You are on page 1of 140

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

GOS ROZSDKU l Przysza do niego nad ranem. Wesza bardzo ostronie, cicho, stpajc bezszelestnie, pync przez komnat jak widmo, jak zjawa, a jedyny dwik, jaki towarzyszy jej ruchom, wydawaa opocza, ocierajca si o nag skr. A jednak ten wanie niky, ledwie syszalny szelest zbudzi wiedmina, a moe tylko wyrwa z psnu, w ktrym koysa si monotonnie, jak gdyby w bezdennej toni, zawieszony pomidzy dnem a powierzchni spokojnego morza, pord falujcych leciutko pasemek morszczynu. Nie poruszy si, nie drgn nawet. Dziewczyna przyfruna bliej, zrzucia opocz, powoli, z wahaniem opara zgite kolano o krawd oa. Obserwowa j spod opuszczonych rzs, nadal nie zdradzajc, e nie pi. Dziewczyna ostronie wspia si na posanie, na niego, obejmujc go udami. Wsparta na wypronych ramionach musna mu twarz wosami, ktre pachniay rumiankiem. Zdecydowana i jakby zniecierpliwiona pochylia si, dotkna koniuszkiem piersi jego powieki, policzka, ust. Umiechn si, ujmujc j za ramiona, bardzo wolnym ruchem, ostronie, delikatnie. Wyprostowaa si, uciekajc jego palcom, promieniujca, podwietlona, zatarta swym blaskiem w mglistej jasnoci witu. Poruszy si, ale stanowczym naciskiem obu doni zabronia mu zmiany pozycji, lekkimi, ale zdecydowanymi ruchami bioder domagaa si odpowiedzi. Odpowiedzia. Nie cofaa si ju przed jego domi, odrzucia gow w ty, potrzsna wosami. Jej skra bya chodna i zadziwiajco gadka. Oczy, ktre zobaczy, gdy zbliya twarz do jego twarzy, byy wielkie i ciemne, jak oczy rusaki. Koysany uton w rumiankowym morzu, ktre wzburzyo si i zaszumiao, zatraciwszy spokj.

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

WIEDMIN I Pniej mwiono, e czowiek ten nadszed od pnocy od bramy Powroniczej. Szed pieszo, a objuczonego konia prowadzi za uzd. Byo pne popoudnie i kramy powronikw i rymarzy byy ju zamknite, a uliczka pusta. Byo ciepo, a czowiek ten mia na sobie czarny paszcz narzucony na ramiona. Zwraca uwag. Zatrzyma si przed gospod "Stary Narakort", posta chwil, posucha gwaru gosw. Gospoda, jak zwykle o tej porze, bya pena ludzi. Nieznajomy nie wszed do "Starego Narakortu". Pocign konia dalej, w d uliczki. Tam bya druga karczma, mniejsza, nazywaa si- "Pod Lisem". Tu byo pusto. Karczma nie miaa najlepszej sawy. Karczmarz unis gow znad beczki kiszonych ogrkw i zmierzy gocia wzrokiem. Obcy, cigle w paszczu, sta przed szynkwasem sztywno, nieruchomo, milcza. - Co poda? - Piwa - rzek nieznajomy. Gos mia nieprzyjemny. Karczmarz wytar rce o pcienny fartuch i napeni gliniany kufel. Kufel by wyszczerbiony. Nieznajomy nie by stary, ale wosy mia prawie zupenie biae. Pod paszczem nosi wytarty skrzany kubrak, sznurowany pod szyj i na ramionach. Kiedy cign swj paszcz, wszyscy zauwayli, e na pasie za plecami mia miecz. Nie byo w tym nic dziwnego, w Wyzimie prawie wszyscy chodzili z broni, ale nikt nie nosi miecza na plecach niby uku czy koczana. Nieznajomy nie usiad za stoem, pomidzy nielicznymi gomi, sta dalej przy szynkwasie, godzc w karczmarza przenikliwymi oczami. Pocign z kufla. - Izby na nocleg szukani. - Nie ma - burkn karczmarz, patrzc na buty gocia, zakurzone i brudne. - W "Starym Narakorcie" pytajcie. - Tu bym wola. - Nie ma - karczmarz rozpozna wreszcie akcent nieznajomego. To by Riv. - Zapac - rzek obcy cicho, jak gdyby niepewnie. Wtedy wanie zacza si ta caa paskudna historia. Ospowaty drgal, ktry od chwili wejcia obcego nie spuszcza z niego ponurego wzroku,, wsta i podszed do szynkwasu. Dwjka jego towarzyszy stana z tyu, nie dalej ni dwa kroki. - Nie ma miejsca, hultaju, rivski wczgo - charkn ospowaty, stajc tu obok nieznajomego. - Nie .trzeba nam takich jak ty tu, w Wyzimie. To porzdne miasto! Nieznajomy wzi swj kufel i odsun si. Spojrza na karczmarza, ale ten unika jego wzroku. Ani mu byo w gowie broni Riva. W kocu, kto lubi Rivw? - Kady Riv to zodziej - cign ospowaty, zionc piwem, czosnkiem i zoci. - Syszysz, co mwi, pokrzywniku? - Nie syszy. ajno ma w uszach - rzek jeden z tych z tyu, a drugi zarechota. - Pa i wyno si! - wrzasn dziobaty. Nieznajomy dopiero teraz spojrza na niego. - Piwo skocz. - Pomoemy ci - sykn drgal. Wytrci Rivowi kufel z rki i jednoczenie chwytajc go za rami, wpi palce w rzemie przecinajcy skosem pier obcego. Jeden z tych z tyu wznis pi do uderzenia. Obcy zwin si w miejscu, wytrcajc ospowatego z rwnowagi. Miecz zasycza w pochwie i bysn krtko w wietle kagankw. Zakotowao si. Krzyk. Kto z pozostaych goci run ku wyjciu. Z trzaskiem upado krzeso, gucho mlasny o podog gliniane naczynia. Karczmarz - usta mu dygotay -patrzy na okropnie rozrban twarz ospowatego, ktry

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

wczepiwszy palce w brzeg szynkwasu, osuwa si, nikn z oczu, jak gdyby ton. Tamci dwaj leeli na pododze. Jeden nieruchomo, drugi wi si i drga w rosncej szybko ciemnej kauy. W powietrzu wibrowa, widrujc uszy, cienki, histeryczny krzyk kobiety. Karczmarz zatrzs si, zaczerpn tchu i zacz wymiotowa. Nieznajomy cofn si pod cian. Skurczony, spity, czujny. Miecz trzyma oburcz, wodzc kocem ostrza w powietrzu. Nikt si nie rusza. Zgroza, jak zimne boto, oblepia twarze, skrpowaa czonki, zatkaa garda; Stranicy wpadli do karczmy z hukiem i szczkiem, we trzech. Musieli by w pobliu. Okrcone rzemieniami paki mieli w pogotowiu, ale na widok trupw natychmiast dobyli mieczy. Riv przylgn plecami do ciany, lew rk wycign sztylet z cholewy. - Rzu to! - wrzasn jeden ze stranikw rozdygotanym gosem. - Rzu to, zbju! Pjdziesz z nami! Drugi stranik kopn st, nie pozwalajcy mu obej Riva z boku. - Le po ludzi, Treska! - krzykn do trzeciego, trzymajcego si bliej drzwi. - Nie trzeba - rzek nieznajomy, opuszczajc miecz. - Sam pjd. - Pjdziesz, psie nasienie, ale na powrozie! - rozdar si ten rozdygotany. - Rzu miecz, bo ci eb rozwal! Riv wyprostowa si. Szybko chwyci kling pod lew pach, a praw, uniesion do gry, w stron stranikw, nakreli w powietrzu skomplikowany, szybki znak. Bysny wieki, ktrymi gsto nabijane byy dugie a do okci mankiety skrzanego kaftana. Stranicy momentalnie cofnli si, zasaniajc twarze przedramionami. Ktry z goci zerwa si, inny znowu pomkn ku drzwiom. Kobieta znw zakrzyczaa, dziko, przeraliwie. - Sam pjd - powtrzy nieznajomy dwicznym, metalicznym gosem. - A wy trzej przodem. Prowadcie do grododziercy. Drogi nie znam. - Tak, panie - wymamrota stranik, opuszczajc gow. Ruszy ku wyjciu, ogldajc si niepewnie. Dwaj pozostali wyszli za nim, tyem, pospiesznie. Nieznajomy poszed w lad, chowajc miecz do pochwy, a sztylet do cholewy. Gdy wymijali stoy, gocie zakrywali twarze poami kubrakw. II Velerad, grododzierca Wyzimy, podrapa si w podbrdek, zastanowi si. Nie by ani zabobonny, ani bojaliwy, ale nie umiechao mu si pozostanie z biaowosym sam na sam. Wreszcie zdecydowa si. - Wyjdcie - rozkaza stranikom. - A ty siadaj. Nie, nie tu. Tam dalej, jeli wola. Nieznajomy usiad. Nie mia ju ani miecza, ani czarnego paszcza. - Sucham - rzek Velerad, bawic si cikim buzdyganem lecym na stole. - Jestem Velerad, grododzierca Wyzimy. Co mi masz do powiedzenia, moci rozbjniku, zanim pjdziesz do lochu? Trzech zabitych, prba rzucenia uroku, niele, cakiem niele. Za takie rzeczy u nas w Wyzimie wbija si na pal. Ale ze mnie sprawiedliwy czek, wysucham ci przedtem. Mw. Riv rozpi kubrak, wydoby spod niego zwitek biaej kolej skry. - Na rozstajach, po karczmach przybijacie - powiedzia cicho. - Prawda to, co napisane? - A - mrukn Velerad, patrzc na wytrawione na skrze runy. - To taka sprawa. e te od razu si nie domyliem. Ano, prawda, najprawdziwsza. Podpisane jest: j Foltest, krl, pan Temerii, Pontaru i Mahakamu. Znaczy, prawda. Ale ordzie ordziem, a prawo prawem. Ja tu, w Wyzimie, prawa pilnuj i porzdku! Ludzi mordowa nie pozwol! Zrozumiae? Riv kiwn gow na znak, e zrozumia. Velerad sapn gniewnie. - Znak wiedmiski masz? Nieznajomy znw sign w rozcicie kaftana, wygrzeba okrgy medalion na srebrnym acuszku. Na medalionie wyobraony by eb wilka z wyszczerzonymi kami, Imi jakie masz? Moe by byle jakie, nie pytam z ciekawoci, tylko dla uatwienia rozmowy. - Nazywam si Geralt. - Moe by i Geralt. Z Rivii, jak wnosz z wymowy?

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Z Rivii. - Tak. Wiesz co, Geralt? Z tym - Velerad klepn w ordzie otwart doni - z tym daj sobie spokj. To powana sprawa. Wielu ju prbowao. To, bracie, nie to samo, co paru obwiesiw pochlasta. - Wiem. To mj fach, grododzierco. Napisane jest: trzy tysice orenw nagrody. - Trzy tysice - Velerad wyd wargi. - I krlewna za on, jak ludzie gadaj, chocia tego miociwy Foltest nie dopisa. - Nie jestem zainteresowany krlewn - rzek spokojnie Geralt. Siedzia nieruchomo z rkami na kolanach. -Napisane jest: trzy tysice. - Co za czasy - westchn grododzierca. - Co za parszywe czasy! Jeszcze dwadziecia lat temu, kto by pomyla, nawet po pijanemu, e takie profesje bd? Wied-mini! Wdrowni zabjcy bazyliszkw! Domokrni pogromcy smokw i utopcw! Geralt? W twoim cechu piwo wolno pi? - Pewnie. Velerad klasn w donie. - Piwa! - zawoa. - A ty, Geralt, siadaj bliej. Co mi tam. Piwo byo zimne i pieniste. - Parszywe czasy nastay - monologowa Velerad pocigajc z kufla. - Namnoyo si wszelkiego plugastwa. W Mahakamie, w grach, a roi si od boboakw. Po lasach dawniej aby wilki wyy, a teraz akurat: upiory, borowiki jakie, gdzie nie spluniesz, wilkoak albo inna zaraza. Po wsiach rusaki i paczki porywaj dzieci, to ju idzie w setki. Choroby, o jakich nikt dawniej nie sysza, wos si jey. No i jeszcze to do kompletu! - popchn zwitek skry po blacie stou. - Nie dziwota, Geralt, e taki popyt na wasze usugi. - To krlewskie ordzie, grododzierco - Geralt unis gow. - Znacie szczegy? Velerad odchyli si na krzele, splt donie na brzuchu. - Szczegy, mwisz? A znam. Nie to, eby z pierwszej rki, ale z dobrych rde. - O to mi wanie chodzi. - Upare si. Jak chcesz. Suchaj - Velerad popi piwa, ciszy gos. - Nasz miociwy Foltest jeszcze jako krlewicz, za rzdw starego Medella, swojego ojca, pokazywa nam, co potrafi, a potrafi wiele. Liczylimy, e mu to z wiekiem przejdzie. A tymczasem krtko po swojej koronacji, zaraz po mierci starego krla, Foltest przeszed samego siebie. A nam wszystkim szczki poopaday. Krtko mwic: zrobi dziecko swojej rodzonej siostrze Addzie. Adda bya modsza od niego, zawsze trzymali si razem, ale nikt niczego nie podejrzewa, no, moe krlowa... Krtko: patrzymy, a tu Adda o, z takim brzuchem, a Foltest zaczyna gada o lubie. Z siostr, uwaasz, Geralt? Sytuacja zrobia si napita jak diabli, bo akurat Vizimir z Novigradu umyli wyda za Foltesta swoj Dalk, wysa poselstwo, a tu trzeba trzyma krla za rce i nogi, bo chce biec i ly posw. Udao si, i dobrze, bo obraony Vizimir wypruby z nas bebechy. Potem, nie bez pomocy Addy, ktra wpyna na braciszka, udao si wyperswadowa szczeniakowi szybki lub. No, a potem Adda urodzia, w przepisowym czasie, a jake. A teraz suchaj, bo zaczyna si. Tego, co si urodzio, wiele osb nie widziao, ale jedna poona wyskoczya oknem z wiey i zabia si, a druga dostaa pomieszania zmysw i do dzisiaj jest koowata. Sdz zatem, e nadbkart nie by specjalnie urodziwy. To bya dziewczynka. Zmara zreszt zaraz, nikt, jak mi si zdaje, nie spieszy si zanadto z podwizywaniem ppowiny. Adda, na swoje szczcie, nie przeya porodu. A potem, bracie, Foltest po raz kolejny zrobi z siebie durnia. Nadbkarta trzeba byo spali albo, bo ja wiem, zakopa gdzie na pustkowiu, a nie chowa go w sarkofagu "w podziemiach paacu. - Za pno teraz na roztrzsanie - Geralt unis gow. - W kadym razie naleao wezwa kogo z Wiedzcych. - Mwisz o tych wydrwigroszach z gwiazdkami na kapeluszach? A jake, zleciao si ich z dziesiciu, ale ju potem, kiedy okazao si, co ley w tym sarkofagu. I co z niego nocami wyazi. A zaczo wyazi nie od razu, o nie. Siedem lat od pogrzebu by spokj. A tu ktrej nocy, bya penia ksiyca, wrzask w paacu, krzyk, zamieszanie! Co tu duo gada, znasz si na tym, ordzie te czytae. Niemowlak podrs w trumnie, i to niele, a i zby wyrosy mu jak si patrzy. Jednym sowem, strzyga. Szkoda, e nie widziae trupw. Tak jak ja. Pewnie ominby Wyzim szerokim ukiem. Geralt milcza. - Wtedy - cign Velerad - jak mwiem, Foltest skrzykn do nas ca gromad czarownikw. Jazgotali jeden przez drugiego, o mao nie pobili si tymi swoimi drgami, co to je nosz, pewnie eby psy

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

odpdza, jak ich kto poszczuje. A myl, e szczuj ich regularnie. Przepraszam, Geralt, jeli masz inne zdanie o czarodziejach, w twoim zawodzie pewnie je masz, ale dla mnie to darmozjady i durnie. Wy, wiedmini, budzicie wrd ludzi wiksze zaufanie. Jestecie przynajmniej, jakby tu rzec, konkretni. Geralt umiechn si, nie skomentowa. - No, ale do rzeczy - grododzierca zajrza do kufla, dola piwa sobie i Rivowi. - Niektre rady czarownikw wydaway si cakiem niegupie. Jeden proponowa spalenie strzygi razem z paacem i sarkofagiem, inny radzi odrba jej eb szpadlem, pozostali byli zwolennikami wbijania osinowych kokw w rne czci ciaa, oczywicie za dnia, kiedy diablica spaa w trumnie, zmordowana po nocnych uciechach. Niestety, znalaz si jeden, bazen w spiczastej czapce na ysym czerepie, garbaty eremita, ktry wymyli, e to s czary, e to si da odczyni i e ze strzygi znowu bdzie Foltestowa creczka, liczna jak malowanie. Trzeba tylko przesiedzie w krypcie ca noc, i ju, po krzyku. Po czym, wyobraasz sobie, Geralt, co to by za pgwek, poszed na noc do dworzyszcza. Jak atwo zgadn, wiele z niego nie zostao, bodaje tylko czapka i laga. Ale Foltest uczepi si tego pomysu jak rzep psiego ogona. Zakaza wszelkich prb zabicia strzygi, a ze wszystkich moliwych zakamarkw kraju pociga do Wyzimy szarlatanw, aby odczarowa strzyg na krlewn. To bya dopiero malownicza kompania! Jakie pokrcone baby, jacy kulawcy, brudni, bracie, zawszeni, lito braa. No i dawaj czarowa, gwnie nad misk i kuflem. Pewnie, niektrych Foltest albo rada zdemaskowali prdko, paru nawet powiesili na ostrokole, ale za mao, za mao. Ja bym ich wszystkich powiesi. Tego, e strzyga w tym czasie zagryzaa co rusz kogo innego, nie zwracajc na oszustw i ich zaklcia adnej uwagi, dodawa chyba nie musz. Ani tego, e Foltest nie mieszka ju w paacu. Nikt ju tam nie mieszka. Velerad przerwa, popi piwa. Wiedmin milcza. - I tak to si cignie, Geralt, sze lat, bo to si urodzio tak jako czternacie lat temu. Mielimy w tym czasie troch innych zmartwie, bo pobilimy si z Vizimirem z Novigradu, ale z porzdnych, zrozumiaych powodw, poszo nam o przesuwanie supw granicznych, a nie tam o jakie crki czy koligacje. Foltest, nawiasem mwic, zaczyna ju przebkiwa o maestwie i oglda przesyane przez ssiednie dwory konterfekty, ktre dawniej zwyk by wrzuca do wychodka. No, ale co jaki czas opada go znowu ta mania i rozsya konnych, by szukali nowych czarownikw. No i nagrod obieca, trzy tysice, przez co zbiego si troch postrzelecw, bdnych rycerzy, nawet jeden pastuszek, kretyn znany w caej okolicy, niech spoczywa w pokoju. A strzyga ma si dobrze. Tyle e co jaki czas kogo zagryzie. Mona si przyzwyczai. A z tych bohaterw, co j prbuj odczarowywa, jest chocia taki poytek, e bestia naera si na miejscu i nie szwenda poza dworzyszczem. A Foltest ma nowy paac, cakiem adny. - Przez sze lat - Geralt unis gow - przez sze lat nikt nie zaatwi sprawy? - Ano nie - Velerad popatrzy na wiedmina przenikliwie. - Bo pewnie sprawa jest nie do zaatwienia i przyjdzie si z tym pogodzi. Mwi o Foltecie, naszym miociwym i ukochanym wadcy, ktry cigle jeszcze przybija te ordzia na rozstajnych drogach. Tyle e chtnych zrobio si jakby mniej. Ostatnio, co prawda, by jeden, ale chcia te trzy tysice koniecznie z gry. No to wsadzilimy go do worka i wrzucilimy do jeziora. - Oszustw nie brakuje. - Nie, nie brakuje. Jest ich nawet sporo - przytakn grododzierca, nie spuszczajc z wiedmina wzroku. Dlatego jak pjdziesz do paacu, nie daj zota z gry. Jeeli tam w ogle pjdziesz. - Pjd. - Ano, twoja sprawa. Pamitaj jednak o mojej radzie. Jeeli za ju o nagrodzie mowa, ostatnio zaczo si mwi o jej drugiej czci, wspomniaem ci. Krlewna za on. Nie wiem, kto to wymyli, ale jeeli strzyga wyglda tak, jak opowiadaj, to art jest wyjtkowo ponury. Wszelako nie zabrako durniw, ktrzy pognali do dworzyszcza galopem, jak tylko wie gruchna, e jest okazja wej do krlewskiej rodziny. Konkretnie, dwch czeladnikw szewskich. Dlaczego szewcy s tacy gupi, Geralt? - Nie wiem. A wiedmini, grododzierco? Prbowali? - Byo kilku, a jake. Najczciej, kiedy usyszeli, e strzyg trzeba odczarowa, a nie zabi, wzruszali ramionami i odjedali. Dlatego te znacznie wzrs mj szacunek dla wiedminw, Geralt. No a potem przyjecha jeden, modszy by od ciebie, imienia nie pamitam, o ile je w ogle poda. Ten sprbowa. - No i?

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Zbata krlewna rozwczya jego flaki na sporej odlegoci. Z p strzelenia z uku. Geralt pokiwa gow. - To wszyscy? - By jeszcze jeden. Velerad milcza przez chwil. Wiedmin nie ponagla go. - Tak - rzek wreszcie grododzierca. - By jeszcze jeden. Z pocztku, gdy mu Foltest zagrozi szubienic, jeeli zabije lub okaleczy strzyg, rozemia si tylko i zacz si pakowa. No, ale potem... Velerad ponownie ciszy gos prawie do szeptu, nachylajc si przez st. - Potem podj si zadania. Widzisz, Geralt, jest tu w Wyzimie paru rozumnych ludzi, nawet na wysokich stanowiskach, ktrym caa ta sprawa obrzyda. Plotka gosi e ci ludzie przekonali po cichu wiedmina, aby nie ba wia si w adne ceregiele ani czary, zatuk strzyg, krlowi powiedzia, e czar nie podziaa, e creczka spada ze schodw, no e zdarzy si wypadek przy pracy. Krl, wiadomo, rozzoci si, ale skoczy si na tym, e| nie zapaci ani orena nagrody. Szelma wiedmin na to, e| za darmo sami sobie moemy chodzi na strzygi. No, CM byo robi... Zoylimy si, potargowali... Tylko e nic i tego nie wyszo. Geralt podnis brwi. - Nic, powiadam - rzek Velerad. - Wiedmin nie chcia i od razu, pierwszej nocy. azi, czai si, krci} po okolicy. Wreszcie, jak powiadaj, zobaczy strzyg, zapewne w akcji, bo bestia nie wyazi z krypty tylko po to, eby rozprostowa nogi. Zobaczy j wic i tej samej nocy zwia. Bez poegnania. Geralt wykrzywi lekko wargi w czym, co prawdopodobnie miao by umiechem. - Rozumni ludzie - zacz - zapewne maj jeszcze te pienidze? Wiedmini nie bior z gry. - Ano - rzek Velerad - pewnie maj. - Plotka nie mwi, ile tego jest? Velerad wyszczerzy zby. - Jedni mwi: osiemset... Geralt pokrci gow. - Inni - mrukn grododzierca - mwi o tysicu. - Nieduo, jeli wzi pod uwag, e plotka wszystko wyolbrzymia. W kocu krl daje trzy tysice. - Nie zapominaj o narzeczonej - zadrwi Velerad. - O czym my rozmawiamy? Wiadomo, e nie dostaniesz tamtych trzech tysicy. - Skd to niby wiadomo? Velerad hukn doni o blat stou. - Geralt, nie psuj mojego wyobraenia o wiedminach! To ju trwa sze lat z hakiem! Strzyga wykacza do pl setki ludzi rocznie, teraz mniej, bo wszyscy trzymaj si z. daleka od paacu. Nie, bracie, ja wierz w czary, niejedno widziaem i wierz, do pewnego stopnia, rzecz jasna, w zdolnoci magw i wiedminw. Ale z tym odczarowywaniem to bzdura, wymylona przez garbatego i usmarkanego dziada, ktry zgupia od pustelniczego wiktu, bzdura, w ktr nie wierzy nikt. Prcz Foltesta. Nie, Geralt! Adda urodzia strzyg, bo spaa z wasnym bratem, taka jest prawda i aden czar tu nie pomoe. Strzyga re ludzi, jak to strzyga, i trzeba j zabi, normalnie i po prostu. Suchaj, dwa lata temu kmiotkowie z jakiego zapadego zadupia pod Mahakamem, ktrym smok wyera owce, poszli kup, zatukli go konicami i nawet nie uznali za celowe si tym szczeglnie chwali. A my tu, w Wyzimie, czekamy na cud i ryglujemy drzwi przy kadej peni ksiyca albo wiemy przestpcw do palika przed dworzyszczem liczc, e bestia nare si i wrci do trumny. - Niezy sposb - umiechn si wiedmin. - Przestpczo zmalaa? - Ani troch. - Do paacu, tego nowego, ktrdy? - Naprowadz ci osobicie. Co bdzie z propozycj rzucon przez rozumnych ludzi? - Grododzierco - rzek Geralt. - Po co si spieszy? Przecie naprawd moe zdarzy si wypadek przy pracy, niezalenie od moich intencji. Wtedy rozumni ludzie winni pomyle, jak ocali mnie przed gniewem krla i przygotowa te tysic piset orenw, o ktrych mwi plotka. - Miao by tysic. - Nie, panie Velerad - powiedzia wiedmin stanowczo. - Ten, ktremu dawalicie tysic, uciek na sam widok strzygi, nawet si nie targowa. To znaczy, ryzyko jest wiksze ni tysic. Czy nie jest wiksze ni ptora tysica, okae si. Oczywicie, ja si przedtem poegnam.

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Velerad podrapa si w gow. - Geralt? Tysic dwiecie? - Nie, grododzierco. To nie jest atwa robota. Krl daje trzy, a musz wam powiedzie, e odczarowa jest czasem atwiej ni zabi. W kocu ktry z moich poprzednikw zabiby strzyg, gdyby to byo takie proste. Mylicie, e dali si zagry tylko dlatego, e bali si krla? - Dobra, bracie - Velerad smtnie pokiwa gow. Umowa stoi. Tylko przed krlem ani mru-mru o moliwoci wypadku przy pracy. Szczerze ci radz. III Foltest by szczupy, mia adn - za adn - twarz, Nie mia jeszcze czterdziestki, jak oceni wiedmin. Siedzia na karle rzebionym z czarnego drewna, nogi wycign w stron paleniska, przy ktrym grzay si dwa, psy. Obok, na skrzyni siedzia starszy, potnie zbudowany mczyzna z brod. Za krlem sta drugi, bogato odziany, z dumnym wyrazem twarzy. Wielmoa. - Wiedmin z Rivii - powiedzia krl po chwili jaka zapada po wstpnej przemowie Velerada. - Tak, panie - Geralt schyli gow. - Od czego ci tak eb posiwia? Od czarw? Widz, e. niestary. Dobrze ju, dobrze. To art, nic nie mw. Dowiadczenie, jak miem przypuszcza, masz niejakie? - Tak, panie. - Radbym posucha. Geralt skoni si jeszcze niej. - Wiecie wszak, panie, e nasz kodeks zabrania mwienia o tym, co robimy. - Wygodny kodeks, moci wiedminie, wielce wygodny. Ale tak, bez szczegw, z borowikami miae do czynienia? - Tak. - Z wampirami, z leszymi? - Te. Foltest zawaha si. - Ze strzygami? Geralt unis gow, spojrza krlowi w oczy. - Te. Foltest odwrci wzrok. - Velerad! - Sucham, miociwy panie. - Wprowadzie go w szczegy? - Tak, miociwy panie. Twierdzi, e krlewn mona odczarowa. - To wiem od dawna. W jaki sposb, moci wiedminie? Ach, prawda, zapomniaem. Kodeks. Dobrze. Tylko jedna maa uwaga. Byo tu ju u mnie kilku wiedminw. Velerad, mwie mu? Dobrze. Std wiem, e wasz specjalnoci jest raczej zabijanie, a nie odczynianie urokw. "o nie wchodzi w rachub. Jeeli mojej crce spadnie wos z gowy, ty swoj pooysz na pieku. To tyle. Ostrit, i wy, panie Segelin, zostacie, udzielcie mu tyle informacji, ile bdzie chcia. Oni zawsze duo pytaj, wiedmini. Nakarmcie go i niech mieszka w paacu. Niech si de wczy po karczmach -Krl wsta, gwizdn na psy i ruszy ku drzwiom, rozrzucajc som pokrywajc podog komnaty. Przy drzwiach odwrci si. - Uda ci si, wiedminie, nagroda jest twoja. Moe jeszcze co dorzuc, jeli dobrze si spiszesz. Oczywicie, bajania posplstwa co do oenku z krlewn nie zawiera sowa prawdy. Nie sdzisz chyba, e wydam crk za byle przybd? - Nie, panie. Nie sdz. - Dobrze. To dowodzi, e jeste rozumny. Foltest wyszed, zamykajc za sob drzwi. Velerad i wielmoa, ktrzy dotychczas stali, natychmiast rozsiedli si przy stole. Grododzierca dopi w poowie peny puchar

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

krla, zajrza do dzbana, zakl. Ostrit, ktry zaj fotel Foltesta, patrzy na wiedmina spode ba, gadzc domi rzebione porcze. Segelin, brodacz, skin na Geralta. - Siadajcie, moci wiedminie, siadajcie. Zaraz wieczerz podadz. O czym chcielibycie rozmawia? Grododzierca Velerad powiedzia wam ju chyba wszystko. pnam go i wiem, e powiedzia prdzej za duo ni za mao. - Tylko kilka pyta. - Zadajcie je. - Mwi grododzierca, e po pojawieniu si strzygi krl wezwa wielu Wiedzcych. - Tak byo. Ale nie mwcie: "strzyga", mwcie: "krlewna". atwiej unikniecie takiej pomyki przy krlu... i zwizanych z tym przykroci. - Czy wrd Wiedzcych by kto znany? Sawny? - Byli tacy i wwczas, i pniej. Nie pamitam imion. A wy, panie Ostrit? - Nie pamitam - rzek wielmoa. - Ale wiem, e nie| ktrzy cieszyli si saw i uznaniem. Mwio si o tym duo. - Czy byli zgodni co do tego, e zaklcie mona zdj - Byli dalecy od zgody - umiechn si Segelin. - M kadym przedmiocie. Ale takie stwierdzenie pado. Mia to by proste, wrcz nie wymagajce zdolnoci magicznych, i jak zrozumiaem, wystarczyo, aby kto spdzi] noc, od zachodu soca do trzecich kurw, w podziemiu, przy sarkofagu. - Rzeczywicie, proste - parskn Velerad. - Chciabym usysze opis... krlewny. Velerad zerwa si z krzesa. - Krlewna wyglda jak strzyga! - wrzasn. - Jak najbardziej strzygowata strzyga, o jakiej syszaem! Jej wysoko krlewska crka, przeklty nadbkart, ma cztery okcie wzrostu, przypomina bary piwa, ma mord o ucha do ucha, pen zbw jak sztylety, czerwone lepia rude kudy! apska, opazurzone jak u bika, wisz jej d samej ziemi! Dziwi si, e jeszcze nie zaczlimy rozsya jej miniatur po zaprzyjanionych dworach! Krlewna niech j zaraza udusi, ma ju czternacie lat, czas pomyle o wydaniu jej za jakiego krlewicza! - Pohamuj si, grododzierco - zmarszczy si Ostrit zerkajc w stron drzwi. Segelin umiechn si lekko. - Opis, cho tak obrazowy, by w miar dokadny, a ( to chodzio moci wiedminowi, prawda? Velerad zapomnia doda, e krlewna porusza si z niewiarygodn prdkoci i jest o wiele silniejsza, ni mona wnosi z jq wzrostu i budowy. A to, e ma czternacie lat, jest faktem. O ile to wane. - Wane - powiedzia wiedmin. - Czy ataki na lud zdarzaj si tylko podczas peni? - Tak - odrzek Segelin. - Jeeli napada poza starym paacem. W paacu, niezalenie od fazy ksiyca, ludzi ginli zawsze. Ale wychodzi tylko podczas peni, a i to nie kadej. - Czy by chocia jeden wypadek ataku za dnia? - Nie. Za dnia nie. - Zawsze poera ofiary? Velerad splun zamaszycie na som. - Niech ci, Geralt, zaraz wieczerza bdzie. Tfu! Poera nadgryza, zostawia, rnie, zalenie od humoru zapewne. Jednemu tylko gow odgryza, paru wybebeszya, i paru ogryza na czysto, do goa, mona by rzec. Taka jej ma! - Uwaaj, Velerad - sykn Ostrit. - O strzydze gadaj, co chcesz, ale Addy nie obraaj przy mnie, bo przy krlu si nie odwaasz! - Czy by kto, kogo zaatakowaa, a przey? - spyta wiedmin, pozornie nie zwracajc uwagi na wybuch wielmoy. Segelin i Ostrit spojrzeli po sobie. - Tak - powiedzia brodacz. - Na samym pocztku, sze lat temu, rzucia si na dwch onierzy stojcych warcie u krypty. Jednemu udao si uciec. - I pniej - wtrci Velerad - mynarz, na ktrego napada pod miastem. Pamitacie?

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

IV Mynarza przyprowadzono na drugi dzie, pnym wieczorem, do komnatki nad kordegard, w ktrej zakwaterowano wiedmina. Przyprowadzi go onierz w paszczu z kapturem. Rozmowa nie daa wikszych rezultatw. Mynarz by przeraony, bekota, jka si. Wicej powiedziay wied-z -aminowi jego blizny: strzyga miaa imponujcy rozstaw szczk i rzeczywicie ostre zby, w tym bardzo dugie grne ky - cztery, po dwa z kadej strony. Pazury zapewne ostrzejsze od biczych, cho mniej zakrzywione. Tylko dlatego zreszt udao si mynarzowi wyrwa. Zakoczywszy ogldziny, Geralt skin na mynarza i onierza, odprawiajc ich. onierz wypchn chopa za drzwi i zdj kaptur. By to Foltest we wasnej osobie. - Siadaj, nie wstawaj - rzek krl. - Wizyta nieoficjalna. Zadowolony z wywiadu? Syszaem, e bye w dworzyszczu przed poudniem. - Tak, panie. - Kiedy przystpisz do dziea? - Do peni cztery dni. Po peni. - Wolisz sam si jej wczeniej przyjrze? - Nie ma takiej potrzeby. Ale najedzona... krlewna..., bdzie mniej ruchliwa. - Strzyga, mistrzu, strzyga. Nie bawmy si w dyplomacj. Krlewn to ona dopiero bdzie. O tym zreszt przyszedem z tob porozmawia. Odpowiadaj, nieoficjalnie, krtko i jasno: bdzie czy nie bdzie? Nie zasaniaj mi si tylko adnym kodeksem. Geralt potar czoo. - Potwierdzam, krlu, e czar mona odczyni. I jeeli si nie myl, to rzeczywicie spdzajc noc w dworzyszczu. Trzecie pianie koguta, o ile zaskoczy strzyg poza sarkofagiem, zlikwiduje urok. Tak zwykle postpuje si ze strzygami. - Takie proste? - To nie jest proste. Trzeba t noc przey, to raz. Moliwe s te odstpstwa od normy. Na przykad nie jedni noc, ale trzy. Kolejne. S te przypadki... no... beznadziejne - Tak - achn si Foltest. - Cigle to sysz od nie ktrych. Zabi potwora, bo to przypadek nieuleczalny. Mistrzu, jestem pewien, e ju z tob rozmawiano. Co? eby zarba ludojadk bez ceregieli, na samym wstpie, i krlowi powiedzie, e inaczej si nie dao. Krl nie zapaci, my zapacimy. Bardzo wygodny sposb. I tani. Bo krl kae ci lub powiesi wiedmina, a zoto zostanie w kieszeni. - Krl bezwarunkowo kae ci wiedmina? - wy krzywi si Geralt. Foltest przez dusz chwil patrzy w oczy Riva. - Krl nie wie - powiedzia wreszcie. - Ale liczy si tak ewentualnoci wiedmin raczej powinien. Teraz Geralt chwil pomilcza. - Zamierzam zrobi, co w mojej mocy - rzek po chwili. - Ale gdyby poszo le, bd broni swojego ycia. Wy, panie, te si. musicie liczy z tak ewentualnoci. Foltest wsta. - Nie rozumiesz mnie. Nie o to chodzi. To jasne, e zabijesz j, gdy si zrobi gorco, czy mi si to podoba, czy nie. Bo inaczej ona ciebie zabije, na pewno i nieodwoalnie. Nie rozgaszam tego, ale nie ukarabym nikogo, kto zabiby j w obronie wasnej. Ale nie dopuszcz, aby zabito j, nie prbujc uratowa. Byy ju prby podpalenia starego paacu, strzelali do niej z ukw, kopali doy, zastawiali sida i wnyki dopty, dopki kilku nie powiesiem. Ale nie o to chodzi. Mistrzu, suchaj! - Sucham. - Po tych trzech kurach nie bdzie strzygi, jeli dobrze zrozumiaem. A co bdzie? - Jeeli wszystko pjdzie dobrze, czternastolatka. - Czerwonooka? Z zbami jak krokodyl? - Normalna czternastolatka. Tyle e... - No? - Fizycznie. - Masz babo placek. A psychicznie? Codziennie na niadanie wiadro krwi? Udko dziewczcia?

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Nie. Psychicznie... Nie sposb powiedzie... Sdz, e na poziomie, bo ja wiem, trzyletniego, czteroletniego dziecka. Bdzie wymagaa troskliwej opieki przez duszy czas. - To jasne. Mistrzu? - Sucham. - Czy to jej moe wrci? Pniej? Wiedmin milcza. - Aha - rzek krl. - Moe. I co wtedy? - Gdyby po dugim, kilkudniowym omdleniu zmara, trzeba spali ciao. I to prdko. Foltest zaspi si. - Nie sdz jednak - doda Geralt - aby do tego doszo. Dla pewnoci udziel wam, panie, kilku wskazwek, jak zmniejszy niebezpieczestwo. - Ju teraz? Nie za wczenie, mistrzu? A jeeli... - Ju teraz - przerwa Riv. - Rnie bywa, krlu. Moe si zdarzy, e rano znajdziecie w krypcie odczarowani krlewn i mojego trupa. - A tak? Pomimo mojego zezwolenia na obron wasn? Na ktrym, zdaje mi si, nie bardzo ci nawet zaleao. - To jest powana sprawa, krlu. Ryzyko jest wielkie Dlatego suchajcie: krlewna stae musi nosi na szyi szafir, najlepiej inkluz, na srebrnym acuszku. Stale. dzie i w nocy. - Co to jest inkluz? - Szafir z pcherzykiem powietrza wewntrz kamienia. Oprcz tego, w komnacie, w ktrej bdzie sypiaa, naley co jaki czas pali w kominku gazki jaowca, arnowca i leszczyny. Foltest zamyli si. - Dzikuj ci za rady, mistrzu. Zastosuj si do nich, jeeli... A teraz ty posuchaj mnie uwanie. Jeeli stwierdzisz, e to przypadek beznadziejny, zabijesz j. Jeeli od-czynisz urok, a dziewczyna nie bdzie... normalna... jeeli bdziesz mia cie wtpliwoci, czy ci si udao w peni, zabijesz j rwnie. Nie obawiaj si, nic ci nie grozi z mojej strony. Bd na ciebie krzycza przy ludziach, wypdz| z paacu i z miasta, nic wicej. Nagrody oczywicie nie' dam. Moe co wytargujesz, wiesz od kogo. Milczeli chwil. - Geralt - Foltest po raz pierwszy zwrci si do wiedmina po imieniu. - Sucham. - Ile jest prawdy w gadaniu, e dziecko byo takie, a nie inne, bo Adda bya moj siostr? - Niewiele. Czar trzeba rzuci, adne zaklcie nie rzuca si samo. Ale myl, e wasz zwizek z siostr by przyczyn rzucenia czaru, a wic i takiego skutku. - Tak mylaem. Tak mwili niektrzy z Wiedzcych, chocia nie wszyscy. Geralt? Skd si bior takie sprawy? Czary, magia? - Nie wiem, krlu. Wiedzcy zajmuj si badaniem przyczyn tych zjawisk. Dla nas, wiedminw, wystarcza wiedza, e skupiona wola moe takie zjawiska powodowa. I wiedza, jak je zwalcza. - Zabija? _ Najczciej. Za to nam zreszt najczciej pac. Mao kto da odczyniania urokw, krlu. Z reguy ludzie chc si po prostu uchroni od zagroenia. Jeeli za potwr ma ludzi na sumieniu, dochodzi jeszcze motyw zemsty. Krl wsta, zrobi kilka krokw po komnacie, zatrzyma si przed mieczem wiedmina wiszcym na cianie. - Tym? - spyta, nie patrzc na Geralta. - Nie. Ten jest na ludzi. - Syszaem. Wiesz co, Geralt? Pjd z tob do krypty. - Wykluczone. Foltest odwrci si, oczy mu zabysy. - Czy ty wiesz, czarowniku, e ja jej nie widziaem? Ani po urodzeniu, ani... potem. Baem si. Mog jej ju nigdy nie zobaczy, prawda? Mam prawo chocia widzie, jak j bdziesz mordowa. - Powtarzam, wykluczone. To pewna mier. Rwnie dla mnie. Jeeli osabi uwag, wol... Nie, krlu. Foltest odwrci si, ruszy ku drzwiom. Geraltowi przez chwil zdawao si, e wyjdzie bez sowa, bez poegnalnego gestu, ale krl zatrzyma si, spojrza na niego.

10

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Budzisz zaufanie - powiedzia. - Pomimo e wiem, jakie z ciebie ziko. Opowiadano mi, co zaszo w karczmie. Jestem pewien, e zabie tych opryszkw wycznie dla rozgosu, eby wstrzsn ludmi, mn. Jest dla mnie oczywiste, e moge ich pokona bez zabijania. Boj si, e nigdy si nie dowiem, czy idziesz ratowa moj crk, czy te j zabi. Ale godz si na to. Musz si zgodzi. Wiesz, dlaczego? Geralt nie odpowiedzia. - Bo myl - rzek krl - myl, e ona cierpi. Prawda? Wiedmin utkwi w krlu swoje przenikliwe oczy. Nie przytakn, nie skin gow, nie uczyni najmniejszego gestu, ale Foltest wiedzia. Zna odpowied. Geralt po raz ostatni wyjrza przez okno dworzyszcza. Zmierzch zapada szybko. Za jeziorem migotay niejasni wiateka Wyzimy. Dookoa dworzyszcza byo pustkowie -pas ziemi niczyjej, ktrym miasto w cigu szeciu lat odgrodzio si od niebezpiecznego miejsca, nie zostawiajc nic oprcz kilku ruin, przegniych belkowa i resztek szczerbatego ostrokou, ktrych wida nie opacao si rozbiera i przenosi. Najdalej, bo na zupenie przeciwlegy kraniec osiedla, przenis swoj rezydencj sam krl pkaty stob jego nowego paacu czerni si w dali na tle granatowiejcego nieba. Wiedmin wrci do zakurzonego stou, przy ktrym jednej z pustych, spldrowanych komnat przygotowywa si niespiesznie, spokojnie, pieczoowicie. Czasu, jak wiedzia, mia duo. Strzyga nie opuci krypty przed pnoc. Przed sob na stole mia niedu, okut skrzyneczki Otworzy j. Wewntrz, ciasno, w wyoonych such traw przegrdkach, stay flakoniki z ciemnego szka. Wiedmin wyj trzy. Z podogi podj poduny pakunek, grubo owinity owczymi skrami i okrcony rzemieniem. Rozwin go i wydoby miecz z ozdobn rkojeci, w czarnej, lnicej pochwie pokrytej rzdami runicznych znakw i symboli. Obnay ostrze, ktre rozbyso czystym, lustrzanym blaskiem. Klinga bya z czystego srebra. Geralt wyszepta formu, wypi po kolei zawarto dwu flakonikw, po kadym yku kadc lew do na gowni miecza. Potem, owijajc si szczelnie w swj czarny paszcz, usiad. Na pododze. W komnacie nie byo adnego krzesa. Jak zreszt w caym dworzyszczu. Siedzia nieruchomo, z zamknitymi oczami. Jego oddech, pocztkowo rwny, sta si nagle przyspieszony^ chrapliwy, niespokojny. A potem usta zupenie. Mieszanka, za pomoc ktrej wiedmin. podda penej kontroli, prac wszystkich organw ciaa, skadaa si gwnie z ciemiycy, bieluniu, gogu i wilczomlecza. Inne jej skadniki nie posiaday nazw w adnym ludzkim jzyku. Dla czowieka, ktry nie by, tak jak Geralt, przyzwyczajony do niej od dziecka, byaby to miertelna trucizna. Wiedmin gwatownie odwrci gow. Jego such, wyostrzony obecnie ponad wszelk miar, z atwoci wyowi z ciszy szelest krokw na zaronitym pokrzywami dziedzicu. To nie moga by strzyga. Byo za jasno. Geralt zarzuci miecz na plecy, ukry swj toboek w palenisku zrujnowanego kominka i cicho jak nietoperz zbieg po schodach. Na dziedzicu byo jeszcze na tyle jasno, by nadchodzcy czowiek mg zobaczy twarz wiedmina. Czowiek - by to Ostrit - cofn si gwatownie, mimowolny grymas przeraenia i wstrtu wykrzywi mu usta. Wiedmin umiechn si krzywo - wiedzia, jak wyglda. Po wypiciu mieszanki pokrzyku, tojadu i wietlika twarz nabiera koloru kredy, a renice zajmuj cae tczwki. Ale mikstura pozwala widzie w najgbszych ciemnociach, a o to Geraltowi chodzio. Ostrit opanowa si szybko. - Wygldasz, jakby ju by trupem, czarowniku - powiedzia. - Pewnie ze strachu. Nie bj si. Przynosz ci uaskawienie. Wiedmin nie odpowiedzia. - Nie syszysz, co powiedziaem, rivski znachorze? Jeste uratowany. I bogaty - Ostrit zway w rku spor sakw i rzuci j pod nogi Geralta. - Tysic orenw. Bierz to, wsiadaj na konia i wyno si std!, Riv wci milcza. - Nie wytrzeszczaj na mnie oczu! - Ostrit podnis gos. - I nie marnuj mojego czasu. Nie mam zamiaru sta tutaj do pnocy. Czy nie rozumiesz? Nie ycz sobie, aby odczynia uroki. Nie, nie myl, e odgade. Nie trzymam z Veleradem i Segelinem. Nie chc, by j zabija. Masz si po prostu wynosi. Wszystko ma zosta po staremu.

11

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Wiedmin nie poruszy si. Nie chcia, aby wielmoa zorientowa si, jak przyspieszone s w tej chwili jego ruchy i reakcje. Ciemniao szybko, byo to o tyle korzystne, e nawet pmrok zmierzchu by zbyt jaskrawy dla jego rozszerzonych renic. - A dlaczego to, panie, wszystko ma zosta po staremu? - spyta, starajc si wolno wypowiada poszczegle sowa. - A to - Ostrit dumnie podnis gow - powinno ci diabelnie mao obchodzi. - A jeeli ju wiem? - Ciekawe. - atwiej bdzie usun Foltesta z tronu, jeeli strzyga dokuczy ludziom jeszcze bardziej? Jeeli krlewskie szalestwo do cna obrzydnie i wielmoom, i posplstwu, prawda? Jechaem do was przez Redani, przez Novigrad. Wiele si tam mwi o tym, e niektrzy w Wyzimie wygldaj krla Vizimira jako wybawiciela i prawdziwego monarch. Ale mnie, panie Ostrit, nie obchodzi ani polityka, ani sukcesje tronw, ani przewroty paacowe. Ja jestem tu, aby wykona prac. Nie syszelicie nigdy o poczuciu obowizku i zwykej uczciwoci? O etyce zawodowej? - Uwaaj, do kogo mwisz, wczgo! - krzykn wciekle Ostrit, kadc do na rkojeci miecza. - Do ju mam tego, nie przywykem dyskutowa z byle kim! Patrzcie go, etyka, kodeksy, moralno?! Kto to mwi? Zbj, ktry ledwo przyby, pomordowa ludzi? Ktry gi si przed Foltestem w ukonach, a za jego plecami targowa si z Veleradem jak najemny zbir? I ty omielasz si zadziera gow, pachoku? Udawa Wiedzcego? Maga? Czarodzieja? Ty parszywy wiedminie! Precz std, zanim pazem przez pysk przejad! Wiedmin nawet nie drgn, sta spokojnie. - To wy std idcie, panie Ostrit - powiedzia. - ciemnia si. Ostrit cofn si o krok, byskawicznie doby miecza. - Sam tego chciae, czarowniku. Zabij ci. Nic ci nie pomog twoje sztuczki. Mam przy sobie wi kamie. Geralt umiechn si. Opinia o mocy wiego kamienia bya rwnie powszechna, jak bdna. Ale wiedmin nie myla traci si na zaklcia, ani tym bardziej naraa srebrnej klingi na zetknicie si z brzeszczotem Ostrita. Znurkowa pod mynkujcym ostrzem i nasad pici, srebrnymi wiekami mankietu uderzy wielmo w skro. VI -Ostrit oprzytomnia rycho, wodzi wkoo oczami w zupenej ciemnoci. Spostrzeg, e jest zwizany. Geralta, ktry sta tu obok, nie widzia. Ale zorientowa si, gdzie jest, i zawy, przecigle, przeraliwie. - Milcz - rzek wiedmin. - Bo przycigniesz j przed czasem. - Ty przeklty morderco! Gdzie jeste? Rozwi mnie natychmiast, ajdaku! Bdziesz za to wisia, suczy synu! - Milcz. Ostrit dysza ciko. - Zostawisz mnie jej na poarcie! Zwizanego? - spyta ju ciszej, dorzucajc plugawe wyzwisko prawie szeptem. - Nie - rzek wiedmin. - Wypuszcz ci. Ale nie teraz. - Ty otrze - zasycza Ostrit. - eby odcign strzyg? - Tak. Ostrit zamilk, przesta si miota, lea spokojnie. - Wiedminie? - Tak. - To prawda, e chciaem obali Foltesta. Nie ja jeden. Ale ja jeden pragnem jego mierci, chciaem, by umar w mkach, by oszala, by ywcem zgni. Wiesz, dlaczego?

12

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Geralt milcza. - Kochaem Add. Krlewsk siostr. Krlewsk kochank. Krlewsk dziewk. Kochaem j... Wiedminie, jeste tu? - Jestem. - Wiem, co mylisz. Ale tak nie byo. Uwierz mi, nie rzucaem adnych urokw. Nie znam si na adnych czarach. Tylko raz w zoci powiedziaem... Tylko raz. Wiedminie? Suchasz? - Sucham. - To jego matka, stara krlowa. To na pewno ona. Nie moga patrze, e on i Adda... To nie ja. Ja tylko raz, wiesz, prbowaem perswadowa, a Adda... Wiedminie! Zamroczyo mnie i powiedziaem... Wiedminie? To ja? Ja? - To ju nie ma znaczenia. - Wiedminie? Pnoc blisko? - Blisko. - Wypu mnie wczeniej. Daj mi wicej czasu. - Nie. Ostrit nie usysza zgrzytu odsuwanej pyty grobowca ale wiedmin tak. Pochyli si i rozci sztyletem wi} wielmoy. Ostrit nie czeka na adne sowa, zerwa si niezgrabnie pokutyka zdrtwiay, pobieg. Jego wzrols na tyle ju przyzwyczai si do ciemnoci, e widzia drog prowadzc z gwnej sali do wyjcia. Z hukiem wyskoczya z podogi pyta blokujca wejcie do krypty. Geralt, przezornie ukryty za balustrad schodw, dostrzeg pokraczn posta strzygi, pdzc zwinnie, szybko i nieomylnie w lad za oddalajcym si tupotem butw Ostrita. Strzyga nie wydaa z siebie najmniejszego dwiku. Potworny, rozedrgany, optaczy wrzask rozdar noc, wstrzsn starymi murami i trwa, wznoszc si i opadajc, wibrujc. Wiedmin nie mg dokadnie oceni odlegoci - jego wyczulony such myli - ale wiedzia, e strzyga dopada Ostrita szybko. Za szybko. Wyszed na rodek sali, stan tu przy wejciu do krypty. Odrzuci paszcz. Poruszy barkami, poprawiajc uoenie miecza. Nacign rkawice. Mia jeszcze chwil czasu. Wiedzia, e strzyga, cho najedzona po ostatniej peni, nie porzuci prdko trupa Ostrita. Serce i wtroba byy dla niej cennym zapasem poywienia na dugie trwanie w letargu. Wiedmin czeka. Do jutrzenki, jak oblicza, pozostawao jeszcze okoo trzech godzin. Pianie koguta mogoby go tylko zmyli. W okolicy nie byo zreszt prawdopodobnie adnych kogutw. Usysza. Sza powoli, czapic po posadzce. A potem zobaczy j. Opis by dokadny. Nieproporcjonalnie dua gowa osadzona na krtkiej szyi okolona bya spltan, wijc si aureol czerwonawych wosw. Oczy wieciy w mroku jak dwa karbunkuy. Strzyga staa nieruchomo, wpatrzona w Geralta. Nagle otworzya, paszcz -jak gdyby chwalc si rzdami biaych, spiczastych zbisk, po czym kapna uchw z trzaskiem przypominajcym zamykanie skrzyni. I od razu skoczya, z miejsca, bez rozbiegu, godzc w wiedmina okrwawionymi pazurami. Geralt odskoczy w bok, zawirowa w byskawicznym piiruecie, strzyga otara si o niego, te zawirowaa, tnc powietrze szponami. Nie stracia rwnowagi, zaatakowaa ponownie, natychmiast, z pobrotu, kapic zbami tu przed piersi Geralta. Riv odskoczy w drug stron, trzykrotnie zmieni kierunek obrotu w Turkoczcym piruecie, ;dezorientowa strzyg. Odskakujc, mocno, cho bez zamachu, uderzy j w bok gowy srebrnymi kolcami osadzonymi na wierzchniej stronie rkawicy, na knykciach. Strzyga zaryczaa potwornie, wypeniajc dworzyszcze dudnicym echem, przypada do ziemi, zamara i pocza wy, gucho, zowrogo, wciekle. Wiedmin umiechn si zoliwie. Pierwsza prba, tak jak liczy, wypada pomylnie. Srebro byo zabjcze dla strzygi, jak dla wikszoci potworw powoanych do ycia przez czary. Istniaa wic szansa: bestia bya jak inne, a to mogo gwarantowa pomylne odczarowanie, za srebrny miecz, ostateczno, mg gwarantowa mu ycie. Strzyga nie spieszya si z nastpnym atakiem. Tym fazom zbliaa si wolno, szczerzc ky, linic si obrzydliwie. Geralt cofn si, szed pkolem, ostronie stawiajc kroki, zwalniajc i przyspieszajc

13

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

ruchy dekoncentrowa strzyg, utrudni jej spicie si do skoku. Idc wiedmin rozwija dugi, cienki, mocny acuch, obciony na kocu. acuch by ze srebra. W momencie gdy strzyga sprya si i skoczya, acuch wisn w powietrzu i zwijajc si jak w, w okamgnieniu oplt ramiona, szyj i gow potwora. Strzyga walia si w skoku, wydajc przeszywajcy uszy wizg. Miotaa si po posadzce, ryczc okropnie, nie wiadomo byo, z wciekoci czy z palcego blu, jaki zadawa jej nienawistny metal. Geralt by zadowolony - zabicie strzygi, gdyby tego chcia, nie przedstawiao w tej chwili wielkiego problemu. Ale wiedmin nie dobywa miecza. Jak do tej pory nic w zachowaniu strzygi nie dawao powodw przypuszcza, e mgby to by przypadek nieuleczalna Geralt cofn si na odpowiedni odlego i nie spuszcza j wzroku z kotujcego si na posadzce ksztatu, oddycha gboko, koncentrowa si. acuch pk, srebrne ogniwa, jak deszcz, sypny na wszystkie strony, dzwonic po kamieniu. Zalepi wciekoci strzyga runa do ataku wyjc. Geralt czeka spokojnie, uniesion praw doni kreli przed sob Znak Aard. Strzyga poleciaa w ty kilka krokw jak uderzona motem, ale utrzymaa si na nogach, wycigna szpony, obnaya ky. Jej wosy uniosy si i zaopotay, jak gdyby sza pod gwatowny wiatr. Z trudem, charczc, krok po powoli sza. Jednak sza. Geralt zaniepokoi si. Nie oczekiwa, e tak Znak zupenie sparaliuje strzyg, ale i nie spo si, e bestia pokona opr tak atwo. Nie mg trzyma Znaku zbyt dugo, byo to zbyt wyczerpujce, a strzyga miaa ju do przebycia nie wicej ni dziesi krokw, Raptownie zdj Znak i odskoczy w bok. Tak jak oczekiwa, zaskoczona strzyga poleciaa naprzd, stracia rwnowag, przewrcia si, polizna po posadzce i stoczy! w d po schodach, w ziejcy w pododze otwr wejcia do krypty. Z dou rozlego si jej potpiecze wycie. Aby zyska na czasie, Geralt skoczy na schody prowadzce na galeryjk. Nie przeby nawet poowy stopni, gdy strzyga wypada z krypty, pdzc jak ogromny czarny pajk. Wiedmin odczeka, a wbiegnie za nim na schody po czym przesadzi balustrad, zeskoczy w d. Strzygi zakrcia si na schodach, odbia i poleciaa na niego w nieprawdopodobnym, ponad dziesiciometrowym skoku Nie daa si ju tak atwo zwie jego piruetom - dwu krotnic jej szpony naznaczyy skrzany kaftan Riva. Alf ponowny, rozpaczliwie mocny cios srebrnych kolcw rkawicy odrzuci strzyg, zachwia ni. Geralt, czujc wzbierajc w sobie wcieko, zakoysa si, wygi tuw do tyu i potnym kopniakiem w bok zwali besti z ng. Ryk, jaki wydaa, by goniejszy od wszystkich poprzednich. A tynk posypa si z sufitu. Strzyga zerwaa si, dygocc z nieopanowanej zoci i dzy mordu. Geralt czeka. Ju doby miecza, opisywa nim w powietrzu koa, szed, okra strzyg, baczc, by uchy miecza byy niezgodne z rytmem i tempem jego krokw. Strzyga nie skoczya, zbliaa si powoli, wodzc oczami za jasn smug klingi. Geralt raptownie zatrzyma si, zamar z uniesionym mieczem. Strzyga, zdetonowana, stana rwnie. Wiedmin opisa ostrzem powolne pkole, zrobi krok w stron strzygi. Potem jeszcze jeden. A potem skoczy, wywijajc myca nad gow. . Strzyga skulia si, zrejterowaa zygzakiem, Geralt by znowu blisko, klinga migotaa mu w doni. Oczy wiedmina rozpaliy si zowrogim blaskiem, zza zacinitych zbw rwa si chrapliwy ryk. Strzyga znw cofna si pchnita do tyu moc skoncentrowanej nienawici, zoci przemocy emanujcych z atakujcego j czowieka, bijcych w ni falami, wdzierajcych si do mzgu i trzewi. przeraona a do blu nie znanym jej dotychczas uczuciem wydaa z siebie roztrzsiony, cienki kwik, zakrcia si w miejscu i rzucia do obkaczej ucieczki w mroczn pltanin korytarzy dworzyszcza. Geralt, wstrzsany dreszczem, sta porodku sali. Sam. dugo to trwao, pomyla, zanim ten taniec na skraju przepaci, ten szaleczy, makabryczny balet walki doprowadzi do oczekiwanego rezultatu, pozwoli mu na osignicie psychicznej jednoci z przeciwnikiem, na dobranie si do pokadw skupionej woli, ktra przepeniaa strzyg. Zej, chorobliwej woli, z mocy ktrej strzyga powstaa. Wiedmin zadygota na wspomnienie momentu, w ktrym wchon w siebie ten adunek za, by skierowa go, jak zwierciadem, na potwora. Nigdy jeszcze nie spotka si z tak koncentracj nienawici i morderczego szau, nawet u bazyliszkw cieszcych si pod tym wzgldem najgorsz saw.

14

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Tym lepiej, myla, idc w stron wejcia do krypty czerniejcego w pododze jak ogromna kaua. Tym lepiej, tym mocniejsze uderzenie odebraa sama strzyga. To mu da troch wicej czasu na dalsze dziaanie, zanim bestia otrznie si z szoku. Wiedmin wtpi, czy zdobyby sj na jeszcze jeden podobny wysiek. Dziaanie eliksirw sabo, a wit by jeszcze daleko. Strzyga nie moe dosta si do krypty przed jutrzenk, inaczej cay dotychczasowy niej trud zda si na nic. Zszed po schodach. Krypta bya niedua, miecia trzy kamienne sarkofagi. Pierwszy od wejcia mia na wp odsunit pokryw. Geralt wydoby zza pazuchy trzeci flakonik, wypi szybko jego zawarto, wszed do grobowca, zanurzy si w nim. Tak jak oczekiwa, grobowiec by podwjny - dla matki i crki. Zasun pokryw dopiero wtedy, gdy z gry usysz znw ryk strzygi. Pooy si na wznak obok zmumifikowanych zwok Addy, na pycie od wewntrz nakreli Znak Yrden. Na piersiach pooy miecz i postawi malek klepsydr wypenion fosforyzujcym piaskiem. Skrzyowa rce. Nie sysza ju wrzaskw strzygi przetrzsajcej dworzyszcze. Przestawa sysze cokolwiek, bo czworolist i jaskcze ziele zaczynay dziaa. VII Kiedy Geralt otworzy oczy, piasek w klepsydrze prze sypa si ju do koca, co oznaczao, e jego letarg by na wet duszy, ni naleao. Nadstawi uszu - nie usysz nic. Jego zmysy dziaay ju normalnie. Uj miecz w do, przesun rk po pokrywie sarkofagu mruczc formu, po czym lekko, na kilka cali, odsun pyt. Cisza. Odsun wieko bardziej, usiad, .trzymajc bro w pogotowiu wystawi gow ponad grobowiec. W krypcie byo ciemno, ale wiedmin wiedzia, e na zewntrz wita Skrzesa ognia, zapali miniaturowy kaganek, unis go lc na ciany krypty dziwaczne cienie. Pusto. Wygramoli si z sarkofagu, obolay, zdrtwiay, zzibnity. I wtedy dostrzeg j. Leaa na wznak przy grobowcu, naga, nieprzytomna. Bya raczej brzydka. Szczuplutka, z maymi szpiczastymi piersiami, brudna. Wosy - poworude - sigay jej prawie do pasa. Stawiajc kaganek na pycie uklk przy niej, pochyli si. Usta miaa blade, na koci policzkowej duy krwiak od jego uderzenia. Geralt zdj rkawic, odoy miecz, bezceremonialnie zadar jej palcem grn warg. Zby miaa normalne. Sign po jej rk zagrzeban w spltanych wosach. Zanim namaca do, zobaczy otwarte oczy. Za pno. Chlasna go szponami po szyi, tnc gboko, krew bryzna jej na twarz. Zawya, godzc w oczy drug rk. Zwali si na ni, apic za przeguby obu rk, przygwadajc do posadzki. Kapna zbami - ju za krtkimi -przed jego twarz. Uderzy j czoem w twarz, mocniej przydusi. Nie miaa ju dawnej siy, wia si tylko pod nim, wya, wypluwajc krew - jego krew - zalewajc jej usta. Krew uchodzia szybko. Nie byo czasu. Wiedmin zakl i ugryz j mocno w szyj tu pod uchem, wbi zby i zaciska je, dopki nieludzkie wycie nie zmienio si w cienki, rozpaczliwy krzyk, a potem dawicy si szloch -pacz krzywdzonej czternastoletniej dziewczynki. Puci j, gdy przestaa si porusza, unis si na kolana, wyrwa z kieszeni na rkawie kawa ptna, przycisn go do szyi. Namaca lecy obok miecz, przyoy nieprzytomnej dziewczynie ostrze do garda, pochyli si nad jej doni. Paznokcie byy brudne, poamane, zakrwawione, ale... normalne. Najzupeniej normalne. Wiedmin wsta z trudem. Przez wejcie do krypty wlewaa si ju lepko-mokra szaro poranka. Ruszy ku schodom, ale zachwia si, usiad ciko na posadzce. Przez przesiknite ptno krew laa mu si po rce, ciekaa do rkawa. Rozpi kaftan, rozdar koszul, pru, dar szmaty, wiza je wok szyi wiedzc, e nie ma za duo czasu, e zaraz zemdleje... Zdy. I zemdla. W Wyzimie, za jeziorem, kogut, stroszc pira w chodnej wilgoci, zapia ochryple po raz trzeci.

15

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

VIII Zobaczy bielone ciany i belkowany sufit komnatki nad kordegard. Poruszy gow krzywic si z blu, jkn. Szyj mia obandaowan, grubo, solidnie, fachowo. - Le czarowniku - powiedzia Velerad. - Le, nie ruszaj si. - Mj... miecz... - Tak, tak. Najwaniejszy jest oczywicie twj srebrny, wiedmiski miecz. Jest tu, nie obawiaj si. I miecz, i kuferek. I trzy tysice orenw. Tak, tak, nic nie mw. To ja jestem stary dure, a ty jeste mdry wiedmin. Foltest powtarza to od dwch dni. - Dwch... - Ano, dwch. Niele rozpataa ci szyj, wida byo wszystko, co tam masz w rodku. Stracie mnstwo krwi. Szczciem pognalimy do dworzyszcza zaraz po trzecich kurach. W Wyzimie nikt nie spa tamtej nocy. Nie dao si. Okropniecie tam haasowali. Nie mczy ci moje gadanie? - Kro... lewna? - Krlewna jak krlewna. Chuda. I gupawa taka jaka. Pacze bez ustanku. I sika w ko. Ale Foltest mwi, e to si jej odmieni. Myl, e nie na gorsze, co, Geralt? Wiedmin zamkn oczy. - Dobrze, id ju - Velerad wsta. - Odpoczywaj. Geralt? Zanim pjd, powiedz, dlaczego chciae j zagry? H? Geralt? Wiedmin spa.

16

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

GOS ROZSDKU 2 I - Geralt. Poderwa gow wyrwany ze snu. Soce byo ju wysoko przemoc przepychao przez listwy okiennic olepiajco zote plamy, penetrowao izb mackami wiata. Wiedmin przysoni oczy doni, niepotrzebnym, odruchowym gestem, ktrego nigdy si nie wyzby - bo przecie wystarczyo tylko zwzi renice w pionowe szparki. - Ju pno - powiedziaa Nenneke, otwierajc okiennice. - Zaspalicie, Iola, zmykaj. Ju ci tu nie ma. Dziewczyna uniosa si gwatownie, wychylia z oa, podnoszc opocz z podogi. Na ramieniu, w miejscu, gdzie byy przed chwil jej usta, Geralt czu struk stygncej liny. - Zaczekaj--- - powiedzia niepewnie. Spojrzaa na mego, szybko odwrcia gow. Zmienia si. Nie miaa ju w sobie nic z rusaki, nic ze wietlistej, rumiankowej zjawy, ktr bya o wicie. Jej oczy byy modre, nie czarne. I bya piegowata - na nosie, na dekolcie na ramionach. Piegi te byy wcale wdziczne, pasoway do jej karnacji i rudawych wosw. Ale nie widzia ich wtedy, o wicie, gdy bya jego snem. Ze wstydem i przykroci stwierdzi, e to, co czuje, to al do niej, al o to, e nie pozostaa marzeniem. I e nigdy sobie nie wybaczy tego alu.- Zaczeka - powtrzy. - Iola... Chciaem... - Nie mw nic do niej, Geralt - powiedziaa Nenneke. - I tak ci nie odpowie. Zmykaj, Iola. Pospiesz si, dziecko. Dziewczyna, owinita opocz, podreptaa w stron drzwi, klaszczc po posadzce bosymi stopami, zakopota na, zarowiona, niezrczna. W niczym nie przypomina ju... Yennefer. - Nenneke - powiedzia, sigajc po koszul. -nadziej, e nie masz pretensji... Chyba jej nie ukarzesz| - Gupi - parskna kapanka, podchodzc do oa.. Zapomniae gdzie jeste. To nie pustelnia ani konwent To witynia Melitele. Nasza bogini nie zabrania kapan kom... niczego. Prawie. - Zabronia mi mwi do niej. - Nie zabroniam, zwrciam uwag na bezcelowo Iola milczy. - Co? - Milczy, bo uczynia taki lub. To rodzaj wyrzeczenia dziki ktremu... Ach, co ja bd ci tumaczy, i tak nie zrozumiesz, nawet nie bdziesz prbowa zrozumie. Zna ne mi s twoje pogldy na religi. Nie, nie ubieraj si jeszcze. Chc sprawdzi, jak goi si twoja szyja. Usiada na skraju oa, wprawnie odwina lniane ba d, grubo omotujce szyj wiedmina. Skrzywi wargi blu. Zaraz po przybyciu do Ellander Nenneke usuna paskudne grube szwy z szewskiej dratwy, ktr zszyto go w Wyzimie, otworzya ran i ponownie opatrzya. Skutek by oczywisty - do wityni przyjecha prawie zdrowy, no moe troch sztywny. Teraz za by znowu chory i obolaa Ale nie protestowa. Zna kapank od lat, wiedzia, jak ogromna jest jej wiedza o leczeniu i jak bogat i wszechstronn aptek dysponuje. Kuracja w wityni Melitele moga mu wyj wycznie na dobre. Nenneke obmacaa ran, przemya j i zacza kl, Zna to ju na pami, zacza zaraz pierwszego dnia i nie zapomniaa psioczy za kadym razem, ilekro zobaczya pamitk po szponach krlewny z Wyzimy. - Co potwornego! eby si tak da pochlasta zwykej strzydze! Minie, cigna, o may wos poszaby ttnica szyjna! Na Wielk Melitele, Geralt, co si z tob dzieje? Jak to si stao, e dopucie j tak blisko? Co ty chcia ni zrobi? Wychdoy? Nie odpowiedzia, umiechn si lekko.

17

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Nie umiechaj si gupkowato. - Kapanka wstaa, wzia z komody torb z opatrunkami. Pomimo tuszy i niskiego wzrostu poruszaa si zwinnie i z wdzikiem. - W tym, co si stao, nie ma niczego zabawnego. Tracisz refleks, Geralt. - Przesadzasz. - Wcale nie przesadzam - Nenneke przykleia do rany zielon papk wydzielajc ostry zapach eukaliptusa. -Nie powiniene da si zrani, a dae, i to bardzo powanie. Wrcz fatalnie. Nawet przy twoich niebywaych zdolnociach regeneracyjnych minie kilka miesicy, zanim odzyskasz pen mobilno szyi. Ostrzegam ci, w tym czasie nie prbuj si w walce z ruchliwym przeciwnikiem. - Dzikuj za ostrzeenie. Udziel mi moe jeszcze rady: z czego mam w tym czasie y? Skrzykn kilka panienek, kupi wz i zorganizowa objazdowy dom rozpusty? Nenneke wzruszya ramionami, bandaujc mu szyj szybkimi, pewnymi ruchami pulchnych doni. - Mam udziela ci rad i yciowych nauk? Co to, jestem twoj matk, czy jak? No, gotowe. Moesz si ubra. W refektarzu czeka na ciebie niadanie. Pospiesz si, w przeciwnym razie bdziesz sobie pitrasi sam. Nie mam zamiaru trzyma dziewczt w kuchni do poudnia. - Gdzie ci pniej znajd? W sanktuarium? - Nie. - Nenneke wstaa. - Nie w sanktuarium. Jeste tu mile widzianym gociem, wiedminie, ale po sanktuarium mi si nie ptaj. Id si przej. A znale to ja ci sama znajd. - Dobrze. II Geralt przeszed si po raz czwarty topolow alejk prowadzc od bramy ku budynkom mieszkalnym i w stron wtopionego w urwist ska bloku sanktuarium i gwnej wityni. Po krtkim namyle zrezygnowa z powrotu pod dach, skrci w kierunku ogrodw i zabudowa, gospodarskich. Kilkanacie kapanek w szarych roboczych szatach pracowao tam pilnie przy pieleniu grzdek i karmieniu ptactwa w kurnikach. Przewaay wrd nich mode i bardzo mode, nieledwie dzieci, Niektre, przechodzc obok, pozdrawiay go skinieniem gowy lub umiechem. Odpowiada na pozdrowienia, ale nie rozpoznawa adnej. Cho bywa w wityni czsto, raz, niekiedy nawet dwa razy do roku, nigdy nie natrafia na wicej ni trzy, cztery znajome twarze. Dziewczta przychodziy i odchodziy - jako wieszczki do innych wity, jako poone i wyspecjalizowane w chorobach kobiecych i dziecicych uzdrowicielki, jako wdrowne druidki, nauczycielki lub guwernantki. Ale nigdy nie brakowao nowych, przybywajcych zewszd, nawet z najdalszych okolic. witynia Melitele w Ellander bya znana i cieszya si zasuon saw. Kult bogini Melitele by jednym z najstarszych, a swego czasu jednym z najbardziej rozpowszechnionych, a pocztki swe wywodzi z niepamitnych, przedludzkich jeszcze czasw. Kada nieledwie przedludzka rasa i kade pierwotne, koczownicze jeszcze ludzkie plemi czciy jak bogini urodzaju i podnoci, opiekunk rolnikw i ogrodnikw, patronk mioci i maestwa. Wikszo z tych kultw skupia si i zlaa w kult Melitele. Czas, ktry do nielitociwie obszed si z innymi religiami i kultami, skutecznie izolujc je w zapomnianych, , rzadko odwiedzanych, zatopionych w zabudowie miast witynkach i chramach, okaza si askaw dla Melitele. Melitele nadal nie brakowao ani wyznawcw, ani sponsorw. Uczeni, analizujcy to zjawisko, tumaczc popularno bogini zwykli siga do prakultw Wielkiej Macierzy, Matki Natury, wskazywali na powizania z cyklem przyrody, z odradzaniem si ycia i innymi, szumnie nazywanymi zjawiskami. Przyjaciel Geralta, trubadur Jaskier, lubicy uchodzi za specjalist we wszystkich moliwych dziedzinach, szuka prostszych wyjanie. Kult Melitele, wywodzi, jest kultem typowo kobiecym. Melitele jest wszak patronk podnoci, rodzenia, jest opiekunk poonic. A rodzca kobieta musi krzycze. Oprcz zwykych wrzaskw, treci ktrych s zwykle obiecanki-cacanki, e ju nigdy w yciu nie odda si adnemu parszywemu chopu, rodzca kobieta musi wzywa na ratunek jakie bstwo, a

18

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Melitele jest do tego w sam raz. A poniewa kobiety rodziy, rodz i bd rodzi, udowadnia poeta, przeto bogini Melitele nie musi obawia si o popularno. - Geralt. - Jeste, Nenneke. Rozgldaem si za tob. - Za mn? - kapanka spojrzaa na niego drwicym wzrokiem. - Nie za Iol? - Za Iol rwnie - przyzna. - Masz co przeciw temu? - W tej chwili tak. Nie chc, by jej przeszkadza i rozprasza j. Musi si przygotowywa i modli, jeli co ma wyj z tego transu. - Ju ci mwiem - rzek zimno - e nie chc adnego transu. Nie sdz, by taki trans w czymkolwiek mi pomg. - Ja za - wykrzywia si lekko Nenneke - nie sdz, eby taki trans w czymkolwiek ci zaszkodzi. - Mnie nie da si zahipnotyzowa, mam immunitet. Boj si o Iol. To moe by za duy wysiek dla medium. - Iol nie jest adnym medium ani umysowo chor wrbitk. To dziecko cieszy si szczegln ask bogini.. Nie rb gupich min, jeli aska. Mwiam, twoje pogldy na religi s mi znane, nigdy nie przeszkadzao mi to zbytnio i w przyszoci te zapewne przeszkadza nie bdzie. Nie jestem fanatyczk. Ty masz prawo uwaa, e rzdzi nami Natura i ukryta w niej Moc. Wolno ci mniema, e bogowie, w tym i moja Melitele, to jedynie personifikacja tej siy wymylona na uytek prostaczkw po to, by atwiej j zrozumieli, by zaakceptowali jej istnienie. Wedug ciebie, ta si jest si lep. A dla mnie, Geralt, wiara pozwala oczekiwa od natury tego, co uosabia moja bogini: adu, prawa, dobra. I nadziei. - Wiem. - Jeli to wiesz, skd zastrzeenia co do transu? Czego si obawiasz? e ka ci bi czoem o posadzk przed posgiem i piewa kantyczki? Geralt, my po prostu posiedzimy chwil razem, ty, ja i Iola. I zobaczymy, czy zdolnoci tej dziewczyny pozwol poczyta w kbowisku si, ktre ci otacza. Moe dowiemy si czego, o czym dobrze byoby wiedzie. A moe niczego si nie dowiemy. Moe otaczajce ci moce przeznaczenia nie zechc objawi si nam, pozostan ukryte i niezrozumiae. Nie wiem tego. Ale dlaczego nie mielibymy sprbowa? - Dlatego, e to nie ma sensu. Nie otacza mnie adne kbowisko przeznaczenia. A jeli nawet, to po diaba w nim grzeba? - Geralt, ty jeste chory. - Ranny, chciaa powiedzie. - Wiem, co chciaam powiedzie. Co jest z tob nie tak, wyczuwam to. Przecie znam ci od takiego, o, wyrostka, gdy ci poznaam, sigae mi do paska spdnicy. A teraz czuj, e krcisz si w jakim cholernym wirze, zapltany ze szcztem, zadzierzgnity w ptli, ktra zaciska si powoli. Chc wiedzie, o co chodzi. Sama nie potrafi, musz si zda na zdolnoci Ioli. - Nie za gboko chcesz siga? Po co ta metafizyka? Jeli chcesz, pozwierzam ci si. Wypeni ci wieczory opowieciami o co ciekawszych wydarzeniach ostatnich kilku lat. Zorganizuj antaek piwa, by mi w gardle nie zascho, i moemy zacz choby dzi. Obawiam si jednak, e ci zanudz, bo adnych ptli i kbowisk tam nie znajdziesz. Ot, zwyke wiedmiskie historie. - Posucham z chci. Ale trans, powtarzam, nie zaszkodziby. - A nie sdzisz - umiechn si - e moja niewiara w sens takiego transu z gry przekrela jego celowo? - Nie, nie sdz. A wiesz, dlaczego? - Nie. Nenneke pochylia si, spojrzaa mu w oczy, z dziwnym umiechem na bladych wargach. - Bo byby to pierwszy znany mi dowd na to, e niewiara ma jakkolwiek moc.

19

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

ZIARNO PRAWDY I Czarne punkciki na jasnym, poznaczonym pasmami mgy tle nieba, poruszajc si przycigny uwag wied-mina. Byo ich wiele. Ptaki kryy, zataczajc wolne, spokojne krgi, potem raptownie zniay lot i zaraz znw wzlatyway w gr, bijc skrzydami. Wiedmin obserwowa ptaki przez duszy czas, ocenia odlego i przypuszczalny czas, potrzebny na jej pokonanie, z poprawk na rzeb terenu, gstw lasu, na gboko i przebieg jaru, ktry podejrzewa na trasie. Wreszcie odrzuci paszcz, o dwie dziurki skrci pas, na ukos przecinajcy pier. Gowica i rkoje miecza przerzuconego przez plecy wyjrzay znad prawego barku. - Nadoymy troch drogi, Potka - powiedzia. - Zjedziemy z traktu. Ptaszyska, jak mi si zdaje, nie kr tam bez przyczyny. Klacz, rzecz jasna, nie odpowiedziaa, ale ruszya z miejsca, posuszna gosowi, do ktrego przywyka. - Kto wie, moe to jest pady o - mwi Geralt. - Ale moe to nie o. Kto wie? Jar by rzeczywicie tam, gdzie si go spodziewa - w pewnym momencie wiedmin z gry spojrza na korony drzew, ciasno wypeniajce rozpadlin. Zbocza wwozu byy jednak agodne, a dno suche, bez tarniny, bez gnijcych pni. Pokona jar atwo. Po drugiej stronie by brzozowy zagajnik, za nim dua polana, wrzosowisko i wiatroom, wycigajcy w gr macki popltanych gazi i korzeni. Ptaki, sposzone pojawieniem si jedca, wzbiy si wyej, zakrakay dziko, ostro, chrapliwie. Geralt od razu zobaczy pierwsze zwoki - biel baraniego kouszka i matowy bkit sukni wyranie odcinay si od pokych kp turzycy. Drugiego trupa nie widzia, ale wiedzia, gdzie ley - pooenie zwok zdradzaa pozycja trzech wilkw, ktre patrzyy na jedca spokojnie, przysiadszy na zadach. Klacz wiedmina parskna. Wilki, jak na komend, bezszelestnie, nie spieszc si potruchtay w las, co jaki czas odwracajc w stron przybysza trjktne gowy. Geralt zeskoczy z konia. Kobieta w kouszku i bkitnej sukni nie miaa twarzy, garda i wikszej czci lewego uda. Wiedmin min j, nie schylajc si. Mczyzna lea twarz ku ziemi. Geralt nie odwraca ciaa, widzc, e i tu wilki i ptaki nie prnoway. Nie byo zreszt potrzeby dokadniejszego ogldania zwok - ramiona i plecy wenianego kubraka pokrywa czarny, rozgaziony dese zaschnitej krwi. Byo oczywiste, ze mczyzna zgin od ciosu w kark, za wilki zmasakroway ciao dopiero pniej. Na szerokim pasie, obok krtkiego korda w drewnianej pochwie, mczyzna nosi skrzan sakw. Wiedmin zerwa j, wyrzuci kolejno w traw krzesiwo, kawaek kredy, wosk do piecztowania, gar srebrnych monet, skadany noyk do golenia w kocianej oprawie, krlicze ucho, trzy klucze na kku, amulet z fallicznym symbolem. Dwa listy, pisane na ptnie, zawigy od deszczu i rosy, runy rozlay si, zamazay. Trzeci, na pergaminie, by rwnie zniszczony wilgoci, ale czytelny. By to list kredytowy, wystawiony przez krasnoludzki bank w Murivel na kupca o nazwisku Rulle Asper lub Aspen. Suma akredytywy bya niewielka. Schyliwszy si Geralt unis praw rk mczyzny. Tak jak si spodziewa, miedziany piercie, wrzynajcy si w opuchy i zsiniay palec, nosi znak cechu patnerzy - stylizowany hem z przybic, dwa skrzyowane miecze i run A wyryt pod nimi. Wiedmin wrci do trupa kobiety. Kiedy odwraca ciao, co ukuo go w palec. Bya to ra przypita do sukni. Kwiat zwid, ale nie straci koloru - patki byy ciemnoniebieskie, prawie granatowe. Geralt po raz pierwszy w yciu widzia tak r. Odwrci ciao zupenie i drgn. Na odsonitym, zdeformowanym karku kobiety wyranie wida byo lady zbw. Nie wilczych. Wiedmin cofn si ostronie do konia. Nie spuszczajc wzroku ze skraju lasu, wspi si na siodo. Dwukrotnie okry polan, pochylony, bacznie lustrowa ziemi, rozgldajc si. - Tak, Potka - powiedzia cicho, wstrzymujc konia. - Sprawa jasna, cho nie do koca. Patnerz i kobieta przyjechali konno, od strony tamtego lasu. Byli ponad wszelk wtpliwo w drodze z Murivel do domu,

20

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

bo nikt nie wozi ze sob dugo nie zrealizowanych akredytyw. Dlaczego jechali tdy, a nie traktem, nie wiadomo. Ale jechali przez wrzosowisko, bok w bok. I wwczas, nie wiem dlaczego, oboje zsiedli lub spadli z koni. Patnerz zgin natychmiast. Kobieta biega, potem upada i rwnie zgina, a to co, co nie zostawio ladw, cigno j po ziemi, trzymajc zbami za kark. To si wydarzyo dwa lub trzy dni temu. Konie rozbiegy si, nie bdziemy ich szuka. Klacz, rzecz jasna, nie odpowiedziaa, prychaa niespokojnie, reagujc na znany sobie ton gosu. - To co, co zabio oboje - cign Geralt, patrzc na skraj lasu - nie byo ani wilkoakiem, ani leszym. Ani jeden, ani drugi nie zostawiliby tyle dla padlinoercw. Gdyby tu byy bagna, powiedziabym, e to kikimora albo wipper. Ale tu nie ma bagien. Schyliwszy si, wiedmin odwin nieco derk przykrywajc bok konia, odsaniajc przytroczony do jukw drugi miecz z byszczcym," ozdobnym jelcem i czarn karbowan rkojeci. - Tak, Potka. Nadoymy drogi. Trzeba sprawdzi, czemu patnerz i kobieta jechali przez br, a nie traktem. Jeeli bdziemy obojtnie omija takie wydarzenia, nie zarobimy nawet na owies dla ciebie, prawda, Potka? Klacz posusznie ruszya do przodu, poprzez wiatroom, ostronie przestpujc wykroty. - Chocia to nie wilkoak, nie bdziemy ryzykowa -cign wiedmin, wyjmujc z torby u sioda zasuszony bukiecik tojadu i wieszajc go przy munsztuku. Klacz 'parskna. Geralt rozsznurowa nieco kaftan pod szyj, wydoby na zewntrz medalion z wyszczerzon wilcz paszcz. Medalion, zawieszony na srebrnym acuszku, podrygiwa w rytm chodu konia, jak rt rozbyskujc w promieniach soca. II Czerwone dachwki stokowatego dachu wiey dostrzeg po raz pierwszy ze szczytu wzniesienia, na ktre wspi si, cinajc uk zakrtu niewyranej cieki. Zbocze, poronite leszczyn, zatarasowane zeschymi gaziami, usane grubym dywanem tych lici, nie byo zbyt bezpieczne dla zjazdu. Wiedmin wycofa si, ostronie zjecha po pochyoci, wrci na ciek. Jecha powoli, co jaki czas wstrzymywa konia, zwisajc z kulbaki wypatrywa ladw. Klacz targna bem, zaraa dziko, zatupaa, zataczya na ciece, wzbijajc kurzaw zeschych lici. Geralt, oplatajc szyj konia lewym ramieniem, doni prawej rki, zoywszy palce w Znak Aksji, wodzi nad bem wierzchowca, szepczc zaklcie. - A tak le? - mrucza, rozgldajc si dookoa, nie zdejmujc Znaku. - A tak? Spokojnie, Potka, spokojnie. Czar szybko podziaa, ale szturchnita pit klacz ruszya z ociganiem, tpo, nienaturalnie, tracc elastyczny rytm chodu. Wiedmin zwinnie zeskoczy na ziemi, poszed dalej pieszo, cignc konia za uzd. Zobaczy mur. Pomidzy murem a lasem nie byo odstpu, wyranej przerwy. Mode drzewka i krzaki jaowcw mieszay licie z bluszczem i dzikim winem, uczepionym kamiennej ciany. Geralt zadar gow. W tym samym momencie poczu, jak do karku dranic, podnoszc wosy, przysysa si i porusza peznc niewidzialne mikkie stworzonko. Wiedzia, co to jest. Kto patrzy. Odwrci si wolno, pynnie. Potka parskna, minie na jej szyi zadrgay, poruszyy si pod skr. Na zboczu wzniesienia, z ktrego przed chwil zjecha, staa nieruchomo dziewczyna wsparta jedn rk o pie olchy. Jej biaa powczysta suknia kontrastowaa z poyskliw czerni dugich rozczochranych wosw spadajcych na ramiona. Geraltowi wydao si, e si umiecha, ale nie by pewien - bya za daleko. - Witaj - rzek, unoszc do w przyjaznym gecie. Zrobi krok w stron dziewczyny. Ta, lekko obracajc gow, ledzia jego poruszenia. Twarz miaa blad, oczy czarne i ogromne. Umiech - o ile to by umiech - znik z jej twarzy jak starty cierk. Geralt zrobi jeszcze jeden krok. Licie zaszeleciy. Dziewczyna zbiega po zboczu jak sama, przemkna pomidzy krzakami leszczyny, bya ju tylko bia smug, gdy znika w gbi lasu. Duga suknia zdawaa si zupenie nie ogranicza swobody jej ruchw.

21

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Klacz wiedmina zaraa jkliwie, podrywajc w gr eb. Geralt, wci patrzc w kierunku lasu, odruchowo uspokoi j Znakiem. Cignc konia za uzd, poszed dalej powoli wzdu muru, tonc po pas wrd opianw. Brama, solidna, okuta elazem, osadzona na przerdzewiaych zawiasach, opatrzona bya wielk mosin koatk. Po chwili wahania Geralt wycign rk i dotkn zaniedziaego kka. Odskoczy natychmiast, bo w tej samej chwili brama rozwara si, skrzypic, chrzszczc, rozgarniajc na boki kpki trawy, kamyki i gazki. Za bram nie byo nikogo - wiedmin widzia tylko pusty dziedziniec, zaniedbany, zaronity pokrzyw. Wszed cignc konia za sob. Oszoomiona Znakiem klacz nie opieraa si, ale nogi stawiaa sztywno i niepewnie. Dziedziniec z trzech stron okolony by murem i resztkami drewnianych rusztowa, czwart stanowia fasada paacyku, pstrokata osp poodpadanego tynku, brudnymi zaciekami, girlandami bluszczu. Okiennice, z ktrych oblaza farba, byy zamknite. Drzwi rwnie. Geralt przerzuci wodze Potki przez supek przy bramie i poszed wolno w stron paacyku wirow alejk, wiodc obok niskiej cembrowiny nieduej fontanny penej lici i miecia. W rodku fontanny, na fantazyjnym cokole, pry si delfin wykuty z biaego kamienia, wyginajc w gr obtuczony ogon Obok fontanny, na czym, co bardzo dawno temu byo klombem, rs krzak ry. Niczym oprcz koloru kwiatw krzak ten nie rni si od innych krzakw ry, jakie przychodzio oglda Geraltowi. Kwiaty stanowiy wyjtek - miay kolor indyga, z lekkim odcieniem purpury na kocach niektrych patkw. Wiedmin dotkn jednego, zbliy twarz, powcha. Kwiaty miay typowy dla r zapach, ale nieco bardziej intensywny. Drzwi paacyku - i rwnoczenie wszystkie okiennice -otwary si z trzaskiem. Geralt raptownie unis gow., Alejk, zgrzytajc wirem, pdzi prosto na niego potwr. Prawa rka wiedmina byskawicznie pomkna do gry ponad prawe rami, w tym samym momencie lewa targna mocno za pas na piersi, przez co rkoje miecza sama wskoczya do doni. Brzeszczot, z sykiem wyskakujc z pochwy, opisa krtkie wietliste pkole i zamar, wymierzony ostrzem w kierunku szarujcej bestii. Potwr na widok miecza wyhamowa, zatrzyma si. wir prysn na wszystkie strony. Wiedmin ani drgn. Stwr by czekoksztatny, ubrany w podniszczone, ale dobrego gatunku odzienie, nie pozbawione gustownych, cho cakowicie niefunkcjonalnych ozdb. Czekoksztatno sigaa jednak nie wyej ni przybrudzona kryza kaftana - nad ni wznosi si bowiem olbrzymi, kosmaty jak u niedwiedzia eb z ogromnymi uszami, par dzikich lepi i przeraajc paszcz pen krzywych kw, w ktrej, niby pomie, migota czerwony ozr. - Precz std, czeku miertelny! - rykn potwr, machajc apami, ale nie ruszajc si z miejsca. - Bo por ci! Na sztuki rozedr! Wiedmin nie poruszy si, nie opuci miecza. - Guchy jeste? Precz std! - wrzasno stworzenie, po czym wydao z siebie odgos bdcy czym porednim pomidzy kwikiem wieprza a rykiem jelenia samca. Okiennice we wszystkich oknach zakapay i zaomotay, strzsajc gruz i tynk z parapetw. Ani wiedmin, ani potwr nie poruszyli si. - Umykaj, pki cay! - zarycza stwr, ale jak gdyby mniej pewnie. - Bo jak nie, to... - To co? - przerwa Geralt. Potwr zasapa gwatownie, przekrzywi potworn gow. - Patrzcie go, jaki miay - rzek spokojnie, szczerzc ky, ypic na Geralta przekrwionym lepiem. Opu to elazo, jeli aska. Moe nie dotaro do ciebie, e znajdujesz si na podwrzu mojego wasnego domu? A moe tam, skd pochodzisz, jest zwyczaj wygraania gospodarzowi mieczem na jego wasnym podwrzu? - Jest - potwierdzi Geralt. - Ale tylko wzgldem gospodarzy, ktrzy witaj goci rykiem i zapowiedzi rozrywania na sztuki. - A, zaraza - podnieci si potwr. - Jeszcze mnie bdzie obraa, przybda. Go si znalaz! Pcha si na podwrze, niszczy cudze kwiaty, panoszy si i myli, e zaraz wynios chleb i sl. Tfu! Stwr splun, sapn i zamkn paszcz. Dolne ky pozostay na wierzchu, nadajc mu wygld odyca. - I co? - rzek wiedmin po chwili, opuszczajc miecz;, - Bdziemy tak sta?

22

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- A co proponujesz? Pooy si? - prychn potwr. - Schowaj to elazo, mwi. Wiedmin zrcznie wsun bro do pochwy na plecach, nie opuszczajc rki pogadzi gowic sterczc powyej ramienia. - Wolabym - powiedzia - eby nie wykonywa zbyt gwatownych ruchw. Ten miecz zawsze da si wyj, i to prdzej, ni mylisz. - Widziaem - charkn potwr. - Gdyby nie to, ju dawno byby za bram, ze ladem mojego obcasa na rzyci. Czego tu chcesz? Skd si tu wzie? - Zabdziem - skama wiedmin. - Zabdzie - powtrzy potwr, wykrzywiajc paszcz w gronym grymasie. - No to si wybd. Za bram, znaczy si. Nastaw lewe ucho ku socu i tak trzymaj, a wnet wrcisz na trakt. No, na co czekasz? - Woda tu jest? - spyta spokojnie Geralt. - Ko jest spragniony. I ja rwnie, jeli ci to specjalnie nie wadzi. Potwr przestpi z nogi na nog, podrapa si w ucho. - Suchaj no, ty - rzek. - Czy ty si mnie naprawd nie boisz? - A powinienem? Potwr rozejrza si, chrzkn, zamaszycie podcign bufiaste spodnie. - A, zaraza, co mi tam. Go w dom. Niecodziennie trafia si kto, kto na mj widok nie ucieka lub nie mdleje. No, dobra. Jeli strudzony, ale uczciwy wdrowiec, zapraszam ci do rodka. Jeli jednak zbj albo zodziej, ostrzegam: ten dom wykonuje moje rozkazy. Wewntrz tych murw rzdz ja! Unis kosmat ap. Wszystkie okiennice ponownie zaklekotay o mur, a w kamiennej gardzieli delfina co gucho zaburczao. - Zapraszam - powtrzy. Geralt nie poruszy si, patrzc na niego badawczo. - Mieszkasz sam? - A co ci obchodzi, z kim mieszkam? - rzek gniewnie stwr, rozwierajc paszcz, po czym zarechota gono. - Aha, rozumiem. Pewnie idzie ci o to, czy mam czterdziestu pachokw dorwnujcych mi urod. Nie mam. No to jak, zaraza, korzystasz z zaproszenia danego ze szczerego serca? Jeli nie, to brama jest tam, dokadnie za twoim tykiem! Geralt skoni si sztywno. - Zaproszenie przyjmuj - rzek formalnie. - Prawu gociny nie uchybi. - Dom mj twoim domem - odrzek stwr, rwnie formalnie, cho niedbale. - Tdy, gociu. A konia daj tu, ku studni. Paacyk rwnie od wewntrz prosi si o gruntowny remont, byo tu jednakowo w miar czysto i porzdnie, Meble wyszy zapewne spod rki dobrych rzemielnikw, nawet jeeli stao si to bardzo dawno temu. W powietrzu wisia ostry zapach kurzu. Byo ciemno. wiato! - warkn potwr, a uczywo zatknite w elazny uchwyt natychmiast buchno pomieniem i kopciem. - Niele - rzek wiedmin. Potwr zarechota. - Tylko tyle? Zaiste, widz, e byle czym ci nie zadziwi. Mwiem ci, ten dom wykonuje moje rozkazy. Tdy, prosz. Uwaaj, schody s strome. wiato! Na schodach potwr odwrci si. - A c to dynda ci na szyi, gociu! Co to takiego? - Zobacz. Stwr uj medalion w ap, podnis do oczu, napinajc lekko acuszek na szyi Geralta. - Nieadny wyraz twarzy ma to zwierz. Co to takiego? - Znak cechowy. - Aha, zapewne trudnisz si wyrobem kagacw. Tdy, prosz. wiato! rodek duej komnaty, cakowicie pozbawionej okien, zajmowa ogromny, dbowy st, zupenie pusty, jeeli nie liczy wielkiego lichtarza z pozieleniaego mosidzu pokrytego festonami zastygego wosku. Na kolejn komend potwora wiece zapaliy si, zamigotay, rozjaniajc nieco wntrze. Jedna ze cian komnaty obwieszona bya broni - wisiay tu kompozycje z okrgych tarcz, skrzyowanych partyzan, rohatyn i gizarm, cikich koncerzy i toporw. Poow przylegej ciany

23

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

zajmowao palenisko olbrzymiego komina, nad ktrym widniay rzdy uszczcych si i oblazych portretw. ciana na wprost wejcia zapeniona bya trofeami owieckimi - opaty osi i rosochate rogi jeleni rzucay dugie cienie na wyszczerzone by dzikw, niedwiedzi i rysi, na zmierzwione i postrzpione skrzyda wypchanych orw i jastrzbi. Centralne, honorowe miejsce zajmowa pobrzowiay, zniszczony, ronicy pakuy eb skalnego smoka. Geralt podszed bliej. - Upolowa go mj dziadunio - powiedzia potwr, ciskajc w czelu paleniska ogromn kod. - To by chyba ostatni w okolicy, ktry da si upolowa. Siadaj, gociu. Godny jeste, jak mniemam? - Nie zaprzecz, gospodarzu. Potwr usiad przy stole, opuci gow, splt na brzuchu kosmate apy, przez chwil co mamrota, krcc mynka olbrzymimi kciukami, po czym rykn z cicha, walc ap o st. Pmiski i talerze brzkny cynowo i srebrnie, puchary zadzwoniy krysztaowo. Zapachniao pieczystym, czosnkiem, majerankiem, gak muszkatoow. Geralt nie okaza zdziwienia. - Tak - zatar apy potwr. - To lepsze od suby, nie? Czstuj si, gociu. Tu jest pularda, tu szynka z dzika, tu pasztet z... Nie wiem z czego. Z czego. Tutaj mamy jarzbki. Nie, zaraza, to kuropatwy. Pomyliem zaklcia. Jedz, jedz. To porzdne, prawdziwe jedzenie, nie obawiaj si. - Nie obawiam si. - Geralt rozerwa pulard na dwie czci. - Zapomniaem - parskn potwr - e nie z tych strachliwych. Zwa ci, na ten przykad, jak? - Geralt. A ciebie, gospodarzu? - Nivellen. Ale w okolicy mwi na mnie Wyrod albo Kykacz. I strasz mn dzieci. - Potwr wla sobie do garda zawarto ogromnego pucharu, po czym zatopi paluchy w pasztecie, wyrywajc z misy okoo poowy za jednym zamachem. - Strasz dzieci - powtrzy Geralt z penymi ustami. - Pewnie bezpodstawnie? - Najzupeniej. Twoje zdrowie, Geralt! - I twoje, Nivellen. - Jak to wino? Zauwaye, e to z winogron, a nie z jabek? Ale jeli ci nie smakuje, wyczaruj inne. - Dzikuj, to jest nieze. Zdolnoci magiczne masz wrodzone? - Nie. Mam je od czasu, kiedy mi to wyroso. Morda, znaczy. Sam nie wiem, skd to si wzio, ale dom spenia, czego sobie zaycz. Nic wielkiego, umiem wyczarowa arcie, picie, odzienie, czyst pociel, gorc wod, mydo. Byle baba to potrafi i bez czarw. Otwieram i zamykam okna i drzwi. Zapalam ogie. Nic wielkiego. - Zawsze co. A t... jak mwisz, mord, masz od dawna? - Od dwunastu lat. - Jak to si stao? - A co ci to obchodzi? Nalej sobie jeszcze. - Z chci. Nic mnie to nie obchodzi, pytam przez ciekawo. - Powd zrozumiay i do przyjcia - zamia si gromko potwr. - Ale ja go nie przyjm. Nic ci do tego, i ju. eby jednak cho czciowo zaspokoi twoj ciekawo, poka ci, jak wygldaem przedtem. Popatrz no tam, na portrety. Pierwszy, liczc od kominka, to mj tatunio. Drugi, jedna zaraza wie kto. A trzeci, to ja. Widzisz? Spod kurzu i pajczyn, z portretu spoglda wodnistym spojrzeniem nijaki grubasek o nalanej, smutnej i pryszczatej twarzy. Geralt, ktremu nieobce byy skonnoci do schlebiania klientom, rozpowszechnione wrd portrecistw, ze smutkiem pokiwa gow. - Widzisz? - powtrzy Nivellen, szczerzc ky. - Widz. - Kto ty jeste? - Nie rozumiem. - Nie rozumiesz? - potwr unis gow, lepia zalniy mu jak u kota. - Mj portret, gociu, wisi poza zasigiem wiata wiec. Ja go widz, ale ja nie jestem czowiekiem. Przynajmniej nie w tej chwili. Czowiek, eby obejrze portret, wstaby, podszedby bliej, zapewne musiaby take wzi wiecznik. Ty tego nie zrobie. Wniosek jest prosty. Ale ja pytam bez ogrdek: jeste czowiekiem? Geralt nie spuci wzroku.

24

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Jeli tak stawiasz spraw - odpowiedzia po chwili milczenia - to niezupenie. - Aha. Nie bdzie chyba nietaktem, jeeli spytam, kim w takim razie jeste? - Wiedminem. - Aha - powtrzy Nivellen po chwili. - Jeeli dobrze pamitam, wiedmini w ciekawy sposb zarabiaj na ycie. Zabijaj za opat rne potwory. - Dobrze pamitasz. Znowu zapada cisza. Pomyki wiec ttniy, biy w gr cienkimi wsami ognia, lniy w rnitym krysztale pucharw, w kaskadach wosku ciekajcego po lichtarzu. Nivellen siedzia nieruchomo, poruszajc lekko olbrzymimi uszami. - Zamy - powiedzia wreszcie - e zdysz wycign miecz, nim do ciebie doskocz. Zamy, e zdysz mnie nawet ci. Przy mojej wadze mnie to nie zatrzyma, zwal ci z ng samym impetem. A potem, to ju zdecyduj zby. Jak mylisz, wiedminie, kto z nas dwu ma wiksze szans, jeeli dojdzie do przegryzania gardzieli? Geralt, przytrzymujc kciukiem cynowy kopaczek karafy, nala sobie wina, wypi yk, odchyli si na oparcie krzesa. Patrzy na potwora umiechajc si, a by to umiech wyjtkowo paskudny. - Taaak - rzek przecigle Nivellen, dubic pazurem w kciku paszczy. - Trzeba przyzna, e umiesz odpowiedzie na pytanie, nie uywajc wielu sw. Ciekawe, jak sobie poradzisz z nastpnym, ktre ci zadam. Kto d za mnie zapaci? - Nikt. Jestem tu przypadkiem. - Nie esz aby? - Nie mam we zwyczaju ga. - A co masz we zwyczaju? Opowiadano mi o wiedminach. Zapamitaem, e wiedmini porywaj malekie dzieci, ktre potem karmi magicznymi zioami. Te, ktre to przeyj, same zostaj wiedminami, czarownikami o nieludzkich zdolnociach. Szkoli si je w zabijaniu, wykorzenia wszelkie ludzkie uczucia i odruchy. Czyni si z nich potwory, ktre maj zabija inne potwory. Syszaem, jak mwiono, e najwyszy czas, by kto zacz polowa na wiedminw. Bo potworw jest coraz mniej, a wiedminw coraz wicej. Zjedz kuropatw, zanim zupenie ostygnie. Nivellen wzi z pmiska kuropatw, ca woy do paszczy i schrupa jak sucharek, trzeszczc miadonymi w zbach kostkami. - Dlaczego nic nie mwisz? - spyta niewyranie, przeykajc. - Co z tego, co o was mwi, jest prawd? - Prawie nic. - A co jest kamstwem? - To, e potworw jest coraz mniej. - Fakt. Jest ich niemao - wyszczerzy ky Nivellen. -Jeden wanie siedzi przed tob i zastanawia si, czy dobrze zrobi zapraszajc ci. Od razu nie spodoba mi si twj znak cechowy, gociu. - Ty nie jeste adnym potworem, Nivellen - rzek sucho wiedmin. - A, zaraza, to co nowego. Wic, wedug ciebie, czym ja jestem? Kisielem z urawiny? Kluczem dzikich gsi odlatujcych na poudnie w smutny, listopadowy poranek? Nie? Wic moe cnot utracon u rda przez cycat crk mynarza? No, Geralt, powiedz mi, czym jestem. Nie widzisz, e a si trzs z ciekawoci? - Nie jeste potworem. W przeciwnym razie nie mgby dotyka tej srebrnej tacy. A ju w adnym wypadku nie wziby do rki mojego medalionu. - Ha! - rykn Nivellen tak, e pomyki wiec przybray na moment pozycj horyzontaln. - Dzi jest najwyraniej dzie wyjawiania wielkich, strasznych tajemnic! Zaraz si dowiem, e te uszy wyrosy mi, bo jako dziecko nie lubiem owsianki na mleku! - Nie, Nivellen - powiedzia spokojnie Geralt. - To si stao na skutek rzuconego uroku. Jestem pewien, e wiesz, kto rzuci ten urok. - A jeeli wiem, to co? - Urok mona odczyni. W wielu wypadkach. - Ty, jako wiedmin, oczywicie umiesz odczynia uroki. W wielu wypadkach? - Umiem. Chcesz, ebym sprbowa?

25

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Nie. Nie chc. Potwr otworzy paszcz i wywiesi czerwony ozr, dugi na dwie pidzi. - Zatkao ci, co? - Zatkao - przyzna Geralt. Potwr zachichota, rozpar si w fotelu. - Wiedziaem, e ci zatka - powiedzia. - Nalej sobie jeszcze, usid wygodnie. Opowiem ci ca histori. Wiedmin czy nie wiedmin, dobrze patrzy ci z oczu, a ja mam ochot pogada. Nalej sobie. - Nie ma ju czego. - A, zaraza - potwr chrzkn, po czym ponownie upn ap w st. Obok dwch pustych karafek pojawi si, nie wiedzie skd, spory gliniany gsiorek w wiklinowym koszyku. Nivellen zdar zbami woskow piecz. - Jak zapewne zauwaye - zacz, nalewajc - okolica jest do odludna. Do najbliszych osiedli ludzkich jest kawa drogi. Bo widzisz, mj tatunio, a i mj dziadunio, swojego czasu nie dawali zbytnich powodw do mioci ani ssiadom, ani kupcom, ktrzy wdrowali traktem. Kady, kto si tu zawieruszy, traci w najlepszym wypadku swj majtek, jeli tatunio wypatrzy go z wiey. A par bliszych osad spalio si, bo tatunio uzna, e danina pacona jest opieszale. Mao kto lubi mojego tatunia. Oprcz mnie, naturalnie. Strasznie pakaem, gdy pewnego razu przywieziono na wozie to, co zostao z mojego tatunia po ciosie dwurcznym mieczem. Dziadunio podwczas nie zajmowa si aktywnym rozbojem, bo od dnia, w ktrym dosta po czerepie elaznym morgensternem, jka si okropnie, lini i rzadko kiedy zdy w por do wygdki. Pado na to, e jako spadkobierca, ja musz przewodzi druynie. Mody wwczas byem - cign Nivellen - istny mlekosys, wic chopcy z druyny migiem owinli mnie sobie dookoa palca. Dowodziem nimi, jak si domylasz, w takim stopniu, w jakim tusty prosiak moe przewodzi wilczej hordzie. Wnet zaczlimy robi rzeczy, na ktre tatunio, gdyby y, nigdy by nie zezwoli. Oszczdz ci szczegw, przejd od razu do rzeczy. Pewnego dnia wypucilimy si a do Gelibolu, pod Mirt, i obrabowalimy wityni. Na domiar zego, bya tam rwnie moda kapanka. - Co to bya za witynia, Nivellen? - Jedna zaraza wie, Geralt. Ale musiaa to by niedobra witynia. Na otarzu, pamitam, leay czaszki i gnaty, pali si zielony ogie. mierdziao jak nieszczcie. Ale do rzeczy. Chopcy obezwadnili kapank i odarli z przyodziewy, po czym powiedzieli, e musz zmnie. No i zmniaem, durny smark. W trakcie mnienia kapanka naplua mi w gb i co wywrzeszczaa. - Co? - e jestem potwr w ludzkiej skrze, e bd potworem w potwornej, co o mioci, o krwi, nie pamitam. Sztylecik, taki may, miaa chyba ukryty we wosach. Zabia si, a wtedy... Wialimy stamtd, Geralt, mwi ci, mao nie zajedzilimy koni. To bya niedobra witynia. - Mw dalej. - Dalej byo tak, jak powiedziaa kapanka. Za par dni budz si rano, a suba, co mnie ktry zobaczy, we wrzask i w nogi. Ja do lustra... Widzisz, Geralt, spanikowaem, dostaem jakiego ataku, pamitam to jak przez mg. Mwic krtko, pady trupy. Kilka. Uywaem, co mi wpado w rce, a nagle zrobiem si bardzo silny. A dom pomaga jak mg: trzaskay drzwi, latay w powietrzu sprzty, bucha ogie. Kto zdy, uciek w popochu, ciotunia, kuzynka, chopcy z druyny, co ja mwi, ucieky nawet psy, wyjc i kulc ogony. Ucieka moja kotka aroczka. Ze strachu szlag trafi nawet papug ciotuni. Wnet zostaem sam, ryczc, wyjc, szalejc, tukc co popado, gwnie zwierciada. Nivellen przerwa, westchn, pocign nosem. - Kiedy atak min - podj po chwili - byo ju za pno na cokolwiek. Byem sam. Nikomu ju nie mogem wyjani, e zmieni mi si tylko i wycznie wygld, e cho w strasznej postaci, jestem tylko gupim wyrostkiem, szlochajcym w pustym zamku nad ciaami sucych. Potem przyszed potworny strach: wrc i zatuk, zanim zd wytumaczy. Ale nikt nie wrci. Potwr zamilk na chwil, otar nos rkawem. - Nie chc wraca do tamtych pierwszych miesicy, Geralt, jeszcze dzi mnie trzsie, gdy wspominam. Przejd do rzeczy. Dugo, bardzo dugo siedziaem w zamku jak mysz pod miot, nie wystawiajc nosa na zewntrz. Jeli si kto pojawi, rzadko to si zdarzao, nie wychodziem, ot, kazaem domowi trzasn

26

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

ze dwa razy okiennic albo ryknem sobie przez gargulec od rynny, i to zwykle wystarczao, by go wzbi za sob potn chmur kurzu. Tak byo a do dnia, w ktrym, bladym witem, wygldam przez okno i co widz? Jaki grubas cina re z krzewu ciotuni. A trzeba ci wiedzie, e to nie byle co, ale niebieskie re z Nazairu, sadzonki przywiz jeszcze dziadunio. Zo mnie porwaa, wyskoczyem na dwr. Gruby, gdy odzyska gos, ktry utraci by na mj widok, wykwicza, e chcia jeno kilka kwiatw dla creczki, ebym go oszczdzi, yciem darowa i zdrowiem. Juem si sposobi, by wykopa go za gwn bram, kiedy co mnie owiecio, przypomniaem sobie bajki, ktre opowiadaa mi niegdy Lenka, moja niania, stara prukwa. Zaraza, pomylaem, podobno adne dziewuszki zamieniaj aby w krlewiczw, czy te odwrotnie, wic moe... Moe jest w tym gadaniu ziarno prawdy, jaka szansa... Podskoczyem na dwa snie, zaryczaem tak, ze dzikie wino oberwao si z muru i wrzasnem: "Crka albo ycie!", nic lepszego nie przyszo mi do gowy. Kupiec, bo to by kupiec, uderzy w pacz, po czym wyzna mi, e creczka ma osiem lat. Co, miejesz si? - Nie. - Bo ja nie wiedziaem, mia si czy paka nad swoim zasranym losem. al mi si zrobio kupczyny, patrze me mogem, jak si trzsie, zaprosiem do rodka, ugociem, na odjezdnym nasypaem zota i kamykw do worka. Trzeba ci wiedzie, ze w podziemiu zostao sporo dobra, jeszcze z tatuniowych czasw, nie bardzo wiedziaem, co z tym pocz, mogem sobie pozwoli na gest. Kupiec promienia, dzikowa, a si cay oplu. Musia si gdzie pochwali swoj przygod, bo nie miny dwa miesice, a przyby tu drugi kupiec. Mia ze sob przygotowany spory worek. I crk. Te spor. Nivellen wycign nogi pod stoem, przecign si, a fotel zatrzeszcza. - Dogadaem si z kupcem raz dwa - cign. - Ustalilimy, e zostawi mi j na rok. Musiaem mu pomc zaadowa wr na mua, sam by nie udwign. - A dziewczyna? - Przez jaki czas dostawaa konwulsji na mj widok, bya przekonana, e j jednak zjem. Ale po miesicu jadalimy ju przy jednym stole, gawdzilimy i chodzilimy na dugie spacery. Ale chocia bya mia i nad podziw rozgarnita, jzyk mi si plta, kiedy z ni rozmawiaem. Widzisz, Geralt, zawsze byem niemiay wobec dziewczt, zawsze wystawiaem si na pomiewisko, nawet wobec dziewuch z obory, tych z gnojem na ydkach, ktre - chopcy z druyny obracali jak chcieli, na wszystkie strony. Nawet te si ze mnie nabijay. Co dopiero, mylaem, z tak mord. Nie przemogem si nawet, by jej cokolwiek napomkn o przyczynie, dla ktrej tak drogo zapaciem za rok jej ycia. Rok cign si jak smrd za pospolitym ruszeniem, a wreszcie kupiec zjawi si i zabra j. Ja za, zrezygnowany, zamknem si w domu i przez kilka miesicy nie reagowaem na adnych goci z crkami, jacy si tu pojawiali. Ale po roku spdzonym w towarzystwie zrozumiaem, jak ciko jest, kiedy nie ma do kogo otworzy gby. Potwr wyda z siebie odgos, ktry mia by westchnieniem, a zabrzmia jak czkawka. - Nastpna - powiedzia po chwili - nazywaa si Fenne. Bya maa, bystra i wierkotliwa, istny mysikrlik. Wcale si mnie nie baa. Ktrego dnia, bya akuratnie rocznica moich postrzyyn, opilimy si oboje miodu i... h, h. Zaraz po itym wyskoczyem z oza i do lustra. Przyznam, byem zawiedziony i zgnbiony. Morda zostaa, jak bya, moe z odrobin gupszym wyrazem. A mwi, e w bajkach jest mdro ludu! Gwno warta taka mdro, Geralt. No, ale Fenne rycho postaraa si, ebym zapomnia o zmartwieniach. To bya wesoa dziewczyna, mwi ci. Wiesz, co wymylia? Straszylimy we dwjk niepodanych goci. Wyobra sobie: wchodzi taki na podwrko, rozglda si, a tu z rykiem wypadam na niego ja, na czworakach, a Fenne, cakiem goa, siedzi mi na grzbiecie i trbi na myliwskim rogu dziadunia! Nivellen zatrzs si od miechu, byskajc biel kw. - Fenne - kontynuowa - bya u mnie peny rok, potem wrcia do rodziny, z wielkim posagiem. Sposobia si wyj za m za pewnego waciciela szynku, wdowca. - Opowiadaj dalej, Nivellen. To zajmujce. - Powiadasz? - rzek potwr, drapic si z chrzstem pomidzy uszami. - No, dobrze. Nastpna, Primula, bya crk zuboaego rycerza. Rycerz, gdy tu przyby, mia wychudego konia, zardzewiay kirys i nieprawdopodobne dugi. Paskudny by, mwi ci, Geralt, jak kupa obornika, i rozsiewa dookoa podobn wo. Primula, rk bym sobie da uci, musiaa by poczta, gdy on by na wojnie, bo bya

27

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

cakiem adniutka. I w niej nie wzbudzaem strachu, nie dziwota zreszt, bo w porwnaniu z jej rodzicem mogem si wydawa wcale nadobny. Miaa, jak si okazao, nielichy temperament, a i ja, nabrawszy wiary w siebie, nie zasypiaem gruszek w popiele. Ju po dwch tygodniach byem z Primula w bardzo bliskich stosunkach, podczas ktrych lubia targa mnie za uszy i wykrzykiwa: "Zagry mnie, zwierzu!", "Rozszarp mnie, bestio!" i temu podobne idiotyzmy. Ja w przerwach biegaem do lustra, ale wystaw sobie, Geralt, spogldaem w nie z rosncym niepokojem. Coraz mniej tskniem do powrotu do tamtej, mniej wydolnej postaci. Widzisz, Geralt, przedtem byem rozlazy, zrobiem si chop na schwa. Przedtem cigiem chorowaem, kasaem i leciao mi z nosa, teraz nic si mnie nie imao. A zby? Nie uwierzyby, jakie ja miaem popsute zby! A teraz? Mog przegry nog od krzesa. Chcesz, ebym przegryz nog od krzesa?" - Nie. Nie chc. - Moe to i dobrze - rozdziawi paszcz potwr. - Panienki bawio, jak si popisywaem i w domu zostao strasznie mao caych krzese. - Nivellen ziewn, przy czym jzor zwin mu si w trbk. - Zmczyo mnie to gadanie, Geralt. Krtko: potem byy jeszcze dwie, Ilka i Venimira. Wszystko odbywao si tak samo, a do znudzenia. Najpierw mieszanina strachu i rezerwy, potem ni sympatii, wzmacniana drobnymi, acz kosztownymi upominkami, potem "Gry mnie, zjedz mnie ca", potem powrt taty, czue poegnanie i coraz bardziej zauwaalny ubytek w skarbcu. Postanowiem robi dusze przerwy na samotno. Oczywicie, w to, e dziewiczy caus odmieni moj posta, ju dawno przestaem wierzy. I pogodziem si z tym. Co wicej, doszedem do wniosku, e dobrze jeat, jak jest, i adnych zmian nie trzeba. - adnych, Nivellen? - A eby wiedzia. Mwiem ci, koskie zdrowie zwizane z t postaci, to raz. Dwa: moja inno dziaa na dziewczta jak afrodyzjak. Nie miej si! Jestem wicej ni pewien, e jako czowiek musiabym si zdrowo nabiega, by mc dobra si do takiej, dla przykadu, Venimiry, ktra bya wielce urodziw pann. Widzi mi si, e na takiego, jak na tym portrecie, nawet by nie spojrzaa. I po trzecie: bezpieczestwo. Tatunio mia wrogw, paru przeyo. Ci, ktrych posaa do ziemi druyna pod moim aosnym dowdztwem, mieli krewnych. W piwnicach jest zoto. Gdyby nie postrach, jaki wzbudzam, kto by po nie przyszed. Choby wieniacy z widami. - Wygldasz na zupenie pewnego - rzek Geralt, bawic si pustym pucharem - e w obecnej postaci nikomu si nie narazie. adnemu ojcu, adnej crce. adnemu krewnemu lub narzeczonemu crki. Co, Nivellen? - Daj spokj, Geralt - obruszy si potwr. - O czym ty mwisz? Ojcowie nie posiadali si z radoci, mwiem ci, byem hojny ponad wyobraenie. A crki? Nie widziae ich, jak tu przybyway, w zgrzebnych sukienczynach, z apkami wyugowanymi od prania, przygarbione od dwigania cebrw. Primula jeszcze po dwch tygodniach u mnie miaa na plecach i udach lady rzemienia, ktrym oi j jej rycerski tatu. A u mnie chodziy jak ksiniczki, do rki bray wycznie wachlarz, nawet nie wiedziay, gdzie tu jest kuchnia. Stroiem je i obwieszaem wiecidekami. Wyczarowywaem na zawoanie gorc wod do blaszanej wanny, ktr tatunio zrabowa jeszcze dla mamy w Assengardzie. Wyobraasz sobie? Blaszana wanna! Rzadko ktry komes, co ja mwi, rzadko ktry wadyka ma u siebie blaszan wann. Dla nich to by dom z bajki, Geralt. A co si tyczy oa, to... Zaraza, cnota jest w dzisiejszych czasach rzadsza ni skalny smok. adnej nie przymuszaem, Geralt. - Ale podejrzewae, e kto mi za ciebie zapaci. Kto mg zapaci? - ajdak, ktry zapragn reszty mojej piwnicy, a nie mia wicej crek - rzek dobitnie Nivellen. Chciwo ludzka nie zna granic. - I nikt inny? - I nikt inny. Milczeli obaj, wpatrujc si w mrugajce nerwowo pomyki wiec. - Nivellen - rzek nagle wiedmin. - Jeste teraz sam? - Wiedminie - odpowiedzia potwr po chwili zwoki

28

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- myl sobie, e zasadniczo powinienem zwymyla ci teraz nieprzyzwoitymi sowy, wzi za kark i zrzuci ze schodw. Wiesz, za co? Za traktowanie mnie jak pgwka. Od samego pocztku widz, jak nastawiasz ucha, jak zerkasz na drzwi. Dobrze wiesz, e nie mieszkam sam. Mam racj? - Masz. Przepraszam. - Zaraza z twoimi przeprosinami. Widziae j? - Tak. W lesie, koo bramy. Czy to jest powd, dla ktrego kupcy z crkami od pewnego czasu odjedaj std z niczym? - A wic i o tym wiedziae? Tak, to jest ten powd. - Pozwolisz, e zapytam... - Nie. Nie pozwol. Znowu milczenie. - C, twoja wola - rzek wreszcie wiedmin, wstajc. - Dziki za gocin, gospodarzu. Czas mi w drog. - Susznie - Nivellen wsta rwnie. - Z pewnych wzgldw nie mog zaoferowa ci noclegu w zamku, a do nocowania w tych lasach nie zachcam. Od czasu gdy okolica wyludnia si, w nocy jest tutaj niedobrze. Powiniene wrci na trakt przed zmierzchem. - Bd mia to na uwadze, Nivellen. Jeste pewien, e nie potrzebujesz mojej pomocy? Potwr spojrza na niego z ukosa. - A jeste pewien, e mgby mi pomc? Daby rad zdj to ze mnie? - Nie tylko o tak pomoc mi chodzio. - Nie odpowiedziae, na moje pytanie. Chocia... Chyba odpowiedziae. Nie .daby. Geralt spojrza mu prosto w oczy. - Mielicie wtedy pecha - powiedzia. - Ze wszystkich wity w Gelibolu i Dolinie Nimnar wybralicie akurat chram Coram Agh Tera, Lwiogowego Pajka. eby zdj przeklestwo rzucone przez kapank Coram Agh Tera, trzeba wiedzy i zdolnoci, ktrych ja nie posiadam. - A kto je posiada? - Jednak ci to interesuje? Mwie, e dobrze jest, jak jest. - Jak jest, tak. Ale nie jak moe by. Obawiam si... - Czego si obawiasz? Potwr zatrzyma si w drzwiach komnaty, odwrci. - Dosy mam twoich pyta, wiedminie, ktre cigle zadajesz, zamiast odpowiada na moje. Widocznie trzeba ci odpowiednio pyta. Suchaj, od pewnego czasu mam paskudne sny. Moe sowo "potworne" byoby trafniejsze. Czy susznie si obawiam? Krtko, prosz. - Czy po takim nie, po obudzeniu, nigdy nie miae zaboconych ng? Igliwia w pocieli! . - Nie. - A czy... - Nie. Krtko, prosz. - Susznie si obawiasz. - Czy mona temu zaradzi? Krtko, prosz. - Nie. - Nareszcie. Chodmy, odprowadz ci. Na podwrzu, gdy Geralt poprawia juki, Nivellen pogadzi klacz po nozdrzach,' poklepa po szyi. Potka, rada pieszczocie, pochylia eb. - Lubi mnie zwierzaki - pochwali si potwr. - I ja te je lubi. Moja kotka aroczka, chocia ucieka z pocztku, wrcia potem do mnie. Przez dugi czas bya to jedyna ywa istota, jaka towarzyszya mi w niedoli. Vereena te... Urwa, wykrzywi paszcz. Geralt umiechn si. - Te lubi koty? - Ptaki - wyszczerzy zby Nivellen. - Wydaem si, zaraza. A, co mi tam. To nie jest kolejna kupiecka crka, Geralt, ani kolejna prba szukania ziarna prawdy w starych bajdach. To co powanego. Kochamy si. Jeli si zamiejesz, strzel ci w pysk. Geralt nie zamia si.

29

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

-Twoja Vereena - powiedzia - to prawdopodobnie rusaka. Wiesz o tym? - Podejrzewam. Szczupa. Czarna. Mwi rzadko, w jzyku, ktrego nie znam. Nie je ludzkiego jada. Na cae dni znika w lesie, potem wraca. To typowe? - Mniej wicej - wiedmin docign poprg. - Pewnie mylisz, e nie wrciaby, gdyby sta si czowiekiem? - Jestem tego pewien. Wiesz, jak rusaki boj si ludzi. Mao kto widzia rusak z bliska. A ja i Vereena... Ech, zaraza. Bywaj, Geralt. - Bywaj, Nivellen. Wiedmin szturchn pit bok klaczy, ruszy ku bramie. Potwr czapa u jego boku. - Geralt? - Sucham ci. - Nie jestem taki gupi, jak mylisz. Przyjechae tu ladem jednego z kupcw, ktrzy tu ostatnio byli. Co si ktremu stao? - Tak. - Ostatni by u mnie trzy dni temu. Z crk, nie najadniejsz zreszt. Kazaem domowi zamkn wszystkie drzwi i okiennice, nie daem znaku ycia. Pokrcili si po dziedzicu i odjechali. Dziewczyna zerwaa jedn r z krzewu ciotuni i przypia sobie do sukni. Szukaj ich gdzie indziej. Ale uwaaj, to paskudna okolic. Mwiem ci, noc w lesie nie jest najbezpieczniej. Syszy si i widzi nieadne rzeczy. - Dziki, Nivellen. Bd pamita o tobie. Kto wie, moe znajd kogo, kto... - Moe. A moe nie. To mj problem, Geralt, moje ycie i moja kara. Nauczyem si to znosi, przyzwyczaiem si. Jak si pogorszy, te si przyzwyczaj. A jak si bardzo pogorszy, nie szukaj nikogo, przyjed tu sam i skocz spraw. Po wiedmisku. Bywaj, Geralt. Nivellen odwrci si i rano pomaszerowa w stron paacyku. Nie obejrza si ju ani razu. III Okolica bya odludna, dzika, zowrogo nieprzyjazna. Geralt nie wrci na trakt przed zmierzchem, nie chcia nadkada drogi, pojecha na skrty, przez br. Noc spdzi na ysym szczycie--wysokiego wzgrza, z mieczem na kolanach, przy malekim ognisku, w ktre co jaki czas wrzuca pczki tojadu. W rodku nocy dostrzeg daleko w dolinie blask ognia, usysza obkacze wycia i piewy, a take co, co mogo by tylko krzykiem torturowanej kobiety. Ruszy tam, ledwie zawitao, ale odnalaz jedynie wydeptan polan i zwglone koci w ciepym jeszcze popiele. Co, co siedziao w koronie olbrzymiego dbu, wrzeszczao i syczao. Mg to by leszy, ale mg te to by i zwyky bik. Wiedmin nie zatrzyma si, by sprawdzi. IV Okoo poudnia, gdy poi Potk u rdeka, klacz zaraa przenikliwie, cofna si, szczerzc te zby i gryzc munsztuk. Geralt odruchowo uspokoi j Znakiem i wwczas dostrzeg regularny krg uformowany przez wystajce z mchu czapeczki czerwonawych grzybkw. - Prawdziwa historyczka robi si z ciebie, Potka - powiedzia. - To przecie zwyczajne czarcie koo. Po co te sceny? Klacz prychna, odwracajc ku niemu eb. Wiedmin potar czoo, zmarszczy si, zamyli. Potem jednym skokiem znalaz si w siodle, zawrci konia, ruszajc szybko z powrotem, po wasnych ladach. - "Lubi mnie zwierzaki" - mrukn. - Przepraszam ci, koniku. Wychodzi na to, e masz wicej rozumu ni ja. V Klacz tulia uszy, parskaa, rwaa podkowami ziemi, nie chciaa i. Geralt nie uspokaja jej Znakiem zeskoczy z kulbaki, przerzuci wodze przez eb konia. Na plecach nie mia ju swego starego miecza w pochwie z jaszczurczej skry - jego miejsce zajmowaa teraz byszczca, pikna bro z krzyowym jelcem i smuk, dobrze wywaon rkojeci, zakoczon kulist gowic z biaego metalu. Tym razem brama nie otwara si przed nim. Bya otwarta, tak jak j zostawi wyjedajc.

30

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Usysza piew. Nie rozumia sw, nie mg nawet zidentyfikowa jzyka, z ktrego pochodziy. Nie byo to potrzebne - wiedmin zna, czu i rozumia sam natur, istot tego piewu, cichego, przenikliwego, rozlewajcego si po yach fal mdlcej, obezwadniajcej grozy. piew urwa si gwatownie i wtedy j zobaczy. Przylgna do grzbietu delfina w wyschnitej fontannie, obejmujc omszay kamie drobnymi rkami, tak biaymi, e wydaway si przezroczyste. Spod burzy spltanych czarnych wosw byszczay wlepione w niego ogromne, szeroko rozwarte oczy koloru antracytw. Geralt zbliy si powoli mikkim, elastycznym krokiem, idc pkolem od strony muru, obok krzewu niebieskich r. Stworzenie przyklejone do grzbietu delfina obracao za nim malek twarzyczk o wyrazie nieopisanej tsknoty, pen uroku, ktry sprawia, e wci syszao si pie - cho malekie, blade usteczka byy zacinite i nie dobywa si zza nich najmniejszy nawet dwik. Wiedmin zatrzyma si w odlegoci dziesiciu krokw. Miecz, powolutku dobywany z czarnej emaliowanej pochwy, rozjarzy si i zalni nad jego gow. - To srebro - powiedzia. - Ta klinga jest srebrna. Blada twarzyczka nie drgna, antracytowe oczy nie zmieniy wyrazu. - Tak bardzo przypominasz rusak - cign spokojnie wiedmin - e mogaby zwie kadego. Tym bardziej e rzadki z ciebie ptaszek, czarnowosa. Ale konie nigdy si nie myl. Rozpoznaj takie jak ty instynktownie i bezbdnie. Kim jeste? Myl, e mul albo alpem. Zwyczajny wampir nie wyszedby na soce. Kciki bladych usteczek drgny i lekko uniosy si. - Przycign ci Nivellan w swojej postaci, prawda? Sny, o ktrych wspomina, wywoywaa ty. Domylam si, co to byy za sny, i wspczuj mu. Stworzenie nie poruszyo si. - Lubisz ptaki - cign wiedmin. - Ale nie przeszkadza ci to przegryza karkw ludziom obojga pci, co? Zaiste, ty i Nivellen! Pikna by bya z was para, potwr i wampirzyca, wadcy lenego zamku. Zapanowalibycie w mig nad ca okolic. Ty, wiecznie spragniona krwi, i on, twj obroca, morderca na zawoanie, lepe narzdzie. Ale wpierw, musia sta si prawdziwym potworem, nie czowiekiem w potwornej masce. Wielkie czarne oczy zwziy si. - Co z nim, czarnowosa? piewaa, a wic pia krew. Signa po ostateczny rodek, czyli e nie udao ci si zniewoli jego umysu. Mam suszno? Czarna gwka kiwna leciutko, prawie niedostrzegalnie, a kciki ust uniosy si jeszcze wyej. Maleka twarzyczka nabraa upiornego wyrazu. - Teraz zapewne uwaasz si za pani tego zamku? Kiwnicie, tym razem wyraniejsze. - Jeste mul? Powolny, przeczcy ruch gowy. Syk, ktry si rozleg, mg pochodzi tylko z bladych, koszmarnie umiechnitych ust, cho wiedmin nie dostrzeg, by si poruszyy. - Alp? Zaprzeczenie. Wiedmin cofn si, mocniej cisn rkoje miecza. - To znaczy, e jeste... Kciki ust zaczy unosi si wyej, coraz wyej, wargi rozwary si... - Bruxa! - krzykn wiedmin rzucajc si ku fontannie. Zza bladych warg bysny biae koczyste ky. Wampirzyca poderwaa si, wygia grzbiet jak lampart i wrzasna. Fala dwiku uderzya w wiedmina jak taran, pozbawiajc oddechu, miadc ebra, przeszywajc uszy i mzg cierniami blu. Lecc do tyu, zdy jeszcze skrzyowa przeguby obu rk w Znak Heliotropu. Czar w znacznej mierze zamortyzowa impet, z jakim wyrn plecami o mur, ale i tak pociemniao mu w oczach, a reszta powietrza wyrwaa si z puc wraz z jkiem. Na grzbiecie delfina, w kamiennym krgu wyschnitej fontanny, w miejscu gdzie jeszcze przed chwil siedziaa filigranowa dziewczyna w biaej sukni, rozpaszcza poyskliwe cielsko ogromny czarny nietoperz, rozwierajc dug, wsk paszczk, przepenion rzdami igoksztatnej bieli. Boniaste

31

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

skrzyda rozwiny si, zaopotay bezgonie i stwr run na wiedmina jak bet wystrzelony z. kuszy. Geralt, czujc w ustach elazisty posmak krwi, krzykn zaklcie, wyrzucajc przed siebie do z palcami rozwartymi w Znak Quen. Nietoperz, syczc, skrci gwatownie, chichoczc wzbi si w powietrze i natychmiast spikowa pionowo w d, wprost na kark wiedmina. Geralt odskoczy w bok, ci, nie trafiajc. Nietoperz pynnie, z gracj, kurczc jedno skrzydo zawrci, okry go i znw zaatakowa, rozwierajc bezoki, zbaty pysk. Geralt czeka, wycigajc w stron stwora trzymany oburcz miecz. W ostatniej chwili skoczy - nie w bok, lecz do przodu, tnc na odlew, a zawyo powietrze. Nie trafi. Byo to tak nieoczekiwane, e wypad z rytmu, o uamek sekundy spni si z unikiem. Poczu, jak szpony bestii rozrywaj mu policzek, a aksamitnie wilgotne skrzydo chlaszcze po karku. Zwin si w miejscu, przenis ciar ciaa na praw nog i ci ostrym zamachem w ty, ponownie chybiajc fantastycznie zwrotnego stwora. Nietoperz zamacha skrzydami, wzbi si, poszybowa w stron fontanny. W momencie gdy zakrzywione pazury zazgrzytay o kamie cembrowiny, potworny, oliniony pysk ju rozmazywa si, metamorfowa, znika, cho zjawiajce si w jego miejscu blade usteczka nadal nie kryy morderczych kw. Brusa zawya przeszywajco, modulujc gos w makabryczny zapiew, wytrzeszczya na wiedmina przepenione nienawici oczy i wrzasna znowu. Uderzenie fali byo tak potne, e przeamao Znak. W oczach Geralta zawiroway czarne i czerwone krgi, w skroniach i ciemieniu zaomotao. Poprzez bl widrujcy uszy zacz sysze gosy, -zawodzenia i jki, dwiki fletu i oboju, szum wichru. Skra na jego twarzy martwiaa i ziba. Upad na jedno kolano, potrzsn gow. Czarny nietoperz bezszelestnie pyn ku niemu, w locie rozwierajc zbate szczki. Geralt, cho oszoomiony fal wrzasku - zareagowa instynktownie. Poderwa si z ziemi, byskawicznie dopasowujc tempo ruchw do prdkoci lotu potwora wykona trzy kroki w przd, unik i pobrt, a po nich szybki jak myl, oburczny cios. Ostrze nie napotkao oporu. Prawie nie napotkao. Usysza wrzask, ale tym razem by to wrzask blu, wywoanego dotkniciem srebra. Bruxa, wyjc, metamorfowaa na grzbiecie delfina. Na biaej sukni, nieco powyej lewej piersi, wida byo czerwon plam pod draniciem, nie duszym ni may palec. Wiedmin zgrzytn zbami - cicie, ktre winno byo rozpoowi besti, okazao si zadrapaniem. - Krzycz, wampirzyco - warkn, ocierajc krew z policzka. - Wywrzeszcz si. Stra siy. A wtedy zetn ci liczn gwk! Ty. Osabniesz pierwszy. Czarownik. Zabij. Usta bruxy nie poruszyy si, ale wiedmin sysza sowa wyranie, rozbrzmieway w jego mzgu eksplodujc, dzwonic gucho, z pogosem, jak gdyby spod wody. - Zobaczymy - wycedzi, pochylony idc w kierunku fontanny. Zabij. Zabij. Zabij. - Zobaczymy. - Vereena! Nivellen, ze zwieszon gow, oburcz uczepiony ocienicy, wytoczy si z drzwi paacyku. Chwiejnym krokiem poszed w stron fontanny, niepewnie machajc apami. Kryz kaftana plamia krew. - Vereena! - rykn ponownie. Bruxa szarpna gow w jego kierunku. Geralt, wznoszc miecz do cicia, skoczy ku niej, ale reakcje wampirzycy byy znacznie szybsze. Ostry wrzask i kolejna fala zbia wiedmina z ng. Run na wznak, poszorowa po wirze alejki. Bruxa wygia si, sprya do skoku, ky w jej ustach zabysy jak zbjeckie puginay. Nivellen, rozczapierzajc apy jak niedwied, sprbowa j chwyci, ale wrzasna mu prosto w paszcz, odrzucajc kilka sni do tyu, na drewniane rusztowanie pod murem, ktre zaamao si z przenikliwym trzaskiem, grzebic go pod stert drewna. Geralt ju by na nogach, bieg pkolem okrajc dziedziniec, starajc si odcign uwag bruxy od Nivellena. Wampirzyca, furkoczc bia sukni, mkna wprost na niego, lekko jak motyl, ledwo dotykajc ziemi. Nie wrzeszczaa ju, nie prbowaa metamorfowa. Wiedmin wiedzia, e jest zmczona. Ale wiedzia i to, e nawet zmczona jest nadal miertelnie niebezpieczna. Za plecami Geralta Nivellen hurkota wrd desek, rycza.

32

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Geralt odskoczy w lewo, otoczy si krtkim, dezorientujcym mycem miecza. Bruxa suna ku niemu biao-czama, rozwiana, straszna. Nie doceni jej - wrzasna w biegu. Nie zdy zoy Znaku, polecia w ty, rbn plecami o mur, bl w krgosupie zapromieniowa a do czubkw palcw, sparaliowa ramiona, podci kolana. Upad na klczki. Bruxa, wyjc piewnie, skoczya ku niemu. - Vereena! - rykn Nivellen. Odwrcia si. I wtedy Nivellen z rozmachem wbi jej pomidzy piersi zamany, ostry koniec trzymetrowej erdzi. Nie krzykna. Westchna tylko. Wiedmin, syszc to westchnienie, zadygota. Stali - Nivellen, na szeroko rozstawionych nogach, dziery erd oburcz, blokujc jej koniec pod pach. Bruxa, jak biay motyl na szpilce, zawisa na drugim kocu drga, rwnie zaciskajc na nim obie donie. Wampirzyca westchna rozdzierajco i nagle napara silnie na k. Geralt zobaczy, jak na jej plecach, na biaej sukni, wykwita czerwona plama, z ktrej w gejzerze krwi wyazi, ohydnie i nieprzyzwoicie, uamany szpic. Nivellen wrzasn, zrobi krok do tyu, potem drugi, potem szybko zacz si cofa, ale nie puszcza drga, wlokc za sob przebit brux. Jeszcze krok i wspar si plecami o cian paacyku. Koniec erdzi, ktry trzyma pod pach, zazgrzyta o mur. Bruxa powoli, jak gdyby pieszczotliwie, przesuna drobne donie wzdu drga, wycigna ramiona na ca dugo, uchwycia si mocno erdzi i napara na ni ponownie. Ju przeszo metr skrwawionego drewna wystawa jej z plecw. Oczy miaa szeroko otwarte, gow odrzucon do tyu. Jej westchnienia stay si czstsze, rytmiczne, przechodzc w rzenie. Geralt wsta, ale zafascynowany obrazem nadal nie mg zdoby si na adn akcj. Usysza sowa gucho rozbrzmiewajce wewntrz czaszki, jak pod sklepieniem zimnego i mokrego lochu. Mj. Albo niczyj. Kocham ci. Kocham. Kolejne straszne, rozedrgane, dawice si krwi westchnienie. Bruxa szarpna si, przesuna dalej wzdu erdzi, wycigna rce. Nivellen zarycza rozpaczliwie, nie puszczajc drga usiowa odsun wampirzyc jak najdalej od siebie. Nadaremnie. Przesuna si jeszcze bardziej do przodu, chwycia go za gow. Zawy jeszcze przeraliwiej, zaszamota kosmatym bem. Bruxa znw przesuna si na erdzi, przechylia gow ku gardu Nivellena. Ky bysny olepiajc biel. Geralt skoczy. Skoczy jak bezwolna, zwolniona spryna. Kady ruch, kady krok, jaki naleao teraz wykona, by jego natur, by wyuczony, nieunikniony, automatyczny i miertelnie pewny. Trzy szybkie kroki. Trzeci, jak setki takich krokw przedtem, koczy si na lew nog mocnym, zdecydowanym stpniciem. Skrt tuowia, ostre, zamaszyste cicie. Zobaczy jej oczy. Nic ju nie mogo si zmieni. Usysza gos. Nic. Krzykn, by zaguszy sowo, ktre powtarzaa. Nic nie mogo. Ci. Uderzy pewnie, jak setki razy przedtem, rodkiem brzeszczotu, i natychmiast, kontynuujc rytm ruchu, zrobi czwarty krok i pobrt. Klinga, pod koniec pobrotu ju wolna, suna za nim byszczc, wlokc za sob wachlarzyk czerwonych kropelek. Kruczoczarne wosy zafaloway rozwiewajc si, pyny w powietrzu, pyny, pyny, pyny.. Gowa upada na wir. Potworw jest coraz mniej? A ja? Czym ja jestem? Kto krzyczy? Ptaki? Kobieta w kouszku i bkitnej sukni? Ra z Nazairu? Jak cicho! Jak pusto. Jaka pustka. We mnie. Nivellen, zwinity w kbek, wstrzsany kurczami i dreszczem, lea pod murem paacyku w pokrzywach, obejmujc gow ramionami. - Wsta - powiedzia wiedmin. Mody, przystojny, potnie zbudowany mczyzna o bladej cerze, lecy pod murem, unis gow, rozejrza si dookoa. Wzrok mia bdny. Przetar oczy knykciami. Spojrza na swoje donie. Obmaca twarz. Jkn cicho, woy palec do ust, dugo wodzi nim po dzisach. Znowu zapa si za twarz i znw jkn, dotykajc czterech krwawych, napuchych prg na policzku. Zaszlocha, potem zamia si.

33

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Geralt! Jak to? Jak to si... Geralt! - Wsta, Nivellen. Wsta i chod. W jukach mam lekarstwa, s potrzebne nam obu. - Ja ju nie mam... Nie mam? Geralt? Jak to? Wiedmin pomg mu wsta, starajc si nie patrze na drobne, tak biae, e a przezroczyste rce, zacinite na erdzi utkwionej pomidzy maymi piersiami, oblepionymi mokr czerwon tkanin. Nivellen jkn znowu. - Vereena... - Nie patrz. Chodmy. Poszli poprzez dziedziniec, obok krzaku niebieskich "r, podtrzymujc jeden drugiego. Nivellen bezustannie obmacywa sobie twarz woln rk. - Nie do wiary, Geralt. Po tylu latach? Jak to moliwe? - W kadej bani jest ziarno prawdy - rzek cicho wiedmin. - Mio i krew. Obie maj potn moc. Magowie i uczeni ami sobie nad tym gowy od lat, ale nie doszli do niczego, poza tym, e... - e co, Geralt? - Mio musi by prawdziwa.

34

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

GOS ROZSDKU 3 - Jestem Falwick, hrabia Moen. A to rycerz Tailles z Domdal. Geralt ukoni si niedbale, patrzc na rycerzy. Obaj byli w zbrojach i karminowych paszczach ze znakiem Biaej Ry na lewym ramieniu. Zdziwi si nieco, bo w okolicy, jak wiedzia, nie byo adnej komandorii zakonu. Nenneke, pozornie swobodnie i niefrasobliwie umiechnita, dostrzega jego zdziwienie. - Ci szlachetnie urodzeni panowie - powiedziaa od niechcenia, rozsiadajc si wygodniej na swym przypominajcym tron fotelu - pozostaj w subie miociwie wadajcego tymi ziemiami diuka Herewarda. - Ksicia - poprawi z naciskiem Tailles, modszy z rycerzy, wlepiajc w kapank jasne, niebieskie oczy, w ktrych bya wrogo. - Ksicia Herewarda. - Nie bawmy si w nazewnicze szczegy - Nenneke umiechna si drwico. - Za moich czasw ksitami zwyko si tytuowa tylko tych, w yach ktrych pyna krlewska krew, ale dzisiaj nie ma to, zdaje si, wikszego znaczenia. Wrmy do prezentacji i wyjanienia celu wizyty rycerzy Biaej Ry w mojej skromnej wityni. Trzeba oto ci wiedzie, Geralt, e kapitua zabiega wanie u Herewarda o nadania dla zakonu, dlatego wielu rycerzy Ry wstpio na sub do ksicia. A niemao tutejszych, jak obecny tu Tailles, zoyo luby i przyjo czerwony paszcz, w ktrym tak mu twarzowo. - Zaszczyt dla mnie - wiedmin skoni si ponownie, rwnie niedbale jak poprzednio. - Wtpi - rzeka zimno kapanka. - Oni nie przyjechali tu, by si zaszczyca. Wrcz przeciwnie. Przybyli z daniem, by si std jak najprdzej wynis. Przybyli, by ci wypdzi, mwic krtko a treciwie. Uwaasz to za zaszczyt? Ja nie. Ja to uwaam za obelg. - Szlachetni rycerze trudzili si bez powodu, jak sysz - wzruszy ramionami Geralt. - Nie zamierzam si tu osiedla. Wynios si std sam bez dodatkowych bodcw i ponagle, i to niebawem. - Natychmiast - warkn Tailles. - Bez chwili zwoki. Ksi rozkazuje... - Na terenie tej wityni rozkazy wydaj ja - przerwaa Nenneke zimnym, wadczym gosem. - Staram si zwykle, by moje rozkazy nie stay w nadmiernej sprzecznoci z polityk Herewarda. O ile ta polityka jest logiczna i zrozumiaa. W tym konkretnym przypadku jest ona irracjonalna, nie bd jej wic traktowa powaniej, ni na to zasuguje. Geralt z Rivii jest moim gociem, panowie. Jego pobyt w mojej wityni jest mi miy. Dlatego Geralt z Rivii pozostanie w mojej wityni tak dugo, jak zechce. - Masz czelno sprzeciwia si ksiciu, niewiasto? -krzykn Tailles, po czym odrzuci paszcz na rami, demonstrujc w caej okazaoci obkowany, lamowany mosidzem napiernik. - Omielasz si kwestionowa autorytet wadzy? - Ciszej - powiedziaa Nenneke i zmruya oczy. -Zni ton. Uwaaj, co mwisz i do kogo mwisz. - Wiem, do kogo mwi! - rycerz postpi krok. Falwick, ten starszy, chwyci go mocno za okie, cisn, a zazgrzytaa pancerna rkawica. Tailles szarpn si wciekle. - Mwi za sowa, ktre s wol ksicia, pana tych woci! Wiedz, niewiasto, e mamy na podwrcu dwunastu onierzy... Nenneke signa do mieszka przy pasku, wyja z niego nieduy porcelanowy soiczek. - Naprawd nie wiem - powiedziaa spokojnie - co si stanie, jeli rozwal ci to naczynie pod nogami, Tailles. Moe pkn ci puca. Moe poroniesz sierci. A moe i jedno, i drugie, kt to wie? Chyba tylko miociwa Melitele. - Nie wa si grozi mi twymi czarami, kapanko! Nasi onierze... - Wasi onierze, jeli ktrykolwiek z nich dotknie kapanki Melitele, bd wisieli na akacjach wzdu drogi do miasta, i to zanim jeszcze soce dotknie horyzontu. Oni wiedz o tym bardzo dobrze. I ty o tym wiesz, Tailles, przesta wic zachowywa si jak cham. Odbieraam twj pord, zasrany smarkaczu, i al mi twojej matki, ale nie ku losu. Nie zmuszaj mnie, bym nauczya ci manier! - Dobrze ju, dobrze - wtrci wiedmin, znudzony ju nieco caym wydarzeniem. - Wyglda na to, e moja skromna osoba urasta do rozmiarw przyczyny powanego konfliktu, a nie widz powodu, aby tak miao by. Panie Falwick, wygldacie mi na bardziej zrwnowaonego ni wasz towarzysz, ktrego, jak

35

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

widz, roznosi zapa modoci. Posuchajcie, panie Falwick: zarczam, e opuszcz te okolice rycho, za kilka dni. Zarczam te, nie zamierzaem i nie zamierzam pracowa tutaj, przyjmowa zlece i zamwie. Nie jestem tu jako wiedmin, ale jako osoba prywatna. Hrabia Falwick spojrza mu w oczy, a Geralt od razu zrozumia swoj pomyk. We wzroku rycerza Biaej Ry bya czysta, niewzruszona i niczym nie skaona nienawi. Wiedmin zrozumia i by pewien, e to nie diuk Hereward wyrzuca i przepdza go, ale Falwick i jemu podobni. Rycerz odwrci si do Nenneke, skoni z szacunkiem i zacz mwi. Mwi spokojnie i grzecznie. Mwi logicznie. Ale Geralt wiedzia, e Falwick e jak pies. - Czcigodna Nenneke, prosz o wybaczenie, ale ksi Hereward, mj senior, nie yczy sobie i nie bdzie tolerowa w swych wociach wiedmina Geralta z Rivii. Niewanym jest, czy Geralt z Rivii poluje na potwory, czy te uwaa si za osob prywatn. Ksi wie, e Geralt z Rivii osob prywatn nie bywa. Wiedmin przyciga kopoty jak magnes opiki. Czarodzieje burz si i pisz petycje, druidzi wrcz gro... - Nie widz powodu, aby Geralt z Rivii ponosi konsekwencje rozwydrzenia tutejszych czarodziejw i druidw - przerwaa kapanka. - Od kiedy to Herewarda interesuje zdanie jednych lub drugich? - Do tej dyskusji - unis gow Falwick. - Czy nie wyraam si dostatecznie jasno, czcigodna Nenneke? Powiem zatem tak jasno, e janiej nie sposb: ani ksi Hereward, ani kapitua zakonu nie ycz sobie ani jednego dnia duej tolerowa w Ellander wiedmina Geralta z Rivii, znanego jako Rzenik z Blaviken. - Tu nie jest Ellander! - kapanka zerwaa si z fotela. - Tu jest witynia Melitele! A ja, Nenneke, gwna kapanka Melitele, nie ycz sobie ani jednej chwili duej tolerowa bytnoci na terenie wityni waszych osb, panowie! - Panie Falwick - odezwa si cicho wiedmin. - Posuchajcie gosu rozsdku. Nie chc kopotw, a i wam, jak sdz, te niespecjalnie na tym zaley. Opuszcz te okolice najdalej za trzy dni. Nie, Nenneke, milcz, prosz. I tak czas mi w drog. Trzy dni, panie hrabio. Nie prosz o wicej. - I susznie, e nie prosisz - powiedziaa kapanka, zanim Falwick zdy zareagowa. - Syszelicie, chopcy? Wiedmin pozostanie tu przez trzy dni, bo taka jest jego zachcianka. A ja, kapanka Wielkiej Melitele, bd mu przez owe trzy dni udziela gociny, bo taka jest moja zachcianka. Powtrzcie to Herewardowi. Nie, nie Herewardowi. Powtrzcie to jego maonce, szlachetnej Ermel-li, dodajc, e jeli zaley jej na nieprzerwanych dostawach afrodyzjakw z mojej apteki, niechaj lepiej uspokoi swego diuka. Niechaj powcignie jego humory i fanaberie wygldajce coraz bardziej na objawy zidiocenia. - Dosy! - krzykn cienko Tailles, a gos zaama mu si w falset. - Nie myl sucha, jak jaka szarlatanka zniewaa mojego seniora i jego maonk! Nie puszcz pazem takiej zniewagi! Tu rzdzi bdzie teraz zakon Biaej Ry, koniec bdzie z waszymi gniazdami ciemnoty i zabobonu! A ja, rycerz Biaej Ry... - Suchaj no, smarkaczu - przerwa Geralt, umiechajc si paskudnie. - Pohamuj rozlatany jzyczek. Mwisz do kobiety, ktrej naley si szacunek. Zwaszcza od rycerza Biaej Ry. Co prawda, aby zosta takowym, ostatnio wystarczy wpaci do skarbca kapituy tysic novigradzkich koron, zakon zrobi si zatem peen synw lichwiarzy i krawcw, ale jakie obyczaje chyba jeszcze u was przetrway. A moe si myl? Tailles poblad i sign do boku. - Panie Falwick - powiedzia Geralt, nie przestajc si umiecha. - Jeli on wycignie miecz, odbior mu go i opazuj gwniarza po rzyci. A potem wybij nim drzwi. Tailles drcymi rkami wycign zza pasa elazn rkawic i z trzaskiem cisn ni o posadzk tu przed stopami wiedmina. - Zmyj zniewag zakonu twoj krwi, odmiecze! -wrzasn. - Na udeptanej ziemi! Wychod na podwrzec! - Co ci upado, synku - rzeka spokojnie Nenneke. -Podnie to zatem, tu nie wolno mieci, tu jest witynia. Falwick, zabierz std tego durnia, bo skoczy si to nieszczciem. Wiesz, co masz powtrzy Herewardowi. Zreszt, napisz do niego osobisty list, wy nie wygldacie mi na godnych zaufania posacw. Wynocie si std. Traficie do wyjcia sami, mam nadziej?

36

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Falwick, powstrzymujc rozwcieczonego Taillesa elaznym uchwytem, ukoni si, chrzszczc zbroj. Potem spojrza w oczy wiedmina. Wiedmin nie umiechn si. Falwick zarzuci na rami karminowy paszcz. - To nie bya nasza ostatnia wizyta, czcigodna Nenneke - powiedzia. - Wrcimy tu. - Tego si wanie obawiaam - odrzeka zimno kapanka. - Caa nieprzyjemno po mojej stronie.

37

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

MNIEJSZE ZO I Jak zwykle, pierwsze zwrciy na niego uwag koty i dzieci. Prgowaty kocur, picy na nagrzanym socem sgu drewna, drgn, unis okrg gow, pooy uszy, parskn i czmychn w pokrzywy. Trzyletni Dragomir, syn rybaka Trigli, ktry na progu chaupy robi co mg, aby jeszcze bardziej upapra upapran koszulin, rozwrzeszcza si, wlepiajc zazawione oczy w przejedajcego obok jedca. Wiedmin jecha powoli, nie starajc si wyprzedza wozu z sianem tarasujcego uliczk. Za nim, wycigajc szyj, co chwila mocno napinajc postronek, uwizany do ku sioda, truchta objuczony osio. Oprcz zwykych jukw dugouch taszczy na grzbiecie spory ksztat owinity w derk. Szarobiay bok osa pokryway czarne smugi zakrzepej krwi. Wz skrci wreszcie w boczn uliczk prowadzc do spichlerza i przystani, z ktrej wiao bryz, smo i wolim moczem. Geralt przyspieszy. Nie zareagowa na zduszony krzyk handlarki warzyw, wpatrzonej w kocist, szponiast ap wystajc spod derki, podrygujc w rytmie truchtu osa. Nie obejrza si na rosncy tumek ludzi idcy za nim, falujcy w podnieceniu. Przed domem wjta, jak zwykle, peno byo wozw. Ge-rat zeskoczy z sioda, poprawi miecz na plecach, przerzuci uzd przez drewnian barierk. "Rum podajcy za nim utworzy pkole wok osa. Krzyki wjta sycha byo ju przed wejciem. - Nie wolno, mwi! Nie wolno, psiama! Nie rozumiesz po ludzku, achudro? Geralt wszed. Przed wjtem, maym i pkatym, poczerwieniaym z gniewu, sta wieniak trzymajc za szyj szamoczc si g. - Czego... Na wszystkich bogw! To ty, Geralt? Czy mnie wzrok nie myli? - I znowu, zwracajc si do chopa: - Zabieraj to, chamie! Oguche? - Mwili - bekota wieniak, zezujc na g - ze trzeba da cosik wielmonemu, bo inakszy... - Kto mwi? - wrzasn wjt. - Kto? Ze ja niby co, apwki bior? Nie pozwalam, powiadam! Won, powiadam! Witaj, Geralt. - Witaj, Caldemeyn. Wjt, ciskajc do wiedmina, klepn go w rami drug rk. - Nie byo ci tu chyba ze dwa lata, Geralt. Co? e te ty nigdzie nie zagrzejesz miejsca. Skd przybywasz? A, psia rzy, co za rnica skd. Hej, przynie tam ktry piwa! Siadaj, Geralt, siadaj. U nas zamieszanie, bo jutro jarmark. Co tam u ciebie, opowiadaj! - Potem. Najpierw wyjdmy. Na zewntrz tumek by ju ze dwa razy wikszy, ale wolna przestrze wok osa nie zmniejszya si. Geralt odrzuci derk. Tum ochn i cofn si. Caldemeyn szeroko otworzy usta. - Na wszystkich bogw, Geralt! Co to jest? - Kikimora. Nie ma za ni jakiej nagrody, panie wjcie? Caldemeyn przestpi z nogi na nog, patrzc na paj-kowaty, obcignity zesch czarn skr ksztat, na szkliste oko z pionow renic, na igowate ky w zakrwawionej paszczy. - Gdzie... Skd to... - Na grobli, ze cztery mile przed miasteczkiem. Na mokradach. Caldemeyn, tam musieli gin ludzie. Dzieci. - Ano, zgadza si. Ale nikt... Kto mg przypuci... Hej, ludkowie, do domw, do roboty! To nie widowisko! Zakryj to, Geralt. Muchy si zlatuj. W izbie wjt bez sowa chwyci garniec piwa i wypi dodna, nie odejmujc od ust. Westchn ciko, pocign nosem. - Nagrody nie ma - powiedzia ponuro. - Nikt nawet nie przypuszcza, e co takiego siedzi w sonych bagnach. Fakt, kilka osb przepado w tamtej okolicy, ale... Mao kto azi po tej grobli. A ty skd si tam wzie? Dlaczego nie jechae gwnym traktem?

38

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Na gwnych traktach trudno o zarobek dla mnie, Caldemeyn. - Zapomniaem - wjt stumi beknicie, wydymajc policzki. - A taka to bya spokojna okolica. Nawet skrzaty z rzadka jeno szczay tu babom do mleka. I masz, pod samym bokiem jaka kociozmora. Wypada, e musz ci podzikowa. Bo zapaci, to ja ci za ni nie zapac. Nie mam funduszy. - Pech. Przydaoby mi si troch grosza, aby przezimowa - wiedmin ykn z garnca, otar usta z piany. Wybieram si do Yspaden, ale nie wiem, czy zd, nim niegi zawal drogi. Mog utkn w ktrym z grodkw wzdu Lutoskiego traktu. - Dugo zabawisz w Blaviken? - Krtko. Nie mam czasu si zabawia. Idzie zima. - Gdzie si zatrzymasz? Moe u mnie? Wolna izba jest na stryszku, po co masz si da obedrze przez karczmarzy, tych zodziei. Pogadamy, opowiesz, co w szerokim wiecie sycha. - Chtnie. Ale co na to twoja Libusze? Ostatnim razem dao si zauway, e nie przepada za mn. - W moim domu baby nie maj gosu. Ale, midzy nami, nie rb przy niej tego, co ostatnim razem, podczas kolacji. - Idzie ci o to, e rzuciem widelcem w szczura? - Nie. Idzie mi o to, e trafie, chocia byo ciemno. - Mylaem, e to bdzie zabawne. - Byo. Ale nie rb tego przy Libusze. Suchaj, a ta... jak jej tam... Kiki... - Kikimora. - Potrzebna ci do czego? - Ciekawe, do czego? Jeli nie ma nagrody, moesz j kaza wrzuci do gnojwki. - Pomys nie jest zy. Hej tam, Karelka, Borg, Nosikamyk! Jest tam ktry? Wszed stranik miejski z partyzan na ramieniu, z hukiem zawadzajc ostrzem o ocienic. - Nosikamyk - rzek Caldemeyn. - We kogo do pomocy, zabierz sprzed chaupy osa razem z tym wistwem zapakowanym w derk, wyprowad za chlewiki i utop w gnojwce. Zrozumiae? - Wedle rozkazu. Ale... Panie wjcie... - Czego? - Moe nim topi to ohydztwo... - No? - Pokazaby Mistrzowi Irionowi. A nu mu si do czego przygodzi. Caldemeyn pacn si w czoo otwart doni. - Niegupi, Nosikamyk. Suchaj, Geralt, moe nasz miejscowy czarodziej odpali ci co za t padlin. Rybacy znosz mu rne dziworyby, omionogi, klabatry czy ker-guleny, niejeden na tym zarobi. Chod, przejdziemy si do wiey. - Dorobilicie si czarodzieja? Na stae czy dorywczo? - Na stae. Mistrz Irion. Mieszka w Blaviken od roku. Mony mag, Geralt, z samego wygldu poznasz. - Wtpi, czy mony mag zapaci za kikimor - skrzywi si Geralt. - O ile wiem, nie jest potrzebna do produkcji adnych eliksirw. Zapewne wasz Irion tylko mi na-urga. My, wiedmini, nie kochamy si z czarodziejami. - Nigdy nie syszaem, eby Mistrz Irion komu urga. Czy zapaci, nie przysign, ale sprbowa nie zawadzi. Na bagnach moe by wicej takich kikimorw, i co wtedy? Niech czarodziej obejrzy stwora i w razie czego rzuci jakie czary na bagniska albo co. Wiedmin pomyla przez chwil. - Punkt dla ciebie, Caldemeyn. C, zaryzykujemy spotkanie z Mistrzem Irionem. Idziemy? - Idziemy. Nosikamyk, odgo te dzieciaki i bierz ka-poucha na postronek. Gdzie moja czapka? II Wiea, zbudowana z gadko ociosanych blokw granitu, zwieczona zbatymi blankami, przedstawiaa si imponujco, grujc nad potuczonymi dachwkami domostw i wklnitymi strzechami chaup.

39

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Odnowi, widz - rzek Geralt. - Czarami czy zapdzi was do roboty? - Czarami, gwnie. - Jaki on jest, ten wasz Irion? - Porzdny. Ludziom pomaga. Ale odludek, mruk. Z wiey prawie nie wychodzi. Na drzwiach zdobnych rozet intarsjowan jasnym drewnem wisiaa ogromna koatka w ksztacie paskiego, wyupiastookiego ba ryby trzymajcej mosine kko w zbatej paszczce. Caldemeyn, obeznany wida z dziaaniem mechanizmu, zbliy si, odchrzkn i wyrecytowa: - Pozdrawia wjt Caldemeyn ze spraw do Mistrza Iriona. Z nim pozdrawia wiedmin Geralt z Rivii, tako ze spraw. Przez dusz chwil nic si nie dziao, wreszcie rybi eb poruszy zbat uchw, tchn oboczkiem pary. - Mistrz Irion nie przyjmuje. Odejdcie, dobrzy ludzie. Caldemeyn podrepta w miejscu, spojrza na Geralta. Wiedmin wzruszy ramionami. Nosikamyk, skupiony i powany, duba w nosie. - Mistrz Irion nie przyjmuje - powtrzya metalicznie koatka. - Odejdcie, dobrzy... - Nie jestem dobrym czowiekiem - przerwa gono Geralt. - Jestem wiedminem. To, na ole, to jest kikimo-ra, ktr zabiem bardzo blisko miasteczka. Obowizkiem kadego czarodzieja rezydenta jest dba o bezpieczestwo w okolicy. Mistrz Irion nie musi zaszczyca mnie rozmow, nie musi mnie przyjmowa, jeli taka jego wola. Ale kikimor niech sobie obejrzy i wycignie wnioski. Nosikamyk, odtrocz kikimor i zwal j tutaj, pod same drzwi. - Geralt - rzek cicho wjt. - Ty odjedziesz, a ja tu bd musia... - Idziemy, Caldemeyn. Nosikamyk, wyjmij palec z nosa i zrb, co kazaem. - Zaraz - powiedziaa koatka zupenie innym gosem. - Geralt, to naprawd ty? Wiedmin zakl cicho. - Trac cierpliwo. Tak, to naprawd ja. I co z tego, ze to naprawd ja? - Podejd blisko do drzwi - rzeka koatka, pykajc oboczkiem pary. - Sam. Wpuszcz ci. - Co z kikimor? - Pal j licho. Chc z tob rozmawia, Geralt. Tylko z tob. Wybaczcie, wjcie. - Co mi tam, Mistrzu Irionie - machn rk Caldemeyn. - Bywaj, Geralt. Zobaczymy si pniej. Nosikamyk! Potwora do gnojwki! - Wedle rozkazu. Wiedmin podszed do intarsjowanych drzwi, ktre uchyliy si bardzo niewiele, tyle, by mg si przecisn, po czym natychmiast zatrzasny si, pozostawiajc go w zupenym mroku. - Hej! - zawoa, nie kryjc zoci. - Ju - odpowiedzia gos, dziwnie znajomy. Wraenie byo tak niespodziewane, e wiedmin zatoczy si i wycign rk, szukajc oparcia. Nie znalaz. Sad kwit biao i rowo, pachnia deszczem. Niebo przecina wielobarwny uk tczy, spinajcy korony drzew z dalekim, bkitnym acuchem grskim. Domek pord sadu, maleki i skromny, ton w malwach. Geralt spojrza pod nogi i stwierdzi, e stoi po kolana w macierzance. - No, chode, Geralt - odezwa si gos. - Jestem przed domem. Wszed w sad pomidzy drzewa. Dostrzeg po lewej ruch, obejrza si. Jasnowosa dziewczyna, zupenie naga, sza wzdu rzdu krzeww, niosc koszyk peen jabek. Wiedmin solennie sobie obieca nie dziwi si wicej. - Nareszcie. Witaj, wiedminie. - Stregobor! - zdziwi si Geralt. Wiedmin spotyka w yciu zodziei wygldajcych jak rajcy miejscy, rajcw wygldajcych jak proszalne dziady, nierzdnice wygldajce jak krlewny, krlewny wygldajce jak cielne krowy i krlw wygldajcych jak zodzieje. A Stregobor zawsze wyglda tak, jak wedle wszystkich prawide i wyobrae winien wyglda czarodziej. By wysoki, chudy, zgarbiony, mia wielkie, siwe, krzaczaste brwi i dugi, zakrzywiony nos. Na dobitk nosi czarn powczyst szat z nieprawdopodobnie szerokimi rkawami, a w rku dziery dugany posoch z krysztaow gak. aden ze znanych Geraltowi czarodziejw nie wyglda tak jak Stregobor. Co dziwniejsze, Stregobor faktycznie by czarodziejem.

40

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Siedli na ganku otoczonym malwami w wiklinowych fotelach, przy stoliku z blatem z biaego marmuru. Naga blondynka z koszem jabek zbliya si, umiechna, obrcia i wrcia do sadu, koyszc biodrami. - To te iluzja? - spyta Geralt, patrzc na koysanie. - Te. Jak wszystko tutaj. Ale to jest, mj kochany, iluzja pierwszej klasy. Kwiaty pachn, jabka moesz je, pszczoa moe ci udli, a j - czarodziej wskaza na blondynk - moesz... - Moe pniej. - Susznie. Co tu robisz, Geralt? Nadal trudnisz si -. zabijaniem za pienidze przedstawicieli gincych gatunkw? Ile dostae za kikimor? Pewnie nic, inaczej nie przyszedby tutaj. I pomyle, e s ludzie nie wierzcy w przeznaczenie. Chyba e wiedziae o mnie. Wiedziae? - Nie wiedziaem. To ostatnie miejsce, w ktrym mogem si ciebie spodziewa. O ile mnie pami nie myli, dawniej mieszkae w Kovirze, w podobnej wiey. - Wiele si zmienio od tamtych czasw. - Chociaby twoje miano. Podobno jeste teraz Mistrzem Irionem. - Tak nazywa si twrca tej wiey, zmaro mu si co ze dwiecie lat temu. Uznaem, e naley jako go uczci, zajmujc jego siedlisko. Robi tu za rezydenta. Wikszo mieszkacw utrzymuje si z morza, a jak wiesz, moja specjalno, poza iluzjami, to pogoda. Czasem sztorm ucisz, czasem wywoam, czasem zachodnim wiatrem przygnam bliej brzegw awice witlinkw i dorszy. Mona y. To znaczy - doda ponuro - mona byo y. - Dlaczego "mona byo"? Skd zmiana imienia? - Przeznaczenie ma wiele twarzy. Moje jest pikne z wierzchu i obrzydliwe wewntrz. Wycigno ku mnie swoje krwawe szpony... - Nic si nie zmienie, Stregobor - skrzywi si Geralt. - Bredzisz, robic przy tym mdre i znaczce miny. Nie moesz mwi normalnie? - Mog - westchn czarnoksinik. - Jeli ci to ma uszczliwi, to mog. Dotarem a tutaj, kryjc si i uciekajc przed potworn istot, ktra chce mnie zamordowa. Ucieczka nie zdaa si na nic, odnalaza mnie. Wedle wszelkiego prawdopodobiestwa sprbuje mnie zabi jutro, najdalej pojutrze. - Aha - rzek beznamitnie wiedmin. - Teraz rozumiem. - Jak mi si zdaje, groca mi mier nie robi na tobie wikszego wraenia? - Stregobor - powiedzia Geralt. - Taki jest wiat. Wiele si widzi podrujc. Dwch chopw zabija si o miedz porodku pola, ktre jutro stratuj konie druyn dwch komesw chccych si nawzajem wymordowa. Wzdu drg na drzewach dyndaj wisielcy, w lasach zbjcy podrzynaj garda kupcom. W miastach co krok potykasz si o trupy w rynsztokach. W paacach dgaj si sztyletami, a na ucztach co i rusz kto wali si pod st, siny od trucizny. Przyzwyczaiem si. Dlaczego wic ma robi na mnie wraenie groca mier, i to w dodatku groca tobie? - W dodatku groca mnie - powtrzy z przeksem Stregobor. - A ja miaem ci za przyjaciela. Liczyem na twoj pomoc. - Nasze ostatnie spotkanie - rzek Geralt - miao miejsce na dworze krla Idiego w Kovirze. Przyszedem po zapat za zabicie amfisbeny, ktra terroryzowaa okolic. Wwczas ty i twj konfrater Zavist na wyprzdki nazywalicie mnie szarlatanem, bezmyln maszyn do mordowania i, jeeli dobrze pamitam, cierwojadem. W rezultacie Idi nie do, e nie zapaci mi ani szelga, to jeszcze da dwanacie godzin na opuszczenie Koviru, a e mia popsut klepsydr, ledwo zdyem. A teraz, powiadasz, liczysz na moj pomoc. Powiadasz, ciga ci potwr. Czego si boisz, Stregobor? Jeli ci dopadnie, powiedz mu, e ty lubisz potwory, chronisz je i dbasz, by aden wiedmin cierwojad nie zakca im spokoju. Zaiste, jeli potwr ci wypatroszy i pore, okae si strasznym niewdzicznikiem. Czarodziej milcza odwrciwszy gow. Geralt zamia si. - Nie nadymaj si jak aba, magiku. Mw, co ci grozi. Zobaczymy, co si da zrobi. - Syszae o Przeklestwie Czarnego Soca? - A jake, syszaem. Tyle e pod nazw Mania Obkanego Eltibalda. Tak wszake nazywa si mag, ktry rozpta hec, w wyniku ktrej zamordowano lub uwiziono w wieach kilkadziesit dziewczt z wielkich rodw, nawet krlewskich. Miay by jakoby optane przez demony, przeklte, skaone przez Czarne Soce, bo tak w waszym nadtym argonie nazwalicie najzwyklejsze w wiecie zamienie.

41

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Eltbald, ktry wcale nie by obkany, odcyfrowa napisy na menhirach Daukw, na pytach nagrobnych w nekropoliach Wogorw, zbada legendy i podania boboa-kw. Wszystkie mwiy o zamieniu w sposb pozostawiajcy mao wtpliwoci. Czarne Soce miao zwiastowa rychy powrt Lilit, czczonej wci na Wschodzie pod imieniem Niya, i zagad rasy ludzkiej. Drog dla Lilit miao utorowa "szedziesit niewiast w koronach zotych, ktre krwi wypeni doliny rzek". - Brednia - powiedzia wiedmin. - A w dodatku nie do rymu. Wszystkie przyzwoite przepowiednie s do rymu. Wiadomo powszechnie, o co wwczas szo Eltibaldowi i Radzie Czarodziejw. Wykorzystalicie majaczenia szaleca, aby umocni wasz wadz. By rozbi sojusze, popsu koligacje, zamiesza w dynastiach, sowem, mocniej potarga za sznurki umocowane do kukieek w koronach. A ty mi tu prawisz o przepowiedniach, ktrych powstydziby si dziad na jarmarku. - Mona mie zastrzeenia do teorii Eltibalda, do interpretacji przepowiedni. Ale nie sposb podway faktu wystpienia potwornej mutacji wrd dziewczt urodzonych krtko po zamieniu. - C sprawia, e nie mona tego podway? Syszaem co zupenie przeciwnego. - Byem przy sekcji jednej z nich - powiedzia czarodziej. - Geralt, to, co znalelimy wewntrz czaszki i rdzenia, nie dawao si jednoznacznie okreli. Jaka czerwona gbka. Wewntrzne organy przemieszane, niektrych w ogle brak. Wszystko pokryte ruchliwymi rzskami, sinorowymi strzpkami. Serce o szeciu komorach. Dwie praktycznie w atrofii, ale jednak. Co ty na to? - Widziaem ludzi majcych zamiast rk orle szpony, ludzi z wilczymi kami. Ludzi o dodatkowych stawach, dodatkowych organach i dodatkowych zmysach. Wszystko to byy efekty waszego babrania si w magii. - Widziae rne mutacje, powiadasz - unis gow czarnoksinik. - A ile z nich zatuke za pienidze, zgodnie ze swoim wiedmiskim powoaniem? Co? Bo mona mie wilcze ky i poprzestawa na szczerzeniu ich do dziewek w obery, a mona mie jednoczenie wilcz natur i atakowa dzieci. A tak wanie byo w przypadku dziewczynek urodzonych po zamieniu, u ktrych stwierdzono wrcz niepoczytaln skonno do okruciestwa, agresji, gwatownych wybuchw gniewu, a take wybujay temperament. - U kadej baby mona stwierdzi co takiego - zadrwi Geralt. - Co ty mi tu pleciesz? Pytasz, ile mutantw zabiem, dlaczego nie ciekawi ci, ile z nich odczarowaem, wyzwoliem od kltwy? Ja, pogardzany przez was wiedmin. A co uczynilicie wy, potni czarnoksinicy? - Zastosowano wysz magi. Nasz, jak rwnie kapask, w rnych wityniach. Wszystkie prby zakoczyy si mierci dziewczynek. - To wiadczy le o was, nie o dziewczynkach. A wic mamy ju pierwsze trupy. Rozumiem, e tylko te sekcjonowano? - Nie tylko. Nie patrz tak na mnie, wiesz dobrze, e byy i dalsze trupy. Pocztkowo postanowiono eliminowa wszystkie. Usunlimy kilka... nacie. Wszystkie sekcjonowano. Jedn wiwisekcjonowano. - I wy, sukinsyny, omielacie si krytykowa wiedminw? Ech, Stregobor, przyjdzie dzie, kiedy ludzie zmdrzej i dobior si wam do skry. - Nie sdz, eby prdko przyszed taki dzie - rzek cierpko czarodziej. - Nie zapominaj, e dziaalimy wanie w obronie ludzi. Mutantki utopiyby we krwi cae krainy. - Tak twierdzicie wy, magicy, zadarszy nosy do gry, ponad wasz nimb nieomylnoci. Jeli ju o tym mowa, nie bdziesz chyba twierdzi, e w waszym polowaniu na rzekome mutantki nie pomylilicie si ani razu? - Niech ci bdzie - rzek Stregobor po duszej chwili milczenia. - Bd szczery, chocia nie powinienem, we wasnym interesie. Pomylilimy si, i to wicej ni jeden raz. Ich selekcja bya nader trudna. Dlatego te zaprzestalimy je... usuwa, zaczlimy izolowa. - Wasze synne wiee - parskn wiedmin. - Nasze wiee. To by jednak kolejny bd. Nie docenialimy ich i sporo nam ucieko. Wrd krlewiczw, zwaszcza tych modszych, co to niewiele mieli do roboty, a jeszcze mniej do stracenia, zapanowaa jaka obkacza moda na uwalnianie wizionych licznotek. Wikszo, na szczcie, poskrcaa karki. - O ile wiem, uwizione w wieach szybko mary. Mwiono, e bez waszej pomocy si nie obeszo.

42

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Kamstwo. Rzeczywicie jednak szybko popaday w apati, odmawiay jedzenia... Co ciekawe, krtko przed mierci zdradzay dar jasnowidzenia. Kolejny dowd mutacji. - Co dowd, to mniej przekonywajcy. Nie masz ich wicej? - Mam. Silvena, pani na Naroku, do ktrej nigdy nie udao si nam nawet zbliy, bo przeja wadz bardzo szybko. Teraz dziej si w tym kraju okropne rzeczy. Fial-ka, crka Eyermira, ucieka z wiey za pomoc sznura uplecionego z warkoczy i obecnie terroryzuje Pnocny Velhad. Bernik z Talgaru uwolni idiota krlewicz. Teraz olepiony siedzi w lochu, a najczciej zauwaalnym elementem krajobrazu w Talgarze jest szubienica. S i inne przykady. - Pewno e s - rzek wiedmin. - W Jamurlaku, na przykad, panuje staruszek Abrad, ma skrofuy, nie ma ani jednego zba, urodzi si chyba ze sto lat przed tym zamieniem, a nie unie, jeli kogo nie zakatuj w jego przytomnoci. Wyrn wszystkich krewnych i wyludni poow kraju w niepoczytalnych, jak to okrelie, napadach gniewu. S i lady wybujaego temperamentu, podobno w modoci przezywano go nawet Abrad Zadrzykiecka. Ech, Stregobor, byoby piknie, gdyby okruciestwa wadcw mona byo wytumaczy mutacj lub kltw. - Posuchaj, Geralt... - Ani myl. Nie przekonasz mnie do swoich racji, ani tym bardziej do tego, e Eltibald nie by zbrodniczym wariatem. Wrmy do potwora, ktry jakoby ci zagraa. Po wstpie, jaki zrobie, bd wiadom, e historia mi si nie podoba. Ale wysucham ci do koca. - Nie przeszkadzajc zoliwymi uwagami? - Tego nie mog obieca. - C - Stregobor wsun donie w rkawy szaty - tym duej to bdzie trwao. A zatem, historia zacza si w Creyden, maym ksistewku na pnocy. on Fredefal-ka, ksicia Creyden, bya Aridea, mdra, wyksztacona kobieta. Miaa w rodzie wielu wybitnych adeptw kunsztu czarnoksiskiego i zapewne w drodze dziedzictwa przeja do rzadki i potny artefakt, Zwierciado Nehaleni. Jak wiesz, Zwierciada Nehaleni suyy gwnie prorokom i wyroczniom, bo bezbdnie, cho zawile, przepowiadaj przyszo. Aridea do czsto zwracaa si do Zwierciada... - Ze zwyczajowym pytaniem, jak sdz - przerwa Geralt. - "Kto jest najpikniejszy na wiecie?" Jak wiem, wszystkie Zwierciada Nehaleni dziel si na uprzejme i na rozbite. - Mylisz si. Aride bardziej interesoway losy kraju. A na jej pytania Zwierciado przepowiedziao paskudn mier jej samej i caego mnstwa ludzi z rki bd z winy crki Fredefalka z pierwszego maestwa. Aridea postaraa si, aby wiadomo o tym dotara do Rady, a Rada wysaa do Creyden mnie. Nie musz dodawa, e pierworodna Fredefalka urodzia si krtko po zamieniu. Obserwowaem ma dyskretnie krtki czas. W tym to czasie zdya zamczy kanarka i dwa szczeniaki, a take trzonkiem grzebienia wyupia oko suebnicy. Przeprowadziem kilka testw za pomoc zakl, wikszo potwierdzia, e maa bya mutantem. Poszedem z tym do Aridei, bo Fredefalk wiata poza crk nie widzia. Aridea, jak mwiem, bya niegupi kobiet... - Jasne - przerwa znowu Geralt - i zapewne nie przepadaa za pasierbic. Wolaa, by tron dziedziczyy jej wasne dzieci. Dalszego cigu si domylam. e te nie znalaz si tam wwczas kto, kto ukrciby jej szyj. I tobie przy okazji te. Stregobor westchn, unis oczy ku niebu, na ktrym tcza wci mienia si wielobarwnie i malowniczo. - Ja byeiri za tym, by j tylko izolowa, ale ksina zadecydowaa inaczej. Posaa ma do lasu z wynajtym zbirem, owczym. Znalelimy go pniej w zarolach. Nie mia na sobie spodni, nietrudno byo wic odtworzy przebieg wypadkw. Wbia mu szpilk od broszki w mzg, przez ucho, zapewne wtedy, gdy uwag mia zaprztnit zupenie czym innym. - Jeeli sdzisz, e mi go al - mrukn Geralt - to jeste w bdzie. - Urzdzilimy obaw - cign Stregobor - ale po maej lad zagin. Ja za musiaem w popiechu opuci Creyden, bo Fredefalk zacz co podejrzewa. Dopiero po czterech latach otrzymaem wieci od Aridei. Wytropia ma, ya w Mahakamie z siedmioma gnomami, ktrych przekonaa, e bardziej opaca si upi kupcw na drogach ni zapyla sobie puca w kopalni. Powszechnie nazywano j Dzierzb, bo pojmanych ywcem lubia nabija na zaostrzone koki. Aridea kilkakrotnie wynajmowaa mordercw, ale aden nie wrci. Potem za trudno byo znale chtnych, maa bya ju do sawna. Mieczem

43

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

nauczya si robi tak, e mao ktry mczyzna mg stawi jej czoo. Wezwany, przybyem potajemnie do Creyden, po to tylko, by si dowiedzie, e kto otru Aride. Powszechnie uwaano, e to sam Fredefalk, ktry upatrzy sobie modszy i jdrniejszy mezalians, ale ja sdz, e to Renfri. - Renfri? - Tak si nazywaa. Mwiem, otrua Aride. Ksi Fredefalk krtko po tym zgin w dziwnym wypadku na owach, a najstarszy syn Aridei przepad bez wieci. To te musiaa by robota maej. Mwi: "maej", a miaa ju wtedy siedemnacie lat. I bya niele wyronita. - W tym czasie - podj czarodziej po chwili przerwy -ona i jej gnomy byy ju postrachem caego Mahakamu. Tyle e pewnego dnia o co tam si pokcili, nie wiem, o podzia upw czy kolejno nocy w tygodniu, do, e porznli si noami. Sidemka gnomw nie przeya noowej rozprawy. Przeya tylko Dzierzba. Ona jedna. Ale wwczas ja ju byem w okolicy. Spotkalimy si oko w oko: w mig poznaa mnie i zorientowaa si co do roli, jak odegraem wtedy w Creyden. Mwi ci, Geralt, ledwo zdyem wypowiedzie zaklcie, a rce trzsy mi si jak nie wiem, gdy ta dzika kocica leciaa na mnie z mieczem. Zapakowaem j w zgrabn bry krysztau grskiego, sze okci na dziewi. Gdy zapada w letarg, wrzuciem bry do gnomowej kopalni i zawaliem szyb. - Partacka robota - skomentowa Geralt. - To byo do odczarowania. Nie moge jej spali na uel? Przecie znacie tyle sympatycznych zakl. - Nie ja. Nie moja specjalno. Ale masz racj, spartaczyem. Odnalaz j jaki idiota krlewicz, wyda mnstwo pienidzy na kontrzaklcie, odczarowa i tryumfalnie zawiz do domu, do jakiego zapadego krlestwa na wschodzie. Jego ojciec, stary rozbjnik, okaza wicej rozsdku. Spuci synowi lanie, a Dzierzb postanowi wypyta o skarby, jakie zagrabia wraz z gnomami i przemylnie ukrya. Jego bd polega na tym, e kiedy nag rozcignito na katowskiej awie, asystowa mu starszy syn. Jako tak wyszo, e nazajutrz tene najstarszy syn, ju sierota i pozbawiony rodzestwa, panowa w owym krlestwie, a Dzierzba obja urzd pierwszej faworyty. - Znaczy si, jest niebrzydka. - Kwestia gustu. Faworyt dugo nie bya, do pierwszego przewrotu paacowego, szumnie mwic, bo tamtejszy paac bardziej przypomina obor. Wnet okazao si, e nie zapomniaa o mnie. W Kovirze dokonaa na mnie trzech skrytobjczych zamachw. Postanowiem nie ryzykowa i przeczeka w Pontarze. Znalaza mnie znowu. Tym razem uciekem do Angrenu, ale i tam mnie odnalaza. Nie wiem, jak to robi, lady zacieram dobrze. To musi by cecha jej mutacji. - Co ci powstrzymao przed ponownym zaklciem jej w kryszta? Wyrzuty sumienia? - Nie. Nie miaem takowych. Okazao si jednak, e uodpornia si na magi. - To nie jest moliwe. - Jest. Wystarczy mie odpowiedni artefakt albo aur. Wzgldnie znowu to moe by zwizane z jej mutacj, ktra postpuje. Uciekem z Angrenu i ukryem si tutaj, na ukomorzu, w Blayiken. Miaem spokj przez rok, ale znowu mnie wytropia. - Skd wiesz? Jest ju w miasteczku? - Tak. Widziaem j w krysztale - czarodziej unis rdk. - Nie jest sama, prowadzi band, to znak, e szykuje co powanego. Geralt, ja nie mam ju dokd ucieka, nie znam miejsca, gdzie mgbym si ukry. Tak. To, e ty przybye tutaj wanie w tym momencie, nie moe by przypadkiem. To przeznaczenie. Wiedmin unis brwi. - Co masz na myli? - To chyba oczywiste. Zabijesz j. - Nie jestem najemnym zbirem, Stregobor. - Zbirem nie jeste, zgoda. - Za pienidze zabijam potwory. Bestie zagraajce ludziom. Straszyda wywoywane czarami i zaklciami takich jak ty. Nie ludzi.

44

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Ona nie jest czowiekiem. Jest wanie potworem, mutantem, urzekltym odmiecem. Przywnoze tu kikimor. Dzierzba jest gorsza od kikimory. Kikimora zabija z godu, a Dzierzba dla przyjemnoci. Zabij j, a ja zapac ci kad sum, jakiej zadasz. W granicach rozsdku, rozumie si. - Ju ci mwiem, histori o mutacji i przeklestwie Lilit uwaam za brednie. Dziewczyna ma powody do porachunkw z tob, ja si do tego miesza nie bd. Zwr si do wjta, do stray miejskiej. Jeste miejscowym czarodziejem, chroni ci miejscowe prawo. - Naplu mi na prawo, na wjta i na jego pomoc! - wybuchn Stregobor. - Nie potrzebuj obrony, chc, by j zabi! Do tej wiey nie wejdzie nikt, jestem tu zupenie bezpieczny. Ale co mi z tego, nie mam zamiaru siedzie tu do koca swoich dni. Dzierzba nie zrezygnuje, pki yje, wiem to. Mam siedzie w tej wiey i czeka na mier? - One siedziay. Wiesz co, magiku? Trzeba byo zostawi polowanie na dziewczta innym, potniejszym czarodziejom, trzeba byo przewidzie konsekwencje. - Prosz ci, Geralt. - Nie, Stregobor. Czarnoksinik milcza. Nieprawdziwe soce na nieprawdziwym niebie nie przesuno si w kierunku zenitu, ale wiedmin wiedzia, e w Blaviken ju zmierzcha. Poczu gd. - Geralt - powiedzia Stregobor - kiedy suchalimy Eltibalda, wielu z nas miao wtpliwoci. Ale postanowilimy wybra mniejsze zo. Teraz ja ciebie prosz o podobny wybr. - Zo to zo, Stregoborze - rzek powanie wiedmin wstajc. - Mniejsze, wiksze, rednie, wszystko jedno, proporcje s umowne a granice zatarte. Nie jestem witobliwym pustelnikiem, nie samo dobro czyniem w yciu. Ale jeeli mam wybiera pomidzy jednym zem a drugim, to wol nie wybiera wcale. Czas na mnie. Zobaczy. my si jutro. - Moe - powiedzia czarodziej. - Jeeli zdysz. III W "Zotym Dworze", reprezentacyjnym zajedzie miasteczka, byo ludno i gwarno. Gocie, miejscowi i przyjezdni, zajci byli w wikszoci czynnociami typowymi dla nacji lub profesji. Powani kupcy kcili si z krasno-ludami o ceny towarw i oprocentowanie kredytu. Mniej powani kupcy szczypali w tyki dziewczta roznoszce piwo i kapust z grochem. Lokalni przygupkowie udawali dobrze poinformowanych. Dziewki staray si podoba majcym pienidze, rwnoczenie zniechcajc nie majcych. Wonice i rybacy pili tak, jak gdyby od jutra miano wyda zakaz uprawy chmielu. eglarze piewali piosenk sawic morskie fale, odwag kapitanw i wdziki syren, te ostatnie malowniczo i w szczegach. - Wyt pami, Setniku - rzek Caldemeyn do karczmarza, przechylajc si przez kontuar, by by syszanym poprzez harmider. - Szeciu chopa i dziewucha, czarno odziani w skr nabijan srebrem, novigradzk mod. Widziaem ich na rogatkach. Zatrzymali si u ciebie czy "Pod Tuczykiem"? Karczmarz zmarszczy wypuke czoo, wycierajc kufel w pasiasty fartuch. - Tu, wjcie - powiedzia wreszcie. - Prawili, e na jarmark przyjechali, a wszyscy przy mieczach, nawet dziewka. Czarno, jak rzeklicie, odziani. - Ano - kiwn gow wjt. - Gdzie oni teraz? Tu ich nie widz. - We mniejszym alkierzu. Zotem pacili. - Pjd sam - powiedzia Geralt. - Nie ma co robi z tego sprawy urzdowej, przynajmniej na razie, wobec nich wszystkich. Przyprowadz j tutaj. - Moe i dobrze. Ale uwaaj, nie chc tu awantury. - Bd uwaa.

45

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Piosenka eglarzy, sdzc po rosncym nasyceniu plugawymi sowami, zmierzaa do wielkiego finau. Geralt uchyli kotar zasaniajc wejcie do alkierza, sztywn i lepk od brudu. Przy stole w alkierzu siedziao szeciu mczyzn. Tej, ktrej si spodziewa, nie byo wrd nich. - Czego? - wrzasn ten, ktry dostrzeg go pierwszy, ysawy, z twarz znieksztacon blizn biegnc przez lew brew, nasad nosa i prawy policzek. - Chc si widzie z Dzierzb. Od stou wstay dwie jednakowe postacie o identycznych nieruchomych twarzach, jasnych zmierzwionych wosach sigajcych ramion, w identycznych obcisych strojach z czarnej skry lnicych od srebrnych ozdb. Jednakowymi ruchami bliniacy podnieli z awy jednakowe miecze. - Spokj, Vyr. Siadaj, Nimir - powiedzia czowiek z blizn, opierajc okcie na stole. - Z kim, mwisz, chcesz si widzie, bracie? Kto to jest Dzierzba? - Wiesz dobrze, o kogo mi chodzi. - Co to za jeden? - spyta pnagi osiek, spocony, przepasany na krzy pasami, z kolczastymi ochraniaczami na przedramionach. - Znasz go, Nohorn? - Nie znam - powiedzia czowiek z blizn. - To jaki albinos - zachichota szczupy ciemnowosy mczyzna siedzcy obok Nohoma. Delikatne rysy, wielkie czarne oczy i szpiczaste zakoczone uszy nieomylnie zdradzay pkrwi elfa. - Albinos, mutant, wybryk natury. e te takim pozwala si wchodzi do szynkw midzy porzdnych ludzi. - Ja go ju gdzie widziaem - powiedzia krpy, ogorzay typ z wosami zaplecionymi w warkocz, mierzc Geraita zym spojrzeniem zmruonych oczu. - Niewane, gdzie go widziae, Tavik - powiedzia Nohorn. - Suchaj no, bracie. Civril przed chwil strasznie ci obrazi. Nie wyzwiesz go? Taki nudny wieczr. - Nie - rzek spokojnie wiedmin. - A mnie, jeli wylej ci na eb t rybi polewk, wyzwiesz? - zarechota goy do pasa. - Spokj, Pitnastka - rzek Nohorn. - Powiedzia, e nie, to nie. Na razie. No, bracie, mw, co masz do powiedzenia i wyno si. Masz okazj sam si wynie. Nie skorzystasz, to wyniesie ci obsuga. - Tobie nie mam nic do powiedzenia. Chc si widzie z Dzierzb. Z Renfri. - Syszelicie, chopcy? - Nohom rozejrza si po komr panach. - On chce si widzie z Renfri. A w jakime to celu, bracie, mona wiedzie? - Nie mona. Nohorn podnis gow i popatrzy na bliniakw, ci za postpili krok do przodu, brzczc srebrnymi klamerkami wysokich butw. - Wiem - powiedzia nagle ten z. warkoczem. - Ju wiem, gdzie go widziaem! - Co tam mamlesz, Tavik? - Przed domem wjta. Przywiz jakiego smoka na handel, takie skrzyowanie pajka z krokodylem. Ludzie gadali, e to wiedmin. - Co to takiego jest, wiedmin? - spyta ten goy, Pitnastka. - H? Civril? - Najemny czarownik - powiedzia pelf. - Kuglarz za gar srebrnikw. Mwiem, wybryk natury. Obraza praw ludzkich i boskich. Takich powinno si pali. - Nie lubimy czarownikw - zazgrzyta Tavik, nie odrywajc od Geralta zmruonych lepi. - Co mi si zdaje, Civril, e bdziemy mieli w tej dziurze wicej roboty, ni mylelimy. Tu ich jest wicej ni jeden, a wiadomo, e oni trzymaj si razem. - Cignie swj do swego - umiechn si zoliwie mieszaniec. - e te ziemia nosi takich jak ty. Kto was podzi, dziwolgi?

46

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Wicej tolerancji, jeli aska - rzek spokojnie Geralt. - Twoja matka, jak widz, musiaa dostatecznie czsto chodzi sama po lesie, by mia powody zastanawia si nad wasnym pochodzeniem. - Moliwe - odpowiedzia pelf, nie przestajc si umiecha. - Ale ja przynajmniej znaem moj matk. Ty jako wiedmin nie moesz tego powiedzie o sobie. Geralt poblad lekko i zacisn wargi. Nohorn, ktrego uwadze to nie uszo, zamia si gromko. - No, bracie, takiej obrazy nie moesz puci pazem. To, co masz na grzbiecie, wyglda na miecz. Wic jak? Wyjdziecie z Civrilem na dwr? Wieczr taki nudny. Wiedmin nie zareagowa. - Zasrany tchrz - parskn Tavik. - Co on mwi o matce Civrila? - cign 'monotonnie Nohorn, opierajc podbrdek na splecionych doniach. - Co strasznie obrzydliwego, jak zrozumiaem. e si puszczaa, czy jako tak. Hej, Pitnastka, czy wypada sucha, jak jaki przybda obraa matk kompana? Matka, taka jej ma, to wito! Pitnastka wsta ochoczo, odpi miecz, cisn na st. Wypi pier, poprawi najeone srebrnymi wiekami ochraniacze na przedramionach, splun i postpi krok do przodu. - Jeeli masz jakie wtpliwoci - powiedzia Nohom - to Pitnastka wanie wyzywa ci do walki na pici. Mwiem, e ci std wynios. Zrbcie miejsce. Pitnastka zbliy si, unoszc pici. Geralt pooy do na rkojeci miecza. - Uwaaj - powiedzia. - Jeszcze krok, a bdziesz szuka swojej rki na pododze. Nohorn i Tavik zerwali si, apic za miecze. Milczcy bliniacy dobyli swoich jednakowymi ruchami. Pitnastka cofn si. Nie poruszy si jedynie Civril. - Co tu si wyrabia, psiakrew? Na chwil nie mona was samych zostawi? Geralt odwrci si bardzo wolno i spojrza w oczy koloru morskiej wody. Prawie dorwnywaa mu wzrostem. Wosy koloru somy nosia nierwno obcite, nieco poniej uszu. Staa opierajc si jedn rk o drzwi, w obcisym aksamitnym kaftaniku cignitym ozdobnym pasem. Jej spdnica bya nierwna, asymetryczna - z lewej strony sigaa ydki, z prawej odsaniaa mocne udo ponad cholew wysokiego buta z osiowej skry. U lewego boku miaa miecz, u prawego sztylet z wielkim rubinem w gowicy. - Zaniemwilicie? - To wiedmin - bkn Nohom. - No to co? - Chcia rozmawia z tob. - No to co? - To czarownik! - zahucza Pitnastka. - Nie lubimy czarownikw - warkn Tavik. - Spokojnie, chopcy - powiedziaa dziewczyna. - Chce ze mn porozmawia, to nie zbrodnia. Wy bawcie si dalej. I bez awantur. Jutro jest dzie targowy. Nie chcecie chyba, eby wasze wybryki zakciy jarmark, tak wane wydarzenie w yciu tego miego miasteczka? W ciszy, jaka zapada, rozleg si cichy, paskudny chichot. Civril, wci rozwalony niedbale na awie, mia si. - Niech ci, Renfri - wykrztusi mieszaniec. - Wane... wydarzenie! - Zamknij si, Civril. Natychmiast. Civril przesta si mia. Natychmiast. Geralt nie zdziwi si. W gosie Renfri zadwiczao co bardzo dziwnego. Co, co kojarzyo si z czerwonym odblaskiem poaru na klingach, wyciem mordowanych, reniem koni i zapachem krwi. Inni rwnie musieli mie podobne skojarzenia, bo blado pokrya nawet ogorza gb Tavika. - No, biaowosy - przerwaa cisz Renfri. - Wyjdmy do wikszej izby, doczmy do wjta, z ktrym tu przyszede. On pewnie take chce ze mn rozmawia. Caldemeyn, czekajcy przy kontuarze, na ich widok przerwa cich rozmow z karczmarzem, wyprostowa si, splt rce na piersi. - Suchajcie, pani - rzek twardo, nie tracc czasu na wymian zdawkowych grzecznoci. - Wiem od tego tu wiedmina z Rivii, co was sprowadza do Blaviken. Podobno ywicie uraz do naszego czarodzieja.

47

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Moe. I co z tego? - spytaa cicho Renfri, rwnie niezbyt grzecznym tonem. - A to, e do takich uraz sdy grodzkie albo kasztelaskie s. Kto uraz u nas na ukomorzu elazem chce mci, za zwykego zbja bywa uwaany. A to jeszcze, e albo wczesnym rankiem wyniesiecie si z Blaviken razem ze swoj czarn kompani, albo was wsadz do jamy, pr... Jak to si nazywa, Geralt? - Prewencyjnie. - Wanie. Pojlicie, panienko? Renfri signa do sakiewki przy pasie, wydobya kilkakrotnie zoony pergamin. - Przeczytajcie to sobie, wjcie, jelicie gramotni. I wicej nie mwcie do mnie: "panienko". Caldemeyn wzi pergamin, czyta dugo, potem bez sowa poda go Geraltowi. - "Do moich komesw, wasali i poddanych wolnych - przeczyta wiedmin na gos. - Wszem i wobec oznajmiam, jako Renfri, ksiniczka creydeska, w naszej pozostaje subie i mi jest nam, tegdy gniew nasz cignie na siebie, kto by jej wstrenty czyni. Audoen, krl..." "Wstrty" pisze si inaczej. Ale piecz wyglda na autentyczn. - Bo jest autentyczna - powiedziaa Renfri, wyrywajc mu pergamin. - Postawi j Audoen, wasz miociwy pan. Dlatego nie radz robi mi wstrtw. Niezalenie od tego, jak si to pisze,, skutek moe by dla was opakany. Nie bdziecie mnie, moci wjcie, wsadza do jamy. Ani mwi do mnie: "panienko". adnego prawa nie naruszyam. Na razie. - Jeli je naruszysz choby na pid - Caldemeyn wyglda, jakby chcia splun - wsadz ci do lochu razem z tym pergaminem. Kln si na wszystkich bogw, panienko. Chod, Geralt. - Z tob, wiedminie - Renfri dotkna ramienia Ge-raita - jeszcze sowo. - Nie spnij si na kolacj - rzuci wjt przez rami -bo Libusze bdzie wcieka. - Nie spni si. Geralt opar si o kontuar. Bawic si medalionem z paszcz wilka zawieszonym na szyi, patrzy w niebiesko-zielone oczy dziewczyny. - Syszaam o tobie - powiedziaa. - Jeste Geralt z Rivii, biaowosy wiedmin. Stregobor to twj przyjaciel? - Nie. - To upraszcza spraw. - Nie zanadto. Nie mam zamiaru spokojnie si przyglda. Oczy Renfri zwziy si. - Stregobor jutro umrze - rzeka cicho, odgarniajc z czoa nierwno obcite wosy. - Byoby mniejszym zem, gdyby umar tylko on. - Jeli, a waciwie zanim Stregobor umrze, umrze jeszcze kilka osb. Nie widz innej moliwoci. - Kilka, wiedminie, to skromnie powiedziane. - eby mnie nastraszy, trzeba czego wicej ni sowa, Dzierzbo. - Nie nazywaj mnie Dzierzb. Nie lubi tego. Rzecz w tym, e ja widz inne moliwoci. Warto by to obgada, ale c, Libusze czeka. adna chocia ta Libusze? - To wszystko, co miaa mi do powiedzenia? - Nie. Ale teraz ju id. Libusze czeka. IV Kto by w jego izdebce na stryszku. Geralt wiedzia o tym, zanim jeszcze zbliy si do drzwi, pozna to po ledwie wyczuwalnej wibracji medalionu. Zdmuchn kaganek, ktrym przywieca sobie na schodach. Wyj sztylet z cholewy, wetkn go z tyu za pas. Nacisn klamk. W izbie byo ciemno. Nie dla wiedmina. Przekroczy prg rozmylnie wolno, ospale, powoli zamkn za sob drzwi. W nastpnej sekundzie skoczy z potnego odbicia dugim szczupakiem, zwali si na czowieka siedzcego na jego ku, przygnit go do pocieli, lewe przedrami wrazi mu pod brod, sign po sztylet. Nie wydoby go. Co byo nie tak.

48

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Pocztek cakiem niezy - odezwaa si stumionym gosem, lec pod nim bez ruchu. - Liczyam si z tym, ale nie sdziam, e tak prdko bdziemy oboje w ku. Zabierz rk z mojego garda, jeli aska. - To ty - To ja. Suchaj, s dwie moliwoci. Pierwsza: zejdziesz ze mnie i porozmawiamy. Druga: zostaniemy w tej pozycji, ale chciaabym zdj przynajmniej buty. Wiedmin wybra pierwsz moliwo. Dziewczyna westchna, wstaa, poprawia wosy i spdnic. - Zapal wiec - powiedziaa. - Ja nie widz po ciemku jak ty, a lubi widzie swojego rozmwc. Podesza do stou, wysoka, szczupa, zwinna, usiada, wycigajc przed siebie nogi w wysokich butach. Nie miaa adnej widocznej broni. - Masz tu co do picia? - Nie. - W takim razie dobrze, e przyniosam - zamiaa si, stawiajc na stole podrny bukaczek i dwa skrzane kubki. , - Jest prawie pnoc - rzek Geralt zimno. - Moe przejdziemy do rzeczy? - Zaraz. Masz, pij. Twoje zdrowie, Geralt. - Nawzajem, Dzierzbo. - Nazywam si Renfri, psiakrew - poderwaa gow. - Pozwalam ci pomija ksicy tytu, ale przesta nazywa mnie Dzierzb! - Ciszej, obudzisz cay dom. Czy dowiem si nareszcie, w jakim celu wkrada si tu przez okno? - Jaki ty niedomylny, wiedminie. Chc ocali Blavi-ken przed rzezi. eby to z tob omwi, aziam po dachach jak kocica w marcu. Doce to. - Doceniam - powiedzia Geralt. - Tyle e nie wiem, co moe da taka rozmowa. Sytuacja jest jasna. Stregobor siedzi w czarodziejskiej wiey, eby go dosta, musiaaby ' go tam oblega. Jeeli to zrobisz, nie pomoe ci twj list elazny. Audoen nie bdzie ci chroni, jeli otwarcie zamiesz prawo. Wjt, stra, cae Blaviken wystpi przeciwko tobie. - Cae Blaviken, jeli wystpi przeciwko mnie, to bdzie strasznie aowa - Renfri umiechna si, ukazujc drapiene biae zby. - Przyjrzae si moim chopcom? Zarczam ci, znaj si na swoim rzemiole. Czy wyobraasz sobie, co si stanie, jeli dojdzie do walki midzy nimi a tymi ciokami ze stray, ktrzy co krok potykaj si o wasne halabardy? - A czy ty, Renfri, wyobraasz sobie, e ja bd sta i przyglda si spokojnie takiej walce? Jak widzisz, mieszkam u wjta. W potrzebie wypadnie mi stan u jego boku. - I nie wtpi - Renfri spowaniaa - e staniesz. Tyle e pewnie sam, bo reszta pochowa si po piwnicach. Nie ma na wiecie wojownika, ktry daby rad sidemce z mieczami. Tego aden czowiek nie dokona. Ale, biaowosy, przestamy straszy si nawzajem. Mwiam: rzezi i rozlewowi krwi mona zapobiec. Konkretnie, s dwie osoby, ktre mog temu zapobiec. - Zamieniam si w such. - Jedna - powiedziaa Renfri - to sam Stregobor. Dobrowolnie wyjdzie ze swojej wiey, ja zabior go gdzie na pustkowie, a Blaviken znw pogry si w bogiej apatii i rycho zapomni o caej sprawie. - Stregobor moe i sprawia wraenie pomylonego, ale nie do tego stopnia. - Kto wie, wiedminie, kto wie. Istniej argumenty, ktrych nie mona odeprze, istniej propozycje nie do odrzucenia. Do takich naley, na przykad, tridamskie ultimatum. Postawi czarownikowi tridamskie ultimatum. - Na czym takie ultimatum polega? - Moja sodka tajemnica. - Niech ci bdzie. Wtpi jednak w jego skuteczno. Stregoborowi, kiedy mwi o tobie, dzwoni zby. Ultimatum, ktre skonioby go do dobrowolnego oddania si w twoje liczne rczki, musiaoby by

49

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

naprawd nieliche. Przejdmy wic raczej do drugiej osoby mogcej zapobiec rzezi w Blaviken. Sprbuj zgadn, kto to taki. - iekawam twej przenikliwoci, biaowosy. - To ty, Renfri. Ty sama. Wykaesz icie ksic, co ja mwi, krlewsk wielkoduszno i poniechasz zemsty. Zgadem? Renfri odrzucia gow w ty i zamiaa si gromko, w por zakrywajc usta doni. Potem spowaniaa, utkwia w wiedminie byszczce oczy. - Geralt - powiedziaa - ja byam ksiniczk, ale w Creyden. Miaam wszystko, o czym tylko zamarzyam, nawet prosi nie potrzebowaam. Sub na kade zawoanie, sukienki, buciki. Majtki z batystu. Klejnoty i byskotki, buanego kucyka, zote rybki w basenie. Lalki i dom dla nich, wikszy od tej twojej izby tutaj. I tak byo a do dnia, w ktrym twj Stregobor i ta kurwa Aridea rozkazali owczemu zabra mnie do lasu, zarn i przynie sobie serce i wtrob. Piknie, nieprawda? - Nie, raczej obrzydliwie. Cieszy mnie, e wwczas poradzia sobie z owczym, Renfri. - Gwno tam, poradziam. Zlitowa si i puci mnie. Ale przedtem zgwaci, sukinsyn, obrabowa z kolczykw i zotego diademiku. Geralt spojrza jej prosto w oczy, bawic si medalionem. Nie spucia wzroku. - I to by koniec ksiniczki - cigna. - Sukienka podara si, batyst bezpowrotnie utraci biel. A potem by brud, gd, smrd, kije i kopniaki. Oddawanie si byle ajzie za misk zupy lub dach nad gow. Czy wiesz, jakie ja miaam wosy? Jak jedwab, a sigay mi dobry okie poniej tyka. Kiedy zapaam wszy, obcito mi je noycami do strzyenia owiec, przy samej skrze. Nigdy ju nie odrosy mi porzdnie. Zamilka na chwil, odgarna z czoa nierwne kosmyki. - Kradam, by nie zdechn z godu - podja. - Zabijaam, by mnie nie zabito. Siedziaam w lochach mierdzcych uryn, nie wiedzc, czy mnie nazajutrz powiesz, czy tylko wychoszcz i wypdz. A przez cay ten czas moja macocha i twj czarownik deptali mi po pitach, nasyali mordercw, prbowali otru. Rzucali uroki. Okaza wielkoduszno? Wybaczy mu po krlewsku? Ja mu po krlewsku urw gow, a moe przedtem obie nogi, to si zobaczy. - Aridea i Stregobor prbowali ci otru? - Owszem. Jabkiem zaprawionym wycigiem z po-krzyku. Uratowa mnie pewien gnom. Da mi emetyk, po ktrym mylaam, e wywrc si na nice jak poczocha. Ale przeyam. - To by jeden z siedmiu gnomw? Renfri, ktra wanie nalewaa, zamara z bukaczkiem nad kubkiem. - Oho - rzeka. - Sporo o mnie wiesz. A co? Masz co przeciw gnomom? Albo innym humanoidom? Jeeli chodzi o ciso, byli dla mnie lepsi od wikszoci ludzi. Ale to ci nie powinno obchodzi. Mwiam, Stregobor i Aridea szczuli mnie jak dzikie zwierz, dopki mogli. Pniej przestali mc, ja sama staam si myliwym. Aridea wycigna kopyta we wasnym ku, miaa szczcie, e jej wczeniej nie dopadam, miaam dla niej uoony specjalny program. A teraz mam dla czarownika. Geralt, wedug ciebie, zasuy na mier? Powiedz. - Nie jestem sdzi. Jestem wiedminem. - Wanie. Mwiam, e s dwie osoby mogce zapobiec rozlewowi krwi w Blaviken. Drug jeste ty. Ciebie czarownik wpuci do wiey, a wtedy go zabijesz. - Renfri - powiedzia spokojnie Geralt. - Czy po drodze do mojej izdebki nie spada przypadkiem z dachu na gow? - Jeste wiedminem czy nie, psiakrew? Mwi, e zabie kikimor, przywioze j na osioku do wyceny. Strebobor jest gorszy ni kikimora, ktra jest bezrozumnym bydlciem i zabija, bo tak j bogowie stworzyli. Stregobor to okrutnik, maniak, potwr. Przywie mi go na osioku, a ja nie poauj zota. - Nie jestem najemnym zbirem. Dzierzbo.

50

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Nie jeste - zgodzia si z umiechem. Odchylia si na oparcie zydla i skrzyowaa nogi na stole, nie czynic najmniejszego wysiku, by przykry uda spdnic. - Jeste wiedmin, obroca ludzi, ktrych chronisz od Za. A w tym przypadku Zo to elazo i ogie, ktre zaczn tu hula, gdy staniemy przeciw sobie. Nie wydaje ci si, e proponuj mniejsze zo, najlepsze rozwizanie? Nawet dla tego sukinsyna Stregobora. Moesz go zabi miosiernie, jednym pchniciem, znienacka. Umrze, nie wiedzc, e umiera. A ja mu tego nie gwarantuj. Wrcz przeciwnie. Geralt milcza. Renfri przecigna si unoszc rce do gry. - Rozumiem twoje wahanie - powiedziaa. - Ale odpowied musz zna natychmiast. - Czy wiesz, dlaczego Stregobor i ksina chcieli ci zabi, wtedy w Creyden, i pniej? Renfri wyprostowaa si gwatownie, zdja nogi ze stou. - To chyba oczywiste - wybuchna. - Chcieli pozby si pierworodnej crki Fredefalka, bo byam dziedziczk tronu. Dzieci Aridei byy z morganatycznego zwizku i nie miay adnych praw do... - Renfri, nie o tym mwi. Dziewczyna opucia gow, ale tylko na moment. Oczy jej rozbysy. - No, wic dobrze. Mam by jakoby przeklta. Skaona w onie matki. Mam by... - Dokocz. - Potworem. - A jeste? Przez moment, bardzo krtki, wygldaa na bezbronn i zaaman. I bardzo smutn. - Nie wiem, Geralt - szepna, po czym rysy stwardniay jej znowu. - Bo i skd mam, psiakrew, wiedzie? Jak si skalecz w palec, krwawi. Krwawi te co miesic. Jak si ober, boli mnie brzuch, a jak opij, gowa. Jak jestem wesoa, to piewam, a jak smutna, kln. Jak kogo nienawidz, to zabijam, a jak... Ach, psiakrew, do tego. Twoja odpowied wiedminie. - Moja odpowied brzmi: "Nie". - Pamitasz, co mwiam? - spytaa po chwili milczenia. - S propozycje, ktrych nie mona odrzuci, skutki bywaj straszne. Powanie ci ostrzegam, moja wanie do takich naleaa. Zastanw si dobrze. - Zastanowiem si dobrze. I potraktuj mnie powanie, bo ja rwnie powanie ci ostrzegam. Renfri milczaa przez czas jaki, bawic si sznurem pere trzykrotnie okrconym wok ksztatnej szyi, figlarnie wpadajcym pomidzy dwie zgrabne pkule widoczne w rozciciu kaftanika. - Geralt - powiedziaa. - Czy Stregobor prosi ci, aby mnie zabi? - Tak. Uwaa, e to bdzie mniejszym zem. - Czy mog przyj, e mu odmwie tak jak mnie? - Moesz. - Dlaczego? - Bo nie wierz w mniejsze zo. Renfri umiechna si lekko, po czym usta skrzywi jej grymas, bardzo nieadny w tym wietle wiecy. - Nie wierzysz, powiadasz. Widzisz, masz racj, ale tylko czciowo. Istnieje tylko Zo i Wiksze Zo, a za nimi oboma, w cieniu, stoi Bardzo Wielkie Zo. Bardzo Wielkie Zo, Geralt, to takie, ktrego nawet wyobrazi sobie nie moesz, choby myla, e nic ju nie moe ci zaskoczy. I widzisz, Geralt, niekiedy bywa tak, e Bardzo Wielkie Zo chwyci ci za gardo i powie: "Wybieraj, bratku, albo ja, albo tamto, troch mniejsze". - Czy mog wiedzie, do czego zmierzasz? - Do niczego. Wypiam troch i filozofuj, szukam prawd oglnych. Wanie jedn znalazam: mniejsze zo istnieje, ale my nie moemy wybiera go sami. To Bardzo Wielkie Zo potrafi nas do takiego wyboru zmusi. Czy tego chcemy, czy nie. - Najwyraniej ja wypiem za mao - wiedmin umiechn si cierpko. - A pnoc, jak to pnoc, mina tymczasem. Przejdmy do konkretw. Nie zabijesz Stregobora w Blaviken, nie pozwol ci na to. Nie pozwol, by doszo tu do walki i rzezi. Po raz drugi proponuj: zaniechaj zemsty. Zrezygnuj z zabicia go.

51

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

W ten sposb udowodnisz jemu, i nie tylko jemu, e nie jeste nieludzkim, krwioerczym potworem, mutantem i odmiecem. Udowodnisz mu, ze si myli. e wyrzdzi ci wielk krzywd swoj pomyk. Renfri przez chwil patrzya na medalion wiedmina krccy si na acuszku obracanym w palcach. - A jeli ci powiem, wiedminie, e nie potrafi wybacza ani rezygnowa z zemsty, bdzie to rwnoznaczne z przyznaniem mu, i nie tylko jemu, racji, prawda? Udowodni tym samym, e jednak jestem potworem, nieludzkim demonem przekltym przez bogw? Posuchaj, wiedminie. Na samym pocztku mojej tuaczki przygarn mnie pewien wolny kmie. Spodobaam mu si. Poniewa on jednak wcale mi si nie podoba, a wrcz przeciwnie, za kadym razem, kiedy chcia mnie mie, pra mnie tak, e rano ledwo zwlekaam si z barogu. Ktrego razu wstaam, gdy byo jeszcze ciemno, i podernam kmieciowi gardo. Kos. Nie miaam wtedy jeszcze takiej wprawy jak dzisiaj i n wyda mi si za may. I widzisz, Geralt, suchajc, jak kmie gulgocze i krztusi si, patrzc, jak wierzga nogami, poczuam, e lady jego kija i pici nie bol ju nic a nic, i e jest mi dobrze, tak dobrze, e a... Odeszam rano pogwizdujc,- zdrowa, wesoa i szczliwa. I pniej za kadym razem byo tak samo. Gdyby byo inaczej, kt by traci czas na zemst? - Renfri - powiedzia Geralt. - Niezalenie od twoich racji i motyww, nie odjedziesz std pogwizdujc i nie bdzie ci tak dobrze, e a. Nie odjedziesz wesoa i szczliwa, ale odjedziesz ywa. Jutro wczenie rano, tak jak nakaza wjt. Ju ci to mwiem, ale powtrz. Nie zabijesz Stregobora w Blaviken. Oczy Renfri byszczay w wietle wiecy, byszczay pery w wyciciu kaftanika, byszcza medalion z paszcz wilka, wirujc na srebrnym acuszku. - al mi ciebie - powiedziaa nagle dziewczyna wolno, wpatrzona w migoczcy krek srebra. Twierdzisz, e nie istnieje mniejsze zo. Stoisz na placu, na bruku zalanym krwi, sam, taki bardzo samotny, bo nie umiae dokona wyboru. Nie umiae, ale dokonae. Nigdy nie bdziesz wiedzia, nigdy nie bdziesz mia pewnoci, nigdy, syszysz... A twoj zapat kamie, ze sowo. al mi ciebie. - A ty? - spyta wiedmin cicho, prawie szeptem. - Ja te nie umiem wybiera. - Kim jeste? - Jestem tym, czym jestem. - Gdzie jeste? - Zimno... mi... - Renfri! - Geralt cisn medalion w doni. Poderwaa gow jak zbudzona ze snu, mrugna' kilkakrotnie, zdziwiona. Przez moment, bardzo krtki, wygldaa na przestraszon. - Wygrae - powiedziaa nagle ostro. - Wygrae, wiedminie. Jutro rankiem wyjedam z Blaviken i nigdy nie wrc do tego parszywego miasteczka. Nigdy. Nalej, jeli jeszcze co zostao we flaszce. Zwyky drwicy, figlarny umieszek wrci na jej wargi, gdy odstawiaa pusty kubek na st. - Geralt? - Jestem. - Ten cholerny dach jest stromy. Wolaabym wyj o wicie. Po ciemku mog spa i potuc si. Jestem ksiniczk, mam delikatne ciao, wyczuwam ziarnko grochu przez siennik. O ile nie jest porzdnie wypchany som, rzecz jasna. Co ty na to? - Renfri - Geralt umiechn si mimo woli. - Czy to, co mwisz, przystoi ksiniczce? - Co ty, psiakrew, moesz wiedzie o ksiniczkach? Ja byam ksiniczk i wiem, e caa przyjemno bycia takow to mono robienia, co si chce. Mam ci powiedzie wprost, czego mi si chce, czy sam si domylisz? Geralt, wci umiechnity, nie odpowiedzia. - Nie chc nawet dopuci do siebie myli, e ci si nie podobam - skrzywia si dziewczyna. - Wol zaoy, e masz stracha, by nie spotka ci los wolnego kmiecia. Ech, biaowosy. Nie mam przy sobie niczego ostrego. Zreszt sprawd sam. Pooya mu nogi na kolanach. - cignij mi buty. Cholewa to najlepsze miejsce do ukrycia noa. Bosa, wstaa, szarpna klamr pasa. - Tutaj rwnie niczego nie ukrywam. Ani tutaj, jak widzisz. Zga t cholern wiec.

52

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Na zewntrz w ciemnociach dar si kot. - Renfri? - Co? - To batyst? - Pewnie e tak, psiakrew. Jestem ksiniczk czy nie? V - Tata - nudzia monotonnie Marilka. - Kiedy pjdziemy na jarmark? Na jarmark, tata! - Cicho, Marilka - burkn Caldemeyn, wycierajc talerz chlebem. - Wic jak mwisz, Geralt? Wynosz si z miasteczka? - Tak. - No, nie mylaem, e tak gadko pjdzie. Z tym pergaminem opiecztowanym przez Audeona trzymali mnie za gardo. Robiem dobr min, ale po prawdzie to guzik mgbym im uczyni. - Nawet jeli otwarcie zamaliby prawo? Wszczli gwat, bijatyk? - Nawet. Audoen, Geralt, to bardzo draliwy krl, posya na szafot za byle co. Ja mam on, crk, dobrze mi na moim urzdzie, nie musz si gowi, skd jutro wytrzasn omast do kaszy. Jednym sowem, dobrze si stao, e wyjedaj. A jak to si waciwie stao? - Tata, ja chc na jarmark! - Libusze! We std Marilk! Tak, Geralt, nie sdziem. Wypytywaem Setnika, karczmarza ze "Zotego Dworu", o t novigradzk kompani. To nielicha zgraja. Niektrych rozpoznano. - Aha? - Ten ze szram na gbie to Nohom, dawniej przyboczny Abergarda, z tak zwanej wolnej kompanii angreskiej. Syszae o wolnej kompanii? Jasne, kto nie sysza. Ten byk, ktrego woaj Pitnastka, rwnie. Nawet jeli nie, to nie myl, by jego przezwisko wzio si od pitnastu dobrych uczynkw, jakie w yciu zrobi. Ten czarniawy pelf to Civril, zbj i zawodowy morderca. Podobno mia co wsplnego z masakr w Tridam. - Gdzie? - W Tridam. Nie syszae? Gono byo o tym trzy... Tak trzy lata temu, bo Marilka miaa dwa latka. Baron z Tridam trzyma w lochu jakich zbjcw. Ich kamraci, wrd nich podobno ten mieszaniec Civril, opanowali prom na rzece peen pielgrzymw, byo to w czasie wita Nis. Posali do barona danie uwolnienia tamtych. Baron, ma si rozumie, odmwi, a wtedy oni zaczli mordowa ptnikw, po kolei, jednego po drugim. Zanim baron zmik i zwolni tamtych z lochu, spucili z prdem ponad dziesiciu. Baronowi grozio potem wygnanie albo nawet i topr, jedni mieli mu za ze, e uleg, dopiero gdy a tylu zabito, inni wszczli rwetes, e bardzo wielkie zo uczyni, e pr... precedens to by albo jak, e trzeba byo tamtych wystrzela z kusz razem z zakadnikami albo szturmem bra na odziach, nie popuci ni na palec. Baron na sdzie prawi, e mniejsze zo wybra, bo na promie byo wicej jak wier setki ludzi, baby, dzieciaki. - Tridamskie ultimatum - szepn wiedmin. - Renfri... - Co? - Caldemeyn, jarmark. - Co? - Nie rozumiesz, Caldemeyn? Oszukaa mnie. Nie wyjad. Zmusz Stregobora do wyjcia z wiey, tak jak zmusili barona z Tridam. Albo mnie zmusz do... Nie rozumiesz? Zaczn mordowa ludzi na jarmarku. Wasz rynek, w tych murach, to prawdziwa puapka! - Na wszystkich bogw, Geralt! Siadaj! Dokd, Geralt? Marilka, przeraona krzykiem, zachlipaa wtulona w kt kuchni. - Mwiam ci! - krzykna Libusze, wycigajc rk w kierunku wiedmina. - Mwiam! Samo zo przez niego! - Cicho, babo! Geralt! Siadaj!

53

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Trzeba ich powstrzyma. Zaraz, zanim ludzie wejd na rynek. Zwoaj stranikw. Gdy bd wychodzili z zajazdu, za by ich i w yka. - Geralt, bd rozsdny. Tak nie wolno, nie moemy ich ruszy, jeli niczego nie przeskrobali. Bd si broni, poleje si krew. To zawodowcy, wyrn mi ludzi. Jeli dojdzie do Audeona, zapac gow. Dobrze, zbior stra, pjd na targ, tam bd mia na nich oko... - To nic nie da, Caldemeyn. Jeli tum wejdzie ju na plac, nie zapobiegniesz panice i rzezi. Ich trzeba unieszkodliwi zaraz, pki rynek jest pusty. - To bdzie bezprawie. Nie mog na to zezwoli. Z tym pelfem i Tridam to moe by plotka. Moesz si myli, i co wtedy? Audoen pasy ze mnie bdzie dar. - Trzeba wybra mniejsze zo! - Geralt! Zabraniam ci! Jako wjt, zabraniam! Zostaw miecz! Stj! Marilka krzyczaa zakrywszy buzi rczkami. VI Civril, przysaniajc oczy doni, popatrzy na soce wychodzce zza drzew. Na rynku zaczynao si oywia, turkotay wozy i wzki, pierwsi przekupnie ju zapeniali stragany towarem. Stuka motek, pia kogut, gono wrzeszczay mewy. - Pikny dzie si zapowiada - rzek Pitnastka w zadumie. Civril popatrzy na niego koso, ale nic nie powiedzia. - Konie jak, Tavik? - spyta Nohorn, nacigajc rkawice. - Gotowe, osiodane. Civril, wci ich mao na tym rynku. - Bdzie wicej. - Wypadaoby co zje. - Pniej. - Akurat. Bdziesz mia pniej czas. I ochot. - Patrzcie - rzek nagle Pitnastka. Wiedmin nadchodzi od strony gwnej uliczki, wchodzi midzy stragany, zmierza prosto na nich. - Aha - powiedzia Civril. - Renfri miaa racj. Daj mi kusz, Nohorn. Zgarbi si, napi ciciw, przydeptujc stop strze-miczko. Starannie uoy bet w rowku. Wiedmin szed. Civril unis kusz. - Ani kroku dalej, wiedminie! Geralt zatrzyma si. Okoo czterdziestu krokw dzielio go od grupy. - Gdzie jest Renfri? Mieszaniec wykrzywi swoj adn twarz. - Pod wie, skada czarownikowi pewn propozycj. Wiedziaa, ze tu przyjdziesz. Polecia mi przekaza ci dwie rzeczy. - Mw. - Pierwsza rzecz to posanie, ktre brzmi: "Jestem tym, czym jestem. Wybieraj. Albo ja, albo tamto drugie, mniejsze". Masz jakoby wiedzie, o co chodzi. Wiedmin kiwn gow, potem unis rk, chwytajc rkoje miecza sterczc nad prawym barkiem. Klinga bysna, opisujc uk nad jego gow. Wolnym krokiem ruszy w kierunku grupy. Civril zamia si paskudnie, zowrogo. - Wic jednak. Ona i to przewidziaa, wiedminie. A zatem zaraz otrzymasz drug rzecz, ktr polecia ci przekaza. Prosto midzy oczy. Wiedmin szed. Pelf unis kusz do policzka. Zrobio si bardzo cicho. Szczkna ciciwa. Wiedmin machn mieczem, rozleg si przecigy jk uderzonego metalu, bet wylecia w gr koziokujc, sucho trzasn o dach, zadudni w rynnie. Wiedmin szed. - Odbi... - stkn Pitnastka. - Odbi w locie... - W kup - skomenderowa Civril. Sykny miecze dobywane z pochew, grupa zwara si rami do ramienia, najeya ostrzami.

54

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Wiedmin przyspieszy kroku, jego chd, zadziwiajco pynny i mikki, przeszed w bieg - nie na wprost, na kolczast od mieczw grup, ale w bok, okrajc j po zacieniajcej si spirali. Tavik nie wytrzyma, rzuci si na spotkanie, skracajc dystans. Za nim skoczyli bliniacy. - Nie rozbiega si! - wrzasn Civril krcc gow, tracc wiedmina z pola widzenia. Zakl, odskoczy w bok widzc, e grupa rozpada si zupenie, krci midzy stragany w szaleczym korowodzie. Tavik by pierwszy. Jeszcze przed chwil ciga wiedmina, teraz nagle dostrzeg, e ten mija go z lewej strony, biegnc w przeciwnym kierunku. Zadrobi nogami, by wyhamowa, ale wiedmin przemkn obok, nim zdy unie miecz. Tavik poczu silne uderzenie tu ponad biodrem. Odkrci si i stwierdzi, ze pada. Ju na kolanach, zdziwiony spojrza na swoje biodro i zacz krzycze. Bliniacy jednoczenie atakujc pdzcy na nich czarny, rozmazany ksztat, wpadli na siebie, zderzyli si barkami, na moment tracc rytm. Wystarczyo. Vyr, city przez ca szeroko piersi, zgi si wp, z opuszczon gow zrobi jeszcze par krokw i run na stragan z warzywami. Nimir dosta w skro, zawirowa w miejscu i pad do rynsztoka, ciko, bezwadnie. Na rynku zakotowao si od uciekajcych przekupniw, zahurkotay przewracane stragany, wzbi si kurz i krzyk. Tavik jeszcze raz sprbowa unie si na rozedrganych rkach, upad. - Z lewej, Pitnastka! - rykn Nohom, biegnc pkolem, by zaj wiedmina z tyu. Pitnastka obrci si szybko. Nie do szybko. Dosta raz, przez brzuch, wytrzyma, zoy si do ciosu, wtedy dosta drugi raz, w bok szyi, tu pod ucho. Wyprony, postpi cztery rozkoysane kroki i zwali si na wzek peen ryb. Wzek potoczy si. Pitnastka zsun si na bruk srebrzcy si od usek. Civril i Nohorn uderzyli jednoczenie z dwch stron, elf zamaszystym ciciem z wysoka, Nohorn z przyklku, nisko, pasko. Oba ciosy zostay sparowane, dwa metaliczne szczknicia zlay si w jedno. Civril odskoczy, potkn si, utrzyma na nogach, chwytajc si drewnianej konstrukcji straganu. Nohom rzuci si i zasoni go trzymanym pionowo mieczem. Odbi cios, tak silny, e rzucio go w ty, musia przyklkn Podrywajc si, zoy parad, za wolno. Dosta cicie przez twarz, symetryczne do starej blizny. Civril odbi si plecami od straganu, przeskoczy padajcego Nohorna, zaatakowa z pobrotu, oburcz, nie trafi, momentalnie odskoczy. Nie poczu uderzenia, nogi ugiy si pod nim, dopiero gdy po odruchowej paradzie usiowa przej od finty do kolejnego ataku. Miecz wypad mu z rki przecitej po wewntrznej stronie, powyej okcia. Upad na klczki, potrzsn gow, chcia wsta, nie zdoa. Opuci gow na kolana, tak zamar w czerwonej kauy, wrd porozrzucanej kapusty, obwarzankw i ryb. Na rynek wesza Renfri. Nadchodzia wolno mikkim, kocim krokiem, wymijajc wzki i stragany. Tum, ktry w uliczkach i pod cianami domw bucza jak rj szerszeni, cich. Geralt sta nieruchomo, z mieczem w opuszczonej rce. Dziewczyna zbliya si na dziesi krokw, zatrzymaa. Zobaczy, e pod kaftanikiem ma kolczug, krtk, ledwo zakrywajcbiodra. - Dokonae wyboru - stwierdzia. - Jeste pewien, e waciwego? - Nie bdzie tu drugiego Tridam - rzek Geralt z wysikiem. - Nie byoby. Stregobor wymia mnie. Powiedzia, e mog wymordowa cae Blaviken i dorzuci kilka okolicznych wsi, a on i tak nie wyjdzie z wiey. I nikogo, wliczajc w to ciebie, tam nie wpuci. Co tak patrzysz? Tak, oszukaam ci. Cae ycie oszukiwaam, gdy byo trzeba, dlaczego miaam robi wyjtek dla ciebie? - Odejd std, Renfri. Zamiaa si. - Nie, Geralt - wydobya miecz, szybko i zwinnie. - Renfri. - Nie, Geralt. Ty dokonae wyboru. Kolej na mnie. Jednym ostrym ruchem zerwaa spdnic z bioder, zakrcia ni^w powietrzu, owijajc materia dookoa lewego przedramienia. Geralt cofn si, unis do, skadajc palce w Znak. Renfri zamiaa si znowu, krtko, chrapliwie. - Nic z tego, biaowosy. To si mnie nie ima. Tylko miecz. - Renfri - powtrzy. - Odejd. Jeli skrzyujemy ostrza, ja... ju nie bd... mg... - Wiem - powiedziaa. - Ale ja... Ja te nie mog inaczej. Po prostu nie mog. Jestemy tym, czym jestemy. Ty i ja.

55

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Ruszya na niego lekkim, rozkoysanym krokiem. W prawej rce, wyprostowanej, wycignitej w bok, poyskiwa miecz, lew wloka spdnic po ziemi. Geralt cofn si o dwa kroki. Skoczya, machna lew rk, spdnica furkna w powietrzu, w lad za ni, przysoniony, bysn miecz w oszczdnym, krtkim ciciu. Geralt odskoczy, tkanina nawet go nie musna, a klinga Renfri zelizna si po ukonej paradzie. Zripostowa odruchowo rodkiem brzeszczotu zwiza obie klingi krtkim mycem, prbujc wytrci jej bro. To by bd. Odbia jego ostrze i od razu, z ugitych kolan i rozkoysanych bioder cia, mierzc w twarz. Ledwie zdoa sparowa to uderzenie, odskoczy przed spadajc na niego materi spdnicy. Zawirowa w piruecie, unikajc migoccej w byskawicznych ciciach klingi, znowu odskoczy. Wpada na niego, cisna spdnic prosto w oczy, cia pasko, z bliska, z pobrotu. Umkn przed ciosem, obracajc si tu przy niej. Znaa t sztuczk. Obrcia si wraz z nim i z bliska, tak e poczu jej oddech, przejechaa mu ostrzem przez pier. Bl targn nim, ale nie zakci rytmu. Obrci si jeszcze raz, w przeciwn stron, odbi kling lecc ku jego skroni, zrobi szybk fint i zaatakowa. Renfri odskoczya; zoya si do uderzenia z gry. Geralt, przyklkajc w wypadzie, byskawicznie ci j z dou, samym kocem miecza, przez odsonite udo i pachwin. Nie krzykna. Padajc na kolano i na bok pucia miecz, wpia obie donie w przecite udo. Spomidzy palcw krew zattnia jasnym strumieniem na ozdobny pas, na osiowe buty, na brudny bruk. Tum wcinity w uliczki zafalowa i zakrzycza. Geralt schowa miecz. - Nie odchod... - jkna zwijajc si w kbek. Nie odpowiedzia. - Zimno... mi... Nie odpowiedzia. Renfri jkna znowu, kulc si jeszcze bardziej. Krew wartkimi strumyczkami wypeniaa jamki midzy kamieniami. - Geralt... Obejmij mnie... Nie odpowiedzia. Odwrcia gow i znieruchomiaa z policzkiem na bruku. Sztylet o bardzo wskim ostrzu, do tej pory skrywany pod ciaem, wylizn si z jej martwiejcych palcw. Po chwili bdcej wiecznoci wiedmin unis gow na odgos stukajcej o bruk rdki Stregobora. Czarodziej zblia si pospiesznie, wymijajc trupy. - Ale jatki - zasapa. - Widziaem, Geralt, wszystko widziaem w krysztale... Podszed bliej, pochyli si. W powczystej czarnej szacie, wsparty na posochu, wyglda staro, bardzo staro. - Wierzy si nie chce - pokrci gow. - Dzierzba, cakiem nieywa. Geralt nie odpowiedzia. - No, Geralt - czarodziej wyprostowa si. - Id po wzek. Wemiemy j do wiey. Trzeba zrobi sekcj. Spojrza na wiedmina, nie doczekawszy si odpowiedzi schyli si nad ciaem. Kto, kogo wiedmin nie zna, sign do rkojeci miecza, wydoby go bardzo szybko. - Dotknij jej tylko, czarowniku - powiedzia kto, kogo wiedmin nie zna. - Tylko jej dotknij, a twoja gowa poleci na bruk. - Co ty, Geralt, oszalae? Jeste ranny, w szoku! Sekcja to jedyny sposb, eby stwierdzi... - Nie dotykaj jej! Stregobor, widzc wznoszon kling, odskoczy, machn lask. - Dobrze! - krzykn. - Jak chcesz! Ale nigdy nie bdziesz wiedzia! Nigdy nie bdziesz mia pewnoci! Nigdy, syszysz, wiedminie? - Precz. - Jak chcesz - czarodziej odwrci si, uderzy posochem o bruk. - Wracam do Koviru, nie zostan ani dnia duej w tej dziurze. Chod ze mn, nie zostawaj tu. Ci ludzie niczego nie wiedz, widzieli tylko, jak zabijasz. A ty paskudnie zabijasz, Geralt. No, idziesz? Geralt nie odpowiedzia, nawet nie patrzy na niego. Schowa miecz. Stregobor wzruszy ramionami, odszed szparkim krokiem, rytmicznie postukujc lask.

56

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Z tumu polecia kamie, dwikn o bruk. Za nim drugi, przelatujc tu nad ramieniem Geralta. Wiedmin, wyprostowany, unis obie donie, wykona nimi szybki gest. Tum zaszumia, kamienie poleciay gciej, ale Znak odpycha je na boki - mijay cel chroniony niewidzialnym obym pancerzem. - Do!!! - rykn Caldemeyn. - Koniec z tym, psiama! Tum zahucza jak fala przyboju, ale kamienie przestay lecie. Wiedmin sta nieruchomo. Wjt zbliy si do niego. - Czy to - rzek wskazujc szerokim gestem na rozrzucone po placyku nieruchome ciaa - ju wszystko? Tak wyglda mniejsze zo, ktre wybrae? Czy ju zaatwie, co uwaae za konieczne? - Tak - odpowiedzia Geralt z wysikiem, nie od razu. - Twoja rana jest powana? - Nie. - W takim razie zabieraj si std. - Tak - powiedzia wiedmin. Sta jeszcze chwil, unikajc wzroku wjta. Potem odwrci si wolno, bardzo wolno. - Geralt. Wiedmin obejrza si. - Nie wracaj tu nigdy - powiedzia Caldemeyn. - Nigdy.

57

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

GOS ROZSDKU 4

- Porozmawiajmy, Iola. Potrzebuj tej rozmowy. Mwi, e milczenie jest zotem. Moe. Nie wiem, czy jest a tyle warte. W kadym razie, ma swoj cen. Trzeba za nie paci. Tobie jest atwiej, tak, nie zaprzeczaj. Ty przecie milczysz z wyboru, ty z milczenia uczynia ofiar dla twojej bogini. Nie wierz w Melitele, nie wierz te w istnienie innych bogw, ale ceni twj wybr, twoj ofiar, ceni i szanuj to, w co wierzysz. Bo twoja wiara i powicenie, cena milczenia, jak pacisz, uczyni ci lepsz, bardziej wartociow istot. A przynajmniej mog ci tak uczyni. A moja niewiara nie moe nic. Jest bezsilna. Pytasz, w co w takim razie wierz? Wierz w miecz. Jak widzisz, nosz dwa. Kady wiedmin ma dwa miecze. Nieyczliwi mawiaj, e ten srebrny jest na potwory, a ten z elaza na ludzi. To oczywicie nieprawda. S potwory, ktre mona ugodzi wycznie srebrnym ostrzem, ale istniej i takie, dla ktrych zabjcze jest elazo. Nie, Iola, nie kade elazo, ale wycznie to, ktre pochodzi z meteorytu. Pytasz, co to meteoryt? To spadajca gwiazda. Widziaa pewnie nieraz spadajc gwiazd, krtk, wietlist smug na nocnym niebie. Widzc j, wypowiadaa zapewne jakie yczenie, moe by to dla ciebie kolejny powd, by wierzy w bogw. Dla mnie meteoryt jest tylko kawaem metalu, ktry spadajc zarywa si w ziemi. Metalu, z ktrego mona zrobi miecz. Moesz, oczywicie, e moesz, wzi mj miecz do rki. Widzisz, jaki jest lekki? Nawet ty unosisz go bez trudu. Nie! Nie dotykaj ostrza, skaleczysz si. Jest ostrzejsze ni brzytwa. Musi takie by. O tak, wicz czsto. W kadej wolnej chwili. Nie wolno mi wyj z wprawy. Tutaj, w najdalszy zaktek witynnego parku, te przyszedem, by si rozrusza, by wypali z mini to paskudne, wredne drtwienie, ktre mnie opada, to krce we mnie zimno. A ty mnie tu odnalaza. Zabawne, przez kilka dni to ja prbowaem odnale ciebie. Rozgldaem si za tob. Chciaem... Potrzebuj tej rozmowy, Iola. Usidmy, porozmawiajmy chwil. Ty mnie przecie w ogle nie znasz, Iola. Nazywam si Geralt. Geralt z... Nie. Tylko Geralt. Geralt znikd. Jestem wiedminem. Mj dom, to Kaer Morhen, Wiedmiskie Siedliszcze. Stamtd pochodz. Jest... Bya taka warownia. Niewiele z niej zostao. Kaer Morhen... Tam produkowao si takich jak ja. Ju si tego nie robi, a w Kaer Morhen ju nikt nie mieszka. Nikt oprcz Vesemira. Pytasz, kim jest Vesemir? Jest moim ojcem. Dlaczego spogldasz na mnie ze zdumieniem? Co w tym dziwnego? Kady ma jakiego ojca. Moim jest Vesemir. A e nie jest moim prawdziwym ojcem, c z tego? Prawdziwego nie znaem, matki te nie. Nie wiem nawet, czy yj. I w gruncie rzeczy niewiele mnie to obchodzi. Tak, Kaer Morhen... Przeszedem tam zwyk mutacj. Prba Traw, a potem to co zwykle. Hormony, zioa, zakaenie wirusem. I od nowa. I jeszcze raz. Do skutku. Podobno zniosem Zmiany nad podziw dobrze, chorowaem bardzo krtko. Uznano mnie wic za niezwykle odpornego gwniarza i wybrano do pewnych dalszych, bardziej skomplikowanych... eksperymentw. Z tym byo gorzej. Znacznie gorzej. Ale, jak widzisz, przeyem. Jako jedyny z tych, ktrych do owych eksperymentw wybrano. Od tamtego czasu mam biae wosy. Peny zanik pigmentu. Jak to si mwi - skutek uboczny. Drobiazg. Mao przeszkadza. Potem uczono mnie rnych rzeczy. Do dugo. A wreszcie nadszed dzie, w ktrym opuciem Kaer Mor-hen i ruszyem na szlak. Miaem ju mj medalion, o, wanie ten. Znak Szkoy Wilka. Miaem te dwa miecze: srebrny i elazny. Oprcz mieczy niosem jeszcze z sob przekonanie, zapa, motywacj i... wiar. Wiar w to, e jestem potrzebny i poyteczny. Bo wiat, Iola, mia jakoby by peen potworw i bestii, a moim zadaniem byo chroni tych, ktrym owe bestie zagraay. Gdy wyruszaem z Kaer Morhen, marzyem o

58

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

spotkaniu z moim pierwszym potworem, nie mogem doczeka si chwili, gdy stan z nim oko w oko. I doczekaem si. Mj pierwszy potwr, Iola, by ysy i mia wyjtkowo brzydkie, popsute zby. Napotkaem go na gocicu, gdzie do spki z kolekami potworami, maruderami z jakiej armii zatrzyma chopski wz i wycign z tego wozu dziewczynk, moe trzynastoletnia, a moe nawet nie. Kolekowie trzymali ojca dziewczynki, a ysy zdziera z niej sukienk i wrzeszcza, e nadszed czas, by poznaa, co to takiego prawdziwy mczyzna. Podjechaem, zsiadem i powiedziaem ysemu, e dla niego rwnie nadszed taki czas. Wydawao mi si to szalenie dowcipne. ysy puci smarkul i rzuci si na mnie z toporem. By bardzo powolny, ale wytrzymay. Uderzyem go dwa razy, dopiero wtedy upad. To nie byy specjalnie czyste cicia, ale bardzo, powiedziabym, spektakularne, takie, e kolekowie ysego uciekli, widzc, co wiedmiski miecz moe zrobi z czowieka... Nie nudz ci, Iola? Potrzebuj tej rozmowy. Naprawd jej potrzebuj. Na czym to ja stanem? Aha, na moim pierwszym szlachetnym czynie. Widzisz, Iola, w Kaer Morhen wbito mi do gowy, bym si nie miesza do takich zaj, bym je omija z daleka, nie bawi si w bdnego rycerza i nie wyrcza strw prawa. Ruszyem na szlak nie po to, by si popisywa, ale by za pienidze wykonywa zlecane mi prace. A ja wmieszaem si jak kto gupi, nie ujechawszy nawet pidziesiciu mil od podna gr. Czy wiesz, dlaczego to zrobiem? Chciaem, by dziewczyna zalawszy si zami wdzicznoci caowaa mnie, swego wybawc, po rkach, a jej ojciec dzikowa mi na kolanach. Tymczasem ojciec dziewczyny uciek razem z maruderami, a dziewczyna, na ktr poleciaa wikszo krwi ysego, porzygaa si i dostaa ataku histerii, a gdy si do niej zbliyem, , zemdlaa ze strachu. Od tamtego czasu wtrcaem si w podobne historie ju bardzo rzadko. Robiem swoje. Szybko nauczyem si jak. Podjedaem do opotkw wsi, zatrzymywaem si pod palisadami osad i grodw. I czekaem. Jeli pluto, zorzeczono i rzucano kamieniami, odjedaem. Jeli miast tego kto wychodzi i dawa mi zlecenie, wykonywaem je. Odwiedzaem miasta i twierdze, szukaem ordzi przybijanych do supw na rozstajnych drogach. Szukaem wiadomoci: "Wiedmin potrzebny pilnie". A potem byo zwykle jakie uroczysko, loch, nekropolia lub ruiny, leny wwz lub grota w grach pena koci i mierdzca padlin. I byo co, co yo tylko po to, by zabija. Z godu, dla przyjemnoci, powodowane czyj chorobliw wol, z innych przyczyn. Mantikora, wyvern, mglak, agnica, yrytwa, przeraa, leszy, wampir, ghul, graveir, wilkoak, gigaskorpion, strzyga, zjadarka, kikimora, wipper. I by taniec w ciemnociach i cicie miecza. I by strach i wstrt w oczach tego, kto wrcza mi pniej zapat. Bdy? A jake. Popeniaem. Ale trzymaem si zasad. Nie, nie kodeksu. Zwykem niekiedy zasania si kodeksem. Ludzie to lubi. Takich, ktrzy maja jakie kodeksy i kieruj si nimi, szanuje si i powaa. Nie ma adnego kodeksu. Nigdy nie uoono adnego wiedmiskiego kodeksu. Ja sobie swj wymyliem. Zwyczajnie. I trzymaem si go. Zawsze... Nie zawsze. Bo byo tak, i wydawaoby si, e nie ma miejsca na adne wtpliwoci. e naleaoby powiedzie sobie: "A co mnie to obchodzi, to nie moja sprawa, ja jestem wiedminem". e naleaoby posucha gosu rozsdku. Posucha instynktu, jeeli nie tego, co dyktuje dowiadczenie. A choby i zwyky, najzwyklejszy strach. Powinienem by posucha gosu rozsdku, wtedy... Nie posuchaem. Mylaem, e wybieram mniejsze zo. Wybraem mniejsze, zo. Mniejsze zo! Jestem Geralt z Rivii. Zwany take Rzenikiem z Blaviken. Nie, Iola. Nie dotykaj mojej rki. Kontakt moe wyzwoli w tobie... Moesz zobaczy... A ja nie chc, by zobaczya. Nie chc wiedzie. Znam moje przeznaczenie, ktre krci mn jak wir. Moje przeznaczenie? Ono idzie za mn krok w krok, ale ja nigdy nie ogldam si za siebie. Ptla? Tak, Nenneke czuje to, zdaje si. Co mnie wtedy podkusio, tam w Cintrze? Jak mogem tak gupio ryzykowa?

59

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Nie, nie i jeszcze raz nie. Ja nigdy nie ogldam si za siebie. A do Cintry nie wrc nigdy, bd omija Cintrjak gniazdo dumy. Nigdy tam nie wrc. Ha, jeli dobrze licz, ten dzieciak musia urodzi si w maju, gdzie w okolicach wita Belleteyn. Gdyby tak byo w istocie, to mielibymy do czynienia z interesujcym zbiegiem okolicznoci. Bo Yennefer te urodzia si w Belleteyn... Chodmy ju, Iola. Zmierzcha ju. Dzikuj ci, e zechciaa ze mn porozmawia. Dzikuj ci, Iola. Nie, nic mi nie jest. Czuj si dobrze. Cakiem dobrze.

60

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

KWESTIA CENY Wiedmin mia n na gardle. Lea, pawic si w mydlinach, z gow odrzucon do tyu, na lisk krawd drewnianej balii. W ustach czu gorzki posmak myda. N, tpy jak siedem nieszcz, skroba go bolenie po jabku Adama, z chrzstem przesuwa si ku podbrdkowi. Balwierz, z min artysty wiadomego narodzin arcydziea, skrobn jeszcze raz, z czystej maniery, po czym otar mu twarz kawakiem lnianego ptna zmoczonym w czym, co mogo by nalewk na arcydzigielu. Geralt wsta, pozwoli, by pachoek wyla na niego cebrzyk wody, otrzsn si, wyszed z balii, znaczc ceglan podog ladami mokrych stp. - Rcznik, panie - pachoek zerkn ciekawie na jego medalion. - Dziki. - Tu jest odzienie - powiedzia Haxo. - Koszula, gacie, spodnie, wams. A tu buty. - O wszystkim pomylelicie, kasztelanie. A we wasnych butach nie mgbym pj? - Nie. Piwa? - Chtnie. Ubiera si powoli. Dotyk obcego, szorstkiego, nieprzyjemnego ubrania na spczniaej skrze psu mu humor, jakiego nabra, wylegujc si w gorcej wodzie. - Kasztelanie? - Sucham was, panie Geralt? - Nie wiecie aby, po co to wszystko? No, do czego jestem tu potrzebny? - Nie moja rzecz - powiedzia Haxo, zezujc na pachokw. - Do mnie naley ubra was... - Przebra, chcielicie powiedzie. - ...Ubra i zaprowadzi na uczt, do krlowej. Wcie wams, panie Geralt. I ukryjcie pod nim wiedmiski medalion. - Tu lea mj sztylet. - Ale ju nie ley. Jest w bezpiecznym miejscu, tak jak oba wasze miecze i cay dobytek. Tam, dokd idziecie, idzie si bez ora. Wiedmin wzruszy ramionami, obcigajc na sobie ciasny purpurowy wams. - Co to jest? - spyta, wskazujc na haft na przedzie ubioru. - A wanie - rzek Haxo. - Bybym zapomnia. Na czas uczty nazywacie si wielmony Ravix z Czteroroga. Jako honorowy go, zasidziecie po prawicy krlowej, takie jest jej yczenie. A to na wamsie, to wasz herb. W polu zotym niedwied czarny, kroczcy, na nim panna w szacie bkitnej, z wosami rozpuszczonymi i rkoma wzniesionymi. Powinnicie to zapamita, kto z goci moe mie hyzia na punkcie heraldyki, to si czsto zdarza. - Jasne, zapamitam - powiedzia powanie Geralt. -A Czterorg, gdzie ley? - Dostatecznie daleko. Gotowicie? Moemy i? - Moemy. Powiedzcie jeszcze, panie Haxo, z jakiej okazji ta uczta? - Krlewna Pavetta koczy pitnacie lat, wedle zwyczaju zwalili si konkurenci do jej rki. Krlowa Calanthe chce j wyda za kogo ze Skellige. Zaley nam na przymierzu z wyspiarzami. - Dlaczego akurat z nimi? - Na tych, z ktrymi s w przymierzu, nie napadaj tak czsto jak na innych. - Istotny powd. - Ale nie jedyny. W Cintrze, panie Geralt, tradycja nie pozwala na niewiecie rzdy. Nasz krl Roegner zmar by jaki czas temu od morowego powietrza, a krlowa nie chce drugiego ma. Nasza pani Calanthe mdra jest i sprawiedliwa, ale co krl, to krl. Ten, kto oeni si z krlewn, sidzie na tronie. Dobrze by byo, zby trafi si chop na schwa. A takich trzeba szuka na wyspach. To twardy nard. Chodmy ju.

61

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

W poowie kruganka otaczajcego may, pusty wewntrzny dziedziniec Geralt zatrzyma si, rozejrza. - Kasztelanie - rzek pgosem. - Jestemy sami. Mwcie, do czego krlowej wiedmin. Musicie co wiedzie. Kto, jeli nie wy? - Do tego, co i wszystkim innym - burkn Haxo. -Cintra jest jak kady jeden inny kraj, taka sama. Mamy tu i wilkoaki, i bazyliszki, a i mantikora si znajdzie, jak dobrze poszuka. To i wiedmin moe si przyda. - Nie krcie, kasztelanie. Pytam, do czego krlowej wiedmin na uczcie, i to przebrany za bkitnego niedwiedzia z rozpuszczonymi wosami. Haxo te si rozejrza, a nawet wychyli si przez balustrad kruganka. - Niedobrego co si dzieje, panie Geralt - mrukn. -Na zamku, znaczy. Straszy co. - Co? - A co ma straszy? Straszydo. Mwi, mae, garbate, kolczaste jak je. Noc po zamku azi, brzka acuchami. Pojkuje i stka w komnatach. - Wycie widzieli? - Nie - Haxo splun. - I widzie nie chc. - Pleciecie, kasztelanie - skrzywi si wiedmin. - To si kupy nie trzyma. Idziemy na zarczynow biesiad. I co ja mam tam robi? Czuwa, eby spod stou nie wyskoczy garbus i nie zastka? Bez broni? Wystrojony jak bazen? Eee, panie Haxo. - A mylcie sobie, co chcecie - naburmuszy si kasztelan. - Kazali niczego wam nie mwi. Prosilicie, to powiedziaem. A wy, e plot. Wielcecie uprzejmi. - Wybaczcie, nie chciaem was urazi, kasztelanie. Dziwiem si tylko... - Przestacie si tedy dziwi - Haxo odwrci gow, nadal naburmuszony. - Nie jestecie od dziwienia. I dobrze wam radz, panie wiedmin, jeli krlowa rozkae wam rozdzia si do goa, pomalowa sobie rzy niebiesk farbk i powiesi si w sieni gow w d jako kandelabr, to zrbcie to bez zdziwienia i wahania. Inaczej mog was spotka nieliche przykroci. Pojlicie? - Pojem. Idziemy, panie Haxo. Cokolwiek ma by, zgodniaem po tej kpieli. II Nie liczc zdawkowego, ceremonialnego pozdrowienia, gdy powitaa go jako "pana na Czterorogu", krlowa Ca-lanthe nie zamienia z wiedminem ani sowa. Uczta nie rozpoczynaa si, wci schodzili si biesiadnicy, gromko zapowiadani przez herolda. St by ogromny, prostoktny, mg pomieci z gr czterdziestu chopa. W jego szczycie zajmowaa miejsce Calanthe, siedzc na tronie z wysokim oparciem. Po jej prawej rce zasiada Geralt, po lewej siwowosy bard z lutni, zwany Drogodarem. Dwa szczytowe krzesa po lewicy krlowej pozostaway wolne. Na prawo od Geralta, wzdu duszego boku stou, zasiadali kasztelan Haxo i wojewoda o trudnym do zapamitania nazwisku. Za nimi siedzieli gocie z ksistwa Attre - ponury i milczcy rycerz Rainfarn i pozostajcy pod jego opiek pucoowaty dwunastolatek, ksi Wind-halm, jeden z pretendentw do rki krlewny. Dalej - kolorowi i rnobarwni rycerze z Cintry i okoliczni wasale. - Baron Eylembert z Tigg! - ogosi herold. - - Kudkudak! - mrukna Calanthe, szturchajc Drogodara. Wesoo bdzie. Chudy i wsaty, dostatnio odziany rycerz skoni si nisko, ale jego ywe, wesoe oczy i bdzcy po ustach umieszek zaprzeczay czoobitnoci. - Witajcie nam, panie Kudkudaku - rzeka ceremonialnie krlowa. Najwyraniej przydomek barona zronity by z nim trwaej ni rodowe nazwisko. - Rada wam jestem za przybycie. - I jam rad z zaproszenia - oznajmi Kudkudak i westchn. - C, rzuc okiem na krlewn, jeli pozwolisz, krlowo. Trudno y samotnie, pani. - Eje, panie Kudkudaku - Calanthe umiechna si lekko, nawijajc lok wosw na palec. - Wszakecie onaty, jak nam dobrze wiadomo.

62

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Eee - achn si baron. - Sama wiesz, pani, jaka ta moja ona sabiutka i delikatna, a teraz w naszych okolicach ospa panuje. Stawiam mj pas i miecz przeciwko starym apciom, e za rok bdzie nawet po aobie. - Biedny, Kudkudaku, ale i szczciarz z ciebie zarazem - Calanthe umiechna si jeszcze milej. Twoja ona rzeczywicie jest sabiutka. Syszaam, e jak czasu zeszych niw zdybaa ci w stogu z dziewk, to gonia ci z widami nieca mil, i nie dogonia. Musisz j lepiej karmi i houbi, a i baczy, by jej w nocy plecy nie ziby. A za rok, zobaczysz, jak si poprawi. Kudkudak posmtnia, ale niezbyt przekonywajco. - Aluzj zrozumiaem. Ale na uczcie zosta mog? - Rada bd, baronie. - Poselstwo ze Skellige! - krzykn herold, ju solidnie zachrypnity. Wyspiarze wkroczyli dziarskim, dudnicym krokiem, we czterech, w lnicych, skrzanych kubrakach obszytych foczym futrem, przepasani szarfami z kraciastej we-. ny. Prowadzi ich ylasty wojownik o ciemnej twarzy i orlim nosie, majcy u boku barczystego modziana z rud czupryn. Wszyscy skonili si przed krlow. - Wielki to zaszczyt - rzeka Calanthe, lekko zarumieniona - wita ponownie na moim zamku wietnego rycerza, jakim jest Eist Tuirseach ze Skellige. Gdyby nie dobrze znany fakt, e ywisz pogard dla oenku, ucieszyabym si nadziej, e moe przybywasz ubiega si o moj Pavett. Czyby samotno jednak dokuczya ci, panie? - Nie raz, pikna Calanthe - odrzek smagolicy wyspiarz, unoszc na krlow byszczce oczy. - Zbyt niebezpieczne jednak wiod ycie, by myle o trwaym zwizku. Gdyby nie to... Pavetta jest modziutk jeszcze pan-, na, nierozkwitym pczkiem, ale... - Ale co, rycerzu? - Niedaleko pada jabko od jaboni - umiechn si Eist Tuirseach, byskajc biel zbw. - Wystarczy spojrze na ciebie, krlowo, by wiedzie, jak piknoci stanie si krlewna, gdy osignie wiek, jaki powinna mie kobieta, by uszczliwi wojownika. Tymczasem jednak o jej rk winni ubiega si modziecy. Tacy jak siostrzeniec naszego krla Brana, ten oto Crach an Craite, ktry przyby tu w tym wanie celu. Grach, konic rud gow, uklk przed krlow na jedno kolano. - Kog jeszcze przywiode, Eist? Krpy, krzepki mczyzna z miotowat brod i dryblas z kobz na plecach przyklkli obok Cracha an Craite. - Oto waleczny druid Myszowr, ktry, jak ja, jest przyjacielem i doradc krla Brana. A to Draig BonDhu, nasz sawny skald. Trzydziestu eglarzy ze Skellige czeka za na podwrcu, ponc nadziej, e pikna Calanthe z Cintry ukae si im cho w oknie. - Siadajcie, szlachetni gocie. Ty, panie Tuirseach, tutaj. Eist zaj wolne miejsce przy wszym kocu stou, oddzielony od krlowej tylko pustym krzesem i miejscem Drogodara. Pozostali wyspiarze siedli razem po lewej, pomidzy marszakiem Vissegerdem a trjk synw wadyki . Streptu, na ktrych woano Pomrw, Paszkot i Dzirygrka. - To mniej wicej wszyscy - krlowa przechylia si w stron marszaka. - Zaczynamy, Vissegerd. Marszaek klasn w donie. Pachokowie, niosc pmiski i dzbany, dugim sznurem ruszyli ku stoowi, witani radosnym pomrukiem biesiadnikw. Calanthe prawie nie jada, niechtnie trcaa podawane kski srebrnym widelcem. Drogodar, przeknwszy co w popiechu, brzdka dalej na lutni. Pozostali gocie czy-_nili natomiast prawdziwe spustoszenie wrd pieczonych prosit, ptactwa, ryb i may, w czym przodowa rudy Grach an Craite. Rainfarn z Attre srogo strofowa modego ksicia Windhalma, raz nawet da mu po apach za prb signicia po dzban z jabecznikiem. Kudkudak, przerywajc na moment ogryzanie koci, uradowa ssiadw naladowaniem gwizdu botnego wia. Robio si coraz weselej. Wznoszono pierwsze toasty, coraz bardziej nieskadne. Calanthe poprawia wsk zot obrcz na popielatych, ufryzowanych w loki wosach, obrcia si lekko w stron Geralta zajtego kruszeniem skorupy wielkiego czerwonego raka ocinika.

63

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- No, wiedminie - powiedziaa. - Dookoa jest ju dostatecznie gono, abymy mogli zamieni dyskretnie kilka sw. Zacznijmy od grzecznoci. Ciesz si z poznania ciebie. - To odwzajemniona rado, krlowo. - Po grzecznociach, konkrety. Mam dla ciebie prac do wykonania. - Domylam si. Rzadko kto zaprasza mnie na biesiady z czystej sympatii. - C, pewnie nie jeste interesujcym partnerem przy stole. Czy jest jeszcze co, czego si domylasz? - Jest. - C to takiego? - Powiem ci, gdy dowiem si, jakie zadanie masz dla mnie, krlowo. - Geralt - powiedziaa Calanthe, trcajc palcami naszyjnik ze szmaragdw, z ktrych najmniejszy by wielkoci majowego chrabszcza - jak mylisz, jakie zadanie mona mie dla wiedmina? Co? Wykopanie studni? Zaatanie dziury w dachu? Utkanie gobelinu przedstawiajcego wszystkie pozycje, jakie krl Vridank i pikna Cerro wyprbowali podczas nocy polubnej? Sam chyba wiesz najlepiej, na czym polega twoja profesja. - Tak, wiem. A teraz mog powiedzie, czego si domylam, krlowo. - Ciekawam. - Domylam si, e jak wielu innych, mylisz mj zawd z cakiem inn profesj. - Och - Calanthe, nachylona swobodnie w kierunku brzdkajcego na lutni Drogodara, sprawiaa wraenie zamylonej i nieobecnej. - A kime, Geralt, s ci inni, ktrych jest tak wielu, a z ktrymi bye askaw zrwna mnie pod wzgldem ignorancji? I z jak to profesj myl twj zawd owi gupcy? - Krlowo - rzek Geralt spokojnie - jadc do Cintry, spotykaem wieniakw, kupcw, krasnoludw domokrcw, kotlarzy i drwali. Mwili mi o zjadarce, ktra gdzie w tutejszych lasach ma swoj kryjwk, domek na pazurzastym kurzym trjnogu. Wspominali o przerazie gniedcej si w grach. O agnicach i skolopendromorfach. Podobno znajdzie si i mantikora, jak dobrze poszuka. Tyle zada, ktre mgby wykona wiedmin, nie muszc przy tym stroi si w cudze pirka i herby. - Nie odpowiedziae na moje pytanie. - Krlowo, nie wtpi, e przymierze ze Skellige, zawarte przez maestwo twojej crki, jest Cintrze potrzebne. Moliwe te, e intryganci, ktrzy chc temu przeszkodzi, zasuguj na nauczk, i to w taki sposb, by wadca nie by w to zamieszany. Pewnie, e byoby najlepiej, by t nauczk da im nie znany nikomu pan z Czteroroga, ktry zniknie potem ze sceny. A teraz odpowiem na twoje pytanie. Mylisz mj zawd z profesj najemnego mordercy. Ci inni, ktrych jest tak wielu, to ci, ktrzy maj wadz. Nie pierwszy raz wzywany jestem na dwr, na ktrym problemy wadcy wymagaj szybkich ciosw miecza. Ale ja nigdy nie zabijaem ludzi dla pienidzy, niezalenie, w dobrej czy zej sprawie. I nigdy tego robi nie bd. Atmosfera przy stole oywiaa si w miar jak ubywao piwa. Rudy Grach an Craite znalaz wdzicznych suchaczy do opowieci o bitwie nad Thwyth. Nakreliwszy na stole map za pomoc koci z misem zamaczanej w sosie, nanosi na ni sytuacj taktyczn, wrzeszczc gono. Kudkudak, dowodzc celnoci swego przezwiska, zagdaka nagle jak najprawdziwsza kwoka, budzc powszechn wesoo wrd biesiadnikw, a konsternacj wrd suby, przekonanej, e ptak, drwic z jej czujnoci, dosta si jako z dziedzica na sal. - Tak oto, los pokara mnie nazbyt domylnym wiedminem - Calanthe umiechna si, ale oczy miaa zmruone i ze. - Wiedminem, ktry bez cienia szacunku czy chociaby zwykej grzecznoci demaskuje moje intrygi i niecne, zbrodnicze plany. Czy jednak fascynacja moj urod i ujmujc osobowoci nie przymiy przypadkiem twojego rozsdku? Nigdy wicej tego nie rb, Geralt. Nie odzywaj si w taki sposb do tych, ktrzy maj wadz. Niejeden nie zapomni ci takich sw, a znasz krlw, wiesz, e maj rne rodki. Sztylet. Trucizna. Loch. Rozpalone kleszcze. S setki, tysice sposobw, po ktre sigaj krlowie zwykli mci swoj uraon dum. Nie uwierzysz, Geralt, jak atwo jest urazi dum niektrych wadcw. Rzadko ktry z nich zniesie spokojnie sowa takie jak: "Nie", "Nie bd" czy "Nigdy". Mao tego, wystarczy takiemu przerwa, gdy mwi, lub wtrca niestosowne uwagi, i ju ma si zapewnione amanie koem.

64

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Krlowa zoya razem biae, wskie donie i lekko opara na nich usta, robic efektown pauz. Geralt nie przerywa i niczego nie wtrca. - Krlowie - podja Calanthe - dziel ludzi na dwie kategorie. Jednym rozkazuj, a drugich kupuj. Hoduj bowiem starej i banalnej prawdzie, e kadego mona kupi. Kadego. To tylko kwestia ceny. Zgadzasz si z tym? Ach, niepotrzebnie pytam. Przecie jeste wiedminem, wykonujesz swoj prac i bierzesz zapat, w odniesieniu do ciebie sowo "kupi" traci swj pogardliwy wydwik. Rwnie kwestia ceny to w twoim przypadku rzecz oczywista, zwizana ze stopniem trudnoci zadania, jakoci wykonania, mistrzostwem. Take z twoj saw, Geralt. Dziadowie na jarmarkach wypiewuj o czynach biaowosego wiedmina z Rivii. Jeli chocia poowa z tego jest prawd, to mog zaoy, e cena twoich usug nie jest maa. Angaowanie ci do tak prostych i banalnych spraw, jak intrygi paacowe czy morderstwa, byoby trwonieniem pienidzy. Mona to zaatwi innymi, taszymi rkami. - BRAAAK! Ghaaa-braaak! - zarycza nagle Kudkudak, zdobywajc huczny aplauz za imitacj odgosw kolejnego zwierzcia. Geralt nie wiedzia jakiego, ale nie chciaby nigdy czego takiego napotka. Odwrci gow, dostrzegajc spokojne, jadowicie zielone spojrzenie krlowej. Drogodar, z opuszczon gow i twarz niewidoczn zza zasony siwych wosw opadajcych na rce i instrument, brzdka cicho na lutni. - Ach, Geralt - powiedziaa Calanthe, gestem zabraniajc pachokowi dolewa do swojego pucharu. - Ja mwi, a ty milczysz. Jestemy na uczcie, wszyscy chcemy dobrze si bawi. Zabaw mnie. Zaczyna mi brakowa twoich celnych uwag i domylnych komentarzy. Zdaby si te jeden z drugim komplement, hod czy te zapewnienie o posuszestwie. Kolejno dowolna. - C, krlowo - rzek wiedmin - niewtpliwie jestem mao interesujcym partnerem za stoem. Nadziwi si nie mog, e wanie mnie wyrnia zaszczytem zajmowania tego miejsca. Mona wszak byo posadzi tu kogo znacznie bardziej odpowiedniego. Kadego, kogo by zapragna. Wystarczyo tylko komu rozkaza lub kogo kupi. To tylko kwestia ceny. - Mw, mw - Calanthe odchylia gow do tyu, przymkna oczy, nadajc ustom pozr miego umiechu. - Jestem tedy zaszczycony i dumny, e to ja siedz obok krlowej Calanthe z Cintry, ktrej urod przewysza tylko jej mdro. Za rwnie wielki zaszczyt uwaam, e krlowa raczya sysze o mnie i e na podstawie tego, co syszaa, nie chce wykorzystywa mnie do banalnych spraw. Zeszej zimy ksi Hrobarik, nie bdc tak askawy, prbowa wynaj mnie do szukania licznotki, ktra majc do jego ordynarnych zalotw, ucieka z balu, gubic pantofelek. Trudno mi byo go przekona, e do tego potrzebny jest wielki owczy, a nie wiedmin. Krlowa suchaa z zagadkowym umiechem. - Rwnie inni wadcy, ustpujcy tobie, pani Calanthe, pod wzgldem mdroci, nie cofali si przed proponowaniem mi banalnych zada. Gwnie szo im o banalne pozbawienie ycia pasierba, ojczyma, macochy, stryja, ciotki, trudno zliczy. Byli zdania, e to tylko kwestia ceny. Umiech krlowej mg oznacza wszystko. - Powtarzam wic - Geralt lekko skoni gow - e nie posiadam si z dumy, mogc siedzie obok ciebie, pani. Duma za ogromnie wiele znaczy dla nas, wiedminw. Nie uwierzysz, krlowo, jak wiele. Pewien wadyka urazi kiedy dum wiedmina propozycj pracy, nie licujc z honorem i wiedmiskim kodeksem. Co wicej, nie przyj do wiadomoci grzecznej odmowy, chcia powstrzyma wiedmina przed opuszczeniem swojego kasztelu. Wszyscy komentujcy potem to zdarzenie zgodnie twierdzili, e nie by to najlepszy z pomysw tego wadyki. - Geralt - powiedziaa Calanthe po chwili milczenia. -Mylie si. Jeste bardzo interesujcym partnerem przy stole. Kudkudak, otrzepujc wsy i przd kaftana z piwnej piany, zadar gow i przeszywajco zawy w wielce udatnym naladownictwie wilczycy w czasie rui. Psy z dziedzica i caej okolicy zawtroway wyciem. Jeden z braci ze Streptu, bodaje Dzirygrka, zamoczywszy palec w piwie, poprowadzi grub krech dookoa formacji narysowanej przez Cracha an Craite. - Bd i nieudolno! - zawoa. - Nie naleao tak czyni! Tu, na skrzydo, trzeba byo skierowa konnic i uderzy z flanki!

65

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Ha! - rykn Crach an Craite, walc koci o st, znaczc twarze i tuniki ssiadw kropelkami sosu. - I osabi rodek? Kluczow pozycj? Niedorzeczno! - Tylko lepiec lub chory na umyle nie korzysta z manewru w takiej sytuacji! - Tak jest! Susznie! - krzykn Windhalm z Attre. - Kto ci pyta, gwniarzu? - Sam jeste gwniarz! - Zamknij pysk, bo ci zdziel t koci! - Sied na rzyci i milcz, Crach - zawoa Eist Tuirseach, przerywajc konwersacj z Vissegerdem. - Dosy tych ktni. Heje, panie Drogodar! Szkoda waszego talentu! Zaiste, wicej skupienia i powagi wymaga suchanie waszej piknej, acz cichej gdby. Draigu Bon-Dhu, przesta re i opa! Nikomu za tym stoem nie zaimponujesz ani jednym, ani drugim. Nadmij no swoje dudy i uraduj nasze uszy porzdn, wojack muzyk. Za twoim pozwoleniem, dostojna Calanthe! - O, matko moja - szepna krlowa do Geralta, unoszc na moment wzrok ku sklepieniu w niemej rezygnacji. Ale skina przyzwalajco, umiechajc si wcale naturalnie i yczliwie. - Draigu Bon-Dhu - rzek Eist. - Zagraj nam pie o bitwie pod Chociebuem! Ta nie dostarczy nam przynajmniej wtpliwoci co do taktycznych posuni dowdcw! Ani co do tego, kto okry si tam niemierteln saw! Zdrowie bohaterskiej Calanthe z Cintry! - Zdrowie! Chwaa! - ryczeli gocie, speniajc puchary i gliniane czarki. Dudy Draiga Bon-Dhu wyday z siebie zowrogie buczenie, potem za buchny straszliwym, przecigym, modulowanym jkiem. Biesiadnicy podjli pie, wybijajc rytm, to jest tukc czym popado o st. Kudkudak chciwie wpatrywa si w wr z koziej skry, niewtpliwie urzeczony myl o wcigniciu wydobywajcych si z jego wntrza przeraajcych tonw do swego repertuaru. - Chociebu - powiedziaa Calanthe, patrzc na Geralta - moja pierwsza bitwa. Chocia lkam si wzbudzi oburzenie i pogard dumnego wiedmina, wyznam ci, e wwczas bilimy si o pienidze. Wrg pali bowiem wsie, ktre paciy nam daniny, a my, nienasyceni i chciwi, zamiast im na to pozwoli, wyruszylimy w pole. Banalny powd, banalna bitwa, banalne trzy tysice trupw rozdziobanych przez kruki. I spjrz tylko - zamiast si wstydzi, siedz dumna jak paw, e piewa si o mnie pieni. Nawet jeeli do tak okropnej, barbarzyskiej muzyki. Znowu przywoaa na twarz parodi umiechu, penego szczcia i yczliwoci, uniesieniem pustego pucharu odpowiadajc na toasty wznoszone jak st dugi. Geralt milcza. - Kontynuujmy - Calanthe przyja podane przez Drogodara udko baanta i zacza je wdzicznie ogryza. - Jak mwiam, wzbudzie moje zainteresowanie. Mwiono mi, e wy, wiedmini, to ciekawa kasta, nie bardzo wierzyam. Teraz wierz. Przy uderzeniu wydajecie dwik, wiadczcy, e wykuto was ze stali, nie ulepiono z ptasiego gwna. Nie zmienia to jednak w niczym faktu, e jeste tu, by wykona zadanie. I wykonasz je bez mdrkowania. Geralt nie umiechn si lekcewaco i paskudnie, chocia mia wielk ochot. Milcza nadal. - Mylaam - mrukna krlowa, zdajc si powica" ca uwag wycznie baanciemu udku - e co powiesz. Albo e si umiechniesz. Nie? Tym lepiej. Czy nasz umow mog uwaa za zawart? - Niejasnych zada - rzek sucho wiedmin - nie da si jasno wykona, krlowo. - Co tu jest niejasnego? Przecie od razu wszystkiego si domylie. Rzeczywicie, mam plany odnonie przymierza ze Skellige i co do maestwa mojej crki Pavetty. W przypuszczeniu, e plany te s zagroone, rwnie si nie pomylie, ani w tym, e jeste mi potrzebny, aby to zagroenie wyeliminowa. Ale tu skoczya si twoja domylno. Supozycja, e myl twj zawd z profesj najemnego zbira, wielce mnie uboda. Przyjmij do wiadomoci, Geralt, e zaliczam si do tych niewielu wadcw, ktrzy wiedz dokadnie, czym zajmuj si wiedmini i do -czego naley ich angaowa. Z drugiej strony, jeli kto zabija ludzi rwnie wprawnie jak ty, chocia i nie dla pienidzy, nie powinien si dziwi, e tak wielu przypisuje mu profesjonalizm w tej dziedzinie. Twoja sawa wyprzedza ci, Geralt, a jest ona goniejsza od przekltej kobzy Draiga Bon-Dhu. I rwnie mao w niej przyjemnych nut. Dudarz, cho nie mg sysze sw krlowej, zakoczy swj koncert. Biesiadnicy nagrodzili go chaotyczn, wrzaskliw owacj, po czym z nowym zapaem powicili si niszczeniu zapasw jada i picia, rozpamitywaniu przebiegu rozmaitych bitew i nieprzyzwoitym artom o niewiastach. Kudkudak

66

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

wydawa gromkie odgosy, nie sposb byo jednak stwierdzi, czy bya to imitacja kolejnego zwierzcia, czy prba ulenia przeadowanemu odkowi. Eist Tuirseach nachyli si daleko przez st. - Krlowo - powiedzia - istniej zapewne wane powody, dla ktrych cay czas powicasz wycznie panu z-Czteroroga, ale najwysza pora, bymy ujrzeli krlewn Pavett. Na co czekamy? Chyba nie na to, eby Crach an Craite si spi. A chwila ta jest bliska. - Masz racj, jak zwykle, Eist - Calanthe umiechna si ciepo. Geralt' nie przestawa si dziwi, jak bogaty by arsena jej umiechw. - Rzeczywicie, mam z wielmonym Ravixem niezwykle wane sprawy do omwienia. Nie lkaj si, powic czas i tobie. Ale znasz moj zasad: najpierw obowizki, potem przyjemnoci. Panie Haxo! Uniosa do, skina na kasztelana. Haxo wsta bez sowa, skoni si i szybko pobieg po schodach, znikn w ciemnej galeryjce. Krlowa znw odwrcia si do wied-mina. - Syszae? Rozprawiamy zbyt dugo. Jeli Pavetta przestaa ju mizdrzy si przed zwierciadem, to zaraz tu bdzie. Nadstaw zatem uszu, bo powtarza nie bd. Chc osign to, co sobie zamierzyam, a co ty w miar trafnie odgade. adnych innych rozwiza by nie moe. Co do ciebie, to masz wybr. Moesz zosta zmuszony do dziaania moim rozkazem... nad konsekwencjami nieposuszestwa nie uwaam za celowe si rozwodzi. Posuszestwo, ma si rozumie, bdzie hojnie nagrodzone. Albo moesz wywiadczy mi patn usug. Zauwa, e nie powiedziaam: "Mog ci kupi", bo postanowiam nie uraa twojej wiedmiskiej dumy. Prawda, e to ogromna rnica? - Ogrom tej rnicy unikn jako mojej uwadze. - Wytaj wic bardziej uwag, kiedy mwi do ciebie. Rnica, mj drogi, polega na tym, e kupowanemu paci si wedug wasnego widzimisi, wiadczcy usug sam okrela jej cen. Jasne? - W miar. Zamy wic, e wybieram form patnej usugi. Powinienem jednak chyba wiedzie, na czym ta usuga ma polega? - Nie, nie powiniene. Rozkaz, i owszem, musi by konkretny i jednoznaczny. Co innego, jeli mowa o patnej usudze. Interesuje mnie efekt. Nic wicej. To twoja sprawa, jakimi rodkami mi go zapewnisz. Geralt, unoszc gow, napotka czarne, przenikliwe spojrzenie Myszowora. Druid ze Skellige, nie spuszczajc z wiedmina wzroku, kruszy jak gdyby w zamyleniu trzymany w doni kawaek chleba, upuszcza okruszynki. Geralt spojrza w d. Przed nim, na dbowej desce stou, okruchy, ziarnka kaszy i czerwonawe fragmenciki skorupy ocinika poruszay si szybko jak mrwki. Tworzyy runy. Runy poczyy si - na moment - w sowo. W pytanie. Myszowr czeka, nie spuszczajc z niego wzroku. Geralt ledwie dostrzegalnie kiwn gow. Druid opuci powieki, z kamienn twarz zmit okruszki ze stou. - Szlachetni panowie! - zawoa herold. - Pavetta z Cintry! Gocie ucichli, obracajc gowy w stron schodw. Poprzedzana przez kasztelana i jasnowosego pazia w szkaratnym kubraczku, Krlewna schodzia wolno, z opuszczon gow. Wosy miaa identycznego koloru jak matka - popielatoszare, ale nosia je splecione w dwa grube warkocze, sigajce poniej pasa. Oprcz diademika z misternie rzebion gemm i paska z drobniutkich zotych ogniwek, ciskajcego na biodrach dug srebrnobkitn sukni, Pavetta nie nosia adnych ozdb. Eskortowana przez pazia, herolda, kasztelana i Visse-gerda, krlewna zaja wolne krzeso pomidzy Drogoda-rem a Eistem Tuirseach. Rycerski wyspiarz natychmiast zadba o jej puchar i zabawi rozmow. Geralt nie dostrzeg, by odpowiadaa wicej ni jednym sowem. Oczy miaa stale spuszczone, przykryte dugimi rzsami, cay czas, nawet podczas haaliwych toastw, jakie sypny si ku niej z rnych punktw stou. Niewtpliwie, jej uroda zrobia wraenie na biesiadnikach - Crach an Craite zaprzesta wrzaskw, w milczeniu gapi si na Pa-vett, zapominajc nawet o kuflu piwa. Windhalm z Attre take poera krlewn wzrokiem, mienic si rnymi odcieniami czerwieni, jak gdyby ju tylko kilka ziarenek piasku w klepsydrze dzielio go od pokadzin. W podejrzanym skupieniu studiowali drobn twarz dziewczynki rwnie Kudkudak i bracia ze Streptu. - Aha - powiedziaa cicho Calanthe, najwyraniej rada z efektu. - I co powiesz, Geralt? Dziewczyna wdaa si w matk, bez faszywej skromnoci. A mi jej troch szkoda dla tego rudego kloca, Cracha. Caa moja nadzieja w tym, e moe ze szczeniaka wyronie kto klasy Eista Tuirseach. Wszak to ta sama krew.

67

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Suchasz mnie, Ge-rait? Cintra musi sprzymierzy si ze Skellige, bo wymaga tego interes pastwa. Moja crka powinna polubi odpowiedni osob, bo to jest moja crka. To wanie jest efekt, ktry musisz mi zapewni. - Ja mam to zapewni? Czy aby tak si stao, nie wystarczy twoja wola, krlowo? - Sprawy mog potoczy si tak, e nie wystarczy. - C moe by silniejsze od twojej woli? - Przeznaczenie. - Aha. A zatem ja, biedny wiedmin, mam stawi czoo przeznaczeniu silniejszemu od krlewskiej woli. Wiedmin walczcy z przeznaczeniem! C za ironia. - Co tu jest ironi? - Mniejsza z tym. Krlowo, wyglda na to, e usuga, ktrej dasz, graniczy z niemoliwoci. - Gdyby graniczya z moliwoci - wycedzia Calanthe zza umiechnitych warg - poradziabym sobie z tym sama, nie potrzebowaabym sawnego Geralta z Rivii. Przesta mdrkowa. Wszystko jest do zaatwienia, to tylko kwestia ceny. Do cholery, w twoim wiedmiskim cenniku musi figurowa cena za to, co graniczy z niemoliwoci. Domylam si, e niemaa. Zapewnisz mi efekt, o ktrym mwiam, a dam ci to, czego zadasz. - Jak powiedziaa, krlowo? - Dam, czego zadasz. Nie lubi, kiedy kto kae mi powtarza. Zastanawia mnie, wiedminie, czy przed kad robot, ktrej si imasz, prbujesz zniechci zleceniodawc rwnie usilnie jak mnie? Czas ucieka. Odpowiadaj, tak lub nie? - Tak. - Lepiej. Lepiej, Geralt. Twoje odpowiedzi s ju znacznie blisze ideau, coraz bardziej przypominaj te, ktrych oczekuj, gdy stawiam pytania. A teraz wycignij dyskretnie lew rk i pomacaj za oparciem mojego tronu. Geralt wsun do pod to-niebieskie udrapowanie. Prawie natychmiast natrafi na miecz, paskoprzytwierdzony do obitego kurdybanem oparcia. Na dobrze mu znany miecz. - Krlowo -'powiedzia cicho - pomijajc ju to, co wczeniej mwiem o zabijaniu ludzi, zdajesz sobie oczywicie spraw, e na przeznaczenie nie wystarczy miecza? - Zdaj - Calanthe odwrcia gow. - Potrzebny jest jeszcze wiedmin trzymajcy rkoje. Jak widzisz, zadbaam o to. - Krlowo... - Ani sowa wicej, Geralt. Zbyt dugo ju spiskujemy. Patrz na nas, a Eist robi si zy. Porozmawiaj chwil z kasztelanem. Zjedz co, wypij. Byle nie za duo. Chc, by mia pewn rk. Usucha. Krlowa wczya si do rozmowy, jak wiedli Eist, Vissegerd i Myszowr przy milczcym i sennym udziale Pavetty. Drogodar odoy lutni i nadrabia opnienia w jedzeniu. Haxo nie by rozmowny. Wojewoda o trudnym do zapamitania nazwisku, ktremu obiy si wida o uszy sprawy i problemy Czteroroga, spyta grzecznie, czy klacze dobrze si rebi. Geralt odpowiedzia, e tak, e znacznie lepiej od ogierw. Nie by pewien, czy art zosta dobrze odebrany. Wojewoda nie zadawa wicej pyta. Oczy Myszowora wci szukay kontaktu z oczami wiedmina, ale okruszynki na stole nie poruszyy si wicej. Crach an Craite coraz bardziej zaprzyjania si z dwoma brami ze Streptu. Trzeci, najmodszy, by ju nie do uytku po prbie dotrzymania tempa w piciu, jakie narzuci Draig Bon-Dhu. Skald, wygldao, wyszed z tej prby bez najmniejszego szwanku. Zgromadzeni w kocu stou modsi i mniej wani komesi, podochoceni, zaintonowali faszywie znan piosenk o rogatym kozioeczku i mciwej, pozbawionej poczucia humoru babulece. Kdzierzawy pachoek i kapitan stray w zoto-niebieskich barwach Cintry podbiegli do Vissegerda. Marszaek, zmarszczony, wysucha meldunku, wsta, stan za tronem i nachylajc si nisko, wymrucza co do krlowej. Calanthe rzucia szybko okiem na Geralta, odpowiedziaa krtko, jednym sowem. Vissegerd nachyli si jeszcze bardziej, zaszepta, krlowa spojrzaa na niego ostro, bez sowa pacna otwart doni w oparcie tronu. Marszaek skoni si, przekaza rozkaz kapitanowi stray. Geralt nie

68

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

dosysza, co to by za rozkaz. Dojrza jednak, e Myszowr poruszy si niespokojnie i spojrza na Pavett -krlewna siedziaa nieruchomo, opuciwszy gow. W halli rozlegy si cikie, brzczce metalem kroki, przebijajc si poprzez gwar u stou. Wszyscy unieli i obrcili gowy. Nadchodzca posta zakuta bya w zbroj z kombinacji elaznych blach i trawionej w wosku skry. Wypuky, graniasty, czarno i niebiesko szmelcowany napiernik zachodzi na segmentowany fartuch i krtkie ochraniacze na udach. Pancerne naramienniki jeyy si od ostrych, stalowych cierni, rwnie przybica z gsto kratowan zason, wycignit w ksztat psiego pyska, bya usiana kolcami jak upina kasztana. Chrzszczc i zgrzytajc, dziwny go zbliy si do stou, stajc nieruchomo na wprost tronu. - Dostojna krlowo, szlachetni panowie - przemwi przybysz zza zasony hemu, wykonujc sztywny ukon. -Wybaczcie, e zakcam uroczyst uczt. Jestem Je z Erlenwaldu. - Witaj nam, Jeu z Erlenwaldu - powiedziaa wolno Calanthe. - I zajmij miejsce za stoem. W Cintrze radzi jestemy kademu gociowi. - Dzikuj, krlowo - Je z Erlenwaldu skoni si jeszcze raz, dotkn piersi pici w elaznej rkawicy. - Nie przybywam jednak do Cintry jako go, lecz ze spraw wan, a nie cierpic zwoki. Jeli krlowa Calanthe zezwoli, wyo moj spraw natychmiast, nie marnujc waszego czasu. - Jeu z Erlenwaldu - rzeka ostro krlowa. - Chwalebna troska o nasz czas nie usprawiedliwia braku szacunku. A takim jest przemawianie do mnie zza elaznego rzeszota. Zdejm zatem hem. Zniesiemy jako strat czasu, jaki zabierze ci ta czynno. - Moja twarz, krlowo, musi na razie pozosta zakryt. Za twoim przyzwoleniem. Po zebranych przebieg gniewny szmer, pomruk, akcentowany tu i wdzie zmielonym w zbach przeklestwem. Myszowr, pochylajc gow, bezgonie poruszy wargami. Wiedmin wyczu, jak zaklcie na sekund naelektryzowao powietrze, jak poruszyo jego medalionem. Calanthe patrzya na Jea, mruc oczy i postukujc palcami po oparciu tronu. - Przyzwalam - rzeka wreszcie. - Chcc wierzy, e powd, jaki tob kieruje, jest dostatecznie wany. Mw zatem, co ci sprowadza, Jeu bez twarzy. - Dziki za przyzwolenie - powiedzia przybysz. - Nie mogc jednak znie posdzenia o brak szacunku, wyjaniam, e chodzi o lub rycerski. Nie wolno mi odkrywa twarzy przed wybiciem pnocy. Krlowa niedbaym uniesieniem doni potwierdzia, e akceptuje wyjanienie. Je postpi do przodu, chrzszczc kolczastym pancerzem. - Lat temu pitnacie - oznajmi gono - twj maonek, pani Calanthe, krl Roegner, pobdzi by na owach w Erlenwaldzie. Kluczc po wertepach, spad z konia do jaru i zwichn nog. Lea na dnie wwozu i woa pomocy, a odpowiada mu jeno syk mij i wycie zbliajcych si wilkoakw. Zginby niezawodnie, gdyby nie pomoc, jak mu okazano. - Wiem, e tak byo - potwierdzia krlowa. - Jeli i ty to wiesz, domylam si, e bye tym, kto mu t pomoc okaza. - Tak. Tylko dziki mnie powrci cao i zdrowo do zamku. Do ciebie, pani. - Winnam ci zatem wdziczno, Jeu z Erlenwaldu. Wdzicznoci tej nie umniejsza fakt, e Roegner, pan mego serca i oa, odszed by ju z tego wiata. Rada bym zapyta, w jaki sposb mogabym ci t wdziczno okaza, lkam si jednak, e szlachetnego rycerza, skadajcego rycerskie lubowania, kierujcego si we wszystkich postpkach prawem rycerskim, takie pytanie moe obrazi. Zakadaoby bowiem, e pomoc, jakiej udzielie krlowi, nie bya bezinteresowna. - Dobrze wiesz, krlowo, e nie bya bezinteresowna. Wiesz take, e wanie przychodz po nagrod, obiecan mi przez krla za uratowanie mu ycia. - Ach, tak? - Calanthe umiechna si, ale w jej oczach zapegay zielone ogniki. - Znalaze wic krla na dnie jaru, bezbronnego, rannego, wydanego na pastw mij i potworw. I dopiero wwczas, gdy obieca ci nagrod, pospieszye mu z ratunkiem? A gdyby nie chcia lub nie mg obieca ci nagrody, zostawiby go tam, a ja do dzisiaj nie wiedziaabym, gdzie bielej jego koci? Ach, jak szlachetnie. Bez ochyby, twoim postpowaniem kierowao wwczas jakie szczeglne rycerskie lubowanie. Szmer wrd zgromadzonych przybra na sile.

69

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- I dzisiaj przybywasz po swoj nagrod, Jeu? - cigna krlowa, umiechajc si coraz bardziej zowieszczo. - Po pitnastu latach? Liczysz pewnie na odsetki od sumy, jakie narosy przez ten czas? Tu nie jest krasnoludzki bank, Jeu. Powiadasz, nagrod obieca ci Roegner? C, trudno bdzie go tu cign, eby si wypaci. Prociej bdzie chyba posa ciebie do niego, w zawiaty. Tam si dogadacie, co kto komu winien. Zbyt kochaam mego maonka, Jeu, by mc przesta myle o tym, e mogam utraci go ju wwczas, pitnacie lat temu, gdyby nie zechcia si z tob targowa. Myl o tym budzi u mnie niezbyt sympatyczne uczucia do twojej osoby. Zamaskowany przybyszu, czy wiesz, e w tej chwili tu, w Cintrze, na moim zamku i w mojej mocy, jeste rwnie bezradny i bliski mierci jak Roegner, wtedy na dnie wwozu? C mi zaproponujesz, jak cen, jak nagrod, jeeli ci obiecam, e wyjdziesz std ywy? Medalion na szyi Geralta zadrga, zawibrowa. Wied-min rzuci szybkie spojrzenie na Myszowora, napotka jego przenikliwy, wyranie zaniepokojony wzrok. Pokrci lekko gow, unis pytajco brwi. Druid zaprzeczy rwnie, ledwie dostrzegalnym ruchem kdzierzawej brody wskaza na Jea. Geralt nie by pewien. - Twoje sowa, krlowo - zawoa Je - obliczone s na to, by mnie zastraszy. I na to, by wzbudzi gniew zebranych tutaj szlachetnych panw. Pogard twej urodziwej crki Pavetty. A nade wszystko, twoje sowa nie s prawdziwe. I dobrze o tym wiesz! - Innymi sowy, kami jak pies. - Na ustach Calanthe wypez bardzo nieadny grymas. - Dobrze wiesz, krlowo - cign niewzruszenie przybysz - co wydarzyo si wwczas w Erlenwaldzie. Wiesz, e uratowany Roegner sam, z wasnej woli, zaprzysig da mi to, czego tylko zadam. Wzywam wszystkich na wiadkw tego, co teraz powiem! Kiedy krl, wyratowany ze zej przygody, odprowadzony w poblie swego orszaku, po raz wtry spyta, czego dam, odpowiedziaem mu. Poprosiem, by obieca odda mi to, co w domu zostawi, o czym nie wie i czego si nie spodziewa. I krl zaprzysig, e tak si stanie. A po powrocie do zamku zasta ciebie, Calanthe, w poogu. Tak, krlowo, czekaem te pitnacie lat, a odsetki od mojej nagrody rosy. Dzi, gdy patrz na pikn Pavett, widz, e czekanie si opacio! Panowie i rycerze! Cz z was przybya do Cintry, by pretendowa do rki krlewny. Owiadczam, ecie przybyli nadaremnie. Od dnia swoich narodzin, moc krlewskiej przysigi, pikna Pavetta naley do mnie! Wrd biesiadnikw wybucha wrzawa. Kto krzycza, kto kl, kto inny upi pici o st, przewracajc naczynia. Dzirygrka ze Streptu wyrwa n z baraniej pieczeni i wymachiwa nim. Crach an Craite, pochylony, najwyraniej prbowa, czy nie uda si wyama deski z krzyaka stou. - To niesychane! - wrzeszcza Vissegerd. - Jakie masz dowody? Dowody? - Twarz krlowej - zawoa Je, wycigajc do w elaznej rkawicy - jest najlepszym dowodem! Pavetta siedziaa nieruchomo, nie unoszc gowy. W powietrzu gstniao co bardzo dziwnego. Medalion wied-mina szarpa si na acuszku pod wamsem. Zobaczy, jak krlowa gestem przyzwaa stojcego za tronem pazia i szeptem wydaa mu krtki rozkaz. Geralt n_ie dosysza jaki. Zastanowio go jednak zdziwienie malujce si na twarzy chopca i fakt, e rozkaz musia zosta powtrzony. Pa pobieg ku wyjciu. Wrzawa przy stole nie cicha. Eist Tuirseach zwrci si do krlowej. - Calanthe - rzek spokojnie. - Czy on mwi prawd? - A nawet jeeli - wycedzia krlowa, przygryzajc wargi i skubic zielon szarf na ramieniu - to co? - Jeli mwi prawd - zmarszczy si Eist - obietnicy trzeba bdzie dotrzyma. - Doprawdy? - Czy mam rozumie - spyta ponuro wyspiarz - e rwnie beztrosko traktujesz wszystkie obietnice? W tej liczbie i te, ktre tak dobrze wryy mi si w pami? Geralt, ktry nigdy nie spodziewa si ujrze u Calanthe gbokiego rumieca, wilgotnych oczu i drcych warg, zosta zaskoczony. - Eist - szepna krlowa. - To co innego... - Doprawdy? - Ach, ty psi synu! - rozdar si niespodziewanie Crach an Craite, zrywajc si z miejsca. - Ostatni gupek, ktry twierdzi, e co zrobiem nadaremnie, zosta oszczypany przez kraby na dnie zatoki Allenker! Nie

70

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

po to przypynem tu ze Skellige, eby wraca z niczym! Znalaz si konkurent, ma jego gamratka! Hola, niech kto przyniesie mj miecz, i dajcie zaraz tu elazo temu durniowi! Wnet obaczymy, kto... - Moe by si tak zamkn, Grach? - rzek zjadliwie Eist, opierajc obie pici o st. - Draigu Bon-Dhu! Czyni ci odpowiedzialnym za dalsze zachowanie krlewskiego siostrzeca! - Czy i mnie uciszysz, Tuirseach? - krzykn Rainfam - z Attre wstajc. - Kto omieli si powstrzyma mnie przed zmyciem krwi zniewagi, jak wyrzdzono tu mojemu ksiciu? I jego synowi Windhalmowi, jedynemu, ktry godny jest rki i onicy Pavetty! Przyniecie miecze! Zaraz, tu na miejscu, udowodni temu Jeowi, czy jak go tam zw, jak w Attre mcimy takie obelgi! Ciekawe, czy znajdzie si kto lub co, zdolne mnie przed tym powstrzyma? - Owszem. Wzgld na dobre obyczaje - powiedzia spokojnie Eist Tuirseach. - Nie godzi si wszczyna tu bitki ani wyzwa nikogo, nie uzyskawszy wpierw zgody pani tego domu. C to, czy halla tronowa Cintry to karczma, gdzie mona pra si po pyskach i dga noami, gdy tylko przyjdzie ochota? Wszyscy znowu zaczli krzycze jeden przez drugiego, pomstowa i wymachiwa rkami. Rozgardiasz ucich jak ucity noem, gdy w sali rozleg si nagle krtki, wcieky ryk rozjuszonego ubra. - Tak - powiedzia Kudkudak, odchrzkujc i unoszc si z krzesa - Eist si pomyli. To ju nie wyglda nawet na karczm. To co na ksztat zwierzyca, dlatego i ubr by na miejscu. Dostojna Calanthe, zezwl, bym wypowiedzia swj pogld na problem, jaki tu mamy. - Mnstwo osb, jak widz - powiedziaa przecigle Calanthe - ma na ten problem swoje pogldy i wypowiada je, nawet bez mego zezwolenia. Dziwne, dlaczego nie ciekawi was mj wasny? A wedle mojego wasnego pogldu, prdzej ten cholerny zamek zawali mi si na gow, ni oddam Pavett temu cudakowi. Nie mam najmniejszego zamiaru... - Przysiga Roegnera... - zacz Je, ale krlowa przerwaa mu natychmiast, grzmotnwszy o st zotym pucharem. - Przysiga Roegnera obchodzi mnie tyle co zeszoroczny nieg! A co do ciebie, Jeu, to jeszcze nie zdecydowaam, czy zezwol Crachowi lub Rainfarnowi na spotkanie z tob na ubitej ziemi, czy po prostu rozka ci powiesi. Przerywajc mi, gdy mwi, w znaczcy sposb wpywasz na moj decyzj! Geralt, wci niepokojony drganiem medalionu, rozgldajc si po sali, napotka nagle oczy Pavetty, szmaragdowozielone jak oczy matki. Krlewna nie krya ich ju pod dugimi rzsami - wodzia nimi od Myszowora do wied-mina, nie zwracajc uwagi na innych. Myszowr wierci si, schylony, co mamrota. Kudkudak, wci stojc, chrzkn znaczco. - Mw - skina krlowa. - Aby do rzeczy i w miar krtko. - Na rozkaz, krlowo. Dostojna Calanthe i wy, rycerze! Zaiste, dziwne danie postawi Je z Erlenwaldu krlowi Roegnerowi, dziwnej nagrody zada, gdy krl zadeklarowa mu spenienie kadego yczenia. Ale nie udawajmy, e nie syszelimy ju o takich daniach, o starym jak ludzko Prawie Niespodzianki. O cenie, ktrej moe da ten, kto ratuje czyje ycie w beznadziejnej, zdawaoby si, sytuacji, kto spenia niemoliwe, zdawaoby si, yczenie. "Oddasz mi to, co pierwsze wyjdzie, aby ci powita". Powiecie, to moe by pies, halabardnik przy bramie, nawet teciowa, niecierpliwica si, by na-pyskowa wracajcemu do domu ziciowi. Albo: "Oddasz mi to, co w domu zastaniesz, a czego si nie spodziewasz". Po dugiej podry, moci panowie, i niespodziewanym powrocie bdzie to zazwyczaj gach w ku ony. Ale bywa, e bdzie to dziecko. Dziecko wskazane przez przeznaczenie. - Streszczaj si, Kudkudak - zmarszczya brwi Calanthe. - Na rozkaz. Panowie! Czy nie syszelicie o dzieciach wskazywanych przez przeznaczenie? Czy legendarny bohater Zatret Voruta nie zosta jako dziecko oddany kras-noludom, bo by tym, kogo ojciec spotka jako pierwszego, wracajc do warowni? A Szalony Dei, ktry wymg na podrnym oddanie tego, co w domu zostawi, a o czym nie wie? T niespodziank by sawny Supree, ktry pniej wyzwoli Szalonego Dei od cicej na nim kltwy. Przypomnijcie sobie take Zivelen, ktra zostaa krlow Metinny za spraw gnoma Rumplestelta, a w zamian obiecaa swoje pierwsze dziecko. Zivelena nie dotrzymaa obietnicy, gdy Rumplestelt przyby po nagrod, czarami zmusia go do ucieczki. W niedugi czas potem ona i dziecko zmarli na zaraz. Nie igra si bezkarnie z przeznaczeniem!

71

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Nie strasz mnie, Kudkudaku - wykrzywia si Calanthe. - Zblia si pnoc, pora strachw. Czy pamitasz jeszcze jakie legendy z twojego niewtpliwie trudnego dziecistwa? Jeli nie, to siadaj. - Dopraszam si aski - baron podkrci dugi ws - by jeszcze mc posta. Chciabym przypomnie wszystkim jeszcze jedn legend. To stara, zapomniana legenda, wszyscymy j chyba syszeli w naszym trudnym dziecistwie. W tej legendzie krlowie dotrzymywali danych obietnic. A nas, biednych wasali, z krlami czy jedynie krlewskie sowo: na nim oparte s traktaty, przymierza, - nasze przywileje, nasze lenna. I co? Mamy w to wszystko zwtpi? Zwtpi w nienaruszalno krlewskiego sowa? Doczeka si, e bdzie ono znaczyo tyle co zeszoroczny nieg? Zaiste, jeeli tak ma by, to po trudnym dziecistwie czeka nas trudna staro! - Po czyjej ty stronie stoisz, Kudkudak? - wrzasn Rainfam z Attre. - Cicho! Niech mwi! - Ten zapowietrzony gdakacz obraa majestat! - Baron z Tigg ma racj! - Cisza - powiedziaa nagle Calanthe wstajc. - Pozwlcie mu skoczy. - Piknie dzikuj - skoni si Kudkudak. - Alem wanie skoczy. Zapada cisza, dziwna po wrzawie, jak dopiero co wywoay sowa barona. Calanthe staa nadal. Geralt nie sdzi, eby ktokolwiek oprcz niego dostrzeg drenie doni, ktr potara czoo. - Moi panowie - powiedziaa wreszcie - naley si wam wyjanienie. Tak, ten... Je... mwi prawd. Roegner rzeczywicie zaprzysig mu to, czego si nie spodziewa. Wyglda, e nasz nieodaowany krl by cymbaem w sprawach niewiecich i nie umia liczy do dziewiciu.. A mnie wyzna prawd dopiero na ou mierci. Bo wiedzia, co bym mu zrobia, gdyby wczeniej przyzna si do tej przysigi. Wiedzia, do czego zdolna jest matka, ktrej dzieckiem rozporzdza si tak lekkomylnie. Rycerze i wielmoe milczeli. Je sta nieruchomo jak elazny, kolczasty posg. - A Kudkudak - podja Calanthe - c, Kudkudak przypomnia mi, e nie jestem matk, ale krlow. Dobrze wic. Jako krlowa, jutro zwoam rad. Cintra nie jest tyrani. Rada zadecyduje, czy przysiga nieyjcego ju krla ma przesdzi los nastpczyni tronu. Orzeknie, czy naley j i tron Cintry odda przybdzie, czy te postpi zgodnie z interesem krlestwa. Calanthe zamilka na chwil, spojrzaa koso na Geralta. - A co si tyczy szlachetnych rycerzy, ktrzy przybyli do Cintry z nadziej na rk krlewny... Pozostaje mi tylko wyrazi ubolewanie z powodu srogiego despektu i ujmy na honorze, jakich tu doznali. miesznoci, jak si okryli. Nie ja jestem temu winna. Wrd szmeru gosw, jaki przetoczy si pomidzy gomi, wiedmin uowi szept Eista Tuirseach. - Na wszystkich bogw morza - dysza wyspiarz. - To si nie godzi. To jawne podeganie do rozlewu krwi. Calanthe, ty ich po prostu szczujesz... - Zamilcz, Eist - sykna wciekle krlowa. - Bo si rozgniewam. Czarne oczy Myszowora bysny, gdy druid wskaza nimi Rainfarna z Attre, ktry sposobi si, by wsta, z ponur, skrzywion twarz. Geralt zareagowa natychmiast, wyprzedzi go, wsta pierwszy, haaliwie trzasnwszy krzesem. - Moe niepotrzebne okae si zwoywanie rady - powiedzia gono i dwicznie. Wszyscy zamilkli, patrzc na niego zdziwieni. Geralt czu na sobie szmaragdowe spojrzenie Pavetty, wzrok Jea zza krat czarnej przybicy, czu te wzbierajc jak fala powodzi Moc, tejc w powietrzu. Widzia, jak pod wpywem tej Mocy dym z pochodni i kagankw zaczyna przybiera fantastyczne ksztaty. Wiedzia, e Myszowr te to widzi. Wiedzia te, e nie widzi tego nikt inny. - Powiedziaem - powtrzy spokojnie - e zwoywanie rady moe okaza si niepotrzebne. Rozumiesz, co mam na myli, Jeu z Erlenwaldu? Kolczasty rycerz postpi dwa chrzszczce kroki do przodu. - Rozumiem - powiedzia gucho zza zasony hemu. -Gupi by nie zrozumia. Syszaem, co przed chwil powiedziaa miociwa i szlachetna pani Calanthe. Znalaza wietny sposb na pozbycie si mnie. Przyjmuj twoje wyzwanie, nie znany mi rycerzu!

72

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Nie przypominam sobie - rzek Geralt - abym ci wyzywa. Nie zamierzam pojedynkowa si z tob, Jeu z Erlenwaldu. - Geralt! - zawoaa Calanthe, krzywic usta i zapominajc o tytuowaniu wiedmina "szlachetnym Ravixem". - Nie przecigaj struny! Nie wystawiaj na prb mojej cierpliwoci! - Ani mojej - doda zowrogo Rainfarn. Za Crach an Craite tylko zawarcza. Eist Tuirseach pokaza mu zacinit pi wymownym gestem. Crach zawarcza jeszcze goniej. - Wszyscy syszeli - przemwi Geralt - jak baron z Tigg opowiada o sawnych bohaterach odebranych rodzicom na mocy takich samych przysig, jak wymg Je na krlu Roegnerze. Dlaczego jednak, w jakim celu, kto da takich przysig? Znasz odpowied, Jeu z Erlenwaldu. Taka przysiga zdolna jest stworzy potn, nierozerwaln wi przeznaczenia pomidzy dajcym przysigi a obiektem teje, dzieckiem-niespodziank. Dziecko takie, wskazane przez lepy los, przeznaczone moe by do rzeczy niezwykych. Zdolne moe by do odegrania niesychanie wanej roli w yciu tego, z kim zwie je los. Wanie dlatego, Jeu, zadae od Roegnera ceny, ktrej si dzisiaj domagasz. Ty nie chcesz tronu Cintry. Chcegz zabra krlewn. - Jest dokadnie tak, jak mwisz, nie znany mi rycerzu - rozemia si gromko Je. - Tego wanie si domagam! Oddajcie mi t, ktra jest moim przeznaczeniem! - Tego - powiedzia Geralt - trzeba bdzie dowie. - miesz w to wtpi? Po potwierdzeniu przez krlow prawdziwoci moich sw? Po tym, co sam przed chwil powiedziae? - Tak. Bo nie powiedziae nam wszystkiego. Roegner, Jeu, zna moc Prawa Niespodzianki i wag przysigi, jak zoy. A zoy j, bo -wiedzia, e prawo i zwyczaj ma moc chronic takie przysigi. Strzegc, by speniay si tylko wtedy, gdy potwierdzi je sia przeznaczenia. Twierdz, Jeu, e na razie nie masz do krlewny adnych praw. Zdobdziesz je dopiero wwczas, gdy... - Gdy co? - Gdy krlewna sama zgodzi si odej z tob. Tak stanowi Prawo Niespodzianki. To zgoda dziecka, nie rodzicw, potwierdza przysig, dowodzi, e dziecko rzeczywicie urodzio si w cieniu przeznaczenia. To dlatego wrcie po pitnastu latach, Jeu. Taki bowiem warunek wprowadzi -do przysigi krl Roegner. - Kim jeste? - Jestem Geralt z Rivii. - Kim jeste, Geralcie z Rivii, e chcesz uchodzi za wyroczni w kwestii zwyczajw i praw? - On zna to prawo lepiej ni ktokolwiek inny - powiedzia chrapliwie Myszowr - bo do niego je kiedy zastosowano. Jego kiedy zabrano z domu rodzicw, bo by tym, kogo jego ojciec nie spodziewa si zasta w domu po powrocie. Bo by przeznaczony do czego innego. I moc przeznaczenia zosta tym, kim jest. - A kim on jest? - Wiedminem. W ciszy, jaka zapanowaa, uderzy dzwon z kordegardy, ponurym akcentem ogaszajc pnoc. Wszyscy wzdrygnli si i poderwali gowy. Myszowr, patrzc na Geralta, zrobi dziwn, zaskoczon min. Ale najbardziej zauwaalnie wzdrygn si i niespokojnie poruszy Je. Rce w pancernych rkawicach opady mu bezwadnie wzdu bokw, kolczasty hem zakoysa si niepewnie. Dziwna, niewiadoma Moc, wypeniajca hall jak siwa mga, zgstniaa raptownie. - To prawda - powiedziaa Calanthe. - Obecny tu Geralt z Rivii jest wiedminem. Jego zawd godzien jest szacunku i powaania. Powici si, aby strzec nas od potwornoci i koszmarw, jakie podzi noc, jakie zsyaj zowrogie, szkodzce ludziom siy. On zabija wszelkie straszyda i monstra, jakie czaj si na nas po lasach i jarach. Rwnie i te, ktre maj czelno zachodzi do naszych siedzib. Je milcza. - A zatem - cigna krlowa, unoszc upiercienion do - nieche dokona si prawo, niech speni si przysiga, ktrej spenienia domagasz si, Jeu z Erlenwaldu. Wybia pnoc. Twj lub ju nie obowizuje. Zdejm przybic. Zanim moja crka wypowie swoj wol, zanim zdecyduje o swoim przeznaczeniu, niech ujrzy twoj twarz. Wszyscy pragniemy ujrze twoj twarz.

73

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Je z Erlenwaldu wolno podnis opancerzon do, szarpn wizania hemu, zdj go, chwytajc za elazny rg i cisn z brzkiem na posadzk. Kto krzykn, kto zakl, kto ze wistem wcign powietrze. Na twarzy krlowej pojawi si zy, bardzo zy umiech. Umiech okrutnego tryumfu. Znad szerokiej, pokrgej blachy napiernika spoglday na nich dwa wypuke, czarne guzki lepi, umiejscowione po obu stronach pokrytego rudaw szczecin wyduonego, tpego ryjka, uzbrojonego drgajcymi wibrysami, penego ostrych, biaych kiekw. Gowa i kark stojcej porodku halli postaci jeyy si grzebieniem krtkich, szarych, ruchliwych kolcw. - Tak wanie wygldam - przemwi stwr - o czym dobrze wiedziaa, Calanthe. Roegner, opowiadajc o przygodzie, jaka przydarzya mu si w Erlenwaldzie, nie mg pomin opisu tego, komu zawdzicza ycie. Komu, -pomimo jego wygldu, zaprzysig, co zaprzysig. Dobrze przygotowaa si na moje przybycie, krlowo. Twoj wynios i pogardliw odmow dotrzymania sowa wytknli ci wani wasale. Gdy nie powioda si prba poszczucia na mnie innych zalotnikw, miaa jeszcze w odwodzie wiedmina morderc, zasiadajcego po prawicy, na podordziu. A na koniec pospolite, niskie oszustwo. Chciaa mnie upokorzy, Calanthe. Wiedz, e upokorzya siebie. - Dosy - Calanthe wstaa, opara zacinit pi o biodro. - Skoczmy z tym. Payetto! Widzisz, kto, a raczej co, stoi przed tob i roci sobie do ciebie pretensje, W myl Prawa Niespodzianki i odwiecznego zwyczaju decyzja naley do ciebie. Odpowiedz. Wystarczy jednego twojego sowa. Powiesz: "Tak", a staniesz si wasnoci, zdobycz tego potwora. Powiesz: "Nie", a nigdy go ju nie ujrzysz. Ttnica w sali Moc ciskaa skronie Geralta elazn obrcz, szumiaa w uszach, jeya wosy na karku. Wiedmin patrzy na bielejce knykcie palcw Myszowo-ra, zacinite na brzegu stou. Na cienk struk potu biegnc w d po policzku krlowej. Na okruszki chleba na stole, ruszajce si jak robaczki, formujce runy, rozace si i znowu grupujce w wyrany napis: UWAAJ! - Pavetto! - powtrzya Calanthe. - Odpowiedz. Czy chcesz odej z tym stworzeniem? Pavetta uniosa gow. - Tak. Moc przepeniajca sal zawtrowaa, dudnic gucho w ukach sklepienia. Nikt, absolutnie nikt nie wyda najmniejszego dwiku. Calanthe wolno, bardzo wolno opada na tron. Jej twarz bya zupenie bez wyrazu. - Wszyscy syszeli - w ciszy rozleg si spokojny gos Jea. - Ty take, Calanthe. I ty, wiedminie, chytry, patny zbju. Moje prawa zostay dowiedzione. Prawda i prze-, znaczenie wziy gr nad kamstwem i krtactwem. C wam pozostaje, szlachetna krlowo, przebrany wiedminie? Zimna stal? Nikt si nie odezwa. - Najchtniej - cign Je, poruszajc wibrysami i kapic ryjkiem - natychmiast opucibym to miejsce wraz z Pavetta, ale nie odmwi sobie pewnej przyjemnoci. To ty, Calanthe, przyprowadzisz twoj crk tutaj, gdzie stoj, i woysz jej bia do do mojej doni. Calanthe powoli odwrcia gow w stron wiedmina. W jej oczach by rozkaz. Geralt nie poruszy si, czujc i widzc, jak skraplajca si w powietrzu Moc koncentruje si na nim. Tylko na nim. Ju wiedzia. Oczy krlowej zwziy si, usta drgny... - Co?! Co takiego? - zarycza nagle Grach an Craite, zrywajc si z miejsca. - Bia do? Do jego doni? Krlewna z tym szczeciniastym mierdzielem? Z tym... wiskim ryjem? - A ja chciaem z nim walczy jak z rycerzem! - zawtrowa Rainfarn. - Z tym straszydem, z tym bydlciem! Poszczu go psami! Psami! - Stra! - wrzasna Calanthe. Potem ju poszo szybko. Crach an Craite chwyci n ze stou, z trzaskiem przewrci krzeso. Posuszny rozkazowi Eista Draig Bon-Dhu bez namysu zdzieli go w potylic szaamaj od dud, z caej siy. Crach run na st, pomidzy jesiotra w szarym sosie a krzywe wrgi eber, jakie zostay z pieczonego dzika. Rainfam skoczy ku Jeowi, byskajc wydobytym z rkawa sztyletem. Kudkudak, zrywajc si, kopn zydel wprost pod jego nogi. Rainfarn zwinnie przeskoczy przeszkod, ale chwila zwoki wystarczya Je zmyli go krtkim zwodem i posa na kolana potnym uderzeniem. opancerzonej pici. Kudkudak przypad, by wyrwa Ra-infamowi sztylet, ale powstrzyma go ksi Windhahn, czepiajc si jego uda niczym pies posokowiec.

74

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Od wejcia biegli stranicy uzbrojeni w gizarmy i glewie. Calanthe, wyprostowana i grona, wskazaa im Jea wadczym, gwatownym gestem. Pavetta zacza krzycze, Eist Tuirseach kl. Wszyscy pozrywali si z miejsc, nie bardzo wiedzc, co robi. - Zabijcie go! - krzykna krlowa. Je, fukajc gniewnie i szczerzc ky, obrci si ku atakujcym stranikom. By bezbronny, ale zakuty w kolczast stal, od ktrej ze szczkiem odbiy si szpikulce gizarm. Uderzenie rzucio go jednak w ty, wprost na wstajcego Rainfarna, ktry unieruchomi go, chwytajc za nogi. Je zarycza, odbijajc elaznymi naokcicami ciosy brzeszczotw sypice si na jego gow. Rainfarn dgn go sztyletem, ale ostrze zelizgno si po blachach napiernika. Stranicy, krzyujc drzewca, przyparli Jea do rzebionego komina. Rainfam, uwieszony u jego pasa, odszuka w pancerzu szczelin i wbi w ni pugina. Je zwin si. - Dunyyyyyy!!! - wrzasna cienko Pavetta, wskakujc na krzeso. Wiedmin, z mieczem w rku, pomkn ku walczcym przez st, roztrcajc talerze, pmiski i puchary. Wiedzia, e czasu jest niewiele. Pisk Pavetty nabiera coraz bardziej nienaturalnego brzmienia. Rainfarn wznosi sztylet do kolejnego pchnicia. Geralt ci, skaczc ze stou, przyklkajc. Rainfarn zawy, zatoczy si na cian. Wiedmin zawirowa, rodkiem klingi chlasn stranika usiujcego wbi ostry jzor glewi pomidzy fartuch a napiernik Jea. Stranik run na ziemi, gubic paski hem. Od wejcia biegli nastpni. - Nie godzi si! - zarycza Eist Tuirseach, chwytajc za krzeso. Z rozmachem zdruzgota nieporczny mebel o posadzk, a z tym, co zostao mu w rku, rzuci si na nadbiegajcych. Je, zaczepiony dwoma jednoczenie hakami gizarm, zwali si ze szczkiem, zakrzycza i zafuka, wleczony po posadzce. Trzeci stranik przyskoczy, wznis glewi do pchnicia. Geralt ci go w skro samym kocem miecza. Wlokcy Jea odskoczyli, rzucajc gizarmy. Nadbiegajcy od wejcia cofnli si przed uomkiem krzesa wiszczcym w rku Eista niczym czarodziejski miecz Balmur w prawicy legendarnego Zatreta Voruty. Pisk Pavetty osign szczyt i nagle jakby si zaama. Geralt, czujc, co si wici, pad pasko na ziemi, owic okiem zielonkawy bysk. Poczu okropny bl w uszach, usysza straszliwy huk i przeraliwy krzyk wyrywajcy si z licznych gardzieli. A potem rwny, jednostajny, wibrujcy krzyk krlewny. St, siejc dookoa zastaw i jadem, wznosi si wirujc, cikie krzesa latay po halli roztrzaskujc si o ciany, opotay wzbijajc chmury kurzu, gobeliny i arrasy. Od wejcia sycha byo omot, wrzask i suche trzaski drzewcw gizarm pkajcych jak patyki. Tron, razem z siedzc na nim Calanthe, podskoczy i jak strzaa pomkn przez sal, z hukiem wyrn o cian i rozlecia si. Krlowa osuna si bezwadna jak szmaciana kukieka. Eist Tuirseach, ledwo utrzymujc si na nogach, skoczy ku niej, chwyci w ramiona, wasnym ciaem zasoni przed tuczcym o ciany i podog gradem. Geralt, ciskajc medalion w doni, tak szybko, jak tylko mg, pez w stron, gdzie Myszowr, nie wiadomo jakim cudem wci na kolanach, a nie na brzuchu, unosi w gr krtk rdk z gogowej gazi. Na kocu rdki zatknita bya szczurza czaszka. Na cianie za plecami druida gobelin przedstawiajcy oblenie i poar twierdzy Ortagor pon najprawdziwszym ogniem. Pavetta wya. Obracajc si, cia krzykiem jak batem. wszystko i wszystkich. Ktokolwiek z lecych na pododze prbowa si unie, wali si i turla, lub rozpaszcza na cianie. Na oczach Geralta wielkie srebrne naczynie do sosu, rzebione w ksztat wielowiosowej nawy z zadartym dziobem, wiszczc w powietrzu, zwalio z ng prbujcego umyka wojewod o trudnym do zapamitania nazwisku. Z poway cichutko sypa si tynk. Pod powa kry st, rozpaszczony na nim Grach an Craite miota w d ohydne przeklestwa. Geralt doczoga si do Myszowora, obaj przypadli za grk, ktr liczc od dou, tworzyli Paszkot ze Streptu, beczuka piwa, Drogodar, krzeso i lutnia Drogodara. - To czysta, pierwotna Moc! - wrzasn druid, przekrzykujc harmider i omot. - Ona nad tym nie panuje! - Wiem! - odwrzasn Geralt. Spadajcy nie wiadomo skd pieczony baant, wci z kilkoma prgowanymi pirami tkwicymi w kuprze, wyrn go w plecy. - Trzeba j powstrzyma! ciany zaczynaj si rysowa!

75

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Widz! - Gotw? - Tak! - Raz! Dwa! Teraz! Uderzyli j jednoczenie, Geralt Znakiem Aard, Myszowr straszliwym, trzystopniowym zaklciem, od ktrego, wydawaoby si, zacznie si topi posadzka. Krzeso, na ktrym siedziaa krlewna, rozleciao si w drzazgi. Pavetta jak gdyby tego nie zauwaya - wisiaa nadal w powietrzu, wewntrz przejrzystej zielonej sfery. Nie przestajc krzycze, obrcia ku nim gow, a jej drobna twarzyczka skurczya si nagle w zowrbnym grymasie. - Na wszystkie demony! - zarycza Myszowr. - Uwaga! - krzykn wiedmin, kulc si. - Blokuj j, Myszowr! Blokuj, bo bdzie po nas! St rymn ciko o podog, druzgocc pod sob krzyak i wszystko, co znalazo si pod spodem. Lecy na stole Crach an Craite podskoczy pasko, na trzy okcie do gry. Dookoa pada ciki deszcz talerzy i resztek jada, eksplodoway w zetkniciu z posadzk krysztaowe karafy. Urwany z muru gzyms zahucza jak grom, wstrzsajc posadami zamczyska. - Zwalnia wszystko! - zakrzycza Myszowr, celujc rdk w krlewn. - Zwalnia wszystko! Teraz caa Moc pjdzie na nas! Geralt uderzeniem miecza odbi leccy prosto na druida wielki dwuzbny widelec. - Blokuj, Myszowr! Szmaragdowe oczy posay w nich dwie zielone byskawice. Byskawice skrciy si w olepiajce, wirujce leje, wiry, z wntrza ktrych runa na nich Moc, jak taran rozsadzajc czaszki, gaszc oczy, poraajc dech. Wraz 'z Moc sypno si na nich szko, majolika, pmiski, wieczniki, koci, nadgryzione bochenki chleba, deski, deszczuki i tlce si polana z paleniska. Krzyczc dziko niby wielki guszec przelecia nad ich gowami kasztelan Haxo. Ogromny eb gotowanego karpia rozbryzn si na piersi Geralta, na zotym polu. niedwiedziu i pannie z Czteroroga. Poprzez trzsce cianami halli zaklcia Myszowora, poprzez wasny krzyk i wycie rannych, huk, brzk i omot, poprzez wycie Pavetty, wiedmin usysza nagle najstraszliwszy dwik, jaki dane mu byo kiedykolwiek usysze. Kudkudak klczc dusi rkami i kolanami dudy Draiga Bon-Dhu. Sam za, przekrzykujc potworne odgosy wydobywajce si z miecha, odrzuciwszy gow do tyu, wy i rycza, kwicza i skrzecza, becza i kwili w mieszaninie gosw wszystkich znanych, nieznanych, domowych, dzikich i mitycznych zwierzt. Pavetta zamilka przeraona, patrzc na barona z szeroko otwartymi ustami. Moc zelaa raptownie. - Teraz! - rykn Myszowr, wymachujc rdk. - Teraz, wiedminie! Uderzyli j. Zielonkawa sfera otaczajca krlewn pka pod uderzeniem jak mydlana baka, prnia momentalnie wessaa szalejc po halli Moc. Pavetta klapna ciko na posadzk i rozpakaa si. Po chwili ciszy dzwonicej w uszach po niedawnym pandemonium, poprzez rumowisko i zniszczenie, przez poamane sprzty i bezwadne ciaa, z trudem i mozoem zaczy przebija si gosy. - Cuach op arse, ghoul y badraigh mai an cuach - powtarza Crach an Craite, plujc krwi pync z przygryzionej wargi. - Opanuj si, Crach - powiedzia z wysikiem Myszowr, otrzepujc przd ubioru z gryczanej kaszy. - Tu s kobiety. - Calanthe. Umiowana. Moja. Calanthe! - powtarza Eist Tuirseach w przerwach pomidzy pocaunkami. Krlowa otworzya oczy, ale nie prbowaa wyzwoli si z jego ucisku. - Eist. Ludzie patrz - powiedziaa. - A niech patrz. - Czy kto zechciaby mi objani, co to byo? - spyta marszaek Vissegerd, wyczogujc si spod zerwanego arrasu. - Nie - powiedzia wiedmin. - Medyka! - krzykn cienko Windhalm z Attre, schylony nad Rainfamem.

76

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Wody! - woa jeden z braci ze Streptu, Dzirygrka, duszc wasnym kaftanem tlcy si gobelin. Wody, prdzej! - I piwa! - wychrypia Kudkudak. Kilku mogcych jeszcze usta na nogach rycerzy prbowao unie Pavett, ta jednak odtrcia ich rce, wstaa sama i chwiejnym krokiem posza w stron komina, przy ktrym siedzia oparty plecami o cian Je, niezrcznie usiujc pozby si pomazanych krwi blach pancerza. - Dzisiejsza modzie! - parskn Myszowr, patrzc w ich stron. - Wczenie zaczynaj! Tylko jedno im w gowie. - e co? - C to, nie wiesz, wiedminie, e dziewica, znaczy si nie tknita, nie mogaby uywa Mocy? - Pal diabli jej dziewictwo - mrukn Geralt. - Skd u niej w ogle takie zdolnoci? Z tego, co wiem, ani Calanthe, ani Roegner... - Odziedziczya z przeskokiem, ani chybi - rzek druid. - Jej babka, Adalia, podnosia most zwodzony ruchem brwi. Hej, Geralt, popatrz no! Ona wci nie ma do! Calanthe, cigle uwieszona na ramieniu Eista Tuirseach, wskazaa rannego Jea stranikom. Geralt i Myszowr zbliyli si szybko, ale niepotrzebnie. Stranicy odskoczyli od plecej postaci, cofnli si szepczc i mruczc. Potworny pysk Jea rozmaza si, rozmy, zacz traci kontury. Kolce i szczecina falujc zmieniy si w czarne, lnice, krcone wosy i brod, okalajce blad, kanciast msk twarz, ozdobion wydatnym nosem. - Co... - zajkn si Eist Tuirseach. - Kto to? Je? - Duny - powiedziaa mikko Pavetta. Calanthe, z zacinitymi ustami, odwrcia gow. - Zaklty? - zamrucza Eist. - Ale jak... - Wybia pnoc - powiedzia wiedmin. - Wanie w tej chwili. Dzwon, ktry syszelimy wczeniej, by nieporozumieniem i pomyk. Dzwonnika. Prawda, Calanthe? - Prawda, prawda - stkn mczyzna o imieniu Duny, odpowiadajc zamiast krlowej, ktra zreszt nie miaa zamiaru odpowiada. - Moe jednakowo zamiast rozprawia, kto pomoe cign ze mnie te blachy i wezwie medyka. Ten szaleniec Rainfarn dziabn mnie pod ebro. - Po co nam medyk? - powiedzia Myszowr, wyjmujc rdk. - Dosy - Calanthe wyprostowaa si, dumnie unoszc gow. - Dosy tego. Jak ju bdzie po wszystkim, chc was widzie w mojej komnacie. Wszystkich, jak tu stoicie. Eist, Pavetta, Myszowr, Geralt i ty... Duny. Myszowr? - Tak, krlowo. - Czy ta twoja rdka... Stukam sobie krgosup. I okolice. - Na rozkaz, krlowo. III - ...kltwa - cign Duny, trc skronie. - Od urodzenia. Nigdy nie dowiedziaem si, jaka bya przyczyna, kto mi to zrobi. Od pnocy do witu normalny czowiek, od witu... widzielicie co. Akerspaark, mj ojciec, chcia to ukry. W Maecht ludzie s zabobonni, czary i kltwy w rodzinie krlewskiej mogyby si okaza fatalne dla dynastii. Z dworu zabra mnie jeden z rycerzy ojca, wychowa, we dwjk wczylimy si po wiecie, bdny rycerz z giermkiem, potem, gdy on zgin, podrowaem sam. Ju nie pamitam, od kogo usyszaem, e od kltwy moe mnie wyswobodzi dziecko-niespodzianka. Krtko po tym spotkaem Roegnera. Dalej wiecie. - Dalej wiemy, wzgldnie domylamy si - kiwna gow Calanthe. - Zwaszcza tego, e nie czekae na uzgodnione z Roegnerem pitnacie lat i wczeniej zawrcie gow mojej crce. Pavetta! Od jak dawna? Krlewna opucia gow i uniosa jeden palec.

77

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- No, prosz. Ty maa czarownico. Pod samym moim nosem! Niech no ja si tylko dowiem, kto go wpuszcza noc do zamku! Niech no dobior si do dam dworu, z ktrymi chodzia zbiera pierwiosnki. Pierwiosnki, cholera! No i co ja mam z wami teraz zrobi? - Calanthe... - zacz Eist. - Pomau, Tuirseach. Jeszcze nie skoczyam. Duny, sprawa mocno si skomplikowaa. Jeste z Pavetta od roku, i co? I nic. To znaczy, e od niewaciwego ojca wytargowae przysig. Przeznaczenie zadrwio z ciebie. C za ironia, jak mawia obecny tu Geralt z Rivii. - Do licha z przeznaczeniem, przysigami i ironi -wykrzywi si Duny. - Kocham Pavett i ona mnie kocha, tylko to si liczy. Nie moesz, krlowo, stawa na drodze do naszego szczcia. - Mog, Duny, mog, i to jeszcze jak - umiechna si Calanthe jednym ze swoich niezawodnych umiechw. -Na twoje szczcie, nie chc. Mam pewien dug wobec ciebie, Duny. Za tamto, wiesz. Byam zdecydowana... Powinnam ci prosi o wybaczenie, ale ja tego bardzo nie lubi. A wic daj ci Pavett i bdmy kwita. Pavetta? Nie rozmylia si aby? Krlewna zaprzeczya, -z zapaem krcc gow. - Dziki, pani. Dziki - umiechn si Duny. - Jeste mdr i wielkoduszn krlow. - Pewnie, e tak. I pikn. - I pikn. - Moecie oboje zosta w Cintrze, jeli chcecie. Tutejsi ludzie s mniej zabobonni od mieszkacw Maecht i prdko si przyzwyczaj. Zreszt, nawet jako Je bye do sympatyczny. Tyle e na tron nie moesz na razie liczy. Mam zamiar jeszcze troch porzdzi u boku nowego krla Cintry. Szlachetny Eist Tuirseach ze Skellige uczyni mi pewn propozycj. - Calanthe... - Tak, Eist, zgadzam si. Jeszcze nigdy nie wysuchaam miosnego wyznania, lec na pododze wrd szcztkw wasnego tronu, ale... Jak ty to powiedziae, Duny? Tylko to si liczy i niech nikt lepiej nie staje na drodze do mojego szczcia, dobrze radz. A wy, co si tak gapicie? Nie jestem jeszcze taka stara, jak sdzicie, patrzc na moj prawie zamn crk. - Dzisiejsza modzie - zamrucza Myszowr. - Niedaleko pada jabko... - Co tam mamroczesz, czarowniku? - Nic, pani. - To dobrze. Przy okazji, Myszowr, mam dla ciebie propozycj. Pavetta potrzebowa bdzie nauczyciela. Powinna si nauczy, jak obchodzi si ze swoim szczeglnym darem. Lubi ten zamek, wolaabym, eby sta, jak stoi. Przy nastpnym ataku histerii mojej zdolnej crki moe si rozlecie. Co ty na to, druidzie? - Zaszczyt to dla mnie. - Ja myl - krlowa odwrcia gow w stron okna. - wita ju. Pora... Raptownie odkrcia si w stron, gdzie Pavetta i Duny szeptali do siebie, trzymajc si za rce i nieledwie stykajc si czoami. - Duny! - Tak, krlowo? - Syszysz? wita! Jest ju jasno! A ty... Geralt spojrza na Myszowora, Myszowr na Geralta i obaj zaczli si mia. - A wam co tak wesoo, czarownicy? Czy nie widzicie... - Widzimy, widzimy - zapewni Geralt. - Czekalimy, a sama zobaczysz - parskn Myszowr. - Ciekawio mnie, kiedy si poapiesz. - W czym? - Zdja kltw. Ty j zdja - rzek wiedmin. - W momencie, gdy wyrzeka: "Daj ci Pavett", spenio si przeznaczenie. - Dokadnie - potwierdzi druid. - Na bogw - rzek wolno Duny. - Wic nareszcie. Psiakrew, mylaem, e si bd bardziej cieszy, e zagraj jakie surmy albo co... Przyzwyczajenie. Krlowo! Dziki. Pavetta, syszysz? - Mhm - powiedziaa krlewna, nie unoszc powiek.

78

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Tym samym - westchna Calanthe, patrzc na Geralta zmczonym wzrokiem - wszystko dobrze si koczy. Prawda, wiedminie? Kltwa zdjta, szykuj si dwa wesela, remont halli tronowej potrwa z miesic, czterech zabitych, rannych bez liku, Rainfam z Attre ledwie dycha. Radujmy si. Czy wiesz, wiedminie, e by moment, gdy miaam ochot kaza ci... - Wiem. - Ale teraz musz odda ci sprawiedliwo. daam efektu i mam efekt. Cintra sprzymierza si ze Skellige. Moja crka nie najgorzej wychodzi za m. Przez chwil mylaam sobie, to wszystko i tak by si spenio zgodnie z przeznaczeniem, nawet jeli nie cignabym ci na t uczt i nie posadzia obok siebie. Ale myliam si. Przeznaczenie mg odmieni sztylet Rainfama. A Rainfama powstrzyma miecz w rku wiedmina. Zapracowae uczciwie, Geralt. Teraz kwestia ceny. Mw, czego dasz. - Zaraz - powiedzia Duny, macajc zabandaowany bok. - Kwestia ceny, mwicie. To ja jestem dunikiem, do mnie naley... - Nie przerywaj mi, ziciu - zmruya oczy Calanthe. - Twoja teciowa nie znosi, gdy si jej przerywa. Zapamitaj to. I wiedz, e adnym dunikiem nie jeste. Tak si skada, e bye czym w rodzaju przedmiotu umowy, jak zawaram z Geraltem z Rivii. Mwiam, jestemy kwita i nie widz sensu, ebym musiaa ci za to w nieskoczono przeprasza. Ale umowa obowizuje mnie nadal. No, Geralt. Twoja cena. - Dobrze - rzek wiedmin. - Prosz o twoj zielon szarf, Calanthe. Niech zawsze przypomina mi kolor oczu najpikniejszej ze znanych mi krlowych. Calanthe zamiaa si, odpia z szyi naszyjnik ze szmaragdami. - Ta byskotka - powiedziaa - ma kamienie we waciwszym odcieniu. Zachowaj j wraz z miym, wspomnieniem. - Czy mog co powiedzie? - spyta skromnie Duny. - Ale tak, ziciu, prosz, prosz. - Dalej twierdz, e to ja jestem twoim dunikiem, wiedminie. To mojemu yciu zagraa sztylet Rainfarna. Mnie zatukliby stranicy, gdyby nie ty. Jeli jest mowa o jakiejkolwiek cenie, ja j powinienem zapaci. Zarczam, e mnie na to sta. Czego dasz, Geralt? - Duny - powiedzia wolno Geralt. - Wiedmin, ktremu stawia si takie pytanie, musi prosi, by je powtrzono. - Powtarzam wic. Bo, widzisz, jestem twoim dunikiem jeszcze z innego powodu. Gdy dowiedziaem si tam, w halli, kim jeste, nienawidziem ci i mylaem o tobie bardzo le. Miaem ci za lepe, dne krwi narzdzie, za kogo, kto bezmylnie i beznamitnie zabija, ociera kling z krwi i liczy pienidze. A przekonaem si, e zawd wiedmina rzeczywicie godzien jest szacunku. Bronisz nas nie tylko przed Zem czajcym si w mroku, ale i przed tym, ktre tkwi w nas samych. Szkoda, e jest was tak mao. Calanthe umiechna si. Po raz pierwszy tej nocy Geralt skonny by uzna, e by to umiech naturalny. - adnie powiedzia mj zi. Musz do tej wypowiedzi doda dwa sowa. Dokadnie dwa. Wybacz, Geralt. - A ja - powiedzia Duny - powtarzam. Czego dasz? - Duny - rzek powanie Geralt - Calanthe, Pavetto. I ty, prawy rycerzu Tuirseach, przyszy krlu Cintry. Aby zosta wiedminem, trzeba urodzi si w cieniu przeznaczenia, a bardzo niewielu tak si rodzi. Dlatego jest nas tak mao. Starzejemy si, giniemy, a nie mamy komu przekazywa naszej wiedzy, naszych zdolnoci. Brakuje nam nastpcw. A ten wiat peen jest Za, ktre tylko czeka^ by nas zabrako. - Geralt - szepna Calanthe. - Tak, nie mylisz si, krlowo. Duny! Dasz mi to, co ju posiadasz, a o czym nie wiesz. Wrc do Cintry za sze lat, by sprawdzi, czy przeznaczenie byo dla mnie askawe. - Pavetto - Duny szeroko otworzy oczy. - Ty chyba nie... - Pavetto! - zawoaa Calanthe. - Czy ty... Czy ty jeste... Krlewna spucia oczy i zaczerwienia si. A potem odpowiedziaa.

79

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

GOS ROZSDKU 5 - Geralt! Hej! Jeste tu? Unis gow znad pokych szorstkich stron Historii wiata Rodericka de Novembre, ciekawego, cho nieco kontrowersyjnego dziea, ktre studiowa od wczoraj. - Jestem. Co si stao, Nenneke? Potrzebujesz mnie? - Masz gocia. - Znowu? Kto tym razem? Diuk Hereward we wasnej osobie? - Nie. Tym razem to Jaskier, twj kumpel, ta powsinoga, ten trute i nierb, w kapan sztuki, wiecca jasno gwiazda ballady i miosnego wiersza. Jak zwykle opromieniony saw, nadty jak wiski pcherz i mierdzcy piwem. Chcesz si z nim widzie? - Oczywicie. Przecie to mj przyjaciel. Nenneke achna si, wzruszya ramionami. - Nie rozumiem tej przyjani. On jest twoim absolutnym przeciwiestwem. - Przeciwiestwa przycigaj si. - Najwyraniej. O, prosz, nadchodzi - wskazaa ruchem gowy. - Twj synny poeta. - On naprawd jest synnym poet, Nenneke. Nie bdziesz chyba twierdzi, e nie syszaa jego ballad. - Syszaam - skrzywia si kapanka. - A jake. C, nie znam si na tym, by moe umiejtno swobodnego przeskakiwania od wzruszajcej liryki do obscenicznego wistwa to wanie jest talent. Mniejsza z tym. Wybacz, ale nie dotrzymam wam towarzystwa. Nie jestem dzi w nastroju ani do jego poezji, ani do jego wulgarnych artw. Z korytarza rozleg si perlisty miech, brzk lutni, na progu biblioteki stan Jaskier w liliowym kubraczku z koronkowymi mankietami i kapelusiku na bakier. Na widok Nenneke trubadur ukoni si przesadnie, zamiatajc posadzk przypitym do kapelusika czaplim pirem. - Moje gbokie uszanowanie, czcigodna matko - zakwili kretysko. - Chwaa Wielkiej Melitele i jej kapankom, krynicom cnoty i mdroci... - Przesta pieprzy, Jaskier - parskna Nenneke. - I nie tytuuj mnie matk. Wiedz, e na myl, i mgby by moim synem, ogarnia mnie zgroza. Odwrcia si na picie i wysza szeleszczc powczyst szat. Jaskier robic mapie miny sparodiowa ukon. - Nic si nie zmienia - rzek pogodnie. - Nadal kompletnie nie rozumie si na artach. Wcieka si na mnie, bo po przyjedzie pogawdziem chwil z furtiank, tak milutk blondynk o dugich rzsach, z dziewicz kos sigajc zgrabnej dupeczki, ktrej nie uszczypn byoby grzechem. Wic uszczypnem, a Nenneke, ktra wanie nadesza... A, co tam. Witaj, Geralt. - Witaj, Jaskier. Skd wiedziae, e tu jestem? Poeta wyprostowa si, podcign spodnie. - Byem w Wyzimie - powiedzia. - Usyszaem o strzydze, dowiedziaem si, e zostae ranny. Domyliem si, dokd moge pojecha na rekonwalescencj. Jak widz, jeste ju zdrw? - Dobrze widzisz. Ale sprbuj wytumaczy to Nenneke. Siadaj, pogawdzimy. Jaskier usiad, zajrza do ksigi, lecej na pulpicie. - Historia? - umiechn si. - Roderick de Novembre? Czytaem, czytaem. Gdy studiowaem w akademii w Oxenfurcie, historia zajmowaa drugie miejsce na licie moich ulubionych przedmiotw. - Co byo na pierwszym miejscu? - Geografia - rzek powanie poeta. - Atlas wiata by wikszy i atwiej byo za nim ukry gsiorek wdki. Geralt zamia si sucho, wsta, wyj z regau Arkana magii i alchemii Luniniego i Tyrssa i wycign na wiato dzienne ukryte za opasym tomiskiem pkate, oplecione som naczynie. - Oho - powesela wyranie bard. - Mdro i natchnienie, jak widz, nadal kryj si w ksigozbiorach. Oooch! To lubi! Na liwkach, prawda? Tak, to jest alchemia, co si zowie. Oto kamie filozoficzny, prawdziwie wart studiw. Twoje zdrowie, bracie. Ooooch, mocna, jak zaraza!

80

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Co ci tu sprowadza? - Geralt przej gsiorek od 'poety, ykn i rozkaszla si, macajc zabandaowan szyj. - Dokd zmierzasz? - Donikd. To znaczy, mgbym uda si tam, dokd ty si udajesz. Mgbym ci potowarzyszy. Dugo mylisz tu zabawi? - Niedugo. Lokalny diuk da mi do zrozumienia, e nie jestem mile widziany w jego wociach. - Hereward? - Jaskier zna wszystkich krlw, ksit, wadykw i seniorw od Jarugi po Gry Smocze. Gwid na niego. Nie odway si zadrze z Nenneke, z bogini Melitele. Lud puciby mu kasztel z dymem. - Nie chc kopotw. A siedz tu ju i tak za dugo. Jad na poudnie, Jaskier. Daleko na poudnie. Tutaj nie znajd roboty. Cywilizacja. Na choler tu komu wied-min? Gdy pytam o jakie zajcie, patrz na mnie jak na dziwolga. - Co te ty wygadujesz. Jaka tam cywilizacja. Przeprawiem si przez Buin tydzie temu, a jadc przez kraj, nasuchaem si przernych opowieci. Podobno s tu wodniki, wijuny, przerazy, latawce, wszelkie moliwe wistwo. Powiniene mie roboty po uszy. - Opowieci to i ja syszaem. Poowa jest albo zmylona, albo przesadzona. Nie, Jaskier^wiat si zmienia. Co si koczy. Poeta pocign z gsiorka, zmruy oczy, westchn ciko. - Znowu zaczynasz paka nad twym smutnym, wiedmiskim losem? I filozofowa przy tym? Dostrzegam zgubne skutki niewaciwych lektur. Bo na to, e wiat si zmienia, wpad nawet ten stary pierdziel Roderick de Novembre. Owa zmienno wiata to, nawiasem mwic, jedyna teza z jego traktatu, z ktr mona zgodzi si bez zastrzee. Ale nie jest to teza na tyle odkrywcza, by mnie tu ni musia raczy, przybierajc przy tym min myliciela, z ktr ci absolutnie nie do twarzy. Geralt, zamiast odpowiedzie, ykn z gsiorka. - Tak, tak - westchn ponownie Jaskier. - wiat si zmienia, soce zachodzi, a wdka si koczy. Co si jeszcze, twoim zdaniem, koczy? Wspominae co o koczeniu, filozofie. - Dam ci par przykadw - rzek Geralt po chwili milczenia. - Z ostatnich dwch miesicy spdzonych na tym brzegu Buiny. Ktrego dnia podjedam, patrz, most. Pod mostem siedzi troll, od kadego przechodzcego da opaty. Tym, ktrzy odmawiaj, przetrca nog, a czasem i obie. Id wic do wjta, ile mi dacie, pytam, za tego trolla. Wjt otwiera gb ze zdumienia. Jak to, pyta, a kto bdzie most naprawia, jak trolla nie stanie? Troll dba o most, naprawia go regularnie w pocie czoa, solidnie, jak si patrzy. Taniej wypada wic paci mu myto. Jad wic dalej, patrz, widogon. Nieduy, bdzie z pi arszynw od czubka nosa do koca ogona. Leci, niesie w szponach owc. Jad do wsi, ile, pytam, zapacicie za gada. Chopi na kolana, nie, woaj, to ulubiony smok najmodszej crki naszego barona, jak mu uska z grzbietu spadnie, to baron sioo spali, a nas ze skry obedrze. Jad dalej, a robi mi si coraz godniej. Rozpytuj o prac, owszem, jest, ale jaka? Temu zap rusak, temu nimf, owemu dziwoon... Pogupieli doszcztnie, po wsiach peno dziewek jak rzepy, a im si chce nieludek. Inny prosi, bym zabi wojsika i dostarczy mu kostk z jego doni, bo zmielona i wsypana do polewki podobno wzmaga potencj... - To akurat bujda - wtrci Jaskier. - Prbowaem. Nie wzmaga nic a nic, a polewce nadaje smak wywaru z onuc. No, ale jeli ludzie w to wierz i s skonni paci... - Nie bd zabija wojsikw. Ani innych nieszkodliwych stworze. - To bdziesz chodzi godny. Chyba, e zmienisz prac. - Na jak? - Na byle jak. Zosta kapanem. Byby niezy z twoimi skrupuami, z twoj moralnoci, z twoj wiedz o naturze ludzi i wszelkiej rzeczy. To, e nie wierzysz w adnych bogw, problemu stanowi nie powinno. Mao znam kapanw, ktrzy wierz. Zasta kapanem i przesta si uala nad sob. - Nie ualam si. Stwierdzam fakty. Jaskier zaoy nog na nog i z zainteresowaniem przyjrza si startej zelwce. - Przypominasz mi, Geralt, sdziwego rybaka, ktry pod koniec ycia odkry, e ryby mierdz, a od wody cignie i amie w kociach. Bd konsekwentny. Gadanie i ale niczego nie poprawi. Ja, gdybym

81

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

stwierdzi, e skoczy si popyt na poezj, zawiesibym lutni na koku i zosta ogrodnikiem. Hodowabym re. - Pieprzysz. Do takiego wyrzeczenia nie byby zdolny. - C - zgodzi si poeta, nadal wpatrzony w zelwk - moe i nie bybym. Ale nasze profesje rni si nieco. Popyt na poezj i dwik strun lutni nie spadnie nigdy. Z twoim zawodem jest gorzej. Wy, wiedmini, sami przecie pozbawiacie si pracy, stopniowo, ale stale. Im lepiej i sumienniej pracujecie, tym mniej macie do roboty. Przecie waszym celem, racj waszego istnienia jest wiat bez potworw, wiat spokojny i bezpieczny. Czyli wiat, w ktrym wiedmini s zbdni. Paradoks, prawda? - Prawda. - Dawniej, gdy byy jeszcze jednoroce, istniaa cakiem liczna grupa dziewczyn, ktre pielgnoway cnot, by mc je owi. Pamitasz? A szczuroapowie z fujarkami? Wszyscy bili si wrcz o ich usugi. A wykoczyli ich alchemicy, wynajdujc skuteczne trutki, na to naoyo si powszechne udomowienie kotw, fretek i asic. Zwierzaczki byy tasze, milsze i nie chlay tyle piwa. Dostrzegasz analogie? - Dostrzegam. - Korzystaj wic z cudzych dowiadcze. Prawiczki od jednorocw, gdy straciy prac, natychmiast si rozprawiczyy. Niektre, pragnc odbi sobie lata wyrzecze, szeroko zasyny potem z techniki i zapau. Szczuroapowie... No, tych raczej nie naladuj, bo jak jeden m rozpili si i zeszli na dziadw. C, wyglda, e teraz przysza kolej na wiedminw. Czytasz Rodericka de Novembre? S tam, o ile pamitam, wzmianki o wiedminach, o tych pierwszych, ktrzy zaczli jedzi po kraju jakie trzysta lat temu. W czasach, kiedy chopi wychodzili zbrojnymi kupami, wsie otaczano potrjnym ostrokoem, karawany kupieckie przypominay przemarsze wojsk zacinych, a na waach nielicznych grodw dzie i noc stay gotowe do strzau katapulty. Bo my, ludzie, bylimy tu intruzami. T ziemi waday smoki, mantikory, gryfy i amfisbeny, wampiry, wilkoaki i strzygi, kikimory, chimery i latawce. I trzeba byo im t ziemi odbiera po kawaku, kad dolin, kad przecz, kady br i kad polan. F udao nam si to nie bez nieocenionej pomocy wiedminw. Ale te czasy miny, Geralt, miny bezpowrotnie. Baron nie pozwala zabi widogona, bo to pewnie ostatni drakonid w promieniu tysica mil i nie budzi ju grozy, lecz wspczucie i nostalgi za minionym czasem. Troll pod mostem zy si z ludmi, to ju nie potwr, ktrym straszy si dzieci, to relikt i lokalna atrakcja, w dodatku poyteczna. A przerazy, mantikory, amfisbeny? Siedz w matecznikach i niedostpnych grach... - Miaem wic racj. Co si koczy. Czy ci si to podoba, czy nie, co si koczy. - Nie podoba mi si to, e prawisz banalne komunay. Nie podoba mi si mina, z jak to czynisz. Co si z tob dzieje? Nie poznaj ci, Geralt. Ech, zaraza, jedmy co rychlej na to poudnie, do tych dzikich krajw. Gdy zarbiesz par potworw, to zaraz ci minie chandra. A potworw tam podobno niemao. Powiadaj, e jeli star babk zmczy tam ycie, to idzie sama-samiuteka po chrust do lasu, nie biorc ze sob rohatyny. Skutek gwarantowany. Powiniene osi tam na stae. - Moe powinienem. Ale nie osid. - Dlaczego? Tam wiedminowi atwiej zarobi. - Zarobi atwiej - Geralt ykn z gsiorka. - Ale wyda trudniej. Do tego jada si tam pczak i proso, piwo ma smak szczyn, dziewczyny si nie myj, a komary gryz. Jaskier zarechota dononie, opierajc potylic o rega, o oprawne w skr grzbiety ksig. - Proso i komary! To mi przypomina nasz pierwsz wspln wypraw na kraniec wiata - powiedzia. Pamitasz? Poznalimy si na festynie w Gulecie i namwie mnie... - To ty mnie namwie. Musiae przecie wia z Gulety co ko wyskoczy, bo dziewcz, ktre wychdoye pod podium dla muzykantw, miao czterech rosych braci. Szukali ci po caym miecie, groc, e ci wywaasz i wytarzaj w smole i trocinach. Dlatego si do mnie wtedy przyczepie. - A ty o mao z portek nie wyskoczye z radoci, e znalaz kompana. Do tamtych pr moge w drodze pogada wycznie z koniem. Ale niech ci bdzie, masz racj, byo jak mwisz. Musiaem wtedy faktycznie znikn na jaki czas, a Dolina Kwiatw wydawaa mi si w sam raz do tego celu. Mia to by przecie kraniec zamieszkanego wiata, forpoczta cywilizacji i Nowego, najdalej wysunity punkt na granicy dwch wiatw... Pamitasz? - Pamitam, Jaskier.

82

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

83

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

KRANIEC WIATA Jaskier zszed ostronie ze schodkw karczmy, niosc dwie ociekajce pian stgwie. Klnc pod nosem, przecisn si przez grupk toczcych si wok ciekawskich dzieciakw. Przeszed skosem przez podwrze, omijajc krowie placki. Dookoa wystawionego na majdan stou, przy ktrym wiedmin rozmawia ze starost, zebrao si ju kilkunastu osadnikw. Poeta postawi kufle, usiad. Z miejsca zorientowa si, e w czasie jego krtkiej nieobecnoci rozmowa nie posuna si do przodu nawet o pid. - Jestem wiedminem, panie starosto - powtrzy po raz nie wiadomo ktry Geralt, ocierajc usta z piwnej piany. - Niczym nie handluj. Nie zajmuj si zacigiem do wojska i nie umiem leczy nosacizny. Jestem wiedminem. - Taka profesja - wyjani po raz nie wiadomo ktry Jaskier. - Wiedmin, rozumiecie? Strzygi zabija i upiory. Wszelkie plugastwo tpi. Zawodowo, za pienidze. Pojmujecie, starosto? - Aha! - czoo starosty zorane gbokimi bruzdami cikiego mylenia wygadzio si. - Wiedmin! Trzeba byo tak od razu! - No wanie - potwierdzi Geralt. - Od razu zatem zapytam: znajdzie si tu w okolicy jaka robota dla mnie? - Aaaa - starosta znowu zacz myle, w sposb zauwaalny. - Robota? Niby te... No... ywioaki? Pytacie, s li tu ywioaki? Wiedmin umiechn si i kiwn gow, trc knykciem swdzc od kurzu powiek. - S - doszed do wniosku starosta po duszej chwili. - Spjrzcie tylko tam, widzicie te gry? Tam elfy mieszkaj, tam jest ichnie krlestwo. Paace ichnie, powiadam wam, cae s ze szczerego zota. Oho, panie! Elfy, powiadam wam. Zgroza. Kto tam pjdzie, ten ju nie wraca. - Tak sdziem - rzek Geralt chodno. - Wanie dlatego wcale si tam nie wybieram. Jaskier zarechota bezczelnie. Starosta, zgodnie z oczekiwaniami Geralta, myla dugo. - Aha - rzek wreszcie. - Ano, tak. Ale s tu i inne ywioaki. Z elfiej krainy wida lez do nas. O, panie, jest ich a jest. Zliczy trudno. A najgorsza to Mora bdzie, dobrze mwi, ludkowie? "Ludkowie" oywili si, obiegli st ze wszystkich stron. - Mora! - rzek jeden. - Tak, tak, prawie starosta gada. Blada dziewica, ona po chaupach chodzi o brzasku, a dzieciaki od tego mr! - I chochliki - doda drugi, odak z miejscowej stranicy. - Koniom grzywy plcz po stajniach! - I nietopyrze! Nietopyrze tu s! - I wiy! Przez nie czeka krosta obsypuje! Nastpne kilka minut upyno na intensywnym wyliczaniu potworw naprzykrzajcych si okolicznym wocianom swymi niecnymi uczynkami lub sam tylko egzystencj. Geralt i Jaskier dowiedzieli si o biedakach i mamunach, przez ktre uczciwy chop nie moe trafi do dom w pijanym widzie, o latawicy, co lata i krowom mleko spija, o biegajcej po lesie gowie na pajczych nogach, o chobodach noszcych krane czapeczki i o gronym szczupaku, ktry wyrywa bielizn z rk piorcych bab, a tylko patrze, jak wemie si za same baby. Nie obyo si jak zwykle bez tego, by nie poinformowano ich, e stara Naradkowa lata noc na oogu, a w dzie pody spdza, e mynarz faszuje mk prochem z odzi, a niejaki Duda, mwic o krlewskim wodarzu, nazwa tego zodziejem i swoocz. Geralt wysucha spokojnie, kiwajc gow w udanym skupieniu, zada kilka pyta dotyczcych gwnie drg i topografii terenu, po czym wsta i skin na Jaskra. - No, to bywajcie, dobrzy ludzie - powiedzia. - Rycho wrc, wtedy zobaczymy, co da si zrobi. Odjechali w milczeniu wzdu chaup i potw, odprowadzani przez jazgoczce psy i wrzeszczce dzieci. - Geralt - odezwa si Jaskier, stajc w strzemionach i zrywajc dorodne jabko z gazi wystajcej poza ogrodzenie sadu. - Ca drog narzekae, ze coraz to trudniej przychodzi ci znale zajcie. A z tego, co przed chwil syszaem, wynika, e bdziesz tu pracowa do zimy, i to bez wytchnienia. Ty zarobiby troch grosza, ja miabym pikne tematy do ballad. Dlaczego wic, wytumacz mi, jedziemy dalej?

84

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Nie zarobibym tu ani szelga, Jaskier. - Dlaczego? - Dlatego, e w tym, co oni mwili, nie byo sowa prawdy. - Co prosz? - aden ze stworw, o ktrych mwili, nie istnieje. - artujesz chyba! - Jaskier wyplu pestk i rzuci ogryzkiem w aciatego kundla, szczeglnie zawzitego na pciny koni. - Nie, to niemoliwe. Przygldaem si tym ludziom, a ja si na ludziach znam. Oni nie kamali. - Nie - zgodzi si wiedmin. - Nie kamali. Gboko wierzyli we wszystko. Co nie zmienia faktu. Poeta milcza czas jaki. - aden z tych potworw... aden? To by nie moe. Co z tego, co wymienili, musi tu by. Chocia jedno! Przyznaj. - Przyznaj. Jedno tu jest z pewnoci. - Ha! Co? - Nietopyrze. Wyjechali za ostatnie poty, na gociniec wrd zagonw tych od rzepaku i falujcych na wietrze anw zboa. Drog, w przeciwnym kierunku, cigny wyadowane wozy. Bard przeoy nog przez k sioda, opar lutni o kolano i wybrzdkiwa na strunach tskne melodie, od czasu do czasu machajc rk ku chichoczcym, podkasanym dziewojom, wdrujcym poboczami z grabiami na krzepkich ramionach. - Geralt - powiedzia nagle. - Przecie potwory s. Moe nie jest ich tyle co niegdy, moe nie czaj si za kadym drzewem w lesie, ale przecie s. Istniej. Czemu wic przypisa, e ludzie dodatkowo wymylaj takie, ktre nie istniej? Mao tego, wierz w to, co wymylaj? H? Geralcie z Rivii, synny wiedminie? Nie zastanawiae si nad przyczyn? - Zastanawiaem, synny poeto. I znam t przyczyn. - Ciekawym. - Ludzie - Geralt odwrci gow - lubi wymyla potwory i potwornoci. Sami sobie wydaj si wtedy mniej potworni. Gdy pij na umr, oszukuj, kradn, lej on lejcami, morz godem babk staruszk, tuk siekier schwytanego w paci lisa lub szpikuj strzaami ostatniego pozostaego na wiecie jednoroca, lubi myle, e jednak potworniejsza od nich jest Mora wchodzca do chat o brzasku. Wtedy jako lej im si robi na sercu. I atwiej im y. - Zapamitaem - powiedzia Jaskier po chwili milczenia. - Dobior rymy i uo o tym ballad. - U. Ale nie licz na wielki poklask. Jechali wolno, ale wkrtce stracili z oczu ostatnie chaupy osady. Niebawem pokonali lini zalesionych wzgrz. - Ha - Jaskier wstrzyma konia, rozejrza si. - Spjrz, Geralt. Czy tu nie piknie? Idylla, niech mnie diabli. Oko si raduje! Teren za wzgrzami opada agodnie w kierunku rwnych, paskich pl pocitych mozaik rnokolorowych upraw. Porodku, okrge i regularne jak listek koniczyny, szkliy si plosa trzech jezior okolonych ciemnymi pasami olchowych zaroli. Horyzont wytyczaa zamglona, sina linia gr wznoszcych si nad czarn, bezksztatn poaci boru. - Jedziemy, Jaskier. Gociniec wid prosto ku jeziorom wzdu grobli i ukrytych w olszynach staww penych rozkwakanych kaczek krzywek, cyranek, czapli i perkozw. Bogactwo pierzastego zwierza dziwio przy widocznych wszdzie ladach dziaalnoci czowieka - groble byy zadbane, oboone faszyn, przepusty wzmocnione kamieniami i balami. Mnichy przy stawach, wcale nie przegnie, wesoo ciurkay wod. W nadjeziornych trzcinach wida byo czna i pomosty, a z plos sterczay drgi zastawionych sieci i wicierzy. Jaskier obejrza si nagle. - Kto jedzie za nami - powiedzia podniecony. - Na wozie! - Niesychane - zadrwi wiedmin, nie ogldajc si. -Na wozie? A ja mylaem, e tutejsi jed na nietopy-rzach. - Wiesz, co ci powiem? - warkn trubadur. - Im bliej kraca wiata, tym bardziej wyostrza ci si dowcip. Strach pomyle, do czego to dojdzie!

85

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Jechali niespiesznie, a e zaprzony w dwjk sroka-tych koni wz by pusty, dogoni ich wic szybko. - Tppprrrr! - powocy mczyzna wstrzyma konie tu za nimi. Nosi kouch na go skr i mia wosy a po brwi. - Bogw chwal, miociwi! - I my - odrzek Jaskier, biegy w obyczaju - ich chwalimy. - Jeli chcemy - mrukn wiedmin. - Zw si Pokrzywka - oznajmi wonica. - Przygldaem si wam, jakecie ze starost z Grnej Posady gadali. Wiem, ecie wiedmin. Geralt puci wodze, pozwoli klaczy poprycha na przydrone pokrzywy. - Syszaem - cign mczyzna w kouchu - jak wam starosta bajdy prawili. Miarkowaem wasz min i nie dziwno mi byo. Dawnom takich bredni i ly nie sychiwa. Jaskier zamia si. Geralt patrzy na chopa bacznie, nic nie mwic. Chop, zwany Pokrzywk, chrzkn. - Nie chcielibycie si naj do prawdziwej, porzdnej roboty, panie wiedmin? - spyta. - Miabym co dla was. - C takiego? Pokrzywka nie spuci oczu. - O interesach na gocicu le si gada. Jedmy do mnie, do Dolnej Posady. Tam pogadamy. Przecie i tak tamtdy wam droga. - Skd ta pewno? - Std, e tu nie masz innej drogi, a wasze konie w tamte stron pyskiem, nie chwostem obrcone. Jaskier zamia si ponownie. - Co na to powiesz, Geralt? - Nic - rzek wiedmin. - Na gocicu le si gada. W drog tedy, moci Pokrzywka. - Troczcie konie do drabki i siednijcie na wz - zaproponowa chop. - Wygodniej bdzie. Po co rzy na kulbace mczy? - wita prawda. Wdrapali si na wz. Wiedmin z rozkosz wycign si na somie. Jaskier, bojc si wida pobrudzi swj elegancki zielony kubrak, usiad na desce. Pokrzywka cmokn na konie, wehiku zaturkota po umocnionej balami grobli. Przejechali przez most na zaronitym grelami i rzs kanale, minli pas skoszonych k. Dalej, jak okiem sign, cigny si uprawne pola. - Wierzy si nie chce, e to kraniec wiata, koniec cywilizacji - powiedzia Jaskier. - Rzu tylko okiem, Geralt. yto jak zoto, a w tej kukurydzy schowaby si chop na koniu. Albo ta rzepa, zobacz, jaka ogromniasta. - Znasz si na rolnictwie? - My, poeci, musimy zna si na wszystkim - rzek wyniole Jaskier. - W przeciwnym razie kompromitowalibymy si, piszc. Uczy si trzeba, mj drogi, uczy. Od rolnictwa zaley los wiata, dobrze wic zna si na rolnictwie. Rolnictwo karmi, ubiera, chroni od chodu, dostarcza rozrywki i wspomaga sztuk. - Z t rozrywk i sztuk troch przesadzie. - A gorzak z czego si pdzi? - Rozumiem. - Mao rozumiesz. Ucz si. Spjrz, te fioletowe kwiatki. To ubin. - Po prawdzie, to jest wyka - wtrci Pokrzywka. - Lubinucie nie widzieli, czy jak? Ale w jednym utrafilicie, panie. Rodzi si tu wszystko na potg i ronie, a mio. Dlatego i mwi: Dolina Kwiatw. Dlatego si tu nasi dziadowie posiedlili, elfw std wprzd wyenwszy. - Dolina Kwiatw, czyli Dol Blathanna - Jaskier trci okciem wycignitego na somie wiedmina. Uwaasz? Elfw wyenwszy, ale dawnej elfiej nazwy nie uznawszy za konieczne zmieniawszy. Brak fantazji. A jak yje si tu wam z elfami, gospodarzu? Macie ich przecie w grach za miedz. - Nie mieszamy si jedni do drugich. Oni sobie, my sobie. - Najlepsze wyjcie - rzek poeta. - Prawda, Geralt? Wiedmin nie odpowiedzia.

86

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

II - Dziki za poczstunek - Geralt obliza kocian yk i woy j do pustej miski. - Dziki stokrotne, gospodarze. A teraz, jeli pozwolicie, przejdziemy do rzeczy. - Ano, mona - zgodzi si Pokrzywka. - Co, Dhun? Dhun, starszy Dolnej Posady, ogromny mczyzna o ponurym wejrzeniu, skin na dziewki, te pospiesznie zebray ze stou naczynia i opuciy wietlic ku wyranemu alowi Jaskra, ktry od pocztku biesiady szczerzy do nich zby i zmusza do chichotw niewybrednymi artami. - Sucham tedy - rzek Geralt, patrzc w okno, zza ktrego dobiega stuk siekier i odgos piowania. Na podwrzu wrzaa jaka robota przy drewnie, ostry ywiczny zapach dociera a do izby. - Mwcie, w czym si tu wam mog przyda. Pokrzywka spojrza na Dhuna. Starszy osady kiwn' gow, odchrzkn. - Ano, to jest tak - powiedzia. - Jest tu takie jedno pole... Geralt kopn pod stoem Jaskra, ktry ju szykowa si do zoliwego komentarza. - Pole - kontynuowa Dhun. - Dobrze mwi, Pokrzywka? Leao to pole dugi czas odogiem, ale zaoralim je i teraz sadzimy tamj konopie, chmiel i len. Kawa pola, powiadam wam. A po sam br siga... - I co? - nie wytrzyma poeta. - Co jest na tym polu? - Ano - Dhun unis gow, podrapa si za uchem. -Ano, grasuje tam diabo. - Co? - parskn Jaskier. - Co takiego? - Przecie mwi. Diabo. - Jaki diabo? - A jaki ma by? Diabo i tyle. - Diabw nie ma! - Nie wtrcaj si, Jaskier - rzek Geralt spokojnym gosem. - A wy mwcie dalej, moci Dhun. - Przecie mwi: diabo. - To ju wiem. - Geralt, gdy chcia, potrafi by niesychanie cierpliwy. - Powiedzcie, jak wyglda, skd si wzi, w czym wam przeszkadza. Po kolei, jeli aska. - Ano - Dhun unis skat do i j wylicza, po kolei odginajc palce, z wielkim trudem. - Po kolei, jako ywo, mdry z was czek. Ano, tak. Wyglda to on, panie, jak diabo, wypisz wymaluj diabo. Skd si wzi? Ano znikd. Bc, trzask, prask i patrzym: diabo. A przeszkadza to on nam po prawdzie nie zanadto przeszkadza. Bywa nawet, e pomaga. - Pomaga? - zarechota Jaskier, usiujc wycign much z piwa. - Diabe? - Nie wtrcaj si, Jaskier. Mwcie dalej, panie Dhun. W jaki to sposb pomaga wam ten, jak powiadacie... - Diabo - powtrzy z naciskiem kmie. - Ano, pomaga tak: grunt uynia, gleb wzrusza, krety tpi, ptaki poszy, rzepy i burakw doglda. A i liszk, co si w kapucie lgnie, zjada. Ale kapust tako po prawdzie zjada. Nic, ino by ar. Jak to diabo. Jaskier znowu zarechota, po czym pstrykn palcami i strzeli zmoczon w piwie much w kota picego przy palenisku. Kot otworzy jedno oko i spojrza na barda z wyrzutem. - Wszelako - rzek spokojnie wiedmin - gotowicie mi zapaci, by pozby si tego diaba, czy tak? Innymi sowy, nie chcecie go w okolicy? - A ktby - Dhun spojrza na niego ponuro - chcia diaboa na ojcowinie? Nasza to ziemia z dziadapradzia-da, z krlewskiego nadania i nic diaboowi do niej. Plu nam na jego pomoc, co to, sami rk nie mamy? A to, panie wiedmin, nie diabo, a zoliwe bydl i w gowie ma, z przeproszeniem, nasrane tak, e wytrzyma ciko. Nie wiedzie rano, co mu wieczorem do ba strzeli. A to, panie, w studni napaskudzi, a to za dziewk goni, straszy, grozi, e dupczy bdzie. Kradnie, panie, chudob i spy. Niszczy a psuje, naprzykrza si, na grobli ryje, doy kopie jak pimowiec albo bober jaki, woda z jednego stawu, ze szcztem ucieka i karpie posny. We stogu lulk pali, kurwi syn, z dymem puci wszystko siano... - Rozumiem - przerwa Geralt. - Wic jednak przeszkadza.

87

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Nie - pokrci gow Dhun. - Nie przeszkadza. Psoci jeno, ot co. Jaskier odwrci si do okna, tumic miech. Wiedmin milcza. - A, co tu gada - odezwa si milczcy do tej pory Pokrzywka. - Wycie s wiedmin, nie? To zrbcie z tym diabem porzdek. Szukalicie roboty w Grnej Posadzie, sam syszaem. To i macie robot. Zapacimy wam, ile trza. Ale zwacie, nie chcemy, abycie diaba ubili. Co to, to nie. Wiedmin unis gow i umiechn si paskudnie. - Interesujce - powiedzia. - Rzekbym, niecodzienne. - Co? - zmarszczy si Dhun. - Niecodzienny warunek. Skd tyle miosierdzia? - Nie Iza ubija - Dhun zmarszczy si jeszcze bardziej - bo w tej Dolinie... - Nie Iza i ju - przerwa Pokrzywka. - Zapcie go tylko, panie, albo wygocie za sidm gr. A przy zapacie nie ukrzywdzimy was. Wiedmin milcza, nie przestajc si umiecha. - Przybijecie ugod? - spyta Dhun. - Najpierw chciabym mu. si przyjrze, temu waszemu diabu. Kmiecie popatrzyli po sobie. - Wasze prawo - powiedzia Pokrzywka, po czym wsta. - I wasza wola. Diabo nocami hula po caej okolicy, ale we dnie siedzi gdzie w konopiach. Albo wrd starych wierzb na bagnisku. Tam se go moecie ogldn. Nie bdziemy was nagli. Chcecie wypocz, wypoczywajcie jak dugo wola. Wygody ni jada wam nie poskpimy, wedle prawa gociny. Bywajcie. - Geralt - Jaskier zerwa si z zydla, wyjrza na podwrko, na oddalajcych si od chaty kmieciw. Przestaj zgoa rozumie. Nie min dzie od chwili, gdy rozmawialimy o wyimaginowanych potworach, a ty nagle angaujesz si do owienia diabw. A o tym, e wanie diaby to wymysy, e to stworzenia mityczne, wie przecie kady, wyjwszy wida ciemnych kmiotkw. Co ma oznacza twj niespodziewany zapa? Zakadam, znajc ci troch, e nie zniye si do zaatwienia nam tym sposobem noclegu, wiktu i opierunku? - Rzeczywicie - skrzywi si Geralt. - Wyglda na to, e mnie ju troch znasz, piewaku. - W takim razie nie rozumiem. - Co tu jest do rozumienia? - Diabw nie ma! - wrzasn poeta, definitywnie wybijajc kota ze snu. - Nie ma! Diaby nie istniej, do diaba! - Prawda - umiechn si Geralt. - Ale ja, Jaskier, nigdy nie mogem oprze si pokusie popatrzenia na co, co nie istnieje. III - Jedno jest pewne - mrukn wiedmin obrzuciwszy wzrokiem roztaczajc si przed nimi spltan konopian dungl. - Gupi ten diabe nie jest. - Z czego to wnosisz? - zaciekawi si Jaskier. - Z faktu, e siedzi w nieprzebytym gszczu? Byle zajc ma na to do rozumu. - Chodzi o specjalne waciwoci konopi. Tak ogromne pole emituje siln aur antymagiczn. Wikszo zakl byaby tu bezuyteczna. A tam, spjrz, widzisz te tyczki? To chmiel. Polleny z szyszek chmielu maj podobne dziaanie. Zao si, e to nie przypadek. ajdak wyczuwa aur i wie, e jest tu bezpieczny. Jaskier odkaszln, poprawi spodnie. -- Ciekawym - powiedzia, drapic si w czoo pod kapelusikiem - jak te si do tego zabierzesz, Geralt. Nigdy ci jeszcze nie widziaem przy pracy. Zakadam, e wiesz co nieco o chwytaniu diabw. Staram si przypomnie sobie niektre staroytne ballady. Bya taka jedna, o diable i babie, nieprzyzwoita, ale zabawna. Baba, uwaasz... - Daruj mi bab, Jaskier.

88

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Jak chcesz. Chciaem by pomocny, nic wicej. A staroytnych przypiewek nie naley lekceway, tkwi w nich nagromadzona przez pokolenia mdro. Jest ballada o parobku imieniem Yolop, ktry... - Przesta gada. Czas zabra si do roboty. Zapracowa na wikt i opierunek. - Co chcesz zrobi? - Pomyszkuj troch w konopiach. - Oryginalne - parskn trubadur. - Cho niewyrafinowane. - A ty, jak by si do tego zabra? - Inteligentnie - nad si Jaskier. - Sprytnie. Z nagonk, dla przykadu. Wypdzibym diaba z chaszczy, a w czystym polu dognabym go konno, wzi na arkan. Co o tym sdzisz? - Wcale ciekawa koncepcja. Kto wie, moe i do zastosowania, jeli zechciaby uczestniczy, bo do takiej operacji trzeba co najmniej dwch. Ale na razie jeszcze nie polujemy. Na razie chc si zorientowa, co to takiego jest, w diabe. Dlatego musz poszpera w konopiach. - Hej! - bard dopiero teraz zauway. - Nie wzie miecza! - A po co? Te znam ballady o diabach. Ani baba, ani parobek imieniem Yolop nie uywali mieczy. - Hmm... - Jaskier rozejrza si. - Musimy pcha si w sam rodek tej gstwiny? - Ty nie musisz. Moesz wraca do wsi i czeka tam na mnie. - O, nie - zaprotestowa poeta. - Mam straci tak okazj? Te chc zobaczy diaba, przekona si, czy rzeczywicie jest taki straszny, jak go maluj. Pytaem, czy koniecznie musimy przedziera si poprzez konopie, skoro tam jest cieka. - Faktycznie - Geralt przysoni oczy doni. - Jest cieka. Skorzystajmy z niej. - A jeli to diabla cieka? - Tym lepiej. Nie nachodzimy si zbytnio. - Wiesz, Geralt - papla bard, kroczc za wiedminem wsk, nierwn cieynk wrd konopi. - Zawsze mylaem, e "diabe" to tylko taka metafora, wymylona, eby byo jak kl. "Diabli nadali", "niech to diabli", "do diaba". My tak mwimy we wsplnym. Nizioki, gdy widz nadjedajcych goci, mwi: "Znowu kogo diabli nios". Krasnoludy kln: "Duwel hoael", gdy im si co nie uda, a kiepski towar nazywaj: "Duweisheyss". A w Starszej Mowie jest takie powiedzonko: "A d'yaebl aep ar-se", co znaczy... - Wiem, co to znaczy. Przesta ple, Jaskier. Jaskier zamilk, zdj ozdobiony czaplim pirkiem kapelusik, powachlowa si nim i wytar spocone czoo. W gstwinie panowao cikie, wilgotne, duszne gorco, potgowane jeszcze wiszcym w powietrzu zapachem kwitncych traw i chwastw. cieka zakrcaa lekko, a tu za zakrtem koczya si niedu, wydeptan w zielsku polank. - Spjrz, Jaskier. W samym centrum polanki lea duy, paski kamie, na nim stao kilka glinianych miseczek. Midzy miseczkami rzucaa si w oczy wypalona prawie do koca ojowa wieczka. Geralt widzia przyklejone do plackw roztopionego tuszczu ziarna kukurydzy i bobu, jak rwnie inne, nierozpoznawalne pestki i nasionka. - Tak przypuszczaem - mrukn. - Skadaj mu ofiary. - W samej rzeczy - rzek poeta, wskazujc na wieczk. - I pal diabu ogarek. Ale karmi go, jak widz, ziarenkami, niby jakiego czyyka. Zaraza, co za cholerny chlew. Wszystko tu a lepi si od miodu i dziegciu. Co... Dalsze sowa barda zaguszyo grone i donone beczenie. W konopiach co zaszucio i zatupao, po czym z gstwiny wyoni si najdziwniejszy stwr, jakiego Geraltowi zdarzyo si oglda. Stworzenie miao nieco powyej snia wzrostu, wyupiaste oczy, kozie rogi i brod. Rwnie usta, ruchliwe, podzielone i mikkie, przywodziy na myl ujc koz. Dolna cz ciaa stwora pokryta bya dugim, gstym ciemnorudym wosem a po rozwidlone racice. Dziwolg wyposaony by te w dugi, zakoczony pdzlastym kutasem ogon, ktrym energicznie zamiata. - Uk! Uk! - szczekn potwr, przebierajc racicami. -Czego tu? Precz, precz, bo na rogi wezm, uk, uk! - Kopn ci kto kiedy w rzy, kozioku? - nie wytrzyma Jaskier. - Uk! Uk! Beeeeee! - zabecza kolorg. Trudno byo oceni, czy byo to potwierdzenie, zaprzeczenie czy te beczenie dla samej jeno sztuki.

89

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Zamilcz, Jaskier - warkn wiedmin. - Ani sowa. - Blebleblebeeeeee! - zagulgota wciekle stwr, przy czym warga rozesza si szeroko, ukazujc te koskie zby. - Uk! Uk! Uk! Bleubeeeubleuuubeeeee! - Jak najbardziej - kiwn gow Jaskier. - Katarynka i dzwoneczek s twoje. Gdy bdziesz szed do domu, moesz je zabra. - Przesta, do cholery - sykn Geralt. - Psujesz wszystko. Zachowaj dla siebie gupie arty... - arty!!! - rykn dononie kolorg i podskoczy. -arty, beee, beeee! Nowi artownisie przyszli, co? Przynieli kulki elazne? Ja wam dam kulki elazne, ajdako-wie wy, uk, uk, uk! artw si wam zachciao, beeee? Macie arty! Macie wasze kulki! Macie! Stwr podskoczy i machn gwatownie rk. Jaskier zawy i usiad na ciece, trzymajc si za czoo. Stwr zabecza, zamachn si ponownie. Koo ucha Geralta co wisno. - Macie wasze kulki! Beeee! Calowej rednicy elazna kulka rbna wiedmina w rami, nastpna trafia Jaskra w kolano. Poeta zakl szpetnie i rzuci si do ucieczki. Geralt nie czekajc skoczy za nim, a kulki wiszczay mu nad gow. - Uk! Uk! Beeee! - wrzasn kolorg, podskakujc. -Ja wam dam kulki! artownisie zasrani! Kulka zawiszczaa w powietrzu. Jaskier zakl jeszcze szpetniej, chwytajc si za potylic. Geralt rzuci si w bok, pomidzy konopie, ale nie unikn pocisku, ktry trafi go w opatk. Trzeba byo przyzna, diabe rzuca zatrwaajco celnie i wydawa si mie nieprzebrany zapas kulek. Wiedmin, kluczc wrd gstwiny, usysza jeszcze triumfalne beczenie zwyciskiego diaba, a zaraz potem wist kolejnej kulki, blunierstwo i tupot ng Jaskra zmykajcego ciek. A potem zapada cisza. IV - No wiesz, Geralt - Jaskier przyoy do czoa schodzon w wiadrze podkow. - Tego si nie spodziewaem. Taka rogata pokraka z kozi brod, taki cap kosmaty, a pogoni ci jak jakiego chystka. A ja oberwaem w eb. Zobacz, jakiego mam guza! - Pokazujesz mi go po raz szsty. Nie wyglda ciekawiej anieli za pierwszym. - Miy jeste. A mylaem, e bd przy tobie bezpieczny! - Nie prosiem, by azi za mn w konopie. Prosiem natomiast, by trzyma za zbami twj niewyparzony jzyk. Nie posuchae, teraz cierp. W milczeniu, jeli aska, bo wanie nadchodz. Do wietlicy weszli Pokrzywka i zwalisty Dhun. Za nimi dreptaa siwiuteka i pokrcona jak precel babuleka .. prowadzona przez jasnowosego i przeraliwie chudego podlotka. - Moci Dhun, moci Pokrzywka - zacz wiedmin bez wstpw. - Zanim wyruszyem, pytaem, czy prbowalicie ju sami co przedsiwzi wzgldem tego waszego diaba. Powiedzielicie, e nie robilicie niczego. Mam powody przypuszcza, e byo inaczej. Czekam na wyjanienia. Osadnicy pomruczeli midzy sob, po czym Dhun po-kasa w pi i postpi krok. - Prawicie, panie. Wybaczenia prosim. Zegalimy, bo wstyd nas ar. Chcielimy sami diaboa przechytrzy, sprawi, by poszed sobie od nas precz... - Jakim sposobem? - U nas w Dolinie - rzek wolno Dhun - ju dawniej objawiay si straszyda. Smoki latajce, wijuny ziemne, burdaaki, upiry, pajki ogromniaste i mije rne. A my zawdy sposobu na plugastwo wszelkie w naszej ksidze szukali. - W jakiej ksidze? - Pokacie ksig, babko. Ksig, mwi. Ksig! Krew mnie zaleje zaraz! Gucha, by pie! Lilie, rzeknij babce, eby ksig pokazaa! Jasnowosa dziewczyna wyszarpna wielk ksig ze szponiastych palcw staruszki i podaa j wiedminowi.

90

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- W ksidze tej - cign Dhun - ktr w rodzie naszym mamy od niepamitnych czasw, s sposoby na wszystkie potwory, czary i cudactwa, jakie na wiecie byy s albo bd. Geralt obrci w doniach cikie, grube, obrose tustym kurzem tomisko. Dziewczyna wci staa przed nim, mnc domi fartuszek. Bya starsza, ni pocztkowo przypuszcza - zmylia go jej filigranowa posta, tak rna od krzepkiej postury innych dziewczt z osady, zapewne jej rwieniczek. Pooy ksig na stole i odwrci cik drewnian okadk. - Rzu na to okiem, Jaskier. - Pierwsze Kuny - oceni bard, zagldajc mu przez rami, z podkow cigle przyoon do czoa. Najstarsze pismo uywane do czasu wprowadzenia nowoczesnego alfabetu. Oparte jeszcze na runach elfich i krasnoludzkich ideogramach. Zabawna skadnia, ale tak wwczas mwiono. Ciekawe ryciny i iluminacje. Nieczsto widzi si co takiego, Geralt, a jeeli ju, to w bibliotekach witynnych, nie po wsiach na kracu wiata. Na wszystkich bogw, skd to macie, wocianie kochani? Chyba nie chcecie nam wmwi, e umiecie to czyta? Babko? Umiesz czyta Pierwsze Runy? Umiesz czyta jakiekolwiek runy? - Czegoooo? Jasnowosa dziewczyna zbliya si do babki i szepna jej co wprost do ucha. - Czyta? - starowinka pokazaa w umiechu bezzbne dzisa. - Ja? Nie, zociutki. Tej sztuki nie posiada em. - Objanijcie mi - rzek Geralt zimno, odwracajc si do Dhuna i Pokrzywki - jakim sposobem korzystacie z ksigi, nie umiejc czyta runw? - Najstarsza babka zawdy wie, co w ksidze stoi -rzek ponuro Dhun. - A tego, co wie, uczy jak mod, gdy ju jej pora do ziemi. Sami baczycie, e naszej babce ju pora. Babka tedy przygarna Lilie i uczy j. Ale pki co, babka najlepiej wie. - Stara wiedma i moda wiedma - mrukn Jaskier. - Jeli dobrze rozumiem - powiedzia Geralt z niedowierzaniem - babka zna ca ksig na pami? Czy tak? Babciu? - Ca nie, gdzieby tam - odrzeka babka, znowu za - porednictwem Lilie - jeno to, co podle obrazka stoi. - Aha - Geralt otworzy ksig na chybi trafi. Widniejcy na naddartej stronicy obrazek przedstawia ctkowan wini z rogami w ksztacie liry. - Pochwalcie si zatem, babciu. Co tu jest napisane? Babka zamlaskaa, przyjrzaa si rycinie, po czym zamkna oczy. - Tur rogaty albo taurus - wyrecytowaa. - Przez nieukw ziubrem zwany bdnie. Rogi ma i bodzie niemi... - Do. Bardzo dobrze, zaiste - wiedmin przewrci kilka lepicych si stron. - A tu? - Pochmurniki a panetniki rozmaite s. Te deszcz lej, tamte wiater siej, owamte pioruny miotaj. Chceszli urodzaj od nich uchroni, wemij n elazny, nowy, ajna mysiego uty trzy, czapli siwej smalcu... - Dobrze, brawo. Hmm... A tu? Co to jest? Rycina przedstawiaa rozczochrane straszydo na koniu, z ogromnymi lepiami i jeszcze wikszymi zbami. W prawej rce straszydo dzieryo pokany miecz, w lewej wr pienidzy. - Wiedmak - zamamlaa babka. - Przez niektrych wiedminem zwany. Wzywa go niebezpiecznie barzo, wdy trzeba, bo gdy przeciw potworu a plugastwu niczym nie uradzi, wiedmak uradzi. Baczy aby trzeba... - Wystarczy - mrukn Geralt. - Wystarczy, babciu. Dzikuj. - Nie, nie - zaprotestowa Jaskier ze zoliwym umiechem. - Jak tam dalej idzie? Wielce ciekawa to ksiga! "Mwcie, babciu, mwcie. - Eee... Baczy aby trzeba, coby wiedmaka nie dotyka, bo od tego oparszywie mona. A dziewki przed nim kry, bo wiedmak chutliwy jest ponad miar wszelk... - Zgadza si, wypisz wymaluj - zamia si poeta, a Lilie, jak wydao si Geraltowi, umiechna si ledwie zauwaalnie. - ...chocia wiedmak wielce chciwy a na zoto asy - mamrotaa babka, mruc oczy - nie da onemu wicej jak: za utopca srebrny grosz abo ptorak. Za kotoaka:

91

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

srebrne grosze dwa. Za wpierza: srebrne grosze cztery... - To byy czasy - mrukn wiedmin. - Dzikuj, babko. A teraz pokacie nam, gdzie tu o diable mowa i c to ksiga o diabach powiada. Tym razem wicej rad bym usysze, bom ciekaw, jakiego to sposobu na niego uylicie. - Uwaaj, Geralt - zachichota Jaskier. - Zaczynasz wpada w ten argon. To zaraliwa maniera. Babka, z trudem opanowujc drenie rki, przewrcia kilka stronic. Wiedmin i poeta schylili si nad stoem. W samej rzeczy, na rycinie figurowa miotacz kulek, rogaty, wochaty, ogoniasty i zoliwie umiechnity. - Diabo - wyrecytowaa babka. - Tako zwany rokita albo silvan. Przeciw chudobie a domowej gadzinie szkodnik wielki i uprzykrzony. Chceszli go z Opola wygoni, tako uczy... - No, no - zamrucza Jaskier. - Wemij orzechw jedn przygar - cigna babka, wodzc palcem po pergaminie. - Wemij zasi kulek elaznych przygar drug. Miodu agiewk, dziegciu drug. Myda szarego fask, twarogu drug. Kdy diabo siedzi, pjd nocn por. A je pocznij orzechy. Wraz diabo, kt-ren akomy jest, przybiey i spyta, smaczne li. Wonczas daj onemu kulki elazne... - A eby was cholera - mrukn Jaskier. - A eby was pokrcio... - Cicho - rzek Geralt. - No, babciu. Dalej. - ...zbw nadamawszy, diabo, baczywszy, jak mid jesz, tako miodu zapragnie. Daj onemu dziegciu, a sam twarg jedz. Posyszysz niebawem, jak diaboowi we wntrzu burczy a kurczy, ale pozr daj, jakoby to nic. A zechce diabo twarogu, daj onemu myda. Po mydle zasi diar bo nie zdziery... - Doszlicie do myda? - przerwa Geralt z kamienn twarz, odwracajc si w stron Dhuna i Pokrzywki. - A gdzie tam - stkn Pokrzywka. - Aby do kulek. Och, panie, da on nam bobu, gdy kulk ugryzn... - A kto wam kaza - rozsierdzi si Jaskier - dawa mu tyle kulek? Stoi w ksidze, eby jeno przygar. A wy jemu wr onych kulek dali! Wy jemu amunicji na dwa roki bez maa przysporzyli, durni wy! - Uwaaj - umiechn si wiedmin. - Wpadasz w argon. To zaraliwe. - Dzikuj. Geralt raptownie unis gow, spojrza w oczy stojcej obok babki dziewczyny. Lilie nie spucia wzroku. Oczy miaa jasne i wciekle niebieskie. - Dlaczego skadacie diabu ofiary w postaci ziarna? -spyta ostro. - Przecie wida, e to typowy rolinoerca. Lilie nie odpowiedziaa. - Zadaem ci pytanie, dziewczyno. Nie bj si, od rozmowy ze mn nie parszywieje si. - Nie pytajcie jej o nic. panie - odezwa si Pokrzywka z wyranym zakopotaniem w gosie. - Lilie... Ona... Dziwna jest. Nie odpowie wam, nie przymuszajcie jej. Geralt nadal patrzy w oczy Lilie, a Lilie nadal nie spuszczaa wzroku. Poczu dreszcz biegncy po plecach, wpezajcy na kark. - Dlaczego nie poszlicie na diaba z konicami i widami? - unis gos. - Dlaczego nie zastawilicie na niego naci? Gdybycie tylko zechcieli, jego kozi eb byby ju zatknity na kiju jako straszydo na wrony. Mnie uprzedzilicie, bym go nie prbowa zabi. Dlaczego? Ty im tego zabronia, prawda, Lilie? Dhun wsta z awy. Gow niemal siga poway. - Wyjd, dziewko - warkn. - Zabierz babk i wyjd std. - Kto to jest, moci Dhun? - podj wiedmin, gdy za babk i Lilie zamkny si drzwi. - Kim jest ta dziewczyna? Dlaczego cieszy si u was wikszym szacunkiem ni ta cholerna ksiga? - Nie wasza rzecz - Dhun spojrza na niego, a w spojrzeniu tym nie byo przyjani. - Mdre niewiasty u siebie w miastach przeladujcie, u siebie stosy podpalajcie. U nas tego nie byo i nie bdzie. - Nie zrozumielicie mnie - rzek wiedmin zimno. - Bom si i nie stara - warkn Dhun. - Zauwayem to - wycedzi Geralt, te nie silc si na serdeczno. - Ale jedn podstawow rzecz raczcie zrozumie, moci Dhun. Nadal nie wie nas adna umowa, nadal nie zobowizaem si wobec was do niczego. Nie macie podstaw do mniemania, e kupilicie sobie wiedmina, ktry za srebrny grosz albo ptorak zrobi to, czego wy zrobi nie umiecie. Albo nie chcecie. Albo nie wolno wam. Ot nie, moci

92

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Dhun. Nie kupilicie sobie jeszcze wiedmina i nie myl, eby wam si to udao. Nie przy waszej niechci do rozumienia. Dhun milcza, mierzc Geralta ponurym wejrzeniem. Pokrzywka zachrzka, powierci si na awie, szurajc apciami po klepisku, potem nagle wyprostowa si. - Panie wiedmin - powiedzia. - Nie sierdcie si. Powiemy wam, co i jak. Dhun? Starszy osady kiwn przyzwalajco, usiad. - Jakemy tu jechali - zacz Pokrzywka - baczylicie, jak tu wszystko ronie, jakie si tu zbiory udaj. Takie si tu nieraz uhoduje, o jakie gdzie indziej trudno albo i w ogle nie uwiadczysz. Tak tedy u nas sadzonki a siewne ziarno wana rzecz, my i danin tym pacim, i sprzedajem, i mieniamy si... - Co to ma wsplnego z diabem? - Ma. Diabo dawniej aby naprzykrza si i gupie figle pata, a tu zacz ziarno wykrada na potg. Z pocztku zaczlimy mu nosi po troszku na kamie w konopiach, mylelim, nare si i da pokj. Nic z tego: krad dalej, a trzeszczao. A jakemy przed nim zapasy kry poczli po sklepach i szopach na trzy spusty zamknionych, to on wciek si, panie, rycza, becza, "uk-uk" woa, a kiedy on "uk-uk", tedy lepiej nogi za pas. Grozi, e... - ...dupczy bdzie - wtrci Jaskier z rubasznym umiechem. - lo te - przytakn Pokrzywka. - A i o czerwonym kurze napomkn. Dugo by gada, nie mg kra, to zada daniny. Kaza sobie ziarno i inne dobro nosi worami caymi. Wtedy prawie emy si zelili i zamiarowalimy mu ogoniast rzy przetrzepa. Ale... Kmie chrzkn, spuci gow. - Nie trza krci - odezwa si nagle Dhun. - lemy wiedmina ocenili. Gadaj wszystko, Pokrzywka. - Babka zabronia diaba bi - powiedzia szybko Pokrzywka - ale przecie wiemy, e to Lilie, bo babka... Babka tylko to gada, co jej Lilie kae. A my... Wiecie sami, panie wiedmin. My si suchamy. - Zauwayem - Geralt skrzywi usta w umiechu. -Babka potrafi tylko trz brod i midli tekst, ktrego sama me rozumie. A na dziewczyn gapicie si jak na posg bogini, z otwartymi gbami, unikacie jej oczu, ale prbujecie zgadywa jej yczenia. A jej yczenia to dla was rozkazy. Kto to jest, ta wasza Lilie? - Przecie odgadlicie, panie. Wieszczka. No, Mdra, znaczy. Ale nie mwcie o tym nikomu. Prosimy was. Gdyby tak do wodarza doszo, albo, nie dajcie bogowie, do namiestnika... - Nie obawiajcie si - rzek powanie Geralt. - Wiem, w czym rzecz, i nie zdradz was. Trafiajce si po wsiach dziwne kobiety i dziewczta, nazywane wieszczkami lub Mdrymi, nie cieszyy si zbytni sympati wielmow, ktrzy zbierali daniny i cignli zyski z rolnictwa. Rolnicy zawsze zasigali rady wieszczek, w kadej nieledwie sprawie. Wierzyli im lepo i bezgranicznie. Podejmowane za na gruncie takich porad decyzje byy czsto absolutnie sprzeczne z polityk panw i wadykw. Geralt sysza o przypadkach wrcz radykalnych i niezrozumiaych - o wybijaniu caych stad zarodowych, zaprzestaniu siewu lub zbioru, a nawet o migracjach caych wsi. Wadcy tpili wic "zabobon", czsto nie przebierajc w rodkach. Tote kmiecie bardzo szybko nauczyli si ukrywa Mdre. Ale sucha ich rad nie przestali. Bo jedno, jak dowodzio dowiadczenie, nie ulegao wtpliwoci - na dusz met zawsze okazywao si, ze Mdre miay suszno. - Lilie nie zwolia nam diaboa ubi - cign Pokrzywka. - Kazaa zrobi tak, jak ksiga kae. Jak wiecie, nie wyszo. Byy ju kopoty z wodarzem. Gdymy mniej ni zwykle ziarna w danin oddali, gb by rozwar, krzycza, pomstowa. O diable tomy mu nawet nie pisnli, bo wodarz srogi jest i na artach zna si okrutnie mao. I wtedy wycie si napatoczyli. Pytalim Lilie, czy mona was-... naj... - I co? - Rzeka przez babk, e wpierw musi na was spojrze. - I spojrzaa. - Spojrzaa. I uznaa was, wiemy to, umiemy pozna, co Lilie uznaje, a czego nie. - Nie powiedziaa do mnie ani sowa. - Do nikogo, prcz babki, nigdy sowa nie powiedziaa. Ale gdyby was nie uznaa, do wietlicy nie weszaby za nic.

93

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Hm... - zastanowi si Geralt. - To ciekawe. Wieszczka, ktra zamiast wieszczy, milczy. Skd ona wzia si u was? - Nie wiemy, panie wiedmin - mrukn Dhun. - Ale z babk, jak to pamitaj starsi, tako byo. Zapoprzednia babka te przygarna dziewk maomwn, tak, co si zjawia nie wiedzie skd. A ta dziewka, to teraz wanie nasza babka. Dziad mj mawiali, e babka si odradza tym sposobem. Icie niby miesic na niebie odradza si i coraz to nowa jest. Nie miejcie si... - Nie miej si - pokrci gow Geralt. - Za wiele widziaem, by mieszyy mnie takie rzeczy. Nie myl te wcibia nosa w wasze sprawy, moci Dhun. Pytania moje zmierzaj do ustalenia zwizku midzy Lilie a diabem. Sami ju chyba zrozumielicie, ze taki zwizek istnieje. Jeeli wic zaley wam na waszej wieszczce, to wzgldem diaba mog wam poda jeden jedyny sposb: musicie go polubi. - Wiecie, panie - rzek Pokrzywka - to nie tylko o diaboa idzie. Lilie niczego nie pozwala krzywdzi. adnego stworu. - Oczywicie - wtrci Jaskier. - Wiejskie wieszczki wywodz si z tego samego pnia co druidzi. A taki druid, gdy giez ssie z niego krew, to mu jeszcze yczy smacznego. - Utrafilicie - umiechn si lekko Pokrzywka. -Utrafilicie w sedno. To samo byo u nas z dzikami, co warzywniki ryy. I co? Wygldnijcie oknem: warzywniki jak malowanie. Sposb si znalaz, Lilie nawet nie wie jaki. Czego oczy nie widz, tego sercu nie al. Pojmujecie? - Pojmuj - mrukn Geralt. - A jake. Ale nic z tego. Lilie czy nie, wasz diabe to silvan. Niezwykle rzadkie, ale rozumne stworzenie. Nie zabij go, mj kodeks tego zabrania. - Jeli on rozumny - odezwa si Dhun - to przemwcie mu do rozumu. - W samej rzeczy - podchwyci Pokrzywka. - Jeli diabo ma rozum, znaczy kradnie ziarno wedle rozumu. To wy, panie wiedmin, dowiedzcie si, o co jemu chodzi. Przecie on tego ziarna nie re. wdy nie tyle. To po co mu ziarno? Na zo nam czyni, czy jak? Czego on chce? Dowiedzcie si i wypdcie go z okolicy jakim wiedmi-skim sposobem. Zrobicie to? - Sprbuj - zdecydowa si Geralt. - Ale... - Ale co? - Wasza ksiga, drodzy moi, jest przestarzaa. Rozumiecie, do czego zmierzam? - Tak po prawdzie - burkn Dhun - to nie bardzo. - Wytumacz wam. Ot, moci Dhun, moci Pokrzywka, jeli liczylicie, e moja pomoc bdzie was kosztowaa srebrny grosz albo ptorak, tocie si cholernie pomylili. V - Hej! Z gstwiny dobieg szelest, gniewne "uk-uk" i potrzaskiwanie tyczek. - Hej! - powtrzy wiedmin, przezornie ukryty. - Pokaz no si, rokita. - Sam jeste rokita. - Wic jak? Diabe? - Sam jeste diabe - kolorg wystawi gow z konopi, szczerzc zby. - Czego chcesz? - Pogada. - Kpisz, czy jak? Mylisz, e nie wiem, kto ty taki? Chopi wynajli ci, by mnie std wyrzuci, co? - Zgadza si - przyzna Geralt obojtnie. - I o tym wanie chciaem pogawdzi. A nu si dogadamy? - Tu ci boli - zabecza diabe. - Chciaby wykpi si tanim kosztem, co? Bez wysiku? Nie ze mn takie numery, beee! ycie, czowieku, to wspzawodnictwo. Wygrywa lepszy. Chcesz ze mn wygra, udowodnij, e jeste lepszy. Zamiast dogadywania si, zawody. Zwycizca podyktuje warunki. Proponuj wycig, std do starej wierzby na grobli. - Nie wiem, gdzie jest grobla ani gdzie jest stara wierzba. - Gdyby wiedzia, tobym nie proponowa wycigu. Lubi zawody, ale nie lubi przegrywa. - Zauwayem. Nie, nie bdziemy si ciga. Gorco dzisiaj.

94

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Szkoda. Moe wic zmierzymy si w inny sposb? -diabe wyszczerzy te zby i podnis z ziemi spory polny kamie. - Czy znasz gr w "Kto goniej huknie?" Ja hukam pierwszy. Zamknij oczy. - Mam inn propozycj. - Zamieniam si w such. - Wyniesiesz si std bez zawodw, wycigw i hukania. Sam, bez przymusu. - Wsad tak propozycj a d'yeabl aep arse -~ diabe wykaza znajomo Starszej Mowy. - Nie wynios si std. Mnie si tu podoba. - Ale za bardzo tu narozrabiae. Przesadzie z artami. - Dliweisheyss ci do moich artw. - Silvan, jak si okazao, zna rwnie krasnoludzki. - A twoja propozycja te warta jest tyle co Dliweisheyss. Nigdzie si nie wynios. Chyba e mnie pokonasz w jakiej grze. Da ci szans? Zabawimy si w zagadki, jeli nie lubisz gier siowych. Zaraz zadam ci zagadk, jeli j odgadniesz, wygrae, a ja si wynosz. Jeli ci si nie uda, ja zostaj, a ty si wynosisz. Wyt pomylunek, bo zagadka nie jest atwa. Zanim Geralt zdy zaprotestowa, diabe zabecza, potupa racicami, smagn ziemi ogonem i wyrecytowa: Rowe listeczki, peniutkie strczeczki, Ronie w mikkiej glinie nie opodal rzeczki, Na dugiej odydze nakrapiany kwiat, Nie pokazuj kotu, boby zaraz zjad. - No, co to jest? Zgadnij. - Pojcia nie mam - przyzna obojtnie wiedmin, nawet nie usiujc si zastanawia. - Moe pncy groszek? - le. Przegrae. - Ajak brzmi prawidowe rozwizanie? Co ma... hm... nakrapiane strczeczki? - Kapusta. - Suchaj - warkn Geralt. - Zaczynasz dziaa mi na nerwy. - Uprzedzaem - zarechota diabe - e zagadka nie jest atwa. Trudno. Wygraem, zostaj. A ty odchodzisz. egnam pana ozible. - Jeszcze chwila - wiedmin skrycie woy rk do kieszeni. - A moja zagadka? Mam chyba prawo do rewanu? - Nie - zaprotestowa diabe. - Niby z jakiej racji? Przecie mgbym nie odgadn. Masz mnie za gupka? - Nie - pokrci gow Geralt. - Mam ci za zoliwego, aroganckiego bcwaa. Zaraz zabawimy si w cakiem now, nie znan ci gr. - Ha! Wic jednak! Co to za gra? - Gra nazywa si - rzek wiedmin wolno - "Nie rb drugiemu, co tobie niemio". Nie musisz zamyka oczu. Geralt zgarbi si w byskawicznym zamachu, calowa elazna kulka wisna ostro w powietrzu i z trzaskiem wyrna diaba prosto midzy rogi. Stwr run na wznak jak trafiony gromem. Geralt dugim szczupakiem rzuci si midzy tyki i chwyci go za kosmat nog. Silvan zabecza i wierzgn, wiedmin ukry gow za ramieniem, ale i tak zadzwonio mu w uszach, bo diabe, mimo nikczemnej postury, kopa z si zoliwego mua. Sprbowa ucapi wierzgajc racic, ale nie zdoa. Kolorg zatrzepota, zamci po ziemi rkami i kopn go ponownie, prosto w czoo. Wiedmin zakl czujc, jak noga diaba wymyka mu si z palcw. Obaj, rozczywszy si, potoczyli si w rne strony, z trzaskiem przewracajc tyczki i plczc si w konopianych pnczach. Diabe zerwa si pierwszy i zaszarowa, opuszczajc rogaty eb. Ale Geralt te ju sta pewnie na nogach i bez wysiku unikn ataku, chwyci stwora za rg, szarpn mocno, zwali na ziemi i przygnit kolanami. Diabe zabecza i plun mu prosto w oczy, i to w taki sposb, jakiego nie powstydziby si wielbd dotknity linotokiem. Wiedmin odruchowo cofn si, nie puszczajc jednak diablich rogw. Silvan, prbujc miota gow, wierzgn obydwoma kopytami naraz i - co dziwniejsze - obydwoma trafi. Geralt zakl brzydko, ale nie zwolni chwytu. Poderwa diaba z ziemi, przypar do trzeszczcych

95

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

tyczek i z caej siy kopn w kosmate kolano, po czym schyli si i naplu mu prosto do ucha. Diabe zawy i zakapa tpymi zbami. - Nie rb drugiemu... - wydysza wiedmin - ...co tobie niemio! Gramy dalej? - Bleblebleeeeee!!! - diabe bulgota, wy i plu zaciekle, ale Geralt krzepko dziery go za rogi i dusi eb ku doowi, dziki czemu plunicia trafiay we wasne diable Facice, drce ziemi, wzbijajce chmury kurzu i zielska. Nastpne kilka minut upyno na intensywnej szamotaninie, wymianie obelg i kopniakw. Geralt, o ile w ogle mg si z czego radowa, to wycznie z faktu, ze nikt go nie widzi, scena bowiem przedstawiaa si icie kretysko. Impet kolejnego kopniaka rozerwa obu walczcych i cisn nimi w przeciwne strony, w gszcz konopi. Diabe ponownie wyprzedzi wiedmina - zerwa si i rzuci do ucieczki, zauwaalnie kusztykajc. Geralt, dyszc i ocierajc twarz, rzuci si w pocig. Przedarli si przez konopie, wpadli w chmiel. Wiedmin usysza ttent galopujcego konia. Odgos, ktrego oczekiwa. - Tutaj, Jaskier! Tutaj! - wrzasn. - W chmielu! Nagle zobaczy pier wierzchowca tuz przed sob, a w nastpnej chwili zosta najechany. Odbi si od konia jak od skay i run na wznak, od uderzenia o ziemi pociemniao mu w oczach. Pomimo to zdoa odturla si w bok, za chmielowe tyki, unikajc kopyt. Zerwa si zwinnie, ale w tym momencie najecha go drugi jedziec, ponownie obalajc. A potem nagle kto zwali si na niego, przygwodzi do ziemi. A potem by bysk i przenikliwy bl w potylicy. I ciemno. VI Na ustach mia piasek. Gdy chcia go wyplu, zorientowa si, e ley twarz do ziemi. Gdy chcia si poruszy, zorientowa si, e jest zwizany. Unis lekko gow. Sysza gosy. Lea na lenej cice, tu obok pnia sosny. O jakie dwadziecia krokw stao kilka rozkubaczonych koni. Widzia je zza pierzastych paproci, niedokadnie, ale jeden z tych koni by bez wtpienia kasztank Jaskra. - Trzy worki kukurydzy - usysza. - Dobrze, Torque. Bardzo dobrze. Spisae si. - To jeszcze nie wszystko - powiedzia bekliwy gos, mogcy by wycznie gosem diaba silvana. Spjrz na to Galarr. Niby fasola, ale zupenie biaa. I jaka wielka! A to to si nazywa rzepak. Oni z tego robi olej. Geralt mocno zacisn powieki i ponownie otworzy oczy. Nie, to nie by sen. Diabe i Galarr, kimkolwiek by, posugiwali si Starsz Mow, jzykiem elfw. Ale sowa kukurydza", "fasola" i "rzepak" uyte byy we wsplnym. - A to? Co to jest? - spyta ten nazywany Galarrem. - Siemi lniane. Len, pojmujesz? Koszule si robi z lnu. To jest duo tasze ni jedwab i bardziej odporne. Sposb obrbki jest, jak mi si zdaje, do skomplikowany, ale wybadam, co i jak. - Byle si tylko przyj ten twj len, byle nie zmarnia nam jak rzepa - poskary si Galarr, nadal posugujc si cudacznym volapukiem. - Postaraj si o nowe sadzonki rzepy, Torque. - Nie ma strachu - bekn diabe. - Tu z tym nie ma problemu, tu wszystko ronie jak cholera. Dostarcz wam, nie bj si. - I jeszcze jedno - powiedzia Galarr. - Dowiedz si wreszcie, na czym polega ta ich trjpolwka. Wiedmin ostronie unis gow i sprbowa si obrci. - Geralt... - usysza szept. - Ockne si? - Jaskier... - odszepn. - Gdzie my... Co z nami... Jaskier tylko stkn z cicha. Geralt mia do. Zakl, wypry si i przewrci na bok. Na rodku polany sta diabe, noszcy, jak to ju wiedzia, dwiczne imi Torque. By zajty adowaniem na konie workw, sakw i jukw. W czynnoci tej pomaga mu szczupy, wysoki mczyzna mogcy by

96

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

wycznie Galarrem. Ten, usyszawszy ruch wiedmina, odwrci si. Jego wosy byy czarne z wyranym odcieniem granatu. Mia ostre rysy twarzy i wielkie, byszczce oczy. I szpiczaste zakoczone uszy. Galarr by elfem. Elfem z gr. Czystej krwi Aen Sei-dhe, przedstawicielem Starszego Ludu. Galarr nie by jedynym elfem w zasigu wzroku. Na skraju polany siedziao ich jeszcze szeciu. Jeden zajty by wybebeszaniem jukw Jaskra, drugi brzdka na lutni trubadura. Pozostali, zebrani dookoa rozwizanego worka, zajmowali si apczywym poeraniem rzepy i surowej marchwi. - Yanadain, Toruviel - powiedzia Galarr, wskazujc jecw ruchem gowy. - Vedrai! Enn'le! Torque podskoczy i zabecza. - Nie, Galarr! Nie! Filavandrel zabroni! Zapomniae? - Nie, nie zapomniaem. - Galarr przerzuci dwa zwizane worki przez grzbiet konia. - Ale trzeba sprawdzi, czy nie rozlunili pt. - Czego chcecie od nas? - jkn trubadur, podczas gdy ktry z elfw, przygnitszy go do ziemi kolanem, sprawdza wzy. - Dlaczego nas wizicie? O co wam chodzi? Jestem Jaskier, poe... Geralt usysza odgos uderzenia. Obrci si, wykrci gow. Stojca nad Jaskrem elfka miaa czarne oczy i krucze wosy, bujnie opadajce na ramiona, tylko na skroniach zaplecione w dwa cieniutkie warkoczyki. Nosia krtki skrzany kabacik na lunej koszuli z zielonej satyny i obcise weniane legginsy wpuszczone w jedzieckie buty. Biodra miaa owinite kolorow chust sigajc poowy ud. - Que glosse? - spytaa, patrzc na wiedmina i bawic si rkojeci dugiego sztyletu u pasa. - Que l'en pavienn, ell'ea? - NelFea - zaprzeczy. - Ten pavienn, Aen Seidhe. - Syszae? - elfka obrcia si w stron towarzysza, wysokiego Seidhe, ktry nie zadajc sobie trudu sprawdzania wizw Geralta brzdka na lutni Jaskra z obojtnym wyrazem pocigej twarzy. - Syszae, Vanadain? Mapolud potrafi mwi! Potrafi nawet by bezczelny! Seidhe wzruszy ramionami. Pira dekorujce jego kurtk zaszeleciy. - Jeszcze jeden powd, by go zakneblowa, Toruviel. Elfka pochylia si nad Geraltem. Miaa dugie rzsy, nienaturalnie blad cer i spierzchnite, spkane wargi. Nosia dugi naszyjnik z rzebionych kawakw zotej brzozy nawleczonych na rzemyk kilkakrotnie owinity wok szyi. - No, powiedz co jeszcze, mapoludzie - sykna. - Zobaczymy, na co sta twoj przywyk do szczekania krta. - C to, potrzebujesz pretekstu - wiedmin z wysikiem obrci si na plecy, wyplu piasek - by uderzy zwizanego? Bij bez pretekstu, przecie widziaem, ze to lubisz. Ulyj sobie. Elfka wyprostowaa si. - Na tobie ju sobie ulyam, i to wwczas, gdy miae wolne rce - powiedziaa. - To ja rozjechaam ci koniem i daam po bie. Wiedz, e to rwnie ja z tob skocz, gdy czas przyjdzie. Nie odpowiedzia. - Najchtniej pchnabym ci z bliska, patrzc w oczy- cigna elfka. - Ale ogromnie mierdzisz, czowieku. Zastrzel ci z uku. - Twoja wola - wiedmin wzruszy ramionami, na ile pozwalay mu na to pta. - Zrobisz, co zechcesz, szlachetna Aen Seidhe. Do zwizanego i nieruchomego celu powinna trafi. Elfka stana nad nim w rozkroku, pochylia si, bysna zbami. - Powinnam - sykna. - Trafiam, w co zechc. Ale moesz by pewien, e nie zginiesz od pierwszej strzay. Ani od drugiej. Postaram si, by czu, e umierasz. - Nie podchod tak blisko - wykrzywi si; udajc wstrt. - Ogromnie mierdzisz, Aen Seidhe. Elfka odskoczya, zakoysaa si w wskich biodrach i z rozmachem kopna go w udo. Geralt skurczy si i zwin widzc, w ktre miejsce zamierza go kopn ponownie. Udao mu si, dosta w biodro, ale tak, e a zby mu zadzwoniy. Stojcy obok wysoki elf kwitowa kopnicia ostrymi akordami na strunach lutni. - Zostaw go, Toruviel! - zabecza diabe. - Zwariowaa? Galarr, ka jej przesta! - Thaesse! - wrzasna Toruviel i kopna wiedmina raz jeszcze. Wysoki Seidhe gwatownie szarpin struny, jedna pka z przecigym jkiem.

97

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Do tego! Do, na bogw! - rozdar si nerwowo Jaskier, szamoczc i ciskajc w powrozach. Dlaczego zncasz si nad nim, gupia dziwko? Zostawcie nas w spokoju! A ty zostaw w spokoju moj lutni, dobrze? Toruviel odwrcia si ku niemu ze zym grymasem na spkanych ustach. - Muzyk! - warkna. - Czowiek, a muzyk! Lutnista! Bez sowa wycigna instrument z rk wysokiego elfa i z rozmachem roztrzaskaa lutni o pie sosny, rzucia oplatane strunami resztki na pier Jaskra. - Na krowim rogu ci gra, dzikusie, nie na lutni. Poeta zblad miertelnie, wargi mu zadray. Geralt, czujc rosnc gdzie w rodku zimn wcieko, przycign wzrokiem czarne oczy Toruviel. - Co si tak gapisz? - sykna elfka, pochylajc si. -Brudny mapoludzie! Chcesz, bym wykua ci te gadzie oczy? Jej naszyjnik zawis tu nad nim. Wiedmin wypry si, poderwa nagym rzutem, chwyci naszyjnik zbami i targn potnie, kurczc nogi i wykrcajc si w bok. Toruviel stracia rwnowag, zwalia si na niego. Geralt miotn si w wizach jak wycignita na brzeg ryba, przygnit sob elfk, odrzuci gow w ty tak, e a chrupno mu w krgach szyjnych i z caej siy uderzy j czoem w twarz. Toruviel zawya, zachysna si. Brutalnie cignli go z niej, wlokc za ubranie i wosy, unieli. Ktry uderzy go, poczu, jak piercienie tn skr na koci policzkowej, las przed oczyma zataczy i popyn. Dostrzeg, jak Toruviel zrywa si na klczki, zobaczy krew pync jej z nosa i ust. Elfka wyszarpna sztylet z pochwy, ale nagle zakaa, zgarbia si, chwycia za twarz i opucia gow midzy kolana. Wysoki elf w przybranej pstrokatymi pirami kurtce wyj sztylet z jej rki, podszed do podtrzymywanego wiedmina. Umiecha si, unoszc ostrze. Geralt widzia go ju na czerwono, krew z czoa rozcitego o zby Toruviel zalewaa mu oczod. - Nie! - zabecza Torque, dopadajc do elfa i wieszajc si u jego rki. - Nie zabijaj! Nie! - Voe'rle, Vanadain - rozleg si nagle dwiczny gos. _ Quess aen? Caelm, evellienn! Galarr! Geralt obrci gow na tyle, na ile pozwalaa mu wczepiona w jego wosy pi. Ko, ktry wjecha na polank, by nienobiay, grzyw mia dug, mikk, jedwabist jak wosy kobiety. Wosy jedca siedzcego w bogatym siodle byy identyczne w kolorze, cignite na czole opask wysadzan szafirami. Torque, pobekujc, dopad konia, uchwyci si strzemienia i zasypa biaowosego elfa potokiem wymowy. Seidhe przerwa mu wadczym gestem, zeskoczy z sioda. Zbliy si do podtrzymywanej przez dwch elfw Toruviel, ostronie odj jej od twarzy zakrwawion chustk. Toruviel jkna rozdzierajco. Seidhe pokrci gow, odwrci si w stron wiedmina, podszed bliej. Jego czarne, palce oczy, byszczce niczym gwiazdy w pobladej twarzy, byy sino podkrone, jak gdyby przez kilka nocy z rzdu nie zazna snu. - Ksasz nawet zwizany - powiedzia cicho w pozbawionym akcentu wsplnym. - Jak bazyliszek. Wycign z tego wnioski. - Toruviel zacza - zabecza diabe. - Kopaa go, zwizanego, jakby rozum stracia... Elf znowu nakaza mu gestem milczenie. Na jego krtki rozkaz inni Seidhe zawlekli wiedmina i Jaskra pod sosn, przykrpowali pasami do pnia. Potem wszyscy uklkli przy lecej Toruviel, zasaniajc j. Geralt sysza, jak w pewnej chwili krzykna, szamoczc si w ich rkach. - Nie chciaem tego - powiedzia diabe, nadal stojcy obok nich. - Nie chciaem, czowieku. Nie wiedziaem, ze oni si pojawi akurat wtedy, gdy my... Gdy ciebie oguszyli, a twego druha wzili na powrz, prosiem, by was porzucili tam, w chmielu. Ale... - Nie mogli zostawi wiadkw - mrukn wiedmin. - Chyba nas nie zabij? - jkn Jaskier. - Chyba nas nie... Torque milcza, poruszajc mikkim nosem. - Cholera - zajcza znowu poeta. - Zabij nas? O co tu chodzi, Geralt? wiadkami czego bylimy? - Nasz kolorogi przyjaciel wypenia w Dolinie Kwiatw szczegln misj. Prawda, Torque? Na polecenie elfw kradnie nasiona, sadzonki, wiedz rolnicz... Co jeszcze, diable?

98

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Co si da - bekn Torque. - Wszystko, czego potrzebuj. A poka mi tak rzecz, ktrej oni nie potrzebuj. Oni goduj w grach, zwaszcza zim. A o rolnictwie nie maj pojcia. Zanim udomowi zwierzyn czy drb, zanim cokolwiek wyhoduj na poletkach... Oni nie maj na to czasu, czowieku. - Gwno mnie obchodzi ich czas. Co ja im zrobiem? -zajcza Jaskier. - Co ja im zrobiem zego? - Pomyl dobrze - powiedzia biaowosy elf, zbliywszy si bezszelestnie - a by moe sam zdoasz sobie odpowiedzie na to pytanie. - On po prostu-mci si za wszystkie krzywdy, jakich elfy doznay od ludzi - umiechn si krzywo wiedmin. - Jest mu bez rnicy, na kim si mci. Nie daj si zwie jego szlachetnej postaci i wyszukanej mowie, Jaskier. On niczym nie rni si od tej czarnookiej, ktra nas skopaa. Musi na kim wyadowa swoj bezsiln nienawi. Elf podnis strzaskan lutni Jaskra. Przez chwil patrzy w milczeniu na zniszczony instrument, wreszcie odrzuci go w krzaki. - Gdybym chcia da upust nienawici lub chci zemsty - powiedzia, bawic si rkawicami z mikkiej, biaej skry - wpadbym do doliny noc, spali osady i wyrn mieszkacw. Dziecinnie atwe, oni nawet nie wystawiaj stray. Nie widz i nie sysz nas, gdy chodz do lasu. Czy moe by co prostszego, co atwiejszego ni szybka, cicha strzaa zza drzewa? Ale my nie urzdzamy na was polowa. To ty, czowieku o dziwnych oczach, urzdzie 'polowanie na naszego przyjaciela, silvana Torque. - Eeee, przesada - bekn diabe. - Jakie tam polowanie. Zabawilimy si troch... - To wy, ludzie, nienawidzicie wszystkiego, co rni si od was, choby tylko ksztatem uszu - cign spokojnie elf, nie zwracajc na koloroga uwagi. - Dlatego odebralicie nam nasz ziemi, wypdzilicie nas z naszych domw, wyparlicie w dzikie gry. Zajlicie nasz Dol Blat-hanna, Dolin Kwiatw. Jestem Filavandrel aen Fidhail ze Srebrnych Wie, z rodu Feleaomw z Biaych Okrtw. Obecnie, wygnany i wyszczuty na kraniec wiata, jestem Filavandrel z Kraca wiata. - wiat jest wielki - mrukn wiedmin. - Moemy si pomieci. Jest do miejsca. - wiat jest wielki - powtrzy elf. - To prawda, czowieku. Ale wycie zmienili ten wiat. Pocztkowo zmienialicie go si, postpowalicie z nim tak, jak ze wszystkim, co wpado wam w rce. Teraz wyglda na to, e wiat zacz si do was dopasowywa. Ugi si przed wami. Uleg wam. Geralt nie odpowiedzia. - Torque powiedzia prawd - cign Filavandrel. -Tak, godujemy. Tak, grozi nam zagada. Soce wieci inaczej, powietrze jest inne, woda nie jest ju t wod, ktr bya. To, co niegdy jedlimy, czego uywalimy, ginie, karowacieje, marnieje. Mymy nigdy nie uprawiali ziemi, nie darlimy jej w przeciwiestwie do was, ludzi, motykami i radiami. Warn ziemia paci krwawy haracz. Nas obdarowywaa. Wy wydzieracie ziemi jej skarby si. Dla nas ziemia rodzia i kwita, bo kochaa nas. C, adna mio nie trwa wiecznie. Ale my chcemy przetrwa. - Zamiast kra ziarno, mona je kupi. Tyle, ile bdziecie potrzebowali. Wci macie mnstwo rzeczy uwaanych przez ludzi za niezwykle cenne. Moecie handlowa. Filavandrel umiechn si pogardliwie. - Z wami? Nigdy. Geralt zmarszczy twarz, kruszc zaschnit na policzku krew. - Niech was diabli, razem z wasz arogancj i pogard. Nie chcc wspy, skazujecie si sami na zagad. Wspy, uoy si, to wasza jedyna szansa. Filavandrel pochyli si mocno do przodu, oczy mu rozbysy. - Wspy na waszych warunkach? - spyta zmienionym, ale wci spokojnym gosem. - Uznawszy wasz dominacj? Utraciwszy tosamo? Wspy jako kto? Niewolnicy? Pariasi? Wspy z wami zza murw, ktrymi odgradzacie si od nas w miastach? Wspy z waszymi kobietami i i za to na stryczek? Wzgldnie patrze, co spotyka na kadym kroku dzieci bdce skutkiem takiego wspycia? Dlaczego unikasz mojego wzroku, dziwny czowieku? Jak tobie ukada si wspycie z blinimi, od ktrych przecie rnisz si nieco? - Radz sobie - wiedmin spojrza mu prosto w oczy. - Jako sobie radz. Bo musz. Bo innego wyjcia nie mam. Bo jako zmogem w sobie pych i dum z innoci, bo zrozumiaem, ze pycha i duma, cho jest obron przed innoci, jest obron aosn. Bo zrozumiaem, ze soce wieci inaczej, bo co si zmienia,

99

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

a nie ja jestem osi tych zmian. Soce wieci inaczej i bdzie wieci, nic nie da porywanie si na nie z motyk. Trzeba akceptowa fakty, elfie, trzeba si tego nauczy. - Tego wanie pragniecie, prawda? - Filavandrel star nadgarstkiem pot, ktry wystpi na blade czoo nad biaymi brwiami. - To chcecie narzuci innym? Przekonanie, e oto nadszed wasz czas, wasza, ludzka era i epoka, ze to, co robicie innym rasom, jest rwnie naturalne jak wschody i zachody soca? Ze wszyscy musz si z tym pogodzi, zaakceptowa to? I ty mnie zarzucasz pych? A czym s pogldy, ktre gosisz? Dlaczego wy, ludzie, nie zdacie sobie wreszcie sprawy z faktu, e w waszym panowaniu nad wiatem jest akurat tyle naturalnoci, ile we wszach rozmnoonych w kouchu? Z rwnym skutkiem mgby proponowa mi wspycie z wszami, z rwnym skupieniem suchabym wszy, gdyby w zamian za uznanie ich zwierzchnictwa wyraay zgod na wsplne korzystanie z koucha. - Nie tra wic czasu na dyskusj z takim nieprzyjemnym insektem, elfie - rzek wiedmin, z trudem panujc nad gosem. - Dziwi mnie, jak bardzo pragniesz w takiej wszy jak ja wzbudzi poczucie winy i skruch. Jeste aosny, Filavandrel. Jeste rozgoryczony, spragniony zemsty i wiadom wasnej bezsiy. Dalej, pchnij mnie mieczem. Zemcij si na caej ludzkiej rasie. Zobaczysz, jak ci uly. Kopnij mnie przedtem w jaja lub w zby, jak ta twoja Toruviel. Filavandrel odwrci gow. - Toruviel jest chora - powiedzia. - Znam t chorob i jej objawy - Geralt splun przez rami. - To, co jej zaaplikowaem, powinno pomc. - Rzeczywicie, ta rozmowa nie ma sensu - Filavandrel wsta. - Przykro mi, ale musimy was zabi. Zemsta nie ma tu nic do rzeczy, to rozwizanie czysto praktyczne. Torque musi nadal wykonywa swoje zadania, a nikt nie ma prawa podejrzewa, dla kogo to robi. Nie sta nas na wojn z wami, a na handel i wymian nie damy si nabra. Nie jestemy a tak naiwni, by nie wiedzie, czyj forpoczt stanowi wasi kupcy. Kto za nimi przychodzi. I jakiego rodzaju wspycie przynosi. - Elfie - odezwa si cicho milczcy do tej chwili Jaskier. - Mam przyjaci. Ludzi, ktrzy dadz za nas okup. Jeli zechcesz, take w formie ywnoci. W kadej formie. Pomyl o tym. Przecie te ukradzione nasiona was nie uratuj... - Nic ich ju nie uratuje - przerwa mu Geralt. - Nie paszcz si przed nim, Jaskier, nie bagaj go. To bezcelowe i poaowania godne. - Jak na kogo, kto yje tak krtko - umiechn si wymuszenie Filavandrel - wykazujesz zaskakujc pogard mierci, czowieku. - Raz matka rodzia i raz si umiera - powiedzia spokojnie wiedmin. - Filozofia w sam raz dla wszy, prawda? A twoja dugowieczno? al mi ciebie, Filavandrel. Elf unis brwi. - Wyjanij, dlaczego. - Jestecie aonie mieszni, wy, z ukradzionymi woreczkami nasion na jucznych koniach, z garstk ziarna, z t odrobin, dziki ktrej chcecie przetrwa. I z t wasz misj, ktra ma odwrci wasze myli od bliskiej zagady. Bo ty przecie wiesz, e to ju koniec. Nic nie wzejdzie i nie urodzi si na paskowyach, nic was ju nie uratuje. Ale jestecie dugowieczni, bdziecie yli dugo, bardzo dugo, w arogancko wybranej izolacji, coraz mniej liczni, coraz sabsi, coraz bardziej zgorzkniali. I ty wiesz, co si wwczas stanie, Filavandrel. Wiesz, e wtedy zrozpaczeni modziecy o oczach stuletnich starcw i dziewczyny, przekwite, jaowe i chore, takie jak Toruviel, poprowadz w doliny tych, ktrzy jeszcze bd mogli utrzyma w garci miecze i uki. Zejdziecie w kwitnce doliny na spotkanie ze mierci, pragnc umiera godnie, w walce, a nie na barogach, na ktre powal was anemia, grulica i szkorbut. Wtedy, dugowieczny Aen Seidhe, przypomnisz sobie mnie. Przypomnisz sobie, e byo mi ci al. I zrozumiesz, e miaem racj. - Czas pokae, kto mia racj - rzek cicho elf. - I tu tkwi przewaga dugowiecznoci. Ja mam szans si o tym przekona. Choby dziki tej ukradzionej garstce ziarna. Ty takiej szansy mie nie bdziesz. Umrzesz za chwil. - Oszczd chocia jego - Geralt wskaza Jaskra ruchem gowy. - Nie, nie z patetycznego miosierdzia. Z rozsdku. O mnie nikt si nie upomni, ale jego bd chcieli pomci.

100

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Marnie oceniasz mj rozsdek - powiedzia z ociganiem elf. - Jeli on przeyje dziki tobie, bez wtpienia poczuje si w obowizku pomci ci. - Moesz by pewien! - wybuchn Jaskier, blady jak mier. - Moesz by pewien, sukinsynu. Zabij mnie te, bo obiecuj ci, w innym razie poderw przeciw wam cay wiat. Zobaczysz, na co sta wszy z koucha! Wykoczymy was, chobymy mieli zrwna z ziemi te wasze gry! Moesz by tego pewien! - Ale ty gupi, Jaskier - westchn wiedmin. - Raz matka rodzia i raz si umiera - rzek hardo poeta, przy czym efekt hardoci psuy nieco zby dzwonice jak kastaniety. - To przesdza spraw - Filavandrel wyj rkawice zza pasa i nacign je. - Czas zakoczy ten epizod. Na jego krtki rozkaz elfy z ukami ustawiy si naprzeciw. Zrobiy to szybko, najwyraniej czekay na to ju od dawna. Jeden, jak zauway wiedmin, wci jeszcze u rzep. Toruviel, z ustami i nosem zabandaowanymi na krzy pasami tkaniny i brzozowej kory, stana obok ucznikw. Bez uku. - Zawiza wam oczy? - spyta Filavandrel. - Odejd - wiedmin odwrci gow. - Id sobie... - A d'yeabl aep arse - dokoczy Jaskier, dzwonic zbami. - O, nie! - zabecza nagle diabe, podbiegajc i zasaniajc sob skazacw. - Rozum wam odjo? Filavandrel! Nie tak si umawialimy! Nie tak! Miae ich wywie w gry, przetrzyma gdzie w jaskiniach, dopki nie skoczymy tu... - Torque - powiedzia elf. - Nie mog. Nie mog ryzykowa. Widziae, co on zrobi Toruviel, zwizany? Nie mog ryzykowa. - Nie obchodzi mnie, co moesz, a czego nie! Co wy sobie wyobraacie? Sdzicie, e pozwol wam na mord? Tu, na mojej ziemi? Tu obok mojej osady? Wy przeklci durnie! Zabierajcie si std razem z waszymi ukami, bo was na rogi wezm, uk, uk! - Torque - Filavandrel opar rce o pas. - To, co musimy zrobi, to konieczno. - Duweisheyss, a nie konieczno! - Odejd na bok, Torque. Kolorg potrzsn uszami, zabecza jeszcze goniej, wybauszy oczy i zgi okie w popularnym wrd kras-noludw obelywym gecie. - Nie bdziecie tu nikogo mordowa! Wsiadajcie na konie i wynocie si w gry, za przecze! W przeciwnym razie musicie zabi i mnie! - Bd rozsdny - powiedzia wolno biaowosy elf. - Jeeli zostawimy ich przy yciu, ludzie dowiedz si o tobie, o tym, co robisz. Dopadn ci i zamcz. Znasz ich przecie. - Znam - bekn diabe, wci zasaniajc sob Geralch lepiej ni was! I nie wiem, zaiste, z kim lepiej trzyma! auj, e si z wami sprzymierzyem, Filavandrel! - Sam tego chciae - rzek zimno elf, dajc znak ucznikom. - Sam tego chciae, Torque. L'sparellean! Evel. lienn! Elfy wycigny strzay z koczanw. - Odejd, Torque - rzek Geralt, zaciskajc zby. - To nie ma sensu. - Odejd na bok. Diabe, nie ruszajc si z miejsca, pokaza mu krasno-ludzki gest. - Sysz... muzyk... - zaszlocha nagle Jaskier. - To si zdarza - rzek wiedmin, patrzc na groty strza. - Nie przejmuj si. To aden wstyd zgupie ze strachu. Twarz Filavandrela zmienia si, skurczya w dziwnym grymasie. Biaowosy Seidhe odwrci si gwatownie, krzykn na ucznikw, krtko, urwanie. ucznicy opucili bro. Na polan wesza Lilie. To nie byo ju chude wiejskie dziewcz w zgrzebnej sukieneczce. Przez porastajce polan trawy sza nie, nie sza - pyna ku nim Krlowa, promienna, zotowosa, pomiennooka, zachwycajca Krlowa Pl udekorowana girlandami kwiatw, kosw, pkw zi. U jej lewego boku drepta na sztywnych nogach jelonek, u prawego szeleci wielki je. - Dana Meadbh - powiedzia z czci Filavandrel. A potem pochyli gow i uklkn.

101

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Klkny te pozostae elfy, powoli, jakby z ociganiem, jeden po drugim paday na kolana, pochylay gowy nisko, z czci. Ostatni, ktra uklka, bya Toruviel. - Hael, Dana Meadbh - powtrzy Filavandrel. Lilie nie odpowiedziaa na pozdrowienie. Zatrzymaa si kilka krokw przed elfem, powioda bkitnym spojrzeniem po Jaskrze i Geralcie. Torque, cho rwnie pochylony, zgity w ukonie, natychmiast zabra si do rozcinania wizw. aden z Seidhe nie poruszy si. Lilie wci staa przed Filavandrelem. Nie odezwaa si, nie wydaa najmniejszego dwiku, ale wiedmin widzia zmiany na twarzy elfa, wyczuwa otaczajc ich aur i nie mia wtpliwoci, e midzy par dokonywaa si wymiana myli. Diabe pocign go nagle za rkaw. - Twj przyjaciel - zabecza cicho - zdecydowa si zemdle. Rycho w czas. Co robi? - Daj mu par razy po gbie. - Z rozkosz. Filavandrel wsta z kolan. Na jego rozkaz elfy byskawicznie rzuciy si sioda konie. - Chod z nami, Dana Meabdh - powiedzia biaowosy elf. - Jeste nam potrzebna. Nie opuszczaj nas, Odwieczna. Nie pozbawiaj nas twej mioci. Zginiemy bez niej. Lilie wolno pokrcia gow, wskazaa na wschd, w stron gr. Elf skoni si, mnc w doni zdobione wodze swego biaogrzywego wierzchowca. Podszed Jaskier, blady i oniemiay, podtrzymywany przez silvana. Lilie spojrzaa na niego, umiechna si. Popatrzya w oczy wiedmina, patrzya dugo. Nie powiedziaa ani sowa. Sowa nie byy potrzebne. Wikszo elfw bya ju w siodach, gdy zbliyli si Filavandrel i Toruviel. Geralt spojrza w czarne oczy efki widoczne znad banday. - Toruviel... - zacz. I nie dokoczy. Elfka kiwna gow. Zdja z ku sioda lutni, wspaniay instrument z lekkiego, kunsztownie intarsjowanego drewna, ze smukym, rzebionym gryfem. Bez sowa wrczya lutni Jaskrowi. Poeta przyj instrument, skoni si. Rwnie bez sowa, ale jego oczy mwiy wiele. - egnaj, dziwny czowieku - powiedzia cicho Filavandrel do Geralta. - Masz racj. Sowa nie s potrzebne. Niczego nie zmieni. Geralt milcza. - Po duszym zastanowieniu - doda Seidhe - doszedem do wniosku, e miae suszno. Wtedy, gdy byo ci nas al. Do zobaczenia zatem. Do zobaczenia wkrtce, w dniu, w ktrym zejdziemy w doliny, by umiera z godnoci. Bdziemy wwczas rozglda si za tob, ja i Toruviel. Nie zawied nas. Przez dusz chwil patrzyli na siebie w milczeniu. A potem wiedmin odpowiedzia krtko i prosto: - Postaram si. VII - Na bogw, Geralt - Jaskier przesta gra, przytuli} lutni, dotkn jej policzkiem. - To drewno samo piewa! Te struny yj! Co za cudowny ton! Cholera, za t lutek par kopniakw i troch strachu to bardzo niska cena. Pozwolibym si kopa od witu do zmierzchu, gdybym wiedzia, co dostan. Geralt? Czy ty mnie w ogle suchasz? - Trudno was nie sysze - wiedmin unis gow znad ksigi, spojrza na diaba, ktry nadal zajadle piska na dziwacznej fujarce zmontowanej z kawakw trzciny o rnej dugoci. - Sysz was, caa okolica was syszy. - Duweisheyss, a nie okolica - Torque odoy fujark. - Pustkowie i tyle. Dzicz. Zadupie. Ech, al mi moich konopi! - Konopi mu al - zamia si Jaskier, ostronie podkrcajc misternie rzebione koki lutni. - Trzeba byo siedzie w gszczu jak mysz pod miot, zamiast straszy dziewki, niszczy groble i paskudzi w studnie. Myl, e teraz bdziesz ostroniejszy i zaniechasz figli, co, Torque? - Ja lubi figle - owiadczy diabe, szczerzc zby. - I ycia sobie bez nich nie wyobraam. Ale niech wam bdzie, obiecuj, e na nowych terenach bd ostroniejszy. Bd figlowa powcigliwiej.

102

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Noc bya pochmurna i wietrzna, wicher kad trzciny, szumia w gaziach krzeww, wrd ktrych rozoyli obz. Jaskier dorzuci chrustu do ognia. Torque wierci si na legowisku, opdzajc ogonem od komarw. W jeziorze z pluskiem rzucia si ryba. - Ca nasz wypraw na kraniec wiata opisz w balladzie - owiadczy Jaskier. - I ciebie te w niej opisz, Torque. - Nie myl, e ci to ujdzie na sucho - warkn diabe. - Ja wtedy te napisz ballad i opisz ciebie, i to tak, e przez dwanacie lat nie bdziesz si mg pokaza w przyzwoitym towarzystwie. Uwaaj tedy. Geralt? - Co? - Wyczytae co ciekawego w tej ksidze, ktr niecnie wyudzie od kmiotkw? - Owszem. _ To przeczytaj i nam, pki si jeszcze ogie nie wypali. - Tak, tak - Jaskier zabrzcza na dwicznych strunach lutni Toruviel. - Przeczytaj, Geralt. Wiedmin opar si na okciu, przysuwajc ksig bliej ogniska. - Ujrze j mona - zacz - letnim czasem, od Dni Maju i Czerwia a po dni Padzierza, ale najczciej zdarza si to we wito Sierpu, ktre prastarzy zwali: "Lam-mas". Objawia si ona jako Panna Jasnowosa, we kwiatach caa, a wszystko, co ywi, poda za ni i lgnie do niej, zajedno, ziele czy zwierz. Dlatego i imi jej jest ywi. Prastarzy zw j: "Danamebi" i czcz j wielce. Nawet Brodaci, chocia we wntrzu gr, nie wrd pl mieszkaj, szanuj j i imionuj: "Bloemenmagde". - Danamebi - mrukn Jaskier. - Dana Meabdh, Panna Polna. - Kdy ywi stpnie, ziemia kwitnie i rodzi, i bujnie lgnie si wszelaki stwr, taka jej moc. Ludy wszystkie ofiary jej skadaj z urodzaju, w nadziei ponnej, e ich, nie cudz dziedzin ywi odwiedzi. Bo mwi te, e kiedy na koniec osidzie ywi wrd tego ludu, ktry si nad inne wybije, ale s to, ot, babskie baje. Bo prawie mdrcy powiadaj, e ywi ziemi jeno kocha i to, co ronie na niej i yje, jednako, bez rnicy, ponka to najmniejsza czy robak najlichszy, a ludy wszelkie dla niej nie wicej znacz nili owa najchudsza ponka, bo przecie i tak przemin kiedy, a nowe po nich, inne przyjd plemiona. A ywi wieczn jest, bya i bdzie, zawsze, po koniec wiekw. - Po koniec wiekw! - zapiewa trubadur i zabrzcza na lutni. Torque doczy si wysokim trelem na swej trzcinowej piszczace. - Bd pozdrowiona, Panno Polna! Za urodzaj, za kwiaty w Dol Blathanna, ale i za skr niej podpisanego, ktr ocalia przed podziurawieniem grotami strza. Wiecie, co wam powiem. Przesta gra, obj lutni jak dziecko i posmutnia. - Chyba nie wspomn w balladzie o elfach i o trudnociach, z jakimi przyszo im si boryka. Nie zabrakoby mtw chtnych do ruszenia w gry... Po co przyspi(r). sza... Trubadur zamilk. - Dokocz - rzek gorzko Torque. - Chciae powiedzie: przyspiesza to, co nieuchronne. Nieuniknione. - Nie mwmy o tym - przerwa Geralt. - Po co o tym mwi? Sowa nie s potrzebne. Bierzcie przykad z Lilie, - Komunikowaa si z elfem telepatycznie - mrukn bard. - Czuem to. Prawda, Geralt? Ty przecie wyczuwasz tak komunikacj. Poje, o czym... Co przekazywaa elfowi? - Co nieco. - O czym mwia? - O nadziei. O tym, e wszystko si odnawia i nie przestanie odnawia. - Tylko tyle? - Wystarczyo. - Hm... Geralt? Lilie mieszka we wsi, wrd ludzi. Czy sdzisz, e... - ...e wrd nich zostanie? Tu, w Dol Blathanna? Moe. Jeeli... - Jeeli co? - Jeeli ludzie oka si tego godni. Jeeli kraniec wiata pozostanie kracem wiata. Jeeli bdziemy respektowa granic. No, do tego gadania, chopcy. Czas spa. - Prawda. Pnoc blisko, ogie przygasa. Posiedz jeszcze, zawsze najlepiej ukadao mi si rymy przy dogasajcym ogniu. A potrzebuj dla mojej ballady tytuu. adnego tytuu.

103

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Moe "Kraniec wiata"? - Banalne - parskn poeta. - Nawet jeli to faktycznie kraniec, trzeba to miejsce okreli inaczej. Metaforycznie. Zakadam, e wiesz, co to metafora, Geralt? Hm... Niech pomyl... "Tam, gdzie..." Cholera. "Tam, gdzie..." - Dobranoc - powiedzia diabe.

104

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

GOS ROZSDKU 6 Wiedmin rozsznurowa koszul, odklei mokry len od karku. W jaskini byo bardzo ciepo, wrcz gorco, w powietrzu wisiaa cika, mokra para skraplajca si na omszaych gazach i bazaltowych pytach cian. Wszdzie dookoa byy roliny. Wyrastay z wykutych w podou, wypenionych torfem zagbie, z wielkich skrzy, koryt i donic. Piy si po skaach, po drewnianych rusztowaniach i tyczkach. Geralt przyglda si ciekawie, rozpoznajc niektre rzadkie okazy - te, ktre wchodziy w skad wiedmiskich lekw i eliksirw, magicznych filtrw i czarodziejskich dekoktw. I inne, jeszcze rzadsze, ktrych waciwoci mg si jedynie domyla. I takie, ktrych w ogle nie zna i nawet o nich nie sysza. Widzia oblepiajce ciany jaskini poacie gwiazdolistnego nostrixu, wylewajce si z ogromnych donic zbite kule dtogowu, pdy arenarii obsypane jagodami czerwonymi jak krew. Rozpoznawa misiste, grubo ykowane licie skorocelu, bordowozote owale niezmiaru i ciemne strzaki piorytki. Dostrzega przytulony do kamiennych bry pierzasty mech stawikrew, poyskujce bulwy wroniego oka i tygrysie prkowane patki storczyka mysichwosta. W zacienionej czci groty wybrzuszay si czapy grzyba szytnaca, szare jak polne kamienie. Nie opodal rs siygron, ziele zdolne zneutralizowa kad znan toksyn lub jad. Wystajce z wpuszczonych w grunt, gbokich skrzy toszare, niepozorne mioteki zdradzay ra-nog, korze o silnych i uniwersalnych waciwociach leczniczych. rodek jaskini zajmoway roliny wodne. Geralt widzia kadzie pene rogatka i wiowej rzsy i baseny po. kryte zbitym kouchem wgbki, poywki dla pasoytniczego ostryu. Szklane zbiorniki pene pokrconych kczy halucynogennego dwugrotu, smukych ciemnozielonych kryptokoryn i kbw niciecw. Botniste, zamulone koryta, hodowle niezliczonych pleniakw, glonw pleni i bagiennych porostw. Nenneke, zakasawszy rkawy kapaskiej szaty, wyja z koszyka noyce i kociane grabki i bez sowa przystpia do pracy. Geralt przysiad na aweczce pomidzy supami wiata wpadajcego przez wielkie krysztaowe pyty w sklepieniu jaskini. Kapanka mruczaa i nucia pod nosem, zwinnie zagbiajc rce w gstwin lici i pdw, szybko szczkaa noycami, zapeniaa koszyk pkami zielska. Poprawiaa podtrzymujce roliny tyczki i ramki, od czasu do czasu wzruszaa ziemi trzonkiem grabek. Niekiedy, mamroczc gniewnie, wyrywaa zesche lub przegnie odyki, ciskaa je do zbiornikw humusu na poywk dla grzybw i innych, uskowatych i wowo skrconych rolin, ktrych wiedmin nie zna. Nie by nawet pewien, czy w ogle byy to roliny - wydawao mu si, e poyskujce kcza poruszay si lekko, wycigajc w stron rk kapanki wosowate odnki. Byo ciepo. Bardzo ciepo. - Geralt? - Sucham - zwalczy ogarniajc go senno. Nenneke, bawic si noycami, patrzya na niego zza wielkich pierzastych lici muchokrzewu. - Nie wyjedaj jeszcze. Zosta. Kilka dni duej. - Nie, Nenneke. Czas ju rusza mi w drog. - Co ci tak pdzi? Herewardem przejmowa si nie musisz. A ten wczykij Jaskier niech jedzie sam na zamanie karku. Zosta, Geralt. - Nie, Nenneke. Kapanka szczkna noycami. - Czy dlatego tak ci spieszno, by opuci wityni, bo boisz si e ona ci tu odnajdzie? - Tak - przyzna nie bez oporw. - Zgada. - To nie bya bynajmniej trudna zagadka - mrukna. - Ale uspokj si. Yennefer bya tu ju. Dwa miesice temu. Nie wrci tak prdko, bo pokciymy si. Nie, nie o ciebie, o ciebie nawet nie pytaa. - Nie pytaa?

105

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Tu ci boli - zamiaa si kapanka. - Jeste egocentrykiem jak kady mczyzna. Nie ma niczego gorszego ni brak zainteresowania, prawda? Ni obojtno? Ale nie, nie zaamuj si. Znam Yennefer za dobrze. Nie pytaa o nic, ale rozgldaa si bacznie, szukajc tu twoich ladw. A jest na ciebie potnie wcieka, wyczuam to. - O co si pokciycie? - O nic, co mogoby ci obchodzi. - I tak wiem. - Nie sdz - rzeka spokojnie Nenneke, poprawiajc tyczki. - Twoja wiedza o niej jest bardzo powierzchowna. Jej wiedza o tobie, nawiasem mwic, rwnie. To do typowe dla zwizku, jaki was czy lub czy. Obydwojga nie sta na nic oprcz silnie emocjonalnej oceny skutkw przy jednoczesnym ignorowaniu przyczyn. - Ona bya tu, aby prbowa si leczy - stwierdzi chodno. - O to si pokciycie, przyznaj. - Niczego nie przyznam. Wiedmin podnis si, stan w penym wietle, pod jedn z krysztaowych tafli w sklepieniu groty. - Pozwl tu na moment, Nenneke. Rzu na to okiem. Rozsupa tajn kieszonk w pasie, wydoby malekie zawinitko, miniaturow sakieweczk z koziej skry, wysypa zawarto na do. - Dwa diamenty, rubin, trzy adne nefryty, interesujcy agat. - Nenneke znaa si na wszystkim. - H ci kosztoway? - Dwa i p tysica temerskich orenw. Zapata za strzyg z Wyzimy. - Za poszarpan szyj - skrzywia si kapanka. C, kwestia ceny. Ale dobrze zrobie, obracajc gotwk w te wiecideka. Oren stoi sabo, a ceny kamieni w Wy-zimie nie s wysokie, za blisko do krasnoludzkich kopalni w Mahakamie. Jeli sprzedasz te kamyki w Novigradzie dostaniesz co najmniej piset novigradzkich koron, a korona to obecnie sze i p orena i zwykuje. - Chciabym, eby to wzia. - W depozyt? - Nie. Nefryty zachowaj dla wityni jako, dajmy na to, moj ofiar dla bogini Melitele. A pozostae kamienie... s dla niej. Dla Yennefer. Oddaj jej, gdy odwiedzi ci ponownie, co pewnie stanie si niebawem. Nenneke spojrzaa mu prosto w oczy. - Nie robiabym tego na twoim miejscu. Wierz mi, rozwcieczysz j jeszcze bardziej, o ile mona bardziej. Zostaw wszystko tak, jak jest, bo niczego ju nie jeste w stanie ani poprawi, ani polepszy. Uciekajc od niej zachowae si... no, nazwijmy to, w sposb niespecjalnie godny dojrzaego mczyzny. Prbujc zmazywa wasn win klejnotami, zachowasz si jak mczyzna mocno, mocno przejrzay. Naprawd nie wiem, ktrego typu mczyzn gorzej nie znosz. - Bya zbyt zaborcza - mrukn, odwracajc twarz. -Nie mogem tego znie. Traktowaa mnie jak... - Przesta - powiedziaa ostro. - Nie wypakuj mi si na podoku. Nie jestem twoj matk, ile razy mam powtarza? Twoj powiernic te nie zamierzam by. Gwno mnie obchodzi, jak ci traktowaa, a to, jak ty traktowaa j, obchodzi mnie jeszcze mniej. A poredniczy ani wrcza jej tych gupich kamykw nie mam najmniejszego zamiaru. Jeeli chcesz by durniem, bd nim bez mojego porednictwa. - Nie zrozumiaa mnie. Nie myl jej przebagiwa ani przekupywa. Jestem jej jednak co winien, a kuracja, jakiej ona chce si podda, jest podobno bardzo kosztowna. Chc jej pomc, to wszystko. - Jeste wikszym gupcem, ni mylaam - Nenneke podniosa koszyk z ziemi. - Kosztowna kuracja? Pomoc? Geralt, dla niej te twoje kamyczki to drobiazg nie warty plunicia. Czy ty wiesz, ile Yennefer potrafi zainkasowa za usunicie ciy u wielkiej damy? - To akurat wiem. Jak i to, ze za wyleczenie bezpodnoci bierze jeszcze wicej. Szkoda, ze sobie samej nie potrafi pomc pod tym wzgldem. Dlatego szuka pomocy u innych, take u ciebie. _ Jej nikt nie pomoe, to absolutnie niemoliwe. Jest czarodziejk. Jak wikszo magiczek ma zatrofizowane, zupenie niewydolne gonady i to jest nieodwracalne. Nigdy nie bdzie moga mie dziecka.

106

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Nie wszystkie czarodziejki s upoledzone pod tym wzgldem. Wiem co o tym, ty wiesz o tym rwnie. - Owszem - Nenneke zmruya oczy. - Wiem. - Nie moe by regu co, od czego s wyjtki. Nie serwuj mi aby, prosz, banalnych nieprawd o wyjtkach, ktre reguy potwierdzaj. Powiedz mi co o wyjtkach jako takich. - O wyjtkach - odrzeka chodno - mona powiedzie wycznie jedno. Ze s. Wicej nic. A Yennefer... C, niestety, wyjtkiem nie jest. Przynajmniej nie pod wzgldem upoledzenia, o ktrym mwimy. Bo pod innymi wzgldami trudno o wikszy wyjtek ni ona. - Czarodziejom - Geralt nie przej si chodem ani aluzj - udawao si ju wskrzesza zmarych. Znam udokumentowane przypadki. A wskrzeszanie zmarych jest trudniejsze ni cofnicie atrofii narzdw lub organw, jak mi si zdaje. - le ci si zdaje. Bo ja nie znam ani jednego udokumentowanego, w peni udanego przypadku cofnicia atrofii lub regeneracji gruczow dokrewnych. Geralt, wystarczy ju, to ju zaczyna przypomina konsylium. Ty si na tym nie znasz, ja si znam. I jeeli ci mwi, ze Yennefer zapacia za pewne zdolnoci utrat innych, to tak jest. - Jeeli to a tak oczywiste, nie rozumiem, dlaczego ona wci stara si... - Ty bardzo mao rozumiesz - przerwaa kapanka. - Cholernie mao. Przesta przejmowa si dolegliwociami Yennefer, pomyl o wasnych. Twj organizm tez poddano zmianom, ktre s nieodwracalne. Dziwisz si jej, a co powiesz o sobie samym? Dla ciebie te powinno by oczywiste, e nigdy nie bdziesz czowiekiem, a przecie cigle starasz si nim by. Popeniajc ludzkie bdy. Bdy, ktrych wiedmin popenia nie powinien. Opar si o cian jaskini, otar pot z brwi. - Nie odpowiadasz - stwierdzia fakt Nenneke, umiechajc si lekko. - Nie dziwi si. Nieatwo dyskutuje si z gosem rozsdku. Ty jeste chory, Geralt. Jeste niepenosprawny. le reagujesz na eliksiry. Masz przyspieszone ttno, zwolnion akomodacj oka, opnione reakcje. Nie wychodz ci najprostsze Znaki. I ty chcesz rusza na szlak? Ty musisz si leczy. Konieczna jest terapia. A przed ni trans. - To dlatego przysaa do mnie Iol? W ramach terapii? Dla uatwienia transu? - Gupi jeste! - Nie a tak. Nenneke odwrcia si, wsuna rce pomidzy misiste odygi nie znanych wiedminowi pnczy. - No, niech ci bdzie - rzeka swobodnie, - Tak, przysaam j do ciebie. W ramach terapii. I powiem ci, e si udao. Duo lepiej reagowae nazajutrz. Bye spokojniejszy. Oprcz tego Iola te potrzebowaa terapii. Nie zo si. - Nie zoszcz si na terapi ani na Iol. - Ale na gos rozsdku, ktry syszysz? Nie odpowiedzia. - Konieczny jest trans - powtrzya Nenneke, obrzucajc wzrokiem swj jaskiniowy ogrdek. - Iola jest gotowa. Nawizaa z tob kontakt fizyczny i psychiczny. Jeeli chcesz wyjeda, zrbmy to dzi w nocy. - Nie. Nie chc. Zrozum, Nenneke, w transie Iola moe zacz wieszczy. Prorokowa, czyta przyszo. - O to wanie chodzi. - Wanie. A ja nie chc zna przyszoci. Jak mgbym robi to, co robi, gdybym j zna? Zreszt, ja j i tak znam. - Jeste pewien? Nie odpowiedzia. - No, dobrze - westchna. - Chodmy ju. Aha, Geralt? Nie chc by niedyskretna, ale powiedz mi... Powiedz, jak wycie si poznali? Ty i Yennefer? Jak to si zaczo? Wiedmin umiechn si. - Zaczo si od tego, e ja i Jaskier nie mielimy niczego na niadanie i postanowilimy naowi ryb. - Mam rozumie, e zamiast ryby zowie Yennefer? - Opowiem ci, jak to byo. Ale moe po wieczerzy, bo zgodniaem nieco. - Chodmy wic. Mam ju wszystko, czego potrzebowaam. Wiedmin ruszy do wyjcia, powid jeszcze raz wzrokiem po jaskiniowej cieplarni.

107

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Nenneke? - Aha? - Poowa z tgo, co tu masz, to roliny, ktre nie rosn ju nigdzie na wiecie. Nie myl si, prawda? - Nie mylisz si. Wicej ni poowa. - Czym to wytumaczy? - Jeli powiem, e ask bogini Melitele, pewnie ci to nie wystarczy? - Pewnie nie. - Tak sdziem - Nenneke umiechna si. - Widzisz, Geralt, to nasze jasne soce cigle jeszcze wieci. Ale ju nie tak, jak dawniej. Chcesz, poczytaj sobie ksigi. Jeeli za nie chce ci si traci na to czasu, to moe zadowoli ci wyjanienie, e kryszta, z ktrego zrobiony jest dach, dziaa jak filtr. Eliminuje zabjcze promienie, ktrych coraz wicej w wietle sonecznym. Dlatego rosn tu roliny, ktrych nigdzie na wiecie dziko rosncych nie-zobaczysz. - Zrozumiaem - kiwn gow wiedmin. - A my, Nenneke? Co z nami? Na nas te wieci soce. Czy i my nie powinnimy schroni si pod taki dach? - W zasadzie powinnimy - westchna kapanka. -Ale... - Ale co? - Ju za pno.

108

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

OSTATNIE YCZENIE I Sum wystawi nad powierzchni wsaty eb, targn si z moc, zachlapa, wzburzy wod, bysn biaym brzuchem. - Uwaaj, Jaskier! - krzykn wiedmin, zapierajc si obcasami w mokry piach. - Trzymaj, do cholery! - Trzymam... - stkn poeta. - Matko, ale potwr! Lewiatan, nie ryba! Ale bdzie jedzenia, bogowie! - Popuszczaj, popuszczaj, bo linka pknie! Sum przymurowa do dna, nagym atakiem ruszy pod prd, w kierunku zakola rzeki. Linka zasyczaa, rkawice Jaskra i Geralta zadymiy. - Cignij, Geralt, cignij! Nie popuszczaj, bo zapacze si w korzenie! - Linka pknie! - Nie pknie! Cignij! Zgarbili si, pocignli. Linka z sykiem cia wod, wibrowaa, siaa kropelkami poyskujcymi jak rt w blasku wschodzcego soca. Sum nagle wynurzy si, zakotowa pod sam powierzchni, napicie sznura zelao. Zaczli szybko wybiera luz. - Uwdzimy go - zasapa Jaskier. - Zawieziemy do wsi i kaemy uwdzi. A z ba ugotujemy zup! - Uwaaj! Czujc pod brzuchem pycizn, sum wywali si z wody do poowy dwusniowego cielska, targn bem, chlasn paskim ogonem i ostro run w gbin. Z rkawic zadymio si ponownie. - Cignij, cignij! Na brzeg go, sukinsyna! _ Linka a trzeszczy! Popu, Jaskier! _ Wytrzyma, nie bj si! Z ba... ugotujemy zup... Przywleczony znowu w poblie play sum zakotowa si i zatarga wciekle, jakby na znak, ze tak atwo do garnka wsadzi si nie da. Bryzgi poleciay na se w gr. - Skr sprzedamy... - Jaskier, zapierajc si, cign .link oburcz, czerwony z wysiku. - A wsy... Z wsw -zrobimy... Nikt nigdy nie dowiedzia si, co tez poeta zamierza zrobi z sumich wsw. Linka pka z trzaskiem, a obaj rybacy, straciwszy rwnowag, zwalili si na mokry piasek. - A niech ci cholera! - wrzasn Jaskier, a echo zadudnio po wiklinach. - Tyle arcia przepado! A bodajby zdech, sumi synu! - Mwiem - Geralt otrzepa spodnie. - Mwiem, zby nie cign na si. Spieprzye spraw, kolego. Rybak z ciebie jak z koziej rzyci trba. - Nieprawda - oburzy si trubadur. - To, e ten potwr w ogle wzi, to moja zasuga. - Ciekawe. Palcem nie kiwne, by pomc mi zastawi sznur. Grae na lutni i dare gb na ca okolic, wicej nic. - Mylisz si - wyszczerzy zby Jaskier. - Bo widzisz, gdy zasne, zdjem z haka pdraki i zaczepiem zdech wron, ktr znalazem w krzakach. Chciaem rano zobaczy twoj min, gdy t wron wycigniesz. A sum zapa si na wron. Na twoje pdraki gwno by wzio. - Wzio, wzio - wiedmin splun do wody, nawijajc sznur na drewniane wideki. - Ale si urwao, bo cign jak kto gupi. Zamiast gada, zwi reszt sznurw. Soce ju wzeszo, pora w drog. Id si pakowa. - Geralt! - Czego? - Na drugim sznurze te co jest... Nie, psiakrew, tylko si zaczepio. Cholera, trzyma jak kamie, nie dam rady! N00, poszo... Ha, ha, zobacz, co cign! To chyba wrak szkuty z czasw krla Dezmoda! Ale wielkie gwno! Zobacz, Geralt! Jaskier, rzecz jasna, przesadza, wycignity z wody kb przegniych powrozw, resztek sieci i wodorostw by pokany, ale daleko mu byo do rozmiarw szkuty z czasw legendarnego krla. Bard

109

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

rozrzuci kbowisko na play i zacz grzeba w nim czubkiem buta. Wodorosty a ruszay si od pijawek, kiey i maych raczkw. - Ha! Popatrz, co znalazem! Geralt zbliy si, zaciekawiony. Znaleziskiem okaza si obtuczony kamionkowy dzban, co w rodzaju dwuuchej amfory, zapltany w sie, czarny od zgniych glonw, kolonii chrucikw i limakw, ociekajcy mierdzcym muem. - Ha! - zakrzykn znowu dumnie Jaskier. - Czy ty wiesz, co to jest? - Owszem. To jest stary garnek. - Mylisz si - owiadczy trubadur, kawakiem drewna odrapujc z dzbana muszle i skamienia, zbrylon glin. - To jest ni mniej, ni wicej, tylko zaczarowany dzban. W rodku za siedzi dinn, ktry speni moje trzy yczenia. Wiedmin parskn. - Moesz si mia - Jaskier dokoczy odrapywania, schyli si i opuka amfor. - Ale na czopie jest piecz, a na pieczci czarodziejski znak. - Jaki? Poka. - A juci - poeta ukry dzbanek za plecami. - Jeszcze czego, chciaby. Ja to znalazem i potrzebne mi s wszystkie yczenia. - Nie ruszaj tej pieczci! Zostaw to! - Pu, mwi! To moje! - Jaskier, uwaaj! - Akurat! - Nie dotykaj! O, jasna cholera! Z dzbanka, ktry podczas szamotaniny upad na piasek, buchn czerwony, wietlisty dym. Wiedmin odskoczy i rzuci si w stron biwaku po miecz. Jaskier, skrzyowawszy rce na piersi, nawet nie drgn. Dym zattni, skupi si w nieregularn kul wiszc na wysokoci gowy poety. Kula przybraa ksztat karykaturalnej, beznosej gowy z wielkimi lepiami i czym w rodzaju dzioba. Gowa miaa okoo snia rednicy. - Dinnie! - przemwi Jaskier, tupnwszy nog. - Ja ci wyzwoliem i od nynie jam jest twym panem. Moje yczenia... Gowa zakapaa dziobem, ktry nie by wcale dziobem, ale czym na ksztat obwisych, zdeformowanych i zmiennoksztatnych warg. - Uciekaj! - wrzasn wiedmin. - Uciekaj,, Jaskier! - Moje yczenia - kontynuowa poeta - s nastpujce. Po pierwsze, niechaj co rychlej szlag trafi Valdo Mar-xa, trubadura z Cidaris. Po drugie, w Caelf mieszka hrabianka Virginia, ktra nie chce nikomu da. Niech mnie da. Po trzecie... Nikt nigdy nie dowiedzia si, jakie byo trzecie yczenie Jaskra. Potworna gowa wyonia z siebie dwie jeszcze potworniejsze apy i chwycia barda za gardo. Jaskier zaskrzecza. Geralt dopad gowy w trzech skokach, zamachn si srebrnym mieczem i ci od ucha, przez rodek. Powietrze zawyo, gowa buchna dymem i gwatownie urosa, podwajajc sw rednic. Potworna paszcza, teraz rwnie znacznie wiksza, rozwara si, zakapaa i wizgna, apy zatargay szarpicym si Jaskrem i przygnioty go do ziemi. Wiedmin zoy palce w Znak Aard i wadowa w gow maksymaln ilo energii, jak udao mu si zmobilizowa. Energia, materializujc si w otaczajcej gow powiacie jako olepiajcy promie, uderzya w cel. Hukno tak, e Geralta zakluo w uszach, a od wsysanego przez implozj powietrza a zaszumiay wikliny. Potwr zarycza oguszajco, jeszcze bardziej urs, ale puci poet, wzbi si w gr, zakoowa, odlecia nad powierzchni wody, wymachujc apami. Wiedmin rzuci si, by odcign Jaskra lecego bez ruchu. W tym momencie jego palce natrafiy na zagrzebany w' piasku okrgy przedmiot. Bya to mosina piecz ozdobiona znakiem zamanego krzya i dziewicioramiennej gwiazdy.

110

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Wiszca nad rzek gowa nabraa ju wielkoci stogu siana. Rozwarta, ryczca paszcza przypominaa za wrota stodoy rednich rozmiarw. Wycignwszy apska, potwr zaatakowa. Geralt. zupenie nie wiedzc, co robi, cisn piecz w pici i wystawiajc rk w kierunku napastnika, wy-wrzeszcza formu egzorcyzmu, ktrej nauczya go kiedy pewna kapanka. Nigdy dotd tej formuy nie uywa, albowiem w zabobony pryncypialnie nie wierzy. Efekt przeszed jego oczekiwania. Piecz zasyczaa i rozgrzaa si gwatownie, parzc do. Gigantyczna gowa zamara w powietrzu, zawisa nieruchomo nad rzek. Wisiaa tak przez chwil, wreszcie zawya, zaryczaa i rozwiaa si w pulsujcy kb dymu, w wielk, kbiast chmur. Chmura zawizaa cienko i z niesamowit prdkoci pomkna w gr rzeki, zostawiajc na powierzchni wody wzburzon smug. W cigu kilku sekund znika w oddali, tylko woda niosa jeszcze czas jaki ucichajce wycie. Wiedmin przypad do poety kulcego si na piasku. - Jaskier? yjesz? Jaskier, cholera! Co z tob? Poeta zaszamota gow, zatrzepa rkami i otworzy usta do wrzasku. Geralt wykrzywi si i zmruy oczy -Jaskier mia szkolony, donony tenor, a pod wpywem przestrachu potrafi sign gosem niebywaych rejestrw. Ale tym, co wyrwao si z krtani barda, by ledwie syszalny, ochrypy skrzek. - Jaskier! Co z tob? Odezwij si! - Hhhh... eeee... kheee... khhuuurwa... - Boli ci co? Co z tob? Jaskier! - Hhhh... Khuuu... - Nic nie mw. Jeli wszystko w porzdku, kiwnij gow. Jaskier wykrzywi si i z wielkim trudem kiwn, a natychmiast po tym przekrci si na bok, zwin i zwymiotowa krwi, duszc si i kaszlc. Geralt zakl. II - Na bogw! - stranik cofn si i opuci latarni. Co z nim? - Przepu nas, dobry czowieku - rzek cicho wied-min, podtrzymujc skulonego w siodle Jaskra. Spieszno nam. Przecie widzisz. - Widz - przekn lin stranik, patrzc na blad twarz poety i jego zachlapany czarn skrzep krwi podbrdek. - Ranny? Paskudnie to wyglda, panie. - Spiesz si - powtrzy Geralt. - Jestemy w drodze od witania. Przepucie nas, prosz. - Nie moemy - powiedzia drugi stranik. - Przez bram tylko od wschodu do zachodu soca. Po nocy nie Iza. Taki rozkaz. Nie Iza nikomu, chyba e ze znakiem od krla albo burmistrza. Albo jeli herbowy szlachcic. Jaskier zaskrzecza, skuli si jeszcze bardziej, opierajc czoo o grzyw konia, zadygota, zatrzs si, szarpn w suchym wymiotnym odruchu. Po rozgazionym, zakrzepym deseniu na szyi wierzchowca pocieka kolejna struka. - Ludzie - powiedzia Geralt najspokojniej jak umia. - Przecie widzicie, e le z nim. Musz znale kogo, kto go wyleczy. Przepucie nas, prosz. - Nie procie - stranik wspar si na halabardzie. -Rozkaz jest rozkaz. Przepuszcz was, to pjd pod prgierz i pogoni mnie precz ze suby, co wtedy dzieciakom dam je? Nie, panie, nie mog. cignijcie druha z konia i dajcie go do izby do barbakanu. Opatrzymy go, do witu wytrzyma, jeli tak mu pisane. To ju niedugo. - Tu nie wystarczy opatrunek - zgrzytn zbami wiedmin. - Potrzebny jest uzdrowiciel, kapan, zdolny medyk... - Takowego i tak po nocy nie zbudzilibycie - rzek drugi stranik. - Tyle dla was moemy uczyni, bycie nie musieli do witania pod bram koczowa. W izbie ciepo, a i zoy rannego te bdzie na czym, lekcej mu bdzie nili na kulbace. Dajcie, pomoemy wam cign go z konia.

111

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

W izbie wewntrz barbakanu rzeczywicie byo ciepo, duszno i przytulnie. Ogie wesoo trzaska w kominie, a za kominem zajadle wierkota wierszcz. Przy cikim, kwadratowym stole zastawionym dzbanami i talerzami siedziao trzech mczyzn. - Wybaczcie, wielmoni - powiedzia podtrzymujcy Jaskra stranik - e wam przeszkadzamy... Tusz, nie bdziecie przeciwni... Ten tu rycerz, hmm... I drugi, ranion, tedy mylaem... - Dobrze mylae - jeden z mczyzn odwrci ku nim szczup, ostr, wyrazist twarz, wsta. - Dalej, kadcie go na wyrko. Mczyzna by elfem. Podobnie jak drugi, siedzcy przy stole. Obaj, jak wskazywao ich odzienie, bdce charakterystyczn mieszank ludzkiej i elfiej mody, byli elfami osiadymi, zasymilowanymi. Trzeci mczyzna, z wygldu najstarszy, by czowiekiem. Rycerzem, wnoszc z ubioru i szpakowatych wosw obcitych tak, by pasoway pod hem. - Jestem Chireadan - przedstawi si wyszy z elfw, ten o wyrazistej twarzy. Jak zwykle u przedstawicieli Starszego Ludu, nie sposb byo oceni jego wieku, mg rwnie dobrze mie dwadziecia jak i sto dwadziecia lat. - A to mj krewniak Errdil. Ten za szlachcic to rycerz Vratimir. - Szlachcic - mrukn Geralt, ale uwaniejsze spojrzenie na herb wyhaftowany na tunice rozwiao jego nadzieje: czterodzielna tarcza ze zotymi liliami przecita bya na skos srebrnym haikiem. Vratimir pochodzi nie tylko z nieprawego oa, ale i z mieszanego, ludzko-nielu-dzkiego zwizku. Jako taki, cho herbowy, nie mg uwaa si za penoprawnego szlachcica i niewtpliwie nie przysugiwa mu przywilej przekraczania bram miasta po zmierzchu. - Niestety - uwadze elfa nie uszo spojrzenie wiedmi-na - i my musimy czeka tu na wit. Prawo nie zna wyjtkw, przynajmniej nie dla takich jak my. Zapraszamy do kompanii, panie rycerzu. - Geralt z Rivii - przedstawi si wiedmin. - Jestem wiedminem, nie rycerzem. - Co z nim? - Chireadan wskaza na Jaskra, ktrego tymczasem stranicy zoyli na barogu. - Wyglda to na zatrucie. Jeeli to zatrucie, mog mu pomc. Mam przy sobie dobre lekarstwo. Geralt usiad, po czym szybko zda ogldn relacj z wydarzenia nad rzek. Elfy popatrzyy po sobie. Szpakowaty rycerz postrzyka lin przez zby, marszczc twarz. - Niesamowite - rzek Chireadan. - Co to mogo by? - Dinn z butelki - mrukn Vratimir. - Jak w bani... - Niezupenie - Geralt wskaza na skurczonego na wyrku Jaskra. - Nie znam adnej bani, ktra tak by si koczya. - Obraenia tego biedaka - powiedzia Chireadan - s ewidentnie magicznej natury. Obawiam si, ze moje medykamenty nie na wiele si zdadz. Ale mog mu przynajmniej uly w cierpieniu. Dawae mu ju jaki lek, Geralt? - Eliksir przeciwblowy. - Chod, pomoesz mi. Podtrzymasz mu gow. Jaskier wypi chciwie zmieszane z winem lekarstwo, zakrztusi si ostatnim ykiem, zarzzi, oplu skrzan poduszk. - Ja go znam - powiedzia drugi z elfw, Errdil. - To Jaskier, trubadur i poeta. Widziaem go kiedy, gdy piewa na dworze krla Ethaina w Cidaris. - Trubadur - powtrzy Chireadan, patrzc na Geralta. - Niedobrze. Bardzo niedobrze. On ma poraone minie szyi i krta. Zaczynaj si zmiany w strunach gosowych. Trzeba jak najszybciej przerwa dziaanie czaru, bo inaczej... To moe by nieodwracalne. - To znaczy... Czy to znaczy, e nie bdzie mg mwi? - Mwi, tak. Moe. Ale nie piewa. Geralt, nie mwic ani sowa, usiad przy stole, opar czoo na zacinitych piciach. - Czarodziej - powiedzia Vratimir. - Konieczny jest lek magiczny lub zaklcie uzdrawiajce. Musisz go zawie do jakiego innego miasta, wiedminie. Wiedmin, widzc, jak drab, cho ju prawie bez zmysw, maca jeszcze dookoa rkami, waln go z rozmachem po raz trzeci, prosto w ciemi. - Pienidz - mrukn - otwiera wszelkie drzwi.

112

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

W sieni byo ciemnawo. Zza drzwi po lewej dobiegao gromkie chrapanie. Wiedmin zajrza tam ostronie. Na rozkopanym wyrku spaa, gwidc nosem, otya kobieta w nocnej koszuli zadartej powyej bioder. Nie by to najpikniejszy widok. Geralt wcign odwiernego do izdebki i zamkn drzwi na skobel. Po prawej byy kolejne drzwi, potwarte, a za nimi kamienne schodki prowadzce w d. Wiedmin ju mia je min, gdy z dou dobiego go niewyrane przeklestwo, omot i suchy trzask pkajcego naczynia. Pomieszczenie byo wielk kuchni, pen utensyliw, pachnc zioami i smolnym drewnem. Na kamiennej pododze, wrd odamkw glinianego dzbanka, klcza zupenie goy mczyzna z nisko opuszczon gow. - Sok jabkowy, psia ma - powiedzia bekotliwie, krcc gow jak baran, ktry omykowo ubd mur fortecy. - Sok... jabkowy. Gdzie... Gdzie jest suba? - Sucham? - spyta grzecznie wiedmin. Mczyzna unis gow i przekn lin. Oczy mia bdne i mocno przekrwione. - Ona chce soku z jabek - owiadczy, po czym, unoszc si z wyranym trudem, usiad na nakrytej kouchem skrzyni i opar si o piec. - Musz... zanie na gr, bo .. - Czy mam przyjemno z kupcem Beau Berrantem? - Ciszej - skrzywi si bolenie mczyzna. - Nie wrzeszcz. Suchaj, tam w beczuce... Sok. Z jabek. Nalej w co... i pom mi wej na schody, dobrze? Geralt wzruszy ramionami, potem pokiwa gow ze wspczuciem. Sam raczej unika alkoholowych ekscesw, ale stan, w jakim znajdowa si kupiec, nie by mu cakowicie obcy. Odnalaz wrd naczy dzban i cynowy kubek, naczerpa soku z beczuki. Usysza chrapanie i odwrci si. Goy mczyzna spa, zwiesiwszy gow na pier. Wiedmin mia przez chwil ochot pola go sokiem rozbudzi, ale rozmyli si. Wyszed z kuchni, niosc dzban. Korytarz koczy si cikimi, intarsjowanymi drzwiami. Wszed ostronie, uchylajc je tylko na szeroko pozwalajc wlizn si do rodka. Byo ciemnawo, rozszerzy wic renice. I zmarszczy nos. W powietrzu wisia ciki zapach kwaniejcego wina, wiec i przejrzaych owocw. I jeszcze czego, co przypominao mieszank woni bzu i agrestu. Rozejrza si. St na rodku komnaty dwiga prawdziwe pobojowisko dzbankw, karaf, pucharw, srebrnych talerzy i pater, pmiskw i sztucw oprawnych w ko soniow. Zmita, zsunita serweta zalana bya winem, pena fioletowych plam, sztywna od wosku, ktry ciek ze wiecznikw. upiny pomaraczy jaskrawiy si niby kwiaty wrd pestek liwek i brzoskwi, ogonkw gruszek i kostropatych, obranych z winogron szypu. Jeden puchar by przewrcony i rozbity. Drugi by cay, w poowie peny, sterczaa z niego ko indyka. Obok pucharu sta czarny pantofelek na wysokim obcasie. Zrobiony by ze skry bazyliszka. Nie istnia droszy surowiec mogcy by wykorzystany w szewstwie. Drugi pantofelek lea pod krzesem na rzuconej niedbale czarnej sukni z biaymi falbankami i haftem o kwiecistym motywie. Geralt sta przez chwil niezdecydowany, walczc z uczuciem zaenowania, z chci, by odwrci si na picie i wyj. Ale to oznaczaoby, e cerber w sieni oberwa zupenie niepotrzebnie. Wiedmin nie lubi robi czegokolwiek niepotrzebnie. W rogu komnaty dostrzeg krcone schody. Na stopniach znalaz cztery zwide biae re i serwetk poplamion winem i karminow pomadk. Zapach bzu i agrestu narasta. Schody wiody do sypialni, ktrej podog pokrywaa wielka kosmata skra. Na skrze leaa biaa koszula z koronkowymi mankietami i kilkanacie biaych r. I czarna poczocha. Druga poczocha zwisaa z jednego z czterech rzebionych supkw podtrzymujcych kopulasty baldachim nad oem. Rzeby na supkach wyobraay nimfy i faunw, w rnych pozycjach. Niektre pozycje byy interesujce. Niektre idiotycznie mieszne. Wiele si powtarzao. /Oglnie rzecz biorc. Geralt chrzkn gono, patrzc na mnstwo czarnych lokw widocznych spod adamaszkowej kodry. Kodra poruszya si i jkna. Geralt chrzkn jeszcze goniej. - Beau? - spytao niewyranie mnstwo czarnych lokw. - Przyniose sok?

113

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Przyniosem, Spod czarnych lokw objawia si blada trjktna twarz, fiokowe oczy i wskie, lekko skrzywione wargi. - Oooch... ~ wargi skrzywiy si jeszcze bardziej. -Oooch... Umr z pragnienia... - Prosz. Kobieta usiada, wygrzebujc si z pocieli. Miaa adne ramiona i zgrabn szyj, na szyi czarn aksamitk z gwiadzistym, skrzcym si od brylantw klejnotem. Oprcz aksamitki nie miaa na sobie niczego. - Dzikuj -- wyja mu kubek z rki, wypia chciwie, potem uniosa rce i dotkna skroni. Kodra zsuna si jeszcze bardziej. Geralt odwrci wzrok. Grzecznie, ale niechtnie. - Kim ty waciwie jeste? - spytaa czarnowosa kobieta, mruc oczy i zakrywajc si kodr. - Co tu robisz? Gdzie, do cholery, jest Berrant? - Na ktre pytanie mam odpowiedzie najpierw? Momentalnie poaowa ironii. Kobieta uniosa do, z palcw wystrzelia zocista smuga. Geralt zareagowa odruchowo, skadajc obie donie w Znak Heliotropu, wychwyci czar tu przed twarz, ale wyadowanie byo tak silne, e cisno go w ty, na cian. Osun si na podog. - Nie trzeba! - zawoa widzc, e kobieta unosi rk ponownie. - Pani Yennefer! Przybywam w pokoju, bez zych zamiarw! Od strony schodw dobieg tupot, w drzwiach sypialni zamajaczyy postacie sucych. - Pani Yennefer! - Odejdcie - rozkazaa im spokojnie czarodziejka. Nie jestecie mi ju potrzebni. Paci si wam za pilnowanie domu. Ale skoro ten osobnik zdoa jednak tu wej, zajm si nim sama. Przekacie to panu Berrantowi. A dla mnie prosz przygotowa kpiel. Wiedmin wsta z trudem. Yennefer przygldaa mu si w milczeniu, mruc oczy. - Odbie moje zaklcie - powiedziaa wreszcie. - Nie jeste czarodziejem, to wida. Ale zareagowae niezwykle szybko. Mw, kim jeste, przybywajcy w pokoju nieznajomy. I radz, mw prdko. - Jestem Geralt z Rivii. Wiedmin. Yennefer wychylia si z oa, chwytajc wyrzebionego na supie fauna za fragment anatomii niele przystosowany do chwytania. Nie spuszczajc wzroku z Geralta, podniosa z podogi paszcz z futrzanym konierzem. Owinwszy si nim szczelnie, wstaa. Nie spieszc si nalaa sobie jeszcze jeden kubek soku, wypia duszkiem, odka-szlna, zbliya si. Geralt dyskretnie pomasowa krzye, ktre przed momentem bolenie zetkny si ze cian. - Geralt z Rivii - powtrzya czarodziejka, patrzc na niego zza czarnych rzs. - Jak si tu dostae? I w jakim celu? Berrantowi, mam nadziej, nie zrobie krzywdy? - Nie. Nie zrobiem. Pani Yennefer, potrzebuj twej pomocy. - Wiedmin - mrukna, podchodzc jeszcze bliej, szczelniej otulajc si paszczem. - Nie do, e pierwszy, ktrego widz z bliska, to nie kto inny, a sawny Biay Wilk. Syszaam o tobie to i owo. - Wyobraam sobie. - Nie wiem, co sobie wyobraasz - ziewna, po czym przysuna si jeszcze bliej. - Pozwolisz? dotkna doni jego policzka, zbliya twarz, spojrzaa mu w oczy. Zacisn szczki. - renice odruchowo dopasowuj ci si do wiata, czy te moesz je zwa lub rozszerza zalenie od woli? - Yennefer - powiedzia spokojnie. - Jechaem do Rinde cay dzie, nie zatrzymujc si. Czekaem calutk noc na otwarcie bram. Daem po czerepie odwiernemu, ktry nie chcia mnie tu wpuci. Niegrzecznie i natrtnie zakciem ci sen i spokj. A wszystko to dlatego, e mj przyjaciel potrzebuje pomocy, ktrej wycznie ty moesz udzieli. Udziel jej, prosz, a potem, jeli zechcesz, porozmawiamy o mutacjach i aberracjach. Cofna si o krok, nieadnie skrzywia usta. - O jakiego rodzaju pomoc chodzi? - O regeneracj magicznie poraonych narzdw. Garda, krtani i strun gosowych. Poraenie takie, jakby spowodowane przez szkaratn mg. Lub bardzo podobne.

114

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Podobne - powtrzya. - Krtko mwic, to nie szkaratna mga magicznie porazia twego przyjaciela. Co to zatem byo? Mwe, wyrwana ze snu o wicie nie mam ani siy, ani ochoty, by sondowa ci mzg. - Hmm... Najlepiej bdzie, jeli zaczn od pocztku... - O, nie - przerwaa. - Jeli to a tak skomplikowane, to wstrzymaj si nieco. Niesmak w ustach, potargane wosy, zlepione powieki i inne poranne niedogodnoci silnie ograniczaj moje zdolnoci percepcyjne. Zejd na d do ani w piwnicy. Zaraz tam bd i wtedy wszystko mi opowiesz. - Yennefer, nie chciabym by natrtny, ale czas nagli. Mj przyjaciel... - Geralt - przerwaa ostro. - Wylazam dla ciebie z ka, a nie zamierzaam tego zrobi przed poudniowym, dzwonem. Jestem gotowa zrezygnowa ze niadania. Wiesz, dlaczego? Bo przyniose mi sok jabkowy. Spieszye si, gow zaprztao ci cierpienie przyjaciela, wdare si tu przemoc, bijc ludzi po czerepach, a mimo to powicie myl spragnionej kobiecie. Uje mnie tym i niewykluczone, e ci pomog. Ale z wody i myda nie zrezygnuj. Id. Prosz. - Dobrze. - Geralt. - Sucham - zatrzyma si w progu. - Skorzystaj z okazji i sam te si wykp. Po zapachu jestem w stanie domyli si nie tylko rasy i wieku, ale i maci twojego konia. IV Wesza do ani w momencie, gdy Geralt, siedzc goy na malekim zydelku, polewa si wod z ceberka. Chrzkn i skromnie obrci si tyem. - Nie krpuj si - powiedziaa, rzucajc narcze odziey na wieszak. - Nie mdlej na widok nagiego mczyzny. Triss Merigold, moja przyjacika, mawia, e jeli si widziao jednego, to widziao si wszystkie. Wsta, owinwszy si rcznikiem w biodrach. - Pikna blizna - umiechna si Yennefer, patrzc na jego pier. - Co to byo? Wpade pod pi w tartaku? Nie odpowiedzia. Czarodziejka nadal przygldaa mu si, zalotnie przekrzywiajc gow. - Pierwszy wiedmin, ktrego mog obejrze z bliska, i to rozebranego do rosou. Oho! - pochylia si, nadstawiajc ucha. - Sysz twoje serce. Bardzo wolny rytm. Potrafisz kontrolowa wydzielanie adrenaliny? Ach, wybacz zawodow ciekawo. Jeste, zdaje si, dziwnie draliwy na punkcie cech wasnego organizmu. Zwyke te cechy okrela sowami, ktrych bardzo nie lubi, popadajc przy tym w patetyczny sarkazm, ktrego nie lubi jeszcze bardziej. Nie odpowiedzia. - No, ale do o tym. Moja kpiel stygnie - Yennefer uczynia ruch, jakby chciaa zrzuci paszcz, zawahaa si. - Ja si bd kpaa, ty bdziesz opowiada. Oszczdzimy czas. Ale... Nie chc ci peszy, a poza tym prawie si nie znamy. A zatem, przez wzgld na przyzwoito... - Odwrc si - zaproponowa niepewnie. - Nie. Musz widzie oczy tego, z kim rozmawiam. Mam lepszy pomys. Usysza wypowiadane zaklcie, poczu drgnicie me--dalionu i zobaczy czarny paszcz, mikko osuwajcy si na posadzk. A potem usysza plusk wody. - Teraz ja nie widz twoich oczu, Yennefer - powiedzia. - A szkoda. Niewidzialna czarodziejka parskna, zachlupotaa w kadzi. - Opowiadaj. Geralt skoczy mocowa si z wciganymi pod rcznik spodniami, usiad na awie. Dopinajc klamry butw, zrelacjonowa przygod nad rzek, skracajc do minimum opis walki z sumem. Yennefer nie wygldaa na kogo, kogo moe interesowa rybowstwo. Gdy doszed do momentu, w ktrym stwr-obok wydosta si z dzbana, wielka gbka mydlca niewidzialno zamara.

115

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- No, no - usysza. - Interesujce. Dinn zamknity w butelce. - Jaki tam dzinn - zaoponowa. - To bya jaka odmiana szkaratnej mgy. Jaki nowy, nieznany rodzaj... - Nowy a nieznany rodzaj zasuguje, by go jako nazwa - rzeka niewidzialna Yennefer. - Dzinn to nazwa nie gorsza od innych. Kontynuuj, prosz. Usucha. Mydliny w kadzi pieniy si zawzicie w trakcie dalszego cigu opowieci, woda przelewaa si przez krawd. W pewnej chwili co przykuo jego wzrok. Przypatrzy si uwaniej i dostrzeg zarysy i ksztaty ukazane przez mydo pokrywajce niewidzialno. Zarysy i ksztaty pochony go tak, ze zaniemwi. - Opowiadaj! - ponagli go gos dobiegajcy z nicoci, sponad zarysw. - Co byo dalej? - To wszystko - powiedzia. - Przepdziem tego, jak mwisz, dinna... - Jakim sposobem? - Czerpak unis si i wyla wod. Mydo zniko, ksztaty te. Geralt westchn. - Zaklciem - powiedzia. - Dokadniej, egzorcyzmem. - Jakim? - Czerpak znowu wyla wod. Wiedmin zacz pilniej obserwowa czynnoci czerpaka, bo woda, cho na krtko, rwnie ukazywaa to i owo. Powtrzy zaklcie, zgodnie z zasad bezpieczestwa zastpujc gosk "e" wdechem. Sdzi, e zaimponuje czarodziejce znajomoci tej zasady, zdziwi si wic, syszc z kadzi szaleczy miech. - Co w tym jest miesznego? - Ten twj egzorcyzm... - Rcznik sfrun z koka i zacz gwatownie wyciera resztki zarysw. - Triss popacze si ze miechu, gdy jej o tym opowiem! Kto ci tego nauczy, wiedminie? Tego... zaklcia? - Pewna kapanka z chramu Huldry. To tajny jzyk witynny... - Dla kogo tajny, dla tego tajny. - Rcznik chlasn o brzeg kadzi, woda bryzna na posadzk, lady bosych stp zaznaczyy kroki czarodziejki. - To nie byo adne zaklcie, Geralt. Nie radziabym ci tez powtarza tych sw w innych wityniach. - Jeli nie zaklcie, to co to byo? - spyta patrzc, jak dwie czarne poczochy tworz, jedn po drugiej, zgrabne nogi z powietrza. - Dowcipne powiedzenie. - Majtki z falbankami opiy si na nicoci w niezwykle interesujcy sposb. Cho nieco niecenzuralne. Biaa koszula z wielkim abotem w ksztacie kwiatu furkna w gr i utworzya ksztaty. Yennefer, jak zauway wiedmin, nie nosia adnych fiszbinowych fidry-gaek uywanych zwykle przez kobiety. Nie musiaa. - Jakie powiedzenie? - spyta. - Mniejsza z tym. Ze stojcej na stoku czworoktnej krysztaowej butelki wyskoczy korek. W ani zapachniao bzem i agrestem. Korek opisa kilka krgw i wskoczy na miejsce. Czarodziejka zapia mankiety koszuli, wcigna sukni i zmaterializowaa si. - Zapnij mnie - odwrcia si plecami, czeszc wosy szylkretowym grzebieniem. Grzebie, jak zauway, mia dugi i zaostrzony kolec mogcy w potrzebie z powodzeniem zastpi sztylet. Zapi jej sukni wyrachowanie powoli, haftk po haftce, cieszc si zapachem jej wosw opadajcych czarn kaskad do poowy plecw. - Wracajc do butelkowego stwora - powiedziaa Yennefer, przypinajc do uszu brylantowe kolczyki - to oczywistym jest, e nie to twoje mieszne "zaklcie" zmusio go do ucieczki. Blisza prawdy wydaje si hipoteza, e wyadowa wcieko na twoim kompanie i uciek, znudziwszy si po prostu. - Prawdopodobnie - zgodzi si Geralt ponuro. - Nie sdz bowiem, by polecia do Cidaris ukatrupi Valdo Marxa. - Kto to jest Valdo Mane? - Trubadur, ktry uwaa mojego kompana, rwnie poet i muzyka, za ulegajce gustom motochu beztalencie. Czarodziejka odwrcia si z dziwnym byskiem we fiokowych oczach. - Czyby twj przyjaciel zdy wypowiedzie yczenie? - Nawet dwa. Oba potwornie gupie. Dlaczego pytasz? Przecie to ewidentna bzdura, to spenianie ycze przez geniusze, d'jinni, duchy lampy...

116

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Ewidentna bzdura - powtrzya Yennefer z umiechem. - Oczywicie. To wymys, pozbawiona sensu baj-da, tak jak wszystkie legendy, w ktrych dobre duchy i wrki speniaj yczenia. Bajki takie wymylane s przez biednych prostaczkw, ktrzy nawet marzy nie mog o tym, by swe liczne yczenia i pragnienia zaspokaja w drodze wasnej aktywnoci. Cieszy mnie, ze nie naleysz do takowych, Geralcie z Rivii. Jeste mi przez to bliszy duchowo. Ja, gdy czego pragn, nie marz, lecz dziaam. I zawsze zdobywam to, czego pragn. - Nie wtpi. Jeste gotowa? - Jestem gotowa - czarodziejka dopia rzemyki trzeiczkw, wstaa. Nawet na obcasach nie bya imponujco wysoka. Potrzsna wosami, ktre, jak stwierdzi, zachoway malowniczy, rozburzony i wijcy si niead pomimo zawzitego czesania. - Mam pytanie, Geralt. Piecz, ktra zamykaa butl... Czy twj przyjaciel ma j nadal? Wiedmin zastanowi si. Piecz mia nie Jaskier, ale on sam, i to przy sobie. Ale dowiadczenie uczyo, e czarodziejom nie naleao mwi za wiele. - Hmm... Sdz, e tak - zmyli j co do przyczyny zwoki w odpowiedzi. - Tak, chyba ma. A co? Czy ta piecz jest wana? - Dziwne pytanie - powiedziaa ostro - jak na wied-mina, specjalist od nadprzyrodzonych potwornoci. Kogo, kto powinien by wiedzie, e taka piecz jest wana na tyle, by jej nie dotyka. I nie pozwoli dotyka przyjacielowi. Zacisn szczki. Cios by celny. - C - Yennefer zmienia ton na znacznie agodniejszy. - Nie ma nieomylnych ludzi, nie ma te nieomylnych wiedminw, jak wida. Kady moe si pomyli. No, moemy rusza w drog. Gdzie znajduje si twj towarzysz? - Tu, w Rinde. W domu niejakiego Errdila. Elfa. Spojrzaa na niego bacznie. - U Errdila? - powtrzya, krzywic wargi w umiechu. - Wiem, gdzie to jest. Jak mniemam, przebywa tam rwnie jego kuzyn, Chireadan? - Zgadza si. A co... - Nic - przerwaa, uniosa rce, zamkna oczy. Medalion na szyi wiedmina zattni, szarpn acuszkiem. Na wilgotnej cianie ani rozbysn wietlisty zarys przypominajcy drzwi, w obramowaniu ktrych kbia si fosforyzujca mleczna nico. Wiedmin zakl z cicha. Nie lubi magicznych portali i podrowania za ich pomoc. - Czy musimy... - chrzkn. - To niedaleko... - Nie mog chodzi po ulicach tego miasta - ucia. -Nie przepadaj tu za mn, mog zely, obrzuci kamieniami, a moe i czym gorszym. Kilka osb psuje mi tu skutecznie opini, sdzc, ze robi to bezkarnie. Nie bj si, moje portale s bezpieczne. Geralt by wiadkiem, jak kiedy przez bezpieczny portal przeleciaa poowa przechodzcego. Drugiej poowy nie odnaleziono nigdy. Przypadkw, gdy kto wszed w portal i wszelki such o nim zagin, zna kilka. Czarodziejka po raz kolejny poprawia wosy, przypia do paska wyszywan perami sakiewk. Sakiewka wydawaa si za maa, by pomieci cokolwiek oprcz garci miedziakw i pomadki do ust, ale Geralt wiedzia, e nie jest to zwyka sakiewka. - Obejmij mnie. Mocniej, nie jestem z porcelany. W drog! Medalion zawibrowa, co bysno i Geralt znalaz si nagle wrd czarnej nicoci, w przenikliwym zimnie. Niczego nie widzia, nie sysza, nie czu. Zimno byo jedynym, co rejestroway zmysy. Chcia zakl, ale nie zdy. V

117

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Mija godzina, od kiedy tam wesza - Chireadan obrci stojc na stole klepsydr. - Zaczynam si niepokoi. Czyby z gardem Jaskra byo a tak le? Nie sdzisz, e naleaoby zajrze tam do nich na gr? - W do wyrany sposb nie yczya sobie tego - Geralt dopi kubek zioowego napitku, krzywic si niemiosiernie. Ceni i lubi osiadych elfw za inteligencj, spokojn rezerw i specyficzne poczucie humoru, ale ich upodoba wzgldem jada i napoju nie rozumia i nie podziela. - Nie zamierzam jej przeszkadza, Chireadan. Magia wymaga czasu. Niech to trwa choby i dob, byle Jaskier ozdrowia. - C, masz suszno. Z pomieszczenia obok rozlega si stuk motkw. Errdil, jak si okazao, mieszka w opuszczonej gospodzie, ktr kupi, zamierza odnowi i prowadzi wraz z on, cichutk i maomwn elfk. Rycerz Vratimir, ktry po nocy wsplnie spdzonej w kordegardzie przylgn do kompanii, samorzutnie zaoferowa pomoc w pracach remontowych. Wesp z maestwem zabra si za odnawianie boazerii natychmiast, gdy uspokoio si zamieszanie, wywoane nagym a spektakularnym objawieniem si wiedmina i Yennefer wyskakujcych ze ciany w bysku portalu. - Jeli mam by szczery - podj Chireadan - nie spodziewaem si, e tak atwo ci pjdzie. Yennefer nie naley do osb szczeglnie spontanicznych, jeli chodzi o niesienie pomocy. Kopoty blinich nie bulwersuj jej zbytnio i nie zakcaj snu. Krtko mwic, nie syszaem, by kiedykolwiek pomoga komukolwiek bezinteresownie. Ciekawe, jaki ma interes w tym, by pomc tobie i Jaskrowi. - Nie przesadzasz? - umiechn si wiedmin. - Nie zrobia na mnie a tak zego wraenia. Wyszo, owszem, lubi demonstrowa, ale w porwnaniu z innymi czarodziejami, z ca t aroganck band, jest chodzcym wdzikiem i wcielon yczliwoci. Chireadan rwnie si umiechn. - To troch tak - powiedzia - jakby uwaa, e skorpion jest adniejszy ni pajk, bo ma taki liczny ogonek. Uwaaj, Geralt. Nie jeste pierwszym, ktry tak j ocenia, nie wiedzc, e z wdziku i urody uczynia bro. Or, ktrym posuguje si nader zrcznie i bez skrupuw. Co oczywicie nie umniejsza faktu, e jest fascynujco urodziw kobiet. Nie zaprzeczysz, prawda? Geralt spojrza bystro na elfa. Ju po raz drugi wydao mu si, e dostrzega na jego twarzy lad rumieca. Zdziwio go to nie mniej ni sowa Chireadana. Elfy czystej krwi nie zwyky zachwyca si ludzkimi kobietami. Nawet tymi bardzo piknymi. Yennefer za, cho na swj sposb atrakcyjna, za pikno uchodzi nie moga. Gusta gustami, ale w istocie mao kto okrela czarodziejki jako "urodziwe". Wszystkie wywodziy si wszak z krgw spoecznych, w ktrych wycznym przeznaczeniem crek byo zampjcie. Kt pomylaby o tym, by skazywa crk na lata mudnej nauki i tortury zmian somatycznych, gdy mona byo wyda j za m i korzystnie si spowinowaci? Kto yczy sobie mie w rodzime czarodziejk? Pomimo respektu, jakim cieszyli si magicy, rodzina czarodziejki nie miaa z niej najmniejszej korzyci, bo zanim dziewczyna ukoczya edukacj, z rodzin przestawao czy j cokolwiek - liczyo si wycznie konfraterstwo. Dlatego czarodziejkami zostaway wycznie crki majce zerowe szans na znalezienie ma. W przeciwiestwie do kapanek i druidek, ktre niechtnie bray brzydkie lub kalekie dziewczynki, czarodzieje przyjmowali kad, ktra zdradzaa predyspozycje. Jeli za dziecko przechodzio przez sito pierwszych lat terminowania, wkraczaa magia - prostujca i wyrwnujca nogi, reperujca le zronite koci, atajca zajcze wargi, usuwajca blizny, znamiona i lady po ospie. Moda czarodziejka stawaa si "atrakcyjna", bo wymaga tego presti jej profesji. Rezultatem byy pseudoadne kobiety o zych i zimnych oczach brzydul. Brzydul niezdolnych zapomnie o swej brzydocie przysonitej magiczn mask, ukrytej nie dlatego, by je uszczliwi, a wycz. nie dla prestiu profesji. Nie, Geralt nie rozumia Chireadana. Jego oczy, oczy wiedmina, rejestroway zbyt wiele szczegw. - Nie, Chireadan - odpowiedzia na pytanie. - Nie zaprzecz. Dzikuj ci te za ostrzeenie. Ale tu chodzi wycznie o Jaskra. Ucierpia przy mnie, w mojej obecnoci. Nie zdoaem go ocali, nie umiaem mu pomc. Gdybym wiedzia, e to go uleczy, usiadbym na skorpionie goym tykiem. - Tego wanie musisz si strzec najbardziej - umiechn si zagadkowo elf. - Bo Yennefer o, tym wie, a lubi wykorzystywa tak wiedz. Nie ufaj jej, Geralt. Jest niebezpieczna.

118

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Nie odpowiedzia. Na grze skrzypny drzwi. Yennefer stana przy schodach wsparta na balustradzie galeryjki. - Wiedminie, czy mgby tu na chwil przyj? - Oczywicie. Czarodziejka opara si plecami o drzwi jednego z niewielu jako tako umeblowanych pokoi, w ktrym umieszczono cierpicego trubadura. Wiedmin podszed, przygldajc si w milczeniu. Widzia jej lewe rami, odrobin wysze od prawego, Nos, odrobin za dugi. Usta, nieco zbyt wskie. Podbrdek, troszk zbyt cofnity. Brwi, za mao regularne. Oczy... Widzia zbyt wiele szczegw. Zupenie niepotrzebnie. - Co z Jaskrem? - Wtpisz w moje umiejtnoci? Nadal patrzy. Miaa figur dwudziestolatki, cho jej prawdziwego wieku wola nie zgadywa. Poruszaa si z naturaln, niewymuszon gracj. Nie, nie sposb byo zgadn, jaka bya dawniej, co w niej poprawiono. Przesta si nad tym zastanawia, sensu to nie miao adnego. - Twj utalentowany druh bdzie zdrowy - powiedziaa. - Odzyska swe zdolnoci wokalne. - Masz moj wdziczno, Yennefer. Umiechna si. - Bdziesz mia sposobno j okaza. - Czy mog zajrze tam do niego? Milczaa chwil, przygldajc mu si z dziwnym umiechem, bbnic palcami po framudze drzwi. - Oczywicie. Wejd. Medalion na szyi wiedmina zacz ostro, rytmicznie drga. W centralnym punkcie podogi leaa ponca mlecznym wiatem szklana kula wielkoci maego arbuza. Kula wytyczaa rodek dziewicioramiennej gwiazdy, precyzyjnie wytrasowanej, sigajcej ramionami ktw i cian komnatki. W gwiazd wpisany by wymalowany czerwon farb pentagram. Koce pentagramu oznaczone byy czarnymi wiecami tkwicymi w lichtarzach o dziwacznym ksztacie. Czarne wiece pony rwnie na wezgowiu ka, na ktrym spoczywa okryty baranimi skrami Jaskier. Poeta oddycha spokojnie, nie rzzi ju i nie charcza, z jego twarzy znik grymas blu, zastpiony idiotycznym, penym szczcia umiechem. - pi - powiedziaa Yennefer. - I ni. Geralt przyjrza si wzorom wykrelonym na pododze. Ukryta w nich magia bya wyczuwalna, ale wiedzia, e bya to magia pica, nie rozbudzona. Przywodzia na myl szmer oddechu drzemicego lwa, ale dawaa pojcie o tym, czym moe by lwi ryk. - Co to jest, Yennefer? - Puapka. - Na kogo? - Na ciebie, chwilowo - czarodziejka przekrcia klucz w zamku, obrcia go w doni. Klucz znik. - Tak wic, jestem schwytany - powiedzia zimno. - Co teraz? Bdziesz nastawa na moj cnot? - Nie pochlebiaj sobie - Yennefer usiada na brzegu ka. Jaskier, wci kretysko umiechnity, zajcza cicho. By to bez wtpienia jk rozkoszy. - O co tu chodzi, Yennefer? Jeli to gra, to nie znam regu. - Wspominaam ci - zacza - e zawsze zdobywam to, czego pragn. Tak si za skada, e zapragnam czego, co ma Jaskier. Odbior mu to i rozstaniemy si. Nie obawiaj si, nie stanie mu si adna krzywda... - Cudactwa, ktre ustawia na pododze - przerwa -su do wywoywania demonw. Tam, gdzie wywouje si demony, zawsz staje si komu krzywda. Nie pozwol na to. - ...wos mu z gowy nie spadnie - kontynuowaa czarodziejka, nie zwracajc adnej uwagi na jego sowa. -Gosik bdzie mia jeszcze pikniejszy i bdzie bardzo zadowolony, wrcz szczliwy. Wszyscy bdziemy szczliwi. I rozstaniemy si, bez alu, ale i bez uraz. - Ach, Virginio - zajcza Jaskier, nie otwierajc oczu. - Pikne s twe piersi, delikatniejsze nili puch abdzi...

119

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Virginio... - Rozum mu odjo? Majaczy? - ni - umiechna si Yennefer. - Jego marzenie spenia si we nie. Wysondowaam mu mzg do samego dna. Wiele tam nie byo. Troch wistw, kilka marze, mnstwo poezji. Mniejsza z tym. Piecz, ktr zaczopo-wana bya butla z dinnem, Geralt. Wiem, e to nie trubadur j ma, ale ty. Poprosz o ni. - Do czego ci ta piecz? - Jak by tu odpowiedzie na twoje pytanie? - czarodziejka umiechna si zalotnie. - Sprbujmy moe tak: gwno ci to obchodzi, wiedminie. Zadowala ci taka odpowied? - Nie - umiechn si rwnie, i rwnie paskudnie. - Nie zadowala. Ale nie rb sobie z tego powodu wyrzutw, Yennefer. Nieatwo mnie zadowoli. Jak do tej pory udawao si to wycznie osobom sigajcym wyej ni przecitno. - Szkoda. Pozostaniesz zatem niezadowolony. Twoja strata. Piecz, poprosz. Nie rb min nie pasujcych do twego typu urody i karnacji. Jeli nie zauwaye, to wiedz, e wanie zaczo si odwdziczanie, ktre jeste mi winien. Piecz jest pierwsz rat ceny za gos piewaka. - Jak widz, rozoya cen na wiele rat - powiedzia zimno. - Dobrze. Mogem si tego spodziewa i spodziewaem si. Ale niech to bdzie uczciwy handel, Yennefer. Ja kupiem twoj pomoc. I ja zapac. Skrzywia wargi w umiechu, ale jej fiokowe oczy pozostay nie zmruone i zimne. - Co do tego, wiedminie, nie powiniene mie wtpliwoci. - Ja - powtrzy. - Ale nie Jaskier. Zabieram go std w bezpieczne miejsce. Uczyniwszy to, wrc, zapac drug rat i dalsze. Bo jeeli chodzi o pierwsz... Sign do sekretnej kieszonki w pasie, wydoby mosin piecz ze znakiem gwiazdy i zamanego krzya. - Prosz, we. Nie jako rat. Przyjmij to od wiedmina w dowd wdzicznoci za to, e cho wyrachowanie, ale potraktowaa go yczliwiej, ni zrobiaby to wikszo twoich konfratrw. Przyjmij to jako dowd dobrej woli, ktry powinien przekona ci, e zadbawszy o bezpieczestwo przyjaciela wrc tu, by paci. Nie dostrzegem skorpiona wrd kwiatw, Yennefer. Gotw jestem paci za moj nieuwag. - Pikna przemowa - czarodziejka skrzyowaa rce na piersi. - Wzruszajca i patetyczna. Szkoda, e daremna. Jaskier jest mi potrzebny i zostanie tu. - On ju raz by blisko tego, co zamierzasz tu cign - Geralt wskaza na wzory na pododze. - Gdy zakoczysz dzieo i cigniesz tu dinna, pomimo twoich obietnic Jaskier ucierpi z pewnoci, moe jeszcze gorzej ni poprzednio. Bo wszake to o stwora z butelki ci idzie, prawda? Zamierzasz zawadn nim, zmusi, by ci suy? Nie musisz odpowiada, wiem, gwno mnie to obchodzi. A rb sobie, co chcesz, cignij tu sobie nawet dziesi demonw. Ale bez Jaskra. Jeli narazisz Jaskra, to nie bdzie to ju uczciwy handel, Yennefer, i nie masz prawa za takowy da zapaty. Nie pozwol... Urwa. - Ciekawio mnie, kiedy poczujesz - zachichotaa czarodziejka. Geralt napi minie, wyty ca wol, zaciskajc szczki do blu. Nie pomogo. By jak sparaliowany, jak kamienny posg, jak wbity w ziemi sup. Nie mg poruszy nawet palcem w bucie. - Wiedziaam, e potrafisz odbi czar rzucony wprost - powiedziaa Yennefer. - Wiedziaam te, e nim cokolwiek przedsiwemiesz, bdziesz stara si zaimponowa mi elokwencj. Ty gadae, a zawieszony nad tob urok dziaa i powoli ci ama. Teraz moesz ju tylko mwi. Ale nie musisz mi ju imponowa. Wiem, e jeste elokwentny. Dalsze wysiki w tym kierunku popsuj wasny efekt. - Chireadan... - powiedzia z wysikiem, wci prbujc walczy z magicznym paraliem. - Chireadan zorientuje si, e co knujesz. Zorientuje si rycho, nabierze podejrze lada chwila, bo nie ufa ci, Yennefer. Nie ufa ci od pocztku...

120

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Czarodziejka powioda doni w szerokim gecie. ciany komnaty zamazay si i nabray jednolitej mtnoszarej struktury i barwy. Zniky drzwi, zniky okna, zniky nawet zakurzone kotary i upstrzone przez muchy obrazki na cianach. - I co z tego, e Chireadan si zorientuje? - wykrzywia si zoliwie. - Pobiegnie po pomoc? Przez moj barier nie przejdzie nikt. Ale Chireadan nigdzie nie pobiegnie, nie uczyni nic przeciw mnie. Nic. Jest pod moim urokiem. Nie, nie chodzi o czamoksistwo, nie robiam niczego w tym kierunku. Zwyka chemia organizmu. Zakocha si we mnie, bawan. Nie wiedziae o tym? Zamierza nawet wyzwa Beau na pojedynek, wyobraasz sobie? Elf, a zazdrosny. To si rzadko zdarza. Geralt, ja nie bez powodu wybraam ten dom. - Beau Berrant, Chireadan, Errdil, Jaskier. Rzeczywicie, idziesz do celu najprostsz drog. Ale mn, Yennefer, nie posuysz si. - Ale posu, posu. - Czarodziejka wstaa z ka, podesza, starannie omijajc wykrelone na pododze znaki i symbole. - Mwiam przecie, e jeste mi co winien za uzdrowienie poety. Chodzi o drobnostk, o niewielk przysug. Po tym, czego zamierzam tu zaraz dokona, natychmiast znikam z Rinde, a mam jeszcze w tym miasteczku pewne... nie spacone rachunki, nazwijmy to. Kil- ' ku osobom przyrzekam tu co, a ja zawsze speniam obietnice. Poniewa jednak sama nie zd, ty spenisz te obietnice za mnie. Walczy, walczy z caych si. Nadaremnie. - Nie szamocz si, wiedminku - umiechna si zjadliwie. - To na nic. Masz siln wol i sporo odpornoci na magi, ale ze mn i moim zaklciem mierzy si nie moesz. I nie odgrywaj przede mn komedii. Nie prbuj fascynowa mnie tw tward i hard mskoci. Ty wycznie we wasnym mniemaniu jeste hardy i twardy. By ratowa przyjaciela, zrobiby dla mnie wszystko i bez czarw, zapaciby kad cen, wylizaby mi buty. A moe i co jeszcze, gdybym nieoczekiwanie zapragna rozrywki. Milcza; Yennefer staa przed nim, umiechajc si i bawic przypit do aksamitki gwiazd z obsydianu skrzc si od brylancikw. - Ju w sypialni Beau - cigna - po wymianie kilku sw wiedziaam, jaki jeste. I wiedziaam, w jakiej monecie zadam od ciebie zapaty. Moje rachunki w Rinde mgby wyrwna kady, choby Chireadan. Ale zrobisz to ty, bo musisz zapaci. Za udawan hardo, za zimny wzrok, za oczy owice kady szczeg, za kamienn twarz, za sarkastyczny ton. Za mniemanie, e moesz sta twarz w twarz z Yennefer z Vengerbergu i uwaa j za pen samouwielbienia arogantk, za wyrachowan wiedm, a jednoczenie wytrzeszcza oczy na jej namydlone cycki. Pa, Geralcie z Rivii! Chwycia go oburcz za wosy i gwatownie pocaowaa w usta, wpia si w nie jak wampir. Medalion na szyi zadygota, Geralt mia wraenie, e acuszek kurczy si i zaciska jak garota. W jego gowie co rozbyso, w uszach zaczo straszliwie szumie. Przesta widzie fiokowe oczy czarodziejki, zapad w ciemno. Klcza. Yennefer mwia do niego agodnym, mikkim gosem. - Zapamitae? - Tak, pani. To by jego wasny gos. - Id zatem i wykonaj moje polecenia. - Na rozkaz, pani. - Moesz pocaowa mnie w rk. - Dziki, pani. Poczu, e zblia si do niej na kolanach. W gowie brzczao dziesi tysicy pszcz. Jej do pachniaa bzem i agrestem. Bzem i agrestem... Bzem i agrestem... Bysk. Ciemno. Balustrada, schody. Twarz Chireadana. - Geralt! Co z tob? Geralt, dokd? - Musz... - Jego wasny gos. - Musz i... - Bogowie! Spjrzcie na jego oczy! Twarz Vratimira, wykrzywiona przeraeniem. Twarz Errdila. I gos Chireadana.

121

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Nie! Errdil, nie! Nie dotykajcie go i nie prbujcie zatrzyma! Z drogi, Errdil! Zejd mu z drogi! Zapach bzu i agrestu. Bzu i agrestu... Drzwi. Eksplozja soca. Gorco. Parno. Zapach bzu i agrestu. Bdzie burza, pomyla. I bya to ostatnia jego trzewa myl. VI Ciemno. Zapach... Zapach? Nie, odr. Smrd uryny, zgniej somy i mokrych achmanw. Smrd kopccej pochodni zatknitej w elazny uchwyt osadzony w cianie z nierwnych kamiennych blokw. Rzucany przez pochodni cie, cie na pokrytym som klepisku... Cie kraty. Wiedmin zakl. - Nareszcie. - Poczu, jak kto unosi go, opiera plecami o zawigy mur. - Ju si zaczynaem martwi, e tak dugo nie przytomniejesz. - Chireadan? Gdzie... Cholera, gowa mi pka... Gdzie my jestemy? - A jak ci si wydaje? Gerat przetar twarz, rozejrza si. Pod przeciwleg cian siedziao trzech oberwacw. Widzia ich niewyranie, siedzieli w miejscu najbardziej oddalonym od wiata pochodni, w zupenych niemal ciemnociach. Pod krat oddzielajc ich od owietlonego korytarza przycupno co, co jedynie z pozoru byo kup achmanw. W rzeczywistoci by to chuderlawy staruszek z nosem jak bociani dzib. Dugo poskrcanych w strki wosw i stan odziey, wiadczyy, e nie przebywa tu od wczoraj. - Wsadzili nas do lochu - stwierdzi ponuro. - Cieszy mnie - rzek elf - e odzyskae zdolno wycigania logicznych wnioskw. - Cholera jasna... A Jaskier? Jak dugo tu siedzimy? Ile czasu mino od... - Nie wiem. Tak jak i ty, byem bez zmysw, gdy mnie tu wrzucano. - Chireadan podgarn som, usiad wygodniej. - Czy to wane? - Jeszcze jak, psiakrew. Yennefer... I Jaskier. Jaskier jest tam, z ni, a ona planuje... Hej, wy tam! Jak dawno temu nas tu zamknito? Oberwacy poszeptali midzy sob. aden nie odpowiedzia. - Oguchlicie? - Geralt splun, wci nie mogc pozby si metalicznego posmaku z ust. - Pytam, jaka jest teraz pora dnia? Czy nocy? Chyba wiecie, kiedy przynosz wam arcie? Oberwacy pomruczeli znowu, pochrzkali. - Wielmoni - rzek wreszcie jeden. - Ostawcie nas w pokoju i nie gadajcie do nas, mioci prosim. Mymy s porzdni zodzieje, nie jacy polityczni. Mymy si na wadz nie zamachiwali. Mymy ino kradli. - Ano - powiedzia drugi. - Wy macie swj kcik, my swj. I niech kady swego pilnuje. Chireadan parskn. Wiedmin splun. - Tak ono i jest - zamamla zaronity staruszek z dugim nosem. - Kady w turmie swego kta pilnuje i ze swymi trzyma. - A ty, dziadku - spyta drwico elf - trzymasz z nimi czy z nami? Do ktrej grupy si zaliczasz? - Do adnej - odrzek dumnie dziadunio. - Bo ja jestem niewinny. Geralt splun ponownie. - Chireadan? - spyta, masujc skronie. - Z tym zamachem na wadz... To prawda? - Absolutnie. Niczego nie pamitasz? - Wyszedem na ulic... Ludzie mi si przygldali... Potem... Potem by jaki sklep... - Lombard - zniy gos elf. - Wszede do lombardu. Natychmiast po wejciu dae w zby wacicielowi. Mocno. Nawet bardzo mocno. Wiedmin zme w zbach przeklestwo. - Lichwiarz upad - cign cicho Chireadan. - A ty kopne go kilka razy w czue miejsca. Na ratunek pryncypaowi przybiea pachoek. Wyrzucie go oknem, prosto na ulic. - Obawiam si - mrukn Geralt - e na tym si nie skoczyo.

122

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Obawa uzasadniona. Wyszede z lombardu i pomaszerowae rodkiem ulicy, potrcajc przechodniw i wykrzykujc jakie gupstwa o honorze damy. Za tob cign ju spory tumek, w ktrym byem ja, Errdil i Vratimir. Ty za zatrzymae si przed domem aptekarza Wawrzynoska, wszede, a po chwili bye znowu na ulicy, wlokc Wawrzynoska za nog. I wygosie do tumu co w rodzaju mowy. - Jakiej? - Najprociej rzecz ujmujc, oznajmie, e nawet zawodowej nierzdnicy szanujcy si mczyzna nie powinien nazywa kurw, bo to niskie i odraajce. Za uywanie okrelenia: "kurwa" w stosunku do kobiety, ktrej si nigdy nie chdoyo i nigdy si jej za to nie dawao pienidzy, jest gwniarskie i absolutnie karygodne. Kara, oznajmie wszem i wobec, bdzie wymierzona na miejscu, a bdzie to kara w sam raz dla gwniarza. cisne gow aptekarza midzy kolanami, cigne mu portki i wkroie w rzy pasem. - Mw, Chireadan. Mw. Nie oszczdzaj mnie. - oie w zad Wawrzynoska, nie aujc rki, a aptekarz wy, wrzeszcza, paka, wzywa pomocy boskiej i ludzkiej, baga o lito, ba, obieca nawet popraw, ale w widoczny sposb nie uwierzye. Wtedy nadbiego kilku uzbrojonych bandytw, ktrych w Rinde przyjo si nazywa gwardi. - A ja - pokiwa gow Geralt - wanie wtedy zamachnem si na wadz? - A gdzieby tam. Zamachne si znacznie wczeniej. Zarwno lichwiarz, jak i Wawrzynosek s w radzie miejskiej. Pewnie ci zainteresuje, ze obaj nawoywali do wyrzucenia Yennefer z miasta. Nie tylko gosowali za tym w radzie, ale gardowali przeciw niej po karczmach i obmawiali w niewyszukany sposb. - Domyliem si tego ju dawno. Opowiadaj. Zatrzymae si na stranikach miejskich, ktrzy nadbiegli. To oni wsadzili mnie do lochu? - Chcieli. Och, Geralt, co to byo za widowisko. Co ty z nimi wyprawia, opisa trudno. Oni mieli miecze, baty, paki, toporki, a ty wycznie jesionow lask z gak, ktr odebrae jakiemu elegantowi. A gdy ju wszyscy leeli na ziemi, poszede dalej. Wikszo z nas wiedziaa, dokd zmierzasz. - I ja radbym to wiedzie. - Szede do wityni. Bo kapan Krepp, rwnie czonek rady, powica Yennefer sporo miejsca w swych kazaniach. Ty zreszt wcale nie krye pogldw na temat kapana Kreppa. Obiecywae mu lekcj szacunku dla pci piknej. Mwic o nim, pomijae jego oficjalny tytu, ale dodawae inne okrelenia, budzc wielk uciech wrd cigncej za tob dziatwy. - Aha - mrukn Geralt. - Doszo zatem jeszcze blunierstwo. Co jeszcze? Desekracja wityni? - Nie. Nie zdoae tam wej. Przed wityni czekaa ju caa rota stray miejskiej uzbrojona we wszystko, co tylko byo w cekhauzie, oprcz katapulty, jak mi si zdaje. Zanosio si na to, e ci po prostu zmasakruj. Ale nie doszede do nich. Nagle zapae si oburcz za gow i zemdlae. - Koczy nie musisz. Ale, Chireadan, skd ty wzie si w lochu? - Kiedy upade, kilku stranikw doskoczyo, by podziurawi ci sulicami. Wdaem si z nimi w spr. Dostaem po gowie buzdyganem i ocknem si tu, w jamie. Niewtpliwie oskar mnie o udzia w antyludzkim spisku. - Jeli ju jestemy przy oskareniu - zgrzytn zbami wiedmin - to co nam grozi, jak mylisz? - Jeeli Neville, burmistrz, zdy wrci ze stolicy -mrukn Chireadan - to kto wie... Znam go. Ale jeli nie zdy, wyrok wydadz rajcy, w tym oczywicie Wawrzynosek i lichwiarz. A to oznacza... Elf wykona krtki gest w okolicy szyi. Pomimo panujcego w piwnicy mroku gest ten pozostawia mao miejsca na domysy. Wiedmin nie odezwa si. Zodzieje mruczeli do siebie cichcem. Siedzcy za niewinno dziadunio zdawa si spa. - Piknie - rzek wreszcie Geralt i plugawi zakl. -Nie do, ze bd wisia, to jeszcze ze wiadomoci, e byem powodem twojej mierci, Chireadan. I zapewne Jaskra. Nie, nie przerywaj. Wiem, e to sprawka Yennefer, ale win ponosz ja. Moja gupota. Omamia mnie, zrobia ze mnie, jak mwi krasnoludy, waa. - Hmm... - mrukn elf. - Nic doda, nic uj. Ostrzegaem ci przed ni. Psiakrew, ciebie ostrzegaem, a sam okazaem si rwnie wielkim, wybacz okrelenie, durniem. Martwisz si, ze przez ciebie tu siedz, a jest dokadnie odwrotnie. Ty siedzisz tu przeze mnie. Mogem zatrzyma ci na ulicy, obezwadni, nie

123

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

pozwoli... Nie zrobiem tego. Bo baem si, ze gdy prynie czar, jaki na ciebie rzucia, wrcisz i... skrzywdzisz j. Wybacz mi. - Wybaczam skwapliwie. Bo nie masz pojcia, -jak moc mia ten urok. Ja, drogi elfie, zwyky szarm przeamuj w kilka minut i nie mdlej przy tym. Uroku Yennefer nie udaoby si wam przeama, a z obezwadnieniem mogyby by kopoty. Przypomnij sobie gwardi. - Nie mylaem, powtarzam, o tobie. Mylaem o niej. - Chireadan? - Tak? - Ty j...Ty j... - Nie lubi wielkich sw - przerwa elf, umiechajc si smutno. - Jestem ni, nazwijmy to, mocno zafascynowany. Dziwisz si zapewne, jak mona by zafascynowanym kim takim jak ona? Geralt przymkn oczy, by przywoa w pamici obraz. Obraz, ktry go w niewytumaczalny sposb, nazwijmy to, unikajc wielkich sw, fascynowa. - Nie, Chireadan - powiedzia. - Nie dziwi si. Z korytarza rozlegy si cikie kroki, szczk metalu. Loch wypeniy cienie czterech stranikw. Zgrzytn klucz, niewinny staruszek odskoczy od kraty jak ry i skry si wrd kryminalnych. - Tak prdko? - zdziwi si pgosem elf. - Mylaem, e postawienie szafotu zajmie wicej czasu... Jeden ze stranikw, ysy jak kolano drab z icie dzicz szczecin na gbie, wskaza na wiedmina. - Ten - powiedzia krtko. Dwaj inni chwycili Geralta, brutalnie poderwali i przyparli go do muru. Zodzieje wcisnli si w swj kt, dugo-nosy dziadunio zagrzeba si w som. Chireadan chcia si zerwa, ale opad na klepisko, cofajc si przed ostrzem przystawionego do piersi korda. ysy stranik stan przed wiedminem, podcign rkawy i pomasowa pi. - Pan rajca Wawrzynosek - powiedzia - kaza zapyta, czy ci aby dobrze u nas w loszku. Moe nie dostaje ci czego? Moe chd doskwiera? A? Geralt nie uzna za celowe odpowiada. Kopn ysego te nie mg, bo trzymajcy go stranicy nadepnli mu na stopy cikimi buciorami. ysy wzi krtki zamach i waln go w odek. Nie pomogo obronne napicie mini. Geralt, z wysikiem apic oddech, poobserwowa czas jaki sprzczk wasnego pasa, po czym stranicy poderwali go znowu. - Niczego ci nie trzeba? - kontynuowa ysy, zionc cebul i zepsutymi zbami. - Ucieszy si pan rajca, e si nie skarysz. Nastpne uderzenie, w to samo miejsce. Wiedmin zakrztusi si i byby wyrzyga, ale nie mia czym. ysy obrci si bokiem. Zmienia rk. up! Geralt ponownie popatrzy na sprzczk wasnego pasa. Cho wydawao si to dziwne, ale powyej nie byo dziury, przez ktr przewiecaby mur. - No jak? - ysy cofn si nieco, niewtpliwie celem wzicia wikszego zamachu. - Nie masz adnych ycze? Kaza pan Wawrzynosek spyta, czy nie masz jakowych. Ale czemu to nic nie gadasz? Jzor ci si na supe zamota? Zara ci go odmotam! up! Geralt i tym razem nie zemdla. A musia zemdle, bo zaleao mu troch na wewntrznych organach. Aby zemdle, musia zmusi ysego do... Stranik splun, wyszczerzy zby, znowu pomasowa kuak. - No jak? adnych ycze? - Jedno... - stkn wiedmin, z trudem podnoszc gow. - eby pk, skurwysynu. ysy zgrzytn zbami, cofn si i zamachn, tym razem, zgodnie z planem Geralta, zamierzajc bi w gow. Ale cios nie zosta zadany. Stranik zagulgota nagle niczym indyk, poczerwienia, chwyci si oburcz za brzuch, zawy, zarycza z blu... I pk.

124

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

VII - I co ja mam z wami zrobi? Pociemniae niebo za oknem przecia olepiajco jasna wstga byskawicy, po krtkiej chwili rozleg si ostry, przecigy trzask gromu. Ulewa przybieraa na sile, chmura burzowa przepywaa nad Rinde. Geralt i Chireadan, usadzeni na awie pod wielkim arrasem przedstawiajcym Proroka Lebiod pascego owce, milczeli, skromnie opuciwszy gowy. Burmistrz Neville przechadza si po komnacie, parskajc i sapic gniewnie. - Wy cholerni, zasram czarownicy! - wrzasn nagle zatrzymujc si. - Uwzilicie si na moje miasto, czy jak? Nie ma innych miast na wiecie, czy co? Elf i wiedmin milczeli. - eby co takiego... - zachysn si burmistrz. - eby klucznika... Jak pomidor! Na miazg! Na czerwon papk! To nieludzkie! - Nieludzkie i bezbone - powtrzy obecny w urzdowej komnacie ratusza kapan Krepp. - Tak nieludzkie, e gupiec domyliby si, kto za tym stoi. Tak, burmistrzu. Chireadana znamy obaj, a ten tu, podajcy si za wied-mina, nie miaby do Mocy, by tak potraktowa klucznika. To wszystko sprawka tej Yennefer, tej przekltej przez bogw wiedmy! Za oknem, jakby potwierdzajc sowa kapana, gruchn grom. - To ona, nikt inny - cign Krepp. - To nie ulega kwestii. Kt, jeli nie Yennefer, chciaby si mci na panu rajcy Wawrzynosku? - H, h, h - zarechota nagle burmistrz. - O to akurat si najmniej gniewam. Wawrzynosek podgryza mnie, na urzd mj dyba. A teraz nie znajdzie ju u ludzi posuchu. Co kto sobie przypomni, jak dosta w dup... - Brakowao tylko, bycie zaczli przyklaskiwa tej zbrodni, panie Neville - zmarszczy si Krepp. Przypominam wam, e gdybym nie rzuci na wiedmina egzorcyzmu, podnisby rk na mnie i na majestat wityni... - A bo to te i paskudnie gadalicie o niej w kazaniach, Krepp. Nawet Berrant skary si na was. Ale co prawda, to prawda. Syszycie, otry? - burmistrz znowu odwrci si do Geralta i Chireadana. - Nic was nie usprawiedliwia! Nie myl tolerowa tu takich awantur! No ju, jazda, gadajcie mi tu wszystko, gadajcie, co macie na swoj obron, bo jak nie, to kln si na wszystkie relikwie, zatacz z wami tak, e do mierci nie zapomnicie! Gada mi tu wszystko, zaraz, jak na spowiedzi! Chireadan westchn ciko i popatrzy na wiedmina znaczco i proszco. Geralt te westchn, odchrzkn. I opowiedzia wszystko. No, prawie wszystko. - A wic to takie buty - rzek kapan po chwili milczenia - adna historia. Geniusz uwolniony z zamknicia. I czarodziejka, ktra zagia na tego geniusza parol. Nieza kombinacja. To si moe le skoczy, bardzo le. - Co to jest geniusz? - spyta Neville. - I o co chodzi tej Yennefer? - Czarodzieje - wyjani Krepp - czerpi sw moc z si natury, a dokadniej z tak zwanych Czterech Elementw albo Pierwiastkw, popularnie nazywanych ywioami. Powietrze, Woda, Ogie i Ziemia. Kady z tych ywiow ma swj wasny Wymiar, w argonie czarownikw nazywany Paszczyzn. Istnieje Paszczyzna Wody, Paszczyzna Ognia i tak dalej. Wymiary te, dla nas niedostpne, zamieszkuj istoty zwane geniuszami... - Zwane w legendach - przerwa wiedmin. - Bo o ile mi wiadomo... - Nie przerywaj - uci Krepp. - To, e niewiele ci wiadomo, byo jasne ju w czasie twojej opowieci, wied-minie. Milcz wic teraz i posuchaj mdrzejszych od siebie. Wracajc do geniuszy, s ich cztery rodzaje, tak jak cztery s Paszczyzny. Istniej d'jinni, istoty powietrzne, maridy, zwizane z ywioem wody, ifrity, ktre s geniuszami Ognia, i d'ao, geniusze Ziemi... - Zagalopowae si, Krepp - wtrci Neville. - Tu nie szkka witynna, nie ucz nas. Mw krtko: czego Yennefer chce od tego geniusza?

125

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Taki geniusz, burmistrzu, to ywy zbiornik energii magicznej. Czarownik, majc geniusza na zawoanie, moe t energi ukierunkowywa w postaci zakl. Nie musi mozolnie cign Mocy z Natury, robi to za niego geniusz. Wwczas moc takiego czarodzieja jest ogromna, bliska wszechmocy... - Jako nie syszaem o magach mogcych wszystko -skrzywi si Neville. - Wrcz przeciwnie, moc wikszoci z nich jest wyranie przesadzona. Tego nie mog, tamtego nie... - Czarodziej Stammelford - przerwa kapan, znowu przybierajc ton, poz i min akademickiego wykadowcy - przesun kiedy gr, bo mu zasaniaa widok z wiey. Nikomu nie udao si nigdy, ani przedtem, ani potem dokona czego podobnego. Bo Stammelford, jak wie niesie, mia na usugi d'ao, geniusza Ziemi. Istniej zapiski o podobnych w skali wyczynach innych magikw. Ogromne fale i katastrofalne deszcze, niezawodnie dzieo maridw. Supy ogniste, poary i eksplozje, robota ognistych ifritw... - Trby powietrzne, huragany, loty nad ziemi - mrukn Geralt. - Geoffrey Monck. - Zgadza si. Co jednak wiesz, jak widz - Krepp spojrza na niego yczliwiej. - Mwi si, e stary Monck znalaz sposb, by zmusi do suby d'jinni, geniusza Powietrza. Kryy pogoski, e niejednego. Mia je trzyma jakoby w butlach i wykorzystywa w miar potrzeby, po trzy yczenia od kadego geniusza. Bo geniusz, moi panowie, spenia tylko trzy yczenia, a potem jest wolny i ucieka w swj wymiar. - Ten nad rzek niczego nie spenia - rzek stanowczo Geralt. - Od razu rzuci si Jaskrowi do garda. - Geniusze - zadar nos Krepp - to istoty zoliwe i przewrotne. Nie lubi takich, co pakuj je do butli i ka przesuwa gry. Robi wszystko, by uniemoliwi wypowiedzenie ycze, a speniaj je te w sposb trudny do opanowania i przewidzenia. Niekiedy dosownie, trzeba wic uwaa, co si mwi. Aby za geniusza ujarzmi, trzeba elaznej woli, stalowych nerww, silnej Mocy i niemaych umiejtnoci. Z tego, co opowiadae, wynika, e twoje umiejtnoci, wiedminie, byy za mae. - Za mae, eby drania ujarzmi - zgodzi si Geralt. -Ale przepdziem go, wia tak, e a powietrze wyo. A to te jest co. Yennefer, co prawda, wymiaa mj egzorcyzm... - Jaki to by egzorcyzm? Powtrzcie. Wiedmin powtrzy, sowo w sowo. - Co?!? - kapan najpierw poblad, potem poczerwienia, a na koniec posinia. - Jak miesz! Dworujesz sobie ze mnie? - Wybaczcie - zajkn si Geralt. - Mwic szczerze, to nie znam... znaczenia tych sw. - Nie powtarzajcie wic, czego nie znacie! Pojcia nie mam, gdzie moglicie usysze podobne plugastwo! - Do tego - machn rk burmistrz. - Tracimy czas. Dobra. Wiemy ju, do czego czarownicy jest ten geniusz. Ale mwilicie, Krepp, e to niedobrze. Co jest niedobrze? A niech go sobie zapie i niech idzie do diaba, co mnie to obchodzi. Ja myl... Nikt nigdy nie dowiedzia si, co w danej chwili myla Neville, jeeli nawet nie byy to przechwaki. Na cianie obok arrasu z Prorokiem Lebiod pojawi si nagle wietlisty czworokt, co bysno, po czym na rodku ratuszowej komnaty wyldowa... Jaskier. - Niewinny! - wrzasn poeta czyciutkim, dwicznym tenorem, siedzc na pododze i wodzc dookoa bdnym wzrokiem. - Niewinny! Wiedmin jest niewinny! ycz sobie, by w to uwierzono! - Jaskier! - krzykn Geralt, powstrzymujc Kreppa, najwyraniej szykujcego si do egzorcyzmowania, a kto wie, czy nie kltwy. - Skd ty... tutaj... Jaskier! - Geralt! - bard zerwa si z podogi. - Jaskier! - Co to za jeden? - warkn Neville. - Do jasnej cholery, jeli nie zaprzestaniecie czarw, to nie rcz za siebie. Powiedziaem, w Rinde czarowa nie wolno! Najpierw trzeba zoy pisemne podanie, potem uici podatek i opat skarbow... Eje? Czy to aby nie ten piewak, zakadnik wiedmy? - Jaskier - powtrzy Geralt, trzymajc poet za ramiona. - Jak si tu dostae? - Nie wiem - przyzna bard z gupi i zatroskan min. - Mwic szczerze, jestem raczej niewiadom, co si ze mn dziao. Pamitam niewiele i niech mnie zaraza, jeli wiem, co z tego byo jaw, a co koszmarem. Przypominam sobie jednak niebrzydk czarnulk o ognistych oczach... - Co wy mi tu o czarnulkach - przerwa gniewnie Neville. - Do rzeczy, mospanie, do rzeczy. Wrzeszczelicie, e wiedmin jest niewinny. Jak mam to rozumie? e niby Wawrzynosek sam,

126

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

wasnorcznie obi sobie dup? Bo jeli wiedmin jest niewinny, to inaczej by nie mogo. Chyba e bya to zbiorowa halucynacja. - Nic mi nie wiadomo o dupach ani halucynacjach -rzek dumnie Jaskier. - Ani o wawrzynowych noskach. Powtarzam, ostatnie, co pamitam, to bya elegancka kobieta ubrana w gustownie skomponowan czer i biel. Wzmiankowana wrzucia mnie brutalnie do wieccej dziury, niechybnie portalu magicznego. A przedtem wydaa mi wyrane i dobitne polecenie. Po przybyciu na miejsce miaem bezzwocznie owiadczy, cytuj: "yczeniem moim jest, by mi uwierzono, e wiedmin nie ponosi winy za to, co si stao. Takie, nie inne, jest moje yczenie." Dosownie tak. Owszem, pytaem, w czym rzecz, o co chodzi i po co to wszystko. Czarnulka nie daa mi doj do sowa. Obrugaa mnie nieelegancko, wzia za kark i wrzucia w portal. To wszystko. A teraz... Jaskier wyprostowa si, otrzepa kubrak, poprawi konierz i fantazyjny, acz brudny abot. - ...zechc mi panowie powiedzie, jak nazywa si i gdzie si znajduje najlepsza w tym miecie obera. - W moim miecie nie ma zych obery - powiedzia wolno Neville. - Ale zanim bdziesz si mg o tym przekona, obejrzysz dokadnie najlepszy w tym miecie loch. Ty i twoi kompani. Jeszcze nie jestecie na wolnoci, ajdacy, przypominam! Widzicie ich! Jeden opowiada niestworzone historie, a drugi wyskakuje ze ciany i krzyczy o niewinnoci, ycz sobie, wrzeszczy, by mi uwierzono. Ma czelno yczy sobie... - Bogowie! - kapan chwyci si nagle za ysin. - Teraz rozumiem! yczenie! Ostatnie yczenie! - Co si wam stao, Krepp? - burmistrz zmarszczy czoo. - Chrzycie? - Ostatnie yczenie! - powtrzy kapan. - Zmusia barda do wypowiedzenia ostatniego, trzeciego yczenia. Geniuszem nie mona byo zawadn, dopki nie speni tego yczenia. A Yennefer zastawia puapk magiczn i zapewne pojmaa geniusza, zanim zdy umkn we wasny wymiar! Panie Neville, trzeba koniecznie... Za oknem zagrzmiao. I to tak, e zadray ciany. - Cholera - mrukn burmistrz, podchodzc do okna. - Blisko rbno. Byle nie w jaki dom, brakuje mi tu jeszcze poaru... Bogowie! Spjrzcie tylko! Spjrzcie tylko na to! Krepp!!! Co to jest? Wszyscy, jak jeden m, rzucili si ku oknu. - O matko! - wrzasn Jaskier, chwytajc si za gardo. - To on! To ten sukinsyn, ktry mnie udusi! - D'jinni! - krzykn Krepp. - Geniusz powietrza! - Nad karczm Errdila! - zawoaa Chireadan. - Nad dachem! - Zapaa go! - Kapan wychyli si tak mocno, e omal nie wypad. - Widzicie wiato magiczne? Czarownica schwytaa geniusza w puapk! Geralt patrzy w milczeniu. Kiedy przed laty, gdy bdc zupenym smarkaczem pobiera nauki w Kaer Morhen, w Wiedmiskim Siedliszczu, on i jego koleka Eskel schwytali wielkiego lenego trzmiela, ktrego nastpnie przywizali do stojcego na stole dzbana dug nitk wyprut z koszuli. Patrzc, co wyczynia trzmiel na uwizi, pkali ze miechu do czasu, gdy zdyba ich na tym zajciu Vesemir, ich preceptor, i zoi obu rzemieniem. Dinn krcy nad dachem obery Errdila zachowywa si identycznie jak tamten trzmiel. Wzlatywa i spada, zrywa si i pikowa w d, kry, buczc wciekle, po okrgu. Bo dinn, identycznie jak trzmiel z Kaer Morhen, by przywizany pokrconymi nitkami z olepiajco jasnego, rnokolorowego wiata, oplatajcymi go szczelnie i koczcymi si na dachu. Dinn jednak mia wiksze moliwoci ni przywizany do dzbanka trzmiel. Trzmiel nie mg rozwala okolicznych dachw, roznosi w strzpy strzech, burzy kominw, druzgota wieyczek i mansard. Dinn mg. I robi to. - Niszczy miasto! - zawy Neville. - Ten potwr niszczy moje miasto! - H, h - zamia si kapan. - Trafia kosa na kamie, jak mi si zdaje! To wyjtkowo silny d'jinni! Prawdziwie, nie wiem, kto kogo schwyta, wiedma jego czy on wiedm! Ha, skoczy si to tym, e d'jinni zetrze j na proch, i bardzo dobrze! Sprawiedliwoci stanie si zado! - Sram na sprawiedliwo! - wrzasn burmistrz, nie baczc, ze pod oknami mog sta wyborcy. - Patrz, Krepp, co si tam dzieje! Panika, ruina! Tego mi nie powiedziae, ty ysy durniu! Mdrzye si, gadae, a o najwaniejszym ani sowa! Dlaczego mi nie powiedziae, e ten demon... Wiedminie! Zrb co! Syszysz, niewinny czarowniku? Zrb z tym diabem porzdek! Daruj -ci wszystkie przewiny, ale...

127

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Tu si nic nie da zrobi, panie Neville - parskn Krepp. - Nie uwaalicie, gdy mwiem, i tyle. Nigdy nie uwaacie, gdy mwi. To jest, powtarzam, niesychanie silny d'jinni, gdyby nie to, czarodziejka ju by go miaa. Powiadam wam, jej zaklcie zaraz osabnie, a wwczas d'jinni zmiady j i ucieknie. I bdzie spokj. - A miasto pjdzie tymczasem w gruzy? - Trzeba czeka - powtrzy kapan. - Ale nie z zaoonymi rkami. Wydajcie rozkazy, burmistrzu. Niech ludzie opuszcz okoliczne domy i niech si przygotuj do gaszenia poarw. To, co si tam teraz dzieje, jest niczym w porwnaniu z piekem, jakie si zacznie, gdy geniusz skoczy z czarownic. Geralt unis gow, napotka wzrok Chireadana, umkn przed nim. - Panie Krepp - zdecydowa si nagle. - Potrzebna mi wasza pomoc. Chodzi o portal, ktrym przyby tu Jaskier. Portal wci czy ratusz z... - Nie ma ju nawet znaku po portalu - rzek zimno kapan, wskazujc na cian. - Nie widzisz? - Portal, nawet niewidoczny, zostawia lad. Mona zaklciem taki lad ustabilizowa. Przejd tym ladem. - Chybacie niespena rozumu. Nawet jeli takie przejcie nie rozerwie was na sztuki, co chcecie osign? Chcecie znale si w rodku cyklonu? - Pytaem, czy moecie rzuci zaklcie stabilizujce lad. - Zaklcie? - kapan dumnie unis gow. - Ja nie jestem bezbonym czarownikiem! Ja nie rzucam zakld! Moja moc pynie z wiary i modlitwy! - Moecie, czy nie? - Mog. - To bierzcie si do roboty, bo czas nagli. - Geralt - odezwa si Jaskier. - Ty naprawd zwariowa! Trzymaj si z daleka od tego cholernego dusiciela! - Prosz o cisz - rzek Krepp. - I o powag. Modl si. - Do diaba z twoj modlitw! - rozdar si Neyille. -Lec zbiera ludzi! Trzeba co robi, a nie sta i gada! Bogowie, co za dzie! Co za cholerny dzie! Wiedmin poczu, jak Chireadan dotyka jego ramienia. Odwrci si. Elf spojrza mu w oczy, potem spuci wzrok. - Idziesz tam... bo musisz, prawda? Geralt zawaha si. Zdawao mu si, e czuje zapach bzu i agrestu. - Chyba tak - powiedzia z ociganiem. - Musz. Przepraszam ci, Chireadan... - Nie przepraszaj. Wiem, co czujesz. - Wtpi. Bo ja sam tego nie wiem. Elf umiechn si. Umiech ten mao mia wsplnego z radoci. - Na tym to wanie polega, Geralt. Wanie na tym. Krepp wyprostowa si, odetchn gboko. - Gotowe - powiedzia, wskazujc z dum na ledwie widoczny zarys na cianie. - Ale portal jest chwiejny i dugo si nie utrzyma. Nie ma te adnej pewnoci, czy nie jest przerwany. Zanim w to wstpicie, panie wiedminie, uczycie rachunek sumienia. Mog was pobogosawi, ale na odpuszczenie grzechw... - ...nie wystarczy czasu - dokoczy Geralt. - Wiem, panie Krepp. Na to nigdy nie wystarcza czasu. Wyjdcie wszyscy z komnaty. Jeeli portal eksploduje, pkn wam bbenki w uszach. - Ja zostan - rzek Krepp, gdy za Jaskrem i elfem zamkny si drzwi. Poruszy domi w powietrzu, wytwarzajc dookoa siebie pulsujc aur. - Roztocz protekcj, na wszelki wypadek. A gdyby portal pk... Sprbuj was wycign, panie wiedminie. Wielka mi rzecz, bbenki. Bbenki odrastaj. Geralt spojrza na niego yczliwiej. Kapan umiechn si. - Mny z was czowiek - powiedzia. - Chcecie j ratowa, prawda? Ale mstwo nie na wiele si wam zda. Dzinny to mciwe istoty. Czarodziejka jest zgubiona. Wy, jeli tam pjdziecie, te bdziecie zgubieni. Uczycie rachunek sumienia. - Ju uczyniem - Geralt stan przed sabo wieccym portalem. - Panie Krepp? - Sucham was. - Ten egzorcyzm, ktry tak was zdenerwowa... Co znacz te sowa? - Zaiste, sposobna pora do artw i krotochwili... - Prosz was, panie Krepp.

128

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- C - rzek kapan, kryjc si za cikim dbowym stoem burmistrza. - Ostatnie to wasze yczenie, wic wam powiem. Znaczyo to... Hmm... Hmm... "Odejd std i wychd si sam". Geralt wstpi w nico, a zimno zdawio miech, ktry nim wstrzsa. VIII Portal, ryczcy i kotujcy si jak huragan, wyrzuci go z impetem, wyplu z rozrywajc puca si. Wiedmin run bezwadnie na podog, dyszc, z trudem apic powietrze otwartymi ustami. Podoga dygotaa. Pocztkowo sdzi, e to on sam trzsie si po podry przez pkajce pieko portalu, ale szybko zorientowa si w pomyce. Cay dom wibrowa, trzs si i trzeszcza. Rozejrza si. Znajdowa si nie w izdebce, w ktrej po raz ostatni widzia Yennefer i Jaskra, ale w duej oglnej sali remontowanej karczmy Errdila. Zobaczy j. Klczaa pomidzy stoami, pochylona nad' magiczn kul. Kula pona silnym mlecznym blaskiem, przewietlaa na czerwono palce czarodziejki. Blask rzucany przez kul tworzy obraz. Migotliwy, chwiejny, ale wyrany. Geralt widzia pokoik z gwiazd i pentagramem wykrelonymi na pododze, rozjarzonymi obecnie do biaoci. Widzia wystrzelajce z pentagramu rnokolorowe, trzeszczce, ogniste linie przepadajce w grze ponad dachem, skd dobiega wcieky ryk zowionego dinna. Yennefer zobaczya go, zerwaa si i uniosa do. - Nie! - krzykn. - Nie rb tego! Chc ci pomc! - Pomc? - parskna. - Ty? - Ja. - Pomimo tego, co ci zrobiam? - Pomimo. - Interesujce. Ale w gruncie rzeczy niewane. Nie potrzebuj twojej pomocy. Wyno si std, natychmiast. - Nie. - Wyno si! - wrzasna, krzywic si zowrbnie. -Tu robi si niebezpiecznie! Sprawa wymyka mi si spod kontroli, rozumiesz? Nie mog go opanowa, nie pojmuj tego, ale ajdak nie sabnie. Zapaam go, gdy speni trzecie yczenie trubadura, powinnam ju mie go w kuli. A on w ogle nie sabnie! Cholera, wyglda, jakby robi si coraz silniejszy! Ale pokonam go i tak, zami... - Nie zamiesz go, Yennefer. On ci zabije. - Nie tak atwo mnie zabi... Urwaa. Cay sufit karczmy rozjarzy si nagle i rozbysn. Rzucana przez kul wizja rozpyna si w jasnoci. Na powale zarysowa si wielki ognisty czworokt. Czarodziejka zakla, unoszc rce, z jej palcw trysny iskry. - Uciekaj, Geralt! - Co si dzieje, Yennefer? - Zlokalizowa mnie... -jkna, czerwieniejc z wysiku. - Chce si do mnie dobra. Tworzy wasny portal, by dosta si do rodka. Nie moe zerwa uwizi, ale portalem si tu dostanie. Nie mog... Nie mog go powstrzyma! - Yennefer... - Nie rozpraszaj mnie! Musz si skoncentrowa... Geralt, musisz ucieka. Otworz mj portal, drog ucieczki dla ciebie. Uwaaj, to bdzie portal losowo rzucajcy, nie mam czasu ani siy na inny... Nie wiem, gdzie wyldujesz... ale bdziesz bezpieczny... Przygotuj si... Wielki portal na suficie rozbysn nagle olepiajco, rozd si i zdeformowa, z nicoci wyonia si znana wiedminowi bezksztatna, kapica obwisymi wargami paszcza, wyjca tak, ze a widrowao w uszach. Yennefer skoczya, zamachaa rkami i krzykna zaklcie. Z jej doni wystrzelia pltanina wiata, spadajc na dinna jak sie. Dinn zarycza i wypczkowa z siebie dugie apy, ktre niczym atakujce kobry pomkny ku gardu czarodziejki. Yennefer nie cofna si.

129

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Geralt rzuci si ku niej, odepchn i zasoni. Dinn, omotany magicznym wiatem, wyskoczy z portalu jak korek z butelki, rzuci si na nich, rozwierajc paszcz. Wiedmin zacisn zby i uderzy go Znakiem, bez widocznego efektu. Ale geniusz nie zaatakowa. Zawis w powietrzu pod samym sufitem, rozd do imponujcych rozmiarw, wybauszy na Geralta blade lepia i zarycza. W ryku tym byo co, co jak gdyby rozkaz, polecenie. Nie zrozumia jakie. - Tdy! - krzykna Yennefer, wskazujc na portal, ktry wyczarowaa na cianie przy schodach. W porwnaniu z portalem utworzonym przez geniusza portal czarodziejki wyglda biednie, niepozornie i nader prowizorycznie. - Tdy, Geralt! Uciekaj! - Tylko razem z tob! Yennefer, wodzc w powietrzu rkami, krzyczaa zaklcia, rnokolorowe liny uwizi sypay iskrami, trzeszczay. Dinn zawirowa jak bk, napinajc wizy, rozcigajc je. Powoli, ale stale zblia si do czarodziejki. Yennefer nie cofna si. Wiedmin przyskoczy, zrcznie podstawi jej nog, chwyci w pasie jedn rk, drug wpi we wosy na karku. Yennefer zakla obrzydliwie i walna go okciem w szyj. Nie puci jej. Przenikliwy zapach ozonu, jaki wytworzyy zaklcia, nie zabi zapachu bzu i agrestu. Geralt podci czarodziejce wierzgajce nogi i skoczy, unoszc j prosto w opalizujce migotliw nico mniejszego portalu. Portalu prowadzcego w nieznane. Wylecieli, zwarci w ucisku, upadli na marmurow posadzk, sunc po niej w polizgu przewrcili ogromny wiecznik, a zaraz potem st, z ktrego z hukiem i trzaskiem posypay si krysztaowe puchary, patery z owocami i ogromna micha pena tuczonego lodu, wodorostw i ostryg. Kto wrzasn, kto zapiszcza. Leeli na samym rodku sali balowej, jasnej od kandelabrw. Bogato odziani panowie i skrzce si od klejnotw damy, przerwawszy taniec, przygldali im si w osupiaym milczeniu. Muzycy z galeryjki zakoczyli gr gryzc uszy kakofoni. - Ty kretynie! - krzykna Yennefer, usiujc wy drapa mu oczy. - Ty cholerny idioto! Przeszkodzie mi! Ju go prawie miaam! - Gwno miaa! - odkrzykn, zy nie na arty. -Uratowaem ci ycie, gupia wiedmo! Parskna jak wcieky kot, jej donie sypny iskrami. Geralt, odwracajc twarz, ucapi j za oba przeguby, po czym zaczli si tarza wrd ostryg, kandyzowanych owocw i kruszonego lodu. - Czy maj pastwo zaproszenia? - spyta postawny mczyzna ze zotym acuchem szambelana na piersi, patrzc na nich z gry z wynios min. - Odchdo si, durniu! - wrzasna Yennefer, wci prbujc wydrapa Geraltowi oczy. - To skandal - rzek z naciskiem szambelan. - Doprawdy, przesadzacie z t teleportacj. Poskar si Radzie Czarodziejw. Zadam... Nikt nigdy nie dowiedzia si, czego zada szambelan. Yennefer wyszarpna si, otwart doni trzasna wied-mina w ucho, z moc kopna go w ydk i skoczya w gasncy na cianie portal. Geralt rzuci si za ni, wypraktykowanym ruchem apic za wosy i pasek. Yennefer, te nabrawszy praktyki, zdzielia go okciem. Od gwatownego ruchu trzasna jej suknia pod pach, odsaniajc zgrabn dziewczc pier. Zza rozdartego dekoltu wyleciaa ostryga. Wpadli oboje w nico portalu. Geralt usysza jeszcze sowa szambelana. - Muzyka! Gra dalej! Nic si nie stao. Prosz nie przejmowa si tym godnym poaowania incydentem! Wiedmin by przekonany, e z kad kolejn podr portalem ronie tez ryzyko nieszczcia, i nie pomyli si. Trafili w cel, w karczm Errdila, ale zmaterializowali si pod samym sufitem. Spadli, druzgocc balustrad schodw, z oguszajcym trzaskiem wyldowali na stole. St nie mia prawa tego wytrzyma i nie wytrzyma. Yennefer w chwili upadku znalaza si pod spodem. By pewien, ze stracia przytomno. Myli si. Walna go nasad pici w oko i bluzna prosto w twarz wizank obelg, ktrych nie powstydziby si krasnoludzki grabarz, a krasnoludzcy grabarze byli niezrwnanymi plugawcami. Kltwom towarzyszyy wcieke i bezadne ciosy wymierzane na olep, gdzie popado. Geralt chwyci j za rce, a chcc unikn uderzenia czoem, wcisn twarz w dekolt czarodziejki pachncy bzem, agrestem i ostrygami.

130

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Pu mnie! - wrzasna, wierzgajc niczym kucyk. - Idioto, gupku, palancie! Pu, mwi! Uwi zaraz pknie, musz j wzmocni, bo dinn ucieknie! Nie odpowiedzia, chocia mia ochot. Chwyci j jeszcze mocniej, prbujc przytamsi do podogi. Yennefer zakla wstrtnie, targna si i z caej siy kopna go kolanem w krocze. Zanim zdoa zapa oddech, wyrwaa mu si, wrzasna zaklcie. Poczu, jak jaka potworna sia dwiga go z podogi i ciska nim przez ca dugo sali, a potem z pozbawiajcym oddechu impetem wyrn o rzebion dwudrzwiow komod i zdruzgota j dokumentnie. IX - Co si tam dzieje!?! - Jaskier uczepiony murku wycign szyj, starajc si przebi wzrokiem ulew. Co si tam dzieje, mwcie, do cholery! - Bij si! - wrzasn jeden z ciekawskich ulicznikw, odskakujc od okna karczmy jak oparzony. Jego obszar-pani kolekowie rwnie rzucili si do ucieczki, klaszczc po bocie bosymi pitami. - Czarownik i wiedma bij si! - Bij si? - zdziwi si Neville. - Oni si bij, a ten zafajdany demon rujnuje moje miasto! Patrzcie, znowu obali komin! I rozpieprzy cegielni! Hej, ludzie! Biegiem tam! Bogowie, szczcie, e pada, byby poar jak nic! - To ju dugo nie potrwa - powiedzia ponuro kapan Krepp. - wiato magiczne sabnie, uwi zaraz pknie. Panie Neville! Rozkacie, niech ludzie si cofn! Tam zaraz rozpta si pieko! Z tego domu zostan drzazgi! Panie Errdil, z czego si miejecie? Przecie to wasz dom. Co was tak bawi? - Ubezpieczyem t ruder na kup forsy! - Polisa obejmuje wypadki magiczne i nadprzyrodzone? - Jasne. - Rozumnie, panie elfie. Bardzo rozumnie. Gratuluj. Hej, ludzie, kry si! Komu ycie mie, niech nie podchodzi bliej! Z wewntrz Errdilowego domostwa rozleg si oguszajcy huk, bysna byskawica. Tumek cofn si, kryjc za filarami. - Dlaczego Geralt tam polaz? - jkn Jaskier. - Po jak choler? Dlaczego upar si, by ratowa t czarownic? Psiakrew, dlaczego? Chireadan, czy ty to rozumiesz? Elf umiechn si smutno. - Rozumiem, Jaskier - potwierdzi. - Rozumiem. X Geralt uskoczy przed kolejnym ognicie pomaraczowym grotem strzelajcym z palcw czarodziejki. Bya wyranie zmczona, groty byy sabe i wolne, unika ich bez wikszego trudu. - Yennefer! - krzykn. - Uspokj si! Zrozum wreszcie, co chc ci powiedzie! Nie zdoasz... Nie dokoczy. Z rk czarodziejki trysny cieniutkie czerwone byskawice, dosigajc go w wielu miejscach i dokadnie omotujc. Ubranie zasyczao i zaczo dymi. - Nie zdoam? - wycedzia, stajc nad nim. - Zaraz zobaczysz, do czego jestem zdolna. Wystarczy, e sobie poleysz i nie bdziesz wicej przeszkadza. - Zdejmij to ze mnie! - zarycza, ciskajc si i szarpic w ognistej pajczynie. - Pal si, cholera! - Le bez ruchu - poradzia, dyszc ciko. - To parzy tylko wtedy, gdy si poruszasz... Ja nie mog powici ci ju wicej czasu, wiedminie. Pobaraszkowalimy, ale co za duo, to niezdrowo. Musz zaj si dinnem, bo gotw mi uciec... - Uciec? - wrzasn. - To ty powinna ucieka! Ten dinn... Yennefer, posuchaj mnie uwanie. Musz ci co wyzna... Musz ci powiedzie prawd. Zdziwisz si.

131

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

XI Dinn zatarga si na uwizi, zatoczy koo, napi trzymajce go liny i zmit wieyczk z domu Beau Berranta. - Ale on ryczy! - zmarszczy si Jaskier, chwytajc si odruchowo za gardo. - Ale on potwornie ryczy! Wyglda, e jest cholernie wcieky! - Bo jest - rzek kapan Rrepp. Chireadan spojrza na niego szybko. - Co? - Jest wcieky - powtrzy Krepp. - I nie dziwi si. Ja te bybym wcieky, gdybym musia co do joty wypeni pierwsze yczenie, jakie przypadkowo wyrazi wied-min... - Jak to? - krzykn Jaskier. - Geralt? yczenie? - To on mia w rku piecz, ktra wizia geniusza. Geniusz spenia jego yczenia. Dlatego czarownica nie moe zapanowa nad dinnem. Ale wiedmin nie powinien jej tego mwi, nawet jeeli ju si domyli. Nie powinien mwi jej tego. - Psiakrew - mrukn Chireadan. - Zaczynam rozumie. Klucznik w lochu... Pk... - To byo drugie yczenie wiedmina. Zostao mu jeszcze jedno. Ostatnie. Ale, na bogw, nie powinien zdradzi tego Yennefer! XII Staa nieruchomo, pochylona nad nim, nie zwracajc adnej uwagi na dinna targajcego si na uwizi nad dachem obery. Budynek trzs si, z sufitu sypao si wapno i drzazgi, meble pezay po pododze, dygocc spazmatycznie. - A wic to tak - sykna. - Gratuluj. Udao ci si mnie oszuka. Nie Jaskier, lecz ty. To dlatego dinn tak walczy! Ale ja jeszcze nie przegraam, Geralt. Nie doceniasz mnie, nie doceniasz mojej mocy. Na razie jeszcze mam w garci i dinna, i ciebie. Masz jeszcze jedno, ostatnie yczenie? A zatem wypowiedz je. Zwolnisz dinna, a wwczas ja go zabutelkuj. - Nie wystarczy ci ju si, Yennefer. - Nie doceniasz moich si. yczenie, Geralt! - Nie, Yennefer. Nie mog... Dinn moe i speni je, ale tobie nie daruje. Gdy bdzie wolny, zabije ci, zemci si na tobie... Nie zdoasz go schwyta i nie zdoasz si przed nim obroni. Jeste wycieczona, ledwie trzymasz si na nogach. Zginiesz, Yennefer. - To moje ryzyko! - krzykna wciekle. - Co ci obchodzi, co si ze mn stanie? Pomyl lepiej o tym, co dinn moe da tobie! Masz jeszcze jedno yczenie! Moesz zada, czego zechcesz! Wykorzystaj szans! Wykorzystaj j, wiedminie! Moesz mie wszystko! Wszystko! XIII - Zgin obydwoje? - zawy Jaskier. - Jak to? Panie Krepp, czy jak wam tam... Dlaczego? Przecie wiedmin... Dlaczego, do cikiej i niespodziewanej zarazy, on nie ucieka? Dlaczego? Co go tam trzyma? Dlaczego nie zostawi na pastw losu tej cholernej wiedmy i nie ucieknie? Przecie to bez sensu! - Absolutnie bez sensu - powtrzy Chireadan gorzko. - Absolutnie bez. - To samobjstwo! I zwyczajny idiotyzm! - To przecie jego fach - wtrci Neville. Wiedmin ratuje moje miasto. Bogw przyzywam na wiadkw, jeli pokona czarownic i przepdzi demona, nagrodz go sowicie... Jaskier zerwa z gowy kapelusik ozdobiony czaplim pirkiem, naplu na niego, rzuci w boto i rozdepta, powtarzajc przy tym rne sowa w rnych jzykach.

132

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- Przecie on... - jkn nagle. - Ma jeszcze jedno yczenie w zapasie! Mgby uratowa i j, i siebie! Panie Krepp! - To nie takie proste - zastanowi si kapan. - Ale gdyby... Gdyby wyrazi waciwe yczenie... Gdyby jako powiza swj los z losem... Nie, nie sdz, eby na to wpad. I chyba lepiej, eby nie wpada. XIV - yczenie, Geralt! Prdzej! Czego pragniesz? Niemiertelnoci? Bogactwa? Sawy? Wadzy? Potgi? Zaszczytw? Prdzej, nie mamy czasu! Milcza. - Czowieczestwa - powiedziaa nagle, umiechajc si paskudnie. - Odgadam, prawda? Przecie tego pragniesz, o tym marzysz! O wyzwoleniu, o swobodzie bycia tym, kim zechcesz, nie tym, czym by musisz. Dinn speni to yczenie, Geralt. Wypowiedz je. Milcza. Staa nad nim w migotliwym blasku czarodziejskiej kuli, w powiacie magii, wrd rozbyskw wicych dinna promieni, z rozwianymi wosami i oczami poncymi fioletem, wyprostowana, smuka, czarna, straszna... I pikna. Pochylia si gwatownie, spojrzaa mu w oczy, z bliska. Czu zapach bzu i agrestu. - Milczysz - sykna. - Wic czego ty pragniesz, wiedminie? Jakie jest twoje najskrytsze marzenie? Nie wiesz, czy nie moesz si zdecydowa? Poszukaj w sobie, poszukaj gboko i dokadnie, bo kln si na Moc, drugiej takiej szansy mie nie bdziesz! A on nagle zna prawd. Wiedzia. Wiedzia, kim bya niegdy. O czym pamitaa, o czym nie moga zapomnie, z czym ya. Kim bya naprawd, zanim staa si czarodziejk. Bo patrzyy na niego zimne, przenikliwe, ze i mdre oczy garbuski. Przerazi si. Nie, nie prawdy. Przerazi si, e odczyta jego myli, e dowie si, co odgad. e nigdy mu tego nie wybaczy. Zguszy t myl w sobie, zabi j, wyrzuci z pamici na zawsze, bez ladu, czujc przy tym ogromn ulg. Czujc, e... Sufit pk. Dinn, oplatany sieci gasncych ju promieni, zwali si prosto na nich ryczc, a w ryku tym by tryumf i dza mordu. Yennefer rzucia si na spotkanie, z jej rk bio wiato. Bardzo sabe wiato. Dinn rozwar paszcz i wycign ku niej apy. A wiedmin nagle zrozumia, e wie, czego pragnie. I wypowiedzia yczenie. XV Dom eksplodowa, cegy, belki i deski fruny w gr w oboku dymu i iskier. Z kurzawy wyprysn dinn, wielki jak stodoa. Ryczc i zanoszc si tryumfalnym miechem geniusz powietrza, d'jinni, ju wolny, swobodny, nie wizany adnym zobowizaniem i niczyj wol, zatoczy nad miastem trzy krgi, urwa iglic z wiey ratuszowej, wzbi si w niebo i ulecia, przepad, znikn. - Uciek! Uciek! - zawoa kapan Krepp. - Wiedmin dopi swego! Geniusz odlecia! Nie zagrozi ju nikomu! - Ach - rzek Errdil z niekamanym zachwytem. -C za cudowna ruina! - Cholera, cholera! - wrzasn Jaskier skulony za murkiem. - Rozwali cay dom! Tego nikt nie mg przey! Nikt, powiadam wam! - Wiedmin Geralt z Rivii powici si dla miasta -powiedzia uroczycie burmistrz Neville. - Nie zapomnimy, uczcimy go. Pomylimy o pomniku... Jaskier strzsn z ramion kawa zlepionej glin trzcinowej maty, otrzepa kubrak z pecyn zmoczonego deszczem tynku, spojrza na burmistrza i w kilku precyzyjnie dobranych sowach wyrazi swoj opini o powiceniu, czczeniu, pamici i wszystkich pomnikach wiata.

133

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

XVI Geralt rozejrza si. Z dziury w dachu wolno kapay krople wody. Dookoa pitrzyo si gruzowisko i sterty drewna. Dziwnym trafem miejsce, gdzie leeli, byo zupenie czyste. Nie spada na nich nawet jedna deska, jedna cega. Byo tak, jak gdyby chronia ich niewidzialna tarcza. Yennefer, zarumieniona lekko, uklka obok, wspierajc donie o kolana. - Wiedminie - odchrzkna. - yjesz? - yj - Geralt otar twarz z kurzu i pyu, sykn. Yennefer wolnym ruchem dotkna jego nadgarstka, delikatnie przesuna palcami po doni. - Poparzyam ci... - Drobiazg. Kilka bbli... - Przepraszam. Wiesz, dinn uciek. Definitywnie. - aujesz? - Nie bardzo. - To dobrze. Pom mi wsta, prosz. - Zaczekaj - szepna. - To twoje yczenie... Usyszaam, czego sobie yczye. Osupiaam, po prostu osupiaam. Wszystkiego mogam si spodziewa, ale eby... Co ci do tego skonio, Geralt? Dlaczego... Dlaczego ja? - Nie wiesz? Pochylia si nad nim, dotkna go, poczu na twarzy municie jej wosw pachncych bzem i agrestem i wiedzia nagle, e nigdy nie zapomni tego zapachu, tego mikkiego dotyku, wiedzia, e nigdy ju nie bdzie mg porwna ich z innym zapachem i innym dotykiem. Yennefer pocaowaa go, a on zrozumia, e nigdy ju nie bdzie pragn innych ust ni te jej, miciutkie i wilgotne, sodkie od pomadki. Wiedzia nagle, e od tej chwili istnie bdzie tylko ona, jej szyja, ramiona i piersi wyzwolone spod czarnej sukni, jej delikatna, chodna skra, nieporwnywalna z adn, ktrej dotyka. Patrzy z bliska w jej fiokowe oczy, najpikniejsze oczy caego wiata, oczy, ktre, jak si obawia, stan si dla niego... Wszystkim. Wiedzia to. - Twoje yczenie - szepna z ustami tu przy jego uchu. - Nie wiem, czy takie yczenie w ogle moe si speni. Nie wiem, czy istnieje w Naturze Moc zdolna speni takie yczenie. Ale jeeli tak, to skazae si. Skazae si na mnie. Przerwa jej pocaunkiem, uciskiem, dotkniciem, pieszczot, pieszczotami, a potem ju wszystkim, caym sob, kad myl, jedyn myl, wszystkim, wszystkim, wszystkim. Przerwali cisz westchnieniami i szelestem porozrzucanej na pododze odziey, przerwali cisz bardzo agodnie i byli leniwi, byli dokadni, byli troskliwi i czuli, a chocia obydwoje nie bardzo wiedzieli, co to troskliwo i czuo, udao im si, bo bardzo chcieli. I w ogle im si nie spieszyo, a cay wiat przesta nagle istnie, przesta istnie na malek, krtk chwil, a im wydawao si, e bya to caa wieczno, bo to rzeczywicie bya caa wieczno. A potem wiat znowu zacz istnie, ale istnia zupenie inaczej. - Geralt? - Mhm? - I co dalej? - Nie wiem. - Ja te nie. Bo widzisz, ja... Nie jestem pewna, czy warto si byo na mnie skazywa. Ja nie umiem... Zaczekaj, co robisz... Chciaam ci powiedzie... - Yennefer... Yen. - Yen - powtrzya, ulegajc mu zupenie. - Nikt nigdy mnie tak nie nazywa. Powiedz to jeszcze raz, prosz. - Yen. - Geralt.

134

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

XVII Deszcz przesta pada. Nad Rinde zjawia si tcza, przecia niebo urwanym, kolorowym ukiem. Zdawao si, e wyrasta wprost ze zrujnowanego dachu obery. - Na wszystkich bogw - mrukn Jaskier. - Jaka cisza... Nie yj, mwi wam. Albo pozabijali si nawzajem, albo mj dinn ich wykoczy. - Trzeba by zobaczy - powiedzia Vratimir, wycierajc czoo zmit czapk. - Mog by ranni. Moe wezwa medyka? - Prdzej grabarza - stwierdzi Krepp. - Ja t czarownic znam, a wiedminowi te diabe z oczu patrzy. Nie ma co, trzeba zacz kopa dwa doy na alniku. T Yennefer radzibym przed pochwkiem przebi osinowym kokiem. - Jaka cisza - powtrzy Jaskier. - Przed chwil a krokwie latay, a teraz jakby makiem zasia. Zbliyli si do ruin obery, bardzo czujnie i powoli. - Niech stolarz robi trumny - rzek Krepp. - Powiedzcie stolarzowi... - Cicho - przerwa Errdil. - Co syszaem. Co to byo, Chireadan? Elf odgarn wosy ze szpiczaste zakoczonego ucha, przechyli gow. - Nie jestem pewien... Podejdmy bliej. - Yennefer yje - rzek nagle Jaskier, wysilajc swj muzyczny such. - Syszaem, jak jkna. O, jkna znowu! - Aha - potwierdzi Errdil. - Ja te syszaem. Jkna. Musi strasznie cierpie, mwi wam. Chireadan, dokd? Uwaaj! Elf cofn si od rozwalonego okna, przez ktre ostronie zajrza. - Chodmy std - powiedzia krtko. - Nie przeszkadzajmy im. | - To oni yj obydwoje? Chireadan? Co oni tam robi? - Chodmy std - powtrzy elf. - Zostawmy ich tam samych na jaki czas. Niech tam zostan, ona, on i jego ostatnie yczenie. Poczekajmy w jakiej karczmie, nie minie wiele czasu, a docz do nas. Oboje. - Co oni tam robi? - zaciekawi si Jaskier. - Powiedz-e, do cholery! Elf umiechn si. Bardzo, bardzo smutno. - Nie lubi wielkich sw - powiedzia. - A nie uywajc wielkich sw nie da si tego nazwa.

135

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

GOS ROZSDKU 7 Na polanie sta Falwick w penej zbroi, bez hemu, w odrzuconym na rami karminowym paszczu zakonnym. Obok niego krzyowa rce na piersi krpy, brodaty krasnolud w lisiej szubie, kolczudze i misiurce z elaznych kek. Tailles bez zbroi, tylko w krtkim pikowanym wamsie przechadza si wolno, wymachujc od czasu do czasu obnaonym mieczem. Wiedmin rozejrza si, wstrzymujc konia. Dookoa poyskiway ppancerze i paskie kapaliny otaczajcych polan odakw uzbrojonych w oszczepy. - Psiakrew - mrukn Geralt. - Mogem si spodziewa. Jaskier obrci konia, zakl cicho na widok odcinajcych im odwrt oszczepnikw. - O co chodzi, Geralt? - O nic. Trzymaj gb na kdk i nie wtrcaj si. Sprbuj jako wyga si z tego. - O co chodzi, pytam? Znowu awantura? - Zamknij si. - To by jednak gupi pomys, by jedzi do miasta -jkn trubadur, spogldajc w stron niedalekich, widocznych nad lasem wie wityni. - Trzeba byo siedzie u Nenneke, nie wystawia nosa za mury... - Zamknij si, mwiem. Zobaczysz, wszystko si wyjani. - Nie wyglda na to. Jaskier mia racj. Nie wygldao. Tailles, wymachujc nagim mieczem, nadal przechadza si, nie patrzc w ich stron. odacy, wsparci na oszczepach, przygldali si ponuro i obojtnie, z minami zawodowcw, u ktrych zabijanie nie powoduje intensywniejszego wydzielania adrenaliny. Zsiedli z koni. Falwick i krasnolud zbliyli si wolnym krokiem. - Obrazilicie urodzonego Taillesa, wiedminie - powiedzia hrabia bez wstpw ani zwyczajowych grzecznoci. - A Tailles, jak zapewne pamitacie, rzuci wam rkawic. Na terenie wityni nie godzio si na was nastawa, poczekalimy wic, a wychylicie si zza spdnicy kapanki. Tailles czeka. Musicie si bi. - Musimy? - Musicie. - A czy nie uwaacie, panie Falwick - umiechn si krzywo Geralt - e urodzony Tailles nadto mnie zaszczyca? Nigdy nie dostpiem honoru pasowania na rycerza, a co do urodzenia, to lepiej nie wspomina o towarzyszcych mu okolicznociach. Obawiam si, e nie jestem dostatecznie godny, aby... Jak to si mwi, Jaskier? - Niezdolny do dawania satysfakcji i potykania si w szrankach - wyrecytowa poeta, wydymajc wargi. Kodeks rycerski stanowi... - Kapitua zakonu kieruje si wasnym kodeksem -przerwa Falwick. - Gdybycie to wy wyzwali rycerza zakonnego, w mgby odmwi wam satysfakcji lub udzieli jej, zalenie od woli. Jest jednak odwrotnie: to rycerz wyzywa was, a tym samym podnosi do swej godnoci, oczywicie wycznie na czas potrzebny do zmycia zniewagi. Nie moecie odmwi. Odmowa przyjcia godnoci uczyniaby was niegodnym. - Jake to logiczne - powiedzia Jaskier z mapi min. - Widz, e studiowalicie filozofw, panie rycerzu. - Nie wtrcaj si - Geralt unis gow, spojrza w oczy Falwicka. - Dokoczcie, rycerzu. Chciabym wiedzie, do czego zmierzacie. Co si stanie, gdybym okaza si... niegodnym. - Co si stanie? - Falwick skrzywi wargi w zoliwym umiechu. - A to, e wwczas ka powiesi ci na gazi, ty hyclu. - Spokojnie - odezwa si nagle chrapliwie krasnolud. - Bez nerww, panie hrabio. I bez wyzwisk, dobrze? - Nie ucz mnie manier, Cranmer - wycedzi rycerz. -I pamitaj, e ksi wyda ci rozkazy, ktre masz wypeni co do joty.

136

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

- To wy nie uczcie mnie, hrabio - krasnolud opar pi o zatknity za pas topr o podwjnym ostrzu. Wiem, jak wykonywa rozkazy, obejd si bez poucze. Panie Geralt, pozwlcie. Jestem Dennis Cranmer, kapitan stray ksicia Herewarda. Wiedmin ukoni si sztywno, patrzc w oczy krasnoluda, jasnoszare, stalowe pod powymi, krzaczastymi brwiami. - Stacie Taillesowi, panie wiedminie - cign spokojnie Dennis Cranmer. - Tak bdzie lepiej. Walka ma by nie na mier, ale do obezwadnienia. Stacie wic w polu i dajcie mu si obezwadni. - Co prosz? - Rycerz Tailles jest ulubiecem ksicia - powiedzia Falwick, umiechajc si zoliwie. - Jeeli dotkniesz go w walce mieczem, odmiecze, poniesiesz kar. Kapitan Cranmer aresztuje ci i dostawi przed oblicze jego wysokoci. Do ukarania. Takie otrzyma rozkazy. Krasnolud nawet nie spojrza na rycerza, nie odrywa od Geralta swych zimnych, stalowych oczu. Wiedmin umiechn si lekko, ale dosy paskudnie. - Jeli dobrze rozumiem - powiedzia - mam stan do pojedynku, bo jeeli odmwi, to mnie powiesz. Jeli bd walczy, to mam pozwoli, by przeciwnik mnie okaleczy, bo jeli ja go zrani, to mnie poami koem. Same radosne alternatywy. A moe zaoszczdzi wam kopotw? ' Hukn gow o pie sosny i sam si obezwadni. Usatysfakcjonuje was to? .M - Bez drwin - sykn Falwick. - Nie pogarszaj swej sytuacji. Obrazie zakon, wczgo, i musisz za to nie kar, chyba ju zrozumiae? A modemu Taillesowi potrzebna jest sawa pogromcy wiedmina, wic kapitan chce mu tak saw da. Inaczej ju by wisia. Dasz si pokona, ocalisz twoje ndzne ycie. Nie zaley nam na twoim trupie, chcemy, by Tailles nakarbowa ci skr. A twoja skra, skra mutanta, zrasta si szybko. No, jazda. Decyduj. Wyboru nie masz. - Tak sdzicie, panie hrabio? - Geralt umiechn si jeszcze paskudniej, rozejrza si, powid po odakach taksujcym spojrzeniem. - A ja myl, ze mam. - Tak, to prawda - przyzna Dennis Cranmer. - Macie. Ale wtedy poleje si krew, mnstwo krwi. Tak jak w Blaviken. Chcecie tego? Chcecie obciy sumienie krwi i mierci? Bo wybr, o ktrym mylicie, panie Geralcie, to krew i mier. - Argumentujecie urokliwie, kapitanie, wrcz fascynujco - zakpi Jaskier. - Czowieka napadnitego w lesie prbujecie wzi na humanitaryzm, apelujecie do jego wyszych uczu. Prosicie, jak rozumiem, by raczy nie przelewa krwi zbjcw, ktrzy go napadli. Ma ulitowa si nad zbirami, bo zbiry s biedne, maj ony, dzieci, a kto wie, moe nawet i matki. A nie wydaje si wam, kapitanie Cranmer, ze za wczenie si martwicie? Bo ja patrz na tych waszych oszczepnikw i widz, jak dygocz im kolana na sam myl o walce z Geraltem z Rivii, wiedminem, ktry radzi sobie ze strzyg goymi rkami. Tu nie poleje si adna krew, nikt tu nie poniesie uszczerbku. Za wyjtkiem tych, ktrzy poami nogi, uciekajc do miasta. - Ja - powiedzia spokojnie krasnolud i zawadiacko zadar brod - nie mam niczego do zarzucenia moim kolanom. Przed nikim nie uciekaem jak do tej pory i przyzwyczaje nie zmieni. Nie jestem onaty, o dzieciach nic mi nie wiadomo, a i matki, bliej mi nie znanej niewiasty, wolabym w to nie wciga. Ale rozkazy, jakie mi wydano, wykonani. Jak zawsze, co do joty. Nie apelujc do adnych uczu, prosz pana Geralta z Rivii, aby podj decyzj. Zaakceptuj kad i dostosuj si. Patrzyli sobie w oczy, krasnolud i wiedmin. - Dobrze wic - powiedzia wreszcie Geralt. - Zaatwmy to. Szkoda dnia. - Godzicie si zatem - Falwick unis gow, oczy mu rozbysy. - Przystajecie na pojedynek z urodzonym Taillesem z Dorndal? - Tak. - Dobrze. Przygotujcie si. - Jestem gotw - Geralt nacign rkawice. - Nie tramy czasu. Jeli Nenneke dowie si o tej awanturze, bdzie pieko. Zaatwmy to szybko. Jaskier, zachowaj spokj. Ty nic do tego nie masz. Prawda, panie Cranmer? - Absolutnie - stwierdzi twardo krasnolud i popatrzy na Falwicka. - Absolutnie, panie Geralt. Co by nie byo, to dotyczy tylko was.

137

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Wiedmin zdj miecz z plecw. - Nie - powiedzia Falwick, dobywajc swego. - Nie bdziesz walczy t twoj brzytw. We mj miecz. Geralt wzruszy ramionami. Wzi brzeszczot hrabiego i machn nim na prb. - Ciki - stwierdzi zimno. - Z rwnym powodzeniem moglibymy si bi na szpadle. - Tailles ma taki sam. Rwne szans. - Niesychaniecie dowcipni, panie Falwick. Wprost niesychanie. odacy otoczyli polan rzadkim acuchem, Tailles i wiedmin stanli na wprost siebie. - Panie Tailles? Co powiecie na przeprosiny? Rycerzyk zacisn wargi, zaoy lew rk za plecy, zamar w pozycji szermierczej. - Nie? - Geralt umiechn si. - Nie posuchacie gosu rozsdku? Szkoda. Tailles przykucn, skoczy, zaatakowa byskawicznie, bez ostrzeenia. Wiedmin nie wysili si nawet na parad, unikn paskiego sztychu szybkim pobrotem. Rycerzyk zamachn si szeroko, klinga znowu przecia powietrze, Geralt zwinnym piruetem wyszed spod ostrza, odskoczy mikko, krtk, lekk fint wybi Taillesa z rytmu. Tailles zakl, ci szeroko, od prawej, straci na moment rwnowag, sprbowa j odzyska, odruchowo, niezgrabnie i wysoko zasaniajc si mieczem. Wiedmin uderzy z szybkoci i si pioruna, waln na wprost, wyrzucajc rami na pen dugo. Ciki brzeszczot grzmotn ze szczkiem w kling Tadlesa tak, e odbita silnie uderzya go prosto w twarz. Rycerz zawy, upad na klczki i dotkn czoem trawy. Falwick podbieg do niego. Geralt wbi miecz w ziemi, odwrci si. - Hej, stra! - wrzasn Falwick, wstajc. - Bra go! - Sta! Na miejsca! - charkn Dennis Cranmer,. dotykajc topora. odacy zamarli. - Nie, hrabio - powiedzia wolno krasnolud. - Ja zawsze wykonuj rozkazy co do joty. Wiedmin nie dotkn rycerza Taillesa. Szczeniak uderzy si o wasne elazo. Jego pech. - Ma zmasakrowan twarz! Jest oszpecony na cae ycie! - Skra si zrasta - Dennis Cranmer utkwi w wied-minie swe stalowe oczy i wyszczerzy zby. - A blizna? Blizna dla rycerza to zaszczytna pamitka, powd do sawy i chway, ktrej tak yczya mu kapitua. Rycerz bez blizny to kutas, nie rycerz. Zapytajcie go, hrabio, przekonacie si, e jest rad. Tailles wi si na ziemi, plu krwi, skowyta i wy, wcale nie wygldajc na uradowanego. - Cranmer! - rykn Falwick, wyrywajc swj miecz z ziemi. - Poaujesz tego, przysigam! Krasnolud odwrci si, powoli wycign topr zza pasa, odkaszln i poplu soczycie na praw do. - Oj, panie hrabio - zgrzytn. - Nie przysigajcie krzywo. Nie znosz krzywoprzysicw, a ksi Hereward da mi prawo karania takich na gardle. Puszcz mimo uszu wasze gupie sowa. Ale nie powtarzajcie ich, prosz was bardzo. - Wiedminie - Falwick, dyszc ze zoci, odwrci si do Geralta. - Wyno si z Ellander. Natychmiast. Bez chwili zwoki! - Rzadko kiedy godz si z nim - mrukn Dennis, podchodzc do wiedmina i oddajc mu miecz - ale w tym wypadku to on ma racj. Wyjedcie std w miar szybko. - Zrobimy tak, jak radzicie - Geralt przewiesi pas przez plecy. - Ale przedtem... Mam jeszcze sowo do pana hrabiego. Panie Falwick! Rycerz Biaej Ry zamruga nerwowo, otar donie o paszcz. - Wrmy na chwil do kodeksu waszej kapituy -cign wiedmin, starajc si nie umiecha. - Bardzo ciekawi mnie jedna sprawa. Gdybym, zamy, czu si zdegustowany i obraony wasz postaw w caej tej aferze, gdybym wyzwa was na miecze, tu, zaraz, na miejscu, c uczynilibycie? Czy uznalibycie mnie za dostatecznie godnego, by skrzyowa ze mn kling? Czy te odmwilibycie, nawet wiedzc, e w razie odmowy ja miabym was za niegodnego nawet tego, by na was na-plu, obi po mordzie i kopn w rzy na oczach knechtw? Hrabio Falwick, bdcie tak askawi i zechciejcie zaspokoi moj ciekawo. Falwick zblad, cofn si o krok, rozejrza si. odacy unikali jego wzroku. Dennis Cranmer wykrzywi si, wywiesi jzyk i strzykn lin na spor odlego. - Cho milczycie - kontynuowa Geralt - sysz w waszym milczeniu gos rozsdku, panie Falwick. Zaspokoilicie moj- ciekawo, teraz ja zaspokoj wasz. Jeli ciekawi jestecie, co si stanie, jeli zakon zechce w jakikolwiek sposb naprzykrza si matce Nenneke lub kapankom lub jeli nadmiernie

138

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

narzuca si bdzie kapitanowi Cranmerowi, to wiedzcie, hrabio, e ja was wtedy odszukam i nie przejmujc si adnym kodeksem, spuszcz z was krew jak z wieprzka. Rycerz zblad jeszcze bardziej. - Nie zapomnijcie o mojej obietnicy, panie Falwick. Chod, Jaskier. Na nas czas. Bywaj, Dennis. - Powodzenia, Geralt - umiechn si szeroko krasnolud. - Bywaj. Wielcem rad z naszego spotkania, licz na nastpne. - Odwzajemnione, Dennis. Do zobaczenia tedy. Odjechali demonstracyjnie wolno, nie ogldajc si. Przeszli w kus dopiero wtedy, gdy skryli si w lesie. - Geralt - odezwa si nagle poeta. - Chyba nie pojedziemy prosto na poudnie? Trzeba bdzie ukiem omin Ellander i woci Herewarda? Co? Czy te zamierzasz kontynuowa ten pokaz? - Nie, Jaskier. Nie zamierzam. Pojedziemy lasami, a pniej skrcimy na Kupiecki Szlak. Pamitaj, przy Nenneke ani sowa o tej drace. Ani sweczka. - Mam nadziej, e wyruszymy nie zwlekajc? - Natychmiast. II Geralt pochyli si, sprawdzi naprawiony kabk strzemienia, dopasowa pachnce nowiutk skr pulisko, sztywne jeszcze i oporne w klamrze. Poprawi poprg, sakwy i zrolowan za siodem derk, przytroczony do niej srebrny miecz. Nenneke staa obok nieruchomo, skrzyowawszy rce na piersi. Zbliy si Jaskier, prowadzc swego karogniadego waacha. - Dziki za gocin, czcigodna - powiedzia powanie. - I nie zo si ju na mnie. Przecie ja i tak wiem, e mnie lubisz. - Owszem - zgodzia si Nenneke bez umiechu. - Lubi ci, bcwale, cho sama nie wiem, dlaczego. Bywaj. - Do zobaczenia, Nenneke. - Do zobaczenia, Geralt. Uwaaj na siebie. Wiedmin umiechn si cierpko. - Wol uwaa na innych. To si lepiej sprawdza, na dusz met. Ze wityni, spomidzy oplecionych bluszczem kolumn, wysza Iola w towarzystwie dwch modszych adeptek. Niosa kuferek wiedmina. Niezrcznie unikaa jego wzroku, zakopotany umiech miesza si z rumiecem na jej piegowatej, pucoowatej buzi, tworzc wdziczn kompozycj. Towarzyszce jej adeptki nie kryy znaczcych spojrze i z trudem powstrzymyway si, by nie chichota. - Na Wielk Melitele - westchna Nenneke. - Cay orszak poegnalny. We kuferek, Geralt. Uzupeniam twoje eliksiry, masz wszystko, czego brakowao. I to lekarstwo, wiesz ktre. Bierz regularnie przez dwa tygodnie. Nie zapomnij. To wane. - Nie zapomn. Dziki, Iola. Dziewczyna spucia gow, podaa mu kuferek. Tak bardzo chciaa co powiedzie. Nie miaa pojcia, co naleao powiedzie, jakich sw naleao uy. Nie wiedziaa, co powiedziaaby, gdyby moga. Nie wiedziaa. I pragna. Ich rce zetkny si. Krew. Krew. Krew. Koci jak biae poamane patyczki. cigna jak biaawe powrozy eksplodujce spod pkajcej skry citej przez wielkie, najeone kolcami apy i ostre zby. Obrzydliwy odgos dartego ciaa i krzyk - bezwstydny i przeraajcy w swoim bezwstydzie. W bezwstydzie koca. mierci. Krew i krzyk. Krzyk. Krew. Krzyk... - Iola!!! Nenneke, z szybkoci niebywa przy jej tuszy, przypada do lezcej na ziemi, wypronej, dygoczcej w konwulsjach dziewczyny, przytrzymaa j za rami i wosy. Jedna z adeptek staa jak poraona, druga, bystrzejsza, uklka na nogach Ioli. Iola wygia si w uk, otwierajc usta w bezgonym, niemym wrzasku. - Iola! - krzyczaa Nenneke. - Iola! Mw! Mw, dziecko! Mw!

139

Sapkowski Andrzej Wiedmin Ostatnie yczenie

Dziewczyna wyprya si jeszcze silniej, zagryza, zacisna szczki, cienka struka krwi popyna jej po policzku. Nenneke, czerwieniejc z wysiku, krzykna co, czego wiedmin nie zrozumia, ale jego medalion targn karkiem tak, e odruchowo si schyli, zgi przycinity niewidzialnym ciarem. Iola znieruchomiaa. Jaskier, blady jak ptno, westchn gono. Nenneke uniosa si na kolana, wstaa z wysikiem. - Zabierzcie j - powiedziaa do adeptek. Byo ju ich wicej, zbiegy si, powane, przeraone i milczce. - Wecie j - powtrzya kapanka. - Ostronie. I nie zostawiajcie jej samej. Zaraz przyjd. Odwrcia si do Geralta. Wiedmin sta nieruchomo, mnc wodze w spotniaej doni. - Geralt... Iola... - Nic nie mw, Nenneke. - Ja te to widziaam... Przez chwil. Geralt, nie jed. - Musz. - Ty widziae... widziae to? - Tak. Nie pierwszy raz. - I co? - Nie ma sensu oglda si za siebie. - Nie jed, prosz. - Musz. Zajmij si Iol. Do zobaczenia, Nenneke. Kapanka wolno pokrcia gow, pocigna nosem i stara nadgarstkiem z ostrym, gwatownym ruchem. - egnaj - szepna nie patrzc mu w oczy.

KONIEC

140

You might also like