau...
Jeszcze.
Hau... hau... hau...
G³o niej!...
Nagle pos³yszeli my kroki i pyrgnêli my do s¹siedniej sali. Doktor Kisielew znalaz³ siê bk
oko z kaptienarmusem szczekaj¹cym na niego z wysoko ci pieca.
Ot zainteresowa³ siê ze zdumieniem kapral zawodowy, a po piecach ³azi i szczeka.
Przyszed³ z koszar m³ody ch³opiec Ukrainiec. Chacho³ dosta³ taki wycisk w pu³ku, ¿e zrywa³
baczno æ przed ka¿dym, co na niego wrzasn¹³ w³adczym tonem komendy.
Pod jego ³ó¿kiem po³o¿yli my puste pude³ko od zapa³ek. Przez dwie dziurki w ciankach przec
woskowana by³a uwi¹zana do dwóch zapa³ek przylegaj¹cych do wewnêtrznych cianek. Niæ podwój
i¹gniêta, bieg³a pod szeregiem ³ó¿ek a¿ w drugi koniec, gdzie napiêto j¹ na cygarniczkê od
. Po czym wskazano Chach³owi ³ó¿ko mu przydzielone, o wiadczaj¹c, ¿e przedwczoraj zmar³ na
obosz i s³yszano w nocy werbel rozlegaj¹cy siê z tego ³ó¿ka.
Chacho³ zastracha³ siê, b³aga³ o inne ³ó¿ko, sterroryzowano go w³adcz¹ komend¹. Wreszcie us
Wówczas poczêli my przygotowania. Dostarczono mi fartuch sanitariusza. W³o¿y³em do kie
zeni ³y¿eczkê oraz tubkê z past¹ do zêbów
i czeka³em.
Jeden z ¿o³nierzy, po³o¿ywszy siê na ³ó¿ku w drugim koñcu sali, pocz¹³ krêciæ cygarniczk¹,
terkotanie pod ³ó¿kiem Chach³a. Obudzono go:
Co ty, czort, zêbami zgrzytasz?...
Nijak nie, Jego Dobrzeurodzono æ, nie zgrzytam... Tu ponowi³o siê terkotanie.'
Barabanszczik! wrzasn¹³ Chacho³ i pocz¹³ uciekaæ.
Na to tylko czekano. Skrêpowano go i polecono meldowaæ doktorowi", ¿e zaszed³ wypadek fur
ii.
Wkroczy³em na salê z godno ci¹. Wszyscy, z wyj¹tkiem trzymaj¹cych delikwenta, stali ka¿dy p
swoim ³ó¿ku.
Baczno æ! wrzasn¹³ który .
Spocznij powiedzia³em gdzie chory, co siê sta³o?
Jego Dobrzeurodzono æ meldowa³ mi jeden z ¿o³nierzy porwa³ siê z krzykiem, ¿e mu
wlaz³ do ³ó¿ka, i dalej ganiaæ po sali. Jasne, ¿e zwariowa³.
Ch³opak ciê¿ko . dysza³. Zmiarkowa³em, ¿e znowu, jak nieraz w dzikich figlach, przebrali my
arê. Po³o¿y³em rêkê na jego czole i powiedzia³em spokojnym g³osem:
Ty siê, bracie, nie obawiaj. Tu s¹ sami swoi. Nikt ci nic z³ego nie m
o¿e zrobiæ.
Chacho³ uspokoi³ siê, kiedy kaza³em trzymaj¹cym go odst¹piæ.
Nale¿a³y siê jednak wspó³autorom jakie circenses, poleci³em wiêc furiatowi" usi¹ æ na ³ó¿
Kaza³em mu braæ g³êbokie oddechy, opuka³em, wsadzi³em ³y¿eczkê do ust, przyciskaj¹c jêzyk i
, co audytorium ch³onê³o z niebywa³¹ rozkosz¹. Poczuwali siê do inicjatywy. Pos³ysza³em ¿ar
t spojrza³em w bok, szepcz¹cy wyci¹ga³ flaszeczkê atramentu, po któr¹ pobieg³ do kancelar
Atramentem mu... wysmarowaæ, ¿eby siostrze siê podoba³. ¦ K³ad siê powiedzia³em.
Nagle, pochylony nad ³ó¿kiem, poczu³em, jakby mróz poszed³ po sali. Podnios³em g³owê i zoba
we drzwiach stan¹³ Fiedotow, ów rudy felczer, groza szpitala, który wszelkie niesubordyn
acje kara³ adnotacj¹ zdrów" i wypisk¹" ze szpitala. A tu czeka³a miê jeszcze jedna analiz
Rozpaczliwe my li zakot³owa³y mi siê w g³owie. Nasiekin, trzy i pó³ roku, studia...
Fiedotow sta³ zdezorientowany. S³ysza³, wchodz¹c, mój autorytatywny ton, fachowe podej cie,
widzia³ na mnie bia³y kitel u¿ywany przez lekarzy, wiedzia³, ¿e na miejsce skompromitowane
go Kisielewa ma przyj æ nastêpca, nie widzia³ (tymczasem) moich-gaci i pantofli za ³ó¿kiem.
k je zobaczy, wszystko siê skoñczy.
Spojrza³em obojêtnym wzrokiem na felczera i powiedzia³em bardzo fachowym g³osem do choreg
o' :
Wstañ no jeszcze. A pan jest felczerem? zwróci³em siê do Fie-dotowa.
__ Tak toczno machinalnie odpowiedzia³ os³upia³y.
Wówczas wst¹pi³a we mnie bezczelno æ rozpaczy:
__ Dementia praecox stwierdzi³em proszê mi przynie æ natrium
bromatum (gdy wyjdzie, ucieknê).
Na czerwonej gêbie, ujêtej w otok przyciêtej w prostok¹t rudej brody, widaæ sto dwadzie cia
siedem znaków zapytania i czterdzie ci cztery wykrzykniki. Widaæ mu przez ³eb przebiega,
¿e a nu¿ w czasie jego nieobecno ci przydzielono nowego lekarza? Wydaje siê to, zupe³nie
niemo¿liwe, poinformowano by go przecie¿ na wstêpie. Ale przecie¿ i fartuch przed nim le
karski, i wziêcie lekarskie, i terminologia... Chory ju¿ siê pokornie unosi, w feldfeb
lu, widzê, jak co siê prze³ama³o ku wykonaniu rozkazu, gdy nagle kto w g³êbi sali prychn¹
Feldfebel hycn¹³ za ³ó¿ko, zdekonspirowa³ moje1 gacie, moje pantofle szpitalne i sp¹sowia³:
£o¿ys', durak!... hukn¹³ na Chach³a. A ty paszol won...
Nigdym w ¿yciu nie wype³nia³ równie skwapliwie ¿adnego rozkazu. Lecia³em przez amfiladê sal
k zaj¹c zruszony przez psy goñcze. W czwartej sali wpad³em na swoj¹ pryczê i nakry³em siê z
Z rana by³em niespokojny, czy te¿ rudzielec nie dojdzie, kto w nocy pe³ni³ niedozwolone
praktyki lekarskie.
Istotnie, po niadaniu wezwano mnie do kancelarii. Na nic tak piêknie oddawany mocz
wysokoprocentowych nerkowców, na nic jakie proszki, od których bi³o serce, na nic miste
rny komplot, w który wpompn¹³em sporo rubli i dot¹d nie wiem, jak wysoko ich strumyczek
dop³yn¹³... Wszystko na nic... Rudy feldfebel wypisze na karcie ewidencyjnej zdrów", ufor
muje siê po obiedzie kolumna ozdrowieñców, zapiewaj³o przygwizdnie i pocznie:
Soldatuszki, biawy rebiatuszki, A gdie waszi ¿ony?
Jednak w ustronnym pokoiku czeka³ na mnie bez wiadków... Nasiekin. Przyszed³ odwiedziæ ch
orego ¿o³nierza swojej kompanii. Po zak¹tkach srogiego re¿imu wojskowego tu³a³y siê takie s
ymentalne tradycje, jak choæby i to wieczne próbowanie strawy ¿o³nierskiej.
Kiedy znienacka do naszego pu³ku zjecha³ z Wilna dowódca 4 Korpusu, do którego nale¿eli my
enera³ Nowosilcow. Wszed³ nieoficjalnym wej ciem od podwórca koszarowego i natkn¹³ siê na d
ierzy, nios¹cych na dr¹gu kocio³. Kaza³ zatrzymaæ, podaæ sobie ³y¿kê drewnian¹, któr¹ zza c
den z nios¹cych, i ³ykn¹³ gor¹cego p³ynu.
Czort... splun¹³ z obrzydzeniem to¿ przecie pomyje.
Tak jest : potwierdzili s³u¿bi cie wyprostowani ¿o³nierze, którzy wynosili odpadki do c
pu³kowego.
Ta tradycja by³a tak wkorzeniona, ¿e nawet niski order W³odzimierza IV stopnia mia³ w sw
oim statucie przewidziane, ¿e jego kawalerowie maj¹ prawo kontrolowaæ jako æ strawy we wsz
elkich przytu³kach i zak³adach rz¹dowych. Pod tym p³aszczykiem zapewniano mo¿no æ prze¿ywie
iê podupad³ym w³a cicielom orderu.
Za to wstêga b³êkitna Andreja Pierwozwannawo dawa³a prawo wchodzenia bez przeszkód do wsze
kich damskich ³a ni". Dawano j¹ jednak starym panom, którzy ju¿ z tego kot³a badaæ strawy n
byli w stanie.
Tak tedy Nasiekin przyszed³ spe³niæ obowi¹zek dba³ego dowódcy. Zdrêtwia³em i postanowi³em s
za kanon siedmiu dozwolonych ¿o³nierzowi odpowiedzi (niech tam cywil-brat ca³y interes
ubija).
Jak siê macie? pyta Nasiekin po przyjacielsku.
Rad starafsia, Wszebrdje...
Jak¿e z tym sercem?
Pokorno biagodaiiu, Wszebrdje..,
Mo¿na by panu pomóc... Chce pan zwolniæ siê z wojska?
Nikak niet, Wszebrdje... Nasiekin siê zniecierpliwi³:
Przecie¿ pan jest inteligentny cz³owiek, mo¿emy gadaæ po ludzku...
Tak toczno, Wszebrdje... Zniecierpliwiony Nasiekin szarpn¹³ w¹sa:
Nu, proszczajtie (do widzenia).
__ SzczastHwo ostawat'sia.
Z Fiedotowem siê upiek³o. Z samego rana sanitariusz, który dla mnie fa³szowa³ analizy, po³o
ieznacznie na stoliku felczera dwudziesto-piêciorublówkê z kartk¹: Boskiemu starszemu fel
czerowi Fiodorowi Fiodorowiczowi Fiedotowowi, ojcu ¿o³nierzy".
Odt¹d przechodz¹c ko³o mnie, wydawa³ w rud¹ brodê jakie bawole pomekniêcie. Znaczy³o to:
jednak, uwa¿aj!..."
Kiedy brat przyszed³ do szpitala i mówi³, ¿e wszystkie analizy wskazuj¹ na wielk¹ ilo æ bia
edotow zamrucza³ w wielk¹ rozwidlon¹ brod¹:
Nado do³o¿y .
Mog³o to oznaczaæ: Nale¿y zameldowaæ o tym", ale brat wola³ to zrozumieæ tekstualnie i do³
emdziesi¹t piêæ rubli. Nasiekin te¿ otrzyma³ swoje trzysta rubli.
I niebawem wyfruwa³em ze Sto Dziewiafnatcatawo Piechotnawo Ko³o-mienskawo Pó³ka z powrot
em, na Alma Mater Jagiellonensis.
Ale tylko z rocznym odroczeniem na leczenie nerek.
Nie zarzyna siê kury, maj¹cej i w nastêpnym roku znosiæ z³ote jaja.
Flirty z medycyn¹.
Kiedy zbli¿a³ siê termin mego odroczenia z wojska z powodu rzekomej choroby nerek, woj
na ju¿ trwa³a od kilku miesiêcy i mój ko³omienski pu³k zosta³ wybity w Prusach Wschodnich d
ogi. Komisja poborowa dla mieszkañców Warszawy urzêdowa³a, nie wiedzieæ dlaczego, w Miñsku
azowieckim. Ca³a Warszawa chcia³a wymigaæ siê od wojska i miejscowi lekarze w tym prowin
cjonalnym mie cie, powo³ani do zasiadania w komisji, wyawansowali na bogów dzier¿¹cych w rê
u los poborowych. Ju¿ w tym pierwszym roku by³o krucho i powo³ywano czerwone i niebies
kie karty, to znaczy osoby zwolnione od normalnej s³u¿by wojskowej w czasie pokojowy
m, poszerzano te¿ coraz bardziej liczbê roczników.
W tej sytuacji jedyn¹ pewn¹ rzecz¹ by³o mieæ bia³y bilet", ale na bia³y bilet nie wystarcz
krótkowzroczno æ, ani przytêpiony s³uch, ani platfus, ani zastarza³y bronchit, ani nie¿yt,
i plamki w p³ucach, ani piasek w nerce, ani nerwica serca, ani skrzypi¹ca w¹troba, ani
¿adna z sze ædziesiêciu trzech u³omno ci kwalifikuj¹cych jedynie do biletów niebieskiego l
erwonego, które ju¿ dawno maszerowa³y. Na bia³y bilet trzeba by³o byæ wysokoprocentowym sch
rzeñcem, ja za mia³em dwadzie cia dwa lata spêdzone ze strzelb¹ i na koniu.
Nie mog³em dopytaæ ¿adnej znajomo ci z lekarzem w Miñsku Mazowieckim, prze¿egna³em siê wiêc
w poci¹g i pojecha³em na wariata, dla pewno ci jeszcze w warszawskim mieszkaniu za³o¿ywsz
y opaskê na oko.
Przepchn¹³em siê, pojêkuj¹c, przez zbity t³um pod drewnianym parterowym domkiem. Oko, rzeko
o, mia³o byæ wybite w³a nie przed chwil¹, wiêc wpuszczono miê poza kolejk¹.
Powstrzyma³em lekarza siêgaj¹cego po opaskê i sam j¹ zdj¹³em:
" Byæ lekarzem to nic innego, jak byæ pocieszycielem.
__ Oko jest zdrowe, panie doktorze powiedzia³em za³o¿y³em
naskê, ¿eby pana nie naraziæ na gadanie, ¿e przyjmuje pan m³odych zdrowych ludzi. Jestem z
trzeciego roku prawa w Krakowie. Oto za wiadczenie o moim odroczeniu z powodu cho
roby nerek. Stan mój, niestety, nie poprawi³ siê. Poniewa¿ potrzebna bêdzie analiza bia³ka,
wiêc czy nie móg³bym jej zrobiæ przedtem i z rezultatem analizy stan¹æ na
komisji?
__ Owszem, je li pan do tego za³¹czy wiadectwo lekarza, który pana'
stale leczy.
Naturalnie.
__ Niezupe³nie. Bo komisja liczy siê tylko z trzema nazwiskami lekarskimi.
Tu doktor je wymieni³. Wyrazi³em zachwyt:
W³a nie leczê siê stale u doktora Jakowskiego ³ga³em jak z nut. Ju¿ idê. Ile siê nale
Synu powiedzia³ doktor przecie to nie wizyta. Wylecia³em jak na skrzyd³ach po t
m synu" leczyæ siê u doktora
Jakowskiego. Naumiany by³em, jak siê symuluje chorobê nerek w te i we wte.
Doktor Jakowski, któremu nie powiedzia³em, ¿e chodzi o zwolnienie, zbada³ mnie sumiennie
, co mrucza³, ¿e nie wydaje mu siê, aby mój stan by³ z³y, ale kaza³ sobie przynie æ analiz
Pojecha³em do starszego kolegi, ju¿ lekarza, doktora Kapu ciñskiego, praktykuj¹cego w szpi
talu Przemienienia na Pradze. Przyniós³ mi na dnie butelki mêtny mocz i powiada:
To jest mocz niemal od umieraj¹cego. Pamiêtaj dope³niæ do wierzchu, bo inaczej ka¿dy lek
rz pozna symulacjê.
Wod¹?
G³upi . Wod¹ to i ja bym dope³ni³.
Kiedym nie w natchnieniu.
Ja te¿. A szwendaæ siê z tym po szpitalu nie mogê, bo podpadnie. Leæ do kogo na miasto,
ylko pamiêtaj, ¿e laboratorium przyjmuje ana-, lizy tylko do jedenastej.
Wzi¹³em sa³atê" i cz³apa³em po kolegach, ¿adnego ju¿ w domu nie by³o. By³o ju¿ ko³o pó³ do
z³apa³em jednego.
Krwi bym dla ciebie utoczy³ powiada ale nie uryny. Serce nie s³uga, ale i inne orga
ny te¿.
S³uchaj powiadam w rozpaczy siostra twoja jest w domu. Popro .
By³a to akurat ta dobrze wychowana panienka, która uwa¿a³a za shoc-
king przywitaæ siê ze mn¹ w £azienkach, gdzie spacerowa³a pod ochron¹ guwernantki. Przed pó
em wysz³a za m¹¿. Kolega zawaha³ siê, zni¿y³ g³os do szeptu:
Ona jest w ci¹¿y. Co bêdzie, jak poznaj¹, ¿e jeste w ci¹¿y?
Nie wiedzia³em, co bêdzie, ale na zegarku by³a za dwadzie cia piêæ minut jedenasta.
A domownicy? Ratuj!...
Podrapa³ siê w g³owê i znik³, a po chwili wróci³ z nape³nion¹ flaszk¹.
Potem zdo³a³em stwierdziæ, ¿e w tym mieszkaniu by³a jeszcze babka, pies i kot. I dot¹d nie
iem, za kogo siê mam modliæ.
Doktor Jakowski, otrzymawszy analizê, zasêpi³ siê. Nie ma co, jak tylko wojna siê skoñczy,
y le mnie do Heluanu. Naturalnie o wojsku mowy nie ma, oto za wiadczenie.
Dot¹d nie wiem, czy da³ siê nabraæ, czy te¿ podj¹³ narzucon¹ rolê.
Przyszed³ 1915 rok, Niemcy zajêli Warszawê, do Krakowa na studia nie mog³em wracaæ, uzyska
ny bia³y bilet" (inwalidzki) broni³ od wojska, nie bardzo wiedzia³em, co mam robiæ. Podj¹³
pracê dla wygnañców, których wojna wyrzuci³a z Polski. Pierwsze kroki by³y niefortunne. Urz
i³em schronisko i przyby³y je zwiedziæ dobroczynne patronki. Nieco siê zdumia³y, kiedy nad
zlewem w kuchni ujrza³y napis:
Je li tu urz¹dzisz pranie, To otrzymasz têgie lanie.
Ale kiedy wkroczy³y do dormitorium, w którym dooko³a pod sufitem bieg³a zbo¿na sentencja:
Piln¹ prac¹ spraw to, bracie, By mia³ wiêcej dzieci w chacie.
damy orzek³y, ¿e katolickie populacyjne idee szerzê w zbyt ekstrawagancki sposób i wylan
o mnie na zbity ³eb z Towarzystwa Pomocy ‾o³nierzowi Polskiemu (TePe‾ePe).
Pocz¹³em pracowaæ w Polskim Centralnym Komitecie Obywatelskim, instytucji o pe³nomocnict
wach rz¹dowych, której prezesem by³ pó niejszy premier, W³adys³aw Grabski. Transporty polsk
popchano a¿ na Syberiê. By³o jasne, ¿e to niepowrót na d³ugie lata, bo trudno bêdzie siê pr
eraæ do Polski po wojnie przez demobilizacyjny chaos (przyszed³, w istocie, wiêkszy, b
o rewolucyjny). Gdy wiêc jedna czê æ pracowników
centralnego komitetu polskiego zawiera³a z obszarnikami Ukrainy i Bia³orusi kontrakt
y na osadzenie u nich na robotach rolnych reewakuowanego pod front polskiego ¿ywio³u
, inna czê æ mia³a go wydzieraæ z dalekich obie¿y-
Na tê drogê ubrano nas w mundury wojskowe z rangami odpowiednimi, tylko ¿e na szlifach
(pagonach) z³ota lama by³a nie g³adka, jak u oficerów, tylko w plecionkê, jak u urzêdników
jskowych. Taki mundur przys³ugiwa³ wszystkim organizacjom spo³ecznym, wspó³dzia³aj¹cym z ar
zwykle powo³ywanym przez samorz¹dy, tak zwane ziemstwa". Do tych organizacji wpychali
siê wszyscy dekownicy, wszystkie mamine synki, zadaj¹c szyku d³ugimi kawaleryjskimi p³a
szczami, szablami, ostrogami iure caduco itd.
Poniewa¿ w czasie wojny wyszed³ dekret zezwalaj¹cy na noszenie pami¹tkowej broni, wiêc i j
a przypasa³em szablisko, które znalaz³em u nas w domu, z wygrawerowanym na klindze nap
isem w starej francuszczy nie:
A Dieu mon ame, Ma vie au roy, Mon coeur aux dames, UhonneiiT pour moy'
I po co panu taka szabla? spyta³ miê kawalerzysta jad¹cy na urlop z frontu. Front
nie cierpia³ ziemgusarow.
Pomy la³em, ¿e ma racjê, trzeba by³o sobie dodaæ powagi z innej strony inaczej nie móg³by
edzieraæ przez te zwa³y zatorów ludzkich, kolejki kwaterunkowe itd.
Przepisy rosyjskie kaza³y nosiæ odznaki bojowe na lewej stronie munduru, a naukowe n
a prawej. Skoro ju¿ wówczas mia³em ukoñczon¹ Szko³ê Nauk Politycznych, to dlaczego mia³em b
kodowany tylko dlatego, ¿e zagraniczne wy¿sze zak³ady naukowe takich oznak nie mia³y? Ob
stalowa³em medalion du¿y owalny na wzór Akademii Medycznej. Poleci³em grawerowi wyrysowaæ
sztucznie splecione trzy litery ADL. Litery te by³y z³ote na czerwonej emalii, a ca³y
medalion obrze¿a³ otok z bia³ej emalii. By³o to wiêc i patriotycznie po polsku, i naukowo,
i imponuj¹co.
Co znaczy ADL? pytali koledzy.
Aby do lata" wyja ni³em bo przecie¿ do lata mo¿e siê wojna skoñ
A jak w³adzom bêdziesz wyja nia³?
Czytaj, co na bia³ym rancie wygrawerowa³em.
Na bia³ym otoku drobne z³ote literki g³osi³y: Academie des Lettres.
A gdzie jest ta akademia?
Po wojnie mo¿e j¹ za³o¿¹.
Zdarzy³o siê, ¿e jecha³em kurierem z Moskwy do Kijowa. Kurier by³ dla uprzywilejowanych, w
iêc oficera z frontu w nim nie u wiadczy³. Mia³em sypialny przedzia³. Zobaczy³em, jak do te
o¿ wagonu wchodzi oficer w czerkiesce, gibki jak trzcina, po³udniowiec, zapewne jaki
ksi¹¿ê kaukaski, i dwie damy sprawiaj¹ce wra¿enie szansonistek najwy¿szej klasy. Przeci¹gn¹
h francuskich perfum, spoczê³y na mnie spojrzenia brunetki i blondynki i Kaukazczyk
zamkn¹³ za nimi drzwi przedzia³u.
Ale damy widaæ nudzi³y siê i mia³y oczka bystre.
Kiedy ju¿ poci¹g by³ w biegu, do mego przedzia³u zapuka³ ich opiekun.
Panie doktorze (widaæ zauwa¿y³ mój znak), jedna z pañ zachorowa³a.
Pospieszy³em chêtnie. Przede wszystkim kazali my Kaukazczykowi zamkn¹æ drzwi z tamtej stro
ny, po czym pocz¹³em konsultacjê. Okaza³o siê, ¿e le¿¹ca na dolnym ³ó¿ku blondynka ma skurc
wiêc masowaæ nogê. Wówczas le¿¹ca na górnym ³ó¿ku brunetka poczu³a sensacje nerwowe. Wymien
informacje ona, ¿e jest bardzo nerwowa, ja ¿e specjalizujê siê w chorobach nerwowych. Z
ada³em j¹ ku obopólnemu zadowoleniu, obie o wiadczy³y, ¿e chcia³yby siê poleczyæ dok³adniej
adres w Kijowie.
Ale do drzwi ju¿ bombardowa³ zazdrosny dzikolud i musia³em konsultacjê skróciæ.
Rano, gdy zbli¿ali my siê do Kijowa, zapukano ponownie. W progu przedzia³u sta³, b³yskaj¹
ilczymi k³ami, w³a ciciel piêknych s¹siadek
poinformowa³, ¿e skurcze siê ponowi³y. Pospieszy³em chêtnie z pomoc¹, aczkolwiek spojrzenia
arnych jego oczu nie bardzo mi siê podoba³y. Wprowadzi³ mnie do przedzia³u i znik³ bez wzy
wania. Nachyli³em siê nad blondynk¹, zamierzaj¹c poszerzyæ wczorajsze zabiegi, kiedy nagle
pos³ysza³em za sob¹ tubalny g³os:
__ A wy czto nachoditie, kolega?
Za mn¹ sta³ lekarz w mundurze pu³kownika, którego wezwa³ dzikolud.
__ Proszê, niech pan pu³kownik zbada usun¹³em siê grzecznie, a kiedy
pochyli³ siê nad chor¹, popêdzi³em do ustêpu o trzy wagony dalej i przesiedzia³em w nim po
atersku, mimo rozszala³ych szturmów a¿ do Kijowa.
Muszê powiedzieæ, ¿e zawsze mia³em powo³anie do stanu lekarskiego i spor¹ liczbê wyzdrowieñ
woim koncie.
Najczê ciej leczy³em sugesti¹, metod¹ doktora Cue, mo¿na powiedzieæ. Mia³em dobre wyniki zw
za pomoc¹ wró¿enia z rêki kobietom do czterdziestki. Zwykle stawia³em diagnozê:
M¹¿ nie mo¿e zrozumieæ takiej kobiety jak pani. Okazywa³o siê, ¿e ja, na odwrót, bardzo
j¹ rozumia³em. Maj¹c dobre rezultaty, zawsze broni³em sugestii w leczeniu. Pewien wziêty b
ardzo w ród Polaków lekarz w Ameryce powiedzia³:
Zobaczymy, jak z elektryczno ci¹.
Kaza³ mi po³o¿yæ rêkê na p³ytce zapali³y siê cztery lampki mikroskopijne jak g³ówki szpil
Powinny siê zapaliæ wszystkie sze æ. O, teraz ja dotykam pana rêki. Widz
pan, zapala siê pi¹ta. Znaczy to, ¿e moja elektryczno æ silniejsza.
Wiêcej ju¿ u niego siê nie pokaza³em.
Niech mi pan nie mówi nazwiska tego doktora wo³a³ nastêpny lekarz wstyd mi pomy leæ,
szarlatani s¹ miêdzy nami.
Dlaczego szarlatani? Blagi pacjent potrzebuje nie mniej ni¿ lekarstwa.
Nad jeziorem Miadzio³ leczy³ znachor-Tatar. Po¿ali³em mu siê na zmy lon¹ chorobê. Napisa³ t
i strofek pismem arabskim, przypuszczam, ¿e wersety z Koranu. Kaza³ co dzieñ jeden tak
i pasek spo¿ywaæ.
Kiedy wróci³em do Wilna, dopiero sobie przypomnia³em, ¿e pewna bardzo chora, bardzo wynêdz
nia³a kobieta b³aga³a miê o lekarstwo od tego znachora. By³a w takiej rozpaczy, kiedy jej
nic nie przywioz³em, ze przyrzek³em jej byæ u znachora w nastêpnym obje dzie. Ale nie z³o¿y
Wróciwszy, zobaczy³em z okna, jak przechodzi ulic¹. Prêdko nala³em
do butelki wody, dosypa³em soli i wrêczy³em jej z bardzo skomplikowanymi wyja nieniami c
o do sposobu za¿ywania. Przesta³em siê wstydziæ mego oszustwa, kiedy po kilku miesi¹cach s
potka³em na ulicy rze k¹, odm³odzon¹ kobietê. Na pewno na S¹dzie Ostatecznym jej gor¹ce pod
nia zostan¹ rzucone na szalê przewa¿aj¹c¹ moje nieprawo ci.
Czasem te¿ ucieka³em siê do hydroterapii.
Z sze ciotygodniowego kursu harcerskiego w Skolem (hm... hm... w 1912 roku) wróci³em n
a kresy z ksi¹¿eczk¹ Pomoc w pierwszej potrzebie". ' By³ to cenny wk³ad w lecznictwo pañ d
dziczek, które z ca³¹ poczciwo ci¹ aplikowa³y rycynê na ostry atak lepej kiszki. Wkrótce z
swoich talentów lekarskich na ca³¹ okolicê.
W s¹siedztwie gospodarowa³a m³oda wdówka. Za ¿ycia gania³a swego Ksawcia jak bur¹ sobakê, a
mierci nieoczekiwanie rozwinê³a kult jego pamiêci. Mianowicie wyspecjalizowa³a siê w mdle
iach z ostrego wdowieñskiego ¿alu na wszelkich zebraniach towarzyskich. Tradycyjne t
o schorzenia, o których ju¿ Kochanowski pisa³:
Wolne syropy i pigu³ki ckliwe, I z sublimatem fluksy zara liwe, £a nie codzienne i kad
zenia ró¿ne Bez skutku pró¿ne.
S¹siedzi pochrz¹kiwali z pow¹tpiewaniem: ,,‾e te¿ pani Ksawerowa, jak nie ma go ci, nigdy n
e zemdleje". Ale s¹siadki siê rozczula³y.
Na imieninach w pewnym s¹siedztwie pani Ksawerowa id¹c przez salon nagle upad³a, i to
bardzo sztucznie nie w przód, a na wznak. Zesztyw-nia³¹ wyniesiono do damskich pokojów,
sk¹d d³ugi czas dochodzi³o trwo¿liwie kokoszenie siê. Nic, widaæ, nie pomaga³o, bo posz³o o
o³anie:
Wo³aæ Mela.
Skoczy³em do kieszeni palta, gdzie by³a moja pierwsza pomoc", stan¹³em pod drzwiami komna
ty, gdzie le¿a³a zemdlona.
Zaraz, zaraz!... uspokaja³em przez drzwi, szukaj¹c w spisie Omdlenia
".
Na odpowiedniej stronie by³o wyliczone sze æ sposobów od w¹chania amoniaku, a¿ do coraz s
eczniejszych. Dyktowa³em kolejne piêæ, ale nie pomaga³o nic. Pop³och wzrasta³. Nie bacz¹c n
ic, wpuszczono mnie do pokoju, gdzie na ³ó¿ku le¿a³a obna¿ona do imentu na skutek zabiegów
towanych w pierwszych piêciu punktach.
Z resztk¹ nadziei kierowa³em akcj¹ ratownicz¹ wed³ug szóstego punktu:
__ Proszê przynie æ ze dworu miskê ze niegiem i z lodem dyktowa³em jednej dziopie.
__ Proszê skrêciæ z rêcznika z surowego p³ótna jak najtê¿sz¹ pytê
dyktowa³em drugiej.
Kiedy wszystko by³o gotowe, wymoczy³em dobrze pytê i kaza³em obróciæ pi¹c¹ królewnê na brz
__ Teraz unios³em pytê z min¹ arcykap³ana maj¹cego poder¿n¹æ
gardziel niewinnemu ko lêciu bêdziemy mocno ch³ostaæ po ladki (termin naukowy, wyczytany
unkcie szóstym).
Jedwabne rzêsy pani Ksawciowej drgnê³y, z karminowych usteczek wionê³o:
Ach, ju¿ mi lepiej...
Wypadek ten ostatecznie ugruntowa³ moj¹ famê. S¹siadki ubóstwia³y moj¹ wnikliwo æ, absolut
zi³y przerzuciæ siê na medycynê. . Tym razem i u s¹siadów zyska³em uznanie. Stoliki, przy
ych grali w winta, nie posiada³y siê z uciechy. Bardzo im ta kuracja przypad³a
do serca:
Melas, ale¿ tobie trzeba wci¹¿ dogl¹daæ ta chora... cha... cha... cha... A to, jak widzi
poczni mdleæ i znowu... cha... cha... cha...
Trzeba starszych s³uchaæ. Zosta³em czym w rodzaju domowego lekarza pani Ksawciowej. Prz
ez empiriê doszed³em do siódmego punktu leczenia tego rodzaju schorzeñ. Pani Ksawciowa p
rzesta³a mdleæ.
Jest to karygodne, ¿e rezultatów nie og³osi³em w prasie lekarskiej. Ale sprawiedliwo ci st
a³o siê zado æ, skoro po powrocie do kraju zosta³em zaproszony do zasiadania w jury na pam
iêtniki lekarzy. Niepewnym g³osem na posiedzeniu zawi¹zuj¹cym zapyta³em, czy inni cz³onkowi
jury te¿ nie maj¹ dyplomów lekarskich. Okaza³o siê, ¿e tylko ja doktor honoris causa.
Jak to jednak cz³owiek jest czasem na wozie, czasem pod wozem: czasem sam leczy, a
czasem samemu lekarze w ko æ daj¹.
Kiedy w czasie tamtej wojny ilo æ têgich i zdrowych jak byki inwalidów zaopatrzonych w bi
a³e bilety" rozmno¿y³a siê jak gwiazdy na niebie, wyszed³ ukaz: przebadaæ ich wszystkich je
zcze raz. Je li nie mia³ rêki zobaczyæ, czy mu nie odros³a, je li by³ garbaty sprawdziæ
kark nie wyg³adzia³.
W armiê bia³obiletowców" jakby kij wetkn¹³. Spotka³em jednego takiego ziemgusaia w skromny
undurze junkra (podchor¹¿ego). Mia³ pecha:
Lekarz Polak w Berdyczowie obiecywa³ mnie zwolniæ i nie dopilnowa³. Wstydzi siê tego, o
bieca³, ¿e za to zwolni kogo innego, którego skierujê.
Berdyczów? Brzmia³o to niepokoj¹co. Mówi³o siê: pisz na Berdyczów" w znaczeniu, ¿e to trud
y, a ten tu mi mówi: jed na Berdyczów".
Berdyczowski doktor zatroska³ siê:
Przewodnicz¹cy komisji stupajka, pu³kownik roz¿arty na bia³e bilety". Nie
wierzy nam, nie bez s³uszno ci, za grosz. Na szczê cie leczy siê u mnie.
Dam mu wzmo¿on¹ dawkê Iaxative, a pan niech czeka ju¿ rozebrany pod drzwiami, a¿ go zeprze
.
Kiedy te¿ na drugi dzieñ wrzasnêli na mnie, skoczy³em przed komisjê jak ³ania, nagusieñki.
No có¿ mrukn¹³ wtajemniczony lekarz nerki, nale¿a³oby badaæ szpitalnie, ale ³ó¿ek b
powinny byæ dla naszych rannych bohaterów.
Inni kiwnêli g³owami, wyskoczy³em za drzwi. Ledwo naci¹gn¹³em bieliznê, kiedy pos³ysza³em r
bas:
Co? Znowu jeszcze jednego zwolnili cie!... Skaranie boskie! Srn¹æ spokojnie nie mo¿n
a. Wo³aæ tego bia³obiletczyka.
Wówczas chwyci³em ubranie i buty w narêcze i run¹³em w dó³ po schodach.
Na dworzec! wrzasn¹³em do zdumionego doro¿karza. Ubra³em siê w doro¿ce.
Ostra to dama, ta medycyna. Zw³aszcza je li z ni¹ flirtowaæ pod przymusem. Ale ten przym
usowy flirt pozna³em dopiero w pó³ wieku potem.
Gazeciarskie psoty i poty.
Instynkt dziennikarski sprowadza siê do tego, co ma kolor i ¿ycie.
Burton Rascoe.
Chêtniej my lê o sobie jako o dziennikarzu ni¿ jako o autorze.
G. K. Chesterton.
Pogaduszki prasowe.
Pêdziæ go wdn! grzmia³o co z wielkiego pokoju na ty³ach redakcji Kuriera Porannego", Ma
a³kowska 148.
By³ rok 1922. Koñczy³em moje prawo, zaczête przed wojn¹, mia³em ¿onê i dwie córki, trzeba b
arabiaæ, Witold Gie³¿yñski zasygnalizowa³, ¿e ,,Kurier Poranny" poszukuje wspó³pracownika,
en sposób znalaz³em siê w poczekalni pisma razem z jakim sympatycznie wygl¹daj¹cym m³odym
iekiem.
Z wielkiego pokoju wysz³a sekretarka, pani Wasilewska, i grzecznie o wiadczy³a m³odemu c
z³owiekowi, ¿e... niestety... ju¿ obsadzone.
Chcia³em siê wynie æ równie¿, ale mrugnê³a i po chwili zosta³em wpuszczony do grzmi¹cego pr
Ujrza³em siedz¹cego na ³o¿u, owiniêtego ko³drami olbrzyma z guzowatym ³bem. By³ to naczelny
icysta Kuriera Porannego", Kazimierz Ehrenberg*. To on grzmia³ teraz:
To bezczelno æ legitymowa³ siê dyplomem Szko³y Dziennikarskiej!..,
Ta-a-a-ki f-f-acet ttto juu¿ zgu-zgu-zgu-biony dla dzie-dzie-dzienni-karstwa przy w
iadcza³ inny, którego pozna³em jako Witolda Noskow-skiego.
Nawiasem mówi¹c mo¿e i mieli nieco racji? W wiele lat potem, kiedy by³em zapraszany na w
yk³ady w Szkole Dziennikarskiej swoich elewów spotyka³em nastêpnie na ró¿nych placówkach,
ani jednego w dziennikarstwie.
Có¿ robiæ, có¿ robiæ zaciera³ krótkie pulchne r¹czki, lataj¹c po gabinecie, w³a cici
nnego", Ludwik Fryze kaniku³a, urlopy, trzeba kogo ...
Syn Gustawa, syna Aleksandra I i p. Dzier¿anowskiej, wychowywanego przez W.
Ks. Konstantego Gustaw Ehrenberg byl autorem pie ni ,,O cze æ wam, panowie!"...
Wobec tego spojrzeli z obrzydzeniem na mnie i, znu¿eni wrzaskiem skapitulowali. Zo
sta³em zaanga¿owany za jak¹ miern¹ bardzo kwotê ,,do wszystkiego".
Wypi¹³em pier , broni¹c, resztek godno ci:
Z wyj¹tkiem wierszowego, je li bêdê co pisa³. Spojrzeli ubawieni:
Z wyj¹tkiem wierszowego zgodzi³ siê ³atwo Fryze. Pomy la³em sobie: Trzy lata na
bêdziesz gania³ do sklepiku
po szynkê dla Ehrenberga", ale wyszed³em z dumnie podniesion¹ g³ow¹.
Nazajutrz stan¹³em do pracy. I zaraz nazajutrz... kazano mi i æ na dó³ i... ³amaæ numer Pr
ieczornego" (bratni organ Kuriera Porannego" ukazuj¹cy siê po po³udniu).
By³o to, jakby ch³opakowi na posy³ki, który zaanga¿owa³ siê do huty, kazano wypu ciæ zawart
go pieca albo wo nemu teatralnemu zagraæ Hamleta.
Mê¿nie polaz³em w dó³ do zecerni po w¹skich schodkach. Mignê³o mi przez my l, ¿e przecie na
wykle siê wchodzi, tymczasem ja schodzê.
Na szczê cie mia³em tak¹ siak¹ praktykê w ³amaniu pism m³odzie¿owych oraz w wojsku. W Korpu
owbora wydawa³em konspiracyjne wobec w³adz korpusowych pismo Sumienie". Pismo, którego ³a
my sam wype³nia³em od pierwszej do ostatniej stronicy, dla konspiracji drukowa³o siê na
du¿ej peda³ówce ustawionej w jednym z wagonów poci¹gu pancernego; za³oga by³a zakonspirowan
mia³em sk³adacza, który nie mia³ pojêcia o ³amaniu.
Tu za mnie czeka³ na dole ze sznurkiem do mierzenia w d³oni me-trampa¿-delicja. Tu¿ obok
ju¿ le¿a³y sk³ady w kolejno ci dzia³ów. Trzeba by³o tylko czasem kilka wierszy wyrzuciæ lub
To mi siê bardzo podoba³o. ¦ ¦
Skoñczyæ ³amanie nale¿a³o o drugiej. Piêæ minut przed drug¹ ukaza³em siê na górze, gdzie na
ni wspó³pracownicy zlecieli siê ogl¹daæ frajera. Ale miny im zmierzch³y, bo ju¿ widzieli wy
e kolumny szczotkowe. Ehrenberg powiedzia³:
Panie kolego, rzymska pi¹tka.
Iz plu-plu-plusem doda³ Witold Noskowski.
Tylko Fryze przyszed³ z dramatyczn¹ min¹, o ile mo¿na mówiæ o dramatycznym wyrazie pulchneg
i dobrodusznego oblicza.
Panie, pan mi zjad³ ca³¹ puentê...
Pan Ludwik odziedziczy³ pismo za³o¿one przez ojca. Stary Fryze zerwa³ z dostojnym dziewiêt
nastowiecznym sposobem redagowania i nieraz go mo¿na by³o widzieæ, jak, uczepiony becz
kowozu, gna³ do po¿aru.
Synowi jego z tego wszystkiego zosta³y... sprawozdania z wy cigów. O ile wiem, nic inn
ego nigdy nie napisa³. No i w³a nie tu uci¹³em mu
puentê-__ p.p-panie Mmmelchiorze, niech pan sobie zapamiêta pociesza³
Noskowski ile razy pan skróci co autorowi, tyle razy pan dowie siê, ¿e w³a nie pan wyrzuc
najcenniejsz¹ puentê.
Z wolna dziewczyna do wszystkiego" wyawansowa³a, istotnie, na zapchajdziurê. Wed³ug teo
rii Fryzego nie mo¿na by³o oddzieliæ funkcji adiustuj¹cego materia³ prasowy od funkcji ³ama
za. Dlatego te¿, przeszed³szy na stanowisko sekretarza Kuriera Porannego", musia³em prz
ychodziæ na godzinê osiemnast¹, bo wówczas poczyna³o siê adiustowanie. Nie by³a to tak pros
sprawa. Zw³aszcza Kwiatkowski, reporter kryminalny, pisa³ takim jêzykiem, ¿e poprawia³em c
zerwonym o³ówkiem, poprawia³em zielonym, repoprawia³em" piórem, wreszcie, wpó³ z p³aczem,
to wszystko na ziemiê i pisa³em od nowa.
Tkwiæ za musia³em do szóstej rano, bo wówczas koñczy³o siê ³amanie. W obrêbie tych dwunast
mia³em dosyæ czasu, aby pisaæ wstêpniak do Przegl¹du Wieczornego". Artyku³ ka¿dy musia³ wy
n¹ szpaltê, pierwsz¹ na drugiej stronie, od góry do do³u. To te¿ by³a dobra szko³a zwiêz³eg
.
Ehrenberg, przechodz¹c kiedy przez redakcjê, pos³ysza³, ¿e biedzê siê nad brakiem tematu.
mi temat jak psu ko æ i odt¹d nieraz po¿ywa³em z pañskiego sto³u.
Gdzie siê jednak ,odku³em na sk¹pstwie Fryzego i marnych poborach, to by³y tak zwane mich
a³ki", to znaczy sensacyjne szczególiki na ostatniej stronie. Fryze na odczepne wyzn
aczy³ mi premiê 2 grosze za wiersz (potem w Kurierze Porannym" bra³em 30 groszy za wier
sz, a¿ doszed³em do wiatowego rekordu 2500 z³otych za wyraz to znaczy 5000 z³otych za
gan Cukier krzepi").
Micha³ki", jak Kura zabi³a dziecko", Cielê z dwoma g³owami", Szympans zakochany w Murzy
Testament s³onia" itd., wycina³em ca³ymi stosami z polskiej prasy w Ameryce. Fryze mni
e nieraz interpelowa³, sk¹d bierze mi siê taki ohydny jêzyk, którego nie mam we wstêpniakac
. Jêzyk ,ko³czeje na my l o 2 groszach" informowa³em uczciwie. Kiedy micha³ki" dosz³y d
o ci czterokrotnej moich poborów, ród³a natchnienia zdekonspirowa³y siê.
Mieszkaj¹c w Nowym Jorku otrzyma³em list od G³ogowskiego, redaktora Zwi¹zkowca", w którym
nie zapytywa³, ile bym bra³ za sta³y felieton, sugeruj¹c 5 dolarów.
Odpowiedzia³em listem pe³nym godno ci: Pisaæ za 5 dolarów od felietonu nie pozwalaj¹ mi pr
onania; za 10 dolarów bêdê pisa³, ale bez
przekonania; za 15 dolarów bêdê pisywa³ z przekonaniem; a za 20 dolarów mogê pisywaæ bez pr
onañ".
Wszystko robi³em... a¿ do przyjmowania telefonów w³¹cznie. Noskowski, cz³owiek wielkiej kul
ury, wietny znawca muzyki, dziennikarz ze starej szko³y krakowskiej, nie móg³ opanowaæ j¹k
nia siê. Umówili my siê, ¿e telefonuj¹c z Genewy sprawozdania z Ligi Narodów, bêdzie je pi
wówczas siê nie j¹ka³.
Wobec czego istotnie muzykalnym g³osem wy piewywa³ mi naj cudniejsze arie operowe z li
brettem: Na dzisiejszym porz¹dku dziennym znalaz³a siê sprawa itd."
Pan Witold by³ zabawnie wybuchowy; w cieka³ siê, kupuj¹c buty, ¿e mu nad g³ow¹ ryczy g³o ni
Niech pan sobie wyobrazi, mówiê: Jak mo¿ecie znosiæ te wrzaski?" A ten szewc mówi
To tylko z pocz¹tku trudno, potem mo¿na siê przyzwyczaiæ".
Kiedy Zwi¹zek Filmowców przes³a³ zaproszenie na film prywatny" z typu cinema-cochon. Jad¹
a ten seans, spotka³em w tramwaju Nos-kowskiego.
Jadê do kina, nie zaszed³by pan?
Ja... jadê ddo Se-e-ejmu mówi z godno ci¹. (Ten m³okos proponuje mu wycieczkê do kina,
h to zostawi dziewczynkom.)
Ale to cinema-cochon podmrugn¹³em. Ju¿ tu wysiadamy. Pan Witold wyskoczy³, nim tramw
siê zatrzyma³. Biegn¹c, t³umaczy³
mi zasapany:
Pod wie¿¹; Eiffla zaproponowa³ mi jaki ³obuz cinóma-cochon. A kiedy zebra³o siê nas ze
osób, wlecia³ drugi ³obuz, krzycz¹c: Police!" Wieli my na ³eb na szyjê, ale ja t
y lê, ¿e pewno nie by³o ani ¿adnego filmu, ani ¿adnej policji.
Potem Noskowski przeniós³ siê do endeckiego Kuriera Poznañskiego".
Usi³owa³ siê tam utrzymaæ dziennik sensacyjny, ale gdzie za ... Poza tym jego redaktor, Ta
dzio Swiêcicki, zwany Szpicbródk¹", by³ leñ, co tu gadaæ. I nieraz musia³ heroicznie wydob
z gaf zawinionych lenistwem. Kiedy przyj¹³ na odcinek nie dokoñczon¹ powie æ pewnej grafom
i. Babina, dorwawszy siê do druku, nie zamierza³a powie ci koñczyæ, wydawcy wyli z w ciek³o
a¿ zoprymowany Szpicbródk¹ kaza³, ¿eby w ci¹gu trzech odcinków wszyscy poumierali, po¿enili
orodzili siê, jednym s³owem pokoñczyli nawi¹zane w¹tki.
Innym razem nie wysup³a³ siê tak ³atwo. Znalaz³szy na biurku jednego ze wspó³pracowników wy
z genera³em Raszewskim, by³ym oficerem pruskim, dowodz¹cym armi¹ wielkopolsk¹, ucieszy³ siê
to go zwolni
pisania wstêpniaka, machn¹³ na rêkopisie borgis na interliniê" i poszed³ na wódkê.
Nazajutrz autor wywiadu zajrza³ w gazetê i zatoczy³ siê z wra¿enia. Na pierwszej kolumnie
mie ci³ siê licznie wydrukowany wywiad, po-pstrzony nawiasami genera³ prosi, ¿eby o tym n
pisaæ".
Trzecim dziennikiem w Poznaniu by³ katolicki i ziemiañski Dziennik Poznañski", który zwróc
siê do mnie o felietony. Czym by tu pocz¹æ zastanawia³em siê, jad¹c tramwajem. Nagle zori
owa³em siê, ¿e przede mn¹ siedzi z brod¹, z wielkim krzy¿em na piersi, w pasie z mory... ta
on¿e ch³opisko starszawy, nieco orangutanowaty, ale pewien swych wdziêków" (patrz Syzyfo
e matury" str. 26), który w ataku furii wpar³ miê w morze po nieudanej eskapadzie roma
ntycznej.
Ho... ho!... spu ci³em skromnie oczy. B¹kali my to i owo, ale obaj wiedzieli my, ¿e my limy
tamtym.
Nie, nie mo¿na by³o tego pomin¹æ. wi¹tobliwy wiêc kolega, doczekawszy swego przystanku, po
a³ i czekaj¹c, a¿ tramwaj stanie, pocz¹³:
__ Wiesz, kiedy pomy lê o tych naszych wspólnych breweriach...
Sapn¹³em niezdecydowanie. Mog³o to znaczyæ: Hañba im!...", ale te¿ mog³o znaczyæ: Dobre
y!..."
Kolega jednak wybra³ drogê po redni¹, filozoficzn¹. Przeciskaj¹c siê do wyj cia, powiedzia³
A jednak my lê, ¿e kap³an, który obcuje z duszami ludzkimi, musi znaæ ró¿ne strony ¿ycia
Poderwa³o miê i przecisn¹³em siê do wyj cia. By³ ju¿ na trotuarze, tramwaj rusza³:
Proszê ksiêdza krzycza³em proszê ksiêdza!... Odwróci³ siê ku mnie.
Meldujê, ¿e ró¿ne style grzesznego ¿ycia siê zmieniaj¹, studiowaæ trzeba ca³e ¿ycie.
Redaktor Dziennika Poznañskiego" pu ci³ felieton i zrobi³a siê burza. Musia³ wci¹gaæ ¿akie
rzepraszaæ biskupa Hlonda, a do mnie wystosowa³ episto³ê per precz z moich oczu!".
Nie mam szczê cia z duchownymi sprawami. Z Panem Bogiem nie woiujê, ale s³ugom jego podp
adam raz po raz. W Hubalczykach" zamie ci³em ustêp, w którym zapalczywy ksi¹dz Ptaszyñski,
têpuj¹c do oddzia³u, sk³ada przysiêgê, ¿e po wyzwoleniu Polski da publicznie na rynku swemu
skupowi w go³¹ d... dwadzie cia piêæ za list pasterski, id¹cy Niemcom na rêkê.
Trzeba, ¿e Hubalczyków" wyda³o wydawnictwo katolickie. Jego redaktorka, wyszukuj¹c pche³
i, które mog¹ zadra¿niæ cenzurê, zachowa³a
siê jak ów cz³owiek z bajki Kry³owa, który rozpatruj¹c bukaszki, s³ona to i nie primieti³
siê, ¿e ów biskup i obecnie urzêduje. Gwa³t zrobi³ siê nieopisany. Wycofaæ!... Ale co wycof
dy w tydzieñ ksi¹¿ki nie by³o.
,,Kurier Poranny", który w czasach, kiedy stary Fryze je¿d¿¹c do po¿arów zabiera³ Kurierow
szawskiemu" czytelników, napotka³ z kolei pogromcê w postaci m³odego i kinetycznego Czerw
oniaka", który z kolei wyrywa³ p³atami z Kuriera Porannego" ¿ywe miêso. Biada, kiedy mu co
tanê³o na drodze, jak na przyk³ad Angerman, naczelnik prasowy z Prezydium Rady Ministrów
. Dzieñ w dzieñ by³o co
o Angermanie, ca³a Warszawa wiedzia³a ju¿ o Angermanie, a¿ wreszcie którego dnia zaczerni
najgrubszym konkordansem przez kilka szpalt:
Angerman porwa³ cztery nieletnie dziewczêta.
Pod tym za bieg³o doniesienie ze Sztokholmu, ¿e w wezbranej rzece Angerman utonê³y cztery
dziewczynki.
Spotkawszy pana Angermana w Detroit, rozpamiêtywali my te dokucz-liwo ci w ¿ywocie urzêdni
ka poczciwego.
Opu ciwszy Kurier Poranny", drukowa³em w nim co niedziela ca³o-stronicowe felietony.
Bardzo ciê¿ko by³o z wydobywaniem honorariów. Dyrektor wydawnictwa Or³owski twierdzi³, ¿e p
ek musi byæ, wyp³aca wiêc honoraria w ka¿dy pi¹tek o dwunastej godzinie. Okaza³o siê jednak
nie wyp³aca ani minutê wcze niej, ani minutê pó niej. Co tak jak ten znachor, który kaza³
ynom za¿ywaæ dwie i pó³ kropli lubczyku o wschodzie s³oñca
i biedule nie mog³y utrafiæ.
Spud³owawszy przez trzy pi¹tki, przylecia³em z awantur¹ do mego nastêpcy na ongi zajmowany
stanowisku, Wiewiórskiego. Roztoczy³em mu wstrz¹saj¹cy obraz mojej nêdzy i niegodziwo ci k
sjera. Wiewiórski s³ucha³ z g³êbok¹ uwag¹, najwidoczniej poruszony. Kiedym siê wreszcie zat
hyli³ siê na amerykañskim fotelu i za³o¿y³ oba knykcie za wyciêcie kamizelki pod pachami. P
iós³ na mnie oczy, a w oczach l ni³a g³êboka dla mnie ¿yczliwo æ:
Kolego Melchiorze powiedzia³ z czu³¹ perswazj¹ czy¿ to w pieni¹dzach szczê cie?
Kurwar", jak w skrócie nazywali my Kurier Warszawski", mia³ linie nieza
chwian¹: Drukujemy og³oszenia . o Polsko!" Pamiêtam,
jaki wstrz¹s prze¿y³ szanowny organ, zapewniwszy, ¿e bêdzie trwa³ pod
sztandarem os³a bia³ego". Zecera, który zamiast r" wsadzi³ ,,s",
wylano.
Z t¹ korekt¹ nigdy nie mo¿na byæ pewnym. Kiedy Gebethner i Wolff przed tamt¹ jeszcze wojn¹
odj¹³ zbiorowe wydanie dzie³ Prusa, po wszystkich korektach, rewizjach, superkorektach
rozdano raz jeszcze personelowi odbitki z premi¹ pó³ rubla (to by³ dobry obiad) za ka¿dy
znaleziony b³¹d.
Kiedy sprezentowano pierwszy oprawiony egzemplarz pierwszego tomu, pan Gustaw Wo
lff zblad³: b³¹d by³ w tytule.
Z wycieczki samochodowej pisa³em dla Kuriera Warszawskiego" cykl pt. Ziarna po Polsc
e". W powiecie leskim znalaz³em siê zaraz po wielkich zaburzeniach, przy czym dosz³o d
o sprowadzenia batalionu wojska. Rozgor¹czkowany pisa³em ca³¹ noc, o wicie zostawi³em pi¹
echa³em jakie opêtane ilo ci kilometrów na najbli¿sze lotnisko, aby pilotowi wsadziæ w rêk
tê popstrzon¹ rozpaczliwymi napisami Bardzo pilne!" Po czym pojecha³em a¿ do Konstancy. W
róciwszy po sze ciu tygodniach do Polski, popêdzi³em do redakcji.
Artyku³ pana? wita³ miê ¿yczliwie dobroduszny olbrzym, redaktor Trzebiñsk
Jest, a jak¿e, jest, nawet ju¿ bodaj z³o¿ony...
Ale¿ przecie to takie aktualne by³o, rewelacyjne...
Przecie felietony z Konstancy wypychali my wszystkie, boby min¹³ sezon. Ale na
te tam bójki jest sezon i latem, i zim¹. Drugi je cyplata to¿e kuszat' chotiat, pa
nie kolego (inne kurcz¹tka te¿ chcia³yby podzio-
baæ nieco honorarium), po sprawiedliwo ci trzeba rozk³adaæ, po sprawiedliwo ci.
Zasada, ¿e po piech le dzia³a na trawienie, królowa³a nie w jednym tylko Kurierze Warszaw
m" i nie tylko przed wojn¹.
Po bitwie pod Monte Cassino ruszy³ po cig za Niemcami na Rzym. Po cig Korpusu Kanadyjs
kiego tak gwa³towny, ¿e wpadali my do osiedli z jednego koñca, gdy z drugiego wycofywal
i siê Niemcy. Wreszcie rzekê pod Frosinone, na której cofaj¹cy Siê zerwali most, przeby³em
ontonem gumowym z pierwszymi saperami.
Brygadier kanadyjski w cieka³ siê, zachodzi³ w g³owê: przecie¿ 5 Armia Amerykañska mia³a pr
odstêpuj¹cym Niemcom, ruszaj¹c od morza w g³¹b l¹du, na wschód. Potem okaza³o siê, ¿e jej d
twe laury pierwszego wkroczenia do Rzymu nad uganianie siê za Niemcami.
Gdy wieczór zapad³, nie poszed³em spaæ, gna³em noc¹ do Neapolu, do kwatery Or³a Bia³ego".
ha³em o wicie, zd¹¿y³em na dziewi¹t¹ wysztyftowaæ korespondencjê, po czym wróci³em na lini
Ku memu zdziwieniu w najbli¿szym numerze nie ujrza³em mojej korespondencji.
A jak¿e t³umaczy³ przez telefon zastêpca redaktora pójdzie w nastêpnym numerze, n
u¿ mieli my zobowi¹zania.
Ale¿ to aktualne...
Wszystko jest aktualne...
Nawet ten esej o S³owackim? Czy¿ ¿o³nierze nie s¹ ciekawi, co po bitwie po
Monte Cassino dzia³o siê na naszym lewym skrzydle?
W telefonie pos³ysza³em ziewniêcie:
Jak pan im poda, co by³o na lewym, to zaraz zechc¹ wiedzieæ, co by³o na
prawym...
A co do niew³a ciwego sezonu, to równie¿ nie jeden redaktor Trzebiñski miewa³ zastrze¿enia.
Marian D¹browski, w³a ciciel ,,Ikaca" ( Ilustrowany Kurier Codzienny"), zawar³ ze mn¹ umowê
drukowanie w odcinkach Smêtka". Rêkopis by³ gotów dopiero na listopad i Mieczys³aw Dobija
z którym mia³em na pieñku, zwróci³ mi go jako napisany po sezonie kajakowym".
Po tym li cie za³o¿y³em teczkê curiosa". By³o w niej nieco kawa³ów, szkoda, ¿e zaginê³a.
Bodziec do za³o¿enia nowej da³a recenzja W. Grubiñskiego o Zielu na kraterze", w której ar
iter elegantiarum rozdziera³ szaty, ¿e ksi¹¿ka nie powinna by³a siê ukazaæ jako... sadystyc
. Bo zak³adali my siê z dzieæmi o szczypa z zakrêceniem".
I ta emigracyjna teczka siê zadzia³a. Nowy bodziec dla krajowej teczki curiosów" da³a mi
redakcja zamawiaj¹ca artyku³ na 22 Lipca na temat Jak siê czujê po powrocie do Polski".
Napisa³em, ¿e jest to wielka rado æ dla pisarza, kiedy jego s³owo zmienia siê w cia³o".' ‾
siê, gdy widzê, jak s³owa ksi¹¿ki o Hu-balczykach zmieniaj¹ siê w czerwon¹ ceg³ê szko³y ich
ozmowa z Kajk¹ w g³azy jego pomnika, s³owa o bitwie o Monte Cassino w okrêt pod t¹ nazw¹ it
.
Ale¿ panie Wañkowicz napisa³, odsy³aj¹c artyku³, redaktor
oni bardzo dobrze wiedz¹, ¿e statek nazwano z powodu bitwy, a nie z powodu ksi¹¿ki".
Gdyby S³owacki przes³a³ temu redaktorowi Smutno mi Bo¿e", to otrzyma³ pouczenie: Panie S³
i!... Ludzie dobrze wiedz¹, ¿e nie Hia Pana Bóg »niebo tak z³oci i morze«, tylko dla wszyst
ich i ¿e tak robi³ przed panem i po panu tak robiæ bêdzie".
Có¿ dziwnego, ¿e cz³owiek cynicza³". Pos³a³em Witosowi, kiedy by³ premierem, wcale z nim n
awiaj¹c uprzednio, gotowy wywiad do podcyfrowania z wszystkimi premier u miechn¹³ siê", p
ier potar³ czo³o". Otrzyma³em tekst z paraf¹ i posz³o.
Jaki czas redagowa³em Gazetê Wileñsk¹", zwalczan¹ namiêtnie przez endecki Dziennik .Wile
y redagowa³ J. Obst, zwany przez nas w skrócie Jobst.
Jobst by³ pomys³owy. Dowiedziawszy siê, ¿e studenci maj¹ go za co tam obiæ, obwi¹za³ fizys
wpadli, wzi¹³ siê bole ciwie za policzek, powiewaj¹c d³ugimi uchami:
Ju¿ byli...
Jobsta organ ukazywa³ siê rano, a moja Gazeta" po po³udniu. Dowiedzia³em siê, ¿e w jutrzej
m numerze bêdzie wiñstwo w nas wymierzone.
Kolego powiedzia³em do dziennikarza, którego nikt nie zna³ w Wilnie,
bo w³a nie tego¿ dnia przyjecha³ z Warszawy pojed cie o trzeciej w nocy do drukarn
Dziennika", wtedy ju¿ jest po wszystkich korektach i nikogo nie ma w redakcji. P
owiedzcie, ¿e jeszcze co trzeba zmieniæ, i pêd cie ze szczotkow¹ odbitk¹ do mnie.
Na odbitce ju¿ prze³amanej porobi³em w paru miejscach odno niki, dezawuuj¹ce twierdzenia w
tek cie, i na drugi dzieñ Wilno zatacza³o siê od miechu.
Po trochu, po trochu, A¿ fortel chwyci³.
Ezop ,,Kruk i dzban".
Mityczny dr J.P. Zaj¹czkowski
A teraz mówi³em, grzebi¹c w kupie depesz odczytamy depeszê gratulacyjn¹ od dr. J. P. Za
owskiego.
By³o to w restauracji w Pa³acyku Sobañskich, w której wyda³em bankiet na piêædziesi¹t osób
u przyznania Andrzej ewskiemu nagrody za £ad serca", wydany przeze mnie w ,,Roju".
Dziwne to by³o towarzystwo; od .pra³ata Korni³owicza i Ojca Kolbe (zgin¹³ nastêpnie w bunkr
e g³odowym, do którego poszed³, ratuj¹c wspó³wiê nia) poprzez Akademiê Literatury in corp
m I³³a-kowiczówna, która postawi³a za warunek, ¿eby jej daæ kurê z grysikiem), a¿ po Wiado
ackie" (jednak bez Grydzewskiego, który siedzia³ u wezg³owia chorego psa), i skrajn¹ lew
icê (z Dembiñskim rozstrzelanym przez Niemców) z grupy wileñskich komunistów (poczêtej prze
monarchistê Mackiewicza).
Depeszê dr. Zaj¹czkowskiego pokwitowano krótkim oklaskiem. Tak siê sk³ada³o, ¿e nikt go nie
a³ osobi cie, aczkolwiek ceniono powszechnie niezwyk³¹ erudycjê pisarza, który t³umaczy jed
i¹¿kê na miesi¹c, pisze jedn¹ na kwarta³, zabiera g³os na wszelkie mo¿liwe tematy i sypie f
i i cytatami jak z rêkawa.
Pomimo tak niezwyk³ego sta¿u by³ to cz³owiek jeszcze w pe³ni si³. Sam by³em przy jego urodz
u. By³o to w 1925 roku, kiedy to Rój" startowa³ ¿ó³t¹ biblioteczk¹ historyczno-geograficzn
roszy tomik. Chodzi³o o wyparcie tak zwanej szundliteratury i w biblioteczce pisal
i miêdzy innymi: Sieroszewski, Tuwim, Ejsmond, Kuncewiczowa, Ossendow-ski, Bandrow
ski, Ossowiecki, Ignacy Matuszewski, ale wszystkich ich bra³ o trzy d³ugo ci dr J. P.
Zaj¹czkowski.
Narodzi³ siê z chwil¹, kiedy Melcer-Rutkowska powiedzia³a, ¿e za nic w cyklu S³ynne mi³o n
e podpisze ksi¹¿eczki o Roksanie, ukochanej ¿onie padyszacha", bo to zwyk³a kompilacja.
__ No, ale jako przecie trzeba podpisaæ g³owi³em siê. Wie pani,
Podpiszemy pani¹ jako, no, powiedzmy, doktora Zaj¹czkowskiego.
__ A jak znajdzie siê jaki prawdziwy doktor Zaj¹czkowski?
__ To mu dodajmy J" i jeszcze ,,P". Drugi taki nie³atwo siê znajdzie.
Odt¹d nie chc¹cych siê podpisywaæ autorów i t³umaczy zastêpowa³ coraz czê ciej zbiorowy pse
J. P. Zaj¹czkowski. Z czasem s³awetny doktor mia³ rêce tak pe³ne roboty, ¿e mu stworzy³em
pomocy innego nazywa³ siê dr M. H. Majewski (sam pod tym pseudonimem napisa³em Wyprawê L
vingstone'a", a na emigracji Rze w Aninie" w Wiadomo ciach").
Ale dr J. P. Zaj¹czkowski górowa³ nad dr. M. H. Majewskim.
Kiedy jaki profesor ze Lwowa przyjecha³ przedyskutowaæ z koleg¹ Zaj¹czkowskim problem now
ego spojrzenia na Napoleona", trzeba by³o staruszka zapewniæ, ¿e dr J. M. Zaj¹czkowski je
st na woja¿u zagranicznym.
Kiedy wreszcie coraz liczniej w recenzjach poczêto wyra¿aæ zdziwienie, ¿e ,,tak wytrawny
t³umacz" tak... sknoci³, sam poczu³em siê Pigmalio-nem. Zapytuj¹cym t³umaczy³em, ¿e Zaj¹cz
jest mizantropem, nie opuszczaj¹cym swej pustelni w Beskidach, i ¿e zabrania udzielaæ
komukolwiek swego adresu. Uwa¿ano to za chêæ niedopuszczenia do niego propozycji innyc
h wydawców i b¹kano o wyzyskiwaniu przez Rój" chorego cz³owieka. Uwa¿ano, ¿e ten rój powin
a to kiedy znale æ siê w ulu.
Wobec czego po bankiecie dla Andrzejew. siego postanowi³em urz¹dziæ taki¿ bankiet na cze æ
r. J. P. Zaj¹czkowskiego z rozes³anym uprzednio obfitym serwisem, zawieraj¹cym dane bi
ograficzne (odludek pracuj¹cy w ukochanych Beskidach, nie bywaj¹cy w sto'icy), wykaz
twórczo ci i g³osy prasy o tym kongenialnym t³umaczu, Buyu nr 2, mo¿na powiedzieæ. Mia³a t
do³¹czona fotografia Roosevelta z doretuszowanymi w¹sami. Na sam bankiet mia³a przyj æ depe
za, ¿e jubilat nagle zachorowa³, ale specjalnie zamówiony stenograf mia³ zapisaæ wszystko,
co na jego cze æ powie prezes Sieroszewski, a za nim wszyscy akademicy. Do Trzaski
i Michalskiego pos³ana by³a notatka do nowego wydania encyklopedii, taka¿ z do³¹czeniem fo
tografii, adresu i odznaczeñ do polskiego Kto jest kto".
Niestety, wojna przerwa³a tê tak wietnie rozwijaj¹c¹ siê karierê literack¹. By³y pog³oski,
. Zaj¹czkowski zgin¹³ w obozie koncentracyjnym. Nic dziwnego, ¿e z prawdziwym zadowoleni
em dowiedziano siê nagle z listu jego, drukowanego w 1948 roku w londyñskim Dzienniku
Polskim", ¿e ¿yje, a wiadomo ci jego jeszcze siê pog³êbi³y.
Dziennik Polski" wydrukowa³ list jakiego profesora, zwracaj¹cy uwagê, ¿e w³a ciwa nazwa d
jest w¹t³osz. W tydzieñ potem zaoponowa³ dr Z St¹ge³³o, twierdz¹c, ¿e dorsza' nie nale¿y n
em, tylko pomuchl¹. Dziennik Polski" zamie ci³ i ten list, z pewn¹ irytacj¹ jednak zaznacz
j¹c, ¿e uwa¿a sprawê za wyczerpan¹ i dyskusjê ucina. Trudno siê dziwiæ tej irytacji, skoro
, ¿e by³ to rok, w którym kot³uj¹ca siê na wyspie brytyjskiej kilkusettysiêczna masa Polakó
rzuconych z siod³a, mia³a tysi¹czne sprawy na g³owie.
Widaæ jednak odezwa³ siê autorytet tej wagi, ¿e Dziennik Polski" poczu³ siê zmuszony ust¹p
drukowa³ pt. Ichtiolodzy! Lito ci!..." trzeci list w sprawie dorsza, vel w¹t³osza, vel po
muchli, który brzmia³ jak nastêpuje:
Szanowny Panie Redaktorze,
Proszê mi wybaczyæ pro bê o uwzglêdnienie mego g³osu mimo zamkniêcia dyskusji, ale Zjazd Ic
ologów w Brukseli, z którego wracam, nie' pozwoli³ mi na zareagowanie natychmiastowe.
W³a ciw¹ nazw¹ tzw. popularnie dorsza jest pit³osz wzgl. pit³uga. Nazwa pierwsza u¿ywana by
zez Kaszubów, natomiast nazwa druga mia³a prawo obywatelstwa w imporcie do dawnej Po
lski, datuj¹cym siê widaæ od dawna, skoro Rej pisa³:
...za nic tchn¹ pit³ugê maj¹,
Jeno karpie a szczuki doma po³awiaj¹...
Oba te terminy znajdujemy u Lindego, natomiast prof. M. Siedlecki w swojej wieko
pomnej Faunie wód morskich i s³odkich" (Akad. Um. 1936, Kraków) u¿ywa s³owa pit³uga, tak
k ono otrzyma³o wiekowe obywatelstwo.
Inst. Ba³tycki w wydanej przed sam¹ wojn¹ Terminologii morskiej" (Bydgo
szcz 1939, str. XII plus 128) zaleca termin pit³uga. Z wysokim szacunkiem D
r J. P. Zaj¹czkowski
Asystent ichtiologii w Pu³aws. Inst. Ro!n. « 312 Finc
hley Road, London, N. W. 3
Red. Dr Z. St¹geUo, autor ostatniego listu na ten pasjonuj¹cy temat, prosi nas o spr
ostowanie, ¿e jego nazwisko brzmi St¹gello, a nie St¹gie³³o.
Okaza³o siê, ¿e wojna nie zosta³a zmarnowana dla dr. J. P. Zaj¹czkow-skiego. Znany i cenio
ny t³umacz, znawca epoki napoleoñskiej, spraw szpiegowskich, specjalista od perypeti
i pierwszej wojny, s³ynnych procesów, wy mienity ekspert lotniczy, koneser mody damski
ej, kronikarz baranów w Australii, wyrocznia w sprawach baletu by³ ponadto ichtiolog
iem.
Okaza³o siê, ¿e znakomity Zaj¹czkowski jak zawsze mia³ racjê. Bo oto
niebawem nadp³yn¹³ do redakcji list jêzykoznawcy, dr. M. H. Majewskiego, wspomn
ianego ju¿ wy¿ej autora Wyprawy Livingstone'a",
którym ten uczony komunikowa³, ¿e rzeczownik pit³uga w pocz¹tkach
VVII wieku poszerza siê w formê czasownikow¹, jak o tym wiadczy
step z iiLekcji Kupidynowych", przypisywanych Kasprowi Twardow-skiemu (któr¹ to rzec
z biskup Szyszkowski w 1617 roku na indeksie ksi¹g zakazanych umie ci³):
Dorwawszy siê do miodu gach wdówkê nadu¿y³: Ob³apiæ nie ob³api³, a tylko spit³u¿y³.
Adres 312 Finchley Road, który poda³ dr J. P. Zaj¹czkowski, by³ adresem Domu Literatów. Te
go¿ dnia kiedy ukaza³ siê numer z jego listem, zanim ktokolwiek zd¹¿y³ wzi¹æ do r¹k Dzienn
", rozleg³ siê telefon i jaki starczy g³os poprosi³ zaspanego poetê Su³kowskiego (on¿e ciê
Literatów w zamian za bezp³atny pokój), ¿e chce mówiæ z doktorem Zaj¹czkowskim.
W Domu Literatów mieszka³ mi³y ch³op, dobry kolega maj¹cy poczucie humoru, Tadeusz Zaj¹czko
ski (pisywa³ w wiecie", ‾o³nierzu Polskim" itd., zmar³ w Warszawie w marcu 1959). Ze zdu
niem przyj¹³ pytanie, na jakich ród³ach opiera szanowny kolega twierdzenia, tycz¹ce nomen
tury dorsza?" Szanowny kolega" opêdza³ siê, gadali jak gê z prosiêciem, zakoñczywszy rozm
ci³ siê do Dziennika Polskiego", ale mu przeszkodzi³ telefon od nastêpnego rozjuszonego i
chtiologa.
To ani chybi Wañkowicz wydedukowa³ Dom Literatów. A ¿e lud pisarski jest chwytliwy na n
ologizmy, przeto tego¿ dnia jeden z nich obezwa³ krz¹taj¹c¹ siê niemrawo ko³o obiadu ma³¿on
". Po czym Zaj¹czkowski, stelefonowawszy siê ze mn¹, wystosowa³ do Dziennika Polskiego" l
ist pod pseudonimem, opatrzonym naukowym tytu³em, w którym wywiód³, ¿e dla dorsza nie jest
w³a ciwy termin po-muchla ani w¹t³osz, ani pit³uga, tylko jak to stwierdza kronika kanon
ka Gniewosza z Be³¿ca cio³kosz.
Tymczasem redakcja Dziennika Polskiego" szala³a: lingwista dr M. H. Majewski, wynyk
awszy gdzie listê polskich jad³odajni, poszczu³ specjalnymi listami w³a cicielki sto³ówek
mingham, Glasgow, Cardiff, Newcastle, Edynburgu i Perth, aby stanowczo ¿¹da³y od redak
cji autorytatywnego wyja nienia, pod jak¹ nazw¹ maj¹ podawaæ codlinga, to znaczy dorsza w
jad³ospisach. Bardzo bowiem pragnê³y zakamuflowaæ dorsza, jako ¿e rozgoryczeni sto³ownicy z
chêcali siê do tej najtañszej ryby: ..Jedzcie dorsze, g... gorsze".
Przygotowywa³em siê, by wprowadziæ pod dyskusjê jeszcze z pó³ tuzina nazw, popartych powa¿n
tytu³ami naukowymi i podmurowanych solidnymi cytatami ze staropolskiej literatury
. Niestety jednak, ten autentyczny, ¿ywy Zaj¹czkowski przeholowa³. Cio³kosz to by³ dzia³acz
emigracyjny i kiedy redakcja go spyta³a, czy nie sprzeciwia siê wydrukowaniu listu Z
aj¹czkowskiego, zawrzasn¹³ wielkim g³osem. Kawa³, zbyt grubymi niæmi szyty, spru³ siê przed
em i kariera dr. J. P. Zaj¹czkowskiego zosta³a na emigracji zwichniêta.
Równocze nie jednak w kraju w roku 1947 zagrzmia³ w Odrodzeniu" g³os tego wybitnego pisar
za. Okaza³o siê, ¿e dr J. P. Zaj¹czkowski znalaz³ przystañ po perypetiach wojennych w Grójc
sk¹d zaprotestowa³ przeciw przyznaniu nagrody Jaros³awowi Iwaszkiewiczowi za jego, bod
aj, nowele w³oskie.
Zakot³owa³o siê. Ripostuj¹c, dr J.P. Zaj¹czkowski w polemice z Watem reasumowa³:
,,Pisa³ o mnie Kisiel i ‾ó³kiewski, Iwaszkiewicz i Wa¿yk, Wat i Przybo . Mogê bez przesady
iedzieæ, ¿e pod wp³ywem wszystkich tych wzmianek zaczynam naprawdê wierzyæ w swoje w³asne i
tnienie. Czy pamiêta Pan nowelê France'a »Ogrodnik Putois«? Jest to opowie æ o tym, jak to
ymy lono kiedy osobê nie istniej¹cego ogrodnika, by siê wykrêciæ od nudnej wizyty i jak
osoba ta stawa³a siê coraz bardziej niezbêdna w najrozmaitszych sytuacjach ¿yciowych, j
ej charakter
wzbogaca³ siê o coraz to nowe wady i u³omno ci, by wreszcie zmaterializowaæ siê ca³kowicie
o sprawca zaj cia w ci¹¿ê pewnej cnotliwej kucharki. Otó¿ mam wyra ne poczucie, ¿e jestem c
rodzaju ogrodnika Putois".
Istotnie, niebawem nast¹pi³a dematerializacja tym razem dr J. P. Za-j¹czkowskim okaza³ s
iê Jerzy Pañski, w swoim czasie wspó³pracuj¹cy z Rojem".
Tak oto skoñczy³ siê mityczny dr J. P. Zaj¹czkowski. A szkoda... Taki zbiorowy pseudoni
m to nad wyraz po¿yteczny katalizator, stwarzaj¹cy nowe warto ci w procesach
polemicznych bez czyjegokolwiek kosztu personalnego. Czy¿ nie po¿ytecznie by b
y³o, gdyby na przyk³ad Sandauer
Przeprowadzi³ na nim wiwisekcjê na temat taryfy ulgowej?
By³oby po¿¹dane, aby kto stworzy! ponownego uniwersalnego robota.
Wykrywam zamachowca.
Bêd¹c na Kubie, ciekaw by³em tamtejszej prasy. Wielki dziennik, który poszed³em odwiedziæ,
ia³ wówczas, w 1926 roku, 65 000 nak³adu, to znaczy wiêcej ni¿ jeszcze w piêæ lat potem Il
wany Kurier Codzienny", najwiêkszy dziennik w trzydziestomilionowej Polsce. Ludno æ za
czytaj¹ca Kuby stanowi³a wówczas 1 200 000 bia³ych poza tym liczy³a 1 800 000 Murzynów, p
wa¿nie analfabetów.
Znalaz³em siê w duplice fabryki cygar: w wielkiej hali ¿elbetowej dwadzie cia sze æ biure
na ka¿dym maszyna do pisania i elektryczny m³ynek. Po rodku wzniesienie cementowe z bi
urkiem naczelnego redaktora, ogrodzone ¿elazn¹ sztachet¹.
Czym mogê panu s³u¿yæ?
Wywali³em kupê listów polecaj¹cych, wynika³o z nich, ¿e na Kubê zawinê³a per³a pi miennictw
dziennikarz, najwiêkszy wydawca, w ogóle wszystko najwiêksze.
Przejrza³ rekomendacje baranim wzrokiem:
Wiêc czym definitywnie mogê panu s³u¿yæ?
Chcia³bym zapoznaæ siê z organizacj¹ pisma.
Manuel krzykn¹³ do jednego z biurek zapoznaj pana z urz¹dzeniem pisma.
Manuel zaprowadzi³ mnie do drukarni:
To jest linotyp powiada czy mogê jeszcze panu czym s³u¿yæ? Nie?... Pozwoli pan, ¿e
wadzê pana do wyj cia.
Znalaz³em siê na ulicy nieco odurnia³y.
Oficer gospodarczy holenderskiego handlowca zwierzy³ mi przy kieliszku w jednym z
kabaretów Hawany wiadomo æ, która miê poderwa³a:
poprzednim rejsem przewióz³ na Kubê Ukraiñca Olszañskiego, który
mia³ rzuciæ bombê na prezydenta Wojciechowskiego.
By³ to rok 1926, jesieñ. W kraju koñczy³ siê w³a nie proces przeciwko Steigerowi, który rze
mia³ rzuciæ ow¹ bombê na Targach Lwowskich. Stoiaca w t³umie baletnica, krzycz¹c histeryczn
e, wskazywa³a na ‾yda,
Steigera.
Sylwetka Steigera, buchaltera, nie zaanga¿owanego w ¿adnej wywrotowej organizacji, s
ympatyka syjonizmu, zupe³nie nie pasowa³a do inkryminowanego zarzutu. W³adze jednak ni
e chcia³y siê kompromitowaæ tym, ¿e nie ujê³y sprawcy. Sprawa siê limaczy³a i przerzuci³a
a antysemickie. By³o to bez sensu, bo ¿adna ¿ydowska organizacja, nawet Bund, nie sz³a d
rog¹ terroru. ‾ydzi byli niezmiernie podnieceni. Proces, bêd¹cy wykwitem policyjnej siuc
hty i spo³ecznej ko³tunerii, poczwarzy³ siê na ¿yciu publicznym.
A wiêc Olszañski na Kubie? Rzecz prosta, ca³y mój wysi³ek poszed³ w kierunku odszukania tej
legendarnej osobisto ci, o której wie ci w prasie dwoi³y siê i troi³y i o której nie wiedzi
u nas w kraju nic pewnego.
Postanowi³em uderzyæ wprost poszed³em do komitetu ukraiñskiego. Wskazano mi adres ukraiñs
iego domu noclegowego. Wrzesieñ w Hawanie to nie ¿arty. Wspina³em siê klatk¹ schodow¹, na k
drzwi wszystkich mieszkañ by³y rozwalone, ods³aniaj¹c ociekaj¹ce potem po³cie leciwych Hisz
anie. Drzwi od domu noclegowego by³y równie¿ rozwalone. Na brudnych kojach le¿eli rozwal
eni mo³ojcy, u wej cia dwie ros³e de³yny gra³y w warcaby. Przedstawi³em siê jako Aukszo³ajt
ziennikarz litewski, pragn¹cy nawi¹zaæ kontakt z Olszañskim.
Wydali wrogi pomruk i poczêli siê zbli¿aæ, zaciskaj¹c ku³aki wielkie jak bochenki chleba. D
syæ wiêc szybko zrobi³em drogê w dó³. Pomy la³em, ¿e mogê znale æ sojuszników w ‾ydach.
Roztapia³em siê w tym piekielnym upale i mdla³em na sam¹ my l, ¿e bêdê lepn¹æ po jakich ta
komitetach, których adresy dopiero muszê zdobyæ, ¿e bêdê odsy³any od Annasza do Kajfasza, a
dam" wy³aduje ca³¹ cebulê.
A gdyby¿ tak spotkaæ jakich ‾ydów? Ale jak rozró¿niæ ‾yda w tym kreolskim t³umie?
Przebiera³em oczami przechodniów. I co znaczy nos reporterski!... Podszed³em do dwóch ty
pków i zagadn¹³em:
Przepraszam, czy panowie nie mówi¹ po polsku? I dlaczego nie mamy mówiæ, dlaczego? zabrz
mia³o mi w uszach jak harfa eolska.
Bracia drodzy, to wa¿na sprawa. Jestem dziennikarz. A tu podobno skry³ siê istotny spr
awca zamachu na prezydenta Wojciechowskiego...
Olszañski? Ten ³obuz, ten... On tu tañczy³ hopaka w nocnym kabarecie.
Oj!... jêkn¹³em. Jak jego zobaczyæ, jak? zawsze zara¿am siê stylem rozmówców.
On ju¿ nie wystêpuje. Z czego ¿yje? Dziewczynkami siê zajmuje. Niby to je uczy tañczyæ
ko berliñski sto³eczny tancerz-artysta".
Stanê³o na tym, ¿e bêd¹ go szukaæ. Mam im depeszowaæ godzinê przybycia statku, na którym bê
eksyku do Europy. Oj, czas do Meksyku, czas, bo mi Olchowicz, redaktor Kuriera Wa
rszawskiego", gotów tak napisaæ, jak Krzysztof Radziwi³³ do ochmistrza swego syna, który ,
,w drodze" ugrz¹z}% na dwa lata ze swym wychowankiem w.Norymberdze:
Nie na tom go do cudzoziemskich krajów wys³a³, nie na to na taki koszt siê wa¿ê. Sied cie t
sobie, jako raczycie, bo o was pewnie ani wiedzieæ, ani my leæ nie bêdê, póki o was w Nider
andzie nie us³yszê, i halerza jednego nie poszlê, choæby cie w turmie zgniæ mieli.
Czy pan gra w brid¿a? pyta³ Józef Rettinger, urodzony w Krakowie, doktor Sorbony, cz³o
ek Labour Party, o¿eniony z córk¹ angielskiego parlamentarzysty, w czasie ostatniej w
ojny pu³kownik angielski, doradca genera³a Sikorskiego, skacz¹cy do Polski.
Wówczas Rettinger organizowa³ w Meksyku Miêdzynarodowy Zjazd Zwi¹zków Zawodowych, po czym
mia³ na rok jechaæ wraz z ¿on¹ do Chin.
Nie, nie gram.
To szkoda, zagraliby my ze starym.
‾ jakim starym?
Z prezydentem Meksyku.
Nie zna³em wówczas mo¿liwo ci tego polskiego Trebitsch-Lincolna i zirytowa³em siê na samoch
alstwo.
Z brid¿a rezygnujê, ale niech mi pan urz¹dzi wywiad z ministrem spraw wewnêtrznych.
Z ministrem spraw wewnêtrznych? Rettinger podniós³ s³uchawkê. Hallo, boy, przyje¿d¿am
e z polskim dziennikarzem.
Po chwili wkraczali my do gabinetu ministra Tejedy, eks-geometry. Po kwadransie ro
zmowy byli my przyjació³mi. Kiedy ¿egnali my siê kordialnym abrazo (u ciskiem), wyczu³em po
rynarki pana ministra przytroczony rewolwer wielkich rozmiarów.
Ale, ale... wo³a³ jeszcze od wyj cia minister Tejeda macie tu bilety na trybunê rz¹d
jutrzejsz¹ Olimpiadê.
Qlinipiada sportowa pañstw Ameryki Centralnej by³a w 1926 roku wielkim wydarzeniem p
olitycznym na tle usi³owañ zmontowania bloku tych pañstw. Zw³aszcza komentowano sobie ud
zia³ Kuby, id¹cej na pasku Stanów Zjednoczonych. Olimpiada mia³a trwaæ trzy dni, ale mnie
ju¿ czeka³ statek, odp³ywaj¹cy do Europy, mog³em wiêc byæ tylko na pierwszym dniu, co wykor
ta³em dla pomsty nad dziennikiem hawañskim. go przecie¿ by³em pierwsz¹ jaskó³k¹ z Olimpiady
France", którym wraca³em, luksusowy transoceanik o wyporno ci 17 000 ton, nie mia³ nic ws
pólnego z poczciwym cargo, którym przyjecha³em do Meksyku. Przez dwa dni podró¿y miêdzy Mek
ykiem a Kub¹ poznali my siê ju¿ nieco. Gra³em zawziêcie w szachy z pos³em radzieckim w Meks
, Polakiem Pestkowskim, ziemianinem z Kaliskiego, którego brat by³ bodaj równocze nie pr
okuratorem w Polsce.
By³y, jak na ka¿dym statku, wampy, królowe danego rejsu, i by³a, jak zwykle, jedna ofiar
a milionerka amerykañska, stara panna z pretensjami.
A poniewa¿ równocze nie w miejscowej filii ,,Louvre" pracowa³a jako sprzedawczyni piêkna d
ziewczyna, która by³a na procentach od obrotu, nasy³a³em po kolei do Amerykanki coraz to
innych eleganckich m³odych ludzi, którzy t³umaczyli, ¿e wed³ug europejskich pojêæ kobi
dwa razy m³ody cz³owiek spotka w tej samej sukni, przestaje dla niego istnieæ.
Potem okaza³o siê, ¿e nim dobili my do Saint-Nazaire, co zajê³o siedemna cie dni, podekscyt
ny babsztyl zdo³a³ zakupiæ dwadzie cia trzy toalety, a do tego hurmê dodatków oraz szereg k
frów.
Tymczasem jednak zawinêli my do Hawany. Ju¿ znowu na bastionie starego hiszpañskiego por
tu, który mijamy, wita nas wielkimi literami og³oszenie FORD i wiele mniejszymi: Viv
at presidente Machado. Zestawienie znamienne dla zrozumienia, kto tu rz¹dzi.
Prowadzona przez pilota France" sunie wzd³u¿ bia³ej Hawany. Ju¿ z daleka widzê na nabrze¿u
ich ¿ydowskich przyjació³, których uprzedzi³em telegraficznie.
Ju¿ s¹ na tropie. Jedziemy. Za kulisami trzeciorzêdnego Variet ",
po³¹czonego z kinem, znajdujemy Metyskê o kaczym nosie. Owszem,
uprzedzi³a Olszañskiego, ¿e chce siê z nim widzieæ litewski dziennikarz,
ukszo³ajtis. Omawiamy wspólnie, ¿e spotkanie nast¹pi w warsztacie
pobliskiego ¿ydowskiego szewca, wtajemniczonego we wszystko.
aJ3c w tym¿e dniu czas, popêdzi³em, dysz¹c zemst¹, do owego hisz-s³uego dziennika. Tym
razem poszed³em po prostu do pierwszego
okienka, w którym przyjmowano prenumeratê, i po³o¿y³em skromnie fotografie z Olimpiady. Pa
nienka zadzwoni³a, pos³a³a fotografie, niebawem telefon spyta³ o cenê.
Po dziesiêæ dolarów od sztuki powiedzia³em, g³upi frajer i jeszcze podpisy dorobiê.
Dali sze ædziesi¹t dolarów, zaprowadzili na to cementowe klepisko, Murzyn, nie pytaj¹c, zd
j¹³ ze mnie marynarkê, pu ci³ wiatraczek, podsun¹³ syfon, otworzy³ maszynê i przyniós³ kawy
Napisa³em zamiast podpisów artykulik na sto wierszy.
Dziêkujê mówi jaki robot i ju¿ zerka na drzwi, ¿ebym sobie szed³, a Murzyn pakuje n
marynarkê.
A honorarium?
Przecie mia³ pan daæ podpisy.
To nie podpisy, ale artykulik. Zmartwi³ siê:
Chod pan do redaktora sportowego powiada.
Redaktor sportowy siedzia³ przy linotypie i wali³, bestia, prosto na linotypie swój ar
tyku³.
A tu naoko³o otoczy³y ciekawe gêby.
U nas "W Polsce powiadam ' nie ma zwyczaju pisaæ darmo.
Ale my nie mamy wierszowego: wszyscy jeste my na kontraktach miesiêcznych.
Mo¿ecie mi wyp³aciæ pobory miesiêczne.
Rado æ. Najwiêcej siê cieszy ma³polud, który mnie wtedy linotypem uraczy³. O, byki! To tak
ami gadaæ trzeba...
Piêtna cie dolarów za tekst powiadam. Dali. Z honorami wyprowadzili.
Nazajutrz w warsztacie szewskim prowadzonym przez galicyjskich ‾ydów, dowiedzia³em siê, ¿e
Olszañski ju¿ siê nawiadywa³ i ma powtórnie nadej æ. Pyta³, czy na tym Litwinie da siê co
Zarobiæ mu siê nie da mówiê ale mogê go nakarmiæ.
Przecie z takim nie mo¿e pan i æ do eleganckiej restauracji mówi z jak¹ zabawn¹ staro
ewerencj¹ w³a ciciel warsztatu i wskazuje mi o dwie kamienice podrzêdn¹ knajpkê.
Niebawem wszed³ Olszañski. Ma³y drobny ch³opak, brunet o oliwkowej cerze. Czo³o ma niskie,
sko nie ciête, zdradzaj¹ce ciasnotê umys³ow¹. Usta w¹skie, wygiête silnie, znamionuj¹ okr
zmys³owo æ Nozdrza cienkie, oczy b³yszcz¹ce. Twarz wysuniêta w jakim odra¿aj¹cym
grymasie w przód niby ryjek drapie¿nego, ale s³abego zwierz¹tka. Jego zachowanie siê jes
t mieszanin¹ bezczelno ci i lêkliwosci. Ruchy niespokojne i wzrok, rzucany na strony,
jeszcze bardziej potêguj¹ wra¿enie dziko ci i s³abo ci.
Kiedy my wyszli z warsztatu, wzi¹³ mnie na spytki. Znaj¹c dosyæ zamarki tego wszystkiego,
co siê kot³uje na wschodzie Rzeczypospolitej, ludzi i organizacje, nazwy i nazwiska,
jako tako zdajê ten egzamin. Uspokojony, zatrzymuje siê na progu, przywo³uje ros³ego dr
aba i odprawia go.
_ Ce mij bojewyk wyja nia.
Jeste my wiêc sami. Mo¿emy mówiæ. Posi³kujemy siê polskim jêzykiem naszych wrogów. Na sto
a siê koniak z trzciny cukrowej i przek¹ski. W ci¹gu rozmowy wielokrotnie musia³ spocony
mosso przynosiæ coraz nowe pe³ne kieliszki, a¿ naoko³o powsta³ szmer zdziwienia i zainter
esowania. Tu, pod tropikami, nie umiej¹ ludzie piæ po s³owiañsku.
Nie umiem piæ, nie lubiê i nie mam specjalnie mocnej g³owy. Zaobserwowa³em jednak dziwny
fakt: ilekroæ pijê nie dla towarzystwa, 'ecz w jakim celu, nieskoñczone strugi alkohol
u niemal zupe³nie nie maj¹ na mnie wp³ywu. Widaæ wola ma du¿¹ mo¿no æ przeciwdzia³ania.
Zamachu dokona³em 5 wrze nia 1924 roku o godzinie trzeciej minut piêtna cie po po³udniu
czyna Olszañski. Urodzi³em siê jako syn wiejskiego parocha w 1905 roku, w 1918 19 jako c
zternastoletni ch³opak walczy³em przeciw Polakom w armii ukraiñskiej. Wtedy poleg³ mój szw
agier, Szymon Szeremeszko, pozostawiaj¹c wdowê z synem. Na jego mogile patetycznie o w
iadcza poprzysi¹g³em Polsce zemstê.
Ko³o Chyrowa pod Samborem za³o¿y³em w³asn¹ organizacjê. ‾elazn¹ (kilkunastoletni¹ p.m.) r
ich ludzi. £¹czno ci z ¿adnymi organizacjami ukraiñskimi nie mia³em. Wiele aktów sabota¿u p
owadzili my na w³asn¹ rêkê. Zabili my dwóch policjantów; we dwunastu napadli my, w roku 192
piechoty, bêd¹cy na manewrach w Karpatach, ko³o Turki.
I rozbili cie ten pu³k? zapytujê z namaszczeniem, tr¹caj¹c siê nowym kieliszkiem koniak
W³a ciwie to by³o w nocy. Zabili my wartownika i porwali my
a karabiny maszynowe i piêtna cie zwyk³ych. Ale w ogóle broni mieli my dosyæ, zakopanej od
zasu wojny z Polsk¹. Dynamit kradli my
w kopalniach borys³awskich. Mieli my usk³adanych z gór¹ sto kilogramów.
w tym czasie pozna³em Waczaszczuka, zabójcê zdrajcy Matwiasa, dyrektora seminarium ¿eñskie
go. Waczaszczuk wprowadzi³ miê do ukraiñ-lei bojowej organizacji, do której ws
t¹pi³em ze wszystkimi swymi
lud mi. Przysy³ano nam instruktorów, którzy uczyli nas techniki wybuchowej .
Zg³osi³em siê do swoich w³adz konspiracyjnych z propozycj¹ wykonania jakiegokolwiek zamach
u.
Polska urz¹dza³a we Lwowie Targi Wschodnie, maj¹ce wiadczyæ o polsko ci tej naszej stolicy
Trzeba by³o zaprotestowaæ.
Bomba, któr¹ mi wrêczono, by³ to dwunastocentymetrowy cylinder o rednicy o miu centymetrów
i³a jej równa³a siê sile dwunastu granatów rêcznych. Na³adowana by³a kawa³kami ¿elaza, któr
e. Najmniejsza wiêc ranka wywo³a³aby niechybn¹ mieræ.
5 wrze nia stan¹³em przed kawiarni¹ De la Paix", trzymaj¹c w rêku opakowan¹ bombê. Zasiêg
iczony na piêtna cie metrów.
Wtem masa zako³ysa³a siê. Pos³yszeli my têtent u³añskich koni; oddzia³ kawalerii poprzedza³
ydenta.
Rozepchn¹³em woko³o siebie t³um i silnie wyrzuci³em bombê, podbijaj¹c j¹ w górê. Zatoczywsz
k, pad³a prosto na konie, wioz¹ce prezydenta, i stoczy³a siê z nich na bruk, dymi¹c silnie
.
T³um rzuci³ siê do ucieczki w prawo ode mnie. Zacz¹³em uciekaæ w inn¹ stronê, aby siê od ni
Powóz prezydenta popêdzi³ galopem dalej, oddzia³ za u³añskiej eskorty wjecha³ w t³um i za
i drogê, ale t³um miê wypchn¹³ na jakie miejsce bardziej otwarte, gdzie by³o lu niej.
Wszed³szy w boczn¹ uliczkê uda³em, ¿e idê z dwiema kobietami, które przechodzi³y tamtêdy. N
epiony przez nikogo, dotar³em do Janow-skiego Przedmie cia, stamt¹d za przemkn¹³em siê na
rzec.
Nastêpnego dnia w towarzystwie komendanta przemyskiego bojowego okrêgu wyjecha³em do P
rzemy la. Tam, po sze ciu dniach, zda³em poprawkê z jêzyka ukraiñskiego, która mi sta³a na
zkodzie do uzyskania prawa stawania do egzaminów maturalnych.
Potem wyjecha³em do Krakowa, bo moje w³adze uzna³y, ¿e w Przemy lu jest za gor¹co.
Tymczasem rozpoczê³a siê sprawa Steigera, co zwraca³o ledztwo w innym kierunku. Ale kocha
nka komendanta, który miê wywozi³ ze Lwowa, wygada³a siê przyjació³kom, ¿e ukrywam siê w Kr
Wiêc organizacja da³a mi bilet do granicy i dziesiêæ dolarów.
Za przeprowadzenie przez granicê da³em trzydzie ci rentmarek i zosta³em bez grosza. Tele
giafowa³em wiêc do naszej organizacji w Berlinie, ale tymczasem nawin¹³em siê na oczy jaki
emu agentowi niemieckiemu, który mnie aresztowa³ i powióz³ do Bytomia. Tam mnie skazano n
a trzydzie ci rentmarek kary za nielegalne przej cie granicy. Wtedy zezna³em ca³¹ prawdê. N
emcy odnie li siê do mnie ¿yczliwie i karê darowali.
W Berlinie komitet ukraiñski wyznaczy³ mi czterdzie ci dolarów pensji miesiêcznej. Zda³em t
tam na ukraiñskich kursach maturê (egzaminowali mnie poeta Lepkij, profesor Kozela,
Lewicka i inni), która dawa³a prawo wstêpu na uniwersytety niemieckie. By³em uczniem aka
demii sportowej, poza tym kierowa³em egzekutyw¹ ukraiñsk¹ w Berlinie.
Jakie¿ by³y pañskie obowi¹zki w tym kierunku?
Tak w ogóle... Olszañski pochyla siê ku mnie, silny zapach koniak
u kubañskiego bije od niego prowadzi³em robotê przeciwpolsk¹. Ja te¿ dziennikarz jestem
je siê w piersi ale to tajemnica. Redagowa³em za pieni¹dze niemieckie Pressenbe
richten", gdzie umieszcza³o siê wszystkie g³osy, kompromituj¹ce Polskê. Ale, panie ki
n¹³ Siê ku mnie bezw³adnie niech pan o tym nie pisze, boby Niemcy byli w cie
li.
Doskonale powiadam; nie napiszê, jak rak wi nie (przestajê siê ju¿ kr
Moso, baga el tavor de tiaerme dos copas mas de conac". No, dobrze, panie Ol
szañski, ale je li tak siê wiod³o panu w Berlinie, to czemu pan stamt¹d wyjecha³?
Nie mog³em d³u¿ej siedzieæ. By³ proces Steigera. Z³o¿y³em zeznanie urzêdowo. Powsta³
a Severinga domaga³a siê w Reichstagu mego wydania. Nasi Ukraiñcy wyprawili
ninie do Meksyku. Jednak w drodze mnie nastraszono, ¿e Meksyk wyda mnie Po
lsce. Zosta³em na Kubie.
Jak¿e przyjêli tu pana Ukraiñcy? Olszañski zbywa to pytanie milczeniem.
Jak¿e siê tu panu powodzi?
‾le bardzo. Po trzy dni nie jadam. Zapomnieli o mnie wszyscy. Chcia³e
m jechaæ do Kanady; ale tam s¹ Polacy, dowiedzieli siê, mówi¹: ,,Niech ju¿ tu tylko przyj
dzie, to zêbów nie pozbiera". Wiêc bojê siê jechaæ. Delegat ukraiñski z Kanady, Kurydyk, o
cywa³ przysy³aæ regularnie co miesi¹c dwie cie dolarów. Ale ani razu nie przys³ali. Sk¹d by
widzia³em przecie wszystkie z³odziejstwa Kurydyka tu, na Kubie.
Tañczy pan podobno?
Teraz nie. Tu jako na trepaka patrzeæ nie chc¹. Ot, ma pan fotografiê" to mój kostium
s
Na podanej kartce fotograficznej, przeretuszowanej przez kiepskiego fotografa, w
idnieje Olszañski w kostiumie operetkowo-kozaczym, w zuchowatej pozie.
Wie pan co, panie Olszañski powiadam czas ju¿ na mnie, statek zaraz odp³yw
. Ja tê fotografiê zabieram. Ma pan dolara.
Kelner, proszê, je li laska, o jeszcze dwa koniaki.
Dopijamy ostatnie kieliszki.
Ja pana odprowadzê upiera siê Olszañ-ski, chowaj¹c dolara. Dopijamy ostatnie
kieliszki.
Moja jakaja babka be³koce ca³kiem pijany Olszañski wijsz³a za jakoho pol
ola,- ja i priznawafsia do toho ne choczu.
Niech¿e Wasza Królewska Mo æ siada __
namawiam, pakuj¹c go do taksówki; niebawem mkniemy przez ciasne uliczki Hawany.
Doje¿d¿amy do portu. Espagne" ko³ysze siê daleko od l¹du. Wsiadam do motorowej lancia. Ols
añski czepia siê mnie kurczowo. Marzy, a¿eby kapitan zabra³ go jako prostego majtka, jak
stoi.
Z trudno ci¹ siê od niego odczepiam i krzyczê na obs³ugê, aby odbija³a prêdzej. Warkn¹³ mot
dzi¹ a pomostem zacz¹³ siê szerzyæ pas burej wody, pokrytej t³ustym mazutem.
Do widzenia, atamanie!... krzyczê. Podziêkowanie od polskiego dziennikarza. Akuratni
e wszystko opiszê. Do widzenia, szefie egzekutywy i arcytr¹bo (oj, le jest teraz dopi
ero zwolni³y nity w g³owie).
Szeroko rozkraczony, patrzy za mn¹ Olszañski baranim wzrokiem. Przesy³am
mu parê uprzejmych uk³onów i ginie mi z oczu. : Nadludzkim wysi³kiem, czepiaj¹c siê porê
, spe³zam w dó³ do mojej kajuty i walê siê na ³ó¿ko.
Rano steward wraz z herbat¹ przynosi mi na tacy dziennik kubañski; zajêty Olszañskim, za
pomnia³em go kupiæ.
Steward, promieniej¹c, demonstruje mi pierwsz¹ stronê z wielkim tytu³em mojego reporta¿u p
rzez ca³¹ szeroko æ szpalty i sze ciu fotografiami, które dostarczy³em.
Ale có¿ za wstêp pompatyczny: ,,O naszym wielce szanownym koledze z Europy, s³ynnym pisa
rzu polskim". I zachwyty nad moim pisaniem. Pom ci³em niefortunn¹ pierwsz¹ wizytê.
Prosto z dworca jak z procy skoczy³em do ,,'Kuriera Warszawskiego" z opisem spotka
nia z Olszañskim. Z ramienia Kuriera Warszawskiego" bowiem je dzi³em do Meksyku.
Kurwar" z rozkosz¹ drukowa³ wszystkie korespondencje o walce z Ko cio³em, ale nie puszcza³
tych, które wskazywa³y na wyzysk ludno ci przez Ko ció³ najwiêkszego obszarnika Meksyku.
iecie? Kondzio, dobra dusza, pozwoli³ mi równocze nie te artyku³y drukowaæ w masoñskiej p
Epoce" Rosnera.
Teraz wzi¹³ z mej rêki rêkopis, ucieszy³ siê, ¿e to taka rewelacja, zastanowi³ siê i powiad
__ Wiesz, najcenniejszy materia³ staramy siê umieszczaæ w niedzielê,
teraz jest wtorek. Ale wiesz, Strzetelski za³o¿y³ ABC", to oni ci skrót tego zaraz wydruk
uj¹.
Naturalnie, ¿e ABC" materia³ porwa³o, poprzedzaj¹c go wywiadem ze mn¹ ( pan Wañkowicz zryw
asy wprost z drzewa"?!) i opatruj¹c korespondencjê zdjêciem Olszañskiego w kozackim stro
ju, które otrzyma³em od niego.
Dopiero potem Kurwar" uroczy cie wywali³ uprzednio przez inne pismo wyssany tysi¹cwiers
zowy materia³. A mimo to, ¿e skrót ABC" przetelefonowa³o ju¿ osiem pism, ten artyku³ z Ku
" przetelefo-nowa³y w ca³o ci Ilustrowany Kurier Codzienny" i Chwila" pismo syjonistycz
e we Lwowie (pod triumfalnym tytu³em Veri³as vinci³).
S¹d wezwa³ miê do Lwowa, odrzuci³ pro bê o zbadanie mnie przez rekwizycjê na miejscu. To by
atkowy koszt wyprawy na drug¹ pó³kulê.
To do anything in this world we must jump in and scramble through as wel
l as we can.
Sydney Smith.
Biegi z przeszkodami.
Na parê lat przed wojn¹ Rada Ministrów mia³a co tak tajnego, ¿e postanowi³a siê zebraæ nie
ydium Rady Ministrów, które, a nu¿, mog³o byæ obstawione przez obcy wywiad, tylko gdzie pr
watnie.
Romek, mo¿e u ciebie?
Roman Górecki, aczkolwiek nie nale¿a³ do Rady Ministrów, nale¿a³ do sitwy. Tote¿ mia³ posad
elich¹ prezesa Banku Gospodarstwa Krajowego. To jemu zdarzy³ siê na zje dzie legionistów
abawny casus:
Tak, tak, obywatelu mówi³ do innego leguna, z którym by³ w jednym
batalionie legionowym, a który dziêki mo¿nym protekcjom dosta³ posadê w Zak³adzie
Oczyszczania Miasta razem d wigali my tê Polskê.
Legun te¿ ju¿ mia³ w czubie i przy wiadczy³:
D wigali my, obywatelu generale, d wigali my... Tylko ¿e obywatel z³apa³ tê Polskê za
to ma mliko, a ja podsadza³em za dupê, to mam gówno.
Zebra³a siê wiêc Rada Ministrów w apartamentach Banku Gospodarstwa Krajowego. Niedu¿ego wz
rostu genera³ Górecki gin¹³ w swoim gabinecie za biurkiem, którego mo¿na by u¿yæ jako welod
Korci³o mnie i korci dawniej szlacheckie, teraz poszlacheckie ¿ycie ponad stan. W s
wojej Sztafecie", wydanej przed wojn¹, robi³em analogie luksusów w Banku Gospodarstwa K
rajowego i innych biurowcach" do epoki saskiej.
Kiedy Rosja dotknê³a Morza Czarnego, rozkwit³a Ukraina, a za ni¹ reszta Polski. Zda siê, ¿e
zbiorowe szaleñstwo ogarnê³o tych ludzi. wiêtochow-ski cytuje, jak dzieciak Dominik Radzi
wi³³ wydawa³ 200 000 z³ rocznie na koszta sto³u, piwnicy i wiat³a", jak u Sanguszki gra³y
apele. Soroka w pamiêtnikach pisze o kilkumiesiêcznym obje dzie dóbr swoich przez X. Ada
ma Czartoryskiego w tysi¹c koni: jedna bryka by³a spi¿arni¹, druga piecem do pieczenia
chleba, trzecia kuchni¹, czwarta ciastkarni¹, pi¹ta kawiarni¹,
szósta fajczarni¹ itd.: w karmazynowym jadalnym namiocie siada³o wygodnie 60 osób na skórz
anych krzes³ach itp. Rezydenci ksiêcia zrz¹dzili, ¿e ojciec jego raczej by siê pod ziemiê z
pad³, ni¿by z tak niepoka¿n¹ garstk¹ podró¿owa³. Briickner podaje, jak Raczyñscy wydali trz
i dwa przyjêcia po 100 osób na imieniny córeczki dziewiêciomiesiêcznej, jak u Lubomirskich
w Dubnie przez ca³y czas kontraktów dzieñ w dzieñ szala³o trzysta osób, jakie rzeki z³ota
Annopolu Jab³onowskich, Tuczynie Walewskich, Korcu Czar-toryskich, S³awucie Sangu
szków.
Bo te¿ ludzie epoki Stanis³awowskiej nie rozumiej¹, ¿e gospodarka narodowa nie mo¿e byæ ods
okiem od ogólnego ¿ycia, od pracy ca³ego narodu, od zespo³u norm, wi¹¿¹cych prywatne inicja
y w jedn¹ ca³o æ.
Sam Tyzenhaus, czo³owa postaæ w uprzemys³awianiu tej epoki niepomiar-kowany w ucztach,
rozrzutny, aran¿er w³asnego baletu, za nic sobie maj¹cy s¹dy, zaje¿d¿aj¹cy s¹siadów.
Na³ogi przesz³o ci przewa¿aj¹. Taka gospodarka poci¹ga za sob¹ upadek ca³ego aparatu gospo
ego.
Tepper, bankier, zdawa³oby siê cz³owiek z innego wiata, narzekaj¹c, ¿e Polska sprowadza
ary¿a rocznie 36 000 beczek wina, a drugie tyle z Wêgier, sam swojej rodzinie pozwal
a ma³powaæ szlachtê. Jan z Dultli Ochocki w swoich pamiêtnikach zapisuje, ¿e herbatê u Tepp
ra przygotowywano na angielskich wêglach, ¿e bieliznê córki jego posy³a³y do prania
do Pary¿a.
Przechodz¹c do wspó³czesno ci miêdzywojennej, pisa³em w tej¿e Sztafecie":
Kiedy siê patrzy na te wszystkie porfiry i jaspisy w naszych urzêdach, na te dywany
i witra¿e, na te liberie i auta, cz³owiek w sobie szuka miary czyli te¿ to ju¿ wszystko
nale¿y siê presti¿owi pañstwa, czyli naprawdê ju¿ wszelkie potrzeby przedtem zaspokojon
W tym czasie by³em znowu w Pary¿u u szefa gabinetu jednego z ministrów. Pan szef, w al
pagowej marynarce z mankietami gumowymi, siedzia³ za przepysznym empirowym biurkie
m z br¹zami. Na pó³kach jego gabinetu sta³y piêknie oprawne w cielêc¹ skórê tomy, jak wino
z lekka myszk¹ trac¹ce. W tych ksi¹¿kach, w tym przepysznym biurku i senatorskim fotelu
by³a ca³a nasta³a dostojno æ starej kultury francuskiej, nawarstwiony dobrobyt
wieków.
Nad tym biurkiem wisia³a, przyci¹gniêta szpagatem, tak aby znale æ odpowiednie miejsce, zw
yk³a kuchenna lampka z blaszanym, malowanym na zielono ko³nierzem. Ta lampa i ten sz
pagat, te gumowe mankiety to by³a Francja aktualna, Francja sk¹pa i oszczêdna Maupassa
nta i Zoli, Francja dorabiaj¹ca siê w toku dziejów.
Opowiada³ mi pewien nasz finansista, ¿e kiedy go ciowi z dum¹ pokazywa³ podwójne drzwi do s
ego gabinetu, biurko jak boisko sportowe i salonik przyleg³y, skomponowany z najwy
my lniejsz¹ prostot¹, Franci'" melancholijnie zuwa¿y³:
My na to nie mamy pieniêdzy, bo je wam po¿yczamy. W 1928 r. dojechali my do
olbrzymiego deficytu naszego handlu zagranicznego 800 milionów z³otycti.
S¹ kraje, w których ludzie w³a ciwie nie bardzo wiedz¹, co by tu z pieniêdzmi zrobiæ. Pos³a
na rozp³odek stu naszych szlachciców, tzn. w ogóle Polaków ci by im pokazali wy¿sz¹ sz
zdy!...
Otó¿ teraz mogê zdradziæ, ¿e ten dygnitarz, któremu Francuz zazdro ci³ gabinetu, to by³ Rom
i.
Zaczê³a tedy Rada Ministrów obradowaæ w tych piêknych apartamentach, a¿ ci siê tu co za ko
chnê³o. Wiatr? Sk¹d? Zajrza³ który z ciekawszych ministrów, a¿ ci tam zatajony Wrzos, kore
ent ongi Ilustrowanego Kuriera Codziennego", po ostatniej wojnie m¹¿ zaufania Kubitsc
hka, prezydenta Brazylii.
Trudno, musia³ sobie, biedak, radziæ.
W czasie wojny wybuch³ na po³udniu W³och bunt wiê niów (dezerterów i rabusiów) w polskim wi
wojskowym. Wyrzuceni stra¿nicy nie mieli dostêpu do wnêtrza, wiêzienie otoczono pier cien
iem wojska; zasta³em bramy zawarte, ustawione ciê¿kie karabiny maszynowe, ¿o³nierzy w he³ma
h, bagnet na broñ. Mowy nie by³o o dostaniu siê do rodka. Dowiedziawszy siê, ¿e z ramienia
s¹du wojskowego akcj¹ kieruje prokurator Sobotkowski, ucieszy³em siê by³ to znajomy z War
zawy prawnik, któremu kiedy odst¹pi³em garnitur dyrektoriat", kupiony u Sieradzkiego w K
aliszu. Przys³a³ ¿onie bukiet i zapewnienia wiecznej wdziêczno ci.
Okaza³o siê, wieczna wdziêczno æ nie mo¿e kolidowaæ z obowi¹zkami s³u¿bowymi. Ukaza³ mi bla
przez kratê bramy i nazdu-miewa³ siê, jak mogê nawet przypuszczaæ...
Zez³o ci³em siê i zakomunikowa³em, ¿e nie tylko mogê przypuszczaæ, ale ¿e niebawem u cisnê
oprzez kratê.
Pojecha³em do komendy placu dowiedzieæ siê, kto dowodzi wojskow¹ obsad¹. Okaza³o siê, ¿e po
nik Melik Somchjanc, jeden z oficerów ormiañskich na kontrakcie przed wojn¹, uczestnik
bitwy pod Monte Cassino.
Podjecha³em wiêc znowu pod wiêzienn¹ bramê:
Proszê prosiæ pu³kownika Somchjanca.
Ukaza³ siê w he³mie, z pistoletem na pó³ biodra, w spinaczach jak za najlepszych czasów na
inii.
Panie pu³kowniku, z rozkazu dowódcy Korpusu, w celu zweryfikowania zaj cia z dowódc¹ 3 k
mpanii.
Zaj cie to bardzo bolesne, jedyne w czasie ca³ej kampanii w³oskiej:
dowódca kompanii podleg³ej podpu³kownikowi Somchjancowi odmówi³ ruszenia do natarcia i zos
ta³ na miejscu usuniêty od dowodzenia.
Sprawa dra¿liwa, wiem, ¿e dla Somchjanca wa¿na. Stuka s³u¿bi cie obcasami:
__ Tak jest!... Otworzyæ bramê.
Kiedy wszed³em do lokalu sztabowego, unios³a siê, b³yskaj¹c oczami, oburzona postaæ prokura
ora:
__ Och odpowiedzia³em ja wcale
nie w sprawie buntu w wiêzieniu. A czy jest jaki bunt? dziwiê siê bezczelnie. Ja, po p
rostu, w sprawie wywiadu z podpu³kownikiem Som-chjancem o akcjach, nie maj¹cych nic
wspólnego z obecn¹. Proszê, panie pu³kowniku wydobywam notes.
Biedny Somchjanc siê krêci, coraz przybiegaj¹ meldunki. Doznaje ulgi, kiedy go u³askawia
m do stosowniejszej chwili, i sam zabieram siê do ogl¹dania przebiegu. Nadci¹gnê³a kompani
a komandosów, ch³opy na schwa³, piê ci jak bochny, wywlekli pierwsz¹ celê, nak³adaj¹ kajdan
bawem ca³a reszta poczê³a siê dobrowolnie ³adowaæ na transport do innego wiêzienia.
Wieczorem jad³em obiad z Sobotkowskim. Widz¹c, ¿e siê odprê¿y³, bo nie dosz³o do rozlewu kr
owiedzia³em:
Ale z pras¹ lepiej nie walczyæ.
Kiedy przyjecha³em do Polski na parê miesiêcy przed pa dziernikiem 1956, w dwa dni po mo
im przyje dzie mia³ byæ Zjazd Frontu Narodowego. By³ u mnie jeden pose³, prosi³em go o wyro
ienie mi prawa wstêpu.
Co pan? zdumia³ siê.
Nie bardzo wiedzia³em, co to za Front Narodowy, alem siê zirytowa³ jak zwykle, kiedy m
i nie daj¹ czego zaobserwowaæ. Wiêc kiedy pose³, ¿egnaj¹c siê, pyta³, kiedy siê zobaczymy
poinformowa³em go uprzejmie:
Jutro na Froncie Narodowym.
Kiedy wszed³-nastêpnego dnia na posiedzenie, by³em pierwsz¹ osob¹, na któr¹ siê napatoczy³.
Ale kiedy po zdarzeniach pa dziernikowych zosta³a zwo³ana z ca³ego kraju Narada Aktywu P
artyjnego, sprawa wygl¹da³a trudniej. Cz³owiek, zajmuj¹cy wybitne stanowisko w hierarchi
i partyjnej, rozkrzy¿owa³ rêce:
Ja sam nie otrzyma³em wstêpu; przecie¿ tam musz¹ siê zmie ciæ delegaci z ca³ego
Istotnie nikt mi nie móg³ nic pomóc. Poszed³em na wariata ze strug¹ delegatów w d³ugich wyg
sowanych butach, z teczkami, która wlewa³a siê do Pa³acu Kultury.
Funkcjonariusze, sprawdzaj¹cy karty wej cia, d³ugo krêcili w rêku podane przeze mnie zapro
szenie:
Towarzyszu, to nie to...
Ach, przepraszam wykrzykn¹³em to zaproszenie na Zjazd Literatów. O, p
oszê...
Znowu obracaj¹ w rêku, obracaj¹...
Ach, przepraszam mówiê co to? Zaproszenie na Zjazd Dziennikarzy? Jaki¿ jestem roztrz
pany... Zaraz...
D³ugo grzebiê w portfelu. Okazuje siê zostawi³em kartê wej cia w domu, ale niew¹tpliwie f
jê w rozdzielniku. Niech to pójd¹ sprawdziæ.
Prosz¹ siê, b³agaj¹, ¿e nie mog¹.
Przypomina mi siê sytuacja z koñca wrze nia 1939 roku, kiedy przeszed³em noc¹ wp³aw Dniestr
na rumuñsk¹ stronê, nie maj¹c rumuñskiej przepustki. By³y wie ci, ¿e Rumuni pakuj¹ do wiêzi
m siê z towaizyszem, ¿e kiedy natkniemy siê na wartownika, wyskoczy w przód i wyt³umaczy z
dyszanym szeptem, ¿e prowadzi polskiego ministra. Gdy tak siê sta³o, podszed³em z godno ci¹
na obliczu i ze strachem w sercu, ale uspokoi³em siê, kiedy ¿o³nierz trzasn¹³ kopytami. Po³
mu dobrotliwie rêkê na ramieniu, ¿ycz¹c sobie, aby nas eskortowa³ do w³adz w Czerniowcach..
odleg³ych o 40 kilometrów. Wyprasza³ siê gorliwie, ¿e ma s³u¿bê, wiêc przesta³em siê upier
dalej bez niego.
Wiêc i tu zdecydowa³em siê sam tê sprawê za³atwiæ. Znalaz³em siê wewn¹trz i odetchn¹³em. Al
estem tylko w kuluarach, a przy wej ciach na salê ponownie sprawdzaj¹.
Nie ma co którego z pilnuj¹cych porz¹dku pos³a³em do biura po wyja nienie, a sam siedz¹c
apce patrzy, jak t³umy siê wlewaj¹.
Przylecia³ kto z w³adz. Mówi:
Niemo¿liwe. Mówiê:
Mo¿liwe, tylko niech pan poszuka wy¿ej.
Poszed³. Mija czas. Korytarzem p³yn¹ coraz inne grupy. Przesz³a grupa w cyklistówkach w jo
de³kê, teraz idzie grupa w cyklistówkach w kratkê.
Czy to odznaka jakich ugrupowañ?
__ Ach, nie, najwy¿ej odznaka terytorialna: po prostu dany powiat otrzyma³ p
rzydzia³ cyklistówek w jode³kê, a inny w kratkê. Ale ju¿ nie ma jode³ek, nie ma kratek, p
siê robi, siedzê sam. Leci spó niony minister. Proszê: ___ Wpu æcie na Boga!
Zacuka³ siê minister. Patrzy na Wa¿nego Organizatora: __ S³uchajcie, towarzyszu, có¿ tam za
tajemnica byæ mo¿e, gdzie trzy tysi¹ce ludzi s³ucha? Popatrzyli na siebie. _ Id¿ pan mówi
Sami id¹ po schodach za mn¹,
gotowi prysn¹æ. Na balkonie jaka obstawa przy drzwiach. Jacy dziennikarze:
Zajmijcie siê obywatelem.
Czemu nie mamy siê zaj¹æ?!
No i wlaz³em. S³yszê, mówi¹, ¿e na wszystkich szczeblach organizacji partyjnej musz¹ byæ zm
Nawet na najni¿szych.
O, Jazu! s³yszê z ch³opska rozmazuj¹cy g³os za sob¹, pe³en przera¿enia. Nawet na naj
Po po³udniu mia³em z³o liw¹ przyjemno æ relacjonuj¹c posiedzenie memu wysoko w partii posta
mu przyjacielowi.
Odt¹d zbezczelnia³em. Zawszeæ to przyjemnie ³atkê jak¹ przypi¹æ wysokim w³adzom.
Przypomina mi siê z ksi¹¿ki pt: ,,COP", wydanej przed wojn¹:
Zaiste beztroski Sandomierz. Województwo i dowództwo dywizji ma w Kielcach, S¹d Okrêgowy
, Dyrekcjê Kolejow¹ i Dyrekcjê Lasów Pañstwowych w Radomiu, Inspektorat Szkolny i Powiatow¹
Komendê Uzupe³nieñ w Ostrowcu, Ubezpieczalniê w Tarnobrzegu, Dyrekcjê Poczt w Lublinie, Ku
ratorium Szkolne w Krakowie, Inspektorat Akcyzy w Opatowie i nawet stacja kolejo
wa le¿y w innym województwie lwowskim.
Jest co wzruszaj¹cego patrzeæ w ten beztroski bez³ad, w dawny porz¹dek rzeczy, wiedz¹c, ¿e
e lata dawnych przeobra¿eñ zmiot¹ tê przesz³o æ bezpowrotnie.
Wchodzê do starostwa i czytam plakat z wyszczególnieniem zajêæ urzêdnika. Starosta, nazwis
ko, w rubryce obowi¹zki" kieruje starostwem". Wicestarosta, nazwisko, w rubryc
e obowi¹zki" zastêpuje starostê",
Pouczywszy siê w ten sposób co do kompetencji, czytam plakat na prawo, zatytu³owany Pr
oste My li", podpisane pleno titulo:
Dr W³odzimiesz Dziadosz.
wojewoda kielecki.
Rozbieramy sobie te aforyzmy na pami¹tkê z Sandomierza. Na moj¹ czê æ wypadt nastêpuj¹cy:
,,W walce ze ziem nale¿y d³oñ uzbroiæ w brutalny miecz nawet s³owo którym z³o potêpiamy,
mieæ si³ê zabijania. Wytworne formy z³o o mielaj¹".
Jeden z ministrów czyta afisz i pociesza nas: To falsyfikat".
Kiedy wychodzê na ulicê, s³yszê, ¿e jaki wo nica um¹czon¹ gêb¹ klnie pomocnika per skurwy
zegam, ¿e proste prawdy" wojewody Dziadosza zawêdrowa³y pod strzechy.
Chwilkê mi siê robi tak nudno, ¿e lecia³bym jak ów byk na Góry Pieprzowe i ry³ w ziemi. Ale
flektujê siê, ¿e nie ma potrzeby. Scze nie pseudodwu-dziesty wiek, rozpleniony na partyk
ularzu, nie skrêpowany kryteriami, zadu-lany w sobie i mieszny.
Ju¿ idzie Polska Nowoczesna.
Jesieni¹ w 1939 roku, zobaczywszy w kawiarni bukareszteñskiej doktora Olgierda Górkê, po
dszed³em do niego:
Dziêkujê za przes³ane materia³y.
Doktor Górka patrzy na mnie gro nym wzrokiem i sapie.
Przecie¿ mówiê z doktorem Górk¹? pytam i ju¿ siê za³amujê w sobie wieczne
ludzi...
Nie, to nie doktor Górka to wróg pana nr 1 wojewoda Dziadosz.
Ju¿ idzie Polska Nowoczesna!... Hm... za ka¿dym razem jest naj... najnowocze niejsza i
za ka¿dym razem jest ta sama. W 1919 roku, kiedy tamtoczesny Rz¹d Lubelski (bo ju¿ ok
upacja austriacka pêk³a, a niemiecka jeszcze siê w Warszawie trzyma³a) rozplakatowa³ (sami
ministrowie chodzili z kube³kami), ¿e reforma rolna, ¿e powszechne ubezpieczenie, ¿e pr
awo g³osowania kobiet, ¿e powszechne nauczanie, ¿e orze³ ma byæ bez korony etc. po tej wo
nie okaza³o siê, ¿e chodzi³a czapla po desce.
Ciekaw wiêc by³em tej drugiej naszej m³odo ci: ledwom wróci³, zosta³em zaproszony na uroczy
ds³oniêcia pomnika Kajki.
Oto pierwszy felieton, który pope³ni³ marnotrawny i niepoprawny syn, powrócony na ojczyz
ny ³ono:
Obchód kajkowski w E³ku by³ urzêdow¹ galówk¹ w najgorszym powiatowym wydaniu w stylu dziwac
go pomieszania pañstwowotwórczych" sloganów z obyczajami sarmackimi.
Po wys³uchaniu pod pomnikiem sztywniackich przemówieñ, ozdobionych twierdzeniami, zdra
dzaj¹cymi gruntown¹ nieznajomo æ tematu, wreszcie wysypali my siê jak ch³opi z przyd³ugie
twa do karczmy na bankiet w Prezydium Rady Narodowej.
Po krótkim przemówieniu w stylu nunc est bibendum (Encyklopedia La-rousse'a .t³umaczy,
¿e tym okrzykiem czci siê zrobienie nieoczekiwanej kariery un grand succes inespære"
po polsku to oznacza: czas chlaæ..") pojrzeli my po jadle i napitkach. W najbli¿szym pr
omieniu szarego koñca, na którym siedzia³em, by³ a ³ososik, a wêgorzyk, a rybuchna
faszerowana,
a rybuchna w galarecie, a majonezik, a sa³atka jedna, druga, a jajeczko nadziewane
, a polêdwiczka grzeczna, schabik nadobny, tandem grzybki przeró¿n¹ mod³¹, tandem kurcz¹tka
nadzieniem niew¹skim, przyrz¹dzone z rozumem. Tandem aromatyczny bigosik, dopiero¿ wódy
ró¿nolite, a wina za granic¹ edukowane, a torty, a ciasta, a owoce, a kawuchny pal
ce lizaæ!...
Ledwo jednak cz³ek siêgn¹³ po rybuchnê, wnet ci go poderwali o g³odnej gêbie ku wyryczeniu
o lat" dla jednego dostojnika. Wstali my, odryczeli my akuratnie.
Ledwom siê sun¹³ ku ³ososiowi, ju¿ci wstawaj, ju¿ci krzycz Sto lat!..." dla drugiego.
Przysiad³szy, za jajeczkom siê wzi¹æ próbowa³, ali ci trzeciemu kadziæ z powstawaniem przys
Zmo¿ony t¹ gimnastyk¹, smêtnie przypomnia³em sobie fraszkê Kochanowskiego:
Prze zdrowie gospodarz pije, Wstawaj, go ciu! A prze czyje? (...) Odpoczniem¿e no
gom kiedy? (...) Ch³opiê, wymknij ³awkê moje,
Ju¿ ja tak obiad przestojê.
Temperatura ros³a. Je li z pocz¹tku, przepomniawszy jakowych wznios³o ci: Jako nieme bydlê
do ¿³obu z oko³u id¹ ludzie, Boga nie pomn¹c, do sto³u" (Wac³aw Potocki), to ju¿ niebawem
an!... Wala siê, wadzi, wrzeszczy upojona t³uszcza" (Krasicki).
Kiedy organizatorce moich odczytów jeden z prominentów chcia³ wlaæ wódy za gors, a inny ¿en
mojej lubnej proponowa³, aby mnie dla niego rzuci³a, chocia snadniej maci¹ by mu byæ mog³
, tedy: ,,‾e cz³ek s³uszny i z mowy,
1 stroju, ka¿e ust¹piæ ¿eniê do pokoju" (Wac³aw Potocki).
Ale i w drugim pokoju nie lepiej: Po skoñczonym bankiecie wynijdê z pokoju, a¿ w izbie
pe³no szk³a, krwie, obu koñców gnoju" (ks. Starowolski w Reformacji Obyczajów Polskich
).
Krwie" nie widzia³em, ale co do reszty...
Nazajutrz budzê siê w hotelu przesi¹kniêtym wyziewami pokajkowskich uzewnêtrznieñ". Wyskak
a wie¿e powietrze, pytaj¹c napotkanego organizatora s³owami Opaliñskiego ( Na polski in ge
ere zbytek") Czy nie nazbyt g¹b i brzuchów daremnych?"
Ale urzêdnik rze ko odpowiada:
Chwaliæ Boga, starczy³o.
Z czego starczy³o?
Ano, po prostu, wyasygnowano 10 000 z³otych na koszta przyjêcia z
funduszów Rady Narodowej.
Z pieniêdzy podatników?
Potem czê æ pijaków pojecha³a na grób Kajki. Pijany be³kot usi³uj¹cych wypiæ brudzia ze zma
hany przez obecnych przy grobie niedobitków mazurskich i nagrany dla archiwum. Dla
przysz³ych badaczy neo-saskich obyczajów.
Obyczajów? bez w¹tpienia. Ale chyba nie neosaskiej epoki. Bo oto
2 tego kwa nego hotelu uciek³em do biblioteki. 1200 abonentów w dziale dla doros³ych,
500 w m³odzie¿owym, przeciêtnie 150 wypo¿yczeñ dziennie. Gdzie¿ co podobnego by³o w prze
nnej Polsce?
Któ¿ to czyta? Ci sami pijacy po wytrze wieniu czy jacy inni Polacy? Trudno mi siê z ty
m wszystkim pozbieraæ.
Na, rzecz biblioteki w E³ku wys³a³em 100 z³otych z komentarzem na prze-kazie. Sto z³otych
a zakup ksi¹¿ek jako ekwiwalent za niezawiniony udzia³ w darmowej uczcie z grosza publ
icznego w Prezydium Rady Narodowej w E³ku w dniu 28 wrze nia 1958 r."
Nie rechocz, Emigracjo Wewnêtrzna! Bo oto ten felietonik ukaza³ siê w... cze æ jej i chwa³a
.. w Trybunie Ludu".
Ale cze æ i chwa³a Lmtd, jak znacz¹ w Anglii spó³ki z ograniczon¹ odpowiedzialno ci¹ ogra
ze æ i chwa³a.
Bo oto by³em na innym przyjêciu dwa oczka wy¿ej ni¿ w E³ku: na przyjêciu dla wiceprezyden
Nixona, wydanym przez Radê Pañstwa.
Co prawda, to prawda: przyjêcie by³o znacznie skromniejsze ni¿ w E³ku. By³o w nim jednak m
a³e ale: wypad³o w bezmiêsny poniedzia³ek, ale miêso podano.
Po co Nixonowi ten kawa³ek miêsa? Zaimponujemy mu?
W Anglii, kiedy otrzymywano materia³y na kupony, a rodzina królewska pojecha³a z urzêdow¹
wizyt¹ do Po³udniowej Afryki, prasa uspokaja³a obywateli, ¿e królewny szyj¹ sukienki z resz
ek, które babunia Mary przechowywa³a sprzed wojny w kuferku. Na czarn¹ godzinê.
Hipokryzja? Na pewno... Ale oznacza: Prawo to samo dla wszystkich".
Bohater narodowy Wielkiej Brytanii, Montgomery, wizytuje po wojnie podchor¹¿ówkê. Po ukoñc
zonej wizytacji patrzy na zegarek do koñca zajêæ pozostaje dwie godziny.
Panie pu³kowniku mówi do komendanta szko³y daruj pan ch³opakom te dwie god
y na pami¹tkê mojej bytno ci.
Ol course, noi (Jasne, ¿e nie...) odpowiedzia³ pu³kownik i pogna³ elewów do klas.
Prawo jest prawem nie do przekroczenia ani przez bohatera narodowego, ani przez
króla. Dlatego, kiedy w czasie wojny wezwano obywateli, ¿eby w wannach czarn¹ kres¹ zazn
aczyli, ile maj¹ napuszczaæ wody, król Jerzy skrupulatnie siê tego trzyma³.
A Nixon jest ze wiata anglosaskiego. Jak¿eby to fajnie by³o powiedzieæ, podaj¹c mu rybkê:
Sorry, Mr Nixon, pan sam to wiesz, co my rozumiemy: chuda fara. Pan sam to wies
z, skoro trzeci¹ po¿yczkê nam bulicie. Ale nie na smako³yki, Mr Nixon, nie na smako³yki. J
e li panu rybka nie w smak, to rekomendujemy doskona³e kluseczki k³adzione.
Otó¿ tak to mniej wiêcej przyprawiwszy chcia³em w prasie polskiej pisaæ.
Redaktor Zaprzyja niony powiedzia³:
__ wietny temat.
Co mnie kolnê³o. Kto to ju¿ tak kiedy mówi³ przed wojn¹?
Ana __ Kondzio Olchowicz.
Znaczy: teoretycznie wietny; praktycznie do chrzanu.
__ Ale przecie o E³ku Trybuna Ludu" wydrukowa³a.
__ Obywatelu przeszed³ nagle redaktor z kochany panie Melchio-
rze" __ E³k jest na innym szczeblu, a Warszawa na innym.
Oddali³em siê, prze¿uwaj¹c tê z³ot¹ my l. Jeszcze muszê dojrzewaæ. Jeszcze mi siê wci¹¿ wyd
ski i Mr Smith k¹paæ siê winni wed³ug tych samych praw i ¿e od Warszawy mo¿na wymagaæ tego
ego, czego siê wymaga od E³ku.
__ Pan jeste wci¹¿ Alicja w krainie czarów powiedzia³ Redaktor
Zaprzyja niony surowo i dobrotliwie.
Powiedzia³ to tak sugestywnie, ¿e nawet nie zwróci³em siê tym razem do Trybuny Ludu".
A jednak mo¿e le zrobi³em. Mo¿e w redakcji tej Trybuny Ludu" powiedziano by mi:
Towarzyszu, hm... tego... Obywatelu, hm... tego... Panie, hm... tego... a¿ wreszci
e, trafiaj¹c na w³a ciwy tytu³ kolego Wañkowicz, co prawda, to prawda, ¿e z pana druga Al
a w krainie czarów. Ale po troszeczku z tej¿e krainy jest zapewne Nixon. No, to dawa
j pan ten artyku³, niech do Nixona dojdzie w serwisie. Niech ch³op ma rekompensatê za
to, ¿e nie móg³ siê pochwaliæ Eisenhowerowi t¹ zjedzon¹ klusk¹. Bo bêdzie móg³ powiedzieæ:
o to oni ¿r¹, kiedy nie powinni. Ale po miaæ siê z samych siebie umiej¹. To te¿ co znaczy"
Ja równie¿ my lê, koñcz¹c rozdzia³ o prasowych figlikach, ¿e, owszem, to co znaczy.
Czasem a¿ za wiele znaczy.
Kiedy ruszy³em w objazd odczytowy, wszêdzie natyka³em siê na appro-batio miejscowych w³adz
, z poufn¹ adnotacj¹: Ale nie dawajcie mu nic je æ, bo na¿re siê i obszczeka..."
No i pielgrzymowa³em o suchym pysku.
Tili pêka z dumy King bêdziesz 25-letni jubileusz literacki obchodziæ maj¹c 37 lat".
,,Ziele na kraterze".
Tirliporek w opa³ach.
To jest wzruszaj¹ce trafiæ po latach na tego samego cz³owieka albo w to samo miejsce.
Tak po dwudziestu latach spojrza³em na rozros³y park ¿oliborski, w którym drzewa kiedy za
sadza³y r¹czki moich dzieci.
To samo w lekturze. Przyjechawszy do Polski, na czwarty dzieñ ruszy³em kajakiem. Z t
ym samym uczuciem sta³em nad tym miejscem £o ny Wiernej Rzeki", którym brn¹³ ku Niezdo³o
Odrow¹¿.
Pomy la³em, ¿e zabawnie mo¿e bêdzie czytelnikom Smêtka" i Ziela" natkn¹æ siê na tarapaty
rliporka i na to, jak¿e to wyklu³a siê jego muza od czasów, kiedy stworzy³ pierwszy wiersz
na temat Pan Ludwik jest bardzo weso³y i zawsze go gryzo psco³y".
Tê muzê niegodny Tirliporek, który urós³ tymczasem w pani¹ Martê, zdradzi³ dla Demeter, tak
rzeciokla nej, bo obrodzi³a zaledwo dwoma dzieciakami, aleæ zawsze i tych dwoje æmokta" i
wycmoktuje z matki wszystkie si³y.
Jednak zemsta, choæ leniwa, zagna³a j¹ w nasze (dziennikarskie) sieci. I to jakie!...
w Ameryce, gdzie pot wycisn¹ z ka¿dego lenia.
Po opuszczeniu kurzej farmy przypomnia³a sobie pierwsze honorarium w P³omyku" 82 z³ote
z groszami wyp³acone dwunastoletniej korespondentce za reporta¿e z wyprawy kajakowej
na Mazury z ojcem. Posz³a wiêc do tygodnika Time" tak jak sta³a, z ulicy, bez ¿adnej pro
tekcji, prosto do okienka przyjmuj¹cego oferty. Okienko tajemniczo pracowa³o trzy mi
esi¹ce, nie daj¹c znaku ¿ycia, a¿ wreszcie pewnego dnia zadzwoni³o, komunikuj¹c, ¿e zosta³a
jêta.
Tatusiu przes³oni³a s³uchawkê pytaj¹, jakie stawiam warunki.
Dolar miesiêcznie.
Bo przecie to nie posada, lecz kariera.
Wyznaczyli 75 dolarów tygodniowo jako reserczerce"
(zbieraj¹cej materia³). Babunia przesunê³a siê do rondli w jej domu, a ja na miejsce babu
ni do rondli w naszym. Tak siê zaczê³o.
Z pras¹, do której siê wesz³o przez personalne-apersonalne okienko, by³o nieco inaczej ni¿
Polsce, choæby w dobrodusznym P³omyku", gdzie siedzia³ dobrotliwy redaktor obieraj¹c pom
arañczê. Jak zreszt¹ z wielu innymi rzeczami w Polsce. Choæby z medycyn¹.
Od lekarza u nas wymaga³o siê zarówno przed wojn¹, jak teraz, aby by³ przyjacielem chorego
, a od prasy, aby mia³a poczucie obywatelskie.
Od lekarza w Ameryce wymaga siê, aby dobrze leczy³, a od prasy aby dobrze informowa³a.
W dziennikach polskich przed wojn¹, nawet najwiêkszych, jak Kurier Warszawski", nie m
o¿na by³o u wiadczyæ ¿adnej encyklopedycznej ksi¹¿ki od Encyklopedii" po S³ownik wyrazów
szykiem dawaæ do drukarni materia³ pisany rêk¹, z poprawkami i skre leniami; ze-cer jest
od tego, aby siê mêczy³. Twórca przez bardzo du¿e T nie bêdzie sobie tym g³owy zawraca³.
Przenie my siê wiêc do Ameryki, choæby do redakcji tygodnika Time", pisemka nielichego, m
aj¹cego trzy miliony nak³adu plus specjalne wydania w Europie i Ameryce Po³udniowej.
Jest czwartek, dzieñ rodzenia siê nowego numeru. W salce konferencyjnej w gmachu Time
'a" przy V Avenue zbiera siê konferencja wspó³pracowników: redaktorów i reserczerek.
Naczelny redaktor zagaja:
Na tapecie mamy pucz w Gwatemali. Powiód³ okiem po obecnych:
Bili i Jessie.
To znaczy, ze bêdzie o tym pisa³ redaktor Bili, a materia³ dla niego przygotuje reserc
zerka Jessie.
Podzia³ Indochm. Jimmy i Jane.
Francuscy nurkowie osi¹gnêli cztery tysi¹ce P^ædziesi¹t metrów Tom i Betty.
Marta pracuje ju¿ trzy miesi¹ce. Ju¿ jej podnie li tygodniowe pobory do 100 do
larów, nadto trzynasta miesiêczna pensja, nadto cztery urlopy rocznie. Praca je
st tak wyczerpuj¹ca, ¿e pismo uwa¿a to za konieczne. Ale wci¹¿ jeszcze na odprawach jest p
e³na emocji. Ach, ¿eby¿ jej znowu nie przydzielono do tego niezno nego Boba 0'Brieña. Sam
nie wie, czego chce, czepia siê reserczerek niemo¿liwie, ¿adna z nim pracowaæ nie chce.
Pierwsza na wiecie ³ód podwodna Bob i Julia.
1 Marta odetchnê³a. Julia, drobna, nerwowa dziewczyna w³oskiego po. chodzenia, znow
u bêdzie pobekiwaæ z w ciek³o ci.
Brechta Hunger Gedichte" A³ex i Rose-Marie.
Teraz Marta poczyna siê denerwowaæ z innego powodu. £¹czenie par dobiega koñca i wed³ug prz
jêtego zwyczaju ostatniej parze przydziela siê szlagier numeru tak zwan¹ cover story,
to znaczy najd³u¿sze opracowanie, siêgaj¹ce trzech, nawet czterech stron, któremu po wiêcon
est cover, czyli ok³adka, czêsto rysowana przez Arcybaszewa, syna znakomitego pisarz
a rosyjskiego.
Prawo g³osowania kobiet w Szwajcarii idzie w odw³okê Steve i Margareth.
Napiêcie wzrasta. Jeszcze tylko dwie pary do po³¹czenia. Marta wprawdzie marzy o cover
story. Jest to jakby wyzwolenie na czeladnika. Ale ma tremê. Jest magistrem socjo
logii Pennsylvania University, jednego z najpowa¿niejszych, trafi³a do USA w drugim
roku wojny, tu ju¿ skoñczy³a college, ale zawsze ma polski akcent, wci¹¿ jeszcze nie jest
dwoma nogami w tym amerykañskim wiecie.
Pierwsza atomowa fabryka w Rosji. Alex i Dolly. A wiêc padnie na ni¹.
Przedwczoraj, dziewiêtnastego pa dziernika Naser podpisa³ ostatecznie umowê,
na skutek której Limeys (¿artobliwe przezwisko Anglików) wynosz¹ siê z Egiptu. Cover
story o nim Jerry i Marta (!!!)
Ca³a pociecha, ¿e wypad³ jej Jerry irlandzki dobroduszny dryblas sze æ stóp i trzy cale w
ki.
Po sesji Jerry siê ulatnia. Ma czas siê martwiæ.
Marta poczyna siê miotaæ. Jej obowi¹zkiem jest napisaæ ca³kowity artyku³ z puentami, mott
, cytatami, tak ¿eby móg³ ¿ywcem i æ do druku. Artyku³ ten w sobotê wieczór ma daæ Jerry'em
edzia³ek rano Jerry ma jej daæ do przekontrolowania, co z tego zrobi³.
Przede wszystkim nadaje depesze do korespondentów w Egipcie, Libanie, Izraelu, Ira
ku, Syrii, Jordanii.
Nastêpnie zamawia u g³ównej bibliotekarki odpowiednie ksi¹¿ki. Biblioteka ,,Time'a" ma 35
000 tomów. Kwalifikowane urzêdniczki biblioteki wyszukuj¹ ksi¹¿ki, potrzebne ustêpy zak³ada
k³adk¹.
Dzia³ filmowy ma mikrofilmy powa¿niejszych pism. Najwa¿niejsze z nich s¹ trzymane piêæ lat,
inne rok. W tym dziale równie¿ trenowani pracownicy wybieraj¹ filmy na dany temat.
Wówczas dzwoni do egipskiej ambasady. Po czym zanurza siê w encyklopedii, robi ramkê (
tabelkê) do wpisywania nap³ywaj¹cych wiadomo ci. Godziny pracy redakcyjnej siê skoñczy³y. D
zie pracowaæ d³ugo, pojawia siê kelner z restauracji z list¹ potraw: obiad p³aci redakcja.
Za pierwsze dwie nadprogramowe godziny otrzymuje o 50 procent wiêcej, za ka¿d¹ nastêpn¹
00 procent. Ale nie o to chodzi, tylko aby siê nie zb³a niæ. ,
Na drugi dzieñ rano za¿ywa benzydrynê. Wielu za¿ywa stale behzy-drynê rano, barbiturat na
noc. Jest depesza na piêæ tysiêcy s³ów od kairskiego korespondenta. Sama ta depesza znaczn
ie przekracza rozmiar zamierzonego artyku³u'. Korespondenci z Bejrutu, Jerozolimy,
Damaszku, Bagdadu, Ammanu dorzucaj¹ po kilkaset s³ów. Na biurko sypi¹ siê kartki z wypisa
mi z ksi¹¿ek, z filmów.
Jej zwierzchniczka, kierowniczka reserczu dzia³u zagranicznego, nie dowierza nowic
juszce, sama przegl¹da depeszê-artyku³ kairskiego korespondenta, którego opracowanie jes
t trzpieniem preparowanego artyku³u.
S³uchaj, Marta, on tu pisze: Naser by³ tak ma³o znany, ¿e nie figurowa
egipskim »Who is who« (»Kto jest kim«)". Depeszuj zaraz o podanie dok³adnej liczby nazw
isk, bo to wygl¹da na pisanie od rêki. Czytelników emocjonuje, ile ludzi by³o wa¿niejszych
od Nasera, w chwili kiedy siê wybi³.
Depesza leci. Jest popo³udnie pi¹tkowe. Wpad³ Jerry:
Có¿ tam s³ychaæ?
Sprawdzamy liczbê nazwisk w egipskim ,,Who is who".
Nonsens. W ogolê nonsens kogokolwiek o cokolwiek pytaæ. By³em w Egipcie w czasie wojn
y jako korespondent wojenny. Baj, baj, ró¿yczko. Nie zesmaz siê tu na skwarkê, ca³e sade³ko
wycieknie.
Marta jest pulchna i aluzje swawolnego Dyzia, tego trutnia, dla którego zbiera miód,
pogarszaj¹ jej humor. Wpiera nos w papierki.
W sobotê rano odbiera telefon z Kairu. Korespondent tamtejszy jest niewyspany i w ci
ek³y. Depeszê otrzyma³ wczoraj, w pi¹tek, to znaczy w wiêto muzu³mañskie, kiedy redakcja
who" by³a zamkniêta, "ojecha³ do drukarni by³a zamkniêta te¿. Wynaleziony w mieszkaniu pr
tnym kierownik drukarni za odpowiedni bakszysz pojecha³ do drukarni, znalaz³ pani
enki, które liczy³y nazwiska. Jest ich 10 738.
Czy jeste cie zadowoleni? pyta bazyliszkowym g³osem. Bo ja nie-zepsuli cie mi partiê go
fa w klubie na Zamaleku"*.
Marta pisze. W ma³ym pokoju domu zbudowanego przy najwspanialszej avenue wiata, gd
zie ka¿dy centymetr gruntu idzie na wagê z³ota __
stoi sze æ biurek jedno przy drugim, przy których jej kole¿anki-galernicy przerabiaj¹ nada
ne tematy.
Przyniesiono jej obiad z restauracji, pisze d³ugo w noc. Jest za pó no by jechaæ do odle
g³ego o piêæ kwadransów domu w jednej z dzielnic rezydencjalnych. Idzie do wygodnego hot
elu Statler", pogr¹¿a siê z rozkosz¹ w wannê jutro batalia (za hotel p³aci redakcja). Za
rbi-turat na sen.
Nazajutrz przybiega na godzinê przed zaczêciem urzêdowania. Za¿ywa benzydrynê. Na biurku l
e¿y przepisana w trzech egzemplarzach jej praca. Jeden egzemplarz porwie Jerry, dr
ugi ma i æ do zwierzchniczki.
Wpad³ Jerry silny, zwarty, gotowy. Niedziela to magiel dla niego. Porwa³ maszynopis,
czyta:
Wiesz, to ja u¿yjê, to powiedzonko arabskie, ¿e ka¿dy cz³owiek winien sp³odzi
a, zasadziæ drzewo i wykopaæ studniê. Sk¹d to wziê³a ?
Ojciec powiedzia³, on te¿ by³ d³ugo na Bliskim Wschodzie mówi nadêta. Czy¿by ten obrz
Jerry wzi¹³ to tylko z ca³ej jej pracy?
Dzwonek. Wzywa szefica:
Napisa³a : Matka Nasera, czarnooka Sudanka". Sk¹d wiesz, ¿e czarnooka?
Wszystkie Sudanki s¹ czarnookie.
Mo¿e byæ wyj¹tek. Depeszuj do Kairu.
Na poniedzia³ek Jerry prezentuje swój artyku³. Bezczelny typ! Po-skraca³ tylko i doda³ parê
kwiatków.
Marta te kwiatki bierze pod magiel. Jej obowi¹zkiem jest postawiæ kropkê pod ka¿dym s³owem
i podcyfrowaæ ka¿d¹ stronê. W razie nie cis³o ci, nawet tych, które napisa³ Jerry, nie on
da, ale ona.
Jerry, a sk¹d to wzi¹³e ? A to?
Jerry siê w cieka. Miêdzy writerami i reserczerkami panuj¹ stosunki jak psa z ko\em. Pis
arz chce pisaæ ciekawie, reserczerka odpowiada za dok³adno æ.
Dobrze, masz racjê, ¿e pytasz, sk¹d znam kolor auta Nasera. Jaki przyjemniaczek móg³ j
widzieæ i popisze siê listem do redakcji. Ale czego siê czepiasz, ¿e ,,Na
ser u miechn¹³ siê"? Nie móg³ u miechn¹æ siê? Kto sprawdzi, czy akurat w
omencie nie u miechn¹³ siê. I w ogóle co to ma za znaczenie?
Jest to luksusowy klub na wyspie na Nilu.
__ A mo¿e on nigdy siê nie u miecha? w¹tpi ponuro Marta. Jak
ta przeklêta cover story powa³kuje siê jeszcze parê dni, to i ona bêdzie taka.
Szefica wzywa:
__ Tu napisa³ Jerry, ¿e pod królewskim pa³acem siedz¹ ¿ebracy.
Wszystko podkropkowane. Sprawdzi³a ? f
__ Jerry mówi, ¿e sam widzia³.
__ Jerry by³ w czasie wojny. Sprawd .
Marta pcha depeszê, ale jest ju¿ druga w poniedzia³ek. A nu¿ odpowied przyjdzie za pó no?
ry bêdzie siê piekli³, jak mu wykre li. Oni wszyscy siê piekl¹, ¿e im siê bez sensu wyciska
ysto æ z tego,
co pisz¹.
Tatusiu telefonuje, czepiaj¹c siê ostatniego ratunku czy ¿ebracy siedz¹ pod pa³ace
wskim w Kairze?
Siedz¹.
Czy i teraz?
Siedz¹; czemu nie maj¹ siedzieæ?
Ale czy wiesz to na pewno?
Przecie¿ na czarodziejskim dywanie nie latam co dzieñ do Kairu z³o ci siê przodek.
reszt¹ jakbym by³ w pi¹tek, to ta wariatka powiedzia³aby, ¿e w sobotê mogli ju¿ nie siedz
Tatusiu!... jakie rozpaczliwe pochnykiwanie s³ychaæ w s³uchawce. Benzyd
yna i barbiturat w niej tañcuj¹ ka¿de ci¹gnie w inn¹ stronê.
rodziciel nie masz co siê zabijaæ o to;
jest taka, ¿e istnieje ogromna nierówno æ; Naser nie jest cudotwórc¹ i ¿ebracy wciskaj¹ siê
k¹t. Mo¿esz to zostawiæ.
Dobrze tatusiowi mówiæ.
W poniedzia³ek wieczorem wraca artyku³ od naczelnego. O czarnych oczach Kair jeszcze
nie odpowiedzia³, skre lono. ‾ebraków potwierdzi³ (nieoficjalnie) sekretarz ambasady egip
skiej to jako trybut ciemnoluda dla blondynowatej i pulchnej Marty. Maszynopis f
run¹³ do drukarni. Marta wraca o normalnej porze do domu. Wtorek i roda s¹ dniami wypoc
zynku, wiêc upierze i uprasuje bieliznê, zluzuje matkê, która pójdzie obrz¹dzaæ dom ojca (k
przez pozosta³e piêæ dni gotuje strawê dla siebie i dla ¿ony), i mo¿e wyrwie siê z córeczka
lody.
We czwartek chodzi³a czapla po desce (sesja rozdzielaj¹ca prace do nowego numeru).
*V sobotê uderzy³ grom: przysz³y ironiczne listy do redakcji, zapytuje, odk¹d to Kair j
est portem? Gapa Jerry napisa³: Kiedy Faruk na
swoim jachcie opuszcza³ Kair...", a druga gapa, Marta, nie poprawi³a mu na
Aleksandriê".
Ale z takim error jest jak z nie lubnym dzieckiem. Ten, który je sp³odzi³, spaceruje^ wy
machuj¹c laseczk¹, a ca³y ciê¿ar spada na reserczerkê! Nieszczêsna kropka pod Kair"
je z odpowiedni¹ notatk¹ do errors report. Oj, Tirliporku! jak tak straciæ wia
neczek po trzymiesiêcznym zaledwie chodzeniu z ,,Timem"?
Po dwu tygodniach Marta jest wezwana przed oblicze wiête wiêtych ; Mrs Peckham
(pensja roczna 35 000 dolarów plus dodatki).
Mrs Peckham jest szefem reserczerek wszystkich dzia³ów. Mrs Peckham przyjmuje struch
la³¹ z u miechem na ustach: Winszujê pokazuje ,,Reader's Digest" przedrukowal
cover story o Naserze i przys³ali 800 dolarów. Wydzielam ci tylko 80 dolarów, bo by³ t
am niedopuszczalny b³¹d. Widzisz, ,,Reader's Digest" poprawi³ Kair" na Aleksandriê".
Czy wiesz, tatusiu fulminuje wieczorem Marta Jerry dosta³ ca³e pozosta³e siedemset d
adzie cia dolarów!... A to przecie¿ on byka
strzeli³, nie ja.
Krakowiaczek nic nie winien, poca³owa³, bo powinien, Krakowianka
temu winna, bo pozwoliæ nie powinna.
I jeszcze ta reserczerka w Digest", która siê tropnê³a. Jeszcze wiêkszy w
d. I te przyjemniaczki, czytelnicy, którzy siê wy miewaj¹ ze wszystkich stron, a ka¿dy ta
ki list zostaje przypiêty do mego errors
report.
Czekaj pocieszam b¹d my i my przyjemniaczkami. Jak tak,
to tak... Smalimy list do redakcji Digest", tylko mi pomó¿ w mojej
angielszczy nie.
A o co?
Wczoraj na noc przegl¹da³em ten numer. Jak zwykle na koñcu jest streszczenie jednej p
owie ci. Rzuci³em tylko okiem i tak wci¹gn¹³em siê, ¿e czyta³em a¿ do trzeciej w n^cy, nim
zy³em. To s¹ wspomnienia by³ego oficera brytyjskiego wywiadu, teraz zamies
zkuj¹cego w Calgary w Kanadzie. Spisa³ je wytrawny reporter, znakomity Reynolds. Fac
et, zrzucony do Francji okupowanej, jest po pewnym czasie ujêty przez Ni
emców i nies³ychanie torturowany. Z wolna zacz¹³em podejrzewaæ lipê. Pomy l: przywi¹zuj¹ go
ela, tylko rêka wolna oparta na stoliku, gdzie bloczek i o³ówek. W ustach klin trzyma
j¹cy je otwarte; badaj¹cy siedzi z du¿ym elektrycznym czajnikiem; leje mu war w usta a
le ten nie wydaje; potem wrz¹tek; wreszcie ukrop. Nie wyda³. Wówczas wchodzi siostra
ubrana na bia³o z anielsk¹ buzi¹ i lewatyw¹ w rêku, ale lewatyw¹ z kwasem siarczanym; facet
nie wydaje, wiêc go wypuszczaj¹ z wypalonym wnêtrzem. Anglicy noc¹ przysy³aj¹ samolot, ku-r
j¹, no i dobrze, jest teraz nauczycielem w Calgary. I obydwoma koñcami funkcjonuje z
nakomicie. Przecie¿ to jaka niesamowita bujda...
Minê³o parêna cie dni zrobi³a siê nies³ychana awantura. Reader's Digest" przeczytali w l
j Intelligence, powiadomili, ¿e bohater" by³ przez ca³y czas oficerem biurowym w dwójce,
na krok siê nie ruszy³. Reader's Digest" kaja siê. Firma wydawnicza, która równocze nie wy
ksi¹¿kê, nie tylko wycofuje nak³ad, ale zwraca pieni¹dze za sprzedane egzemplarze.
Reynolds t³umaczy siê, ¿e autor jest skromnym nauczycielem w Cal-gary, maj¹cym najlepsz¹ o
piniê. ‾yje cicho, jest ca³y oddany skautingowi. To go w³a nie zgubi³o. Przed kilku laty w
ogawêdce przy ognisku mówi³ o wyczynach brytyjskiego wywiadu; podoba³o siê, wiêc dodawa³ pe
nal touch przez wtr¹canie tu i tam: by³em, widzia³em". Z wolna by³o coraz wiêcej tego. I h
stpryjki siê- zaokr¹gli³y. Poczciwiec robi³ to nie dla swej chwa³y, tylko dla podniesienia
serc. Jak to bywa w nieskoñczono æ powtarzana historia tak przywar³a do niego, tak siê z
nim zros³a, ¿e sam w ni¹ uwierzy³. W tym stanie znalaz³ go Reynolds.
Widzisz mówiê do Marty to wiêkszy wpadunek. A jak ci twoja szefica powie, ¿e nast¹pi³
ich wydawnictwie, to jej wska¿ Life", który nale¿y do tego samego koncernu. Jest tam 's
treszczenie innej ksi¹¿ki: Z w³óczni¹ na lamparty". Facet w d¿ungli po³udniowoamerykañskie
ewa na pikê jednego po drugim jak dzwonka ledzia na widelec. Zobaczysz, i to kiedy w
ystrzeli.
Nadszed³ dzieñ zado æuczynienia. Skromniutkiego zado æuczynienia, ale dobra psu i mucha...
By³ to ju¿ rok 1953, we W³oszech poda³ siê do dymisji de Gasperi. By³ rodek lata, nowojors
go lata, kiedy wielkie metropolis jest jedn¹ wielk¹ duszn¹ ³a ni¹.
Na szczê cie numer ju¿ by³ zamkniêty. Ju¿ klêska niefortunnego chadeckiego premiera by³a na
lkie boki wybadana, roz¿uta, przecedzona,
ka¿de s³owo by³o przez reserczerkê podpunktowane, ju¿ materia³ poszed³ do ekspedycji i w
edakcji zapanowa³ b³ogi relax, któremu to s³owu filolog Jakobsen z Harwardu nie u
mie znale æ odpowiednika w jêzyku polskim, które jednak dobrze siê t³umaczy przez odprê¿eni
W gabinecie naczelnego zebrali siê magowie, aby radziæ o nowym
numerze przy szklance whisky and soda, ale i tam to radzenie by³o odprê¿one, bo raz po
raz by³o s³ychaæ koñskie miechy.
Tylko w ród ³awicy opustosza³ych biurek Marta czeka³a na ostatnie fotografie. Jest to czyn
no æ niemal mechaniczna: fotografie przychodz¹ z gotowymi captions (podpisami) wyspraw
dzanymi stokrotnie, aprobowanymi wy¿ej i najwy¿ej.
Mimo wiêc zmniejszonej czujno ci nieszczêsna reserczerka poruszy³a siê niespokojnie, obej
rzawszy fotografiê rodziny ustêpuj¹cego. Siedzia³a
na niej w¹t³a, niepozorna figurka de Gasperi w otoczeniu rodziny __
¿ony i czworga dzieci. Napis za g³osi³: Wydatne rezultaty osi¹gniête nêdznymi rodkami".
Marta zapuka³a do gabinetu:
Oh, Marta, w³a chcesz high-ball?...
Nie wymawia³a siê mam sprawê do Griffitha. Olbrzym wyszed³ ku niej za próg.
Ja nie wiem, Griff spyta³a sam obejrzysz, czy to mo¿na tak pu ciæ?
Ucieszony Griffith znik³ na chwilê i wnet buchn¹³ g³o ny amerykañski miech.
No, to mo¿na powiedzieæ orzek³ rodziciel ¿e zosta³a gêsi¹ kapitoliñsk¹ ,,Time'a".
__.
Czemu? wydê³a siê zabawnie, po dziecinnemu, jak za Tirlipor-kowskich czasów.
No bo te gêsi gêga³y te¿ nieco na lepo.
Mamo!... nie pozwól. ' Królik ju¿ lecia³ jak nastroszona kokosz.
PODRÓ‾E KSZTA£C¥.
Polak z przyrodzenia.
Ma ustawiczn¹ chciwo æ do podró¿owania; Którzy maj¹ dukaty, bawi¹ siê rozkosz¹ Kostery¹ d
france zanosz¹.
Opaliñski Worek Judaszów".
Poliglotyzm.
Przez wiele wej æ w³amywaæ siê trzeba do wiata. Stoj¹ w jego obwodzie wi¹tynie wiedzy, sz
elkich i wszelkich umiejêtno ci. Z nie lada to sapaniem przybysz znad Wis³y odci¹ga ciê¿kie
wierzeje ka¿dego templu. Ale wszystkie one stoj¹ w obrêbie jednego ogrodzenia: obco ci jêz
ykowej. Bóg, rozgniewany na dociekliwo æ ludzk¹, burz¹c mury Babel, wzniós³ na jej miejsce
mur miêdzy lud mi.
Furtki te, furtki jêzyków i dialektów, id¹ w tysi¹ce. Przez któr¹ z nich szturmuj¹ca drobi
zka zawsze przecieknie. By³em w tych drobinkach'polskich, widzia³em, jak siê zaczyna³o o
d jakich oui i yes i najdziwaczniejszych manana, bukia, szalom, calimera, damnasz
iara, nami lahmam pod ka¿d¹ furtk¹ inaczej.
Mia³em wra¿enie, ¿e obserwujê szturm plemników do jajników cywilizacji. Ile¿ tych plemników
ze, nim jeden, na miliony, zap³odni jakie jajeczko w której ze wi¹tyñ odrêbnych cywiliza
Wielka to rzeka dziejów. Ale przykucnijmy przy jej maciupkich róde³kach.
-
Ho¿a Mariszka us³ugiwa³a mi w Bukareszcie. Chc¹c j¹ pos³aæ po jaja, Przysiada³em i pokazuj¹
e mnie wylatuje, gdaka³em; na mleko mycza³em jak krowa i pokazywa³em (figuralnie) gest
doj¹cy Mariszkê; a Kiedy prosi³em o szynkê, musia³em kwicz¹c demonstrowaæ (figuralnie) ci
p³atów szynki z Mariszkowych po ladków.
Taka oto w¹ska furtka wiod³a do templów, w których królowali jacy rumuñscy poeci i my lici
nie znani wiatu, jakby by³ nie znanym rati, gdyby nie przeniós³ siê do francuskiego templ
u.
Czasem poniektórego bardziej krewkiego Polaka podrywa³a niecierpliwo æ. Kiedy by³em w czas
ie wojny na Cyprze, gdzie ludno æ mówi po grecku i po turecku, zaproszon nas do cerkie
wki greckiej na obchód jakiej uroczysto ci narodowej. Spó ni³em siê i co widz moje oczy
zalnicy? Rodak wgramoli³ siê i prze mawia po polsku. Tym razem to Grecy byli na poi
skim kazaniu.
Na Cyprze te¿ spotka³y nas pierwsze kontakty z Brytyjczykami. Cypr to klasyczna wysp
a bry. tyjskich emerytów. Dostojnik, który ca³¹ s³u¿bê odby³ w Egipcie, zaprosi³ miê na lun
ym oprowadza³ po swoim pa³acyku.
Tu mówi, wprowadzaj¹c mnie do biblioteki mo¿e pan czytaæ ksi¹¿ki. Proszê zachodziæ, i
chce, bez dzwonienia, drzwi s¹ otwarte. Mo¿e pan zabieraæ ksi¹¿ki do siebie. Tutaj stoi s
zafka barowa. Bêdê rad, je li zechce pan sobie kombinowaæ koktejle. A teraz wyjd my do ogr
odu. Widzi pan, o, na tym drzewie s¹ najlepsze pomarañcze.
Widz¹c, ¿e mam zezwolenie w nieobecno ci gospodarza opijaæ go, objadaæ i rz¹dziæ siê jego k
iorem, spyta³em ¿artobliwie:
A je li zechcê siê przespaæ? Ogromny pan skin¹³ buldogowat¹ g³ow¹.
Proszê têdy wiód³ miê na pierwsze piêtro to jest pana pokój. Serdeczno ci by³o wiele
lera (jak mówi³ Reymont po
d³ugim pobycie w Pary¿u).
Ten jêzyk, wypatroszony z p³ci, z deklinacji, z koniugacji, po pierwszym miesi¹cu nauk
i wydawa³o siê jest ju¿, ju¿ w kieszeni. W tym okresie ju¿ korci do wyg³aszania mów po an
ku jakim hermetycznym aproksymatywnym jêzykiem, którego wys³uchuj¹ zbaraniali Anglicy. Al
e zaraz potem angielszczyzna pokazuje, co umie: zwija jêzyk w tr¹bk¹ w beznadziejnym t
he, poucza, ¿e bardzo mi³a lady Worcester wymawia siê ,,Uster", zasypuje ró¿nymi, zdawa³oby
siê, nic nie znacz¹cymi up, in, oii, ou³, które znaczenie tego samego czasownika obracaj¹
o 180 stopni i wprowadzaj¹ w g¹szcz idiomów nie do przebrniêcia.
Dorit push my leg powiedzia³em do s¹siadki.
Ale¿ ja pana bynajmniej nie tr¹cam w nogê zaczerwieni³a siê m³oda elegancka Angielka
Nale¿a³o za powiedzieæ zamiast push (tr¹caæ), puli (ci¹gn¹æ), co oznacza co w rodzaju ni
ie nie nabiera".
Kiedy pierwsi lotnicy polscy przybyli do Anglii w czasie bitwy powietrznej o Lo
ndyn, widz¹c, ze angielscy koledzy pod¹¿aj¹ do samolotów, pragnêli im powiedzieæ ,,Bo¿e w
chowaj". Zamiast jednak potrzebnego s³owa preserve wyda³ im siê w s³owniku odpowiednie
jszy synonim
pickle'
__ Niech Bóg was zamarynuje ¿yczyli serdecznie.
Trudno jest wierzyæ s³ownikom. ‾ona przechowuje s³ownik francusko-nolski jeszcze z czasów
pensjonarskich. S³owo prude przet³umaczono w nim: ,,wstrêtna niedajka". Autoi s³ownika m
usia³ tego dnia byæ bardzo rozgoryczony.
Polacy na³ykali siê du¿o nieporozumieñ. Dziecko, posy³ane do sklepiku po m¹kê, wraca³o ze s
je wyrzucaj¹ za drzwi. Ale bo te¿ m³ody obywatel powtarza³ uparcie sklepikarce m¹ki", a t
znaczy po angielsku ma³pa (monkey).
Nie tylko temu malcowi wydawa³o siê przedwcze nie, ¿e zna jêzyk.
W Hartford Foundation (dom pracy twórczej pisarzy amerykañskich) pozna³em Maxa Eastman
a. Wysoki, wspania³y jeszcze w swoich siedemdziesiêciu czterech latach mê¿czyzna, w czas
ie rewolucji pa dziernikowej zadeklarowa³ siê jako komunista, o¿eni³ siê z siostr¹ Krylenki
y³y g³ównodowodz¹cy Zachodnim Frontem Rewolucji, nastêpnie prokurator generalny Zwi¹zku Rad
ieckiego). Od tamtych czasów zmieni³ pogl¹dy, ale lubi siê popisywaæ rosyjsk¹ rozmow¹.
Kiedy Penklub w Los Angeles zaprosi³ nas na bankiet.
Zastrzega³em siê, by mnie nie wypychano do oracji, ale wbrew tym zastrze¿eniom zosta³em
nagle wezwany do wyg³oszenia przemówienia, i to jedynego przemówienia w imieniu ca³ej na
szej grupy.
Nale¿a³o zacz¹æ, sakramentalnym zwyczajem, od dowcipu, a przy tym os³oniæ swój Pinglish (Po
h-English), w którym przemawia³em.
Obawiam siê powiedzia³em, wskazuj¹c na siedz¹cego za sto³em Eastmana ¿e uczestnicy ta
zumiej¹ ze mn¹, jak ja z Maxem. On wyobra¿a sobie, ¿e wietnie mówi po rosyjsku, a ja, ¿e p
ngielsku. W drodze opowiedzia³em mu kawa³, który mi opowiada³ Radek. Max dutiful
ly (z poczucia obowi¹zku) ode mia³ siê przez nale¿ny okres czasu, a potem opowiedzia³ mi z
olei inny kawa³, który pos³ysza³ od Radka rozrwa¿a³em ten kawa³ ca³¹ resztê drogi i... Wi
róci³em siê do Eastmana doszed³em do przekonania, ¿e opowiedzia³e mi ten sam kawa³".
Bo ja wiem... Mo¿e i racjê mia³a ta pani, o której opowiada³ miSylw
in Strakacz, d³ugoletni sekretarz Paderewskiego. Paderewski chcia³
jej pomóc, spyta³ wiêc, czy zna jakie jêzyki. Nie odpowiedzia³a -_ i dumna jestem z teg
Bo czy¿ nie mo¿na sobie radziæ bez jêzyka?
Wiele by o tym mogli powiedzieæ nasi Jasie, ilwodz¹cy w³oskie markizy i doludne Szkotk
i.
Przy pewnym w³oskim gospodarstwie kaza³em zatrzymaæ wóz.
Zygmu mówiê do szofera pójd do gospodarza, starguj kaczkê. Ale po có¿ erkaem z sob
£atwiej siê porozumieæ, panie1 redaktorze odpowiedzia³ rze ko. Tak wiêc, ulawszy je
puchar dla poliglotyzmu i jeden dla spryciarstwa, udajemy siê w kszta³c¹ce podró¿e.
Luksusowa ciupa.
W 1926 roku p³yn¹³em holenderskim cargo (handlowcem) Leerdam" do Meksyku. Handlowiec mi
a³ trzeci¹ klasê rozbudowan¹ jecha³o ni¹ trzystu kilkudziesiêciu ludzi, w tym grupa kilku
iêciu ‾ydów z Polski, na Antyle, do Meksyku i do Brazylii.
W pierwszej klasie za to by³o tylko dziesiêæ miejsc. £¹cznie z kapitanem, intendentem i le
karzem okrêtowym jedynymi oficerami statku, którym regulamin pozwala na stykanie siê z
pasa¿erami, zasiada³o nas dzieñ w dzieñ do trzech luksusowych posi³ków fatalne trzyna cie
,,Leerdam" ³adowa³ troskliwie w portach San Sebastian, Vigo, San-tander i Coruna olb
rzymie ilo ci cebuli hiszpañskiej, stoj¹c po parê dni, tak ¿e ca³a droga, ³¹cznie z osiemdz
oczterogodzinnym postojem w Hawanie, trwa³a miesi¹c, w czasie którego zjedli my wspólnie d
ziewiêædziesi¹t posi³ków mo¿e by³o to zbyt krótko, aby spo¿yæ razem przys³owiow¹ beczkê s
B¹d co b¹d to dosyæ, aby poznaæ swoich towarzyszy podró¿y: czteroosobow¹ rodzinê hiszpañs
wnych na Kubê, dwóch handlowców holenderskich, m³odego niemieckiego geologa, jad¹cego na j
akie badania na Jukatanie, m³od¹ Duneczkê, nie wiem po co jad¹c¹ i...
I stop... Dziewi¹ta osoba by³a jednak trudna do rozeznania.
Dwie spo ród trzech jad¹cych kobiet stara Hiszpanica, robi¹ca robótki
i opêdzaj¹ca swoje stadko, i Duneczka nie by³y niczym nierozeznawalnym. Duneczki trzym
a³y siê kawa³y. Kiedy raz zjawi³em siê nie ogonY, na drugi dzieñ zapuka³ do mnie steward z
yborami do golenia,
t³umacz¹c, ¿e pos³a³a go duñska miss. A po powrocie na ojczyzny ³ono
stwierdzi³ein, ¿e zdumiona ma³¿onka otrzyma³a kabel z morza po
gielsku: M¹¿ ma siê dobrze tylko musimy go co dzieñ goliæ - Dagna.
Chyba wydosta³a adres u intendenta, grubasa ³asego na niewie ci wdziêki, którego wystrychi
wa³a na dudka. Natomiast Duneczkê wystry chiwa³ na dudka srogi regulamin. Bo kiedy usi³o
wa³a co przygadaæ d którego z m³odszych oficerów, ch³opaków jak malowanki, malowanie pier
emo salutuj¹c.
Za to ten dziewi¹ty nie rozeznany pasa¿er...
By³a to niezmiernie elegancka Francuzka. W-tym miejscu nale¿a³oby siê zastanowiæ co znacz
elegancka.
Ju¿ w porcie za³adowania, w Rotterdamie, zwróci³a uwagê jej niezmierna ilo æ eleganckich ku
Jako¿ w ci¹gu trzydziestu dni mieli my nieustanny przegl¹d mód.
Na pok³adowanie kostium k¹pielowy bajadera; czerwona peleryna spahis; turban soi f e
r ino albo toxtro³t.
Po po³udniu (na koktejl) w czarnej pi¿amie w haftowane z³otem chiñskie smoki z brylantow
ymi oczami, z d³ug¹ cieniutk¹ cygarniczk¹.
Ale dopiero wieczorem mia³y nam wyle¿æ oczy: dama sp³ywa³a do jadalni literalnie co dzieñ w
innej kreacji to z d¿etów, to z pajetów, to z lamy, to z cekinów. Ma³o tego co wieczór
nn¹, przystosowan¹ do sukni bi¿uteriê. Nadto rajery, nadto intryguj¹ca puder-niczka na
wi¹zce pod kolankiem.
Stateczek by³ najskromniejszy ze skromnych (tyle, ¿e nas wietnie karmiono). Przejazd
nim by³ wiele tañszy ni¿ transoceanikami. Publiczno æ by³a biedna; jak Leerdam" istnieje,
ewne nigdy nie pojawi³ siê na nim ¿aden smoking, nie odby³ ¿aden dansing ani ¿aden wieczór
itañski. Do kolacji przychodzi³y Hiszpaniêta w ca³odziennych, dosyæ sfatygowanych ubraniac
h, handlowcy w kraciastych koszulach, Niemiec w d¿insach. Zjawisko; przep³ywaj¹ce miêdzy
nami w zapachu wykwintnych per' fum paryskich, by³o w tych warunkach czym egzotycz
nym.
Duneczka stara³a siê na razie sprostaæ, ale nie by³ to krótki sprint trzydzie ci dni na m
u. Na pierwszych trzech okr¹¿eniach zademonstrowa³a nam kolejno trzy sukienki, potem,
bidula, usi³owa³a kleciæ co n°' wego, dodaj¹c jeden znany dó³ do drugiej ju¿ znanej góry,
awa³a wst¹¿eczkê, szaliczek, paseczek by³o coraz rozpaczliwiej.
Tego dnia, kiedy przys³a³a stewarda z brzytw¹ (by³o to ju¿ na wyso ci Azorów), powiedzia³em
ymru¿aj¹c z³o liwie oko:
Dagna, przestañ siê mêczyæ, ju¿ jeden wróbel rywalizowa³ z papug¹ i zdech³..Spojrza³
bazyliszkowym wzrokiem jak na dentystê. Ale kiedy dentysta wyrwie ju¿ z¹b, czuj
emy siê jak nowo narodzeni. I Dagnie
ul¿y³o. Niepotrzebnie siê wysila³a, prawdê mówi¹c, ze swoj¹ wie¿¹ bu k¹ i li
a bowiem j¹ dama mia³a,hm... hm... w³a ciwie musia³a mieæ po piêædziesi¹tce. Diabe³ by siê
na³ w jej wieku, ton¹cym w tym makija¿u, masa¿u i pluma¿u.
Pyta³em siê, wiele by lat Klorynda mia³a,
Która co dzieñ farbami twarz sw¹ malowa³a.
S³uchaj, rzecze mi jeden, ta twoja kochanka
W dzieñ miewa lat dwadzie cia, a sze ædziesi¹t z ranka.
Ignacy Mogilnicki'.
Zachodzili my w g³owê co robi taka milionerka na naszym handlowcu? Ona, Francuzka, mie
szkaj¹ca w Pary¿u, maj¹ca do rozporz¹dzenia wspania³e transoceaniki z Havre, z Saint-Nazai
re?
Najdziwniejsze by³o, ¿e ta elegancka dama mówi wrzaskliwym g³osem ulicy francuskiej, tym
, który znamy z piosenek Mistinguett i z paryskich bottes. To, co w nich mia³o wdziêk,
w konwersacji na obojêtne tematy dnia by³o nies³ychanie wulgarne.
Kto wiêc jest ta elegancka pary¿anka? Jakimi drogami trafi³a pomiêdzy nas?
Robi³o siê coraz cieplej. Co za wariacja pchaæ siê w sierpniu pod tropik? Ale walka z Ko c
io³em, w czasie której eksplodowa³y bomby i wype³nia³y siê wiêzienia, a której jecha³em siê
mog³a siê skoñczyæ, gdybym czeka³ zimy.
W kajutach, mimo hucz¹cych dzieñ i noc elektrycznych wachlarzy, by³o duszno, wytapiali m
y siê wiêc z potu, le¿¹c pod baldachimami na Pok³adzie.
Pewnego razu pad³a mi na kolana ryba lataj¹ca. Dziwny message ze wzdaymaj¹cego siê milia
rdami ton wody ¿ywio³u morskiego, wype³niaj¹go pole widzenia od horyzontu po horyzont. T
ak pada li æ z drzewa,
kiedy, le¿¹c na wznak na le nej polanie, podró¿ujemy z bezmiarem ob³oków. Ale ten li æ jest
znanego i swojskiego le nego bezmiaru A ta ryba lataj¹ca? Bezmiar niewymiernych spra
w srebrn¹ bryzga paty mi na kolana.
Panie, niech mi pan natrze plecy nive¹ mówi swoim wrzasklwym g³osem Francuzka z s¹sie
niego le¿aka.
Robiê to bez zapa³u. Dama pod tropiki" pokazuje wszystko, co by powinna trzymaæ pod klu
czem. Cia³o w dotkniêciu ma rych³e, zwiotcza³e tutaj nie pomo¿e ju¿ ¿aden makija¿.
Duneczka, przeci¹gaj¹c siê jak kot, mówi pó³sennie na przemykaj¹ce siê granatowe sylwety of
Taki ¿ar. Po co oni siê mêcz¹?
Po pok³adzie idzie w inspekcji kapitan w niepokalanej bieli. To jest znak. M³odzi of
icerowie pêdz¹ do kajut, wy³aniaj¹ siê w bia³ych mundurach.
Kapitan przystaje przy nas:
Morze Sargassa wskazuje za burtê jutro ju¿ Kuba.
Za burt¹ dziwny widok. Statek posuwa siê ³¹k¹. Zielona ³¹ka idzie w bezkres. To algi, to s³
Morze Sargassa, przez które z przera¿eniem przedziera³ siê Kolumb. Przez generacje ¿eglarz
y powtarzano legendy o zielonych kopcach, którymi zaros³y unieruchomione na zawsze o
krêty.
Wieczorem, pó no w noc, staram siê z³apaæ dech w p³uca. Z daleka przez praw¹ burtê widaæ na
dalekim brzegu paciorki wiate³.
To Key West na cyplu Florydy wyja nia s³u¿bowy oficer huragan stamt¹d idzie
zachód-po³udnie. Prosto na Veracruz.
Veracruz to port meksykañski, w którym mamy l¹dowaæ.
Gabnie nas?
Gabn¹³by, gdyby my nie stali trzy dni na Kubie dla wy³adunku.
Hawana jest najnowocze niejszym miastem tropików. Postawiona na bia³ym koraloweu, wita
nas w¹sk¹ gardziel¹ portu, nie przenosz¹c¹ trzystu metrów. Z obu stron gardzieli stoj¹ oms
hiszpañskie forty z maleñkimi okienkami kazamat. Dalej zaraz port rozszerza siê wietlis
t¹ wod¹, przycumowujemy do nowoczesnego nabrze¿a.
Do ,,Leerdama" podp³ywaj¹ barki pe³ne ananasów. Podró¿ni trzecie] klasy nie mog¹ wyj æ na l
skwarzyæ pe³ne trzy dni. zanim siê nie wy³aduje hiszpañska cebula. Chciwie wiêc wyci¹gaj¹
ananasy, które im z barek podaj¹ na kilkumetrowych bambusach. Jest to, na razie je
dyny u miech z zaklêtych krain, w które jad¹, jest to taki zwiastun z obcych bezmiarów jak
ta ryba lataj¹ca.
Okazuje siê, ¿e szczê cie i marzenie, skoro ju¿ da siê osi¹gn¹æ, jest zwykle niezmierni
. Gdzie w Warszawie ubrana na czekoladowo panienka u Wedla tylko go ciom, którzy p³aci
li dro¿sz¹ cenê za najlep-asortyment czekoladek, k³ad³a na wierzchu pud³a jeden ucukrowany
r¹¿ek ananasa. Tutaj ca³y ananas, naczupirzony zielonym pióropuszem, kosztuje siedem ce
ntów.
Wzywaj¹ mnie do trzeciej klasy, aby pomóc lekarzowi w rozmówieniu siê ze wzdêtym rodakiem.
Nie dziwota: zjad³ osiem ananasów. Lekarz ka¿e posypaæ mu brzuch talkiem. Bezk³opotliwa m
etoda. U nas, je li kto siê przejad³, to smarowano brzuch mas³em i przysuwano wzdêtego do
pieca, aby skóra siê rozci¹gnê³a i nie pêk³a.
Wtedy pokazano mi miêdzy pasa¿erami z Bia³egostoku piêkn¹ Idkê.
Jadê zwiedziæ fabrykê cygar.
W fabryce cygar wielka hala, przy ladach ze zwa³ami brunatnych li ci robotnice, niek
tóre bardzo ³adne Kreolki. W rodku podium cementowe, z którego boss dozoruje. Przypomin
a to takie¿ wzniesienie na galerach, z którego zwierzêcy bambaszi z kolczykiem w uchu
nadawa³ rytm uderzeniom wiose³. Upa³ niewymowny mimo olbrzymich wiatraków. Robotnice w j
akich leciutkich chitonach na go³e cia³o. Widzê, jak jedna z nich w pewnej krañcowej fazi
e dobierania li ci, kiedy nale¿y zasklepiæ cygaro, odgarnia chiton i roluje cygaro o u
do.
Wieczorem wybra³em siê do kabaretu. Wyr¿n¹³em siê w smoking, a licz¹c siê z upa³em, wzi¹³em
owe krochmalone ko³nierzyki.
Nim dojecha³em do kabaretu, ko³nierzyk mia³em w harmonijkê. Przed wej ciem na salê poszed³e
o toalety, wytar³em szyjê, napudrowa³em, za³o¿y³em nowy i, wy wie¿ony, pocz¹³em rozgl¹daæ s
kaj¹c miejsca.
Ca colle, mon chouchou! wrzasn¹³ ku mnie przepity g³os kobiecy.
Francuzica, ³yskaj¹c na mnie spod naklejonych rzês, roztoczy³a pawie wdziêki nad ceberkiem
z szampanem. Siedzia³a przy intendencie statku niemal na w³asnym dekolcie, bo ta
k daleko szed³ ostry szpic wyciêcia na Plecach.
Intendent, w bia³ym smokingu tropikalnym z p³ytko wy³o¿onym ko³-nierzykiem (bêdê mia³ naukê
u¿ na gazie.
Place ton denibie (umie æ swój zadek) zachêca³a dama, nalewaj¹c dla mnie ki
ek.
Na scenkê wpad³o sze æ dziewcz¹t, maj¹cych tylko cash sexe i biustonosze. Dobrane pêpuszkam
ak lejcowa czwórka, poczê³y ewolucje niczym cyrkowe koniki.
Nastrój wzrasta³ z minuty na minutê, sala i mnie ju¿ poczê³a ko³owaæ przed oczami.
Szybko równasz krok cieszy³ siê intendent napij no siê jeszcze.
,
Napili my siê jeszcze. I jeszcze. Tyle my mieli przytomno ci, aby pow ci¹gaæ nasz¹ towarzys
a siê rwa³a na scenkê pokazaæ tym a³auds hawañczykom, jak siê tañczy prawdziwego kankana.
darna akcja po³¹czy³a nas ciep³ym uczuciem braterstwa broni.
Kiedy taki swój ch³op, to ci powiem, czego bym nie powinien by³ mówiæ. Poprzednim rejse
rzywie li my na Kubê twego rodaka.
?
Ale to nie by³ zwyk³y rodak. To by³ ... ek!... niezwyk³y rodak. Taki, co rzu
ci³ bombê na waszego prezydenta.
Na naszego prezydenta?...
To o tym nie s³ysza³? Po prawdzie to taki rodak, nierodak, Ukrainiec, diabli was wie
dz¹, jak siê to liczy. Olszañski siê nazywa³ ... ek!...
Olszañski? wytrze wia³em natychmiast.
Jaki by³ skutek tej wiadomo ci, piszê w rozdziale Wykrywam zamachowca".
Znowu jeste my na morzu. Ju¿ znik³y wiat³a Kuby. Jest blisko pó³noc, a ja jeszcze nie decy
siê wej æ do kabiny. Duszno jest, duszno jest, rozpaczliwie duszno. ‾adnego wiaterku. W
czarnych, najsmolistszych ciemno ciach pob³yskuj¹ to tu, to tam wiate³ka. Naoko³o, w ogrom
ym promieniu, dysz¹ wyspy i wysepki Antyli, West Indii, wielkiej morskie] po³aci wiat
a, która przechwytuje od wieków ¿eglarzy, pod¹¿aj¹cych do Ameryki, od Kolumba po Alaina Ger
ault. ,
Pod mostkiem kapitañskim kiwa siê od kilku godzin w miarowym ruchu para marynarzy. N
a pok³adzie przy prze³adunku na Kubie oliwa zrobi³a t³ust¹ plamê. Marynarze maj¹ uwi¹zan¹ n
inach ciê¿k¹ szwa-brê, któr¹ kolejno przeci¹gaj¹ po plamie tam i z powrotem. S¹dzê, ¿e to j
karne.
Z cienia wy³ania siê postaæ pierwszego oficera, który zwalnia wreszcie marynarzy. Obawia
m siê, ¿e zostanê sam, i czepiam siê ¿ywych ludzi.
Co pan my li o wyczynie Alaina Gerbault (który przep³yn¹³ samotnie ocean)?
Zapewne nie mia³ tu (pierwszy oficer wskazuje na czo³o) wszystkiego w porz¹dku.
I znika.
Me wiadomo, jak tu rozerwaæ tê lepk¹ upalno æ, duszno æ, nudê, samotno æ tropikalnej nocy.
iwi³em siê, jak z³a jest d¿ungla. Dlaczego u nas las jest ³askawy, bez truj¹cych p³azów, ow
ro lin? Ten wilgotny ¿ar i w cz³owieka s¹czy zbrodniê.
Pukam m ciwie do kabiny Francuzicy.
Otwiera mi w nocnej koszuli oszytej walansjenkami &crue. Walansjenki s¹ koloru bru
dno¿ó³tego, koszula wygl¹da, jakby by³a brudna.
__ Rozmawia³em z kapitanem mówiê zakomunikowa³, ¿e za godzinê znajdziemy siê w oku cykl
ego na Veracruz. Za³oga wy-sprawdza³a bloki przy szalupach ratowniczych, ale có¿ to pomo¿e
...
Przera¿ona wyskoczy³a z kabiny. Kabiny mieli my na poziomie pok³adu. Pobieg³a do burty, ja
kby chc¹c zobaczyæ huragan. Ale za burt¹ by³a gor¹ca, czarna smo³a i cisza.
__ Rozumie pani? To zawsze tak, kiedy siê zbli¿a oko cyklonu...
__ Och jêknê³a i nagle zobaczy³em, ¿e zadziera koszulê jak
jestem przestraszona, je dois pi-pi kucnê³a bez ¿enady tu¿ przy mnie.
Niech¿e pani choæ szlafrok jaki narzuci powiedzia³em rozdra¿niony. Ta noc strasznie bi³
o nerwach. Czu³em do baby wstrêt i nienawi æ, ale jeszcze bardziej ba³em siê zostaæ sam.
Wróci³a ju¿ bardziej opanowana. Có¿ jej mog³o na mnie zale¿eæ? By³a zbyt rutynowana, ¿eby n
ieæ, ¿e tu nie znajdzie przygody. By³a zbyt wystraszona, by sama mia³a tej przygody prag
n¹æ. Mog³a sobie pozwoliæ na narzucenie byle czego, odel¿a³oby jej mo¿e, gdyby przez chwilê
byæ star¹ przestraszon¹ kobiet¹ bez szminki.
Ale co znaczy na³óg konia chodz¹cego
przez ca³e ¿ycie w zaprzêgu!... Nie by³o jej dosyæ d³ugo, wróci³a a ¹uatre epingles, w
ze solferino, z manelami na ki ciach r¹k.
Usiad³a w tym wszystkim na le¿aku rozklapniêta i ¿a³osna.
A jednak pomog³a mi jej obecno æ wyzwoliæ siê z beznadziei te] nocy. Poczu³em to co Ameryk
nie nazywaj¹ story, i nastawi³em uszu.
Na ni¹ te¿ cisnê³a noc, a mo¿e poczucie
niebezpieczeñstwa? Pod tym podwójnym
ci nieniem pcha³o j¹ do zwierzeñ. Ale mimo
to zwierzenia by³y ostro¿ne. Mówi³a, ¿e zrobi³a maj¹tek w Stanach Zjednoczonych, ¿e wróci³a
rzed piêciu laty do Pary¿a i za}0 ¿y³a du¿y hotel. Teraz go sprzeda³a...
I wiêcej nic. I ju¿ tylko milczenie miêdzy dwojgiem ludzi, którzy Sa przera liwie samotni
.
Niech pani idzie spaæ ja to wszystko zmy li³em o huraganie Ten huragan ju¿ na
wyprzedzi³, ju¿ by³ w Veracruz, w którym nas czekaj¹ niemi³e niespodzianki.
Wstrz¹snê³a siê:
Co pan mówi? /
Przypuszczaj¹, ¿e molo bêdzie zniszczone i roz³adowywaæ bêd¹ nas szalupami. A tymczasem
y poci¹g do Mexico-City odejdzie.
Nazajutrz pohuraganowy still przeszed³ na rzecz lekkiej bryzy. By³o nieco zno niej. Na
pok³adzie zjawi³o siê bóstwo, które zaokrêtowa³o siê w Hawanie do Rio de Janeiro, portu do
ego naszego handlowca. By³a to Kreolka ol niewaj¹cej urody z cer¹, która dziwnie ³¹czy alab
row¹ bia³o æ ze spatynowanym na niadawo z³otem.
W Hawanie, zdaniem moim, s¹ najpiêkniejsze kobiety wiata. Trzysta lat hiszpañskiej krwi
nasta³ej na tropikach.
Kiedy w witrynie wielkiego jubilera widzia³em klejnoty lekko wiruj¹ce w blasku reflek
torów. T³umy sta³y jak urzeczone, ch³on¹c te za³amywania siê b³ysków za niedostêpn¹ szyb¹.
Tak samo czu³em siê, stoj¹c na centralnym placu Hawany, na którym o podwieczorkowej porz
e w niedzielê odbywa³a siê zwyczajowa promenada.
Wewn¹trz posuwa³ siê kr¹g senorit z mamami. W przeciwnym kierunku porusza³o siê ko³o caball
s.
Kr¹g wewnêtrzny jarzy³ oczami najpiêkniejszymi w wiecie, brwiami, z¹bkami, karnacj¹ i kibi
mi, jakich nie ujrzysz w tak wyrównanym standardzie nigdzie, no nigdzie.
Caballero, zrównuj¹c siê w kolejnym okr¹¿eniu z ubóstwian¹, sk³ada³ g³êboki uk³on i drepta³
nastêpnego mijania.
Z tych w¹sików i baczków, z tych kibici i usteczek bi³ ¿ar tak wysokiego napiêcia, ¿e czu³e
ak ten gap, któremu zza grubej szyby pob³yskuje Kohinor.
I oto nagle nie ma szyby: na pok³ad naszego okrêtu upad³a taka cudna ryba lataj¹ca z odmê
niedostêpnego nam kreolskiego wiata.
Ca³y Leerdam" mêski siê przeobrazi³. A¿ do ostatniego oberwusa marynarza st¹pa³ silny, zwa
gotowy, z wypiêtymi torsami.
Piêkno æ zdawa³a siê tego nie widzieæ. Siedzia³a w niedba³ej, lecz skromn
zie na le¿aku, bez ¿adnego tam pokazywania kolan, z lekkim indyjskim z³oto-bordowym sz
alem na ramionach. Ale dosyæ ogl¹daæ by³o
tê najdoskonalsz¹ z ³ydek, aby domy liæ siê reszty.
W³a nie w tê ³ydkê wpatrzyli siê jak sroka w ko æ dwaj komiwoja-
erzy z Rotterdamu, z którymi przez ca³¹ drogê zamieni³em zaledwie
kilka zdañ. Jeden z nich wreszcie powsta³ ze swego le¿aka i skierowa³ siê do
mnie: __ CZy pan mówi po hiszpañsku?
__ Tylko restauracyjne s³owa i wymy lania.
__ Wszelako¿ mo¿e pan wyrozumie, o co jej chodzi.
Podszed³em do piêkno ci. Le¿a³a ze spuszczonymi rzêsami. _ Senorita, per favore, non abl
espaniol! grzdyka³em z w³oska po hiszpañsku come sta? Firanki rzês podnios³y siê, wyj
udnej piêkno ci oczy:
Doscientos dollaros.
No, w³a nie w jeden g³os wykrzyknêli z desperacj¹ Holendrzy sta³e mówi to samo.
Czegó¿ panowie nie rozumiecie? mówiê w ciek³y.
Zgadza siê przespaæ za dwie cie dolarów.
Jeszcze jedna tajemnicza rybka lataj¹ca, wychlu niêta, straci³a blaski i poczê³a cuchn¹æ.
Okaza³o siê, ¿e obawy, dotycz¹ce wy³adunku w Veracruz, by³y s³uszne. Molo by³o zniszczone,
y na redzie. Przyjecha³o wiele mundurów meksykañskich, ci z rewolwerami, to pewno poli
cja.
Teraz wynurzyli siê z dolnego pok³adu pasa¿erowie trzeciej klasy odizolowani od nas pr
zez ca³¹ drogê. Komisarz statku krz¹ta³ siê przy nich, wreszcie przyprowadzi³ do mnie Idkê
gostoku i trzymaj¹c w rêku papiery jej tycz¹ce, prosi³, bym jej wyt³umaczy³ sytuacjê. By³a
wraz z komentarzami Idki, nastêpuj¹ca:
¿ydzi, którzy przed wielu laty wyemigrowali z Bia³egostoku, podali Przez bia³ostock¹ gminê
owsk¹, ¿e poszukuj¹ dla swego pobo¿nego syna panienki z pobo¿nej rodziny ¿ydowskiej. Wymien
ono siê fotografami i z Meksyku przys³ano Idee zaproszenie. Oblubieniec mia³ przyjechaæ
z rabinem i dopiero po zawarciu lubu na statku Idka mia³a prawo, Juz jako obywatelk
a meksykañska, zej æ na l¹d.
Do kad³uba statku akurat dobija³a szalupa. Siedzia³ w niej brodaty bi i blady m³odzienie
c w cha³acie i z pejsami. Jaki inny ‾yd w cha³acie, to móg³ byæ przysz³y te æ, jacy mniej
nie wygl¹daj¹c, mê¿czy ni i kobiety, to pewno rodzina.
Przy trapie by³ cisk przyby³ych kutrów i ³odzi. £ód z oblubieñcem czeka³a. Idka, w perkal
lorowej sukience wyciêtej pod szyj¹ w pantofelkach na wysokich obcasach, patrzy³a, prz
egiêta, w dó³, przestrzeñ by³a niedu¿a,, widzia³a ich wyra nie. Obserwowa³em j¹ z zainteres
Usta dziewczyny siê zaciê³y, czerwieñ warg zwinê³a siê, scho wa³a, ci¹gnê³a w jedn¹ kreskê
amo robi siê z dusza dziewczyny z Bia³egostoku. Wyrwa³a siê z getta we wiaty, na których d
ugim koñcu czeka³ j¹ ten¿e Bia³ystok i oblubieniec talmudysta, pozostaj¹cy na utrzymaniu ro
ziców.
Bosman z Leerdam", sprawuj¹cy na dole porz¹dki wy³adunkowe, znalaz³szy siê przy ³odzi oblu
a, wskaza³ grupie ‾ydów kolorow¹ sukienkê. £ód ich przysunê³a siê na nasz pion. Mieli my i
d³oni, widzieli my, jak wznosz¹ a¿ modlitewne, rozja nione twarze.
Dziewczyna zacisnê³a palce na balustradzie. Poda³em jej sze ciokrotn¹ lornetkê Zeissa. Zoba
zy³a talmudystê na ca³¹ soczewkê, ka¿dy pukiel jego pejsów. Wyci¹gnê³a do mnie lornetkê:
Ja go nie chcê, ja go nie chcê, ja bêdê wracaæ, ja idê zamkn¹æ siê w kajucie, ni
dzie rozmówiæ siê, ja go nie chcê, ja go nie chcê...
Pobieg³a w dó³ do kajuty. Poszed³em do saloniku, w którym roztasowa³y siê w³adze portowe. Z
y³em Francuzkê, siedz¹c¹ miêdzy dwoma uzbrojonymi policjantami. Nastrój by³ sztywny i grobo
Sk³oni³em siê jej,. ale nie mog³em rozmawiaæ.
Komisarz statku, i tak zwarzony, na wiadomo æ, ¿e Idka odmawia wziêcia lubu na pok³adzie,
achmurzy³ siê jeszcze bardziej:
.Szyfkarta jest p³acona w jedn¹ stronê, kto wiêc zap³aci za jej powrót
wrócimy siê do konsula polskiego.
Ale urzêdnicy meksykañscy wyt³umaczyli, ¿e konsula polskiego jeszcze w Meksyku nie ma. I
stotnie, konsul generalny Marchlewski mia³ dopiero przybyæ. Nie ma rady Idka musi je
chaæ z Leerdam" a¿ do Rio de Janeiro, tam jest konsul polski.
To wszystko opó ni³o moje w³asne sprawy, a by³a jeszcze nadzieja z³apaæ poci¹g. Rzuci³em si
h baga¿y, kiedy wynurkn¹³em z nimi, ju¿ nie by³o Francuzki, ju¿ nie by³o szalupy z ‾ydami.
Poci¹g jednak odszed³, nie wiedzia³em, co robiæ z dniem. Pojecha³em pod Veracruz, miêdzy po
a ananasów na grzêdach, przedzielone ¿yw¹ zieleni¹ bananowców. Wróci³em do hotelu, wzi¹³em
iel potem zimny prysznic, posypa³em siê talkiem i wieczorem zszed³em do hallu.
Jeszcze drzwi do sali restauracyjnej nie by³y otwarte. W ród osób zekuj¹cych siedzia³ komis
rz z piêkn¹ Kreolk¹ z Kuby. 1_ Dobrze siê maj¹ oficerowie gospodarczy statków powiedzia³e
czê przecie¿ g³osi³o urbi et orbi, ¿e ta przyjemno æ kosztuje dwie cie
dolarów. Intendent, prekursor Sandauera, rze ko odpali³:
__ Marynarzom przys³uguje taryfa ulgowa.
__ Co to by³o z t¹ Francuzk¹?
__ Aresztowano j¹. Czu³em, ¿e co mierdzi w tym interesie. Ale nie
przypuszcza³em, ¿e a¿ tyle. Baba przed laty zamordowa³a i obrabowa³a swego kochanka w Clev
eland, bogatego przemys³owca. Sz³a w lata, pewno wola³ zerwaæ, a ona, widaæ, wola³a to uprz
dziæ. To tak jak w pokera. Zaryzykowa³a kartê, na razie uda³o siê, czmychnê³a z grubszym gr
em do Pary¿a. Kiedy ziemia zaczê³a siê jej paliæ pod stopami, postanowi³a przedostaæ siê ni
lnie do Stanów przez Rio Grandê (rzeka oddzielaj¹ca Stany Zjednoczone od Meksyku, p. m
.). Ameryka nie zna paszportów, mo¿na w niej ³atwo siê zgubiæ. Ale Francuzi tropnêli siê, c
a³ j¹ na miejscu list goñczy. Jecha³a pod innym nazwiskiem, ni¿ list opiewa, rysopis jedna
k dok³adnie ten sam. Nawet myszka na udzie.
No, tu pan móg³by byæ ekspertem.
Pu ci³ tê uwagê mimo uszu:
No, có¿, nie uda³o siê. Siedzi w wiêzieniu w Veracruz.
Siedzi tu w wiêzieniu? Czy nie powinni my jej odwiedziæ?
Pan zapomina, ¿e jestem na s³u¿bie, ¿e jestem komisarzem Leerdam". Jak by to wygl¹da³
Podwoje z hallu do restauracji otwarto szeroko. Pod¹¿y³em za komisarzem i Kreolk¹, podsz
ed³em do pustego jeszcze kontuaru, po piesznie zamawia³em dwie zimne kolacje w koszycz
ku na miasto, owoce, butelkê wina. Krótko mówi¹c wa³ówkê.
Taksówka zawioz³a mnie do wiêzienia. By³ to gmach z czerwonej ceg³y z ma³ymi okienkami. By³
pora i mia³em s³ab¹ nadziejê, ¿e uzyskam zezwolenie na rozmowê przez kraty. W ka¿dym razie
yba jej dorêcz¹ wa³ówkê, Wsun¹³em do koszyka bilet wizytowy.
W kancelarii wiêzienia przyjêto mnie rzeczowo i uprzejmie. Urzêdnik W1êzienny skin¹³, bym s
ed³ za nim. Wyszli my innym wyj ciem na podwórze. To, co ujrza³em, wywar³o na mnie straszne
wra¿enie.
Podwórzec tkwi³ miêdzy czterema trzypiêtrowymi korpusami z czerwonej ceg³y, Ca³y ten wielki
plac by³ podzielony szeregiem p³otków e aznych w jedn¹ i drug¹ stronê. P³oty,
zecinaj¹c siê, formowa³y
szereg klatek o powierzchni oko³o 5 na 5 metrów. Ka¿de dwa rzêdy
klatek styka³y siê z sob¹ i by³y oddzielone od nastêpnych dwu rzêdów w¹skim przej ciem.
W klatkach k³êbi³o siê jakie pandemonium. T³umy rozche³stanych wied m z rozrzuconymi siwym
mi, Murzynki, Metyski (pó³krwi murzyñskiej). Kwarteronki (æwierækrwi), Chinki, pó³-Chinki,
india-nizowane Meksykanki, Mulatki wszystko to, ujrzawszy mê¿czyzn, wpad³o w furiê, rzuc
a³o siê na wznak w bezwstydnych pozach, wo³a³o charkotem najbezwstydniejszych s³ów i gestów
a niektórych cia³ach widnia³y zrogowacenia fioletowe, bia³e, brunatne. To tropikalna cho
roba skóry, Mai de Pintos, w której skórê zheblowuje siê kawa³ami wielko ci spodków.
Truchla³em na my l, ¿e móg³bym trafiæ w rêce tej t³uszczy, przypominaj¹cej mityng chimer z
amê. Ze zgroz¹ szuka³em w tym t³umie mojej szykownisi paryskiej.
Ale urzêdnik szed³ szybko w kierunku poprzecznej oficyny. Weszli my na schody, pokryte
puszystym czerwonym dywanem. Na dzwonek na pierw-~ szym piêtrze otworzy³ nam s³u¿¹cy w kr
emowym tropikalnym smokingu z czarn¹ muszk¹. Poprowadzi³ nas w g³¹b, zapuka³, drzwi otworzy
elegancka pokojóweczka w liberyjnej ¹ukience z czepeczkiem i mikroskopijnym fartuszk
iem.
Proszê poczekaæ zaprosi³a do saloniku pani koñczy manicure.
Kto tam? odezwa³ siê wrzaskliwy g³os. Z ,,Leerdam"? Wwa-lajcie siê tu, ch³opaki!
Siedzia³a w sypialnym przy gotowaini, sarong indyjski zsuwa³ siê jej niedbale ze zbyt
pe³nych ramion: w bonneciku ze wst¹¿ek pompadoui wygl¹da³a razem ze swymi at³asowymi pantof
lkami o wielkich pomponach marabout zupe³nie chez soi*.
Nieco siê stropi³a, ujrzawszy mnie w towarzystwie urzêdnika wiêziennego, zapewne oczekiw
a³a wizyty swego amanta z Leerdam". Ale niezw³ocznie wróci³a do swego swobodnego sposobu
bycia i wyci¹gnê³a upier cienion¹ rêkê do dzwonka, podczas gdy drug¹ wykañcza³a mani-curzys
Kiedy zamawia³a trzy kolacje, radz¹c siê nas nad wyborem win, rozgl¹da³em siê ze zdumieniem
usi³uj¹c zrozumieæ, w jakim znalaz³em siê wiecie.
By³ to solidny mieszczañski apartamencik o tanich pseudoeleganckich meblach. Kotara
pluszowa zas³ania³a okno. Siedz¹c przy niej, stara³em siê nieznacznie odchyliæ fa³dê, ale F
zka spostrzeg³a ten ruch:
S¹ kraty, naturalnie s¹ kraty roze mia³a siê krzykliwie boj¹ siê, abym nie uciek³a p
Wiec có¿ to znaczy? zatoczy³em rêk¹. Z. Przecie¿ mi nic nie dowiedli. I w ogóle nie
od¹. Taki wiêc trzymany póki nie ma wyroku, mo¿e korzystaæ z pensjonatu wiê-zSnego. Ale
te¿ zdzieraj¹ za to wszystko w czwórnasób. A có to pan
ma za koszyczek?
Obraca³em swoj¹ wa³ówkê z za¿enowaniem.
_ Butelczynê zachowamy - roze mia³a siê - a to - zwróci³a siê do pokojówki - proszê daæ t
zkom w podwórku.
__ Ale pani chyba tam i po wyroku nie wsadz¹? -wyrwa³o mi siê.
Urzêdnik tkwi³, nie by³o miejsca na rozmowê.
_ o la la odpowiedzia³a, manipuluj¹c swoj¹ d³ug¹ cygarniczk¹.
Po raz pierwszy poczu³em co w rodzaju podziwu dla jej niespo¿ytej ¿ywotno ci.
Na ciep³ych morzach.
Przyjemnie jest taplaæ siê w morzu. Zw³aszcza w po³udniowym morzu, ale przy brzegach. Ni
e lubiê arogancji morza. Nic nie mam w sobie z ci¹gotek Alaina Gerbault. Z lasów jeste
m, z ³¹k, nie dla mnie ani góry, ani morze wroga bestia, hucz¹ca na cz³owieka miliardami
on ¿ywio³u.
Co innego pla¿ka grzeczniutka, morzeczko (czy mórzko?) przymilne, li¿¹ce piêty pla¿owiczó
przy tym brzeg morski to nasilona strefa wieków. Na takich brzegach najkolorowiej
kwieci siê ¿ycie i najd³u¿ej przechowuje siê ciep³o z dawnych lat.
Rozumiem, dlaczego ludy pcha³y siê ku ciep³ym morzom. A ja w ich lady.
Tak kiedy dopchali my siê z ¿on¹ w pogoni za s³oñcem a¿ do Alicante, w którym czekali my n
na Baleary.
Alicante jest to zak¹tek ca³kiem zafrykanizowany z lasami palmowymi, z akweduktami,
z p³askimi dachami, z berberyjsk¹ ludno ci¹. Upa³ by³ nad upa³y, algi morskie mierdzia³y j
oskity ciê³y, ¿ona walczy³a z nimi trociczkami. Konali my od tych trociczek, dusili my siê
mos-kitier¹, statek nie nadchodzi³, grozi³o mi, ¿e siê ca³kiem rozpijê z miejscowym tenien
(porucznikiem) dowódc¹ kilkunastu drapichrustowatych ¿o³nierzy w starej cytadeli, góruj¹c
czterysta metrów nad Alicante. Wdrapywa³em siê tam, uciekaj¹c ¿onie, z wolna z¿eranej przez
moskity i dogorywaj¹cej w trociczkach.
Teniente Fernando w mundurze, pantoflach na go³¹ nogê, w cywilnej panamie i ze stale u
trzymanym dwutygodniowym zarostem wy³azi³ natychmiast z czelu ci fortu z narychtowan¹ fi
ask¹ wina Alicante i popijali my, patrz¹c w dó³ na mierdz¹cy port i gwarz¹c o mujeres lige
kobietach lekkich obyczajów).
Pewnego dnia teniente Fernando spotka³ mnie podekscytowany: pocz¹³ odwalaæ toreadora, ma
chaj¹c panam¹, która mia³a mu byæ mulet¹ (chusta na byka) i zadaj¹c w pró¿niê ciosy butelk¹
a¿a³a esto¹ue (szpadê) by³a bo podniecaj¹ca wie æ: do Alicante zje¿d¿a corrida comica.
W oznaczony dzieñ przed corrid¹ przyszed³ po nas sefior Fernandez ogolony jak siê patrzy
. Zastanawia³em siê, czy na drugi dzieñ bêdzie mia³ od razu standaryzowan¹ dwutygodniow¹ br
Za te wszystkie liczne flachy Alicante podejmowa³em go, jak umia³em. Pili my Xerez de
la Frontiera, wyhodowany gdzie miêdzy Kadyksem i Sewill¹, kata-loñskie Tarragona, ciê¿kie
iocha z dolin nad Ebro, czternastoprocentowe wina Walencji, p³akali my gorzko, ¿e czem
u¿ to los okrutny kaza³ nam min¹æ siê z powo³aniem torera, przerabiali my estocada a volapi
biegn¹c do byka) oraz recibiendo (czekaj¹c na jego atak), przy czym senor teniente b
y³ espad¹, a ja bykiem.
‾ona, zaniepokojona tymi praktykami, usi³owa³a wyperswadowaæ nam corridê, ale my siê uparli
zagarnêli my i j¹ na arkanie obowi¹zku i trwogi o zbyt wylewnego ma³¿onka.
Poniewa¿ wszystkie brata³actwa z teniente odbywa³y siê na migi (jako ¿e poza s³owami dla p
ch" i restauracyjnymi nic nie umia³em po hiszpañsku), wiêc to, co zobaczy³em na corrida
comica, zatknê³o mnie niespodziank¹.
Na scenê ze zwyk³ymi ceremoniami wprowadzono... cielê, a jako to-readorzy wyst¹pili klow
ni. Z biednym zwierzêciem przerabiano rytua³ wszystkich trzech suertes (fazy pikador
skiej, banderillskiej i espady), k³uto go pikami [garrocha), wbijano po kolei trzy
pary banderrilli, krwawi¹cych w ¿ywym ciele.
Toro by³ nie le ju¿ podros³ym rasowym byczkiem ze s³ynnych vaca-das (hodowli) s¹siedniej Mu
cji. Schyla³ kszta³tny ³eb o ma³ych foremnych rogach i szar¿owa³ nieulêkle na drêczycieli,
wyczyniali b³a-zeñskie skoki. Ten byczek o nieskazitelnie równej szyi l ni¹cej krótk¹ sier
rabnym kopycie, prze licznym spadku karku od rozros³ej klatki:piersiowej ku w¹skim, do
brze zwi¹zanym k³êbom by³ królewiczem wobec ludzkiej bezpiecznie znêcaj¹cej siê gawiedzi.
sko ci¹gnê³o siê, a¿ biedne zmêczone zwierzê zrozumia³o, ¿e zbli¿a siê nieunikniony koniec,
nie i zarycza³o ¿a³o nie.
‾ona siê rozp³aka³a:
Biedne dziecko, on wo³a ,,m-a-a-m-u-u-u!..."
Wyst¹pi³ klown imituj¹cy espadê, aby dor¿n¹æ z natrz¹saniem siê krwawi¹ce zwierzê. Wówczas,
nym p³aczem, wymusowa³y
we mnie wszystkie wypite wina. Powsta³em i, wychylaj¹c siê z lo¿y rykn¹³em:
Barbaros, parricidas!...
Wykroczyli my demonstracyjnie po tym pierwszym cielaku (ogó³em miano ich sze æ zar¿n¹æ) i u
i my na tarasie restauracji, aby och³on¹æ, co poj¹³em do æ swoi cie, wtrajaj¹c litr wina z
Czy pan ka¿e podaæ co z kuchni? zapyta³ kelner. Mamy wietnie tuczone
opatwy. O, proszê wskaza³ nad moj¹ g³ow¹.
Kuropatwa wisz¹ca nade mn¹ by³a wci niêta w tak ma³¹ klatkê, ¿eby nie mog³a siê poruszaæ, c
zeniu. Chwyci³em klatkê i rozbi³em. Wyzwoliwszy ptaka, poszed³em spaæ. Hotel by³ uczciwy i
azajutrz zarezerwowano mi przy niadaniu kuropatwê na zimno. Zjad³em.
‾ona by³a rozgoryczona i wypomina³a mi tragiczne losy Niusia, o którym pisa³em w Zielu na
raterze". By³o to prosi¹tko zakupione przez kucharkê, jak legenda nios³a, u kobieciny, k
tóra trzyma³a prosiê wraz z dzieckiem w cha³upie.
Rozpieszczone prosiê z ca³ym zaufaniem powêdrowa³o za dziewczynkami po schodach na górê do
ch pokoju. Zosta³o nazwane Niusiem, wystrojone w kokardê, dopuszczone do spacerów i zw
ierzeñ.
Zap³aci³o niewdziêczno ci¹, rosn¹c na têg¹ winiê. Kucharka pod nieobecno æ ¿ony i córek za
e i gromy na swoj¹ g³owê i powód wininy na swoich prywatnych go ci, bo nawet mnie zabroni
zje æ kês.
No dobrze mówi ¿ona tam mia³e wyt³umaczenie, ¿e winia ros³a, ale tu sam przecie
dnego ptaka, a potem zjad³e .
Uwa¿am, ¿e post¹pi³em jak liberator. Jak typowy liberator.
W tym pchaniu siê na po³udnie chêtnie przyj¹³em propozycjê Polskiego Radia, aby odbyæ z Ba
" pierwszy jego rejs ze stoczni Mon-falcone pod Triestem przez Dubrownik, Barcel
onê, Casablankê, Maderê, Lizbonê, Londyn do Gdyni.
Ju¿ w Warszawie w Galu" (linia Gdynia-Ameryka) by³ cisk. Zasta³em sp³oszonych urzêdników
iurkami i na rodku sali Belê Gelbart (pó niejszego kapitana Czajkê), ¿¹daj¹c¹, aby j¹ wzi¹
maskotkê.
Nie tylko lud morski, ale i liczni tury ci pamiêtaj¹ postaæ kapitana Borkowskiego, który wó
czas obj¹³ nowo narodzony statek. Tyle¿ czasu przesz³o, tyle¿ zdarzeñ siê przewali³o od tam
poki, kiedy Kapitan Siedmiu Oceanów" improwizowa³ na gitarze stance w najniemo¿liwszych
jêzykach na cze æ najniemo¿liwszych turystów przedziwnych narodowo ci, których zaprasza³
ek" (65 procent) do swojej kabiny.
I oto na jakiej uroczysto ci polsko-morskiej w porcie Nowego Jorku zabrzmia³ nade mn¹ l
ekk¹ chrypk¹ znajomy g³os:
_ Mistrz Wañkowicz?
Obejrza³em siê nade mn¹ sta³... Borkowski. Wypisz, wymaluj, taki sam jak przed æwieræstul
em, kiedy my ruszali w pierwszy rejs1 Batorym".
I Batory" wówczas mia³ motor m³odszy, i ja serce mniej zmêczone. Ale nie Kapitan Siedmiu
ceanów". Taki sam by³ zapewne, kiedy przed pierwsz¹ wojn¹ prowadzi³ statki, taki sam, kied
y ze stoczni Mon-falcone rusza³ w pierwszy rejs Batorym", i taki sam teraz, na przy
stani Hoboken. Zasuszy³ siê, zakonserwowa³ i ju¿ chyba taki trwaæ bêdzie wiecznie, po wszys
kie czasy.
Batorym" p³yn¹³em razy sze æ, z tego cztery razy przez ocean, raz w konwoju torpedowców an
lskich z Port Said do Terentu i raz wreszcie wówczas, kiedy Batory" wyrusza³ ze stocz
ni Monfalcone w swój pierwszy, dziewiczy rejs.
Kapitan Borkowski by³ zapewne têgim marynarzem, ale na pewno jeszcze lepszym hotelar
zem i propagandyst¹.
W pierwszym, regularnym ju¿ rejsie, z Gdyni do Stanów Zjednoczonych, z³apa³a nowiutkie
go, prosto z ig³y Batorego" silna burza morska. \ Wylêkli pasa¿erowie kurczowo trzyma
li siê ró¿nych uchwytów i co rusz pytali, czy nie czas nak³adaæ pasy ratunkowe.
Bujanie by³o jeszcze w apogeum, kiedy ju¿ nadszed³ przez radio komunikat meteorologi
czny, z którego wynika³o, ¿e Batory" wychodzi
z ni¿u.
Kapitan Borkowski, popukawszy w barometr, skombinowawszy, ¿e sztormowa pogoda siê koñc
zy, burkn¹³ do Meissnera, pierwszego oficera:
Chod pan do pasa¿erów,..
Zaraz, tylko ko¿uch zdejmê : mówi Meissner.
Nie, tak jak stoimy. I zwracaj¹c siê do marynarza: Chlu -nij na nas po wiadrze
ody.
Wwalili siê wiêc, srogie dwa morsy oceaniczne, tak jak byli na mostku w butach za ko
lana, w ko¿uchach srogich do piêt, w kapuzach morskich, z lunetami na piersiach, z l
atarkami u pasów. Szli przez grz¹dki stremowanych, zbarowanych paniu , rozchlastuj¹c po
dywanach mokro æ, cinaj¹c blade wiat³a salonów mro nym strachem.
W ciek³by siê stary, gdyby zobaczy³, ¿e id¹cy za nim Meissner daje
porozumiewawcze znaki, ¿e ta opera bu³io to jest pic z elektromonta¿em Przeszli tak ba
ry, pogr¹¿yli siê w labirynt korytarzy a¿ do kabiny biskupa Okoniewskiego.
Ekscelencjo!... "zagrzmia³ Borkowski. Zrobili my wszystko, co marynarz powinien uczy
niæ, ale nie rêczê za bezpieczeñstwo statku, je li Bóg siê nie zmi³uje...
Tu run¹³, p³awi¹c siê w ogromnym ko¿uchu, na klêczki, srodze ci¹g. n¹c Meissnera za sob¹:
Ekscelencjo, b³agamy o modlitwê w czas nawa³nicy.
Wiêc Pasterz Morski wnet podj¹³ mod³y, jako¿ i niezw³ocznie poczê³y, siê uspokajaæ odmêty.
odczas lunchu kapitan uroczy cie potwierdzi³ cud, który siê zdarzy³ na Batorym".
Pierwszy oficer, Meissner, to by³a klasa! Nie tylko w tej cruzie" Triest Gdynia, ki
edy 620 bur¿ujów, wy³adowanych grubsz¹ fors¹, ob¿era³o siê, pi³o, werandowa³o, flirtowa³o,
wszystkie czasy, kiedy co drugi z nich to by³ dygnitarz jad¹cy darmo, a tacy s¹ najbar
dziej wymagaj¹cy, kiedy ka¿dy chcia³ byæ na mostku kapitañskim, ka¿dy uczy³ Meissnera nawig
i, kiedy wszystkie paniusie ¿¹da³y na wy cigi, ¿eby je prowadzi³ w Barcelonie do autentyczn
j knajpy marynarskiej, ale i z apaszami te¿, w Casablance - do zakazanej dzielnicy
, na Maderze, aby je zwozi³ saneczkami po wy lizganych kamyczkach z wysokich gór, w Li
zbonie, aby im towarzyszy³ na corridê, w Londynie, aby im kupowa³ pieski, a w Gdyni, a
by to wszystko nakupione pomaga³ szmuglowaæ. By³ to Anio³ Cierpliwo ci z dygnitarzami, z p
aniusiami, a nawet z pewnym grubasem (hm...), który po silnej zaprawie w barze wla
z³ na maszt, na górze wytrze wia³ i za Boga obawia³ siê zle æ; to by³a Przystañ Spokoju, ki
mê¿ateczka, odbywaj¹ca podró¿ po lubn¹, podciê³a sobie ¿y³y w ataku zazdro ci; by³a to Opo
y (gdy Batory" z Gdyni po tym pierwszym rajdzie ruszy³ do Nowego Jorku) dystyngowan
a dama wszorowa³a na salê w kankanie, a jeden genera³ drugiemu genera³owi w wylewie przy
jacielskich uczuæ rozwali³ przy barze na ³bie express do kawy; by³o to wcielone Pewno æ i Z
ufanie, gdy mi podebra³ córki na swój Cieszyn", kiedy musia³y szwarcowaæ siê do Francji pr
Belgiê (bo Niemcy, w odwet za Smêtka", odmówi³y im wizy przejazdowej). Meissner to by³ S³
Ognisty, kiedy siê pojawi³ ze swoj¹ Warszaw¹" w tureckim porcie Mersin i zabia³ mnie na Cy
r (zaraz potem storpedowano mu tê Warszawê" razem z transportem indyków, które wióz³ na Bo
rodzenie do To-bruku).
Monfalcone! S³oñce i lapis-lazuli; kolorowe sukienki i pleasery" zbawio
nego t³umu turystów. Sze ciuset dwudziestu ludzi jad¹cych w trzytygodniowy rejs.
Dubrownik figi i wino; winogrona i wino; homary i wino. Kupujê butelkê najdro¿szego wi
na, na jakie staæ Dubrownik za uczciwe przedwojenne 35 z³otych.
Droga do Barcelony. Imieniny Wojciecha Kossaka. Zdrajcy wypchnêli mnie, abym trzym
a³ przemowê. Rozczuli³em siê diabe³ podkusi³, ¿e ofiarowa³em ono wino. Quisquis magna ded
u.it sibi magna remitti (kto du¿o da³, radby z tego mia³). Wiêc zaraz siê przysiad³em do mi
trza z gotow¹ gêb¹. Ale mistrz by³ nie w ciemiê bity da³ mi wina okrêtowego, a moj¹ flasz
yniañczy³ dla lepszych go ci.
Barcelona... Do tego czasu ju¿ sze ciuset dwudziestu luda bur¿ujskiego, nagrzanego s³oñcem
, pompowanego winem, rozkrêci³o siê, powiedzieæ mo¿na rozegzi³o siê. ‾eglowali my pod zna
na:
Dzi czas na wino i na kobiety m³ode Jutro za na' kazanie i sodow¹ wodê.
Dansingi przeci¹ga³y siê do pó nej gwiezdnej nocy.
Zajmowa³em oddzieln¹ kabinê, co by³o przywilejem, ale okaza³o siê dokuczliwe. By³em oblegan
rzez znajomych, którzy prosili o klucz do kabiny, aby poprawiæ w³osy.
Tylko niech pan nie wraca z godzinê.
Tak wiele czasu trzeba, aby w³osy poprawiæ?
Ach, mam tak¹ niesforn¹ szewelurê.
Dobrze, za³atw pan tê swoj¹ szewelurê" w ci¹gu godziny, bo i ja kiedy spaæ muszê.
A tu ju¿ drugi sta³ w kolejce. Okaza³o siê, ¿e z kluczem jest jak z po¿yczon¹ ksi¹¿k¹: idz
czkiem.
Przymusowo wiêc le¿akowa³em na pok³adzie do bia³ego rana, tam za by³em nachodzony przez ni
akie, którymi radzi³ zaj¹æ siê Byron.
W wieñcu tych wydziedziczonych wtórnych produktów dansingu czu³em siê jak wojski, który to
rz¹d by³, jak wiadomo, urzêdem opieki nad samotnymi kobietami, kiedy mê¿czy ni oddaj¹ siê
iom bojowym.
Podstarszawe panie wspomaga³y siê intelektem i biadoli³y nad gruboskórno ci¹ m³odzie¿y:
Wie pan, moja przyjació³ka, taka subtelna, t³umaczy³a swemu ch³opcu, ¿e kobieta musi byæ
tylko Mesalin¹, ale i Beatrycze, chcia³a go
prowadziæ po krêgach intelektu. Zgodzi³ siê z tym, ¿e powinno byæ miêdzy nimi ¿ycie duchowe
nastêpn¹ wizytê przynios³a Baudelaire'a Przeczyta³a o kochankach-kotach. A on powiada, ¿e o
kotów uczyæ siê nie potrzebuje. I ¿e ju¿ przeczyta³a Baudelaire'a, wobec czego... okropno
Chamiejemy, droga pani ziewa³em (o Bo¿e, kiedy¿ bêdê móg³ pój æ spaæ?...)
Ulawszy w ten sposób kilka kropli Pallas Atenie, truchtowali my oglêdnie, intelektualni
e" pod o³tarze Wenus. Paniusie napompowa³y siê samotnie koktejlami w barze, a wino jest
mlekiem Wenus".
Ach, panie Melu (wraz ze skracaniem siê nocy Melchior kurczy³ siê w Mela), dzi p
o po³udniu bêdziemy w Barcelonie... Czy zna pan Barcelonê? i
Drugi port morski Hiszpanii... Katedra... Produkcja myd³a i gliceryny... 760 000
ludno ci...
Ale tym razem to moje intelektualistki mia³y ochotê powiedzieæ: przeczyta³ pan, no to k³ad
iê pan do ³ó¿ka..." Oczywi cie figuralnie. Brzmia³o to tak:
Ach, okrêty z dalekich mórz,.. Marynarze... (tum je mia³...) Spelunki portowe... (jak
, jak, proszê paniusi?). Taniec apaszów...
To raczej w Pary¿u.
Wszystko jedno ta sama dzika egzotyka. Protest cz³owieka, rozumie pan, cz³o-wie
-ka zmêczonego strychulcem wyrównanej cywilizacji.
Robi³ siê ju¿ dzieñ, klucza mi nie odnoszono, by³em coraz bardziej markotny.
No, mo¿emy pojechaæ na dansing w Barcelonie ziewn¹³em.
Na dansing? spojrza³y na mnie z dyzgustem.
Na drugi dzieñ ¿ali³ siê poeta:
Ale¿ mnie obieg³y te baby!... Skar¿¹ siê na pana: ¿e bez polotu, ¿e proponuje pan wul
dansing. ‾e nie ma pan imaginacji. Owszem, czyta³y pana ksi¹¿ki, ale ta sawantka siê wydê³
ego imaginacja przypomina skrzyd³a strusie: pomagaj¹ biec, nie pozwalaj¹ siê wznosiæ".
A one chc¹ siê wznosiæ? My la³em, ¿e raczej upa æ.
Chc¹, ale siê nie przyznaj¹. Najlepsza jest prezesowa, ta ¿ona grubego fisza ze l¹ska.
Ta z butonami brylantowymi?
Aha... Mówi, ¿e za jak siê je dzi, to trzeba wszystko widzieæ. No nie?"
_ Es ist nichts tuichtbaiei als eine Einbildungskra³t ohne Geschmack* eka³ Goethe. Ba
ba wyrwa³a siê od mê¿a i puszcza wodze fantazji. A có¿ ta trzecia?
__ Aspazja, ona za nic nie zgadza siê na eskapadê, ale chce byæ do
niej przymuszona.
Roze mia³em siê. Aspazja, jak j¹ nazywano w Ziemiance", to by³o dziewczê przekwitaj¹ce, al
piotowate, nie mog¹ce zdecydowaæ siê, czy ma byc pierwsz¹ naiwn¹, czy natchnieniem geniuszó
. W rodku tego tkwi³a Modlitwa Dziewicy" ( Bo¿e, daj mê¿a..."). Aspazja ma ze mn¹ na pieñ
jej zaserwowa³em Rousseau: Gdyby wszyscy mê¿czy ni mieli sens w g³owie, to ka¿da lilie le
ke (m¹drz¹ca siê pannica) zostawa³aby murowanie w staropanieñstwie".
__ W³a nie, ona boi siê pana kpin, ale w gruncie rzeczy a¿ piszczy
na jak¹ ryzykown¹ wyprawê.
__ Ach, mój Bo¿e jêkn¹³em ten¿e Rousseau napisa³, ¿e intelektualistki s¹ ie Ueau (bicze
mê¿a, dzieci, przyjació³, s³u¿by i dla ca³ego wiata. Ale dobrze jakem stru , tak te gêsi
__ Eurypides powiedzia³ wstawi³ siê z³o liwie w moje cytaty poeta ¿e nie ma nic tak z³e
kobieta z³a, i nie ma nic tak dobrego, jak kobieta dobra.
Nil desperandum kobieta jest jak konopie: trzeba j¹ tylko od-pa dzierzyæ. W danym wy
padku odpa dzierzyæ z ekstrawagancji.
Prezesow¹ i sawantkê niech pan sam sobie odpa dzierza. Ale As-pazjê mo¿e warto oszczêd
Ja ju¿ od Dubrownika widzê, ¿e tu pana wzdyma.
Barcelona wrza³a. By³o to przed samym wybuchem wojny domowej i na wszystkich placach
przemawiali mówcy z prowizorycznych skrzynek.
Znu¿ony myszkowaniem po tym czym , co nadci¹ga³o, wyl¹dowa³em w zabawnej knajpce, skupiaj¹c
barceloñsk¹ cyganeriê. W³a nie szar¿owa³em, udaj¹c byka z corridy, na prze liczn¹ dziewczyn
mprowizowawszy kapê toreadorsk¹ z szala, z parasolk¹ w rêku imituj¹c¹ espadê, robi³a zrêczn
i dzioba³a mnie, gdzie popad³o, kiedy we drzwiach knajpki zagrzmia³o:
Ta karczma Rzym siê nazywa! K³adê areszt na waszeci...
We drzwiach sta³ kolega-pisarz, któremu umkn¹³em, pozostawiwszy go obwieszonego intelekt
ua³kami.
S¹ wszystkie trzy w taksówce oznajmi³ grobowym g³osem. Strusiu, we orle loty. Cz
a pana.
Obejrza³em siê z ¿alem na mego rozkosznego toreadora, ale ju¿ prysn¹³. Natomiast w³adowa³ s
ami do taksówki hiszpañski malarz z rozwian¹ grzyw¹.
Poeta, który zarywa³ z w³oskiego, informowa³ taksówkarza po piesznie-
Niente dansing... Molto attractivo... Niente cabaretto... Solamente sign
orine... Volamo signorine nudê... Non troppo caro...
Si... si... bordello zakonkludowa³ malarz. I szybko poda³ adres taksówkarzowi.
Sawantka pali³a rezolutnie papierosa, prezesowa falowa³a ³onem, ondulacj¹ i wierka³a buton
mi, Aspazja struchla³a.
Na odrapanym przedmie ciu w odrapanym domu po odrapanej klatce schodowej wdrapali my
siê przed odrapane drzwi, które otworzy³a oty³a Hiszpanica w szalu, grzebieniach, z nau
sznicami, a za ni¹ cisnê³y siê trzy dziewczyny w negli¿ach.
Sawantka ruszy³a dzielnie poprzez to wszystko, za ni¹ p³ynê³a szumi¹c wydêt¹ spódnic¹ preze
Aspazja zapar³a siê w przedpokoju.
Malarz, który czu³ siê najwidoczniej zupe³nie w domu (Hiszpanica mówi³a mu: Pepito), zrobi³
ch, jakby zamiata³ przed Aspazja py³ pióropuszem:
Niech siê senorita nie obawia. Cervantes powiedzia³... Tu stan¹³ w pozie, jakby recytow
a³ ze sceny:
La mu/e/ que se determina a ser honorada entre un exercito de soldados le pue
de ser. To znaczy, mademoiselle t³umaczy³ kalek¹ francuszczyzn¹: kobieta
która chce byæ szanowana, potrafi byæ szanowana nawet w ród najwiêkszej zgrai ¿o
.
Niente paura! (nie strachaæ siê) wrzasn¹³ poeta i poda³ okr¹g³o ramiê Aspazji.
Salonik, do którego my weszli, by³ obstawiony z³oconymi mebelkami z bambusa.
Na kolana Hiszpanowi wskoczy³a jaka roznegli¿owana piêkno æ w niebieskich desusach. Ku poe
ie sunê³a inna w ró¿owych. By³em przezorniejszy i w czas zrejterowa³em za fotel prezesowej.
Sawantka, nadrabiaj¹c widocznie min¹, sycza³a w stronê poety:
Podziwiam gust pana...
Bogu ducha winien poeta roze li³ siê:
A któr¹ z tych piêkno ci radzi mi pani zaszczyciæ wyborem? l¹ska prezesowa nie pozna³a
ntuzji warszawiaków:
No, jak ju¿ co, to tê...
Poeta popchn¹³ wskazan¹ dziewczynê ku matronie:
O, Lesbio Katowicka, o, Bilitis l¹ska, Dygujê Ci kawa³ek hiszpañskiego k¹ska.
Pierwszy oficer, Meissner, to by³a klasa! Nie tylko w tej cruzie" Triest Gdynia, ki
edy 620 bur¿ujów, wy³adowanych grubsz¹ fors¹, ob¿era³o siê, pi³o, werandowa³o, flirtowa³o,
wszystkie czasy, kiedy co drugi z nich to by³ dygnitarz jad¹cy darmo, a tacy s¹ najbar
dziej wymagaj¹cy, kiedy ka¿dy chcia³ byæ na mostku kapitañskim, ka¿dy uczy³ Meissnera nawig
i, kiedy wszystkie paniusie ¿¹da³y na wy cigi, ¿eby je prowadzi³ w Barcelonie do autentyczn
j knajpy marynarskiej, ale i z apaszami te¿, w Casablance - do zakazanej dzielnicy
, na Maderze, aby je zwozi³ saneczkami po wy lizganych kamyczkach z wysokich gór, w Li
zbonie, aby im towarzyszy³ na corridê, w Londynie, aby im kupowa³ pieski, a w Gdyni, a
by to wszystko nakupione pomaga³ szmuglowaæ. By³ to Anio³ Cierpliwo ci z dygnitarzami, z p
aniusiami, a nawet z pewnym grubasem (hm...), który po silnej zaprawie w barze wla
z³ na maszt, na górze wytrze wia³ i za Boga obawia³ siê zle æ; to by³a Przystañ Spokoju, ki
mê¿ateczka, odbywaj¹ca podró¿ po lubn¹, podciê³a sobie ¿y³y w ataku zazdro ci; by³a to Opo
y (gdy Batory" z Gdyni po tym pierwszym rajdzie ruszy³ do Nowego Jorku) dystyngowan
a dama wszorowa³a na salê w kankanie, a jeden genera³ drugiemu genera³owi w wylewie przy
jacielskich uczuæ rozwali³ przy barze na ³bie express do kawy; by³o to wcielone Pewno æ i Z
ufanie, gdy mi podebra³ córki na swój Cieszyn", kiedy musia³y szwarcowaæ siê do Francji pr
Belgiê (bo Niemcy, w odwet za Smêtka", odmówi³y im wizy przejazdowej). Meissner to by³ S³
Ognisty, kiedy siê pojawi³ ze swoj¹ Warszaw¹" w tureckim porcie Mersin i zabia³ mnie na Cy
r (zaraz potem storpedowano mu tê Warszawê" razem z transportem indyków, które wióz³ na Bo
rodzenie do To-bruku).
Monfalcone! S³oñce i lapis-lazuli; kolorowe sukienki i pleasery" zbawio
nego t³umu turystów. Sze ciuset dwudziestu ludzi jad¹cych w trzytygodniowy rejs.
Dubrownik figi i wino; winogrona i wino; homary i wino. Kupujê butelkê najdro¿szego wi
na, na jakie staæ Dubrownik za uczciwe przedwojenne 35 z³otych.
Droga do Barcelony. Imieniny Wojciecha Kossaka. Zdrajcy wypchnêli mnie, abym trzym
a³ przemowê. Rozczuli³em siê diabe³ podkusi³, ¿e ofiarowa³em ono wino. Quisquis magna ded
u.it sibi magna remitti (kto du¿o da³, radby z tego mia³). Wiêc zaraz siê przysiad³em do mi
trza z gotow¹ gêb¹. Ale mistrz by³ nie w ciemiê bity da³ mi wina okrêtowego, a moj¹ flasz
yniañczy³ dla lepszych go ci.
Barcelona... Do tego czasu ju¿ sze ciuset dwudziestu luda bur¿ujskiego, nagrzanego s³oñcem
, pompowanego winem, rozkrêci³o siê, powiedzieæ mo¿na rozegzi³o siê. ‾eglowali my pod zna
na:
Dzi czas na wino i na kobiety m³ode Jutro za na' kazanie i sodow¹ wodê.
Dansingi przeci¹ga³y siê do pó nej gwiezdnej nocy.
Zajmowa³em oddzieln¹ kabinê, co by³o przywilejem, ale okaza³o siê dokuczliwe. By³em oblegan
rzez znajomych, którzy prosili o klucz do kabiny, aby poprawiæ w³osy.
Tylko niech pan nie wraca z godzinê.
Tak wiele czasu trzeba, aby w³osy poprawiæ?
Ach, mam tak¹ niesforn¹ szewelurê.
Dobrze, za³atw pan tê swoj¹ szewelurê" w ci¹gu godziny, bo i ja kiedy spaæ muszê.
A tu ju¿ drugi sta³ w kolejce. Okaza³o siê, ¿e z kluczem jest jak z po¿yczon¹ ksi¹¿k¹: idz
czkiem.
Przymusowo wiêc le¿akowa³em na pok³adzie do bia³ego rana, tam za by³em nachodzony przez ni
akie, którymi radzi³ zaj¹æ siê Byron.
W wieñcu tych wydziedziczonych wtórnych produktów dansingu czu³em siê jak wojski, który to
rz¹d by³, jak wiadomo, urzêdem opieki nad samotnymi kobietami, kiedy mê¿czy ni oddaj¹ siê
iom bojowym.
Podstarszawe panie wspomaga³y siê intelektem i biadoli³y nad gruboskórno ci¹ m³odzie¿y:
Wie pan, moja przyjació³ka, taka subtelna, t³umaczy³a swemu ch³opcu, ¿e kobieta musi byæ
tylko Mesalin¹, ale i Beatrycze, chcia³a go
prowadziæ po krêgach intelektu. Zgodzi³ siê z tym, ¿e powinno byæ miêdzy nimi ¿ycie duchowe
nastêpn¹ wizytê przynios³a Baudelaire'a Przeczyta³a o kochankach-kotach. A on powiada, ¿e o
kotów uczyæ siê nie potrzebuje. I ¿e ju¿ przeczyta³a Baudelaire'a, wobec czego... okropno
Chamiejemy, droga pani ziewa³em (o Bo¿e, kiedy¿ bêdê móg³ pój æ spaæ?...)
Ulawszy w ten sposób kilka kropli Pallas Atenie, truchtowali my oglêdnie, intelektualni
e" pod o³tarze Wenus. Paniusie napompowa³y siê samotnie koktejlami w barze, a wino jest
mlekiem Wenus".
Ach, panie Melu (wraz ze skracaniem siê nocy Melchior kurczy³ siê w Mela), dzi p
o po³udniu bêdziemy w Barcelonie... Czy zna pan Barcelonê? i
Drugi port morski Hiszpanii... Katedra... Produkcja myd³a i gliceryny... 760 000
ludno ci...
Ale tym razem to moje intelektualistki mia³y ochotê powiedzieæ: przeczyta³ pan, no to k³ad
iê pan do ³ó¿ka..." Oczywi cie figuralnie. Brzmia³o to tak:
Ach, okrêty z dalekich mórz,.. Marynarze... (tum je mia³...) Spelunki portowe... (jak
, jak, proszê paniusi?). Taniec apaszów...
To raczej w Pary¿u.
Wszystko jedno ta sama dzika egzotyka. Protest cz³owieka, rozumie pan, cz³o-wie
-ka zmêczonego strychulcem wyrównanej cywilizacji.
Robi³ siê ju¿ dzieñ, klucza mi nie odnoszono, by³em coraz bardziej markotny.
No, mo¿emy pojechaæ na dansing w Barcelonie ziewn¹³em.
Na dansing? spojrza³y na mnie z dyzgustem.
Na drugi dzieñ ¿ali³ siê poeta:
Ale¿ mnie obieg³y te baby!... Skar¿¹ siê na pana: ¿e bez polotu, ¿e proponuje pan wul
dansing. ‾e nie ma pan imaginacji. Owszem, czyta³y pana ksi¹¿ki, ale ta sawantka siê wydê³
ego imaginacja przypomina skrzyd³a strusie: pomagaj¹ biec, nie pozwalaj¹ siê wznosiæ".
A one chc¹ siê wznosiæ? My la³em, ¿e raczej upa æ.
Chc¹, ale siê nie przyznaj¹. Najlepsza jest prezesowa, ta ¿ona grubego fisza ze l¹ska.
Ta z butonami brylantowymi?
Aha... Mówi, ¿e za jak siê je dzi, to trzeba wszystko widzieæ. No nie?"
_ Es ist nichts tuichtbaiei als eine Einbildungskra³t ohne Geschmack* eka³ Goethe. Ba
ba wyrwa³a siê od mê¿a i puszcza wodze fantazji. A có¿ ta trzecia?
__ Aspazja, ona za nic nie zgadza siê na eskapadê, ale chce byæ do
niej przymuszona.
Roze mia³em siê. Aspazja, jak j¹ nazywano w Ziemiance", to by³o dziewczê przekwitaj¹ce, al
piotowate, nie mog¹ce zdecydowaæ siê, czy ma byc pierwsz¹ naiwn¹, czy natchnieniem geniuszó
. W rodku tego tkwi³a Modlitwa Dziewicy" ( Bo¿e, daj mê¿a..."). Aspazja ma ze mn¹ na pieñ
jej zaserwowa³em Rousseau: Gdyby wszyscy mê¿czy ni mieli sens w g³owie, to ka¿da lilie le
ke (m¹drz¹ca siê pannica) zostawa³aby murowanie w staropanieñstwie".
__ W³a nie, ona boi siê pana kpin, ale w gruncie rzeczy a¿ piszczy
na jak¹ ryzykown¹ wyprawê.
__ Ach, mój Bo¿e jêkn¹³em ten¿e Rousseau napisa³, ¿e intelektualistki s¹ ie Ueau (bicze
mê¿a, dzieci, przyjació³, s³u¿by i dla ca³ego wiata. Ale dobrze jakem stru , tak te gêsi
__ Eurypides powiedzia³ wstawi³ siê z³o liwie w moje cytaty poeta ¿e nie ma nic tak z³e
kobieta z³a, i nie ma nic tak dobrego, jak kobieta dobra.
Nil desperandum kobieta jest jak konopie: trzeba j¹ tylko od-pa dzierzyæ. W danym wy
padku odpa dzierzyæ z ekstrawagancji.
Prezesow¹ i sawantkê niech pan sam sobie odpa dzierza. Ale As-pazjê mo¿e warto oszczêd
Ja ju¿ od Dubrownika widzê, ¿e tu pana wzdyma.
Barcelona wrza³a. By³o to przed samym wybuchem wojny domowej i na wszystkich placach
przemawiali mówcy z prowizorycznych skrzynek.
Znu¿ony myszkowaniem po tym czym , co nadci¹ga³o, wyl¹dowa³em w zabawnej knajpce, skupiaj¹c
barceloñsk¹ cyganeriê. W³a nie szar¿owa³em, udaj¹c byka z corridy, na prze liczn¹ dziewczyn
mprowizowawszy kapê toreadorsk¹ z szala, z parasolk¹ w rêku imituj¹c¹ espadê, robi³a zrêczn
i dzioba³a mnie, gdzie popad³o, kiedy we drzwiach knajpki zagrzmia³o:
Ta karczma Rzym siê nazywa! K³adê areszt na waszeci...
We drzwiach sta³ kolega-pisarz, któremu umkn¹³em, pozostawiwszy go obwieszonego intelekt
ua³kami.
S¹ wszystkie trzy w taksówce oznajmi³ grobowym g³osem. Strusiu, we orle loty. Cz
a pana.
Obejrza³em siê z ¿alem na mego rozkosznego toreadora, ale ju¿ prysn¹³. Natomiast w³adowa³ s
ami do taksówki hiszpañski malarz z rozwian¹ grzyw¹.
Poeta, który zarywa³ z w³oskiego, informowa³ taksówkarza po piesznie-
Niente dansing... Molto attractivo... Niente cabaretto... Solamente sign
orine... Volamo signorine nudê... Non troppo caro...
Si... si... bordello zakonkludowa³ malarz. I szybko poda³ adres taksówkarzowi.
Sawantka pali³a rezolutnie papierosa, prezesowa falowa³a ³onem, ondulacj¹ i wierka³a buton
mi, Aspazja struchla³a.
Na odrapanym przedmie ciu w odrapanym domu po odrapanej klatce schodowej wdrapali my
siê przed odrapane drzwi, które otworzy³a oty³a Hiszpanica w szalu, grzebieniach, z nau
sznicami, a za ni¹ cisnê³y siê trzy dziewczyny w negli¿ach.
Sawantka ruszy³a dzielnie poprzez to wszystko, za ni¹ p³ynê³a szumi¹c wydêt¹ spódnic¹ preze
Aspazja zapar³a siê w przedpokoju.
Malarz, który czu³ siê najwidoczniej zupe³nie w domu (Hiszpanica mówi³a mu: Pepito), zrobi³
ch, jakby zamiata³ przed Aspazja py³ pióropuszem:
Niech siê senorita nie obawia. Cervantes powiedzia³... Tu stan¹³ w pozie, jakby recytow
a³ ze sceny:
La mu/e/ que se determina a ser honorada entre un exercito de soldados le pue
de ser. To znaczy, mademoiselle t³umaczy³ kalek¹ francuszczyzn¹: kobieta
która chce byæ szanowana, potrafi byæ szanowana nawet w ród najwiêkszej zgrai ¿o
.
Niente paura! (nie strachaæ siê) wrzasn¹³ poeta i poda³ okr¹g³o ramiê Aspazji.
Salonik, do którego my weszli, by³ obstawiony z³oconymi mebelkami z bambusa.
Na kolana Hiszpanowi wskoczy³a jaka roznegli¿owana piêkno æ w niebieskich desusach. Ku poe
ie sunê³a inna w ró¿owych. By³em przezorniejszy i w czas zrejterowa³em za fotel prezesowej.
Sawantka, nadrabiaj¹c widocznie min¹, sycza³a w stronê poety:
Podziwiam gust pana...
Bogu ducha winien poeta roze li³ siê:
A któr¹ z tych piêkno ci radzi mi pani zaszczyciæ wyborem? l¹ska prezesowa nie pozna³a
ntuzji warszawiaków:
No, jak ju¿ co, to tê...
Poeta popchn¹³ wskazan¹ dziewczynê ku matronie:
O, Lesbio Katowicka, o, Bilitis l¹ska, Dygujê Ci kawa³ek hiszpañskiego k¹ska.
Co pan za za wyg³upy wyczynia broni³a siê prezesowa, nie z0 wiedz¹c, czy ma by
dziêczna za madryga³, o co za pohañbienie mi³o ci, co za pohañbienie mi³o ci!... szloc
zja.
Hiszpanica, wnosz¹ca wermut, postawi³a tacê i wziê³a g³owê Aspazji obfite ³ono ¿e nie
o martwiæ, ¿e przecie jej przyjaciel nic z³ego nie robi, to igraszki...
Nastrój siê nie klei³, nie wiadomo by³o w³a ciwie, co robiæ. Sawantka powiedzia³a:
__ jvjo, to mo¿e pojedziemy?
_ Jak to, a rrdzika egzotyka"? A protest cz³owieka zmêczonego strychu
lcem cywilizacji"? Teraz sawantka powiedzia³a:
__ Bez wyg³upów.
Brzmia³o to jak Canossa.
Przytomniak-poeta czuj¹c, ¿e szykuje siê odwrót, szybko znalaz³ siê
na poziomie":
Aspazjo powiedzia³ z si³¹ niech oni tu zostaj¹, ja pani¹ odwiozê, my la³em, ¿e jedzi
tu ³ga³ jak najêty tu nie dla pani miejsce.
Anio³ omal upad³y podniós³ na niego wdziêczne spojrzenie.
Wszyscy idziemy decydowa³a sawantka.
Takie co oci¹ga³a siê prezesowa. Jak ju¿ przyjechali my gdzie a¿ na t
e...
Zap³aci³em pospiesznie i ogania³em intelektualistki do wyj cia.
Sawantka jednak w progu saloniku stanê³a i poca³owa³a któr¹ z dziwek w czo³o: akt solidar
wspó³czucia z poni¿on¹ kobieco ci¹.
I alibi na wypadek naszych nied¿entelmeñskich niedyskrecji w Polsce.
Na drugi dzieñ sawantka traktowa³a Bogu ducha winnych mêskich aran¿erów eskapady z min¹ wyn
os³¹, maj¹c¹ zaakcentowaæ ca³¹ nisko æ naszego postêpku. Za to Aspazja darzy³a poetê promie
niami,
Wieczorem poeta poprosi³ mnie o klucz od kabiny. Mia³ poprawiæ szewelurê. Westchn¹³em, wzi¹
ruby tom i poszed³em na le¿ak. Ale z zadowoleniem skontastowa³em, ¿e nikt ju¿, ¿¹dny egzoty
mnie nie nachodzi.
Ale có¿ mo¿e s³oñce i wino! Koran mówi, ¿e w ka¿dej jagodzie winnego grona siedzi jeden dia
diab³ów siedzia³o w ka¿dym z nas, kiedy my siê zbli¿ali do brzegów Maroka. Globtroterzy i w
kowiedze
miêdzy nami, których wys³uchiwali my przed ka¿dym portem, w powodzi cyfr o sztuce i o hand
lu, i o geopolityce uronili s³owo Bus-Bir __ i ju¿ ospali i opici tury ci nastawili us
zu: Bus-Bir, to by³ najwiêkszy dom publiczny wiata, ca³e ogrodzone miasto, dziel¹ce siê na
cztery dzielnice: murzyñsk¹, arabsk¹, ¿ydowsk¹ i aryjsk¹, gdzie mie ci³o siê pono osiemset
utek tych czterech nacji. Bus-Bir ufundowa³a wielka spó³ka akcyjna, a du¿y pakiet akcji
nale¿a³ do ministra Loucheur, w³a ciciela ,,Petit-Journal".
By³o wiêc jasne, ¿e Powstawszy lud ten bêdzie cudzo³o¿y³". (Deu-teronomium XXXI, 16).
Hrabiny i ksiê¿ne, obficie wkropione w ten t³um turystyczny, by³y w rozterce. Bo jak¿e to
pomin¹æ tak¹ osobliwo æ. Sam Loucheur, minister zaprzyja nionego kraju!... Choæby przez pie
m.
Sawantka nabra³a wiatru w ¿agle. Uwaga ostrzega³ poeta znowu zaczyna dryfowaæ na nas
elektualnie..."
Mia³ Goethe racjê:
Wenn geht es zu des Boesen Haus Das Weib hat tausend Schrltt voraus
Tymczasem okaza³o siê, ¿e prezesowa dryfuje" na inn¹ ofiarê mêsk¹ Arkadego Fiedlera.
Kiedy przedstawili my siê jej jeszcze w Monfalcone jako Melchior i Arkady, wydê³a siê:
Bez wyg³upów, czy to dlatego, ¿e m¹cz" (tak wymawia³a) nie móg³ mi daæ o
nowie za takie joki mog¹ czyniæ, nie?
Ale¿, pani prezesowo, to wielkie imiona, aposto³owie S³owiañszczyzny monitowa³a sawant
To byli raczej Cyryl i Metody, ³askawa pani. A my nawet wiêtych patronów nie mamy.
Taki król Melchior by³ poganin i choæby siê powstydzi³ tego. Kacper i Baltazar dawal
i z³oto, dawali równie cenn¹ myrrê, a ten Melchior tylko kadzi³...
Takie co zdumiewa³a siê prezesowa.
Z moim patronem, imperatorem Arkadiuszem, by³o o tyle lepiej wypi¹³ pier Fiedler ¿e
owa³ eunuchów nadwornych.
Radzê pani prezesowej wobec tego rodzaju szczytnych tradycji przyja n
iæ siê z Arkadym.
Takie co ...
Ale ryba haczyk po³knê³a i teraz, kiedy przycumowali my do nabrze¿a w Casablance, Arkady p
rzycwa³owa³ z rozwianym w³osem:
Panie Melchiorze, ju¿ spuszczaj¹ schodniê... Wiejmy, bo prezesowa przyssa³a siê, by j¹ s
ronowaæ do Bus-Bir. Ojej!...
fen ostatni okrzyk by³ skierowany w stronê pomostu spacerowego,
którego^ wylotu ukaza³a siê prezesowa.
Obejrza³em siê za Fiedlerem, ale ju¿ zobaczy³em tylko pomykaj¹ce
iety. Pomkn¹³em za nim, susem jelenim przesadzili my schodniê. Jeszcze nam mignê³y na
szczytach kad³uba Batorego" wyci¹gniête dwie
bia³e d³onie i ju¿ pomykali my zau³kami Casablanki, wolni i szczê liwi.
Arkady opar³ siê po tym sprincie o wystawê sklepu, ciera³ pot z czo³a:
__ Maluczko, a wsi¹kliby my.
_ Bernard Shaw twierdzi³, ¿e kobieta doprowadza wszystkich mê¿czyzn do wspólnego mianownik
a.
__ Pomy leæ, ¿e przez ni¹ mogliby my upa æ...
__ Leæmy i odt¹d nigdy nie zni¿ajmy lotu".
Arkady i Melchior, mo¿na powiedzieæ jak dwa bia³opióre anio³y, jak nowocze ni Cyryl i Metod
, stanêli przed bramami dziwnego przybytku. Mur to by³ srogi tê dzielnicê Bus-Bir opasuj¹c
y. Czarne Senegalczyki, bagnet na broñ, dzier¿y³y wartê w bramie warownej. ‾adna z o miuset
dziewczyn nie mog³a siê za ni¹ wydostaæ.
Za to wewn¹trz przybytku by³o ich nieograniczone królestwo. Chodzi³y po ulicach nagie lu
b pó³nagie. Siedzia³y po kawiarenkach na kolanach ¿o³nierzy Legii Cudzoziemskiej. Ci¹gnê³y
elnie na ró¿norakie cinema-cochon. Bezwstyd niczym nie maskowany, niczym nie krêpowany
przelewa³ siê ulicami.
Przypatrz siê, jako grzesz¹ mê¿czy ni szkaradzie Zazdroszcz¹c na oborze koniom, bykom w
stadzie
Wespazjan Kochowski
Melchior i Arkady, stan¹wszy do siebie plecami, przewin¹wszy siê ramionami, nogami odk
opuj¹c siê od rozbestwionych tyralier prostytutek, stworzywszy w ten sposób o"6ronnego
je¿a, przepychali siê z wolna ku wyj ciu.
Nagle pomiêdzy bagnetami Senegalczyków w bramie zaja nia³ dostojny pochód.
Okaza³o siê, ¿e nie tylko prezesowa marzy³a o wizycie w burdelu. Nabra³ siê legion ksiê¿nyc
rabin.
Trudno by³o leciwym hrabinom zdobyæ przewodnika na tê eskapadê, ali ci znalaz³ siê Pan Bywa
ocno po sze ædziesi¹tce, który siê podj¹³ opieki nad tak ekskluzywnym gronem. Pan ten nale¿
ak zwanej ^pó³torej szlachty", skacz¹cej i nie mog¹cej doskoczyæ do pe³nej krwi arystokracj
, Có¿ wiêc mog³o byæ dla niego lepszym wej ciem, jak znale æ siê z kup¹ ksiê¿nych i hrabin
j przygodzie?
Ujrzeli my szerok¹ bramê wype³nion¹ po brzegi hrabiowskim czworo bokiem. W pierwszym szere
gu po rodku tkwi³ Pan Bywa³y, z jedne strony maj¹c uwieszon¹ ksiê¿nê, z drugiej hrabinê. Do
nê³a sromotnie przez nas porzucona, prezesowa, a hrabiny kurczowo siê trzy.! ma³a barono
wa, piêædziesiêcioletnia porcelanowa lala. Za tym pierwszym rzêdem widnia³y trzy dalsze pi¹
ki skluczone ramionami, z imaginacyj. nymi przy³bicami spuszczonymi na twarz, z im
aginacyjnymi kopiami pochylonymi ku szatanowi dzielny rycerski cuneus eksploruj¹cy
l¹dy nieznane w imiê wiedzy.
Sawantki ani Aspazji miêdzy nimi nie by³o. Za wysokie progi... Pan Bywa³y, ujrzawszy,
co siê dzieje za bram¹, struchla³. Poczu³ jednak, ¿e oczy przodków patrz¹ na niego, ¿e ci p
owie ka¿¹ trwaæ... Poczu³ siê jak ‾ó³kiewski, przebijaj¹cy siê ruchomym obozem warownym p
I ku pokrzepieniu ducha sp³oszonych hrabin pocz¹³ wyk³adaæ najnaukowszym g³osem, jak to nal
badaæ ¿ycie seksualne ludów pierwotnych, jak trzeba i æ w lady wielkiego naszego rodaka M
linowskiego, który bada³ ¿ycie p³ciowe dzikusów.
Tymczasem tyraliery gamratek, na jedn¹ chwilê pora¿one niezwyk³ym ingresem, porzuci³y ³atwe
utarczki z ¿o³nierzami Legii Cudzoziemskiej i zwar³y wilcze ko³o.
Pan Bywa³y w tym wszystkim by³ jak Archimedes zajêty li tylko nauk¹, kiedy naoko³o wyli ¿o³
y Marcellusa:
Ellis Havelock, wspó³cze nie ¿yj¹cy filozof, pisa³, ¿e bez elementu spro no ci nie powst
na koncepcja".
W tej chwili z kawiarenki wypad³a ma³a kud³ata Arabeczka, wygl¹daj¹ca na czterna cie lat. P
zebi³a pier cieñ ¿o³daków Marcellusa" i sta³a sprê¿ona do skoku. Ma³a, z kud³ami na oczach
na czole b³yska³ b³êkitno tatuowany znak jakiego szczepu, z piersiami ju¿ dobrze zarysowan
mi i wywalonymi z rozche³stanej koszuli, mia³a w sobie tyle z rozjuszonego zwierzêcia,
¿e oczy damskiego czworoboku przywar³y do jej b³yskaj¹cych lepiów jak oczy hipnotyzowanyc
królików.
Pan Bywa³y tylko nie spostrzega³ niczego, napawa³ siê erudycj¹, któr¹ przed wypraw¹ pospies
siê na³adowa³ w okrêtowej bibliotece:
A Thomas Hobbes zerka³ na trzymany w rêku papierek filozof siedemnastego wieku, twi
erdzi³, ¿e my l ludzka szybuje równie odwa¿nie w wiêto ci, jak i w spro no ci".
Arabeczka przysiad³a do skoku, hrabiny stuli³y siê jak kuropatwy, kiedy nad nimi kr¹¿y jas
trz¹b.
Coleridge duka³ Pan Bywa³y równie¿ szybowa³ ,,na skrzyd³ach spro no ci".
Dziki krzyk, przechodz¹cy w gwizd na najwy¿szej nucie, przeszy³ powietrze. Jak ku³a mio
tn¹³ siê bia³y kud³aty k³êbek Arabeczka wczepi³a siê w punkt centralny Pana Bywa³ego,
k prysn¹³ w jednym mgnieniu oka. By³yby tam hrabiny sromotnie wy³apane i sprawione je
dna drugiej, gdyby nie przemo¿na chêæ widowiska, która utrzyma³a pier -eñ napastniczek na s
owiskach obserwacyjnych. A by³o na co patrzeæ.
Arabeczka posz³a za taktyk¹ tego kundla w Szkicach wêglem", który schwyci³ za... kort,
przej¹³ kort, chwyci³ za nankin, przej¹³ nankin... i dopiero poczuwszy pe³no w pysku
pocz¹³... targaæ".
Pan Bywa³y uderzy³ napastniczkê po wiêtokradczej d³oni, co j¹ rozw cieczy³o do ostateczno
szy w rêku pe³no, drug¹ poczê³a operowaæ ko³o guzików, chc¹c hrabinom ekshumowaæ obiekt zna
ylko z zamierzch³ych wspomnieñ.
Pan Bywa³y pocz¹³ siê krêciæ, to zaciek³e, uczepione diabelstwo wirowa³o za nim.
óte toi!... krzycza³. Ale tam...
Niech pani wypu ci!... kapitulowa³, chrypi¹c po polsku b³agalnie jak duszony przez psy
zaj¹c.
Ale tam...
Ksiê¿na, prysn¹wszy z czworoboku, pad³a na moje ³ono. Obserwowa³a ze zgroz¹ wiruj¹cego Pana
go. W³a nie by³ na nowiu, odwrócony ty³em, ale za chwilê... Ach, za chwilê ujrzymy pe³niê
Panie, niech go pan ratuje!... b³aga³a.
Raczy ksiê¿na pani uwzglêdniæ odpowiedzia³em z rewerencj¹ ¿e ja sam mam te¿ co do s
Nie da³bym, co mam w p³ótnie, i za sto tysiêcy" zaklina³ siê Wac³aw Potocki).
Na szczê cie ju¿ biegli, ju¿ dopadali czarni Senegalczycy w b³êkitnych mundurach z naje¿ony
bagnetami. Oderwali Arabeczkê jak wessan¹ pijawkê od zwiotcza³ego tu³owia Pana Bywa³ego.
We wdziêcznych jego s³uchaczkach obudzi³a siê tradycja matron, które opatrywa³y rannych po
itwie. Nieporz¹dnie sformowan¹ kup¹, eskortowan¹ przez bagnety, wywlek³y zew³ok swego prz
wodnika za bramê.
Spoczywali my na tarasie wielkiego hotelu Mammounia" w Marra-keszu, syci wra¿eñ po tylu
wyczynach. Podziwu godne, jak szybko te damy zregenerowa³y siê. Objuczone sprawunka
mi, jeszcze siê podnieca³y jakimi nies³ychanymi okazjami. Za pó³ godziny odje¿d¿ali my do
sk¹d ruszali my na Maderê.
Jeszcze wpadniemy do suków (sklepy arabskie), kto z panów zechce daæ nam eskortê?
Popijali my mocno mro¿one bia³e wino, tu¿ za ocienionym tarasem zia³ ¿ar piekielny, w który
trzeba skoczyæ. Widaæ rozebra³y mnie jednak wyrzuty sumienia z powodu stchórzenia w Bus
-Bir, bo powsta³em i (co prawda to nie grzech), z lekka siê zataczaj¹c, ofiarowa³em siê na
chaperona.
Zaraz za krêt¹ uliczk¹ na placu Diema-El-Fua poczyna³y siê suki. Sz³o siê miêdzy nimi alejk
yt¹ mat¹, przez któr¹ szy³o s³oñce. Id¹ce panie, kupcy siedz¹cy w kucki i pij¹cy zielon¹ he
o pal¹cy nargile, osio³ki przeciskaj¹ce siê z partiami towaru wszystko by³o w s³oneczne p
Weszli my do którego z suków i podczas kiedy damy wpad³y w furiê targowania siê, rozsiad³e
a zydlu inkrustowanym per³ow¹ macic¹ i siorba³em z ma³ych fi³i¿aneczek piekielnie czarn¹ ka
i nalewa³ gospodarz. Wodz¹c wzrokiem dosyæ mêtnym po wnêtrzu sklepu, zawadzi³em nim o d³ug¹
elbê w arabskim stylu, to znaczy obficie ornamentowan¹ mas¹ per³ow¹ i o fantastycznym prof
ilu kolby. Takimi strzelbami wywija³a pêdz¹ca na rumakach fantazja", rodzaj arabskiej d¿i
itówki".
Ile za to? spyta³em sennie.
Gruby kupiec ju¿ by³ przy mnie, ju¿ ociera³ flintê z kurzu, ju¿ siê zaklina³, ¿e ten jedyny
larz dosta³ mu siê przez istny cud, niemal za darmo po zmar³ym szejku. Ile zechce? O,
on wie, co to s¹ Polacy. O, Polakom nie mo¿na daæ byle czego. O, on tu nawet (to mówi¹c ro
ztwiera³ ksiêgê safianow¹) ma wiadectwo od swego najlepszego przyjaciela, grafa Cydzika.
Co on chce za to? Tylko tyle, ile sam zap³aci³: tysi¹c franków.
Trochê mnie to poruszy³o. Tysi¹c franków, o ile pamiêtam, by³o to dwie cie z³otych.
akie cudo? Mo¿e bym ju¿ mu da³ te tysi¹c franków, co odtargowawszy, gdybym
, mniej wstawiony. Ale nagle jakby chmura nieprzytomno ci podnios³a SL we mnie, a z
ni¹ pijacka z³o liwo æ.
__ Dam ci dziesiêæ franków, Ozdobo Wiernych.
Ku mojemu wielkiemu zadowoleniu t³usty Arab odjecha³ jak wiruj¹cy hucz¹cy b¹k w drugi kon
ec sklepu. Rêce wyrzucone w górê wskazywa³y zgrozê, przera¿enie, os³upienie. Damy chwyci³y
obroty.
Zapad³em w nirwanê, z której przebudzony zosta³em zbli¿aj¹cym siê buczeniem, kupiec-b¹k sun
e:
Dla pana, jako dla Polaka, osiemset franków.
__ Piêtna cie franków.
Pantomima powtórzy³a siê.
Cwierkot damski i gard³owe zaklinanie siê kupca wzrasta³y, bo wskazówki zegara siê posuwa³y
W trakcie tego nalecia³ na mnie z piêæ razy, coraz zni¿aj¹c cenê. Os¹dzi³em, ¿e doprowadzi
o ruiny, je li bêdê dodawa³ po piêæ franków, wiêc dodawa³em po cztery, po trzy lub dwa. Kie
wychodzi³y, dopchn¹³ miê jednak, bestia, do dwudziestu piêciu, na czym zerwali my stosunki
nieodwo³alnie i stanowczo.
Kiedy wychodzili my, tknê³o miê co w plecy. Odwróci³em siê i zobaczy³em, ¿e Arab ofiaruje
o po zmar³ym szejku. We mie te dwadzie cia piêæ franków, bo maj¹ w³a nie wiêto A-Id, As-Sa
m daje siê prezenty przyjacio³om. On wiêc mi daje flintê jako prezent, a ja mu dajê te dwa
dzie cia piêæ franków jako prezent jego córeczce. Ale prosi, abym za wiadczy³ jego go cinno
koduszno æ w safianowym albumie, w którym wpisuj¹ siê najwiêksi tego wiata, o tu, obok wpi
grafa Cydzika.
Istotnie, zobaczy³em napis zamaszystym pismem:
Rodacy, nie dajcie siê wykiwaæ, jak ja siê da³em, temu cwaniakowi". Dopisa³em siê równie z
y cie:
Cydzik, jeste pomszczony..." Na tarasie flinta wzbudzi³a zachwyt.
Och powiedzia³em niedbale nie chce mi siê z tym wlec, mogê ust¹piæ za sto piêædziesi
Ma³o mnie nie rozerwali: ,,Ja pierwszy zauwa¿y³em...", ,,Ja pierwszy Prosi³em...", Ja..."
, Ja..."
U³ama³em zapa³kê, szczê liwiec, który wyci¹gn¹³ los, zap³aci³ sto piêædziesi¹t franków i po
dej cia autobusu by³o dziesiêæ minut popêdzi³em z tarasu, wpad³em do suku, po³o¿y³em sto
ków na ladzie i zaordynowa³em sze æ karabinów, najwidoczniej cudem rozmno¿onych po mierci
ecznego szejka (jak po- mnie poinformowano, jakie miasteczko w Bawarii produkowa³o
te
strzelby systemem ta mowym, u¿ywaj¹c jakiej kalkomanii imituj¹c ¦ inkrustacjê; naturalnie
akiego karabinu nikomu nie uda³o siê Wy strzeliæ).
Wpad³em przed hotel z narêczem strzelb, kiedy ju¿ wszyscy siedzieli w autobusie. Nabyw
ca pami¹tkowego karabinu s³ynnego szejka zzielenia³ Inni nabijali siê z niego, szczê liwi,
wyci¹gnêli zapa³ki z g³ówkami
No, zobaczymy, kto siê bêdzie mia³ ostatni w Gdyni na cle Z trem¹ zbli¿a³em siê do
zyzny, prze¿uwaj¹c w sobie pouczenia Reja:
Nadobna to rzecz do cudzych krajów siê przeje¿d¿aæ, a tam siê ukazaæ byle nie tylko z posko
i, z perfumowanymi rêkawiczkami, z pstrymi kabatki do domu przyje¿d¿aæ.
Co tam kabatki!... Ca³y arsena³ wiozê.
W Gdyni na cle nie da³em nikomu tkn¹æ moich flint, sam je nios³em. Celniki rzuci³y siê jak
ruki. Poprosi³em o dyrektora ce³.
Panie dyrektorze, czy wwóz antyków do Polski, jednym s³owem wzbogacenie kraju o dzie³a
sztuki, jest obci¹¿ony c³em?
Ale¿ gdzie tam, ale¿ nie, panie redaktorze.
Kiedy przyjecha³em do Warszawy, jeden karabin da³em memu lekarzowi, jeden architekto
wi To³³oczce, który budowa³ mi willê, jeden memu adwokatowi, Stasiowi wiêcickiemu (patrz w
lu" zgadywanki z Trylogii). Muszê lojalnie wyznaæ, ¿e To³³oczko przyj¹³ dar z min¹ zagadkow
lekarz kupi³ za tysi¹c z³otych wschodni modlitewnik, aby mieæ t³o, na którym zawiesi³ bezce
rientaln¹ flintê szejka. U Swiêcickiego w latach okupacji Niemcy zrobili rewizjê, znale li
broñ. Powiesili go na Pawiaku. Je li mój dar odegra³ w tym jak¹ rolê by³aby to najstras
z grotesek.
Na razie na przystani podsuniêto mi mikrofon. Wyrazi³em g³êbokie przekonanie, ¿e podró¿e ks
Tury ci genera³a Sikorskiego.
Wiele siê l¹dów zdepta³o, wiele siê krajów obesz³o,
a ziemia wci¹¿ by³a polska pod ka¿d¹ ¿o³niersk¹ podeszw¹!
W³adys³aw Broniewski.
Tury ci genera³a Sikorskiego.
Andrzej!... id¹c ulic¹ Tel-Awiwu nagle natkn¹³em siê na dwumetrowego dryblasa, mego siost
zeñca. Sk¹d ty tu? _ Przez Wêgry. _ G³adko posz³o?
W³a ciwie tak. Szli my przez S³owacjê, gdzie by³y niemieckie komendantury, ale my siê
i na Wêgry. I Wêgrzy nas z³apali.
No i co?
Eee, oni tak samo nie cierpi¹ Niemców, ale siê ich boj¹. Wiêc dali nam wina, krzyczeli E
jen LengyeH", ale t³umaczyli siê, ¿e nas przepu ciæ nie mog¹. Nie wydadz¹ nas Niemcom na
nicy, jak maj¹ rozkazane, ale dopilnuj¹, ¿eby my poszli z powrotem. Jako¿ odstawili nas n
a granicê i dopilnowali przej cia.
No i co?
Przesiedzieli my w krzakach i poszli my z powrotem. I znowu nas Wêgrzy z³apali.
No i co?
Eljen Lengyel! nie krzyczeli, wina nie dali i odstawili z powrotem.
No i co?
Posiedzieli my w krzakach i poszli my znów, i znowu nas z³apali.
Ach jej! No i co?
Wina nie dawali, nic nie piewali, tylko dali po mordzie. Odstawili nas i powiedz
ieli, ¿e je li jeszcze raz nas z³api¹, to wydadz¹ Niemcom.
No i co?
Posiedzieli my w krzakach...
Dalej.., chodzi³a czapla po desce. Jak w kraju do znudzenia opowiadano sobie o uci
eczkach we wrze niu, tak na emigracji jak kto szed³ przez jakie zielone granice.
Dziwne¿ to by³o wojsko ci ,,tury Sikorskiego". Po raz pierwszy Zo baczy³e
m ich w wiêkszym skupisku w pustyni irackiej. Niemo¿liwy upa³ Przy tym
jak mi siê skar¿y³ jeden dzielny wojak p³eci nie ma" A ta, co jest, d
ie kobiece kompanie transportowe, ¿ywcem obstawiona przez oficerów.
Transportówki" by³y tak osaczane, ¿e, biedulki, nauczy³y siê nie tylko rzemios³a szoferski
, ale i szoferskiego jêzyka, inaczej by nie da³y rady.
Zdarzy³o siê, ¿e jecha³ naczelny chirurg, genera³ Szarecki; zobaczy³ ciê¿arówkê, spod ciê¿a
zki kierowczyni wlaz³a pod wóz, co poprawia.
Grzeczny staruszek kaza³ zatrzymaæ samochód, przechyli³ siê do ³yde-czek i pyta:
Mo¿e pani mo¿na w czym pomóc?
Od...l siê, ty ...synu pos³ysza³ spod wozu. Co mia³ robiæ? Od-jecha³.
Tote¿ z rado ci¹ przyjêto wiadomo æ, ¿e pojedziemy do W³och. Z tego powodu Adolf Czybygdyby
i pod takim pseudonimem pisywa³em) w artykule pt. Jak faktycznie bêdziem w zimnem w³os
kiem kraju", tak oto bedekerowa³ wojakom:
Pewno wleziem na te w³oskie nó¿kie, jak mróweczka na Telimenê od trzewika. Faktycznie to
ic szczególnego nie przyuwa¿aray w tem Apulijskiem trzewiku: kamienie jak cholera i
owce na nich. Znowu, znakiem tego, bêdzie baranina na ³oju dwa razy dziennie i nie b
y³o co pyrgaæ ile tam kilometrów.
Ale wolnego... Doczekamy siê np. miejsca postoju w takim Sorrento. Bo to ju¿ niedale
ko, zaraz nad kostk¹ tej w³oskiej nogi. Co to zawsze w gramofonach siê darli: Wróæ do Sorr
nty i wróæ..." On jej to i sio, a ona nic, tylko ¿eby do tej Sorrenty wracaæ.
O co siê rozchodzi, paniusiu szanowna? On nie wróci, bo da³ dêba ze swoj¹ luftwaf¹, my na
ego miejsce przyszli ca³em Korpusem.
Z Sorrenty dawaæ bêd¹ przepustki na Capri, wyspa od brzegu 45 minut, ale rzyganie przy
przeje dzie obowi¹zkowe. Tam w Marina Grandê mieszkaj¹ hrabiowie i we wogóle for oiiicers
only', ale po drugiej stronie wyspy jest Marina Piccola, a tam znowu¿ u Rybaka Gi
ovanniego przespaæ siê mo¿na. 1° jest od afrykañskiej strony, to czasem nalatuje sirocco
aki makaroniarski hamsin w tem zimniejszem kraju raj iracki przypominaj¹c.
W³ochy jest naród muzykalny, nie mo¿na powiedzieæ, i ka¿den jeden z katarynko i z morsko
winko chodzi i rozpoznanie na zakochane kuchty robi.
Tak, piewaj¹cy, pojedziemy dalej, Wezuwiusz nam bêdzie pichciæ, on te¿, stary dziad, rad
jest, ¿e ocala³, bo go amerykañscy lotnicy bombami uskuteczniæ kombinowali.
W Neapolu to siê wszyscy zapiszemy na cz³onków Towarzystwa Archeologicznego. Jest tam
przy muzeum taka Camera Pornographica. Taki Pompejañ-czyk ze swoj¹ good tnadam' ró¿ne sz
tuki odstawia³, a tu go zasypa³o, crzy-suszy³o i ogl¹daj¹ go po dwóch tysi¹cach lat. A wpis
towarzystwa* nie dro¿szy od biletu do kina. Znakiem tego ka¿den jeden archeologiem
zostanie. W tej kamerze przed wojn¹ nadyba³em polsk¹ parê, odbywaj¹c¹ podró¿ przed lubn¹. O
azuje zamazan¹ p³askorze bê, gdzie Pompejczyk sêdziego odstawia: wsadza do kozy. To ona py
ta: Gdzie to? Gdzie to?" To ja palcem poprowadzi³em po rze bie: ,,O, tu, proszê pani".
My la³em, ¿e tego faceta nag³a krew zaleje.
Tylko dla oficerów.
Co prawda, sam Czybygdyby dosta³ siê do W³och pó niej ni¿ jego czytelnicy. Le¿a³em bowiem s
i¹t kur w szpitalu w Cassasin.
W szpitalu tym dawano' na obiad pó³ kury gotowanej i na kolacjê drugie pó³ kury. Zamiast b
awiæ siê tam w jakie indywidualizowane diety. Nawet nie protestowali my po ³ojowym miêsi
aranim, dawanym nam w wi¹tek i pi¹tek na Bliskim Wschodzie. Ale ³apiduchom, pytaj¹cym, ja
k d³ugo jest siê w szpitalu, przypina³o siê ³atkê, odpowiadaj¹c, ¿e tyle to a tyle kur.
Ja tak przele¿a³em swoje sze ædziesi¹t kur przez Tutenkamoniaka, z którego sobie zakpi³em n
jego grobowcem w Luksorze. Facet ze z³ot¹ bródk¹ w wa³ek zwiniêt¹, wiadomo, by³ m ciwy, ca³
lorda Carnarvona wytraci³, to i na mnie siê m ci³ ju¿ doje¿d¿aj¹c do Kairu mia³em gor¹czk
ust¹piæ w ¿aden sposób.
Gor¹czka by³a ma³a, ale sta³a. I w ten sposób zdezorientowane ³api-duchy zapakowa³y miê do
ala.
Szpital i wiêzienie to najmilsze miejsca, jakie w ¿yciu pamiêtam (naturalnie pod warun
kiem, ¿e w wiêzieniu nie daj¹ wycisku, a w szpitalu nie jest siê chorym). Bo w obu tych
instytucjach odciêty jest od cz³owieka czas i zmaganie siê z jego terminami. S¹ szachy,
jest ksi¹¿ka 1 P°legiwanie. I nikt niczego nie wymaga.
S¹siad na ³ó¿ku obok, podporucznik rezerwy, z cywila telegrafista z Baran
owicz, ksi¹¿ek nie uznawa³, ho³dowa³ konwersacji: Panie redaktorze, a czy pan bywa³ w Zaost
owieczu?
Nudzi jak cholera!,..
Nie jestem ¿adnym redaktorem obcinam i staram siê wróciæ do gazety.
Podporucznik zacuka³ siê; zrozumia³, ¿e uczêstowa³ mnie zbyt niskim stopniem.
Przepraszam, panie re... panie mistrzu. Kapitalny facet!..,
Mistrzem to ju¿ przesta³em byæ od pó³ roku mówiê srogo. Pan porucznik nie czytuje r
Korpusu: inaczej by wiedzia³ ¿e z mistrza otrzyma³em awans na wieszcza.
Przepraszam, panie re..., panie mi..., to jest... panie wieszczu.
- Ucieszony, wróci³em do lektury, ale podporucznik ¿u³ w sobie wiadomo æ o nie znanym mu st
pniu s³u¿bowym i wreszcie, nie mog¹c pokonaæ rozpieraj¹cej go ciekawo ci, spyta³:
¦ Przepraszam najmocniej, panie re..., panie mi... to jest panie wieszczu. A czy pa
n wieszcz mo¿e jeszcze awansowaæ?
Tak, mogê, na wieszcza narodowego. Ale po to trzeba byæ najmniej dwa lata w s
ta¿u wieszcza.
Tu kapitan, le¿¹cy po drugiej stronie sali, hukn¹³:
Panie poruczniku, ale wieszcz Wañkowicz jest tylko wieszczem p.o. To znaczy jest
wieszczem czasu wojny, nie za wieszczem s³u¿by sta³ej.
Interesuj¹c¹ dyskusjê przerwa³o wej cie prze licznej m³odej siostry, do której wzdycha³ ca³
. Siostrzyczka przysz³a postawiæ bañki staremu majorowi. Ca³y szpital z nabo¿eñstwem obserw
wa³ jej lekkie ruchy, jej zrêczne r¹czki, które po zdjêciu baniek robi³y lekki masa¿. Major
u³ siê bohaterem chwili i rozkosznie posapywa³.
Teraz nast¹pi³ obchód sali przez lekarza. By³ to m³ody lekarz, pe³en zachwytów dla literatu
niemo¿liwie szanta¿owany z tego powodu przez wieszcza czasu wojny.
Panie doktorze, kha... kha..., oj, jaki mam ciê¿ar na piersiach. Doktor zalterowa³ siê.
Najwidoczniej Tut-ench-Amon przeszed³ z pozycji biernych na czynne.
Mo¿e by tak bañki? zasugerowa³em.
A, dobrze, przy lê panu siostrê wieczorem.
Sala obserwowa³a tê rozmowê jadowicie. Wszyscy rozumieli, o co chodzi.
Wieczorem wkroczy³a siostra, zwana przez jednych ¿andarmem'. przez innych po prostu mo
psem".
Komu bañki?
To panu porucznikowi powiedzia³em pospiesznie.
Ale¿ ja wcale ¿adnych banków nie prosi³ mój telegrafista zaci¹ga³ ko³drê pod brodê.
240
ferpliwo æ sali wyczerpa³a siê. Jednym g³osem hucza³a, ¿e te bañki wieszcza. Mops zajrza³ w
wanie: tak jest, moje nazwisko sta³o
jak wó³. Bez ¿adnych ceregieli zdar³a ze mnie koszulê, wrzepi³a dwana cie
krutnych baniek, siedzia³a czekaj¹c, a¿ dobrze naci¹gn¹. Potem paskudny
bsztyl pozrywa³ raz... dwa... trzy... dwana cie, ani pomy la³ o ¿adnym masa¿u i odmaszero
Na sali uciecha by³a nieludzka.
Wtedy zgniewa³em siê na szpital i zameldowa³em, ¿e jestem zdrów. Kiedy tylko znalaz³em siê.
na Batorym", który wióz³ ró¿nych zapó nio-nych do W³och, kiedy tylko znale li my siê na mo
rêk¹ odj¹³. Odczepi³em siê od Tut-ench-Amona.
Trzeba¿, ¿e razem jecha³ i ów doktorek, którego terroryzowa³em. Przyszed³ do niego jaki po
nik ze strapion¹ min¹. Okaza³o siê, ¿e przed odjazdem z Port Saidu kupi³ w aptece laxatit,
potem na przystani jaki arabski przekupieñ wrzepi³ mu s³oik z pigu³kami rzekomo uformowa
nymi z roztartej muchy hiszpañskiej plus jochimbina plus zio³a jakiego derwisza. Wszy
stko to mia³o znakomicie wzmagaæ zdolno ci mêskie, co wobec perspektyw na signoriny, o k
tórych dochodzi³y ju¿ do nas legendy, nie by³o bez znaczenia.
Nie dziwiê siê wcale prostodusznemu podpu³kownikowi, który gdzie z prowincjonalnego garni
zonu trafi³ w nasta³a przez tysi¹ce lat skomplikowan¹ kulturê Wschodu, ¿e da³ sobie zawróci
m wiêcej od niego oblatany po wiecie, a przecie¿ w ruinach Luksoru jaki derwisz przeko
na³ miê, ¿e na ca³e ¿ycie zrobi mnie nieczu³ym na uk¹szenie ¿mij i skorpionów.
Kiedy my z za¿¹danej przez niego sumy stu funtów zeszli i ugodzili siê na trzy funty, znal
az³ w ruinach skorpiona, posadzi³ mi go na rêce; przyjemne zwierz¹tko, podczas kiedy mru
cza³ zaklêcia, manewrowa³o mi nad rêk¹ truj¹cym haczykiem ogona, miarkuj¹c, widaæ, jak najl
i.wk¹siæ". Próbê jednak wytrzyma³em dziarsko i jestem ju¿ na skorpiony unieczulony. Nastêp
derwisz poci¹gn¹³ nosem, powiedzia³, ¿e czuje ¿mijê, po chwili wyci¹gn¹³ j¹ spod g³azów i
jej g³owy. ‾mijsko rozsycza³o siê i z pyszczka jej szybko lata³ jêzyczek jak czó³enko w m
do szycia.
Za³ama³em siê, prasn¹³em p³azem o ziemiê, no, ale trzy funty honorowo wyp³aci³em.
Biedny podpu³kownik mia³ k³opot: obie flaszeczki wygl¹da³y tak samo.
Nasz doktorek bezradnie je obraca³. Poradzi³em, aby z jednej z nich dac pigu³kê kundlowi
okrêtowemu i zaobserwowaæ, jak¹ stron¹ pocznie reagowaæ.
W³ochy okaza³y siê dla p³eci" miejscem katastrofy. Byle telegrafi¹ z Baranowicz mia³ tu za
szkê konserw w miastach wielkich, odciêtym od dowozu ¿ywno ci dziewczyny d³ugonogie, jasp
sookie, ¿e zapo¿ycz siê u Broniewskiego, a na dodatek same hrabiny. Mogê z dum¹ wiedzieæ,
nikt tak nie wykorzysta³ tego dobra bo¿ego, jak Polacy Có¿ bo za oferma przy p³ci p
iêknej by³ najznamienitszy lord w porównaniu z naszym Jasiem!... Ju¿ kiedy pierwsi Polac
y pojawili siê w Anglii tameczna ludno æ ¿eñska zgorza³a na to ca³owanie r¹czek, na to zami
e pióropuszem, na to cieranie py³u spod stopek. Anglicy, przyje¿d¿aj¹cy na urlop, kaleczyl
jêzyk udaj¹c Polaków, ale co tam mog³o pomóc tym niedojdom. Przy tym mieli na sprawy serc
owe zapatrywania dziwnie utemperowane. Opowiada³ mi jeden oficer, ciesz¹cy siê wzglêdami
pewnej mê¿atki, ¿e jej m¹¿ zaprosi³ go na jednego^ i przy okazji wrêczy³ mu zawini¹t
pi¿am¹, któr¹ zapomnia³ polski wojak. Po czym wypili po drugim g³êbszym z wielkim rozrzewn
iem.
Kiedy przyjecha³em do Anglii, zatrzyma³em siê w Dover. Znajomy mój wróci³ z rozprawy s¹dowe
Wytoczy³ j¹ Anglik Polakowi, którego przy³apa³ w sypialni. Polak ratowa³ siê skokiem przez
o i spad³ na dach 'Oran¿erii. Anglik skar¿y³ o ponowne oszklenie, co w warunkach wojenny
ch by³o uci¹¿liwsz¹ strat¹ ni¿ utrata ma³¿eñskiej wierno ci.
Tak wiêc we W³oszech l¹dowa³ królewski szczep piastowy silny, zwarty, gotowy, który na rodz
me krótkonogie, szerokobiodre, obfito³one pestki" patrzyæ nie chcia³.
Bidule m ci³y siê, jak mog³y. Sam widzia³em, jak grupka ¿o³nierzy czatowa³a na auto-stop. J
dziewczynka z kobiecej kompanii transportowej pu ciutk¹ ciê¿arówk¹. Wychyli³a siê i krzyknê
e:
Niech was W³oszki na rzêsach przewioz¹!
Widaæ tak siê gorzko odbi³y zachwyty nad rzêsami W³oszek.
Byli nawet frajerzy, którzy pakowali siê w zwi¹zki ma³¿eñskie z W³oszkami nie bez przykry
espodzianek. Czasem podpici koledzy ciskali wylewnie ¿onkosiów: Teraz bêdziemy szwagrami
"-Okazywa³o siê, ¿e w jakiej ma³ej mie cinie
ma³¿onka" by³a powszechnie znana i ca³y garnizon imia³ siê za szwagrów.
Z kolei W³oszki miewa³y rozczarowania. Bo ka¿den jeden adept stanu ma³¿eñskiego by³ jak nie
abi¹, to w ka¿dym razie w³a cicielem dóbr, przy
czym chêtnie pokazywa³ pa³ac przodków. Zdarzy³o siê, ¿e dwie
W³oszki by³y zdumione, ¿e pa³ace ich narzeczonych s¹ takie podobne. Nic dziwnego w o
u wypadkach by³y to fotografie Belwederu. Kiedy wiêc rodaczki zosta³y sromotnie opuszc
zone, na uwolnione pozycje poczêli siê wkradaæ Anglicy.
Dwumetrowy blondas, podpu³kownik Griffith-Jones, ³¹cznik brytyjski przy Korpusie, zarêcz
y³ siê z Krysi¹ Broniatowsk¹, ma³¹, ¿yw¹ jak skra
czarnulk¹.
Krysia zaprosi³a miê, abym j¹ prowadzi³ do o³tarza. Przedtem nale¿a³o za³atwiæ pewne formal
jecha³em autem Griffith-Jonesa z ¿on¹ i z m³odymi do odpowiedniego urzêdu. Griffith-Jones
zosta³ przy aucie, bo we W³oszech kradziono auta nagminnie.
Ksi¹dz, który za³atwia³ formalno ci, coraz to stawia³ pytania, na które móg³ odpowiedzieæ t
m³ody. Dyrda³em po niego raz po raz z drugiego piêtra, raz po raz cybaty Jones sadzi³ w
te i we wte cztery piêtra.
Ksi¹dz, który wyszed³ z kacetu, zapewne nie by³ ca³kiem w porz¹dku z w³adzami umys³owymi. N
nie chcia³ uwierzyæ, ¿e Krysia, któ-r¹ my znali lata przed wojn¹, nie jest mê¿atk¹, bo nie
ni¹ w Rosji, a tam mog³o siê co takiego zdarzyæ i nawet sama panna m³oda nie pamiêta".
Potem za¿¹da³ danych, kiedy by³ bierzmowany Griffith-Jones (który by³ katolikiem).
Zdecydowa³em siê nie lecieæ po niego i mê¿nie poinformowa³em:
27 lipca 1936 roku.
Obie panie spojrza³y na mnie ze zdziwieniem.
A gdzie?
W hrabstwie Yorkshire.
Ksi¹dz zapisa³ i by³o po krzyku. Spojrza³em triumfuj¹co na kobiety, kiedy nagle zauwa¿y³em,
si¹dz zapala wiece i stawia krzy¿. To zna-CZY stwierdziæ zeznania przysiêg¹. Przyznaæ si
stwa to obaliæ szczê cie m³odej pary (bo przecie na to, ¿e nie by³em w Rosji 1 nie obserw
m w niej dziejów panny m³odej, nie pomog³oby i sprowadzenie Jonesa na górê).
Przypomnia³a mi siê pewna wycieczka prasowa na Wo³yñ. Odwiedzi-ismy Poczajów klasztor p
awos³awny z obrazem cudami s³yn¹cym.
a nasze przyjêcie zdecydowano siê ods³oniæ ikonê. Podchodzili my do lei szeregiem miêdzy
zpalerem czarnych mnichów. Jako prowadz¹cy
wycieczkê szed³em pierwszy.. Pomy la³em, ¿e kanony katolickie nie ró¿ni¹ siê od prawos³awny
wne obrazy na pograniczu dwu zasiêgów kulturalnych strony wzajemnie uznaj¹, ¿e nale¿y okaz
ywaæ cze æ symbolom mniejszo ci narodowych, niezbyt wygodnie siê czuj¹cych w ramach pañstwa
iêc zrobi³em znak krzy¿a i dotkn¹³em ustami lewego dolnego rogu ikony.
Wszyscy mnie na ladowali.
Ostatni dosta³ siê w matniê ma³y drobny Singer (Regnis) wspó³pracownik pism ¿argonowych,
ksi¹¿ki Moje Nalewki".
Zobaczy³em, jak miota siê miêdzy dwiema cianami czarnych ogromnych mnichów. Posuwa³ siê co
bli¿ej ku ikonie, nie by³o ju¿ wyj cia. Pomacha³ wiêc co po piersi, co mia³o na ladowaæ ¿
i uca³owa³ ikonê.
Z tym samym uczuciem determinacji podnios³em dwa palce i uratowa³em szczê cie m³odej pary.
‾ona jednak by³a przygnêbiona jawnym krzywoprzysiêstwem. Tote¿ mo¿na sobie wyobraziæ, jak o
chnê³a, kiedy Jones, spytany w drodze powrotnej, czy bierzmowa³ siê i gdzie, odpowiedzia³,
¿e owszem, bierzmowa³ siê i... w Yorkshire.
Sk¹d panu przysz³o do g³owy to hrabstwo?
Mieli my winie tej rasy, nic innego na razie nie mog³em wymy liæ.
Starsze panie napomina³y:
Tylko niech pan pamiêta, nie pieszyæ prowadz¹c m³od¹ do o³tarza; bo zawsze lec¹ jak po
to przecie¿ bardzo solenna uroczysto æ.
Po tej uroczysto ci wyra¿a³y swoje zadowolenie:
wietnie to wysz³o. Starszy siwy pan i ona, filigranowa brunetka... tak dostojnie cie
szli.
A bo ja, proszê pañ odpowiedzia³em ¿ywo, pochlebiony uwagami w duchu sobie nuci³em:
. tam... tatam... trara... rarara-ra ram ta ta tam... I dziêki temu trzyma³em wolne
tempo.
Ale¿ to marsz ¿a³obny/Chopina!
Odznaka broni, panie generale.
Jakiej?
Kaczka dziennikarska.
Biedne pesteczki"! Ile¿ wówczas na³ykaæ siê musia³y nieprzyjem-o ci! Gorszono siê, ¿e nad
zi siê je ostatecznie wyemablowane. Nawet pismo W Imiê Bo¿e" wyst¹pi³o z artyku³em gromi¹c
Bv³o to uogólnienie krzywdz¹ce dla ogó³u, tote¿ domagano siê od Ochotniczki", aby zaprotes
Siedz¹c w kasynie oficerskim przy jednym koñcu d³ugiego sto³u, zauwa¿y³em, ¿e siedz¹ca na d
koñcu kapitan Naglerowa, redaktorka Ochotniczki", strzy¿e uchem na te rozmowy.
Naglerowa nie mo¿e wyst¹piæ z protestem informowa³em, udaj¹c, ¿e jej nie widzê.
Dlaczego?
Imiê Bo¿e" ma j¹ w rêku...
Sze ædziesiêcioletnia Minia Naglerowa, widzia³em, ¿e zmienia siê w s³uch.
Bo maj¹ jej fotografiê jeszcze z Rosji, z Kirgizem w stogu siana...
Ja wypraszam sobie twoje wieczne g³upie ¿arty!... porwa³a siê Minia.
Ale i ja mam ciebie w rêku.
Tak siê zdarzy³o, ¿e tego¿ dnia rano zapuka³em do pokoju Naglerowej; nikt nie odpowiada³, w
wszed³em; pokój by³ pusty, tylko na porêczy krzes³a wisia³a przygotowana dzienna koszulka
a w b³êkitne kwiatki.
Chcesz dowodu? Proszê, niech panie sprawdz¹, ¿e ma ró¿ow¹ koszulkê w b³êkitne kwiatki
Minia obra¿a³a siê straszliwie, ale nie na d³ugo. Kiedy wysz³a jej ksi¹¿ka Ludzie sponiewi
", przynios³a mi egzemplarz.
Czy to o twoich czytelnikach, Miniu?
Wobec tego da³a mi dedykacjê, w której sta³o o niewyparzonej gêbie".
Na przyjêciu po lubie te¿ ojcowa³em godnie w swoim mundurze, gdzie nad dekoracjami powi
esi³em na podwójnym ³añcuszku bardzo roz-wrzeszczan¹ kaczkê znosz¹c¹ jajko.
Genera³ Anders, który przyby³ na przyjêcie, spyta³:
Zdaje siê, ¿e znam wszystkie odznaki polskie i angielskie... Có¿ to wiêc za znak?
Tak czy owak, kiedy wojna skoñczy³a siê, w³oskie hrabiny" przesta³y byæ ³ase na Polaków, a
wu zaczêli my leæ o przysz³o ci. Nale¿a³o siê przeprosiæ z Polkami. '
Wracaj¹c do hotelu, zastawali my raz po raz na ³ó¿ku ¿ony rozpostarty welon. To kolejna kan
ydatka, której ¿ona matkowa³a, mia³a przyj æ Przebieraæ siê do lubu.
W rok potem, kiedy my siê znale li w Londynie, posz³a druga seria zaproszeñ na rodziców c
estnych.
Ale wówczas zwali³a siê nam na g³owê fura k³opotów.
Mój status w wojsku by³ zabawny. Poniewa¿ Ministerstwo Wojny w rz¹dzie emigracyjnym nie
chcia³o zatwierdziæ mego statusu korespondenta i poniewa¿ wiek i stan zdrowia nie kw
aufikowa³ mnie do s³u¿by woskowej, wiêc, abym móg³ siê znajdowaæ przy wojsku, wyko
wano mi status urzêdnika wojskowego na cywilnym kontrakcie. Taki
urzêdnik mia³ prawo do munduru z szar¿¹ zimnego majora", to znaczy
dystynkcj¹ na patkach ko³nierza, gdzie pod podwójn¹ beleczk¹ tkwi³a gwiazdka, po
czas gdy u regularnego majora tkwi³a nad. Nie chcia³em byæ majorem do góry
nogami, chodzi³em bez odznak, wojsko mnie zna³o. Ten status wolontariusza
przys³ugiwa³ ju¿ Zag³obie.
Wszystko by³o dobrze, a¿ skoñczy³a siê wojna i Korpus przetransportowano na zdemobilizowan
ie do Anglii. Cywil, aby móc siê dostaæ na wyspê, musia³ mieæ landing permit (pozwolenie na
l¹dowanie). Wojsko l¹dowa³o w zwartych oddzia³ach.
Z jakim oddzia³em wyl¹dowa³em i ja, ale potem zaraz okaza³o siê, ¿e nie jestem wojskowym,
zyby³em nielegalnie. A nielegalnie ¿yæ by³o trudno, bo wszystko siê otrzymywa³o na punkty ¿
o ciowe, bez których ¿aden sklep nie sprzeda³ kromki chleba i ¿adna restauracja nie da³a ob
adu.
Nadto ¿ona moja, przybywszy po powstaniu do Rzymu, zosta³a zweryfikowana jako podpor
ucznik AK, a teraz, po prostu, zdezerterowa³a z mego poduszczenia, kazano jej bowi
em tkwiæ w stanie skoszarowanym w tak zwanej beczce miechu" (pó³okr¹g³e baraki kryte blac
list¹); owszem, dawano przegródki parom
ma³¿eñskim wojskowym, ale ja nie by³em wojskowym. Kim by³em? W³a ciwie nikim, bo i nie cywi
, cywil mia³ landing permit.
Moje boje toczy³y siê o:
1. wyrwanie ¿ony z wojska,
2. otrzymanie punktów ¿ywno ciowych dla obojga.
Adolf Czybygdyby napisa³ wiêc dwa felietony: Oddaj ‾onê !...
Nieraz w tej wojnie siê zdarza³o, ¿e kapralowi-mê¿owi wyrós³ nad g³ow¹ podporucznik-¿ona. M
zyskrzyb³o wprawdzie pod koniec wojny, ale têgo przyskrzyb³o. Pani podporucznik wprawd
zie nie mia³a wielkiego zadêcia wojskowego, uroczo uwa¿aj¹c kapitanów za wy¿szych o jedn¹ g
zdkê od podpu³kowników (na pró¿no na egzaminie w AK namalowa³a na ka¿dym kolejno paznokciu
az wy¿sz¹ rangê), natomiast trzyma³a wielki fason krajowy i akacki. Nawet w ciszy ma³¿eñski
alkowy ja by³em wy na emigracji" (panie zecerze, to trzeba z³o¿yæ najdrobniejszym nonpar
lem), natomiast ona by³a My Z Kraju".
Kiedy w Anglii wylecia³em z wojska natychmiast po wyl¹dowaniu, pociesza³em siê jak ów, co
straci³ nogê pod tramwajem: ¿e móg³bym straciæ obie nogi, tzn. na domiar byæ przygotowywany
¿ycia zawodowego przez zawodowych oficerów'. A nadto, ¿e zameldujê siê jako rodzina wojsk
owa i sp³ynie na mnie deszcz kasz, ry¿ów, konserw i upragnione jedno jajko ~na osobê tyg
odniowo.
Obra³em sobie w naszym pokoiku londyñskim nie krêpuj¹cy ¿ony-wojaka k¹cik, w którym móg³bym
poñczochy. To jednak bêdzie obrazek pe³en ciep³a rodzinnego: widzia³em ju¿, jak siê drapie
schodach, nios¹c narêcze fasunku, jak jej zdejmujê p³aszcz, ¹ ciep³¹ herbatê ju¿ przygotowa
stoliku czysto nakrytym postawi³em kwiatki...
Tymczasem wojak przyszed³ bez whisky i bez myd³a do prania, bez papierosów i bez czeko
lady, ale z nakazem niezw³ocznego udania siê do beczki miechu. Zmiêk³, scywilnia³ i,
dawnemu: id¿... ratuj!"
W rozmowie z pani¹ komendantk¹, rozpoczêtej od propozycji najcyniczniej-szych (czyby ¿on
a nie mog³a otrzymywaæ przydzia³u ¿ywno ciowego bez siedzenia w beczce miechu), zje¿d¿a³em
az ¿a³o niejsze pozycje: kolejno zrzeka³em siê papierosów, potem whisky, potem poborów, a¿
cie doszed³em do kompletnej kapitulacji: niech mi oddadz¹ ¿onê tak¹, jak¹ wziêli bez ostr
pióropuszy, bez NAAFI". Ju¿ j¹ sam utrzymam.
To ju¿ niemo¿liwe, bo nie ma demobilizacji. Zatknê³o mnie.
‾o³nierze, a ¿ona pañska jest ¿o³nierzem, drogi panie przeci¹gnê³a z naciskiem
arowani.
Cywilny m¹¿, przydzielony do wojskowej ¿ony, poczu³em w sobie zryw desperacji rezerwist
ki, której ma³¿onek wêdruje na wojenkê dalek¹".
Jak to? Zabieraj¹ mi ¿onê? Kobieta ponad e... siatkê ma maszerowaæ, wybijaæ krok, ganiaæ w
alierze, skakaæ przez koby³ê, staæ na wartach, uk³adaæ ubranie w kostkê, kiedy mi siê ostat
ara skarpetek roz³azi? Niewolnictwo w wieku dwudziestym?...
Pani komendantko upro ci³em socjologiczne rozwa¿ania w zwiêz³ym ultimatum ja zaraz ka
orucznikowi zbieraæ puste butelki po mleku...
W tym miejscu przypomnia³em, ¿e nie mam kart ¿ywno ciowych, ¿e nie mam mleka. Nauczy³em siê
dnak przy wojsku, ¿e nale¿y maskowaæ braki w sprzêcie wojskowym, wiêc brnê dalej:
Ka¿ê zbieraæ puste butelki, a kiedy po ¿onê-dezertera przyjdzie ¿and meria, pocznê grza
hodach z góry na dó³.
Efekt by³ nieoczekiwany. Pani komendantka okaza³a siê jeszcze byæ kobiet w stanie szcz¹tko
wym. Przypomnia³a sobie te dobre czasy, kiedy, zamia m³ynkowaæ kolb¹ karabinu æwicz¹c rozbi
anie wra¿ych czaszek, sz³o siê h kina, aby siê wzruszaæ, jak siê kQChaj¹ ten mój Moz¿uchin
Maj¹" Spojrza³a z g³êbokim wspó³czuciem na mê¿czyznê, gotowego w obronie uko chanej po wiêc
butelki, znalaz³a radê w g³êbi wspó³czuj¹cego serca-
Je li ¿ona ma zaawansowan¹ gru licê...
Nawet nie zaczê³a jeszcze szepn¹³em zgnêbiony.
Albo chocia¿ pocz¹tkowe ob³¹kanie...
Jeszcze zbyt krótko w wojsku czu³em, ¿e usuwa siê ostatnia deska ratunku.
To w takim razie zaawansowan¹ ci¹¿ê. Polecia³em do ¿ony uskrzydlony nadziej¹.
Pamiêtasz powiedzia³a krakowiaka, którego piewa³am dzieciom: usiad³ sobie wróbel,
egrafie, krowa krowie mówi: ja tak nie potrafiê oj, dana!..."
Spotka³em go na Piccadilly. Bieg³ z rozwianym w³osem. Joe Smith? Angielski oficer ³¹czniko
wy, szczyt flegmy, który pi¹c w schronie w czasie silnego obk³adania, budzi³ siê na chwilê
twiera³ jedno okno, stwierdza³ hard lighting' i s³odko zasypia³.
Teraz flegmatyczny Joe kl¹³ i cie po polsku:
Psza kreff... You know... Marysza jest oficer.
Znam ten ból powiedzia³em wzdymaj¹c siê od wewnêtrznej uciechy pamiêtaj, nieszczêsn
stko, ¿e my, Polacy, nie skoñczyli my wojny.
Komendantka to samo powiedzia³a. Ale Marysza jest moja ¿ona, to i ona jest Angielka
. Polecia³em do naszych, ¿eby j¹ wyzwalali.
No i co?
Na Alien Station pos³ali.
Znam.
Na Alien Station bardzo chcieli mi pomóc. Clerk pyta³ tkliwie:
Czy pañstwo nie zamierzaj¹ mieæ dziecka? Co to pana obchodzi?! wrzasn¹³em.
Bo wówczas ¿ona mog³aby wyj æ z beczki miechu.
To jest rather niemo¿liwe.
Clerk jest Anglikiem, wiêc wie, ¿e lather (raczej) miewa w gruncie rzeczy znaczenie
jednoznaczne (adiustuj¹c ten artyku³ do druku, czyta³em, ¿e emerytowany minister kolonii
Lennox-Boyd wyprawi³ siê na Wyspy Salomona szukaæ ladów wuja Benia, którego na tych wyspa
h przed stuleciem wed³ug niektórych doniesieñ, jak relacjonowa³ Lennox-Boyd w prasie, wt³o
zyli kanibale do kot³a, which was rather a sticky end raczej marny koniec, p.m.).
Clerk wiêc szuka innego rozwi¹zania:
Sir, ¿ona jest oficerem Korpusu Przysposobienia, który ma trwaæ dwa lata, mo¿e pan p
rzypisaæ siê jako rodzina wojskowego.
Ciê¿ka walka.
Joe jest z Horse Guards, jego ojciec jako prymus wje¿d¿a³ przy promocji na specjalnie
tresowanym pony na schody w szkole kawalerii w Sandhurst; jego dziadek jest mafe
kingiem, tzn. weteranem z wojny boerskiej; jego pradziadka w 1857 r. ma³o nie ut³ukl
i w³a ni ¿o³nierze hinduscy, podejrzewaj¹c, ¿e dostarczony smar, którym im kaza³ czy ciæ rz
jest z t³uszczu wiêtej krowy; jego prapradziadek w czasie rewolucji amerykañskiej przes
iedzia³ w czerwonym mundurze Royal Iniantry czterdzie ci jeden godzin na drzewie, po
d którym przelatywali rozw cieczeni zbuntowani farmerzy. Joe potrafi³ tak opowiadaæ a¿ do
inwazji normandzkiej.
Nie doszed³ jednak nawet do dziadka, kiedy clerk skombinowa³, ¿e wkleiæ \ Smitha do Pols
kiego Korpusu Przysposobienia te¿ by³oby rather. Ale jest têpog³owy jak wszyscy clerkowi
e, wiêc o¿ywia siê genialnym, wed³ug niego, pomys³em:
Sir, a czy nie zechcia³by pan emigrowaæ? Bo to równie¿ mamy przewidziane dla rodzin
wojskowych Polaków. Ach, nie? No to ju¿ tylko mogê poradziæ zwróciæ siê do Immigration Oiii
Dalszy ci¹g na nagrobku.
To siê sta³o wreszcie po piêciu tygodniach uganiania po ponurym drewniaku na Egerton S
treet, Zadanie, i jakim oblatywa³em zakutanych w p³aszcze oficerów sztabowych (ci do k
apitana w³¹cznie morzyli siê w beczkach miechu), przerasta³o mo¿liwo ci zgrupowanych efe
wów.
Pyrga³em ze zdwojon¹ szybko ci¹ miêdzy egertonowym drewniakiem a Biurem Wojskowym z tamtej
strony Hyde Parku, co dzieñ musia³em mijaæ tort upchany liwkami Albert Monument, i to
wszystko po to, aby siê dowiadywaæ, ¿e bez wyklarowanego statusu nie ma kart.
Ale czy¿ cz³owiek ma prawo ¿yæ w Anglii bez kart ¿ywno ciowych?
Bez landing permit pan siê w ogóle nie narodzi³ w Anglii jako cz³owiek. Panu siê zdaje w
ogóle tylko, ¿e pan ¿yje. Pan jest projektem, by tak rzec, na cz³owieka w Anglii, emb
rionem, jak siê to mówi, w ³onie matki, który szuka swej drogi wyj cia.
Nic takiego nie szukam obrazi³em siê i polecia³em mimo liwkowego tortu z powrotem do
drewniaka.
Niech pan znajdzie oddzia³, z którym pan l¹dowa³ poradzi³ mi kto na korytarzu.
Ciekawa rzecz: zawsze kto na korytarzu znajdzie radê, której kompetentny referent nie
da. Mój korytarzowy referent (korreferent) rozwija³ ca³kiem logicznie, ¿e muszê wróciæ w p
ukiwaniu swego istnienia do miejsca, w którym siê pocz¹³em.
Rozpisa³em listy do ró¿nych instancji w Dover miejscu swego l¹dowania z wynikiem rather
smutnym: okaza³o siê, ¿e w spisach transportu nie ma mnie. Nie ma, nie by³o i koniec. Do
t¹d by³em nieprawego angielskiego pochodzenia tylko z ojca-transportu; teraz okaza³o s
iê, ¿e i moja matka-ewidencja nie jest znana. Ciotka-komenda transportowa przez omy³kê c
zy z lito ci mnie porodzi³a, a to nie jest przez prawo przewidziane.
I wówczas, a byl to w³a nie ów pi¹ty tydzieñ skrzypienia po drewniaku i bez uszanowania wp
dania w ciemno ciach g³ow¹ w dostojne brzuchy najszacowniejszych genera³ów wówczas pewien
ferent poda³ mi z triumf wistek, na którym sta³o to whom it may concern (do wszystkich,
którzy to wiedzieæ powinni), ¿e wyl¹dowa³em wprawdzie jako wojskowy 3 stycznia ale zosta³
m skre lony z ewidencji jako nieprawid³owo zaliczony (a wiêc ' zwolniony do cywila)
w dniu 30 stycznia.
Pan pu³kownik wyda³ ten papierek tylko dla pana powiedzia³ surowo w uwzglêdnieniu bez
agannych zas³ug.
Wprawdzie zas³uga ta nie by³a beznaganna tom trzeci Bitwy pod Mont Cassino" le¿a³ na sk³
ch czwarty miesi¹c, przykonfiskowany za krytyk dowodzenia, ale zrozumia³em, ¿e winy mo
je posz³y w niepamiêæ i rado æ rai wzdê³a:
No, to ju¿ otrzymam karty ¿ywno ciowe!...
Referent, widz¹c rozbuchan¹ rado æ, zaniepokoi³ siê o szok, któremu mogê ulec, i ostro¿ni
ie przygotowywaæ:
Z tym pan pójdzie do policji na Piccadilly... zawiesi³ g³os, pokiwa! nade mn¹ smêtnym
im nosem ale w¹tpiê, czy oni panu za³atwi¹...
To co wówczas zrobiæ?
Niech pan znów przyjdzie do nas.
No to ju¿ jestem.
Smutny nos spojrza³ na mnie z ³agodnym wyrzutem. Tak patrzy bona na ³awce w parku, kie
dy b¹k dosta³ ju¿ cukierka i napiera siê nastêpnego. Ten boni wzrok zdaje siê poprzez zawod
w¹ angielsko æ mówiæ: Posklam-rzyj no jeno aby trochê jeszcze, robaczku... jak chwycê
jaka..."
Zamkn¹³em pospiesznie drzwi z drugiej strony panareferentowej i wpad³em na korytarzu n
a korreferenta:
Panie, nic prostszego, ju¿ ja Anglików znam. Easy going wie pan? Frontem do cz³ow
ieka. Przecie¿ jasne: to whom it may concern. Stukn¹ piecz¹tkê i ¿ryj pan, ile chcesz. N
awet frykasy. Daktyle za dwa punkty... O, daj pan kawa³ek papieru wyj¹³ o³ówek tak siê
...
Pobiegli my z ¿on¹, która chcia³a mnie ujrzeæ w radosnej chwili przyj cia na wiat. Przy ws
iu do podziemnej kolejki ¿yczliwy przechodzieñ krzykn¹³, ¿e to me ta, cofn¹³em siê, ale ¿on
echa³a, zostawiwszy portmonetkê u mnie.
Nic to uspokoi³ ¿yczliwy przechodzieñ kiedy raz wsiad³a, to, byle nie wysz³a na powi
niê, mo¿e kr¹¿yæ bez ponownej zap³aty i nawet przesiadaæ siê, ile chce.
Bardzo to dobre urz¹dzenie w tych urzêdach angielskich. Nie stoi siê, lecz siedzi w ko
lejce i co rusz to ogonek siê przesiada. Przypomina mi to zabawê w indyczkê".
Po ma³ej godzince, przy kolejnym wrza niêciu: Next!... najbli¿sza s¹siadka zmi³osierdzi
To na pana.
Uprzejmy clerk rzuci³ okiem na pieczêcie wojskowe i odda³ miê w rêce dostojnego wo nego, kt
miê zaprowadzi³ do s¹siedniej komnaty i usadzi³ do nowej indyczki".
Po ma³ej godzince dobrn¹³em do nastêpnego derka.
Przecie¿ pan jest cywilem zaopiniowa³ nadzwyczaj uprzejmy nowy clerk i wrzasn¹³:
Back!...
Imponuje mi ten stop demokratycznej grzeczno ci z totalitarn¹ stanowczo ci¹ W Jerozolimi
e otrzyma³em urgens, w którym pisa³o, ¿e je¿eli siê nie stawiê, zostanê doprowadzony si³¹.
podpisany: Your obedient servant pañski pos³uszny s³uga".
Nafaszerowa³em sob¹ dawn¹ indyczkê". S³oñce poczê³o chyliæ siê ku zachodowi (czy te¿ moja
nych labiryntach), kiedy dobrn¹³em do dawnego derka.
__ Ach, to pan i wojskowy nie jest?
Okaza³o siê, ¿e muszê i æ do Immigration Oiiice.
Z pewnym wahaniem stan¹³em przed ogromnym Ibex House, w którym mie ci siê Urz¹d Emigracyjny
ale ujrzawszy wewn¹trz tradycyjn¹ indyczkê", uspokoi³em siê i zasiad³em.
Kiedy siê okaza³em nextem", uprzejmy clerk odes³a³ miê z powrotem do policji, bo skoro nie
mam wizy, to jestem wojskowy, skoro jestem wojskowy, to figurujê w~ spisie wojskow
ym i nie mam landing, a skoro nie mam lan-ding, to czego mogê szukaæ w Immigration
Oiiice?
__ Panie jêkn¹³em ja tam by³em... Niech pan da kartkê, ¿e pan nie
mo¿e za³atwiæ.
My, Anglicy powiedzia³ nieoczekiwanie po polsku urzêdnik potrzebujemy wierzyæ dla cz
ieka. To siê nazywa demokracja.
Zobaczy pan, ¿e znów tu wrócê powiedzia³em bynajmniej nie pokrzepiony t¹ lekcj¹ demokr
You will be welcome bêdzie pan mile powitany. i
__ Ol... ucieszy³ siê nastêpnego dnia clerk w policyjnym urzêdzie na
Piccadilly, kiedy, wysiedziawszy siê w kolejnej indyczce", stan¹³em przed nim dos
tatecznie naindyczony. Ju¿ mnie pocz¹³ uwa¿aæ za starego klienta.
Ma pan szybko zapisa³ skrawek papieru pójdzie pan do Immigration Oiiice.
Stamt¹d odes³ali mnie do was. Patrzy³ na mnie bezradnie: ten grubas
nie chce siê toczyæ ¿adn¹ z przewidzianych dróg, ¿adnym z okre lonych przez regula-tions ka
Wie pan przyszed³em mu z pomoc¹ jest w Ameryce taki wynalazek, nazywa siê te
efon. Pewno go ju¿ macie. Zadzwoñ pan do Immigration.
On, veiy good idea, indeed! spojrza³ na mnie z zachwytem.
Zadzwoni³. Radzili d³ugo. W wyniku czego, promieniej¹c zadowoleniem, skierowa³ mnie do H
. M. Inspector. Marinê Pier. Dover. Sprawa ju¿ sta³a siê ca³kiem prosta: ma³a wycieczka do
over. Tam inspektorowi opowiem wszystko jak ojcu, kropnie mi piecz¹tkê z dat¹ wyl¹dow
ania cywilnego, zameldujê siê na skrzyd³ach ju¿ jako cywil do indyczki
" na Piccad i frygaj, bracie, daktyle za dwa punkty.
Inspektor jednak nie szed³ na ¿adne tao psychoanalizy, mia³ przed sob¹ dokument: jaki
podoficer wpisa³ mnie jako... majora, nie przyuwa¿ywszy, ¿e gwiazdkê mia³em pod dwoma
paskami, a nie nad. A w³a ciwie nie mia³em prawa mieæ ani pod, ani nad, bo umowa kontrak
towa ze mn¹ jako urzêdnikiem wojskowym by³a zawarta tylko na pobyt we W³oszech. Poniewa¿ o
krêt, bior¹cy transporty, sta³ na ziemi w³oskiej, wiêc wkraczaæ nañ mia³em pe³ne prawo w ga
h dwu pasków (byle z gwiazdk¹ pod). Ale z chwil¹, kiedy okrêt opuszcza³ w³oskie wody te
ytorialne, powinienem by³ zedrzeæ moje paski moj¹ gwiazdkê i w ogóle huln¹æ do wody
ak by niew¹tpliwie zrobi³ ka¿dy maj¹cy poczucie legalno ci i regulations wyssane z mlekiem
matki po mafe-kingu dziadku.
Co mam robiæ? pyta³em zbiela³ymi wargi.
H. M. Inspektor po¿u³ bezg³o nie wargami. W ten sposób na u¿ytek wewnêtrzny skonsumowa³ uwa
o taki jest los, gdy siê kto nie trzyma regulamina. Co z¿uwszy, pu ci³ g³os na
antenê g³osow¹, z czego wysz³o:
Musi siê pan pocz¹æ odmajarzaæ. Najprzód na Egerton. Potem w Alieh Station. Potem w Imm
gration Oflice. Potem w War Oifice (za tortem liwkowym przy Hyde Parku). Potem w
Police Oilice (wiem, wiem na Piccadilly Circus),' potem w Food Oiiice (to tutaj
ju¿ daktyle...)
Jak d³ugo to potrwa?
Jak pan nie bêdzie trafia³ na grypy referentów, to dwa do trzech miesiêcy.
Tymczasem trzymam siê na wielorybim miêsie - jedynym bezkartkowym produkcie. Ale ju¿ d³u
go chyba siê nie utrzymam...
Dalszy ci¹g ka¿ê dla wiadomo ci ciekawych Czytelników wyryæ za dwa czy trzy miesi¹ce na nag
ku. Niech, uroniwszy ³ezkê, z³o¿¹ na nim, obyczajem z Dziadów", garstkê daktyli za na pró
ne dwa punkty.
Zielone ptaszki.
Przyjechawszy do Iraku, zasta³em redaktora Rubla pó³nagiego, w szortach, które piêtrzy³y si
a wystaj¹cym brzuchu i ods³ania³y dwa badyle nóg. Potê¿ne elektryczne wiatraki pod przeciwl
g³ymi cianami dmucha³y z pod³ogi na ciekn¹cego potem, stawiaj¹c s³upy siwych w³osów na bok
leg³ej ³ysiny.
Z nieba pan spad³... Chyba nie odmówi pan pooraæ w dzienniku? Przecie wojna... S³u¿ba p
wszechna... Bo¿e, Bo¿e, czego ja tu nie robiê... Daj pan te papiery wyci¹gn¹³ rêkê do pod
itka Domañ-skiego i pocz¹³ lataæ po pokoju:
Zobacz pan pcha³ mi przed oczy artyku³ po artykule. Not to be published... No
t to be published... Not to be published... Skandal, wie pan, co jest te¿ not to b
e published? artyku³, który pan nades³a³ o Prusach Wschodnich. Cenzor ma wskazówki, by ni
puszczaæ artyku³ów o granicach wschodnich, wiêc skoro zobaczy³ Wschodnie" nie pu ci³. O
ce nie mo¿na, o niepolityce nie mo¿na. Pu ci³em opis targu na ty³ach dzielnicy zakazanej,
gdzie w czwartki rodzice z zapad³ych k¹tów przywo¿¹ córki na sprzeda¿. Diabli nadali, ¿e ja
ferak kupi³ tak¹ dziewczynê za dwadzie cia funtów, przywióz³ na kwaterê, tylko skoczy³ Po
sy i ju¿ zwia³a z ca³ym dziewictwem. Dopiero¿ wrzask, ¿e pismo niemoralne. A za
pañski artykulik Jak faktycznie bêdziem w zimnem w³oskiem kraju"*, znowu gwa³t ¿e zdr
a siê tajemnice pañstwowe. Poszaleli ci dwójkarze!... Niemcy z pana artykuliku potrz
ebuj¹ S1ê dowiadywaæ, ¿e zosta³ otwarty front w³oski. Chod pan na obiad, Pogadamy
Co? ‾e brak jeszcze materia³u? zareagowa³ na cichy jêk Witka. Panie podchor¹¿y!
a³ nagle. Rubel, najpoczciwszy
olega, najcywilniejsza istota, odkry³, ¿e metody wojackie rozcinaj¹ wiele
trudno ci. Odk¹d zosta³ zaliczony do wojsk pancernych M¹czka i i, wany podporucznikiem,
by³y redaktor ikaca" robi³ siê srogim wo1 kiem, ilekroæ go rozebra³o lenistwo.
Panie podchor¹¿y!
Tak jest...
Ma byæ felieton na sto piêædziesi¹t wierszy.
Nie mam tematu roztapia³ siê w upale Domanski.
Panie podchor¹¿y, dobry dziennikarz ma zawsze temat. Je dzi³ pan przedwczoraj do Kirkuk
u? No wiêc... Napisz pan wra¿enia, na przyk³ad Jeepem przez pustyniê".
Kiedy tam nic nie ma na drodze. Sam piasek. A jeepami wszyscy je¿d¿¹. Czym maj¹ je dziæ?
Pan siê za wiele pyta. Kiedy o mioletniego Churchilla oddano do szko³y i zapyta³, .dl
aczego w ablatiwie mówi siê o mensa!, bo przecie do sto³u nikt siê nie zwraca, d
yrektor szko³y uprzedzi³, ¿e jak bêdzie siê za wiele pyta³, to you will be bea³en and very
rd, indeed (otrzymasz r¿ni¹tkê, i to dokumentn¹ r¿ni¹tkê). M¹dry naród, Anglicy. A na dodat
est wojsko, pan siê za wiele m¹drzy.
Pocz¹³ wci¹gaæ koszulê mundurow¹ z czarnym naramiennikiem na lewym ramieniu, wzi¹³ trzcinê
hê (fason oficerów angielskich) i poderwa³ jeszcze raz nieszczêsnego Witka:
Panie podchor¹¿y...
Tak jest, panie poruczniku...
Idziemy z korespondentem wojennym na obiad do hotelu oficerskiego, bêdê tam c
zeka³ na felieton.
Zagadali my siê o dobrych czasach, kiedy to Ikac" odes³a³ mi Na tropach Smêtka", t³uma
¿e to ju¿ po sezonie kajakowym.
Ani spostrzegli my siê, kiedy siê zameldowa³ Witek:
O, pan podchor¹¿y z felietonem... chwali siê... No, sto piêc' dziesi¹t
wierszy jak ula³, muza pana nie ponios³a zag³êbi³ siê w czytanie.
Jadê, jadê pisa³ podchor¹¿y piasek, gor¹co, widzê na telegraficznym drucie trzy zie
szki'
No, widzi pan, wcale dobrze, realistycznie, czytelnik ceni drobne s
zczegó³y daj¹ce autentyzm, nie~ koniecznie hiena ma pana po¿eraæ.
Jadê dalej czyta³ piasek, nic nie ma, na s³upie siedzi piêæ zielonych ptaszków" panie
r¹¿y, to kpiny, w ca³ym artykule nic nie ma Poza tymi Ptaszkami-
' __ no kiedy nic nie by³o, panie redaktorze.
___ No i co ja teraz zrobiê? szala³ Rubel. Ostatni czas zamykaæ nUmer, ju¿ siê nic nie
y li.
Chwyci³ pióro, dopisa³: Doje¿d¿amy nareszcie. Nad nami unosi siê
edem zielonych ptaszków. Takie ptaszki widywa³ i Nabuchodonozor e¿d¿¹c tym szl
akiem. Wieczne nierozeznalne ludzkiego bytu..."
Przekre li³ tytu³ Jeepem przez pustyniê" i napisa³ zamaszy cie
Zielone ptaszki",
__ Nie ma innej rady. Bêd¹ czytelnicy my leli przynajmniej, ¿e to
jaka aluzja. Wówczas czytelnik udaje, ¿e rozumie, i nie mie krytykowaæ. Ciekaw jestem ty
lko, ile pan podchor¹¿y ma tych zielonych ptaszków w g³owie. Ganiaj pan z tym do drukarn
i pcha³ w Domañskiego rêkopis jakbym raz jeszcze na to spojrza³, to mnie szlag trafi.
Korpus przeniós³ siê do Palestyny. W redakcji rozleg³ siê telefon. Sier¿ant zawodowy podnió
hawkê i natychmiast zmieni³ siê w trzask--prask.
Tak jest, panie poruczniku... Zaraz przeka¿ê, panie poruczniku!... Zwróci³ siê, zemocjon
wany, do Rubla:
Dzwoni³ adiutant. Pan redaktor wzywany jest natychmiast do raportu do szefa sztab
u.
Nie na odprawê, nie na konferencjê, tylko pêc w pysk!... do raportu: w pasie, w spinac
zach, przy pistolecie, na baczno æ.
Rzucono siê obrz¹dzaæ Rubla. Zaproszony rotmistrz, znawca etykiety tudzie¿ form wojskowy
ch, poucza³:
Niech pan redaktor pamiêta jedno, na wszystko siê odpowiada: i Tak je
st, panie pu³kowniku". I, stoj¹c na baczno æ, nie trzyma siê stóp do rodk
I brzuch wci¹gn¹æ pomiarkowa³ siê no... na ile Siê da... I przy wej ciu nale¿y trzy
ierzyæ od progu i zameldowaæ siê: Podporucznik Ludwik Rubel melduje siê do raportu". I
po skoñczonym raporcie zrobiæ w ty³ zwrot, Na Boga, nie na prawo. I piêtê Praw¹ zatrzymuje
iê przed przystawieniem do lewej nogi, o, w tej porcji- A potem dopiero j¹ siê przysta
wia. Potem siê odmaszerowuje. Na
Boga, nie praw¹ w przód, "oddano Rubla ¿mudnym æwiczeniom.
Drogi redaktorze radzi³em po kole¿eñsku, ciszaj¹c g³os
pan ma zwyczaj, jak jest zdenerwowany, d³ubaæ w uchu. Niech pan pamiêta, ci wojskowi b
ardzo tego nie lubi¹.
Pu³kownik, przyjmuj¹c raport karny w sprawach redakcyjnych od je(j nego z czo³owych pr
zedwojennych dziennikarzy, czu³ siê nieco nie w swoim sosie. Kiedy wiêc Rubel jak móg³, ta
k wystuka³ siê w obcasy i wykrzycza³ formu³kê zameldowania siê, szef sztabu pocz¹³ pokojowo
Panie poruczniku, ja tam nie znam siê na filozofii...
Tak jest, panie pu³kowniku wrzasn¹³ z wylaniem Rubel.
...ale có¿ za burdel z tym narobili cie sprezentowa³ mu stertê papierów. By³ to poka
t z tytu³em: Zielone ptaszki", z protoko³ami badania wiadków, ¿yciorysami podejr
anych, ich stanami s³u¿bowymi pocz¹wszy od ³ona matki, odpisami zeznañ, za wiadczonymi
rotoko³ami zeznañ wiadków nieobecnych, przebadanych przez rekwizycjê (bo przebywaj¹cy
h ju¿ w Egipcie,,w Anglii i we W³oszech), wreszcie z pismem skierowuj¹cym wed³ug kompete
ncji z nastêpuj¹c¹ konkluzj¹:
Oficerowie nasi dwukrotnie przejechali pomieniony szlak, ¿adnych jednak obiektów woj
skowych na nim nie stwierdzili. Zeznania wiadków nie da³y materia³u obci¹¿aj¹cego. Wobec c
o skierowuje siê akta celem poci¹gniêcia winnych do odpowiedzialno ci.
Szef Oddz. II Inf. Exp. Inf. Mjr Dypl. (podpis).
Innym razem dwójkarskie zielone ptaszki" zakoñczy³y siê mniej bezbole nie.
Kwatera prasowa 2 Korpusu zmienia³a jesieni¹ 1944 roku miejsce postoju co kilka dni,
nad¹¿aj¹c za posuwaj¹cym siê naprzód wojskiem.
Ucieszyli my siê, kiedy przysz³o nam zatrzymaæ siê w San Giorgio, mi³ej miejscowo ci k¹piel
ej nad Adriatykiem. Podczas gdy szef kwatery, dpbrodus¿ny Wacuchna Sikorski, dunde
rowa³ swoistym wola-pikiem na porz¹dkuj¹cych zajêt¹ willê niewolników w³oskich, ¿e close³o
poszli my pluchaæ siê w morzu i z wilczymi apetytami wrócili my na obiad.
Nie doliczyli my siê Jaszcza, kinooperatora. Jaszcz by³ od niedawna z nami. Londyn prz
ys³a³ go na filmowanie bitwy o Monte Cassino i pilme odwo³ywa³ do Francji. Jaszcz siê mart
wi³, ¿e brak mu zdjêcia pola bitwy z samolotu, i zwleka³ z wyjazdem, szukaj¹c okazji.
Pod koniec obiadu dosz³a nas wie æ os³upiaj¹ca: Jaszcz zosta³ aresztowany za szpiegostwo wo
skowe.
Rzucili my siê do dwójki i rêce nam opad³y. Radzono wstrzymaæ siê
od interwencji, przedstawiono niezbite dowody: Jaszcz usi³owa³ przeszmuglow
aæ SZyfrr podaj¹c wspó³rzêdne polskiego lotniska. Loty bombarduj¹ce z W³och przyb
a³y wówczas wielkie natê¿enie i nic bardziej zapewne nie mog³o Niemców interesowaæ.
Dane co do osoby Jaszcza te¿ by³y niedwuznaczne: szko³y ukoñczy³ w
Berlinie, do Polski przyjecha³ dopiero w 1923 roku, wkrad³ siê do
PAT (Polska Agencja Telegraficzna), wszystkie budowy wojskowe w
tej agencji urzêdowej, nie mia³y dla niego tajemnic.
Straszne! Kwatera prasowa by³a zgnêbiona. Tyle siê czyta o wszech-obecno ci pi¹tej kolumny
! Take my siê irytowali na dwójkarzy, idiotycznie depcz¹cych nam po piêtach, ka¿¹cych nawet
m z komina ³apaæ, kiedy siê w piecu pali jaki papier. Okaza³o siê, ¿e maj¹ racjê, je¿eli w
ronie mieli my tak niebezpiecznego szpiega, z którym chadzali my na vino rosso i vino
bianco, i co inne takie...
Po kilku dniach jednak przysz³y refleksje: je¿eli jest winny, no to go ju¿ maj¹, niech g
o powiesz¹, ale póki ¿yje, to ostatecznie nie wypada zjadaæ ³apanych po polach bezpañskich
i, popijaæ winka, a biedaka zostawiaæ w nat³oczonej, cuchn¹cej, rozpra¿onej pace na ciep³ej
wodzie i wiecznym corned beefie z puszek.
Prawa rêka Wacuchny, m³ody adwokat warszawski, Ryszard Mossin, zosta³ wiêc wydelegowany
nie jako przedstawiciel prawny, broñ Bo¿e, tylko jako samarytanin. Mia³ mu zanie æ gêsi¹ no
itr wina i zbola³¹ minê nas wszystkich na temat: Niech ci Bóg przebaczy, bo my nie mo¿emy"
..
Mossin, wys³uchawszy jednym uchem napomnieñ, poczuwszy szelest procedury, pogalopowa³
jak wyran¿erowany Rosynant dragoñski, który pos³yszy tr¹bkê.
Powróci³ z widzenia z Jaszczem nabrzmia³y jak Emil Zola w sprawie Dreyfusa, zebra³ nas i
powiada:
Wszystko bujda. Jaszcz jest synem polskiego górnika z Nadrenii, to gdzie siê mia³ u
rodziæ? Koñczy³ szko³ê niemieck¹, bo jak¹ mia³ koñczy?... Przyjecha³ do Polski w roku 1923
dtem by³ nieletni.
Wszystko to dobrze, ale ten list?
Ten list? No, có¿ ten list... Pamiêtacie, jake my siê mieli, kiedy Jaszcz nam za
onstrowa³ to, co nakrêci³ jako Bitwê o Monte Cassi-no * Bohaterskie furgony dowo¿¹ c
front", Urocze kantynie zwa¿aj¹c na huk dzia³, nalewaj¹ kawê" i ró¿ne przed bo-
i po krwawym boju" z wyleguj¹cymi siê na trawie ¿o³nierzami.
Sam Jaszcz zgorza³, jak to sobie w ca³o ci sprawiedliwie obejrza³, zrozumia³, ¿e musi si
w Londynie zaprezentowaæ z czym wiêcej. Los mu zdarzy³ dawnego kolegê kinooperatora
z PAT, który wkrêci³ siê jako kinooperator do lotnictwa amerykañskiego. Jedyna dro
ga pokazania czego z terenu bitwy, której ju¿ nie by³o, to zdjêcie z samolotu. Dob
ry kolega obieca³ Jaszczowi, ¿e w ka¿dej chwili po niego przyleci, byie wie
dzia³, gdzie jest najbli¿sze lotnisko, na którym mo¿e go podebraæ po czym oblec¹
eren minionej bitwy. Wiêc Jaszcz go powiadomi³.
Szyfrem?
Jakim szyfrem? Co dwójka uwa¿a za szyfr, to szereg cyfr po drugiej stronie arkusz
a. Jaszcz przed odlotem oblicza³ gotówkê, któr¹ posiada, a poza lirami mia³ dolary, funty
franki.
£atwo to sprawdziæ.
Okaza³o siê, ¿e ani skorpiony w Iraku, ani chronicznie nie w porz¹dku closeto non bono n
ie zwalczy³y ducha warszawskiej palestry. Mossin z triumfem wyci¹gn¹³ skrawek papieru, n
a którym wynotowa³ wszystkie waluty, wszystkie kursy, wed³ug których Jaszcz oblicza³ swoje
kapita³y.
Nazajutrz wróci³ z dwójki skwaszony. Dwójka orzek³a:
Tak, to tak... Ale jest wojna i pewniej bêdzie, jak przeczeka j¹ pod klu
czem.
Burza ogarnê³a kwaterê prasow¹. Ró¿nymi naciskami osi¹gnêli my, ¿e nam okazano fatalny list
skonfrontowa³ go z danymi Jaszcza pasowa³o, jak ula³. Potarmosili my siê z tym dalej i wy
, w obie-¿e dwójkowe, niedwójkowe. Sprawa by³a zbyt oczywista, ale dwójka-rzom chodzi³o o p
esti¿. Jaszcz w dalszym ci¹gu ocieka³ potem i pluskwami. Ale uwiesili my siê tego, dwójka z
czê³a trzeszczeæ pod naszym parciem. Wreszcie zawarli my gentlemen's agreement: oto ju¿ zb
li¿a siê miesi¹c, odk¹d siedzi w pace, odbêdzie siê sprawa, przys¹dzi mu siê miesi¹c za lek
wypu ci siê.
Sprawa odby³a siê, s¹d skaza³ Jaszcza na miesi¹c wiêzienia. Uzna³, ¿e winy szpiegostwa nie
ten miesi¹c wlepi³ (bo co mia³ robiæ, kiedy go Jaszcz przesiedzia³) oskar¿onemu za nieostr
o æ w obchodzeniu siê z tajemnicami wojskowymi. S¹d jednak uzasadni³ niski wymiar kary oko
liczno ci¹, ¿e list nie dosta³ siê w niepowo³ane rêce, bo by³ przy-skrzyniony przez dwójkê.
A potem przysz³a wiadomo æ, ¿e wyrok nie zosta³ zatwierdzony, nakazano sprawê wznowiæ. Pars
y miechem: rych³o w czas Jaszcz ma ju¿ bilet lotniczy w kieszeni niech mu soli na ogo
n nasypi¹.
Mossin jednak pojecha³ zbadaæ, ,,co jest na rzeczy".
na rzeczy, w³a ciwie, nie by³o nic: zwierzchnik s¹dowy nic nie mia³ wko zwolnieniu Jaszcza
, da³ tylko nauczkê sêdziom, ¿e niew³a ciwie zredagowali motywacjê: list nie dosta³ siê w
rêce". Przed dwójk¹ mieli go w rêkach poczciarze; czy¿ to powo³ane rêce?
Jaszcz wiêc siê nie przej¹³:
__ To sprawa miêdzy kauzyperdami; mnie nie tyczy.
__ Królik te¿ tak mówi³, kiedy kastrowano wielb³¹dy.
__ Masz ju¿ wszystkie papiery wiej, nim ciê nie przyskrzybn¹.
__ Bo na pró¿no bêdziesz dowodzi³, ¿e nie wielb³¹d; wywa³asz¹ i tyle...
Popili my zdrowo, wskutek czego rachunki gotówki Jaszcza przesta³y pasowaæ, jak ula³, do a
któw sprawy, i wyprawili my go z jego funtami, frankami i lirami wojowaæ do Francji.
Sporo wody up³ynê³o w sforsowanych rzekach Chienti i Metauro; w Neapolu i Rzymie znik³y
autentyczne hrabiny, które porucznicy nauczyciele szkó³ powszechnych mieli za puszkê kon
serw; autentyczni bohaterowie wnikali w arkana sprowadzania z Egiptu kasztanów" (z³ot
ych funtów); naukowe wycieczki do Neapolu koñczy³y siê po pewnym czasie zbiorowym zjazde
m jubileuszowym w szpitalu; w polityce wiñstwo polskie jecha³o na alianckiej g³upocie,
potem g³upota aliancka na polskim wiñstwie; spod tego wszystkiego b³yska³y raz po raz wia
domo ci o coraz nowych poleg³ych; kto by tam pamiêta³ o Jaszczu pó³ roku minê³o, jak 'wyj
ku takiego czasu ca³a wieczno æ.
Zd¹¿y³em siê przenie æ spod czu³ej opieki Wacuchny na closeto bono (nareszcie) do hotelu of
rskiego w Rzymie.
Nagle w pewien dzieñ upalny, bo ju¿ znowu nawraca³o na lato wpad³ e¹uo admisso przed pó³m
z corned beefem i piklami Pier-dunin" (Pierre Dunin Borkowski sta³y znak rozpoznawc
zy: dziury wielko ci pomarañczy w skarpetkach na obu pêcinach) i wyba³uszywszy siê na nas,
nie móg³ z³apaæ tchu:
Jaszcza w kajdanach przywie li...
Oficerowi transportowemu, który beznamiêtnie wcina³ w³a nie zielony jak piek³o groszek kons
rwowy, nó¿ w gardle stan¹³:
Sk¹d?
~- Z Maroka.
Przecie jecha³ na desant do Francji.
- Kiedy Kara Mustafa, wielki mistrz Krzy¿aków"... Oficer transportowy stwierdzi³ autor
ytatywnie:
- W tym co jest. Jaszcz wobec gwa³townych ¿¹dañ otrzyma³ priority a przelot. A przeloty id
rzez Maroko.
Rzucili my siê do dwójki. Dwójka nic nie wiedzia³a poza tym, ±e przywieziono i ¿e czeka
sprawê. Otrzymali my widzenie. Mieli my wra¿enie, ¿e ogl¹damy film wstecz: znowu ta sam
klatka filmu, a w ni taka sama klatka wiêzienia, w której z takimi¿ samymi pluskwami
tak samo siê poc¹c, tak samo jak przed pó³rokiem siedzi wyw³aszczony Ja
szcz z w³osem zmierzwionym i z b³êdnym wzrokiem.
Okaza³o siê, ¿e wywia³ za prêdko, co mu tam nie dostemplowali w Maroku przyhaczyli o permi
wyjazdu do Anglii.
Prosi³ siê, bo¿y³ siê nie pomog³o. Zadepeszowano do w³adz wysy³a. j¹cych i do w³adz odbie
W³adze odbieraj¹ce kablowa³y okay, w³adze wysy³aj¹ce zajrza³y do akt, do których zd¹¿y³o do
wyroku, i zawrzas³y: Dawaæ kajdaniarza z powrotem".
Kablowaæ ³atwo, wykonaæ trudniej. ‾adnej tam priority dla facetów jad¹cych na wyrok nie ma.
Panowa³a zdrowa zasada, ¿e je¿eli kto jest podejrzany, to im d³u¿ej siedzi, tym lepiej. Mi
m kilku znajomych siedz¹cych cztery lata w Rechowot w Palestynie, których po ukoñczeni
u wojny wypuszczono z przyjacielskim sorry.
Z okrêtami by³o ciasno, priori ty by³a odwrócona: po amunicji sz³a ¿ywno æ, po ¿ywno ci lek
o lekarstwach koce, a potem znowu trzeba by³o wysy³aæ amunicjê i znowu wrzeszczano, ¿e nie
ma koców. Aby wiêc mieæ spokój, zamkniêto Jaszcza z Murzynami i tarantulami pod blach¹ fal
st¹ i nie zawracano sobie g³owy. Pojecha³em do wysokich czynników.
Ostatecznie to dla niego dobrze siê sk³ada t³umaczy³ wysoki czynnik sprawê wyja nimy
. Jaszcz bêdzie mia³ czyst¹ kartê. A tak wlok³oby siê za nim.
Rzeczywi cie nie mo¿na powiedzieæ zrobili tym razem raz dwa. I dwóch tygodni nie
dano pluskwom rzymskim na miodowy miesi¹c
z pluskwami marokañskimi i ju¿ wysz³a sprawa Jaszcza, któr¹ nadano 5 s¹dowi, urzêduj¹cemu p
dywizji kresowej.
Pojecha³em na sprawê. S¹d nie chcia³ mnie dopu ciæ. Co innego Mossin, który by³ obroñc¹ osk
usia³em sterroryzowaæ s¹d trzech le nych dziadków, by³ych sadowników austriackich swoim
rrespondent.
Przewód by³ krótki, ale ponad miarê obrzydliwy. Kiedy Jaszcz usi³owa³ odpowiadaæ na stawian
ytania, przerywano mu po pierwszym zdaniu. nasobione przez Mossina fajerwerki po
lano kube³kiem zimnej wody. Staruszkowie pope³zli na krótk¹ naradê i orzekli: __ pó³ roku w
nia.
__ Ale¿ panie prezesie b³aga³em niech¿e pan pozwoli zabraæ mi
skazanego choæ na dzi , wyk¹paæ przed tym pó³rokiem i daæ czyst¹
bieliznê.
__ Co pan? Z tego rodzaju sprawy? Machn¹³em rêk¹ i pogna³em do zwierzchnika s¹du, ge
era³a Sulika,
dowódcy 5 dywizji.
Poczciwy genera³ przyj¹³ mnie jak zawsze: a herbatka, a co przek¹siæ.
__ Ale¿ panie generale, kiedy ja nie na herbata przyjechawszy, tylko
na ¿a³obna okoliczno æ.
Zak³opota³ siê Tata-Ry ".
__ To zostaw nas pogadaæ mówi do ¿ony.
Tajemnic nie ma mówiê chytrze (w takiej sprawie mur, ¿e bêdê mia³ genera³ow¹ za sob¹).
czytali Arnolda Zweiga Spór o sier¿anta Griszê"? No, wiêc pokrótce by³o tak: w czasie tamt
wojny uciek³ z niewoli niemieckiej rosyjski sier¿ant Grisza (ja wiem, ¿e w armii rosyj
skiej nie by³o sier¿antów, mówi³em to Zweigowi, ale nie da³ siê przekonaæ!). Tego G
pano na pierwszej linii, pos¹dzono o szpiegostwo, zadecydowano rozstrzelaæ. Zna
laz³ siê tamtoczesny Mossin, dla którego by³o jasne, ¿e to zwyk³a ucieczka. Ten niemiecki
ossin stan¹³ na g³owie, sprawa sz³a przez wszystkie instancje a¿ do Berlina i z powro-. te
m, dla wszystkich by³o jasne, ¿e Grisza nie jest szpiegiem, ale wszêdzie wbrew zdrowe
mu sensowi dzia³a³ wzgl¹d na presti¿ i procedurê. No i po roku termedii Griszê rozstr
elano, jak Pan Bóg przykaza³.
Herbatka by³a dobra, prawdziwa nasza, naparzona na parze, wieczór rze ki, gospodarze ³as
kawi, go æ z ciekawostkami. Tata-Ry rad by³, ¿e mu nikt niczym nie kuczy g³owy, pokwitowa³
wêdê z nale¿ytym zrozumieniem.
No i ot, wysz³o szyd³o z worka, dzisiaj u pana genera³a odby³ siê ostatni akt sprawy sier¿a
ta Griszy...
Gdzie?!!...
W pi¹tym s¹dzie. Opowiedzia³em sprawê.
Sulik zalterowa³ siê, z³apa³ za telefon.
Panie generale hucza³ telefon w pustym pokoju ta¿ to takie Pouczenie zwierzchnika s¹do
wego, to jak rozkaz... Sulik targn¹³ w¹sa:
Co teraz mo¿na zrobiæ?
W telefonie co uni¿enie skwiercza³o. Genera³ od³o¿y³ s³uchawkê:
Czy Jaszcz przyj¹³ wyrok?
Za Boga...
Niech przyjmie, niech prosi tylko o od³o¿enie wyroku na po woin-To jedyna droga, ¿eby
go zaraz wypu ciæ.
Lecia³em z powrotem na z³aman¹ szyjê. Tego¿ wieczoru zabraW Jaszcza ze sob¹

Jak bêdziemy wje¿d¿aæ do Warszawy i dziewczêta bêd¹ rzuca³y nam kwiaty, podejd
pana dwu kanarków i zaprosi do paki.
Mam nadziejê, ¿e tego nie bêdzie pociesza³ siê Jaszcz. No i nie by³o.
Dedykujê Zielonym ptaszkom" w cywilu.
Drapacz nieba w stylu zakopiañskim.
Jestem cz³onkiem pewnego Instytutu Naukowego na emigracji. Nie wymieniam dok³adnie j
ego nazwy ani miejscowo ci, ani ludzi nie o personalne uk³ucia tu chodzi. Jestem naw
et jakim tam cz³onkiem wy¿szego rzêdu, rzeczywistym czy jako inaczej, na pewno tak jak w
przedwojennej Akademii Umiejêtno ci, bo jak w kraju jest PAN, to i na emigracji król J
agie³³o bi³ Krzy¿aki i pan Krupa chcia³ byæ taki". Z tych zapewne wzglêdów w innym okresie
acji nale¿a³em do grupy wyk³adowców na Wy¿szych Kursach Naukowych, choæ nie mam kwalifikacj
nawet na wyk³adanie w szkole powszechnej.
No, wiêc jestem na zebraniu owych wy¿szych cz³onków. Siedzi jedenastu istotnie czujê siê
utki: profesorowie, eks-dygnitarze najwy¿szej rangi, mietanka.
Porz¹dek dzienny:
1. Sprawozdanie z akcji zbiórkowej na cele Instytutu w ogóle i Roku Mickiewiczowski
ego w szczególe.
2. Wydanie ca³o ci dzie³ Mickiewicza.
3. Wolne wnioski.
Punkt pierwszy referuje eks-adwokat, który w okresach bezrobocia we Free Europê" usi³uj
e zarabiaæ w sezonie wiosennym domokr¹stwem z nasionami, a na jesieni sprzeda¿¹ szczotek
.
Nale¿y przyznaæ, ¿e referat jest zbudowany wietnie, zwarty, rzeczowy, operuje faktami.
Robota na medal mrukn¹³ mój s¹siad po lewej. By³ to zreszt¹, poza mn¹, jedyny parwenius
tojnym gronie: wzbogaci³ siê na biurze wysy³kowym paczek i od czasu do czasu p³aci³ czynsz
za pokoik, w którym siê mie ci³ Instytut. Mia³ racjê: eks-adwokat jako szef zbiórki nie za
dba³ niczego; zyska³ tak wysokich protektorów, ¿e nie powtórzê lc" nazwisk; umie ci³ szere
letynów i ³zawych artyku³ów w prasie
emigracyjnej; rozes³a³ 10 000 listów pod indywidualnymi adresami polonijnych filantropów
. Nareszcie nastêpowa³o sprawozdanie kasowe, w kr rym po stronie wp³ywów zapisano... jed
en dolar, przes³any przez jakie go polskiego farmera z Kanady.
By³em pora¿ony. Spojrza³em po zebranych, którzy w³a nie oklaskiwali referat. Przewodnicz¹cy
dziêkowa³ referentowi za wietnie opraco wan¹ akcjê" i wyrazi³ ¿al, ¿e ,,nie przynios³a on
anych wyników". ‾al jednak wygl¹da³ raczej zdawkowo, gdy pochwa³a by³a wyg³oszona pe³n¹ par
odejrzewaæ dosyæ niejasno, ¿e tym ludziom chodzi o co wa¿niejszego ni¿ rezultat zbiórki, o
co siê mie ci³o w samej akcji.
Punkt drugi referowa³ eks-minister, który po d³ugoletnim urzêdowaniu odkry³ w sobie Ch³êdow
ego na emigracyjnej emeryturze. Daj Bo¿e ka¿demu zawodowemu literatowi tak wyczuæ, tak
celnie oddaæ ca³e znaczenie Mickiewicza dla ogólnoludzkiej kultury. Referent uwa¿a³, ¿e wy
anie ca³o ci jego dzie³ po angielsku jest naszym obowi¹zkiem wobec wiata.
Na jedenastu obecnych na posiedzeniu panów wypowiedzia³o siê dziewiêciu.
Pierwszy dyskutant poda³ konieczno æ przet³umaczenia równie¿ zbioru listów Mickiewicza, dru
zaznaczy³ wielk¹ wagê przyczynków, które nale¿y podaæ, trzeci da³ przegl¹d t³umaczy, którym
ierzyæ dzie³o, czwarty, ¿e jeden t³umacz nie podo³a ogromowi zadania, pi¹ty, ¿e wobec tego
e¿y zatrudniæ kilku t³umaczy, szósty niepokoi³ siê, ¿e styl bêdzie niejednolity, siódmy wob
proponowa³, ¿eby zaanga¿owaæ osobê porównuj¹c¹ teksty, ósmy, ¿e niech¿e ta osoba ma ka¿dy
czony przez dwu ró¿nych t³umaczy, dziewi¹ty reasumowa³, co powiedzieli poprzednicy, po czy
m znów zabra³ g³os pierwszy, drugi chwilowo wstrzyma³ siê od g³osu", trzeci... chodzi³a c
o desce"...
Patrzy³em os³upia³y. W 1919 roku Sejm uchwali³ pe³ne wydanie dzie³ Mickiewicza, i to tylko
o polsku, i dwudziestolecie nie wyguzdrzy³o siê z tej uchwa³y, a tu... po tym jednym d
olarze od farmera?...
Profesorze pochyli³em siê do s¹siada z prawej czy oni wierz¹ w to, co gadaj¹? Przeci
chyba tak sobie make believe (na niby).
Profesor by³ z innej m¹ki. Jedyny niepolityczny emigrant, przyby³ tu przed czterdziest
u laty jako siedemnastoletni syn fornala i sam siê wybi³-Dawa³ bezp³atnie salê na imprezy
Instytutu, wiêc zasiada³ na jego Olimpie-
Zacz¹³ mu siê trz¹ æ pulchny brzuszek:
Naturalnie make believe... Ale wierz¹, czemu maj¹ nie wierzyæ? Poci¹gn¹³ krótk¹ fajeczkê
k³êbem dymu:
Jakby nie wierzyli, toby im by³o nudno.
Tymczasem przed wolnymi wnioskami zarz¹dzono przerwê. Przerwa
by³a potrzebna, by po ci¹gaæ sk³adki, zanim zgromadzeni prysn¹ do domów. Korzystaj¹c z prze
adzi³em siê profesora, czyby nie postawiæ takiego oto wniosku udekorowanego wietn¹ motywa
cj¹, nie gorsz¹ od wys³uchanych referatów:
...¿e oto Mickiewicz jest pochodni¹ kultury niesionej polskimi rêkoma w mroki wiata. Ze
tedy nale¿y tej ¿ywej emanacji kultury, jak¹ staje siê Instytut, udostêpniaj¹cy wiatu Mic
wicza, daæ godn¹ oprawê. Bo có¿ zrobiæ taki wiat jak ciê widz¹, tak ciê pisz¹. ‾e prop
ytutu Naukowego. ‾e nie wypada inaczej, tylko na ulicy pryncypalnej.
Tu zaczêli my z profesorem przewidywaæ, jak siê potoczy dyskusja. Pierwszy przy³¹czy siê z
ennym przemówieniem; drugi opowie siê za t¹ mianowicie, a nie inn¹ pryncypaln¹ ulic¹; trzec
, podkre laj¹c wielk¹ wagê wniosku zg³oszonego, zauwa¿y, ¿e poniewa¿ na tej ulicy centymetr
tu idzie na wagê z³ota, wiêc. ceny placu nie zamortyzuj¹ siê, je li gmach nie bêdzie liczy³
udziesiêciu piêter; czwarty powie, ze przecie¿ to nie tylko sprawa pieni¹dza, ale i duch
a, wobec czego elewacja musi uderzaæ polsko ci¹; pi¹ty wysunie propozycjê, aby to by³ styl
akopiañski, ale zostanie zekpany przez szóstego, ¿e ten styl nie da siê przenie æ z budowni
twa drzewnego, wobec tego siódmy w d³u¿szym uzasadnieniu bêdzie dowodzi³ mo¿liwo ci zaszcze
nia baroku nadwi lañskiego; ósmy, reasumuj¹c dyskusjê, zaproponuje, aby wobec pó nej pory P
komisjê; dziewi¹ty rze ko doskoczy do tego, ¿e wystarczy ko-nusja z trzech z mo¿liwo ci¹ ko
acji, dziesi¹ty (to ten s¹siad z lewej, en dorobkiewicz od przesy³ek, który p³aci czynsz z
a pokoik) widz¹c, ¿e
postêkiwanie nie pomo¿e, przejdzie na entuzjazm i zadeklaruje, ¿e siê zbierze pierwsz
e dziesiêæ tysiêcy, to on do³o¿y drugie (cwany ch³oñ gloria i spokój za jedne nic).
Tak naz³o liwiwszy siê na boczku, zap³aciwszy sk³adki i wys³uchawsz w wolnych wnioskach
nieod³¹cznego wniosku, aby dokooptowaæ jak cz³onków honorowych Eisenhowera i Church
illa, poszli my do domów Szed³em z referentem projektu wydania ca³okszta³tu dzie³ Micki
wicza po angielsku.
Podobno pan minister kupi³ domek? zapyta³em. Eks-minister zapali³ siê i d³ugo mi opowi
jak sobie za³atwia³ sprawê z bankiem i z hipotek¹.
A nie móg³ pan siê zdobyæ na domek z piwnic¹?
Liczy³em na wszelki sposób, ale nie sprosta³bym sp³atom. Ca³kiem przytomny Sancho Pansa!
Ale w sprawach de publicis przesiada siê na Rosynanta kompleksu.
Przypomnia³ mi siê film Ba³a³ajka", który widzia³em w Rzymie pp zakoñczeniu wojny, na wstê
emigracji. Eks-ordynans ksiêcia prowadzi w Pary¿u luksusowy dansing Ba³a³ajka". Szatniarz
em jest genera³--gubernator, sam ksi¹¿ê piewa przy stolikach za napiwki, hrabiny sprzedaj¹
kwiaty i papierosy.
Ale w dniu imienin cara Miko³aja, raz na rok, dansing po wyj ciu ostatnich go ci rozja
rza siê wiat³ami na nowo; zaczyna siê raut dworski, na którym, na ten jeden krótki przed w
wszystko wraca do przedwojennych form: szatniarz w zachowanym mundurze genera³-gu
bernatora wkracza na amfiladê schodów i wrêcza napiwek kornie zgiêtemu ordy-nansowi, swe
mu chlebodawcy, który na tê noc jest lokajem; szoferzy taksówek paryskich ukazuj¹ siê w mu
ndurach kawalergardów i ca³uj¹ w rêce baronessy, które za dnia s¹ babciami w szaletach.
Gdyby¿ te zbiorowe kompleksy mo¿na by³o skondensowaæ do jednej nocy. Ale towarzysz¹ one em
igrantom w codziennym dniu. W Londynie zanios³o mnie na herbatk%^do Saburowa, zastêp
cy carskiego ambasadora Benkendorfa w Londynie w czasie pierwszej wojny. Martwio
no siê, ¿e pretendent do trdnu o¿eni³ siê z jak¹ milionerk¹ amerykañsk¹. Kak ¿e my budiem
dwora kakoj to Amierikanszi (jak¿e bêdziemy prezentowaæ siê u dworu jakiej Amerykanicy)
zdumiewa³y siê obecne panie.
Przed wojn¹ wynik³ te¿ w ród emigracji rosyjskiej spór po mierci kijowskiego genera³-guber
a pomiêdzy dwoma gubernatorami który z nich ma otrzymaæ nominacjê na genera³-gubernatorst
o kijowskie-Spór podobny w ród emigracji polskiej wynik³ o stanowisko inspektora Polskic
h Si³ Zbrojnych.
Spotkania z czytelnikami
Kiedy przyjecha³em po dwudziestu latach do Polski musia³em siê zastanowiæ: jak¿e tu pisaæ
jak¿e tu, zw³aszcza, przemawiaæ do rodaków? Tyle bo kunsztów oratorskich obcych przechlusnê
siê nad t¹ ziemi¹ i tyle bolesnej niemoty nabra³a tajna jej wymowa, i tyle zdarzeñ, i taki
e pêkniêcie miêdzy star¹ i now¹ epok¹, i moi przedwojenni s³uchacze w grobach, a jak nie w
bach, to niedotu³ani staruszkowie, i m³ode pokolenie (podobno) straszliwe chuligany,
i inteligenty (podobno) dialektycy nie z tej ziemi, doktrynerzy, wszystkoi ci", i ¿e
w ogóle sale mi na odczytach zalegnie nie rozeznana calizna awansu spo³ecznego.
A ja co? biedny robaczek, ju¿ zamorski? Wielu potrzebnych s³ów nie znam (nie ni³o mi siê
o znaczy postulowaæ, adekwatny, kulturowy, cha³a, cha³tura, rozróba, kociak ani projekto
wanie na rybkê", ani gdzie jaka baza pod czym albo co znowu, u licha, dyktuje wiadom
o æ) ani w ogóle nie wiem, jak co tu ros³o. Przeciwnie, ³atwo mogê powiedzieæ, ¿e postawi³e
kornerze i wszystko w ogóle takie. Albo u¿yæ s³ówek, które sam wprowadzi³em w krwiobieg po
czyzny emigracyjnej, jak kundlizm" albo chciejstwo" (wishlul thinking pobo¿ne ¿yczenie
).
Nasi¹kaæ metodami innego mówienia pocz¹³em jeszcze przed wojn¹.
Przyjechawszy w 1939 roku jako delegat na zjazd penklubów w USA, Po raz pierwszy p
rzemawia³em w Chicago.
Gadam tedy i gadam, cieszê siê jak g³upi, ¿e to i tamto budujemy rychtyg pod niedalekie
bomby, z gêby zrobi³em katapultê ziej¹c¹ cyfra-ni1--. a¿ ci tu raptem w piêtnastej minucie
o gadania sala u mia³a siê zgodnie, solidarnie, serdecznie.
Zaskoczony, oderwa³em siê od kolumny cyfr obrazuj¹cej wzrost dukcji obrabiarek i
zbarania³ym wzrokiem powiod³em po audytoria Audytorium jednak siedzia³o jak trusi
a, powa¿ne, gotowe do ³adowañ' siê w dalszym ci¹gu wiedz¹ o matce-ojczy nie.
Panie, z czego oni siê tak u mieli ni przypi¹³, ni przy³ata³? pyta³em p
zycie starego Romera, niemal autochtona, bo ju¿ wówcza trzydzie ci jeden lat w Ameryce
siedzia³ i z niejednego pieca chleb jada³
Powinien pan pamiêtaæ poucza³ pan Romer ¿e ich nale¿y co piêtna cie minut od miaæ.
o nie rozumia³em. Gra³em kiedy króla Kazimierza w Mazepie". Kiedy zbola³y wojewoda
owiaduje siê
o mierci syna, król mówi: ...takie rany same siê musz¹ goiæ i £zy maj¹ swoje". W tym
ubliczno æ parsknê³a miechem mija³o w³a nie przepisowe piêtna cie minut.
Potem z wolna uczy³em siê tej sztuki. Kiedy polecia³ Sputnik", napêdzi³ strachu nawet leci
ym ledziusiom" (od lady) po ma³ych miasteczkach. By³em w takim miasteczku, gdzie miej
scowy nauczyciel, kre l¹c elipsy kred¹ na tablicy, boryka³ siê z tematem ku rozpaczy audyt
orium a zapewne i swojej. W pewnej chwili od³o¿y³ kredê i 'powiada:
W South Orange stanu New Jersey by³ za jeden m¹¿, jego ¿ona
i jej przyjaciel. M¹¿ wróci³ bardzo zalany, w³adowa³ siê do ³o¿nicy, gdzie
trachu skuli³ siê przyjaciel. Co mu le¿eæ niewygodnie, co tych nóg za du¿o. Liczy³
i mówi ze zdumieniem: S³uchaj, duszko, sk¹d tu sze æ nóg?" Przytomna niewiasta
radzi³a: Wyjd , honey (miodku), na pod³ogê, stañ na dywanik, sprawd jeszcze raz, tak
bêdzie l¿ej liczyæ". Rzeczywi cie uspokoi³ siê m¹¿ masz racjê, ty
gi".
Pokazywa³em prelegentowi zaci niêt¹ piê æ. U nas pokazuje siê brodê ¿e to kawa³ z brod¹.
odnosi siê piê æ: znaczy to, ¿e kiedy rozkopano grobowiec Tut-ench-Amona faraon trzyma³ w
ci niêtej piê ci ten oto kawa³, zapisany jako najnowszy.
Czasem prelegenci radz¹ sobie w ten sposób, ¿e od miewaj¹" publiczno æ przed zaczêciem odc
By³em u ziêcia na jego jajczarskiej farmie w New Jersey. By³ to rok recesji, jajczarze
byli na skraju bankructwa, do miasteczka Lakewood zjecha³ z Waszyngtonu przedstaw
iciel jajczarskiego lobby (biura interwencyjnego przy Kongresie), wszyscy zawi li
na jego ustach, oczekuj¹c s³ów nadziei lub wyroku mierci.
Jeden pastor rozpocz¹³ prelegent zobaczy³ trzech ch³opców, z których jeden bawi³ siê
, drugi aeroplanikiem, a trzeci przegl¹da³ Es¹uire" (pismo z podkasanymi dziewczynkami)
.
Co bêdziesz robi³, gdy doro niesz?" spyta³ pierwszego. Bêdê kierowc¹
A chwalebnie, chw
alebnie... A ty?" Bêdê lotnikiem __ a chwalebnie... A ty, ch³o
pczyku?" Niech ja tylko dorosnê, to ju¿ bêdê wiedzia³, co robiæ!". Sala siê od
czym przyst¹pili my do rozwa¿ania koniunktury.
Na ogó³, byle je od miaæ to te tam audytorium polonijne nie
jest zbyt wymagaj¹ce. Jak ten lellow (facet) gada, to pewno ku temu przyuczony"
daj¹ w my li kredyt mówcy i czekaj¹ cierpliwie, a¿ bêdzie siê mo¿na wywa
y" na dabl skacza" (double scotcti po naszemu: jedna g³êbsza).
Kredyt daj¹, istotnie. Kiedym przed wojn¹ przyjecha³ do Chicago, sekretarz generalny k
onsulatu, dziennikarz mieszkaj¹cy obecnie w Warszawie, kolega Stryjewski, przedsta
wi³ mnie w redakcji jednego pisma, drugiego, a pod trzeci¹ redakcjê tylko podwióz³:
_' Niech pan sam zajdzie; oni dr¹ koty z konsulatem, to i pana przyjm¹
jak psy dziada; a w mojej asy cie by³oby jeszcze gorzej. Idê wiêc z wielkim strachem.
Brodaty redaktor Baræ ju¿ od wej cia
oznajmi³:
Wiemy ju¿ o pana przyje dzie, proszê... to mówi¹c poda³ mi wilgotn¹ odbitkê korektow¹ p
pierwszej strony.
Rzuci³em okiem i poczu³em, jak fala krwi mi nap³ywa do twarzy. Przez wszystkie siedem
szpalt, przez ca³¹ szeroko æ strony bieg³ z³o¿ony calowymi literami tytu³:Chikago prze¿ywa
dni - opu ci³ je wielki Paderewski - przyjecha³ wielki Wañkowicz.
Nie podnosz¹c oczu, skupi³em siê ca³y w sobie: jak tu zareagowaæ na tê bezczeln¹ kpinê, prz
z¹c¹ wszelkie pojêcie?
Tak my l¹c pogl¹dam po tek cie artyku³u, po ogromnym tek cie zawalaj¹cym ca³¹ stronê. Tu
jeszcze lepiej; tam Po prostu wspaniale; sam bym lepiej nie napisa³...
Z rozpaczy wiêc przechodzê do naj¿ywszej nadziei. Przed moim przyjazdem redaktorzy n
aczelni otrzymali moj¹ ostatni¹ ksi¹¿kê Sztafetê". Ani chybi trafi³em na nieprz
o swego wielbiciela. A... pan redaktor... hm... tego... czyta³ zapewne Sztafetê"? Poc
zciwiec siêgn¹³ na zakurzony stolik po obwi¹zan¹ sznurkami nie rozpakowan¹ paczkê:
A jak¿e, mam j¹, mam.
Sk¹d¿e wiêc... tak zaszczytna recenzja... o wszystkich ksi¹¿kach... Patrzê i niedobrze mi s
robi: ¿ywcem ulokowana niemo¿liwa cha³-
tura" reklamowa rozes³ana przez konsulat generalny w Nowym Jorku w jednakowych
odpisach do wszystkich pism.
Ze s³uchaczami polonijnymi stosunki uk³adaj¹ siê idyllicznie na nastêpuj¹cej bazie: ,,Ty ni
zmuszaj nas do czytania, my nie bêdziemy zmuszaæ ciebie, aby gada³ z sensem".
Na tej zasadzie objecha³em szczê liwie ca³¹ Kanadê. W jej pryncypal-nym mie cie, Toronto, p
entowa³em siê jako mówca na obchodzie 3 maja. Jest to jedyny dzieñ w roku, ¿e tak powiem,
eklezjastyczno--narodowy, wkluczony do takich wi¹t kalendarza, jak Pasterka, Rezure
kcja, Bo¿e Cia³o. Wówczas ca³e familie z niemowlêtami id¹ wysmarkaæ siê narodowo i im g³o n
yczy z patriotycznej ambony, tym g³o niej p³acz¹. A ¿e przy tym dzieciêta bokami sali i w p
zej ciach bawi¹ siê w kotka i myszkê, czarnego luda i berka oraz ¿e niemowlaki dr¹ siê na c
egulator, to tylko uroczysto æ ociepla.
Mia³ tego poczucie W³odzimierz Tetmajer, zaszed³szy z Rydlem do ko cio³a:
‾adne wyznanie tak nie smrodzi w ko ciele jak katolickie stwierdzi³ w rozczuleniem.
Powinien by dodaæ: ,,I ¿adna nacja, jak polska".
Otó¿ wówczas stara³em siê przebiæ do jakiego zrozumienia rodaków jêzykiem kazalnicy: ¿e ja
spowiedzi raz na rok obliczaæ siê z grzechów, tak raz na rok na wiêto narodowe powinni r
obiæ spo³eczny rachunek sumienia. Wiele wisi na tym sumieniu, bo te¿, jak zapamiêtaæ, ucze
pi³y siê Polaków trzy rozzarte ogary. A jeden ta niewola; a drugi to ciemnota; a trzec
i, najgorszy to nêdza.
Tu wybuch³y tak frenetyczne oklaski, ¿e raz jeszcze zdublowa³em z t¹ nêdz¹ przy ogromnym
uzjazmie.
Biedny to lud, goniony w Polsce na pañskie pomy la³em. Kto, jak kto, ale ja, panie dob
odzieju, mówca rasowy, ko æ z ko ci i tam tego... zawsze z nimi znajdê wspólny jêzyk".
I rzeczywi cie, po przemówieniu otoczyli mnie, ciskali rêce:
Ale pan dogodzi³ temu Nêdzy.
Okaza³o siê, ¿e prezes jednego ze zwalczaj¹cych siê stowarzyszeñ mia³ nazwisko Nêdza.
Po tym sukcesie Toronto urz¹dzi³o mi tournee odczytowe od Atlantyku po Pacyfik. Potw
orzono w poszczególnych miastach komitety przyjêæ-Rozes³ano zawczasu pod adresem miejsco
wych prezesów paki ksi¹¿ek z Tworzywem" pierwsz¹ w historii polskiej literatury powie ci
polonii kanadyjskiej. W obu pismach polskich w Kanadzie grzmiano
przez dwa miesi¹ce o tym, jaki to wielki pisarz zjedzie w zarzucone obie¿e, do których
, istotnie, ani jeden pisarz nie zaje¿d¿a³ przez ca³e piêæ lat, od czasów kiedy tê¿ sam¹ tu
Wañkowicz.
Nocowa³ on wówczas po domach waszych grzmia³a prasa i oto obecnie przynosi wam plon sw
ej pracy; odnajdziecie w tej ksi¹¿ce swoje opowiadania, swoje losy; gdyby wam nie st
arczy³o egzemplarzy, piszcie, do lemy, aby wszyscy mieli ksi¹¿kê na dzieñ przyjazdu znakomi
ego go cia do podpisu".
Bywa³y i dyskretne pogaduszki na temat, ¿e ot, tam to i tamto, tyle i tyleset dolarów
zap³acono za ksi¹¿kê z autografem Mickiewicza. Interes jak z³oto.
Zje¿d¿a³em w teren w dwa miesi¹ce po rozes³aniu egzemplarzy. Ba³em siê nieco zetkniêcia z p
ami, jako ¿e to lubiewam pisaæ pod mieszna-wo, a ludzie pro ci s¹ miertelnie powa¿ni.
Ale prezesy, wyje¿d¿aj¹ce witaæ mnie na lotnisku w dwa trzy samochody z wiceprezesami, se
retarzami, protoko³owymi, skarbnikami i nawet marsza³kiniami szatni" by³y godne, ¿yczliw
, przyjazne.
Jad¹c te parê mil z lotnisk, napatacza³em rozmowê na moje fworzy-wo". Napatacza³em j¹ w Ha
ton, London, Port Arthur, Fort Williams, w Sudbury, w Kirkland, w Winnipeg i dzi
esi¹tkach innych, ¿e na wo³owej skórze by nie wypisa³. Ale okazywa³o siê bez ¿adnego wyj¹tk
ys³ane paki, a jak¿e, stoj¹ w idealnie nie rozpakowanym stanie.
Za to wprowadzanie mnie bywa³o pe³ne g³êbokiego zrozumienia dla mojej twórczo ci:
By³ za jeden taki Mickiewicz. Ja tam nie wim, jak tam kto, ale po mojemu (tu pal
ec wskazuje w moj¹ stronê) to un je lepszy.
Pewien prezes w pewnym mie cie powita³ miê przy wej ciu na salê:
Jak siê pan ma, panie Lechuñ?
Pan prezes siê pomyli³: tym razem nie Lechoñ, tylko ja, Wañkowicz...
Prezes zrobi³ d³oni¹ gest odganiaj¹cy muchê:
Nie szkodzi.
Po czym wiód³ miê przed pierwszy rz¹d, przedstawiaj¹c kolejno:
Pan Lechuñ...
Wañkowicz...
Nie szkodzi... Pan Lechuñ...
Wañkowicz...
Nie szkodzi...
Wreszcie wywindowali my siê na podium. Zasiad³em przy stoliku z sekretarzem protoko³owym
, prezes wgramoli³ siê na mównicê:
Teraz za przemówi s³ynny poeta polski, pan Lechuñ...
Co prawda, to raz tylko w ¿yciu napisa³em wiersz, pos³a³em go z duma Tirliporkowi, ale r
ozzuchwalona latoro l odpisa³a: Ty ju¿, tatusiu, piSz lepiej proz¹".
Nie chc¹c siê nara¿aæ na ponowne nie szkodzi" coram pubiico, szepn¹³em tylko sekretarzowi
toko³owemu ze zjadliw¹ ironi¹:
Wierzyñski.
Tym razem bydlê dos³ysza³o i poprawi³o siê:
To jest, przepraszam panów i kilkojeich paniów, jako ¿e bandzie mówi³ pan Wierzyñski.
I wieczór odby³em jako Wierzyñski.
Ale i w Polsce zdarzy³o mi siê w pewnym mie cie prowincjonalnym, ¿e dzia³acz, który mia³ mn
przedstawiæ, kiedy my szli na podium, spyta³:
A jak panu na imiê?
Poczu³em siê oburzony do szpiku ko ci. Jak to? nie wiedzieæ, ¿e Melchior? To imiê przec
po³owa powodzenia literackiego. Gdybym by³, dajmy na to, Stanis³awem, mo¿na by nic o mni
e nie wiedzieæ. Ale wyobra my, ¿e kto w wagonie kolejowym spyta o Melchiora Wañko-wicza?
Ka¿dy bez ochyby odpowie, ¿e, ho, ho, ¿e a jak¿e. Bo jak¿e nie ma siê przykleiæ w jego wia
takie cudaczne imiê. Nie potrzeba wiedzieæ, ¿e w naszej linii dziedziczne, ¿e to bardzo
fajnie po hebrajsku znaczy ( Melech-Or" Król wiat³a"). Po prostu Melchior. Ka¿demu siê
uczepi.
Odpowiedzia³em wiêc z irytacj¹:
Moje imiê? Baltazar.
Na widowni siedzieli miejscowi lekarze, in¿ynierowie, mecenasi naród oblatany. Kiedy
pos³yszeli zapowied wieczoru Baltazara Wañko-wicza, wszystko to gwa³townie siê zarusza³o,
zaniepokoi³o. Taki despekt!... Czy¿by umy lny?...
Najgorzej bywa³o z odczytem o Monte Cassino; wówczas ¿¹dnyZwygadania siê prezes, zajrzawsz
y do mojej¿e ksi¹¿ki, sadz¹c obficie od siebie bia³ymi or³ami i Polskami w okowach, opowiad
o bitwie od pocz¹tku do koñca, a kiedy ju¿ wielu pozabija³ i zziajany zatyka³ sztandar na
Górze Klasztornej, dopiero¿ ja musia³em wszystkich od nowa wskrzeszaæ, sztandar ci¹gaæ, kl
tor odbudowywaæ i po tych wszystkich wznios³ych deserach kazaæ od pocz¹tku zaczynaæ od zup
y.
Z now¹ emigracj¹ bywa³y inne k³opoty:
__ A gdzie jest ten mi³y brunet zapytujê odwiedzaj¹c po roku ponownie dane miasto
z którym pan prezes wita³ mnie wówczas na
dworcu? __ jaki on tam brunet, to jest, po prostu, zwyk³a winia odpowiada
z gorycz¹ prezes opowiedzia³ siê przeciw legalnemu rz¹dowi Londynie i za Andersem. Rzec
z prosta, ¿e nikt porz¹dny nie podaje mu rêki.
A jak¿e spotkania ze s³uchaczami w Polsce? Najstraszniejsze, ¿e tyle ludzi trzeba bêdzie
repoznawaæ". Spotykam faceta, wali mnie po ramieniu i mówi:
__ Jak siê masz, byku krasy?
Na pewno kolega szkolny. Trzeba mu siê wyp³aciæ równ¹ kordial-no ci¹:
'
Co siê z tob¹ dzieje, zielona ma³po?
Zajd my na kawê.
W nat³oczonej kawiarni Nowy wiat" z ledwo ci¹ znale li my stolik dziêki us³u¿no ci kelner
nie z³o¿y³em to pochopnie na konto mojej pisarskiej popularno ci. A co tego by³o powodem
eszcze siê oka¿e.
Kolega okaza³ siê lekarzem psychiatr¹.
No to mnie zrozumiesz t³umaczy³em siê. Có¿ dziwnego, ¿e ciebie nie pozna³em. W³asny
ie poznajê. Co tam ciotek!... Niewiele ich ju¿ zosta³o. Ale dawne flirty. By³o dziewczê, k
tóre poca³owa³em, gdy mieli my po kilkana cie jat. Nie widzia³em jej pó³ wieku. Nagle
, ¿e mia³a dwóch mê¿ów, ale ¿aden jej nie rozumia³. I ¿e Melu, nie unikajmy siebie".
w swoim hotelu jak zaj¹c pod miedz¹, nie odpisujê. Pêd... Jest któr
ego dnia. A ja, o zgrozo, nie Poznajê babuleñki.
Albo inna... Starsza ode mnie rozwódeczka z lat studenckich. Namawia³em j¹, namawia³em i
nie mogê siê pochwaliæ, ¿ebym tak namówi³ a¿ do koñca... Zjawia siê babulina w siódmym krz
wu serce roz-aarte. P³acze... ¿e nie pozna³em. Jest taka fraszka Kochanowskiego:
Teraz by ze mn¹ zygrywaæ siê chcia³a, Kiedy , niebogo, sobie podstarza³a. Daj pokój,
e Bóg! Sama baczysz snadnie, ‾e nic po cierniu, kiedy ró¿a spadnie.
Kolega w zamy leniu miesza³ herbatê ³y¿eczk¹:
Temistokles pamiêta³ dok³adnie imiona dwudziestu tysiêcy kañców Aten. Nikita, kró
rnogórski, pamiêta³ imiê, nazwisko i z wód wszystkich swych poddanych mê¿czyzn, licz¹cyc
ad trzydzie piêæ lat. No, ale oni tkwili w tym ¿yciu, a ty by³e oderwany od tych osób prz
tyle lat.
Ale, jakich tam lat! macham z rezygnacj¹ rêk¹. W Bagdadzie mieszka³em w hotelu Semi
" w jednym pokoju z jakim kapitanem Po trzech dniach wspólnego mieszkania przysiad³em
siê w sali restauracyjnej do sto³u z kilku oficerami. Przedstawia³em siê im kolejno, a¿ j
aki kapitan o wiadczy³ do æ opryskliwie:
Przecie¿ my siê znamy.
Jestem tak zestrachany swoim niepoznawaniem ludzi, ¿e próbowa³em siê wy³abudaæ:
Ach, tak, naturalnie, panie kapitanie rozpromieni³em siê co za przyjemne spotkani
e. Ostatni raz, zdaje mi siê, w Palestynie?
Nie, dzisiaj przy ubieraniu siê uci¹³ ca³kiem wrogo.
W oczach kolegi doktora b³ysnê³o profesjonalne zainteresowanie:
Przej cia wojenne. Mo¿e bomba?... Mo¿e ceg³a na g³owê spad³a?
Jaka tam bomba... brn¹³em w samopokajaniu i ¿eby wiedzia³, jakie basy biorê z
je gapiostwo od ludzi., Przy opracowywaniu ksi¹¿ki o Monte Cassino pracowali
graficy Haar i Gliwa. Spotykam kiedy Haara i pytam nieco niepewnie:
Czy mówiê z panem Gliw¹?
A czy ja mówiê z pani¹ Hermini¹ Naglerow¹? odci¹³ zirytowany Haar.
Kolega doktor zamy li³ siê:
Najgorzej z kobietami. Jednego dnia zapewniasz j¹, ¿e ma tycja-nowskie w³osy, u mie
ch Giocondy, wynajduje siê takie co , ¿e niewiasta ¿ycie prze¿y³a i nie podejrzewa³a. Jest
ebowziêta, spotkawszy nastêpnym razem czeka nowej porcji, a tu patrzê jak cielê na wodê i
przedstawiam siê.
O zielona ma³po! To i ty te¿?
Tak jest, byku krasy.
Ale tobie w twoim zawodzie ostatecznie to tak bardzo nie przeszkadza. Zres
zt¹ lekarz ma sposób mnemotechniczny pamiêta symptomy. Carski minister finansów Wit
te mia³ hemoroidy. Jad¹c do wód, pokaza³ siê specjali cie w Berlinie, który mu poleci³ po
ji znowu siê zjawiæ. Przyj¹³ go z roztargnieniem, ale kiedy zajrza³, gdzie trzeba, zakrzyk
n¹³ z konfuzj¹: Ach, Ekscelencjo!..."
Widaæ to jedyny sposób mnemotechniczny: zajrzeæ w typowe miejsce.
Fertyczna kelnerka nadp³ynê³a z ciastkami. K³ad³a mi na talerzyk bezê min¹ zniewalaj¹c¹, ¿e
r . Hm... jest siê mê¿czyzn¹, póki siê nie rezygnuje. Goethe, kiedy mia³ osiemdziesi¹t lat.
Zielona ma³pa" pogoni³ za kelnerk¹ rozmarzonym spojrzeniem: Chcia³bym jeszcze raz j¹ mieæ.
To j¹ ju¿ mia³e ?
__ Nie, ale ju¿ raz chcia³em.
podnios³em piê æ na znak, ¿e w niej ten dowcip trzyma³a ju¿ mumia Tut-ench-Amona.
Obaj starsi panowie zamilkli dosyæ smutno.
__ W moim zawodzie gorzej kontynuowa³em gorzkie ¿ale najgorsza mêka to odczyt. Podchod
z¹ znajomi, a ja ich nie poznajê. I nie chce ¿aden zrozumieæ, ¿e ma do czynienia z chorym
biedakiem, tylko ¿e tej choroby jeszcze nie sklasyfikowa³a medycyna. Te sposoby wykrêc
ania siê tak przykro siê koñcz¹ jak w Bagdadzie. Przerzuci³em siê do uczciwego sposobu: pyt
m prosto z mostu, kto jest mój rozmówca.
Kiedy mia³em odczyt na du¿ej sali. Po odczycie podszed³ pan z bacz-kami i pyta, czy go
nie poznajê.
Nie ucinam niech pan, po prostu, powie nazwisko. Powiedzia³.
Nie pamiêtam r¹biê odwa¿nie.
Z prawa ci¹gnie mnie za rêkê dama, której córka kolegowa³a z wnuczk¹ szwagierki mojej ciotk
z lewa huczy jaki przera¿ony drab, ¿eby my poszli na wódê przypomnieæ dawne czasy; od fron
nastawia siê kto inny: na plecach siedzi facet z notatnikiem, który pragnie ustaliæ; w
arier-gardzie korpulentna pani trzyma pêczek pensjonarek, a ka¿da trzyma karnet, a w
ka¿dym karnecie mam siê podpisaæ z dat¹, z zawijasem i z dowcipem. Ale ten tu z baczkam
i nastawia siê profilem i proponuje, ¿e mo¿e teraz sobie przypomnê, bo on ma profil char
akterystyczny. Nie pomaga. Wtedy przymru¿a porozumiewawczo oko i pyta:
A Toruñ to pies?
A co Toruñ?
Niech pan sobie przypomni tysi¹c dziewiêæset trzydziesty szósty rok. Szarpany na kawa³ki
ryczê z rozpacz¹:
Co za tysi¹c dziewiêæset trzydziesty szósty rok?
Siedzia³em wówczas w drugim rzêdzie na lewo na pana odczycie. Doktor wo³a³ p³aciæ i opiniow
To trzeba by³o od dzieciñstwa leczyæ. Kelnerka wreszcie wybuli³a z siebie:
Pan mnie nie poznaje? Rzuci³em siê ku wyj ciu.
Czekaj¹c na palto w szatni, chcia³em jednak ustaliæ to¿samo æ odn zionego po latach kolegi:
S³uchaj, jak my my ciebie przezywali? Rozpromieni³ siê:
To nie pamiêtasz, jak mnie Góral nazwa³?
Jaki Góral?
- No, Górski Wojciech, dyrektor naszej budy na Hortensji.
Ale... kiedy ja by³em u Chrzana na Smolnej.
Byk krasy" i Zielona ma³pa" poczêli b¹kaæ ekskuzy per ,,pan" i pospiesz
ie, i z ulg¹ siê rozeszli.
Przyznam siê, ¿e to niepoznawanie jest najciê¿szym atrybutem moich spotkañ krajowych.
Czasem i tu .trafiaj¹ siê ho³dy niepomierne, równie ¿enuj¹ce, jak to porównywanie z Mickiew
em za Atlantykiem. Jaka paniusia, rozogniona, powstaje z krzese³ i wo³a:
Pan jest naszym najwiêkszym skarbem.
Niech pani tego szeroko nie rozg³asza mówiê bo skarby zamykaj¹.
Nie mo¿na powiedzieæ, pragn¹ mnie ¿yczliwi s³uchacze uchroniæ od tej perspektywy. Niedawno
ia³em odczyt w mie cie powiatowym. Przy stoliku, od którego mówi³em, zasiad³, diabli wiedz¹
co, Pan Organizuj¹cy.
W pewnym miejscu odczytu Pan Organizuj¹cy zabêbni³ palcami po stole.
I jeszcze raz... I jeszcze raz...
Za tym trzecim razem, po prostu, po³o¿y³em rêkê na tych bêbni¹cych palcach.
Co pan taki nerwowy? pytam po odczycie. Nie móg³ pan siê wstrzymaæ od bêbnienia?
Bo pan nie widzia³, ¿e na sali siedzia³ pierwszy sekretarz, wiêc sygnalizowa³em ustêpy,
móg³ pan rozwin¹æ zbyt nieostro¿nie.
Skoro wyliczam gafy gospodarzy, nale¿y powiedzieæ i o moich.
Na pewnym odczycie wesz³a lewymi schodkami na scenê ³adna panienka w wieku poborowym,
aby mi wrêczyæ kwiaty. Tak có¿ ty zrobisz? Uca³owa³em j¹ siarczy cie. A¿ tu patrz
schodki z prawej gramoli siê równie¿ z kwiatami, pani w wieku pobalzakowskim.
Spojrza³em z takim przera¿eniem, ¿e sala siê roze mia³a ( teraz ¿ wpad³) Co by³o robiæ? -
ciê z dubeltówki. o Przywitecznie spotka³y S studentki Akademii Wychowania Fizyczneg
o. Po odczycie ustawi³y siê kolejk¹ do poca³owania. Próbowa³em substytuowaæ tê ofert
ecz stoj¹cego ko³o mnie przystojnego fizyczniaka. Ale siê nie zgodzi³y. Tak có¿ ty z
obisz - poca³owa³em sznureczkiem, ale w sobie westchn¹³em: Gdy poca³unek ojca na t
ym czole z³o¿ê smutno mi Bo¿e. Mia³em kowieñsk¹ ciotkê, która z litewska ci¹gn¹c, zdumie
la gêba u ciebie nie wyszorowana". Darujcie mi. Z tym wszystkim - pogr¹¿am siê w te spo
tkania w Polsce jak w wiezy zielony las. Po bardzo spalonych stepach obt³ukiwa³em nog
i tak d³ugie
lata...
Grzechem przezwiska rzeczy przyrodzonych, a nie Grzechem dotykaæ siê ich albo patrzeæ
na nie.
Jan Kochanowski.
Cztery litery.
Zakazane, a tak naturalne s³owo by³o tak wstydliwe, ¿e córkom moim u zakonnic na kursach
ratowniczych kazano topielcom ugniataæ górne nasady dolnych koñczyn" zamiast po prostu
,,po ladki".
Literatura jednak poczyna byæ raczej zdania tego górala, kiedy u¿y³ s³owa rzyæ", co wywo³a
ntarz turysty.
A jak to po warszawsku? pyta góral. Dupa powiada turysta.
Tyz piknie.
Tote¿ s³owo to usi³ujemy zrehabilitowaæ przez wprowadzenie do towarzystwa s³ów szacownych n
wej czê ci cia³a, potrzebnej, jowialnej, a nade wszystko nie pozbawionej inteligencji;
podatnej na bod ce wewnêtrzne, jednak z du¿ym samozaparciem stosuj¹cej siê do sytuacji; o
fiarnej, bo odbieraj¹cej plagi za grzechy innych czê ci cia³a; muzykalnej.
Przecie¿ to Solska przy pe³nej sali Filharmonii wyg³osi³a Odê do dupy", przecie¿ to Boy wi
a³ swój pogrzeb, kiedy na Wawel ,,bêd¹ nie æ wielkiego trupa" tego, co drukowa³ pierwsz
do biskupa".
By³o to w Rzymie w 1946 roku. Rozmawia³em z pewnym podchor¹¿a-kiem, kiedy w lansadach zb
li¿y³ siê Wa¿ny Pan:
Mistrzu, wieszczu, inicjujemy czwartki literackie w Akcji Katolickiej w pa³acyku B
oncampagni. Czyby mistrz, czyby wieszcz (by³o to po ukazaniu siê Bitwy pod Monte Cass
ino", a przed ,,Kundlizmem"r Klubem Trzeciego Miejsca", wizyt¹ w Polsce i innymi ob
rzydliwo ciami) nie zaszczyci³, nie raczy³ u wietniæ inauguracji s³owem wstêpnym. Bêdzie bi
Gawlina Wa¿ny Pan gi¹³ siê coraz ni¿ej pan ambasador Papee z ma³¿onk¹ g³os Wa¿nego Pa
n" stwo ministrostwo Janikowscy g³os przemienia³ siê w bogobojny szept
- ca³e wy¿sze duchowieñstwo g³os pocz¹³ smakowaæ tytu³y:
ksiê¿na taka, hrabiostwo owacy.
‾y³em te lata korespondenctwa wojennego per kurwa maæ", pisasa³em ju¿ wówczas
dlizm", poderwa³ miê ten barok parciej¹cej poszlacheckiej kultury:
_ Dobrze. Zaszczycê... raczê...
Wa¿ny Pan wysi¹k³ za drzwiami w mazi podziêkowañ.
__ powiem na tej inauguracji dupa.
Podchor¹¿ak, sprytne ch³opiê, zadzia³a³ przez zaskoczenie, jak go nauczyli w podchor¹¿ówce:
_ Za³ó¿my siê o dobry obiad z koniakiem.
_ Co tam podchor¹¿aków na koniaki naci¹gaæ, wystarczy kawa z dwoma ciastkami u garbuska.
Garbusek-kelner na chodniku przy ma³ej kawiarence obs³ugiwa³ wszystkie nasze dysertacj
e.
Przybili my i zaraz potem zrobi³o mi siê ¿al. Impreza karko³omna
sprzedana za dwa ciastka z kaw¹!...
Powiedzia³em sobie: ,,Jak ma³y zysk, to du¿y obrót". Nazak³adam siê z tylu lud mi, ¿e garbu
mia³ darmo na ca³y rok.
Panie z³apa³em Pierwszego Lepszego bêdzie inauguracja Akcji Katolickiej, biskup, amb
sadorowie, ministerstwo...
Pierwszy Lepszy wypi¹³ pier , czeka³ na zawieszenie na niej jakiego
zaproszenia.
Otó¿, za³ó¿my siê, ¿e powiem cztery litery.
Pierwszy Lepszy uwi¹d³:
Powiesz pan, czemu nie ma pan powiedzieæ?
A jednak uda³o mi siê za³o¿yæ z osiemnastoma. Hyr poszed³ po Rzymie. Powodzenie inaugurac
by³o zapewnione nie tyle dziêki zapowiadanej osobie biskupa, ile ¿e powiedziane bêdzie..
.
Zaczê³o mi siê robiæ nijako. Prawda, ¿e od dawna uwa¿a³em, ¿e poczciwej czê ci cia³a dzieje
Nale¿y jêzyk poszerzaæ. W Stanach Zjednoczonych a¿ do XX wieku s³owem nieprzyzwoitym by³o
eg (noga). nale¿a³o mówiæ limb (koñczyna). Liczny poczet przodków literackich, od Kochanows
iego poczynaj¹c, stawa³ o tê uci nion¹ w szranki.
Czy jednak w³a ciwe by³o wybieraæ pole bitwy na inauguracji Akcji
Katolickiej? Ale ko ci by³y rzucone. Osiemnastu zaanga¿owanych materialnie tr¹bi³o
0 zak³adzie, odwrót by³ odciêty. Rozpaczliwie nic mi nie przychodzi³o do g³owy.
Pa³acyk, w którym mia³ siê odbyæ czwartek inauguracyjny, pêkaj
U wej cia sta³ Wa¿ny Pan z Panem Dostojnym. Pan Dostojny, okaza³o siê, uroczy cie po kawiar
iach zarêcza³, ¿e ¿adne takie co na inauguracji zdarzyæ siê nie mo¿e i ¿e gdzie¿by piewca
ssino...
Prowadzi³ miê teraz z Panem Wa¿nym w górê po marmurowych schodach, wy³o¿onych puszystym dyw
m. Podtrzymywali miê obaj pod rêce, rozsiewali kadzid³o uwielbienia, figuralnie st¹pa³em p
od rozpiêtym baldachimem.
Przeprowadzono mnie wzd³u¿ rzêdu ¿yczliwie i dostojnie chwiej¹cych siê ku mnie pra³atów we
towych pasach wygl¹dali jak pas barwnych ukwia³ów porastaj¹cych ska³y, poruszanych ³agodn
pr¹dem.
Dygn¹³em przed Najdostojniejsz¹ Eminencj¹, przed Najwspanialszym Genera³em, zamiot³em pióro
zem py³ przed dostojnymi stopami Ambasadora i Ministra Pe³nomocnego, przepiruetowa³em
przez perfumy Dostojnych Ma³¿onek i zosta³em wgnie¿d¿ony w fotel pierwszego rzêdu miêdzy wi
imi.
Sala mi hucza³a na karku, pot wybija³ na skronie, w g³owie by³o przera liwie pusto, jedno
wiedzia³em, jednego siê trzyma³em: Nie poddaæ siê!... Polec w obronie..; W obronie
dupy? Pfuj, jak¿e ja to powiem?
A tu winduje siê na podium Pan Wa¿ny i proponuje uczciæ.
Wiêc wstali my i odcelebrowali my. Ostro¿nie spojrza³em po sali. A¿ oczy æmi³o od bu niewi
anielskich, przyby³ych po mannê niebiesk¹. Czu³em siê, jak ten brudas A³manzor, który siê w
a dostojn¹ biesiadê, nios¹c zarazê.
A ju¿ uspokoi³o siê i na mównicy ukaza³ siê Pan Dostojny. Pan Dostojny zacz¹³ zapowiadaæ in
jê i zapowiadaæ Mnie.
Mówi³, ¿e Pierwszy Inauguracyjny Wieczór Literacki bêdzie po wiêcony Ziemi Wileñskiej, któr
ny Syn (tu pierwszy uk³on w moj¹ stronê) przedstawi nam (drugi uk³on) i przepoi nas (trz
eci uk³on), On bowiem (to znaczy Ja) w swoim nieustannym... jak S³up Ognisty tej Zie
mi...
Tu oderwa³ siê od dygania w moj¹ stronê, bo ca³y d¹¿y³ za s³upem ognistym, wznosz¹c oczy, w
górê. Szed³em wzrokiem za tymi wyczynami i ju¿ siebie* widzia³em wyniesionego pod sufit na
wyci¹gniêtych d³oniach Arcykap³ana Pana Dostojnego, d³onie te wyd³u¿a³y siê w niteczki,
a³y, ju¿ tylko ja wyniesiony pod strop pa³acyku unoszê siê jak Czysty Ekstrakt i zaraz poc
znê zlewaæ na g³owy w dole uduchowione ³aski s³ów u wiêconych.
Grot zimny przeszy³ mi serce ³adne s³owo u wiêcone!...
A tu Pan Dostojny schodzi z mównicy i ju¿ tylko kiwa siê i kiwa ku mnie, a wianuszek p
ra³atów pulchnie mnie oklaskuje, a pan ambasador tak palce do palców przybli¿a symbol kl
askania, a sala grzmi huraganem oklasków (¿e to niby on z NAS, w NAS), a pan Wa¿ny do
trzech stopni na podium wiedzie i ju¿ stojê na podium, i ju¿ przede mn¹ masa ludzka nie
rozeznana, i widzê, ¿e zapomnieli o g³upich zak³adach, ¿e bêd¹ ch³on¹æ ka¿de s³owo i ma
rztusiæ? Wiêc rozumiem, ¿e tamte zak³ady wymazane i nikomu nie w g³owie, i ju¿ siê rozgrzes
, ju¿ p³ynê pod strop. I jeszcze jedno dotkniêcie do Matki Ziemi, do tych s³uchaczy, z Nic
h si³a. I nagle widzê w oæmie niewinnych loczków gêby srogie gêby zbójeckie osiemnastu zbój
siê za³o¿yli. A ka¿da gêba ju¿ siê raduje, ju¿ srogimi w¹siskami rusza, rzek³by , smakuj¹
od garbuska.
,,O, takie syny..." my lê, ale ju¿ przez usta p³ynie manna narz¹dzona
na moim za³amaniu, na mojej kapitulacji, mówiê o ziemi, idê jej polami, t³ukê
siê ka³amaszk¹ miêdzy jej rojstami i wrzosowiskami, a tu, có¿ ty zrobisz, na pierwszy
plan siê wypychaj¹ gêby osiemnastu, gêby zadowolone, gêby drwi¹ce.
Ju¿em pobobrowa³ z moimi s³uchaczami miêdzy zio³ami sprzedawanymi na Kaziuka, ju¿ wch³on¹³
añsk¹ moc, blekotum ³ykn¹³ czy co, do æ, ¿e kiedym dalej, na pó³noc, w górê pojecha³, na gr
de mn¹ siedzia³o tylko tych gêb osiemna cie i ju¿ wiedzia³em, ¿e niech siê dzieje, co chce,
je trzasnê.
Tak dojecha³em na jarmark doroczny do Buds³awia, na który siê schodz¹ dziady z trzech woje
wództw. Stan¹³em miêdzy dziadami i opowiadam o zaropia³ych lepcach, kikutach wymachuj¹cych
lito æ, jaglicy dziecinnej sprzedawanej za miedziaki, wy³awiam z chóru jêków, skamleñ, modl
i pie ni pobo¿nych jedn¹:
A na tym ka ciele dzwonnica wysoka, Jakiej nie widzia³a czlowieczyna oka, A na te
j dzwonnicy Szwienty Jurgis stoi I wielkam szydlam w dupa diab³a koli. Ach, j
ak jego boli!...
Przepad³a moja kawa! s³yszê bolesny okrzyk redaktora Rubla, i lawinê miechu i oklasków.
Ostro¿nie, ostro¿nie ci¹gnê od najdalszych, naj¿yczliwszych rzêdów ku pierwszym dostojnym.
szcze nie widzê twarzy Ekscelencji, ale ju¿
widzê, ¿e z³oty krzy¿ dr¿y drobno; znak, ¿e Dostojny Brzuch siê mieie. Idê wzrokiem w praw
wo po pasach fioletowych, pasy fioletowe to samo. Podnoszê tedy wzrok wy¿ej, widzê, ja
k Ambasador i Minister Pe³nomocny koñcz¹ siê reasekurowaæ spojrzeniem na prawo, spojrzenie
m na lewo i uspokojeni, z u miechem tolerancyjnym pochylaj¹ siê do Dostojnych Ma³¿onek, a
Dostojne Ma³¿onki w siódmym niebie. A zw³aszcza u³añska mama", ambasadorowa Pape'e, siostr
artyzanta Hubali.
mieje siê sam pan Józio Poniatowski, ongi redaktor Or³a Bia³ego" który mi za niemoralno æ
a³ Listy perskie nie-Monteskiusza". T³umaczy³ sobie, ¿e nale¿y mieæ poczucie humoru, stara
awet miaæ nieswoim g³osem, a¿ wreszcie za³ama³ siê i powiedzia³, k³aniaj¹c siê zacieraj¹c
siê w ³agodz¹cych u miechach:
Co prawda... tego... ale z drugiej strony rozumiem, ¿e nale¿y mieæ poczucie humoru.
Rozumia³em, ¿em wygra³ sprawê, ale widzê, ¿e k³anianie siê z u miechami i zacieranie r¹k id
:
Jednak¿e... chocia¿ ja sam siê lubiê po miaæ...
No, wiêc wszystko w porz¹dku powiadam.
Ale z drugiej strony... choæ rozumiem, ¿e ¿o³nierz potrzebuje rozrywki...
Aha...
W pewnych okoliczno ciach jednakowo¿... choæ niew¹tpliwie pisarz ma swoje prawa...
, D³ugo jeszcze jednak¿e... zwa¿ywszy... z drugiej strony..." przytacza³ mi same argument
y na moj¹ korzy æ, a¿ ostatecznie wyk³ania³ mi i wy-u miecha³ moje listy z Bia³ego Or³a" i
ariostyczna powie æ o .Wschodzie (Persji; Iraku, Syrii, Libanie, Palestynie, Egipcie
) ska-pia³a...
Co prawda w jednym z tych listów, kiedy dawno nogi naszej nie by³o w Persji, pozwoli³e
m sobie na dowcipas, ¿e k¹piemy siê w ródle mineralnym, w kryszta³owej Abalii, której wody
dprowadzane do pa³acu szacha; wyrazi³em zadowolenie, ¿e mamy niejak¹ ³¹czno æ z szachem. W
ygodnie po ukazaniu siê tego felietonu dowództwo Wojsk Polskich na Wschodzie otrzyma³o
od w³adz londyñskich depeszê: Wstrzymaæ nieprzytomne ataki Wañkowicza na szacha perskiego
. A jak wysoko postawiony podpis... I do tego pleno titulo...
A teraz od mia³ siê porucznik Poniatowski, od mia³by siê mo¿e nawet genera³ wysy³aj¹cy gro
.
Zwyciê¿yli my ja i moja protegowana.
Przeczeka³em dystyngowane miechy, które niejako nobilitowa³y nie
styngowan¹ dupê. Rozzuchwalony, czujê w sobie wiêtego Jerzego,
który w³a nie w to miejsce ma d gn¹æ tych osiemnastu, ma ich dobiæ.
__ Proszê pañstwa: kapitan Drelicharz na Gardzieli przestrzega³ przez radio inne czo³gi,
¿e teren zaminowany, wiêc ¿eby siê nie pcha³y, bo
nie ma frajerów w wojsku polskim". S¹, niestety, i tu nawet, na tej
sali, jest ich a¿ osiemnastu.
Sala wie kto i bije oklaski, a¿ mierzchn¹ na gêbie. Tedy Rubel, a za nim pozosta³ych sie
demnastu poczynaj¹ siê drzeæ:
Bis!
Bis, bis!... piszcz¹ wyzwolone na chwilê wywodki urszulanek, zmartwychwstanek
, które przykaczkowano parami w schludnych ordynkach na podnios³¹ uroczysto æ. Ekscelenc
ja robi rêkami po pasie jaki nieokre lony masa¿, znamionuj¹cy: ,,Pax vobiscum,
dosyæ tego", Pan Wa¿ny leci jedn¹ stron¹ sali, Pan Dostojny drug¹ z rozmachanymi rêkami
minimaxami.
Ale to ju¿ nie ich sprawa, tylko moja i tych osiemnastu drani, którzy mnie wyzwali.
Tedy bisujê:
Mówiê, ¿e jak siê zaczê³a niepodleg³o æ, premier Witos, m¹dry ch³op, wyprawi³ siê na kresy
ityczn¹ stronnictwa Piast". Piast" wiadomo, bogaci gospodarze, Polacy. Sk¹d takich we m
esz? Chyba szlachta chodaczkowa. Dawajcie szlachtê chodaczkow¹. A do kogo pojechaæ, kt
o u nich co znaczy?
Znaczy pan Rymaszewski w nie wieskim powiecie pod Kleckiem.
U pana Rymaszewskiego bywa³em. Mieszka³ pan Rymaszewski w cha³upie chêdogiej, ale s³om¹ kry
ej. Wiadomo ch³opski to byt ju¿ od dawna. Jedyne rozró¿nienie, ¿e panny Rymaszewskie prac
wa³y w polu boso, ale w mitenkach", to znaczy rêkawiczkach z obciêtymi czubkami palców; j
edyne wyró¿nienie, ¿e pan Rymaszewski na niedzielê do ko cio³a ubiera³ siê w czarny alpagow
nitur ze spodniami na cholewy i z czarnym krawatem na bia³ej maniszce" (krochmalon
y przodek).
Pan Rymaszewski go ci przyjmowa³ szkatu³k¹ metalow¹, w której pieczo³owicie przechowywa³ wy
bowy i nadania królów polskich. Cud, ¿e ta szkatu³ka przetrwa³a przez pogorzele dziejowe.
Woskowe pieczêcie wiadczy³y niemym g³osem protestu boæ nic ju¿ z przywilejów szlacheckic
caratem nie zosta³o z jednym wyj¹tkiem: szlachcica nie mo¿na by³o karaæ ch³ost¹.
I oto pan Rymaszewski ma witaæ g³owê pañstwa, równego królom, którzy przywilej szlachecki u
pieczali. Wielki to, donios³y, wzruszaj¹cy dzieñ. Pan Rymaszewski od dawna ju¿ przed wro
tami obej cia stoi
w swoim wi¹tecznym ubraniu, w d³ugich spodniach, w krawacie czarnym z tac¹, na której chl
eb i sól.
Przyjechali roztrzêsionym fordziakiem ³apacze, nad¹¿y³ za nimi l ni¹c¹ szewrolet¹ pan staro
otem chryslerem pan Wojewoda, za nim we wspania³ym cadillacu W³odarz tej Ziemi, Królów
Nastêpca, Dysponent ‾ywotów, Szafarz £ask.
Wyst¹pi³ pan Rymaszewski, poda³ tacê. G³êboko siê sk³oni³ kmieæ z Wierzchos³awic, tacê adiu
aza³. Wtedy pani Rymaszewska poda³a mê¿owi szkatu³kê.
Spojrza³ Witos na pergaminy i nie rozumie. Wojewoda szepcze us³u¿nie, ¿e to herbowe nada
nia.
Nie w smak posz³o Witosowi. Szuka³ na tej ziemi oporów przeciw rozzuchwalonemu ja niepañst
wu.
Po cóz wam, panie Rymasewski, te papirki? zamazurzy³.
M¹dry by³ ch³op Wincenty z Wierzchos³awic. Nosi³ d³ugie buty, premier czy tam nie premier,
ie w³o¿y³ za Boga krawata, nawet kiedy królow¹ rumuñsk¹ przyjmowa³. Gdyby raz w³o¿y³ krawat
z¹³ mówiæ jak Andrzej Kijowski, wraz by siê skoñczy³.
Pana Rymaszewskiego war obla³. Jezus Maria! to o królewskich nadaniach. To ten...
Od butów Witosowych podniós³ oczy na kmiotkow¹ koszulê, która tkwi³a tam, gdzie mu siê marz
ia i czaple trzêsienie.
A ot, po to, ¿e jak chamuków tu pchn¹³ samozwañca sztywnym starczym palcem w pier
li, to nas nie mogli.
Kto by to widzio³ ? W amerykañski ziemi?
Pó³ Ziela na kraterze" to z opowiadañ ¿ony, któr¹ kwitowa³em z konceptu" w my l Wac³awa P
Kwituje m¹¿ z konceptu, choæ siê ¿eniê zdarza, Dosyæ ma, ¿e nie szuka w domu ka³amarza, Cno
trze wa ¿ona...
Choæ sama nie pisze, do æ, ¿e nie przeszkadza, Nie k³óci, nie ha³asi, mê¿owi dogadza.
Nagle poszuka³a ka³amarza" z winy czytelników Ziela na kraterze", zarzucaj¹cych pytania
co dalej? Napisali my wiêc tê czê æ ksi¹¿ki na wspó³kê (oby tylko teraz nie zaczê³a ha³asi
Mój przylaciel" i kolega.
(opowiada babunia).
Las sta³ w bia³oró¿owych bukietach rododendronów i w dywanach mchów.
Naziwa siê po polsku: mech ma³e ³apki przesunê³y siê przez prze wietlone popo³udniowym
tkie odcienie mchowych zieleni a¿ po g³êboki br¹z.
Daleko zasz³a polszczyzna Ewy od tej mro nej zimy 1949 roku, kiedy przyjechali my do U
SA. Las wko³o naszego farmerskiego domku ton¹³ w g³êbokich niegach. Odkopywali my co rano
ami ze niegu dom jako pierwsze przeszkolenie amerykañskie: do it yoursell (zrób to sa
m), jak wszyscy naoko³o.
Ewa mia³a wtedy pó³tora roku i gdy zobaczy³am j¹ w kapturku i p³aszczyku barszczowego kolor
, który donasza³a po dzieciach amerykañskich s¹siadów, nie mówi³a jeszcze ¿adnym jêzykiem.
y³a na mnie dro-piato-szarymi oczkami i podnios³a obie r¹czki w jednopalczastych rêkawic
zkach, daj¹c wyra nie do zrozumienia, ¿e wcale, ale to wcale nie ma ochoty na seli-hel
p (samodzieln¹) podró¿ w ród niegów do domu. Trzyletnia Ania przepeda³owa³a ko³o nas na dz
rowerze z okrzykiem: ,,Hi!" i zniknê³a za zakrêtem.
Wziê³am Ewê na rêce i tak rozpoczê³a siê gor¹ca przyja ñ moich amerykañskich lat.
S³ów nie by³o nam potrzeba, tym wiêcej, ¿e wielki bernard s¹siadów stowarzyszy³ siê z nami
s³ów. Od razu by³o widaæ, ¿e kompania jest dobrana. Za po rednictwem Ani powiêkszy³a siê o
ie dzieci: Evelyn i Suzy, Henry i Freddy, z którymi Ania porozumiewa³a siê zabawn¹ angie
lszczyzn¹.
Ania nie ba³a siê niczego, ani lasu, ani zapadaj¹cego zmroku, ani tego, ¿e ch³opcy s¹ mocni
jsi od dziewczynek. Bi³a siê na piê ci doskonale i zdoby³a sobie w tym dziecinnym dzikolud
ztwie przoduj¹ce miejsce.
Chodzi³a po obrêbie farmy sama, zapuszczaj¹c siê krzewami w las. Wtedy pos³ysza³am pierwsze
polskie s³owo Ani:
Aniu, gdzie ty? wo³am zalêkniona.
Tu-ci! odnalaz³a siê w g¹szczu le nym.
Innego znów wieczora wystraszona matka obszukiwa³a las, a¿ wreszcie znalaz³a dziewczynkê w
tulon¹ w miêkki mchowy do³ek, gdzie spa³a smacznie.
Moja spacerowa kompania ros³a jak na dro¿d¿ach i porozumiewali my siê coraz lepiej.
Najpierw piosenk¹:
A piesek: hau, hau! A kotek: miau, miau... A baranek: be, be, be... A Ewunia
: he, he, he!
Pomagali nam w rozumieniu tre ci piosenki i s¹siedzki pies Princy, i nasz kot Pópio³ek,
i baranek, którego przys³a³a ze swojej farmy ciocia" Krysia.
Ewa rozgl¹da³a siê w otaczaj¹cym wiecie spoza mojej spódnicy, od której nie mog³am odczepi
ek.
Boi ... motywowa³a i z naciskiem raz jeszcze: Boi !... Freddy byje (bije), Ania b
Evelyn byje, Henry byje... wi ci (wszyscy) byjum (bij¹).
Przetoczy³o siê lato w spacerach po lesie, w zabawach w piasku i polskich ko³ysankach.
Wytrz¹sa³am z pamiêci ca³y zapas przywieziony z Polski: ¿e sroczka kaszkê warzy³a, ogonek
sparzy³a", ¿e lata³a mucha ko³o Woj-tusia ucha" i ¿e chodzi³ Baj po cianie w czerwonym
e". Wko³o nas lata³y muchy i bzyka³y osy, a zamiast sroczek skrzecza³y blue jays (sójki am
erykañskie).
Dzieñ na farmie by³ wype³niony ciê¿k¹ prac¹. Ania z m³otkiem lub szpadlem w r¹czkach powa¿n
yszy³a tacie i na polecenie mamy odnosi³a' s¹siadom zakupione jajka. Ewê pakowa³a mama do
jednego z maleñkich wagoników, rozwo¿¹cych pokarm wzd³u¿ kurników. Kur by³o tysi¹c i piêæse
Ewa. Czasem, mimo zbiorowego gdakania w kurnikach, przespa³a czas czekania, a¿ mama
skoñczy robotê, a zdarza³o siê, ¿e kiwn¹wszy siê wypada³a z wagonetki i protestowa³a wielk
m.
Gdy skoñczy³a dwa lata, wyprawi³a siê z korkiem zbieraæ jajka.
uwaziaj, jajko, bo bêdzie jajciecnicia...
Pewnego popo³udnia ujrza³am mamê, trzymaj¹c¹ pod pachami dwa wrzeszcz¹ce dzikoludki
kompletnie czarne: pozrzuca³y sukienki i starannie od stóp do g³ów uma
za³y siê b³otem. Mama postawi³a je pod pompê i, sp³ukawszy b³oto wydzieli³a p
idnym klapsie. Po czym, wzi¹wszy z obu stron pod pachy, nios³a, wiec¹ce pupkami, do dom
u. Cisza przedwieczorna farmy zosta³a zm¹cona takim wrzaskiem, a¿ poderwa³y siê w kurni
kach zasypiaj¹ce na grzêdach kury. Wybiegam przed dom, odbieram ten bag
a¿ i pytam co siê sta³o?
By³y my brudki, a teraz jeste my t³uczki - pochlipuj¹ (jajka brud-ld" id¹ do umycia, a t
- do kuchni).
Ewa, uratowana z jakiej kolejnej dziecinnej rozpaczy, objê³a mnie r¹czkami i powiedzia³a
z ca³ego serca:
Ty mój przylaciel, ty mój kolega!... Bernard Princy te¿ zreszt¹ by³ przylacielem".
Bo do nas przylatuje t³umaczy³a.
Princy sprowadza³ na nasz ganek do przygotowanej dla niego miski bezdomne psiny ch
yba z ca³ej le nej okolicy! Siada³ z daleka i patrzy³, jak jad³y dary dzieci, wyproszone o
d mamy przy pomrukiwaniu taty.
Kot Pópio³ek by³ przyk³adem spe³niania obowi¹zku; z dum¹ przynosi³ na ganek z³apane myszy,
uznanie taty, i z pogardliw¹ min¹ przyjmowa³ moje wymówki, gdy przyniós³ nam na ganek pisk
z gniazdka
nad werand¹.
Gdy o milê hucza³a autostrada, tu by³a szczera wie .
Ojciec raz przyniós³ oposa, którego ut³uk³ kijem; innym razem przydyba³ skunksa zakradaj¹ce
siê do kurnika, stoczy³ z nim zwyciêsk¹, ale tragiczn¹ walkê, bo musia³ zrzuciæ ubranie prz
j ciem do domu i d³ugo siê szorowaæ pod prysznicem.
Uczy³ ¿ycia i wiat otaczaj¹cych nas ludzi. Wszystkie trzy przyjmowa³y my entuzjastycznie p
opozycje mamy: wyjazdu w s¹siedztwo i do miasteczka. Auto nasze by³o starym furgonik
iem, w którym drzwi trzeba
by³o zaczepiaæ o haczyk kawa³kiem sznurka. Kocha³y my go Wszak otworzy³ nam wiat!
Ledwie od wiêtowali my pierwsz¹ polsk¹ Wiliê z op³atkiem, pierwsza choinkê, która ol ni³a d
ami i podarkami, a ju¿ mamy obcho dziæ pierwsze uroczyste urodziny Ewy. Trzyletni Ko
pciuszek, patrz¹cy nieco trwo¿nie na wiat zza mojego fartucha, dosta³ ró¿ow¹ sukienkê i po
t¹ koronê i promienieje, przyjmuj¹c wyszorowan¹ i strojn¹ s¹siedzk¹ kompaniê. Ewa gasi na i
nowym torcie swoje trzy wieczki a chór wyci¹ga:
Happy birthday to you,
Happy birthday to you, Happy birthday, dear Eva,
Happy birthday to you!...
Dzieñ jest niezwykle uroczysty i nawet chodz¹cy swymi drogami kot Popio³ek wytrzymuje
jako b³êkitn¹ kokardê na szyi.
Urodziny Popio³a urz¹dza³a Ania, zapraszaj¹c dziewczynki z ich kotkami. Kolacja by³a rybna
ku pe³nemu zadowoleniu Popio³ka. To za po rednictwem Ani nasza grupa towarzyska powiêks
za siê o zwierzêta. Znosi nam najrozmaitsze gatunki owadów, glist, ¿ab, motyli i ptaków. R
obi samodzielne odkrycia, nim w kilka lat potem (nie nale¿¹cych ju¿ do tego opowiadani
a) do¿egluje do mikroskopu. Lato jest niezwykle upalne i Ania znajduje w lesie du¿eg
o ¿ó³wia, gin¹cego z pragnienia. Z amerykañsk¹ zaradno ci¹ swoich czterech lat stara siê ob
d¹ ze starej le nej studni, zawiesiwszy siê r¹czkami na pompie. Ten fragment naszego ¿ycia
uwieczni³ Life" wraz z Ani¹, jej warkoczykami, ¿ó³wiem i staro wieck¹ studni¹.
Oczywi cie do naszej kompanii okresami nale¿¹ i maleñkie ¿ó³ciutkie kurcz¹tka wie¿o wyklut
atorach na farmie wuja" Benia. Wuj" Benio i ciocia" Ruta s¹ w³a cicielami wielkiej farmy
w s¹siedztwie. Z Polski ju¿ dawno wyjechali i ¿ycie spêdzili w Belgii. Co jednak ci¹gnie i
h na nasz¹ skromn¹ farmê, do naszych dwóch dzikolud-ków z jasnymi warkoczykami.
Serca Beniów podbi³a dawno Ewa, któr¹, zajechawszy do nas, zastali o zmroku sam¹ jedn¹ i p³
w ³ó¿eczku; wracaj¹c z miasta powtórnie wst¹pili, aby sprawdziæ, czy rodzice s¹ ju¿ w domu.
Tego Ewa pamiêtaæ nie mo¿e, ale wita ich tak serdecznie, tak uprzejmie przynosi krzese³k
o cioci Rucie, pytaj¹c, czy nie chce siê czego napiæ, ¿e ciocia Ruta zdumiewa siê:
Beniu, Beniu, chod ! Co to dziecko mówi?!
Ewa ma ledwie trzy latka.
Iski obyczaj i kultura przysz³y te¿ do dzieci z farmy s¹siedzkiej,
e stare srebra i zastawy sto³owe serwuje pani Górska, babunia Ma³gosi i Jagusi, wra
z z obyczajem, przywiezionym z dworu kresowego z Polski. Kiedy jeden z s¹si
adów Polaków sprzeda³ farmê i wyemigrowa³ do
miasta, pani Górska wzdycha³a: Znowu polska ziemia przesz³a w obce
rêce". Prócz tej oazy przesz³o ci wko³o otacza nas nowy, polsko-amerykañski
wiat. Bu³ki przywozi wielkim truckiem* wuj-Chleb", po mleko wêdrujemy co dzieñ przez las
do w³a cicielki dwóch krów, cioci Mu", a liczne ciocie" i wujowie" polscy z Nowego Jorku
pojawiaj¹ siê w ka¿d¹ niedzielê, ob³adowani paczkami dla dzieci. Stragan z owocami i jarzyn
mi przy drodze do nowego Jorku prowadzi ciocia Hela, chrzestna matka Ani, która ro
ztacza nad nasz¹ dipisowsk¹" farm¹ serdeczn¹ opiekê. Nie pozostaje w tyle farma wuja Heñka
tóry pomaga rozstrzygaæ problemy stolarskie farmy i wraz z cioci¹ Janka maj¹, ku szczê ciu
wy, która wielbi bebiki" (od baby dziecko), ma³¹ córeczkê, chrzestn¹ córkê
naszego taty.
Koledzy taty, robotnicy z fabryki dywanów, uradzaj¹, ¿eby jaj nie sprzedawaæ hartownikow
i. Tata rysuje wielkie napisy na tekturowych tablicach i umieszcza je z przodu i
z ty³u obu ma³ych figur, które z dum¹ defiluj¹ przed fabryk¹ reklamuj¹c po amerykañsku wi
hursday eggs, które co czwartek rozkupuj¹ koledzy z dywanowej fabryki.
Na ogó³ dzieci, urodzone tutaj, lepiej od nas znosz¹ gor¹cy a bardzo wilgotny klimat. Tr
zeba siê do niego przyzwyczaiæ, tak jak do pracy fizycznej na farmie i do tempa amer
ykañskiego ¿ycia.
Tata wychodzi na nocn¹ szychtê do fabryki o dwunastej w nocy, wraca rano o ósmej. I ja
kie¿ to spanie w ciasnym domku z ma³ymi dzieæmi? Tym bardziej ¿e farma wymaga jego wspó³dzi
nia. Mama obrz¹dza swoje tysi¹c i piêæset kur wraz z wywo¿eniem nawozu i wszystkie sprawy
domu i dzieci opieraj¹ siê o ni¹. Kiedy¿ ma spaæ? Za pó³noc trzeba czy ciæ jajka, po które
przyjedzie dealer, o szóstej ju¿ budz¹ siê dzieci, w miêdzyczasie trzeba zej æ do piwnicy p
yciæ drzewo--wêglowy piec, by nie wygas³ do rana, a nierzadko utuliæ po drodze ¦ rSt³a ny"
o Babie Jadze, któr¹ uciele ni³ psotny kuzyn spêdzaj¹cy z nami wakacje.
Nawet ja, rodzinnie oszczêdzana, nie wiem, jak pozbieraæ siê z ko cia-mi po ogrodowej ro
bocie, a ból krzy¿a po ca³odziennym gotowaniu zmywaniu sprz¹taniu prasowaniu nie daje
sn¹æ.
Ochraniamy zbiorowym wysi³kiem pisanie dziadunia, który lêczy nocami, wspomagaj¹c mamê wie
zornym czyszczeniem jaj.
Raz po raz grypa umiejscawia kogo z nas w ³ó¿ku. Dzi zaziêbiona jest Ania i mama tak
piêknie uczesa³a jej warkocze i tak¹ ³adn¹ daja koszulkê ,,od cioci Heli", ¿e przechodz¹
zez pokój dziadunio mówi:
Tak wygl¹dasz piêknie, jakby by³a w szpitalu, który ma odwiedziæ królowa angielska.
Wiesz mówi tajemniczo Ania powracaj¹cemu do domu tacie
królowa polska przyjedzie do Ani.
A czy ona ma chryslera, jak ciocia Marysia, czy przyjedzie truc-kiem? zwraca s
iê do mnie eksperta polsko ci.
Trakiem mówiê ale ona i tak jest królow¹...
Santa Klas".
(opowiada dziadunio).
Dzieci, gdzie cie siê podzia³y?
__ My tu... dochodzi st³umiony g³os.
Babunia schodzi do piwnicy i widzi lalki rzêdem usadzone pod cian¹.
Przecie¿ ty, babuniu, tak robi³a z rannymi w czasie powstania.
Wychod cie babunia robi sobie wyrzuty.
O, ja te¿ nie chcê jak ta dziewczynka, co pomaga³a ¿o³nierzom, byæ szczurem piwnicz
winduje siê z piwnicy Ania.
Ale czteroletnia Ewa co marudzi. Wreszcie ukazuje siê przejêta i zwierza babuni:
Wie , Niemcy zajêli pital. Ale nie bój siê ja im da³am jab³ko,
które Baba Jaga da³a nie¿ce, i oni zasypiaj¹. Ewa najprzód nauczy³a siê ¿egnaæ; a teraz
Ojcze nasz".
To ju mam dwa s³owa do Pana Boga cieszy siê.
Ale nauka trzeciego s³owa" do Pana Boga, mianowicie Zdrowa ki,
jeszcze szwankuje:
Módl siê za nami gzecnymi, któzi siê do Ciebie u miechamy (pomiesza³o siê, co z ,,P
obronê").
Problem grzeszno ci widaæ w tym wieku jest równoznaczny z problemem grzeczno ci, a u miech
jedyn¹ ucieczk¹ wobec si³ tego wiata. Ma³a Ewa przed za niêciem nakazuje daduni:
Psinie skoæ tep (ta ma klej¹ca), zeby babunie do ³ózieæka psykleiæ... Zêby nie
A kiedy babunia siê gniewa, Ania o wiadcza stanowczo:
Nie chcemy takiej baby-site³ki, co siê z³o ci.
Jak tu chowaæ te amerykañskie dzieci? Wczoraj odprowadza³a Aniê
do szko³y i widzia³a, jak ch³opaczyska ze starszych gradów czubi³y siê nie
¿arty; na to wypad³a z zabawk¹ tommy-gun (karabin maszynowy) w rêku siostra, krzyk
nê³a: Hands up! (rêce do góry!), wszystko zamar³o z podniesionymi rêkami i za
na³a ca³e towarzystwo do klasy.
Babunia jeszcze nie nauczy³a siê operowaæ tommy-gunem, wiêc, starym ojców naszych szlakiem
, wylewa obficie smrodek dydaktyczny:
A ¿e widzisz, Aniusiu... A ¿e ju¿ koñczysz sze æ lat... a ¿e to ju¿ taka du¿a dziewczynk
obacz, jaka jest rozs¹dna Nel ,,W pustyni i w puszczy"...
Ania spu ci³a bose nó¿ki z ³ó¿eczka. Dwa warkoczyki nad podziw grube okalaj¹ powa¿n¹ twarzy
Moja babuniu podnosi b³êkitne oczy, które czasem robi¹ siê jakie oleiste,
te, dziwnie urzekaj¹ce sze æ lat i osiem lat, to wielka ró¿nica.
Ale widaæ uwa¿a, ¿e i babunia ma czê æ racji, bo przy wieczornej Zdrowa ce po s³owach: mód
mi grzecznymi" urwa³a, zastanowi³a siê i doda³a z przekonaniem: ,,i niegrzecznymi".
Nauki babuni nie id¹ ca³kiem w las. Ania jest wziêta do obrzydliwego" doktora, który zaws
ze najpierw zmani lolipopami" (lizaki), a potem znienacka robi pik" (zastrzyk). Le
piej wiêc zapobiegawczo wrzeszczeæ przekraczaj¹c próg poczekalni. Tym razem, naumacniana
przez babuniê, Ania nie p³acze, ale siedzi boczkiem na czê ci krzes³a, przytulona do cian
.
Czemu tak siedzisz bokiem?
‾eby daæ miejsce z prawej strony anio³kowi, co mnie do dobrego namawia, i nie daæ miejs
ca z lewej temu, co mnie kusi.
Otaczaj¹cy dzieci wiat nie jest nigdy pusty; zaludniaj¹ go anio³ki, smoki, Baby Jagi, w
ró¿ki. By³oby to le, gdyby nie to, ¿e pomiêdzy ¿yciem prawdziwym a wyobra¿eniowym istnieje
solidny most ,,na niby". Po tym mo cie przesuwa siê, co potrzeba w miarê zachodz¹cych ok
oliczno ci, i ma siê kompletny spokój wiatopogl¹dowy.
Ania straci³a pierwszy z¹b. Uciecha. Nosi³a siê z nim, a¿ zgubi³a. Tragedia. Bo przecie¿ wr
z¹bek schowany pod poduszkê podk³ada prezent. Ania poradzi³a sobie, podk³adaj¹c bardzo pod
bny kamyczek. Na drugi dzieñ zamiast niego znalaz³a ma³y budzik. Nre posiada³a siê ze szczê
a, ¿e j¹ budzik bêdzie budzi³ do szko³y. Na drugi jednak dzieñ nie obudzi³, znik³, natomias
ist od wró¿ki, która spostrzeg³a, ¿e otrzyma³a kamyk. Bardzo starannie wywodzony list Ani t
aczy³, ¿e z¹bek naprawdê by³, tylko zgin¹³. Na drugi dzieñ budzik okaza³ siê pod
poduszk¹. Ale w tym¿e dniu Ania mocno r¹bnê³a Ewê po ³epetynie. Budzik znów
a w li cie wró¿ka napisa³a, ¿e go zwróci pod warunkiem takim: budzik na ka¿d¹ niegrzeczno
gawczo zadzwoni. Po trzecim ostrzegawczym dzwonieniu wró¿ka go zabierze na zawsze.
__Pisz list radzi daduna... spiritus movens ca³ego szanta¿u na biednym dziecku.
__ Trzeba pomy leæ mówi powa¿nie Ania.
My li dzieñ, my li dwa. I decyduje siê nie pisaæ. Bo przecie tak siê mo¿e zdarzyæ, ¿e bêdê
. Woli nie mieæ budzika i nie wyja nionych sytuacji.
Ewa ta by naobiecywa³a wszystkiego, czego by tylko wró¿ka zechcia³a.
Ale Ania my li.
Wiesz, babuniu mówi z gorycz¹, nie warto siê modliæ... Wszystkie modlitwy mówi³am, ¿e
w ogródku biega³y wiewiórki. A czy On je przys³a³? Wcale nie... Ju¿ nigdy nie bêdê siê o ni
.. Nie
warto... Nie da... A kiedy babunia, sp³oszona tym bezbo¿nictwem, poczyna co t³umaczyæ,
dziecko surowo przerywa:
A ty w Warszawie modli³a siê?
Tak...
No i widzisz, co ci zrobi³...
Z Ew¹ nie ma intelektualnych k³opotów. Wyprawi³a siê z dadun¹ do sklepu, do odleg³ego o mil
n Cove. Daduna, lew salonowy z tej to szko³y, która uwa¿a³a, ¿e damom per³y siê k³adzie pod
i nie ma nic dla nich za drogiego, ze ci niêtym sercem, macaj¹c w kieszeni papierowe d
olary, powiedzia³:
Wybieraj...
Bo na pó³ce by³y kolosy lalkowe po kilkana cie dolarów. Nie tylko mówi¹ce, nie tylko zamyka
oczy i chodz¹ce, ale i maj¹ce bij¹ce serca, ale i maj¹ce prawdziwe w³osy, które mo¿na czesa
Na szczê cie drobna laleczka za dolarów 2,95 mia³a koronkowe majteczki i to zupe³nie oczar
owa³o Ewê.
Drogê powrotn¹ do domu przeszli my w upojeniu,- Ewa jedn¹ rêk¹ tuli³a lalkê, drug¹ trzyma³a
rêkê. Droga z G³en Cove sz³a ca³y czas pod górê. Ma³a mimo to ca³y czas sz³a w radosnych po
z policzkiem przytulonym do mojej d³oni. Bardzo to wszystko by³o skomplikowane i mo¿l
iwe jedynie przy wszechobejmuj¹cej rado ci, która
rozpiera³a drobn¹ figurê. Mój Bo¿e! czy istnieje jakakolwiek cen aby cz³owiek d
s³y dost¹pi³ takiej euforii?
Lalkê na mój wniosek nazwali my Eulali¹. Zdetronizowa³a przywie zion¹ przez dadunê z Kanady
laniê.
To by³y dziecinne igraszki. Zbli¿a³ siê kataklizm doroczny nazywany santa Claus.
Nie da³o siê ukryæ przed damami, e Santa Klas" ma zwyczaj nanoszenia narêczy podarunków.
, myj¹c Eulalii nó¿ki i uk³adaj¹c do snu obiecuje jej ko³yskê, sukienkê, ¿elazko z desk¹ do
ia, szafê na ubrania, parasolkê, willê, automobil i licho wie co. Uwa¿amy, ¿e bardzo niepe
dagogicznie wychowuje dziecko.
Wreszcie Santa Claus zwali³ siê na Amerykê i na nasze biedne ¿ycie.
Dalibóg nowoczesne pogañstwo.
Ju¿ na wiele miesiêcy przedtem po licznych szko³ach Santa Clausów uczono kandydatów nosiæ b
odê i poduszkê na brzuchu i pokrzykiwaæ tubalnym g³osem Ho !... HO !..." Ju¿ na wiele mies
y przedtem ogromne Department Stores zamawia³y ¿ywe renifery, które maj¹ woziæ oryginalneg
o amerykañskiego wiêtego". Fabryki ca³¹ par¹ przygotowywa³y miliony figur.
Santa Claus w niczym nie przypomina wiêtego Miko³aja w dostojnych biskupich szatach.
Zdawny to by³ zwyczaj, od ¿aków krakowskich siê pono jeszcze wywodz¹cy, ze w dniu wiêtego
o³aja student, przebrany za wiêtego Miko³aja, w asy cie Krakowiaka, Anio³a i Diab³a zbiera
tki (za moich czasów) na Towarzystwo Szko³y Ludowej.
Wyruszy³em karet¹ z wielkim kolorowym sztandarem i w asy cie przebranych kolegów. Póki my o
je¿d¿ali obchody, zamówione przez ochronki, ¿³obki, szko³y, szpitale, domy starców i inne
iwe instytucje, sz³o jako tako. Ale potem, kiedy poczêli my kwestowaæ po knajpach, mia³em
k³opot z anio³em. By³ nim Kazio, pó niejszy wielce szanowany eskulap. W swojej lnianej per
uce, której by siê nie powstydzi³ ¿aden platynow³osy wamp, w swojej ró¿owej damskiej koszul
koronkami i z gêb¹ naró¿o-wan¹, sypi¹c wonnym pudrem, wygl¹da³ nie tyle na pierwszorzêdneg
ile na trzeciorzêdn¹ anielicê.
Pijaki po knajpach zachwycone, ¿e im siê nadarzy³a tak mi³a sposobno æ okazania nabo¿no ci
anio³a, sadza³y na kolana i tak mi go podpoi³y. ¿e bestia r¹bn¹³ kekuoka, najrozpustniejszy
zas taniec.Musia³em go pod troskliw¹ opiek¹ diab³a wyprawiæ do domu.
Amerykañski Santa Claus jest to drab brzuchaty z mocno czerwonym nosem w krótkie
j czerwonej kacabai, uwielbiaj¹cy tumult i wrzask. Tote¿ nie cieszy siê ¿adn
ym szacunkiem, a fabryki, wyrabiaj¹c go z plastyku lub gumy, zachêcaj¹ do kupna, bo je
st tak trwa³y, ¿e endures the haid punishments (wytrzyma³y na najgorsze traktowanie).
Bij¹ go, szczypi¹ i popychaj¹, ale bo te¿ prowadzi siê nie jak wiêty.
Na dworcu poprzez huk reklam, snucie siê tragarzy, wrzask i ³omot dochodz¹ pobo¿ne pieni
a: to procesja murzyñskich dewotek w grubo krochmalonych krótkich kom¿ach, stercz¹cych d
o pêpka, trzymaj¹c zapalone wiece, bierze udzia³ w tygodniu competition (zawodów) ró¿nych
nañ. Na zakoñczenie wje¿d¿a Santa Claus na motorze Diesla. Ju¿ i reny, zdaje siê, pójd¹ do
ji razem z czo³owym renem Red Nose (Czerwononosy), któremu na nosie zapala siê i ga nie
czerwona ¿arówka.
Zdarza siê, ¿e towarzyszy mu mistress Santa Claus pani Santa Claus
w grubym negli¿u.
Có¿ tak narzekasz na mechanizacjê Santa Clausa? pyta babunia. Czy¿ nie narzekasz, ¿e
odarstwo domowe zabiera tyle czasu? A tak, czekaj, przyjdzie czas, ¿e pokrêcis
z kurek w cianie, po³kniesz syntetyczn¹ pigu³kê i wrócisz do pracy albo do zabawy.
wój wiêty Miko³aj, którego po Krakowie obwozi³a konna kareta, tego nie uznawa³, ale Santa
Claus...
Daduna skoñczy³ otwieranie automatycznym otwieraczem puszki z bulionem. Równocze nie tak¹
sam¹ puszkê otwiera³o sto piêædziesi¹t milionów Amerykanów.
Wiesz, do nas z trzech powiatów zje¿d¿ano do Alinki uczyæ siê jakiego specjalnego
kretu kucharskiego. Z tej plazmy nowogródzkiej indywidualistycznych panien Alin ro
dzi³ siê Mickiewicz.
Ania i Ewa znajd¹ inn¹ plazmê.
Szaleñstwo nowopogañskiej zmechanizowanej orgii Santa Clausa by³o na schy³ku. Wszêdzie po
ulicach wiatr nosi³ strzêpy jego czerwonej kacabai. Dzieci by³y przesycone prezentami
i wra¿eniami, zblazowane.
Daduna szed³ ulic¹ trzymaj¹c Ewê za r¹czkê. Od ma³ej figury z do³u sz³o nieustanne gaduleni
e bystre oczki wypatrzy³y now¹ sensacjê: w biurze podró¿y w oknie ustawiono stajenkê; auten
yczn¹ stajenkê, 0 jakiej opowiada³a babunia, z osio³kiem, z wo³kiem, z pasterzami, z Dzia-
dziusiem i z Naj wiêtsz¹ Panienk¹ w b³êkitnym welonie.
Ma³a zatrzyma³a siê, prze¿egna³a siê solidnie i z namaszczeniem i powiedzia³a drugie s³owo
nasz". Daduna stara³ siê ukróciæ ten zwracaj¹cy uwagê performance, ale siê nie da³o. Ewa
ybijaæ jakie korne pok³ony, uroczyste ¿egnanie siê i zabra³a siê do Zdrowa Maria". Po
pociemnia³¹ ze wzruszenia twarzyczkê ku oknu którym jakie utlenione wydry z ubawien
iem pokazywa³y sobie tê scenê i wówczas po raz pierwszy daduna pos³ysza³, ¿e ju¿ opanowa³a
e s³owo":
Módl siê za nami grzesznymi teraz i w godzinie mierci naszej Amen.
Something special.
(opowiada babunia).
Wyjazd z farmy najmocniej prze¿y³a Ania. Czy dzia³a³y tu jakie atawizmy pokoleñ osiad³ych
ziemi nie wiem. W ka¿dym razie nie dotrzyma³a kroku amerykañskiemu way oi lite, które pêd
i po przestrzeniach Ameryki, z ³atwo ci¹ pozostawiaj¹c za sob¹ dom wraz z ca³¹ zawarto ci¹,
ia auto na coraz nowy rocznik i swój job na coraz to inny i do poprzedniego niepod
obny.
Ewa i Popio³ek rozpoczêli tylko ka¿de na swoj¹ rêkê poszukiwania babuni po wielkim nowy
u na Long Island i otaczaj¹cym go
ogrodzie.
Popió³ zinspektowa³ wszystkie k¹ty i miaukn¹³ g³o no pod drzwiami naszego mieszkania. Gdy u
m drzwi, podniós³ na mnie oczy z lak ludzkim wyrazem, ¿e raz jeszcze przekona³am siê, jak
zbyteczne s¹ s³owa:
Ach tak odetchn¹³ z ulg¹ jeste , no to dobrze. Bêdziemy tu sobie ¿yæ.
A tymczasem Ewa rozpacza³a, obiegaj¹c dom:
Zgubi³a siê babunia...
Biegnê na jej g³os, ale ju¿ obieg³a dom w pogoni za mn¹. Biegnê, ale ma³a ma szybsze nó¿ki;
racam, biegnê w przeciwn¹ stronê, by jej przeci¹æ drogê, ale i ma³a, widaæ, zawróci³a, bo s
z przeciwnej strony.
Ba-buu-naa!... Ba-buu-naa!... Wreszcie stuknê³y my siê nos w nos.
Jest!... Znalaz³a siê!...
Trudno opisaæ napiêcie ulgi i uradowania w tym okrzyku.
Ania rozejrza³a siê w nowym miejscu, widzi dzieci id¹ce do szko³y.
Mamusiu, ja pójdê do szko³y. Za ma³a jeszcze jeste .
O, nie mówi Ania widzia³am: przed szko³¹ s¹ dzieci mojego
size'u (to znaczy wymiaru", wed³ug którego jej kupowano sukienkê}
Nie na pró¿no uczyli my siê przez zimê i lato czytaæ i pisaæ na ruchomych literach, rachowa
obrazkach i przedmiotach. Da sobie rade choæ do size'u brak jeszcze pó³ roku.
Czytali my namiêtnie: najpierw kolorowe serie dziecinne, wynajdy. wane przez Aniê w fo
od-storze przy zakupach ¿ywno ci o Cinderelli o nie¿ce i krasnoludkach, o angielskim Do
nald Ducku, w³osk¹ historiê Pinocchia, i ,,Bajki" Andersena. Wszystko to czytamy po po
lsku, oczywi cie z angielskich tekstów. Dosz³am ju¿ do takiej wprawy czytania strona za
stron¹ angielskich ksi¹¿ek po polsku, ¿e po odkryciu sklepu papierowego naszego pana" na
Colony, gdzie mo¿na kupowaæ i ksi¹¿ki, stosujemy ten sam system do ksi¹¿ek, na które wydaje
wszystkie zasoby pieniê¿ne nas wszystkich trzech.
Przysy³aj¹ nam czasem z Polski paczki ksi¹¿ek dziecinnych. S³uchane s¹ uwa¿nie, z rozmys³em
nie przylegaj¹ do ¿ycia. Tylko Ewa domaga siê powtórnego czytania bajek w Bajarzu polski
m". Przywióz³ nam go jeden z wujów" z Nowego Jorku, mówi¹c z ¿alem:
Moje dzieci ju¿ nie chc¹ czytaæ po polsku...
Podobno piêtna cie tysiêcy ksi¹¿ek dla dzieci produkuj¹ rocznie w USA. Mamy co czytaæ...
Wpakowa³am siê w seriê opowiadañ o Tosi i Luciu, co mieszkali w Polsce. Seria ta ci¹gnê³a s
zez ca³¹ zimê i ¿adnym innym opowiadaniem nie mo¿na zast¹piæ jej dalszego ci¹gu. Westchn¹ws
na na zesz³oroczn¹ interpelacjê Ani: Powiedz, co to ta Polska, o której ci¹gle mówicie. An
nie wie, Ania nigdy nie widzia³a...", postanowi³am seriê wype³niæ tre ci¹ z ró¿nych okolic
Próbowali my czytaæ ,,O krasnoludkach i sierotce Marysi" Konopnic-kiej. Sz³o powoli i tr
zeba by³o wydobywaæ z siebie inwencjê skrótów i wyja nieñ.
Do naszej kompanii przyby³ teraz gramofon, który umie" wygraæ polskie melodie. Mama zas
taje takie ochocze rond mazurowe i takiego kujawiaka, ¿e nawet ona nie mie zapêdziæ do ³ó¿
Jeszcze trochê, jeszcze kilka miesiêcy mamy, aby siê nabawiæ, naczytaæ, naspacerowaæ, natañ
narozmawiaæ. Potem ju¿ Aniê zabierze szko³a. Jest w domu ksi¹¿ka O Ma³gosi, Swineczce, Pi
Fufciku i niegrzecznym Króliczku", któr¹ napisa³ dziadunio, kiedy mama by³a jeszcze ma³¹ dz
czynk¹ i w dodatku z kolorowymi obrazkami:
B-a-r-t-³-o-m-i-e-j-c-z-y-k-a sylabizuje Ania.
I wzruszonym g³osem mówi zdziwiona:
__ ja ju¿ umiem czytaæ!...
Droga od pierwszych kart elementarza: tu las tu lis a tu Ala" , czytania dziecinn
ych ksi¹¿ek jest u Ani bardzo krótka. Na pró¿no ambicja rozpiera ma³e cia³ko Ewy, pracowici
k³adaj¹cej na dywanie litery ruchomego alfabetu nie mo¿e nad¹¿yæ za Anusi¹".
Nasze zainteresowania mno¿¹ siê. Ania inicjuje coraz inne zabawy, w których bior¹ udzia³ mi
ie, lalki papierowe i lalki prawdziwe", coraz wiêksze, takie, co zamykaj¹ i otwieraj¹ o
czy, takie, które mo¿na myæ, lalki z w³osami, które mo¿na uk³adaæ w loki, pies Skrzat, przy
l Po-pio³ek i dzieci mieszkaj¹ce wko³o naszej ulicy. Jedziemy poci¹giem, okrêtem i samolot
em, urz¹dzamy sklepy, szpitale i teatry, zapraszamy na podwieczorek dziadunia i ro
dziców i mieszkamy w najrozmaitszych miastach. Oczywi cie wszystko to musi byæ po pols
ku, bo jak¿e inaczej z babuni¹?
Czasem Dziwo¿onka wymy li nieoczekiwan¹ zabawê: w dziecinnym pokoju spiêtrzy³y siê meble dz
i i lalek, tworz¹c warszawsk¹ barykadê, a z niej wysuniête dwa kije-lufy:
Beng, beng! odzywa siê barykada beng, beng! dopóty, oóki wszyscy, ro
ce i dziadunio, i ja ze Skrzatem, nie le¿ymy jak d³udzy
na pod³odze.
Sk¹d ci to do g³owy przysz³o? pytam strwo¿ona nawrotem wspomnieñ.
A tak¹ jedn¹ ksi¹¿kê z Warszawy znalaz³am z obrazkami u mamy... G³ówny hazard naszych wi
o gra w Star¹ Pannê". Dziadunio
uczestniczy w niej namiêtnie.
Babuniu wo³a Ania le wybra³a sobie mê¿a, nie gentleman!
Nie martw mnie mówiê dlaczego nie gentleman?...
Wy miewa siê z tych, co przegrywaj¹ w Star¹ Pannê".
Ewie trzês¹ siê ³apiny, ¿eby nie przegraæ! Wkrótce obwieszcza z rozpacz¹, ¿e jest Star¹ Pan
do czego dziadunio umie jako doszachrowaæ mimo skupionej na nim naszej uwagi.
Nie mów nic do niego ¿¹da ode mnie zrozpaczona, a po namy le, prosto z serduszka dodaj
: Daj mu tylko je æ, ziêby nie umzi³...
Wieczorne czytanie, gdy dzieci po umyciu s¹ ju¿ w ³ó¿kach, to nasza w³asna godzina.
Nigdy nie mo¿na znale æ mniej ciekawego miejsca, gdzie nie szkoda "y siê by³o zatrzymaæ. A
oza tym: a nu¿ mama wcze niej wróci z Nowego Jorku i zobaczymy j¹?
Mama pracuje w Time'ie" i bardzo pó no wraca.
Gdybym ja by³a bo " (czytaj: boss to znaczy prze³o¿ony) mówi Ewa wsi tk
wychodzi³yby do domu o tsi godzi prêdzej ni¿ inni ludzie.
Do Ciebie, Bozie, r¹æki podnosiê... wyci¹ga do góry rêce Ewa. Klêcz¹ obie w nocnych k
h. Dzi nie powie dobranoc" mamusia.
Ania wiêc ju¿ siê wysuwa z naszego cieplutkiego dnia. Kocha szko³ê i zakonnice, ma mnóstwo
ole¿anek, które j¹ odprowadzaj¹ do domu i boy-frienda, który nosi jej ksi¹¿ki.
Czy nie za wcze nie na pierwsz¹ komuniê wiêt¹ Ani?
Ania is something specia³ odpowiada sister Philip. I Ania jej nie zawiedzie. Ania
jest special. Istotnie.
31 maja przystêpuje Ania do pierwszej komunii. W przeddzieñ po raz pierwszy w ¿yciu id
zie sama do ko cio³a. Ku memu zdziwieniu wybra³a ko ció³ polski, wiêtego Jacka.
Wzrusza w niej wiara w to, co mówi¹ starsi, i w to wszystko, co jest przez szko³ê do wie
rzenia podane.
Jest jeszcze bardzo dziecinna i rozpacza, ¿e na jej bia³ym sercu grzechy robi¹ czarne
kropki!
M³odsz¹ siostrê trzyma w ryzach moralnych. Wrzask! to Ania kujnê³a" Ewê:
Babuniu, ja chcê j¹ oddaæ pod opiekê Matki Boskiej, a ona mówi, ¿e jak Matka Boska nie zr
tego, o co ona prosi, to ona pójdzie sobie do piek³a.
Wspólnymi si³ami zabieramy siê do ma³ego poganina, ucz¹c go kolejnego s³owa do Pana Boga".
szkole mówi siê oczywi cie tylko po angielsku.
Wolê mówiæ po angielsku decyduje Ania.
Rozumiem. Wszak po angielsku mówi sister Philip, któr¹ Ania kocha swoj¹ gor¹c¹, niespokojn¹
ziecinn¹ duszka.
Oczywi cie mówiê ale ze mn¹ to ju¿ mów po polsku, dobrze? Ustali³y my za obopóln¹ zg
ierszy polskich. Mama
ze wzruszeniem przyjê³a wiersz Konopnickiej, którym dzieci podziêkowa³y jej za wiêcone:
ciel¿e siê, obrusie, Jako nie¿ek bia³y, Mojej mamy r¹czki drogie Ciebie nakrywa³y...
Wieczorami, odbywszy lekcje szkolne, wracamy do swego programu. Opowiadania wci¹¿ em
ocjonuj¹, wiêc dalej wêdrujemy w naszej polsko ci.
Now¹ pasj¹ s¹ zagadki i przys³owia. Go æ w dom Bóg w dom zaskakuj¹ nas dzieci powitanie
go ci z Nowego Jorku.
Nasze wieczorne przedstawienia dla rodziców komponuje po polsku ( bo babun
ia nie mia³aby roli") - Ania, która powoli harmonizuje swoje ¿ycie duchowe: angielskie
szkolne z polskim domowym. Za to Ewa nie ma ¿adnych trudno ci patriotycznych:
__ Ja urodzi³am siê w Pol cie.
_ Urodzi³a siê w Stanach Zjednoczonych Ameryki Pó³nocnej protestuje rzeczowo tata.
_ Kto by widzio³: na obci, amerykañski ziemi?
Istotnie: faux pas!
Ewa ustawia sobie hierarchie rodzinne:
--Ja najbardziej kocham rodziców. Ci ty?
__ Nie, ja najpierw dziadunia, a potem rodziców i was.
Jak ty taka dla moich rodziców, to id¿ mego domu! I natychmiast ³agodzi sytuacjê:
Psiecie ja te kocham twego dziadunia...
Oczywi cie na pierwszym planie jest mama. Gor¹ce i codzienne czekanie na mamê na stacj
i longislandzkiej kolejki stanowi czê æ sk³adow¹ naszego dnia. Gdy telefon mamy powiadomi
o pó nym powrocie, zaczyna siê p³acz i podchody dla zdobycia mo¿no ci czekania.
Nie mogê zasn¹æ pop³akuje Ania wczoraj nawet nie czu³am, jak mnie poca³owa³a.
Ewa rozmy la, ¿e lalkom jest równie przykro, je li siê je zaniedbuje.
Wie , powiedzia³am swoim dzieciom (lalkom), zie ja ¿robie week-end dziesiêæ dni otil (to
znaczy, ¿e we mie- dziesiêciodniowy urlop).
W stosunku do daduny ma Ewa pewne zarzuty:
Ty mnie cipie , bije , dokucia !
Ewuniu!...
Tak! Jakby ci kto ziabra³ Dzwonaczka (misia) i porozstawia³ buty, ciby ci by³o psije
mnie?!
Muszê przyznaæ, ¿e nie by³oby mi przyjemnie. Takie du¿e dziecko... zaczynam. Nie takie zn
wu duzie: jeden, dwa, tsi, ætery i ju !
Dzi daduna jest baby-sitterem i matka telefonuje, czy dzieci s¹ grzeczne. O, tak o
dpowiada Ania szykujemy lasso na dziadunia.
Spracowany dziadunio baby-sitier mówi grzecznie dzieciom dobra noc. Sprawiedliwa A
nia oceania:
Ty te¿ jeste anio³ek, taki redni anio³ek dodaje. Daduna melancholijnie rozmy la:
Gdzie mnie tam takiego grubego do nieba wpuszcz¹...
Wpuszcz¹ na pewno pociesza Ania. Wtem straszne podejrzenie wkrada siê do jej serca:
No chyba, ¿e nie jeste ochrzczony.
Ochrzczony to ja jestem wzdycha ale Ewie dokuczam. Ewie ciska siê serce, ¿e jednak
a to dokuczanie daduna odpokutuje a¿ tak straszliwie, i po piesza go pocieszyæ:
To ty tak, na trosieckie do ci cia wskoci i ducho swoje umyje . W rodzinnych stosunk
ach objawia siê solidarno æ kobieca:
Doskona³a zupa mówi tata.
A widzi , nie chcia³e siê zieniæ z niktem (to znaczy... z nikim) ujawnia swoje odkryc
Ewa a jak¹ ma zionê?!...
One pracuj¹, a wy jeszcze mówicie, ¿e w domu nie ma roboty! dope³nia Ania, gramofonik,
nagrany pods³uchanymi rozmowami.
Równie mia³o atakuj¹ dadunia, gdy powiedzia³ jaki z³o liwy ¿art o babuni:
‾eby tak mówiæ na swoj¹ w³asn¹, kochan¹ ¿onê kiwa g³ow¹ Ania.
Babuni nie dokuczaj mówi Ewa na wyjezdnym do cioci Heli. Mozie ci psiwieziemy pre
zenty, a mozie nie dostanie .
,,My, trzy panienki" (to znaczy, ¿e babunia jest t¹ trzeci¹) jak mówi Ania, musimy
byæ solidarne.
Opinia o babuni jeszcze siê wa¿y na ogó³:
Babunia jest anio³ stawia twierdzenie Ania.
Ale ciasem daje klapsy rozwa¿a Ewa.
Tylko w pracach gospodarskich babunia ma ustalon¹ opiniê:
Panna Babunia wycenia Ania jest Panna Wszystko, Ania jest
Panna Trochê, a Ewa jest Panna Nic! Opinia ta krzywdzi trochê Ewê, która, choæ leniuszek,
ma niezwykle
zgrabne w pracy domowej ³apki.
Cinderella! (kopciuszek) przymila siê Ania, która te¿ woli siedzieæ w ksi¹¿kach zrób
co mama mi kaza³a...
Ewa pracowicie drepce za mn¹ po domu, komentuj¹c najnowsze nasze lektury:
Robinson mia³ kozê, która wszêdzie za nim chodzi³a... To tak, jak ja za tobom podejmuj
ca³ym poczuciem humoru moja piêciolatka-
Ewa we w³asnym zakresie kolekcjonuje s³owa od mamy: ,,mojem zdaniem, rozpoczyna,
sprawa za³atwiona" o wiadcza niespodziewanie - zrobili my gafê" wyg³asza swo
iê. Mój przylaciel-komik, oryginalnie wyra¿a swoje my li w chwili moralnego napiêci
a. Biegnê przera¿ona, bo dokazuj¹c z Ani¹ uderzy³ g³ow¹ w kaloryfer. pr_ Jak to by³o?!
_ S³ysie stuk, a tu raptem patsie krew... Mowy wrzask w ogrodzie: __ co siê sta³o?!
__ Jakie dzikie zwiezie ziacie³o mnie gry æ, ma dwa bziuski p³acze Ewa ugryziona przez o
U Ewy zadziwiaj¹ reakcje uczuciowe, o tyle doro lejsze od jej dziecinno ci.

_ Te kwiaty nazywaj¹ siê niezapominajki prowadzê lekcjê polskiego przy sadzeniu kwiatów w
ogrodzie i daje siê je tym, co chcemy, by o nas nie zapomnieli.
_ Wsi ko jedno, i tak nigdy ciebie nie zapomnê...
Pochylam siê nad grz¹dk¹. Jak ta niteczka serca przeprowadzi to ma³e przez ten szeroki,
wielki wiat?...
Rodzice wyjechali na urlopowe dwa tygodnie. Polecili zdarzenia naszego ¿ywota znac
zyæ w kalendarzu, a co siê przeskroba³o, znaczyæ dzieciom krzy¿ykiem do omówienia po powr
e.
No i Ania zabazgra³a czarnym o³ówkiem rysunek Ewy po czym, po d³ugim namy le, sama stawia
na kalendarzu polecony przez rodziców krzy¿yk. I pyta z dr¿eniem w g³osie:
Jeden krzy¿yk na tydzieñ to niedu¿o prawda?
O Pia ciu" i o piasku.
(opowiada dziadunio).
Z babuni¹ dzieci bobruj¹ naoko³o farmy. Czteroletnia Ewa jeszcze trzyma siê r¹czk¹ za spódn
Piêcioletnia Ania harcuje jako szpica i znosi wiadomo ci:
Babuniu, pan Appleton zrobi³ gara¿ dla ptaszka.
Istotnie, przy skrêcie do farmy Appletonów wisi domek dla ptaków.
Wiêc babunia, dzieñ po dniu, godzina po godzinie, nieustêpliwie, jak cz³owiek, którego zas
ypuj¹ piaski, odgarnia te asocjacje, podsuwa polskie kwietne a polne, mówi o niegu pu
szystym, o tym, jakby dzieci jecha³y sankami przy d wiêku janczarów.
Toby my jecha³y z Howdy-Doody, babuniu?
Howdy-Doody, stary znajomy dziecinnych opowiadañ jest obecnie bohaterem telewizji.
Lodziarz sprawi³ sobie samochód, na którym siedzi figurka Howdy-Doody, i je dzi dzwoni¹c.
Babunia robi znów gest, jakby co odgania³a.
Dzieci poch³aniaj¹ w telewizji programy cowboyskie. Wrzeszcz¹ ,,bang--bang!", udaj¹c str
zelaj¹cych cowboyów.
Babunia k¹pie je naprzód w ³azience, potem k³adzie do ³ó¿eczek i obficie zmywa tych cowboyó
wiadaniami o sierotce Marysi, która cie-reczk¹ i szczoteczk¹ uprz¹ta³a sto komnat, az siê
wowali rycerze, ze taka pilna i porz¹dna.
Dzieci przepadaj¹ za bajkami babuni. I za babuni¹.
Jakby u wulwo³ta (sklep z tani¹ galanteri¹) spsedawali ciebie wyznaje Ewa to ja by s
bie kupi³a te w³oski i te oæki. i ten noseciek...
I te rêki dodaje praktyczna Ania, której ,,te rêki" nak³adaj¹ na rozbite
lana dziesi¹tki plastrów.
Daduna jest omijany, bo ,, cipie". Daduna jest proklamowany jako
dangerous (niebezpieczny czarny charakter), przed którym lepiej siê schowaæ za ba
buniow¹ spódnicê. No bo jak¿e !... Taki¿ jeszcze Ewa by³a okruszynek, kiedy j¹ mama sadza³a
ganeczku pod oknem. Z okna z góry daduna pryska³ wod¹ i malec siê wydziera³:
__ Maaamuuu de æ pada!
Matka, zwana przez dadunê Pum¹", wpada³a od roboty, nic nie rozumia³a: s³onko piêknie wie
zego siê to Pumi¹tko drze?
Ale kiedy pewnego razu skombinowa³a... Brrr...
Czasem daduna wychodzi³ na ganek i rozpoczyna³ najg³êbszym basem partiê Arcykap³ana z ,,Aid
":
_- Radames, pohamuj siê!...
Wystraszona latoro l wrzeszcza³a, Puma sadzi³a d³ugimi skokami, daduna nik³ i nie pokazyw
a³ siê a¿ do obiadu.
Czasem daduna by³ lew. Rycza³ straszliwie i dwuletni maleñtas wia³ na pa³êtaj¹cych siê n
.
Wówczas lew mówi³ najprzytulniejszym g³osem:
Ju¿ ja nie lew, Ewuniu, ju¿ ja twój dziadunio.
Ewunia bieg³a wobec tego do dziadunia wyszlochaæ na jego ³onie resztê strachu, ale kied
y ju¿ ju¿ dobiega³a, w daduni budzi³ siê lew i rycza³.
Je li Pumy vel matki i Królika vel babuni nie by³o w okolicy, operacja ta powtarza³a siê k
ilkakrotnie.
Ale daduna dostêpuje odpustu ca³kowitego, kiedy opowiada bajki. Wysypuje ca³ego bajarz
a polskiego o kijach-samobijach, czapkach-niewid-kach, ¿ar-ptakach.
Babunia narzeka, ¿e siê za mieca ³epetyny.
Zdrowsze maj¹ ³epetyny ni¿ my odpowiada daduna dziel¹ sobie wiat na make believe (
by) i na prawdziwo" i temu, i tamtemu daj¹ zupe³nie równe prawo obywatelstwa.
No discrimination marzeñ. 'Daduna wali nimi w zasypuj¹cy piasek Mówi o Babach Jagach (
Baba Jaka) i o smoku w jamie, co ma³ej Ewie siê pomiesza³o i prosi zawsze o bajkê o ,, mok
-jamie". Smok-jama bowiem zawsze straszliwie ryczy w interpretacji dadunowej i c
a³e towarzystwo czyha, kiedy ryknie. Tak samo audytorium gorliwie tr¹bi na pi¹stkach r
azem z trêbaczami zapraszaj¹cymi na ucztê, szuka porwanej Blondelli po wszystkich szaf
ach, które maj¹ reprezentowaæ sto dwadzie cia wie¿ zamku czarownika Blondellê mo¿na znale
e¿¹, pod któr¹ jest mokro, ale bo ona ci¹gle p³aka³a" upewniaj¹ siê co do tej mokro ci.
Z Teksasu i z Arizony, z Nevady i z Nebraski i ze wszy
stkich 50 stanów wieje, zasypuje piasek. Ju¿ dzieci rozró¿niaj¹ ¿ó³ty autobus szkolny, wo¿¹
do szko³y. Ju¿ Ania za kilk¹ dni pojedzie tym autem-busiem"... po raz pierwszy. Od bab
uniowej spódnicy... Od bajek o sierotce Marysi...
Babunia to rozumie i cieszy siê rado ci¹ i oczekiwaniem Ani. Kupi³a jej nawet piórnik, w k
tórym na ka¿dym przedmiocie jest wyryte Ania". Ania nie posiada siê ze szczê cia i upewnia
siê, czy otrzymuje piórnik ,,na kipaæ" (to keep otrzymaæ na w³asno æ).
A babuni bajki raptem odbiegaj¹ daleko od sierotki Marysi. Do samego dna. Daduna s³y
szy, ¿e ma³e id¹c spaæ napieraj¹ siê, by babunia mówi³a jeszcze raz o Pia ciu".
Wówczas daduna siada przy ³ó¿eczkach i sam poczyna opowiadaæ
0 Pia cie.
Piast by³ ko³odziejem, to znaczy robi³ ko³a.
Wiem kiwa g³ow¹ ze zrozumieniem Ania. Tyremaker... To on mia³ gasoline station? (sta
ja benzynowa).
Otó¿ ten Piast mia³ syneczka, Ziemowita, który ukoñczy³ siedem lat.
I wtedy mu zrobiono postrzy¿yny.
Czy go pan Jones (fryzjer) posadzi³ na krêc¹cym krze le? pyta Ania.
Ale Ewê uderzy³o, ¿e koñczy³ siódmy roczek, by³ to wiêc jego birth-day; Ewa pyta, czy dosta
ie kowbojsika". Otó¿ do Piasta na tê uroczysto æ przyjechali anio³owie.
Czy truckiem? interesuje siê Ania.
Daduna wyja nia, ¿e na skrzyd³ach sp³ynêli z nieba. Babunia pospiesza dydaktycznie:
__ Piast ich przyj¹³ go cinnie, posadzi³ na ³awie: jego ¿ona Rzepicha przynios
wszystko, co mia³a najlepszego; bo oni nie byli egoi ci to znaczy nie byli sk¹p
i, bo to bardzo nie³adnie, jak ludzie s¹ sk¹pi i egoi ci.
Ewuni ju¿ siê chce spaæ, bo ju¿ æmokaty" palec wpe³zn¹³ .do buzi.
Jeszcze jednak rozdziera oczki i pyta sennie, pe³na wspó³czucia:
__ A ci dzieci tych kompów bawi¹ siê z dzieciarni egoi ciów?
__ A jak anio³owie siadaj¹, ¿eby nie pogi¹æ skrzyde³ków? pyta Ania. Dadunê korci p
eæ, ¿e oddaj¹ skrzyd³a do cloakroom (szatnia), ale mu
szkoda tej zaciszno ci wieczoru i tych g³owinek z lnianymi warkoczykami. Wiêc mówi, jak
a to by³a wa¿na rzecz, to przyj cie anio³ów, bo wtedy ludziom siê zdawa³o, ¿e bogini nocy
eczór zasnuwa welony, ¿e boginka wiosny pi pod lodem z jaskó³kami... Prawdziwo? zwraca
dwie g³owiny do babuni. Jak tu odpowiedzieæ: Je li siê odpowie, ¿e make beiieve, to te¿ bêd
nieprawda. Je li pogrzebaæ ,, mok-jamê" i Babê Jakê, i boginki w tym piasku, to te¿ nie
ie prawda.
Ania d³ugo stara siê nie zasn¹æ, bo mamusia przyrzek³a przywie æ bransoletki. Mamusia pó no
z Nowego Jorku, kiedy dziewczynki ju¿ pi¹. Przyklêka, ca³uje r¹czki, nak³ada w¹skie blaszk
poznawcze na cienkim ³añcuszku: ¿eby dzieci siê ucieszy³y, gdy siê obudz¹.
Okazuje siê, ¿e s¹ to blaszki rozpoznawcze, które rozdaje dzieciom Ameryka, gotuj¹ca siê ,,
a wszelki wypadek".
Kiedy daduna przed snem zachodzi spojrzeæ na dzieci, widzi, ¿e ubrana w numerek rozp
oznawczy r¹czka wysunê³a siê z ³ó¿eczka i sztywno tkwi w pró¿ni. Pospiesznie chowa r¹czkê d
ko³derkê.
Na drugi dzieñ Ania idzie do szko³y. Babunia odprowadza j¹ z Ew¹. Malec straszliwie zazd
ro ci siostrze.
Babunia zachodzi do ko cio³a. Jest pusto. Dziecko klêka i chwilê trwaj¹
w milczeniu.
O co prosi³a Boziê?
Ostatnim razem prosi³a o pana Skrzatunia". Pan Skrzatunio, to foks-terierek Skrzat,
którego lecz¹ na egzemê. Ma³a wiêc prosi³a Boziê, ¿eby Skrzatunio siê nie drapa³.
Ale dzi jest zak³opotana:
Nie widzia³am Matki Boski...
Jest tam przy o³tarzu na lewo. A o co chcia³a J¹ prosiæ?
Ja Jej chcia³am powiedzieæ: Pilnuj Dzieci¹teæka, bo Ci je Herod zabije".
Miêdzy babuni¹ i telewizj¹.
(opowiada babunia).
Czas leci. Ju¿ i Ewa chcia³aby jechaæ autembusiem" do szko³y.
__ Ale z babuni¹ upewnia siê.
Wreszcie rodzice zdecydowali siê na przedszkole.
Ide do ,,psied kol" wpada do mego pokoju Ewa. Przygotowali my wiêc kolorowe kredki i
wielki zeszyt. Pierwszy dzieñ bawi nowo æ, drugi oblewa ³zami: mêczy krzyk i ha³as, trudn
o rozumienia ,,angielski" dzieci. Pociesza nieco, ¿e na pewno babunia bêdzie czekaæ u
furtki szko³y.
Dzi tylko parê ³ezek upu ci³am mówi Ewa w radosn¹ chwilê spotkania. Wype³nia siê
aniem o dzieciach i pani nauczycielce, ¿e przechodnie odwracaj¹ siê z u miechem. Zasypuj
e mnie ¿¹daniami: lodów, upragnionego o³ówka i tylu innych rzeczy, a je li
o z tego spe³ni siê w sklepie naszego pana", wracamy tak szczê liwe, ¿e chyba t
zê liwo æ bêdziemy obie pamiêtaæ ca³e ¿ycie.
Ania, otoczona kole¿ankami, idzie naprzód, obwarowuje swoj¹ samodzielno æ, ¿eby nikt nie po
zi³, ¿e jeszcze w drugim oddziale kto po ni¹ przychodzi.
Ewy nie mogê przekonaæ, ¿eby sz³a z kole¿ankami:
Ja chciem tobom... zaciska ³apkê na mojej spódnicy. Wiêc jeszcze darowany mam ten ro
zyja ni"?...
Ewa kocha wychowawczyniê przedszkola, jasnow³os¹ Patrycjê:
Ale nie tak jak ciebie zastrzega siê.
Bo jej serce jeszcze, jeszcze... jest w domu. Co dzieñ przynosi roi licznie obmy lone
prezenty: kasztan, pude³eczko, wachlarz z papieru i rysunki zrobione w przedszkol
u.
Nasza przyja ñ zachowuje siê i na rok przysz³y, kiedy idzie do pierwszego oddzia³u szko³y.
znowu wybuchy rado ci i gadania witaj¹ mnie Przed szko³¹.
Wie , mój kolega dziêkuje Bogu za buty.
Buty wa¿na rzecz.
Ale ja dziêkujê za kwiaty i za ptaszki.
Chwa³a Bogu, ¿e ju¿ w 1 grade istnieje instytucja boy-friendów, bo jak ma sobie daæ radê ma
dziewczynka, co my li o kwiatach i ptaszkach gdy przecie¿ najwa¿niejsze s¹ buty cowboysk
ie?
Co prawda jeszcze w psied kol" trafi³am na scenê, gdy ch³opcy z 1 giade podbiegali do fur
tki, piewaj¹c jak¹ piosenkê, natrz¹saj¹c¹ siê z przedszkolaków. Na drugi dzieñ Ewa wyj¹tk
niadanie:
Musie duzio je æ i byæ mocna. Teraz ju¿ ma boy-frienda.
Boyfriend ma okr¹g³e ró¿owe policzki, stercz¹ce w³osy i teczkê pe³n¹ ciekawo ci dla Ewy i s
owadza nas do domu. Starsze dziewczynki miej¹ siê i wykrzykuj¹:
Ewa kocha Tomka, Ewa kocha Tomka!
Id cie! oburza siê Ewa: ja kocham tylko mamusiê i babuniê. W dalszym ci¹gu, jak kura
no, wydziobuje Ewa najbardziej fascynuj¹ce s³owa z rozmów starszych.
Wie , mam problem.
Ooo...
Okazuje siê, ¿e by³o tak: kupi³am jej od dawna upragnion¹ czerwon¹ torebkê z chusteczk¹, o³
rzebykiem i notesem, tak¹, jak maj¹ doros³e panie". Nie wiedzia³am, ¿e mama, molestowana,
dmówi³a jej kupienia. Kiedy wysz³o na jaw, ¿e Ewa zatai³a to przede mn¹, za³atwi³y z matk¹
" miêdzy sob¹ po cichutku, a¿ dopiero dowiedzia³am siê od Ewy:
Wie , i lodów na pla¿y nie dosta³am, i mama ca³¹ grz¹dkê zada³a do pielenia...
Pomy la³a chwilê i westchnê³a:
Jak ra do pitala pana Olbzyma jestem...
To by³a bajka o szpitalu pana Olbrzyma dla niegrzecznych dzieci, gdzie ,,sk¹py, egoi c
i i k³amci" odizolowani s¹ w ciemnej komóreczce od innych dzieci.
Naradzamy siê teraz, w drodze ze szko³y, na kogo g³osowaæ na prezydenta Stanów Zjednoczony
ch.
A zaczê³o siê tak:
Czy ty jeste za Yankesami czy za Dodgersa-mi? pyta Ania.
_ Ja? Ja- za Ajkiem.
Ania powa¿nie daje mi wyja nienia, ¿e to chodzi o baseball, i gdy siê kazuje, ¿e jestem
za Yankesami, dusi mnie w u ciskach. Ona i Dianê s¹ za Yankesami i w³a nie gazet
y donios³y, ¿e Ania, ja i Dianê wygra³y my kontra Magdalen, Ewa i Suzy, bo Yankesi
odnie li zwyciêstwo
w Brooklyn. Teraz Ania przynosi ze szko³y du¿y portret Ajka i pyta, czy mo¿e
go zawiesiæ w dziecinnym pokoju.
Aniusiu mówi Ewa Ajk sie teraz Stivension naziwa.
Ania przypiê³a sobie i mnie znaczki: I like Ike: my dwie jeste my
za Ajkiem. Ewa ma sk¹d znaczek z nazwiskiem Stevensona:
Ja za Stivensionem.
Dziadunio wieczny sprzeka nosi znaczek I like Krajewski. Kra-jewski jest to Pola
k, handlarz wiñ z New Jersey, który leci na prezydenta". Czemu nie ma lecieæ? Ka¿demu wol
o obstalowaæ i rozdawaæ guziczki, jakie chce.
Agitujê za Ajkiem.
Pieprasiam, na drug¹ election bêdê tobom. To trudno, ka¿dy mo¿e
mieæ swój gust.
Dictum jest przekonywaj¹ce. Zreszt¹ nie ma czasu na dalsz¹ agitacjê, bo musimy i æ do szko³
Ewa przygotowuje czerwone dziecinne parasoliki, bo deszcz pada:
Ja we me ten ze wink¹. Ty we Ani parasol wy obie jeste cie
za Ajkiem. Przekonania polityczne dziel¹ mnie z moim przyjacielem!
Nowy rok szkolny zaczêli my wspania³ym Halloween'; przebrane dzieci chodz¹ od domu do do
mu, przyjmowane cencikami i s³odyczami. Ania jako Aiice in wonderland - Alicja w kr
ainie czarów" i Ewa Czerwony kapturek" przynosz¹ ku memu przera¿eniu obfite ³upy. A co by
by³o, gdyby mama przebra³a Ewê, jak chcia³a, za stracha na wróble ?!
A w domu doczekali my siê wa¿niejszej rzeczy, na któr¹ ca³a rodzina zbiera³a cenciki - tele
ji, któr¹ mama chce ul¿yæ moim wychowawczym wysi³kom, bo jak mówi³a Ania:
Nie zawsze - mówi - w Ewie dobry anio³ek. _
Ania krótko trzyma Ewê, wykazuj¹c wszystkie jej moralne nieprawo ci.
Ewa jej s³ucha i nawet palca nie cmokcze w szkole wobec surowego zakazu An
i, co ,,nie chce siê za siostrê wstydziæ".
Ju¿ w zesz³ym roku wyprawi³a siê do przedszkola Ewy z wywiadówk¹":
Babuniu, dzi ja idê po Ewê.
A ty zwraca siê surowo do Ewy powiedz miss Patrycji, ¿e przyjdzie po ciebie starsz
a siostra i chce z ni¹ pomówiæ.
Dobrze mówi potulnie Ewa. I wykonywa sumiennie polecenie. Sprawozdanie z wywiadówki
streszcza Ania krótko:
Stoi jak s³upek, nie bawi siê z dzieæmi, za ma³o umie po angielsku. Grzeczna jest owsz
m.
Ewa jest pe³na podziwu dla Aniusi", na laduje j¹ we wszystkim. Ale i Ani czasem siê nie u
a":
Kochany tatusiu zostawia ojcu kartkê na stole przepraszam ciê, ¿e by³am niegrzeczna. T
a kochana Ania".
No to i Ewa chce listem przeprosiæ, ¿e by³a niegrzeczna:
Kochana babuniu" pisze sama.
Czy mo¿esz napisaæ literê ,,p" zas³ania r¹czk¹ pocz¹tek a literê z"? A jak siê pisz
alej dopisz, ¿e by³am niegrzeczna.
Napisany przeze mnie list podpisuje, zalepia kopertê, nalepia markê i przynosi:
Do ciebie list...
Na szczê cie wolno patrzeæ na telewizjê tylko do obiadu. Tak powiedzia³ nam tatu , wiêc ape
ji nie ma.
Telewizja zapoznaje nas szczegó³owo z ¿yciem cowboyów. Wielbimy wszystkie trzy Roy Roger
sa, kochamy Annie Oakley i przejmujemy siê przygodami Lone Rangera.
Filigranowa Ewunia dosta³a od panienki z cukierni Sombrero" dwa
papierowe rewolwery i robi na ulicy: beng! beng!"
Widz¹c we mnie niepokój i niezadowolenie ze zdarzeñ, reprodukowanych w obrazach, po- s
piesz¹ uspokajaæ:
Niæ sie nie bój, skoñci sie dobzie! Te dobre zwyciêzio tych z³ych.
Czapki z ogonem racoona, jak¹ nt>si³ Da- vid Crockett, budz¹ têskne po¿¹dania i z tru- dem
mogê wyt³umaczyæ, ¿e nosz¹ je tylko ch³opcy.
___ ja i tak chcê byæ ch³opcem replikuje Ania obetnê w³osy,
spalê suknie. I tak zawsze chodzê w szortach.
Przez tê telewizjê dzieci zanudzaj¹, ¿eby kupowaæ jakie cereale, proszki , szorowania, mle
o Praem i czekoladê Bosco i wiele innych rzeczy. Kryj¹ siê w tym najrozmaitsze bonusy"
w postaci obrazków z ¿ycia cowboyów i rancherów.
__ Mam dla ciebie psiepis wrêcza mi Ewa reklamê szamponu Hallo
najpierw siê pertumuje, potem myje w³osi, potem wyciera, a potem ca³uje naziecionego.
Zdaje siê, ¿e znowu pogniewa³a siê na dadunê i proponuje mi innego mêzia". Mówi³a nawet, ¿e
y siê ze mn¹ królewicz:
__ Chocia¿ jeste ju¿ trochê stara dodaje sprawiedliwie.
Mieszkamy z dziadunia na piêterku i wej cie tam to jest wiête wiêtych. Dzieci wiedz¹, ¿e
o¿na do nas dzwoniæ.
Tymczasem na dole w pustym mieszkaniu (bo rodzice w pracy) albo Ania kujka", albo
, po prostu, czas siê d³u¿y. Kiedy wychodzê, znajdujê wiêc ma³¹ rozci¹gniêt¹ na dywanie prz
na schodach, czekaj¹c¹ cierpliwie wraz z foksterierem Skrzatem.
Ewa zbiera dla mamy bukiety i stawia je na toalecie z kartk¹ Ewa ca³uje". Dzi nazbiera³a
liliowych chwa cików, które nazwa³a lilianki". Tak urodzi³o siê nam nowe s³owo lilianki"
zbieraniu tych kwiatków trafili my na chore drzewo.
Wie , ja mam w sobie taki magie, zie mi smutno, jak kto w ksi¹¿ce umiera albo drzewo c
hore, albo zwierze co boli...
Nauka manier te¿ nieco post¹pi³a:
Najpierw bior¹ przy jedzeniu go cie, potem zwyciajni ludzie, dopiero potem dziec
i.
Ewa ma wrodzony wdziêk i uprzejmo æ w stosunku do ludzi:
Przykro mi, ¿e pani nie ma day-off (wolnego dnia) mówi do panienki w kawiarni, a pa
nu pracuj¹cemu w sklepie:
Ja bardzo ¿a³ujê, ¿e pan nie mo¿e i æ z nami do movies* na Snie¿-kê...
A có¿ dopiero, kiedy w deszczowy dzieñ przychodzi listonosz:
Pewnie pan ma du¿o roboty, a taki deszcz! Naturalnie, ¿e ca³y ten Wersal" odbywa siê po a
gielsku".
Ale wdziêczno æ ma³e serce wyra¿a po polsku: pewnego dnia s¹siedzi przys³ali jej upragnion¹
torebkê. Biega³a po pokoju czerwona z rado ci, rozk³ada³a r¹czki i powtarza³a:
Poæciwe ludzie, bardzo poæciwe ludzie!
Dobre maniery Ani wyprowadzaj¹ siê z lektury: w prostej linii od uroczego cz³owieka...
londyñskiego doro¿karza z ksi¹¿ki Black Beauty"
(,,Mój Kary"). To za nim poczê³a powtarzaæ grzecznie: ,,Yes, Sir!... __
Jak siê bêdzie nazywa³a 'ksi¹¿ka, któr¹ piszesz, Sir? zaserwowa³a dziaduniowi.
Nastêpne pojêcie o zachowaniu siê ladylike pochodzi z Little women" (,,Ma³e kobietki") Al
cott i w porê przypomniane czyni cuda!
Ale Dziwo¿onka", jak nazywamy Aniê, zawsze robi niespodzianki. Mamy w³asnych przygodnyc
h przyjació³ z ulicy. No i dostali my zaproszenie na party podwójne zarêczyny córki i s
zenicy. Szesna cie pokoi, wspania³y bufet, fontanna z ponczem. Czujê siê nieco onie mielon
a w tym nieznajomym domu. Ja, ale nie Ania! Ania zachowuje siê jak najswobodniej,
przyjmuje prezenty z m³odsz¹ pann¹ domu, przynosi mi kawa³ek indyka z sa³atk¹: Zjedz. O
a³a dom, ogród, otoczenie, marki aut. Dowiedzia³a siê, ¿e lodów nie bêdzie i orzek³a:
Chod my. Gdy ja siê zarêczê, zrobimy party i zaprosimy ich.
Bardzo my siê wyrobili ¿yciowo. Nie dr¿ê ju¿ wieczorem przed potokami ³ez na d wiêk telefon
dzwoni mama, ,,¿eby siê dzieci k³ad³y spaæ, bo przyjdê pó no".
Mama telefonuje, ¿e zostan¹ w Nowym Jorku na ,,Halce". Telefon przyjmuje Ewa:
Jed cie wsi ci, ja i Ania bêdziemy pilnowaæ pozi¹dku w domu, zmyjemy nacini
i bêdziemy z ksi¹ kami ciekaæ. To nie ja to Ameryka da³a Ani i Ewie zaradno
przyzwyczajenie polegania na sobie. Gdy siedmioletnia Ania skaleczy³a nogê, padaj¹c na
ulicê z roweru, nim dobieg³y my z Ew¹, ju¿ który z robotników, buduj¹cych tam gara¿, wzi¹
zawióz³ do szpitala zatamowaæ silne krwawienie. Zasta³y my Aniê w sali opatrunkowej, zdan¹
opiekê dy¿urnego lekarza i pielêgniarki,
W³a nie prze wietlono i zabanda¿owano nogê przywita³a nas Ania spokojnie.
Ania ju¿ urodzi³a siê taka dzielna.
Serduszko Ewy podchodzi³o z innej strony do tej amerykañskiej dzielno ci i zaradno ci.
Ja to powiem za ciebie spieszy³a z pomoc¹ mojej angielszczy nie przy zakupach, bior¹c
nich ¿ywy, pe³en kobiecego rozs¹dku udzia³.
Prawdziw¹ dzielno æ wykaza³a piêcioletnia Ewa w szpitalu, gdzie wycinano jej migda³ki. W no
y niespodziewanie przyszed³ krwotok z gard³a. Wezwali my lekarza.
__ Doctor, I am bleeding (mam krwotok)... powita³a naszego doktora".
Wtedy to w szpitalu wybuch³a gor¹ca przyja ñ z dziaduniem, który nie tylko nie dokucza³, al
prze¿ywa³ najgorêcej wszystkie perypetie i niepokoje. To do daduny nie do mamy ani do
babuni poruszy³a paluszkami ma³a ³apka, gdy biedne, chore gard³o by³o zatamponowane wat¹
o daduna najczê ciej biega³ do szpitala, to jemu nasz Cierpliwu-szek zwierzy³ siê, ¿e chce
racaæ do domu. I tak ju¿ zosta³o: mêskiej opieki w razie jakiej emergency szuka³a ma³a kob
ka u daduny.
Kontynuujemy nasze szczê liwe wieczory, gramy w warcaby, domino, loteryjki i wy cigi.
Podszepnê³am Ani pisanie Dzienniczka zdarzeñ domowych". Muszê przyznaæ, ¿e mój przylaciel
ygl¹da w nirn nazbyt pochlebnie. Za to zachwycaj¹cy jest w deklamacjach.
Muzinek Bambo w Afryce mieszka, Czarn¹ ma skórê ten nasz kole¿ka
produkuje Tuwima.
Na tygodniowej stronie dziecinnej Zwi¹zkowca" z Toronto odkrywamy wspólnie B
al jarzyn":
...kartofelek podskakuje, burak z kapust¹ tañcuje, pan kalafior z -krótk¹ nó¿k¹ prêdko
ie za pietruszk¹...
Wtem pomidor prêdko wpada i cebulce uk³on sk³ada: ty, cebulko w sukni z³otej, czy do
tañca masz ochotê?...
Tu deklamatorka proponuje potañcowaæ, bo do tañca zawsze ma ochotê! Ale Ania ju¿ nagli o w
ieczorne czytanie.
W II grade Ani niestety nie jest kierowniczk¹ sister Philip.
Nie lubiê teraz i æ do szko³y! mówi Ania. Robi siê niepos³uszna, przynosi ze szko³y po
siê pod boki, z³o liwe uwagi i lekcewa¿¹ce miny. Wreszcie po raz pierwszy w ¿yciu mówi:
Mówiæ i mówiæ po polsku! Dosyæ mam mówienia po polsku! I w ogóle Magdalena powiedzia³a,
bcia mówi, ¿e w Polsce nie ma bibliotek, a ja bez czytania ¿yæ nie mogê.
Ultimatum jest wyra ne.
Tak bardzo wystrzega³y my siê z mam¹, ¿eby ze s³owem Polska" nie szed³ w parze ¿aden przym
towarzyszy³y mu rzeczy piêkne upragnione i pe³ne ciekawo ci. Ale po angielsku pó³ dnia dzie
i mówi¹ w szkole, w tym jêzyku siê ucz¹ i bawi¹. O Polsce opowiadamy jak i o wielu innych r
eczach na wiecie, taj¹c dr¿enie serca.
Rada w radê wys³ali my Aniê na obóz polskich harcerzy. Dziwo¿onka zadecydowa³a o sprawie sa
owszem, pojedzie. Postawi³a tylko warunek: ¿eby jej nie zmuszali do jedzenia kapust
y.
Obóz harcerek przekona³ Aniê, ¿e Polska nie jest pomys³em starszych. Sprawa polsko ci zosta
przes¹dzona bez naszego udzia³u.
I z ca³¹ swoj¹ sumienno ci¹ poczê³a prawo harcerskie wprowadzaæ w ¿ycie.
Do wieczornego pacierza w³¹czy³a s³owa modlitwy za Polskê, kuksn¹w-szy przy tym Ewê, ¿eby n
pomnia³a dodaæ tych s³ów do swego pacierza. Ewa dok³ada indywidualnie tak d³ug¹ listê osób,
siê modli, ¿e nawet Ania protestuje.
W kilka lat potem, po d³ugim niewidzeniu, opowiada³y my sobie tysi¹c rzeczy: ja o Europi
e, Ania o Ameryce. W pewnym momencie wpad³am na sprawy polskie i... zmieni³am temat.
Mów dalej Ania podnios³a na mnie swe szafirowofio³kowe oczy w ciemnych rzêsach mów da
przecie¿ ja kocham Polskê.
Babunia w lady królowej Jadwigi.
(napisali Ania z dziaduniem)
Jak Ewa po swojemu my li: dopóty dzban wodê nosi, dopóki siê nie zrobi herbata".
No, w³a nie...
Zapakowali my wobec tego panny i wys³ali my na polski obóz harcerski.
Po ukoñczeniu obozu naczelnictwo poprosi³o mnie o felieton. Odmachn¹-³em wiêc jakim dwie
urki w nosie i skoñczy³o siê", ale Ania wróci³a od cenzury babuniowej z decyzj¹:
Babunia mówi, ¿eby to wszystko podrza³ (to znaczy podar³").
Polecia³em z protestami, ale skoñczy³o siê jak zwykle. Tym razem dekret g³osi³, ¿ebym siad³
drzewem przy stole w ogrodzie i zrobi³ wywiad z dwugwiazdkowym o mioletnim zuchem An
i¹, wspomaganym przez siedmioletniego jednogwiazdkowca Ewê.
A oto, co siê wspólnym sapaniem napisa³o:
Jak nas mamusia przywioz³a, to najprzód druhna Renia pokaza³a nam ³azienkê takie rzeczy,
potem poszli my na czarn¹ kiszkê (ponton) i Pomidor (Ewa Malewicz) pokaza³ nam, jak fik
aæ koz³y. A potem bawili my siê w sarny" i w czy¿yka".
A potem jadli my dodaje Ewa.
Ale przedtem za piewali my modlitwê:
B³ogos³aw, Panie, dary te Nim spo¿yjemy je...
A czy Ewa nie grymasi³a spo¿ywaj¹c... dary te?
Bo Ewa, co tu gadaæ... tu zwalili jej wszystko w rondelek i po tej czarnej kiszce
i po tym czy¿yku" z rondelka jak wymiót³.
Ale po obiedzie rycza³a mówi Ania. Nie ¿eby skar¿ypycie. Ale
po sprawiedliwo ci, bo przecie do gazety, a wtedy podwójnie siê nie k³amie:
bo siê jest zuchem harcerskim raz; i ¿e w gazecie to ju¿ nikt nie k³amie dwa
Mo¿na tylko podaæ wa¿ny powód usprawiedliwiaj¹cy Ewê: zdobi³a obóz i nie umia³a z kamyków
ch" To ,,ch" nie wychodzi³o ani rusz.
Jak zaczyna³y cie dzieñ?
Jak tylko wsta³y my, to jeszcze przed myciem mia³y my gimnastykê, któr¹ prowadzi³a Sta
ra Mrówka. Bo ka¿da mia³a swoj¹ nazwê: ja by³am Stokrotka, Ewa Wi nia, Jagusia Sie
a Trawka, Krysia Dziekoñska Czerwona Koniczynka, Bo my wszystkie razem to by³ Sad.
Wiêc Stara Dobra Mrówka pokazywa³a przy gimnastyce, jak jab³onki siê k³aniaj¹, jak trawki s
wiej¹, jak ¿abki skacz¹. A potem sz³y my siê ubieraæ, a potem do ³azienki, najprzód te, co
ocze, bo najwiêcej czasu trzeba by³o, nim druhna je zaplot³a.
A Ewa, przepraszam Wisienka nie rycza³a? Okaza³o siê nie. A jak babunia czesze r
Ale potem rycza³a stwierdza nieub³agany Kato-Ania, ona¿ Stokrotka bo nie mog³a zapi
a.
No, ale znowu jest okoliczno æ ³agodz¹ca. Ewa wie, ¿e ma byæ odwa¿nik", to znaczy taki, co
stko umie, na wszystko siê odwa¿y. Tylko nie na te trepy, gdzie z³o liwy guzik przyszy³ siê
za daleko.
Po obiedzie wypoczynek i cisza pod jab³oniami. Dziewczynki le¿¹ pó³ godziny i nie mo¿na r
awiaæ. S³oñce chodzi przez listowie, bo¿a krówka przylecia³a i dziwi siê dziewczynkom z mia
.
A potem mówi Ania uk³ada³y my mapê Polski z kamyczków, miasta, Morze Ba³tyckie.
I te wszystkie Heli dodaje Ewa.
I smocz¹ jamê.
I kopiec Ko ciuszk¹.
A potem jechali my k¹paæ siê do jeziora Bantam.
A wieczorem by³o ognisko, wiêc wk³ada³y my sweterki i spodenki.
Ja podk³ada³am drewienka wyrywa siê Ewa.
To nie najwa¿niejsze monituje z powag¹ Ania wiêc na ognisku najprzód piewa³y my pio
Daj¿e jej za piewaæ mówi dziadunio, widz¹c, ¿e Ewê wzbiera chêæ popisu. Wiêc Wisien
sem i nieco fa³szywie tekst jednego z kwiatków sadu:
Niezapominajki S¹ to kwiatki z bajki, Rosn¹ nad potoczkiem I mrugaj¹ oczkiem.
__ No i pal¹ fajki dorymowuje dziadunio-sprzeka
Dwugwiazdkowy zuch, Ania, przywraca porz¹dek relacji:
__ Potem zaczyna³y siê wiêc (to wiêc" jest najczêstszym s³owem)
pogadanki przy ognisku. Stara Dobra Mrówka...
. __ ...mówi³a o pa³acu, w którym wszystkie króle by³y zakopane
przerywa Ewa.
Bo to by³o o Wawelu wyja nia Ania. Raz królowa Jadwiga
sz³a i widzi smutnego pana i pyta: Popatrzcie, kochane s³u¿ebne, dlaczego ten pan taki
smutny?" A ten pan mówi, ¿e ma du¿o dzieci i grub¹ chor¹ ¿onê, która du¿o je, a on nie ma d
le królowa tez nie mia³a, ale mia³a buty, a na nich diamenty. Postawi³a nogê na cementu i
mówi: Zdejmujcie te wszystkie diamenty". A tu na cementu zosta³ lad stopki królowej Jadw
igi i dot¹d jest.
Król Mi³o ciwy (przydomek kierowniczki) wtr¹ca Ewa powiedzia³a, ¿e zobaczymy
jak wrócimy.
A potem piewa³y my modlitwê wieczorn¹:
S³oneczko ju¿ gasi zloty blask,
Za chwilê niebo b³y nie wiat³em gwiazd,
Dobranoc ju¿..
A¿ przyszed³ taki dzieñ, kiedy to siê zdarzy³o.
Bawili siê w szukanie polskiej flagi", która by³a gdzie ukryta. Po ró¿nych znakach pierws
Skowronek (El¿unia) j¹ wytropi³. Siedli, zziajani po tych poszukiwaniach na rozleg³ym te
renie, i poczêli bawiæ siê w wileñskiego Kaziuka", uk³adaj¹c z kamyczków Matkê Bosk¹ Ostro
erce na kszta³t piernika, jaki wypiekaj¹ na odpust wiêtego
Kazimierza.
Ledwo odpoczêli i Bociu " (druhna prowadz¹ca) poderwa³a je do gry ,,ko...ko...ko...", kie
dy przybieg³ Król B³ystek (starsza druhna) i wo³a:
Stokrotka!... Chod zmierzyæ mundurek.
Bo Ania ju¿ w zesz³ym roku kurs odby³a, koñczy drugi, mo¿e jej przyznaj¹ drug¹ gwiazdkê. Na
mundurek.
A mnie? skrzypi Ewunia.
A tobie koci ogon mówi srogo dziadunio.
No i przyjecha³a na obóz komendantka g³ówna druhna Ewa. W przeddzieñ zamkniêcia kursu i z
u przyjació³ ustawi³ siê dwuszereg przed masztem z flag¹.
Czuj!... wita siê druhna Ewa.
Nastêpuje rozdanie pierwszej gwiazdki. Ale to nie jest rozdanie automatyczne. Dwie
dziewczynki nie otrzyma³y. To nic, podci¹gn¹ siê na rok
przysz³y. Daduna wie z ca³¹ pewno ci¹, ¿e jeszcze trzecia mia³a nie dostaæ: za pe³no kwiku
zewiku i przy kamyku (z którego nie uk³ada³ siê napis). A teraz wszystkie sk³adaj¹ przyrzec
enie:
Obiecujê byæ dobrym zuchem pierwszej (drugiej) gwiazdki. Wtedy Konie (starsi harce
rze) graj¹ ,.Jeszcze Polska", sztandar zsuwa
siê z masztu. Jeszcze Polska" zagrano tylko przy rozdawaniu gwiazdek Bo to nie piewk
a. Ania monituje Ewê, która chce za piewaæ:
Przy tym stoi siê na baczno æ.
Dalej to ju¿ sam daduna wie, co by³o, bo przyjecha³ z babuni¹ na zakoñczenie obozu.
Ewa, ob³apiwszy ³apinami babuniowy podo³ek, czerwona z wra¿enia, wyskoczy³a na obóz.
Nasza b
abunia przyjecha³a!...
Có¿ za eksplozja rado ci mo¿e nast¹piæ w takich siedmiu latach. Trzês¹c siê z wra¿enia, prz
nki jedn¹ za drug¹:
Mówcie jej babunia!
Wiesz mówiê to jest wielka nagroda za lata pracy.
Mówi siê: nigdy cz³owiek starszy tak ¿ywo nie prze¿ywa rado ci. A spójrzcie na babuniê!...
... Roztopi siê jak ose³ka mas³a w s³oñcu.
Przecie¿ zawsze siê mia³em, ¿e babunia siedz¹ca w fotelu ma ju¿ uformowane wg³êbienie, w k
uje siê maleñtas ss¹cy palec. ‾e jest na pó³ drogi do kangura.
Nim jeszcze zjechali go cie, wrza³a praca.
Konie mêczy³y siê, dobijaj¹c ostatnie listwy w pawilonie harcerskim,
który zbudowa³y, a Sad wy piewywa³ swój hymn sadu:
Z³ociste gruszeczki wiec¹ jak gwiazdeczki pomiêdzy listeczki.
Ale potem... O rety...! Ale potem zwali³o siê dwie cie dwadzie cia cioæ (przepraszam: i ba
bciów), jedne po dzieci,- drugie z dzieæmi na kurs nastêpny. Rozsiad³o siê to wszystko z s
andwiczami, butelkami, wózkami z niemowlêtami i pytali gospodarzy (pañstwa Malewlczów, n
a których farmie by³ obóz), pomykaj¹cych boczkami: A pañstwo sk¹d? A pañstwo do kogo?"
A pañstwo byli z Polski i do rodaków i cieszyli siê na to urwanie g³owy.
W po³udnie by³a barwna defilada-do¿ynki przed obliczem dziedziców. Wszystkie ro linki i kw
iatki by³y w kolorowych bibu³kach. Ustawi³y siê. rzêdem i demonstrowa³y, ¿e s¹ prawdziwy sa
nie latawce, ba, jak wros³y w ziemiê, tak sta³y przez d³ug¹ godzinê, kiedy sk³adano plony
podarzom, potem dekorowano Konie orderem walgo-desk¹" za zbudowanie pawilonu, p
otem mówiono kuplety. By³a spieka, ro linki sta³y jak mur nawet te, co
nie dosta³y gwiazdek. Bo harcerz jest karny. A rodzice dziwowali siê, co w dwa tygod
nie mo¿na uczyniæ z dzieciaków, które im siê rozbiegaj¹ jak karaluchy. Najwiêcej ¿al by³o D
a w tym wszystkim tkwi³a jak jedna wielka kula schowana z g³ow¹, nie widz¹c wiata bo¿ego.
ardzo dumna by³a z tego spocona Dynia.
Ania przybieg³a do dziaduniów:
__ Czy widzieli cie moje rêce nogi na baczno æ?
W³a nie. Widzieli my, kiedy sztandar wp³ywa³ na
maszt.
A wieczorem odby³y siê ¿ywe obrazy. Szczerbaty Anio³ mówi³ do Rzepichy, któr¹ by³a najgrubs
wczynka, trzymaj¹cej za rêkê okrutnie w¹satego Piasta:
,,Z wyroków Bo¿ych ty i ród twój panowaæ bêdziecie przez wieki wieków nad t¹ krain¹".
A Ania by³a Wand¹, co nie chcia³a Niemca. Sta³a w pow³óczystej szacie w towarzystwie dworza
ek Dorotki i El¿uni, kiedy nadbiegli stra¿nicy (Jagusia i Danka) i zdyszanym g³osem ra
portowali:
,,Pani mi³o ciwa, Rytygier z wojskiem przybywa".
A ju¿ Konie na murawie roz³o¿y³y b³êkitn¹ Wis³ê. Wiêc Wanda buch do Wis³y. Z wielkim real
Teraz po obozie jest k³opot z rewizjonizmem historycznym Ani:
Babuniu, czy dziadunio jest Litwin? Bo król B³ystek mówi³, ¿e pochodzi z Litwy, a przeci
z Litwy pochodzi³ król Jagie³. On by³ bachelor (kawaler) i mówi do Jadwigi, czy mo¿e j¹ o¿
ozpacza³a, rozpacza³a, rozpacza³a, rozpacza³a...
No, dobrze mówi zniecierpliwiony dziadunio ale co w koñcu?
W koñcu mu powiedzia³a, ¿e dobrze. Jak babunia tobie.
Nasza kamienica.
Stoi na rogu Rakowieckiej i Pu³awskiej. To tu w pierwszym dniu
powstania poleg³ w ataku Baszty" na bunkier mój bratanek, Rom, to tu d³ugie mies
i¹ce tkwi³'krzy¿yk z dwu poprzeczek z napisem chemicznym o³ówkiem ,,Knot", bo taki
by³ jego pseudonim.
Stara landara-kamienica sta³a wypalona, lepi¹c czarnymi ramami okien. Przyszed³ czas, ¿e
na ni¿szych piêtrach zamieszkali ludzie. I przyszed³ czas, ze nadbudowano wy¿sze piêtra i
na pi¹tym piêtrze przydzielono dwupoko-jowe mieszkanie w³a nie dla mnie.
Kamienica jest zbudowana przez zespó³ Zjednoczenia Budowlanego czy jako tam i tylko p
arê mieszkañ takich jak moje oddano kwaterunkowi, karz¹c je za to gorsz¹ klepk¹ bukow¹. W
nych mieszkaniach mieszkaj¹ cie le, betoniarze, posadzkarze i inni robotnicy.
Windy nie mam chyba ¿e je¿d¿ê inn¹ klatk¹ schodow¹ na szóste piêtro. Te piêæ piêter wspin
ow¹ typu piwniczno--kuchennego, z porêcz¹ ze wstêgi metalowej, z w¹skimi lastrykowymi stop
niami, nie mierdz¹cymi jeszcze kotami dlatego, ¿e wpierw musz¹ siê rozgospodarowaæ ludzie.
Z okien mego mieszkania widzê kino Moskwa", s¹siadujê z wiêzieniem i mam przed oczyma pêtl
ramwajow¹. Dalej jednak rozlega siê widok na Wis³ê, po której przesuwaj¹ siê ¿agle po linii
ewiadomego w niewiadome.
Znajomkowie przypochlebnie dziwuj¹ siê jak mogli przydzieliæ panu mieszkanie w tak ha³a l
wym punkcie? Ale ha³as z do³u piêciu piêter Przychodzi jak szum morza nie szkodzi po Ame
ryce.
By³em u kilku pisarzy w domu ekskluzywnym, z portierem, kryszta³ow¹ wind¹ i marmurowymi
schodami. I my lê, ze kto , kto mi da³ te dwa pokoje ze zwyk³ymi bielonymi cianami, nie sk
zywdzi³ mnie ¿e mo¿e bym tam" gorzej pracowa³.
Za drzwiami mego mieszkania pulsuje ¿ycie wielkiej nat³oczonej kamienicy. Ale jest t
o ¿ycie ludzi pracy. Zachodzimy do siebie, mówimy o naszych k³opotach. Kiwaj¹ g³owami z le
kkim politowaniem nad jak¹ moj¹ komódk¹ z epoki, trzymaj¹c¹ siê na s³owo honoru, posklecan
nymi ko³kami, albo nad stolikiem z czasów saskich, kleconym æwiekami kowalskimi rêcznej
roboty Ubolewaj¹ nad pokryciem kanapy, posklejanej z resztek znalezionych w wozown
i, pokrycie z epoki obfituje w plamy, których nie da³o siê usun¹æ Potem idziemy do ich mie
szkañ, ogl¹damy kwiatki i ptaszki malowane przez szablon na cianie, podziwiamy nowe d
ywany z fabryki, moim zdaniem, zbyt drogie, i nagadawszy siê o meblach, o braku wo
dy i gazu, mówimy o ich pracy i o mojej pracy, stawiaj¹c uczciwy znak równania miêdzy na
mi, z wzajemnym zrozumieniem generaliów. A potem ju¿ ze zrozumieniem a¿ do sz
czegó³ów o dzieciach.
0 dzieciach nale¿ycie odhodowanych, schludnych, zadbanych
Ta kamienica to mikrokosmos Polski. Z jej drobnych trosk uczê siê trosk du¿yc
h.
Pewnego razu na szóstym piêtrze, nad sob¹, pos³ysza³em kucie muru i wzburzone g³osy.
Pobieg³em i zobaczy³em t³um wzburzonych kobiet. Dwaj murarze, ochraniani przez asystuj¹c
ego milicjanta, zamurowywali wej cie do suszarki, obs³uguj¹cej wspóln¹ pralniê. Takich susz
rek by³o cztery na kamienicê licz¹c¹ 69 rodzin. Jedn¹ ju¿ zabrali na rzecz poszerzenia mies
kania jakiego protegowanego szczê liwca. Pozosta³ych wiêc trzech kamienica pilnowa³a czujn
e. Znalaz³ siê i teraz amator-s¹siad na kolejn¹ suszarkê. Komitet Blokowy zg³osi³ protest,
zyma³ decyzjê na pi mie... A¿ tu nagle .. Bez uprzedzenia o zmianie decyzji.. Bez pozywa
nia kogokolwiek do z³o¿enia wyja nieñ... W asy cie milicjantów, od razu z murarzami... Od r
zu fakt dokonany... Najazd jak za dawnych szlacheckich czasów.
Robotnicy ponuro odpowiadaj¹:
My nic nie wiemy... Nam kazali... Ale widaæ, ¿e i im wstyd.
Kobiety bezsilnie siê miotaj'¹. W³adza z pistoletem to w³adza.
Wiadomo biednym zawsze wiatr w oczy.
Pobiegli do Urzêdu Mieszkaniowego. Ale urzêdnik ich nie przyj¹³ czasu nie ma dla 69 rodz
in, które ulegaj¹ bezprawiu.
Wtedy przybiegli do mnie. Pralnia mi niepotrzebna, bo oddajemy pranie na miasto.
Ale wzi¹³em przedstawicieli Komitetu Blokowego ze sob¹. Wyszed³ niechêtnie przed drzwi dyg
nitarz.
__ Pana przyjmê, a ci panowie niech poczekaj¹.
__ Dlaczego? Przecie¿ to przedstawiciele swej kamienicy.
Okazuje siê za wysokie progi.
No, gadam wiêc sam. Wzywaj¹ urzêdników. Okazuje siê, ¿e Komitetu Blokowego nie zawiadomiono
bo to me urz¹d, nie cia³o formalne
__ Ale reprezentuje lokatorów. A gdyby to by³ interes jednego lokatora, czy mia³by pra
wo otrzymaæ powiadomienie o zmianie decyzji (nie mówi¹c o tym, ze zmiana decyzji poza
jego plecami jest nadu¿yciem)? Wiêc z jednym by cie siê liczyli, a z zespo³em wcale?
Akta wje¿d¿aj¹. W osnowie ponownej konspiracyjnej decyzji i metra¿ mylny, i normatyw fa³sz
ywie wyinterpretowany.
Nie mam w¹tpliwo ci, ¿e to nadu¿ycie ‾¹dam wys³ania urzêdników, sam ich wiozê, mierz¹, spis
jest, w³adze poda³y inne cyfry ni¿ lokatorzy w swej skardze, poda³y fa³szywy metra¿, lokat
rzy
mieli racjê.
‾¹dam wstrzymania robót Zaczyna siê groteska. Raz po raz przychodz¹ urzêdnicy, grzecznie pu
aj¹ do drzwi mieszkania, gosposia odpowiada, ze ona wpuszczaæ me ma prawa,
odchodz¹ potulnie A wewn¹trz roboty
szalej¹.
Biegnê wy¿ej i jeszcze wy¿ej, i najwy¿ej do ostatecznej instancji. Wszêdzie rozdzwaniaj¹
elefony, konsultuj¹ siê przy mnie, kiwaj¹ g³owami -^ okazuje siê, ¿e najni¿sze instancje mó
ym, a wy¿sze najwy¿szym, ¿e lokatorom sta³a siê krzywda.
‾¹daj¹ przes³ania akt z ni¿szych instancji. Owszem, mog¹ sobie ¿¹daæ. Przy codziennym moim
aniu siê akta z jednej ulicy na drug¹ id¹ dwana cie dni A roboty w suszarce a¿ warcz¹.
Przychodzi sprawa do wy¿szej instancji. Jestem na rozprawie. Biorê rzeczoznawcê. Metra¿,
normatywy, po stronie lokatorów. Poprzedni¹ decyzjê uchylono cichcem, przez zaskoczen
ie, zrobiono najazd z milicj¹. Sprawa chyba jasna...
Ale komisja odsy³a sprawê -do ponownego rozpatrzenia przez tê instancjê, która pope³ni³a t
ystkie nadu¿ycia.
Urywa mi siê zaufanie do w³adz nadzorczych. Widaæ nale¿y wywrzeæ nacisk. Dzwoniê do pisma,
przysy³aj¹ dziennikarza i fotografa. Fotogra fuje wilgotn¹ bieliznê po jednoizbo
wych mieszkaniach, chor¹ kobietê pod jej nawisem, dzieci raczkuj¹ce. Straszl
iwie rozmna¿a siê nasza kamienica, coraz jest cia niej, coraz bardziej zawilga.
Na wszystkich szczeblach radosny optymizm. Szlachetne oburzenie. Nikt tam
inaczej nie mówi, tylko ze lokatorom bezprawnie wydarto suszarkê. Pociesz
aj¹, ¿e ponowna instancja przywróci praworz¹dno æ.
Nie by³o mnie dwa miesi¹ce w Warszawie. Kiedy wróci³em zasta³em wyrok na niekorzy æ lokat
o roboty adaptacyjne zosta³y po-czynione".
W³adze te, w jeden g³os oburzaj¹ce siê w³adze, nagle sta³y siê filozofami przecie pan po
rozumieæ, ¿e komisja to cia³o niezale¿ne". I radz¹ apelowaæ.
Maluczki jestem. Pod³y. Za³ama³em siê. Nie mogê ¿ycia po wiêcaæ tej suszarce. Tym bardziej
ienica mówi daj pan pokój. Biedni bogatych nie przemog¹".
Nie, bojownicy nie mieszkaj¹ w naszej kamienicy. Pro ci, uczciwi ludzie maj¹cy na swoj
e potrzeby swoj¹ u¿ytkow¹ moralno æ, swoj¹ u¿ytkow¹ filozofiê, swoj¹ solidarno æ maluczkich
Kamienica jest solidarna. Niedawno cykliniarz Piêtka (w tym opowiadaniu miejscami
podajê nazwisko i fach fikcyjne) wróci³ ur¿niêty w sztok. Rozstawi³ siê na rodku podwórza
sze ciu piêtrami oficyn, które rozwar³y okna, da³ taki koncert wymy ³añ, ¿e oko biela³o. W
y³y na temat, ¿e'pan Piêtka le zarabia, a wymierzone by³y wy³¹cznie i skoncentrowane na na
zym dostojniku, o którego linii politycznej pan Piêtka by³ jak najgorszego zdania i o
prowadzeniu siê mamy dygnitarza mia³ zadziwiaj¹co dok³adne informacje.
Kamienica wezwa³a milicjê, po czym pospólnie z w³adz¹ dygowa³a pijaka do mieszkania, zaklin
j¹c na wszystkie wiêto ci, aby raz ju¿ stuli³ gêbê i szed³ spaæ.
Ciep³y naród ci Polacy.
Na ogó³ jednak w kamienicy naszej nie ma pijackich wrzasków, pozdrawiamy siê wszysc
y przy spotkaniu, rz¹dzi nami pan Franciszek, który przed pierwsz¹ wojn¹ na
zywa³by siê stró¿em, przed drug¹ dozorc¹, a przed trzeci¹ nazywa siê gospodarzem.
Rz¹dy jego to jest absolutyzm o wiecony w najlepszej formie. Kiedy do windy za mn¹ pch
a siê chmara dzieciaków, pan Franciszek zjawia siê z miot³¹ i moje podania, ¿e do windy mo¿
braæ cztery osoby, a za jedn¹ osobê nale¿y uwa¿aæ troje bachorów, s¹ odrzucane w trybie dor
Dzieciaki naszej kamienicy wed³ug pana Franciszka jest tej zarazy" sto i xzterdzie ci
i jedna sztuka to jest kompania, w której przebywam co dzieñ.
Mia³em tê nieostro¿no æ, ¿e kiedy po raz pierwszy wnie li mi paczki, da³em im po parê cukie
tego czasu pad³ na mieszkanie numer 35 srogi serwitut: na pi¹te piêtro towar
zyszy mi gromada a discretion,
wszystko to wlewa siê do mieszkania, po kolei obraca siê na moim amerykañskim krêc¹cym siê
otelu, po kolei przyk³ada sztuæce do magnesowego trzymad³a w kuchni, podziwia rêkawice t
raperskie z bobra, wiruj¹c¹ lampê, karykaturê pana Wañkowica" ( chyba to je bzuch a¿ Za wi
i cego pan Wañkowic jêzyk wyci¹gn¹³?").
Jeden nieposkromieniec dojrza³ wagê na listy co to jest?
__ Waga na listy. Po³ó¿ co , to zobaczysz, ile gramów.
Eksperymentator ze wstrzymanym oddechem k³adzie na wagê ciê¿k¹ kopertê i w tej chwili, kied
waga idzie w dó³, ostro dzwoni telefon; odskoczy³ jak oparzony. Ot i uciecha dla ca³ej
kompanii.
Opatrzeni czterema landrynkami ka¿dy (wczoraj nadzieli³em dwadzie cia sze æ brudnych ³api¹t
rzy czym nic nie rozumiej¹cym dwuletnim maleñ-tasom, wtaszczonym na szóste piêtro, siost
rzyczki wyci¹gaj¹ ³apiny ¿eby by³o bez oszukañstwa) wywalaj¹ siê na lastrykowe schody i j
d³ugo s³ychaæ pod drzwiami kot³owaninê i surowe sprawdzanie: Ty ile dosta³e ?
Na wypadek, je lim siê pomyli³, dzwoni¹ i reklamuj¹, a ja ryczê straszliwym g³osem Bobym
czej mia³ dzwonki ca³y dzieñ.
Raz mi zabrak³o cukierków w kuchni na dnie wielkiego pud³a blaszanego by³o du¿o okruchów.
ypa³em w tor¹bkê.
Podzielcie siê mówiê najstarszemu.
Kiedy po chwili wychodzê na schody, widzê rz¹d z pootwieranymi buziami. Ten najstarszy
uformowa³ lejek, chodzi wzd³u¿ szeregu i ka¿demu w g¹bkê cyka. Okazuje siê nie wyliczy³,
proszku cukrowego jest tak du¿o, i kiedy za którym tam razem przechodzi szereg, patrz¹
na niego oczy trwo¿ne i rozpaczliwe ju¿ w gêbusiach nie ma miejsca, a tu jeszcze pragn
ie siê przyj¹æ nastêpn¹ dosypkê.
Raz nawali³o ich tyle, ¿e zorientowa³em siê, ¿e wiêcej jak po dwa cukierki (wprawdzie te wi
ze, nadziewane, w papierkach) nie ob-skoczy.
Wywali³o siê bractwo za drzwi, ale po chwili dzwonek. U progu zdyszana ekipa:
Prose pana, ta czarna Jad ka to mówi, ¿e ona do takiego chama, co daje dwa cukier
ki, nie bêdzie chodziæ.
Matka czarnej Jad ki jest porzucona przez mê¿a, z trojgiem drobiazgu. W ogóle po cukierk
i do mnie nie zagl¹daj¹ dzieci kamienicznej arystokracji, tylko najbardziej proletar
iackie wróble.
Czasem, kiedy jest tylko jeden przedmiot do dania, urz¹dzane s¹ jakie zawody albo po
prostu losowanie.
Mnie siê zdaje, ¿e tym razem padnie na Ry ka.
Ustawi³em w rzêdzie, poczynam liczyæ:
EntliCzek, pêtliczek, czerwony stoliczek, szklanka siê rozbi³a, starej babie nos opar
zy³a.
Ale nie dosz³o o dwa takty do Ry ka. Tedy, nie przerywaj¹c, kontynuujê:
Panie Janie Kapistranie, czemu nie grasz na organie? Gra³em, gra³em, zapomnia³em, ale
teraz przypomnia³em...
No, a tym razem przelecia³o Ry ka. Udajê, ¿e nic nie spostrzeg³em, i mruczê dalej:
Uno, duo, tres, zaj¹c, ¿aba, baba, pies!...
Jest! Akurat pies pad³ na Ry ka. Inaczej mówi³bym: Ewa, dewa, po-maguli.. " itd. do skutk
u.
Starsze ch³opaki tropnê³y siê.
Bo pan Wañkowic nakieruje zawsze na kogo chce.
W tych dzieciach jest wielkie poczucie sprawiedliwo ci (przy podziale kruszynek ni
kt nie jest skrzywdzony), ale te¿ s¹ to dzieci ulicy, dzieci pookupacyjnej Warszawy,
które maj¹ kult dla cwaniactwa. Tym razem uwielbienie dla mego cwaniactwa góruje nad
poczuciem niesprawiedliwo ci. Rysiek otrzymuje star¹ ta mê do maszyny.
Na drugi dzieñ, kiedy wracam z miasta, dopada mnie sztafeta:
O raju, ale Rysiek od mamy r¿ni¹tkê dosta³.
Okaza³o siê, ¿e pojawi³ siê rodzicielce ,,ña zebrê". Tak siê usmarowa³ ta m¹.
Rysiek! wo³am. Dosta³e r¿ni¹tkê?
No!..
Ma to znaczyæ: ,,no, naturalnie . Wszystkie r¿ni¹tki s¹ mi referowane przez delikwentów rz
eczowo, bez rozgoryczenia, tak ch³op mówi, ¿e grad wybi³ ¿yto co niezale¿nego, naturalne
wi¹zanego z istnieniem wszech wiata.
Czasem zamiast cukierków jest guma do ¿ucia, a czasem baloniki. Ale baloniki daj¹ pole
nies³ychanemu pieniactwu i kwerulanctwu. Najprzód, ¿e jak wie æ gminna niesie, wy³apuj¹ je
no tatusie dla celów u¿ytkowych. Ale s¹dzê, ¿e to plotka. Natomiast w kole obdarowanych na
stêpuj¹ srogie litygacje.
Dzwoni dzwonek. We drzwiach
petent, który przydygowa³ przez piêæ piêter trzyletniego, rozbeczanego i zasmarkanego. Jes
t to dowód rzeczowy ³¹cznie z reszt¹ balonika w ³apce __ który pêk³. Uwa¿aj¹ jak w w
a sprzêt zniszczony
w czasie dzia³añ bojowych nale¿y siê nowa sorta. Pod Piedimonte w czasie chwilowego zaci
sza kapelan wyskoczy³ ze schronu, kucn¹³, r¹bnê³o, wpad³ ze spodniami w gar ci. Podoficer m
owy wyda³ mu nowy pasek zaprotoko³owawszy: ,,w zamian za utracony przy dzia³aniach boj
owych".
A tu w³a nie by³y bynajmniej nie zmy lone dzia³ania bojowe chcieli mu odebraæ balonik.
Przychodz¹ wymieniæ balonik ¿ó³ty na czerwony, reklamuj¹, ¿e dany balonik by³ krótszy, a ¿e
ki, znawcê siê porobi³y na gatunki baloników.
No wiêc ryczê straszliwym g³osem i tylko ju¿ widzê przera¿one piêty migaj¹ce w dó³.
Zdoby³em sobie nietykalno æ mieszkania, ale biada mi, skoro siê wy³oniê.
Przed zej ciem idê do kuchni i trwo¿nie pogl¹dam w dó³. Kuchnia wychodzi na podwórko, które
ana do nocy rozpiera niesamowity wrzask.
Oceniam, ¿e sytuacja dla nie spostrze¿onego przemkniêcia siê jest taktycznie odpowiednia
. Dziewczynki bawi¹ siê w ko³o m³yñskie, ch³opaków wynios³o na przymurek. A poniewa¿ moja k
chodowa jest przy bramie, to siê przemknê. Naiwne rojenia!... Powietrze przeszywa in
diañski wrzask pierwszego, który spostrzeg³, i ju¿ mam ca³¹ bandê na karku.
Zw³aszcza mnie przyskrzybli, odk¹d naby³em samochód. Chwila siadania do samochodu i zapu
szczania motoru jest powodem tak nasilonego wrzasku, ¿e we wszystkich oknach wychy
laj¹ siê g³owy, mowy nie ma o wyje dzie incognito.
Na razie, póki wykañczano gara¿, auto sta³o na podwórku. Na wystawie w Klagenfurt kupi³em u
z¹dzenie alarmowe. Je li siê je odbezpieczy, zostawiaj¹c wóz na postoju, to przy dotkniêciu
karoserii gdziekolwiek, od kufra po maskê, zaczyna balansowaæ platynowe wahade³ko i wóz
dwadzie cia jeden razy daje sygna³. Kiedy ucichnie i nieproszony intruz zabiera siê do
niego ponownie, ca³a operacja siê powtarza.
Zaraz w pierwsz¹ noc oko³o godziny drugiej ca³a kamienica zosta³a rozbudzona przez niesa
mowite tr¹bienie. Do pana Franciszka wpad³ zalte-rowany, z lekka zawiany go æ:
Ja mu nic nie zrobi³em, dotkn¹³em byle tylko. A on...
Wróblom kamienicy spodoba³a siê mercedesowska gwiazdka nu¿e ni¹ krêciæ. Antena te¿. Na
h najmniejsze maluchy odprawia³y rozkoszne ,,buj... buj..." Kiedy rycza³em z
okna, zwisali, tak jak byli
zaczepieni, ³epetynami w dó³, spod spadaj¹cych czuprynek patrzy³y przera¿one oczy. Wygl¹dal
ak nietoperze uczepione stropów.
Tedy pan Zygmu , to znaczy inicjatywa nie tylko prywatna, ale i po. mys³owa, zainsta
lowa³ mi w³¹cznik do pr¹du elektryzuj¹cego karoseriê, Panie Zygmusiu powiadam byle ty
abów szlag nie trafi³ z samego wra¿enia. Wie pan, zwiedza³em wiêzienie w Ameryce. To jeszc
ze by³o przed wojn¹. Pokazywali mi fotel elektryczny, potem dalej poszed³em zobaczyæ cel
e mierci, w których dwu oczekiwa³o na jutrzejsz¹ egzekucjê. W za³omku korytarzyka
obaczy³em sznurek przeci¹gniêty
od ciany do ciany. ,,To jest sznurek dla zas³onki, któr¹ siê tu powiesi - obja nia³ nacze
wiêzienia ¿eby skryæ zeskwarzone cia³o pierwszego skazañca przed wzrokiem drugiego, kiedy
siê go poprowadzi z kolei na egzekucjê". Wie pan, by³em pod wra¿eniem. Wracamy przez salê
z fotelem elektrycznym, a tu, widzê, towarzysz¹cy mi urzêdnik konsulatu kaza³ s
iê usadowiæ w lotelu, podwinêli mu rêkawy i nogawki, za³o¿yli mu elektrody tylko rygi
k ruszyæ w tablicy napiêæ. Spojrza³em na tê g³upio rozradowan¹ gêbê, z³o æ mnie wziê³a, pop
by mu tam pu cili lekki pr¹dek. Ale nie zgodzi³ siê. W Konstantynopolu su³tan, u³aska
iaj¹c skazanego w ostatniej chwili, kaza³, kiedy sk³oni g³owê ña pieñku, przejechaæ
zyjê mokrym rêcznikiem. No i delikwent z wra¿enia skona³.
Panu Zygmusiowi bardzo podoba siê taki pomys³. Pan Zygmu -~ to jedna rado æ ¿ycia, beczka
ptymizmu i niefrasobliwo ci. Has³o ¿yciowe: zrobi siê". Rachunki? Fe!... ,,Do wójta nie pó
iemy!"...
Dowiedzia³ siê ode mnie, ¿e chcia³bym mieæ g³o nik Philipsa, ale, niestety, mo¿
dostaæ tylko w Katowicach Na drugi dzieñ przywióz³ g³o nik.
Tak sobie skopzy³em, ja bym dla pana do Rzymu skoczy³.
A... i³em winien?
Tylko rachunek za g³o nik. I znowu: do wójta nie pójdziemy". Co tak zaczynaj¹ siê s
k³adaæ miêdzy mn¹ i Zygmusiem jak
miêdzy jednym z bohaterów Wojny i pokoju" a jego lichaczem", który jest na zawo³anie dzie
noc, nie bierze pieniêdzy, za patron od czasu do czasu funduje mu rasowego rysaka.
Doje¿d¿am kiedy do Warszawy wozem nie przesmarowanym, w którym naje dzi³em ju¿ o tysi¹c ki
rów za du¿o. Z wyrzutami sumienia pozwalam sobie na przejechanie z Rakowieckiej na N
owy wiat. Odstawiam Zygmusiowi wóz do naprostowania zderzaka. Smarowaæ dam komu innem
u, bo u Zygmusia mog¹ natowotowaæ ,,po warszawsku", to znaczy mazn¹æ naoliwionym palcem
po czubku ka¿dej z czterdziestu dwu smarow-niczek. Nazajutrz nie ma ani wozu, ani
Zygmusia. Na trzeci dzieñ s¹.
O, i umy³ pan wóz na dodatek? Ilem winien?
__Co tam bêdziemy o grosze siê liczyæ.
Zajrza³em w licznik: osiemset kilometrów przyby³o.
__ Sk¹d to?
__ To tak musia³o siê skoczyæ.
__ Na nie przesmarowanym wozie?
Kiedy siê- oddaje wóz, trzeba wszystko zeñ usun¹æ. Ch³opaki w prywatnej inicjatywie oczyszc
go jak mrówki sam szkielet oddadz¹.
__ A gdzie¿ te oryginalne mercedesowskie lusterko?
Nie ma? To ciekawe. A by³o...
Posz³o na fundusz samopomocowy. Sam z niego korzystam. St³uk³em oryginaln¹ latarniê, ile¿
trzeba czasu czekaæ na sprowadzenie.
__ Nic siê' pan nie bój, panie Wañkowicz. Tu jedna Szwajcarka da³a swego mercedesa, to j
ej siê podmieni.
A Szwajcarce mo¿e Zygmusiowa samopomoc podmieni³a moje lusterko... No wiêc dajê wóz Zygmus
iowi bez niczego, skrzêtnie opró¿niony. Odda³em te¿ raz, znowu dla jakiej blach
rskiej poprawki, na ostatniej
oliwie.
Wróci³ wóz, zanurzam bagnet, w gardle mi zasch³o jak na tym bagnecie: ani ladu smaru. Pa
trzê na licznik kochany Zygmu beztrosko ut³uk³ na koñcz¹cej siê oliwie nowe dwie cie kil
No wiêc pan Zygmu ze smakiem za³o¿y³ mi pu³apkê na szkraby. Postawi³em wóz i patrzê z okn
ia³a pierwsza horda i odskoczy³a szybko z oznakami pop³ochu.
On kopie!... pos³ysza³em g³os pe³ny pretensji. Poszed³em do roboty, spokojny ju¿ o swoj
dkê, o swoj¹ antenê. Po pewnym czasie co mnie skusi³o wyjrzeæ na podwórko. Ujrza³em skupio
dytorium wtajemniczonych i werbowników, którzy ci¹gali frajerów z kamienicy i z ulicy. Fr
ajer dotyka³ wozu, wrzeszcza³, powiêksza³ liczbê wtajemniczonych.
Kiedy ju¿ tych zbrak³o, autochtoni naszej kamienicy zabrali siê po dawnemu
do mojej gwiazdki, do mojej anteny przez szmatkê.
Sam sobie napyta³em na g³owê utrapienia, kiedy mi przyszed³ do g³owy pomys³ przy wyje dzie
miasto zabrania pasa¿erów ile siê da, srodze wypytawszy, czy matki pozw
Je li siê stoi pod Cedetem, to jeszcze po³ biedy - m zatkn¹æ lodami. Ale trzeba przy
znaæ, ¿e i gdzie indzie,, o suchej gêbie, wyczekuj¹ cierpliwie.
Mam wóz, który budzi zainteresowanie. Moi pasa¿erowie wiêc obejmuj¹ rolê cyceronów, udziela
achowych wyja nieñ.
Panie Wañkowic, jeden pan psysed, pyta³, cyja to taksówka?
Co cie powiedzieli?
Ze nasego tatusia.
Musia³ obywatel miêæ nie lada æwieka, widz¹c sze ciu ch³opaczków w jednakowym mniej wiêcej
W je dzie jestem niemo¿liwie dopingowany:
Panie Wañkowic, czy pan Wañkowic psegoni te zielono Warsawe?
O, juz sezdziesi¹t pan Wañkowic jedzie.
Na skrzy¿owaniu Alei Jerozolimskich i Marsza³kowskiej jest zbudowana pomys³owa zariba".
Tak siê nazywa w Indiach zasadzka na tygrysy Po zaribie biega czterech my liwych ,z
pa³kami i zgaduj zgadula", czy siê uda przejechaæ. Kiedy nie uda³o siê i by³em haczony.
wróble przycich³y. Kiedy juz ruszyli my, najstarszy sformu³owa³ swoj¹ opiniê:
Taki chom¹t siê cepia³ pana Wañkowica..
By³o w tym nies³ychane poczucie wy¿szo ci pasa¿era limuzyny. Od czasu pierwszej przeja¿d¿ki
oñczy³ siê mój spokój: ,
Panie Wañkowic, niech pan nas we mie...
Nie mogê, daleko jadê.
Gdzie pan jedzie? zawodz¹ ¿ebraki.
Do Turcji.
Do Turcji pan Wañkowic jedzie informuj¹ jedni drugich. Rozumie siê, ze mamy by nie po
zwoli³y. Sprawa skoñczona.
Parê dni to skutkuje do Turcji, znaczy, braæ nie mogê. Ale pewnego dnia nie uwierzyli:
Pan Wañkowic nie jedzie do Turcji, bo jak pan Wañkowic jedzie do Turcji, to zone bi
eze.
Oczy s¹ spiczaste, wszystko zobacz¹ inny but, inne ubranie. Mam wygodê, bo przychodz¹cy
go cie s¹ informowani, czy w domu jeste my oboje, czy tylko pani Wañkowiczowa
Intryguje ich te¿, ¿e nie chodzê regularnie do pracy.
Panie Wañkowic, co pan robi?
S³onia uczê czytaæ.
Jest to przyjête z nale¿yt¹ rewerencj¹. Ale pewnego razu ,,pani" zada³a o pisarzach polski
ch i mówi³a o panu Wañkowicu". Zosta³a wiêc poinformowana, ¿e mieszkam w ich kamienicy i ¿
s³onia czytaæ.
Je¿eli pani" spotka pana, który ujrza³ w moim aucie synków-sze cio-raczków, to powezm¹ o m
ardzo kolorowe wyobra¿enie.
Tak siê zdarzy³o, ¿e ,,do Turcji" wyje¿d¿a³em w godzinie, kiedy wróble by³y przymkniête w s
wiêc podebra³em ze sob¹ tylko o mioletniego Stasia Wi niewskiego i sze cioletniego Wilczka.
Obaj w epoce, w której siê to dzieje, nale¿eli do Sztabu cis³ego.
Sztab cis³y ma turnus mniej wiêcej miesiêczny (o jego obowi¹zkach bêdzie ni¿ej) w odró¿nie
innych funkcji, które s¹ dy¿urami dziennymi, jak Regulacja Ruchu.
Reguluj¹cy ruch ma obowi¹zek zanim pan Wañkowicz wyprowadzi
wóz z gara¿u, zapu ci motor i udzieli kilku miodop³ynnych pouczeñ na temat niewieszania siê
auta itp. nad wyraz szybko porwaæ z gara¿u ekwipunek, sk³adaj¹cy siê z czapki uniformowej
pasa bia³ego z tak¹¿ pochw¹ na pistolet, pa³ki policyjnej, gwizdka, mankietów z czerwonymi
ko³ami i lizaka" (na dr¹¿ku bia³y kr¹¿ek w czerwonym otoku), ma otworzyæ bramê, zamkn¹æ ga
szaj¹cych siê, wylatywaæ przed bramê, staæ na chodniku i uprzedzaæ przechodniów.
Natomiast funkcja na d³u¿szy turnus by³a najpierw jedna: wynoszenie mieci jedyna funkcj
a nie pe³niona honorowo, lecz op³acana zawrotn¹ sum¹ dwu z³ociszów od wyniesienia. Ale ma³y
e cioletni Wilczek upar³ siê, ¿e stworzy sobie inn¹ funkcjê sta³¹.
W tym miejscu parê s³ów o Wilczku. Jest ma³y, ale duchem wielki. Ten sze cioletni maluch b
ez dwu zêbów pcha siê miêdzy dziewiêcioletnie ba! dwunastoletnie wielko ci tego wiata.
Ekipa takich wielko ci wybra³a siê z panem Wañkowiczem na Kiermasz Ksi¹¿ki pod warunkiem, ¿
iê ich odwoziæ nie bêdzie. To blisko od naszej kamienicy, wiêc sami wróc¹ na wypadek, gdyby
ugrz¹z³.
W istocie ugrz¹z³em. Ju¿ nie mówiê o samych Hubalczykach", których dwa tysi¹ce sprzeda³ w
u wydawca, wszystko co mia³. Ale autografy! Niezrozumia³a namiêtno æ rozlana po wszystkich
czê ciach globu.
Na Olimpiadzie w Londynie, przygl¹daj¹c siê kolejkom po autografy do gwiazd sportowych
, wydoby³em wieczne pióro i stan¹³em w gotowo ci. Jakich dwóch ch³opaczynów z wahaniem pod
autograf nie byli widaæ pewni, czy ten sympatyczny grubas to rekordzista w skoku o
tyczce czy w skoku wzwy¿. Ale potem ju¿ posz³o. Macha³em piórem a¿ do wyczerpania atrament
, ale na pró¿no podsuniêto mi us³u¿nie d³ugopis.
Moja ekipa szmyga³a od Belwederu po Piêkn¹ i z powrotem. Nazbierali cenników, nie cenników
, grali w loteriê ksi¹¿kow¹, pili jak¹ lemoniadê z Panawañkowiczowej kasy, latali za wozem
wym, kiedy nagle za³ama³y siê te rozkosze. Pe³ni oburzenia przywlekli do mnie ma³ego Henia
, krn¹brnie pobekuj¹cego.
Ten gnój t³umaczyli zdyszani jeden przez drugiego mówi, ¿e matka k
mu w domu byæ. I teraz musimy go odprowadzaæ. I wszystko przez tego
gnoja.
Wyrwa³em gnoja" z r¹k oprawców.
Mo¿ecie zostaæ. Sam go ju¿ odwiozê.
Panie Wañkowic, to i nas pan przewiezie.
Uspokoiwszy autografow¹ kolejkê, ¿e zaraz wracam, pêdzimy ju¿ w poprawionych humorach. Ma³y
,,gnój" co kombinuje, prosi, ¿eby zatrzymaæ auto o parê domów przed nasz¹ kamienic¹:
Powiem mamie, ¿e by³em u kolegi.
Nasza kamienica uwik³uje mnie w coraz nowe niegentlemañskie sprawy honorujê delatorstw
o, przymykam oczy na Cwaniactwo, konspi-rujê przeciw mamom. Przestêpstwo wspólnie pope³n
ione zbli¿a. Zbli¿y³o i nas z Heniem.
Poniewa¿ pomoc domowa przychodzi o dwunastej, wyjmuj¹c po drodze listy ze skrzynki,
a listy przynoszone s¹ zwykle ko³o jedenastej, Henio postanowi³ zdyskontowaæ ró¿nicê czasu
oniunktury, poniewa¿ jest to pora, kiedy starsze dzieci s¹ w szkole. I co dzieñ o jede
nastej windowa³ siê na pi¹te piêtro, dzwoni³ i prosi³ Boga, aby nie trafi³o na pana Wañkowi
który ryczy straszliwie, ¿e dzieci nie maj¹ prawa dzwoniæ.
Pani Wañkowiczowa, równie¿ sterroryzowana przez ma³¿onka, widz¹c szczerbat¹, puco³owat¹ g¹b
a³a ma³ego Henia szeregi dni z niczym. Ale ch³opak pojawia³ siê na nastêpny dzieñ o jedenas
, melduj¹c, ¿e listy ju¿ s¹ w skrzynce.
Jakie to dziecko jest wytrwa³e instancjonowa³a.
No i Henio otrzyma³ pierwsze do wiadczenie ¿yciowe: nie zra¿aæ siê trudno ciami. Zosta³ l
zem. Pobory s¹ wprawdzie nader nêdzne dwa cukierki. Ale cukierki jakie które pani Wañk
czowa gdzie kupuje bardzo ogromne. A piastowanie klucza do skrzynki to nic? To je
st solidne stanowisko, proszê pañstwa, zaraz po Regulatorze Ruchu i omal takie, jak
Wynosz¹cy mieci.
A pomy leæ jeszcze; ¿e tak niedawno Henio-dygnitarz by³ najnêdzniej-szym z delikwentów. Z³a
y przez Reguluj¹cego Ruch za czepianie siê auta, wyje¿d¿aj¹cego tylnym biegiem z gara¿u, by
leczony w kierunku Trybuna³u Panawañkowiczowego, kwicza³ jak prosiê, wydziera³ siê,
a¿
mu koszulina podjecha³a pod brodê i wieci³ brzuszkiem na ca³¹ kamienicê. \Vobec tego wielk
o strachu odroczy³em sprawê.
Kiedy powróci³em z miasta, Henio, niepomny przestêpstwa, wesolutki jak szczygie³, wlecia³
z ca³¹ wierg¹cz¹c¹ band¹ na pi¹te piêtro po cukierki. Pan Wañkowicz, w³o¿ywszy lojalnie i
kê z ³apek cztery landrynki, zamkn¹³ drzwi na schody, otworzy³ drzwi szafy na których ³¹czn
krawatami wisia³o kilka pasków i powiedzia³:
__ Teraz dobierzemy komisyjnie pasek najlepiej pasuj¹cy na r¿ni¹tkê
dla Henia za czepianie siê auta.
Malec spanikowa³ siê i trzeba go by³o i tym razem u³askawiæ
Te wszystkie jednak procedury odstrasza³y od czepiania siê wozu z ty³u, co ³atwo powiêkszy³
by ilo æ szczerbatych poza harmonogramem matki przyrody.
Tymczasem ,,do Turcji" wyje¿d¿a³em po inny harmonogram w towarzystwie Henia i Stasia,
cz³onków Sztabu cis³ego.
Harmonogram mego objazdu szykowa³o mi od dwu miesiêcy Towarzystwo Wiedzy Powszechnej
, informowany co dzieñ .przez telefon o postêpach w robocie harmonogramu, nabo¿nie prz
ygotowa³em specjaln¹ tekê na przyjêcie tego, co, wyobra¿a³em sobie, obfituje w wykresy, ane
sy, warianty, szkice perspektywiczne itp. ‾ona te¿ bardzo by³a ciekawa wiedzieæ, co to z
a harmonogram.
Zostawi³em ch³opców w aucie pod Pa³acem Kultury, którego dwunaste piêtro zawalone by³o (jak
bie wyobra¿a³em) prac¹ nad skonstruowaniem harmonogramu (spierali my siê z ¿on¹, jak to brz
ona twierdzi³a, ¿e niepotrzebnie mieszam do tego monogram, ¿e pewno to siê wymawia harm
onograf, ja nie by³em pewien, czy nie elektronogram, jako ¿e u¿ywa siê do obliczeñ maszyn
elektronicznych w ogóle byli my ciekawi, dumni z Polski i podnieceni).
Urocza pani Krysia Weseliñska, kap³anka Towarzystwa Wiedzy Powszechnej, pod której skr
zyd³ami czu³em siê jak u mamy zarówno w objazdach nad Nys¹, jak nad Bugiem, powita³a miê ra
e:
Jest ju¿ harmonogram i wrêczy³a mi karteczkê. Na karteczce by³o napisane: Lubelszcz
14 17 IX, Rzeszowszczyzna 29 IX 5X, Krakowskie 7X 15 X".
O dalszych szczegó³ach dowie siê pan w Lublinie, Rzeszowie i Krakowie.
W³o¿ywszy harmonogram w przedzia³ek portmonetki, zeszed³em na dó³. przed Pa³acem Kultury sp
rzeg³em zabeczanych Stasia i Henia z roz-burzonymi w³osami, Henia z szybko wzbieraj¹cy
m siñcem pod okiem, Stasia z rozciêt¹ warg¹.
Okaza³o siê, ¿e do samochodu podesz³o dwu wyrostków z rowerem i poczêli siêgaæ po klucz. Na
esty Stasia zapytali rzeczowo:
Chcesz dostaæ?
Nie skwapliwie powiedzia³ Sta .
Ale ma³y Wilczek wczepi³ siê w czuprynê napastnika z wiadomym rezultatem. Zara¿ony mêstwe
ta stan¹³ w luce po poleg³ym, ale starcie skoñczy³o siê jak-wy¿ej.
Wyrostek wyszarpn¹³ klucz, wskoczy³ na rower, jego towarzysz na ramê i popêdzili. Sta i He
io rycz¹c gnali za nimi, wzywaj¹c pomocy przechodniów. Szukaj wiatru w polu.
Wezwane pogotowie z warsztatu przyjecha³o nas ratowaæ. Zbeczani wrócili my do domu. Pani
Wankowiczowa promieniej¹ca otworzy³a drzwi:
Masz harmonograf? Popatrz, zestawi³am sto³y, bêdziemy go rozpatrywaæ.
Nie, elektronogramu nie ma, ale i klucza do mieszkania te¿ -skradzion
y razem z kluczem od auta. Wyje¿d¿am, luba, na turê odczytow¹, a ty czekaj wizyty z³odziei
.
Poza Sztabem cis³ym, poza Dy¿urnym Ruchu obs³uguje nas szereg sprawnie zorganizowanych
agencji.
Agencja Informacyjna dzia³a bez zarzutu:
Panie Wañkowic, dzisiaj u pani K³osikowskiej rety! jak strzelnê³o... Tu ju¿ nale¿y siê m
a nienie. Nasza kamienica jest, widaæ, czym
w rodzaju poligonu do wiadczalnego dla gazowni miejskiej. Piecyki w ³azienkach w nas
zej kamienicy maj¹ pomys³owe zap³ony z opó nionym dzia³aniem: najprzód taki piecyk nic nie
guje, a potem rozlega siê potê¿ny huk: ko³pak ca³y nad piecykiem wali w sufit ³azienki, sad
e padaj¹ jak przy wybuchu Wezuwiusza, po chwili na podwórku ukazuje siê z rozwianym w³os
em jaka kolejna pani K³osikowska, w czarnej twarzy oczy ziej¹ szaleñstwem. Wróble nie pos
iadaj¹ siê ze szczê cia i ¿yj¹ oczekiwaniem nastêpnego wybuchu.
Kiedy huk³o ,,u pana Wañkowica", sensacja by³a zwiêkszona. Ekipa ratunkowa z dwudziestu
kilku par nóg jak burza przemknê³a ko³o miot³y pana Franciszka i wwaliwszy siê do mieszkani
, ze szczer¹ satysfakcj¹ zasta³a zbola³ego, czarnego jak szatan pana Wañkowicza w objêciach
niebieskiego szlafroczka pani Wañkowiczowej.
Chwila konsternacji, po czym jaki g³os stwierdza:
To pan Wañkowic, bo ma ³yse w³osy.
Pan Wañkowicz znowu wzywa ju¿ czwartego z rzêdu gaziarza, tym razem na pewno dob
rego. Pierwszy bra³ dwadzie cia z³otych, drugi
trzeci po piêædziesi¹t, ten teraz policzy³ sto z³otych, ale to ju¿ bêdzie a amen. Tych ,,
by³o ju¿ razem cztery ca³y pêczek.
To jest dochodowy interes mieæ taki piecyk w eksploatacji pisa³em w jakim felietonie
przypominam, jak przed wojn¹ ch³op, od którego wykupiono grunt pod budowê fabryki, przys
zed³ z reklamacj¹, ¿e zapomnia³ dodaæ do rachunku wierzby. «Tako wirzbo, to je jak dobro w
o» tyle pono mia³ z wiciny corocznie, co za dobr¹ winiê. Dla moich gaziarzy taki piecyk
o jest «jak dobro wynio» czy jak krowa, któr¹ mo¿na wci¹¿ doiæ".
Napisa³em fe³ietonik, a¿ tu w kilka dni drrr... Otwieram drzwi, stoi in¿ynier ,,w imieni
u gazowni", stoi z nim monter (pewno ju¿ taki z najlepszych). Przys³ano ich, aby mis
trzowi itd.
. Ucieszy³em siê, pokaza³em rurki, kurki: wiercili, krêcili, orzekli, ¿e ter
az na amen i ¿e rachunek przy l¹.
Na drugi dzieñ wstrz¹s: z kranu jeden w¹s, z kurka w¹ska dziurka, co do p³omyka siê
tyka. Nic nie wynika.
Dzwoniê. S¹. Pukali, stukali, piec rozwalili, napaskudzili, poszeptali, zaopiniowali
:
We mie siê na warsztat i bêdzie na amen. Ptak strzelany, pytam:
A ile bêdzie kosztowa³o? Alteracja. Konsultacja:
Ko³o dwustu z³otych.
Ale to ju¿ z gwarancj¹?
Zerkn¹³ in¿ynier na montera, monter na in¿yniera. Piêknie tak, grzecznie odpowiadaj¹, ale s
ns jasny: nie ma frajerów w gazownictwie polskim.
Machn¹³em rêk¹ na piec, co gazownikom z³ote jaja nosi³. Do krewnych chodzê siê k¹paæ.
Ale kiedy instytucje publiczne nawalaj¹, nasze agendy kamieniczne siê rozrastaj¹. Ju¿ i
Agencja Detektywna siê k³uje:
To Stasiek pi³k¹ zbi³ lampkê nad gara¿em panu Wañkowiczowi. Zastanawiam siê, czy zachêca
torstwa. Bo ¿adne przestêpstwo
siê nie ukryje, wszystko jest wysypane z punktu. Kiedy wóz czasem zosta
wiam na podwórku, pytam na wariata, srogim g³osem:
Kto mi dzi w³azi³ na zderzaki?
Okazuje siê, ¿e supozycja nie by³a bezpodstawna; w mig mam listê tych, co siê czepiali, ze
stawion¹ przez tych, co siê dziwnym zbiegiem okoliczno ci nie czepiali.
Pewnego razu zawis³em w windzie jak ma³pa w klatce. Wisia³em d³ug0 Bo winda w kamienicy
warszawskiej, okazuje siê, jest jak sypialny królowej hiszpañskiej; kiedy w tej sypialn
i powsta³ po¿ar od wêgieln¹ który wypad³ z kominka, ale, na nieszczê cie, nie by³o pod rêk¹
uprawnienie wkraczania do sypialni. No i pa³ac siê spali³.
Ale zarz¹d wind jest nieugiêty. Wówczas kiedy ja ,,zasiad³em", okaza³o siê, ¿e w piwnicy pr
ali³ siê korek. Na zdrowy rozum nowy korek wkrêci dozorca i po krzyku. Ale pan Francis
zek nie ma prawa ingerencji w windziarskie sanktuarium. Podczas kiedy wisia³em, za
alarmowano zarz¹d wind. Ale tam trzeba by³o zmobilizowaæ dwóch ludzi Czemu dwóch nie wiem
ale to nie dowcip: dwóch, odpowiadam za informacjê. Dopiero wtedy tych dwóch zmieni³o k
orekt Wobec tego dojecha³em na kolacjê, na któr¹ podano przypalony obiad.
Jeden z lokatorów mi siê zwierza³, ¿e na wszelki wypadek ma zawsze przy sobie portatywny
portfelik-szachownicê: kiedy winda stanie, przerabia sobie gambity. ‾ona mu w tym p
rzeszkadza niepotrzebnymi irytacjami, wiêc ma dla niej na podorêdziu krzy¿ówki.
Ale wróæmy do Agencji Detektywnej. Na drugi dzieñ ju¿ wiedzia³em, ¿e ,,jak pan Wañkowic poj
a³ wind¹, to ten Ludwikowski z pierwszego piêtra wsun¹³ drut w dziurkê i zaraz stanê³o".
Ludwikowski, ch³opak patrz¹cy spode ³ba, zosta³ na drugi rok w tej samej klasie. Kiedy mu
to wypomnia³em, odt¹d siê boczy. Na niewidziane wiêc zadekretowa³em, aby mu dali wycisk.
Czasem sam muszê ferowaæ wyroki. Wojtek (,,Cybaty"), który mi towarzyszy³ w aucie, u³ama³ n
podwórzu kamienicy, w której byli my, ga³¹zkê bzu: ‾eby w aucie pachnia³o panu Wañkowicz
Nie chcê w wozie kradzionego bzu powiedzia³em mo¿esz sobie dymaæ do kamienicy z powro
na piechotê.
Na szczê cie kamienica by³a niedaleko. Ale ch³opak czu³ siê moralnie skrzywdzony. Czy s³usz
zrobi³em?
Zdarzy³o siê, ¿e i sam w³asnorêcznie zaszczyci³em jednego z klientów r¿ni¹tk¹.
Powsta³ kiepski zwyczaj dzwonienia do moich drzwi i wiania. Kazania wyg³aszaæ to rozbe
stwiæ. Niechby siê wyda³o, ¿e siê miotam, niechbym -pocz¹³ bezskuteczne po cigi po piêtrach
kaj¹cymi sprawcami to by wnet u wiêci³a siê swoista corrida, w której zawsze byk przegryw
a toreadorzy zbieraj¹ laury.
A tymczasem sypa³o mi siê w uszy. Ludwikowski mówi³, ¿e dzwoniæ do mnie Augustyniak, August
niak donosi³ na Sikorê, a Sikora na Ludwikowskiego. Wszystkich za trzech raporty zgod
nie wskazywa³y na Mi-siaka.
Niew¹tpliwie wszystkie doniesienia by³y s³uszne. Przez wziernik w drzwiach
uda³o mi siê kiedy w³asnoocznie dojrzeæ znikaj¹c¹ sylwetkê o mioletniego Misiaka.
Przy najbli¿szym rozdawaniu cukierków kaza³em zostaæ Misiakowi i dwum bieg³ym.
Wypi¹wszy najlepsz¹ czê æ jego cielesnej istoty wlepi³em w ni¹ serdeczn¹ r¿ni¹tkê i wypu c
w asy cie bieg³ych (obserwuj¹cych przebieg z g³êbokim zrozumieniem) dr¹cego siê
jak zarzynane prosiê.
Po chwili us³ysza³em dzwonek do drzwi. Aha!... idzie interwencja domowa. Wsun¹³em w kies
zeñ szlafroka pistolet gazowy mo¿e wreszcie bêdê mia³ go sposobno æ wypróbowaæ, je li kon
szczytu bêdzie
storpedowana.
Kiedy otworzy³em drzwi, zrozumia³em, ¿e jestem bezbronny. Sta³a przed nimi Misiakowa we
w³asnej osobie, jedyna w kamienicy pijaczka, której pijane powroty szokuj¹ kamienicê.
Od m³odo ci mi to wdro¿ono, ¿e do samic siê nie strzela, tymczasem egzemplarz by³ rozjuszon
i gro ny:
Dlaczego pan zbi³ mego syna?
Ucz¹, jakie uniki stosowaæ przy ataku rekina miêdzy innymi nale¿y uderzyæ go w nos, bo ma
bardzo czu³y; ale tu ten przepis by³ nieskuteczny. Kiedy szar¿uje nosoro¿ec, nale¿y czekaæ
pokojnie, uskakuje siê w ostatniej chwili, bo zwierz idzie rozpêdem po prostej; ale
Misiakowa wygl¹da³a zwrotniejsza. Kiedy szar¿uje byk mo¿na go skierowaæ na chustkê (capa)
o¿e by siê da³o skierowaæ Misiakowa na jak¹ fajn¹ kaszmirow¹ chustkê, ale jej nie mia³em p
Spróbowa³em wiêc wzi¹æ przeciwnika ,,na hrabiego".
Proszê sk³oni³em siê je li chce pani pomówiæ o synu wskazywa³em w
kania.
Chwyt by³ najfatalniejszy:
Ty mendo!... zareplikowa³a rozjuszona mazowiecka Niobe.
Struchla³y zatrzasn¹³em drzwi i pobieg³em po notes. Skulony za drzwiami notowa³em wi¹zanki
ojn¹ d³oni¹ rzucane na grobowce mych przodków, barwne makaroniki splataj¹ce wieñce na moj¹
oñ pospo³u z pradawnymi piastowskimi s³owami, nies³ychanie zjadliwe supozycje tycz¹ce moje
j cielesnej pow³oki, pe³ne pomys³owego ciep³a ¿yczenia tycz¹ce mych
dalszych losów.
W serwisie porannym Agencji Informacyjnej na nastêpny dzieñ otrzyma³em wiadomo æ, ¿e stary
isiak, wróciwszy wieczorem z pracy, zer¿n¹³ synowi skórê fachowo, poprawiaj¹c moj¹ partack¹
a nadto rozszerzy³ operacjê na pyskat¹ ma³¿onkê.
Minê³o parê miesiêcy. Zaczê³y siê wyjazdy na kolonie. Tadzio (pseudo Dziewka"), który wyn
ie, przyszed³ z zastêpc¹ ma³ym Mi-siakiem.
On ju¿ dosta³ od pana, to siê bêdzie dobrze sprawia³.
No potwierdzi³ zalecany kandydat.
Minê³o lato. Kiedy zacz¹³ siê rok szkolny, przyszed³ skierowany przez matkê:
Mama prosi, ¿eby pan Wañkowic po¿yczy³ na kupienie mojej tarczy szkolnej piêædziesi¹t z³
lbo lepiej sto powiedzia³.
Lepiej piêædziesi¹t powiedzia³em wrêczaj¹c pieni¹dze.
Ale skoñczmy z kompetencjami Agencji Detektywno-Obyczajowej, przejd my do
innych agend.
Agencja Pogotowia Technicznego informuje skrupulatnie, ¿e dzi nale¿y jechaæ lew¹ wind¹, bo
winda prawa nie chodzi.
Panie Wañkowic, wody dzi nie ma, dopiero jutro...
Jutro wiem, co bêdzie: pewnikiem najmniej w jednym mieszkaniu kto poszed³ do pracy, z
apomniawszy dokrêciæ rozpaczliwie krêcone krany, i woda zalewa ju¿ mieszkanie o piêtro ni¿e
.
I tu, kiedy kolej przysz³a na mieszkanie pana Wañkowicza Pogotowie Techniczne naleci
a³o z kube³kami, cierkami (jeden chwyci³ szlafrok pana Wañkowicza niech mu tam...) i osu
zy³o mieszkanie. Maleñtas, który egoistycznie chcia³ ¿erowaæ na cudzym nieszczê ciu i popêd
rêcik, aby go puszczaæ, zosta³ skarcony.
Agencja Widowiskowa jest równie bezcenna. Zawsze od niej dowiadujê siê, kiedy mówi³em w ra
dio.
W radio bowiem panuje zdrowa zasada: ,,Masz nagraæ, a reszta to niezdrowa ciekawo æ".
Niezdrowa ciekawo æ u prelegenta, niezdrowa ciekawo æ u s³uchaczy. Wystarczy, ¿e w programi
siê pisze: Reporta¿". A jaki reporta¿? O czym? A kto go wyg³asza? Przecie¿ to nie by³oby
, chcieliby wszystko wiedzieæ. ‾ryj, co ci daj¹". Spartañska zasada.
No i tu mnie ratuj¹ wróble:
A pan Wañkowic wcoraj psez radio mówi³... A pana Wañkowica wcoraj ciocia w tel
ewizji widzia³a... a dzisiaj w Kulisach" o panu Wañkowicu stoja³o...
Czasem agencja udziela nie tylko informacji, ale i wnikliwych porad:
Niech pan Wañkowic by³em informowany o Bazie ludzi umar³ych" na to kino pani Wañkow
nie bieze, bo bardzo nerwowe.
Oho! To nie s¹ wiejskie æwoki, te wróble ulicy warszawskiej wszystkowiedy. Ten sam gat
unek widzia³em l¹duj¹cy w Ameryce i po roku wodz¹cy rej miêdzy Amerykanami.
Zapomnia³em o S³u¿bie £¹czno ci: ganiaj¹ z karteluszkami do stolarza, elektryka, tapicera,
rza i spawacza, którzy w pewnym k¹tku mego pokoju maj¹ sta³e i wielce lukratywne do¿ywocie
: ju¿ pi¹ty miesi¹c pracuj¹ nad lampami jarzeniowymi, które, kiepski wariat, ¿e to tañsze w
sploatacji, mi³e dla wzroku, kaza³em sobie za³o¿yæ.
Znacie bajeczkê Chodzi³a czapla po desce"? No, to pos³uchajcie:
Stolarz za³o¿y³ lambrekiny.
Tapicer obci¹gn¹³ lambrekiny i za³o¿y³ portiery.
Elektryk za³o¿y³ jarzeniówki.
Wtedy lambrekiny, zrobione z surowego drzewa siê spaczy³y.
Wiecie, co ju¿ dalej to pos³uchajcie:
Stolarz za³o¿y³ nowe lambrekiny.
Tapicer je ponownie obci¹gn¹³.
Elektryk za³o¿y³ ponownie jarzeniówki.
W nocy wszystko runê³o, bo by³o zbyt s³abo umocowane.
Wiecie, co ju¿ by³o dalej? To pos³uchajcie: lusarz mocniej przybi³ lambrekiny. Elektryk z
a³o¿y³ jarzeniówki. Tapicer ponownie poprzeci¹ga³ sznurki.
Jarzeniówki siê nie pali³y. Wezwany elektryk stwierdzi³, ¿e tapicer pozrywa³ mu po³¹czenia.
j to ju¿ chyba nawet wy, autochtoni, nie wiecie:
Elektryk za³o¿y³ jarzeniówki.
Tapicer poprzecina³ sznury.
Jarzeniówki siê nie pali³y.
Wezwany elektryk Nr 2 orzek³, ¿e elektryk Nr 1 jest pata³ach, bo nie zeszwejsowa³ z³¹czy i
rzy poci¹ganiu sznurków z³¹cza siê luzuj¹.
Wezwany spawacz poszwejsowa³ z³¹cza, ale pozrywa³ urz¹dzenia tapi-cerskie.
Wezwany tapicer za³o¿y³ wszystko po raz czwarty, zainkasowa³ nale¿no æ po raz czwarty i dzi
ierdzi³em, ¿e jarzeniówki siê nie pal¹.
Znajomy dekorator filmowiec radzi mi elektryka Nr 3, który ma byæ lepszy. Ale przedt
em mam wezwaæ stolarza, bo w ogóle lambrekiny s¹ do niczego d³awi¹ ca³e wiat³o. Potem ju
cer w tri miga obije.
A potem ju¿ tego elektryka Numer Trzy?
Przedtem lusarza, bo tylko lusarz taki ciê¿ar pewnie umocuje.
A potem elektryka Numer Trzy?
Jeszcze przedtem spawacza, który zeszwejsuje.
A potem ju¿ elektryka Numer Trzy? mówiê rado nie I wówczas bêdzie siê pali³o?
W tym miejscu filmowiec robi malowniczy unik. To tylko Allach mo¿e wiedzieæ.
Nic z³ego nie powiedzia³em filmowcowi, bo filmowcy to s¹ z³oci ludzie: co jaki czas kupuj¹
u mnie prawo filmowania tej czy owej ksi¹¿ki, p³ac¹ solidnie za to prawo i dematerializu
j¹ siê. Jestem jak Cygan, który co dzieñ sprzedawa³ psa za dwadzie cia z³otych, pies do nie
wieczorem wraca³ i nastêpnego dnia znowu by³ sprzedawany.
W sobotê zdrzemn¹³em siê po obiedzie i zbudzi³a mnie solidna kropla, która trafi³a w sam no
Okaza³o siê, ¿e tapczan jest odciêty lekk¹ frêdzl¹ kropei. Skoczy³em na górê do mieszkania
a, pp. W³odarczyków, które jednak okaza³o siê suchutkie z wyj¹tkiem rozkosznego niemowlaka.
Przyszed³ s¹siad z lewa, p. Sajewski, s¹siad z prawa, p. Parapura, i odt¹d rozpoczê³a siê N
da Nieustaj¹ca, do której od trzech ju¿ dni zg³aszaj¹ akces coraz nowi delegaci.
Komisja Konstytucyjna do badania niezrozumia³ego zjawiska w sk³adzie: p. Wañkowicz, p.
W³odarczyk, p. Parapura dokooptowa³a gospodarza domu, p. Franciszka. Diagnoza jedna
k p. Franciszka, stosowana do wszystkich zjawisk w domu, ¿e wszystkiemu winne te za
razy", to znaczy 141 dzieciaków w kamienicy, które mu psuj¹ windê po krótkiej wymianie zd
zosta³a odrzucona.
Wobec czego komisja w sk³adzie Wañkowicz, W³odarczyk, Sajewski i Parapura dokooptowa³a t
echnika, p. Jaroszczyka, po czym uda³a siê do mieszkania p. Wañkowicza i komisyjnie wy
borowa³a mu w suficie dwie wielkie dziury, przez które mia³o szybko ciec wszystko. Ten
zabieg mistyczny nic jednak nie pomóg³, sk³oni³ natomiast p. Wañkowiczow¹ do ustawienia ost
tnich rozporz¹dzalnych garnków.
Wobec czego pp. Wañkowicz, W³odarczyk, Sajewski, p. Franciszek, Jaroszczyk i Par
apura udali siê do zamieszka³ego w tej¿e kamienicy
in¿yniera budownictwa sanitarnego, Petrykowskiego, który planowa³ urz¹dzenia wodoci¹gowe w
tej¿e kamienicy.
p. in¿ynier, z³o¿ywszy o wiadczenie wstêpne, ¿e co innego jest planowanie, a co innego wyko
anie, wniós³ od siebie do akcji baliê i brytfannê i przyst¹pi³ do badañ. Za jego wskazówkam
isja dokooptowa³a jako cz³onka anonimowego Samotnego Kawalera, który wola³ pozostaæ nie uj
awniony, wniós³ bowiem do akcji woreczek z kali hypermangani-cum.
Komisja podzieli³a siê na Podkomisjê Nadawcz¹ i Odbiorcz¹. Komisja Nadawcza
la³a kali hypeimanganicum p. W³odarczykowi do wanny, a Komisja Odbiorcza o piêtro ni¿e
j obserwowa³a, czy kapie fioletowo.
Czas urozmaicany by³ tylko wrzaskiem niemowlaka przez cianê. Tu, zdaniem oblatanych w
sprawach technicznych cz³onków podkomisji, diagnoza by³a ³atwiejsza: ceg³ê cianki dzia³ow
tawiono nie tak, a siak. Budowniczy, który projektowa³ dom, wyja ni³, ¿e co innego jest pl
anowanie, a co innego wykonanie.
Po stwierdzeniu definitywnym, ¿e nic fioletowego nie przecieka, ci¹gniêto siostrzan¹ podk
omisjê z góry, po czym odby³a siê po³¹czona sesja, która wy³oni³a hipotezê, ¿e woda cieka
. W³odarczyka, tylko... z kanalizacji. Znalaz³ siê ofiarny Mucjusz Scewola, który wzi¹³ kro
lê na jêzyk, o wiadczy³, ¿e nie wyczu³ ¿adnych domieszek ¿ywno ciowych.
Pe³na zdumienia komisja rozesz³a siê pó n¹ noc¹ i tylko p. Wañkowicz do godziny pó³ do drug
ra³ od p. in¿yniera skrócony kurs hydrauliki. Po czym, skoro kapanie nie ustawa³o, obaj
panowie pod¹¿yli w ród nocnej ciszy do p. Franciszka, który, jak tak, to tak, zamkn¹³ dop³y
y na trzy górne piêtra.
Spêdziwszy resztê nocy w pó³ nie w drugim pokoju, rano dnia nastêpnego p. Wañkowicz stwierd
interesuj¹cy sznureczek dziurek znowu sobie kapie.
W miêdzyczasie przyby³ ósmy cz³onek komisji, lokator spod p. kowicza, do którego z kolei d
osz³a woda, z rozpaczliwym: ale¿ mospanie mnie kapie po g³owie".
Ucich³ jednak, skonstatowawszy rz¹d misek i pó³misków stanowi¹cych piêkny pokaz polskiej wy
zo ci sprzêtu gospodarstwa domowego oraz dwa lochy wyborowane w suficie.
Poproszony o pomoc in¿ynier telefonowa³ do Pogotowia Wodoci¹gowego, czy jako tam, ale p
ogotowie odpowiedzia³o, ¿e mo¿e tylko przeci¹æ wodê od ulicy. By³oby to jakby spaliæ blok m
dlatego, ¿e w jednej kamienicy pluskwy siê zalêg³y. P. Wañkowicz nie chcia³ byæ Cezarem i
n¹³ siê przed tym rodkiem zaradczym. Natomiast ¿adne pogotowie nie dzia³a³o by³ piêkny d
na domiar do¿ynki.
Wobec czego przy szmerze kropel, który wp³ywa koj¹co, p. Wañkowicz z p. in¿ynierem spêdzi³
ztê dnia na pisaniu pism gro nych i rozpaczliwych wszystkim, wszystkim.
Nastêpna noc minê³a na czuwaniu, ale zaraz rano w poniedzia³ek komisja uros³a do jedenastu
osób: zjawili siê przys³ani przez w³adze pp. kierownik, technik, pomocnik technika siln
i, zwarci, gotowi i p. Wañkowicz mia³ mo¿no æ uzupe³niæ wiadomo ci teoretyczne kursem prakt
m.
Ekipa techniczna puka³a, stuka³a i spiera³a siê, czy dana rura jest rur¹ gazow¹ czy. wodoci
w¹. P. Wañkowicz naiwnie siê zdumia³, ¿e skoro s¹ z Administracji Domów, to zapewne maj¹ pl
z¹dzeñ, ale ta wysoce laicka uwaga zosta³a zbyta milczeniem, jak na to zas³ugiwa³a.
Podkomisja wiêc techniczna Wielkiej Komisji, nie ustaliwszy ostatecznie, jaka to t
e¿ rura, ruszy³a na górê do p. W³odarczyka, gdzie w b³yskawicznym tempie zapad³y wnioski wp
dzie nie rozwi¹zuj¹ce sytuacji, ale okre laj¹ce obowi¹zki p. W³odarczyka: ma wannê rozwaliæ
sny koszt, albowiem zatkn¹³ przewód. Wprawdzie p. Wañkowicz piersi¹ w³asn¹ zas³ania³ s¹siad
zysiêga³, ¿e w obecno ci in¿yniera wyci¹gniêto z rury k³ak paku³, co'znamionuje, ¿e pu ci³o
e; wprawdzie zaklina³, aby zbadano pp. W³odarczyków, którzy paku³ami nie porastaj¹, ale to
iotanie siê w obronie bli niego zosta³o przyjête sceptycznie.
Po trzech godzinach komisja wzros³a do osób trzynastu, zjawili siê bowiem monter i pom
ocnik.
Monter i pomocnik ochoczo rozwalili glazurê w wannie p. W³odarczyka i opu cili kamieni
cê, robi¹c passy uspokajaj¹ce.
W trzy godziny po nich woda poczê³a kapaæ. Przyby³ czternasty cz³onek komisji w osobie kon
sultowanego telefonicznie przedstawiciela Administracji Domów. Passy uspokajaj¹ce, ¿e
jutro w trzecim dniu potopu do³¹cz¹ nowi cz³onkowie komisji, doda³y nieco otuchy.
Kiedy jednak rozleg³ siê dzwonek z redakcji w jakiej tam sprawie, p Wañkowicz gêsto siê t³
czy³, ze jest za³amany na duchu, wykonywaæ nic terminowo nie mo¿e. Wobec czego redaktor
dzia³u miejskiego chêtnie doskoczy³ na czternastego cz³onka komisji, prosz¹c o dokooptowan
ie piêtnastego fotoreportera.
Jutro trzeci dzieñ sesji. Wysuniêto wniosek, ¿eby, o ile sk³ad komisji bêdzie siê powiêksza
otychczasowym tempie, znale æ jej odpowiedni lokal, podzieliæ siê na podkomisje, zebrani
a za plenarne wyznaczyæ raz na tydzieñ przez ca³y czas kapania. Niektórzy cz³onkowie zastr
egaj¹ jednak dwumiesiêczne ferie wakacyjne.
S³oñce ju¿ zachodzi³o, kiedy u drzwi rozleg³ siê nie mia³y dzwonek. W progu sta³y te¿ same
ieny, które ju¿ raz zamierza³y ¿erowaæ na katastrofie gazowej, z ma³ym okrêcikiem s³yszel
ana Wañkowicza mo¿na puszczaæ okrêty.
Miski jednak s¹ wynoszone i maleñtasy spotka³ zawód. Obejrzawszy
krople, zadecydowa³y:
Dom p³acze. Istotnie.
Czasem wróblêta dyguj¹ wizytuj¹cych okazyjnych. Pewnego razu dzwoni¹, anonsuj¹c go cia z du
Pewnie panu Wañkowicowi ciocia przysy³a kie³basy informuje który , którego dom widoc
obdarzy³a ciocia kie³bas¹.
Ale to nie by³y kie³basy. To by³y rêkopisy do oceny. Bo okaza³o siê, ¿e po redakcjach sie
ki, ja za jestem uwa¿any za Samsona, który przyby³, by je o l¹ szczêk¹ poraziæ.
Innym razem pod drzwi przywiedli pani¹. Taka sobie pani, tylko przy kapeluszu wisi
a³ jej jaki fiko³ek z ciuchów, który absorbowa³ ca³¹ moj¹
uwagê.
Pani, okaza³o siê, jest z Garwolina i przyby³a z³o¿yæ mistrzowi ho³d".
Posadzi³em j¹ na kanapce i zaproponowa³em, by przyst¹pi³a do sk³adania.
Ho³d zacz¹³ siê od relacji, jak ucieka³a we wrze niu i jakie wówczas
opinie wyra¿a³ szwagier.
Fiko³ek tañcz¹cy na g³owie usypia³ mnie. Kiedy ockn¹³em siê, wizyta ju¿ trwa³a pó³ godziny,
o w szóstym dniu wojny i szwagier przypuszcza³...
W tym miejscu pomy la³em, ¿e do gad¿etów (wynalazków) przywiezionych z Ameryki nale¿y dodaæ
cze dzwonek na podwórko, który by na wypadek zatwardzia³ych go ci dawa³ znaæ wróblom, ¿e ma
aæ z wie ci¹:
Panie Wañkowic, ca³ka kamienica siê pali!...
Ostatecznie s¹ ju¿ do tego nieco teoretycznie przygotowani, odk¹d przyjecha³ wóz radiowy,
który przeci¹gn¹³ na moje pi¹te piêtro kabel dla nagrania wywiadu.
Pods³ucha³em wówczas takie uwagi:
Mojej babci ciocia to ona spali³a na Pelcowi nie, bo na schodach by³ ogieñ.
Tatu mówi³, ¿e mog³aby dymaæ przez okno, jakby sznur by³.
To pewno pan Wañkowic takie uz¹dzenie robi...
Id ¿e ty, jakby siê zerwa³, toby stra¿aków pozabija³.
Mo¿e tylko pani¹ Wañkowico-w¹ spu ci usi³uje znale æ wyj cie jedna z dzie
Dziewczynki s¹ nieco popychane i krzywdzone w tym towarzystwie, ale maj¹ swoje pomy lu
nki.
Zaczê³o siê tak, ¿e po nie mia³ym dzwonku ujrza³em dwa warkoczyki solo i piêkny dyg. Oznacz
ro bê: ¿eby pan Wañkowic wpisa³ siê do albumiku.
By³y tam ju¿ wszystkie kole¿anki wpisane, wszystkie przysiêgi o tym, ¿e tysi¹c lat przemin
a nasza przyja ñ nigdy nie zaginie", wszystkie wschodz¹ce s³oñca nagryzmolone. Wpisa³em wi
i ja ochoczo co o piramidach i o tygrysie, i o naszej przyja ni. Bardzo by³o piêknie, n
o i strzês³a siê na mnie lawina albumików.
Kiedy wykry³em, ¿e jeden albumik podsunê³a jak kuku³cze jajo w³asna pani" ze szko³y, zrefl
a³em siê, ¿e nie mam licencji hurtowej, i znów, bijê siê w piersi, pocz¹³em srodze ryczeæ n
ki u drzwi.
Wiêc i to siê uciê³o, a¿ pewnego razu...
A¿ pewnego razu us³ysza³em ciche szkrabanie do drzwi na wysoko ci plus minus psiego nosa
.
Ale to nie by³ psi nos, tylko kokarda. Olbrzymia kokarda naczepiona na g³owinê chyba z
e trzyletniego maleñtasa. Maleñtas trzyma³ w wyci¹gniêtej ³apinie albumik. I strasznie si
Nie wy³uszczywszy, co i jak, kiedym otworzy³ drzwi pierzchnê³a, ale siê zapl¹ta³a na pier
h schodkach. Z³apana, wyda³a czatuj¹c¹ o kondygnacjê wy¿ej o mioletni¹
siostrê, Halinkê Pó³torak. Wpisa³em siê wiêc: Halince Pó³torak, nachodzony nieborak".
Wówczas, po fali reklamacji o dary, po fali albumików, zarysowa³o siê nowe niebezpieczeñst
wo:
Pewnego razu kilkunastoletnia panienka przysz³a prosiæ o pomoc w wypracowaniu Zemsta
za mur graniczny".
Przyj¹³em propozycjê z trem¹. Mam siostrzenicê, która z wypracowania w³asnego otrzyma³a cel
Po czym, przeczytawszy moj¹ ksi¹¿kê, postanowi³a zab³ysn¹æ, na laduj¹c mnie, i otrzyma³a ni
y.
Co gorzej nie bardzo pamiêtam, co ten cholerny Papkin robi³ z kro-kodylkiem. By³a pó na p
ra i znajomi nêkani o to przez telefon odpowiadali równie nieuprzejmym g³osem, jak s¹sie
dzi Minkiewicza z ulicy Cecylii niegockiej, do których drzwi o drugiej w nocy kolej
no dzwoni³ z pytaniem kto by³a Cecylia Sniegocka?
Jako tam posz³o i w parê dni potem mia³em zapotrzebowanie na Orzeszkow¹. S¹dzê, ¿e do wi
kujê wszystkich pozytywistów.
Pan Franciszek radzi³by raczej u¿yæ na te wróble ludzkie jakiej trutki na szczury. Trutki
nie trutki, ale powzi¹³em piekieln¹ my l.
Dzwoni³ do mnie Stanis³aw Mackiewicz, z³o¿ony na ³o¿u bole ci, ¿e nie ma cytryny.
Mia³em cytrynê z plastyku, w której znajdowa³ siê diabelski ekstrakt z trzydziestu cytryn.
Za poci niêciem cytryna tryska³a skondensowanym kwasem.
Wychodz¹c z bramy, obskoczony przez wróble, zaproponowa³em, by pootwierali gêby:
Cyk...
Pierwszy ch³opak ³ykn¹³ po bohatersku, zakry³ twarz d³oni¹ jak pora¿ony Rzymianin tog¹ i da
nastêpnemu.
Cyk!... nastêpny by³ równie mê¿ny.
I mnie, panie Wañkowic, i mnie...
Przypomnia³em, jak na wystawie w Pary¿u stan¹³em w kolejce przed Puits de la Verit studn
m¹dro ci. By³a to rura stercz¹ca w ziemi rodzaj peryskopu. Wrzuci³em monetê, ods³oni³ siê
, roz wietli³ siê napis: ,,Pozwól i innym byæ g³upim".
Naturalnie pozwoli³em. Obserwowa³em jaki czas z uciech¹ frajerów. Ale frajerzy te¿ chcie
mieæ uciechê i ¿aden nie zdradzi³ tak jak i ci moi ch³opcy.
Mackiewiczowi przynios³em zaledwie pó³ zawarto ci rozczêstowanej cytryny.
Jest cicho, kiedy to piszê. B³¹kaj¹ce siê po podwórzu ma³e dzieci z ciê¿ki
zami od pustych mieszkañ, uwieszonymi na wst¹¿eczkach u szyi, maj¹ ju¿ mamy wyrobnice na k
rótk¹ noc. Wróble kamienicy ju¿ pi¹.
Jutro znowu pojadê ,,do Turcji". Mo¿e gdzie dalej... Ale wiem -_ na wieczór znajdê siê w P
olsce. I znpw, z rozterki dnia, zanurzê siê w g³êbokim nie naszej kamienicy.
Czasem na lastrykowych schodach napotykam i innych lokatorów tych z przydzia³u kwate
runku, tych z klepk¹ bukow¹.
Dzieñ dobry koledze!
Ale¿ tak, poznajê, kolega Sto³¹giewicz.
Zajd cie pogadaæ!
Owszem zaszed³by, ale chwilowo nie mo¿e, musi skoczyæ przedtem do Indonezji co tam budu
je.
Przez schody mieszka in¿ynier Suchowiak, przed wojn¹ spotyka³em go u Cegielskiego. Kor
ek siê przepali³, któ¿ poratuje?
In¿ynier Suchowiak jest specjalist¹ od maszyn, wiêc do tej wysoce odpowiedzialnej oper
acji deleguje syna, in¿yniera elektryka.
Po pewnym czasie znowu wyskakuje korek. Ale tym razem nie uda³o siê: m³ody in¿ynier wyje
cha³ na dwa lata na praktykê do Europy, a tata mign¹³ na Bliski Wschód. (
‾ona, zasapana, przynosi wystawn¹ ¿ywno æ w ogromnistej torbie:
Wiesz, pozna³am bardzo mi³¹ babuniê (¿ona to stanowisko spo³eczne uwa¿a za najbardziej z
ytne, jako ¿e sama nale¿y do zwi¹zku zawodowego babuñ). Ta babunia mówi³a mi o
k³opotach mieszkaniowych. Teraz jest jej nieco l¿ej, bo ziêæ frun¹³ na pó³ roku do Persji
Stypny kraj ta Polska widziana z tej naszej kamienicy: tak biedna i taka prê¿na.
Nasza kamienica za nami. Zielony Nieborów. ‾ona kwitnie na tym swoim Mazowszu. Na cm
entarzu w Kurzencinie k³adê p³ytê na grobie brata, którego zastrzelili tu Niemcy 13 wrze ni
1944 roku, w czterdzie ci trzy dni po mierci jego syna, poleg³ego w pierwszym dniu p
owstania, i na dziewiêtna cie dni przed mierci¹ córki, poleg³ej w ostatnim dniu.
Wczesne lato z zieleni przechodzi w z³oto, wype³niaj¹ siê ku jesieni rogi obfito ci. Czy t
u naprawdê dzia³y siê te straszne zdarzenia?
W hallu pa³acu w Nieborowie stoi popiersie Niobe. O czym¿e tu masz wiadczyæ na tej ziem
i, ¿ono Amfiona, matko wybitych, przez dziewiêæ dni nie grzebanych dzieci?
W muzeum pobliskiego £owicza wisz¹ czerwone plakaty z czasów okupacji, obwieszczaj¹ce mie
ræ. Jeszcze nazwiska i jeszcze, i jeszcze.
Pomiêdzy nimi fotografie z tamtych lat, dzia³alno æ Czerwonego Krzy¿a. W¹t³e krzy¿yki z brz
nacz¹ce groby, miejsca rozstrzelan. To nie tylko Czerwony Krzy¿ to tysi¹ce troskliwych
r¹k.
Czerwone p³achty wisz¹ martwo. Te bia³e patyki brzozowe wygl¹daj¹, jakby mia³y pu ciæ listk
S¹ listki. Ale¿ ta ziemia bucha!...
Przyjecha³em z wypadu odczytowego, siedzimy w parku w Nieborowie, opowiadam ¿onie, j
ak mnie przyjêto w szkole podstawowej.
Jakie¿ to wyprasowane, wypucowane, co za pliseczki na sukienkach, jakie kanty na c
h³opcowych spodniach! Kiedy na mnie sypa³ siê piase-rzek gdzie w irackiej pustyni, a tu
taj czerwienia³y te plakaty i nie ustê-pliwi³y te ga³¹zki brzozowe na miejscach rozstrzela
n ich jeszcze nie' by³o na wiecie.
Ale¿ te oczy dziecinne oczy, które ujrza³y wiat po wojnie: czyste, przejrzyste, nic w n
ich nie ma, wszystko byæ mo¿e, na razie odbijaj¹ siê w nich ob³oki.
Stare nauczycielki uwijaj¹ siê ko³o nich jak troskliwe kokoszê. Stare nauczycielki s¹ siwe
, przezroczyste jak papier. Stare nauczycielki, kiedy za ruska jeszcze, ros³y w nai
wnej popowstañczej m³odo ci w sferze bohaterskich legend, które zblak³y jak sztych Poniato
wskiego skacz¹cego do Elstery. W³a ciwie te dzieci wieku atomowego, które im siê dosta³y, t
raczej kaczêta, tylko patrz¹, jak pluchn¹æ w nurt.
Stare nauczycielki robi¹, co mog¹. Czujê siê jak biskup na obje dzie parafii, czujê siê jak
m wyp³owia³y ksi¹¿ê Józef, który wylaz³ z ramek i od którego siwe nauczycielki ¿¹daj¹, aby
ze Polaków. Ju¿ pierwszy ch³opaczek w granatowym ubranku chrz¹kn¹³, wszystko stê¿a³o, nieco
d³u¿a k³opotliwa cisza, bo ch³opczyk ma w rêku ci¹gaczkê. I zaraz miê infu³a przestaje u
staj¹ uwieraæ ima-ginacyjne baczki ksiêcia Pepi, które czujê na twarzy ci¹gaczka przyp³y
ka przymierza miêdzy dawnymi i nowymi laty. Z zerkniêcia wychodzi: ,,Drogi Dostojny
Go ciu"...
Ale ju¿ nic to nie szkodzi, ci¹gaczka przemog³a wszystko, dostojny go æ poczu³ siê w swo
sie, gotów siê bawiæ w berka.
Ch³opczyk skoñczy³ swoje kilka zdañ, sztafetê przejê³a plisowana spódniczka:
Wiemy, ¿e w tak s³awnej ksi¹¿ce Monte Cassino" (potem i tu skonfiskowa³em
aczkê, chocia¿ dziewczynka, wiadomo, ¿e dziewczynki s¹ kujony, nie zerknê³a w ni¹
i razu. W ci¹gaczce, dla wszelkiej pewno ci, pani nauczycielka napisa³a ,,M¹te Kasino")..
.
£epetyna jak strzecha przechwytuje dziewczynkê:
...Jak bêdziemy starsi, przyrzekamy, ¿e przeczytamy tê piêkn¹ ksi¹¿kê, cho
tn¹, bo pan pisa³ j¹ z my l¹ o tych po nas...
OlabogaL. To¿ nie po was, g³¹by kochane, tylko po nas, starych dziadach, którzy figurowa
li na plakatach czerwonych i le¿¹ pod oæm¹ ga³¹zek brzozowych, na których miejscu teraz rad
minne w utrapieniu d wigaj¹ szpetne cementowe monumenta.
My chcemy byæ tymi godnymi nastêpcami po tamtych naszych bohaterach za
pewnia czwarta z rzêdu puco³owata gêbusia.
A to mnie uraczyli... Pi¹te mówi:
A mo¿e i co mi³ego siê panu przytrafi³o, to radzi bêdziemy pos³uchaæ...
Siwow³osa autorka tego wszystkiego spogl¹da z niepokojem na mnie: mo¿e wieszcz narodow
y uzna za obrazê przypuszczenie, ¿e mu siê mog³o co mi³ego przytrafiæ w martyrologicznym ³
jego wznios³ych czynów?
Teraz na mnie kolej i naprawdê poczynamy siê bawiæ w berka pod czujnym okiem najpoczci
wszych, najkochañszych narodowych kap³anek.
Wiêc, oto tak:
Bia³y Orze³, rozumie siê myk oczkiem na siwow³os¹ kohortê i zwierzenie, jakem siê objad³
ozim serem. Walka o wolno æ naturalnie i zaraz dla ch³opców jak siê strzela³o z mo dzierz
rdzo szczegó³owo), dla dziewczynek jak kwit³y maki, piewa³y s³owiki i jak marmurowe anio
ruga³y na ¿o³nierzy przez zwalone ciany ko cio³ów.
Idziemy do pa³acu na obiad. Katarzyna II ze wstêg¹ b³êkitn¹ wiêtego Andrzeja przez obfite
trzy dumnie na dwu dygnitarzy, którzy zjechali z Warszawy.
A ta tu co robi? gorszy siê jeden.
No, zawsze z dobrego domu odpowiada drugi ale co my tu robimy?
Ale¿ kalejdoskop!
Kiedy wychodzimy po obiedzie, widzê, ¿e od frontu le! Wycieczka szkolna. Autografy...
Czmychamy na drug¹ stronê i tu nas dopada eguo admisso (na zdyszanym koniu), jak mówi³ n
asz ³acinnik, dwunastoletni ch³opaczek:
__ Pan Wañkowic!...
Ba, pewno, ¿e pan Wañkowic... A ty sk¹d, bo poznajê wróbla z naszej kamienicy.
__ Bo tu ca³ka nasza szko³a z Narbutta na wycieczce.
Ju¿ zwala siê i reszta z indiañskimi okrzykami. Istotnie kilkoro z naszej kamienicy. Z
dyszana pani" zbiera nogi za nimi, nie bardzo jeszcze wiedz¹c, co siê sta³o.
Ci z naszej kamienicy promieniej¹. S¹ bohaterami dnia. Karmimy ich kolegów autografami
, licho chcia³o, ¿e podpisa³em siê piecz¹tk¹ z przeno nej niklowanej puszki z tuszem. Trzeb
y³o wszystkim napieczêto-waæ adresy. Brr... straszna przysz³o æ rozwiera siê przede mn¹,
iebie z wizyt¹ u ministra Wieczorka z pro b¹ o wymianê mieszkania.
Co tam nowego w naszej kamienicy...
Oho!... Same nowe. Mamy dru¿ynê pi³ki no¿nej.
Dru¿ynê pi³ki no¿nej?
No!...
A kto j¹ wam zorganizowa³?
Pan Gorzkowski.
In¿ynier Gorzkowski?
No!...
Owszem, zna³em in¿yniera Gorzkowskiego. Ten mia³ klepkê dêbow¹. M³ody in¿ynier.
I koszulki ju¿ mamy...
Kto wam kupi³?
My sami. Pan Gorzkowski kaza³ nam zbieraæ w kamienicy butelki i stare gazety.
Czemu cie siê do mnie nie zwrócili?
Przecie my i tak panu Wañkowicowi miecie wynosim.
Racja i to. No, a jak ze spodenkami?
Teraz na spodenki zbieramy.
Przyjazd z Nieborowa odby³ siê z wielkim jublem. Samochód wjecha³ w bramê ugarnirowany na
zderzakach, przed nim w ekstatycznych tanach Pod¹¿ali wierni, maluchy pyrga³y
pod ko³a, mamy wydawa³y pawie
okrzyki z okien, klucz do gara¿u porwa³o sze ciu zawodników i zakot³owa³o siê we wzajemnym
ywaniu. Przez czas niebytno ci wyroi³y siê nowe dzieciaki, które dot¹d raczkowa³y po domu.
ez koñca tego!...
Rozgrabiono kilkana cie walizek, worków, pledów, toreb, krzes³o ruchome, kapelusze, laskê,
lornetê, dwa aparaty fotograficzne, radio przeno ne, p³aszcze.
Pan Franciszek, jak Archanio³ u wrót raju, sta³ ju¿ z miot³¹ przy windzie, wiêc wszystko po
wa³o schodami na pi¹te piêtro. Maleñtas jeden, któremu uda³o siê z za¿artego boju wyrwaæ mo
bra³ siê w ni¹, ale kurta by³a d³uga za piêty, apelowa³ rozpaczliwie do mnie, dosta³ jako r
ensatê pusty kanister, który powinien zostaæ w gara¿u, ale nie mia³em ju¿ co daæ; zreszt¹ z
e go z powrotem z równ¹ frajd¹.
Ludwikowski od czasu zmajdrowania windy, w której zawis³em, unika mnie. I teraz stoi
z daleka w wej ciu do jednej z klatek schodowych, obserwuje ruch, s¹dzi, ¿e go nie wi
dzê.
Obchodzê z walizk¹ ko³o ³ukiem, zaszed³em go niespodziewanie.
We to mówiê krótko, podaj¹c mu walizê.
Na górze okaza³o siê, ¿e w przywiezionym pude³ku czekoladek znalaz³o siê jeszcze czterna ci
uk. Trudno, czekoladki otrzymaj¹ tylko ci, co nie li ciê¿kie rzeczy. Nie potrzebujê tego k
ontrolowaæ, podajê kolejno otwarte pud³o. £apina, która ju¿ zawis³a nad przepyszn¹ czekolad
ierem, w z³otym papierku, cofa siê:
Ja tylko nios³em chusteczkê pani Wañkowicowej. Ludwikowski stan¹³ na wysoko ci zadania:
awi³ po cukierki rzêdem,
najmniejszych na przedzie, tak jak tego wymagam; ka¿demu nastawia³ dwie r¹czki w misec
zkê, bo inaczej cukierki padaj¹ na pod³ogê; nastêpnie kierowa³ obdzielonych ku wyj ciu.
Zbli¿y³em siê do niego z pude³kiem czekoladek. Spojrza³ na mnie niepewnie, wzi¹³ najmniejsz
ojrza³ na mnie tak jako po mêsku i powiedzia³:
Przepraszam.
By³o to w trzy miesi¹ce po tym wypadku, kiedy mnie zawiesi³ w windzie.
A tu jeszcze doci¹gaj¹ z do³u maluchy, pozbawione ³upu. Pe³zn¹c w drugim rzucie, wyzbiera³y
schodach powylatywane z kieszeni monety, wieczne pióro, cudny scyzoryk. I wszystk
o odnosz¹ wiernie i z celebruj¹cymi minami.
W nagrodê nastêpuje wielka uroczysto æ ka¿dy dostaje po cegie³ce bubble gum gumy do ¿uc
tórej wydymaj¹ baloniki. To jest marzenie marzeñ rzadko osi¹galne, odk¹d pan celnik za fun
t gumy r¹bn¹³ piêæset z³otych c³a prohibicyjnego. To znaczy, nak³adanego na produkty z
Piêknie zbêdne! To jest produkt naj... naj... najpierwszej
potrzeby.
Uffl-" Wynie li siê. Ju¿ siê roztasowa³em, ju¿ wchodzê w pracê.
Dzwonek Mówi mi serce, ¿e to jacy reklamanci. Lecê do drzwi jak chmura gradowa.
Ale tym razem to nie maleñtasy, przychodz¹cy wymieniæ cukierek czerwony na zielony. Je
den z tych moich" ch³opaków przyprowadza jakiego mo¿e piêtnastolatka z tych, co s¹ zbyt
i, ¿eby ganiaæ za panem Wañkowicem". Ten ,,mój" spiczastym oczkiem zauwa¿y³ przy wnoszeniu
ga¿y, jak z przedzia³u na mapy w wozie wyj¹³em pistolet. A ten piêtnastolatek powiedzia³:
y, g³upi, to na wodê" Wiêc ten mój siê od¹³ w mojej obronie: Ty sam g³upi, pan Wañkowic ni
d¹ strzela³". Wiê'c przyszli sprawdziæ.
No, jak¿e nie przyj¹æ obroñcy mojej czci? Demonstrujê im Waltera", który przeby³ ze mn¹ wo
en czerwony punkcik ostrzega, gdy pistolet jest nie zabezpieczony. Je li siê nosi ku
lê w lufie ot tak to siê rozporz¹dza o miu strza³ami. Z biodra strzelaæ? Jak cowboye?
ak nie umiem. Ale patrzcie ten rêkaw przestrzelony: to u³atwia³em sobie strzelanie w N
ieborowie do celu, opieraj¹c pistolet na lewej rêce. Tak siê zreszt¹ nie strzela, to nie
po sportowemu. No i rêkaw uszkodzi³em, i pani Wañkowiczowa jest z³a, bo tego siê nie za³at
.
Od dzi kamienica wie na fest i na amen, ¿e pan Wañkowic ma prawdziwe kulki". Chodzê jak
paw.
Zapraszam in¿yniera Gorzkowskiego. Jak to siê poczê³o? Zobaczy³, ¿e kopi¹" na podwórku,
wa³, ¿e im pomo¿e. No i jest dru¿yna z szesnastu, licz¹ca od lat o miu do dwunastu; wyran¿e
an¹ pi³kê otrzymali w Legii; otrzymali te¿ k¹t na boisku. Ch³opcy s¹ chêtni i karni. Jeden,
kopn¹³ kolegê w grze i zosta³ zgromiony, obrazi³ siê, porzuci³ boisko. Dru¿yna pozwoli³a mu
warunkiem, ¿e przeprosi dru¿ynê i in¿yniera Gorzkowskiego. O innym donie li, ¿e pali papie
osy; musia³ wybieraæ miêdzy paleniem a nale¿eniem do dru¿yny. Ach, kiedy¿ jeszcze sprawi¹ s
e spodenki!... Bêd¹ wówczas grali z jak¹ inn¹ dru¿yn¹.
Hm... kiedy bêd¹ mieli spodenki... In¿ynier podchwytuje:
Dobrze, przyjdziemy do pana, ale niech to nie idzie im zbyt ³atwo; jak co zbior¹, to
mo¿e pan dope³niæ. Ja zawiadomiê.
Powoli uczê siê tych dzieci. Mylnie s¹dzi³em, ¿e cukierki s¹ wielk¹ atrakcj¹. U nas na wsi
innego. Ze stacji kolejowej jecha³o siê czterdzie ci kilometrów, przeje¿d¿aj¹c siedem wsi.
ie mia³y u wylotów z obu stron wrotnie zamykane na noc. Ale my jechali my w dzieñ. Otó¿ ca³
zieciarnia, zoczywszy nadje¿d¿aj¹c¹ bryczkê, bieg³a w dyrdy wrota zamykaæ, a potem otwieraæ
dla tych cukierków. By³o we zwyczaju podje¿d¿aæ stêpa, aby ostatni szkrab ¿ rozdêtym brzus
i na pa³¹kowatych nó¿kach, nierzadko z jaglic¹, móg³ siê na czas docz³apaæ. Tak, dla tych
kierek by³ objawieniem.
Ale moje warszawskie wróble chodz¹ odête cukierkami. Nieraz widzê, ¿e taki ma ca³¹ torebkê
rków, które wyjada. Wiêc po có¿ pêdz¹ po schodach na pi¹te piêtro? Aby dostaæ g³upie rytual
andrynki? Doszed³em do przekonania, ¿e to sport.
Wobec czego poczu³em siê wyzyskiwaczem i nieopatrznie za ka¿dym razem co w zamian za te
n rajd demonstrowa³em. A to krzy¿ z od³amków pocisku, który mia³ zabiæ pana Wañkowica, na d
ego wisi na cianie pergamin iluminowanym pismem podpisany przez dowódcê korpusu; a to
pistolet gazowy strzelisz, strzelony przewróci siê, a po dwu godzinach odzyskuje pr
zytomno æ i maszeruje zdrowiutki do domu; a to radio mieszcz¹ce siê na d³oni; a to maszynê
lektryczn¹ do masa¿u stóp (có¿ za wrzask, co za uciecha...); a to deseczkê z nazwami produk
i ko³kami kolorowymi, zatykanymi w dziurki przy nazwach dla pamiêci; a lodówkê!... A pi
ecyk elektryczny, w którym siê krêci ro¿en. A szczotkê do czyszczenia ubrania, która równoc
e wsysa kurz. A sco³ch tape...
Kiedy jednak ju¿ i odkurzacz przepraktykowali my, i froterkê, i kiedy ju¿ z lornetki siê n
apatrzyli na dalekie ¿agle na Wi le, i naogl¹dali my siê w³asnych paznokci przez powiêkszaj
zk³o ( panie Wañkowic, jeszcze ja nie widzia³em...") zaczê³a mi wysychaæ inwencja. Wówcza
m rzecz straszliw¹: pokaza³em im obrazki w Monte Cassino".
Ma³y Józio ma takiego wujka, który tam wszêdzie by³, strzela³ ze wszystkich najstraszliwszy
h rodzajów broni, Józio wiêc jest raczej ekspertem przy tych opowiadaniach, co mnie zn
akomicie odci¹¿a.
Taka armata to mo¿e str¿eln¹æ dooko³a ziemi.
Czy tak, panie Wañkowic? zwracaj¹ siê wszystkie oczy na mnie.
No, nie ca³kiem nie chcê podrywaæ autorytetu Józiowego wujka. S³uchaj¹ nabo¿nie, grzec
ie pchaj¹ siê, nie ma¿¹ ksi¹¿ki paluchami-
Czasem tylko wyrwie siê zdumione: O, cholender! ale zaraz mu inni zwracaj¹ uwagê: Jak
siê wyra¿asz?
Dawkujê skromnie parê kartek na raz. Kiedy zamykam ksi¹¿kê, wstaj¹ bez sprzeciwu, nie nap
aj¹ siê, grzecznie mówi¹ do widzenia i wychodz¹. Ale i tak wkrótce trzeba bêdzie ratowaæ si
", a potem Sztafet¹".
Nie mogê sobie darowaæ gruboskórno ci:
Pewnego razu pos³ysza³em dzwonek. Przez wziernik widzê nasi ch³opcy. Z punktu mnie krew
zala³a. Przeprowadzam ¿elazne prawo: ze nie mo¿na do mnie dzwoniæ, ¿e kto zadzwoni, ten z
góry jest przegrany.
Otworzy³em z impetem: za progiem sta³ team sze ciu najstarszych ch³opców. Wyprostowali siê
wyskandowali, widaæ przeæwiczone przedtem, wezwanie:
__ Prosimy pana Wañkowica, ¿eby nam pokazywa³ na ksi¹¿kach.
Burkn¹³em, ¿e nie mam czasu, i zatrzasn¹³em drzwi.
Wróciwszy do biurka zorientowa³em siê, ¿e pada deszcz. Mieszkania przepe³nione, matki wyga
niaj¹ tu siê chronili...
Przeszed³em do kuchni, wyjrza³em na podwórko. Puste, zmywa je deszcz. Na schodach wrza
ski niesamowite jest to jedyne miejsce, gdzie te dzieci mog¹ siê chroniæ poza szko³¹.
Dyskretnie patrzê we wziernik. Stoj¹ na platformie, rozdzielaj¹ role w jakiej zabawie.
Tu¿ pod wziernikiem jaki taki maleñtas, ¿e nie widzê nawet czubka g³owy, szlocha: Ja nie
byæ wiewióreczk¹". Pewno ka¿dy chcia³by byæ lwem, ale to dla starszych.
Poza boiskiem, uzyskiwanym z rzadka dziêki in¿ynierowi Gorzkow-skiemu, jest jeszcze
cel marzeñ basen. Ale tam wstêp kosztuje piêæ z³otych. Kiedy nast¹pi³ wpadunek: z³apano
z naszej kamienicy, którzy przeszwarcowali siê przez dziurê w p³ocie. Czesiek przyniós³ tê
e æ. Okazuje siê, ¿e bêd¹ ich trzymaæ do zamkniêcia basenu, a potem bêd¹ musieli odpracowaæ
rzez dwie godziny teren.
Ale daleko przed tym czasem s¹. Jeden po drugim uciekli.
S¹ bardzo dumni. Có¿ mam innego robiæ, jak cieszyæ siê, ¿e zwiali. Umoralniaæ, ¿e nie³adnie
aæ siê przez dziurê w p³ocie? Z czym do go cia, paniusiu? Przecie¿ to sztuka ¿ycia ich ro
ich otoczenia. Nale¿a³oby wpierw zmieniæ kilka innych rzeczy, a ju¿ potem prawiæ mora³y.
Ale Czesiek najmorowszy mówiê pierwszy wywia³. Pogardliwe skrzywienie.
liii tam... Prosi³ siê, dar³ siê, to go pu cili. Taki ¿ebrak... Widaæ nie ka¿dy sp
.
Kiedy zasta³em ca³¹ dru¿ynê na podwórku, dyskutuj¹c¹ zalety pi³ki r.iatówki" a pi³ki wêgi
sobie i dowiedzia³em siê, ¿e w³a nie o kilkaset kroków jest cyrk Humberto". '
Zatelefonowa³em do in¿yniera Gorzkowskiego, ale proszê sobie wyobraziæ i ten zosta³ wys
za granicê!...
‾ona moja z grobow¹ min¹ o wiadczy³a, ¿e miêsa nie ma.
Ale in¿ynierowie co do jednego za granicê jad¹.
Nie mog³a zrozumieæ, czemu rni tak weso³o. Bo co to ma wspólnego z brakiem miêsa?
No, trzeba by³o co radziæ bez in¿yniera Gorzkowskiego. Na drugi dzieñ zamiast ogl¹dania ob
azków zaproponowa³em krótki mityng na temat pój cia do cyrku, który im zafundujê.
Przyjêto propozycjê bez wybuchów rado ci, rzeczowo. Ustalili my dzieñ. Ustalili my, kogo je
ze dokooptujemy poza dru¿yn¹. Maleñtasów postanowili my nie braæ. Mia³o siê im t³umaczyæ, ¿
est wielka ma³pa, która zje z punktu ka¿de dziecko nie maj¹ce o miu lat.
Stanê³o na tym, ¿e do cyrku ruszymy w dwudziestu trzech dryblasów do lat dwunastu plus p
an Wañkowic, plus pani Wañkowicowa. Oni mieli pój æ na czterdzie ci minut przedtem, zaj¹æ m
a, bo galeria by³a nie numerowana.
Obserwowa³em z okna zbiórkê i wymarsz. Oko mi zbiela³o, kiedy ujrza³em tak tych ch³opców po
z pierwszy w granatowych ubrankach, jakie mieli pono do komunii, przyli¿anych, wyp
ucowanych. Dwunastoletni kapitan dru¿yny odes³a³ dwu do domów, ¿eby siê lepiej przyogarnêli
omy la³em z przyjemno ci¹, ¿e te dzieci z podwórka s¹ wychowane, ¿e góruj¹ pod tym wzglêdem
añskimi rówie nikami.
Pod cyrkiem czeka³o nas dwu ³¹czników, którzy zaprowadzili nas na miejsca zarezerwowane w
samym rodku. Wszyscy cmoktali lody. Zaproponowali i nam. Uchyli³em siê i ¿a³owa³em potem:
iechby fuñdnêli; widzia³em, jak siê sk³adali po piêædziesi¹t groszy na napompowanie i napas
ie pi³ki; niechby siê z³o¿yli i dla nas na lody.
Ciekawe, jak dziecko patrzy. Ju¿ niemowlak, który nastawia wzrok pracuje. Ile razy w
yjrzê ze swego pi¹tego piêtra, widzê tylko ruchy schematyczne, sylwetkowe, nie s³yszê sensu
zabawy. Te ruchy s¹ setki razy powtarzane, ten sam skok, zeskok, przebieg, wspiêcie
siê. Nieustanne, mozolne, pracowite, benedyktyñskie æwiczenie cia³a, przygotowywanego do
¿ycia. Ich dziecinne spory, kiedy za mymi plecami kot³uj¹ siê w wozie, to ci¹g³e przymierz
nie siebie do tego ¿ycia ,,aja potrafiê to", ,,a ja to nawet potrafiê"...
Teraz w cyrku numer przyjmowany z najwiêkszym skupieniem to rodzina akrobatów: ojcie
c, matka, kilkunastoletni dwaj ch³opcy i dziewczynka. Za tym najm³odszym idzie uwa¿ne,
przymierzaj¹ce siê spojrzenie dwudziestu par oczu. W³a nie skoczy³ z trapezu w podwójnym s
lto mortale.
__ Oj, nieboraki - przekomarzam siê gdzie¿by cie tak potrafili!
Odpowiadaj¹, mi:
__ On- ma czterna cie lat.
To znaczy, ¿e ka¿dy z nich ma jeszcze najmniej dwa lata na dogonienie. Matki bêd¹ mia³y ju
tro utrapiony dzieñ.
Do ewolucji miesza siê klown, który okazuje siê akrobat¹.
Tamten z nosem by³ mieszniejszy.
To nie o to chodzi mówi jeden ze starszych ch³opców.
Pies ma siê popisywaæ tabliczk¹ mno¿enia. Trener prosi salê o zlecenia.
Dziewiêæ razy dziewiêæ!...
Powiedz prêdko, jeszcze przed psem, ile to jest? pytam szczerbatego o miolat
ka.
Ale o miolatek woli nie s³yszeæ. Tymczasem pies obiega w ko³o szyldziki z cyframi i najp
ierw przynosi 8, a potem 1.
Bo ten trener mówi dwunastolatek ma w kieszeni aparacik, którego d wiêki s³yszy p
ucho, ale nie mo¿e dos³yszeæ ucho ludzkie.
Teraz ja omal nie spadam z ³awki z zachwytu. Ten ch³opak odwali³ najefektowniejszy
numer, jaki dzi widzia³em. Proszê bardzo, rodzona ¿ona nie odpowiedzia³aby ta
k m¹drze. A przecie¿ ma pretensje, aby wychowywaæ te... kaczêta atomowe.
Sk¹d ty wiesz o tym? pytam w nadziei, ¿e kto by³ w cyrku i powiedzia³.
Czyta³em gdzie ...
No, naturalnie Zawsze to wiedzia³em, ¿e jestem straszliwie zapuszczony z lektur¹.
Gdzie czyta³e ?
Nie pamiêtam mówi z nonszalancj¹ zdaje siê, ¿e w P³omyku". Na drugi dzieñ mo¿na by³o
o Pana, jak przemyka siê
do domu z P³omykiem", po który pobieg³ do kiosku. Kompania, któr¹ spotykam w bramie, jest
osyæ obola³a.
Okazuje siê, ¿e chcieli na pierwszy ogieñ przerobiæ naj³atwiejsze æwiczenia czternastolatka
który skaka³ na materac-trampolinê, odbija³ siê 1 zeskakiwa³ na równe nogi. Poczêli æwiczy
tapczanach domowych, l¹duj¹c na przedmiotach codziennego u¿ytku. Heñkowi najgorzej Slê ni
e uda³o: z³ama³ w ³ó¿ku ,.ca³k¹ deskê".
Dosta³e r¿ni¹tkê?
No!... ¦ . .
By³em z nimi w parê dni potem w Muzeum Wojska Polskiego, gdzie ogl¹dali my z zajêciem mode
l maszyny do latania Leonarda da Vinci.
W drodze powrotnej przypomnia³o mi siê o tej ca³kiej desce z³amanej". Zatrzyma³em wóz prze
ram¹ naszej kamienicy, nie pozwoli³em wysiadaæ i powiedzia³em tym najsro¿szym z g³osów:
Obejrzyjcie siê, ch³opcy. Widzicie, co tam le¿y za siedzeniem pod tyln¹ szyb¹?
Kij skonstatowali.
Twardy kij, na was zakupiony. Je li który zechce próbowaæ skoków Leonarda da Vinci z okn
, to ju¿ wiecie, co bêdzie...
Dowiedzieli siê, ¿e mam dzi wystêpowaæ w telewizji, wybieraj¹ siê wszyscy ogl¹daæ.
A czy¿ macie gdzie dostêp do telewizji?
Poradziem sobie, panie Wañkowic.
Poniewa¿ ¿ona z innej epoki nie ma tej zaradno ci, poprosi³em pani¹ in¿ynierow¹ Suchowiakow
eszkaj¹c¹ przez klatkê schodow¹, aby mog³a u niej program ogl¹daæ.
Opowiada³a mi potem, ¿e kiedy zadzwoni³a o naznaczonej porze do mieszkania pañstwa Sucho
wiaków, zobaczy³a osiem postaci rozlokowanych na dywanie. Dzwonili jeden po drugim i
pytali, czy mog¹ obejrzeæ telewizjê. Najprzód przyszli ci z mocniejszymi tytu³ami jeden
iedy przeprowadzi³ psa, drugi wyniós³ mieci. Potem byli tacy, którzy ponoæ ostrzegli, ¿e
z wind jest nieczynna, dalej tacy, którzy nie pozwolili dotykaæ auta pana Suchowiak
a, a wreszcie bezwstydne osobniki wcale bez zas³ug.
Je li o ludziach siê mówi, ¿e maj¹ lucidum intervallum, to takie dos³ownie lucidum in³erval
miewaj¹ czasem klatki schodowe w naszej kamienicy, kiedy s¹ o wietlone. Dlaczego w pr
zewa¿aj¹c¹ ilo æ dni ¿arówki nie ma czy siê nie pali, jeszcze nie zg³êbi³em, bo wyja nienia
zka s¹ dosyæ schematyczne: ¿e to ta zaraza", któr¹ niepotrzebnie rozwydrzam.
Idê wiêc, macaj¹c ciany. S³yszê za sob¹ tupot drobnych kroków. Dziecinna rêka bierze mocno
egub mojej:
Panie Wañkowic to têdy.

You might also like