You are on page 1of 261

psychologia

miłości
Boadan WoJciszke

psychologia
miłości
Intymność- Namiętność-
•Zaangażowanie-

GWP
WYDAWNICTWO PSYCHOLOGICZNE
GDAŃSKIE

Gdańsk 2003
Copyright © Bogdan Wpjciszke & Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne,
Gdańsk 1994

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej część nie może być prze-
drukowywana ani w żaden sposób reprodukowana lub odczytywana w środ-
kach masowego przekazu bez pisemnej zgody Gdańskiego Wydawnictwa
Psychologicznego.

Wydanie czwarte (dodruk)

Redakcja naukowa; Krystyna Drat-Ruszczak


Redakcja: Katarzyna Budna, Małgorzata Jaworska
Korekta: Joanna Sadowska

Opracowanie graficzne: Jarosław Czarnecki


Skiad: Maria Chojnicka

ISBN 83-89120-70-4

Druk: Drukarnia „Stella Maris"


80-822 Gdańsk, ul. Rzcźnicka 54/56
tel. 0-58 769 45 54, fax 0-58 769 45 04

Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne


81-753 Sopot, ul. Bema 4/1A, tel./fax 058 551 61 04, 551-11-01
e-mail: gwp@gwp.gda.pl, www.gwp.pl
Od autora

Miłość jest najważniejszym wydarzeniem między narodzinami a śmiercią


człowieka, I choć trudno o pogląd mniej oryginalny, on właśnie byi przyczyn;}
napisania lej książki. Gdyby zniknęły wszystkie książki o miłości, zniknęłaby nie-
mal cała literatura piękna, nie hyłoby ani bajek, ani wierszy, ani piosenek. Po cóż
wiec jeszcze jedna książka o miłości?
Otóż ta książka nie jest pracą literacką, lecz... naukową. Nie pod wzglę-
dem formy, ponieważ staram się możliwie mało nudzić Czytelnika ulubionymi
przez naukowców długimi a obco brzmiącymi słowami, definicjami i klasyfika-
cjami. Jest książką naukową z powodu źródet, z ktńrych czerpie. A źródłem tym
jest współczesna psychologia i wykrywane przez nią prawidłowości rządzące na-
szymi uczuciami, myśleniem i zachowaniem. Naukowe analizy miłości przypomi-
nają nieco wnioskowanie o naturze huraganu na podstawie tej jego części, którą
gdalo się pracowitemu badaczowi /.łapać do słoika. W dodatku przykładanie na-
ukowej miarki do miłości uważane może być wręcz za jej profanację. Nauka
poszukuje uogólnień i ucieka od szczegółu, a każda miłość jest przecież szcze-
gólna i inna niż wszystkie pozostałe. Bardziej nadaje się więc na tworzywo sztuki
czy literatury niż nauki.
Cóż, czy nam się to podoba, czy nie, tyle jest w różnych miłościach podo-
bieństw, co i różnic. Zajmowanie się i jednymi, i drugimi jednako jest fascynujące,
bo fascynująca jest sama miłość. Ponadto, jakkolwiek zwykle pragniemy kochać
dobrze, to jednak najczęściej robimy to żle, przynajmniej zdaniem tych, których
kochamy. Nierzadko ponosimy klęskę w miłości nie z powodu braku starań, lecz
właśnie dlatego, że się staramy. Rozważania nad tymi paradoksami i pułapkami
miłości zajmują więc sporą część tej książki.
Myśl przewodnia jest prosta: miłość ulega nieuchronnym zmianom. Nie z po-
wodu słabości charakteru czy zewnętrznych trudności, lecz dlatego, że taka jest
natura tego uczucia. Od pewnego momentu większość tych zmian jest szkodliwa
dla kochających się ludzi, a ich związek skazany jest na cichą zagładę lub głośną
katastrofę, jeżeli zmianom tym nie potrafią zapobiec. Problem jednak w tym, że
6 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

tylko niektórym zmianom zapobiec można. Próby zapobiegania innym narażają


nas tylko na niepotrzebne frustracje i bezsilne przekonanie, że nic się nie da
zrobić. Udane oddziaływanie na własny związek z innym człowiekiem wymaga
(parafrazując słynną modlitwę Kurta Vonneguta):
sif ~ abyśmy zmienili w naszym związku z bliskim człowiekiem to, co zmienić
można;
cierpliwości - abyśmy potrafili wytrzymać to, czego zmienić nie można;
i mądrości - abyśmy potrafili odróżnić jedno od drugiego.
Jest mało prawdopodobne, aby zawartość tej książki dodała komukolwiek sił
lub cierpliwości. Nie z książek się one biorą. Nie można jednak wykluczyć, że po-
może ona rozróżnić w miłości to, co wymaga sił, od tego, co wymaga cierpliwości.

Książka ta powstała dzięki Fundacji im. Aleksandra von Humboldta, któ-


rej stypendium umożliwiło mi ponadroczny pobyt na Uniwersytecie w Bielefeid,
gdzie życzliwie gościł mnie Profesor Alois Angleitner. Dziękuję i Fundacji, i Pro-
fesorowi za stworzenie mi wspaniałych warunków do pracy. Dziękuję też Kry-
stynie Ruszczak za nieocenioną pomoc redakcyjną (i zapoznanie mnie z treścią
romansów z serii „Har)equin") oraz mojemu wydawcy, Elżbiecie Zubrzyckiej, za
sprawne i błyskawiczne wydanie tej książki.
ROZDZIAŁ 1

Przemiany miłości

Trzy składniki miłości


- intymność
- namiętność
- zaangażowanie
Rozwój związku miłosnego
- zakochanie
- romantyczne początki
- związek kompletny
- związek przyjacielski
- związek pusty i jego rozpad

Zmiana jest nieodłączną towarzyszką życia: wszystko, co żyje,


ulega zmianom. Brzmi to dość banalnie, dopóki nie uświadomimy
sobie, że w odniesieniu do wielu zjawisk żywimy wewnętrznie
sprzeczne pragnienia, aby istniały, a jednocześnie nie ulegały żad-
nym zmianom. Jednym z takich zjawisk jest niewątpliwie miłość -
niezmienność tego uczucia jest przecież powszechnie uważana za
znamię i rękojmię jego prawdziwości.
Potoczna obserwacja wskazuje jednak, że liczne (jeśli nie
wszystkie) związki między ludźmi oparte na miłości ulegają w trak-
cie swego trwania daleko idącym przemianom. W poważnym stop-
niu zmienia się treść uczucia łączącego partnerów, czyli sama istota
miłości. Wystąpienie takich zmian jest zwykle traktowane albo jako
pojawienie się, albo jako zanik „prawdziwej" miłości. „Dopiero te-
raz naprawdę ją kocham" — konstatują szczęściarze. Ci zaś, któ-
rzy mniej mieli szczęścia lub jedynie dłużej czekali z wyciąganiem
8 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

ostatecznych wniosków, stwierdzają: „To nie mogła być prawdziwa


miłość, skoro tak niewiele z niej zostało".
Przyczyny takich zmian są zwykle upatrywane w negatywnych
cechach partnera lub własnych („On jest zbyt samolubny na to,
żeby mógł zdobyć się na prawdziwą miłość"). W ostateczności
można jeszcze westchnąć nad ułomnością ludzkiej natury w ogóle.
Z drugiej jednak strony, takie obserwacje bardziej mogą skła-
niać do refleksji o naturze miłości niż o naturze zaangażowanych
w dany związek osób. W tym właśnie kierunku podążają rozważa-
nia zawarte w niniejszej książce, w której staram się zaprezentować
koncepcję miłości nie jako pewnego stanu uczuć tego czy innego
człowieka, lecz jako procesu rozgrywającego się w długotrwałym
związku dwojga ludzi. W myśl tej koncepcji nieuchronność zmian
związku miłosnego nie wynika ani ze słabości charakteru jednego
bądź obojga partnerów, ani z oddziaływania jakichkolwiek innych,
zewnętrznych wobec danego związku czynników, lecz z wewnętrz-
nej natury takiego związku i samego uczucia miłości.

Trzy składniki miłości


Punktem wyjścia moich rozważań jest dokonane przez Roberta
J. Sternberga (1986) rozróżnienie trzech zasadniczych składników
miłości: intymności, namiętności i zaangażowania w utrzymanie
związku. Omówię pokrótce naturę każdego z tych składników,
zwracając szczególną uwagę na ich dynamikę, to znaczy szybkość
przyrostu i spadku każdego z nich w miarę trwania związku.

Intymność
Inrymność oznacza tutaj te pozytywne uczucia i towarzyszące
im działania, które wywołują przywiązanie, bliskość i wzajemną
zależność partnerów od siebie. Badania Sternberga wskazują, że
na tak pojmowaną inrymność składają się:
- pragnienie dbania o dobro partnera,
- przeżywanie szczęścia w obecności partnera i z jego powodu,
- szacunek dla partnera,
- przekonanie, że można nań liczyć w potrzebie,
- wzajemne zrozumienie,
PRZEMIANY MIŁOŚCI 9

- wzajemne dzielenie się przeżyciami i dobrami, zarówno du-


chowymi, jak i materialnymi,
- dawanie i otrzymywanie uczuciowego wsparcia,
- wymiana intymnych informacji,
- uważanie partnera za ważny element własnego życia.
Jeżeli Czytelnik zaczął właśnie sprawdzać, czy wszystko to
czuje wobec kochanej przez siebie osoby, to spieszę dodać, że
Jego związek może być intymny, nawet jeżeli któregoś z powyż-
szych uczuć czy zachowań „brakuje" w jego związku. Albowiem
nie wszystkie te uczucia muszą być przeżywane, a działania po-
dejmowane, aby można było mówić o zaistnieniu intymności. Dla
jej pojawienia się wystarczy dowolna konfiguracja wystarczająco
dużej liczby tych składników. Badania Sternberga i jego współpra-
cowników wykazują również, że struktura intymności (czyli skład
„mieszanki" wymienionych punktów) nie zależy od tego, czy idzie
0 miłość do partnera życiowego, ojca, matki, rodzeństwa, czy przy-
jaciela tej samej płci. Sugeruje to, że choć intymność pojawia się
w tych związkach z różną mocą, jest ona zbiorem przeżyć cha-
rakterystycznych dla miłości w ogóle, nie zaś dla jednej tylko jej
odmiany. Przeciwieństwem będzie tu namiętność, typowa dla mi-
łości erotycznej lub romantycznej, a raczej nieobecna w miłości do
rodziców czy dziecka.
Dynamika (przemiany) intymności jest łagodna: siła uczuć
1 działań składających się na intymność rośnie powoli i jeszcze wol-
niej opada, jak to ilustruje rysunek 1.
Pozytywne emocje składające się na intymność wynikają w du-
żej mierze z umiejętności komunikowania się, wzajemnego zro-
zumienia i udzielania sobie wsparcia i pomocy, a takie umiejęt-
ności wykształcają się dopiero w trakcie wzajemnego poznawania
się partnerów. W początkowym stadium związku partnerom często
trudno jest się porozumieć, a wzajemne próby pomagania sobie
mogą nawet przy najlepszych chęciach kończyć się niepowodze-
niem wskutek nietrafnego rozpoznania i zrozumienia rzeczywistych
potrzeb partnera albo też nieumiejętności ich zaspokojenia. Jakże
często, gnani niecierpliwością serca, chcielibyśmy zrobić dla Niego
(Niej) „wszystko", choć nie bardzo jeszcze wiemy, co by to wła-
ściwie być miało i jak miałoby się dokonać. Ta chropowatość kon-
taktów ustępuje jednak w miarę upływu czasu i wykształcania się
10 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

„scenariuszy" wzajemnych kontaktów, czyli pewnych niezmiennych


ciągów działań obojga partnerów w najczęściej powtarzających się
sytuacjach. Wykształcenie takich scenariuszy jest początkowo silnie
nagradzające i przyjemne dla partnerów. Na przykład znalezienie
skutecznego sposobu pocieszenia partnera, kiedy jest on w depre-
sji, stanowi bardzo przyjemne wydarzenie i dla pocieszanego, i dla
pocieszycie!a. Ona może odkryć, że Jemu wcale nie robi się le-
piej od szczegółowego rozstrząsania problemów stale stwarzanych
przez zawistnego szefa, natomiast doskonale działa wyjście do kina
czy placek ze śliwkami według Jej własnego pomysłu. On może się
zorientować, że sposobem na Jej nieporozumienia z matką nie jest
ponawianie propozycji, aby zrezygnować całkowicie z utrzymywa-
nia z matką jakichkolwiek kontaktów, lecz rozmowa o tych daw-
nych, szczęśliwych czasach, gdy kłótni jeszcze nie było. I tak dalej.
Wzrost liczby takich udanych wzorców kontaktowania się i umiejęt-
ności wzajemnego zaspokajania potrzeb przez partnerów wymaga
oczywiście czasu i dobrych chęci obojga zainteresowanych. W re-
zultacie intymność rośnie dość powoli w miarę trwania związku,
jak to ilustruje rysunek 1.
Udane scenariusze, według których układają się wzajemne
kontakty, mają oczywiście tendencje do utrwalania się właśnie dla-
tego, że są udane i przynoszą partnerom różne nagrody. Z tego
samego powodu takie udane scenariusze wzajemnych kontaktów
automatyzują się - zaczynają być odgrywane bez namysłu i bez wy-
siłku, a przecież z pozytywnym skutkiem. Jest to przyjemne i ko-
jące, choć tkwi w tym być może najbardziej zdradliwa pułapka
wielu zrazu pomyślnie rozwijających się związków. Już oto wiemy,
czego ukochanemu potrzeba najbardziej, a w dodatku nikt inny nie
wie tego aż tak dobrze i przenigdy nie potrafiłby równie płynnie
zrealizować recepty na szczęście i nagle... okazuje się, że ukochany
odchodzi z inną, która wcale nie zna ani jego, ani sposobu na
jego kłopoty z szefem. Co się stało? Dlaczego to, co dotąd było
najlepsze, przestało być potrzebne? Nie stało się nic ponad ujaw-
nienie się prawidłowości, którą wszyscy dobrze znamy - ntiyna jest
zabójcza dla uczuć, szczególnie pozytywnych. Liczne teorie psycho-
logiczne opisujące pojawianie się i przebieg uczuć nie bez podstaw
zakładają, że warunkiem niezbędnym do powstania jakichkolwiek
emocji jest przerwanie automatyzmów i pojawienie się zdarzeń
nieoczekiwanych, odbiegających od tego, co jest zawsze. Dopóki
PRZEMIANY MIŁOŚCI 11

Rysunek 1.
Wzrost i spadek intymności w miarę trwania związku.

wszystko jest jak zawsze, dopóty niewiele jest powodów do przej-


mowania się (chyba że „zawsze" oznacza stany silnie nieprzyjemne,
do których trudniej jest się przyzwyczaić niż do stanów przyjem-
nych, z natury bardziej podatnych na zobojętnienie). Skoro tak, to
również uczucia w związku dwojga ludzi przeżywane są tak długo,
jak długo partnerzy doświadczają niepewności i jej usuwania, jak
dhigo w trakcie ich stosunków pojawiają się zaburzenia czy różnego
rodzaju „chropowatości" i niespodzianki. Ponieważ w miarę trwa-
nia udanego związku wszelkie zgrzyty stopniowo zanikają, zanikają
tym samym warunki niezbędne do pojawiania się uczuć pozytyw-
nych, a w konsekwencji - same uczucia (Berscheid, 1983).
Zamieranie uczuć związanych z intymnością jest jednak zwy-
kle bardzo powolne, gdyż zanik ten powstrzymują bezpośrednie
12 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

„zyski" psychiczne wynikające z wykształcenia scenariuszy silnie


nagradzających i unikalnych (jeżeli jesteśmy przekonani, że tylko
dany partner jest nas w stanie zrozumieć czy skutecznie służyć
pomocą). Krzywa ilustrująca natężenie intymności na rysunku 1
opada więc bardzo powoli. Niemniej opada, ponieważ psychiczne
zyski maleją w miarę upływu czasu. Jest to wyrazem innej pra-
widłowości psychologicznej polegającej na tym, że wartość każdej
nagrody spada na skutek wzrostu częstości jej otrzymywania.

Namiętność
Namiętność jest konstelacją silnych emocji zarówno pozytyw-
nych (zachwyt, tkliwość, pożądanie, radość), jak i negatywnych
(ból, niepokój, zazdrość, tęsknota), często'z mocno uwydatnio-
nym pobudzeniem fizjologicznym. Emocjom tym towarzyszy bar-
dzo silna motywacja do maksymalnego połączenia się z partnerem.
Wiele typowych przejawów miłości, wskazywanych przez ludzi jako
takie, to przejawy właśnie namiętności: pragnienie i poszukiwanie
fizycznej bliskości, przypływy energii, uczucie podniecenia, bicie
serca, dotykanie, pieszczenie, całowanie, kontakty seksualne, ob-
sesja na punkcie partnera, marzenia na jawie, psychiczna nieobec-
ność pod nieobecność partnera itd. (co można sprawdzić w każdej
książce z serii „Harlequin", a także w bardziej naukowych źró-
dłach - np. Shaver i in., 1987).
Dominującym elementem namiętności są zwykle w tej czy in-
nej postaci pragnienia erotyczne, aczkolwiek nie sposób namiętno-
ści utożsamić z potrzebą seksualną ani założyć, że jest to jedyna
potrzeba w nią uwikłana. Obok niej w grę może wchodzić potrzeba
samourzeczywistnienia czy odnalezienia sensu życia, dowartościo-
wania własnej osoby, dominacji czy opiekuńczości itd. W przeci-
wieństwie do samej potrzeby seksualnej, zdolność do przeżywania
miłosnej namiętności jest w pewnym stopniu darem kultury, nie
zaś jedynie natury. Warunkiem jej przeżycia jest nie tylko pojawie-
nie się osoby stanowiącej odpowiedni (tj. atrakcyjny i choć trochę
niedostępny) obiekt namiętności, ale również wychowanie w kul-
turze wyznającej ideał miłości romantycznej. Jak będę się starał
przekonać w dalszych częściach tej książki, nasza kultura (szeroko
pojęta cywilizacja chrześcijańska) nie tylko ideał taki wyznaje i pro-
muje na nieskończenie wiele sposobów, ale czyni to w sposób aż
nazbyt skuteczny.
PRZEMIANY MIŁOŚCI 13

Podczas gdy dynamika intymności jest łagodna, dynamika na-


miętności jest dramatyczna. Namiętność intensywnie rośnie, szybko
osiągając swoje szczytowe natężenie, i niemal równie szybko ga-
śnie. Początkowy wzrost namiętności jest procesem przebiegają-
cym lawinowo, na zasadzie dodatniego sprzężenia zwrotnego: im
silniejsza namiętność, tym więcej pociąga ona za sobą zachowań
jeszcze bardziej ją nasilających. Najłagodniejsze z tych zachowań
to: bardzo częste kontakty, bliskość fizyczna, długotrwałe patrzenie
sobie w oczy - zgodnie z licznymi wynikami badań psychologicz-
nych każdy z tych czynników nasila wielkość przeżywanych przez
człowieka emocji (niezależnie od ich pozytywnej lub negatywnej
treści). W ten sam sposób i jeszcze silniej oddziałują: izolowanie się
partnerów od świata zewnętrznego, prowadzenie rozmów koncen-
trujących się na ich własnych uczuciach (a rozpamiętywanie każ-
dego uczucia prowadzi do jego nasilenia), kontakty erotyczne itd.
Wewnętrzna logika namiętności polega na tym, że może ona
jedynie rosnąć, samo tylko trwanie natomiast jest zapowiedzią jej
śmierci. Choć prawda to zupełnie oczywista, w równie oczywisty
sposób odrzucamy ją wtedy, gdy akurat sami namiętność przeży-
wamy. Namiętność nie może wzrastać w nieskończoność, podobnie
jak największa nawet iawina nie może spadać bez końca. Załama-
nie wzrostu namiętności jest więc nieuchronną konsekwencją jej
początkowo lawinowego wzrostu. Dobrze o tym wiedzą autorzy
romansów z serii „Harleąuin", gdzie kolejność kluczowych zda-
rzeń jest z reguły podobna, niezależnie od tego, czy on jeździ
srebrzystym lincolnem, czy raczej ubiera się u Harrodsa. Po po-
czątkowym wybuchu namiętność z jakiegoś zewnętrznego powodu
(kamerdyner źle przekazał wiadomość) ulega zawieszeniu. Nie wy-
gasa jednak, choć przez następnych pięćdziesiąt stron istnieje ra-
czej potencjalnie niż faktycznie. Akcja nabiera rumieńców z chwilą
ponownego wybuchu namiętności (przeszkoda została usunięta)
i czym prędzej się kończy w momencie zapowiadającym niechybny
spadek miłosnych porywów. Bohaterkom „harlequinów" robi się
co prawda rozkosznie słabo, ale w istocie za nic mają samą na-
miętność, wiedząc, że i tak przeminie. Domagają się całej miłości,
a więc i intymności, i zaangażowania.

Dodajmy też, że namiętność jest ponadto uczuciem z natury


swej nierealistycznym. Wymaga absolutnego uwielbienia partnera,
14 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Rysunek 2.
Wzrost i spadek namiętności w miarę trwania związku.

a to jest możliwe jedynie za cenę braku realizmu (żaden śmiertel-


nik nie zasługuje na absolutny podziw i uwielbienie). Życie oczy-
wiście wymusza realistyczne spojrzenie na partnera i już sam ten
realizm musi namiętność zabić, a co najmniej przytłumić. Istotą na-
miętności jest wreszcie jej zaborczość i zachłanność - ponieważ na
mocy swej definicji namiętność jest sprawą najważniejszą dla prze-
żywających ją ludzi, odsuwa ona na dalszy plan lub wyłącza inne
rodzaje ich aktywności życiowej. Dodatkowym czynnikiem kładą-
cym kres namiętności może więc być niemożliwy już do zniesienia
poziom dezorganizacji tych pozostałych dziedzin życia.
Namiętność jest niekiedy porównywana z uzależnieniem od
narkotyków, środków nasennych czy alkoholu (Peele i Brodsky,
1976). Osiąganie stałego poziomu pożądanych przez człowieka re-
PRZEMIANY MIŁOŚCI 15

zultatów działania tych trucizn wymaga stałego zwiększania dawki


w miarę przedłużania się okresu ich pobierania. Zrodzone w ten
sposób uzależnienie doprowadza do konieczności zażywania co-
raz większej dawki trucizny jedynie w celu uniknięcia niezwykle
przykrych objawów jej odstawienia. Jeżeli do odstawienia w końcu
dojdzie, pojawia się głęboka depresja, rozdrażnienie i obsesyjna
tęsknota za trucizną. Dopiero długi okres abstynencji doprowadza
na powrót do stanu wyjściowego.
Porównanie namiętności do fizjologicznego uzależnienia nie
jest zbyt liryczne i - jak każda analogia - tylko w pewnym za-
kresie trafne. Dostarcza jednak przekonywających intuicji co do
przebiegu ostatniej, „zejściowej" fazy namiętności. Po początkowo
szybkim spadku jej natężenia następuje trwające dość krótko usta-
bilizowanie namiętności na niższym poziomie (plateau), po czym
następuje całkowite jej wygaszenie. Tej ostatniej fazie towarzyszy
depresja, a jednocześnie i tęsknota za namiętnością, i niechęć do
niej. Tak więc, podczas gdy intymność spada powoli i często nie
osiąga w ogóle punktu zerowego, namiętność nie tylko spada do
zera, ale jej ostateczny koniec jest w dodatku połączony z nega-
tywnymi emocjami (por. rysunek 2., a także bardziej szczegółowe
rozważania nad „naturalną śmiercią namiętności" w rozdziale 4.).

Zaangażowanie
Zaangażowanie jest tu rozumiane jako decyzje, myśli, uczu-
cia i działania ukierunkowane na przekształcenie relacji miłosnej
w trwały związek oraz na utrzymanie tego związku pomimo wystę-
powania różnych przeszkód.
Podczas gdy namiętność jest rym składnikiem miłości, który
niemal w ogóle nie poddaje się „rozumowi" i woli samych za-
interesowanych, a intymność poddaje im się jedynie umiarkowa-
nie, zaangażowanie jest wysoce podatne na świadomą kontrolę ze
strony kochających się ludzi. Stanowi to zarówno o sile, jak i o sła-
bości tego składnika miłości. Z jednej bowiem strony, silne za-
angażowanie partnerów (bądź nawet tylko jednego z nich) może
być jedynym, choć skutecznym czynnikiem podtrzymującym zwią-
zek. Z drugiej jednak strony, zaangażowanie jest zwykle rezulta-
tem świadomej decyzji, a ta może zostać zmieniona czy odwołana,
w związku z czym ten składnik miłości może przestać istnieć nie-
malże z dnia na dzień. W sytuacji gdy jest to już jedyny czynnik
16 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

podtrzymujący trwanie związku, zanik zaangażowania prowadzi do


rozpadu samego związku.
W udanym związku zaangażowanie jest jednak zwykle jego
najbardziej stabilnym składnikiem. Wysiłek wkładany w utrzymanie
związku automatycznie zapoczątkowuje proces jego samopodtrzy-
mywania się. Wycofanie wysiłku byłoby równoznaczne z przyzna-
niem się przed sobą i innymi, że wysiłek ów został „zainwestowany"
źle, co, oczywiście, niezbyt pochlebnie świadczy o samym „inwe-
storze". Natomiast pochlebnie świadczy o nim (o niej) wysiłek wy-
datkowany sensownie i stosownie. Zatem samo wkładanie wysiłku
w dany związek nasila szansę, że „inwestor" będzie przekonywał
zarówno siebie, jak i innych, iż jego postępowanie jest słuszne, i tym
chętniej będzie to nadal czynił. Dalszymi czynnikami podtrzymują-
cymi zaangażowanie są: dodatni bilans zysków i strat uzyskiwanych
w danym związku przez partnerów oraz mała atrakcyjność innych
(alternatywnych) związków im dostępnych, a także liczne bariery
przeszkadzające zerwaniu związku. Bariery te mogą mieć charak-
ter zarówno nieformalny (własny system wartości, naciski rodziny
i przyjaciół), jak i formalny (jeżeli związek został zalegalizowany
jako małżeństwo).
Dość złożona komputerowa symulacja rozwoju związku inter-
personalnego (Huesmann i Levinger, 1976) sugeruje, że zanim
krzywa zaangażowania osiągnie swój maksymalny i niezmienny po-
ziom, jej wzrost ma charakter esowaty, jak to ilustruje rysunek 3.
Oznacza to, że początkowo zaangażowanie rośnie wolno, a w miarę
narastania namiętności i intymności jego wzrost jest coraz szybszy.
Następujące potem ustabilizowanie zaangażowania trwa w zasa-
dzie aż do końca związku. Przerwanie związku jest zwykle rów-
noznaczne z zaprzestaniem działań związek ów podtrzymujących,
a więc z wycofaniem zaangażowania (które spada do zera).
Rozróżnienie pomiędzy intymnością, namiętnością i zaangażo-
waniem jako trzema odrębnymi składnikami miłości wymaga oczy-
wiście jakiegoś odrębnego pomiaru każdego z tych składników.
Pewnym krokiem w tym kierunku jest zamieszczony w tabeli 1.
kwestionariusz zawierający trzy grupy twierdzeń (skale), z których
każda mierzy jeden z tych składników. Treść twierdzeń składają-
cych się na każdą z tych skal ilustruje, na czym polega różnica
między trzema omówionymi składnikami miłości.
PRZEMIANY MIŁOŚCI 17

czas
Rysunek 3.
Zmiany wielkości zaangażowania w miarę czasu trwania związku.
Tabela 1.
Treść twierdzeń składających się na skale intymności (pozycje oznaczone
literą 1), namiętności (N) i zaangażowania (Z). W odniesieniu do każdej
pozycji osoba badana decyduje, jak dalece zgadza się z danym twier-
dzeniem, wybierając jedną spośród pięciu możliwości: 5 - zdecydowanie
zgadzam się, 4 - zgadzam się, 3 - trudno się zdecydować, 2 - nie zgadzam
się, 1 - zdecydowanie nie zgadzam się. Miarą każdego ze składników jest
suma punklów za odpowiedzi w odniesieniu do pozycji oznaczonych tą
sam;! literą. Źródło: Acker i Davis (1992).

1. Nasz związek jest pełen ciepła i serdeczności. (I)


2. Nie potrafię wyobrazić sobie innej osoby, poza moim partnerem,
która uczyniłaby mnie tak szczęśliwą. (N)
3. Uważam nasz związek za coś stałego. (Z)
18 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

4. Zwierzamy się sobie nawzajem z różnych intymnych spraw. (I)


5. Nie ma dla mnie nic ważniejszego niż nasz związek. (N)
6. Pozostałabym razem z moim partnerem nawet w najgorszych trud-
nościach. (Z)
7. Mocno pragnę uczynić mojego partnera szczęśliwym. (I)
8. To, co nas łączy, jest bardzo romantyczne. (N)
9. Moje własne zasady każą mi trwać przy moim partnerze. (Z)
10. Dobrze się wzajemnie rozumiemy. (I)
11. Nie potrafię sobie wyobrazić, że mogłabym być bez mojego part-
nera. (N)
12. Jestem całkowicie pewna swojej miłości do mojego partnera. (N)
13. Mój partner bardzo mnie wspiera swoimi uczuciami. (I)
14. Uwielbiam mojego partnera. (N)
15. Jestem zupełnie pewna, że kocham mojego partnera. (Z)
16. Mogę liczyć na mojego partnera w potrzebie. (I)
17. Często myślę w ciągu dnia o moim partnerze. (N)
18. Jestem mocno zaangażowana w utrzymanie naszego związku. (Z)
19. Mój partner może na mnie liczyć w potrzebie. (I)
20. Sam widok partnera jest dla mnie podniecający. (N)
21. Nasz związek wynika częściowo z mojej przemyślanej decyzji. (Z)
22. Bardzo sobie cenię obecność mojego partnera w moim życiu. (I)
23. Mój partner jest dla mnie bardzo pociągający fizycznie. (N)
24. Nie pozwoliłabym, by cokolwiek przeszkodziło mojemu zanagżowa-
niu w ten związek. (Z)
25. Chętnie dzielę się z moim partnerem wszystkim, co sama posia-
dam. (I)
26. Idealizuję mojego partnera. (N)
27. Jestem pewna trwałości naszego związku. (Z)
28. Przeżywam wiele szczęścia w naszym związku. (N)
29. Jest coś prawie „zaczarowanego" w naszych stosunkach. (N)
30. Zawsze czuję się mocno odpowiedzialna za samopoczucie mojego
partnera. (Z)
31. Czuję uczuciową bliskość między nami. (I)
32. Nasz związek jest bardzo „żywy". (N)
33. Wierzę, że moja miłość do tego partnera będzie trwała do końca
życia. (Z)
34. Dostarczam mojemu partnerowi wiele uczuciowego wsparcia. (I)
35. Bardzo lubię dawać mojemu partnerowi prezenty. (N)
36. Nie potrafię sobie wyobrazić zerwania naszego związku. (Z)
PRZEMIANY MIŁOŚCI 19

Rozwój związku miłosnego


Miłość to słowo używane do nazwania podniecenia
seksualnego u młodych, przyzwyczajenia u ludzi w sile
wieku i wzajemnego uzależnienia u starych.
John Cardi

Jeśli przyjąć, że dynamika intymności, namiętności i zaanga-


żowania rzeczywiście zbliżona jest do tego, co ilustrują rysunki 1.,
2. i 3., to wynika z tego co najmniej jeden istotny wniosek. Oto
w miarę trwania związku miłosnego nie tylko mogą pojawić się
ważne zmiany w jego treści i intensywności, ale zmiany takie są
wręcz nieuchronne jako następstwo zróżnicowanej dynamiki trzech
podstawowych składników miłości. Zmiany postaci, w jakiej miłość
tych samych partnerów istnieje i się przejawia, zasadniczo wynikają
nie z nacisków i okoliczności zewnętrznych, lecz z samej istoty mi-
łości. Okoliczności decydują raczej o tempie czy nasileniu zmian,
natomiast sam fakt ich występowania jest po prostu nieuchronną
konsekwencją rozwoju związku. Jak zobaczymy na dalszych stro-
nach, stopień owej nieuchronności jest różny dla różnych zmian:
niektórych uniknąć nie sposób, innych - uniknąć można (choć nie
zawsze się to zainteresowanym udaje, nawet jeśli tego pragną).
Spróbujmy sprecyzować te twierdzenia, rozważając już nie
przemiany każdego ze składników miłości z osobna, lecz wszyst-
kich trzech łącznie. Pomocne będzie tu nałożenie na siebie trzech
poprzednich rysunków. By tego dokonać, spróbujmy przyjąć jesz-
cze kilka dodatkowych, dość oczywistych założeń.
Po pierwsze, życie każdego ze składników miłości rozpoczyna
się w tym samym momencie (jak to bywa w przypadku nowo po-
znanej osoby).
Po drugie, maksymalne natężenie namiętności jest znacznie
większe od maksymalnych natężeń intymności i zaangażowania
(które nie różnią się między sobą pod tym względem).
Po trzecie, przyjmijmy istnienie pewnego progowego, krytycz-
nego natężenia każdego ze składników, które na rysunku 4. wy-
raża pozioma „gruba kreska". Jeżeli natężenie danego składnika
znajduje się poniżej tej wartości, składnika tego jeszcze „nie ma",
to znaczy nie liczy się on przy określaniu ogólnego charakteru
związku. Jeżeli natężenie składnika przekracza tę wartość i jest
20 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Rysunek 4.
Zróżnicowanie dynamiki trzech podstawowych składników miłości i wyni-
kająca z niego typowa sekwencja faz związku miłosnego rozpoczynającego
się miłością od pierwszego wejrzenia: 1 - zakochanie; 2 - romantyczne po-
czątki; 3 - związek kompletny; 4 - związek przyjacielski; 5 - związek pusty.

ponad kreską, składnik ten „jest", to znaczy występuje w związku


jako jego istotna właściwość.
Przyjęcie tych założeń pozwala wyróżnić szereg typowych faz
związku miłosnego, układających się w pewną naturalną kolejność.
O charakterze każdej fazy decyduje to, jakie składniki miłości są
w danym momencie obecne w związku z ponadprogową intensyw-
nością: 1 -zakochanie (tylko namiętność); 2 - romantyczne początki
(namiętność i intymność); 3 - związek kompletny (namiętność, in-
tymność i zaangażowanie); 4 - związek przyjacielski (intymność i za-
angażowanie, ale już bez namiętności); 5 - związek pusty (zaan-
PRZEMIANY MIŁOŚCI 21

gazowanie, ale już bez intymności); 6 - rozpad związku (wycofanie


nawet zaangażowania).
Oczywiście etapy związku przedstawione na rysunku 4. nie
składają się w żadnym wypadku na kolejność obowiązującą, a więc
na to, co być powinno, lecz jedynie na to, co bywa najczęściej. (Na-
uka w ogóle nie mówi o tym, co być powinno, lecz jedynie o tym,
co jest, a przynajmniej - co jest prawdopodobne.)
Im wcześniejsza faza, tym krócej trwa i tym większa szansa
(jeżeli wszystko „dobrze idzie"), że zostanie ona w miarę trwania
związku przekształcona w fazę następną. Prawie wszystkie udane
związki wychodzą poza fazę 1., 2. i 3. Im faza późniejsza, tym
dłużej trwa (z wyjątkiem samego rozpadu, który może być bar-
dzo szybki). Jest to dość smutna prawidłowość, oznacza ona bo-
wiem, że najmniej zadowalająca faza miłości (związek pusty) czę-
sto trwa dłużej niż wszystkie poprzednie (i bardziej zadowalające)
fazy łącznie. Ponieważ trzy pierwsze fazy związku napędzane są
namiętnością i jej zmianami (a namiętność słabo poddaje się świa-
domej i dowolnej kontroli tych, którzy ją przeżywają), zakochanie,
romantyczne początki i związek kompletny prawie nieuchronnie
skazane są na przeminięcie. Inaczej mają się sprawy z trzema po-
zostałymi fazami, napędzanymi głównie dynamiką zaangażowania
(które niemalże całkowicie pozostaje pod kontrolą zainteresowa-
nych) i intymności (która w dużym stopniu poddaje się kontroli,
choć wymaga to i chęci, i umiejętności).
Jak będę starał się pokazać w dalszych partiach tej książki,
niektóre próby oddziaływania partnerów na ich własną miłość wy-
dają się z góry skazane na niepowodzenie, podczas gdy inne mogą
zostać uwieńczone znacznym sukcesem i uchronić związek przed
rozpadem. Wszystko zależy od tego, na jakie składniki miłości za-
interesowani wywierają wpływ i kiedy (w jakiej fazie związku) to
czynią.

Zakochanie
Jeżeli wszystkie trzy składniki miłości zaczynają się rozwijać
równocześnie, w momencie poznania nowej osoby (tak jak to ilu-
struje rysunek 4.), to namiętność, jako składnik najintensywniej
przybierający na sile, pojawi się najszybciej - jako dominująca ce-
cha całego uczucia. W języku potocznym mówi się tu o zakochaniu
22 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

- intensywnym stanie uczuć opiewanym przez poetów, ale także


określanym jako szybko przemijająca choroba (przez miłośników
prozy). Intuicja potoczna wyraźnie odróżnia zakochanie od miłości.
Zakochanie jest ślepe, krótkotrwałe, daje silne uczucie szczęścia
nieskalanego myślą i jest cokolwiek egoistyczne, a przynajmniej
bardziej skoncentrowane na tym, kto kocha, niż na tym, kto jest ko-
chany („Kocham cię - cóż to cię obchodzi", pisał Goethe). Miłość
jest powolniejsza, trwalsza, mądrzejsza i bardziej się koncentruje
na osobie kochanej niż kochającej, a oprócz szczęścia zawiera rów-
nież ból. Literatura piękna przynosi liczne opisy takiej namiętności
od pierwszego wejrzenia, uderzającej gwałtownie i nieoczekiwanie
niczym piorun z jasnego nieba.
Zakochanie nie musi być pierwszą fazą miłości - przypływ na-
miętności może zdarzyć się nawet po długiej znajomości i być nie-
oczekiwanym rezultatem powoli narastającej intymności. Tak więc
początkowa kolejność faz przedstawionych na rysunku 4. może wy-
glądać nieco inaczej - cały związek może rozpocząć się od przy-
jaźni. Co ciekawe, „starzy przyjaciele" bywają nie mniej zaskoczeni
pojawiającą się w ich relacji zmianą niż kochankowie „od pierw-
szego wejrzenia". Ich nagła namiętność wcale nie musi być mniej
ekscytująca. Jednakże najbardziej typowy obraz miłości w naszej
kulturze to miłość od pierwszego wejrzenia, rozpoczynająca się za-
kochaniem. Miłość od pierwszego wejrzenia jest zresztą nie tylko
stereotypem - okoto 50% badanych, zarówno kobiet, jak i męż-
czyzn, stwierdza, że przeżyło ją co najmniej raz w życiu (Averill
i Boothroyd, 1977).

Romantyczne początki
Istotnym elementem zakochania jest pragnienie możliwie naj-
częstszych i najbliższych kontaktów z ukochaną osobą. Jeżeli więc
zakochanie spotyka się z wzajemnością, a przynajmniej nie zo-
stanie odrzucone przez partnera, naturalną konsekwencją rosną-
cych kontaktów jest rozwój intymności. Oznacza to wejście w fazę
romantycznych początków. Ta faza również jest raczej krótko-
trwała, ponieważ silnie nagradzające połączenie gwałtownych roz-
koszy namiętności z łagodnymi urokami intymności samo w sobie
wzbudza skłonność do utrzymania i rozbudowy tak przyjemnego
związku. W rezultacie pojawia się decyzja partnerów o zaanga-
żowaniu w utrwalenie związku, który jednak przestaje wtedy być
PRZEMIANY MIŁOŚCI 23

romantyczny, a staje się w pełni dojrzałą miłością, czyli związkiem


kompletnym.
Kolejność zdarzeń doprowadzających do zapoczątkowania sta-
łego związku jest dosyć zgodnie opisywana przez różnych badaczy,
którzy opierają swe opisy na subiektywnych sprawozdaniach osób
badanych z przebiegu ich związków bądź też (rzadziej) na obserwo-
waniu rzeczywistych związków w trakcie ich powstawania. Burgess
i Huston (1979, s. 8) przedstawili tę kolejność następująco:

1. Partnerzy spotykają się częściej, na dłużej, w coraz bardziej


różnorodnych sytuacjach.
2. W przypadku rozdzielenia usiłują znowu być razem, co dostar-
cza im satysfakcji, jeśli się powiedzie.
3. „Otwierają się" przed sobą nawzajem - wyjawiają tajemnice
i łączą ich intymne kontakty fizyczne.
4. Stają się mniej zahamowani i bardziej skłonni do dzielenia się
uczuciami pozytywnymi i negatywnymi, do wzajemnego po-
chwalania się i ganienia.
5. Rozwijają swój własny system porozumiewania się i doskonalą
jego używanie.
6. Narasta ich zdolność do zauważania i przewidywania punktu
widzenia partnera.
7. Zaczynają wzajemnie synchronizować swoje cele i postępowa-
nie oraz wykształcają trwałe scenariusze wzajemnych kontak-
tów.
8. Zwiększają wysiłek wkładany w związek, podwyższając w ten
sposób jego ważność we własnej „przestrzeni życiowej".
9. Coraz silniej odczuwają, że ich indywidualny interes jest nie-
odłączny od istnienia i jakości łączącego ich związku.
10. Narasta ich wzajemne lubienie się, zaufanie i miłość.
11. Zaczynają uważać swój związek za niemożliwy do zastąpienia,
a przynajmniej za niepowtarzalny.
12. Coraz częściej i silniej występują jako para (a nie dwie jed-
nostki) w relacjach z innymi ludźmi.

Jeśli wierzyć literaturze, zwłaszcza tej sprzed XX wieku, miłość


dopóty jest zjawiskiem interesującym, wartym opisu i artystycznej
analizy, dopóki zachowuje swój romantyczny charakter. Z chwilą
24 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

utraty tego charakteru (a więc wyjścia poza fazę zakochania i ro-


mantycznych początków) związek przestaje być dla kogokolwiek
interesujący, nie wyłączając samych partnerów.
Najbardziej romantyczne są opowieści o romansach, które
kończą się źle (przeważnie śmiercią jednego z partnerów, a jeszcze
lepiej obojga) i nigdy się nie stabilizują. Opowieści o romansach
udanych, które dobrze się kończą, dobiegają zwykle kresu przed oł-
tarzem, a więc w momencie kiedy miłość romantyczna ostatecznie
przekształca się w miłość kompletną. Nie bez znaczenia jest tu za-
pewne fakt, że przeszkody, jakie mają do pokonania początkujący
kochankowie romantyczni, są bardziej dramatyczne i widowiskowe
od dość znojnych trudności, z którymi mozolą się partnerzy w póź-
niejszych fazach związku. Tak czy owak, dla sztuki miłość najwyraź-
niej przestaje być interesująca z chwilą ustabilizowania się związku.
Kult miłości romantycznej jako jedynej, która jest warta przed-
stawiania przez sztukę i przeżywania przez ludzi, jest w naszej kul-
turze równie rozpowszechniony, co niedorzeczny, zważywszy, że
przez znaczną większość życia kochamy swych partnerów w inny,
nie romantyczny sposób. W rezultacie ani z powieści, ani z filmów
prawie w ogóle nic dowiadujemy się, co interesującego można zro-
bić ze swą miłością, gdy przeminie jej romantyczna faza, jako je-
dyna opisywana w niezliczonych bajkach, powieściach, wierszach,
filmach i piosenkach. Co gorsza, stereotyp miłości romantycznej
jako uczucia, które dzieje się „samo", właściwie bez wysiłku, a czę-
sto nawet wbrew wysiłkom zaangażowanych w uczucie partnerów,
rodzi katastrofalne w skutkach przekonanie, że również na inne
formy miłości oddziaływać nie należy (bo wtedy miłość przestaje
być „autentyczna") albo że po prostu nie daje się tego zrobić (je-
żeli tylko miłość jest wystarczająco autentyczna). Dalsze partie tej
książki mają na celu między innymi przekonanie Czytelnika do
poglądu, że kiedy miłość wyjdzie poza fazę romantycznych począt-
ków, większość tego, co dzieje się w niej „samo", zmierza prostą
drogą do zagłady związku. Natomiast droga do jego utrzymania
w postaci cieszącej obie strony wiedzie jedynie poprzez rozsądne,
zamierzone i świadome ingerencje samych partnerów w kształt ich
związku. Jeżeli Ona poprzestaje jedynie na „bezprzytomnym osu-
waniu się w jego ramiona", a On na odczuwaniu „oszalałego bicia
swego serca", to prostą (choć ekscytującą) drogą prowadzą swój
związek do nieuchronnego końca. Jest z pewnością wzruszające,
PRZEMIANY MIŁOŚCI 25

że On ma oczy „koloru tropikalnej zatoki". Jednak czytając książki


z serii „Harleąuin" (z nich pochodzą wszystkie te cytaty) szybko
orientujemy się, że tym, co pozwala naprawdę dostrzec kolor tak
wyszukany, jest towarzyszący owym oczom kolosalny spadek, świet-
nie prosperująca firma, a przynajmniej posiadanie „srebrzystego
lincolna". Powstaje pytanie, nad którym czytelniczki serii „Ogro-
dów miłości" wolą się nie zastanawiać: co zrobić, kiedy On dyspo-
nuje dziesięcioletnim fiatem, w którym siada jak nie resor, to skrzy-
nia biegów, kiedy Jego fortuna ogranicza się do M-3, kiedy Jego
oczy, cóż... jak oczy - patrzą z udręczeniem na cieknący w łazience
kran. Tęsknota za srebrzystym lincolnem jest tyleż zrozumiała, co
pozbawiona realizmu. Realizm zaś, wedle skwapliwie podsycanej
tradycji romantycznej, jest w miłości traktowany jako coś brzyd-
kiego, wyrachowanego i sprzecznego z samą istotą miłości. W rze-
czywistości jednak ani realizm, ani rozsądek nic tylko miłości nie
zabijają, ale są całkowicie niezbędne dla trwania związku dwojga
ludzi i uchronienia go przed katastrofą.

Związek kompletny
Prawdopodobnie większość związków, jakie ludzie nawiązują
(szczególnie w młodości), nigdy nie wykracza poza fazę romantycz-
nych początków: albo miłość romantyczna przemija, albo brakuje
wystarczającego zaangażowania w przetworzenie związku w stałą
relację (z powodu braku równie silnych uczuć partnera), albo jedno
i drugie. Przejście od fazy romantycznych początków do komplet-
nego związku jest więc wydarzeniem dość rzadkim w życiu czło-
wieka, ale ma konsekwencje, których ważności nie sposób prze-
cenić.
Zgodnie z przedstawioną na rysunku 4. koncepcją rozwoju mi-
łości, czynnikami niezbędnymi dla pojawienia się „ponadprogo-
wego", a więc już liczącego się zaangażowania, przekształcającego
miłość w związek kompletny (co zwykle oznacza zawarcie małżeń-
stwa bądź przynajmniej zamieszkanie razem), są silna namiętność
i intymność, czyli przeżywanie miłości romantycznej. Przytaczane
w rozdziale 3. badania nad kryteriami wyboru partnera życiowego
przekonują, że miłość romantyczna (oraz takie cechy partnera,
które umożliwiają jej przeżywanie, to znaczy promują namiętność
i intymność) wyłania się współcześnie jako główne kryterium tego
26 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

wyboru. Jest to jednak zjawisko raczej świeżej daty - do niedawna


miłość romantyczna była uważana nie tylko za kiepską podstawę
małżeństwa, ale wręcz za uczucie niemożliwe do pogodzenia z wy-
mogami, jakie stawia przed partnerami stały związek.
Miłość kompletna jest niewątpliwie najbardziej zadowalającą
fazą związku, najsilniej nasyconą emocjami - zarówno pozytyw-
nymi, jak i negatywnymi. Końcem tej fazy jest zanik namiętności,
niekoniecznie całkowity, ale poniżej poziomu oznaczającego jej do-
minację w miłosnej relacji. Jeśli uwierzyć poprzednim rozważaniom
nad dynamiką namiętności, zanik ten wydaje się nieuchronny; ba-
dania nad długotrwałymi związkami również wykazują, że im dłużej
trwa małżeństwo, tym słabsza jest miłość romantyczna pomiędzy
małżonkami (Cirabalo i in., 1976).
Z faktu, że namiętność zanika po prostu dlatego, iż taka jest
jej natura, wynika jeden wniosek praktyczny. Jeżeli wygasa czy
słabnie namiętność jednego czy obojga partnerów, nie ma więk-
szego sensu twierdzenie, jakoby przyczyną były negatywne cechy
któregokolwiek z nich („On nie potrafi kochać") czy ich związku
(„To nie była prawdziwa miłość"). Równie bezsensowne byłoby ob-
winianie drzew, że opadły z nich liście, albo twierdzenie, że lata
tak naprawdę nie było, skoro po nim nadeszła jesień. Akceptacja
tej prawdy mogłaby uchronić wiele par przed goryczą rozczaro-
wań czy rozstań. Tym bardziej że optymistyczna metafora cyklicz-
nych pór roku została tu przywołana nie bez przyczyny. Zanikająca
w związku namiętność niekoniecznie musi bowiem wybuchnąć na
nowo w odniesieniu do innego partnera. Prawdopodobnie jest to
możliwe w stosunku do tego samego partnera - na przykład wtedy,
gdyby partnerom udało się utrzymać zadowalający poziom intym-
ności, dzięki czemu cały ich związek nie stałby się dla nich od-
stręczający. Nie znam rzetelnych danych, które potwierdzałyby tę
tezę, choć można tu przytoczyć anegdoty w rodzaju dwukrotnego
małżeństwa Elizabeth Taylor i Richarda Burtona, którzy, jak przy-
stało na idoli Hollywoodu, zawierali liczne małżeństwa, opierające
się jedynie na namiętności. Jeżeli pobierali się dwa razy na tej za-
sadzie, ich wzajemna namiętność musiała wybuchnąć co najmniej
dwukrotnie (podobno planowali pobrać się po raz trzeci, czego
jednak Burton nie dożył z powodu swoich innych namiętności).
Nieco trudniej uwierzyć, że to, co zdarzyło się Taylor i Burtonowi,
PRZEMIANY MIŁOŚCI 27

zdarza się wszystkim, ale można przynajmniej założyć, iż to się


zdarzyć może.

Związek przyjacielski
Gdyby ludzie budowali swoje związki tylko na bazie namiętno-
ści, miałyby one niewielkie szansę na trwałość. Dlatego też liczne
systemy etyczne nakazują ludziom nie kierować się namiętnością
przy wyborze partnera, a niektóre starają się ich nakłonić, by na-
miętności nie przeżywali wcale bądź przynajmniej przeżywali ją
w sposób możliwie beznamiętny. Pomijając rozważania nad tym,
czy jest to w ogóle wykonalne i naprawdę najlepsze, stwierdzić
można, że oparta na intymności i zaangażowaniu miłość przyja-
cielska jest zapewne najdłuższą spośród jeszcze satysfakcjonujących
faz udanego związku dwojga ludzi. Co więcej, jest to ta faza, któ-
rej przedłużenie pozostaje w mocy obojga zainteresowanych, jeżeli
tylko wykażą po temu odpowiednie chęci i umiejętności. Potoczna
obserwacja sugeruje, że chęci wykazują prawie wszyscy, choć gorzej
przedstawia się sprawa z umiejętnościami.
Podstawowym problemem, który partnerzy mają do pokona-
nia w fazie związku przyjacielskiego, jest powstrzymanie spadku
intymności, a więc utrzymanie wzajemnego przywiązania, lubienia
się, zaufania, chęci pomagania i otrzymywania pomocy. Intymność
oczywiście zamiera pod wpływem egoizmu, nietolerancji, agresji,
braku wsparcia czy zdrady. Każdego z tych niebezpieczeństw mogą
partnerzy uniknąć, a przynajmniej wiedzą, że unikać ich powinni,
jeżeli łączący ich związek ma być nadal zadowalający. Niezbyt lo-
giczna logika ludzkich uczuć w połączeniu z beznadziejnością usi-
łowań prowadzących do realizacji mitu miłości romantycznej (który
dla wielu stanowi jedyną definicję miłości) sprawia jednak, że na
partnerów w udanym nawet związku czyha wiele pułapek. Paradok-
salnie pułapki te wynikają z tego właśnie, że związek jest udany,
a paTtnerzy pełni są najlepszych chęci.
W rozdziale 5. opisuję szczegółowo szereg takich pułapek, jak:
- pułapka dobroczynności, polegająca na tym, że stale i wzajemne
ofiarowywanie dobra (oraz unikanie wyrządzania partnerowi
krzywd) prowadzi w miarę trwania związku do tego, iż zdol-
ność do sprawiania partnerowi przyjemności maleje, wzrasta
zaś zdolność do sprawiania mu bólu;
28 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

- pułapka bezkonfliktowośct, polegająca na tym, że stałe unika-


nie konfliktów w imię utrzymania wspólnoty działań, interesów
i uczuć (oraz świętego spokoju) prowadzi do zaniku tej wspól-
noty (a święty spokój zamienia się w spokój wręcz śmiertelny);
- pułapka obowiązku, polegająca na tym, że systematyczne pod-
pieranie własnych uczuć do partnera poczuciem obowiązku
prowadzić może do ich zaniku. Własne działania mogą być wi-
dziane jako rezultat jedynie własnej obowiązkowości, nie zaś
uczuć żywionych do partnera;
- pułapka sprawiedliwości, polegająca na tym, że domaganie
się przede wszystkim sprawiedliwości we wzajemnej wymianie
„świadczeń" przez partnerów sprowadza się w praktyce głów-
nie do odwzajemniania zachowań negatywnych, a więc spra-
wiedliwości typu „oko za oko, ząb za ząb".
Pułapki te oczywiście nie każdej parze muszą się zdarzyć,
choćby dlatego, że niektóre wzajemnie się wykluczają. Są one
różnymi drogami pogarszania się jakości związku, a dróg takich
jest oczywiście wiele i niestety więcej niż dróg prowadzących do
związku szczęśliwego. Niewiele jest bowiem sposobów przeżywa-
nia szczęścia, bardzo wiele natomiast sposobów bycia nieszczęśli-
wym. Pułapki są drogami zdradliwymi, bo paradoksalnymi - ludzie
wpadają w nie w imię wysiłków, których deklarowanym i świado-
mym (choć nie zawsze rzeczywistym) celem jest polepszenie bądź
utrzymanie związku.

Związek pusty i jego rozpad


Niekonieczny, choć prawdopodobny i częsty zanik intymności
doprowadza miłość (a raczej byłą miłość) do fazy związku pustego,
którego jedynym elementem jest występowanie motywacji i zacho-
wań nadal podtrzymujących ów związek.
Ten typ relacji w naszej kulturze jest zwykle pozostałością po
poprzednich, szczęśliwszych fazach związku. Ponieważ związek pu-
sty opiera się jedynie na zaangażowaniu, czynniki podtrzymujące
ten związek są w zasadzie tożsame z czynnikami podtrzymującymi
samo zaangażowanie. Sprawia to, że czynniki podtrzymujące zaan-
gażowanie stają się bardziej istotne dla trwania związku, niż były
w fazach poprzednich. W szczególności związek pusty bardziej niż
inne fazy miłości narażony jest na zniweczenie, gdy w życiu przy-
PRZEMIANY MIŁOŚCI 29

najmniej jednego z partnerów pojawi się szansa na zbudowanie in-


nego, nowego związku, bardziej pociągającego niż dotychczasowy.
Jest to o tyle prawdopodobne, że atrakcyjność związku pustego
staje się bardzo niewielka.
Jak zauważają niektórzy autorzy, współcześnie coraz silniejsza
staje się norma kulturowa nakazująca, aby zaangażowaniu w zwią-
zek towarzyszyła intymność. Związki „zdrowe" to takie, gdzie mo-
tywacji i działaniom ukierunkowanym na ich utrzymanie towarzy-
szy przeżywanie intymności; zanik intymności pociąga za sobą (i
w odczuciu partnerów usprawiedliwia) zanik zaangażowania. Tego
rodzaju norma, jeśli istotnie występuje, zapewne z niejednakową
siłą obowiązuje w różnych grupach społecznych i krajach. Jej po-
jawienie się może wpływać na wzrost częstości rozwodów i spadek
ważności przyczyn, jakie uznawane są za wystarczające do rozwodu.
Zanik intymności w związku zapewne nie jest najważniejszą ani je-
dyną przyczyną rozwodu, ale coraz częściej uznawany jest przez
samych zainteresowanych za przyczynę wystarczającą.
Krzywe szybciej lub wolniej opadające na rysunku 4. napawają
melancholią i zdają się być wyrazem nazbyt pesymistycznego spoj-
rzenia na szansę trwania związku dwojga kochających się ludzi.
Cóż, pesymizm i realizm mają ze sobą wiele wspólnego. Faktem
jest, że w przeciętnym małżeństwie satysfakcja obojga partnerów
ze związku maleje z wolna w miarę jego trwania, a możliwych
tego przyczyn jest aż nazbyt wiele, o czym piszę dalej. Jednak
ogólne przesłanie tej książki jest raczej optymistyczne niż pesymi-
styczne -jakkolwiek wiele związków istotnie kończy się fazą pustą
i zerwaniem, wcale tak być nie musi. Partnerzy mogą wiele zro-
bić, by utrzymać swój związek w satysfakcjonującej postaci, głów-
nie poprzez podtrzymywanie intymności i unikanie zagrażających
jej pułapek. Dalszy ciąg tej pracy nie zawiera szczegółowego wy-
kazu takich działań (sformułowanie podobnego zbioru przepisów
na udany związek, niczym recepty na placek, wydaje się niezbyt
możliwe). Opisuję jednak logikę wielu procesów doprowadzających
do powstania i zaniku miłości, a opis taki stanowić może pewną
podstawę do podjęcia konkretnych działań przez samego Czytel-
nika, który zadecyduje, w jakiej fazie jest jego związek i czego mu
najbardziej potrzeba.
Jedno nie ulega wątpliwości - działania pozwalające utrzymać
mitość na dłużej wymagają nie tytko poświęcenia i wysiłku, ale
30 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

przede wszystkim myślenia i mądrości obojga partnerów. Wysi-


łek, myślenie i mądrość słabo kojarzą się nam z miłością, o któ-
rej skłonni jesteśmy raczej sądzić, że powinna dziać się sama, je-
żeli tylko jest prawdziwa. Jest to ubolewania godna konsekwencja
wspomnianego już, charakterystycznego dla naszej kultury trakto-
wania miłości romantycznej jako jedynej postaci miłości wartej za-
interesowania i przeżycia. Jest to także skutek złudzenia, że myśle-
nie zabija uczucia, choć w istocie wzbogaca je, pokazując ogromne
możliwości, jakie w uczuciach się kryją. Kiedy historia związku
wyjdzie poza fazę miłości romantycznej, to, co się w nim dzieje
samo (spontanicznie, bez świadomych wysiłków mających na celu
zmianę biegu wydarzeń), działa raczej na szkodę niż na korzyść
uczuć. Wszystko zdaje się wskazywać na to, że zdanie się na samo
odczuwanie, nie skażone myślą, doprowadza miłość prostą drogą
do fazy związku pustego. Natomiast sterowany myśleniem wysiłek
stwarza szansę uniknięcia tej fazy i utrzymania związku w fazie
przyjacielskiej.
ROZDZIAŁ 2

Zakochanie

Dwa warunki zakochania: przeżycie pobudzenia i jego interpretacja


Powstawanie pobudzenia
- beznamiętne pożywki namiętności, czyli rola neutralnego
pobudzenia
- przyjemność nasila namiętność, czyli rola emocji pozytywnych
- przykrość także nasila namiętność, czyli rola emocji negatywnych
- uroki owocu zakazanego, czyli rola przeszkód
Interpretacja pobudzenia jako namiętności
- jak kochać, czyli kulturowy wzorzec namiętności
- kogo kochać, czyli reguły stosowania wzorca namiętności
Różnice między kobietami i mężczyznami
- różnice w przeżywaniu namiętności
- kto jest bardziej romantyczny?

Spośród wszystkich ludzkich uczuć zakochanie jest najbardziej


zagadkowe, a otaczająca je mgiełka tajemniczości stanowi wręcz
konieczny, nieodłączny jego element. Czy coś tak z natury tajem-
niczego daje się w ogóle badać? Tak, i to co najmniej na dwa
sposoby.
Pierwszy jest bardzo prosty i polega na poproszeniu ludzi, aby
opisali, jak się zakochali, co po kolei się działo, w jakich warunkach
zdarzenie to miało miejsce itd. Jednak zwykle trudno dociec, co na-
prawdę znaczą uzyskane w ten sposób wyniki. Na przykład spośród
ponad czterystu osób poproszonych w jednym z badań o opisanie,
jak się zakochały, aż 85% podawało, że to partner obdarzał je
zainteresowaniem, 7 1 % zaś mówiło o odkryciu pozytywnych cech
kochanej osoby (Aron i in., 1989). Przy tym najważniejszą z ta-
32 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

kich cech jest atrakcyjność fizyczna (Averill i Boothroyd, 1977).


Jakkolwiek jest oczywiste, że kochamy ludzi, o których sądzimy,
iż na miłość zasługują, równie oczywiste jest to, że zarówno od-
wzajemnianie uczuć, jak i atrakcyjność partnera nie są jego obiek-
tywnymi cechami, takimi jak wzrost czy kolor włosów. Są one bo-
wiem przez nas partnerowi przypisane, co oznacza, że stanowią
raczej rezultat niż przyczynę naszych uczuć. Zapewne ów dobro-
czynny wpływ naszych uczuć na przypisywane partnerowi cechy jest
w ogóle niezbędnym warunkiem powstania miłości, zważywszy, jak
ambitne wymagania miłość stawia obiektowi uczuć. Zakochanie
byłoby mało możliwe bez różowych okularów, jakimi nas miłość
obdarza, gdy patrzymy na naszego partnera.
Drugie podejście polega na tym, by:
- po pierwsze, sformułować jakąś prawdopodobną koncepcję
opisującą warunki pojawiania się miłości,
- po drugie, wybrać jakiś dostępny badaniom wskaźnik czy też
„zapowiedź" miłości i
- po trzecie, zbadać, czy ta zapowiedź pojawia się ze wzmożoną
siłą w warunkach, które sami wywołujemy, a które powinny
w myśl naszej koncepcji prowadzić do rodzenia się miłości.
W ten sposób możemy ominąć ludzkie domniemania jako spo-
sób poznania warunków, w których miłość się pojawia, a całe na-
sze przedsięwzięcie nie jest już „mniemanologią", lecz psychologią.
Zdrowy rozsądek i sposób, w jaki ludzie opisują swoje zakochanie,
wskazują, że do roli takiej zapowiedzi miłości dobrze nadaje się
spostrzeganie innej osoby jako pociągającej - fizycznie czy erotycz-
nie atrakcyjnej. Skąd jednak wziąć teoretyczną koncepcję opisującą
warunki pojawiania się miłości? Ponieważ miłość jest uczuciem,
całkiem dorzeczne wydaje się poszukiwanie takiej koncepcji w teo-
riach opisujących naturę i warunki rodzenia się wszelkich uczuć.
Rozważmy jedną z takich teorii i wynikający z niej opis sytuacji,
w jakich pojawia się zakochanie.

Dwa warunki zakochania: przeżywanie pobudzenia


i jego interpretacja
W myśl jednej z teorii (dwuczynnikowej teorii emocji Stanleya
Schachtera, 1964) każda emocja składa się z dwóch elementów:
ZAKOCHANIE 33

pobudzenia fizjologicznego, nadającego emocji jej natężenie, oraz


H subiektywnej, osobistej interpretacji jego źródeł i charakteru. In-
terpretacja ta decyduje o znaku i treści przeżywanej emocji.
Wyczekując na swoją kolejkę u dentysty czujemy, jak wali nam
serce, potnieją dłonie i robi się nam gorąco - wszystko to są wskaź-
niki wzmożonego pobudzenia fizjologicznego. Wiemy doskonale,
co to pobudzenie znaczy. Słysząc dobiegający zza drzwi warkot
wiertarki, wdychając charakterystyczny zapach chemikaliów i przy-
pominając sobie poprzednie wizyty u dentysty wiemy, że przeży-
wane przez nas pobudzenie ma swoje źródło w tym wszystkim,
co już za chwilę nas spotka z rąk dobrotliwie wyglądającej osoby
w białym fartuchu. Nie sposób się pomylić - naszemu pobudzeniu
na imię „strach". Zarówno pobudzenie, jak i jego interpretacja są
niezbędne do przeżycia każdej emocji - czy będzie to radość, czy
strach, zachwyt, czy nienawiść. Kiedy nasze serce bije spokojnie,
dłonie są suche, a gardło wilgotne, nie dojdziemy do wniosku, że
przeżywamy strach, nawet siedząc na fotelu dentystycznym. Oczy-
wiście, im łatwiej zauważalne i jednoznaczne jest to zdarzenie,
które przeżywane pobudzenie faktycznie wywołuje, tym bardziej
ono właśnie wyznacza subiektywną interpretację tego, co się stało,
a więc i treść emocji. Problem jednak w tym, że przyspieszone bicie
serca, potnienie dłoni czy uczucie gorąca pojawiają się w wielu róż-
nych sytuacjach i wcale nie zawsze jest jasne, co dokładnie je wywo-
łało. Co ciekawe, możliwa jest nawet i taka sytuacja, kiedy człowiek
upatruje przyczyny przeżywanego podniecenia w innym czynniku niż
ten, który był faktycznym jego źródłem. Ma to miejsce szczególnie
wtedy, kiedy ta pozorna przyczyna sama się narzuca jako typowa
i oczywista, natomiast rzeczywista przyczyna przeżywanego przez
nas pobudzenia umyka naszej skupionej na czym innym uwadze.
Pomysłowego sprawdzenia tej hipotezy dokonali dwaj Kana-
dyjczycy (Dutton i Aron, 1974) w badaniach polegających na tym,
że do samotnych mężczyzn przechodzących przez most zbliżała się
pewna dziewczyna z prośbą o udział w krótkim badaniu psycholo-
gicznym. Do badań wybrano jedną piękną dziewczynę i dwa mosty:
betonowy, biegnący na wysokości trzech metrów nad lustrem spo-
kojnej wody, i drugi, wiszący na wysokości siedmiu metrów nad
górskim strumieniem i skałami, wąski, długi i kołyszący się przy
każdym kroku. Autorzy założyli, że przechodzenie przez pierwszy
most nie będzie miało żadnych szczególnych następstw, natomiast
34 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

przechodzenie przez drugi wywoła u badanych mężczyzn pewien


niepokój czy - mówiąc szczerze - strach. Mężczyzna bać się jednak
nie powinien, a przynajmniej jest mu nieprzyjemnie przyznać się do
tego nawet przed samym sobą. Mężczyźni schodzący z takiego bu-
jającego nad przepaścią mostu najchętniej przypisaliby więc przy-
spieszone bicie serca i cokolwiek spotniałe dłonie jakiemuś czyn-
nikowi bardziej godnemu prawdziwego mężczyzny niż strach. Na
przykład zapierającemu dech w piersiach widokowi pięknych gór
albo, jeszcze lepiej, pięknej kobiety, jeżeli taka pojawiłaby się przed
ich oczyma zaraz po zejściu z mostu. Rozumiejąc te męskie pra-
gnienia, autorzy ustawili za mostem piękną eksperymentatorkę.
Zęby zaś sprawdzić, czy przyspieszone strachem bicie serca jest
przez badanych interpretowane jako nieoczekiwany przypływ uczuć
do pięknej badaczki, prosiła ich ona o wymyślenie historyjki opi-
sującej scenę przedstawioną na dość niejasnym obrazku, który im
wręczała. Okazało się, że skojarzenia mężczyzn schodzących z nie-
bezpiecznego mostu były bardziej nasycone treściami erotycznymi,
niż działo się to w przypadku mężczyzn schodzących z mostu bez-
piecznego. Dziewczyna zostawiała też swój numer telefonu, „na
wypadek, gdyby chcieli dowiedzieć się czegoś bliższego o wyni-
kach badania", Spośród mężczyzn schodzących z niebezpiecznego
mostu niemalże co drugi zadzwonił potem do dziewczyny. Jednak
wśród mężczyzn schodzących z mostu bezpiecznego tylko co dzie-
siąty wykazał równie silne zainteresowanie „wynikami badania".
Dodać należy, że żadnej z tych różnic nie stwierdzono, kiedy „krót-
kie badanie psychologiczne" przeprowadzai-mgżczyzna, a znaczna
większość badanych nie chciała nawet wziąć jego numeru telefonu!
Oczywiście, trudno powiedzieć, że w eksperymencie tym ba-
dano rzeczywiste zakochiwanie się mężczyn, ponieważ brak w nim
było, by tak rzec, dalszego ciągu wydarzeń (co nie tylko wyma-
gałoby zbyt wielu pięknych dziewcząt, ale też byłoby nieetyczne).
Jednak wiarygodne jest przypuszczenie, że nagły przypływ najwy-
raźniej erotycznego zainteresowania osobą płci przeciwnej stanowi
coś na tyle podobnego do zakochania się, by uważać ten ekspery-
ment za potwierdzenie hipotezy, iż pobudzenie wywołane w istocie
lękiem może zostać zinterpretowane przez przeżywającą je osobę
jako wywołane erotyczną atrakcyjnością innego człowieka.
Tego rodzaju przeniesienie przyczyn pobudzenia z czynnika,
który je wywołał (a który nie był wcale oczywisty), na czynnik na-
ZAKOCHANIE 35

dający się do tego, by widzieć w nim źródło pobudzenia, jest zja-


wiskiem bardzo powszechnym, wykazanym w dziesiątkach badań
dotyczących bardzo różnych przyczyn pobudzenia i równie zróż-
nicowanych emocji uświadamianych sobie przez ludzi. Skłoniło to
Ellen Berscheid i Elaine Walster (1974) do sformułowania kon-
cepcji wyjaśniającej powstanie miłosnej namiętności jako rezultatu
sytuacji, w której człowiek po pierwsze - przeżywa silne pobudze-
nie emocjonalne, a po drugie - interpretuje je jako wynik własnej
miłości do partnera. Prowokacyjność tej idei polega na tym, że
pobudzenie konieczne do przeżycia namiętności do partnera wcale
nie musi być faktycznie przez owego partnera wywołane. Przeciw-
nie, pobudzenie to może zostać przeniesione z dowolnego innego
czynnika, jeżeli tylko powoduje on wzrost fizjologicznego napię-
cia, a człowiek z tych czy innych względów nie upatruje w nim
przyczyny owego wzrostu. Prowokacyjność tej koncepcji wynika też
z założenia, że człowiek musi nauczyć się interpretowania własnego
pobudzenia jako namiętności, jeżeli miałby ją przeżyć. Rozważmy,
jakie dowody przemawiają za tym, że powstanie pobudzenia i jego
odpowiednia interpretacja istotnie wydają się niezbędne do prze-
życia namiętności i zakochania.

Powstawanie pobudzenia
Konsekwencją przedstawionej dwuczyrinjkowej koncepcji mi-
łości jest więc przewrotna teza, że namiętność może być częściowo,
anawet wyłącznie, wynikiem fałszywego uświadomienia sobie przez
nas naszego pobudzenia jako wywołanego przez obiekt naszej na-
miętności, podczas gdy w rzeczywistości zostało ono wywołane
czymś zupełnie innym. Fascynujące jest to, iż rzeczywiste źródło
pobudzenia nie musi być wcale przyjemne, może być także neu-
tralne, a nawet nieprzyjemne, jak to było w przypadku opisanego
eksperymentu z mostami.

Beznamiętne pożywki namiętności, czyli pobudzenie emocjonalnie


neutralne
Wyobraźmy sobie następującą scenę. Jeszcze kilkaset metrów
przed przystankiem autobusowym, do którego zmierzamy, zauwa-
żamy nasz nadjeżdżający autobus. Ponieważ jeździ on tylko raz
na pół godziny, a nam się spieszy, puszczamy się pędem do przy-
36 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

stanku i w ostatniej chwili dopadamy drzwi, które już, już mają się
zamknąć. Szczęśliwie drzwi zatrzaskują się z właściwej strony (za
plecami, a nie przed nosem), a my trzęsącymi się jeszcze z wysiłku
•rękoma przeszukujemy kieszenie marynarki w poszukiwaniu biletu.
Zajmuje to trochę czasu, w końcu jednak odnajdujemy jakiś ważny
bilet, kasujemy go z ulgą i zapominając o całym zdarzeniu, prze-
chodzimy do przodu poszukując miejsca. Znajdujemy je, siadamy
i... napotykamy utkwione w nas jasnozielone oczy nigdy dotąd nie
widzianej blondynki (w rzeczywistości jeździ ona już od wielu dni
tym samym autobusem i przygląda się nam myśląc sobie: „A ten
co dzisiaj taki czerwony?"). Czujemy, jak wali nam serce, a dłonie
się pocą - te jasnozielone oczy po prostu zapierają dech w piersi!
Po tym wniosku przebiega nam po plecach dodatkowy dreszcz, do-
łączający się do wielu innych objawów fizjologicznego pobudzenia,
0 których - gdyby nic to spojrzenie - zapewne pamiętalibyśmy, że
wzięły się z pogoni za autobusem. Jednak teraz mamy przed sobą
nie autobus, lecz przyglądającą się nam blondynkę - jaki więc sens
nadal myśleć o komunikacji miejskiej zamiast o oczach blondynki?
Zważywszy, jakie kolosalne (wręcz fizjologiczne) wrażenie zrobiły
na nas te oczy, staramy się oczywiście doprowadzić do rozmowy
1 spotkania z ich właścicielką. Próbujemy albo od razu, albo, jeżeli
nęka nas nieśmiałość, przy następnym spotkaniu, kiedy blondynka
znów się nam przygląda, najwyraźniej z zainteresowaniem (w rze-
czywistości myśli ona sobie: „O, dziś już nie jest czerwony").
Nie twierdzę oczywiście, że aby pokochać zielone oczy, trzeba
koniecznie biegać za autobusami. Faktem jest natomiast, że pobu-
dzenie fizjologiczne utrzymuje się w organizmie przynajmniej przez
kilka minut po zaprzestaniu wysiłku fizycznego (lub ustąpieniu in-
nego czynnika, który je wywołał) i że zmiany w poziomie pobudze-
nia są zwykle znacznie powolniejsze od zmian sytuacji, w której się
znajdujemy, a także od zmian w treści zaprzątających nas myśli.
Właśnie to, że uspokajamy się dopiero po jakimś czasie, stwarza
warunki do pojawienia się tzw. transferu pobudzenia, czyli prze-
niesienia przyczyn pobudzenia z tego, co rzeczywiście je wywołało,
na coś (lub kogoś) nowego, co w tym czasie pojawiło się w naszym
otoczeniu i skupiło na sobie naszą uwagę.
Tak więc zalegające w organizmie pobudzenie może prowadzić
do wzrostu erotycznej atrakcyjności potencjalnego partnera, tak
jak to sugeruje nasza scenka z zakochaniem się w autobusie. Gdy
ZAKOCHANIE 37

wyświetlimy ludziom film o erotycznej treści, to uważają go za bar-


dziej podniecający, jeżeli przed projekcją wykonywali intensywne
ćwiczenia fizyczne (Cantor i in., 1975). Ma to jednak miejsce głów-
nie wtedy, kiedy między ćwiczeniami a ocenami upłynął pewien
czas, dzięki czemu utrzymujące się jeszcze pobudzenie zostanie na
tyle oderwane w świadomości ludzi od swego rzeczywistego źródła,
że może zostać zinterpretowane jako podniecenie erotyczne. W in-
nym eksperymencie proszono badanych o wykonywanie podobnych
ćwiczeń, a następnie o ocenę erotycznej atrakcyjności pewnej ko-
biety na podstawie magnetowidowego zapisu przeprowadzonej z
nią pięciominutowej rozmowy (White i Kight, 1984). Wzrost po-
budzenia fizjologicznego prowadził do wyższej oceny jej atrakcyj-
ności, jednak tylko u tych badanych, którzy skoncentrowani byli
na tej kobiecie (zapowiedziano im spotkanie z nią w późniejszej
fazie badania). Taki przyrost atrakcyjności nie występował u bada-
nych oglądających wywiad z kobietą w tym samym pokoju, w któ-
rym uprzednio wykonywali ćwiczenia fizyczne i w którym jeszcze
były porozkładane różne przyrządy gimnastyczne przypominające
o ich wykonywaniu. Warunkiem przeniesienia pobudzenia z jego
rzeczywistego źródła na ewentualnego partnera erotycznego jest
więc przeniesienie naszej uwagi z czynnika faktycznie wywołują-
cego pobudzenie na owego partnera.
Uczuciowo neutralne pobudzenie nie stanowi jednak czynnika,
który by niezmiennie podnosił atrakcyjność osób płci przeciwnej.
W istocie wzrost pobudzenia działa raczej jako nasilacz bądź to po-
zytywnego, bądź negatywnego stosunku do potencjalnego partnera.
Wykazali to w serii eleganckich badań White i współpracow-
nicy (1981). W jednym z nich znów stosowali krótki, acz intensywny
wysiłek fizyczny, wystarczający bądź niewystarczający do podniesie-
nia poziomu fizjologicznego pobudzenia: młodych mężczyzn pro-
szono o bieg w miejscu przez 120 lub 15 sekund. Opisywany przez
obie grupy nastrój niczym się nie różnił, choć badani z pierwszej
grupy mówili o przeżywaniu znacznie silniejszego pobudzenia, co
potwierdziły również obiektywne pomiary tempa akcji serca. Na-
stępnie wszyscy badani oglądali wywiad z pewną kobietą, z którą
mieli się wkrótce spotkać, a która była albo piękna, albo brzydka.
Po wywiadzie proszeni byli o podanie swoich wrażeń na temat tej
kobiety, o ocenę stopnia jej atrakcyjności, seksowności oraz tego,
jak bardzo chcieliby się z nią umówić na randkę. Badani oglądający
38 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

wywiad w stanie pobudzenia oceniali kobietę piękną jako bardziej


atrakcyjną erotycznie, natomiast kobietę brzydką jako mniej atrak-
cyjną, niż wskazywały na to oceny badanych o średnim poziomie
pobudzenia. Wzrost pobudzenia nie nasilał zatem ogólnie atrakcyj-
ności płci przeciwnej, lecz nasilał jedynie te uczucia, jakie wygląd
potencjalnej partnerki wzbudzał sam przez się. Jeżeli więc On wy-
daje nam się już na wstępie dość paskudny, randki na bujających
mostach (czy inne podobne zabiegi, na przykład szybka jazda sa-
mochodem) mogą wywołać przyrost irytacji, a nie namiętności.

Przyjemność nasila namiętność, czyli rola emocji pozytywnych


Czytelnicy, którzy nie mają zwyczaju biegać ani w miejscu,
ani za autobusami, nie muszą jednak popadać w przygnębienie
z powodu obniżenia swoich szans na przeniesienie pobudzenia,
a w związku z tym i na zakochanie się. Subiektywnemu przeniesie-
niu ulec może bowiem nie tylko pobudzenie wywołane wysiłkiem
fizycznym, ale także dowolną emocją pozytywną. Na przykład jeżeli
w poprzednio opisanym eksperymencie zamiast wysiłku fizycznego
zastosowano by oglądanie komika budzącego szczerą wesołość, wy-
niki byłyby bardzo podobne, to znaczy wzrosłaby atrakcyjność pięk-
nej kobiety, brzydkiej zaś - zmalała (co również wykazali White
i inni, 1981).
W identyczny sposób oddziałuje także pobudzenie seksualne,
wywołane na przykład uprzednio oglądanym filmem. W pewnym
badaniu wyświetlano młodym kobietom i mężczyznom film o tre-
ści erotycznej bądź neutralnej, a następnie pokazywano przeźrocze
przedstawiające osobę płci przeciwnej, która była albo brzydka,
albo przeciętna, albo piękna (przystojna), z prośbą o ocenę jej
erotycznej atrakcyjności. Jak ilustruje rysunek 5., im przystojniej-
sza była to osoba, tym wyżej oceniana była atrakcyjność jej ciała
i tym bardziej uważana była ona za osobę odpowiednią do umó-
wienia się z nią na randkę. To oczywiste. Bardziej interesujące
były dodatkowe różnice między badanymi pobudzonymi i nie po-
budzonymi seksualnie. Osoba przeciętna i przystojna była bardziej
atrakcyjna zdaniem ludzi pobudzonych, osoba brzydka zaś według
z nich była mniej atrakcyjna, niż wynikałoby to z ocen badanych
nie pobudzonych. Dodać warto, że wzrost pobudzenia działał w ten
sposób zarówno na badane kobiety, jak i na mężczyzn.
ZAKOCHANIE 39

Rysunek 5.
Wpływ przeżywanego pobudzenia seksualnego na ocenę atrakcyjności
brzydkiej, przeciętnej lub przystojnej osoby przeciwnej płci. Źródło: Istvan
i in. (1983).

Wiele danych dowodzi zdroworozsądkowej prawdy, że przeży-


wanie emocji pozytywnych pozwala nam widzieć zarówno siebie,
jak i innych przez różowe okulary. Jednakże wpływ tych emocji na
erotyczną atrakcyjność ma nieco odmienny charakter, ponieważ
bardziej uzależniony jest od samego pobudzenia i jego siły niż od
pozytywnego lub negatywnego znaku przeżywanej emocji. Emocje
pozytywne (a dokładniej: wywołane nimi pobudzenie fizjologiczne)
nie nasilają atrakcyjności wszystkich potencjalnych „obiektów na-
miętności". Nasilają atrakcyjność jedynie tych osób, które już i tak
są bardziej lub mniej atrakcyjne. Co więcej, przeżywanie silnej
emocji pozytywnej sprawia, że osoby już odstręczające stają się
jeszcze bardziej awersyjne. W identyczny sposób oddziałuje wzrost
40 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

pobudzenia seksualnego, co zdaje się przeczyć potocznej tezie, że


silne pobudzenie zaślepia ludzi do tego stopnia, iż nawet osoby
niepożądane stają się pożądane. Wchodzi tu jednak w grę jeszcze
siła pobudzenia, które było oczywiście niezbyt duże w ekspery-
mencie zilustrowanym na rysunku 5. Możliwe, że po osiągnięciu
jakiegoś wystarczająco dużego pobudzenia seksualnego wszystkie
potencjalne obiekty namiętności stają się atrakcyjne.
Erotyzm jest, rzecz jasna, źródtem najbardziej pozytywnych
i pobudzających emocji w omawianym tu kontekście. Jednak ich
przeżywanie decyduje o wzroście jedynie erotycznej, nie zaś ogól-
nej atrakcyjności osób godnych pożądania. Wykazali to Dermer
i Pyszczynski (1978), którzy prosili badanych mężczyzn o wypeł-
nienie kwestionariuszy mierzących stopień, w jakim zarówno lubili
oni, jak i kochali kobietę, z którą byli aktualnie związani uczu-
ciowo. Część z nich została jednak uprzednio wprowadzona w stan
pobudzenia erotycznego (poprzez czytanie dość śmiałego opisu
fantazji seksualnych pewnej studentki), część zaś czytała raczej
beznamiętny fragment opisujący zachowanie godowe mew. Choć
badani z pierwszej i drugiej grupy nie różnili się siłą, z jaką lubili
swoją partnerkę, badani z grupy pierwszej relacjonowali wyższy
poziom miłości w stosunku do niej.
Co ciekawe, nawet fałszywa wiara mężczyzny w to, że jakaś
kobieta nasila przeżywane przezeń pobudzenie, sprawia, iż wyżej
ocenia on jej atrakcyjność. Valins (1966) zapraszał młodych męż-
czyzn do udziału w badaniach dotyczących jakoby reakcji fizjolo-
gicznych na bodźce o treści erotycznej. Wyświetlał im przeźrocza
przedstawiające na wpół rozebrane dziewczęta z „Playboya" infor-
mując, że bicie ich własnego serca będzie nagrywane na taśmę,
a także wzmacniane i odtwarzane przez głośnik. W rzeczywistości
odtwarzane badanym dźwięki nie miały nic wspólnego z ich wła-
snym sercem. Przy oglądaniu niektórych, przypadkowo wybranych
zdjęć, odtwarzano każdemu badanemu uprzednio nagrany odgłos
przyspieszonej akcji serca, a podczas oglądania innych zdjęć odtwa-
rzano im odgłos normalnej akcji serca. Na zakończenie proszono
badanych o ocenę, jak dalece każde zdjęcie było dla nich atrakcyjne
i ekscytujące, a oceny te powtarzano w miesiąc później w zmienio-
nym kontekście. Pozwalano im też zabrać dowolne zdjęcie jako
rekompensatę za udział w eksperymencie. Zgodnie z przewidy-
waniami, za bardziej ekscytujące uważane były przez badanych te
ZAKOCHANIE 41

zdjęcia, przy których słyszeli oni przyspieszone bicie rzekomo swo-


jego własnego serca (i efekt ten utrzymywał się jeszcze w miesiąc
później), a ponadto te właśnie zdjęcia zabierali do domu.
Na ogól skłonni jesteśmy uważać, że nasz wgląd we własne
uczucia jest bezpośredni i trafny, że oceniając je, sami wiemy, jakie
są, i żadne dodatkowe wskazówki nie są nam potrzebne. A jed-
nak to badanie (i wiele podobnych) dowodzi, że ocena naszych
własnych uczuć może być nie tyle prostym ich odczytaniem, ile ich
myślowym konstruowaniem na podstawie spostrzeganych objawów
własnych uczuć. Takich jak przyspieszone bicie serca czy, na przy-
kład, posolenie herbaty -jeżeli posolimy herbatę wybierając się na
randkę, to nikt nam nie wmówi, że powodem mogło być zwyczajne
zmęczenie, nie zaś to, że tracimy dla Niego (dla Niej) głowę!
Oczywiście nie znaczy to, że aby przeżyć jakąś emocję, musimy
się uprzednio zagłębić w skomplikowane rozmyślania pod hasłem;
„Co ja też właściwie czuję?". Procesy interpretacji przyczyn przeży-
wanego pobudzenia są z reguły bardzo szybkie i zautomatyzowane,
jedynie czasami poprzedzone świadomymi deliberacjami (pamię-
tamy wieszcza zapytującego raz po raz: „Czy to jest przyjaźń, czy
to jest kochanie?"). Nie znaczy to również, że musimy z reguły
odczytywać swoje emocje błędnie; nic bardzo zresztą wiadomo, co
„błąd" miałby tutaj oznaczać - w końcu to, co dla jednej osoby jest
emocją bezzasadną, może być dla kogoś innego uczuciem jak naj-
bardziej usprawiedliwionym. Emocji wzbudzonych przebywaniem
w zatłoczonym tramwaju zwykle nie bierzemy za przypływ namięt-
ności bądź niechęci do osoby, którą w tym tramwaju spotykamy.
Jednakże z reguły zmiany sytuacji i ich myślowe interpretacje są
szybsze od zmian zalegającego pobudzenia emocjonalnego (fizjo-
logicznego). To właśnie „resztowe" pobudzenie zalegające po po-
przedniej sytuacji jest powodem nasilającym emocje przeżywane
w następnej, nawet radykalnie zmienionej sytuacji. Przytoczone ba-
dania nie pozostawiają wątpliwości, że takie resztowe pobudzenie
może w pewnych warunkach przyczyniać się do wzrostu atrakcyj-
ności płci przeciwnej.

Przykrość także nasila namiętność, czyli rola emocji negatywnych


Dla nikogo nie ulega wątpliwości, że miłość jest uczuciem,
ogólnie rzecz biorąc, silnie pozytywnym. Dla każdego, kto kochał,
równie niewątpliwy jest fakt, że daleko miłości do tego, by niosła
42 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

uczucia tylko pozytywne. Przeciwnie, obok niebotycznych wzlotów


ducha i ciała miłość namiętna niesie często emocje także nega-
tywne - ból i cierpienie, zazdrość i gniew, rozpacz i strach. Dwu-
czynnikowa koncepcja miłości (pobudzenie + interpretacja) za-
kłada, że namiętność jest przeżywana nie tyle pomimo takich nega-
tywnych emocji, ile - po części przynajmniej - dzięki tym emocjom.
Pobudzenie wywoływane emocjami negatywnymi może stanowić
tak samo pożywkę dla namiętności, jak pobudzenie wywołane emo-
cjami pozytywnymi i zdarzeniami o charakterze neutralnym.
To właśnie zdaje się sugerować przytoczony na wstępie eks-
peryment z mostami. Oczywiście wynik takiego pojedynczego ba-
dania może być interpretowany na różne sposoby - na przykład
że wzrost atrakcyjności dziewczyny nie był rezultatem przypisa-
nia swego pobudzenia fałszywemu źródłu, lecz rezultatem ulgi po
wyjściu cało z niebezpieczeństwa (i ta ulga wyzwoliła pozytywne
emocje, które przeniosły się na napotkaną dziewczynę). Dlatego
też Dutton i Aron przeprowadzili jeszcze jedno badanie, tym ra-
zem laboratoryjne, dotyczące, jak powiedziano jego uczestnikom,
prawidłowości rządzących uczeniem się. Badani mężczyźni prze-
konywali się, że ich partnerką w tym przedsięwzięciu okazywała
się „przypadkowo" bardzo ładna dziewczyna. Przekonywali się też,
że nie wszystko w czekającym ich badaniu będzie takie przyjemne
- karą za błędy popełniane w trakcie uczenia się miały być bo-
wiem wstrząsy elektryczne. Na część badanych czekała tu jednak
natychmiastowa ulga, gdyż zapewniono ich, że wstrząsy będą za-
ledwie słabym swędzeniem. Pozostałym zapowiedziano natomiast,
że wstrząsy będą dość bolesne, lepiej więc, by starali się popełniać
jak najmniej błędów. Tuż przed rozpoczęciem „właściwego" eks-
perymentu badacz (zapewniając o swej dyskrecji) prosił badanych
mężczyzn o ocenę erotycznej atrakcyjności ich partnerki. Badani
oczekujący silnych wstrząsów uważali ją za znacznie bardziej po-
ciągającą, niż sądzili badani oczekujący wstrząsów słabych.
Podobne wyniki, wskazujące, że strach może podwyższać ero-
tyczną atrakcyjność (a więc być może i namiętność w warunkach
naturalnych), uzyskali także inni autorzy (por. Hatfield i Rapson,
1987). Jednak nie znaczy to, że najlepszym sposobem na zako-
chanie jest spotykanie się z ukochanym podczas gradobicia lub
pożaru. Czasami bowiem efektem przeżywania lęku podczas spo-
tkania potencjalnego partnera jest spadek atrakcyjności tej osoby.
ZAKOCHANIE 43

Negatywne emocje mogą się nań przenosić na zasadzie prostego


warunkowania znaku emocji (Kenrick i in., 1979; Riordon i Tede-
schi, 1983), tak jak reakcja z bolącego zęba przenosi się na biały
kitel dentysty. Który z tych efektów wystąpi - czy fałszywe przypi-
sanie pobudzenia emocjonalnego (prowadzące do wzrostu atrak-
cyjności), czy proste warunkowanie znaku emocji (prowadzące do
spadku atrakcyjności partnera), zależy od co najmniej dwóch czyn-
ników. Po pierwsze od tego, jak dalece wyraziste jest rzeczywiste
źródło strachu i fakt, że przeżywanemu pobudzeniu na imię właśnie
strach. Wiele sytuacji ma standardowo ustalone znaczenie jako sy-
tuacje lękotwórcze i trudno oczekiwać zmiany ich definicji. Trudno
pokochać dentystę z tego powodu, że boimy się jego zabiegów. Po
drugie, partner, na którego pobudzenie może zostać przetranspo-
nowane musi się do tego zabiegu nadawać, co oznacza, że nie może
być już na wstępie odstręczający. Tak więc, choć bywa, że strach
nasila namiętność, nie musi się tak dziać zawsze. Straszenie part-
nera niekoniecznie musi zaowocować wzrostem jego namiętności,
wręcz przeciwnie!

Uroki owocu zakazanego, czyli rola przeszkód


Przeszkody są tym dla namiętności, czym wiatr dla ognia -
nasilają namiętność wielką, a gaszą matą. Jest to często wykorzy-
stywany wątek literacki, a pokonywanie przeszkód stanowi nie-
odłączny element romantycznego wzorca miłości, o czym będzie
mowa nieco dalej. Literackim prototypem roli, jaką odgrywają
przeszkody ze strony rodziców, jest oczywiście Szekspirowski dra-
mat Romeo i Julia. Młodzi kochankowie zapałali do siebie namięt-
nym uczuciem, mimo że pochodzili z dwóch rodów powaśnionych
ze sobą od wieków, co zresztą przywiodło kochanków do zguby.
Psychologowie twierdzą przewrotnie, że waśń Montecchich z Ca-
pulettimi mogła w istocie być jednym z powodów rozpalających
namiętność Romea i Julii. Ingerencja rodziców w związek dwojga
młodych może mieć bowiem skutek odwrotny do zamierzonego
i miast usunąć, może nasilać wzajemną skłonność ku sobie tych
ostatnich.
Pewnego poparcia tej tezy dostarczyły badania, w których mie-
rzono stopień wzajemnej namiętności i intymności przeżywanej
przez kilkadziesiąt par małżeńskich i kilkadziesiąt par „chodzą-
44 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

cych" ze sobą (Driscoll i in., 1972). Mierzono także natężenie,


z jakim rodzice zainteresowanych usiłowali przeszkodzić ich związ-
kowi. W parach małżeńskich wzajemna namiętność partnerów
słabo wiązała się z wielkością sprzeciwu rodziców wobec związku,
a w ogóle nie stwierdzono związku między wtrącaniem się rodzi-
ców a intymnością łączącą młodych małżonków. Inaczej w parach
przedmałżeńskich, w których sama namiętność odgrywała zapewne
większą rolę. Tutaj nasilonemu wtrącaniu się rodziców towarzyszyło
nasilenie wzajemnej namiętności (a w mniejszym stopniu także in-
tymności) młodych. Co więcej, badacze dokonali ponownego po-
miaru tych wielkości w 6-10 miesięcy później i stwierdzili, że im
bardziej wzrosła w tym czasie opozycja rodziców, tym większa była
namiętność i intymność relacjonowana przez partnerów związku.
Jeżeli natomiast rodzice „dali spokój" i ich ingerencja w związek
zmalała, zmalała także wzajemna miłość partnerów.
Oczywiście, jest to typowe badanie korelacyjne, gdzie stwier-
dza się co prawda współzmienność (korelację) dwóch lub więcej
zjawisk, ale nie sposób dowieść, które z nich jest przyczyną, a które
skutkiem. Niekoniecznie musiało być przecież tak, że to ingerencje
rodziców nasilały przeżywany przez kochanków poziom pobudze-
nia, a ten był przez nich interpretowany jako kolejny dowód wza-
jemnej namiętności, co prowadziło do jej wzrostu. Mogło być na
odwrót: im bardziej młodzi pałali do siebie namiętnością, tym sil-
niej rodzice przeciwstawiali się ich związkowi. Korelacyjny charak-
ter badań uniemożliwia jednoznaczne rozstrzygnięcie, która z tych
interpretacji jest prawdziwa, choć Driscoll i jego współpracownicy
przytaczają szereg dodatkowych argumentów na rzecz interpreta-
cji pierwszej, że to ingerencje rodziców byiy przyczyną, a wzrost
namiętności - rykoszetowym efektem ich działań.
Podobną rolę odgrywać mogą i inne przeszkody, na przykład
odmienność wyznania dwojga partnerów - partnerzy odmiennych
przekonań religijnych stwierdzają przeżywanie silniejszej namięt-
ności niż partnerzy tego samego wyznania. Jednakże już dla par
pozostających ze sobą w związku przez okres dłuższy niż 18 mie-
sięcy wzorzec ten ulega odwróceniu, to znaczy wyznawanie róż-
nych religii utrudnia miłość (Rubin, 1974). Jest to zgodne z ogólną
logiką ludzkich reakcji na przeszkody. Początkowo bowiem poja-
wienie się przeszkody działa na człowieka mobilizująco, powoduje
ZAKOCHANIE 45

wzrost pobudzenia (ten właśnie, który w pewnych warunkach może


być odczytywany jako objaw wzrostu namiętności), gniew i nasile-
nie wysiłków mających na celu przezwyciężenie przeszkody. Dłu-
gotrwałe, nękające działanie nie dających się przezwyciężyć prze-
szkód prowadzi natomiast do apatii, depresji, bezradności i zanie-
chania wysiłków (Wortman i Brehm, 1975), co w opisywanym tu
przypadku może stanowić dodatkowy czynnik wygaszający miłość
partnerów.
Tak więc dramatycznie pojawiające się przeszkody mogą na-
miętność nasilać, choć przedłużające się ich oddziaływanie może
w końcu zabić i namiętność, i intymność. Zamieszkiwanie z te-
ściami stale ingerującymi w związek z pewnością nie jest powodem
do optymizmu i przewidywania wybuchów namiętności. Jednakże
zamykanie córki w domu, gdy ta wybiera się na randkę, z pewno-
ścią nie obniży jej zainteresowania wybrankiem.

Interpretacja pobudzenia jako namiętności


„Wyobraźmy sobie małego chłopca bawiącego się ciężarówką,
kiedy jego matka wita sąsiadkę, która przyszła z maleńką córeczką
na ręku. Chłopczyk pociera oczy, bo przepadła mu drzemka; czuje
niejasne skurcze żołądka, bo zbliża się pora podwieczorku. Zaab-
sorbowany obserwacją gości uderza się niechcący zabawką w rękę,
co sprawia mu ból. Przygląda się matce, kiedy ta gestykuluje i roz-
mawia z sąsiadką -jej głos jest niezwykle ożywiony i podniesiony.
Wszyscy na niego patrzą, a w dodatku swędzi go w nosie. Tyle
się tego wszystkiego dzieje, że chłopczyk chowa głowę w spódnicy
matki, by po chwili ostrożnie się rozejrzeć. Co spowodowało, że
się schował? Co właściwie czuje? Czy jest zazdrosny o tę małą
dziewczynkę? Czy boi się obcych? Czy zaczyna się bawić w cho-
wanego? Czy szuka ukojenia z powodu bolącej ręki? Czy raczej
usiłuje zwrócić na siebie uwagę?
Odpowiedzi na te pytania dostarcza mu matka mówiąc: «Nic
wstydź się, Jasiu. Marysia nic ci nie zrobi. Przestań się chować
i chodź się przywitać». Matka redukuje tę chaotyczną mieszankę
bodźców i odczuć do rozmiarów, nad którymi daje się zapanować.
Wyjaśnia synowi, że cale to emocjonalne zamieszanie spowodo-
wane zostało pojawieniem się małej Marysi, a nie, na przykład,
46 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

drobnym skaleczeniem ręki. Informuje go, że wystąpienie takich


uczuć w obecności obcych nazywa się «wstydzić się»".
Przykład ten (Berscheid i Walster, 1974, s. 371-372) pokazuje,
jak dziecko uczy się nazywania, czy też interpretacji swoich wła-
snych stanów emocjonalnych. Choć własne emocje wydają się nam
czymś jasno określonym i sprecyzowanym, precyzja ta nie jest im od
początku dana i w przypadku wielu uczuć wynika ona z wyuczenia
się, że raczej te, a nie inne pojęcia stosuje się do nazwania pobu-
dzenia przeżywanego w określonych okolicznościach. W przypadku
niektórych, dobrze sprecyzowanych uczuć, jak strach, nienawiść
czy radość, sprawy od początku są raczej jasne. W przypadku in-
nych, kiedy przeżywane pobudzenie może zostać zinterpretowane
na wiele różnych sposobów, uczenie się odpowiednich interpretacji
odgrywa znaczną rolę. Berscheid i Walster (1974) przekonują, że
namiętność czy miłość romantyczna należy do tej drugiej kategorii
uczuć.
W swej rozwiniętej postaci pożądanie seksualne niesie szereg
specyficznych zmian fizjologicznych, których oczywiście nie sposób
pomylić z czym innym. Wczesne fazy reakcji seksualnej są jednak
niespecyficzne i przypominają fizjologiczne objawy wielu innych
emocji (Zuckerman, 1971). Co więcej, liczni badacze ludzkiego
seksualizmu stwierdzają, że choć sama zdolność do przeżywania
pożądania i wzorzec towarzyszących mu zmian fizjologicznych są
wrodzone, to jednak powody i sposób jego przeżywania są okre-
ślone przez kulturę, a nie biologiczną strukturę organizmu. Ford
i Beach podsumowują swoje rozległe międzykulturowe porównania
wzorców zachowania seksualnego następująco:
„Doświadczenie kształtuje ludzką seksualność na dwa sposoby.
Po pierwsze, to, jakie rodzaje stymulacji i jakie typy sytuacji wy-
wołują pobudzenie seksualne, zależy w dużym stopniu od czynni-
ków wyuczonych. Po drugie, dające się zaobserwować zachowanie,
w którym pobudzenie to się przejawia, zależy w dużym stopniu od
poprzednich doświadczeń jednostki" (1951, s. 262).
Tak więc sposób, w jaki ludzie przeżywają namiętność, uzależ-
niony wydaje się po części od wzorca miłości obowiązującego w ich
kulturze. Okoliczności, w których dochodzi do przeżycia namięt-
ności również uzależnione są od kulturowych reguł określających,
w stosunku do kogo i kiedy namiętność jest przeżywana.
ZAKOCHANIE 47

Jak kochać, czyli kulturowy wzorzec namiętności


Najbardziej rozpowszechniony czy zalecany sposób przeżywa-
nia namiętności w naszej kulturze wiąże się z wzorcem miłości
romantycznej, którego początków doszukiwać się można w ideale
miłości dworskiej, opiewanym przez trubadurów dwunastowiecz-
nej Prowansji (Huizinga, 1967, Rougemont ). Choć starożytność
oczywiście również znała tęsknoty miłości, były to raczej tęsknoty
za jej erotycznym spełnieniem, podczas gdy niezbywalnym elemen-
tem ideału miłości dworskiej jest jej niespełnienie. Wynika to naj-
częściej z przepaści dzielącej kochanków i ich zasadniczej dla sie-
bie niedostępności. Trubadurzy kochali się beznadziejnie w żonach
swych chlebodawców - zwykle dość dzikich baronów spędzających
czas na polowaniach i wyrzynaniu siebie oraz swoich poddanych.
Dworni zaś rycerze ubóstwiali żony swoich seniorów lennych - rów-
nie im niedostępne, ponieważ wasalna lojalność, na której opierał
się cały system feudalny, wymagała bezwzględnego poszanowania
własności seniora, a więc i jego żony. W tej sytuacji spełnieniem
miłości była raczej śmierć jednego z kochanków (najlepiej na woj-
nie lub podczas turnieju, w którym żarliwy rycerz stawał ubrany
w koszulę swej kochanki miast własnej zbroi) niż akt seksualny.
Wczesnym wcieleniem mitu miłości romantycznej jest histo-
ria Tristana i Izoldy. Współczesnym wcieleniem tego samego mitu
jest Love story Ericha Segalla - książka, która pomimo całej swojej
naiwności i prostoty bila rekordy popularności w latach siedem-
dziesiątych, podobnie jak nakręcony na jej podstawie film.
Bohaterami są Oliver Barrett IV, zdolny student prawa i wy-
bitny hokeista, a przy tym dziedzic jednej z największych amery-
kańskich fortun, i Jane Calivieri, utalentowana muzyczka i córka
skromnego piekarza włoskiego pochodzenia. Tak niefortunny wy-
bór Olivera poróżnia go z jego plutokratyczną, od wieków nie-
skażenie anglosaską rodziną, co kończy się odcięciem Olivera od
rodziny, ustosunkowanych przyjaciół i rodowych finansów. Jane re-
zygnuje z atrakcyjnego stypendium w Paryżu i świetnie zapowiada-
jącej się kariery muzycznej, by podjąć pracę nauczycielki i utrzy-
mywać Oliviera do końca jego studiów. W biedzie i znoju udaje
się im dotrwać do pierwszej posady Olivera przynoszącej duże pie-
niądze. Szczęście trwa jednak krótko, Jane bowiem okazuje się
48 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

nieuleczalnie chora na białaczkę. Usiłując ją ratować, Oliver do-


konuje jeszcze jednego wyrzeczenia - korzy się przed ojcem, by
pożyczyć pieniądze na opłatę luksusowego szpitala. Nic nie jest
jednak w stanie powstrzymać nieszczęścia. Jane umiera.
Jak widać, miłość romantyczna wymaga od kochanków abso-
lutnej determinacji w dążeniu do jej spełnienia i porzucenia wszyst-
kiego innego - poczynając od zdrowego rozsądku (co wyraża się
w bezgranicznym i absolutnym uwielbieniu ukochanej osoby) i do-
tychczasowych więzów z innymi ludźmi (rodziną i przyjaciółmi),
a kończąc na własnych normach moralnych i życiu. Niezbędnym
warunkiem miłości romantycznej jest wzajemna niedostępność ko-
chanków (rozdziela ich fatum, różnice urodzenia, zła wola rodzi-
ców itd.), a przynajmniej liczne i prawic niemożliwe do pokonania
przeszkody na drodze do ich połączenia. Miłość romantyczna jest
więc sprawą na śmierć i życie, a właściwie bardziej na śmierć, bo
raczej ona niż wspólne życie jest jej spełnieniem.
Choć późniejsze czasy uczyniły spełnieniem miłości roman-
tycznej raczej połączenie kochanków, to jednak połączenie owo
musiało być stale zagrożone, a przynajmniej poprzedzone żmud-
nym i bohaterskim przezwyciężaniem licznych przeszkód. Zaab-
sorbowanie własnym uczuciem i gotowość do poświęcenia prawie
wszystkiego, by zdobyć ukochaną osobę i jej wzajemność, pozo-
stają oczywiście obowiązującym elementem wzorca, choć już w zła-
godzonej, mniej absolutnej postaci. Ten wzorzec powielany jest
w bajkach stanowiących zapewne najwcześniej otrzymywany prze-
kaz kulturowy dotyczący właściwego sposobu przeżywania miłości.
Piękne dziewice muszą pokochać potwora, aby na powrót zamie-
nił się w przystojnego królewicza, mężni rycerze zaś, aby zdobyć
ukochaną, forsują szklane góry bronione przez smoki i czarno-
księżników. W wersji dla dorosłych ten sam wzorzec odnajdujemy
w licznych wierszach, powieściach i filmach. Pop-wzorzec miłości
romantycznej jest oczywiście cokolwiek obłaskawiony w stosunku
do swego oryginału - współcześni kochankowie nie muszą już po-
święcać życia, wystarcza porzucenie kariery zawodowej, pieniędzy
czy zdrowego rozsądku. Jednak nadal jest to wzorzec stawiający
przed kochankami wymagania tak wielkie, że niemożliwe do speł-
nienia przez większość ludzi. Jak nie bez ironii zauważył Ralph
Linton (1936, s. 175):
ZAKOCHANIE 49

„Bohater współczesnego amerykańskiego filmu jest zawsze ko-


chankiem romantycznym, doktadnie tak, jak bohater starych arab-
skich opowieści jest zawsze epileptykiem. Cynik mógłby podejrze-
wać, że w normalnej populacji proporcja osób zdolnych do miłości
romantycznej hollywoodzkiego typu jest równie niewielka, jak pro-
porcja osób miewających ataki epileptyczne".
Choć dzieci nie bardzo wierzą w bajki, a dorośli - w oglądane
filmy, jedne i drugie propagują sposób, w jaki namiętność należy
przeżywać, i prowadzą do wykształcenia pewnego zbioru przeko-
nań składających się na ideologię miłości romantycznej. Kilkana-
ście takich przekonań weszło w skład Skali Przekonań Romantycz-
nych skonstruowanej przez Sprecher i Metts (1989), a zamiesz-
czonej w tabeli 2. Wszystkie te przekonania korelują ze sobą (to
znaczy wiara w jedno z nich nasila szansę akceptacji dowolnego
spośród pozostałych). Niemniej jednak wyodrębniają się spośród
nich cztery wiązki ściślej powiązanych przekonań wyrażających (1)
wiarę, że „miłość znajdzie sobie drogę", (2) przekonanie, że „tylko
Ona (On)", (3) idealizację partnera i (4) wiarę w miłość od pierw-
szego wejrzenia.

Tabela 2.
Skala Przekonań Romantycznych. Odpowiedzi na każde twierdzenie
udzielane są na skali od 7 (całkowicie się zgadzam) do 1 (całkowicie się
nie zgadzam); liczby w kolumnie oznaczają średnie wyniki uzyskane przez
277 studentów i 453 studentki badane przez Sprecher i Metts (1989).

podskala „Miłość znajdzie sobie drogę1'


1. Gdybym kogoś kochała, związałabym się z nim, nawet
gdyby moi rodzice tego nie akceptowali. 5,32
2. Kiedy kogoś kocham, potrafię przezwyciężyć przeszko-
dy stojące na drodze tego związku. 4,46
3. Gdybym kogoś kochała, znalazłabym sposób na to, aby-
śmy byli razem pomimo sprzeciwu ze strony innych lu-
dzi, fizycznej odległości czy jakichkolwiek innych prze-
szkód. 5,04
4. Jeżeli jakiś związek byłby mi rzeczywiście przeznaczony,
każda przeszkoda (brak pieniędzy, dystans fizyczny,
praca zawodowa) zostałaby przezwyciężona. 5,00
5. Wiem, że w moim związku miłość będzie rzeczywiście
trwać i nie zblednie z czasem. 4,78
50 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

6. Wierzę, że gdybym kogoś z wzajemnością pokochała,


potrafilibyśmy przezwyciężyć wszystkie problemy i prze-
ciwności, jakie mogłyby się pojawić. 5,16
podskala „"tylko On"
7. Jeżeli raz przeżyję prawdziwą miłość, to już z nikim
innym się to nie powtórzy z taką samą siłą. 2,91
8. Wierzę, że pokochać kogoś naprawdę oznacza poko-
chać go na zawsze. 4,18
9. Myślę, że jest mi przeznaczona tylko jedna prawdziwa
miłość. 3,62
podskala „Idealizacji"
10. Jestem przekonana, że zaakceptuję każdą nową rzecz,
jakiej dowiem się o człowieku, którego wybrałam na
slałe. 2,63
11. Związek, jaki zbuduję z moją „prawdziwą miłością", bę-
dzie prawie doskonały. 3,23
12. Osoba, którą pokocham, będzie doskonałym partne-
rem: na przykład będzie pełna miłości, akceptacji i zro-
zumienia, 4,48
podskala „Miłość od pierwszego wejrzenia"
13. Kiedy znajdę swoją „prawdziwą miłość", prawdopodob-
nie szybko się w tym zorieniuję. 3,65
14. Myślę że zakocham się niemal natychmiast, kiedy już
napotkam tę właściwą osobę. 3,31
!5. Muszę znać kogoś przez jakiś czas, zanim się w nim
zakocham. 2,61

W okresie dorastania znaczna część młodzieży oczekuje prze-


życia takiej właśnie miłości romantycznej (Dion i Dion, 1975), a im
więcej człowiek o niej myśli, tym większa szansa, że rzeczywiście
ją przeżyje (Tesser i Paulhaus, 1976). Problemem pozostaje więc
pytanie - w stosunku do kogo.

Kogo kochać, czyli reguły stosowania wzorca namiętności


Kto jest odpowiednim obiektem namiętności? W zasadzie
wzorzec kulturowy postuluje tylko jedną cechę „obiektu" nie-
zmiennie kwalifikującą do przeżycia namiętności - piękno, czyli
atrakcyjność fizyczną. Śpiąca Królewna, Kopciuszek, Królewna
Śnieżka są przede wszystkim piękne, a poza tym, że są także gnę-
bione przez złe macochy czy czarownice, niewiele o nich wiadomo.
ZAKOCHANIE 51

A przynajmniej żadne inne ich cechy nie wywołują miłości odpo-


wiednich królewiczów i książąt. Ci ostatni co prawda bywają po-
czątkowo żabami czy potworami, ale ostatecznie i oni okazują się
w istocie przystojni, a na ogół także dzielni i majętni.
Potwierdzenia bajkowej prawdy o dominującej roli wyglądu
fizycznego dostarczyły pewne dość szeroko zakrojone badania,
w których kilkuset studentów i tyleż studentek rozpoczynających
właśnie studia zaproszono na zabawę taneczną (Walster i in., 1966).
Warunkiem udziału w zabawie było wypełnienie szeregu kwestiona-
riuszy mierzących liczne cechy osobowości, samoocenę, zdolności
intelektualne itp. Wyniki każdej osoby badanej zostały wpisane do
komputera, który na tej podstawie, jak powiedziano badanym, miał
wśród nie znających się przedtem ludzi kojarzyć pary. W rzeczy-
wistości jednak pary były kojarzone losowo, a dodatkowym czyn-
nikiem uwzględnianym przez badaczy była fizyczna atrakcyjność
każdego z uczestników (niepostrzeżenie oceniana przez kilkoro
studentów obsługujących całe to przedsięwzięcie). Badaczy inte-
resowała kwestia, co decyduje o akceptacji „komputerowo" przy-
dzielonej partnerki czy partnera. Pytali więc uczestników zabawy,
jak dalece partnerka czy partner im się spodobali, jak dalece chcie-
liby się ponownie spotkać i jak często faktycznie się spotykali (o
to ostatnie pytano w 4-6 miesięcy po zabawie). Żadna z licznych
cech osobowościowych czy intelektualnych, pracowicie zmierzo-
nych u wszystkich badanych, nie wpływała na to, jak spodobali się
swoim partnerom. Wpływ wywierała natomiast jedna jedyna ce-
cha - atrakcyjność fizyczna. Im bardziej atrakcyjna była partnerka,
tym bardziej zadowolony był jej partner, tym bardziej chciał się
z nią nadal spotykać i tym częściej faktycznie to robił. Identycznie
zachowywały się badane dziewczęta. Podobne wyniki przyniosło
wiele innych badań nad kryteriami wyboru „romantycznego" part-
nera - tak mężczyźni, jak i kobiety starali się wybierać partnerów
maksymalnie atrakcyjnych fizycznie. Także wtedy, gdy mieli pełną
jasność, że ich wybór spotkać się może z odrzuceniem (Berscheid
i in., 1971; Huston, 1973).
Wszystkie te wyniki okazały się sprzeczne z oczekiwaniami sa-
mych badaczy, którzy przewidywali, że ludzie będą się kierowali
bezpieczną i sprawiedliwą zasadą dopasowywania atrakcyjności po-
żądanego partnera do poziomu atrakcyjności własnej. W końcu
skoro ja nic jestem Robertem Redfordcm, nie będę wymagał od
52 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

ciebie, abyś byia Kim Basinger. Badani płci obojga nie wykazywali
jednak takich oznak rozsądku i niezmiennie pożądali partnerów
o maksymalnej atrakcyjności.
Inna grupa badań sugeruje jednak, że ludzie faktycznie stosują
się do zasady dopasowywania atrakcyjności. Mianowicie liczne ba-
dania nad rzeczywiście istniejącymi już związkami zgodnie wyka-
zują korelację między atrakcyjnością obojga partnerów: im ona jest
piękniejsza, tym on jest bardziej przystojny. Co więcej, korelacja ta
jest tym silniejsza, im bardziej zaawansowany jest związek łączący
partnerów (McKilip i Reidel, 1983; White, 1980).
Sytuacja intrygująca: mamy oto dwa rzetelne, powtarzalne
zbiory wyników, z których jeden zdaje się pokazywać, że ludzie
kierują się w swoich wyborach zasadą maksymalizacji atrakcyjno-
ści partnera, drugi zaś równie mocno sugeruje, że ludzie kierują się
zasadą dopasowywania atrakcyjności partnera do poziomu atrak-
cyjności własnej. Skąd tak rażąca sprzeczność?
Pierwszy zbiór danych pochodzi z badań eksperymentalnych
nad parami w oczywisty sposób sztucznymi, podczas gdy zbiór drugi
pochodzi z badań korelacyjnych nad związkami faktycznie istnie-
jącymi. Ta różnica między nimi podsuwa dość łatwe rozwiązanie
sprzeczności: eksperymenty są sztuczne i w swym ograniczeniu nie
są w stanie wykazać rozsądku i poczucia sprawiedliwości, jakim
ludzie kierują się w swoich rzeczywistych wyborach partnerów ży-
ciowych - argumentują na przykład Murstcin i Christy (1976). Idea
dość przekonywająca, aczkolwiek zmienia całą kontrowersję w nie-
zbyt interesujący problem metodologiczny. Sprawa jest jednak na-
dal godna uwagi, jeśli uwzględnić jeszcze jedną różnicę między
tymi dwoma zbiorami danych. Oto dane eksperymentalne, doty-
czące dokonywanych wyborów, mówią o tym, czego ludzie u swo-
ich partnerów pożądają, podczas gdy dane korelacyjne, nad ist-
niejącymi związkami, mówią jedynie o tym, co ludzie dostają. Nie
sposób tej różnicy przecenić - to, czego człowiek pragnie, nie musi
bowiem mieć wiele wspólnego z tym, co udaje mu się uzyskać
(chyba że nauczy się chcieć tego, co uzyskał, ale nie wszyscy chcą
być aż tak rozsądni). Innymi słowy, choć naturalnie powstające
pary są rzeczywiście wyrównane pod względem poziomu atrakcyj-
ności, nie świadczy to jeszcze, że partnerzy kierowali się zasadą
dopasowywania atrakcyjności w swoich wyborach. Wręcz przeciw-
nie, wydaje się, że gdyby wszyscy kierowali się zasadą maksyma-
ZAKOCHANIE 53

lizacji (i wybierali partnerów najatrakcyjniejszych), to rezultatem


ich wyborów byłoby właśnie wyrównanie poziomów atrakcyjności
partnerów w obrębie par.
Przekonuje o tym taki oto eksperyment myślowy. Wyobraźmy
sobie wyspę, na której znajduje się 1000 kobiet i 1000 mężczyzn.
Wyspa ta, Arkadia, ma subtropikalny klimat, ziemia tu rodzi sama,
nie trzeba się troszczyć o pożywienie ani ubranie, dzięki czemu
skąpo odziani mieszkańcy mogą kierować się łatwo zauważalną
urodą jako jedynym kryterium wyboru partnera czy partnerki. Ar-
kadyjczycy są wprost opętani tym kryterium, wszyscy kierują się
tylko nim w swoich wyborach i starają się maksymalizować atrak-
cyjność partnera. Dodać jeszcze trzeba, że każdy (każda) z nich jest
sklasyfikowany na jednym z poziomów urody od 10 do 1. Wszyscy
wyspiarze zbierają się raz do roku celem odbycia wielodniowego
festynu, gdzie codziennie każdy Arkadyjczyk może złożyć propozy-
cję dowolnej Arkadyjce, a ta może ją zaakceptować bądź odrzucić.
Ponieważ każda kobieta będzie pożądała najprzystojniejszego męż-
czyzny, a każdy mężczyzna - najpiękniejszej kobiety, oczywiste jest,
że urodziwi Arkadyjczycy płci obojga najszybciej znikną z rynku
matrymonialnego. I to znikną najpiękniejszymi parami wyrówna-
nymi pod względem atrakcyjności. Następnego dnia, kiedy dzie-
siątki już zniknęły, sytuacja się powtarza, z tym że teraz najbardziej
w cenie są dziewiątki. Trzeciego dnia, kiedy już nie ma ani dzie-
siątek, ani dziewiątek, największym wzięciem wśród wybierających
i wybieranych cieszą się ósemki, następnego dnia siódemki, jeszcze
następnego - szóstki itd., aż do jedynek, które są akceptowane na
samym końcu i w dodatku przez inne jedynki płci przeciwnej. Wi-
dać wyraźnie, że choć każdy Arkadyjczyk i każda Arkadyjka starała
się zmaksymatizować atrakcyjność partnera, to właśnie dlatego, że
robili tak wszyscy, powstałe w rezultacie pary są dopasowane pod
względem atrakcyjności!
Żyjemy w szczęśliwych czasach, kiedy tego rodzaju ekspery-
menty myślowe można w pewnym sensie naprawdę zrealizować,
choć nie na żywych ludziach (na szczęście). Umożliwia to kompu-
terowa symulacja zachowania. Symulację taką przeprowadzili Ka-
lick i Hamilton (1986) konstruując (w języku FORTRAN) program
spełniający wszystkie warunki obowiązujące na naszej wymyślonej
Arkadii. Symulacja ta wykazała, że dobieranie się par wyrówna-
nych pod względem atrakcyjności ma miejsce nie tylko wtedy, gdy
54 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

kryterium wyboru jest dopasowanie atrakcyjności własnej do atrak-


cyjności partnera, ale także wtedy, gdy jedynym takim kryterium
jest wybieranie (i akceptowanie) partnera o atrakcyjności możliwie
najwyższej. Nawet jeżeli wszyscy wybierający kierują się jedynie
kryterium maksymalizacji urody partnera, rezultaty ich wyborów
wyglądają tak, jakby kierowali się kryterium dopasowywania urody.
Ponieważ jednak ludzie niekoniecznie dostają to, czego najbardziej
pragną, o regule dokonywania wyborów nie można wnioskować na
podstawie ostatecznego rezultatu tych wyborów.
Dlaczego w takim razie preferowanie partnerów fizycznie at-
rakcyjnych ma się wiązać z realizacją kulturowego wzorca określa-
jącego, kogo należy kochać? Czyż nie sensowniej jest założyć, że
piękno partnera budzi po prostu pożądanie w stosunku do niego
(do niej) i że jest to reakcja uwarunkowana biologicznie? Ostatecz-
nie biologiczną funkcją namiętności jest zachęcanie do prokreacji
(niezależnie od liczby moralistów namawiających do prokreacji bez
namiętności)!
Problem polega na tym, że myślenie w kategoriach biologicz-
nych każe oczekiwać, iż wszystkim mężczyznom z grubsza to samo
podoba się w kobietach, wszystkim kobietom zaś - mniej więcej
to samo podoba się w mężczyznach. Jednak przegląd wzorców za-
chowania seksualnego w około dwustu różnych kulturach (Ford
i Beach, 1951) wykazuje znaczną zmienność kryteriów atrakcyjno-
ści i pożądania. W niektórych kulturach (i tych jest więcej) cenione
są ciała pulchne i obfite, podczas gdy w innych (mniej licznych) -
ciała szczupłe i smukłe. W niektórych za piękne uważane są piersi
długie i zwisające, w innych przeciwnie - piersi małe i sterczące.
W niektórych kulturach zwraca się szczególną uwagę na oczy, w in-
nych na uszy, w jeszcze innych - na genitalia. W wiktoriańskiej
Anglii szczególnym przedmiotem pożądania była kobieca... kostka
u nogi, być może dlatego, że wszystko inne było skrzętnie ukry-
wane. W swoim podstawowym dziele O pochodzeniu gatunków Ka-
rol Darwin (1971) cytuje taki oto wzorzec piękności obowiązujący
wśród północnoamerykańskich Indian:
„Spytaj Indianina z północy, kim jest piękność, a odpowie ci,
że ma ona szeroką, płaską twarz, małe oczy, wystające kości policz-
kowe, trzy albo cztery czarne linie w poprzek każdego policzka, ni-
skie czoło, duży szeroki podbródek, niezgrabny, haczykowaty nos,
brązewoczerwoną skórę i piersi zwisające do pasa" (s. 289).
ZAKOCHANIE 55

Co więcej, nawet w obrębie tej samej kultury różnym ludziom


podobają się różne cechy. Na przykład wśród amerykańskich męż-
czyzn wyraźnie wyodrębniają się ci, których podniecają głównie
piersi, głównie pośladki bądź głównie nogi, a ci ostatni dzieią się
na tych, którzy reagują albo na nogi szczupłe, albo przeciwnie -
na, by tak rzec, nogi mięsiste (Wiggins i in., 1968). Nie ulega wąt-
pliwości, że zarówno kulturowe, jak i indywidualne zróżnicowanie
kryteriów piękna jest ogromne i różne wzorce piękna zawierają
wykluczające się cechy. Trudno więc wyobrazić sobie biologicznie
zaprogramowany „mechanizm spustowy" namiętności, musiałby on
bowiem reagować na przeciwstawne cechy w różnych kulturach,
a nawet u różnych osób w obrębie tej samej kultury.
Cechy, które - jeśli uwierzyć biologicznym przesłankom - po-
winny być preferowane przez kobiety u mężczyzn (i są przed-
miotem tęsknot samych mężczyzn), to szerokie bary, owłosiona
pierś i prezencja przypominająca Tarzana. Jednak badania dowo-
dzą, że cechy takie wcale nie zawsze są przez kobiety cenione.
Choć kobiety zdecydowanie wolą mężczyzn przybierających od
pasa w górę kształt raczej litery V niż gruszki, generalnie wolą one
mężczyzn raczej smukłych (i wysokich) niż „tarzanowatych" (por.
Cook i McHenry, 1979). Zapewne ku uldze licznych Czytelników,
choć nie tych, którzy przypominają kształtem gruszkę. Jednakże
nawet ci ostatni mogą czerpać niejakie pocieszenie z dwóch faktów.
Po pierwsze, wygląd fizyczny mężczyzny w znacznie mniej-
szym stopniu decyduje o jego możliwościach budzenia pożądania
w oczach kobiet, niż wygląd kobiet decyduje o ich możliwościach
budzenia pożądania w oczach mężczyzn. O ogólnej atrakcyjności
mężczyzny jako partnera decyduje raczej to, jak dalece jest on
wstanie dostarczać swej partnerce pożądanych przez nią dóbr, co-
kolwiek to oznacza w danym społeczeństwie. Jest to zjawisko po-
nadkulturowe i powrócę do niego na końcu następnego rozdziału,
przy omawianiu kryteriów wyboru stałego partnera.
Po drugie, i to jest pocieszeniem dla wszystkich, oceny atrak-
cyjności innego człowieka są zmienne i stosunkowo łatwo je pod-
wyższyć. Innymi słowy, niemalże każdy z nas może dowiedzieć się,
że jest średnio, a nawet bardzo atrakcyjny, jeżeli tylko zapyta o to
odpowiednią osobę w odpowiednich okolicznościach. Jeżeli chcesz
się dowiedzieć, że jesteś piękna (przystojny), zapytaj o to czło-
wieka, który:
56 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

1. jest podobny do Ciebie,


2. często Cię widuje,
3. ma wysoką samoocenę,
4. jest pobudzony seksualnie,
5. jest płci przeciwnej niż Ty i siedzi samotnie w barze tuż przed
jego zamknięciem.
Nie pytaj natomiast człowieka, który:
1. sam jest fizycznie atrakcyjny,
2. był przed chwilą pytany o to samo przez wybitną piękność,
3. spędza wiele czasu w kinie lub przed telewizorem (oglądając
bohaterki i bohaterów na przykład Dynastii).
Zgodnie z dość licznymi badaniami (Hatfield i Sprecher, 1986)
wszystkie te czynniki znacząco wpływają na oceny atrakcyjności.
Jeżeli zabiegi wykorzystujące tę wiedzę okazałyby się nieskuteczne,
jest jeszcze ostatnia deska ratunku - zapytać o to własną matkę.

Różnice między kobietami i mężczyznami


Simone de Beauvoir twierdziła, że kobiety i mężczyźni zupeł-
nie co innego rozumieją pod pojęciem miłości i stąd się bierze
większość problemów między nimi. Pewne fakty sugerują, że róż-
nica ta objawia się już na wstępie, a więc w fazie rodzenia się
namiętności czy samego pożądania erotycznego.

Różnice w przeżywaniu namiętności


Znane raporty Kinseya, które w swoim czasie zrewolucjoni-
zowały poglądy na ludzki seksualizm (Kinsey i in., 1948, 1953)
zaowocowały m.in. następującymi wnioskami:
1. mężczyźni łatwiej niż kobiety wpadają w podniecenie na sam
widok ciała płci przeciwnej,
2. mężczyźni łatwiej ulegają podnieceniu czytając o seksie,
3. głównym czynnikiem wywołującym podniecenie u kobiet jest
bliski kontakt fizyczny i dotyk w ogólności.
Kinseya i współpracowników uderzyło szczególnie to, że wiele
kobiet zupełnie nie rozumie, co takiego podniecającego mężczyźni
widzą w obrazie ciała na kawałku papieru czy celuloidu, podobnie
jak mężczyzn zdumiewa fakt, że jest to niezrozumiałe dla kobiet.
ZAKOCHANIE 57

Bardziej współczesne badania zdają się wskazywać na zanika-


nie tej różnicy (Cook i McHenry, 1979). Interpretowane jest to
jako objaw zanikania podwójnego standardu moralności (bardziej
rygorystycznego dla kobiet, a przyzwalającego dla mężczyzn) i tra-
dycyjnego stereotypu erotyki męskiej i kobiecej. W stereotypie tym
kobiety windowano na piedestał jako anioły powołane do okiełzny-
wania zwierzęcia w mężczyźnie i w związku z tym czyniono z nich
istoty „czyste", mniej skłonne i zdolne do seksualnych uniesień.
Uniesienia te byty natomiast oczekiwane i poniekąd dopuszczalne
u mężczyzn, w których zawsze drzemie bestia tylko czekająca, by
jej pofolgować. Tego rodzaju stereotyp kulturowy (służący, jak się
twierdzi, głównie obronie interesów mężczyzn, a represjonujący
seks u kobiet i stanowiący wyraz ekonomicznego uzależnienia tych
ostatnich) istotnie może wyjaśniać omawiane tu różnice między
kobietami i mężczyznami.
Kobiety uczone od dzieciństwa, że seks im nie przystoi, mogą
się też nauczyć tłumienia własnego pożądania, nawet jeżeli istotnie
je przeżywają. Poza tym, jak zauważają Rook i Hammen (1977),
szereg czynników sprawia, że kobiety rzeczywiście mogą być mniej
skłonne do interpretowania własnego pobudzenia erotycznego jako
takiego właśnie. Po pierwsze, przynajmniej we wczesnej fazie ży-
cia, dziewczęta rzadziej uprawiają masturbację niż chłopcy, a na-
wet jeżeli to robią, rzadziej na ten temat rozmawiają z rówieśni-
kami. Po drugie, podczas gdy chłopcy są zarówno generalnie, jak
i w sprawach seksu w szczególności zachęcani do samodzielności
i inicjatywy, dziewczęta wychowywane są w sposób podkreślający
raczej bierność i reagowanie na potrzeby czy wymagania innych.
Po trzecie, oczywiste różnice anatomiczne sprawiają, że wystąpie-
nie własnego pobudzenia seksualnego jest łatwiej zauważalne dla
mężczyzn niż dla kobiet. W konsekwencji, kiedy już pobudzenie to
się pojawi, rozpoznanie jego seksualnej natury jest bardziej praw-
dopodobne u mężczyzn, którzy mają większą liczbę wyrazistych
doświadczeń seksualnych i którzy sami częściej inicjują sytuacje do
takiego pobudzenia prowadzące. Kobiety natomiast rzadziej mie-
wają we wczesnej fazie życia okazje, by nauczyć się rozpoznawać
własne reakcje erotyczne, a będąc częściej jedynie obiektem cu-
dzych zabiegów, mogą niekiedy mieć mniejszą jasność co do cha-
rakteru swoich przeżyć.
58 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Pomimo skądinąd ogromnych różnic między kulturami znacz-


na ich większość bardziej nakazuje ukrywanie ciała kobiecego niż
męskiego, a ciało kobiety jest zwykle bardziej upragnionym przed-
miotem pożądania dla mężczyn niż na odwrót (Ford i Beach, 1951;
Symmons, 1979). Ogromny rynek wydawnictw pornograficznych
adresowany jest niemal wyłącznie do mężczyzn, a pornografia kon-
centruje się głównie na eksponowaniu kobiecego ciała. Amerykań-
ski magazyn „Play girl", wzorowany na znanym „Playboyu", a pu-
blikujący zdjęcia nagich mężczyzn, wykupywany był w poważnej
części przez... mężczyzn - homoseksualistów (przynajmniej dopóki
nie stworzyli oni własnego rynku pornografii - Symmons, 1979).
Wygląda więc na to, że dla mężczyzn sam widok kobiecego
ciała jest podniecający, choć widok męskiego ciała często nie jest
podniecający dla kobiet.
Widoczna powszechność tego zjawiska skłoniła niektórych ba-
daczy do poszukiwania biologicznych jego wyjaśnień. W chwili
obecnej popularne są wyjaśnienia odwołujące się do zasad so-
cjobiologii, która - upraszczając - zakłada, że zachowania zwie-
rząt ukształtowane zostały w trakcie ewolucji i na mocy jej praw,
na wzór i podobieństwo anatomicznych własności organizmów. Te
wzorce zachowań, które powiększały szansę sukcesu reprodukcyj-
nego ich wykonawcy (tj. wydania potomstwa i rozpropagowania
własnych genów w przyszłych pokoleniach), były w obrębie da-
nego gatunku utrwalane i rozpowszechniane, natomiast wzorce za-
chowań prowadzące do reprodukcyjnej porażki - zanikały. Osob-
niki przegrywające w reprodukcyjnym współzawodnictwie bowiem
umierały bezpotomnie, a więc nie mogły przekazać regulujących
ich zachowanie genów następnym pokoleniom. W konsekwencji
obserwowane obecnie wzorce zachowań to te, które przetrwały,
a więc zachowania prowadzące w przeszłości do sukcesu repro-
dukcyjnego ich wykonawców.
Socjobiologia wykryła wiele fascynujących prawidłowości rzą-
dzących zachowaniem zwierząt. Nie rozstrzygnięty pozostaje jed-
nak spór o to, czy jej zasady stosują się również do zachowania
ludzkiego, znacznie bardziej plastycznego i w dodatku występu-
jącego obecnie w warunkach zupełnie odmiennych niż te, które
ukształtowały nas jako gatunek biologiczny (wśród sawann plejsto-
cenu, kiedy to w kilkudziesięcioosobowych grupach polowaliśmy
na mamuty, których dawno już nie ma, podobnie jak i sawann).
; ZAKOCHANIF 59

Jest to oczywiście współczesna postać odwiecznego sporu o to, co


jest ważniejsze: natura czy kultura, i z pewnością nie ma tu miej-
sca na jego rozstrzyganie.
W każdym razie niektórzy socjobiologowie zakładają, że więk-
sza podatność mężczyzn niż kobiet na wizualne sygnały pobudzenia
erotycznego jest uwarunkowana biologicznie i wynika z odmien-
( ności strategii, jakie każdej płci zapewniają sukces reprodukcyjny,
czyli rozpropagowanie własnych genów. Jak pisze Symmons (1979,
s. 180):
„Ponieważ mężczyzna potencjalnie może zapłodnić kobietę
niemalże bez ponoszenia kosztów w sensie czasu i energii, selek-
cja naturalna preferowała tę zasadniczą męską tendencję do po-
jawiania się pobudzenia seksualnego na sam widok kobiety, z na-
tężeniem wprost proporcjonalnym do jej spostrzeganej wartości
reprodukcyjnej. Dla mężczyzny każdy przypadkowy kontakt może
się okazać reprodukcyjnie opłacalny. (...) Kobiety natomiast in-
westują znaczną ilość energii i ponoszą poważne ryzyko zacho-
dząc w ciążę, w związku z czym warunki, w jakich dochodzi do
zapłodnienia są dla nich niezmiernie ważne. (...) Podstawową żeń-
ską «strategią» jest uzyskanie możliwie najlepszego partnera, za-
płodnienie przez najlepiej przystosowanego mężczyznę spośród do-
stępnych oraz zmaksymalizowanie zwrotnych zysków wynikających
z obdarzenia go seksualnymi względami. Pojawianie się seksual-
nego pobudzenia na sam widok mężczyzny promowałoby kontakty
przypadkowe, utrudniając osiągnięcie wszystkich tych celów".
Rozważanie ludzkich namiętności w tak beznamiętny sposób
na pewno razi w kontekście miłości romantycznej, co jednak samo
przez się nie musi oznaczać nietrafności tych idei (nawet idee
beznamiętne i mało pociągające bywają prawdziwe). Namiętność
erotyczna zapewne wyrasta ze swych biologicznych funkcji, choć
obecnie odgrywają one raczej drugorzędną rolę we wzorcach ludz-
kiego zachowania. Zupełnie rozsądne jest jednak przypuszczenie,
że to, co wpaja w nas kultura i indywidualne doświadczenie, zbu-
dowywane jest na bazie elementów wrodzonych i uniwersalnych
dla ludzi jako gatunku biologicznego. Znacznie trudniej jest tego
oczywiście dowieść w odniesieniu do dowolnej prawidłowości rzą-
dzącej naszym zachowaniem, ponieważ wpływy kultury i natury są
u człowieka tak silnie ze sobą splecione, że niewiele jest nadziei na
ich choćby myślowe rozdzielenie. Niemniej ten (socjobiologiczny)
60 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

sposób wyjaśniania różnic między kobietami i mężczyznami pojawi


się w tej pracy jeszcze kilkakrotnie - przy omawianiu odmienności
kryteriów wyboru stałego partnera i partnerki, a także odmienności
powodów, jakie u kobiet i u mężczyzn prowadzą do zazdrości.

Kto jest bardziej romantyczny?


Być może mniejsza skłonność kobiet do wpadania w podnie-
cenie na sam widok mężczyzny (a także ich większa selektywność"
przy wyborze partnera, o czym mowa dalej) wyjaśnia dość nieocze-
kiwany i raczej sprzeczny z potoczną intuicją fakt, że mężczyźni są
bardziej romantycznymi kochankami niż kobiety.
Stereotyp kobiety jako uduchowionego anioła skłonnego do
romantycznych uniesień i przyziemnego mężczyzny zajętego pracą
i zarobkowaniem nie znajduje potwierdzenia w badaniach empi-
rycznych. Amerykański socjolog C. Hobart (1958) pytał około ty-
siąca kobiet i mężczyzn o to, jak dalece wyznają romantyczną wizję
miłości (a więc zgadzają się z twierdzeniami podobnymi do tych
z tabeli 2). Stwierdził, że mężczyźni generalnie częściej się pod
nią podpisują niż kobiety. W czterdzieści lat później podobne wy-
niki uzyskały także Sprecher i Metts (1989). W innych badaniach
spytano kilkuset młodych ludzi, jak szybko uświadomili sobie, że
kochają swojego aktualnego partnera (partnerkę): 20% mężczyzn
zakochało się w czasie trzech pierwszych spotkań, a po dwunastu
spotkaniach tylko 30% spośród nich nie było jeszcze pewnych, że
kocha. Kobiety okazały się mniej kochliwe: tylko 15% zakochało
się podczas trzech pierwszych randek, a po dwunastu aż 43% nie
miało jeszcze pewności, że kocha (Kanin i in., 1970),
Co więcej, mężczyźni odkochują się z większym trudem niż ko-
biety - te ostatnie częściej przejmują inicjatywę podczas zrywania
związku (przedmałżeńskiego) i są tu bardziej stanowcze. Mężczyźni
dłużej trzymają się straconej sprawy i bardziej cierpią z powodu
jej zakończenia, są bardziej przygnębieni, samotni, nieszczęśliwi
i pochłonięci beznadziejnymi rozmyślaniami typu: „Gdybym tylko
zrobi! (powiedział) wtedy to, co należało" (Hill i in., 1976). Nie
od rzeczy będzie wspomnieć, że w tak różnych krajach jak Polska
i Stany Zjednoczone liczba mężczyzn popełniających samobójstwo
z powodu zawodu miłosnego jest kilkakrotnie (czterokrotnie w Pol-
sce i trzykrotnie w Stanach) wyższa niż liczba kobiet posuwających
się do tego kroku.
ZAKOCHANIE 61

A jednak w nieco innym sensie to właśnie mężczyźni zdają się


być mniej romantyczni. Cytowani już Kanin i współpracownicy py-
taliludzi o sposób, w jaki przeżywali swoją miłość, a w szczególno-
ści,z jakim natężeniem przeżywali takie objawy namiętności, jak:
- czułam się, jakbym chciała podskakiwać, biegać i krzyczeć;
- czułam się, jakbym płynęła na obłoku;
- miałam trudności ze skupieniem uwagi;
- czułam się beztroska i upojona;
- miałam generalne poczucie szczęścia;
- byłam nerwowa przed spotkaniami;
- przeżywałam różne sensacje fizyczne: zimne ręce, mdłości,
dreszcze na plecach;
- cierpiałam na bezsenność;
Nie bez przyczyny przytoczyłem je w żeńskiej wersji: z wyjąt-
kiem zdenerwowania kobiety relacjonowały silniejsze przeżywanie
namiętności niż mężczyźni. Czy oznacza to, że kobiety są bardziej
romantyczne? I tak, i nie. Tak, bo silniej swą miłość przeżywają
i generalnie bardziej czują się od swoich stałych partnerów uza-
leżnione (co wydaje się skutkiem zarówno kulturowo zdefiniowa-
nej roli kobiecej, jak i na ogól większej zależności ekonomicznej
kobiet od mężczyzn niż odwrotnie). Nie, ponieważ kobiety mają
ogólną tendencję do silniejszego niż mężczyźni przeżywania wszel-
kich uczuć, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych (Fujita i in.,
1991). Słusznie więc będzie powiedzieć, że kobiety są bardziej uczu-
ciowe, choć mężczyźni - bardziej kochliwi.
Choć szybsze zakochiwanie się mężczyzn niż kobiet jest zgodne
z myśleniem w kategoriach socjobiologicznych, wolniejsze odko-
chiwanie się mężczyzn jest z nim oczywiście sprzeczne. Strategia
sukcesu reprodukcyjnego a la plejstocen nakazywałaby bowiem
mężczyznom możliwie szybkie odkochiwjtnie się i zakochiwanie się
w kolejnej wybrance celem dalszej propagacji własnych genów. Nie
musi to świadczyć o nietrafności wyjaśnień socjobiologicznych, acz-
kolwiek wyraźnie świadczy o ich niewystarczalności. Same prawi-
dłowości biologiczne nie wystarczają do pełnego wyjaśnienia różnic
między kobietami i mężczyznami pod względem sposobu przeży-
wania miłości.
ROZDZIAŁ 3

Romantyczne początki

Rozwój intymności
- odkrywanie się
- budowanie zaufania
Kogo i za co lubimy
- częstość kontaktów
- zalety partnera
- przysługi
- komplementy
Przywiązanie
Wybór stałego partnera
- uwaga na dobre rady!
- kryteria wyboru partnera

Podstawowym skutkiem i przejawem namiętności jest stałe dą-


żenie do nasilenia i pogłębienia kontaktów z ukochaną osobą. Je-
żeli więc namiętność spotyka się z wzajemnością, a przynajmniej
nie zostaje odrzucona, prowadzi do wzrostu intymności dzięki wza-
jemnemu odkrywaniu się partnerów przed sobą, narastaniu ich
wzajemnego zaufania i lubienia się, a wreszcie - dzięki pojawieniu
się wzajemnego przywiązania.

Rozwój intymności
Wszyscy potrzebujemy intymności - bliskiego związku z innym
człowiekiem. Powody są oczywiste: człowiek taki naprawdę dobrze
nas zna i rozumie, zapewnia nam więc możliwość bycia sobą, po-
ROMANTYCZNE POCZĄTKI 63

nicważ nie musimy przed nim udawać kogoś, kim nie jesteśmy.
Lojalnie przy nas trwając, zapewnia nam poczucie bezpieczeństwa,
stałości i zakotwiczenia wobec zmiennych kolei losu. Możemy mu
się zwierzyć, podzielić się radością lub kłopotem, dzięki czemu
radość stanie się większa, a kłopot mniejszy. Możemy liczyć na
jego wsparcie w ciężkich chwilach, radę przy trudnych decyzjach,
obronę, kiedy inni nas odtrącą lub zaatakują.
Pomimo tych oczywistych i niezbędnych każdemu człowiekowi
dóbr wynikających z intymności, nie jest ona różą bez kolców. Rów-
nie wiele jest bowiem powodów, dla których można się intymności
obawiać. Całkowite odkrycie się przed innym człowiekiem ozna-
cza ujawnienie własnych słabości, wad i postępków, o których sami
wolelibyśmy nigdy nie wiedzieć, nic mówiąc już o tym, że woleliby-
śmy ich przenigdy nie popełnić. Intymność wystawia nas na ciosy,
ponieważ partner, który nas dobrze zna, tym dotkliwiej będzie po-
trafił nas zranić, jeżeli taka przyjdzie mu ochota. Budzi lęk przed
śmiesznością i porzuceniem („Teraz, kiedy już wie, jaka jestem, na
pewno nie będzie chciał ze mną nadal być"). Bliski związek ozna-
cza też daleko idące uzależnienie własnych działań, uczuć i losów
od innego człowieka, co prowadzić może do utraty poczucia kon-
troli nad przebiegiem własnego życia, do lęku przed utratą własnej
indywidualności i „zlaniem się w jedno" z partnerem. Utrzymanie
intymności oznacza bowiem nieuchronnie konieczność dostosowa-
nia naszego własnego „ja" do partnera, a więc porzucenia pewnych
pragnień i działań, które były nam zawsze nieodłączne, a przyjęcie
innych, o których nigdyśmy nie myśleli, że nasze być mogą. Intym-
ność niesie koszty w postaci przeżywania cierpień i lęków już nie
tylko własnych, ale i partnera. Wystawia nas wreszcie na ryzyko
emocjonalnej katastrofy, jeżeli nasz związek się nie powiedzie.

Dobroczynne i negatywne skutki intymności są jednakowo re-


alne i prawdopodobne, choć ludzie mocno się różnią co do tego,
do której konsekwencji intymności przywiązują większą wagę (Hat-
ficld, 1984). Niektórzy (w tradycyjnym układzie ról są to zwykle
kobiety) widzą jedynie dobre strony intymności, dążą do jej nasile-
nia nie rozumiejąc, czego można się w niej lękać. Jeżeli czegoś się
obawiają, to raczej porzucenia niż utraty autonomii. Inni (w tra-
dycyjnym układzie ról są to zwykle mężczyźni) nie potrafią lekko
potraktować zagrożeń, jakie niesie intymność. Unikając uduszenia
64 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

własnej odrębności w uścisku ciepłych emocji („dwie dusze w jed-


nym ciele, flaki w niedzielę" - jak pisał ze zrozumieniem Boy),
usiłują wyodrębnić swoje niepodzielnie prywatne terytorium w sen-
sie fizycznym („mój samochód", „moje biurko") lub psychicznym
(odmawiając zeznań na temat tego, co zdarzyło im się w pracy).
Dobranie się w parę osób, z których jedna głównie intymności
pożąda, druga zaś się jej obawia, jest dosyć częstym zjawiskiem.
Utrzymanie intymności na takim poziomie, który oboje by zado-
walał, stanowi problem nie lada. Kiedy bowiem ona, najnaturalniej
w świecie, stara się do niego możliwe mocno zbliżyć, on, najnatu-
ralniej w świecie, stara się zachować pewną dozę indywidualizmu
i wykonuje krok do tyłu. Oczywiście, to, co dla niej naturalne,
wcale nie jest takie dla niego i na odwrót. Oboje interpretują za-
chowanie partnera jako skierowane przeciwko „właściwej" postaci
ich związku, choć byliby szczęśliwsi, gdyby potrafili wzajemnie roz-
poznać rzeczywisty stan swoich potrzeb związanych z intymnością
i, co jeszcze trudniejsze, stan ten zaakceptować.

Odkrywanie się
Intymność rozpoczyna się od wymiany intymnych informacji
- wzajemnego odkrywania się partnerów przed sobą. Rysunek 6.
ilustruje schematycznie główne procesy zachodzące w trakcie takiej
wymiany. Rysunek przedstawia jedną „rundę" wymiany, w której
osoba A dokonuje zwierzenia, natomiast osoba B występuje w roli
jego odbiorcy. Oczywiście w wielu sytuacjach A i B swobodnie
zamieniają się rolami.
Cele, potrzeby i obawy osoby A wpływają zarówno na sam akt
zawierzania partnerowi B jakiejś intymnej informacji, jak i na spo-
sób późniejszego interpretowania reakcji osoby B. Jak już wspo-
mniałem poprzednio, u podłoża takiego aktu odkrycia się leżeć
mogą zarówno nadzieje, jak i obawy osoby A. Do odkrycia się do-
chodzi zapewne wtedy, gdy nadzieje przeważają nad obawami. Pro-
porcja nadziei do obaw nie jest czymś starym i raz na zawsze danym
człowiekowi. Przeciwnie, zmienia się w zależności od osoby part-
nera, sposobu jego reagowania na wysłuchane zwierzenia, rodzaju
kontaktu itd. W początkowych fazach znajomości osoba A chce
nie tylko poznać reakcje osoby B na to konkretne zwierzenie, ale
również pragnie zorientować się w tym, jak w ogóle osoba B ją
ROMANTYCZNE POCZĄTKI 65

Rysunek 6.
Przebieg procesu wymiany intymnych informacji. Źródło: Reis i Shaver
(1988, s. 375).
66 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

potraktuje. Zwierzanie się służy bowiem nie tylko budowie intym-


ności, ale jest także głównym środkiem usunięcia niepewności co
do sposobu traktowania przez partnera i co do postaci, jaką może
przybrać związek z jego osobą.
Zwierzenie osoby A polega na wyjawieniu jakiegoś faktu do-
tyczącego własnej osoby lub na ujawnieniu jakiejś własnej emocji.
Ponieważ fakty dotyczą obiektywnych zdarzeń, emocje zaś - su-
biektywnych na nie reakcji, informacja o gołych faktach jest mniej
intymna i mniej mówi o człowieku niż informacja o jego emocjach.
Te ostatnie często przecież nie dają się z faktów wywnioskować i są
głębiej ukryte, a przeżywający je człowiek jest jedynym źródłem
danych na ich temat. W związku z tym fakty zwykle szybciej stają
się przedmiotem zwierzeń niż emocje. Zawierzanie partnerowi in-
tymnych emocji już na początku znajomości może być przedwcze-
sne i prowadzić do jego negatywnej reakcji. W miarę narastania
intymności zwierzenia dotyczące jedynie faktów stają się jednak
niewystarczające, a w ustabilizowanych związkach komunikowanie
sobie emocji, nie zaś jedynie faktów, ma kluczowe znaczenie dla
wysokiej satysfakcji ze związku (Fitzpatrick, 1986). Zwłaszcza męż-
czyźni nie zawsze rozumieją ten „zwierzeniowy potencjał" emocji,
zapewne dlatego, że między sobą częściej rozmawiają o faktach
i przedmiotach (czy ideach) niż o ludziach i ich uczuciach. Ko-
biety, tradycyjnie bardziej zainteresowane ludzkimi uczuciami niż
przedmiotami, zdają się nie mieć kłopotów ze zrozumieniem tego
faktu, i to one domagają się rozmów o uczuciach.
Oczywiście, komunikaty na temat przeżywanych przez nas
uczuć wcale nie muszą mieć postaci słownej. Ludzie wykazują dużą
trafność w odczytywaniu emocji na podstawie pozasłownych wskaź-
ników, takich jak mimika, pantomimika, ton głosu itd., w przy-
padku zaś rozbieżności między słowami i pozawerbalnymi wskaź-
nikami uczuć opierają swoje wnioski o uczuciach głównie na tych
ostatnich.
Interpretacja dokonywana przez B uzależniona jest od jej wła-
snych celów i oczekiwań, jakie wnosi ona do kontaktu z osobą A.
Istotą wszelkiej interpretacji jest „podciąganie" nowo odebranej
informacji do tego, co już znane, a więc do posiadanych doświad-
czeń, kategorii czy schematów. Oczekiwania osoby B, wywodzące
się z jej doświadczeń i schematów, mają więc kluczowe znaczenie
dla sposobu, w jaki zrozumie ona zwierzenia osoby A i jak na nie
ROMANTYCZNE POCZĄTKI 67

zareaguje. Na przykład osoba często odrzucana w przeszłości przez


innych może potraktować zwierzenia A jako zapowiedź jeszcze jed-
nego upokorzenia (jakie by ją spotkało gdyby sama odpowiedziała
zwierzeniem) i stosownie do tego odpowiedzieć wycofaniem się
iub odrzuceniem próby podjętej przez A.
Reakcja osoby B daje się zwykle opisać w jakichś obiektyw-
nych kategoriach, jednakże decydujące znaczenie dla przebiegu
dalszego kontaktu ma to, jak A zinterpretuje tę reakcję i zwrotnie
na nią odpowie. Interpretacja osoby A i jej odpowiedź na reakcję
B zależą głównie od trzech własności reakcji osoby B: od tego, czy
świadczy ona o zrozumieniu, potwierdzeniu i trosce. Zrozumienie
oznacza, że B trafnie odczytała potrzeby, uczucia i problemy zasy-
gnalizowane przez A. Przekonanie osoby A, że została zrozumiana
ma oczywiście kluczowe znaczenie - inaczej nie może się spodzie-
wać ani właściwej (adekwatnej do problemu), ani pomocnej reakcji
ze strony B. Nie może też się spodziewać, że uzyska od B potwier-
dzenie swoich racji czy zasadności swoich emocji i działań. Uzyski-
wanie takiego potwierdzenia od innych ludzi jest często jedynym
sposobem upewnienia się o własnej słuszności (jak inaczej uzyskać
można potwierdzenie na przykład tego, że słusznie się na kogoś po-
gniewaliśmy?). Poszukiwanie takiego potwierdzenia stanowi jeden
z głównych powodów wchodzenia w kontakty społeczne. Najchęt-
niej kontaktujemy się więc z ludźmi podobnymi do nas samych,
którzy zapewniają większą szansę potwierdzenia słuszności naszej
wizji siebie i świata (Schlenker, 1984). Trzeci ważny wniosek osoby
A dotyczy tego, czy B się o nią troszczy, czy nie. Troska taka nic
musi oznaczać od razu rozwiązania problemu osoby A, często jest
to po prostu niemożliwe, ale oznacza ona uczuciowe zainteresowa-
nie osoby B, a przede wszystkim jej współbrzmienie emocjonalne
z osobą A i usiłowanie poprawienia jej stanu emocjonalnego (jeżeli
tego wymaga problem stanowiący przedmiot zwierzenia).
Stwierdzenie u B braku zrozumienia, potwierdzenia lub tro-
ski prowadzi zwykle do wycofania się osoby A z próby kontaktu
[ czy nawet do całkowitej rejterady. Zwłaszcza gdy B widziana jest
jako nie tylko obojętna, ale aktywnie odrzucająca zwierzenia A.
Jednak w naszej kulturze dość powszechnie obowiązuje niepisany
nakaz, by negatywne komunikaty przedstawiać w formie mocno
68 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

zawoalowanej. Dlatego też osoba A niekoniecznie musi takie roz-


myte komunikaty trafnie zinterpretować. Może rozstrzygać dwu-
znaczności na korzyść swych pragnień (tym bardziej, im są one
silniejsze) i mimo wszystko powtarzać cały proces.
Jeżeli A uzna, że spotkała się ze zrozumieniem, potwierdze-
niem i troską, to zwykle ponawia akt odkrycia się przed B, czę-
sto na głębszym poziomie intymności. Jeżeli A słusznie interpre-
tuje zachowanie B jako wyrażające zrozumienie i troskę, osoba
B odwzajemnia się swoim własnym zwierzeniem - cykl powtarza
się przy zmienionych rolach. Wzajemność ta jest niezbędną pod-
stawą do budowy intymności między dwojgiem ludzi, szczególnie
w początkowej fazie znajomości (badania wykazały, że w bardziej
ustalonych związkach krótkofalowa wzajemność nic jest już tak
konieczna - Derlega i in., 1976). Jednak naiwnością byłoby są-
dzić, że osiągany poziom intymności w związku jest prostą funkcją
liczby takich rund wzajemnego odkrywania się partnerów przed
sobą. Rozwój intymności zależy także od pojawienia się zaufania,
sympatii i przywiązania (o czym mowa poniżej), a do tego samo
zwierzanie się nie wystarcza.

Budowanie zaufania
Najkrócej mówiąc, zaufanie to „pewność, że ze strony innego
człowieka spotka nas raczej to, czego pragniemy, niż to, czego się
obawiamy" (Deutsch, 1973, s. 149). Zaufanie jest więc uogólnio-
nym, pozytywnym oczekiwaniem, że partner będzie starał się trosz-
czyć o nasze dobro i zaspokajać nasze potrzeby zarówno teraz, jak
i w przyszłości.
Warunkiem koniecznym zaufania jest nabranie przekonania
o przewidywalności zachowań partnera. Partner, po którym nie wia-
domo, czego się spodziewać, którego kapryśne działania nie pod-
dają się żadnym zrozumiałym przez nas regułom, budzi niepew-
ność, lęk i nieufność. (Jednak, paradoksalnie, nieprzewidywalność
przynajmniej początkowo może nasilać namiętność, ponieważ przy
dużym stopniu uczuciowego zaangażowania wywołuje ona silne
pobudzenie emocjonalne). Przewidywalność zachowań jest tylko
pierwszym krokiem w budowie zaufania. Krok następny to wyjście
poza samo zachowanie w kierunku ustalenia pewnych cech part-
nera, które ukrywają się za jego zachowaniem i sprawiają, że jest
ROMANTYCZNE POCZĄTKI 69

on godzien zaufania. A więc stwierdzenie, że partner jest człowie-


kiem uczciwym, odpowiedzialnym, nieegoistycznym i ogólnie rzecz
biorąc - „dobrym". Jednakże nawet partner obdarzony tymi wszyst-
kimi cnotami nic musi budzić ufności co do perspektyw naszego
z nim związku, dopóki nie nabierzemy przekonania, że on sam
skłonny jest troszczyć się o ów związek i zastosować doń wszystkie
te swoje cnoty. Dopiero pojawienie się owej wiary w przywiąza-
nie partnera jest uwieńczeniem procesu budowy zaufania. Pojęcie
„wiary" pojawia się tu nieprzypadkowo - w istocie żadne dotąd
okazywane dowody przywiązania i troski nie mogą dać zupełnej
pewności, że będą kontynuowane również w przyszłości, a zaufa-
nie dotyczy przecież głównie przyszłości.
Takie rozumienie zaufania posłużyło Remplowi i współpracow-
nikom (1985) do skonstruowania specjalnej mierzącej je skali. Jak
widać w tabeli 3., przedstawiającej treść tej Skali Zaufania, składa
się ona z trzech podskal. Mierzą one trzy wymienione składniki za-
ufania (przy czym podskala przewidywałności mierzy głównie prze-
konanie o nieprzewidywalności zachowań partnera).

Tabela 3.
Skala Zaufania. Odpowiedzi udzielane są w skali siedmiostopniowej od
- 3 (zdecydowanie się nie zgadzam), przez 0 (ani tak, ani nie) do 3
(zdecydowanie się zgadzam). Źródło: Rempel, Holmes i Zanna (1985).

Przewidywalność
1. Nigdy nie jestem pewna, czy mój partner nie wyskoczy z czymś, czego
nie lubię albo co mnie zmiesza.
2. Mój partner jest bardzo nieprzewidywalny, nigdy nie wiem, co będzie
chciał robić następnego dnia.
3. Czuję się mocno niespokojna, kiedy mój partner ma podjąć decyzje
mające bezpośredni wpływ na moje życie.
4. Mój partner zachowuje się w bardzo konsekwentny sposób.
5. Czasami unikam mego partnera, ponieważ jest tak nieprzewidywalny,
że boję się mimowolnie wywołać konflikt mówiąc coś czy robiąc.
Zaufanie
6. Mój partner dowiódł już, że można mu ufać, i pozwalam mu na robienie
takich rzeczy, które mogłyby stanowić zagrożenie, gdyby robił je ktoś
inny.
70 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

7. Stwierdziłam, że mogę całkowicie polegać na moim partnerze, szcze-


gólnie w sprawach, które są dla mnie ważne.
8. Jestem pewna, że mój parlner nie oszukałby mnie, nawet gdyby miał
okazję i pewność, że to się nie wyda.
9. Mogę spokojnie polegać na moim partnerze, że dotrzyma danej mi
obietnicy.
10. Pozwalam mojemu partnerowi podejmować za mnie decyzje.

Wiara

11. Nawet jeżeli nie wiem, jak mój partner zareaguje, mogę mu swobodnie
powiedzieć o sobie nawet takie rzeczy, których sama się wstydzę.
12. Choć czasy mogą się zmienić, a przyszłość nie jest pewna, wiem, że mój
partner zawsze będzie gotów mnie wesprzeć i dodać mi sił.
13. Kiedykolwiek mamy podjąć ważną decyzję w sytuacji, której jeszcze
dotąd nie przeżyliśmy, wiem, że mój partner będzie się kierował moim
dobrem.
14. Nawet kiedy nie ma jeszcze dowodów na to, iż mój partner czymś się
ze mną podzieli, i tak jestem pewna, że to zrobi.
15. Kiedy pokażę mojemu partnerowi jakąś swoją słabość, mogę być pewna
jego pozytywnej reakcji.
16. Jeszcze zanim zacznę dzielić się jakimś kłopotem z moim partnerem,
wiem, że on zareaguje na to w sposób pełen miłości.
17. Kiedy jestem z moim partnerem, czuję się bezpieczna w obliczu nie-
znanych, nowych sytuacji.

Badania Holmsa i Rcmpla (1989) wykazują, że tak mierzone


zaufanie współwystępuje z zamiłowaniem do umiarkowanego stop-
nia niezależności partnerów w związku, choć nie z obronną (krań-
cową) samowystarczalnością tych osób, które ujawniają lęk przed
intymnością. Koreluje też negatywnie z krańcowym pragnieniem
intymności, pragnieniem „zlania się w jedno" z partnerem. Tak
więc zaufanie nie łączy się ani z krańcowym zapotrzebowaniem na
intymność, ani z jej unikaniem. Obie te postawy są zresztą prze-
jawem i sposobem radzenia sobie przez ludzi z nierozwiązanym
problemem niepewności w kontakcie z partnerem. Dowodem nie-
pewności jest bowiem nie tylko unikanie zwierzeń. Ich nadmiar
również może świadczyć o niepewności, nawet gdy pozory zdają
się świadczyć jedynie o otwartości i pewności siebie osoby zwierza-
jącej się w nieco podejrzanym nadmiarze.
ROMANTYCZNE POCZĄTKI 71

W początkowym stadium związku, kiedy partnerzy dopiero się


poznają (a tym, co ich łączy, jest namiętność, jedno- lub obu-
stronna), zaufanie jest niczym więcej, jak naiwnym wyrazem na-
dziei - zauważają Holmes i Rempel (1989). Przypisywanie partne-
rowi swoich własnych uczuć, różowe okulary (czy wręcz klapki na
oczach), jakie nakłada namiętność, dreszcz nowości przebiegający
po plecach podczas pierwszych zwierzeń - wszystko to prowadzi
do narastania optymizmu tyleż bezzasadnego, co niezbędnego do
dalszego rozwoju związku.
Wśród par, które właśnie zaczęły ze sobą „chodzić" poziom
zaufania jest wysoki i silnie związany z poziomem miłości (La-
rzelere i Huston, 1980) - prawdopodobnie dlatego, że zaufanie
jest pochodną miłości, nie zaś faktów, które wciąż jeszcze należą
do przyszłości. Wśród par, które są już poważnie zaangażowane
(ale jeszcze nie są małżeństwami), obserwuje się natomiast spa-
dek powiązania poziomu miłości z poziomem zaufania (Driscoll
i in., 1972; Dion i Dion, 1976; Larzelere i Huston, 1980). Za-
pewne dlatego, że zaufanie w ich przypadku ma już inne źródła
niż sama intensywność (własnych) uczuć. Źródła te to fakty, które
do tej pory zdążyły się już pojawić, w szczególności zachowania
partnera, które z większym lub mniejszym stopniem pewności po-
zwalają wnioskować, czy jest on godzien zaufania i czy jest zaan-
gażowany w rozwijający się związek. Liczą się tu takie zachowania,
w których działanie na rzecz związku i ukochanej osoby wymaga
poświęcenia własnego indywidualnego interesu i/lub zaakceptowa-
nia pewnego ryzyka związanego z rozwojem intymności (odkrycie
się, zezwolenie drugiej osobie, aby wpływała na nasz los). Najważ-
niejszym czynnikiem ułatwiającym rozwój zaufania jest wzajem-
ność i ujawnianie przez partnerów jednakowego poziomu tego ro-
dzaju zachowań, co stanowi zabezpieczenie przed wykorzystaniem
i jednostronnym wystawieniem się na ewentualne ciosy. Brak ta-
kiej wzajemności to najczęstsza przyczyna rozpadu rozwijającego
się związku w jego wczesnej fazie (Hill i in., 1976).
Ważne są nie tylko same zachowania partnera, ale i spostrze-
gane przez nas ich przyczyny. Troska partnera o nasze dobro może
być interpretowana na co najmniej trzy sposoby. Po pierwsze, mo-
żemy uważać, że partner zaspokaja nasze potrzeby i troszczy się
o nas dlatego, iż polepszenie naszego stanu samo przez się spra-
wia mu przyjemność. Po drugie, możemy sądzić, że partner robi
72 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

to głównie po to, aby w zamian uzyskać takie dobra, które my


osobiście potrafimy zapewnić (wsparcie, poczucie bezpieczeństwa,
towarzystwo). Po trzecie wreszcie, że pomaga nam po to, by w za-
mian uzyskać pewne dobra, które zapewniamy nie tyle my, ile sam
fakt pozostawania z nami związku (na przykład pieniądze, prestiż,
znajomości). Jak wykazali Rempel i jego współpracownicy (1985),
troskliwość partnera wywołuje duże do niego zaufanie tylko wtedy,
kiedy uważamy, że chodzi mu głównie o nasze dobro, nie zaś o do-
bra, które on uzyskuje dzięki związkowi z naszą osobą. Zaufanie
zależy więc od tego, czy troska przejawiana przez partnera jest
bezwarunkowa i motywowana tylko jego uczuciem, niezależnie od
wszelkich zysków, jakie jesteśmy w stanie mu zapewnić.
Najbardziej dobroczynną konsekwencją dużego zaufania do
partnera jest nasza skłonność do stałego stosowania zasady do-
mniemania dobrych intencji w stosunku do tego, co mówi i robi.
Oznacza to interpretowanie zachowań partnera w sposób nie pod-
ważający podstawowego założenia, że mu na nas zależy. Dotyczy
to zachowań partnera, które można rozumieć na różne sposoby,
w tym takich, które skądinąd mogłyby świadczyć o jego samolub-
stwie, zaniedbywaniu nas i braku troski.
Uchylający się od domowych obowiązków mąż widziany jest
przez ufną żonę jako fatalnie rozpuszczony przez matkę („Nawet
skarpetki mu prała!"), przytłoczony obowiązkami zawodowymi czy
z natury leniwy. Ale nie jako ktoś, kto się po prostu nie troszczy
ojej dobro. Zaniedbywanie obowiązków domowych może być spo-
wodowane którąkolwiek z tych przyczyn, a nawet wszystkimi rów-
nocześnie, i trudno dociec, co jest tutaj najważniejszą czy „obiek-
tywnie prawdziwą" przyczyną. Ważne jest więc, jakie interpretacje
sami partnerzy przyjmują - najczęściej to oni są tu głosicielami
obowiązującej prawdy. Dopóki wysokie zaufanie trwa, zasada do-
mniemania dobrych intencji jest stosowana automatycznie i bez
namysłu. Dopóki mocno wierzymy w to, że partner nas kocha, nie
musimy tego przecież ciągle sprawdzać. Wystarczy, że to z góry
zakładamy. Założenie owo ma ten dobry skutek, że zachowania
wieloznaczne, które nie są ani wyraźnie dobre, ani wyraźnie złe
(a takich jest przecież najwięcej na co dzień), również widziane
są jako kolejne dowody przywiązania i troski partnera i umacniają
nasze wyjściowe założenie o jego miłości.
Jak wykazują badania Holmsa i Rempla (1989), zupełnie ina-
czej sprawy się mają w przypadku ludzi obdarzających partnera
ROMANTYCZNE POCZĄTKI 73

zaufaniem niewielkim. Ci nie zakładają, że partner o nich dba,


lecz przeciwnie - aktywnie i świadomie sprawdzają, czy tak fak-
tycznie jest. A raczej, że tak nie jest, ponieważ ta właśnie hipoteza
ich prześladuje. Zrozumiałe, że podczas takich zabiegów są wy-
czuleni na wszelkie sygnały negatywne, co ma ten smutny skulek,
iż znajdują ich więcej, niż znaleźliby bez takiego nastawienia. Co-
dzienny pocałunek na dzień dobry przestaje już być przejawem
uczuć, lecz wydaje się mechanicznym nawykiem. Przesiadywanie
do późna w pracy przestaje być sposobem na polepszenie bytu,
a staje się wyrazem unikania domowych obowiązków itd. Dalszy
ciąg tych rozważań nie należy jednak do tego rozdziału, w którym
przecież wciąż jeszcze mowa o początkach związku.

Kogo i za co lubimy

Częstość kontaktów
Jednym z najpowszechniej powtarzających się wyników w ba-
daniach nad doborem małżeńskim jest związek między częstością
małżeństw a odległością między miejscami zamieszkania małżon-
ków. Najwięcej jest takich małżeństw, w których partnerzy miesz-
kali blisko siebie przed ślubem (na przykład w Holandii połowa
wszystkich małżeństw zawierana jest przez osoby, których miej-
sca zamieszkania dzieliło nie więcej niż 10 km - de Hoog, 1979),
najmniej zaś takich, których partnerzy mieszkali daleko od siebie.
Podobnie jest i ze związkami przyjaźni. W pewnym badaniu nad
kształtowaniem się wzajemnych sympatii między lokatorami no-
wego osiedla stwierdzono, że jeżeli dowolne rodziny miały drzwi
wyjściowe w odległości 7 m, bardzo często wskazywały na siebie
nawzajem jako na blisko zaprzyjaźnione. Nie działo się tak jed-
nak prawie wcale, kiedy dzieliła je odległość 27 lub więcej metrów
(Festinger i in., 1950). Istotna jest jednak nie tyle sama bliskość
przestrzenna, ile częstość kontaktów - na przykład rodziny miesz-
kające jedna nad drugą, a więc w odległości kilkudziesięciu centy-
metrów, ale mające niewiele okazji do kontaktowania się również
nie nawiązywały przyjaźni.

Tak więc duża częstość kontaktów sama przez się budzi sympa-
tią. Prawidłowość ta dotyczy zresztą naszego stosunku nie tylko do
innych osób, ale wszelkich obiektów, jak wykazały liczne badania
74 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

nad tzw. zjawiskiem samej ekspozycji. Polegały one na tym, że ba-


danym przedstawiono długie serie obiektów (w różnych badaniach
były to bezsensowne słowa, figury geometryczne, melodie, zdjęcia
twarzy ludzkich). Przy tym niektóre obiekty prezentowano tylko
raz, inne dwa razy, jeszcze inne - cztery, osiem lub więcej razy.
W następnej fazie badania „stare" obiekty mieszano z nowymi,
prosząc badanych o wskazanie, które z nich bardziej im się po-
dobają. Z reguły im częściej pokazywany był dowolny obiekt, tym
bardziej byl lubiany (Zajonc, 1968). Warunkiem występowania tej
prawidłowości jest to, aby dany obiekt czy osoba nie budziła nie-
chęci już od samego początku.
Dlaczego wzrost częstości kontaktów z jakąś osobą wywołuje
jej lubienie? Dość oczywiste wyjaśnienie odwołuje się do szeroko
rozumianych nagród i kar. Koncepcja kar i nagród zakłada, że,
ogólnie rzecz biorąc, tym bardziej lubimy jakąś osobę, im częściej
nas ona nagradza (tj. dostarcza nam wszelkiego rodzaju doznań
przyjemnych), tym bardziej zaś jej nic lubimy, im częściej osoba
ta nas karze (dostarcza nam wszelkiego rodzaju doznań nieprzy-
jemnych). Ponieważ w większości kontaktów społecznych doznania
pozytywne są znacznie częstsze niż doznania negatywne, im częst-
sze są kontakty między dwoma dowolnymi osobami, tym więcej
mają one okazji, aby się wzajemnie nagradzać, co prowadzi do ich
polubienia się.
Choć wszystko to prawda, wyjaśnienie w kategoriach kar i na-
gród jest jednak bezsilne wobec wcale licznych faktów wskazują-
cych na to, że nawet uciążliwe lub negatywne kontakty rodzą lubie-
nie czy przywiązanie, jeżeli tylko są częste. Dzieci zwykle kochają
swoich rodziców, nawet gdy postępowanie tych ostatnich między
bajki każe włożyć opowieści o szczęśliwym dzieciństwie. Podobnie
rodzice zwykle kochają swoje nowo narodzone dziecko, a miłość
ta wzrasta wraz z upływem czasu, choć przynajmniej przez pierw-
szych kilka miesięcy swojego życia dziecko robi rzeczy skądinąd
wyłącznie nieprzyjemne, a rodzice odczuwają wielką ulgę dopiero
wtedy, gdy dziecko nie robi nic (śpi).
Aby więc wyjaśnić wzrost lubienia wskutek samej częstości
kontaktów, należy odwołać się do innych pojęć niż tylko same kary
i nagrody. Takim pojęciem jest na przykład usuwanie niepewności.
Wszelkie nowe obiekty budzą naszą niepewność, i to tym bardziej,
im bardziej są one aktywne. Już choćby z tego powodu nowi dla
nas ludzie budzą niepewność stosunkowo największą. Oczywiście,
ROMANTYCZNE POCZĄTKI 75

jest ona redukowana w miarę wzrostu częstości kontaktowania się


z nimi - coraz lepiej orientujemy się, czego po kim możemy się
spodziewać. I nawet kiedy dowiadujemy się, że niczego dobrego,
to sam fakt, iż jednak wiemy, co to będzie, poprawia nasze samo-
poczucie (i nasz stosunek do często spotykanych osób).
Drugim istotnym dla tych rozważań pojęciem jest responsyw-
ność: partner jest responsywny w kontakcie o tyle, o ile to, co mówi
i robi, stanowi odpowiedź (respons) na nasze własne działania. Re-
sponsywność partnera jest tym większa, im większa jest szansa, że
odpowie on na nasze próby komunikowania się z nim, im więcej
jego działań stanowi odpowiedź na nasze własne uprzednie dzia-
łania oraz im bardziej rozbudowane są jego komunikaty (Davis,
1982). Partnerzy responsywni są na ogół bardziej lubiani, a brak
responsywności, stanowiący po prostu wyraz obojętności, jest pro-
blemem nękającym nieudane małżeństwa, jakkolwiek nie pojawia
się w małżeństwach udanych (Koren i in„ 1980). Warto też za-
uważyć, że tak rozumiana responsywność jest w zasadzie jedyną
nagrodą, jakiej dostarczyć może noworodek czy niemowlę swoim
rodzicom.
Responsywność stanowi oczywiście wstępny warunek uzyski-
wania od partnera różnych dóbr (nieresponsywnego partnera trud-
no do czegokolwiek namówić czy coś od niego uzyskać). Jednak
również sama w sobie jest ona pożądana, nawet jeżeli nie stanowi
środka do uzyskiwania innych korzyści. Stanowi na przykład po-
twierdzenie naszej zdolności do wpływania na przebieg wydarzeń,
umożliwiając powstanie naszego poczucia kontroli nad tym, co się
dzieje, oraz przekonania o skuteczności naszych własnych dzia-
łań. Ludzie pragną być zauważeni przez innych. Brak reakcji bywa
bardziej bolesny od krytyki nie tylko dla artystów (jak to poświad-
czają dziesiątki anegdot), ale także - na przykład - dla dzieci w
wieku szkolnym, których niewłaściwe zachowania często szybciej
zanikają, kiedy nikt nie zwraca na nie uwagi, niż wtedy, kiedy są
karane przez dorosłych (Patterson i in., 1972).

Zalety partnera
Lubimy ludzi charakteryzujących się cechami, które dają się
lubić: życzliwych, towarzyskich, uczciwych, inteligentnych, o wyso-
kim prestiżu i dużych umiejętnościach społecznych, a więc takich,
którzy wiedzą, jak się zachować, i są wrażliwi na potrzeby innych.
76 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Dziesiątki, jeśli nie setki badań dowodzą, że ocena człowieka jest


tym bardziej pozytywna, im bardziej dodatnie, średnio rzecz bio-
rąc, są posiadane przezeń cechy (Anderson, 1981). Teza o roli zalet
partnera jest banalna, chociaż komplikuje ją kilka dalszych zależ-
ności.
Po pierwsze, lubienie partnera zależy nie tylko od jego zalet,
lecz także od wad, a wady i zalety nie są swoim lustrzanym odbiciem,
wady bowiem odgrywają ważniejszą rolę niż zalety.
Miriam Rodin (1978) zaproponowała koncepcję, w myśl której
lubienie i nielubienie opierają się na zupełnie odmiennych kryte-
riach, które w dodatku mają niejednakową funkcję. Początkowym
testem, jaki przejść musi nowo poznana osoba, jest niespełnienie
kryteriów odrzucenia, to znaczy nie może mieć cech, których nie
znosimy. Jeżeli nie znosimy ludzi mrukliwych albo nerwowo chi-
choczących po każdym zdaniu, to nowo napotkana osoba, która
jest mrukiem albo chichotką, zostaje przez nas odrzucona. Nawet
jeżeli nic znielubimy tej osoby, unikamy dalszych z nią kontaktów,
niezależnie od jej ewentualnych zalet, i jest duża szansa, że zalet
tych w ogóle nigdy nie poznamy z powodu braku takich dalszych
kontaktów. Jednakże osoba, która przejdzie ten pierwszy test, nie
musi tym samym zostać polubiona. To, że ktoś nie chichocze po
każdym zdaniu, nie sprawia jeszcze, iż go polubimy - natomiast
pod tym warunkiem skłonni jesteśmy przymierzać tę osobę do na-
szych kryteriów lubienia. Jeżeli je spełni, zyska sobie naszą sym-
patię, przynajmniej do czasu, dopóki nie wykryjemy w niej czegoś,
czego nie znosimy.
Pomimo swej prostoty koncepcja ta pozwala zrozumieć szereg
interesujących faktów. Na przykład łatwiej jest znaleźć u nie lubia-
nej osoby zdecydowaną zaletę niż u osoby lubianej zdecydowaną
wadę, co każdy może sprawdzić na własny użytek. (Wystarczy po-
myśleć o jakiejś lubianej osobie i o jej najważniejszych zaletach,
na przykład że jest serdeczna, i zastanowić się nad tym, czy zna się
jakieś nie lubiane osoby, które tę zaletę również mają. Większość
ludzi znajduje kogoś takiego bez trudu. Ciąg dalszy polega na tym,
aby pomyśleć o jakiejś nie lubianej osobie i o jej najważniejszych
wadach, na przykład że jest zawistna, i zastanowić się tym razem
nad tym, czy zna się jakieś lubiane osoby, które mają tę wadę.
Większość ludzi nie jest w stanie znaleźć takiej osoby).
ROMANTYCZNE POCZĄTKI 77

Wady człowieka odgrywają zwykle bardziej decydującą rolę niż


jego zalety. Wykrycie u innej osoby jakiejś ważnej wady likwiduje
dobroczynne skutki jej zalet. Jednak wykrycie jej zalet nie wyrównuje
posiadanych przez nią wad - tak jak przesolona zupa nie nadaje
się do jedzenia niezależnie od dowolnej liczby swoich innych walo-
rów smakowych. Tego niejednakowego oddziaływania wad i zalet
dowodzą dziesiątki badań wskazujących na to, że w swoich oce-
nach ludzi znacznie bardziej ulegamy informacjom negatywnym
niż pozytywnym (por. przegląd tych badań u Czapińskiego, 1988).
Na przykład w jednym z badań nad wpływem pozytywnych i nega-
tywnych zachowań na ocenę człowieka stwierdzono, że pozytywny
efekt zachowania moralnego byl całkowicie likwidowany przez po-
jawienie się zaledwie jednego zachowania niemoralnego (ogólna
ocena wykonawcy zachowań była negatywna). Natomiast całkowita
likwidacja efektu jednego zachowania niemoralnego wymagała in-
formacji o aż dziesięciu zachowaniach moralnych tej samej osoby
(dopiero wtedy ocena stawała się neutralna - Brycz i Wojciszkc,
1992).
Zważmy też, że wykrycie wady ma bardziej nieodwracalne skutki
niż wykrycie zalety. Po stwierdzeniu ważnej wady wycofujemy się
z kontaktów z daną osobą, uniemożliwiając sobie wykrycie jej
ewentualnych zalet, podczas gdy dostrzeżenie zalet nie przeszka-
dza późniejszemu wykryciu wad. Wyjątkiem od tej ostatniej reguły
jest jednak sytuacja, kiedy „stwierdzenie zalet" oznacza powstanie
namiętności, ta bowiem prowadzi do idealizacji partnera i ślepoty
(do czasu) na jego wady.
Druga komplikacja oczywistej tezy o wpływie zalet partnera
na lubienie jego osoby wiąże się z faktem, że to, co stanowi za-
letę, a co wadę partnera, zależy w pewnym stopniu od nas samych.
Ogólnie rzecz biorąc, im bardziej sądzimy, że sami posiadamy ja-
kieś cechy, tym wyżej je cenimy (Wojciszke, 1986) i uważamy za
cechy ogólnie ważne (Lewicki, 1983). Nic więc dziwnego, że jed-
nym z najsilniejszych wyznaczników sympatyczności innego czło-
wieka jest jego podobieństwo do nas samych, szczególnie jeżeli
mamy wysoką samoocenę i jeśli podobieństwo dotyczy cech, które
są przez nas uważane za pozytywne. W taki sposób podobieństwo
oddziałuje właściwie pod każdym względem - od światopoglądu do
kibicowania tej samej drużynie piłkarskiej. Jednak najsilniej działa
podobieństwo poglądów, postaw i opinii. Im bardziej podobne są
7S PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

poglądy partnera do naszych własnych, tym bardziej go oczywiście


lubimy (Byrne, 1971).
Trafność wielu opinii można sprawdzić na podstawie obiek-
tywnych danych (Kiedy była bitwa pod Grunwaldem? Jaka gazeta
sprzedaje się w Polsce najlepiej?). Jednakże większości tych opinii,
które dla ludzi są naprawdę ważne, nie sposób sprawdzić opiera-
jąc się na jakichkolwiek faktach, dotyczą one bowiem nie faktów,
lecz wartości (za czy przeciw aborcji?) bądź upodobań (kupować
„NIE" Urbana czy nie?). W przypadku tych opinii jedynym spraw-
dzianem i gwarancją ich słuszności staje się wsparcie innych ludzi.
Niewiele jest przyjemności większych od posiadania racji, toteż
lubimy podobnych do nas ludzi, którzy nam tej przyjemności do-
tarczają poprzez wyznawanie tych samych poglądów.
Słuszności tego rozumowania dowodzi na przykład to, że podo-
bieństwo w zakresie wartości i/lub upodobań budzi większą sym-
patię do partnera niż podobieństwo jego poglądów dotyczących
sprawdzalnych faktów (Byrne i in., 1966). Podobną wymowę ma
również to, że wynikające z podobieństwa lubienie jest tym silniej-
sze, im mniej pewni jesteśmy swoich własnych poglądów, a więc
im bardziej jest nam potrzebne społeczne ich wsparcie. „Podobny"
znaczy więc zarówno tyle co „pozytywny" (w odniesieniu do cech),
jak i „słuszny" (w odniesieniu do poglądów). Trzeci powód, dla
którego podobieństwo budzi sympatię, wiąże się z naszym oczeki-
waniem, że ludzie podobni do nas będą nas także lubili. Ponieważ
ludzkie sympatie i antypatie bardzo silnie rządzą się zasadą wza-
jemności, oczekiwanie, że ktoś (podobny) będzie nas lubić, samo
przez się rodzi sympatię do niego. Dowodzą tego badania, w któ-
rych niezależnie manipulowano stopniem podobieństwa partnera
do badanej osoby oraz tym, czy lubił tę osobę, czy też nie. Kiedy
badany nie wiedział, czy partner go lubi, czy nie, lubił partnera
tym bardziej, im bardziej ten był do niego podobny. Kiedy jed-
nak badany dowiadywał się wprost, że tamten go lubi bądź nie
znosi, podobieństwo poglądów przestawało działać i badany reago-
wał sympatią na partnera, który go lubił, antypatią zaś na partnera,
który go nie lubił (Aronson i Worchel, 1966).
Tak więc najważniejszą zaletą innych jest... ich podobieństwo do
nas samych i to, ze oni nas lubią!
Jeszcze jedną cokolwiek podejrzaną cnotą, którą ludzie nie-
zwykle często kierują się w swoich sympatiach i antypatiach, jest
ROMANTYCZNE POCZĄTKI 79

wygląd fizyczny. W poprzednim rozdziale przytoczyłem dane wska-


zujące, że atrakcyjność fizyczna jest praktycznie jedyną cechą czło-
wieka decydującą o tym, że płeć przeciwna pała doń namiętno-
ścią. Wpływ atrakcyjności fizycznej daleko jednak wykracza poza
kontekst erotyczny. Ludzie ładni są po prostu generalnie bardziej
lubiani i lepiej traktowani przez innych niż już i tak pokrzywdzone
przez los osoby brzydkie. W szczególności (jak przekonują liczne
dane zebrane przez Hatfield i Sprecher, 1986) osoby ładne, w prze-
ciwieństwie do brzydkich:
- spostrzegane są jako charakteryzujące się szeregiem zalet du-
cha sprzyjających ich lubieniu, takich jak serdeczność, przyja-
zność, wrażliwość, zrównoważenie, towarzyskość, bycie miłym
i interesującym;
- uważane są za szczęśliwsze i mające większe szansę na szczę-
ście w przyszłości;
- jako dzieci w szkole podstawowej uzyskują lepsze stopnie i są
uważane przez nauczycieli za mądrzejsze, grzeczniejsze oraz
rokujące większe nadzieje na przyszłość;
- zarówno jako dzieci, jak i jako dorośli lepiej są traktowane
przez bliźnich: częściej spotykają się z życzliwością, zachętą
i wsparciem innych, ich kontakty społeczne są więc na ogół
bardziej satysfakcjonujące;
- obciążane są mniejszą odpowiedzialnością za swoje naganne
uczynki (z wyjątkiem sytuacji, kiedy ich uroda jest „instru-
mentem" ułatwiającym ich popełnienie, jak to się dzieje na
przykład przy wyłudzaniu czegoś od innych);
- częściej uzyskują pomoc innych, choć rzadziej są o nią pro-
szone;
- jeżeli są mężczyznami, zaczynają pracę od wyższej pensji i wy-
żej zachodzą w karierze zawodowej;
- jeżeli są kobietami, częściej i szybciej wychodzą za mąż i w do-
datku za lepiej zarabiających i wykształconych mężczyzn;
- mają więcej do powiedzenia we własnym małżeństwie niż ich
partnerzy.
Wszystko to jest mocno niesprawiedliwe, ponieważ obiektywne
pomiary różnych cech osobowościowych wykazują brak rzeczywi-
stych różnic między osobami ładnymi i brzydkimi. Z jednym wyjąt-
kiem, którym są umiejętności społeczne: osoby fizycznie atrakcyjne
80 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

są śmielsze i skuteczniejsze w kontaktach społecznych, łatwiej je


nawiązują i lepiej potrafią dbać o ich sprawny czy przyjemny prze-
bieg. Nie jest to zaskoczeniem, zważywszy generalnie bardziej po-
zytywny charakter ich doświadczeń społecznych. Ale też i nie jest
zaskoczeniem, że osoby te są bardziej lubiane, ponieważ o lubie-
niu człowieka bardziej decyduje sposób jego zachowania niż inne,
trudniej zauważalne cechy.
Ostatnia wreszcie komplikacja oddziaływania cnót na lubienie
przez nas ich posiadacza polega na tym, że cnoty kogoś, z kim jeste-
śmy związani, mogą zarówno podnosić, jak i obniżać naszą własną
wartość w naszych i cudzych oczach.
Po pierwsze, możemy pławić się w cudzej chwale, a przynaj-
mniej uszczknąć z niej trochę dla siebie. Możemy na przykład pod-
kreślać, że jesteśmy na ty z jednym z byłych ministrów (co nie jest
takie trudne, zważywszy liczbę byłych ministrów), albo też uwypu-
klać zawodowe sukcesy żony (co jednak jest już nieco trudniejsze,
jako że liczba sukcesów w naszym kraju jest ostatnio zbliżona do
liczby byłych ministrów). Dajemy w ten sposób do zrozumienia, że
i my sami musimy mieć zalety nie lada.
Po drugie, z powodu porównań z posiadaczem cnót możemy
sami wypadać raczej mizernie, a w każdym razie gorzej, niż gdyby-
śmy z nim nie byli w żaden sposób związani i porównywani. Skoro
on potrafi być byłym ministrem (a siedzieliśmy przecież w jednej
ławce), a ona odnosi sukcesy zawodowe (a przecież kończyliśmy te
same studia), dlaczego ja tego nie umiem zrobić?
Wartość własnej osoby jest dla człowieka zwykle wartością naj-
cenniejszą - nawet jeżeli źle o sobie myślimy, to i tak chcielibyśmy
móc myśleć dobrze. Dlatego też nawet i cudze zalety będą nas na-
kłaniać do sympatii bądź antypatii dla ich posiadacza w zależności
od wpływu wywieranego przez owe zalety na poczucie naszej wła-
snej wartości. Seria interesujących badań Tessera (1986) przeko-
nuje, że pławienie się w cudzej chwale występuje wtedy, kiedy cu-
dze zalety dotyczą spraw, co do których sami jesteśmy pozbawieni
aspiracji, czy też dziedziny, w której sukcesy nie mają znaczenia dla
określenia tego, kim jesteśmy i jaka jest nasza własna wartość. Je-
żeli sami nie mamy ambicji politycznych, sukcesy przyjaciela w tej
dziedzinie nie tylko nam niczego nie zabierają, lecz nawet przydają
nam chwały - tym bardziej, im bliższy jest nam ów przyjaciel. W tej
ROMANTYCZNE POCZĄTKI 81

sytuacji skłonni jesteśmy podkreślać swój związek z owym przyja-


cielem i cieszyć się jego sukcesami, a w konsekwencji bardziej go
lubić. Jeżeli jednak sami mamy aspiracje w danej dziedzinie, to cu-
dze sukcesy zagrażają naszemu własnemu poczuciu wartości - tym
silniej, im bardziej jesteśmy z tym „człowiekiem sukcesu" związani.
Zakładając hipotetycznie, że pozostały nam jeszcze jakieś aspira-
cje zawodowe, sukcesy żony na tym polu mogą być dla nas dość
nieprzyjemne, co prowadzić może do naszej antypatii nie tylko w
stosunku do sukcesów, ale i żony.
Koncepcja ta wyjaśnia, dlaczego, zgodnie z tradycją, sukcesy
zawodowe mężów bardziej cieszą ich żony, niż sukcesy żon cieszą
ich mężów. W tradycyjnym układzie ról bowiem to właśnie mężo-
wie mocniej opierają własną samoocenę na sukcesach zawodowych.
Postępująca emancypacja kobiet, prowadząca do wzrostu ich wła-
snych aspiracji zawodowych, może więc sprawić, że już nikt nie
będzie się cieszył z sukcesów współmałżonka. Jedynym wyjściem
wydaje się włączenie przez mężczyzn sukcesów wychowawczo-ro-
dzinnych w definicję własnej wartości, co zresztą współcześnie ma
miejsce, jak przekonują badania socjologiczne (albo też porzucenie
myśli o wszelkich sukcesach, co oby miejsca nie miało).
Podsumowując, jakkolwiek prawdą jest, że cnoty i zalety part-
nera podnoszą naszą dlań sympatię, zależność ta nie jest ani bez-
warunkowa, ani bezwyjątkowa. Jednak większość tych ograniczeń
nie występuje jeszcze w początkowych fazach znajomości, a szcze-
gólnie w fazie romantycznych początków (co nie znaczy, że nie po-
jawią się one później). Najważniejsze jednak w tym wszystkim jest
to, że sami jesteśmy do pewnego stopnia twórcami zalet partnera
(podobieństwo!) i po części właśnie dlatego romantyczne początki
są naprawdę przyjemną fazą związku.

Przysługi
Zdrowy rozsądek (i myślenie w kategoriach kar i nagród) pod-
powiada, że im więcej ktoś nam oddaje przysług, tym bardziej go
lubimy oraz że im więcej wyrządza nam szkód, tym bardziej jest we-
dług nas antypatyczny. Nie sposób nie zgodzić się z drugą częścią
tego stwierdzenia. Jednak część pierwsza, o pozytywnej roli przy-
sług, obowiązuje jedynie w mocno ograniczonym zakresie. Nie bez
powodu chińskie powiedzenie zapytuje: „Dlaczego mnie nienawi-
dzisz? Przecież nigdy ci nie pomogłem!" Co najmniej trzy względy
82 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

decydują o tym, że wyświadczanie komuś przysług jest zawodną drogą


pozyskiwania jego sympatii.
Po pierwsze, ponieważ w naszej (i w każdej innej) kulturze
bardzo silnie obowiązuje niepisana norma wzajemności, oddawa-
nie przysługi zobowiązuje jej odbiorcę do odpłaty tą samą monetą.
Na przykład w pewnym badaniu aż 93% osób spełniało niewielką
prośbę człowieka, który nieco wcześniej wyświadczył im, nie pro-
szony, drobną przysługę (przyniósł coca-colę podczas wspólnego
uczestnictwa w eksperymencie - Brehm i Cole, 1966). Jednakże
właśnie z powodu tej normy przysługa może być odczuwana głów-
nie jako nieprzyjemna presja ze strony wyświadczającego ją czło-
wieka. Prowadzi to do niechęci, oporu (jak każde ograniczenie
swobody wyboru) i w rezultacie do znielubienia tego człowieka.
W zacytowanym badaniu eksperymentatorzy wzbudzali u części ba-
danych wątpliwości co do ich własnej wartości - doprowadziło to do
znacznego spadku częstości odwzajemniania przysługi (tylko 13%
spełniło prośbę). Kłopoty z samym sobą z pewnością nie są jedy-
nym powodem, dla którego przysługi mogą być odczuwane głównie
jako przymus wzajemności. Podobnie odczuwać będziemy przysługi
kogoś, kogo nie lubimy, z kim nie chcemy się zadawać itd.
Po drugie, ponieważ wszyscy wiemy, że przysługi mogą rodzić
sympatię do ich sprawcy, odbiorca przysługi może łacno dojść do
wniosku, iż uzyskanie tej właśnie sympatii jest jedynym powodem
działań sprawcy. Miast być widziany jako miły i bezinteresowny,
sprawca przysług zaczyna być postrzegany jako lizus i manipulant,
co budzi, rzecz jasna, antypatię. Dzieje się tak oczywiście tym czę-
ściej, im bardziej odbiorca przysługi widzi siebie jako dysponenta
jakichś dóbr stanowiących przedmiot pożądania sprawcy, nawet je-
żeli nikt poza odbiorcą tak nie uważa.
Po trzecie wreszcie, niektóre przysługi mogą być obraźliwe,
bolesne lub poniżające dla ich odbiorcy, sugerują bowiem, że nie
jest on w stanie sam sobie poradzić albo że godzien jest litości
i opieki, niczym dziecko specjalnej troski. W najgorszym zaś przy-
padku przysługa może być tej wielkości bądź rodzaju, że nie po-
zostawia odbiorcy możliwości stosownego odwdzięczenia się. To
może z kolei prowadzić do różnych negatywnych emocji odbiorcy,
związanych z zagrożeniem jego poczucia własnej wartości lub z za-
burzeniem porządku jego obrazu świata jako miejsca, w którym
przestała już obowiązywać reguła wzajemności. Choć tego rodzaju
ROMANTYCZNE POCZĄTKI 83

zaburzenie może wydawać się zbyt abstrakcyjne, aby budzić emo-


cje, wiele badań psychologicznych pokazuje, że zaburzenie ustalo-
nego porządku jest dla człowieka zagrażające, nawet jeżeli skąd-
inąd jest przyjemne.
Cudze przysługi są więc z natury swej dwuznaczne (w prze-
ciwieństwie do szkód, jakie wyrządzają nam inni - tu zwykle nie
mamy wątpliwości). Aby ich sprawca zyskiwał naszą sympatię, mu-
simy je więc ujednoznacznić w pozytywnym kierunku. Na szczęście
dla osób znajdujących się w fazie romantycznych początków nie jest
to trudne, jeżeli zdążyły one już wykształcić taki poziom wzajem-
nego zaufania, że interpretując zachowania partnera stosują zasadę
domniemania dobrych intencji, o której była już wcześniej mowa.
Interesujące jest to że, własne przysługi wyświadczane przez
człowieka są dlań o wiele bardziej jednoznaczne niż przysługi cu-
dze. Mniej mamy przecież wątpliwości co do czystości własnych
motywów niż cudzych. Dlatego też, chcąc zyskać czyjąś sympatię,
to nie my powinniśmy danej osobie wyświadczać przysługi, lecz raczej
subtelnie nakłonić ją do tego, aby to ona nam oddała przysługę. Jak
mowa o tym dokładniej w rozdziale 6., wysiłek wymaga uzasadnie-
nia. Każdy pragnie myśleć o sobie, że jest rozsądny przynajmniej na
tyle, iż nic robi rzeczy bez sensu, a więc niczym nie uzasadnionych.
Jeżeli ponoszonemu wysiłkowi nie towarzyszy żadne wystarczające
do jego uzasadnienia wyjaśnienie zewnętrzne (na przykład wyraźna
czy powtarzana prośba), wówczas osoba, która wysiłek podejmuje,
szuka dlań uzasadnienia we własnych pragnieniach i upodobaniach.
Ktoś, kto wyświadcza nam przysługę, a kogo wcale do tego nie
nakłanialiśmy, będzie sądził, że czyni tak, ponieważ nas lubi. Na
zasadzie „Dlaczego to dla niego robię? A bo to taki sympatyczny
facet!" (jak przekonuje w swojej znakomitej książce Aronson, 1978,
a co wykazali na przykład Jecker i Landy, 1969).

Komplementy
Wicie badań dowodzi, że osoby, które człowieka chwalą i po-
zytywnie go oceniają, są przezeń bardziej lubiane od osób, które go
ganią bądź pozostają neutralne, co zresztą jest zwykle traktowane
raczej jako brak pochwał niż jako brak nagan (Mette i Aronson,
1974). Aby dojść do tak odkrywczego wniosku, zapewne nie warto
byłoby przeprowadzać specjalnych badań, gdyby nie to, że wska-
84 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

zały one też warunki, jakie muszą być spełnione, aby pochlebstwa
były skuteczne.
Warunek pierwszy jest taki, że osoba komplementowana musi
być niepewna własnej wartości albo ogólnie, albo przynajmniej w dzie-
dzinie, której komplement dotyczy (Dittes, 1959). Osoby o wysokiej
samoocenie, a więc przekonane o swojej wartości, niezbyt się przej-
mują tym, co inni o nich myślą. Ich entuzjazm w odpowiedzi na
cudze pochwały jest równie niewielki, jak niechęć w odpowiedzi
na cudze przygany. Inaczej to wygląda w przypadku ludzi o niskiej
samoocenie, którzy silnie odpowiadają (lubieniem) na akceptację
i jeszcze silniej (nielubieniem) na odrzucenie przez innych. Takie
osoby są nie tyle raz na zawsze przekonane o własnej bezwarto-
ściowości (takie przekonanie jest charakterystyczne raczej dla ludzi
chorych na depresję), ile niepewne swej wartości. Uważają, że to
czy tamto jest z nimi nie w porządku, ale kołacze w nich nadzieja,
że to jednak nieprawda. Dlatego też, skwapliwie odpowiadają na
sympatię innych, większą od tej, na którą swoim własnym zda-
niem zasługują,ponicważ koi ona (na krótko) ich niepewność. A w
związku z tym, że są zaniepokojeni kwestią własnej wartości, sil-
niej reagują na objawy obojętności czy niechęci, które odczuwają
tym dotkliwiej, iż potwierdzają one ich najgorsze obawy. Ten wzo-
rzec zależności uzyskiwano na tyle często w różnych badaniach,
że wynika stąd jasna reguła dla pochlebców: jeżeli już musisz być
pochlebcą, to kieruj swoje pochlebstwa pod adresem takich cech kom-
plementowanej osoby, co do których nie jest ona pewna, że je ma,
a ty jesteś pewien, że mieć by chciała.
Pierwszym zadaniem pochlebcy jest więc znalezienie takich
właściwości - jest to trudne, ale wykonalne. Rzecz jasna, nie warto
zachwycać się ani inteligencją laureatki Nagrody Nobla, ani urodą
Miss Europy - obie co najwyżej wzruszą ramionami na prawie-
nie takich banałów. Problem jednak w tym, że zachwycanie się na
odwrót - urodą laureatki i inteligencją Miss - również może być za-
biegiem cokolwiek ryzykownym. Wiąże się to z drugim zadaniem
pochlebcy: pochlebstwo, aby było skuteczne, musi być wiarygodne,
a w każdym razie nie powinno na pochlebstwo wyglądać. Gdy po-
chlebca przesadzi, gdy jest oczywiste, że odbiorca komplementu
posiada komplementowane cechy, albo kiedy los pochlebcy zależy
od odbiorcy komplementu, pochlebstwa tracą swą moc albo też
przynoszą skutki odwrotne do zamierzonych.
ROMANTYCZNE POCZĄTKI 85

Czy można rozwiązać ten drugi problem pochlebcy i spra-


wić, aby komplementy przestały na pochlebstwo wyglądać? Istnie-
jące dane sugerują, że przynajmniej jeden sposób jest skuteczny
- osoba komplementowana powinna pochlebną opinię o sobie ra-
czej podsłuchać niż być jawnym i zamierzonym jej odbiorcą (Wal-
ster i Festinger, 1962). Prawdopodobnie skuteczne jest również
posłużenie się osobą trzecią, wiarygodną dla odbiorcy, i „nadanie"
komplementu za jej pośrednictwem - przynajmniej jeśli wierzyć
powieściom francuskich libertynów (na przykład de Laclosa). Jed-
nak najskuteczniejszym, choć nie zawsze wykonalnym sposobem
jest po prostu samemu w pochlebstwo mocno uwierzyć. Casanovą
(któremu trudno odmówić kompetencji w omawianej materii, jak-
kolwiek nie przeprowadzał on kontrolowanych eksperymentów la-
boratoryjnych) twierdzi w swoich pamiętnikach, że każdą kobietę
można zdobyć, o ile samemu uwierzy się w jej boskość. Zważyw-
szy wspomnianą już poprzednio koncepcję uzasadniania własnego
wysiłku, pochlebca, który solidnie się przy swoich komplementach
napracował, nie powinien z tym mieć trudności. Porzucając jed-
nak libertyńskie figle, a wracając do meritum sprawy, czyli do fazy
romantycznych początków, twierdzić można, że zakochani zwykle
nie mają trudności w przekonaniu partnerów do swoich komple-
mentów, jako że sami autentycznie w nie wierzą, Jednym z pod-
stawowych przejawów (i zapewne niezbędnych warunków) miłości
namiętnej jest bowiem przekonanie o tym, że partner jest uoso-
bieniem wszelkich cnót.
Zasadność zadań pochlebcy poddać można w wątpliwość - go-
łym okiem widać przecież bezwstydny zachwyt, z jakim ludzie wy-
słuchują nawet najbardziej niewiarygodnych komplementów pod
własnym adresem! Otóż to: ludzie lubią komplementy, ale nieko-
niecznie osobę, która je wygłasza. Pochlebca zostanie polubiony je-
dynie pod warunkiem, że prawidłowo rozwiąże swoje zadania. Naj-
lepszym wyjściem jest w komplementy uwierzyć, ponieważ wtedy
przestają one być pochlebstwami, a stają się po prostu wyrazem
rzeczywistych uczuć.

Przywiązanie
Częste przebywanie razem i odkrywanie się partnerów przed
sobą nawzajem prowadzi nie tylko do ich polubienia się i rozwoju
86 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

zaufania, ale także do czegoś znacznie ważniejszego i bardziej wy-


jątkowego - do ich wzajemnego przywiązania. Pierwowzorem przy-
wiązania jest stosunek małego dziecka do matki czy innej opieku-
jącej się nim na stałe osoby.
U małych dzieci obserwuje się bardzo charakterystyczną ko-
lejność reakcji na rozłączenie z matką. W pierwszej fazie jest to
protest wyrażający się płaczem, aktywnym poszukiwaniem matki
i oporem przeciwko próbom niesienia ukojenia przez inne osoby.
Dalej następuje rozpacz wyrażająca się bierną rezygnacją połączoną
z głuchym, dojmującym smutkiem. Wreszcie następuje faza negacji
przywiązania wyrażająca się paradoksalnym ignorowaniem matki
i jej unikaniem, kiedy się ona już na powrót pojawi. Duża sta-
łość tego ciągu reakcji u różnych dzieci, a także fakt, że przy-
najmniej dwie pierwsze jego fazy obserwowane są także u dzieci
małp, skłoniła badaczy do twierdzenia, że przywiązanie emocjo-
nalne stanowi wrodzony system reakcji. Biologiczną funkcją przy-
wiązania jest utrzymanie pierwotnego opiekuna i dziecka razem,
a więc ochrona dziecka przed różnymi niebezpieczeństwami gro-
żącymi jego przetrwaniu (Bowlby, 1969, 1979).
Przywiązanie jest oczywiście jednym z wielu systemów reago-
wania, które zostały w nas wbudowane w trakcie ewolucji, obok
takich, jak opiekowanie się, stowarzyszanie się z innymi, eksplora-
cja otoczenia itd. Jest to jednak system o znaczeniu podstawowym,
0 czym świadczy fakt, że jego włączenie powoduje całkowite wy-
łączenie większości innych systemów. Na przykład małe dziecko
w obecności matki jest zwykle zainteresowane eksploracją (po-
znawaniem) otoczenia, wykształcaniem nowych umiejętności czy
kontaktowaniem się z pozostałymi członkami rodziny oraz innymi
ludźmi. Dziecko używa przy tym matki jako swojej „bezpiecznej
bazy" - oddala się od niej tylko na chwilę, po pewnym czasie po-
wraca upewniając się, że matka nadal jest i reaguje na jego obec-
ność, po czym znów bada otoczenie, znów wraca niczym uwiązane
na gumce itd. Kiedy jednak matka znika, dziecko przestaje się in-
teresować otoczeniem, innymi ludźmi, uśmiechać się, bawić, a sku-
pia się wyłącznie na odzyskaniu matki i fizycznego z nią kontaktu
(faza protestu). Odzyskanie bliskiego fizycznego kontaktu z matką
powoduje z wolna zanik protestu. Dziecko na powrót zaczyna się
uśmiechać, poznawać otoczenie, dzielić się swoimi odkryciami i za-
bawkami z matką, przejawiać żywe zainteresowanie innymi ludźmi
1 światem w ogólności. W początkowym okresie życia zaspokojenie
ROMANTYCZNE POCZĄTKI 87

przywiązania jest więc podstawą szczęścia, poczucia bezpieczeń-


stwa i zaufania we własne siły.
Po przekroczeniu trzeciego roku życia ten system reakcji na
matkę zaczyna słabnąć i przybierać mniej dziecinne formy. Samo
zapotrzebowanie na przywiązanie nie zanika jednak i nowym obiek-
tem przywiązania, już w dorosłym życiu, staje się ukochana osoba.
Świadczą o tym przede wszystkim uderzające podobieństwa między
reagowaniem dziecka na matkę, a reagowaniem dorosłego czło-
wieka na ukochaną osobę. Podobieństw tych jest tak wiefe i idą
one tak daleko, że nie sposób się oprzeć wrażeniu, iż mamy tu
do czynienia nie z uproszczoną analogią, lecz z bardzo podobnym
procesem. A oto najważniejsze podobieństwa (Shaver i in., 1988,
88. 74-75):
1. Przywiązanie: ukształtowanie się i jakość przywiązania zależy
od matczynej wrażliwości i responsywności (skłonności do re-
agowania własnym zachowaniem na zachowanie dziecka). Mi-
łość związana jest z pożądaniem zainteresowania i wzajemno-
ści ukochanej osoby.
2. Przywiązanie: matka dostarcza dziecku bezpiecznej bazy, w jej
obecności dziecko jest bardziej pewne siebie, lepiej znosi
stresy, mniej boi się obcych. Miłość: rzeczywista lub wyobra-
żona wzajemność sprawia, że czujemy się bezpieczniej, pew-
niej, bardziej optymistycznie, stajemy się bardziej towarzyscy
i milsi dla innych.
3. Przywiązanie wyraża się w poszukiwaniu fizycznego kontaktu,
tuleniu, obejmowaniu, dotykaniu, pieszczeniu, całowaniu, ko-
łysaniu w ramionach, śmiechu i płaczu, podążaniu za matką.
Miłość wyraża się w poszukiwaniu fizycznego kontaktu, tule-
niu, obejmowaniu, dotykaniu, pieszczeniu, całowaniu, kołysa-
niu w ramionach, śmiechu i płaczu, lęku przed rozstaniem
z ukochaną osobą.
4. Przywiązanie: zniknięcie matki lub jej niewrażliwość powoduje
napięcie, koncentrację na wysiłkach zmierzających do jej od-
zyskania i brak zainteresowania otoczeniem; płacz i smutek
pojawia się wtedy, gdy odzyskanie matki jest niemożliwe. Mi-
łość: odrzucenie bądź obojętność ze strony ukochanej osoby
powoduje napięcie, koncentrację na odzyskaniu jej zaintere-
sowania i niemożność skupienia się na czymkolwiek innym;
gdy odzyskanie jej zainteresowania jest niemożliwe, również
pojawia się płacz i smutek.
88 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

5. Przywiązanie: ponowne połączenie się z matką wywołuje


śmiech i radosne gaworzenie, podskoki, wyciąganie rąk w górę
aby być wziętym na ręce, przytulanie się. Miłość: połączenie
z ukochaną osobą (bądź usunięcie wątpliwości co do jej wza-
jemności) wywołuje radość, przytulanie się itd.
6. Przywiązanie: w przypadku stresu, strachu lub choroby dziecko
poszukuje fizycznego kontaktu z matką. Miłość: w przypadku
stresu, strachu lub choroby poszukujemy kontaktu i ukojenia
u ukochanej osoby.
7. Przywiązanie: choć dziecko może być przywiązane do kilku
osób, zwykle tylko jedna pozostaje osobą najważniejszą. Mi-
łość: choć wielu dorosłych uważa, że kocha lub mogłoby kochać
więcej niż jedną osobę, intensywna miłość pojawia się przeważ-
nie tylko w odniesieniu do jednej osoby w danym czasie.
8. Przywiązanie: do pewnego momentu rozłączenie czy brak mat-
czynej reakcji nasilają dziecięce zachowania wyrażające przy-
wiązanie. Miłość: przeciwności losu i przeszkody (dezaprobata
innych, rozłączenie) do pewnego momentu nasilają namięt-
ność łączącą kochanków.
9. Przywiązanie: wrażliwa matka umie trafnie odczytać potrzeby
dziecka, wykazuje ogromną empatię; matka i dziecko wykształ-
cają swój własny system komunikacji, mało zrozumiały dla in-
nych („dziecinne" słowa i zdrobnienia, różne nieartykułowane
dźwięki, dużo komunikacji pozasłownej). Mifość: kochankowie
wykazują ogromną empatię, niekiedy niemal magiczne poro-
zumienie, wykształcają swój własny system komunikacji, mało
zrozumiały dla innych („dziecinne" słowa i zdrobnienia, różne
nieartykułowane dźwięki, dużo komunikacji pozasłownej).
10. Przywiązanie: dziecko odbiera matkę jako wszechmocną,
wszechwiedzącą, dobroczynną, a jej aprobata sprawia mu
ogromną przyjemność. Miłość: obraz ukochanej osoby zostaje
wyidealizowany - zwłaszcza na początku jest ona „wspaniała",
„niepowtarzalna", „cudowna", a jej wady są ignorowane; przy-
najmniej początkowo jej aprobata stanowi źródło największej
satysfakcji.

W okresie pierwotnego przywiązania dziecko wykształca też


pewne umysłowe modele stosunków między sobą a „obiektem
przywiązania" oraz modele siebie samego w takich stosunkach.
Dotyczą one w szczególności tego, czy obdarzana przywiązaniem
ROMANTYCZNE POCZĄTKI 89

osoba pozytywnie reaguje na dziecięce zapotrzebowanie na wspar-


cie i ochronę oraz czy samo dziecko jest kimś, komu takie wsparcie
jest udzielane. Choć takie modele umysłowe czy przekonania ule-
gają przemianom w miarę upływu czasu, rosnąca liczba danych
przekonuje, że coś z nich jednak pozostaje nawet w dorosłym ży-
ciu i wpływa na postać relacji łączącej nas z innymi, na sposób
przeżywania miłości i intymności.
Badania przebiegu spontanicznych kontaktów między matką
a dzieckiem wykazały istnienie trzech stylów czy typów przywią-
zania (Ainsworth i in., 1978). Styl pierwszy (charakterystyczny dla
66% badanych dzieci), bezpieczny, cechuje się zaufaniem dziecka
do matki i wiarą w jej stałą dostępność, wrażliwość i gotowość do
dostarczania wsparcia i opieki. Styl drugi, nerwowo-ambiwalentny
(19% dzieci), cechuje się zachowaniami typowymi dla wcześniej
opisywanej fazy protestu. Dzieci takie nie mają poczucia bezpie-
czeństwa i poczucia, że matka zawsze pospieszy im z pomocą. Cią-
gle upewniają się o jej obecności, odczuwają silny lęk przed rozsta-
niem z matką i protestują już na słabą zapowiedź rozstania, więcej
płaczą i mniej interesują się otoczeniem. Styl trzeci, unikający (21 %
dzieci), cechuje się zachowaniami przypominającymi fazę negacji
przywiązania. Dzieci takie są częściej odrzucane przez matkę (w
szczególności strofowane są za próby nawiązania z nią kontaktu
fizycznego). Ich matka przejawia więcej gniewu i irytacji, a mniej
pozytywnych uczuć niż inne matki.
To zróżnicowanie stylów przywiązania do matki skłoniło dwoje
amerykańskich psychologów (Hazan i Shavera, 1987) do tezy
o trzech stylach przywiązania i intymności, przejawianych przez
osoby dorosłe w stosunku do partnerów bliskiego związku. Popro-
sili oni kilkaset osób o zadecydowanie, który z trzech następujących
opisów najlepiej do nich pasuje:

Styl bezpieczny
Z łatwością zbliżam się do ludzi i nie sprawia mi kłopotu ani
bycie uzależnionym od innych, ani ich uzależnienie ode mnie. Nie-
często martwię się tym, że inni mnie opuszczą lub że ktoś za bardzo
się do mnie zbliży.
Styl nerwowo-ambiwalentny
Inni ludzie z oporami zbliżają się do mnie na tyle, na ile bym
chciał. Często martwię się, że moja partnerka nie kocha mnie na-
prawdę i że nie zechce ze mną zostać. Chciałbym się całkowicie
90 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

zlać w jedno z ukochaną osobą i to czasami odstrasza ode mnie


potencjalne partnerki.
Styl unikający
Czuję się nieco skrępowany bliskością z innymi, trudno mi
całkowicie ludziom zaufać lub pozwolić sobie samemu, żeby się
od kogoś uzależnić. Robię się nerwowy, gdy ktoś za bardzo się do
mnie zbliży, a moje partnerki często domagają się, abym zwierzał
im się bardziej, niż na to mam ochotę.
Styl bezpieczny został wybrany przez 56% badanych jako naj-
bardziej dla nich charakterystyczny, styl unikający - przez 25%
osób, natomiast styl nerwowo-ambiwalentny - przez 19% bada-
nych, a podobne rozkłady częstości występowania tych typów zaob-
serwowano na próbkach izraelskich (Mikulincer i Nachson, 1991)
i australijskich (Feeney i Noller, 1990). Rozkłady te są więc zbli-
żone do tych zaobserwowanych w badaniach nad związkami matka-
-dziecko. Nieco ponad połowa badanych charakteryzuje się bez-
piecznym stylem przywiązania, pozostali dzielą się mniej więcej
po równo na styl unikający i nerwowo-ambiwalentny. Stałość tych
rozkładów, które są jednakowe dla obu pici, sugeruje (choć oczy-
wiście nie dowodzi), że wykształcone we wczesnym dzieciństwie
style przywiązania mogą utrzymywać się także i w późniejszych
fazach życia.
Ludzie cechujący się różnymi stylami przywiązania wykazują
szereg interesujących różnic pod względem sposobu przeżywania
intymności i miłości. Osoby bezpieczne i nerwowo-ambiwalentne
mają silniejszą skłonność do odkrywania się przed swoimi bliskimi
niż osoby unikające. Inaczej też zachowują się w stosunku do swo-
ich partnerów, którzy sami odkrywają się w małym bądź dużym
stopniu: partnerom silnie odkrywającym się ujawniają więcej infor-
macji, bardziej ich lubią i lepiej się czują podczas rozmowy z nimi.
Z kolei osoby unikające zachowują się tak samo w stosunku do
partnerów odkrywających się zarówno w dużym, jak i małym stop-
niu (Mikulincer i Ochson, 1991).
Style przywiązania wpływają także na poglądy dotyczące miło-
ści. Jak już wspomniałem poprzednio, teoria przywiązania zakłada,
że różnice owe wynikają z odmiennych „modeli umysłowych" do-
tyczących po pierwsze stosunków między sobą a „obiektem przy-
wiązania", po drugie zaś tego, jak wygląda i jest traktowany sam
podmiot w tych stosunkach. Szereg różnic w zakresie takich po-
glądów przedstawia tabela 4.
ROMANTYCZNE POCZĄTKI 91

Tabela 4.
Poglądy na miłość i samego siebie w zależności od stylu przywiązania
(w procentach osób danego typu, zgadzających się z danym poglądem;
wytłuszczonym drukiem zaznaczono tę grupę, która w danym przypadku
istotnie odbiega od pozostałych). B=styl bezpieczny; N-A=styl nerwowo-
-ambiwalentny, U=typ unikający. Źródło: Shaver i in. (1988, s. 82).

B N-A U
1. Szalona, romantyczna miłość z powieści
i filmów nie istnieje w rzeczywistym życiu. 13 28 25
2. Intensywna miłość romantyczna jest po-
wszechna na początku związku, ale rzadko
jest w stanic przetrwać. 28 34 41
3. Romantyczne uczucia falują i zanikają
w trakcie trwania związku, ale czasami
mogą być równie silne jak na początku. 79 75 60
4. W niektórych związkach miłość naprawdę
trwa - nie blednie wraz z upływem czasu. 59 46 41
5. Łatwo jest się zakochać. Ja sam często się
zakochuję. 9 20 4
6. Rzadkością jest spotkanie kogoś, w kim
można naprawdę się zakochać. 43 56 66
7. Łatwiej mnie poznać niż większość ludzi. 60 32 32
8. Mam więcej wątpliwości pod własnym ad-
resem niż większość ludzi. 18 64 48
9. Ludzie prawic zawsze mnie lubią. 68 41 36
10. Ludzie często mnie nie rozumieją lub nie
doceniają. 18 50 36
11. Jest mało ludzi, którzy podobnie jak ja
chcieliby i byliby w stanie tak mocno za-
angażować się w długotrwały związek. 23 59 24
12. Ogólnie rzecz biorąc, ludzie mają dobre in-
tencje i dobre serca. 72 32 44

Trzy style przywiązania współwystępują też z różnicami w spo-


sobie przeżywania miłości. Osoby bezpieczne stwierdzają wyższy
poziom szczęścia w swoich związkach, większą przyjaźń i zaufanie
do partnera, mniejszą natomiast zazdrość i krańcowość przeżywa-
nych uczuć oraz słabsze obawy przed bliskością niż pozostałe dwa
typy. Osoby nerwowo-ambiwalentne relacjonują natomiast więk-
szą zazdrość, większą krańcowość wszelkich uczuć przeżywanych
92 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

w stosunku do partnera, obsesję na jego punkcie, pożądanie sek-


sualne, pragnienie całkowitej jedności i wzajemności. Częściej niż
pozostałe typy określają swoje uczucie jako miłość od pierwszego
wejrzenia. Wreszcie osoby unikające przeżywają stosunkowo naj-
większe obawy przed bliskością i najsłabiej akceptują partnera po-
mimo jego niedoskonałości.
Sposób przeżywania miłości przez osoby cechujące się różnymi
stylami przywiązania wydaje się zatem ogólnie zgodny z tym, czego
można oczekiwać na podstawie teorii przywiązania. Tym bardziej
że osoby zaliczające same siebie do poszczególnych typów przy-
pominają sobie także odmienny sposób traktowania w dzieciń-
stwie przez rodziców. Osoby bezpieczne przypominają sobie swo-
ich rodziców jako cieplejszych w kontakcie (zarówno z dzieckiem,
jak i między sobą nawzajem), bardziej akceptujących, kochają-
cych i opiekuńczych. Osoby nerwowo-ambiwalentne przypominają
sobie swoje matki jako niesprawiedliwe i nadmiernie ingerujące
w sprawy dziecka, a ojców jako niesprawiedliwych i zagrażających,
cały zaś związek między rodzicami jako nieszczęśliwy. Osoby unika-
jące przypominają sobie swoje matki jako zimne, nie poświęcające
im uwagi i odrzucające.
Na zakończenie jednak należy podkreślić, że podobieństwa
miedzy różnymi typami są, ogólnie rzecz biorąc, znacznie silniej-
sze niż różnice. Na przykład choć osoby bezpieczne są na ogół
szczęśliwsze od nerwowo-ambiwalentnych i unikających, w sensie
absolutnym wszystkie typy osób uważają się raczej za szczęśliwe
(w skali od 1 do 5 średnie oceny pochodzące od tych trzech typów
przedstawiają się następująco: 3,51; 3,31 i 3,19). Podobnie sprawy
się mają i z innymi wymienionymi skalami. Jakkolwiek zatem te
trzy typy osób różnią się nieco, nie należy sądzić, że wykształcony
we wczesnym dzieciństwie typ przywiązania ciąży niczym fatum nad
całym życiem człowieka i w decydujący sposób wpływa na później-
sze przeżywanie miłości. Znaczna większość ludzi (poza przypad-
kami patologii, które tutaj pominę) zdolna jest też do wytwarzania
więzi emocjonalnej i faktycznie to robi. Przytoczone dane prze-
konują jednak, że przywiązanie to może przejawiać się na różne
sposoby (na przykład nieco silniej poprzez zazdrość i obsesyjną
koncentrację na partnerze u osób nerwowo-ambiwalentnych, po-
przez przyjazność i zaufanie zaś u osób bezpiecznych) i że sposoby
te do pewnego stopnia są zamienne.
ROMANTYCZNE POCZĄTKI 93

Wybór stałego partnera


Końcem fazy romantycznych początków jest pojawienie się za-
angażowania i przekształcanie się związku w związek kompletny.
Wybranie partnera na stałe oznacza zwykle w naszej kulturze mał-
żeństwo, a przynajmniej wspólne zamieszkanie. Przemiany, jakim
wówczas podlega miłość partnerów, będą więc oczywiście rozwa-
żane w dyskusji nad związkiem kompletnym (w następnym roz-
dziale). Jednak sam wybór partnera jest - przynajmniej wpółcze-
śnie - podyktowany z reguły tym, co dzieje się w fazie romantycz-
nych początków, nie zaś tym, co będzie się działo w fazie związku
kompletnego i przyjacielskiego. Jest to rezultatem niemalże całko-
witej swobody wyboru partnera stałego związku: tylko od samych
zainteresowanych zależy, kogo wybiorą.
Taka swoboda wyboru jest zjawiskiem historycznie nowym.
Jeszcze przed stu laty własne upodobania przyszłych małżonków
odgrywały rolę niewielką albo też zupełnie nieistotną. Swoboda
wyboru partnera jest przy tym zjawiskiem kulturowo rzadkim. Do
dziś w wielu kulturach tradycyjnych (na przykład w Indiach czy
Turcji) małżeństwa aranżują rodzice lub krewni. Jest wreszcie zja-
wiskiem nieco paradoksalnym. Decyzja o wyborze partnera opiera
się bowiem na doświadczeniach przeszłych, choć jej konsekwencje
wpływają przede wszystkim na kształt przyszłości. Nie ulega przy
tym wątpliwości, że to, co spotykało partnerów w przeszłości (w
krótkotrwałej fazie zakochania i romantycznych początków), jest
zupełnie odmienne od tego, co czeka ich w przyszłości (czyli w sto-
sunkowo długich fazach związku kompletnego i przyjacielskiego).
Nic więc dziwnego, że trudno tu o dobrą decyzję, ponieważ mu-
simy ją podejmować na podstawie przesłanek, które niewiele mają
wspólnego z przyszłymi warunkami, w jakich nasza decyzja będzie
obowiązywać i wyznaczać bieg naszego życia.

Uwaga na dobre rady!


Tak zatytułowali Hatfield i Walster (1981) jeden z podrozdzia-
łów swej książki o miłości. Przytoczyli też rady pewnego autora,
który zalecał mężczyznom, aby zagwarantowali sobie sukces w mał-
żeństwie upewniając się, że kandydatka na żonę spełnia następu-
jące warunki:
94 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

- jest piękna;
- jest młodsza od ciebie;
- jest niższa od ciebie;
- wyznaje tę samą co ty religię;
- jest tej samej rasy co ty;
- skłonna jest udawać, że jej inteligencja jest co najwyżej równa
twojej;
- jest dziewicą na początku waszej znajomości;
- skłonna jest zamieszkać z tobą przed ślubem, aby zorientować
się, czy dobrze wam się układa;
- skłonna jest ci pozwolić na uprawianie twoich ulubionych spor-
tów;
- jest tolerancyjna wobec twojej pracy, ambicji i zdolności;
- skłonna jest mieć tylu synów, ilu chciałbyś mieć;
- jest atrakcyjna erotycznie;
- nie jest chora na cukrzycę;
- nie pija regularnie alkoholu;
- nie używała nigdy narkotyków;
- w jej rodzinie nie ma chorób psychicznych;
- ma duże piersi;
- oboje jej rodzice zgadzają się na ciebie;
- jest dobrą kucharką;
- potrafi szyć i robić na drutach;
- nie narzeka i nie kłóci się;
- jest czysta i schludna;
- nie ma nadwagi;
- nie chrapie;
Czy to rady dobre? Dobre, chyba trudno byłoby znaleźć lep-
sze (dlatego je przytoczyłem). Czy należy się do nich stosować?
Z pewnością nie! Szansa trafienia na osobę spełniającą dowolnych
dziesięć z góry założonych kryteriów jest mniejsza od prawdopo-
dobieństwa trafienia głównej wygranej w toto-lotka. Porady w tej
dziedzinie są oczywiście tym lepsze (bezpieczniejsze), im dłuższą
zawierają listę niezbędnych zalet. Oczywiście im dłuższa lista, tym
trudniej ją spełnić. Krótko mówiąc, dobrych rad słuchać nie należy,
jeśli chce się rzeczywiście mieć partnera.
Co więcej, badania nad tym, jakie cechy partnerów pozwalają
przewidzieć sukces w małżeństwie, sugerują, że cech takich nic ma,
ROMANTYCZNE POCZĄTKI 95

a przynajmniej nie udało ich się dotąd odnaleźć pomimo dziesiąt-


ków lat poszukiwań. Nie znaczy to, że niczego nie udaje się w takich
badaniach stwierdzić. Jednak z reguły te cechy małżonków, które
w jednym badaniu zdają się podwyższać szansę na udane małżeń-
stwo, w innym, kolejnym badaniu okazują się nie mieć żadnego
wpływu, nawet jeżeli oba badania dotyczą podobnych populacji.
Jedynym zjawiskiem stwierdzanym powszechnie, powtarzają-
cym się z badania na badanie, jest homogamia, to znaczy dobór
partnerów na zasadzie podobieństwa: jeżeli partnerzy są do siebie
podobni, większa jest szansa, że ich uczucie przerodzi się w trwały
związek i że związek ten będzie udany. Homogamia jest jednak
stwierdzana w odniesieniu do dość nielicznych i prostych cech,
takich jak wiek, wykształcenie, pochodzenie społeczne i fizyczna
atrakcyjność partnerów. Podobieństwo pod względem cech osobo-
wości jest co prawda stwierdzane systematycznie, ale jest ono bar-
dzo małe (jak tego dowodzi przegląd kilkunastu najważniejszych
badań nad tym problemem, dokonany przez Niasa, 1979).
Mądrość potoczna podpowiada, że tym, co może decydować
o sukcesie małżeństwa, jest komplemcntarność cech partnerów,
z którą mamy do czynienia, kiedy ich potrzeby czy cechy osobowo-
ściowe uzupełniają się, jak w przypadku bezradności-opiekuńczości
lub uległości-dominacji. Jednakże dokonany przez Niasa przegląd
badań wykazuje, że. ogólnie rzecz biorąc, tak rozumiana komple-
mentarność cech ani nie decyduje o wyborze partnera, ani nic pod-
wyższa szansy na trwały, udany związek. Jak będę się starał dalej
przekonać, o udanym związku decyduje to, co partnerzy w nim
robią, a nie to, jacy są w sensie posiadania jakichś trwałych cech
osobowości.

Kryteria wyboru partnera


Pomimo całej nieskuteczności czy naiwności dobrych rad w za-
kresie kryteriów wyboru stałego partnera oczywiste jest, że ludzie
jakimiś kryteriami się kierują. Jakie to kryteria? Jeżeli trafna jest
dynamiczna wizja miłości przedstawiona w rozdziale 1. (rysunek
4.), należałoby oczekiwać, że kryteria te powinny dotyczyć intym-
ności i namiętności, ponieważ to właśnie ich istnienie decyduje
o pojawieniu się trwałego zaangażowania się partnerów w związek.
96 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Potwierdzenie tego oczekiwania znaleźć można w wynikach


badań nad deklarowanymi przez ludzi kryteriami wyboru stałego
partnera życiowego. Największe z takich badań przeprowadzone
zostało niedawno przez Davida Bussa i jego kilkudziesięciu współ-
pracowników (Buss, 1989; Buss i in., 1989). Zbadali oni w su-
mie około dziesięć tysięcy osób z trzydziestu siedmiu krajów (w
tym i Polski) leżących na wszystkich zamieszkałych kontynentach.
Wśród metod używanych w tych badaniach była lista osiemnastu
cech wymienionych w tabeli 5. Badani wskazywali, jak dalece ważna
była każda z tych cech jako kryterium wyboru stałego partnera, w
skali od 0 (nieistotna lub nieważna) do 3 (konieczna). Pomimo
wielkiego zróżnicowania kulturowego (od Ameryki do Zambii)
badani wykazali bardzo duże podobieństwo pod względem pre-
ferencji różnych kryteriów wyboru (średnia korelacja między oce-
nami ważności osiemnastu badanych kryteriów wyniosła aż 0,78
dla dwóch dowolnych krajów). Nawet jeśli uwzględnić fakt, że ba-
dani byli w większości ludźmi młodymi, studentami i mieszkańcami
miast (którzy w większym stopniu niż ludzie starsi, mniej wykształ-
ceni i mieszkający na wsi zdają się być uczestnikami wyłaniającej
się kultury uniwersalnej), jednorodność deklarowanych kryteriów
wyboru jest zdumiewająco duża.

Tabela 5.
Średnia ocen (w skali od 0 do 3) ważności różnych kryteriów w wybo-
rze stałego partnera życiowego. Kolumna trzecia, „polska specyficzność",
dotyczy tego, czy dane kryterium było w Polsce uznawane za ważniejsze
(litera W), mniej ważne (litera N), czy też równie ważne (znak -), jak
w innych krajach.
Cecha/kryterium Ważność dla: Polska
mężczyzn kobiet specyficzność
1. Wzajemna miłość i zafascynowa-
nie 2,81 2,87 -
2. Niezawodność 2,50 2,69 —
3. Dojrzałości zrównoważenie
emocjonalne 2,47 2,68 -
4. Miłe usposobienie 2,44 2,52 -
5. Dobre zdrowie 2,31 2,28 N
6. Wykształcenie i inteligencja 2,27 2,45 -
7. TowarzyskośĆ 2,15 2,30 N
ROMANTYCZNE POCZĄTKI 97

H. Pragnienie posiadania domu


i dzieci 2,09 2,21 W
9. Kultura osobista, schludność 2,03 1,98 W
10. Dobra prezencja 1,91 1,46 -
11. Ambicja i przedsiębiorczość 1,85 2,15 —
12. Gospodarność, umiejętność go-
towania 1,80 1,28 W
13. Dobre perspektywy finansowe 1,51 1,76 -
14. Podobny poziom wykształcenia 1,50 1,84 -
15. Wysoka pozycja społeczna 1,16 1,46 -
16. Dziewictwo 1,06 0,75 -
17. To samo wyznanie 0,98 1,2,1 w
1K. Podobne poglądy polityczne 0,92 1,03 -
Preferowana różnica wieku między
sobą a partnerem (w latach) -2,66 3,42

Jak widać w tabeli 5., zdecydowanie najważniejszym kryterium


wyboru partnera jest wzajemna miłość i zafascynowanie, a trzy na-
stępne kryteria to niezawodność (można na partnerze polegać),
dojrzałość i zrównoważenie emocjonalne. Niewątpliwie ta pierwsza
czwórka kryteriów wiąże się przede wszystkim z namiętnością i intym-
nością - trudno sobie wyobrazić ich przeżywanie w odniesieniu do
partnera, który nie spełniałby owych czterech kryteriów. Pierwsze
cztery kryteria wiążą się też z intymnością i namiętnością w stopniu
większym niż którekolwiek z pozostałych kryteriów wymienionych
w tabeli.
Jak już wspomniałem, owo upatrywanie w miłości romantycz-
nej podstawy do budowania trwałego związku jest - z perspek-
tywy historycznej i kulturowej - zjawiskiem zarówno nietypowym,
jak i bardzo niedawnym. W większości znanych kultur, a do nie-
dawna również i w naszej, miłość romantyczna i małżeństwo nie
były ze sobą wiązane. Wręcz przeciwnie. Częstokroć małżeństwo
było uznawane za „grób" miłości romantycznej, ta zaś za zgoła
niewłaściwą podstawę do zawierania małżeństwa (por. Starczew-
ska, 1975). W swoim barwnym i fascynującym opisie obyczajów
w Polsce przedrozbiorowej Zbigniew Kuchowicz (1975) podaje, że
najczęstszym kryterium doboru partnera wśród chłopstwa i miesz-
czaństwa (ponad 90% ówczesnej populacji) była jego/jej wydajność
98 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

w pracy, wśród szlachty kryteria miały charakter ekonomiczno-ko-


ligacyjny, wśród magnaterii zaś polityczno-dynastyczny. Podobnie
miały się sprawy i gdzie indziej. Z zachowanej do dziś piętnasto-
wiecznej kolekcji listów rodziny Pastonów (Anglia) dowiadujemy
się, że gdy jedna z córek rodziny odmówiła zamążpójścia za oblu-
bieńca wybranego przez jej matkę, to „od Wielkiejnocy przeważ-
nie bita bywała raz lub dwa razy w tygodniu, czasem dwukrotnie
w ciągu dnia, i głowę miała w dwóch czy trzech miejscach rozbitą"
(Coulton, 1976, s. 616). Zabiegi te własnoręcznie wykonywała sza-
cowna seniorka rodu, w trosce o należyte (służące interesom całej
rodziny) wyswatanie córki.
Wszystko to nie znaczy, że nasi sarmaccy przodkowie czy ich
angielscy współcześni się nie kochali. Oznacza jednak, że miłość
(przynajmniej romantyczna) nie była uważana ani za konieczny,
ani za wystarczający warunek małżeństwa. W świecie współczesnym
jest ona za taki warunek uważana tym bardziej, im bardziej dane
społeczeństwo jest rozwinięte ekonomicznie i przystaje do coraz
szerzej obowiązującego kulturowego wzorca Zachodu.
Pierwsze cztery kryteria związane z namiętnością i intymnością
są również jednakowe (i jednakowo uporządkowane) dla kobiet
i mężczyzn, co sugeruje, że miłość romantyczna stanowi dla obu
płci równie silną podstawę do konstruowania stałego związku. Po-
jawiające się w tabeli 6. różnice między kobietami i mężczyznami
wydają się ogólnie niewielkie, jednakże prawie wszystkie przekra-
czają poziom różnicy przypadkowej. Co więcej, większość z nich
stwierdzano wielokrotnie w innych badaniach i układają się one
w pewien spójny wzorzec. Mianowicie:

- mężczyźni bardziej cenią:


dobrą prezencję,
gospodarność i umiejętność gotowania,
brak uprzednich doświadczeń seksualnych
oraz to, by partnerka była młodsza od nich;
- kobiety bardziej cenią:
niezawodność,
dojrzałość,
wykształcenie i inteligencję,
ambicję i przedsiębiorczość,
dobre perspektywy finansowe,
ROMANTYCZNE POCZĄTKI 99

podobny poziom wykształcenia,


wysoką pozycję społeczną,
to samo wyznanie
oraz to, by partner był starszy od nich.
Większość z tych damsko-męskich różnic co do idealnych cech
partnera zdaje się wiązać z odmiennością społecznej roli kobiety
i mężczyzny, odmiennością ich pozycji ekonomicznej oraz z kul-
turowo ukształtowanymi stereotypami tych ról. Co jednak zasta-
nawiające, niektóre różnice występują w próbkach pochodzących
z prawic wszystkich krajów reprezentowanych w badaniach.
Przede wszystkim mężczyźni bardziej niż kobiety cenią atrak-
cyjność fizyczną oraz młodszy wiek partnerek we wszystkich trzy-
dziestu siedmiu krajach. Natomiast kobiety w trzydziestu sześciu
krajach bardziej niż mężczyźni cenią sobie dobre perspektywy fi-
nansowe partnera, a w dwudziestu dziewięciu krajach istotnie wy-
żej cenią ambicję i przedsiębiorczość. Przypomnijmy też, że do
identycznych wniosków doszli przed czterdziestu laty Ford i Beach
(1951) na podstawie bardziej nieformalnej analizy danych antro-
pologicznych i etnograficznych dotyczących około dwustu kultur,
z których żadna nie miała charakteru cywilizacji przemysłowej (jak
to miało miejsce w znakomitej większości krajów badanych przez
Bussa). Jeżeli więc te różnice utrzymują się na zbliżonym pozio-
mie niezależnie od specyfiki kulturowej badanych osób, to bar-
dzo trudno jest je wyjaśniać oddziaływaniem czynników kulturo-
wych. Skłoniło to Bussa do sięgnięcia po wyjaśnienia nawiązujące
do wspominanej już w rozdziale 2. socjobiologii i założenia, że
pewne podstawowe różnice między kobietami i mężczyznami wy-
rażają ewolucyjnie wykształconą swoistość strategii prokreacyjnej
(rozrodczej) każdej płci.
Silniejsza preferencja partnerek młodszych od siebie (fak-
tyczna różnica wieku małżonków wynosi średnio 3 lata i utrzymuje
się we wszystkich krajach) oraz fizycznie atrakcyjnych wyraża praw-
dopodobnie poszukiwanie partnerki o możliwie wysokiej zdolności
do wydawania potomstwa i rozpropagowania tym samym męskich
genów. Rola wieku jest tu oczywista - reprodukcyjna zdolność ko-
biety jest silnie uzależniona od jej wieku, niezależnie od wszelkich
czynników kulturowych. Fizyczna atrakcyjność również uważana
jest za wskaźnik tej zdolności, ponieważ szereg cech decydują-
cych o atrakcyjności (młodość, zdrowie, pełne wargi, błyszczące
100 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

włosy, dobre umięśnienie) decyduje także o zdolności reproduk-


cyjnej. Mężczyźni (a raczej „osobniki męskie"), którzy kierowali
się tymi kryteriami przy wyborze partnerki, zapewniali sobie więk-
szą propagację własnych genów produkując liczniejsze potomstwo
0 preferencjach podobnych do swoich własnych. Mężczyźni, którzy
nie kierowali się takimi kryteriami, produkowali mniej potomstwa,
w związku z czym ich (dziedziczone) upodobania są dziś mniej
rozpowszechnione.
Analogicznie można wyjaśniać swoistość kobiecych upodobań
dotyczących cech partnera życiowego. Ludzie są gatunkiem, w któ-
rym wychowanie potomków pochłania dużo czasu i energii, szcze-
gólnie ze strony kobiet, które inwestują w prokreację znacznie wię-
cej niż mężczyźni. Aby zapewnić sobie sukces reprodukcyjny, ko-
biety muszą więc być znacznie bardziej selektywne od mężczyzn,
ponieważ dla nich zły wybór oznacza w biologicznym sensie większą
katastrofę niż dla mężczyzn. W szczególności muszą one wybierać
takich mężczyzn, którzy rokują nadzieje na zapewnienie dóbr nie-
zbędnych do przetrwania kobiety i potomstwa w czasie, gdy jest ona
pochłonięta wychowywaniem dzieci. Ponieważ współcześnie wskaź-
nikiem zdolności mężczyzny do dostarczania niezbędnych dóbr są
jego perspektywy finansowe, ambicja i przedsiębiorczość oraz po-
ziom wykształcenia (choć ten ostatni nie w Polsce), te właśnie cechy
są cenione przez kobiety, podobnie jak wśród Eskimosów cenieni
są zręczni łowcy fok.
Większa selektywność w wyborze partnera ujawniana przez ko-
biety znajduje też odbicie w mądrości potocznej. Na przykład w baj-
kach księżniczki znacznie częściej wybrzydzają na licznych konku-
rentów, niż książęta na liczne kandydatki do swych względów.
Oczywiście bardziej przekonywającym argumentem są wyniki
badań empirycznych. W jednym z nich proszono młode kobiety
1 młodych mężczyzn o określenie minimalnego, jeszcze dopusz-
czalnego poziomu różnych cech potencjalnych partnerów (Kenrick
i in., 1990). Były to cechy podobne do zamieszczonych w tabeli
6., a także liczne cechy charakteru i osobowości, takie jak twór-
czość, agresywność, skłonność do dominacji czy poczucie humoru.
W zakresie większości cech kobiety okazały się znacznie bardziej
wymagające niż mężczyźni. Co więcej, zarówno poziom wymagań,
jak i wielkość różnicy między płciami pozostawały mocno uzależ-
nione od stopnia zaangażowania się w potencjalny związek. Naj-
ROMANTYCZNE POCZĄTKI 101

niższe wymagania stawiano partnerowi (partnerce) jednorazowej


randki i relacji wyłącznie seksualnej, wyższe - partnerowi do sta-
łego „chodzenia ze sobą", najwyższe - kandydatowi na męża/żonę.
W przypadku jednorazowej randki, która nie zobowiązuje żadnej
z płci do większego wysiłku, kobiety i mężczyźni w ogóle nie róż-
nili się poziomem swoich niskich wymagań. Największa przewaga
wymagań kobiecych nad męskimi występowała w odniesieniu do
relacji wyłącznie seksualnych, w których potencjalny poziom inwe-
stycji jest znacznie wyższy dla kobiet niż dla mężczyzn (ci ostatni
stawiali tu wymagania równie niskie, jak w przypadku jednora-
zowej randki). W odniesieniu do stałego chodzenia i małżeństwa
zarówno kobiety, jak i mężczyźni stawiali coraz wyższe wymaga-
nia, choć kobiety robiły to z większą intensywnością. Wyniki te są
zrozumiałe, zważywszy, że nie tylko kobiety inwestują w związek
więcej niż mężczyźni i są dlatego bardziej od nich selektywne, ale
mężczyźni również inwestują wiele (na pewno więcej niż męskie
osobniki innych gatunków), a im więcej inwestują, tym bardziej
stają się selektywni w wyborze partnerki.
ROZDZIAŁ 4

Związek kompletny

Współzależność partnerów
- współzależność skutków działań
- współzależność uczuć
- samospełniające się proroctwa
Empatia
- wczuwanie się w partnera: składniki empatii
- konsekwencje empatii
Chcieć a mieć
- teoria sprawiedliwości
- sprawiedliwość w związku dwojga ludzi
Naturalna śmierć namiętności
- miłość i nienawiść
- zazdrość

Staiy partner został wybrany. Burzliwe rozkosze i cierpienia


namiętności, wsparte przywiązaniem i łagodnymi urokami intym-
ności, doprowadziły do pojawienia się decyzji o zaangażowaniu
i zrealizowania tej decyzji. Pomimo knowań zawistnych rywalek
królewicz odnajduje wreszcie Kopciuszka i poślubia go. Cierpienia
Pięknej zostają nagrodzone - wbrew „obiektywnym trudnościom"
pokochuje Bestię, całuje ją, a ta zamienia się w przystojnego i za-
możnego księcia, natychmiast poślubiającego Piękną. Odkupiwszy
grzechy młodości, pan Andrzej Kmicic poślubia wyrwaną ze szpo-
nów bezecnego księcia Bogusława pannę Oleńkę (ku aplauzowi
całej szlachty laudańskiej i czytelników o mocno już pokrzepionych
sercach). I co dalej? Ano, żyli długo i szczęśliwie. Jak tego doko-
nali? Nie wiadomo, bo bajka się skończyła. Zupełnie inaczej niż
ZWIĄZEK KOMPLETNY 103

w życiu: to, co naprawdę zadecyduje o jego przebiegu, o szczęściu


i nieszczęściu, sensie i bezsensie, sukcesach i porażkach w związku
dwojga ludzi, dopiero się zaczyna.

Współzależność partnerów
Tym, co nie tyle w związku dwojga ludzi się zaczyna, ile na-
biera pierwszoplanowego znaczenia z chwilą jego stabilizacji, jest
współzależność partnerów. To, co czuje, myśli, robi i uzyskuje w wy-
niku swoich działań jedno z nich, zależy od tego, co czuje, my-
śli i robi drugie. Współzależność jest zjawiskiem powszechnym
w społecznościach ludzkich. Niemniej w stałych związkach nabiera
ona szczególnego znaczenia z uwagi na dużą częstość i intensyw-
ność, z jaką partnerzy nawzajem wpływają na swoje uczucia, myśli
i czyny, a także z powodu szerokiego zakresu sytuacji, w jakich to
czynią (Kelley i in., 1983; Kelley i Thibaut, 1978).

Współzależność skutków działań


Najbardziej oczywistym i dotkliwym przypadkiem współzależ-
ności partnerów jest współzależność skutków ich działań. Wiążąc
się na stałe z innym człowiekiem doprowadzamy do sytuacji, w któ-
rej skutki naszych własnych czynów zależą już nie tylko od tego, co
sami robimy, ale i od tego, co robi partner. Doskonałą ilustracją
tego zjawiska jest sytuacja decyzyjna opisywana w matematycznej
teorii gier jako dylemat więźnia na przykładzie następującego sce-
nariusza.
W pewnym mieście dokonano napadu na bank, a policja zła-
pała dwóch podejrzanych, z których każdy miał przy sobie broń,
znajdował się w pobliżu, ale poza tym przeciwko żadnemu z nich
nie ma wiarygodnych dowodów winy. Logicznym sposobem na ich
uzyskanie jest oczywiście wydobycie odpowiednich zeznań od więź-
niów. Prowadzący sprawę prokurator stawia więc każdego z nich
przed następującym wyborem (a są oni odseparowani i muszą pod-
jąć decyzję niezależnie od siebie). Jeżeli ty się przyznasz i obciążysz
współwiną drugiego więźnia, to są dwie możliwości. Po pierwsze,
kiedy on się nie przyzna, ty zostaniesz wypuszczony na wolność (w
zamian za dostarczenie dowodów jego winy), a on dostanie dwa-
dzieścia lat. Po drugie, kiedy on też się przyzna, obaj dostaniecie
104 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

po dziesięć lat (żaden z was nie może odnieść korzyści jako jedyny
dostarczyciel dowodów, ale kara będzie mniejsza od maksymalnej,
ponieważ każdy z was się przyznał). Jeżeli ty się nie przyznasz,
to są również dwie możliwości. Po pierwsze, kiedy on się przyzna
i obciąży ciebie winą, ty dostaniesz dwadzieścia lat, a on zostanie
puszczony wolno. Po drugie, kiedy on też się nie przyzna, obaj
zostaniecie skazani na dwa lata jedynie za nielegalne posiadanie
broni (z braku dowodów udziału w napadzie). Wszystkie możliwe
decyzje i ich konsekwencje przedstawia tabela 6.

Tabela 6.
Współzależność skutków działań partnerów na przykładzie dylematu
więźnia.

więzień 2
przyznać się nie przyznać się
przyznać więzień 1: 10 lat więzień 1: 0 lat
się więzień 2: 10 lat więzień 2: 20 lat
więzień 1
nie więzień 1: 20 lat więzień 1: 2 lat
przyznać się więzień 2: 0 lat więzień 2:2 lat

Każdy z więźniów stoi więc przed nie lada dylematem. Z jednej


strony najrozsądniej byłoby się przyznać, ponieważ lepiej się na tym
wyjdzie, niezależnie od tego, co zrobi tamten drugi. Gdyby tamten
się przyznał, przesiedzi się 10 zamiast 20 lat, gdyby zaś tamten
się nie przyznał, wyjdzie się na wolność zamiast przesiedzieć 2
lata. Z drugiej jednak strony, kiedy obaj więźniowie tak właśnie
postąpią, obaj przesiedzą po 10 lat, co stanowczo nie jest rozsądne
z ich punktu widzenia. Najlepiej byłoby więc umówić się, że obaj
się nie przyznają, ponieważ w ten sposób każdy przesiedzi tylko
2 lata. Ba, ale siedząc w odrębnych celach umówić się nie mogą,
a nawet gdyby mogli, to przecież nie wiadomo, czy mogą sobie
zaufać. Jeżeli jeden się nie przyzna, ten drugi przecież może go
wykorzystać (przyznać się, samemu uzyskać wolność, a jego wkopać
na 20 lat).
Przyrównywanie partnerów stałego związku do więźniów jest
niezbyt przyjemne, ale „więzienny" scenariusz ma pewien dodat-
ZWIĄZEK KOMPLETNY 105

kowy morał. Oto konsekwencje ich wyborów będą jednakowe za-


równo wtedy, kiedy obaj podejrzani są winni, jak i wtedy, gdy wi-
nien jest tylko jeden, a nawet wtedy, kiedy obaj są niewinni! Nie-
zależnie od tego, kto jest winien i czy w ogóle ktoś jest winien,
ogólna prawidłowość w tego typu problemach jest taka, że dążenie
do indywidualnego dobra daje mniej korzyści niż dążenie do dobra
wspólnego (jeżeli partner również stawia dobro wspólne ponad wła-
sne), przy czym dążenie do dobra wspólnego może prowadzić do
znacznych strat własnych, jeżeli partner zdecydował się postawić
jedynie na swoje dobro indywidualne.
Taki właśnie charakter ma wiele problemów społecznych. Na
przykład ponieważ żyjemy w dziwnym kraju, w którym w więk-
szości mieszkań nie ma ani liczników wody, ani liczników energii
zużywanej na ogrzanie mieszkania, prowadzi to do niesłychanego
marnotrawstwa i jednego, i drugiego. Gdybyśmy wszyscy zaczęli
oszczędzać wodę i ciepło, opłaty nie musiałyby rosnąć w tak za-
wrotnym tempie i wszyscy byśmy na tym skorzystali. Byłoby tak
jednak jedynie pod warunkiem, że oszczędzaliby wszyscy. W prze-
ciwnym wypadku ci, którzy oszczędzają, narażają się na niesku-
teczne uciążliwości wykorzystywane przez tych, którzy nie oszczę-
dzają. Widząc bezsens swych działań, ci pierwsi przestają zatem
oszczędzać - w rezultacie wszyscy marnujemy równie wiele wody,
co i ciepła na ogrzanie mieszkań i wszyscy coraz więcej za to pła-
cimy. I tak będzie nadal, dopóki nie zamontujemy sobie indywi-
dualnych liczników. Żadne apele niczego tu nie zmienią. Im wię-
cej bowiem uczestników gry typu dylemat więźnia, tym mniejsza
szansa, że będą oni mogli skoordynować swoje wysiłki w celu po-
większania wspólnego dobra.
Z punktu widzenia związku dwojga ludzi pocieszające jest wy-
rażenie tej samej prawidłowości w inny sposób: im mniej uczestni-
ków gry, tym większa szansa na współdziałanie dla wspólnego dobra.
Jeżeli uczestników jest tylko dwoje, a rozgrywki powtarzane są wie-
lokrotnie, dylemat znajduje swe naturalne rozwiązanie. Ponieważ
egoistyczne zachowanie własne może prowadzić do podobnego za-
chowania partnera, oboje zainteresowani uczą się dążyć do dobra
wspólnego, nie mówiąc już o tym, że dopóki sobie ufają, z góry wy-
bierają możliwości maksymalizujące dobro wspólne. Tak dzieje się
na przykład w grach rozgrywanych wielokrotnie w laboratorium
między nieznajomymi.
106 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

W stałym związku dwojga ludzi nie zawsze jednak tak bywa.


W miarę trwania takiego związku partnerzy gromadzą zwykle wiele
krzywd doznanych od siebie nawzajem. Dlatego też jeżeli jedno
z partnerów zachowa się egoistycznie, to podobnie egoistyczna od-
powiedź drugiego z partnerów może nie „przywołać do porządku"
tamtego pierwszego, lecz rozpocząć spiralę wymiany negatywnej
„oko za oko, ząb za ząb". Pierwsze z partnerów bowiem (to, które
„zaczęło"), zamiast czuć się przywołane do porządku, przypomina
sobie własne poprzednie krzywdy, a reprymenda staje się kroplą
przelewającą brzegi pucharu. Zjawisko to jest skutkiem gasną-
cej intymności i spadku wzajemnego zaufania partnerów, o czym
mowa w następnym rozdziale.
Pomimo oczywistego ograniczenia osobistej wolności, jakie
niesie współzależność, ogólnie rzecz biorąc, bliskie związki z in-
nymi są dla ludzi bardzo korzystne. Przede wszystkim dlatego, że
współzależność oznacza także wzajemne dawanie sobie i uzyski-
wanie wsparcia społecznego.
Dość dramatyczną ilustracją pozytywnego wpływu wsparcia
są na przykład epidemiologiczne badania nad ludnością jednego
z okręgów stanu Kalifornia, w którym przeprowadzono wywiady
z około siedmioma tysiącami osób. Na ich podstawie określono
natężenie uczestnictwa każdej z tych osób w sieci wspierających
powiązań z innymi ludźmi. W dziewięć lat później powrócono do
tych samych badanych, między innymi w celu sprawdzenia, którzy
z nich jeszcze żyją. Jak pokazuje rysunek 7., śmiertelność (z wszyst-
kich przyczyn łącznie) nie tylko rosła wraz z wiekiem i była większa
dla mężczyzn niż kobiet; była również silnie związana z uczestnic-
twem w sieci społecznej. W ciągu dziewięciu lat objętych badaniami
zmarło aż 30% mężczyzn pięćdziesięciolatków o najsłabszych kon-
taktach społecznych, a tylko niespełna 10% spośród tych, którzy
mieli kontakty najsilniejsze. Zależność ta utrzymywała się po wy-
eliminowaniu wpływu takich czynników, jak początkowy stan zdro-
wia, nawyki zdrowotne, otyłość, palenie, picie alkoholu czy przy-
należność do klasy społecznej. Najbardziej dobroczynny wpływ wy-
wierało pozostawanie w małżeństwie, mniejszy wpływ - kontakty
z przyjaciółmi i krewnymi, a wreszcie najmniejszy wpływ - przyna-
leżność do kościołów i innych organizacji społecznych.
Dobroczynnego wpływu wsparcia społecznego, a w szczegól-
ności małżeństwa, na samopoczucie oraz stan zdrowia psychicz-
ZWIĄZEK KOMPLETNY 107

Rysunek 7.
Dobroczynne skutki wsparcia społecznego: wpływ intensywności kontak-
tów społecznych na śmiertelność kobiet i mężczyzn w różnych grupach
wiekowych. Źródło: Berkman i Synie (1U79).

nego i fizycznego dowodzą w sumie dziesiątki badań posługujących


się bardzo różnymi wskaźnikami zdrowia czy dobrostanu, prowa-
dzone na bardzo zróżnicowanych grupach z różnych krajów. Na
przykład według danych brytyjskich, zapadalność na choroby psy-
chiczne (mierzona liczbą przyjęć do szpitali psychiatrycznych na
100 tys. mieszkańców) wynosi jedynie 260 dla osób pozostających
w małżeństwie, 770 zaś dla osób samotnych, 980 dla owdowia-
łych i aż 1437 dla osób rozwiedzionych (Cochrane, 1988). Izrael-
skie studium nad dziesięcioma tysiącami mężczyzn, których badano
108 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

dwukrotnie w pięcioletnim odstępie czasu, wykazało, że konflikty


w rodzinie zwiększały, a posiadanie kochającej i wspierającej mał-
żonki obniżało ryzyko zapadalności na anginę pectoris (Medalie
i Goldbourt, 1976) itd. Wiele spośród tych korelacyjnych wyników
(to znaczy takich, które pokazują jedynie współzmienność zjawisk)
nie umożliwia precyzyjnego wnioskowania, co jest przyczyną, a co
skutkiem. Na przykład stwierdzenia, czy to małżeństwo blokuje po-
jawianie się choroby psychicznej, czy też raczej choroba psychiczna
uniemożliwia jego zawarcie oraz utrzymanie. Jednak liczne labora-
toryjne badania nad skutkami wsparcia społecznego, eksperymenty
nad zwierzętami i tzw. badania prospektywne (w których wsparcie
mierzy się w pewnym momencie, jego skutki zaś mierzy się po
latach) przekonują, że wsparcie jest ważną przyczyną dobrostanu
psychicznego i fizycznego. Dlaczego?
Najważniejsza odpowiedź na to pytanie jest taka, że wsparcie
społeczne, szczególnie ze strony partnera bliskiego związku, spełnia
funkcje bufora chroniącego przed stresem (Cohen i Wills, 1985).
Stres powstaje wtedy, gdy oceniamy sytuację jako zagrażającą,
szkodliwą lub wymagającą od nas podjęcia działań, których jed-
nak podjąć nie możemy lub nie potrafimy. Niemożność poradze-
nia sobie z taką sytuacją, zwłaszcza gdy nagromadzi się w niej
wiele szkodliwych czynników, prowadzi do poczucia beznadziej-
ności i własnej bezwartościowości. Prowadzi też do niekorzystnych
zmian fizjologicznych (na przykład zaburzeń systemu odpornościo-
wego czy hormonalnego) oraz do szkodliwych zmian w zachowa-
niu, takich jak nieregularne odżywianie się, nadużywanie alkoholu
czy środków uspokajających, zanik zdrowych nawyków (na przy-
kład sypiania przez wystarczającą liczbę godzin) itd. Bliski partner
może nas w takich stresujących sytuacjach:
- wspierać emocjonalnie, a przede wszystkim podtrzymywać wia-
rę w wartość naszej własnej osoby;
- wspierać informacyjnie, to znaczy pomagać w określeniu i zro-
zumieniu problemu oraz jego przyczyn, a także w odnajdywa-
niu środków zaradczych;
bądź też
- wspierać praktycznie, a więc pomagać w wykonaniu konkret-
nych działań, służyć pomocą fizyczną i materialną.
Dzięki wsparciu partnera możemy zatem albo widzieć szko-
dliwe sytuacje jako mniej zagrażające, co prowadzi do mniej in-
ZWIĄZEK KOMPLETNY 109

tensywnego przeżywania stresu, albo iatwiej znosić i skuteczniej


zwalczać stres, który już się pojawił.

Tabela 7.
Wsparcie społeczne jako bufor chroniący przed stresem: procent kobiet
cierpiących na depresję w zależności od liczby stresów życiowych i wspar-
cia uzyskiwanego od męża. Źródło: Brown i Harris (1978).

wsparcie męża
słabe średnie silne
mało stresów 4 3 1
dużo stresów 41 26 10

Dobrą ilustracją oddziaływania wsparcia jako bufora chronią-


cego przed stresem są zamieszczone w tabeli 7. wyniki brytyjskich
badań nad zapadalnością kobiet na depresję. (Nb. kobiety w ogóle
znacznie częściej zapadają na depresję niż mężczyźni; u tych pierw-
szych często występuje nagromadzenie licznych czynników ryzyka
depresji, takich jak niepodejmowanie pracy zawodowej, pozosta-
wanie w domu w celu wychowania dzieci, zależność finansowa od
partnera itd.). Kobiety poddane oddziaływaniu licznych stresów
życiowych częściej cierpią na depresję niż kobiety takich stresów
pozbawione. Jednakże szansa wystąpienia objawów depresji spada
znacznie nawet u tych pierwszych, jeżeli uzyskują silne wsparcie
od swych mężów (mogą im się zwierzyć, znaleźć pociechę i zro-
zumienie). Dane te pokazują więc, że liczy się nie tyle sam fakt
posiadania stałego partnera, ile wielkość i jakość wsparcia, któ-
rego on udziela.
Co ciekawe, niektóre badania sugerują też, że wsparcie mężów
ważniejsze jest dla żon niż wsparcie żon dla mężów (Cohen i Wills,
1985). Różnice te nie są jednak wielkie i zapewne wiążą się z tym,
że kobiety czerpią większą satysfakcję ze zwierzania się na temat
swoich uczuć, problemów i stosunku do innych ludzi, podczas gdy
mężczyźni czerpią więcej satysfakcji ze wspólnego działania i wyko-
nywania zadań. Mężczyźni i kobiety różnią się też zakresem zacho-
wań uważanych za wspierające. Mężczyźni czują się wspierani przez
samo wspólne wykonywanie razem różnych praktycznych działań
110 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

i wykonując je z partnerką błędnie zakładają, że ona również czuje


się wskutek tego wspierana. Kobietom jest natomiast potrzebne
zwierzanie się i koncentrowanie na treści przeżyć, nawet jeżeli roz-
mowy takie niczego bezpośrednio nie zmieniają w świecie faktów
(i mężczyźni skłonni są ich unikać jako bezużytecznych).

Współzależność uczuć
Współzależność partnerów stałego związku dotyczy również
treści i natężenia przeżywanych przez nich emocji. Uczucia part-
nera są niewątpliwie ważną i silnie oddziałującą przyczyną naszych
własnych emocji. Kochać oznacza cieszyć się radościami partnera,
smucić jego smutkami. Przeżywane razem radości stają się więk-
sze, a dzielone z partnerem kłopoty łatwiej jest znosić. W udanym
związku zarówno dzielimy się z partnerem swoimi uczuciami, jak
i oczekujemy tego samego z jego strony. Owo podzielanie uczuć
sprawia, że partnerzy bliskiego związku nie tylko żyją w świecie
podobnych emocji, ale sami wzajemnie się do siebie upodabniają,
i to w dosłownym znaczeniu. Twarze partnerów mających za sobą
długotrwałe pożycie małżeńskie są bardziej podobne, niż były na
początku małżeństwa.
W pewnych badaniach poproszono dwanaście par małżeń-
skich, mających za sobą co najmniej dwadzieścia pięć lat poży-
cia, o fotografie twarzy - „młode" (z czasów, gdy się pobierali)
i „stare" (dwadzieścia pięć lat później). Fotografie te dostarczono
następnie badanym nie znającym tych małżeństw z prośbą o od-
gadnięcie, która kobieta jest żoną którego mężczyzny (bądź na
odwrót), oraz o ocenę podobieństwa, to znaczy która kobieta jest
podobna do którego mężczyzny. Przy ocenach dotyczących twarzy
młodych dobieranie faktycznych małżonków w pary było nietrafne.
Jednak przy ocenach twarzy starych trafne dobieranie małżonków
w pary było znacznie częstsze, niż wynikałoby to z przypadku. Po-
dobnie było też z ocenami podobieństwa: małżonkowie młodzi nie
byli spostrzegani jako szczególnie do siebie podobni, jednakże mał-
żonkowie starzy byli znacznie częściej dobierani jako podobni do
siebie niż nie-małżonkowie i niż wynikałoby to z przypadku (Za-
jonc i in., 1987). Ponieważ na początku małżeństwa partnerzy nie
byli do siebie bardziej podobni niż nie-partnerzy, a stało się tak
po dwudziestu pięciu latach pożycia, wynik ten świadczy o upo-
dabnianiu się twarzy partnerów długotrwałego związku. Co więcej,
ZWIĄZEK KOMPLETNY 111

w tych samych badaniach stwierdzono także, iż upodobnienie się


partnerów w obrębie pary było tym większe, im bardziej byli oni
zadowoleni ze swojego małżeństwa.
Co wspólnego mają tego rodzaju dane ze współzależnością
emocji? Otóż najbardziej przekonywającym wyjaśnieniem upodab-
niania się twarzy partnerów w długotrwałych związkach jest od-
wołanie się do podobieństwa przeżywanych przez nich emocji. Jak
wiadomo, każda podstawowa emocja ma charakterystyczny dla sie-
bie wzorzec mimiczny - gdy przeżywamy radość, mięśnie twarzy
układają się w inny wzorzec niż podczas przeżywania tkliwości czy
gniewu. Dzięki udziałowi mięśni twarzy w wyrażaniu emocji często
powtarzające się przeżywanie jakiegoś uczucia prowadzi do trwałej
zmiany układu tych mięśni. Na przykład twarze osób często popa-
dających w przygnębienie nabierają charakterystycznie depresyj-
nego wyglądu, „kurze łapki" w kącikach oczu silniej wykształcają
się osobom, które często się śmieją, itd. Partnerzy przeżywający
całymi latami podobne emocje, zaczynają też nabierać podobnego
wyrazu twarzy. Ponieważ emocjonalne współbrzmienie partnerów
istotnie przyczynia się do powodzenia ich związku (o czym mowa
nieco dalej przy okazji rozważań o empatii), w świetle tej interpre-
tacji zrozumiały jest również fakt, że partnerzy tym bardziej się do
siebie upodabniają, im szczęśliwszy jest ich związek. Małżonkowie,
którzy częściej współbrzmią emocjonalnie, zarówno bardziej się
do siebie z tego powodu upodabniają, jak i bardziej są ze swego
związku zadowoleni.
Jakie w ogóle emocje partnerzy w stosunku do siebie prze-
żywają i czym różnią się one od emocji przeżywanych w związku
z inymi ludźmi?
Nieco światła na tę sprawę rzucają badania, w których popro-
szono kilkadziesiąt dorosłych osób o ocenę, jak często i jak inten-
sywnie przeżywają one różne emocje w odniesieniu do dziesięciu
osób ze swojego otoczenia (od bliskich, takich jak współmałżonek
czy rodzic, do obojętnych, takich jak sąsiad czy daleki krewny). Były
to emocje zarówno pozytywne, jak i negatywne, których nazwy do-
starczono badanym. Tabela 8. przedstawia częstość i intensywność
przeżywania poszczególnych emocji w stosunku do współmałżonka,
a także - dla porównania - w stosunku do sąsiada, a więc postaci
dość obojętnej.
112 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Tabela 8.
Częstość i intensywność emocji przeżywanych w stosunku do współmał-
żonka i sąsiada. Oceny częstości dokonywane byty w skali siedmiostop-
niowej: 0 oznaczało nigdy, 1 - bardzo rzadko, 2 - rzadko, 3 - czasami,
4 - dość często, 5 - często, 6 - bardzo często. Oceny intensywności do-
konywane były w skali siedmiostopniowej: 0 oznaczało wcale, 1 - bardzo
słabo, 2 - słabo, 3 - umiarkowanie, 4 - dość silnie, 5 - silnie, 6 - bardzo
silnie (źródło: Wojciszke i Banaśkiewicz, 1989).

Nazwa emocji Współmałżonek sąsiad


częstość intensywność częstość intensywność
Wstręt 0,63 0,77 0,75 0,81
Znudzenie 1,10 1,06 1,97 1,74
Obcość 1,11 1,00 2,45 1,95
Wrogość 1,16 1,24 1,17 1,10
Lęk 1,57 2,36 0,74 1,05
Gniew 2,10 2,43 1,11 1,52
Poczucie winy 2,64 3,04 0,77 0,88
Smutek 3,20 3,73 1,41 1,61
Niepokój 3,21 3,49 1,47 1,30
Negatywne (średnio* 1,86 2,12 1,32 1,33

Zachwyt 4,11 4,24 1,52 1,47


Odprężenie 4,59 4,60 2,40 2,12
Szacunek 4,74 5,51 3,32 2,64
Zainteresowanie 5,13 5,18 2,51 2,11
Sympatia 5,19 5,14 3,07 2,45
Czułość 5,23 5,07 1,30 1,44
Pozytywne (średnio' 4,83 4,79 2,35 2,05

Jak widać, specyficzność emocji przeżywanych w stosunku do


stałego partnera opiera się na emocjach pozytywnych, nie zaś ne-
gatywnych: tych drugich ludzie przeżywają tyle samo w stosunku
do małżonka, co i do sąsiada (a nawet nieco więcej, choć ta róż-
nica nie jest istotna). W stosunku do małżonka przeżywają nato-
miast znacznie więcej emocji pozytywnych. Jest to zresztą przeja-
wem ogólnej prawidłowości stwierdzanej w licznych badaniach (w
różnych krajach i przy użyciu różnych metod). Jeśli w dowolnym
ZWIĄZEK KOMPLETNY 113

momencie zapytać ludzi o przeżywane przez nich emocje, przy-


gniatająca większość relacjonuje przeżywanie pozytywnych stanów
emocjonalnych (Diener i in., 1985). Dane z tabeli 8. sugerują, że
tym bardziej jest to prawdą w odniesieniu do emocji skierowanych
na partnera bliskiego związku.
Czy jednak szczęście uzależnione jest przede wszystkim od czę-
stości uczuć pozytywnych, czy od ich siły? Czy lepiej mieć taki zwią-
zek, w którym przeżywamy wiele pozytywnych, choć niezbyt silnych
uczuć, czy raczej taki, w którym uczucia pozytywne są rzadsze, ale
za to bardzo silne?
Seria badań Eda Dicnera i jego współpracowników przeko-
nuje jednoznacznie, że dla odczuwania szczęścia i ogólnego zado-
wolenia z życia znacznie ważniejsze jest częste przeżywanie emocji
pozytywnych niż ich silne przeżywanie. Im częściej człowiek prze-
żywa uczucia pozytywne w porównaniu z negatywnymi, tym wyżej
ocenia własne szczęście i zadowolcnife z życia i tym wyżej oceniają
jego szczęście inni. Natomiast sama intensywność przeżywanych
przez człowieka uczuć pozytywnych nic decyduje o poziomie jego
szczęścia i zadowolenia z życia (Diener i in., 1991).
Mała rola intensywności uczuć pozytywnych w wyznaczaniu
ogólnego poczucia szczęścia wynika zapewne z ich rzadkości. Na
przykład w jednym ze swoich badań Diener prosił 133 osoby
o codzienne relacjonowanie nastrojów przeżywanych przez 42 dni.
W ten sposób uzyskano zapisy nastrojów ogółem z.5586 „osobo-
-dni". Tylko w 2,6% zapisów pojawiały się relacje o krańcowo po-
zytywnych emocjach, mimo że badanymi byli młodzi studenci, z na-
tury rzeczy szczęśliwi i bardziej skłonni do uniesień od dorosłych
absolwentów. Intensywne uczucia pozytywne w dodatku mają to
do siebie, że są krótkotrwale: im bardziej intensywna emocja, tym
krócej trwa. Wreszcie, intensywność pozytywnych emocji ma swoją
psychiczną cenę w postaci dużej intensywności emocji negatywnych.
Logika emocji jest bowiem taka, że te same czynniki, które nasi-
lają intensywność przeżywania emocji dodatnich, nasilają również
emocje ujemne. Jeżeli na przykład włożyliśmy wiele wysiłku, by po-
móc koleżance w przygotowaniu się do egzaminu, to nasza radość
z jej sukcesu będzie większa niż wtedy, kiedy włożyliśmy niewiele
wysiłku w pomaganie jej. W przypadku oblania egzaminu ten sam
czynnik (wielkość wysiłku) będzie jednak decydował o intensywno-
ści naszych emocji negatywnych.
114 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Innym czynnikiem nasilającym przeżywanie emocji jest spo-


sób myślenia o zdarzeniu wywołującym te emocje. Może to być na
przykład jednostronne koncentrowanie się tylko na dobrych bądź
tylko na złych aspektach tego zdarzenia, koncentrowanie się na
tych jego konsekwencjach, które dotykają nas osobiście, na jego
odległych skutkach, które być może w ogóle nigdy nie nastąpią,
lub wyciąganie z owego zdarzenia daleko idących wniosków. Osoby
skłonne do takiego „amplifikującego" (powiększającego) myślenia
o zdarzeniach pozytywnych, skłonne są również do takiego samego
myślenia o zdarzeniach negatywnych (Larsen i in., 1987). W re-
zultacie ludzie szczególnie skłonni do silnego przeżywania emocji
pozytywnych, gdy jest im dobrze, są tymi samymi osobami, które
przeżywają swoje emocje szczególnie silnie, gdy jest im źle.
Nie bez podstaw epikurejczycy i stoicy nawoływali więc do uni-
kania gwałtownych radości jako uczuć mających swoją cenę w tym
większym smutku czy cierpieniu, gdy radości już przeminą (Epik-
tet namawiał nawet do temperowania radości z każdej rzeczy po-
przez myślenie o jej utracie). Zalecenia takie są oczywiście wy-
razem ostrożności i zabezpieczania się przed dużymi cierpieniami
za cenę pozbawienia się dużych radości. To, że zalecenia te mają
swoje uzasadnienie w omówionej logice emocji, nie czyni ich od
razu jedynie słusznymi. Czy ktoś chce przeżywać niewiele, by unik-
nąć cierpień, czy też raczej woli przeżywać mocno, narażając się
na cierpienia, jest i pozostanie jego sprawą osobistą, rzadko za-
leżną od świadomego wyboru. Wybór ten (o ile w ogóle możliwe
jest świadome jego dokonanie) nie daje się uzasadnić niczym in-
nym, jak upodobaniami wybierającego, te zaś trudno już w ogóle
czymkolwiek umotywować. Skoro więc wskazałem tu na pozytywne
konsekwencje wyboru strategii ostrożnej, godzi się też i wskazać na
jej niebezpieczeństwa. Jak o tym mowa w następnym rozdziale, po-
ważnym, choć mało wyrazistym (i z pozoru niepoważnym) proble-
mem nękającym stały związek jest nuda. Jeżeli nawet partnerom
uda się uniknąć destruktywnych tarć i konfliktów, a więc doprowa-
dzić swoje kontakty do bezproblemowej doskonałości, doskonałość
taka ze swej istoty jest groźna. Kiedy bowiem między partnerami
stałego związku zanikają problemy, łatwo mogą zaniknąć również
uczucia, ponieważ wraz z rozwiązaniem problemów zanikają pod-
stawy pojawiania się uczuć. Strategia unikania silnych uczuć może
ten proces przyspieszyć - dzięki jej stosowaniu partnerzy mogą
mniej cierpieć, ale i, niestety, w ogóle mniej odczuwać.
ZWIĄZEK KOMPLETNY 115

Samospełniające się proroctwa


Oczywiste jest, że to, co o naszym partnerze myślimy, zależy
od tego, co on robi i jaki jest. Nieco mniej oczywiste jest to, że to,
co partner robi i jaki jest, zależy również od tego, co my o nim my-
ślimy. Czasami właśnie nasze myślenie tworzy działania partnera.
Przyjrzyjmy się pewnej sekwencji zdarzeń, jaka w tej czy podobnej
postaci może być udziałem każdej niemal pary. Sekwencja ta to
Wielka Próba Miłości, jakiej poddajemy siebie, a jeszcze częściej
naszego partnera, aby sprawdzić, czy partner już, jeszcze, czy też
w ogóle nas kocha.

Porzuć mnie - ruch 1.


Ona: Kochasz mnie? -
On: Tak, oczywiście kocham cię.
Porzuć mnie - ruch 2.
Ona: Ale czy naprawdę mnie kochasz?
On: Tak, naprawdę cię kocham.
Ona: I naprawdę rzeczywiście mnie kochasz?
On: Tak, naprawdę rzeczywiście cię kocham.
Ona: Ale czy jesteś pewien, że mnie kochasz, absolutnie pewien?
On: Tak, jestem tego absolutnie pewien.
(przerwa)
Ona: A czy ty w ogóle wiesz, co to znaczy „kochać"?
(przerwa)
On: Czy ja wiem...
Ona: To znaczy, że nie wiesz. Skąd więc możesz być taki pewny,
że mnie kochasz?
(przerwa)
On: Czy ja wiem... No tak... chyba nie mogę.
Porzuć mnie - ruch 3.
Ona: Ach, więc nie możesz? Rozumiem. Cóż, skoro Ty nie mo-
żesz nawet być pewien, że mnie kochasz, to ja nie mogę
powiedzieć, dlaczego mielibyśmy nadal być razem. A ty mo-
żesz?
116 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

(przerwa)
On: Czy ja wiem... Nie, chyba nie.
(przerwa)
Ona: Długo to trwało, zanim to w końcu z siebie wydusiłeś,
prawda?

Tak Wielką Próbę Miłości widzi amerykański humorysta Dan


Greenberg (za Hatfield i Walsterem, 1981, s. 56). To, czego z ta-
kim samozaparciem dokonała dociekliwa partnerka tego dialogu,
to sformułowanie samosprawdzającego się proroctwa. Jego istotą
jest postawienie przez człowieka pewnej hipotezy o naturze sytu-
acji czy innego człowieka („Ten nowy sąsiad wygląda na agresyw-
nego faceta, ma takie czarne, zrośnięte brwi"), która to hipoteza
inicjuje sekwencję zdarzeń („Sprawdzę, czy rzeczywiście jest taki
agresywny, i rzucę w jego psa kamieniem") doprowadzających do
pojawienia się faktycznych dowodów jej trafności („Ale krzyczy
i wygraża - rzeczywiście jest agresywny, miałem rację").
Jakkolwiek negatywne hipotezy na temat innych łatwiej jest
potwierdzić niż hipotezy pozytywne, również samo postawienie
tych ostatnich podwyższa szansę ich potwierdzenia. Dowodzą tego
na przykład badania, w których studenci rozmawiali przez telefon
z losowo dobranymi partnerkami na zadany przez badaczy temat
(Snyder i in., 1977). U połowy studentów wzbudzano przekona-
nie, że ich partnerka jest bardzo atrakcyjna (każdemu dawano to
samo zdjęcie pięknej dziewczyny), u drugiej połowy zaś - że jest
ona brzydka (zdjęcie brzyduli). Następnie zupełnie innym osobom
odtwarzano nagrane na taśmę wypowiedzi dziewcząt z prośbą o od-
gadnięcie, czy słuchana dziewczyna jest ładna, czy brzydka. Osoby
badane „drugiej generacji" uznawały za piękne te dziewczęta, któ-
rych partnerzy z pierwszej fazy badania byli przekonani, że rozma-
wiają z kobietą atrakcyjną. Za brzydkie natomiast uważane były
te dziewczęta, których partnerzy żywili przekonanie, iż rozmawiają
z kobietą nieatrakcyjną. Bezpośrednią przyczyną tych różnic był
sposób zachowania się - dziewczęta z pierwszej grupy były bar-
dziej ożywione, pewne siebie i lepiej im szła rozmowa, podczas
gdy dziewczęta z grupy drugiej prezentowały się dokładnie odwrot-
nie. Snyder i jego współpracownicy wykazali ponadto, że różnice
w zachowaniu dziewcząt wywołane zostały odmiennym postępo-
waniem rozmawiających z nimi studentów. Mianowicie studenci
ZWIĄZEK KOMPLETNY 117

przekonani, że rozmawiają z piękną kobietą, byli bardziej towarzy-


scy i śmiali, dowcipni i cieplejsi w kontakcie niż studenci przeko-
nani, że rozmawiają z „brzydulą", którzy, krótko mówiąc, po prostu
znacznie mniej się starali. Przekonania studentów dotyczące urody
rozmówczyni decydowały więc o postaci i przebiegu ich zachowa-
nia, co z kolei kształtowało zachowanie ich partnerek. Rację miał
zatem George Bernard Shaw twierdząc, że różnica między damą
i kwiaciarką tkwi nie tyle w ich zachowaniu, ile w zachowaniu ich
bliźnich, w sposobie, w jaki są traktowane.
Psychologowie przeprowadzili wystarczająco wiele podobnych
badań, by można było twierdzić, iż znacznie lepiej jest zakładać, że
jest się kochanym przez partnera, niż zakładać, że jest się nie ko-
chanym. W obu tych przypadkach zachęcamy bowiem partnera do
zachowań zgodnych z naszym założeniem. A przecież lepiej uzy-
skiwać zachowania wyrażające miłość niż jej brak.
Rzecz jasna, założenie o miłości partnera nie zawsze będzie
oddziaływać w ten sposób. Jeżeli nasz partner znika z nie wyja-
śnionych powodów na cały weekend, a jest to już trzeci weekend
z kolei, przekonanie o jego (do nas) namiętności ma oczywiście
niewiele sensu. Jednak często sytuacja jest bardzo daleka od ta-
kiej jednoznaczności. Partnerzy zwracają na siebie mniej uwagi niż
przedtem (czy też mniej, niż by chcieli) niekoniecznie dlatego, że
interesują się bardziej kimś innym, ale dlatego, że mają kłopoty
w pracy, są zmęczeni, znękani życiem - albo z dziesięciu innych
powodów. To od nas samych zależy, co zrobimy w takich przypad-
kach i czy nie rozpoczniemy opisanej już gry „porzuć mnie".
Jedno jest pewne. Jeżeli przekonani jesteśmy o własnej bez-
wartościowości, a więc o tym, że w istocie nie warto nas kochać,
bardziej będziemy skłonni interpretować niejasne zachowania part-
nera jako wyraz braku miłości niż wtedy, gdy sami jesteśmy pewni,
że na miłość zasługujemy. Wiadomo na przykład, że osoby o po-
zytywnej samoocenie interpretują uzyskiwane od innych informa-
cje zwrotne jako bardziej dla nich pochlebne, niż dzieje się to w
przypadku osób o niskiej samoocenie (Brockner, 1983). Dotyczy to
głównie takich sytuacji, kiedy zachowanie innych jest wieloznaczne.
Warto jednak pamiętać, że prawie każde zachowanie daje się zin-
terpretować na wiele sposobów, szczególnie jeśli jest pozytywne.
Jak już wspominałem poprzednio (w rozdziale 2.), ludzie czę-
sto precyzują swoje wnioski o własnych uczuciach na podstawie
118 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

wskazówek zewnętrznych, tkwiących w sytuacji i w zachowaniu in-


nych ludzi. Zachowanie partnera jest niewątpliwe taką silną wska-
zówką. Jeżeli nasz partner nie ma jasności co do stanu swoich
uczuć, to nasze przekonanie, że on nas w istocie nie kocha, jest
poważnym argumentem na rzecz uznania, iż miłość ta faktycznie
przygasła. Nasze przekonanie, że jesteśmy kochani, jest równie
ważnym argumentem, iż miłość, nawet jeżeli ma się nie najlepiej,
trwa nadal (któż w końcu może o tym lepiej wiedzieć od samego
obiektu tej miłości?). Tak więc łatwiej jest kochać osoby o wysokiej
samoocenie, przekonane, że są warte miłości, niż osoby o samoocenie
niskiej, przekonane, że na miłość nie zasługują.

Empatia
Podstawowymi warunkami udanego związku są zarówno chęć,
jak i umiejętność wczuwania się partnerów w siebie nawzajem i po-
rozumiewania się ze sobą. Pewna elementarna zdolność do wczu-
wania się w innego człowieka zdaje się być składnikiem biologicz-
nego „wyposażenia" naszego gatunku - nawet jednodniowe nowo-
rodki reagują własnym krzykiem na krzyk innego noworodka. Na
tej podstawie kształtuje się u człowieka zdolność do przejmowania
się cudzym nieszczęściem, rozumienia cudzych emocji i cudzego
punktu widzenia. Takie wczuwanie się w innego człowieka, czyli
empatia, może być zarówno naszą reakcją na jego położenie (bę-
dzie to wtedy nasz przemijający stan psychiczny, wywoływany sy-
tuacją innej osoby), jak i stałą cechą, to znaczy skłonnością czy
zdolnością do wczuwania się w położenie innych.

Wczuwanie się w partnera: składniki empatii


Empatia rozumiana czy to jako stan aktualny, czy jako stała
cecha jest zjawiskiem niejednorodnym i oznaczać może trzy dość
różne i niezależne od siebie zjawiska.
Po pierwsze, wczuwanie się w innego człowieka może oznaczać
przyjmowanie cudzego punktu widzenia i patrzenie na sprawy z cu-
dzej perspektywy. Wymaga to pewnych zdolności intelektualnych
- chodzi przecież o zrozumienie tego, jak rozumie sytuację part-
ner, jakie są jego myśli, zamiary i uczucia. Może to być również
trudne emocjonalnie, ponieważ przyjęcie cudzego punktu widzę-
ZWIĄZEK KOMPLETMY 119

nia wymaga przede wszystkim dopuszczenia możliwości, źe w danej


sprawie istnieją inne punkty widzenia niż nasz własny. A ponadto
wymaga myślowego „zawieszenia" naszego własnego punktu wi-
dzenia i chwilowego porzucenia go, tak abyśmy choćby na chwilę
mogli przyjąć punkt widzenia partnera za własny. Trudność z tym
związana jest niewielka, dopóki sprawa, o którą idzie, budzi nie-
wiele naszych własnych emocji. Jednak w przypadku poważnego
konfliktu z partnerem skłonni jesteśmy uważać, że skoro już ja-
kiś pogląd mamy i go bronimy, to tym samym jest on poglądem
prawdziwym. Poglądy odmienne wydają się więc nieprawdziwe. Po-
rzucanie poglądu własnego, by próbnie zaakceptować pogląd part-
nera, jest zatem dla nas niczym innym, jak porzucaniem prawdy
i słuszności na rzecz poglądu nieracjonalnego, fałszywego, krótko
mówiąc - głupiego. Problem oczywiście w tym, że dokładnie tak
samo sprawy mogą wyglądać z punktu widzenia partnera mającego
całkowicie odmienne zdanie. W konsekwencji trudno w bliskim
związku o rzecz bardziej niebezpieczną i bezużyteczną niż posia-
danie racji, nawet jeżeli ją udowodnimy partnerowi, sobie samym
i wszystkim dookoła. Sukces bliskiego związku dwojga ludzi zasa-
dza się raczej na poszanowaniu odmienności racji partnera niż na
najbardziej nawet elokwentnym i racjonalnym przekonaniu go do
racji własnych.
Po drugie, wczuwanie się w innego człowieka oznacza nie tylko
takie dość zimne zrozumienie, ale i ciepłe, emocjonalne współ-
brzmienie - współczucie dla partnera znajdującego się w jakimś
kłopocie. Współczucie jest emocją własną, choć skierowaną na in-
nego człowieka - odczuwaną z jego powodu i w jego, a nic własnej,
sprawie.
Po trzecie wreszcie, empatia oznacza własne cierpienie na wi-
dok innego człowieka znajdującego się w opresji. Podobnie jak
współczucie, jest to nasza własna emocja, skierowana jednak na
nas samych, nie zaś na znajdującego się w potrzebie człowieka.
Badania nad wyznacznikami pomagania innym pokazują, że
natknięcie się na człowieka w potrzebie budzić może oba te uczu-
cia - współczucie i własne cierpienie - które są jednak dość nie-
zależne od siebie (Batson, 1987). Co ciekawe, choć nasilone prze-
żywanie obu tych uczuć prowadzić może do częstszego pomagania
innym, pomoc ta udzielana jest z różnych powodów. W przypadku
120 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

własnego cierpienia - po to, by tego cierpienia się pozbyć. Po-


maganie innemu człowiekowi służy tu więc w istocie egoistycznej
poprawie własnego samopoczucia. W przypadku współczucia - po
to, by poprawić sytuację człowieka znajdującego się w opresji. Po-
moc ma tu więc charakter altruistyczny, bezinteresowny. Badania
Batsona przekonują przy tym, że własne cierpienie jest dość za-
wodną przesłanką pomagania innym, ponieważ cierpienie to może
zostać usunięte przez ucieczkę z krytycznej sytuacji bez udziele-
nia pomocy człowiekowi w potrzebie. „Nie mogę na to patrzeć"
- powiada osoba cierpiąca na widok cudzego nieszczęścia i rze-
czywiście patrzeć przestaje - uciekając czym prędzej od człowieka
w potrzebie. Współczucie wymaga natomiast rzeczywistej poprawy
losu potrzebującej osoby, częściej więc prowadzi do rzeczywistych
prób pomagania.

Konsekwencje empatii
Częste przyjmowanie punktu widzenia partnera możliwe jest
jedynie dzięki gotowości do uznawania perspektywy własnej nie
za jedynie słuszną i obowiązującą, lecz tylko za jeden z możli-
wych punktów widzenia. Pomniejsza to egocentryzm (koncentra-
cję na sobie i własnym sposobie rozumienia świata), a sprzyja
tolerancji wobec cudzej odmienności. Poglądy partnera, które są
sprzeczne z naszymi przestają być niewłaściwe, bezsensowne czy
głupie, a stają się tylko po prostu inne.
Z jednej strony prowadzi to do trafniejszego rozpoznania my-
śli, pragnień i uczuć partnera, a więc lepszego zrozumienia, co się
z nim faktycznie dzieje. Dzięki temu nasze działania mające na
celu poprawienie sytuacji partnera mogą być skuteczne i rzeczywi-
ście mu pomagać. Przestajemy uszczęśliwiać partnera na siłę czy
urabiać go „na własne kopyto", a zyskujemy szansę uwzględnie-
nia tego, co, według niego, jest szczęściem rozumienia szczęścia.
Świadomość względnego charakteru własnych racji i dopuszczenie
możliwości, że partner także ma swoje racje, prowadzi ponadto
do osłabienia konfliktów i zmniejszenia ich liczby, a przy tym na-
sila skłonność do kompromisu przy rozwiązywaniu konfliktów już
zaistniałych. W rezultacie efektem dużej skłonności partnerów do
przyjmowania cudzego punktu widzenia jest wzrost satysfakcji ze
wzajemnych kontaktów i całego związku, co wykazały badania na
ZWIĄZEK KOMPLETNY 121

parach zarówno małżeńskich (Long i Andrews, 1990), jak i przed-


małżeńskich (Davis i Oathout, 1987). Co zrozumiałe, skłonność do
przyjmowania perspektywy swojego partnera znacznie silniej była
powiązana z satysfakcją ze związku niż ogólna tendencja do przyj-
mowania cudzej (czyjejkolwiek) perspektywy.
Drugi składnik empatii to skłonność do reagowania współczu-
ciem na nieszczęścia innych ludzi. W bliskim związku oznacza to
oczywiście dostarczanie partnerowi silnego wsparcia, o którego do-
broczynnych skutkach była już mowa poprzednio. Ludzie skłonni
do serdeczności i współczucia w kontakcie z innymi nie tylko czę-
ściej im pomagają, ale też są dobrymi, wrażliwymi słuchaczami,
którym inni częściej się zwierzają. Ogólnie rzecz biorąc, „chłodna"
skłonność do przyjmowania cudzej perspektywy poprawia ogólną sa-
tysfakcję ze związku dzięki temu, że pomału ona uniknąć negatyw-
nych zjawisk i procesów (nietolerancja, sztywność, konflikty). Nato-
miast „ciepłe" współczucie poprawia ogólną satysfakcje dzięki temu,
że promuje ono występowanie pozytywnych zjawisk i procesów w da-
nym związku (serdeczność, wsparcie i pomoc, dobre porozumiewa-
nie się z partnerem).
Trzeci składnik empatii to skłonność do reagowania własnym
cierpieniem na opresje innych. Ponieważ ten przejaw wrażliwo-
ści polega na tym, że cudze nieszczęście staje się nieszczęściem
własnym, wpływ tej skłonności na funkcjonowanie człowieka w bli-
skich związkach z innymi jest raczej szkodliwy niż konstruktywny.
Skłonność do reagowania własnym cierpieniem wywiera bowiem
egocentryzujący wpływ na funkcjonowanie człowieka. Miast przej-
mować się innymi, przejmuje się własnymi emocjami (które zwykle
bolą bardziej od emocji cudzych), co prowadzić może do osłabie-
nia wspierających partnera zachowań, pogorszenia poziomu poro-
zumiewania się z nim i do zachowań wyrażających brak poczucia
bezpieczeństwa i lęk w kontaktach społecznych.
W konsekwencji tendencja do reagowania własnym nieszczę-
ściem na nieszczęściu cudze jest cechą obniżającą szansę zbudowa-
nia satysfakcjonującego związku z innym człowiekiem, choć dwa po-
zostałe składniki empatii (przyjmowanie cudzej perspektywy i re-
agowanie współczuciem) szansę taką podwyższają, jak to wykazali
Davis i Oataut (1987). Co ciekawe, na podstawie swoich badań
przeprowadzonych na kilkuset parach przedmałżeńskich stwierdzili
oni również, że satysfakcja mężczyzn ze związku silniej jest uzależ-
niona od empatii ich partnerek niż satysfakcja kobiet od empatii
122 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

ich partnerów. Najrozsądniejszym wyjaśnieniem tej różnicy zdaje


się odwołanie do wielokrotnie tu wspominanej odmienności trady-
cyjnych ról społecznych kobiet i mężczyzn.
Kobiety są w naszej kulturze bardziej niż mężczyźni uważane
za ekspertów w dziedzinie życia uczuciowego, a do wymagań roli
kobiecej należy troska o uczuciowy stan związków, w które są za-
angażowane. Mężczyźni zaś uważani są za mniej zainteresowanych
życiem uczuciowym (i do niego zdolnych). Specyficzność ich roli
w związku tradycyjnie polega na sprawnym dostarczaniu różnych
dóbr niezbędnych do przetrwania tego związku. Takie cechy, jak
uczuciowość, zdawanie sobie sprawy z uczuć innych ludzi, wrażli-
wość czy serdeczność są stereotypowo uznawane za kobiece, pod-
czas gdy przedsiębiorczość, twardość, niewrażliwość i ukrywanie
własnych emocji są sztandarowymi składnikami stereotypu męsko-
ści (Ashmore i in., 1986). Nawet gdy wprost odrzucamy tego ro-
dzaju stereotypy, fakt, że jest nimi nasycona cala nasza kultura
(począwszy od czytanek i lektur szkolnych), oddziałuje na nasze
oczekiwania co do tego, jakie powinno być zachowanie partne-
rów/partnerek i z czego w tym zachowaniu powinniśmy się cieszyć
bardziej, a z czego mniej.
Zauważyć przy tym warto, że mniejsza skłonność kobiet do
uzależniania swej satysfakcji z bliskiego związku od empatii part-
nerów tylko dobrze może tej satysfakcji zrobić, mężczyźni bowiem
są na ogół mniej empatyczni od kobiet (Eisenberg i Lennon, 1983).
Niewykluczone, że różnica ta opiera się na jakichś elementach wro-
dzonych, ponieważ noworodki żeńskie silniej reagują płaczem na
ptacz innych dzieci od noworodków męskich. Co więcej, liczne ba-
dania wskazują także, iż kobiety trafniej odczytują uczucia innych
na podstawie ich mimiki i pantomimiki (Hali, 1978), choć różnica
ta nie jest tak wielka, aby trzeba było podejrzewać mężczyzn, że
orientują się, co inni ludzie czują, dopiero wtedy, kiedy ci im to
powiedzą.

Chcieć a mieć
Czy można być świetną kucharką, cierpliwą matką dwojga
dzieci, prowadzić dom i nie wyrzekać się ambicji zawodowych,
mieć intuicję i bywać doskonałą księgową, być głupszą od part-
nera (a przynajmniej na to wyglądać), a zawsze i przede wszystkim
ZWIĄZEK KOMPLETNY 123

zapierać dech jako obiekt erotycznego pożądania, koniecznie od-


wzajemnianego?
Czy można być twardym i serdecznym, opiekuńczym i wyma-
gającym, fascynować się swoją pracą, a przy tym zarabiać duże
pieniądze i wiele przebywać w domu, uwielbiać majsterkowanie
i naprawy samochodu, być mądrzejszym (a przynajmniej na to wy-
glądać), być pełnym delikatnego wigoru kochankiem, a po wszyst-
kim nie chrapać?
Nie można. Oczywiście, prawie nikt nie dostaje wszystkiego,
czego od partnera pragnie, ponieważ nasze pragnienia są nie tylko
wygórowane, ale i beznadziejnie sprzeczne. W dodatku sami nie
mamy tylu zalet, abyśmy na wszystkie pożądane zalety partnera
mogli zasłużyć. Dobrze zbadanym przypadkiem różnicy między
„chcieć" a „mieć" jest omawiana w rozdziale 2. różnica między
pożądanym i uzyskiwanym poziomem fizycznej atrakcyjności part-
nera. Choć pragniemy zdobyć partnera maksymalnie atrakcyjnego,
faktycznie dostajemy takiego, którego atrakcyjność mniej więcej
równa się naszej własnej. Co więcej, pozyskanie partnera, którego
ogólna (nic tylko fizyczna) atrakcyjność znacznie przewyższa na-
szą własną, wcale nie jest sposobem na zapewnienie sobie szczę-
ścia. Takie niedopasowanie może bowiem unieszczęśliwić zarówno
partnera, jak i nas samych. Mówi o tym teoria sprawiedliwości
i związane z nią wyniki badań.

Teoria sprawiedliwości
Teoria ta jest bardzo prosta i składają się na nią cztery twier-
dzenia (Walster i in., 1978):
1. Ludzie kierują się zwykle własnym interesem, toteż usiłują uzy-
skać maksymalne wyniki („wyniki" oznaczają dowolne zyski po
odjęciu poniesionych kosztów).
2. Grupy, a raczej jednostki składające się na te grupy, mogą po-
większać łączne zyski poprzez wykształcenie sprawiedliwego
systemu wymiany dóbr. Grupy nakłaniają swoich uczestników,
aby stosowali się do systemu sprawiedliwej wymiany, nagradza-
jąc ich za trzymanie się tego systemu, a karząc za zachowania
niesprawiedliwe.
3. Jeżeli człowiek znajdzie się w niesprawiedliwej relacji z innym
człowiekiem bądź grupą, budzi to nieprzyjemne napięcia, tym
silniejsze, im większa niesprawiedliwość.
124 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

4. Jeżeli człowiek znajdzie się w niesprawiedliwej relacji z innym


człowiekiem bądź grupą, próbuje usunąć wynikające stąd na-
pięcia poprzez przywrócenie sprawiedliwości w wymianie dóbr.
Teoria sprawiedliwości przewiduje więc, że nierównowaga
w wymianie dóbr jest nieprzyjemna nie tylko dla partnera wykorzy-
stywanego (przeżywającego poczucie krzywdy, gniew, upokorzenie
czy wstyd), ale także dla partnera wykorzystującego (który może
przeżywać poczucie winy, wstyd albo lęk przed rewanżem). Oczy-
wiste, że wykorzystywana ofiara domaga się przywrócenia sprawie-
dliwości, i potwierdza to wiele badań. Co ciekawe jednak, wiara
w sprawiedliwość jest tak duża, że kiedy z tych czy innych powodów
uzyskanie rzeczywistego zadośćuczynienia jest niemożliwe, ofiara
może zacząć wierzyć, iż ma to, na co zasłużyła, i pomniejsza swoją
własną wartość (w ten sposób można wyjaśniać na przykład zadzi-
wiający fakt, że ofiary niezawinionych wypadków drogowych często
poszukują przyczyn własnego losu w sobie i we własnych „winach"
zupełnie nie związanych z wypadkiem - Janoff-Bullman, 1979).
Osoba, która dopuszcza się niesprawiedliwości i czerpie ko-
rzyści również stara się ją przywrócić - albo na poziomie faktów
(wyrównując ofierze poniesione straty), albo tylko na poziomie
własnych przekonań, poprzez usprawiedliwienie własnych działań.
Usprawiedliwienie oznacza, jak sama nazwa wskazuje, uczynienie
sprawiedliwym czegoś, co sprawiedliwe nie jest, i polega zwykle na
zniekształcaniu subiektywnego obrazu faktów: poprzez zaprzecza-
nie, że ofiara cierpi, poprzez zaprzeczanie własnej odpowiedzial-
ności za jej cierpienia, wreszcie poprzez uzasadnianie, dlaczego
ofierze cierpienie „się należy", i odsądzanie jej od czci i wiary.
Nie znamy wszystkich warunków decydujących o tym, kiedy
sprawiedliwość będzie przywracana przez rzeczywiste wyrównanie
krzywd, a kiedy jedynie przez subiektywne usprawiedliwianie się.
Wiadomo jednak, że kiedy zadośćuczynienie jest obiektywnie nie-
możliwe, rośnie szansa wystąpienia takich sposobów „przywróce-
nia sprawiedliwości", jak negowanie wartości ofiary i przypisywa-
nie jej cech negatywnych. Jednym z pierwszych na to dowodów
był eksperyment, w którym pod pewnym pozorem nakłaniano ba-
danych, aby przekazywali innej osobie albo pozytywne, albo ne-
gatywne opinie na jej temat (Davis i Jones, 1960). Wykorzystując
przygotowany przez badaczy spis wad, badany mówił innej, nowo
ZWIĄZEK KOMPLETNY 125

poznanej osobie, że sprawia ona wrażenie kogoś płytkiego, nie


zasługującego na zaufanie i przyjaźń, mającego wiele osobistych
problemów, z którymi nie potrafi sobie poradzić. Osoba wysłuchu-
jąca tych paskudnych opinii na swój temat była w rzeczywistości
współpracownikiem badacza, o czym jednak właściwi badani nie
wiedzieli, trwając w przekonaniu, że wyrządzają nieznajomemu ni-
czym nie zasłużoną krzywdę. Części badanych zapowiedziano po-
nowne spotkanie z ocenianą osobą, podczas którego mogliby jej
wyjaśnić całą sytuację i wycofać owe rzekomo własne opinie. Po-
zostali badani przekonani byli, że już nigdy „ofiary" nie zobaczą.
Wszystkich badanych dwukrotnie poproszono o ich własną opinię
0 ocenianej osobie: pierwszy raz - tuż po jej poznaniu i drugi raz -
po wygłoszeniu „podstawionej" przez badaczy opinii na jej temat.
Badani oczekujący przyszłego spotkania z partnerem nie zmienili
swojej początkowej o nim opinii. Jednakże badani przekonani, że
go już nie zobaczą, sami zaczęli o partnerze myśleć w bardziej ne-
gatywny sposób. Tak więc nie dość, że skrzywdzili nieznajomego,
to jeszcze zaczęli o nim gorzej myśleć. Działo się tak jednak tylko
wtedy, gdy badanych wprowadzono w przekonanie, że wygłoszenie
krzywdzącej opinii było ich własną decyzją (badani, którym wygło-
szenie opinii nakazano, nie czuli się osobiście odpowiedzialni ani
za wyrządzoną niesprawiedliwość, ani za konieczność przywróce-
nia sprawiedliwości).
Nie mogąc odrobić wyrządzonej innym szkody, za którą sami
jesteśmy odpowiedzialni, przywracamy więc „sprawiedliwość" my-
śląc o tych innych w taki sposób, jakby na tę szkodę w istocie
zasługiwali. Zaprawdę rację miał Tacyt, twierdząc, że w naturze
ludzkiej leży nienawiść do tych, których się skrzywdziło!

Sprawiedliwość w związku dwojga ludzi


Czy jednak zasady sprawiedliwej wymiany naprawdę dotyczą
bliskich związków między ludźmi? Przecież miłość nie jest transak-
cją rynkową, gdzie liczy się jedynie bezduszne bilansowanie strat
1 zysków, gdzie za każde otrzymane dobro trzeba zwrócić jego rów-
nowartość, a niespłacenie długu prowadzi do katastrofy tym więk-
szej, im dłużej była odwlekana. Przecież gdy kogoś kochamy, przed-
kładamy jego dobro ponad własne, pełni poświęcenia pragniemy
służyć mu pomocą i wsparciem nie dlatego, że liczymy na wza-
jemność, lecz dlatego, że zależy nam bezinteresownie na szczęściu
126 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

ukochanej osoby. Przecież ty jej szczęście jest naszą największą


nagrodą!
To wszystko prawda - taki sposób myślenia i działania świad-
czy o miłości, a bez niego miłości po prostu nie ma. Równie praw-
dziwe jest jednak to, że bezinteresowność, altruizm, poświęcenie
własnych pragnień i przedkładanie dobra partnera nad dobro wła-
sne trwać mogą jedynie pod warunkiem ich odwzajemniania przez
partnera. Nasze liczenie na wzajemność prawie nigdy nie jest świa-
domym warunkiem miłości. Jednakże milczące oczekiwanie, że
partner odpłaci nam dobrem prędzej czy później, w tej czy innej
postaci, o której zadecyduje on i życie, stanowi zupełnie oczywi-
stą przesłankę miłości. Kochając zakładamy przecież, że partner
będzie o nas dbał, tak jak my o niego dbamy. Nasze stwierdze-
nie braku wzajemności prawie zawsze jest świadomym wnioskiem,
jaki wyciągamy, gdy miłość się kończy bądź jest w opałach. Nie
ma przy tym specjalnego znaczenia, czyśmy wprost umawiali się
z partnerem co do wzajemności, czy nie (przeważnie nie). Pogwał-
cenie reguły wzajemności jest złamaniem kontraktu i budzi gniew,
poczucie krzywdy, depresję iub wycofanie się, niezależnie od tego,
czy kontrakt był kiedykolwiek otwarcie zawarty, czy też jedynie, by
tak rzec, był zrozumiały sam przez się (Sager, 1976).
Teoria sprawiedliwości pozwala więc przewidywać, że związki
oparte na sprawiedliwej wymianie dóbr mają większą szansę na
przekształcenie się w związki intymne i trwałe, a ich uczestnicy
bardziej są ze związku zadowoleni niż uczestnicy związku niespra-
wiedliwego.
Szereg badań podsumowanych przez Hatficld i współpracow-
ników (1985), a dotyczących nierzadko setek par, potwierdza te
oczekiwania. Przede wszystkim pary dobierają się w taki sposób,
że wybitna zaleta jednego z partnerów jest wyrównywana dobrem
oferowanym przez drugiego z partnerów, a układ sil w związku
zależy od ilości wnoszonych dóbr. Piękne kobiety uzyskują lepiej
wykształconych i lepiej zarabiających mężów niż kobiety brzydkie.
Żony mężów, którzy zarabiają dużo, częściej uważają, że to mężo-
wie powinni mieć więcej do powiedzenia w ich związku, podczas
gdy żony mężów zarabiających gorzej są tu za równouprawnieniem.
Im wyższe dochody żon, tym więcej mają one w swoich związkach
do powiedzenia, a mężczyzna tracący pracę wskutek bezrobocia
często traci też autorytet we własnej rodzinie.
ZWIĄZEK KOMPLETNY 127

Pary spostrzegające swój związek jako sprawiedliwy bardziej


są z niego zadowolone niż pary spostrzegające go jako taki, w któ-
rym jedno z partnerów wnosi nadwyżkę wysiłku i starań, drugie
zaś otrzymuje więcej, niż wnosi. Los nagrodzonego ponad miarę
Kopciuszka jest przy tym niewiele bardziej godny pozazdroszczenia
od losu popełniającego mezalians Królewicza. Podczas gdy partne-
rzy otrzymujący niesprawiedliwie mało czują oczywiście pretensję
i gniew, partnerzy otrzymujący niesprawiedliwie dużo mogą być nę-
kani poczuciem winy i obawą o przyszłe losy związku. Niesprawie-
dliwy nadmiar łatwiej jest znosić od niesprawiedliwego niedoboru
(ludzie łatwiej zdają się przystosowywać do tego pierwszego), choć
w kilku badaniach stwierdzono, że prawda ta dotyczy szczegól-
nie mężczyzn. Kobiety gorzej znoszą niesprawiedliwy nadmiar. Być
może dlatego, źe z oczywistych względów nadmiar dóbr otrzymy-
wanych od partnera jest trudniej zauważyć od niedoboru, a kobiety
charakteryzują się większą wrażliwością społeczną, większym stop-
niem koncentracji na swoich związkach z innymi ludźmi, a także
większą niż mężczyźni skłonnością do widzenia własnych zacho-
wań w kategoriach moralnych. Wreszcie sporo badań przekonuje,
że „chodzące" ze sobą pary głębiej angażują się we wspólne ero-
tyczne przedsięwzięcia oraz mają większą szansę pozostać razem,
jeżeli już na wstępie spostrzegają swój związek jako sprawiedliwy.
Badania zaś nad małżeństwami wskazują, że małżonkowie prze-
konani, iż otrzymują od swoich partnerów niesprawiedliwie mało,
szybciej i częściej ich zdradzają (po 6-8 latach) niż małżonkowie
przekonani, że otrzymują sprawiedliwą bądź nadmierną ilość dóbr
od partnera (po 12-15 latach).
Istotnym dobrem oferowanym i otrzymywanym w bliskim
związku jest ogólny poziom zaangażowania. Jeżeli partnerzy ofe-
rują sobie nawzajem podobny poziom zaangażowania, ich związek
jest trwalszy niż w przypadku nierównowagi pod tym względem. Na
przykład jedno z badań nad parami przedmałżeńskimi wykazało,
że tylko 27% par deklarujących ten sam poziom zaangażowania
rozpadło się w ciągu roku objętego badaniem, choć w tym samym
czasie rozpadło się aż dwa razy tyle (54%) par, w których jedno
z partnerów oferowało silniejsze zaangażowanie (Hill i in., 1976).
Niejednakowy poziom zaangażowania prowadzi do pojawienia się
zasady mniejszego interesu, polegającej na tym, że to spośród part-
nerów, które jest mniej w związek zaangażowane (mniejszy ma
128 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Rysunek 8.
Bezdroża sprawiedliwości, czyli zasada mniejszego interesu: to z partne-
rów, które jest w dany związek mniej zaangażowane, ma w nim więcej do
powiedzenia. Źródło: Peplau i Campbell (1989).

w nim interes), ma większą w nim władzę. Ilustracją tej zasady są


dane z rysunku 8., pochodzące z badań, w których pytano pary
przedmałżeńskie, kto jest bardziej zaangażowany i kto ma więcej
do powiedzenia w ich związku. Kiedy mniej zaangażowana była
kobieta, to ona miała więcej do powiedzenia. Kiedy mniej zaanga-
żowany był mężezyna, to on właśnie miał w danym związku wię-
cej do powiedzenia. Środkowe kolumny z rysunku 8. dotyczą par,
w których oboje partnerzy byli jednakowo zaagażowani -jak widać,
w tych parach więcej do powiedzenia mieli mężczyźni. Jest to wy-
razem tradycyjnego w naszym społeczeństwie układu ról i z reguły
większej zależności kobiet od mężczyzn niż na odwrót.
ZWIĄZEK KOMPLETNY 129

Zasada mniejszego interesu, dość powszechnie obserwowana


w bliskich związkach, również stanowi swoisty przejaw działa-
nia sprawiedliwości. Ten, kto bardziej się „poświęca" pozostając
w związku pomimo mniejszego zaangażowania (a więc ponosi
niejako większe koszty niż bardziej zaangażowany partner), uzy-
skuje zadośćuczynienie w postaci większego wpływu na postać tego
związku. Jednak uczuciowe zaangażowanie i władza są dobrami
słabo wzajemnie wymienialnymi i zapewne dlatego ten szczególny
przejaw sprawiedliwości przyczynia się do nietrwałości związku
(przynajmniej przedmałżeńskiego).
Na zakończenie podkreślić jednak warto, że nie od sprawie-
dliwości miłość się zaczyna. Licząc na zapoczątkowanie „roman-
tycznego" związku ludzie wolą raczej, aby nie miał on charakteru
wymiany rynkowej. Na przykład w pewnych badaniach młodzi stu-
denci współpracowali z miłą i ładną dziewczyną, która w trakcie
zadania prosiła ich o pomoc. Studenci tej pomocy udzielali, dziew-
czyna za nią dziękowała, a także rewanżowała się części badanych
w podobny sposób. Badani studenci mieli wraz z dziewczyną wziąć
udział jeszcze w drugiej części eksperymentu i w związku z tym
pytano ich, co o niej sądzą. Zanim to jednak nastąpiło, badacze
(Clark i Mills, 1979) informowali ich, że dziewczyna zamierza wziąć
udział w drugiej części badań albo dlatego, że jest nowa na tym uni-
wersytecie i liczy na nawiązanie jakichś znajomości, albo dlatego,
że jest to wygodny dla niej sposób zabicia czasu w oczekiwaniu na
męża, dopóki ten nie zakończy własnych zajęć i nie zabierze jej
do domu. Okazało się, że badani współpracujący z mężatką bar-
dziej ją lubili, kiedy rewanżowała im się za otrzymaną pomoc -
zgodnie z zasadami wymiany dóbr. Natomiast badani liczący na
„romantyczny początek" bardziej ją lubili, kiedy dziewczyna się
nie rewanżowała i miała do spłacenia pewien dług wdzięczności.
Podobne wyniki przyniosły i inne badania. Licząc na romantyczny
początek ludzie rzadziej czują się wykorzystywani w przypadku nie-
sprawiedliwości i mniej pragną wyrównania rachunków, a nawet
mniej są skłonni do oceniania indywidualnego wkładu partnera
czy partnerki we wspólny wynik (Clark, 1985). Przytoczone po-
przednio badania nad faktycznie istniejącymi związkami sugerują
jednak, że tego rodzaju pragnienia prędzej czy później się kończą
i zastępowane są pragnieniem sprawiedliwości.
130 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Me natychmiast, nie za wszystko, nie w dokładnie tej samej po-


staci, ale jednak na dłuższą metę zawsze pragniemy, aby nasz partner
sprawiedliwie odwzajemnił poniesione przez nas wysiłki, jakkolwiek
byśmy sobie tę sprawiedliwość definiowali. Cale szczęście, że tego
samego oczekujemy i od siebie, choć prawdą jest, iż do własnych
działań z reguły przykładamy inną, bardziej pochlebną miarę niż
do działań partnera.

Naturalna śmierć namiętności


W 1984 roku pewne amerykańskie pismo kobiece opubliko-
wało ankietę, na którą odpowiedziało 86 tysięcy czytelniczek (Carr,
1988). Jeden z punktów ankiety zapytywał, co czytelniczki robią
w sytuacji, kiedy mają kilka wolnych godzin i zostają w domu z mę-
żem. 33% czytelniczek w wieku poniżej 35 lat odpowiedziało, że
kochają się z mężem. Takiej samej odpowiedzi udzieliło 25% czy-
telniczek w wieku od 35 do 45 lat, a już tylko 10% kobiet w wieku
ponad 45 lat (większość ogląda wówczas telewizję). Choć erotyzm
w małżeństwie wyraża nie tylko namiętność, ale i intymność, spa-
dek aktywności erotycznej w miarę trwania małżeństwa stwierdzany
jest równie powszechnie, co spadek wzajemnej namiętności relacjo-
nowanej przez małżonków. Namiętność obumiera w miarę, trwania
związku dwojga ludzi.
Przyczyn zaniku namiętności dopatrywać się można w jej we-
wnętrznej logice, nierealistyczności, zachłanności oraz zabójczych
dla namiętności konsekwencjach jej „skonsumowania". Jak już
wspominałem w rozdziale 1., wewnętrzna logika namiętności jest
taka, że może ona jedynie rosnąć, a samo tylko jej trwanie jest już
jej śmiercią. Już tylko ta właściwość namiętności decyduje o nie-
uchronności jej kresu. Nic bowiem nie może rosnąć bez końca (a
jeżeli rosło lawinowo, to efektem może być jedynie katastrofa li-
kwidująca proces, którym ów wzrost byl napędzany). Namiętność
wymaga absolutnego uwielbienia partnera, a to jest możliwe jedy-
nie za cenę braku realizmu w jego spostrzeganiu i ocenie. Wcze-
śniej czy później życie wymusza realistyczne spojrzenie na partnera
i choć wykrycie jego wad nie wyklucza miłości, to jednak miłość ta
nic może już się opierać na bezgranicznym uwielbieniu, Namięt-
ność nie znosi konkurencji - nic nie może być ważniejsze od niej,
ZWIĄZEK KOMPLETNY 131

jeżeli ma ona nadal pozostać sobą. Jednakże trwały związek bę-


dący często skutkiem namiętności rodzi szereg problemów (dzieci,
przetrwanie, choroby itd.), które mogą być rozwiązane jedynie za
cenę czasowego choćby odsunięcia namiętności na dalszy plan.
Namiętność jest więc zjawiskiem z natury swej paradoksalnym,
ajej kres (lub przynajmniej dramatyczne przeskoki od rozkoszy do
bólu) wpisany jest w jej istotę.

Miłość i nienawiść
Jeden z paradoksów miłości polega na tym, źc gdy kochamy
kogoś namiętnie, szansa, iż przynajmniej od czasu do czasu bę-
dziemy go nienawidzieć, nie tylko nic spada, ale wręcz rośnie.
Czyż to nie najbliższy człowiek zadaje nam najdotkliwszy ból? Czyż
to nie najbliższy nam człowiek najbardziej potrafi nas rozwście-
czyć? Nie bez powodów namiętność jest pasją, a pasja jest jednym
z imion cierpienia! Dramatyczna bliskość nienawiści i miłości jest
klasycznym wątkiem literackim wykorzystywanym w niezliczonych
utworach, począwszy od starogreckiej tragedii. Kiedy nam samym
zdarzy się ją dotkliwie odczuć, doświadczenie to budzi lęk i nie-
pewność co do własnego zdrowia psychicznego. W końcu trudno
inaczej zareagować na pojawiającą się ni stąd, ni zowąd gwałtowną
ochotę, by najukochańszego przecież człowieka wreszcie z dziką
rozkoszą udusić!
Choć związek miłości z nienawiścią jest powszechnie uważany
za przejaw tajemniczej natury miłości namiętnej, wynika on nie
tyle ze swoistej natury namiętności, ile z logiki wszelkich silnych
emocji, których namiętność jest doskonałym przykładem. Badania
nad dynamiką uczuć wskazują, że przeżycie silnej emocji negatywnej
wywołuje zwykle efekt zastępczy w postaci pozytywnego stanu emo-
cjonalnego, natomiast przeżycie silnej emocji pozytywnej wywołuje
„rykoszetową" emocję negatywna.
Sięgnijmy tu do nieco krańcowego przykładu skoczków spa-
dochronowych. Skok w nicość jest tak bezpośrednim zagrożeniem
życia, iż wywołuje przerażenie, z którym niewiele uczuć da się po-
równać. Skulone konwulsyjnie ciało spada w dół niczym lokomo-
tywa pośrodku oceanu, pędzące serce mało nie wyskoczy z piersi,
tchu brak, oczy wychodzą z orbit, zdarza się, że z ust wydziera
się nieartykułowany krzyk, i bywa, że dochodzi do niekontrolowa-
132 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

nego oddania moczu (Epstein, 1967). Ponieważ żadne zabezpiecze-


nie nie gwarantuje stuprocentowo, że spadochron się otworzy, gdy
zaś się nie otworzy - śmierć jest jak najbardziej stuprocentowa -
przeżywane przez skoczków przerażenie jest całkiem uzasadnione.
Zakładając, że obdarzeni są oni choćby elementarną chęcią życia
i zdolnością przewidywania (a są, zwykle w stopniu zdecydowanie
ponadelementarnym), fakt, iż po przeżyciu takich katuszy wielu
skacze jeszcze setki razy, daje się wytłumaczyć jedynie występują-
cymi w ich emocjach zmianami. Są one dwojakiego rodzaju.
Po pierwsze, wygaszeniu ulega początkowe przerażenie. Emo-
cje przeżywane podczas skoku tracą na intensywności i zamieniają
się w dreszcz podniecenia, a lęk przed skokiem zamienia się w eks-
cytujące oczekiwanie.
Po drugie, już po wykonaniu skoku, powrót do normalnego
stanu uczuć (i stanu fizjologicznego) poprzedzony jest fazą sil-
nie pozytywnych emocji. Typowa kolejność zdarzeń po wylądowa-
niu polega na kilkuminutowym stanie przypominającym osłupie-
nie (milczenie, bezruch, kamienna twarz), po którym następuje
silne pozytywne ożywienie - śmiech, gadatliwość, nieco bezładne
kontaktowanie się na krótko z wieloma osobami akurat będącymi
w pobliżu. Słowem - i ulga, i radość. W miarę nabywania doświad-
czenia w skokach nie tylko słabnie siła reakcji pierwotnej (prze-
rażenia), ale również rośnie siła i czas trwania rykoszetowej reak-
cji wtórnej (radości). Stan podwyższonego nastroju po wykonaniu
skoku trwać może u doświadczonych skoczków do ośmiu godzin,
zanim ich emocje powrócą do stanu normalnego.
Przykład drugi dotyczy tzw. reakcji wdrukowania, obserwowa-
nej u niektórych ptaków, na przykład kaczek. Jeżeli wyklutemu
przed kilkoma godzinami kaczątku pokazać po raz pierwszy jego
poruszającą się matkę (lub inny obiekt - atrapę matki czy na-
wet eksperymentatora prowadzącego badanie), kaczątko wpada
w podniecenie ruchowe, z mniejszym lub większym powodzeniem
stara się za nią podążać i utrzymywać głowę w takiej pozycji, aby
matkę widzieć. Kiedy po minutowej ekspozycji wycofa się matkę,
kaczątko zaczyna gwałtownie ruszać głową i pozostałymi częściami
ciała w poszukiwaniu matki i wielokrotnie wydaje wysoki dźwięk
charakterystyczny dla osobników swego gatunku znajdujących się
w stanie stresu. Dopiero po kilku minutach kaczątko uspokaja się
wracając do stanu początkowego.
ZWIĄZEK KOMPLETNY 133

Pierwszy z opisanych stanów (gdy pisklę widzi poruszającą się


matkę) jest pozytywny emocjonalnie, drugi zaś (gdy matka znika)
jest negatywny. Co prawda kaczątka nie można poprosić o opis wła-
snych uczuć, można jednak wykazać, że widok matki działa jako na-
groda, a odebranie matki -jako kara. Jeżeli na przemian pokazuje
się i zabiera kaczątku matkę, zaobserwować można nie tyiko pe-
wien spadek pierwotnej (pozytywnej) reakcji na jej widok, ale także
stopniowe narastanie wtórnej (negatywnej) reakcji na jej odebra-
nie, mierzone częstością wydawania „przywołujących" dźwięków
(Solomon, 1980). Zmiany reakcji wtórnej są zresztą wyraźniejsze
i silniejsze niż zmiany reakcji pierwotnej i czasami zmiany tej ostat-
niej w ogóle nie występują. Mamy więc tutaj do czynienia z po-
rządkiem wydarzeń bardzo podobnym do tego, co dzieje się ze
skoczkami spadochronowymi, choć u tamtych faza pierwotna ma
charakter negatywny, faza wtórna zaś - pozytywny.
Liczne obserwacje tego rodzaju (wiele z nich pochodzi z do-
brze kontrolowanych badań laboratoryjnych) posłużyły Richardowi
Solomonowi (1980) do sformułowania teorii procesów przeciw-
stawnych, której podstawową ideę ilustruje rysunek 9.
Jak ilustruje górna część rysunku, kiedy pojawia się jakiś nowy
bodziec budzący silną emocję, jego natychmiastowym skutkiem
jest szybkie odejście organizmu od stanu neutralnego i osiągnięcie
szczytowego natężenia pierwotnego stanu A, który może być po-
zytywny, jeżeli bodziec jest przyjemny, bądź też negatywny, jeżeli
bodziec jest nieprzyjemny. Następnie intensywność stanu A nieco
opada i stabilizuje się. Jest to faza adaptacji organizmu do dzia-
łającego bodźca (na przykład początkowa fala radości dziecka na
widok matki nieco opada - nie sposób ciągle skakać z radości, na-
wet gdy się jest dzieckiem). Jeżeli budzący emocje bodziec zniknie,
organizm nie powraca do stanu neutralnego, sprzed pojawienia się
bodźca, lecz wpada w stan wtórny B, który zawsze jest przeciwny
pod względem znaku (kiedy matka zakończy wizytę w szpitalu,
pozostające w nim dziecko wpada w rozpacz). Stan ten osiąga
swoje szczytowe nasilenie wkrótce po „wyłączeniu" bodźca, po
czym z wolna zanika. Organizm wraca do stanu neutralnego, już
bez przeskoku do stanu pierwotnego (rozpacz dziecka przemija,
ale, oczywiście, nie pojawia się również radość).
Dolna część strona rysunku pokazuje dynamikę reakcji emo-
cjonalnej osoby mającej za sobą wiele doświadczeń z danym bódź-
134 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Rysunek 9.
Dynamika reakcji na pojawienie się i zanik bodźca budzącego silne emo-
cje (pozytywne lub negatywne) na początku doświadczeń z danym bodź-
cem i po licznych doświadczeniach z tym bodźcem. Źródło: Solomon
(1980, s. 695).

cem. Jak widać, szczyt stanu pierwotnego wypada tu już znacznie


niżej (dziecko mniej się cieszy po dwudziestej wizycie matki niż po
pierwszej, skoczek mniej się boi dwudziestego pierwszego skoku
niż pierwszego). Natomiast szczytowy stan wtórny jest intensyw-
niejszy i zanika wolniej, niż to miato miejsce na początku (dziecku
coraz trudniej się przyzwyczaić do znikania matki).
Nasza ogólna reakcja emocjonalna na dany bodziec zależy za-
równo od pierwotnego, jak i wtórnego stanu, jaki bodziec ten w nas
ZWIĄZEK KOMPLETNY 135

wzbudza. Oba te stany są przecież skojarzone z tym bodźcem, oba


więc mogą się nań przenieść na zasadzie uczenia przez skojarzenie.
Teoria procesów przeciwstawnych pozwala więc wyjaśnić wiele
paradoksalnych zjawisk - dlaczego skoczkowie lubią skakać, a żoł-
nierze wojować, dlaczego ludzie potrafią polubić tak (początkowo)
nieprzyjemne rzeczy, jak sauna, jogging czy pisanie książek, dla-
czego powracające ze szpitala małe dzieci odrzucają swoje matki,
nawet jeżeli te często je w szpitalu odwiedzały. Wreszcie pozwala
ona w pewnym stopniu zrozumieć, dlaczego trwanie namiętności
wymaga nasilania zachowań ją wyrażających (konieczność wyrów-
nania negatywnego „rykoszetu" po porywach i uniesieniach), dla-
czego pojednanie z ukochaną osobą jest przyjemniejsze niż stan,
kiedy w ogóle kłótni nie było, dlaczego namiętność tak często koń-
czy się nienawiścią i dlaczego w ogóle się kończy (nagromadze-
nie rykoszetowych, negatywnych stanów wtórnych i kojarzenie ich
z osobą partnera). A także, dlaczego tak łatwo o nienawiść do tych,
których kochamy, kiedy ich jeszcze kochamy.
O tym ostatnim zjawisku świadczą - obok licznych anegdot
i utworów literackich - także bardziej systematyczne dane, w ro-
dzaju tych, jakie przedstawia rysunek 10. Pochodzą one z badań,
w których ludzie opisywali siłę zarówno dodatnich, jak i ujemnych
uczuć przeżywanych w stosunku do różnych osób z własnego oto-
czenia. Osoby te zostały przy tym uporządkowane według stopnia
różnorodności kontaktów, od takich, z którymi oceniający podmiot
wykonywał wspólnie tylko od jednego do dwóch rodzajów działań,
do osób, z którymi wykonywał wspólnie od jedenastu, do dwuna-
stu rodzajów działań (takich jak praca, życic towarzyskie, rodzinne,
odpoczynek, uczestnictwo w kulturze itp.). W przypadku osób zna-
nych człowiekowi „jednowymiarowo" (z nielicznych kontekstów),
jego emocje zachowywały się „logicznie": im silniejsze byty uczucia
pozytywne, tym słabsze negatywne i na odwrót (korelacja ujemna).
Jednakże w przypadku osób towarzyszących mu w licznych kontek-
stach (prawie zawsze był to mąż/żona i osoby z najbliższej rodziny)
sprawy miały się wyraźnie na odwrót: im silniejsze były emocje
pozytywne, tym silniejsze były i negatywne (korelacja dodatnia).
„Kocham i nienawidzę" jest więc zjawiskiem dość powszech-
nym i normalnym, choć ambiwalencja taka często była uważana za
zjawisko patologiczne i wyjaśniana na różne egzotyczne sposoby,
136 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Rysunek 10.
Związek (korelacja) pozytywnych i negatywnych emocji przeżywanych
w stosunku do tego samego człowieka. W przypadku ludzi, których spo-
tykamy w niewielu sytuacjach, im silniejsze są nasze emocje pozytywne,
tym słabsze są emocje negatywne (lewa cześć rysunku). Jednak w przy-
padku ludzi bliskich, znanych nam z wielu różnych sytuacji, im silniejsze
są nasze emocje pozytywne, tym silniejsze są i emocje negatywne (prawa
cześć rysunku). Źródło: Wojciszke i Banaśkiewicz (1989).

jako skutek kompleksu Edypa czy nieświadomego lęku przed ka-


stracją. Mniej barwnym, choć bardziej prawdopodobnym wyjaśnie-
niem ambiwalencji w stosunku do naszych najbliższych jest to, że
po prostu robimy z nimi wspólnie wiele różnych rzeczy, co daje
okazję do powstania emocji zarówno pozytywnych, jak i negatyw-
nych.
Rzecz jasna, emocje dyktowane przez automatyczne następ-
stwo rykoszetowych stanów wtórnych stanowią jedynie pewną
cząstkę ogółu uczuć przeżywanych przez partnerów bliskiego
związku i daleko do tego, by schemat z rysunku 9. mógł wyja-
śnić wszystko o ludzkich emocjach. Jednak duża liczba zjawisk,
w których takie przeciwne stany się pojawiają, nasuwa cokolwiek
ZWIĄZEK KOMPLETNY 137

purytańską refleksję, że (prawie) każda przyjemność niesie auto-


matycznie pewne emocjonalne koszty, a automatyzm ów wynika
z działania autonomicznego układu nerwowego (on to bowiem za-
wiaduje fizjologicznym podłożem emocji), którego funkcje nieza-
leżne są od ludzkiej woli. Nie mniej purytańskie, choć nieco bar-
dziej pocieszające jest dopełnienie tego wniosku: (prawie) każdy
ból niesie też z sobą pewne automatyczne dobrodziejstwa. Nawet
jeżeli są one tylko ulgą, to jest to przyjemniejsze niż stan jedynie
neutralny.

Zazdrość
W zazdrości więcej jest miłości do siebie niż do ko-
chanego człowieka.
L;i Rochefoucauld
Zazdrość łączona jest z miłością od niepamiętnych czasów jako
jej „ciemna strona" czy też nieuchronny skutek. Jest także proble-
mem nękającym przynajmniej od czasu do czasu niemal każdego
człowieka i każdą miłość. Jeśli stale nęka dany związek, może do-
prowadzić w końcu do jego rozpadu. Wielu ludzi skłania do myśli,
uczuć i postępków, których nikt by się po nich nie spodziewał, ich
samych nie wyłączając. Stanowi najczęstszą przyczynę stosowania
fizycznej przemocy zarówno przez mężów w stosunku do żon, jak
i przez żony w stosunku do mężów. Czasami przybiera jawnie pato-
logiczną formę urojeń prześladowczych nie znajdujących najmniej-
szego uzasadnienia w rzeczywistości. Szacuje się, że jest przyczyną
20% wszystkich popełnianych morderstw (White i Mullen, 1989).
Psychologowie dość zgodnie uważają, że zazdrość jest nie tyle
oznaką i rękojmią prawdziwej miłości (jak twierdził już św. Au-
gustyn w swoich Wyznaniach i jak twierdzą wszyscy zazdrośnicy),
ile stanowi reakcję człowieka na subiektywnie spostrzegane zagro-
żenie: po pierwsze, jego poczucia własnej wartości i/lub po dru-
gie, szans dalszego istnienia związku. Oba te zagrożenia są ze sobą
zresztą powiązane, ponieważ osoby o niskim poczuciu własnej war-
tości mają więcej powodów do powątpiewania w swoją zdolność
do utrzymania partnera przy sobie.
Decydującą rolę odgrywa w zazdrości nie samoocena ogólna,
lecz specyficzna, to znaczy nie to, jak ogólnie (dobrze lub źle) czło-
wiek o sobie myśli, lecz ocena własnej wartości jako partnera bli-
skiego związku. Stosunkowo duża liczba badań nad powiązaniem
138 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

ogólnej samooceny z zazdrością przyniosła tyleż wyników potwier-


dzających, co i zaprzeczających istnieniu tego powiązania (White
i Mullen, 1989). Natomiast wiele badań zgodnie wykazuje nasi-
lone występowanie zazdrości u osób mających niską ocenę siebie
samych w danej relacji, które spostrzegają siebie jako partnerów
nieadekwatnych i zgadzają się z twierdzeniami typu: „Chciałbym
być innym człowiekiem, tak żeby mój związek z nią byl lepszy".
Dość krańcowym tego przejawem jest fakt, że kobiety spotyka-
jące się z fizyczną agresją własnych mężów z reguły twierdzą, że ci
ostatni powątpiewają we własną wydolność seksualną i mają „kom-
pleks niższości" na tym tle (Roy, 1977).
Podobną rolę odgrywa też uzależnienie naszej własnej samo-
oceny od tego, co myśli o nas partner. Osoby uzależniające ocenę
siebie od ocen partnera („Czułabym się strasznie, gdyby mój part-
ner mnie nie szanował") są zwykle bardziej zazdrosne (White,
1981 a,b). Tego rodzaju uzależnienie oceny siebie od sądów part-
nera jest oczywiście naturalną i logiczną konsekwencją bliskiego
z nim związku. Tak więc, chociaż nieuzasadniona zazdrość stanowi
przede wszystkim wyraz problemów, jakie ma z samym sobą ten
z partnerów, który ją przeżywa, nie jest to oczywiście cała prawda.
Zazdrość stanowi także reakcję na aktualny stan związku między
dwojgiem ludzi oraz na sposób, w jaki definiują oni swój związek.
Im bardziej partnerzy cenią swój związek, tym bardziej będą się sta-
rali o jego utrzymanie, wkładając weń swój czas i energię, co zwrot-
nie nasila stopień ich własnego uzależnienia od tego związku i jego
kondycji. Doprowadza to partnerów do stanu, w którym uważają
oni, że dobra, jakie otrzymują od siebie nawzajem, są dla nich nie-
dostępne poza łączącym ich związkiem. Ogólnie rzecz biorąc, jest
to oczywiście pożądane dla związku i zapewnia mu trwanie. Jed-
nak jednym ze skutków ubocznych takiego stanu może być właśnie
zazdrość. Szansa jej pojawienia się rośnie, gdy, partnerzy czują się
bardziej uzależnieni od łączącego ich związku, a to spośród partne-
rów, które widzi siebie jako bardziej uzależnione i zaangażowane,
jest też bardziej zazdrosne (Bringle i in., 1983; White, 1981 b, c).

Zgodnie z uprzednimi rozważaniami nad rolą sprawiedliwej


wymiany dóbr w stałym związku oczekiwać też należy, że ten z part-
nerów, który ma zaniżony bilans zysków i uważa, że inwestuje
w związek zbyt wiele wysiłku i czasu, będzie bardziej zazdrosny.
ZWIĄZEK KOMPLETNY 139

Nieliczne istniejące badania potwierdzają to oczekiwanie. Wska-


zują także, iż osoby uważające, że wkładają więcej wysiłku w zwią-
zek niż ich partner, czują się mniej bezpiecznie, a ich zazdrość
bardziej jest przesycona gniewem na samego siebie w momencie
jej przeżywania. Co ciekawe, osoby te odczuwają silniejszy pociąg
erotyczny do partnera, zgodnie z ogólną prawidłowością, że wzrost
uzależnienia od danego związku i partnera pociąga za sobą nasi-
loną idealizację tegoż partnera (White i Mullen, 1989).
Nie mniej ważną sprawą jest zakres działań obwarowanych re-
gułą wyłączności, tj. przekonaniem, że należy je wykonywać jedynie
z partnerem. Wyłączność taka jest zwykle zarezerwowana dla ak-
tywności erotycznej i wiele badań przekonuje, że im silniejsze ocze-
kiwanie wyłączności w tym zakresie, tym większa zazdrość, szcze-
gólnie u mężczyzn (White, 1981 a,b). Poszczególne pary różnią
się zakresem działań obłożonych klauzulą wyłączności. Niektóre
włączają tu na przykład zwierzanie się, pomaganie w potrzebie
i wspieranie podczas psychicznych kłopotów, poszukiwanie rady,
wspólny wypoczynek itd. Logiczne wydaje się przypuszczenie, że
im więcej działań obłożonych klauzulą wyłączności, tym większa
szansa pojawiania się zazdrości.
Sposób, w jaki partnerzy definiują swój związek, decyduje
o tym, co jest widziane jako zagrożenie, a to z kolei wyznacza
oczywiście treść zdarzeń prowadzących do zazdrości. Najbardziej
przekonujących tu argumentów dostarczają obserwacje antropo-
logiczne. Wśród Ammassaiików mieszkających na Grenlandii po-
wszechny byl rytuał „gaszenia lampy" - dobry gospodarz udostęp-
niał wizytującemu gościowi własną żonę gasząc w odpowiedniej
chwili lampę. Ten, który tego nie czynił, mógł zostać publicznie
oskarżony o skąpstwo i niegościnność, a żona niechętna temu pro-
cederowi bywała karcona przez męża (Mirsky, 1937). Lesu z Nowej
Irlandii (Melanezja) mają zwyczaj polegający na tym, że kochanek
żony daje jej prezenty, które przekazuje ona mężowi. Dopóki pre-
zenty trafiają do męża, ten na ogół nie przejawia zazdrości, choć
czasami jednak atakuje kochanka (Neubeck, 1969). Począwszy od
lat pięćdziesiątych, niektórzy współcześni Amerykanie (szacunki
ich liczby wahają się od 1 do 10 milionów, w każdym razie jest
ich na pewno więcej niż Ammassaiików i Lesu razem wziętych)
uprawiają swinging. Polega on na tym, że pary, zwykle małżeńskie,
zapraszają do wspólnych przedsięwzięć seksualnych inne pary lub
140 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

pojedyncze osoby (za pośrednictwem ogłoszeń w prasie lub spe-


cjalnie w tym celu powstałych klubów). Inicjatywa należy zwykle
do mężów, natomiast żony początkowo stawiają niejaki opór, choć
po pewnym czasie dostarcza to im tyleż samo satysfakcji, co ich
mężom (Smith i Smith, 1973). Pary te ustalają zwykle zasady okre-
ślające dopuszczamy zakres kontaktów (na przykład tylko z innymi
parami małżeńskimi albo tylko podczas swinging parties) i tylko
jedna trzecia par ostatecznie porzuca ten styl życia z powodu za-
zdrości (Denfeld, 1974).
Przykłady te wskazują, że do zazdrości nie dochodzi nawet
w przypadku „zdrady małżeńskiej", jeżeli na gruncie przyjętych
przez partnerów norm dany akt seksualny miat miejsce w oko-
licznościach nie zagrażających bądź to istnieniu związku, bądź też
poczuciu własnej wartości zainteresowanych stron. Dopiero po-
gwałcenie tych okoliczności prowadzi do zazdrości. Na przykład
Ammassalikowie przyłapujący rywala z żoną poza rytuałem gasze-
nia lampy, skłonni byli do ataku fizycznego, prowadzącego nie-
rzadko do śmierci rywala. Na mocy tej samej logiki do wybuchu
zazdrości dochodzić może w wyniku działań zdających się mieć
niewiele wspólnego ze zdradą, jeżeli tylko zgodnie z kulturową
definicją tego, co dopuszczalne, stanowią one oznakę zagrożenia.
Na przykład wśród dziewiętnastowiecznych Indian kalifornijskich
z plemienia Yurok z agresywnym atakiem męża spotykał się śmia-
łek proszący jego żonę o kubek wody, ponieważ było to uważane
za zapowiedź dalszych awansów (Hupka, 1981).
Czy bardziej zazdrośni są mężczyźni, czy kobiety? Istniejące
badania dają tu sprzeczne wyniki, a większość dowodzi braku róż-
nic w ogólnym poziomie zazdrości. Co jednak nie znaczy, że za-
zdrość kobiet i mężczyzn niczym się nie różni.
Kobiety i mężczyźni różnią się przede wszystkim powodami
zazdrości: mężczyźni są bardziej niż kobiety zazdrośni o kontakty sek-
sualne, kobiety są natomiast bardziej niż mężczyźni zazdrosne o czas
i uwagę poświęcane rywalkom. Dowodzą tego zgodnie bardzo różne
badania nad reakcjami na wyobrażone sytuacje zdrady (Teisman
i Mosher, 1978), nad typową zawartością przekazów telewizyjnych
(White i Mullen, 1989), wreszcie nad podawanymi przez samych
zainteresowanych przyczynami rozwodu. Badania amerykańskie,
angielskie i holenderskie zgodnie wykazują, że mężczyźni bardziej
uskarżają się na niewierność, choć stroną częściej dopuszczającą
ZWIĄZEK KOMPLETMY 141

się zdrady są mężczyźni, a nie kobiety (Buunk, 1987; Levinger,


1965, 1966; Thornes i Collard, 1979). Podobnie i dane polskiego
Głównego Urzędu Statystycznego wskazują, że mężczyźni częściej
niż kobiety podają zdradę jako przyczynę rozwodu, podczas gdy
kobiety częściej w takiej sytuacji wymieniają brak zainteresowania
rodziną (dane z drugiej połowy lat 80.).
Fakt, że zazdrość mężczyzn koncentruje się głównie na seksie,
podczas gdy kobiet - na niebezpieczeństwie utraty bądź pogor-
szenia się związku, ma charakter ponadkulturowy. W większości
znanych kultur niewierność seksualna kobiet spotyka się ze znacz-
nie cięższymi represjami niż niewierność mężczyzn. Niegdysiejsi
Apacze obcinali swoim niewiernym żonom czubek nosa (i zabi-
jali kochanka), a jedenastowieczni Anglicy obcinali zarówno nos,
jak i uszy. Jednak żony ani jednych, ani drugich nie były upraw-
nione do wykonywania podobnych zabiegów w przypadku zdrady
męża. W społeczeństwach, gdzie zdrada usprawiedliwiała ciężką
agresję do zabójstwa włącznie, usprawiedliwienie dotyczyło z reguły
agresji w wykonaniu zdradzonych mężczyzn, a nie kobiet (Mead,
1931; Murstein, 1974). Zresztą w naszej własnej kulturze zdrada
kobiety spotyka się nadal z silniejszym potępieniem moralnym niż
zdrada mężczyzny. Jeszcze w 1992 roku 20% dorosłych Polaków
uważało zdradę mężczyzny za „bardziej naturalną" niż zdrada ko-
biety (wyniki ankiety przeprowadzonej przez sopocką Pracownię
Badań Społecznych na zlecenie „Gazety Wyborczej").
Fakty te, a szczególnie ich uniwersalny, ponadkulturowy cha-
rakter, dały asumpt do wyjaśnień socjobiologicznych. Jak już wspo-
minałem poprzednio (w rozdziale 3.), poziom wysiłku i czasu wkła-
danego w wychowanie potomstwa jest znacznie wyższy u kobiet
niż u mężczyzn. Jesteśmy jednak takim gatunkiem, gdzie poziom
inwestycji wkładanych w wychowanie jest bardzo wysoki nawet ze
strony mężczyzny, wyższy niż u jakiegokolwiek innego gatunku. Je-
żeli ewolucyjnym zadaniem mężczyzny jest możliwie szerokie roz-
propagowanie własnych genów, to stoi on przed problemem raczej
nie znanym kobiecie. Oto rodząc dziecko i potem je wychowując,
kobieta ma całkowitą pewność, że inwestuje wysiłek w propago-
wanie własnych genów. Dziecko jest na pewno jej własnym dziec-
kiem. Mężczyzna tej pewności nie ma, a w każdym razie sam fakt
urodzenia się dziecka mu jej nie zapewnia. Dlatego też nie ma
142 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

i automatycznej pewności, że inwestuje wysiłek w wychowanie wła-


snego potomstwa. Tak więc, jak przekonuje Symons (1979, s. 242),
„ostateczną funkcją męskiej zazdrości seksualnej jest podwyższe-
nie prawdopodobieństwa, że jego żona pocznie jego własne, a nie
cudze dziecko", przy czym, dodaje autor, wyjaśnienie takie „nie
oznacza, że stanowi to świadomy motyw działań mężczyzny, tak
jak nie stanowi takiego motywu w przypadku zazdrosnego osob-
nika męskiego jakiegokolwiek innego gatunku".
Myślenie w kategoriach socjobiologicznych wyjaśnia także spe-
cyficzne powody zazdrości kobiety. Dopóki mężczyzna inwestuje
wysiłek w wychowanie jej dziecka, wszystko jest raczej w porządku.
Nawet jeżeli - by tak rzec - propaguje on swoje geny również gdzie
indziej. Poważne problemy pojawiają się dopiero wtedy, kiedy męż-
czyzna zaczyna lokować swoją energię i wysiłek w innym związku.
Tego rodzaju wyjaśnienia spotykają się z krytyką licznych au-
torów (na przykład White i Mullen, 1989). Po pierwsze, z powodu
wielu pułapek, na jakie narażone jest stosowanie modeli socjobio-
logicznych do wyjaśniania zachowań ludzi (nie zaś zwierząt, dla
których je pierwotnie sformułowano). Po drugie dlatego, że my-
ślenie w kategoriach socjobiologii promuje wizję mężczyzny-jaski-
niowca, agresywnego zazdrośnika i brutala zwolnionego z odpo-
wiedzialności za swą agresję pozostającą w służbie biologicznych
presji. Oczywiście, jeżeli nawet biologia (i nauka w ogóle) coś wy-
jaśnia, niczego tym samym jeszcze nie usprawiedliwia. Fakt, że na-
tura wyposażyła nas w zęby, w żadnym razie nie usprawiedliwia
używania ich do gryzienia innych. Na przykład w nos - taki rodzaj
represji wobec rywalki był tradycyjnie stosowany przez zazdrosne
żony z Samoa (najwyraźniej wbrew temu, że zgodnie z założeniami
socjobiologii powinni się w taki sposób zachowywać raczej zazdro-
śni mężowie).
Różnice między kobietami i mężczyznami dotyczą także spo-
sobów przeżywania zazdrości i reagowania na nią. Kobiety silniej
koncentrują się na rozważaniu motywów swoich partnerów i przy-
pisują zdradę potrzebom seksualnym partnera i atrakcyjności ry-
walki. Mężczyźni poszukują przyczyn raczej w uczuciowym zaanga-
żowaniu partnerki w związek z rywalem i jej zapotrzebowaniu na
uwagę i względy. Przeżywaniu zazdrości przez kobiety towarzyszy
smutek i depresja, u mężczyn natomiast pojawia się gniew i agre-
sja. Nie wszystkie jednak badania wykazują ten właśnie wzorzec,
ZWIĄZEK KOMPLETNY 143

depresja bowiem jest generalnie charakterystyczna dla zazdrości


tego z partnerów, który ma mniej w danym związku do powiedze-
nia, gniew zaś - dla tego, który ma większy wpływ i władzę (Whitc
i Mullen, 1989). Kobiety zdają się być ogólnie bardziej zoriento-
wane na rozwiązywanie problemów nękających związek, jego pod-
trzymywanie i ulepszanie w obliczu zdrady oraz otwarte wyrażanie
własnych uczuć. Mężczyźni są natomiast bardziej zorientowani na
nierealistyczne próby radzenia sobie z dokuczliwymi emocjami (na
przykład poprzez zaprzeczanie) i poszukiwanie innych, zastępczych
sposobów urażonego poczucia własnej wartości.
Zgodnie z potocznym przekonaniem kobiety częściej niż męż-
czyźni usiłują celowo wzbudzić zazdrość, co służyć może spraw-
dzaniu siły związku, uzyskaniu jakiegoś specyficznego zysku (na
przykład więcej czasu i uwagi ze strony partnera), podniesieniu po-
czucia własnej wartości bądź też ukaraniu partnera (White, 1980
a). Wiąże się to zapewne z ogólniejszymi różnicami między kobie-
tami i mężczyznami. Kobiety cechują się często większymi umie-
jętnościami społecznymi, a wywieranie wpływu na partnera polega
u nich raczej na manipulowaniu jego uczuciami niż na odwoływa-
niu się do konkretów, takich jak pieniądze, co jest z kolei charak-
terystyczne dla mężczyzn.
Mimo dość dramatycznych konsekwencji zazdrości, jakie przy-
taczałem wyżej, oczywiście jej następstwa są zwykle znacznie mniej
widowiskowe. Jak ludzie radzą sobie z zazdrością?
White i Mullen (1989) przekonują, że stosują zwykle jedną
z następujących ośmiu strategii:
1, Polepszenie sianu aktualnego związku, tak aby stał się on dla
partnera bardziej atrakcyjny niż związek alternatywny. Droga
do tego celu wiedzie poprzez obniżenie strat partnera lub pod-
wyższenie jego zysków (na przykład próba podniesienia wła-
snej atrakcyjności, zwiększenie własnego udziału w obowiąz-
kach domowych, udzielanie partnerowi większego wsparcia).
2, Ingerencja w alternatywny związek partnera, tak aby stał się dlań
mniej atrakcyjny od związku pierwotnego. Droga do tego celu
wiedzie przez podwyższenie kosztów, a obniżenie zysków part-
nera wynikających z tego alternatywnego związku (na przykład
ostrzeganie rywala przed wadami partnera, atakowanie part-
nera lub rywala, wprowadzanie partnera w poczucie winy).
144 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

3. Żądanie od partnera większego zaangażowania i budowanie ba-


rier utrudniających partnerowi opuszczenie związku (na przy-
kład celowe zajście w ciążę bez informowania o tym partnera,
grożenie, że samemu opuści się związek pierwotny, nakłania-
nie przyjaciół partnera, by doń „przemówili").
4. Dewaluacja partnera i/lub rywala. Celem dewaluacji partnera
(na przykład uświadomienia sobie, że nie jest tak inteligentny
czy atrakcyjny, jak się myślało) jest pomniejszenie dolegliwo-
ści na wypadek rozpadu pierwotnego związku bądź też zdys-
kredytowanie partnera jako źródła wiarygodnych, a przy tym
niepochlebnych informacji na nasz własny temat. Celem de-
waluacji rywala jest oczywiście zyskanie poczucia, że jesteśmy
od niego lepsi.
5. Poszukiwanie alternatyw nie tylko w sensie własnego alter-
natywnego związku z innym partnerem, ale także w sensie
prób znalezienia dowolnych innych dowodów wartości własnej
osoby (silniejsze skoncentrowanie się na dzieciach, pracy, przy-
jaźni z innymi, podjęcie jakiejś nowej, cenionej aktywności).
6. Zaprzeczanie/unikanie problemu. Idzie tu o zaprzeczanie przed
samym sobą, że problem istnieje, angażowanie się w - zwykle
niezbyt wymyślne - działania, które odwracają uwagę od pro-
blemu i przynoszą emocjonalną ulgę (alkohol, różnego rodzaju
próby przekonywania siebie, że nie ma czym się niepokoić),
obronne koncentrowanie się na pracy.
7. Przedefiniowanie istoty pierwotnego związku (na przykład wnio-
sek, że opiera się on nie na ulotnej namiętności, lecz na wza-
jemnym wspieraniu się i pomocy), zmiana interpretacji działań
partnera („Nic chodzi mu o nic poważnego, tylko o seks"),
wreszcie zmiana sposobu pojmowania własnej osoby i własnej
roli w związku bądź w życiu w ogóle (przedefiniowanie wła-
snych wartości, próba zmiany siebie, zdobycia nowych umie-
jętności, na przykład przez czytanie odpowiednich książek czy
uczestnictwo w treningach wrażliwości). Wszystkie te zabiegi
myślowe mają na celu albo przygotowanie się do nowych dzia-
łań, albo zmianę sposobu myślenia, tak aby stało się możliwe
zaplanowanie nowych sposobów radzenia sobie z problemem.
8. Poszukiwanie wsparcia lub odreagowanie ma na celu poradze-
nie sobie z negatywnymi emocjami i ulżenie sobie przez ich
swobodne wyrzucenie z siebie w warunkach, gdzie nie grozi
ZWIĄZEK KOMPLETNY 145

to pogorszeniem sytuacji. A więc wyżalenie się czy „wywście-


kanie" w obecności kogoś zaprzyjaźnionego, dostarczającego
nam uczuciowego wsparcia.
Niektóre sposoby radzenia sobie z zazdrością są więc próbą
uzyskania jedynie doraźnej ulgi, bez zmiany sytuacji wywołującej
negatywne emocje (zaprzeczanie/unikanie, odreagowanie). Inne
mają na celu zmianę sytuacji, a więc usunięcie rzeczywistych źró-
deł problemów i emocji (polepszanie własnego związku, pogar-
szanie alternatywnego związku partnera). Inne wreszcie stanowią
mieszankę obu tych tendencji (przedefiniowywanic, poszukiwanie
alternatyw). Próby radzenia sobie wyłącznie z dokucz!iwością wła-
snych emocji bez wpływania na ich przyczyny są oczywiście polityką
krótkowzroczną, która iatwo może doprowadzić do pogorszenia się
jakości związku i jego rozpadu. Próby rzeczywistej zmiany sytuacji
daj<! większe szansę powodzenia, choć go nie zapewniają. Tak czy
owak, sposób, w jaki ludzie reagują na zazdrość własną czy part-
nera, okazuje się często niewystarczający, to znaczy nie likwiduje
problemu.
Co zatem ludzie powinni robić, aby zazdrość przestała ich gnę-
bić? To, co piszą psychologowie zajmujący się terapią zazdrości
(Clanton i Smith, 1977; Hatfield i Walster, 1981; White i Mullen,
1989), sprowadza się z grubsza do przynajmniej dwóch kroków.
Krok pierwszy: rozpoznanie stanu rzeczy, to znaczy zarówno
tego, jak zazdrość jest przeżywana, jak i tego, co właściwie ją wy-
wołuje. Zazdrość jest bólem, który możemy przeżywać na wiele
różnych sposobów - towarzyszyć jej może gniew, strach, nienawiść,
depresja i poczucie beznadziejności, bezsilność, poczucie śmieszno-
ści, wstręt do siebie lub partnera, wstyd, poczucie winy itd. Punk-
tem wyjścia do racjonalnej próby poradzenia sobie z zazdrością
jest rozpoznanie, które z tych uczuć sami przeżywamy i w jakich
sytuacjach. Prawie na pewno są to nie tylko sytuacje rzeczywistej
zdrady bądź nawet jej zapowiedzi. Bardzo często zazdrość pojawia
się nawet wtedy, kiedy doskonale wiemy, że partner wcale nie ma
ochoty popędzić do łóżka z rywalką, a nawet gdyby tak było, to
i tak by tego nie zrobił. Jak pisze jeden z terapeutów (w: Clan-
ton i Smith, 1977, s. 194), brak takiego realnego zagrożenia nie
przeszkadza poczuć „ukłucia zazdrości", jeżeli:
- czujemy, że przestaliśmy być najważniejsi (bądź przestaliśmy
na partnera zasługiwać) i w dodatku wszyscy o tym wiedzą,
146 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

- czujemy, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć dalszego zacho-


wania partnera,
- czujemy się bezsilni, ponieważ straciliśmy kontrolę nad zacho-
waniem partnera bądź własnym,
- czujemy utratę prywatności, wyłącznego dostępu do partnera,
czy terytorium uprzednio zawarowanego tylko dia nas,
- czujemy, że partner nie zaspokaja naszych potrzeb (emocjo-
nalnych, seksualnych, intelektualnych),
- czujemy, że partner nic spędza z nami tyle czasu, ile byśmy
chcieli.
Poza tym warto pamiętać, że zazdrość jest stosunkowo często
wzbudzana nie tyle zachowaniami partnera, ile raczej potencjalnych
czy domniemanych rywalek (rywali). Kiedy mąż po raz czwarty opo-
wiada, jak to zatrzasnęły mu się drzwi, gdy w samych slipach wysta-
wiał wieczorem butelkę na mleko, a dwudziestoletnia blondynka
zaśmiewa się z tego powodu pełną piersią (zupełnie jak jego wła-
sna żona, kiedy to słyszała pierwsze dwa razy), przyczyną zazdrości
są dźwięki wydawane raczej przez blondynkę niż przez męża (te
ostatnie wywołują raczej ziewanie). Na pewno robi on coś takiego,
że wzbudza to zainteresowanie płci przeciwnej i nierzadko właśnie
w tym celu to robi. Ale czy na pewno chcemy, żeby już niczyjego
zainteresowania nie wzbudzał?
Pomocne jest także zorientowanie się, jakie konkretnie zda-
rzenia prowadzą do pojawiania się tych uczuć. Niewykluczone, że
partner wcale ich tak nie interpretuje i być może wcale nie ma
powodu, by bardziej wierzyć w interpretację własną niż w interpre-
tację partnera. Co więcej, partner może sobie nie zdawać sprawy
z tego, które jego działania budzą w nas zazdrość. Dzięki rozmowie
może się przekonać, co czyni (i przestać), albo my sami możemy
się przekonać o tym, co czynimy (i przestać).
Krok drugi: spojrzenie z perspektywy. Rozmowy tego rodzaju
nie muszą doprowadzić do opanowania problemu zazdrości, jed-
nakże zapoznanie się z punktem widzenia partnera pomaga nabrać
pewnego dystansu do własnych uczuć, spojrzeć na nie z pewnej
perspektywy. Okazać się może, że rzeczywistą przyczyną zazdrości
jest nie zachowanie partnera, lecz nasze własne poczucie niskiej
wartości w związku z brakiem sukcesów zawodowych, niebezpiecz-
nym przybieraniem centymetrów w pasie, bądź pozostawaniem od
ZWIĄZEK KOMPLETNY 147

trzech lat w domu, by wychować dziecko. Okazać się musi, jak de-
struktywne są ograniczenia nakładane na działania partnera przez
naszą zazdrość, jak wiele ważnych działań czy uczuć nasza zazdrość
mu blokuje. Ona nie może się elegancko ubrać czy nałożyć maki-
jażu i poczuć się jak kobieta godna pożądania. On nie może poje-
chać na konferencję tylko dlatego, że organizatorzy nie pomyśleli
0 zorganizowaniu dwóch odrębnych -jednej dla mężczyzn, drugiej
dla kobiet. Taka rozmowa z partnerem może doprowadzić nas do
pytań, czy rzeczywiście chcemy, aby robił on możliwie mało intere-
sujących go rzeczy, czy rzeczywiście chcemy, żeby stał się możliwie
mało interesujący dla płci przeciwnej (a więc w końcu i dla nas
samych)?
Jeżeli nasz partner jest rzeczywiście skłonny do pomocy w roz-
wiązywaniu problemu, dobrym zabiegiem jest/zamiana ró( i ode-
granie sceny zazdrości, podczas której rola partnera z"azdrosnego
odgrywana jest przez tego, który zwykle jest atakowany, natomiast
rola partnera broniącego się i uspokajającego pozostaje temu,
który zwykle jest zazdrosny i atakuje. Tego rodzaju zabieg wymaga
jednak dużego wysiłku emocjonalnego i przełamania oporów przed
porzuceniem choćby na chwilę swoich własnych „jedynie słusz-
nych" poglądów oraz przyjęciem „irracjonalnych" poglądów part-
nera. Dlatego też już na wstępie propozycja taka często spotyka się
z odrzuceniem, jako zabawa niepoważna i głupia. Próba odtworze-
nia toku rozumowania partnera i wynajdywania argumentów z jego
perspektywy pozwala tę perspektywę (i partnera) lepiej zrozumieć.
Przede wszystkim zaś pozwala zrozumieć prostą prawdę, że nasza
własna perspektywa wcale nie jest jedyną możliwą w większości
sytuacji wzbudzających zazdrość.
Innym skutecznym zabiegiem może byćilodegranie scenki/na-
silającej konflikt do absurdalnych rozmiarów. Przykładem""może
być para w średnim wieku, która zgłosiła się do terapeuty z tego
powodu, że mąż poświęcał zbyt wiele uwagi trzem kotom odziedzi-
czonym po poprzedniej, zmarłej żonie, co doprowadzało do pasji
1 zazdrości jego żonę obecną. Terapeuci (Im i in., 1983) zignoro-
wali oczywisty fakt, że poświęcenie męża dla kotów stanowiło wy-
raz kontynuacji jego przywiązania do poprzedniej żony. Poradzili
natomiast żonie, aby... przestała tolerować tak bezsensowne i ego-
istyczne zachowanie męża i natychmiast wystąpiła o rozwód. Mę-
żowi udzielili podobnej rady. Kontrolowana przez terapeutę kon-
148 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

frontacja dwojga małżonków, z których każde zgłosiło zamiar roz-


wiedzenia się z powodu kotów, okazała się dla zainteresowanych
absurdalna tak dalece, że sami znaleźli kompromis rozwiązujący
problem. Tego rodzaju „terapia przez absurd" jest dość niebez-
pieczna i może odbywać się jedynie pod kontrolą doświadczonego
terapeuty.
Istnieją jednak i prostsze możliwości autoterapii. Albert Eflis,
twórca tzw. terapii racjonalno-emotywnej, twierdzi, że zazdrość wy-
nika nie tylko z działań partnera, ale przede wszystkim z własnych
irracjonalnych przekonań przyjmujących taką mniej więcej postać:
„Czyż to nie okropne, że ona (czy on) interesuje się kimś innym?
Nic mogę tego wytrzymać! Jakim muszę być głupcem i niedojdą,
skoro pozwalam jej (czy jemu) na tak głębokie angażowanie się
gdzie indziej! No, i jak ten niewdzięczny potwór może mi coś ta-
kiego robić!"
To, co Ellis proponuje, to po prostu przemyślenie tych ko-
lejnych irracjonalnych wykrzykników. Czy to rzeczywiście jest ok-
ropne, że partner interesuje się także kimś innym? Czy na pewno
chcę, żeby interesował się tylko mną? Co właściwie by z tego wy-
nikło i czy na pewno by mi się to podobało? A czy mnie samej nie
zdarza się interesować także kimś innym? Czy u mnie też zasługuje
to tylko na potępienie? No i poza tym, czy naprawdę nie mogę wy-
trzymać jego zainteresowania kim innym? Nie mogę czy nie chcę?
Właściwie dlaczego nie chcę tego wytrzymywać? I tak dalej. Propo-
zycja takich rozmyślań może budzić opór, jako sprzecznych z istotą
miłości, nic poddającej się przecież przyziemnemu rozsądkowi. No
cóż, odpowiedzieć można, że lepiej jest myśleć wtedy, kiedy jeszcze
jest o czym myśleć, kiedy może to jeszcze coś zmienić...
Udzielenie sobie odpowiedzi na takie pytania, rozmowa czy za-
miana ról z partnerem na pewno nie wyeliminują zazdrości z na-
szego związku. Ale całkowite usunięcie zazdrości wcale nie jest
konieczne (dla wielu osób mogłoby to być nawet smutne). Chodzi
jedynie o to, aby sprowadzić ją do rozmiarów, z którymi można so-
bie poradzić, oraz wynegocjować z samym sobą i z partnerem taką
postać wzajemnych kontaktów, która minimalizuje szansę pojawia-
nia się zazdrości, a przynajmniej jej szansę na zniszczenie naszego
związku. Problem z zazdrością polega bowiem nie na tym, żeby jej
nic było, lecz na tym, abyśmy to my nad nią panowali, nie zaś ona
nad nami.
ROZDZIAŁ 5

Związek przyjacielski

Ponura krzywa satysfakcji


Pułapki intymności
- aniołem być, czyli pułapka dobroczynności
- szczęścia się wyrzec, czyli pułapka obowiązku
- święty spokój, czyli pułapka bezkonfiiktowości
- niezhmność zasad, czyli pułapka sprawiedliwości
Reakcje na niezadowolenie
- dialog
- lojalność
- zaniedbanie
- wyjście
Od czego zależy rodzaj reakcji?
- męskość-kobiecość
- samoocena
- stan związku

Partnerzy stałego związku muszą - podobnie jak każda grupa


społeczna - radzić sobie z dwoma typami problemów. Po pierwsze,
z zadaniami wynikającymi z tego, co się dzieje poza samą parą -
wychowanie dzieci, związanie końca z końcem, dorobienie się itd.
Po drugie, z wewnętrznym morale swego związku, z utrzymaniem
wzajemnej atrakcyjności, bliskości, zaufania i innych pozytywnych
uczuć. Wiele badań wykazuje, że poziom satysfakcji z małżeństwa
pozostaje w nikłym stopniu uzależniony od sprawności, z jaką mał-
żonkowie radzą sobie z zadaniami zewnętrznymi (Brichler i in.,
1975; Gottman, 1979; Levinger, 1964). Decydujące znaczenie ma
natomiast utrzymanie wewnętrznej spójności pary, wykształcenie
150 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

i utrzymanie wzorca wymiany pozytywnych i wzajemnie wspierają-


cych zachowań, unikanie wymiany negatywnych postępków i uczuć.
Krótko mówiąc - utrzymanie satysfakcjonującego poziomu intym-
ności.

Ponura krzywa satysfakcji


Poziom satysfakcji z małżeństwa niewątpliwie był i jest naj-
popularniejszym tematem badań nad małżeństwem - dotyczą go
dosłownie setki badań psychologicznych i socjologicznych. W więk-
szości z nich udało się wykryć takie czy inne czynniki, które do-
datnio lub ujemnie korelują z poziomem satysfakcji z małżeństwa.
Niewiele z tych zależności powtórzonych zostaje przez innych ba-
daczy, co wynika stąd, że większość tych badań prowadzona jest
na próbkach niewielkich, łatwych do zbadania, lecz często niety-
powych (na przykład osoby zwracające się o pomoc w rozwiąza-
niu problemów małżeńskich, różnego rodzaju pacjenci) i z reguły
pozbawionych waloru reprezentatywności dla badanych populacji
(co z kolei wymaga znacznych nakładów finansowych). Niemniej
jednak z tej gmatwaniny sprzecznych i trudnych do powtórzenia
wyników wyłaniają się pewne fragmenty układające się w dość ja-
sny obraz tego, co dzieje się z satysfakcją partnerów z ich związku
w miarę jego trwania.
Co najmniej kilkanaście badań - w tym także badania na wiel-
kich próbach reprezentatywnych dla dorosłych populacji różnych
krajów - pokazuje krzywoliniowy związek między etapem „cykiu
życiowego", na jakim znajduje się rodzina (jeszcze bezdzietność,
pierwsze dziecko i ewentualnie następne, kolejne fazy dorastania
dzieci, opuszczenie domu przez dzieci), a satysfakcją małżonków
z ich związku (Ade-Rider i Brubaker, 1983; Argyle, 1987; Glenn,
1990). Oznacza to, jak ilustruje rysunek 11., że początkowo sa-
tysfakcja z małżeństwa silnie spada, osiągając najniższy poziom
w momencie dorastania dzieci, by potem ponownie wzrosnąć, choć
zwykle do poziomu niższego niż początkowy.
Z uwagi na współwystępowanie satysfakcji z nieobecnością
dzieci początkowy spadek satysfakcji z małżeństwa przypisywano
głównie pojawieniu się dzieci. Ich posiadanie wiąże się z licznymi
ZWIĄZEK PRZYJACIELSKI 151

Rysunek 11.
Poziom satysfakcji z małżeństwa w różnych fazach życiowego cyklu ro-
dziny (dla trzech próbek amerykańskich i jednej brytyjskiej). Źródło: Ar-
gyle i Martin (1991, s. 87).

kosztami, nie tylko ekonomicznymi: spadek ilości czasu, jaki part-


nerzy mają dla siebie nawzajem i każdy dla siebie z osobna, do-
tkliwy wzrost liczby obowiązków, bezpowrotny zanik posiadania
partnera tylko dla siebie, wtrącenie partnerów w tradycyjny, a nie-
koniecznie pożądany układ ról z kobietą poświęcającą się domowi
i mężczyzną zajętym działalnością zarobkową. Podobnie i później-
szy wzrost satysfakcji przypisywano opuszczeniu domu rodzinnego
przez dzieci. Jednakże nawet stałe współwystępowanie dowolnych
zjawisk wcale nie musi oznaczać, że jedno z nich jest przyczyną
drugiego (na przykład na wsi jest więcej bocianów niż w mieście,
co jeszcze nie dowodzi, że to właśnie jest przyczyną większej dziet-
152 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

ności rodzin wiejskich). Większość rodziców deklaruje, że dzieci


stanowią ogromne źródło radości, a niektórzy skłonni są nawet
uważać, iż jest to jedyny powód do satysfakcji z życia rodzinnego.
Co ważniejsze, nowsze badania, w których mierzono zmiany sa-
tysfakcji również u małżeństw bezdzietnych, pokazują takie samo
tempo początkowego spadku satysfakcji u par zarówno mających,
jak i nie mających dzieci (McHaie i Huston, 1985; Whitc i Booth,
1985).
Mimo stosunkowo dużej powtarzalności i wyrazistości wzorzec
zmian satysfakcji z małżeństwa przedstawiony na rysunku 11. jest
mylący, przynajmniej w części dotyczącej późniejszego wzrostu sa-
tysfakcji.
Po pierwsze, większość wyników pochodzi z badań „poprzecz-
nych", porównujących różne małżeństwa znajdujące się w momen-
cie badania w różnych fazach życia rodzinnego (a nie wciąż te
same małżeństwa w różnych momentach). Prawdopodobieństwo
rozwodu jest bardzo silnie uzależnione od satysfakcji z małżeństwa,
a procent rozwodzących się małżeństw w badanych populacjach
(najczęściej amerykańskich) jest bardzo znaczny (obecnie więcej
niż jedna trzecia małżeńsrw amerykańskich rozpada się i tenden-
cja ta stale rośnie - Raschke, 1987). W konsekwencji długotrwałe
małżeństwa, do jakich dociera się w badaniach poprzecznych, są
mocno przesiane. Są to po prostu małżeństwa najszczęśliwsze,
a spora część związków najmniej szczęśliwych w ogóle przestała
już istnieć, co sztucznie zawyża średnie oceny satysfakcji w porów-
naniu z małżeństwami młodszymi, jako że wśród nich są jeszcze
i te niezadowolone, które w przyszłości się rozpadną.
Po drugie, małżeństwa długotrwałe to małżeństwa osób star-
szych, tj. wcześniej urodzonych, a więc z reguły bardziej przywią-
zanych do tradycyjnych wartości (w tym i nienaruszalności stanu
małżeńskiego). To również przyczynia się do względnego zawyżenia
ocen satysfakcji u małżeństw „starych".
Podobnych wątpliwości interpretacyjnych nie budzi natomiast
faza początkowego spadku satysfakcji. Stwierdza się ją bardzo czę-
sto także w badaniach nie wykazujących późniejszej fazy wzrostu i,
co ważniejsze, także w badaniach „podłużnych", prowadzonych na
tych samych parach w różnych okresach ich życia. Badania takie
wykazują spadek satysfakcji z małżeństwa już w ciągu pierwszego
ZWIĄZEK PRZYJACIELSKI 153

roku jego trwania (Huston i in„ 1986). Spadek oceniany zarówno


za pomocą subiektywnych ocen, jak i procentu nadal trwających
związków w obrębie tej samej, coraz starszej grupy wiekowej jest
wyraźny co najmniej w ciągu pierwszych dziesięciu, a prawdopo-
dobnie i dwudziestu pięciu lat (Glenn, 1989).
Dotychczasowe badania nie pozwalają jednoznacznie orzec,
czy późniejsze wznoszenie się krzywej satysfakcji z małżeństwa jest
wyłącznie sztucznym produktem metody, czy jest zjawiskiem rze-
czywistym (choć o mniejszym natężeniu, niż to sugeruje rysunek
11.), czy też ma miejsce jedynie w odniesieniu do niektórych par,
na przykład tych, które potrafiły prze definiować znaczenie miłości
i własnego związku z opartego na namiętności na taki, który budo-
wany jest głównie na bazie przyjaźni partnerów. Ta ostatnia moż-
liwość wydaje się bardziej atrakcyjna i potwierdzana jest wynikami
badań, w których wykrywa się dość nieliczną grupę „małżeństw
totalnych", zachowujących witalność po dziesięciu i więcej latach
(Cuber i Haroff, 1965). Możliwość taka jest najwyraźniej krzepiąca
i uwzględnia potoczną obserwację, że istnieją jednak pary zacho-
wujące do końca życia silny i szczęśliwy związek uczuciowy. Warto
jednak pamiętać, że nawet takie nieliczne obserwacje nie prze-
czą realności ogólnych, statystycznych trendów omawianych w tej
pracy. Najbliżej trzymający się faktów wniosek jest więc taki, że
w znacznej większości stałych związków występuje systematyczny i roz-
łożony na wiele lat spadek satysfakcji z tychże związków. Oznacza to
postępujący spadek poziomu intymności, jaka łączy partnerów, zwa-
żywszy, że namiętność spada i wcześniej, i w szybszym tempie.

W pierwszym rozdziale tej książki intymność charakteryzo-


wana była jako ten składnik miłości, który częściowo poddaje się
świadomej kontroli samych zainteresowanych, i niewątpliwie więk-
szość par stara się nie dopuścić do jej spadku w swoim związku.
Po pierwsze dlatego, że wysoki poziom intymności jest przyjemny
dla samych zainteresowanych. Po drugie dlatego, że ludzie oczy-
wiście zdają sobie sprawę z tego, iż wzajemne świadczenie sobie
dobra, zaufanie, przywiązanie i po prostu lubienie się z partnerem
są niezbędne dla utrzymania związku, a związek swój utrzymać
pragną (rozpad związku traktowany jest powszechnie jako zfo mo-
ralne i klęska zainteresowanych). Jednak pomimo usiłowań więk-
szości par nie udaje się utrzymać zadowalającego poziomu intym-
154 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

ności, choć możliwe, że udaje się tego dokonać pewnej szczęśliwej


mniejszości.
Ta bezskuteczność wynikać może albo z tego, że ludzie starają
się za słabo, albo nie wiedzą, jak to zrobić. Kilkakrotnie już wska-
zywanym powodem, dla którego ludziom zdarza się starać o utrzy-
manie intymności słabiej, niż by mogli, jest mit miłości romantycz-
nej, głoszący, że świadome oddziaływania na miłość sprzeczne są
z samą istotą tego uczucia, które powinno dziać się samo. Jednak
problemy większości par rozpoczynają się zapewne nie od braku
chęci, lecz od braku umiejętności ich zrealizowania, a spadek in-
tensywności starań jest wtórnym efektem ich nieskuteczności.
Wiele przyczyn spadku intymności ma oczywisty charakter.
Nieodpowiedzialność, egoizm, nieustanna chęć postawienia na
swoim, zdrada czy agresywność, ciężkie warunki materialne, utrata
swobody wyboru (niemożność robienia tego, co by się chciało,
a konieczność robienia tego, czego robić się nie chce), zmęcze-
nie. Wszystkie te powody zaniku ciepłych uczuć dla partnera są
wystarczająco dotkliwe, by każdy bez trudu je zauważył i próbował
z lepszym lub gorszym skutkiem z nimi walczyć. Nieco mniej oczy-
wistym, a przez to bardziej niebezpiecznym problemem jest nuda.
Jak przekonuje pewien doświadczony psycholog terapeuta:
„Znudzenie jest zapewne najpowszechniejszym wspólnym mia-
nownikiem wszystkich problemów małżeńskich. Nie zawsze jest
jako takie rozpoznawane, ponieważ do czasu, gdy problemy w pełni
się objawiają, ich przyczyna - znudzenie - dawno już została zapo-
mniana... Znudzone dzieci stają się poirytowane, namolne, kłó-
tliwe, niezadowolone, niegrzeczne, bezproduktywne, nie zainte-
resowane, nierozważne, lekkomyślne, skłonne do robienia tego,
czego robić nie powinny - i ogólnie mówiąc - nie do zniesienia.
Kiedy dorośli się nudzą, skłonni są do tego samego, tyle że na
większą skalę" (Venditti, 1980, s. 65).
Każdy człowiek ma pewien optymalny dla siebie poziom sty-
mulacji (ilość zewnętrznych bodźców, którą dobrze znosi) i choć
ludzie mocno się między sobą różnią co do tego, jaka ilość ze-
wnętrznej stymulacji najbardziej im odpowiada, wszyscy źle znoszą
jej niedobór. W początkowych swoich fazach związek miłosny jest
niewątpliwie ogromnym źródłem stymulacji. Ekscytujące jest bliż-
sze poznawanie innego człowieka, ekscytujący jest seks, ekscytujące
ZWIĄZEK PRZYJACIELSKI 155

jest robienie nowych rzeczy wspólnie z innym człowiekiem. Wraz


z upływem czasu duża część tej ekscytacji bezpowrotnie znika. Po
kilku latach partner oczywiście przestaje być nowym człowiekiem -
znamy na pamięć jego dzieciństwo i wszystkie niegdyś tak zabawne
anegdoty, poglądy i upodobania, a przede wszystkim wiemy, co są-
dzi on o nas samych. Po latach pożycia mniej ekscytujący staje się
też seks - różne sondaże zgodnie wskazują, że ogromna większość
małżeństw uprawia go w miarę trwania związku coraz rzadziej.
Podobna zależność stwierdzana jest u wielu gatunków zwie-
rząt. Długo przebywające ze sobą osobniki przeciwnych płci tracą
dla siebie wzajemne zainteresowanie. Jest to szczególnym przeja-
wem powszechnie występującej tzw. habituacji - utraty zaintereso-
wania dla obiektów, które straciły walor nowości. Jeżeli umieścić
szczury w tej samej klatce, to oddają się aktywności seksualnej aż
do wyczerpania samca (który dopiero po 10-15 dniach odzyskuje
zdolność do kopulowania z normalną dla siebie częstością). W isto-
cie jest to jednak wybiórcza utrata zainteresowania seksualnego,
raczej znudzenie niż wyczerpanie. Kiedy bowiem po osiągnięciu
tego stadium podstawić samcowi nową partnerkę, nie ma on żad-
nych kłopotów z ponowną kopulacją, a jeśli podmiany te będą
kontynowane, szczur dochodzi do stadium wyczerpania (tym ra-
zem nieodwołalnego) po trzykrotnie większej liczbie ejakulacji niż
z jedną tylko partnerką (Bermant, 1967). Zjawisko to znane jest
pod nazwą efektu Coolidge'a, nazwa zaś wywodzi się nie od nazwi-
ska jego odkrywcy, lecz prezydenta Stanów Zjednoczonych o tym
nazwisku. Miał on wraz z małżonką odwiedzić wzorcową fermę
drobiu. Z jakiegoś powodu państwo Coolidge byli oprowadzani
po fermie oddzielnie, choć obojgu pokazywano pewnego wzorco-
wego koguta, dzielnie sobie poczynającego z kurami na podwórku.
Oprowadzana jako pierwsza Pani Prezydentowa, podziwiając osią-
gnięcia koguta zapytała, jak często on tak potrafi i uzyskała odpo-
wiedź, że do kilkunastu razy dziennie. „Proszę o tym powiedzieć
Panu Prezydentowi" - zażądała Prezydentowa. Nieco później Pre-
zydent podziwiając los rzeczonego koguta zapytał, ile nowych kur
on poznaje, i uzyskał odpowiedź, że do kilkunastu dziennie. „Pro-
szę o tym powiedzieć Pani Prezydentowej" - zażąda! Prezydent.

Nuda jest przeciwnikiem, z którym równie trudno walczyć, jak


z mgłą - widać, że jest, nie widać, skąd napływa, i najwyraźniej nie
156 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

sposób tego napływu powstrzymać. Jedno jest pewne: mgłę można


przeczekać, nudy zaś nie - z przecierania oczu i przeczekiwania
zrobić się jej może tylko więcej. Pewne nadzieje budzi tu trze-
cie źródło ekscytacji, jakim jest robienie nowych rzeczy wspólnie
z partnerem. Potencjalnie rzecz biorąc, jest to źródło stymulacji,
które - w przeciwieństwie do poprzednich - nie musi wygasnąć
i nad którym partnerzy mogą dowolnie zapanować. Paradoksalnie,
najczęściej partnerzy jednak tak układają swoje życie, że niezmien-
nie i ciągle wykonują wspóinie te same czynności, które nie dość,
że od początku trudno uznać za podniecające, to jeszcze całymi
latami nie ulegają znaczącym zmianom. Prace domowe, oglądanie
telewizji, zakupy, codzienna opieka nad dziećmi i ogródkiem dział-
kowym wypełniają wraz z posiłkami zapewne ponad 90% wspólnie
spędzanego czasu. Prawdopodobnie wiele par wykonuje wspólnie
tylko takie rutynowe działania, dobrowolnie pozbawiając się w ten
sposób jedynego prawdziwie niewyczerpanego źródła stymulacji
w związku dwojga ludzi.

Pułapki intymności
Ostatnim wreszcie powodem, a raczej całą grupą powodów,
dla których intymność może w stałym związku dwojga ludzi zani-
kać, jest coś, co nazwę pułapkami intymności. Są to nie zamierzone,
a często sprzeczne z naszymi zamierzeniami konsekwencje naszych
działań wynikających z rzeczywistej troski o dobro naszego związku
z innym człowiekiem - mających na celu czynienie dobra, spełnia-
nie obowiązków, unikanie konfliktów i osiągnięcie jakże pożądanej
sprawiedliwości.

Aniołem być, czyli pułapka dobroczynności


Wszystko wskazuje na to, że podstawowym warunkiem utrzy-
mania przyjacielskiego związku partnerów jest wzajemne i stałe
wyświadczanie sobie dobra, a więc dawanie sobie nagród (rozu-
mianych szeroko, jako wszelkie pozytywne doznania). Jednakże
stałe otrzymywanie nagród od partnera nieuchronnie prowadzi do
spadku ich subiektywnie odczuwanej wartości. Liczne badania za-
równo na ludziach, jak i na zwierzętach wykazują bowiem, że sam
ZWIĄZEK PRZYJACIELSKI 157

wzrost częstości występowania dowolnej nagrody owocuje spad-


kiem jej wartości dla nagradzanego. Ponadto stale otrzymywanie
nagród prowadzi do wzrostu oczekiwania, że będą one otrzymy-
wane i w przyszłości, co tym bardziej obniża ich wartość, jako
czegoś oczywistego. Stale nagradzanie podwyższa natomiast po-
tencjalną dokuczliwość wszelkich negatywnych zachowań partnera,
jako nieoczekiwanych ze strony kochającego przecież człowieka
(Aronson, 1970).
Jeżeli mąż stale komplementujący urodę swej małżonki i przy-
noszący jej od lat bukiety kwiatów (załóżmy, że tacy mężowie też
bywają) uczyni to z niesłabnącym zapałem raz jeszcze, może się
łatwo spotkać co najwyżej z ziewnięciem. Jeżeli jednak wyrazi się
krytycznie o jej makijażu czy nadwadze - jest stracony, podobnie
jak i ona, kiedy pozwoli sobie zgłosić wątpliwości co do postępów
jego kariery zawodowej, którą uprzednio stale się zachwycała. Sło-
wem, w miarę trwania udanego związku spada nasza zdolność do
sprawiania partnerowi przyjemności, natomiast rośnie nasza poten-
cjalna zdolność do wyrządzenia mu przykrości. Niebezpieczeństwo
stąd wynikające jest tym większe, że nasza zdolność do nagradzania
partnera może okazać się w pewnym momencie znacznie mniejsza
od przyjemności dostarczanych przez inne osoby, nasza zdolność
zaś do wyrządzenia mu przykrości - relatywnie większa. Komple-
ment obcego człowieka, który cokolwiek bez powodu i nieoczeki-
wanie (a więc szczerze i spontanicznie) zachwyca się nawet nie-
ważnym szczegółem, sprawić może partnerowi (bądź nam samym)
przyjemność nieproporcjonalnie wielką i niebezpieczną dla stałego
związku. W ten sposób wyjaśnić można wiele przypadków zdrady
małżeńskiej, szczególnie takich, którym otoczenie pary nie może
się nadziwić, bo „przecież ona jest i głupsza, i brzydsza od jego
własnej żony - po co więc on to robi?"
Tego rodzaju procesy trudno, rzecz jasna, wykazać w bada-
niach rzeczywistych małżeństw w ich naturalnie odbywających się
kontaktach. Oczekiwanie takich procesów stanowi jednak rozsądny
wniosek z wielu rzetelnych wyników badawczych. Na przykład wiele
badań wykazało, że dzieci silniej zmieniają swoje zachowanie pod
wpływem aprobaty-dezaprobaty obcych niż swoich własnych rodzi-
ców (Shallenberger i Zigler, 1961; Stevenson i in., 1963). Trudno to
wyjaśnić bez założenia, że częsta aprobata ludzi bliskich najwyraź-
niej traci na wartości. Najbardziej bezpośrednim potwierdzeniem
158 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

tych idei jest teoria strat i zysków w ocenianiu, sformułowana przez


Eliiota Aronsona (1970). Zakłada ona, że warunki utraty czegoś
dobrego są bardziej dotkliwe od warunków stale negatywnych. Je-
żeli ktoś początkowo dobrze się o nas wyrażał, lecz potem zmienił
swoje oceny na negatywne, będziemy czuli się bardziej pokrzyw-
dzeni i bardziej będziemy nic lubić tej osoby niż kogoś, kto już
od początku wyrażał się o nas jedynie negatywnie. I podobnie dla
ocen pozytywnych - warunki zysku są przyjemniejsze od warun-
ków stale pozytywnych.
Celem sprawdzenia tych przewidywań zaaranżowano sytuację,
w której właściwa osoba badana miała okazję siedmiokrotnie wy-
słuchać opinii na swój własny temat wypowiadanych przez inną
osobę, która w rzeczywistości była podstawioną przez badaczy
(Aronsona i Lindera, 1965) współpracowniczką i zachowywała się
w zaprogramowany przez nich sposób. W warunkach stale nega-
tywnych wszystkie wypowiadane przez nią opinie były niepochlebne
dla badanej (a to, że jest ona nudna, pospolita, a to, że mało inteli-
gentna i zapewne nie ma zbyt wielu przyjaciół, itd.). W warunkach
straty opinie wypowiadane przy pierwszych trzech okazjach były
pozytywne, przy okazji czwartej zaczynały się zmieniać na nega-
tywne i potem aż do końca były niepochlebne. W warunkach stale
pozytywnych wszystkie opinie współpracowniczki były pochlebne
dla badanej, wreszcie w warunkach zysku były one początkowo
negatywne, potem zaś pozytywne. Na zakończenie eksperymentu
proszono badaną o wskazanie, jak dalece ona sama lubiła, bądź
nie, swoją partnerkę (tj. współpracowniczkę badaczy). Mimo że
w warunkach stale negatywnych badane wysłuchiwały na swój wła-
sny temat ogółem aż 24 niepochlebnych stwierdzeń (i 0 stwierdzeń
pochlebnych), ich antypatia do współpracowniczki była mniejsza
niż w warunkach straty (gdzie wysłuchiwały tylko 8 stwierdzeń nie-
pochlebnych i 14 stwierdzeń pochlebnych). Natomiast mimo że
w warunkach stale pozytywnych wysłuchiwały aż 28 pochlebnych
stwierdzeń pod swoim adresem (i 0 niepochlebnych), bardziej lu-
biły współpracowniczkę z warunków zysku, gdzie wysłuchały od niej
tylko 14 stwierdzeń pochlebnych (i 8 niepochlebnych).
Silniejsze oddziaływanie zysku niż warunków stale pozytyw-
nych i strat niż warunków stale negatywnych może mieć wiele róż-
nych przyczyn. Jedną z nich może być spostrzeganie osoby wy-
rażającej się o nas w sposób stale niepochlebny jako negatywnie
ZWIĄZEK PRZYJACIELSKI 159

uprzedzonego malkontenta („Jej się chyba w ogóle nikt nie podoba


- a więc to jej problem, a nie mój"), osoby zaś, która stale prawi
komplementy - jako dobrodusznego optymisty widzącego wszę-
dzie same pozytywy. Trudniej się przejąć przyganami malkontenta
(i pochwałami niezłomnego optymisty) niż przyganami kogoś, kto
najwyraźniej nie jest uprzedzony do nas czy świata. Inna przyczyna
tkwić może w zasadzie kontrastu. Oceny niepochlebne mogą się
wydawać bardziej negatywne po uprzednich ocenach raczej pozy-
tywnych niż negatywnych, podobnie jak Warszawa mniej się wyda
europejską stolicą po pobycie w Paryżu niż po wizycie w Tiranie (a
to samo odnosić się może do ocen pochlebnych na tle uprzednich
ocen negatywnych). Trzecia wreszcie przyczyna tkwić może w emo-
cjach. Jeżeli jesteśmy początkowo oceniani negatywnie, doświad-
czamy w związku z tym różnych nieprzyjemnych emocji, jak gniew,
poczucie krzywdy czy niepokój. Pojawiające się potem oceny pozy-
tywne są oczywiście przyjemne same przez się, a w dodatku niosą
także ukojenie wynikające z usunięcia tych początkowych emo-
cji negatywnych. Kiedy jednak jesteśmy już od początku oceniani
pozytywnie, otrzymywane pochwały nie dają tej dodatkowej przy-
jemności, jaką niesie usunięcie początkowo negatywnych emocji.
Podobnie w sytuacji straty otrzymywane w późniejszej fazie przy-
gany są nie tylko nieprzyjemne same przez się, ale niosą również
dodatkowy koszt związany z likwidacją przyjemnych uczuć wywo-
łanych początkowymi ocenami pozytywnymi.

Różne badania sugerują, że każdy z tych trzech czynników de-


cydować może o ludzkich uczuciach i sądach, choć na podstawie
istniejących dotąd danych nie sposób rozstrzygnąć, który z nich wy-
wołuje omówione zjawisko straty i zysku. W każdym razie wszystkie
one pozwalają oczekiwać występowania dość smutnej prawidłowo-
ści polegającej na tym, że łatwiej zostać zranionym przez kogoś, kto
przedtem czynił nam jedynie dobro. Podobnie łatwiej zostać nagro-
dzonym przez kogoś, kto przedtem wyrządzał nam zło, choć niewielka
to pociecha, ponieważ duża jest szansa, że od osoby takiej uciek-
niemy, zanim zdąży ona wreszcie zrobić coś dobrego. Jednak nie
wszyscy uciekamy. Typowym przykładem są tu żony alkoholików,
nie uciekające zazwyczaj od swych mężów i trwające w nadziei, że
ci ostatni w końcu zrobią owo „coś dobrego". Ponieważ jednak
tego nie robią (dalej piją), ich żony często traktują nawet zupeł-
160 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

nie neutralne zachowania (na przykład oglądanie meczu zamiast


upijania się) jako nagradzające i przyjemne.
Ogólnie rzecz biorąc, spadek wartości nagród w miarę ich
otrzymywania jest tym wyraźniejszy, im bardziej systematycznie na-
grody te były uzyskiwane. Ma to pewną dość nieoczekiwaną kon-
sekwencję polegającą na tym, że zachowanie nagradzane w prze-
szłości nieregularnie (to znaczy rzadko i tylko po niektórych przy-
padkach jego wystąpienia) dłużej się utrzymuje, nawet wobec cał-
kowitego wycofania nagród, niż zachowanie, które było uprzednio
nagradzane regularnie (po każdym jego wykonaniu).
Głodny gotąb, wyuczony, że po każdym dziobnięciu w okre-
ślony punkt klatki otrzyma do zjedzenia jedno ziarno, szybko się
tego oducza, gdy dziobanie owego punktu przestaje być nagra-
dzane. Jeżeli jednak wyuczył się uprzednio, że tylko jedno (nie
wiadomo, które) dziobnięcie na kilkadziesiąt bądź kilkaset spo-
tyka się z nagrodą, potrafi dziobać ów punkt tysiące razy bez żad-
nego skutku, aż do całkowitego wyczerpania. Oczywiście ludzie
różnią się od gołębi, ale oni również mają skłonność do wpadania
w pułapkę bezskutecznego powtarzania czynności nagradzanych
tak rzadko, że wysiłek w nie wkładany jest zupełnie niewspółmierny
do ewentualnych zysków (zawzięci gracze dziesiątkami lat usiłują
wygrać w toto-lotka, a żony alkoholików potrafią równie długo pró-
bować naprawić swoje małżeństwa). Warunkiem niezbędnym do
wpadnięcia w pułapkę nieregularnych nagród jest nieznajomość
mechanizmu produkującego nagrody i niemożność zapanowania
nad nim. W takiej sytuacji jest na przykład żona nieustannie pró-
bująca ulepszyć swoją kuchnię (załóżmy, że są takie żony), żeby
tylko zdobyć uznanie męża, który tylko z rzadka jej kuchnię chwali
(i to w dodatku tylko wtedy, gdy powiedzie mu się w pracy, co zda-
rza się nieczęsto i zgoła niezależnie od kulinarnych wysiłków żony).

Pułapka dobroczynności jest szczególnie zdradliwa, ponieważ


szansa wpadnięcia w nią tym bardziej rośnie, im bardziej staramy
się o dobro partnera. Zagłaskiwanie kota na śmierć nie jest jednak
najrozsądniejszym sposobem postępowania. Wydaje się, że otwarte
wyrażanie negatywnych emocji i ocen może zdziałać więcej do-
brego w ogólnie pozytywnym związku niż stałe ich tłumienie i wy-
pieranie się ich zarówno przed sobą samym, jak i przed partnerem.
Choć dobro jest dobre, a zło - złe, zwykle dobro bywa też nudne.
ZWIĄZEK PRZYJACIELSKI 161

a zło interesujące. Być może jedynym czynnikiem zapewniającym


wartościowość tego, co dobre, jest istnienie zła. Także w stałym
związku dwojga ludzi.

Szczęścia się wyrzec, czyli pułapka obowiązku


Dawniej rodzice rujnowali swoje relacje z własnymi dzieć-
mi głosząc, że miłość jest obowiązkiem; mężowie i żony ciągle
jeszcze zbyt często rujnują wzajemne swoje stosunki popełnia-
jąc ten sam błąd. Miłość nie może być obowiązkiem, ponieważ
nie podlega ona naszej woli.
Bertrand Russetl
Może więc, miast uganiać się za szczęściem i przyjemnościami,
które tak trudno zapewnić na stałe, lepiej zdefiniować swój zwią-
zek z partnerem jako przede wszystkim realizację obowiązku, nie
zaś pogoń za szczęściem? W końcu taką właśnie radę, czy wręcz
nakaz moralny, słyszymy często, szczególnie ze strony tych, którzy
sami szczęścia nie osiągnęli (a nawet nie próbowali). Zacytowany
wyżej Russeli upatruje zlo tego nakazu w niemożności jego speł-
nienia i w niezasłużonym poczuciu winy nękającym tych, którzy
nakazu tego nie mogą spełnić, a potraktowali go jako imperatyw
moralny. Pewne prawidłowości psychologiczne sugerują ponadto,
że rozumienie miłości jako obowiązku może być zabiegiem nie
tylko sprzecznym z istotą miłości, ale także uczucie to uśmierca-
jącym. Dla rozważenia tej sprawy przyjrzyjmy się wynikom kilku
badań psychologicznych.
W pierwszym z tych badań proszono przedszkolaki o uporząd-
kowanie szeregu zabawek od najbardziej do najmniej pożądanej,
a następnie zabraniano im bawienia się jedną z atrakcyjnych zaba-
wek (dla każdego dziecka była to druga z najbardziej pożądanych
przez nie zabawek dostarczanych mu przez badacza). Zakaz ten
obłożony został zagrożeniem karą albo dużą, albo małą. W wa-
runkach kary dużej badacz mówił: „Nie chcę, abyś się bawił tą
zabawką. Jeżeli nie posłuchasz, bardzo się rozgniewam. Pozabie-
ram wszystkie swoje zabawki i pójdę do domu". W warunkach
kary małej zaś mówił: „Nie chcę, abyś się bawił tą zabawką. Je-
żeli nie posłuchasz, będę zdenerwowany". Następnie zostawiano
każde dziecko sam na sam z zabawkami, w nie zauważony sposób
obserwując, co robi. Okazało się, że żadne dziecko nic bawiło się
162 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

zakazaną zabawką w kilkuminutowym okresie pokusy. Po zakoń-


czeniu okresu pokusy ponownie proszono dzieci o uszeregowanie
zabawek według stopnia ich atrakcyjności. Oczywiście po to, aby
stwierdzić, czy zagrożenie karą faktycznie obniża atrakcyjność za-
kazanej zabawki (takie obniżenie atrakcyjności zakazanej czynno-
ści jest przecież głównym powodem stosowania kar) i czy kary duże
są skuteczniejsze od kar małych (co jest powodem stosowania ra-
czej dużych niż małych kar).

Tabela 9.
Nieoczekiwane skutki silnych kar: zmiany atrakcyjności zakazanej za-
bawki jako skutek wielkości kary zagrażającej za bawienie się tą za-
bawką. Liczby oznaczają, ile dzieci ujawniło daną reakcję. Źródło: Aron-
son i Carlsmith (1963).
atrakcyjność zakazanej zabawki
zagrożenie większa bez zmian mniejsza
mała kara 4 10 8
duża kara 14 8 0
brak zagrożenia 7 4 0

Jak widać w tabeli 9., dla żadnego z dzieci oczekujących du-


żej kary za bawienie się zakazaną zabawką, zabawka ta nie stała
się mniej atrakcyjna. Wręcz przeciwnie, większość przedszkolaków
zaczęła jej pożądać bardziej niż przed zakazem. Mamy tu więc
do czynienia raczej z podniesieniem uroku owocu zakazanego niż
ze skutecznym oddziaływaniem (silnej) kary na upodobania dzieci.
Jedynie w warunkach kary małej więcej było dzieci, dla których
atrakcyjność zakazanej zabawki spadła, niż tych, dla których wzro-
sła. Inni badacze uzyskali podobne wyniki stwierdzając, że spadek
atrakcyjności zabawki słabo zakazanej ma charakter trwały i przeja-
wia się w rzeczywistym zachowaniu. Dzieci, którym grożono karą
słabą, jeszcze po czterdziestu dniach (choć zakaz nie był pona-
wiany) mniej chętnie bawiły się zakazaną zabawką niż dzieci, któ-
rym uprzednio zagrożono karą silną (Freedman, 1965).
Badania te jednoznacznie wskazują na jednakowość krótko-
trwałych efektów kary silnej i słabej. Jednakże długofalowe skutki
kary małej są silniejsze niż skutki kary dużej. Zresztą, te ostatnie
ZWIĄZEK PRZYJACIELSKI 163

albo wcale nie występują, albo są odwrotne w stosunku do zamie-


rzeń karzącego. Dlaczego tak się dzieje?
Najbardziej przekonywające wyjaśnienie odwołuje się do po-
jęcia uzasadnienia zachowania. Ludzie, od przedszkolaków poczy-
nając, pragną zwykle myśleć o swoim własnym zachowaniu jako
0 działaniach sensownie uzasadnionych - poszukują więc powo-
dów uzasadniających to, co robią. Uzasadnienia te z kolei dzielą się
z grubsza na zewnętrzne i wewnętrzne. Uzasadnienia zewnętrzne
oznaczają te powody podejmowania działań, które tkwią w sytu-
acji czy też poza samym działaniem i przyjemnością, jaką realizacja
tego działania niesie. Zewnętrznym uzasadnieniem postępowania
jest więc chęć uniknięcia kary, zyskania nagrody, spełnienia cu-
dzej prośby itd. Uzasadnienia wewnętrzne natomiast to przyjem-
ność płynąca z samej realizacji danej czynności, to nasze własne,
osobiste powody podejmowania działań, wywodzące się z naszych
upodobań, uczuć, a także z naszych własnych przekonań o tym,
co słuszne, a co nie. Ludzie są przy tym tak skonstruowani, że
szukając przyczyn własnych działań (przynajmniej takich, które nie
zostały przez nich samych zainicjowane i nie były poprzedzone
długotrwałym procesem podejmowania decyzji), rozpoczynają zwy-
kle od poszukiwania przyczyn zewnętrznych. Dopiero wtedy, kiedy
ich nie znajdują, zwracają się w kierunku ewentualnych wewnętrz-
nych powodów własnego zachowania (chociaż przy interpretacji
cudzych zachowań kolejność jest zwykle odwrotna - poszukiwa-
nie powodów zachowań rozpoczyna się od uzasadnień wewnętrz-
nych). Ponadto ludzie zwykle poszukują nie wszystkich możliwych
powodów własnych działań, lecz takich, które są do uzasadnienia
własnego postępowania po prostu wystarczające. Z reguły poprze-
stają więc na jednym jego uzasadnieniu - nawet jeżeli faktycznie
dane działanie spowodowane było więcej niż jedną przyczyną -
1 zwykle jest to uzasadnienie zewnętrzne. Uzbrojeni w tę wiedzę
(znajdującą potwierdzenie w licznych badaniach - Nisbett i Ross,
1980), przyjrzyjmy się zachowaniu przedszkolaków zagrożonych
silną bądź słabą karą za bawienie się zakazaną zabawką.
Jedni i drudzy nie bawili się nią w początkowym okresie po-
kusy, co wymagało jakiegoś uzasadnienia („Dlaczego nie bawię się
tym misiem, skoro mi się podoba?"). Oczywiście, dzieci zagrożone
silną karą łatwo znajdowały tu zewnętrzne uzasadnienie właśnie
w groźbie kary („Nie bawię się, bo on się pogniewa i pozabiera
164 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

wszystkie swoje zabawki"). Jednak dzieci zagrożone karą słabą nie


znajdowały takiego natychmiastowego uzasadnienia - kara była
zbyt słaba, aby rozsądnie i wystarczająco wytłumaczyć niebawie-
nie się atrakcyjną zabawką. W tej sytuacji dzieci poszukiwały in-
nego powodu zaniechania zabawki i pod nieobecność uzasadnienia
zewnętrznego dochodziły do uzasadnienia wewnętrznego, odwołu-
jącego się do własnych upodobań („Ja po prostu nie lubię tego
misia aż tak bardzo"). W rezultacie zakazana zabawka stawała się
mniej atrakcyjna.
Co ciekawe, ta sama logika każe przewidywać, że uzyskiwanie
zewnętrznych nagród za wykonywanie czynności, skądinąd lubianej
i zgodnej z własnymi pragnieniami, powinno prowadzić do spadku
jej lubienia i zaniku pragnień leżących u jej podłoża. Nagradzany
człowiek zaczyna bowiem widzieć własne działania jako powodo-
wane chęcią uzyskania nagrody, nie zaś chęcią wykonywania samej
czynności. Jest to zgodne z zasadą, że uzasadniając własne zacho-
wania zwracamy się początkowo w stronę uzasadnień zewnętrz-
nych. Tak więc lubiące się uczyć dziecko, nagradzane przez rodzi-
ców pieniędzmi za każdą przyniesioną ze szkoły piątkę, może piątki
co prawda nadal przynosić, ale już nie dlatego, że lubi się uczyć,
tylko dlatego, by dostawać pieniądze. Może to mieć ten smutny
skutek, że mniej będzie lubić naukę dla niej samej, a piątki będzie
przynosić jedynie tak długo, dopóki otrzymuje za nie pieniądze.
Ten sposób myślenia znajduje uzasadnienie w wynikach innego
badania, przeprowadzonego również na przedszkolakach, którym
tym razem zapowiadano nagrody za to, co lubiły i mogły robić (nie
zaś kary za to, co lubiły, a czego nie mogły robić). Do badań wy-
brano jedynie dzieci lubiące się bawić pewnym rodzajem pisaków.
Jednej grupie zapowiedziano, że jeżeli będą ładnie rysować, to
dostaną Odznakę Dobrego Rysownika - błyszczącą złotą gwiazdę
z czerwonymi wstążkami i miejscem na wpisanie własnego imie-
nia (wstępne badania wykazały, że gwiazda taka była przedmiotem
wielkiego pożądania przedszkolaków). Dzieciom z drugiej grupy
nagrody nie zapowiadano, choć również ją dostały. Wreszcie dzie-
ciom z grupy trzeciej nagrody ani nie zapowiadano, ani nie dawano.
W kilka dni później wśród zabawek dostępnych każdemu dziecku
znajdowały się również pisaki, badacze zaś przez jednostronne lu-
stro obserwowali, jak wiele czasu dziecko poświęca na zabawę pi-
sakami. Okazało się, że dzieci, które uprzednio rysowały dła uzy-
ZWIĄZEK PRZYJACIELSKI 165

skania zapowiedzianej nagrody, bawiły się nimi o połowę krócej


niż dzieci z dwóch pozostałych grup. Nie lubiły już pisaków tak
bardzo jak na początku (Lepper i in., 1973). Badanie to pokazuje
więc paradoksalne skutki nagrody - miast nasilić lubienie czyn-
ności, która była nagrodzona, spowodowała ona skutek dokładnie
odwrotny. Obecność sytuacyjnego uzasadnienia własnego działania
w postaci nagrody prowadziła do niedoceniania roli wewnętrznego
uzasadnienia tegoż działania. Nastąpił spadek wewnętrznej moty-
wacji do wykonywania uprzednio lubianego działania (motywacji
typu: „Robię to, bo lubię").
Nagrody (i kary) oczywiście nie zawsze działają w ten para-
doksalny sposób. Często oddziałują one, rzecz jasna, „normalnie"
i nasilają motywację do wykonywania działań, za które są udzie-
lane. Decydującym czynnikiem jest przekazywana przez nagrodę
informacja, za co jest ona dawana i otrzymywana. Jeżeli nagroda
udzielana jest za osiągnięty poziom wyniku czy umiejętności, od-
działuje ona w normalny sposób - im większa nagroda, tym bar-
dziej dodatni jej wpływ na lubienie danej czynności i dalszą ochotę
do jej wykonywania. Nagroda może jednak informować odbiorcę
nie tylko o osiągnięciach, ale i o powodach jego działania, o tym, że
podjął on działanie właśnie po to, by nagrodę zyskać. Jeżeli uwypu-
klony jest ten aspekt jej treści, to im większa nagroda, tym bardziej
ujemny jej wpływ na lubienie danej czynności i dalszą ochotę do
jej wykonywania (Dęci, 1975).
Oczywiście, winien jestem tu odpowiedź na pytanie: „A co to
wszystko ma wspólnego z miłością?" Otóż wydaje mi się, że opisane
prawidłowości rzucają bardzo interesujące światło nie tyle na samą
miłość, ile na to, co się z nią stać może, jeżeli kochający się ludzie
poważnie przejęliby się zaleceniami (niektórych) moralistów, by
w miłości nie szukać szczęścia i przyjemności, lecz tylko spełnienia
obowiązku.
Pozytywne wysiłki i działania skierowane na kochaną osobę
i utrzymanie z nią stałego związku mogą znajdować uzasadnie-
nie albo wewnętrzne, albo zewnętrzne. Uzasadnienia wewnętrzne
odwołują się do naszych własnych uczuć do tej osoby, do atrakcyj-
ności naszego z nią związku i do przyjemności, jakie daje nam sam
fakt troszczenia się o nią. Uzasadnienia zewnętrzne odwoływać się
mogą między innymi do nagród za spełnianie nakazów moralnych
bądź też do kar grożących za złamanie tych nakazów. Nb. kary
166 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

zdają się tu być ważniejsze od nagród - moralność jest taką dzie-


dziną, gdzie kary za łamanie nakazów (poczucie winy, potępienie
ze strony innych) są zwykle większe od nagród za ich przestrzega-
nie. Przestrzeganie nakazów moralnych jest bowiem zachowaniem
po prostu normalnym i nie zasługującym na większą uwagę, w prze-
ciwieństwie do łamania norm, które jako postępek nienormalny
ściąga na siebie uwagę szczególną (zważmy na przykład, jak wiele
zachowań niemoralnych obłożonych jest karami przez prawo, które
jednak bardzo rzadko nakłada obowiązek wynagradzania za czyny
moralne). Prawidłowości pokazane na przykładzie przedszkolaków
wskazują, że kiedy człowiek może uzasadniać sobie jakieś własne
zachowanie przyczynami zarówno zewnętrznymi, jak i wewnętrz-
nymi, to ma tendencję do widzenia przyczyn zewnętrznych jako je-
dynych przyczyn swego postępowania, a jednocześnie traktowania
przyczyn wewnętrznych jako nieistotnych. Zatem określanie wła-
snych przyzwoitych wobec partnera działań jako rezultatu spełniania
nakazów (czy to moralności, czy to rozsądku) prowadzić może do
spostrzegania własnych do niego uczuć jako słabszych, w istocie tak
słabych, że nie wystarczają one same w sobie do działania na rzecz
partnera. Jeżeli natomiast sami widzimy nasze uczucia jako słabsze,
to tym samym stają się one słabsze (kto w końcu poza nami ma
decydować, jak silne są nasze własne uczucia?).
Ten właśnie problem nazywam pułapką obowiązku. Z jednej
strony oczywiste jest, że wsparcie dość ulotnych, a w każdym ra-
zie zmiennych uczuć składających się na miłość czymś tak stabil-
nym jak poczucie obowiązku dostarcza naszemu związkowi z innym
człowiekiem dodatkowych, solidnych podstaw. Z drugiej jednak
strony, widzenie naszego postępowania jako powodowanego obo-
wiązkiem pomniejsza rolę naszych własnych uczuć do partnera,
przyjemności, jakie daje nam sama troska o niego, i w konsekwen-
cji może podcinać uczuciowe podstawy naszego z nim związku.
Miłość jest swoją własną nagrodą, a jeżeli zachowania wyrażające
miłość wyrażają również co innego, łatwo o to, by przestały być spo-
strzegane jako wyrażające miłość. W dodatku czerpanie podniety do
działań pozytywnych wobec partnera z poczucia naszego własnego
obowiązku (miast z uroków, jakie daje nam intymność w łączącym
nas związku) może być dla partnera niezbyt przyjemne (w końcu
to nie on jawi się jako powód naszych działań, lecz nasze własne
zasady). Może też być dla niego zagrażające - skoro nam chodzi
ZWIĄZEK PRZYJACIELSKI 167

jedynie o obowiązek, to istnieje niebezpieczeństwo, że znajdziemy


sobie inne, ważniejsze obowiązki. Choć więc spełnianie obowiąz-
ków jest rzeczą piękną i pożyteczną, zamiana miłości w obowiązek
(małżeński) jest zabiegiem nie pozbawionym poważnych niebezpie-
czeństw. Szczególnie współcześnie, kiedy domaganie się szczęścia
i przyjemności jest głośniejsze czy powszechniejsze, niż to bywało
kiedykolwiek wcześniej w dziejach naszej kultury.
Myślę, że nie ma żadnej prostej recepty na rozwiązanie pro-
blemu obowiązku (tak jak nie ma prostej recepty na pułapkę do-
broczynności). Nie sposób wyobrazić sobie stałego związku, w któ-
rym partnerzy w ogóle nie kierowaliby się poczuciem obowiązku,
podobnie jak nie sposób wyobrazić sobie, aby związek dawał rze-
czywistą radość, jeżeli kierowaliby się głównie tym poczuciem. Tak
więc dobrze, gdy poczucie obowiązku jest, choć niedobrze, gdy
jest go zbyt wiele, przy czym „zbyt wiele" oznacza zapewne różne
wielkości dla różnych związków.

Święty spokój, czyli pułapka bezkonfiiktowości


Konflikt celów, wartości i interesów w małżeństwie jest tym
bardziej prawdopodobny, im bardziej małżonkowie są rzeczywi-
ście partnerami związku i im bardziej się od siebie różnią. Ponieważ
w naszych czasach partnerstwo staje się coraz ważniejszą podstawą
budowania stałych związków, a partnerzy są zwykle mniej lub bar-
dziej od siebie różni, występowanie konfliktów w małżeństwie jest
po prostu nieuchronne.
Oczywiście, konflikty są nieprzyjemne (także dlatego, że burzą
romantyczny mit jedności pragnień) i zagrażają istnieniu związku.
Nic więc dziwnego, że ludzie starają się ich unikać, co przynosi silne
natychmiastowe zyski w postaci uniknięcia tych wszystkich przykro-
ści, jakie nękają ich podczas i z powodu kłótni. Unikanie konfliktu
ma zresztą swoje uzasadnienie nie tylko w nieco egoistycznym za-
pewnianiu sobie samemu „świętego spokoju", ale także w trosce
o dobro partnera - unikanie konfliktu pozwala przecież uchro-
nić również i jego przed złem. Nie na długo jednak. Na dłuższą
metę strategia unikania konfliktu stanowi poważne zagrożenie dla
związku, ponieważ uniemożliwia zlikwidowanie źródeł konfliktów,
powoduje brak orientacji partnerów co do treści i wielkości czyha-
jących na ich związek zagrożeń, a wreszcie pozbawia ich umiejęt-
ności osiągania porozumienia i radości płynącej z pojednania.
168 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Uporczywe unikanie konfliktowych tematów rozmów czy dzia-


łań prowadzi do zubożenia zakresu spraw, w których partnerzy są
lub usiłują być razem, tak że w końcu jedno lub obydwoje dokonują
aktu wewnętrznej emigracji. Pozornie pozostają nadal w związku,
jednak ich życie coraz bardziej zaczyna się rozgrywać poza nim.
Jeżeli ona chce oglądać 147. odcinek serialu z życia wyższych sfer,
on zaś - transmitowany na innym programie drugoligowy mecz
piłki nożnej, to zamiast się kłócić bądź ustępować sobie nawzajem,
mogą ominąć konflikt: on pójdzie do sąsiada na mecz, ona zostanie
w domu. Jeżeli ją denerwuje jego wyraźna nieudolność w robieniu
kariery zawodowej, on przestanie się jej zwierzać ze swoich kłopo-
tów w pracy (porozmawia o tym z sąsiadem) itd. W niemal każ-
dym pojedynczym przypadku ominięcie konfliktu wydaje się zupeł-
nie rozsądnym rozwiązaniem. Nietrudno jednak zauważyć, że stałe
stosowanie przez partnerów tej właśnie strategii prowadzi prostą
drogą do tego, że ich życie zaczyna się toczyć gdzie indziej. Unika-
nie konfliktów, motywowane pragnieniem, aby „było dobrze", prowa-
dzi więc do związku, który albo staje się nijaki (co oznacza, że będzie
gorszy), albo negatywny. W konsekwencji postępowanie takie jest
równie zabójcze dla związku, jak strategia otwartego atakowania
partnera. A obie te strategie współwystępują z niezadowoleniem
partnerów z ich związku, podczas gdy strategią sprzyjającą satysfak-
cji z małżeństwa jest poszukiwanie kompromisu (Levinger, 1980).
Unikanie konfliktu stanowi szczególny przykład pułapki pole-
gającej na uleganiu złudnym urokom natychmiastowej ulgi. Uchro-
nienie siebie i partnera przed ziem niewielkim i natychmiastowym
(starcie z partnerem, czyli otwarte wyrażenie konfliktu) wystawia
nas na niebezpieczeństwo zła nieporównanie większego, choć od-
ległego w czasie (doprowadzenie do sytuacji, w której partnerów
niewiele już łączy, a konflikty pomiędzy nimi są tak zadawnione
i poplątane, że nic sposób ich rozwiązać). Zdarzenia bliskie w cza-
sie mają to do siebie, że są psychicznie znacznie bardziej realne
i odczuwalne od zdarzeń znacznie poważniejszych, ale odroczo-
nych. Odłożenie na potem wizyty u dentysty czy w urzędzie nie-
sie natychmiastową ulgę i ta właśnie natychmiastowość decyduje
o jej nieodpartym uroku, pomimo świadomości, że tak naprawdę
dopiero załatanie dziury w zębie czy wypełnienie deklaracji po-
datkowej będzie załatwieniem sprawy i ulgą ostateczną. Co wię-
cej, uzyskiwanie takich natychmiastowych ulg jest w oczywisty spo-
ZWIĄZEK PRZYJACIELSKI 169

sób zdradliwe. Ząb boti coraz bardziej i w końcu trzeba go bę-


dzie wyrwać zamiast plombować, niezlożenie na czas deklaracji
podatkowej zaowocuje karą, być może wyższą niż sam podatek.
Podobnie jest i w przypadku konfliktów między partnerami stałego
związku. Unikanie prób rozwiązania konfliktu przynosi natychmia-
stową ulgę, ale prowadzi do jego nasilenia, obniżając tym samym
szansę znalezienia sensownego kompromisu.
Wyobraźmy sobie żonę stwierdzającą wkrótce po ślubie, że jej
mąż zwraca się w każdej sprawie o radę do swojej matki, która w re-
zultacie zaczyna wiedzieć o domowym życiu i żonie nawet więcej
niż ona sama. Jemu wydaje się to zupełnie naturalne (zawsze dotąd
zwierzał się matce), choć ją wyprowadza to z równowagi. Jednak
kocha męża i nie chce sprawiać mu przykrości, ponieważ wie, że
on kocha swoją matkę, czemu żona wcale nie chce przeszkadzać.
Boli ją jedynie brak pewności, czy to, co powierza mężowi, po-
wierza tylko jemu, czy również teściowej. Im dłużej będzie czekała
z wyjawieniem swoich pretensji, tym większa jest szansa, iż kiedy
to już wreszcie zrobi, pretensji nagromadzi się tyle, że ich zgło-
szeniu towarzyszyć będą silne emocje, co na pewno nie pomoże
w dobrym przeprowadzeniu rozmowy. Im dłużej będzie czekała,
tym większe też będzie zaskoczenie męża i tym trudniej będzie mu
zmienić utarte już zwyczaje, a nawet dostrzec potrzebę ich zmiany
(„Co cię nagle ugryzło? Nigdy dotąd nie miałaś pretensji").
Dlaczego więc nasza przykładowa żona zwleka ze zgłoszeniem
problemu, choć wielekroć o tym myślała i chciała to zrobić? Dla-
tego, że ma równie wiele powodów, by dążyć do tej rozmowy,
jak i jej unikać. Rozmowa jest dla niej tyleż pożądana (dzięki
niej może uda się nakłonić męża do większej dyskrecji), co od-
stręczająca (nie chce go zranić sugerując, że jest maminsynkiem,
a poza tym perswazja może się nie udać i w końcu o wszystkim do-
wie się teściowa). Obie tendencje - do przeprowadzenia rozmowy
i do jej uniknięcia - rosną tym bardziej, im bliższa jest perspek-
tywa przeprowadzenia rozmowy. Ogólna prawidłowość jest jednak
taka, że w miarę wzrostu bliskości wszelkich obiektów pociąga-
jących i odstręczających zarazem (czyli ambiwalentnych) tenden-
cja do ich unikania rośnie szybciej od tendencji do zbliżania się
do nich. Ilustruje to rysunek 12. (zaczerpnięty z klasycznej teorii
konfliktu Neala Mtllera; zobrazowane na nim prawidłowości po-
twierdzają liczne badania, między innymi nad zwierzętami, które
170 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Rysunek 12.
Konflikt dążenie-unikanie: wzrost tendencji do unikania i dążenia do am-
biwalentnego obiektu w zależności od bliskości tego obiektu.

za pomocą wstrząsów elektrycznych i jedzenia wyuczono i bać się,


i chcieć tego samego obiektu).
Dopóki rozmowa jest jeszcze odległa, motywacja do jej prze-
prowadzenia przeważa nad motywacją do jej uniknięcia i nasza
żona ożywiona jest szczerą chęcią zgłoszenia problemu („Jutro się
z nim rozmówię"). W miarę zbliżania się rozmowy chęć jej unik-
nięcia rośnie jednak szybciej niż chęć jej przeprowadzenia i kiedy
moment ten jest już bliski, motywacja unikania przeważa nad moty-
wacją dążenia do rozmowy. W rezultacie żona wycofuje się z zamie-
rzonej rozmowy („Nie dzisiaj, szkoda psuć nastrój, może pojutrze
porozmawiamy"). Jest to więc typowy konflikt „I chciałabym, i boję
się". Zdesperowana żona kręcić się będzie wokół punktu przecie-
ZWIĄZEK PRZYJACIELSKI 171

cia obu motywacji (punktu równowagi, w którym obie mają jedna-


kową siłę, w związku z czym nie dochodzi ani do wycofywania się,
ani do zbliżania). Niczym pacjent z bolącym zębem, zmierzający
dzielnie do dentysty, by uciec spod drzwi, kiedy wszystkie stoma-
tologiczne niebezpieczeństwa zyskają na wyrazistości dzięki swej
dotkliwej bliskości. Oczywiście, kiedyś w końcu zdecyduje się na
odbycie rozmowy - wtedy gdy dojdzie jakiś dodatkowy argument
za jej przeprowadzeniem. Niestety, najczęściej jest to argument
w postaci własnej silnej emocji (oburzenia na męża, że raz jeszcze
powiedział o czymś swojej matce). W rezultacie to, co miało być
zgłoszeniem problemu i poszukiwaniem jego rozwiązania, przero-
dzi się w mało kontrolowany wybuch pretensji.
Przykład ten pokazuje jeden z powodów, dla których rozwią-
zanie konfliktu jest tak trudne dla samych zainteresowanych. Na-
wet kiedy sensowny kompromis jesi w pełni osiągalny, zainteresowani
przystępują zwykle do jego poszukiwania w maksymalnie niekorzystnej
sytuacji emocjonalnej, kiedy tak są na siebie wściekli bądź znękani,
że widzą wszystko na czerwono lub czarno.
Czekanie ze zgłoszeniem problemu do czasu, gdy nie można
już dłużej wytrzymać, jest równie niebezpieczne, jak zgłaszanie go
w tym momencie, w którym boli on najbardziej. W obu tych sta-
nach bowiem trudno jest zrobić cokolwiek innego niż na oślep
zaatakować partnera, a jeszcze trudniej - myśleć. Tu właśnie zdaje
się zaczynać rola dla partnera. Skoro jest nam tak źle, to powinien
nam pomóc, ukoić nasze emocje, jeżeli zaś nie potrafi tego zro-
bić, to oczywiście zapytujemy się w duchu, do czego taki partner
jest nam w ogóle potrzebny. Ba! Jak jednak partner ma to zrobić,
kiedy to on właśnie jest przedmiotem naszego ataku i przyczyną
problemu, w którym ma nam dopomóc? Jeżeli choć trochę się
nami przejmuje, partner zacznie się bronić i sam atakować! Sta-
nowczo wydaje się, że znacznie lepiej jest od czasu do czasu zepsuć
dobry nastrój i przystąpić do nieprzyjemnych rozmów wtedy, kiedy
są one jeszcze tylko nieprzyjemne.
Kompromis jest trudny emocjonalnie nie tylko dlatego, że
można go osiągnąć w zasadzie jedynie po jasnym wyrażeniu i kon-
frontacji sprzecznych pragnień i dążeń. Drugi oczywisty powód po-
lega na tym, że choć kompromis jest rozwiązaniem jeszcze możli-
wym do zaakceptowania dla obojga partnerów, to jednak jest on
172 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

rozwiązaniem odbiegającym od możliwości najbardziej wymarzo-


nej. Dopóki kompromis pozostaje kwestią czystej buchalterii strat
i zysków dokonywanej w imię realizmu, dopóty jest ciosem dla ro-
mantycznej koncepcji jedności pragnień. Partnerzy mają więc do
wyboru: albo porzucić tę koncepcję (co może być trudne, ponie-
waż dla wielu ludzi jest ona jedyną wizją prawdziwej miłości), albo
w sposób istotny zmienić własne pragnienia, tj. bardziej pożądać
rozwiązania kompromisowego niż indywidualistycznego. To może
być równie trudne, jeżeli traktowane będzie jako wyrzeczenie się
cząstki samego siebie. Dylemat ten zaiste przypomina wybór mię-
dzy Scyllą a Charybdą i jeżeli nie zostanie przez partnerów rozwią-
zany, pozostają oni między burzliwą udręką wzajemnych ataków
a wewnętrzną emigracją bezkonfliktowości.

Niezłomność zasad, czyli pułapka sprawiedliwości


Wszyscy pragniemy sprawiedliwości i jak wykazały badania
opisywane w poprzednim rozdziale, związki, w których wymiana
dóbr jest sprawiedliwa, mają większą szansę na trwałość i satysfak-
cję niż związki niesprawiedliwe. A jednak domaganie się przede
wszystkim sprawiedliwości przez każdego z partnerów jest bardzo
niebezpieczne dla ich związku, gdyż prowadzić może do spirali
coraz bardziej negatywnych zachowań. Sprawiedliwość, jaką part-
nerzy uzyskują, może łacno przybrać biblijną postać „oko za oko,
ząb za ząb".
Badania nad przebiegiem wzajemnych kontaktów w parach
małżeńskich wykazują zgodnie, że w parach szczęśliwych zgłoszenie
jakiegoś problemu spotyka się ze zgodą lub przynajmniej wysłucha-
niem przez partnera. W parach nieszczęśliwych odpowiedzią jest
natomiast uskarżanie się na ten sam lub inny problem. Prowadzi to
do przelicytowywania się partnerów w skargach i nieszczęściach, ja-
kie ich w danym związku spotykają (Billings, 1979; Gottman, 1979;
Schaap, 1984). Odwzajemnianie negatywnych zachowań i emocji
uważane jest powszechnie za najbardziej zabójcze dla związku zja-
wisko, ponieważ prowadzi prostą drogą do ich nasilenia na zasadzie
błędnego koła. Przy tym każde z partnerów uważa swoje zachowa-
nie za sprawiedliwe, bo zgodne z niepisaną zasadą wzajemności
(„jak ty mnie, tak ja tobie"). Po kilku rundach negatywnej wy-
miany nie sposób rozstrzygnąć, „kto pierwszy zaczął", a każdy jest
ZWIĄZEK PRZYJACIELSKI 173

zwykle przekonany, że odpowiedzialność za to spoczywa na part-


nerze. Oczywiście, dopóki każde z partnerów postępuje niczym
niezłomny strażnik sprawiedliwości, postępuje również eskalacja
negatywności. Jedynym wyjściem z tego błędnego koła jest ponie-
sienie niesprawiedliwego kosztu i odpowiedzenie dobrem na zło.
Problem polega jednak na tym, że wysiłek taki ma sens jedynie
pod warunkiem podobnej odpowiedzi partnera. Wyjściem z pu-
łapki sprawiedliwości jest zgoda na poniesienie ryzyka, że nasza
dobra wola zostanie nadużyta i (raz jeszcze, jak zwykle sądzimy)
wykorzystana przez „egoistycznego" partnera. Na krótką metę jest
to zachowanie nierozsądne (niesprawiedliwie nagradzamy partnera
i narażamy się na jeszcze jedną przykrość), choć na dłuższą metę
jest to jedyne rozsądne zachowanie (jeżeli działania tego nie wy-
konamy, możemy utracić partnera i nasz z nim związek).
Krzywda doznawana ze strony partnera jest doświadczeniem
całkowicie nieuchronnym w związku dwojga ludzi. Najmądrzej-
szemu zdarzy się palnąć karygodne głupstwo (mądrzy ludzie różnią
się przecież od głupców tym, że jedynie oni potrafią postępować
mądrze, głupstwa zaś popełniają i mądrzy, i głupcy). Nawet naj-
bardziej kochającemu człowiekowi zdarza się tak dalece przejąć
sobą, że nie widzi nikogo innego (gdy ma wątpliwości co do wła-
snej wartości albo boli go głowa, co jest przecież równie dotkliwe,
itd.). Krzywda zaś nie tylko boli, ale także automatycznie wywołuje
ochotę do zrewanżowania się zadającemu ból partnerowi. Kiedy
żona mówi do męża: „Zepsułeś mi cały wieczór", ten prawie na
pewno odpowie: „To ty mi zepsułaś wieczór". Z czasem przeradza
się to w zautomatyzowaną rundę: „Zawsze musisz wszystko ze-
psuć" - „Ależ to ty wszystko zawsze psujesz", gdzie żadne z partne-
rów już nie wie, ani co znaczy „wszystko", ani co znaczy „zawsze".
I wcale nie pragnie się tego dowiedzieć od drugiego, ponieważ nie
wymieniają już żadnych informacji, lecz jedynie negatywne emocje.
Kluczową dla związku umiejętnością partnerów jest powstrzyma-
nie się od rewanżu, niewplątanic się w spiralę wymiany negatywnej
i konstruktywne zareagowanie na destruktywny postępek partnera.
Rusbult i współpracownicy (1991) wykazali, że taka umiejętność
odpowiedzenia dobrem na zło rośnie wraz ze wzrostem:
- dotychczasowego zadowolenia ze związku,
- przekonania o jego ważności we własnym życiu,
174 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

- wysiłku uprzednio włożonego w ów związek,


- zaangażowania w jego utrzymanie.
Skłonność do konstruktywnej reakcji na destruktywność part-
nera maleje zaś tym bardziej, im bardziej jesteśmy przekonani
0 atrakcyjności innych związków potencjalnie nam dostępnych.
Istotną rolę odgrywają też pewne indywidualne cechy partnerów,
jak stopień skoncentrowania na sobie, niechęć do przyjmowania
perspektywy partnera, czy psychiczna męskość-kobiecość (oma-
wiana nieco dalej). Jednakże skłonność do odpowiadania dobrem
na zło jest ogólnie silniej uzależniona od stanu związku niż od indy-
widualnych cech ludzi weń zaangażowanych. Ogólnie najważniej-
szym aspektem związku, pozwalającym tę skłonność przewidywać,
jest poziom zaangażowania partnerów w utrzymanie ich związku.
Opisywanie związku miłosnego w kategoriach strat i zysków,
normy wzajemności czy sprawiedliwej wymiany może być użyteczne
1 pożądane przy obiektywnej i bezosobowej (na przykład naukowej)
analizie bliskich związków. Nie wydaje się natomiast, aby takie
buchalteryjne pojęcia były odpowiednimi kategoriami do analizy
własnego związku dwojga ludzi. Pojawienie się skłonności jednego
bądź obojga partnerów do świadomego rozważania, czy wymiana
dóbr w ich od dawna trwającym związku jest sprawiedliwa, stanowi
sygnał ostrzegawczy, że dzieje się źle (Levinger, 1979). Dopóki
bowiem związek jest zadowalający, każdy z partnerów gromadzi
taki zapas „zysków", że nie musi się martwić o znak bilansu. Kiedy
jednak zaczyna się martwić, oznacza to wyczerpanie owej nadwyżki
i sygnał, który nie może być długo ignorowany, jeżeli związek ma
trwać nadal, a przynajmniej jeżeli ma w nim trwać intymność.

Reakcje na niezadowolenie
Opisane wyżej pułapki są tylko jednym z możliwych źródeł
problemów, jakie nękają związek dwojga ludzi. Nawet jeśli uda
się uniknąć ich wszystkich, pojawienie się choćby krótkotrwałego
niezadowolenia w bliskim związku jest oczywiście nieuchronne. Ży-
cie każdej pary dostarcza setek okazji do rozczarowań, konfliktów,
udręk czy problemów. Powstaje więc istotne pytanie: jak ludzie
reagują na niezadowolenie ze swojego związku, jakie są następ-
ZWIĄZEK PRZYJACIELSKI 175

stwa różnych rodzajów reakcji i od czego zależy wybór reakcji na


niezadowolenie?
Oczywiście na pytania te usiłowało odpowiedzieć wielu bada-
czy, choć obawiam się, że przegląd wszystkiego, co mają oni do po-
wiedzenia, byłby o wiele bardziej męczący niż pouczający. Zamiast
tego przedstawię tu w zasadzie jedną tylko koncepcję - amerykań-
skiej badaczki Caryl Rusbult. Koncepcja wydaje się udanym i ba-
dawczo uzasadnionym kompromisem między prostotą (konieczną
cechą użytecznej teorii) a skomplikowaniem (nieuchronnym przy
tak złożonym zjawisku jak długotrwały związek dwojga ludzi).
Punktem wyjścia tej koncepcji było uzyskanie od dużej grupy
ludzi swobodnego opisu ich własnych sposobów reagowania na nie-
zadowolenie ze związku miłosnego, sposobów, jakie zaobserwowali
u siebie samych w przeszłości. Rusbult i Zembrodt (1983) zidentyfi-
kowały ogółem kilkadziesiąt takich sposobów reakcji, których opisy
przedstawiły następnie innej grupie badanych, z prośbą o ocenę ich
podobieństwa do siebie. Oceny podobieństwa poddano następnie
analizie przy pomocy jednej z procedur statystycznych pozwalają-
cych wydobyć ukrytą strukturę znaczeń leżącą u podstaw „powierz-
chownego" podobieństwa między różnymi konkretnymi reakcjami
na niezadowolenie. Owa ukryta struktura okazała się zawierać dwie
zasadnicze osie: konstruktywność-destruktywność i aktywność-bier-
ność. Jak ilustruje rysunek 13., zamiana każdego z tych wymiarów
w dwudzielny podział pozwala wyróżnić cztery zasadnicze typy re-
akcji na niezadowolenie, czyli Wyjście, Dialog, Lojalność i Zanie-
dbanie.
Wyjście ze związku oznacza jego aktywne niszczenie. Wycofa-
nie się z kontaktów, izolowanie się od partnera, decyzję „pozo-
stańmy (tylko) przyjaciółmi", atak na partnera (włącznie z fizycz-
nym), rozwód. Dialog to podejmowanie prób usunięcia problemu
i utrzymania związku w dobrym stanie. Dyskusje nad problemem,
proponowanie jego rozwiązań, poszukiwanie kompromisu, poszu-
kiwanie pomocy na zewnątrz (u przyjaciół, terapeutów itp.), próby
zmieniania siebie i/lub partnera. Lojalność oznacza cierpliwe prze-
czekiwanie problemu w nadziei, że „samo się jakoś ułoży" albo
że „czas zaleczy rany", trwanie przy partnerze, niezwracanie uwagi
na jego wady, modlenie się o zmianę na lepsze. Zaniedbanie ozna-
cza wreszcie ignorowanie partnera, ograniczanie czasu z nim spę-
dzanego, odmowę podejmowania dyskusji, chłodne bądź nieprzy-
176 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Rysunek 13.
Wyjście, Dialog, Lojalność i Zaniedbanie: typologia reakcji na niezado-
wolenie wywołane pojawieniem się problemu w bliskim związku dwojga
ludzi. Źródło: Rusbult i in. (1986 a, s. 745).

jemne traktowanie partnera, krytykowanie go za rzeczy nie zwią-


zane z aktualnym problemem. Słowem - spokojne przyglądanie
się, jak związek się wali.
Jak widać. Wyjście i Dialog są aktywnymi reakcjami na pro-
blem - partnerzy podejmują jakieś kroki, by zmienić niepożądany
stan rzeczy. Natomiast Lojalność i Zaniedbanie mają charakter
bierny - partnerzy głównie pozwalają sprawom toczyć się ich wła-
snym torem. Jednocześnie Dialog i Lojalność stanowią reakcje
konstruktywne, podtrzymujące związek, podczas gdy Wyjście i Za-
niedbanie są destruktywne, ponieważ stanowią różne drogi zagłady
związku. Pomimo swej prostoty klasyfikacja ta zawiera w sobie
ZWIĄZEK PRZYJACIELSKI 177

istotne rozróżnienia i obejmuje większość faktycznie obserwowa-


nych reakcji na problem niezadowolenia w bliskim związku. Przyj-
rzyjmy się więc bliżej poszczególnym sposobom reagowania.

Dialog
Konkretnymi przykładami reakcji typu Dialog są następujące
wypowiedzi badanych: „Postanowiliśmy pójść na kompromis...";
„Napisałam do niego list, by się zorientować, co właściwie się
dzieje"; „Starałem się, jak tylko mogłem, aby to wszystko napra-
wić". Rusbult i współpracownicy (1986 a) skonstruowali krótki sa-
moopisowy kwestionariusz dość rzetelnie mierzący tendencję do
reagowania strategią typu Dialog (a także pozostałymi strategiami,
o czym mowa niżej). Składają się nań następujące twierdzenia:
1. Kiedy mój partner mówi czy robi coś, co mi się nie podoba,
mówię mu, że mnie to denerwuje.
2. Kiedy gnębią nas jakieś problemy, dyskutuję o nich z moim
partnerem.
3. Gdy coś w moim partnerze psuje mi humor, mówię mu o tym.
4. Gdy niedobrze się między nami dzieje, staram się zapropono-
wać takie zmiany w naszym związku, które rozwiązałyby pro-
blem.
5. Kiedy jesteśmy na siebie źli, staram się podsunąć jakieś kom-
promisowe rozwiązanie.
6. Gdy się pokłócimy, od razu staram się razem z nim odbudować
zgodę między nami.
7. Gdy mamy z naszym związkiem jakieś poważne problemy, roz-
ważam, czy nie zwrócić się o radę do kogoś z zewnątrz (przy-
jaciół, rodziców, księdza czy terapeuty).
Pytanie w odniesieniu do każdej pozycji brzmi: „Jak często (o
robisz?", a odpowiedzi udzielane są w skali od 1 (nigdy tego nie
robię) do 9 (bardzo często tak robię). Zakres możliwych punktów
wynosi więc od 9 do 63. W badaniach nad 68 przedmałżeńskimi pa-
rami studenckimi (USA) średnie wyniki uzyskiwane przez kobiety
(45,22) były znacząco wyższe od średnich wyników uzyskiwanych
przez mężczyzn (41,74).
Kobiety wykazują zatem większą niż mężczyźni skłonność do
reagowania na problemy w sposób równocześnie konstruktywny
178 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

i aktywny, czego zresztą należało oczekiwać z uwagi na pewne ge-


neralne różnice między płciami. Dbanie o dobrą kondycję związ-
ków uczuciowych stanowi bowiem istotny składnik tradycyjnego
i nadal obowiązującego stereotypu roli kobiecej („strażniczka ogni-
ska domowego"). Ponadto kobiety są ogólnie bardziej zaintereso-
wane emocjami niż mężczyźni (ci ostatni dziwią się kobietom, jak
one mogą ustosunkowywać się do wszystkiego, co napotkają na
swej drodze, podobnie jak kobiety dziwią się mężczyznom, jak oni
mogą tego nie robić). Różnica między kobietami i mężczyznami
pod względem skłonności do stosowania Dialogu obserwowana jest
dość powszechnie i w różnych kulturach. Na przykład Rubin (1976,
s. 146) przytacza jako typową taką oto różnicę w reakcjach żony
i męża (małżeństwo robotnicze, USA):
Żona: Chciałabym, żeby ze mną porozmawiał, żeby powie-
dział mi, o czym myśli. Gdy się pokłócimy, chciałabym, żebyśmy
ze sobą porozmawiali, może udałoby nam się coś zrozumieć. Nie
chcę wskakiwać od razu do łóżka i udawać, że nic się nie stało.
Mąż: Rozmawiać! Rozmawiać! A co tu jest do rozmawiania?
Ja chcę się z nią kochać, a ona mi mówi, że chce rozmawiać. W jaki
sposób rozmawianie może ją przekonać, że ją kocham?
Identyczny wątek odnaleźć można w niezliczonych listach do
„Kącików złamanych serc" w różnych tygodnikach.
Ponieważ Dialog jest zarówno konstruktywny, jak i aktywny,
strategia ta ma stosunkowo największe szansę na rzeczywiste roz-
wiązanie problemu. Jest to więc typ reakcji najbardziej pożądany
z punktu widzenia utrzymania intymności i całego związku. W pew-
nych badaniach poproszono kilkaset dorosłych osób o opisanie do-
wolnego problemu, jaki ostatnio spotkały w swoim związku, oraz
opisanie swoich nań reakcji. Pozwalało to stwierdzić, jak dalece
badani przejawiali skłonności do Dialogu, Lojalności, Zaniedbania
i Wyjścia w odpowiedzi na ten konkretny problem. Proszono też
o ocenę, jak dalece własna odpowiedź na problem okazała się sku-
tecznym jego rozwiązaniem, a także o ocenę aktualnej (a więc już
po reakcji na problem) satysfakcji ze związku i własnego weń za-
angażowania. Jak pokazują wyniki z tabeli 10., im bardziej badani
reagowali Dialogiem, tym większe było ich przekonanie o skutecz-
ności własnej reakcji, a także tym większa była późniejsza satysfak-
cja ze związku. Dialog był tą strategią, która najsilniej ze wszystkich
łączyła się ze skutecznym rozwiązaniem problemu (choć związek
ZWIĄZEK PRZYJACIELSKI 179

tej strategii z satysfakcją i zaangażowaniem był słaby - słabszy niż


w przypadku strategii destruktywnych).

Tabela 10.
Wpływ typu reakcji na specyficzny problem w bliskim związku dwojga
ludzi, na przekonanie o skuteczności własnej reakcji, na późniejszą satys-
fakcję ze związku i późniejsze weń zaangażowanie (korelacje oznaczone
gwiazdką istotnie odbiegają od poziomu przypadkowego). Źródło: Rus-
bult i in. (1986 b, s. 56).

Dialog Lojalność Zaniedbanie Wyjście


skuteczność 0,54* 0,17* - 0,32" -0,11
satysfakcja 0,20* 0,08 - 0,44* - 0,43*
zaangażowanie 0,06 0,15* -0,25* - 0,50*

Lojalność
Konkretnymi przykładami reakcji typu Lojalność są takie wy-
powiedzi badanych, jak „Kochałem ją tak bardzo, że nie zwracałem
uwagi na jej przywary", „Czekałam w nadziei, że może wszystko
się ułoży, i zawsze się z nim umawiałam, kiedy mnie o to poprosił".
Kwestionariusz mierzący tendencję do reagowania strategią typu
Lojalność składa się z następujących twierdzeń:
1. Kiedy gnębią nasz związek jakieś problemy, cierpliwie czekam,
aż wszystko się unormuje.
2. Gdy coś mnie w naszym związku niepokoi, to zanim cokolwiek
powiem, czekam, czy sprawy same się jakoś nie ułożą.
3. Kiedy mój partner mnie skrzywdzi, nic nie mówię - po prostu
mu wybaczam.
4. Jeżeli jesteśmy na siebie rozgniewani, to zamiast od razu jakoś
działać, pozwalam danej sprawie, aby sama nieco „przyschła".
5. Gdy odnajduję w partnerze coś, co mi się nie podoba, akcep-
tuję jego słabość czy wadę nie usiłując go zmienić.
6. Jeżeli mój partner zachowuje się w irytujący sposób, to z góry
tłumaczę wątpliwości na jego korzyść i zapominam o całej
sprawie.
180 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

7. Kiedy mamy kłopoty, to niezależnie od tego, jak źle rzeczy się


mają, pozostaję lojalna w stosunku do partnera.
Oczywiście, odpowiedzi na te pytania również udzielane są w
skali od 1 (nigdy tego nie robię) do 9 (bardzo często tak robię).
W badaniach Rusbult średnie wyniki uzyskiwane przez kobiety wy-
nosiły 37,26, a prawie identyczne wyniki uzyskali ich partnerzy
(37,13).
Lojalność jest reakcją konstruktywną, choć bierną. Nic dziw-
nego, że -jak pokazuje tabela 10. -jej powiązanie ze skutecznością
i późniejszym zaangażowaniem w związek jest słabe (a z satysfak-
cją ze związku w ogóle nieistotne).

Zaniedbanie
Przykładami reakcji tego typu są takie wypowiedzi badanych,
jak: „Wyglądało to, jakbyśmy dryfowali w przeciwnych kierunkach
- zamienialiśmy ze sobą pięć, może dziesięć słów na tydzień";
„Właściwie nie zależało mi na tym, czy ten związek się rozpadnie,
czy jednak się naprawi. Myślę, że po prostu starałem się sobie ja-
koś z tym poradzić. Grywałem w brydża i czytałem dużo książek";
„Cokolwiek by powiedział, moją odpowiedzią było głównie mil-
czenie oraz ignorowanie go, gdy byliśmy w towarzystwie innych".
Kwestionariusz mierzący tendencję do reagowania Zaniedbaniem
składa się z następujących twierdzeń:
1. Gdy coś mi się u partnera nie podoba, raczej się boczę niż
przystępuję do konfrontacji.
2. Kiedy postępowanie partnera mnie wzburzy, zwykle krytykuję
go za coś, co nie ma bezpośredniego związku z danym pro-
blemem.
3. Kiedy jestem na partnera zdenerwowana, przez jakiś czas za-
chowuję się tak, jakby go w ogóle nie było.
4. Gdy jestem naprawdę wściekła, traktuję mojego partnera w pa-
skudny sposób (na przykład ignoruję go albo mówię rzeczy,
które go zranią).
5. Kiedy mamy jakiś problem, staram się całą rzecz traktować
jako niebyłą i o niej zapomnieć.
6. Gdy jestem rozgniewana na mojego partnera, spędzam z nim
mniej czasu (za to więcej na przykład z przyjaciółmi, w pracy
czy oglądając telewizję).
ZWIĄZEK PRZYJACIELSKI 181

7. Kiedy mamy ze sobą jakieś problemy, odmawiam rozmów na


ich temat.

Przeciętne wyniki kobiet w tym kwestionariuszu wynoszą 22,60;


mężczyzn zaś 23,50 (różnica nieistotna) i są znacznie niższe od
dwóch poprzednio omawianych strategii konstruktywnych. Wyniki
przedstawione w tabeli 10. sugerują, że Zaniedbanie jest najbar-
dziej nieskuteczną strategią reagowania na problem, a także pro-
wadzi do spadku satysfakcji i zaangażowania w związek.

Wyjście
Przykłady reakcji typu Wyjście to wypowiedzi: „Powiedziałam
mu, że mam już tego dosyć i że to już koniec"; „No, uderzyłem
ją parę razy, wstyd powiedzieć"; „Rozwiodłam się z nim". A oto
kwestionariusz mierzący tendencję do reagowania typu Wyjście:
1. Kiedy jest mi z nim źle, myślę o zerwaniu.
2. Rozmawiam z partnerem o zerwaniu, gdy jestem na niego
wściekła.
3. Kiedy mamy ze sobą jakieś poważne problemy, podejmuję
działania, aby zakończyć cały ten związek.
4. Kiedy partner mnie mocno zirytuje, myślę o zakończeniu tego
związku.
5. Kiedy mamy problemy, proponuję, żebyśmy ze sobą skończyli.
6. Kiedy sprawy między nami mają się naprawdę kiepsko, staram
się mojego partnera do mnie zniechęcić.
7. Kiedy jestem z naszego związku niezadowolona, zaczynam my-
śleć o spotykaniu się z innymi,

Przeciętne wyniki kobiet w tym kwestionariuszu wynoszą 18,86;


mężczyzn zaś 17,26 (różnica nieistotna), są więc niższe od wyników
wszystkich poprzednich kwestionariuszy. Tak więc w przypadku
krótko jeszcze trwających związków młodych ludzi Wyjście i Zanie-
dbanie (a więc obie strategie destruktywne) stosowane są stosun-
kowo rzadko. Pozostaje to w zgodzie z zawartością poprzednich
rozdziałów przekonujących, że początkowe fazy związku są naj-
przyjemniejsze i powiązane z największą satysfakcją. Wyniki z ta-
beli 10. wskazują, że Wyjście jest strategią mało skuteczną, obni-
żającą satysfakcję ze związku i - oczywiście - prowadzi do (czy też
182 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

stanowi przejaw) silnego spadku zaangażowania zainteresowanych


w utrzymanie ich związku.
Ta sama tabela sugeruje, że związek między strategiami re-
agowania na problem a satysfakcją jest silniejszy dla strategii de-
struktywnych niż konstruktywnych: Wyjście i Zaniedbanie silniej
obniżają satysfakcję ze związku, niż Dialog i Lojalność ją podwyż-
szają. Bardzo zbliżone wyniki uzyskała także Rusbult i jej współ-
pracownicy (1986 a), prowadząc badania nad wpływem poszczegól-
nych strategii na ogólną kondycję związku, rozumianą jako suma
różnych wskaźników namiętności, intymności i zaangażowania uzy-
skiwanych przez oboje partnerów łącznie. Wyjście i Zaniedbanie
znacznie silniej (i negatywnie) związane były z ogólnym szczęściem
badanych par niż Dialog i Lojalność. Dialog wpływał pozytywnie,
choć słabo, podczas gdy w ogóle nie udało się zaobserwować za-
leżności między Lojalnością a większością wskaźników „dobroci"
związku. Podobnie wyglądała też sprawa ze spostrzeganiem reakcji
partnera: w parach nieszczęśliwych spostrzegano partnera jako bar-
dziej skłonnego do reagowania Wyjściem i Zaniedbaniem niż w pa-
rach szczęśliwych. Zgodnie też z tym, o czym była mowa przy oka-
zji pułapki sprawiedliwości, najsilniejszym korelatem braku szczę-
ścia było destruktywne odpowiadanie na destruktywne zachowanie
partnera (wymiana negatywna).
Większa waga strategii destruktywnych niż konstruktywnych
jest zresztą jednym z nielicznych wyników powtarzających się w licz-
nych i skądinąd bardzo się różniących badaniach. Na przykład
wielu badaczy porównujących funkcjonowanie par szczęśliwych
i nieszczęśliwych stwierdziło, że prawie wcale nie różnią się one na-
tężeniem czy częstością zachowań konstruktywnych. Główna róż-
nica polega na silnie destruktywnych zachowaniach par nieszczęśli-
wych, takich jak krytycyzm, odrzucanie partnera i wrogość (wszyst-
kie trzy są zresztą bardzo często wyrażane bez pośrednictwa słów,
a więc za pomocą mimiki, tonu głosu, postawy własnego ciała w sto-
sunku do partnera). Jak podsumowuje te badania Montgomery
(1988, s. 345), „wymiana zachowań pozytywnych jest mniej ważna
od niewymieniania zachowań negatywnych".
Dlaczego reagowanie destruktywne jest ważniejsze od zacho-
wań konstruktywnych?
Po pierwsze, te ostatnie są czymś oczywistym, zgodnym z ocze-
kiwaniem zarówno stereotypowym (czyż nie po to ludzie się z sobą
ZWIĄZEK PRZYJACIELSKI 183

wiążą, by się wzajemnie wspierać?), jak i skierowanym na kon-


kretnego partnera („Przecież mnie kocha i związał się ze mną").
Zachowania destruktywne są oczywiście sprzeczne z jednym i dru-
gim, co ma szereg konsekwencji. Przede wszystkim są one bardziej
wyraziste, łatwiej je zauważyć i zapamiętać (wiele badań dowo-
dzi, że zwykle lepiej pamiętamy informacje negatywne i sprzeczne
z oczekiwaniami niż dane pozytywne i z oczekiwaniami zgodne).
Co ważniejsze, zwykle inaczej też wyjaśniamy sobie zachowania
zgodne i niezgodne z oczekiwaniami. Te pierwsze, jako zgodne
z normą kulturową, w ogóle słabiej prowokują do myślenia o tym,
co je sprowadziło, a w szczególności do poszukiwania ich przy-
czyn w partnerze - „tak się robi" i już! Zachowania niezgodne
z oczekiwaniami - i zwykle negatywne - nie są jednak kwitowane
w podobny sposób i wymagają jakiegoś szczególnego wyjaśnienia.
A ponieważ są niezgodne z normą, wywołują skłonność do ich wy-
jaśniania szczególnymi („nienormalnymi") cechami partnera.
Logika naszego myślenia o przyczynach zachowania partnera
jest więc taka, że łatwiej o przypisanie mu wyróżniających go cech
odpowiedzialnych za jego zachowania negatywne niż o przypisanie
mu cech odpowiedzialnych za zachowania pozytywne. Wszystko to
sprawia, że większa jest szansa przypisania partnerowi szczególnych
wad na podstawie jego zachowań destruktywnych niż szczególnych
zalet na podstawie jego zachowań konstruktywnych - nawet wtedy,
gdy liczba jednych i drugich jest taka sama, i nawet wówczas, gdy
destruktywnych jest znacznie mniej, co zresztą jest regułą niemal
w każdym związku.
Po drugie, jak już była o tym mowa przy okazji pułapki do-
broczynności, w bliskim związku dwojga ludzi (i nie tylko) dobro
szybciej traci na wartości niż zło. Po latach trwania związku prawi-
dłowość ta może w oczywisty sposób przyczyniać się do silniejszej
reakcji uczuciowej na destruktywne niż na konstruktywne zacho-
wania partnera.

Od czego zależy rodzaj reakcji?


Zapewne najprościej byłoby odpowiedzieć: od tego, kto re-
aguje. Ludzie przyzwoici i konstruktywni reagują konstruktywnie
na problemy, ludzie paskudni i destruktywni reagują destruktyw-
184 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

nie. Patrząc na własnych partnerów przez różowe bądź czarne oku-


lary naszych uczuć, często jesteśmy skłonni udzielać sobie prywat-
nie takiej właśnie odpowiedzi („Żona ci wypruwa flaki/«BO TY
ZAWSZE JESTEŚ TAKI»" - jak pisał Boy). Nietrudno jednak
zauważyć, że takie wyjaśnienie niczego w istocie nie wyjaśnia, po-
dobnie jak Molierowskie wyjaśnienie, że opium usypia, ponieważ
ma moc usypiania. Stanowi jedynie jeszcze jeden akt ujawnienia
naszych uczuć w stosunku do partnera. Co jednak nie znaczy, że
ludzie nie różnią się ogólną skłonnością do reakcji różnych typów.
Sprawa nie jest tak prosta, że „dobrzy" mają skłonność do reakcji
konstruktywnych, „źli" zaś - do destrukcji.

Męskość-kubiecość
Cechą wpływającą na typ reagowania na problemy w związku
jest płeć - wspominałem wyżej, że kobiety mają większą skłonność
do dialogu niż mężczyźni. Co ciekawe, w rzeczywistości ważna jest
tu jednak nie tyle biologiczna pleć, ile psychiczna męskość-kobie-
cość. W sensie psychicznym męskość to tyle, co ogólna orientacja
charakterystyczna dla tradycyjnej roli męskiej. To znaczy orienta-
cja na zadanie, działanie, sukces i świat przedmiotów czy idei oraz
towarzyszące jej (w ramach stereotypu) takie męskie cechy, jak ak-
tywność, niezależność, skłonność do dominacji t instrumentalnego
traktowania innych. Z kolei kobiecość to tyle, co orientacja cha-
rakterystyczna dla tradycyjnej roli kobiecej. A zatem orientacja na
kontakty międzyludzkie, na przeżywanie i podtrzymywanie uczuć
oraz takie cechy kobiece, jak serdeczność, opiekuńczość, zależność
od innych i zainteresowanie nimi. Tak rozumiana męskość-kobie-
cość wcale nie musi się pokrywać z płcią biologiczną. Co więcej,
ta sama osoba może być równocześnie męska i kobieca; ani mę-
ska, ani kobieca; męska, choć nie kobieca; bądź też kobieca, choć
nie męska (Bem, 1974). Stosownie do tego będzie się ona charak-
teryzować odpowiednim zachowaniem i postawami, na przykład
w zakresie stylu komunikacji z ludźmi, skłonności do zwierzania
się, pojmowania ról małżeńskich itd.
Ponieważ kobiecość wiąże się, najkrócej mówiąc, z przykłada-
niem dużej wagi do ciepłych i zadowalających kontaktów z innymi,
oczekiwać należy, że osoby silnie kobiece charakteryzować się będą
dużą skłonnością do strategii raczej konstruktywnych (Dialog, Lo-
jalność) niż destruktywnych (Wyjście, Zaniedbanie). Ponieważ zaś
ZWIĄZEK PRZYJACIELSKI 185

męskość wiąże się z większą aktywnością i nastawieniem zadanio-


wym, oczekiwać można, że osoby silnie męskie charakteryzować
się będą dużą skłonnością do raczej aktywnego niż biernego odpo-
wiadania na pojawiające się problemy (a więc raczej do Dialogu
lub Wyjścia niż Lojalności i Zaniedbania).
Przewidywania te sprawdzano w serii badań, w których mie-
rzono za pomocą kwestionariuszy zarówno męskość („Zwykle pró-
buję raczej kontrolować innych niż dać się im kontrolować"; „Gdy
jestem z kimś innym, to ja podejmuję większość decyzji" itp.), jak
i kobiecość („Lubię być z ludźmi, którzy przyjmują w stosunku do
mnie opiekuńczą postawę"; „Ludzie lubią mi opowiadać o swoich
kłopotach, bo wiedzą, że uczynię wszystko, aby im pomóc" itp.).
Oczywiście, mierzono również skłonność do reagowania różnymi
typami strategii. Typowe wyniki jednego z tych badań przedstawia
rysunek 14.
Jak pokazuje względna wysokość położenia wykresów dla osób
silnie i słabo kobiecych, kobiecość sprzyja częstszemu stosowaniu
obu strategii konstruktywnych (a w większości przypadków także
rzadszemu stosowaniu strategii destruktywnych). O oddziaływa-
niu męskości świadczy natomiast kąt nachylenia („stromość") wy-
kresów. Jak widać, silna męskość sprzyja rzadszemu reagowaniu
strategiami konstruktywnymi i częstszemu stosowaniu strategii de-
struktywnych (z jednym wyjątkiem: Zaniedbania, gdzie ta różnica
znika u osób silnie kobiecych). A zatem hipoteza o powiązaniu
męskości ze skłonnością do strategii aktywnych nie zyskała sobie
potwierdzenia. Jest raczej tak, że męskość hamuje reakcje kon-
struktywne i najczęściej sprzyja destruktywności. Natomiast kobie-
cość sprzyja konstruktywności i hamuje destruktywność w reago-
waniu na problemy w bliskim związku dwojga ludzi. Dodać warto,
że w tym i w innych badaniach wpływ biologicznej płci na częstość
stosowania poszczególnych strategii był znacznie słabszy, zwykle
nieistotny.
Jest to jedna z kilku prawidłowości sugerujących, że silna mę-
skość mężczyzny jest raczej dwuznacznym błogosławieństwem dla bli-
skiego związku dwojga ludzi. Z jednej strony prawdą jest, że męż-
czyźni zachowujący się w typowo męski (na przykład dominujący)
sposób spostrzegani są przez kobiety jako bardziej pociągający (Sa-
dalla i in., 1987). Męskość zachęca więc do namiętności (trudno
186 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Rysunek 14.
Wpływ męskości i kobiecości na częstość reagowania na problemy Dialo-
giem, Lojalnością, Zaniedbaniem i Wyjściem. Źródło: na podstawie da-
nych Rusbult i współpracowników (1986 c).
ZWIĄZEK PRZYJACIELSKI 187

0 mniej odkrywcze stwierdzenie). Być mężczyzną oznacza też, mię-


dzy innymi, być skutecznym dostarczycielem niezbędnych dóbr (fok
u niegdysiejszych Eskimosów, samych już tylko futer u dzisiejszych
Polaków). Męski mężczyzna jest więc dla związku w oczywisty spo-
sób bardziej przydatny niż mężczyzna mało męski.
Z drugiej jednak strony, męskość hamuje intymność. Nie tylko
dlatego, że sprzyja destruktywności, a hamuje konstruktywność
w reakcjach na niezadowolenie. Także dlatego, że skojarzona jest
z małą empatią i niechęcią do zwierzania się oraz ujawniania in-
nym własnych emocji (o czym mowa była w poprzednich rozdzia-
łach). Nie bez powodu to mężczyźni wymyślają i śmieją się z takich
dowcipów, jak ten, gdzie mąż powiada do żony: „Jeżeli chcesz po-
rozmawiać, to dlaczego nie zadzwonisz do audycji Radiosłuchacze
mówią1}"
Wygląda więc na to, że idealny (no, powiedzmy - pożądany)
partner to taki, który jest nie tylko męski, ale i kobiecy. Podobny
wymóg stosuje się zapewne i do pożądanej partnerki. W świetle
badań nad funkcjonowaniem związku i utrzymywaniem w nim wy-
sokiego poziomu intymności kobiecość wydaje się cechą dość jed-
noznacznie dobrą. Niemniej, jak pisałem poprzednio, jednym z naj-
poważniejszych problemów w długotrwałym związku jest nuda. Po-
nieważ jednostronna kobiecość może być równie nudna jak jedno-
stronna męskość, większą szansę sukcesu ma taki związek, w któ-
rym i partnerka jest nic tylko kobieca, ale i męska (o ile nie prze-
straszy tym swego partnera!).
Mamy tu do czynienia z paradoksalną sprzecznością między
tym, co spotyka chłopców i dziewczęta w procesie wychowania
1 socjalizacji, a tym, czego od nich oczekują ich partnerzy w do-
rosłym już związku. Jako małe i większe dzieci, chłopcy uczą się,
że należy być przede wszystkim mężczyzną - kontrolować własne
emocje („mężczyzna nie plącze"), być niezależnym od innych, am-
bitnie skupiać się na zadaniach itd. Kiedy chłopcy już się mężczy-
znami staną, dowiadują się od swoich partnerek, że mężczyznami,
owszem być mają, ale powinni też okazywać swoje emocje (ina-
czej spotykają się z nie pozbawionym racji: „Czy ty w ogóle coś
czujesz?"), powinni uzależniać własne uczucia i decyzje od swojej
partnerki (przez wzgląd na równouprawnienie) i zaprzestać (ego-
istycznej) koncentracji na własnych ambicjach. Jako małe i większe
188 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

dzieci, dziewczynki uczą się przede wszystkim być miłe, uległe i ci-
che, troszczyć się o innych i ich uczucia, słowem - uczą się, jak
być kobiecymi. Po to tylko, by później odkryć, że wcale nie chcą
być uległe i ciche, a nawet nie mogą, skoro, na przykład, mają nie
tylko pracować na jednym etacie w domu, lecz także na drugim
- poza domem. Te „dwa etaty" wcale nie zawsze wymuszane są
warunkami ekonomicznymi, ponieważ praca zawodowa kobiet jest
współcześnie bardzo powszechnym zjawiskiem nawet w najbogat-
szych krajach. Jest to po prostu przejaw dość uniwersalnej w na-
szych czasach zmiany wzorca kulturowego roli mężczyzny (mają-
cego coraz większy udział w opiece nad dziećmi) i kobiety (mającej
coraz większy udział w utrzymaniu domu).
Pomijając tu rozważania nad przyczynami i skutkami tej zmia-
ny, poprzestańmy na wniosku, że żyjemy w czasach, kiedy niezależnie
odpici biologicznej, każdy z nas coraz bardziej zmuszony jest być i ko-
biecy (w bliskim związku z innym człowiekiem) i maski (poza tym
związkiem). Jest więc nam trudniej niż naszym dziadkom i bab-
ciom. Ale ciekawiej.

Samoocena
Inną cechą wpływającą na wybór między Dialogiem i Wyjściem
z jednej - a Lojalnością i Zaniedbaniem z drugiej strony jest samo-
ocena. Logiczne wydaje się przypuszczenie, że osoby o samoocenie
wysokiej, to znaczy przekonane o swojej własnej wartości i o tym,
że zasługują raczej na dobry los w życiu, bardziej będą skłonne
„chwytać byka za rogi", a więc wybierać strategie aktywne. Osoby
o samoocenie niskiej, przekonane, że ani nie zasługują na wiele,
ani nie potrafią zbyt dobrze radzić sobie z kłopotami, powinny zaś
wybierać strategie raczej bierne.
Co najmniej trzy badania przekonują, że jest tak w istocie, ale
jedynie w odniesieniu do strategii destruktywnych: osoby o samo-
ocenie wysokiej częściej wybierają Wyjście ze związku, natomiast
osoby o samoocenie niskiej - Zaniedbanie. Jednakże w obrębie
strategii konstruktywnych samoocena nie decyduje o wyborze mię-
dzy Dialogiem a Lojalnością (Rusbult i in., 1987). Dopóki więc
sprawy związku mają się dobrze (a reakcje na problemy pozostają
raczej konstruktywne), przekonanie partnerów o własnej warto-
ści nie wpływa na sposób reagowania na niezadowolenie. Dopiero
ZWIĄZEK PRZYJACIELSKI 189

wtedy, gdy związek zaczyna szwankować (a reakcje na problemy


stają się raczej destruktywne), dotkliwe niezadowolenie skłania
partnerów do rozważania tego, co można by uzyskać gdzie indziej.
Osoby o samoocenie wysokiej, a więc przekonane, że mogą uzyskać
szczęście poza związkiem, aktywnie angażują się w jego destrukcję.
Natomiast osoby o samoocenie niskiej, przekonane, że „raju nie
ma nigdzie", nie demontują aktywnie swego związku, lecz jedynie
pozwalają mu na „samoistny" upadek.
Bierność-aktywność wybieranych strategii jest także uzależ-
niona od wagi problemu. Problemy poważne, stanowiące źródło
dotkliwego niezadowolenia, zachęcają do aktywnych prób jego usu-
nięcia, a więc albo do konstruktywnego Dialogu, albo do destruk-
tywnego Wyjścia (Rusbult i in. 1986 b). Z kolei problemy niewiel-
kie, wywołujące jedynie słabe niezadowolenie, powinny wzbudzać
raczej słabsze, bierne reakcje. Dotychczasowe badania potwier-
dzają jednak tę prawidłowość li tylko dla Lojalności, dla Zanie-
dbania natomiast nie.

Stan związku
Najsilniejszym wyznacznikiem wyboru strategii powinnny jed-
nak okazywać się nie cechy partnerów czy aktualnego problemu,
lecz ogólny stan związku. Indywidualne cechy są bowiem ogólnie
mniej ważne dla związku od tego, co konkretnie partnerzy w swoim
związku robią, ich zachowania zaś kształtowane są przede wszyst-
kim stanem związku (który także decydująco wpływa na to, co
partnerzy uważają za problem poważny, a co za nieważny).
Aczkolwiek oczywistą prawdą jest, że różni ludzie mają różne
cechy charakteru i osobowości, to jednak związek ogólnych cech
z konkretnymi (szczególnie pojedynczymi) zachowaniami jest z re-
guły bardzo słaby. Ponadto faktyczny związek cech charakteru z za-
chowaniem jest znacznie słabszy od związku, jaki ludzie skłonni są
gołym okiem dostrzegać. Za zachowanie naszych partnerów często
odpowiedzialna jest sytuacja, w której ich zachowanie ma miej-
sce. Ponieważ jednak sytuacja jest tylko tłem, na którym widzimy
działającego i skupiającego naszą uwagę człowieka, na ogół skłonni
jesteśmy przeceniać wpływ cech człowieka na jego zachowanie i nie
doceniać sytuacji, która umyka naszej uwadze (Ross, 1977). Kiedy
nasz partner zachowuje się w sposób agresywny, skłonni jesteśmy
190 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

sądzić, że „agresywność" to cecha, z którą on niemalże się urodził,


natomiast trudno nam zauważyć, że agresję tę mogła wywołać sy-
tuacja, w jakiej partner się znajduje. A już ostatnią rzeczą, jaka
przychodzi nam do głowy, jest myśl, że sami się do tej agresji przy-
czyniliśmy prowokując partnera swoimi „słusznymi przecież" uwa-
gami. Podobnie trudno nam zrozumieć, że wybuch złości partnera
mógł być spowodowany ciągiem niewielkich, kapiących niczym kro-
ple z kranu frustracji, które wybuch poprzedzały, ale których nie
byliśmy świadkiem.
„Sytuacja" oznacza tu przede wszystkim stan związku obojga
zainteresowanych. A więc czy są z niego zadowoleni, czy nie, czy
są weń zaangażowani, czy związek ten jest bardziej, czy też mniej
pociągający od tego, co czekałoby partnerów poza nim. Jeżeli part-
nerzy są ze swego związku zadowoleni, to, rzecz jasna, będą starali
się go raczej chronić niż demontować. Duża satysfakcja ze związku
prowadzi do reagowania strategiami konstruktywnymi (Dialogiem
i Lojalnością) i hamowania stosowania strategii destruktywnych
(Zaniedbania i Wyjścia). Dane z tabeli 11. przekonują, że tak
jest w istocie. Podobnie oddziałuje także poziom zaangażowania
partnerów w związek. Zaangażowanie mierzono w tym badaniu za
pomocą ocenianego przez partnerów wysiłku, jaki dotąd włożyli
w swój związek (wysiłek taki jest jednym z głównych wyznaczni-
ków zaangażowania w związek, o czym mowa w następnym roz-
dziale). Im więcej wysiłku partnerzy włożyli dotąd w swój związek,
tym większa skłonność do chronienia go i stosowania strategii kon-
struktywnych, a mniejsza - do reagowania destruktywnego.
Trzecią sprawą rozważaną w tabeli jest atrakcyjność alternatyw
- jak dalece pociągający są inni partnerzy bądź odmienny styl ży-
cia (na własną rękę, bez stałego związku). Atrakcyjność alternatyw
jest ogólnie słabiej związana z wyborem strategii, sprzyja jednak
strategiom destruktywnym, w szczególności aktywnemu Wyjściu ze
związku, hamuje zaś strategie konstruktywne, w szczególności Lo-
jalność.

Tabela 11.
Typ reakcji na niezadowolenie a dotychczasowa satysfakcja ze związku,
wysiłek dotąd włożony w związek oraz atrakcyjność alternatywnych związ-
ków. Liczby oznaczają korelacje, które mogą się zmieniać od 1,00 (bardzo
silny dodatni związek), przez 0,00 (brak jakiegokolwiek związku), do -1,00
ZWIĄZEK PRZYJACIELSKI 191

(bardzo silny ujemny związek). Korelacje oznaczone gwiazdką islotnie od-


biegają od poziomu przypadkowego. Źródło: Rusbult i in.(1982, s. 1239).

Dialog Lojalność Zaniedbanie Wyjście


Satysfakcja 0,56* 0,49* -0,45* - 0,48*
Wysiłek 0,59* 0,38* - 0,38' - 0,27*
Alternatywy -0,14 - 0,48* 0,19 0,54"

Ponieważ tabela ta zawiera korelacje stwierdzające jedynie


siłę, a nie kierunek zależności, nasuwa się pytanie, co jest przy-
czyną, a co skutkiem. Na przykład czy to dotychczasowa satysfakcja
ze związku wywołuje skłonność do Dialogu, czy też bywa tylko na
odwrót - logiczne jest przecież, że ludzie aktywnie dbający o dobro
swego związku odnosić zeń muszą większą satysfakcję.
Szczegółowe badania Rusbult i współpracowników (1982) po-
kazały, że skłonność do Dialogu cechuje przede wszystkim związki
znajdujące się w początkowych fazach rozwoju, w których po-
ziom satysfakcji i intymności jest jeszcze wysoki. Skłonność ta słab-
nie w późniejszych fazach związku. Natomiast odwrotnie mają się
sprawy z Lojalnością. Wtedy, kiedy związek dostarcza nam (jesz-
cze) dużej satysfakcji, Lojalność jest zbyt bierną formą jego obrony,
pasuje zaś do faz późniejszych, kiedy to sprawy związku budzą już
zwykle mniej emocji. Im starszy związek (i jego partnerzy), tym
mniejsza skłonność do Dialogu, a tym większa skłonność do re-
agowania Lojalnością (Rusbult i in., 1986 b). Obie te zależności
są jednak bardzo słabe, prawdopodobnie dlatego, że liczony w la-
tach wiek związku jest jedynie pośrednim i zawodnym wskaźnikiem
fazy, w jakiej związek się znajduje (niektóre związki zapewne szyb-
ciej przechodzą od faz wcześniejszych do późniejszych, a pewna ich
liczba nigdy nie dochodzi do fazy związku pustego). Co ciekawe,
wraz z wiekiem związku i partnerów spada również skłonność do
reagowania na problemy aktywnym wyjściem ze związku. Wygląda
więc na to, że wraz z upływem czasu spada skłonność partnerów
do stosowania wszelkich aktywnych strategii.
Tabela 11. wskazuje także, że im bardziej reagujemy Lojalno-
ścią, tym mniej skłonni jesteśmy uważać za atrakcyjnych innych
192 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

potencjalnych partnerów czy też życie na własną rękę, poza związ-


kiem. Ponieważ spostrzeganie innych możliwych związków jako
mato kuszących decyduje o zaangażowaniu w aktualny związek (o
czym mowa w następnym rozdziale), jest to istotna zaleta Lojalno-
ści. Zalety tej zdaje się być pozbawiona strategia Dialogu. Sugeruje
to, że mimo swego biernego charakteru Lojalność jest strategią nie
we wszystkim gorszą od aktywnego Dialogu, ponieważ niesie takie
dobroczynne dla związku skutki, których Dialog nie daje.
ROZDZIAŁ 6

Związek pusty i jego rozpad

Samopodtrzymujący charakter zaangażowaniu


- uzasadnianie własnych działań
- dotychczasowe inwestycje
- związek z partnerem jako część własnego „ja"
Chcieć mimo wszystko, czyli względność satysfakcji
- oczekiwania a zyski i koszty
- możliwości zastępcze
Bariery
- poczucie winy
- dzieci
- naciski społeczne
Rozpad

Jest tylko Beatrycze i jej właśnie nie ma


Jan Lechoń

Spadek intymności jest w zasadzie możliwy do uniknięcia, choć


wzrastająca liczba rozwodów i omawiana w poprzednim rozdziale
ponura krzywa satysfakcji wskazuje, że zapewne większości par nie
udaje się intymności utrzymać. Nie spada ona do zera (wielu ba-
daczy twierdzi, że pewne jej elementy, na przykład przywiązanie,
nigdy nie zanikają całkowicie), niemniej spada poniżej poziomu,
który jeszcze partnerów zadowala. Pozytywnych uczuć jest mało
i często znacznie mniej niż emocji negatywnych wynikających z do-
znanych w przeszłości krzywd i nigdy nie rozwiązanych konfliktów.
Po latach trwania związku także namiętność jest już tylko echem
przeszłości. Powodów do zadowolenia jest więc niewiele, powodów
do niezadowolenia tysiąc, przynajmniej jeśli zapytać o to samych
194 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

zainteresowanych. Związek wkroczył w fazę związku pustego, do-


kąd niepostrzeżenie dryfował już od dłuższego czasu.
Zanik pozytywnych powodów pozostawania w związku nie
oznacza oczywiście automatycznego jego rozpadu. W myśl kon-
cepcji przedstawionej w pierwszym rozdziale tej książki, czynni-
kiem decydującym o dalszym trwaniu związku staje się w tej fazie
zaangażowanie, czyli nasze przekonania, decyzje i działania ukie-
runkowane na utrzymanie związku z danym partnerem. Ponieważ
trwanie całego związku zależy w jego fazie pustej od podtrzymania
zaangażowania, a zanik zaangażowania oznacza rozpad związku,
obecny rozdział niemal w całości dotyczy mechanizmów podtrzy-
mujących nasze zaangażowanie.
Liczne małżeństwa trwają nadal pomimo braku satysfakcji,
a czasami mimo niesłychanych wręcz cierpień jednego bądź obojga
partnerów. Na przykład w Wielkiej Brytanii 60% wszystkich za-
bójstw kobiet dokonują ich mężowie lub kochankowie, w USA 30%
zabójców natęży do najbliższej rodziny ofiary (Howells, 1981), nie
mówiąc już o mniej krańcowych, choć nieporównanie częstszych
przejawach agresji i cierpienia w rodzinach, takich jak bicie czy
znęcanie się fizyczne lub psychiczne. Jeżeli nawet ofiara agresji
opuszcza w końcu swój związek z agresorem, z reguły dzieje się to
dopiero po latach cierpień. Oczywiście partnerzy większości związ-
ków zwykle nie biją się ani nie znęcają nad sobą nawzajem, ale
nawet oni przechodzą liczne katusze natury psychicznej - nieza-
dowolenie, zawód, depresja, rozpacz, beznadziejność, bezsilność...
listę tę łatwo byłoby wydłużać. Dlaczego ludzie trwają w związkach,
które zamiast radości i siły dają cierpienie, wyczerpują psychicznie,
a nawet mogą być niebezpieczne?
Mówiąc najkrócej, ludzie pozostają ze sobą w związku nie przy-
noszącym im satysfakcji albo dlatego, że dotąd w nim byli, albo
dlatego, że mimo wszystko tego chcą, ponieważ nie ma niczego,
czego chcieliby bardziej, albo też dlatego, że muszą. Naiwnością
byłoby sądzić, że robią to tylko z tego ostatniego powodu.
Pierwszy z tych powodów (ludzie pozostają z sobą nadal dla-
tego, że tak było dotąd) wydaje się na pierwszy rzut oka niepo-
ważny - czy jest sens tłumaczyć, że słońce świeci dziś dlatego,
iż świeciło także wczoraj? Cóż, prawdą jest, że jutrzejsza pogoda
o wiele częściej okazuje się podobna do dzisiejszej niż od niej
różna. Przewidywanie, że jutro będzie tak samo jak dziś, znacz-
nie częściej się potwierdza, niż nie potwierdza. Zaangażowanie
ZWIĄZEK PUSTY 1 JEGO ROZPAD 195

w związek ma charakter zjawiska samopodtrzymującego się i będę


dalej starał się przekonywać, że sam fakt pojawienia się zaangażowa-
nia jest zapewne najważniejszym powodem pozostawania partnerów
w skądinąd niezbyt radosnym związku.
Powód drugi, „chcieć mimo wszystko", odnosi się nie do bez-
względnej satysfakcji ze związku, lecz do satysfakcji względnej.
Owa względność satysfakcji oznacza, że poziom naszego zadowole-
nia zależy nie tylko od tego, co rzeczywiście od partnera otrzymu-
jemy, lecz także od porównania tego, co dostajemy, z tym, czego
oczekiwaliśmy, i z tym, co moglibyśmy uzyskać gdzie indziej (od
innych partnerów). Dzięki takim porównaniom możemy uznać za
znośny nawet taki związek, który nam niewiele daje (ale i tak wię-
cej niż inne możliwe związki albo więcej, niż oczekiwaliśmy).
Powód trzeci wreszcie to bariery nie pozwalające się ze związ-
ku wycofać. Chciałoby się rzec: „bariery zewnętrzne", choć oczy-
wiste jest, że znaczna ich większość działa jedynie dzięki pewnym
„wewnętrznym", spełnianym przez nas warunkom, takim jak nasze
wartości czy przekonania nakazujące pozostanie w związku.

Samopodtrzymujący charakter zaangażowania


Jeżeli już raz zaangażujemy się w jakieś działanie, sam fakt
jego podjęcia może nam utrudniać wycofanie się, niezależnie od
tego, czy skutki działania są zadowalające, czy nie. W przypadku
działań skierowanych na budowę bliskiego związku z innym czło-
wiekiem samopodtrzymywanie się zaangażowania dochodzi do
skutku dzięki naszej skłonności do uzasadniania własnych działań
jako sensownych i wartych podjęcia lub dzięki niechęci do utraty
dóbr dotychczas zainwestowanych w związek. Trzecim powodem
jest to, że bliski związek z innym człowiekiem szybko się dla nas
staje częścią naszego własnego ja, naszej własnej tożsamości. Roz-
ważmy pokrótce te trzy mechanizmy decydujące o samopodtrzy-
mującym się charakterze zaangażowania.

Uzasadnianie własnych działań


W pewnym badaniu zaproszono młode kobiety do otwartej
i szczerej dyskusji na temat zachowań seksualnych. Zakładano,
196 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

że dyskutowanie o seksie będzie zajęciem interesującym, ponie-


waż badanie przeprowadzano w latach 50., kiedy seks w znacznie
mniejszym niż dziś stopniu nadawał się do rozmów i pociągał jako
temat kuszący, a rzadko poruszany. Zapewne podobnie uważały
i badane studentki, skoro część z nich zgodziła się nawet podjąć
pewne wysiłki w zamian za możliwość brania udziału w owej gru-
powej dyskusji o seksie.
Od jednej grupy wymagano wysiłku stosunkowo dużego.
Dziewczęta musiały przeczytać na głos, w obecności eksperymenta-
tora (mężczyzny), kilka fragmentów opisujących drastyczne sceny
erotyczne, a także listę sprośnych słów, którą przygotowali Aronson
i Mills (1959), autorzy tego badania, informując przy tym uczest-
niczki eksperymentu, że muszą się one nieco wyzbyć zahamowań
przed czekającą je dyskusją. Od pozostałych wymagano wysiłku
albo małego (czytały na głos słowa dotyczące seksu, choć nie or-
dynarne), albo żadnego. Następnie badane wysłuchiwały dysku-
sji, same nie biorąc w niej udziału, rzekomo dlatego, że był to
ich pierwszy raz i nie mogły jeszcze przeczytać literatury przed-
miotu. W rzeczywistości dyskusję za każdym razem odtwarzano
z taśmy, dzięki czemu wszystkie uczestniczki słyszały dokładnie to
samo. Wysłuchiwana dyskusja była okropna. Nie dość, że doty-
czyła drugorzędnych zachowań seksualnych u niższych zwierząt, to
jeszcze jej uczestnicy wypowiadali się w sposób rozwlekły, bełko-
tliwy i nudny ponad wszelkie wyobrażenie. Uwieńczeniem złośliwo-
ści eksperymentatorów (w służbie nauki jednak!) było poproszenie
dziewcząt o ocenę, jak dalece podobała im się dyskusja i sami dys-
kutanci. Dziewczęta, które włożyły mały wysiłek w dostanie się do
grupy, a także badane z grupy kontrolnej, nie wydatkującej żad-
nego wysiłku, oceniały ją jako nudną. Jednakże dziewczęta, które
włożyły duży wysiłek, by dyskusji wysłuchać, uważały i dyskusję,
i dyskutantów za dość interesujących. Dlaczego coś, co było wy-
raźnie nudne i bezwartościowe, uznane zostało za niemal intere-
sujące i warte wysiłku?

Aronson i Mills powiadają, że właśnie dlatego, iż wymagało


wydatkowania wysiłku. Świadomość włożenia znaczącego wysiłku
w coś, co najwyraźniej nie było tego warte, jest dla nas nie do znie-
sienia. Pozostaje ona bowiem w sprzeczności z dobrze ugruntowa-
nymi oczekiwaniami (ludzie wkładają przecież wysiłki w przedsię-
ZWIĄZEK PUSTY I JEGO ROZPAD 197

wzięcia, które na to zasługują). Trudno nazwać rozsądnym czło-


wieka, który ukierunkowuje swoje wysiłki tak bezsensownie, że
niczego wartościowego w zamian nie uzyskuje. Sprzeczność owa
jest dla nas nie do zniesienia tak dalece, że zaczynamy wierzyć
w pozytywność stanów rzeczy osiągniętych dzięki własnemu wysiłkowi,
a które bez tych wysiłków wydawałyby nam się bezwartościowe. Dzięki
temu nadal możemy wierzyć we własny rozsądek.
Liczne badania wykazały takie właśnie oddziaływanie prze-
różnych wysiłków, jak poddawanie się wstrząsom elektrycznym,
nieprzyjemnym bodźcom słuchowym, wyczerpująca aktywność fi-
zyczna czy nawet wysłuchiwanie kogoś, kto budzi odrazę i obrzy-
dzenie. Aby polubić coś, w co wkładamy wysiłek, wcale nie musimy
tego wysiłku podejmować - wystarczy samo psychiczne przygoto-
wanie się do wysiłku w sytuacji, gdy wydaje się on nieuchronnie nas
oczekiwać w przyszłości. Wskazuje na to eksperyment, w którym
dawano badanym dość szczegółowy opis dwóch osób - jednej miłej,
towarzyskiej i inteligentnej, a drugiej niezrównoważonej, niechluj-
nej i odtrącanej przez rówieśników (Bcrscheid i in., 1968). Oczywi-
ście ta pierwsza bardziej była lubiana przez badanych niż ta druga.
Badanym zapowiadano udział w dyskusji na tematy intymne z przy-
dzieloną im partnerką, którą miała być albo ta lubiana, albo nie
lubiana osoba. Po krótkim okresie przygotowania do dyskusji eks-
perymentator wracał i mówił, że został popełniony poważny błąd
i że faktycznie partnerzy nie powinni być przydzielani badanym,
lecz przez nich wybierani. W związku z tym prosił o wskazanie,
którą z partnerek badani wybierają do wspólnego udziału w dys-
kusji. W grupie przygotowanej na kontakt z osobą lubianą tylko
5% badanych wybrało osobę nieprzyjemną. Natomiast w grupie,
która oczekiwała kontaktu z tą właśnie osobą, aż 35% badanych
ostatecznie ją wybrało jako partnerkę, choć nic już ich do tego nie
zmuszało! Nic poza ich własnym nastawieniem. Jeżeli bowiem już
postanowimy wystawić się na nieprzyjemne doznania i przygotu-
jemy się do nich psychicznie, nasze zaangażowanie uniezależnia się
od swoich pierwotnych powodów, a realizacja decyzji staje się ce-
lem sama w sobie. Nawet jeżeli nie musimy jej w końcu realizować.
Prawidłowość ta pozwala zrozumieć jeden z powodów, dla któ-
rych ludzie pomimo braku zewnętrznych barier pozostają w bli-
skich związkach, choć każdemu obserwatorowi z zewnątrz mogą
198 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

się one wydawać prawdziwą katorgą. Co dość logiczne, samym za-


interesowanym nie wydają się one aż tak negatywne, ponieważ
nieuchronność kontaktu z nieprzyjemną osobą prowadzi do po-
strzegania jej w mniej czarnych barwach (Tyler i Sears, 1977).
Co ciekawe, stojąc w obliczu niemiłych konieczności, zmie-
niamy sposób widzenia nie tylko tych konieczności, ale także sie-
bie samych.
Przyjrzyjmy się jeszcze jednemu badaniu, które pokazuje dość
dramatyczne następstwa zaangażowania. W badaniu tym wytwa-
rzano u ludzi przekonanie, że dobrowolnie i niczym nie przymu-
szeni - w każdej chwili mogli wycofać się z eksperymentu - zjedzą
nieżywego robaka (Comer i Laird, 1975). Kiedy badani już uwie-
rzyli w tę mało zachęcającą perspektywę, części z nich przedsta-
wiono pewien dodatkowy wybór: albo zjedzą robaka, albo wezmą
udział w prostym badaniu nad postrzeganiem. Co zdumiewające,
trzy czwarte osób badanych wybrało mimo wszystko zjedzenie ro-
baka, choć w innej grupie osób, których nie postawiono przed tą
koniecznością, wszyscy zachowali się „normalnie" i wybrali udział
w badaniu nad postrzeganiem. Jeszcze innej grupie oczekującej na
zjedzenie robaka pozostawiono inny wybór: zamiast zjadania ro-
baków członkowie tej grupy mogli wziąć udział albo w nieszkodli-
wym badaniu nad postrzeganiem, albo w badaniu, które wymagało
poddania się bolesnym wstrząsom elektrycznym. Połowa osób z tej
ostatniej grupy wybrała wstrząsy elektryczne!
Interesujące światło na przyczyny tego zdumiewającego zacho-
wania rzucają dalsze dane zebrane w tym eksperymencie. Otóż
część badanych przekonała siebie samych, że zjadanie robaków
nie jest w końcu takie straszne. Inna część zmieniła natomiast wi-
dzenie własnej osoby, i to na jeden z dwóch sposobów. Niektórzy
zaczęli spostrzegać siebie jako bohaterów czy męczenników w służ-
bie nauki, inni zaś przekonali samych siebie, że zjadanie zdechłych
robaków jest tym, na co właśnie zasługują. Ten ostatni typ reakcji
- samopotępienie - jest zresztą spotykany również u ofiar cięż-
kich, a nie zawinionych przez siebie wypadków. Samopotępienie,
przekonanie, że zasługuje się na swój marny los, usuwa dysonans
pomiędzy tym, czego człowiek po życiu się spodziewał, a tym, co
go spotkało. Na szczęście jest to jednak nieczęsty typ reakcji i wy-
stępuje na ogół wtedy, kiedy cierpienie jest i tak nieuniknione,
ZWIĄZEK PUSTY I JEGO ROZPAD 199

a człowiek nie ma do dyspozycji żadnego innego sposobu przywró-


cenia swojej wiary w jakiś elementarny porządek i przewidywalność
świata. Zapewne myślenie typu: „Na nic innego nie zasługuję" po-
jawia się w bardzo nieszczęśliwym związku, którego nie można
opuścić, a jest on tak zły, że nie sposób patrzeć nań przez różowe
okulary.
Wszystkie te konsekwencje wydatkowania wysiłku występują
jednak dopiero wtedy, kiedy spełniony jest pewien dodatkowy wa-
runek. Mianowicie wysiłek musi być wydatkowany w warunkach
swobodnego wyboru, kiedy człowiek jest przekonany, że to od
niego samego zależy, czy i jak bardzo będzie się wysilał, czego
dowodzą liczne badania (por. Cooper, 1980). Czy jednak warunek
ten jest spełniony w związku dwojga ludzi, jeżeli związek ten jest
źródłem cierpień, a nie radości, partnerzy zaś pozostają w nim z po-
wodu przeróżnych nacisków (dzieci, moralność, wspólne mieszka-
nie)?
Gdyby swoboda wyboru była głównie czy jedynie konsekwen-
cją spostrzegania faktycznej sytuacji, trudno byłoby o niej w takim
związku mówić. Swoboda wyboru leży jednak u podstaw naszego
przekonania, że kontrolujemy bieg wydarzeń, a przekonanie to nie
jest jedynie chłodnym, obiektywnie dającym się uzasadnić sądem,
lecz głęboką ludzką potrzebą. Potrzebą, której niespełnienie może
mieć katastrofalne skutki (z pogorszeniem stanu zdrowia włącznie,
jak wykazały Langer i Rodin, 1976). Potrzeba ta jest tak silna, że
ludzie ulegają złudzeniu kontroli, widząc swobodę wyboru i własną
kontrolę nad biegiem wydarzeń nawet tam, gdzie są jej całkowi-
cie pozbawieni (na przykład w grach losowych ludzie wyżej cenią
sobie los, który sami wyciągnęli, niż los wyciągnięty przez kogoś
innego - Langer, 1975). Myśl, że zamiast kontrolować wydarzenia,
sami poddajemy się ich kontroli, jest równie nie do zniesienia, jak
myśl, że jesteśmy całkowicie pozbawieni swobody wyboru w działa-
niach, którym poświęcamy poważną część własnego życia. Trudno
myśleć o sobie, że jest się tylko pionkiem nie mającym wpływu na
bieg własnego życia, i dlatego skłonni jesteśmy dostrzegać swobodę
wyboru nawet w takich związkach, w których mamy jej faktycznie
bardzo niewiele. Dzieje się tak z pożytkiem dla trwałości owych
związków, ponieważ umożliwia to powstanie i trwanie samonapę-
dzającego się zaangażowania w ich utrzymanie.
200 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Podsumowując, podstawą samonapędzającego się mechanizmu


zaangażowania jest sprzeczność, jaka pojawiłaby się w momencie wy-
krycia faktu, że źle swoje wysiłki ukierunkowaliśmy. Usuwanie tej
sprzeczności sprawia, że albo przekonujemy samych siebie o jed-
nak dobrym ukierunkowaniu własnych wysiłków i spostrzegamy
swój los jako lepszy (niż gdybyśmy nie zdołali samych siebie prze-
konać), albo wmawiamy sobie, że nasz los jest tym właśnie, na
co zasłużyliśmy. Często usuwamy tę sprzeczność zawczasu, zanim
w ogóle zdąży się ona pojawić w naszej świadomości.

Dotychczasowe inwestycje
Nie jest to jednak podstawa jedyna. Podstawą drugą są nie-
możliwe do odzyskania inwestycje, jakich dokonaliśmy na rzecz
istniejącego związku. Inwestycje te są dwojakiego rodzaju: dobra
włożone w związek i dobra poniechane, z których zrezygnowaliśmy
przez wzgląd na istnienie danego związku.
Nie ulega wątpliwości, że budowa związku z drugim człowie-
kiem wymaga inwestowania weń wysiłku, uwagi, czasu, pieniędzy
i dóbr wszelkiego innego rodzaju. Subiektywnie oceniane inwesty-
cje rosną w miarę rozwoju związku mocniej nawet niż zyski, straty
i zadowolenie z całego związku, jak to wykazała Rusbult (1983)
w badaniach na „chodzących" z sobą parach. Z punktu widzenia
czystej buchalterii strat i zysków wszystkie te inwestycje przydają
wartości związkowi, niezależnie od tego, co daje nam partner.
Dopóki partner dostarcza nam autentycznej satysfakcji, nasze
własne inwestycje czynią związek nie tylko bardziej wartościowym,
ale i przyjemniejszym (dzięki opisanym poprzednio procesom prze-
konywania siebie o słuszności naszych własnych wyborów). Gdyby
jednak związek miał się rozpaść, większość z inwestycji zostałaby
stracona, jak to się dzieje na przykład w przypadku żony, która
dla wspierania kariery swego męża porzuciła własną karierę zawo-
dową, aby zająć się prowadzeniem domu i wychowaniem dzieci.
Jedynym sposobem na odzyskanie tych inwestycji jest dalsze po-
zostawanie w związku w nadziei, że zaowocuje on odpowiednimi
profitami. Mimo że nadal jest rozsądnie (nawet niewielka szansa
odzyskania inwestycji jest lepsza od jej braku w przypadku zerwa-
nia), to jednak robi się coraz mniej przyjemnie, jeżeli partner prze-
staje dostarczać nam satysfakcji „sam przez się". Kiedy uprzednie
ZWIĄZEK PUSTY I JEGO ROZPAD 201

inwestycje są duże, a partner nic nam już nie daje oprócz przykro-
ści, znajdujemy się w pułapce własnych inwestycji. Niczym gracz
w pokera, który tyle już przegrał, że musi się odegrać, bo inaczej
nie wybrnie z długów. Dokonując następnych inwestycji, czyli po-
nosząc dalsze koszty, gracz pozostaje przy stole, podobnie jak my
w naszym związku. Wcale nie dlatego, że jest to przyjemne albo bu-
dzi nadzwyczaj uzasadnione nadzieje. Po prostu wycofanie się jest
jeszcze bardziej nieprzyjemne i beznadziejne, ponieważ dotychcza-
sowe inwestycje bezpowrotnie przepadną. Choć pułapka inwesty-
cji podtrzymuje zaangażowanie partnerów, dzieje się to za cenę
rosnących kosztów, jakie ponosi każde z nich. Mamy tu więc do
czynienia z błędnym kołem, które długo może jeszcze utrzymywać
przy życiu coraz bardziej niekorzystny związek (załamanie nastąpi
dopiero po całkowitej utracie nadziei na odzyskanie inwestycji).
Nic więc dziwnego, że im wyżej ludzie szacują inwestycje dotych-
czas dokonane na rzecz istnienia związku, tym większe jest ich zaan-
gażowanie w jego utrzymanie, niezależnie od samego zadowolenia ze
związku, które zresztą również podnosi zaangażowanie (Rusbult,
1980, 1983). Nie od rzeczy będzie też wspomnieć, że socjologiczne
analizy różnego rodzaju utopijnych komun czy alternatywnych spo-
łeczności przekonują, że przedsięwzięcia te odnosiły większy suk-
ces (trwały dłużej), jeżeli obowiązujące w nich reguły wymagały od
uczestników dokonywania niemożliwych do odzyskania inwestycji.
Na przykład takich jak zapisanie całej swojej własności na rzecz
komuny czy zgoda na brak jakiejkolwiek rekompensaty za dotych-
czasową pracę w przypadku opuszczenia danej wspólnoty (Kanter,
1968).
Obok dóbr włożonych w związek na inwestycje składają się też
i dobra poniechane. Najprostszym takim dobrem są nasze kontakty
z innymi niż partner osobami. Początkowo, w miarę rozwoju swego
związku, partnerzy kontaktują się z mniejszą liczbą osób, rzadziej
i na krócej (Milardo i in., 1983). Oczywiście, zwykle robią to po
prostu dlatego, że jest im ze sobą przyjemniej niż z innymi. Jed-
nakże części utraconych z tego powodu kontaktów nic daje się już
odzyskać, nawet jeżeli powód ich zaniechania straciłby na zasad-
ności. Kontakty w szczególności „nicodzyskiwalne" to oczywiście
partnerzy inni niż osoba, na którą się zdecydowaliśmy. Choć nie
ma na to bezpośrednich dowodów, można przypuszczać, że im bar-
202 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

dziej atrakcyjni byli partnerzy, z których zrezygnowaliśmy, tym dłu-


żej powinniśmy wytrwać w niezadowalającym związku z partnerem
faktycznie wybranym, ponieważ tym większa była nasza inwestycja
(będąca w stanie podtrzymywać zaangażowanie nawet bez satysfak-
cji). Na tle pociągających, lecz odrzuconych niedoszh/ch partnerów
nasz wybrany partner wypada tym gorzej, trudniej więc z nim być.
Jednak odrzucenie pociągających „niedoszłych" wzmaga nasze za-
angażowanie w utrzymanie związku z wybranym partnerem. I pro-
blem na całe życie gotowy, jak ilustrują nie kończące się zgryzoty
bohaterki Nocy i dni, która zrezygnowała ze słodkiego Józefa Toli-
boskiego na rzecz nieco przaśnego Bogumiła Niechcica (co prawda
rezygnacja ta niezupełnie była dobrowolna, ale i tak nie przeszko-
dziło to Barbarze zadręczać siebie, męża i czytelników przez całe
trzy tomy).

Związek z partnerem jako część własnego ,ja"


Trzeci wreszcie powód, dla którego raz podjęte zaangażowanie
trwać może nadal - niezależnie od satysfakcji ze związku i mimo
przynoszonych przezeń cierpień - wiąże się z tym, że wraz z upły-
wem czasu i wspólnego życia bliski związek z innym człowiekiem
staje się nieodłączną częścią nas samych, naszej własnej tożsamości.
Poczucie własnej tożsamości opieramy zarówno na tym, co nas od-
różnia od innych, jak i na tym, co nadaje nam ciągłość w trakcie
życia, a więc na poczuciu, że jesteśmy wciąż takim samym człowie-
kiem. Obie te rzeczy nie muszą mieć ze sobą wiele wspólnego. Na
przykład pleć kiepsko odróżnia nas od innych (polowa ludzi ma
przecież tę samą), ale niewątpliwie nadaje nam poczucie ciągłości
- trudno byłoby się czuć takim (a nawet tym) samym człowiekiem,
gdyby uległa ona zmianie.
W zasadzie wszyscy są zgodni co do tego, że powszechnym
składnikiem miłości jest poczucie, iż ukochana osoba staje się czę-
ścią nas samych. Kochając włączamy innego człowieka w obręb
własnego „ja", dlatego też wielu myślicieli uważa miłość za rozsze-
rzenie egoizmu na jeszcze jedną osobę - osobę partnera. Współ-
czesna psychologia odnosi się do tego rodzaju odczuć z pewną
rezerwą, ponieważ twierdzenie „ona jest po prostu częścią mnie"
może być przecież przejawem bardzo różnych zjawisk. Na przykład
pobożnych życzeń („Chciałbym, żeby tak było"), ulegania stereoty-
ZWIĄZEK PUSTY I JEGO ROZPAD 203

powemu wzorcowi przeżywania miłości („Z niezliczonych książek


i filmów wiem, że tak właśnie powinno się kochać"), podporządko-
wania się pragnieniom partnerki („Ona by chciała, aby tak było").
Dla przeżywających miłość tego rodzaju ważne są odczucia same w
sobie. Z punktu widzenia nauki istotne jest oczywiście pytanie, czy
mają one także jakąś zobiektywizowaną postać istnienia i konse-
kwencje, czy moglibyśmy się o nich dowiedzieć, nawet gdyby sami
zainteresowani nam o nich nie powiedzieli?
Grupa badaczy (Aron i in., 1991) w dość pomysłowy sposób
wykazała, że bliska osoba rzeczywiście jest psychicznie włączana
w obręb własnego „ja". Wykorzystali oni banalne zjawisko pole-
gające na tym, że jeżeli coś wiemy na pewno, to nasze odpowie-
dzi na pytania o to coś udzielane są szybciej niż wtedy, kiedy nic
jesteśmy czegoś pewni. Badane osoby (wszystkie zamężne) otrzy-
mały listę kilkudziesięciu cech z prośbą o zadecydowanie, jak da-
lece każda z tych cech posiadana jest zarówno przez nie same, jak
i przez męża. Pozwoliło to dla każdej badanej znaleźć cechy „te
same" (posiadane i przez badaną, i przez jej małżonka bądź nie
posiadane ani przez badaną, ani przez męża) i „różne" (posiadane
przez nią, ale nie przez męża lub przez męża, ale nie przez ba-
daną). Po pewnym czasie badane jeszcze raz decydowały, czy same
mają te cechy, czy nie. Tym razem nazwy cech były eksponowane
na ekranie komputera, a badana przyciskała tylko klawisze „tak"
lub „nie", co pozwoliło zmierzyć czas jej reakcji. Okazało się, że
badane szybciej podejmowały decyzje co do „tych samych" cech
niż co do cech „różnych". Tak więc żonie łatwiej było się zdecy-
dować, że posiada jakąś cechę, jeżeli jej mąż również ją posiadał.
Kiedy zaś ona ją miała, a on nie (lub na odwrót) decyzja wymagała
dłuższego czasu, najwyraźniej potrzebnego na rozważenie, „co jest
mną, a co nim". Ponieważ w tego typu badaniach czas reakcji po-
zostaje poza świadomą kontrolą człowieka (badane nie wiedziały,
że czas był mierzony), wynik ten jest dość eleganckim i obiektyw-
nym potwierdzeniem tezy, że bliskość innego człowieka polega na
tym, iż „miesza" się on z naszą własną osobą.

Podobnego „mieszania się" dowodzi oczywiście znaczna liczba


innych obserwacji (Aron i Aron, 1986) świadczących, że im ktoś
jest nam bliższy, tym bardziej skłonni jesteśmy traktować go tak jak
siebie samego. A więc działać na jego rzecz (niezależnie od tego,
204 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

czy on się o tym dowie), rozumieć świat z jego punktu widzenia,


przeżywać jego emocje w taki sam sposób jak własne. A przede
wszystkim na wszelkie możliwe sposoby bronić jego dobrego imie-
nia, tak jak bronimy wartości swojej własnej osoby. Jeżeli partner
rzeczywiście staje się psychicznie częścią nas samych, zrozumiałe,
że nie wyrzekamy się go nawet wtedy, gdy zadaje nam ból. Do-
kładnie tak samo, jak nie możemy się wyrzec bolącej z powodu
reumatyzmu nogi - by użyć niezbyt lirycznego porównania.

Chcieć mimo wszystko, czyli względność satysfakcji

Oczekiwania a zyski i koszty


Myślenie w kategoriach zysków i kosztów każe oczekiwać, że
zaangażowanie w związek będzie tym silniejsze, im większą daje
on satysfakcję. I tak jest w istocie: porównania różnych par w tym
samym czasie dowodzą, że zaangażowanie towarzyszy satysfakcji
(Rusbult, 1980), a porównania tych samych par w różnych momen-
tach związku pokazują, że im bardziej rośnie satysfakcja, tym silniej
przyrasta i zaangażowanie (Rusbult, 1983; Simpson, 1987). Ogólna
satysfakcja winna też rosnąć wraz ze wzrostem zysków otrzymywa-
nych od partnera, a spadać wraz ze wzrostem kosztów ponoszonych
w danym związku. Choć wydaje się to zupełnie oczywiste, niewiele
faktów wskazuje na to, że tak rzeczywiście jest.
Po pierwsze, badania nad parami przedmałżeńskimi, znajdu-
jącymi się w początkowych fazach swego związku, pokazują, że
w miarę upływu czasu rośnie nie tylko zaangażowanie, ogólna sa-
tysfakcja i zyski, ale także... koszty, subiektywnie oceniane jako co-
raz większe (Rusbult, 1983). Po drugie, te same badania pokazują
współwystępowanie zysków z satysfakcją i zaangażowaniem, choć
koszty wiążą się z satysfakcją i zaangażowaniem albo słabo, albo
wcale. Sugeruje to, że w początkowych fazach związku odnoszona
zeń satysfakcja bardziej opiera się na zyskach niż na kosztach. Pra-
widłowość ta (wykazana zresztą i przez innych autorów, np. Davis
i Oathaut, 1987) jest dokładnie sprzeczna z przytaczanymi w po-
przednim rozdziale wynikami wskazującymi, że w małżeństwach
satysfakcja ze związku opiera się silniej na kosztach niż na zy-
ZWIĄZEK PUSTY I JEGO ROZPAD 205

skach. Ponieważ każda z tych prawidłowości została przynajmniej


kilkakrotnie uzyskana w różnych badaniach, wypada uwierzyć, że
partnerzy początkowo silniej przejmują się pozytywnymi niż negatyw-
nymi zdarzeniami w swoim związku, choć w fazach późniejszych bar-
dziej przejmują się zdarzeniami negatywnymi niż pozytywnymi. Nikt
nie wykazał dotąd przekonywająco, dlaczego tak jest, ale przypusz-
czać można, że początkowe niedocenianie zdarzeń negatywnych
.ma swoje źródło w idealizacji partnera, która wynika z namiętno-
ści (ekscytacja wywołana kosztami może być nawet interpretowana
jako ekscytacja erotyczna). Może też wynikać z nadziei „młodych"
partnerów na satysfakcjonujący związek, którą to nadzieję mylą
oni z rzeczywistą satysfakcją z danego związku. Późniejszy wzrost
wagi zdarzeń negatywnych wynika zaś zapewne z zaniku idealizacji
partnera, spadku nadziei oraz tych zmian oczekiwań, jakie wspo-
mniałem opisując pułapkę dobroczynności. Tak czy owak, najwy-
raźniej trudno byłoby wnioskować o zaangażowaniu na podstawie
samej satysfakcji oraz rachunku zysków i strat. Innym powodem
tej trudności jest fakt, że nasze oceny satysfakcji mają charakter
względny, ponieważ dokonywane są one zawsze z uwagi na jakieś
kryterium, które zwykle ma znacznie więcej wspólnego z naszymi
pragnieniami i oczekiwaniami niż z rzeczywistością, z czego wynika
szereg paradoksalnych konsekwencji.
Zważmy, że w początkowych fazach udanego związku ocze-
kiwania partnerów (co do tego, jak dobrze im ze sobą będzie)
stale rosną. Wynika to właśnie z faktu, że związek jest udany i że
w miarę jego rozwoju rośnie rzeczywista satyfakcja przezeń do-
starczana. Nic bardziej naturalnego niż to, że partnerzy oczekują
dalszego wzrostu satysfakcji. Skoro dotąd, kiedy mogliśmy spo-
tykać się tylko czasami i często w nie sprzyjających warunkach,
było nam tak dobrze, czyż nie jest usprawiedliwone oczekiwanie,
że kiedy już się na dobre połączymy (zamieszkamy razem), bę-
dzie nam jeszcze lepiej? - nie bez racji zapytywać mogą partnerzy.
Czyż optymistyczne oczekiwania co do związku nie są i oznaką,
i prawem miłości?
Jak ilustruje rysunek 15., rosną więc zarówno oczekiwania, jak
i rzeczywisty poziom zadowolenia ze związku. Niestety, rosną one
w niejednakowym tempie. Wzrostu oczekiwań nic właściwie nie
ogranicza, może poza zdrowym rozsądkiem, który jednak nie jest
206 PSYCHOLOGIA MIŁOŚĆ)

Rysunek 15.
Co wynika z tego, że apetyt rośnie w miarę jedzenia - wzrost oczekiwa-
nego i rzeczywistego poziomu zadowolenia z udanego związku w począt-
kowych fazach jego trwania.

najsilniejszą stroną ludzi w początkach miłosnego związku. Rzeczy-


wiste zadowolenie rośnie również - w miarę wzajemnego pozna-
wania się i wzrostu umiejętności wzajemnego zaspokajania swoich
potrzeb partnerom jest ze sobą coraz lepiej. Uczenie się zaspoka-
jania potrzeb innego człowieka nie jest jednak sprawą łatwą, skoro
często nawet on sam nie zdaje sobie sprawy ze swoich faktycz-
nych potrzeb. Przyrosty zadowolenia z rzeczywistego zaspokoje-
nia potrzeb są więc powolne, wolniejsze od przyrostów oczekiwań.
Ponadto ogólna prawidłowość nagradzania jest taka, że przyrosty
subiektywnego zadowolenia z jakiejkolwiek nagrody rosną znacz-
nie wolniej od wzrostu obiektywnej wielkości samej nagrody (na
przykład utrzymanie stałych przyrostów zadowolenia z wielkości
zarobków wymaga nie starych, lecz coraz większych przyrostów za-
rabianej sumy - por. Reykowski, 1970).
Między oczekiwaniami i rzeczywistym poziomem zaspokoje-
nia potrzeb pojawia się więc luka, której wielkość rośnie w miarę
ZWIĄZEK PUSTY I JEGO ROZPAD 207

trwania związku, wraz ze wzrostem i rzeczywistego, i oczekiwanego


zaspokojenia potrzeb. W jakimś momencie luka ta staje się tak
duża, że kontrast między rzeczywistością a oczekiwaniem jest już
nie do zniesienia i następuje wybuch niezadowolenia. Jak ilustruje
rysunek 15., wybuch niezadowolenia nie występuje jednak wtedy,
kiedy rzeczywistość jest na swoim najgorszym poziomie. Gdy rze-
czywistość jest fatalna, oczekujemy niewiele, a ponieważ takie nie-
wygórowane oczekiwania łatwo spełnić, w takim stanie związku nie
występuje wybuch. Dopiero kiedy nasze oczekiwania pod adresem
partnera są wysokie (co jednak nie stanie się przy beznadziejnym
partnerze, bo on takich oczekiwań nie wzbudzi), luka pomiędzy na-
szym pragnieniem a rzeczywistością stanie się nie do wytrzymania.
Paradoksalnie wybuch niezadowolenia następuje przy dość dużym,
nie zaś przy małym poziomie faktycznego zaspokojenia potrzeb.
Całą tę analizę zaczerpnąłem od Daviesa (1962), który sfor-
mułował ją w odniesieniu do przyczyn... rewolucji społecznych i po-
parł licznymi obserwacjami historycznymi, jak ta, że wybuch rewo-
lucji zarówno francuskiej, jak i rosyjskiej (1917 r.) poprzedzony
był okresem nie krarkowej biedy, lecz ożywienia gospodarczego
i wzrostu rzeczywistego poziomu zaspokojenia potrzeb społeczeń-
stwa. Ci, którzy znajdują się na dnie, nie wywołują rewolucji. Wy-
wołują je ci, którym zrobiło się już nieco lepiej, a liczyli na więcej.
Choć nie ma bezpośrednich dowodów na to, że to, co odnosi
się do rewolucji społecznych, odnosi się także do rewolucji miło-
snych, psychologia zna liczne fakty wskazujące na zjawisko względ-
nego niezaspokojenia potrzeb. Ludzie uznają swoje potrzeby za
zaspokojone lub nie zaspokojone w zależności od tego, jak to wy-
gląda u innych osób, z którymi się porównują. Zjawisko to wykryto
w badaniach nad armią amerykańską podczas II wojny światowej.
W badaniach tych interesowano się między innymi satysfakcją żoł-
nierzy różnych formacji z tempa, w jakim awansowali w hierarchii
służbowej. Najbardziej zadowolona z szybkości awansów była żan-
darmeria wojskowa, najmniej - lotnictwo. I nie byłoby w tym nic
dziwnego, gdyby nie to, że w rzeczywistości najszybciej awansowali
lotnicy, a najwolniej - żandarmi (ponieważ najwięcej ginęło lot-
ników, najszybciej zwalniali kolejne etaty, czego nie umożliwiały
bojowe zadania żandarmów). Paradoks ten wyjaśniono zakładając,
że szybkie tempo awansu w lotnictwie prowadziło do tak wysokich
208 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

oczekiwań własnego awansu, że ten, jakkolwiek szybki, był i tak


wolniejszy od oczekiwanego. Wracając do związków intymnych,
każe to oczekiwać większego niezadowolenia z własnego związku
tych par, które przyrównują się do innych par, którym z kolei wie-
dzie się raczej dobrze niż źle.
Oczywiście, im ambitniejsze kryterium oceny swego związku
wybieramy, tym niżej go ocenimy i na odwrót - im łatwiej do-
równać przywołanemu kryterium, tym wyższa ocena zadowolenia
z własnego związku. Obok oczekiwań i porównań z innymi parami
często przywoływanym kryterium jest to, jak wiodło się nam z part-
nerem w przeszłości, a więc „za dawnych, dobrych czasów". Gdy
wspominamy przyjemne zdarzenia z przeszłości, nasza ocena sta-
nów obecnych spada, gdy zaś wspominamy zdarzenia nieprzyjemne
- ocena ta rośnie (Strack i in., 1985). Wspomnienie dawnych, do-
brych czasów z partnerem może więc na zasadzie kontrastu tym
bardziej unieszczęśliwiać nas w teraźniejszości. Jest w tym jednak
odrobina absurdu - przecież szczęśliwa przeszłość z partnerem jest
w końcu także częścią naszego związku i dlatego powinna nas rów-
nież uszczęśliwiać!
Szczęśliwe wspomnienia mogą zarówno obniżać, jak i podno-
sić nasze zadowolenie z teraźniejszości - wszystko zależy od tego,
w jakiej roli wspomnienia występują. Jeżeli występują one jako
porównanie dla teraźniejszości (kryterium oceny teraźniejszości),
to działa zasada kontrastu. Jeżeli jednak występują one w roli
składnika ocenianej rzeczywistości, wówczas dobre wspomnienia
podnoszą, złe zaś obniżają aktualną satysfakcję. To, w której roli
jakieś wspomnienie wystąpi, zależy od sposobu wspominania. Od
tego, czy wspominając „wchodzimy" emocjonalnie w przeszłość raz
jeszcze, to znaczy ponownie ją przeżywamy, czy też pozostajemy
„na zewnątrz" wspominanych zdarzeń. Strack i współpracownicy
wykazali, że raz jeszcze wchodzimy w przeszłość, kiedy jest ona
niedawna, kiedy szczegółowo ją rozważamy, kiedy przypominamy
sobie dokładnie, jaka ona była, nie zaś dlaczego była. I na odwrót.
Pozostajemy na zewnątrz, kiedy przeszłość jest odległa bądź przy-
pominamy sobie tylko, że była albo dlaczego była, zamiast przy-
pominać sobie szczegółowo, jaka ona była. Jak więc widać, tak
dobrymi i złymi wspomnieniami można się zarówno uszczęśliwić,
ZWIĄZEK PUSTY I JEGO ROZPAD 209

jak i unieszczęśliwić (jeżeli tylko uda nam się patrzeć z dystansu


na wspomnienia złe, a przezywać raz jeszcze dobre).
Dane te ilustrują jeszcze jedno ważne zjawisko, o którym nie
można zapominać rozważając zadowolenie ze związku i jego wpływ
na zaangażowanie. Nasze oceny satysfakcji (z czegokolwiek zresztą
- od samochodu do życia) są niesłychanie zmienne i silnie podatne
na oddziaływanie szybko przemijających czynników sytuacyjnych.
Jeżeli zapytać ludzi o to, czy, ogólnie rzecz biorąc są zadowo-
leni z życia, ich oceny okazują się znacząco wyższe, jeżeli akurat
zdarzyło im się znaleźć w automacie telefonicznym monetę (pod-
łożoną przez badacza), lub znacząco niższe, jeżeli w tym momencie
pada deszcz - j a k to wykazał Norbert Schwarz (1989). Liczne ba-
dania tego autora przekonują, że kiedy ludzie mają ocenić jakiś
skomplikowany aspekt swojego życia (na przykład własny związek
z innym człowiekiem), to zamiast pracowicie dodawać czy bilanso-
wać wszystkie jego wady i zalety, upraszczają sobie zadanie i doko-
nują ocen na podstawie tego, jak się czują. Jeżeli aktualnie czują
się dobrze, ich oceny wypadają wyżej, jeżeli czują się źle - oceny
wypadają niżej. Oczywiście w udanym związku ludzie częściej czują
się dobrze niż w nieudanym. Problem jednak w tym, że taki wpływ
na oceny zadowolenia ze związku mają nie tylko uczucia z nim
związane, lecz po prostu dowolne uczucia przeżywane w momen-
cie wydawania oceny. Nawet jeżeli biorą się one z zupełnie innego
źródła, takiego jak beznadziejność dżdżystego poranka czy łagodny
spokój pogodnego zmierzchu.
Zatem większość naszych ocen satysfakcji to oceny notorycznie
zmienne i doprawdy dobrze się dzieje, że zaangażowanie w związek
ma wiele innych wyznaczników oprócz samej tylko odnoszonej zeń
satysfakcji!

Możliwości zastępcze
Cnota polega nie na powstrzymywaniu się od zla, lecz na braku
jego pożądania.
George Bernard Shaw
Zaangażowanie rośnie nie tylko wraz ze wzrostem zadowo-
lenia ze związku, ale także wraz z obniżeniem się atrakcyjności
tego, co człowiekowi jest dostępne zamiast danego związku. Ta-
kie możliwości zastępcze to albo związki z innymi partnerami,
210 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

albo życie w pojedynkę. Wiele badań (Felmlee i in., 1990; Rus-


bult 1980, 1983; Simpson, 1987) wykazało, że im mniej pocią-
gające są takie alternatywy, tym większe zaangażowanie w zwią-
zek, w którym jesteśmy. Nieatrakcyjność możliwości zastępczych
dla związku jest oczywistym powodem, dla którego pozostajemy
w obojętnym czy nawet bolesnym związku z innym człowiekiem.
Jest to też sensowne wyjaśnienie powodów, dla których na przy-
kład ludzie sześćdziesięcioletni rozwodzą się znacznie rzadziej niż
czterdziestolatki. Szansa osiągnięcia czegoś lepszego poza aktu-
alnym związkiem spada z oczywistych względów po przekroczeniu
wieku średniego. Dopóki taka rzeczywista lub tylko pozorna szansa
istnieje, zaangażowanie w aktualny związek narażone jest na po-
kusy życia poza związkiem.
W sukurs związkowi przychodzi jednak pewien interesujący
mechanizm - oto ludzie aktywnie obniżają (we własnych oczach)
atrakcyjność możliwości zastępczych w stosunku do związku, w który
się angażują. Badania prowadzone w ciągu jednego roku akademic-
kiego nad parami studenckimi, z których część przetrwała, część
zaś rozpadła się, wykazały pewną interesującą różnicę między nimi.
Dla par, które ostatecznie się rozpadły, atrakcyjność możliwości
zastępczych rosła w miarę upływu czasu, podczas gdy dla par,
które przetrwały, atrakcyjność ta spadała (pomiarów dokonywano
dwunastokrotnie w ciągu roku - Rusbult, 1983). Jedne i drugie
znajdowały się w tym samym miasteczku uniwersyteckim, zamiesz-
kałym przez około dziesięć tysięcy rówieśników płci przeciwnej,
stanu wolnego. Ponieważ trudno założyć, że atrakcyjność tych ró-
wieśników jednocześnie rosła i spadała, należy przyjąć, że pary,
które przetrwały, pomniejszały wartość innych potencjalnych part-
nerów (natomiast osoby z par rozpadających się same dodawały
uroku możliwym partnerom alternatywnym). Na podobnej zasa-
dzie stwierdzono, że dla młodych ludzi aktualnie zaangażowanych
w stały związek fizyczna i erotyczna atrakcyjność rówieśników płci
przeciwnej jest znacznie mniejsza niż dla ludzi aktualnie wolnych.
Takie obniżenie atrakcyjności nie dotyczyło jednak spostrzegania
atrakcyjności ani rówieśników tej samej płci, ani osób płci przeciw-
nej, ale znacznie starszych od badanych, a więc nie stanowiących
konkurencji dla ich aktualnego związku (Simpson i in., 1990). To
ZWIĄZEK PUSTY I JEGO ROZPAD 211

pomniejszanie wartości potencjalnych konkurentów może mieć co


najmniej dwa powody.
Po pierwsze, stwierdzenie wysokiej atrakcyjności kogoś in-
nego niż własny partner jest sprzeczne z dalszym pozostawaniem
w związku z tym partnerem. Powiedzieć o kimś, że jest atrakcyjny,
oznacza przecież tyle, co powiedzieć, że nas pociąga. Jeżeli po-
ciąga mnie ten barczysty brunet, czemu u licha nadal angażuję
swe uczucia w tego chudego blondyna? Sprzeczność tę możemy
rozwiązać albo porzucając blondyna i wiążąc się z brunetem, albo
wynajdując w brunecie takie cechy, które nas do niego zniechęcą
(„Ma takie zrośnięte brwi, że nie budzi zaufania. Na pewno wy-
korzystałby mnie i porzucił"). Im bardziej zaangażowani jesteśmy
w związek z blondynem, tym większa szansa na to drugie rozwią-
zanie sprzeczności, czyli pomniejszanie wartości bruneta. Zabieg
ten sfuży więc obronie naszego związku z blondynem.
Powód drugi nie dotyczy obrony naszego związku, lecz spo-
sobu, w jaki związek ten wpływa na nasze spostrzeganie świata.
w tym potencjalnych konkurentów (bruneta). Jeżeli jesteśmy
mocno zaangażowani w związek z blondynem, to prawdopodob-
nie bardzo się nam ów blondyn podoba. Po prostu jest w naszych
oczach niesłychanie przystojny - tym przystojniejszy, im większe
nasze zaangażowanie (inni nie muszą podzielać naszego zachwytu,
to bez znaczenia, chodzi tylko o nasze zdanie). Jeżeli blondyn jest
w naszych oczach niesłychanie atrakcyjny, to oczywiście trudno, aby
przy takim porównaniu ktokolwiek inny, w tym również barczysty
brunet, mógł zasłużyć na poważniejszą uwagę (jeżeli najpierw oce-
niamy kogoś bardzo atrakcyjnego, to później oceniane osoby wy-
padają - na zasadzie kontrastu - znacznie gorzej - Kenrick i Gu-
tierres, 1980). Spostrzeganie bruneta jako nieatrakcyjnego będzie
więc tym silniejsze, im większe nasze zaangażowanie w związek z
blondynem.
Oba opisane mechanizmy wskazują, że tym silniej pomniej-
szać będziemy wartość konkurenta, im bardziej zaangażujemy się w
związek z naszym obecnym partnerem. Jednak mechanizm pierw-
szy (obrona związku) powinien działać głównie wtedy, kiedy poja-
wia się jakieś zagrożenie dla związku (z blondynem), a więc kiedy
konkurent jest bardzo atrakcyjny i/lub kiedy jego istnienie nas jakoś
osobiście dotyczy, na przykład faktycznie go spotykamy. Natomiast
212 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

mechanizm drugi (spadek atrakcyjności potencjalnych konkuren-


tów wskutek dużej atrakcyjności aktualnego partnera) nie stawia
takich ograniczeń: duża atrakcyjność własnego partnera powinna
powodować spadek atrakcyjności wszystkich konkurentów, nieza-
leżnie od ich atrakcyjności i tego, czy ich istnienie nas osobiście
dotyczy, czy też nie.
Aby sprawdzić, która z tych linii rozumowania jest trafniejsza,
Johnson i Rusbult (1989) przeprowadzili eksperyment, w którym
młodzi ludzie słabo bądź silnie zaangażowani we własny aktualny
związek (co zmierzono na wstępie) oceniali atrakcyjność innych
osób pici przeciwnej. Przy tym osoby te potencjalnie mogły - albo
nie mogry, zagrozić ich obecnemu związkowi (badani mieli je oso-
biście spotkać lub nie). Okazało się, że obniżanie atrakcyjności po-
tencjalnych konkurentów występowało przede wszystkim w warun-
kach dużego zagrożenia dla związku - kiedy konkurent był wysoce
atrakcyjny i zanosiło się na osobisty z nim kontakt. W dodatku
badani bardzo zadowoleni ze swojego aktualnego związku mieli
większą skłonność do pomniejszania wartości partnera konkuren-
cyjnego niż osoby zadowolone tylko umiarkowanie.
Tak więc świadoma skłonność do pomniejszania wartości part-
nerów konkurencyjnych rośnie w warunkach potencjalnego zagro-
żenia dla już istniejącego związku. Nie zamyka to jednak sprawy,
ponieważ inne badania sugerują, że skłonność ta pojawia się także
w warunkach, w których nie może być mowy o jakimkolwiek zagro-
żeniu dla związku, kiedy ludzie wcale o nim nie myślą. We wspo-
mnianych już badaniach Simpsona i współpracowników (1990)
stwierdzono, że osoby aktualnie zaangażowane w bliski związek -
w przeciwieństwie do osób aktualnie niezaangażowanych spostrze-
gają rówieśników płci przeciwnej jako mniej atrakcyjnych. Autorzy
ci dołożyli wielu starań, aby dokonać pomiaru atrakcyjności rówie-
śników w warunkach nie mających żadnego związku z aktualnymi
kontaktami badanych z płcią przeciwną. Badanie przedstawiano
jako prowadzone przez agencję reklamową i dotyczące skutecz-
ności reklam prasowych. Badani oceniali szesnaście reklam, tylko
w sześciu z nich występował rówieśnik płci przeciwnej i tylko dwa
pytania na cztery dotyczyły atrakcyjności tej osoby (pozostałe doty-
czyły skuteczności reklam). DopieTo po zebraniu tych ocen pytano
badanych, czy są z kimś aktualnie związani, czy nie. Mimo tych
ZWIĄZEK PUSTY I JEGO ROZPAD 213

wszystkich środków ostrożności pomniejszanie atrakcyjności nadal


miało miejsce.
Ponieważ badani nie myśleli o swoich stałych partnerach
w trakcie dokonywania ocen (dlaczego mieliby myśleć o ukocha-
nej na widok reklamy papierosów czy kosiarki?), wyniki te suge-
rują, że pomniejszanie wartości możliwych konkurentów jest ten-
dencją nieświadomą, pojawiającą się automatycznie w wyniku sa-
mego zaangażowania się w bliski związek z innym człowiekiem.
Nie można wykluczyć dość interesującej możliwości, że tenden-
cja ta jest uwarunkowana biologicznie i rozwinęła się w trakcie
ewolucji naszego gatunku jako powiększająca szansę sukcesu re-
produkcyjnego. Utrzymanie stałego związku jest biologicznie ko-
rzystne dla jednostki (przypomnijmy przytaczane w rozdziale 4.
dane wskazujące na przykład na lepszy stan zdrowia osób pozo-
stających w małżeństwie), podnosi bowiem szansę jej przetrwania.
Przynajmniej w odniesieniu do kobiet, bardziej uzależnionych od
mężczyzn z uwagi na obciążenie funkcjami biologicznymi, utrzy-
manie stałego związku prawdopodobnie podnosiło (w ewolucyjnej
przeszłości naszego gatunku) szansę wydania i wychowania potom-
stwa, a więc rozpropagowania własnych genów w następnych poko-
leniach. Geny tych kobiet, które potrafiły utrzymać się w bliskim
związku z mężczyzną, przetrwały i rozpowszechniły się (i my je
mamy w naszym garniturze genetycznym), geny tych kobiet, które
tego nie potrafiły, nie rozpowszechniły się (i my ich nie mamy).
Hipoteza, że skłonność do aktywnego pomniejszania atrakcyj-
ności konkurencyjnych partnerów zanika wraz z wiekiem czy trwa-
niem związku, wydaje się dość prawdopodobna także z tego po-
wodu, iż w długotrwałych związkach spadać może motywacja do
ich obrony. Gdyby się okazało, że zależność ta rzeczywiście wystę-
puje, byłby to jeden z czynników pomniejszających zaangażowanie
w związek i nasilających skłonność do jego opuszczenia.

Bariery
Oczywistym powodem, dla którego partnerzy pozostają
w związku nie dającym zadowolenia lub przynoszącym cierpienie,
jest przymus, a więc bariery nie pozwalające tego związku opuścić.
214 PSYCHOLOGIA MltOŚCt

Jeżeli ktoś robi coś, co jest dla niego nieprzyjemne, wyjaśnienie,


że musi to robić, samo się ciśnie na usta.
Omówione dotąd czynniki podtrzymujące zaangażowanie su-
gerują, że sprawy nie są takie proste, że ludzie bardzo często za-
równo chcą, jak i nie chcą pozostawać w związkach nie dających
tm satysfakcji. Zresztą, w ogóle pożądanie wykluczających się i nie-
możliwych do pogodzenia rzeczy (zwłaszcza w odniesieniu do na-
szych partnerów) uznać wypada raczej za regułę niż wyjątek w ludz-
kich pragnieniach. Mimo że rola barier jako powodu pozostawania
w związku pustym wydaje się przeceniana w potocznej świadomo-
ści, nie znaczy to oczywiście, iż barier w ogóle nie ma. Przyjrzyjmy
się trzem zasadniczym barierom - poczuciu winy (wiązanemu tra-
dycyjnie z normami, nakazami i zakazami moralnymi), istnieniu
dzieci oraz naciskom społecznym wywieranym na związek dwojga
ludzi.

Poczucie winy
Pisanie o poczuciu winy jako barierze zdawać się może po-
mysłem cokolwiek dziwacznym. Czyż poczucie winy nie jest naszą
własną wewnętrzną reakcją na złamanie nakazu moralnego, czyż
nie jest to typowy proces „wewnątrzpsychiczny", który polega na
samopotępieniu czy też ukaraniu samego siebie za moralne wy-
kroczenie, za spowodowane przez nas zło? Jeżeli poczucie winy
miałoby taki właśnie wewnątrzpsychiczny charakter, bez sensu by-
łoby mówić o nim jako o barierze, ta bowiem oznacza zawsze coś
zewnętrznego w stosunku do naszych przekonań czy pragnień. Jed-
nak piszę tu o poczuciu winy jako o barierze, ponieważ rosnąca
liczba danych przekonuje, iż niezbyt prawdziwa jest wizja poczu-
cia winy jako procesu jedynie wewnątrzpsychicznego, rodzącego
się z samotnego stwierdzenia, że popełniliśmy zło, za które jeste-
śmy odpowiedzialni, i że oto karzemy siebie samych za moralny
występek.
Po pierwsze, empiryczne dowody na to, że ludzie (z wyjątkiem
cierpiących na zaburzenia psychiczne) skłonni są zadawać samym
sobie ból i samych siebie karać, są niezwykle skąpe (Baumeister
i Scher, 1988). Poczucie winy jest natomiast zjawiskiem częstym,
a trudno przypuścić, by tak często przeżywane uczucie mogło mieć
ZWIĄZEK PUSTY I JEGO ROZPAD 215

swoje podstawy w tak rzadkim zjawisku jak zadawanie sobie sa-


memu bólu.
Po drugie, bardzo często ludzie przeżywają poczucie winy,
kiedy nie są odpowiedzialni za wydarzające się zło albo kiedy
w ogóle nie zrobili niczego złego. Czują się winni, gdy zostali wy-
żej nagrodzeni od innych, którzy działali równie dobrze (Austin
i in., 1980). Albo gdy uniknęli nieszczęścia współtowarzyszy, na co
wskazują zarówno dane eksperymentalne (Tesser i Rosen, 1972),
jak i, na przykład, relacje Żydów, którzy przetrwali Holocaust, czy
rozbitków, którzy przeżyli katastrofę, podczas gdy inni ludzie zgi-
nęli. Z drugiej strony, ludzie często nie przeżywają poczucia winy,
gdy zrobią coś złego - przykładem może być fakt, że poczucie winy
jest wśród przestępców znacznie rzadsze od postawy „śmierć fraje-
rom" (Kosewski, 1988). Wygląda więc na to, że odpowiedzialność
za złamanie normy moralnej nie jest ani konieczna do przeżycia po-
czucia winy, ani też sama w sobie do tego przeżycia nie wystarcza.
Po trzecie wreszcie, zarówno przyczyny, jak i skutki poczucia
winy mają charakter wybitnie społeczny i wiążą się z innymi ludźmi.
Tangney (1992) stwierdziła, że właściwie wszystkie typy sytuacji
wskazywane przez ludzi jako wywołujące poczucie winy dotyczą
kontaktów z innymi (szczególnie ich krzywdzenia). Skłonność do
przeżywania poczucia winy jest też związana z empatią (Tangney,
1991), a więc z wrażliwością na uczucia innych ludzi. Najczęstsze
konsekwencje poczucia winy mają silny związek z innymi ludźmi
- wyznanie winy, przeprosiny, zadośćuczynienie ofierze. Wszystkie
one zresztą poczucie winy usuwają, co zapewne jest głównym po-
wodem ich występowania. Natomiast żadne badania (a było ich
sporo) nie wykazały, aby poczucie winy systematycznie prowadziło
do pragnienia poddania się karze. Prowadzi ono jedynie do ocze-
kiwania kary, ale od oczekiwania do pragnienia droga daleka.
Wszystko to sugeruje, że poczucie winy jest w istocie reakcją
na krzywdę innego człowieka. Pierwowzorem sytuacji wzbudzającej
to uczucie jest wykrycie, że ktoś, z kim jest się związanym, czuje
się skrzywdzony, natomiast osoba przeżywająca poczucie winy jest
w sprawę zamieszana, niekoniecznie jako sprawca krzywdy, ale
jako ktoś, do czyich działań lub intencji skrzywdzona ofiara może
zgłosić zastrzeżenia czy pretensje. Inne sytuacje wzbudzające po-
czucie winy są prawdopodobnie pochodne i mają swoje źródło
216 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

w tym pierwowzorze (Baumeister i in., 1991). Podstawową funk-


cją poczucia winy jest podtrzymanie istniejących bliskich związków
z innymi ludźmi. Ludzie zdają sobie zresztą sprawę z owej funkcji
i dlatego nierzadko (i całkiem skutecznie) podejmują próby wy-
wołania u swoich partnerów tego właśnie uczucia. Jednak niemal
zawsze próby takie skierowane są na partnerów bliskich związków,
nie zaś na osoby, z którymi nie jesteśmy związani, czy ludzi zupełnie
obcych - jak stwierdzili Baumeister i współpracownicy. Autorzy ci
zauważają, że podtrzymywanie więzi przez poczucie winy dochodzi
do skutku za pośrednictwem co najmniej trzech mechanizmów.
Po pierwsze, dzięki swemu powiązaniu z poczuciem winy nega-
tywnego znaku emocjonalnego nabierają nie tylko zachowania krzyw-
dzące partnera, ale także zachowania wyrażające jedynie brak zaan-
gażowania. Baumeister i współpracownicy (1991) poprosili około
stu osób o dokładne opisanie sytuacji, w której ktoś wprowadził
ich w poczucie winy, i tyleż osób o opisanie sytuacji, w której oni
kogoś w poczucie to wpędzili. Opisy te były następnie oceniane
ze względu na stopień, w jakim pojawiały się w nich różne tre-
ści, między innymi z uwagi na powody przeżywania poczucia winy.
Jak widać w tabeli 12., bardzo częstym powodem zarówno prze-
żywania winy, jak i wprowadzania w to poczucie było zaniedbywa-
nie partnera, zaniechanie robienia czegoś, co robić się powinno,
wreszcie odmienność oczekiwań obojga partnerów co do pożąda-
nego sposobu postępowania. Aktywne zrobienie czegoś złego było
oczywiście także przez badanych wymieniane, ale wcale nie tak czę-
sto, jak kazałaby tego oczekiwać „wewnątrzpsychiczna" wizja po-
czucia winy. Co zrozumiałe, osoby wprowadzone w poczucie winy
są mniej skłonne (niż osoby wprowadzające) do tego, by widzieć
przyczyny całej sytuacji w łamaniu norm moralnych, częściej zaś
upatrują owych przyczyn w moralnie obojętnej odmienności ocze-
kiwań obojga partnerów.
Widać więc wyraźnie, że złamanie normy moralnej wcale nie
jest konieczne ani do przeżycia winy, ani do podjęcia próby wpę-
dzania partnera w to poczucie. Brak pozytywnych wysiłków na
rzecz podtrzymania związku oraz nieuwzględnianie odmiennych
oczekiwań partnera często wystarcza i do przeżycia, i do wpro-
wadzania w poczucie winy.
ZWIĄZEK PUSTY I JEGO ROZPAD 217

Tabela 12.
Treści pojawiające się w epizodach z poczuciem winy, opowiadanych przez
osoby, które wprowadzono w poczucie winy, i przez osoby, które wprowa-
dziły partnera w poczucie winy. Liczby oznaczają procenty osób, w których
opowiadaniu dana treść się pojawiła. Źródło: Baumeister i in. (1991).

osoby (A) osoby (B)


Treść wprowadzone wprowadzające
powód: A zrobiła coś złego 22,7 52,9
powód: A zaniechała czegoś 70,2 53,1
powód: A zaniedbała partnera 58,7 32,7
powód: odmienność oczekiwań 49,0 29,1
osoba B otwarcie manipuluje 14,6 32,7
osoba B posługuje się przeszłością 18,4 37,0
osoba B kłamie, naciąga fakty 0 16,4
osobie B poprawia się samopoczucie 4,7 44,0
„metawtna" osoby B 0 21,2
usprawiedliwianie własnych działań 62,5 60,4
wspominanie o normach partnera 55,1 13,0
osoba A przeprasza, żałuje 20,8 46,3
osobie A pogarsza się samopoczucie 49,0 67,3
osoba A czuje niechęć i pretensje 37,2 1,9

Ponieważ ludzie na ogół unikają działań (i zaniechań) pro-


wadzących do negatywnych emocji, poczucie winy powstrzymuje
partnerów od wycofywania własnego zaangażowania ze związku.
Warto przy tym zauważyć, że praktyczne czy „obiektywne" szkody,
do jakich prowadzi zaniedbanie partnera, są często znikome: mąż
spóźniający się dwie godziny na obiad niszczy, w sferze namacal-
nych faktów, co najwyżej pół kilo kartofli. A jednak może czuć
się winny, a żona może nie omieszkać go w tym poczuciu umoc-
nić. Oczywiście, liczy się tu szkoda symboliczna, sprowadzająca się
do zaniedbywania partnerki i związku. Być może większość okazji,
przy których poczucie winy przeżywamy, dotyczy właśnie tego typu
sytuacji - a poczuwanie się do winy jest w istocie jedynym moż-
liwym sposobem naprawienia takich symbolicznych szkód. Odku-
pienie kartofli przez spóźniającego się męża niczego nie naprawi.
218 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Pokazanie żonie, że czuje się winny, jest sposobem na wymaza-


nie własnego zaniedbania i dowodem, iż jednak nadal o nią dba.
Zapewne w ten właśnie sposób można wyjaśniać fakt, że dość czę-
sto ludzie dopuszczający się zdrady informują o tym (z poczuciem
winy) swoich partnerów, choć wyznanie takie na ogół pogarsza
stan związku, przyczyniając się nieraz do jego zerwania (Lawson,
1988). Partner, który zdradził, może być nękany poczuciem winy,
a wyznanie zdrady może zarówno stanowić dla niego ulgę, jak i być
wyrazem nadziei, że wyznanie i rozgrzeszenie przyczynią się do na-
prawy związku, podobnie jak ma to miejsce w przypadku większo-
ści innych przewinień. Wyznanie zdrady niesie jednak oczywiście
pewien dodatkowy przekaz, że związek jest zagrożony, i przekaz
ten przysłania skądinąd dobroczynne dla związku konsekwencje
ciągu „wyznanie-poczucie winy-rozgrzeszenie". Wygląda więc na
to, że najskuteczniejszym sposobem na zdradę jest po prostu nie
dopuszczać się jej, a jeżeli już nastąpiła - nie mówić o niej.
Drugim powodem związku poczucia winy z utrzymywaniem
zaangażowania jest fakt, że ludzie świadomie wykorzystują poczu-
cie winy jako sposób na manipulowanie partnerem i utrzymanie
go przy sobie. Jeżeli nie podobają nam się czy bolą jakieś działa-
nia (zaniechania) partnera, to pokazywanie mu swojego cierpienia
może go przed takimi postępkami powstrzymać. Wszystko to działa
oczywiście pod warunkiem, że nasze cierpienie jest czymś, czego
partner pragnie uniknąć. Stanowi to zarówno o sile, jak i o sła-
bości tego sposobu oddziaływania na poziom zaangażowania part-
nera. O słabości, sposób ten jest bowiem skuteczny jedynie tak
długo, dopóki trwają uczucia partnera i jego troska o nasze dobro.
Wzbudzanie poczucia winy nie tylko promuje działania pokazujące
zaangażowanie, ale również opiera się na intymności i zaangażo-
waniu już istniejącym. O sile, ponieważ odwołanie się do pragnień
partnera sprawia, że ten sposób kształtowania jego działań pozba-
wiony jest oznak zewnętrznego przymusu - przeciwnie, opiera się
przecież na emocjach partnera. To dzięki tym ujemnym emocjom
będzie on unikał wywołujących je działań. Wzbudzanie poczucia
winy jest też możliwe nawet wtedy, kiedy nie mamy nad partne-
rem żadnej „realnej" władzy, jaką dają na przykład własna atrak-
cyjność, możliwość opuszczenia związku, dysponowanie dobrami
materialnymi itp.
ZWIĄZEK PUSTY I JEGO ROZPAD 219

Szereg wyników z tabeli 12. sugeruje jednak, że wzbudzanie


poczucia winy jest bronią raczej obosieczną i niezbyt bezpieczną
w użyciu. Przede wszystkim jest to manipulacja partnerem, odwo-
łująca się niekiedy do kłamstwa czy naciągania faktów, z czego naj-
wyraźniej lepiej zdają sobie sprawę osoby wprowadzające w poczu-
cie winy niż wprowadzane. Dlatego też u tych pierwszych pojawia
się czasami „metawina", czyli poczucie winy z powodu wprowadze-
nia partnera w poczucie winy. Choć osoby wprowadzające znacz-
nie częściej wspominają o żalu i przeprosinach partnera niż osoby
wprowadzane, nie doceniają jednak niechęci i pretensji partnera
o to, że został w poczucie winy wprowadzony. Pretensje partnera
nie odgrywają większej roli, kiedy ulega on wpływowi z powodu
na przykład przymusu, jednakże mogą one niewątpliwie hamować
uleganie poczuciu winy. Gromadzenie się pretensji musi przecież
z czasem pomniejszać pozytywne uczucia partnera, czyli podciąć
samą podstawę skuteczności prób wprowadzenia go w poczucie
winy. Spóźniający się na obiad mąż tylko do czasu będzie czuł się
winny. Po kilku miesiącach zacznie mieć do żony pretensje (na
przykład że nie docenia wartości jego pracy), a wreszcie już pod
drzwiami będzie wzdychał głęboko, jakąż to swarliwą i niewyrozu-
miałą ma żonę. Nie tylko poczucie winy zaniknie, ale w ich uczucia
wtargnie chłód znacznie dotkliwszy od chłodu wystygłych kartofli.
Pojawienie się pretensji jest tym bardziej prawdopodobne, im
bardziej partnerzy różnią się oczekiwaniami co do pożądanego spo-
sobu postępowania. Odmienność tych oczekiwań sprawia, że mo-
żemy znaleźć się w sytuacji, gdy zrobiliśmy coś, co wydaje nam się
zupełnie słuszne, a jednak przeżywamy z tego powodu poczucie
winy po wykryciu, że partner czuje się skrzywdzony. Na przykład
zwykliśmy spotykać się od czasu do czasu z paczką przyjaciół z li-
ceum, a tu nagle okazuje się, że nasz ukochany ma żal o to, że nie
zabieramy go z sobą na te spotkania. Choć nasze własne działanie
uważamy za usprawiedliwione (podtrzymywanie starych przyjaźni
jest przecież cnotą, a nie występkiem), czujemy się winni z powodu
reakcji partnera (czuje się zlekceważony). Taka paradoksalna sytu-
acja nie może trwać zbyt długo ani się powtarzać. Albo zmienimy
ocenę własnego zachowania (i samo zachowanie), albo zakwestio-
nujemy zasadność krzywdy partnera stwierdzając, że czepia się (i
cierpi) bez żadnego powodu. Nietrudno przewidzieć, która reak-
cja jest tu bardziej prawdopodobna.
220 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Jeszcze innym niebezpieczeństwem związanym z poczuciem


winy jest fakt, że przeżywający je ludzie mają skłonność do uni-
kania swoich ofiar. Nawet jeżeli pragną swą winę odkupić, wolą
to zrobić nie wchodząc w bezpośredni kontakt z ofiarą (Freed-
man i in., 1967). Widok ofiary nasila bowiem negatywne uczucia
sprawcy, a także dokłada do poczucia winy również i wstyd. Tak
więc żonie usiłującej wprowadzić swojego męża w poczucie winy
z tego powodu, że zbyt mało czasu spędza on w domu, może się
to bardzo dobrze udać. Tyle że mąż, unikając widoku jej krzywdy,
może się zdecydować na odkupienie swoich win poprzez zarabia-
nie większych pieniędzy i spędzanie jeszcze większej ilości czasu
w pracy,
Ostatnim wreszcie mechanizmem, na mocy którego poczucie
winy przyczynia się do poprawy więzi między partnerami, jest spra-
wiedliwe rozłożenie negatywnych uczuć jednego z partnerów między
nich oboje. Nasz przykładowy maż wraca zadowolony do domu, po-
nieważ zakończył jakąś trudną pracę, opowiada o tym z radością
żonie (która nie pracuje zawodowo, gdyż prowadzi dom i wycho-
wuje dzieci) i właśnie wtedy spotyka się ze szczególnym wybuchem
jej pretensji. Ona czuje się pokrzywdzona - radość męża tym do-
tkliwiej jej przypomina, że siedzi od lat w domu, gdzie żadna praca
nie tylko nie kończy się sukcesem, ale w ogóle się nie kończy. On
czuje się winny, ale i zniechęcony - to prawda, że żona musi sie-
dzieć w domu, ale on musi siedzieć w pracy i nie dość, że wcale
nie sprawia mu to przyjemności, to jeszcze wtedy, kiedy taka przy-
jemność nieśmiało wychynie spoza rutyny codzienności, zostaje mu
odebrana przez żonę wpędzającą go w poczucie winy pod hasłem:
„Ty robisz to, co chcesz, a ja to, co muszę". Ona zapytuje: „Dla-
czego to muszę być ja?", on zaś pyta: „Dlaczego właśnie teraz?"
Przynajmniej na pytanie męża można w tym miejscu odpowie-
dzieć - właśnie teraz dlatego, że poczucie winy, w które został przez
żonę wprowadzony, pomaga jej znieść własną frustrację. Zdawać
by się mogło, że nic nam z tego, kiedy wprowadzamy kochanego
człowieka w gorsze samopoczucie, a nawet powinno nam się robić
jeszcze gorzej z powodu jego dolegliwości. Jednakże wtedy, kiedy
czujemy się przez partnera skrzywdzeni, wprowadzenie go w poczu-
cie winy wyrównuje nieco tę nierównowagę - jemu robi się gorzej,
ale nam robi się lepiej. To właśnie sugerują wyniki z tabeli 12: 49%
osób wprowadzonych w poczucie winy relacjonuje, że poczuło się
ZWIĄZEK PUSTY I JEGO ROZPAD 221

źle (a takie ich uczucia podejrzewa jeszcze większy procent osób,


które ich w poczucie winy wprowadziły). W dodatku aż 44% osób
wprowadzających partnera w poczucie winy czuje się w wyniku
tego zabiegu lepiej (choć tylko 5% osób wprowadzonych w poczu-
cie winy zdaje sobie z tego sprawę). Sugeruje to, że polepszenie
własnego samopoczucia jest jednym z powodów tego zabiegu.
Prawdopodobnie stawką jest tu zresztą nie tylko sprawiedliwe
rozłożenie ciężaru negatywnych uczuć, ale również doprowadzenie
do zadowalającej komunikacji między partnerami. Ludziom znaj-
dującym się w podobnym stanie emocjonalnym łatwiej się z sobą
porozumieć i osiągać wspólne cele niż partnerom przeżywającym
odmienne stany, nawet jeżeli stany podobne oznaczają tu stany
nieprzyjemne (Locke i Horowitz, 1990). Mówiąc krótko, łatwiej
dogadać się dwojgu skrzywdzonym malkontentom niż malkonten-
towi z karygodnie beztroskim lekkoduchem. Płynące stąd zalecenia
trudno jednak przedstawiać jako dobry sposób na trwałe utrzyma-
nie zaangażowania w związek.
Ogólnie mówiąc, problem z poczuciem winy jako sposobem
na zaangażowanie polega na tym, że choć jest to sposób bardzo
skuteczny, to jego skuteczność ograniczona jest do związków sil-
nych, przede wszystkim takich, gdzie partnerów łączy wysoki po-
ziom uczuć nazywanych tutaj zbiorczo intymnością. Gdy już za-
braknie tych uczuć i rzeczywistej troski o dobro partnera, znikają
też podstawy do dobroczynnego oddziaływania poczucia winy na
zaangażowanie. Słowem dobroczynnych funkcji poczucia winy za-
czyna związkowi dwojga ludzi brakować właśnie wtedy, kiedy naj-
bardziej by się przydały, gdy przestają działać pozytywne siły utrzy-
mujące ich przy sobie.

Dzieci
Oczywistym kontekstem, w którym poczucie winy (i normy mo-
ralne) musi się pojawić w trakcie rozważań nad zanikiem zaanga-
żowania w związek, są dzieci. Większość stałych związków nimi,
by to niezbyt oryginalnie określić, owocuje, a fakt istnienia dzieci
powinien stanowić czynnik utrzymujący zaangażowanie partnerów
w związek. Dobro dzieci wymaga utrzymania związku, z którego
powstały. Zarówno normy moralne, jak i poczucie winy z powodu
skrzywdzenia dzieci powinny więc hamować rozpad związku. Czy
istnienie dzieci faktycznie oddziałuje w ten sposób?
222 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Badania nad przyczynami rozwodów wykazują, że choć bez-


dzietność osłabia szansę małżeństwa na trwanie, samo istnienie dzieci
nie tyle zmniejsza częstość rozwodów, ile opóźnia ich wystąpienie.
Prawdopodobieństwo rozwodu w pierwszym roku życia pierwszego
dziecka jest bliskie zeru, jednakże narodziny następnych dzieci nie
mają już tak dobroczynnych skutków (White, 1990). W rezultacie
poważny procent rozwodzących się par to pary posiadające dzieci.
Ogólnie rzecz biorąc, rozwód jest zjawiskiem szkodliwym dla
dzieci, ponieważ wpływa negatywnie na ich zachowanie, przystoso-
wanie psychiczne i społeczne, samoocenę, poziom osiągnięć szkol-
nych oraz siłę więzi z obojgiem rodziców. Współczesny przegląd
92 różnych badań nad tym problemem, które objęły łącznie po-
nad 13 tysięcy dzieci (Amato i Keith, 1991) przekonuje jednak, że
wielkość tego wpływu jest na ogół przeceniana. Zdaje się to po-
zostawać w sprzeczności z szeroko rozpowszechnionym poglądem
o bardzo negatywnych skutkach rozwodu dla dzieci. Pogląd ten
bierze się być może z faktu, że rozwód dość często wspołwystępuje
z różnymi formami patologii społecznej, takimi jak bezrobocie, al-
koholizm czy przestępczość. Istniejące badania przekonują jednak,
że krańcowo negatywny wpływ na losy dzieci wywierają raczej te
przejawy patologii w rodzinie, nie zaś sam rozwód.
Szkodliwość skutków rozwodu dla dzieci z rodzin nim dotknię-
tych silnie zależy od tego, w jakim wieku są dzieci w momencie
rozwodu. Negatywne skutki rozwodu są stosunkowo silne, jeżeli
dotknięte nim dzieci znajdują się w szkole podstawowej i średniej.
Skutki te są natomiast bardzo słabe i nierzetelne (to znaczy w jed-
nych badaniach się ujawniają, w innych nie) w odniesieniu do dzieci
przedszkolnych i niemal wcale nie występują, jeżeli dzieci są już na
studiach (Amato i Keith, 1991). O stosunkowo małej szkodliwości
rozwodu dla dzieci najmłodszych i najstarszych decydują jednak
zapewne inne powody. W przypadku najmłodszych rozwód rodzi-
ców następuje jeszcze, zanim zdążą sobie one wykształcić stabilny
obraz świata społecznego i własnej rodziny. Niemal od początku
wzrastają więc w „nienormalnej", rozbitej rodzinie, która jednak
dla nich samych jest normalna, jako że innej sytuacji nie znają.
W przypadku dzieci najstarszych rozwód rodziców jest stosunkowo
nieszkodliwy; zapewne dlatego, że mając dwadzieścia czy więcej
lat młodzi ludzie bardziej myślą o perspektywie założenia własnej
rodziny niż o odchodzącej w przeszłość rodzinie, z której wyszli.
ZWIĄZEK PUSTY I JEGO ROZPAD 223

Ponadto dzieci najstarsze, jako ludzie prawie dorośli, mają większą


szansę ułożenia sobie stosunków z każdym z rodziców oddzielnie.
Co w ogóle decyduje o szkodliwości rozwodu dla dzieci (szcze-
gólnie w wieku od siedmiu do siedemnastu lat)? Odpowiedzi są
w zasadzie trzy.
Po pierwsze, nieobecność jednego z rodziców jest szkodliwa dla
dziecka, ponieważ oznacza ona nieobecność jednego z ważnych wzor-
ców socjalizacyjnych (w szczególności chłopcy chowani bez ojca
nie mają kulturowego wzorca męskości). Ponadto kontakt dziecka
z nieobecnym rodzicem z reguły słabnie, a w dodatku jedno z ro-
dziców nie jest w stanie poświęcić dziecku tyle uwagi i pomocy, ile
uzyskałoby ono od dwojga rodziców łącznie. Brak mieszkających
razem obojga rodziców pozbawia także dziecko możliwości obser-
wowania, jak rozwiązują oni swoje konflikty, negocjują czy osiągają
kompromis, co może w przyszłości spowodować brak tychże umie-
jętności u dziecka.
Z wyjaśnień tego typu wynikają pewne przewidywania, których
potwierdzenie stanowiłoby dowód na trafność myślenia o negaty-
wach rozwodu w kategoriach szkodliwości samej nieobecności jed-
nego z rodziców. Przede wszystkim dzieci tracące jedno z rodziców
z powodu śmierci powinny mieć się równie źle jak dzieci z mał-
żeństw rozwiedzionych, natomiast dzieci zyskujące rodzica przybra-
nego w miejsce tego, który dom opuścił, powinny mieć się równie
dobrze jak dzieci z rodzin nietkniętych. Przegląd 23 badań, w któ-
rych porównywano dzieci z rodzin pełnych, dotkniętych rozwodem
i dotkniętych śmiercią jednego z rodziców, wykazał, że śmierć ro-
dzica powoduje pogorszenie różnych wskaźników funkcjonowania
dziecka, jednak pogorszenie to jest mniejsze niż w przypadku roz-
wodu. Z kolei przegląd 21 badań, w których porównywano dzieci
z rodzin nietkniętych, dotkniętych rozwodem i żyjących z jednym
tylko rodzicem oraz dotkniętych rozwodem, ale mieszkających z ro-
dzicem przybranym wykazał, że pogorszenie funkcjonowania dzieci
mieszkających z przybranym rodzicem jest równie duże jak w przy-
padku dzieci mieszkających z tylko jednym biologicznym rodzicem.
Powtórne małżeństwo nie jest więc rozwiązaniem problemu dzieci
(choć niewielka liczba badań sugeruje, że przybrany ojciec polep-
sza funkcjonowanie chłopców). Ten układ wyników (Amato i Keith,
1991) sugeruje, te choć sama nieobecność jednego z rodziców jest
224 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

powodem części negatywnych skutków rozwodu, nie jest to powód


jedyny.
Drugim takim powodem jest pogorszenie finansowej sytuacji
dzieci. Typową konsekwencją rozwodu jest spadek dochodów ro-
dziny, której głową jest matka. W znacznej większości przypadków
bowiem sądy (w tym w tak różnych krajach, jak Polska i USA) przy-
znają opiekę nad dzieckiem matce, nie zaś ojcu, a prawie wszędzie
na świecie kobiety zarabiają gorzej niż mężczyźni. Spadek docho-
dów oczywiście może wpłynąć na pogorszenie materialnego stan-
dardu dziecka, poziomu jego zdrowia, możliwości wypoczynku czy
zdobycia wykształcenia. Jednakże nieliczne wystarczająco precy-
zyjne badania wskazują, że nawet wytrącenie (za pomocą metod
statystycznych) wpływu wywieranego na dobrostan dziecka przez
finansową sytuację rodziny pozostawia ten dobrostan na niższym
poziomie u dzieci z małżeństw rozwiedzionych niż u dzieci z rodzin
pełnych (Guidubaldi i in., 1983). Pogorszenie sytuacji finansowej
ma więc pewien udział w obniżeniu dobrostanu dzieci dotkniętych
rozwodem, aczkolwiek daleko do tego, by czynnik ten można było
uznać za decydujący.
Trzecim wreszcie powodem szkodliwości rozwodu dla dzieci
jest negatywne oddziaływanie konfliktów miedzy rodzicami przed i po
rozwodzie. Niewątpliwie wrogość i konflikty między rodzicami są
źródłem stresu i cierpienia dzieci. Tym bardziej że spora część ro-
dziców w swoim dążeniu do jak najdotkliwszego „dołożenia" part-
nerowi nie cofa się przed pożałowania godnym procederem prze-
ciągania dzieci na swoją stronę (nie bacząc na to, że wyrządzają
w ten sposób znacznie większą krzywdę dziecku niż partnerowi).
Konflikty między rodzicami oznaczają też ich niezdolność do sko-
ordynowania wysiłków wychowawczych, co sprawia, że ich oddzia-
ływania na dziecko mogą być wzajemnie sprzeczne, a przynajmniej
mniej skuteczne od działań uzgodnionych.
Myślenie w kategoriach negatywnych następstw konfliktu pro-
wadzi do hipotezy, że w pełnych rodzinach nękanych silnymi kon-
fliktami występuje pogorszenie funkcjonowania dzieci. Dobrostan
dzieci z takich rodzin może być nawet mniejszy niż w przypadku
dzieci z rodzin rozbitych, ale harmonijnych i wolnych od kon-
fliktu. Spora liczba badań zarówno starszych (Longfellow, 1979),
jak i nowszych (Amato i Keith, 1991) przekonuje, że choć najle-
piej mają się dzieci ze szczęśliwych rodzin, w których oboje rodzice
ZWIĄZEK PUSTY I JEGO ROZPAD 225

są obecni, najgorzej funkcjonują dzieci z rodzin, w których oboje


rodzice są obecni, ale stale skłóceni. Dzieci z rodzin rozbitych, wy-
chowywane przez jedno z rodziców, lokują się pod względem takich
wskaźników, jak przystosowanie społeczne i psychiczne, osiągnięcia
szkolne czy zdrowie psychiczne i fizyczne, pomiędzy tymi dwoma
grupami. A przy tym zazwyczaj bliżej dzieci z rodzin szczęśliwych
niż z rodzin nękanych ostrymi konfliktami.
Jeżeli pogorszenie funkcjonowania dzieci byłoby głównie re-
akcją na konflikt między rodzicami, należałoby także oczekiwać,
że wraz ze słabnięciem konfliktu pogorszenie to słabnie. Prowadzi
to do dwóch konkretnych hipotez: po pierwsze - wraz z upływem
czasu mijającego od rozwodu rodziców pogorszenie funkcjonowa-
nia dzieci słabnie i po drugie - pogorszenie to jest tym mniejsze,
im słabszy jest konflikt między rozwiedzionymi już rodzicami i im
większe jest ich współdziałanie w wychowywaniu dzieci. Obie te
hipotezy (szczególnie druga) znajdują dość jednoznaczne poparcie
w dotychczasowych wynikach badań (Amato i Keith, 1991).
Tak więc, ogólnie rzecz biorąc, konflikt między rodzicami zdaje
się być najważniejszą przyczyną pogorszenia funkcjonowania dzieci.
Przy tym istotne znaczenie może mieć nie tyle sam rozwód, ile to, jak
dalece rodzice są w stanie wyzbyć się wzajemnej wrogości, wciągania
dziecka we własne konflikty i ewentualnie współpracować ze sobą
w wychowywaniu dzieci pomimo swego rozstania (Raschke, 1987).
Wszystko to nie znaczy oczywiście, że rozwód jest wydarzeniem dla
dzieci obojętnym. Może on być jednak mniejszym złem, a niewiele
faktów popiera zasadność porównywania go z pijaństwem, prosty-
tucją czy chorobą umysłową (ulubione metafory rozwodu u mora-
listów z początków obecnego wieku; zresztą jeszcze i dziś można
tego rodzaju porównania napotkać).
Na zakończenie podkreślić należy jedno ograniczenie wnio-
sków z przytoczonych tu wyników badań. Mianowicie znaczna ich
większość dotyczy populacji amerykańskich (po prostu w tym kraju
przeprowadzono najwięcej metodologicznie rzetelnych studiów).
Stany Zjednoczone są natomiast krajem, w którym jest najwięcej
na świecie nie tylko samochodów (i mnóstwa innych przedmio-
tów, jak aparaty do gotowania jajek lub czyszczenia uszu), o czym
wiedzą wszyscy, ale i rozwodów, o czym zdają się wiedzieć tylko
sami Amerykanie. Ma to między innymi i ten skutek, że rozwód
226 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

obłożony jest tam mniejszym (i ciągle malejącym) odium społecz-


nym. Malejące potępienie społeczne rozwodu zapewne przyczynia
się do osłabienia negatywnych skutków rozwodu dla dzieci. Skutki
te mogą być poważniejsze w innych krajach. Istniejące dane po-
równawcze nie uprawniają jednak do przewidywania tutaj jakichś
kolosalnych różnic (por. Amato i Keith, 1991).

Naciski społeczne
Ostatnim wreszcie rodzajem bariery są naciski społeczne - od
nieformalnych, takich jak oczekiwania i namowy rodziny czy przy-
jaciół, do formalnych, jak system prawny utrudniający bądź unie-
możliwiający wyjście z formalnie zawartego związku.
Naciski nieformalne dotyczą związków zarówno przedmałżeń-
skich, jak i małżeństw. Im poważniej zaangażowani są partnerzy,
tym silniejsze są naciski otoczenia na utrzymanie związku (John-
son, 1982). Im większy poziom integracji danej społeczności (mie-
rzony stopniem jej ustabilizowania - na przykład niemożnością
przenosin do innych miejsc zamieszkania), tym rzadsze są w niej
rozwody (Breault i Kposowa, 1987). W ten sam sposób można
wyjaśniać utrzymujący się w Polsce od lat kilkudziesięciu znacznie
mniejszy procent rozwodzących się małżeństw na wsi niż w mieście.
Poza takimi, dość oczywistymi, zależnościami zdumiewająco mało
wiadomo o wpływie nacisków nieformalnych na dynamikę zaanga-
żowania w związek. Być może jest to skutkiem powszechności tych
nacisków - fakt, że występują one dość niezmiennie, musi z na-
tury rzeczy utrudniać wykrycie ich wspołzmienności z czymkolwiek
innym.
Bariery prawne dotyczą jedynie formalnie zawartych mał-
żeństw. Dość powszechne przekonanie społeczne jest takie, że
wprowadzanie zmian prawnych zwiększających dostępność roz-
wodu wywiera destruktywny wpływ na instytucję małżeństwa i przy-
czynia się do zwiększenia liczby rozwodów. W naszym kraju argu-
mentacja ta przybiera niekiedy postać tezy o demoralizacji narodu
przez prawa komunistyczne. Jednak fakty każą dość sceptycznie
odnosić się do tego rodzaju twierdzeń. Na przykład w USA, które
o różne skażenia można podejrzewać, ale z pewnością nie o skaże-
nie komunizmem, gwałtowny wzrost liczby rozwodów nastąpił już
na początku lat 60., złagodzenie zaś potępienia rozwodów w opi-
nii publicznej miało miejsce na przełomie lat 60. i 70. Dopiero
ZWIĄZEK PUSTY t JEGO ROZPAD 227

potem w większości stanów złagodzono prawo dotyczące rozwo-


dów (Cherlin, 1981). Późniejsze badania dość zgodnie wykazały
brak różnic pod względem liczby rozwodów w stanach, które prawo
złagodziły, i tych, w których zmian takich nie wprowadzono (Ra-
schke, 1987). Sugeruje to, że prawa dotyczące życia rodzinnego
raczej „wloką się" za tym, co ludzie robią i uważają za słuszne, niż
kształtują opinie i zachowania.
W sumie wydaje się, że bariery formalne (prawne) są mało
skutecznym środkiem na utrzymanie zaangażowania samych zain-
teresowanych w ich związek, jeżeli zawiodą bariery nieformalne
i inne, poprzednio omówione, czynniki podtrzymujące to zaanga-
żowanie.

Rozpad
Współczesny trubadur - Paul Simon, śpiewa co prawda, że
„musi być z pięćdziesiąt sposobów, na które porzucasz tego, kogo
kochasz", jednak naukowa psychologia ma o nich raczej niewiele
do powiedzenia. Przyczyna jest prosta i ma charakter etyczny. Psy-
chologowie wiedzą, że prowadzenie badań nad związkami, które
się aktualnie rozpadają, mogłoby spowodować przyspieszenie ich
rozpadu (na przykład dlatego, że badanie takie koncentrowałoby
partnerów na ich negatywnych emocjach, a skupienie się na do-
wolnych emocjach prowadzi zwykle do ich nasilenia). Wobec tego
stosowane są dość zawodne metody, takie jak proszenie badanych
o opis rozpadu, jaki miał miejsce w przeszłości, bądź o relacje
z sytuacji jedynie wyobrażonych. Tego rodzaju relacje dają jednak
obraz mocno wygładzony, przemyślany i uzasadniony przed samym
sobą. Zdają sprawę raczej z tego, w jaki sposób ludzie myślowo so-
bie poradzili(by) z katastrofą swego związku, niż z rzeczywistych
procesów, na których rozpad ten polegał.
Dynamiczna koncepcja miłości stanowiąca oś tej książki suge-
ruje, że rozpad związku nastąpić może co najmniej w trzech mo-
mentach. Po pierwsze, po wystąpieniu namiętności i/lub intymności
samo zaangażowanie w utrzymanie związku może się wcale na do-
bre nie pojawić. Najbardziej prawdopodobną tego przyczną jest
asymetria uczuć, a więc niejednakowy poziom namiętności i/lub
intymności u obojga partnerów. Po drugie, po zaniku namiętności.
228 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

jeżeli partnerzy tylko na niej opierają swoją wizję miłości i związku


(byłoby to uleganie mitowi miłości romantycznej, na wzór bohate-
rów Hollywoodu - jednak poza tym miasteczkiem taki typ rozpadu
zdaje się dotyczyć głównie związków przedmałżeńskich). Po trzecie
wreszcie, wycofanie zaangażowania i rozpad związku może mieć
swą przyczynę w zaniku intymności łączącej partnerów. Wszystko
to jednak niewiele mówi o tym, w jaki konkretnie sposób związek
ulega rozpadowi. Pewne dość uporządkowane przemyślenia w tej
sprawie przedstawił Steve Duck (1982) twierdząc, że na ogół roz-
pad związku składa się z czterech faz.
Faza pierwsza ma charakter „wewnątrzpsychiczny" i rozpo-
czyna się od stwierdzenia własnego braku satysfakcji ze związku.
Wewnątrzpsychiczność oznacza, że fazę tę rozgrywamy sami ze
sobą, nie konsultując się ani z partnerem, ani z kimkolwiek innym.
Po prostu skupiamy krytyczną uwagę na partnerze i jego manka-
mentach celem wykrycia powodów naszego własnego niezadowo-
lenia. Dokonujemy też bilansu własnych strat i zysków z danego
związku, porównujemy go z bilansem partnera, zastanawiamy się
nad tym, czy jest to związek sprawiedliwy, czy nie. Rozważamy,
jakie mamy inne możliwości ułożenia sobie życia i jakie koszty
niosłoby rozstanie. Podejmujemy prywatną (czasami wielokrotnie
„ostatnią") próbę niedopuszczenia do rozstania, na przykład świa-
domie starając się reagować konstruktywnie na destruktywne za-
chowania partnera czy w inny sposób poprawić jego postępowanie.
Stajemy przed dylematem, czy starać się stłumić własne negatywne
odczucia, czy przeciwnie - zgłosić je partnerowi narażając się na
ich jeszcze większe nasilenie.
Faza druga następuje wtedy, gdy decydujemy się na konfron-
tację z partnerem - wyjawienie mu swojego niezadowolenia. Jest
to nierzadko trudna decyzja, gdyż możemy ją odczuwać jako wkro-
czenie „na równię pochyłą", po której łatwo może się stoczyć cały
związek. Jeżeli tylko nasz partner nie jest tak beznadziejnie nie-
wrażliwy i skoncentrowany na sobie, jak go o to podejrzewamy,
faza konfrontacji i tak się zacznie, ponieważ nasze niezadowo-
lenie staje się coraz bardziej widoczne. Nawet gdybyśmy go nie
komunikowali w zamierzony sposób. Świadomie czy nie, niezado-
wolenie zostaje w końcu partnerowi okazane i nieuchronnie roz-
poczyna się tłumaczenie, dlaczego jesteśmy ze związku niezado-
woleni. Uzasadniamy własne niezadowolenie, obalamy argumenty
ZWIĄZEK PUSTY I JEGO ROZPAD 229

partnera, jakoby było ono bezpodstawne, mniej lub bardziej nie-


skutecznie staramy się wynegocjować z partnerem taką postać na-
szego związku, która zażegnałaby niezadowolenie i była dla obojga
satysfakcjonująca. Jest to więc faza wspólnej z partnerem koncen-
tracji na naszym związku i na tym, co zrobić, aby stał się on lepszy.
Dodawać nie trzeba, że za tym beznamiętnym opisem ukrywa się
nieraz cały ocean burzliwych i burzących, zdyszanych i zduszonych,
a w znacznej większości negatywnych uczuć obojga partnerów zma-
gających się z podstawowym dylematem: naprawić ten związek czy
go zburzyć.
Jeżeli jednak zburzyć, to zaczyna się faza trzecia, społeczna,
w niej bowiem nastąpi „ogłoszenie" innym rozpadu naszego
związku. Teraz zastanawiamy się nie nad tym, czy, lecz nad tym, jak
dokonać rozbioru związku. Ostatni wspólny z partnerem problem
to ustalenie, by tak rzec, zejściowej postaci związku, na przykład
czy kontynuować go „dla świata", jak się niegdyś mawiało, czy dla
dzieci, jeżeli są, czy zaniechać nawet tych pozorów, definitywnie
i dosłownie rozstać się. Kolejne z nie kończących się problemów
indywidualnych to jak zachować twarz i uniknąć osobistej winy za
rozpad związku (ci, którzy ponoszą winę, spotykają się z potępie-
niem, no i mają mniejszą szansę na następny związek). A także
jak poradzić sobie ze społecznymi konsekwencjami rozpadu - od
wytłumaczenia go własnej matce do rozwiązania problemu, z kim
teraz grać w brydża czy tenisa. By uzyskać zgodę i sankcję pozo-
stałych bliskich sobie osób na rozpad związku, produkujemy też
„publiczną wersję" powodów jego rozpadu, która niewiele musi
mieć wspólnego z rzeczywistością, ale musi pokazywać, że rozsta-
nie jest najlepszym z możliwych wyjść. Taka publiczna wersja nie-
koniecznie przekonuje innych, ale prawie zawsze przekonuje nas
samych (liczne badania nad skutecznością perswazji dowodzą, że
często osobą najbardziej przekonaną w wyniku perswazji jest sam
jej autor).
Faza czwarta wreszcie to „życie pozagrobowe" związku. Obej-
muje ona przede wszystkim psychiczne pozostawienie związku za
sobą, w czym pomaga raczej aktywne zajęcie się czymś innym
niż rozpamiętywanie przeszłości. Obejmuje też uporządkowanie
tej przeszłości i udzielenie sobie odpowiedzi na liczne „dlaczego",
które w wyniku zerwania się pojawiają. Prowadzi to do dość daleko
230 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

idących zmian w treści naszych własnych wspomnień o przeszło-


ści byłego związku. Zmiany te często służą wyidealizowaniu naszej
własnej osoby, a najlepiej i samego związku, co jednak może być
trudne do pogodzenia.
Trudno rozdział ten zakończyć inaczej niż Iwaszkiewiczowską
trawestacją cytatu z Lechonia (który ten rozdział otworzył):
Jest tylko miłość i jej właśnie nie ma!
ROZDZIAŁ 7

Różnorodność

Rodzaje miłości
Psychozabawa - jaka jest Twoja miłość?

Dotychczasowe rozważania prowadzone były w taki sposób,


jakby miłość była zjawiskiem zupełnie jednorodnym, jakby wszyscy
ludzie kochali się w podobny sposób, a jedyne różnice między nimi
wynikały z etapu związku, na jakim się znajdują. Przyjęcie takiej
konwencji pozwoliło przedstawić w sposób - mam nadzieję - dość
uporządkowany wiele z tego, co dzieje się między partnerami sta-
łego związku. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to tylko pewna
wygodna konwencja, pozwalająca zrozumieć w miłości wiele, choć
nie wszystko. Tym, czego ona zrozumieć nie pozwala, jest różno-
rodność miłości, a więc fakt, że pomimo podobieństw różni ludzie
przeżywają swą miłość na różne sposoby. Ponieważ cała ta książka
koncentrowała się dotąd raczej na podobieństwach, przyjrzyjmy się
na jej zakończenie zróżnicowaniu miłości.

Rodzaje miłości
W potocznej czy literackiej refleksji nad miłością zauważyć
można bez trudu wielość kryteriów orzekania o prawdziwości tego
uczucia. Czasami sądy takie opieramy na intensywności bądź gwał-
townej dynamice uczucia: miłość prawdziwa to taka, która partne-
rów głęboko porusza (Robert i Maria z Komu bije dzwon czują,
jak porusza się pod nimi ziemia), albo ta, która uderza gwałtownie
jak piorun. Innym razem sądy o prawdziwości uczucia opieramy na
232 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

jego stałości - miłość, która trwała pół roku, jakoś mniej się wydaje
miłością od tej, która trwała lat dziesięć. Przy jeszcze innych oka-
zjach decydujemy, że miłość jest prawdziwa, ponieważ zachłannie
wyłącza inne pragnienia partnerów, skłaniając ich do porzucenia re-
alizacji własnych, indywidualnych celów (Janc z Love story porzuca
karierę muzyczną, a Oliver - karierę hokeisty).
Niemal każdą miłość można więc uznać za prawdziwą bądź po-
zorną, jeżeli tylko posłużyć się odpowiednim kryterium. W dodatku
kryteria te przynajmniej częściowo się wykluczają - na przykład
uczucia silne i gwałtowne trwają z reguły krócej niż słabe i po-
jawiające się wolniej. Równoczesne spełnienie różnych kryteriów
prawdziwości w tym samym związku jest mało prawdopodobne,
jeśli w ogóle możliwe.
Problem orzekania o prawdziwości miłości jest więc bezna-
dziejnie nierozwiązywalny, dopóki zakładamy zasadniczą jednorod-
ność tego uczucia. Nie pozostaje więc nic innego, jak wyodrębnić
różne rodzaje miłości, choć zajęcie to dość ryzykowne, bo łatwo
tu popaść w śmieszność i subiektywizm. Tego ostatniego pozwala,
w pewnym przynajmniej stopniu, uniknąć przyjęte w tej pracy roz-
różnienie trzech składników miłości: intymności, namiętności i za-
angażowania. Przy założeniu, że każdy z tych składników istnieje
bądź nie istnieje w danym związku, otrzymujemy osiem możliwych
kombinacji przedstawionych w tabeli 13.

Tabela 13.
Klasyfikacja rodzajów miłości. Źródło: Sternberg (1986, s. 123).

Rodzaj miłości Składnik


Intymność Namiętność Zaangażowanie
Brak miłości - — —
Lubienie + — —
Miłość ślepa (zakochanie) - + -
Miłość pusta - - +
Miłość romantyczna + + -
Miłość przyjacielska + - +
Miłość fatalna - + +
Miłość kompletna + + +
RÓŻNORODNOŚĆ 233

Większość (pięć) z tych kombinacji już przedstawiłem jako ko-


lejne fazy związku między dwojgiem ludzi. Pozostałe to brak mi-
łości, lubienie (o którym również była mowa w rozdziale 3.) oraz
miłość fatalna. Ta ostatnia jest połączeniem namiętności z zaanga-
żowaniem w związek. Fatalność tego połączenia polega na uczucio-
wej niestabilności związku wskutek braku intymności i związanych
z nią pozytywnych, łagodnych i trwałych uczuć. Fatalność polega też
na tym, że zaangażowanie jest tu pochodne w stosunku do namięt-
ności, z czym wiąże się wysokie ryzyko katastrofalnego zakończenia
związku z (raczej nieuchronną) chwilą wygaśnięcia namiętności.
Ta klasyfikacja rodzajów miłości nie jest oczywiście jedyną
możliwą - jak dotąd różni autorzy wyróżnili od 2 do 18 rodzajów
miłości. Roztrząsanie wszystkich tych klasyfikaji mogłoby zniechę-
cić nawet najwytrwalszego Czytelnika, nie będę więc się tym zajmo-
wał. Warto jednak zauważyć, że wszystkie one zawierają w tej czy
innej postaci rozróżnienie pomiędzy Eros (miłość namiętna i ro-
mantyczna) a Storge (łagodna miłość przyjacielska) wywodzące się
jeszcze z Grecji okresu klasycznego.
W interesującej koncepcji, która znalazła również poparcie
w prowadzonych później badaniach, amerykański socjolog John
Lee (1973) założył, że obok tych dwóch podstawowych archetypów
miłości istnieje jeszcze trzeci, Ludus - miłość jako gra czy zabawa.
Lee przyjął ponadto istnienie jeszcze trzech wtórnych typów miło-
ści, z których każdy stanowi jakąś mieszankę poprzednich. Są to:
Mania, mieszanka Eros i Ludus, czyli miłość będąca obsesyjnym
uzależnieniem od partnera i własnego uczucia; Agape, mieszanka
Eros i Storge, czyli pełna samopoświęcenia miłość altruistyczna,
oraz Pragma, mieszanka Storge i Ludus, czyli miłość praktyczna,
kierująca się świadomym rozpoznaniem zalet i wad partnera.
Trzy podstawowe typy miłości są analogiczne do pierwiastków
chemicznych, podczas gdy trzy pochodne typy miłości są analo-
giczne do związków chemicznych w tym sensie, że mieszanka cha-
rakteryzuje się jakościami innymi niż własności składających się na
nią typów podstawowych (tak jak sól kuchenna, stanowiąca związek
chloru i sodu, ma zupełnie inne własności niż każdy z tych pier-
wiastków). Każdy z owych sześciu typów miłości ma specyficzne,
sobie tylko właściwe cechy, a miary tych typów miłości (pozwala-
jące określić, jak dalece ujawniają się one w różnych parach) są
wzajemnie niezależne.
234 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Niezależność tę faktycznie wykazali Hendrick i Hendrick


(1986), którzy zbudowali kwestionariusz pozwalający mierzyć sześć
wymienionych typów miłości. To, co proponuję Czytelnikom na za-
kończenie tej książki, to wypełnienie na własny użytek tego właśnie
kwestionariusza i przyjrzenie się własnej miłości pod kątem stop-
nia, w jakim nasycona jest ona tymi sześcioma jakościowo różnymi
sposobami jej przeżywania.

Psychozabawa - jaka jest Twoja miłość?


Punktem wyjścia dla Hendricków była konstrukcja szeregu
twierdzeń, z których każde dotyczyło jednego typu miłości. Punk-
tem dojścia było wyselekcjonowanie (za pomocą pewnych procedur
obliczeniowych zwykle stosowanych w takich przypadkach) takich
pytań, które mierzyły „swój" typ miłości, ale nie odnosiły się do
żadnego z pięciu pozostałych typów. W rezultacie powstał kwe-
stionariusz pod nazwą Skala Postaw Wobec Miłości, zawierający 42
twierdzenia, z których każde 7 mierzyło jeden typ miłości.
Osoby badane przy pomocy tego kwestionariusza proszone są
o udzielenie odpowiedzi na kolejne twierdzenia z myślą o własnych
poglądach na miłość w ogóle bądź też z myślą o własnym konkret-
nym partnerze (aktualnym lub ostatnim, jeżeli nie są z nikim aktu-
alnie związane). Odpowiedzi na każde pytanie udzielane są w skali
od 1 (zupełnie się nie zgadzam), poprzez 2, 3, 4, do 5 (całkowi-
cie się zgadzam). Suma odpowiedzi na siedem pozycji dotyczących
tego samego typu informuje, jak silna jest skłonność do przeży-
wania (lub aktualne przeżywanie) miłości danego typu. Pozwala
to porównywać zarówno różnych ludzi między sobą, jak i różne
typy miłości dla tego samego człowieka (tego samego związku).
Im większa suma dla danej skali (tj. siódemki pytań), tym bardziej
dany typ przeżywania miłości dominuje nad pozostałymi.
Wszystkie twierdzenia zamieszczone są w tabeli 14. i Czytel-
nik może dla zabawy spróbować odpowiedzieć na każde z nich, by
zorientować się w charakterze miłości przeżywanej w odniesieniu
do aktualnego (bądź jakiegokolwiek innego) partnera. Z różnych
względów będzie to jednak tylko „psychozabawa", a nie przedsię-
wzięcie naukowe. Chociażby dlatego, że kwestionariusz ten skon-
struowany został na próbie ok. 1400 studentów amerykańskich.
RÓŻNORODNOŚĆ 235

a nie na próbie polskiej. Jednak próba Hendricków była mocno


zróżnicowana, a idea podstawowych typów miłości wywodzi się
jeszcze ze starożytnej Grecji, toteż jest prawdopodobne, że Polacy
nie różnią się tu tak bardzo od Amerykanów. Zabawa ta może być
dość pouczająca, ponieważ może pomóc w zorientowaniu się, co
miłość w danym związku oznacza, a przede wszystkim, czy oznacza
to samo dia obojga zainteresowanych.

Tabela 14.
Twierdzenia składające się na Skalę Poslaw Wobec Miłości. Przy każdym
twierdzeniu jest pięć możliwych odpowiedzi:
5 - całkowicie się zgadzam
4 - zgadzam się
3 - trochę tak, trochę nie (albo brak zdania)
2 - nie zgadzam się
1 - zupełnie się nie zgadzam

l.e. Już od pierwszego spotkania coś nas przyciągnęło do siebie.


2.1. Próbuję trzymać go trochę w niepewności co do mojego zaanga-
żowania w nasz związek.
3.s. Dopiero gdy go już jakiś czas kochałam, zdałam sobie sprawę
z tej miłości.
4.p. Zanim się z kimkolwiek zwiążę, próbuję sobie wyobrazić, kim on
się stanie w przyszłości.
5.m. Kiedy źle się dzieje między nami, dostaję rozstroju żołądka.
6.a. Próbuję własnymi siłami mu pomóc, gdy znajdzie się w kłopotach.
7.e. Pomiędzy nami zachodzi coś w rodzaju właściwej „reakcji che-
micznej".
8.1. Nic mu się nie stanie, jeżeli pewnych rzeczy o mnie nie będzie
wiedział.
9.s. Nie potrafię kogoś pokochać, jeśli najpierw nie zacznę się o niego
troszczyć.
10.p. Próbuję starannie zaplanować swoje życie, zanim wybiorę sobie
partnera.
11.m. Kiedy nie udaje mi się związek, w który byłam mocno zaangażo-
wana, wpadam w taką depresję, że nawet zdarzało mi się myśleć
o samobójstwie.
12.a. Raczej sama wolałabym cierpieć niż pozwolić na to, by on cier-
piał.
13.e. Nasza miłość fizyczna jest bardzo intensywna i satysfakcjonująca.
236 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

14.1. Czasami bywam w sytuacji takiej, że muszę uważać, aby żaden


z moich partnerów nie dowiedział się o istnieniu drugiego.
15.s. Do dziś pozostaję w przyjaznych stosunkach z prawie każdym,
kogo kiedyś kochałam.
16.p. Najlepiej kochać jest kogoś o podobnych poglądach i doświad-
czeniach życiowych.
17.m. Czasami myśl o tym, że jestem zakochana, tak mnie pobudza, iż
nie mogę zasnąć.
18.a- Nie potrafię być szczęśliwa, dopóki nie przedłożę jego szczęścia
nad swoje własne.
19,e. Myślę, że byliśmy dla siebie nawzajem przeznaczeni.
20.1. Bez trudu i dość szybko otrząsam się z nieudanego związku.
21.s. Najlepsza miłość wyrasta z długotrwałej przyjaźni.
22.p. Głównym kryterium w wyborze partnera jest dla mnie to, jak
zapatruje się on na moją rodzinę.
23.m. Kiedy on nie zwraca na mnie uwagi, pogarsza się moje samopo-
czucie fizyczne.
24.a. Zwykle skłonna jestem poświęcić moje pragnienia, jeżeli pozwo-
liłoby mu to zrealizować jego własne.
25.e. Oboje bardzo szybko się zaangażowaliśmy emocjonalnie w nasz
związek.
26.1. Myślę, że mój partner zdenerwowałby się, gdyby dowiedział się
o niektórych rzeczach, jakie robię z innymi osobami.
27.s, Trudno dokładnie określić moment, w jakim zakochaliśmy się
w sobie.
28.p. Ważną sprawą przy wyborze partnera jest to, czy okaże się on
dobrym ojcem.
29.m. Kiedy jestem zakochana, mam kłopoty ze skoncentrowaniem się
na czymkolwiek innym.
3O.a. Mój partner może używać według własnej chęci wszystkiego, co
do mnie należy.
31.e. Naprawdę dobrze się rozumiemy nawzajem.
32.1. Kiedy mój partner zbyinio się ode mnie uzależni, mam ochotę
trochę się wycofać.
33.s. Miłość jest w rzeczywistości głęboką przyjaźnią, a nie jakimś mi-
stycznym, tajemniczym uczuciem.
34.p. Jednym z kryteriów wyboru partnera jest to, jak zapatruje się on
na moją pracę zawodową.
35.m. Nie potrafię się zrelaksować, kiedy podejrzewam, że on jest w da-
nej chwili z kimś innym.
36.a, Nawet kiedy rozgniewa się na mnie, nadal w pełni i bezwarun-
kowo go kocham.
RÓŻNORODNOŚĆ 237

37.e. Uważam, że on doskonale pasuje do mojego ideału urody fizycz-


nej.
38.1. Lubię trochę „bawić się w miłość" z kilkoma różnymi partnerami.
39.s. Moje najbardziej udane związki miłosne wyrastały z dobrej przy-
jaźni.
40.p. Zanim się z kimś zwiążę na poważnie, próbuję się zorientować,
jakie cechy są dziedziczone w jego rodzinie, na wypadek gdyby-
śmy mieli kiedyś dzieci.
41.m. Kiedy on nie zwraca na mnie uwagi choćby przez chwile, zdarza
mi się robić różne głupie rzeczy, by odzyskać jego zainteresowa-
nie.
42.a. Dla niego wytrzymałabym wszystko.

Początkiem wszelkich sensownych działań jest zawsze diagnoza


stanu wyjściowego. Jeżeli więc, Czytelniku, pragniesz podjąć dzia-
łania mające na celu obronę swej miłości przed jej „naturalnym" lo-
sem (tj. fazą związku pustego i ewentualnym rozpadem), rozpocz-
nij również od diagnozy i wypełnij powyższą Skalę Postaw Wobec
Miłości. Namów też do tego samego swoją partnerkę (partnera)
i porównajcie wyniki.
Sumę punktów uzyskanych przez każde z Was możecie nanieść
na wykres z rysunku 16., uzyskując dwa profile („Ona" i „On"), co
pozwoli Warn łatwo się zorientować, w czym się różnicie, a w czym
jesteście do siebie podobni w poglądach na miłość i sposobie jej
przeżywania.
Profile już wyrysowane to przeciętne wyniki uzyskane przez kil-
kaset studentek i studentów badanych przez autorów skali, Clyde'a
i Susan Hendrick. Ich analizy statystyczne wykazały, że kobiety
i mężczyźni nie różnią się pod względem Eros i Agape, kobiety
ujawniają silniejszą Storge, Pragmę i Manię, mężczyźni zaś kochają
na sposób znacznie bardziej ludyczny niż kobiety. Ponieważ wyniki
z rysunku to średnie pochodzące od około 400 osób, zupełnie na-
turalne jest, że różnice między pojedynczymi osobami, na przykład
Wami, będą znacznie większe. Uzyskiwane przez Was wyniki będą
też o wiele bardziej krańcowe niż te średnie - przynajmniej nie-
które Wasze wyniki będą się więc lokowały znacznie powyżej lub
znacznie poniżej średnich z rysunku 16.
Nawet jeżeli nic innego z tego nie wyniknie, analiza uzyskanych
przez Was wyników stanowić może świetną okazję do porozma-
238 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Rysunek 16.
Profile miłości - natężenia sześciu typów miłości mierzonych przez Skalę
Postaw Wobec Miłości, uzyskane dla młodych kobiet i mężczyzn w bada-
niach amerykańskich. Źródło: na podstawie danych Hendricka i Hendrick
(1986J.

wiania na temat stanu Waszego związku. Taka sztucznie wywołana


okazja do rozmów na ten temat może być lepsza od okazji pojawia-
jących się samoistnie na co dzień. Ponieważ, jak starałem się po-
przednio przekonać, okazje samoistne to najczęściej okazje nega-
tywne, rozpoczynające się od skarg jednego z partnerów, co często
prowadzi do spirali wzajemnych oskarżeń. Po przeminięciu począt-
kowych faz związku i upewnieniu się o wzajemnej miłości i zaan-
gażowaniu większość par rozmawia o swoim związku tylko wtedy,
kiedy coś jest nie w porządku. Dopóki wszystko jest w porządku,
nic ma przecież o czym rozmawiać - podpowiada zdrowy rozsądek.
I podpowiada nierozsądnie. Rozmowa o problemach wtedy, kiedy
już bolą na tyle, że musimy o nich rozmawiać, ma mniejszą szansę
na ich zadowalające rozwiązanie niż rozmowa w momencie, kiedy
dolegliwość problemów jest jeszcze niewielka, mniejsza niż nasza
zdolność do wysłuchania partnera i dopuszczenia myśli, że może
RÓŻNORODNOŚĆ 239

jemu (jej) jednak chodzi nie tylko o to, by „jeszcze raz zgłosić te
swoje pretensje" (nieuzasadnione, oczywiście).
Eros, miłości namiętnej i romantycznej, dotyczą pytania nr 1,
7, 13, 19, 25, 31 i 37 (wszystkie z literą e). Osoby uzyskujące wy-
soką punktację w tej skali (suma punktów za odpowiedzi na te
pytania przekracza 21) przeżywają miłość jako zafascynowanie ko-
chaną osobą i jej urodą. Czują do partnera nieodparty (choć nie-
koniecznie wytłumaczalny) i odwzajemniany pociąg fizczny. Jego
realizacja w dużym stopniu stanowi istotę tej miłości i prowadzi
do głębokiego porozumienia między partnerami. Eros jest więc
przede wszystkim namiętnością, choć im wyższe wyniki w tej skali,
tym większa również intymność i zaangażowanie w związek, a także
ogólna satysfakcja odnoszona ze związku zarówno przez kobiety,
jak i mężczyzn (Davis i Laty-Mann, 1987; Hendrick i Hendrick,
1987; Levy i Davis, 1988). Co ciekawe, skłonność do przeżywania
miłości w ten sposób jest dodatnio związana z bezpiecznym stylem
przywiązania, a ujemnie ze stylem unikającym (o stylach tych była
mowa w rozdziale 3.).
Ludus, miłości jako gry czy zabawy, dotyczą pytania nr 2, 8,
14, 20, 26, 32 i 38 (wszystkie z literą 1). Osoby uzyskujące wysoką
punktację w tej skali (suma punktów za odpowiedzi na te pytania
wynosi więcej niż 21) przeżywają miłość jako zabawę, której silne
i głębokie zaangażowanie w związek z partnerem raczej przeszka-
dza, niż pomaga. Miłość jest dla nich grą nie pozbawioną świado-
mego manipulowania partnerem, a nawet, w pewnych granicach,
oszukiwania go. Jeżeli ta forma miłości (opiewana przez rzym-
skiego poetę Owidiusza) jako jedyna dominuje w danym związku,
nie ma czego zazdrościć obdarzanemu nią partnerowi. Wiele osób
nie nazwałoby takiego związku miłością. Tym bardziej że cytowane
poprzednio badania wykazały, że skłonność do ludycznego trak-
towania miłości jest ujemnie związana z namiętnością, intymno-
ścią i zaangażowaniem oraz z ogólną satysfakcją ze związku. Jest
też charakterystyczna dla osób o unikającym stylu przywiązania
i współwystępuje z wysokim poziomem konfliktów między part-
nerami. Jeżeli jednak w danym związku występują równocześnie
i inne, poważniejsze formy miłości, nie ma powodów do niepo-
koju - trudno, aby miłość niosła radość, jeżeli będzie całkowicie
pozbawiona elementu wyzwania, gry i zabawy!
240 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Storge, miłości przyjacielskiej, dotyczą pytania nr 3, 9, 15, 21,


27, 33 i 39 (wszystkie z literą s). Osoby uzyskujące wysoką punkta-
cję w tej skali (suma punktów za odpowiedzi na te pytania powy-
żej 21) przeżywają miłość jako uczucie spokojne, łagodne i kojące.
Zamiast tumultu mieszanych uczuć miłość przeżywana jest tu ra-
czej jako łagodna ewolucja i pogłębianie się przywiązania, trwałego
i solidnego, choć pozbawionego tajemniczości. Jedynymi składni-
kami miłości, z którymi ten styl jej przeżywania jest powiązany, są
intymność i troska o partnera.
Pragmy, miłości praktycznej, dotyczą pytania nr 4, 10, 16, 22,
28, 34 i 40 (wszystkie z literą p). Osoby uzyskujące wysoką punkta-
cję w tej skali (suma punktów powyżej 21) przeżywają miłość jako
racjonalną i uzasadnioną lokatę swoich uczuć. Nie ma tu boskich
uniesień, nie ma też i potępieńczych cierpień. Jest praktyczna kal-
kulacja strat i zysków, dość przyziemna, rozsądna i dlatego jest
w niej miejsce na uwzględnianie strat i zysków również i partnera.
Ta forma miłości wydaje się cokolwiek mniej pociągająca od jej dłu-
gofalowych skutków, a jej przeżywanie nie jest powiązane z innymi
przejawami miłości (namiętnością, intymnością, zaangażowaniem).
Manii, miłości obsesyjnej, dotyczą pytania nr 5, 11, 17, 23, 29,
35 i 41 (wszystkie z literą m). Osoby uzyskujące wysoką punkta-
cję w tej skali (powyżej 21) przeżywają swoją miłość jako opęta-
nie, może nie tyle partnerem, ile swoim własnym uczuciem. Jak
pisał Lee (1974, s. 48): „Grecy nazywali ją theia mania, boskim
szaleństwem. Zarówno Safona, jak i Platon, wraz z całym legio-
nem innych porażonych opisywali jej objawy: podniecenie, bezsen-
ność, gorączka, spadek apetytu, bóle serca. Maniakalny kochanek
jest całkowicie pochłonięty myślami o ukochanej. Najmniejszy brak
entuzjazmu z jej strony niesie lęk i ból, każda ulotna oznaka ser-
deczności niesie natychmiastową ulgę, choć nie trwałą satysfakcję.
Zapotrzebowanie na uwagę i uczucia ukochanej jest niemożliwe
do nasycenia". Ten rodzaj pasji o wyraźnie zaznaczonym fizjolo-
gicznym podłożu wydaje się łatwiejszy do przeżywania przez na-
stolatków w okresie dorastania (jakimi byli na przykład Romeo
i Julia u Szekspira), choć może dotknąć każdego. Skłonność do
Manii jest oczywiście silnie powiązana z namiętnością, choć nie
z zaangażowaniem w związek czy satysfakcją zeń odnoszoną. Jest
charakterystyczna dla osób cechujących się nerwowo-ambiwalent-
nym stylem przywiązania do swoich partnerów.
RÓŻNORODNOŚĆ 241

Agape, miłości altruistycznej, dotyczą pytania nr 6, 12, 18, 24,


30, 36 i 42 (wszystkie z literą a). Osoby uzyskujące wysoką punkta-
cję w tej skali (powyżej 21) przeżywają miłość jako oddanie part-
nerowi, bezinteresowne, trwałe, pełne niewyczerpanej cierpliwości
i troski. Ta miłość, bardziej niż jakakolwiek inna jej forma, jest
zapomnieniem o dobru własnym, a troską jedynie o istotne dobro
partnera, bez jakiegokolwiek liczenia na wzajemność. Jest zwią-
zana z zaangażowaniem w utrzymanie związku i intymnością, tro-
ską o partnera i niskim poziomem konfliktu, a także z namiętno-
ścią i wysokim poziomem satysfakcji ze związku oraz bezpiecznym
stylem przywiązania do partnera.
Właśnie tę formę miłości miał na myśli św. Paweł w listach
do Koryntian, gdy pisał, że obowiązkiem chrześcijanina jest troska
o dobro bliźnich niezależnie od tego, czy oni na to zasługują, czy
nie. Istotą tej miłości jest postawa „pragnę tylko tego, czego ty
pragniesz", jak to pięknie opisuje w swej książce Krystyna Star-
czewska (1975).
Agape jest moralnym ideałem miłości w etyce zarówno chrze-
ścijańskiej, jak i w systemach etycznych większości wielkich religii
świata. Podobnie jak to bywa z innymi ideałami, ludzie do tej formy
rniłości nie dorastają. Wspominany już Lee, który badał pod tym
względem Amerykanów, Kanadyjczyków i Brytyjczyków, twierdzi,
że jedyne, co mu się udało znaleźć, to epizody agapiczne, ale nie
pary trwale kochające się w ten sposób. Rzadkość występowania tej
formy miłości w czystej postaci wynika z trudności jej pogodzenia
z indywidualizmem naszych czasów, w których każdy sam dla siebie
zdaje się być najważniejszy, a jeżeli coś jeszcze jest ważne, jak na
przykład rodzina, to dzieje się to głównie na zasadzie symbolicz-
nego włączenia tego czegoś do własnego „ja". Nie bez znaczenia
jest także fakt, że koniecznym warunkiem Agape jest całkowite
odwzajemnianie tej formy miłości przez partnerów (w przeciwnym
razie prawie na pewno wpadną w pułapkę sprawiedliwości, jak to
opisano w rozdziale 5.). Podobnie jak w przypadku innych ide-
ałów, do miłości tego typu można jedynie zmierzać, choć zapewne
nie sposób jej osiągnąć. Pocieszające jest jednak to, że miarą suk-
cesu jest tu nie tylko stopień realizacji ideału, ale stopień, w jakim
obojgu zainteresowanym udaje się tak samo do ideału zbliżyć.
W ogóle podobieństwo między partnerami pod względem spo-
sobu przeżywania wzajemnej miłości może w pewnym stopniu de-
242 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

cydować o ich satysfakcji ze związku (co jak dotąd faktycznie udało


się wykazać dla Eros), a w konsekwencji i o jego trwałości. Po-
dobieństwo partnerów w zapatrywaniach na to, czym jest miłość
w ogóle, a w szczególności ta konkretna miłość, która ich łączy,
jest ważniejsze od, powiedzmy, pokrewieństwa ich znaków zodiaku
(ulubionego przedmiotu dociekań wielu par). Szansę na szczęście
zapisane są nie w gwiazdach, lecz w nas samych, w treści i jakości
relacji, jaka nas łączy z partnerem, a przede wszystkim w tym, co z tą
relacją sami robimy.
Bibliografia

Acker, M., & Davis, M. H. (1992). Intimacy, passion and commitmenł


in adull romantic rełationships: A test of the iriangular theoiy of love.
„Journal of Social and Pcrsonal Relationships", 9, 21-50.
Ade-Rider, L., & Brubaker, T. H. (1983). The quality of iong-lerm mar-
riages. In T. H. Brubaker (Ed.) Family relationships in later life (pp.
21-30). Beverly Hills: Sagc Publications.
Ainsworth, M. D. S„ Blehar, NI C, Waters, E., & Wall, S. (1978). Pattems
of attachment: A psychological study ofthe strange situation. Hillsdale,
NJ: Erlbaum.
Amato, P. R., & Keith, B. (1991). Parental dworce and the well-being of
children: A meta-anafysis. „Psychological Bulletin", 110, 26-46.
Anderson, N. H. (1981). Foundations of Information integralion theoty.
New York: Academic Press.
Argyle, M. (1987). The psychology of happiness. London: Meuthen.
Argyle, M., & Martin, M. (1991). Tlie psychotogical causes of happiness.
In F. Strack, M. Argyle and N. Schwarz (Eds.) Subjective well-being
(pp. 77-100). Oxford: Pergamon Press.
Aron, A., & Aron, E. N. (1986). Lewe as the expansion of self: Under-
standing attraction and satisfaction. New York: Humisphere.
Aron, A., Aron, E. N., Tudor, M, & Nelson, G. (1991). Close relation-
ships as induding other in the self. „Journal of Personality and Social
Psychology", 60, 241-253.
Aron, A., Dutton, D. G., Aron, E. N., & Iverson, A. (1989). Expeńences
offałling in love. „Journal of Social and Personal Relationships", 6.
243-257.
244 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Aronson, E. (1970). Some antecedents of interpersonal attraction. In W.


J. Arnold and D. Levine (Eds.) Nebraska Symposium on Motivation
(pp. 143-173). Lincoln: University of Nebraska Press.
Aronson, E. (1978). Człowiek - istota społeczna. Warszawa: PWN.
Aronson, E., & Carlsmith, J. M. (1963). The effect ofthe severity of threat
on the devałuation of the forbidden behavior. „Journal of Abnormal
and Social Psychology", 1963, 66, 584-588.
Aronson, E., & Linder, D. (1965). Gain and bas of esteem as determi-
nants of interpersonal attractiveness. „Journal of Experimental Social
Psychology", 1965, 1, 156-171.
Aronson, E., & Mills, J. (1959). The effect of severity of initiation on li-
king for a group. „Journal of Abnormal and Social Psychology", 59,
177-181.
Aronson, E„ & Worchei, P. (1966). Similańty vs. łiking as determinants of
interpersonal attractiveness. „Psychonomic Science", 5, 157-158.
Ashmore, R. D., Del Boca, F. K., & Wohlers, A. J. (1986). Gender stereo-
types. In R. D. Ashmore & F. K. Del Boca (Eds.) The social psycho-
logy offemale-male relations (pp. 69-163) New York: Academic Press.
Austin, W., McGinn, N. C, & Susmilch, C. (1980). Intemal standards
revisited: Effects of social compańsons and expeclancies on judgments
of faimess and satisfaction. „Journal of Experimental Social Psycho-
logy", 16, 426-441.
Averill, J. R., & Boothroyd, P. (1977). On falling in love in confonnance
wilh the romantic ideał. „Molivation and Emotion", 1, 235-247.
Batson, C. D. (1987). Prosocial motivation: Is it ever truły altruistic? In L.
Berkowitz (Ed.) Advances in ejcpeńmenta! social psychology (vol. 20,
pp. 65-122). New York: Academic Press.
Baumeister, R. F., & Scher, S. J. (1988). Self-defeating behavior pat-
tems among normal individuals: Review and analysis of common
self-destructive tendencies. „Psychological Bulletin", 104, 3-22.
Baumeister, R. F., Stillwell, A. M., & Heatherton, T. F. (1991). The
interpersonal funetions ofguilt: Toward a morę social conceptualization
of morał affect. Unpublished manuscript.
Bem, S. L. (1974). The mcasurement of psychological androgyny. „Journal
of Consulting and Clinical Psychology", 47, 155-162.
Berkman, L., & Syme, S. L. (1979). Social networks, host resistance, and
mortality: A nine-year follow-up study of Alameda County residents.
„American Journal of Epidemiology", 109, 188-204.
Bermant, G. (1967). Copulatwn in rats. „Pśychology Today", July, 53-61.
Berscheid, E., Boye, D., & Darley, J. (1968). Effect offorced association
upon voluntary choice ofassociate. „Journal of Personality and Social
Psychology", 8, 13-19.
BIBLIOGRAFIA 245

Berscheid, E., Dion, K., Walster., E., & Walster, G. W. (1971). Physical
attractiveness and dating choice: A test of the matching hypolhesis.
„Journal of Experimental Social Psychology", 7, 173-189.
Berscheid, E., & Walster, E. (1974). A littte bit about love. In T. L. Huston
(Ed.) Foundations of' interpersonal attraction (pp. 355-381). New York:
Academic Press.
Billings, A. (1979). Conflict resoluńon in distressed and nondistressed mar-
ńed couples, „Journal of Consulting and Cłinical Psychology", 47,
368-376.
Bowlby, J. (1969). Attachment and loss: Vol. 1. Attachment. New York:
Basic Books.
Bowlby, J. (1979). The making and breaking ofaffectional bonds. London:
Tavistock.
Breault, K. D., & Kposowa, A. J. (1987). Explaining dworce in the United
States: A study of 3,111 counties, 1980. „Journal of Marriage and the
Family", 49, 549-558.
Brehm, J. W., & Cole, H. (1966). Effects of a favor which reduces freedom.
„Journal of Personality and Social Psychology", 3, 420-426.
Brichler, G. R., Weiss, R. L, & Vincent, J. P..(1975). Multimethod ana-
lysis of social reinforcemem exchange between mańtally distressed and
nondistressed spouse and stranger dyads, „Journal of Personality and
Social Psychology", 31, 349-360.
Bringle, R. G., Renner, P., Terry, R. L.,& Davis, S. (1983). An anatysis
of situation and person components ofjeahusy. „Journal of Research
in Personality", 17, 354-368.
Brockner, J. (1983). Low self-esieem and behavioral plasticity. Some impli-
cutions. In L. Wheeler & P. Shaver (Eds.) Review of Personality and
Social Psychology, Vol. 4. Beverly Hilts: Sagę.
Brown, G. W., & Harris, T, (1978). Social origins of depression. London:
Tavistock.
Brycz, H., & Wojciszke, B. (1992). Personality impressions on ability and
morality trait dimensions. „Polish Psychological Bulletin", in press.
Burgess, R. L., & Huston, T. L. (Eds.) (1979). Social acchange in deve-
loping relationships, New York: Academic Press.
Buss, D. M. (1989). Sex differcnces in human matę preferences: Evolutio-
nary hypotheses tested in 37 cultures. „Brain and Behavioral Sciences",
12, 1-49.
Buss, D. M. et al., (1989). International preferences in seleeting mates: A
study of 37 cultures. „Journal of Cross-cultural Psychology".
Buunk, B. (1987). Conditions that promote breakups as a conseąuence of
exiradyadic involvements. „Journal of Social and Cłinical Psychology",
5, 271-284.
246 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Byrne, D. (1971). The attraction paradigm, New York: Academic.


Byrne, D., Nelson, D., & Reeves, K. (1966). Effects of consensual valida-
tion and invalidation on attraction as a function of verifiabiłity. „Jour-
nal of Experimental Soda! Psychology", 2, 98-107.
Cantor, J., Zillman, D., & Bryant, J. (1975). Enhancemeni of experienced
sexual arousal in response to erotic stimuli through misattńbution of
unrelated residual excitation. „Journal of Personality and Social Psy-
chology", 32, 69-75.
Cherlin, A. J. (1981). Marńage, dworce, remarńage. Cambridge: Harvard
University Press.
Cimbalo, R. S., Faling, V., & Mousaw, P. (1976). The course of love: A
cross-sectionul design, „Psycholog i cal Reports", 38, 1292-1294.
Clanton, G., & Smith, L. G. (Eds.) (1977). Jealousy. Englewood Cliffs,
NJ: Prentice-Hall.
Clark, M. S. (1985). implications of relationship type for understanding
compatibiłity. In W. lckes (Ed.) Compatibk and incompatibie rela-
tionships (pp. 119-140). New York: Springer Verlag.
Clark, M. S., & Mills, J. (1979). Interpersonal attraction in exchange and
communal relationships. „Journal of Personality and Social Psycho-
logy". 37, 12-24.
Cochrane, R. (1988). Marńage, separation and dworce. In S. Fisher & J.
Reason (Eds.) Handbook of life stress, cognition and hcalth. Chiche-
sler: Wiley.
Cohen, S., & Wills, T. A. (1985). Stress, social support, and ihe buffering
hypothesis. „Psychological Bulletin", 98, 310-357.
Comer, R., & Laird, J. D. (1975). Choosing to suffer as a conseąuence
of expecting to suffer: Why people do U? „Journal of Personality and
Social Psychology", 32, 92-101.
Cook, M., & McHenry, R. (1979). Sexual attraction. Oxford: Pergamon
Press.
Cooper, J. (1980). Reducing fears and increasing assertiveness: The role of
dissonance reduction, „Journal of Experimcntal Social Psychology",
16, 199-213.
Coulton, G. G. (1976). Panorama średniowiecznej Anglii. Warszawa: PIW.
Cuber,. F., & Harroff, P. B. (1965). The significant Ameńcans. New York:
Appleton-century.
Czapiński, J. (1988). Wartościowanie - efekt negatywności. O naturze reali-
zmu. Wrocław: Ossolineum
Darwin, K. (1971). O pochodzeniu gatunków. Warszawa PIW.
Davies, J. C. (1962). Toward a theory of revolution. „American Sociological
Review", 27, 5-19.
BIBLIOGRAFIA 247

Davis, D. (1982). Determinanls ofresponsiveness in dyadic inleraction. In


W. Ickes and E. S. Knowles (Eds.) Personality, roles and social be-
havior. New York: Springer Verlag.
Davis, H. E., & Jones, E. E. (1960). Changes in interpersonal perception
as a means of reducing cognitive dissonance. „Journal of Abnormal
and Social Psychology", 61, 402-410.
Davis, K. E., & Latty-Mann, H. (1987). Love stytes and relationship ąuality:
A cantribution to validation. „Journal of Social and Persona! Rela-
tionships", 4, 409-428.
Davis, M. H., & Krau, L. A. (1991). Dispositional empathy and social rela-
tionships. In W. H. Jones & D. Perlman (Eds.) Advances in personal
relationships (vol. 3, pp. 75-115). London: Jessica Kingsley Publishers.
Davis, M. H., & Oathout, H. A. (1987). Maintenunce of salisfaclion in
romantic relcttionships: Bpmathy and relahonal competence. „Journal
of Personaiity and Social Psychology", 53, 397-410.
Dęci, E. L. (1975). Intrinsic motivation. New York: Plenum Press.
de Hoog, K. (1979). Matę setection in the Netherlands. In M. Cook and G.
Wilson (Eds.) Love and attraction (pp. 171 -174). Oxford: Pergamon
Press.
Denfeld, D. (1974). Dropouts from swinging: The mairiage counselor or
informant. In J. R. Smilh & L. G. Smith (Eds.) Beyond monogamy
(pp. 260-267). Baltimore: John Hopkins University Press.
Derlega, V. J., Wilson, M, & Chaiken, A. L. (1976). Fńendship and dis-
closure reciprocity. „Journal of Personalily and Social Psychology",
34, 578-587.
Dermer, M., & Pyszczynski, T. A. (1978). Effects of erotica upon men's
loving and liking responses for women they love. „Journal of Perso-
nality and Social Psychology", 36, 1302 -1309.
de Rougemont, D. (1940). Love in the Western World. New York: Harcourt
Brace & World.
Deutsch, M. (1973). The resolution of conflict: Constructive and destructive
processes. New Haven, CT: Yale University Press,
Diener, E., Larsen, R. J., Levine, S., & Emmons, R. A. (1985). Inten-
sity and freąuency: Dimensions underlying positive and negative effect.
„Journal of Personality and Social Psychology", 4<S, 1253-1265.
Diener, E., Sandvik, E., & Pavot, W. (1991). Happiness is the freąuency,
not the intensity of positive versus negative affeci. In F. Strack, M.
Argyle & N. Schwarz (Eds.) Subjectiw well-being (pp. 119-139). Ox-
ford: Pergamon Press.
Dion, K. K., & Dion, K. L. (1975). Sełf-esteem and romantic luve. „Journal
of Personality", 43, 39-57.
248 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Dion, K. L., & Dion, K. K. (1976). Love, liking and trust in heterosexuul re-
iationships. „Personality and Sodal Psychology Bulletin", 2, 187-190.
Diltes, J. E. (1959). Attractiveness ufgroup as function of sdf-esteem and
aceptance by group. „Journal of Abnormal and Social Psychology",
59, 77-82.
Driscoll, R., Davis, K. E., & Lipetz, M. E. (1972). Parental interference and
rumantic love: Tiie Romeo and Juliet effect. „Journal of Personality
and Social Psychology", 24, 1-10.
Duck, S. (1982). A topography of relationship dixengangement and disso-
lution. In S. Duck (Ed.) Personul rdationships. 4: Dh.svlving persona!
rdaiioslńps (pp. 1-30). London: Academic Press.
Dutton, D. G., & Aron, A. P. (1974). Some evidencc for heightened sexual
attraction under conditions of high anxiety. „Journal of Personality
and Social Psychology", 30, 510-517.
Eisenberg, N., & Lennon, R. (1983). Sex differences in empathy and related
capacities, „Psychological Bulletin", 100-131.
Epstein, S. M. (1967). Toward a unified theory of anxiety. In B. A. Maher
(Ed.) Progress in acperimentul personality research (Vol. 4). New York:
Academic Press.
Feeney, J. A., & Noller, P. (1991). Attachment style as a predictor of adult
romantic relationships. „Journal of Personality and Social Psycho-
logy", 58, 281-291.
Felmlee, D., Sprecher, S., & Bassin, E. (1990). The dissolution of inti-
mate relationships: A hazard model. „Social Psychology Quartcrly",
53, 13-30.
Festinger, L., Schachter, S., & Back, K. (1950). Social pressures in infar-
mal groups: A study of human factors in housing. Slanford: Stanford
University Press.
Fitzpatrick, M. A. (1986). Marńage and verbal intimacy. In V. J. Derlega
& J. Berg (Eds.) Self-disclosure: Theory, research and therapy. New
York: Plenum.
Ford, C. S., & Beach, F. A. (1951). Paltems of sexual behavior. New York:
Harper and Row.
Freedman, J. L. (1965). Long-term behavioral effects of cognilive disso-
nance. „Journal of Experimental Social Psychology", 1, 145-155.
Freedman, J. L., Wallington, S., & Bless, E. (1967). Compliance with-
out pressure: The effects of guilt. „Journal of Personality and Social
Psychology", 7, 117-124.
Fujita, F., Diener, E., & Sandvik, E. (1991). Gender differences in negative
affect and well-being: The case for emotional intensity. „Journal of
Personality and Social Psychology", 61, 427-434.
BIBLIOGRAFIA 249

Glenn, N. D. (1989). Duration of marriage, family composition, andmarital


happiness. „National Journal of Sociology", 3, 3-24.
Glenn, N. D. (1990). Quantitative research on marital ąuality in the 1980s:
A critical review. „Journal of Marriage and the Family", 52, 818-831.
Goltman, J. M. (1979). Manta! interaction. New York: Academic Press.
Guidubaldi. J., Cleminshaw, H. K., Perry, J. D., & McLoughlin, C. S.
(1983). Tlie impact of parenlai dworce on children: Report of the na-
tionwide NASP study. „School Psychology Review", 12, 300-323.
Hali, J. A. (1978). Gender effects in decoding nonverbal cues. „Psycholo-
gical Bulletin", 85, 845-858.
Hatfield, E. (1984). The dangers of intimacy. In V. J. Derlega (Ed.) Com-
munication, intimacy, and dose relationships. New York: Academic
Press, pp. 207-220.
Hatfield, E,, & Rapson, R. L. (1987). Passionate love: New direetions in
research. In W. H. Jones and D. Pcrlman (Eds.) Advances in personal
relationships, Vol 1, pp. 109-139.
Hatfield, E., & Sprecher, S. (1986). Minor, tnirror: The importance oflooks
in everyday life. Albany, NY: SUNY Press.
Hatfield, E„ Traupman, J., Sprecher, S„ Utnę, M, & Hay, J. (1985).
Eąuity and intimate relations: Recent research. In W. Ickes (Ed.)
Compatible and incompatible relationships (pp. 91-118). New York:
Springcr Verlag.
Hatfield, E., & Walster, G. W. (1981). A new look at love (Fifth printing).
Lanham: University Press of America.
Hazan, C, Shaver, P. (1987). Romantic lovc conceptualized as an attach-
ment process. „Journal of Personality and Social Psychology", 52,
511-524.
Hendrick, C, & Hendrick, S. S. (1986). A theory and method of łove.
„Journal of Personality and Social Psychology", 50, 392-402.
Hendrick, C, & Hendrick, S. S. (1987). Research on Iow: Does it measure
up? „Journal of Personality and Social Psychology", 56, 784-794.
Hill, C. T, Rubin, Z., & Peplau, L. A. (1976). Breakups before marriage:
The end of 103 affairs. „Journal of Social Issues", 32, 147-167.
Hobart, C. W. (1958). Incidence of romaniieism cluring courtship. „Social
Forces", 36, 363-367.
Holmes, J. G., & Rempel, J. K. (1989). Trust in dose relationships. In C.
Hendrick (Ed.) Review of personality and social psychology (Vol. 10,
pp. 187-220). Beverly Hills, CA: Sagę.
Howells, K, Sodal relationships in violent offenders. In S. Duck & R.
Gilraour (Eds.) Personal relationships (vol. 3, pp. 215-234) London:
Academic Press.
Huizinga, J, (1967). Jesień średniowiecza. Warszawa: PWN.
250 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Huesmann, L. R., & Levinger, G. {1976). Incremental exchange theoty:


A format model for progression in dyadic social interaction. In L.
Berkowitz & E. Walster (Eds.) Advances in expeńmental social psy-
chology, Vol. 9, New York: Academic Press.
Huston, T. L. (1973). Ambiguity of acceptance, social desirabiliiy, and da-
ting choice. „Journal of Experimental Social Psychology", 9, 32-42.
Im, W., Wilner, R. S., & Breit, M. (1983). Jealousy: lnterventions in couples
therapy. „Family Process", 22, 211-219.
Istvan, J., Griffitt, W., & Weidner, G. (1983). Sexual arousat and the pola-
rization of perceived sexual atlractiveness. „Basic and Applied Social
Psychology", 4, 307-318.
JanoiT-Bullman, R. (1979). Characterołogical versus behavioral self-blame:
Inąuiries into depression and rape. „Journal of Personality and Social
Psychology", 37, 1798-1809.
Jecker, J., & Landy, D. (1969). Liking a person as a function ofdoinghim
a favor. „Human Relations", 22, 371-378.
Johnson, D. J., & Rusbult, C. E. (1989). Resisting temptation: Devalua-
tion of altemative partners as a means of maintaining commitmcnt in
close relalionships. „Journal of Personality and Social Psychology",
57, 967-980.
Johnson, M. P. (1982). Social and cognitive features of the dissolution of
commilment to relationships. In S. Duck (Ed.) Persona! relationships.
4: DissoMng personal relationships (pp. 51-73). London: Academic
Press.
Kalick, S. M, & Hamilton, T. E., III. (1986). The matching hypothe-
sis reexamined. „Journal of Personality and Social Psychology", 51,
673-682.
Kanter, R. M. (1968). Commitment and social organization: A study of
commilment mechanisms in utopian communities. „American Socio-
logical Review", 33, 499-517.
Kanin, E. J., Davidson, K. D., & Scheck, S. R. (1970). A research notę
on male-female differences in experience of heterosexua! love. „The
Journal of Sex Research", 6, 64-72.
Kapłan, H. (1974). The new sex therapy. New York: Brunner/Mazel.
Kelley, H. H., Berscheid, E., Christensen, A., Harvey, J. H., Huston, T.
L., Levingcr, G., McCiintock, E., Peplau, L. A., & Peterson, D. R.
(1983). Close relationships. New York: W. H. Freeman & Co.
Kelley, H. H., & Thibaut, I. W. (1978). Interpersonal relations: A theory
of interdependence. New York: Wiley Interscience.
Kenrick, D. T., Cialdini, R. B., & Linder, D. E. (1979). Heterosexual
attraction and attńbutional processes in fear-producing situations. I n M .
BIBLIOGRAFIA 251

Cook & G. Wilson (Eds.) Love and attraction (pp. 11-120). Oxford:
Pergamon Press.
Kenrick, D. T., & Gulierres, S. E. (1980), Contrast effects andjudgments of
physical attractiveness: Wi\en beauty becomes a social problem. „Jour-
nal of Personalily and Social Psychology", 38, 131-140.
Kenrick, D. T„ Sadatla, E. K„ Groth, G., Trost, M. R. (1990). Evolu-
tion, traits, and the stages ofhuman courtship: Qualifying the parenla!
investment model „Journal of Personalhy", 58, 98-116.
Kinsey, A. C, Pomeroy, W. C, & Martin C. E. (1948). Sexual behavior
in the human małe. Philadelphia: Saunders.
Kinsey, A. C, Pomeroy, W. C, Martin C. E., & Gebhard, P. H. (1953).
Sexua! behavior in the human female. Philadelphia: Saunders.
Koren, P., Carllon, K., & Shaw, D. (1980). Marital conflict: Relations
among behaviors, outcomes, and distress. „Journal of Consulting and
Clinical Psychology", 48, 460-468.
Kosewski, M. (1988). Ludzie w sytuacji pokusy i upokorzenia. Warszawa:
Wiedza Powszechna
Kuchowicz, Z. (1975). Obyczaje staropolskie XVII i XVIII wieku, Łódź.
Langer, E. J. (1975). The illusion of control. „Journal of Personality and
Social Psychology", 32, 311-328.
Langer, E. J., & Rodin, J. (1976). The effecls of enhanced persona! re-
sponsibility for the aged: A fteld expeńment in an institutional setting.
„Journal of Personality and Psychology", 34, 191-198.
Larsen, R. J., Diener, E., & Cropanzano, R. S. (1987). Cognitive opera-
tions associated with the characteristic ofintense emotionał responsive-
ness. „Journal of Personality and Psychology", 53, 767-774.
Larzelere, R. E., & Huston, T. L. (1980). Tlie Dyadic Trust Scalę: To-
ward understanding interpersonal trust in close relationships. „Journal
of Marriage and the Family", 42, 959 -604.
Lawson, A. (\9&&). Adultery: An analysis of love and betrayai New York:
Basic Books.
Lee, J. A. (1973). The colors of love: An exploration of the ways of loving.
P o n Mills: New Press.
Lepper, M. R., Greene, D., & Nisbett, R. E. (1973). Underminlng chil-
drens intrinsic interest with the extrinsic reward: A test of the overjus-
tification hypothesis, „Journal of Personality and Social Psychology",
28, 129-137.
Levinger, G. (1964). Task and social behavior in marriage. „Sociornetry",
27, 433-448.
Levinger, G. (1965). Marital cohesiveness and dissolution: An integrative
review. „Journal of Marriage and the Family", 27, 19-28.
252 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Levinger, G. (1966). Source ofmariłal dissaiisfaction atnong applicants for


dworce. „American Journal of Orthopsychiatry", 36, 803-807.
Levinger, G. (1980). Toward ihe analysis ofclose relationships. „Journal of
Experimental Social Psychology", 16, 510-544.
Levy, M. B., & Davis, K. E. (1988). Love styles and attachment styles com-
pared: Their relatiom to each other and to various relationship charac-
teristics. „Journal of Social and Personal Relationships", 5, 439-471.
Lewicki, P. (1983). Self-image bias in person perception. „Journal of Per-
sonality and Social Psychology", 45, 384-393.
Linton, R. (1936). The study of man. New York: Appleton-Century.
Locke, K. D., & Horowitz, L. M. (1990). Satisfaction in interpersonai
interactions as a function of' simitańty in leven of dysphońa. „Journal
of Personality and Sociai Psychology", 58, 823-831.
Long, E. C. J., & Andrews, D. W. (1990). Perspective taking as a predictor
ofmarital adjustment. „Journal of Personality and Social Psychology",
59, 126-131.
Longfellow, C. (1979). Dworce in context: Its impact on children. In G.
Levinger & O. C. Moles (Eds.) Dworce and separation: Contexi,
causes and conseąuences. New York: Basic Books.
Mead, M. (1931). Jealousy: Primitive and civilized. In S. D. Schmalhauser
& Caiverton (Eds.) Woman's coming of age (pp. 35-48). New York:
Horace Liveright.
Masters, W., & Johnson, V. (1966). Human sexual response. Boston: Lit-
tle, Brown & Co.
McHale, S. M, & Huston, T. L. (1985). The effect of the transition to
parenlhood on the marrtage relationship: A longitudinat study. „Journal
of Family Issues", 6, 409-434.
McKilip, J., & Reidel, S. L. (1983). External validity of matching on physical
attractiveness for same and opposite sex couples. „Journal of Applied
Sociai Psychology", 13, 328-337.
Medalie, J., & Goldbourt, V. (1976). Angina pectoris among 10,000 men:
Psychosocial and other riskfactors as evidenced by a muttivariate ana-
lysis of a five-year incidence study. „American Journal of Medicine",
60, 910-924.
Mettee, D. R., & Aronson, E. (\91A).Ajfective reactions to appraisal from
others. In T. L. Huston (Ed.), Foundations of interpersonai attraction.
New York: Academic Press.
Mikulincer, M., & Nachson, O. (1991). Attachment styles and patterns of
sełf-disclosure. „Journal of Personality and Social Psychology", 61,
321-331.
Milardo, R. M., Johnson, M. P., & Huston T. L. (1983). Developing close
relationships: Changing patterns of interaction between pair members
BIBLIOGRAFIA 253

and social networks. „Journai of Personality and Social Psychology",


44, 964-976.
Mirsky, J. (1937). The Eskimo ofGreenland. In M. Mead (Ed.), Coopera-
tion and competition among pńmitive peoples. New York:
McGraw-HiH.
Montgoniery, B. M. (1988). Quality communication in persona! relation-
ships. In S. W. Duck (Ed.) Handbook of personul relationships (pp.
343-359). Chichester: Wiley.
Murstein, B. I. (1974). Love, sex, and matńage through ages. New York:
Springer.
Murstein, B. I., Christy, P. (1976). Physical attructiveness and mańml
chatce. „Journal of Personality and Social Psychology", 34, 537-542.
Neubeck, G. (1969). Other societies: An anthropological review ofextrama-
ritul reiations. In G. Neubeck (Ed.) Extramarital relalions (pp. 27-69).
Englewood Cliffs, NJ: Prenlice Hal).
Nias, D. K. B. (1979). Maiilal choicc: matching or complementation? In M.
Cook & G. Wilson (Eds.) Love and attraction (pp. 151-155). Oxford:
Pergamon Press.
Nisbett, R., & Ross, L. (1980). Human inference: Strategies and shorteo-
inings of social judgment. Englewood Cliffs, NJ: Prentice-Hall.
Patterson, G. R., Cobb, J. A., & Ray, R. S. (1972). Direcl intenemions in
the elassroom: A set of procedures for the aggre$sive child. In F. Clark.
D. Evans & L. Hamerlynck (Eds.) Impiemenling behaviuralprograms
for schoois and clinia Champaign II.: Research Press.
Peele, S., & Brodsky, A. (1976). Love and addiclion. New York: New
American Library.
Pcplau, L. A., & Campbell, S. M. (1989). Power in dating and mar-
riage. In J. Freeman (Ed.) Women; A feminist perspective (4ih ed.,
pp. 121-137). Mountain View, Ca: Mayfield,
Raschke, H. J. (1987). Dworce. In M. B. Sussman and S. K, Steinmete
(Eds.) Handbook of maniage and the famify. New York: Plenum
Press.
Reis, H. T., & Shaver, P. (1988). Intimacy as an interpersona! process. In
S. Duck (Ed.) Handbook of persona! relationships. Theory, research
and interventions. Chichester: J. Wiley & Sons, pp. 367-389.
Rempel, J. K., Holmes, J. G., & Zanna, M. P. (1985). Trust in. close rela-
tionships. „Journal of Personalily and Social Psychology", 49, 95-112.
Reykowski, J. (1970). Z zagadnień psychologii motywacji. Warszawa:
PZWS.
Riordan, C. A., & Tedeschi, J. T. (1983). Attraction in aversive eiwiron-
ments: Some evidence for classictil condińoning and negative reinforce-
ment, „Journal of Personality and Social Psychology", 44, 683-692.
254 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Rodin, M. J. (1978). Liking and disliking: Sketch of an altematwe view.


„Personality and Social Psychology Bulletin", 4, 473-478.
Rook, K. S., & Hammen, C. L. (1977). A cognitive perspective on the
experience of sexual aroitsat. „Journal of Social Issues", 33, 7-28.
Ross, L. (1977). The intuitive psychologist and his shortcomings: Distortion
in the attńbution process. In L. Berkowitz (Ed.) Advances in Expe-
nmental Social Psychology, (Vol. 10, pp. 87-116), 173-220. New York
Academic Press.
Roy, M. (1977). A current survey of 150 cases. In M. Roy (Ed.) Battered
women: A psychological sludy ofdomestic violence (pp. 98-109). New
York: Van Nostrand.
Rubin, L. (1976). Worids of pain: Life in the working ciass famify. New
York: Basic Books.
Rusbult, C. E. (1980). Comtnitment and satisfaction in romanlic associa-
lions: A test of the iniestment model. „Journal of Experimental Social
Psychology", 16, 172-186.
Rusbult, C. E. (1983). A longitudinal test of the investment model: The
development (and deteńoration) of salisfaction and commitment in he-
terosexual involvements. „Journal of Personality and Social Psycho-
logy", 45, 101-117.
Rusbult, C. E., Johnson, D. J., & Morrow, G. D. (1986 a). Impact of
couple puttems of problem soMng on distress and nondistress in da-
ting relationships. „Journal of Personality and Social Psychology", 50,
744-753.
Rusbult, C. E., Johnson, D. J„ & Morrow, G. D. (1986 b). Determinants
and conseąuences ofexił, voice, loyalty and neglect: Responses to dis-
satisfactions in adult romantic involvements. „Human Relations", 39,
45-63.
Rusbult, C. E., Johnson, D. J., & Morrow, G. D. (1986 c). Predicting
satisfaction and commitment in adult romantic involvements: An as-
aessment of the generalizability of the imestment model. „Social Psy-
chology Quarterly", 49, 81-89.
Rusbult, C. E„ Morrow, G. D., & Johnson, D. J. (1987). Self-esteem and
problem solving behavior in close relationships. „British Journal of
Social Psychology", 26, 293-303.
Rusbult, C. E„ Verettc, J., Whitncy, G. A., Slovik, L. F., & Lipkus, I.
(1991). Accommodation processes in close relationships: Theory and
preliminary empirical evidence. „Journal of Personality and Social
Psychology", 60, 53-78.
Rusbult, C. E., & Zembrodt, I. M. (1983). Responses to dissatisfaction in
romantic involvements: A multidimensional scaling analysis, „Journal
of Experimental Social Psychology", 19, 274-293.
BIBLIOGRAFIA 255

Rusbult, C. E., Zembrodt, I. M., & Giinn, L. K. (1982). Exit, voice,


loyalty, and neglect: Responses to dissatisfaction in romanlic involve-
ments. „Journal of Personality and Social Psychology", 43,1230-1242.
Rusbult, C. E., Zembrodt, I. M., & Iwaniszek, J. (1986). The impact of
gender and sex-role ońentadon on responses to dissatisfaction in close
relationships. „Sex Roles", 15, 1-20.
Sadalla, E. K., Kenrick, D. T., & Vershure, B. (1987). Dominance and he-
terosexual attracńon. „Journal of Personality and Social Psychology",
52, 730-738.
Sager, C. (1976). Marńage contracts and couple therapy. New York:
Bruner/Mazel.
Schaap, C. (1984). A comparison of distressed and nondistressed manied
couples in a laboratory situation: Literaturę survey, methodological is-
sues, and an empirical imestigation. In K. Hahlweg & N. S. Jacobson
(Eds.) Maritul interaciion: Analysis and modification (pp. 133-158).
New York: Guilford Press.
Schachter, S. (1964). The interaction of cognitive and physiological deter-
minants of emolional stale. In L. Berkowitz (Ed.) Advances in expe-
rimental social psychology (vol. 1, pp. 48-81). New York: Academic
Press.
Schlenker, B. R. (1984). Identities, identifications, and relationships. In V.
J. Derlega (Ed.) Communication, intimacy, and close relationships.
New York: Academic Press, pp. 71-104.
Schwarz, N. (1989). Feelings as information. Informational and mońva-
tional functions of affective states. In R. Sorrentino & E. T. Higgins
(Eds.) Handbook of motivation and cognition: Foundations of social
behavior (Vol. 2). New York: Guilford.
Shallenberger, P., Zigler, E. (1961). Rigidity, negative reaction tendencies
and cosatiatiun affecls in norma! and feebleminded children. „Journal
of Abnormal and Social Psychology", 63, 20-26.
Shaver, P., Hazan, C, & Bradshaw, D. (1988). Love as attachment. The
integration of three behavioral systems. In R. J. Sternberg & M. L.
Barnes (Eds.) The psychology of love (pp. 68-99). New Haven: Yale
University Press.
Shavcr, P., Schwartz, J., Kirson, D., & O'Connor, C. (1987). Emotion
knowledge: Further exploration of a protptype approach- „Journal of
Personality and Social Psychology", 52, 1061-1086.
Sigall, J., & Aronson, E. (1969). Liking for an evaluator as a function
of her physica! attractiveness and naturę of evaluations- „Journal of
Experimental Social Psychology", 5, 93-100.
256 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Simpson, J. A. (1987). The dissolulion of rumanlic relationships: Factors


involved in relationship stability and emotional distrcss. „Journal of
Personality and Soda! Psychology", 53, 683-6y2.
Simpson, J. A., Gangeslad, S. W., & Lerma M. (1990). Perception of
physicai attmctiveness: Mechanisms iiwolwd in the maintenance ofro-
manlic retationships. „Journal of Personalny and Social Psychology",
59, 1192-1201.
Smilh, L. G., & Smith, J. R. (1973). Co-mańta! sex: The incorporation of
extm-marita! sex ittfo the marriage relationship. In J. Money & J. Zubin
(Eds.) Crińcai issues in coniemporaiy sexual behavior (pp. 391-408).
Baltimore: John Hopkins Universi(y Press.
Snyiier, M., Tanke, E. D., Berscheid, E. (1977). Social perception and
interpersonal behavior: On the self-fulfilling naturę of social stereotypes.
„Journal of Personality and Social Psychology", 35, 656-666.
Solomon, R. L. (1980). The opponent-process theory ofacąuired motivation.
„American Psychologist", 35, 691-712.
Sprecher, S., & Metts, S. (1989). Development of the „Romuntk Beliefs
Scalę" and examination of the effects ufgender and gender-role orien-
tation. „Journal of Social and Personal Relationships", 6, 387-411.
Starezewska, K. (1975). Wzory miłości w kulturze Zachodu, Warszawa:
PWN.
Stcrnberg, R. J. (1986). .4 triangular theory of love. „Psychological Review",
93, 119-135.
Stevenson, H. V., Keen, R., & Knights, R. M. (1963). Parents andstrangers
asreinforcingagentsforchildren'sperformance. „Journal of Abnormal
and Social Psychology", 67, 183-185.
Slrack, F., Schwarz, N., & Gschneidinger, E. (1985). Happiness and remi-
niscing: The role of time perspective, mood, and modę of thinking.
„Journal of Personality and Social Psychology", 49, 1460-1469.
Symmons, D. (1979). The evolution of human sexua!ity. Oxford: Oxford
Universiry Press,
Tangney, J. P. (1991). Mora! affect: Thegood, the bad, and the ugly. „Jour-
nal of Personality and Social Psychology", 61, 598-607.
Tangney, J. P. (1992). Situational detertninants ofshame and guih in young
adulthood. „Personality and Social Psychology Bulletin".
Teisman, M. W., & Mosher, D. L. (\97&). Jealousconflict in dating couples.
„Psychological Reports", 42, 1211-1216.
Tesser, A. (1986). Some effects of self-evaluatiun maintenance on cognition
and action. In R. M. Sorrentino & E. T. Higgins (Eds.) Handbook of
motivation and cognition: Foundations of social behavior. New York:
Guilford Press.
BIBLIOGRAFIA 257

Tesser, A., & Paulhaus, D. L. (1976). Toward a causal model of iove.


„Journal of Personality and Sociai Psychulogy", 34, 1095-1105.
Tesser, A., & Rosen, S. (1972). SimUarity of objective fate as a determi-
nant ofthe reluctance to transmit unpkasant Information. „Journal of
Personality and Sociai Psychology", 23, 46-53.
Thornes, B., & Collard, J. (1979). Who divorces? London: Routledge &
Kegan Paul.
Valins, S. (1966). Cognitive effecls offalse heart-rate feedbactc „Journal of
Personality and Socia! Psychology", 4, 400-408.
Venditti, M. C. (1980). How to be your own murriage counselor. New
York: Continuum.
Walstcr, E., Aronson, V., Abrahams, D., & Rottmann, L. (1966). Impor-
tance of physical attractiveness in dating behaviar. „Journal of Perso-
nality and Sociai Psychology", 4, 508-516.
Walstcr, E., & Festinger, L. (1962). The effectiveness of „overheurd" persua-
sive Communications. „Journal of Abnormal and Sociai Psychology",
65, 395-402.
Walster, E., Walster, G. W., & Bcrschcid, E. (1978). Eąuity: Theory and
research. Boston: Allyn and Bacon.
White, G. L. (1980). Physical matching and courtship progress. „Journal
of Personality and Socia] Psychology", 39, 660-668.
White, G. L. (1980). Inducing jealousy: A power perspective. „Personality
and Sociai Psychology Bulletin", 6, 222-227.
White, G. L. (1981a). Some correiates of romantic jealousy. „Journal of
Personality", 49, 129-147.
White, G. L. (1981b). A model of romantic jealousy. „Motivation and
Emotion", 5, 295-310.
White, G. L. (1981c). Relative involvement, inadeąuacy, and jealousy: A
test of a causal model. „Allernalive Lifeslyles", 4, 291-309.
While, G. L., & Kight, T. D. (1984). Misattribution of arousai and at-
traction: Effects of salience of explanations for arousai „Journal of
Experimental Sociai Psychology", 20, 55-64.
White, G. L., Fishbein, S., & Rutstein, J. (1981). Passionate łove and misat-
tribution of arousai. „Journal of Personality and Sociai Psychology",
41, 56-62.
White, G. L., & Mullen, P. E. (1989). Jealousy. Theory, Research, and
Clinical Strategics. New York: Guilford Press.
White, L. K. (1990). Detenninants of divorce: A review of research in the
eighties. „Journal of Marriage and the Family". 52, 904-912.
White, L. K., & Booth, A. (1985). Transition to paranthood and murital
guality. „Journal of Family Issues", 6, 435-450,
258 PSYCHOLOGIA MIŁOŚCI

Wiggins, J. S., Wiggins, N., & Conger, J. C. (1968). Correiates of he-


terosexual somatic preference. „Journal of Persona]ily ;ind Social Psy-
chology", 10, 82-90.
Wojciszke, B. (1986). Struktura ja, wartości osobiste i zachowanie. Wrocław:
Ossolineum.
Wojciszke, B., & Banaśkiewicz, R. (1989). Zróżnicowanie emocji przeży-
wanych w kontaktach interpersonalnych, „Przegląd Psychologiczny",
32, 87y-897.
Wortman, C. B., & Brehm, J. W. (1975). Responses to uncontrollable out-
comes: An integration of reaclance thcory and the Iearned helplessness
model. In L. Berkowitz (Ed.)Advances in experimental socialpsycho-
logy (Vol. 8, pp. 277-336), New York: Academic Press.
Zajonc, R. B. (1968). Atiitudinal effects of merę exposure. „Journal of
Personality and Social Psychology Monographs", 9, 1-28.
Zajonc, R. B., Adelmann, P. K., Murphy, S. T., & Niedenthal, P. M.
(1987). Cotwergence in the physical appearance of spouses. „Moliva-
tion and Emotion", 4, 335-346.
Zuckermart, M. (1971). Physiological measures of sexual response in the
human. „Psychological Bulletin", 75, 297-329.
Spis treści

Od autora 5
1. Przemiany miłości 7
Trzy składniki miłości 8
Intymność 8
Namiętność 12
Zaangażowanie 15
Rozwój związku miłosnego 19
Zakochanie 21
Romantyczne początki 22
Związek kompletny 25
Związek przyjacielski 27
Związek pusty i jego rozpad 28
2. Zakochanie 31
Dwa warunki zakochania: przeżycie pobudzenia
i jego interpretacja 32
Powstawanie pobudzenia 35
Beznamiętne pożywki namiętności, czyli pobudzenie
emocjonalnie neutralne 35
Przyjemność nasila namiętność, czyli rola emocji pozytywnych 38
Przykrość także nasila namiętność, czyli rola
emocji negatywnych 41
Uroki owocu zakazanego, czyli rola przeszkód 43
Interpretacja pobudzenia jako namiętności 45
Jak kochać, czyli kulturowy wzorzec namiętności 47
Kogo kochać, czyli reguły stosowania wzorca namiętności .... 50
Różnice między kobietami i mężczyznami 56
Różnice w przeżywaniu namiętności 56
Kto jest bardziej romantyczny? 60
Romantyczne początki 62
Rozwój intymności 62
Odkrywanie się 64
Budowanie zaufania 68
Kogo i za co lubimy 73
Częstość kontaktów 73
Zalety partnera 75
Przyshigi 81
Komplementy 83
Przywiązanie 85
Wybór stałego partnera 93
Uwaga na dobre rady! 93
Kryteria wyboru partnera 95
Związek kompletny 102
Współzależność partnerów 103
Współzależność skutków działań 103
Współzależność uczuć 110
Samospełniające się proroctwa 115
Empatia 118
Wczuwanie się w partnera: składniki empatii 118
Kosekwencje empatii 120
Chcieć a mieć 122
Teoria sprawiedliwości 123
Sprawiedliwość w związku dwojga ludzi .,.. 125
Naturalna śmierć namiętności 130
Miłość i nienawiść 131
Zazdrość 137
, Związek przyjacielski 149
Ponura krzywa satysfakcji 150
Pułapki intymności 156
Aniołem być, czyli pułapka dobroczynności 156
Szczęścia się wyrzec, czyli pułapka obowiązku 161
Święty spokój, czyli pułapka bezkonfliktowości 167
Niezłomność zasad, czyli pułapka sprawiedliwości 172
Reakcje na niezadowolenie 174
Dialog 177
Lojalność 179
Zaniedbanie 180
Wyjście 181
Od czego zależy rodzaj reakcji? 183
Męskość-kobiecość 184
Samoocena 188
Stan związku 189
6. Związek pusty i jego rozpad 193
Samopodtrzymujący charakter zaangażowania 195
Uzasadnianie własnych działań 195
Dotychczasowe inwestycje 200
Związek z partnerem jako część własnego „ja" 202
Chcieć mimo wszystko, czyli względność satysfakcji 204
Oczekiwania a zyski i koszty 204
Możliwości zastępcze 209
Bariery 213
Poczucie winy 214
Dzieci 221
Naciski społeczne 226
Rozpad 227
7. Różnorodność 231
Rodzaje miłości 231
Psychozabawa -jakajest Twoja miłość? 234

Bibliografia 243

You might also like